Professional Documents
Culture Documents
Marek M. KAMIŃSKI
GRY WIĘZIENNE
Tragikomiczny świat polskiego więzienia
Spis rzeczy
Wprowadzenie
Dygresja osobista. Skąd mam dostęp do danych?
Co jest moim celem?
Co nie jest moim celem?
Jak zbierałem dane. Obserwujący uczestnik a uczestniczący obserwator
Epistemologia uczestniczenia a epistemologia obserwacji
Źródła danych
Badanie poprzez rolę społeczną
Wieczorna bajera i nieformalne rozmowy
Tajny trening bajery
Struktura książki
Zmiany wprowadzone do wydania polskiego
Rozdział 1. Życie w więzieniu
Ograniczenia materialne
Architektura i organizacja zakładów karnych oraz aresztów śledczych
Przestrzeń
Dobra i żywność
Ograniczenia administracyjne
Interakcje z personelem
Czas
Ograniczenia subkulturowe. Podstawy grypsowania
Rozdział 2. Wjazd
Rozdział 3. Inicjacja
Testy inicjacyjne
Pierwsza selekcja. Przecwelanie i chrzest
Gierki
Testy niejawne
Uniwersytet więzienny
Rozdział 4. Kod
Kod półtajny
Popierdywanie
Defekacja i urynacja
Jedzenie i brudna fizjologia
Donosy, skargi i dobre obyczaje więzienne
Kod tajny
Pentalog zasad
Czystość przedmiotów
Zachowania
Struktura władzy, sankcje i mobilność między kastami
Pójście do wora
Przecwelenie
Rozdział 5. Bajera
Słownictwo i bajera półtajna
Role i etykiety językowe
Bajera tajna. Gramatyka bluzgu
Gierki i zabawy językowe
Pojedynki językowe
Zagadki
Kawały
Opowieści i żarty sytuacyjne
Rozdział 6. Życie codzienne
Błądząc w archipelagu cel. Przerzutki
Informacja i rynki
Struktury koalicyjne i podział dóbr
Areny sztuki i rozrywki
Walka i eksploatacja
Rozdział 7. Seks, flirt, miłość
Masturbacja
Cwele
Kobiety
Rozdział 8. Niedomaganie strategiczne
Cel niedomagania strategicznego
Techniki
Rodzaje gier z udziałem samouszkodzeń
Motyw symboliczny, czyli sygnalizacja
Motywy pragmatyczne
Motywy mieszane
Symulka
Twarde symptomy obserwowalne
Aktorstwo
Dokumenty specjalistyczne
Rozdział 9. Wyjazd
Postscriptum. Warianty i ewolucja subkultury grypsowania
Warianty lokalne i modyfikacje
Prywatna wojna „Janosika Podlaskiego" z komunizmem
Ewolucja subkultury grypsowania
Dodatek. Gry i decyzje
Elementy gry. Przykład „Dylematu więźnia"
Muszę przeprosić czytelnika za parę słów natury osobistej. Wprawdzie moja książka nie jest
autobiografią, jednak nie powstałaby, gdybym nie skosztował więziennego chleba. W 1985
roku byłem dwudziestodwuletnim studentem drugiego roku socjologii, który po trzech latach
studiów porzucił matematykę dla nauk społecznych. Polska niedawno doświadczyła
wspaniałego zrywu Solidarności, po którym generał Jaruzelski wprowadził stan wojenny,
uzasadniając go mniejszym złem i unikając wytłumaczenia, czym byłoby zło większe.
Rozczarowany moralną i estetyczną brzydotą peerelowskiego modelu życia, włączyłem się
czynnie w podziemną działalność opozycyjną i założyłem niezależne wydawnictwo. Było to o
tyle proste, że na Uniwersytecie Warszawskim (UW) zarówno na matematyce, jak i na
socjologii konspirowały nawet krzesła na korytarzach. W roku 1985 moje wydawnictwo
STOP publikujące również jako Książnica Literacka, zatrudniało około dwudziestu stałych
pracowników i utrzymywało kontakty z setką kontrahentów, łączników i dorywczych
współpracowników. Pomiędzy rokiem 1982 i 1989 wydaliśmy trzydzieści pięć książek w
nakładzie ponad stu tysięcy egzemplarzy. Byliśmy jednym z ogniw zdecentralizowanej i
zakonspirowanej sieci, stworzonej przez sto wydawnictw podziemnych, setki pism, tysiące
organizacji związkowych z hierarchicznie zorganizowanym przywództwem, a także teatry,
galerie, wypożyczalnie wideo, radio „Solidarność". Owo „społeczeństwo niezależne"
obejmowało swoim zasięgiem tylko cząstkę społeczeństwa PRL-u, jednak jego enklawy
zachowały klimat wolności z lat 1980-1981, który w roku 1989 rozprzestrzenił się na cały
kraj jak ogień w stepie. Po części byłem rewolucjonistą, ale przymierzałem się też do roli
naukowca i szukałem tematu do pracy magisterskiej z antropologii społecznej PRL-u. Z
pewnym wahaniem zacząłem zbierać dane o funkcjonowaniu podziemia wydawniczego.
Moim dylematem było to, jak pogodzić fakty z fikcją. Jeśli podałbym zbyt wiele faktów, moja
praca mogłaby się stać podręcznikiem dla peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa (SB). Po
obronie mógłbym zostać poddany stałej inwigilacji, co bardzo utrudniłoby mi działalność
podziemną. W najgorszym scenariuszu wydarzeń sąd mógłby użyć mojej pracy jako dowodu i
wylądowałbym w więzieniu. Dwunastego marca 1985 roku dylemat został rozstrzygnięty.
Poprzedniego dnia wieczorem drogówka zatrzymała do rutynowej kontroli nasz samochód.
Pomimo fałszywych dokumentów przewozowych milicjanci zorientowali się, że samochód
jest wypełniony bibułą. „Smok", kierowca samochodu, zdecydował się zeznawać. Następnego
ranka, zaraz po moim wyjściu, pięciu agentów SB pojawiło się w mieszkaniu kobiety, od
której wynajmowałem pokój. Mimo heroicznych prób pani Szubert różne zbiegi okoliczności
spowodowały, że informacji o wpadce nie dostałem na czas. Po sześciu godzinach czekania
niechlujny porucznik SB otworzył mi drzwi i stwierdził z wyrzutem: „No, panie Marku!
Nareszcie! A my tu tak na pana czekamy". Kilka sekund wcześniej zdeponowałem rutynowo
u sąsiada potencjalnie obciążające mnie materiały. Byłem zatem czysty. Przekonany, że
wkrótce wyjdę, zdecydowałem się nie ryzykować próby ucieczki. Dopiero wieczorem
dowiedziałem się, że „Smok" sypie. Porucznik, licząc na efekt szoku, zarządził
natychmiastowe przesłuchanie. Usiłował przekonać mnie o bezsensie naszej pracy, twierdząc
że komuniści i tak wszystkie zakazane książki w końcu wydadzą. Mając naprzeciw studenta i
wydawcę, starał się wykazać oczytaniem, jednak zrezygnował, gdy w końcu "Pornografia"
Gombrowicza pomyliła mu się z "Transatlantykiem". Pojechaliśmy na dołek 1 na Wilczą.
Zblazowany śledczy, kapitan Zdzisław Kamiński, niemrawo odgrywał tam rolę złego
policjanta, pomstując, że zhańbiłem „takie piękne nazwisko". Równie zblazowany dobry
policjant łagodnie namawiał mnie do złożenia zeznań. Po kilku bezowocnych godzinach
zrezygnowali. Prokurator Bogdan Śliwierski zajrzał jeszcze na chwilę i na odchodnym
poprosił kapitana Kamińskiego, aby „rzucił od niego jakąś wiąchę swojej żonie", co miało
oznaczać serdeczne pozdrowienia. Na tym zakończyły się moje kontakty z milicją i SB.
Podczas aresztowania panowie z bezpieki żartowali przyjaźnie: „umie pan pływać, panie
Marku? Tak? No to pan sobie popływa!". „Pływałem" - w żargonie milicyjnym oznaczało to
odsiadkę - przez pięć miesięcy w aresztach śledczych w Białołęce i na Rakowieckiej. Podczas
drugiego dnia na dołku, przezwyciężając nieunikniony szok aresztowania, zdecydowałem,
że pracę magisterską napiszę o subkulturze polskiego więzienia. Już po pierwszych kilku
godzinach na dołku stało się jasne, że wkroczyłem w dziwaczny, przerażający, ale i
niesłychanie interesujący świat. Gwałty, pojedynki na noże i żyletki, samobójstwa, bluzgi,
samouszkodzenia i brutalny seks wydawały się głównymi zajęciami jego mieszkańców.
Wyglądało to tak, jakby Pandora wypuściła ze swej puszki wszelkie ludzkie emocje i
pozwoliła im hasać bez zwyczajowych ograniczeń. Zycie pędziło w zawrotnym tempie, po
czym zastygało w bezruchu, zredukowane do jedzenia i wypróżniania się. Drugiego dnia na
dołku zdecydowałem się zatem maksymalnie wykorzystać okazję stworzoną przez niełaskawy
los i zbadać ów fascynujący świat. Zafascynowało mnie nie zło i brutalność, lecz ujawniona
niesłychana elastyczność natury ludzkiej i zdolność moszczenia sobie życia w najbardziej
dziwacznych sytuacjach. Moje cele były jasne od samego początku. Nie miałem zamiaru
pisać egzaltowanych pamiętników ani kierować oskarżającego palca w stronę reżimu, który
mnie uwięził. Takie książki pisał Adam Michnik i dziesiątki innych więźniów politycznych.
Mimo że bliskie mi były zawarte w nich emocje i postawy, pragnąłem wyjść poza
ograniczenia własnej roli więźnia politycznego i otworzyć się na otaczający świat. Chciałem
zrealizować zamierzony z rozmachem i bez żadnych kompromisów projekt badawczy,
wykorzystując trening metodologiczny wyniesiony z Instytutu Socjologii UW. Planowałem
opracowanie nowych metod badawczych i zmodyfikowanie istniejących. Byłem gotów
podjąć konieczne ryzyko. Wyłącznie ode mnie zależało, czy zdołam wystarczająco
zmobilizować mojego akademickiego ducha, czy też poddam się rezygnacji i ześlizgnę w
monotonię więziennej codzienności. Oceniałem, że mogę spędzić w więzieniu do trzech lat,
czas w pełni wystarczający na przeprowadzenie starannego badania terenowego.
Nieoczekiwanie strategia badania więzienia okazała się rewelacyjnym pomysłem na
przetrwanie. Badanie utrzymywało mnie w dobrej formie psychicznej w sytuacjach
kryzysowych, jako że właśnie wówczas uczymy się najszybciej. Oszczędziło mi bezradnego
powtarzania pytania „co ja tu robię?", które prześladuje intelektualizujących introwertyków
na każdym meandrze życia. Pomogło mi przystosować się do roli więźnia i jednocześnie
zachować do niej zdrowy dystans. Jeśli ty, mój czytelniku, kiedykolwiek będziesz miał
nieszczęście odwiedzić więzienie, mogę ci moją strategię badania więzienia z pełnym
przekonaniem zarekomendować. Po wyjściu na wolność zapisałem setki stronic o więzieniu.
Niemniej jednak przez cały czas cierpiałem na dyskomfort intelektualny. Moje rozumienie
życia więziennego było niepełne. Istniejąca literatura więzienna i wspomnienia więźniów
oferowały fascynujące szczegóły i historie, ale nie były pomocne w rozumieniu ogólnych
mechanizmów. Miałem pod ręką ogromny worek anegdot, ale brakowało mi zrozumienia
zasad ogólnych. Niemal trzy lata zabrało mi znalezienie tego, co wydało się obiecującym
podejściem metodologicznym - teorii gier. Usiłując modelować interakcje więzienne jako gry,
dokończyłem porzucone studia matematyczne, a moją specjalnością stała się teoria gier.
Zająłem się jej stroną matematyczną, zacząłem uczyć teorii gier, a od czasu do czasu
próbowałem też konstruować gry więzienne. Napisałem tę książkę, aby powetować
niepowodzenie wczesnego badania. W efekcie podsumowuje ona okresowe próby
interpretacji i zrozumienia doświadczeń więziennych na przestrzeni siedemnastu lat. Wydaje
mi się, że galaktyka luźnych anegdot, które zebrałem, ułożyła się wreszcie w spójną całość.
Teoria gier wydaje się właściwym narzędziem do zwięzłego przedstawienia wielu interakcji
więziennych. Gry, problemy decyzyjne lub tylko nieformalne opisy interakcji strategicznych
przekazują w uporządkowany sposób tezę, którą usiłowałem sformułować dawniej, a którą
raz jeszcze powtórzę. Mimo swojej dziwaczności i pozorów szaleństwa zachowania
więzienne są produktem racjonalnych jednostek, które kalkulują efekty swoich działań i
usiłują maksymalizować korzyści w ramach ograniczeń ich środowiska.
Przede wszystkim interesują mnie interakcje między więźniami. Opisuję też niektóre relacje
pomiędzy więźniami a personelem więziennym. Najmniej informacji znajdzie tu czytelnik
o stosunkach wewnątrz administracji. Z oczywistych powodów dostęp do tego aspektu życia
więziennego miałem bardzo ograniczony. Podstawowym celem książki jest rekonstrukcja
subkultury grypsujących, najwyższej kasty polskiego więzienia, w formie, jaka istniała w
aresztach śledczych na Białołęce i na Rakowieckiej w Warszawie w 1985 roku. Subkultura
grypsowania w zasadniczym stopniu determinowała zachowania wszystkich więźniów, nie
tylko grypsujących. Ze względu na zamknięty charakter obu aresztów panująca tam
subkultura była bogata, a jej normy stosunkowo surowe. W innych więzieniach lokalne
subkultury mogły mniej lub bardziej różnić się od modelu opisanego przeze mnie. Korzystam
jednak również z danych pochodzących z innych więzień i niekiedy staram się oszacować
wpływ różnych czynników na poszczególne elementy subkultury, a także jej zmiany w czasie.
Subkultura polskich więzień przetrwała upadek komunizmu i następujące po nim wydarzenia
ze stosunkowo niewieloma zmianami. Odchylenia od podstawowych norm i szkic ewolucji
subkultury grypsujących opisuję w Postscriptum. Ubocznym produktem opisu subkultury jest
klasyfikacja najważniejszych typów interakcji osób osadzonych w więzieniu i instytucjach
podobnych, uwidoczniona w tytułach rozdziałów oraz podrozdziałów. Najważniejszymi
elementami subkultury są rytuały inicjacyjne, normy zachowania grypsujących i innych kast,
słownictwo i gramatyka tajnego języka, techniki wymiany informacji i dóbr, więzienna sztuka
i rozrywka, formy radzenia sobie z deprywacją seksualną, a także techniki symulacji i
samouszkodzeń. Drugim celem jest prezentacja szeregu mniej lub bardziej formalnych modeli
odzwierciedlających kluczowe typy interakcji. Wiele z takich interakcji możemy modelować
jako gry, sytuacje decyzyjne i testy. Ogromną zaletą modelu matematycznego jest
przedstawienie złożonych interakcji społecznych w zwięzłej postaci. Mimo że ceną zapłaconą
za formalizację jest pominięcie niektórych szczegółów, dobry model oferuje sporo korzyści,
również praktycznych. Przykładowo: wiele gwałtów więziennych jest konsekwencją tego, że
więzień nie poradził sobie z testem rutynowo aplikowanym świeżakom. Fakt ten wskazuje
natychmiast na możliwość podjęcia przez służbę więzienną pewnych działań praktycznych.
Ujawnienie nowym więźniom ukrytego celu testu automatycznie zredukowałoby liczbę
gwałtów. Jak się bowiem czytelnik przekona, więzień poinformowany, czyli znający cel testu,
radzi sobie z nim bez problemów. Mimo że opisałem wiele sytuacji strategicznych, liczba
modeli formalnych jest znacznie mniejsza. Powodem jest dążenie do prostoty i unikanie
nadmiernej formalizacji. Często całkowicie porzucam formalizm, którego zastosowanie
komplikowałoby argument. Model użyteczny to model prosty, ogólny i mówiący coś nowego.
Modele testów inicjacyjnych spełniają te kryteria. Z kolei formalizacja norm brudnej
fizjologii, rozdzielających w czasie jedzenie od opróżniania jelit lub pęcherza, wnosi niewiele,
natomiast uczyniłaby opis dramatycznie nudnym. Nieformalny argument „brak przestrzeni,
wolny przepływ powietrza, zła jakość jedzenia wprowadzają silne motywacje do rozdzielania
w czasie czynności defekacji i jedzenia" wydaje się wystarczająco precyzyjny. W innych
sytuacjach poprzestaję na zrelacjonowaniu opowieści. Dzieje się tak, gdy ze względu na jej
idiosynkratyczność model formalny mógłby reprezentować jedynie ową konkretną historię.
Budowanie modeli dla wyjaśniania takich pojedynczych opowieści jest jak polowanie na
muchę z kałasznikowem. A historia może być wystarczająco interesująca i ważna, aby ją
opowiedzieć nawet bez modelu. Moja książka przynosi zatem obraz subkultury więzienia lat
osiemdziesiątych w stosunkowo restryktywnych aresztach śledczych Białołęki i Rakowieckiej
oraz modele najważniejszych typów interakcji między więźniami.
Źródła danych
Zdecydowanie najlepszym źródłem wiedzy o większości tajnych norm i regułach bajery jest
nocne szkolenie grypsującego, opisane szczegółowo w rozdziale 3. Celem szkolenia jest
skuteczne przekazanie całego korpusu tajnej wiedzy tym kandydatom na grypsujących, którzy
pomyślnie przeszli przez testy. W przeciwieństwie do badaczy przeprowadzających wywiady
więźniowie-instruktorzy są silnie zmotywowani podczas szkoleń, aby precyzyjnie przekazać
słuchaczowi ducha i literę kodu, zamiast sprzedawać mu kit. Jeśli nauczyciel nakarmiłby
kogoś bajkami, co doprowadziłoby wychowanka do kłopotów, w przyszłości spotkałaby go
niechybna zemsta. Instruktorzy karzą nawet słabych uczniów! Tacy psują im bowiem opinię.
Wykłady mędrców więziennych, gotowych przekazać całą swoją wiedzę uważnemu
słuchaczowi, są marzeniem każdego badacza. Jedynym problemem jest to, że nocne szkolenia
kradną czas potrzebny na sen. Po kilku całonocnych sesjach najbardziej nawet oddany nauce
badacz gotów jest poświęcić wszystkie swoje nie napisane dzieła za parę godzin porządnego
snu. Na mój tajny trening złożyło się od dziesięciu do piętnastu godzin szkolenia w celi 6,
pięć godzin w celi 8 i trzydzieści, czterdzieści godzin w celi 13.
Struktura książki
Książka, którą, czytelniku, trzymasz w ręku, jest książką naukową, nie popularnonaukową.
Nie opisuje przystępnym językiem rzeczy znanych, lecz podejmuje trud stawiania nowych
hipotez i rozwijania nowych metod. Jej celem jest opis i interpretacja interakcji zachodzących
w pewnej społeczności z użyciem prostych pojęć i modeli teorii gier. Pragnąłem jednak
napisać tę książkę tak, aby inteligentny czytelnik, również nie zainteresowany teorią gier,
mógł ją przeczytać ze zrozumieniem, opuszczając co najwyżej fragmenty dotyczące modeli
formalnych. Ponadto chciałem dać wykładowcy stosowanej teorii gier, w tym sobie, serię
przykładów spoza ekonomii lub nauk politycznych, którymi mógłby wzbogacić swój wykład.
Oczywiście zachęcam cię najmocniej jak potrafię, czytelniku, abyś dał szansę teorii gier i
sięgnął po odpowiednie książki. Żadna rekomendacja podjęcia tego wyzwania intelektualnego
nie może być tu za silna dla kogoś zainteresowanego naukami społecznymi. Dodatek
zawierający wstęp do teorii gier ma na celu rozbudzić twój apetyt. Rozdział 1 stanowi
wprowadzenie do życia więziennego, a także przygotowuje czytelnika do późniejszego,
bardziej intensywnego, używania żargonu. Kolejne rozdziały analizują konkretne kategorie
interakcji więziennych i towarzyszące im sytuacje wyboru. W chwili Wjazdu (rozdział 2)
więzień staje przed pozornie banalnym problemem stanowiącym doskonały wstęp do jego
późniejszych dylematów. Podczas pierwszego kontaktu z mieszkańcami nowej celi musi
zadeklarować, do jakiej kasty należy. Najważniejszy wpływ na Inicjację (rozdział 3) wywiera
asymetria informacyjna między starymi więźniami a świeżakiem. Asymetria ta jest
wykorzystywana przez starych więźniów do testowania świeżaka i badania jego cech
charakteru. Kod (rozdział 4) i Bajera (rozdział 5) opisują najważniejsze normy zachowania
oraz konwencje językowe. Więzień, który pomyślnie przejdzie przez testy inicjacyjne, musi
opanować opisane tu zasady kodu i bajery podczas długich nocnych sesji uniwersytetu
więziennego. W Życiu codziennym (rozdział 6) więzień posługuje się wiedzą bardziej
ezoteryczną i umiejętnościami trudniejszymi do nauczenia się w ramach wykładu. Gra
przeciw swoim kolegom o pozycję w celi, handluje, zabiega o dostęp do dóbr materialnych i
rozrywki, walczy z agresorami. Kiedy szuka Seksu, flirtu, miłości (rozdział 7), jego chłodna
kalkulacja zostaje poddana najpoważniejszej próbie. Zaspokajając potrzeby erotyczne,
wykazuje zadziwiającą pomysłowość. Aby uniknąć zagrożeń nieokiełznanej masturbacji,
może się zobowiązać do czasowego celibatu. Niedomaganie strategiczne (rozdział 8) wymaga
od więźnia największej determinacji. Trudne decyzje podejmuje zazwyczaj samotnie.
Wybiera cierpienie, gdy nie widzi innej skutecznej drogi do osiągnięcia swoich ważnych
celów. Kiedy przychodzi czas na Wyjazd (rozdział 9), musi szybko stawić czoła szokowi
nieoczekiwanego uwolnienia i uniknąć czułego pożegnania koleżków. Postscriptum opisuje
warianty i ewolucję subkultury grypsowania. Dodatek przedstawia w wielkim skrócie
elementarną terminologię teorii gier. Nie stanowi on jednak substytutu porządnego kursu
podstaw teorii gier. W książce stosuję rozmaite konwencje. Pisząc o własnych
doświadczeniach, używam czasem swojej więziennej ksywy „Student". Konwencja ta
podkreśla chęć posłużenia się osobistymi doświadczeniami raczej jako wartościowym
źródłem danych niż punktem wyjścia do refleksji lub spekulacji egzystencjalnej. Źródło
pochodzenia wykorzystywanego materiału jest identyfikowane jako „cela n", gdzie n jest
liczbą całkowitą między 1 a 13 przyporządkowaną jednej z cel wymienionych w tabeli 1.
Niemal wszyscy więźniowie opisani w książce są mężczyznami. Kobiety przebywają
zazwyczaj w osobnych zakładach i stanowią małą część populacji więźniów w Polsce. Ich
kod zachowań podobno przypomina grypsowanie, jest jednak mniej skomplikowany, a
sankcje łagodniejsze.
Rozdział 1
Życie w więzieniu
Bodaj najbardziej charakterystyczną cechą polskiego więzienia jest brak przestrzeni. Typowa
cela w stosunkowo przyzwoicie wyposażonych aresztach śledczych na Rakowieckiej i na
Białołęce jest mała. Jej powierzchnia wynosi 8-14,5 m2, a wysokość 2,5 m. Zamieszkuje ją
od sześciu do dziewięciu lokatorów. Mniej liczne, wielkie cele, zwane stodołami, mają
powierzchnię 50-60 m2 i goszczą 40-50 więźniów. Powyższe liczby oznaczają, że na więźnia
przypada 1-1,5 m2 podłogi oraz 3-4 m3 powietrza, włączając w to powierzchnię i przestrzeń
zajmowane przez umeblowanie. Cele w aresztach są szczególnie zatłoczone. W szpitalach
więziennych powierzchnia i przestrzeń przypadające na jednego więźnia są od dwóch do
trzech razy większe. Do typowej celi wchodzi się przez masywną metalową klapę. Tuż obok
klapy znajduje się rzadko używany przycisk, którym można - przynajmniej teoretycznie -
przywołać strażnika. Naciśnięcie go zapala lampkę nad drzwiami celi oraz u oddziałowego na
dyżurce. Naprzeciw klapy znajduje się zazwyczaj okno chronione przez grube żelazne kraty
tygrysówy. Później nazwą tą zaczęto określać całą, również mocno zabezpieczoną celę
przejściową. Umieszczona na zewnątrz okna blinda - tafla mlecznego szkła z zatopioną
stalową siatką - blokuje widok. Często okno zawiera dodatkowe warstwy sieci i krat.
Pojedyncza brudna żarówka w suficie rzuca przyćmione światło na dwa lub trzy szare
dwupiętrowe koja, umieszczone zazwyczaj po bokach celi. Szary kolor dominuje. Koce,
ubrania, ściany, klapa, podłoga, wewnętrzne korytarze na oddziałach są szare. Życie pod celą
skupia się w wąskim przejściu oddzielającym koja, zwanym Marszałkowską. W skład
umeblowania wchodzą ponadto drewniany blat (stół), trzy lub cztery fikoły (stołki) i wisząca
półka na naczynia. Sianka, czyli materace pechowców nie posiadających własnych łóżek, są
podczas dnia skitrane pod kojami. W ubikacji okupującej jeden z rogów celi blisko klapy
znajduje się zlew z kranem. Zasłonka jest często oznaką przepychu. Muszlę klozetową, jeden
z najważniejszych obiektów w celi, powszechnie nazywa się jaruzelem. Nazwa ta
unieśmiertelnia generała Wojciecha Jaruzelskiego, w 1985 roku pierwszego sekretarza KC
PZPR. Porządny jaruzel i woda bieżąca są jednak w wielu celach nieosiągalnym luksusem.
Więzienia nie posiadające kanalizacji oferują potrzebującym zamiast jaruzela przenośne
naczynie zwane bombą, lub, od imienia generała Jaruzelskiego, wojtkiem albo po prostu
generałem. Kolejnym ważnym obiektem w celi jest Orwellowski głośnik, betoniara,
przymocowany nad klapą. Betoniara jest włączana centralnie o 6.00 i wyłączana o 21.00, z
czterogodzinną przerwą około południa. W niektórych celach więźniowie mogą do woli
głośnik włączać i wyłączać. W innych ich uszy stają się zakładnikami gustu więziennych
didżejów. Program radiowęzła więziennego zawiera losowo następującą po sobie mieszankę
oficjalnych programów radiowych, peerelowskiej nowomowy resocjalizacyjnej oraz
perwersyjnie dobranych przebojów. Nieświadomi swej roli polscy piosenkarze starają się
przekonać słuchaczy o tym "Jak dobrze wstać skoro świt" i że "Oprócz błękitnego nieba nic
mi więcej nie potrzeba". David Bowie melancholijnie przypomina, że "This is not America".
Rodzaj posiadanego legowiska i jego odległość od jaruzela - im dalej, tym lepiej - są
skorelowane ze statusem więźnia. Pomijając jaruzela, miejsce zarezerwowane dla najniższego
w hierarchii cwela, najmniej atrakcyjne jest sianko, znacznie lepsze jest dolne kojo, a
odrobinę lepsze od tego ostatniego kojo górne. Najwyższy poziom łóżek jest jednak mniej
atrakcyjny podczas gorącego lata, kiedy powietrze pod sufitem jest najbardziej rozgrzane.
Jeśli do celi z siankami trafiał nowy więzień o wysokim statusie, można było mieć pewność,
że wcześniej czy później postara się odebrać posłanie jednemu z mniej prominentnych
właścicieli łóżka. Otumaniony hałasem i brakiem powietrza więzień może nabrać ochoty na
dwa tygodnie oddechu od klaustrofobicznej celki w izolatce. Jest to jedna z cięższych kar, na
które może skazać go administracja. Izolatki są jednak mniejsze i urządzone tak, że nawet
Spartanin uznałby ich umeblowanie za skromne. Nie znajdziesz tu betoniary, bieżącej wody,
światła, nie wychodzi się stąd na spacer. Wolno mieć jedynie kilka przedmiotów najbardziej
osobistego użytku. Głównym meblem jest betonowy blok, nazywany ze względu na
przypisaną mu funkcję twardym łożem. Wystrój uzupełniają drewniana decha imitująca
materac, drewniana poduszka, betonowy blat i fikoł. Wszystkie meble są przytwierdzone do
podłogi. Zamiast przyjaznego jaruzela, z podłogi zionie potężna rura. Nic dziwnego, że
alternatywną nazwą izolatki jest twarde lub twarde łoże. W niektórych więzieniach kara może
być jeszcze surowsza. Szczególnie niepokorny więzień może trafić na weekendowy oklep do
termosa, izolatki wybitej materiałem dźwiękoszczelnym, nazywanej też dźwiękami. Może
tam również trafić na oklep profilaktyczny lub pożegnalny, tuż przed transportem do innego
więzienia. Wówczas w jego aktach znajdzie się niemożliwa do zweryfikowania informacja, że
został pobity przez współwięźniów. Może też zostać unieruchomiony na dzień czy dwa w
pasach, na drewnianym łóżku wyposażonym w komplet pasów, którymi zapina się nogi,
tułów i ramiona. Po kilku godzinach traci kontrolę nad oddawaniem kału i moczu. Wkrótce
traci również przytomność. Ograniczenia przestrzeni wymagają starannej kontroli ruchów i
optymalnego wykorzystania pionu i poziomu. W większości cel przemieszczaniem ciała
rządzą ścisłe reguły. Zamiar zsunięcia się z górnego piętra koja musi zostać oznajmiony
okrzykiem „przesuwka!", a ruch poziomy jest racjonowany. Czasem więźniowie „wychodzą
na spacer" po Marszałkowskiej. Spacer ogranicza się do sekwencji: trzy kroki, obrót, trzy
kroki, obrót. Nieparzysta liczba kroków zmusza do naprzemiennych zwrotów w prawo i w
lewo. Chroni to przed zawrotem głowy, który szybko i nieuchronnie pojawia się z czterema
krokami. W większych celach spacer może składać się z pięciu lub - trudno w to uwierzyć! -
nawet siedmiu kroków. Więźniowie ściśle koordynują swoje ruchy i wyruszają na spacer
parami lub nawet trójkami. Drugi i dalsi spacerowicze podążają w ślad za poprzednikiem w
odległości 20-30 centymetrów, powtarzając wszystkie jego kroki i skręty w dokładnie tym
samym momencie, często zamaszyście i z przytupem. Taki spacer wymaga fantastycznej
precyzji i jest widowiskiem niemal równie porywającym jak pochód pierwszomajowy.
Niedobór przestrzeni znajduje odbicie w zachowaniu osadzonych. Czynności powodujące
zanieczyszczenie powietrza w celi (oddawanie gazów czy załatwianie potrzeb fizjologicznych)
podlegają regulacji i koordynacji z innymi jej mieszkańcami. Przykładowo: zamiar oddania
gazów musi zostać głośno wyrażony i można go wprowadzić w czyn dopiero po upewnieniu
się, że żaden z pozostałych więźniów w danej chwili nie szamie (nie je) i nie dryni (nie pije).
Brak świeżego powietrza powoduje ciągłe bóle głowy. Jedynie leki uspokajające
rozpuszczane szczodrze przez administrację w napojach i jedzeniu chronią więźniów przed
klaustrofobią.
Dobra i żywność
Ograniczenia administracyjne
Interakcje z personelem
W polskich więzieniach późnego PRL-u wpływ administracji na życie pod celką był mniejszy,
niż sugeruje obfita literatura omawiająca instytucje totalne. Niedobory personelu i
permanentne kłopoty finansowe doprowadziły do sytuacji, w której administracja więzienna
celowo ograniczała swoją aktywność. Jej głównym celem było zapobieganie poważniejszym
urazom, mogącym wyniknąć z gier i konfliktów więźniów, oraz utrzymanie bezpieczeństwa.
Typową postawą personelu była apatia. Administracja więzienna była zorganizowana w
cztery podstawowe działy: ochrony, resocjalizacji, zarządzania i służby zdrowia. Więzień
rzadko miał do czynienia z zarządzającymi więzieniem i sporadycznie odwiedzał gabinet
lekarski. Przywileju poznania dentysty dostępowali tylko nieliczni szczęśliwcy. Typowy
więzień najczęściej wchodził w interakcje z ochroną, czyli ze strażnikami. Drugą najczęściej
spotykaną przezeń osobą był wychowek (wychowawca więzienny) z działu resocjalizacji.
Więźniowie oficjalnie tytułują strażnika wodzem, wodzuniem, dowódcą lub panem
oddziałowym. Między sobą nazywają go gadem, gadziną, kluczem, czerwonym pająkiem lub
po prostu kurwą. Niemal wszyscy strażnicy są mężczyznami. Do ich obowiązków należy
eskortowanie więźniów poza celę, głównie na spacer, prowadzenie do doktora lub na
patrzonko (widzenie) z rodziną, a także monitorowanie stanu celi poprzez poranne i
wieczorne apele, asystowanie przy wydawaniu posiłków i innych dóbr w celi oraz
przeprowadzanie kipiszu, czyli rutynowego lub karnego przeszukania celi lub więźniów.
