You are on page 1of 117

Studia Podyplomowe - Wspieranie osób odmiennych kulturowo na rynku pracy -

Międzykulturowe Centrum Adaptacji Zawodowej Instytut Profilaktyki Społecznej i


Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego

Marek M. KAMIŃSKI
GRY WIĘZIENNE
Tragikomiczny świat polskiego więzienia

OFICYNA NAUKOWA Warszawa 2006


Copyright © by Oficyna Naukowa Warszawa 2006
ISBN 83-7459-022-X

Spis rzeczy

Wprowadzenie
Dygresja osobista. Skąd mam dostęp do danych?
Co jest moim celem?
Co nie jest moim celem?
Jak zbierałem dane. Obserwujący uczestnik a uczestniczący obserwator
Epistemologia uczestniczenia a epistemologia obserwacji
Źródła danych
Badanie poprzez rolę społeczną
Wieczorna bajera i nieformalne rozmowy
Tajny trening bajery
Struktura książki
Zmiany wprowadzone do wydania polskiego
Rozdział 1. Życie w więzieniu
Ograniczenia materialne
Architektura i organizacja zakładów karnych oraz aresztów śledczych
Przestrzeń
Dobra i żywność
Ograniczenia administracyjne
Interakcje z personelem
Czas
Ograniczenia subkulturowe. Podstawy grypsowania
Rozdział 2. Wjazd
Rozdział 3. Inicjacja
Testy inicjacyjne
Pierwsza selekcja. Przecwelanie i chrzest
Gierki
Testy niejawne
Uniwersytet więzienny
Rozdział 4. Kod
Kod półtajny
Popierdywanie
Defekacja i urynacja
Jedzenie i brudna fizjologia
Donosy, skargi i dobre obyczaje więzienne
Kod tajny
Pentalog zasad
Czystość przedmiotów
Zachowania
Struktura władzy, sankcje i mobilność między kastami
Pójście do wora
Przecwelenie
Rozdział 5. Bajera
Słownictwo i bajera półtajna
Role i etykiety językowe
Bajera tajna. Gramatyka bluzgu
Gierki i zabawy językowe
Pojedynki językowe
Zagadki
Kawały
Opowieści i żarty sytuacyjne
Rozdział 6. Życie codzienne
Błądząc w archipelagu cel. Przerzutki
Informacja i rynki
Struktury koalicyjne i podział dóbr
Areny sztuki i rozrywki
Walka i eksploatacja
Rozdział 7. Seks, flirt, miłość
Masturbacja
Cwele
Kobiety
Rozdział 8. Niedomaganie strategiczne
Cel niedomagania strategicznego
Techniki
Rodzaje gier z udziałem samouszkodzeń
Motyw symboliczny, czyli sygnalizacja
Motywy pragmatyczne
Motywy mieszane
Symulka
Twarde symptomy obserwowalne
Aktorstwo
Dokumenty specjalistyczne
Rozdział 9. Wyjazd
Postscriptum. Warianty i ewolucja subkultury grypsowania
Warianty lokalne i modyfikacje
Prywatna wojna „Janosika Podlaskiego" z komunizmem
Ewolucja subkultury grypsowania
Dodatek. Gry i decyzje
Elementy gry. Przykład „Dylematu więźnia"

Moim rodzicom i siostrze


Wprowadzenie

Więzienie uczy zachowań hiperracjonalnych. Więzień nabiera cierpliwości w planowaniu i


dążeniu do celu. Otoczenie karze go surowo za błędy i hojnie nagradza za dobre pomysły. Nic
dziwnego, że typowy więzień tak uparcie stara się optymalizować swoje działania. Sprytny
ruch pomaga skrócić mu wyrok, ocalić od gwałtu czy pobicia, utrzymać dobre samopoczucie,
uzyskać lepsze jedzenie lub ubranie. Kiedy dochodzi do kolizji z podstawowymi interesami w
walce o przeżycie, spontaniczne emocje i odruchy szybko usuwają się na bok. Kalkulacja
zdominowuje życie więźnia. Brutalne pojedynki, samookaleczenia albo gwałty można
traktować jako efekty starannie skalkulowanych działań. Wiele nieporozumień w
interpretowaniu zachowań więziennych ma źródło w niezrozumieniu motywów zachowania
więźniów oraz w niechęci do klasyfikowania zachowań dziwacznych lub nieludzkich jako
efektów racjonalnej kalkulacji. Przesłaniem mojej książki jest to, że więźniowie optymalizują
swoje działania w ramach ograniczeń twardych warunków życia i lokalnej subkultury.
Zachowanie odzwierciedla kalkulacje. Wiedza o efektach podejmowanych działań jest
natomiast niedoskonała. Przyjęcie takiej wersji teorii racjonalnego wyboru pozwala lepiej
zrozumieć, co dzieje się za murami więzienia.

Dygresja osobista. Skąd mam dostęp do danych?

Muszę przeprosić czytelnika za parę słów natury osobistej. Wprawdzie moja książka nie jest
autobiografią, jednak nie powstałaby, gdybym nie skosztował więziennego chleba. W 1985
roku byłem dwudziestodwuletnim studentem drugiego roku socjologii, który po trzech latach
studiów porzucił matematykę dla nauk społecznych. Polska niedawno doświadczyła
wspaniałego zrywu Solidarności, po którym generał Jaruzelski wprowadził stan wojenny,
uzasadniając go mniejszym złem i unikając wytłumaczenia, czym byłoby zło większe.
Rozczarowany moralną i estetyczną brzydotą peerelowskiego modelu życia, włączyłem się
czynnie w podziemną działalność opozycyjną i założyłem niezależne wydawnictwo. Było to o
tyle proste, że na Uniwersytecie Warszawskim (UW) zarówno na matematyce, jak i na
socjologii konspirowały nawet krzesła na korytarzach. W roku 1985 moje wydawnictwo
STOP publikujące również jako Książnica Literacka, zatrudniało około dwudziestu stałych
pracowników i utrzymywało kontakty z setką kontrahentów, łączników i dorywczych
współpracowników. Pomiędzy rokiem 1982 i 1989 wydaliśmy trzydzieści pięć książek w
nakładzie ponad stu tysięcy egzemplarzy. Byliśmy jednym z ogniw zdecentralizowanej i
zakonspirowanej sieci, stworzonej przez sto wydawnictw podziemnych, setki pism, tysiące
organizacji związkowych z hierarchicznie zorganizowanym przywództwem, a także teatry,
galerie, wypożyczalnie wideo, radio „Solidarność". Owo „społeczeństwo niezależne"
obejmowało swoim zasięgiem tylko cząstkę społeczeństwa PRL-u, jednak jego enklawy
zachowały klimat wolności z lat 1980-1981, który w roku 1989 rozprzestrzenił się na cały
kraj jak ogień w stepie. Po części byłem rewolucjonistą, ale przymierzałem się też do roli
naukowca i szukałem tematu do pracy magisterskiej z antropologii społecznej PRL-u. Z
pewnym wahaniem zacząłem zbierać dane o funkcjonowaniu podziemia wydawniczego.
Moim dylematem było to, jak pogodzić fakty z fikcją. Jeśli podałbym zbyt wiele faktów, moja
praca mogłaby się stać podręcznikiem dla peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa (SB). Po
obronie mógłbym zostać poddany stałej inwigilacji, co bardzo utrudniłoby mi działalność
podziemną. W najgorszym scenariuszu wydarzeń sąd mógłby użyć mojej pracy jako dowodu i
wylądowałbym w więzieniu. Dwunastego marca 1985 roku dylemat został rozstrzygnięty.
Poprzedniego dnia wieczorem drogówka zatrzymała do rutynowej kontroli nasz samochód.
Pomimo fałszywych dokumentów przewozowych milicjanci zorientowali się, że samochód
jest wypełniony bibułą. „Smok", kierowca samochodu, zdecydował się zeznawać. Następnego
ranka, zaraz po moim wyjściu, pięciu agentów SB pojawiło się w mieszkaniu kobiety, od
której wynajmowałem pokój. Mimo heroicznych prób pani Szubert różne zbiegi okoliczności
spowodowały, że informacji o wpadce nie dostałem na czas. Po sześciu godzinach czekania
niechlujny porucznik SB otworzył mi drzwi i stwierdził z wyrzutem: „No, panie Marku!
Nareszcie! A my tu tak na pana czekamy". Kilka sekund wcześniej zdeponowałem rutynowo
u sąsiada potencjalnie obciążające mnie materiały. Byłem zatem czysty. Przekonany, że
wkrótce wyjdę, zdecydowałem się nie ryzykować próby ucieczki. Dopiero wieczorem
dowiedziałem się, że „Smok" sypie. Porucznik, licząc na efekt szoku, zarządził
natychmiastowe przesłuchanie. Usiłował przekonać mnie o bezsensie naszej pracy, twierdząc
że komuniści i tak wszystkie zakazane książki w końcu wydadzą. Mając naprzeciw studenta i
wydawcę, starał się wykazać oczytaniem, jednak zrezygnował, gdy w końcu "Pornografia"
Gombrowicza pomyliła mu się z "Transatlantykiem". Pojechaliśmy na dołek 1 na Wilczą.
Zblazowany śledczy, kapitan Zdzisław Kamiński, niemrawo odgrywał tam rolę złego
policjanta, pomstując, że zhańbiłem „takie piękne nazwisko". Równie zblazowany dobry
policjant łagodnie namawiał mnie do złożenia zeznań. Po kilku bezowocnych godzinach
zrezygnowali. Prokurator Bogdan Śliwierski zajrzał jeszcze na chwilę i na odchodnym
poprosił kapitana Kamińskiego, aby „rzucił od niego jakąś wiąchę swojej żonie", co miało
oznaczać serdeczne pozdrowienia. Na tym zakończyły się moje kontakty z milicją i SB.
Podczas aresztowania panowie z bezpieki żartowali przyjaźnie: „umie pan pływać, panie
Marku? Tak? No to pan sobie popływa!". „Pływałem" - w żargonie milicyjnym oznaczało to
odsiadkę - przez pięć miesięcy w aresztach śledczych w Białołęce i na Rakowieckiej. Podczas
drugiego dnia na dołku, przezwyciężając nieunikniony szok aresztowania, zdecydowałem,
że pracę magisterską napiszę o subkulturze polskiego więzienia. Już po pierwszych kilku
godzinach na dołku stało się jasne, że wkroczyłem w dziwaczny, przerażający, ale i
niesłychanie interesujący świat. Gwałty, pojedynki na noże i żyletki, samobójstwa, bluzgi,
samouszkodzenia i brutalny seks wydawały się głównymi zajęciami jego mieszkańców.
Wyglądało to tak, jakby Pandora wypuściła ze swej puszki wszelkie ludzkie emocje i
pozwoliła im hasać bez zwyczajowych ograniczeń. Zycie pędziło w zawrotnym tempie, po
czym zastygało w bezruchu, zredukowane do jedzenia i wypróżniania się. Drugiego dnia na
dołku zdecydowałem się zatem maksymalnie wykorzystać okazję stworzoną przez niełaskawy
los i zbadać ów fascynujący świat. Zafascynowało mnie nie zło i brutalność, lecz ujawniona
niesłychana elastyczność natury ludzkiej i zdolność moszczenia sobie życia w najbardziej
dziwacznych sytuacjach. Moje cele były jasne od samego początku. Nie miałem zamiaru
pisać egzaltowanych pamiętników ani kierować oskarżającego palca w stronę reżimu, który
mnie uwięził. Takie książki pisał Adam Michnik i dziesiątki innych więźniów politycznych.
Mimo że bliskie mi były zawarte w nich emocje i postawy, pragnąłem wyjść poza
ograniczenia własnej roli więźnia politycznego i otworzyć się na otaczający świat. Chciałem
zrealizować zamierzony z rozmachem i bez żadnych kompromisów projekt badawczy,
wykorzystując trening metodologiczny wyniesiony z Instytutu Socjologii UW. Planowałem
opracowanie nowych metod badawczych i zmodyfikowanie istniejących. Byłem gotów
podjąć konieczne ryzyko. Wyłącznie ode mnie zależało, czy zdołam wystarczająco
zmobilizować mojego akademickiego ducha, czy też poddam się rezygnacji i ześlizgnę w
monotonię więziennej codzienności. Oceniałem, że mogę spędzić w więzieniu do trzech lat,
czas w pełni wystarczający na przeprowadzenie starannego badania terenowego.
Nieoczekiwanie strategia badania więzienia okazała się rewelacyjnym pomysłem na
przetrwanie. Badanie utrzymywało mnie w dobrej formie psychicznej w sytuacjach
kryzysowych, jako że właśnie wówczas uczymy się najszybciej. Oszczędziło mi bezradnego
powtarzania pytania „co ja tu robię?", które prześladuje intelektualizujących introwertyków
na każdym meandrze życia. Pomogło mi przystosować się do roli więźnia i jednocześnie
zachować do niej zdrowy dystans. Jeśli ty, mój czytelniku, kiedykolwiek będziesz miał
nieszczęście odwiedzić więzienie, mogę ci moją strategię badania więzienia z pełnym
przekonaniem zarekomendować. Po wyjściu na wolność zapisałem setki stronic o więzieniu.
Niemniej jednak przez cały czas cierpiałem na dyskomfort intelektualny. Moje rozumienie
życia więziennego było niepełne. Istniejąca literatura więzienna i wspomnienia więźniów
oferowały fascynujące szczegóły i historie, ale nie były pomocne w rozumieniu ogólnych
mechanizmów. Miałem pod ręką ogromny worek anegdot, ale brakowało mi zrozumienia
zasad ogólnych. Niemal trzy lata zabrało mi znalezienie tego, co wydało się obiecującym
podejściem metodologicznym - teorii gier. Usiłując modelować interakcje więzienne jako gry,
dokończyłem porzucone studia matematyczne, a moją specjalnością stała się teoria gier.
Zająłem się jej stroną matematyczną, zacząłem uczyć teorii gier, a od czasu do czasu
próbowałem też konstruować gry więzienne. Napisałem tę książkę, aby powetować
niepowodzenie wczesnego badania. W efekcie podsumowuje ona okresowe próby
interpretacji i zrozumienia doświadczeń więziennych na przestrzeni siedemnastu lat. Wydaje
mi się, że galaktyka luźnych anegdot, które zebrałem, ułożyła się wreszcie w spójną całość.
Teoria gier wydaje się właściwym narzędziem do zwięzłego przedstawienia wielu interakcji
więziennych. Gry, problemy decyzyjne lub tylko nieformalne opisy interakcji strategicznych
przekazują w uporządkowany sposób tezę, którą usiłowałem sformułować dawniej, a którą
raz jeszcze powtórzę. Mimo swojej dziwaczności i pozorów szaleństwa zachowania
więzienne są produktem racjonalnych jednostek, które kalkulują efekty swoich działań i
usiłują maksymalizować korzyści w ramach ograniczeń ich środowiska.

Co jest moim celem?

Przede wszystkim interesują mnie interakcje między więźniami. Opisuję też niektóre relacje
pomiędzy więźniami a personelem więziennym. Najmniej informacji znajdzie tu czytelnik
o stosunkach wewnątrz administracji. Z oczywistych powodów dostęp do tego aspektu życia
więziennego miałem bardzo ograniczony. Podstawowym celem książki jest rekonstrukcja
subkultury grypsujących, najwyższej kasty polskiego więzienia, w formie, jaka istniała w
aresztach śledczych na Białołęce i na Rakowieckiej w Warszawie w 1985 roku. Subkultura
grypsowania w zasadniczym stopniu determinowała zachowania wszystkich więźniów, nie
tylko grypsujących. Ze względu na zamknięty charakter obu aresztów panująca tam
subkultura była bogata, a jej normy stosunkowo surowe. W innych więzieniach lokalne
subkultury mogły mniej lub bardziej różnić się od modelu opisanego przeze mnie. Korzystam
jednak również z danych pochodzących z innych więzień i niekiedy staram się oszacować
wpływ różnych czynników na poszczególne elementy subkultury, a także jej zmiany w czasie.
Subkultura polskich więzień przetrwała upadek komunizmu i następujące po nim wydarzenia
ze stosunkowo niewieloma zmianami. Odchylenia od podstawowych norm i szkic ewolucji
subkultury grypsujących opisuję w Postscriptum. Ubocznym produktem opisu subkultury jest
klasyfikacja najważniejszych typów interakcji osób osadzonych w więzieniu i instytucjach
podobnych, uwidoczniona w tytułach rozdziałów oraz podrozdziałów. Najważniejszymi
elementami subkultury są rytuały inicjacyjne, normy zachowania grypsujących i innych kast,
słownictwo i gramatyka tajnego języka, techniki wymiany informacji i dóbr, więzienna sztuka
i rozrywka, formy radzenia sobie z deprywacją seksualną, a także techniki symulacji i
samouszkodzeń. Drugim celem jest prezentacja szeregu mniej lub bardziej formalnych modeli
odzwierciedlających kluczowe typy interakcji. Wiele z takich interakcji możemy modelować
jako gry, sytuacje decyzyjne i testy. Ogromną zaletą modelu matematycznego jest
przedstawienie złożonych interakcji społecznych w zwięzłej postaci. Mimo że ceną zapłaconą
za formalizację jest pominięcie niektórych szczegółów, dobry model oferuje sporo korzyści,
również praktycznych. Przykładowo: wiele gwałtów więziennych jest konsekwencją tego, że
więzień nie poradził sobie z testem rutynowo aplikowanym świeżakom. Fakt ten wskazuje
natychmiast na możliwość podjęcia przez służbę więzienną pewnych działań praktycznych.
Ujawnienie nowym więźniom ukrytego celu testu automatycznie zredukowałoby liczbę
gwałtów. Jak się bowiem czytelnik przekona, więzień poinformowany, czyli znający cel testu,
radzi sobie z nim bez problemów. Mimo że opisałem wiele sytuacji strategicznych, liczba
modeli formalnych jest znacznie mniejsza. Powodem jest dążenie do prostoty i unikanie
nadmiernej formalizacji. Często całkowicie porzucam formalizm, którego zastosowanie
komplikowałoby argument. Model użyteczny to model prosty, ogólny i mówiący coś nowego.
Modele testów inicjacyjnych spełniają te kryteria. Z kolei formalizacja norm brudnej
fizjologii, rozdzielających w czasie jedzenie od opróżniania jelit lub pęcherza, wnosi niewiele,
natomiast uczyniłaby opis dramatycznie nudnym. Nieformalny argument „brak przestrzeni,
wolny przepływ powietrza, zła jakość jedzenia wprowadzają silne motywacje do rozdzielania
w czasie czynności defekacji i jedzenia" wydaje się wystarczająco precyzyjny. W innych
sytuacjach poprzestaję na zrelacjonowaniu opowieści. Dzieje się tak, gdy ze względu na jej
idiosynkratyczność model formalny mógłby reprezentować jedynie ową konkretną historię.
Budowanie modeli dla wyjaśniania takich pojedynczych opowieści jest jak polowanie na
muchę z kałasznikowem. A historia może być wystarczająco interesująca i ważna, aby ją
opowiedzieć nawet bez modelu. Moja książka przynosi zatem obraz subkultury więzienia lat
osiemdziesiątych w stosunkowo restryktywnych aresztach śledczych Białołęki i Rakowieckiej
oraz modele najważniejszych typów interakcji między więźniami.

Co nie jest moim celem?

Zbieranie danych w zamkniętym środowisku więziennym to przedsięwzięcie niesłychanie


trudne. Więźniowie dysponują tyloma metodami okłamywania i wprowadzania w błąd
badaczy, że badanie kwestionariuszowe czy podobne zestandaryzowane metody są często
całkowicie bezużyteczne. Testowanie hipotez statystycznych bez twardych danych jest
niemożliwe. Musiałem zatem ograniczyć używanie statystyki do problemów takich jak
estymacja częstości zmiany cel na podstawie zanotowanej liczby nowych więźniów. Książka,
oprócz modeli i studiów poszczególnych przypadków, oferuje rozmaite hipotezy empiryczne,
jednak nie podejmuje próby ich testowania. Ewolucja subkultury w czasie jest szczególnie
trudna do wytłumaczenia, tym bardziej że nie ma porównywalnych badań przeprowadzanych
w różnych momentach czasowych. Nie stawiam sobie za cel pełnego wyjaśnienia zmian norm
w czasie ani ich relacji do ograniczeń więziennych. Teoria gier i teoria decyzji, których
zastosowania w naukach społecznych są czasem określane jako „teoria racjonalnego wyboru",
nie radzą sobie zbyt dobrze z ewolucją skomplikowanych norm, wielokrotnymi iteracjami,
niepełną informacją lub nieadekwatnymi przekonaniami. Radzą sobie najlepiej z prostymi
ograniczeniami, powtarzalnymi i zestandaryzowanymi interakcjami i pełną - przynajmniej po
jednej stronie - informacją. Kolejnym mniej interesującym mnie wątkiem są kwestie
przyczynowe. Amerykańscy badacze subkultury więziennej dawno temu zauważyli, że oprócz
deprywacji ważny wpływ na kształt subkultury wywierają charakterystyki więźniów.
Osadzeni wnoszą bowiem pewne dyspozycje i wzory zachowań mające ogromny wpływ na
kształt ich interakcji. Tak zrodziły się dwa style myślenia o subkulturze więziennej,
przypisujące rozmaitą wagę czynnikom deprywacyjnym lub transmisyjnym. Przykładowo:
uważa się, że przyczyną wysokiego poziomu przemocy w więzieniach amerykańskich jest
głównie przemoc wnoszona z zewnątrz. Niektóre zjawiska opisane w tej książce można łatwo
powiązać z czynnikami deprywacyjnymi. Należą do nich normy brudnej fizjologii,
koordynacja ruchów w ciasnej przestrzeni celi, a także funkcjonowanie różnych technologii
produkcji dóbr niedostępnych w więzieniu lub ich substytutów. Istnieje też ścisła korelacja
między poziomem kontroli administracyjnej w celi, na oddziale lub więzieniu a siłą
subkultury. Inne fakty przemawiają na rzecz czynników transmisyjnych. Więźniowie
polityczni przynoszą zasadniczo różne wzory zachowań, a ich obecność zazwyczaj łagodzi
obyczaje pod celką. Można też postawić hipotezę, że impuls do przekształcenia się elitarnej i
wąskiej subkultury złodziei w końcu lat pięćdziesiątych w uniwersalną subkulturę
grypsowania dała odwilż polityczna z 1956 roku, która gwałtownie wstrzymała dopływ
więźniów politycznych i złagodziła poziom ich kontroli. Zatem u źródeł grypsowania mogą
leżeć postalinowskie zmiany polskiego więziennictwa. Spekulacje dotyczące transmisji i
deprywacji pojawiają się dalej, jednak głównym moim celem jest rekonstrukcja
zaobserwowanych wzorów zachowania, bez kontrolowania charakterystyk społecznych
aresztowanych bądź rozpatrywania wagi czynników deprywacyjnych. Czytelnik znajdzie też
niewiele porównań z innymi systemami więziennymi. Zdecydowałem się nie rozwijać
systematycznie tego wątku. Jest to temat na inną książkę, nie wiem jednak, czy ktokolwiek
jest wystarczająco kompetentny, aby ją napisać. Ja nie.

Jak zbierałem dane.

Obserwujący uczestnik a uczestniczący obserwator

Przeniknięcie subkultury więziennej jest niesłychanie trudne. Więźniowie starannie strzegą


informacji. Nieostrożne ujawnienie sekretu może zaowocować dłuższym wyrokiem, zagrozić
zwolnieniu warunkowemu, obniżyć status więźnia pod celą, ograniczyć dostęp do dóbr lub
ujawnić, że jego choroba jest symulowana. Więźniowie wymyślają i doskonalą pomysłowe
metody oszukiwania strażników, lekarzy, psychologów albo siebie nawzajem. Techniki
rozkminiania stosuje się w celu identyfikowania kapusiów, ale również tych, którzy ukrywają
swą prawdziwą tożsamość. Socjolog przeprowadzający badanie w polskim więzieniu jest
zazwyczaj mylony z psychologiem więziennym. Więzień uważa zazwyczaj socjologa lub
psychologa za przedstawicieli administracji więziennej. Każda odpowiedź na zadawane przez
badacza pytanie jest podyktowana własnym interesem więźnia. Typowy więzień
przygotowuje się zresztą do wywiadu staranniej niż przeprowadzający ten wywiad badacz. Ja
sam uczestniczyłem kilka razy w przygotowaniach koleżków do rozmowy z psychologiem.
Precyzyjnie dobieraliśmy zachowania na wejście i wyjście, triki i tiki, ćwiczyliśmy
odpowiedzi na oczekiwane pytania. Cel tych zabaw był jasny: osiągnąć maksimum korzyści z
wywiadu dla siebie i swojej sprawy. Podstawowe założenie wywiadu kwestionariuszowego
przyjmowane implicite przez badaczy jest zatem w więzieniu często dramatycznie
nieadekwatne: respondent nie jest jedynie beznamiętnym przekaźnikiem swoich opinii czy
preferencji. Wręcz przeciwnie, jest bardzo mocno zainteresowany odbiorem swoich
odpowiedzi przez badacza, ma silną motywację do deformowania przekazywanych informacji,
a także spędza dużo czasu dopracowując techniki oszustwa i fikcyjne odpowiedzi na
potencjalne pytania. Podobne problemy pojawiają się nie tylko w trakcie badania
sondażowego. Ich ominięcie wymaga ogromnej determinacji i inteligencji ze strony badacza.
Środowisko więzienia broni się przed poznaniem. Najważniejszym źródłem danych było
oczywiście moje własne doświadczenie obserwującego uczestnika. Definiuję tę rolę
badawczą w kontraście do roli uczestniczącego obserwatora za pomocą dwóch warunków:
• obserwujący uczestnik wkracza do danej społeczności na podobnych zasadach jak inni jej
członkowie i podlega podobnym ograniczeniom;
• obserwujący uczestnik podejmuje badanie terenowe, tak jakby był badaczem.
Idealny uczestnik jest perfekcyjnie zsocjalizowany do swojej roli, beznamiętnie rejestruje
losowo generowane doświadczenia osobiste i przestrzega obowiązujących lub
zmodyfikowanych na potrzeby badania norm metodologicznych zbierania danych. Wielu
więźniów politycznych komunizmu czy faszyzmu przyjmowało role zbliżone do roli
uczestnika obserwującego.
Epistemologia uczestniczenia a epistemologia obserwacji

Relacje uczestnika lub obserwatora są szczególnie użyteczne wówczas, gdy bardziej


sformalizowane metody zbierania danych są niedostępne lub mało wiarygodne. Typowy
uczestnik postrzega jednak swój świat inaczej niż uczestniczący obserwator postrzega swoją
dziedzinę badawczą. Różnice w założeniach, dostępie do informacji, a także postawy obu
spokrewnionych ról prowadzą do typowych dla nich systematycznych deformacji
epistemologicznych. Uczestnik jest osobiście zainteresowany swoją opowieścią. Unika
niewygodnych dla siebie tematów i „zapomina" o kłopotliwych faktach. Więzień polityczny
mniej lub bardziej świadomie podkreśla własny heroizm w walce z niesprawiedliwym
reżimem. Więzień kryminalny podkreśla swą niewinność wobec stronniczego sądu. Obydwaj
wierzą, w ślad za Sołżenicynem, Bukowskim i innymi, że tylko więzień zrozumie drugiego
więźnia. Typowy więzień uważa zatem, że jego doświadczenie nie jest intersubiektywnie
komunikowalne. Z kolei siła przeżytych emocji utrudnia mu zobiektywizowaną analizę.
Rzadko stosuje jakiekolwiek standardowe techniki zbierania danych. Skupia się natomiast na
anegdotach, a zdarzenia interpretuje przez pryzmat osobistego doświadczenia.
Obserwatorowi uczestniczącemu brakuje presji autentyczności doświadczanej przez
uczestnika. Wydarzenia nie wpływają tak silnie na jego emocje. Brakuje mu niektórych
doświadczeń uczestnika stymulujących rozumienie. W więzieniu do takich doświadczeń
należy stres aresztowania, przesłuchania lub przenosin do innego więzienia czy celi.
Obserwator może nie zdawać sobie sprawy, że więźniowie wypracowali niesłychanie
pomysłowe techniki rozkminiania kapusiów i że takie techniki są rutynowo stosowane
względem nowych. Więźniowie w sekrecie badają jego przeszłość, sprawdzają dokumenty i
chronologię różnych wydarzeń, więzienne i wolnościowe kontakty, a także gdzie mieszkał i
pracował. Monitorują całą jego aktywność w celi i poza nią. W nowej celi typowy badacz
zostałby rozkminiony w kilka minut. Widać tu interesującą zależność: najwięcej można
nauczyć się od tych więźniów, którzy są najsprytniejsi, najbardziej nieufni i najłatwiej
potrafią nas rozkminić. Jedną z konsekwencji rozkminienia jest izolacja informacyjna w celi.
Pomimo ogromnej ostrożności, dwukrotnie zostałem rozkminiony jako „socjolog, który
notuje wydarzenia i prowadzi badania więzienne". Raz „przyznałem się", że rzeczywiście
zamierzam po wyjściu napisać książkę i „opisać to wszystko", chociaż prawnie zostałem
aresztowany, tak jak wszyscy tutaj. Po chwili początkowej wrogości górę wzięła ciekawość,
która przerodziła się w ekscytację projektem i chęć pomocy. Innym razem efektem
rozkminienia było bicie. Wszystko to wydarzyło się, mimo że byłem autentycznym więźniem,
że badanie było jedynie produktem ubocznym mojej roli i że dobrze znałem nie tylko
więzienny język, ale i normy.

Źródła danych

Moje źródła danych można podzielić na kilka najważniejszych kategorii:


• doświadczanie przeżyć typowych dla więźnia;
• nieformalne bajery przy czajurze (wielogodzinne wieczorne rozmowy przy mocnej
herbacie);
• tajne szkolenie, przez które przechodzą wszyscy kandydaci na grypsujących;
• nieformalne rozmowy z więźniami, zazwyczaj w cztery oczy;
• artefakty sztuki więziennej, takie jak piosenki, rysunki, listy i ręcznie wykonane pamiątki;
• wspomnienia i pisemne relacje więźniów politycznych i kryminalnych oraz rozmowy z
byłymi więźniami politycznymi;
• raporty podziemnej Solidarności o stanie więziennictwa, nie ocenzurowane wydawnictwa
UW, a także oficjalne dane statystyczne.
Dane zbierałem w czasie pięciu miesięcy więzienia w dziesięciu celach dwóch aresztów
śledczych, dwóch komendach milicji i celi przejściowej w sądzie. Poznałem około stu
dziewięćdziesięciu więźniów, a z mniej więcej stu czterdziestoma nawiązałem bliższy kontakt
Jeśli w tekście odwołuję się do źródeł danych, podaję numer celi, w której zostały one
zebrane. Sporządzanie jakichkolwiek notatek w więzieniu jest niezwykle trudne. Więźniowie
zabraniają opisywania czegokolwiek, co się dzieje pod celą, i karzą za podejmowanie
podobnych prób, interpretując je jako próby donosicielstwa. Strażnicy starają się przechwycić
notatki podczas rutynowego przeszukiwania celi i gdy więzień ją opuszcza. Spisywanie
codziennych zestandaryzowanych raportów jest niemożliwe. Dane zapisywałem używając
różnych metod. Początkowo notowałem swoje obserwacje i słownictwo w sekrecie, na
skrawkach papieru, często podczas spacerów pozostałych więźniów, starając się ukrywać
notatki przed ich ciekawskim okiem. Kilka z nich zostało zniszczonych, udało mi się je
jednak zrekonstruować. Raz dostałem oklep (bicie). W większości cel moje pisanie zostało
jednak do pewnego stopnia zaakceptowane i mylone ze studiowaniem. Część notatek
prowadziłem po angielsku, języku prawdziwie obcym dla większości moich koleżków. Jako
pretekst do notowania po angielsku posłużyły lekcje nauki angielskiego, które dobrowolnie
zaoferowałem więźniom. Personelowi więziennemu nie udało się przechwycić nawet jednego
dokumentu. Prawdziwie luksusową sytuację badawczą miałem podczas pierwszych trzech
tygodni spędzonych w szpitalu, gdzie często nikt nie zwraca uwagi na to, co inni czytają czy
piszą. W szpitalnej celi siedziało ze mną trzech zawodowych złodziei, często wymieniających
się inwektywami i fantastycznie bawiących się językiem więziennym. Miałem zawsze pod
ręką książkę i długopis. Kiedy rozpoczynali debaty, zaczynałem „studiować", a w
rzeczywistości zapisywać ich dialogi i powiedzonka na kartkach schowanych w książce lub
po prostu na jej stronach. Niestety, ucierpiała na tym kolekcja inkunabułów biblioteki
więziennej na Rakowieckiej. Później notatki zapisane w książce przepisywałem do zeszytu.
Głównym kanałem szmuglowania notatek były widzenia z rodziną. Przed każdym
oczekiwanym widzeniem kopiowałem notatki przeznaczone do wyniesienia. Następnie
umieszczałem kopię w specjalnie spreparowanej podeszwie buta lub w majtkach, zanosiłem
do pokoju widzeń, po czym moja rodzina wynosiła ją poza więzienie i chowała w
bezpiecznym miejscu. Ponadto wysyłałem dużo listów do rodziny z opisem tych aspektów
życia więziennego, które miały szansę na przejście przez sito cenzury więziennej. Pierwszy
zestaw notatek został przeszmuglowany jako gryps z pomocą współwięźniów w charakterze
przeprosin za niezasłużony oklep. Kilka razy notatki wyniósł strażnik zwerbowany przez
moją siostrę. Pewną przydatną technikę zapożyczyłem od Sołżenicyna. Każdego wieczoru,
tuż przed zaśnięciem, powtarzałem w pamięci wszystkie nowe słowa, reguły, zwyczaje, żarty,
gierki lub techniki samouszkadzania, których nauczyłem się w ciągu dnia. Dodatkową
korzyścią było przyspieszenie socjalizacji do życia więziennego. Po zwolnieniu okazało się,
że intensywność przeżycia pozwoliła mi z łatwością precyzyjnie zrekonstruować większość
ważnych interakcji i faktów. Przez ponad rok wszystkie moje sny działy się wśród dekoracji
więziennych. W ciągu dwu i pół roku od chwili wyjścia na wolność spisałem wszystkie fakty
i sytuacje, których wcześniej nie zanotowałem, i sporządziłem małe archiwum obejmujące
również słownik bajery (języka więziennego), katalogi testów inicjacyjnych oraz technik
samouszkadzania. Na podstawie zgromadzonych materiałów napisałem pięć prac
zaliczeniowych i około dziesięciu opowiadań więziennych, opublikowałem dwa artykuły
naukowe w wersji polskiej i angielskiej, udzieliłem trzech wywiadów podziemnej prasie
Solidarności i wydawnictwom emigracyjnym, a także obroniłem pracę magisterską z
socjologii.
Badanie poprzez rolę społeczną

Przeszedłem przez role społeczne świeżaka, czyli nowego więźnia (dwukrotnie),


upokarzanego świeżaka, potencjalnego frajera, apropaki, grypsującego, eksperta od
samouszkodzeń, symulanta i twardego więźnia politycznego. Najważniejsze role, których nie
doświadczyłem, to role cwela, donosiciela, korytarzowego, członka starszyzny celi, mąciciela,
kota i skakańca. Katalog sytuacji społecznych, przez które przeszedłem, obejmuje, oprócz
wszelkiej rutynowej aktywności w celi, przesłuchania, widzenia z rodziną, transport między
więzieniami, konwersacje z personelem więziennym wszystkich szczebli, konflikt o status
więźnia politycznego ze strażnikami i naczelnikiem więzienia, raporty karne, pomoc ze strony
strażników i lekarzy, towarzystwo recydywistów i małoletnich, narkotykowe upojenie esencją
herbacianą, przegranie całego dobytku w pokera, kradzież mojej herbaty i innych drobiazgów,
maratony szachowe i brydżowe, pobicie, przymusowe ostrzyżyny, intrygę donosiciela,
zagrożenie ze strony cwela, masturbację, handel między celami i wewnątrz cel, nielegalne
komunikowanie się między celami, szmuglowanie różnych dóbr i grypsów poza więzienie, a
także większość pozostałych zabronionych działań, planowanie ucieczki, dowiezienie do
szpitala specjalistycznego na wolności w asyście uzbrojonych konwojentów, trening na
profesjonalnego złodzieja, lekkie samouszkodzenia, a także skuteczną symulację
skomplikowanej choroby w szpitalu więziennym. Byłem poddany przecwelaniu, chrzcinom,
tajnemu treningowi na grypsującego i prawie wszystkim innym gierkom opisanym w książce.
Najważniejsze sytuacje, których nie doświadczyłem, to pobyt na twardym łożu, w pasach i w
termosie, tatuowanie, bicie podczas przesłuchania, kontakt z prawnikiem, stosunek
homoseksualny, masturbacja grupowa, flirt, atak frajera lub cwela, głodówka i inne ciężkie
samouszkodzenia. Aktywna postawa niezwykle pomaga w zbieraniu danych. Asystowałem
lub próbowałem asystować przy wszystkich istotnych czynnościach w celi, takich jak
tatuowanie, produkcja pamiątek więziennych, gra w szachy, brydża czy domino,
przygotowywanie samouszkodzenia, wieczorna bajera, pisanie grypsów. Po pewnym czasie
zacząłem aktywnie inicjować wspólne przedsięwzięcia. Ryzykownym pomysłem okazało się
natomiast łamanie rozmaitych norm subkulturowych i administracyjnych. Takie
eksperymenty etnometodologiczne obejmowały odmowę wejścia na spacerniak z dziedzińca
więziennego, wykrzykiwanie sloganów antykomunistycznych, rysowanie symboli
antykomunistycznych na spacerniaku itd. Kary były na tyle surowe, że szybko porzuciłem tę
metodę, uznałem bowiem, że gra jest niewarta świeczki.

Wieczorna bajera i nieformalne rozmowy

Doskonałym źródłem informacji o obyczajach i języku więziennym było około pięćdziesięciu


bajer wieczornych o subkulturze więziennej, które regularnie inicjowałem i w które
zazwyczaj angażowała się cała cela. Zachętą do uczestnictwa w bajerze była dostarczana
przeze mnie darmowa czajura, esencja herbaciana, która w polskich aresztach w roku 1985
była nielegalna. W warunkach deprywacji sensorycznej czajura działa jak miękki narkotyk,
rozwiązuje więźniom języki, stymuluje pamięć i wywołuje długie, burzliwe dyskusje. Dla
mnie okazała się nieocenionym narzędziem badawczym, które silnie motywowało więźniów
do uczestnictwa w moich sekretnych pogłębionych wywiadach na wszystkie możliwe tematy
więzienne. W pewnym momencie zacząłem wymieniać na herbatę to, co miałem. Pozbyłem
się w ten sposób prawie wszystkich pieniędzy wpłacanych szczodrze przez rodziców na moje
konto więzienne oraz poświęciłem na ołtarzu nauki sweter i kurtkę. Najlepszą cenę w
herbacie dostawałem za paczki z pomocą humanitarną Amnesty International z ich
największym szlagierem: cukierkami z witaminami. Rozmowy w cztery oczy okazały się
szczególnie skuteczną metodą ujawniania ukrytych planów i celów więźniów związanych z
samouszkodzeniami. Fakt bycia więźniem politycznym, podstawowa wiedza medyczna,
której nauczyłem się od moich rodziców-lekarzy, a także gotowość do wysłuchania i przejęcia
się kłopotami rozmówcy uczyniły ze mnie wiarygodnego powiernika. Zdobycie zaufania
więźnia zajmowało mi od kilku dni do dwóch tygodni. Prosta zasada tabula rasa polegała na
uwolnieniu się w rozmowach od jakichkolwiek założeń, które mogłyby uzależnić mój proces
uczenia się od wcześniej usłyszanych historii lub interpretacji. Własny wkład do rozmowy
starałem się ograniczać do pytań, rozumiejącego potakiwania i wyrażania motywującego
zdziwienia. Pomogło mi to porównać wersje obyczajów relacjonowane przez różne źródła bez
nadawania nadmiernej wagi informacji uzyskanej od pierwszego rozmówcy. Przede
wszystkim jednak takie nastawienie pomogło mi zidentyfikować wiele mitów o grypsowaniu
podsuwanych celowo frajerom przez grypsujących.

Tajny trening bajery

Zdecydowanie najlepszym źródłem wiedzy o większości tajnych norm i regułach bajery jest
nocne szkolenie grypsującego, opisane szczegółowo w rozdziale 3. Celem szkolenia jest
skuteczne przekazanie całego korpusu tajnej wiedzy tym kandydatom na grypsujących, którzy
pomyślnie przeszli przez testy. W przeciwieństwie do badaczy przeprowadzających wywiady
więźniowie-instruktorzy są silnie zmotywowani podczas szkoleń, aby precyzyjnie przekazać
słuchaczowi ducha i literę kodu, zamiast sprzedawać mu kit. Jeśli nauczyciel nakarmiłby
kogoś bajkami, co doprowadziłoby wychowanka do kłopotów, w przyszłości spotkałaby go
niechybna zemsta. Instruktorzy karzą nawet słabych uczniów! Tacy psują im bowiem opinię.
Wykłady mędrców więziennych, gotowych przekazać całą swoją wiedzę uważnemu
słuchaczowi, są marzeniem każdego badacza. Jedynym problemem jest to, że nocne szkolenia
kradną czas potrzebny na sen. Po kilku całonocnych sesjach najbardziej nawet oddany nauce
badacz gotów jest poświęcić wszystkie swoje nie napisane dzieła za parę godzin porządnego
snu. Na mój tajny trening złożyło się od dziesięciu do piętnastu godzin szkolenia w celi 6,
pięć godzin w celi 8 i trzydzieści, czterdzieści godzin w celi 13.

Struktura książki

Książka, którą, czytelniku, trzymasz w ręku, jest książką naukową, nie popularnonaukową.
Nie opisuje przystępnym językiem rzeczy znanych, lecz podejmuje trud stawiania nowych
hipotez i rozwijania nowych metod. Jej celem jest opis i interpretacja interakcji zachodzących
w pewnej społeczności z użyciem prostych pojęć i modeli teorii gier. Pragnąłem jednak
napisać tę książkę tak, aby inteligentny czytelnik, również nie zainteresowany teorią gier,
mógł ją przeczytać ze zrozumieniem, opuszczając co najwyżej fragmenty dotyczące modeli
formalnych. Ponadto chciałem dać wykładowcy stosowanej teorii gier, w tym sobie, serię
przykładów spoza ekonomii lub nauk politycznych, którymi mógłby wzbogacić swój wykład.
Oczywiście zachęcam cię najmocniej jak potrafię, czytelniku, abyś dał szansę teorii gier i
sięgnął po odpowiednie książki. Żadna rekomendacja podjęcia tego wyzwania intelektualnego
nie może być tu za silna dla kogoś zainteresowanego naukami społecznymi. Dodatek
zawierający wstęp do teorii gier ma na celu rozbudzić twój apetyt. Rozdział 1 stanowi
wprowadzenie do życia więziennego, a także przygotowuje czytelnika do późniejszego,
bardziej intensywnego, używania żargonu. Kolejne rozdziały analizują konkretne kategorie
interakcji więziennych i towarzyszące im sytuacje wyboru. W chwili Wjazdu (rozdział 2)
więzień staje przed pozornie banalnym problemem stanowiącym doskonały wstęp do jego
późniejszych dylematów. Podczas pierwszego kontaktu z mieszkańcami nowej celi musi
zadeklarować, do jakiej kasty należy. Najważniejszy wpływ na Inicjację (rozdział 3) wywiera
asymetria informacyjna między starymi więźniami a świeżakiem. Asymetria ta jest
wykorzystywana przez starych więźniów do testowania świeżaka i badania jego cech
charakteru. Kod (rozdział 4) i Bajera (rozdział 5) opisują najważniejsze normy zachowania
oraz konwencje językowe. Więzień, który pomyślnie przejdzie przez testy inicjacyjne, musi
opanować opisane tu zasady kodu i bajery podczas długich nocnych sesji uniwersytetu
więziennego. W Życiu codziennym (rozdział 6) więzień posługuje się wiedzą bardziej
ezoteryczną i umiejętnościami trudniejszymi do nauczenia się w ramach wykładu. Gra
przeciw swoim kolegom o pozycję w celi, handluje, zabiega o dostęp do dóbr materialnych i
rozrywki, walczy z agresorami. Kiedy szuka Seksu, flirtu, miłości (rozdział 7), jego chłodna
kalkulacja zostaje poddana najpoważniejszej próbie. Zaspokajając potrzeby erotyczne,
wykazuje zadziwiającą pomysłowość. Aby uniknąć zagrożeń nieokiełznanej masturbacji,
może się zobowiązać do czasowego celibatu. Niedomaganie strategiczne (rozdział 8) wymaga
od więźnia największej determinacji. Trudne decyzje podejmuje zazwyczaj samotnie.
Wybiera cierpienie, gdy nie widzi innej skutecznej drogi do osiągnięcia swoich ważnych
celów. Kiedy przychodzi czas na Wyjazd (rozdział 9), musi szybko stawić czoła szokowi
nieoczekiwanego uwolnienia i uniknąć czułego pożegnania koleżków. Postscriptum opisuje
warianty i ewolucję subkultury grypsowania. Dodatek przedstawia w wielkim skrócie
elementarną terminologię teorii gier. Nie stanowi on jednak substytutu porządnego kursu
podstaw teorii gier. W książce stosuję rozmaite konwencje. Pisząc o własnych
doświadczeniach, używam czasem swojej więziennej ksywy „Student". Konwencja ta
podkreśla chęć posłużenia się osobistymi doświadczeniami raczej jako wartościowym
źródłem danych niż punktem wyjścia do refleksji lub spekulacji egzystencjalnej. Źródło
pochodzenia wykorzystywanego materiału jest identyfikowane jako „cela n", gdzie n jest
liczbą całkowitą między 1 a 13 przyporządkowaną jednej z cel wymienionych w tabeli 1.
Niemal wszyscy więźniowie opisani w książce są mężczyznami. Kobiety przebywają
zazwyczaj w osobnych zakładach i stanowią małą część populacji więźniów w Polsce. Ich
kod zachowań podobno przypomina grypsowanie, jest jednak mniej skomplikowany, a
sankcje łagodniejsze.

Zmiany wprowadzone do wydania polskiego

Książkę napisałem pierwotnie po angielsku, języku współczesnej akademii. Pisanie po


angielsku skazało mnie na katorgę stworzenia równoległego do mainstream English żargonu
reprezentującego relację, w jakiej do polszczyzny pozostaje język więzienny grypsujących,
bajera. Ze względu na przewidywane kłopoty z terminologią więzienną i terminologią z
zakresu teorii gier sam podjąłem mozół tłumaczenia książki na polski. Powrót do języka
polskiego dał mi szansę włączenia terminologii nieprzetłumaczalnej na angielski, opisu gierek
językowych i swobodnego stosowania bajery. Nie chciałem pisać wyłącznie bajerą, aby cię,
czytelniku, nie zamęczyć. Jeśli jednak chcesz przeczytać moją książkę, nie unikniesz
nauczenia się podstaw żargonu więziennego. Pomoże ci w tym Słownik podstaw bajery, który
zawiera terminy najczęściej spotykane lub najważniejsze. Starałem się też nie kaleczyć bajery.
Unikałem zatem pewnych słów, które choć zabrzmiałyby niewinnie w uszach czytelnika, są
zabronione przez bajerę. Zamiast napisać, że ktoś miał szczęście, używałem wyrażenia typu
uśmiechnął się do niego los. Dlaczego powiedzenie, że ktoś miał szczęście jest
niedozwolone?! Wszystkiego dowiesz się w odpowiednim momencie. Oprócz rozszerzenia
wątków językowych w wersji polskiej pojawiły się też inne zmiany. Dodałem sporo
komentarzy porównujących stan subkultury w roku 1985 z latami późniejszymi. Usunąłem
opis elementarnych faktów, których celem było wprowadzenie czytelnika spoza Polski w
klimat peerelowski. Usunąłem również część Dodatku traktującą o niestandardowej
reprezentacji gier, adresowaną do naukowców studiujących teorię gier. Wreszcie,
pozmieniałem co nieco tu i ówdzie. Każdy autor chciałby swoje wydane już książki napisać
inaczej, i ja nie jestem wyjątkiem. Ostatnią sprawą do wyjaśnienia pozostaje podtytuł, a
szczególnie słowo „tragikomedia". W Polsce, którą nieprzychylna geopolityka skazała w XX
wieku na rolę Hioba narodów, jest wielu byłych więźniów politycznych i wiele relacji z
uwięzienia, lecz nieczęsto znajdziemy w nich wątki komediowe. Zamiast wyjaśnień, niech w
klimat mojej opowieści wprowadzi cię, czytelniku, poniższa historyjka.
Pewnego dnia przeniesiono mnie do celi intensywnej terapii szpitala więziennego na
Rakowieckiej. Jeden z nowych koleżków wracał do zdrowia po niedawnej operacji. W jej
trakcie wydobyto mu z żołądka dwa kilogramy zardzewiałego żelastwa. Umarł po kilku
tygodniach wskutek połknięcia sprężyny z łóżka. Drugiego odcięto z linki samobójczej
sekundy przed nieuchronną śmiercią. Został częściowo sparaliżowany. Trzeci, poważnie
chory na ostre zapalenie trzustki, według dobrze poinformowanego strażnika był już
przeznaczony „na straty". Nieszczęśnicy ci usiłowali zainteresować lekarzy swoimi
symptomami, strategicznie krzyczeli w środku nocy z bólu lub udawali brak apetytu,
pożyczając ukradkiem jedzenie ode mnie. W niedzielę rano, tuż przed porą transmisji
radiowej mszy, poprosiłem strażnika o pożyczenie odbiornika. Słuchanie mszy w więzieniu
może przynieść ulgę nawet największym grzesznikom i ateistom. W normalnych celach
można jej zazwyczaj słuchać przez więzienną betoniarę. W naszej celi nie było jednak
betoniary. Poczciwy strażnik z pewnym wahaniem przyjrzał się czterem ledwo żywym
kościotrupom, westchnął i się zgodził. Odłączył swoje wielkie pudło i wniósł nam je do celi
„na dwie godziny". Podłączyłem co trzeba i zapytałem koleżków: „Czy chcecie słuchać
mszy?". „A rób, co chcesz", usłyszałem, „kogo to obchodzi". Wówczas szybko złapałem
Radio Wolna Europa. Moi kumple, cali w gipsie i bandażach, byli zachwyceni. Śmiali się tak
głośno, że zacząłem bać się o ich chore żołądki i pooperacyjne szwy. Przez dwie godziny
pękaliśmy ze śmiechu i słuchaliśmy wieści z wolnego świata.
W tej książce ludzie cierpią, umierają, walczą ze sobą, oszukują się wzajemnie, obrzucają
plugawymi wyzwiskami, uprawiają brutalny seks i zamieniają życie innych w piekło. I śmieją
się przy tym do rozpuku. Włączenie ich humoru do książki nie czyni jej mniej poważną.
Śmiech nie unicestwia cierpienia towarzyszącego utracie wolności. Śmiech nie rozgrzesza
więźniów z ich win. Jedynie czyni ich życie znośniejszym. Ratuje przed stoczeniem w otchłań
rozpaczy.

Rozdział 1
Życie w więzieniu

„Zamknąć i klucz wyrzucić", wzdychają ciężko tysiące strażników więziennych, pielęgniarek,


policjantów i prokuratorów. W rzeczy samej, ich pobożne życzenie wyraża naczelną zasadę
organizacji aresztów lat osiemdziesiątych. Można jeszcze dodać: „Upchnąć do ostatniego
centymetra kwadratowego i dać im się pozabijać", a opis będzie pełny. Słaba kontrola
administracyjna, brak przestrzeni i silna subkultura grypsowania są najważniejszymi
charakterystykami polskich więzień. Osadzonych upycha się do małych cel, zostawia samym
sobie i pozwala rządzić wedle własnych reguł. Są zamknięci, a klucz został wyrzucony.
Naszą odyseję przez labirynty więzień i aresztów rozpoczyna krótki przegląd ograniczeń,
które nakłada się na więźniów. Ograniczenia te określają środowisko „surowych warunków
społecznych" lub „dolegliwości uwięzienia", na które więźniowie reagują i do których się
przystosowują, a także definiują ramy rozgrywanych gier więziennych. Ograniczenia życia
więziennego można podzielić na trzy szerokie kategorie. Ograniczenia materialne to fizyczna
struktura więzienia oraz względna dostępność dóbr. System administracyjny definiuje zaś
prawa i obowiązki więźniów oraz organizuje ich czas. Wewnętrzne normy zachowania
więźniów tworzą subkulturę. Wszystkie wymienione ograniczenia determinują strategie
dostępne więźniom w ich typowych, powtarzalnych interakcjach, ich oczekiwania i wypłaty.
Ograniczenia materialne
Architektura i organizacja zakładów karnych oraz aresztów śledczych

Witamy w lochach polskiego aresztu u schyłku komunizmu. Oficjalna liczba więźniów we


wszystkich dwustu dwóch zakładach karnych i aresztach wynosi nieco ponad sto tysięcy.
Bardziej wiarygodne szacunki podziemnej Solidarności pracowników penitencjarnych
oceniały ją na dwieście tysięcy. Oznacza to, że w PRL-u na sto tysięcy mieszkańców mogło
przypadać nawet pięciuset więźniów. Stawia to PRL w jednym szeregu z krajami o
najwyższej punitywności: ojczyzną światowego proletariatu i ojczyzną światowego
kapitalizmu. Co czwarty polski mężczyzna siedział, siedzi lub będzie siedział. Około jednej
trzeciej więźniów przebywa w aresztach. Siedzący tam aresztanci czekają na proces, podczas
gdy skazani trafiają do zakładów karnych. Mimo że oficjalnym określeniem aresztanta jest
raczej „tymczasowo aresztowany", a nie „więzień", może on przesiedzieć nawet cały swój
wyrok w areszcie. Spotkany przeze mnie rekordzista był „tymczasowo aresztowany" przez
cztery i pół roku. Areszty i zakłady karne, dwa interesujące nas typy zakładów
penitencjarnych, są do pewnego stopnia rozdzielone i różnią się definicjami praw i
obowiązków więźniów. Aresztanci częściej niż skazani noszą ciuchy wolnościowe. Przede
wszystkim jednak podlegają ściślejszej izolacji zapobiegającej wymianie informacji z
domniemanymi wspólnikami. Rzadziej otrzymują zgodę na pracę lub naukę. Tak więc
aresztanci spędzają więcej czasu wewnątrz cel niż skazani. Praca lub nauka wiąże więźnia ze
światem zewnętrznym, osłabia deprywację, pomaga zorganizować im czas i ułatwia dostęp do
dóbr. Interakcje w areszcie są bardziej intensywne niż rozwodnione życie typowego
osadzonego. Stawka w grze aresztanta jest również wyższa. Długość wyroku, a nawet szansa
na natychmiastowe zwolnienie zależy bezpośrednio od jego działań podjętych podczas
przesłuchania i rozprawy sądowej, umiejętnego zasymulowania choroby i zdolności
zidentyfikowania kapusia. Pomimo różnic areszty i zakłady karne są podobnie zorganizowane
i dość ściśle zintegrowane. W tej samej celi siedzą czasem zarówno skazani, jak i
tymczasowo aresztowani. W szpitalach więziennych nie bierze się pod uwagę obu tych
kategorii. Jeśli zaznaczenie różnic między aresztem a zakładem karnym nie będzie istotne,
będę używał ogólniejszych terminów „więzień" i „więzienie".
Typowe więzienie otacza pięcio- sześciometrowy mur. Składa się na nie kilka dwu- lub
trzypiętrowych pawilonów, stanowiących czasem oddziały więzienia. Typowy pawilon
mieści od trzydziestu do stu cel i rzadko używaną świetlicę. W osobnych budynkach znajdują
się sale odwiedzin i magazyny. Poza budynkami są umieszczone spacerniaki, małe i
zazwyczaj wybetonowane kwadratowe lub trójkątne place spacerowe. Kilka
wyspecjalizowanych jednostek świadczy usługi albo produkuje dobra na wewnętrzne
potrzeby więzienia. Należą do nich pralnia, szwalnia, kuchnia, lokalny radiowęzeł i biblioteka.
Ponieważ chleb jest podstawowym składnikiem menu, często można na terenie więzienia
znaleźć piekarnię, a także zakład produkcyjny wymagający pracy manualnej, szkołę czy też
szpital. Areszt śledczy przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie, gdzie spędziłem cztery z pięciu
miesięcy aresztowania, był jednym z największych więzień w Polsce. W jego skład
wchodziły trzy zwykłe pawilony i jeden przeznaczony dla więźniów politycznych lub
ważniejszych gospodarczych. Mieściły się tu wszystkie podstawowe jednostki usługowe oraz
zakład poligraficzny (w tej właśnie więziennej drukarni, zanim jeszcze zostałem aresztowany,
moje podziemne wydawnictwo STOP wydrukowało kilka książek). Szpital więzienny dzielił
się na oddziały chirurgiczny, wewnętrzny i psychiatryczny. Około dwustu cel zamieszkiwało
mniej więcej tysiąc ośmiuset więźniów, zarówno skazanych, jak i tymczasowo aresztowanych.
Mniej niż stu z nich stanowiły kobiety.
Przestrzeń

Bodaj najbardziej charakterystyczną cechą polskiego więzienia jest brak przestrzeni. Typowa
cela w stosunkowo przyzwoicie wyposażonych aresztach śledczych na Rakowieckiej i na
Białołęce jest mała. Jej powierzchnia wynosi 8-14,5 m2, a wysokość 2,5 m. Zamieszkuje ją
od sześciu do dziewięciu lokatorów. Mniej liczne, wielkie cele, zwane stodołami, mają
powierzchnię 50-60 m2 i goszczą 40-50 więźniów. Powyższe liczby oznaczają, że na więźnia
przypada 1-1,5 m2 podłogi oraz 3-4 m3 powietrza, włączając w to powierzchnię i przestrzeń
zajmowane przez umeblowanie. Cele w aresztach są szczególnie zatłoczone. W szpitalach
więziennych powierzchnia i przestrzeń przypadające na jednego więźnia są od dwóch do
trzech razy większe. Do typowej celi wchodzi się przez masywną metalową klapę. Tuż obok
klapy znajduje się rzadko używany przycisk, którym można - przynajmniej teoretycznie -
przywołać strażnika. Naciśnięcie go zapala lampkę nad drzwiami celi oraz u oddziałowego na
dyżurce. Naprzeciw klapy znajduje się zazwyczaj okno chronione przez grube żelazne kraty
tygrysówy. Później nazwą tą zaczęto określać całą, również mocno zabezpieczoną celę
przejściową. Umieszczona na zewnątrz okna blinda - tafla mlecznego szkła z zatopioną
stalową siatką - blokuje widok. Często okno zawiera dodatkowe warstwy sieci i krat.
Pojedyncza brudna żarówka w suficie rzuca przyćmione światło na dwa lub trzy szare
dwupiętrowe koja, umieszczone zazwyczaj po bokach celi. Szary kolor dominuje. Koce,
ubrania, ściany, klapa, podłoga, wewnętrzne korytarze na oddziałach są szare. Życie pod celą
skupia się w wąskim przejściu oddzielającym koja, zwanym Marszałkowską. W skład
umeblowania wchodzą ponadto drewniany blat (stół), trzy lub cztery fikoły (stołki) i wisząca
półka na naczynia. Sianka, czyli materace pechowców nie posiadających własnych łóżek, są
podczas dnia skitrane pod kojami. W ubikacji okupującej jeden z rogów celi blisko klapy
znajduje się zlew z kranem. Zasłonka jest często oznaką przepychu. Muszlę klozetową, jeden
z najważniejszych obiektów w celi, powszechnie nazywa się jaruzelem. Nazwa ta
unieśmiertelnia generała Wojciecha Jaruzelskiego, w 1985 roku pierwszego sekretarza KC
PZPR. Porządny jaruzel i woda bieżąca są jednak w wielu celach nieosiągalnym luksusem.
Więzienia nie posiadające kanalizacji oferują potrzebującym zamiast jaruzela przenośne
naczynie zwane bombą, lub, od imienia generała Jaruzelskiego, wojtkiem albo po prostu
generałem. Kolejnym ważnym obiektem w celi jest Orwellowski głośnik, betoniara,
przymocowany nad klapą. Betoniara jest włączana centralnie o 6.00 i wyłączana o 21.00, z
czterogodzinną przerwą około południa. W niektórych celach więźniowie mogą do woli
głośnik włączać i wyłączać. W innych ich uszy stają się zakładnikami gustu więziennych
didżejów. Program radiowęzła więziennego zawiera losowo następującą po sobie mieszankę
oficjalnych programów radiowych, peerelowskiej nowomowy resocjalizacyjnej oraz
perwersyjnie dobranych przebojów. Nieświadomi swej roli polscy piosenkarze starają się
przekonać słuchaczy o tym "Jak dobrze wstać skoro świt" i że "Oprócz błękitnego nieba nic
mi więcej nie potrzeba". David Bowie melancholijnie przypomina, że "This is not America".
Rodzaj posiadanego legowiska i jego odległość od jaruzela - im dalej, tym lepiej - są
skorelowane ze statusem więźnia. Pomijając jaruzela, miejsce zarezerwowane dla najniższego
w hierarchii cwela, najmniej atrakcyjne jest sianko, znacznie lepsze jest dolne kojo, a
odrobinę lepsze od tego ostatniego kojo górne. Najwyższy poziom łóżek jest jednak mniej
atrakcyjny podczas gorącego lata, kiedy powietrze pod sufitem jest najbardziej rozgrzane.
Jeśli do celi z siankami trafiał nowy więzień o wysokim statusie, można było mieć pewność,
że wcześniej czy później postara się odebrać posłanie jednemu z mniej prominentnych
właścicieli łóżka. Otumaniony hałasem i brakiem powietrza więzień może nabrać ochoty na
dwa tygodnie oddechu od klaustrofobicznej celki w izolatce. Jest to jedna z cięższych kar, na
które może skazać go administracja. Izolatki są jednak mniejsze i urządzone tak, że nawet
Spartanin uznałby ich umeblowanie za skromne. Nie znajdziesz tu betoniary, bieżącej wody,
światła, nie wychodzi się stąd na spacer. Wolno mieć jedynie kilka przedmiotów najbardziej
osobistego użytku. Głównym meblem jest betonowy blok, nazywany ze względu na
przypisaną mu funkcję twardym łożem. Wystrój uzupełniają drewniana decha imitująca
materac, drewniana poduszka, betonowy blat i fikoł. Wszystkie meble są przytwierdzone do
podłogi. Zamiast przyjaznego jaruzela, z podłogi zionie potężna rura. Nic dziwnego, że
alternatywną nazwą izolatki jest twarde lub twarde łoże. W niektórych więzieniach kara może
być jeszcze surowsza. Szczególnie niepokorny więzień może trafić na weekendowy oklep do
termosa, izolatki wybitej materiałem dźwiękoszczelnym, nazywanej też dźwiękami. Może
tam również trafić na oklep profilaktyczny lub pożegnalny, tuż przed transportem do innego
więzienia. Wówczas w jego aktach znajdzie się niemożliwa do zweryfikowania informacja, że
został pobity przez współwięźniów. Może też zostać unieruchomiony na dzień czy dwa w
pasach, na drewnianym łóżku wyposażonym w komplet pasów, którymi zapina się nogi,
tułów i ramiona. Po kilku godzinach traci kontrolę nad oddawaniem kału i moczu. Wkrótce
traci również przytomność. Ograniczenia przestrzeni wymagają starannej kontroli ruchów i
optymalnego wykorzystania pionu i poziomu. W większości cel przemieszczaniem ciała
rządzą ścisłe reguły. Zamiar zsunięcia się z górnego piętra koja musi zostać oznajmiony
okrzykiem „przesuwka!", a ruch poziomy jest racjonowany. Czasem więźniowie „wychodzą
na spacer" po Marszałkowskiej. Spacer ogranicza się do sekwencji: trzy kroki, obrót, trzy
kroki, obrót. Nieparzysta liczba kroków zmusza do naprzemiennych zwrotów w prawo i w
lewo. Chroni to przed zawrotem głowy, który szybko i nieuchronnie pojawia się z czterema
krokami. W większych celach spacer może składać się z pięciu lub - trudno w to uwierzyć! -
nawet siedmiu kroków. Więźniowie ściśle koordynują swoje ruchy i wyruszają na spacer
parami lub nawet trójkami. Drugi i dalsi spacerowicze podążają w ślad za poprzednikiem w
odległości 20-30 centymetrów, powtarzając wszystkie jego kroki i skręty w dokładnie tym
samym momencie, często zamaszyście i z przytupem. Taki spacer wymaga fantastycznej
precyzji i jest widowiskiem niemal równie porywającym jak pochód pierwszomajowy.
Niedobór przestrzeni znajduje odbicie w zachowaniu osadzonych. Czynności powodujące
zanieczyszczenie powietrza w celi (oddawanie gazów czy załatwianie potrzeb fizjologicznych)
podlegają regulacji i koordynacji z innymi jej mieszkańcami. Przykładowo: zamiar oddania
gazów musi zostać głośno wyrażony i można go wprowadzić w czyn dopiero po upewnieniu
się, że żaden z pozostałych więźniów w danej chwili nie szamie (nie je) i nie dryni (nie pije).
Brak świeżego powietrza powoduje ciągłe bóle głowy. Jedynie leki uspokajające
rozpuszczane szczodrze przez administrację w napojach i jedzeniu chronią więźniów przed
klaustrofobią.

