You are on page 1of 334

Tytuł oryginału Say You Will Stay

Redaktor prowadząca
Karolina Żulewska
Redakcja
Wioleta Muszyńska
Korekta
Agnieszka Szmatoła
Projekt okładki
Joanna Wasilewska
Zdjęcie na okładce
Kiselev Andrey Valerevich/Shutterstock
Skład i łamanie Anna Szarko
Copyright © by Corinne Michaels 2017
Copyright © for the Polish edition by Papierowy Księżyc 2
Copyright © for the Polish translation by Monika Węgrzyn
Wydanie I Słupsk 2018
ISBN 978-83-65830-72-2

Wydawnictwo Szósty Zmysł


Grupa Wydawnicza Papierowy Księżyc
skr. poczt, 220, 76-215 Słupsk 12
teł. 59 727-34-20, fax. 59 727-34-21
e-mail: wydawnictwo@papierowyksiezyc.pl
www.szosty zmysl.com. pl
Dla miłości, która pozwoliła mi odejść abym mogła znaleźć taką, której
warto się trzymać.
Oraz dla mojego taty, który pokazał mi, jakiego rodzaju mężczyzn nie
chcę w swoim życiu. Myślałeś, że nie byłam dla ciebie dość dobra, ale to
ty nie byłeś dość dobry dla mnie.
Deszcz przestanie padać, noc się skończy, a ból ustąpi. Nadziei nigdy
nie można utracić na tyle, żeby nie móc znów jej odzyskać. ”
Mandy Hale
ROZDZIAŁ 1
- Może idź już do domu, Presley? Ja pozamykam - proponuje Angie
zza lady.
Prowadzimy razem cukierenkę z babeczkami w Medii, w
Pensylwanii. Dwójka naszych piekarzy akurat się rozchorowała, więc
mamy za sobą kilka niezwykle długich dni. Jedynie w ciągu trzech
ostatnich przepracowałam niemal czterdzieści godzin i padam z nóg.
Angie nie zajmuje się pieczeniem tylko finansami, a to oznacza, że
musiałam zastąpić obu pracowników całkiem sama.
- Jesteś pewna?
- Tak — śmieje się - Idź już. Zanim zadzwonię po Todda i zmuszę
go, żeby wyciągnął cię stąd siłą.
- Masz szczęście, że cię kocham.
Całuje mnie w policzek.
- Ja kocham cię bardziej. Nawet kiedy doprowadzasz mnie do szału
tą swoją potrzebą dążenia do perfekcji.
Angelina, czy też Angie, jak wszyscy ją nazywamy, jest moją bratową
i byłą współlokatorką z czasów college'u. Mój mąż, a jej brat, to
mężczyzna, w którym zakochałam się, gdy wspierał mnie w ponurych
chwilach
mojego życia. Oczywiście na początku Angie nie spodobało się, że
się spotykamy, ale zmieniła zdanie, gdy tylko zobaczyła, jak świetnie do
siebie pasujemy.
- Do zobaczenia rano.
Chwytam płaszcz i idę w kierunku auta, zanim znajdę jakiś powód,
żeby jeszcze chwilę tu zostać.
Dzwonię do domu, ale chłopcy nie odbierają. Wyobrażam sobie, jak
Logan ze słuchawkami na uszach gra w jakąś bezmyślną grę, a Cayden
odmawia ruszenia się do telefonu. Ta dwójka ma tak dzień w dzień. Aż
trudno uwierzyć, że obaj już w przyszłym roku pójdą do gimnazjum.
Wydaje się jakby jeszcze wczoraj byli niemowlętami.
Automatyczna sekretarka wydaje krótki dźwięk i modlę się, aby
jeden z chłopców lub mąż usłyszeli gdy mówię:
- Cześć chłopaki. Jestem w drodze do domu. Mam nadzieję, że
odrobiliście już lekcje. Może wyjdziemy gdzieś razem na kolację?
Kocham was! A właśnie, Todd... pamiętaj, żeby zadzwonić do swojej
mamy. Dzwoniła już osiem razy w tym tygodniu.
Wyjeżdżam z parkingu i zmierzam do miejsca, w którym chaos z
pewnością rozszalał się już na dobre. Mieszkamy w pięknym domku
szeregowym oddalonym o około dziesięć minut drogi od piekarni.
Rodzice Todda wyprowadzili się na Florydę, aby uciec przed chłodnymi
zimami, ale nie było takiej mocy, która po skończeniu college’u
zmusiłaby mnie do powrotu do Tennessee. Ktoś chyba musiałby zakuć
mnie w kajdanki i zawlec tam siłą. Tak więc teściowie sprzedali nam
dom, gdy byliśmy już po ślubie. Wybebeszyliśmy go i teraz jest
wszystkim, czego tylko mogłabym zapragnąć. Remont kosztował nas
więcej niż kupno nowego domu, ale to przecież właśnie tu chcieliśmy
zamieszkać.
Parkuję i szybko spoglądam w lusterko. Na twarzy mam chyba
wszystko, co potrzebne jest do wypieków. Ciemne brązowe włosy są
przyprószone białym proszkiem - to przez tę miskę mąki, którą
rzuciłam wcześniej tego dnia. Typowy dzień w pracy.
- Halo? - wołam, wchodząc do domu. Papierki walają się po
podłodze, buty są rzucone gdzie popadnie, a kurtki leżą dokładnie w
miejscu, gdzie wcześniej rozbierali się chłopcy. Przysięgam -
przekonanie kogokolwiek do odkładania rzeczy na miejsce jest jak orka
na ugorze.
- Chłopcy! Uprzątnijcie ten bałagan! - krzyczę, ale nikt nie
odpowiada.
Idę do salonu, gdzie, dokładnie jak przypuszczałam, chłopcy ze
słuchawkami na uszach grają. Każdemu z synów odchylam po
słuchawce od ucha.
- Hej!
- Mamo! - burczą z niezadowoleniem - Gramy.
- Właśnie widzę. A co powiecie na grę w sprzątanie przedpokoju?
Myślę, że wasza dwójka będzie się świetnie bawić - uśmiecham się i
całuję każdego w policzek, co pociąga za sobą kolejną falę sprzeciwu. -
Oooo... nie chcecie, żeby wasza mamusia...
- Przestań!
Zatrzymują grę i podrywają się z miejsc.
- Uwielbiasz się znęcać - narzeka Logan.
- To moja życiowa misja - wzruszam ramionami. -Gdzie jest wasz
tata?
- Nie widzieliśmy go po powrocie do domu. Chyba jest na górze.
- Idźcie posprzątać, a potem porozmawiamy o tym, jak było w
szkole - wskazuję palcem na drzwi i patrzę jak wloką się, ciągnąc nogę
za nogą.
Mama zawsze mawiała, że z chłopcami jest łatwiej. Może, gdy ma się
tylko jednego, faktycznie tak jest, ale bliźniaki to już zupełnie inna
bajka. Jeden wykorzystuje drugiego, żeby wynegocjować to, czego
akurat chcą. Todd i ja zawsze jesteśmy czujni. Jednak mimo to nie mam
żadnych wątpliwości, że bycie rodzicem to najbardziej
satysfakcjonująca praca na świecie.
- Kotku? - wołam w kierunku sypialni.
Brak odpowiedzi.
- Todd! Wróciłam.
Prawdopodobnie jest w swoim gabinecie lub rozmawia przez
telefon. Wszyscy nasi znajomi zazdroszczą nam naszego związku.
Nieważne jakim przeszkodom musimy stawić czoła, zawsze możemy na
siebie liczyć. Todd jest najbardziej kochającym i troskliwym mężczyzną,
jakiego kiedykolwiek spotkałam. Nigdy nie szukał przygód i zawsze
mnie wspierał. Kiedy wspomniałam, że Angie i ja chcemy otworzyć
sklep, nawet nie mrugnął. Zaciągnęłyśmy kredyty, a on cały czas
trzymał moją stronę. Wiem, że zawsze mogę na nim polegać. Kocha
mnie mocniej niż na to zasługuję.
Wchodzę na piętro, ale nie widzę go ani w gabinecie, ani w pokoju
chłopców.
- Kotku, jesteś tu? - pytam ponownie, ale i tym razem nie pada
żadna odpowiedź. - Todd? Rozglądam się po sypialni, ale tutaj też go
nie ma. Idę w stronę łazienki.
- Kochanie, jesteś tam? Mógłbyś mi chociaż odpowiedzieć - śmieję
się i otwieram drzwi.
Zamieram.
Serce rozpada się na kawałki.
Świat się wali.
- Nie! - krzyczę i podbiegam do niego. Ciało Todda zwisa
bezwładnie na linie przywiązanej do belki pod sufitem. Jego usta są sine
a oczy nabiegłe krwią. Nie wydaje z siebie żadnych odgłosów.
- Boże, nie!
Roztrzęsiona chwytam go za nogi i próbuję podtrzymać. Muszę go
ściągnąć. Opanowuje mnie strach. Próbuję z całych sił nie dopuścić do
tego, aby mój mąż umarł.
Todd nie reaguje ani się nie rusza.
- Todd, proszę. Nie możesz. Dlaczego? - krzyczę, a łzy nieustannie
spływają mi po policzkach. Walczę ze wszystkich sił, by go ocucić.
Muszę zadzwonić na 911, ale już wiem. Każda cząstka mnie wie, że
jest już za późno. Nie słyszę, żeby oddychał. Nie rusza się. Nie jestem w
stanie go uratować. Odszedł. Mimo to nie chcę się poddać. Wybiegam
do pokoju i chwytam za telefon.
Nerwowo wybieram numer. Ręce trzęsą mi się do tego stopnia, że
ledwie mogę trafić w przyciski. Słyszę sygnał połączenia i wracam do
Todda, do prób sprowadzenia go z powrotem do mnie.
- 911, w czym mogę pomóc?
- Mój... mój mąż! - krzyczę do słuchawki, jednocześnie próbując go
podtrzymać - próbował, to znaczy... myślę... myślę, że on nie żyje. Nie
oddycha.
- Dobrze proszę pani, proszę się uspokoić i podać mi swój adres.
Bezmyślnie podaję adres i mam nadzieję, że jest poprawny. Nic nie
widzę, oślepiają mnie łzy.
- Jak mogłeś mnie zostawić - szlocham, a ręce zaczynają odmawiać
mi posłuszeństwa. - On nie oddycha! - rozpaczliwie informuję
telefonistkę. Staram się podtrzymać męża jedną ręką i przyciskam palce
do jego nadgarstka. Nie wyczuwam tętna.
- Proszę pani, proszę mi opowiedzieć, co się stało. Sama
chciałabym to wiedzieć. Przecież Todd nigdy nie zrobiłby czegoś
takiego mi i chłopcom. A jednak stoję tu teraz i oplatam ramionami
pozbawione życia ciało męża. Ból ściska mi serce na myśl o tym, że
Logan i Cay-den nie wiedzą co się dzieje.
- On... on wisi. Nie mogę go ściągnąć na dół. Próbuję go podnosić,
ale ja... ja... - każda część mnie rozpada się wraz z kolejnym
wypowiadanym słowem. I wtedy to do mnie dociera.
- O Boże! - trzęsę się jeszcze mocniej. - Chłopcy. Są w domu. O
niczym nie wiedzą - wyjaśniam telefonistce.
- Jak się pani nazywa?
- Presley. Presley Benson.
- W porządku, Presley. Mam na imię Donna i zostanę z tobą na
linii aż do momentu przyjazdu policji i sanitariuszy. Czy twój mąż się
rusza? - pyta Donna.
- Nie, nie rusza się. Nie przytomnieje. On... on jest... Nie mogę
pozwolić, żeby chłopcy to zobaczyli.
- Czy oddycha lub wydaje jakieś odgłosy?
Kręcę przecząco głową. Słyszę jej pytanie, ale słowa więzną mi w
gardle. To nie może być prawda. To jakiś koszmarny sen. Nie ma opcji,
żeby to działo się naprawdę. Obudź się, Presley. Potrząsam głową, ale
nic się nie zmienia.
- Presley, jesteś tam?
- Nie oddycha, nie ma tętna - mówię, a strach rozpala każdy nerw
w moim ciele. Rozpadam się wraz z każdym słowem, które pada z
moich ust.
Kobieta mówi dalej, a ja nie chcę się z tym pogodzić.
- Presley, weź kilka głębokich wdechów. Czy twoje dzieci mogą
otworzyć drzwi policji?
- Nie - muszę je chronić. Todd nie żyje. Mąż, z którym byłam
trzynaście lat, właśnie odebrał sobie życie. -Nie mogą tego zobaczyć.
Nie pozwolę, żeby kiedykolwiek zobaczyli go w takim stanie.
Dlaczego to zrobił? I jak mam im o tym powiedzieć? Jak? Nie mogę.
Nie jestem dość silna.
- Dobrze, Presley. Otwórz proszę drzwi. Policja już prawie jest na
miejscu.
- Moi chłopcy. Muszę... muszę...
- Podejdź proszę do drzwi wejściowych, trzymaj chłopców z daleka
tak długo jak możesz. Policja będzie za mniej niż trzy minuty. Czy dasz
sobie radę?
Czy dam radę coś zrobić?
Czy dam radę się ruszyć?
Gdy wreszcie puszczam ciało męża, łzy wciąż płyną mi po twarzy.
- Dlaczego, Todd? - szepczę. Szloch wyrywa mi się z piersi. Stoję i
nie jestem w stanie się ruszyć. -Dlaczego?
- Jesteś tam, Presley? - pyta Donna.
- Tak. Nie mogę oddychać. Chłopcy nie mogą go zobaczyć w takim
stanie. Po prostu...
- Wiem, Presley. Weź głęboki wdech, pomoc jest już blisko. Czy
możesz zejść na dół i zaprowadzić chłopców do sąsiadów?
Upadam na ziemię. Kolana uderzają o bezlitosną podłogę, ale ból,
który je przeszywa, nie może się równać z tym, który odczuwam w
piersi. Siedzę bez ruchu, a moje życie rozpada się na kawałki. Muszę
myśleć o moich kochanych chłopcach, których życie za chwilę ma się
zmienić. Jedyne co mogę zrobić, to upewnić się, że są chronieni.
Wycieram twarz i próbuję się pozbierać na tyle, na ile to tylko możliwe.
- Idę na dół.
- Dobrze, jeśli chcesz zostanę z tobą na linii aż do momentu
przyjazdu policji.
W tej chwili Donna jest jedyną osobą, która wie. Jeżeli utnę tę
rozmowę, to będzie po wszystkim. To irracjonalne i niedorzeczne, ale w
momencie gdy ta rozmowa się skończy... to wszystko będzie
prawdziwe.
- Proszę. Sama nie dam rady.
- Oczywiście. Jestem tu. Nie jesteś sama, Presley.
Udaje mi się wstać z podłogi. Moje stopy same niosą mnie przed
siebie. Kieruję się do salonu, Logan podnosi na mnie wzrok.
- Mamo? - wstaje.
- Chłopcy, proszę żebyście wyszli tylnymi drzwiami i zapukali do
pani Malgieri. Pobawcie się z Ryanem dopóki po was nie przyjdę -
wydaję instrukcje, jakbym działała na autopilocie. Zamykam oczy i
obejmuję się ramionami.
Logan podbiega do mnie. Zawsze był bardziej wrażliwy. To co się
właśnie stało załamie go.
- Co się dzieje? - pyta.
Kładę dłoń na jego policzku i ronię łzę.
- Weź Caydena i idźcie. Niedługo do was dołączę -głos mi się
łamie, gdy ból przeszywa mnie na wskroś. Moi chłopcy. Moi słodcy,
niewinni, kochający chłopcy już nigdy nie będą tacy jak przedtem. Oczy
Caydena zachodzą łzami i jestem pewna, że słyszy ból w moich
słowach.
- Świetnie sobie radzisz, Presley - Donna dodaje mi otuchy. -
Policja będzie za minutę.
- Przerażasz mnie, mamo - syn patrzy na mnie swoimi dużymi,
zielonymi oczami.
- Muszę coś załatwić, a was nie powinno tu wtedy być -próbuję
zwalczyć szloch, który wzbiera we mnie na myśl o tym, że już wkrótce
świat moich dzieci legnie w gruzach.
Logan oplata mnie w talii, ale Cayden go odciąga.
- Chodzi o tatę? - pyta.
- Idźcie! Już! - nie jestem w stanie już dłużej nad sobą zapanować.
Po prostu chcę, żeby już poszli. Wiem, że ich przeraziłam i widzę, że
umierają ze strachu, ale sama też nie mogę złapać tchu.
- Przepraszam. Proszę żebyście teraz wstali i poszli do domu
Ryana.
- No dalej, Logan, chodźmy - Cayden zawsze był bardziej
spostrzegawczy. Potrafi czytać między wierszami i dostrzega rzeczy,
które dla większości dzieci w jego wieku są niewidoczne.
Nie uda mi się ich zwieść. Moja twarz musi być teraz czerwona, a
oczy spuchnięte od płaczu. Cayden wpatruje się we mnie. Drży mi
podbródek.
- Wszystko będzie dobrze - mówię.
- Mamo? - pyta Logan, gdy już dłużej nie daję rady powstrzymać
łez.
Łza płynie po policzku Caydena, gdy przyciągam ich do siebie i tulę.
- Kocham was.
Wpatruję się w nich i modlę, żebym umiała znaleźć sposób, aby
załagodzić tę sytuację. Niechętnie puszczają mnie i kierują się w stronę
tylnych drzwi. Patrzę jak wychodzą i płaczę. Płaczę nad nimi. Płaczę
nad sobą. I nad tym jak dużo bólu przysporzy im to, co się wydarzyło.
Kiedy już znikają mi z oczu, podchodzę do drzwi frontowych i
otwieram je. Nadjeżdża radiowóz, migają światła i pochłania mnie
pustka.
ROZDZIAŁ 2
- Presley! - woła Angie, wbiegając do domu. Siedzę na kanapie,
dokładnie w tym samym miejscu, w którym usiadłam czterdzieści
minut temu. Policjanci zadzwonili po Angie i poprosili ją o przyjście,
zanim jeszcze skończyli spisywać moje zeznania. Opowiadałam im o
wszystkim, co wiedziałam, a oni podawali mi chusteczki, gdy zmagałam
się ze swoim cierpieniem. Sanitariusze są na piętrze i zajmują się
ciałem.
Angie rusza przed siebie.
- Ang? - wpatruję się w nią i dostrzegam strach w jej oczach. Serce
mi pęka, bo wiem, że za chwilę zburzę jej świat.
- Chodzi o chłopców?
Kręcę przecząco głową.
- Nie! - opada na kanapę tuż obok mnie i przyciągam ją do siebie -
O Boże! - woła Angie przez łzy i przywieramy do siebie w uścisku.
Odsuwam się, gdy zaczyna wycierać oczy.
- Nie wiem... naprawdę nie wiem, jak ci o tym powiedzieć - jest
coraz trudniej.
- Powiedzieć mi o czym?
- On... on się powiesił - raptownie nabieram powietrza, gdy
wypowiadam te słowa.
- Nie, nie, nie ... - powtarza bez przerwy - Dlaczego? Jak? Nie!
Kłamiesz! On nigdy by tego nie zrobił!
- A jednak.
Jej oczy wypełnia teraz konsternacja.
- Nie. Mylisz się! - Angie wstaje i zaczyna krążyć po pokoju - Nie
Todd. On cię kocha. Kocha tych chłopców ponad wszystko. Nie wierzę
ci. On by tego nie zrobił.
Sama też nie mogę w to uwierzyć.
- Chciałabym, żeby to było kłamstwo. Żeby to wszystko okazało się
tylko złym snem, ale nim nie jest. On... on... - łapię gwałtownie
powietrze, usiłuję oddychać. To mnie przerasta - Widziałam jak zwisa z
belki w łazience! -krzyczę i szlocham histerycznie. - Nie kłamię! Ja... ja...
Funkcjonariusz, który siedzi tuż obok mnie, kładzie mi ręce na
ramionach i mówi, żebym oddychała powoli. Wdech nosem. Wydech
ustami. Powtarzam za nim aż do momentu, gdy atak ustępuje.
Angie płacze razem ze mną, słychać jak cierpi. Przytulamy się i
opłakujemy utratę mężczyzny, którego obie kochałyśmy.
Dwadzieścia minut później, akurat gdy obie z Angie zdążyłyśmy się
już uspokoić a nasz szloch zmienił się w popłakiwanie, na schodach
pojawiają się sanitariusze. Na noszach leży czarna torba, a w niej
mężczyzna, z którym planowałam się zestarzeć, ojciec moich dzieci i
cała nadzieja na życie, które wcześniej sobie wyobrażałam.
Żadnych więcej kolacji. Żadnych pocałunków. Żadnych dzielonych
wspólnie chwil radości. Ponieważ on zdecydował, że nie chce już tego
robić. A ja nawet nie wiem dlaczego.
Mamy piękny dom, stabilne prace, mądre i zdrowe dzieci. Jestem
zdruzgotana. Łapię się na tym, że czekam aż Todd zejdzie po schodach
i powie, że wszystko będzie dobrze.
Stoję i patrzę jak czerń zalewa wszystko, co mnie otacza.
Pustka pojawia się wewnątrz mnie, zastępując nicością to, co kiedyś
było mną. Zabiera mi nadzieję, którą niegdyś miałam, sprawia że
wszystko staje się ponure i brzydkie. Gdy wywożą ciało Todda, osuwam
się na podłogę. Angie podbiega do mnie, otacza ramionami i
podtrzymuje.
- Tak mi przykro, Pres.
- Mnie też jest przykro - wyswobadzam się z jej objęć i już wiem,
co muszę teraz zrobić. - Idę po chłopców.
- O Boże! - Angie nerwowo łapie powietrze i zakrywa dłonią usta. -
Ile już wiedzą?
- Wiedzą, że coś jest nie tak i że chodzi o ich ojca. Muszę po nich
pójść. Na pewno są przerażeni.
Ostatni funkcjonariusz wychodzi właśnie tylnymi drzwiami, gdy
wreszcie z trudem udaje mi się wstać z podłogi. Stoję i ciasno oplatam
brzuch ramionami, a on zawraca i podchodzi do mnie.
- Pani Benson, to moja wizytówka. Proszę dzwonić, gdyby tylko
czegoś pani potrzebowała.
Kiwam głową i zamykam oczy. Jedyne czego mi potrzeba, to żeby
wszystko co się dziś wydarzyło okazało się nieprawdą. Niestety tego
policjant nie jest w stanie dla mnie zrobić.
- Dziękuję.
Angie kładzie dłoń na moich plecach.
- Chcesz, żebym została?
- Tak, proszę - mówię, gdy idzie w kierunku kanapy. Słyszę ją, jak
szlocha, gdy ja odprowadzam policjanta do drzwi.
- Jeśli to jakoś pomoże, mogę zostać - proponuje funkcjonariusz.