Strażnik może również napisać raport, którego skutkiem jest wymierzenie kary. Lista
najbardziej typowych wykroczeń mogących prowadzić do raportu obejmuje:
• siedzenie lub leżenie na łóżkach między 6.00 a 18.00
• nielegalne komunikowanie się z więźniami z innych cel przez okno lub w inny sposób
• podłączanie się do obwodu elektrycznego dostarczającego prąd do żarówki w celu
przygotowania czajury
• tatuowanie siebie lub innych więźniów
• posiadanie zabronionych przedmiotów, takich jak nóż, żyletka, narzędzia do tatuażu albo
parzenia czajury, pieniądze, złote łańcuszki, narkotyki czy zdjęcia pornograficzne
• wnoszenie do celi lub wynoszenie z celi zabronionych przedmiotów lub grypsów
• zapisywanie się z nudów albo dla żartu na wizytę do lekarza
• aroganckie zachowanie lub odmowa spełnienia poleceń personelu
• samookaleczanie się czy też podejmowanie prób samookaleczenia, a także pomoc innym
więźniom w samookaleczaniu się.
Zadaniem wychowka, najczęściej mężczyzny, jest resocjalizacja więźnia. Typowy wychowek
pracuje jednak ze stoma albo dwustoma wychowankami. Ogranicza zatem z konieczności
swoją aktywność do odwiedzania cel raz w miesiącu, odbywania rozmów z nowymi
więźniami i wypełniania stosownych druków. Raz w tygodniu więzień może zgłosić wniosek
o widzenie z wychowkiem. Najważniejszym elementem pracy wychowka jest dawanie nagród
i kar. Władzę tę dzieli do pewnego stopnia ze strażnikami i naczelnikiem. Najczęstsze kary w
areszcie to twarde łoże i zawieszenie rozmaitych praw: do spaceru, zakupów przez wypiskę,
patrzonek z rodziną, wypożyczania książek z biblioteki lub otrzymywania paczek. Znacznie
rzadziej wynikiem kary może być zmniejszenie racji żywnościowej. W nagrodę więzień może
otrzymać zawieszenie nałożonej uprzednio kary lub dodatkowy talon uprawniający do
otrzymania paczki od rodziny. Kiedy więzień chce zawiadomić zarząd więzienia albo aparat
ścigania o ważnych dlań sprawach, pisze list do naczelnika, prokuratora czy śledczego. W
typowej petycji prosi o ekstra talon, dodatkową wizytę rodziny lub zawieszenie
tymczasowego aresztowania. Bardzo rzadko jego prośba zostaje spełniona. W typowej
odpowiedzi na list uprzejmie informuje się go, że nie znaleziono powodów mogących
uzasadnić pozytywne rozpatrzenie prośby. Inne interakcje więźnia z personelem są rzadkie,
szczególnie w areszcie. Naczelnik albo jego zastępca odwiedza cele raz na kilka miesięcy. Od
czasu do czasu więźnia bada pobieżnie lekarz czy pielęgniarka. Przestrzegania praw
człowieka nie ma kto nadzorować, bowiem chętni do takiej działalności zaraz sami trafiają do
więzienia.
Czas
Rozdział 2 Wjazd
Rozdział 3
Inicjacja
Testy inicjacyjne
Gierki
Testy niejawne
Świeżak często nie wie, że jest poddawany próbom i że jego zachowanie jest dokładnie
obserwowane. Przecwelanie jest pierwszym takim testem. Inne testy wykorzystują sytuacje
dnia codziennego. Na przykład agresywny grypsujący może kazać mu zabawić celę i
naśladować psa lub kota. Ktoś może mu pierdnąć w nos. Jeśli wąski korytarz między
piętrowymi łóżkami jest zajęty przez innych więźniów, świeżak pragnący przejść pod okno,
może usłyszeć sugestię skorzystania z objazdu pod łóżkiem. Próby te mają prostą strukturę i
proste rozwiązania. Reakcją optymalną jest odmowa wykonania jakichkolwiek poniżających
czynności i stawienie czoła agresji bez względu na wyobrażone konsekwencje. Również i tu
pomysłowa reakcja, na przykład zaintonowanie antykomunistycznej piosenki w odpowiedzi
na żądanie śpiewu, może zostać dodatkowo wynagrodzona. Wiele gier konfrontacyjnych
motywuje chęć redystrybucji najprostszych dóbr więziennych. Świeżak przynosi ze sobą
sporo cennych przedmiotów, takich jak nowe spodnie, buty, koszula, skarpety, witaminy,
pasta do zębów, jedzenie czy przemycone w tajemnicy przed personelem pieniądze. Niektóre
z tych dóbr mogą zostać dyskretnie skradzione i natychmiast przekazane do innej celi za
pośrednictwem sieci grypsujących. Inne, takie jak spodnie czy buty, można zdobyć tylko w
drodze pomysłowej nocnej kradzieży lub wymuszenia zamiany na marny więzienny łach.
Broniąc swoich spodni, nie dospałem kilku nocy, aby jako pierwszy odebrać kostkę
wystawioną na noc za klapę i nie pozwolić Mańkowi na ich przymierzenie. Mechanizmy
zamiany są niezwykle pomysłowe. Grypsujący może przymierzyć więzienne buty świeżaka i
obwieścić, że są jak ulał. „Oj, chyba zrobim machniom na glany". Kradzież, wymuszona
zamiana czy żądanie wykonywania przez świeżaka nieprzyjemnych albo poniżających
czynności prowadzą do konfrontacji. Prawie każdy świeżak wielokrotnie ma do czynienia z
podobnymi sytuacjami. Jeśli dokona właściwego wyboru, podnosi to jego szansę na rychłe
dopuszczenie do grona grypsujących. Dodatkowo zachowuje zarówno własność, jak i
godność. A wynik jest, jak to podczas Ameryki, zaskakujący. Każda próba obrony swojej
własności kończy się natychmiastowym zaprzestaniem agresji przez grypsującego i
oznajmieniem, że „on tylko dla zbytków" chciał się wymieniać, a jak świeżakowi się pomysł
nie podoba, to nie ma problemu. Niemal wszystkie gry konfrontacji między starym więźniem
i świeżakiem mają strukturę przypominającą jednostronną grę „Konfrontacja". W oryginalnej
wersji „Konfrontacji" gracze jednocześnie dokonują wyboru między dwoma strategiami:
walką (W) lub kapitulacją (K). Najkorzystniejszym dla gracza wynikiem jest zwycięstwo.
Dochodzi do niego wówczas, gdy to on podejmie walkę, a przeciwnik skapituluje. Jest to
sytuacja korzystniejsza od obustronnej kapitulacji, zaś ta od poddania się przeciwnikowi
podejmującemu walkę. Najgorszym wynikiem jest destruktywny, wyniszczający pojedynek.
W więzieniu podobne preferencje przypisuje się mięczakom, którzy boją się obrażeń
fizycznych i kapitulują przed twardym przeciwnikiem. Kapitulacja zadaje śmiertelny cios
reputacji więźnia. Kod więzienny wymaga okazywania siły charakteru niezależnie od
okoliczności i za wszelką cenę. Tak więc dla świeżaka twardziela kolejność dwóch ostatnich
wyników jest odwrotna, czyli przedkłada walkę nad kapitulację. Reakcja w tej wyobrażonej
grze zależy od typu charakteru świeżaka. Mięczak kapituluje, a twardziel walczy. Kapitulacja
jest dominującą strategią świeżaka słabego, zaś walka dominującą strategią świeżaka
twardziela. Jeśli świeżak podejmie walkę, wbrew jego oczekiwaniom nie prowadzi ona do
krwawej jatki. Po podjęciu walki świeżak ze zdumieniem dowiaduje się, że agresor może bez
uszczerbku dla swojego honoru wycofać się z konfrontacji, to jest ogłosić, że świeżak
przeszedł próbę. Kolejną ilustracją powszechności tego wzorca jest scena z filmu "Symetria"
Konrada Niewolskiego. Świeżak po wejściu do celi zostaje powiadomiony przez lokalnego
osiłka, że ten chciałby z nim wieczorem się poboksować. Czeka przestraszony na walkę,
jednak w momencie próby decyduje się na jej podjęcie. Wówczas osiłek oznajmia mu ze
śmiechem, że to tylko próba.
Uniwersytet więzienny
Jeśli świeżak dotarł do tego momentu, oznacza to, że został już zaakceptowany jako przyszły
grypsujący. Ostatnim etapem jego drogi jest tajne szkolenie, zwane nocną bajerą lub
uniwersytetem więziennym. Powinien już dobrze znać podstawowe obyczaje i słownictwo.
Celem szkolenia jest nauczenie go wszystkich tajnych norm, tajnej gramatyki języka,
znaczenia różnych testów, a także logiki sankcji i mobilności międzykastowej. Podczas
odbywających się późną nocą szkoleń zespół instruktorów przekazuje kandydatom tajną
wiedzę o grypsowaniu. Świeżacy gromadzą się na łóżku instruktora i przez kilka godzin uczą
się, recytują formułki i odpowiadają na pytania. Po paru dniach świeżak jest niemal
nieprzytomny z niewyspania. Instruktorzy natomiast zmieniają się i nie zarywają więcej niż
jednej nocy tygodniowo. Instruktorzy pracują pro bono, a ich duma z postępów wychowanka
przypomina do pewnego stopnia dumę promotorów naukowych. Poświęcają również więcej
czasu bardziej rozgarniętym studentom. Szkolenia prowadzone na stodołach (gdzie
osiągnięcia dydaktyczne instruktora mogą wpływać na jego status i mogą być obserwowane
przez innych grypsujących) wydają się wszechstronniejsze niż w małych celach. Instruktor
ma jednak silną motywację do solidnej pracy niezależnie od wielkości i składu celi. Jego
reputacja może ucierpieć, jeśli pozwoli na promocję intelektualnego wałkonia, zaś lojalność
sprytnego i twardego wychowanka dostarcza mu dodatkowej ochrony w razie potencjalnych
kłopotów. Nacisk na pełne opanowanie przez świeżaka ducha i litery tajnej wiedzy jest
znaczny. Na typową bajerę składa się od pięćdziesięciu do stu godzin wykładów i egzaminów.
Zakres materiału jest olbrzymi i wstępna edukacja obejmuje jedynie podstawy. Nawet
najpilniejsze szlifowanie tajnego języka w czasie długiego wyroku może nie wystarczyć, aby
opanować go perfekcyjnie. W każdym momencie więziennej kariery grypsujący może
zetknąć się z nieznanym sobie terminem lub znaleźć się w trudnej do zinterpretowania
sytuacji. Ostateczny egzamin jest często rozłożony w czasie. Pytania powtarza się aż do
wyeliminowania wszystkich błędów. Obudzony przez instruktora w środku nocy kandydat
musi odpowiedzieć prawidłowo na jego pytanie. Niemal każdy przystępujący do szkolenia ma
wystarczający potencjał intelektualny, aby je ukończyć. Ponieważ ma również silną
motywację do ciężkiej pracy, wcześniej czy później zostanie zaakceptowany jako regularny
grypsujący. Mniej inteligentni świeżący są zazwyczaj eliminowani na wstępnych etapach,
przez przecwelanie, gierki lub inne testy. Tajny trening wyposaża grypsującego w narzędzie
umożliwiające wysyłanie wiarygodnego sygnału o jego przynależności kastowej. Stanowi
ubezpieczenie grypsującego i kapitał subkulturowy na wypadek przeniesienia do nowego
więzienia albo do nowej celi. Pozwala również innym więźniom szybko oszacować poziom
jego ogólnej wiedzy więziennej. Humor i inteligencja grypsującego znajdują ujście w
swawolnej zabawie terminami subkultury. Nic dziwnego, że grypsujący często zakochują się
do nieprzytomności w ich sekretnym kodzie, a mistrzowskie opanowanie tego kodu staje się
życiową pasją. Niektóre zachowania wynoszą na wolność, niektórych norm przestrzegają
niezależnie od okoliczności i dla zabawy albo całkiem poważnie zmuszają żony czy kochanki
do nauczenia się ich. Autor tych słów nie jest wyjątkiem. Następne rozdziały opisują, czego
dokładnie świeżak uczy się podczas nocnej bajery.
Rozdział 4
Kod
Kod półtajny
Popierdywanie
Intencja oddania gazów musi zostać oznajmiona głośno i jednoznacznie. Pierwszym krokiem
jest zadanie standardowego pytania: „Szamią?". Po chwili, kiedy nikt nie odpowie twierdząco,
pada ostrzeżenie: „Nie szamać!". Dopiero wówczas więzień może sobie ulżyć. Jego koledzy z
celi mogą również dorzucić się do puli z krótkim oznajmieniem: „Pula!". Więźniowie często
korzystają z okazji dodania do puli i pojedyncze „Nie szamać!" może szybko wyzwolić w celi
radosną reakcję łańcuchową. Doświadczeni grypsujący mają zadziwiającą umiejętność
ciągłego wytwarzania gazów lub walnięcia z butli na zamówienie. Częstotliwość okrzyków
„Szamią" i „Nie szamać" jest pod celką tak duża, że niektórzy niegrypsujący nazywają
grypsujących szamakami. Pryczki są różne. Pojedynczy bączek może stać się cichcem, może
się wchłonąć albo nawet wcale się nie zmaterializować. Może też stać się dublem lub nawet
długim łańcuchem mniejszych i krótkich pierdnięć, zwanych Pszczółką Mają lub lotem
trzmiela. Jeśli nieprzyjemnie pachnie, nazywa się go skunksem, kiszczakiem albo czesiem, na
cześć generała Czesława Kiszczaka, ówczesnego ministra spraw wewnętrznych. Pechowy
więzień może też zakończyć pierdnięcie kleksem. Jak więc widać z powyższych przykładów,
do najważniejszych wymiarów więziennej klasyfikacji pierdnięć należą liczba powtórzeń,
głośność, zapach i poziom wilgotności. Bączki szczególnie interesujące mają osobne nazwy,
takie jak podkołdernik jadowity, zacichacz fotelowy i gulgotnik wanienny. Najlepszą strategią
wobec produktów własnych jelit jest pełna otwartość. Humor wybawi cię z największej
kabały. To nic, jeśli przytrafi ci się przypadkowy kiszczak. Możesz ocalić swą godność,
nawet gdy walniesz kleksa. Jeśli natomiast produkujesz regularnie kiszczaki przez dłuższy
czas, ważne jest, aby poważnie zabrać się za rozwiązanie problemu. Rozstrój żołądka nie jest
w więzieniu twoją prywatną sprawą. Trzeba trochę zmienić dietę, może troszkę się
przegłodzić. Rozwiązaniem godnym dżentelmena jest umieszczenie swojego zadka na
peryferiach celi, w okolicy okna lub klapy i wydmuchnięcie złego powietrza na zewnątrz,
często z odpowiednim życzeniem pod adresem strażnika. Niezwykle ciekawy wzór
zachowania można zaobserwować u świeżaków. Świeżak słysząc po raz pierwszy zapowiedzi
i następującą po nich kanonadę, jest rozbawiony, zmieszany, przestraszony, a przede
wszystkim zawstydzony i zdegustowany. Jego koledzy szybko uczą go reguł oraz tego, że
oczekuje się odeń ich przestrzegania. Ten zgadza się szybko na wszystko, ale tak naprawdę
nie traktuje całej tej zabawy serio. W rzeczywistości powziął już postanowienie o zostaniu
cichociemnym. W pewnym momencie, być może po kilku dniach pobytu świeżaka pod celką,
trafia się niezapowiedziany kiszczak. Znienacka pod celką zaczyna śmierdzieć. Zaskoczony
świeżak zostaje natychmiast oskarżony i ukarany. Może sobie nieprzekonywająco
protestować. W więzieniu nie ma domniemania niewinności. Na początek może otrzymać
blachę w czoło i ustne ostrzeżenie. Jeśli kiszczak powtórzy się, sankcje rosną. Jego Ameryka
może się wydłużyć lub może w ogóle stracić szansę na zostanie grypsującym. Jak to się dzieje,
że świeżak zostaje natychmiast rozkminiony? Oczywiście, że to on jest winien i żadne jego
tłumaczenia nie pomagają. Na wolności stosuje się czasem metodę obwąchiwania siedzenia
podejrzanych o wykroczenie. Tu jest ona wykluczona, gdyż degraduje obwąchującego w
oczach celi. Świeżak wkracza do więzienia wraz ze swoimi subiektywnymi oczekiwaniami
ukształtowanymi na wolności. Czynnik wstydu jest duży, prawdopodobieństwo puszczenia
kiszczaka jest na wolności stosunkowo małe, zaś prawdopodobieństwo, że ewentualny
cichacz zostanie wykryty, jest praktycznie równe zeru. Również i jego ocena wielkości
sankcji za wykroczenie jest mała. Zatem oczekiwana sankcja jest mniejsza dla świeżaka niż
czynnik wstydu. Nic dziwnego, że praktycznie każdy świeżak zaczyna od puszczania cichców!
I to jest właśnie jego błąd. Oceny starych więźniów są inne i lepiej uwzględniają specyfikę
więzienia. Po pierwsze, czynnik wstydu jest dla starego więźnia równy zeru. Po drugie, taki
więzień wie, że prawdopodobieństwo puszczenia kiszczaka na wikcie więziennym jest spore.
Po trzecie, sankcje za puszczenie cichacza są przez świeżaka nie doszacowane. Stary więzień
wie, że sankcja jest poważna. W rzeczy samej, sankcja dla świeżaka jest początkowo duża i
rośnie z kolejnymi wykroczeniami wobec normy. Wreszcie stary więzień wie, że tożsamość
łamiącego normę jest stosunkowo łatwa do wykrycia ze względu na ciasnotę, przenikliwość
współwięźniów i ich koncentrację na przedmiocie. Więźniowie zapamiętują, co i ile zjadłeś,
jak często odwiedzałeś jaruzela i jakie zapachy pozostawiły za sobą twoje odwiedziny. Tak
więc, kiedy tylko pojawi się cichociemny kiszczak, zaskoczony świeżak zostaje natychmiast
oskarżony i ukarany. Zazwyczaj po pierwszej wpadce decyduje się kooperować i jego poziom
wstydu szybko spada do zera. Dokonuje się kolejny etap jego socjalizacji. Co więcej, ta
zabawa może mu się nawet spodobać. Za chwilę może sam ochoczo wymyślać nowe nazwy
na ulubione wzory pierdnięć. Tak jak stara wiara więzienna, która szczególnie po dobrym
obiedzie uwielbia inicjowanie akcji i dokładanie się do puli. Czy doświadczony grypsujący
może podstępnie zrobić krzywo świeżakowi i strategicznie popierdywać, co zostanie
zaliczone na konto świeżaka? Może, jednak są lepsze metody. Ta jest zbyt niebezpieczna,
gdyż kiszczak może się odezwać ludzkim głosem i zdradzić delikwenta. Nie ma powodu
podejmować ryzyka. Poza tym, z tego, co mi wiadomo, to nawet najwytrawniejszy specjalista
wśród grypsujących nie potrafi puścić kiszczaka na zawołanie.
Problemy podobne do wyżej opisanego pojawiają się również w innych sytuacjach, kiedy
oczekuje się przestrzegania pewnych norm. Specyfika każdego dylematu zależy od
dostępności metod kontroli przestrzegania norm oraz istniejących ograniczeń materialnych.
We wszystkich przypadkach więzień musi zadecydować, czy postąpić w zgodzie z normą,
czy ją złamać. Na początku decyzja więźnia może być oparta na kalkulacji, choć
niekoniecznie z precyzyjnymi estymacjami parametrów i prawdopodobieństw. Po
opracowaniu optymalnej strategii stosowanie jej staje się nawykiem. Więzień może też
posłużyć się nawykiem przejętym automatycznie od innego więźnia. Jednak fundamentem
umożliwiającym pojawianie się i funkcjonowanie nawyków jest odpowiednia struktura
wypłat towarzyszących różnym możliwym strategiom. Nawyk, który jest rażąco nieskuteczny
i daje małe wypłaty, nie przetrwa długo.
Defekacja i urynacja
Rozdział 4
Jedzenie i brudna fizjologia
Kod tajny
Grypsujący uczy się podstaw tajnego kodu pod koniec procesu inicjacji, w czasie nocnych
szkoleń opisanych wcześniej. Trening obejmuje kilka grup tematycznych: najbardziej
podstawowe i ogólne normy grypsowania, nazywane zasadami, normy związane z czystością
obiektów pod celą i poza nią, konkretne przepisy jak się zachować w określonych sytuacjach,
nazywane zachowaniami, znaczenie przecwelania, gierek i innych testów, a także dodatkowe
słownictwo, jego gramatykę i gierki językowe. Gdy kandydat na grypsującego rozpoczyna
szkolenie, zna już podstawowe słownictwo i najważniejsze półtajne normy. Teraz oczekuje
się od niego mistrzowskiego opanowania zarówno litery, jak i ducha grypsowania.
Zobowiązuje się on do chronienia swojej wiedzy przed niegrypsującymi i przekazywania jej
dalej wykwalifikowanym kandydatom. Dowiaduje się też, jak utrzymywać inne kasty w
niewiedzy i wprowadzać je w błąd. Pytanie postawione przez administrację o przynależność
kastową stawia go natomiast przed pewnym dylematem. Jedna z ważnych norm wymaga
przyznania się do grypsowania. Inna z kolei umożliwia kłamstwo w szczególnych
okolicznościach. Zasady stanowią konstytucję grypsowania. Działania lub zachowania
gwałcące ducha i literę zasad należą do najcięższych przewinień. Wyjątki od konkretnych
norm są zazwyczaj uzasadniane ich sprzecznością z zasadami. Reguły zachowania
operacjonalizują zasady za pomocą katalogu konkretnych rekomendacji, co należy zrobić w
określonych sytuacjach więziennych lub interakcjach z obiektami więziennymi. W definicji
zachowań jest sporo niejasności. Niektóre zachowania mogą się różnić w zależności od
więzienia, oddziału, a nawet celi. Zachowania obejmują wszystkie normy półtajne, takie jak
normy brudnej fizjologii, a także reguły mobilności międzykastowej. Wiele zachowań
tłumaczą normy czystości przedmiotów pod celą, stanowiące operacjonalizację zasad higieny
i honoru. Klasyfikacja czystości obiektów to osobny rozdział więziennej księgi tajemnej i
źródło wielu pytań egzaminacyjnych. Mobilność kastowa jest najbardziej zaniedbanym
tematem uniwersytetu więziennego. Rytuały pójścia do wora, przecwelania albo podnoszenia
są zazwyczaj opisywane dokładnie, ale szczegóły dotyczące towarzyszących im sankcji są
nader skąpe. Interpretacja tego zbioru słabiej sprecyzowanych norm pozostaje w gestii
najbardziej wpływowych grypsujących i zależy od ich interesów oraz rozkładu władzy pod
celką. Nauczyciele bajery należą do wąskiej elity najbardziej wpływowych i najlepiej
wtajemniczonych, jednak nie mają motywacji do dzielenia się tą częścią tajnej wiedzy. W tym
wypadku ich własne interesy wchodzą w kolizję z interesami uczniów. Ostatni ważny
komponent nocnej bajery - słownictwo, tajna gramatyka oraz gierki językowe - zostanie
omówiony w rozdziale 5.
Pentalog zasad
Grypsujący musi znać zasady jak katechizm. Kandydat na grypsującego może zostać
obudzony przez instruktora w środku nocy i poproszony o ich wyrecytowanie oraz
wyjaśnienie. Owe zasady grypsowania to: honor, higiena, solidarność, odmowa współpracy i
pomoc. Odnoszą się one wyłącznie do interakcji między grypsującymi. Wiele innych norm i
reguł językowych rozwija zasady pentalogu, szczególnie zasadę honoru, w konkretne
rekomendacje. Ochrona honoru grypsującego, nazywana czasem zastawką, jest matką
wszystkich zasad, niejako metazasadą, której wskazówki często nakładają się na
rekomendacje innych zasad. Grypsujący musi bronić swojego honoru przed trzema
zagrożeniami ze strony personelu lub innych więźniów: agresją fizyczną, symbolicznym
atakiem fizycznym i przybluzganiem, czyli atakiem językowym. Precyzyjne znaczenie
potencjalnych typów ataku jest przedmiotem zachowań. Nie wolno mu również dotykać
przedmiotów przecwelonych. Jeśli grypsujący pragnie zaręczyć swoim honorem za
prawdziwość swoich słów, odwołuje się do zastawki. Przysięga brzmi wówczas: „Na moją
wolność ukochaną!", „Jak wolność kocham!" lub „Żebym wolności więcej nie zobaczył!".
Fałszywa zastawka może doprowadzić do degradacji albo innych poważnych sankcji.
Ścisłe przestrzeganie higieny i dyscyplina wewnętrzna pomagają zachować komfort
psychiczny, zminimalizować dyskomfort innych oraz zapobiec potencjalnej epidemii.
Półtajne normy brudnej fizjologii rozdzielające jedzenie i wypróżnianie się należą do tej
właśnie kategorii. Ponieważ każdorazowe otwarcie deski sedesowej i spuszczenie wody
wywołuje mały tajfun powietrzny wypełniony bakteriami, odseparowanie tej sytuacji w czasie
od jedzenia zmniejsza wystawienie więźniów na oddziaływanie bakterii. Grypsujący musi
umyć ręce bezpośrednio po użyciu jaruzela, a całe ciało i zęby dwa razy dziennie. Jeśli
zabraknie pasty do zębów, powinien posypywać szczoteczkę solą. Jeśli przestrzeń na to
pozwala, powinien podjeżdżać, czyli ćwiczyć mięśnie, powinien też ograniczyć dzienną
masturbację lub całkowicie jej unikać. Reguła ta jest niekiedy łamana w celach małolackich,
gdzie dochodzi do derbów (zbiorowej masturbacji), nie aprobowanych przez starszych
więźniów. Wpadanie w depresję, czyli zamulanie się, jest postrzegane jako objaw braku siły
woli i dyscypliny wewnętrznej, co wywiera negatywny wpływ na całą celę. Zamuleńcy są
karani. Solidarność nakazuje współpracę grypsujących w przedsięwzięciach podejmowanych
wbrew regulaminowi lub zakazom administracji. Najdobitniejszą manifestacją solidarności
jest utrzymywanie drożnej sieci informacyjno-handlowej. Grypsujący przekazują w ten
sposób grypsy oraz inne dobra zarówno wewnątrz więzienia, jak i na zewnątrz, szczególnie
jeśli pracują jako korytarzowi i mają większą swobodę ruchu. Solidarność zabrania okradania
grypsującego z dóbr przechodzących tranzytem przez celę i rzeczywiście takie kradzieże
zdarzają się rzadko. Grypsujący może jednak okraść lub oszukać frajera, ewentualnie cwela,
aczkolwiek interakcje z cwelami są mocno ograniczone i niektórych dóbr cwela grypsujący
nie mogą dotykać. Jeśli grypsującego zaatakują strażnicy, inni grypsujący muszą natychmiast
siąść na klapę i uderzać w nią kubanami i stołkami. Grypsujący powinni też wspierać protesty,
strajki oraz bunty więzienne, kiedy są one należycie uzasadnione. Ponieważ takie sytuacje są
rzadkie, norma ta pozostaje bardziej abstrakcyjną deklaracją intencji niż wytyczną działania.
Odmowa zakazuje dobrowolnej współpracy z administracją, która mogłaby zaszkodzić innym
grypsującym. Zakaz donoszenia i skarżenia się nakłada się tu częściowo z normami ochrony
honoru. Odmowa idzie dalej i zabrania większości form fraternizacji z personelem, w tym
używania przyjaznych określeń językowych. Przyzwoity i nie szkodzący więźniom strażnik
nie może zostać nazwany dobrym albo przyzwoitym człowiekiem. Standardowe określenie to
po chuju gadzina. Wykluczone są też różne symboliczne formy współpracy, które opisuję w
paragrafie zachowania. Współpraca, która przynosi korzyść zarówno całej celi, jak i
strażnikom i nie szkodzi innym grypsującym, jest dozwolona. Niemile widziane jest też
bezcelowe rozpoczynanie przepychanek z administracją, ponieważ może to grozić sankcjami
całej celi. Ostatniej zasady - pomocy słabszym grypsującym - przestrzega się bodaj w
najmniejszym stopniu. Słabość jest jednak rozumiana przez grypsujących szczególnie i przy
takiej interpretacji zasada pomocy nabiera większego znaczenia. Słabość ciała zasługuje na
pomoc, natomiast słabość ducha jest godna pogardy. Miejsce słabych duchem jest w niższych
kastach. Zasada ta kolidowała z bardzo silną normą niedotykania penisa innego więźnia w
przypadku sparaliżowanego „Janosika Podlaskiego", co opisuję w Postscriptum. Zasadę
pomocy grypsujący uznali wówczas za ważniejszą i norma niedotykania penisa została w
stosunku do „Janosika" zawieszona. W typowych sytuacjach norma ta znajduje zastosowanie
raczej wobec chwilowo potrzebującego lub chorego grypsującego niż permanentnie
niedołężnego. Tak więc grypsujący na twardym łożu, zwłaszcza należący do lokalnej elity,
regularnie otrzymują przesyłki zawierające kilka papierosów lub trochę żywności. Żywność
bywa też dyskretnie szmuglowana do grypsujących, którzy podejmują głodówkę.
Czystość przedmiotów
Zachowania
- żywność
zabronione: przebywanie w bezpośrednim kontakcie z przedmiotami brudnymi lub
przestrzelonymi; zabronione: rozdzielanie przez korytarzowego-cwela; niekiedy zabronione:
rozdzielanie przez korytarzowego-frajera;
- jedzenie
zabronione: na spacerniakach, w korytarzu (ze względu na niebezpieczeństwo
przypadkowego pierdnięcia), kiedy jaruzel jest głodny lub, ogólnie, po komendzie: „Nie
szamać" i podczas godziny policyjnej; wymagane: stosowanie się do norm brudnej fizjologii;
- Ręka innego więźnia
zabronione: podawanie ręki frajerom, cwelom, personelowi i różnym kategoriom gości z
zewnątrz; wyjątki: brat, ojciec, prawnik grypsującego, lekarz, który ocalił życie grypsującemu;
szczególnie niebezpieczna: ręka cwela; dozwolone: podawanie ręki innemu grypsującemu;
wyjątki: nie wolno podawać ręki zaraz po karmieniu jaruzela lub rano przed jej umyciem;
wymagane: zapytanie innego więźnia, czy grypsuje przed podaniem wyciągniętej ręki; na
pytanie: „Grypsujesz?" w tej sytuacji jest dozwolona krótka odpowiedź: „Tak";
- Własna ręka
wymagane: natychmiastowe umycie jej rano, po dotknięciu własnego penisa lub po karmieniu
albo pojeniu jaruzela;
- Penis innego więźnia
zabronione: dotykanie go lub bycie przezeń dotykanym; jest to najbardziej niebezpieczny
obiekt pod celą!;
- Okolica jaruzela
zabronione: stąpanie boso, zostawianie smrodek (skarpetek), aby wyschły;
- Łaźnia
wymagane: trzymanie odpowiedniego dystansu względem innych więźniów; w sytuacji
dużego tłoku zasłanianie penisa ręką, aby chronić innych grypsujących przed przecweleniem,
a także by zapobiec zemście ze strony przypadkowo przecwelonego grypsującego;
oczekiwane jest anonsowanie przejścia za pomocą okrzyku: „Zważka!";
- Spacer
zalecane: zostawanie na czas spaceru z frajerem lub cwelem, kiedy nie wychodzi on na spacer
z grypsującymi, by kontrolować jego aktywność i utrudnić donoszenie personelowi;
dozwolone: okradanie frajera, który wyszedł na spacer; wymagane: wyjście na spacer, kiedy
jest rozkminiana afera wymagająca konfrontacji albo zeznań świadków;
- Wizyta u wychowka
zalecane: unikanie kontaktu, z wyjątkiem sytuacji szczególnych; zabronione: podpisywanie in
blanco czystej kartki papieru (filipinka); jest to trik stosowany podobno rutynowo przez
administrację; filipinka może zostać następnie wykorzystana podczas przesłuchania lub
przekonywania innego więźnia, że składający podpis współpracuje z administracją;
- Wizyta u lekarza
zalecane: unikanie wizyt, z wyjątkiem sytuacji szczególnych, zapisanie się na wizytę, jeśli
zapisuje się na nią frajer lub cwel z danej celi, by kontrolować jego działania;
- Wejście do celi frajerskiej
wymagane: siadanie na klapę i żądanie przeniesienia do celi grypsującej; zalecane: lekkie
samouszkodzenie (przecięcie żył), jeśli do przeniesienia nie dochodzi;
- świeżak
dozwolone: przecwelenie świeżaka, który dobrowolnie zgodził się zaspokoić seksualnie
innego więźnia; zabronione: przecwelenie siłą świeżaka, który nie zgodził się dobrowolnie na
świadczenie usług seksualnych;
- Frajer
zabronione: jedzenie przy jednym stole z grypsującymi, dotykanie platerów grypsujących,
trzymanie platerów wspólnie z grypsującymi, fraternizowanie się z grypsującymi, spanie na
pryczy nad grypsującym, spanie na pryczy, podczas gdy grypsujący śpi na sianku;
zalecane: w sytuacji, w której wspólne jedzenie z frajerami przy jednym stole jest
nieuniknione, przykrycie stołu kocem; zalecane: zmuszanie frajera do sprzątania celi,
zajmowania się kostką i praniem; wymagane: utrzymywanie go w nieświadomości tajnych
transakcji przeprowadzanych w celi oraz jej kanałów komunikacyjnych; dozwolone:
okradanie i oszukiwanie go;
- Cwel
większość reguł mających zastosowanie do frajera stosuje się też do cwela; wyjątek: niektóre
dobra osobiste cwela są niedotykalne i nie wolno ich kraść; wymagane: zmuszanie cwela do
sprzątania jaruzela i jego okolicy oraz jedzenia na klapie jaruzela, trzymanie cwela w obrębie
jaruzela, przydzielenie mu kobiecego imienia i mówienie o nim „ona"; dozwolone: zmuszanie
do stosunku homoseksualnego, najlepiej oralnego, w czasie którego grypsujący przyjmuje
postawę dominującą;
- Klucze do celi
zabronione: trzymanie kluczy w ręku, podnoszenie ich z podłogi, aby podać strażnikowi; w
najbardziej radykalnej wersji: dotykanie kluczy; uzasadnienie tej reguły odwołuje się do
symbolicznego znaczenia klucza do celi jako narzędzia zniewolenia.