Dobra i żywność

W spartańskim środowisku polskiego więzienia przedmioty osobistego użytku i inne obiekty


materialne są dobrem rzadkim. Więzień otrzymuje więzienną bieliznę osobistą, drewniaki
(glany), czapkę (kaniołkę), koszulę, prześcieradło (prześciółkę), ręcznik (frotę lub frotkę) i
ścierkę do naczyń (platerkę), koc (derę), dwa aluminiowe platery, aluminiowy kuban i takąż
łyżkę (wiosło). Brzeg nowego wiosła zostaje szybko zaostrzony, by służyło jako
prowizoryczny tępy nóż (kosa). Aresztant ma prawo zatrzymać spodnie (sztany), skarpetki
(smrodki), przybory toaletowe i czasem buty. Na sweter (pierzynkę) lub inne mniej typowe
elementy ubrania potrzeba specjalnej zgody. Można również zatrzymać kilka książek,
korespondencję osobistą i oficjalną, przybory do pisania i małą rezerwę żywnościową. Inne
przedmioty osobistego użytku, w tym zegarek, obiekt najmniej w więzieniu użyteczny, oddaje
się do magazynu do czasu opuszczenia więzienia. Więzień może mieć pieniądze jedynie na
specjalnym rachunku. Dwa razy w miesiącu może kupić na wypiskę papierosy, zapałki,
cukier, sól, miód syntetyczny, pasztet drobiowy, pastę do zębów, długopis, zeszyt w kratkę -
oczywiście pod warunkiem, że dobra te są „na stanie"! Wypiska więzienna jest prekursorem
zakupów internetowych i odbywa się bez oglądania towarów. Jedynie formularz wypełniany
przez więźnia jest papierowy, a medium pośredniczącym przy zakupach są kajfusi. Suma
pieniędzy do wydania jest ograniczona. Za półmiesięczną wypiskę można kupić około
czterystu papierosów o perwersyjnej nazwie Sport. Rodzina więźnia, jeśli się nim w ogóle
interesuje, z trudem może sobie pozwolić na regularne zasilanie rachunku więźnia
złotówkami. Częściej stara się wysyłać nieborakowi rakiety, czyli paczki. Większość rakiet
transportuje żywność: słoninę, smalec, czasem kawał schabu. Prawo do paczek ubraniowych i
owocowych jest nagrodą przyznawaną przez personel resocjalizacyjny. Ponieważ typowy
aresztant nie może pracować i samodzielnie zarabiać pieniędzy, są one na jego rachunku
rzadkim gościem. Więźniowie potrafią niezwykle pomysłowo wykorzystać niewielką ilość
dostępnych im materiałów. Chleb, torebki plastikowe, karton i papier, strużyny drewniane,
gazety, małe metalowe puszki, ręczniki, wkłady do długopisu są cenionym surowcem. Te i
inne dobra zostają przetworzone w ramach czaso- i pracochłonnych więziennych technologii
obróbki na kości i karty do gry, zabawki i pamiątki więzienne (fajans), proste narzędzia,
lampy margarynowe, przybory do tatuowania (dziargania), grzały do zajeżdżania czajury, a
nawet prymitywne patelnie elektryczne. Nielegalny handel kwitnie. Do najbardziej
wartościowych produktów należą herbata, żyletki (mojki), szlugi i kosy. Poza papierosami
posiadanie wszystkich wymienionych dóbr było w 1985 roku zakazane. Więzień ma prawo do
trzech posiłków dziennie. Głównym punktem jego dziennego menu jest bochenek ważącego
sześćset gramów białego chleba, pokrojonego prawie do końca w kuchni na dwu-
trzycentymetrowe pajdy, trzymające się razem tylko nie przekrojoną dolną skórką. Na
śniadanie otrzymuje pięć dekagramów margaryny, pół litra kawy zbożowej, mikroskopijny
kawałeczek żółtego sera oraz łyżkę marmolady lub wielkiego peerelowskiego wynalazku,
syntetycznego miodu, który nie wygląda jak miód, nie pachnie jak miód ani nie smakuje jak
miód. Na śniadanie można też czasem otrzymać litr owsianki. Na obiad, serwowany w
południe, dostaje się czasem litr chudej zupy (litraż) lub, częściej, źle obrane ziemniaki z
buraczkami okraszone cienkim sosem mięsnym. Ostatnim posiłkiem jest kolacja. Różni się
tym od śniadania, że rzadko dostaje się owsiankę. W końcu marca 1981 roku przeciętną
wartość dziennej racji żywnościowej polskiego więźnia szacowano na 17,30 zł, tylko
odrobinę poniżej wartości dziennej racji psa więziennego, wynoszącej 18,00 zł. Chory
więzień wygrywał jednak z łatwością z psem więziennym z dziennym menu wartym 23,30 zł.
Jego dieta, oprócz standardowych pozycji, zawierała pół litra mleka, pasemko mięsa i listek
sałaty. Dzienna dawka kalorii wynosiła oficjalnie około 1800 dla więźnia nie pracującego i
około 2000 dla więźnia pracującego. Liczby te należy pomniejszyć o 10-20%, rozkradane
przez personel, często z pomocą więźniów pracujących w kuchni. Paczki żywnościowe od
rodziny stanowiły najbardziej apetyczną część więziennego menu.

Ograniczenia administracyjne
Interakcje z personelem

W polskich więzieniach późnego PRL-u wpływ administracji na życie pod celką był mniejszy,
niż sugeruje obfita literatura omawiająca instytucje totalne. Niedobory personelu i
permanentne kłopoty finansowe doprowadziły do sytuacji, w której administracja więzienna
celowo ograniczała swoją aktywność. Jej głównym celem było zapobieganie poważniejszym
urazom, mogącym wyniknąć z gier i konfliktów więźniów, oraz utrzymanie bezpieczeństwa.
Typową postawą personelu była apatia. Administracja więzienna była zorganizowana w
cztery podstawowe działy: ochrony, resocjalizacji, zarządzania i służby zdrowia. Więzień
rzadko miał do czynienia z zarządzającymi więzieniem i sporadycznie odwiedzał gabinet
lekarski. Przywileju poznania dentysty dostępowali tylko nieliczni szczęśliwcy. Typowy
więzień najczęściej wchodził w interakcje z ochroną, czyli ze strażnikami. Drugą najczęściej
spotykaną przezeń osobą był wychowek (wychowawca więzienny) z działu resocjalizacji.
Więźniowie oficjalnie tytułują strażnika wodzem, wodzuniem, dowódcą lub panem
oddziałowym. Między sobą nazywają go gadem, gadziną, kluczem, czerwonym pająkiem lub
po prostu kurwą. Niemal wszyscy strażnicy są mężczyznami. Do ich obowiązków należy
eskortowanie więźniów poza celę, głównie na spacer, prowadzenie do doktora lub na
patrzonko (widzenie) z rodziną, a także monitorowanie stanu celi poprzez poranne i
wieczorne apele, asystowanie przy wydawaniu posiłków i innych dóbr w celi oraz
przeprowadzanie kipiszu, czyli rutynowego lub karnego przeszukania celi lub więźniów.
Strażnik może również napisać raport, którego skutkiem jest wymierzenie kary. Lista
najbardziej typowych wykroczeń mogących prowadzić do raportu obejmuje:
• siedzenie lub leżenie na łóżkach między 6.00 a 18.00
• nielegalne komunikowanie się z więźniami z innych cel przez okno lub w inny sposób
• podłączanie się do obwodu elektrycznego dostarczającego prąd do żarówki w celu
przygotowania czajury
• tatuowanie siebie lub innych więźniów
• posiadanie zabronionych przedmiotów, takich jak nóż, żyletka, narzędzia do tatuażu albo
parzenia czajury, pieniądze, złote łańcuszki, narkotyki czy zdjęcia pornograficzne
• wnoszenie do celi lub wynoszenie z celi zabronionych przedmiotów lub grypsów
• zapisywanie się z nudów albo dla żartu na wizytę do lekarza
• aroganckie zachowanie lub odmowa spełnienia poleceń personelu
• samookaleczanie się czy też podejmowanie prób samookaleczenia, a także pomoc innym
więźniom w samookaleczaniu się.
Zadaniem wychowka, najczęściej mężczyzny, jest resocjalizacja więźnia. Typowy wychowek
pracuje jednak ze stoma albo dwustoma wychowankami. Ogranicza zatem z konieczności
swoją aktywność do odwiedzania cel raz w miesiącu, odbywania rozmów z nowymi
więźniami i wypełniania stosownych druków. Raz w tygodniu więzień może zgłosić wniosek
o widzenie z wychowkiem. Najważniejszym elementem pracy wychowka jest dawanie nagród
i kar. Władzę tę dzieli do pewnego stopnia ze strażnikami i naczelnikiem. Najczęstsze kary w
areszcie to twarde łoże i zawieszenie rozmaitych praw: do spaceru, zakupów przez wypiskę,
patrzonek z rodziną, wypożyczania książek z biblioteki lub otrzymywania paczek. Znacznie
rzadziej wynikiem kary może być zmniejszenie racji żywnościowej. W nagrodę więzień może
otrzymać zawieszenie nałożonej uprzednio kary lub dodatkowy talon uprawniający do
otrzymania paczki od rodziny. Kiedy więzień chce zawiadomić zarząd więzienia albo aparat
ścigania o ważnych dlań sprawach, pisze list do naczelnika, prokuratora czy śledczego. W
typowej petycji prosi o ekstra talon, dodatkową wizytę rodziny lub zawieszenie
tymczasowego aresztowania. Bardzo rzadko jego prośba zostaje spełniona. W typowej
odpowiedzi na list uprzejmie informuje się go, że nie znaleziono powodów mogących
uzasadnić pozytywne rozpatrzenie prośby. Inne interakcje więźnia z personelem są rzadkie,
szczególnie w areszcie. Naczelnik albo jego zastępca odwiedza cele raz na kilka miesięcy. Od
czasu do czasu więźnia bada pobieżnie lekarz czy pielęgniarka. Przestrzegania praw
człowieka nie ma kto nadzorować, bowiem chętni do takiej działalności zaraz sami trafiają do
więzienia.

Czas

Typowy dzień polskiego aresztanta może wyglądać następująco:


6.00: pobudka; włączenie światła; betoniara zaczyna buczeć; po kilku minutach następuje
wniesienie kostki, czyli poskładanych ubrań wystawionych za klapę poprzedniego dnia
wieczorem;
6.20: apel poranny; więźniowie ustawiają się w szeregu; celowy - funkcja bez specjalnego
znaczenia - melduje stan celi i zgłasza strażnikowi wszystkie ważne wydarzenia, które miały
miejsce od poprzedniego apelu; więźniowie korzystają z jaruzela, myją się i ścielą łóżka w
zgodzie z lokalnymi regulacjami;
między 7.00 a 8.00: śniadanie; korytarzowi (więźniowie obsługujący cele) przywożą pod
klapę batorego (kocioł na kółkach) z kawą, mlekiem, margaryną, marmoladą i tanim serem;
więźniowie formują kolejkę i otrzymują swoje porcje przez karmnik (małe okienko w klapie)
lub przez uchyloną klapę;
między śniadaniem a obiadem: spacer; w normalnych celach czas spaceru wynosi od
dwudziestu do dwudziestu pięciu minut; grupa dziesięciu do dwudziestu więźniów wychodzi
na wieloboczny spacerniak - wybetonowany dziedziniec o powierzchni 50-100 m2; siedzenie
jest zabronione; wymaga się utrzymywania ciągłego ruchu, zazwyczaj w parach;
kilkumetrowa ściana otaczająca spacerniak jest pokryta więzienną prozą, poezją i rysunkiem,
inspirowanymi motywami waginy i penisa, szybko nanoszonymi w momencie nieuwagi
znudzonego strażnika;
11.00: betoniara przerywa nadawanie;
między 12.00 a 14.00: obiad; po obiedzie więźniowie otrzymują lekarstwa, chleb na kolację i
śniadanie następnego dnia, a także, jeśli uśmiechnie się do nich los, egzemplarz „Trybuny
Ludu";
15:00: betoniara wznawia nadawanie;
między 16.00 a 18.00: kolacja; na kilka godzin zostaje włączone światło, zazwyczaj do 20.30;
między 18.00 a 18.30: wieczorny apel i składanie kostki; więźniowie zostają w samych
kalesonach i podkoszulkach; siedzenie lub leżenie na łóżkach jest dozwolone;
21.00: dzwonek oznajmiający capstrzyk; betoniara przestaje nadawać.
Do wydarzeń powtarzających się w rytmie tygodniowym należy wyjście do łaźni i zmiana
bielizny osobistej, odwiedziny fryzjera (posiadanie żyletki lub tym bardziej brzytwy jest w
celi zabronione) oraz możliwość zapisania się na wizytę u lekarza. W szczęśliwym tygodniu
bibliotekarz kursujący z wózkiem książek po korytarzu może zaoferować porywającą
stalinowską powieść o amerykańskich szpiegach, którzy usiłowali dokonać sabotażu w
komunistycznej odlewni stali albo krótki kurs filozofii marksistowskiej. Raz w tygodniu
więźniowie otrzymują gorącą wodę i środki czystości do szorowania celi. W niektórych
zakładach karnych mogą również uczęszczać na mszę odbywającą się poza celą. Wszyscy
więźniowie, cudownie nawróceni, stają się niezwykle pobożni i nigdy nie opuszczają
nabożeństw. W aresztach msza jest zazwyczaj transmitowana przez betoniarę w niedzielę
rano. Rzadko kto jej słucha. Inne wydarzenia powtarzają się w dłuższych odcinkach czasu.
Dwa razy w miesiącu można dokonywać zakupów przez wypiskę. W areszcie nie ma
ograniczeń korespondencji lub widzeń, aczkolwiek prawo do widzenia arbitralnie przyznaje
prokurator. Do pierwszego widzenia zazwyczaj dochodzi dwa, trzy miesiące po aresztowaniu.
Częstotliwość patrzonek rośnie wraz z natarczywością rodziny aresztowanego i jest
najczęściej bliska jednemu widzeniu na miesiąc albo dwa miesiące. Talony na rakiety
żywnościowe są rozdawane co miesiąc. W zakładzie karnym prawa do zakupów, spotkań z
rodziną, pisania listów i otrzymywania paczek są znacznie bardziej ograniczone niż w
areszcie. Wszystkie wymienione prawa mogą zostać zawieszone jako kara.
Sporadycznym odejściem od codziennej rutyny może być przesłuchanie lub proces.
Najczęstszymi z nieregularnych wydarzeń są kipisze, przeszukania całej celi lub
poszczególnych więźniów. Kipisz jest najważniejszym sposobem kontrolowania aktywności
więźniów, karą za aroganckie zachowanie i elementem przetargu strażników z celą. Personel
nie ma wystarczających zasobów na bardziej intensywną interakcję z więźniami.
Administracyjnie zorganizowana aktywność zajmuje w areszcie od dwóch do czterech godzin
dziennie. Pozostały czas więźniowie organizują sobie sami. Ta cecha polskiego aresztu
sprawia, że życie pod celą toczy się względnie niezależnie od administracji. Podczas gdy
przestrzeń i podstawowe dobra są rzadkie, więzień dysponuje dużą nadwyżką
niezorganizowanego czasu. Jego dzień koncentruje się wokół głównych zajęć dostarczanych
mu przez personel - posiłków. Między posiłkami pozostaje mnóstwo czasu do zabicia.
Czytanie w typowej przepełnionej celi nie jest dobrym pomysłem ze względu na brak światła
i powietrza oraz niedostępność miejsca do siedzenia - wszak siedzenie na łóżkach w ciągu
dnia jest zabronione. Ceną za dłuższą aktywność intelektualną jest silny ból głowy. Obfitość
dostępnego czasu powoduje powstanie rynku rozrywki. Wysoko cenionymi umiejętnościami
są śpiewanie, tatuowanie, opowiadanie historii, rysowanie, a także znajomość gry w karty lub
szachy oraz biegłość w rozwiązywaniu zagadek. W konkursie opowiadania historii może
zwyciężyć opowieść o postępach nauki w dziedzinie hibernacji. Jednym z marzeń więźnia jest
zasnąć na dobre i obudzić się pół roku później. Więźniowie w depresji lub z innymi
problemami psychicznymi są bici. Tacy więźniowie często opuszczają nieprzyjazne im cele
poprzez dokonanie samookaleczeń. Wiele innych ciężarów natury psychicznej czy
materialnej nakładanych na współwięźniów, takich jak niezapowiedziane popierdywanie lub
defekacja, jest surowo karanych. Dyskretna masturbacja jest dozwolona zazwyczaj jedynie w
łóżkach po ogłoszeniu nocnej godziny policyjnej. Banalne codzienne czynności są
pieczołowicie celebrowane.

Ograniczenia subkulturowe. Podstawy grypsowania

Jeśli pominąć więźniów ze statusem tymczasowym, to znaczy świeżaków (pierwszy raz w


więzieniu) oraz nowych (posiadających pewien staż więzienny, ale nowych w danym
otoczeniu), więźniowie należą do jednej z trzech podstawowych kast: grypsujących, frajerów
i cweli. Przypisanie do kasty odbywa się wkrótce po aresztowaniu. Grypsujący, tworzący
najwyższą kastę, byli najliczniejszą grupą w aresztach w Białołęce i na Rakowieckiej.
Według moich szacunków stanowili 70-80% więźniów. W innych aresztach udział
procentowy grypsujących w latach osiemdziesiątych był najprawdopodobniej zbliżony. W
zakładach karnych proporcja grypsujących jest zazwyczaj mniejsza. Niemal każdy więzień
może zostać grypsującym. Normy tej właśnie grupy, regulujące zachowania za pomocą
zestawu reguł, zakazów i obyczajów, stanowią najważniejszy składnik subkultury więziennej.
Normy te są podatne na interpretację i różnią się szczegółami w różnych więzieniach,
oddziałach, a nawet celach. Przede wszystkim jednak większość norm odnosi się do
grypsujących, nie zaś do frajerów i cweli. Oczekiwania grypsujących wobec tych grup są
skromniejsze i można je podsumować następująco: znaj swoje miejsce, przestrzegaj
podstawowych reguł, nie donoś, bądź użyteczny. Grypsujący posługują się tajnym językiem z
szeregiem skomplikowanych regulacji i tabu. Największą obelgą jest porównanie
grypsującego do kobiety lub nazwanie go komunistą, kapusiem lub cwelem. Frajerzy, zwani
też niegrypsującymi, stanowią mniej liczną i zatomizowaną grupę okupującą ciemniejsze kąty
celi. Zastraszeni i wykorzystywani przez grypsujących, sprzątają celę i spełniają rozmaite
posługi dla wyższej kasty. Frajerzy są uważani za faktycznych lub potencjalnych
informatorów. Prawie wszyscy więźniowie nie będący grypsującymi są frajerami, jako że
ostatnia grupa - cwele - stanowi zaledwie 1-2% populacji aresztu. Grypsujący zastępują
określenie „frajer" określeniem „niegrypsujący" wraz ze wzrostem proporcji frajerów w
populacji więziennej. W takiej sytuacji rośnie również względna pozycja frajerów wobec
grypsujących, werbalizowane stereotypy stają się przyjaźniejsze, pojawiają się też niuanse w
klasyfikowaniu frajerów, na przykład frajer „w porządku".
Cwel jest najczęściej męską prostytutką. Kiedyś zgodził się zaspokoić seksualnie
grypsującego lub, rzadziej, został zgwałcony. Czasem rytualne przecwelenie jest karą za
donoszenie administracji albo za inne poważne wykroczenie przeciw normom grypsowania.
Cwel może już nie być aktywny seksualnie, lecz jego piętno jest nieusuwalne. Zajmuje
niewielkie terytorium wokół jaruzela. Grypsujący zakładają, że każdy cwel jest potencjalnym
kapusiem. Z tego powodu normy grypsowania zabraniają im niemal wszystkich kontaktów z
cwelem, z wyjątkiem jednego - wyruchania go. Grypsujący musi przyjąć rolę aktywną w
takim stosunku homoseksualnym, cwel zaś musi pełnić rolę pasywną. Pionowym
przemieszczaniem się między kastami rządzą ścisłe reguły. Grypsujący może zostać
zdegradowany do niższej kasty wskutek wychyły, czyli złamania którejś z ważniejszejszych
norm. W takiej sytuacji inny grypsujący ceremonialnie nakłada na niego klątwę - wysyła go
do wora - czyniąc go frajerem lub, w szczególnych przypadkach, cwelem. Powrót frajera do
roli grypsującego jest możliwy, lecz trudny. Warunkiem koniecznym jest w takim przypadku
wycofanie klątwy przez grypsującego, który ją nałożył. Często frajer czekający na
podniesienie jest zachęcany do wsparcia swych aspiracji hojnymi podarunkami. Przecwelenie,
czyli degradacja grypsującego lub frajera do roli cwela, nakłada na więźnia nieusuwalną
stygmę i jest zazwyczaj następstwem nieudanego testu przecwelania. Słowo „przecwelenie"
czasem oznacza ogólnie jakąkolwiek formę degradacji człowieka albo przedmiotu. Mobilność
społeczna między kastami jest niewielka, a etykiety frajera i cwela są trudne czy nawet
niemożliwe do usunięcia. W różnych więzieniach wykształciły się inne, efemeryczne kasty,
często będące efektem przypadkowych i umiarkowanie udanych eksperymentów personelu
więziennego z zakresu inżynierii społecznej. Wśród nich festy (lub feści) i biedrony posiadali
organizację i normy podobne do grypsujących, zaś szwajcarzy usiłowali zachowywać
neutralność w konfliktach międzygrupowych. Ewentualne istnienie dodatkowych kast oraz
względna liczebność grypsujących i frajerów miały bardzo duży wpływ na formę subkultury.
Na Białołęce i na Rakowieckiej feści i biedrony pojawili się chyba tylko w egzotycznych
opowieściach z innych więzień, a także w pewnych pobocznych normach, zakazujących na
przykład posiadania przedmiotów z wizerunkiem biedronki i powiedzonkach rozszyfrujących
złośliwie słowo „fest" jako „frajerska elita skurwionych towarzyszy". Wewnątrz najwyższej
kasty wykształca się pewne zróżnicowanie statusu i zakresu władzy. W większości cel istnieje
lokalna elita, zwana starszyzną, lub pojedynczy lider, zwany mącicielem. Elita inicjuje testy
charakteru, którym poddaje świeżaków, narzuca interpretację ich wyników w przypadku
wątpliwości i czerpie korzyści wynikające z roli rozjemcy konfliktów. Większym
nierównościom zapobiegają jednak silne normy braterstwa wśród grypsujących. Zanim
grypsujący rozpoczną systematyczną eksploatację swojego bezbronnego i bezradnego kolegi,
zdegradują go wcześniej do roli frajera.

Rozdział 2 Wjazd

„Grypsujesz?". Każdy więzień wjeżdżający do nowej celi w polskim więzieniu musi


odpowiedzieć na to podstawowe pytanie. Mógł zostać przerzucony z innej celi lub przybyć w
transporcie z innego więzienia. Może też być świeżakiem, wciąż w szoku po tym jak „oni" go
złapali. Zaraz po tym, jak strażnik wepchnie go pod celkę i zatrzaśnie za nim klapę, nowy
mieszkaniec celi staje przed pozornie trywialnym problemem decyzyjnym: musi ujawnić
tubylcom swoją przynależność kastową. Jego prosta deklaracja ma jednak zadziwiająco
głęboki wymiar strategiczny. Typowy świeżak wie już coś o grypsowaniu i grypsujących.
Mógł się o tym dowiedzieć od litościwej duszy na dołku, w sieczkarni lub podczas transportu.
Wie już, że grypsujący stanowią najsilniejszą kastę w więzieniu i rządzą kastami niższymi:
frajerami i cwelami. Grypsujący to „twarde i sprytne" chłopaki. Trzymają się razem na dobre
i na złe. Typowy świeżak chciałby się zatem do nich przyłączyć. Słysząc sakramentalne:
„Grypsujesz?", zazwyczaj zakłada, że pytający jest grypsującym i reprezentuje większość w
celi. Zwykle ma rację, bo w istocie większość cel jest grypsująca, czyli zdominowana przez
grypsujących. Może go podkusić i odpowie: „Tak, koledzy, grypsuję, jestem jednym z was" i
dzięki temu niewinnemu kłamstwu zyska spokój. Odpowiedź „tak" jest jednak błędem.
Grypsujący może odpowiedzieć po prostu „tak" w mniej ważnej sytuacji, ale nie w
krytycznym momencie, jakim jest wjazd do nowej celi. W typowej grypsującej celi
odpowiedź „tak" natychmiast pociąga za sobą dochodzenie. Kłamstwo świeżaka zostanie
rozszyfrowywane w kilka sekund. Gdy ma szczęście, zarobi kilka blach w czoło i zostanie
surowo pouczony, że odtąd powinien mówić prawdę. Kolejne kłamstwo może mu zamknąć
drogę do grypsowania i zepchnąć do roli frajera, a nawet cwela. Jeśli jego dalsze odpowiedzi
nie będą zadowalające, to i tak może go czekać ten smutny los. A co się stanie, gdy odpowie
„nie"? Nie wybroni się tym od dalszych pytań. Frajerom lub cwelom natychmiast pokaże się
fizyczną przestrzeń, po której mają prawo się poruszać, i przedmioty, których nie wolno im
dotykać. Ich miejsce w hierarchii celi zostanie jasno zdefiniowane. Świeżak usłyszy kolejne
pytanie: „Chcesz grypsować?". Tym razem pozytywna odpowiedź zainicjuje sprawdzenie
jego kwalifikacji na grypsującego. Najpierw dowie się, że na pytanie „grypsujesz?" tylko
frajerzy i cwele mogą odpowiedzieć „nie". Odpowiedź „chcę grypsować" jest lepsza. Ale
nawet i ona nie ocali świeżaka od długiego i bolesnego okresu próbnego. A jakiej odpowiedzi
udzieliłby grypsujący? Zna ją niewielu spoza grona grypsujących. Odpowiedź ta brzmi:
„zapytaj innych grypsujących!" albo, bardziej dobitnie, „ludzi zapytaj!". Zatem oczekiwaną
odpowiedzią jest nie proste „tak" lub „nie", ale odesłanie pytającego do powszechnej wiedzy
swojej kasty! Taka odpowiedź dumnie oznajmia, że światek grypsujących go zna, że wyrobił
tam sobie odpowiednią reputację i że każda podejrzliwa dusza, jeśli zechce, może to
sprawdzić. Załóżmy, że świeżak zna tajną odpowiedź grypsujących. Rzadko który jest w
takiej komfortowej sytuacji. Może tak właśnie trzeba odpowiedzieć? Postępując tak,
popełniłby być może największy błąd swojego życia. Podszycie się pod grypsującego jest
znacznie poważniejszą wychyłą przeciw regułom grypsowania niż niewinne „tak". Udzielenie
prawidłowej odpowiedzi jest warunkiem koniecznym, ale niewystarczającym, aby nowo
przybyłego uznano za grypsującego. Od tego momentu jego słownictwo i zachowanie będą
dokładnie analizowane. Nie uda mu się imitować grypsującego przez częste przeklinanie albo
zgrywanie twardziela. Niektóre bluzgi są dozwolone przez kod grypsujących, inne zakazane,
a jeszcze inne uznane za obraźliwe, jeśli nie są odpowiednio skrańcowane przez dodanie
neutralizującego słowa. Bez tej tajemnej wiedzy mistyfikator zacznie nieświadomie obrażać
wszystkich dookoła. Spadnie w hierarchii więziennej jak kamień w studnię. Poznanie tajnej
odpowiedzi na sakramentalne: „Grypsujesz?" nie gwarantuje zresztą oszustowi sukcesu.
Wjeżdżający może usłyszeć wariant podstawowego pytania: „Jesteś człowiekiem?" lub
zagadkę: „Feścisz, greścisz czy szeleścisz?", na którą grypsujący odpowiada: „Grypsuję!".
Niekiedy oczekuje się odeń, że przywita się z celą rytualnym: „Sie macie ludzie". Może też
stanąć przed problemem postawionym bez słów. Po wejściu do celi ktoś może rzucić mu pod
nogi platerkę. W żadnym wypadku nie wolno mu jej podnieść. Może nad nią przejść. Zrobi
jeszcze lepiej, jeśli starannie wytrze w nią nogi, jakby była wycieraczką, i kopnie
nonszalancko pod łóżko. Decyzję musi podjąć w okamgnieniu i działać bez chwili wahania.
Grypsujący nie powinien hamletyzować i dzielić włosa na czworo. Problemy powinien
rozwiązywać tak jak Aleksander Macedoński rozsupłał węzeł gordyjski. A jeśli nowy nie
grypsuje, ale zna wszystkie reguły i prawidłowe odpowiedzi? Być może poznał je w innym
więzieniu, a po złamaniu jakiejś ważnej normy został frajerem. Teraz przybywa do nowego
więzienia. Może to dobry moment na rozpoczęcie nowego życia? Podobne rozumowanie
przeprowadza pewien procent byłych grypsujących, którzy spadli w więziennej hierarchii
społecznej. Przez grypsujących są nazywani grypserami lub chorągiewami. Podszycie się pod
grypsującego jest niesłychanie niebezpieczne. Im lepiej grypser się zakamufluje, im później
zostanie rozszyfrowany, tym surowsza czeka go kara. Nowy więzień pod celą zawsze jest
poddawany sekretnej weryfikacji. Jeden lub więcej poważanych grypsujących z poprzedniego
miejsca pobytu musi potwierdzić jego deklarację. Weryfikacji dokonuje się z użyciem
grypsów, korespondencji na skrawkach papieru krążących sekretnie wewnątrz więzień i
między nimi. Jeśli nowy przybywa z daleka, sprawdzanie trwa dłużej. System działa sprawnie
i kłamstwo może kupić nowemu najwyżej kilka tygodni. Gdy zostanie nakryty, kara jest
nieuchronna. Najmniejszą jest ciężkie pobicie i przypisanie do odpowiedniej kasty. W
najgorszym przypadku grypser może zostać zgwałcony przez grypsujących ze swojej celi.
Grypsujący mają bardzo silną motywację do przestrzegania norm. Jeśli nie ukarzą grypsera,
grypsujący z ich oddziału lub więzienia mogą zdegradować całą ich celę do frajerów. Grypser
stanowi dla grypsujących największe zagrożenie, gdyż wchodzenie z nim w interakcję może
zagrozić ich honorowi i przynależności kastowej. Istnienie grypserów motywuje grypsujących
do przeprowadzania starannej weryfikacji nowych więźniów w obrębie jednego więzienia
albo między więzieniami, a także surowego wymierzania sankcji za kłamstwo.
Przeanalizujmy zatem problem odpowiedzi na pytanie: „Grypsujesz?" nieco bardziej
formalnie. Przyjmijmy dla uproszczenia, że cela grypsuje, a wszystkich przybyszów można
podzielić na cztery główne typy, pomijając rzadszy przypadek grypsera. Prawdziwy
grypsujący zna dokładnie reguły gry. Świeżak chce grypsować i zna fatalne skutki
kłamliwego określania swojej przynależności kastowej. Z kolei naiwny frajer jest świadom
bolesnych konsekwencji procesu przypisywania do kasty grypsujących i ma złudną nadzieję,
że kłamstwo pomoże mu go ominąć. Zarówno świeżak, jak i naiwny frajer nie znają tajnej
odpowiedzi na pytanie dotyczące grypsowania. Odpowiedź tę zna poinformowany frajer,
który jednak zakłada, że kłamstwo zostanie nieuchronnie wykryte. Grypsujący, świeżak i
poinformowany frajer wierzą, że przyznanie się do prawdy przyniesie większą wypłatę niż
kłamstwo. Naiwny frajer błędnie zakłada, że najlepiej odpowiedzieć „tak". Grypsujący, który
zadaje pytanie: „Grypsujesz?", widzi sprawy nieco inaczej. Po pierwsze, nie wie, jaki typ
więźnia wchodzi do celi. Po drugie, wie, że świeżak i naiwny frajer nie znają właściwej
odpowiedzi i że poinformowany frajer nie ma motywacji do podjęcia ryzyka udawania.
Świeżaka można odróżnić od poinformowanego frajera zadając mu dodatkowe proste pytanie
lub przeglądając dokumenty jego aresztowania. Dla żadnego z czterech typów odpowiedź
„tak" nie jest najlepszą odpowiedzią! W rzeczywistości wjazd do nowej celi jest jeszcze
bardziej skomplikowany, niż przedstawia to powyższy prosty model. Przede wszystkim, choć
większość frajerów przyznaje się do prawdy, niekiedy trafiają się opisani wcześniej grypserzy,
przedsiębiorcze dusze, skore do podejmowania ryzyka kłamstwa. Problem decyzyjny
grypsera, wyrafinowanego gracza o dużej zdolności mimikry, jest znacznie trudniejszy niż
któregokolwiek z podstawowych czterech typów. Pytanie może brzmieć inaczej niż klasyczne:
„Grypsujesz?". Gracze wielkiego kalibru, tak jak „Książę" opisany w rozdziale 6, potrafią
opracować swoje własne finezyjne strategie wjazdu. Wchodzący może spróbować przejąć
inicjatywę, pytając: „Jak jest u was?", na które członkowie różnych grup subkulturowych są
zobowiązani odpowiedzieć zgodnie z prawdą. Nie tylko tożsamość przybysza jest bowiem
nieznana. Wjeżdżający nie zna również tożsamości mieszkańców celi. Są cele, w których
rządzą frajerzy lub feści. W takiej celi grypsujący mógłby zechcieć skłamać, jeśli odgadłby
właściwie tożsamość mieszkańców celi, a grypser wyszedłby na kłamstwie jak Zabłocki na
mydle. W tej skomplikowanej grze znakomita większość przybywających decyduje się
ujawnić prawdę.
Witamy w świecie grypsujących. Więzienie peerelowskie to nie darmowa siłownia, czytelnia
czy kurs nauki języków obcych. Co prawda brutalni śledczy rzadko torturują tu więźniów.
Personel więzienny i aparat ścigania to znudzeni biurokraci, ludzie całkiem zwyczajni, choć
zazwyczaj mało lotni. Czasem zaplącze się tam przypadkowy sadysta. System PRL-u nie jest
jednak szczególnie okrutny. Jest natomiast absurdalnie niewydajny i nie jest w stanie
kontrolować nawet swoich pariasów. Wrzuca ich do lochu i natychmiast kompletnie o nich
zapomina. A przeklęte dusze, pozostawione same sobie, przejmują władzę nad podziemnym
światem i ustalają własne zasady gry. Życie w tym kotle to nieustająca brutalna gra o
przetrwanie. Każdy usiłuje ustalić, komu można zaufać, kogo trzeba się bać, kogo można
oszukać, a kogo wykorzystać. Wszyscy ukrywają swoje brudne sekrety i po kryjomu
opracowują złożone strategie przetrwania. Nagrodą może być ocalenie życia lub tylko łyżka
dżemu. Nie ma stąd łatwej ucieczki. Nie da się wygodnie ustawić na uboczu. Wjeżdżający
pod celkę albo nauczy się reguł i stawi czoła wyzwaniu, albo zaczyna się powoli staczać w
coraz to niższe i niższe kręgi piekieł.

Rozdział 3
Inicjacja

Testy inicjacyjne

Nowego przybysza do zamknięj społeczności często witają rytuały inicjacyjne. Wejście do


instytucji totalnej o silnej subkulturze może być szczególnie traumatycznym przeżyciem.
Nowy może zostać poddany próbom sprytu, odporności na ból, pewności siebie, refleksu, siły
fizycznej i wytrzymałości, a także poczucia humoru. Oczekuje się, że po przejściu szeregu
testów, czasem upokarzających albo w inny sposób nieprzyjemnych, szybko pozna
obowiązujące normy i zwyczaje lokalne. Gdy przez nieuwagę naruszy normę, mniej lub
bardziej surowa kara pomoże mu nauczyć się właściwego zachowania. Ostatecznie nowemu
zostaje przypisana etykieta „kondensująca zróżnicowane doświadczenia [grupy] w wygodne
narzędzie" (Sykes 1999). Proces nieformalnego szkolenia biegnie równolegle z uczeniem
formalnego kodeksu instytucji i jest tolerowany, a czasem nawet wspierany przez jej personel.
Całe doświadczenie szybkiej socjalizacji w nowym środowisku przekształca świeżaka w
całkowicie zaadaptowanego więźnia. Kiedy więzień wkraczający do celi aresztu odpowie na
fundamentalne pytanie: „Grypsujesz?", rusza skomplikowany proces przypisania go do
odpowiedniej kasty. Nowy, którego deklarowana przynależność kastowa podlega weryfikacji,
zadomawia się szybko. Sprawdzanie kończy się zazwyczaj w ciągu paru godzin. Jeśli
pomimo właściwej odpowiedzi na pytanie powitalne jego kompetencja językowa budzi
wątpliwości, może zostać poproszony o nazwanie wszystkich przedmiotów w celi lub części
ciała ich odpowiednikami z bajery. Jeśli nie poradzi sobie zbyt dobrze, może też zostać
nieświadomie przetestowany przy okazji rozmowy czy innych sytuacji. Ktoś może doń
powiedzieć: „Posuń się!" albo zakończyć dłuższy wywód pytaniem: „Kapujesz?". Obydwa
zwroty są zabronione przez bajerę i każdy grypsujący natychmiast ten fakt rozpozna.
Niedostrzeżenie zastawionych pułapek językowych oznacza próbę oszustwa i inicjuje
rozkręcenie afery. Droga świeżaka jest zazwyczaj dłuższa. Próby trwają od kilku tygodni do
kilku miesięcy. Ich czas jest funkcją wyników, jakie osiąga, ogólnej sprawności, inteligencji,
umiejętności radzenia sobie z sytuacją, paragrafu, z którego został aresztowany, a także
posiadanych znajomości i reputacji wolnościowej. Niemal każdy świeżak ma prawo zostać
grypsującym i niemal każdy deklaruje taką chęć. W 1985 roku do wyjątków należeli pedofile,
narkomani, członkowie PZPR-u, a także funkcjonariusze systemu penitencjarnego i aparatu
ścigania, tacy jak strażnicy więzienni, sędziowie, prokuratorzy czy milicjanci. Adwokaci byli
mile widziani.
Świeżak, który z rozmaitych powodów nie chce być grypsującym, może zostać poddany
krótkiemu szkoleniu. Podczas niego zostaną mu wyjaśnione najważniejsze obowiązujące
normy i podstawowe słownictwo. Deklarującego chęć przyłączenia się do grypsujących czeka
długi cykl testów inicjacyjnych. Poddawany próbom często nie jest świadomy tego, że jego
zachowanie i wypowiadane słowa są bacznie kontrolowane. Jego status na tym etapie jest
podobny do statusu frajera. Pierwszy etap to oddzielenie świeżaków od nowych. Świeżak
przechodzi przez etapy testowania i nauki. Nowy przechodzi jedynie przez etap weryfikacji
swojej deklaracji przynależności kastowej. Kandydat na grypsującego, podobnie jak
grypsujący, może trafić do niższej kasty, jeśli dopuści się poważnego wykroczenia przeciw
normom grypsowania. Według powszechnego przekonania doświadczonych grypsujących
podstawowym celem rytuałów inicjacyjnych jest zebranie dokładnych informacji o
charakterze świeżaka. Siła charakteru i spryt to dwie najważniejsze cechy każdego więźnia.
Dzięki ich znajomości starzy więźniowie potrafią lepiej przewidywać przyszłe zachowania
nowego. Pozwala im to na optymalne wykorzystanie jego umiejętności i eksploatację słabości.
Ponadto znajomość charakteru pomaga przewidzieć jego poziom lojalności w czasie konfliktu
z administracją. Motywacja do odkrycia „prawdziwego charakteru" świeżaka rośnie ze
wzrostem izolacji oddziałów, spadkiem kontroli personelu i częstością zmian cel. Zazwyczaj
w interesie testowanego leży przekonanie starych więźniów o swoim sprycie i sile ducha. W
wyjątkowych sytuacjach korzystniejsze może się dlań okazać zaszeregowanie jako kogoś
nieprzewidywalnego lub złamanego.

Pierwsza selekcja. Przecwelanie i chrzest

Młody, fizycznie i psychicznie słaby świeżak, bez uprzednich doświadczeń więziennych, ma


największą szansę, by stanąć przed różnymi testami wstępnymi. Niepowodzenie w takim
teście zamyka przed nim drogę do grypsowania. Zależnie od skali porażki zostaje frajerem
lub cwelem. Przecwelanie jest podstawowym testem siły charakteru. Ofiary tego testu często
relacjonują brutalny gwałt. Materiał zebrany przeze mnie sugeruje jednoznacznie, że do
gwałtów dochodzi znacznie rzadziej, niż wynika to z opisów, a także, iż wiele ofiar
przedstawia błędną interpretację wydarzeń. Gwałt oznacza często jedynie zgodę ofiary na
wykonanie usług homoseksualnych w zamian za ochronę i inne korzyści. Interpretację taką
podają często ci, którzy gwałtu uniknęli. Przecwelanie poprzedzają intensywne represje
fizyczne i psychologiczne. Dzień wypełniają małe upokorzenia: nagłe pierdnięcie w twarz,
drobne kradzieże, poszturchiwanie i racjonowanie jedzenia. Jeśli świeżak nieopatrznie
przyznał się, że ma dziewczynę, zszokowany i zawstydzony niechybnie zostanie przepytany
ze swojego życia seksualnego: a patelnię jej już lizałeś, co? Tak do białej kości lizałeś? Z
bączkiem było? A może z kleksem? A może ty dupę jej lizałeś przez pomyłkę, co, przyznaj
się? Nie, wsadził jej palec w dupę, żeby się nie pomylić! Za chwilę przedmiotem spekulacji
stają się zachowania seksualne jego rodziców i siostry. Podczas posiedzenia na jaruzelu może
mu spaść na głowę płonąca gazeta lub wylądować słoik smalcu. Jego dostęp do kącika może
zostać ograniczony do niektórych momentów dnia. Co rusz wypłacana mu jest blacha w czoło.
Kiedy próbuje czytać, co chwilę trafiają weń kulki z chleba. Ze snu budzi go pstryknięcie w
nos. Świeżak dowiaduje się, że zanim zostanie grypsującym, czekają go jeszcze długie
miesiące takiego prześladowania. Wreszcie w nocy jeden z mniej aktywnych prześladowców
może nachylić się nad jego łóżkiem z ofertą: „Ty, «Studynt», ty siem nie peniaj. Ja
przytrukam chopakom, to kopsnom ci spokój. Dadzom ci na powrót kojko i będziesz sie
łamać na jaruzelu bez limitu. Ale musisz cóś dla mnie zrobić. Zrób mi lachę. Tylko raz. Ja im
nie powiem. Obciągniesz mi i będziesz wolny jak świerszcz". Zbałamucony świeżak, który
przyjmie ofertę, przegra swój więzienny los, a błędna decyzja położy się cieniem na całym
jego życiu. Zostaje cwelem, otrzymuje kobiece imię i zmusza się go, by jadł i mieszkał w
pobliżu jaruzela. Wieczorami wkłada sukienki zrobione z koca i tańczy kankana ku uciesze
celi. Bywa gwałcony. Częściej jednak przyzwyczaja się do nowej roli i zaczyna dobrowolnie
świadczyć usługi seksualne. Przecwelanie ma różne warianty, ale świeżak zawsze jest
poddany presji psychologicznej i może odrzucić oferty: "był tu kiedyś taki gówniarz małolat,
skręcili go ze wspólasem, tamten był parę cel dalej. Dowiadujemy się od tamtego, że ten u nas
go przypucował, wszystko psom wyklarował. Mało nas nagła krew nie zalała. Bax jak go
złapał za frak, to ten aż przez kojo przefrunął i gruchnął na pokład. Nie ma co, za takie
frajerstwo musi być kara. „Ściągaj spodnie i dawaj dupy!", a on nie. Dobra! Na obiad zjadł
łyżkę zupy i pół kartofla, reszta poszła do bardachy. Na kolację - kęs chleba i łyk kawy, reszta
do bardachy. Tak samo na drugi dzień. Na trzeci dzień spuścił spodnie". Strategiczny kontekst
tego testu tłumaczy, dlaczego rzeczywiste i potencjalne ofiary mogą przedstawiać
diametralnie różne opisy i jakie mają po temu motywacje. Po pierwsze, ci, którzy oblali test,
nie dowiedzą się, że nie musieli przyjmować oferty. Jako cwele, będą odcięci od informacji. Z
kolei ci, którzy zdali, dowiedzą się wkrótce, że przecwelanie jest rutynowym testem, a nie
improwizacją oraz że istnieją dość standardowe procedury jego przeprowadzania. Ponadto
ofiara ulegająca przemocy niemal zawsze ma możliwość dalszego stawiania oporu. Może
jedynie uznać opór za „zagrażający życiu" i „bezcelowy" lub zdecydować się na „walkę aż do
śmierci", bez względu na konsekwencje. Jedna z dwóch powyższych interpretacji sytuacji
gwałtu pojawia się właściwie we wszystkich opisach więziennych. W rzeczywistości
zamierzonym celem testu jest dokładnie stworzenie takiej właśnie sztucznej sytuacji
decyzyjnej, w której obiekt testu wytworzyłby sobie jeden z dwóch opisanych obrazów
mentalnych. Następnie świeżacy o „słabym charakterze" (ci, którzy się poddadzą) zostają
oddzieleni od „silnych" (ci, którzy zdecydują się walczyć do końca). Oczywiście występują
różnice w sposobie przeprowadzania testu i możliwa jest sytuacja, w której ofiara istotnie nie
ma żadnych szans na uchronienie się przed gwałtem. Sytuacje takie nie są jednak częste.
Jedna z ważniejszych tajnych norm grypsowania mówi bowiem, że przecwelany musi
dobrowolnie zgodzić się na udział w stosunku homoseksualnym.
Chrzest jest częstym testem na stodołach. Ci, którzy go nie zaliczą, zostają frajerami, nie
cwelami. Do czterdziesto- lub pięćdziesięcioosobowych stodół stale napływają nowi
więźniowie w tempie dziesięciu na miesiąc. Raz na dwa lub trzy tygodnie starszyzna
przygotowuje „bolesny" i „krwawy" rytuał mający ocenić wytrzymałość świeżaków na ból.
Czas oczekiwania wypełniają okrutne opowieści o tych, którzy utracili kończyny albo nawet
życie. Nie przejmujcie się bólem, mówi starszyzna, każdy prawdziwy grypsujący musi
przejść tę próbę. Kto nie przejdzie testu, nie zasługuje na przywilej dołączenia do kasty. Ci,
którzy przetrwają, zostają grypsującymi. Późną nocą, przy świetle pochodni zrobionych z
tłuszczu i prześcieradeł, mała armia świeżaków z zawiązanymi oczami zostaje rozciągnięta na
stołkach. Kat, wykonawca testu, przygotowuje marchewę, specjalnie spreparowany mokry
ręcznik, którym można ponoć łamać kości bez pozostawienia zewnętrznych śladów bicia.
Przerażony świeżak otoczony przez krąg złaknionych krwi, półnagich więźniów czeka na
mordercze razy. Tuż przed rozpoczęciem kaźni kat oferuje mu możliwość przerwania
ceremonii w zamian za rezygnację z przywileju dołączenia do grypsujących. Ten, kto
przestraszony groźną scenerią przyjmie propozycję, natychmiast otrzymuje symboliczny cios
w twarz od kata. Pod jego adresem pada rytualny bluzg: „Idź do wora, frajerze jebany! Chuj
ci w dupę!". Otrzymuje, co chciał. Zostaje frajerem. Ci, którzy przezwyciężą pokusę
odstąpienia od testu, przechodzą do kolejnego etapu inicjacji. Razy zadawane podczas chrztu
są symboliczne, jest on bowiem niegroźną maskaradą. Okrutne bicie, opisywane plastycznie
w przeddzień chrztu, groziłoby karami i dodatkowymi wyrokami dla organizatorów.
Zorganizowanie prawdziwej próby byłoby więc zbyt kosztowne dla starszyzny. W
rzeczywistym chrzcie bicie świeżaka ogranicza się do lekkiego pacnięcia mokrym ręcznikiem
po zadku. Ponieważ świeżący przechodzą przez test kolejno, decyzja jednego, aby poddać się
próbie, ujawnia mistyfikację pozostałym. Prowadzi to do nierówności szans kandydatów. Jeśli
jeden z nich nie zda, pozostali wciąż zachowują szansę na sukces. Pozytywny wynik testu
ujawnia natomiast fikcję czekającym na próbę, którzy dzięki temu łatwo go zdają. Ta cecha
testu skłania starszyznę do manipulowania kolejką. Testujący często zaczynają od mających
największą szansę oblania lub ustawiają kolejkę zgodnie z własnymi interesami, umieszczając
lubianych czy użytecznych dla siebie świeżaków na końcu. Gry przecwelania i chrztu
wykorzystują fundamentalną asymetrię wiedzy o kodzie więziennym między starymi
więźniami a świeżakami. Struktura obu prób jest podobna. Świeżak staje przed prostą decyzją:
może przyjąć ofertę kata albo ją odrzucić. Maskarada przed testem służy odpowiedniemu
skonstruowaniu problemu decyzyjnego. Wyboru dokonuje się między wykonaniem pewnej
upokarzającej czynności lub tchórzliwą kapitulacją a rytualnym biciem czy innymi represjami.
Ma on otworzyć wrota do kasty grypsujących. W przypadku wybrania możliwości A świeżak
oczekuje ujmy na honorze. Wybranie możliwości B przynosi cierpienie fizyczne i (lub)
psychiczne. Zamierzonym celem próby jest odróżnienie twardych świeżaków od miękkich.
Miękki świeżak nie dba specjalnie o swój honor i woli przyjąć ofertę A, niż stawić czoło
bolesnym konsekwencjom jej odrzucenia. Twardy świeżak „ceni honor nad życie" i wybiera
możliwość B. Tak wiec wybór świeżaka ujawnia typ jego charakteru. Oba testy mają pewną
wadę. Kiedy stanąłem przed testem przecwelania w wersji opisanej wyżej, wcale nie
musiałem wykazać się stalowym charakterem, aby odrzucić ofertę Mańka. Mimo zręcznej
mistyfikacji domyśliłem się, że stoję przed próbą charakteru i że odmowa jest lepsza od
przyjęcia oferty. Zamierzony cel testu - ocena, czy jestem twardzielem, czy mięczakiem - nie
został zatem osiągnięty. Wada testów polega więc na tym, że są zaprojektowane jedynie dla
świeżaka niepoinformowanego, czyli takiego, który wierzy w maskaradę i nie zna prawdziwej
kary. Świeżak poinformowany jest świadom starannie ukrywanego faktu, iż odmowa jest
zawsze korzystniejsza. W takiej sytuacji test jest nieskuteczny. Kat sam może być królikiem
doświadczalnym w większej grze. Po kilku tygodniach zrozumiałem, że Maniek, mój
potencjalny gwałciciel, sam był obiektem testu wyższego rzędu. „Hiszpan", szara eminencja
celi, postawił przed nim zadanie przecwelenia świeżaka. Być może chciał sprawdzić, czy ten
byłby poważnym przeciwnikiem w potencjalnej grze o zdominowanie celi opisanej w
rozdziale 6 w związku z omawianiem struktur koalicyjnych. A może celem „Hiszpana" było
osłabienie pozycji Mańka - postawienie przed nim zadania, którego szanse na sukces
„Hiszpan" oceniał jako małe. Mańkowi nie poszło za dobrze, jako że odgadłem ukryty cel
złożonej przezeń propozycji. Oblał zatem swój test wyższego stopnia, choć bezpośrednią karą
Mańka był jedynie brak awansu w hierarchii celi.

Gierki

Po wyrażeniu chęci grypsowania albo po pomyślnym przejściu wstępnych testów świeżak


zostaje zaakceptowany jako kandydat na grypsującego. Wkracza wówczas w etap mniej lub
bardziej wyrafinowanych testów sprawdzających przede wszystkim jego spryt, czasem siłę
charakteru. Ameryka, przejściowy okres obserwacji i prób, trwa od kilku tygodni do kilku
miesięcy. Nazwa ta odzwierciedla zarówno traumatyczne doświadczenia polskich emigrantów
w nowym otoczeniu, jak i wisielcze więzienne poczucie humoru, przeciwstawiając Ziemię
Obiecaną niskiemu statusowi świeżaka. W polskich więzieniach Ameryka jest ważniejszym
składnikiem prizonizacji niż socjalizacja wymuszana przez personel. Gry oraz sytuacje
decyzyjne są starannie aranżowane, analizowane i oceniane przez starszyznę celi. Oceny
dokonywane w tajemnicy bezpośrednio po każdej ważniejszej interakcji stanowią podstawę
decyzji, czy można już świeżaka zaakceptować jako grypsującego in spe, uczynić frajerem,
czy też należy kontynuować próby. Kandydat nie zawsze jest świadom, że jest testowany. W
przypadku gierek fakt uczestniczenia w próbie jest zazwyczaj albo powszechnie znany, albo
można się go łatwo domyślić z kontekstu sytuacji. Trudniej zauważyć prawdziwą naturę
różnych ukrytych gier i testów wyłaniających się w naturalny sposób podczas codziennych
interakcji. Gierki odbywają się późnym wieczorem lub w nocy, po zamknięciu celi.
Grypsujący przygotowują scenę wydarzeń w tajemnicy przed świeżakiem, koordynują swoje
działania i przydzielają przyszłe role. Wykorzystywane przez nich akcesoria to platerki,
kubany, fikoły, koce i inne elementy wyposażenia celi. Lokalne grube ryby starają się
trzymać w cieniu, co w razie ewentualnego wypadku gwarantuje im bezpieczeństwo. Czasem
tylko angażują się w mniej ważne testy, aby zamanifestować swoją obecność. Najważniejsze
role przypadają świeżakowi i szeregowcom grypsowania. Legendy więzienne głoszą, że
gierki wywodzą się z wszechstronnych egzaminów dyplomowych na przedwojennych
polskich i rosyjskich podziemnych uniwersytetach złodziejskich. Sytuacje przypominające
gierki można znaleźć w opisach życia w sowieckich gułagach. Premiują one siłę charakteru,
refleks, przytomność umysłu, gotowość do działania i umiejętność pomijania nieistotnych
faktów. Jeśli świeżak radzi sobie szczególnie dobrze, jego Ameryka może zostać skrócona i
szybko dołącza do grypsujących. Słabe wyniki owocują dłuższym okresem testów i bardziej
brutalnym ich przebiegiem. Gierki przypominają zarówno doświadczenia z psychologii
społecznej, jak i sztuczne sytuacje decyzyjne eksperymentalnej teorii gier. Celem
deklarowanym przez starszyznę jest posortowanie świeżaków według typu charakteru i
lotności umysłu. Przemoc pojawia się jednak rzadko. Znacznie częstsze są groźba użycia
przemocy lub pomysłowa mistyfikacja. Komentowanie wyników wcześniejszych gierek jest
jednym z ulubionych tematów rozmów w celi. Wszystkie te korzyści sprawiają, że
umiejętność wymyślania i aranżowania gierek jest cennym atutem każdego grypsującego.
Poniższa lista obejmuje najbardziej popularne gierki. Istnieją one w wielu wariantach i noszą
rozmaite nazwy
- celowy: świeżak wybiera ustami zapałkę; jeśli wybierze długą, zostaje celowym, czyli
więźniem obarczonym przez administrację mało istotną funkcją składania meldunków
podczas apeli; jeśli wybierze krótką, dotychczasowy celowy zachowuje swoją funkcję;
- oczy świeżaka zostają przewiązane platerką; wówczas jeden z więźniów szybko ściąga
spodnie, wkłada sobie zapałki między pośladki i podsuwa świeżakowi pod usta; tępy świeżak
całuje go w zadek; sprytny świeżak sprawdza najpierw podtykane mu przedmioty ręką lub
dyskretnie poluzowuje platerkę zakrywającą mu oczy, by móc kontrolować rozwój sytuacji;
- dentysta: świeżak ma być poddany operacji czyszczenia zębów; siedzi na fikole z
zamkniętymi oczyma, a kiedy szeroko otworzy usta, ląduje w nich zawartość popiołki;
- oczekiwanie: nie zamykaj oczu całkowicie i monitoruj rozwój sytuacji;
- dziad lub wariat: więzień-ochotnik z oczyma przewiązanymi platerką próbuje złapać i
rozpoznać któregoś ze współlokatorów; ci w tym czasie popychają go i szturchają; złapany i
rozpoznany więzień zostaje dziadem; w rzeczywistości ochotnik inicjujący grę wszystko
widzi przez platerkę zawiązaną niedokładnie przez wspólnika; po krótkiej chwili kręcenia się
w kółko łapie zatem świeżaka i identyfikuje go; świeżak zostaje dziadem, a następnie dostaje
bezkarne bicie od współwięźniów;
- oczekiwanie: pilnowanie ochotnika podczas przygotowań i trzymanie fasonu w przypadku
zaliczenia oklepu;
- kiełbasa: świeżak z oczami zawiązanymi platerką ma za zadanie znaleźć umieszczoną przed
nim na stole kiełbasę i dotknąć ustami; kiedy jest szykowany do gierki, inny grypsujący staje
przed stołem ze spuszczonymi spodniami, by świeżak trafił ustami na jego penisa;
- pilot boeinga lub dźwig: świeżak z oczami przewiązanymi platerką siada na fikołku; mówi
mu się, że zostanie podniesiony do sufitu przez dwóch grypsujących; w rzeczywistości
grypsujący jedynie kołyszą stołkiem tuż nad podłogą, co stwarza wrażenie unoszenia; w
pewnym momencie zwiększają amplitudę kołysania i świeżak spada na wyłożoną kocami
podłogę; jego reakcję dokładnie się obserwuje; w wariancie tej gry świeżak będący „pod
sufitem" ma za zadanie skoczyć na podłogę, tak jak w płetwonurku;
- płetwonurek: świeżak siedzi na górnym piętrze pryczy i ma zanurkować, skacząc na głowę
do postawionego na podłodze kubana z wodą; w rzeczywistości nurek jest bezpieczny;
podczas zawiązywania mu oczu platerką wyznaczeni wcześniej grypsujący szybko
rozpościerają między pryczami ochronny koc; w obliczu niebezpiecznej próby oczekuje się
odwagi;
- rowerek: między palce u nóg śpiącego świeżaka wkłada się kawałki gazety, które się
podpala; świeżak odruchowo zaczyna pedałować, a po chwili się budzi;
- oczekiwanie: przytomność umysłu i lojalność;
- spowiedź: świeżaka zasłania się kocem; zza koca padają pytania: „Czy będziesz kradł?";
odpowiedź: „Nie" skutkuje anonimowo wymierzoną pokutą, czyli blachą w czoło;
oczekiwana odpowiedź: „Będę!"; lista pytań może być długa i wymyślana na poczekaniu;
- tramwaj: świeżak leżący na górnym piętrze pryczy zostaje znienacka zapytany przez
leżącego pod nim grypsującego: „Masz bilet?"; spodziewana odpowiedź brzmi: „Mam";
jakakolwiek inna odpowiedź powoduje reakcję w postaci komentarza: „Jedziesz na gapę?
Wynocha z mojego tramwaju" oraz silnego kopnięcia z dołu, które wyrzuca świeżaka z
posłania na podłogę; gierka ta bywa formą represji wobec świeżaka za przesiadywanie na
górnych piętrach prycz lub nawet za samo posiadanie takiego miejsca; grypsujący starają się
zazwyczaj rezerwować dla siebie górne prycze albo odbierać je stojącym niżej w hierarchii;
- widoki: świeżak stoi przed oknem, patrzy przez kraty i matowe szyby na fragment świata
wolnościowego; ma opisać, co widzi; odpowiedzi typu: „Widzę samochód", „Widzę
człowieka", „Widzę drzewo" nagradza się wypłaceniem marchewy w zadek albo blachy w
czoło; spodziewana odpowiedź brzmi: „Widzę wolność";
- więzienny fiat: świeżak zostaje wrzucony pod łóżko, a dwóch więźniów dociska go stołkami
do ściany; kierujący testem wydaje polecenia: „Wrzucić jedynkę!", „Wrzucić dwójkę!" itd.,
co prowadzi do stopniowego zwiększania nacisku; oczekiwaną reakcją jest odpowiedź:
„Wrzućcie luz!";
- zapachy: świeżak z oczami zawiązanymi platerką ma za zadanie po zapachu rozpoznać
przedmioty podsuwane mu pod nos; rozpoznaje chleb i margarynę, a gdy jest gotowy do
kolejnego głębokiego wdechu, testujący wyciska mu w nos pastę do zębów; oczekiwanie:
ostrożność podczas wciągania powietrza.
W rowerku, pilocie boeinga czy płetwonurku obserwowuje się reakcję świeżaka w obliczu
niebezpieczeństwa lub niezwykłej sytuacji. Gry te mają strukturę podobną do gry „Selekcja".
Szczególna twardość niesie ze sobą dodatkowe korzyści. Mój znajomy, również student z
ksywką „Student", skoczył z łóżka na podłogę, zanim otrzymał sygnał od testujących i zanim
oni rozciągnęli asekurujący koc. W efekcie doznał lekkiego urazu kręgosłupa. Lekarzowi
powiedział, że spadł z łóżka. Ta demonstracja lojalności wobec współwięźniów natychmiast
zakończyła Amerykę „Studenta" z wynikiem pozytywnym. Inne gierki mają strukturę
podobną do prostej gry „Ukryta strategia". W tramwaju, więziennym fiacie, czy widokach
tortura kończy się, gdy świeżak wykrzyknie magiczne hasło, którego można się jakoś
domyślić z kontekstu gry. Sytuacja takiej gry pośrednio sugeruje świeżakowi pewien zbiór
dostępnych strategii. Rzeczywisty zbiór strategii jest obszerniejszy i zawiera prawidłową
odpowiedź lub spodziewaną reakcję. Świeżak „tępy" wybiera możliwość A lub B mieszczącą
się w zasugerowanym mu zestawie, a świeżak sprytny wybiera najwłaściwszą możliwość - C.
I znów dla w pełni poinformowanego świeżaka test nie stanowi żadnego problemu.
Wreszcie gierki takie jak dziad, celowy, kiełbasa czy zapachy sprawdzają spryt i ostrożność.
Najlepszym dla świeżaka wynikiem jest wymyślenie pomysłowej strategii odwracającej role i
wystawiającej przeprowadzającego gierkę na śmiech. Na przykład w celowym
poinformowany świeżak może niepostrzeżenie ukryć w ustach igłę i boleśnie ukłuć
nadstawiony mu do pocałunku zadek. Podobnie imponująca demonstracja umiejętności
powoduje natychmiastowe zakończenie okresu prób. Takie gierki jak celowy lub kiełbasa
pojawiały się w latach osiemdziesiątych raczej w opowieściach niż w rzeczywistości.
Stanowiły bowiem preludium do potencjalnej degradacji, ponieważ ich negatywny wynik
prowadził do pójścia do wora lub przecwelenia. Obowiązujące wówczas normy grypsowania
uznawały, że tak surowa sankcja za brak doświadczenia i naiwność jest nadmiernie dotkliwa.
Źródłem łotrzykowskiego seksapilu gierek jest ich pomysłowość, a także nieprzewidywalność
tworzonych sytuacji i wymyślanych strategii. W innych gierkach świeżak jest wieszany na
tygrysówie, odgrywa astronoma, idzie do fotografa, bawi się w przeciąganie liny, płynie
łódką, idzie z chłopem przez wieś, gra w salonowca, czyli dupniaka. Ja przeszedłem przez
mniej więcej tuzin różnych gierek. Ominął mnie obowiązkowy wcześniej płetwonurek, gdyż
po wypadku mojego znajomego wykonywanie tego testu zostało na Białołęce zawieszone.
Wyniki prób, którym zostałem poddany, były mieszane. Nie od rzeczy jest przedstawienie
relacji z testu zakończonego moim wielkim triumfem i zrównoważenie jej opisem żałosnej
porażki.
Pierwsza gierka, więzienny fiat, poszła mi marnie. Nie rozumiałem, co się dzieje, i dlaczego
koleżkowie, których przed chwilą douczałem angielskiego, nagle złapali mnie pod pachy i
wrzucili pod jabłonę. Darłem się pod kojem przez kilka minut, dociskany metalowymi
fikołami do ściany, a biegi zmieniały się, aż furczało. Wreszcie gdy przy kolejnej trójce
trzeszczały mi już kości, wpadłem na pomysł. Dociśniętą do ciała prawą ręką wymacałem w
tylnej kieszeni spodni ebonitowy grzebyk. Gdy padła komenda: „Czwórka!", udało mi się go
złamać, co wywołało głośne trzaśniecie, po czym sam zaryczałem możliwie najgłośniej. W
załodze fiata zapanowała konsternacja. Po chwili kierowcy niechętnie wrzucili luz i pozwolili
mi się wygrzebać spod koja. Przyciskając strategicznie prawą rękę do ciała, powlokłem się
ponuro na stołek przy oknie. Przez resztę dnia miałem spokój, ale kości bolały mnie przez
tydzień. W trakcie gry w dziada miałem już więcej doświadczenia. Podczas przygotowań
zorientowałem się, że „Hiszpan" zawiązał ochotnikowi „Melonowi" platerkę tak, że ten mógł
łatwo zidentyfikować złapaną osobę. Poprawiłem ją zatem. „Hiszpan" ponownie nieco ją
zsunął pod pozorem małej korekty. Ponownie ją poprawiłem, zablokowałem „Hiszpanowi"
dostęp do „Melona" i zarządziłem: „Zaczynamy!". „Melon", chcąc czy nie chcąc, został
zmuszony grać prawdziwego dziada, a „Hiszpanowi" nie udało się w trakcie gry poluzować
platerki koleżce. Dziad dostał trochę anemicznego oklepu od celi, jednak nie narzekał i nie
miał do mnie pretensji. Po zakończeniu zabawy jak prawdziwy dżentelmen pospieszył z
gratulacjami.

Testy niejawne

Świeżak często nie wie, że jest poddawany próbom i że jego zachowanie jest dokładnie
obserwowane. Przecwelanie jest pierwszym takim testem. Inne testy wykorzystują sytuacje
dnia codziennego. Na przykład agresywny grypsujący może kazać mu zabawić celę i
naśladować psa lub kota. Ktoś może mu pierdnąć w nos. Jeśli wąski korytarz między
piętrowymi łóżkami jest zajęty przez innych więźniów, świeżak pragnący przejść pod okno,
może usłyszeć sugestię skorzystania z objazdu pod łóżkiem. Próby te mają prostą strukturę i
proste rozwiązania. Reakcją optymalną jest odmowa wykonania jakichkolwiek poniżających
czynności i stawienie czoła agresji bez względu na wyobrażone konsekwencje. Również i tu
pomysłowa reakcja, na przykład zaintonowanie antykomunistycznej piosenki w odpowiedzi
na żądanie śpiewu, może zostać dodatkowo wynagrodzona. Wiele gier konfrontacyjnych
motywuje chęć redystrybucji najprostszych dóbr więziennych. Świeżak przynosi ze sobą
sporo cennych przedmiotów, takich jak nowe spodnie, buty, koszula, skarpety, witaminy,
pasta do zębów, jedzenie czy przemycone w tajemnicy przed personelem pieniądze. Niektóre
z tych dóbr mogą zostać dyskretnie skradzione i natychmiast przekazane do innej celi za
pośrednictwem sieci grypsujących. Inne, takie jak spodnie czy buty, można zdobyć tylko w
drodze pomysłowej nocnej kradzieży lub wymuszenia zamiany na marny więzienny łach.
Broniąc swoich spodni, nie dospałem kilku nocy, aby jako pierwszy odebrać kostkę
wystawioną na noc za klapę i nie pozwolić Mańkowi na ich przymierzenie. Mechanizmy
zamiany są niezwykle pomysłowe. Grypsujący może przymierzyć więzienne buty świeżaka i
obwieścić, że są jak ulał. „Oj, chyba zrobim machniom na glany". Kradzież, wymuszona
zamiana czy żądanie wykonywania przez świeżaka nieprzyjemnych albo poniżających
czynności prowadzą do konfrontacji. Prawie każdy świeżak wielokrotnie ma do czynienia z
podobnymi sytuacjami. Jeśli dokona właściwego wyboru, podnosi to jego szansę na rychłe
dopuszczenie do grona grypsujących. Dodatkowo zachowuje zarówno własność, jak i
godność. A wynik jest, jak to podczas Ameryki, zaskakujący. Każda próba obrony swojej
własności kończy się natychmiastowym zaprzestaniem agresji przez grypsującego i
oznajmieniem, że „on tylko dla zbytków" chciał się wymieniać, a jak świeżakowi się pomysł
nie podoba, to nie ma problemu. Niemal wszystkie gry konfrontacji między starym więźniem
i świeżakiem mają strukturę przypominającą jednostronną grę „Konfrontacja". W oryginalnej
wersji „Konfrontacji" gracze jednocześnie dokonują wyboru między dwoma strategiami:
walką (W) lub kapitulacją (K). Najkorzystniejszym dla gracza wynikiem jest zwycięstwo.
Dochodzi do niego wówczas, gdy to on podejmie walkę, a przeciwnik skapituluje. Jest to
sytuacja korzystniejsza od obustronnej kapitulacji, zaś ta od poddania się przeciwnikowi
podejmującemu walkę. Najgorszym wynikiem jest destruktywny, wyniszczający pojedynek.
W więzieniu podobne preferencje przypisuje się mięczakom, którzy boją się obrażeń
fizycznych i kapitulują przed twardym przeciwnikiem. Kapitulacja zadaje śmiertelny cios
reputacji więźnia. Kod więzienny wymaga okazywania siły charakteru niezależnie od
okoliczności i za wszelką cenę. Tak więc dla świeżaka twardziela kolejność dwóch ostatnich
wyników jest odwrotna, czyli przedkłada walkę nad kapitulację. Reakcja w tej wyobrażonej
grze zależy od typu charakteru świeżaka. Mięczak kapituluje, a twardziel walczy. Kapitulacja
jest dominującą strategią świeżaka słabego, zaś walka dominującą strategią świeżaka
twardziela. Jeśli świeżak podejmie walkę, wbrew jego oczekiwaniom nie prowadzi ona do
krwawej jatki. Po podjęciu walki świeżak ze zdumieniem dowiaduje się, że agresor może bez
uszczerbku dla swojego honoru wycofać się z konfrontacji, to jest ogłosić, że świeżak
przeszedł próbę. Kolejną ilustracją powszechności tego wzorca jest scena z filmu "Symetria"
Konrada Niewolskiego. Świeżak po wejściu do celi zostaje powiadomiony przez lokalnego
osiłka, że ten chciałby z nim wieczorem się poboksować. Czeka przestraszony na walkę,
jednak w momencie próby decyduje się na jej podjęcie. Wówczas osiłek oznajmia mu ze
śmiechem, że to tylko próba.