- Doceniam to, ale myślę, że nic nie może nam już pomóc - mówię
i kurczowo zaciskam palce na wizytówce, zupełnie jakby to była lina
ratunkowa. - Jak mam im o tym powiedzieć? - pytam tego obcego dla
mnie mężczyznę. Ktoś musi mi powiedzieć, co mam teraz zrobić.
- Bardzo chciałbym pani pomóc, pani Benson. Nie wydaje mi się,
żeby był na to dobry sposób - wzdycha. -Mam za sobą zbyt wiele takich
zgłoszeń i nigdy nie jest łatwo. Proszę po prostu być z nimi szczerą i ich
wspierać.
- Dziękuję, panie... - uświadamiam sobie, że nie wiem jak się
nazywa. Ten człowiek pocieszał mnie przez ostatnią godzinę, a ja nawet
nie znam jego imienia.
- Walker. Aspirant Michael Walker.
- Dziękuję panu za pomoc, aspirancie Walker. Nie mam pojęcia,
jak sama sobie z tym wszystkim poradzę. Nigdy nie byłam sama - w
momencie gdy to słowo pada z moich ust, dociera do mnie jego
znaczenie. Sama. Prawda, mam przecież chłopców, ale mojego męża już
przy mnie nie ma.
- Powiemy im razem - za plecami słyszę głos Angie.
Funkcjonariusz potakuje, wsiada do auta, a my z Angie idziemy
zrobić ostatnią rzecz na świecie, którą chciałabym robić - idziemy
powiedzieć chłopcom. Spoglądam na Angie - po jej twarzy przemykają
cienie. Tak bardzo kochała brata. Wszyscy bardzo go kochali i wspierali.
Z tak wieloma ludźmi mógł porozmawiać, a wybrał właśnie to? Nie
mogę tego pojąć.
Wycieram oczy i pukam do drzwi. Otwiera nam pani Malgieri.
Unosi dłoń do ust, a ja ponownie zamykam oczy.
- Oh, Presley - przytula mnie - proszę powiedz, że wszystko z nim
dobrze. Widzieliśmy światła, a chłopcy mówili, że coś jest nie tak.
Uwalniam się z jej uścisku. Jeśli jest mi ciężko powiedzieć o tym tej
kobiecie, to poinformowanie chłopców będzie prawdziwą udręką.
- Czy chłopcy są w środku? Ja...
- Tak mi przykro, kochanie.
To pierwsze słowa współczucia, które słyszę. Wypowiadając je, pani
Malgieri rozpoczyna listę kondolencji, które od teraz będą do mnie
napływać.
- Dziękuję. Muszę z nimi porozmawiać.
- Oglądają telewizję, ale są bardzo cisi i przestraszeni - patrzy na
mnie wyraźnie zmartwiona.
Wstrzymuję oddech, staram się być silna.
- Dziękuję, że mogli u pani zaczekać.
Logan musiał mnie usłyszeć, bo widzę jak teraz biegnie do mnie z
płaczem.
- Mamo, widziałem policję. Gdzie jest tata?
Kucam, chowam jego dłoń w mojej i dostrzegam Caydena, który stoi
za nim bez ruchu.
- Cay, chodź do mnie - wyciągam do niego drugą rękę.
Kręci głową, a ja walczę z natłokiem emocji, które mnie zalewają.
Muszę być dla nich silna.
- Cayden - słyszę za plecami głos Angie, która nie może
powstrzymać łez. Wciąż płyną po jej policzkach. -Chodź do mnie
kolego.
Cayden podchodzi do ciotki i wtula się w nią. Zawsze była między
nimi wyjątkowa więź i jestem wdzięczna, że Angie tu jest, żeby go
wspierać. Patrzę na nich i postanawiam, że nie powiem chłopcom całej
prawdy. Nie chcę ich okłamywać, ale muszę ich chronić. Nie wiem, czy
kiedykolwiek zdołaliby się otrząsnąć, gdyby dowiedzieli się, że ich
ojciec sam podjął taką decyzję. Jak mógł zapomnieć, że dla tych
chłopców warto żyć? Nie pozwolę im tego odczuć.
- Chłopcy... - odzywam się z trudem - wasz tatuś... jego serce...
zatrzymało się. Sanitariusze tak bardzo się starali, ale nie mogli... -
powoli wciągam powietrze głęboko do płuc. Staram się uspokoić zanim
całkowicie zniszczę ich świat. - Dzieci, tak mi przykro. Bardzo mi
przykro, ale wasz tata odszedł do nieba.
Logan obejmuje mnie za szyję i płacze. Staram się go uspokoić i
głaszczę go po plecach. Nie umiem już dłużej utrzymać w sobie
bezmiaru bólu, który czuję. Zaczynam szlochać. Tkwimy tak objęci, a
moja koszula robi się mokra od łez syna. Spoglądam na Caydena,
którego pociesza Angie. Chłopiec kiwa głową w przód i w tył.
Logan odpycha mnie i zaciska pięści.
- Przecież był na górze! Na pewno nic mu nie jest mamo! - kręci
głową - On... on jest silny. Lekarze muszą bardziej się postarać.
- Już próbowali, kochanie - usiłuję wziąć go w objęcia, ale mi się
wymyka - Próbowali, próbowali wiele razy.
Serce mi pęka, gdy patrzę jak moi synowie zmagają się z brutalną
prawdą.
- Niech spróbują jeszcze raz! - krzyczy Logan, wybiega z domu i
przemierza ogród. - On potrzebuje pomocy!
Cayden milczy. Angie przechyla głowę i daje mi znać, że mogę pójść
za Loganem.
- Tato! - woła Logan, gdy dociera do drzwi frontowych - Tato! -
krzyczy, a łzy płyną mu po policzkach -Tatusiu! Nie... nie, tatusiu! -
idzie w kierunku schodów, ale łapię go, zanim zdąży do nich dotrzeć.
Serce rozpada mi się na milion kawałków. Przyciągam syna do
siebie, a on próbuje mi się wyrwać. Nie puszczam, a on nieustannie
usiłuje przedostać się na górę, gdzie ostatnio był jego ojciec. Płacze i
woła Todda, boryka się ze swoim smutkiem. Z każdym kolejnym
krzykiem syna wzmaga się mój płacz. Po kilku chwilach krzyk milknie,
Logan odwraca się do mnie, a jego ciało staje się bezwładne. Trzymam
go mocno i mówię cicho słowa, które w tej chwili są bezużyteczne.
- Tata nie mógł umrzeć mamo. On... on miał mi pomóc z moim
projektem. Obiecał. Tata nigdy nie złamałby obietnicy.
Całuję go w czubek głowy i kołyszę się, aby ukoić ból przeszywający
nas oboje.
- Wiem kochanie. Tak mi przykro.
Siadam na drewnianej podłodze, wpatruję się w sufit i pragnę, żeby
Todd wrócił. Gdyby to wszystko okazało się jedynie żartem, moi
chłopcy znów mogliby być razem. Mogłabym to naprawić. Słuchanie ich
płaczu mnie dobija.
- Zrób coś, żeby wrócił. Proszę, po prostu coś zrób -błaga Logan
łamiącym się głosem.
Gdybym tylko mogła. Boże, gdybym mogła.
Cayden i Angie są już przy drzwiach frontowych. Obejmują Logana i
mnie, i we czwórkę siedzimy teraz na podłodze w przedpokoju. Każde z
nas próbuje znaleźć dla siebie choć trochę otuchy. Czas mija, zapada
zmierzch, ale my nadal tkwimy tak skuleni i płaczemy na zmianę.
Wreszcie przenosimy się do salonu. Dzwonię do rodziców i mówię
im, żeby od razu przyjechali. Angie dzwoni do swoich rodziców i do
brata na Florydę. Słyszę krzyki teściowej dobiegające z słuchawki.
Przebrnięcie przez kilka nadchodzących dni będzie wymagało cudu.
Wszyscy są już w drodze, a my próbujemy przetrwać z minuty na
minutę.
Cayden i Logan nie odstępują mnie ani na krok. Siedzimy skuleni na
kanapie - ja w środku, a chłopcy po obu moich stronach. Prawie nic nie
mówią. Telewizor jest włączony, ale nikt go nie ogląda. Każde z nas
tkwi zatopione w swoim smutku.
Angie gotuje zupę, ale nie jestem w stanie nic przełknąć.
- Co teraz będzie? - pyta Cayden.
- Co masz na myśli?
Moje łzy wreszcie wyschły. Nie mam ich już więcej. Jestem
zagubiona i otępiała.
Oczy Caydena wypełnia strach.
- Czy będziemy musieli się wyprowadzić? Czy jeszcze kiedyś
zobaczymy tatę?
- Nie kochanie, nie musimy się wyprowadzać. Zajmę się
przygotowaniami, zamówię mszę dla waszego taty -nie wiem jak
odpowiedzieć na jego drugie pytanie... - Nie jestem pewna czy jeszcze
kiedyś zobaczysz tatę kochanie.
- Aha... - przygnębiony odwraca wzrok. - Przepraszam mamo.
- Przepraszasz? Ale za co kochanie?
Zielone oczy Caydena zamykają się a po policzku chłopca spływa
łza.
- Mogłem pójść na górę. Mogłem...
- Nie kotku. Niczemu nie mogłeś zapobiec.
Logan pociąga nosem.
- Ja też tu siedziałem i grałem. Tata nas potrzebował.
- Chłopcy - wstaję i odwracam się do nich twarzą -Posłuchajcie
mnie uważnie - zanim zacznę mówić dalej, czekam aż w pełni poświęcą
mi swoją uwagę - Nie zrobiliście nic złego. Nie mogliście go uratować.
Rozumiecie?
Chłopcy nic nie mówią, tylko płaczą. Potoki łez, tych które
myślałam, że już wyschły, znów spływają mi po policzkach. Dlaczego
Todd? Dlaczego?
ROZDZIAŁ 3
- Wyrazy współczucia - mówi osoba bez twarzy, która stoi
naprzeciwko mnie po ceremonii pogrzebowej. Wszyscy są mili,
współczujący, ale nic mnie to nie obchodzi. Wiem, że jest im przykro.
Oni wszyscy życzą mi i chłopcom jak najlepiej, ale jedyne, co
dostrzegam w ich oczach, to litość.
Może to tylko mój wymysł, ale słyszę jak szepczą między sobą,
pytając dlaczego, skoro Todd zmarł na zawał serca, trumna była
zamknięta. Czuję na sobie ich spojrzenia. Obserwują mnie, gdy stoję
bez ruchu nad grobem i nie jestem w stanie złożyć w nim róży.
Gdyby tylko wiedzieli. To nie oni musieli odebrać telefon z domu
pogrzebowego i słuchać, że jego pracownicy nie są w stanie zakryć
siniaków ani śladów po sznurze. Nie wiedzą jak serce ściska mi się za
każdym razem, gdy ktoś pyta jak odszedł Todd. Wciąż powtarzam to
samo gorzkie kłamstwo. Ci wszyscy ludzie modlą się za nas, a ja modlę
się tylko o to, żeby zostawili nas w spokoju. Ściskam ich dłonie i
pozwalam się przytulać, ale w środku jestem zupełnie pusta.
Kolejni ludzie opuszczają cmentarz, a ja potrafię myśleć jedynie o
ciele, które spoczywa w trumnie.
- Jak mogłeś to zrobić? - biorę różę do ręki. - Jak mogłeś myśleć, że
śmierć będzie rozwiązaniem? - kolec przebija mi skórę. - Mieliśmy
wspólne życie, rodzinę.
Ronię łzę. Rozglądam się i dostrzegam Angie i moją mamę, które
stoją przy swoich samochodach. Cayden i Logan siedzą w aucie z moim
tatą. Tylko z nim chcą teraz przebywać. Cayden wciąż niewiele mówi, z
kolei Logan nie potrafi przestać. Radzą sobie. Ledwie.
Bliscy dają mi czas na pożegnanie się z mężem w samotności.
- Naprawdę odszedłeś - przesuwam dłonią po gładkiej drewnianej
trumnie, wodzę palcami tam i z powrotem. - Tak wiele teraz czuję. A
więc to nasze pożegnanie - głos mi się łamie. - A więc to moment, gdy
pozostawiam w ziemi ciebie i życie, które dzieliliśmy.
Biorę głęboki wdech. Unoszę różę i rzucam ją do grobu. Kwiat
wyróżnia się na tle innych, usypanych na stosie róż.
- Żegnaj, Todd.
Łzy płyną. Kolana uginają się pode mną. Opieram dłoń o trumnę i
szlocham. Mijają kolejne minuty. Łzy wysychają, jednak nadal nie
jestem w stanie się ruszyć. Kiedy już opuszczę ten cmentarz skończy się
to, co nas łączyło. Mój mąż umarł tydzień temu, ale ten gest
definitywnie zakończy wszystko, co było między nami.
- Jesteś gotowa, kochanie? - pyta moja mama. Siada obok mnie i
bierze mnie za rękę.
- Nie - odpowiadam, wpatrując się w dziurę w ziemi, w której
niedługo spocznie ciało mojego męża.
- Poradzisz sobie, Presley - odchyla się i zapewnia -Wiem, że nie
jest ci łatwo, ale jesteś silną kobietą.
Spoglądam na mamę i błagalnym wzrokiem proszę, by pomogła mi
w jakiś sposób złagodzić mój ból.
- Mamo?
Ściąga usta i głaszcze mnie po twarzy.
- Nie mogę zabrać od ciebie tego cierpienia. Boże, tak bardzo bym
chciała - jej oczy wilgotnieją. Odrywa dłoń od mojego policzka i mocno
ściska obie moje ręce. -Ale przecież jesteś silna. Zawsze byłaś
najsilniejsza z nas wszystkich. Nie każdy ma tyle odwagi, żeby podążać
za swymi marzeniami. Spójrz ile osiągnęłaś. Ruszyłaś przed siebie,
poszłaś do szkoły, dokonałaś czegoś w życiu.
- I dokąd mnie to doprowadziło?
- No już - jej surowy, południowy głos nie pozostawia miejsca na
dyskusję. - Masz przecież chłopców, dom, własny biznes. Tak świetnie
sobie poradziłaś. Nie doszłabyś do tego, gdybyś została na ranczu. Nie
mogłaś doczekać się, kiedy wreszcie będziesz mogła wyrwać się z Bell
Buckle. I choć tego nie planowałaś, poznałaś Todda. Ten mężczyzna
kochał was ponad wszystko. Przecież nie odszedł z własnej woli.
Nie mogę się powstrzymać i wybucham histerycznym śmiechem.
Czuję pierwszy, nagły przypływ złości i ściska mnie w piersi. Szybko
wstaję i zaciskam ręce w pięści.
- Mamo, gdyby to była prawda, to... to... - urywam w połowie
zdania. Uświadamiam sobie, że prawie powiedziałam jej, że Todd nie
umarł na zawał. - Po prostu już chodźmy.
- Czego mi nie mówisz?
Powoli podnosi się z ziemi, cały czas świdrując mnie przy tym
wzrokiem.
- Niczego mamo.
- Nie okłamuj mnie, Presley Mae. Wiem, kiedy coś ukrywasz.
Przygląda mi się uważnie. To jedna z tych kobiet, które widzą zbyt
wiele. Mama zawsze potrafiła wyczuć, kiedy mój brat Cooper albo ja
kłamaliśmy. To znaczy dopóki nie zaczęłam spotykać się z chłopakami.
Wtedy to był już zupełnie inny świat. Opanowałam do perfekcji
krętactwo i pozostawianie dla siebie szczegółów, o których mama nie
musiała wiedzieć.
- Nie warto o tym mówić - uwalniam dłoń z jej uścisku i idę w
kierunku auta. Wiem, że to nie koniec tej rozmowy, ale nie jestem
jeszcze gotowa, żeby komukolwiek o tym powiedzieć.
Na szczęście, gdy wsiadam do samochodu, tata nie odzywa się ani
słowem. Nasza relacja mocno ucierpiała, gdy opuściłam ranczo. Miał
nadzieję, że poprowadzimy je razem z Cooperem. Ja widziałam to
inaczej. Tata gniewał się, gdy zdecydowałam się wyjechać do college’u
do innego stanu. Odmówił dokładania się do wydatków związanych z
nauką, a gdy jeszcze powiedziałam, że nie mam zamiaru wracać... był
wściekły. Bell Buckle można porównać do odkurzacza. To miejsce
wysysało ze mnie życie. Chciałam czegoś więcej. Chciałam wszystkiego.
- Mamo? - Cayden kładzie swoją drobną dłoń na moim ramieniu.
- Tak, kolego?
- Dlaczego Bóg zabrał mojego tatę?
Wzruszam ramionami i potrząsam głową. Odpowiadam mu z taką
dozą szczerości, na jaką tylko mogę sobie pozwolić. Tak jakby zapytał,
dlaczego jego tata odebrał sobie życie.
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Czasami pewne rzeczy po prostu
nie mają sensu. Czasami zwyczajnie nie ma odpowiedzi na takie
pytania.
Słyszę jak Logan pociąga nosem i mówi:
- Tęsknię za nim.
- Ja też za nim tęsknię kochanie. Nawet nie masz pojęcia jak
bardzo.
Cayden opiera głowę o moje ramię. Całuję jego włosy. To jedno
zdarzenie odciśnie na nich ogromne piętno. Mimo wszystkich wad,
jakie ma mój tata, wiem, że zawsze mocno mnie kochał. To on nauczył
mnie zawziętości i uporu w walce o to, w co wierzę. Tata zawsze
powtarzał mi i Cooperowi, że warto jest poświęcić wszystko, gdy walczy
się o to, o co warto walczyć. Jednocześnie wolałby, żebym nie wyjechała
z Tennessee przy pierwszej sposobności, która się nadarzyła. Jestem
pewna, że wciąż mi jeszcze nie wybaczył.
- Czasami chłopcy - głęboki głos taty przeszywa ciszę - nie można
zrozumieć dlaczego pewne rzeczy się dzieją. Ludzie opuszczają nas,
zanim jesteśmy gotowi pozwolić im odejść, ale trzeba żyć dalej - nie
mogę oprzeć się wrażeniu, że tata mówi też do mnie. Jego zielone oczy
wpatrują się we mnie z odbicia w lusterku wstecznym. - To wcale nie
znaczy, że za nimi nie tęsknimy.
- Tato... - zaczynam, ale kręci głową i tym gestem powstrzymuje
moje dalsze słowa.
- I że nie będziemy ich zawsze kochać. Mimo wszystko.
Zaciskam razem ręce i zamykam oczy. Tata nie jest zbyt rozmowny,
ale gdy już zaczyna mówić, ludzie zamieniają się w słuch.
Mama wsiada do samochodu i widzę, że wciąż jest jeszcze
rozczarowana. Wszyscy mamy sobie tyle do powiedzenia. Lata pełne
zawodu i urazy wiszą w powietrzu. Jednak w tej chwili nic mnie to nie
obchodzi. Nie widzę nic poza moją udręką.
Patrzę na moich słodkich synów. Widzę ich ból i żałuję, że nie mogę
zdjąć z nich tego ciężaru. Jedyne co mogę zrobić to uświadomić im, jak
wielu ludzi ich kocha. Ludzi, którzy zawsze będą ich wspierać. Nawet
jeśli ich własny ojciec uznał, że nie warto dla nas żyć.
- Chcę żebyście coś wiedzieli. Wszyscy bardzo, ale to bardzo was
kochamy. Babcie i dziadkowie, ciocia Angie, oczywiście ja. Jesteście
otoczeni ludźmi, którzy zrobią dla was wszystko.
Zerkam na tatę. Mam nadzieję, że zrozumie, że to co teraz powiem
kieruję też do niego.
- Nie przestaje się kogoś kochać tylko dlatego, że już się go nie
widuje.
Chłopcy przytakują i wracają do gier wideo. Nie cierpię tych rzeczy,
ale cieszę się, że, gdy grają, choć na chwilę mogą skupić uwagę na
czymś innym.
Wracamy do domu i idę do swojego pokoju. Chłopcom udało się
nakłonić dziadków, aby zabrali ich na obiad, więc jestem sama pierwszy
raz od kiedy Todd... umarł. Moja mama nigdy nie jada poza domem.
Jedzenie przygotowuje od zera. Gotowanie to jej prawdziwa pasja.
Przekonanie jej, żeby pozwoliła komuś innemu dotykać swojego
jedzenia jest nie lada wyczynem. Logan i Cayden wiedzą jak dopiąć
swego.
Padam na łóżko. Nadal mam na sobie czarną sukienkę. Czarna. Taka
właśnie się czuję - pozbawiona światła i koloru.
Wpatruję się w drzwi łazienki. Wstaję, a stopy same niosą mnie do
miejsca, gdzie widziałam męża po raz ostatni. Klękam na zimnych
kafelkach, opieram się na nich rękoma i wreszcie cała kładę się na
podłodze. Jest mi bardzo zimo, ale nie ruszam się z miejsca. Czuję
potrzebę bliskości z mężem, dlatego moje ciało dotyka ostatniego
miejsca, w którym się znajdował.
- Tyle mieliśmy jeszcze razem zrobić Todd. Mieliśmy wychować
naszych synów, pojechać na wakacje, kochać się. Nasz czas nie miał
jeszcze się skończyć. Obiecałeś, że będziesz ze mną na zawsze.
Przyciągam kolana do brody.
- Na zawsze to jeszcze nie teraz. Cholera, przecież ciągle tu jestem.
I co niby mam teraz zrobić, co? Jak sobie ze wszystkim poradzę? Przez
ciebie nasze życie stanęło w płomieniach! Zabiłeś się i pociągnąłeś mnie
za sobą!
Krzyczę, a płacz wstrząsa całym moim ciałem. Kurczowo obejmuję
nogi rękoma, gwałtownie oddycham.
- Jestem taka wściekła, taka skołowana. Żadnego listu? Zero
wyjaśnień? Chrzań się! Potrzebowałam cię! Zostawiłam dla ciebie
wszystko, a ty zrobiłeś mi coś takiego? Nienawidzę cię - zamykam oczy,
pozwalam łzom płynąc i zasypiam.
***
- Presley - słyszę znajomy głos i otwieram oczy - Presley, kochanie,
obudź się.
Naciągam kołdrę na głowę.
- Idź sobie. Nie chcę z nikim rozmawiać.
Od pogrzebu minął już trochę ponad tydzień. Dokładnie
osiemnaście dni, od kiedy Todd odebrał sobie życie. Na zmianę budzę
się, śpię i się złoszczę. Na razie tylko na tyle starcza mi sił. Wiem, że nie
troszczę się wystarczająco o dzieci, ale jeszcze nie zdołałam znaleźć
wyjścia z mgły, w której błądzę. Brak mi drogowskazu. Mrok jest zbyt
gęsty, a moje serce zbyt ciężkie.
- Szkoda - mówi Angie i jednym ruchem ściąga ze mnie kołdrę. -
Śpisz już od jakiegoś czasu. Moi rodzice są na dole. Chcieliby się z tobą
zobaczyć, zanim pojadą na lotnisko.
