Professional Documents
Culture Documents
Karta redakcyjna
Gdy bliska osoba jest w depresji
Depresja, ale jaka?
TEST: Jesteś odporny na depresję?
Nałóg depresji
TEST: Jak sobie radzisz z problemami?
Zdrowie psychiczne jako umiejętność
TEST: Jaki prowadzisz tryb życia?
Leczenie depresji sposobami niemedycznymi
Program wyzdrowienia z depresji według Jacka O.
Vitriol: Fundacja na rzecz Życia bez Depresji
i Uzależnień
Avatar
Salwatoriańskie Centrum Formacji Duchowej
w Krakowie
Anonimowi Depresanci
Dwanaście Kroków z komentarzem
Psychoterapie profesjonalne
Autoterapia rozumowa
Psychoterapia interpersonalna
Demografia depresji
Kobiety
Mężczyźni
Małe dzieci
Nastolatki
TEST: Sprawdź relacje ze swoim nastolatkiem
Pacjenci geriatryczni
Inni
Bezrobotni
Emigranci
Artyści
Geje i lesbijki
Księża
TEST: Jak sobie radzisz z rozstaniami
i rozczarowaniami?
Zdrowie duchowe
TEST: Oddalić depresję
Problem jest w nas
Przypisy
Redaktor prowadzący: LUCYNA KOWALIK
Redakcja: ANNA RUDNICKA
Korekta: EWA KOCHANOWICZ, URSZULA SROKOSZ-MARTIUK, ANETA TKACZYK,
MAŁGORZATA WÓJCIK
Fotografia na okładce: NATALIA OSIATYŃSKA
Projekt okładki, stron tytułowych: MAREK PAWŁOWSKI
Redakcja techniczna: BOŻENA KORBUT
Skład i łamanie: Infomarket
© Copyright by Wydawnictwo Literackie, 2012
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-05693-6
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o.
ul. Długa 1, 31-147 Kraków
tel. (+48 12) 619 27 70
fax. (+48 12) 430 00 96
bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40
e-mail: ksiegarnia@wydawnictwoliterackie.pl
Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.
Gdy bliska osoba jest w depresji
1. Mimo upływu lat wciąż jestem zły z powodu niesprawiedliwego posądzenia
w pierwszej klasie o psotę, której nie popełniłem.
□ PRAWDA □ NIEPRAWDA
2. Nadal nie odkłaniam się koledze, który mnie przezywał w latach szkolnych.
□ PRAWDA □ NIEPRAWDA
3. Gdy wspominam dzieciństwo, myślę przede wszystkim o przykrych chwilach oraz
osobach, które mi dokuczały.
□ PRAWDA □ NIEPRAWDA
4. Kiedy mnie coś/ktoś zdenerwuje, nie mogę myśleć o niczym innym i długo mam zły
humor.
□ PRAWDA □ NIEPRAWDA
5. Uważam, że powinienem zwymyślać lub inaczej ukarać osobę, która „nadepnie mi na
odcisk”, np. wpychając się przede mną do autobusu.
□ PRAWDA □ NIEPRAWDA
6. Po kłótni z bliską osobą nie odzywam się do niej przez kilka dni albo i dłużej.
□ PRAWDA □ NIEPRAWDA
7. Trudno mi przyjąć przeprosiny od swoich winowajców, wolę się na nich obrazić,
a następnie planować zemstę.
□ PRAWDA □ NIEPRAWDA
8. Chowam w sobie urazy. Nie rozmawiam z nikim o doznanych przykrościach. Udaję,
że nic się nie stało nawet wtedy, gdy bardzo mnie zabolą czyjeś słowa lub zachowanie.
□ PRAWDA □ NIEPRAWDA
9. Uważam, że ludzie są na ogół nieżyczliwi i wrogo nastawieni do innych.
□ PRAWDA □ NIEPRAWDA
10. Jak mi się coś nie uda lub ktoś mnie skrytykuje, długo to przeżywam i robię sobie
wyrzuty.
□ PRAWDA □ NIEPRAWDA
11. Uważam, że mam w życiu pecha, a innym wszystko układa się lepiej niż mnie.
□ PRAWDA □ NIEPRAWDA
12. Często myślę, że życie nie ma sensu i nic dobrego mnie już nigdy nie spotka.
□ PRAWDA □ NIEPRAWDA
6–8 odpowiedzi „NIEPRAWDA”
Brakuje ci realizmu i tolerancji dla ludzkiej niedoskonałości (własnej też). Więcej
akceptacji, a mniej wygórowanych oczekiwań – aby twoje złe nastroje nie zamieniły
się w chandry, a te w końcu w depresję.
1–5 odpowiedzi „NIEPRAWDA”
Brakuje ci wyrozumiałości, masz roszczeniowe podejście do życia, nie pracujesz nad
dobrymi relacjami z ludźmi. Zacznij ćwiczyć akceptację od zrobienia listy rzeczy, za
które możesz czuć wdzięczność. Inaczej co pewien czas będziesz cierpieć na
depresję.
Żadnej odpowiedzi „NIEPRAWDA”
Oj, fatalnie! Wytnij sobie z tektury order zawziętej zołzy wiecznie na granicy między
złością a depresją! Potem go podrzyj, spal i podepcz, a następnie zacznij powolutku
uczyć się tolerancji, realizmu, wyrozumiałości oraz ufności do losu i innych ludzi.
Depresję z czasem zastąpi pogoda ducha, a może nawet radość życia (takiego,
jakim ono jest, a nie jakim chciałbyś, by było). Umiejętność pozytywnego myślenia oraz
szybkiego zapominania uraz niektórzy interpretują jako brak charakteru. To nieprawda.
Ponuractwo i pamiętliwość czynią z ludzi ofiary. Czyż nie lepiej poczuć się sprawcą
swego losu?
Nałóg depresji
Jeżeli jesteś MYSZKĄ, to:
• jak najszybciej uciekasz z miejsca zdarzenia, nie zbierając
rozsypanych rzeczy
• wpadasz w przerażenie, które nie mija nawet po powrocie do domu
• potem ciągle na nowo przeżywasz w pamięci całe zajście
• czujesz się bezradną ofiarą, którą znowu może spotkać to samo
Jeżeli jesteś BYKIEM, to:
• zbierasz rozsypaną zawartość torebki i dzwonisz po policję, żeby
spisała protokół
• nic cię bardziej nie rozjusza niż twoja krzywda
• w twoim świecie istnieje tylko albo Dobro, albo Zło i ty jesteś
oczywiście Dobrem
• po zajściu w nieskończoność snujesz fantazje o zemście na
napastniku
Jeżeli jesteś PSZCZOŁĄ, to:
• skrupulatnie zbierasz rozsypane przedmioty, układając je starannie
w torebce
• zastanawiasz się, co mogłabyś zrobić inaczej, żeby nie doszło do
tego zajścia
• jeszcze bardzo długo potem analizujesz szczegóły zdarzenia i wciąż
o nim opowiadasz
• to ciągłe roztrząsanie zagłusza twoje prawdziwe uczucia
Jeżeli jesteś WILKIEM, to:
• zachowujesz spokój, nawet w chwilach gwałtownych zdarzeń
• napastnik uciekł, więc pakujesz torebkę i idziesz dalej, jak gdyby
nigdy nic
• nie boisz się nikogo, bo skoro raz sobie poradziłaś, to poradzisz
sobie zawsze
• na pewno nie czujesz się ofiarą, ale i tak nigdy nikomu nie zaufasz
MYSZCE grozi depresja z powodu przewlekłych negatywnych myśli, naucz się więc
myśleć pozytywnie, ufnie i z nadzieją.
BYK może wpaść w depresję z powodu mściwości i pamiętliwości, naucz się więc
wybaczać i nie wracać myślami do przeszłości.
PSZCZOŁA może wpaść w depresję z przemęczenia i zagłuszania uczuć, naucz się
więc sztuki relaksu, wyrażaj to, co czujesz i przeżywasz.
WILK wpada w depresję z samotności i udawania, że nic się nie stało, gdy
faktycznie się stało, rozmawiaj więc z ludźmi o swoich przeżyciach, a zobaczysz, że
w końcu znajdziesz przyjaciół.
Zdrowie psychiczne jako umiejętność
Część I
Czy mogłabyś/mógłbyś powiedzieć o sobie, że:
□ często czujesz się przemęczona/y, wypalona/y, skonana/y?
□ często tracisz panowanie nad nerwami?
□ odkładasz ważne sprawy na ostatnią chwilę?
□ czujesz, że masz za mało ruchu?
□ wydaje ci się, że nie osiągasz tego, czego pragniesz?
□ masz za mało czasu na odpoczynek i relaks?
□ marzysz o długim urlopie, na którym nic nie będziesz robić?
□ żałujesz minionych lat życia, czujesz się niespełniona/y?
□ rano śpisz tak długo, że potem ledwie zdążasz do pracy?
□ czujesz się za gruba/y, za chuda/y, ale nic z tym nie robisz?
□ o seksie myślisz z niechęcią, jak o jeszcze jednym obowiązku?
□ często wydaje ci się, że życie przechodzi obok ciebie?
□ zapominasz o terminach, spóźniasz się albo ledwie zdążasz?
□ masz wrażenie, że w domu i w pracy nikt cię nie docenia?
□ weekendy spędzasz na nadrabianiu zaległości?
Część II
Chciałabyś/chciałbyś:
□ przestać ustawicznie się spieszyć?
□ lepiej się wysypiać?
□ mieć więcej czasu na masaż, kosmetyczkę, wizytę w spa?
□ zacząć uprawiać jakiś sport albo zapisać się na aerobik?
□ wykonywać swoje zadania w terminie?
□ mieć uczucie większej kontroli nad swoim życiem?
□ ułożyć sobie harmonijne relacje z najbliższymi?
□ mieć czas na miłe spotkania ze znajomymi?
□ mieć czas dla siebie (na hobby, zainteresowania...)?
□ zacząć widzieć przyszłość w jasnych kolorach?
□ przestać martwić się o pieniądze?
□ każdego dnia z przyjemnością zabierać się do pracy?
□ odczuwać więcej satysfakcji ze swoich dokonań?
□ wracać po pracy z poczuciem spełnienia?
□ nauczyć się wytrwania w zdrowej diecie i zyskać pożądaną
wagę?
Avatar
Pod tym hasłem w Internecie od razu wyskakują zaproszenia: „Bezoek de
Nederlands”, „Visitate il site web italiano”, „Visitez le site français”, „Visit
the UK/Irish website”, „Besuchen Sie die deutsche Website”, no
i oczywiście „Free Avatar Introduction” prosto z Orlando na Florydzie. Po
polsku na razie zaproszenia brak. Ale to nie szkodzi, znamy obce języki.
Jest zresztą jeszcze jeden warunek skorzystania z zachęt: pieniądze.
W odróżnieniu od grup samopomocowych wzorowanych na AA
skorzystanie z programu Avatar kosztuje, i to słono. Program składa się
z praktycznych ćwiczeń, mozolnych, systematycznych, mających
doprowadzić do przemiany duchowej i psychicznej. Światowa sieć kursów
Avataru działa trochę podobnie jak Amway, dając ludziom złudzenie
wtajemniczenia i poczucie wyjątkowości. Avatar przypomina sektę, nie
religijną w dosłownym znaczeniu, ale również usiłującą zawładnąć duszą
i na zawsze związać ze sobą jeżeli nie samego człowieka, to jego pieniądze.
Obiecuje uwolnić od problemów, na przykład od uzależnienia, nerwicy,
depresji też. Aktywne uczestnictwo w oferowanych kursach ma na celu
odnalezienie sensu życia i pozbycie się samotności, poczucia klęski,
beznadziei i lęków. W ośrodkach Avataru mieszka się w luksusowych
hotelach i grupowo przerabia się ćwiczenia mające stopniowo doprowadzić
do wyzwolenia od duchowych i psychicznych cierpień. Przy okazji – co
widać na zdjęciach – ludzie obejmują się, przytulają, uśmiechają, ale przede
wszystkim pilnie wsłuchują się w mistrzów rozwoju osobistego. Głównym
guru jest Harry Palmer, twórca tej działającej od 1986 roku organizacji
o scientologicznych korzeniach.
Motto Harry’ego Palmera brzmi: „Doświadczam tego, w co wierzę,
chyba że wierzę, że tego nie doświadczę; wtedy nie doświadczam. Co
oznacza, że właśnie doświadczam tego, w co wierzę!” (I experience
what I believe, unless I believe I won’t, in which case I don’t. Which
means I did!). Mimo stylistycznego zagmatwania, sentencja brzmi
znajomo.
Na ścianie w ośrodku terapii uzależnień, gdzie wiele lat pracowałam,
wisi odręcznie wypisana przez jednego z pacjentów tabliczka z podobną
mądrością: „Jeśli wierzysz, że ci się uda, i jeśli wierzysz, że ci się nie
uda, to masz rację”. Mówi o samospełniającej się przepowiedni, czyli
o podświadomym poddawaniu się biegowi rzeczy wynikającemu
z własnych przekonań, z tego, w co „wierzymy”. Harry Palmer mówi tak
samo, tylko bardziej zawile. Wyobrażam sobie, że na wielu ludziach robi
to kolosalne wrażenie. Moc enigmatycznych sformułowań działa na
niektórych jak czary, jak magia albo jakaś niesamowita emanacja
tajemnej mocy jego osoby.
Avatar głosi wniknięcie w głąb świadomości i poznanie istoty tego,
kim się jest. Na początek trzeba kupić (za 295$) dwie książki: Living
deliberately (Życie celowe/świadome) oraz ReSurfacing (Wynurzenie).
Te podręczniki do dwóch pierwszych kursów zawierają rozważania nad
pytaniami: Kim jestem? Po co tu jestem? Dokąd zmierzam? Należy też
zaopatrzyć się w broszurę z „Dziesięcioma Ćwiczeniami” (55$, ze
zniżką 28,50$), pokazującą, jak odkryć siebie i zsynchronizować swoją
świadomość z tym, co pragnie się w życiu osiągnąć. Zaczyna się od
przyjrzenia się swoim przekonaniom, realiom swego życia i swojej
świadomości. Na tym pierwszym etapie trzeba poznać schematy
własnego postępowania, według których układa się swoje życie.
W czasie warsztatowych zajęć grupowych uczestnicy docierają do granic
hamujących „celowe i świadome życie”. Następna seria ćwiczeń
nastawiona jest na aspekty świadomości obejmujące Twórczość,
Percepcję, Przeżycie. Ten kurs pomaga rozwinąć zdolność tworzenia
takiej rzeczywistości, jakiej się najbardziej pragnie. „Pogłębiony dostęp
do własnego programowania mentalnego daje w efekcie transformacyjne
uświadomienie sobie, dlaczego pewne aspekty w twoim życiu nie zostają
spełnione i co możesz zrobić, aby to naprawić. Przeobrażasz tę część
siebie, która jest twym największym wrogiem, w swego przyjacielskiego
przewodnika. Zostają zdemaskowane twe autodestrukcyjne przekonania,
które ci najbardziej przeszkadzają. Nauczysz się przeżywać
rzeczywistość bez oceniania, oderwania i deformacji”. Tak w moim
przekładzie brzmi krótki opis dwóch pierwszych sesji ćwiczeniowych
dla nowicjuszy przyłączających się do Avataru.
Trzeci kurs dotyczy doskonalenia sfery Tożsamości, Uobecnienia
i Świadomości (Identity, Beingness, Awareness). Mistrz przeprowadza
adeptów przez inicjację pozwalającą cofnąć/wyeliminować (discreate)
najbardziej fundamentalne i wcześniej niedostrzegane struktury
przekonań dotyczące wszechświata, będące przyczyną niepowodzeń
i konfliktów wewnętrznych. Przy okazji uczeń Avataru nabywa wprawy
w rozpoznawaniu doznań zachodzących w ciele, a także konfliktów
interpersonalnych, uzależnień, ograniczeń, trwałych uwarunkowań,
natręctw – bez spierania się z kimkolwiek – również przekonań innych
ludzi. Gdy uczeń osiągnie kontrolę nad wszystkimi aspektami swej
najgłębszej istoty z pozycji stwórcy (creator), można powiedzieć, że
dotarł do punktu, w którym sam staje się Avatarem. A Avatar nie cierpi...
W tym miejscu nasuwa mi się dość ponura dygresja nawiązująca do
dramatu Dominika, bohatera filmu pt. Sala samobójców w reżyserii Jana
Komasy. Chłopak dał się uwikłać w internetową manipulację, stając się
Avatarem w wirtualnej „sali samobójców”. Niestety, przypłacił to
życiem, choć tak naprawdę pragnął tylko być przez kogoś rozumiany,
akceptowany i pokochany.
Wróćmy do Harry’ego Palmera i jego organizacji. Nieco więcej
szczegółów na temat wtajemniczeń i zalecanych praktyk można znaleźć
w Internecie na stronie www.avatarepc.com. To nic, że teksty brzmią
niezbyt jasno, tym łatwiej nabrać się na nie ludziom o umyśle zmąconym
cierpieniem, wobec którego są bezradni i na które lekarze też często nie
mają sposobu. A może nie „nabrać”, tylko uwierzyć? Może faktycznie
Harry Palmer daje ludziom jakieś magiczne lekarstwo na bezsens życia?
Stawiam się w położenie ludzi cierpiących z powodu przewlekłych
stanów depresji, bywających regularnie u psychiatry i systematycznie
przyjmujących leki – wszystko bezskutecznie lub mało skutecznie.
I nagle, surfując po Internecie, natrafiają na obiecującą ofertę. Kto by się
nie zainteresował? A jeżeli jeszcze w kontakcie osobistym uzyskują
zapewnienie, że nic nie ryzykują, a najwyżej jak się ktoś rozczaruje, to
się wycofa, niech tylko da sobie szansę i przyjedzie do Orlando.
Odnajdzie tam siebie i wynurzy się z otchłani, w jaką wpędza go od lat
nieskutecznie leczona depresja. Gdy się dobrze zastanowić, propozycja
warta jest każdych pieniędzy. (Trzeba je oczywiście mieć). Nietrudno
wtedy zignorować informacje o dochodzeniach wszczynanych przez
władze (m.in. Jeba Busha, gubernatora Florydy), u których podstaw leżą
zarzuty, że Avatar dopuszcza się nadużyć terapeutycznych (medical and
psychological malpractice), sprzedaje kursy scjentologiczne dla zarobku,
mimo że formalnie ma status organizacji non profit, oraz uprawia
praktyki komercyjne o charakterze nieetycznym i nielegalnym (unethical
and illegal business practices). Czy to ważne, skoro obiecuje przebudzić
duchowo, nadać sens życiu i przywrócić swym wyznawcom zdrowie
psychiczne?
Najwidoczniej niektórym przywraca.
Anonimowi Depresanci
Jeżeli kogoś nie stać na Avatar albo ktoś źle się czuje w kościele, to może
pójść do Fundacji Vitriol, do wspólnoty Jacka O. albo do niemal
identycznego programu o nazwie „Anonimowi Depresanci”
propagowanego w Polsce przez Tomasza K. Gdy szukał dla siebie pomocy,
nie wszystko mu się spodobało w tekście broszury Jacka O. Napisał więc
sam książkę programową pt. Kroki 1–12, a następnie Refleksje na każdy
dzień Anonimowych Depresantów.
W książce omawiającej kroki autor obrazowo przedstawia depresję
jako stumetrowy dół, w którym „siedzisz i masz zaledwie
dziesięciometrową drabinę”. Pisze dalej:
„Główne sposoby, przy pomocy których ludzie budują mury swojej
depresji, to przekonanie o własnej bezwartościowości, niepozwalanie
sobie na złość, niemożność wybaczenia sobie i innym oraz wiara w to,
że życie jest straszne, a śmierć jeszcze gorsza. (...)
Ważne jest, by pamiętać, że nie jesteśmy ofiarami. Kiedyś nabrałeś
przekonania, że nie możesz zmienić swego samopoczucia. Teraz musisz
uwierzyć, że nawet niewielka zmiana sposobu myślenia może znacząco
wpłynąć na Twój sposób odczuwania. (...)
W AD nie bawimy się w obwinianie kogokolwiek – chcemy tylko ze
zdwojoną siłą przyjrzeć się swojej depresji i nauczyć się z niej
wychodzić. Zdrowienie zależy od naszego pragnienia rezygnacji
z zamartwiania się połączonego z przyznaniem, że życie wymknęło się
nam spod kontroli i tylko Siła Większa od nas samych może uwolnić nas
z wieloletniego więzienia depresji. (...)
Nasze uzależnienie od zapadania się w siebie i pogrążania w smutku
jest tylko kolejnym sposobem zaprzeczania swemu prawdziwemu
położeniu. W rzeczywistości staliśmy się «smutkoholikami»! (...)
Mityngi dają nam okazję przełamania poczucia izolacji, wspierając
nasze małe, ale konsekwentne kroki ku polepszeniu swego nastroju. (...)
AD pomaga nam poczuć, że w pewnym stopniu możemy kontrolować
swoje życie. To, jak do siebie mówimy, wpływa na nasz nastrój i z wolna
odnajdujemy coraz więcej satysfakcji i nadziei. Jedyna rzecz, o której
musimy pamiętać, to że myśli wpływają na nasze samopoczucie,
samopoczucie tworzy uczucia, a uczucia wywołują określone działania.
Jeśli zaczniemy myśleć bardziej pozytywnie o swoim życiu, zamiast
o tym, jak «źli» jesteśmy, uznamy, że nie musimy być idealni
i poczujemy, że nasze życie staje się coraz bardziej szczęśliwe. (...)
Czując się bezradnymi, bezwartościowymi i bezsilnymi, często
winimy za nasz stan innych. Kurczowo trzymamy się przekonania, że
nasze życie nigdy nie będzie lepsze i nic nie możemy zrobić, aby
wydobyć się z tego stanu. Potrzebna nam jest rozmowa z ludźmi,
których skrzywdziliśmy przez nasz smutek. (...)
Jeśli chcemy żyć w wolności, powinniśmy dokładnie przyjrzeć się
takim cechom i zachowaniom, jak:
• perfekcjonizm
• złość
• bojaźliwość
• niezdecydowanie
• przekonanie, że rzeczywistość nas przytłacza
• postawa wszystko albo nic
• bierność i unikanie kontaktu z własnymi uczuciami
• zadowalanie innych
• przekonanie o braku kompetencji
• niepewność, kim jestem
• zamykanie się w swoim świecie
• izolowanie się od ludzi.
Natychmiast przebaczmy sobie! Natychmiast powiedzmy
przyjacielowi, członkowi grupy AD, koledze z pracy, małżonkowi, że
teraz staramy się żyć dniem dzisiejszym i każdą godziną. (...)
Uwolnienie się od «smutkoholizmu» to między innymi nauczenie się,
jak nagradzać samego siebie. (...)
Nigdy nie przestajemy korzystać z programu i postępować zgodnie
z Krokami. Zdrowiejemy przez całe życie i nigdy nie otrzymamy
dyplomu. Gdy wrócimy do zamartwiania się, wrócimy też do starych
przymusowych zachowań, a te mogą na powrót zrobić z nas bankrutów
nie znających pokoju i pozbawionych nadziei”.
Czytałam tę polską „wielką księgę” Anonimowych Depresantów
z podziwem. Wcześniej omówiony tekst Jacka O. przemówił do mnie
równie przekonująco i także wzbudził coś w rodzaju „koleżeńskiego”
uznania. Choć przecież nie napisali tego dyplomowani psychoterapeuci.
Pomijając odrzucone przez autorów niuanse występujące
u „konkurencji”, obydwa programy są bliźniaczo podobne. To zresztą
dobrze, bo to znaczy, że wierni AA-owskim „ojcom założycielom” obaj
autorzy wzięli sobie z programu AA to, co im odpowiadało, zostawili
zaś wszystko, z czym się nie zgadzali. Tę ostatnią wspólnotę firmuje
polska Intergrupa AD „Centrum”; mityngi odbywają się w Warszawie,
Gdańsku, Katowicach, Łodzi i we Wrocławiu.
Wprawdzie jej założyciel odcina się od Jacka O., ale za podstawę
przyjął ten sam program AA i posługuje się tą samą nazwą, co Jack O.,
który nazwał „swoją” wspólnotę również „Anonimowymi
Depresantami”.