Uniwersytet więzienny

Jeśli świeżak dotarł do tego momentu, oznacza to, że został już zaakceptowany jako przyszły
grypsujący. Ostatnim etapem jego drogi jest tajne szkolenie, zwane nocną bajerą lub
uniwersytetem więziennym. Powinien już dobrze znać podstawowe obyczaje i słownictwo.
Celem szkolenia jest nauczenie go wszystkich tajnych norm, tajnej gramatyki języka,
znaczenia różnych testów, a także logiki sankcji i mobilności międzykastowej. Podczas
odbywających się późną nocą szkoleń zespół instruktorów przekazuje kandydatom tajną
wiedzę o grypsowaniu. Świeżacy gromadzą się na łóżku instruktora i przez kilka godzin uczą
się, recytują formułki i odpowiadają na pytania. Po paru dniach świeżak jest niemal
nieprzytomny z niewyspania. Instruktorzy natomiast zmieniają się i nie zarywają więcej niż
jednej nocy tygodniowo. Instruktorzy pracują pro bono, a ich duma z postępów wychowanka
przypomina do pewnego stopnia dumę promotorów naukowych. Poświęcają również więcej
czasu bardziej rozgarniętym studentom. Szkolenia prowadzone na stodołach (gdzie
osiągnięcia dydaktyczne instruktora mogą wpływać na jego status i mogą być obserwowane
przez innych grypsujących) wydają się wszechstronniejsze niż w małych celach. Instruktor
ma jednak silną motywację do solidnej pracy niezależnie od wielkości i składu celi. Jego
reputacja może ucierpieć, jeśli pozwoli na promocję intelektualnego wałkonia, zaś lojalność
sprytnego i twardego wychowanka dostarcza mu dodatkowej ochrony w razie potencjalnych
kłopotów. Nacisk na pełne opanowanie przez świeżaka ducha i litery tajnej wiedzy jest
znaczny. Na typową bajerę składa się od pięćdziesięciu do stu godzin wykładów i egzaminów.
Zakres materiału jest olbrzymi i wstępna edukacja obejmuje jedynie podstawy. Nawet
najpilniejsze szlifowanie tajnego języka w czasie długiego wyroku może nie wystarczyć, aby
opanować go perfekcyjnie. W każdym momencie więziennej kariery grypsujący może
zetknąć się z nieznanym sobie terminem lub znaleźć się w trudnej do zinterpretowania
sytuacji. Ostateczny egzamin jest często rozłożony w czasie. Pytania powtarza się aż do
wyeliminowania wszystkich błędów. Obudzony przez instruktora w środku nocy kandydat
musi odpowiedzieć prawidłowo na jego pytanie. Niemal każdy przystępujący do szkolenia ma
wystarczający potencjał intelektualny, aby je ukończyć. Ponieważ ma również silną
motywację do ciężkiej pracy, wcześniej czy później zostanie zaakceptowany jako regularny
grypsujący. Mniej inteligentni świeżący są zazwyczaj eliminowani na wstępnych etapach,
przez przecwelanie, gierki lub inne testy. Tajny trening wyposaża grypsującego w narzędzie
umożliwiające wysyłanie wiarygodnego sygnału o jego przynależności kastowej. Stanowi
ubezpieczenie grypsującego i kapitał subkulturowy na wypadek przeniesienia do nowego
więzienia albo do nowej celi. Pozwala również innym więźniom szybko oszacować poziom
jego ogólnej wiedzy więziennej. Humor i inteligencja grypsującego znajdują ujście w
swawolnej zabawie terminami subkultury. Nic dziwnego, że grypsujący często zakochują się
do nieprzytomności w ich sekretnym kodzie, a mistrzowskie opanowanie tego kodu staje się
życiową pasją. Niektóre zachowania wynoszą na wolność, niektórych norm przestrzegają
niezależnie od okoliczności i dla zabawy albo całkiem poważnie zmuszają żony czy kochanki
do nauczenia się ich. Autor tych słów nie jest wyjątkiem. Następne rozdziały opisują, czego
dokładnie świeżak uczy się podczas nocnej bajery.

Rozdział 4
Kod

Więźniowie mówią własnym językiem, kultywują własne obyczaje i rytuały, przestrzegają


własnych norm. Śmieją się z żartu, który osoba postronna uznałaby za chybiony, i mogą
gwałtownie zareagować na gest zamierzony jako przyjazny. Interpretują zachowania inaczej
niż społeczność wolnościowa. Różnice te wynikają z istnienia kodu więziennego, który na
swój własny sposób klasyfikuje gesty i zachowania jako wrogie, obraźliwe, neutralne lub
przyjazne. Pewną część kodu więziennego można zrekonstruować, obserwując codzienne
interakcje więźniów. Większość słownictwa oraz norm regulujących najbardziej typowe
sytuacje pod celą jest elementem więziennej wiedzy powszechnej. Te półtajne elementy kodu
więziennego mają pewne wspólne właściwości. Po pierwsze, utrzymywanie ich w tajemnicy
przed personelem albo niższymi kastami byłoby niezwykle trudne. Zatem więźniowie ze
wszystkich kast, a także strażnicy podobnie nazywają przedmioty więzienne i najczęściej
wykonywane czynności. Po drugie, czynności takie jak defekacja czy popierdywanie są
potencjalnym źródłem dyskomfortu dla wszystkich mieszkańców celi. Koordynowanie takich
czynności i nadzorowanie kooperacji leży we wspólnym interesie. Grypsujący nie trzymają
tego rodzaju norm w sekrecie i nawet zachęcają niższe kasty do nauczenia się ich. Niekiedy
nauką może być uproszczone nocne szkolenie grypsujących. Rozgarnięty świeżak bez
żadnego treningu nauczy się podstawowego słownictwa i podstawowych norm w kilka
tygodni. Ukryta część kodu jest ściśle tajna i znacznie trudniej ją wydedukować z
codziennych interakcji. Reguluje ona czynności mniej rutynowe oraz posługiwanie się bajerą.
Ogólne reguły zachowania definiują, co w różnych sytuacjach jest właściwe albo niewłaściwe.
Reguły językowe zabraniają używania pewnych kombinacji słów lub nakazują ich używanie.
Tajne reguły łączą powszechnie obserwowalne zachowania z normami podstawowymi. Tak
więc tajna część kodu więziennego zawiera zarówno szereg tajnych reguł, jak i uzasadnień
wyższego rzędu dotyczących powszechnie obserwowanych zachowań i obyczajów.
Świeżak czy badacz miałby ogromne kłopoty, próbując nauczyć się tajnego kodu w inny
sposób niż dzięki wykładowi doświadczonego grypsującego. Grypsujący nie mają jednak
powodu, aby współpracować z badaczem. Z kolei ujawnienie reguł personelowi lub członkom
niższych kast jest surowo karane przez społeczność grypsujących. Udawanie więźnia i
obserwacja uczestnicząca pomogłyby w niewielkim stopniu. Więzienne techniki rozkminiania
podejrzanych typów, a badacz przebrany za więźnia natychmiast wzbudziłby wątpliwości, są
skomplikowane, pomysłowe i niesłychanie skuteczne. Przypominam, że ja sam zostałem
rozkminiony dwukrotnie przez koleżków z celi jako przebrany socjolog, mimo że byłem
autentycznym więźniem! Grypsujący trafnie odgadli moje intencje badawcze mimo
wszystkich dokumentów, odpowiednich opowieści, korespondencji, a także psychologicznych
korelatów uwięzienia. Oto przykład pomysłowej techniki rozkminiania. Pod celkę 12 wpadł
pochodzący z Lubina nowy więzień i przedstawił się jako piłkarz pierwszoligowego Zagłębia
Lubin. Kiedy zaczął sypać kontaktami i anegdotami, zauważyłem, że „Francuz", jeden z
więźniów z tej celi, spokojnie sięgnął po gazetę z wiadomościami sportowymi. Po chwili ją
odłożył, a po minucie zapytał przyjaźnie „Lubelaka": „A może ty znasz mojego wujka, XY,
bo on też w mieszka w Lubinie?". „Lubelak" zaprzeczył, na co „Francuz" wyśmiał go: „XY to
imię i nazwisko pierwszego trenera drużyny piłkarskiej Zagłębia Lubin. Co to za piłkarz, co
nazwiska własnego trenera nie zna!". Nawet publiczny charakter kodu półtajnego nie czyni go
natychmiast łatwo dostępnym dla ciekawskiego obserwatora. Więźniowie niechętnie dzielą
się jakąkolwiek informacją, chyba że jej publiczny charakter jest niekwestionowalny, a
podzielenie się nią przysporzy im zysku. Prowadzi to do częstego „sprzedawania kolumny
Zygmunta" nie grypsującemu świeżakowi, badaczowi lub członkowi personelu. Fakty
nieistotne zostają ładnie opakowane i podane jako supertajne - w zamian za odpowiednią
przysługę albo konkretne dobro. Co więcej, grypsujący mają zasadę nieujawniania faktu, że
jakaś tajna wiedza w ogóle istnieje. Niegrypsujący, który nigdy nie przeszedł treningu nocnej
bajery, ktoś z personelu więziennego czy naiwny badacz mogą błędnie założyć, że półtajny
kod jest w rzeczywistości całością tajnej wiedzy więziennej.

Kod półtajny

Najistotniejszym, wspólnym dla wszystkich kast elementem subkultury jest niewątpliwie


język. O ile jednak grypsujący kontrolują bajerę i stosują skomplikowane reguły gramatyczne,
o tyle kompetencja językowa niższych kast kończy się zwykle na poziomie słownictwa.
Najważniejsze półtajne normy niejęzykowe dotyczą żywności, jedzenia, fizjologii oraz, w
mniejszym stopniu, seksu i donoszenia. Reguły językowe zostaną opisane dokładniej w
następnym rozdziale. Podstawowym funkcjom fizjologicznym więźnia poświęca się pod
celką niesłychanie dużo uwagi. We współczesnych społeczeństwach czynnościom takim jak
popierdywanie, bekanie, kichanie, plucie, defekacja, oddawanie moczu czy masturbacja
towarzyszą wyraźne normy. Osoba będąca pod presją danej potrzeby zazwyczaj starannie
usiłuje ukryć jej zaspokojenie przed postronnym okiem, uchem lub nosem. Przypadkowe
głośne oddanie gazów w miejscu publicznym jest niemal powszechnie interpretowane jako
powód do wstydu. Norma wstydu może ulegać rozluźnieniu w sytuacjach bliskich więzi
osobistych lub radykalnej kontestacji zewnętrznego społeczeństwa. W więzieniu norma
wstydu znika całkowicie. Istniejące tam normy brudnej fizjologii odzwierciedlają niedostatek
powierzchni i powietrza. Zachowania więzienne bodaj w najdoskonalszym stopniu
ucieleśniają odrodzeniowy ideał „nic, co ludzkie nie jest mi obce" - przynajmniej w stosunku
do opróżniania jelit i pęcherza. Popierdywanie, defekacja i oddawanie moczu stanowią
dyskomfort dla postronnego nosa i ucha zamkniętego w ciasnej przestrzeni. Pamiętajmy, że
objętość powietrza przypadającego średnio na więźnia wynosi 3-4 m3, a ruch powietrza jest
wolny. Ponieważ więzienny wikt jest marny, pierdnięcia są zarówno częste, jak i bardzo
śmierdzące. Smrodek ulatnia się z małej celi po dłuższej chwili. Nieskoordynowane
puszczanie bączków doprowadziłoby zatem do permanentnego dyskomfortu. Sytuacja ta
tworzy silną motywację do koordynowania czynności fizjologicznych. Spójny blok norm
więziennych regulujących brudną fizjologię wymaga od więźnia, aby potrzeba pierdnięcia,
wypróżnienia się albo oddania moczu została ogłoszona wszem i wobec z wyprzedzeniem.
Jedzenie w trakcie załatwiania potrzeb brudnej fizjologii przez innego więźnia jest uważane
za obraźliwe względem siebie samego. Przestrzegania norm brudnej fizjologii oczekuje się od
więźniów wszystkich kast.

Popierdywanie

Intencja oddania gazów musi zostać oznajmiona głośno i jednoznacznie. Pierwszym krokiem
jest zadanie standardowego pytania: „Szamią?". Po chwili, kiedy nikt nie odpowie twierdząco,
pada ostrzeżenie: „Nie szamać!". Dopiero wówczas więzień może sobie ulżyć. Jego koledzy z
celi mogą również dorzucić się do puli z krótkim oznajmieniem: „Pula!". Więźniowie często
korzystają z okazji dodania do puli i pojedyncze „Nie szamać!" może szybko wyzwolić w celi
radosną reakcję łańcuchową. Doświadczeni grypsujący mają zadziwiającą umiejętność
ciągłego wytwarzania gazów lub walnięcia z butli na zamówienie. Częstotliwość okrzyków
„Szamią" i „Nie szamać" jest pod celką tak duża, że niektórzy niegrypsujący nazywają
grypsujących szamakami. Pryczki są różne. Pojedynczy bączek może stać się cichcem, może
się wchłonąć albo nawet wcale się nie zmaterializować. Może też stać się dublem lub nawet
długim łańcuchem mniejszych i krótkich pierdnięć, zwanych Pszczółką Mają lub lotem
trzmiela. Jeśli nieprzyjemnie pachnie, nazywa się go skunksem, kiszczakiem albo czesiem, na
cześć generała Czesława Kiszczaka, ówczesnego ministra spraw wewnętrznych. Pechowy
więzień może też zakończyć pierdnięcie kleksem. Jak więc widać z powyższych przykładów,
do najważniejszych wymiarów więziennej klasyfikacji pierdnięć należą liczba powtórzeń,
głośność, zapach i poziom wilgotności. Bączki szczególnie interesujące mają osobne nazwy,
takie jak podkołdernik jadowity, zacichacz fotelowy i gulgotnik wanienny. Najlepszą strategią
wobec produktów własnych jelit jest pełna otwartość. Humor wybawi cię z największej
kabały. To nic, jeśli przytrafi ci się przypadkowy kiszczak. Możesz ocalić swą godność,
nawet gdy walniesz kleksa. Jeśli natomiast produkujesz regularnie kiszczaki przez dłuższy
czas, ważne jest, aby poważnie zabrać się za rozwiązanie problemu. Rozstrój żołądka nie jest
w więzieniu twoją prywatną sprawą. Trzeba trochę zmienić dietę, może troszkę się
przegłodzić. Rozwiązaniem godnym dżentelmena jest umieszczenie swojego zadka na
peryferiach celi, w okolicy okna lub klapy i wydmuchnięcie złego powietrza na zewnątrz,
często z odpowiednim życzeniem pod adresem strażnika. Niezwykle ciekawy wzór
zachowania można zaobserwować u świeżaków. Świeżak słysząc po raz pierwszy zapowiedzi
i następującą po nich kanonadę, jest rozbawiony, zmieszany, przestraszony, a przede
wszystkim zawstydzony i zdegustowany. Jego koledzy szybko uczą go reguł oraz tego, że
oczekuje się odeń ich przestrzegania. Ten zgadza się szybko na wszystko, ale tak naprawdę
nie traktuje całej tej zabawy serio. W rzeczywistości powziął już postanowienie o zostaniu
cichociemnym. W pewnym momencie, być może po kilku dniach pobytu świeżaka pod celką,
trafia się niezapowiedziany kiszczak. Znienacka pod celką zaczyna śmierdzieć. Zaskoczony
świeżak zostaje natychmiast oskarżony i ukarany. Może sobie nieprzekonywająco
protestować. W więzieniu nie ma domniemania niewinności. Na początek może otrzymać
blachę w czoło i ustne ostrzeżenie. Jeśli kiszczak powtórzy się, sankcje rosną. Jego Ameryka
może się wydłużyć lub może w ogóle stracić szansę na zostanie grypsującym. Jak to się dzieje,
że świeżak zostaje natychmiast rozkminiony? Oczywiście, że to on jest winien i żadne jego
tłumaczenia nie pomagają. Na wolności stosuje się czasem metodę obwąchiwania siedzenia
podejrzanych o wykroczenie. Tu jest ona wykluczona, gdyż degraduje obwąchującego w
oczach celi. Świeżak wkracza do więzienia wraz ze swoimi subiektywnymi oczekiwaniami
ukształtowanymi na wolności. Czynnik wstydu jest duży, prawdopodobieństwo puszczenia
kiszczaka jest na wolności stosunkowo małe, zaś prawdopodobieństwo, że ewentualny
cichacz zostanie wykryty, jest praktycznie równe zeru. Również i jego ocena wielkości
sankcji za wykroczenie jest mała. Zatem oczekiwana sankcja jest mniejsza dla świeżaka niż
czynnik wstydu. Nic dziwnego, że praktycznie każdy świeżak zaczyna od puszczania cichców!
I to jest właśnie jego błąd. Oceny starych więźniów są inne i lepiej uwzględniają specyfikę
więzienia. Po pierwsze, czynnik wstydu jest dla starego więźnia równy zeru. Po drugie, taki
więzień wie, że prawdopodobieństwo puszczenia kiszczaka na wikcie więziennym jest spore.
Po trzecie, sankcje za puszczenie cichacza są przez świeżaka nie doszacowane. Stary więzień
wie, że sankcja jest poważna. W rzeczy samej, sankcja dla świeżaka jest początkowo duża i
rośnie z kolejnymi wykroczeniami wobec normy. Wreszcie stary więzień wie, że tożsamość
łamiącego normę jest stosunkowo łatwa do wykrycia ze względu na ciasnotę, przenikliwość
współwięźniów i ich koncentrację na przedmiocie. Więźniowie zapamiętują, co i ile zjadłeś,
jak często odwiedzałeś jaruzela i jakie zapachy pozostawiły za sobą twoje odwiedziny. Tak
więc, kiedy tylko pojawi się cichociemny kiszczak, zaskoczony świeżak zostaje natychmiast
oskarżony i ukarany. Zazwyczaj po pierwszej wpadce decyduje się kooperować i jego poziom
wstydu szybko spada do zera. Dokonuje się kolejny etap jego socjalizacji. Co więcej, ta
zabawa może mu się nawet spodobać. Za chwilę może sam ochoczo wymyślać nowe nazwy
na ulubione wzory pierdnięć. Tak jak stara wiara więzienna, która szczególnie po dobrym
obiedzie uwielbia inicjowanie akcji i dokładanie się do puli. Czy doświadczony grypsujący
może podstępnie zrobić krzywo świeżakowi i strategicznie popierdywać, co zostanie
zaliczone na konto świeżaka? Może, jednak są lepsze metody. Ta jest zbyt niebezpieczna,
gdyż kiszczak może się odezwać ludzkim głosem i zdradzić delikwenta. Nie ma powodu
podejmować ryzyka. Poza tym, z tego, co mi wiadomo, to nawet najwytrawniejszy specjalista
wśród grypsujących nie potrafi puścić kiszczaka na zawołanie.
Problemy podobne do wyżej opisanego pojawiają się również w innych sytuacjach, kiedy
oczekuje się przestrzegania pewnych norm. Specyfika każdego dylematu zależy od
dostępności metod kontroli przestrzegania norm oraz istniejących ograniczeń materialnych.
We wszystkich przypadkach więzień musi zadecydować, czy postąpić w zgodzie z normą,
czy ją złamać. Na początku decyzja więźnia może być oparta na kalkulacji, choć
niekoniecznie z precyzyjnymi estymacjami parametrów i prawdopodobieństw. Po
opracowaniu optymalnej strategii stosowanie jej staje się nawykiem. Więzień może też
posłużyć się nawykiem przejętym automatycznie od innego więźnia. Jednak fundamentem
umożliwiającym pojawianie się i funkcjonowanie nawyków jest odpowiednia struktura
wypłat towarzyszących różnym możliwym strategiom. Nawyk, który jest rażąco nieskuteczny
i daje małe wypłaty, nie przetrwa długo.

Defekacja i urynacja

Jak czytelnik zapewne pamięta z rozdziału 1, miskę klozetową na cześć ówczesnego


pierwszego sekretarza PZPR, generała Wojciecha Jaruzelskiego, nazywa się jaruzelem.
Określenia czynności towarzyszących wypróżnianiu się również frywolnie żartują sobie ze
znienawidzonego w więzieniu generała. Defekację lub oddawanie moczu określa się jako
karmienie jaruzela. Podniesienie deski klozetowej oznacza, że jaruzel jest głodny. Intencja
karmienia jaruzela musi zostać zaanonsowana w podobny sposób jak intencja puszczenia
bączka. Więzień może zatem powiadomić koleżków, że zaprosił jaruzela na obiad, że
jaruzelowi chce się pić albo że zaserwował mu lody czekoladowe. Znużony nieustannym
słownym maltretowaniem generała może po prostu oznajmić, że idzie się złamać, odkasztanić
albo wyszlakować. Elegancko jest oznajmić zakończenie karmienia jaruzela słowem
zamknięte lub, krócej, plomba! Podczas gdy puszczanie bączków zasadniczo nie jest
racjonowane, więźniowie podejmują znacznie większy wysiłek, aby skoordynować karmienie
jaruzela. Jest to motywowane zarówno organizacją celi, jak i relatywnie większą kontrolą,
jaką mamy nad wypróżnianiem się. W większości cel kącik z jaruzelem jest oddzielony od
reszty celi jedynie cienką zasłonką. W niektórych celach nie ma nawet zasłonki. Każdy
więzień udający się do kącika stwarza zatem kilkuminutowy dyskomfort dla siedmiu czy
ośmiu pozostałych. Bezmyślne i nieskoordynowane z innymi opróżnianie jelit czy pęcherza
jest więc niemile widziane lub wręcz zabronione. Jeśli jakiś więzień zaanonsuje kręcenie
lodów albo julanie, od innych oczekuje się, że wykażą refleks i dołączą do niego, nawet jeśli
w danym momencie nie muszą tego koniecznie robić. W ten sposób nieprzyjemne chwile pod
celą zostają skondensowane w większe bloki i nie rozbijają całego dnia. W razie potrzeby
więzień karmiący jaruzela może otrzymać od innych komentarz oceniający aktualną sytuację i
zachęcający do podjęcia odpowiednich kroków. Może usłyszeć, że przypala się albo smaży i
że powinien mieszać, czyli puścić wodę z kranu zastępującego spłuczkę lub spłukiwać
częściej w trakcie karmienia. Obfite używanie wody zapobiega jednej z większych
więziennych nieprzyjemności: zakrztuszeniu się jaruzela, który w takiej sytuacji odmawia
przełykania. Jeśli do tego dojdzie, cała cela idzie na długi spacer albo z zapartym tchem
obserwuje z prycz, jak frajerzy-hydraulicy przepychają jaruzelowe trzewia długimi
sprężynami. Ci, którzy zbyt często karmią czy poją jaruzela, albo zapominają mieszać,
otrzymują początkowo reprymendy słowne. Jeśli wykroczenia powtarzają się, surowość
sankcji rośnie. W celach z zasłonką na głowie roztrzepanego lub nieuważnego więźnia
karmiącego w skupieniu jaruzela może znienacka wylądować płonąca „Trybuna Ludu" albo
wielka porcja dżemu. Natomiast, kiedy sytuacja rozwija się pomyślnie, padają pochwały, że
dobrze łyka! Na stodołach z jaruzelem w wersji mono na jedno stanowisko przypada
czterdziestu więźniów. Nawet w wypadku wersji stereo liczba ta spada do około dwudziestu
wobec mniej niż dziesięciu w zwykłych małych celkach. Odpowiedzią więźniów na bardziej
ograniczony dostęp do jaruzela jest wzmocnienie koordynacji. Jaruzel jest zatem karmiony
podczas rannych, południowych i popołudniowych zmian. Więźniowie czekają cierpliwie w
kolejce i starają się załatwić swój interes szybko i sprawnie. Jeśli ktoś chce spędzić więcej
czasu sam na sam z jaruzelem, może opuścić codzienny spacer, kiedy cela opróżnia się na pół
godziny. Dużym problemem jest rozwolnienie, szczególnie, jeśli dotyczy kilku więźniów.
Nieszczęśnik dotknięty tą przypadłością nie jest oskarżany ani karany. Jednak wszyscy
więźniowie obserwują uważnie jego zachowanie w sytuacji wyższej konieczności. Oczekuje
się od niego, że szybko wyleczy się z przypadłości dzięki odpowiedniej diecie lub nawet
krótkiemu postowi. Podobnie jak z częstym puszczaniem kiszczaków, problemy zdrowotne
więźnia, mimo że sprawiają dyskomfort całej celi, są tolerowane. Niedbałość w traktowaniu
swoich problemów jest natomiast karana.

Rozdział 4
Jedzenie i brudna fizjologia

Koordynacja defekacji i popierdywania wywiera silny wpływ również na sposób konsumpcji


w celi. Ponieważ wszystkie posiłki spożywa się pod celą, pojawia się naturalny problem
uzgadniania czynności fizjologicznych z jedzeniem. Regularne pory jedzenia i picia pomagają
więźniom koordynować potrzeby fizjologiczne w czasie. Więźniowie piją zatem niemal
wyłącznie podczas posiłków oraz po apelu wieczornym, po godzinie 18.00. Z kolei jedzenie
w porach innych niż pory posiłków jest na stodołach praktycznie zabronione. W mniejszych
celach ogólną regułą jest to, że jedzenie poza porą posiłku stanowi raczej sytuację wyjątkową
niż normę. Do takiej sytuacji może dojść na przykład wówczas, gdy więzień otrzyma z domu
zwykłą paczkę żywnościową albo specjalną, owocową. Jedzenie i brudna fizjologia są
rozdzielane w czasie z powodów estetycznych i higienicznych. Jedzenie w zaduchu lub gdy
tuż obok karmiony jest jaruzel przyprawia jedzącego o dyskomfort bodaj w każdej kulturze.
Więzień pragnący coś zjeść między posiłkami, powinien głośno oznajmić swoją intencję:
„Szamie się" albo dobitniej „Zważka, szamie się". Może też wykazać nieco inwencji i
poprosić mniej formalnie: „Panowie, trzymajcie zwieracze zamknięte" lub „Nie chrząkać tam
odbytnicami". Jedzenie jest zabronione, kiedy jaruzel jest głodny czy spragniony, to znaczy,
kiedy deska klozetowa jest podniesiona. Kolizję jedzenia i popierdywania uznaje się za
obrazę jedzącego. Więzień, który niefrasobliwie popierduje, jest zazwyczaj uważany za
sprawcę. Ostateczny werdykt zależy jednak od tego, kto zapomniał upowszechnić swoją
intencję. Świeżak, który zapomniał zaanonsować konsumpcję swoich skarbów, może zostać
ukarany krótkim ostrzegawczym pierdnięciem. Kontynuowanie jedzenia w takiej sytuacji i
udawanie, że nic się nie stało, jest nierozsądne. Lepiej natychmiast przestać jeść, wypluć
zawartość, przyznać się do błędu, przeprosić oraz zadeklarować brak pretensji do
udzielającego reprymendy. Niekiedy dochodzi do kolizji jedzenia i wypróżniania się.
Zazwyczaj incydent kończy się w momencie podniesienia deski klozetowej, gdyż niemal
zawsze znajduje się ktoś przytomny, kto wykryje zagrożenie. Podobne wypadki są traktowane
surowiej niż popierdywanie, jako że przekazują bardzo mocno sygnał o rozkojarzeniu
jedzącego albo wypróżniającego się lub obu. Jeśli wina jest ewidentna, winowajca podlega
karze. Minimalną reakcją są przeprosiny. W ekstremalnej, rzadkiej, ale możliwej do
wyobrażenia sytuacji, winowajca może zostać zdegradowany do niższej kasty. Do sytuacji
takiej może dojść wówczas, gdy zajście stanowi ukoronowanie dłuższego ciągu przy-
buraczeń i wychył. Jeśli żadna ze stron nie chce przyznać się do winy, zazwyczaj dochodzi do
konfliktu. Normy subkultury wywierają silną presję na jedzącego, aby bronił w takiej sytuacji
swojego honoru. Brak jakiejkolwiek reakcji z jego strony jest interpretowany jako duża
słabość. Tak więc minimalnym efektem jest wymiana agresywnego słownictwa i groźnych
gestów. Ostatnią z czynności potencjalnie wchodzących w kolizję z jedzeniem jest
masturbacja i wiąże się z wieloma tajnymi normami, które zostaną wyjaśnione później. W
większości cel dzienna masturbacja jest wykluczona. Jeśli do niej dochodzi, powinna być
rozdzielona w czasie z jedzeniem w podobny sposób jak inne czynności brudnej fizjologii.
Minimalnym wymogiem jest, aby masturbujący udał się do kącika i głośno zapowiedział
swoje plany. Jedzenie ma pierwszeństwo względem brudnej fizjologii w ciągu dnia, ale
sytuacja zmienia się tuż przed pójściem spać. Między 20.30 a 21.00 ogłasza się godzinę
policyjną. Aż do śniadania jedzenie i picie są zabronione. Policyjna oznacza czas relaksu,
kiedy więźniowie mogą do rozpuku julać, puszczać kiszczaki, karmić jaruzela, a także
masturbować się. Niektóre normy półtajne regulują zachowania, które można łatwo
zaobserwować pod celką, lecz trudno uzasadnić bez odwołania się do norm tajnych. Część
więźniów je posiłki przy stole, część na swoich łóżkach lub stołkach. Może się zdarzyć, że
jakiś więzień je wszystkie posiłki na jaruzelu. Sytuacje te i odpowiadające im normy zostaną
opisane wraz z bardziej podstawowymi normami tajnymi.

Donosy, skargi i dobre obyczaje więzienne

Systematyczne donoszenie na współwięźniów jest bodaj najcięższym z przewinień. Norma


regulująca donoszenie jest prosta: kapować nie wolno w żadnych okolicznościach. Sankcją za
ujawniony i udokumentowany przypadek kapowania jest zazwyczaj relegowanie do niższej
kasty. Niekiedy rytuałowi degradacji towarzyszą ciężkie pobicie, gwałt lub nawet wyrok
śmierci. Nieco tylko mniejsze sankcje czekają więźnia, który skarży się administracji, że
został lekko pobity, zmuszony do sprzątania celi czy w inny sposób lekko represjonowany.
Pobicie niegrypsującego albo cwela grypsujący uważają za środek do osiągnięcia
konkretnego celu albo, znacznie częściej, za zasłużoną karę za to, co półtajne normy definiują
jako wykroczenie. Twardość i lojalność nawet w takich okolicznościach ceni każdy więzień
niezależnie od przynależności kastowej. Odpowiednie zachowanie frajera lub cwela może
prowadzić do lepszego traktowania, zaś temu pierwszemu może nawet pomóc w awansie do
wyższej kasty. Za donoszenie czy skarżenie grypsujący może oczekiwać degradacji do niższej
kasty, a frajer lub cwel może się spodziewać zaostrzenia traktowania i zawieszenia części
swoich skromnych praw. Niektóre normy zwyczajowo przestrzegane przez wszystkie kasty
odnoszą się do najbardziej typowych interakcji. Często powtarzane porzekadło „Nie
wpierdalaj się" zaleca neutralność podczas walki albo innego konfliktu między grypsującymi.
Podczas rozmów o swoich wyrokach lub czekających ich procesach więźniowie udają, że
święcie wierzą w niewinność opowiadającego. Otwarte kwestionowanie domniemanej
niewinności, a także żartowanie z opowiadającego jest niebezpieczne i może doprowadzić do
konfliktu oraz wrogości. Zamiast wyśmiewać naiwne spekulacje koleżki o nadchodzącej
amnestii albo nagłym zwrocie jego sprawy, lepiej zakończyć nużący monolog sentencją:
„Wsadzić mogli, wypuścić muszą". Zdesperowany więzień pracujący nad sążnistym
podaniem zawierającym nierealną prośbę usłyszy zamiast powątpiewania: „Papier przyjmie
wszystko". Jeśli alfons chwali się, że może mieć każdą studentkę z twojego wydziału, „Bo
studentka, rozumisz, to jest po stu dętka", przyznaj mu rację, pokiwaj głową. Generalna
zasada psychologiczna, stojąca za postawą neutralności uzewnętrzniającą się w facecjach
więziennych, wyraża głębokie przekonanie, że ani świata, ani ludzi lepiej nie poprawiać. Jeśli
ktoś tkwi w błędzie, to jego sprawa. Uświadamiając go, można się tylko na tym sparzyć.

Kod tajny

Grypsujący uczy się podstaw tajnego kodu pod koniec procesu inicjacji, w czasie nocnych
szkoleń opisanych wcześniej. Trening obejmuje kilka grup tematycznych: najbardziej
podstawowe i ogólne normy grypsowania, nazywane zasadami, normy związane z czystością
obiektów pod celą i poza nią, konkretne przepisy jak się zachować w określonych sytuacjach,
nazywane zachowaniami, znaczenie przecwelania, gierek i innych testów, a także dodatkowe
słownictwo, jego gramatykę i gierki językowe. Gdy kandydat na grypsującego rozpoczyna
szkolenie, zna już podstawowe słownictwo i najważniejsze półtajne normy. Teraz oczekuje
się od niego mistrzowskiego opanowania zarówno litery, jak i ducha grypsowania.
Zobowiązuje się on do chronienia swojej wiedzy przed niegrypsującymi i przekazywania jej
dalej wykwalifikowanym kandydatom. Dowiaduje się też, jak utrzymywać inne kasty w
niewiedzy i wprowadzać je w błąd. Pytanie postawione przez administrację o przynależność
kastową stawia go natomiast przed pewnym dylematem. Jedna z ważnych norm wymaga
przyznania się do grypsowania. Inna z kolei umożliwia kłamstwo w szczególnych
okolicznościach. Zasady stanowią konstytucję grypsowania. Działania lub zachowania
gwałcące ducha i literę zasad należą do najcięższych przewinień. Wyjątki od konkretnych
norm są zazwyczaj uzasadniane ich sprzecznością z zasadami. Reguły zachowania
operacjonalizują zasady za pomocą katalogu konkretnych rekomendacji, co należy zrobić w
określonych sytuacjach więziennych lub interakcjach z obiektami więziennymi. W definicji
zachowań jest sporo niejasności. Niektóre zachowania mogą się różnić w zależności od
więzienia, oddziału, a nawet celi. Zachowania obejmują wszystkie normy półtajne, takie jak
normy brudnej fizjologii, a także reguły mobilności międzykastowej. Wiele zachowań
tłumaczą normy czystości przedmiotów pod celą, stanowiące operacjonalizację zasad higieny
i honoru. Klasyfikacja czystości obiektów to osobny rozdział więziennej księgi tajemnej i
źródło wielu pytań egzaminacyjnych. Mobilność kastowa jest najbardziej zaniedbanym
tematem uniwersytetu więziennego. Rytuały pójścia do wora, przecwelania albo podnoszenia
są zazwyczaj opisywane dokładnie, ale szczegóły dotyczące towarzyszących im sankcji są
nader skąpe. Interpretacja tego zbioru słabiej sprecyzowanych norm pozostaje w gestii
najbardziej wpływowych grypsujących i zależy od ich interesów oraz rozkładu władzy pod
celką. Nauczyciele bajery należą do wąskiej elity najbardziej wpływowych i najlepiej
wtajemniczonych, jednak nie mają motywacji do dzielenia się tą częścią tajnej wiedzy. W tym
wypadku ich własne interesy wchodzą w kolizję z interesami uczniów. Ostatni ważny
komponent nocnej bajery - słownictwo, tajna gramatyka oraz gierki językowe - zostanie
omówiony w rozdziale 5.

Pentalog zasad

Grypsujący musi znać zasady jak katechizm. Kandydat na grypsującego może zostać
obudzony przez instruktora w środku nocy i poproszony o ich wyrecytowanie oraz
wyjaśnienie. Owe zasady grypsowania to: honor, higiena, solidarność, odmowa współpracy i
pomoc. Odnoszą się one wyłącznie do interakcji między grypsującymi. Wiele innych norm i
reguł językowych rozwija zasady pentalogu, szczególnie zasadę honoru, w konkretne
rekomendacje. Ochrona honoru grypsującego, nazywana czasem zastawką, jest matką
wszystkich zasad, niejako metazasadą, której wskazówki często nakładają się na
rekomendacje innych zasad. Grypsujący musi bronić swojego honoru przed trzema
zagrożeniami ze strony personelu lub innych więźniów: agresją fizyczną, symbolicznym
atakiem fizycznym i przybluzganiem, czyli atakiem językowym. Precyzyjne znaczenie
potencjalnych typów ataku jest przedmiotem zachowań. Nie wolno mu również dotykać
przedmiotów przecwelonych. Jeśli grypsujący pragnie zaręczyć swoim honorem za
prawdziwość swoich słów, odwołuje się do zastawki. Przysięga brzmi wówczas: „Na moją
wolność ukochaną!", „Jak wolność kocham!" lub „Żebym wolności więcej nie zobaczył!".
Fałszywa zastawka może doprowadzić do degradacji albo innych poważnych sankcji.
Ścisłe przestrzeganie higieny i dyscyplina wewnętrzna pomagają zachować komfort
psychiczny, zminimalizować dyskomfort innych oraz zapobiec potencjalnej epidemii.
Półtajne normy brudnej fizjologii rozdzielające jedzenie i wypróżnianie się należą do tej
właśnie kategorii. Ponieważ każdorazowe otwarcie deski sedesowej i spuszczenie wody
wywołuje mały tajfun powietrzny wypełniony bakteriami, odseparowanie tej sytuacji w czasie
od jedzenia zmniejsza wystawienie więźniów na oddziaływanie bakterii. Grypsujący musi
umyć ręce bezpośrednio po użyciu jaruzela, a całe ciało i zęby dwa razy dziennie. Jeśli
zabraknie pasty do zębów, powinien posypywać szczoteczkę solą. Jeśli przestrzeń na to
pozwala, powinien podjeżdżać, czyli ćwiczyć mięśnie, powinien też ograniczyć dzienną
masturbację lub całkowicie jej unikać. Reguła ta jest niekiedy łamana w celach małolackich,
gdzie dochodzi do derbów (zbiorowej masturbacji), nie aprobowanych przez starszych
więźniów. Wpadanie w depresję, czyli zamulanie się, jest postrzegane jako objaw braku siły
woli i dyscypliny wewnętrznej, co wywiera negatywny wpływ na całą celę. Zamuleńcy są
karani. Solidarność nakazuje współpracę grypsujących w przedsięwzięciach podejmowanych
wbrew regulaminowi lub zakazom administracji. Najdobitniejszą manifestacją solidarności
jest utrzymywanie drożnej sieci informacyjno-handlowej. Grypsujący przekazują w ten
sposób grypsy oraz inne dobra zarówno wewnątrz więzienia, jak i na zewnątrz, szczególnie
jeśli pracują jako korytarzowi i mają większą swobodę ruchu. Solidarność zabrania okradania
grypsującego z dóbr przechodzących tranzytem przez celę i rzeczywiście takie kradzieże
zdarzają się rzadko. Grypsujący może jednak okraść lub oszukać frajera, ewentualnie cwela,
aczkolwiek interakcje z cwelami są mocno ograniczone i niektórych dóbr cwela grypsujący
nie mogą dotykać. Jeśli grypsującego zaatakują strażnicy, inni grypsujący muszą natychmiast
siąść na klapę i uderzać w nią kubanami i stołkami. Grypsujący powinni też wspierać protesty,
strajki oraz bunty więzienne, kiedy są one należycie uzasadnione. Ponieważ takie sytuacje są
rzadkie, norma ta pozostaje bardziej abstrakcyjną deklaracją intencji niż wytyczną działania.
Odmowa zakazuje dobrowolnej współpracy z administracją, która mogłaby zaszkodzić innym
grypsującym. Zakaz donoszenia i skarżenia się nakłada się tu częściowo z normami ochrony
honoru. Odmowa idzie dalej i zabrania większości form fraternizacji z personelem, w tym
używania przyjaznych określeń językowych. Przyzwoity i nie szkodzący więźniom strażnik
nie może zostać nazwany dobrym albo przyzwoitym człowiekiem. Standardowe określenie to
po chuju gadzina. Wykluczone są też różne symboliczne formy współpracy, które opisuję w
paragrafie zachowania. Współpraca, która przynosi korzyść zarówno całej celi, jak i
strażnikom i nie szkodzi innym grypsującym, jest dozwolona. Niemile widziane jest też
bezcelowe rozpoczynanie przepychanek z administracją, ponieważ może to grozić sankcjami
całej celi. Ostatniej zasady - pomocy słabszym grypsującym - przestrzega się bodaj w
najmniejszym stopniu. Słabość jest jednak rozumiana przez grypsujących szczególnie i przy
takiej interpretacji zasada pomocy nabiera większego znaczenia. Słabość ciała zasługuje na
pomoc, natomiast słabość ducha jest godna pogardy. Miejsce słabych duchem jest w niższych
kastach. Zasada ta kolidowała z bardzo silną normą niedotykania penisa innego więźnia w
przypadku sparaliżowanego „Janosika Podlaskiego", co opisuję w Postscriptum. Zasadę
pomocy grypsujący uznali wówczas za ważniejszą i norma niedotykania penisa została w
stosunku do „Janosika" zawieszona. W typowych sytuacjach norma ta znajduje zastosowanie
raczej wobec chwilowo potrzebującego lub chorego grypsującego niż permanentnie
niedołężnego. Tak więc grypsujący na twardym łożu, zwłaszcza należący do lokalnej elity,
regularnie otrzymują przesyłki zawierające kilka papierosów lub trochę żywności. Żywność
bywa też dyskretnie szmuglowana do grypsujących, którzy podejmują głodówkę.

Czystość przedmiotów

Według klasyfikacji omawianej podczas nocnej bajery wszystkie przedmioty świata


więziennego dzielą się na czyste, brudne i przestrzelone (lub przecwelone). Żywność
grypsującego może pozostawać w kontakcie jedynie z przedmiotami czystymi. Przedmioty
takie można również dotykać ręką. Przykładami przedmiotów niezaprzeczalnie czystych w
normalnych warunkach są umyte platery, kubany i wiosła, a także platerka będąca własnością
dowolnego grypsującego, blat stołu, wnętrze batorego i chochla służąca do nalewania zupy
lub kawy. Przedmioty brudne mogą stykać się z prawie wszystkimi częściami ciała, jednak
nie mogą wchodzić w kontakt z jedzeniem. Zdecydowana większość przedmiotów pod celą
należy do tej stosunkowo najmniej ciekawej kategorii. Takimi przedmiotami są na przykład
koja, stołki, koce i pościel, większość dóbr osobistych, ubrania, zlew, podłoga, ściany, klapa,
tygrysówa, a także własny odbyt i penis. Przedmioty przestrzelone (wnętrze jaruzela, dolna
część berła, czyli szczotki klozetowej, dolna część korony, czyli deski klozetowej, betonka,
czyli cementowy lub metalowy kwadrat wokół jaruzela, ścierka używana do czyszczenia
kącika, ekskrementy oraz penis innego mężczyzny) nie mogą dotykać żadnej części ciała
grypsującego. Podstawowa klasyfikacja czystości stanowi jedynie pierwsze przybliżenie i
punkt wyjścia do dalszych, bardziej precyzyjnych ustaleń. Jej najważniejszą konsekwencją
jest możliwość zmiany statusu przez przedmiot lub osobę. Świadomy i niewymuszony
kontakt fizyczny z przedmiotem niższej klasy czystości może bowiem zdegradować albo
przecwelić dany przedmiot lub osobę. Wszędobylskie w więzieniu słówko „przecwelenie"
może oznaczać uszkodzenie jakiegoś przedmiotu, zdegradowanie przedmiotu czy osoby do
niższej kategorii, a także, najczęściej i bardziej konkretnie, zdegradowanie przedmiotu czy też
osoby do kategorii najniższej, cweli lub przedmiotów przestrzelonych. Precyzyjne reguły
zmiany statusu przedmiotów przez dotykanie albo wchodzenie w kontakt fizyczny innego
rodzaju są złożone i idiosynkratyczne. Reguły takie mogą być odmienne w wypadku różnych
przedmiotów w obrębie tej samej kategorii. Najważniejsze wytyczne dla grypsującego
związane ze zmianą statusu, zrekonstruowane na podstawie wskazówek bajery, są jednak
niejednoznaczne:
• należy bardzo uważać, kiedy przedmiot czysty wchodzi w kontakt z przedmiotem brudnym;
• przedmiot czysty nie powinien wchodzić w kontakt z przedmiotem przestrzelonym, bowiem
ulega przecweleniu;
• w nielicznych sytuacjach przedmiot brudny może wejść w kontakt fizyczny z przedmiotem
przestrzelonym, jednak lepiej tego unikać.
Trójwartościowy podział przedmiotów jest ściśle związany z trójwartościowym podziałem
więźniów na kasty. Osoby zmieniają status podobnie jak przedmioty i reguły mobilności we-
wnątrzkastowej są szczególnym przypadkiem zasad mobilności między kategoriami czystości.
Tak więc świeżak, który nie przeszedł przez test przecwelania i zgodził się na zaspokojenie
seksualne grypsującego, staje się cwelem w wyniku dotknięcia penisa grypsującego.
Przedmioty należące do więźnia niższej kategorii mogą otrzymać status czystości
odpowiadający pozycji tego więźnia. W myśl najbardziej radykalnej interpretacji tej zasady
niemal wszystkie części ciała cwela i jego własność są nietykalne. Okradanie cwela jest więc
wykluczone. Paradoksalnie zatem dobra cwela są bezpieczniejsze niż dobra frajera. Do
wyjątków należą te części jego ciała, których dotyka penis grypsującego podczas stosunku
homoseksualnego. Wielu grypsujących dla bezpieczeństwa trzyma się z daleka od cwela, a
raczej zmusza cwela do utrzymywania dystansu w stosunku do nich. Reguły transformacji
statusu obiektu są bizantyjskie, pełne wyjątków i niespodziewanych sytuacji szczególnych.
Przedmiot lub osobę można przecwelić nawet bez wchodzenia w kontakt fizyczny z
przedmiotem przestrzelonym. Na przykład, kiedy więzień je, a jaruzel jest głodny lub ktoś
puści bączka, jego jedzenie zostaje przecwelone. Tak więc znane nam już normy brudnej
fizjologii uzyskują bardziej uniwersalne uzasadnienie w ramach tajnego kodu. Z kolei
przybluzganie, opisywane w następnym rozdziale, może przecwelić człowieka, przedmioty
życia codziennego czy nawet pogodę. Niektóre przedmioty brudne, a nawet przecwelone,
mogą czasem zostać oczyszczone i awansować do wyższej kategorii. Ręka, którą grypsujący
dotykał przed chwilą swojego penisa, zostaje oczyszczona po prostu dzięki umyciu. Frajera
można podnieść do pozycji grypsującego. W razie potrzeby, kiedy większa liczba
grypsujących zostaje przymusowo przecwelona albo kiedy ważne przedmioty pod celą zostają
złośliwie przecwelone, reguły oczyszczania bywają wprowadzane ad hoc. Jednakże
większość przedmiotów przecwelonych, w tym również cwel, zachowuje swój status
permanentnie. Podczas tajnego treningu jedynie najważniejsze przedmioty pod celą zostają
przydzielone do osobnych kategorii czystości. Grypsujący musi umieć wywnioskować status
przedmiotów na podstawie statusu przedmiotów pokrewnych, różnych norm oraz posłużyć się
tak niepewnym narzędziem metodologicznym, jakim jest zdrowy rozsądek. Ostateczny
egzamin na grypsującego kładzie nacisk zarówno na literę, jak i ducha klasyfikacji czystości i
obejmuje zestaw pytań wielokrotnego wyboru. Kandydat na grypsującego może usłyszeć
pytanie: „Do jakiej kategorii przedmiotów należy odbyt cwela?". Zaskakująca, ale poprawna
odpowiedź na takie pytanie brzmi: „«Odbyt cwela» jest przedmiotem brudnym".
Rozumowanie jest następujące. Z pewnością nie jest on przedmiotem czystym, jako że nawet
własny odbyt grypsującego nie jest takim przedmiotem. Ponieważ grypsującemu wolno
spenetrować odbyt cwela podczas stosunku analnego, można go zatem dotknąć. Nie jest więc
przestrzelony. Tylko penis cwela jest przestrzelony. Klasyfikacja czystości przedmiotów i
ludzi jako uniwersalna konstrukcja dająca fundamenty teoretyczne wszystkim konkretnym
normom grypsowania cierpi na dwa zasadnicze problemy. Po pierwsze, znajomość nawet
podstaw klasyfikacji daje potężną broń do ręki inteligentnemu wrogowi grypsującego, który
może jej użyć strategicznie (strategiczne przecwelenie zostanie opisane dalej, przy okazji
omawiania rytuału przecwelania). Po drugie, prosty podział na kategorie czystości oraz
wyliczenie reguł transformacji nie wystarcza do przedstawienia złożoności odpowiednich
norm i zachowań. Prowadzi to do kłopotów natury logicznej.

Logika czystości przedmiotów

Klasyfikacja czystości przedmiotów jest prezentowana podczas nocnej bajery jako


wyczerpujący i rozłączny podział wszystkich przedmiotów na trzy kategorie. Podział ten,
wraz z regułami zmiany statusu przedmiotów, ma na celu dostarczenie prostego wyjaśnienia
różnych konkretnych norm oraz uzasadnienia przypadków degradacji. Niestety, szybko
pojawiają się wyjątki, poprawki i problemy. Gdyby grypsujący sporządził listę wszystkich
typowych przedmiotów pod celą w konkretnym momencie i gdyby miał kompletną
informację o swoim otoczeniu, wówczas prosta trójwartościowa klasyfikacja mogłaby okazać
się wystarczająca. Problemy zmiany czystości w czasie, niepełnej informacji, innego statusu
różnych części ciała oraz zależności klasyfikacji od dokonującej jej osoby są przyczyną
niezliczonych problemów logicznych. W rzeczy samej, zarówno status przedmiotów, jak i
reguły jego zmiany nie są w pełni zdefiniowane. Problemy logiczne podważają uniwersalną
stosowalność klasyfikacji. Niekompletne definicje wywołują jednak problemy teoretyczne i
są źródłem radości intelektualnej dla grypsujących. Piętrzą zagadki, których pomysłowe
rozwiązanie dostarcza satysfakcji. Debaty grypsujących przypominają sesje prawników lub
znawców Talmudu, których łączy pasja analizy skomplikowanego fragmentu świata.
Spróbujmy opracować bardziej precyzyjny schemat czystości, biorący pod uwagę wszystkie
istotne zmienne i zachowujący zgodność ze znanymi nam normami konkretnymi.
Stan czystości przedmiotu może być różny dla różnych więźniów, części ciała i czasu. Penis
właściciela jest przedmiotem brudnym z jego punktu widzenia, zaś przestrzelonym z punktu
widzenia innego więźnia. Ponadto, fakt, że pewien brudny przedmiot może zostać dotknięty
jedną częścią ciała, nie oznacza, że może zostać dotknięty inną. Znów, kanonicznym
przykładem jest odbyt cwela, który nie może zostać dotknięty ręką grypsującego, ale może
zostać spenetrowany przez jego penis. Z kolei status czystości niektórych przedmiotów
zmienia się cyklicznie w czasie. Trywialnym przykładem jest plater, który po jedzeniu staje
się chwilowo brudny, po czym odzyskuje czystość po umyciu. Zmiany w czasie mogą być
jednak poważniejsze. Ręka grypsującego X-a może być z punktu widzenia grypsującego Y-a
przedmiotem czystym (bezpośrednio po umyciu), brudnym (typowy status) lub
przestrzelonym (bezpośrednio po nakarmieniu jaruzela). Na okres nocnej godziny policyjnej
ręka X-a zmienia swój status na przestrzelony (ze względu na możliwość masturbacji lub
nawet przypadkowego dotknięcia własnego penisa przez X-a). Wreszcie kolejny problem
może wynikać z niekompletnej informacji. Na przykład grypser, będący tak naprawdę
zakamuflowanym frajerem lub cwelem, może przekonać grypsujących w nowej celi, że
należy do ich kasty i w konsekwencji doprowadzić do zafałszowania statusu czystości swojej
ręki albo platerów. Reguły zmiany statusu tworzą nowe problemy. Wiele takich reguł,
szczególnie dotyczących przecwelania, zależy od kontekstu i podlega interpretacji przez
starszych. W specjalnych okolicznościach takie normy mogą zostać zawieszone lub
potraktowane liberalnie. Przy naginaniu norm do własnych interesów nierówności wewnątrz
kasty grypsujących uwydatniają się najsilniej. Ponadto, oprócz zwykłych zmian statusu
przedmiotu może dojść do zmiany chwilowej. Grypsujący może przybluzgać podłodze w celi
i uczynić ją przez to tymczasowo przestrzeloną.

Zachowania

Zachowania oznaczają w bajerze precyzyjne normy szczegółowo regulujące pewien aspekt


zachowania grypsującego w konkretnych sytuacjach. Zachowania zabraniają jakiegoś
działania, pozwalają na nie, zalecają je lub go wymagają. Klasyfikacja czystości jest
odpowiedzialna za dużą część zachowań. W niektórych przypadkach względna siła frajerów
zostaje uzwględniona explicite i reguła pozwala na rozluźnienie danej normy. Podczas nocnej
bajery zachowania omawia się w blokach tematycznych, które łączy wspólny element,
powiedzmy zachowania wobec cwela. Tak więc reguły odnoszące się do wielu sytuacji czy
przedmiotów rozpatruje się podczas szkolenia wielokrotnie. Na przykład zachowanie, które
zabrania jedzenia z frajerem przy jednym stole, jest omawiane trzy razy, przy okazji rozmów
o jedzeniu, frajerach i stole. Powtórzenia, oczywiste reguły związane z klasyfikacją czystości
przedmiotów oraz reguły mniej istotne zostały tu pominięte. Niektóre zachowania opisano
szczegółowo wcześniej i również je pominięto. Poniższa lista zawiera więc stosunkowo
niewielką część reguł, o których dyskutuje się w trakcie nocnego szkolenia. Niekiedy są one
opatrzone krótkim komentarzem:

- żywność
zabronione: przebywanie w bezpośrednim kontakcie z przedmiotami brudnymi lub
przestrzelonymi; zabronione: rozdzielanie przez korytarzowego-cwela; niekiedy zabronione:
rozdzielanie przez korytarzowego-frajera;
- jedzenie
zabronione: na spacerniakach, w korytarzu (ze względu na niebezpieczeństwo
przypadkowego pierdnięcia), kiedy jaruzel jest głodny lub, ogólnie, po komendzie: „Nie
szamać" i podczas godziny policyjnej; wymagane: stosowanie się do norm brudnej fizjologii;
- Ręka innego więźnia
zabronione: podawanie ręki frajerom, cwelom, personelowi i różnym kategoriom gości z
zewnątrz; wyjątki: brat, ojciec, prawnik grypsującego, lekarz, który ocalił życie grypsującemu;
szczególnie niebezpieczna: ręka cwela; dozwolone: podawanie ręki innemu grypsującemu;
wyjątki: nie wolno podawać ręki zaraz po karmieniu jaruzela lub rano przed jej umyciem;
wymagane: zapytanie innego więźnia, czy grypsuje przed podaniem wyciągniętej ręki; na
pytanie: „Grypsujesz?" w tej sytuacji jest dozwolona krótka odpowiedź: „Tak";
- Własna ręka
wymagane: natychmiastowe umycie jej rano, po dotknięciu własnego penisa lub po karmieniu
albo pojeniu jaruzela;
- Penis innego więźnia
zabronione: dotykanie go lub bycie przezeń dotykanym; jest to najbardziej niebezpieczny
obiekt pod celą!;
- Okolica jaruzela
zabronione: stąpanie boso, zostawianie smrodek (skarpetek), aby wyschły;
- Łaźnia
wymagane: trzymanie odpowiedniego dystansu względem innych więźniów; w sytuacji
dużego tłoku zasłanianie penisa ręką, aby chronić innych grypsujących przed przecweleniem,
a także by zapobiec zemście ze strony przypadkowo przecwelonego grypsującego;
oczekiwane jest anonsowanie przejścia za pomocą okrzyku: „Zważka!";
- Spacer
zalecane: zostawanie na czas spaceru z frajerem lub cwelem, kiedy nie wychodzi on na spacer
z grypsującymi, by kontrolować jego aktywność i utrudnić donoszenie personelowi;
dozwolone: okradanie frajera, który wyszedł na spacer; wymagane: wyjście na spacer, kiedy
jest rozkminiana afera wymagająca konfrontacji albo zeznań świadków;
- Wizyta u wychowka
zalecane: unikanie kontaktu, z wyjątkiem sytuacji szczególnych; zabronione: podpisywanie in
blanco czystej kartki papieru (filipinka); jest to trik stosowany podobno rutynowo przez
administrację; filipinka może zostać następnie wykorzystana podczas przesłuchania lub
przekonywania innego więźnia, że składający podpis współpracuje z administracją;
- Wizyta u lekarza
zalecane: unikanie wizyt, z wyjątkiem sytuacji szczególnych, zapisanie się na wizytę, jeśli
zapisuje się na nią frajer lub cwel z danej celi, by kontrolować jego działania;
- Wejście do celi frajerskiej
wymagane: siadanie na klapę i żądanie przeniesienia do celi grypsującej; zalecane: lekkie
samouszkodzenie (przecięcie żył), jeśli do przeniesienia nie dochodzi;
- świeżak
dozwolone: przecwelenie świeżaka, który dobrowolnie zgodził się zaspokoić seksualnie
innego więźnia; zabronione: przecwelenie siłą świeżaka, który nie zgodził się dobrowolnie na
świadczenie usług seksualnych;
- Frajer
zabronione: jedzenie przy jednym stole z grypsującymi, dotykanie platerów grypsujących,
trzymanie platerów wspólnie z grypsującymi, fraternizowanie się z grypsującymi, spanie na
pryczy nad grypsującym, spanie na pryczy, podczas gdy grypsujący śpi na sianku;
zalecane: w sytuacji, w której wspólne jedzenie z frajerami przy jednym stole jest
nieuniknione, przykrycie stołu kocem; zalecane: zmuszanie frajera do sprzątania celi,
zajmowania się kostką i praniem; wymagane: utrzymywanie go w nieświadomości tajnych
transakcji przeprowadzanych w celi oraz jej kanałów komunikacyjnych; dozwolone:
okradanie i oszukiwanie go;
- Cwel
większość reguł mających zastosowanie do frajera stosuje się też do cwela; wyjątek: niektóre
dobra osobiste cwela są niedotykalne i nie wolno ich kraść; wymagane: zmuszanie cwela do
sprzątania jaruzela i jego okolicy oraz jedzenia na klapie jaruzela, trzymanie cwela w obrębie
jaruzela, przydzielenie mu kobiecego imienia i mówienie o nim „ona"; dozwolone: zmuszanie
do stosunku homoseksualnego, najlepiej oralnego, w czasie którego grypsujący przyjmuje
postawę dominującą;
- Klucze do celi
zabronione: trzymanie kluczy w ręku, podnoszenie ich z podłogi, aby podać strażnikowi; w
najbardziej radykalnej wersji: dotykanie kluczy; uzasadnienie tej reguły odwołuje się do
symbolicznego znaczenia klucza do celi jako narzędzia zniewolenia.
- żarówka pod celą
zabronione: spowodowanie spięcia dla zabawy;
- Przypadkowe albo złośliwe przecwelenie przez frajerów lub personel
zalecane: unikanie niebezpiecznych miejsc i sytuacji, w których może pojawić się większa
liczba frajerów; wymagane: w sytuacji ewidentnego zagrożenia wezwanie krzykiem o pomoc
innych grypsujących; zalecane: w sytuacji ewidentnego zagrożenia, bez szans na pomoc:
lekkie samookaleczenie (podcięcie żył, rzucenie się na okno), podobnie po przypadkowym
lub złośliwym przecweleniu.
Znajomość zachowań i reguł czystości jest zazwyczaj testowana jednocześnie. Egzaminator
wymienia konkretny obiekt czy sytuację, a kandydat musi wyrecytować wszystkie związane z
nimi reguły zachowania lub przejść przez krzyżowy ogień pytań.
Przygotuj się, czytelniku, do egzaminu. Komisja egzaminacyjna budzi cię w środku nocy i
oczekuje błyskawicznych odpowiedzi (O) na przygotowane pytania (P). Zestaw wybrany dla
ciebie dotyczy ręki:
P: komu możesz podać rękę?
O: innemu grypsującemu, ojcu, bratu, prawnikowi, lekarzowi, który uratował mi życie;
P: kiedy ręka grypsującego jest przestrzelona?
O: po karmieniu jaruzela, dotknięciu penisa, podczas policyjnej i rano przed jej umyciem;
P: nieznany ci więzień oferuje uścisk dłoni; co robisz?
O: pytam go, czy grypsuje;
P: jakim przedmiotem jest ręka cwela?
O: przestrzelonym;
P: wyruchałeś cwela; czy możesz uścisnąć jego rękę na znak wdzięczności?
O: nie;
P: co powinieneś zrobić bezpośrednio po obudzeniu się?
O: natychmiast umyć ręce;
P: dlaczego?
O: dlatego, że mogłem masturbować się w nocy i gdybym ich nie umył, przypadkowo
przecweliłbym innego grypsującego;
P: a jeśli nie masturbowałeś się ostatniej nocy, czy nadal musisz umyć ręce?
O: tak, ponieważ mogłem dotknąć swojego penisa nieświadomie podczas snu.
Wiele pytań egzaminacyjnych wymaga twórczego zastosowania wyuczonych reguł. Pytania
są bardzo przewrotne. Standardowa para pytań łączących wiedzę z zakresu czystości
przedmiotów i zachowań bada znajomość istotnej kwestii stopnia czystości odbytu cwela.
Pytania, na które odpowiedź może być negatywna lub pozytywna, są sformułowane
następująco:
(1) czy grypsujący może nasrać na chuj cwelowi?
(2) czy cwel może nasrać na chuj grypsującemu?
Świeżacy zazwyczaj odpowiadają „tak" na pierwsze pytanie i „nie" na drugie. W efekcie tych
odpowiedzi otrzymują blachę w czoło i pytania zostają ponowione. Prawidłowe odpowiedzi
są bowiem dokładnie odwrotne. Grypsującemu nie wolno „nasrać na chuj cwelowi",
ponieważ mógłby on podczas wykonywania owej czynności przypadkowo dotknąć penisa
cwela i się przecwelić. Uzasadnienie odpowiedzi na drugie z pytań wykorzystuje znany już
nam fakt, że odbyt cwela jest przedmiotem brudnym, a nie przestrzelonym. Podsuwając tę
wskazówkę, zostawiam cię, czytelniku, sam na sam z problemem wydedukowania
prawidłowego uzasadnienia.