Sprzeczanie się z Angie nie ma sensu. Narzekam podnosząc się z
łóżka, narzucam na siebie zbyt duży sweter i przewiązuję się w pasie.
Kiedy schodzimy po schodach, teściowie posyłają mi smutne
uśmiechy. Oczy teściowej są spuchnięte od płaczu. Nie chce zostawiać
chłopców, mnie... ani Todda. Rankiem każdego dnia chodziła na
cmentarz.
- Nie możemy zostać dłużej. Chciałabym, ale nie możemy,
kochanie - mówi Pearl.
- Rozumiem.
Podchodzi do mnie teść.
- Presley, jest kilka spraw, którymi musisz się zająć. Dzwonił agent
ubezpieczeniowy, którego kiedyś poleciłem Toddowi. Powinnaś się z
nim skontaktować jutro z samego rana. Zadzwoń do mnie, gdybyś miała
jakiekolwiek pytania w związku z dokumentami.
Potakuję kiwnięciem głowy.
- Dziękuję, Martin. Doceniam twoją pomoc - tylko on i Angie
znają okoliczności śmierci Todda.
- Odwiedź nas z chłopcami, dobrze? - oczy Pearl wypełniają się
łzami, gdy bierze mnie w ramiona. - Bardzo was kochamy. Po prostu...
Pocieszam ją do chwili, gdy Martin nie odciąga jej ode mnie.
- Zawsze będziemy cię wspierać. Jesteś dla nas jak córka.
- Dziękuję.
Cayden i Logan podbiegają do dziadków i oplatają ich ramionami.
- Będę za tobą tęsknił babciu.
Żegnają się a ja w tym czasie idę usiąść na kanapie. Angie podchodzi
do mnie z kubkiem kawy.
- Proszę. Wypij to.
Biorę kubek w dłonie, ale nie mogę zmusić się, aby upić choćby łyk.
- Chłopcy, możecie iść pobawić się przez kilka minut za domem?
Gdy idą w kierunku drzwi, zerkam na ich twarze. Zauważam małe
uśmiechy, których nie widziałam już od jakiegoś czasu.
- Chcę ci coś powiedzieć i chcę, żebyś mnie wysłuchała - mówi
Angie i zajmuje miejsce obok mnie. -Wiesz, że cię kocham.
Nasze oczy spotykają się. Widzę ciemne obwódki naokoło
błękitnych tęczówek Angie. Jej oczy są podkrążone bardziej niż
ostatnio.
- Presley? - mówi i przerywa moje zamyślenie.
- Tak, tak... słucham cię.
Ciężko wzdycha.
- Naprawdę słuchasz? To znaczy, czy ty w ogóle cokolwiek robisz?
Słucham?
- Co to niby ma znaczyć?!
- Chłopcy cię potrzebują. Twoi rodzice jutro wyjeżdżają a ja muszę
wracać do pracy. Musisz się jakoś pozbierać z tego czegoś... nawet nie
wiem jak to nazwać. Wyglądasz koszmarnie. Nie jesz, ciągle tylko śpisz,
zupełnie jak nie ty.
Gotuję się ze złości.
- Czy kiedykolwiek straciłaś męża? Czy weszłaś do łazienki i
zastałaś w niej martwego małżonka zwisającego z sufitu? Czy
krzyczałaś, żeby się ocknął? Więc? Miałaś tak? - szydzę z niej w miarę
jak moja wściekłość rośnie -Nie? No przecież... bo to byłam ja!
- Wiem, że jesteś zła. Bądź zła. Czuj, co tylko chcesz.
- Jestem zła! - krzyczę i trzęsą mi się ręce. - Jestem tak cholernie
wściekła! Jak on mógł to zrobić, Angie? Jak mógł widzieć w tym
rozwiązanie?
- Nie wiem, kochanie. Nie wiem. Też jestem wściekła. Nie mogę
znieść faktu, że to zrobił. Mój własny brat! - zaciska dłonie w pięści - To
nie ma sensu, ale nie możesz całymi dniami leżeć jak sparaliżowana.
Chłopcy cię potrzebują.
Nie jestem obojętna na to, co czuje Angie. Ta cała sytuacja też jest
dla niej trudna. Sama mam brata i, choć nie jesteśmy już blisko, to
wiem, że byłabym załamana, gdybym go straciła. Ale nigdy nie pozbędę
się tych obrazów z głowy. Moje życie już nigdy nie będzie takie samo.
Za każdym razem, gdy zamykam oczy wracają do mnie zdarzenia z
tamtego dnia, wyraziste i szczegółowe.
- Nie mów mi, czego im trzeba. Nie mów, co powinnam zrobić!
Nie jesteś mną. Najwyraźniej jesteś silniejsza ode mnie. Nie mogę
przestać o tym myśleć. Nie widzę w tym sensu. Dlaczego on mi to
zrobił?
- Jedyne, co przychodzi mi do głowy to to, że stracił już całą
nadzieję.
- No cóż, to uczucie jest mi teraz doskonale znane.
Angie wstaje z kanapy i przeczesuje włosy ręką.
- Pójdziesz wziąć prysznic. Ubierzesz wreszcie coś innego niż te
spodnie od dresu i zaczniesz normalnie funkcjonować.
Za kogo ona się uważa? Jakim prawem tak się do mnie odzywa?
Jestem w żałobie. Jestem cała obolała. Głowa, serce i dusza nie dają mi
spokoju.
- Nie masz pojęcia jak się czuję.
- Więc mi powiedz.
Na samą myśl o tym, że miałabym ubrać w słowa to, co teraz czuję
dopada mnie zmęczenie.
- Zagubiona. Tak bardzo zagubiona. I stale zadaję sobie pytanie:
dlaczego? Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Krążę pomiędzy wyparciem i
złością, po czym znów wracam do wyparcia. Czekam aż Todd stanie w
drzwiach lub wyśle mi sms’a. Stale dzwonię do niego na komórkę -
znów zaczynam płakać. - Dzwonię i wsłuchuję się w jego głos.
Powtarzam tę czynność bez końca, bo wiem, że już nigdy go nie
usłyszę.
- Ciiii ... - Angie mnie obejmuje. - Czy coś się wydarzyło, czy do
czegoś między wami doszło?
To pytanie za milion dolarów. Przejrzałam wszystkie jego rzeczy w
poszukiwaniu odpowiedzi, ale nic nie znalazłam. W gabinecie też nic
nie było. Wszystkie rzeczy Todda były na swoim miejscu.
- Nie mam pojęcia - głos drży mi od nadmiaru emocji. -Zupełnie
jakbym go nie znała. Mój mąż, twój brat, ojciec chłopców - on by tego
nie zrobił. Porozmawiałby ze mną.
Bierze moją rękę w swoje dłonie.
- Kiedy powiesz chłopcom prawdę?
Zamykam oczy i długo wypuszczam powietrze.
- Nie mogę powiedzieć im o wszystkim. Wiem, że moi synowie nie
są już małymi dziećmi, ale nie pozwolę by kiedykolwiek poznali
szczegóły.
Angie szeroko otwiera oczy.
- Pres.
- Nie muszą wiedzieć, że Todd zdecydował się nas opuścić. Nie
skłamię, po prostu będę ich chronić. Proszę żebyś zrobiła to samo.
- Pres - przerywa mi, ale podnoszę rękę, powstrzymując jej dalsze
słowa.
- Nie - mówię zdecydowanym głosem. - To moje dzieci. Przecież
dopiero co przepraszały za to, że nie zdołały go uratować. Dziękuję
Bogu, że chłopcy nie weszli wtedy na piętro. Więc nie. Będziemy ich
chronić. Nie chcę, żeby kiedykolwiek dowiedzieli się o tym, co zrobił
Todd. Te emocje, które czuję, ta złość, rozczarowanie, rozbicie -nie
powinni się z tym zmagać. Nikt więcej nie może się dowiedzieć. Ani
twoja mama, ani moi rodzice, nikt.
Angie opiera się o kanapę. Nie da się nie zauważyć dezaprobaty,
która maluje się na jej twarzy.
- Pewnego dnia sami się dowiedzą. Co wtedy?
- Wtedy się tym zajmę.
Zapewne nie powinnam teraz podejmować takich decyzji. Nie myślę
jasno, ale to... co do tego jestem przekonana. Ci chłopcy to wszystko co
mi pozostało. Serce mi pęka. Nie tylko dlatego, że straciłam męża, ale
dlatego, że wiem jak to się stało. Dlaczego nie mógł ze mną
porozmawiać? Kiedy podjął decyzję?
- Dobrze - odzywa się rozczarowana. - Nie zgadzam się z tobą, ale
nic nie powiem.
Siedzimy tak w niezręcznej ciszy. Angie jest moją najlepszą
przyjaciółką, od kiedy wyjechałam z Tennessee. Pomogła mi w tak wielu
sprawach, jednak teraz nie jest w stanie nic zrobić. Muszę poradzić
sobie sama.
***
Sięgam po telefon, który leży na szafce nocnej.
- Halo? - po moim głosie słychać, że spałam, mimo że jest już
druga po południu.
- Pani Benson, mówi John Dowd. Byłem agentem
ubezpieczeniowym Todda.
- A tak - siadam i przecieram oczy - dziękuję, że pan oddzwania.
- Chciałem przedyskutować z panią kilka spraw. Czy dzwonię nie
w porę?
Chłopcy są w szkole, ja jestem w łóżku i nie planuję ruszać się stąd
do końca dnia, więc chyba jest to pora dobra jak każda inna.
- Nie, panie Dowd. Może być.
Ciężko wzdycha.
- Dzwonię, aby powiadomić panią o statusie wypłaty z
ubezpieczenia. Pański teść wszczął procedurę w pani imieniu. Około
rok temu Todd poprosił, żebym przyjrzał się jego polisie
ubezpieczeniowej. Podniósł stawkę z 500.000 $ do 750.000 $. Ponieważ
założyła pani swój biznes, Todd chciał mieć pewność, że odpowiednio
zabezpieczy rodzinę finansowo na wypadek, gdyby coś mu się stało.
- Aha. To miło z jego strony.
To miło, że planował przyszłość, chcę dodać drwiąco.
- Niestety problem w tym, że polisa zawiera klauzulę na wypadek
samobójstwa. Martin wyjaśnił mi okoliczności śmierci Todda. Chodzi o
to, że... jeżeli polisy nie zawarto dwa lata przed zdarzeniem,
ubezpieczenie nie zostaje wypłacone.
Znów czuję, że tracę grunt pod stopami.
- Ale to on był głównym żywicielem rodziny. Nie rozumiem. Nie
dostaniemy zupełnie nic?
Słyszę jak chrząka.
- Niestety obawiam się, że nie. Próbowałem, ale polisa została
zawarta przed rokiem i jedyna suma, która może zostać wypłacona to
ta, którą wpłacił Todd. Przeszliśmy na wyższe składki, ale szczerze
mówiąc, nie jest tego dużo.
O mój Boże.
-Ja... ja ... - zacinam się, szukając odpowiednich słów. -Ale co z
moimi dziećmi? Co z domem. Jak sobie poradzimy? Jak spłacę kredyt
hipoteczny i opłacę rachunki?
- Naprawdę bardzo mi przykro. Mogę zadzwonić do banku,
powołać się na tę sprawę. Czasami są skłonni współpracować.
Zadzwonię też do Martina i wyjaśnię całą sytuację. Proszę mi wierzyć,
próbowałem wszystkiego. Ubezpieczyciel naprawdę nie może nic
zaoferować.
- Nie mam pojęcia, jak mam sobie z tym poradzić -niedobrze mi. -
Jest pan pewien, że naprawdę nic nie da się zrobić? A co gdybym
wynajęła adwokata?
Pan Dowd wzdycha.
- Chciałbym, żeby to mogło pomóc. Niestety zasady polisy są
bardzo jasne.
- Rozumiem - odpowiadam pokonana.
- Jeśli będę mógł coś zrobić, to oczywiście pomogę. Bardzo mi
przykro.
- Dziękuję.
Rozłączam się. Właśnie padł kolejny cios. Ostatnio nie przestają na
mnie spadać.
ROZDZIAŁ 4
To oczywiste. Nie mogę przestać o tym myśleć. To oczywiste, że to
musiało się tak skończyć. Gdyby Todd nie dokonał zmian na polisie,
teraz mielibyśmy środki na opłacenie rachunków. W obecnej sytuacji
nie wiem nawet jak zdołamy spłacić hipotekę. W piekarni ledwie
wychodzę na zero, a co dopiero mówić o jakichkolwiek większych
zyskach.
Całą kolejną godzinę spędzam na przetrząsaniu gabinetu męża.
Nigdzie nie widzę papierów związanych z finansami. Nie mogę znaleźć
wyciągów z konta, rachunków za płatności kartami kredytowymi,
odcinków wypłat... niczego. Nie wiem czy przypadkiem Todd nie
trzymał wszystkich rachunków w pracy. Znajduję numer telefonu na
odwrocie każdej z kart kredytowych i wybieram pierwszy z nich.
- Co ma pani na myśli, mówiąc że mamy jakieś zaległe
zobowiązania finansowe? - pytam pracownika czwartego banku, do
którego dzwonię.
- Przykro mi, pani Benson - po raz dziesiąty powtarza kobieta po
drugiej stronie słuchawki - z tego co widzę pani mąż ustalił plan spłat,
ale niestety nie był w stanie dotrzymać terminów. Jeśli nie uiści pani
minimalnej kwoty przed końcem tego tygodnia, będziemy zmuszeni
przekazać sprawę konta do windykacji.
Czuję jak krew odpływa mi z ciała. Słyszę te same słowa w sprawie
każdego z kont, które mamy. Dziesiątki przeprosin. Setki łez. I zero
sugestii jak sobie z tym poradzić. Decyduję się zadzwonić do biura.
Może Jeff zna odpowiedź i wyjaśni mi, gdzie u diabła podziały się
pieniądze z wypłat Todda.
- Firma Sterling, Dodd i March Investment - słodki głosik Kyli
dźwięczy mi w uchu.
- Witaj, Kyla - roztrzęsiona wypuszczam powietrze z płuc. - Z tej
strony Presley Benson. Czy zastałam Jeffa?
Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, ale nie pamiętam żebym
widziała go na pogrzebie. No ale w końcu tamten koszmarny dzień
pamiętam tylko jak przez mgłę.
- Tak mi przykro z powodu Todda - słyszę troskę w jej głosie.
- Dziękuję - odpowiadam machinalnie. Słyszałam te słowa tak
wiele razy, że straciły już dla mnie sens. Wszystkim jest przykro.
Przykro, że cierpię? Przykro, że chłopcy nie mają już ojca? Przykro, że
niczego nie zauważyli, zanim stało się najgorsze? Tak właściwie to
dlaczego wszystkim jest tak cholernie przykro?
Kobieta odchrząkuje i mówi:
- Chciałam do pani zadzwonić.
- W porządku - uspokajam ją. - Czy Jeff jest u siebie?
- Hmmm... jest... nie ma go... no cóż - jąka się. - Tak się składa, że
akurat nie ma go w biurze.
- No dobrze - mówię zdezorientowana. - A czy zastałam któregoś z
przełożonych Todda? Próbuję dowiedzieć się czegoś na temat jego
wypłat.
Todd od zawsze zajmował się naszymi rachunkami. Nigdy nie
musiałam zaprzątać sobie nimi głowy, tym bardziej że mąż pracował
przecież jako inwestor. To on kontrolował finanse, co miało przecież
sens.
- Przykro mi pani Benson - Kyla ścisza głos - Todd nie pracował tu
już od jakiegoś czasu. Ostatnią wypłatę otrzymał kilka miesięcy temu.
- Słucham?
- Ja nie... Mogę panią połączyć z działem wypłat, ale nie wiem, co
powiedzą.
- Nie rozumiem. W dniu śmierci wyszedł przecież do pracy.
- Pozwoli pani, że przekieruję połączenie na pocztę głosową Jeffa -
szybko odpowiada Kyla.
Zanim w ogóle zdążę zareagować, słyszę głos Jeffa i krótki dźwięk.
- Jeff, tu Presley. Proszę, zadzwoń do mnie. Ja... po prostu
zadzwoń.
Rozłączam się i przez chwilę siedzę kompletnie oszołomiona.
Stracił pracę? Zmienił firmę, dla której pracował i to dlatego
spóźnialiśmy się z opłatami? Co do jasnej cholery się tu dzieje? Nie
zniosę już więcej. Nie mam skąd brać gotówki, a muszę opłacić
rachunki, o których istnieniu nie miałam nawet pojęcia. Muszę martwić
się o to, za co kupię jedzenie i jak utrzymam dach nad głową.
O mój Boże. Dom.
Chwytam za telefon i dzwonię do kredytodawcy.
- Jak bardzo zalegamy z ratami za hipotekę? - pytam i zamykam
oczy. Modlę się, aby mój mąż opłacał choć tą jedną rzecz.
- Jeszcze w tym tygodniu ma rozpocząć się procedura przejęcia
domu przez bank.
Chwytam się za gardło i próbuję złapać oddech. Jak Todd mógł nam
to zrobić? Ciągle tylko spada na nas cios za ciosem. Przez cały ten czas
ciągle kłamał. Opanowuje mnie złość, trzęsą mi się ręce. Ten
mężczyzna miał być moją opoką, a zrobił coś takiego? Spędził kilka
miesięcy, prowadząc równoległe życia? Wstaję i zaczynam krążyć po
pokoju.
- Ale... - zamykam oczy i wypuszczam powietrze -Mam dwójkę
małych dzieci, niedawno zmarł mój mąż i obawiam się, że nie mam jak
spłacić wszystkich zaległych rat - rozpadam się w miarę jak prawda o
mojej sytuacji finansowej wychodzi na światło dzienne.
- Rozumiem proszę pani - głos kobiety przepełnia współczucie.
Nie chcę go. - Przełączę panią do mojej przełożonej, jednak niewiele
możemy zrobić, chyba że otrzymamy sumę wpłat za przynajmniej
cztery miesiące.
- Proszę - błagam ją - nie mogę stracić domu.
Ponownie omawiam całą sprawę z przełożoną. Może dać mi jeszcze
jeden miesiąc, ale muszę zapłacić sporą sumę pieniędzy.
Nie ma szans, żeby mi się to udało.
Nawet jeśli jakimś cudem udałoby mi się znaleźć pracę, nie zarobię
przecież aż tak dużo. Nie znam nikogo, kto zapłaciłby wiele matce,
która przez dwanaście lat była bezrobotna, zajmowała się domem i ma
niewielkie doświadczenie w pieczeniu.
Gdy tylko kończę rozmowę od razu piszę do Angie i proszę, żeby
przyjechała. To katastrofa.
Po raz kolejny mój świat się rozpada.
Mam przerąbane. Jestem sama.
Dziesięć minut później słyszę jak Angie wchodzi do domu.
- Jestem w kuchni - wołam.
- Cześć, co tam? - pyta Angie.
Powtarzam jej, czego dowiedziałam się od agenta
ubezpieczeniowego. W miarę jak streszczam jej przebieg tamtej
rozmowy, coraz szerzej otwiera usta ze zdumienia. Czuję jak grunt
rozstępuje mi się pod nogami a wszelkie nadzieje uciekają przez
powstałą szczelinę niczym piasek w klepsydrze. Kończy się nam czas i
pieniądze.
- Dzwoniłaś do banku?
- Tak - mówię i czuję jak wściekłość pulsuje mi w żyłach. -
Wygląda na to, że Todd od czterech miesięcy nie spłacał hipoteki. Czy
wiedziałaś, że nie pracował już dla Sterlinga? - pytam i mam nadzieję,
że Angie znała prawdę a ja po prostu cierpię na amnezję.
- Nie, był tam w zeszłym tygodniu. Zadzwonił do mnie z biura,
żeby umówić się na lunch.
- Co? - pytam kompletnie rozbita. - Nie rozumiem. Kyla
powiedziała, że od jakiegoś czasu już tam nie pracował. Co do cholery
się tu wyprawia? - cała zaczynam się trząść.
- Nie wiem, Pres. Sama nie wiem, co o tym myśleć.
No to jest już nas dwie.
- Wyczerpaliśmy limity na wszystkich kartach kredytowych a bank
rozpoczyna już procedurę przejęcia domu.
- O mój Boże.
- Okłamywał mnie. Mówił, że wszystko jest w porządku. Dzień w
dzień wychodził do pracy do jasnej cholery! Mam przerąbane. Nie stać
mnie na ten dom. Nie mam nawet jak zapłacić za media.
Angie podchodzi do mnie i kładzie mi ręce na ramionach. Widzę jak
strach maluje się na jej twarzy.
- Możesz zamieszkać ze mną. Ty i chłopcy wprowadzicie się do
mojego mieszkania.
Łapię ją za ręce i zamykam oczy.
- Nie możemy.
- Zaciągnę kredyt. Coś wymyślę.
- Angie - wzdycham - nie możesz zrobić żadnej z tych rzeczy.
Mieszkasz przecież w kawalerce w centrum Filadelfii. Tkwisz tak samo
po uszy w kredytach jak my. Nie zarabiamy zbyt dobrze na piekarni.
Z każdym słowem prawdy, które pada z moich ust krystalizuje się
to, co nieuniknione. Życie, przed którym uciekłam i przed którym tak
bardzo się wzbraniałam, znów stanie się moją rzeczywistością.
- Nie możesz wrócić do Tennessee. Nie możesz wyjechać.
- Zaufaj mi, wolałabym odciąć sobie rękę niż wrócić do Bell
Buckle. Mam jeszcze jakiś miesiąc albo dwa, żeby wymyślić, jak
wyciągnąć nas z tego dołka.
Angie potakuje kiwnięciem głowy.
- Coś wymyślimy. Przecież nie mogę stracić też was.
Mam nadzieję, że tak będzie. Jeżeli w jakiś magiczny sposób nie
wytrzasnę sporej sumy pieniędzy, to życie, które wiodłam przez
ostatnich osiemnaście lat stanie się jedynie odległym wspomnieniem.
***
- Bardzo mi przykro pani Benson. Na ten moment bank nie jest w
stanie zaoferować pani przedłużenia terminu spłaty - szczupła kobieta
wyjaśnia mi to po raz kolejny.
Wyczerpałam wszystkie możliwości. Udało mi się pożyczyć trochę
pieniędzy i opłacić zaległą miesięczną ratę, ale teraz znów znalazłam się
w punkcie wyjścia. Nie mam dość funduszy, aby dokonać kolejnej
wpłaty. Nie mam już kogo prosić o pomoc.
- Więc nie ma innego wyjścia z tej sytuacji?
- Obawiam się, że nie.