- żarówka pod celą
zabronione: spowodowanie spięcia dla zabawy;
- Przypadkowe albo złośliwe przecwelenie przez frajerów lub personel
zalecane: unikanie niebezpiecznych miejsc i sytuacji, w których może pojawić się większa
liczba frajerów; wymagane: w sytuacji ewidentnego zagrożenia wezwanie krzykiem o pomoc
innych grypsujących; zalecane: w sytuacji ewidentnego zagrożenia, bez szans na pomoc:
lekkie samookaleczenie (podcięcie żył, rzucenie się na okno), podobnie po przypadkowym
lub złośliwym przecweleniu.
Znajomość zachowań i reguł czystości jest zazwyczaj testowana jednocześnie. Egzaminator
wymienia konkretny obiekt czy sytuację, a kandydat musi wyrecytować wszystkie związane z
nimi reguły zachowania lub przejść przez krzyżowy ogień pytań.
Przygotuj się, czytelniku, do egzaminu. Komisja egzaminacyjna budzi cię w środku nocy i
oczekuje błyskawicznych odpowiedzi (O) na przygotowane pytania (P). Zestaw wybrany dla
ciebie dotyczy ręki:
P: komu możesz podać rękę?
O: innemu grypsującemu, ojcu, bratu, prawnikowi, lekarzowi, który uratował mi życie;
P: kiedy ręka grypsującego jest przestrzelona?
O: po karmieniu jaruzela, dotknięciu penisa, podczas policyjnej i rano przed jej umyciem;
P: nieznany ci więzień oferuje uścisk dłoni; co robisz?
O: pytam go, czy grypsuje;
P: jakim przedmiotem jest ręka cwela?
O: przestrzelonym;
P: wyruchałeś cwela; czy możesz uścisnąć jego rękę na znak wdzięczności?
O: nie;
P: co powinieneś zrobić bezpośrednio po obudzeniu się?
O: natychmiast umyć ręce;
P: dlaczego?
O: dlatego, że mogłem masturbować się w nocy i gdybym ich nie umył, przypadkowo
przecweliłbym innego grypsującego;
P: a jeśli nie masturbowałeś się ostatniej nocy, czy nadal musisz umyć ręce?
O: tak, ponieważ mogłem dotknąć swojego penisa nieświadomie podczas snu.
Wiele pytań egzaminacyjnych wymaga twórczego zastosowania wyuczonych reguł. Pytania
są bardzo przewrotne. Standardowa para pytań łączących wiedzę z zakresu czystości
przedmiotów i zachowań bada znajomość istotnej kwestii stopnia czystości odbytu cwela.
Pytania, na które odpowiedź może być negatywna lub pozytywna, są sformułowane
następująco:
(1) czy grypsujący może nasrać na chuj cwelowi?
(2) czy cwel może nasrać na chuj grypsującemu?
Świeżacy zazwyczaj odpowiadają „tak" na pierwsze pytanie i „nie" na drugie. W efekcie tych
odpowiedzi otrzymują blachę w czoło i pytania zostają ponowione. Prawidłowe odpowiedzi
są bowiem dokładnie odwrotne. Grypsującemu nie wolno „nasrać na chuj cwelowi",
ponieważ mógłby on podczas wykonywania owej czynności przypadkowo dotknąć penisa
cwela i się przecwelić. Uzasadnienie odpowiedzi na drugie z pytań wykorzystuje znany już
nam fakt, że odbyt cwela jest przedmiotem brudnym, a nie przestrzelonym. Podsuwając tę
wskazówkę, zostawiam cię, czytelniku, sam na sam z problemem wydedukowania
prawidłowego uzasadnienia.
Wszyscy grypsujący pilnują przestrzegania kodu. Ci, którzy angażują się w to najbardziej,
cieszą się ogólnym poważaniem. W przypadku wątpliwości lub konfliktu norm interpretacji
dokonuje starszyzna (lokalna elita) albo mąciciel (lokalny przywódca grypsujących).
Struktura władzy obejmująca starszyznę i mącicieli jest hierarchiczna i obejmuje poziomy celi,
oddziału oraz więzienia. Grypsujący powinien znać jedynie tożsamość starszyzny albo
mąciciela, którym bezpośrednio podlega. Tożsamość najważniejszych przywódców
grypsujących jest jednak trudna do ukrycia i szybko staje się znana zarówno grypsującym, jak
i niektórym frajerom oraz administracji. Starszyzna w celi inicjuje testy dla świeżaków,
interpretuje ich wyniki, ustala sankcje za poważniejsze wychyły i zawiesza czy też
modyfikuje normy. Posiadana przez lokalną elitę władza interpretacji norm i arbitrażu
konfliktów przekłada się na lukratywne zyski. Korupcja jest jednak do pewnego stopnia
ograniczana wskutek silnych norm braterstwa wśród grypsujących i intensywnej konkurencji
o władzę. Mąciciel usiłujący przybrać pozę dyktatora mógłby szybko pójść do wora i zostać
frajerem, gdyby jakaś mocna grupa jego podopiecznych zdecydowała się na wykręcenie mu
afery. Życie mąciciela jest pełne ciężkiej pracy i poświęcenia: "z wodzem szamaków jest cały
czas pod celą napięcie, bo wódz prowadzi nie kończące się nawijki przez lipo, rozstrzyga
spory wśród szamaków, komuś grozi, ubliża, przebacza. W takiej celi częste są kipisze,
wizyty wychowawcy, raporty, co z kolei jest utrapieniem dla pozostałych więźniów,
stanowiących przypadkowe tło wodza. Bez przerwy ktoś podaje gryps, puka w ścianę, woła
ze spacerniaka. Wódz często ma też adiutantów, z reguły małolatów z długim stażem
poprawczaków, domów dziecka i Iławy. Przezgredzone małolatki przyjeżdżają z Iławy do
Barczewa i kontynuują swoje spory. Adiutanci przejmują za wodza grypsy w lipie i w jego
imieniu odpowiadają, oni też dostają często raporty i idą na kabarynę. Ale na nich też spływa
trochę splendoru i chwały, są obecni przy dzianiu się wielkich spraw, tworzą historię
(Niesiołowski 1989)". Jeśli zostanie złamana jedna z najsilniejszych norm, sankcje są niemal
automatyczne. Do sytuacji takich dochodzi, gdy więzień zdecyduje się świadczyć usługi
seksualne innym więźniom lub kiedy zostaje rozkminiony jako kapuś. Mniej poważne
wychyły, walnięcia w piec czy zwykłe przyburaczenia karze się ustnym upomnieniem,
marchewą albo blachą. Duża częstotliwość wychył i przyburaczeń, wskazująca na brak
czujności więźnia, marny intelekt czy niechęć do akceptacji norm, może również
doprowadzić do poważniejszych sankcji. W przypadkach mniej poważnych lub bardziej
wątpliwych sankcje zależą od kontekstu i od interpretacji starszyzny. Sankcje za wykroczenia
słowne albo mniejsze wychyły wypłaca się na miejscu. Sankcję za poważniejsze wykroczenia
stosuje się natychmiast, jeśli winowajcę można jednoznacznie określić. Gdy niezbędne jest
dojście do prawdy, rozpoczyna się rozkręcanie afery. Sytuacja taka oznacza podejmowany
przez grypsujących wysiłek szukania winnych, próby narzucania pewnej interpretacji albo
zbieranie dowodów mających świadczyć, że nastąpiło naruszenie norm potencjalnie
zasługujące na surową karę. Celem większej afery może być potwierdzenie, że pewien
grypsujący jest donosicielem, chorągiewą lub zdecydował się chlać, czyli obciążać
zeznaniami swoich wspólników. Scenariusz afery lżejszego kalibru wyglądałby następująco:
„Tygrys" spod celi 15 dał „Fryzjerowi" pięć szufladek herbaty i poprosił go o dostarczenie
towaru tego samego dnia „Kaczorowi Donaldowi" spod 35, obiecując mu za fatygę jedną
szufladkę. Wieczorem „Kaczor Donald" sygnalizuje, że dostał tylko trzy szufladki.
Podekscytowany „Tygrys" wykręca aferę i kontaktuje się z „Fryzjerem". Ten wyjaśnia, że
ostatnią celą, którą dzisiaj strzygł, była 30. Wziął sobie jedną szufladkę i poprosił
korytarzowego „Zorro", aby ten dostarczył resztę podczas obiadu. „Kaczor Donald" spod 35
potwierdza, że otrzymał towar od „Zorra". „Zorro" potwierdza, że zatrzymał jedną szufladkę
dla siebie jako rutynową zapłatę. W tym momencie „Tygrys" ma w ręku wszelkie wymagane
informacje i decyduje, że nie doszło do kradzieży, a potencjalna afera jest ewidentnie mniej
poważna, niż przypuszczał. Dochodzi teraz do targów między „Tygrysem", „Kaczorem
Donaldem", „Zorrem" i „Fryzjerem", częstych w sytuacji niekompletnie zdefiniowanych
kontraktów. Problemem jest, czy „Zorro" i „Fryzjer" powinni otrzymać tylko jedną szufladkę
na dwóch, czy też po jednej na głowę. Dwie najpoważniejsze sankcje spotykają świeżaka albo
grypsującego, kiedy idzie do wora i zostaje frajerem lub świeżaka, grypsującego czy też
frajera, kiedy zostaje przecwelony.
Pójście do wora
Przecwelenie
Rozdział 5
Bajera
Bajera, podobnie jak kod zachowania, składa się z warstw o różnym stopniu tajności.
Słownictwo, stanowiące bajerę półtajną, zawiera specjalne nazwy wszystkich
najważniejszych składników życia więziennego. Części ciała, umeblowanie celi i inne
przedmioty więzienne, typowe czynności i sytuacje, psychiczne stany umysłu i role
administracyjne mają swoje nazwy. Doświadczeni więźniowie ze wszystkich kast biegle
posługują się tym słownictwem i potrafią płynnie przechodzić z języka polskiego na jego
więzienną wersję. Niższy personel więzienny również nieźle włada bajerą półtajną i często jej
używa podczas rozmów z osadzonymi. Poziom znajomości słownictwa więziennego jest
funkcją roli społecznej osoby, jej inteligencji, stażu więziennego i innych zmiennych.
Dobra znajomość bajery, pomysłowość nazewnicza i umiejętności konwersacyjne są w
więzieniu niezwykle cenione. Więźniowie nieustannie usiłują wzbogacić bajerę dowcipnymi
terminami i regułami. Słowo „kiszczak", nazywające śmierdzącego bączka nazwiskiem
ministra spraw wewnętrznych, jest powszechnie uważane za arcydzieło bajery. W celi 13
byłem świadkiem stworzenia nowego, interesującego słowa: „roztargawka", oznaczającego
gumkę. Urok tego słowa czytelnik doceni pełniej po przeczytaniu niniejszego rozdziału i po
zapoznaniu się z regułami zastępowania różnych wersji słowa „ciągnąć" słowem „targać".
„Roztargawka" stała się sensacją wieczoru, tematem rozmów i dowcipów. Wiadomość o
nowym słowie poszybowała poprzez okrzyki okienne po całym więzieniu. Szczęśliwy i
podniecony twórca przez cały wieczór obmyślał warianty pierwotnego pomysłu, mniej już
udane, i zastanawiał się nad możliwymi zastosowaniami. Udało mu się przeforsować uznanie
słowa „gumka" za obraźliwe i wypłacanie za każdorazowe jego użycie blachy. To, co
stymuluje aktywność lingwistyczną więźniów, jest nie tylko rubasznym rechotem z dobrego
kawału czy radością tworzenia i bawienia się słowem. Surowe warunki środowiska i
obezwładniająca deprywacja nagradzają sztukę odtwarzania obrazów zwykłego życia, tego,
co się postrzega jako raj utracony. Przypisywanie obiektom więziennym nowych nazw
pozwala postawić granicę między życiem na wolności a życiem w więzieniu i
zakonserwować sens słów wolnościowych, nie skażając ich więziennymi konotacjami.
Śladem tej funkcji bajery jest zasada, że niekoniecznie trzeba ją stosować do opisu świata
wolnościowego. Z kolei przypisywanie sytuacjom więziennym specyficznych nazw dostarcza
więźniom iluzję kontroli i poniekąd uśmierza niepokój. Nazwy bajery, reguły oraz
pseudonimy ułatwiają też zachowanie sekretu w rozmaitych sferach komunikacji więziennej
oraz odróżniają grypsujących od innych kast. Jeśli badacz zainteresowany bajerą otrzymałby
zgodę na umieszczenie w celi dyskretnej kamery, pierwszą empiryczną generalizację
sformułowałby szybko. Zauważyłby mianowicie, że zwykłe fizjologiczne i lingwistyczne tabu
są pod celą nieobecne. Ciało więźnia, wraz jego codziennymi fizjologicznymi i seksualnymi
czynnościami, jest w centrum uwagi. W swoich konwersacjach więźniowie odnoszą się do
fizjologii i seksuologii naturalnie i bez większej ekscytacji. Analizy osiągnięć seksualnych lub
ich braku wypełniają codzienne przyjacielskie pogawędki i stymulują interakcje społeczne.
Takie słowa jak „chuj" czy „pizda" są wymawiane nieomal z podobnym brakiem
emocjonalnego zaangażowania, z jakim w konwersacjach wolnościowych wypowiada się
słowa „ręka" lub „noga". Kiedy minie pierwszy szok zetknięcia z brutalnym językiem
więziennym, nie sposób oprzeć się refleksji o nieumiejętności świata wolnościowego
mówienia o sprawach intymnych i gigantycznej skali stłumienia spraw fizjologii i seksu. W
więzieniu jest się wolnym od wolnościowej niewoli językowej. W codziennym użytku jest
kilka tuzinów różnych nazw penisa, używanych z fantazją i wielką kreatywnością. Niewiele
mniej określa waginę. Stosowanie synonimów słowa „penis" zależy od kontekstu. Niektóre
występują niemal wyłącznie w zwrotach idiomatycznych. Na przykład „bat" pojawia się tylko
przy okazji „strzelenia z bata" (masturbacji), „ogór" w zwrocie „zakisić ogóra", zaś „bolec" w
czasowniku „zabolcować". Inne, takie jak „członek" czy „palec", są praktycznie martwe.
Nazwanie kogoś „członkiem grupy grypsujących" lub poproszenie go, żeby, powiedzmy,
„ugryzł się w palec", jest bluzgiem i dlatego podobne zwroty są zabronione. Słowa „członek"
czy „palec" nie są jednak wystarczająco zabawne, aby ich używać w opisach zachowań lub
sytuacji seksualnych. Jeszcze inne terminy, na przykład „łysy towarzysz", chadzają często w
redundantnych parach. Terminy i zachowania erotyczne, błądzące gdzieś na pobrzeżach
naszej świadomości albo należące do intymnego kodu dzielonego jedynie z naszymi
ukochanymi, są analizowane i opisywane z bezwzględną otwartością godną raportu Kinseya.
Stary garucha, opowiadając o rozpadzie małżeństwa i o tym, jak żona odmówiła mu
najważniejszego z praw małżeńskich, nie będzie starał się ukryć tego faktu ani szukał
eufemizmów. Powie krótko i dosadnie: "spierdoliło się i dostałem szlaban na pizdę".
Po wysłuchaniu jednego z preludiów Chopina wzruszony więzień może wyznać z głębi
przepełnionego zachwytem grypsującego serca: "kurwa wasza mać, ale to piękne, aż mnie coś
w chuju swędzi". Brutalna szczerość, przede wszystkim podczas wieczornych opowieści o
wolnościowym raju, pomaga więźniom w utrzymaniu dystansu mentalnego do ich tu-i-teraz.
Niezdolni do przyjęcia tego bezkompromisowego stylu rozmowy o męskich sprawach marnie
sobie radzą w więzieniu. Nieustannie się ich przedrzeźnia, upokarza, nawet bije. Ich
niezgrabna obecność przypomina grypsującym, że w gruncie rzeczy są bezsilni, a
domniemana kontrola nad życiem jest wielką iluzją. Opanowanie terminologii więziennej jest
pierwszym krokiem do przecięcia pępowiny łączącej z wolnością. Drugą obserwacją naszego
badacza byłoby to, że bajera jest niemal kompletnym językiem obcym, nadbudowanym
jedynie na podstawowych regułach gramatycznych języka polskiego. Jej potencjał pozwala na
opisanie świata z perspektywy więziennej z użyciem własnego słownictwa. W bajerze, w
zgodzie z hipotezą Whorfa, szkło powiększające jest przykładane do wszystkich
komponentów życia więziennego, które na wolności znaczą niewiele. Brakuje natomiast nazw
niektórych ważnych obiektów wolnościowych. Słowo „krzesło" nie ma w bajerze
odpowiednika i powód jest banalny: w więzieniu nie ma krzeseł. Z kolei słowo „stołek",
oznaczające jeden z najważniejszych mebli pod celką, ma w bajerze swoje odpowiedniki:
„fikoł" lub „fikołek", będące w powszechnym użyciu. Bajera dostarcza bardzo precyzyjnego i
oszczędnego języka na opisanie sytuacji więziennych. Kiedy po wyjściu z więzienia
studiowałem różne więzienne badania ankietowe, uderzyła mnie rozwlekłość i
nieadekwatność języka, którego używały. Przyjrzyjmy się takiej oto historyjce z pewnego
kwestionariusza badań więziennych, która została następnie wykorzystana do zadania kilku
pytań: "po ostatnim transporcie doszło do wojny między dwoma nowymi a resztą celi. Kiedy
Wąsik ogłosił spacer, przybastowali na chwilę. W czasie spaceru ktoś rzucił na dół dla nowo
przybyłych dwie paczki papierosów. Wąsik nie zauważył, kto je podniósł, więc zapowiedział,
że przerwie spacer, jeśli nie znajdzie się winowajca. Nikt na to okiem nawet nie mrugnął,
więc kazał wszystkim wracać pod celę". W powyższej opowieści terminów więziennych
używa się dość przypadkowo i miesza z wolnościowymi. Popatrzmy, jak skraca się jej
długość po przetłumaczeniu na prawdziwą bajerę i usunięciu zbędnych informacji:
"po przerzutce była zadyma z dwoma nowymi. Przybastowali przed spacerem. Na spacerniku
fąfle przerzucili im dwie ramki szlugów. „Wąsik" na kogucie nie jorgnął się. Nikt nie
przykapował, to skrańcował spacer". Jeśli jednak funkcja wizji kamery nie działałaby i nasz
badacz mógłby tylko słuchać, niejednokrotnie nie byłby w stanie przypisać różnym
konwersacjom jakiegokolwiek sensownego znaczenia. Znajomość słownictwa niewiele by
pomogła, jako że bajera jest w znacznym stopniu uzależniona od kontekstu. Znajomość
otoczenia fizycznego osoby mówiącej, która odnosi się do przedmiotów obecnych w tle i
używa wieloznacznych określeń, jest często niezbędna dla sensownej interpretacji.
Najrozmaitsze odmiany i wersje słów takich jak „kurwa", „skurwysyn", „pierdolić",
„pierdolony" oraz, w mniejszym natężeniu, „chuj", „dupa", „pizda", „jaja" i „gówno" są
najważniejszymi składnikami komunikacji. Kombinacje tych słów użyte w konkretnym
kontekście mogą przenosić bardzo różne znaczenia. Przyjrzyjmy się mojej ulubionej
konstrukcji językowej, majstersztykowi bajery, jednemu z najbardziej niezwykłych zdań,
które usłyszałem w życiu: "kurwa twoja mać, ta kurwa pierdolona wkurwia mnie jak
skurwysyn!". Zdanie powyższe można zrozumieć jedynie w kontekście, w którym zostało
wypowiedziane. Oznaczało ono głęboką frustrację mojego koleżki z powodu problemów z
wodą w kranie. Poza specyficznym kontekstem sytuacyjnym, w którym zostało
wypowiedziane, znaczenie sekwencji słów natychmiast się rozpływa, zaś to samo zdanie
mogłoby zostać użyte na oznaczenie wielu sytuacji zwyczajowo uważanych za diametralnie
różne. Jego tłumaczenie na niekontekstowy język polski mogłoby wyglądać tak: „mój drogi
przyjacielu, jestem bardzo zdenerwowany tym, że znów zabrakło wody w kranie!".
Elementem bajery półtajnej są ksywki, czyli pseudonimy. Większość grypsujących przynosi
je ze sobą z wolności lub otrzymuje na wejściu. Tajne reguły bajery ograniczają ksywy
grypsujących i zazwyczaj frajerów do takich, które nie mogą zostać zinterpretowane jako
ubliżające, ale cwelowi rutynowo nadaje się imię kobiece. Mimo że ksywki nie stanowią
żadnej tajemnicy pod celą, to jednak grypsujący starają się je chronić przed personelem.
Pomaga to zachować w tajemnicy tożsamość wysyłających grypsy lub krzykiem
przekazujących wiadomości do kumpli albo wspólników z innych cel („«Diabeł» z Białołęki,
«Smok» pucuje się do lipa"). Typowa ksywka zawodowego przestępcy jest zazwyczaj bardzo
luźno powiązana z jego powszechnie znanymi charakterystykami i odnosi się do neutralnych
symboli, obiektów, zwierząt czy narodowości. Oto przykłady: „Chińczyk", „Francuz",
„Hiszpan", „Cygan", „Melon", „Tarzan", „Diabeł", „Tygrys", „Reagan", „Smok", „Śledź",
„Wilk", „Goryl", „Książę", „Hidalgo". Ksywa „Hitler", z trudem dopuszczalna jedynie ze
względu na nienawiść Adolfa Hitlera do komunizmu, mogła znaleźć amatorów wśród
niższych sfer braci grypsującej. Jednak takie ksywki, jak „Stalin" lub „Lenin" były uznawane
za uwłaczające dobremu imieniu grypsującego i niedopuszczalne. Jeśli więzień nie dorobił się
jeszcze ksywy albo nie ma żadnych specjalnie charakterystycznych cech, otrzymuje
generyczny pseudonim pochodzący od jego zawodu, roli społecznej, miejsca zamieszkania
czy wieku: „Taksówkarz", „Student", „Żurominiak", „Zgredzio", „Małolat". Czasem jego
imię jest używane jako zastępcza lub tymczasowa ksywka. Większość gadów często
otrzymywała przyjazne ksywki, takie jak „Koziołek Rududu", „Przymruż Oczy", „Cygan",
„Jogi", „Kwadrat", „Mruczek". Strażnicy z reguły odkrywali swoje ksywki po jakimś czasie i
bywało, że nieprzyjazne przezwiska stawały się przyczyną wzmożonej agresji wobec
więźniów. Podsumowując: najważniejsze cechy bajery półtajnej to alternatywne słownictwo,
nacisk na zjawiska więzienne - szczególnie fizjologię i seks — a także duża zależność
znaczenia wypowiedzi od kontekstu. Ksywki chronione przed wścibskimi strażnikami zostają
jednak zazwyczaj przez nich rozszyfrowywane.
Rozdział 5
Gresham M. Sykes w swojej pionierskiej pracy opisał fascynującą galerię rozmaitych ról
więziennych. Stwierdził, że etykietowanie i wyposażanie ról w stereotypowe właściwości
stanowi jedną z głównych funkcji bajery więziennej. Poprzez scharakteryzowanie typów
zachowania według najważniejszych wymiarów deprywacji więziennej więźniowie tworzą
sobie „skróty intelektualne, które kondensują szeroką gamę ich doświadczeń w strukturę
możliwą do ogarnięcia". Choć same nazwy i znaczenie owych ról językowych zmieniają się
w zależności od więzienia i innych zmiennych, wydaje się, że stanowią one centralny element
subkultury więzień amerykańskich. Role „przydziela się na podstawie nieformalnych
obserwacji więźniów oraz oceny zachowania i wypowiedzi danego więźnia w wielu
rzeczywistych i zaaranżowanych sytuacjach". Nie przydziela się ich sztywno. „Więźniowie
mogą odgrywać jedną rolę w fabryce, a inną w [odmiennych okolicznościach]". W polskich
więzieniach przydział najważniejszych ról społecznych jest zrytualizowany. Etykiety
grypsującego, frajera i cwela, będące efektem przydziału, zmieniają się bardzo rzadko, a
pewne kierunki zmian są nawet wykluczone. Przypisanie więźnia do danej kasty jest
najważniejszym skrótem intelektualnym dla jego kompanów. Inne cechy mają podrzędne
znaczenie. Niemniej jednak istnieją stereotypy ról oparte na obserwacji. Stereotypy ról
językowych są formułowane podobnie jak w więzieniach amerykańskich, to znaczy motywuje
je deprywacja seksualna i materialna, a także postawy wobec innych więźniów i administrację.
Nazwy ról są częścią bajery półtajnej. Najważniejszą z etykiet jest kapuś, nazywany też
konfidentem. Grypsujący zakładają, że wszyscy frajerzy i cwele są potencjalnymi
informatorami i izolują ich informacyjnie w celi. Potwierdzony kapuś, niezależnie od swojej
przynależności kastowej, jest traktowany bardziej surowo i może nawet zostać zmuszony do
opuszczenia celi. Frajer, który donosi, blokuje sobie szansę na podniesienie. Tak więc mimo
braku formalnej kasty kapusiów etykieta ta dostarcza więźniom wartościową informację i
często służy jako podstawa działania. Inne niższe role są tymczasowe. Zdecydowanie
najbardziej uniwersalna jest rola świeżaka, opisana szczegółowo wcześniej. Świeżak
apropaka drażni uszy kompanów takimi zwrotami jak „a propos" lub „przepraszam, koledzy,
czy mógłbym skorzystać z toalety?". Jest przedrzeźniany („ą, ę, bułkę przez bibułkę") i albo
zaprzyjaźni się z bajerą, albo skończy jako frajer. Zamuleniec, który cicho lamentuje nad
utraconą przeszłością lub wegetuje na pryczy w depresyjnym stuporze, zostaje frajerem
jeszcze szybciej. Podstępny i groźny chorągiewa-grypser jest byłym frajerem lub cwelem,
który w nowej celi czy w nowym więzieniu mniej lub bardziej udanie pretenduje do roli
grypsującego. Jego rola zostaje zidentyfikowana, kiedy jest rozkminiany. Niektóre nazwy
wywodzą się od nietypowych charakterystyk więźnia. Skakaniec, nazwa lekko pogardliwa,
oznacza grypsującego, który nie w pełni panuje nad emocjami i pozwala im wpływać na
swoje zachowania. Nazywany czasem urką albo kopytkarzem skakaniec może mieć obsesję
na punkcie przestrzegania kodu i szukać nawet najmniejszych wykroczeń, by wykręcić aferę.
Z reguły niewiele mu się udaje i jest postrzegany jako niepewny partner w bardziej złożonych
przedsięwzięciach. Kiedy jego hałaśliwość pod celką przekroczy granice tolerancji i wejdzie
w kolizję z interesami najpotężniejszych szermierzy, staje się dobrym kandydatem na
degradację. Kot, ekstremalna wersja skakańca, jest więźniem, którego agresywność i
nieprzewidywalność graniczy z szaleństwem. Kot jest pierwszy do kłótni o pietruszkę i gotów
do samookaleczenia dla zabawy. Może być zarówno grypsującym, jak i frajerem. W
pierwszym przypadku jego pozycja wśród grypsujących jest niepewna i szansa na degradację
duża. Z kolei nieprzewidywalność reakcji kota-frajera mityguje nieco zachowanie
grypsujących. Szczególnie wartościowe dla kota jest posiadanie żółtych papierów,
dokumentów psychiatrycznych potwierdzających jego niepoczytalność. Żółte papiery dają
kotu nieco wytchnienia od męczących demonstracji szaleństwa i są częstym celem
wytrwałych zabiegów frajerów i cweli, którzy próbują tej drogi ucieczki ze swojej żałosnej
sytuacji. Dwóch kotów-frajerów lżejszego kalibru, z którymi się zaprzyjaźniłem, wyznało mi
po pewnym czasie, że ich bezcenny status, potwierdzony przez dokumenty, był efektem
precyzyjnie przeprowadzonych operacji. Koszty, jakie ponieśli, były ogromne: odpowiednio,
pół roku udawania głuchoniemego i długa seria samouszkodzeń. Tak więc ta droga nie jest
otwarta dla każdego. Odgrywanie roli kota wymaga wielkiego hartu i odwagi. Na szczytach
więziennej hierarchii nie ma już teatru. Jest brutalna walka o władzę. Najważniejsze role
wśród grypsujących oznaczają miejsce więźnia w lokalnej hierarchii władzy. Mąciciel,
opisany wcześniej, jest przywódcą grypsujących na poziomie celi, oddziału lub więzienia.
Jest ostatnią instancją, jeśli chodzi o interpretowanie norm, zarządzanie sankcji i
rozstrzyganie konfliktów. Towarzyszy mu zazwyczaj świta kilku łapiduchów,
wykorzystywanych przezeń do pomocy technicznej w organizowaniu komunikacji i zadań
specjalnych. Kiedy powyższe funkcje sprawuje się kolegialnie, członek takiego kolegium jest
zwany starszym. Tymczasowa rola kierownika zadymy to rola więźnia, który jest w trakcie
rozkręcania jakiejś afery lub którego zadaniem jest profesjonalne rozkminianie afer. Mianem
zadymiarza określa się też czasem bardziej wyrafinowaną wersję skakańca, bardziej
skutecznie potrafiącego obrócić w zysk znajomość kodu i bajery i wykorzystać przeciw
kompanom. Nie rozkręca afer losowo, jak skakaniec, ale raczej starannie upatruje łatwych i
bogatych ofiar. Łotr między łotrami, przybierający pozę Katona grypsowania, poluje z zimną
krwią. Jego celem może być naiwny świeżak, który używa pasty do zębów Spearmint,
otrzymanej w paczce Amnesty International, którego można oskarżyć o samoprzecwelenie się
„miętową spermą". Może też zauważyć obrazek biedronki zdobiący mydelniczkę świeżaka i
oskarżyć go o cichą współpracę z efemeryczną kastą biedron, wrogą grypsującym. Niemal
wszyscy mąciciele i członkowie starszyzny mają wszystkie cechy zadymiarza. Na stodołach i
w więzieniach karnych istnieją wyspecjalizowane role związane z przydziałem obowiązków i
kompetencji w ramach danej społeczności. Gajowy, pełniący służbę podczas tygodniowej
zazwyczaj gajówki, może mieć za zadanie sprzątanie celi lub obsługę przebitek i innych
kanałów informacyjnych celi. Rozkminiający, będący sformalizowaną wersją zadymiarza,
profesjonalnie zajmuje się zbieraniem materiału dowodowego do afer i ich wyjaśnianiem.
Niektóre etykiety istotne dla postrzegania więźnia nie są związane z miejscem w strukturze
więziennej, lecz odnoszą się do jego twardych charakterystyk. Najważniejsze z nich są oparte
na standardowych zmiennych socjologicznych, takich jak region pochodzenia, profesja
kryminalna czy wiek. Więźniów pochodzących z tego samego regionu kraju nazywa się
ziomkami albo ziomalami. Hanysi to Ślązacy, pyry to poznaniacy, centusie lub lajkoniki to
krakowiacy, gorole pochodzą z Podhala itd. Dziesioniarz, od nazwy odpowiedniego paragrafu
kodeksu karnego, oznacza specjalistę od rozboju dokonywanego z użyciem broni lub innego
„niebezpiecznego narzędzia". Dziewioniarz, mniej ryzykowna profesja z punktu widzenia kar
przewidzianych w kodeksie, dokonuje rozboju z użyciem pięści. Pajęczarz jest pogardliwą
nazwą złodzieja małego kalibru, wyspecjalizowanego w okradaniu strychów i piwnic.
Doliniarz, jego bardziej wyrafinowany kolega, penetruje kieszenie swoich ofiar. Określenie
pizdą karmiony oznacza alfonsa. Twarde etykiety odzwierciedlają także wiek. Małolat nie
ukończył jeszcze dwudziestego pierwszego roku życia. Gdy to nastąpi, małolat przezgredza
się. Zgred lub zgredzik oznacza zarówno więźnia pełnoletniego, jak i starszego, bliskiego
emerytury. Herod to bardzo stary zgred. Petka odnosi się do pierwszy raz łapanych, a erka -
recydywistów. Charakterystyczną cechą najbardziej doświadczonych grypsujących jest ich
ogromna elastyczność w odgrywaniu rozmaitych ról, czyniąca z nich mistrzów psychologii
stosowanej. Zaprzyjaźniając się w więzieniu z rozmaitymi dziwacznymi typami, po pewnym
czasie odnosiłem wrażenie, że ich rola jest elementem przemyślanej maskarady. Żaden kot
nie był prawdziwym szaleńcem, ale jedynie więźniem bardziej predysponowanym do
odgrywania zachowań rutynowo przypisanych kotom. Agresywny zabijaka odgrywał swoją
rolę ze względu na wyobrażone korzyści płynące z takiej właśnie, upatrzonej etykiety.