Żeby się w tym nie pogubić, wyjaśnijmy: interpretacja programu AA
w obydwu przypadkach różni się tym, czym różnią się poszczególni
inicjatorzy ruchu samopomocowego. Ci misjonarze zdrowia
psychicznego mają podobnie wielkie serca i podobny zapał do
pomagania sobie i innym. Decydując się na Dwanaście Kroków
i Dwanaście Tradycji, dokonali dobrego wyboru. Ten amerykański
sposób (oryginalnie ułożony w 1935 roku przez alkoholików dla siebie
samych) z czasem zaczął być stosowany przez ludzi dotkniętych
rozmaitymi problemami. Od momentu powstania rozprzestrzenił się
niemal na cały świat. Nic dziwnego, bo bardziej uniwersalnego modelu
wzajemnej pomocy nikt nie wymyślił. Można go po swojemu
odczytywać i dostosowywać do dowolnych problemów, wobec których
ludzie czują się bezsilni i z którymi trudno im żyć, zwłaszcza gdy nie
pomagają ani pieniądze, ani medycyna, ani psychologia czy religia.
Właśnie tak „po swojemu” zapoczątkowało w Polsce ruch
Anonimowych Depresantów paru zapaleńców oddanych idei wzajemnej
pomocy. Z punktu widzenia potencjalnych uczestników tych
współistniejących obok siebie programów najbardziej korzystne jest to,
że jest z czego wybierać. Akurat w tym przypadku, z wybujałego
polskiego indywidualizmu oraz potrzeby kwestionowania racji innych,
płynie więcej pożytku niż szkody. W końcu dwie wspólnoty AD są
lepsze niż jedna wspólnota AD. Czyż nie jest trochę podobnie
z wyborem psychoterapii albo szkoły czy kościoła, do których się
uczęszcza?
W powyższych opisach wyliczyłam dość szczegółowo tematy
i sprawy, nad jakimi pracują osoby szukające na własną rękę wyjścia
z depresji. Informacje te wystarczą do zapoczątkowania nowych grup
samopomocowych o podobnym charakterze. Mogłyby one powstawać
z inicjatywy psychiatrów i psychologów na oddziałach szpitalnych
i w poradniach zdrowia psychicznego. Na takiej zasadzie działają
przecież od wielu lat w polskich szpitalach onkologicznych grupy
„amazonek” udzielające wzajemnego wsparcia wśród kobiet po
mastektomii. Celem i istotą samopomocy nie jest bynajmniej
odwrócenie uwagi od bolączek, chronicznych chorób lub defektów, lecz
wzajemne dodawanie sobie otuchy oraz dzielenie się umiejętnościami
pozwalającymi mimo ograniczeń czy niepełnej sprawności żyć aktywnie
i bez poczucia winy czy wstydu.
Niewielu osobom w depresji poleciłabym turnus Avataru w Orlando,
natomiast wszystkim, zwłaszcza opuszczonym i osamotnionym, na
pewno dobrze zrobiłyby częste spotkania, kontakty, rozmowy i rozumnie
ukierunkowana grupowa praca nad negatywizmem w myśleniu oraz
biernością w zachowaniach. Samo otworzenie się ze swymi myślami
i niepokojami przed grupą zwykle zapoczątkowuje proces zmiany. Staje
się ona konstruktywna, gdy ludzie zaczynają, krok po kroku, dostrzegać
i korygować własne toksyczne myśli i oduczają się zachowań
prowadzących do niezadowolenia z siebie i obniżenia poczucia wartości.
Wszystkie te wspólnoty i programy mają na celu nauczenie się życia
z depresją, ale nie w depresji.
Dwanaście Kroków z komentarzem
KROK 2. Uznaję, że jest Siła Większa ode mnie („Uwierzyliśmy, że Siła Większa od
nas samych może przywrócić nam pogodę ducha”).
Jeżeli uwierzysz, że istnieje Siła Większa od ciebie, to w twoim myśleniu powstaje
przekonanie, że nie ty rządzisz światem, że stanowisz tylko cząstkę tej wielkiej
machiny. Siłą Wyższą dla jednych będzie Bóg, dla innych Budda, dla niewierzących
Natura tworząca ład we wszechświecie... Ona nie ma wymiaru religijnego, lecz
wymiar duchowy. Twoim zadaniem jest zadbać o siebie, a nie o to, czy świat jest
urządzony dobrze, czy źle. Sile Wyższej powierzasz swoją wolę i swoje życie.
Depresja często wynika z niezadowolenia z tego, gdzie i jak człowiek żyje. Jeśli
natomiast uzna, że nie on rządzi światem, to wtedy wyzwala się w nim jedno
uczucie: pokora.
KROK 3. Chcę odnaleźć sens życia („Postanowiliśmy powierzyć naszą wolę
i nasze życie opiece Boga, jakkolwiek Go pojmujemy”).
Liczysz, że w ramach tego, co jest ci w życiu dane, możesz dokonywać zmian. Ale
postanawiasz powierzyć swoje życie Sile Wyższej, nie będziesz się buntować. Te
kroki mają charakter duchowy, dotyczą sensu życia. A wyłoni się on wtedy, gdy
uznasz, że samo życie jest sensem i to ty musisz go określić. Dwa pierwsze kroki
prowadziły do tego, by skupić się na tym, co istotnego możesz zrobić ze swoim
życiem.
KROK 4. Robię szczere podsumowanie swojego życia („Zrobiliśmy gruntowny
i odważny obrachunek moralny”).
Pomyśl, co robiłeś, jak postępowałeś, co cię boli, czy czyniłeś dobro, czy zło i kogo
(weź pod uwagę także siebie) skrzywdziłeś. To rodzaj rachunku sumienia, ale tu nie
chodzi o grzech, raczej o to, jak postępujesz, czy robisz coś, co ci szkodzi, na
przykład palisz papierosy, objadasz się... lub krzywdzisz innych, zaniedbujesz
dziecko, dokuczasz komuś, kradniesz... Życiowym obrachunkiem obejmujesz nie
tylko swoje złe postępki, ale również dobre.
Jeśli dopadła cię depresja, to usiądź i wypunktuj w zeszycie swoje przeżycia,
zachowania, to, co rozpamiętujesz, z czym ci źle, w czym się nie sprawdziłeś...
Uczęszczaj na mityngi AD i rozmawiaj tam z innymi o swoich rozterkach.
KROK 5. Nie boję się opowiedzieć o swoich niedociągnięciach („Wyznaliśmy
Bogu, sobie i drugiemu człowiekowi istotę naszych błędów”).
Tego, czego się dowiedziałeś o sobie w poprzednim kroku, nie zachowuj w duszy,
powiedz o tym komuś – ważne, by wybrać osobę, która cię wysłucha, nie będzie
oceniać ani potępiać. Nie musi to być nawet nikt bliski, tylko po prostu drugi
człowiek. Jeśli cierpisz na depresję i spotkasz kogoś, kto też zmaga się z tą
chorobą, zapytaj, czy możesz z nim popracować nad piątym krokiem. Otwórz swój
zeszyt i przeczytaj mu na głos, co zapisałeś. Jest duża szansa, że usłyszysz: „ja
mam podobne problemy” – i zrobi ci się od razu lżej. A jeśli powiesz to w grupie, to
być może odezwie się kilka osób, które się z tobą utożsamią. Piąty krok to ważny
moment – zaufania komuś i poczucia akceptacji. Bo jeśli drugi człowiek cię
akceptuje, to dlaczego ty sam miałbyś tego nie zrobić?
KROK 6. Jestem gotowy na zmiany („Staliśmy się całkowicie gotowi, żeby Bóg
uwolnił nas od wszystkich wad charakteru”).
W czwartym kroku zrobiłeś obrachunek moralny, ujrzałeś większe i mniejsze skazy
na swoim charakterze. Teraz stajesz się gotowy pozbyć się ich. Mówisz sobie
i zapisujesz w zeszycie: „Chciałbym przestać... (przeklinać, palić papierosy, źle
odnosić się do ludzi, zaniedbywać swoje dzieci, itp.). Od tej pory będę sobie często
o tym przypominać. Jestem gotowy, by spłynęła na mnie jakaś siła i pomogła mi się
tego nauczyć”. Tą siłą może być Bóg, Absolut, też grupa AD, w której spotkaniach
uczestniczysz.
KROK 7. Wyznaczam sobie konkretne cele („Zwróciliśmy się do Niego w pokorze,
by usunął nasze braki”).
W tym kroku gotowość na zmiany trzeba przekuć na realne działania. Jeśli jesteś
w stanie depresji, to zaczynasz od małych kroczków, na przykład od tego, że do
godz. 9.00 masz umyte zęby, jesteś ubrany i najedzony. Nie pozwalasz sobie na
wygodę (lub niewygodę) biernego poddawania się. Przyjmujesz, że decyzja
o zmianach wymaga twojej pracy.
KROK 8. Chcę zadośćuczynić za popełnione krzywdy („Zrobiliśmy listę osób,
które skrzywdziliśmy, i staliśmy się gotowi im wszystkim zadośćuczynić”).
Źródłem depresji bardzo często jest poczucie winy. Dlatego krok ósmy zakłada
przygotowanie listy osób, które skrzywdziłeś. Po to, by zobaczyć, z czym jest ci źle –
to początek drogi prowadzącej do wybaczenia sobie. Musisz spojrzeć na to tak:
„jeśli sobie czegoś nie wybaczę, to powiększę tylko ilość zła”. I przejść do
zadośćuczynienia. Jeżeli skrzywdzona osoba żyje, powiedz jej: „Wiem, że kiedyś cię
oszukałem. Jak mogę ci zadośćuczynić?”. Ilość zła albo dobra można pomniejszyć
lub powiększyć. Staraj się zawsze pomnażać dobro. Zrób to dla siebie i własnego
zdrowia psychicznego.
KROK 9. Naprawiam, nie psując na nowo („Zadośćuczyniliśmy osobiście
wszystkim, wobec których było to możliwe, z wyjątkiem tych przypadków, gdy
zraniłoby to ich lub innych”).
Wynagradzając komuś krzywdę, trzeba postępować delikatnie, bo można niechcący
go zranić. Na przykład zdradziłeś kogoś i gryzie cię z tego powodu sumienie. Jeśli
jednak on nie zdawał sobie z tego sprawy, nie mów mu o tym teraz dla własnej ulgi
i oczyszczenia sumienia. Sprawisz jedynie przykrość i ból. Lepiej wyznaj swoje
przewinienia przed kimś postronnym.
KROK 10. Otwarcie przyznaję się do przewinień („Prowadziliśmy nadal
obrachunek moralny, z miejsca przyznając się do popełnianych błędów”).
W czwartym kroku zrobiłeś pierwszy, poważny i szczery obrachunek, ale też
nauczyłeś się siebie obserwować. Na przykład: umówiłeś się z kimś na spotkanie,
ale w ostatniej chwili straciłeś na nie ochotę, wymówiłeś się chorobą. Oszukałeś.
Gdy tylko zdasz sobie z tego sprawę, chwyć za słuchawkę i przeproś. Nie uciekaj
się do kłamstw. Z miejsca przyznaj się do błędu.
KROK 11. Podaruję sobie chwilę zatrzymania, modlitwy („Dążyliśmy poprzez
modlitwę i medytację do coraz doskonalszej więzi z Bogiem, jakkolwiek Go
pojmujemy, prosząc jedynie o poznanie Jego woli wobec nas oraz o siłę do jej
spełnienia”).
Modlitwa i medytacja to dosłowne, nie symboliczne, momenty zatrzymania się. Takie
chwile wsłuchania się w siebie, ale i w ciszę, są niezbędne każdemu człowiekowi,
który chce dobrze żyć, dbać o siebie, bliźnich i otoczenie. To gest pokory wobec
porządku świata.
KROK 12. Chcę pomagać innym („Przebudzeni duchowo w rezultacie tych
kroków, staraliśmy się nieść posłanie innym depresantom i stosować te zasady
we wszystkich naszych poczynaniach”).
Twoja uwaga odwraca się od własnych problemów i skupia na kimś innym. To działa
niczym balsam na duszę. Niesiesz posłanie innym, dzielisz się z nimi tym, czego
sam się nauczyłeś: akceptacji, odczuwania wdzięczności za to, co masz, a nie
pretensji o to, czego nie masz. Człowiek najlepiej się uczy, ucząc innych.
Psychoterapie profesjonalne
Autoterapia rozumowa
Rational Emotive Therapy według Alberta Ellisa
(RET)
Zacznijmy od omówienia zasad terapii racjonalno-emotywnej Alberta
Ellisa. Ten zmarły w 2007 roku w wieku 94 lat psycholog amerykański
przez kilkadziesiąt lat uczył swych klientów panowania nad emocjami za
pomocą racjonalnego myślenia. Zaobserwował on, że to, co czujemy
i przeżywamy pod wpływem jakiejś sytuacji, zdarzenia czy czyjegoś lub
własnego postępowania, jest wtórne w stosunku do tego, co mówią nam
o tej sytuacji nasze przekonania i myśli. Innymi słowy, nasze emocje (oraz
reakcje) wynikają z interpretacji zdarzeń, czyli z tego, jak oceniamy daną
sytuację, co o niej myślimy, jakie mamy na jej temat przekonania. Ellis
zaobserwował, że nieszczęśliwi, sfrustrowani i rozczarowani są na ogół
ludzie mający nierealistyczne oczekiwania. Na przykład, na depresję
najczęściej cierpią osoby, które uważają, że świat, inni ludzie, także oni
sami, nie są tacy, jak powinni być. Oraz ci, którzy mają skłonność do
katastrofizowania. Reagują oni nieproporcjonalnie gwałtowną niezgodą na
wszelkie, nawet drobne, życiowe niedogodności. Potocznie mówimy o nich,
że „robią z igły widły”. To utarte powiedzonko (które w wersji
amerykańskiej brzmi: to make a mountain out of a molehill) świadczy
o tym, że Albert Ellis w ogóle nie musiał odkrywać nowej prawdy, skoro
krąży już ona od wieków w formie porzekadeł; wystarczyło, że dostrzegł
pewne zjawisko psychologiczne i wykorzystał jako jeden z wątków w swej
metodzie psychoterapii.
Z odkrywczą koncepcją i z zastosowaniem elementów terapii
behawioralno-poznawczej Ellis stał się w drugiej połowie XX wieku
jednym z pionierów nurtu w psychoterapii zrywającego z dominującą
wcześniej psychoanalizą. Psychoanalitycy zaczęli wtedy tracić klientów.
Za to klienci uzyskali wskazówki do pracy nad sobą nie w wyniku setek
godzin leżenia na kozetce pod okiem milczącego freudysty czy jungisty,
lecz dzięki dyrektywnej, krótkoterminowej terapii nastawionej na
poprawę trudnych sytuacji. No i oczywiście za odpowiednio mniejsze
pieniądze. W dodatku do prowadzenia racjonalno-emotywnej terapii
nadawali się znakomicie psycholodzy, pedagodzy i socjoterapeuci,
a niekoniecznie lekarze psychiatrzy. Nie miejsce tu na wywód, jak
zjawisko to radykalnie zmieniło całą przyszłość (a więc i obecną
teraźniejszość) pomocy psychoterapeutycznej. Osobiście sądzę, że
właśnie dlatego, że Ellis utorował drogę pomocy psychologicznej,
psychiatrzy stopniowo oduczali się psychoterapii. I dziś mamy to, co
mamy. Wielu z nich w ogóle nie zajmuje się psychoterapią opartą na
rozmowie, pojmując swą kliniczną rolę wyłącznie w kategoriach
leczenia medyczno-farmakologicznego.
RET skupia się na operacjach rozumowych (cognitive) i ich wpływie
na zachowania (behavior). Terapia ma ukierunkować nasze myślenie tak,
by zmienić stosunek do spotykających nas zdarzeń, a w konsekwencji
także nasze reakcje związane z tymi zdarzeniami. Pomagając
zaakceptować niepożądane sytuacje i zdarzenia, RET jest lekcją
realizmu. Gdy umiera lub porzuca nas ktoś drogi, to potrzebujemy
akceptacji, a nie buntu czy gniewu i na pewno nie depresji. Gdy uraża
nas czyjeś chamstwo lub wrogość, to Ellis mówi nam poprzez swą
terapię: chamstwo i wrogość stanowią część tego świata, w którym
żyjemy. Można tego nie lubić, można próbować to zmieniać, wtedy
poszukajmy odpowiednich sojuszników, którzy będą silniejsi od zła
i wrogości. Ale gniewać się? Albo przeżywać załamanie? Albo wpadać
w depresję? Przecież to nic nie pomoże, więc nie warto. Ellis „pozwala”
poczuć smutek lub inne nieprzyjemne uczucia, ale tylko przez chwilę.
Potem szybko trzeba zacząć z samym sobą rozmawiać i robić to dotąd,
aż zdołamy siebie przekonać, iż nasze załamanie nie jest dobrym
sposobem poradzenia sobie z danym nieszczęściem. Bo czy przybierze
ono postać agresji czy depresji, to w rezultacie zapłacimy pogorszeniem
jakości własnego życia. Ani jedno, ani drugie nie będzie „karą” dla
sprawcy danego nieszczęścia tylko pogłębieniem własnego. Ellis jest
pragmatykiem. RET jest afilozoficzną formą przewartościowania
rzeczywistości. Dzięki niej uczymy się postępować tak, aby z każdej
trudności i niepożądanej sytuacji wychodzić jeżeli nie zwycięsko, to
w każdym razie z zachowaniem równowagi psychicznej. Ellis uczy
w ten sposób odporności na ciosy, zamiast poddawania się im.
Mnóstwo epizodów depresyjnych wywodzi się z doznania przykrości
takiej choćby jak rozłąka, strata czegoś lub kogoś ważnego czy drogiego,
rozczarowanie czyimś postępowaniem, zawód w odniesieniu do sprawy
lub osoby, co do której mieliśmy wygórowane oczekiwania. Jeżeli uda
się zmienić nastawienie i zacząć myśleć, że to nie świat, tylko nasze
oczekiwania są źródłem frustracji i przykrych emocji, to ustąpią powody
do rozpaczy i załamania. Wciąż mogą się nam nie podobać różne rzeczy,
nadal możemy źle się czuć wskutek bolesnych doświadczeń – ale „nie
podobać się” i „źle się czuć” to przecież nie to samo, co „nie móc
znieść”, „nie zgadzać się” lub „pogrążać się w depresji”. Ellis proponuje
wyważenie, zobaczenie rzeczy w racjonalnych i realistycznych
proporcjach i przede wszystkim usunięcie siebie z „centrum
wszechświata”. Jeżeli innym ludziom też umierają bliscy, wielu też
doznaje zdrad, rozczarowań, przykrości i niepowodzeń – to dlaczego
nam miałby los tego oszczędzić? Nie podoba ci się, że spotyka cię coś
złego? A dlaczego miałoby to akurat ciebie nie spotkać? – powtarza Ellis
każdemu, kto skarży się na swą niedolę.
Wielokrotnie przekonałam się, ucząc tej metody pacjentów chorych na
uzależnienie i depresję, z którymi pracowałam, i teraz też na to liczę, że
racjonalno-emotywna terapia Alberta Ellisa naprawdę pomaga ludziom
kontrolować emocje. Warunkiem jest nauczenie się rozmawiania ze
sobą, używanie rozumowych argumentów, przekonywanie siebie
samych, że coś, co wydaje się straszne lub nie do zniesienia, jest
w istocie co najwyżej przykre, ale do zniesienia. Czasem pomaga prosta
odpowiedź na pytanie: „Czy mogłoby być gorzej?”. W każdej sytuacji,
jeżeli uczciwie ją ocenimy, odpowiedź będzie brzmiała: „Tak, mogłoby
być jeszcze gorzej”. Dalszy ciąg rozumowania, poczynając od tego
stwierdzenia, będzie musiał przynieść niejaką ulgę, zamiast pogłębić
niezadowolenie.
Ta metoda nie jest odpowiednia dla osób z organicznymi deficytami
uniemożliwiającymi racjonalne rozumowanie, argumentowanie i trzeźwe
myślenie. No i, jak większość terapii, nie nadaje się również dla osób,
które kurczowo trzymają się swoich nawyków w myśl powiedzenia: „Bo
ja już taki/taka jestem i nic i nikt tego nie zmieni”. Wobec uparciuchów
nic innego nie pozostaje, jak zostawić ich na razie w spokoju i czekać, aż
znudzi im się trwanie w nieszczęściach. Ludzie szybciej się uczą
nowych rzeczy, gdy tego sami zapragną. Liczę na to, że do tego miejsca
doczytały już tę książkę właśnie takie osoby. Dla nich zamieszczam
poniższy uproszczony samouczek RET. Mnie ten sposób pomaga,
dlaczego by nie miał pomóc także innym?
Zdarzenie Myśli Uczucia Zachowanie
Sprzed nosa uciekł mi autobus ... ... Zaciskam pięści, klnę, kopię kosz
na śmieci
lub:
Bez skutku czekam na ważny list ... ... Siedzę bezczynnie, ogarnia mnie
rezygnacja, przygnębienie,
depresja
Według tego schematu niektórzy przypisują faktom i zdarzeniom
w ich życiu moc sprawczą, narzucającą im bezpośrednio określone
zachowania. Wydaje się, że zaciśnięte pięści (w pierwszym przykładzie)
czy depresyjny marazm (w drugim przykładzie) wynikają wprost
z niepożądanych zdarzeń. Gdyby tak było, wszyscy ludzie na świecie
musieliby dokładnie tak samo reagować na podobne sytuacje. A przecież
wiemy, że tak nie jest. Tym, co naprawdę prowadzi do określonych
zachowań, jest to, co mieści się „pośrodku”, czyli nasze myśli
i wypływające z nich uczucia. Jeżeli chcemy zmienić zachowania, trzeba
zacząć od zmiany uczuć, a to osiągniemy przez inny sposób myślenia.
Potrzebna umiejętność to wpisanie w miejsce trzykropków
rozpoznanych w sobie uczuć i myśli, jakie do nich doprowadziły.
Przeanalizujmy obydwa przykłady z tabelki. A następnie – i to jest
najważniejsza część tej autoterapii – musimy zmienić rozpoznane myśli
na inne, mniej pesymistyczne, katastroficzne i perfekcjonistyczne.
Gdy ktoś na widok uciekającego autobusu pomyśli sobie: „Koniec
świata!”, „To straszne!”, „Nie powinien odjechać” albo: „Powinien
zaczekać, aż wsiądę” – to oczywiście wpadnie w furię. Gdyby natomiast
ten ktoś pomyślał inaczej, na przykład: „No trudno, przejdę się dziś do
pracy piechotą”, „Poczekam, następny autobus nie będzie taki
zatłoczony” czy „Jutro wcześniej wyjdę z domu, żeby zdążyć na ten
autobus” – to oczywiście w ślad za tymi myślami pojawią się uczucia
mniej wybuchowe; na przykład zamiast furii – niezadowolenie czy
nawet złość, ale niewielka i krótkotrwała, łatwa do opanowania i nie
prowadząca do zaciskania pięści, skoków ciśnienia, przyspieszonego
tętna czy kopania w przedmioty na drodze.
A teraz drugi przykład. Czekając bezskutecznie na ważny list, można
pomyśleć, że: a) ktoś nas lekceważy i dlatego nie pisze, b) w ogóle ten
list nigdy nie nadejdzie, c) brak listu świadczy o tym, że jesteśmy
nikomu niepotrzebni i bezwartościowi, d) ktoś celowo nas nęka, nie
przysyłając tego listu itd., itp. W ślad za takimi myślami napłyną uczucia
równie negatywne i pesymistyczne. Na przykład: smutek, żal do kogoś,
użalanie się nad sobą, bezradność, bezwartościowość, beznadzieja,
rozczarowanie, rozpacz, depresja. Osoba czekająca zbyt długo na ważny
list może jednak pomyśleć inaczej, na przykład: „Coś za długo to trwa,
może zadzwonię i zapytam, czy list został wysłany” albo „Jeżeli ten list
w ogóle nie przyjdzie, to co wtedy zrobię?”. Z takich myśli wyniknie
zupełnie inne zachowanie. Odrobina niepokoju i niezadowolenia to
jeszcze nie depresja ani przygnębienie. A pomyślenie o alternatywnym
rozwiązaniu sytuacji („Co wtedy zrobię?”) pobudzi do planowania,
działania i przewidywania biegu zdarzeń w najbliższej przyszłości. To
zaś z reguły wyklucza apatię, bierność i depresję.