Struktura władzy, sankcje i mobilność między kastami

Wszyscy grypsujący pilnują przestrzegania kodu. Ci, którzy angażują się w to najbardziej,
cieszą się ogólnym poważaniem. W przypadku wątpliwości lub konfliktu norm interpretacji
dokonuje starszyzna (lokalna elita) albo mąciciel (lokalny przywódca grypsujących).
Struktura władzy obejmująca starszyznę i mącicieli jest hierarchiczna i obejmuje poziomy celi,
oddziału oraz więzienia. Grypsujący powinien znać jedynie tożsamość starszyzny albo
mąciciela, którym bezpośrednio podlega. Tożsamość najważniejszych przywódców
grypsujących jest jednak trudna do ukrycia i szybko staje się znana zarówno grypsującym, jak
i niektórym frajerom oraz administracji. Starszyzna w celi inicjuje testy dla świeżaków,
interpretuje ich wyniki, ustala sankcje za poważniejsze wychyły i zawiesza czy też
modyfikuje normy. Posiadana przez lokalną elitę władza interpretacji norm i arbitrażu
konfliktów przekłada się na lukratywne zyski. Korupcja jest jednak do pewnego stopnia
ograniczana wskutek silnych norm braterstwa wśród grypsujących i intensywnej konkurencji
o władzę. Mąciciel usiłujący przybrać pozę dyktatora mógłby szybko pójść do wora i zostać
frajerem, gdyby jakaś mocna grupa jego podopiecznych zdecydowała się na wykręcenie mu
afery. Życie mąciciela jest pełne ciężkiej pracy i poświęcenia: "z wodzem szamaków jest cały
czas pod celą napięcie, bo wódz prowadzi nie kończące się nawijki przez lipo, rozstrzyga
spory wśród szamaków, komuś grozi, ubliża, przebacza. W takiej celi częste są kipisze,
wizyty wychowawcy, raporty, co z kolei jest utrapieniem dla pozostałych więźniów,
stanowiących przypadkowe tło wodza. Bez przerwy ktoś podaje gryps, puka w ścianę, woła
ze spacerniaka. Wódz często ma też adiutantów, z reguły małolatów z długim stażem
poprawczaków, domów dziecka i Iławy. Przezgredzone małolatki przyjeżdżają z Iławy do
Barczewa i kontynuują swoje spory. Adiutanci przejmują za wodza grypsy w lipie i w jego
imieniu odpowiadają, oni też dostają często raporty i idą na kabarynę. Ale na nich też spływa
trochę splendoru i chwały, są obecni przy dzianiu się wielkich spraw, tworzą historię
(Niesiołowski 1989)". Jeśli zostanie złamana jedna z najsilniejszych norm, sankcje są niemal
automatyczne. Do sytuacji takich dochodzi, gdy więzień zdecyduje się świadczyć usługi
seksualne innym więźniom lub kiedy zostaje rozkminiony jako kapuś. Mniej poważne
wychyły, walnięcia w piec czy zwykłe przyburaczenia karze się ustnym upomnieniem,
marchewą albo blachą. Duża częstotliwość wychył i przyburaczeń, wskazująca na brak
czujności więźnia, marny intelekt czy niechęć do akceptacji norm, może również
doprowadzić do poważniejszych sankcji. W przypadkach mniej poważnych lub bardziej
wątpliwych sankcje zależą od kontekstu i od interpretacji starszyzny. Sankcje za wykroczenia
słowne albo mniejsze wychyły wypłaca się na miejscu. Sankcję za poważniejsze wykroczenia
stosuje się natychmiast, jeśli winowajcę można jednoznacznie określić. Gdy niezbędne jest
dojście do prawdy, rozpoczyna się rozkręcanie afery. Sytuacja taka oznacza podejmowany
przez grypsujących wysiłek szukania winnych, próby narzucania pewnej interpretacji albo
zbieranie dowodów mających świadczyć, że nastąpiło naruszenie norm potencjalnie
zasługujące na surową karę. Celem większej afery może być potwierdzenie, że pewien
grypsujący jest donosicielem, chorągiewą lub zdecydował się chlać, czyli obciążać
zeznaniami swoich wspólników. Scenariusz afery lżejszego kalibru wyglądałby następująco:
„Tygrys" spod celi 15 dał „Fryzjerowi" pięć szufladek herbaty i poprosił go o dostarczenie
towaru tego samego dnia „Kaczorowi Donaldowi" spod 35, obiecując mu za fatygę jedną
szufladkę. Wieczorem „Kaczor Donald" sygnalizuje, że dostał tylko trzy szufladki.
Podekscytowany „Tygrys" wykręca aferę i kontaktuje się z „Fryzjerem". Ten wyjaśnia, że
ostatnią celą, którą dzisiaj strzygł, była 30. Wziął sobie jedną szufladkę i poprosił
korytarzowego „Zorro", aby ten dostarczył resztę podczas obiadu. „Kaczor Donald" spod 35
potwierdza, że otrzymał towar od „Zorra". „Zorro" potwierdza, że zatrzymał jedną szufladkę
dla siebie jako rutynową zapłatę. W tym momencie „Tygrys" ma w ręku wszelkie wymagane
informacje i decyduje, że nie doszło do kradzieży, a potencjalna afera jest ewidentnie mniej
poważna, niż przypuszczał. Dochodzi teraz do targów między „Tygrysem", „Kaczorem
Donaldem", „Zorrem" i „Fryzjerem", częstych w sytuacji niekompletnie zdefiniowanych
kontraktów. Problemem jest, czy „Zorro" i „Fryzjer" powinni otrzymać tylko jedną szufladkę
na dwóch, czy też po jednej na głowę. Dwie najpoważniejsze sankcje spotykają świeżaka albo
grypsującego, kiedy idzie do wora i zostaje frajerem lub świeżaka, grypsującego czy też
frajera, kiedy zostaje przecwelony.

Pójście do wora

Degradacja świeżaka do roli frajera, nazywana pójściem, spuszczeniem lub schowaniem do


wora, następuje wskutek negatywnego wyniku chrztu albo bardzo słabych wyników gierek i
innych testów. Do wora może też pójść grypsujący po wykryciu popełnionej przezeń
poważnej wychyły, takiej jak składanie raportów administracji o życiu pod celą lub
donoszenie na współlokatorów. Gdyby „Fryzjer" został uznany za winnego kradzieży jednej
szufladki, jego wychyła również mogłaby się skończyć pójściem do wora. Grypsujący, który
ucierpiał, czy też grypsujący, który reprezentuje lokalną społeczność grypsujących, bluzga
pod adresem degradowanego więźnia i puszcza mu rytualną wiąchę: „Idź do wora, frajerze
jebany!", „Pierdol się, ruro!", „Spadaj na chuj!", „Kindybał ci w szamot!" lub „Chuj ci w
dupę, frajerze pierdolony!". Dowolna kombinacja bluzgów jest dozwolona, byle była dobitna
i pomysłowa. Nieszczęsny delikwent może się dowiedzieć, że jest „brudnym chujem",
„pizdą" czy „pizdolizem". Symbolicznemu przybluzganiu towarzyszy mocne uderzenie
pięścią w twarz, żołądek lub blacha w czoło. W przeciwieństwie do przecwelania podczas
pójścia do wora nie dochodzi do silniejszej agresji ani aktów seksualnych. Ceremonia kończy
się na mocnych słowach i kilku uderzeniach. Porażka w testach, nawet tak jednoznacznych
jak chrzest, zawsze podlega interpretacji ze strony starszyzny lub mąciciela. W trakcie chrztu
popełniłem najgłupszy błąd całego okresu uwięzienia. Kiedy dwóch świeżaków będących
przede mną w kolejce zostało ceremonialnie zdegradowanych na środku stodoły, na znak
solidarności ze świeżo upieczonymi frajerami odmówiłem wzięcia udziału w chrzcie i wyjścia
na parkiet. Test został zawieszony i trójka lokalnej starszyzny zarządziła naradę specjalną.
Jeden z owej trójki wkrótce przyniósł mi wiadomość, rzadko komunikowaną świeżakom: test
jest maskaradą, nikt nie zostanie pobity. Odpowiedziałem, ze wiem o tym, ale mimo wszystko
odmawiam wyjścia, ponieważ jestem zbyt długo w więzieniu, by bawić się w takie historie.
Starszyzna, po kolejnej naradzie, zakomunikowała swój zaskakujący werdykt. Mieszkańcy
stodoły usłyszeli, że: „«Student» nie kwalifikuje się do testu i został dołączony do grupy w
wyniku pomyłki". Zostałem oficjalnie uznany za zbyt doświadczonego więźnia, ażeby brać
udział w chrzcie i miałem prawo odmówić. Zwolniono mnie z testu. Koturnowy charakter
chrztu stał się w tym momencie oczywisty i ostatni świeżak czekający w kolejce przeszedł go
automatycznie. Moim błędem nie była wcale odmowa udziału w chrzcie. Decyzję o odmowie
podjąłem wcześniej, wspólnie z obydwoma zdegradowanymi świeżakami, moimi waflami,
podczas przygotowań do chrztu. Odmowa była tylko demonstracją lojalności z waflami.
Kardynalnym błędem była nasza wspólna wcześniejsza decyzja o solidarnej odmowie,
pomimo pewności, że test jest fikcją. Niedoświadczeni wafle uważali, że test narusza ich
godność. Zamiast skutecznie namówić ich do poddania się testowi, zbyt łatwo zgodziłem się z
ich naiwnymi argumentami. W efekcie obaj zostali frajerami, a ja sam otarłem się o
degradację. Zaskakujący werdykt starszyzny nie był prezentem. W czasie późniejszej analizy
wydarzeń doszedłem do wniosku, że zapewne byłem zbyt wartościowym kompanem dla
lokalnych oligarchów, aby mnie zdegradować. Starszego, który poinformował mnie w
tajemnicy o fikcyjnym charakterze testu, uczyłem grać w brydża, którego był pasjonatem.
Gdybym został frajerem, nauka mogłaby się zakończyć. Być może jeszcze istotniejsze było
wsparcie cichego więźnia nie należącego do starszyzny, traktowanego przez nią z
ceremonialnym szacunkiem, a będącego podobno mącicielem całej Rakowieckiej. Mąciciel
miał kłopoty z trzustką podobne do moich. Pierwszego dnia na stodole doszło do naszej
przypadkowej rozmowy. Dowiedziawszy się o jego kłopotach, udzieliłem mu kilku rad i
dałem część swoich lekarstw. Od tego czasu rozmawialiśmy dużo o naszych problemach ze
zdrowiem, symulowaniu chorób i samookaleczeniach. Ewidentnie mąciciel zaufał mojej
znajomości przedmiotu, gdyż podczas jednego ze spacerów ujawnił mi nawet plan
samookaleczenia. Degradacja użytecznego doradcy zdecydowanie nie leżała w jego interesie.
Degradacja jest spersonalizowana. Z wyjątkiem sytuacji, kiedy frajer nie chce grypsować na
wejściu, degradacji dokonuje konkretny grypsujący. Gdyby „Fryzjer" został uznany za
winnego kradzieży herbaty, „Tygrys" mógłby przybluzgać mu i zostać jedyną osobą, w której
mocy byłoby przywrócenie „Fryzjera" do grona grypsujących. „Fryzjer" mógłby również
otrzymać status poszkodowanego, podkreślający potencjalną tymczasowość jego
przynależności do frajerów. Posiadanie swoistej stajni poszkodowanych może być zyskowne
dla grypsującego. Zyski kryją się w możliwości podniesienia poszkodowanego, czyli
prostowania lub dźwigania go, aczkolwiek do ceremonii tej dochodzi rzadko. Konsekwencją
zyskowności spersonalizowanej degradacji i następującego po niej podnoszenia
poszkodowanych jest dostarczenie starszyźnie motywacji do nadmiernego degradowania, a
także, w wypadku zbyt małej liczby frajerów, do stwarzania pretekstów do degradacji.
Ponieważ ceremonii pójścia do wora towarzyszy tylko umiarkowana przemoc, co obniża
ryzyko kary ze strony administracji, starszyzna często konkuruje o prawo do organizowania
testów mogących wykreować frajerów.
Do podniesienia może dojść jedynie wówczas, gdy popełniona wychyła nie była zbyt ciężka.
Podnosi się więźnia, który już uprzednio grypsował. Warunkiem koniecznym podniesienia
jest skiciorowanie (wycofanie) bluzgu przez grypsującego. Często stawianym warunkiem jest
też zademonstrowanie przez poszkodowanego wyjątkowej twardości w sytuacji realnej próby.
Dowody na twardość muszą być istotnie przekonywające. Samookaleczenie, przecwelenie
innego więźnia, strajk głodowy lub odmowa pracy mogą zostać uznane za wystarczające.
Poszkodowany ofiarowuje też grypsującemu, który mu przybluzgał, lub starszyźnie obfity
okup składający się z herbaty, papierosów albo pieniędzy. Podwyższa to jego szanse na
podniesienie. Niekiedy poszkodowany może zaimponować starszyźnie swoim zachowaniem
do tego stopnia, że podniesienie zostaje zainicjowane nawet bez jego starań. Na mojej stodole
pewien frajer zgłosił się dobrowolnie do pomocy grypsującym przy całonocnym projekcie
wykuwania przebitki (dziury na przestrzał w ścianie). Jeden z grypsujących niechcący
zmiażdżył mu palec prowizorycznym młotkiem. Krwawiący frajer dzielnie zniósł ból i
zdecydował się nie zapisywać na wizytę u lekarza. Mogłaby ona bowiem ujawnić strażnikom
plany przebitki. Kiedy starszyzna dowiedziała się o incydencie, zadecydowała, że frajer
powinien niezwłocznie udać się do lekarza, a także rozpoczęła procedurę podniesienia go do
grypsującego. Do grypsującego, który przybluzgał frajerowi, i potencjalnych świadków
natychmiast rozesłano grypsy. W podobnej sytuacji bluzgający staje pod presją ze strony
innych grypsujących i często zadowala się niewielkim okupem, jeśli w ogóle cokolwiek
dostaje. Niestety, zwolniono mnie z więzienia przed zakończeniem całej sprawy. Kiedy cały
materiał dowodowy jest gotowy, wszystkie bluzgi skiciorowane, a poparcie starszyzny lub
mąciciela zapewnione albo kupione, odbywa się ceremonia podniesienia. Bluzgający
wygłasza pochwalną mowę o poszkodowanym, a jeśli siedzi w innej celi, pełnomocnik
odczytuje ją z grypsu lub wygłasza za niego. Następnie wszyscy grypsujący z danej celi
ceremonialnie ściskają prawicę poszkodowanego i wypowiadają pod jego adresem kilka
przyjaznych słów. Podniesienie nie usuwa jednak całkowicie piętna. Więzienna maksyma
mówi, że podniesienie zdarza się tylko raz. W rzeczy samej, nie słyszałem nigdy o przypadku
podwójnego podniesienia.

Przecwelenie

Przecwelenie jest mniej częstą, ale bardziej dramatyczną ceremonią i konsekwencją


najpoważniejszych wychył. Kod grypsujących zostawia niewiele miejsca na dowolność.
Dwiema możliwymi przyczynami przecwelenia jest zgoda na wyświadczenie usług
homoseksualnych innemu więźniowi i donoszenie. W pierwszej sytuacji więzień zostaje
cwelem po oblaniu testu przecwelania albo, znaczniej rzadziej, w konsekwencji gwałtu.
Gwałt mający na celu jedynie przecwelenie więźnia jest wszak zabroniony przez normy
zachowania. Kiedy wychyłę stanowiło donoszenie, przecwelania dokonuje się z użyciem
przestrzelonego przedmiotu. Scenariuszy przecwelenia jest wiele:
• zanurzenie głowy lub ręki więźnia w jaruzelu i spłukanie wody;
• pokropienie berłem zanurzonym w jaruzelu;
• włożenie na głowę korony zdjętej z jaruzela;
• obsikanie albo wysmarowanie ekskrementami;
• wytarcie twarzy ścierką do sprzątania kącika;
• wypłacenie parola, to znaczy uderzenie penisem po twarzy lub innej części ciała;
• dobrowolne dotknięcie czy też wzięcie do ust penisa innego więźnia;
• umycie zębów szczoteczką wysmarowaną ekskrementami.
Ostatnia z opisanych metod była przedmiotem ożywionej debaty na Białołęce w marcu i
kwietniu 1985 roku. Jej zaletą w porównaniu z tradycyjnymi metodami był mniejszy udział
przemocy, co redukowało potencjalne kary dla stosujących ją grypsujących.
Przecwelanie motywowane seksem jest, jak się wydaje, znacznie częstsze w aresztach
śledczych niż w zakładach karnych, gdzie przecwelenie stanowi zazwyczaj karę za
donoszenie. Przyczyny takiego stanu rzeczy są zapewne dwojakiego rodzaju. Więźniowie
potencjalnie podatni na przecwelenie seksualne padają ofiarą testu przecwelania w areszcie i
trafiają do zakładu karnego już obarczeni piętnem. Z kolei donoszenie pojawia się po dłuższej
socjalizacji do norm więziennych i w sytuacji dłuższych interakcji między więźniami, do
których dochodzi po wyroku. Wszyscy grypsujący w celi powinni uczestniczyć w
przecweleniu. Niekiedy dołączają się do nich również frajerzy i za kooperację otrzymują
stosowną nagrodę. Kolektywna degradacja rozkłada odpowiedzialność za udział w rytuale
bardziej drastycznym niż wsadzanie do wora, a także eliminuje chęć donoszenia na
współwięźniów. Ponadto brakuje motywacji do personalizowania przecwelania, jako że
piętno cwela jest nieusuwalne. Ogromnym problemem dla kodu grypsujących jest możliwość
strategicznego przecwełenia grypsującego przez personel lub administrację. Świeżak, który
podczas przecwelania zgodził się dotknąć penisa grypsującego, staje się cwelem. Co się
jednak stanie, gdy grypsujący zostanie dotknięty, na przykład w łaźni, penisem
niegrypsującego lub zhańbiony w jakikolwiek inny sposób przez wrogich mu frajerów czy
administrację? Grypsujący może zostać znienacka zaatakowany berłem, koroną albo ścierką.
Jakiś oszalały kot może rzucić się na grypsujących i spróbować ich obsikać. Świeżo
zdegradowany grypsujący może w napadzie rozpaczy rozpocząć domino, atakując całą celę
swoim penisem, aby poprzez degradację wyrównać status. Automatyczne przecwelenie w
takiej sytuacji dałoby wrogom grypsowania potężny oręż do ręki, który mógłby służyć do
szantażu lub względnie łatwego przecwelania niewygodnych grypsujących. Z kolei całkowite
zignorowanie działań podejmowanych przez niegrypsujących mogłoby doprowadzić do
paradoksalnej sytuacji, w której niegrypsujący albo przedstawiciel administracji mógłby
wobec grypsującego bezkarnie dokonywać aktów uznanych przez innych grypsujących za
obelżywe. Pewnym rozwiązaniem dylematu strategicznego przecwelania jest wprowadzenie
warunku świadomości i dobrowołności w procesie przecwelania. Świeżak zostaje więc
cwelem, ponieważ dotknął penisa grypsującego świadomie i dobrowolnie. Nacisk na
świadomość i dobrowolność kontaktu łagodzi nieco działania grypsujących podczas testu
przecwelania i ogranicza liczbę gwałtów w więzieniu. Warunek ten implikuje bowiem, że
świeżak bez przymusu zgadza się na wyświadczenie usługi seksualnej. Warunek świadomości
i dobrowolności powstał jako modyfikacja surowszej normy z początków grypsowania, kiedy
pewne formy działań prowadziły nieodwracalnie do przecwelenia bez względu na
okoliczności. Powstał jako reakcja na rozgrypsowywanie stosowane przez administrację w
końcu lat sześćdziesiątych, opisane dokładniej w Postscriptum. Strategiczne przecwelanie
było również przeprowadzane przez niegrypsujących lub cweli. Aby zdegradować
grypsującego albo całą ich grupę, wystarczyło obrzucić ich w łaźni kałem. Warunek
świadomości i dobrowolności dał grypsującym do ręki pewną formę obrony. Efektem
ubocznym wprowadzenia warunku świadomości i dobrowolności jest zmniejszenie motywacji
grypsujących do walki o swój honor w sytuacji zagrożenia. Rozwiązaniem tego dylematu jest
bardzo surowe traktowanie każdego przypadku wątpliwego, a także uczynienie odkupienia
bardzo kosztownym. Kontakt fizyczny, nawet jeśli powstają wątpliwości, czy był dobrowolny
i świadomy, może prowadzić do przecwelenia, jeśli tak zadecyduje starszyzna celi.
Wątpliwości są często interpretowane na niekorzyść przecwelonego. Najważniejsze podczas
analizy konkretnego przypadku jest ustalenie, czy grypsujący zrobił absolutnie wszystko, co
było możliwe, aby uniknąć przecwelenia. W obliczu groźby przecwelenia przymusowego
albo w sytuacji przecwelenia nieświadomego grypsujący może ocalić swój honor i
przynależność kastową, jeśli dokona samouszkodzenia. Samouszkodzenie dobitnie
potwierdza, że grypsujący rzeczywiście zrobił wszystko, co mógł, ażeby uniknąć
przecwelenia. Wielu grypsujących uznaje jednak samookaleczenie za metodę ocalenia honoru
równie sensowną, jak seppuku w przypadku zhańbionego samuraja. Uzasadnienie
radykalizmu tej normy przedstawiane w czasie nocnej bajery jest niezwykle interesujące i
jednoznacznie wskazuje na rozpoznanie problemu motywacji przez starszyznę. Powszechnie
znana twarda postawa starszyzny dostarcza grypsującemu motywacji do zwiększenia starań,
aby unikać kłopotów oraz szukać informacji o zagrożeniach. Tak więc grypsujący w
zakładach karnych często unikają miejsc, w których mogliby zostać zaatakowani i
przecweleni przez frajerów, a także mają motywację, aby dokładnie zbadać rzeczywistą
przynależność kastową więźnia, zanim zaakceptują jego deklarację. Problemy wywołane
przez możliwość przecwelenia strategicznego zostały tylko częściowo rozwiązane przez
wprowadzenie warunku dobrowolności i świadomości. Sama reguła decyzyjna: „kiedy
przecwelić?" jest niejasna i podatna na interpretację. Jej operacjonalizacja zależy w dużym
stopniu od kontekstu sytuacyjnego i lokalnego rozkładu sił. Możliwość dyskrecjonalnej
degradacji sprawia, że normy grypsowania są mniej precyzyjne, a w życie każdego
grypsującego wprowadza nieusuwalny element przypadku. Nikt nie może być pewien dnia
ani godziny, każdego złośliwy los może znienacka dotknąć swoim przestrzelonym palcem,
nikt nie jest w pełni bezpieczny przed konsekwencjami nagłego ataku albo rozkręconej afery.
Werdykt: „degradacja" lub „to nie jego wina" należy do innych. Niektórzy grypsujący starają
się zapewnić sobie bezpieczeństwo i ujawniają chęć dominowego odwetu: „jeśli ktokolwiek
mnie przecweli, ja przecwelę wszystkich wokół siebie". Takie groźby nie budzą jednak
sympatii. Więzienne porzekadła jako najlepszą obronę przed degradacją zalecają staranne
budowanie swojej reputacji, formowanie mocnych koalicji, unikanie tworzenia sobie wrogów
i bycie użytecznym dla każdego.

Rozdział 5
Bajera

Słownictwo i bajera półtajna

Bajera, podobnie jak kod zachowania, składa się z warstw o różnym stopniu tajności.
Słownictwo, stanowiące bajerę półtajną, zawiera specjalne nazwy wszystkich
najważniejszych składników życia więziennego. Części ciała, umeblowanie celi i inne
przedmioty więzienne, typowe czynności i sytuacje, psychiczne stany umysłu i role
administracyjne mają swoje nazwy. Doświadczeni więźniowie ze wszystkich kast biegle
posługują się tym słownictwem i potrafią płynnie przechodzić z języka polskiego na jego
więzienną wersję. Niższy personel więzienny również nieźle włada bajerą półtajną i często jej
używa podczas rozmów z osadzonymi. Poziom znajomości słownictwa więziennego jest
funkcją roli społecznej osoby, jej inteligencji, stażu więziennego i innych zmiennych.
Dobra znajomość bajery, pomysłowość nazewnicza i umiejętności konwersacyjne są w
więzieniu niezwykle cenione. Więźniowie nieustannie usiłują wzbogacić bajerę dowcipnymi
terminami i regułami. Słowo „kiszczak", nazywające śmierdzącego bączka nazwiskiem
ministra spraw wewnętrznych, jest powszechnie uważane za arcydzieło bajery. W celi 13
byłem świadkiem stworzenia nowego, interesującego słowa: „roztargawka", oznaczającego
gumkę. Urok tego słowa czytelnik doceni pełniej po przeczytaniu niniejszego rozdziału i po
zapoznaniu się z regułami zastępowania różnych wersji słowa „ciągnąć" słowem „targać".
„Roztargawka" stała się sensacją wieczoru, tematem rozmów i dowcipów. Wiadomość o
nowym słowie poszybowała poprzez okrzyki okienne po całym więzieniu. Szczęśliwy i
podniecony twórca przez cały wieczór obmyślał warianty pierwotnego pomysłu, mniej już
udane, i zastanawiał się nad możliwymi zastosowaniami. Udało mu się przeforsować uznanie
słowa „gumka" za obraźliwe i wypłacanie za każdorazowe jego użycie blachy. To, co
stymuluje aktywność lingwistyczną więźniów, jest nie tylko rubasznym rechotem z dobrego
kawału czy radością tworzenia i bawienia się słowem. Surowe warunki środowiska i
obezwładniająca deprywacja nagradzają sztukę odtwarzania obrazów zwykłego życia, tego,
co się postrzega jako raj utracony. Przypisywanie obiektom więziennym nowych nazw
pozwala postawić granicę między życiem na wolności a życiem w więzieniu i
zakonserwować sens słów wolnościowych, nie skażając ich więziennymi konotacjami.
Śladem tej funkcji bajery jest zasada, że niekoniecznie trzeba ją stosować do opisu świata
wolnościowego. Z kolei przypisywanie sytuacjom więziennym specyficznych nazw dostarcza
więźniom iluzję kontroli i poniekąd uśmierza niepokój. Nazwy bajery, reguły oraz
pseudonimy ułatwiają też zachowanie sekretu w rozmaitych sferach komunikacji więziennej
oraz odróżniają grypsujących od innych kast. Jeśli badacz zainteresowany bajerą otrzymałby
zgodę na umieszczenie w celi dyskretnej kamery, pierwszą empiryczną generalizację
sformułowałby szybko. Zauważyłby mianowicie, że zwykłe fizjologiczne i lingwistyczne tabu
są pod celą nieobecne. Ciało więźnia, wraz jego codziennymi fizjologicznymi i seksualnymi
czynnościami, jest w centrum uwagi. W swoich konwersacjach więźniowie odnoszą się do
fizjologii i seksuologii naturalnie i bez większej ekscytacji. Analizy osiągnięć seksualnych lub
ich braku wypełniają codzienne przyjacielskie pogawędki i stymulują interakcje społeczne.
Takie słowa jak „chuj" czy „pizda" są wymawiane nieomal z podobnym brakiem
emocjonalnego zaangażowania, z jakim w konwersacjach wolnościowych wypowiada się
słowa „ręka" lub „noga". Kiedy minie pierwszy szok zetknięcia z brutalnym językiem
więziennym, nie sposób oprzeć się refleksji o nieumiejętności świata wolnościowego
mówienia o sprawach intymnych i gigantycznej skali stłumienia spraw fizjologii i seksu. W
więzieniu jest się wolnym od wolnościowej niewoli językowej. W codziennym użytku jest
kilka tuzinów różnych nazw penisa, używanych z fantazją i wielką kreatywnością. Niewiele
mniej określa waginę. Stosowanie synonimów słowa „penis" zależy od kontekstu. Niektóre
występują niemal wyłącznie w zwrotach idiomatycznych. Na przykład „bat" pojawia się tylko
przy okazji „strzelenia z bata" (masturbacji), „ogór" w zwrocie „zakisić ogóra", zaś „bolec" w
czasowniku „zabolcować". Inne, takie jak „członek" czy „palec", są praktycznie martwe.
Nazwanie kogoś „członkiem grupy grypsujących" lub poproszenie go, żeby, powiedzmy,
„ugryzł się w palec", jest bluzgiem i dlatego podobne zwroty są zabronione. Słowa „członek"
czy „palec" nie są jednak wystarczająco zabawne, aby ich używać w opisach zachowań lub
sytuacji seksualnych. Jeszcze inne terminy, na przykład „łysy towarzysz", chadzają często w
redundantnych parach. Terminy i zachowania erotyczne, błądzące gdzieś na pobrzeżach
naszej świadomości albo należące do intymnego kodu dzielonego jedynie z naszymi
ukochanymi, są analizowane i opisywane z bezwzględną otwartością godną raportu Kinseya.
Stary garucha, opowiadając o rozpadzie małżeństwa i o tym, jak żona odmówiła mu
najważniejszego z praw małżeńskich, nie będzie starał się ukryć tego faktu ani szukał
eufemizmów. Powie krótko i dosadnie: "spierdoliło się i dostałem szlaban na pizdę".
Po wysłuchaniu jednego z preludiów Chopina wzruszony więzień może wyznać z głębi
przepełnionego zachwytem grypsującego serca: "kurwa wasza mać, ale to piękne, aż mnie coś
w chuju swędzi". Brutalna szczerość, przede wszystkim podczas wieczornych opowieści o
wolnościowym raju, pomaga więźniom w utrzymaniu dystansu mentalnego do ich tu-i-teraz.
Niezdolni do przyjęcia tego bezkompromisowego stylu rozmowy o męskich sprawach marnie
sobie radzą w więzieniu. Nieustannie się ich przedrzeźnia, upokarza, nawet bije. Ich
niezgrabna obecność przypomina grypsującym, że w gruncie rzeczy są bezsilni, a
domniemana kontrola nad życiem jest wielką iluzją. Opanowanie terminologii więziennej jest
pierwszym krokiem do przecięcia pępowiny łączącej z wolnością. Drugą obserwacją naszego
badacza byłoby to, że bajera jest niemal kompletnym językiem obcym, nadbudowanym
jedynie na podstawowych regułach gramatycznych języka polskiego. Jej potencjał pozwala na
opisanie świata z perspektywy więziennej z użyciem własnego słownictwa. W bajerze, w
zgodzie z hipotezą Whorfa, szkło powiększające jest przykładane do wszystkich
komponentów życia więziennego, które na wolności znaczą niewiele. Brakuje natomiast nazw
niektórych ważnych obiektów wolnościowych. Słowo „krzesło" nie ma w bajerze
odpowiednika i powód jest banalny: w więzieniu nie ma krzeseł. Z kolei słowo „stołek",
oznaczające jeden z najważniejszych mebli pod celką, ma w bajerze swoje odpowiedniki:
„fikoł" lub „fikołek", będące w powszechnym użyciu. Bajera dostarcza bardzo precyzyjnego i
oszczędnego języka na opisanie sytuacji więziennych. Kiedy po wyjściu z więzienia
studiowałem różne więzienne badania ankietowe, uderzyła mnie rozwlekłość i
nieadekwatność języka, którego używały. Przyjrzyjmy się takiej oto historyjce z pewnego
kwestionariusza badań więziennych, która została następnie wykorzystana do zadania kilku
pytań: "po ostatnim transporcie doszło do wojny między dwoma nowymi a resztą celi. Kiedy
Wąsik ogłosił spacer, przybastowali na chwilę. W czasie spaceru ktoś rzucił na dół dla nowo
przybyłych dwie paczki papierosów. Wąsik nie zauważył, kto je podniósł, więc zapowiedział,
że przerwie spacer, jeśli nie znajdzie się winowajca. Nikt na to okiem nawet nie mrugnął,
więc kazał wszystkim wracać pod celę". W powyższej opowieści terminów więziennych
używa się dość przypadkowo i miesza z wolnościowymi. Popatrzmy, jak skraca się jej
długość po przetłumaczeniu na prawdziwą bajerę i usunięciu zbędnych informacji:
"po przerzutce była zadyma z dwoma nowymi. Przybastowali przed spacerem. Na spacerniku
fąfle przerzucili im dwie ramki szlugów. „Wąsik" na kogucie nie jorgnął się. Nikt nie
przykapował, to skrańcował spacer". Jeśli jednak funkcja wizji kamery nie działałaby i nasz
badacz mógłby tylko słuchać, niejednokrotnie nie byłby w stanie przypisać różnym
konwersacjom jakiegokolwiek sensownego znaczenia. Znajomość słownictwa niewiele by
pomogła, jako że bajera jest w znacznym stopniu uzależniona od kontekstu. Znajomość
otoczenia fizycznego osoby mówiącej, która odnosi się do przedmiotów obecnych w tle i
używa wieloznacznych określeń, jest często niezbędna dla sensownej interpretacji.
Najrozmaitsze odmiany i wersje słów takich jak „kurwa", „skurwysyn", „pierdolić",
„pierdolony" oraz, w mniejszym natężeniu, „chuj", „dupa", „pizda", „jaja" i „gówno" są
najważniejszymi składnikami komunikacji. Kombinacje tych słów użyte w konkretnym
kontekście mogą przenosić bardzo różne znaczenia. Przyjrzyjmy się mojej ulubionej
konstrukcji językowej, majstersztykowi bajery, jednemu z najbardziej niezwykłych zdań,
które usłyszałem w życiu: "kurwa twoja mać, ta kurwa pierdolona wkurwia mnie jak
skurwysyn!". Zdanie powyższe można zrozumieć jedynie w kontekście, w którym zostało
wypowiedziane. Oznaczało ono głęboką frustrację mojego koleżki z powodu problemów z
wodą w kranie. Poza specyficznym kontekstem sytuacyjnym, w którym zostało
wypowiedziane, znaczenie sekwencji słów natychmiast się rozpływa, zaś to samo zdanie
mogłoby zostać użyte na oznaczenie wielu sytuacji zwyczajowo uważanych za diametralnie
różne. Jego tłumaczenie na niekontekstowy język polski mogłoby wyglądać tak: „mój drogi
przyjacielu, jestem bardzo zdenerwowany tym, że znów zabrakło wody w kranie!".
Elementem bajery półtajnej są ksywki, czyli pseudonimy. Większość grypsujących przynosi
je ze sobą z wolności lub otrzymuje na wejściu. Tajne reguły bajery ograniczają ksywy
grypsujących i zazwyczaj frajerów do takich, które nie mogą zostać zinterpretowane jako
ubliżające, ale cwelowi rutynowo nadaje się imię kobiece. Mimo że ksywki nie stanowią
żadnej tajemnicy pod celą, to jednak grypsujący starają się je chronić przed personelem.
Pomaga to zachować w tajemnicy tożsamość wysyłających grypsy lub krzykiem
przekazujących wiadomości do kumpli albo wspólników z innych cel („«Diabeł» z Białołęki,
«Smok» pucuje się do lipa"). Typowa ksywka zawodowego przestępcy jest zazwyczaj bardzo
luźno powiązana z jego powszechnie znanymi charakterystykami i odnosi się do neutralnych
symboli, obiektów, zwierząt czy narodowości. Oto przykłady: „Chińczyk", „Francuz",
„Hiszpan", „Cygan", „Melon", „Tarzan", „Diabeł", „Tygrys", „Reagan", „Smok", „Śledź",
„Wilk", „Goryl", „Książę", „Hidalgo". Ksywa „Hitler", z trudem dopuszczalna jedynie ze
względu na nienawiść Adolfa Hitlera do komunizmu, mogła znaleźć amatorów wśród
niższych sfer braci grypsującej. Jednak takie ksywki, jak „Stalin" lub „Lenin" były uznawane
za uwłaczające dobremu imieniu grypsującego i niedopuszczalne. Jeśli więzień nie dorobił się
jeszcze ksywy albo nie ma żadnych specjalnie charakterystycznych cech, otrzymuje
generyczny pseudonim pochodzący od jego zawodu, roli społecznej, miejsca zamieszkania
czy wieku: „Taksówkarz", „Student", „Żurominiak", „Zgredzio", „Małolat". Czasem jego
imię jest używane jako zastępcza lub tymczasowa ksywka. Większość gadów często
otrzymywała przyjazne ksywki, takie jak „Koziołek Rududu", „Przymruż Oczy", „Cygan",
„Jogi", „Kwadrat", „Mruczek". Strażnicy z reguły odkrywali swoje ksywki po jakimś czasie i
bywało, że nieprzyjazne przezwiska stawały się przyczyną wzmożonej agresji wobec
więźniów. Podsumowując: najważniejsze cechy bajery półtajnej to alternatywne słownictwo,
nacisk na zjawiska więzienne - szczególnie fizjologię i seks — a także duża zależność
znaczenia wypowiedzi od kontekstu. Ksywki chronione przed wścibskimi strażnikami zostają
jednak zazwyczaj przez nich rozszyfrowywane.

Rozdział 5

Role i etykiety językowe

Gresham M. Sykes w swojej pionierskiej pracy opisał fascynującą galerię rozmaitych ról
więziennych. Stwierdził, że etykietowanie i wyposażanie ról w stereotypowe właściwości
stanowi jedną z głównych funkcji bajery więziennej. Poprzez scharakteryzowanie typów
zachowania według najważniejszych wymiarów deprywacji więziennej więźniowie tworzą
sobie „skróty intelektualne, które kondensują szeroką gamę ich doświadczeń w strukturę
możliwą do ogarnięcia". Choć same nazwy i znaczenie owych ról językowych zmieniają się
w zależności od więzienia i innych zmiennych, wydaje się, że stanowią one centralny element
subkultury więzień amerykańskich. Role „przydziela się na podstawie nieformalnych
obserwacji więźniów oraz oceny zachowania i wypowiedzi danego więźnia w wielu
rzeczywistych i zaaranżowanych sytuacjach". Nie przydziela się ich sztywno. „Więźniowie
mogą odgrywać jedną rolę w fabryce, a inną w [odmiennych okolicznościach]". W polskich
więzieniach przydział najważniejszych ról społecznych jest zrytualizowany. Etykiety
grypsującego, frajera i cwela, będące efektem przydziału, zmieniają się bardzo rzadko, a
pewne kierunki zmian są nawet wykluczone. Przypisanie więźnia do danej kasty jest
najważniejszym skrótem intelektualnym dla jego kompanów. Inne cechy mają podrzędne
znaczenie. Niemniej jednak istnieją stereotypy ról oparte na obserwacji. Stereotypy ról
językowych są formułowane podobnie jak w więzieniach amerykańskich, to znaczy motywuje
je deprywacja seksualna i materialna, a także postawy wobec innych więźniów i administrację.
Nazwy ról są częścią bajery półtajnej. Najważniejszą z etykiet jest kapuś, nazywany też
konfidentem. Grypsujący zakładają, że wszyscy frajerzy i cwele są potencjalnymi
informatorami i izolują ich informacyjnie w celi. Potwierdzony kapuś, niezależnie od swojej
przynależności kastowej, jest traktowany bardziej surowo i może nawet zostać zmuszony do
opuszczenia celi. Frajer, który donosi, blokuje sobie szansę na podniesienie. Tak więc mimo
braku formalnej kasty kapusiów etykieta ta dostarcza więźniom wartościową informację i
często służy jako podstawa działania. Inne niższe role są tymczasowe. Zdecydowanie
najbardziej uniwersalna jest rola świeżaka, opisana szczegółowo wcześniej. Świeżak
apropaka drażni uszy kompanów takimi zwrotami jak „a propos" lub „przepraszam, koledzy,
czy mógłbym skorzystać z toalety?". Jest przedrzeźniany („ą, ę, bułkę przez bibułkę") i albo
zaprzyjaźni się z bajerą, albo skończy jako frajer. Zamuleniec, który cicho lamentuje nad
utraconą przeszłością lub wegetuje na pryczy w depresyjnym stuporze, zostaje frajerem
jeszcze szybciej. Podstępny i groźny chorągiewa-grypser jest byłym frajerem lub cwelem,
który w nowej celi czy w nowym więzieniu mniej lub bardziej udanie pretenduje do roli
grypsującego. Jego rola zostaje zidentyfikowana, kiedy jest rozkminiany. Niektóre nazwy
wywodzą się od nietypowych charakterystyk więźnia. Skakaniec, nazwa lekko pogardliwa,
oznacza grypsującego, który nie w pełni panuje nad emocjami i pozwala im wpływać na
swoje zachowania. Nazywany czasem urką albo kopytkarzem skakaniec może mieć obsesję
na punkcie przestrzegania kodu i szukać nawet najmniejszych wykroczeń, by wykręcić aferę.
Z reguły niewiele mu się udaje i jest postrzegany jako niepewny partner w bardziej złożonych
przedsięwzięciach. Kiedy jego hałaśliwość pod celką przekroczy granice tolerancji i wejdzie
w kolizję z interesami najpotężniejszych szermierzy, staje się dobrym kandydatem na
degradację. Kot, ekstremalna wersja skakańca, jest więźniem, którego agresywność i
nieprzewidywalność graniczy z szaleństwem. Kot jest pierwszy do kłótni o pietruszkę i gotów
do samookaleczenia dla zabawy. Może być zarówno grypsującym, jak i frajerem. W
pierwszym przypadku jego pozycja wśród grypsujących jest niepewna i szansa na degradację
duża. Z kolei nieprzewidywalność reakcji kota-frajera mityguje nieco zachowanie
grypsujących. Szczególnie wartościowe dla kota jest posiadanie żółtych papierów,
dokumentów psychiatrycznych potwierdzających jego niepoczytalność. Żółte papiery dają
kotu nieco wytchnienia od męczących demonstracji szaleństwa i są częstym celem
wytrwałych zabiegów frajerów i cweli, którzy próbują tej drogi ucieczki ze swojej żałosnej
sytuacji. Dwóch kotów-frajerów lżejszego kalibru, z którymi się zaprzyjaźniłem, wyznało mi
po pewnym czasie, że ich bezcenny status, potwierdzony przez dokumenty, był efektem
precyzyjnie przeprowadzonych operacji. Koszty, jakie ponieśli, były ogromne: odpowiednio,
pół roku udawania głuchoniemego i długa seria samouszkodzeń. Tak więc ta droga nie jest
otwarta dla każdego. Odgrywanie roli kota wymaga wielkiego hartu i odwagi. Na szczytach
więziennej hierarchii nie ma już teatru. Jest brutalna walka o władzę. Najważniejsze role
wśród grypsujących oznaczają miejsce więźnia w lokalnej hierarchii władzy. Mąciciel,
opisany wcześniej, jest przywódcą grypsujących na poziomie celi, oddziału lub więzienia.
Jest ostatnią instancją, jeśli chodzi o interpretowanie norm, zarządzanie sankcji i
rozstrzyganie konfliktów. Towarzyszy mu zazwyczaj świta kilku łapiduchów,
wykorzystywanych przezeń do pomocy technicznej w organizowaniu komunikacji i zadań
specjalnych. Kiedy powyższe funkcje sprawuje się kolegialnie, członek takiego kolegium jest
zwany starszym. Tymczasowa rola kierownika zadymy to rola więźnia, który jest w trakcie
rozkręcania jakiejś afery lub którego zadaniem jest profesjonalne rozkminianie afer. Mianem
zadymiarza określa się też czasem bardziej wyrafinowaną wersję skakańca, bardziej
skutecznie potrafiącego obrócić w zysk znajomość kodu i bajery i wykorzystać przeciw
kompanom. Nie rozkręca afer losowo, jak skakaniec, ale raczej starannie upatruje łatwych i
bogatych ofiar. Łotr między łotrami, przybierający pozę Katona grypsowania, poluje z zimną
krwią. Jego celem może być naiwny świeżak, który używa pasty do zębów Spearmint,
otrzymanej w paczce Amnesty International, którego można oskarżyć o samoprzecwelenie się
„miętową spermą". Może też zauważyć obrazek biedronki zdobiący mydelniczkę świeżaka i
oskarżyć go o cichą współpracę z efemeryczną kastą biedron, wrogą grypsującym. Niemal
wszyscy mąciciele i członkowie starszyzny mają wszystkie cechy zadymiarza. Na stodołach i
w więzieniach karnych istnieją wyspecjalizowane role związane z przydziałem obowiązków i
kompetencji w ramach danej społeczności. Gajowy, pełniący służbę podczas tygodniowej
zazwyczaj gajówki, może mieć za zadanie sprzątanie celi lub obsługę przebitek i innych
kanałów informacyjnych celi. Rozkminiający, będący sformalizowaną wersją zadymiarza,
profesjonalnie zajmuje się zbieraniem materiału dowodowego do afer i ich wyjaśnianiem.
Niektóre etykiety istotne dla postrzegania więźnia nie są związane z miejscem w strukturze
więziennej, lecz odnoszą się do jego twardych charakterystyk. Najważniejsze z nich są oparte
na standardowych zmiennych socjologicznych, takich jak region pochodzenia, profesja
kryminalna czy wiek. Więźniów pochodzących z tego samego regionu kraju nazywa się
ziomkami albo ziomalami. Hanysi to Ślązacy, pyry to poznaniacy, centusie lub lajkoniki to
krakowiacy, gorole pochodzą z Podhala itd. Dziesioniarz, od nazwy odpowiedniego paragrafu
kodeksu karnego, oznacza specjalistę od rozboju dokonywanego z użyciem broni lub innego
„niebezpiecznego narzędzia". Dziewioniarz, mniej ryzykowna profesja z punktu widzenia kar
przewidzianych w kodeksie, dokonuje rozboju z użyciem pięści. Pajęczarz jest pogardliwą
nazwą złodzieja małego kalibru, wyspecjalizowanego w okradaniu strychów i piwnic.
Doliniarz, jego bardziej wyrafinowany kolega, penetruje kieszenie swoich ofiar. Określenie
pizdą karmiony oznacza alfonsa. Twarde etykiety odzwierciedlają także wiek. Małolat nie
ukończył jeszcze dwudziestego pierwszego roku życia. Gdy to nastąpi, małolat przezgredza
się. Zgred lub zgredzik oznacza zarówno więźnia pełnoletniego, jak i starszego, bliskiego
emerytury. Herod to bardzo stary zgred. Petka odnosi się do pierwszy raz łapanych, a erka -
recydywistów. Charakterystyczną cechą najbardziej doświadczonych grypsujących jest ich
ogromna elastyczność w odgrywaniu rozmaitych ról, czyniąca z nich mistrzów psychologii
stosowanej. Zaprzyjaźniając się w więzieniu z rozmaitymi dziwacznymi typami, po pewnym
czasie odnosiłem wrażenie, że ich rola jest elementem przemyślanej maskarady. Żaden kot
nie był prawdziwym szaleńcem, ale jedynie więźniem bardziej predysponowanym do
odgrywania zachowań rutynowo przypisanych kotom. Agresywny zabijaka odgrywał swoją
rolę ze względu na wyobrażone korzyści płynące z takiej właśnie, upatrzonej etykiety.
Wszyscy chorzy na szpitalce symulowali niektóre albo, rzadziej, wszystkie objawy. Chłopak
z niedorozwojem umysłowym wykorzystywał pomysłowo swoją przypadłość do
uwiarygodnienia prowadzonej gry. Odgrywania niektórych ról grypsujący uczy się zresztą z
nocnej bajery. Dowiaduje się, jak brać na huki świeżaka - zastraszać go w celu przetestowania,
a także bez ryzyka towarzyszącego kradzieży pomóc części jego dobytku zmienić właściciela.
Wykorzystuje seksualnie cwela i bierze udział w handlu więziennym. Umiejętność zmiany
roli i jakość odgrywania różnych ról są silnie skorelowane ze statusem grypsującego.
Wytwarza to silną presję uczenia się nowych technik i sprawności, w tym techniki kradzieży i
rabunku. Doświadczenie w odgrywaniu rozmaitych ról uodparnia grypsujących na
zastraszanie i inne przejawy agresji. Konfrontację postrzega się jako jedną z wielu
rutynowych sytuacji wymagających odpowiedniej reakcji. Ponad wszystko grypsujący uczy
się kalkulować i optymalnie reagować na wydarzenia, biorąc pod uwagę ograniczenia czasu,
miejsca, kodu i bajery.

Bajera tajna. Gramatyka bluzgu

Bajera więzienna nie jest jedynie równoległym do języka polskiego słownikiem


zdeformowanej polszczyzny. Rozkład ważności słów jest w bajerze inny niż w języku
polskim i do najpopularniejszych terminów należą nazwy sytuacji i przedmiotów typowych
dla więzienia. Przede wszystkim jednak bajera ma swoistą gramatykę, będącą jednym z
największych sekretów subkultury grypsowania. Co prawda niektóre reguły przedostają się do
outsiderów, a inteligentny frajer, po latach spędzonych za kratkami, potrafi zrekonstruować
niektóre elementy tajnego kodu. Jednak więzień, który nie przeszedł przez tajny trening (albo
przedstawiciel administracji) ma niewielkie szanse nauczenia się całego skomplikowanego
systemu wyłącznie dzięki obserwacji. Gramatyka bajery zawiera reguły, które są dodatkowe
w stosunku do zwykłych reguł gramatycznych języka polskiego, lub takowe zastępują. Jest
skonstruowana wokół pojęcia znieważenia honoru grypsującego i ściśle związana z zasadami,
zachowaniami i klasyfikacją czystości. Podstawową cechą reguł bajery jest podzielenie zbioru
wszystkich fraz wolnościowych na dwa podzbiory. Pierwszy z nich zawiera zwroty
dopuszczalne, w tym przekleństwa. Używanie takich przekleństw jest dobrze widziane, zaś
sztuka przeklinania rozkwita w więzieniu jak nigdzie indziej. Pozostałe zwroty czy
przekleństwa, nazywane bluzgami lub przybluzganiami, są niedopuszczalne. Celowe, a
czasem nawet nieświadome przybluzganie grypsującemu bywa poczytywane za wielką
zniewagę. Efektem może być walka albo pobicie i degradacja bluzgającego albo obrażonego.
Używanie niedopuszczalnych bluzgów jest również zabronione w neutralnym kontekście
codziennej konwersacji. Reguły definiujące niedopuszczalność danego zwrotu mogą być
sztywniejsze lub luźniejsze, w zależności od miejsca i czasu, jednak przypadkowe tworzenie
przekleństw, strategia często stosowana przez świeżaka na wejściu, sygnalizuje wyłącznie
całkowitą nieznajomość reguł bajery. Bluzgiem jest wszystko to, co mogłoby porównać
grypsującego do cwela, kobiety, kapusia, a także, w nieco mniejszym stopniu,
funkcjonariusza administracji więziennej czy aparatu ścigania lub komunisty. Nawet sugestia
takiego porównania może zostać uznana za obrazę. Gramatyka bajery operacjonalizuje
pojęcie bluzgu za pomocą długiej listy słów uznawanych w pewnych sytuacjach za obraźliwe
oraz konkretnych reguł, które muszą być stosowane z użyciem takich słów, aby nie zostały
uznane za bluzgi. Ogólna zasada jest następująca: grypsujący zamiast niedopuszczalnego
słowa powinien użyć zamiennika z bajery lub skrańcować zdradzieckie słowo dodatkowymi
terminami, które neutralizują jego negatywne znaczenie. Najbardziej obraźliwymi bluzgami
są bezpośrednie i jednoznaczne deklaracje typu: „wbijam ci chuja w dupę!" albo „pierdolę
cię!". Warianty tych bluzgów mogą nazywać więźnia (pierdolonym) „cwelem", „kurwą",
„lesbą", „rurą", „pizdolizem", „pizdą" itd. Takie bluzgi stanowią wiąchę i ich użycie nie
pozostawia żadnych wątpliwości co do intencji bluzgającego. Bezpośrednie i jednoznaczne
bluzgi stosuje się rutynowo podczas rytualnego posyłania do wora czy przecwelania.
Bluzgi pośrednie są bardziej złożone i bardziej interesujące. Takie bluzgi są pozornie
neutralnymi słowami, których stosowalność bajera ogranicza do cweli, kobiet, konfidentów,
penisa, personelu więziennego, aparatu ścigania, komunistów itd. Każde wyłączenie danego
słowa z dozwolonego zakresu ma odpowiednie uzasadnienie. Na przykład zwroty „posuń"
albo „posuń się" sugerują „posuwanie" cwela, czyli odbywanie z nim stosunku. Aby
jednoznacznie wykluczyć chęć ubliżenia rozmówcy, należy raczej używać słowa „przesuń" i
jego pochodnych, na przykład słowa „przesuwka". Wyuczenie się wszystkich pośrednich
bluzgnięć i odpowiadających im reguł jest najtrudniejszą częścią nauki bajery. Krańcowanie
potencjalnego bluzgu ma za zadanie wyklarowanie intencji więźnia. Jest ono dozwolone tylko
w wypadku niektórych bluzgów pośrednich, a pełne reguły rządzące krańcowaniem są jeszcze
bardziej skomplikowane. Na przykład nazwanie kogoś „pizdą" jest poważnym bluzgnięciem,
a wspomniany już wcześniej opisowy termin „pizdą karmiony" oznacza alfonsa. „Siądź na
piździe" także jest dość obcesowym, jednak akceptowalnym przywołaniem kogoś do
porządku. Z kolei jednym z najważniejszych słów pod celą jest „ciągnij", nie posiadające w
języku polskim żadnych negatywnych konotacji. Słowo to jest jednak mocnym bluzgiem,
ponieważ w więzieniu używa go grypsujący, kiedy nakłania cwela do seksu oralnego. Tak
więc grypsujący nie może poprosić innego grypsującego: „Ciągnij!", aby ten pociągnął swój
koc. „Pociągnij ten koc" eliminuje wieloznaczność. „Pociągnij ten koniec" jest natomiast
niewłaściwym skrańcowaniem, a cały zwrot jest jeszcze mocniejszym bluzgiem niż proste:
„Ciągnij". „Koniec" jest bowiem jednym z wielu więziennych określeń penisa. Bez żadnych
wątpliwości najważniejszym zwrotem w bajerze jest „kurwa twoja mać". Fraza ta jest
wszechobecna. W myśl moich szacunków można ją usłyszeć pod zwykła celką nawet
do tysiąca razy dziennie. I znów, słowo „kurwa" jest mocnym bluzgnięciem, lecz,
paradoksalnie, „kurwa twoja mać" lub jego krótsze wersje, „kurwa mać", „kurwa twa", albo
nieco pretensjonalne „kurwa fa" są właściwie skrańcowanymi neutralnymi przekleństwami.
Pochodzenie tego zwrotu wyjaśniają dwie konkurencyjne hipotezy. W myśl pierwszej „kurwa
twoja mać" ma początek w przedwojennym slangu polskich złodziei. Rodzina złodzieja
składała się zazwyczaj z ojca pijaka i matki kurwy. Przyznanie się do takich koneksji nie było
zatem obraźliwe. Druga hipoteza, powszechnie podawana w więzieniu, odwołuje się do tekstu
często ponoć wygłaszanego przez naczelników więzień: „W więzieniu jestem waszą matką:
żywię was, nagradzam i karzę". „Kurwa" jest bowiem jednym z najpopularniejszych określeń
członków personelu więziennego, w tym naczelnika. Podobnie neutralne zabarwienie jak
„kurwa twoja mać" ma słowo „skurwysyn", używane często w znaczeniu pieszczotliwego
„łobuziak" czy „urwis". Skrańcowany bluzg to zwykłe przekleństwo. Nie ma żadnych
ograniczeń, jeśli chodzi o używanie przekleństw, i w radykalnych przypadkach cała
wypowiedź może być ich jednym strumieniem. Na pytanie otwarte: „dlaczego przeklinasz?"
padają następujące odpowiedzi: „z nerwów", „dla łatwego wysłowienia", „jestem tu, to i
przeklinam", „«Student», gdybym ja się obracał w takim towarzystwie jak ty, to może i bym
się lepiej zachowywał". W rzeczy samej, pytania, czym są przekleństwa, i dlaczego
przeklinamy, stawiają przed nami niełatwą do rozwiązania zagadkę. Niektóre reguły są
obecne w przykładach pokazujących, w jakim kontekście zabronione słowa stają się bluzgami.
Wiele synonimów penisa nie ma tak silnego ładunku negatywnego, jak jednoznaczny bluzg
„chuj". Takie słowa jak „palec", „pędzel" czy „pompka" nadają się zatem do użycia w
pewnych okolicznościach. Należy jednak uważać: czasownik „opędzlować" mógłby bowiem
zasugerować bluzg. Lepiej też nie mówić o kimś, że dotknął go „palec Boży" lub że jego
opowieść została „wyssana z palca". Podobnie lepiej zachować ostrożność mówiąc o
wykonywaniu pompek na parkiecie albo czynności pompowania. Można zatem sformułować
ogólne zalecenie, aby zachować czujność przy opisywaniu lub odnoszeniu się do wszystkich
przedmiotów o kształcie fallicznym. Z kolei „zagranie na flecie, fujarce, puzonie czy trąbce"
oznacza stosunek oralny. Sugeruje to ostrożność w stosunku do wszystkich instrumentów
dętych oraz gry na nich. Gramatyka bajery zawiera też sporo reguł i uzasadnień idio-
synkratycznych. W pewnych sytuacjach wymaga się automatycznego zastosowania
specjalnych słów. Strażnik, który dobrze traktuje więźniów i przymyka oko na mniejsze
wykroczenia, nie może być nazwany miłym, przyzwoitym czy dobrym człowiekiem.
Oczekiwanym określeniem jest w takiej sytuacji po chuju gadzina. Zwyczajowym
uzasadnieniem tego zwrotu jest to, że zakreśla on maksymalny poziom człowieczeństwa, jaki
może osiągnąć strażnik więzienny. Jednocześnie ustala granice słownej fraternizacji z
personelem. Niezależnie od uzasadnień więźniowie traktują zabronione albo nakazane frazy
jak idiomy i ściśle przestrzegają reguł. Wyśmiewanie i parodiowanie podstawowych reguł
bajery jest niebezpieczne, w przeciwieństwie do jej rozmaitych odmian i reguł ad hoc, które
są traktowane z większym dystansem. Ogólna zasada jest prosta: im więcej wiesz i rozumiesz,
tym na większy dystans możesz sobie pozwolić. Od czasu do czasu dochodzi w celi do
nieintencjonalnych przybluzgań i najczęściej kończy się na ostrej odpowiedzi tego, pod czyim
adresem padł bluzg, i przeprosinach. Z poważnym przybluzganiem mamy do czynienia
wówczas, gdy nie ma wątpliwości, że intencją bluzgającego była obraza. Śmiertelnie
znieważony grypsujący może bronić swojego honoru w walce fizycznej. Odpowiadanie
zniewagą na zniewagę jest czasem złym rozwiązaniem, jako że prowadzi do eskalacji
napięcia, ale nie usuwa stygmy. Znieważony grypsujący może również wymyślić na
poczekaniu odpowiednią regułę, która zneutralizuje zniewagę, i przekonać bacznie
obserwujące go audytorium, że jest to właściwa odpowiedź. Jeszcze lepszą reakcją może być
odwołanie się do reguł kopytkowania, czyli radykalnej wersji bajery, której stworzenie
przypisuje się łódzkiej szkole grypsowania. Kopytkowanie wzbogaca regularną bajerę
dodatkowymi regułami, pozwala odwracać bluzgi i neutralizować je. Oferuje zatem
dodatkowe środki walki ze zniewagą, ale także wprowadza bardziej surowe reguły i sankcje.
Kopytkowanie może być chwilowym środkiem obronnym, może być stylem zachowania
konkretnego grypsującego lub długoterminową normą w celi, na oddziale albo w całym
więzieniu. Oprócz dodatkowych słów i norm oznacza ono radykalne przestrzeganie reguł
bajery, nawet gdy konsekwencje tego są bolesne. Czasem zamiast terminu „kopytkowanie"
sztywniejsze reguły gry wprowadzone na krótki czas określa się jako „ostry", „sztywny" czy
też „czerwony" rygor. Dokładne określenie granicy między zwyczajną bajerą a
kopytkowaniem, jej radykalną wersją, jest zresztą niemożliwe do ustalenia, a niektórzy
grypsujący uważają kopytkowanie za bajerę właściwą. W radykalnym wydaniu bajery żadna
część ciała (lub przedmiot więzienny) nie może zostać określony swoją zwykłą nazwą. Takie
nazwy są bluzgami i ich bluźnierczy charakter jest odpowiednio uzasadniany. „Włosy"
oznaczają owłosienie łonowe, a grypsujący mogą mieć jedynie siano lub pióra, tylko kobieta
ma wargi itp. Wszystkie nazwy uznawane w ramach kopytkowania za bluzgi są również
obecne w standardowej bajerze, jednak towarzyszące im reguły są mniej sztywne i różnią się
między celami i więzieniami. Standardowa bajera przejęła część reguł kopytkowania, jednak
bez przypisywania im specjalnej rangi. Niektórzy grypsujący całkowicie odrzucają
kopytkowanie albo uważają jego zalecenia jedynie za sugestie na specjalne okazje. Niemniej
jednak wiele reguł kopytkowania powszechnie zaakceptowano. Takie reguły mogą zostać
wprowadzone czasowo podczas Ameryki jako środek przyspieszający edukację świeżaka. I
mimo że typowy grypsujący lubi parodiować kopytkowanie, jednocześnie uczy się jego reguł
na wypadek, gdyby został wrzucony do kopytkującej - czasowo albo stale - celi. W celi stale
kopytkującej życie zmienia się w niekończący się wyścig i walkę. Wyobraź sobie, czytelniku,
świat zamieszkany głównie przez powodowanych testosteronem małolatów, świat, który
typowego grypsującego przeraża bezsensowną agresją i wszechobecną przemocą. Każdy
przedmiot tego świata może zostać przecwelony lub mieć nabluzgane, można go odcwelić czy
przecwelić dla zbytków. Kopytkujący może rytualnie zneutralizować każdy bluzg dodając
doń w kit lub odwrócić w stronę bluźniącego, mówiąc ze zwrotem, na co może usłyszeć z
abarotem i wywołać lawinowy ping-pong odwróceń wyższego rzędu. Zaatakowany werbalnie
przez niegrypsującego, na przykład naczelnika otoczonego strażnikami, może wymruczeć pod
nosem frazę ze zwrotem lub tylko o niej pomyśleć, zamiast głośno wypowiedzieć. W ten
sposób zyskuje pomysłowy środek obrony przeciw frajerom i strażnikom, którzy nie są w
stanie mu przybluzgać. Jednak kiedy zaatakuje go werbalnie inny grypsujący, jego odpowiedź
musi być jednoznaczna i wyraźna. Z kolei wypowiadający bluzg może dodać do bluzgu zwrot
w kit i nawet po upływie tygodni czy miesięcy zneutralizować swój własny bluzg przez
skiciorowanie. Jedynie bluzgający ma moc neutralizacji wypowiedzianego przez siebie
bluzgu. Ponadto istnieją skomplikowane i często wzajemnie sprzeczne reguły warunkowej
neutralizacji, bluzgów nieodwracalnych, a także możliwości czasowego zawieszania różnych
reguł. W kopytkującej celi uwaga: „ładna dziś pogoda" może zostać zinterpretowana jako
przybluzganie pogodzie. Wówczas pogoda zostaje czasowo przecwelona i małolaty nie wyjdą
na spacer dopóki żartowniś albo nieostrożny współwięzień nie skicioruje bluzgu. Jeśli
neutralizowanie bluzgów jest zawieszone, żadna kopytkująca cela nie wyjdzie na dwór, a jej
gniew najpewniej obróci się przeciw struchlałemu ze strachu nieborakowi. Mściwy okrzyk
małolata: „wbijam chuja w tego lekarza", nieuchronnie doprowadzi do debaty: „czy
przecwelony lekarz może leczyć grypsujących?". Nawet potrzebujący natychmiastowej
pomocy mogą odmówić wejścia do przecwelonego gabinetu. Mycie rąk po oznajmieniu:
„woda jest czerwona", prowadzi do automatycznego samoprzecwelenia. Żywność, ubranie,
książki, wyposażenie celi mogą zostać przecwelone, nie można ich więc dotykać czy
spożywać. Potok bluzgów z ust rozsierdzonego kopytkarza może przcwelić całe cele,
oddziały, światy. Nazwanie podłogi przecwelona zmusza więźniów do przeniesienia się na
prycze, jako że nawet stanie na przecwelonej podłodze jest zabronione. „Wbijam chuja w
koja" i „pierdolę fikoły" redukuje dozwoloną przestrzeń do ścian. Małolaty wskakują na
tygrysówę, usiłują utrzymać się na klapie, kucają na zlewie, wieszają na rusztowaniu
podtrzymującym zasłonkę w kąciku i błagają: „kurwa twoja mać, wrzuć w kit". Ich krzyki
ucina krótka komenda: „czerwone powietrze". Kopytkujący usiłując wytrwać na ostatnim
oddechu nie przecwelonego powietrza, patrząc jak nieczystość ogarnia ostatnie bastiony ich
świata, mogą spaść jak ulęgałki na przecwelona podłogę, z furią rzucić się na okno, usiłując
uniknąć przecwelenia przez samookaleczenie lub zaatakować bluzgającego. Czasem pułapka
może być bez wyjścia. Bluzg otwiera wrota piekieł. Nie wolno jednak poddać się bez walki
do ostatniego oddechu, ostatniej kropli krwi i potu. Nawet bez rygorów kopytkowania
przestrzeganie reguł zwykłej bajery jest trudnym zadaniem. Zakazane słowo lub zwrot
zadziwiająco łatwo pojawiają się na czubku świeżakowego języka. Dostrzegasz to po
twardniejących spojrzeniach wokół siebie albo po prostu wtedy, gdy ktoś wypłaci ci nagłą
blachę w czoło. Po kilku powtarzających się wychyłach kary stają się dotkliwsze i można
stanąć przed dodatkową serią testów czy gierek językowych.

Gierki i zabawy językowe

Więzień staje przed pierwszą gierką językową w momencie odpowiedzi na archetypiczne


pytanie: „grypsujesz?". Gierki językowe oznaczają wiele rozmaitych sytuacji werbalnych.
Jednostronne dogryzanie i pojedynki na bluzgi są substytutami walki fizycznej. Ich uczestnicy
cieszą się chwałą zwycięstwa albo przetrawiają gorycz porażki, nie płacąc przy tym wysokich
kosztów rzeczywistej walki fizycznej. Do pojedynków dochodzi między doświadczonymi
grypsującymi. Zagadki, podobnie jak gierki, są najczęściej wykorzystywane do testowania
świeżaków i nowych. Czasem grypsujący przystępują do pojedynku na bluzgi lub
rozpoczynają sesję zagadek jako formę sparringu, aby utrzymać się w formie. Kiedy klimat
celi jest przyjazny, grypsujący i niegrypsujący pospołu zbytkują - wymieniają kawały czy
krótkie zabawne historyjki. Wszystkie pojedynki, zagadki i żarty muszą przestrzegać reguł
bajery.