Wszyscy chorzy na szpitalce symulowali niektóre albo, rzadziej, wszystkie objawy. Chłopak
z niedorozwojem umysłowym wykorzystywał pomysłowo swoją przypadłość do
uwiarygodnienia prowadzonej gry. Odgrywania niektórych ról grypsujący uczy się zresztą z
nocnej bajery. Dowiaduje się, jak brać na huki świeżaka - zastraszać go w celu przetestowania,
a także bez ryzyka towarzyszącego kradzieży pomóc części jego dobytku zmienić właściciela.
Wykorzystuje seksualnie cwela i bierze udział w handlu więziennym. Umiejętność zmiany
roli i jakość odgrywania różnych ról są silnie skorelowane ze statusem grypsującego.
Wytwarza to silną presję uczenia się nowych technik i sprawności, w tym techniki kradzieży i
rabunku. Doświadczenie w odgrywaniu rozmaitych ról uodparnia grypsujących na
zastraszanie i inne przejawy agresji. Konfrontację postrzega się jako jedną z wielu
rutynowych sytuacji wymagających odpowiedniej reakcji. Ponad wszystko grypsujący uczy
się kalkulować i optymalnie reagować na wydarzenia, biorąc pod uwagę ograniczenia czasu,
miejsca, kodu i bajery.
Pojedynki językowe
Zagadki
Gry językowe, nazywane niekiedy strzykami, są bardzo podobne do zwykłych gierek, jedyną
różnicą jest zazwyczaj brak specjalnych akcesoriów i dekoracji. O ile gierki narzucają
fałszywe rozumienie sytuacji odpowiednią inscenizacją, o tyle strzyki dokonują mistyfikacji
słownej, sugerując niewłaściwą odpowiedź lub błędną interpretację pytania. Jedno z
najprostszych pytań (P), kierowane wyłącznie do świeżaka, stawia przed nim następujący
dylemat decyzyjny:
P: A teraz będziesz miał występ. Co wolisz: zamiauczeć jak kot czy zaszczekać jak pies?
Obydwie zasugerowane możliwości są nie do zaakceptowania. Świeżak powinien jak
najdowcipniej odmówić wykonania poniżającej czynności. Kiedy zaczyna się chwalić
koneksjami wolnościowymi, może go ktoś zapytać:
P: A Staszka Bardachę znasz?
Zarówno pozytywna, jak i negatywna odpowiedź na to pytanie jest błędna, ponieważ
„bardacha" jest jedną z więziennych nazw muszli klozetowej. Podobnie wykpiwane jest
naiwne świeżakowe chełpienie się złodziejskim doświadczeniem.
P: Eee, to ty kozak jesteś! To żeś hasiory pewno też obrabiał?
Hasior to więzienna nazwa kosza na śmieci. Przyznanie się do takiego doświadczenia
wywołuje niekończące się drwiny. Kiedy świeżak pozna już pierwsze reguły bajery, a z nimi
surowy zakaz czynienia porównań do kobiet, może zostać zaskoczony pozornie
uwłaczającymi mu pytaniami:
P: Jesteś zmysłowa? P: Jesteś zgrabna?
Atakowanie pytającego to zły pomysł. Podobnie jak przy gierkach, za zaatakowanym ujmą
się natychmiast wszyscy grypsujący, twierdząc, że przeprowadza on test. Lepiej się nie
pieklić, ale chwilę zastanowić, choć dobre odpowiedzi (O) są łatwiejsze do zgadnięcia tylko
wtedy, gdy zna się ogólny algorytm zadawania podobnych pytań:
O: Nie, jestem z Warszawy, a nie „z Mysłowa" lub „z Grabna"!
Jeszcze bardziej bulwersująca sugestia:
P: Dajesz dupy na parkiecie? powinna spotkać się z lakonicznym: O: Zapytaj jeża!
Pytający ewidentnie był zainteresowany tym, co „da jeż" we wspomnianych okolicznościach.
Trzy ostatnie pytania eksploatują fakt identycznej wymowy par sensownych zdań, z których
jedno jest w bajerze przybluzganiem, a drugie neutralne. Kolejne pytanie również
wykorzystuje wieloznaczność:
P: Czym cię ojciec zrobił?
Odpowiedź: „no, swoim członkiem" albo podobna sugeruje, że pytany jest właśnie owym
członkiem. Rozpoczyna się mniej lub bardziej wyrafinowane dogryzanie: „to ojciec cię zrobił
członkiem? To znaczy, że jesteś członkiem?". Spodziewana odpowiedź brzmi:
O: Zrobił mnie porządnym człowiekiem!
Podszkolony świeżak może też w dowolnym momencie zostać zasypany kanonadą rytualnych
pytań testujących jego refleks. Wymaga się błyskawicznych i poprawnych odpowiedzi.
Grypsujący uczy się ich zazwyczaj podczas nocnego szkolenia:
P: Siano? O: Zwiezione! P: Karczycho? O: Oszamane! P: Klata? O: Zgreda! P: Teściowa? O:
Stara rura! P: Cegła? O: Wisi!
Jeśli nie odpowie natychmiast poprawnie, „cegła" zaciśniętej pięści spadnie mu na głowę,
jego głowa zostanie uszczuplona o garść „siana" lub jego siedzenie skosztuje potężnego
kopniaka. Inne zagadki sugerują bezwiedną odpowiedź, która ośmieszy pytanego lub łatwo
może być użyta w takim celu. Definicja poprawnej odpowiedzi w takim przypadku jest
bardzo szeroka. Dowolna dowcipna odpowiedź jest dozwolona. Takimi zagadkami
grypsujący mogą testować nie tylko świeżaków, ale i dla zbytków raczyć siebie nawzajem.
Intencja takiego testu może być zarówno wroga, jak i przyjazna.
P: Przez pomyłkę ginekolog zajrzał ci w oko, a powinien...
Sugerowana odpowiedź - wymienienie innej części ciała - z dużym prawdopodobieństwem
pogwałci którąś z reguł bajery. Właściwa odpowiedź jest oparta na różnym rozumieniu
pytania i całkowicie lekceważy zawartą w nim zdradliwą sugestię:
O: Okulista! Okulista powinien zajrzeć ci w oko!
Kolejne pytanie:
P: Jakie jest rosyjskie słowo na „zapałki"?
sugeruje odpowiedź: „spiczki", która natychmiast prowadzi do triumfalnej puenty:
O: Ja nie pytam cię, skąd wyszedłeś!
W podobnych sytuacjach ostry dowcip wyśmiewający szydercę jest szczególnie ceniony. Jeśli
nie znasz właściwego rozwiązania zagadki, niezła odpowiedź na pytanie o ginekologa
mogłaby brzmieć: „chcesz odwiedzić ginekologa? Zapytaj siostry, gdzie jej zagląda!".
Sensowną strategią jest ogólnikowe „przyznanie się do niekompetencji", dzięki czemu unika
się bezpośredniej odpowiedzi: „nie znam rosyjskiego" lub „Kobiety chodzą do ginekologa".
Strategia ta jest rutynowo stosowana przez starych wyjadaczy w odniesieniu do wszystkich
pytań wyglądająch podejrzanie i takich, na które nie mają natychmiastowej lepszej
odpowiedzi. W przypadku innych zagadek znajomość właściwej odpowiedzi pozwala
natychmiast odwrócić szyderstwo.
P: Jaka jest różnica między kobietą i ulem?
O: Włóż chuja w ul, a zrozumiesz.
P: Dlaczego pryczek śmierdzi?
O: Abyś mógł się nim rozkoszować, nawet jak ogłuchniesz.
Odwracanie szyderstwa jest dokonywane według prostego schematu. Jeśli pytanie brzmi:
„jaka jest różnica między...", dobrą reakcją jest: „jeśli nie wiesz, to [wstaw tu właściwą
odpowiedź]". Zadawanie tego rodzaju oklepanych zagadek jest zatem niebezpieczne i może
doprowadzić do wyśmiania szydercy. W przypadku zagadek o nieznanym stopniu zużycia
względnie bezpieczne jest zadawanie ich świeżakom lub ograniczenie ich obiegu do grona
najbliższych przyjaciół, a nie próba ośmieszania nieznajomych. Znajomi z pewnością będą
bardziej tolerancyjni i łatwiej docenią włożony wysiłek, kiedy twoja podjęta w dobrej wierze
próba dostarczenia im odrobiny rozrywki poniesie fiasko. Niektórym bardziej agresywnym
zagadkom towarzyszy działanie i podobnie jak opisany wcześniej tramwaj mogłyby zostać
zakwalifikowane jako proste gierki. Świeżak lub frajer, który bałagani, rozrzucając swój
dobytek po celi, może zostać zapytany:
P: Jaka jest różnica pomiędzy szafą a jaruzelem?
Jeśli odpowie: „nie wiem!", część jego garderoby może wylądować w jaruzelu. Podobny los
może go spotkać, kiedy naiwnie odpowie twierdząco na pytanie: „robię pranie. Ktoś chce
dodać swoje smrodki?".
Kawały
Opowiadanie kawałów jest ewidentnie mniej ryzykowne niż walka na przekleństwa czy
wymiana zagadek. Dobry żart wysyła natychmiastowy sygnał posiadania ostrego dowcipu i
biegłości językowej bez niepotrzebnego ryzyka ośmieszenia się. Polepsza też humory pod
celą. Talent do poprawiania wszystkim samopoczucia przy praktycznie zerowych kosztach
jest niesłychanie w więzieniu ceniony. Najlepsze kawały są pieczołowicie przechowywane w
pamięci więziennych fryzjerów, bibliotekarzy czy korytarzowych i rozdzielane między cele
jako bonusy towarzyszące goleniu i książkom. To, co w Chicago byłoby opowiadane jako
Polish joke, w polskim więzieniu jest kawałem radzieckim lub milicyjnym. Ośmiesza się
Rosjan, Niemców, Czechów, Żydów, prokuratorów, księży, siostry zakonne, a przede
wszystkim polskich i sowieckich komunistów. Amerykanie występują czasem w fabułce jako
ludzie o umiarkowanej inteligencji, lecz dysponujący zaawansowaną technologią. Rządzą
złodzieje i grypsujący. Przede wszystkim dowcip więzienny wyśmiewa system socjalizmu
peerelowskiego panujący na zewnątrz, ze wszystkimi jego nonsensami i porażającą głupotą.
Czasem puenta żartu może się odwoływać do reguł grypsowania. Aluzje do więzienia są
szczególnie częste. Bluzgi są niedozwolone. Frajer może włączyć się do opowiadania
kawałów pod warunkiem, że robi to dobrze. Oto krótka reprezentatywna antologia dowcipu
więziennego:
- Jaka jest najdłuższa ulica na świecie? Rakowiecka: jak w nią wejdziesz, to możesz wyjść po
trzydziestu latach.
- Naukowiec radziecki przeprowadza eksperyment na musze. Odrywa jej jedną nogę, kładzie
na stole i klaszcze. Mucha zaczyna się wściekle miotać. Notuje: „Pierwsza noga oderwana,
mucha rusza się". Odrywa drugą nogę i notuje efekt. Gdy odrywa ostatnią nogę i klaszcze,
mucha przestaje reagować. Notuje: „Ostatnia noga oderwana, mucha straciła słuch".
- Generał Jaruzelski złapał złotą rybkę. Jego pierwsze życzenie: Daj mi wielki pałac! W
porządeczku. Jego drugie życzenie: Daj mi tuzin pięknych nagich kobiet! Jak najbardziej.
Ostatnie życzenie: Żeby mi tu stał największy chuj na świecie i grał! Bang! Otwierają się
drzwi i wchodzi Breżniew z bałałajką.
- Milicjant w sklepie:
- Poproszę episkopat.
- Chyba epidiaskop?
- To ja podejmę diecezję.
- Narada w KC w stanie wojennym. Jaruzelski: Którą kurwę dzisiaj zapierdolić? Albin Siwak:
Curie-Skłodowską.
- Jaruzelski spotyka się z Reaganem. Reagan: Samolotami zakryję wam niebo.
Jaruzelski: Wypuszczę złodziei z więzień i będziesz miał swoje samoloty.
- Co to jest: tańczy, śpiewa, gotuje i dupy daje? Koło Gospodyń Wiejskich.
Zamiast rozbudowanego kawału, można też rzucać jednozdaniowe facecje. Byle była gra
słów, byle było złośliwie:
- Siedział żołnierz w okopie i coś mu do głowy strzeliło.
- Szedł chłop koło koparki i dał się nabrać.
Ostatnią formę zabaw językowych stanowią żarty sytuacyjne, improwizowane inscenizacje,
opowieści i bajki parodiujące bajerę lub odwołujące się do bajery. Zwykłe opowieści z
wolności zawierają niewiele odwołań do bajery i jeśli jest w nich coś interesującego, to nie ze
względu na ich związek z językiem czy rzeczywistością więzienną. Opowiada się ostatnio
obejrzane filmy i puenty ostatniego odcinka serialu, książki, odtwarzane wiersze i śpiewane
piosenki. Te formy twórczości więziennej będą szerzej opisane w następnym rozdziale.
Grypsujący często wkładają wiele wysiłku, aby wyreżyserować pozornie spontaniczny żart i
jak dzieci cieszą się z uzyskanego efektu.
Rozdział 6
Życie codzienne
Wejście „Księcia"
Informacja i rynki
Sztuka więzienna nie jest tak wyrafinowana jak jej wolnościowa kuzynka, lecz z pewnością
jest mniej snobistyczna. Zachęca również do aktywnego udziału, jako że artyści są
jednocześnie widownią. Śpiewacy, gawędziarze, komicy, a także, w mniejszym stopniu,
tatuażyści i drobni rzemieślnicy aspirują do bezpiecznego statusu nadwornego błazna.
Degradacja takiego błazna czyni życie pod celą trudniejsze do zniesienia i nikomu nie jest to
na rękę. Tak więc przemysł sztuki więziennej w dużej mierze jest motywowany
bezpieczeństwem osobistym. Gwarantem bezpieczeństwa jest cała społeczność grypsujących.
Kwitnie sztuka przetwarzania prostych materiałów więziennego świata w bardziej
wartościowe narzędzia, pamiątki i dziełka sztuki. Wszyscy więźniowie stopniowo uczą się,
jak wyprodukować najprostsze narzędzia: noz z łyżki, grzałkę z żyletki, dwóch zapałek i nitki,
pochodnię z ręcznika, puszki po konserwach i grudki margaryny. Kości można zrobić ze
stopionej torebki plastikowej, karty z opakowania rakiety, a szachy z chleba. Za każdym
produktem stoi wyrafinowana technologia produkcji, tajemnica, którą więźniowie czasem
przekazują sobie chętnie, a czasem pilnie strzegą. Bardziej przedsiębiorcze typy biorą się za
produkcję fajansu: maleńkich chlebowych figurek Myszki Miki i Kaczora Donalda z
kajdankami na rękach i kulą u nogi, słomkowych papierośnic i koszyczków, ręcznie
malowanych pocztówek i kopert, rzeźb z mydła, modeli z zapałek. Cennym surowcem jest
chleb, dostępny w więzieniu w obfitości. Wielu fajansiarzy wynajmuje przeżuwaczy chleba,
którzy wytwarzają dla nich gliniastą plastelinę, łatwą do modelowania i utwardzającą się po
wyschnięciu. Z wolności przemyca się pędzle i kosztowne farbki. Niektóre z tych pamiątek
trafiają na więzienny czarny rynek, jednak większość przeszmuglowują poza więzienie
korytarzowi i strażnicy. Śpiew jest najdostojniejszą z muz. Cwele śpiewają na żądanie, lecz
ich wymuszone lękliwe pienia są żałosną namiastką prawdziwej sztuki. Amatorzy dostarczają
czasem rozrywki celi, ograniczając swój show do kilku numerków. Najlepsi wykonawcy mają
większą widownię. Od czasu do czasu oferują koncerty okienne całemu pawilonowi, a
czasem pawilonom sąsiednim. Ich przedstawienia są darmowe. Diwy operowe po udanym
występie obsypuje się kwiatami, zaś śpiewacy więzienni otrzymują dobrowolne datki w
postaci papierosów, herbaty lub żywności. Śpiewanie pomaga budować im reputację i markę,
pożyteczne podczas przerzutki do innego więzienia. Ciemną stroną koncertów okiennych jest
ryzyko otrzymania raportu karnego. Tematy piosenek różnią się bardzo od wątków rozmów i
bajer. Rzadko można znaleźć wulgaryzmy, seks, brutalne odniesienia do anatomii, brudnej
fizjologii, cweli. Jest ckliwa sentymentalność. Powracającymi motywami ballady więziennej
są dzielny młody złodziej, utracona młodość, podstępny szpicel, błąd sądu, bolesna
świadomość niewinności albo gryzące poczucie winy, romantyczna miłość i zdrada, śmierć
niewiernej kobiety, randka z katem, a przede wszystkim ukochana nad życie wolność.
Więźniowie śpiewają „Żółty jesienny liść..., o Wronkach, co są czarniejsze od wron, o
kanarku, co w klatce nuci smętną, więzienną pieśń, tak jak dziecko skarżące się matce, że się
boi, bo przyśnił się lew, o tym, co piętnastu lat więzienia się nie boi, o trupie, co padł na
murawę, i o Murce". Prześledźmy tragiczne losy młodego i pięknego złodzieja, tego
najczulszego z kochanków, który w swoich balladach wyśpiewuje z nostalgią, że: „Kurwy po
nogach całowały mnie zmysłowo, Jakaś rencistka rwała dla mnie złoty ząb". Jego przygody
miłosne rzadko kończą się jednak happy endem, częściej zdradą niestałej kochanki lub jej
śmiercią. Wprawia to w ruch łańcuch okrutnych wydarzeń, które w efekcie zawiodą go za
kraty. Wsłuchaj się, czytelniku, w te anonimowe, nieśmiertelne wersy:
Raz go skusiło złe jakieś licho
I za pomocą drabiny
Chciał zrobić skok, więc bardzo cicho
Wkradł się do komnat Hrabiny.
Hrabina była piękna i młoda,
Miłości bardzo spragniona,
Na jego widok była spłoszona,
Lecz przytuliła do łona.
Gdy nasyciła swe ciało żądzą
I upoiła się jego miłością,
Wręczyła mu ona zwitek pieniędzy
I drżąca wskazała bramę od włości.
On na nią spojrzał i zadrżał cały
Krew mu się w żyłach wzburzyła
Chwycił Hrabinę za bujne sploty
Hrabina padła nieżywa!
On - co przed nikim nie znał popeliny,
Obce mu były uczucia strachu
Za słodką miłość pięknej Hrabiny
Dał się obalić do lochu.
Złodziej nawet obalony do lochu nie traci animuszu. Na szykany złośliwych funkcjonariuszy
odpowiada hardo i z fantazją:
O szóstej rano jest pobudka,
O szóstej rano trzeba wstać,
Wtem klawich wpada i przeklina:
Wstawać, wasza kurwa mać!
Gdy młody więzień to usłyszał,
Ze swego koja zerwał się
I podchodzi do klawicha,
I taką wiąchę mu śle:
Ty komunisto w pysk jebany,
Czemu tak wcześnie budzisz nas,
Ty świński ryju obrzygany,
Czemu nam nie dajesz spać?
Po wysłuchaniu tej wiązanki
Klawich okrutnie wkurwił się
I skinął tylko na mnie palcem
Ty popamiętasz jeszcze mnie!
Nazajutrz rano w kabarynie
Na twardych dechach trzeba spać,
A te klawichy - świńskie ryje -
Będą się ze mnie teraz śmiać.
Jednak największy kozak łagodnieje z upływem czasu. Po wielkim skoku i ekstazie miłosnej
na wolności, po stresie aresztowania i hardej walce o godność, po gorzkiem przypomnieniu
konsekwencji łamania regulaminu przychodzi wreszcie monotonia więziennej codzienności, a
wraz z nią pora na refleksję:
Raz kiedyś mi Matka nuciła
Piosenkę więzienną zza krat
Raz kiedyś Cyganka wróżyła
Że młodość ma zwiędnie jak kwiat
A dzisiaj godzina wybiła
I wyrok dostałem pięć lat
Na próżno się Matka łudziła
Że będę podporą jej lat.
Pamiętam Twe oczy kochana
Rozłąka uniosła je w dal
I cichy brzęk kajdan wśród nocy
Co tajniak na ręce mi kładł
Tyś wtedy cichutko płakała
Myślałaś żem zbrodniarz lub kat
Z pogardą patrzyłaś leciutką
A teraz ja tęsknię zza krat.
Zza kraty pozdrawiam ja Ciebie
Udrękę, tęsknotę Ci ślę
Za wszystko miłuję dziś Ciebie
Bo kochać z więzienia jest źle
Być może, że jestem niewinny
Być może, że zakradł się błąd
Tym sprawcą był całkiem kto inny
Lecz znaleźć nie umiał go sąd.
Malarze i rysownicy ilustrują listy miłosne i rekonstruują ze zdjęć portrety. Portrety trafiają
potem do żon, kochani nad łóżko lub na plecy klienta. Rubaszny portrecista może
poczęstować potencjalnego klienta cytatem z Witkacego, budząc gorący aplauz celi:
Nie jest to przyjemność duża
Cały dzień malować stróża
I za taki marny zysk
Zgłębiać taki głupi pysk.
Trzeba jednak uważać, aby nie wpleść w złośliwy czterowiersz nieświadomego bluzgu,
mogącego stanowić zarzewie konfliktu. Rzemiosło rysownika jest spowinowacone z tatuażem,
będącym najbardziej wyrafinowaną i charakterystyczną z więziennych sztuk. W latach
sześćdziesiątych tatuaż odzwierciedlał rangę społeczną grypsującego, natomiast w roku 1985
był już ceniony niemal wyłącznie dla swoich walorów estetycznych. Sygnalizacyjna wartość
tatuażu została zakwestionowana przez bardziej nowoczesną szkołę myśli grypsujących.
Reformatorzy ci wyśmiewali się raczej z ilustrowanych koleżków niż ich poważali i
podkreślali niewygodny publiczny charakter tatuażu. Niemniej jednak rynek pozostawał na
tyle duży, aby pomieścić zarówno amatorów, jak i profesjonalistów, którym płaciło się w
papierosach, herbacie lub monecie. Najlepsi fachowcy oferowali katalogi obrazków i bon
motów, a także pracę w kolorze. Zwyczajowa gwarancja przeciw ropieniu, mogącemu
przekształcić piękny obrazek w monstrualny bohomaz, dawała klientowi prawo do darmowej
korekty. Tatuaż rzadko maluje się bezpośrednio na ciele. Obrazek albo misternie
wykaligrafowane inskrypcje są najpierw szkicowane ołówkiem kopiowym, następnie
odbijane na wilgotnej ściereczce i dopiero potem przenoszone na skórę. Kilka igieł
powiązanych cienką nicią stanowi kolkę. Najlepszy czarny pigment można uzyskać ze
spalonej podeszwy buta, ale gorszej jakości tusz, z czarnego, niebieskiego lub czerwonego
długopisu, jest też w powszechnym użyciu. Nić scalająca igły utrzymuje pigment. Tatuaż
powstaje poprzez nakłuwanie ciała kolką, podczas którego pigment zostaje wprowadzony pod
skórę. Na tatuaż składają się obrazki albo dostojne epigramy. Najbardziej ambitne są
wielokolorowe, pokrywające całe plecy obrazy Chrystusa Frasobliwego, ikony Dziewicy
Maryi, sceny z życia Przenajświętszej Rodziny czy monumentalne panoramy
średniowiecznych zamków z rycerzami. Śmieszki są seriami bohaterów komiksowych, przede
wszystkim Kaczora Donalda i Myszki Miki. Wzorki to małe żarty rysunkowe, sentymentalne
scenki i skłaniające do zadumy alegorie. Wzorek może przedstawiać czaszkę przekłutą nożem,
głowę kata nad skrzyżowanymi toporami, może też zawierać zestaw składający się z butelki,
kart, noża, pistoletu i kobiety, podpisany: „To mnie zgubiło". Nagie kobiety i dziewczyny są
równie popularne jak diabły, piraci, wilkołaki, wampiry, smoki ziejące ogniem i piekielne
monstra. Profesjonaliści twierdzą, że potrafią wytatuować wszystko. Jeden z mistrzów fachu,
dotknięty moim powątpiewaniem, zaoferował mi darmowy tatuaż w postaci naturalnej
wielkości głowy Jacka Kuronia, z charakterystyczną łysiną. Po starannym rozważeniu oferty
grzecznie ją odrzuciłem. Tatuaż obiecuje „śmierć komunistom", a także frajerom, cwelom i
glinom. Żeńskie imiona, deklaracje miłości i portrety kobiet są często jedynym śladem
minionych fascynacji. Zwięzły komunikat może nas poinformować, że jego właściciel KTK
(„kocha tylko kobiety") lub KTM („kocha tylko małolatki"), lub KTB (obdarza uczuciem
jedynie blondynki). Język polski miesza się z angielskim i łaciną, a także quasi-angielskimi
czy też łacińskimi zbitkami. Ciekawy czytelnik może się dowiedzieć, że „femina variabilis",
„non omnis moriar" i „per pedes ad astra". „Lasciate ogni speranza" w świecie „slaves" i
„outlaws" - ale również w świecie „slawes" i „outloves". Trudno się nie zgodzić, że „prison is
heli" lub nie zadumać przeczytawszy, że „homo homini lupus est". Grypsujący mógłby dać
się powiesić za dobry żart, a co dopiero poświęcić skrawek skóry. Może wytatuaować na
żołądzi penisa czerwoną różę i chełpliwie twierdzić, że „ta róża nigdy nie zwiędnie". Może
też umieścić tam wizerunek biedronki, symbol konkurencyjnej wobec grypsujących,
efemerycznej grupy biedron. Kiedy strażnicy zaczęli w jednym z więzień sprawdzać przed
snem czystość nóg, lokalni grypsujący wytatuowali sobie na podeszwach: „odpierdol się,
kutasie, czyste". Odrobinę czerstwy już dowcip może przedstwiać zawiadomienie
umieszczone tuż nad penisem: „tylko dla gentlemanów z kurewską dupą". Chłop, który też
chciałby mieć jakiś tatuaż, może dostać wzgardliwą propozycje wydziargania „wozu z
burakami i widłami". Zapraszam cię, czytelniku, na cotygodniowy prysznic z „Czachą",
moim waflem od szachów, człowiekiem w pełni ilustrowanym.
W łaźni z „Czachą"
Stańmy gdzieś z boku i uważnie patrzmy, jak ze zrzuconych na kupę szarych łachów wyłania
się piękne sinoniebieskie ciało „Czachy". Spójrzmy wpierw na centymetrowej wysokości
czoło tej niezwykłej formy życia. Wykaligrafowany starannie napis zapewnia wątpiących, że
„homo sum". Twarz, policzki, szyja, nawet język „Czachy" są pokryte małymi obrazkami,
częściowo zakrytymi brodą. Na powiekach śpioszki: dwie kropki symbolizujące czujność.
Widzimy je tylko wtedy, kiedy ich właściciel śpi. Na szyi czerwone usta, jakby ślad
złożonego przed chwilą pocałunku. Spójrzmy w okolice prawego obojczyka. Leży tam piękna
kobieta ze skromnie złożonymi nogami, z łonem w okolicy pachwiny. Jej prawa noga schodzi
w dół ramienia, lewa jest wsparta na klatce piersiowej. „Czacha" podnosi ramię - i kobieta
lubieżnie szeroko rozkłada nogi. „Pół Rakowieckiej branzluje się pod mój obojczyk" - chełpi
się „Czacha". Na piersi serce przebite strzałą. Wokół biegnie dumna deklaracja: „kocham
tylko kobiety". Cwele, porzućcie nadzieję. Tatuaż w dolnej części brzucha zachęca: „tylko dla
pań". Strzałka skierowana w dół pokazuje właściwy kierunek, gdyby pani miała jeszcze jakieś
wątpliwości. Ponad penisem, kilka nut z Chopina rzucono na pięciolinię. To z kolei na
wypadek gdyby pani zachęcona zaproszeniem zdecydowała się „zagrać na jego flecie". Na
lewej ręce zegarek, na prawej bransolety i pierścienie. Na stopach skarpetki i ostrzeżenie: „nie
deptać". Ręce, środkowa część brzucha i uda pokrywają aforyzmy i obrazki, na których widok
Norman Rockwell pozieleniałby z zazdrości. „Czacha" pogwizduje wesolutko, namydla
swoje obrazki z czułością i odwraca się tyłem. Na lewym ramieniu przerażający diabeł
oznajmia wtajemniczonym, że jego właściciel jest zawodowym złodziejem. „Le diabolo in
persona". Lewy obojczyk dumnie demonstruje insygnia oficerskie. Jednogwiazdkowy generał,
jeśli to nie blef, oznacza od dwunastu do piętnastu lat za kratkami. Inskrypcja wokół szyi
„Czachy" wybiega w smętną przyszłość z pesymistyczną prognozą: „przeznaczone dla kata".
Poniżej ogromna czerwono-czarna Statua Wolności chroni plecy. Ten zamazany bohomaz
musi mieć dobre piętnaście lat. Plecy kończą się prostym i eleganckim „the end". Na prawym
pośladku Escherowska ręka kładzie na prawym pośladku więźnia tatuaż, przedstawiający rękę,
która wykonuje tatuaż na prawym pośladku... Jedyną częścią ciała „Czachy" kokieteryjnie
wolną od tatuażu jest lewy pośladek.
Zabijanie czasu zaczyna się w więzieniu rano, koło śniadania, wraz z relaksującą amatorską
psychoanalizą snów. Sny są cenne, bo pozwalają przewidzieć długość wyroku i towarzyszące
mu komplikacje. Rower oznacza zdradę żony, buty to zmiana: przerzutka lub wolność, n
kopytniaków (koni) sugeruje n lat wyroku, gołąb albo parapet uniewinnienie. Małe stadko
koni polepsza samopoczucie, bo krótki wyrok jest prawie przyjemnością: „rok nie wyrok,
dwa lata jak za brata, trzy lata po korytarzu się przelata". Zęby budzą grozę, choć nie jest
jasne, dlaczego. Niektórzy sceptycy uważają jednak, że: „sen to się tak sprawdza, jak chuj
śliwkę zje i pestkami sra". Zagadki, krzyżówki i gry karciane, a także czytanie i pisanie listów
są najprostszymi wypełniaczami czasu. Szachy, warcaby i brydż są wysoko cenione. Tyle że
brydż więzienny może zakończyć się kontrą, po której krew leci z nosa. Poker jeszcze
częściej prowadzi do konfliktów. Opowiada się historie, jak młodzi dłużnicy pokerowi zostali
zobowiązani do samouszkodzenia i stracili w ten sposób jądro czy oko. Ja sam podczas próby
ogrania zawodowego oszusta straciłem cały więzienny majątek, choć do momentu feralnego i
zapewne ukartowanego starcia dwóch karet lekko prowadziłem. Na szczęście moje notatki
zostały oszczędzone. Domino i kości szybko nużą i sięga się po nie w ostateczności.
Bardziej ambitne typy usiłują nauczyć się wreszcie angielskiego, ale szybko rezygnują.
Uwagę celi może na chwilę przykuć oszust nabierający świeżaka jednym z rutynowych
numerów. „Potrafisz polizać własny nos? Spróbuj... Nie da rady? Zakład, że ja poliżę?". Po
czym delikwent szybko wyjmuje górną szczękę, oblizuje swój nos i kasuje naiwniaka na kilka
fajek. Od czasu do czasu więzienny gawędziarz wyrecytuje z pamięci Panią Twardowską lub
odtworzy scenę szukania jajka z Konopielki. Czytanie indywidualne jest w hałaśliwej,
zadymionej i ubogiej w tlen celi mordęgą i szybko powoduje ból głowy. Czytanie zbiorowe
rozkłada natomiast wysiłek oraz oszczędza energię mentalną więźniów. Na całe szczęście
akapity godne uwagi grypsującego - erotyczne - są wyraźnie zaznaczone w książkach przez
uczynnych poprzedników. Wszystkie te czynności pomagają zabić trochę czasu od śniadania
do obiadu, od obiadu do spaceru, od spaceru do kolacji. „Obiad zjedzony, dzień zaliczony".
Więzienne porzekadła usiłują umieścić moment zaliczenia dnia jak najwcześniej. Ach, zasnąć
tak na pół roku! Postępy hibernacji śledzi się pod celką z wypiekami na twarzy. Ożywienie
wprowadzają zagadki. Chcesz pochwalić się swoją akademicką wiedzą i zadać pytanie
tebańskiego Sfinksa? Próbuj. Nikt nie zażąda od ciebie samobójstwa jako reakcji na poprawną
odpowiedź. Udzieli ci jej bowiem pierwszy lepszy zapytany. Przecież każde dziecko wie, kto
ma cztery nogi o poranku, dwie w południe i trzy wieczorem! Za zadawanie czerstwych
zagadek można jednak zaliczyć blachę albo zostać ośmieszonym. Lepiej przerobić na
więzienną modłę paradoksy Zenona czy antynomię Russella lub kazać koleżkom policzyć
sumę liczb naturalnych od jednego do tysiąca. Zajmie to im całe popołudnie, a i tak pomylą
się o kilka procent. Kiedy zobaczą prosty wzór, zdarza się, że go nie zrozumieją, jednak po
skutecznym zastosowaniu mogą zareagować zarówno szacuneczkiem, jak i irytacją. Albo
uprą się przy swoim wyniku. Najbezpieczniej odkurzyć archiwum pamięci ze strzępkami
ciekawostek gazetowych czy podstawami algebry abstrakcyjnej i spotkać przeciwnika na jego
własnym podwórku. Umiejętność rozkminiania nierozwiązywalnych ponoć krzyżówek,
szarad, jolek lub kwadratów magicznych jest wszak miarą prawdziwego geniuszu. Lepiej
jednak się nie rozochacać i nie próbować wytłumaczyć koleżce, że genialny system gry w
totolotka złożony z dat imienin i urodzin jego najbliższej rodziny nie ma sensu. Bo jeśli celka
słucha, najmniejszy ślad lekceważenia w tonie głosu przysporzy ci śmiertelnego wroga. Taki
może znienacka zaatakować nawet po kilku dniach, aby pomścić zniewagę. Jeśli chce się
kogoś upokorzyć, trzeba być gotowym na konsekwencje. Prawdziwy czas relaksu w
więzieniu zaczyna się po 18.00, po wieczornym apelu. To najważniejszy moment dnia, długo
oczekiwana chwila radosnej libacji. Jednak to nie alkohol ani narkotyki napędzają zabawę.