Czyż nie o to chodzi?
To w każdym razie ma na celu racjonalno-emotywna terapia Alberta
Ellisa, która nie zmienia zdarzeń tylko nasze interpretacje i dzięki nim
pomaga nie poddawać się nadmiernym frustracjom prowadzącym do
zaburzeń emocjonalnych i psychicznych.
Warto prześledzić proces przestawiania sposobu myślenia
z negatywnego na pozytywny. A oto przykład: dziewczyna, chłopak,
zakochani, planują ślub. Na dyskotece chłopak wypija o parę piw za
dużo, wdaje się w awanturę, urąga usiłującej interweniować narzeczonej,
ta w końcu z płaczem wraca sama do domu. Sytuacja powtarza się
kilkakrotnie. Chłopak nie potrafi bez alkoholu ani się bawić, ani uczyć,
ani w ogóle przetrwać nawet paru dni. Na kolejnej zakrapianej imprezie
chłopak porywa do tańca inną, do narzeczonej odzywa się wulgarnie, ta
go policzkuje, on wtedy rzuca jej w twarz: „Już ciebie nie kocham”.
Koniec romansu. Dziewczyna wpada w rozpacz, nocami nie śpi, płacze,
traci apetyt, próbuje ścigać narzeczonego telefonicznie, wysyła setki
SMS-ów, wszystko bez skutku. Chłopak afiszuje się z nową sympatią,
a poprzednia coraz bardziej cierpi. Mijają tygodnie, nic się nie zmienia.
Ach, nie, zmienia się to, że chłopak z nową panną dali już na
zapowiedzi. Porzucona nie przestaje cierpieć. Nie pomaga pocieszanie
ani perswazje rodziców i przyjaciółek, nie przynosi też ulgi osławiony
„lekarz”, który rzekomo leczy wszystkie rany, czyli czas. W końcu
dziewczyna daje się namówić na wizytę u psychiatry i zaczyna brać leki
przeciwdepresyjne. W tym czasie przerwała studia, ale mimo leków
nadal nie ma siły ani ochoty na nie wrócić. Obsesyjnie rozpamiętuje
swoje narzeczeństwo, obwinia siebie za zerwanie, snuje fantazje na
temat ponownego zejścia się z narzeczonym (nie zwracając uwagi na
fakt, że tamten jest już tak zaangażowany w nowy związek, że niedługo
ma zostać ojcem).
Wydawałoby się, że istotnie dziewczyna nie ma innego wyjścia, jak
cierpieć, i to bez końca. Bo akcja dramatu, w którym gra główną rolę,
potoczyła się kompletnie nie po jej myśli i w dodatku raczej
nieodwracalnie. Sytuacja pozornie bez wyjścia. A jednak nie,
w rzeczywistości wyjścia są dwa, jak zawsze. Ona wybrała jedno, Albert
Ellis wybrałby dla niej drugie. Zacząłby z nią rozmawiać, zadając szereg
pytań. A ona, odpowiadając na nie, musiałaby dojść do zupełnie
nieoczekiwanych wniosków. One z kolei kazałyby jej zweryfikować
sposób myślenia i w konsekwencji także czucia. Gdyby udało się
zmienić smutek, poczucie krzywdy, złość na chłopaka i złość na siebie
(i co tam jeszcze w tej mieszaninie emocji się znajdowało) na uczucie
ulgi, że już nie musi pilnować nikogo, by się nie upijał, nikt jej
wulgarnie nie zwymyśla, że wprawdzie na razie jest sama, ale za to nie
znosi upokorzeń związanych z obtańcowywaniem innej przez jej
chłopaka i tak dalej... Tym torem poszłaby na pewno rozmowa, jaką
Albert Ellis zechciałby przeprowadzić z porzuconą narzeczoną
znajdującą się w depresji.
Widziałam przed laty Alberta Ellisa podczas jednej z publicznych
pokazowych sesji terapeutycznych w jego nowojorskim Institute of
Rational Living. Wyobrażam sobie, że sesja z bohaterką naszego
przykładu mogłaby wyglądać następująco:
– Co ci jest, dlaczego jesteś taka smutna?
– Bo mnie porzucił narzeczony. Mieliśmy wziąć ślub, a on zostawił
mnie dla innej.
– Dlaczego nie miał odejść do innej?
– Bo mówił, że mnie kocha i chce ze mną spędzić resztę życia.
– A jak to się stało, że wybrał inną? Czy ty zrobiłaś coś złego?
– Nie. Upił się na imprezie i ta inna go poderwała. I wtedy on mi
powiedział, że koniec z nami i zaczął chodzić z nią.
– Czy uważasz, że ludzie nie mogą zmieniać zdania, odkochiwać się,
zakochiwać się na nowo?
– No, mogą... Ale on mi obiecywał, i nadal go kocham. Jeżeli mam
być bez niego, to nie chcę żyć.
– A co w nim nadal kochasz?
– Jest przystojny, pięknie tańczy, jest utalentowany, ma poczucie
humoru, jest inteligentny, pochodzi z rodziny, która mnie zaakceptowała,
podobał się moim rodzicom, razem lubiliśmy robić te same rzeczy,
przeżyliśmy wiele pięknych chwil, byłby wspaniałym ojcem, bo tak
samo jak ja lubi dzieci, jest wrażliwy, uczciwy, stały w uczuciach,
zawsze się świetnie rozumieliśmy...
– Zawsze?
– Tak, zawsze, tylko z wyjątkiem tych sytuacji, kiedy więcej wypił.
– A często lubił wypić?
– Tak jak wszyscy.
– Jak wszyscy, czyli ty też tak samo lubisz wypić?
– Nie, ja nie. Ja nawet w ogóle przy nim przestałam pić, żeby mieć na
niego oko, gdy bywaliśmy na imprezach.
– Aha. Czyli on pił więcej niż ty?
– Tak.
– No więc jednak pił więcej niż wszyscy. Czy tak?
– No tak.
– A na czym polegało to, że się tak dobrze rozumieliście?
– Słuchał mnie uważnie, opowiadał o swoim dzieciństwie, mieliśmy
podobne zdanie o filmach, książkach, o znajomych. Zachwycał się mną,
mówił mi komplementy, pomagał mi, kiedy go o to poprosiłam, kupował
mi kwiaty, przysyłał wciąż czułe SMS-y, razem marzyliśmy o wspólnej
przyszłości.
– Czyli zwracał uwagę na to, co czujesz i przeżywasz, tak?
– Tak, zawsze.
– Zawsze, czyli również podczas imprezy, na której się upił i tańczył
z inną dziewczyną?
– Nie. Wtedy nie. Tamtego wieczoru myślał tylko o sobie i o tamtej.
– No więc nie zawsze, prawda?
– Co mam powiedzieć, czuję się zapędzona w ślepą uliczkę... Wiem,
że to przez nią tak się stało.
– Mówisz, że przez nią? No faktycznie, skoro wcześniej powiedziałaś,
że on jest „stały w uczuciach”... Czy rzeczywiście po tym, co się stało,
nadal uważasz, że jest stały w uczuciach?
– Nie wiem. Może on taki nie jest, jak myślałam? Jak się teraz
zastanawiam, to widzę, że mogłam się co do niego mylić. Chociaż
trudno mi w to uwierzyć, bo tak nam było razem dobrze! Jak mogło do
tego dojść?
– Na to pytanie jest tylko jedna odpowiedź: tak jak doszło. Więc się
nim nie zajmujmy, bo to jałowe i na nic się nie przyda. Raczej
zastanówmy się, co można w obecnej sytuacji zrobić. Widzę kilka
możliwości, a właściwie jedną. Mianowicie uznajmy, że owszem, żal
niektórych spraw z tamtego związku, ale jednocześnie wraz z jego
zakończeniem ubyło ci kilka potencjalnych kłopotów. Pomyśl, jakich na
przykład?
– Hm. Nie wiem, w ogóle nie myślałam o tym wszystkim w taki
sposób. Ciągle widzę tylko to, co utraciłam.
– No, a na przykład, czy chciałabyś znów chodzić z nim na imprezy,
na których by się upijał?
– Nie, absolutnie nie.
– A czy chciałabyś znów znaleźć się w sytuacji, kiedy
zainteresowałby się inną kobietą?
– Ależ on nigdy tego nie robił! To ona go omamiła.
– No dobrze, a czy mogłoby się zdarzyć, że jakaś kobieta by go
znowu kiedyś omamiła?
– Nie! To znaczy, może... Sama nie wiem, chyba mogłaby. On
mógłby...
– A czy z kimś takim chciałabyś faktycznie spędzić resztę życia?
– Nie. Absolutnie nie.
– No to może nie masz czego tak bardzo żałować?
– Hm. Jak teraz o tym myślę, to może i tak. Ale jest mi mimo
wszystko smutno.
– „Smutno” nie znaczy „nie chce mi się żyć”, a tak jeszcze kilka
minut temu powiedziałaś. Dam ci zadanie domowe do odrobienia, które
może pomóc na twój smutek. Napisz do tego chłopaka list pożegnalny,
w którym podziękujesz mu za piękne chwile, ale także szczerze wyrazisz
złość za upokorzenia, rozczarowanie i zdradę. Napisz mu o smutku
i żalu za utraconą nadzieją. Wypowiedz wszystko, co czujesz i co
myślisz o waszym rozstaniu. A potem ten list spal albo podrzyj i wyrzuć.
Bo będzie to list nie do niego, tylko do twojej depresji, żeby już nigdy
nie śmiała powrócić. I to nie tylko w związku z nieudanym
narzeczeństwem, ale także w innych sprawach, jakie ci się jeszcze
w życiu mogą nie udać lub ułożyć nie po twojej myśli. Żadne
niepowodzenie ani problemy nie są warte zmarnowania reszty twego
życia. Daj sobie trochę czasu na doprowadzenie swoich spraw w domu
i na uczelni do porządku, wróć do ludzi, życia, do planowania
przyszłości. Przestań już rozpamiętywać. Natomiast spotykając
następnych chłopaków, raczej nie wybieraj już takich, którzy „lubią
wypić”. No i co ty na to, myślisz, że ci się uda?
– Myślę, że mi się uda. Już poczułam się trochę lepiej. Dziękuję.
Pod opisane w przykładzie okoliczności z łatwością można podstawić
każdy inny problem uważany za „przyczynę” emocjonalnego
i psychicznego cierpienia. Używam cudzysłowu w celu zwrócenia uwagi
na równie częste, co niesłuszne używanie słowa „przyczyna” w próbach
uzasadniania złego samopoczucia, wybuchów agresji, pogrążenia
w rozpaczy lub zniechęcenia do życia. Depresji także. Według
zaprezentowanego scenariusza można by rozmawiać z kimś, kto nie
może się pogodzić z utratą pracy, zdrowia, urody czy dóbr materialnych.
Nie w każdym przypadku znalazłyby się argumenty użyte w powyższym
przykładzie, podkreślające minusy nieodżałowanej straty (upodobanie
chłopaka do alkoholu, brak stałości w uczuciach, niezwracanie uwagi na
uczucia narzeczonej). Zawsze jednak można skierować myśli na
konstruktywne zajęcie się tym, co można zrobić dla polepszenia swojej
sytuacji, a nie tym, czego zmienić nie sposób.
Najtrudniejsze w zastosowaniu pokazanego podejścia jest to, że takie
rozmowy na temat frustrujących czy zasmucających zdarzeń
powinniśmy nauczyć się prowadzić sami ze sobą. Wielką zasługą
Alberta Ellisa było danie ludziom do ręki narzędzia, którym można
posługiwać się samodzielnie, bez pomocy specjalistów z dziedziny
medycyny, psychologii, pedagogiki czy jakiejkolwiek innej nastawionej
na pomoc w radzeniu sobie z trudnościami. Tym narzędziem są pytania
zmuszające do przewartościowania i reinterpretacji zdarzeń, które
w pierwszym odruchu widzimy jako nie tylko niekorzystne czy
niepożądane, ale wręcz niemożliwe do zaakceptowania. W trakcie pytań
i odpowiedzi na temat realiów związanych z jakąś przykrą sprawą mamy
dojść do punktu, w którym przybliżymy się do pogodzenia się z tym, co
nas boli, smuci, złości, oburza, odbiera nam radość życia lub powoduje
apatię i rezygnację. Zwykle proces ten zajmuje trochę czasu. Niekiedy
trzeba naprawdę się ze sobą mocno pokłócić. Najpierw, gdy ktoś
zaledwie zaczyna uczyć się tej autoterapii, jest trudno. Nawyki
negatywnego myślenia łatwo nie ustępują, złe uczucia nagle nie ulatują.
Nadal gnębią i męczą. Ale trzeba dalej toczyć ten wewnętrzny dialog,
według schematu zilustrowanego w powyższym przykładzie. Mamy
zadawać sobie pytania mające na celu zapędzenie nas samych i naszego
odruchowego rozumowania w ślepy zaułek, jak nazwała to opisana
bohaterka. Ze ślepego zaułka nie ma innego wyjścia jak zawrócić,
przestać podążać dalej tym samym torem. Jeżeli jakiś sposób myślenia
wpędza nas w ślepy zaułek, znaczy: trzeba przestać tak myśleć i zacząć
myśleć inaczej. Przede wszystkim mniej katastroficznie, beznadziejnie
i mniej negatywnie. Za to bardziej realistycznie i pozytywnie. Nie o tym,
czego już nie da się zrobić, lecz o tym, co nam jeszcze ewentualnie
pozostało do zrobienia.
Psychoterapia interpersonalna
Interpersonal Psychotherapy (IPT)
Podobnie jak RET Alberta Ellisa psychoterapia interpersonalna ma
charakter krótkoterminowy i nastawiona jest na aktualne zdarzenia,
a przede wszystkim na bieżące relacje z bliskimi osobami, a nie na
omawianie zdarzeń z przeszłości. Inicjatorami tej szkoły byli w latach
siedemdziesiątych XX wieku amerykańscy psycholodzy pokrewni
teoretycznym pracom Johna Bowlby’ego, który zajmował się badaniem
związków między przełomowymi doświadczeniami we wczesnych latach
życia a późniejszymi psychopatologiami. Z biegiem lat i dzięki rozwinięciu
tej metody przez wielu terapeutów wypracowane zostały jej systemowe
zręby dostosowane do pracy z chorymi na depresję. Terapeuci
intepersonalni nie sięgają jednak do wczesnodziecięcych traum w celu
objaśniania przyczyn depresji. Skupiają się na zdarzeniach z niedawnej
przeszłości, w szczególności na aktualnych sytuacjach o charakterze
interpersonalnym. Choć wiadomo, że wczesnodziecięce doświadczenia
wpływają na sposób układania stosunków z ludźmi w życiu dorosłym, IPT
pomija historyczny kontekst biograficzny i upatruje bezpośrednich źródeł
depresji w aktualnych zależnościach i konfliktach klienta z ważnymi
osobami. Zwykle zdarzeniami takimi bywają rozmaite formy osamotnienia
i porzucenia lub niezrozumienia i konfliktogennych przejawów
niekompetencji interpersonalnych. Można powiedzieć, że ten rodzaj terapii
ma charakter psychospołeczny i zajmuje się głównie stosunkami
międzyludzkimi. Depresję mogą powodować cztery rodzaje niewłaściwie
przebiegających relacji. Jednym jest zbyt silne uzależnienie od bliskiej
osoby, uniemożliwiające pogodzenie się z jej śmiercią (lub odejściem).
Drugim powodem depresji bywają ostre konflikty małżeńskie lub rodzinne
czy związane ze złymi stosunkami w miejscu pracy. Trzecim problemem
jest wymuszona zmiana roli życiowej wynikająca z zaawansowanego
wieku, syndromu „pustego gniazda”, przejścia na emeryturę itp. Czwartym
depresjogennym problemem bywa brak odpowiednich umiejętności
w sferze komunikacji, w szczególności brak asertywności i niezdolność do
dbania o własne potrzeby.
Istotą IPT jest wyraźne podkreślenie, iż depresja jest chorobą, do
której pacjent w żaden sposób sam się nie przyczynił. Dzięki temu
uwalnia się chorego od poczucia winy, podkreślając medyczną specyfikę
problemu. Przynosi to od razu ulgę osobom przypisującym winę za swój
zły stan sobie (lub ulegającym przekonanemu o tym otoczeniu).
Wzbudza też nadzieję na dobre efekty leczenia. Etykietka „chorego”
paradoksalnie pomaga wyzdrowieć, pod warunkiem wejścia w rolę
pacjenta stosującego się pilnie do wszystkich zaleceń terapeuty.
Główną strategią IPT jest rozwiązywanie problemów
interpersonalnych wywołujących uczucia żalu, bezradności i frustracji
różnego rodzaju. Terapia polega na uporządkowaniu i zharmonizowaniu
stosunków z ludźmi. Może to być pomoc w pogodzeniu się ze śmiercią
kogoś bliskiego i nauczenie się radzenia sobie bez tej osoby; w innych
przypadkach bywają to sprawy związane z konfliktami z dziećmi, które
z różnych powodów nie są w stanie zapewnić satysfakcji czy spełnienia
oczekiwań. Innym obszarem pracy terapeutycznej są zaburzone relacje
małżeńskie, wobec których dana osoba jako główną strategię stosuje
wycofanie i depresję; z jednej strony ma to być „kara” dla
współmałżonka za przykrości czy niedociągnięcia, ale z drugiej – staje
się „karą” wymierzaną sobie za własną niekompetencję w źle
funkcjonującym związku lub wręcz za zły wybór życiowego partnera
czy partnerki.
IPT posługuje się eklektycznie różnymi technikami terapeutycznymi:
psychodramą, elementami terapii Gestalt (m.in. techniką „pustego
krzesła” w treningu wyrażania uczuć lub konstruktywnego toczenia
sporów), a także znanymi z terapii par i terapii rodzinnej sposobami
uruchamiania dobrej komunikacji. Terapia ta koncentruje się na
sprawach teraźniejszych, choć dopuszcza niekiedy nawiązanie do
dawnych przeżyć, interpretując zdarzenia aktualne. Całkowicie
rezygnuje natomiast z analizy snów czy stosowania wolnych skojarzeń
i tym samym nie podejmuje w ogóle psychoanalitycznej interpretacji
bieżących konfliktów wewnętrznych.
O ile RET według Ellisa pozwala na samodzielną pracę nad zmianą
myśli, uczuć i zachowań, o tyle IPT wymaga pomocy doświadczonego
psychoterapeuty. Terapeuta systematycznie ponawia starania o to, by
pacjent nauczył się kojarzyć życiowe sytuacje, w jakich się znajduje, ze
stanami emocjonalnymi oraz symptomami swojej choroby. Przebiega to
według schematu czterech faz: zaczyna się od otwartego pytania, które
naprowadza pacjenta na opisanie zdarzeń i swoich nastrojów; następnie
pacjent ma opowiedzieć kluczowe sytuacje pokazujące przebieg
zaburzonej komunikacji z otoczeniem; dalej – terapeuta pomaga
choremu rozpoznać i opisać jego pragnienia, dążenia i możliwości
stwarzające szanse na poprawę relacji interpersonalnych; wreszcie –
terapeuta ułatwia pacjentowi sformułowanie i podjęcie odpowiednich
wyborów prowadzących do osiągnięcia postawionych celów, czyli do
zharmonizowania relacji z ludźmi. Na każdym etapie można posłużyć
się psychodramą czy odgrywaniem ról, co jest dobrym ćwiczeniem
praktycznym wdrażającym do powtórzenia podobnych zachowań
w prawdziwych relacjach.
Terapia IPT, trwająca optymalnie 12–16 cotygodniowych 50-
minutowych sesji, obejmuje trzy etapy.
Etap I
W ciągu pierwszych kilku sesji terapeuta wraz z pacjentem formułuje
diagnozę. Nie chodzi o nazwanie choroby (depresja), lecz o ustalenie jej
bezpośrednich „wyzwalaczy” związanych ze wspomnianymi już obszarami
problemowymi.
Powtórzmy jeszcze raz, jakie problemy mogą przyczyniać się do
wywołania depresji:
• Ciężka i niedokończona żałoba po kimś bliskim;
• Konflikty z kimś ważnym (w małżeństwie, w rodzinie pochodzenia
lub w rodzinie współmałżonka, w miejscu pracy, sąsiedztwie itp.);
• Zmiana roli życiowej (z powodu wieku, rozwodu, emerytury,
degradacji zawodowej, kalectwa, choroby, odejścia z domu dzieci
itp.);
• Deficyty interpersonalne (np. brak asertywności, agresywność,
ograniczenia utrudniające porozumiewanie się z otoczeniem, jak
głuchota, ślepota, nieznajomość języka, trudności w orientacji
przestrzennej, ograniczenia ruchowe, nietrzymanie moczu
uniemożliwiające dłuższe przebywanie poza domem itp.).
Etap II
W środkowej fazie terapii, podczas kilku sesji, terapeuta pomaga
pacjentowi wypróbować praktycznie odpowiednie strategie postępowania,
dzięki którym rozpoznany problem zostanie przepracowany, a sposoby jego
naprawienia przećwiczone. Żałobę należy stopniowo zakończyć, konflikty
z ludźmi trzeba ocenić z punktu widzenia szans na ich zakończenie; w razie
nierozwiązywalnego impasu trzeba pomóc pogodzić się z przerwaniem
danej relacji. Zmiana ról wymaga częściowo edukacji, a częściowo procesu
podobnego do żałoby – terapeuta pomaga pacjentowi pogodzić się z nową
rolą i nowymi zadaniami, jakie są z tą rolą związane. W przypadku
deficytów interpersonalnych trzeba pomóc pacjentowi rozpoznać obszary,
w których potrzebuje nowych umiejętności, kierując go niekiedy do
specjalistów, by służyli pomocą w ich nabyciu.
Etap III
Ostatnia faza terapii IPT ma doprowadzić do utrwalenia nabytych
i przećwiczonych w terapii kompetencji, nowego sposobu komunikacji
z otoczeniem i nowych strategii radzenia sobie z trudnymi sytuacjami
interpersonalnymi. Ważnym aspektem w tej fazie jest nauczenie pacjenta
rozpoznawania w przyszłości sygnałów ostrzegawczych ewentualnych
nawrotów depresji. Zakończenie terapii powinno przebiegać
w optymistycznym, a nawet uroczystym klimacie, podobnym do „nadania
dyplomu” uprawniającego do samodzielnego radzenia sobie z trudnościami.
Terapeuta podkreśla, iż w przypadku braku poprawy u pacjenta, tym,
co zawiodło, jest terapia, a nie pacjent. Równocześnie można
zaproponować alternatywne sposoby pomocy, niekiedy polecić
antydepresyjną grupę wsparcia i pomocy nieprofesjonalnej lub innego
terapeutę, z którym zostanie powtórzony, miejmy nadzieję, że bardziej
skutecznie, ten sam proces leczenia.
***
Zarówno elementy RET, jak i IPT występują w nieprofesjonalnych
programach przeciwdepresyjnych opisanych w poprzednim rozdziale. Tym,
co wydaje się najbardziej skuteczne w wydaniu terapeutycznym
i samopomocowym, jest zmiana myślenia z życzeniowego na realistyczne
oraz umocnienie poczucia własnej wartości dzięki zmianie biernej postawy
na aktywną i w oparciu o życzliwe i bezpieczne relacje z otoczeniem.
Zarówno terapie profesjonalne, jak samopomocowe grupy wsparcia kładą
największy nacisk na systematyczne powtarzanie przećwiczonych
konstruktywnych zachowań, w tym mniej negatywnego sposobu myślenia
i bardziej optymistycznego podejścia do swoich i cudzych niepowodzeń.
Jeżeli nawet sposób osiągania zmiany w sferze myślenia, odczuwania
i postępowania wygląda nieco inaczej w grupie terapeutycznej
i samopomocowej lub w kontekście terapii indywidualnej (jaką
proponuje IPT), to w każdym przypadku chodzi o ten sam efekt.
Mianowicie, aby w ostateczności człowiek nauczył się dbać
samodzielnie o swój dobrostan psychiczny poprzez racjonalne, a nie
wyidealizowane, egocentryczne i perfekcjonistyczne odnoszenie się do
świata.