Pojedynki językowe

Celem pojedynku językowego jest pochwalenie się własną kompetencją językową i


ośmieszenie przeciwnika. Jeśli zwycięzca przestrzegał reguł bajery, agresja bądź atak
fizyczny przegranego są interpretowane jako oznaki prymitywizmu, marnego intelektu i, co
najgorsze, braku poczucia humoru. Zaatakowanemu fizycznie grypsującemu nikt nie pomoże,
jednak reputacja atakującego ucierpi podwójnie. Może zostać uznany za prymitywnego
skakańca, niezdolnego do udzielenia właściwej odpowiedzi i być izolowany w różnych
czynnościach celi. Sprawny fechtmistrz bajery ma podręczny arsenał odzywek, mniej czy
bardziej zabawnych, który uruchamia, słysząc naiwne pytanie lub niezbyt inteligentną
wypowiedź. Odzywki mogą zostać spożytkowane zarówno podczas gry w domino, jak i
podczas edukowania świeżaka, kiedy po kilku przyburaczeniach bez pardonu pokazuje mu się,
gdzie jego miejsce. Tępa bezradność i brak polotu muszą być należycie ukarane. Na pytanie:
„co?" pada bezlitosna odpowiedź: "Kaczka dupe mo! Pizda uszy mo! Pizda ma dno!". Kiedy
ukarany świeżak chce się dowiedzieć: „za co?", słyszy: "za to, żeś kobyle pizdę przecioł graco.
Tera już wisz za co?". Dowiaduje się też, że: „nie, bo..." - to dla lotników; „może..." - to dla
marynarzy; a „poważnie..." - to chłop narąbał w kalesony. Kiedy świeżak zagapi się albo
zaskoczony docinkami popatrzy z wyrzutem na złośliwca, usłyszy: "co sie tak gapisz jak
szpak w pizdę?". Niski poziom realizmu opowieści świeżaka może zostać skwitowany
powątpiewającym: „jak Mańce chuj stanie". Znudzony jego perorowaniem bajermistrz może
mu wreszcie przykazać: „siądź na piździe" lub „wytrzyj mordę o ścianę", aby w końcu
jednoznacznie uciąć: „morda, kajdaniarzu". Od jednostronnego dogryzania znacznie bardziej
wyrafinowane są starcia, w których obie strony są biegłe w bajerze. Zrekonstruowany tu
pojedynek słowny był efektem konfliktu podczas gry w warcaby. Z niewinnych połajanek
szybko przekształcił się w wymianę skomplikowanych przekleństw zbliżających się o włos do
granicy bluzgu, jednak jej nie przekraczających. W nawiasach podaję niedopuszczalne wersje
przekleństw, które mogłyby zostać użyte w podobnym kontekście przez niedoświadczonego
więźnia. Subtelna różnica między obiema wersjami jest wyjaśniona poniżej.
„Bokser" kontra „Czacha"
(1) Żeby ci gówno w poprzek stanęło!
(2) Jak ci pierdolnę, to się zesrasz tym co rok temu jadłeś!
(3) Żeby ci chuj na wolności (w więzieniu) stawać nie chciał!
(4) Żeby ci jedno jajko uschło (obydwa jajka uschły)!
(5) Zaszyj się mendami w rudą pizdę (dupę)!
(6) Chuj ci w pizdę (dupę)!
(7) Chuj twojej ciotce (tobie) w dupę!
(8) Jak cię słyszę, to mi chuj do tyłu (normalnie) staje!
(9) Chuj ci w serce (dupę)!
(10) Chuj ci w dupę do połowy (do końca)!
Ścięcie przekształciło się w tym momencie w pasjonującą debatę, czy ostatni bluzg był
dopuszczalny. Spór toczył się o to, jakie jest dopuszczalne w warstwie słownej maksimum
zanurzenia penisa „Czachy" w trakcie penetracji odbytu „Boksera", które nie będzie jeszcze
oznaczało przybluzgania. Obydwaj bajermistrze zgodzili się ostatecznie, że przekleństwo (10)
powinno zostać skiciorowane i że jego użycie nie powinno być w ogóle dopuszczalne poza
swobodnym klimatem więziennej szpitalki. Obydwaj byli usatysfakcjonowani wykazaną
zręcznością w fechtowania bajerą, rozgrzani pojedynkiem i w pełni świadomi admiracji
audytorium, składającego się z jednego grypsującego o przyciężkawym dowcipie, frajera w
delirce i mnie, wówczas świeżaka i apropaki. W rzeczy samej, przynajmniej jedna trzecia
tego audytorium, pomimo natychmiastowego zanotowania pojedynku na stronach czytanej
właśnie książki, nie była wówczas świadoma, jak blisko zakazanej strefy dotarli obaj
przeciwnicy i jak zgrabnie udało im się - z wyjątkiem kontrowersyjnego ostatniego
przekleństwa - nie przekroczyć jej. Stąpanie po linie jest właśnie intencją wytrawnego
szermierza. Z zapisu powyższego pojedynku łatwo wydedukować kilka chwytów oratorskich
pozwalających na pogodzenie skomplikowanych bluzgów z wymogami bajery. Rutynowo
stosują je w pojedynkach doświadczeni bajermistrze. Można zatem życzyć wszystkiego
najgorszego „ciotce" grypsującego i obrzucać ją najgorszymi bluzgami, wymawiając słowo
„ciotka" z opóźnieniem albo ze znaczącym przekąsem. Dodatkową grę słów stanowi fakt, że
słowo „ciota" oznacza cwela. Można również grozić dokonaniem najdzikszych aktów na
„piździe" grypsującego, organie, którego grypsujący skądinąd nie mają. „Wbicie chuja w
serce" można obronić, przypominając adwersarzowi, że grypsujący nie ma serca, tylko
pikawę. Podobne strategie są jednak ryzykowne. Lokalna wersja bajery może być
sztywniejsza, niż ktoś zakłada i może wykluczać stosowanie podobnych trików. Ośmieszony
przeciwnik może również zadeklarować, że adwersarz właśnie mu przybluzgał i starać się
wykręcić aferę mimo braku solidnych do tego podstaw. Pojedynek na bluzgi jest igraniem z
ogniem.

Zagadki

Gry językowe, nazywane niekiedy strzykami, są bardzo podobne do zwykłych gierek, jedyną
różnicą jest zazwyczaj brak specjalnych akcesoriów i dekoracji. O ile gierki narzucają
fałszywe rozumienie sytuacji odpowiednią inscenizacją, o tyle strzyki dokonują mistyfikacji
słownej, sugerując niewłaściwą odpowiedź lub błędną interpretację pytania. Jedno z
najprostszych pytań (P), kierowane wyłącznie do świeżaka, stawia przed nim następujący
dylemat decyzyjny:
P: A teraz będziesz miał występ. Co wolisz: zamiauczeć jak kot czy zaszczekać jak pies?
Obydwie zasugerowane możliwości są nie do zaakceptowania. Świeżak powinien jak
najdowcipniej odmówić wykonania poniżającej czynności. Kiedy zaczyna się chwalić
koneksjami wolnościowymi, może go ktoś zapytać:
P: A Staszka Bardachę znasz?
Zarówno pozytywna, jak i negatywna odpowiedź na to pytanie jest błędna, ponieważ
„bardacha" jest jedną z więziennych nazw muszli klozetowej. Podobnie wykpiwane jest
naiwne świeżakowe chełpienie się złodziejskim doświadczeniem.
P: Eee, to ty kozak jesteś! To żeś hasiory pewno też obrabiał?
Hasior to więzienna nazwa kosza na śmieci. Przyznanie się do takiego doświadczenia
wywołuje niekończące się drwiny. Kiedy świeżak pozna już pierwsze reguły bajery, a z nimi
surowy zakaz czynienia porównań do kobiet, może zostać zaskoczony pozornie
uwłaczającymi mu pytaniami:
P: Jesteś zmysłowa? P: Jesteś zgrabna?
Atakowanie pytającego to zły pomysł. Podobnie jak przy gierkach, za zaatakowanym ujmą
się natychmiast wszyscy grypsujący, twierdząc, że przeprowadza on test. Lepiej się nie
pieklić, ale chwilę zastanowić, choć dobre odpowiedzi (O) są łatwiejsze do zgadnięcia tylko
wtedy, gdy zna się ogólny algorytm zadawania podobnych pytań:
O: Nie, jestem z Warszawy, a nie „z Mysłowa" lub „z Grabna"!
Jeszcze bardziej bulwersująca sugestia:
P: Dajesz dupy na parkiecie? powinna spotkać się z lakonicznym: O: Zapytaj jeża!
Pytający ewidentnie był zainteresowany tym, co „da jeż" we wspomnianych okolicznościach.
Trzy ostatnie pytania eksploatują fakt identycznej wymowy par sensownych zdań, z których
jedno jest w bajerze przybluzganiem, a drugie neutralne. Kolejne pytanie również
wykorzystuje wieloznaczność:
P: Czym cię ojciec zrobił?
Odpowiedź: „no, swoim członkiem" albo podobna sugeruje, że pytany jest właśnie owym
członkiem. Rozpoczyna się mniej lub bardziej wyrafinowane dogryzanie: „to ojciec cię zrobił
członkiem? To znaczy, że jesteś członkiem?". Spodziewana odpowiedź brzmi:
O: Zrobił mnie porządnym człowiekiem!
Podszkolony świeżak może też w dowolnym momencie zostać zasypany kanonadą rytualnych
pytań testujących jego refleks. Wymaga się błyskawicznych i poprawnych odpowiedzi.
Grypsujący uczy się ich zazwyczaj podczas nocnego szkolenia:
P: Siano? O: Zwiezione! P: Karczycho? O: Oszamane! P: Klata? O: Zgreda! P: Teściowa? O:
Stara rura! P: Cegła? O: Wisi!
Jeśli nie odpowie natychmiast poprawnie, „cegła" zaciśniętej pięści spadnie mu na głowę,
jego głowa zostanie uszczuplona o garść „siana" lub jego siedzenie skosztuje potężnego
kopniaka. Inne zagadki sugerują bezwiedną odpowiedź, która ośmieszy pytanego lub łatwo
może być użyta w takim celu. Definicja poprawnej odpowiedzi w takim przypadku jest
bardzo szeroka. Dowolna dowcipna odpowiedź jest dozwolona. Takimi zagadkami
grypsujący mogą testować nie tylko świeżaków, ale i dla zbytków raczyć siebie nawzajem.
Intencja takiego testu może być zarówno wroga, jak i przyjazna.
P: Przez pomyłkę ginekolog zajrzał ci w oko, a powinien...
Sugerowana odpowiedź - wymienienie innej części ciała - z dużym prawdopodobieństwem
pogwałci którąś z reguł bajery. Właściwa odpowiedź jest oparta na różnym rozumieniu
pytania i całkowicie lekceważy zawartą w nim zdradliwą sugestię:
O: Okulista! Okulista powinien zajrzeć ci w oko!
Kolejne pytanie:
P: Jakie jest rosyjskie słowo na „zapałki"?
sugeruje odpowiedź: „spiczki", która natychmiast prowadzi do triumfalnej puenty:
O: Ja nie pytam cię, skąd wyszedłeś!
W podobnych sytuacjach ostry dowcip wyśmiewający szydercę jest szczególnie ceniony. Jeśli
nie znasz właściwego rozwiązania zagadki, niezła odpowiedź na pytanie o ginekologa
mogłaby brzmieć: „chcesz odwiedzić ginekologa? Zapytaj siostry, gdzie jej zagląda!".
Sensowną strategią jest ogólnikowe „przyznanie się do niekompetencji", dzięki czemu unika
się bezpośredniej odpowiedzi: „nie znam rosyjskiego" lub „Kobiety chodzą do ginekologa".
Strategia ta jest rutynowo stosowana przez starych wyjadaczy w odniesieniu do wszystkich
pytań wyglądająch podejrzanie i takich, na które nie mają natychmiastowej lepszej
odpowiedzi. W przypadku innych zagadek znajomość właściwej odpowiedzi pozwala
natychmiast odwrócić szyderstwo.
P: Jaka jest różnica między kobietą i ulem?
O: Włóż chuja w ul, a zrozumiesz.
P: Dlaczego pryczek śmierdzi?
O: Abyś mógł się nim rozkoszować, nawet jak ogłuchniesz.
Odwracanie szyderstwa jest dokonywane według prostego schematu. Jeśli pytanie brzmi:
„jaka jest różnica między...", dobrą reakcją jest: „jeśli nie wiesz, to [wstaw tu właściwą
odpowiedź]". Zadawanie tego rodzaju oklepanych zagadek jest zatem niebezpieczne i może
doprowadzić do wyśmiania szydercy. W przypadku zagadek o nieznanym stopniu zużycia
względnie bezpieczne jest zadawanie ich świeżakom lub ograniczenie ich obiegu do grona
najbliższych przyjaciół, a nie próba ośmieszania nieznajomych. Znajomi z pewnością będą
bardziej tolerancyjni i łatwiej docenią włożony wysiłek, kiedy twoja podjęta w dobrej wierze
próba dostarczenia im odrobiny rozrywki poniesie fiasko. Niektórym bardziej agresywnym
zagadkom towarzyszy działanie i podobnie jak opisany wcześniej tramwaj mogłyby zostać
zakwalifikowane jako proste gierki. Świeżak lub frajer, który bałagani, rozrzucając swój
dobytek po celi, może zostać zapytany:
P: Jaka jest różnica pomiędzy szafą a jaruzelem?
Jeśli odpowie: „nie wiem!", część jego garderoby może wylądować w jaruzelu. Podobny los
może go spotkać, kiedy naiwnie odpowie twierdząco na pytanie: „robię pranie. Ktoś chce
dodać swoje smrodki?".

Kawały

Opowiadanie kawałów jest ewidentnie mniej ryzykowne niż walka na przekleństwa czy
wymiana zagadek. Dobry żart wysyła natychmiastowy sygnał posiadania ostrego dowcipu i
biegłości językowej bez niepotrzebnego ryzyka ośmieszenia się. Polepsza też humory pod
celą. Talent do poprawiania wszystkim samopoczucia przy praktycznie zerowych kosztach
jest niesłychanie w więzieniu ceniony. Najlepsze kawały są pieczołowicie przechowywane w
pamięci więziennych fryzjerów, bibliotekarzy czy korytarzowych i rozdzielane między cele
jako bonusy towarzyszące goleniu i książkom. To, co w Chicago byłoby opowiadane jako
Polish joke, w polskim więzieniu jest kawałem radzieckim lub milicyjnym. Ośmiesza się
Rosjan, Niemców, Czechów, Żydów, prokuratorów, księży, siostry zakonne, a przede
wszystkim polskich i sowieckich komunistów. Amerykanie występują czasem w fabułce jako
ludzie o umiarkowanej inteligencji, lecz dysponujący zaawansowaną technologią. Rządzą
złodzieje i grypsujący. Przede wszystkim dowcip więzienny wyśmiewa system socjalizmu
peerelowskiego panujący na zewnątrz, ze wszystkimi jego nonsensami i porażającą głupotą.
Czasem puenta żartu może się odwoływać do reguł grypsowania. Aluzje do więzienia są
szczególnie częste. Bluzgi są niedozwolone. Frajer może włączyć się do opowiadania
kawałów pod warunkiem, że robi to dobrze. Oto krótka reprezentatywna antologia dowcipu
więziennego:
- Jaka jest najdłuższa ulica na świecie? Rakowiecka: jak w nią wejdziesz, to możesz wyjść po
trzydziestu latach.
- Naukowiec radziecki przeprowadza eksperyment na musze. Odrywa jej jedną nogę, kładzie
na stole i klaszcze. Mucha zaczyna się wściekle miotać. Notuje: „Pierwsza noga oderwana,
mucha rusza się". Odrywa drugą nogę i notuje efekt. Gdy odrywa ostatnią nogę i klaszcze,
mucha przestaje reagować. Notuje: „Ostatnia noga oderwana, mucha straciła słuch".
- Generał Jaruzelski złapał złotą rybkę. Jego pierwsze życzenie: Daj mi wielki pałac! W
porządeczku. Jego drugie życzenie: Daj mi tuzin pięknych nagich kobiet! Jak najbardziej.
Ostatnie życzenie: Żeby mi tu stał największy chuj na świecie i grał! Bang! Otwierają się
drzwi i wchodzi Breżniew z bałałajką.
- Milicjant w sklepie:
- Poproszę episkopat.
- Chyba epidiaskop?
- To ja podejmę diecezję.
- Narada w KC w stanie wojennym. Jaruzelski: Którą kurwę dzisiaj zapierdolić? Albin Siwak:
Curie-Skłodowską.
- Jaruzelski spotyka się z Reaganem. Reagan: Samolotami zakryję wam niebo.
Jaruzelski: Wypuszczę złodziei z więzień i będziesz miał swoje samoloty.
- Co to jest: tańczy, śpiewa, gotuje i dupy daje? Koło Gospodyń Wiejskich.
Zamiast rozbudowanego kawału, można też rzucać jednozdaniowe facecje. Byle była gra
słów, byle było złośliwie:
- Siedział żołnierz w okopie i coś mu do głowy strzeliło.
- Szedł chłop koło koparki i dał się nabrać.
Ostatnią formę zabaw językowych stanowią żarty sytuacyjne, improwizowane inscenizacje,
opowieści i bajki parodiujące bajerę lub odwołujące się do bajery. Zwykłe opowieści z
wolności zawierają niewiele odwołań do bajery i jeśli jest w nich coś interesującego, to nie ze
względu na ich związek z językiem czy rzeczywistością więzienną. Opowiada się ostatnio
obejrzane filmy i puenty ostatniego odcinka serialu, książki, odtwarzane wiersze i śpiewane
piosenki. Te formy twórczości więziennej będą szerzej opisane w następnym rozdziale.
Grypsujący często wkładają wiele wysiłku, aby wyreżyserować pozornie spontaniczny żart i
jak dzieci cieszą się z uzyskanego efektu.

Rozdział 6

Życie codzienne

Rytuały inicjacyjne, bajera, seks i samouszkodzenia stanowią najbardziej spektakularne


aspekty życia więziennego, tymczasem życie codzienne toczy się zazwyczaj na wolniejszych
obrotach. Jednak powtarzalne codzienne interakcje też prowadzą do rozmaitych dylematów
strategicznych. Więźniowie, a szczególnie grypsujący, handlują i wymieniają grypsy, tworzą
koalicje, zmieniają cele, tatuują się, śpiewają, grają w gry towarzyskie, walczą ze sobą,
okradają frajerów, piją i gawędzą. Codzienne zachowanie więźnia wyznacza jego status pod
celą oraz dostęp do rozmaitych rzadkich dóbr. Gdy swą przynależność kastową ugruntuje po
wejściu do celi, koncentruje się na poprawianiu swojego życia za pomocą handlu, wchodzenia
w koalicje, tworzenia sztuki więziennej i cieszenia się nią, a także agresywnej eksploatacji
innych. Niniejszy rozdział opisuje i analizuje najważniejsze tego rodzaju interakcje.

Błądząc w archipelagu cel. Przerzutki

Najbardziej stresującym wydarzeniem w codziennym życiu więźnia jest przerzutka do nowej


celi. Przerzutki są częste. Personel więzienny neutralizuje w ten sposób domniemanych
mącicieli, dusi w zarodku potencjalnie niebezpieczny konflikt lub umieszcza w celi swojego
donosiciela. Przerzutka jest oznajmiana znienacka: „pakować się, przerzutka!" lub „zwijać
mandżur!". Więzień może też zostać zabrany bezpośrednio ze spacerniaka albo z pracy.
Częstotliwość mojego błądzenia po celach była relatywnie duża i wynosiła dwie przerzutki
miesięcznie. Przyczyniły się do tego liczne skierowania do szpitala więziennego i na izbę
chorych będące efektem skutecznej symulacji skomplikowanej choroby. Przerzutki typowego
więźnia są zazwyczaj rzadsze i według moich szacunków zdarzają się średnio co sześć, do
ośmiu tygodni. Życie spokojnych i zdrowych więźniów jest względnie bardziej stacjonarne.
Przerzutki są stresujące zarówno dla niższych kast, jak i dla grypsujących. Nowa cela może
być pełna wrogich frajerów. Nowy grypsujący może stanąć przed wyborem życia w napięciu i
oczekiwaniem ataku a próbą wymuszenia na administracji zmiany celi przez siądnięcie na
klapę. Nawet w grypsującej celi lokalni grypsujący mogą być doń wrogo nastawieni, mogą
też nowego pobić na wjeździe, by sprawdzić, czy doniesie. Złośliwy cwel albo upokarzany
frajer może znienacka go zaatakować, kalkulując, że przecwelenie nowego może wzmocnić
jego własną lichą pozycję. Zasadzki czyhające na frajera czy cwela są jeszcze groźniejsze,
gdyż sposób traktowania niższych kast ogromnie się różni w zależności od celi.
Więźniowie wjeżdżają nieśmiało lub, częściej, z fanfaronadą, na chwilowym zastrzyku
adrenaliny. Antycypując nieuchronne pytanie: „grypsujesz?", nowy może strategicznie
zaatakować pierwszy. Może zadać to pytanie sam albo odpowiedzieć pytaniem: „a kto chce
wiedzieć?". Może również zapytać: „jak jest u was?", na co w celi grypsującej spodziewana
odpowiedź brzmi: „git". Prawdopodobieństwo, że taka odpowiedź padnie, zanim nowy się
zadeklaruje, nie jest jednak duże. Niektórzy stosują jeszcze bardziej wyrafinowane strategie.
Następująca historyjka opisuje częste wejście jednego z moich więziennych przyjaciół:

Wejście „Księcia"

Strażnik wepchnął „Księcia" głębiej do celi i zatrzasnął klapę. Za chwilę zaskrzypiał


skluczany zamek. Kilka wytatuowanych postaci natychmiast otoczyło nowego. „Gry..." -
„Książę" nie pozwolił dokończyć rytualnego pytania. „Nie, nie grypsuję". Mieszkańcy celi
przysunęli się doń bliżej. „Książę" wyszarpnął z rękawa mojkę i wrzasnął. „Jestem frajerem,
kotem, szalonym frajerem! Paragraf dwadzieścia-pięć-z-dwójką. Zostawcie mnie w spokoju
bo - spojrzał na nieruchome twarze - pokroję was na plasterki, ludzie". Nikt się nie ruszył.
„Książę" szybko przeciął skórę na lewym nadgarstku i pokrzykując, zaczął wymachiwać ręką
w stronę grypsujących. Krople krwi zaczęły barwić podłogę na czerwono. Grypsujący
wycofali się wolno. Jeden z nich podjął decyzję. „Gicio. Jesteś frajerem, ale frajerem w
porządku, sztywnym chłopaczyną. Będziesz się zachowywał, to cię nikt nie ruszy. A teraz
posprzątaj". Po opowiedzeniu swojej historyjki „Książę" pokazał mi parę
kilkucentymetrowych szram na przedramieniu i skomentował: „trzeba uważać, żeby nie
przeciąć żyły". Jako narkoman, był skazany na rolę frajera, bez szans na podniesienie do
pozycji grypsującego i musiał szukać innych środków zasygnalizowania swojej twardości. Na
wjeździe przekonywająco zademonstrował odporność na ból i gotowość do odwetu. Sygnał
ten był wystarczająco mocny, by zablokować potencjalne represje. Grypsujący z pewnością
dyskretnie sprawdzili później jego dokumenty i uzyskali potwierdzenie, że istotnie miał
paragraf „dwadzieścia-pięć-z-dwójką", papiery kota, oficjalne potwierdzenie lekkiej
niepoczytalności. „Książę" wyjaśnił mi, że traktował swój mały występ jako ostatnią deskę
ratunku. Zawsze starał się wydobyć od prowadzącego go strażnika informację, do jakiej celi
trafia. Na wejściu koncentrował się na wychwyceniu sygnałów odróżniających celę
grypsującą od mniej wrogiej. Uważał, że podszywanie się pod grypsującego jest zbyt
niebezpieczne. Kiedy wkroczył do mojej celi szpitalnej, był zrelaksowany i w żaden sposób
nie zasygnalizował, że jest kotem z dyplomem. W przyjaznym otoczeniu więziennego szpitala
nie musiał uciekać się do stosowania swojej metody.
Paweł Moczydłowski opisuje jeszcze inne interesujące wejście strategiczne: "pewnego razu
do celi wszedł nowy więzień. Dotknął on, na oczach pozostałych, obiema rękami własnych
narządów płciowych, a następnie ręce te zanurzył w stojącym przy drzwiach na stole talerzu z
białym serem w śmietanie. Ręce wyciągnął przed siebie i lekko nimi potrząsając wszedł w
głąb celi". Więzień jednoznacznie zakomunikował znajomość klasyfikacji czystości
przedmiotów. Poprzez swoje działanie usiłował zidentyfikować tych więźniów, którzy
przestraszą się potencjalnego przecwelenia, oraz tych, którzy, nieświadomi sytuacji, nie okażą
lęku. Zakładając, że zaskoczeni więźniowie zareagują instynktownie, mógł zidentyfikować
przestraszonych jako grypsujących, zaś pozostałych jako cweli lub frajerów. Z
przedstawionego opisu nie możemy jednak wywnioskować, z której kasty pochodził nowy.
Pożytki płynące z takiego wejścia dla grypsującego są niejasne. Nowy mógł być
wyrafinowanym chorągiewą, starającym się określić charakter celi przed udzieleniem
odpowiedzi na sakramentalne pytanie. Mając tę informację, w celi niegrypsującej mógłby
zaprzeczyć temu, że grypsuje. W celi grypsującej mógłby z kolei udawać grypsującego i
próbować kupić sobie w ten sposób kilka tygodni spokoju, zanim zostałby rozszyfrowany.
Strategia taka jest ryzykowna, jednak czasem stosowana przez szczególnie zawadiackie dusze.
Wszystkie strategiczne wjazdy mają kilka cech wspólnych. Wyrafinowany nowy usiłuje
obejść rytualne pytanie o przynależność kastową i aktywnie wpłynąć na przebieg interakcji.
Jego celem jest szybkie uzyskanie potencjalnie przydatnej informacji o rozkładzie sił w celi i
jednoznaczne przekazanie takiej informacji o sobie, jaka podwyższy koszty potencjalnej
agresji. Duża szansa przerzutek wzmacnia motywację do doskonalenia znajomości bajery i
elementów subkultury, wchodzenia w zażyłe sojusze z potencjalnymi potężnymi protektorami,
a także do rozwijania przenośnych atutów, takich jak umiejętność opowiadania zabawnych
historyjek i kawałów. Poszukiwanie informacji o nowych stymuluje tajny obieg informacji.
Częste przerzutki prowadzą do Hobbessowskich „nieprzyjaznych, brutalnych i krótkich"
interakcji, które jednak w pewien sposób zrównują grypsujących. Perspektywa przerzutki
dostarcza motywacji do ograniczania konfliktów, a chwilowym królom celi do przyzwoitego
traktowania swoich pokonanych wrogów. Role mogą się bowiem łatwo odwrócić. Nikt nie
jest w pełni bezpieczny w archipelagu. Kapryśne Mojry więzienne mogą w oka mgnieniu
zamienić króla w szczura.

Informacja i rynki

Główną przeszkodą w bezproblemowym funkcjonowaniu rynków dóbr i informacji jest


kosztowna oraz niepewna dostawa. Zarówno komunikacja, jak i handel są w więzieniu
oficjalnie zabronione niemal we wszystkich postaciach. Mimo kar i sankcji obieg informacji
kwitnie. Niektóre typy informacji są bowiem dla więźniów niemal bezcenne. Po pierwsze,
szybkie dzielenie się informacją o postępach śledztwa i uzgadnianie zeznań może decydująco
wpłynąć na wyrok. Domniemani wspólnicy są jednak starannie odseparowani od siebie,
siedzą w różnych celach, oddziałach lub nawet więzieniach. Mają zatem silną motywację do
częstego komunikowania się z użyciem wszystkich dostępnych metod. Po drugie, grypsy z
różnych cel pomagają zweryfikować przynależność kastową i reputację nowego więźnia, a
zwłaszcza szybko zidentyfikować kapusiów czy grypserów. Wreszcie komunikacja
wspomaga życie towarzyskie. Fale więziennego eteru niosą niezliczone listy miłosne i
wyznania wykrzykiwane przez okno, sentymentalne piosenki wieczorne, rozgorączkowane
debaty o wykręcanych aferach, negocjacje biznesowe i przyjazne pogawędki. Informacja
może zostać przesłana bez zostawiania fizycznych śladów lub, podobnie jak towar, za
pośrednictwem fizycznego nośnika, który zostanie dostarczony odbiorcy. Najważniejszą i
najprostszą symboliczną metodą komunikacji jest krzyk przez okno. Może ono posłużyć do
wykrzyczenia spontanicznej reakcji albo do kolportażu krótkiego dowcipu. Ktoś może
wyznać światu, że: „wolę chujem orać pole, niźli ojca mieć zomolem!" albo skierować
życzenie pod adresem strażnika z wieżyczki wartowniczej: „kogutkowy - chuj ci w dupę do
połowy!". Z kolei wieczorne pożegnanie: „dobranoc, Solidarność!" wykrzyczane przez okno
może być formą zamanifestowania statusu więźnia politycznego i walki z administracją.
Pragnący podkreślić swój odrębny status członkowie KPN żegnali się okrzykiem: „Dobranoc,
KPN!". Najważniejszym pożytkiem z komunikacji okiennej jest możliwość uzgodnienia
strategii w śledztwie lub wymiany ważnych informacji. Wszystkie wykrzykiwane
konwersacje okienne są utrzymywane w podobnym stylu. Najważniejsza jest jednoznaczność
i szybkość komunikatu. Powiedzmy, że „Melon" chciałby podzielić się ważnymi nowinami ze
śledztwa ze swoim wspólasem „Chińczykiem" z sąsiedniego pawilonu. W tym celu staje przy
oknie. Inny grypsujący natychmiast staje na kuklu, to znaczy przy klapie, zasłaniając wylot
wizjera głową lub ramionami:
- „Chińczyk", pucuj się do lipa, „Melon" z Pragi nawija!
- Nawiń, „Melon", „Chińczyk" się pucuje.
- Pierdolony „Król" nas sprzedaje.
- „Melon"?
- Nawiń!
- Pogadajmy. Zapisz się do lekarza w środę.
- Git. Nawijaj!
- Rozkręć aferę i podkopsaj grypsa „Baxowi". Przecwelamy kurwę!
- Git, przecwelamy kurwę.
- Git.
- Spadaj, przypał!
Mimo że konwersacja była z konieczności krótka, „Melon" osiągnął swój cel. Skontaktował
się ze wspólnikiem, naszkicował plan akcji i zaaranżował spotkanie. Wymiana została
przerwana najprawdopodobniej wskutek groźnego komentarza strażnika dobiegającego zza
klapy: „tymczasowo aresztowani, przerwij ta tę pieprzoną nielegalną komunikację!". A może
strażnik był w nastroju do działania i jego przybycie zostało oznajmione zgrzytaniem
pośpiesznie rozkluczanej klapy. Niektórzy strażnicy potrafią otworzyć celę niemal
bezszelestnie. W takiej sytuacji „Melon" i kuklowy natychmiast rzuciliby się w stronę środka
celi, aby przycupnąć niewinnie na fikołach. Niespodziewana wizyta wzbudziłaby ich
niesłychane zdumienie. Doszłoby do słownej przepychanki w stylu: „kto, ja? Wodzu, jak
wolność kocham, wodzunio słyszy głosy". Jej najbardziej prawdopodobnym wynikiem byłby
karny raport lub, jeśli winowajca nie zostałby zidentyfikowany, słowna reprymenda udzielona
surowo całej celi. Wodzunio mógłby również zastosować wobec celi zasadę
odpowiedzialności zbiorowej i wcześniej zgasić jej światło albo skasować spacer.
Inne techniki komunikacji symbolicznej są bardziej czasochłonne i powoli traciły w latach
osiemdziesiątych popularność. Alfabet ręczny, nazywany miganką lub łapkami, bywał w
przeszłości stosowany w celach z oknami bez zasłaniającej światło blindy. Alfabetu Morse'a
używano w komunikacji stukanej przez ścianę z sąsiednimi celami, kiedy bardziej skuteczne
metody były niedostępne, szczególnie przed pojawieniem się systemu przebitek. Klucz do
alfabetu zapisywano na ścianach wszystkich cel i w notatnikach. Niektórzy go zapamiętywali.
W latach osiemdziesiątych używano go okazjonalnie w pawilonie dla politycznych i w
nielicznych celach pozbawionych przebitek, w których siedziały grube ryby świata
przestępczego. Pukankę czy też stukankę, czyli uderzanie kubanem w rury wodne i
kanalizacyjne, stosowano do zasygnalizowania celom poniżej lub powyżej, że wkrótce
wiadomość albo towar zostaną przekazane innym, szerokopasmowym kanałem. Więźniowie
polityczni wynaleźli w latach osiemdziesiątych telefon, to znaczy metodę rozmowy przez
muszle klozetowe, z których wcześniej wypompowano wodę. Ponieważ telefon wymagał
bliskiego kontaktu z wnętrzem jaruzela, jego stosowanie kolidowało z regułami grypsowania.
Inne metody, polegające na wydmuchiwaniu małego obiektu na kilkadziesiąt metrów za
pomocą papierowej tuby (dmuchanka) lub wykorzystujące lusterka (lustrzanka), nie były
używane ani na Rakowieckiej, ani na Białołęce. Jeśli wiadomość nie może zostać
wykrzyczana, wystukana, przesłana lusterkiem albo pokazana łapkami, musi zostać
dostarczona fizycznie. Typowe medium, gryps, jest papierowym karteluszkiem, zazwyczaj
owiniętym w skrawek torebki celofanowej i zaspawanym na końcach nad zapałką.
Wiadomość w grypsie bywa zapisana atramentem sympatycznym sporządzanym z mocno
osłodzonej wody. Starannie przygotowany gryps jest wielkości papierosa albo małej działki
herbaty. Problemy logistyczne związane z jego przekazaniem są podobne do problemów z
przesyłką rozmaitych dóbr. Nic dziwnego, że zabroniona informacja krąży w więzieniu takimi
samymi drogami jak szmuglowane dobra. Opisane niżej kanały przerzutu dóbr fizycznych to
przebitki w ścianach i podłogach, konie, skoordynowane spotkania na spacerniakach czy
wizyty u lekarza lub stomatologa więziennego, płatne usługi korytarzowych albo, rzadziej,
przekupionych strażników, a także rodzina i prawnicy podczas widzeń. Kiedy nowy jest
potwierdzonym kapusiem lub grypserem, dobrze poinformowany więzień może ostrzec
grypsujących, krzycząc przez okno. W innych okolicznościach weryfikacja nowego odbywa
się za pomocą grypsów lub kanałów bardziej dyskretnych niż okno. Potrzebną informację o
nowym z tego samego więzienia łatwo zebrać podczas wspólnych spacerów z innymi
więźniami, w łaźni, poprzez krótkodystansowe grypsy albo dzięki pomocy grypsujących
korytarzowych. Nowy z tego samego więzienia ma niewielką motywację, aby zafałszować
swoją przynależność kastową. Sprawdzanie nowego, który przyjechał z transportu,
szczególnie z odległego więzienia, jest bardziej uciążliwe. Kiedy deklaruje się jako
grypsujący, podczas przyjaznej pogawędki jest pytany o ksywki znanych chłopaków, którzy
mogliby potwierdzić jego słowa czy też nazwiska wspólników. Im więcej poda danych, tym
szybciej zostanie w pełni zaakceptowany jako grypsujący. Tymczasem lokalni grypsujący
przeszukują swoje kontakty w jego poprzednim więzieniu i wysyłają grypsy z prośbą o
potwierdzenie. Jeśli w więzieniu są inni grypsujący, którzy pochodzą z okolic nowego
więźnia, prosi się ich o informację. Jeśli nowy jest w istocie groźnym cwelem, grypsujący z
jego poprzedniego więzienia mogą prewencyjnie wysłać odpowiednią informację w ślad za
nim. Cały proces weryfikacji nowego może zająć do ośmiu tygodni.
Posiadanie pieniędzy, żyletek, noży, a także herbaty jest zabronione. Dobra te oraz żywność i
papierosy są szczególnie cenne. Do innych cenionych dóbr są zaliczane złote łańcuszki,
swetry, buty, spodnie, skarpetki, witaminy, więzienne wyroby rękodzielnicze i niektóre
przybory toaletowe. Ceny różnią się między więzieniami, a także między oddziałami. Cena
herbaty wyrażona w złotych jest względnie stabilna. W przypadku mniej ważnych i rzadszych
dóbr ceny zależą od chwilowych fluktuacji podaży i popytu lub są ustalane w drodze
negocjacji. Niektóre transakcje są prostym barterem, ale pieniądze, papierosy, a czasem
szufladki herbaty są używane jako waluta. Prostym środkiem transportu jest koń, zwany też
kobyłą lub chabetą, czyli mały koszyczek na prowizorycznej wędce. Konia wystawia się za
okno i opuszcza jeden poziom niżej, gdzie zostaje opróżniony przez lokatorów niższej celi i
wypełniony ich korespondencją albo towarem. Łatwy w wykonaniu i obsłudze, koń był w
użyciu na Rakowieckiej już w późnych latach czterdziestych. Wadą tego środka transportu
jest ograniczenie zasięgu do cel tego samego pionu, a także to, że z łatwością mogą go
dostrzec i przechwycić strażnicy. Pomysłowy wariant konia stosowano w więzieniach
francuskich podczas drugiej wojny światowej, również do przesyłek w poziomie. Więzień w
celi A wysuwał kij od szczotki, zaś więzień w celi B rozkręcał przesyłkę umocowaną na
końcu sznurka tak, aby zataczała duże koła równolegle do ściany i wyrzucał ją w powietrze
niczym lasso. Sznurek owijał się wokół kija i był następnie wciągany do wnętrza celi A.
Ponieważ koń jest metodą wolną, mało bezpieczną i mało wydajną, a inne są znacznie lepsze,
na Białołęce i Rakowieckiej w latach osiemdziesiątych rzadko ją wykorzystywano.
Metodą transportu nie mającą wad konia jest przebitka, czyli kilkucentymetrowy tunel
wywiercony w ścianie zaimprowizowanymi narzędziami. Wszystkie oddziały na Białołęce i
na Rakowieckiej (z wyjątkiem pawilonu dla politycznych) były połączone systemem
poziomych i często również pionowych przebitek. Ze względu na ograniczone możliwości
personelu więziennego system przebitek był praktycznie niezniszczalny. Więźniowie w
przeciwieństwie do strażników dysponują nadmiarem czasu i silną motywacją do pracy. Aby
zlikwidować przebitkę, strażnicy muszą ją najpierw zlokalizować, następnie usunąć
wszystkich więźniów z obu połączonych cel, sprowadzić murarza i trzymać lokatorów cel na
zewnątrz, dopóki cement nie stwardnieje. Taka operacja jest praco- i czasochłonna,
tymczasem więźniowie potrzebują zaledwie od mniej więcej dziesięciu do piętnastu
roboczogodzin na zrekonstruowanie zacementowanej przebitki. Czasem strażnicy likwidują
przebitki zlokalizowane pośrodku oddziału, aby zakłócić handel na danym piętrze. Zazwyczaj
ich aktywność ogranicza się jednak do sprawdzenia, czy średnica przebitki jest wystarczająco
mała. Znaczące jej poszerzenie mogłoby zagrozić bezpieczeństwu więzienia i dlatego
prowadzi do natychmiastowej reakcji personelu. Dla postronnego obserwatora fakt istnienia
przebitek oraz syzyfowy trud ich wydłubywania i zalepiania może wydać się niezrozumiały.
Jest jednak produktem racjonalnej kalkulacji obu stron. System przebitek doprowadził do
powstania skomplikowanych rytuałów i obyczajów, wzmocnił także znaczenie norm
grypsowania. Poczta przebitkowa oraz starannie zapakowane dobra, najczęściej herbata,
transportuje się w długich papierowych rulonach. Aby mieć materiał na rulony, wszystkie
cele ochoczo prenumerują „Trybunę Ludu". Jej przydatność do pakowania dóbr dorównuje
pożytkowi z pełnienia roli zastępczego papieru toaletowego. Przybycie pakietu anonsuje
stukanie w ścianę. Jeden z grypsujących, czasem specjalnie wyznaczony przebitkowy
(dyżurny więzień), przygotowuje się wówczas do odbioru przesyłki. Po chwili z przebitki
wylatuje mocno pchnięty rulon. Rulon zostaje natychmiast rozpakowany lub włożony do
następnej przebitki, jeśli adresatem jest inna cela. Szybki odzew na wezwanie do przebitki
należy do najważniejszych praktycznych norm zachowania grypsujących. Na stodołach, gdzie
panuje taki ruch jak na Marszałkowskiej w godzinach szczytu, przebitkowym jest zazwyczaj
gajowy, więzień pełniący tygodniową lub dzienną wachtę porządkową, najczęściej któryś ze
świeżaków. Jest to niełatwa służba, szczególnie wieczorami, kiedy co chwila ze wszystkich
stron przybywają wezwania do przebitek, a ze ścian wyskakują zaplombowane rulony.
Spocony przebitkowy zwija się jak w ukropie, przekazuje przesyłki dalej albo wręcza
adresatowi. System przebitek działa bezbłędnie na krótkich dystansach. Handel z odległymi
celami z innych pawilonów czy pięter odbywa się zazwyczaj z pomocą korytarzowych,
fryzjerów, bibliotekarzy, rzadziej, strażników. Zwyczajową opłatą za podobną przysługę jest
pewna część przekazywanych dóbr. Towar i grypsy szmuglują również sami więźniowie
podczas patrzonek z rodziną i obrońcą, wyjść na mszę, przesłuchanie, cotygodniową kąpiel
czy codzienny spacer.
Głównym wrogiem handlu więziennego jest strażnik, a jego bronią kipisz. Kipisze, z definicji
niespodziewane, są jednak bardziej prawdopodobne przed ważnymi świętami, a także przed
spacerem i po spacerze. Czasem stanowią karę zbiorową dla całej celi za nielegalną
aktywność, której sprawca nie został zidentyfikowany. Celem kipiszu jest znalezienie
grypsów, pieniędzy, innych nielegalnych dóbr, a także narzędzi do dziargania i zajeżdżania.
Wielu strażników po cichu kooperuje ze spokojnymi celami i nagradza je, nie znajdując mało
istotnych drobiazgów podczas przeszukania. Znalezienie czegokolwiek nie jest jednak łatwe,
jako że więźniowie są mistrzami w kitraniu drobnych obiektów w celi i wewnątrz własnych
ciał. Na wielkich stodołach skuteczne kipisze wymagają dużo czasu i są trudne do
zorganizowania. Kipisze osobiste najczęściej odbywają się bezpośrednio przed widzeniem z
rodziną, przesłuchaniem, wyjazdem na sprawę do sądu albo zaraz po powrocie i tuż przed
wejściem do celi. Niekiedy przeszukania osobiste obejmują staranne przetrząśnięcie
wszystkich szwów w ubraniu więźnia i dokładne obejrzenie naturalnych otworów ciała.
Więźniowie muszą wtedy rozebrać się i stanąć pod ścianą nago z ramionami uniesionymi w
górę i szeroko rozstawionymi nogami. Szmugiel oraz częste kipisze przyczyniają się do
rozwoju sztuki kitrania grypsów i drobnych przedmiotów. Tajne grypsy i cenne przedmioty są
traktowane szczególnie pieczołowicie. Do klasycznych schowków należą odbyt i gardło.
Obiekty ukryte w przełyku przywiązuje się na nitce do zęba, co ułatwia ich szybkie
odzyskanie. Niektórzy wszywają sobie drobne i cenne obiekty pod skórę. Inni połykają je i
odzyskują wraz z kolejnym stolcem. Jeden ze specjalistów zademonstrował mi, jak w kilka
sekund wsunąć cały wkład od długopisu do nosa i umieścić gryps w otworze wywierconym w
sztucznej szczęce. Kieszonkowcy, mistrzowie kitrania, przechwalają się tym, w jaki sposób,
wykorzystując kieszenie nieświadomego strażnika dokonującego kipiszu, niepostrzeżenie
wkładali tam, a potem bezpiecznie odzyskiwali rozmaite przedmioty. Oprócz groźby kipiszu
odpowiedzią strażników na rozwój sztuki kitrania jest niepewny plan dnia. O spotkaniach z
rodziną, spacerach i innych czynnościach stwarzających możliwości szmuglu informuje się w
ostatniej chwili, by więźniowie mieli niewiele czasu na przygotowanie kontrabandy.
Przerzucanych do innych cel lub więzień czasem zabiera się w transport bezpośrednio ze
spacerniaka, a kolegów z celi prosi o spakowanie ich rzeczy. Kipisze i wysokie koszty
transakcyjne ograniczają zasięg czarnego rynku więziennego. Długi łańcuch pośredników w
handlu przebitkowym wprowadza dodatkowe ryzyko. Od czasu do czasu zdarza się
defraudcja, co prowadzi do afer i nie kończących się śledztw. Duże prawdopodobieństwo
przerzutki do innej celi praktycznie wyklucza kredyt. Mimo ograniczeń system działa jednak
zadziwiająco sprawnie. Podstawowe dobra, takie jak herbata i papierosy, mają stabilne ceny i
są łatwo dostępne. Herbatę można nabyć niemal zawsze w pożądanej ilości, po lokalnie
obowiązujących cenach. Ceny dóbr luksusowych i rzadziej pojawiających się na rynku
wyznaczają negocjacje. Koledzy z celi często są gotowi dokonać transakcji barterowej, ale
korytarzowi, czasem we współpracy ze strażnikami, zazwyczaj żądają pieniędzy.
Więźniowie o największych wpływach, czyli starszyzna, uzyskują różne dobra częściowo
wskutek szantażu, a częściowo jako rekompensatę. Pomaga im w tym sprawność w
rozkręcaniu i rozstrzyganiu afer. Próbują też rozmaitych trików umożliwiających
wzbogacenie zawartości swoich samar. Rutynowo przesadzają w opisach własnego altruizmu,
aby innych postawić w roli dłużników. Hałaśliwie rozdają żywność, której nie potrzebują,
często wspominają w rozmowach dawne podarunki i unikają mówienia o hojności innych.
Wszystkie te metody alokacji dóbr są istotne, jednak większość nierynkowych wymian
dokonuje się pod celą nie za pomocą trików i oszustw, lecz w ramach funkcjonowania koalicji
wymiennych.
Celem koalicji jest eksploatacja potencjalnych zysków ze wspólnych działań lub wspólnej
konsumpcji. Dwa najważniejsze typy koalicji stanowią waflarnie i herbaciarnie. Nazw tych
czasem używa się jako synonimów, ale bywa, że funkcjonują niezależnie. Typową waflarnie
lub herbaciarnię tworzy od dwóch do czterech grypsujących. Tego rodzaju struktury
koalicyjne nakładają się na siebie, a nawet bywają identyczne. Stabilne koalicje zaufanych
wafli albo herbatników rozszerzają czasem współpracę na sprawy bezpieczeństwa. Pojawiają
się też koalicje ściśle obronne czy biznesowe. Herbaciarnia jest spółką zawiązaną w celu picia
herbaty. Wspólnicy mają swoje narzędzia do parzenia czajury, wspólnie kupują lub
organizują herbatę i razem ją piją. Istnienie koalicji motywuje się korzyściami wynikającymi
z grupowej koordynacji swoich działań w przeciwieństwie do działania w samotności.
Ponieważ herbata jest dobrem praktycznie doskonale podzielnym, łatwym do
przechowywania, lekkim i o niewielkiej objętości, bariery przeciwdziałające tworzeniu
koalicji są niewielkie. Częste są efemeryczne koalicje jednego wieczora, kiedy ad hoc zebrani
wspólnicy wnoszą wkład proporcjonalny do oczekiwanej konsumpcji. W niektórych celach
wszyscy grypsujący uczestniczą w wieczornych libacjach herbacianych niezależnie od
posiadanych zasobów. Nawet frajer bywa zapraszany do kompanii, jeśli ma własny słoik.
Ważniejsze i trwalsze od herbaciarni są waflarnie. Motywacją do powstania waflarni jest
problem „podziału kiełbasy w czasie". Paczki żywnościowe, które przynoszą rodziny do
więzienia, zazwyczaj zawierają najbardziej pożywne, nietrwałe produkty. Takie produkty -
„kiełbasa" - szybko psują się w pozbawionej lodówki celi. Zanim więzień skonsumuje nawet
połowę cennej zawartości paczki, reszta może zacząć cuchnąć. Rynek łatwo psującej się
żywności jest zazwyczaj zbyt mały, aby sprzedać część nadpsutej paczki po przyzwoitej cenie.
Co więcej, więźniowie z celi posiadacza paczki często biorą go na przetrzymanie: „i tak nam
to wszystko oddasz za bezcen", grając przeciwko jego nadziei: „jeśli jeszcze poczekam, dacie
mi w końcu godziwą cenę". Więzień zmuszony do samotnej konsumpcji stoi zatem przed
perspektywą obżarstw przeplatanych długimi okresami przymierania głodem na więziennym
wikcie. Waflarnia, nieformalna umowa podziału żywności z jednym lub kilkoma
współwięźniami, wydaje się idealnym rozwiązaniem. Więźniowie mogą bowiem poprosić
rodziny o naprzemienne dostarczanie paczek i dzielić się kiełbasą, rozkładając konsumpcję
równomiernie w czasie. Prześledźmy tworzenie się systemu waflami i towarzyszącą temu
redystrybucję dóbr. Czapki z głów, specjaliści od teorii gier. Oto „Hiszpan",
dwudziestojednoletni niedoszły maturzysta, alfons i dziesioniarz, naturszczyk o geniuszu
politycznym mogącym rywalizować z geniuszem Talleyranda. Zawsze na szczycie hierarchii
celi. Nie ma rodziny, która słałaby mu rakiety, lub zasilała jego wypiskę pieniędzmi, ale
mimo to je, pali i pije jak król. "Do pierwszej normalnej celi wrzucono mnie dwie godziny po
„Hiszpanie". W celi siedziało dwóch zawodowych włamywaczy, „Maks" i „Melon", starszy,
sympatyczny kieszonkowiec „Zgredzio", taksówkarz „Taksówkarz", który uciekł z miejsca
wypadku, oraz trzech chłopców ze wsi, Kazik, Maniek i „Żurominiak". Ja zostałem
ochrzczony „Studentem", gdyż, jak to lapidarnie wyjaśnił „Hiszpan", „każdy student musi
być «Student»". Wszyscy grypsowali, z wyjątkiem „Żurominiaka", który miał krzywo, czyli
był zawieszony w prawach grypsującego do czasu rozwikłania afery, i mnie, będącego
świeżakiem. W ciągu następnych trzech tygodni „Hiszpan" stopniowo skoncentrował w
swoim ręku władzę i kontrolę nad zasobami celi. Podczas kilku pierwszych dni „Hiszpan"
wykorzystał moje witaminy i kontakty „Melona" z korytarzowymi do zorganizowania
dodatkowej porcji dżemu dla całej celi. Ten skromny, lecz tryumfalnie fetowany sukces stał
się źródłem jego dumy i fundamentem władzy. Kiedy żywność, którą przyniosłem, została
skonsumowana, „Hiszpan" oznajmił publicznie, że jako świeżak popełniający żenujące
wychyły muszę zostać wreszcie nauczony podstawowych reguł grypsowania. Nauka
oznaczała szykany. Moje początkowe osiągnięcia w grypsowaniu były mizerne. Zjadłem
kawałek czekolady bez zapowiedzi i nie wyplułem jej nawet wówczas, kiedy „Melon"
ostrzegawczo pierdnął w moim kierunku. Żądałem też od strażników przeniesienia do celi dla
więźniów politycznych i wzbraniałem się przed używaniem bajery. „Hiszpan" sumiennie
karał mnie za te wszystkie wychyły. W końcu nieopatrznie uścisnąłem dłoń bibliotekarza-
frajera. Po stronie pozytywów były barwne opowieści z demonstracji antykomunistycznych,
anegdoty z podziemia, a także gryps, z humorem opisujący życie pod celą okiem socjologa,
który wspólnie wysłaliśmy do mojego Instytutu Socjologii. Kiedy jeden z korytarzowych
rzekomo powierzył „Hiszpanowi" sekret, że pod naszą celą jest konfident, ten oznajmił, że to
zapewne ja nim jestem i że grypsujący muszą mi pokazać, gdzie jest moje miejsce. Mimo że
nie zostałem ogłoszony frajerem, stanąłem przed perspektywą długiej i bolesnej Ameryki
poprzedzającej przyjęcie do grona grypsujących. Przeszedłem przez wiele bolesnych gierek i
przecwelanie. „Hiszpan" przeprowadzał mniej niebezpieczne testy, zaś do bardziej
ryzykownych oddelegowywał Mańka, Kazika i innych. Wspólny wróg - JA - pomógł
przekształcić całą celę w jedną waflarnie i skonsolidować władzę „Hiszpana". Jedynie ja i
zawieszony „Żurominiak" nie zostaliśmy dopuszczeni do powszechnego braterstwa. Wkrótce
„Zgredzio" i Kazik otrzymali paczki od rodzin. Zawartość została rozdzielona po równo
między wszystkich wafli. „Hiszpan", zawsze aktywny, dzielił precyzyjnie porcje, wymagając
idealnej równości w traktowaniu wszystkich członków waflami. W tej sytuacji „Żurominiak"
stał się moim naturalnym sprzymierzeńcem. Kiedy „Hiszpan" dostrzegł nasze zbliżenie,
natychmiast zainterweniował i doprowadził do przywrócenia „Żurominiakowi" pełnego
statusu grypsującego. Ceną za podniesienie było represjonowanie „Studenta". W tym okresie
zostałem praktycznie unieruchomiony na stołku w okolicy okna. Byłem też rutynowo
blokowany przed wychodzeniem na spacer, a płonącą gazetą lub zawartością słoika z dżemem
znienacka lądującą na mojej głowie zniechęcany do karmienia jaruzela poza wyznaczonym
czasem. Tymczasem skonsumowano smakowite ostatki z paczek „Zgredzia" i Kazika. Po
dwóch dniach „Hiszpan" zaatakował Mańka, Kazika, „Zgredzia" i „Żurominiaka", oskarżając
o lenistwo i brak wkładu do wspólnego dobra waflarni. Gniewnie oznajmił utworzenie nowej
waflarni z udziałem „Maksa", „Melona" i „Taksówkarza". Nowa koalicja była tak
skonstruowana, że miała minimalną siłę wystarczającą do kontrolowania życia w celi, ale nie
miała zbędnych gąb do wykarmienia. Zmonopolizowała dostęp do dodatkowych porcji chleba
i dżemu, przywłaszczyła najlepsze łóżka, a także przyznała sobie pierwszeństwo w przydziale
świeżej bielizny. Wkrótce „Maks" i „Taksówkarz" otrzymali paczki żywnościowe. Ich
zawartość została rozdzielona wyłącznie w obrębie nowej waflarni. „Hiszpan" spróbował
powrócić do represjonowania „Żurominiaka", twierdząc, że wyszły na jaw nowe,
niekorzystne dlań fakty. Próbował również nastawić przeciwko nieborakowi Mańka. Ku jego
zdziwieniu obydwaj stawili opór i wkrótce utworzyli z pozostałymi nową waflarnie. Maniek
został jej niezbyt rozgarniętym, lecz dość twardym liderem. Nowo utworzona koalicja
składała się z czterech wafli. Mimo że słabsza niż koalicja „Hiszpana", była wystarczająco
silna, by zablokować dalsze ataki. Ja, dziewiąty pod celą, pozostawałem poza obydwoma
koalicjami. Wkrótce miałem dostać kolejną paczkę. „Hiszpan" zaczął mnie traktować
przyjaźniej. Oznajmił, że moje przygody antykomunistyczne są dowodem na to, że mimo
wszystko może jeszcze ze mnie być dobry chłopaczyna. Tak poruszyły jego wyobraźnię, że
przyśniły mu się pewnej nocy. Ostatecznie, po początkowych niepowodzeniach, zdołałem się
bardziej skoncentrować na więziennym tu i teraz, i nawet odniosłem kilka cennych sukcesów.
Uniknąłem pułapki zastawionej przez „Melona" i „Hiszpana" podczas zabawy w dziada i
skutecznie obroniłem przed wymianą swoje buty. Podczas jednej z nocnych bajer „Hiszpan"
sprowokował mnie: „Żebyś ty, kurwa twoja mać, socjologicznie zanalizował nam, co tu się
pod celką dzieje". Dobitność przeprowadzonej ad hoc analizy wyraźnie wstrząsnęła nim i
innymi więźniami. „Hiszpan" zakazał swoim waflom dalszego represjonowania mnie,
rozpoczął nocne sesje szkolenia bajery i wyraźnie sympatyzował ze mną podczas agresywnej
próby odebrania mi spodni przez Mańka. Pojawiło się chyba u niego pewne poczucie dumy z
pracy nad moją socjalizacją i nawet raz powiedział mi: „te lekcje są tylko dla twojego dobra.
Za kilka miesięcy będziesz mi wdzięczny". W rzeczy samej, twarda szkoła „Hiszpana"
okazała się w przyszłości niezwykle pożyteczna. „Hiszpan" zaprzestał represjonowania
wówczas, gdy doszedł do wniosku, że szybko się uczę i że wkrótce będę się mógł włączyć do
konkurencyjnej waflarni, wnosząc jako wiano pięć świeżutkich kilogramów szynki, ciasta,
czekolady i kiełbasy krakowskiej. Tam szybko mógłbym zostać uznany za grypsującego i
może nawet stanąć na czele całej waflarni, stanowiąc realne zagrożenie dla uzurpatorskiej
władzy „Hiszpana". Dalsze represje mogły uprawdopodobnić taki bieg wypadków.
Niestabilna czteroosobowa waflarnia „Hiszpana" stałaby wówczas naprzeciw pięcioosobowej
koalicji mężczyzn mniej agresywnych, lecz zjednoczonych w poczuciu doznanych krzywd i
czekających tylko na okazję rewanżu. Wyłamanie się choćby jednego z ludzi „Hiszpana" lub
przerzutka któregoś z nich mogłyby dramatycznie zmienić rozkład sił pod celą. Monopol
„Hiszpana" na dodatkowe dobra uzyskiwane przez celę mógłby zostać zakwestionowany a on
sam łatwo zmienić się z kata w ofiarę. Scenariusz wyłamania się jednego z wafli „Hiszpana"
był zresztą całkiem prawdopodobny, gdyż „Taksówkarz" wyraźnie dystansował się od
ostrych gierek i innych testów, którymi mnie poddawano. Ofiara jego wypadku była ponoć
agentem bezpieki i w związku z tym „Taksówkarz" również uważał się za politycznego.
Majstersztyki manipulacji „Hiszpana" były funkcją jego pro-aktywnej postawy i gotowości do
ponoszenia mądrze skalkulowanego ryzyka. Inni więźniowie, w tym ja, ograniczali
działalność do reagowania na konkretne zagrożenia. „Hiszpan" aktywnie poszukiwał dróg
wzbogacenia swojej chudoby, starał się zmobilizować możliwie najmniejsze koalicje
umożliwiające realizację przedsięwzięć, a siebie zaprezentować jako zdecydowanego lidera,
zdolnego do pomnożenia wspólnego dobra koalicjantów. Zdecydowanie przeciwstawiał się
tworzeniu potencjalnie niebezpiecznych sojuszy. Zręcznie wykorzystywał znajomość
subkultury więziennej i dostępną mu informację o nadchodzących paczkach. Był cierpliwy i
pomysłowy. „Hiszpan" nauczył się swoich socjotechnik podczas smutnego życia
wychowanka domu poprawczego. Jedyną realistyczną szansą zdobycia zasobów była dlań
sprytna manipulacja, okradanie i nabieranie innych".

Areny sztuki i rozrywki

Sztuka więzienna nie jest tak wyrafinowana jak jej wolnościowa kuzynka, lecz z pewnością
jest mniej snobistyczna. Zachęca również do aktywnego udziału, jako że artyści są
jednocześnie widownią. Śpiewacy, gawędziarze, komicy, a także, w mniejszym stopniu,
tatuażyści i drobni rzemieślnicy aspirują do bezpiecznego statusu nadwornego błazna.
Degradacja takiego błazna czyni życie pod celą trudniejsze do zniesienia i nikomu nie jest to
na rękę. Tak więc przemysł sztuki więziennej w dużej mierze jest motywowany
bezpieczeństwem osobistym. Gwarantem bezpieczeństwa jest cała społeczność grypsujących.
Kwitnie sztuka przetwarzania prostych materiałów więziennego świata w bardziej
wartościowe narzędzia, pamiątki i dziełka sztuki. Wszyscy więźniowie stopniowo uczą się,
jak wyprodukować najprostsze narzędzia: noz z łyżki, grzałkę z żyletki, dwóch zapałek i nitki,
pochodnię z ręcznika, puszki po konserwach i grudki margaryny. Kości można zrobić ze
stopionej torebki plastikowej, karty z opakowania rakiety, a szachy z chleba. Za każdym
produktem stoi wyrafinowana technologia produkcji, tajemnica, którą więźniowie czasem
przekazują sobie chętnie, a czasem pilnie strzegą. Bardziej przedsiębiorcze typy biorą się za
produkcję fajansu: maleńkich chlebowych figurek Myszki Miki i Kaczora Donalda z
kajdankami na rękach i kulą u nogi, słomkowych papierośnic i koszyczków, ręcznie
malowanych pocztówek i kopert, rzeźb z mydła, modeli z zapałek. Cennym surowcem jest
chleb, dostępny w więzieniu w obfitości. Wielu fajansiarzy wynajmuje przeżuwaczy chleba,
którzy wytwarzają dla nich gliniastą plastelinę, łatwą do modelowania i utwardzającą się po
wyschnięciu. Z wolności przemyca się pędzle i kosztowne farbki. Niektóre z tych pamiątek
trafiają na więzienny czarny rynek, jednak większość przeszmuglowują poza więzienie
korytarzowi i strażnicy. Śpiew jest najdostojniejszą z muz. Cwele śpiewają na żądanie, lecz
ich wymuszone lękliwe pienia są żałosną namiastką prawdziwej sztuki. Amatorzy dostarczają
czasem rozrywki celi, ograniczając swój show do kilku numerków. Najlepsi wykonawcy mają
większą widownię. Od czasu do czasu oferują koncerty okienne całemu pawilonowi, a
czasem pawilonom sąsiednim. Ich przedstawienia są darmowe. Diwy operowe po udanym
występie obsypuje się kwiatami, zaś śpiewacy więzienni otrzymują dobrowolne datki w
postaci papierosów, herbaty lub żywności. Śpiewanie pomaga budować im reputację i markę,
pożyteczne podczas przerzutki do innego więzienia. Ciemną stroną koncertów okiennych jest
ryzyko otrzymania raportu karnego. Tematy piosenek różnią się bardzo od wątków rozmów i
bajer. Rzadko można znaleźć wulgaryzmy, seks, brutalne odniesienia do anatomii, brudnej
fizjologii, cweli. Jest ckliwa sentymentalność. Powracającymi motywami ballady więziennej
są dzielny młody złodziej, utracona młodość, podstępny szpicel, błąd sądu, bolesna
świadomość niewinności albo gryzące poczucie winy, romantyczna miłość i zdrada, śmierć
niewiernej kobiety, randka z katem, a przede wszystkim ukochana nad życie wolność.
Więźniowie śpiewają „Żółty jesienny liść..., o Wronkach, co są czarniejsze od wron, o
kanarku, co w klatce nuci smętną, więzienną pieśń, tak jak dziecko skarżące się matce, że się
boi, bo przyśnił się lew, o tym, co piętnastu lat więzienia się nie boi, o trupie, co padł na
murawę, i o Murce". Prześledźmy tragiczne losy młodego i pięknego złodzieja, tego
najczulszego z kochanków, który w swoich balladach wyśpiewuje z nostalgią, że: „Kurwy po
nogach całowały mnie zmysłowo, Jakaś rencistka rwała dla mnie złoty ząb". Jego przygody
miłosne rzadko kończą się jednak happy endem, częściej zdradą niestałej kochanki lub jej
śmiercią. Wprawia to w ruch łańcuch okrutnych wydarzeń, które w efekcie zawiodą go za
kraty. Wsłuchaj się, czytelniku, w te anonimowe, nieśmiertelne wersy:
Raz go skusiło złe jakieś licho
I za pomocą drabiny
Chciał zrobić skok, więc bardzo cicho
Wkradł się do komnat Hrabiny.
Hrabina była piękna i młoda,
Miłości bardzo spragniona,
Na jego widok była spłoszona,
Lecz przytuliła do łona.
Gdy nasyciła swe ciało żądzą
I upoiła się jego miłością,
Wręczyła mu ona zwitek pieniędzy
I drżąca wskazała bramę od włości.
On na nią spojrzał i zadrżał cały
Krew mu się w żyłach wzburzyła
Chwycił Hrabinę za bujne sploty
Hrabina padła nieżywa!
On - co przed nikim nie znał popeliny,
Obce mu były uczucia strachu
Za słodką miłość pięknej Hrabiny
Dał się obalić do lochu.
Złodziej nawet obalony do lochu nie traci animuszu. Na szykany złośliwych funkcjonariuszy
odpowiada hardo i z fantazją:
O szóstej rano jest pobudka,
O szóstej rano trzeba wstać,
Wtem klawich wpada i przeklina:
Wstawać, wasza kurwa mać!
Gdy młody więzień to usłyszał,
Ze swego koja zerwał się
I podchodzi do klawicha,
I taką wiąchę mu śle:
Ty komunisto w pysk jebany,
Czemu tak wcześnie budzisz nas,
Ty świński ryju obrzygany,
Czemu nam nie dajesz spać?
Po wysłuchaniu tej wiązanki
Klawich okrutnie wkurwił się
I skinął tylko na mnie palcem
Ty popamiętasz jeszcze mnie!
Nazajutrz rano w kabarynie
Na twardych dechach trzeba spać,
A te klawichy - świńskie ryje -
Będą się ze mnie teraz śmiać.
Jednak największy kozak łagodnieje z upływem czasu. Po wielkim skoku i ekstazie miłosnej
na wolności, po stresie aresztowania i hardej walce o godność, po gorzkiem przypomnieniu
konsekwencji łamania regulaminu przychodzi wreszcie monotonia więziennej codzienności, a
wraz z nią pora na refleksję:
Raz kiedyś mi Matka nuciła
Piosenkę więzienną zza krat
Raz kiedyś Cyganka wróżyła
Że młodość ma zwiędnie jak kwiat
A dzisiaj godzina wybiła
I wyrok dostałem pięć lat
Na próżno się Matka łudziła
Że będę podporą jej lat.
Pamiętam Twe oczy kochana
Rozłąka uniosła je w dal
I cichy brzęk kajdan wśród nocy
Co tajniak na ręce mi kładł
Tyś wtedy cichutko płakała
Myślałaś żem zbrodniarz lub kat
Z pogardą patrzyłaś leciutką
A teraz ja tęsknię zza krat.
Zza kraty pozdrawiam ja Ciebie
Udrękę, tęsknotę Ci ślę
Za wszystko miłuję dziś Ciebie
Bo kochać z więzienia jest źle
Być może, że jestem niewinny
Być może, że zakradł się błąd
Tym sprawcą był całkiem kto inny
Lecz znaleźć nie umiał go sąd.
Malarze i rysownicy ilustrują listy miłosne i rekonstruują ze zdjęć portrety. Portrety trafiają
potem do żon, kochani nad łóżko lub na plecy klienta. Rubaszny portrecista może
poczęstować potencjalnego klienta cytatem z Witkacego, budząc gorący aplauz celi:
Nie jest to przyjemność duża
Cały dzień malować stróża
I za taki marny zysk
Zgłębiać taki głupi pysk.
Trzeba jednak uważać, aby nie wpleść w złośliwy czterowiersz nieświadomego bluzgu,
mogącego stanowić zarzewie konfliktu. Rzemiosło rysownika jest spowinowacone z tatuażem,
będącym najbardziej wyrafinowaną i charakterystyczną z więziennych sztuk. W latach
sześćdziesiątych tatuaż odzwierciedlał rangę społeczną grypsującego, natomiast w roku 1985
był już ceniony niemal wyłącznie dla swoich walorów estetycznych. Sygnalizacyjna wartość
tatuażu została zakwestionowana przez bardziej nowoczesną szkołę myśli grypsujących.
Reformatorzy ci wyśmiewali się raczej z ilustrowanych koleżków niż ich poważali i
podkreślali niewygodny publiczny charakter tatuażu. Niemniej jednak rynek pozostawał na
tyle duży, aby pomieścić zarówno amatorów, jak i profesjonalistów, którym płaciło się w
papierosach, herbacie lub monecie. Najlepsi fachowcy oferowali katalogi obrazków i bon
motów, a także pracę w kolorze. Zwyczajowa gwarancja przeciw ropieniu, mogącemu
przekształcić piękny obrazek w monstrualny bohomaz, dawała klientowi prawo do darmowej
korekty. Tatuaż rzadko maluje się bezpośrednio na ciele. Obrazek albo misternie
wykaligrafowane inskrypcje są najpierw szkicowane ołówkiem kopiowym, następnie
odbijane na wilgotnej ściereczce i dopiero potem przenoszone na skórę. Kilka igieł
powiązanych cienką nicią stanowi kolkę. Najlepszy czarny pigment można uzyskać ze
spalonej podeszwy buta, ale gorszej jakości tusz, z czarnego, niebieskiego lub czerwonego
długopisu, jest też w powszechnym użyciu. Nić scalająca igły utrzymuje pigment. Tatuaż
powstaje poprzez nakłuwanie ciała kolką, podczas którego pigment zostaje wprowadzony pod
skórę. Na tatuaż składają się obrazki albo dostojne epigramy. Najbardziej ambitne są
wielokolorowe, pokrywające całe plecy obrazy Chrystusa Frasobliwego, ikony Dziewicy
Maryi, sceny z życia Przenajświętszej Rodziny czy monumentalne panoramy
średniowiecznych zamków z rycerzami. Śmieszki są seriami bohaterów komiksowych, przede
wszystkim Kaczora Donalda i Myszki Miki. Wzorki to małe żarty rysunkowe, sentymentalne
scenki i skłaniające do zadumy alegorie. Wzorek może przedstawiać czaszkę przekłutą nożem,
głowę kata nad skrzyżowanymi toporami, może też zawierać zestaw składający się z butelki,
kart, noża, pistoletu i kobiety, podpisany: „To mnie zgubiło". Nagie kobiety i dziewczyny są
równie popularne jak diabły, piraci, wilkołaki, wampiry, smoki ziejące ogniem i piekielne
monstra. Profesjonaliści twierdzą, że potrafią wytatuować wszystko. Jeden z mistrzów fachu,
dotknięty moim powątpiewaniem, zaoferował mi darmowy tatuaż w postaci naturalnej
wielkości głowy Jacka Kuronia, z charakterystyczną łysiną. Po starannym rozważeniu oferty
grzecznie ją odrzuciłem. Tatuaż obiecuje „śmierć komunistom", a także frajerom, cwelom i
glinom. Żeńskie imiona, deklaracje miłości i portrety kobiet są często jedynym śladem
minionych fascynacji. Zwięzły komunikat może nas poinformować, że jego właściciel KTK
(„kocha tylko kobiety") lub KTM („kocha tylko małolatki"), lub KTB (obdarza uczuciem
jedynie blondynki). Język polski miesza się z angielskim i łaciną, a także quasi-angielskimi
czy też łacińskimi zbitkami. Ciekawy czytelnik może się dowiedzieć, że „femina variabilis",
„non omnis moriar" i „per pedes ad astra". „Lasciate ogni speranza" w świecie „slaves" i
„outlaws" - ale również w świecie „slawes" i „outloves". Trudno się nie zgodzić, że „prison is
heli" lub nie zadumać przeczytawszy, że „homo homini lupus est". Grypsujący mógłby dać
się powiesić za dobry żart, a co dopiero poświęcić skrawek skóry. Może wytatuaować na
żołądzi penisa czerwoną różę i chełpliwie twierdzić, że „ta róża nigdy nie zwiędnie". Może
też umieścić tam wizerunek biedronki, symbol konkurencyjnej wobec grypsujących,
efemerycznej grupy biedron. Kiedy strażnicy zaczęli w jednym z więzień sprawdzać przed
snem czystość nóg, lokalni grypsujący wytatuowali sobie na podeszwach: „odpierdol się,
kutasie, czyste". Odrobinę czerstwy już dowcip może przedstwiać zawiadomienie
umieszczone tuż nad penisem: „tylko dla gentlemanów z kurewską dupą". Chłop, który też
chciałby mieć jakiś tatuaż, może dostać wzgardliwą propozycje wydziargania „wozu z
burakami i widłami". Zapraszam cię, czytelniku, na cotygodniowy prysznic z „Czachą",
moim waflem od szachów, człowiekiem w pełni ilustrowanym.