Mój umysł nie jest w stanie przetworzyć tego, co się dzieje. Moje
życie stało się pasmem strat. Przez tych kilka ostatnich tygodni
próbowałam wymyślić jak związać koniec z końcem. Okazało się, że
robię postępy i spłacam jedną zaległość tylko po to, żeby dowiedzieć się
o sześciu kolejnych kartach kredytowych, które Todd wyrobił na moje
nazwisko. Dzięki naszym kontom internetowym potrzebował jedynie
mojego numeru ubezpieczenia społecznego i daty urodzenia. W świetle
prawa jestem odpowiedzialna za nie wszystkie. To co się dzieje, to
niekończący się koszmar, z którego nie mogę się obudzić.
Wstaję, biorę torebkę i wychodzę bez słowa. Nic co powiem nie
zmieni tej sytuacji. Moje dzieci i ja będziemy bezdomni. Jesteśmy
spłukani i wyczerpaliśmy wszystkie możliwości. Nie dostanę kredytu
bez dochodów i z tak fatalną historią kredytową. Nie mam też tyle
czasu żeby teraz szukać innych opcji.
Wracam do domu i rozglądam się naokoło. Czuję się rozdarta. Nie
chcę opuszczać tego miejsca, ale też nie chcę w nim zostać. Chłopcy nie
potrafią zrozumieć dlaczego większość nocy przesypiam na kanapie. To
dlatego, że gdy leżę w tym olbrzymim, małżeńskim łóżku przypominam
sobie, że mojego męża już nie ma.
Powoli przemierzam schody i wchodzę do sypialni. Zdejmuję
perłowe kolczyki, które Todd kupił dla mnie w dniu ślubu. Kurczowo
ściskam je w dłoni, czuję jak sztyfty wbijają mi się w skórę i wreszcie
ciskam je na drugi koniec pokoju.
- Niech cię diabli! - krzyczę i chwytam ramkę z naszym zdjęciem,
która stoi na komodzie.
- Same kłamstwa! Okłamałeś mnie! Zniszczyłeś mnie! -krzyczę do
mężczyzny na zdjęciu. - Kochałam cię. Wierzyłam, gdy mówiłeś, że
nigdy mnie nie skrzywdzisz - głos mi się łamie. - No i nie skrzywdziłeś.
Ty mnie zniszczyłeś! Zniszczyłeś chłopców, bo jesteś egoistą. Egoistą! -
rzucam ramką o podłogę, a szkło rozbija się na małe kawałki. - Ty! - łzy
płyną mi po policzkach - To twoja wina. Nie mogłeś dłużej znieść tej
sytuacji, więc zostawiłeś nas, żebyśmy sami się z nią zmagali? Zgadłam?
- odchylam głowę do tyłu, wypowiadam te słowa, patrząc w sufit.
Tak bardzo staram się panować nad sobą. Każdego dnia zbieram się
w sobie i zanim znowu wpełznę do łóżka zawożę Caydena i Logana do
szkoły. Całe życie ktoś się o mnie troszczył. Nie wiem jak być
samowystarczalna. Mój tata, on, a potem Todd - to oni określali kim
byłam. A teraz jestem wdową.
Jestem kobietą, która pochowała tragicznie zmarłego męża.
Gdyby tylko wiedzieli.
Zamykam oczy i próbuję okiełznać swoje emocje. Chłopcy będą w
domu już za kilka godzin a ja potrzebuję planu.
Zanim w ogóle zdążę o czymkolwiek pomyśleć, słyszę dzwonek do
drzwi.
- Jeff - mówię cichym głosem - nie spodziewałam się ciebie.
- Mogę wejść Presley?
Otwieram drzwi i kiwnięciem ręki zapraszam do środka byłego szefa
Todda.
- Co mogę dla ciebie zrobić?
Jeff patrzy na bałagan i po raz pierwszy ja też go dostrzegam. Stosy
naczyń, sterty ubrań i otwarte paczki chipsów. Czuję się zażenowana.
Ostatnie dwa tygodnie żywiłam się wyłącznie nimi.
- Jak sobie radzisz?
Jeff i Todd byli niezwykle blisko. Obaj pomagali rozwinąć firmę
inwestycyjną. Każdy z nich dostał awans w tym samym czasie i każdy
zajmował się najlepszymi kontami. Jak na ich wiek sumy które zarabiali
były niebywałe.
- A co cię to obchodzi? - każde moje słowo ocieka pogardą.
Ciężko wdycha i zaciska ręce na karku.
- Przepraszam, że nie było mnie na pogrzebie. Nie mogłem
uwierzyć, że on... Nigdy nie myślałem, że zdoła...
Tylko Angie i moi teściowie wiedzą, że Todd popełnił samobójstwo.
Jednak słowa Jeffa są dowodem na to, że on też o tym wie.
Czuję ból w piersi i pytam:
- Wiedziałeś, że to może się wydarzyć? - z trudem łapię powietrze.
- Wiedziałeś, że myśli o tym, żeby to zrobić?
- Nie myślałem, że mówi na poważnie, Presley. Nie on. Nie w ten
sposób.
Każdy oddech przychodzi mi z trudem. Cofam się, tyłem kolan
uderzam o kanapę i upadam na nią.
- Mogłeś go powstrzymać - prawie nic już nie widzę przez łzy. -
Mogłeś powiedzieć mi lub komukolwiek innemu. Może gdybyś to zrobił
moje życie wyglądałoby teraz inaczej.
- Gdyby choć przez chwilę przeszło mi przez myśl, że mówi na
poważnie, to tak właśnie bym zrobił - wyjaśnia. Patrzę na niego, gdy
kuca przede mną. Jego twarz przepełnia ból. - Przysięgam.
Czuję nagły przypływ emocji i cała zaczynam się trząść. Jest zupełnie
tak jakbym znowu weszła do tej łazienki. Siedzę na kanapie i nie mogę
w to uwierzyć. Poszedł z tym do Jeffa, zamiast porozmawiać ze mną. A
Jeff nic nam o tym nie wspomniał. To wszystko jest tak cholernie
pokręcone. Walczę ze sobą żeby nie zacząć krzyczeć. Dlaczego Todd
nie mógł mi zaufać?
Jeff bierze mnie za rękę.
- Todd przyszedł do biura i błagał mnie, żebym znowu go
zatrudnił. Wyjaśniłem mu, że nie mogę tego zrobić. Inwestorzy nie
chcieli już z nim współpracować po tym, jak źle doradził jednemu z
nich i stracił sporą sumę pieniędzy. Nikt nie chciał mu powierzyć
swojego konta, ale on wciąż naciskał. Powiedział mi, że jest
zdesperowany i że nie przyznał ci się do utraty pracy - przerywa i bierze
głęboki wdech. - Wyjaśniłem mu, że mam związane ręce i że jeżeli tylko
będę mógł mu jakoś pomóc, to na pewno to zrobię.
Widzę, że chce powiedzieć coś jeszcze. Zaciskam powieki i wilgotne
krople spływają mi po policzkach.
- Mów dalej - proszę cicho.
- Powiedział, że raczej już się nie zobaczymy i kazał mi obiecać, że
sprawdzę jak sobie radzicie, ty i chłopcy. Nie miałem pojęcia, dlaczego
mi to mówi, więc zapytałem, ale odpowiedział tylko, że chce już z tym
wszystkim skończyć.
Jęk wyrywa mi się z gardła. Rozpadam się. Dłońmi zakrywam twarz
a Jeff otacza mnie ramionami.
- Dlaczego? - znowu zadaję to pytanie, próbuję znaleźć w tym
sens.
- Myślałem, że mówi o wyjeździe z miasta, o rozpoczęciu
wszystkiego od nowa, nie o tym. Kiedy tylko się dowiedziałem, nie
mogłem spojrzeć ci w oczy - głaszcze mnie po plecach. - Tak mi
przykro. Nie miałem pojęcia, że mówi poważnie. Nie sądziłem, że
naprawdę chce to zrobić.
Jeff siedzi ze mną przez kolejną godzinę, a ja zastanawiam się nad
tym co powiedział. Przyjaciel Todda walczy z poczuciem winy, podczas
gdy ja toczę walkę o to, by wytrwać przez kolejne minuty. Mówię mu o
mojej fatalnej sytuacji finansowej. Jeff oferuje swoją pomoc, ale gdy
mówię o jaką kwotę chodzi, jego mina mówi sama za siebie. Nie ma
szans, żeby naprawić tę sytuację. To nie jest tylko jakaś błaha ranka. To
rozerwana na strzępy tętnica. Niedługo odłączą nam media, bank
przejmie dom i nie ma sposobu, by temu zapobiec.
To jasne, że od dziś muszę zostawić za sobą tę zależną od innych
dziewczynę, którą byłam i stanąć na własnych nogach.
ROZDZIAŁ 5
Trzy miesiące później
- Nigdzie nie jadę - Cayden staje w drzwiach z rękoma
skrzyżowanymi na piersi - Nie chcę się przeprowadzać. To bez sensu.
Nie tylko on nie chce wyjeżdżać. Czuję to samo. Logan, jako jedyny,
znosi tę sytuację całkiem nieźle. Od momentu, gdy dostaliśmy
powiadomienie, że mamy sześćdziesiąt dni na opuszczenie domu, nasze
życie kompletnie się posypało. Ledwie udaje mi się utrzymać nas razem
przy użyciu taśmy klejącej i gumy do żucia.
- Wiem, że nie chcesz wyjeżdżać, ale przecież nie mamy gdzie
mieszkać, Cay. Babcia i dziadek mają duży dom. Gdy tylko uzbieramy
dość pieniędzy, wyjedziemy stamtąd, zobaczysz. To tylko tymczasowe
rozwiązanie.
A przynajmniej tak sobie wmawiam. Zwodzę sama siebie, tak bardzo
chcę w to wierzyć. Zeszłej nocy przepłakałam dwie godziny, pakując
ostatnie z naszych rzeczy. Musiałam sprzedać wszystkie meble i
wszystko to, co nie zmieściłoby się na małą przyczepę. Podsumowując,
zabieramy ze sobą tylko ubrania i rzeczy osobiste.
- Zmuszasz nas do wyjazdu! W tym domu mieszkaliśmy z tatą!
Czemu robisz wszystko, żeby tylko uprzykrzyć mi życie?
- O tak, Cayden. To właśnie mój cel. Chcę, żeby było ci przykro.
Zrozum - nie mamy wyjścia. Nie mamy gdzie mieszkać.
Syn mamrocze coś pod nosem i znowu zakłada słuchawki na uszy.
Właśnie tak teraz zachowuje się Cayden. Ciągle tylko ogląda filmy albo
słucha muzyki. Jest zły, gdy, dla odmiany, Logan jest przygnębiony i
lgnie do mnie. Czasami chciałabym móc zachowywać się jak oni, ale nie
mam czasu na odczuwanie czegokolwiek. Poświęciłam całe godziny na
szukanie sposobu, żeby tylko nie musieć wracać do Tennessee. Ale tego
nie da się uniknąć. Muszę zamieszkać z rodzicami, pracować na ranczu
i spojrzeć w oczy wszystkim tym ludziom, którzy mówili mi, że i tak
tam w wrócę. Jedyny plus to to, że jego tam nie ma. I tak nie będzie
łatwo. Przynajmniej nie będę musiała stanąć twarzą w twarz z
chłopakiem, z którym uciekłam.
Angie bierze ostatnie pudło, a Cayden i Logan niechętnie wsiadają
do auta. Staję w drzwiach, targają mną sprzeczne emocje. To właśnie do
tego domu przywieźliśmy bliźniaków po urodzeniu. To tu stawiali
pierwsze kroki, uczyli się jeździć na rowerach. To w tym miejscu
powstało tak wiele pięknych wspomnień i to tu chciałam spędzić naszą
przyszłość. Ale ten dom jest też przepełniony bólem. Nie korzystam już
z łazienki obok głównej sypialni. Nie potrafię do niej wejść. Widzę jego
ciało, mimo że wiem, że go tam nie ma. Samo dotknięcie klamki
powoduje, że serce zaczyna kołatać mi w piersi. Właśnie dlatego
korzystam z łazienki w korytarzu. Tu przynajmniej nie nawiedzają mnie
złe wspomnienia.
Zamykam drzwi, oczy mam pełne łez. To bez znaczenia, co
ostatnich kilka miesięcy wniosło do naszego życia. To zawsze był nasz
dom.
Angie opiera się o drzwi mojego auta. Na nosie ma okulary
przeciwsłoneczne, mimo że niebo jest zachmurzone.
- Cześć - usiłuje się uśmiechnąć.
- Nie wyjeżdżamy na zawsze - mówię to z takim przekonaniem, że
niemal sama zaczynam w to wierzyć. - Jeszcze tu wrócę.
Angie podchodzi do mnie.
- Wiem.
- Przysięgam, że wrócę. Chcę znać wszystkie nowinki w sprawie
cukierenki, nawet jeśli nie jestem już jej właścicielką.
Piekarnia była pierwszą rzeczą, którą musiałam sprzedać. Nigdy nie
przynosiła większych zysków więc nie mogłam liczyć na wiele, ale
przynajmniej miałam za co żyć. Aż do teraz.
- To miejsce zawsze będzie po części twoje! - upomina mnie Angie.
- Powiedz Patty, żeby nie dodawała tyle cukru i przypomnij Beth,
żeby robiła mniejsze porcje babeczek bananowych - plotę bez sensu,
próbując uniknąć pożegnania. - No i kup sobie psa albo wymyśl coś
innego, żeby nie skończyć jak odludek.
Angie posyła mi drwiący uśmieszek i wyciera łzy spod okularów.
- Pamiętam jak przyjechałaś tu z tej dziury w Tennessee. Miałaś na
sobie kowbojki, pomalowane dżinsy, a twoje włosy... no cóż - obie
wybuchamy śmiechem. -Minął tamten rok, o którym nie rozmawiamy,
a potem spotkałaś Todda. Pamiętam jak bardzo chciałam, żebyśmy były
siostrami. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że moje marzenie kiedyś
się spełni. Przepraszam, że nie zdołałam ci pomóc. Oddałabym
wszystko, żeby tylko cię tu zatrzymać. Jesteś moją najlepszą
przyjaciółką.
Łza wypływa spod okularów Angie. Podchodzę do niej jeszcze bliżej.
- Też jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Jesteś moją siostrą. Wiem,
że chciałabyś, żebyśmy zostali. Bóg jeden wie, jak bardzo nie chcę tam
wracać. Ale niczego nie żałuję. Nawet gdybym wiedziała, że sprawy tak
się potoczą i tak nic bym nie zmieniła.
Obejmujemy się i nastaje chwila pełna smutku. Rozpacz, zupełnie
niczym koc, otula nas już zdecydowanie zbyt długo.
- Obiecaj, że będziesz dzwonić raz w tygodniu. I że będę mogła cię
odwiedzać.
- Obiecuję - łza kapie mi z oka. - I obiecuję, że wrócę tak szybko,
jak tylko będę mogła.
- Gdybyś tylko chciała przyjechać, daj znać, zrobię ci miejsce. W
końcu od czego jest salon.
Obie chichoczemy i wtedy to do mnie dociera... Mogę nie zobaczyć
Angie przez długi czas. Nie wiem, kiedy będzie mnie stać na przyjazd
tutaj. Pieniędzy wystarczy mi jedynie na podróż do Tennessee. Tak
wiele chciałabym jej powiedzieć. Tyle rzeczy, o których nie miałam
okazji wspomnieć.
- Posłuchaj - czekam, aż podniesie na mnie wzrok, potem
kontynuuję - musisz otworzyć serce. Wiem, że tamten palant ci je
złamał, ale pozwól mu się zagoić. Nie pracuj zbyt ciężko, znajdź czas na
przyjemności. No i twoje włosy wyglądały lepiej, gdy były brązowe.
Napraw to - mrugam do niej.
-Jędza.
- Uratowałaś mnie, kiedy mój świat legł w gruzach poprzednim
razem. Teraz znowu to robisz, czy o tym wiesz czy nie.
- Myślę, że jest zupełnie odwrotnie, moja droga.
Uśmiecha się i przyciąga mnie do siebie.
- Dbaj o siebie. Już tęsknię za tobą i chłopcami.
Teraz to ja zaczynam płakać.
- Chciałabym...
-Ja też.
- Wkrótce do ciebie zadzwonię.
Ściskamy się po raz ostatni i wsiadam do samochodu, który udało
nam się spłacić w zeszłym roku. Dzięki Bogu chociaż za to. Chłopcy
machają. Zostawiamy jedną przeszłość za sobą tylko po to, by stawić
czoło innej. Patrzę na dom, w którym byliśmy rodziną. Teraz oddala się
w lusterku, by wreszcie zniknąć mi z oczu, dokładnie jak życie, które
myślałam, że mnie czeka.
***
- Jesteśmy już na miejscu? - pyta Logan, chyba już po raz setny.
- Jeśli jeszcze raz zadasz mi to pytanie, to przywiążę cię do dachu -
mówię niezadowolona, akurat gdy przekraczamy granicę stanu
Tennessee.
- Zapytaj jeszcze raz! - podjudza go Cayden. Zaczynają sobie
dokuczać, co doprowadza mnie do szału.
Mija kilka dobrych godzin, zanim wjeżdżamy do hrabstwa Belford.
Węzeł w moim brzuchu zaciska się coraz mocniej w miarę jak
przejeżdżamy kolejne mile. Bell Buckle jest piękne. Osobliwe, urocze i
całkowicie pochłonięte nie swoimi sprawami. Wypisz wymaluj, typowe
małe miasteczko. Przypominam sobie, dlaczego stamtąd wyjechałam i
zamieram. Mocniej zaciskam palce na kierownicy, czuję jak napinają mi
się mięśnie pleców. Moja obecność tutaj przywołuje wspomnienia, jasno
i wyraźnie. Czuję jak powietrze staje się coraz cięższe. Stale sobie
powtarzam, że nie mieliśmy innego wyjścia. Że zamieszkanie z
rodzicami to rozwiązanie do czasu, gdy tylko znów staniemy na nogi.
Kiedy tylko przedstawiłam mamie i tacie naszą opłakaną sytuację
finansową, rodzice nie wahali się ani chwili i zaproponowali nam
wprowadzenie się do nich. Dom, w którym spędziłam dzieciństwo, stoi
na czterystu akrach ziemi. Spokojnie mógłby sprostać wymaganiom
każdego mieszkańca miasta. Tata zbudował go sam praktycznie od zera.
To jego rodzice byli właścicielami gruntu, ale tata przysiągł mamie, że
stworzy dla niej miejsce, z którego będzie dumna. Kiedy się urodziłam,
skończyli już pierwszą turę remontów. Tata, gdy tylko mógł, budował
coś dla mamy.
Gdy wjeżdżamy do miasteczka, zauważam jak kilku sklepikarzy
podchodzi do okien. Z trudem pokonuję chęć zsunięcia się niżej w
fotelu. To bardzo prawdopodobne, że wszyscy wiedzieli o moim
przyjeździe już w chwili, gdy mama odłożyła słuchawkę. Mama nie jest
okoliczną plotkarą, ale bez wątpienia rozgłosiła tę radosną wieść po
całej okolicy. Jej córeczka i ukochani wnukowie zamieszkają w jej
domu. Od zawsze o tym marzyła.
- Chłopcy - mówię, żeby skupić na sobie ich uwagę - Jesteśmy.
- Co to niby jest - patrzą z nosami przyklejonymi do szyb i chłoną
wzrokiem miejsce, w którym dorastałam. -Tu jest jak w starym
westernie!
Śmieję się.
- To centrum.
Cayden burczy coś niezadowolony i wraca do słuchania muzyki na
słuchawkach. Logan obserwuje okolicę aż do momentu, gdy trzydzieści
sekund później wyjeżdżamy już z centrum miasta.
- To wszystko?
- Nom - stwierdzam fakty. - Nie mrugaj, bo jeszcze coś przegapisz.
- Gdzie jest Target? Albo jakiś supermarket?
Wzdycham.
- Jakieś cztery miasta stąd.
Życia, które tak dobrze znali, już nie ma. Tam, gdzie jedziemy, nie
będą już godzinami grać, ale z pewnością nie będą się też nudzić. Na
ranczu zawsze jest masa rzeczy do zrobienia. Dorastałam doglądając
bydła, zbierając jajka i dojąc krowy. Chłopcy nigdy nawet nie widzieli
konia, nie mówiąc już o jeżdżeniu na jakimś.
- Cztery miasta? Mamo! A co, jeśli akurat będziemy czegoś
potrzebować? - mówi Logan piskliwym głosem.
- No cóż - mówię, tłumiąc śmiech - będziemy musieli zaczekać do
kolejnego wyjazdu po zakupy.
Cayden mamrocze pod nosem jak bardzo nienawidzi swojego życia.
Kiedy powiedziałam mu, że musimy się wyprowadzić, zadzwonił do
swojego najlepszego kolegi i zapytał czy on i Logan mogą u niego
zamieszkać. Błagał, aby mógł zostać, choć, oczywiście, nie było o tym
mowy. Zarówno Logan jak i Cayden nie pogodzili się z tym, że musieli
zostawić kolegów i szkołę. Wiem, co czują. Mi też nie jest łatwo.
Wjeżdżam na drogę dojazdową rodziców i parkuję.
- Ranczo Bydła Townsendów - Logan odczytuje biały napis ze
znaku nad naszymi głowami. - Czy od teraz będziemy nazywać się
Townsend?
- Nie - odpowiadam szybko. - Nazywasz się Benson i tak już
zostanie. Twój tata dał ci to nazwisko. To dar, którego nikt nigdy ci nie
odbierze - uśmiecham się do syna w lusterku. Te same słowa mama
powtarzała Cooperowi, gdy byliśmy dziećmi.
Logan wzdycha z ulgą.
- Nie wiedziałem.
Odwracam się w fotelu tak, żeby widzieć chłopców. Cayden
zdejmuje słuchawki.
- Posłuchajcie, wiem, że nie jesteście zadowoleni z tej
przeprowadzki. Wiele spraw zmieniło się w tak krótkim czasie. Ale
wierzcie mi, będziecie się tu dobrze bawić -kłamstwo. - I w tutejszej
szkole też jest całkiem nieźle -kolejne kłamstwo. - No i może poznacie
nowych kolegów, którzy okażą się jeszcze lepsi niż poprzedni - Chryste,
robię się w tym naprawdę dobra. - Obiecajcie mi, że postaracie się
znaleźć w tej całej sytuacji coś pozytywnego.
Obaj przytakują. To czy faktycznie tak zrobią, to już zupełnie inna
historia. Wrzucam bieg i ruszam w najdłuższą drogę, jaką kiedykolwiek
musiałam pokonać. Każdy przejechany cal odczuwam jak milę. Koła
obracają się i podobnie dzieje się w moim brzuchu. Wszystko się w nim
przewraca. Mój żołądek kurczy się coraz bardziej, w miarę jak pokonuję
dystans dzielący mnie od domu.
Mama i tata stoją na ganku i patrzą jak nadjeżdżamy.
- Jesteście wreszcie! - woła mama, gdy wysiadamy z auta.