Gdyby sprawa nie dotyczyła chorych na depresję, to właściwie można
by powiedzieć, iż jest to bardzo dobra recepta na pogodne życie dla
każdego z nas.
Demografia depresji
Mężczyźni
Psychiatrzy i epidemiolodzy stwierdzają ostatnio, że liczba mężczyzn
z zaburzeniami depresyjnymi wciąż rośnie. Wpływ na to zjawisko mają
niewątpliwie przemiany społeczne i technologiczne zachodzące od połowy
XX wieku. Pod względem uwarunkowań biologicznych mężczyznom
w mniejszym stopniu niż kobietom grozi depresja na tle wahań
hormonalnych, natomiast problemem przyczyniającym się do depresji
u sporej grupy mężczyzn w średnim wieku może być obniżenie sprawności
seksualnej zaczynające się w środkowych latach życia.
Na narastanie fali depresji, szczególnie u młodych mężczyzn, ma duży
wpływ pogłębiający się kryzys tożsamości związany ze zmianą
tradycyjnie męskich i żeńskich ról w krajach Zachodu. Mężczyźni
znaleźli się obecnie w gorszej sytuacji niż kobiety; one już się
wyemancypowały, a oni jeszcze nie. Czują, że ich pozycja została
podważona, utracili pewność siebie, ale nadal wciąż pozostają więźniami
ról narzuconych im w dawnym świecie, który już przeminął. Są to
ekstremalnie wymagające role dominacji społecznej, politycznej,
materialnej, no i zwłaszcza – seksualnej. Ruchy feministyczne dążące do
równouprawnienia kobiet stopniowo pozbawiają mężczyzn pozycji
dominującej, z której czerpali oni od wieków poczucie wartości i sens
życia.
No i doczekaliśmy się sfrustrowanych kobiet i sfrustrowanych
mężczyzn. Miejmy nadzieję, że jest to zjawisko tymczasowe.
Społeczeństwa potrzebują czasu, by mężczyźni i kobiety przystosowali
się do sprawiedliwszego udziału w decydowaniu o sprawach
dotyczących wspólnego życia. W obecnej fazie przejściowej dużą cenę
za równouprawnienie płacą zarówno mężczyźni, jak i kobiety. I jednym,
i drugim trudno spokojnie wypełniać nowe role. Kobiety stresują się, czy
dadzą sobie radę w rywalizacji, do której nie są zbyt dobrze
przygotowane psychicznie; niektóre w panice zaczynają postępować „po
męsku”, czyli agresywnie, bezwzględnie i brutalnie; z kobiet stają się
„kobietonami”. Mężczyźni z kolei stresują się, czy dając się od czasu do
czasu wyprzedzać kobietom, nie zniewieścieją i nie znajdą się
całkowicie pod ich hegemonią.
Spójrzmy na tę sytuację jak na tradycyjnie męski maraton, do którego
nagle przyłączają się kobiety, niektóre w dodatku zdolne do zajęcia
miejsca na podium dla zwycięzców. Porażki mają zawsze gorzki smak,
toteż nic dziwnego, iż mężczyźni, zagrożeni utratą wyłączności do
laurów, dość zaciekle usiłują utrzymać dawny regulamin nie
dopuszczający rywalek w ogóle do wyścigu. Nie wątpię, że z czasem
okaże się, iż na nowym, sprawiedliwym porządku skorzystają całe
społeczeństwa. Kobiety utrwalą niekwestionowany dostęp do
ciekawszego życia; mężczyźni nie będą musieli tak ciężko harować
i wtedy zrelaksują się, poweseleją (nie tylko w barze, ale również
w domu) i odkryją, ile szczęścia można czerpać z aktywnego ojcostwa;
dzieci z kolei zaczną nareszcie mieć na co dzień oboje rodziców. Prawie
idylla. A właściwie dlaczego „prawie”? Może dlatego, że ciągle daleko
nam do urzeczywistnienia tego nowego porządku społecznego. Ale
warto do niego dążyć, bo wśród wielu korzyści mężczyzn czeka
poprawa zdrowia i zrównanie z kobietami pod względem długości życia.
Państwa, w których kobietom ułatwiono dostęp do rządzenia
i zarządzania, nie zbankrutowały. Na odwrót, osiągnęły wysoki poziom
rozwoju nie tylko pod względem politycznym czy ekonomicznym – co
należy do głównych zainteresowań mężczyzn – lecz także w sferze
oświaty, służby zdrowia i opieki nad najbardziej potrzebującymi. Faktem
jest jednak, że w krajach tych fala depresji u mężczyzn podniosła się
z chwilą udostępnienia miejsc decyzyjnych kobietom. Mówi się tam
niekiedy, że kobiety „wykastrowały” mężczyzn. Ale spójrzmy na tę
sytuację bezstronnie. Mianowicie tak, by dostrzec, jak bardzo
wcześniejsza, dominująca pozycja mężczyzn w tych społeczeństwach
opierała się na archaicznym porządku społecznym z czasów, gdy praca
miała głównie charakter fizyczny, zajęcia domowe były czasochłonne,
a dzieci nie podlegały pozadomowej edukacji. Jeżeli dodamy do tego
fakt, iż w większości rodzin przychodziło na świat co najmniej
kilkanaścioro dzieci, to zupełnie logiczny był tak ścisły podział:
mężczyźni pracowali poza domem, a kobiety w domu.
Od blisko stu lat zaczęły się zmieniać warunki życia i pracy, jeszcze
bardziej zmieniła się rodzina oraz cele i potrzeby ludzkie. Z lęku przed
tym procesem buntują się mężczyźni, sądząc, że zbyt wiele stracą. Tak
naprawdę, więcej zyskają. Owszem, niektórzy będą musieli podzielić się
władzą, ale za to dostąpią zarezerwowanej dotąd dla kobiet słodyczy
rodzinnego spełnienia. Zamiast złościć się na rywalki, mężczyźni
powinni zabrać się do treningu umiejętności niezbędnych w dzieleniu
obowiązków rodzicielskich i domowych. Zresztą w najmłodszym
pokoleniu już wielu z powodzeniem to robi.
W tych przemianach występuje jeszcze jeden czynnik, który wydaje
się bardziej niekorzystnie wpływać na mężczyzn niż na kobiety. Rozwój
technologiczny i setki wynalazków spowodowały istną rewolucję
w dziedzinie pracy. I to zarówno pracy domowej, jak i wytwórczej,
przemysłowej, rolniczej, transportowej i każdej innej. Automaty
ułatwiające prace domowe, jak też niezliczone udogodnienia
w przygotowywaniu posiłków, nie mówiąc o masowym rynku wszelkich
potrzebnych do życia dóbr – to dla kobiet bezcenne podarunki. Właśnie
dzięki nim stał się w ogóle możliwy feminizm. Kobiety zawsze umiały
sobie radzić, tylko dawniej nie miały czasu. Ten sam postęp techniczny
mężczyznom też wprawdzie dodał czasu, ale podał w wątpliwość
tradycyjne pojmowanie męskości. Na tym tle wielu mężczyznom
przewraca się do góry nogami dotychczasowa hierarchia wartości.
Wszak być mężczyzną to wciąż jeszcze dla większości oznacza
dysponować tężyzną fizyczną, sprawnościami siłowymi, potężną masą
ciała, umiejętnościami manualnymi i refleksem, ale z tendencją do
wykazywania siłowych walorów. A tu tymczasem stopniowo znikają
z naszego życia niemal wszystkie zawody, w których te zalety były
niezbędne. Nawet współczesny drwal, ładowacz portowy, budowlaniec,
tragarz czy robotnik budujący drogi muszą dziś raczej umieć obsługiwać
komputerowe i automatyczne urządzenia, a nie wykazywać się siłą
mięśni. Pod względem sprawności umysłowej kobiety mogą się
z łatwością mierzyć z mężczyznami. Od momentu, gdy otworzyły się
przed nimi szkoły i uczelnie, to one, jakby nadrabiając wielowiekowe
zapóźnienie, zaczęły tam chętnie uczęszczać, wcale nierzadko pod
względem wyników prześcigając swych rówieśników, chłopców
i mężczyzn. W Polsce kobiety górują nad mężczyznami pod względem
wykształcenia na wszystkich poziomach, od podstawowego po wyższe.
Jeszcze bardziej znamienne jest zjawisko polegające na udziale
w nieformalnych rodzajach dokształcania dorosłych, na najrozmaitszych
kursach, warsztatach, seminariach, studiach zaocznych i Uniwersytetach
Trzeciego Wieku. Zwłaszcza na tych ostatnich procentowa obecność
mężczyzn jest zawstydzająco znikoma.
Z pędem kobiet do edukacji wiążą się coraz większe możliwości
uzyskiwania lepszej pracy i wyższych zarobków. Choć nadal
statystycznie przegrywają one w wyścigu ekonomicznym
z mężczyznami, to z wolna powiększa się liczba gospodarstw
domowych, w których kobieta zarabia więcej od mężczyzny.
Paradoksalnie, staje się to dla mężczyzn również powodem konfliktu na
tle tożsamości i źródłem obniżenia poczucia wartości. Mężczyźni na
ogół źle znoszą znajdowanie się na dalszym miejscu – czy to pod
względem pozycji społecznej, stanowiska w pracy, czy też konieczności
negocjowania z kobietą decyzji domowych, nie mówiąc o zarabianych
pieniądzach i wyłączności na posiadanie autorytetu u dzieci. Te
przetasowania ról nie mogą więc dobrze wpływać na ich psychikę
i samopoczucie. W nich także można upatrywać przyczyn rosnącej
skłonności do depresji wśród mężczyzn.
Oni też, wciąż stanowiąc większość na rynku pracy, częściej padają
ofiarą kryzysów gospodarczych i zmian strukturalnych dotykających co
jakiś czas różne resorty. To zrozumiałe: skoro poziom zatrudnienia
wśród mężczyzn jest większy, gdy gospodarka się zachwieje, to oni
właśnie w przeważającej liczbie trafiają na bruk. A że tradycyjnie rolę
mężczyzny w świecie pojmuje się przede wszystkim w kategoriach
pracy zarobkowej, znalezienie się nagle bez zajęcia jest katastrofą.
Wobec nagminnie niewystarczającej liczby ofert pracy duża grupa
bezrobotnych mężczyzn to potencjalni pacjenci poradni zdrowia
psychicznego. Bezrobotne kobiety łatwiej odnajdują się w trudnej
sytuacji materialnej. Wyszukują sobie zajęcia zarobkowe oparte na
sąsiedzkich usługach, takich jak szycie, naprawianie bielizny, sprzątanie,
opieka nad chorymi czy małymi dziećmi. Gdy mają małe dzieci,
poświęcają im po prostu więcej czasu. Korzystają z możliwości
przekwalifikowania – stąd ich masowy udział w kursach
komputerowych, kosmetycznych, dietetycznych, językowych czy
uczących autoprezentacji i pisania CV. Bezrobotni mężczyźni są na ogół
tak wykończeni moralnie i psychicznie, że nie w głowie im zabieranie
dzieci do zoo, na basen albo cierpliwe odrabianie z nimi lekcji.
Bezrobotny tata jest wściekły, przygnębiony i nierzadko pijany. Jako
terapeutka uzależnień spotkałam bardzo wielu mężczyzn, którzy popadli
w alkoholizm poprzedzony epizodami depresji. W większości
przypadków terapia i wsparcie samopomocowe umożliwiają nie tylko
zerwanie z nałogiem, ale uczą także radzenia sobie z problemami
życiowymi i pomagają nie powracać do depresji. Poruszająco opisał
swój własny przykład typowo „męskiej depresji” w jednym z artykułów
prasowych 48-letni Stanisław:
„«Sensem życia jest samo życie» – słowa ks. Jana Twardowskiego
dotarły do mnie dopiero, gdy odbiłem się od dna alkoholowej
beznadziei. (...) Żona, dwójka dzieci, dwie duże firmy odzieżowe,
wysoki status finansowy... – do 40. roku życia wszystko funkcjonowało
bardzo dobrze. Wydawało mi się, że spełniam się zawodowo. (...) I nagle
krach. Moje przedsiębiorstwo nie wytrzymało konkurencji z zachodnimi
firmami. Straciłem wszystko. Co robić? Zawsze miałem jakiś plan B,
nawet C, tym razem żadnego. Jak zapewnić rodzinie byt? Jak
zabezpieczyć przyszłość dzieciom? Jak spełnić oczekiwania bliskich?
Przeze mnie nie mają nic. Nie chodziło o mnie, tylko o nich. To były
moje ambicje – tak postrzegałem rolę męża i ojca. Mnóstwo pytań
pozostawało bez odpowiedzi. A w głowie chaos i pustka. (...)
Ogrom poczucia winy w stosunku do żony i dzieci przygniatał mnie
coraz mocniej. W rodzinie nie znajdowałem zrozumienia. No bo jak to,
facet, który do tej pory tak dobrze sobie radził, teraz nie potrafi? Po
prostu mu się nie chce!
Wpadłem w depresję. Nie mogłem spać, miałem zaniki pamięci (...).
Na całe dnie zacząłem zamykać się w swoim pokoju (...). Totalna
beznadzieja, nieumiejętność podejmowania jakichkolwiek decyzji.
Wreszcie targnąłem się na swoje życie. Wydawało mi się, że doskonale
przygotowałem samobójstwo, ale się nie powiodło.
Cierpienie, ból życia, lęk przed przyszłością stały się nie do
wytrzymania. Byłem z tym sam. Rodzina się rozsypywała. Zaburzenia
lękowe nasilały się, aż w końcu stały się obezwładniające. Bywało, że
nie mogłem wstać z łóżka. Sterczałem godzinami przed szafą, nie
wiedząc, po co sięgnąć. Albo potrafiłem cały dzień gapić się przez okno,
a kiedy decydowałem się wyjść, przychodziła myśl, że muszę się ubrać –
a to już było dla mnie za wiele, dalej więc tkwiłem przed tym oknem jak
sparaliżowany. Kto takiego stanu nie przeżył, nie może sobie nawet tego
wyobrazić. (...)
Tak trwałem prawie przez półtora roku. Przez cały ten czas brałem
leki, głównie uspokajające, dlatego nie sięgałem po alkohol. Ale
przyszedł moment, kiedy pomyślałem, że już nic nie może mi
zaszkodzić, a w zasadzie chciałem, by mi zaszkodziło. Nie miałem
nawet siły, by znów podjąć próbę samobójczą. I wtedy odkryłem, że jak
się napiję alkoholu, to jest mi trochę lepiej. Z dnia na dzień piłem więcej.
Po roku byłem alkoholikiem – wypijałem 1,5 litra wódki dziennie, nie
licząc piw. (...)
Śmierć Papieża była momentem przełomowym w mojej chorobie. (...)
Od tego momentu zaczął się proces leczenia. (...) Terapia pokazała mi,
na czym polega uzależnienie, jak sobie radzić z głodem alkoholowym,
nawrotami choroby, jakie zmiany wprowadzać w życie, by normalnie
funkcjonować bez alkoholu. Bardzo ważne były też dla mnie mitingi
AA, gdzie rozmawialiśmy o swoich bieżących problemach, o tym, jak
każdy z uczestników radzi sobie z chorobą. Czułem, że nie jestem z tym
sam. (...)
Od dnia śmierci Papieża do dziś, a minęło już sześć lat, nie wypiłem
ani kropli alkoholu. Ale wiem, że nadal jestem alkoholikiem i muszę
zachować czujność, by pewnego dnia nie poczuć się zbyt pewnie. (...) To
mi nie wystarczało, bo nadal dręczyła mnie depresja. (...) Wreszcie
znalazłem lekarza, który prowadził ze mną terapię dwutorowo –
wyprowadzał z alkoholu i z depresji. (...) W wychodzeniu z choroby
pomogły mi też spotkania Anonimowych Depresantów (AD) (...). Moje
życie zmieniło się diametralnie. Jestem w nowym związku z cudowną
kobietą. Wykonuję inny zawód (...). I – co najważniejsze – realizuję
siebie”[21].
Wymowny przykład. Dobrze, że w tym przypadku wszystko
skończyło się pomyślnie. W innych niestety bywa gorzej. A wszystko
dlatego, że wielu ludzi mylnie sądzi, iż najlepszym lekarstwem na
depresję jest alkohol. Stąd plaga pijaństwa wśród najbardziej
dotkniętych bezrobociem i nieuprzywilejowanych warstw społecznych.
Można przypuszczać, że w obecnych niesprzyjających warunkach
zatrudnienia mężczyźni będą coraz bardziej narażeni na depresję. Jej
przebieg nie jest taki sam jak u kobiet. U mężczyzn prowadzi ona często
do nadużywania alkoholu, nikotyny lub narkotyków czy coraz
modniejszych dopalaczy, a także przejawia się w gwałtownych napadach
złości i agresji.
Terapia farmakologiczna przynosi efekty podobne jak u kobiet.
W wielu przypadkach, dając nieprzyjemne skutki uboczne (np.
wysychanie śluzówek, spowolnienie przemiany materii, osłabienie
popędu seksualnego lub zaburzenia metabolizmu), prowadzi do
rezygnacji z leczenia. Nawet w przypadkach zadowalającej skuteczności
leków przeciwdepresyjnych nieocenione bywa wsparcie
psychoterapeutyczne lub znalezienie kręgu ludzi tworzących system
wzajemnej pomocy. W opisanych wcześniej grupach Anonimowych
Depresantów zarówno w Polsce, jak i w innych krajach uczestnictwo
mężczyzn i kobiet jest mniej więcej proporcjonalne. Przypomnijmy, że
zarówno psychoterapia, jak i pomoc nieprofesjonalna w grupach
wsparcia to najlepsze sposoby zachęcające uczestników do mówienia
o przeżywanych stanach emocjonalnych. W przypadku mężczyzn,
bardziej skłonnych do zamykania się w sobie, sposoby te wydają się
wręcz nieocenione jako stosunkowo niekosztowne remedium na depresję
i jej najcięższe skutki.
Przytoczę kilka fragmentów artykułu pt. Depresja górala[22],
w którym autorzy Konrad Oprzędek i Bartłomiej Kuraś uzupełnili
powyższe rozważania ciekawymi obserwacjami:
„Pierwszy w kraju program przeciwdziałania depresji prowadzony jest
pod Tatrami. Zaangażowali się w niego lekarze, psychologowie,
terapeuci, pielęgniarki, kuratorzy, księża oraz władze samorządowe. (...)
Do pilotażowego programu wybraliśmy powiat tatrzański, gdzie
występują liczne specyficzne uwarunkowania – mówi psychiatra dr
Iwona Kuszewska z Warszawy, założycielka i prezes Fundacji
Profilaktyka, Prewencja, Leczenie «Cumulus». Opracowała ona projekt
przeciwdziałania depresji w powiecie tatrzańskim pn. «Aby halny
nikogo nie zabrał».
Jak wynika ze statystyk, na Podhalu ludzie częściej zapadają na
depresję niż w innych regionach kraju. Przez to częściej podejmują
próby samobójcze. Na podstawie danych z lat 1999–2007, uzyskanych
w szpitalach i od policji, w powiecie tatrzańskim było 130 prób
samobójczych, z czego 117 zakończyło się śmiercią. Samobójcami byli
w większości mężczyźni. 11 ofiar nie miało jeszcze 18 lat. (...)
Najgorszy [wskaźnik samobójstw – E.W.] był w 2003 r., gdy pod
Tatrami popełniono 2,7 razy więcej samobójstw niż średnio w całym
kraju. (...) Mieszkańcy Podhala charakteryzują się skrytością, zwłaszcza
dotyczącą emocji, postawą: «ja sobie poradzę», społeczno-kulturowym
wzorem picia i nadużywaniem alkoholu. Powszechne jest poczucie
niekorzystnego wpływu halnego, przede wszystkim na psychikę. (...)
To musi być wpływ halnego – twierdzi 77-letni Apoloniusz Rajwa
z Zakopanego. – Jak zaduje, ludzie słabsi psychicznie nie wytrzymują.
(...)
Maria Gruszkowa, góralka z Krzeptówek: – To chłopy przed halnym
szukają hrubego smrecka, coby sie obiesić. Jacyś mniej odporni są niż
baby. Baba pocierpi, wytłumaczy se, że tak już jest, i żyje dalej. A chłop
to by sie od razu wieszoł. (...)
Zofia, sprzedająca oscypki: – Chłop płońsy, bo pije. Jako gorzałka mu
zaobyrto we łbie, to o Bogu i rodzinie zabocy, zapomni. Honorny to
wtedy nie jest. A wódka obyrto, jak halny już do nos lezie. (...)
Józef, dorożkarz: – Obieszajom się chłopy, bo samiućcy zostają
z kłopotamy. Nie godomy o nich jak baby, tylko syćko w sobie
gryziemy. Jako idzie halny, facet nieroz nie wytrzymuje i ciach”.
No właśnie.
Małe dzieci
Depresję u małych dzieci zaczęto diagnozować dopiero około lat
siedemdziesiątych XX wieku. Wcześniej potrafiono diagnozować ADHD,
autyzm, zespół Aspergera, a inne „dziwne zachowania” przypisywano
opóźnionemu rozwojowi i traktowano takie dzieci jako spowolnione
w rozwoju. Przyczyny są wielorakie. Przede wszystkim u zdrowych
niemowlaków i maluchów zupełnie normalna jest labilność nastrojów, nic
więc dziwnego, że przeskoki od płaczu do śmiechu nie wydają się
podejrzane. Symptomy depresyjnych stanów u małych dzieci łatwo
przeoczyć, uważając, że dziecko ciche, mało ruchliwe i nieenergiczne jest
po prostu „grzeczniejsze” od innych: nie domaga się uwagi, nie psoci, nie
jest nieposłuszne, nie hałasuje, nie robi bałaganu itp. A to, że równocześnie
takie dziecko nie odczuwa przyjemności z zabawy, zbyt wolno lub bardzo
niechętnie czegokolwiek się uczy, wydaje się smutne i często wygląda na
zmęczone, dorośli interpretują jako przejawy nieśmiałości. Niekiedy nikt na
takie dziecko długo nie zwraca uwagi i nie dostrzega niczego
niepokojącego w jego zachowaniu. Psychiatra dziecięcy, prof. E. Pużyńska,
w swej pracy pt. Depresje u dzieci i młodzieży wylicza objawy należące do
obrazu dziecięcej depresji. Na poziomie wewnętrznym objawy te obejmują
między innymi: smutek, lęk, niepokój, niewiarę we własne siły, zagubienie,
niską tolerancję na frustrację, chwiejność emocji. Na poziomie zachowań
również rzucają się w oczy pewne typowe objawy, na przykład: bóle głowy
i ciała, wybuchy złości, zaburzenia łaknienia, zaburzenia snu, moczenie
nocne, ciągłe zmęczenie, fobie przedszkolne lub szkolne, ociężałość, apatia,
bezradność, izolacja od otoczenia, niechęć do aktywności. Wiele tych oznak
odnosi się raczej do dzieci co najmniej kilkuletnich lub nieco starszych.
U najmniejszych oczywiście nie zaobserwujemy „braku poczucia sensu
życia” ani „niskiej samooceny” – ale pozostałe wskaźniki można przy
próbie diagnozy rozpoznać już nawet u niemowląt.
Analizie najmłodszej wiekowo grupy dzieci poświęcony był
pięcioletni projekt grupy naukowców z kilku uniwersytetów z Kanady,
Francji, USA i Irlandii. Zbadali oni 1758 dzieci urodzonych w Quebecu.
Wybrali maluchy w wieku od pięciu miesięcy do pięciu lat. 15 procent
wykazywało lękliwość i depresyjność nastroju. Badacze dostrzegli ścisłe
powiązania tych objawów u dzieci z niedobrą psychiczną kondycją ich
matek. Stwierdzono, że ryzyko wystąpienia takich stanów u dziecka
wiąże się na ogół z depresją matki lub innymi zaburzeniami
psychicznymi utrudniającymi jej nawiązanie i utrzymanie dobrego
kontaktu z dzieckiem. „Nasze badania pokazały, że objawy depresji
mogą pojawić się bardzo wcześnie, na długo, zanim dziecko trafi do
szkoły. Aby zapobiec utrwaleniu tendencji depresyjnych, należy jak
najprędzej zacząć poświęcać takim dzieciom więcej czasu i zapewnić im
warunki możliwie najbezpieczniejsze i stymulujące w pozytywny
sposób” – zauważa prof. Sylvana M. Côté, z uniwersytetu w Montrealu,
która kierowała zespołem badawczym[23].