W łaźni z „Czachą"

Stańmy gdzieś z boku i uważnie patrzmy, jak ze zrzuconych na kupę szarych łachów wyłania
się piękne sinoniebieskie ciało „Czachy". Spójrzmy wpierw na centymetrowej wysokości
czoło tej niezwykłej formy życia. Wykaligrafowany starannie napis zapewnia wątpiących, że
„homo sum". Twarz, policzki, szyja, nawet język „Czachy" są pokryte małymi obrazkami,
częściowo zakrytymi brodą. Na powiekach śpioszki: dwie kropki symbolizujące czujność.
Widzimy je tylko wtedy, kiedy ich właściciel śpi. Na szyi czerwone usta, jakby ślad
złożonego przed chwilą pocałunku. Spójrzmy w okolice prawego obojczyka. Leży tam piękna
kobieta ze skromnie złożonymi nogami, z łonem w okolicy pachwiny. Jej prawa noga schodzi
w dół ramienia, lewa jest wsparta na klatce piersiowej. „Czacha" podnosi ramię - i kobieta
lubieżnie szeroko rozkłada nogi. „Pół Rakowieckiej branzluje się pod mój obojczyk" - chełpi
się „Czacha". Na piersi serce przebite strzałą. Wokół biegnie dumna deklaracja: „kocham
tylko kobiety". Cwele, porzućcie nadzieję. Tatuaż w dolnej części brzucha zachęca: „tylko dla
pań". Strzałka skierowana w dół pokazuje właściwy kierunek, gdyby pani miała jeszcze jakieś
wątpliwości. Ponad penisem, kilka nut z Chopina rzucono na pięciolinię. To z kolei na
wypadek gdyby pani zachęcona zaproszeniem zdecydowała się „zagrać na jego flecie". Na
lewej ręce zegarek, na prawej bransolety i pierścienie. Na stopach skarpetki i ostrzeżenie: „nie
deptać". Ręce, środkowa część brzucha i uda pokrywają aforyzmy i obrazki, na których widok
Norman Rockwell pozieleniałby z zazdrości. „Czacha" pogwizduje wesolutko, namydla
swoje obrazki z czułością i odwraca się tyłem. Na lewym ramieniu przerażający diabeł
oznajmia wtajemniczonym, że jego właściciel jest zawodowym złodziejem. „Le diabolo in
persona". Lewy obojczyk dumnie demonstruje insygnia oficerskie. Jednogwiazdkowy generał,
jeśli to nie blef, oznacza od dwunastu do piętnastu lat za kratkami. Inskrypcja wokół szyi
„Czachy" wybiega w smętną przyszłość z pesymistyczną prognozą: „przeznaczone dla kata".
Poniżej ogromna czerwono-czarna Statua Wolności chroni plecy. Ten zamazany bohomaz
musi mieć dobre piętnaście lat. Plecy kończą się prostym i eleganckim „the end". Na prawym
pośladku Escherowska ręka kładzie na prawym pośladku więźnia tatuaż, przedstawiający rękę,
która wykonuje tatuaż na prawym pośladku... Jedyną częścią ciała „Czachy" kokieteryjnie
wolną od tatuażu jest lewy pośladek.

Zabijanie czasu zaczyna się w więzieniu rano, koło śniadania, wraz z relaksującą amatorską
psychoanalizą snów. Sny są cenne, bo pozwalają przewidzieć długość wyroku i towarzyszące
mu komplikacje. Rower oznacza zdradę żony, buty to zmiana: przerzutka lub wolność, n
kopytniaków (koni) sugeruje n lat wyroku, gołąb albo parapet uniewinnienie. Małe stadko
koni polepsza samopoczucie, bo krótki wyrok jest prawie przyjemnością: „rok nie wyrok,
dwa lata jak za brata, trzy lata po korytarzu się przelata". Zęby budzą grozę, choć nie jest
jasne, dlaczego. Niektórzy sceptycy uważają jednak, że: „sen to się tak sprawdza, jak chuj
śliwkę zje i pestkami sra". Zagadki, krzyżówki i gry karciane, a także czytanie i pisanie listów
są najprostszymi wypełniaczami czasu. Szachy, warcaby i brydż są wysoko cenione. Tyle że
brydż więzienny może zakończyć się kontrą, po której krew leci z nosa. Poker jeszcze
częściej prowadzi do konfliktów. Opowiada się historie, jak młodzi dłużnicy pokerowi zostali
zobowiązani do samouszkodzenia i stracili w ten sposób jądro czy oko. Ja sam podczas próby
ogrania zawodowego oszusta straciłem cały więzienny majątek, choć do momentu feralnego i
zapewne ukartowanego starcia dwóch karet lekko prowadziłem. Na szczęście moje notatki
zostały oszczędzone. Domino i kości szybko nużą i sięga się po nie w ostateczności.
Bardziej ambitne typy usiłują nauczyć się wreszcie angielskiego, ale szybko rezygnują.
Uwagę celi może na chwilę przykuć oszust nabierający świeżaka jednym z rutynowych
numerów. „Potrafisz polizać własny nos? Spróbuj... Nie da rady? Zakład, że ja poliżę?". Po
czym delikwent szybko wyjmuje górną szczękę, oblizuje swój nos i kasuje naiwniaka na kilka
fajek. Od czasu do czasu więzienny gawędziarz wyrecytuje z pamięci Panią Twardowską lub
odtworzy scenę szukania jajka z Konopielki. Czytanie indywidualne jest w hałaśliwej,
zadymionej i ubogiej w tlen celi mordęgą i szybko powoduje ból głowy. Czytanie zbiorowe
rozkłada natomiast wysiłek oraz oszczędza energię mentalną więźniów. Na całe szczęście
akapity godne uwagi grypsującego - erotyczne - są wyraźnie zaznaczone w książkach przez
uczynnych poprzedników. Wszystkie te czynności pomagają zabić trochę czasu od śniadania
do obiadu, od obiadu do spaceru, od spaceru do kolacji. „Obiad zjedzony, dzień zaliczony".
Więzienne porzekadła usiłują umieścić moment zaliczenia dnia jak najwcześniej. Ach, zasnąć
tak na pół roku! Postępy hibernacji śledzi się pod celką z wypiekami na twarzy. Ożywienie
wprowadzają zagadki. Chcesz pochwalić się swoją akademicką wiedzą i zadać pytanie
tebańskiego Sfinksa? Próbuj. Nikt nie zażąda od ciebie samobójstwa jako reakcji na poprawną
odpowiedź. Udzieli ci jej bowiem pierwszy lepszy zapytany. Przecież każde dziecko wie, kto
ma cztery nogi o poranku, dwie w południe i trzy wieczorem! Za zadawanie czerstwych
zagadek można jednak zaliczyć blachę albo zostać ośmieszonym. Lepiej przerobić na
więzienną modłę paradoksy Zenona czy antynomię Russella lub kazać koleżkom policzyć
sumę liczb naturalnych od jednego do tysiąca. Zajmie to im całe popołudnie, a i tak pomylą
się o kilka procent. Kiedy zobaczą prosty wzór, zdarza się, że go nie zrozumieją, jednak po
skutecznym zastosowaniu mogą zareagować zarówno szacuneczkiem, jak i irytacją. Albo
uprą się przy swoim wyniku. Najbezpieczniej odkurzyć archiwum pamięci ze strzępkami
ciekawostek gazetowych czy podstawami algebry abstrakcyjnej i spotkać przeciwnika na jego
własnym podwórku. Umiejętność rozkminiania nierozwiązywalnych ponoć krzyżówek,
szarad, jolek lub kwadratów magicznych jest wszak miarą prawdziwego geniuszu. Lepiej
jednak się nie rozochacać i nie próbować wytłumaczyć koleżce, że genialny system gry w
totolotka złożony z dat imienin i urodzin jego najbliższej rodziny nie ma sensu. Bo jeśli celka
słucha, najmniejszy ślad lekceważenia w tonie głosu przysporzy ci śmiertelnego wroga. Taki
może znienacka zaatakować nawet po kilku dniach, aby pomścić zniewagę. Jeśli chce się
kogoś upokorzyć, trzeba być gotowym na konsekwencje. Prawdziwy czas relaksu w
więzieniu zaczyna się po 18.00, po wieczornym apelu. To najważniejszy moment dnia, długo
oczekiwana chwila radosnej libacji. Jednak to nie alkohol ani narkotyki napędzają zabawę.
Pierwszy jest trudno dostępny w więzieniu, a regularne używanie drugich jest absolutnie
zabronione przez normy grypsowania. Napitki sporządzane z pasty do zębów czy politury są
popularne tylko wśród najgorszych ochlapusów. Cudowną ambrozją więzienną jest czajura,
mocna esencja herbaciana. Przed upadkiem komunizmu posiadanie herbaty było w
więzieniach oficjalnie zabronione. Picie czajury było więc nielegalne, a handel nią
powodował rozkwit czarnego rynku. Jeśli nie ma świeżej herbaty, można zaparzyć wtaraka
albo nawet trzeciaka z pieczołowicie przechowywanych fusów, a nawet, w desperacji,
generała. Kiedy brakuje czajurki, pod celką jest ponuro, a przerażeni frajerzy chowają się po
kątach. Jeśli jest herbata, trzeba ją umieć zaparzyć.

Oryginalna czajura a la Rakowiecka (przepis dla czterech do sześciu osób)


Przygotuj dwie mojki lub dwie prostokątne blaszki wycięte z pudełka po konserwach, dwie
zapałki, mocną nić, dwa długie kawałki giętkiego drutu i duży słoik po ogórkach. Umieść
żyletki naprzeciw siebie, oddziel je zapałkami i powiąż wszystko nicią. Właśnie
skonstruowałeś buzałę. Teraz kolej na antenkę. Przyczep druty do buzały - jeden drut do
każdej żyletki. Nasyp literek wody do barabanika po ogórkach i włóż buzałę do wody.
Następnie zapal światło, przyczep jeden drut do żarówki, a drugi do kaloryfera. Uważaj, bo
może cię zdrowo kopnąć. Jeśli nie lubisz zabaw z 220 V, najpierw umocuj antenkę, a dopiero
potem włącz światło. Może wysadzić korki. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, woda zagotuje się
w minutę. Wsyp wtedy do niej pół szklanki najgorszej herbaty z najpodlejszego sklepiku w
twojej okolicy, lekko zamieszaj i zostaw na pięć, do dziesięciu minut pod przykryciem.
Podawać w aluminiowych kubanach lub pić bezpośrednio z barabana.

W zwykłych celach parzenie herbaty jest niekończącą się grą w chowanego z personelem.
Strażnicy próbują zaskoczyć więźniów nagłym wjazdem do celi i skonfiskować herbatę oraz
urządzenia. Więźniowie zakrywają kukieł, nasłuchują podejrzanych szmerów z korytarza i, co
najważniejsze, ograniczają krytyczny okres zaparzania do kilku minut. Najlepszą obroną jest
kupienie herbaty od strażnika, bezpośrednio lub przy pomocy korytarzowego. Najgorliwsi
strażnicy-tropiciele herbaty po to właśnie dokonują dywanowych nalotów, aby
zmonopolizować rynek. Można też pić czaj tylko po wieczornym apelu, kiedy strażnicy nie
mogą pojedynczo wchodzić do cel. Ponieważ herbata jest dobrem rzadkim, tak się też zwykle
dzieje. Niejednemu żuczkowi śni się, że ma dość herbaty, aby wieczorkiem rzucić niedbale
przegub na blat i oznajmić: „dziś czajura dla wszystkich!". Zdarza się to jednak tylko we śnie.
Ach, marzenia. Na stodołach zaparzanie herbaty jest spokojniejsze. Strażnicy boją się
wchodzić do środka wielkich cel i przymykają oczy na drobne wykroczenia. Nadchodzącą
porę herbaty na stodole można poznać, kiedy nieuważnie wspinając się na wyższe piętra
łóżek dostanie się potężnego kopa od błądzących wieczornych prądów. Tam nawet gwoździe
w podłodze kopią prądem. Inną metodą parzenia herbaty jest kagan zrobiony z puszki po
konserwach, ręcznika oraz masła lub innego tłuszczu. Jest ona pracochłonna, kosztowna, a
efektem jej stosowania jest dym, tak więc klapa musi zostać tymczasowo zaklejona papierem.
Jest to metoda awaryjna, gdy brakuje buzały albo antenki, a złośliwy czy zapominalski
strażnik nie włączy światła na wieczór. Żadna metoda nie jest zbyt kłopotliwa, aby zaparzyć
dobry słoiczek herbaty, gdyż „pełen bajzelek czajury, mocny pet i tłusty cwel" są dla wielu
grypsujących synonimem szczęścia. Więzienna deprywacja sensoryczna wzmacnia działanie
czajury, która stymuluje organizm jak lekki narkotyk. Podekscytowani więźniowie wolno
delektują się herbatą i, stopniowo ożywiając się, zaczynają opowiadać historie swego życia,
prawdziwe lub zmyślone. Bajera jest zazwyczaj wolnościowa, nareszcie można odpocząć od
okowów języka więziennego. Chełpią się swoimi najlepszymi numerami, niedbale rzucają
ksywy słynnych bandytów, z którymi dzielili chleb więzienny, lubieżnie opisują okradzione
przez nich aktorki, egzotyczne obyczaje z dalekich więzień i krwawe strajki, wszystkie te
fantastyczne przygody, które nawet baron Munchhausen uznałby za niewiarygodne. Jeden
podczas włamu obsikał misie w prywatnym zoo znanej prezenterki. Drugi odkrył, że słynna
sprinterka hoduje w szklarni tylko czosnek. A ta solistka z kapeli X to zwykły lachociąg
dworcowy, taki jeden Józek Mokiejewszczak miał ją za trzy szlugi na Centralnym.
Niesamowite! Całe godziny mogą zejść na zaciekłej debacie, czy „koń z podkowami potrafi
pływać". Ale magiczny świat zwykłego życia na wolności powraca nieuchronnie.
Obezwładniająca deprywacja więzienna nadaje wspomnieniom z wolności niesłychaną
ostrość: "dopiero w więzieniu żyje się intensywnie. Tam wszystko ma prawdziwy smak.
Czuje się kwaśność wiśni i jeżyn, palące promienie słońca na plaży, piasek pod stopami i
mokrą trawę na połoninach. [...] Tam biegnie się przez słoneczny las po wrzosach i
macierzankach uważając, aby nie nadepnąć na pszczołę, czeka się z bukietem kwiatów na
dziewczynę i słyszy śpiew wszystkich ptaków, i czuje zapach wszystkich kwiatów świata.
Tam dopiero żałuje się, że nie wiedziało i nie rozumiało się tego wszystkiego wcześniej, a to
przecież takie proste i oczywiste. Dlaczego trzeba trafić aż tam, aby zacząć zachwycać się
światem?". Więźniowie, skoncentrowani na najdrobniejszych szczegółach utraconego świata,
starannie rekonstruują smaki, zapachy i obrazy wolności. Zwierają swoje siły mentalne, aby
uchronić pamięć rzeczy i miejsc. Wskazanie konkretnej ulicy w Warszawie, skweru, hotelu,
kościoła, burdelu czy kina nagle staje się sprawą życia i śmierci. „Taksówkarz" nonszalancko
przebija konkurencję: „gdzie w Warszawie jest skrzyżowanie czterech różnych ulic, które
wygląda jak zwykłe skrzyżowanie? Rozbrat-Kruczkowskiego-Ludna-Książęca!". Wszyscy są
poruszeni! To tam, gdzie ZOMO złapało „Studenta" podczas demonstracji, zaraz po tym jak
schował w krzakach łuski po gazie łzawiącym. „Opowiedz!". I „Student" opowiada z
przejęciem, jak ZOMO szarżowało na spanikowany tłum, jak łamało kości
dziewięćdziesięciocentymetrowymi japońskimi pałkami. Łańcuch skojarzeń rozwija się z
furią. Im więcej niezwykłości, seksu, brutalności i humoru, tym lepiej. Wspomnij restaurację,
kafejkę, kiosk z piwem, piekarnię albo cukiernię i natychmiast wywołasz rozgorączkowaną
analizę smaków. Pomysłowy menedżer sieci barów mlecznych nazywał swoje bary tylko
słowami mającymi „bar" w nazwie: Barbakan, Rabarbar, Barbara. „Gdzie dzisiaj pijesz?"
„Bar Rabarbar" - pada wyświechtany dowcip. Barmenedżer kradł za dużo, dawał w łapę za
mało i teraz może sobie pomarzyć o zarządzaniu barem więziennym. „Kucharz" ujawnia
swoją specjalność i wszyscy dołączają się doń z pochwałą wspaniałych polskich wędlin,
wspominając kabanosy, jałowcową, myśliwską, baleron, szyneczkę wędzoną i gotowaną, i
królową wszystkich kiełbas, krakowską. Nawet parówki i serdelki, nawet mortadela i salceson
budzą nostalgiczne westchnienia. Wiejski chłopak włącza się nieśmiało z boku ze swoją
opowieścią. Opowiada, jak zarżnąć i wypatroszyć prosiaka, jak wyczyścić mu kiszki i zebrać
krew na kaszankę. Hej! Każdy ma prawo do własnej opowieści. Nie musi być prawdziwa.
Byle była szybka, ciekawa, dowcipna. Dopiero co łapany? Opowiedz ostatni superprzebój
Hollywoodu. Tylko amerykańskie filmy, proszę. Inne są za wolne, zamulające i apropaczące.
Opowiadanie trwa godzinę, dwie, trzy, dopóki światło nie zostanie zgaszone. Wówczas
zaczynają dominować opowieści erotyczne. Ta ostatnia przedsenna godzina należy do
alfonsów.

Walka i eksploatacja

Czytelnika może zdziwić fakt, że w polskim więzieniu jest mało krwawych walk. Przemoc
pojawia się w innej formie. Przez pięć miesięcy byłem świadkiem kilkudziesięciu pobić
frajerów i świeżaków, pojedynków na słowa i gesty, rozkręconych afer oraz samouszkodzeń.
Jednocześnie zaobserwowałem tylko jeden przypadek prawdziwej walki między więźniami.
Ten względny pokój ma źródło w samosortowaniu się więźniów na twardych grypsujących i
miękkich frajerów. Wartość informacyjna podziału na grypsujących i frajerów zmniejsza
niepewność co do zachowania oponenta i ogranicza poziom przemocy. Więzienie postrzega
się często jako świat nieprzewidywalnej i chaotycznej agresji, tymczasem moje
doświadczenia sugerują, że przemoc jest nakierowana na konkretne grupy lub role społeczne,
skalkulowana, ograniczona i w sporej mierze przewidywalna. Walka zaczyna się, gdy agresor
nieodwracalnie niszczy status quo i gwałtownym gestem wyzywa przeciwnika na solówkę.
Zazwyczaj uderza go pięścią w klatkę piersiową albo w twarz, staje na środku celi i krzyczy:
Wyskakuj!, Start! lub Startuj na parkiet!. Podobne frazy są czasem żartobliwie wymieniane
przez grypsujących w przyjaznych pojedynkach słownych. Zaatakowany może odpowiedzieć
na wyzwanie i wystartować na parkiet, może się też poddać, odmawiając walki. Samo
wkroczenie do walki oznacza, że obaj przeciwnicy poniosą pewien koszt. Mimo że każdy
może ostatecznie zwyciężyć i w ostatecznym rachunku zyskać, oczekiwany koszt walki z
wymagającym przeciwnikiem jest dlań wysoki, wyższy niż oczekiwany zysk. Zatem obydwaj
gracze wolą status quo od walki. Jeśli zaatakowany się poddaje, atakujący uzyskuje
najwyższą możliwą wypłatę. Jednak normy subkultury grypsowania każą poddającemu się
bez walki spodziewać się bardzo surowych sankcji. Poddanie się może być pierwszym
krokiem do degradacji. A typowy grypsujący znacznie bardziej obawia się degradacji niż
konsekwencji samej walki. W końcu przeszedł już jako świeżak przez całą baterię bolesnych
testów i poradził sobie z nimi, udowadniając swoją twardość. Typowy grypsujący chce zatem
walczyć, a nie poddawać się. W wypadku graczy posiadających wyżej opisane preferencje do
walki nie dochodzi. Zaatakowanie grypsującego zapowiada zatem twardą walkę. Frajera
natomiast uważa się za potencjalnie łatwy łup. Grypsujący nie wyzywają frajerów na
pojedynki. Jeśli nie mogą zastraszyć, wolą uderzyć znienacka i pobić zaskoczoną ofiarę, nie
dając jej czasu na zebranie myśli. Struktura interakcji jest jednak podobna. Wyzwanie
przybiera nieco inną formę. Grypsujący może ukraść jakąś rzecz należącą do frajera albo
zacząć nosić jego spodnie czy buty. Frajer może zaakceptować kradzież lub stanąć w obronie
swej własności. Walka jest dlań jedyną szansą jej odzyskania. Każdy frajer ma swój poziom
twardości i jest gotów zaakceptować represje oraz kradzieże nie wykraczające poza pewne
granice. Umiejętność dokonania właściwej oceny twardości frajera w konkretnej sytuacji i
zastosowania optymalnego poziomu przemocy jest dużą sztuką i jednym z elementów
tradycyjnej wiedzy więzienno-złodziejskiej. "Nie wolno traktować nikogo jak kurwę, dopóki
nie dowiesz się kto to jest [mówił do świeżaka, który przed chwilą pobił frajera, przyjaźnie
nastawiony doń stary więzień]. Możesz się nadziać i mieć kłopoty. [...] Ten chłopaczek to
frajerek, ale grzeczny. Mogłeś mu dać parę garści i miałbyś go z głowy. W takich sprawach
zawsze się pytaj ludzi". Grypsujący, nowy w celi, ukradł buty należące do frajera-
politycznego. Podczas porannych przygotowań do wyjścia na proces grypsujący włożył buty
frajera, zamiast swoich i potem wymienił je ze wspólnikiem. Po powrocie powiedział
frajerowi: „chłopaczyna potrzebował twoich glanów na wagę. Odda ci je za kilka dni. Nie
chcesz przecież, żeby stanął przed sędzią w brudnych skarpetkach, kurwa twoja mać?". Frajer
natychmiast uderzył go w twarz, a ten, zaskoczony, oddał. Efektem była krótka, ale krwawa
walka. Do walki doszło ze względu na ewidentnie błędną ocenę twardości okradzionego.
Nowy grypsujący, umiarkowanie rozgarnięty małolat, podczas pierwszego dnia w celi
dostrzegł niepewność frajera i dobrowolne umycie przezeń jaruzela. Zachowanie takie jest
typowe dla frajerów słabych i przestraszonych. Frajer został jednak poprzedniego dnia
przerzucony z pawilonu dla więźniów politycznych i ważniejszych gospodarczych. Był
chwilowo zdezorientowany, nie siedział z kryminalnymi, nie znał ich obyczajów i
zachowywał się w zgodzie z wcześniejszymi przyzwyczajeniami, ignorując początkowo moje
ostrzeżenia. Jak większość więźniów politycznych, w chwili próby okazał się twardy,
zdecydowany i gotów do walki o swoje prawa i własność. Frajerzy są traktowani rozmaicie.
Najbardziej oczywistym i ważnym czynnikiem jest względna siła grypsujących pod celką.
Istotna jest ogłada frajera, siła charakteru, użyteczność dla celi oraz natura przewinienia, które
doprowadziło do degradacji. Twardy, pożyteczny frajer może być uznany za w porządku i
jako nieszkodliwy może zostać dopuszczany do życia celi. Obelżywe określenie „frajer" może
zostać zastąpione neutralnym niegrypsujący. Polityczni, którzy czasem nie grypsują ze
względów etycznych, często uzyskiwali taki specjalny status. Starzy, doświadczeni frajerzy
mogą nawet doczekać się pewnego respektu i marginesu swobody. Jednak zazwyczaj
umysłami grypsujących rządzi stereotyp frajera jako potencjalnego kapusia i mięczaka. Kiedy
więźnia ogłasza się frajerem, grypsujacy natychmiast aplikują doń całą swą wiedzę
psychologiczną o zachowaniu frajerów. W momencie wykrycia frajerskiego nasienia w
delikwencie historia jego więziennych dokonań zostaje natychmiast zapomniana. W celi
grypsującej słaby i potulny ciężki frajer jest systematycznie eksploatowany i izolowany od
sekretów celi. Nie zna lokalnych kanałów informacyjnych. Nie wie, gdzie są schowane grzała
i antenka, kto i kiedy zamierza wysłać gryps, co dzieje się w przyległych celkach. Zarówno
wewnątrz, jak i na zewnątrz celi jest pod nieustanną, dyskretną obserwacją. Grypsujący może
mu wyrwać pisany list i przeczytać głośno, by uzyskać pewność, że to nie donos. Jeśli frajer
zapisze się na wizytę do lekarza lub wychowka, inny grypsujący zapisze się wraz z nim, aby
nie spuszczać go z oka. Jego skromny dobytek topnieje z czasem. Kiedy wychodzi na spacer,
jeden z grypsujących zostaje w celi i dokładnie przeszukuje jego rzeczy, czasem coś skradnie.
Ukradzione przedmioty są natychmiast przesyłane do innej celi przez przebitkę albo z
pomocą korytarzowych. Jeśli frajer nie wyjdzie na spacer, w celi zostanie wraz z nim
grypsujący. W sytuacji konfliktu grypsujący zablokują mu dostęp do klapy, bo mógłby
zadzwonić po strażnika. Grypsujący doskonalą umiejętność kontrolowania frajerów za
pomocą kombinacji nagród, gróźb i brutalnej przemocy. Najprostszą regułą jest divide et
impera poprzez wystawianie frajerów na siebie, aby zapobiec ich sojuszom. Frajer otrzymuje
obietnicę lepszego traktowania w zamian za ukaranie bądź represjonowanie innego frajera lub
cwela. Umiejętności te są elementem najbardziej podstawowych tradycji złodziejskich i opisy
rutynowego wystawiania pojawiają się już w relacjach z 1951 roku. Grypsujący, który przed
chwilą okradł kandydata na cwela, może ogłosić: „I jeszcze jedno. Który frajer albo cham
przerżnie w styję albo w szamot tego rurę spod koja, dostanie dwieście szlugów".
Najsprawniejsi grypsujący, wyedukowani zazwyczaj w twardej szkole poprawczaka,
wykazują fenomenalne zdolności i pomysłowość w eksploatowaniu pozornie silniejszej grupy
frajerów. Jeden z moich koleżków ujął to lapidarnie: „wrzuć mi tylko pod celkę Gierka,
Jaruzelskiego, Wałęsę i Kuronia. W tydzień będą mi zamiatać parkiet i w zębach przynosić
pantofle z rańca". Frajerzy są intensywnie socjalizowani do swojego podrzędnego statusu.
Byli grypsujący znają reguły i przystosowują się do nowej roli bez szemrania i ceregieli.
Frajerzy-świeżacy czasem próbują mówić bajerą, obficie przeklinając, i dostają cięgi za
każdym razem, kiedy popełnią wychyłę. Rzadko otrzymują odpowiedź na swoje bezradne:
„Za co?!". Pomimo że większość bluzgów frajera nie może ubliżyć grypsującemu, bluzgający
beztrosko frajer jest karany, żeby znał swoje miejsce. Po kilku wychyłach i następującej po
nich karze frajer z reguły ogranicza mówienie, pokornieje, ukrywa w kącie celi i desperacko
stara wyuczyć się choć najważniejszych zasad bajery. Czasem podstaw nauczą go grypsujący.
Nawet jeśli frajer jest pozostawiony sam sobie, nauczy się z czasem podstawowego
słownictwa oraz najprostszych reguł. Mimo to jego wypowiedzi nie są wolne od subtelnych
błędów i przybluzgań sobie samemu, które grypsujący tolerują i których celowo nie korygują.
Żywot frajera bywa marny, jednak bezcelowe obrażanie i bicie frajerów nie będących
kapusiami nie jest częste, a u wielu grypsujących spotyka się z jednoznaczną dezaprobatą.
Rolą frajera jest dostarczanie grypsującym taniej siły roboczej w celi i syzyfowe wkupywanie
się żywnością i papierosami w ich łaski. Najniższy krąg więziennego piekła, sfera ludzi bez
praw i czci, jest zarezerwowany dla cweli.

Rozdział 7
Seks, flirt, miłość

Pożądanie seksualne w więzieniu jest początkowo stłumione przez potężny stres aresztowania.
Powraca powoli po kilku tygodniach, hamowane przez brom i inne środki uspokajające
rozpuszczane szczodrze w kawie zbożowej przez personel. Niektórzy próbują uniknąć
przymusowej konsumpcji leków i piją wodę z kranu, jednak ceną, jaką za to płacą, jest
rozwolnienie. Działanie środków uspakajających i tak z czasem ulega osłabieniu. Pierwszym
sygnałem powracającego popędu seksualnego może być nocna polucja, zostawiająca rano na
penisie biały, łuszczący się nalot. Starzy więźniowie często pytają zaambarasowanego
świeżaka: „co, znowu produkujesz twarożek?". Następnie informują, że powinien właściwie
zająć się higieną penisa. Niedopełnienie obowiązku utrzymywania penisa grypsującego w
stanie idealnej czystości, wolnego od twarogu, jest poważnym sygnałem słabości woli. Takie
niedbalstwo jest surowo zabronione przez zasadę higieny. Jeśli zostanie przypadkowo
wykryte przez czujne oko lub, nie daj Boże, nos grypsującego współwięźnia, może stać się
pierwszym krokiem do degradacji. Napięcie seksualne w więzieniu jest wzmacniane przez
ogólną deprywację sensoryczną i emocjonalną. Więźniowie często wkraczają na drogę
egzotycznych eksperymentów seksualnych i akceptują odległe substytuty prawdziwego seksu.
Czasem podejmują ryzyko dodatkowego wyroku. Zaczynają mitologizować „prawdziwą
miłość" i zdobywają się na nieludzki wysiłek w poszukiwaniu kobiet. Nie zrealizowane
pożądanie silnie wpływa na preferencje więźniów i jest odpowiedzialne za największe
odchylenia od ich typowej beznamiętnej kalkulacji.

Masturbacja

Kobiety są w więzieniu niedostępne. Cwel aktywny seksualnie trafia się rzadko, zaś
korzystanie z jego usług oznacza ryzyko. Zresztą wielu więźniów nie czerpie przyjemności ze
stosunku z cwelem. Niektórzy więźniowie pracujący na wsi próbują sodomii ze świniami,
owcami, krowami czy kurami, ale podobne eskapady seksualne są rzadkością. Masturbacja
pozostaje zatem najbardziej dostępną i najczęściej praktykowaną formą zaspokojenia
seksualnego. Najbardziej niezwykłą cechą więziennego zaspakajania się jest mniej lub
bardziej świadome narzucanie sobie przez dojrzałych więźniów czasowego celibatu. Trwa on
od pobudki do capstrzyku, a jego przestrzeganie wymuszają zbiorowo narzucane normy.
Śmiercionośny wpływ nadmiernego zaspakajania się jest w subkulturze więziennej dobrze
rozpoznany. Nieskrępowana masturbacja jest uznawana za szkodliwe przyzwyczajenie
wywołujące depresję i prowadzące do nałogu obniżającego czujność więźnia. Wszelka
aktywność wyzwalająca podniecenie, taka jak pisanie listów erotycznych albo opowiadanie
historyjek pornograficznych, ma miejsce wieczorem. Nie ma jednak uniwersalnych sankcji za
łamanie reguł. Abstynencja może być wymuszana za pomocą złośliwych żartów lub
surowych kar, zależnie od lokalnych obyczajów. Starsi więźniowie czasem pilnują małolatów
i chronią ich przed kompulsywną masturbacją. W niektórych celach jedyną barierą może być
poczucie wstydu. Jeśli ktoś zdecyduje się na dzienną masturbację, powinien udać się do
kącika i podobnie jak w wypadku innych potrzeb fizjologicznych zaanonsować: „Nie szamać!
Śmigło!" lub „Kręci się!". Wszystkie te ograniczenia przestają obowiązywać w momencie
pójścia na spoczynek. Wówczas masturbacja jest dozwolona bez zapowiedzi. Więźniowie
przyjmują za oczywiste, że każdy masturbuje się ręcznie przed zaśnięciem lub przynajmniej
nieświadomie dotyka penisa w nocy. Masturbacja bez użycia ręki, ale z wykorzystaniem
włożonej między żeberka kaloryfera słoniny, jest rzadka i zdarza się najczęściej w izolatkach.
W efekcie ręce grypsującego stają się rano dla jego współwięźniów przestrzelone. Założenie
to uzasadnia dwie opisane wcześniej, spokrewnione ze sobą reguły zachowania. Po pierwsze,
grypsujący powinien umyć ręce bezpośrednio po obudzeniu się. Po drugie, nie wolno mu
podać ręki innemu grypsującemu przed porannym myciem. Ponadto, owoce masturbacji
powinny znaleźć się w brandzlu (szmatce) albo w taloniku (pudełku po papierosach) i
wylądować w jaruzelu. Nie wolno ich wyrzucać do hasiora (kosza na śmieci). Brak
społecznych ograniczeń na twardym jest jedną z największych dolegliwości izolacji. To
właśnie dlatego więźniowie boją się samotności. Podwyższona deprywacja sensoryczna
nakłada na więźnia silną presję nadużywania jego głównego źródła stymulacji. Niektórzy
mogą poddać się pokusie, zaprzestać racjonowania drobnych przyjemności i zajechać kobyłę
na śmierć. Wśród małolatów samoograniczanie się jest rzadsze. Nieposkromione pożądanie
bierze często górę nad niedojrzałym rozumem. Zza krat i zza klap często dobiega
zdesperowane wycie: „Pierdolić!!! Ja chcę pierdolić!!!". Za dzienną masturbację nie ma
sankcji. Okrzyk: „Na koń, bracia małolaty!" lub „Polska kawaleria - do ataku!" może
zainicjować derby albo święto konia nawet rano. Zwycięzcą tego zbiorowego wyścigu
masturbacyjnego jest ten, kto pierwszy osiągnie orgazm. Typowa masturbacja jest bardziej
banalna niż derby. Po apelu wieczornym, podczas bajery przy czajurze lub później, kiedy po
zgaszeniu światła każdy mości się w łóżku czy na podłodze, rozpoczyna się seans opowieści
erotycznych. Bardziej wstydliwi słuchają. Niektórzy zdobywają się na odwagę opowieści o
ukochanych - a czasem o gwałconych - kobietach. Ich gawędy kończą się zazwyczaj
triumfalnym oznajmieniem samczego zwycięstwa: „I wtedy ją zabolcowałem!". Alfonsi,
profesjonaliści rubasznej erotyki, wychodzą daleko poza wstydliwe opisy konwencjonalnego
seksu. Ich historyjki, pełne brutalnej dosadności w szczegółach i słownictwie, budzą u
niektórych zawstydzenie, a u innych ekscytację. Alfonsi opisują z lubością swoje haremy,
kształty piersi, kolory i smaki wagin, jak ich kobiety ssą ich penisy, jak krzyczą, jak obsługują
swoich klientów stereo, cipa-japa, lub kwadro, cipa-dupa-japa-łapa. Po ogłoszeniu policyjnej,
kiedy szamanie jest zabronione, światła wygaszone, a żar nocnych opowieści dopala się, cela
cichnie. Życie wolno wpełza pod szorstkie szare koce. Zamazane powierzchnie prycz i
materków na podłodze zaczynają poruszać się rytmicznie. Czasem zaskrzypi sprężyną,
błyśnie wytatuowane ramię, ktoś jęknie przeciągle, ktoś wyszepcze kobiece imię. Niezgrabny
cień może zatoczyć się na tle tygrysówy szukając po omacku drogi do kącika. Wreszcie
nadchodzi miłosierny sen.
Cwele

W polskim więzieniu słowo „cwel" oznacza przynajmniej dwie role społeczne o podobnie
żałosnym statusie, lecz różniące się pod pewnymi względami. Cwel aktywny seksualnie to
więzień rutynowo przyjmujący rolę pasywną w stosunku homoseksualnym. Jest uważany po
trosze za namiastkę kobiety, a po trosze za wygodne narzędzie masturbacyjne. Kod
grypsowania bezwzględnie zabrania grypsującym przyjmować rolę pasywną podczas
stosunku z cwelem, jednak zezwala na aktywność i używanie usług cwela dla własnego
zaspokojenia. Tak więc seks z cwelem ma niewiele wspólnego z seksem homoseksualnym i
jest bliższy prostytucji lub gwałtowi: "kto jebie aktywnie, jest git, co by tam nie jebał. Rura
cwel i padluch jest wyłącznie ten, kto daje się jebać. Proste jak jebanie. Nas te kurwy frajery
także mają za pedałów. Chuj im w serce". Seks ma miejsce zazwyczaj w nocy, w łóżku
grypsującego albo w kąciku. Wszelkim interakcjom z cwelami towarzyszy kalkulacja
korzyści oraz kosztów związanych z dodatkowym wyrokiem za gwałt. Grypsujący są
niezwykle pomysłowi, jeśli chodzi o minimalizowanie ryzyka i jednoczesne osiąganie swoich
celów. Cwel może również być nieaktywny seksualnie. Taki cwel mógł być aktywny w
przeszłości i zaprzestać świadczenia usług seksualnych lub zostać przecwelony za donoszenie.
Jego stygma jest nieusuwalna, ale może zbudować reputację nieaktywności bez specjalnego
heroizmu. Prostą strategią odstraszania seksualnego stosowaną przez niektórych cweli jest
zaprzestawanie mycia się. Pozwala to nabrać zniechęcającego zapachu. Cwel nieaktywny jest
pod celką persona non grata, szczególnie, jeśli jest potwierdzonym kapusiem. Niszczy zgranie
celi bez wniesienia czegokolwiek w zamian. Jako parias między pariasami jest rutynowo
traktowany bardzo ostro. Grypsujący przestrzegają wszystkich podstawowych norm
postępowania z cwelem niezależnie od typu cwela. Czytelnik być może pamięta, że normy
takie ograniczają zakres poruszania się cwela do okolicy jaruzela, zabraniają siedzenia z nim
przy jednym stole, podawania mu ręki i ogólnie nakazują utrzymywanie wyraźnego dystansu
społecznego. Cwele rutynowo noszą też kobiece imiona, a mówi się o nich „one". I tak
Zdzisiek zostaje Zdzisią, Władek Władzią, a Maniek Manią. Podobnie jak z frajerami,
traktowanie cweli bywa różne. Szykanowanego cwela czekają częste pobicia. Grypsujący
usiłują go zmusić do spełniania wszelkich ich fantazji. Może zostać przebrany w sukienkę z
koca, tańczyć kankana, uprawiać „striptis" i bluzgać sobie samemu. Kiedy grypsujący jarają,
cwel ma za zadanie biegać z popielniczką dookoła celi. W przypływie fantazji mogą mu ją
opróżnić do ust. Lubią się z nim droczyć: „Chcesz trochę masła?", „No, szykuj masełko!" lub
„Smaruj styję marychą, bo ułani jadą!", co oznacza, że powinien przygotowywać siedzenie do
usług seksualnych. Grypsujący, który karmi jaruzela, może go zawołać do podtarcia zadka.
Cwel musi prosić o pozwolenie odezwania się, pójścia na trójkrokowy spacer, na karmienie
jaruzela. Czasem wolno mu tylko szczekać. Za każdego kopniaka, blachę czy marchewę jest
zobowiązany podziękować oprawcy. Jego listy są cenzurowane. Może dostać w prezencie od
grypsujących kanapkę z kiełbasą. Zamiast margaryną jest ona posmarowana spermą.
Postawy wobec aktywnych cweli zależą od czynników lokalnych, a także od długości pobytu
w jednej celi, jako że czas wspomaga rozwój więzi sympatii. Młody, aktywny i atrakcyjny
cwel bywa uważany za maskotkę celki i może być ochraniany przez lokalną elitę. Za swoje
usługi może być wynagradzany papierosami i herbatą i funkcjonować jak męska prostytutka.
Ponadto może przynosić całej celi zyski. Grypsujący z innych cel mogą dokonywać
podmianki z regularnymi mieszkańcami celki cwela, aby skorzystać z jego usług. Podmianki
urozmaicają monotonię życia pod celą. Dochodzi do nich zazwyczaj podczas wspólnych
spacerów cel, kiedy więzień z celi A powraca ze spaceru do celi B w miejsce innego więźnia
z celi B, którym zazwyczaj jest zmuszony do podmianki frajer. W efekcie łączna liczba
więźniów w obu celkach pozostaje niezmieniona. Strażnicy nie zauważają zmian lub tylko
udają, nie widząc w tym procederze zagrożenia, a wypracowując dzięki swojej postawie
pewien dług wdzięczności u więźniów. W zamian za usługi celkowego cwela wizytujący
więzień odwzajemnia przysługę, opowiadając wieczorem swoje najlepsze historyjki albo
stawiając każdemu herbatę. Do podmianki może też zostać zmuszony cwel, który wówczas
świadczy usługi seksualne całej nowej celi. Na stodole cwel może być osobistą konkubiną
mąciciela czy innych lokalnych dygnitarzy. Właściciele chronią swoich faworytów i tylko oni
mogą korzystać z ich usług. W rzadkich, szeroko komentowanych przypadkach grypsujący
zakochują się w swoich metresach lub zazdrośnie konkurują o usługi cweli publicznych.
Konkubina może zostawić swego pana dla innego możnego protektora. Taka zdrada
doprowadza do zaciekłej walki i rozkręcenia szeregu afer. Niektórzy grypsujący wzdragają
się przed stosunkiem homoseksualnym, nie chcą korzystać z usług cwela ze względów
moralnych albo po prostu obawiają się konsekwencji „procesu za cwela". Ci, którzy
spróbowali, wywierają jednak silną presję na pozostałych. Jeśli z usług cwela korzysta każdy,
odpowiedzialność rozmywa się, a nikt nie ma motywacji do wyłamania się w razie wpadki.
Gdy grypsujący przełamie ewentualne skrupuły moralne i zacznie czerpać przyjemność ze
stosunku z cwelem, jego poczucie bezpieczeństwa rośnie wraz z liczbą towarzyszy rozrywki.
Zdrowie lub inne względy związane z dodatkową klientelą cwela są zazwyczaj mniej istotne.
Grypsujący często przechwalają się publicznie wydymaniem cwela albo przecweleniem
świeżaka. W prywatnych rozmowach przyznają się natomiast, że przecwelenie siłą nie tylko
wykluczają normy grypsowania, ale jest to także zbyt niebezpieczne ze względu na
potencjalny wyrok za gwałt. Procesy o gwałt od czasu do czasu się zdarzają. Zgwałcony
więzień stoi wówczas przed trudnym dylematem zeznawania przeciw swoim katom. Wiele
gwałtów ofiary dobrowolnie ignorują. Nie mogą bowiem uniknąć powrotu do więzienia i
interakcji z pozostałymi grypsującymi. Ci zaś mogą za sprzedanie koleżków srogo ukarać.
Ochrona ze strony personelu jest często iluzją. Każda interakcja z grypsującym może zatem
doprowadzić do ciężkiego, a nawet śmiertelnego pobicia cwela, który sprzedał chłopaków.
Pomimo sankcji za sprzedawanie zagrożenie procesem o cwela jest na tyle realne, że
dostarcza grypsującym motywacji do ograniczania przecwelania na siłę. Przecwelanie na siłę
ma jeszcze jedną wadę. Rzadko prowadzi do pożądanego efektu, jakim jest dobrowolne
świadczenie usług seksualnych przez czystą i atrakcyjną męską damę. W opowiadanych przez
grypsujących horrorach powracają wątki odgryzanych złośliwie penisów i miażdżonych
siekaczami jąder. Posłuszny cwel jest cenny, natomiast cwel oporny jest niewygodny. Jeden z
grypsujących ujął to zwięźle podczas jednej z herbacianych bajer: „Przecwelisz sztywnego
chłopaczynkę i co? Będzie bronić się, kopać i gryźć. Musisz mu dopierdolić, zanim go
zaczniesz pierdolić. Cała zabawa spierdolona. A wyruchasz leciutko grzecznego cwelika i po
kilku razach zacznie się, kurwa, ruchać jak króliczek, i wszystkim zrobi dobrze. Może mu się
to ruchanie nawet spodobać. Wszystkim jest wtedy gitniej siedzieć". W teście przecwelania,
według opisu z rozdziału 3, świeżak, na którego zostaje wywarta presja, staje wobec
perwersyjnego dylematu. Grypsujący dostarczają cwelowi motywacji do uaktywnienia się lub
do kontynuowania aktywności za pomocą podobnego mechanizmu. Pomimo że pytania o
poziom czystości odbytu cwela są standardowymi składnikami tajnego egzaminu, typowy
stosunek z cwelem jest oralny, a nie analny. Większość doświadczonych grypsujących, z
którymi rozmawiałem o seksie, przyznało się do odbycia stosunku oralnego, jednak niewielu
przyznało się do stosunku analnego. Efektem jest powszechnie wiadomy fakt, że aktywny
cwel na stodole miewa kłopoty z żołądkiem związane z dużą ilością połykanej spermy. Częstą
techniką zaspokajania jest również stymulacja ręczna. W przeciwieństwie do stosunku
analnego stymulacja ręczna lub seks oralny nie pozostawiają na ciele cwela śladów fizycznej
przemocy. Pomimo podejmowanej ostrożności procesy za cwela zdarzają się i owocują
długimi wyrokami. Grypsujący lubią przechwalać się publicznie przyjemnościami seksu z
cwelem i porównywać je z ceną płaconą w latach dodatkowego wyroku: "wasz cwel był super.
Wart trzydziestu dwóch lat kryminału. [...] Myśmy od was gorsi. Bo za naszego cwela tylko
trzydzieści lat dała nam ojczyzna ludowa. [...] Buldog, Sagan i spółka zachapali w sumie
czterdzieści trzy lata [...] A ich cwel? Był piąta kategoria. To za co takie wyroki? [...] Oni
chyba tego cwela dymali i rzygali mu na plecy. Robić coś z obrzydzeniem to lepiej wcale".
Jednak pomimo niechęci grypsujących do okazywania żalu i skruchy wiele spośród ich
rzadkich wyznań dotyczy wyroków za cwela. Znaczna część tych, którzy otrzymali wyrok,
deklaruje, że nie uważa chwil seksu za warte oczekiwanej kary. Presja współwięźniów i
chwilowy przypływ podniecenia popchnęły ich do decyzji, których po ochłonięciu żałują.
Czasem można usłyszeć melancholijne wyznanie: „miałem więcej cweli w życiu niż kobiet".

Kobiety

W życiu więźnia jest wiele rodzajów kobiet. Wśród nich matki i siostry są niezmordowanymi
dostarczycielkami paczek żywnościowych i pieniędzy na wypiskę. Matki i siostry są
fizjologicznie kobietami, lecz ich zdeterminowana krzątanina w niewielkim stopniu stymuluje
wyobraźnię więźnia. Więźniowie kochają je na swój sposób, lecz to nie o nich są
najpiękniejsze ballady i wiersze pełne największych emocji. Listy, które do nich piszą, są
konkretne i pełne próśb. Adresy sióstr są starannie ukryte, gdyż typowy więzień nie chciałby
kiedyś powitać kolegi ze swojego więziennego klubu we własnym domu. Prawdziwą kobietą
jego marzeń, kobietą budzącą najgorętszą pasję, kobietą będącą obiektem nieprzytomnego
pożądania nie jest ani matka, ani siostra. Kobieta wolnościowa ze snów i marzeń więźnia to
żona, dziewczyna, kochanka lub prostytutka z jego haremu. Kochana albo wykorzystywana w
przeszłości istota, teraz pozostawiona za ścianami więzienia, powoli odbudowuje swą pozycję
w wyobraźni mężczyzny. Po aresztowaniu kobiety co miesiąc odwiedzają swoich powalonych
facetów, rwą włosy, krzyczą, płaczą, obiecują wierność i przeklinają ich głupotę. Potem
odstępy między wizytami wydłużają się. Listy stają się rzadsze, krótsze i bardziej formalne.
Wreszcie kontakt zamiera. Zaskoczony więzień może dostać pismo z sądu z informacją, że
właśnie się rozwiódł. Sądy zwyczajowo udzielają rozwodów żonom skazanych in absentia
pozwanego. Dzieci mogą spowolnić rozpad związku, jednak większość więźniów nie ma
złudzeń i uważa, że w wypadku dłuższego wyroku ostateczne rozstanie jest nieuniknione.
Złośliwcy z fasonem wywołują dręczącą zmorę z podświadomości koleżków, krzycząc przez
okno nocą: „Hej, zgredy, korniszony! Kto pierdoli wasze żony?!". Przewidując, że wcześniej
czy później ich kobieta i tak pójdzie w tango, niektórzy sami oferują rozwód, zaraz po
aresztowaniu i ochłonięciu z pierwszych emocji. Często później żałują swojej
wspaniałomyślności. Wysokie prawdopodobieństwo separacji wytwarza ambiwalencję
uczuciową wobec kobiet. Kobieta więźnia może wszak okazać się jego największą podporą w
trudnym czasie powałki lub zadać mu najcięższy cios. Uczucie pogardy miesza się z
poczuciem winy. W namiętnej debacie wszyscy mogą się zgodzić, że każda kobieta to
swołocz i kurwa, ale za moment mentalny wizerunek tej jedynej może ulec cudownej
transformacji. Moja najdroższa ukochana nie może mnie wszak zdradzić. Po otrzymaniu
afektowanego listu albo po patrzonku pełnym namiętnych pieszczot pod stolikiem wzruszony
więzień może uroczyście zadeklarować zmianę charakteru i porzucenie dotychczasowego
stylu życia. Cudzołożnicy przysięgają wierność. Złodzieje obiecują zakończenie kariery: „jak
tylko ukradnę rowerek dla młodej i futro dla starej". Opuszczone i rutynowo zdradzane
kochanki powracają we wspomnieniach jak madonny, porzucone w chwili niepojętego
delirium. „Na wolności kobieta jest nieciekawa, pod celą tylko każdy kocha i tęskni". Ech,
gdyby tylko więźniowie potrafili wytrwać przy swoich więziennych postanowieniach, ich
hołubione żony byłyby najszczęśliwszymi kobietami na świecie: "Kochana Elusiu! [...] dziś
zrozumiałem i doszedłem do przekonania, że jesteś stuprocentową żoną i kochającą matką.
Będąc na wolności, nie doceniałem twej dobroci i swym postępowaniem raniłem twe tak
szlachetne serduszko. Natomiast ja ceniłem wódkę i kolegów, za co ja teraz cierpię. Ale dziś,
kiedy jestem z dala od was, kiedy prawo stało się tak surowe, zrozumiałem swój błąd. Proszę
cię bardzo, miej jeszcze troszeczkę cierpliwości i staraj się pokonać wszystkie trudności, jakie
cię spotykają w życiu codziennym, a ja zapewniam cię, że gdy tylko wrócę, już nigdy nie
dopuszczę do tego, aby jakakolwiek zła chwila zdołała zakraść się do naszego spokojnego
życia. Elusiu, ileż bym dzisiaj dał za miłą chwilę spędzoną wraz z tobą i naszymi kochanymi
dziećmi. Nie ma takiej ceny, której bym nie dał za to. Na tym pragnę zakończyć te kilka słów
przelanych na papier, który obecnie jest naszym przyjacielem i łącznikiem między nami.
Proszę o szybki odpis. Kochający was mąż i tatuś. Zdzisiek". Po roku czy dwóch zarówno
dobre, jak i złe wspomnienia ulatniają się. Czas przekształca wolnościowe kobiety w
nierealne zjawy, niezdolne sprostać bardziej realnej konkurencji. Wspomnienia powracają
coraz rzadziej, wraz z odnalezioną pocztówką, bolesną rocznicą lub niewytłumaczalnym
atakiem nostalgii. Bardziej realne są więźniarki. Miłość więzienna rozkwita wraz z pierwszą
niewiastą przekraczającą próg sąsiedniej celi. Deprywacja seksualna więźniów jest tak
olbrzymia, że nagle rozbudzone pożądanie tłumi głód i całkowicie burzy rutynę dnia pod celą.
Reguły administracyjne fizycznie rozdzielają obie płcie, jednak stopień separacji jest
zróżnicowany. Wirtualni kochankowie mogą wymieniać słowne deklaracje uczuć, listy
miłosne i intymną bieliznę. Czasem trafia im się okazja ograniczonej stymulacji fizycznej.
Reguły administracyjne i system kontroli praktycznie uniemożliwiają natomiast zwyczajny
seks. Najłatwiejszą i najczęstszą formą interakcji jest romans okienny. Medium komunikacji
jest krzyk przez okno opisany w rozdziale 6. Kochankowie śpiewają popularne przeboje lub
więzienne ballady o miłości, zdradzie i pożądaniu: "[...] ukochana moja, W tobie jest cała
ostoja, Tyś swe ciało mi dawała I pieniędzy nie żądała. Moje ciało twego chciało, Z dwóch
ciał jedno powstawało, Wiatr w trawie cicho przygrywał, Jam ci biustonosz z piersi zrywał.
Uległem twoim namowom, W czyn zmieniłem lotne słowo, Całuję cię i twe ciało czule
Ściągając z ciebie koszulę. Splątane ze sobą ciała Wiją się jak wąż bez mała, Oddech wciąż
się potęguje, A ochoty nie brakuje. Teraz rozłąka nas dzieli, Bo mnie więżą w ciemnej celi,
Myśli me do ciebie płyną, Lato stało się już zimą".
Posłuchaj, czytelniku, typowego dialogu zakochanych:
- Bogdan?
- Nawiń!
- Kocham cię bardzo.
- Ja też cię kocham.
- Chciałbyś być ze mną?
- Tak.
- Kiedy masz wagę?
- Nie wiem, ale chyba niedługo.
- Nie zapomnisz o mnie, Boguś?
- Nigdy, Alka. Nawet w karniaku będę o tobie pamiętał i będę pisał z tobą.
- Dziękuję ci, Boguś. Kocham cię bardzo.
- Alka!
- Nawiń!
- Masz te swoje fotki?
- Mam jedną.
- Tylko jedną?
- Boguś, mam jeszcze jedno zdjęcie z akt sprawy, ale źle wyszłam.
- Alka!
- Nawiń!
- Możesz podkopsać mi fotkę?
- Mogę, Boguś, ale jak? Boguś!
- Nawiń!
- Idziesz na badania?
- We wtorek do dentysty.
- Boguś!
- Nawiń!
- Podkopsam ci we wtorek.
- Alka!
- Nawiń!
- Jak podkopsasz?
- Wyrzucę przez lipo, git?
- Git.
- Boguś!
- Nawiń!
- Może podkopsać ci machory?
- Podkopsaj!
Wymiana wyświechtanych wyznań wlecze się w nieskończoność, godzina za godziną, dzień
za dniem. Strażnicy często tolerują niewinne konwersacje, a nawet dobrze się nimi bawią.
Gorącym deklaracjom towarzyszą materialne świadectwa uczuć: szufladka herbaty, papieros
lub plasterek kiełbasy. Bogdan po odejściu od okna może wysłać list napisany zbiorowo przez
całą celę dzięki starej korespondencji i najcelniejszym zwrotom utrwalonym w brulionie.
Może też wynająć więziennego Cyrano de Bergeraca, który za ramkę szlugów fachowo
poprowadzi jego romans. Alka przeczyta potem głośno list miłosny w swojej celi, budząc
śmiech, wzruszenie i łzy. Następnie wyśle kolektywnie przygotowaną odpowiedź, którą
Bogdan odczyta głośno rechoczącym koleżkom: "Cipulku! Gryps otrzymałam, za który Ci
dziękuję. Bardzo mi smutno, że już sobie wybrałeś żonę. A więc ja odpadam? Cóż robić. Nie
mam szczęścia. Skoro Ty na stałe masz inną. Ale ja Cię kochać nie przestałam i nie przestanę.
Marzę o tym, abyśmy się kiedyś spotkali i powspominali to nasze tragiczne uczucie. No cóż.
Każdy z was mężczyzn tylko obiecuje i niczego nie dotrzymuje. Skarbie! Napisz mi. A może
jednak mnie kochasz? I nie zawiodę się na Tobie? Kotku! [...] Bardzo mi przykro, że za parę
dni wywiozą Cię na Białołękę. Czy nie zapomnisz o mnie? Będę cierpliwie czekała. Czas
pokaże, czy byłeś słowny. Zostanie po Tobie pustka i niezatarty ślad w mojej pamięci. Już nie
wiem co się ze mną dzieje. Zakochałam się w Tobie bezgranicznie. [...] Dlatego napisz mi
bardzo szczerze o naszym przyszłym życiu. I jak wyglądasz. Żebym choć raz Cię zobaczyła.
Toby mi lżej przetrwać ten czas samotności. Cipulek. Dlaczego to, co piękne, tak szybko
przemija. Koperku, o który prosisz, nie załączam Ci. Myślę, że zrozumiesz mnie i pokochasz
jeszcze bardziej. Cipulek. Dam Ci wszystko, gdy mnie poznasz bliżej. Całuję Cię
nieprzerwanie. Twoja kochająca Cię Cipcia". Cela Bogdana huczy śmiechem, ale zaraz
zatapia się w dyskusji: „Czy ona go naprawdę kocha?". A może gorące wyznanie zostało w
całości skopiowane z jej brulionu? Więźniowie obu płci broniliby uparcie swojej wizji
prawdziwej i spontanicznej miłości, nawet gdyby otrzymali własny list przepisany słowo w
słowo i odesłany przez pomyłkę. Jednak ich głód uczucia nie jest jedyną siłą napędzającą
związek. Utrzymywanie aktywnego romansu przynosi korzyści materialne innego typu.
Oprócz wspaniałej rozrywki dla całej celi romans pomaga eksploatować korzyści z handlu
między płciami. Istnieją dobra bezwartościowe dla jednej płci, ale bardzo cenione przez drugą.
Dobra takie są pomocne w masturbacji. Należą do nich fotki rzekomo przedstawiające
kochanków oraz wymieniony w liście Cipci koperek, czyli kobiece włosy łonowe lub bielizna
intymna nasycona wydzieliną z waginy. Zszargane zdjęcia, koperek i inne dowody miłości
cyrkulują na rynku więziennym i są wymieniane na herbatę i papierosy. Handel koperkiem
napotyka wiele przeszkód. Bielizna wydzielająca mocny zapach musi zostać starannie
zapakowana. Nie wszyscy korytarzowi czy grypsujący godzą się transportować tak łatwo
psujący się towar. Włosy łonowe łatwiej przemycić, jednak ich pochodzenie może zostać
zakwestionowane. Nawet list miłosny lub inny dowód autentyczności uwierzytelniający
świeżą dostawę może zostać sfabrykowany. Włosy mogą pochodzić z łona sprzedawcy albo
spod kobiecej pachy: "jeden wrócił też z widzenia [...] z kupą kłaków w garści. I też gadał, że
swojej babie świeżo wyrwał z pizdy. Ale nie miał co jarać, więc je zaczął sprzedawać. Po
szluga za kłak. Małolaci rozdrapali je w chwilę. Potem jedną łapę z kłakami przytykali do
mordy - drugą walili konia. Po apelu to aż się koja trzęsły. Bo z dwudziestu chłopaków
obdzielił kłakami. Następnego dnie idziemy do łaźni. Patrzymy [...] a on, jebany, ma całe
jajca gołe. Obstrzygł je sobie i rozkopsał własne kłaki, a nie baby. Tak go żeśmy za to skopali,
że mu pękł kręgosłup". Kłopoty z dystrybucją i potwierdzaniem autentyczności koperku
zazwyczaj ograniczają jego rynek do najbliższego otoczenia cel kobiecych. Handel kwitnie
szczególnie wówczas, gdy cele są połączone poziomą albo pionową przebitką. System
przebitek pozwala na bardziej bezpośrednie i intymne kontakty. Kiedy kobiety zostają
umieszczone w celi przylegającej do celi męskiej, strażnicy zazwyczaj cementują stare
przebitki. Rozemocjonowani więźniowie niezwłocznie wywiercają nowe. Przebitki zazwyczaj
są szerokości ręki, gdyż szersze mogłyby przyciągnąć uwagę strażnika. Odpowiednia średnica
ma umożliwić najbardziej intymną formę więziennych pieszczot: miłość przez przebitkę.
Kochankowie spędzają niezliczone godziny wieczorne i nocne na gawędzeniu i świńtuszeniu
z oblubienicami, wymieniają też podarunki i nawzajem masturbują. Strażnicy często tolerują
miłość przez przebitkę, gdyż daje im to przewagę w nieformalnych negocjacjach z więźniami
o ważniejszą dla nich stawkę. Ponieważ kontakt fizyczny przez przebitkę jest ograniczony,
nie ma groźby zajścia w ciążę lub innych niepożądanych konksekwencji. Strażnicy szantażują
więźniów perspektywą likwidacji drogocennej przebitki. Groźby są powtarzane podczas
rutynowych kontaktów z celą: „Chłopy, nie macie już dosyć? Zaraz zawołam murarzy, żeby
to zapaćkali". Są to rzadkie okazje, kiedy grypsujący może okazać prawdziwą pokorę i
szczerą gotowość do negocjacji z personelem. Nawet więźniowie traktujący seks przez
przebitkę z dystansem są pełni wyrozumiałości i rozgrzeszają swoich roznamiętnionych
koleżków z grubych komplementów prawionych strażnikowi i prób udobruchania go
frywolnymi historyjkami. Tolerancja personelu kończy się w momencie realnej groźby
pełnego kontaktu fizycznego. Na stodole byłem świadkiem ulokowania celi kobiecej tuż
poniżej mojej celi. Obie cele łączyła pionowa przebitka podłogowa, która nie została
zamknięta w chwili pojawienia się kobiet. Ilustrowane listy i zapewnienia miłości po grób
rozpoczęły szaleńczo krążyć w dół i w górę. Na burzliwej naradzie wszystkich grypsujących
zapadła skonsultowana z kobietami decyzja o poszerzeniu długiej na metr przebitki, aby
przynajmniej najchudsi z więźniów mogli się przecisnąć. Niejasne było, jaką strategię
działania przyjąć. Strażnicy byli bowiem świadomi planów więźniów i codziennie, rano, a
także wieczorem, skrupulatnie mierzyli średnicę przebitki. Ostatecznie zaakceptowano
pomysł nagłego przyśpieszenia. Przez kilka dni poszerzenie przebitki posuwało się w
ślamazarnym tempie, aby uśpić czujność strażników. Co szczuplejsi więźniowie ograniczyli
jedzenie. Krytycznego dnia w celi przygotowano i poukrywano pręty i prowizoryczne kilofy.
Po wieczornym apelu i sprawdzeniu średnicy przebitki przez strażników rotacyjna brygada
zdeterminowanych grypsujących i frajerów pospołu rzuciła się w wir szaleńczej pracy w
kilkunastominutowych szychtach. Praca trwała przez całą noc, aż do porannego apelu.
Kobiety tańczyły nago na górnych pryczach i łapały w koce spadający gruz. Rano przebitka
była znacznie szersza, lecz wciąż odrobinę za wąska, aby nawet najszczuplejsi, mężczyzna
czy kobieta, mogli się przecisnąć. Projekt poniósł fiasko. Nie wierzący własnym oczom
strażnicy natychmiast wezwali po rannej inspekcji brygadę murarzy. Przebitka została
zacementowana i zabezpieczona grubymi stalowymi płytami. Tego samego dnia kobiety
przeniesiono do innej celi. Całonocne kucie zakończyło się niczym, choć szczęście było tak
blisko. Nie powstała kolejna legenda więzienna. Nieskrępowany kontakt fizyczny z kobietami
częściej pojawia się w opowieściach więźniów niż w ich doświadczeniu. Żaden z więźniów
pytanych przeze mnie nie odbył w więzieniu stosunku z kobietą ani o takim nie słyszał.
Zamiast opowieści dotyczących zwyczajnego seksu nierzadko opowiada się niestworzone
historie z tajemniczego świata więzienia kobiecego: o sztucznych penisach uszytych z
prześcieradeł i wypełnionych kaszą, o skomplikowanych trójkątach lesbijskich i o orgiach ze
strażnikami. W opowieściach powtarza się następujący opis gwałtu, którego dopuszczać się
mają kobiety na mężczyznach: w zakładach o rozluźnionym rygorze lub tam, gdzie kontakty
między kobietami i mężczyznami są częstsze, atrakcyjna więźniarka może zaciągnąć
mężczyznę na igraszki do ustronnego miejsca, wówczas gromada jej mniej atrakcyjnych
koleżanek wyskakuje z ukrycia, obezwładnia mężczyznę, doprowadza jego penis do erekcji,
zawiązuje u nasady, aby wstrzymać krążenie i gwałci ofiarę do woli.