Pierwszy jest trudno dostępny w więzieniu, a regularne używanie drugich jest absolutnie
zabronione przez normy grypsowania. Napitki sporządzane z pasty do zębów czy politury są
popularne tylko wśród najgorszych ochlapusów. Cudowną ambrozją więzienną jest czajura,
mocna esencja herbaciana. Przed upadkiem komunizmu posiadanie herbaty było w
więzieniach oficjalnie zabronione. Picie czajury było więc nielegalne, a handel nią
powodował rozkwit czarnego rynku. Jeśli nie ma świeżej herbaty, można zaparzyć wtaraka
albo nawet trzeciaka z pieczołowicie przechowywanych fusów, a nawet, w desperacji,
generała. Kiedy brakuje czajurki, pod celką jest ponuro, a przerażeni frajerzy chowają się po
kątach. Jeśli jest herbata, trzeba ją umieć zaparzyć.
W zwykłych celach parzenie herbaty jest niekończącą się grą w chowanego z personelem.
Strażnicy próbują zaskoczyć więźniów nagłym wjazdem do celi i skonfiskować herbatę oraz
urządzenia. Więźniowie zakrywają kukieł, nasłuchują podejrzanych szmerów z korytarza i, co
najważniejsze, ograniczają krytyczny okres zaparzania do kilku minut. Najlepszą obroną jest
kupienie herbaty od strażnika, bezpośrednio lub przy pomocy korytarzowego. Najgorliwsi
strażnicy-tropiciele herbaty po to właśnie dokonują dywanowych nalotów, aby
zmonopolizować rynek. Można też pić czaj tylko po wieczornym apelu, kiedy strażnicy nie
mogą pojedynczo wchodzić do cel. Ponieważ herbata jest dobrem rzadkim, tak się też zwykle
dzieje. Niejednemu żuczkowi śni się, że ma dość herbaty, aby wieczorkiem rzucić niedbale
przegub na blat i oznajmić: „dziś czajura dla wszystkich!". Zdarza się to jednak tylko we śnie.
Ach, marzenia. Na stodołach zaparzanie herbaty jest spokojniejsze. Strażnicy boją się
wchodzić do środka wielkich cel i przymykają oczy na drobne wykroczenia. Nadchodzącą
porę herbaty na stodole można poznać, kiedy nieuważnie wspinając się na wyższe piętra
łóżek dostanie się potężnego kopa od błądzących wieczornych prądów. Tam nawet gwoździe
w podłodze kopią prądem. Inną metodą parzenia herbaty jest kagan zrobiony z puszki po
konserwach, ręcznika oraz masła lub innego tłuszczu. Jest ona pracochłonna, kosztowna, a
efektem jej stosowania jest dym, tak więc klapa musi zostać tymczasowo zaklejona papierem.
Jest to metoda awaryjna, gdy brakuje buzały albo antenki, a złośliwy czy zapominalski
strażnik nie włączy światła na wieczór. Żadna metoda nie jest zbyt kłopotliwa, aby zaparzyć
dobry słoiczek herbaty, gdyż „pełen bajzelek czajury, mocny pet i tłusty cwel" są dla wielu
grypsujących synonimem szczęścia. Więzienna deprywacja sensoryczna wzmacnia działanie
czajury, która stymuluje organizm jak lekki narkotyk. Podekscytowani więźniowie wolno
delektują się herbatą i, stopniowo ożywiając się, zaczynają opowiadać historie swego życia,
prawdziwe lub zmyślone. Bajera jest zazwyczaj wolnościowa, nareszcie można odpocząć od
okowów języka więziennego. Chełpią się swoimi najlepszymi numerami, niedbale rzucają
ksywy słynnych bandytów, z którymi dzielili chleb więzienny, lubieżnie opisują okradzione
przez nich aktorki, egzotyczne obyczaje z dalekich więzień i krwawe strajki, wszystkie te
fantastyczne przygody, które nawet baron Munchhausen uznałby za niewiarygodne. Jeden
podczas włamu obsikał misie w prywatnym zoo znanej prezenterki. Drugi odkrył, że słynna
sprinterka hoduje w szklarni tylko czosnek. A ta solistka z kapeli X to zwykły lachociąg
dworcowy, taki jeden Józek Mokiejewszczak miał ją za trzy szlugi na Centralnym.
Niesamowite! Całe godziny mogą zejść na zaciekłej debacie, czy „koń z podkowami potrafi
pływać". Ale magiczny świat zwykłego życia na wolności powraca nieuchronnie.
Obezwładniająca deprywacja więzienna nadaje wspomnieniom z wolności niesłychaną
ostrość: "dopiero w więzieniu żyje się intensywnie. Tam wszystko ma prawdziwy smak.
Czuje się kwaśność wiśni i jeżyn, palące promienie słońca na plaży, piasek pod stopami i
mokrą trawę na połoninach. [...] Tam biegnie się przez słoneczny las po wrzosach i
macierzankach uważając, aby nie nadepnąć na pszczołę, czeka się z bukietem kwiatów na
dziewczynę i słyszy śpiew wszystkich ptaków, i czuje zapach wszystkich kwiatów świata.
Tam dopiero żałuje się, że nie wiedziało i nie rozumiało się tego wszystkiego wcześniej, a to
przecież takie proste i oczywiste. Dlaczego trzeba trafić aż tam, aby zacząć zachwycać się
światem?". Więźniowie, skoncentrowani na najdrobniejszych szczegółach utraconego świata,
starannie rekonstruują smaki, zapachy i obrazy wolności. Zwierają swoje siły mentalne, aby
uchronić pamięć rzeczy i miejsc. Wskazanie konkretnej ulicy w Warszawie, skweru, hotelu,
kościoła, burdelu czy kina nagle staje się sprawą życia i śmierci. „Taksówkarz" nonszalancko
przebija konkurencję: „gdzie w Warszawie jest skrzyżowanie czterech różnych ulic, które
wygląda jak zwykłe skrzyżowanie? Rozbrat-Kruczkowskiego-Ludna-Książęca!". Wszyscy są
poruszeni! To tam, gdzie ZOMO złapało „Studenta" podczas demonstracji, zaraz po tym jak
schował w krzakach łuski po gazie łzawiącym. „Opowiedz!". I „Student" opowiada z
przejęciem, jak ZOMO szarżowało na spanikowany tłum, jak łamało kości
dziewięćdziesięciocentymetrowymi japońskimi pałkami. Łańcuch skojarzeń rozwija się z
furią. Im więcej niezwykłości, seksu, brutalności i humoru, tym lepiej. Wspomnij restaurację,
kafejkę, kiosk z piwem, piekarnię albo cukiernię i natychmiast wywołasz rozgorączkowaną
analizę smaków. Pomysłowy menedżer sieci barów mlecznych nazywał swoje bary tylko
słowami mającymi „bar" w nazwie: Barbakan, Rabarbar, Barbara. „Gdzie dzisiaj pijesz?"
„Bar Rabarbar" - pada wyświechtany dowcip. Barmenedżer kradł za dużo, dawał w łapę za
mało i teraz może sobie pomarzyć o zarządzaniu barem więziennym. „Kucharz" ujawnia
swoją specjalność i wszyscy dołączają się doń z pochwałą wspaniałych polskich wędlin,
wspominając kabanosy, jałowcową, myśliwską, baleron, szyneczkę wędzoną i gotowaną, i
królową wszystkich kiełbas, krakowską. Nawet parówki i serdelki, nawet mortadela i salceson
budzą nostalgiczne westchnienia. Wiejski chłopak włącza się nieśmiało z boku ze swoją
opowieścią. Opowiada, jak zarżnąć i wypatroszyć prosiaka, jak wyczyścić mu kiszki i zebrać
krew na kaszankę. Hej! Każdy ma prawo do własnej opowieści. Nie musi być prawdziwa.
Byle była szybka, ciekawa, dowcipna. Dopiero co łapany? Opowiedz ostatni superprzebój
Hollywoodu. Tylko amerykańskie filmy, proszę. Inne są za wolne, zamulające i apropaczące.
Opowiadanie trwa godzinę, dwie, trzy, dopóki światło nie zostanie zgaszone. Wówczas
zaczynają dominować opowieści erotyczne. Ta ostatnia przedsenna godzina należy do
alfonsów.
Walka i eksploatacja
Czytelnika może zdziwić fakt, że w polskim więzieniu jest mało krwawych walk. Przemoc
pojawia się w innej formie. Przez pięć miesięcy byłem świadkiem kilkudziesięciu pobić
frajerów i świeżaków, pojedynków na słowa i gesty, rozkręconych afer oraz samouszkodzeń.
Jednocześnie zaobserwowałem tylko jeden przypadek prawdziwej walki między więźniami.
Ten względny pokój ma źródło w samosortowaniu się więźniów na twardych grypsujących i
miękkich frajerów. Wartość informacyjna podziału na grypsujących i frajerów zmniejsza
niepewność co do zachowania oponenta i ogranicza poziom przemocy. Więzienie postrzega
się często jako świat nieprzewidywalnej i chaotycznej agresji, tymczasem moje
doświadczenia sugerują, że przemoc jest nakierowana na konkretne grupy lub role społeczne,
skalkulowana, ograniczona i w sporej mierze przewidywalna. Walka zaczyna się, gdy agresor
nieodwracalnie niszczy status quo i gwałtownym gestem wyzywa przeciwnika na solówkę.
Zazwyczaj uderza go pięścią w klatkę piersiową albo w twarz, staje na środku celi i krzyczy:
Wyskakuj!, Start! lub Startuj na parkiet!. Podobne frazy są czasem żartobliwie wymieniane
przez grypsujących w przyjaznych pojedynkach słownych. Zaatakowany może odpowiedzieć
na wyzwanie i wystartować na parkiet, może się też poddać, odmawiając walki. Samo
wkroczenie do walki oznacza, że obaj przeciwnicy poniosą pewien koszt. Mimo że każdy
może ostatecznie zwyciężyć i w ostatecznym rachunku zyskać, oczekiwany koszt walki z
wymagającym przeciwnikiem jest dlań wysoki, wyższy niż oczekiwany zysk. Zatem obydwaj
gracze wolą status quo od walki. Jeśli zaatakowany się poddaje, atakujący uzyskuje
najwyższą możliwą wypłatę. Jednak normy subkultury grypsowania każą poddającemu się
bez walki spodziewać się bardzo surowych sankcji. Poddanie się może być pierwszym
krokiem do degradacji. A typowy grypsujący znacznie bardziej obawia się degradacji niż
konsekwencji samej walki. W końcu przeszedł już jako świeżak przez całą baterię bolesnych
testów i poradził sobie z nimi, udowadniając swoją twardość. Typowy grypsujący chce zatem
walczyć, a nie poddawać się. W wypadku graczy posiadających wyżej opisane preferencje do
walki nie dochodzi. Zaatakowanie grypsującego zapowiada zatem twardą walkę. Frajera
natomiast uważa się za potencjalnie łatwy łup. Grypsujący nie wyzywają frajerów na
pojedynki. Jeśli nie mogą zastraszyć, wolą uderzyć znienacka i pobić zaskoczoną ofiarę, nie
dając jej czasu na zebranie myśli. Struktura interakcji jest jednak podobna. Wyzwanie
przybiera nieco inną formę. Grypsujący może ukraść jakąś rzecz należącą do frajera albo
zacząć nosić jego spodnie czy buty. Frajer może zaakceptować kradzież lub stanąć w obronie
swej własności. Walka jest dlań jedyną szansą jej odzyskania. Każdy frajer ma swój poziom
twardości i jest gotów zaakceptować represje oraz kradzieże nie wykraczające poza pewne
granice. Umiejętność dokonania właściwej oceny twardości frajera w konkretnej sytuacji i
zastosowania optymalnego poziomu przemocy jest dużą sztuką i jednym z elementów
tradycyjnej wiedzy więzienno-złodziejskiej. "Nie wolno traktować nikogo jak kurwę, dopóki
nie dowiesz się kto to jest [mówił do świeżaka, który przed chwilą pobił frajera, przyjaźnie
nastawiony doń stary więzień]. Możesz się nadziać i mieć kłopoty. [...] Ten chłopaczek to
frajerek, ale grzeczny. Mogłeś mu dać parę garści i miałbyś go z głowy. W takich sprawach
zawsze się pytaj ludzi". Grypsujący, nowy w celi, ukradł buty należące do frajera-
politycznego. Podczas porannych przygotowań do wyjścia na proces grypsujący włożył buty
frajera, zamiast swoich i potem wymienił je ze wspólnikiem. Po powrocie powiedział
frajerowi: „chłopaczyna potrzebował twoich glanów na wagę. Odda ci je za kilka dni. Nie
chcesz przecież, żeby stanął przed sędzią w brudnych skarpetkach, kurwa twoja mać?". Frajer
natychmiast uderzył go w twarz, a ten, zaskoczony, oddał. Efektem była krótka, ale krwawa
walka. Do walki doszło ze względu na ewidentnie błędną ocenę twardości okradzionego.
Nowy grypsujący, umiarkowanie rozgarnięty małolat, podczas pierwszego dnia w celi
dostrzegł niepewność frajera i dobrowolne umycie przezeń jaruzela. Zachowanie takie jest
typowe dla frajerów słabych i przestraszonych. Frajer został jednak poprzedniego dnia
przerzucony z pawilonu dla więźniów politycznych i ważniejszych gospodarczych. Był
chwilowo zdezorientowany, nie siedział z kryminalnymi, nie znał ich obyczajów i
zachowywał się w zgodzie z wcześniejszymi przyzwyczajeniami, ignorując początkowo moje
ostrzeżenia. Jak większość więźniów politycznych, w chwili próby okazał się twardy,
zdecydowany i gotów do walki o swoje prawa i własność. Frajerzy są traktowani rozmaicie.
Najbardziej oczywistym i ważnym czynnikiem jest względna siła grypsujących pod celką.
Istotna jest ogłada frajera, siła charakteru, użyteczność dla celi oraz natura przewinienia, które
doprowadziło do degradacji. Twardy, pożyteczny frajer może być uznany za w porządku i
jako nieszkodliwy może zostać dopuszczany do życia celi. Obelżywe określenie „frajer" może
zostać zastąpione neutralnym niegrypsujący. Polityczni, którzy czasem nie grypsują ze
względów etycznych, często uzyskiwali taki specjalny status. Starzy, doświadczeni frajerzy
mogą nawet doczekać się pewnego respektu i marginesu swobody. Jednak zazwyczaj
umysłami grypsujących rządzi stereotyp frajera jako potencjalnego kapusia i mięczaka. Kiedy
więźnia ogłasza się frajerem, grypsujacy natychmiast aplikują doń całą swą wiedzę
psychologiczną o zachowaniu frajerów. W momencie wykrycia frajerskiego nasienia w
delikwencie historia jego więziennych dokonań zostaje natychmiast zapomniana. W celi
grypsującej słaby i potulny ciężki frajer jest systematycznie eksploatowany i izolowany od
sekretów celi. Nie zna lokalnych kanałów informacyjnych. Nie wie, gdzie są schowane grzała
i antenka, kto i kiedy zamierza wysłać gryps, co dzieje się w przyległych celkach. Zarówno
wewnątrz, jak i na zewnątrz celi jest pod nieustanną, dyskretną obserwacją. Grypsujący może
mu wyrwać pisany list i przeczytać głośno, by uzyskać pewność, że to nie donos. Jeśli frajer
zapisze się na wizytę do lekarza lub wychowka, inny grypsujący zapisze się wraz z nim, aby
nie spuszczać go z oka. Jego skromny dobytek topnieje z czasem. Kiedy wychodzi na spacer,
jeden z grypsujących zostaje w celi i dokładnie przeszukuje jego rzeczy, czasem coś skradnie.
Ukradzione przedmioty są natychmiast przesyłane do innej celi przez przebitkę albo z
pomocą korytarzowych. Jeśli frajer nie wyjdzie na spacer, w celi zostanie wraz z nim
grypsujący. W sytuacji konfliktu grypsujący zablokują mu dostęp do klapy, bo mógłby
zadzwonić po strażnika. Grypsujący doskonalą umiejętność kontrolowania frajerów za
pomocą kombinacji nagród, gróźb i brutalnej przemocy. Najprostszą regułą jest divide et
impera poprzez wystawianie frajerów na siebie, aby zapobiec ich sojuszom. Frajer otrzymuje
obietnicę lepszego traktowania w zamian za ukaranie bądź represjonowanie innego frajera lub
cwela. Umiejętności te są elementem najbardziej podstawowych tradycji złodziejskich i opisy
rutynowego wystawiania pojawiają się już w relacjach z 1951 roku. Grypsujący, który przed
chwilą okradł kandydata na cwela, może ogłosić: „I jeszcze jedno. Który frajer albo cham
przerżnie w styję albo w szamot tego rurę spod koja, dostanie dwieście szlugów".
Najsprawniejsi grypsujący, wyedukowani zazwyczaj w twardej szkole poprawczaka,
wykazują fenomenalne zdolności i pomysłowość w eksploatowaniu pozornie silniejszej grupy
frajerów. Jeden z moich koleżków ujął to lapidarnie: „wrzuć mi tylko pod celkę Gierka,
Jaruzelskiego, Wałęsę i Kuronia. W tydzień będą mi zamiatać parkiet i w zębach przynosić
pantofle z rańca". Frajerzy są intensywnie socjalizowani do swojego podrzędnego statusu.
Byli grypsujący znają reguły i przystosowują się do nowej roli bez szemrania i ceregieli.
Frajerzy-świeżacy czasem próbują mówić bajerą, obficie przeklinając, i dostają cięgi za
każdym razem, kiedy popełnią wychyłę. Rzadko otrzymują odpowiedź na swoje bezradne:
„Za co?!". Pomimo że większość bluzgów frajera nie może ubliżyć grypsującemu, bluzgający
beztrosko frajer jest karany, żeby znał swoje miejsce. Po kilku wychyłach i następującej po
nich karze frajer z reguły ogranicza mówienie, pokornieje, ukrywa w kącie celi i desperacko
stara wyuczyć się choć najważniejszych zasad bajery. Czasem podstaw nauczą go grypsujący.
Nawet jeśli frajer jest pozostawiony sam sobie, nauczy się z czasem podstawowego
słownictwa oraz najprostszych reguł. Mimo to jego wypowiedzi nie są wolne od subtelnych
błędów i przybluzgań sobie samemu, które grypsujący tolerują i których celowo nie korygują.
Żywot frajera bywa marny, jednak bezcelowe obrażanie i bicie frajerów nie będących
kapusiami nie jest częste, a u wielu grypsujących spotyka się z jednoznaczną dezaprobatą.
Rolą frajera jest dostarczanie grypsującym taniej siły roboczej w celi i syzyfowe wkupywanie
się żywnością i papierosami w ich łaski. Najniższy krąg więziennego piekła, sfera ludzi bez
praw i czci, jest zarezerwowany dla cweli.
Rozdział 7
Seks, flirt, miłość
Pożądanie seksualne w więzieniu jest początkowo stłumione przez potężny stres aresztowania.
Powraca powoli po kilku tygodniach, hamowane przez brom i inne środki uspokajające
rozpuszczane szczodrze w kawie zbożowej przez personel. Niektórzy próbują uniknąć
przymusowej konsumpcji leków i piją wodę z kranu, jednak ceną, jaką za to płacą, jest
rozwolnienie. Działanie środków uspakajających i tak z czasem ulega osłabieniu. Pierwszym
sygnałem powracającego popędu seksualnego może być nocna polucja, zostawiająca rano na
penisie biały, łuszczący się nalot. Starzy więźniowie często pytają zaambarasowanego
świeżaka: „co, znowu produkujesz twarożek?". Następnie informują, że powinien właściwie
zająć się higieną penisa. Niedopełnienie obowiązku utrzymywania penisa grypsującego w
stanie idealnej czystości, wolnego od twarogu, jest poważnym sygnałem słabości woli. Takie
niedbalstwo jest surowo zabronione przez zasadę higieny. Jeśli zostanie przypadkowo
wykryte przez czujne oko lub, nie daj Boże, nos grypsującego współwięźnia, może stać się
pierwszym krokiem do degradacji. Napięcie seksualne w więzieniu jest wzmacniane przez
ogólną deprywację sensoryczną i emocjonalną. Więźniowie często wkraczają na drogę
egzotycznych eksperymentów seksualnych i akceptują odległe substytuty prawdziwego seksu.
Czasem podejmują ryzyko dodatkowego wyroku. Zaczynają mitologizować „prawdziwą
miłość" i zdobywają się na nieludzki wysiłek w poszukiwaniu kobiet. Nie zrealizowane
pożądanie silnie wpływa na preferencje więźniów i jest odpowiedzialne za największe
odchylenia od ich typowej beznamiętnej kalkulacji.
Masturbacja
Kobiety są w więzieniu niedostępne. Cwel aktywny seksualnie trafia się rzadko, zaś
korzystanie z jego usług oznacza ryzyko. Zresztą wielu więźniów nie czerpie przyjemności ze
stosunku z cwelem. Niektórzy więźniowie pracujący na wsi próbują sodomii ze świniami,
owcami, krowami czy kurami, ale podobne eskapady seksualne są rzadkością. Masturbacja
pozostaje zatem najbardziej dostępną i najczęściej praktykowaną formą zaspokojenia
seksualnego. Najbardziej niezwykłą cechą więziennego zaspakajania się jest mniej lub
bardziej świadome narzucanie sobie przez dojrzałych więźniów czasowego celibatu. Trwa on
od pobudki do capstrzyku, a jego przestrzeganie wymuszają zbiorowo narzucane normy.
Śmiercionośny wpływ nadmiernego zaspakajania się jest w subkulturze więziennej dobrze
rozpoznany. Nieskrępowana masturbacja jest uznawana za szkodliwe przyzwyczajenie
wywołujące depresję i prowadzące do nałogu obniżającego czujność więźnia. Wszelka
aktywność wyzwalająca podniecenie, taka jak pisanie listów erotycznych albo opowiadanie
historyjek pornograficznych, ma miejsce wieczorem. Nie ma jednak uniwersalnych sankcji za
łamanie reguł. Abstynencja może być wymuszana za pomocą złośliwych żartów lub
surowych kar, zależnie od lokalnych obyczajów. Starsi więźniowie czasem pilnują małolatów
i chronią ich przed kompulsywną masturbacją. W niektórych celach jedyną barierą może być
poczucie wstydu. Jeśli ktoś zdecyduje się na dzienną masturbację, powinien udać się do
kącika i podobnie jak w wypadku innych potrzeb fizjologicznych zaanonsować: „Nie szamać!
Śmigło!" lub „Kręci się!". Wszystkie te ograniczenia przestają obowiązywać w momencie
pójścia na spoczynek. Wówczas masturbacja jest dozwolona bez zapowiedzi. Więźniowie
przyjmują za oczywiste, że każdy masturbuje się ręcznie przed zaśnięciem lub przynajmniej
nieświadomie dotyka penisa w nocy. Masturbacja bez użycia ręki, ale z wykorzystaniem
włożonej między żeberka kaloryfera słoniny, jest rzadka i zdarza się najczęściej w izolatkach.
W efekcie ręce grypsującego stają się rano dla jego współwięźniów przestrzelone. Założenie
to uzasadnia dwie opisane wcześniej, spokrewnione ze sobą reguły zachowania. Po pierwsze,
grypsujący powinien umyć ręce bezpośrednio po obudzeniu się. Po drugie, nie wolno mu
podać ręki innemu grypsującemu przed porannym myciem. Ponadto, owoce masturbacji
powinny znaleźć się w brandzlu (szmatce) albo w taloniku (pudełku po papierosach) i
wylądować w jaruzelu. Nie wolno ich wyrzucać do hasiora (kosza na śmieci). Brak
społecznych ograniczeń na twardym jest jedną z największych dolegliwości izolacji. To
właśnie dlatego więźniowie boją się samotności. Podwyższona deprywacja sensoryczna
nakłada na więźnia silną presję nadużywania jego głównego źródła stymulacji. Niektórzy
mogą poddać się pokusie, zaprzestać racjonowania drobnych przyjemności i zajechać kobyłę
na śmierć. Wśród małolatów samoograniczanie się jest rzadsze. Nieposkromione pożądanie
bierze często górę nad niedojrzałym rozumem. Zza krat i zza klap często dobiega
zdesperowane wycie: „Pierdolić!!! Ja chcę pierdolić!!!". Za dzienną masturbację nie ma
sankcji. Okrzyk: „Na koń, bracia małolaty!" lub „Polska kawaleria - do ataku!" może
zainicjować derby albo święto konia nawet rano. Zwycięzcą tego zbiorowego wyścigu
masturbacyjnego jest ten, kto pierwszy osiągnie orgazm. Typowa masturbacja jest bardziej
banalna niż derby. Po apelu wieczornym, podczas bajery przy czajurze lub później, kiedy po
zgaszeniu światła każdy mości się w łóżku czy na podłodze, rozpoczyna się seans opowieści
erotycznych. Bardziej wstydliwi słuchają. Niektórzy zdobywają się na odwagę opowieści o
ukochanych - a czasem o gwałconych - kobietach. Ich gawędy kończą się zazwyczaj
triumfalnym oznajmieniem samczego zwycięstwa: „I wtedy ją zabolcowałem!". Alfonsi,
profesjonaliści rubasznej erotyki, wychodzą daleko poza wstydliwe opisy konwencjonalnego
seksu. Ich historyjki, pełne brutalnej dosadności w szczegółach i słownictwie, budzą u
niektórych zawstydzenie, a u innych ekscytację. Alfonsi opisują z lubością swoje haremy,
kształty piersi, kolory i smaki wagin, jak ich kobiety ssą ich penisy, jak krzyczą, jak obsługują
swoich klientów stereo, cipa-japa, lub kwadro, cipa-dupa-japa-łapa. Po ogłoszeniu policyjnej,
kiedy szamanie jest zabronione, światła wygaszone, a żar nocnych opowieści dopala się, cela
cichnie. Życie wolno wpełza pod szorstkie szare koce. Zamazane powierzchnie prycz i
materków na podłodze zaczynają poruszać się rytmicznie. Czasem zaskrzypi sprężyną,
błyśnie wytatuowane ramię, ktoś jęknie przeciągle, ktoś wyszepcze kobiece imię. Niezgrabny
cień może zatoczyć się na tle tygrysówy szukając po omacku drogi do kącika. Wreszcie
nadchodzi miłosierny sen.
Cwele
W polskim więzieniu słowo „cwel" oznacza przynajmniej dwie role społeczne o podobnie
żałosnym statusie, lecz różniące się pod pewnymi względami. Cwel aktywny seksualnie to
więzień rutynowo przyjmujący rolę pasywną w stosunku homoseksualnym. Jest uważany po
trosze za namiastkę kobiety, a po trosze za wygodne narzędzie masturbacyjne. Kod
grypsowania bezwzględnie zabrania grypsującym przyjmować rolę pasywną podczas
stosunku z cwelem, jednak zezwala na aktywność i używanie usług cwela dla własnego
zaspokojenia. Tak więc seks z cwelem ma niewiele wspólnego z seksem homoseksualnym i
jest bliższy prostytucji lub gwałtowi: "kto jebie aktywnie, jest git, co by tam nie jebał. Rura
cwel i padluch jest wyłącznie ten, kto daje się jebać. Proste jak jebanie. Nas te kurwy frajery
także mają za pedałów. Chuj im w serce". Seks ma miejsce zazwyczaj w nocy, w łóżku
grypsującego albo w kąciku. Wszelkim interakcjom z cwelami towarzyszy kalkulacja
korzyści oraz kosztów związanych z dodatkowym wyrokiem za gwałt. Grypsujący są
niezwykle pomysłowi, jeśli chodzi o minimalizowanie ryzyka i jednoczesne osiąganie swoich
celów. Cwel może również być nieaktywny seksualnie. Taki cwel mógł być aktywny w
przeszłości i zaprzestać świadczenia usług seksualnych lub zostać przecwelony za donoszenie.
Jego stygma jest nieusuwalna, ale może zbudować reputację nieaktywności bez specjalnego
heroizmu. Prostą strategią odstraszania seksualnego stosowaną przez niektórych cweli jest
zaprzestawanie mycia się. Pozwala to nabrać zniechęcającego zapachu. Cwel nieaktywny jest
pod celką persona non grata, szczególnie, jeśli jest potwierdzonym kapusiem. Niszczy zgranie
celi bez wniesienia czegokolwiek w zamian. Jako parias między pariasami jest rutynowo
traktowany bardzo ostro. Grypsujący przestrzegają wszystkich podstawowych norm
postępowania z cwelem niezależnie od typu cwela. Czytelnik być może pamięta, że normy
takie ograniczają zakres poruszania się cwela do okolicy jaruzela, zabraniają siedzenia z nim
przy jednym stole, podawania mu ręki i ogólnie nakazują utrzymywanie wyraźnego dystansu
społecznego. Cwele rutynowo noszą też kobiece imiona, a mówi się o nich „one". I tak
Zdzisiek zostaje Zdzisią, Władek Władzią, a Maniek Manią. Podobnie jak z frajerami,
traktowanie cweli bywa różne. Szykanowanego cwela czekają częste pobicia. Grypsujący
usiłują go zmusić do spełniania wszelkich ich fantazji. Może zostać przebrany w sukienkę z
koca, tańczyć kankana, uprawiać „striptis" i bluzgać sobie samemu. Kiedy grypsujący jarają,
cwel ma za zadanie biegać z popielniczką dookoła celi. W przypływie fantazji mogą mu ją
opróżnić do ust. Lubią się z nim droczyć: „Chcesz trochę masła?", „No, szykuj masełko!" lub
„Smaruj styję marychą, bo ułani jadą!", co oznacza, że powinien przygotowywać siedzenie do
usług seksualnych. Grypsujący, który karmi jaruzela, może go zawołać do podtarcia zadka.
Cwel musi prosić o pozwolenie odezwania się, pójścia na trójkrokowy spacer, na karmienie
jaruzela. Czasem wolno mu tylko szczekać. Za każdego kopniaka, blachę czy marchewę jest
zobowiązany podziękować oprawcy. Jego listy są cenzurowane. Może dostać w prezencie od
grypsujących kanapkę z kiełbasą. Zamiast margaryną jest ona posmarowana spermą.
Postawy wobec aktywnych cweli zależą od czynników lokalnych, a także od długości pobytu
w jednej celi, jako że czas wspomaga rozwój więzi sympatii. Młody, aktywny i atrakcyjny
cwel bywa uważany za maskotkę celki i może być ochraniany przez lokalną elitę. Za swoje
usługi może być wynagradzany papierosami i herbatą i funkcjonować jak męska prostytutka.
Ponadto może przynosić całej celi zyski. Grypsujący z innych cel mogą dokonywać
podmianki z regularnymi mieszkańcami celki cwela, aby skorzystać z jego usług. Podmianki
urozmaicają monotonię życia pod celą. Dochodzi do nich zazwyczaj podczas wspólnych
spacerów cel, kiedy więzień z celi A powraca ze spaceru do celi B w miejsce innego więźnia
z celi B, którym zazwyczaj jest zmuszony do podmianki frajer. W efekcie łączna liczba
więźniów w obu celkach pozostaje niezmieniona. Strażnicy nie zauważają zmian lub tylko
udają, nie widząc w tym procederze zagrożenia, a wypracowując dzięki swojej postawie
pewien dług wdzięczności u więźniów. W zamian za usługi celkowego cwela wizytujący
więzień odwzajemnia przysługę, opowiadając wieczorem swoje najlepsze historyjki albo
stawiając każdemu herbatę. Do podmianki może też zostać zmuszony cwel, który wówczas
świadczy usługi seksualne całej nowej celi. Na stodole cwel może być osobistą konkubiną
mąciciela czy innych lokalnych dygnitarzy. Właściciele chronią swoich faworytów i tylko oni
mogą korzystać z ich usług. W rzadkich, szeroko komentowanych przypadkach grypsujący
zakochują się w swoich metresach lub zazdrośnie konkurują o usługi cweli publicznych.
Konkubina może zostawić swego pana dla innego możnego protektora. Taka zdrada
doprowadza do zaciekłej walki i rozkręcenia szeregu afer. Niektórzy grypsujący wzdragają
się przed stosunkiem homoseksualnym, nie chcą korzystać z usług cwela ze względów
moralnych albo po prostu obawiają się konsekwencji „procesu za cwela". Ci, którzy
spróbowali, wywierają jednak silną presję na pozostałych. Jeśli z usług cwela korzysta każdy,
odpowiedzialność rozmywa się, a nikt nie ma motywacji do wyłamania się w razie wpadki.