Jeżeli we wczesnych latach życia utrwali się u dziecka negatywne
postrzeganie świata, nieufność do ludzi i lękliwość, może to zaciążyć na
całej przyszłości. Symptomy depresyjne to sygnały, za pomocą których
dzieci komunikują otoczeniu, że dzieje się z nimi coś złego. Oto ich lista
u najmłodszych dzieci:
• melancholijny nastrój – złe samopoczucie, brak humoru,
płaczliwość „bez powodu”, dziecko odtrąca pocieszanie, lubi się
chować przed otoczeniem;
• zachowania agresywne – nieprzyjmowanie oznak czułości,
odtrącanie pieszczot, unikanie kontaktu cielesnego, bicie, kopanie,
niszczenie zabawek i przedmiotów, upór, niechęć do zabawy,
dokuczanie innym dzieciom;
• zaburzenia snu – niespokojny sen, długie okresy bezsenności,
trudności z przebudzeniem i wstawaniem porannym;
• niechęć do uczenia się (w przedszkolu lub szkole) – słaba
koncentracja, słaba pamięć, uciekanie od zajęć zespołowych, brak
zainteresowania zajęciami sprawnościowymi (gry, rower, basen
itp.);
• niechęć do zawierania i utrzymywania kontaktów z rówieśnikami –
izolowanie się, sobkostwo, brak uczestnictwa w grupowych
zabawach, wycofywanie się ze społeczności;
• dolegliwości somatyczne – bóle głowy, bóle brzuszne, mięśniowe
i inne, stałe uczucie zmęczenia, zaburzenia apetytu, nadwaga lub
niedowaga, słabo rozwinięte mięśnie, niska sprawność ruchowa.
Takie objawy – czy nazwiemy je depresją, skutkiem jakichś
dolegliwości zdrowotnych czy emocjonalnym przygnębieniem z powodu
zaniedbań wychowawczo-opiekuńczych – dotykają dzieci poddawane
dziś często przez dorosłych dwóm najcięższym próbom. Jest to albo
niezwracanie na nie uwagi i niepoświęcanie im czasu, albo wpędzanie
zbyt wcześnie w nadmierną rywalizację i dążenie za wszelką cenę do
osiągnięcia sukcesu. Maluchy smutnieją, gdy smutna jest mama, i boją
się, że coś złego się jej stanie, a one wtedy zginą, bo zostaną same na
świecie; kilkulatki smutnieją, gdy czują, że nie sprostają oczekiwaniom
rodziców i zostaną odrzucone. Dziesięcioletnia bohaterka powieści
Sarah Winman When God Was a Rabbit mówi w związku z pewnym
dramatycznym zdarzeniem: „Coś mi się wydaje, że byłam dla nich
o wiele więcej warta, gdy byłam mniejsza”[24]. Elly wyraziła w ten
sposób dziwną prawdę: faktycznie wielu rodziców uważa malutkie
dziecko za najcenniejszy „skarb”, a później, gdy zaczynają je lepiej
poznawać, rozczarowują się i wcale nie cenią już tego skarbu. Czują, że
mają przed sobą ogrom starań, żeby w ogóle ich dziecko „wyszło na
ludzi”. Właśnie dzieci zawiedzionych rodziców są najbardziej zagrożone
patologiami, w tym także depresją. Dodajmy, że do grupy ryzyka należą
również dzieci wcześnie osierocone, izolowane od rówieśników
jedynaki, dzieci skłóconych rodziców lub gnębione przez zbyt
wymagających i nadopiekuńczych dorosłych.
Pierwsze lata szkolne mogą również dostarczać doświadczeń
skłaniających dzieci do zamknięcia się w sobie i ucieczki w samotność.
Dziecko rozpoczynające szkołę przeżywa niepewność, stres, obawy
dotyczące nowych relacji z rówieśnikami i nauczycielami. Potrzebne jest
wtedy stabilne i mocne oparcie w dorosłych, zarówno w domu, jak
w klasie. Gdy go zabraknie, bardziej wrażliwe jednostki mogą sobie po
prostu nie poradzić z nową sytuacją i nowymi zadaniami. Nauczyciel
powinien stworzyć klimat zgody i współpracy sprzyjający uwolnieniu od
stresu, obaw i niepewności. Powinien od samego początku pozytywnie
motywować uczniów, tak by niezależnie od wyników nie dopuścić do
zniechęcenia i obniżenia poczucia wartości. Osiąga się to dość łatwo,
podkreślając mocne strony uczniów, umacniając poczucie
bezpieczeństwa i pomagając im przezwyciężać trudności.
Niestety ta oczywista prawda nie dla każdego jest oczywista. Oto
przykład zachowania nauczycielki, jakie mogłoby każde małe dziecko
przyprawić o depresjogenną traumę na całe życie – na podstawie relacji
pewnej matki: „Przyszłam do przedszkola po leżakowaniu i przez
otwarte drzwi zobaczyłam (córkę) stojącą na środku sali w samej
koszulce bez bielizny. Podczas gdy druga przeszkolanka w pośpiechu
ubierała inne maluchy, wychowawczyni, siedząc na krześle, wyśmiewała
się z mojego dziecka, nazywając je „ułomnym” i znieważając je przy
całej grupie dzieci. W efekcie córka posiusiała się, stojąc na środku sali.
Byłam zaszokowana”[25].
Nigdy za wiele uświadamiania dorosłym, jak wrażliwą i delikatną
strukturę psychiczną mają małe dzieci i jak łatwo można ją skaleczyć
bezmyślnością lub niedbalstwem.
Nastolatki
Zabrzmi to jak truizm, gdy powiemy, że przełomowy okres między
dzieciństwem a dorosłością przebiega burzliwie. Nie zawsze jest to
spowodowane buntem wpisanym w proces rozwojowy wobec autorytetów
lub eksperymentowaniem z niebezpiecznymi zachowaniami. Nawet
spokojni i zżyci z rodziną młodzi ludzie, zarówno dziewczęta, jak i chłopcy,
przeżywają w latach gimnazjum i liceum trudny okres. I nie ma to
większego związku z odbywaną edukacją ani mniej lub bardziej udanym jej
przebiegiem. Owa burzliwość wynika z konfliktu pomiędzy wymaganiami
i oczekiwaniami społecznymi a trudnym do poskromienia popędem
płciowym budzącym się pod wpływem rozwoju hormonalnego oraz, przede
wszystkim, szaloną ochotą na samodzielność, która w tym okresie częściej
jest po prostu samowolą. Okres ten znacznie wyprzedza dojrzałość
emocjonalną oraz zdolność zapewnienia sobie bytu pozwalającego na
uniezależnienie się od rodziców.
Konieczność powściągania bądź co bądź naturalnych (od „Natura”)
potrzeb zderza się u nastolatków z brakiem pewnych cech, czy raczej
umiejętności, zupełnie zrozumiałym w świetle uwarunkowań społeczno-
wychowawczych, ale przez to wcale nie łatwiejszym do poradzenia
sobie przez nich samych ani też przez ich wychowawców. Najchętniej
obwinia się za ten brak dzieci i młodzież. Niesłusznie. To nie one
wymyśliły nasz porządek świata. Zostały do niego wprowadzone przez
nas, dorosłych.
W ocenie niekorzystnych zjawisk dotyczących dorastających dzieci
łatwo zgubić z pola widzenia takie czynniki, jak upowszechnienie przed
prawie stu laty prawnego zakazu pracy dzieci, wprowadzenie
powszechnej oświaty i przez to wydłużenie dzieciństwa; dodajmy do
tego coraz szerszy dostęp do wyższej edukacji, malejącą liczbę dzieci
w rodzinach i związaną z tym w dużej mierze tendencję do ustępliwości
w ich wychowaniu, ogólny wzrost dobrobytu oraz stałe rozszerzanie się
„nożyc” porównawczych pod względem dostępu do dóbr materialnych
i kulturalnych. Ten skomplikowany społeczno-psychologiczny melanż
uwarunkowań sprawia, że dziś bezpieczne wychowanie dzieci jest
trudniejsze niż kiedykolwiek. Dawniej ludzie byli biedniejsi, krócej żyli,
więcej chorowali, ciężej pracowali i mieli znacznie mniejszy wybór we
wszystkich dziedzinach, a mimo to – lub może właśnie dlatego – dzieci
mniej burzliwie przechodziły swój trudny przełom rozwojowy.
W wyniku ponaddziesięcioletnich badań naukowych psycholog Jean
M. Twenge nazwała najmłodsze pokolenie Amerykanów „pokoleniem
Ja”. W swej książce pod tym samym tytułem[26] omawia paradoks
polegający na zaskakującym zjawisku. Otóż współczesne nastolatki
amerykańskie znacznie przewyższają poprzednie pokolenia, jeśli chodzi
o pewność siebie, asertywność i poczucie wartości, a jednocześnie
funkcjonują gorzej pod względem stabilności psychicznej. Dzisiaj jest
wśród nich więcej uzależnionych, więcej cierpiących na rozmaite fobie,
nerwice oraz depresję, a najczęstszym rysem osobowości jest narcyzm
charakteryzujący się egocentryzmem i niedostatkiem empatii. Autorka
zadaje w swej książce pytanie, czy przypadkiem sami (mowa
o Amerykanach) nie przyczyniamy się do tego, że współczesne dzieci są
samolubne, roszczeniowe i bardziej nieszczęśliwe? Odpowiada na nie
twierdząco, podpierając się wynikami badań przeprowadzonych w USA
na czterdziestotysięcznej grupie dzieci w wieku 9–13 lat.
Nie ma podstaw, by odnosić wyniki tamtych badań do oceny
nastolatków w Polsce i wpływu występujących u nas tendencji
wychowawczych na ich zdrowie psychiczne. Zapewne doczekamy się
własnych badań o podobnej tematyce. Bez nich można jednak już
odwołać się do alarmów medialnych zwracających uwagę na wzrost
patologii wśród tej populacji. Możliwe, że tak jak w innych dziedzinach
i tu świat okazuje się zbiorem naczyń połączonych, w których występują
podobne zjawiska w różnych krajach.
Jean H. Twenge potwierdza to, co głoszą nowocześni pedagodzy, że
chwalenie dzieci za dokonania, które kosztowały je niewiele wysiłku,
jest bardziej demoralizujące niż motywujące; a także, że podziwianie
dziecka za urodę lub posiadanie przedmiotów (np. ubrań, zabawek,
sprzętu sportowego, luksusowych wygód) – co w gruncie rzeczy nie jest
ich zasługą – kształtuje całkowicie odwrotne do zamierzonych cechy
charakteru. Wyrabia się w ten sposób w dzieciach nie poczucie wartości,
lecz materialistyczny światopogląd, poczucie wyższości oraz
przekonanie, że gromadzenie przedmiotów zasługuje na uznanie
otoczenia. Dzieci tak wychowywane nie uczą się zachowań
prospołecznych, tylko wyrastają na egocentryków, narcyzów i egoistów.
A gdy doda się do tego jeszcze deficyty emocjonalne – chociażby
w takim sensie, że zawsze chcą być na pierwszym miejscu, więc trudno
im nauczyć się radzić sobie z porażkami – to mamy gotowych
kandydatów do mniejszych i większych załamań psychicznych. Stąd już
niedaleka droga do depresji, gdy się komuś nie poszczęści w jakichś
przedsięwzięciach lub nawet tylko w znalezieniu się na najwyższym
szczeblu czy to w hierarchii społecznej, czy pod względem urody
(niewystarczającej dla gwiazdy czy modelki/modela), czy nawet pod
względem miejsca urodzenia (zamiast w stolicy świata, to w jakimś
zwykłym miasteczku w nieprzodującym kraju). Powodów do
nieszczęścia jest nieograniczona ilość. Dorastające dzieci wybierają
sobie takie, które w ich środowisku znajdują odpowiedni grunt.
Pokolenie Ja słyszy najczęściej, że wszystko im się należy, są
najważniejsi i czekają je wyłącznie sukcesy. Nie wszystkim się jednak
powiedzie, a sam stres towarzyszący wysokim aspiracjom wywołuje
frustrację i przyspiesza wyczerpanie psychiczne. Ci, którzy wzrastali
jako pokolenie Ja i sami zostają rodzicami, wykazują wyższe wskaźniki
braku satysfakcji i niezadowolenia z rodzicielstwa oraz ze swego
potomstwa. To zrozumiałe, bo rodzicielstwo wymaga odrzucenia
samolubstwa i narcyzmu. Osoby, które mają do tych wad predyspozycję,
okazują się niewystarczająco przygotowane do takiej roli. W sumie
w samym dzieciństwie oraz w późniejszych okresach życia,
w rozmaitych rolach, jakie należy wypełniać, pokolenie Ja sprawdza się
nie najlepiej. Ludziom tym brakuje odporności, sprężystości
emocjonalnej niezbędnej do poradzenia sobie z porażkami i stratami,
które przecież każdego spotykają. Jak bardzo brakuje, wykazują
niepokojące statystyki zaburzeń psychicznych wśród nastolatków
prowadzących w skrajnych przypadkach do samobójstw.
W odpowiedzi na to groźne zjawisko zaobserwowane w latach
osiemdziesiątych ubiegłego wieku w USA powstał utwór rockowy pt.
You’re Only Human (Jesteś tylko człowiekiem), którego twórca i główny
wykonawca Billy Joel (ur. 1949) wcielił się w ten sposób w „dobrego
rodzica”. Słowami piosenki przekonuje on dzieciaki, że pomyłki
i porażki są normalną częścią życia, i zapewnia, że sam też przeszedł
przez młodzieńczy okres samotności oraz trudnych zmagań
psychicznych:
It’s not always easy to be living in this world of pain.
You’re gonna be crashing into stone walls again and again.
It’s alright, it‘s alright, though you feel your heart break,
You’re only human, you’re gonna have to deal with heartache.
(...)
You probably don’t want to hear advice from someone else,
But I wouldn’t be telling you if I hadn’t been there myself.
It’s alright, it‘s alright, sometimes that’s all it takes,
We’re only human, we’re supposed to make mistakes.
(...)
But I survived all those long lonely days,
When it seemed I did not have a friend.
‘Cause all I needed was a little faith,
So I could catch my breath and face the world again.
Piosenka stała się międzynarodowym hitem, możliwe, że
powstrzymała niejednego nastolatka przed odebraniem sobie życia.
W luźnym moim przekładzie jej słowa są niemal identyczne z tymi,
które powtarzają swoim dorastającym dzieciom matki i ojcowie na
całym świecie:
Nie zawsze łatwo żyć na tym świecie pełnym bólu.
Będziesz zderzał się raz po raz z kamiennym murem.
Wszystko jest w porządku, w porządku, chociaż serce ci pęka,
Jesteś tylko człowiekiem, poradzisz sobie z bólem serca.
(...)
Prawdopodobnie nie chcesz słuchać kogoś innego,
Ale nie mówiłbym, gdybym sam tego nie przeszedł.
Wszystko w porządku, w porządku, czasem bywa źle,
Jesteśmy tylko ludźmi, mamy prawo do błędów.
(...)
Przetrwałem tamte dni samotności,
Kiedy zdawało się, że nie mam przyjaciół.
Potrzeba mi było tylko trochę wiary,
Aby złapać oddech i znów stawić czoło światu.
Słowa słowami, ale z pewnością najpotrzebniejsze umiejętności, jakie
rodzice powinni starać się wyrabiać w swoich dzieciach, to:
samokontrola, zdolność do powściągania zachcianek i gotowość
współdziałania z innymi. W kształtowaniu charakteru ważniejsze
okazuje się nie samolubstwo czy indywidualistyczne poczucie
własności, lecz umiejętności prospołeczne.
Ostatnio chodzę często z moim najmłodszym wnukiem na place
zabaw. Najczęstsze słowa, jakie tam słyszymy, gdy jakieś dziecko
wyciąga rączkę po czyjeś wiaderko lub grabki, brzmią: „Nie rusz, to
moje”. Małe sobki bywają też karcone przez opiekujących się nimi
dorosłych, gdy zainteresują się nieznajomym dzieckiem lub nie swoją
zabawką. W identycznych okolicznościach w społeczeństwach
o wyższym poziomie prospołecznych umiejętności dorośli starają się od
najmłodszych lat ośmielać dzieci do wspólnej zabawy, często ją
inicjując, a nie zabraniając. Może Polska jest krajem odległym
kulturowo od tych społeczeństw, małe dzieci jednak są i tu, i tam takie
same. Bo i u nas, gdy przysiądę na brzegu piaskownicy lub postoję przy
zjeżdżalni i tylko trochę pomogę przygodnej gromadce zgodnie bawić
się razem, okazuje się, że jest to możliwe i obce dzieci z żalem żegnają
się z nami, gdy opuszczamy plac zabaw. Małe dzieci, niestety, są bardzo
podatne na formowanie, jakby były z modeliny; co zostanie ulepione
w pierwszych latach, zastygnie, skamienieje i trzeba ogromnego
wysiłku, by potem zmienić charakter, przekonania, stosunek do innych,
do siebie także.
Jak się te moje obserwacje z placu zabaw mają do przyszłości naszych
dzieci, przeczytałam w wywiadzie pt. Świat to dżungla, udzielonym
Adamowi Leszczyńskiemu przez prof. Krystynę Skarżyńską (Szkoła
Wyższa Psychologii Społecznej i Instytut Psychologii PAN)[27]. Z badań
dotyczących postaw studentów wynikło, że: „Studenci polscy są mało
aktywni w porównaniu z tym, co robi młodzież w Europie Zachodniej
czy Stanach – zwłaszcza jeśli chodzi o aktywność polityczną
i uczestnictwo w organizacjach pozarządowych. Na pytanie, jak
wspominają swoje dzieciństwo, 50 procent studentów odpowiadało, że
rodzice przede wszystkim ostrzegali ich przed złym światem i uczyli
ostrożności w postępowaniu z ludźmi. Podobnie odpowiadają inni
dorośli Polacy badani w próbie ogólnopolskiej (marzec 2011 r.). (...)
Postawa nieufności i związane z nią dbanie o własny interes jest
w całym naszym społeczeństwie głęboko zakorzeniona. (...) Pytaliśmy,
czy robią coś wspólnie z innymi. Odpowiedzi wahały się między
«nigdy» a «rzadko»”. W pewnym momencie uczona stwierdza: „Trwałe
poczucie sensu życia mają ci ludzie, którzy dużo dają innym – i dużo od
nich dostają”. Myślę, że trzeba u nas jak najszerzej rozgłaszać tę prawdę
filozoficzno-psychologiczną. Proponuję, żeby regulaminy ogródków
jordanowskich uzupełnić o apel do babć, mam i opiekunów
nadzorujących maluchy: „Zabrania się mówić: «Nie rusz, to moje!»”.
Może dzięki temu następne pokolenia naszych nastolatków
i dwudziestoparolatków przestaną bać się ludzi i będą rzadziej uciekać
w alkohol, narkotyki, Internet, samotność, samobójstwo. Bo na
szczęśliwe dorosłe życie pracuje się od wczesnego dzieciństwa.
Wiele lat temu podczas swoich studiów psychologicznych w USA
oglądałam na ćwiczeniach z psychologii rozwojowej film
z przeprowadzonego eksperymentu z małymi dziećmi. Zostawione
z ciastkiem w pustym pokoju dziecko mogło zjeść je od razu lub
poczekać kilka minut i otrzymać jeszcze jedno. Dzieci łakome
i niecierpliwe zjadały je natychmiast. Dzieci zdolne do wyboru większej
korzyści z pewnym opóźnieniem, czekały na drugie ciastko, bawiąc się
znajdującymi się w pokoju zabawkami. Tę samą grupę dzieci objęto
badaniem po dwudziestu latach i okazało się, że u tych pierwszych
występowało wiele patologii, trudności w realizacji zamierzeń, a także
problemy w relacjach z ludźmi. Dzieci cierpliwsze miały statystycznie
lepsze wyniki pod każdym względem, łącznie z subiektywnym
poczuciem zadowolenia z życia.
Mniej więcej takie same wnioski sformułowała na podstawie
kierowanych przez siebie badań autorka wspomnianej książki pt.
Pokolenie Ja.
Nie miejsce tu na poradnictwo wychowawcze, ale ze wspomnianych
badań wynikają dość oczywiste wskazówki. Niezadowolenie, frustracja,
nadmierny stres i perfekcjonistyczne zapatrzenie w osobisty interes nie
służą dorosłym, co już, mam nadzieję, wynika z poprzednich rozdziałów.
To samo dotyczy osób wkraczających dopiero w swoje pierwsze etapy
samorealizacji. Po to, by nie odebrać im radości – najpierw zabawy,
potem nauki, następnie pracy, a przez cały czas budowania zdrowych
relacji z ludźmi – rodzice, opiekunowie i nauczyciele powinni
zweryfikować metody wychowawcze stosowane wobec dzieci. Należy
pamiętać o tym od momentu, gdy małe dzieci zaczynają dopiero
nabierać umiejętności radzenia sobie z pierwszymi frustracjami.
Depresja nastolatków ukazana w liczbach przeraża bardziej niż
statystyki dotyczące dorosłych. Z raportu zamieszczonego w prasie
wynika, że co trzeci polski licealista ma objawy depresji[28].
W niektórych regionach – jak pokazują badania – jest jeszcze gorzej. Na
Pomorzu lekarze mówią o pojawieniu się „efektu Wertera” (tendencje
samobójcze wskutek zawodu miłosnego). Oszacowano tam, że na
depresję cierpi połowa licealistów, a co piąty powinien natychmiast
rozpocząć specjalistyczne leczenie! Wielu rodziców nie zdaje sobie
sprawy, że paraliż woli, który dotyka ich dzieci, nie jest objawem
lenistwa, lecz oznaką depresji.
Po premierze filmu Sala samobójców Jana Komasy ożywiła się
dyskusja publiczna na temat kondycji polskiej rodziny i zagubienia
dojrzewających nastolatków. Stało się to również okazją do
zainteresowania się dość rozpowszechnionym wśród młodzieży
uzależnieniem od mediów cyfrowych. Często idzie ono w parze z tak
zwanym hikikomori, zjawiskiem opisanym przez psychiatrów
japońskich; słowo to w dosłownym tłumaczeniu oznacza „oddzielenie
się”. Występuje w komputerowym pokoleniu młodzieży jako
wielomiesięczne, czasem kilkuletnie izolowanie się od domu, szkoły,
rówieśników. Hikikomori przypomina letarg przeplatany napadami
agresji lub autoagresji. W Japonii ofiarami tego stanu są dwa razy
częściej chłopcy niż dziewczynki. Jak podaje „Newsweek”, „Na całe lata
zamykają się w czterech ścianach, tylko z komputerem. I odlatują
w jedynie sobie znany świat, bo ten tutaj jest, jak mówią, «jedną wielką
mordęgą»”[29]. Osoby dotknięte hikikomori komunikują się ze światem
(jeżeli już muszą) za pośrednictwem telefonu lub Internetu.
Przypominają chorych na depresję – stają się tak samo wycofani
społecznie, zamknięci w sobie, apatyczni, bezwolni, pozbawieni energii
i chęci jakiegokolwiek działania; nie stawiają sobie celów, negują
wartości, takie jak rodzina, zdrowie, miłość, przyjaźń; nie chcą brać
udziału w życiu. Zjawisko to w Japonii zaobserwowano po raz pierwszy
już prawie pół wieku temu. Dziś liczbę ofiar tego zaburzenia szacuje się
na pół do półtora miliona. Według Tamaki Saito, japońskiego
psychologa i twórcy pojęcia hikikomori, problem ten dotyka tam jedną
na 10 młodych osób. Co trzeciej grozi pogrążenie w izolacji na 20–
30 lat. Osoby te dorastają wyłącznie fizycznie, podtrzymywane przy
życiu przez przerażone rodziny; potem, gdy same już stają się dorosłe,
wegetują na obrzeżach społeczeństwa: nie pracują, nie płacą podatków,
nadal pozostają na czyimś utrzymaniu. Analitycy społeczni zwracają
uwagę, że hikikomori może być odzwierciedleniem przekonania
o wyjątkowości jednostki i jej prawa (przywileju?) do obierania ścieżki
życiowej wytyczonej wbrew normom i tradycjom.