- Mamo, tato - patrzę na dom i uśmiecham się. Byłam tu tylko raz,
od kiedy wyjechałam siedemnaście lat temu. Chłopcy mieli wtedy mniej
niż rok i wpadliśmy z wizytą na około dwa dni. Całe miasteczko w
obecności Todda opowiadało o tym, jak bardzo pasowaliśmy do siebie z
moim byłym. Czuliśmy się bardzo nieswojo. Od tamtego czasu Todd
opłacał podróż moim rodzicom, tak żeby mogli odwiedzać nas dwa razy
w roku.
- Pomalowaliście dom - mówię zamyślona.
- Minęło prawie osiemnaście lat, Presley. Oczywiście, że
pomalowaliśmy dom.
Zadziwia mnie, że mama potrafi mnie ganić i jednocześnie całować
przy tym w policzek.
Chłopcy rozglądają się wokoło ze zdumieniem. Wiedzieli, że
dorastałam na wsi, ale wydaje mi się, że ich wyobrażenie wsi różni się
trochę od mojego. Na początku Todd też myślał że mieszkałam na
terenach wiejskich w Pensylwanii. Gdy to usłyszałam, przewróciłam
oczami i wybuchnęłam śmiechem. Logan i Cayden nie mają pojęcia o
życiu w tym miejscu.
Chłopcy bombardują mojego tatę pytaniami.
- Czy masz dużo koni dziadku?
- Będziemy mogli na nich pojeździć?
- Czy zjadacie krowy, które hodujecie?
- Macie tu mini zoo ze zwierzętami do głaskania?
- Czy kogut budzi was rano i czy macie prąd? A wi-fi?
- Chłopcy, chłopcy - kładę rękę na ramieniu każdego z nich. -
Spokojnie. Tak, jest tu prąd. Jest też kilka koni, a dziadek nie zabija
bydła tylko je sprzedaje. - I wtedy się je zabija. Drobny szczegół. -
Wnieśmy rzeczy do środka, a potem was oprowadzę, dobrze?
- Presley! - krzyczy Cooper i idzie w naszą stronę. Od dawna nie
rozmawiałam z moim bratem. Mam nadzieję, że nie będzie zbyt
niezręcznie.
- Cooper!
Uśmiecham się, gdy się zbliża. Wychodzę mu naprzeciw i brat
przyciąga mnie do siebie. Jest ogromny!
- Jasny gwint, podnosisz krowy zamiast hantli? Jesteś wielki jak
niedźwiedź - nie pamiętam, żeby Cooper był kiedykolwiek aż tak
wysoki. Sama nie należę do niskich osób, ale on mierzy dobrze ponad
sześć stóp. Ma szeroką klatę, a jego ramiona to istny obłęd. Mój
braciszek solidnie wyrósł.
- Przykro mi z powodu twojego męża. Byłbym na pogrzebie, ale
musiałem zająć się ranczem.
Wbijam wzrok w ziemię. Chciałabym, żeby ludzie przestali już
mówić o Toddzie. Męczy mnie to całe współczucie. Nie chcę już dłużej
być zagubioną i smutną wdową, cierpiącą po stracie męża. Nikt nie jest
w stanie choćby po części zrozumieć złości, którą w sobie noszę,
szczególnie że na dodatek muszę jeszcze ukrywać prawdę. Nic na to nie
poradzę, że nienawidzę Todda za to, co zrobił całej naszej trójce.
Zdetonował bombę i zostawił mnie samą z pobojowiskiem.
- Rozumiem, Coop. Dzięki.
Łaskocze mnie po żebrach i ożywia się.
- Spójrz na siebie. Typowa dziewczyna z miasta.
- A ty na siebie. Typowy ranczer - mówię i chichoczę.
Śmieje się.
- Nie każdy miał szansę wyrwać się stąd i posmakować innego
życia. Ktoś musiał zająć się prowadzeniem rancza, kiedy ty wyjechałaś
ze swoim chłopakiem.
No cóż, poruszenie tego tematu zajęło mu mniej czasu niż
myślałam.
- Cooper...
- Ty wyjechałaś, ja zostałem. To cała prawda.
Przewracam oczami i gryzę się w język. Mam wrażenie, że ślady
zębów zostaną mi na nim już na zawsze.
Cooper czuje się pokrzywdzony. Kiedy wyjechałam, musiał przejąć
prowadzenie rancza. Miał wielkie plany. Chciał wyprowadzić się do
miasta. Był mądry i mógł to zrobić, ale tata musiał już przejść na
emeryturę, no a ja wyjechałam. Od tamtego momentu brat ma do mnie
żal.
- To nie tak - próbuję się bronić.
Kręci przecząco głową.
- Uciekłaś z tym chłopakiem i już nigdy nie wróciłaś. To dokładnie
tak.
Cooper podchodzi do mamy, która przygląda mi się smutnym
wzrokiem.
Wygląda na to, że zapowiada się kilka naprawdę długich miesięcy.
Może nawet więcej niż kilka.
ROZDZIAŁ 6
Nie mogę spać. Leżę w łóżku w moim pokoju i tępo wpatruję się w
sufit. To ten sam pokój, w którym mieszkałam kiedyś przez osiemnaście
lat. Myślałam, że rodzice zdjęli chociaż plakaty ze ścian, ale nie. Czas w
tym pokoju, w całym tym domu, po prostu się zatrzymał. To jakieś
zakrzywienie czasoprzestrzeni. Chłopcy omal się nie rozpłakali, gdy
zobaczyli swój pokój. Kwiaty są w nim dosłownie wszędzie. Na
ścianach, na pościeli, na obwódkach dywanu... zupełnie jakby
zwymiotował tam pracownik kwiaciarni.
Spoglądam na zegarek. Jest piąta. Równie dobrze mogę już wstać.
Schodzę na dół, gdzie mama zaczęła już szykować śniadanie.
- Dzień dobry, mamo.
- Dzień dobry kochanie. Spałaś dobrze?
- Tak. Co będzie na śniadanie?
Oczywiście nie mówię prawdy. Kłamanie przychodzi mi ostatnio
coraz łatwiej. Nawet, jeżeli mama czegoś się domyśla, nie daje tego po
sobie poznać.
Mama ubija coś w misce a mi burczy w brzuchu. Kuchnia mamy
będzie chyba jedyną pozytywną rzeczą w całej tej sytuacji.
- Zwyczajne rzeczy. Idź, proszę, do kurnika i przynieś dla nas kilka
jajek.
- Dobrze.
Nie cierpię kur. Od zawsze. Pamiętam jedną taką zawziętą kurę,
która zawsze mnie atakowała. Mama zwykle posyłała mnie po jajka,
kiedy zwyczajnie chciała się pośmiać.
Biorę koszyk, który odkąd tylko pamiętam stoi obok tylnych drzwi, i
zmierzam w stronę zwierząt, do których nie żywię sympatii. W kurniku
też mam wrażenie jakby czas się zatrzymał. Wszystko jest dokładnie
takie samo. Do tego stopnia, że mam ochotę krzyczeć.
Bez większych ekscesów zbieram pół tuzina jaj i wracam do domu.
- Presley? - głęboki, znajomy głos zatrzymuje mnie wpół drogi.
Serce wali mi jak oszalałe a krew krzepnie w żyłach. To nie może być
on. Odwracam się powoli, modląc się żeby tak było. Nie powinno go tu
być. Nie tu, nie teraz. Powoli podnoszę wzrok i spływa na mnie fala ulgi.
To nie te błękitne oczy i ciemne brązowe włosy, które spodziewałam się
zobaczyć. Ten mężczyzna ma oczy koloru miodu i jasne, brązowa
włosy. Rozpoznałabym je wszędzie. To jedyna osoba w tym miasteczku,
na której widok naprawdę się cieszę.
- Wyatt! - uśmiech sam pojawia mi się na twarzy.
- Niech mnie diabli! Tak myślałem, że to ty, ale nie wiedziałem, że
wpadłaś z wizytą - podbiega i podrywa mnie z ziemi. Uśmiecha się i
kręci głową. - Nie mogę w to uwierzyć. Presley Townsend we własnej
osobie.
- Teraz już Benson - śmieję się, a Wyatt ściska mnie coraz mocniej.
- Co właściwie robisz na ranczu? - pytam, gdy już odstawia mnie na
ziemię.
- Jestem nowym zarządcą.
Podekscytowana trącam go dłonią w pierś.
- Zarządcą? Tutaj?
To nie ma sensu.
- Nie chciałem pracować dla swojej rodziny, więc zatrudniłem się
u twojego brata. Zresztą, sama wiesz jak to jest, co nie?
Wyatt Hennington był częścią mojego życia, od kiedy się urodziłam.
Nasze mamy były najlepszymi przyjaciółkami jeszcze z czasów
dzieciństwa. Wyatt jest też młodszym bratem chłopaka, z którym
uciekłam. Chłopaka, który jako pierwszy mi się oświadczył, złamał mi
serce i przyczynił się do tego, że już nigdy więcej nie chciałam wracać
do tego miasteczka.
- To... - z trudem usiłuję znaleźć odpowiednie słowa - to chyba
całkiem zrozumiałe?
Wyatt wzrusza ramionami. Zniewalający uśmiech ani na chwilę nie
schodzi mu z twarzy.
- Myślę, że tak jest dobrze.
Walczę ze sobą, żeby nie zadać pytania, które wisi teraz w
powietrzu. Nie chcę poruszać tego tematu.
- Co u twoich rodziców?
Wyatt śmieje się, dokładnie jakby wiedział, jakiego tematu chcę
uniknąć.
- Dobrze. Od kiedy przeszli na emeryturę, dużo podróżują.
- To świetnie. A Trent?
- Trent został szeryfem.
- Szeryfem? - pytam z niedowierzaniem. - Pozwolili mu dowodzić
ludźmi?
- Kto by pomyślał, co nie? Ale i tak nadal jest idiotą.
- Tak, to na pewno - oboje chichoczemy. - Tak czy inaczej, dać
broń i odznakę człowiekowi, który w dzieciństwie ukradł radiowóz? To
czyste szaleństwo.
Wyatt kręci głową.
- Myślę, że tak bardzo lubił udawać, że jest gliną, że wreszcie
zdecydował się zostać nim naprawdę.
- Cały Trent.
- Nom - Wyatt kołysze się na piętach. - A Zachary jest...
- Cieszę się, że wszyscy mają się dobrze - przerywam mu w
połowie zdania. W tej chwili nie jestem nawet w stanie znieść jego
imienia. Kiedy myślę o Zachu, myślę o college’u. Kiedy myślę o
college’u, przypomina mi się Todd i to jak mnie poskładał, gdy byłam
kompletnie rozbita. Potem myślę o Toddzie i o tym jak sam
doprowadził mnie do stanu kompletnego rozbicia. Chyba lepiej w ogóle
nie myśleć.
- Jasne - Wyatt przerywa moje zamyślenie. - Nie mówisz już z
akcentem.
- Cóż, siedemnaście lat na północy zrobiło swoje -uśmiecham się. -
Boże, tak dobrze cię widzieć.
Wyatt mierzy mnie wzrokiem od stóp do głów i uśmiecha się.
- Ty też całkiem nieźle wyglądasz, Pres. Jak sobie radzisz w tym
swoim wielkim mieście?
Czyżby o niczym nie wiedział?
- Ja... no cóż... tak jakby wróciłam tu na jakiś czas.
Nie powinno mnie dziwić, że o niczym nie wie. Wyatt nigdy nie
zwracał uwagi na małomiasteczkowe plotki. To najmłodszy z braci
Henningtonów i, od kiedy pamiętam, zawsze pakował się w kłopoty. On
i Trent zawsze stawiali całe miasteczko na baczność. Z kolei jego drugi
brat spędzał czas na boisku. A ja na trybunach.
- Czy coś mnie ominęło? - przygląda mi się badawczo tymi swoimi
brązowymi oczami, zupełnie jakby próbował rozwiązać łamigłówkę.
- Naprawdę nie mogę uwierzyć, że nikt ci nic nie powiedział -
mama to nie typ kobiety, która zajmuje się plotkami, ale sam fakt, że
rodzice na cały tydzień wyjechali z miasteczka musiał być nie lada
gratką. W szczególności, że wyjechali przecież do dużego miasta.
Marszczy czoło.
- No, ale o czym?
Równie dobrze mogę wydusić to z siebie w tej chwili.
- Mój mąż zmarł cztery miesiące temu.
Podchodzi bliżej i kładzie mi ręce na ramionach.
- Tak mi przykro, Pres - jego głos przepełnia współczucie. - Coś
obiło mi się o uszy, ale sama wiesz jak tu jest. Pomyślałem, że to jakieś
bzdury.
Chciałabym, żeby tak było. Ruchem ramion strząsam z siebie jego
ręce i ciężko wzdycham.
- To prawda. Umarł i okazuje się, że mieliśmy poważne problemy
finansowe. I znów tu jestem. Znów w miejscu, do którego przysięgałam,
że już nigdy nie wrócę.
- Przecież kochasz to miasteczko - szeroki uśmiech Wyatta
świadczy o tym, że dobrze wie, że prędzej wolałabym zamieszkać na
ulicy.
- No tak, jasne - przewracam oczami. - To istny raj.
Śmieje się i unosi brew.
- Cóż, ma w sobie to coś. Chyba powinnaś coś na siebie narzucić,
zanim zjawią się tu pozostali pracownicy. Nie są przyzwyczajeni do
takiego widoku.
- Hm?
Spoglądam w dół na moje krótkie spodenki i podkoszulek. Nie mam
na sobie stanika. Gwałtownie krzyżuję ręce na piersiach.
- Całkiem nieźle się zaczyna.
- Do zobaczenia, Presley Townsend. Nasza królowo balu. Dzięki o
pani, że powróciłaś, aby przypomnieć nam o swojej urodzie - chwyta się
za serce i odchodzi, nie przestając się śmiać.
- Palant.
Mama stoi w drzwiach z pustym wyrazem twarzy. Jest na to
zdecydowanie za wcześnie. Czuję, jak bada mnie wzrokiem.
- Wyatt wyrósł na dobrego człowieka.
Mama zawsze wolała, żebym kochała się w Wyatcie. Nasi rodzice
praktycznie próbowali zaaranżować nasze małżeństwo.
- Mamo - ostrzegam - nie zaczynaj.
Uśmiecha się i unosi ręce w geście poddania.
- Przecież nic nie mówię.
Właśnie tym, czego nie mówi, martwię się najbardziej. Mama nie
wierzy, że kobieta może żyć bez mężczyzny. Po raz pierwszy spotkała
tatę, gdy oboje mieli po jedenaście lat i powiedziała mu wtedy, że już
zawsze będą razem. Tata zaśmiał się tylko i poszedł dalej. Następnego
dnia jakiś chłopak rzucił w mamę kamieniem, tata mu przyłożył i od
tamtej chwili rodzice są razem. Tata inaczej opowiada tę historię, ale
mama mówi, że kobieta po prostu wie takie rzeczy. Pamiętam, że
czułam coś podobnego, gdy miałam dwanaście lat. Patrzyłam na niego i
wiedziałam, że pewnego dnia będziemy małżeństwem. A potem mnie
zostawił. Zupełnie jak Todd. Już nigdy nie powtórzę tego błędu.
- Od śmierci Todda nie minęło nawet sześć miesięcy. Nie jestem
gotowa. Zmuszam się do zaśnięcia, a rano z trudem wstaję z łóżka.
Mama kładzie mi rękę na przedramieniu.
- Mówię tylko, że dobrze by było, gdybyś miała przyjaciela. Widzę
kochanie, że zmagasz się z jakimiś demonami. Potrzebujesz ramienia,
na którym mogłabyś się wypłakać.
Nie chcę zawierać tu przyjaźni. Nawet nie chcę tu być. To
miasteczko znów powoli mnie przytłoczy. Nie ma mowy, żebym miała
tu być na tyle długo, żeby w ogóle starać się być dla kogoś miła. Muszę
myśleć jasno. Muszę zarobić trochę pieniędzy, wyjść z niewiarygodnie
dużych długów i wrócić do mojego życia.
- Nie jestem tu zbyt lubiana mamo. I nie potrzebuję żadnych
przyjaciół. Mam ich wystarczająco dużo w domu.
- Tu jest twój dom - wyraźnie słyszę cierpienie w jej głosie.
Wzdycham.
- Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało...
- Presley, rozumiem, że ta sytuacja nie jest po twojej myśli. Sądzę
jednak, że lepiej będzie, jeśli zaakceptujesz swoje życie takim, jakie jest.
Nie cieszy mnie fakt, że gdyby nie śmierć Todda i brak pieniędzy, w
ogóle nie pojawiłabyś się w Bell Buckle, ale byłoby kłamstwem, gdybym
powiedziała, że nie cieszę się, że tu jesteś. Uszanuję twoje sekrety. W
końcu każda kobieta je ma - odwraca wzrok. - Po prostu pamiętaj, że tu
jestem.
- To nie takie proste.
Mama zamyka oczy i wzdycha.
- Chciałabym, żebyś ze mną porozmawiała. Nie mówisz mi
wszystkiego. Tata i ja chcemy ci pomóc. Cooper też.
Jasne.
- Już ci tłumaczyłam mamo. Jestem tu, żeby stanąć na nogi.
- Nie rozumiem, jak mogliście stracić wszystko, co mieliście. Nic
nie odkładaliście, Presley?
- Mamo, proszę - nie mogę jej jeszcze powiedzieć. Nie jestem w
stanie przyznać się przed kimkolwiek do tego, co mnie spotkało.
Rodzice nigdy by tego nie zrozumieli. Do diabła, nawet ja tego nie
rozumiem. - Nie chcę o tym rozmawiać. Im szybciej wyjedziemy z Bell
Buckle, tym lepiej.
- Dlaczego tak bardzo nienawidzisz tego miejsca? -w głosie mamy
słyszę nutę złości - Byliśmy aż tak złymi rodzicami?
- Jezu, nie! - odpowiadam szybko - Po prostu nigdy nie chciałam
zostać ranczerem czy mieszkać na wsi. Chciałam zamieszkać w mieście,
wieść inne życie. To nie była wasza wina.
- Czy chodzi o Zachary’ego? Czy to przez niego trzymałaś się z
dala przez tyle lat?
Zamieram na dźwięk tego imienia. Minęło już siedemnaście lat, od
kiedy widziałam go po raz ostatni, ale to wciąż boli.
- Nie.
To nie do końca prawda, ale nie mogę pozwolić sobie podążyć tą
drogą. Znaki ostrzegawcze są zbyt wyraźne. Roztrzaskane szkło,
poszarpany metal i pogruchotane kości - właśnie to mnie czeka, jeśli
pozwolę sercu wrócić do tamtych wspomnień. Tak bardzo go kochałam.
Oczy mamy zdradzają, że mi nie wierzy.
- Wiesz, że on ...
- Nie chcę tego słuchać.
Nie chcę wiedzieć, co się z nim dzieje. W moim życiu nie ma już dla
niego miejsca.
Mama ściąga usta i kręci głową.
- W porządku. Pamiętaj tylko, że cię kocham i zawsze chętnie cię
wysłucham.
- Dzięki, mamo.
- A teraz - mówi, wycierając ręce w fartuch - ubij, proszę, te jajka, a
ja zajmę się bekonem.
Jestem wdzięczna, że nie chce ciągnąć tego tematu. Uśmiecham się i
biorę do pracy. No tak... teraz tylko muszę wpaść na pomysł, jak
powstrzymać każdą napotkaną osobę przed rozmową o nim. Tak to już
jest z młodzieńczą miłością w małym miasteczku - nigdy nie umiera.
Reszta dnia upływa mi bez chłopców. Cooper obiecał im dzień pełen
wrażeń. Logan i Cayden chcieli obejrzeć ranczo, a Cooper był nad wyraz
szczęśliwy, że nie będzie musiał mnie oglądać. Miał wielkie marzenia i
obwinia mnie o to, że spełzły na niczym, ale już czas najwyższy, żeby to
przebolał. Będziemy musieli się z tym uporać, i to szybko. Od rana
przeglądam rachunki i próbuję ustalić, czym kieruje się mój brat,
prowadząc księgowość. Nie jest łatwo, szczególnie, że sporo zapisów
znajduje się na karteczkach samoprzylepnych.
Zaczynam przerzucać papiery i segregatory spadają na podłogę.
Świetnie.
Akurat sprzątam ten cały bałagan, gdy słyszę jak zamykają się
zewnętrzne drzwi z moskitierą.
- Chwileczkę - wołam ze swojego miejsca na podłodze.
- Potrzebujesz pomocy dziecinko?
Stoję obładowana segregatorami i omal znowu ich nie upuszczam.
- Radzę sobie, tato.
- Na pewno?
Nie.
- Jasne, jest dobrze.
- W porządku - widzę, że mi nie wierzy. - Cooper nie robi zbyt
wiele w kwestii rachunków. Wiem, że jestem na emeryturze, ale dasz
mi znać, jak bardzo źle to wygląda?
Myślę, że nie po to tu przyszedł, ale to urocze. Gdy byłam mała,
byliśmy blisko z tatą. Byłam jego jedyną córeczką i robił wszystko, żeby
przychylić mi nieba.
- Oczywiście tato. Wkrótce dojdę z tym do ładu.
- Zawsze byłaś tą mądrzejszą - śmieje się.
- Cóż... Niestety nie zawsze.
Tata kiwa potakująco głową i posyła mi porozumiewawczy uśmiech.
- Chłopcy zawsze cię gubili kochanie. Ale jeśli chodzi o moich
wnuków, to myślę że świetnie się spisałaś.
Tak, zdecydowanie. Ci wspaniali chłopcy mają w sobie tyle miłości.
- Miałam szczęście.
- E tam - macha ręką.
Tata podchodzi do półki z moimi wstążkami i nagrodami z rodeo.
- Pamiętasz jak mama piekliła się, kiedy zabierałem cię, żeby
poćwiczyć?
- Tak. Nie pozwalała ci wtedy do końca dnia tknąć niczego, co
ugotowała.
Siostra mamy zmarła po upadku z konia, gdy była jeszcze
dzieckiem. Mama uparła się, że nie wolno mi ćwiczyć przejazdu między
beczkami, ale mimo to wymykaliśmy się z tatą. Jazdę miałam we krwi,
pochłaniała moje myśli i kochałam ją całym sercem. Myślę że tata to
dostrzegł i wiedział, że pomimo tego, co mówiła mama, i tak znajdę
sposób, żeby jeździć.
Lubiliśmy to robić. Wstawaliśmy naprawdę wcześnie i
dojeżdżaliśmy aż do skraju ziemi rodziców. Cooper i tata spędzali czas
na polowaniach i innych bzdurach, ale to moja w ięź z nim była
wyjątkową. A przynajmniej tak mi się w tedy wydawało.
Tata przeszywa mnie wzrokiem.
- Byłem gotów całymi dniami chodzić głodny, jeżeli dzięki temu
mogłem patrzeć jak jeździsz i się uśmiechasz.
- Tato - mów ię cicho.
- To nic takiego.