Gdy grypsujący przełamie ewentualne skrupuły moralne i zacznie czerpać przyjemność ze
stosunku z cwelem, jego poczucie bezpieczeństwa rośnie wraz z liczbą towarzyszy rozrywki.
Zdrowie lub inne względy związane z dodatkową klientelą cwela są zazwyczaj mniej istotne.
Grypsujący często przechwalają się publicznie wydymaniem cwela albo przecweleniem
świeżaka. W prywatnych rozmowach przyznają się natomiast, że przecwelenie siłą nie tylko
wykluczają normy grypsowania, ale jest to także zbyt niebezpieczne ze względu na
potencjalny wyrok za gwałt. Procesy o gwałt od czasu do czasu się zdarzają. Zgwałcony
więzień stoi wówczas przed trudnym dylematem zeznawania przeciw swoim katom. Wiele
gwałtów ofiary dobrowolnie ignorują. Nie mogą bowiem uniknąć powrotu do więzienia i
interakcji z pozostałymi grypsującymi. Ci zaś mogą za sprzedanie koleżków srogo ukarać.
Ochrona ze strony personelu jest często iluzją. Każda interakcja z grypsującym może zatem
doprowadzić do ciężkiego, a nawet śmiertelnego pobicia cwela, który sprzedał chłopaków.
Pomimo sankcji za sprzedawanie zagrożenie procesem o cwela jest na tyle realne, że
dostarcza grypsującym motywacji do ograniczania przecwelania na siłę. Przecwelanie na siłę
ma jeszcze jedną wadę. Rzadko prowadzi do pożądanego efektu, jakim jest dobrowolne
świadczenie usług seksualnych przez czystą i atrakcyjną męską damę. W opowiadanych przez
grypsujących horrorach powracają wątki odgryzanych złośliwie penisów i miażdżonych
siekaczami jąder. Posłuszny cwel jest cenny, natomiast cwel oporny jest niewygodny. Jeden z
grypsujących ujął to zwięźle podczas jednej z herbacianych bajer: „Przecwelisz sztywnego
chłopaczynkę i co? Będzie bronić się, kopać i gryźć. Musisz mu dopierdolić, zanim go
zaczniesz pierdolić. Cała zabawa spierdolona. A wyruchasz leciutko grzecznego cwelika i po
kilku razach zacznie się, kurwa, ruchać jak króliczek, i wszystkim zrobi dobrze. Może mu się
to ruchanie nawet spodobać. Wszystkim jest wtedy gitniej siedzieć". W teście przecwelania,
według opisu z rozdziału 3, świeżak, na którego zostaje wywarta presja, staje wobec
perwersyjnego dylematu. Grypsujący dostarczają cwelowi motywacji do uaktywnienia się lub
do kontynuowania aktywności za pomocą podobnego mechanizmu. Pomimo że pytania o
poziom czystości odbytu cwela są standardowymi składnikami tajnego egzaminu, typowy
stosunek z cwelem jest oralny, a nie analny. Większość doświadczonych grypsujących, z
którymi rozmawiałem o seksie, przyznało się do odbycia stosunku oralnego, jednak niewielu
przyznało się do stosunku analnego. Efektem jest powszechnie wiadomy fakt, że aktywny
cwel na stodole miewa kłopoty z żołądkiem związane z dużą ilością połykanej spermy. Częstą
techniką zaspokajania jest również stymulacja ręczna. W przeciwieństwie do stosunku
analnego stymulacja ręczna lub seks oralny nie pozostawiają na ciele cwela śladów fizycznej
przemocy. Pomimo podejmowanej ostrożności procesy za cwela zdarzają się i owocują
długimi wyrokami. Grypsujący lubią przechwalać się publicznie przyjemnościami seksu z
cwelem i porównywać je z ceną płaconą w latach dodatkowego wyroku: "wasz cwel był super.
Wart trzydziestu dwóch lat kryminału. [...] Myśmy od was gorsi. Bo za naszego cwela tylko
trzydzieści lat dała nam ojczyzna ludowa. [...] Buldog, Sagan i spółka zachapali w sumie
czterdzieści trzy lata [...] A ich cwel? Był piąta kategoria. To za co takie wyroki? [...] Oni
chyba tego cwela dymali i rzygali mu na plecy. Robić coś z obrzydzeniem to lepiej wcale".
Jednak pomimo niechęci grypsujących do okazywania żalu i skruchy wiele spośród ich
rzadkich wyznań dotyczy wyroków za cwela. Znaczna część tych, którzy otrzymali wyrok,
deklaruje, że nie uważa chwil seksu za warte oczekiwanej kary. Presja współwięźniów i
chwilowy przypływ podniecenia popchnęły ich do decyzji, których po ochłonięciu żałują.
Czasem można usłyszeć melancholijne wyznanie: „miałem więcej cweli w życiu niż kobiet".
Kobiety
W życiu więźnia jest wiele rodzajów kobiet. Wśród nich matki i siostry są niezmordowanymi
dostarczycielkami paczek żywnościowych i pieniędzy na wypiskę. Matki i siostry są
fizjologicznie kobietami, lecz ich zdeterminowana krzątanina w niewielkim stopniu stymuluje
wyobraźnię więźnia. Więźniowie kochają je na swój sposób, lecz to nie o nich są
najpiękniejsze ballady i wiersze pełne największych emocji. Listy, które do nich piszą, są
konkretne i pełne próśb. Adresy sióstr są starannie ukryte, gdyż typowy więzień nie chciałby
kiedyś powitać kolegi ze swojego więziennego klubu we własnym domu. Prawdziwą kobietą
jego marzeń, kobietą budzącą najgorętszą pasję, kobietą będącą obiektem nieprzytomnego
pożądania nie jest ani matka, ani siostra. Kobieta wolnościowa ze snów i marzeń więźnia to
żona, dziewczyna, kochanka lub prostytutka z jego haremu. Kochana albo wykorzystywana w
przeszłości istota, teraz pozostawiona za ścianami więzienia, powoli odbudowuje swą pozycję
w wyobraźni mężczyzny. Po aresztowaniu kobiety co miesiąc odwiedzają swoich powalonych
facetów, rwą włosy, krzyczą, płaczą, obiecują wierność i przeklinają ich głupotę. Potem
odstępy między wizytami wydłużają się. Listy stają się rzadsze, krótsze i bardziej formalne.
Wreszcie kontakt zamiera. Zaskoczony więzień może dostać pismo z sądu z informacją, że
właśnie się rozwiódł. Sądy zwyczajowo udzielają rozwodów żonom skazanych in absentia
pozwanego. Dzieci mogą spowolnić rozpad związku, jednak większość więźniów nie ma
złudzeń i uważa, że w wypadku dłuższego wyroku ostateczne rozstanie jest nieuniknione.
Złośliwcy z fasonem wywołują dręczącą zmorę z podświadomości koleżków, krzycząc przez
okno nocą: „Hej, zgredy, korniszony! Kto pierdoli wasze żony?!". Przewidując, że wcześniej
czy później ich kobieta i tak pójdzie w tango, niektórzy sami oferują rozwód, zaraz po
aresztowaniu i ochłonięciu z pierwszych emocji. Często później żałują swojej
wspaniałomyślności. Wysokie prawdopodobieństwo separacji wytwarza ambiwalencję
uczuciową wobec kobiet. Kobieta więźnia może wszak okazać się jego największą podporą w
trudnym czasie powałki lub zadać mu najcięższy cios. Uczucie pogardy miesza się z
poczuciem winy. W namiętnej debacie wszyscy mogą się zgodzić, że każda kobieta to
swołocz i kurwa, ale za moment mentalny wizerunek tej jedynej może ulec cudownej
transformacji. Moja najdroższa ukochana nie może mnie wszak zdradzić. Po otrzymaniu
afektowanego listu albo po patrzonku pełnym namiętnych pieszczot pod stolikiem wzruszony
więzień może uroczyście zadeklarować zmianę charakteru i porzucenie dotychczasowego
stylu życia. Cudzołożnicy przysięgają wierność. Złodzieje obiecują zakończenie kariery: „jak
tylko ukradnę rowerek dla młodej i futro dla starej". Opuszczone i rutynowo zdradzane
kochanki powracają we wspomnieniach jak madonny, porzucone w chwili niepojętego
delirium. „Na wolności kobieta jest nieciekawa, pod celą tylko każdy kocha i tęskni". Ech,
gdyby tylko więźniowie potrafili wytrwać przy swoich więziennych postanowieniach, ich
hołubione żony byłyby najszczęśliwszymi kobietami na świecie: "Kochana Elusiu! [...] dziś
zrozumiałem i doszedłem do przekonania, że jesteś stuprocentową żoną i kochającą matką.
Będąc na wolności, nie doceniałem twej dobroci i swym postępowaniem raniłem twe tak
szlachetne serduszko. Natomiast ja ceniłem wódkę i kolegów, za co ja teraz cierpię. Ale dziś,
kiedy jestem z dala od was, kiedy prawo stało się tak surowe, zrozumiałem swój błąd. Proszę
cię bardzo, miej jeszcze troszeczkę cierpliwości i staraj się pokonać wszystkie trudności, jakie
cię spotykają w życiu codziennym, a ja zapewniam cię, że gdy tylko wrócę, już nigdy nie
dopuszczę do tego, aby jakakolwiek zła chwila zdołała zakraść się do naszego spokojnego
życia. Elusiu, ileż bym dzisiaj dał za miłą chwilę spędzoną wraz z tobą i naszymi kochanymi
dziećmi. Nie ma takiej ceny, której bym nie dał za to. Na tym pragnę zakończyć te kilka słów
przelanych na papier, który obecnie jest naszym przyjacielem i łącznikiem między nami.
Proszę o szybki odpis. Kochający was mąż i tatuś. Zdzisiek". Po roku czy dwóch zarówno
dobre, jak i złe wspomnienia ulatniają się. Czas przekształca wolnościowe kobiety w
nierealne zjawy, niezdolne sprostać bardziej realnej konkurencji. Wspomnienia powracają
coraz rzadziej, wraz z odnalezioną pocztówką, bolesną rocznicą lub niewytłumaczalnym
atakiem nostalgii. Bardziej realne są więźniarki. Miłość więzienna rozkwita wraz z pierwszą
niewiastą przekraczającą próg sąsiedniej celi. Deprywacja seksualna więźniów jest tak
olbrzymia, że nagle rozbudzone pożądanie tłumi głód i całkowicie burzy rutynę dnia pod celą.
Reguły administracyjne fizycznie rozdzielają obie płcie, jednak stopień separacji jest
zróżnicowany. Wirtualni kochankowie mogą wymieniać słowne deklaracje uczuć, listy
miłosne i intymną bieliznę. Czasem trafia im się okazja ograniczonej stymulacji fizycznej.
Reguły administracyjne i system kontroli praktycznie uniemożliwiają natomiast zwyczajny
seks. Najłatwiejszą i najczęstszą formą interakcji jest romans okienny. Medium komunikacji
jest krzyk przez okno opisany w rozdziale 6. Kochankowie śpiewają popularne przeboje lub
więzienne ballady o miłości, zdradzie i pożądaniu: "[...] ukochana moja, W tobie jest cała
ostoja, Tyś swe ciało mi dawała I pieniędzy nie żądała. Moje ciało twego chciało, Z dwóch
ciał jedno powstawało, Wiatr w trawie cicho przygrywał, Jam ci biustonosz z piersi zrywał.
Uległem twoim namowom, W czyn zmieniłem lotne słowo, Całuję cię i twe ciało czule
Ściągając z ciebie koszulę. Splątane ze sobą ciała Wiją się jak wąż bez mała, Oddech wciąż
się potęguje, A ochoty nie brakuje. Teraz rozłąka nas dzieli, Bo mnie więżą w ciemnej celi,
Myśli me do ciebie płyną, Lato stało się już zimą".
Posłuchaj, czytelniku, typowego dialogu zakochanych:
- Bogdan?
- Nawiń!
- Kocham cię bardzo.
- Ja też cię kocham.
- Chciałbyś być ze mną?
- Tak.
- Kiedy masz wagę?
- Nie wiem, ale chyba niedługo.
- Nie zapomnisz o mnie, Boguś?
- Nigdy, Alka. Nawet w karniaku będę o tobie pamiętał i będę pisał z tobą.
- Dziękuję ci, Boguś. Kocham cię bardzo.
- Alka!
- Nawiń!
- Masz te swoje fotki?
- Mam jedną.
- Tylko jedną?
- Boguś, mam jeszcze jedno zdjęcie z akt sprawy, ale źle wyszłam.
- Alka!
- Nawiń!
- Możesz podkopsać mi fotkę?
- Mogę, Boguś, ale jak? Boguś!
- Nawiń!
- Idziesz na badania?
- We wtorek do dentysty.
- Boguś!
- Nawiń!
- Podkopsam ci we wtorek.
- Alka!
- Nawiń!
- Jak podkopsasz?
- Wyrzucę przez lipo, git?
- Git.
- Boguś!
- Nawiń!
- Może podkopsać ci machory?
- Podkopsaj!
Wymiana wyświechtanych wyznań wlecze się w nieskończoność, godzina za godziną, dzień
za dniem. Strażnicy często tolerują niewinne konwersacje, a nawet dobrze się nimi bawią.
Gorącym deklaracjom towarzyszą materialne świadectwa uczuć: szufladka herbaty, papieros
lub plasterek kiełbasy. Bogdan po odejściu od okna może wysłać list napisany zbiorowo przez
całą celę dzięki starej korespondencji i najcelniejszym zwrotom utrwalonym w brulionie.
Może też wynająć więziennego Cyrano de Bergeraca, który za ramkę szlugów fachowo
poprowadzi jego romans. Alka przeczyta potem głośno list miłosny w swojej celi, budząc
śmiech, wzruszenie i łzy. Następnie wyśle kolektywnie przygotowaną odpowiedź, którą
Bogdan odczyta głośno rechoczącym koleżkom: "Cipulku! Gryps otrzymałam, za który Ci
dziękuję. Bardzo mi smutno, że już sobie wybrałeś żonę. A więc ja odpadam? Cóż robić. Nie
mam szczęścia. Skoro Ty na stałe masz inną. Ale ja Cię kochać nie przestałam i nie przestanę.
Marzę o tym, abyśmy się kiedyś spotkali i powspominali to nasze tragiczne uczucie. No cóż.
Każdy z was mężczyzn tylko obiecuje i niczego nie dotrzymuje. Skarbie! Napisz mi. A może
jednak mnie kochasz? I nie zawiodę się na Tobie? Kotku! [...] Bardzo mi przykro, że za parę
dni wywiozą Cię na Białołękę. Czy nie zapomnisz o mnie? Będę cierpliwie czekała. Czas
pokaże, czy byłeś słowny. Zostanie po Tobie pustka i niezatarty ślad w mojej pamięci. Już nie
wiem co się ze mną dzieje. Zakochałam się w Tobie bezgranicznie. [...] Dlatego napisz mi
bardzo szczerze o naszym przyszłym życiu. I jak wyglądasz. Żebym choć raz Cię zobaczyła.
Toby mi lżej przetrwać ten czas samotności. Cipulek. Dlaczego to, co piękne, tak szybko
przemija. Koperku, o który prosisz, nie załączam Ci. Myślę, że zrozumiesz mnie i pokochasz
jeszcze bardziej. Cipulek. Dam Ci wszystko, gdy mnie poznasz bliżej. Całuję Cię
nieprzerwanie. Twoja kochająca Cię Cipcia". Cela Bogdana huczy śmiechem, ale zaraz
zatapia się w dyskusji: „Czy ona go naprawdę kocha?". A może gorące wyznanie zostało w
całości skopiowane z jej brulionu? Więźniowie obu płci broniliby uparcie swojej wizji
prawdziwej i spontanicznej miłości, nawet gdyby otrzymali własny list przepisany słowo w
słowo i odesłany przez pomyłkę. Jednak ich głód uczucia nie jest jedyną siłą napędzającą
związek. Utrzymywanie aktywnego romansu przynosi korzyści materialne innego typu.
Oprócz wspaniałej rozrywki dla całej celi romans pomaga eksploatować korzyści z handlu
między płciami. Istnieją dobra bezwartościowe dla jednej płci, ale bardzo cenione przez drugą.
Dobra takie są pomocne w masturbacji. Należą do nich fotki rzekomo przedstawiające
kochanków oraz wymieniony w liście Cipci koperek, czyli kobiece włosy łonowe lub bielizna
intymna nasycona wydzieliną z waginy. Zszargane zdjęcia, koperek i inne dowody miłości
cyrkulują na rynku więziennym i są wymieniane na herbatę i papierosy. Handel koperkiem
napotyka wiele przeszkód. Bielizna wydzielająca mocny zapach musi zostać starannie
zapakowana. Nie wszyscy korytarzowi czy grypsujący godzą się transportować tak łatwo
psujący się towar. Włosy łonowe łatwiej przemycić, jednak ich pochodzenie może zostać
zakwestionowane. Nawet list miłosny lub inny dowód autentyczności uwierzytelniający
świeżą dostawę może zostać sfabrykowany. Włosy mogą pochodzić z łona sprzedawcy albo
spod kobiecej pachy: "jeden wrócił też z widzenia [...] z kupą kłaków w garści. I też gadał, że
swojej babie świeżo wyrwał z pizdy. Ale nie miał co jarać, więc je zaczął sprzedawać. Po
szluga za kłak. Małolaci rozdrapali je w chwilę. Potem jedną łapę z kłakami przytykali do
mordy - drugą walili konia. Po apelu to aż się koja trzęsły. Bo z dwudziestu chłopaków
obdzielił kłakami. Następnego dnie idziemy do łaźni. Patrzymy [...] a on, jebany, ma całe
jajca gołe. Obstrzygł je sobie i rozkopsał własne kłaki, a nie baby. Tak go żeśmy za to skopali,
że mu pękł kręgosłup". Kłopoty z dystrybucją i potwierdzaniem autentyczności koperku
zazwyczaj ograniczają jego rynek do najbliższego otoczenia cel kobiecych. Handel kwitnie
szczególnie wówczas, gdy cele są połączone poziomą albo pionową przebitką. System
przebitek pozwala na bardziej bezpośrednie i intymne kontakty. Kiedy kobiety zostają
umieszczone w celi przylegającej do celi męskiej, strażnicy zazwyczaj cementują stare
przebitki. Rozemocjonowani więźniowie niezwłocznie wywiercają nowe. Przebitki zazwyczaj
są szerokości ręki, gdyż szersze mogłyby przyciągnąć uwagę strażnika. Odpowiednia średnica
ma umożliwić najbardziej intymną formę więziennych pieszczot: miłość przez przebitkę.
Kochankowie spędzają niezliczone godziny wieczorne i nocne na gawędzeniu i świńtuszeniu
z oblubienicami, wymieniają też podarunki i nawzajem masturbują. Strażnicy często tolerują
miłość przez przebitkę, gdyż daje im to przewagę w nieformalnych negocjacjach z więźniami
o ważniejszą dla nich stawkę. Ponieważ kontakt fizyczny przez przebitkę jest ograniczony,
nie ma groźby zajścia w ciążę lub innych niepożądanych konksekwencji. Strażnicy szantażują
więźniów perspektywą likwidacji drogocennej przebitki. Groźby są powtarzane podczas
rutynowych kontaktów z celą: „Chłopy, nie macie już dosyć? Zaraz zawołam murarzy, żeby
to zapaćkali". Są to rzadkie okazje, kiedy grypsujący może okazać prawdziwą pokorę i
szczerą gotowość do negocjacji z personelem. Nawet więźniowie traktujący seks przez
przebitkę z dystansem są pełni wyrozumiałości i rozgrzeszają swoich roznamiętnionych
koleżków z grubych komplementów prawionych strażnikowi i prób udobruchania go
frywolnymi historyjkami. Tolerancja personelu kończy się w momencie realnej groźby
pełnego kontaktu fizycznego. Na stodole byłem świadkiem ulokowania celi kobiecej tuż
poniżej mojej celi. Obie cele łączyła pionowa przebitka podłogowa, która nie została
zamknięta w chwili pojawienia się kobiet. Ilustrowane listy i zapewnienia miłości po grób
rozpoczęły szaleńczo krążyć w dół i w górę. Na burzliwej naradzie wszystkich grypsujących
zapadła skonsultowana z kobietami decyzja o poszerzeniu długiej na metr przebitki, aby
przynajmniej najchudsi z więźniów mogli się przecisnąć. Niejasne było, jaką strategię
działania przyjąć. Strażnicy byli bowiem świadomi planów więźniów i codziennie, rano, a
także wieczorem, skrupulatnie mierzyli średnicę przebitki. Ostatecznie zaakceptowano
pomysł nagłego przyśpieszenia. Przez kilka dni poszerzenie przebitki posuwało się w
ślamazarnym tempie, aby uśpić czujność strażników. Co szczuplejsi więźniowie ograniczyli
jedzenie. Krytycznego dnia w celi przygotowano i poukrywano pręty i prowizoryczne kilofy.
Po wieczornym apelu i sprawdzeniu średnicy przebitki przez strażników rotacyjna brygada
zdeterminowanych grypsujących i frajerów pospołu rzuciła się w wir szaleńczej pracy w
kilkunastominutowych szychtach. Praca trwała przez całą noc, aż do porannego apelu.
Kobiety tańczyły nago na górnych pryczach i łapały w koce spadający gruz. Rano przebitka
była znacznie szersza, lecz wciąż odrobinę za wąska, aby nawet najszczuplejsi, mężczyzna
czy kobieta, mogli się przecisnąć. Projekt poniósł fiasko. Nie wierzący własnym oczom
strażnicy natychmiast wezwali po rannej inspekcji brygadę murarzy. Przebitka została
zacementowana i zabezpieczona grubymi stalowymi płytami. Tego samego dnia kobiety
przeniesiono do innej celi. Całonocne kucie zakończyło się niczym, choć szczęście było tak
blisko. Nie powstała kolejna legenda więzienna. Nieskrępowany kontakt fizyczny z kobietami
częściej pojawia się w opowieściach więźniów niż w ich doświadczeniu. Żaden z więźniów
pytanych przeze mnie nie odbył w więzieniu stosunku z kobietą ani o takim nie słyszał.
Zamiast opowieści dotyczących zwyczajnego seksu nierzadko opowiada się niestworzone
historie z tajemniczego świata więzienia kobiecego: o sztucznych penisach uszytych z
prześcieradeł i wypełnionych kaszą, o skomplikowanych trójkątach lesbijskich i o orgiach ze
strażnikami. W opowieściach powtarza się następujący opis gwałtu, którego dopuszczać się
mają kobiety na mężczyznach: w zakładach o rozluźnionym rygorze lub tam, gdzie kontakty
między kobietami i mężczyznami są częstsze, atrakcyjna więźniarka może zaciągnąć
mężczyznę na igraszki do ustronnego miejsca, wówczas gromada jej mniej atrakcyjnych
koleżanek wyskakuje z ukrycia, obezwładnia mężczyznę, doprowadza jego penis do erekcji,
zawiązuje u nasady, aby wstrzymać krążenie i gwałci ofiarę do woli.
Rozdział 8
Niedomaganie strategiczne
Techniki
- biegunka: powstaje po wypiciu bardzo mocno osolonej wody (jedna, dwie łyżki stołowe na
litr); wywołane objawy mogą pomóc w symulacji;
- chlastanie lub pochlastanie: przecinanie skóry na przedramieniu i po wewnętrznej stronie
nadgarstka (najczęściej), a także na brzuchu, klatce piersiowej, udach, plecach, policzkach lub
szyi, czasem wraz z żyłami, w celu wywołania mocnego krwawienia; dla lepszego efektu
wizualnego krew może zostać rozpryśnięta na obserwatora albo rozsmarowana na całym ciele
i twarzy chlastającego się;
- choinka, parasolka, krzyżak: warianty kotwicy (zob. kotwica), które po rozprężeniu
przypominają choinkę, parasolkę lub krzyż;
- głodówka: odmowa jedzenia i (lub) picia przez dłuższy czas; głodówkom zazwyczaj
towarzyszy pokątne podjadanie małych ilości podsyłanych z zewnątrz wiktuałów;
- gorączka: symulowanie albo preparowanie przez samouszkodzenie wysokiej temperatury
ciała; gorączka często towarzyszy wstrzykom i najłatwiej ją uzyskać, wprowadzając dożylnie
różne substancje; prostą metodą jest zastąpienie termometru otrzymanego od pielęgniarki
własnym, z nabitą wysoką gorączką; rutynową obroną przed podmianą jest oznaczanie lub
jednoczesne aplikowanie dwóch termometrów;
- gruźlica: symulowanie gruźlicy za pomocą wdychania sproszkowanego cukru, kakao czy też
wstrzykiwania zsiadłego mleka w płuca;
- kotwica lub kotwa: urządzenie sporządzone z zaostrzonych drucików i sprężynek od
długopisu lub agrafki, używane do samouszkodzenia za pomocą połyku; kiedy owinięta w
papier albo chleb i połyknięta przez więźnia kotwica zostaje strawiona, sprężynki rozciągają
się i uniemożliwiają bezoperacyjne usunięcie; jeśli do kotwicy jest przymocowana cienka
nitka, można ją lekko zaciągnąć do góry, aby uzyskać pewność, że druciki wbiją się w ścianki
przełyku;
- oparzenie: wylewanie wrzątku na nogę lub rękę; wodę gotuje się za pomocą grzały do
czajury albo kagana;
- podłapywanie: zarażanie się chorobą zakaźną od innego więźnia, zazwyczaj żółtaczką typu
A lub B; podłapujący pije lub wstrzykuje sobie krew nosiciela żółtaczki albo je zgniłe masło,
rybę, mięso itp. zarażone krwią nosiciela; żółtaczka jest często mylona ze zwykłym zatruciem
pokarmowym i niektóre stosowane uporczywie metody nie mogą doprowadzić do
pożądanego efektu; łagodniejszą wersją podłapywania jest wystawianie się na mróz po
intensywnych ćwiczeniach, by wywołać przeziębienie lub zapalenie płuc; w latach
osiemdziesiątych HIV w więzieniu jeszcze się nie pojawił;
- podpalanie lub pochodnia: podpalenie się albo doprowadzenie do powstania rozległych
oparzeń ciała; podpalacz smaruje się zazwyczaj pastą do podłogi lub podobnym środkiem;
proste oparzenie powstaje po przyłożeniu na mocno podrapane ciało okładu z cebuli;
- połyk: połykanie jakiegoś przedmiotu, zazwyczaj dużego i metalowego; najczęstsza metoda
samouszkodzenia; połykacz wkłada przedmiot jak najgłębiej do gardła i zeskakuje ze stołka
albo z pryczy na podłogę; procedura ta jest powtarzana dopóty, dopóki przedmiot nie wbije
się odpowiednio głęboko do przełyku; do typowych połyków należą noże, łyżki, sprężyny z
materacy, gwoździe, druty, igły, sprężynki od długopisu, agrafki, termometry, żyletki i pałąki
od wiader; w niektórych przypadkach połknięte przedmioty można wyciągnąć za pomocą
bronchoskopu, gastroduodenoskopu lub ezofagoskopu; często konieczna jest operacja; (2)
połknięty przedmiot (zob. także kotwica, choinka);
- pucka: przewiercenie policzka od wewnątrz pineską nad lewym lub prawym dziąsłem,
połączone z wdmuchiwaniem powietrza w powstały otwór; prowadzi do imponującego
opuchnięcia policzka; opuchlizna schodzi po dwóch dniach;
- rentgen: symulowanie zmian w płucach albo w kręgosłupie lub symulowanie wrzodu
żołądka (zwanego gniłkiem) podczas prześwietlenia rentgenowskiego; techniki symulacji
polegają na rozsmarowywaniu sproszkowanego grafitu z ołówka na różnych częściach ciała,
wszywaniu fragmentu grafitu pod skórę, połykaniu waty nasączonej atramentem albo chleba z
grafitem z ołówka; można również symulować połyk, przylepiając metalowy przedmiot na
plecach;
- świrowanie: udawanie choroby umysłowej; świrowanie obejmuje wiele rozmaitych technik,
takich jak podpalanie, udawanie głuchoniemego, demonstrowanie agresji w sytuacji
niepewności lub pozorowanie rozmów z halucynacjami;
- wbitka: wbijanie ostrego obiektu w ciało, najczęściej igły w źrenicę oka, serce lub wątrobę,
gwoździa, pręta albo noża w czoło lub klatkę piersiową; obiekt wysterylizowany nad zapaloną
zapałką jest zazwyczaj wbijany więźniowi w oko przez wspólnika; wbitki z ogniwka
srebrnego łańcuszka nie reagują z okiem i można je samemu wyjąć; wbitka oznacza też
przytwierdzenie worka mosznowego do stołka;
- wstrzyk: wprowadzanie szkodliwej substancji w żyły, płuca, ręce, nogi, pośladki, mięśnie
brzucha lub pod paznokieć w celu wywołania ropienia; typowy wstrzyk zawiera wodę z
mydłem, atrament, ślinę, mocz, ekskrementy, nikotynę, osad z zębów czy mleko;
wstrzykiwanie wody z mydłem do przewodu moczowego powoduje wysięk sugerujący
chorobę weneryczną;
- wyhuśtanie, targnięcie się na linę lub kręcenie liny: starannie wyreżyserowana próba
popełnienia samobójstwa przez powieszenie na kracie tygrysówy; wyhuśtanie odbywa się
nocą i jest nadzorowane przez wspólnika, który w określonym momencie odcina huśtającego
się i alarmuje strażników; trik polega na precyzyjnym przeprowadzeniu odcięcia, by huśtający
się był już nieprzytomny, lecz wciąż żywy;
- zasypka: zasypanie oka sproszkowaną substancją; typową zasypkę można sporządzić z
grafitu z ołówka kopiowego, sproszkowanego szkła z żarówki, brudu z podłogi lub gipsu;
wywołuje zapalenie spojówek, światłowstręt i łzawienie; inne zasypki, na przykład cukier w
ranie, powodują dłuższe gojenie.
Eksperymentatorzy więzienni próbują różnych mniej popularnych technik, nawet jeśli brakuje
danych o ich związku przyczynowym z pożądanymi efektami. Podobno wpuszczenie kulki z
wkładu do długopisu w żyłę pomaga zasymulować atak serca. Można też próbować
przekonać niedoświadczonego lekarza, że zaczerwienione od tarcia oko jest efektem zasypki.
Jeśli nie ma niezbędnych narzędzi, można ostatecznie rozbić głowę o mur lub zjeść szczura.
Popularność różnych technik jest ściśle związana z potencjałem diagnostycznym więziennej
służby medycznej, ogólnym poziomem jej profesjonalizmu, oczekiwanymi konsekwencjami
dla przyszłego zdrowia więźnia oraz spodziewaną skutecznością. Z oficjalnych statystyk
wynika, że w Polsce połowy lat osiemdziesiątych najczęstszymi samouszkodzeniami były
połyki (54,5%) i pochlastania (27,0%). Mniej było wbitek (6,4%), wstrzyków (4,8%),
zasypek (1,8%) i innych typów samouszkodzeń (5,4%). Ponadto w 1980 roku zanotowano sto
trzydzieści dwie próby samobójcze, z których około piętnastu do trzydziestu zakończyło się
śmiercią. Połyki najprawdopodobniej stały się najbardziej popularną techniką
samouszkadzania, gdy w późnych latach pięćdziesiątych i wczesnych sześćdziesiątych
wyłoniła się subkultura grypsowania. Zaletą połyku jest dostępność akcesoriów, prosta
procedura wykonania i łatwe do zidentyfikowania zagrożenie dla zdrowia więźnia. Pierwsze
połyki były niezwykle skuteczne. Po operacji połykacz niemal automatycznie zostawał
wypuszczany z więzienia, dawano mu krótszy wyrok albo wyrok w zawieszeniu. Kiedy duża
skuteczność przyciągnęła naśladowców, lekarze więzienni i przedstawiciele administracji
opracowali różne metody przeciwdziałania. Stworzyło to impuls do modyfikacji tego rodzaju
sposobu samouszkadzania. Fascynująca ewolucja technik połyku i reakcji na połyk zasługuje
na większą uwagę. Połyk może trafić zarówno do przełyku, jak i do żołądka. Dłuższa
obecność w przewodzie pokarmowym może zagrażać życiu. Niektóre połyki można usunąć
podczas operacji lub za pomocą urządzeń takich jak gastroduodenoskop (żołądek i
dwunastnica), ezofagoskop (przełyk) lub bronchoskop (głównie układ oddechowy). Połyki
umieszczone w przełyku sprawiają szczególny kłopot ze względu na delikatność jego ścianki,
którą łatwo rozerwać podczas manipulacji urządzeniem. Usuwanie połyku wymaga zatem
dużej wprawy. Rosnąca popularność połyków doprowadziła personel medyczny do zmiany
strategii. Lekarze więzienni nauczyli się manipulować narzędziami do wyciągania połyków i
unikać operacji. Nawiązano też kontakty ze szpitalami wolnościowymi w celu
efektywniejszego wykorzystania posiadanych urządzeń. Pozwoliło to zmniejszyć koszty
usuwania połyków i kierować połykacza z powrotem do więzienia. Połykacz często
otrzymywał podwójną dawkę bólu (podczas połykania i późniejszego wyciągania połyku) bez
rekompensaty za cierpienie w postaci szansy na uwolnienie. Mniej więcej w tym samym
czasie technika połyku została udoskonalona przez więźniów. Opracowano metodę wytargi-
wania połyku tuż przed operacją. Połykany przedmiot był doczepiany do holu, to znaczy do
cienkiej, mocnej nici, a końcówkę holu przywiązywano do zęba. Po zdiagnozowaniu połyku
rentgenem i przetransportowaniu pacjenta do szpitala połyk mógł zostać przezeń starannie
wytargany i usunięty. Połykacz otrzymywał w ten sposób szansę ucieczki lub przynajmniej
spędzenia kilku dni w komfortowych warunkach szpitala. Operację w ostatnim momencie
anulowano ze względu na brak połyku na przedoperacyjnym zdjęciu rentgenowskim. W
efekcie rozwoju technik wytargiwania typowy połykacz zaczął być postrzegany raczej jako
oszust niż desperat. Zmiany, o których tu mowa, zmniejszyły skuteczność zwykłego połyku.