A czy nie zagościł podobny stosunek do dzieci także w naszym,
zachodnim – czy lepiej powiedzieć, wschodnioeuropejskim, modelu
wychowania? Czyż dobrobytu nie obracamy w dużej mierze na
budowanie tronu, na którym umieszczamy naszych królewiczów
i królewny, zapewniając im wszystko z wyjątkiem gwiazdki z nieba?
W Japonii uznano hikikomori za problem na tyle poważny, że
pootwierano dziesiątki klinik i poradni specjalistycznych zajmujących
się wywabianiem dzieci z ich komputerowych „sal samobójców”
z powrotem do życia. Terapeuci stwierdzają, że najtrudniej te dzieci
przekonać, iż kłótnia z mamą o noszenie szalika, nudna lekcja biologii,
ból z powodu wyrzynania się zęba mądrości – jak również wiele innych
przykrości, to, po pierwsze, jest prawdziwe (i jedyne) życie, a po drugie,
że da się znieść i jeszcze po drodze przeżyć radość, spełnienie, nawet
szczęście. W Japonii uznano, że leczenie hikikomori musi trwać
przeciętnie dwa lata. Młodych ludzi trzeba w tym czasie nauczyć
wykonywania prostych prac oraz gier zespołowych, wspólnego
przygotowywania i jadania posiłków i w ogóle funkcjonowania
w grupie. Powrót do społeczeństwa jest możliwy, ale tylko poprzez
trening przebywania w nim. Przychodzi mi do głowy myśl, że lepiej
jednak zacząć uczyć tego nasze dzieci, gdy mają rok i mogą nawiązać
pierwsze dobre relacje już w piaskownicy, zamiast potem szukać dla
siebie pocieszenia w internetowych „salach samobójców” albo
resocjalizować się w ośrodkach socjoterapeutycznych.
Nie mamy tak dźwięcznej nazwy jak Japończycy na określenie
rozpowszechnionego wśród nastolatków „doła” połączonego z negacją
otaczającego świata. U nas dorośli narzekają głównie, jaka to „okropna
jest dzisiejsza młodzież”. Mirosław Kaczmarek w miesięczniku
„Remedium”, odnosząc się do tematu narastającej fali rozmaitych
patologii wśród uczniów, zauważa: „Paroletnia debata przedstawicieli
wielu resortów, z udziałem ekspertów oraz zaangażowaniem obu
rzeczników praw obywatelskich i praw dziecka nie przyniosła istotnych
zmian. Nie zaproponowano żadnych istotnych rozwiązań o charakterze
profilaktycznym czy prewencyjnym. Dalej pokutuje widzenie
problemów dziecka i rodziny w podziale resortowym. Za ingerencję we
władzę rodzicielską odpowiada niezawisły sąd, za system pieczy
zastępczej – resort polityki społecznej, za szkoły dla trudnej młodzieży –
resort edukacji, a za policyjne izby dziecka – resort spraw
wewnętrznych. Nikt tak naprawdę nie odpowiada za kompleksową
pomoc nieletniemu i jego rodzinie”[30].
Świat zmienia się szybciej niż my. Jeszcze pokolenie, dwa pokolenia
temu życie dzieci toczyło się na podwórku, w bezpośrednim fizycznym,
dotykowym kontakcie z rówieśnikami. Dziś dzieci są izolowane przez
samych rodziców, którzy tak pojmują „dobrą opiekę” i „bezpieczne
wychowanie”. Sami za dużo pracują i mają poczucie winy z powodu
braku czasu, dlatego tworzą swoim pociechom szklane klosze i wieże
z kości słoniowej. Sami zresztą tam nie zaglądają, bo i kiedy? Z tego
powodu, gdy w szkole ucznia czy uczennicę spotka coś okrutnego, to nie
widzą oni innego wyjścia, tylko odbierają sobie życie (jak nastolatka
z Gdańska) lub szukają wirtualnych przyjaciół wśród avatarów
w internetowej „sali samobójców” (jak Dominik z filmu Komasy).
Możliwe, że niefrasobliwość lub nieodpowiedzialność owych
„resortów” wynika z masowej amnezji dorosłych, którzy sami,
przestając być jakiś czas temu dorastającą młodzieżą, kompletnie
wyparli ze świadomości swe dawne niepokoje, frustracje i dramaty. Bo
nie wierzę, że resortowi eksperci nigdy ich nie przeżywali, będąc
w wieku swoich obecnych dzieci. Możliwe, że Japończycy dobrze to
wymyślili, by organizować dwuletnie komuny terapeutyczne dla
wyalienowanej młodzieży. Leczą ich nie psychotropami (jak
Amerykanie), lecz grupową pracą, zabawą i nauką. Te ośrodki są czymś
w rodzaju skansenów niegdysiejszych podwórek lub harcerskich
wakacji. W każdym razie japońskim nastolatkom pomagają. U nas chyba
Wisła zmieni bieg, zanim nasze rozliczne „resorty” się namówią,
wysupłają odpowiednie pieniądze, znajdą specjalistów i jeszcze uzyskają
współpracę rodziców i szkoły w tworzeniu zdrowszych warunków
rozwoju dla dorastających dzieci. Nie spodziewajmy się raczej tego
i zacznijmy bardziej uważnie nasłuchiwać, czy przypadkiem naszemu
dorastającemu dziecku, z jakiegokolwiek powodu, akurat nie pęka serce.
Na szczęście niektórzy nasłuchują, choć często są to osoby postronne,
nie zajmujące się własnymi dziećmi, lecz cudzymi. Do tych wrażliwych
osób zaliczyć trzeba niektóre wszędobylskie dziennikarki. Jedna z nich,
Anna Wacławik-Orpik, została wyróżniona prestiżową nagrodą Grand
Press 2011 za wywiad z wychowankiem domu dziecka opublikowany na
internetowym portalu TOK FM. Rozważając przejawy i uwarunkowania
depresji nastolatków, nie sposób nie pomyśleć także o dzieciach
wykluczonych już na starcie życiowym, które w dzieciństwie, a i później
także, są kandydatami do zachorowania na chroniczną depresję. Takich
dzieci jest wcale niemało: nie licząc przebywających w rodzinach
patologicznych, kilkadziesiąt tysięcy przechodzi przez domy dziecka.
O tym, jaką kolebką dożywotniego kalectwa psychicznego może być
taki przybytek, niech zaświadczy kilka śródtytułów z nagrodzonego
wywiadu: Koszmar domów dziecka; Życie codzienne: radźcie sobie
sami; Drugie życie: fala, bicie, molestowanie; Po pierwsze – nie
przeszkadzać, wychowawca chce mieć spokój; Nic od ciebie nie zależy;
Jedna myśl – z której strony przyjdzie atak; Jesteś jak zwierzę przyparte
do muru i znikąd pomocy.
Dodajmy, że dzieci nie trafiają do domów dziecka za karę, bo coś
złego zrobiły, lecz dlatego, że w domach rodzinnych były krzywdzone
lub niechciane. W domach dziecka ma im być teoretycznie lepiej niż we
własnych rodzinach. W dodatku kosztuje to nas, całe społeczeństwo,
gigantyczne pieniądze: miesięczny koszt utrzymania jednego dziecka
w takiej placówce to 2,5–6,5 tysiąca złotych. W rozmowie radiowej[31]
autorka wywiadu wyraziła zapewne to samo, co w tej chwili czują
i myślą moi czytelnicy: że takie domy dziecka to zbrodnia, którą
należałoby ścigać z nakazu prokuratora. Ale wspominam o tym tutaj
trochę też dlatego, by widząc młodą osobę załamaną, zasmuconą,
uciekającą w izolację – wiedzieć, że mogą to być objawy depresji
spowodowanej przez upokarzającą krzywdę lub lęk przed nową
krzywdą.
Typowy „dół” psychiczny u nastolatka cechuje zamykanie się w sobie,
oddalenie od rodziny i szkoły, przygnębienie, apatyczność, niskie
poczucie wartości, beznadzieja i świadomość bezsensu (jak u dorosłych).
Nastrojom tym towarzyszą często również zachowania antyspołeczne,
takie jak: wagarowanie, ucieczki z domu, podkradanie rodzicom
pieniędzy, kradzieże w sklepach; u wielu depresyjnych nastolatków
występują tendencje autodestrukcyjne, prowadzące do alkoholizowania
się lub narkomanii, bulimii lub anoreksji, promiskuizmu,
samouszkodzeń ciała, a w skrajnych przypadkach do prób
samobójczych. Sfrustrowanym i nieszczęśliwym nastolatkom bardzo
trudno udzielić wsparcia. Stanowią najbardziej oporną grupę pod
względem gotowości przyjęcia pomocy głównie dlatego, że bunt, gniew
i rozżalenie zwykle skierowane są do osób reprezentujących autorytety,
tych samych, które okazują niepokój i starają się powstrzymać
niebezpieczne zachowania.
Jeżeli we wczesnym dzieciństwie między rodzicami i dziećmi nie
zdoła wytworzyć się trwała relacja oparta na zaufaniu i wzajemnym
zrozumieniu, dorastające dziecko może już od dawna nie czuć bliskiej
więzi z rodziną; nie dopuści wtedy do swoich sekretów nikogo poza
wybranymi osobami spośród grupy rówieśniczej. Dlatego tak często nikt
wystarczająco doświadczony nie może nic zrobić, by pomóc rozwiązać
najtrudniejsze problemy i kłopoty młodzieży. Istnieją oczywiście
profesjonalne służby, zarówno interwencyjne, jak i terapeutyczne, ale ich
zaangażowanie często przychodzi zbyt późno, gdy już doszło do
poważnych szkód. Uświadomienie sobie tych szkód samo przez się
bywa przygnębiające i pesymistyczne, nic więc dziwnego, że może
zapoczątkować u młodej osoby nawet długotrwałą depresję.
Dość istotną rolę mogą w takich przypadkach odegrać dorośli nie
należący do domowego otoczenia. Ktoś z krewnych, nauczyciel,
pedagog albo trener, duszpasterz, niekiedy ojciec czy matka
zaprzyjaźnionego rówieśnika – mając większy dystans i będąc
emocjonalnie mniej poruszony – ktoś taki może łatwiej dotrzeć do
zbuntowanego nastolatka i pomóc mu otworzyć się, zwierzyć
z życiowych lub egzystencjalnych problemów. Jeżeli taka osoba sama
nie potrafi pomóc, to może zdoła nakłonić dziecko do pójścia do
psychologa lub lekarza. Profesjonalna konsultacja, diagnoza i wskazanie
metod pomocy stanowią najwłaściwszy kierunek postępowania nie tylko
zresztą wobec nastolatków czy dzieci ewidentnie nie radzących sobie
z problemami, ale i wobec dorosłych.
Aby dziecko skłonić do ujawnienia, co je gnębi, i jednocześnie pomóc
mu złagodzić uczucie bezradności, wstydu czy lęku, ważny jest dobór
odpowiednich słów. Oto kilka sugestii pozwalających dziecku uwierzyć
w siebie oraz w możliwość rozwiązania swoich problemów:
• Przejdziemy przez to, poradzimy sobie;
• Nie myśl, co będzie kiedyś. Chodź, zastanówmy się, co można
zrobić teraz;
• Z wieloma problemami i tak radzisz sobie nie najgorzej, podziwiam
cię;
• Na pewno znajdziemy dobre wyjście, możesz na mnie liczyć;
• Każdy ma kłopoty, nie zostawię cię z nimi;
• Wiem, że starasz się najlepiej, jak potrafisz. To nic, że nie wszystko
ci się od razu udaje;
• Bardzo chcę, żeby minął ten trudny okres. Powiedz, jak ci w tym
ulżyć;
• Cieszę się, że mam ciebie. To nic, że czasem mamy razem jakieś
trudności. Przecież po to jestem, aby je razem rozwiązywać.
Próbując zrozumieć depresję u dorastającej młodzieży nieco głębiej,
badacze zaobserwowali, że głównych źródeł zwykle można doszukać się
w domu rodzinnym. Nawet zła szkoła nie jest w stanie złamać psychiki
dziecka znajdującego mocne oparcie w rodzicach i wzrastającego
w bezpiecznej atmosferze. Na temat badań dotyczących depresji
u nastolatków pisze psycholog i biolog Marta Komorowska:
„Depresji sprzyja środowisko, w którym panuje duży poziom
negatywnych emocji, konfliktów, brak zaangażowania w sprawy
członków rodziny. Prace badawcze, w których stosuje się
kwestionariusze samoopisowe wśród nastolatków pokazują, jak bardzo
percepcja środowiska rodzinnego wpływa na pojawienie się objawów
depresji. Duże znaczenie ma tutaj niski poziom wsparcia w rodzinie,
wysoki poziom krytycyzmu (szczególnie w stosunku do osiągnięć
dziecka), a nawet nadmierne zaangażowanie emocjonalne matki. Matki
depresyjne należą do grupy ryzyka, gdyż depresja może przyczyniać się
do powstawania gorszych relacji między członkami rodziny,
a szczególnie między dziećmi a rodzicami. (...) Zaburzenia depresyjne
w okresie dzieciństwa mogą być związane z różnymi stresorami, takimi
jak: doświadczenie straty, wykorzystanie seksualne, zaniedbanie,
konflikty i frustracje, schorzenia medyczne. Natomiast w okresie
adolescencji wśród czynników ryzyka depresji badacze wymieniają
m.in.: historię rodzinną obciążoną depresją, wcześniejsze epizody
depresji, słabe zdolności szkolne, konflikty w rodzinie, a nawet
niepewność co do własnej orientacji seksualnej, rodzącą wewnętrzny
konflikt. Optymistyczne jest to, że – jak pokazują studia nad problemem
– większość dzieci wychodzi z depresji ciężkiej, jednak
prawdopodobieństwo nawrotu wynosi od 20 do 60 procent podczas
pierwszych dwóch lat od remisji i, co gorsza, prawdopodobieństwo to
wzrasta do 70 procent po pięciu latach. (...) Ze względu na cały szereg
objawów tworzących obraz depresji, jak i ze względu na wielość
przyczyn i czynników ryzyka predysponujących do zachorowania,
istnieje wiele pomysłów na leczenie zaburzeń depresyjnych. Ogólnie
można wymienić poza metodami farmakologicznymi i psychoterapią
(różnego typu – poznawczo-behawioralną, psychoanalityczną,
systemową) programy edukacyjne skierowane do rodzin. Te ostatnie
biorą pod uwagę kontekst rodzinny powstawania depresji i koncentrują
się na doskonaleniu umiejętności rodzicielskich, takich jak: stosowanie
kar i nagród, zabawa z dzieckiem, komunikacja, radzenie sobie
z trudnym zachowaniem dziecka. Praca z dziećmi obejmuje natomiast
m.in. trening asertywności i umiejętności prospołecznych”[32].
Dla dopełnienia tego tematu sięgnijmy do pism Antoniego
Kępińskiego, który wyodrębnił cztery typy depresji młodzieńczej:
1. Postać apatyczno-abuliczna, w której młoda osoba staje się
wewnętrznie rozprzężona, nic jej nie interesuje, odczuwa pustkę i nudę,
przesiaduje bezczynnie, może godzinami słuchać muzyki [dziś pewnie
Profesor dopisałby do tego pogrążanie się w wirtualnym świecie
Internetu – E.W.]. Nudę życia dziecko usiłuje ożywić przez odurzanie
się, ekscesy seksualne lub wandalistyczne.
2. Postać buntownicza, pełna gniewu i agresji. Dochodzi do
gwałtownych wybuchów lub do biernego oporu, złośliwości, a także do
aktów autoagresji (próby samobójcze, sięganie po niebezpieczne
substancje psychoaktywne).
3. Postać rezygnacyjną cechuje lęk przed przyszłością, poczucie
bezradności i brak poczucia wartości, pesymizm, czarnowidztwo.
4. Postać labilna polega na dużej chwiejności nastroju od chandry do
wesołkowatości. U podłoża tkwi pustka emocjonalna i poczucie
bezsensu życia[33].
Z cytowanej już książki Sarah Winman When God Was a Rabbit
utkwił mi w pamięci pewien passus, z którego można wyczytać, komu
i czemu nastolatki zawdzięczają te swoje cztery rodzaje depresji,
hikikomori, „sale samobójców” i zwykłe, pospolite „doły”. Mówi
dziesięcioletnia Elly, przejęta pierwszym zawodem miłosnym starszego
brata: „Gdyby rodzice bodaj na moment przystanęli i zamilkli,
usłyszeliby odgłos pękającego serca mojego brata. Oni jednak nie
słyszeli niczego...” (s. 97).
Zatrzymajmy się i postarajmy się usłyszeć, co dzieje się w sercach
naszych dzieci. Będzie to najskuteczniejsza profilaktyka depresji
młodzieńczej.
Test
□ Zawsze szczerze i spokojnie rozmawiam z nim o tym, co czuje;
□ Od najmłodszych lat wiem, co lubi, o czym marzy, czego się boi;
□ Bardzo często bywają u nas w domu jego przyjaciele;
□ Znam dobrze ich rodziców i często rozmawiamy o naszych dzieciach;
□ Plan zajęć mojego dziecka jest mi zawsze znany;
□ Znam wszystkich dorosłych, z którymi ma kontakty (w szkole i poza szkołą)
i mogę się do nich zwrócić z każdym niepokojem dotyczącym dziecka;
□ Mam z dzieckiem wspólne zainteresowania i lubimy spędzać razem wolny
czas;
□ W miarę dorastania ustalamy wspólnie z całą rodziną odpowiednie dla jego
wieku obowiązki oraz konsekwencje zaniedbań;
□ W przypadku sporu z dzieckiem, naruszenia przez niego norm naszej rodziny
lub niewywiązania się z zadań szkolnych nikt go nie wyzywa i nie bije, tylko
szukamy sposobu na rozwiązanie problemu;
□ W naszym domu dorośli nie są wulgarni, agresywni, nie upijają się, nie
okłamują i nie obrażają się wzajemnie;
□ Staram się jak najszybciej przeprosić, gdy wyrządzę dziecku przykrość;
□ Staram się jak najszybciej wybaczyć, gdy dziecko wyrządzi mi przykrość,
przeprasza lub chce zadośćuczynić.
5–8 „NIEPRAWDA”
Brakuje ci czasu lub nie uświadamiasz sobie, jak ważną osobą jesteś w życiu twojego
nastolatka. Zweryfikuj swoje postępowanie według udzielonych odpowiedzi tak, by jak
najszybciej poprawić relacje z dzieckiem. JEST TO KONIECZNE DO DOBREGO
ROZWOJU TWEGO DZIECKA, A DLA CIEBIE – DO POCZUCIA WIĘKSZEGO
SPOKOJU O JEGO BEZPIECZEŃSTWO I ZDROWIE.
1–4 „NIEPRAWDA”
Dziecko czuje się pełnoprawną częścią waszej rodziny i wie, że jest kochane,
akceptowane i szanowane. Tych kilka odpowiedzi „nieprawda” przedyskutuj razem
z dzieckiem, ONO NAJLEPIEJ CI POWIE, CZY TRZEBA COŚ ZMIENIĆ, CZY NIE.
0 „NIEPRAWDA”
GRATULACJE! Należy ci się dyplom z wyróżnieniem za dobre rodzicielstwo i talent
wychowawczy. Ale żeby przypadkiem nie popaść w samozachwyt, koniecznie podziel
się ze swoim dzieckiem wynikami tego testu. Albo dostaniesz od niego jeszcze jeden
dyplom, albo dowiesz się, że niektóre rzeczy widzi inaczej i czuje inaczej. Zawsze warto
to sprawdzić...
Pacjenci geriatryczni
Z wiekiem wprawdzie łagodnieją wahania huśtawek biologicznych
i hormonalnych, lecz w naturalnym procesie starzenia się zaczyna
szwankować funkcjonowanie fizyczne i umysłowe oraz pojawia się coraz
bliższa perspektywa ostatecznego kresu. Obydwa te czynniki nadają często
mroczny ton życiu wewnętrznemu starzejących się osób. Zarówno starsi
mężczyźni, jak i starsze kobiety przeżywają podobne doświadczenia.
Obejmują one refleksje nad bilansem życia i swych osiągnięć (lub ich
braku). Bilans ten często wypada niekorzystnie, zwłaszcza gdy
oczekiwania, pragnienia i marzenia nie zostały w pełni zrealizowane.
Prawdę mówiąc, tak bywa u większości ludzi, bo kto spełnił naprawdę
wszystkie swoje marzenia?
Kobiety są na ogół silnie związane z dziećmi i rodziną, toteż
w późnym okresie życia zdarza się, że odczuwają smutek rozłąki po
odejściu pociech z domu. Mogą z utęsknieniem wspominać lata
wczesnego dzieciństwa swoich dzieci, gdy jako matki czuły się im
najbardziej potrzebne i najmocniej były kochane. Zwykle przejawy
czułości i przywiązania do matek z biegiem czasu są mniej wylewne.
Starzejącym się matkom tego właśnie może brakować. Kobiety
bezdzietne nie przeżywają tak często załamań psychicznych
w podeszłym wieku. Poradziwszy sobie ze swą bezdzietnością
w młodym wieku z biegiem lat przyzwyczajają się do swojej sytuacji
rodzinnej.
Przyjaźnię się z już niemłodą, samotną kobietą, która wyżywa się
w roli opiekuńczej i wychowawczej, wspierając swego brata i bratową
w zajmowaniu się trójką dzieci. Podobnie realizuje się w zastępczym
macierzyństwie inna moja znajoma, będąc oddaną ciotką dla swych
siostrzeńców. Te dwie kobiety, i oczywiście wiele, wiele innych, są
dobrymi przykładami wartościowego życia rodzinnego. A to właśnie
stanowi najsolidniejszy bastion chroniący przed chandrami, załamaniami
czy różnymi odmianami depresji nie tylko w młodym wieku, ale do
późnej starości.
Mężczyźni rzadko uważają zajmowanie się dziećmi za prawdziwe
spełnienie i dlatego raczej nie potrafią z tego czerpać poczucia sukcesu
czy sensu życia. Ma to oczywiście związek z systemem wartości, nieco
odmiennym dla kobiet i dla mężczyzn. Mężczyźni, kulturowo
i prawdopodobnie również w jakiś biologiczny sposób, nastawieni są od
młodości na sukcesy potwierdzające ich kompetencje w sferze dokonań
zawodowych. Gdy podczas schyłkowych lat życia są pozbawieni
możliwości dalszego wykazywania się w zawodzie, mogą przeżywać żal
po stracie. Dokładnie tak samo dotkliwy, bolesny i długotrwały, jak żal
po stracie przeżywany przez kobiety na przykład po rozłące z bliską
osobą, spowodowanej porzuceniem, zdradą, rozwodem czy jej śmiercią.
Są jednak wśród nas przykłady zaprzeczające powyższym
obserwacjom, jak na przykład pan Tadeusz Centek. W wywiadzie
zatytułowanym: Jutro też przyjdę[34] opowiada o tym, jak od lat
towarzyszy pacjentom hospicjum w ich ostatniej drodze: „Karmię
chorych, gdy nie mogą sami jeść. Opatruję im odleżyny, siadam przy
łóżku i rozmawiam. Czasem nic nie mówię, tylko trzymam za rękę
i lekko głaszczę. (...) Czasem sobie porozmawiamy z pacjentami.
Szczególnie tymi najstarszymi. Wspominamy sobie, jak to było
w dawnej Bydgoszczy, gdzie kto mieszkał, gdzie pracował”.
Wzruszająco też mówi o swoim życiu: „Nie rozpamiętuję. Nie myślę
o tym, czego nie zdążyłem zrobić, co nie było doskonałe. Doceniam to,
co mi się udało stworzyć i dać z siebie. I cieszę się z tego, co dostałem,
np. od żony. Jestem dumny z mojej rodziny. Mam przekonanie, że
wszystko w moim życiu miało swój czas i głęboki sens. (...) Tak właśnie
czuję. Idę na spacer, czuję zapach wiosny, słyszę śpiew ptaków, widzę,
jak jest pięknie dookoła. I wtedy tak sobie wzdycham z radością
i w myślach dziękuję Panu Bogu za to, że mogę jeszcze używać tego
świata, i to wszystkimi zmysłami. Doceniam, że jeszcze czuję się jako
tako, chodzę, widzę, słyszę. Bardzo jestem w takich chwilach
szczęśliwy”. Tadeusz Centek ma dziewięćdziesiąt lat.