Odwraca wzrok.
Okrążam biurko, kładę mu rękę na ramieniu i ściskam je.
- Może wybierzemy się razem na przejażdżkę.
Odwraca głowę w moją stronę. Oczy wypełnia mu radość. Po
dłuższej chwili wreszcie mówi.
- Myślę, że moglibyśmy coś zorganizować.
- Świetnie - uśmiecham się - Daj mi znać.
- Może jutro? - w jego głosie słyszę nadzieję.
- Idealnie.
Tata bierze mnie w ramiona.
- Tęskniłem za tobą kochanie. Tak bardzo za tobą tęskniłem.
Obejmuję go mocno, tulę i walczę z napływającymi łzami.
Cudownie, że udało nam się sobie wybaczyć -mi i rodzicom. Nawet nie
zdawałam sobie sprawy, jak bardzo tego potrzebowałam. Kochają mnie
i kochają też chłopców. To, że trzymałam się z dala... w tym nigdy nie
chodziło tylko o nich. Chodziło o to miasteczko, poczucie przegranej i
szepty ludzi, którzy twierdzili, że byliśmy sobie z Zachem przeznaczeni.
Na każdym kroku coś mi tu o nim przypomina, a to oznacza, że
rodzice, Cooper i to miasteczko są w jakimś stopniu z nim związani.
Natomiast Zach wystarczająco jasno dał mi do zrozumienia, że nie chce
się ze mną wiązać. Podjął decyzję i mnie zostawił. Teraz muszę znaleźć
nową linę, której będę mogła się chwycić.
ROZDZIAŁ 7
- Dlaczego to zrobiłeś Todd? Dlaczego zostawiłeś nas w ten sposób?
- Myślałem, że wam pomagam - jego smutny głos porusza mnie do
głębi.
Spoglądam na niego, tyle że teraz widzę go inaczej. Tym razem
zauważam smutek w jego oczach. To, jak nie patrzy na mnie, ale raczej
przeze mnie. Łzy zaczynają spływać mi po policzkach, gdy widzę przed
sobą obraz bólu, który odczuwam.
- To tak bardzo boli. Jestem na ciebie taka zła - mówię do niego, gdy
siedzimy na podłodze z podkulonymi nogami.
Todd przesuwa się bliżej mnie. On też płacze.
- Jestem na siebie zły. Żałuję, że nie byłem lepszym człowiekiem. Tak
bardzo starałem się wyprostować całą tą sytuację, ale już nie mogłem
tego ciągnąć, Pres. Nie mogłem tak dłużej żyć.
- Nawet dla mnie? Dla Logana? Dla Caydena? - pytam, stale
szlochając.
- Tęsknię za nimi. Wiedziałem, że będę tęsknił, ale zawiódłbym ich o
wiele bardziej, gdybym został.
- Nie!- kręcę przecząco głową - Zniszczyłeś nas. Nie wiem, jak sobie
z tym wszystkim poradzić. Jeszcze nigdy nie byłam tak przerażona i
samotna.
Todd unosi rękę, jakby chciał dotknąć mojego policzka, ale w końcu ją
opuszcza.
- Poradzisz sobie kochanie. Zawsze byłaś taka silna. Taka piękna.
Odszedłem wiedząc, że dasz sobie radę.
- Zostawiłeś nas z niczym!- próbuję uzyskać od Todda odpowiedzi i
targają mną zmienne emocje. - Musiałam opuścić nasz dom, przewróciłeś
do góry nogami życie moje i chłopców. Czy ty w ogóle wiesz, jaki wpływ
miała na nich cała ta sytuacja? Byłeś egoistą, jeśli myślałeś, że śmierć
będzie rozwiązaniem. Miałeś inne możliwości!
Todd słucha mojego zawodzenia i cały czas płacze.
- Wiedziałem, że mnie znienaividzisz. Ale wiedziałem też, że
otrząśniesz się i będziesz żyć dalej. Dasz sobie radę, Presley.
- Uważasz, że sobie radzę? Nie radzę sobie, Todd! Dlaczego po
prostu ze mną nie porozmawiałeś?
Ściąga usta.
- A zechciałabyś mnie wysłuchać?
Te sny mnie dobijają. Noc w noc nęka mnie inny koszmar. Minął już
tydzień, od kiedy przyjechaliśmy na ranczo, a ja nie przespałam
spokojnie ani jednej nocy. Siadam na łóżku, a łzy płyną mi po
policzkach. To łzy wściekłości. Wściekłości, że to zrobił. Że dał mi tak
dużo, a potem zwyczajnie to odebrał. Kochałam go przez tak wiele lat, a
teraz czuję jakbym w ogóle go nie znała. Fakt, byłoby mu ciężko stawić
czoła całemu temu bałaganowi, w który nas wpakował, ale dwójka
naszych chłopców, śpiąca teraz w pokoju obok, powinna być
wystarczającym powodem, żeby podjąć ten trud.
Nie zasłużyli na to. Ani na ból, który im zadał. Nigdy mu tego nie
wybaczę.
Sięgam po telefon i sprawdzam godzinę. Ugh... trzecia nad ranem.
W życiu nie uda mi się ponownie zasnąć. Wstaję, biorę telefon i kieruję
się w stronę drzwi wyjściowych. Chcę rozchodzić cały ten niepokój,
który we mnie narasta.
W myślach śledzę przebieg rozmowy ze snu. Czy zechciałabym go
wysłuchać? Co to u diabła za pytanie? Rozumiem, że to był tylko sen i
to wszystko dzieje się tylko w mojej głowie, ale, gdy myślę o ostatnich
słowach Todda, skręca mi się żołądek.
Z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej się wyciszam. Złość
ustępuje i pozostaje świadomość, że to był tylko sen. Bardzo
rzeczywisty, ale jednak nieprawdziwy.
Nagle uświadamiam sobie, że znalazłam się naprzeciwko boksu
mojego pięknego konia.
- Witaj, Kasyno - uśmiecham się, a zwierzę kieruje się w stronę
drzwi. - Wybacz, że tak długo cię nie odwiedzałam.
Koń wystawia łeb przez otwór nad drzwiami i głaszczę go po
chrapach.
- Oooo... też się za tobą stęskniłam. Wyglądasz na zmęczonego,
przyjacielu. Dbają tu o ciebie, co?
Jest teraz o wiele starszy, zupełnie jak ja, ale nie mogę oprzeć się
pokusie, żeby wrócić myślami do dawnych czasów. Dostałam Kasyno
rok przed wyjazdem do college'u. Myślę, że rodzice mieli nadzieje, że z
jego powodu wybiorę uczelnię blisko domu, Od tamtej chwili, jeśli
akurat nie byłam na meczach Zacha, pochłaniało mnie trenowanie
Kasyno.
Życie było wtedy proste. Szkoła, konie, Zach i plan, żeby wyjechać
stąd tak szybko, jak tylko się da. Pracowałam naprawdę ciężko, żeby
dostać się do college’u, w którym Zach otrzymał stypendium. Po dwóch
latach związku na odległość obiecałam mu, że pójdę tam gdzie on,
spędzimy kilka lat razem, a potem Zach weźmie udział w naborze do
drużyny. Dotrzymałam swojej części obietnicy. Całkowicie. Natomiast
Zach obiecał mi wieczną miłość i jedną decyzją złamał dane mi słowo.
Zabawne jak wszystko się układa.
Głaszczę Kasyno po szyi. Robiąc to uspokajam zarówno jego jak i
siebie.
- Może go osiodłasz? - słyszę za plecami znajomy głos.
- To ty tu jesteś zarządcą - uśmiecham się i odwracam do Wyatta. -
Czy to przypadkiem nie twoje zadanie?
Granatowe dżinsy i biała koszula ciasno opinają mu ciało, a stetson
nadaje wygląd twardziela.
- Ale jesteś zadziorna tego ranka. Co tu w ogóle robisz o tej porze?
- Mogłabym zapytać cię o to samo.
- Mogłabyś. Ale na pewno sama już wpadłaś na to, że akurat
wracam do domu z upojnej randki.
Wyatt zawsze był playboy’em. Był młody, seksowny i pochodził z
rodziny Henningtonów, dzięki czemu dostawał praktycznie wszystko
czego tylko zapragnął. To samo można było powiedzieć o byciu jednym
z Townsendów.
- Chyba nie była aż tak upojna, skoro stoisz tu i ze mną
rozmawiasz - rzucam mu wyzwanie.
Nagle przypominam sobie okoliczności naszego ostatniego
spotkania. Szybko sprawdzam co mam na sobie i łapię Wyatta na tym,
że robi to samo.
- Nie jestem typem faceta, który lubi się przytulać po seksie.
- Domyśliłam się.
Trent i Wyatt notorycznie łamali jakieś serca. Każda naiwna
dziewczyna zarzekała się, że będzie tą, która akurat zatrzyma ich przy
sobie. Ja miałam szczęście. Zach jest trzy lata starszy ode mnie i Wyatta.
Zawsze był najbardziej rozsądnym, lojalnym i odpowiedzialnym z braci.
- Przejedźmy się, Presley Mae.
Nie cierpię swojego głupiego imienia.
- Masz na myśli konno, prawda?
Z tym facetem nigdy nic nie wiadomo.
Wyatt wybucha długim, gromkim śmiechem.
- Nigdy nawet przez myśl by mi to nie przeszło. Brat obciąłby mi
fiuta.
- Twój brat nie ma już do mnie żadnych praw.
- Wcale nie mówiłem, że ma, kotku. Wcale.
Wyatt przechodzi obok, klepie mnie w pupę i zaczyna siodłać konie.
- Świnia.
Kiedy zwierzęta są już gotowe, Wyatt podaje mi wodze konia, na
którym jeszcze nigdy nie jeździłam.
- Wsiądziesz wreszcie na niego, czy będziesz tak stała i tylko na
niego patrzyła? - mówi, siedząc na grzbiecie naszego największego
konia.
- Od dawna nie jeździłam - przyznaję ze strachem.
- Twój instynkt zadziała w odpowiednim momencie. Wskakuj -
zachęca mnie Wyatt.
Pewnie ma rację. Wkładam nogę w strzemię i siadam na koniu.
- Jak on się nazywa?
- Łącznik.
Zduszam w sobie jęk.
- Jakże by inaczej.
Wyatt wydaje z siebie zdławiony chichot. Wie, że już na wstępie nie
znoszę tego konia.
- W sumie dziwię się, że nie dałeś mi konia o imieniu Zach.
Zach grał na pozycji łącznika. Mój fantastyczny, utalentowany,
uroczy, grający w baseball i odchodzący nie wiadomo gdzie chłopak.
Każdy college chciał go zwerbować, a świat leżał u jego stóp.
Nienawidzę baseballu. Ten sport wszystko mi odebrał.
- Myślałem o tym, ale doszedłem do wniosku, że dałabyś mu za
duży wycisk.
- Uważaj, bo zaraz tobie dam wycisk.
- Mogłoby mi się to spodobać - puszcza do mnie oko i wyjeżdża ze
stodoły.
Głaszczę konia po szyi i zapoznaję się z nim.
- No dobrze Łącznik. Mam na imię Presley. Nie jeździłam już od
jakiegoś czasu, więc proszę, bądź dla mnie delikatny, dobrze?
Łącznik kiwa głową, a ja się uśmiecham. Wyjeżdżam ze stodoły.
Mam nadzieję, że zaraz wróci mi oddech.
Wyatt nie odzywa się ani słowem, gdy przemierzamy pola w świetle
księżyca. W ciszy jedzie stępem obok mnie, dając mi w ten sposób czas
na przemyślenia. Wyatt zawsze wie, kiedy naciskać, a kiedy się wycofać.
To właśnie kocham w nim najbardziej.
Przez chwilę jedziemy wzdłuż ziemi rodziców. Słońce nieśmiało
pojawia się na horyzoncie. Żadne z nas nic nie mówi aż do momentu,
gdy dojeżdżamy do tak dobrze znanego mi boiska.
- I co powiesz? - w jego głosie słyszę, że rzuca mi wyzwanie.
Przygryzam wargę i rozważam jego propozycję. Jeśli pozwolimy
koniom ruszyć z kopyta, skończy się na galopie, a ja nie jeździłam tak
szybko od siedemnastu lat. Mogę umrzeć ze strachu lub spaść z konia i
skręcić kark.
- Zróbmy to.
Przejeżdżamy przez polanę i jedziemy jeszcze kilka jardów, aż
wreszcie Wyatt daje znak głową. Cała drżę z podniecenia, gdy koń
zaczyna pędzić przed siebie. Minęło tak wiele czasu. Mimo to,
pamiętam to uczucie, zupełnie jakbym ostatni raz doświadczyła go
wczoraj. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech, zanim jeszcze drzewa
rozstąpią się przed nami. Gdy wypuszczam powietrze, Łącznik płynie w
powietrzu.
Uśmiecham się, ściskam wodze i pochylam do przodu. Moje nogi
poruszają się w rytm galopu i czuję, że żyję. Pędzę, a moje serce uwalnia
się od bólu. Rytm kopyt przenosi mnie w miejsce, gdzie nie ma smutku.
Żadnych myśli o śmierci, tylko powietrze. Trudności z oddychaniem
ustępują. Jestem wolna. Wolność zrywa łańcuchy, które mnie pętały.
Łańcuchy, które mnie paraliżowały.
Pokonujemy kolejne mile wiejskich obszarów Tennessee. Spoglądam
na Wyatta i widzę, że też na mnie patrzy. Uśmiecha się, zupełnie jakby
czytał mi w myślach. Ściąga wodze i zwalnia bieg konia do kłusa. Robię
to samo.
- Tu cię mam - mówi niewinnie. Znam Wyatta. Nic, co wychodzi z
jego ust, nie jest przypadkowe. Ten mężczyzna zawsze mówi dokładnie
to, co myśli.
- Jesteś zbyt spostrzegawczy.
- Znam cię. I to jeszcze od kiedy byliśmy niemowlętami. Więc tak,
potrafię przejrzeć cię na wylot. Powiesz mi wreszcie, co naprawdę się z
tobą dzieje?
Ściągam wodze a uczucie lekkości, które wypełniało mnie jeszcze
przed chwilą, odchodzi w zapomnienie.
- Po prostu staram się odnaleźć w nowej sytuacji.
Wyatt nie odzywa się ani słowem, ale i tak czuję, jak powietrze
między nami gęstnieje.
- Nigdy się nie poddawałaś - szybko spoglądam na Wyatta i nasz
wzrok się spotyka. - Nie zaczynaj teraz. Walcz, bo nie ma rzeczy, której
nie mogłabyś zrobić.
Tak wiele myśli przebiega mi przez głowę, jednak nie potrafię
uchwycić żadnej z nich. Chcę płakać, krzyczeć, wyznać prawdę i biec
tak szybko, jak tylko się da. Nie chcę już nic czuć. Czemu nie mogę być
po prostu otępiała? Czy nie ma sposobu, żebym mogła zatrzymać na
dłużej to uczucie lekkości? Naprawdę go potrzebuję. Zasługuję na nie.
- Nie dziś. Dziś mi odpuść - mówię i poganiam konia przed siebie.
W drodze powrotnej na ranczo nie czuję już tego spokoju co
wcześniej. Podniecenie, które mnie wypełniało, zniknęło. Wolność to
uczucie, w którym chciałabym się zanurzyć. Ale nie jestem wolna.
Zostałam skazana na życie w Bell Buckle.
Wyatt wjeżdża za mną do stodoły i przytrzymuje konie, gdy
zsiadam.
- Dziękuję ci za to - mówię i dotykam jego ramienia.
Uśmiecha się i przechyla głowę na bok.
- Do usług, Kowbojko.
- Wiesz, że jesteś jedną z niewielu rzeczy, za którymi tęskniłam?
Śmieje się.
- Zawsze wiedziałem, że to mnie lubiłaś najbardziej.
- Nie posuwałabym się aż tak daleko.
- Cieszę się, że wróciłaś. Wiem, że ty nie, i rozumiem dlaczego
trzymałaś się z dala - przerywa dosłownie na chwilę - ale i tak się cieszę,
że jesteś w Bell Buckle, tu, gdzie twoje miejsce. Następnym razem
popracujemy nad tym, żebyś zaczęła się częściej uśmiechać.
- Nie przyzwyczajaj się tak do mojej obecności. Nie zostanę tu na
zawsze - odwracam się i wychodzę ze stodoły.
- Presley? - głos Wyatta zatrzymuje mnie wpół kroku.
- Tak?
- Każdy z nas ma jakiegoś trupa w szafie, ale im dłużej trzymasz go
w zamknięciu, tym dłużej będzie ci ciążył.
Łzy napływają mi do oczu i walczę, aby nie wypowiedzieć słów,
które cisną mi się na usta. Chcę to z siebie wyrzucić. Powiedzieć mu
prawdę albo, co mi tam, komukolwiek innemu. Nikt nie rozumie
obrazów, które wciąż mnie nękają. Oczu Todda. Tego że wisi bez ruchu.
Czarnej torby, w której go zabierają. To siedzi we mnie przez cały czas.
Chcę, żeby minęło, ale nie mija.
- Chcę... - zaczynam. - Nie mogę. Chcę, ale jeszcze nie mogę.
Kiwa potakująco głową.
- Cóż, w takim razie, kiedy tylko będziesz chciała dosiąść mojego
ogiera... po prostu daj mi znać.
- O mój Boże.
Śmieję się. Wyatt zawsze potrafił rozluźnić atmosferę.
- Tak, właśnie tak zawsze krzyczą.
- Co za szczęściary - prycham zdegustowana.
- Hej - zmienia temat - Co robisz dziś wieczorem?
Udaję, że muszę się nad tym zastanowić.
- Zupełnie nic.
- Bądź gotowa na siódmą. Potrzebuję kogoś, z kim mógłbym
wybrać się na przejażdżkę.
Patrzę na niego, jakby nagle wyrosła mu trzecia głowa. Jeszcze tego
brakuje, żeby ludzie widzieli jak urządzam sobie przejażdżki z kolejnym
z braci Henningtonów. Nie, dziękuję.
-Jednak wiesz co... będę zajęta.
- To zrób tak, żebyś nie była.
- To tak nie działa. Muszę zająć się chłopcami.
Głos Coopera przerywa naszą małą sprzeczkę.
- Ja się nimi zajmę. Musisz wytknąć nos poza ranczo, bo inaczej
ludzie zaczną mówić, że trzymamy cię tu siłą.
Patrzę na brata i mam nieodpartą ochotę walnąć go w jaja. Co jest
nie tak z mężczyznami pojawiającymi się w moim życiu? Każdy z nich
myśli, że wie co jest dla mnie najlepsze. Wrzody na tyłku.
- Nigdzie nie idę.
- Świetnie - mówi Wyatt i klaszcze w dłonie - widzimy się później.
- Powiedziałam nie.
- Nie przyjmuję takiej odpowiedzi.
- Nigdzie nie pójdę - mówię i krzyżuję ręce na piersi.
Wyatt podchodzi bliżej.
- Już kiedyś wytargałem twój chudy tyłek przez tamto okno w
sypialni. Zrobię to znowu. Przygotuj się, albo wyciągnę cię w tym, co
akurat będziesz miała na sobie.
Puka palcem w czubek mojego nosa, oddala się i zostawia mnie z
grymasem niezadowolenia na twarzy.
Nie mam cienia wątpliwości, że to zrobi. I ani jedna osoba w tym
domu nie spróbuje mu przeszkodzić. Niech go szlag.
ROZDZIAŁ 8
- Presley! Przyszedł Wyatt! - woła mama.
- Czy to randka? - pyta mnie Cayden.
- Nie, w żadnym wypadku - zapewniam go.
Nie mam ochoty randkować, a tym bardziej z nikim stąd. Nigdy
więcej nie chcę przez to przechodzić. Poza tym Wyatt jest dla mnie jak
brat.
- Wyatt jest moim przyjacielem ze szkoły. Chce załatwić kilka
spraw i potrzebuje kogoś, kto dotrzyma mu towarzystwa.
Logan podchodzi bliżej i mocno mnie obejmuje.
- Tęsknię za tatą.
Biorę twarz syna w dłonie i całuję go w nos.
- Wiem kochanie. Ja też za nim tęsknię.
Jestem zła na Todda, ale mimo to nadal mi go brak. Owszem, przez
te wszystkie lata zdarzały się nam lepsze i gorsze chwile, ale kochałam
go. Rozumiał mnie. Nie był może szaleńczo namiętny, ale za to zawsze
mogłam na nim polegać. Ani przez chwilę nie czułam, że może mnie
zostawić. Aż do dnia, kiedy to zrobił.
- Nie chcę nowego taty - Cayden staje obok nas z grymasem na
twarzy - Nie możesz wyjść.
- Cayden - podchodzę do syna - Nie ma mowy o żadnym nowym
tacie. To tylko przyjaciel. I nie potrzebuję twojego pozwolenia.
Cała ta sytuacja nie jest dla nich łatwa. Mają za sobą masę zmian,
których wcale nie chcieli. W dodatku czuję, jakbyśmy wszyscy znaleźli
się w czyśćcu. Żadne z nas nie żyje naprawdę. Jeśli nie pójdę dalej, oni
też tego nie zrobią. Dlatego Wyatt nie będzie musiał wyciągać mnie z
pokoju siłą. Sama z niego wyjdę.
Cayden kręci głową z grymasem niezadowolenia na twarzy.
- Nie cierpię tego miejsca.
- Wiem, ale chyba dobrze się bawisz z wujkiem Cooperem?
Powiedział mi, że obaj z Loganem dużo mu pomagacie na ranczu -
nachylam się i teraz moje oczy znajdują się na wysokości ich wzroku. -
Wiem, jak ciężko jest mieszkać w miejscu, gdzie nie chce się być. Znam
to uczucie. Tu jest zdecydowanie inaczej niż w domu, ale przysięgam,
że dobrze jest mieszkać w Bell Buckle.
Po raz pierwszy od przyjazdu czuję, że może nasza obecność tutaj
nie jest najgorszym, co mogło nas spotkać. Rodzice, brat, Wyatt i to
ranczo mogą ocalić naszą trójkę.
- W ogóle nie wychodzimy z domu. Tu nie ma nic ciekawego do
roboty. Nienawidzę tego miejsca!
Cayden ma w sobie zdecydowanie więcej złości niż Logan. Ma ją
wypisaną na twarzy. Tata powiedział, żebym pozwoliła mu ją odczuwać.
Podobno chłopcy czasem tego potrzebują. Nie do końca wiem, co o tym
myśleć.
- Chcę wrócić. Mógłbym zamieszkać z ciocią Angie.
- Nie ma mowy kolego. Na razie zostaniemy tutaj.
Z oka kapie mu łza. Chciałabym, żeby było mu lżej. Najchętniej
zdjęłabym z synów cały ból i sama niosła ten ciężar, ale nie mogę.