Rozdział 8
Niedomaganie strategiczne

Od stuleci więźniowie wykorzystują własne zdrowie do osiągania rozmaitych korzyści.


Nazywarm to niedomaganiem strategicznym1. Połykają noże i sprężymy, podcinają sobie
żyły, wbijają igły w serca i źrenice, zarażają się żółtaczką. Polityczni prowadzą długie i
wyniszczające głodówki. Symulujący chorobę umysłową podpalają się lub nie mówią całymi
miesiącami. Determinacja więźniów budzi podziw i zdumienie. Pomysły obejmują szeroką
gamę działań, od zjedzenia szczura w celu rozstrojenia żołądka aż po skomplikowane
symulacje różnych chorób z pomocą lekarzy z klinik specjalistycznych i sfałszowanych
wyników testów medycznych. Niedomaganie strategiczne można podzielić na trzy kategorie:
• samouszkodzenie: więzień aktywnie wpływa na stan swojego zdrowia poprzez okaleczanie
się; zazwyczaj samouszkodzenia nie da się przedstawić jako afektu działania osoby
postronnej; fakt samouszkodzenia jest wówczas powszechnie znany; w rzadszych
przypadkach, takich jak celowe zarażenie się chorobą zakaźną, samouszkodzenie może być
utrzymywane w tajemnicy przed personelem;
• symulka: więzień może fałszywie przedstawiać stan swojego zdrowia personelowi i
symulować widoczne lub wykrywalne tylko za pomocą specjalistycznych badań symptomy
choroby; symulka jest zawsze ukrywana przed personelem i prawie zawsze przed
współwięźniami; niekiedy towarzyszy jej samouszkodzenie, które wywołuje pożądane
symptomy wspomagające;
• odmowa: jest to najprostsza i, jeśli pominąć głodówkę, najrzadsza forma niedomagania
strategicznego; więzień odmawia podjęcia działań mających istotne konsekwencje dla jego
zdrowia.
Oficjalne statystyki więzienne w Polsce lat osiemdziesiątych notowały od około tysiąca do
tysiąca stu przypadków samouszkodzeń rocznie. Liczba ta zapewne była niedoszacowana o
rząd wielkości. Nie zawierała ukrytych samouszkodzeń (takich jak zarażanie się chorobą
zakaźną), umiejętnej symulacji, która oszukała lekarzy, głodówek, działań prowadzących do
rozstroju zdrowia krótszego niż siedem dni, a także prób samobójczych. Co więcej, statystyki
te były ewidentnie przedmiotem manipulacji ze strony personelu więziennego, który miał
silną motywację do minimalizowania łącznej liczby samouszkodzeń. Na przykład niektórzy
więźniowie chorujący dłużej niż siedem dni byli przetrzymywani w lokalnych izbach chorych,
ale ich przypadków nie klasyfikowano jako samouszkodzeń. W rzeczywistości niemal
wszyscy więźniowie zastanawiają się poważnie nad samouszkodzeniami albo symulacją,
analizują możliwe scenariusze i ich konsekwencje, rozważają szczególnie dramatyczne
przypadki, a także pilnie uczą się technik samouszkadzania i symulacji. Większość z nich
nigdy nie podejmuje żadnego działania, jednak znacząca mniejszość przystępuje do
gry. Gry prowadzą zarówno ciężko chorzy, jak i całkowicie zdrowi więźniowie. Wśród około
pięćdziesięciu więźniów, z którymi zetknąłem się w szpitalu więziennym, tylko jeden z nich
nie został przeze mnie rozkminiony jako zaangażowany w jakąś formę niedomagania
strategicznego. Ów pacjent zachorował i został hospitalizowany w przeddzień wyjścia na
wolność. Nagła choroba opóźniła zwolnienie, a jego stan wstrzymał na kilka dni transport do
szpitala wolnościowego. Więzień ten nie miał zatem żadnej motywacji do działania! Pozostali,
w tym sparaliżowani, śmiertelnie chorzy na raka i będący na łożu śmierci, a nawet ci
ewidentnie upośledzeni umysłowo, byli aktywnie zaangażowani w jakąś formę symulacji
bądź samouszkadzania się. Jej celem w przypadku najciężej chorych było przesadne
przedstawianie swojego stanu zdrowia. Nie powinno to dziwić. Obiektywny stan zdrowia jest
przecież parametrem niezależnym od nas. Jeśli tylko istnieje możliwość - a nawet tylko iluzja
- dalszego poprawienia swojego losu poprzez działanie i przy akceptowalnym koszcie, nie ma
powodu, aby stan zdrowia więźnia zmienił jego zasady kalkulacji. Można zatem przyjąć, że
każdy więzień, któremu strategiczne niedomaganie może przynieść korzyść, zainwestuje dużo
wysiłku, aby zdobyć odpowiednią wiedzę, a potem przystąpić do działania. Niedomaganie
strategiczne jest związane z rozmaitymi normami społecznymi, procedurami organizacyjnymi
i innymi imperatywami ustalającymi odmienny sposób postępowania z chorym więźniem. Do
najważniejszych z nich należą:
• procedury humanitarne i obecność agencji nadzorujących przestrzeganie praw człowieka lub
działanie instytucji;
• wysoki koszt leczenia w więzieniu, dostarczający motywacji decydentom do zawieszenia
wyroku albo warunkowego zwolnienia;
• konieczność utrzymania więzienia w stanie wolnym od epidemii i rozruchów;
• motywacja wynikająca z miar jakości pracy tworzonych przez administrację wyższego
szczebla, takich jak nagradzanie naczelników za małą śmiertelność.
W konsekwencji więzień uważany za chorego może oczekiwać lepszego traktowania niż
zdrowy. Związane z tym korzyści motywują do niedomagania strategicznego.

Cel niedomagania strategicznego

Potężną bronią w ręku więźnia politycznego jest głodówka. Pozwala na zmobilizowanie


opinii publicznej, jest też okazją do szantażu wolno rosnącym prawdopodobieństwem
zaistnienia nieodwracalnych zmian w organizmie. Głodujący klarownie formułują swoje
żądania pod adresem administracji więziennej lub reżimu politycznego, z którym walczą, i nie
ma wątpliwości, że ich działanie jest przemyślane. Więźniowie kryminalni nie mają
zazwyczaj komfortu sympatii opinii publicznej po swojej stronie. Ich niedomaganie
strategiczne musi odwoływać się do bardziej podstawowych norm niż te wykorzystywane
przez głodującego więźnia politycznego. Również wysiłek i poświęcenie wymagane do
osiągnięcia nawet najprostszego celu są w ich przypadku większe. Pomimo różnic
niedomaganie strategiczne politycznych i kryminalnych łączy jedna wspólna cecha: jest
nakierowane na dobrze sformułowane cele i silnie umotywowane do poszukiwania
optymalnej strategii działania. Niedomaganie strategiczne jest bowiem rzadko spontaniczne.
Zazwyczaj stanowi złożony projekt oparty na starannie obmyślanym planie. W plan ten często
są zaangażowani wspólnicy asystujący w jego wykonaniu, dostarczający potrzebnych
narzędzi lub pomagający sfałszować odpowiednie dokumenty. Najbardziej wyrafinowani
gracze ciężko i twórczo pracują nad zminimalizowaniem ryzyka i zdają sobie sprawę z
istniejących zagrożeń. Według słów mistrza symulacji, Zdzisława Celebraka: „bo nie jest
sztuką nałykać się żelaza i wykitować, ale nic sobie nie zaszkodzić i wyjść z kryminału, to
jest wyczyn". Najmniej doświadczeni i inteligentni odtwarzają to, czego się nauczyli od
innych. Wypowiedź doświadczonego symulanta pozostaje w rażącym kontraście z
oficjalnymi opiniami wielu strażników, wyższego personelu więziennego i niektórych
badaczy więziennictwa. Samouszkodzenie uważa się czasem za „patologiczną reakcję
emocjonalną" na uwięzienie, wzmocnioną wrogością do administracji: „Najczęściej
spotykanym celem połykaczy jest przysporzenie kłopotów i trudności administracji,
wprowadzenie zamieszania do jej normalnej pracy". Podobnie absurdalne stwierdzenia są
przynajmniej częściowo motywowane niechęcią personelu do zaakceptowania smutnego
faktu totalnej klęski systemu penitencjarnego, jeśli chodzi o rozwiązywanie problemów
więźniów. Więźniowie zamiast zwracać się o pomoc do administracji, wolą komunikować się
z systemem za pomocą dostępnych im drastycznych działań. Niedomaganie strategiczne nie
jest złośliwością opartą na niejasnych przesłankach, nie jest też motywowane zaślepieniem
emocjonalnym. Dla niemal wszystkich podejmujących je więźniów stanowi pragmatyczną
metodę prowadzącą do dobrze zdefiniowanych celów i jest uważane za najlepszą z
dostępnych możliwości. Dla personelu lub dla zewnętrznego obserwatora stawka może często
wydać się śmiesznie mała. Więźniowie postrzegają jednak swoje wypłaty odmiennie. Mogą
też fałszywie przedstawiać swoje prawdziwe cele. We wszystkich przypadkach zarówno
wypłaty, jak i towarzyszące działaniu ryzyko są starannie analizowane. Spośród licznych
potencjalnych celów niedomagania strategicznego niżej wymienione wydają się najczęstsze:
• ucieczka z wrogiego środowiska: prześladowany frajer albo cwel może dzięki
samouszkodzeniu opuścić celę; grypsujący może dzięki podobnej akcji zapobiec
umieszczeniu go we wrogiej celi;
• symboliczne oczyszczenie po przypadkowym przecweleniu: grypsujący po przypadkowym
przecweleniu może za pomocą samouszkodzenia wysłać swojej grupie sygnał, że
przynależność do grupy jest dlań niesłychanie ważna;
• korzyści pobytu w celi szpitalnej, to znaczy chęć odpoczynku w stosunkowo komfortowym
szpitalu więziennym lub przeniesienie do szpitala wolnościowego, być może z myślą o
ucieczce;
• wywarcie presji na prokuratora: jest to droga do zawieszenia tymczasowego aresztu, zmiany
kwalifikacji przestępstwa albo zawieszenia wyroku;
* wywarcie presji na ciała podejmujące decyzję o przerwie w karze, warunkowym zwolnieniu
i innych sprawach ważnych dla skazanych;
• spotkanie dzięki koordynacji samouszkodzeń: jest to metoda oszukania systemu, który
izoluje wspólników przed rozpoczęciem procesu; pozwala im ona uzgodnić zeznania; jest
również stosowana w zlotach mącicieli z różnych więzień.
Bezpośrednie pytanie więźnia o cel samouszkodzenia ma małe szanse uzyskania wiarygodnej
odpowiedzi. Motywacja więźniów do kłamstwa jest zbyt silna. Podczas uwięzienia
odnotowałem pięć przypadków przepytywania samouszkodzeniowców przez więziennego
psychologa lub socjologa (większość więźniów nie dostrzega różnicy między tymi
profesjami). Za każdym razem badanie poprzedzała wielogodzinna próba generalna z
udziałem całej celi. Rozważano potencjalne pytania oraz najlepsze - z punktu widzenia
interesów więźnia - odpowiedzi. Brano pod uwagę takie strategie postępowania, jak
wyłożenie genitaliów na biurko psychologa, spiskowa interpretacja własnego losu
więziennego, rozmowy z duchem wujka i tematyczne wiązanie odpowiedzi na wszystkie
pytania z motywem kiszonego ogórka. Skuteczność powyższych strategii nie jest jasna,
jednak odpowiedzi udzielone w podobnym kontekście są ewidentnie mało wiarygodne.
Kiedy pytanie dotyczy spraw ogólnych i motywacja do kłamania jest słabsza, odpowiedzi są
bardziej rzetelne. Badania sondażowe potwierdzają, że więźniowie uważają samouszkodzenia
za stosunkowo skuteczną metodę działania. Około 57% z nich uznało, że za pomocą
samouszkodzeń „czasem", „często" albo „zawsze" udawało im się osiągnąć swoje cele. Z
kolei aż 88% więźniów uważało, że napisanie skargi „nie pomaga" lub „raczej nie pomaga"
im w załatwieniu swoich spraw. Nie staram się bronić tezy, że niedomaganie strategiczne
więźniów jest zawsze skuteczne. Niektórzy z nich rzeczywiście odnoszą sukces, co porusza
wyobraźnię ich kolegów, jednak inni tracą ręce lub nogi czy nawet życie. W niektórych
przypadkach hipotetyczny ekspert uznałby plan działania za sensowny. W innych
przypadkach mógłby z dużym prawdopodobieństwem przewidzieć porażkę. Fiasko może być
wynikiem zarówno pecha, jak i braku wiedzy fachowej. Poziom tej ostatniej bywa u
więźniów rozmaity. Wyobrażone modele tego, jak organizm ludzki odpowiada na bodźce i
jak instytucje reagują na różne sytuacje, stoją niekiedy w sprzeczności z podstawową wiedzą
medyczną oraz wiedzą z zakresu prawa i nauk społecznych. Teza, której bronię, jest słabsza
niż totalna skuteczność czy racjonalność. Według niej praktycznie wszyscy więźniowie
eksperymentujący z własnym zdrowiem mają dobrze zdefiniowane cele i cierpliwie usiłują je
osiągnąć, tak jak głodujący więźniowie polityczni. Innymi słowy, dysponują oni dobrze
zdefiniowanymi i przemyślanymi modelami działania i jego skutków, których adekwatność
do sytuacji rzeczywistej może być jednak różna. Po pierwsze, modele mentalne więźniów
ogranicza ich niewiedza medyczna i instytucjonalno-prawna. Po drugie, po wymyśleniu planu
więźniowie starają się go realizować z niesłychanym uporem i determinacją, doświadczając
przy tym bólu i cierpienia, które obserwator zewnętrzny mógłby uznać za niemożliwe do
zniesienia. Po trzecie, w środowisku sprzyjającym niedomaganiu strategicznemu rozwija się
wielka rozmaitość technik symulacji i samouszkadzania. Doskonalone i przekazywane
kolejnym generacjom więźniów, tworzą osobny rozdział więziennej wiedzy tajemnej.

Techniki

Zanim, czytelniku, poznasz najważniejsze techniki symulacji i samouszkodzeń, przejrzyj


krótką instrukcję wyhuśtania. Jest to jedno z najbardziej niebezpiecznych przedsięwzięć, jakie
może podjąć polski więzień. Jak się skutecznie powiesić i przeżyć? A zatem do tego doszło.
Inne środki zawiodły. Sięgasz po broń ostateczną. Metodę zdeterminowanych straceńców.
Cóż, skoro tak postanowiłeś, pomogę ci jej użyć właściwie. Nie, nie targasz się na linę po to,
aby się uśmiercić. Setki więźniów biorą co roku udział w podobnych mistyfikacjach, choć
wcale im życie nie obrzydło. Interesuje cię jedynie użyteczny status desperata gotowego na
wszystko. Dzięki niemu możesz trafić na szpitalkę. A może prokurator zamieni ci areszt na
wolną stopę lub złagodzi oskarżenie. Nawet jeśli nie uwierzy w twoje samobójcze intencje i
tak możesz osiągnąć swój cel. Doświadczony prorok wie, że każde wyhuśtanie może się
skończyć śmiercią. Przyczyną może być błąd w sztuce albo pech. Ryzyko podejmuje jedynie
prawdziwy desperat, taki, co to może narozrabiać. Prorok woli się z nim ugodzić, niż walczyć.
Zaczynasz od dobrania sobie zaufanego wspólasa-przecinaka. To nie może być byle kto. Ma
być zdecydowany i precyzyjny w realizacji twojego planu. Musi reagować błyskawicznie na
niespodziewane wydarzenia. Najlepiej, gdyby to nie był jego pierwszy raz. Pamiętaj, składasz
swoje życie w jego ręce. Wspólników może być więcej, ale lepiej nie wtajemniczaj zbyt wielu.
Grypsujący w sytuacji krytycznej i tak zrobią, co trzeba, bo tak im nakazują ich zasady.
Lepiej, żeby byli spontaniczni. Ciemną nocą ukradkiem mocujesz do tygrysówy linę ukręconą
wcześniej z prześciółki. Podstawiasz stołek i sprawdzasz, czy pętla nie wisi za nisko. Teraz
zaczyna się precyzyjna gra. Każdy ruch planowałeś starannie od dawna. Przecinak czeka w
pogotowiu na swoim koju. Nie myśl za długo. Nie pozwól, aby sparaliżowało cię przerażenie.
Skoncentruj się na tym, co masz zrobić. Szybko zaciśnij pętlę na szyi i delikatnie wykop
stołek spod własnych nóg. Delikatnie! Chcesz się tylko poddusić, a nie zmiażdżyć rdzeń
kręgowy i zginąć na miejscu. Na szczęście zdarza się to rzadko. Mogłoby jednak do tego
dojść w wypadku źle zawiązanej pętli, zbyt gwałtownych ruchów lub jeśli zbyt dużo ważysz.
Teraz wszystko jest w rękach przecinaka i opatrzności. Możesz głośno charczeć i rzęzić. Nie
zmuszaj się jednak. Wiś spokojnie. „Zaalarmowany hałasem" przecinak „budzi się" ze snu,
obserwując cię uważnie i odliczając miarowo w myśli. Do ilu? Tu zdania fachowców są
podzielone. Jedni twierdzą, że minuta wystarczy, inni, że przytomność traci się dopiero po
dwóch, trzech minutach. Trudny wybór. Musisz jednak z góry zadecydować, jak długo chcesz
wisieć. Gdy stracisz przytomność, zostanie ci dwu-, trzyminutowe okienko do śmierci.
Powisisz za długo i już jesteś kandydatem na dawcę narządów. Przecinak odlicza i obserwuje
twój taniec na linie. Najlepiej, gdyby udało mu się precyzyjnie namierzyć moment utraty
przytomności, bez żadnego odliczania. Nie jest to jednak łatwe. Już! Teraz zaczyna się
wielkie pięć minut przecinaka. Zrywa się z koja i ryczy wielkim głosem: „Wisielec pod celką!
Bracia złodzieje!!! Siadać na klapę!", pędzi w twoją stronę, łapie za nogi, podtrzymuje,
podstawia przewrócony fikoł. Scenariusz, który ćwiczyliście wcześniej do upadłego, kiedy
reszta celi była na spacerze. Potem odcina cię zakitraną mojką, układa na ziemi, stara się
reanimować, sprawdza serce, oddech. Pozostali więźniowie budzą się zwolna, ale natychmiast
przytomnieją i rzucają z fikołami, kubanami, pięściami na klapę, grzmocąc w nią z całej siły,
drąc się wniebogłosy. Zaraz krzyk rozlegnie się też z sąsiednich cel i zacznie nieść coraz dalej
i dalej, na odległe piętra i pawilony. Za chwilę całe więzienie będzie wyć, ryczeć i huczeć jak
stadion piłkarski. To zasada solidarności grypsujących. Nie znają cię, nie rozumieją jeszcze w
półśnie, co się dokładnie wydarzyło, i gdzie, ale doświadczenie podpowiada im, jaka jest
stawka, i że każda sekunda waży. Czasu nie tracą też rozchełstani strażnicy pędzący pod
twoją celkę z rurką intubacyjną i gorączkowo wydzwaniający po pogotowie. Śmierć więźnia
podczas zmiany oznacza kłopoty dla wszystkich. Ale, jeśli wszystko poszło dobrze, ty już
tego harmidru nie słyszysz. Leżysz bezwładnym łachem na podłodze, czekając na niespieszne
pogotowie. Samotny, zdesperowany facet. Z ust wycieka ci strużka śliny. Na twojej szyi
rośnie ciemna bruzda wisielcza. Powyżej niej zaczynasz sinieć. Zgodnie z planem straciłeś
przytomność, zanim przecinak złapał cię za nogi. Życzę ci jak najserdeczniej, z całego serca,
abyś ją w szpitalu odzyskał. Techniki wyrafinowanego samouszkadzania i symulacji należą
do najpilniej strzeżonych sekretów więziennych. Normy grypsowania zalecają w pewnych
sytuacjach samouszkodzenie lub nakazują pomoc samouszkodzeniowcom, lecz
przekazywanie tajnych technik nie jest w pełni uregulowane. Większość więźniów zna
jedynie niewielką ich część. Weterani opowiadają o spektakularnych przypadkach, ale
szczegóły techniczne przekazują jedynie wybranym. Nie poznasz ich podczas nocnych sesji
uniwersytetu więziennego. Przeszkodą jest zarówno brak minimalnej wiedzy medycznej
niezbędnej do zrozumienia niektórych metod, jak i niechęć znawców do ujawniania tych
technik samouszkadzania, które są skuteczne tylko wówczas, gdy są trzymane w sekrecie
(zob. wykaz poniżej).

Popularne techniki i narzędzia niedomagania strategicznego

- biegunka: powstaje po wypiciu bardzo mocno osolonej wody (jedna, dwie łyżki stołowe na
litr); wywołane objawy mogą pomóc w symulacji;
- chlastanie lub pochlastanie: przecinanie skóry na przedramieniu i po wewnętrznej stronie
nadgarstka (najczęściej), a także na brzuchu, klatce piersiowej, udach, plecach, policzkach lub
szyi, czasem wraz z żyłami, w celu wywołania mocnego krwawienia; dla lepszego efektu
wizualnego krew może zostać rozpryśnięta na obserwatora albo rozsmarowana na całym ciele
i twarzy chlastającego się;
- choinka, parasolka, krzyżak: warianty kotwicy (zob. kotwica), które po rozprężeniu
przypominają choinkę, parasolkę lub krzyż;
- głodówka: odmowa jedzenia i (lub) picia przez dłuższy czas; głodówkom zazwyczaj
towarzyszy pokątne podjadanie małych ilości podsyłanych z zewnątrz wiktuałów;
- gorączka: symulowanie albo preparowanie przez samouszkodzenie wysokiej temperatury
ciała; gorączka często towarzyszy wstrzykom i najłatwiej ją uzyskać, wprowadzając dożylnie
różne substancje; prostą metodą jest zastąpienie termometru otrzymanego od pielęgniarki
własnym, z nabitą wysoką gorączką; rutynową obroną przed podmianą jest oznaczanie lub
jednoczesne aplikowanie dwóch termometrów;
- gruźlica: symulowanie gruźlicy za pomocą wdychania sproszkowanego cukru, kakao czy też
wstrzykiwania zsiadłego mleka w płuca;
- kotwica lub kotwa: urządzenie sporządzone z zaostrzonych drucików i sprężynek od
długopisu lub agrafki, używane do samouszkodzenia za pomocą połyku; kiedy owinięta w
papier albo chleb i połyknięta przez więźnia kotwica zostaje strawiona, sprężynki rozciągają
się i uniemożliwiają bezoperacyjne usunięcie; jeśli do kotwicy jest przymocowana cienka
nitka, można ją lekko zaciągnąć do góry, aby uzyskać pewność, że druciki wbiją się w ścianki
przełyku;
- oparzenie: wylewanie wrzątku na nogę lub rękę; wodę gotuje się za pomocą grzały do
czajury albo kagana;
- podłapywanie: zarażanie się chorobą zakaźną od innego więźnia, zazwyczaj żółtaczką typu
A lub B; podłapujący pije lub wstrzykuje sobie krew nosiciela żółtaczki albo je zgniłe masło,
rybę, mięso itp. zarażone krwią nosiciela; żółtaczka jest często mylona ze zwykłym zatruciem
pokarmowym i niektóre stosowane uporczywie metody nie mogą doprowadzić do
pożądanego efektu; łagodniejszą wersją podłapywania jest wystawianie się na mróz po
intensywnych ćwiczeniach, by wywołać przeziębienie lub zapalenie płuc; w latach
osiemdziesiątych HIV w więzieniu jeszcze się nie pojawił;
- podpalanie lub pochodnia: podpalenie się albo doprowadzenie do powstania rozległych
oparzeń ciała; podpalacz smaruje się zazwyczaj pastą do podłogi lub podobnym środkiem;
proste oparzenie powstaje po przyłożeniu na mocno podrapane ciało okładu z cebuli;
- połyk: połykanie jakiegoś przedmiotu, zazwyczaj dużego i metalowego; najczęstsza metoda
samouszkodzenia; połykacz wkłada przedmiot jak najgłębiej do gardła i zeskakuje ze stołka
albo z pryczy na podłogę; procedura ta jest powtarzana dopóty, dopóki przedmiot nie wbije
się odpowiednio głęboko do przełyku; do typowych połyków należą noże, łyżki, sprężyny z
materacy, gwoździe, druty, igły, sprężynki od długopisu, agrafki, termometry, żyletki i pałąki
od wiader; w niektórych przypadkach połknięte przedmioty można wyciągnąć za pomocą
bronchoskopu, gastroduodenoskopu lub ezofagoskopu; często konieczna jest operacja; (2)
połknięty przedmiot (zob. także kotwica, choinka);
- pucka: przewiercenie policzka od wewnątrz pineską nad lewym lub prawym dziąsłem,
połączone z wdmuchiwaniem powietrza w powstały otwór; prowadzi do imponującego
opuchnięcia policzka; opuchlizna schodzi po dwóch dniach;
- rentgen: symulowanie zmian w płucach albo w kręgosłupie lub symulowanie wrzodu
żołądka (zwanego gniłkiem) podczas prześwietlenia rentgenowskiego; techniki symulacji
polegają na rozsmarowywaniu sproszkowanego grafitu z ołówka na różnych częściach ciała,
wszywaniu fragmentu grafitu pod skórę, połykaniu waty nasączonej atramentem albo chleba z
grafitem z ołówka; można również symulować połyk, przylepiając metalowy przedmiot na
plecach;
- świrowanie: udawanie choroby umysłowej; świrowanie obejmuje wiele rozmaitych technik,
takich jak podpalanie, udawanie głuchoniemego, demonstrowanie agresji w sytuacji
niepewności lub pozorowanie rozmów z halucynacjami;
- wbitka: wbijanie ostrego obiektu w ciało, najczęściej igły w źrenicę oka, serce lub wątrobę,
gwoździa, pręta albo noża w czoło lub klatkę piersiową; obiekt wysterylizowany nad zapaloną
zapałką jest zazwyczaj wbijany więźniowi w oko przez wspólnika; wbitki z ogniwka
srebrnego łańcuszka nie reagują z okiem i można je samemu wyjąć; wbitka oznacza też
przytwierdzenie worka mosznowego do stołka;
- wstrzyk: wprowadzanie szkodliwej substancji w żyły, płuca, ręce, nogi, pośladki, mięśnie
brzucha lub pod paznokieć w celu wywołania ropienia; typowy wstrzyk zawiera wodę z
mydłem, atrament, ślinę, mocz, ekskrementy, nikotynę, osad z zębów czy mleko;
wstrzykiwanie wody z mydłem do przewodu moczowego powoduje wysięk sugerujący
chorobę weneryczną;
- wyhuśtanie, targnięcie się na linę lub kręcenie liny: starannie wyreżyserowana próba
popełnienia samobójstwa przez powieszenie na kracie tygrysówy; wyhuśtanie odbywa się
nocą i jest nadzorowane przez wspólnika, który w określonym momencie odcina huśtającego
się i alarmuje strażników; trik polega na precyzyjnym przeprowadzeniu odcięcia, by huśtający
się był już nieprzytomny, lecz wciąż żywy;
- zasypka: zasypanie oka sproszkowaną substancją; typową zasypkę można sporządzić z
grafitu z ołówka kopiowego, sproszkowanego szkła z żarówki, brudu z podłogi lub gipsu;
wywołuje zapalenie spojówek, światłowstręt i łzawienie; inne zasypki, na przykład cukier w
ranie, powodują dłuższe gojenie.
Eksperymentatorzy więzienni próbują różnych mniej popularnych technik, nawet jeśli brakuje
danych o ich związku przyczynowym z pożądanymi efektami. Podobno wpuszczenie kulki z
wkładu do długopisu w żyłę pomaga zasymulować atak serca. Można też próbować
przekonać niedoświadczonego lekarza, że zaczerwienione od tarcia oko jest efektem zasypki.
Jeśli nie ma niezbędnych narzędzi, można ostatecznie rozbić głowę o mur lub zjeść szczura.
Popularność różnych technik jest ściśle związana z potencjałem diagnostycznym więziennej
służby medycznej, ogólnym poziomem jej profesjonalizmu, oczekiwanymi konsekwencjami
dla przyszłego zdrowia więźnia oraz spodziewaną skutecznością. Z oficjalnych statystyk
wynika, że w Polsce połowy lat osiemdziesiątych najczęstszymi samouszkodzeniami były
połyki (54,5%) i pochlastania (27,0%). Mniej było wbitek (6,4%), wstrzyków (4,8%),
zasypek (1,8%) i innych typów samouszkodzeń (5,4%). Ponadto w 1980 roku zanotowano sto
trzydzieści dwie próby samobójcze, z których około piętnastu do trzydziestu zakończyło się
śmiercią. Połyki najprawdopodobniej stały się najbardziej popularną techniką
samouszkadzania, gdy w późnych latach pięćdziesiątych i wczesnych sześćdziesiątych
wyłoniła się subkultura grypsowania. Zaletą połyku jest dostępność akcesoriów, prosta
procedura wykonania i łatwe do zidentyfikowania zagrożenie dla zdrowia więźnia. Pierwsze
połyki były niezwykle skuteczne. Po operacji połykacz niemal automatycznie zostawał
wypuszczany z więzienia, dawano mu krótszy wyrok albo wyrok w zawieszeniu. Kiedy duża
skuteczność przyciągnęła naśladowców, lekarze więzienni i przedstawiciele administracji
opracowali różne metody przeciwdziałania. Stworzyło to impuls do modyfikacji tego rodzaju
sposobu samouszkadzania. Fascynująca ewolucja technik połyku i reakcji na połyk zasługuje
na większą uwagę. Połyk może trafić zarówno do przełyku, jak i do żołądka. Dłuższa
obecność w przewodzie pokarmowym może zagrażać życiu. Niektóre połyki można usunąć
podczas operacji lub za pomocą urządzeń takich jak gastroduodenoskop (żołądek i
dwunastnica), ezofagoskop (przełyk) lub bronchoskop (głównie układ oddechowy). Połyki
umieszczone w przełyku sprawiają szczególny kłopot ze względu na delikatność jego ścianki,
którą łatwo rozerwać podczas manipulacji urządzeniem. Usuwanie połyku wymaga zatem
dużej wprawy. Rosnąca popularność połyków doprowadziła personel medyczny do zmiany
strategii. Lekarze więzienni nauczyli się manipulować narzędziami do wyciągania połyków i
unikać operacji. Nawiązano też kontakty ze szpitalami wolnościowymi w celu
efektywniejszego wykorzystania posiadanych urządzeń. Pozwoliło to zmniejszyć koszty
usuwania połyków i kierować połykacza z powrotem do więzienia. Połykacz często
otrzymywał podwójną dawkę bólu (podczas połykania i późniejszego wyciągania połyku) bez
rekompensaty za cierpienie w postaci szansy na uwolnienie. Mniej więcej w tym samym
czasie technika połyku została udoskonalona przez więźniów. Opracowano metodę wytargi-
wania połyku tuż przed operacją. Połykany przedmiot był doczepiany do holu, to znaczy do
cienkiej, mocnej nici, a końcówkę holu przywiązywano do zęba. Po zdiagnozowaniu połyku
rentgenem i przetransportowaniu pacjenta do szpitala połyk mógł zostać przezeń starannie
wytargany i usunięty. Połykacz otrzymywał w ten sposób szansę ucieczki lub przynajmniej
spędzenia kilku dni w komfortowych warunkach szpitala. Operację w ostatnim momencie
anulowano ze względu na brak połyku na przedoperacyjnym zdjęciu rentgenowskim. W
efekcie rozwoju technik wytargiwania typowy połykacz zaczął być postrzegany raczej jako
oszust niż desperat. Zmiany, o których tu mowa, zmniejszyły skuteczność zwykłego połyku.
Administracja więzienna zaostrzyła postępowanie względem połykaczy. Odmawiający zgody
na bezoperacyjne usunięcie połyku byli czasem zmuszani do poddania się procedurze.
Czasem ich leczenie bywało opóźniane. Reakcją było zastosowanie rozmaitych
mechanizmów przywracających wiarygodność połyku jako aktu desperacji lub też
uniemożliwiających jego wyciągnięcie. Niektórzy połykacze pozwalali lekarzom na badanie
uzębienia, by ich przekonać, że nie mają połyku na holu. Badanie takie nie mogło jednak
zapobiec procedurom bezoperacyjnym. Połykacze, którym zależało na operacji, zaczęli
stosować kotwice, choinki, parasolki, krzyżaki i inne urządzenia sygnalizujące wiarygodność
ich intencji. Kotwica wbijała się w ścianki przewodu pokarmowego, uniemożliwiając
wytarganie jej. Taki połyk na ostro mógł zostać łatwo zidentyfikowany podczas badania
rentgenowskiego. Jedyną metodą usunięcia go była operacja. Pomysł połyku na ostro
doprowadził do modyfikacji innych technik samouszkadzania, takich jak wprowadzanie do
źrenicy lub do przewodu moczowego kotwiczek z igieł. Kolejny wynalazek podważył jednak
szybko przywróconą chwilowo wiarygodność połyku na ostro. Pojawiły się ostre połyki w kit,
które jedynie symulowały prawdziwe choinki czy kotwice. Ostre końcówki zwykłej kotwicy
były teraz zatopione w małych plastikowych koralikach zrobionych ze stopionej szczoteczki
do zębów albo torebki plastikowej. Zdjęcie rentgenowskie pokazywało metalową kotwicę, ale
nie pokazywało plastiku, sugerowało więc połyk na ostro! W rzeczywistości połyk mógł być
wytargany za pomocą sprytnie schowanego holu. Wszystkie techniki wypracowywane przez
połykaczy miały przywrócić wiarygodność utraconą z ostatnią innowacją lub zasymulować
technologię uważaną wcześniej za wiarygodną i niepodrabialną. Najnowsza ze znanych mi
technik umożliwiała pomysłowe wytarganie połyku na ostro w kit bez użycia holu. Jak
wytargać połyk na ostro w kit bez używania holu? Załóżmy, że dla sobie znanych powodów
połknąłeś kotwicę na koralikach. Rentgen wykazuje połyk na ostro. Pozwalasz, aby lekarz
więzienny dokładnie zbadał twoje zęby i gardło. Nie ma holu. Zostajesz zatem przeniesiony
do szpitala i przygotowany do operacji, na którą nie masz najmniejszej ochoty. Co zrobić, aby
jej uniknąć? W wigilię operacji przygotuj wirtualny hol. Po pierwsze, będziesz potrzebował
pół tuzina niedużych guzików. Jeśli twoja szpitalna piżama ich nie ma, pożycz lub kup kilka
od koleżków. Po drugie, potrzebna ci będzie mocna dwumetrowa nić. Możesz ją wypruć z tej
samej nieocenionej piżamy. Jeśli masz wystarczająco dużo kawałków nici, możesz je spleść
w mocną linkę. Przywiąż teraz guziki w kilkunastocentymetrowych odstępach, zaczynając od
końca linki. Wypij dużo wody, ze dwa kubany. Teraz możesz zacząć połykanie guzików na
holu - ale nie do końca! Wolna od guzików końcówka musi wystawać ci z ust. Połykanie trwa
chwilę. Typową reakcją na zbyt szybkie tempo są torsje. Jeśli do tego dojdzie, umyj hol,
odpocznij chwilę i spróbuj jeszcze raz. Kiedy ci się powiedzie, rozłóż na podłodze koc i
zacznij machać fikołki. Nie bój się, możesz je robić na ziemi, a nie w powietrzu. Po dziesięciu
czy piętnastu minutach guziki powinny owinąć się wokół kotwicy. Oczywiście przygotowałeś
ją wcześniej, zaginając druty tak, aby to ułatwić. Teraz starannie wytargaj połyk.
Prześwietlenie wykonywane tuż przed operacją nic nie pokaże. Możesz jeszcze z powagą
oznajmić wściekłemu i zdumionemu chirurgowi, że twój żołądek rozpuszcza żelazo. To
wyświechtany dowcip kursujący wśród weteranów połyku.

Rodzaje gier z udziałem samouszkodzeń

Celem samouszkodzenia może być wysłanie symbolicznego sygnału lub odniesienie korzyści
przez samouszkadzającego się. W rozdziale 6 opisałem wejście „Księcia" do celi, który lekko
pochlastał się, pragnąc w ten sposób uwiarygodnić swoją twardość w oczach nowych
współwięźniów. Za swoje działanie nie oczekiwał żadnej natychmiastowej materialnej
nagrody. Jego celem było zdobycie odpowiedniej reputacji w oczach innych więźniów.
Wejście „Księcia" jest dobrym przykładem sytuacji, w której oczekiwane korzyści są jedynie
symboliczne. W podobnych przypadkach korzyści są związane ze zmianą opinii o samo-
uszkadzającym się przez „benefaktora", do którego jest skierowany sygnał, czyli do kogoś
oceniającego zachowanie więźnia i na tej podstawie podejmującego ważne dla delikwenta
decyzje. Samouszkodzenie symbolicznie sygnalizuje benefaktorowi typ więźnia. Bierze on
zatem pod uwagę uzyskaną informację i decyduje, jak traktować samouszkadzającego się.
Odniesione przez więźnia korzyści nie są bezpośrednią konsekwencją samouszkodzenia, lecz
zmiany przekonań benefaktora. W wypadku samouszkodzenia pragmatycznego decyzja
benefaktora, jeśli taki istnieje, jest praktycznie automatyczną konsekwencją działania więźnia.
Rola benefaktora jest jedynie natury technicznej. Przykładem podobnej sytuacji jest
połknięcie kotwicy. Celem jest tu jedynie zmiana otoczenia. Powiadomiony strażnik musi
podjąć decyzję, czy zabrać więźnia do lekarza. Możemy sobie wyobrazić strażnika
próbującego zatuszować połyk, jednak można założyć, że typowy strażnik zadziała jako
automatyczne urządzenie alarmowe wykrywające samouszkodzenie. Strażnik podejmie
decyzję opierając się na istniejących procedurach postępowania z połykaczami i zmiana jego
opinii o połykaczu nie ma żadnego znaczenia. W podobnych przypadkach nie dochodzi do
jakiejkolwiek sensownej interakcji strategicznej między graczami. Decyzja o popełnieniu
samouszkodzenia przypomina problem optymalizacji, w którym pojedynczy decydent
poszukuje optymalnego rozwiązania bez brania pod uwagę innych graczy. W przypadku
mieszanym istotną rolę odgrywają zarówno korzyści symboliczne, jak i pragmatyczne. Takie
sytuacje są bodaj najczęstsze, zwłaszcza w najbardziej wyrafinowanych grach. Z niemal
wszystkimi samouszkodzeniami symbolicznymi wiążą się pewne korzyści materialne i vice
versa. Powyższe rozróżnienie jest zbudowane na podstawie następującego kryterium: w
wypadku samouszkodzeń pragmatycznych więzień może efektywnie zignorować obecność
innych graczy i założyć, że jego działania automatycznie prowadzą do pewnych konsekwencji.
W efekcie ogranicza się raczej do porównywania tych konsekwencji niż przewidywania
reakcji innych graczy. Tak więc podział na korzyści symboliczne i pragmatyczne zależy od
mentalnego obrazu sytuacji skonstruowanego przez więźnia. Nie prowadzi to jednak do
wieloznaczności w klasyfikowaniu. Praktycznie wszystkie przypadki samouszkodzeń są
stosunkowo łatwe do sklasyfikowania, jeśli tylko intencje samouszkodzeniowca zostaną
właściwie rozszyfrowane.

Motyw symboliczny, czyli sygnalizacja

Z samouszkodzeniami wysyłającymi sygnał mamy do czynienia zarówno w więzieniu, jak i


na wolności. Różnią się one jedynie względną częstotliwością. Celem próby samobójczej
nastolatka może być zasygnalizowanie rodzicom desperacji. Maltretowany frajer lub cwel, a
także grypsujący umieszczony w celi niegrypsującej często decyduje się na samouszkodzenie,
aby zmusić administrację do przeniesienia go do celi bardziej przyjaznej. Jeśli
samouszkodzenie nie wymaga hospitalizacji i może być leczone w celi (na przykład lekki
połyk łatwy do usunięcia bezoperacyjnego), nie przynosi korzyści materialnych. Wysłany
zostaje natomiast sygnał do wychowawcy: „jestem zdesperowany i następnym razem pójdę
jeszcze dalej". Jeśli samouszkodzenie wymaga przeniesienia do szpitala, więzień, oprócz
wysłania sygnału czysto symbolicznego, który może mu pomóc w przyszłych negocjacjach z
wychowawcą, osiąga automatycznie swój cel. Zostaje przeniesiony do innej celi. Grypsujący
zagrożony przecweleniem albo przecwelony symbolicznie przez złośliwego frajera lub cwela
wysyła sygnał do swojej grupy: „moje życie poza grypsowaniem jest bezwartościowe,
przecwelenie było ode mnie niezależne. Jestem sztywnym chłopaczyną i nie zasługuję na
degradację". We wszystkich powyższych przypadkach samouszkodzenie jest działaniem
ostatniej szansy. Wynika z przekonania desperata, że taka kosztowna metoda jest najlepszą - a
może nawet jedyną - drogą przekazania informacji o sile determinacji, desperacji albo
intensywności swoich preferencji. Gra „krzyk desperacji" jest modelem formalnym wyżej
opisanej sytuacji. Przyjmijmy, że mamy w niej do czynienia z grypsującym, który został
symbolicznie przecwelony przez frajerów. Przecwelenie może zostać zinterpretowane przez
starszyznę jako nieważne, bo popełnione pod przymusem na broniącym się do upadłego
grypsującym, lub jako wiążące. Grypsujący musi zdecydować, czy dokonać samouszkodzenia
czy nie. Następnie starszyzna celi albo oddziału musi zadecydować, czy zdegradować go do
niższej kasty czy oszczędzić, zachowując status quo. Grypsujący może być bardzo
przywiązany do grypsowania (określamy go w takiej sytuacji mianem „lojalny"). Może też
mieć stosunkowo słabe preferencje względem przynależności kastowej (jest wówczas
„nielojalny"). Dla obu typów najlepszym rozwiązaniem jest status quo bez samouszkodzenia,
natomiast degradacja połączona z samouszkodzeniem jest rozwiązaniem najgorszym.
Preferencje wobec dwóch pozostałych sytuacji różnią się. Lojalny preferuje samouszkodzenie
ratujące go od degradacji bez samouszkodzenia. Preferencje nielojalnego są odwrotne. Z
punktu widzenia starszyzny oszczędzenie lojalnego i zdegradowanie nielojalnego jest
najlepszym rozwiązaniem, a sytuacja odwrotna prowadzi do najniższej wypłaty. Spotkałem
tylko jednego samouszkodzeniowca, którego działaniom początkowo nie potrafiłem przypisać
żadnego motywu. „Diabeł" był lekko upośledzony umysłowo. Oparzył sobie nogi wylewając
na nie wrzątek: „aby pokazać solidarność ze wszystkimi grypsującymi". Inni grypsujący
uważali jego pokaz solidarności za bezsensowny, podśmiewali się zeń, ale okazywali mu
pewien respekt. Po kilku dniach przyjaznych rozmów i zafundowaniu mu czajury „Diabeł"
otworzył się przede mną i wyznał swój prawdziwy motyw. W jego poprzedniej celi
grypsujący wyśmiewali się z niego, mimo że on również grypsował. Zaczął bać się, że
podczas któregoś z nudniejszych wieczorów, kiedy nie ma co robić, chłopaki dla rozrywki
spuszczą go do wora. „Rozum, «Studynt», kurwa-twoja-mać, może ja nie jestem taki mondry
jak ty, ale swój cwancyk mam i grypsuje jak każden. I żym pokazał, żeby wiedzieli". W tym
momencie zrozumiałem, że oparzenie „Diabła" było akcją prewencyjną. Zasygnalizował
potencjalnym prześladowcom, że istnieją granice jego tolerancji na żarty i że jest gotów
ponieść bardzo wysokie koszty, aby obronić swój cenny status. „Diabeł" z oczywistych
względów ukrywał swój motyw. Ujawnienie kłopotów w dawnej celi niechybnie osłabiłoby
jego pozycję w nowej i wzmogło złośliwe żarciki. Oparzenie zarówno pomogło mu opuścić
poprzednią, nieprzyjazną celę, jak i uzyskać pewien poziom poważania w obecnej. Każdy
nowy mieszkaniec stodoły natychmiast musiał zauważyć straszliwe oparzeliny na jego
nogach. Oparzenie „Diabła" było pod celką elementem wiedzy powszechnej. Jego działania
składały się w logiczną całość. Zrozumiałem teraz, dlaczego tak często chodził w szortach.
Szramy, blizny i pęcherze budziły odrazę, ale i przypominały o jego determinacji. Miał
przemyślany i ewidentnie skuteczny plan działania. Będąc w jego skórze z całą pewnością
mógłbym zachować się podobnie - jeśli wystarczyłoby mi odwagi. Do krzyku desperacji
dochodzi często podczas przerzutek lub bezpośrednio po nich. Alokacja tymczasowo
aresztowanych jest ograniczona wymaganiem prokuratora oddzielania więźniów oskarżonych
w tym samej sprawie, a wszystkich więźniów dodatkowo regułami rozmieszczania kapusiów
przez administrację. Przerzutki zabierają również sporo czasu i mitręgi personelowi i mimo że
zdarzają się często, prawie nigdy nie dochodzi do nich na życzenie więźnia.
Samouszkadzający się więzień sygnalizuje administracji, że jest gotów nałożyć na nią
większy koszt niż koszt przerzutki. Ponadto, jeśli więzień zostaje przeniesiony do celi
szpitalnej, koszt ponownego umieszczenia go po wyleczeniu w dawnej celi jest identyczny z
kosztem umieszczenia w innej celi. Nic dziwnego, że dla zdesperowanych więźniów
samouszkodzenie stało się niezwykle skuteczną metodą wywierania presji na administrację.
Poniższa historia ilustruje nierzadką sytuację z przełomu lat sześćdziesiątych i
siedemdziesiątych, kiedy administracja więzienna próbowała zmusić więźniów do porzucenia
grypsowania: "no i z jednym transportem przyleciał taki [grypsujący] Grzesiek. [...] kurwa
wychowawca zajrzał w akta Grześka i mu mówi: „Cela numer piętnaście". A tam byli festy,
co Grzesiek wiedział z grypsu. I że będą go chcieli przecwelić. [...] Więc melduje kurwie:
„Nie! Albo się chlastam". I mu pokazuje w jednej ręce kosę, a w drugiej mojkę, a w ustach
kotwicę na ostro, że ją tylko łykać. Zaś kurwa wychowek: „Piętnastka!". No to Grzesiek
ściągnął koszulę, wyskoczył z dyżurki i na korytarzu pierdolnął łapami w szyby. Krew mu
dopierdalała, a kurwa wychowek się patrzy i mówi: „Mało. Pokaż, żeś naprawdę urka, to cię
dam do tych grypserów". Więc Grzesiek w drugą szybę zajebał. Potem w trzecią. W czwartą.
[...] Chłopaczyna miał ręce do łokci jak krwawe befsztyki. Trzydzieści szyb wypierdolił, aż
na końcu korytarza przy ostatnim oknie zemdlał. [...] „Eee! Ty jesteś kozak. Możesz iść do
grypserów" - powiedział kurwa wychowek". Zademonstrowana przez Grześka twardość
przekonała wychowawcę, że umieszczenie go z niegrypsującymi może przysporzyć więcej
kłopotów niż pożytku. Lepiej ustąpić i wrzucić go do celki grypsującej. Reakcja Grześka nie
była wyjątkowa. Częstość podobnych reakcji i związanych z nimi kosztów prawdopodobnie
doprowadziła do porzucenia przez administrację polityki przymusowego rozgrypsowywania.

Motywy pragmatyczne

Najczęstszy pragmatyczny motyw samouszkodzenia jest banalny: przeniesienie do bardziej


komfortowej celi szpitala więziennego. W przypadku ekstremalnym „Kot", który
mistrzowsko opanował technikę wytargiwania połyków, przekształcił swój wyrok w
niekończącą się podróż po więzieniach i szpitalach. Nawet po wielokrotnym zastosowaniu
swojego triku wciąż udawało mu się przekonać strażników i pielęgniarki o ciężkiej chorobie,
a później wywieść w pole chirurgów. Jego wędrówki były możliwe wskutek niedostatecznej
integracji więziennych baz danych. Samouszkodzenia pragmatyczne bywają wykorzystywane
do omijania narzuconej tymczasowo aresztowanym przez administrację izolacji wspólników,
to znaczy oskarżonych w tej samej sprawie. Dwóch lub więcej więźniów może jednocześnie
dokonać lekkiego samouszkodzenia i trafić do izby chorych w celu omówienia zeznań w
śledztwie. Ponieważ aresztanci nie mają prawa do kontaktu z adwokatem, jest to jedna z
niewielu dostępnych im dróg komunikacji. W bardziej wyrafinowanej wersji
koordynowanego spotkania spotykają się nawet więźniowie osadzeni w różnych więzieniach.
Rejonizacja i specjalizacja szpitali więziennych pozwala im przewidzieć, który szpital
zajmuje się daną chorobą, i odpowiednio skoordynować moment oraz rodzaj
samouszkodzenia. Wspólnicy znajdujący się na tym samym oddziale szpitala więziennego
mogą się łatwo porozumieć podczas wspólnego spaceru, krzycząc przez okno lub przez
przebitkę. Częściej spotykana, mniej kosztowna, ale i mniej skuteczna metoda polega na
jednoczesnym zapisaniu się do lekarza lub dentysty z nadzieją spotkania się w poczekalni.
Podobnie jak w przypadku „Kota" we wszystkich przypadkach skoordynowanego spotkania
więźniowie wykorzystują niedostateczną integrację więziennych baz danych. Administracja
potrafi izolować wspólników przebywających w areszcie, ale traci nad nimi kontrolę w
sytuacjach codziennych interakcji albo wtedy, kiedy jednocześnie znajdą się w szpitalu.
Kolejna kategoria czysto pragmatycznych samouszkodzeń obejmuje zarażanie się chorobą
zakaźną, zazwyczaj żółtaczką typu A lub B. Domniemany mąciciel całej Rakowieckiej, z
którym zetknąłem się w celi 13, uzyskał niezwykle cenny dostęp do krwi więźnia
zainfekowanego żółtaczką. Wyznał mi, że jego wyrok wynosi siedem lat, a przesiedział już
ponad trzy. Jako dobrze znany przywódca grypsujących, nie miał szansy na warunkowe
zwolnienie. Uważał jednak, że żółtaczka w okolicach połowy wyroku da mu realną szansę na
przerwę w karze, która zostanie potem zamieniona na późniejsze warunkowe zwolnienie. Po
pierwsze, chory z żółtaczką musi być natychmiast odizolowany od innych chorych i nawet po
wyzdrowieniu może zostać nosicielem wirusa. Po drugie, choroba trwa długo, miesiąc i
więcej, a rekonwalescent musi przebywać na dość ścisłej diecie przez pół roku, potem, bardzo
ostrożnie, może ją wzbogacać. W więzieniu nie ma najmniejszej szansy na podobną dietę.
Więzień z żółtaczką oznacza zatem duży kłopot dla administracji: może zarazić innych, sam
zaś może umrzeć przed końcem wyroku, wcześniej okupując sale chorych i szpital więzienny.
Żółtaczka w okolicy połowy wyroku była praktycznie gwarancją warunkowego zwolnienia ze
względu na stan zdrowia. Po stronie kosztów mąciciela była uszkodzona wątroba i zarażenie
się dość ciężką chorobą, w latach osiemdziesiątych całkowicie jednak uleczalną w warunkach
normalnej opieki szpitalnej. Po stronie korzyści było uniknięcie około trzech i pół roku
więzienia, a także związanej z tym utraty zdrowia. Problemem decyzyjnym, z którym zwrócił
się do mnie, ponieważ uważał, że jestem ekspertem od zdrowia i samouszkodzeń, było to, czy
powinien zjeść zarażoną krew, czy ją sobie wstrzyknąć. Dylemat był realny, ponieważ
żółtaczką pokarmową, typu A, można się zarazić jedynie drogą pokarmową, zaś
wszczepienną, typu B, tylko wtedy, kiedy wirus dostanie się bezpośrednio do krwi. Moja rada
była prosta: ponieważ nie znał typu wirusa, powinien randomizować: zarówno zjeść, jak i
wstrzyknąć sobie zarażoną krew.

Motywy mieszane

Większość samouszkodzeniowców trafia do więziennej izby chorych lub do szpitala i


automatycznie doświadcza dobrodziejstw komfortu szpitalnego. Jest tu lepsze jedzenie, kilka
razy więcej powierzchni i powietrza na głowę, strażnicy nie piszą raportów i nawet rygor
grypsowania jest luźniejszy. W wypadku niektórych samouszkodzeń symbolicznych korzyści
te można uznać za mało ważne, jednak niekiedy korzyści pragmatyczne i symboliczne dają
się porównać. Motywy mieszane występują w głodówkach więźniów politycznych. Głodówka
bywa demonstracją twardości, której zadaniem jest zniechęcenie strażników i naczelnika
więzienia do sankcji, które byłyby nakładane na więźnia w przyszłości. W większości
głodówek są też obecne motywy pragmatyczne. Dla więźnia politycznego głodówka jest
okazją do zaistnienia w świadomości jego popleczników. Więźniowi kryminalnemu daje
możliwość wstrzymania transportu do innego więzienia lub opóźnia proces. Opóźnianie
procesu jest bodaj najbardziej popularnym mieszanym motywem samouszkadzania. Jak
opóźnić swój proces i przyspieszyć wyjście? Czeka cię duży proces. Ze wspólnikami i
świadkami. W przeddzień ujmujesz swój los we własne ręce. Musisz dokonać czegoś
spektakularnego i wymagającego natychmiastowej reakcji. Połyk jest ryzykowny, bo jeśli
strażnicy nie uwierzą ci i nie wyślą na rentgen, pojedziesz na sprawę z ładunkiem złomu w
przełyku. Poleć mojką po strunach, wyhuśtaj się, podpal, oparz nogi. Koleżkowie z celi zaraz
podniosą raban i pojedziesz do szpitala. Będzie za późno na zawiadomienie sędziów,
prawników, proroka, świadków czy wstrzymanie transportu współoskarżonych. Zatem sąd
zbierze się nazajutrz w swoim naiwnym dostojeństwie. A tu nie ma głównego oskarżonego!
Bez ciebie rozprawa nie może się odbyć. Zaczynają się telefony, bieganie, sprawdzanie,
prorok się piekli, sędzina wścieka. Sesja zostaje przełożona o sześć do ośmiu tygodni.
Co możesz zyskać? W skrócie: zawiasy i nawiasy. Po pierwsze, opóźnienie procesu skraca
oczekiwany wyrok i podwyższa szansę na zawiasy, czyli wyrok w zawieszeniu. Powie ci to
każdy doświadczony papuga. Po drugie, ślesz sygnał do proroka, który nie może zamknąć
sprawy i niepotrzebnie traci czas: „jestem zdeterminowany i jak mi czegoś nie zaoferujesz,
narobię ci kłopotów". Oczekujesz, że zrozumie i zmieni ci nawiasy, czyli przez osłabienie
kwalifikacji przestępstwa skróci przedział minimalnego i maksymalnego wyroku, jaki możesz
dostać w razie uznania za winnego. A jeśli psycholog przyjaźnie zapyta: „czemuś to zrobił,
chłopie?". Odpowiedz poważnie, że doznałeś silnego wzburzenia emocjonalnego i że
zaprotestowałeś przeciw niesprawiedliwemu aresztowaniu. Tym „socjologom" możesz ożenić
każdy kit. Prorok kitu nie łyknie, ale to nie problem. On ma ci zmienić nawiasy, a nie wierzyć.
Nie chce? Namów wspólnika ze swojej sprawy, żeby i on coś zmajstrował przed następną
rozprawą. Macie czas, a stawka duża. Kilka lat odsiadki do wygrania. Prorok to wie i kiedyś
wreszcie machnie ręką. Powyżej opisana metoda wymaga dobrej organizacji i hartu ducha.
Jeśli więzień ma dostęp do skorumpowanego lekarza, który może zaświadczyć o jego
chorobie, może osiągnąć swoje cele również bez płacenia kosztu samouszkodzenia. Na
oddziale chirurgicznym widziałem z bliska rozgrywkę prowadzoną przez dwóch
zdeterminowanych małolatów. Wojtek i Jacek kierowali gangiem rabującym samochody i
stacje benzynowe. Kiedy wjechałem na szpitalkę, Wojtek był na wyjeździe po wstrzyku śliny
w policzek. Dość szybko opowiedział mi o ich wspólnym planie. Po kilku tygodniach do
szpitala przywieziono Jacka z oparzeniami na obu nogach. Szybko się zaprzyjaźniliśmy.
Kiedy opuszczałem chirurgię, znów spotkałem Wojtka czekającego na przyjęcie na korytarzu
szpitalnym. Miał infekcję kolana. Krzyknął do mnie z radością w głosie, że przed chwilą
rozmawiał z proroczką, która zmieniła im nawiasy! Strategia opóźniania procesu i nakładania
wysokich kosztów na prokuratora przyniosła skutek. Nawiasy Wojtka i Jacka jako
przywódców grupy przestępczej wynosiły początkowo dziesięć, piętnaście lat. Oczekiwali
wyroku w wysokości dwunastu lub trzynastu lat, bo o tyle właśnie wnioskowała pani
prokurator. Byli winni i udowodnienie tego faktu było dziecinnie proste. Zakładali zatem, że
sąd uzna ich za winnych. Starali się natomiast wytargować łagodniejszą kwalifikację swojej
działalności, jako zwykłych członków gangu, z nawiasami (pięć, dziesięć lat). Całe ich życie
więzienne było podporządkowane realizacji wielkiego planu. W kółko uzgadniali
samouszkodzenia, wymieniali grypsy i krzyczeli przez okno. Zamierzali dokonywać
rotacyjnych samouszkodzeń aż do zmiany kwalifikacji przez prokuratora. Ponieważ za
trzecim razem pani prokurator zasygnalizowała gotowość ugody, pierwsza część ich planu
urzeczywistniła się. Zamierzali teraz przyznać się do winy i wyrazić skruchę. Po otrzymaniu
spodziewanych ośmiu lat więzienia planowali uczyć się w szkole więziennej i zachowywać
wzorowo, aby otrzymać warunkowe zwolnienie. Ponieważ w momencie popełnienia
przestępstwa byli nieletni, mogli wystąpić o warunkowe zwolnienie już po czterech latach.
Taka była maksymalna stawka do wygrania: cztery lata, zamiast kilkunastu.

"[Pewien kot] miał specjalnie przygotowany, zabliźniony otwór w czaszce (na środkowej linii
czoła, na styku brwi, a więc niewidoczny z zewnątrz). W ten otwór umiejętnie wprowadzał
długi gwóźdź w taki sposób, aby wszedł on pomiędzy dwie półkule mózgu, nie czyniąc
szkody, następnie zgłaszał się do lekarza, u którego uskarżając się na różne cierpienia i
wykazując nienormalne reakcje twierdził, że „z tego wszystkiego" chciał się zabić i właśnie
wbił sobie ten gwóźdź do głowy. Transportowano go wtedy do szpitala, gdzie go
prześwietlano i przygotowywano do natychmiastowej operacji, a on wówczas spokojnie
wyjmował gwóźdź w ustronnym miejscu, oświadczając następnie zdziwionym lekarzom, że
już go nie boli, a gwóźdź zniknął (Szaszkiewicz 1997)". Fundamentem opisanej metody jest
pomysłowy trik, który przekonywająco sugeruje autentyczną chorobę. Jeśli lekarz zna ów trik,
diagnoza jest banalna. Jeśli go nie zna, najprawdopodobniej nie uda mu się wydedukować
metody symulacji. Wiele najciekawszych metod opiera się właśnie na podobnie pomysłowych
trikach. Nie ma tu zatem miejsca na interakcję strategiczną, zaś kwestią zasadniczą jest
jedynie znajomość lub nieznajomość zastosowanego triku, czyli poziom poinformowania
lekarza. Oczywiście każdy doświadczony lekarz staje się podejrzliwy i zaczyna zakładać, że
dany więzień zapewne symuluje, tylko on nie potrafi rozszyfrować jego triku. Doświadczony
symulant jest zawsze gotów zaoferować nowicjuszowi kilka prostych rad: nie mów za dużo,
udawaj głupiego, nie wychodź na spacery, jedz mało. Rady te odzwierciedlają świadomość,
jak wiele rozmaitych sygnałów należy sfabrykować, aby mieć szansę przekonania
podejrzliwego lekarza do swojej „choroby". Dobry plan działania, zdolności i wytrwałość
symulanta mają oczywiste znaczenie, jednak ostateczny sukces zależy również od wielu
zmiennych, będących poza jego kontrolą. Należą do nich lokalne procedury postępowania z
chorymi, kwalifikacje profesjonalne personelu medycznego, nastawienie lekarzy, a także
względna dostępność specjalistów wewnątrz więzienia i na zewnątrz. Symulacja mająca
szansę powodzenia musi brać pod uwagę wszystkie te zmienne. Choroba będąca optymalnym
materiałem na symulację nie może stawiać możliwościom aktorskim symulanta zbyt
wysokich wymagań. Powinna mieć dużo miękkich charakterystyk, łatwych do odegrania.
Musi też być odpowiednio poważna. Najlepiej, żeby chorowanie w warunkach więziennych
groziło delikwentowi śmiercią. Przede wszystkim nie mogą być dostępne testy, które
pozwoliłyby jednoznacznie odrzucić hipotezę o chorobie. Symuluje niemal każdy więzień
podczas niemal każdego kontaktu z personelem medycznym. Niektóre symulacje są jednak
poważniejszymi przedsięwzięciami niż wykrzywiona twarz i rutynowa skarga na bóle w
żołądku. Taka symulacja może wykorzystywać:
• twarde symptomy choroby, to znaczy wyniki standardowych testów, takich jak gorączka czy
obecność krwi w moczu;
• miękkie symptomy, które można wyprodukować zręcznym aktorstwem;
• opinie przekupionych lub z innych względów pomagających lekarzy więziennych i
specjalistów wolnościowych.
Typowa symulacja opiera się zazwyczaj na jednej z trzech metod. Wspomagają ją lekkie
samouszkodzenia. Poniżej przedstawiam kilka konkretnych przypadków ilustrujących opisane
tu metody.

Symulka

Symulacja jest wielowymiarowa. Symulanci mogą używać opisanych tu metod,


wykorzystywać badania i opinie przekupionych lekarzy, a także odgrywać cierpienie, którego
nie doznają. Ze względu na mnogość opisujących parametrów modele formalne konkretnych
przypadków symulacji są mało ogólne i reprezentują tylko ten jeden przypadek. Mamy zatem
dobry powód, aby pisząc o symulacji, zapomnieć całkowicie o formalizmie i skupić się
wyłącznie na najważniejszych prawidłowościach empirycznych i opisie konkretnych
przypadków. Rozpatrzmy następującą pomysłową technikę symulacji, dość podobną do
opisanego wcześniej wytargiwania połyku:

Twarde symptomy obserwowałne

Doświadczony symulant może sfabrykować całe mnóstwo symptomów za pomocą prostych


narzędzi i lekkich samouszkodzeń. Do najbardziej użytecznych akcesoriów należą żyletka,
igła, strzykawka, kawałek ołowiu lub grafitu, sól, krew. Nawet woda i powietrze mają swoje
zastosowanie. Krew można dodać do kału albo moczu. Można ją też połknąć. Celebrak,
mistrz symulacji, uchyla rąbka tajemnicy swojej sztuki: "biorę igłę od strzykawki, którą się
bawiłem w celowego, wbijam w żyłę i leci mi krew, prawda? Tę igłę przyuważyłem w
szpitalu, ma się trik w tym kierunku. Zleciało mi na oko pół ćwiartki krwi do kubka.
Dosypuje się trochę soli, żeby się krew nie zsiadła. Więźniowie patrzą jak zaklęci. Zjadłem z
pół kilo chleba, rozpuściłem trzy łyżki soli w wodzie i popiłem. A teraz dopiero łykam kubek
krwi. Za parę minut dostaję silnych wymiotów. Rzygam do miednicy, aby był dowód
rzeczowy dla oddziałowego. Kładę się na podłodze i jęczę wniebogłosy. [...] Przybiega doktór,
bada tętno. [...] To chyba będzie trzaśniecie dwunastnicy, stwierdza". Powietrze można
wpompować w różne części ciała: "biorę igłę od strzykawki, zawsze żyletkę i igłę miałem
bezbłędnie przymelinowaną, przyłączam do igły cienką rureczkę gumową, igłę wbijam pod
skórę na głowie, wężyk do ust i pompuję powietrze pod czaszkę. Łeb robi się momentalnie
kwadratowy". Żołądek jest jedną z ulubionych części ciała symulantów: "trudno to
wytłumaczyć, jak się to robi. Po prostu łyka się powietrze i wprowadza do żołądka i jelit. [...]
Wpuszczam powietrze do brzucha i ten brzuch rośnie mi automatycznie co najmniej jak
u kobiety, która ma czworaczki. [...] Na czym polega najlepszy trik w całej symulacji?
Pacjentowi nie można zrobić rentgena, bo nie wolno w tym wypadku wlewać choremu tej
papki koniecznej przy prześwietlaniu jamy brzusznej". Rozmaite lekkie samouszkodzenia
mogą pomóc w świrowaniu choroby umysłowej. Następujący prosty trik może wyprowadzić
w pole wielu lekarzy: "[...] ja w celi wprowadzam sobie cienką igłę do szycia w komorę
sercową. Trzeba tylko wiedzieć gdzie, spotykałem już chłopaków, co po trzynaście igieł mieli
w komorze sercowej. Jak popatrzeć w rentgen, to taka igła chodzi koło serca jak strzałka
szybkościomierza w samochodzie. [...] I wprowadzam igłę w ciało, ale uważam, żeby mi nie
zniknęła pod skórą. Zostawiam maleńki czubeniek, abym mógł, kiedy skórę nacisnę,
wyciągnąć ją z powrotem. Jestem owłosiony na piersiach, nikt nie rozpozna. [...] «Młody
idioto», zwraca się do mnie lekarz, «tak sobie zdrowie rujnujesz». A takich jak ja jest w
więzieniach setki. Ile mają z nimi kłopotu. Owszem, zdarzają się ludzie chorzy, nie powiem.
Ale po większej części to kombinatorzy, symulanci, pajace. W osiemdziesięciu procentach".
Dalej maestro wypowiada bardziej ogólny pogląd, który mógłby stanowić motto tego
rozdziału: "psychiatra co prawda twierdzi, że człowiek normalny nigdy się nie potnie. W tym
miejscu z panem psychiatrą się nie zgadzam, panie redaktorze. Wszystko sam na sobie
przechodziłem i nie miałem żadnych zaburzeń psychicznych, chciałem tylko swój cel
osiągnąć. [...] Nie jestem frajer łykać żyletki, mam żonę i dzieci". Celebrak symulował
chorobę psychiczną za pomocą pozornie przypadkowych samouszkodzeń, w rzeczywistości
starannie zabezpieczał się przed zranieniem.