Ludzie tacy jak pan Centek mają szczęście, że prawdopodobnie
przyszli na świat wyposażeni w odpowiednie mechanizmy biologiczne
chroniące przed depresją. A może nie? Może tacy ludzie, idąc przez
życie, tak samo pełne zasadzek, pułapek i trudnych etapów jak życie
innych ludzi, nie czekali, aż im ktoś lub coś życie umili lub odmieni,
tylko robili to sami? I w końcu nauczyli się, tak jak pan Centek, że
w dziewięćdziesiątym roku życia, jeśli tylko ma się nogi, ręce, oczy,
uszy i bijące serce, to można codziennie przychodzić do tych, którzy
potrzebują tego bardziej niż ktokolwiek inny. W pomaganiu ludziom
kryje się sekret ratujący zdrowie psychiczne, a mianowicie szansa na
złagodzenie poczucia samotności.
Samotność jest właśnie tym jednym elementem depresji, wspólnym
dla obydwu płci. W późnych latach życia samotność staje się realnym
zagrożeniem większości z nas. Wynika to z odchodzenia kolejnych
rówieśników, znajomych, członków rodziny. Im dłużej człowiek żyje,
tym bardziej musi liczyć się z tym, że w końcu może zostać jedynym
żyjącym spośród swego dawnego kręgu towarzyskiego. Osoby takie
uświadamiają sobie z bolesną ostrością własne zbliżanie się do śmierci.
Odczuwają zwielokrotnioną coraz to nowymi pogrzebami, ostatecznymi
rozstaniami i pożegnaniami tęsknotę za odchodzącymi ludźmi
i bezpowrotnie utraconą młodością. Ten rodzaj żalu nie różni się
w sensie emocjonalnym od żalu spowodowanego rozstaniami
wcześniejszymi. Jest on obecnie tylko bardziej dotkliwy, wszak zostaje
coraz mniej lat życia, a więc i mniej nadziei na stworzenie nowych
bliskich związków i zawarcie nowych przyjaźni. Po sześćdziesiątych czy
siedemdziesiątych urodzinach rzadko myśli się o przyszłości
w kategoriach długich lat. Nawet jeżeli statystyki długowieczności są
dość obiecujące, to jednak wraz z osiągnięciem pewnego wieku nie
sposób siebie oszukać. Czasem udaje się w ogóle nie myśleć o starości
i śmierci komuś wyjątkowo zdrowemu, kto nigdy nie był w szpitalu, nie
stracił ani jednego zęba, zachował piękną czuprynę i wciąż bez zadyszki
wchodzi z plecakiem na Turbacz. No ale ilu jest takich wśród nas?
Czasem udaje się to takim osobom jak pan Tadeusz Centek, który „nie
rozpamiętuje” i szuka w swoim życiu tego, za co może być wdzięczny.
Takie nastawienie to najlepszy bastion chroniący przed depresją.
Większość starszych osób ma co najmniej kilka różnych diagnoz
medycznych. Nie zawsze oczywiście jedną z nich bywa depresja. Ale
gdy tak się zdarza, to można i trzeba ją leczyć, podobnie jak w każdym
przedziale wiekowym, od dzieciństwa począwszy, przez młodość i wiek
dojrzały. Niestety ta grupa wiekowa jest pod względem pomocy
psychologicznej i psychiatrycznej bardzo u nas zaniedbana. Właściwie
dopiero rodzą się zalążki psychiatrii geriatrycznej, a w zestawieniu ze
zjawiskiem szybkiego starzenia się polskiego społeczeństwa oferta
psychoterapii zorientowanej na osoby starsze jest żałośnie uboga.
Istotnym względem jest również demografia biedy w Polsce, w której
właśnie grupa seniorów wyróżnia się najniższymi dochodami. Nic więc
dziwnego, że w prywatnym sektorze usług terapeutycznych prawie
w ogóle nie spotykamy ani starszych pacjentów, ani specjalistów,
których interesowałoby pomaganie im. Szkoda. Wielka szkoda, bo
faktycznie szkody doznają rzesze smutnych i przygnębionych Polaków
w podeszłym wieku.
W wywiadzie pt. Nie odkładaj hodowli róż do 70. urodzin[35] dr Ewa
Bogacka, specjalistka między innymi w zakresie geriatrii z Akademii
Medycznej we Wrocławiu, podkreśliła, że dla starszych ludzi gorsza od
niedołęstwa, zależności od innych i wypadania z ról jest izolacja.
Sugestywnie to zobrazowała: „Dziś młodzi ludzie mówią, że chodzą do
babci raz na miesiąc, a jak się pytam, dlaczego ta babcia nie może z nimi
zamieszkać, to patrzą na mnie, jakbym spadła z kosmosu. Ostatnio już
nawet wspólne spędzanie świąt stało się niewygodne. (...) – Jak my się
przygotowujemy do starości? W ogóle się nie przygotowujemy.
Zachowujemy się tak, jakby miała nigdy nie nadejść. A potem
rozdzieramy szaty, że jesteśmy nieszczęśliwi i dopadły nas choroby. (...)
Bo nie dbamy w porę o zdrowie. Nieprawidłowo się odżywiamy, nie
ruszamy się. Wierzymy, że niezdrowy tryb życia ujdzie nam na sucho.
I tak jest, ale do czasu. (...) Biologia daje nam szansę na dobrą starość.
Tyle że musimy jej pomóc”. Na pytanie dziennikarza (Sławomira
Zagórskiego), jakie są kryteria dobrej starości, lekarka wyjaśnia:
„Zachowana aktywność fizyczna i psychiczna oraz kontakty
międzyludzkie”. A na pytanie, jakie środki starsi ludzie łykają
niepotrzebnie, dr Bogacka odpowiada: „Uspokajające. Walczę z tym
usilnie, bo lek uspokajający to wyłącznie uciszenie krzyku, że dzieje się
coś złego. A ponieważ nie wiemy, o co chodzi, dajemy knebel. Ten
knebel powoduje, że człowiek szybciej głupieje, jest bardziej agresywny,
ponieważ czuje się oszukany. (...) Inna grupa nadużywanych leków to
środki przeciwbólowe. Nefrolodzy biją na alarm, ponieważ akurat te leki
bardzo uszkadzają nerki. Niestety, przyczyniają się też do tego lekarze,
zapisujący osobom starszym środki przeciwbólowe w ogromnych
ilościach. Czasem wystarczą 2–3 kuracje lekami przeciwzapalnymi lub
przeciwbólowymi, by doszło do poważnego uszkodzenia nerek”. Pod
koniec wywiadu dowiadujemy się też, że na depresję nie cierpią
nadmiernie osoby mocno zaawansowane wiekiem. „Typowy dla tej
choroby wiek to 50–60 lat. Na starość depresję mają przede wszystkim
ci, co mieli ją już wcześniej. W starości typowa jest tzw. depresja
sytuacyjna: człowiek zdaje sobie sprawę z poczucia straty, a wyraźny
spadek nastroju świadczy o jego inteligencji i zachowanym krytycyzmie.
Np. umiera dziecko, a jej [starszej osobie – E.W.] się zdaje, że
niepotrzebnie żyje, umiera mąż, a ona zostaje z beznadziejną rentą.
Każdy miałby w takiej sytuacji dość”.
Psychoterapeuci specjalizujący się w pomaganiu starszym osobom
cierpiącym na depresję najczęściej stosują terapię interpersonalną.
Głównym jej wątkiem są rozmaite odmiany żalu za wcześniejszą
tożsamością związaną z dawnymi rolami społecznymi oraz dokonaniami
przynoszącymi niegdyś uznanie. Właśnie jego brak, traktowanie
starszych osób bez należytego poważania, zostawianie ich samym sobie,
podczas gdy reszta rodziny uczestniczy w życiu towarzyskim, staje się
dla wielu babć i dziadków przysłowiowym „gwoździem do trumny”.
Osobiście zaobserwowałam to zjawisko w nowej modzie na
organizowanie wesel w taki sposób, że jednego wieczoru spotyka się
rodzina, a drugiego, na hucznej zabawie, „nasi goście”, jak mówią
nowożeńcy. Traktowanie starszych członków rodziny bez szacunku lub
przynajmniej sympatii musi rzutować negatywnie na ich stan psychiczny
i poczucie wartości. Terapeuci geriatryczni sugerują także dawanie
konkretnych rad i podpowiedzi w rozwiązywaniu ich problemów.
Jednym z zaleceń terapeutycznych w pracy z seniorami jest większa
niż zazwyczaj elastyczność dotycząca czasu trwania spotkań.
Z pacjentami w zaawansowanym wieku trzeba niekiedy przedłużać sesje
po to, aby nie przerywać wątku zwierzeń lub wspomnień u osoby
potrzebującej wysłuchania i zrozumienia trudnych sytuacji, zwłaszcza
związanych z relacjami rodzinnymi. Ważną formą wsparcia jest
świadczenie usług polegających na przykład na dowożeniu na terapię,
zamawianiu wizyt u lekarzy lub pomocy przy zorganizowaniu opieki
domowej czy pielęgniarskiej. Jednym z trudniejszych zadań jest
przekonanie do korzystania z pomocy hospicyjnej lub przeniesienia się
do mniejszego mieszkania z dogodniejszą infrastrukturą (parter,
ogródek, balkon, pobliże kościoła, lekarza, klubu seniora, terenów
spacerowych itp.).
W niektórych krajach, gdzie podobnie jak u nas nie ma jeszcze
wystarczającego zaplecza pomocy psychologicznej dla seniorów, rolę tę
wypełniają z zadowalającymi efektami miejscowe kościoły, szczególnie
protestanckie, w których znacznie większą wagę niż w kościołach
katolickich przywiązuje się do praktycznych, można by powiedzieć,
„ziemskich” spraw parafian.
Dobrym przykładem podzieliła się dr Bogacka we wspomnianym
wyżej wywiadzie: „W Niemczech status człowieka starego,
przynajmniej w sensie socjalnym, jest komfortowy. Tam się coś
konkretnego dla tej warstwy ludzi robi. Zaczęto zapraszać seniorów do
specjalnych ośrodków dziennych wynajmowanych przez miasto,
w których zajmują się oni m.in. dziećmi samotnych matek.
W początkowym zamyśle te ośrodki miały aktywizować prospołecznie
seniorów, potem przekształciły się jednak w swoiste centra kulturalne,
których członkowie uczą się języków, gotują dla siebie i nadal opiekują
się tymi dziećmi. To działa fantastycznie”.
Byłam niedawno dosyć długo w Chinach. Ileż ja się tam napatrzyłam
na stuletnie staruszeczki i staruszków pchanych na wózkach przez
wnuczki i wnuków, pokazujących swym wiekowym podopiecznym co
ciekawsze obiekty w zabytkowych miejscach albo czytających podpisy
pod eksponatami w muzeach. Czegoś podobnego nigdy nie widziałam
w Polsce. Nie tylko młodsze pokolenie nie bardzo dba o swych
seniorów, państwo również nie traktuje ich z należytą troską. A przecież
ogromne znaczenie ma status materialny ludzi potrzebujących pomocy,
a wśród najstarszych jest ich najwięcej. W wielu sprawach dotyczących
zdrowia sam dostatek wystarcza często do zapewnienia godziwej jakości
życia oraz poczucia bezpieczeństwa. W przypadku osób cierpiących na
depresję sytuacja jest szczególna. Depresja bowiem rozwija się również
na tle zaniedbania potrzeb, ograniczonych kontaktów międzyludzkich,
a także zwykłej bezczynności i nudy. W Chinach podczas spaceru po
parku w mieście Xian natrafiliśmy na zakątek, w którym kilkunastu
staruszków tańczyło do muzyki płynącej z megafonu. Widać było, że
jest to miejsce, w którym każdy, kto chce, może sobie powirować
w tańcu w takt ulubionej melodii. Tancerze z aprobatą przyjęli na
„parkiet” mojego męża, który nie przepuścił i tej okazji, by sobie
potańczyć. Dziś myślę o tym zdarzeniu z nostalgią tym większą, że
w naszych parkach widuję najczęściej smutnych staruszków
przesiadujących na ławkach w pobliżu placów zabaw, gdzie bawią się
ich wnuki czy prawnuki. Kolosalna różnica.
Terapeuci spostrzegli, że osobom starszym w depresji bardzo
potrzebne są rozmowy o przeszłości, zwłaszcza dotyczące trudnych
relacji z ważnymi osobami w dzieciństwie i młodości. Odróżnia to tę
populację od większości młodszych pacjentów, z którymi pracuje się
według zasad terapii IPT, nastawionej wyłącznie na to, co przeżywają
oni „tu i teraz”. Terapeuci zajmujący się seniorami muszą uświadomić
swym klientom, że problemów egzystencjalnych i dotyczących ludzkiej
śmiertelności „rozwiązać” się nie da. Śmierć przychodzi po każdego
i tylko niektórym ludziom udaje się pogodzić z tą perspektywą bez buntu
i rozpaczy. O sprawach tych należy podczas terapii mówić otwarcie,
pozwalając pacjentom wyrazić myśli i uczucia, o których często
z rodziną w ogóle nie sposób rozmawiać. W późnym wieku raczej nie
ma sensu podejmować leczenia przewlekłych psychopatologii czy
zaburzeń osobowości, których nie udało się lub w ogóle nie próbowano
wcześniej leczyć. Terapeuci kierują się w takich przypadkach dwiema
zasadami. Przede wszystkim głębokie zmiany w sferze funkcjonowania
psychicznego wymagają wysokiej sprawności uczenia się nowych
sposobów myślenia oraz postępowania. Tymczasem z wiekiem słabnie
elastyczność umysłowa i behawioralna, a także u kresu życia należy
mieć na uwadze oszczędzanie ludziom zbyt wielkich wstrząsów
osobistych. Z tych powodów raczej należy zajmować się aktualną
poprawą samopoczucia, a nie głębokimi zmianami w sferze
świadomości czy osobowości.
Zalecenia te i obserwacje dotyczące pacjentów geriatrycznych
raportują liczni badacze amerykańscy, którzy pierwsi zajęli się tą grupą
wiekową. Sporą bibliografię zawiera podrozdział Geriatric Depressed
Patients w pracy zbiorowej pt. Handbook of Depression[36]. Wszyscy
autorzy podkreślają zgodnie, że w przypadku depresji osób starszych
wskazane jest równoczesne stosowanie farmakoterapii, psychoterapii
i wsparcia socjalnego. Dwie ostatnie spełniają nie tylko rolę klinicznej
pomocy diagnostyczno-terapeutycznej, lecz również poszerzają kontakty
z ludźmi troszczącymi się o samopoczucie, zdrowie i sytuację życiową
tych osób.
Można by się zastanowić, czy amerykańskie badania dotyczące tego
tematu prezentują jedyny możliwy sposób pomocy osobom cierpiącym
na depresję w starszym wieku. W niektórych krajach (wiem
o Niemczech, Danii, Szwecji, Norwegii i Islandii) nie ma tylu
psychiatrów co w USA. Natomiast znacznie lepiej niż w Ameryce
funkcjonują służby pomocy socjalnej. Duńska opiekunka socjalna, która
kilka razy w tygodniu przychodzi do domu starszego małżeństwa
i rozmawia z obojgiem o bieżących sprawach, może spełniać wcale nie
gorzej rolę terapeutyczną, niż gdyby przyjmowała ich w gabinecie pod
szyldem dyplomowanego psychoterapeuty. W odniesieniu do wszystkich
depresjopodobnych zaburzeń zdrowy rozsądek, niesienie ulgi
w życiowych trudnościach i pomoc w wyjściu z samotności mają
nieocenione walory lecznicze, zwykle bardziej zbawienne niż medyczne
znawstwo i farmakologia.
Bezrobotni
Wraz z wywalczeniem wolności Polacy zaczęli prędko poznawać gorzki
smak bezwzględnych reguł kapitalizmu. W badaniach socjologicznych
odnotowano między innymi ogromny wzrost najcięższych chorób
psychicznych, w tym depresji, alkoholizmu oraz samobójstw (ściśle ze sobą
powiązanych) – przede wszystkim wśród bezrobotnych mężczyzn. Badacze
podkreślają, że doprowadziła do tego utrata gwarantowanej w poprzednim
systemie przewidywalności będącej fundamentem poczucia
bezpieczeństwa. Do 1989 roku każdy miał do końca życia zapewnioną
pracę, jego dzieci też. Aż nagle wszystko się zawaliło, wielu ludziom grunt
usunął się spod nóg. Niektórym nigdy nie udało się odzyskać stabilizacji.
Dla mężczyzn w sile wieku, bardziej niż dla rodzinnie usposobionych
kobiet, praca jest głównym źródłem tożsamości, poczucia wartości
i sensu życia. Gdy więc bezrobocie im to nagle zabiera, rozpadają się
psychicznie. I to wcale nie tylko z powodu niemożności utrzymania
siebie i rodziny. Najdotkliwszym skutkiem utraty pracy, w sensie
psychologicznym, jest bezsilność, poczucie winy, beznadzieja, gniew
i żal za utraconym bezpieczeństwem. Poradzić sobie z tym bardzo
trudno, tym bardziej że mężczyźni przeżywają to na ogół w ukryciu,
gdyż bardzo wstydzą się swych porażek i słabości. Z tych powodów
tylko wyjątki decydują się skorzystać z pomocy psychiatrycznej lub
psychologicznej. Ponure statystyki mówią prawdę, ale jej nie
zmieniają...
Na ogół, gdy do mojego gabinetu trafia osoba w depresji z powodu
utraty zatrudnienia, nie odsyłam jej do psychiatry; nie ma takiego leku,
który oddałby komuś pracę. Do znalezienia nowej zwykle wystarcza
przedefiniowanie kilku spraw i zobaczenie sytuacji z innego punktu
widzenia. Na początku ważne jest uświadomienie sobie, że bezrobocie
dotknęło „nie tylko mnie”. Obecnie w Polsce, tylko z wyjątkiem bardzo
uprzywilejowanych sfer, ludzie bez pracy znajdują się niemal w każdej
rodzinie. Człowiek musi sobie zdać sprawę, że „to nie ze mną coś jest
źle”. Odkrycie to ma zbawienny wpływ na poczucie wartości. Mogą nie
od razu minąć obawy, złość, żal czy frustracja, ale to normalne, gdy ma
się trudny problem. Starałam się zawsze takie osoby jak najszybciej
przestawić na pozytywny tor, zachęcając: „Proszę nie szukać na razie
etatowej pracy, tylko płatnego zajęcia” według zasady: „najważniejsze
najpierw”, której nauczyłam się sama, studiując kiedyś mądrości
programu Anonimowych Alkoholików. Wyjście z impasu wymaga
ustalenia priorytetów, a zajęcie się praktycznymi sprawami na ogół
dodaje optymizmu.
Wskutek gwałtownej transformacji poznikały u nas całe gałęzie
gospodarki wraz z mnóstwem zakładów, fabryk, przedsiębiorstw;
zachwiał się system zatrudnienia „na etacie”, więc myślenie o pracy
w dawnych kategoriach utraciło sens. Trzeba dostosować się do nowej
rzeczywistości, jakkolwiek byłaby ona niekorzystna czy przykra. Ma to
złe strony, ale dobre także. Bo jednocześnie wyłoniły się zupełnie nowe
obszary zatrudnienia dorywczego, sezonowego, okresowego, i to wcale
nie w szarej strefie, tylko w przyzwoitym i legalnym systemie prywatnej
przedsiębiorczości. Tam można szukać zarobku albo odważyć się na
„samozatrudnienie”, czyli znalezienie niszy zarobkowej odpowiedniej
do swoich umiejętności. Terapeuta nie musi niczego załatwiać, tylko
pomóc zrobić przegląd zasobów, ułożyć plan i dobrać ewentualnych
sojuszników. Samo zajęcie się szukaniem rozwiązań pozwala zwykle
„zapomnieć o depresji”. Skoro nazywamy ją w takich przypadkach
„sytuacyjną”, to wystarczy zmienić sytuację...
Wśród „sukcesów terapeutycznych” w tej kategorii problemów
pamiętam kilka. Bardzo prędko wyszła z depresji pani zwolniona
z kierowniczego stanowiska w wydawnictwie i znalazła pracę
w prywatnej księgarni; uwielbia codzienny kontakt z ludźmi, nie czyta
już tekstów z przydziału, tylko to, co lubi, i mówi, że nie zamieniłaby się
na poprzednią pracę. Z „bezrobotnej depresji” szybko pozbierał się
„zredukowany” pracownik fabryki części samochodowych, zakładając
swoją firmę remontową; teraz już tylko organizuje i nadzoruje pracę,
idzie mu świetnie, bo przez kilka lat dobrał sobie niezawodną ekipę
fachowców, a o narzędzia i materiały od dawna nie trzeba się u nas
martwić. Po fuzji dwóch banków stracił pracę czterdziestoletni strateg,
nie on jeden oczywiście. Ale ten akurat wylądował wkrótce w szpitalu
psychiatrycznym. Trochę na pewno pomogły mu leki przeciwdepresyjne,
ale jeszcze bardziej przestawienie się na zupełnie nową pracę: zrzucił
garnitur i założył dres, bo teraz zarabia, prowadząc szkółkę tenisową;
bardzo sobie to chwali, szczególnie że wyraźnie poprawiło mu się
zdrowie i jakby odmłodniał, gdyż pracuje na powietrzu, w otoczeniu
młodzieży, rzucił palenie, ma długie wakacje i „zero stresu” – jak mówi.
Depresja nie ima się ludzi, którzy czują, że to, co robią, ma sens i jeszcze
daje im przyjemność, a przy okazji parę groszy.
Emigranci
Niektórzy z powodu skurczenia się rynku pracy albo głodowych pensji
zamiast depresji wybrali pracę za granicą. Wyjechały setki tysięcy,
w pierwszych latach transformacji najwięcej. Wielu przystosowało się
znakomicie i dorobiwszy się, wracają do Polski na wakacje lub na stałe
z uśmiechem na twarzy i nową tożsamością człowieka światowego. Wielu
jednak temu nie sprostało. Można powiedzieć, że wpadli z deszczu pod
rynnę, rozczarowując się realiami obcych „ziem obiecanych” i odkrywając
poniewczasie, że szok kulturowy i rozłąka z najbliższymi są dla nich nie do
zniesienia. Najgorzej mają ci, którzy spalili za sobą mosty i nie mają do
czego wracać, albo ci, którzy przeżyliby upokorzenie, gdyby mieli
powrócić do kraju w poczuciu klęski i nieudacznictwa. Niestety, jest ich
wcale niemało wśród polskich gastarbeiterów w Europie Zachodniej
i innych krajach.
Miałam okazję przyjrzeć się z bliska emigracyjnej depresji
i problemom Polonii, mieszkając w połowie lat dziewięćdziesiątych
ubiegłego wieku przez rok w Chicago, tym „największym polskim
mieście poza Polską”. Działa tam finansowane przez miasto
Stowarzyszenie Polsko-Amerykańskie zajmujące się wspieraniem
i ratowaniem Polaków, którzy nie mogą poradzić sobie w nowym
świecie. Na liście problemów pierwsze miejsca zajmują: samotność,
depresja, alkoholizm, przemoc domowa, konflikty z prawem.
Podobnie uszeregowane są problemy nowej Polonii w Irlandii, jednej
z najliczniejszych obecnie w Europie. Współpracuję z grupą
psychologów i socjoterapeutów, którzy założyli w Dublinie polską
poradnię. Wciąż potrzebują szkoleń i treningów, ale i tak zapewniają
nieocenione wsparcie nieszczęśliwym współziomkom, którzy nie mogą
się odnaleźć w nowych warunkach. Polonijne skupiska cechuje
atomizacja polegająca na małym poczuciu więzi i braku wspólnoty;
skupiska parafialne wokół kościołów polskich służą głównie praktykom
religijnym. Samotność emigracyjna nie wynika tylko z oddalenia od
najbliższych, pozostawionych w kraju, ale również z elementarnego
braku zaufania, jakiego nabywamy już jako dzieci na placach zabaw.