Muszę być silna i mieć nadzieję, że gdy znowu zacznę żyć, oni zrobią to
samo. Jak na razie widzieli tylko, jak ich mama snuje się po kątach, zła
na cały świat. Od teraz będę dla nich lepszą wersją siebie.
- Musimy znaleźć plusy tej sytuacji. Czy jest idealna? - przerywam.
- Nie. Będziemy tu mieszkać przez najbliższy czas, mamy więc dwie
możliwości. Albo wykorzystamy ten czas jak najlepiej, albo będziemy
cierpieć przez cały pobyt tutaj. Wybór należy do was.
- Wszystko mi jedno - Cayden krzyżuje ręce na piersi i kręci głową.
- Bardzo was kocham i wierzcie mi, też wolałabym wrócić do
domu.
- Tęsknimy za kolegami - żali się Logan. - Cayden to nudziarz.
- Obiecuję, że poznacie nowych kolegów, gdy tylko zacznie się rok
szkolny.
Logan odwraca wzrok. Widzę, że jest przygnębiony.
- Czy postarasz się trochę bardziej?
Logan nieznacznie prostuje plecy i kiwa twierdząco głową.
- A ty, Cay?
Logan szturcha łokciem brata, ale ten wciąż unika mojego wyroku.
- Cayden?
Syn uparcie wpatruje się w ścianę i nie chce spojrzeć mi w oczy.
- W porządku, możesz być zły. Nie będę teraz na ciebie naciskać,
ale nie wolno ci tak mnie lekceważyć. Teraz ci odpuszczę, ale wrócimy
do tej rozmowy.
Cayden milczy i wiem, że nadal mnie nienawidzi. Całuję chłopców w
czubki głów i staram się powstrzymać od płaczu. Można było uniknąć
całej tej sytuacji. Stale o tym myślę. Wszystko mogło potoczyć się
zupełnie inaczej.
Zaplatam ciemne brązowe włosy w warkocz z boku głowy, wkładam
kowbojki i schodzę na dół. Wyatt siedzi z rodzicami przy stole.
- Kurde, a już miałem nadzieję, że będę musiał wyciągać cię siłą.
Przewracam oczami.
- Przykro mi, że cię zawiodłam.
- Nic straconego. Może następnym razem.
- Dupek.
- Presley! - wzdycha mama. — Nie tak cię wychowałam.
Gdyby tylko wiedziała, jakiego słownictwa używaliśmy jako
dzieciaki, spadłaby z krzesła.
- Przepraszam.
- No raczej - Wyatt uśmiecha się do mnie figlarnie. -Jestem
rozczarowany, że życie w mieście miało aż taki zły wpływ na moją
uroczą koleżankę.
Mam ochotę go udusić.
- Chodźmy, zanim się rozmyślę.
Śmieje się i zarzuca mi rękę na ramiona.
- Nie zdołasz mi odmówić. Znam wszystkie twoje sztuczki.
Przejeżdżamy kilka mil, gdy nagle uświadamiam sobie, że nie mam
pojęcia dokąd mnie zabiera. On też nic mi nie mówi, ale to akurat
typowe. Nigdy zbyt dobrze sobie z tym nie radziłam i on świetnie o tym
wie. Przysięgam, że tutejsi faceci uwielbiają mnie dręczyć - zawsze to
lubili. Zach i Trent zawsze świetnie się bawili, gdy tylko mogli
wystraszyć mnie na śmierć. Wyatt nigdy taki nie był. Za to milczał
zawsze, gdy akurat chciałam się czegoś od niego dowiedzieć, a to było
równie frustrujące.
Wyatt skręca do lokalnego baru i każda część mnie momentalnie
zamiera.
- Nie ma mowy! - krzyczę i szukam sposobu, żeby się z tego
wykręcić - Nie wejdę tam! Dobrze wiesz, że to ostatnie miejsce w tym
cholernym miasteczku, w którym chciałabym się znaleźć.
- Czas najwyższy oderwać plaster.
- Zaraz ja ci coś oderwę! - patrzę na Wyatta.
Wzrusza ramionami.
- Nie lepiej, żebyś zamknęła im wszystkim usta i powstrzymała
bzdurne domysły właśnie teraz, zanim sytuacja się pogorszy?
Jakby w ogóle obchodziło mnie, co myślą o mnie ludzie. Zaciskam
dłonie w pięści i ignoruję go.
- Możemy też zostać w aucie, poczekać aż szyby zaparują i dać
ludziom temat do plotek. W końcu muszę dbać o swoją reputację -
odchyla fotel do tyłu i kładzie kapelusz na twarzy.
Gdyby nie chodziło tu o mnie i o niego, też by mnie to nie obeszło.
Chciałabym zatracić się choć na chwilę w męskich ramionach. Nie czuć
się tak bardzo samotna. Wyatt zawsze był pociągający i kiedy się
uśmiecha dziewczyny od razu do niego lgną. Ale to w Zachu zawsze się
kochałam. Mieliśmy wszystko, czego było nam trzeba, a przynajmniej
tak myślałam. Gdy Zach wchodził do pokoju, ożywałam. Był dla mnie
wszystkim, a ja byłam wszystkim dla niego. Nasze dusze dotykały się,
gdy byliśmy blisko siebie. Nie widziałam świata poza nim i to
pozbawiało Wyatta jakichkolwiek szans.
- W porządku - mówię wreszcie, gdy szyby zaczynają zasnuwać się
mgiełką - Chodźmy.
Bierze mnie za rękę.
- Będę z tobą przez cały czas, ale myślę że sobie poradzisz.
- Kto jest w środku?
- Zaprosiłem kilku znajomych - puszcza do mnie oko i otwiera
drzwi.
W barze zebrało się chyba całe cholerne miasteczko. Gdy wchodzę,
słyszę gwizdy i pokrzykiwania. Uśmiecham się i pochylam głowę.
Staram się ukryć przed całym tym zamieszaniem, którego przecież nie
chcę. Niekoniecznie marzę o tym, by być tu sławną. Spoglądam na
Wyatta. Już jest trupem.
Ludzie podchodzą z otwartymi ramionami i witają się ze mną po
latach. Nie mogę przestać się uśmiechać, gdy widzę, kto zbliża się do
mnie jako pierwszy.
- Jest i nasza łobuziara! - Trent Hennington chwyta mnie w
ramiona i obraca w powietrzu.
- Nadal jestem w szoku, że pozwolili ci nosić broń - śmieję się.
Trent odstawia mnie na ziemię i bierze moją twarz w dłonie.
- Powinnaś się bać.
- Oj, boję się.
Uśmiechamy się szeroko. Trent jest dwa lata starszy od Zacha.
Zawsze był tym irytującym starszym bratem, którego bawiło zmienianie
mojego życia w piekło. Trent skradał się, gdy byliśmy sami z Zachem i
żartował z nas. Stawiał sobie za cel zawstydzanie mnie i często mu się
to udawało.
- Nie będę cię zatrzymywał tylko dla siebie, skarbie. Wpadnij do
mnie koniecznie w tym tygodniu przetestować kajdanki.
- Nadal jesteś głupkiem - prycham.
- Głupkiem, którego uwielbiasz.
- Wy cholerni Henningtonowie musicie się wreszcie nauczyć
pokory - mówię.
Trent i Wyatt są niesamowicie pewni siebie. To cud, że ktoś w ogóle
jeszcze z nimi rozmawia.
- Żonaty?
- O nie, kobieto! Laski lecą na odznakę.
Już chcę mu odpowiedzieć, gdy nagle moja przyjaciółka z liceum
zaczyna piszczeć i wygląda przy tym, jakby zaraz miała się rozpłakać.
Trent cofa się, słysząc ten dźwięk.
- Nie zadzwoniłaś! - mówi Grace i podbiega. - Nie wiedziałam, że
wróciłaś, dopóki Cooper mi nie powiedział - przyciąga mnie, ściska i
mówi dalej - Okropnie tęskniłam! Zniknęłaś tak nagle!
Odsuwam się i uśmiecham.
- Tak. Potrzebowałam tego. Przepraszam, nie powinnam była
zrywać kontaktu.
- Kochana, gdybym tylko mogła się stąd wyrwać, też bym to
zrobiła. Ale sama wiesz jak tu z nami jest.
Wiem. Bezpieczniej jest zostać i czasem ludzie po prostu nie
potrafią przeciąć pępowiny, która łączy ich z tym miejscem.
- Powiedz lepiej, dlaczego u licha w ogóle tu wróciłaś?
Zanim odpowiadam spoglądam w kierunku baru.
Wszystko zamiera. Serce. Oddech. Cały mój świat zastyga w
bezruchu. Zachary Hennington stoi przy barze i wpatruje się we mnie.
Nie rusza się i ja też stoję jak wryta. Fale wspomnień zalewają
pomieszczenie. Nasz pierwszy pocałunek, pierwszy raz, obietnice,
oświadczyny, miłość, która wypełniała nasze życia i ten ból, gdy Zach
mnie zostawił. Ani drgnie, gdy tak mi się przygląda. Dosłownie czuję,
jak między nami przepływają pytania.
To naprawdę ty?
Co u ciebie?
Dlaczego tu jesteś?
Dlaczego nie zadzwoniłaś?
Dlaczego mnie zostawiłeś?
Dlaczego nie pojechałaś ze mną?
Gdzie byłeś?
Czujesz to?
Co to oznacza?
Grace potrząsa mnie za ramię. Chce mi się krzyczeć. Przyjaciółka
dostrzega panikę w moich oczach i uświadamia sobie, co przykuło moją
uwagę.
- Wiedziałaś? - pyta.
- Co wiedziałam?
- Że tu mieszka.
Kręci mi się w głowie, gdy usiłuję pojąć znaczenie słów Grace.
- Co masz na myśli?
Odwraca mnie tyłem do Zacha i bierze pod ramię.
- Mieszka tu już od jakiegoś czasu. Wrócił około osiem lat temu.
Przejął rodzinny interes.
- Ja nie... - patrzę za siebie i tym razem Zach nie jest już sam.
Kobieta o długich czarnych włosach wisi mu na ramieniu. Przesuwa
palcem po jego policzku a potem patrzy wprost na mnie. Omal się nie
dławię, gdy uświadamiam sobie, kto to jest. Felicia Hayes. Zadowolona
z siebie posyła mi uśmiech i znów skupia uwagę na Zachu.
Grace prycha przez nos.
- Szybko wbiła w niego swoje szpony.
- Oni są parą? - pytam, choć przecież znam już odpowiedź. Ze
wszystkich ludzi na świecie, to przecież musiała być właśnie ona. Nie
mam prawa się tym przejmować, ale ta kobieta to diablica, a gdzieś w
małym, odległym zakątku mojego serca Zach wciąż należy do mnie.
- Są razem od pięciu Jat, ale jeszcze się nie pobrali. Oczywiście, to
niezły temat do plotek.
Tyle lat i nic? Zgaduję, że jest ktoś inny, za kim wciąż tęskni Zach.
Spoglądam za siebie, ale jego już nie ma. Serce bije mi nierówno,
gdy szukam go wzrokiem. Zamiast niego zauważam idącą teraz w naszy
m kierunku Felicię.
- Cholera. Jędza nadciąga - mówi Grace na widok zbliżającej się
Felicii.
Odwracam się i przyglądam dziewczynie, której nigdy w życiu nie
chciałam już oglądać. Postarzała się, ale wciąż jest śliczna. Przez chwilę
obie mierzymy się wzrokiem. Jej niemal kruczoczarne włosy opadają
luźno tuż za ramiona, grzywka jest idealną oprawą dla szmaragdowych
oczu i ewidentnie ma zrobione implanty.
- Witaj, Presley - słodki, południowy głosik Felicii nie jest w stanie
zatuszować tego, jak straszną jest suką.
- Witaj, Felicio.
Uśmiecha się fałszywie, ale nie oszukujmy się, ja też.
Z grymasem na twarzy spogląda na Grace.
- Grace.
- Suko - odpowiada Grace bez chwili wahania.
To kolejny powód, dla którego przysięgłam sobie, że nigdy tu nie
wrócę. Felicia Hayes to diablica. Mogłabym przysiąc, że ta dziewczyna
ma rogi. Jej misja to uprzykrzanie życia innym. Jeżeli tylko ktoś jest
szczęśliwy, od razu staje się jej celem. Nie wiem jak można żyć z tak
złym sercem.
Podchodzi bliżej z zarozumiałym uśmiechem na twarzy.
- Słyszałam, że wróciłaś, ale nie mogłam w to uwierzyć. Bell Buckle
nie było takie samo bez ciebie.
- Było mi ciężko tak długo żyć z dala stąd. No wiesz, mieszkać w
dużym mieście i mieć tyle spraw na głowie.
Wzruszam ramionami. Felicia też zawsze mówiła o tym, jak bardzo
chce stąd wyjechać. Planowała wyjść za mąż za kogoś spoza Bell Buckle,
a najlepiej za mojego ówczesnego narzeczonego. Nigdy nie rozumiałam
jej potrzeby rywalizacji o Zacha.
- Założę się, że uwielbiałaś to swoje idealne życie. I właśnie z tego
powodu zastanawiam się, dlaczego tu jesteś. Nie wszystko ułożyło się
po twojej myśli?
Muszę mocno się kontrolować, żeby jej nie uderzyć. Zawsze była
taka ważna i napuszona. Spędziła całe dzieciństwo na poniżaniu
innych. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego była taka podła. Wygląda na
to, że czas tylko wzmocnił w niej tę cechę.
- Można tak to ująć.
Wzrusza ramionami i przechyla głowę.
- To takie smutne.
Mogłabym powiedzieć Felicii o śmierci męża, ale jej by to nie
obeszło. Jej udawane współczucie to ostatnia rzecz, której potrzebuję
lub chcę. Nie dam tej kobiecie do ręki broni, którą później wykorzysta
przeciwko mnie.
- Wiesz, Grace i ja chcemy nadrobić stracony czas -mówię
lekceważąco.
- Och - spogląda w stronę baru i stojącego przy nim Zacha. - No
jasne. Wiesz, akurat kilka tygodni temu rozmawialiśmy z Zachemo tym,
jak bardzo nam ciebie brakuje.
- Niech cię Bóg błogosławi - chwytam się za serce. -Czuję się
zaszczycona, że wszyscy tu o mnie myśleli -odpowiadam z dużą dozą
sarkazmu.
- Nie wątpię - Felicia odwraca się i odchodzi.
Wygląda na to, że niektórzy ludzie się nie zmieniają, choć i tak nie
spodziewałam się zbyt wiele po tej wiedźmie bez serca. Tak się składa,
że w tym mieście próby uniknięcia kogoś można porównać do prób
uchylenia się przed deszczem. To po prostu niemożliwe.
Rozmawiamy chwilę z Grace, sporo ludzi podchodzi się przywitać i
zaczynam się rozluźniać. Trent wyciąga mnie na parkiet, żeby pobujać
się przy jakimś długim i wolnym kawałku. Połowę piosenki spędzam na
obserwowaniu Zacha znad jego ramienia. Nie mogę uwierzyć, że tu jest.
Gdybym tylko wiedziała, nigdy bym tu nie przyjechała. Pewnie właśnie
dlatego nikt mi o tym nie wspomniał.
Wracam do stolika, przy którym siedzi Grace. Wyatt flirtuje z jakąś
panienką z innego miasteczka. Typowe.
- Dlaczego nie wyszłaś za mąż? - pytam, bo nie widzę na jej palcu
obrączki.
Wzrusza ramionami i unosi lewą dłoń.
- Jestem wybredna.
Śmiejemy się i opowiada mi z którym ostatnio się spotykała. Udaje
mi się nawet przekonać samą siebie, że moje życie to nie kompletna
katastrofa. Atmosfera panująca w barze pozwala mi choć na chwilę
zapomnieć o wszystkim, co mnie spotkało.
- Czy on jest stąd? - pytam.
- Pres — mówi Grace, a oczy omal nie wychodzą jej z orbit.
- No co? - spojrzenie koleżanki zatrzymuje się na czymś za moimi
plecami. Widzę to w jej oczach. On tu jest.
- Presley - głęboki głos Zacha sprawia, że w jego ustach moje imię
brzmi jak jedwab. Walczę ze sobą, żeby nie dać się ponieść emocjom.
On nie może mieć nade mną aż tak dużej kontroli. Nie pozwolę mu na
to.
- Zachary - odwracam się, usiłując nad sobą zapanować.
To ten sam chłopak, w którym zakochałam się w wieku dwunastu
lat. Wciąż tak samo intensywnie na mnie patrzy. Czuję mrowienie w
palcach, gdy staje naprzeciwko mnie. Poraził mnie już jednym
spojrzeniem. Jego jasne brązowe włosy są trochę krótsze, kilkudniowy
zarost nadaje mu wygląd twardziela, a ciało jest jeszcze bardziej
rozbudowane. Po tylu latach wygląda lepiej, niż kiedy ostatnio go
widziałam.
Grace chrząka.
- Zostawię was, żebyście mogli sobie pogadać.
Próbuję chwycić ją za ramię, ale jest szybsza.
- Świetnie wyglądasz, Pres - Zach uśmiecha się, a ja walczę ze sobą,
żeby go nie uderzyć. Wcale nie wyglądam świetnie. Nie czuję się
świetnie. Jestem wrakiem i co rano z trudem zwlekam się z łóżka, ale
nie ma szans, żebym mu o tym powiedziała. Zresztą Zach, którego
kiedyś znałam, już dawno by to zauważył.
- Jak się masz? - pyta.
Głos więźnie mi w gardle i nie mogę zmusić go do współpracy.
- Dobrze - mówię cicho.
Cholera. Weź się w garść, Presley. Jesteś dorosłą kobietą, która nie
chce i nie pozwoli się już nigdy zranić tak, jak poprzednio.
- Ty?
Świetnie. Jedno słowo. Tylko tyle jestem w stanie z siebie wydusić.
- Całkiem dobrze. Wyatt wspominał, że wróciłaś, ale mu nie
uwierzyłem. Postawiłaś sprawę jasno, mówiąc, że nigdy nie chcesz już
tu wracać.
Wyatt. Ten skurczybyk. Wiedział, że do tego dojdzie.
- Rzeczywiście. Ciekawe dlaczego?
- Jasne...
Wyraźnie wprawiłam go czymś w zakłopotanie. Pewnie swoim
wrogim nastawieniem. Mimo to Zach kontynuuje naszą krępującą
rozmowę.
- Zastanawiałem się czy nie zajrzeć na ranczo. Nie byłem pewien
czy będziesz chciała mnie widzieć.
Ciężko wypuszczam powietrze.
- Nie wiedziałam, że tu jesteś Zach. Wyatt jakoś zapomniał mi o
tym wspomnieć. Wszyscy zapomnieli. Gdybym o tym wiedziała... -
milknę, żeby pozbierać myśli -sama nie wiem. Jestem zaskoczona całą
tą sytuacją. Nie spodziewałam się ciebie tu spotkać.
Nie chciałam go tu dziś zobaczyć. Nie chciałam już nigdy go
oglądać. Zawsze wiedziałam, że ma na mnie duży wpływ. Zawsze tak
było. Nigdy nie byłam w stanie kontrolować uczuć, kiedy chodziło o
Zacha. Ma nade mną jakąś niezwykłą kontrolę.
- Powinniśmy porozmawiać.
Nie mamy o czym.
- Dlaczego jesteś w Bell Buckle? - pytam z ciekawości.
- Uszkodziłem bark - odpowiada.
Chce mi się śmiać. Dosłownie mam ochotę parsknąć mu śmiechem
w twarz. Złamał mi serce. Zostawił mnie w Maine, żeby grać
profesjonalnie w baseball i skończył w tym miejscu?
- Wróciłem go rehabilitować, ale po tym jak tata dostał udaru,
ostatecznie już tu zostałem.
Felicia pełznie teraz jak wąż w ślad za Zachiem. Ani na chwilę nie
spuszcza ze mnie wzroku.
- Tu jesteś, kotku - powoli przesuwa palcami w górę po jego
ramieniu aż dociera do barku. - Miałam nadzieję, że uda nam się z tobą
porozmawiać we dwójkę, Presley. Mówiłam Zachowi, że upłynęło już
sporo czasu, od kiedy byliśmy razem w jednym miejscu. Oczywiście,
sprawy wyglądają teraz trochę inaczej.
Śmieję się.
- No, zdecydowanie.
Zach nie spuszcza ze mnie wzroku. Nawet nie zauważa obecności
Felicii.
- Wiele się zmieniło.
Felicia kładzie głowę na ramieniu Zacha. Mężczyzna spogląda na
nią, a potem znów przenosi wzrok na mnie. Felicia od razu się ożywia.
- Chętnie umówimy się z tobą na lunch. Byłoby fajnie, prawda
Presley? Moglibyśmy porozmawiać o twoich sprawach i o tym jak
układa nam się z Zachiem.
- Wiesz jak jest - wzdycham dramatycznie. - Ostatnio jestem
niesamowicie zajęta.
- Oczywiście, że jesteś.
Zaciskam pięści gotowa w jednej chwili dać upust miesiącom
nagromadzonej wrogości, ale akurat w tej chwili Zach wtrąca się w
rozmowę.
- Felicio - mówi, stając w mojej obronie. Jego partnerce wyraźnie
to nie odpowiada.
- Naprawdę, Zachary? - kobieta gwałtownym ruchem zabiera rękę
z jego barku i przeczesuje włosy palcami.
Podchodzi Wyatt i staje obok mnie. Zarzuca mi rękę na ramiona i
przyciąga do swojego boku.
- Tu się schowałaś, Kowbojko. Chyba będę musiał ci założyć jedno
z tych urządzeń do namierzania.
- Jak jakiejś krowie - prycha Felicia.
Mam ochotę wydrapać jej oczy. Wyatt najwyraźniej to wyczuwa, bo
ściska mnie za ramię.
- Miałem cię zapytać - zwraca się obojętnym tonem do Felicii - czy
dostałaś to, co chciałaś na waszą rocznicę? No wiesz, dzień po tym jak
Presley wróciła do miasta?
- Może przyniesiesz nam kilka piw? - Zach zwraca się do Felicii.
Kobieta piorunuje go wzrokiem. Mam wrażenie, że o czymś nie
wiem.
- Co? - piszczy. - Chyba sobie żartujesz.
Wyatt przyciąga mnie bliżej.
- Nam też przynieś po jednym, dobra?
- Wal się - odcina się i odwraca do Zacha. - Kotku, wracajmy do
baru.
Spoglądam na Zacha, którego wzrok koncentruje się teraz na ręce
Wyatta. Mężczyzna głaszcze mnie po ramieniu, a ja wtulam się w niego.
Wiem, że zachowuję się dziecinnie. Jestem tego w pełni świadoma. Nie
znaczę już nic dla Zacha, tak jak on nie znaczy już nic dla mnie.
Jesteśmy tylko parą dawnych kochanków, którzy właśnie się spotkali.