Aktorstwo

Aktorstwo odgrywa największą rolę przy świrowaniu. Jednak personel jest w takiej sytuacji
niesłychanie podejrzliwy, okres obserwacji długi, a triki mające za zadanie zdemaskowanie
symulantów wyrafinowane. Kolejny z opisywanych symulantów mądrze wybrał chorobę ze
wszystkimi cechami zaburzeń umysłowych, lecz bez towarzyszących kłopotliwych
problemów. Wysokiej klasy złodziej - „Francuz" - specjalizował się w okradaniu aktorek,
piosenkarek i cudzoziemców odwiedzających komunistyczną Warszawę. Wysoki i przystojny,
z manierami i ujmującą osobowością, mówił biegle kilkoma językami. Zwierzył mi się, że po
raz pierwszy zauważył symptomy choroby Parkinsona, kiedy zaczęła mu sprawiać kłopoty
palcówka, stanowiąca rutynowe ćwiczenia siedzących kieszonkowców, którzy nie chcieli
wyjść z wprawy. „Francuz" skontaktował się z lekarzem dopiero wtedy, kiedy upadł na
spacerniaku i zranił się w głowę. Wówczas, po krótkim badaniu lekarskim, został skierowany
na oddział chirurgiczny szpitala więziennego na Rakowieckiej. Sztywne i wykrzywione
szpony „Francuza" trzęsły się mimowolnie podczas naszych długich sesji brydża, kiedy z
wielkim wysiłkiem usiłował prosto utrzymać karty. Poruszał się wolno i niezgrabnie po celi, a
próby wyjścia na spacer kończyły się fiaskiem. Upadł kilka razy, lecz zawsze odrzucał pomoc.
Nigdy się nie skarżył. Lekarzom i pielęgniarkom powtarzał ten sam dowcip: „tracicie tylko
czas. Dajcie mi pudełko relanium i będzie po sprawie". Opuściłem chirurgię niedługo po
pierwszej konsultacji „Francuza" w klinice wolnościowej. Początkowo odmawiał wyjazdu na
konsultację, gdyż bał się zobaczyć wolność. I rzeczywiście, pierwszy wyjazd wpędził go w
taką depresję, że lekarze poprosili dyskretnie współwięźniów, aby mieli nań baczenie.
Obawiali się samobójstwa dokonanego pod wpływem impulsu. Później ożywił się i zaczął
opowiadać o profesorze, który go badał. Spędzał godziny analizując jego słowa.
Zrozumieliśmy, że „Francuz" podczas konsultacji zaraził się chorobą, której obawiał się
najbardziej: nadzieją. Mniej więcej trzy miesiące po moim zwolnieniu i niecałe cztery po
pożegnaniu z „Francuzem" natknąłem się na niego w trakcie zakupów na Bazarze Różyckiego,
przyciągającym jak magnes drobnych złodziejaszków i kieszonkowców. „Francuz" kluczył z
gracją między straganami, stawiając długie, sprężyste kroki. Zatrzymałem się zaszokowany i
patrzyłem na niego z otwartymi ustami. Musiał kątem czujnego oka dostrzec czyjeś nagłe
zatrzymanie, bo zaraz spojrzał w moją stronę, stanął, zamrugał - i odwzajemnił moje
zdumienie. Staliśmy przez sekundę, patrząc na siebie tępo, aż zrozumiałem, że był równie
zaskoczony jak ja, gdy zobaczył swojego umierającego na raka koleżkę wolnego, żywego i
ogólnie w niezłej formie. Oszust nabrał socjologa, ale i socjolog oszusta. Poszliśmy szybko
dalej nie zamieniając słowa. „Francuz" był jedynym pacjentem szpitalki, którego początkowo
sklasyfikowałem jako mającego motywację do symulowania i nie symulującego.
Fantastycznie odegrał swoje wielomiesięczne przedstawienie. Na koleżkach i personelu
wywarł wrażenie, że nie zależy mu na wolności, że utracił, a potem znów odzyskał nadzieję.
Zapewne pomagał mu partner na wolności, specjalista z kliniki i lekarz więzienny. Jego
choroba została starannie dobrana. Po naszym spotkaniu sięgnąłem po podręczniki medyczne.
Okazało się, że nie ma żadnych testów laboratoryjnych mogących wykryć chorobę
Parkinsona! Zatem dobre aktorstwo, wsparte przychylną opinią specjalisty, wystarczyło do
wyprodukowania odpowiedniej dokumentacji. „Francuz" miał siedzieć dziewięć lat. Wyszedł
po niecałych pięciu.

Dokumenty specjalistyczne

Kolejny opis ilustruje wykorzystanie testów i opinii specjalistycznych. Jest to mój własny
przypadek, oparty na nowotworze trzustki, na który chorowałem siedem lat wcześniej.
Nowotwór taki zostaje zazwyczaj późno zdiagnozowany i rokowania pechowca, którego
zaatakuje, są marne. Szansa przeżycia pięciu lat po diagnozie jest szacowana na 2-4%.
Historia mojej choroby została wykorzystana w celu wyprodukowania dokumentacji
świadczącej o niepełnym wyleczeniu. Od momentu aresztowania miałem cierpieć na częste
ataki zapalenia trzustki (pancreatitis). Pancreatitis trudno zdiagnozować, ponieważ symptomy
przypominają objawy wielu innych chorób układu pokarmowego. Nieleczone schorzenie
może spowodować śmierć pacjenta. Duża szansa śmierci pacjenta, wsparta odpowiednią
dokumentacją, sprawia, że administracja więzienna i prokuratorzy są bardziej otwarci na
warunkowe zwolnienie z więzienia. Pomysł wykorzystania dawnego nowotworu
spontanicznie zasugerowała moim rodzicom, lekarzom, pielęgniarka w areszcie na Białołęce,
z którą się skontaktowali. Gotowość do pomocy zadeklarowana przez pielęgniarkę oraz
włączonych później w sprawę lekarzy była ewidentnie motywowana solidarnością zawodową
służby zdrowia i politycznym charakterem sprawy. Na żadnym etapie mojej symulacji nie
zaproponowano łapówki. Personel medyczny w PRL-u późnego komunizmu mocno wspierał
Solidarność. Więźniowie polityczni po opuszczeniu więzienia zazwyczaj otrzymywali od
najlepszych specjalistów oferty bezpłatnego wyleczenia zębów i ogólnie podreperowania
wycieńczonego organizmu. Pierwszym krokiem było przeniesienie mnie z izby chorych na
Białołęce do szpitala na Rakowieckiej. Tam zapewniono mi pomoc lekarza, ordynatora
oddziału chirurgicznego. Moją rolą były lekkie samouszkodzenia i produkowanie
odpowiednich symptomów, takich jak twardy brzuch (dużo świeżego chleba), biegunka
(osolona woda) czy gorączka (celowe przeziębianie się). Regularnie zapisywałem się na
wizyty do lekarza i skarżyłem na bóle w okolicy trzustki i ogólne zmęczenie. Znaczenie tych
zabiegów nie było duże i służyły bardziej zapewnieniu alibi i komfortu działania lekarzom,
których zadaniem było spreparowanie kluczowej dokumentacji. Na oddziale chirurgicznym
aresztu na Rakowieckiej byłem pod opieką ordynatora, z którym wcześniej skontaktował się
mój ojciec, również chirurg. Lekarz ten zasugerował kilka godnych zaufania osób w klinice
onkologicznej na Wawelskiej w Warszawie. Po kilkutygodniowej „obserwacji" w szpitalu
więziennym dał mi skierowanie na dodatkowe testy w klinice u lekarzy, z którymi wcześniej
rozmawiał mój ojciec. Uzbrojony konwój dwa razy transportował mnie w kajdankach na
Wawelską. Testy krwi, badanie ultrasonograficzne i tomograficzne potwierdziły powracające
epizody pancreatitis, mogące doprowadzić w warunkach więziennych do śmierci.
Towarzyszący mi konwojenci ze Służby Bezpieczeństwa zostali odpowiednio potraktowani
przez personel kliniki. Pielęgniarka w klinice kazała im stać, mnie natomiast poprosiła,
żebym usiadł. Dowódca konwoju nie zgodził się zostawić mnie samego nawet podczas
prześwietlenia i w ten sposób nieomal zapobiegł wysłaniu mojego grypsu przez uczynną
panią doktor z radiologii. Po prześwietleniu usłyszał pytanie: „gdzie pan mieszka?". Po
odpowiedzi, że na końcu miasta, padła cierpka rada pani doktor, że to świetnie, bo właśnie
został napromieniowany i aby się wywietrzyć, powinien do domu wrócić pieszo. I ma te
spacery powtarzać przez tydzień. „Jest pan żonaty? Tak? Ma pan dzieci? Nie? To niech pan
się przez miesiąc nie zbliża do żony, bo nie będziecie mogli mieć dzieci". Przygnębiony esbek
nie odezwał się ani razu w drodze powrotnej. Służba Bezpieczeństwa nie ograniczyła się do
zapewnienia eskorty. Po wydaniu skierowania jeden z korytarzowych zaczepił mnie od
niechcenia i zagadnął: „Ordynator opowiadał, że studiował razem z twoim ojcem. Prawda
to?". Udałem zaskoczonego tym, że się w ogóle znają i zacząłem głośno spekulować, że może
ordynator załatwi mi w takim razie dłuższy pobyt na chirurgii. Poprosiłem też korytarzowego
o pomoc w zorganizowaniu rozmowy z ordynatorem. Pomoc została obiecana, lecz
oczywiście nie zmaterializowała się w żaden sposób. Mój ojciec podczas widzenia powiedział
mi natomiast, że on i ordynator studiowali w różnych miastach. Później dowiedziałem się, że
ich spotkania odbywały się w najgłębszej tajemnicy. Historyjka o wspólnych studiach była
próbą wysondowania mnie, czy więzienna służba zdrowia nie zaangażowała się przypadkiem
w plan pomocy politycznemu. Po mniej więcej trzech tygodniach zostałem zwolniony ze
względu na stan zdrowia. Według mojej oceny symulacja zaoszczędziła mi od dwóch do
siedmiu miesięcy pobytu w więzieniu, w zależności od tego, czy zostałbym objęty amnestią.
Później okazało się, że zapewne mogłem siedzieć miesiąc krócej. Cały biurokratyczny cykl
od aresztowania do ustalenia, że więźnia należy zwolnić z powodów zdrowotnych, trwał
zatem cztery miesiące. Ostateczna diagnoza sugerująca zwolnienie została opóźniona ze
względu na moje nazbyt przekonywające odgrywanie roli chorego na Białołęce. Skierowanie
na obserwację na Rakowiecką nie zostało bowiem wystawione przez lekarza, z którym
rozmawiała w zaufaniu pielęgniarka, lecz podczas rutynowej wizyty u innego lekarza. Lekarz
ten decyzję podjął na podstawie niekwestionowalnych dowodów przeszłej choroby, swojego
badania, faktu regularnych wizyt i powtarzających się utyskiwań delikwenta oraz zapewne
tego, że byłem więźniem politycznym. Skierował mnie jednak na obserwację na oddział
wewnętrzny, gdzie nie było zaufanych lekarzy. Transport na chirurgię z oddziału
wewnętrznego zajął miesiąc. Wówczas poszła w ruch procedura obserwacji w szpitalu
więziennym, skierowania do kliniki oraz sfabrykowania dokumentacji zmuszającej
prokuratora do uchylenia sankcji.

Rozdział 9 Wyjazd

Wolność przychodzi znienacka do aresztu. Przynosi ją zwykle wraz z obiadem krzywo


uśmiechnięty gad, wręczając nieufnemu więźniowi paczkę wolnościowych ubrań
zdeponowanych w więziennej przechowalni. Postanowienie o zwolnieniu solennie stwierdza,
że „przyczyny dla których zastosowano tymczasowe aresztowanie, ustały". Ta standardowa
formuła w równym stopniu uzasadnia zwolnienie jak informacja o „zaistnieniu poważnych
przyczyn" uzasadnia aresztowanie. Nieszczęśni prokuratorzy PRL-u tworzący w pocie czoła
dziesiątki postanowień dziennie! Co za pech, że socjalizm realny upadł tuż przed erą
komputerów osobistych. O ileż sprawniej można by aresztować podejrzanych o popełnienie
czynów o „znacznym stopniu społecznego niebezpieczeństwa" i utrzymywać w mocy środki
zapobiegawcze używając funkcji „kopiuj" i „wklej" w Wordzie, zamiast dawać wnioski do
przepisywania milicyjnej maszynistce! Pierwszą reakcją zszokowanego więźnia bywa atak
niepokoju. Co, już? Tak nagle i po prostu? Wszystkie jego plany handlowe leżą w gruzach.
Starannie wypracowywane kontakty i pieczołowicie hołubione znajomości tracą w mgnieniu
oka wartość. U mnie krótka erupcja euforii przerodziła się po chwili w bolesny zawód
badacza odrywanego siłą od przedmiotu studiów. Przecież nie zakończyłem jeszcze badań!
Właśnie dostałem nowy zapas herbaty i papierosów oraz gruby, czysty brulion. Pełen energii
zamierzałem otwarcie zwerbować moich koleżków - włamywaczy, złodziei i morderców - do
pomocy w badaniach. Ze starszyzną celi umówiłem się już na specjalne sesje bajery, w czasie
których mieliśmy omawiać hierarchię władzy grypsujących w różnych więzieniach. Dwóch
flegmatycznych wytwórców fajansu zaczęło już żuć chleb pod moje następne zamówienie:
pięć maleńkich figurek Kaczora Donalda i Myszki Miki w kajdankach, będących szlagierem
ich oferty. Z zamówieniem wartym cały karton sportów byłem ich najlepszym klientem. Za
kolejne dwa kartony „Chopin" zgodził się przepisać do mojego brulionu wszystkie więzienne
piosenki i przerysować motywy tatuaży ze swojego pilnie strzeżonego sztambucha. Nawet
dorzucił mi zestaw kolek do dziargania. Przyrzekłem mu solennie, że nie wykorzystam ich do
założenia konkurencyjnego biznesu. Nagle wszystkie te ustalenia wydały mi się śmiertelnie
ważne. Chciałem poprosić strażników, żeby pozwolili mi jeszcze zostać choć na weekend.
Niestety, nie miałem już pieniędzy, aby ich przekupić. Po chwili szok ustępuje miejsca
trzeźwemu planowaniu szczegółów związanych z wyjściem. Koło pryczy oszołomionego
perspektywą wolności szczęśliwca gromadzi się małe stadko więziennych sępów.
Ceremonialnie składają mu gratulacje, przypominają o łączących ich serdecznych więzach,
poklepują kordialnie po plecach. Ich oczy błądzą tymczasem po jego zapasach papierosów i
tubkach pasty do zębów, szacują zasoby herbaty i cukru. Wszystkie te dobra, bezcenne
jeszcze rano, stały się już dla ich posiadacza niemal bezużyteczne. Jak tylko oprzytomnieje,
zaraz to sobie uświadomi. Może na fali euforii odpali im coś za darmo albo może ubiją z nim
świetny interes? Tak się zazwyczaj dzieje i większość więziennego majątku zostaje na
wyjeździe wymieniona na fajans lub po prostu rozdana fąflom. W kolejnym kroku trzeba
ukryć manele do przeszmuglowania na wólkę. Przede wszystkim ukryłem w spodniach
najcenniejsze skrawki papieru z grypsami i więziennymi anegdotami. Strażnicy rzadko
kipiszują na wyjściu. Zwykłego gada nie obchodzi, co wynosisz. Cywilną koszulę założyłem
na więzienną, kaniołkę skitrałem w kieszeń, a za pasek upchnąłem aluminiowe talerze i
sztućce. Na wierzch włożyłem jeszcze kurtkę. Jeśli nie będzie specjalnej kontroli, wciągnę
brzuch i wszystkie te pamiątki wyjadą ze mną. Nawet nie zdałem sobie sprawy, że to kradzież.
Moja pierwsza i pewno ostatnia. Potem posypały się prośby od koleżków. Niektórzy z nich w
pośpiechu zapisywali grypsy i prosili o ich dostarczenie. Miałem nieskazitelną reputację i
wielu grypsujących odważyło się zawierzyć mi swoje sekrety. Podekscytowani więźniowie
oczekujący zwolnienia często wpadają w trans słowotoku. Razem ze mną wychodził
„Wieśniak" z zajęczą wargą. Został zatrzymany za kradzież koguta, ale - „jak kocham
wolność!" - to była zwykła kura, a on chciał ją tylko pogłaskać. „Ci pieprzeni komuniści,
kurwa twoja mać, jorgnęli się, że mój wujek był w Solidarności. Jestem więźniem
politycznym. Takim samym, jak ty, «Student»". „Wieśniak" dostał postanowienie o
zwolnieniu poprzedniego dnia, ale nie było nikogo, kto mógłby wydać jego rzeczy. Na
Rakowieckiej czasem to się zdarza. Wyjścia są przeważnie w piątki. Strażnikom wygodniej
jest otwierać przechowalnię raz lub dwa razy w tygodniu. Prokuratorzy współpracują z nimi i
rutynowo podpisują wszystkie postanowienia w piątek rano lub w czwartek po południu. Jeśli
jakieś przyjdzie wcześniej, zwykle opóźnia się je o dzień czy dwa. Jako odszkodowanie za
dodatkowy dzień w kryminale „Wieśniak" dostał pół litra mleka więcej na śniadanie.
Znajome skrzypienie rozkluczanej klapy oznajmiło ostateczne pożegnanie. Grypsujący z
mojej celi ustawili się w wąski szpaler od okna do klapy, rolując ręczniki w marchewy i
zakładając glany. Dwa długie rzędy więźniów przygotowywały się do ostatniego więziennego
rytuału, podśmiewając się i obdzielając kuksańcami. Dla nich nasz wyjazd był tylko krótką
przerwą w monotonnej rutynie zwykłego dnia. Staliśmy z „Wieśniakiem" pod oknem,
naprzeciwko klapy, opierając się o tygrysówę i przyciskając do piersi nasze mandżury. To nie
była maskarada chrztu. To było pożegnanie, ostatni rytuał grypsujących. Za chwilę dosięgną
nas prawdziwe uderzenia i kopniaki. Gad wykrzyknął nasze nazwiska i imiona ojców.
„Wieśniak" pierwszy wkroczył w szpaler. Gdy rzucił się w stronę bramy, grypsujący zaczęli
walić go po plecach mokrymi marchewami, kopać w zadek, wymachiwać na oślep rękoma w
nadziei ulokowania solidnego kuksańca gdzieś pod żebrami. „Wypierdalać stąd! Nie wracaj
tu nigdy, «Wieśniak»! Żebym cię tu więcej nie widział, «Student»!". Wyładowywali swoją
frustrację i rozczarowanie, że to ktoś inny, a nie oni wychodził na wolność. No i, oczywiście,
mocne walnięcie wychodzącego więźnia zwiększa szanse na swój własny wcześniejszy
wyjazd. Znudzony strażnik stojący w otwartej klapie apatycznie przyglądał się dobrze
znanemu widowisku. Kiedy „Wieśniak" skoczył do wyjścia, wpadł mi do głowy doskonały
pomysł. Rzuciłem się tuż za nim, w nadziei, że nikomu nie uda się wystarczająco szybko
odwinąć ponownie ręcznika czy wymierzyć powtórnego kopniaka. Trzymałem się jakiś metr
za nim, prawie siedząc mu na plecach. Gad zamknął za nami klapę i uśmiechnął do mnie
przyjaźnie. Młody chłopak, pewno wzięli go na służbę zastępczą z wojska, na każdym kroku
starał się okazać sympatię politycznemu. „Wieśniak" oddychał ciężko, wycierając krew z
rozbitej zajęczej wargi, szczęśliwy, że już po wszystkim. Zrobiło mi się go żal. Mnie nikt
nawet nie dotknął. Pięć miesięcy wcześniej czułbym się winny. Opadłyby mnie wątpliwości.
A może powinienem był solidarnie poczekać na swoją kolej, zaprotestować, pójść godnie
wyprostowany nie zważając na razy. Teraz czułem niedbałą dumę z szybko podjętej trafnej
decyzji. Z zasłużonego sukcesu strategicznego. Z dobrego kawału sprawionego koleżkom.
Grypsujący musi radzić sobie w każdej sytuacji. Jeszcze wbiegając w klapę przechwyciłem
strzępki komentarzy „Ożesz ty w mordę, «Student», skurw...". Zauważyli. Oczywiście, że
zauważyli. Jak wszystko co ważne, pomysłowe, zabawne. „Wyjechał jak grypsujący". Po
czym zanotowali w pamięci kolejny trik. Na wypadek, kiedy ta wymarzona, wyśniona chwila
i dla nich stanie się rzeczywistością.

Postscriptum
Warianty i ewolucja subkultury grypsowania

Warianty lokalne i modyfikacje

Normy grypsowania nakazujące pewne zachowanie zależą, jak wszystkie kody zachowania,
od okoliczności. Również ich restrykcyjność jest zmienna. Stopień przestrzegania norm jest
funkcją interesów jednostek oraz subiektywnych interpretacji. Długie przebywanie więźniów
w jednej celi, w przeciwieństwie do pracy lub nauki na zewnątrz, wzmacnia kod. Kolejnym
czynnikiem jest rozmiar celi. Na stodołach i, ogólnie, w większych celach subkultura kwitnie.
Im więcej małolatów, tym bardziej brutalnej wersji subkultury można się spodziewać. Z kolei
większa proporcja recydywistów w celi sprzyja rozluźnieniu norm, a nawet pojawieniu się
pewnej autoironii i dystansu do grypsowania, bowiem erka potrafi siedzieć. Do
najważniejszych zmiennych wpływających na restrykcyjność norm można zatem zaliczyć:
• stopień koncentracji różnego rodzaju aktywności w celi lub poza nią;
• rozmiary celi;
• wiek więźniów;
• zasięg wpływów grupy frajerów i innych kast;
• rodzaj więzienia;
• organizację ekonomiczną więzienia, wyznaczającą sposób pozyskiwania przez więźniów
dóbr;
• stopień kontroli administracyjnej w danym więzieniu.
Inne, rzadziej spotykane czynniki mogą być również istotne. Na przykład obecność więźniów
politycznych łagodzi najostrzejsze normy, a szczególnie te regulujące relacje między
grypsującymi a frajerami albo cwelami. W niektórych celach, sytuacjach lub porach dnia kod
ulega automatycznemu rozluźnieniu czy zaostrzeniu. Świadomość lokalnych lub chwilowych
fluktuacji jego siły stanowi element subkultury. Siła kodu jest odzwierciedlona w bajerze.
Oprócz typowego kodu, opisanego we wcześniejszych rozdziałach, istnieje kod luźny.
Dopuszcza on osłabienie norm trudnych do przestrzegania w danej sytuacji oraz łagodzi
sankcje. Luźniejszy kod jest rutynowo wprowadzany w więziennych szpitalach i zakładach
psychiatrycznych. Luźny kod pojawia się także wtedy, gdy frajerzy są zbyt silni, aby
przestrzegać zasad dotyczących separacji i wykorzystywania. Tak więc w celach frajerskich
można zobaczyć grypsujących i frajerów jedzących przy jednym stole. Przy luźnym kodzie
edukacja świeżaka zazwyczaj zwalnia lub nawet zatrzymuje się. Surowy lub sztywny kod
albo też ostry rygor zakłada bezwzględne przestrzeganie norm symbolicznych i języka.
Często jest obecny w celach lub blokach więziennych z najmłodszymi więźniami. Może
zostać wprowadzony czasowo podczas Ameryki, aby przyspieszyć socjalizację świeżaka. W
wypadku ostrego rygoru karze się najmniejsze odstępstwa od zasad bajery i innych norm.
Jego występowanie jest pozytywnie skorelowane z siłą władzy grypsujących. Najbardziej
radykalną wersją kodu sztywnego jest kopytkowanie. Motywacje więźniów do przestrzegania
kodu są funkcją okoliczności. Norma może zostać nagięta, gdy koliduje z ważnymi interesami
wpływowych grypsujących. Stosunkowo najmniejsze pole do interpretacji obejmuje
najważniejsze normy regulujące stosunki homoseksualne, dotykanie penisa, utrzymywanie
wyraźnego dystansu społecznego w stosunku do cweli oraz bezwarunkowy zakaz donoszenia.
Surowo są również przestrzegane normy brudnej fizjologii, choć sankcje za ich złamanie są
mniejsze. Normy zachowania dystansu społecznego w stosunku do frajerów są bardziej
wrażliwe na rozkład władzy w celi i mają tendencję do rozluźniania się z upływem czasu
spędzonego przez frajerów i grypsujących w jednej celi. Ogólnie biorąc, przestrzeganie norm
symbolicznych w znacznym stopniu zależy od kontekstu. Takie normy są bardziej podatne na
interpretacje i manipulacje oraz łatwiejsze do zawieszenia niż normy regulujące najbardziej
praktyczne aspekty stosunków homoseksualnych lub donoszenia. Podobne zachowanie może
być zinterpretowane diametralnie odmiennie w różnych okolicznościach. W celi 6 podałem
rękę znajomemu frajerowi-bibliotekarzowi. Ostra reakcja grypsujących była natychmiastowa.
Moje nocne szkolenie na grypsującego zostało zawieszone i zacząłem być traktowany jako
potencjalny frajer. W celi 8, w której miałem podobny status świeżaka i potencjalnego frajera,
podałem na wyjeździe rękę wszystkim współwięźniom. Trzech z czterech grypsujących
przyjęło uścisk i tylko jeden, po chwili wahania, odmówił. W celi tej kod był słabszy i nikt
nie był szczególnie zainteresowany ścisłym przestrzeganiem norm symbolicznych. W celi 6
mój błąd był ukoronowaniem szeregu niezgrabności i wychył. Został wykorzystany przez
lokalnego mąciciela do jego własnej gry. W tej celi podanie ręki na wyjeździe nie miało sensu.
Było oczywiste, że cała ósemka grypsujących w celi odmówiłaby. Przed rokiem 1985
wykształcił się bardzo interesujący mechanizm chroniący grypsujących przed atakami innych
grup lub administracji. W uzasadnionych przypadkach lokalna starszyzna zaczęła zwalniać
grypsujących z przestrzegania niektórych norm. Choć interwencje były nieczęste, mechanizm
decyzyjny był dość elastyczny. Z przypadkiem zawieszenia normy brudnej fizjologii
zetknąłem się podczas pobytu na oddziale chirurgicznym szpitala więziennego na
Rakowieckiej. Pewien frajer z celi 12 cierpiał na niedrożność jelit. Chirurdzy więzienni
wykonali zabieg enterostomii, formując mu z boku przetokę, będącą zastępczym odbytem.
Przedłużeniem odbytu była plastikowa torebka. Frajer nie mógł kontrolować puszczania
gazów, które na domiar złego uaktywniały się podczas jedzenia. Stworzyło to oczywisty
problem dla całej celi. Zmiana czasu posiłków dla frajera została odrzucona jako zbyt
niewygodna. Po krótkich konsultacjach starszyzna oddziałowa pozwoliła grypsującym na
jedzenie bez zwracania uwagi na okazjonalne popierdywanie. Niewątpliwie decyzję tę ułatwił
fakt, że torebka była szczelnie zamknięta i zapachy pozostawały w środku. Zamiast
anonsowania zamiaru puszczenia gazów frajer został zobowiązany do anonsowania zmiany
torebki. Do największego, jakie znam, odstępstwa od norm kodu doszło na Rakowieckiej trzy
lata przed moim aresztowaniem. Przybycie Józefa Koryckiego, zwanego „Janosikiem
Podlaskim", doprowadziło do burzliwej debaty z udziałem całej grypsującej starszyzny na
Rakowieckiej i zakończyło się tymczasowym zawieszeniem jednej z najostrzejszych norm
grypsowania: dotykania penisa innego więźnia. Życie i powolna agonia „Janosika" stały się
jedną z największych legend Rakowieckiej. Jego historia zasługuje na osobną opowieść.

Prywatna wojna „Janosika Podlaskiego" z komunizmem

Urodzony w 1933 roku Józef Korycki całe życie występował przeciwko władzy
komunistycznej. Zakładał organizacje antykomunistyczne i walczył o przetrwanie w
komunistycznych więzieniach. Jego prywatna wojna z systemem rozpoczęła się w momencie
dezercji z obowiązkowej służby wojskowej. Gdy uciekał z jednostki, wziął ze sobą
zakładnika, którym był radziecki pułkownik. Miał szczęście, że ucieczka przypadła akurat na
postalinowską odwilż. Dostał krótki wyrok. Kiedy po sześciu miesiącach spędzonych w
ziemiance wyszedł na świat, las obsypany śniegiem wydał mu się nierealną bajką. Po
wprowadzeniu przez generała Jaruzelskiego stanu wojennego w 1981 roku „Janosik"
rozważał wysadzenie ekspresu „Mitropa" relacji Moskwa-Berlin, który przewoził rodziny
sowieckiego personelu wojskowego. Zdobył nawet dynamit i zaplanował całą logistykę ataku.
Podobno to przyjaciele z Solidarności przekonali go do porzucenia pomysłu masowego
terroryzmu. Swoją ostatnią bitwę wydał „Janosik" komunizmowi w roku 1979, miesiąc po
opuszczeniu więzienia. Wykorzystał stary pomysł swoich poprzedników z lasu Sherwood i z
Podhala, zapracowując sobie tym samym na przydomek. Okradał komunistyczne państwo i
rozdawał jego majątek biednym chłopom. Każdą akcję rozpoczynał nieoczekiwaną wizytą u
sołtysa znanego z komunistycznych sympatii. Rubaszny olbrzym z kałasznikowem na plecach
paradował niedbałym krokiem przez wioskę do sołectwa i żądał komunistycznych pieniędzy.
Osobisty majątek sołtysa nie interesował go. Następnie rozdawał zdobyczny grosz rolnikom
lub nakazywał im kupić traktor dla całej wioski, figlował z wioskowymi dziewuchami, jadł,
pił i znikał. Przed odejściem nakazywał sołtysowi, by złożył rezygnację. Sołtysi potulnie
wykonywali jego rozkazy. Nigdy nie musiał składać powtórnej wizyty. „Janosik" starannie
planował akcje i długo udawało mu się unikać kłopotów. Rabował na Podlasiu, w biednym
regionie wschodniej Polski, gdzie wioski nie miały telefonów, a drogi niewiele zmieniły się
od czasów jego imiennika. Komunistyczna milicja nigdy nie zdążała na czas. Chłopi go
ubóstwiali i wspierali, jak tylko mogli. Karmili go i dawali broń zakonserwowaną i zakopaną
po wojnie „na wszelki wypadek". Pewnego razu delegacja rolników zaoferowała
„Janosikowi" sowiecki czołg T-34, starannie ukryty w stodole. Podczas inspekcji okazało się,
że czołg był w niezłym stanie technicznym, ale brak amunicji uczynił go bezużytecznym.
Po trzech latach ukrywania się gadulstwo przygarniętego chłopaka sprowadziło nieszczęście.
Czternastego maja 1982 roku setki milicjantów i żołnierzy w czołgach i helikopterach
najechały jego kryjówkę. Gdy pętla zacieśniła się, „Janosik" zdecydował, że nie weźmie na
swoje sumienie niczyjej śmierci. Przed kryjówką błądziło po omacku kilku szeregowców,
łatwy cel dla jego kałasznikowa. Zamiast do nich strzelać, ukląkł na ziemi, położył
kałasznikowa przed sobą, przeżegnał się i palnął sobie w łeb z sowieckiego nagana. Cztery
dni później obudził się w szpitalu na Rakowieckiej. Jakimś cudem przeżył. Miał
sparaliżowaną lewą stronę ciała, prawą rękę w gipsie, a w głowie tkwiła kula. Podobno
milicjanci chcieli go dobić, ale interwencja wojskowego oficera ocaliła mu życie.
Ostatni rozdział życia „Janosika" rozegrał się w więziennym szpitalu. Prokurator wraz z
„Janosikiem" umieścił w izolatce opóźnionego w rozwoju frajera, któremu obiecał wolność
w zamian za uduszenie sparaliżowanego bandyty. Starszyzna grypsujących zareagowała
błyskawicznie: ogłoszono, że śmierć „Janosika" będzie oznaczać automatyczną egzekucję
jego zabójcy. Frajer zrezygnował i w końcu zaczął nawet pomagać współwięźniowi. Wkrótce
obydwaj zostali przeniesieni do zwykłej szpitalnej celi z większością grypsujących.
Pielęgniarki karały „Janosika" na swój sposób i ignorowały jego prośby o podanie do łóżka
basenu. Ponieważ obie ręce miał niesprawne, oddawał kał i mocz do łóżka. Bieliznę i pościel
zmieniano mu raz dziennie. Kod zabraniał grypsującym współwięźniom udzielenia mu
pomocy. „Janosik" znał zasady i nie narzekał. Roztrzaskał gips na prawym ramieniu i za
pomocą ćwiczeń próbował odzyskać siłę w ręku. Podczas prób lewa, sparaliżowana, ręka
zsunęła się z łóżka i złamała. Personel szpitalny nie interweniował i ręka zrosła się powoli
sama. Nikt nie usłyszał z jego ust najmniejszej skargi. Żałosna kondycja „Janosika" poruszyła
wyobraźnię i serca grypsujących i postawiła przed lokalną starszyzną poważny dylemat. Nikt
nie miał wątpliwości, że „Janosik" był wyśmienitym bandytą, zagorzałym antykomunistą,
lojalnym koleżką, twardym jak skała. Był ucieleśnieniem wszystkich zmitologizowanych
wartości grypsowania. Miał nieskazitelną reputację, potwierdzoną przez liczne relacje
telewizyjne i artykuły prasowe. Bez wątpienia zasługiwał na pomoc. Jednak udzielenie
skutecznej pomocy oznaczałoby złamanie jednej z najważniejszych norm grypsowania i
konieczność dokonania fundamentalnych przewartościowań. Czy grypsujący może wsunąć
basen pod sparaliżowane ciało współwięźnia? Czy może umieścić penisa cierpiącego koleżki
w kaczce? Czy udzielenie pomocy herosowi zbójów usprawiedliwia złamanie podstawowych
norm? Takie pytania zaprzątały umysły grypsujących w więzieniu na Rakowieckiej późną
wiosną 1982 roku. Starszyzna z celi „Janosika" nie rozwiązała skomplikowanego dylematu.
Nie podołali mu również grypsujący z całego oddziału chirurgicznego. Zawieszenie
fundamentalnej normy bez odpowiedniej konsultacji było ryzykowne i mogło przynieść
degradację całej celi lub oddziału. W takiej sytuacji przypadek „Janosika" trafił do najwyższej
instancji, do debaty przystąpiła cała starszyzna z Rakowieckiej. Przez kilka dni w grypsach
wysyłanych przez korytarzowych i przez przebitki omawiano wyłącznie problem
„Janosikowego" penisa. W końcu starszyzna z Rakowieckiej jednogłośnie uzgodniła
ostateczny werdykt i uchwaliła protokół działania. Zdecydowano, że upokorzenie księcia
rabusiów stanowiło większą ujmę dla grypsujących z Rakowieckiej niż złamanie zasady
dotykania penisa. Grypsujący z celi „Janosika" otrzymali precyzyjne instrukcje. Jeśli w celi
był cwel, grypsujący powinni zmusić go do usługiwania sparaliżowanemu bandycie, w
przeciwnym wypadku wyznaczony grypsujący miał obowiązek informować głośno personel
szpitala o potrzebie „Janosika". W razie braku reakcji personelu grypsujący mógł przystąpić
do działania. Jeśli grypsujący w celi byli w dobrej formie, przenosili go do kącika, by
samodzielnie nakarmił jaruzela. Jeśli grypsujący byli za słabi, jeden z nich przynosił basen.
Penisa „Janosika" można było dotknąć przez papier toaletowy. Grypsujący zastosowali się do
polecenia starszyzny. Przez kilka miesięcy, do czasu, gdy „Janosikowi" wyzdrowiała prawa
ręka, grypsujący z jego celi na zmianę wykonywali obowiązki zastępczych pielęgniarek.

Ewolucja subkultury grypsowania

Prześledzenie ewolucji kodu jest niezwykle trudne. Literatura jest skąpa, a ze względu na
tajność norm grypsowania oraz rutynowe metody wprowadzania osób postronnych w błąd
niektóre kluczowe zjawiska z przeszłości nie zawsze bywały właściwie interpretowane.
Źródłem stosunkowo twardych danych są słowniki więzienne, oferujące cenny materiał
etnograficzny. Słowniki Henryka Michalskiego i Jacka Morawskiego oraz Klemensa
Stępniaka dobrze opisują wiele norm kodu i terminów języka półtajnego. Brakuje w nich
jednak opisu tajnych zasad i norm. Gierki, będące podstawowymi testami twardości i sprytu
świeżaka, są definiowane jako gry, „w które więźniowie grają dla zabawy" lub „zwyczajowe
metody zastraszania nowych więźniów". Przecwelanie utożsamia się z gwałtem. Zamiast
„bajera" używa się porzuconego przez grypsujących w latach siedemdziesiątych terminu
„grypsera". Interesujące jest jednak to, że słowo „grypsera", używane zarówno przez badaczy,
jak i niegrypsujących oraz personel, jest bardziej popularne niż „bajera". Niewykluczone, że
kiedyś wyprze to drugie z obiegu. Podobnie grypsującego nazywa się czasem grypserem,
choć pojęcie to od lat siedemdziesiątych oznacza chorągiewę, zdegradowanego byłego
grypsującego podszywającego się pod grypsującego. Sygnalizacyjna funkcja bajery również
nie została prawidłowo odczytana. Można odnaleźć definicje typowych bluzgów, ale nie ma
opisu uniwersalnych uzasadnień wykluczania niektórych bluzgów jako obraźliwych i
dopuszczania innych. Z kolei słownik Macieja Szaszkiewicza, obejmujący opis różnych
aspektów subkultury, podaje bardziej precyzyjne rekonstrukcje różnych zachowań i norm.
Ponieważ proces zbierania informacji był rozłożony w czasie (od połowy lat siedemdziesiąt
do lat dziewięćdziesiątych), nie jest jednak jasne, z jakiego okresu pochodzą różne podawane
przez autora fakty. Mimo ubóstwa danych niektóre fakty można zrekonstruować. Z relacji
drobnego złodziejaszka wiemy, że w 1952 roku złodzieje pełnili rolę analogiczną do
grypsujących w „złodziejskim więzieniu" Gęsiówka. Mieli swoją własną hierarchię i sądy,
stosowali wobec świeżaków proste gierki i wersję przecwelania, wykręcali afery, trzymali
innych z dala od blatu, przestrzegali niektórych zasad brudnej fizjologii, nie używali
zakazanych bluzgów, stosowali zasady krańcowania w odniesieniu do słowa „kurwa" i innych,
mówili „targaj", zamiast „ciągnij". Gwara złodziejska, kmina, przypominała późniejszą bajerę
grypsujących. Wśród kilku niższych kategorii więźniów znajdujemy frajerów, cweli, chamów
i innych. Istniały jednak pewne różnice między kodem złodziei a grypsowaniem. Do
najwyższej kasty mogli należeć jedynie złodzieje. Współpracowali oni do pewnego stopnia z
administracją, składając skargi na innych więźniów, i mieli mniej tabu czystości przedmiotów.
Na przykład każdy złodziej miał usługującego mu frajera, który zmywał jego naczynia,
tymczasem normy grypsowania zabraniają frajerowi dotykania talerzy grypsującego.
Literatura więzienna z wczesnych lat sześćdziesiątych przynosi inny obraz. Obecna jest już
uniwersalna subkultura charakterniaków, gitów czy grypserów. Według jednego ze źródeł
udział charakterniaków w więzieniach wynosił 14-38% , a według dwóch innych cytowanych
przez Moczydłowskiego około 30-40% lub 80-90%. Słownictwo zawarte w pracy
Michalskiego i Morawskiego, której pierwsze wydanie ukazało się w roku 1967, jest bardzo
podobne do bajery w wersji z roku 1985. Można postawić hipotezę, że ekspansja subkultury
była ściśle związana z odwilżą polityczną w bloku sowieckim po śmierci Stalina w roku 1953
i destalinizacji Chruszczowa z roku 1956. Zmieniła się wówczas struktura przychodzących
więźniów, zaś rygory więzienne uległy rozluźnieniu. Po pierwsze, prawie wszyscy
więźniowie polityczni bądź quasi-polityczni zostali zwolnieni i od roku 1956 proporcja takich
więźniów była już niewielka. Ponadto również niemieccy więźniowie nazistowscy powoli
wymierali lub zostawali zwalniani. Zmniejszył się zatem nacisk na łagodzenie obyczajów
więziennych. Po drugie, rozluźniono rygory więzienne i więźniowie uzyskali więcej
przywilejów, podczas gdy zasoby administracyjne pozostały praktycznie niezmienione.
Przykładowo: wprowadzenie prawa więźnia do półgodzinnego albo godzinnego spaceru w
połowie lat pięćdziesiątych wymagało znacznego nakładu środków. Trzeba było wybudować
spacerniaki oraz oddelegować kilku strażników do konwojowania więźniów udających się na
spacer. Wszystkie te zmiany doprowadziły do wzmocnienia czynników stymulujących
ekspansję subkultury: zwiększenia proporcji więźniów czysto kryminalnych i osłabienia
kontroli personelu. Wydaje się, że druga głęboka transformacja dokonała się na przełomie lat
sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Zamiast sztywnego przestrzegania litery kodu rządząca
elita grypsujących zaczęła twórczo interpretować jego ducha i ustanawiać wyjątki od reguł. W
efekcie kod stał się bardziej pragmatyczny, elastyczny i odporny na manipulacje personelu i
złośliwe ataki frajerów. Szczególnie dramatyczna zmiana dokonała się pod koniec lat
sześćdziesiątych, kiedy część personelu więziennego przeprowadzała eksperyment
odgrypsowywania więźniów, zwanego też rozgrypsianiem lub rozgrypsowywaniem. Każdego
nowo przybyłego pytano, czy jest grypserem. Ponieważ grypser nie mógł wyprzeć się
przynależności do swojej kasty, łatwo było go zidentyfikować. Następnie bito go dopóty,
dopóki nie wyrzekł się swojej kasty. Inną metodą było wrzucenie grypsera do celi
zadeklarowanych niegrypsujących. W konsekwencji był automatycznie degradowany bądź
przez swoich kolegów grypserów, bądź frajerów. Degradacja taka była nieodwracalna.
Społeczność grypsujących zareagowała zmianą terminologii: słowo „grypser" zostało
zastąpione słowem „grypsujący", zaś „grypser" nabrał nowego znaczenia, określał więźnia
podszywającego się pod grypsującego. Tak więc grypsujący mógł spokojnie zaprzeczyć
przynależności do grypserów. Bajera zasymilowała tę zmianę natychmiast, choć wielu
badaczy i członków personelu więziennego jeszcze po trzydziestu latach błędnie używało
słowa „grypser". Można postawić hipotezę, że fenomenalna zdolność subkultury do niemal
natychmiastowej zmiany terminologii lub norm była możliwa dzięki metodzie
skoordynowanego spotkania, opisanej w rozdziale 8, a także dzięki hierarchicznej strukturze
władzy wśród grypsujących. Raz na jakiś czas dochodziło do skoordynowanych spotkań
mącicieli z najważniejszych więzień, popełniających zsynchronizowane samouszkodzenie,
które można było leczyć tylko w jednym szpitalu. Właśnie podczas takich spotkań
stosunkowo łatwo można było uzgodnić zmianę terminologii lub norm, a potem szeregowcom
grypsowania przekazać informację o nowych regułach. Rozgrypsowywanie nie złamało
grypsowania, ale doprowadziło do jego uelastycznienia. W roku 1985 grypsujący miał prawo
w wyjątkowych okolicznościach zaprzeczyć swojej przynależności do kasty, a podniesienie
do roli grypsującego stało się istotnym elementem zwyczajów grypsujących. Administracja
wykorzystywała niekiedy znajomość procedur weryfikacji grypsujących do degradowania
szczególnie kłopotliwych przywódców. Przykładowo: fałszywe ostrzeżenie o pochodzącym z
Poznania mącicielu osadzonym w więzieniu w Malborku mogło zostać wysłane z Poznania i
podpisane: „Ludzie". Mąciciel popadał wtedy w kłopoty z lokalnymi grypsującymi. Jednak
metoda ta przestała działać, kiedy stosowanie rozgrypsowywania przez administrację stało się
powszechnie znane, co zaowocowało wprowadzeniem dodatkowych procedur
sprawdzających. Kolejnym problemem dawnego kodu sztywnego było strategiczne
przecwelanie. Złośliwe ataki frajerów przecwelających grypsujących z użyciem berła lub
podobnych metod zostały również częściowo zneutralizowane. Uchylono wiele norm
prowadzących do masowego przecwelania grypsujących. Nabrał znaczenia warunek, że
odstępstwo od kodu prowadzące do automatycznej degradacji musi być niewymuszone i
świadome. Ułatwiono przywrócenie do kasty grypsującego, który został przecwelony siłą,
dzięki możliwości przywracania honoru grypsującego przez samookaleczenie. Pionowa
mobilność między kastami zaczęła bardziej zależeć od faktycznego zachowania więźniów i
od interesów starszyzny niż od czynników zewnętrznych. Zmiany w kodzie wywierały wpływ
na rozmaite symbole władzy i prestiżu. Demokratyzacja najwyższej kasty przyniosła spadek
znaczenia rodzaju popełnionego przestępstwa. Profesjonalni złodzieje utracili swoją
uprzywilejowaną pozycję. W latach sześćdziesiątych rangę społeczną grypsujących
odzwierciedlały tatuaże. Cwele i donosiciele byli automatycznie znakowani kropkami na
uszach, policzkach, nosie lub brodzie. Grypsujący mieli wytatuowane kropki na palcach,
powiekach i w okolicach oczu. Gdy wykropkowany grypsujący został przecwelony, rzucano
mu pod nogi kawałek cegły. Musiał za jej pomocą usunąć mylące kropki. Dystynkcje
wojskowe na ramionach wskazywały więzienny staż grypsującego, od rangi szeregowca po
marszałka. System ten szybko się zestarzał i zanikł wraz z kolejnymi zmianami
subkulturowymi. Rangi na ramieniu okazały się słabym przekaźnikiem informacji o statusie
więźnia. Dystynkcje zbyt łatwo było podrobić, co doprowadziło do ich dewaluacji. W czasie
kampanii odgrypsowywania wytatuowane rangi ułatwiały personelowi identyfikację
grypsującej elity. Ostateczny cios temu systemowi zadała zapewne administracja więzienna,
stosując wobec przywódców grypsujących ceglaną degradację. W niektórych więzieniach
świeżo przywiezionych prominentów grypsowania zamykano w izolatce wyposażonej jedynie
w cegłę. Trzymano ich tam dopóki nie starli ze swojego ramienia dystynkcji. Wraz z
tatuowanymi rangami zanikł również system kropkowania cweli, frajerów i donosicieli.
Symboliczne oznaki władzy i przynależności ustąpiły miejsca weryfikowalnej reputacji oraz
znajomości arkanów subkultury. Potencjał stosowania brutalnej siły pozostał równie ważny
jak dawniej. Podobnym przeobrażeniom uległ język. Początkowo bluzg rzucony przez
grypsującego w stronę oponenta był nieodwracalny i prowadził do jego nieuchronnej
degradacji. Paradoksy strategiczne towarzyszące tej zasadzie stopniowo doprowadziły do
wyłonienia się szeregu metod obronnych, takich jak walka fizyczna lub odwracanie bluzgów.
Paradoksy te zapewne doprowadziły też do wyłonienia się kopytkowania, radykalnej wersji
grypsowania. Podstawowe zasady kopytkowania zostały najprawdopodobniej opracowane w
połowie lat sześćdziesiątych w Łodzi, kilka lat po wyłonieniu się subkultury grypsujących w
dominującym środowisku więzień warszawskich. Samouszkodzenia i symulacje pojawiły się
na masową skalę w latach sześćdziesiątych. Więzienny personel medyczny został zaskoczony
skalą zjawiska i nie potrafił na nie właściwie zareagować. W efekcie więźniów często
przewożono do szpitali wolnościowych. Tak więc ważnym motywem samookaleczania było
oczekiwanie rozluźnienia środków bezpieczeństwa i nadzieja stworzenia warunków do
ucieczki. Rozwój infrastruktury więziennej do leczenia najczęstszych samookaleczeń
praktycznie wyeliminował ten motyw, a skala zjawiska uległa zmniejszeniu. Mimo że
ewolucja kodu i bajery jest owiana tajemnicą, istnieje przynajmniej jedna zasada nazewnicza,
którą można zrekonstruować z pewną precyzją. Określenia muszli klozetowej zmieniały się w
rytm zmian przywództwa komunistycznych władz PRL-u. Edward Gierek, który sprawował
władzę w latach siedemdziesiątych, jeszcze w roku 1985 miał grupkę fanów, którzy nazywali
muszlę klozetową gierem. Po strajkach sierpniowych w 1980 roku Gierka zastąpił w
typowym komunistycznym zamachu Stanisław Kania. Kania sprawował jednak władzę zbyt
krótko, aby jego nazwisko zostało uwiecznione w bajerze. Po objęciu przywództwa partii w
1981 roku i szybkim wprowadzeniu stanu wojennego generał Jaruzelski zaczął powoli
odnosić sukcesy również na kolejnym froncie walki. W 1985 roku, mimo istnienia kilkunastu
alternatywnych określeń muszli klozetowej, jaruzel królował niepodzielnie jako nazwa kibla
więziennego. Bombę, przenośne naczynie zastępujące klozet i wciąż obecne w wielu
więzieniach, zwano pieszczotliwie wojtkiem, od imienia generała, lub po prostu generałem.
Po upadku PRL-u gier niespodziewanie odzyskał utracone pole. W początkach XXI wieku
znów miał status najbardziej popularnej nazwy kibla. Upadek PRL-u i koniec tysiąclecia
przyniosły kolejne zmiany. Należy do nich pewne rozluźnienie najsurowszych ograniczeń i
uzyskanie lepszej ochrony prawnej ze strony państwa. Więźniom zezwolono na trzymanie i
picie herbaty, a także posiadanie niektórych rzeczy osobistych. Betoniarę można do woli
włączać i wyłączać. W wybranych celach pojawiły się telewizory. Więźniowie otrzymali
prawo do okresowych rozmów telefonicznych. Ograniczono stosowanie niektórych kar.
Naczelnika przemianowano na dyrektora. Świadectwa więźniów przełomu tysiąclecia
wskazują na to, że język grypsujących przetrwał praktycznie niezmieniony. Wśród
kilkudziesięciu słów wymienionych w świadectwach nie było żadnego nowego w stosunku do
roku 1985. Padały kluczowe terminy: „grypsujący", „frajer", „gad", „wychowek" i „zasady".
Jeden z autorów wspomnień, niegrypsujący, nazywa grypsujących „grypserami", używając
niepoprawnego i celowo sugerowanego przez nich określenia. Na przełomie XX i XXI wieku
grypsujący respektowali wciąż normy brudnej fizjologii, chociaż ich znaczenie zmalało ze
względu na pojawienie się osobnych, murowanych kącików wewnątrz cel, stanowiących
solidną barierę między toaletą a częścią mieszkalną celi. Istniała norma, że nie wolno
przymusowo przecwelić świeżaka. Grypsujący, który normę złamał, był degradowany do roli
frajera, zaś świeżak przechodził Amerykę itd. Mimo to wydaje się, że zarówno kod, jak i
rzeczywiste przestrzeganie jego litery uległy pewnym zmianom. Rośnie znaczenie pieniądza
pod celą, pojawili się więźniowie z grup przestępczości zorganizowanej. Zdaniem
Szaszkiewicza i Miszewskiego po upadku komunizmu subkultura grypsujących ulegała
stopniowemu osłabianiu. Spektakularnym tego przykładem jest wystąpienie zjawiska,
zwanego braniem cwela w ciche. Cwelowi nie rozpoznanemu w całym więzieniu cela oferuje
zatrzymanie dla siebie informacji o jego statusie. W zamian cwel myje naczynia, sprząta i
pierze. Pogwałcenie tak wielu norm symbolicznych towarzyszące pragmatycznej eksploatacji
cwela oznacza podjęcie przez całą celę ryzyka przecwelenia. Ryzyko takie kilkanaście lat
wcześniej byłoby powszechnie uznane za zbyt duże. Hipotetyczne postpeerelowskie
osłabienie subkultury zbiegło się w czasie ze znacznym, lecz tylko tymczasowym
zmniejszeniem łącznej liczby więźniów do czterdziestu, sześćdziesięciu tysięcy (wcześniej
ich liczba znacznie przekraczała sto tysięcy). Zaistniał zatem czynnik zewnętrzny względem
subkultury i mocno ją osłabiający. W ostatnich latach liczba więźniów wzrosła i postępujące
zagęszczenie cel znowu może doprowadzić do wzmocnienia subkultury. Kierunek zmian
subkultury nie wydaje się zatem jasny.

Dodatek Gry i decyzje

Powracającym motywem tej książki jest to, że więzienie socjalizuje do hiperkalkulacji. W


przeciwieństwie do świata wolnościowego niewłaściwa ocena konsekwencji swojego
zachowania nakłada na decydenta bardzo wysokie koszta. Ścieżek socjalizacji i metod
doskonalenia hiperkalkulacji jest wiele. Zorganizowanie ucieczki jest niemożliwe bez
starannego planowania, cierpliwości i pomysłowości. Odpowiedź na nagły atak drugiego
więźnia wymaga błyskawicznego podjęcia decyzji. Samo zagrożenie nagłym atakiem skłania
więźniów do zastanawiania się nad swoją reakcją, opracowania planu działania na jego
wypadek i podejmowania rozmaitych działań wyprzedzających. Różnego rodzaju zdarzenia -
samouszkodzenia, przesłuchania czy proces - wymuszają z kolei staranną kalkulację
konsekwencji własnych działań, odpowiednich prawdopodobieństw i posunięć innych,
wymagają także znajomości funkcjonowania instytucji i własnego organizmu oraz
uwzględnienia tej wiedzy w swoich planach. Mądry ruch może zdjąć wiele lat z wyroku
więźnia, dać mu lepszy dostęp do więziennych zasobów, uchronić przed gwałtem lub inną
formą poniżenia. Więźniowie w tej książce wchodzą w rozmaite interakcje. Biorą udział w
grach, których reguły są znane każdemu, stają przed indywidualnymi problemami
decyzyjnymi, testują innych, nie podejrzewających niczego więźniów i tworzą koalicje. We
wszystkich swoich decyzjach biorą pod uwagę konkretne fizyczne i społeczne ograniczenia
więziennego życia. Wiele z ich interakcji można modelować za pomocą teorii gier, aparatu
matematycznego rozwiniętego przez matematyków i ekonomistów w połowie XX wieku w
celu studiowania racjonalnego zachowania, a także teorii pokrewnych. Niniejszy dodatek jest
nieformalnym opisem najważniejszych elementów gry w postaci ekstensywnej1.

Elementy gry. Przykład „Dylematu więźnia"

Przypadek zrządził, że fabułka towarzysząca najbardziej znanej grze jest historyjką więzienną.
Gra ta nazywa się „Dylematem więźnia". Po raz pierwszy przeanalizowali ją Melvin Dresher i
Merrill Flood, dwaj matematycy ze słynnej korporacji RAND, a ilustrującą ją historyjkę
wymyślił Albert W. Tucker z Uniwersytetu Princeton. Poniżej została wykorzystana do
wprowadzenia najważniejszych elementów gry w postaci ekstensywnej oraz przedstawienia,
jak możemy modelować współzależne decyzje graczy. Bohaterowie naszej historyjki zostali
przeniesieni w realia PRL-u. „Smok" i „Student" zostali aresztowani w Polsce lat
osiemdziesiątych i są podejrzani o działalność antykomunistyczną. Służba Bezpieczeństwa
zebrała wystarczająco dużo dowodów, aby można było ich skazać za nielegalne posiadanie
bibuły, co jest stosunkowo niewielkim wykroczeniem. Brakuje jednak dowodów
umożliwiających oskarżenie ich o poważniejszy występek: publikowanie i dystrybucję bibuły.
Prokurator uzyska jednak podstawę do takiego oskarżenia, jeśli przynajmniej jeden z nich
zdecyduje się zeznawać. Umieszcza podejrzanych w osobnych celach i opisuje „Smokowi",
jak jego zeznanie wpłynie na wyrok. „Smok" ma dwie możliwości działania, czyli strategie:
przyznać się i sprzedać wspólnika (S) lub iść w zaparte (Z). Zakładamy, że obaj podejrzani są
zainteresowani jedynie długością swoich wyroków. A oto jak je widzi prokurator:
• jeśli jeden sprzeda wspólnika, a drugi pójdzie w zaparte, to pierwszy zostanie w nagrodę
zwolniony, a drugi otrzyma maksymalny wyrok trzech lat;
• jeśli obaj pójdą w zaparte, dostaną po roku za drobne wykroczenie posiadania bibuły;
• jeśli każdy z nich sprzeda wspólnika dostaną złagodzony wyrok dwóch lat.
Następnie tę samą historyjkę usłyszy „Student". Dylemat jest prosty: sprzedać wspólnika czy
iść w zaparte? Mimo że na pierwszy rzut oka „Dylemat więźnia" może wyglądać banalnie, w
rzeczywistości ukrywa niesłychanie perwersyjną strukturę strategii i wypłat. Rozpatrzmy
problem decyzyjny „Smoka". Nie może skontaktować się ze „Studentem", aby skoordynować
zeznania lub w jakikolwiek inny sposób wpłynąć na jego wybór. „Smok" musi zatem
przeanalizować konsekwencje swoich decyzji, zakładając, że w żaden sposób nie wpłyną one
na decyzje „Studenta". Jednak konsekwencje jego decyzji, czyli długość wyroku, zależą od
wyboru dokonanego przez „Studenta". Możliwe są dwie sytuacje:
(1) „Student" idzie w zaparte. Wówczas konsekwencją wyboru S jest zwolnienie, zaś Z
prowadzi do jednego roku.
(2) „Student" sprzedaje „Smoka". Konsekwencją S są dwa lata, a Z - trzy.
„Smok" może zatem ustalić, że niezależnie od nieznanej strategii „Studenta" sprzedanie
wspólnika zawsze prowadzi do krótszego wyroku niż pójście w zaparte. Ponieważ
założyliśmy, że minimalizuje własny wyrok i że jest mu obojętny wyrok partnera, wybiera
zatem S. Strategia gracza, która przy dowolnej kombinacji strategii innych graczy (jednego
lub więcej) zawsze daje wyższą wypłatę niż dowolna inna strategia tego gracza, w teorii gier
jest nazywana strategią dominującą. Podobnie jak dla „Smoka", strategią dominującą dla
„Studenta" jest również sprzedanie wspólnika. Problem ujawnia się w całej krasie, kiedy
porównamy efekt wyboru przez obu graczy strategii dominujących versus wybór strategii
gorszych, czyli strategii zdominowanych. Wybierając jednocześnie S, obaj gracze otrzymują
po dwa lata. Z kolei wybór zdominowanej strategii Z prowadzi tylko do jednego roku! Tak
więc jednoczesny racjonalny wybór - wybór strategii dominującej - prowadzi w przypadku
„Dylematu więźnia" do wyniku, który jest gorszy dla obu graczy niż jednoczesny wybór
strategii zdominowanej. Obu graczom opłaca się sprzedawać, ale kiedy obydwaj to uczynią,
otrzymają niższe wypłaty, niż gdyby solidarnie jednocześnie wybrali strategię gorszą.
Struktura sytuacji jest taka, że decyzja „sprzedać" polepsza nieco sytuację więźnia, natomiast
pogarsza znacznie sytuację wspólnika. Łączny bilans polepszenia wypłaty wskutek
sprzedania wspólnika oraz pogorszenia, kiedy on nas sprzedaje, jest negatywny. „Dylemat
więźnia" nie ma rozwiązania w postaci ukrytego triku, natomiast perwersyjna struktura
sytuacji wyzwala motywację do zmiany wypłat i innych parametrów gry. „Dylemat więźnia" i
jego warianty są wykorzystywane przez badaczy społecznych do modelowania wielu
problemów społecznych, politycznych i ekonomicznych, poczynając od wyścigu zbrojeń, a
kończąc na zanieczyszczeniu środowiska i konkurencji rynkowej. Więzienne osadzenie
historyjki jest jedynie ilustracją pomagającą łatwiej zrozumieć sens dylematu. Czytelnik
niechybnie zapyta: „Czy «Dylemat więźnia» wobec tego jest relewantny do sytuacji śledztwa
i przesłuchania?". Odpowiedź na to pytanie jest twierdząca, lecz wymaga dłuższego
komentarza. „Dylemat więźnia" opisuje w rzeczywistości wymarzoną grę prokuratora, to
znaczy grę, co do której prokuratorzy chcieliby przekonać więźniów, że jest to właśnie ich gra.
Z punktu widzenia interesów prokuratora „Dylemat więźnia" jest idealnym mechanizmem
wymuszającym sprzedanie, czyli przyznanie się do winy, i szybkie zakończenie sprawy
sukcesem. Prawdopodobnie wielu prokuratorów stara się przekonać więźniów, że stoją przed
dylematem podobnym do „Dylematu więźnia". W rzeczywistości cała opowiedziana powyżej
historyjka wiernie odzwierciedla ducha moich dylematów tuż po aresztowaniu. „Smok" jest
prawdziwym pseudonimem mężczyzny zarządzającego częścią produkcji mojego
wydawnictwa, który podał Służbie Bezpieczeństwa mój adres, zaś „Student" to mój
pseudonim więzienny. W transportującej mnie karetce więziennej i mojej pierwszej celi został
umieszczony, najprawdopodobniej przez prokuratora, kapuś, będący zapewne agentem SB.
Człowiek ten, oczywiście bez znajomości jakiejkolwiek teorii, zachęcał mnie do złożenia
zeznań, posługując się argumentami, które można sprowadzić do odtworzenia struktury
wypłat właściwej „Dylematowi więźnia". Spodziewane wyroki, będące efektem przyjęcia
różnych strategii, mogą być bardzo podobne do tych z „Dylematu więźnia" i prokurator może
szczerze wierzyć, że trafnie opisują sytuację. Z punktu widzenia więźniów opis prokuratora
jest jednak jedynie pewną interpretacją ich sytuacji. Po pierwsze, mogą inaczej oceniać
oczekiwane wyroki niż prokurator. Po drugie, założenie, że jedynie własne wyroki mają
znaczenie dla więźniów, nie musi być w ich przypadku spełnione. Zatem „Dylemat więźnia"
może być jedynie punktem wyjścia do bardziej pogłębionej analizy strategicznej dylematu
obu aresztowanych. W moim rzeczywistym dylemacie wybrałem strategię pójścia w zaparte -
odmówiłem zeznań - podczas gdy „Smok" się przyznał. Byliśmy obaj oskarżeni z tego
samego paragrafu i można przyjąć, że nasza sytuacja wyjściowa była identyczna. Jednak moje
uwięzienie zakończyło się po pięciu miesiącach, a „Smok" spędził w więzieniu dwanaście
miesięcy. Mimo odmowy zeznań otrzymałem zatem mniejszy efektywny wyrok niż
kooperujący „Smok". W sposób oczywisty nasze wyroki nie były zgodne z wypłatami
opisanymi w „Dylemacie więźnia", jako że - przy założeniu symetrii wypłat - jeśli jeden
więzień sprzedaje, a drugi idzie w zaparte, to pierwszy z nich powinien otrzymać mniejszy
wyrok. Prokurator w mojej sprawie ewidentnie nie potrafił zrealizować swojej zapowiedzi
długiego wyroku dla mnie, którą to możliwość poważnie brałem pod uwagę. Dlaczego tak się
stało? Po pierwsze, począwszy od roku 1982, a skończywszy 11 września roku 1986, kiedy
generał Kiszczak ogłosił koniec uwięzienia jako metody represjonowania opozycji, co roku
miały miejsce mniej lub bardziej zakamuflowane amnestie dla więźniów politycznych.
Amnestia taka istotnie została ogłoszona zaledwie kilka tygodni po moim uwolnieniu. Moje
wcześniejsze uwolnienie było natomiast efektem skutecznie przeprowadzonej symulacji
opisanej w rozdziale 8. Odrębną kwestią są preferencje moje i „Smoka". Preferencje „Smoka"
- co potwierdził po wyjściu - były rzeczywiście preferencjami gracza, który chce
zminimalizować swój wyrok. Natomiast moje preferencje były mniej zależne od wyroku,
bardziej zaś typowe dla wielu działaczy podziemnej opozycji, którzy odmawiali zeznań bez
zwracania uwagi na prośby i groźby prokuratora. Więźniowie mogą brać pod uwagę inne
konsekwencje swoich decyzji niż jedynie własny wyrok. Czynniki zakłócające wypłaty mogą
być wielorakie. Niekiedy wspólnicy troszczą się o swoich wspólników. W skrajnym
przypadku, takim jak przypadek Bonnie i Clyde'a, gracze są gotowi wydłużyć znacznie
własny wyrok, aby zaoszczędzić nawet mniejszego wyroku wspólnikowi. Sławni dysydenci i
inni więźniowie polityczni dbają z kolei o własną reputację, a także mogą odrzucać
jakąkolwiek współpracę z reżimem z powodów czysto etycznych. Odmowę współpracy może
ułatwiać świadomość periodycznych amnestii lub faktu, że ich postawa jest odpowiednio
nagłaśniana przez media w krajach demokratycznych. Wreszcie sprzedawanie wspólników
może być srogo karane przez mafię lub przez samych więźniów, tak jak w przypadku
grypsujących. Mafia karze zdradę śmiercią. Z kolei za sprzedanie wspólnika grypsujący mogą
wsadzić więźnia do wora lub nawet przecwelić. Jeśli więzień ma pełną świadomość takich
konsekwencji, może dać mu to wystarczającą motywację do milczenia. Na tym ogólnym
stwierdzeniu nasza analiza tego dylematu musi się tu jednak zakończyć.

OFICYNA NAUKOWA
00-533 Warszawa, ul. Mokotowska 65/3 Ml. (0-22) 622 0241; fax (0-22) 622 02 42 e-mail
oficyna.naukowa@data.pl
Wydanie pierwsze Warszawa 2006 Skład: Michał Swianiewicz Druk i oprawa: Łódzkie
Zakłady Graficzne

You might also like