Administracja więzienna zaostrzyła postępowanie względem połykaczy. Odmawiający zgody
na bezoperacyjne usunięcie połyku byli czasem zmuszani do poddania się procedurze.
Czasem ich leczenie bywało opóźniane. Reakcją było zastosowanie rozmaitych
mechanizmów przywracających wiarygodność połyku jako aktu desperacji lub też
uniemożliwiających jego wyciągnięcie. Niektórzy połykacze pozwalali lekarzom na badanie
uzębienia, by ich przekonać, że nie mają połyku na holu. Badanie takie nie mogło jednak
zapobiec procedurom bezoperacyjnym. Połykacze, którym zależało na operacji, zaczęli
stosować kotwice, choinki, parasolki, krzyżaki i inne urządzenia sygnalizujące wiarygodność
ich intencji. Kotwica wbijała się w ścianki przewodu pokarmowego, uniemożliwiając
wytarganie jej. Taki połyk na ostro mógł zostać łatwo zidentyfikowany podczas badania
rentgenowskiego. Jedyną metodą usunięcia go była operacja. Pomysł połyku na ostro
doprowadził do modyfikacji innych technik samouszkadzania, takich jak wprowadzanie do
źrenicy lub do przewodu moczowego kotwiczek z igieł. Kolejny wynalazek podważył jednak
szybko przywróconą chwilowo wiarygodność połyku na ostro. Pojawiły się ostre połyki w kit,
które jedynie symulowały prawdziwe choinki czy kotwice. Ostre końcówki zwykłej kotwicy
były teraz zatopione w małych plastikowych koralikach zrobionych ze stopionej szczoteczki
do zębów albo torebki plastikowej. Zdjęcie rentgenowskie pokazywało metalową kotwicę, ale
nie pokazywało plastiku, sugerowało więc połyk na ostro! W rzeczywistości połyk mógł być
wytargany za pomocą sprytnie schowanego holu. Wszystkie techniki wypracowywane przez
połykaczy miały przywrócić wiarygodność utraconą z ostatnią innowacją lub zasymulować
technologię uważaną wcześniej za wiarygodną i niepodrabialną. Najnowsza ze znanych mi
technik umożliwiała pomysłowe wytarganie połyku na ostro w kit bez użycia holu. Jak
wytargać połyk na ostro w kit bez używania holu? Załóżmy, że dla sobie znanych powodów
połknąłeś kotwicę na koralikach. Rentgen wykazuje połyk na ostro. Pozwalasz, aby lekarz
więzienny dokładnie zbadał twoje zęby i gardło. Nie ma holu. Zostajesz zatem przeniesiony
do szpitala i przygotowany do operacji, na którą nie masz najmniejszej ochoty. Co zrobić, aby
jej uniknąć? W wigilię operacji przygotuj wirtualny hol. Po pierwsze, będziesz potrzebował
pół tuzina niedużych guzików. Jeśli twoja szpitalna piżama ich nie ma, pożycz lub kup kilka
od koleżków. Po drugie, potrzebna ci będzie mocna dwumetrowa nić. Możesz ją wypruć z tej
samej nieocenionej piżamy. Jeśli masz wystarczająco dużo kawałków nici, możesz je spleść
w mocną linkę. Przywiąż teraz guziki w kilkunastocentymetrowych odstępach, zaczynając od
końca linki. Wypij dużo wody, ze dwa kubany. Teraz możesz zacząć połykanie guzików na
holu - ale nie do końca! Wolna od guzików końcówka musi wystawać ci z ust. Połykanie trwa
chwilę. Typową reakcją na zbyt szybkie tempo są torsje. Jeśli do tego dojdzie, umyj hol,
odpocznij chwilę i spróbuj jeszcze raz. Kiedy ci się powiedzie, rozłóż na podłodze koc i
zacznij machać fikołki. Nie bój się, możesz je robić na ziemi, a nie w powietrzu. Po dziesięciu
czy piętnastu minutach guziki powinny owinąć się wokół kotwicy. Oczywiście przygotowałeś
ją wcześniej, zaginając druty tak, aby to ułatwić. Teraz starannie wytargaj połyk.
Prześwietlenie wykonywane tuż przed operacją nic nie pokaże. Możesz jeszcze z powagą
oznajmić wściekłemu i zdumionemu chirurgowi, że twój żołądek rozpuszcza żelazo. To
wyświechtany dowcip kursujący wśród weteranów połyku.
Celem samouszkodzenia może być wysłanie symbolicznego sygnału lub odniesienie korzyści
przez samouszkadzającego się. W rozdziale 6 opisałem wejście „Księcia" do celi, który lekko
pochlastał się, pragnąc w ten sposób uwiarygodnić swoją twardość w oczach nowych
współwięźniów. Za swoje działanie nie oczekiwał żadnej natychmiastowej materialnej
nagrody. Jego celem było zdobycie odpowiedniej reputacji w oczach innych więźniów.
Wejście „Księcia" jest dobrym przykładem sytuacji, w której oczekiwane korzyści są jedynie
symboliczne. W podobnych przypadkach korzyści są związane ze zmianą opinii o samo-
uszkadzającym się przez „benefaktora", do którego jest skierowany sygnał, czyli do kogoś
oceniającego zachowanie więźnia i na tej podstawie podejmującego ważne dla delikwenta
decyzje. Samouszkodzenie symbolicznie sygnalizuje benefaktorowi typ więźnia. Bierze on
zatem pod uwagę uzyskaną informację i decyduje, jak traktować samouszkadzającego się.
Odniesione przez więźnia korzyści nie są bezpośrednią konsekwencją samouszkodzenia, lecz
zmiany przekonań benefaktora. W wypadku samouszkodzenia pragmatycznego decyzja
benefaktora, jeśli taki istnieje, jest praktycznie automatyczną konsekwencją działania więźnia.
Rola benefaktora jest jedynie natury technicznej. Przykładem podobnej sytuacji jest
połknięcie kotwicy. Celem jest tu jedynie zmiana otoczenia. Powiadomiony strażnik musi
podjąć decyzję, czy zabrać więźnia do lekarza. Możemy sobie wyobrazić strażnika
próbującego zatuszować połyk, jednak można założyć, że typowy strażnik zadziała jako
automatyczne urządzenie alarmowe wykrywające samouszkodzenie. Strażnik podejmie
decyzję opierając się na istniejących procedurach postępowania z połykaczami i zmiana jego
opinii o połykaczu nie ma żadnego znaczenia. W podobnych przypadkach nie dochodzi do
jakiejkolwiek sensownej interakcji strategicznej między graczami. Decyzja o popełnieniu
samouszkodzenia przypomina problem optymalizacji, w którym pojedynczy decydent
poszukuje optymalnego rozwiązania bez brania pod uwagę innych graczy. W przypadku
mieszanym istotną rolę odgrywają zarówno korzyści symboliczne, jak i pragmatyczne. Takie
sytuacje są bodaj najczęstsze, zwłaszcza w najbardziej wyrafinowanych grach. Z niemal
wszystkimi samouszkodzeniami symbolicznymi wiążą się pewne korzyści materialne i vice
versa. Powyższe rozróżnienie jest zbudowane na podstawie następującego kryterium: w
wypadku samouszkodzeń pragmatycznych więzień może efektywnie zignorować obecność
innych graczy i założyć, że jego działania automatycznie prowadzą do pewnych konsekwencji.
W efekcie ogranicza się raczej do porównywania tych konsekwencji niż przewidywania
reakcji innych graczy. Tak więc podział na korzyści symboliczne i pragmatyczne zależy od
mentalnego obrazu sytuacji skonstruowanego przez więźnia. Nie prowadzi to jednak do
wieloznaczności w klasyfikowaniu. Praktycznie wszystkie przypadki samouszkodzeń są
stosunkowo łatwe do sklasyfikowania, jeśli tylko intencje samouszkodzeniowca zostaną
właściwie rozszyfrowane.
Motywy pragmatyczne
Motywy mieszane
"[Pewien kot] miał specjalnie przygotowany, zabliźniony otwór w czaszce (na środkowej linii
czoła, na styku brwi, a więc niewidoczny z zewnątrz). W ten otwór umiejętnie wprowadzał
długi gwóźdź w taki sposób, aby wszedł on pomiędzy dwie półkule mózgu, nie czyniąc
szkody, następnie zgłaszał się do lekarza, u którego uskarżając się na różne cierpienia i
wykazując nienormalne reakcje twierdził, że „z tego wszystkiego" chciał się zabić i właśnie
wbił sobie ten gwóźdź do głowy. Transportowano go wtedy do szpitala, gdzie go
prześwietlano i przygotowywano do natychmiastowej operacji, a on wówczas spokojnie
wyjmował gwóźdź w ustronnym miejscu, oświadczając następnie zdziwionym lekarzom, że
już go nie boli, a gwóźdź zniknął (Szaszkiewicz 1997)". Fundamentem opisanej metody jest
pomysłowy trik, który przekonywająco sugeruje autentyczną chorobę. Jeśli lekarz zna ów trik,
diagnoza jest banalna. Jeśli go nie zna, najprawdopodobniej nie uda mu się wydedukować
metody symulacji. Wiele najciekawszych metod opiera się właśnie na podobnie pomysłowych
trikach. Nie ma tu zatem miejsca na interakcję strategiczną, zaś kwestią zasadniczą jest
jedynie znajomość lub nieznajomość zastosowanego triku, czyli poziom poinformowania
lekarza. Oczywiście każdy doświadczony lekarz staje się podejrzliwy i zaczyna zakładać, że
dany więzień zapewne symuluje, tylko on nie potrafi rozszyfrować jego triku. Doświadczony
symulant jest zawsze gotów zaoferować nowicjuszowi kilka prostych rad: nie mów za dużo,
udawaj głupiego, nie wychodź na spacery, jedz mało. Rady te odzwierciedlają świadomość,
jak wiele rozmaitych sygnałów należy sfabrykować, aby mieć szansę przekonania
podejrzliwego lekarza do swojej „choroby". Dobry plan działania, zdolności i wytrwałość
symulanta mają oczywiste znaczenie, jednak ostateczny sukces zależy również od wielu
zmiennych, będących poza jego kontrolą. Należą do nich lokalne procedury postępowania z
chorymi, kwalifikacje profesjonalne personelu medycznego, nastawienie lekarzy, a także
względna dostępność specjalistów wewnątrz więzienia i na zewnątrz. Symulacja mająca
szansę powodzenia musi brać pod uwagę wszystkie te zmienne. Choroba będąca optymalnym
materiałem na symulację nie może stawiać możliwościom aktorskim symulanta zbyt
wysokich wymagań. Powinna mieć dużo miękkich charakterystyk, łatwych do odegrania.
Musi też być odpowiednio poważna. Najlepiej, żeby chorowanie w warunkach więziennych
groziło delikwentowi śmiercią. Przede wszystkim nie mogą być dostępne testy, które
pozwoliłyby jednoznacznie odrzucić hipotezę o chorobie. Symuluje niemal każdy więzień
podczas niemal każdego kontaktu z personelem medycznym. Niektóre symulacje są jednak
poważniejszymi przedsięwzięciami niż wykrzywiona twarz i rutynowa skarga na bóle w
żołądku. Taka symulacja może wykorzystywać:
• twarde symptomy choroby, to znaczy wyniki standardowych testów, takich jak gorączka czy
obecność krwi w moczu;
• miękkie symptomy, które można wyprodukować zręcznym aktorstwem;
• opinie przekupionych lub z innych względów pomagających lekarzy więziennych i
specjalistów wolnościowych.
Typowa symulacja opiera się zazwyczaj na jednej z trzech metod. Wspomagają ją lekkie
samouszkodzenia. Poniżej przedstawiam kilka konkretnych przypadków ilustrujących opisane
tu metody.
Symulka
Aktorstwo
Aktorstwo odgrywa największą rolę przy świrowaniu. Jednak personel jest w takiej sytuacji
niesłychanie podejrzliwy, okres obserwacji długi, a triki mające za zadanie zdemaskowanie
symulantów wyrafinowane. Kolejny z opisywanych symulantów mądrze wybrał chorobę ze
wszystkimi cechami zaburzeń umysłowych, lecz bez towarzyszących kłopotliwych
problemów. Wysokiej klasy złodziej - „Francuz" - specjalizował się w okradaniu aktorek,
piosenkarek i cudzoziemców odwiedzających komunistyczną Warszawę. Wysoki i przystojny,
z manierami i ujmującą osobowością, mówił biegle kilkoma językami. Zwierzył mi się, że po
raz pierwszy zauważył symptomy choroby Parkinsona, kiedy zaczęła mu sprawiać kłopoty
palcówka, stanowiąca rutynowe ćwiczenia siedzących kieszonkowców, którzy nie chcieli
wyjść z wprawy. „Francuz" skontaktował się z lekarzem dopiero wtedy, kiedy upadł na
spacerniaku i zranił się w głowę. Wówczas, po krótkim badaniu lekarskim, został skierowany
na oddział chirurgiczny szpitala więziennego na Rakowieckiej. Sztywne i wykrzywione
szpony „Francuza" trzęsły się mimowolnie podczas naszych długich sesji brydża, kiedy z
wielkim wysiłkiem usiłował prosto utrzymać karty. Poruszał się wolno i niezgrabnie po celi, a
próby wyjścia na spacer kończyły się fiaskiem. Upadł kilka razy, lecz zawsze odrzucał pomoc.
Nigdy się nie skarżył. Lekarzom i pielęgniarkom powtarzał ten sam dowcip: „tracicie tylko
czas. Dajcie mi pudełko relanium i będzie po sprawie". Opuściłem chirurgię niedługo po
pierwszej konsultacji „Francuza" w klinice wolnościowej. Początkowo odmawiał wyjazdu na
konsultację, gdyż bał się zobaczyć wolność. I rzeczywiście, pierwszy wyjazd wpędził go w
taką depresję, że lekarze poprosili dyskretnie współwięźniów, aby mieli nań baczenie.
Obawiali się samobójstwa dokonanego pod wpływem impulsu. Później ożywił się i zaczął
opowiadać o profesorze, który go badał. Spędzał godziny analizując jego słowa.
Zrozumieliśmy, że „Francuz" podczas konsultacji zaraził się chorobą, której obawiał się
najbardziej: nadzieją. Mniej więcej trzy miesiące po moim zwolnieniu i niecałe cztery po
pożegnaniu z „Francuzem" natknąłem się na niego w trakcie zakupów na Bazarze Różyckiego,
przyciągającym jak magnes drobnych złodziejaszków i kieszonkowców. „Francuz" kluczył z
gracją między straganami, stawiając długie, sprężyste kroki. Zatrzymałem się zaszokowany i
patrzyłem na niego z otwartymi ustami. Musiał kątem czujnego oka dostrzec czyjeś nagłe
zatrzymanie, bo zaraz spojrzał w moją stronę, stanął, zamrugał - i odwzajemnił moje
zdumienie. Staliśmy przez sekundę, patrząc na siebie tępo, aż zrozumiałem, że był równie
zaskoczony jak ja, gdy zobaczył swojego umierającego na raka koleżkę wolnego, żywego i
ogólnie w niezłej formie. Oszust nabrał socjologa, ale i socjolog oszusta. Poszliśmy szybko
dalej nie zamieniając słowa. „Francuz" był jedynym pacjentem szpitalki, którego początkowo
sklasyfikowałem jako mającego motywację do symulowania i nie symulującego.
Fantastycznie odegrał swoje wielomiesięczne przedstawienie. Na koleżkach i personelu
wywarł wrażenie, że nie zależy mu na wolności, że utracił, a potem znów odzyskał nadzieję.
Zapewne pomagał mu partner na wolności, specjalista z kliniki i lekarz więzienny. Jego
choroba została starannie dobrana. Po naszym spotkaniu sięgnąłem po podręczniki medyczne.
Okazało się, że nie ma żadnych testów laboratoryjnych mogących wykryć chorobę
Parkinsona! Zatem dobre aktorstwo, wsparte przychylną opinią specjalisty, wystarczyło do
wyprodukowania odpowiedniej dokumentacji. „Francuz" miał siedzieć dziewięć lat. Wyszedł
po niecałych pięciu.
Dokumenty specjalistyczne
Kolejny opis ilustruje wykorzystanie testów i opinii specjalistycznych. Jest to mój własny
przypadek, oparty na nowotworze trzustki, na który chorowałem siedem lat wcześniej.
Nowotwór taki zostaje zazwyczaj późno zdiagnozowany i rokowania pechowca, którego
zaatakuje, są marne. Szansa przeżycia pięciu lat po diagnozie jest szacowana na 2-4%.
Historia mojej choroby została wykorzystana w celu wyprodukowania dokumentacji
świadczącej o niepełnym wyleczeniu. Od momentu aresztowania miałem cierpieć na częste
ataki zapalenia trzustki (pancreatitis). Pancreatitis trudno zdiagnozować, ponieważ symptomy
przypominają objawy wielu innych chorób układu pokarmowego. Nieleczone schorzenie
może spowodować śmierć pacjenta. Duża szansa śmierci pacjenta, wsparta odpowiednią
dokumentacją, sprawia, że administracja więzienna i prokuratorzy są bardziej otwarci na
warunkowe zwolnienie z więzienia. Pomysł wykorzystania dawnego nowotworu
spontanicznie zasugerowała moim rodzicom, lekarzom, pielęgniarka w areszcie na Białołęce,
z którą się skontaktowali. Gotowość do pomocy zadeklarowana przez pielęgniarkę oraz
włączonych później w sprawę lekarzy była ewidentnie motywowana solidarnością zawodową
służby zdrowia i politycznym charakterem sprawy. Na żadnym etapie mojej symulacji nie
zaproponowano łapówki. Personel medyczny w PRL-u późnego komunizmu mocno wspierał
Solidarność. Więźniowie polityczni po opuszczeniu więzienia zazwyczaj otrzymywali od
najlepszych specjalistów oferty bezpłatnego wyleczenia zębów i ogólnie podreperowania
wycieńczonego organizmu. Pierwszym krokiem było przeniesienie mnie z izby chorych na
Białołęce do szpitala na Rakowieckiej. Tam zapewniono mi pomoc lekarza, ordynatora
oddziału chirurgicznego. Moją rolą były lekkie samouszkodzenia i produkowanie
odpowiednich symptomów, takich jak twardy brzuch (dużo świeżego chleba), biegunka
(osolona woda) czy gorączka (celowe przeziębianie się). Regularnie zapisywałem się na
wizyty do lekarza i skarżyłem na bóle w okolicy trzustki i ogólne zmęczenie. Znaczenie tych
zabiegów nie było duże i służyły bardziej zapewnieniu alibi i komfortu działania lekarzom,
których zadaniem było spreparowanie kluczowej dokumentacji. Na oddziale chirurgicznym
aresztu na Rakowieckiej byłem pod opieką ordynatora, z którym wcześniej skontaktował się
mój ojciec, również chirurg. Lekarz ten zasugerował kilka godnych zaufania osób w klinice
onkologicznej na Wawelskiej w Warszawie. Po kilkutygodniowej „obserwacji" w szpitalu
więziennym dał mi skierowanie na dodatkowe testy w klinice u lekarzy, z którymi wcześniej
rozmawiał mój ojciec. Uzbrojony konwój dwa razy transportował mnie w kajdankach na
Wawelską. Testy krwi, badanie ultrasonograficzne i tomograficzne potwierdziły powracające
epizody pancreatitis, mogące doprowadzić w warunkach więziennych do śmierci.
Towarzyszący mi konwojenci ze Służby Bezpieczeństwa zostali odpowiednio potraktowani
przez personel kliniki. Pielęgniarka w klinice kazała im stać, mnie natomiast poprosiła,
żebym usiadł. Dowódca konwoju nie zgodził się zostawić mnie samego nawet podczas
prześwietlenia i w ten sposób nieomal zapobiegł wysłaniu mojego grypsu przez uczynną
panią doktor z radiologii. Po prześwietleniu usłyszał pytanie: „gdzie pan mieszka?". Po
odpowiedzi, że na końcu miasta, padła cierpka rada pani doktor, że to świetnie, bo właśnie
został napromieniowany i aby się wywietrzyć, powinien do domu wrócić pieszo. I ma te
spacery powtarzać przez tydzień. „Jest pan żonaty? Tak? Ma pan dzieci? Nie? To niech pan
się przez miesiąc nie zbliża do żony, bo nie będziecie mogli mieć dzieci". Przygnębiony esbek
nie odezwał się ani razu w drodze powrotnej. Służba Bezpieczeństwa nie ograniczyła się do
zapewnienia eskorty. Po wydaniu skierowania jeden z korytarzowych zaczepił mnie od
niechcenia i zagadnął: „Ordynator opowiadał, że studiował razem z twoim ojcem. Prawda
to?". Udałem zaskoczonego tym, że się w ogóle znają i zacząłem głośno spekulować, że może
ordynator załatwi mi w takim razie dłuższy pobyt na chirurgii. Poprosiłem też korytarzowego
o pomoc w zorganizowaniu rozmowy z ordynatorem. Pomoc została obiecana, lecz
oczywiście nie zmaterializowała się w żaden sposób. Mój ojciec podczas widzenia powiedział
mi natomiast, że on i ordynator studiowali w różnych miastach. Później dowiedziałem się, że
ich spotkania odbywały się w najgłębszej tajemnicy. Historyjka o wspólnych studiach była
próbą wysondowania mnie, czy więzienna służba zdrowia nie zaangażowała się przypadkiem
w plan pomocy politycznemu. Po mniej więcej trzech tygodniach zostałem zwolniony ze
względu na stan zdrowia. Według mojej oceny symulacja zaoszczędziła mi od dwóch do
siedmiu miesięcy pobytu w więzieniu, w zależności od tego, czy zostałbym objęty amnestią.
Później okazało się, że zapewne mogłem siedzieć miesiąc krócej. Cały biurokratyczny cykl
od aresztowania do ustalenia, że więźnia należy zwolnić z powodów zdrowotnych, trwał
zatem cztery miesiące. Ostateczna diagnoza sugerująca zwolnienie została opóźniona ze
względu na moje nazbyt przekonywające odgrywanie roli chorego na Białołęce. Skierowanie
na obserwację na Rakowiecką nie zostało bowiem wystawione przez lekarza, z którym
rozmawiała w zaufaniu pielęgniarka, lecz podczas rutynowej wizyty u innego lekarza. Lekarz
ten decyzję podjął na podstawie niekwestionowalnych dowodów przeszłej choroby, swojego
badania, faktu regularnych wizyt i powtarzających się utyskiwań delikwenta oraz zapewne
tego, że byłem więźniem politycznym. Skierował mnie jednak na obserwację na oddział
wewnętrzny, gdzie nie było zaufanych lekarzy. Transport na chirurgię z oddziału
wewnętrznego zajął miesiąc. Wówczas poszła w ruch procedura obserwacji w szpitalu
więziennym, skierowania do kliniki oraz sfabrykowania dokumentacji zmuszającej
prokuratora do uchylenia sankcji.
Rozdział 9 Wyjazd
Postscriptum
Warianty i ewolucja subkultury grypsowania
Normy grypsowania nakazujące pewne zachowanie zależą, jak wszystkie kody zachowania,
od okoliczności. Również ich restrykcyjność jest zmienna. Stopień przestrzegania norm jest
funkcją interesów jednostek oraz subiektywnych interpretacji. Długie przebywanie więźniów
w jednej celi, w przeciwieństwie do pracy lub nauki na zewnątrz, wzmacnia kod. Kolejnym
czynnikiem jest rozmiar celi. Na stodołach i, ogólnie, w większych celach subkultura kwitnie.
Im więcej małolatów, tym bardziej brutalnej wersji subkultury można się spodziewać. Z kolei
większa proporcja recydywistów w celi sprzyja rozluźnieniu norm, a nawet pojawieniu się
pewnej autoironii i dystansu do grypsowania, bowiem erka potrafi siedzieć. Do
najważniejszych zmiennych wpływających na restrykcyjność norm można zatem zaliczyć:
• stopień koncentracji różnego rodzaju aktywności w celi lub poza nią;
• rozmiary celi;
• wiek więźniów;
• zasięg wpływów grupy frajerów i innych kast;
• rodzaj więzienia;
• organizację ekonomiczną więzienia, wyznaczającą sposób pozyskiwania przez więźniów
dóbr;
• stopień kontroli administracyjnej w danym więzieniu.
Inne, rzadziej spotykane czynniki mogą być również istotne. Na przykład obecność więźniów
politycznych łagodzi najostrzejsze normy, a szczególnie te regulujące relacje między
grypsującymi a frajerami albo cwelami. W niektórych celach, sytuacjach lub porach dnia kod
ulega automatycznemu rozluźnieniu czy zaostrzeniu. Świadomość lokalnych lub chwilowych
fluktuacji jego siły stanowi element subkultury. Siła kodu jest odzwierciedlona w bajerze.
Oprócz typowego kodu, opisanego we wcześniejszych rozdziałach, istnieje kod luźny.
Dopuszcza on osłabienie norm trudnych do przestrzegania w danej sytuacji oraz łagodzi
sankcje. Luźniejszy kod jest rutynowo wprowadzany w więziennych szpitalach i zakładach
psychiatrycznych. Luźny kod pojawia się także wtedy, gdy frajerzy są zbyt silni, aby
przestrzegać zasad dotyczących separacji i wykorzystywania. Tak więc w celach frajerskich
można zobaczyć grypsujących i frajerów jedzących przy jednym stole. Przy luźnym kodzie
edukacja świeżaka zazwyczaj zwalnia lub nawet zatrzymuje się. Surowy lub sztywny kod
albo też ostry rygor zakłada bezwzględne przestrzeganie norm symbolicznych i języka.
Często jest obecny w celach lub blokach więziennych z najmłodszymi więźniami. Może
zostać wprowadzony czasowo podczas Ameryki, aby przyspieszyć socjalizację świeżaka. W
wypadku ostrego rygoru karze się najmniejsze odstępstwa od zasad bajery i innych norm.
Jego występowanie jest pozytywnie skorelowane z siłą władzy grypsujących. Najbardziej
radykalną wersją kodu sztywnego jest kopytkowanie. Motywacje więźniów do przestrzegania
kodu są funkcją okoliczności. Norma może zostać nagięta, gdy koliduje z ważnymi interesami
wpływowych grypsujących. Stosunkowo najmniejsze pole do interpretacji obejmuje
najważniejsze normy regulujące stosunki homoseksualne, dotykanie penisa, utrzymywanie
wyraźnego dystansu społecznego w stosunku do cweli oraz bezwarunkowy zakaz donoszenia.
Surowo są również przestrzegane normy brudnej fizjologii, choć sankcje za ich złamanie są
mniejsze. Normy zachowania dystansu społecznego w stosunku do frajerów są bardziej
wrażliwe na rozkład władzy w celi i mają tendencję do rozluźniania się z upływem czasu
spędzonego przez frajerów i grypsujących w jednej celi. Ogólnie biorąc, przestrzeganie norm
symbolicznych w znacznym stopniu zależy od kontekstu. Takie normy są bardziej podatne na
interpretacje i manipulacje oraz łatwiejsze do zawieszenia niż normy regulujące najbardziej
praktyczne aspekty stosunków homoseksualnych lub donoszenia. Podobne zachowanie może
być zinterpretowane diametralnie odmiennie w różnych okolicznościach. W celi 6 podałem
rękę znajomemu frajerowi-bibliotekarzowi. Ostra reakcja grypsujących była natychmiastowa.
Moje nocne szkolenie na grypsującego zostało zawieszone i zacząłem być traktowany jako
potencjalny frajer. W celi 8, w której miałem podobny status świeżaka i potencjalnego frajera,
podałem na wyjeździe rękę wszystkim współwięźniom. Trzech z czterech grypsujących
przyjęło uścisk i tylko jeden, po chwili wahania, odmówił. W celi tej kod był słabszy i nikt
nie był szczególnie zainteresowany ścisłym przestrzeganiem norm symbolicznych. W celi 6
mój błąd był ukoronowaniem szeregu niezgrabności i wychył. Został wykorzystany przez
lokalnego mąciciela do jego własnej gry. W tej celi podanie ręki na wyjeździe nie miało sensu.
Było oczywiste, że cała ósemka grypsujących w celi odmówiłaby. Przed rokiem 1985
wykształcił się bardzo interesujący mechanizm chroniący grypsujących przed atakami innych
grup lub administracji. W uzasadnionych przypadkach lokalna starszyzna zaczęła zwalniać
grypsujących z przestrzegania niektórych norm. Choć interwencje były nieczęste, mechanizm
decyzyjny był dość elastyczny. Z przypadkiem zawieszenia normy brudnej fizjologii
zetknąłem się podczas pobytu na oddziale chirurgicznym szpitala więziennego na
Rakowieckiej. Pewien frajer z celi 12 cierpiał na niedrożność jelit. Chirurdzy więzienni
wykonali zabieg enterostomii, formując mu z boku przetokę, będącą zastępczym odbytem.
Przedłużeniem odbytu była plastikowa torebka. Frajer nie mógł kontrolować puszczania
gazów, które na domiar złego uaktywniały się podczas jedzenia. Stworzyło to oczywisty
problem dla całej celi. Zmiana czasu posiłków dla frajera została odrzucona jako zbyt
niewygodna. Po krótkich konsultacjach starszyzna oddziałowa pozwoliła grypsującym na
jedzenie bez zwracania uwagi na okazjonalne popierdywanie. Niewątpliwie decyzję tę ułatwił
fakt, że torebka była szczelnie zamknięta i zapachy pozostawały w środku. Zamiast
anonsowania zamiaru puszczenia gazów frajer został zobowiązany do anonsowania zmiany
torebki. Do największego, jakie znam, odstępstwa od norm kodu doszło na Rakowieckiej trzy
lata przed moim aresztowaniem. Przybycie Józefa Koryckiego, zwanego „Janosikiem
Podlaskim", doprowadziło do burzliwej debaty z udziałem całej grypsującej starszyzny na
Rakowieckiej i zakończyło się tymczasowym zawieszeniem jednej z najostrzejszych norm
grypsowania: dotykania penisa innego więźnia. Życie i powolna agonia „Janosika" stały się
jedną z największych legend Rakowieckiej. Jego historia zasługuje na osobną opowieść.
Urodzony w 1933 roku Józef Korycki całe życie występował przeciwko władzy
komunistycznej. Zakładał organizacje antykomunistyczne i walczył o przetrwanie w
komunistycznych więzieniach. Jego prywatna wojna z systemem rozpoczęła się w momencie
dezercji z obowiązkowej służby wojskowej. Gdy uciekał z jednostki, wziął ze sobą
zakładnika, którym był radziecki pułkownik. Miał szczęście, że ucieczka przypadła akurat na
postalinowską odwilż. Dostał krótki wyrok. Kiedy po sześciu miesiącach spędzonych w
ziemiance wyszedł na świat, las obsypany śniegiem wydał mu się nierealną bajką. Po
wprowadzeniu przez generała Jaruzelskiego stanu wojennego w 1981 roku „Janosik"
rozważał wysadzenie ekspresu „Mitropa" relacji Moskwa-Berlin, który przewoził rodziny
sowieckiego personelu wojskowego. Zdobył nawet dynamit i zaplanował całą logistykę ataku.
Podobno to przyjaciele z Solidarności przekonali go do porzucenia pomysłu masowego
terroryzmu. Swoją ostatnią bitwę wydał „Janosik" komunizmowi w roku 1979, miesiąc po
opuszczeniu więzienia. Wykorzystał stary pomysł swoich poprzedników z lasu Sherwood i z
Podhala, zapracowując sobie tym samym na przydomek. Okradał komunistyczne państwo i
rozdawał jego majątek biednym chłopom. Każdą akcję rozpoczynał nieoczekiwaną wizytą u
sołtysa znanego z komunistycznych sympatii. Rubaszny olbrzym z kałasznikowem na plecach
paradował niedbałym krokiem przez wioskę do sołectwa i żądał komunistycznych pieniędzy.
Osobisty majątek sołtysa nie interesował go. Następnie rozdawał zdobyczny grosz rolnikom
lub nakazywał im kupić traktor dla całej wioski, figlował z wioskowymi dziewuchami, jadł,
pił i znikał. Przed odejściem nakazywał sołtysowi, by złożył rezygnację. Sołtysi potulnie
wykonywali jego rozkazy. Nigdy nie musiał składać powtórnej wizyty. „Janosik" starannie
planował akcje i długo udawało mu się unikać kłopotów. Rabował na Podlasiu, w biednym
regionie wschodniej Polski, gdzie wioski nie miały telefonów, a drogi niewiele zmieniły się
od czasów jego imiennika. Komunistyczna milicja nigdy nie zdążała na czas. Chłopi go
ubóstwiali i wspierali, jak tylko mogli. Karmili go i dawali broń zakonserwowaną i zakopaną
po wojnie „na wszelki wypadek". Pewnego razu delegacja rolników zaoferowała
„Janosikowi" sowiecki czołg T-34, starannie ukryty w stodole. Podczas inspekcji okazało się,
że czołg był w niezłym stanie technicznym, ale brak amunicji uczynił go bezużytecznym.
Po trzech latach ukrywania się gadulstwo przygarniętego chłopaka sprowadziło nieszczęście.