Terapeuci w Chicago i Dublinie zachęcają podopiecznych do
przebywania razem, tworzenia klubów, grup, zespołów. Dzięki nim
ludzie uczą się być razem z innymi. Działalność ta nie uleczy takich
problemów jak alkoholizm czy agresywność, ale może uleczyć depresję.
Niedawno przyjęłam zaproszenie od polskiego księdza zajmującego się
wraz z grupą psychologów problemami Polonii londyńskiej. Wróciłam
stamtąd po kilkudniowym „maratonie” edukacyjno-terapeutycznym
pełna optymizmu. Nie ma takich słów, które oddałyby uznanie dla
księdza Dariusza Kwiatkowskiego, proboszcza polskiej parafii na
Ealingu, za jego wrażliwość na ludzkie cierpienia oraz niesamowitą
pracę, jaką wykonuje, organizując pomoc psychologiczną dla swoich
londyńskich rodaków.
Uczeni rozpoznali jeszcze jeden depresjogenny czynnik występujący
wśród imigrantów. Za Agencją Reutera (z 23 lipca 2011) przytoczę
pewne spostrzeżenie z artykułu powołującego się na „American Journal
of Epidemiology” pt. Downward Mobility Tied To Depression in
Immigrants (Wpływ obniżenia statusu na depresję wśród imigrantów)
[37]. Badaniami (autorstwa Emily J. Nicklett i Sarah A. Burgard
Geje i lesbijki
Usiłowałam bezskutecznie znaleźć dane dotyczące statystyki występowania
depresji wśród tej populacji. Nie udało mi się, ale nie dziwi mnie to.
Badania na ten temat wymagałyby jawności preferencji seksualnej, a to jest
u nas na razie wykluczone. Kilka lat temu pracowałam przez jakiś czas jako
superwizorka w poradni psychologicznej dla gejów i lesbijek w Warszawie.
Finansowanie poradni pochodziło z budżetu miasta. Przyznanie pierwszej
dotacji urzędnicy widocznie uznali – przy rozpatrywaniu następnego
wniosku – za fatalną pomyłkę i poradnia w rezultacie została zamknięta.
Zapewne za pierwszym razem jakiś decydent opacznie zinterpretował
słowa: „pomoc psychologiczna dla gejów i lesbijek” jako pracę na rzecz
zmiany ich orientacji na heteroseksualną. Za drugim razem idea poradni nie
zasłużyła na poparcie. No, ale było, minęło, dziś poradni nie ma[38]. Geje
i lesbijki mogą też szukać wsparcia poprzez działania pozarządowej
organizacji „Lambda”. Nawet osoby, które byłoby stać na prywatną
psychoterapię, rzadko się na nią odważają z obawy przed potępieniem
moralnym lub, co gorsza, wmówieniem choroby psychicznej. Wskutek
interwencji zaniepokojonych osób z kręgu uczelni poznałam studentkę,
której psychiatra dwa razy polecił kilkumiesięczne leczenie szpitalne
nastawione na jej „zreorientowanie” seksualne. Skutki tej „pomocy”
dziewczyna długo jeszcze będzie leczyć, szczęśliwie już nie z pomocą
tamtego lekarza. Takim osobom, zwłaszcza młodym, bardzo trudno uzyskać
w Polsce pomoc terapeutyczną. Liczni geje i lesbijki nie znajdują również
zrozumienia i wsparcia ze strony najbliższych, przede wszystkim rodziców.
Oto fragment artykułu z 2008 roku pt. Depresja – cichy zabójca
młodych gejów, zamieszczonego na jednym z portali internetowych:
„Zaskakujący jest fakt, że stan umysłu charakterystyczny dla Billa nie
należy do rzadkości wśród nastoletnich gejów, lesbijek i biseksualistów.
Wprawdzie badania nie są w pełni wiarygodne, ale według najnowszych
odkryć tacy nastolatkowie są od 3 do 7 razy bardziej narażeni na
popełnienie samobójstwa niż ich heteroseksualni rówieśnicy.
W Ameryce (gdzie dostępne są najświeższe statystyki) każdego roku
dochodzi do 1500–5000 «udanych» samobójstw wśród homo-
i biseksualnej młodzieży. Oznacza to, że tacy nastolatkowie próbują
popełnić samobójstwo co 35 minut, a co 6 godzin taka próba kończy się
tragicznie. Równie szokujące są badania przeprowadzone w Londynie –
jeden na pięciu takich nastolatków próbował odebrać sobie życie”.
Eksperci wymieniają kilka powodów depresji u młodzieży
homoseksualnej i biseksualnej. Do najczęstszych należą nieprzychylne
lub histeryczne reakcje rodziców i innych osób z otoczenia na tak zwany
coming out, czyli ujawnienie swojej orientacji. Lęk, wstyd i ustawiczne
poczucie zagrożenia wzbudzają też wrogie akty homofobiczne, których
doświadczają osobiście lub o których dowiadują się od innych.
Najgorsze skutki psychiczne wywołuje niemożność bezpiecznego
wyrażenia uczuć i tłumienie ich w sobie. Nikt, zwłaszcza bardzo młody,
nie poradziłby sobie z konfliktem wewnętrznym pomiędzy swoją naturą,
nie podlegającą kontroli (tak samo zresztą, jak nie podlega kontroli
natura heteroseksualna), a społecznym potępieniem właśnie z powodu
tej „natury”. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by sobie to uświadomić. Tak
zapewne czułyby się osoby o czarnej skórze, których by usiłowano
przekonać, że ta ciemna karnacja jest świadectwem ich niemoralności
lub że powinni tak długo się modlić, aż im się skóra wybieli. Do tego
mniej więcej sprowadza się umoralniająca „terapia” gejów i lesbijek.
Niestety, wszystko to skazuje wielu z nich na wewnętrzną banicję
w sensie społecznym, a w sensie psychologicznym – na ciężkie
problemy związane z poczuciem wartości, brakiem akceptacji samego
siebie, samotnością, odrzuceniem i – w konsekwencji – na depresję
kończącą się często samobójstwem. Jedną z przyczyn samobójstw jest
w ogóle – nie tylko w przypadku homoseksualistów – brak życzliwych
ludzi, do których można bezpiecznie zwrócić się ze swymi problemami,
licząc na akceptację, zrozumienie i pociechę, bez lęku przed
odtrąceniem, ośmieszeniem czy zawstydzeniem.
Oto kilka wpisów na forach internetowych gejów i lesbijek:
„pavlo niczym się nie przejmuj, wiem że może obecnie w tzw. 4RP
wyłażą demony nietolerancji, ale to minie, kraj przechodzi
transformację, także mentalną, w końcu ludzie zrozumieją”;
„Orientacja psychoseksualna to nie jest całość człowieka i nie
powinna przesłaniać całego świata. Mam wielu znajomych płci obojga
o orientacji homo, nie robię z tego tajemnicy, oni także nie bardzo i po
prostu nie rozumiem, po co robić z takiej rzeczy problem? Nie żyjemy
przecież w jakimś średniowiecznym państwie wyznaniowym!! To, że
wolisz mężczyzn, to wyłącznie Twoja sprawa, nie rodziców, kolegów,
koleżanek, kogokolwiek z otoczenia, tylko Twoja i nikomu nic do tego.
To zupełnie normalna rzecz, a jeśli ktoś z zewnątrz robi z tego
przeszkodę, to musi się jeszcze wiele nauczyć o świecie.
Zamiast tracić energię na smutek, poznaj nowych znajomych,
chociażby przez Internet. Na świecie jest mnóstwo fajnych osób, trzeba
się tylko dobrze rozejrzeć”;
„Bycie gejem to nie jest jednak prosta sprawa, a samoakceptacja, choć
trudna i bardzo ważna, to dopiero początek drogi...
Jako 30-letni gej mogę już z własnego doświadczenia powiedzieć, że
o ile z rówieśnikami nie jest najgorzej, to o najważniejszą chyba
akceptację i zrozumienie ze strony rodziców jest zwykle niezmiernie
trudno.
Inny problem to samotność: trudno znaleźć sobie partnera (jak ktoś
nie ma odwagi samemu chodzić do klubów czy mieszka w małej
miejscowości – to zostaje mu tylko Internet), a jeżeli już kogoś się
znajdzie, to zwykle związki gejowskie są krótkotrwałe – raczej nie
można bowiem liczyć na wsparcie rodziny, poza tym dwóch facetów nie
scementuje troska o los własnych dzieci, ślub kościelny czy wspólnota
majątkowa.
Kłopoty potęgują się z wiekiem, bo im więcej ma się lat, tym trudniej
jest się z kimś związać – a i tak w najlepszym przypadku na starość
będziemy mieli u swojego boku tylko partnera, a nie dzieci i wnuki ze
swoimi rodzinami, którzy mogliby się nami zaopiekować.
Kolejnym problemem jest także kolizja z religią w przypadku, gdy
ktoś jest wierzący, a dąży do fizycznej bliskości z drugim chłopakiem.
Przepraszam, że piszę o tych wszystkich trudnych sprawach, ale
czasem dobrze, by i heterykom otworzyć oczy na pewne sprawy...
A moją receptą na choć część tych rozterek jest przyjaźń – bo z moich
doświadczeń wynika, że takich trochę zagubionych gejów jak ja jednak
nie brakuje...
Pozdrawiam wszystkich czytających!”;
„Pomoc przez Gadu-Gadu nie jest terapią ani psychoterapią. Osoby
pracujące jako konsultanci na Gadu-Gadu nie są psychologami. Nie są to
też osoby przypadkowe – każdy konsultant został poddany starannej
selekcji. Są po to, by pomóc Ci poprzez rozmowę, ale nie podają
gotowych rozwiązań, bo takie nie istnieją.
Do korzystania z pomocy przez GG zachęcamy też rodziny i bliskich
gejów i lesbijek.
Gwarantujemy Ci pełną anonimowość i dyskrecję”.
Z postów tych można wiele się dowiedzieć o faktycznych
przyczynach depresji u gejów i lesbijek. Jeden z autorów wspomniał
o rodzicach, dla których homoseksualizm syna czy córki bywa źródłem
osobistej tragedii. Niemożność poradzenia sobie z nią może również
przerodzić się w depresję. Miałam do czynienia z kilkoma matkami
homoseksualistów przebywającymi w szpitalu na leczeniu depresji lub
alkoholizmu (niekiedy obydwu tych zaburzeń jednocześnie). Z ojcami
homoseksualistów czy lesbijek nie zetknęłam się, ale nie sądzę, by było
im łatwiej zaakceptować ten problem u swoich dzieci. Myślę, że ojcowie
lepiej od matek potrafią skrywać swój ból i bezradność, gniew i smutek,
a na pewno wstyd i poczucie winy. Jednak warto podkreślić, że to nie
homoseksualizm wywołuje depresję, tylko ostracyzm społeczny,
kościelny i moralny wobec osób naznaczonych tą odmiennością.
Wielu homoseksualistów (a przy okazji także nie mogących ich
zaakceptować rodziców) szuka ucieczki w alkoholu lub narkotykach od
wstydu, winy i niezgody na narzucany im status „grzeszników” lub
„odmieńców”. Nadużywanie alkoholu i narkotyków jest często
wyraźnym sygnałem informującym o tłumieniu trudnych uczuć, których
z różnych względów nie można wyrazić czy okazać. W przypadku
homoseksualistów uczucia te wiążą się ze zwątpieniem w to, czy osoba,
którą się jest, w ogóle ma prawo istnieć.
Podobne tło dramatów ludzkich dotyczy na szczęście niewielkiego
odsetka ludzi, „którzy urodzili się w nie swoim ciele” – na przykład
czują się kobietami, a wyglądają jak mężczyźni, lub na odwrót. Chociaż
jest ich znacznie mniej niż osób homoseksualnych, to i tak robi wrażenie
lista kilkuset nazwisk, którą można znaleźć w Internecie. Za każdym
z tych nazwisk kryje się historia cierpienia, na które skazał te osoby
genetyczny „błąd drukarski”. Mówimy, że los jest ślepy, w tym
przypadku myślę, że wobec tych ludzi był także szyderczy i po prostu
zły.
Księża
W podręcznikach psychiatrii niewiele znajdziemy informacji o specyfice
zaburzeń psychicznych u duchowieństwa, lecz bez wątpienia dotykają one
wielu księży. Ze względu na nietypowy styl życia można ich uznać za grupę
bardziej narażoną na ryzyko depresji niż resztę populacji. Z badań
amerykańskich wynika, że zwłaszcza u księży katolickich występowanie
depresji jest częstsze niż przeciętnie. Przyczyną jest prawdopodobnie
większa samotność (brak własnej rodziny i jej codziennego wsparcia) oraz
poświęcenie swego życia innym ludziom (wypalenie zawodowe,
przemęczenie, pomaganie cierpiącym, zagubionym i nieszczęśliwym).
Istotnym obciążeniem psychicznym jest także wzięcie na siebie roli wzoru
moralnego, jakiego oczekuje się od duszpasterzy, a może jeszcze bardziej –
jakiego oczekują oni sami od siebie.
Podczas swojej praktyki w ośrodku terapii uzależnień poznałam wielu
księży, którzy odbywali leczenie z powodu problemów alkoholowych.
Niemal zawsze genezy tych problemów można było doszukać się
w samotności, braku osobistego wsparcia oraz w wygórowanych
oczekiwaniach, którym nie zawsze mogli sprostać. Ksiądz, mający
ludziom pomagać wyzwolić się od grzesznych pokus, czynów i myśli,
nie zawsze sam sobie z nimi radzi. Paradoksalnie, księżom wcale nie
ułatwia samoakceptacji – tak jak wierzącym osobom nieduchownym –
nieskończone miłosierdzie Boże. Powołanie i służba Boża stawiają przed
księdzem większe wymagania i każą mu mniej pobłażliwie odnosić się
do swej niedoskonałości.
Przypominam sobie uzależnionych duchownych, którym
wyzdrowienie z alkoholizmu utrudniało straszliwe poczucie winy
i odrzucenie koncepcji choroby. „Niech uważa się za chorego każdy inny
alkoholik, ale ja – ksiądz – nigdy! Mój alkoholizm jest wyłącznie moją
winą” – upierali się. Mimo argumentów naukowych i medycznych dla
nich alkoholizm pozostawał grzechem. Z takim przekonaniem nie
sposób wybaczyć sobie alkoholowych ekscesów, a bez tego prawie nie
sposób przestać pić. Niekiedy udawało się to zmienić, gdy do delikwenta
przemówił przykład innych niezależnych od człowieka przypadłości,
takich jak schizofrenia czy epilepsja. Z depresją może być podobnie jak
z alkoholizmem: wyzdrowieć można tylko wtedy, gdy traktuje się siebie
z akceptacją, czyli wyrozumiałością dla własnych słabości oraz
szacunkiem dla swoich potrzeb. Księżom przepracowanym i zbyt wiele
od siebie wymagającym, gdy znajdą się w depresji – może to przyjść
z największym trudem.
Dlatego przekonujące wydają się spostrzeżenia amerykańskiego
psychologa Daleo O. Wolery’ego. Pisze on między innymi:
„Głoszą oni Dobrą Nowinę z nadzieją, że podniesie ona na duchu,
doda radości i nadziei. Niestety, gdy ksiądz sam dźwiga wielkie brzemię
smutku lub rozpaczy, może pomyśleć: «Jestem księdzem, nie
powinienem poddawać się depresji». Im bardziej czuje się przygnębiony,
tym bardziej może uważać się za hipokrytę. Im dłużej to trwa, tym
większy czuje wstyd i tym bardziej depresja się pogłębia. (...) Depresja
u księży nie jest niczym wyjątkowym. Jest tak częsta, że sami księża ją
lekceważą. Czują się źle, ale nie rozumieją, co jest z nimi nie tak.
Czasem usiłują po prostu więcej odpoczywać lub wziąć urlop, ale
depresja może mimo to ich nie opuszczać. Niczym mgła zaciemnia
wszystkie doznania i przeżycia. Z powodu utraty energii można się stać
inwalidą psychicznym.
Księża mogą myśleć, że skoro ulegli depresji, to dzieje się z nimi coś
niedobrego w sensie duchowym. Boją się, że niedostatecznie ufają Bogu
i brak im wystarczającej samodyscypliny”[39].
Niewiele wiemy na temat zdrowia psychicznego duchowieństwa
w zakonach. Można przypuszczać, że z kilku powodów depresja może
omijać zakonników. Na pewno ma na to wpływ stałe przebywanie
w „rodzinie” zakonnej stanowiącej swoistą ochronę przed samotnością.
Z kolei rytuały i praktyki religijne sprzyjają rozwojowi duchowemu
i stają się dobrą ochroną przed takimi zagrożeniami dla psychiki, jakimi
dla zwykłych śmiertelników są codzienne stresy, lęki, niecierpliwość,
zawiść, zazdrość, pożądanie czy nienawiść. Zakonnicy wiodą żywot
stabilny, oparty wprawdzie na ubóstwie, ale za to wolny od lęku o jutro,
obce są im też wyzwania związane z pogonią za sukcesem. Ale
najlepszym bastionem przed załamaniem i depresją jest podążanie raz
obraną drogą bez konieczności podejmowania setek decyzji, z jakimi
muszą sobie radzić niemal każdego dnia ludzie żyjący w otwartym
świecie.
Można powiedzieć, że życie klasztorne stwarza warunki
zabezpieczające w sposób optymalny przed patologicznymi plagami,
jakie dziś nas nękają. Na pewno choć trochę zbliżony do klasztornego
styl życia uchroniłby świat współczesny przed masową depresją. Czyż
nie jest ona w dużej mierze reakcją na lęki, frustracje, pośpiech
i zmęczenie? Gdybyśmy nauczyli się lepszego dbania o nasze dusze,
prawdopodobnie nie całkiem tak jak zakonnicy, ale jednak nieco lepiej
rozróżnialibyśmy rzeczy ważne od nieważnych i wartości naprawdę
cenne od chłamu i tandety. Nie postuluję ucieczki od świata, tylko
refleksję nad tym, aby w swoim życiu – takim, jakie ono jest – więcej
dawać, a mniej żądać, uczyć się okazywać miłość, a nie tylko domagać
się jej, oraz wzbudzać w sobie wdzięczność w miejsce pielęgnowania
uraz, zawiści i gniewu.
Test
nigdy – 0
prawie nigdy – 1
dość rzadko – 2
czasami – 3
często – 4
ustawicznie – 5
□ Czy wspominasz smutne przeżycia z dzieciństwa częściej niż wesołe?
□ Czy lubisz słuchać melodii, które przypominają ci nieszczęśliwą miłość?
□ Czy przechowujesz i oglądasz pamiątki po kimś, kto cię zdradził?
□ Czy długo rozpamiętujesz wyrządzone ci przykrości?
□ Czy ze smutku i żalu po jakiejś stracie upijasz się albo objadasz?
□ Czy uciekasz w samotność na długo, gdy ktoś cię odtrąci lub zawiedzie?
□ Czy rozmawiasz z kimś o swoich smutkach?
□ Czy obwiniasz siebie, kiedy ktoś wyrządzi ci krzywdę?
□ Czy rezygnujesz z przyjemności dlatego, że ktoś sprawił ci przykrość?
□ Czy zadręczasz się pytaniem, dlaczego ktoś cię zawiódł lub skrzywdził?
11–20 Idealistycznie podchodzisz do życia, zbyt wiele oczekujesz i dlatego zdarzają ci
się dotkliwe rozczarowania. Łatwo to zmienić – postaraj się tylko bardziej realistycznie
oceniać ludzi i zdarzenia.
21–35 Zbytnio użalasz się nad sobą. Trudno ci pomóc, bo zamykasz się ze swoimi
zmartwieniami i smutkami, a stąd już niedaleko do depresji. Wyjdź do ludzi i zacznij
szczerze rozmawiać o tym, co ci dokucza i co cię boli. Więcej pogody ducha.
36–50 Alarm! Czerwone światło. Stop! Tak dalej nie można. Jak najszybciej pomów
o swoich przeżyciach i uczuciach z życzliwymi ludźmi lub pójdź na terapię – wstydem
jest bierne poddanie się cierpieniu, zamiast rozsądnego szukania pomocy.
Zdrowie duchowe
Oddalić depresję
Polecam zdrowe i sprawdzone sposoby na pogodne życie. Działają niezależnie od
wieku. Przeczytaj poniższe postanowienia, zastanów się, czy pokrywają się z Twoimi.
Zaznacz odpowiedzi. Wynik jest ilustracją Twojego przyszłego życia: będzie aktywne –
lub bierne, twórcze – lub nudne, zdrowe – lub depresyjne.
Im więcej odpowiedzi „tak”, tym będziesz żyć lepiej i zdrowiej.
Będę chodzić do kina co najmniej raz w miesiącu, najlepiej ze znajomą osobą lub kimś
z rodziny.
□ TAK □ MOŻE □ NIE
Przeczytam w każdym miesiącu co najmniej jedną książkę.
□ TAK □ MOŻE □ NIE
Będę co najmniej raz w miesiącu zapraszać na mały poczęstunek kogoś, z kim lubię
rozmawiać.
□ TAK □ MOŻE □ NIE
Nie będę krytykować swoich najbliższych, będę im mówić o tym, co w nich lubię.
□ TAK □ MOŻE □ NIE
O swoich dolegliwościach będę rozmawiać tylko ze swoim lekarzem lub rehabilitantem.
□ TAK □ MOŻE □ NIE
Nie będę narzekać na:
– złą pogodę
– polityków
– dzisiejszą młodzież
– na te okropne czasy
□ TAK □ MOŻE □ NIE
Będę jadać mało tłustych potraw i słodyczy, za to dużo jarzyn i owoców.
□ TAK □ MOŻE □ NIE
Będę każdego dnia spędzać dwie godziny na spacerze lub uprawiać ulubiony sport
dostosowany do moich możliwości fizycznych.
□ TAK □ MOŻE □ NIE
Co najmniej raz na tydzień pobaraszkuję czule w pościeli. A jeżeli nie mam z kim, to
będę rano śpiewać lub zatańczę ulubiony taniec.
□ TAK □ MOŻE □ NIE
Zacznę spisywać przepisy najsmaczniejszych dań lub wypieków, a gdy uzbiera się
zeszyt, będę mieć prezent dla kogoś, kto uczy się gotować.
□ TAK □ MOŻE □ NIE
Będę malować, rysować, fotografować lub robić własnoręcznie przedmioty z myślą
o tych, których kocham i którym lubię sprawiać przyjemności.
□ TAK □ MOŻE □ NIE
Problem jest w nas
[1] W. Potocki, Pieśń abo tren XXXVIII do wiosny, w: Dzieła, t. I,
Warszawa 1987.
[7] C.S. Lewis, Smutek, tłum. J. Olędzka, Kraków 2009, s. 27 (strony
kolejnych cytatów z tego wydania podano w tekście).
[8] W. Styron, Dotyk ciemności. Kronika obłędu, tłum. D. Bogutyn,
T. Bogutyn, Gdynia 1991 (strony kolejnych cytatów z tego wydania
podano w tekście).
[9] G. Dahle, S. Nyhus, Włosy mamy, tłum. H. Garczyńska, Gdańsk
2010.
[16] H. Reiners, Das heimatlose Ich. Aus der Depression zurück ins
Leben, München 2005.
[17] Na przykład: E. Tenzer, Wie das Gehirn wirklich fit bleibt (2010, nr
12); U. Meyer, Die Weisheit des Laufens, E. Heiko, Bewegung hebt die
Laune („Psychologie Heute Compact” 2003, nr 9); W. Hacker,
Mindfulness – die besondere Medizin (2006, nr 3); E. Tenzer, Tango –
ein Tanz als Therapeutikum (2011, nr 10).
[19] Inna wersja: Jack O., Radzimy sobie z depresją przez program
Dwunastu Kroków; wyd. amerykańskie: Jack O., Dealing with
Depression: In 12 Step Recovery, Center City 1991; tłum. polskie
anonimowe, rozpowszechniane przez wspolnota-ad@tlen.pl
[24] S. Winman, When God Was a Rabbit, New York 2011, s. 136
(strony kolejnych cytatów z tego wydania podano w tekście).
[25] M. Zubik, Dziecko ośmieszone, nauczycielka zawieszona, „Gazeta
Stołeczna”, 14.12.2011.