Czternastego maja 1982 roku setki milicjantów i żołnierzy w czołgach i helikopterach
najechały jego kryjówkę. Gdy pętla zacieśniła się, „Janosik" zdecydował, że nie weźmie na
swoje sumienie niczyjej śmierci. Przed kryjówką błądziło po omacku kilku szeregowców,
łatwy cel dla jego kałasznikowa. Zamiast do nich strzelać, ukląkł na ziemi, położył
kałasznikowa przed sobą, przeżegnał się i palnął sobie w łeb z sowieckiego nagana. Cztery
dni później obudził się w szpitalu na Rakowieckiej. Jakimś cudem przeżył. Miał
sparaliżowaną lewą stronę ciała, prawą rękę w gipsie, a w głowie tkwiła kula. Podobno
milicjanci chcieli go dobić, ale interwencja wojskowego oficera ocaliła mu życie.
Ostatni rozdział życia „Janosika" rozegrał się w więziennym szpitalu. Prokurator wraz z
„Janosikiem" umieścił w izolatce opóźnionego w rozwoju frajera, któremu obiecał wolność
w zamian za uduszenie sparaliżowanego bandyty. Starszyzna grypsujących zareagowała
błyskawicznie: ogłoszono, że śmierć „Janosika" będzie oznaczać automatyczną egzekucję
jego zabójcy. Frajer zrezygnował i w końcu zaczął nawet pomagać współwięźniowi. Wkrótce
obydwaj zostali przeniesieni do zwykłej szpitalnej celi z większością grypsujących.
Pielęgniarki karały „Janosika" na swój sposób i ignorowały jego prośby o podanie do łóżka
basenu. Ponieważ obie ręce miał niesprawne, oddawał kał i mocz do łóżka. Bieliznę i pościel
zmieniano mu raz dziennie. Kod zabraniał grypsującym współwięźniom udzielenia mu
pomocy. „Janosik" znał zasady i nie narzekał. Roztrzaskał gips na prawym ramieniu i za
pomocą ćwiczeń próbował odzyskać siłę w ręku. Podczas prób lewa, sparaliżowana, ręka
zsunęła się z łóżka i złamała. Personel szpitalny nie interweniował i ręka zrosła się powoli
sama. Nikt nie usłyszał z jego ust najmniejszej skargi. Żałosna kondycja „Janosika" poruszyła
wyobraźnię i serca grypsujących i postawiła przed lokalną starszyzną poważny dylemat. Nikt
nie miał wątpliwości, że „Janosik" był wyśmienitym bandytą, zagorzałym antykomunistą,
lojalnym koleżką, twardym jak skała. Był ucieleśnieniem wszystkich zmitologizowanych
wartości grypsowania. Miał nieskazitelną reputację, potwierdzoną przez liczne relacje
telewizyjne i artykuły prasowe. Bez wątpienia zasługiwał na pomoc. Jednak udzielenie
skutecznej pomocy oznaczałoby złamanie jednej z najważniejszych norm grypsowania i
konieczność dokonania fundamentalnych przewartościowań. Czy grypsujący może wsunąć
basen pod sparaliżowane ciało współwięźnia? Czy może umieścić penisa cierpiącego koleżki
w kaczce? Czy udzielenie pomocy herosowi zbójów usprawiedliwia złamanie podstawowych
norm? Takie pytania zaprzątały umysły grypsujących w więzieniu na Rakowieckiej późną
wiosną 1982 roku. Starszyzna z celi „Janosika" nie rozwiązała skomplikowanego dylematu.
Nie podołali mu również grypsujący z całego oddziału chirurgicznego. Zawieszenie
fundamentalnej normy bez odpowiedniej konsultacji było ryzykowne i mogło przynieść
degradację całej celi lub oddziału. W takiej sytuacji przypadek „Janosika" trafił do najwyższej
instancji, do debaty przystąpiła cała starszyzna z Rakowieckiej. Przez kilka dni w grypsach
wysyłanych przez korytarzowych i przez przebitki omawiano wyłącznie problem
„Janosikowego" penisa. W końcu starszyzna z Rakowieckiej jednogłośnie uzgodniła
ostateczny werdykt i uchwaliła protokół działania. Zdecydowano, że upokorzenie księcia
rabusiów stanowiło większą ujmę dla grypsujących z Rakowieckiej niż złamanie zasady
dotykania penisa. Grypsujący z celi „Janosika" otrzymali precyzyjne instrukcje. Jeśli w celi
był cwel, grypsujący powinni zmusić go do usługiwania sparaliżowanemu bandycie, w
przeciwnym wypadku wyznaczony grypsujący miał obowiązek informować głośno personel
szpitala o potrzebie „Janosika". W razie braku reakcji personelu grypsujący mógł przystąpić
do działania. Jeśli grypsujący w celi byli w dobrej formie, przenosili go do kącika, by
samodzielnie nakarmił jaruzela. Jeśli grypsujący byli za słabi, jeden z nich przynosił basen.
Penisa „Janosika" można było dotknąć przez papier toaletowy. Grypsujący zastosowali się do
polecenia starszyzny. Przez kilka miesięcy, do czasu, gdy „Janosikowi" wyzdrowiała prawa
ręka, grypsujący z jego celi na zmianę wykonywali obowiązki zastępczych pielęgniarek.
Prześledzenie ewolucji kodu jest niezwykle trudne. Literatura jest skąpa, a ze względu na
tajność norm grypsowania oraz rutynowe metody wprowadzania osób postronnych w błąd
niektóre kluczowe zjawiska z przeszłości nie zawsze bywały właściwie interpretowane.
Źródłem stosunkowo twardych danych są słowniki więzienne, oferujące cenny materiał
etnograficzny. Słowniki Henryka Michalskiego i Jacka Morawskiego oraz Klemensa
Stępniaka dobrze opisują wiele norm kodu i terminów języka półtajnego. Brakuje w nich
jednak opisu tajnych zasad i norm. Gierki, będące podstawowymi testami twardości i sprytu
świeżaka, są definiowane jako gry, „w które więźniowie grają dla zabawy" lub „zwyczajowe
metody zastraszania nowych więźniów". Przecwelanie utożsamia się z gwałtem. Zamiast
„bajera" używa się porzuconego przez grypsujących w latach siedemdziesiątych terminu
„grypsera". Interesujące jest jednak to, że słowo „grypsera", używane zarówno przez badaczy,
jak i niegrypsujących oraz personel, jest bardziej popularne niż „bajera". Niewykluczone, że
kiedyś wyprze to drugie z obiegu. Podobnie grypsującego nazywa się czasem grypserem,
choć pojęcie to od lat siedemdziesiątych oznacza chorągiewę, zdegradowanego byłego
grypsującego podszywającego się pod grypsującego. Sygnalizacyjna funkcja bajery również
nie została prawidłowo odczytana. Można odnaleźć definicje typowych bluzgów, ale nie ma
opisu uniwersalnych uzasadnień wykluczania niektórych bluzgów jako obraźliwych i
dopuszczania innych. Z kolei słownik Macieja Szaszkiewicza, obejmujący opis różnych
aspektów subkultury, podaje bardziej precyzyjne rekonstrukcje różnych zachowań i norm.
Ponieważ proces zbierania informacji był rozłożony w czasie (od połowy lat siedemdziesiąt
do lat dziewięćdziesiątych), nie jest jednak jasne, z jakiego okresu pochodzą różne podawane
przez autora fakty. Mimo ubóstwa danych niektóre fakty można zrekonstruować. Z relacji
drobnego złodziejaszka wiemy, że w 1952 roku złodzieje pełnili rolę analogiczną do
grypsujących w „złodziejskim więzieniu" Gęsiówka. Mieli swoją własną hierarchię i sądy,
stosowali wobec świeżaków proste gierki i wersję przecwelania, wykręcali afery, trzymali
innych z dala od blatu, przestrzegali niektórych zasad brudnej fizjologii, nie używali
zakazanych bluzgów, stosowali zasady krańcowania w odniesieniu do słowa „kurwa" i innych,
mówili „targaj", zamiast „ciągnij". Gwara złodziejska, kmina, przypominała późniejszą bajerę
grypsujących. Wśród kilku niższych kategorii więźniów znajdujemy frajerów, cweli, chamów
i innych. Istniały jednak pewne różnice między kodem złodziei a grypsowaniem. Do
najwyższej kasty mogli należeć jedynie złodzieje. Współpracowali oni do pewnego stopnia z
administracją, składając skargi na innych więźniów, i mieli mniej tabu czystości przedmiotów.
Na przykład każdy złodziej miał usługującego mu frajera, który zmywał jego naczynia,
tymczasem normy grypsowania zabraniają frajerowi dotykania talerzy grypsującego.
Literatura więzienna z wczesnych lat sześćdziesiątych przynosi inny obraz. Obecna jest już
uniwersalna subkultura charakterniaków, gitów czy grypserów. Według jednego ze źródeł
udział charakterniaków w więzieniach wynosił 14-38% , a według dwóch innych cytowanych
przez Moczydłowskiego około 30-40% lub 80-90%. Słownictwo zawarte w pracy
Michalskiego i Morawskiego, której pierwsze wydanie ukazało się w roku 1967, jest bardzo
podobne do bajery w wersji z roku 1985. Można postawić hipotezę, że ekspansja subkultury
była ściśle związana z odwilżą polityczną w bloku sowieckim po śmierci Stalina w roku 1953
i destalinizacji Chruszczowa z roku 1956. Zmieniła się wówczas struktura przychodzących
więźniów, zaś rygory więzienne uległy rozluźnieniu. Po pierwsze, prawie wszyscy
więźniowie polityczni bądź quasi-polityczni zostali zwolnieni i od roku 1956 proporcja takich
więźniów była już niewielka. Ponadto również niemieccy więźniowie nazistowscy powoli
wymierali lub zostawali zwalniani. Zmniejszył się zatem nacisk na łagodzenie obyczajów
więziennych. Po drugie, rozluźniono rygory więzienne i więźniowie uzyskali więcej
przywilejów, podczas gdy zasoby administracyjne pozostały praktycznie niezmienione.
Przykładowo: wprowadzenie prawa więźnia do półgodzinnego albo godzinnego spaceru w
połowie lat pięćdziesiątych wymagało znacznego nakładu środków. Trzeba było wybudować
spacerniaki oraz oddelegować kilku strażników do konwojowania więźniów udających się na
spacer. Wszystkie te zmiany doprowadziły do wzmocnienia czynników stymulujących
ekspansję subkultury: zwiększenia proporcji więźniów czysto kryminalnych i osłabienia
kontroli personelu. Wydaje się, że druga głęboka transformacja dokonała się na przełomie lat
sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Zamiast sztywnego przestrzegania litery kodu rządząca
elita grypsujących zaczęła twórczo interpretować jego ducha i ustanawiać wyjątki od reguł. W
efekcie kod stał się bardziej pragmatyczny, elastyczny i odporny na manipulacje personelu i
złośliwe ataki frajerów. Szczególnie dramatyczna zmiana dokonała się pod koniec lat
sześćdziesiątych, kiedy część personelu więziennego przeprowadzała eksperyment
odgrypsowywania więźniów, zwanego też rozgrypsianiem lub rozgrypsowywaniem. Każdego
nowo przybyłego pytano, czy jest grypserem. Ponieważ grypser nie mógł wyprzeć się
przynależności do swojej kasty, łatwo było go zidentyfikować. Następnie bito go dopóty,
dopóki nie wyrzekł się swojej kasty. Inną metodą było wrzucenie grypsera do celi
zadeklarowanych niegrypsujących. W konsekwencji był automatycznie degradowany bądź
przez swoich kolegów grypserów, bądź frajerów. Degradacja taka była nieodwracalna.
Społeczność grypsujących zareagowała zmianą terminologii: słowo „grypser" zostało
zastąpione słowem „grypsujący", zaś „grypser" nabrał nowego znaczenia, określał więźnia
podszywającego się pod grypsującego. Tak więc grypsujący mógł spokojnie zaprzeczyć
przynależności do grypserów. Bajera zasymilowała tę zmianę natychmiast, choć wielu
badaczy i członków personelu więziennego jeszcze po trzydziestu latach błędnie używało
słowa „grypser". Można postawić hipotezę, że fenomenalna zdolność subkultury do niemal
natychmiastowej zmiany terminologii lub norm była możliwa dzięki metodzie
skoordynowanego spotkania, opisanej w rozdziale 8, a także dzięki hierarchicznej strukturze
władzy wśród grypsujących. Raz na jakiś czas dochodziło do skoordynowanych spotkań
mącicieli z najważniejszych więzień, popełniających zsynchronizowane samouszkodzenie,
które można było leczyć tylko w jednym szpitalu. Właśnie podczas takich spotkań
stosunkowo łatwo można było uzgodnić zmianę terminologii lub norm, a potem szeregowcom
grypsowania przekazać informację o nowych regułach. Rozgrypsowywanie nie złamało
grypsowania, ale doprowadziło do jego uelastycznienia. W roku 1985 grypsujący miał prawo
w wyjątkowych okolicznościach zaprzeczyć swojej przynależności do kasty, a podniesienie
do roli grypsującego stało się istotnym elementem zwyczajów grypsujących. Administracja
wykorzystywała niekiedy znajomość procedur weryfikacji grypsujących do degradowania
szczególnie kłopotliwych przywódców. Przykładowo: fałszywe ostrzeżenie o pochodzącym z
Poznania mącicielu osadzonym w więzieniu w Malborku mogło zostać wysłane z Poznania i
podpisane: „Ludzie". Mąciciel popadał wtedy w kłopoty z lokalnymi grypsującymi. Jednak
metoda ta przestała działać, kiedy stosowanie rozgrypsowywania przez administrację stało się
powszechnie znane, co zaowocowało wprowadzeniem dodatkowych procedur
sprawdzających. Kolejnym problemem dawnego kodu sztywnego było strategiczne
przecwelanie. Złośliwe ataki frajerów przecwelających grypsujących z użyciem berła lub
podobnych metod zostały również częściowo zneutralizowane. Uchylono wiele norm
prowadzących do masowego przecwelania grypsujących. Nabrał znaczenia warunek, że
odstępstwo od kodu prowadzące do automatycznej degradacji musi być niewymuszone i
świadome. Ułatwiono przywrócenie do kasty grypsującego, który został przecwelony siłą,
dzięki możliwości przywracania honoru grypsującego przez samookaleczenie. Pionowa
mobilność między kastami zaczęła bardziej zależeć od faktycznego zachowania więźniów i
od interesów starszyzny niż od czynników zewnętrznych. Zmiany w kodzie wywierały wpływ
na rozmaite symbole władzy i prestiżu. Demokratyzacja najwyższej kasty przyniosła spadek
znaczenia rodzaju popełnionego przestępstwa. Profesjonalni złodzieje utracili swoją
uprzywilejowaną pozycję. W latach sześćdziesiątych rangę społeczną grypsujących
odzwierciedlały tatuaże. Cwele i donosiciele byli automatycznie znakowani kropkami na
uszach, policzkach, nosie lub brodzie. Grypsujący mieli wytatuowane kropki na palcach,
powiekach i w okolicach oczu. Gdy wykropkowany grypsujący został przecwelony, rzucano
mu pod nogi kawałek cegły. Musiał za jej pomocą usunąć mylące kropki. Dystynkcje
wojskowe na ramionach wskazywały więzienny staż grypsującego, od rangi szeregowca po
marszałka. System ten szybko się zestarzał i zanikł wraz z kolejnymi zmianami
subkulturowymi. Rangi na ramieniu okazały się słabym przekaźnikiem informacji o statusie
więźnia. Dystynkcje zbyt łatwo było podrobić, co doprowadziło do ich dewaluacji. W czasie
kampanii odgrypsowywania wytatuowane rangi ułatwiały personelowi identyfikację
grypsującej elity. Ostateczny cios temu systemowi zadała zapewne administracja więzienna,
stosując wobec przywódców grypsujących ceglaną degradację. W niektórych więzieniach
świeżo przywiezionych prominentów grypsowania zamykano w izolatce wyposażonej jedynie
w cegłę. Trzymano ich tam dopóki nie starli ze swojego ramienia dystynkcji. Wraz z
tatuowanymi rangami zanikł również system kropkowania cweli, frajerów i donosicieli.
Symboliczne oznaki władzy i przynależności ustąpiły miejsca weryfikowalnej reputacji oraz
znajomości arkanów subkultury. Potencjał stosowania brutalnej siły pozostał równie ważny
jak dawniej. Podobnym przeobrażeniom uległ język. Początkowo bluzg rzucony przez
grypsującego w stronę oponenta był nieodwracalny i prowadził do jego nieuchronnej
degradacji. Paradoksy strategiczne towarzyszące tej zasadzie stopniowo doprowadziły do
wyłonienia się szeregu metod obronnych, takich jak walka fizyczna lub odwracanie bluzgów.
Paradoksy te zapewne doprowadziły też do wyłonienia się kopytkowania, radykalnej wersji
grypsowania. Podstawowe zasady kopytkowania zostały najprawdopodobniej opracowane w
połowie lat sześćdziesiątych w Łodzi, kilka lat po wyłonieniu się subkultury grypsujących w
dominującym środowisku więzień warszawskich. Samouszkodzenia i symulacje pojawiły się
na masową skalę w latach sześćdziesiątych. Więzienny personel medyczny został zaskoczony
skalą zjawiska i nie potrafił na nie właściwie zareagować. W efekcie więźniów często
przewożono do szpitali wolnościowych. Tak więc ważnym motywem samookaleczania było
oczekiwanie rozluźnienia środków bezpieczeństwa i nadzieja stworzenia warunków do
ucieczki. Rozwój infrastruktury więziennej do leczenia najczęstszych samookaleczeń
praktycznie wyeliminował ten motyw, a skala zjawiska uległa zmniejszeniu. Mimo że
ewolucja kodu i bajery jest owiana tajemnicą, istnieje przynajmniej jedna zasada nazewnicza,
którą można zrekonstruować z pewną precyzją. Określenia muszli klozetowej zmieniały się w
rytm zmian przywództwa komunistycznych władz PRL-u. Edward Gierek, który sprawował
władzę w latach siedemdziesiątych, jeszcze w roku 1985 miał grupkę fanów, którzy nazywali
muszlę klozetową gierem. Po strajkach sierpniowych w 1980 roku Gierka zastąpił w
typowym komunistycznym zamachu Stanisław Kania. Kania sprawował jednak władzę zbyt
krótko, aby jego nazwisko zostało uwiecznione w bajerze. Po objęciu przywództwa partii w
1981 roku i szybkim wprowadzeniu stanu wojennego generał Jaruzelski zaczął powoli
odnosić sukcesy również na kolejnym froncie walki. W 1985 roku, mimo istnienia kilkunastu
alternatywnych określeń muszli klozetowej, jaruzel królował niepodzielnie jako nazwa kibla
więziennego. Bombę, przenośne naczynie zastępujące klozet i wciąż obecne w wielu
więzieniach, zwano pieszczotliwie wojtkiem, od imienia generała, lub po prostu generałem.
Po upadku PRL-u gier niespodziewanie odzyskał utracone pole. W początkach XXI wieku
znów miał status najbardziej popularnej nazwy kibla. Upadek PRL-u i koniec tysiąclecia
przyniosły kolejne zmiany. Należy do nich pewne rozluźnienie najsurowszych ograniczeń i
uzyskanie lepszej ochrony prawnej ze strony państwa. Więźniom zezwolono na trzymanie i
picie herbaty, a także posiadanie niektórych rzeczy osobistych. Betoniarę można do woli
włączać i wyłączać. W wybranych celach pojawiły się telewizory. Więźniowie otrzymali
prawo do okresowych rozmów telefonicznych. Ograniczono stosowanie niektórych kar.
Naczelnika przemianowano na dyrektora. Świadectwa więźniów przełomu tysiąclecia
wskazują na to, że język grypsujących przetrwał praktycznie niezmieniony. Wśród
kilkudziesięciu słów wymienionych w świadectwach nie było żadnego nowego w stosunku do
roku 1985. Padały kluczowe terminy: „grypsujący", „frajer", „gad", „wychowek" i „zasady".
Jeden z autorów wspomnień, niegrypsujący, nazywa grypsujących „grypserami", używając
niepoprawnego i celowo sugerowanego przez nich określenia. Na przełomie XX i XXI wieku
grypsujący respektowali wciąż normy brudnej fizjologii, chociaż ich znaczenie zmalało ze
względu na pojawienie się osobnych, murowanych kącików wewnątrz cel, stanowiących
solidną barierę między toaletą a częścią mieszkalną celi. Istniała norma, że nie wolno
przymusowo przecwelić świeżaka. Grypsujący, który normę złamał, był degradowany do roli
frajera, zaś świeżak przechodził Amerykę itd. Mimo to wydaje się, że zarówno kod, jak i
rzeczywiste przestrzeganie jego litery uległy pewnym zmianom. Rośnie znaczenie pieniądza
pod celą, pojawili się więźniowie z grup przestępczości zorganizowanej. Zdaniem
Szaszkiewicza i Miszewskiego po upadku komunizmu subkultura grypsujących ulegała
stopniowemu osłabianiu. Spektakularnym tego przykładem jest wystąpienie zjawiska,
zwanego braniem cwela w ciche. Cwelowi nie rozpoznanemu w całym więzieniu cela oferuje
zatrzymanie dla siebie informacji o jego statusie. W zamian cwel myje naczynia, sprząta i
pierze. Pogwałcenie tak wielu norm symbolicznych towarzyszące pragmatycznej eksploatacji
cwela oznacza podjęcie przez całą celę ryzyka przecwelenia. Ryzyko takie kilkanaście lat
wcześniej byłoby powszechnie uznane za zbyt duże. Hipotetyczne postpeerelowskie
osłabienie subkultury zbiegło się w czasie ze znacznym, lecz tylko tymczasowym
zmniejszeniem łącznej liczby więźniów do czterdziestu, sześćdziesięciu tysięcy (wcześniej
ich liczba znacznie przekraczała sto tysięcy). Zaistniał zatem czynnik zewnętrzny względem
subkultury i mocno ją osłabiający. W ostatnich latach liczba więźniów wzrosła i postępujące
zagęszczenie cel znowu może doprowadzić do wzmocnienia subkultury. Kierunek zmian
subkultury nie wydaje się zatem jasny.
Przypadek zrządził, że fabułka towarzysząca najbardziej znanej grze jest historyjką więzienną.
Gra ta nazywa się „Dylematem więźnia". Po raz pierwszy przeanalizowali ją Melvin Dresher i
Merrill Flood, dwaj matematycy ze słynnej korporacji RAND, a ilustrującą ją historyjkę
wymyślił Albert W. Tucker z Uniwersytetu Princeton. Poniżej została wykorzystana do
wprowadzenia najważniejszych elementów gry w postaci ekstensywnej oraz przedstawienia,
jak możemy modelować współzależne decyzje graczy. Bohaterowie naszej historyjki zostali
przeniesieni w realia PRL-u. „Smok" i „Student" zostali aresztowani w Polsce lat
osiemdziesiątych i są podejrzani o działalność antykomunistyczną. Służba Bezpieczeństwa
zebrała wystarczająco dużo dowodów, aby można było ich skazać za nielegalne posiadanie
bibuły, co jest stosunkowo niewielkim wykroczeniem. Brakuje jednak dowodów
umożliwiających oskarżenie ich o poważniejszy występek: publikowanie i dystrybucję bibuły.
Prokurator uzyska jednak podstawę do takiego oskarżenia, jeśli przynajmniej jeden z nich
zdecyduje się zeznawać. Umieszcza podejrzanych w osobnych celach i opisuje „Smokowi",
jak jego zeznanie wpłynie na wyrok. „Smok" ma dwie możliwości działania, czyli strategie:
przyznać się i sprzedać wspólnika (S) lub iść w zaparte (Z). Zakładamy, że obaj podejrzani są
zainteresowani jedynie długością swoich wyroków. A oto jak je widzi prokurator:
• jeśli jeden sprzeda wspólnika, a drugi pójdzie w zaparte, to pierwszy zostanie w nagrodę
zwolniony, a drugi otrzyma maksymalny wyrok trzech lat;
• jeśli obaj pójdą w zaparte, dostaną po roku za drobne wykroczenie posiadania bibuły;
• jeśli każdy z nich sprzeda wspólnika dostaną złagodzony wyrok dwóch lat.
Następnie tę samą historyjkę usłyszy „Student". Dylemat jest prosty: sprzedać wspólnika czy
iść w zaparte? Mimo że na pierwszy rzut oka „Dylemat więźnia" może wyglądać banalnie, w
rzeczywistości ukrywa niesłychanie perwersyjną strukturę strategii i wypłat. Rozpatrzmy
problem decyzyjny „Smoka". Nie może skontaktować się ze „Studentem", aby skoordynować
zeznania lub w jakikolwiek inny sposób wpłynąć na jego wybór. „Smok" musi zatem
przeanalizować konsekwencje swoich decyzji, zakładając, że w żaden sposób nie wpłyną one
na decyzje „Studenta". Jednak konsekwencje jego decyzji, czyli długość wyroku, zależą od
wyboru dokonanego przez „Studenta". Możliwe są dwie sytuacje:
(1) „Student" idzie w zaparte. Wówczas konsekwencją wyboru S jest zwolnienie, zaś Z
prowadzi do jednego roku.
(2) „Student" sprzedaje „Smoka". Konsekwencją S są dwa lata, a Z - trzy.
„Smok" może zatem ustalić, że niezależnie od nieznanej strategii „Studenta" sprzedanie
wspólnika zawsze prowadzi do krótszego wyroku niż pójście w zaparte. Ponieważ
założyliśmy, że minimalizuje własny wyrok i że jest mu obojętny wyrok partnera, wybiera
zatem S. Strategia gracza, która przy dowolnej kombinacji strategii innych graczy (jednego
lub więcej) zawsze daje wyższą wypłatę niż dowolna inna strategia tego gracza, w teorii gier
jest nazywana strategią dominującą. Podobnie jak dla „Smoka", strategią dominującą dla
„Studenta" jest również sprzedanie wspólnika. Problem ujawnia się w całej krasie, kiedy
porównamy efekt wyboru przez obu graczy strategii dominujących versus wybór strategii
gorszych, czyli strategii zdominowanych. Wybierając jednocześnie S, obaj gracze otrzymują
po dwa lata. Z kolei wybór zdominowanej strategii Z prowadzi tylko do jednego roku! Tak
więc jednoczesny racjonalny wybór - wybór strategii dominującej - prowadzi w przypadku
„Dylematu więźnia" do wyniku, który jest gorszy dla obu graczy niż jednoczesny wybór
strategii zdominowanej. Obu graczom opłaca się sprzedawać, ale kiedy obydwaj to uczynią,
otrzymają niższe wypłaty, niż gdyby solidarnie jednocześnie wybrali strategię gorszą.
Struktura sytuacji jest taka, że decyzja „sprzedać" polepsza nieco sytuację więźnia, natomiast
pogarsza znacznie sytuację wspólnika. Łączny bilans polepszenia wypłaty wskutek
sprzedania wspólnika oraz pogorszenia, kiedy on nas sprzedaje, jest negatywny. „Dylemat
więźnia" nie ma rozwiązania w postaci ukrytego triku, natomiast perwersyjna struktura
sytuacji wyzwala motywację do zmiany wypłat i innych parametrów gry. „Dylemat więźnia" i
jego warianty są wykorzystywane przez badaczy społecznych do modelowania wielu
problemów społecznych, politycznych i ekonomicznych, poczynając od wyścigu zbrojeń, a
kończąc na zanieczyszczeniu środowiska i konkurencji rynkowej. Więzienne osadzenie
historyjki jest jedynie ilustracją pomagającą łatwiej zrozumieć sens dylematu. Czytelnik
niechybnie zapyta: „Czy «Dylemat więźnia» wobec tego jest relewantny do sytuacji śledztwa
i przesłuchania?". Odpowiedź na to pytanie jest twierdząca, lecz wymaga dłuższego
komentarza. „Dylemat więźnia" opisuje w rzeczywistości wymarzoną grę prokuratora, to
znaczy grę, co do której prokuratorzy chcieliby przekonać więźniów, że jest to właśnie ich gra.
Z punktu widzenia interesów prokuratora „Dylemat więźnia" jest idealnym mechanizmem
wymuszającym sprzedanie, czyli przyznanie się do winy, i szybkie zakończenie sprawy
sukcesem. Prawdopodobnie wielu prokuratorów stara się przekonać więźniów, że stoją przed
dylematem podobnym do „Dylematu więźnia". W rzeczywistości cała opowiedziana powyżej
historyjka wiernie odzwierciedla ducha moich dylematów tuż po aresztowaniu. „Smok" jest
prawdziwym pseudonimem mężczyzny zarządzającego częścią produkcji mojego
wydawnictwa, który podał Służbie Bezpieczeństwa mój adres, zaś „Student" to mój
pseudonim więzienny. W transportującej mnie karetce więziennej i mojej pierwszej celi został
umieszczony, najprawdopodobniej przez prokuratora, kapuś, będący zapewne agentem SB.
Człowiek ten, oczywiście bez znajomości jakiejkolwiek teorii, zachęcał mnie do złożenia
zeznań, posługując się argumentami, które można sprowadzić do odtworzenia struktury
wypłat właściwej „Dylematowi więźnia". Spodziewane wyroki, będące efektem przyjęcia
różnych strategii, mogą być bardzo podobne do tych z „Dylematu więźnia" i prokurator może
szczerze wierzyć, że trafnie opisują sytuację. Z punktu widzenia więźniów opis prokuratora
jest jednak jedynie pewną interpretacją ich sytuacji. Po pierwsze, mogą inaczej oceniać
oczekiwane wyroki niż prokurator. Po drugie, założenie, że jedynie własne wyroki mają
znaczenie dla więźniów, nie musi być w ich przypadku spełnione. Zatem „Dylemat więźnia"
może być jedynie punktem wyjścia do bardziej pogłębionej analizy strategicznej dylematu
obu aresztowanych. W moim rzeczywistym dylemacie wybrałem strategię pójścia w zaparte -
odmówiłem zeznań - podczas gdy „Smok" się przyznał. Byliśmy obaj oskarżeni z tego
samego paragrafu i można przyjąć, że nasza sytuacja wyjściowa była identyczna. Jednak moje
uwięzienie zakończyło się po pięciu miesiącach, a „Smok" spędził w więzieniu dwanaście
miesięcy. Mimo odmowy zeznań otrzymałem zatem mniejszy efektywny wyrok niż
kooperujący „Smok". W sposób oczywisty nasze wyroki nie były zgodne z wypłatami
opisanymi w „Dylemacie więźnia", jako że - przy założeniu symetrii wypłat - jeśli jeden
więzień sprzedaje, a drugi idzie w zaparte, to pierwszy z nich powinien otrzymać mniejszy
wyrok. Prokurator w mojej sprawie ewidentnie nie potrafił zrealizować swojej zapowiedzi
długiego wyroku dla mnie, którą to możliwość poważnie brałem pod uwagę. Dlaczego tak się
stało? Po pierwsze, począwszy od roku 1982, a skończywszy 11 września roku 1986, kiedy
generał Kiszczak ogłosił koniec uwięzienia jako metody represjonowania opozycji, co roku
miały miejsce mniej lub bardziej zakamuflowane amnestie dla więźniów politycznych.
Amnestia taka istotnie została ogłoszona zaledwie kilka tygodni po moim uwolnieniu. Moje
wcześniejsze uwolnienie było natomiast efektem skutecznie przeprowadzonej symulacji
opisanej w rozdziale 8. Odrębną kwestią są preferencje moje i „Smoka". Preferencje „Smoka"
- co potwierdził po wyjściu - były rzeczywiście preferencjami gracza, który chce
zminimalizować swój wyrok. Natomiast moje preferencje były mniej zależne od wyroku,
bardziej zaś typowe dla wielu działaczy podziemnej opozycji, którzy odmawiali zeznań bez
zwracania uwagi na prośby i groźby prokuratora. Więźniowie mogą brać pod uwagę inne
konsekwencje swoich decyzji niż jedynie własny wyrok. Czynniki zakłócające wypłaty mogą
być wielorakie. Niekiedy wspólnicy troszczą się o swoich wspólników. W skrajnym
przypadku, takim jak przypadek Bonnie i Clyde'a, gracze są gotowi wydłużyć znacznie
własny wyrok, aby zaoszczędzić nawet mniejszego wyroku wspólnikowi. Sławni dysydenci i
inni więźniowie polityczni dbają z kolei o własną reputację, a także mogą odrzucać
jakąkolwiek współpracę z reżimem z powodów czysto etycznych. Odmowę współpracy może
ułatwiać świadomość periodycznych amnestii lub faktu, że ich postawa jest odpowiednio
nagłaśniana przez media w krajach demokratycznych. Wreszcie sprzedawanie wspólników
może być srogo karane przez mafię lub przez samych więźniów, tak jak w przypadku
grypsujących. Mafia karze zdradę śmiercią. Z kolei za sprzedanie wspólnika grypsujący mogą
wsadzić więźnia do wora lub nawet przecwelić. Jeśli więzień ma pełną świadomość takich
konsekwencji, może dać mu to wystarczającą motywację do milczenia. Na tym ogólnym
stwierdzeniu nasza analiza tego dylematu musi się tu jednak zakończyć.
OFICYNA NAUKOWA
00-533 Warszawa, ul. Mokotowska 65/3 Ml. (0-22) 622 0241; fax (0-22) 622 02 42 e-mail
oficyna.naukowa@data.pl
Wydanie pierwsze Warszawa 2006 Skład: Michał Swianiewicz Druk i oprawa: Łódzkie
Zakłady Graficzne