Oczywiście, historią naszego związku można by wypełnić całą
bibliotekę, ale on zostawił już tamten etap życia za sobą i zaczął od
nowa. Ja też ruszyłam przed siebie. Mam dwóch synów i życie, które
muszę odzyskać. Wolałabym, żeby Zacha tu nie było. Ponad wszystko
jednak wolałabym nie czuć tej pustki w brzuchu.
Wyatt chrząka i macha ręką przed twarzą brata.
- Ziemia do Zacha.
- Co?
Felicia wykrzywia wargi, a ja z trudem powstrzymuję uśmiech.
Ewidentnie jest wkurzona.
- Mówiłam, że chcę iść do baru, ale ty nic tylko gapisz się przed
siebie.
Zach spogląda na nią, a potem znów na Wyatta i na mnie.
- Idź, Zach - mówi Wyatt, uśmiecha się i całuje mnie w policzek. -
Presley to moja gorąca randka i muszę z nią zatańczyć, zanim ktoś
sprzątnie mi ją sprzed nosa.
Szeroko otwieram oczy, gdy mówi, że jestem jego randką. Zach też
zwraca na to uwagę.
- Randka? - pyta.
- Jasne. Jest sama. Ja też jestem sam. Nie przeszkadza ci to, prawda
braciszku? - prowokuje go.
Zach spogląda na mnie i kręci przecząco głową.
- Oczywiście, że nie. Zawsze chciałem tylko, żeby była szczęśliwa.
Gdybym nie znała Zacha przez całe swoje życie, pewnie
uwierzyłabym w te bzdury, które właśnie z siebie wyrzucił. Wcale nie
podoba mu się ta sytuacja. Moja obecność tu, to, że jego brat mnie
dotyka, to, że musi na mnie patrzeć - to wszystko zżera go od środka.
Cieszy mnie to. Mam nadzieję, że cierpi, bo blizny, które zostawił po
rozerwaniu mi serca na strzępy, właśnie znów zaczynają mnie boleć.
- Zach - Felicia niemal krzyczy - już!
W jego oczach widzę jak toczy walkę z samym sobą. Obserwuje
mnie przez chwilę i wreszcie wzdycha.
- Miłego wieczoru.
- Tobie też, brachu - odpowiada Wyatt.
Zach odchodzi po raz kolejny.
Czas najwyższy podjąć decyzję, w jaki sposób wykończyć Wyatta.
Wiedział, że to się tak skończy. Spotkanie Zacha było dość bolesne, ale
spotkanie jego i Felicii? To była istna tortura.
- Zatańcz ze mną - wyswobadzam się z jego objęć.
- Słono za to zapłacę, co nie?
- Tak.
Odwracam się i nie mówię już nic więcej.
Idziemy na parkiet i jakaś część mnie znowu się rozpada. Wyatt
bierze mnie za rękę i przyciąga do siebie.
- Tylko nie traf mnie kolanem w jaja albo coś, dobra?
Nasze ciała poruszają się w rytm muzyki. Wyatt tańczy ze mną po
całym parkiecie. Ma szczęście, że nie depczę mu po stopach.
- Dlaczego w ogóle pozwoliłeś mi tu wejść? - mówię ze złością - Jak
mogłeś nic mi nie powiedzieć?
Obraca mnie. Stopy nadążają na czas.
- A przyszłabyś?
- Nie! Właśnie o to chodzi, że nie - odpycham rękę Wyatta a on się
śmieje.
- Słuchaj, prędzej czy później i tak byś go spotkała. To miasteczko
jest zbyt małe, a tak przynajmniej Trent i ja byliśmy tu z tobą.
- Jestem na ciebie taka wściekła. Nawet nie masz pojęcia.
Powinieneś był mnie ostrzec. Powinieneś był mi powiedzieć, że Zach tu
jest. Gdybyś był moim przyjacielem - przerywam na chwilę -
uniknęłabym tej niemiłej niespodzianki.
Wyatt kręci głową, ewidentnie się ze mną nie zgadza.
- Zawsze byłem twoim przyjacielem i zawsze nim będę. Tyle, że
masz zakuty łeb i dlatego czasami po prostu musisz mi zaufać.
Spogląda w kierunku baru i chytrze się uśmiecha.
- W tej chwili mój brat najchętniej wyrwałby mi ręce i wepchnął
mi je do gardła.
Patrzę w kierunku Zacha i widzę jak piorunuje wzrokiem brata, gdy
tańczymy. Ręce Wyatta wędrują niżej w kierunku mojej pupy. Znów nas
obraca, więc tracę Zacha z oczu.
- Zemsta jest słodka.
- A więc to zemsta?
Jasnobeżowe oczy Wyatta intensywnie wpatrują się teraz w moje.
- Nigdy nie wykorzystałbym cię, żeby się mścić. Nigdy nie
pomyślałbym o tobie w ten sposób. Ty byłabyś nagrodą.
Mój oddech przyspiesza i próbuję rozszyfrować, co ma na myśli. Czy
chce mi przez to powiedzieć, że myśli o mnie jak o kimś więcej niż
przyjaciółce? Nadal coś do mnie czuje? Nie. To niemożliwe. Wyatt
najwyraźniej wyczuwa moją panikę, bo kontynuuje.
- Mówię tylko, że to nie jakaś gra. Nie schrzaniłbym naszej
przyjaźni dla zabawy.
- Wiem.
- Dobrze.
Gdy muzyka cichnie, Wyatt pochyla się w dramatycznym ukłonie.
- Nadal jestem wkurzona.
Chichocze.
- Poradzisz sobie. Tak jak poradziłaś sobie po rozstaniu z nim.
Wyatt wskazuje brodą bar. Byłabym głupia, gdybym spojrzała w
tamtym kierunku, ale w końcu zawsze tracę głowę, kiedy chodzi o
Zacha. Opiera się o bar i wpatruje we mnie, podczas gdy Felicia
bezskutecznie zabiega o jego uwagę. Gdy nasze spojrzenia się spotykają,
wszystko znika.
W tej chwili nie ma w tym pomieszczeniu, w tym miasteczku, ani na
tym świecie nikogo poza nami.
Zach i ja może i nie jesteśmy już parą, ale moje serce najwyraźniej
się tym nie przejmuje. Jeśli myślę, że jest inaczej, to tylko się łudzę.
Ale nigdy już nie powtórzę swoich błędów.
Pamiętam, dlaczego się tu znalazłam. Pamiętam, dlaczego moje
życie tak się potoczyło. Zach odszedł, ja poznałam Todda i to, co mnie
teraz spotyka jest tego konsekwencją.
ROZDZIAŁ 9
Następnego ranka budzę się z gigantycznym bólem głowy. Unikanie
Zacha przez resztę wieczora było naprawdę wyczerpujące. Wymknęłam
się całkiem wcześnie. Na szczęście Grace zaproponowała, że odwiezie
mnie do domu.
Targają mną sprzeczne emocje. Nie chcę się im poddać, więc
postanawiam wybrać się do miasteczka po materiały biurowe. Mam
szczęście, bo większość mieszkańców jest akurat w kościele i będę
mogła poruszać się niezauważona.
A może jednak nie.
- O mój Boże! Presley! - piszczy jakaś kobieta, kiedy wysiadam z
auta. - To naprawdę ty?
Odwracam się i widzę jedną z koleżanek z liceum.
- Emily Underwood! - przyciągam ją do siebie i ściskam. -
Wyglądasz niesamowicie!
Blond włosy sięgają jej do połowy pleców. Emily jest wręcz
niedorzecznie chuda. Zawsze była ładna, ale teraz wygląda
oszałamiająco.
- Dzięki - poprawia koszulę. - Śpiewałam ostatnio
Nashville, a dobry wygląd pomaga załapać się na występ w tym
mieście.
- To cudownie. Wiem, że kochałaś śpiewać, kiedy byłyśmy
dziećmi.
Od kiedy tylko pamiętam, Emily śpiewała w każdej sztuce, w
chórkach i w kościele. Nasze mamy są bliskimi przyjaciółkami. Szczerze
mówiąc wszyscy rówieśnicy w tym miasteczku są dla siebie bliskimi
przyjaciółmi.
Emily wzrusza ramionami.
- Jakoś nie mogę przestać. To moja pasja.
Idziemy razem chodnikiem.
- To naprawdę świetnie Em. Tak się cieszę, że znalazłaś coś, co
kochasz robić.
- Dzięki - uśmiecha się. - A co u ciebie? Jakie licho przygnało cię
znów do Bell Buckle?
Oh, po prostu staram się nie zwariować.
- Parę spraw zwaliło mi się na głowę. Potrzebowałam odmiany.
Mam dość przybliżania okoliczności mojego przyjazdu każdej
napotkanej osobie.
- I dobrze. O Boże! - głos Emily brzmi teraz dość dramatycznie. -
Widziałaś już Zacha? - w oczach koleżanki pojawiają się iskierki
zachwytu. - Tak bardzo wyprzystojniał. Jest oczywiście związany z
największą suką w całym miasteczku... - wzdycha - Ale teraz, kiedy już
wróciłaś...
Teraz, kiedy już wróciłam, to niby co? On ma dziewczynę. Ja swoje
opłakane życie. Koniec kropka.
- Wspominałam już, że mam dwóch prawie jedenastoletnich
synów? - próbuję zmienić temat.
Emily zatrzymuje się i zachodzi mi drogę.
- Całkiem nieźle, Presley Townsend. Nawet nie próbuj odpowiadać
mi pytaniem na pytanie. Wiesz, że tutaj nie wymigasz się w ten sposób.
Wzdycham i postanawiam powiedzieć jej co nieco.
- Widziałam go. Był z Felicią. Powiedzieliśmy sobie cześć, ja
powiedziałam pa.
W przyszłości muszę pamiętać, żeby odpowiadać jedynie na
konkretne, zadane mi pytanie. Nie mam pojęcia, jak komukolwiek w
tym miasteczku w ogóle udaje się od czegokolwiek wykręcić. Moja
mama jest tak dobra w wyciąganiu informacji, że z powodzeniem
mogłaby zostać detektywem. Myślisz, że pytają cię o jedno, ale wtedy
pada drugie pytanie i już cię mają.
Emily uśmiecha się chytrze.
- Iskrzyło między wami?
- Czy możemy o tym nie rozmawiać? - błagam ją. -Przepraszam
cię, ale to był naprawdę długi dzień i w dodatku skończyła mi się kawa.
I nie chcę o nim myśleć. Wystarczy, że Zach przyśnił mi się zeszłej
nocy. Nie chcę, żeby ten sen się urzeczywistnił.
- Oh, chodźmy razem napić się kawy - proponuje. -Będziemy
mogły porozmawiać o tym wszystkim, co robiłaś, od kiedy stąd
wyjechałaś.
Hura! Tylko nie to.
- Brzmi świetnie.
Wszyscy przyglądają mi się, gdy wchodzę. Dobiegają mnie szepty.
Boże, tak bardzo tęsknię za Filadelfią. Tam przynajmniej mogłam wejść
do Starbucks’a i nikt nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Zamawiamy
kawę i od razu czuję się bardziej jak człowiek.
- Powinnaś wkrótce wpaść do Nashville. Mam tam kilka występów
- mówi Emily i upija łyk kawy.
- Z chęcią.
- Na pewno jest ci ciężko po wyjeździe z miasta odnaleźć się w
nowej sytuacji.
Śmieję się.
- To mało powiedziane.
- Pomimo tego, że się tu wychowałaś?
- Wiele się tu zmieniło. Przywykłam do tego, że wszystko mam na
wyciągnięcie ręki. Chłopcy przeżyli olbrzymi szok kulturowy.
- Nie wątpię.
Czas upływa nam na wymianie informacji o tym, co wydarzyło się u
każdej z nas przez te wszystkie lata. Ludzie gapią się na mnie jakbym
była zjawą. Mama z pewnością powiedziała koleżankom, że
przyjeżdżam. Zastanawia mnie, dlaczego w obecnej sytuacji ktoś jeszcze
mógłby być zszokowany moim widokiem. No, ale przecież sama
ukrywałam się na ranczu i udawałam, że cała ta sytuacja z przyjazdem
nie dzieje się naprawdę.
- Muszę lecieć.
Emily zerka na zegarek.
- Mam nadzieję, że ty i Zach będziecie mieli okazję porozmawiać.
- Em, to skończone. Nasz związek skończył się niecałe dwadzieścia
lat temu.
Chciałabym, żeby moje serce pogodziło się z tym faktem. To, że
znów go zobaczyłam i świadomość, że jest blisko sprawiają, że znów
czuję się rozdarta.
Jest zupełnie tak, jakbym znowu miała czternaście lat a on zapraszał
mnie na naszą pierwszą konną przejażdżkę. Pamiętam ten pewny siebie
uśmiech, ciasne dżinsy, w których jego tyłek wyglądał obłędnie i
spojrzenie, którym potrafił przekazać to, czego nie zdołał wtedy
powiedzieć. Byliśmy tacy młodzi, tacy zakochani, tacy rozmarzeni.
- Jasne, że się skończył. Ale sama dobrze wiesz, że to miasteczko nie
jest gotowe, żeby w to uwierzyć. Wszyscy was obserwowaliśmy. Nie
mam ani jednego wspomnienia, w którym nie pojawiłaby się wasza
dwójka. Ludzie piszą piosenki o takiej miłości jak wasza.
Świetnie, moje życie można porównać do piosenki country. Jestem
wdową, mieszkam na ranczu, jeżdżę pickupem, a dawno utracona
„miłość mojego życia” i ja stoimy naprzeciwko siebie twarzą w twarz.
Brakuje mi tylko psa.
- Myślę, że wszyscy pamiętacie tamte czasy zupełnie inaczej. No, i
Zach i ja nie jesteśmy już w sobie zakochani. Poza tym, gdyby nasza
miłość naprawdę była taka wyjątkowa, to wciąż bylibyśmy razem.
Emily bierze mnie za rękę.
- Mówię poważnie, Pres. Sama zobaczysz. Jesteście bratnimi
duszami.
Ściskam jej dłoń i kręcę przecząco głową.
- Nie ma czegoś takiego.
Wstaje i posyła mi szeroki uśmiech.
- Udam, że tego nie słyszałam.
Też wstaję z krzesła i znów ją przytulam.
- Myślę, że już czas, żeby wszyscy dali sobie z tym spokój.
- Oj tam. Miłość nie daje spokoju tylko rośnie w siłę. Zobaczymy
się wkrótce? - pyta i nachyla się, żeby pocałować mnie w policzek.
- Zdecydowanie.
Otwieram drzwi i już chcę wyjść z kawiarni, kiedy zauważam
samochód, który rozpoznałabym dosłownie wszędzie. Nie chcę się
widzieć z Zachiem, nie ma mowy. Zarzucam kaptur od bluzy na głowę i
szybkim krokiem zmierzam w stronę auta. Im dłużej uda mi się go
unikać, tym bezpieczniej dla mojego serca.
***
Pukanie do drzwi mojego biura odrywa mnie od pracy.
- Zach? - poprawiam okulary, które zsunęły mi się z nosa i wstaję.
Powinnam była wiedzieć, że unikanie go nie zadziała, bo sam może
przecież pojawić się tutaj, kiedy tylko zechce. To była tylko kwestia
czasu.
- Wybacz, że wpadam tak bez zapowiedzi, ale wtedy w barze nie
mieliśmy okazji spokojnie porozmawiać -zdejmuje kapelusz i rzuca go
na krzesło - Widziałem cię wczoraj w miasteczku, jak próbowałaś
przemknąć niezauważona. Pomyślałem, że powinniśmy spróbować
zachowywać się jak cywilizowani ludzie.
Cywilizowani? Przecież nie może tak tu wpadać, kiedy tylko najdzie
go na to ochota. Wcale nie powinno go tu być. Nie chcę na niego
patrzeć, a tym bardziej nie w domu nie w jedynym miejscu, które jest
moim azylem. Niech go diabli. Jak mógł nie wyczuć, że nie chcę go
widzieć?
- Twoja mama powiedziała, że cię tu znajdę. Niczym we mnie nie
rzuciła, więc wziąłem to za dobry znak.
- Co ty tu robisz? - wstaję i uderzam otwartą dłonią w biurko. -
Może i moja mama niczym w ciebie nie rzuciła, ale tylko dlatego, że jest
porządną kobietą z południa. Ja z kolei już nią nie jestem. Spędziłam
dość czasu na północy, żeby mieć w nosie to czy akurat trafię cię
zszywaczem w głowę czy nie - jednym ruchem zgarniam przedmiot z
biurka i biorę zamach.
- Chwila! Chwila! - mówi z podniesionymi rękoma. -Nie
przyjechałem się kłócić. Chcę tylko sprawdzić co u ciebie. Tęskniłem za
tobą.
- Dupek! - celuję w jego głowę zszywaczem. - Nie masz prawa za
mną tęsknić!
Uchyla się, a przedmiot z głośnym hukiem uderza o ścianę. Zach
szeroko otwiera oczy i rozdziawia usta.
- Wygląda na to, że obserwując latami moją grę, sama też
nauczyłaś się rzucać.
Chwytam kolejną rzecz, którą mam akurat w zasięgu wzroku.
- Jak widać, byłeś beznadziejnym nauczycielem.
- Felicja i ja chcemy zaprosić cię na kolację.
Cholera, jak nic postradał zmysły.
Zach wzdycha i podchodzi bliżej.
- Wiem, że mogłoby być niezręcznie, ale pomyślałem że...
- Że co? Że moglibyśmy zostać przyjaciółmi? Może nawet spędzać
razem czas? Musisz iść zbadać sobie głowę, jeśli w ogóle myślisz, że to
możliwe.
Nie wiem, czy przypadkiem nie zapomniał, jak to się wtedy między
nami skończyło.
- Pres - gani mnie.
- Nie wyskakuj mi tu z „Pres”! Masz niezły tupet, żeby w ogóle tu
przychodzić.
- To było dawno temu.
Mam ochotę rąbnąć go w twarz.
- Wyjdź - żądam.
Zach podchodzi jeszcze bliżej i krzyżuje ręce na piersi.
- Nie wyjdę, dopóki się nie dogadamy. Chcę oczyścić atmosferę
między nami.
- Świetnie - sięgam po pudełko ze spinaczami i ciskam w niego.
Znowu chybiam - To też było właśnie między nami.
Rozglądam się za kolejną rzeczą, którą mogłabym w niego rzucić.
- Skończ już z tym! - podchodzi bliżej z rękoma uniesionymi do
góry w geście poddania.
Posyłam mu piorunujące spojrzenie.
- Nie mów mi, co mam robić. Nie mamy sobie nic do powiedzenia.
Zach uśmiecha się niepewnie i łapie mnie za ramiona.
- Myślę, że mamy sobie całkiem sporo do powiedzenia, Pres.
Minęło sporo czasu.
Zabiera ręce i posyła mi spojrzenie, które mówi: Nie rzucaj już
niczym.
- Nie mam ci nic do powiedzenia.
- Jeżeli oboje mamy tu mieszkać, to myślę, że powinniśmy
porozmawiać o tym, co było. Jesteśmy to sobie winni.
Z całych sił staram się powstrzymać złośliwe komentarze, które
wręcz cisną mi się na usta.
- Jasne. Tak po prostu. Przemilczmy fakt, że wbiłeś mi nóż w serce
z taką łatwością, jakby to było masło. Gdzie ja miałam głowę? - pełnym
drwiny gestem chwytam się za serce. - Ależ oczywiście, Zach,
zapraszam, usiądź - wskazuję na stojące przed nim krzesło. - Pogadajmy
sobie o naszej pieprzonej przeszłości.
Patrzy na mnie z tym swoim uśmieszkiem.
- Widzę, że sarkazm cię nie opuścił.
Zach obchodzi krzesło stojące naprzeciwko mojego biurka i siada na
nim powoli, nie spuszczając przy tym ze mnie wzroku. Przynajmniej
nastraszyłam go do tego stopnia, że boi się, że znowu czymś w niego
rzucę. Następny w kolejce jest mój but.
- Nie. Ani porywczy charakter.
- Po pierwsze - mówi, pochyla się do przodu i opiera łokcie na
kolanach - naprawdę jest mi przykro. Nigdy nie chciałem cię zranić. Tak
bardzo cię kochałem i odejście od ciebie było najtrudniejszą rzeczą, jaką
kiedykolwiek zrobiłem. Całe życie żałowałem tamtej decyzji.
Siadam na krześle. Powietrze powoli uchodzi mi z płuc.
- Właśnie od tego zaczynasz rozmowę? Na miłość Boską, Zach, nie
marnujesz czasu i walisz prosto z mostu.
- Gdybym teraz tego nie powiedział, to nie wiem, czy w ogóle
dałabyś mi szansę.
Zach przeczesuje włosy palcami, co oznacza, że się denerwuje.
Przynajmniej nie ja jedna.
- Nigdy nie wybaczyłem sobie, że cię skrzywdziłem.
Przewracam oczami.
- Nie skrzywdziłeś mnie, Zach. Ty mnie zabiłeś. Ale to już
przeszłość. Zapomniałam o tym. I o tobie też.
- A zszywacz sam się prosił, żebyś nim rzucała, tak?
- Sugerujesz, że nadal coś do ciebie czuję? Myślisz, że spędziłam
wszystkie te lata, usychając z tęsknoty za tobą? - pytam z rękoma
skrzyżowanymi na piersi. Kretyn.
- Nie chciałem... - przerywa. - Wcale nie myślałem, że tak było.
Całymi latami pragnęłam usłyszeć te słowa. Chciałam się
dowiedzieć, dlaczego z taką łatwością wybrał baseball zamiast mnie.
Byłam jego narzeczoną. Tyle mi obiecał. Nigdy nie kochałam nikogo tak
bardzo jak jego. Pierwsza miłość jest naiwna. Byłam otwarta i ufna.
Nigdy nie hamowałam swoich uczuć. Zach dostał każdy najmniejszy
fragment mnie. Posiadł każdy zakamarek i każdą szczelinę. Mam w
sobie miejsca, do których Todd nigdy nie miał dostępu, bo w całości
należały do Zacha. Nienawidzę go za to. I za to, że czasami patrzyłam
na Todda i marzyłam, żeby zachowywał się jak Zach. To nieracjonalne i
niesprawiedliwe, ale taka jest prawda.
- A więc Felicia, tak?
- Zmieniła się - mówi.
- Z pewnością.
Wcale nie.
Zach pociera dłońmi o spodnie. Ta sytuacja jest niezręczna dla nas
obojga.
- Czy możemy o niej nie mówić, proszę? Nie przyszedłem tu, żeby
się kłócić.
- W takim razie o czym chcesz rozmawiać?
Nawet nie mam ochoty prowadzić tej dyskusji, ale wygląda na to, że
to nieuniknione.
- Kiedyś to nie było aż takie trudne - mówi i chwyta się za kark. -
Rozmawialiśmy ze sobą o wszystkim.
- Zach - mówię i wzdycham. - Nie wiem, do czego zmierzasz.
Minęło ponad osiemnaście lat, od kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. I
nie rozstaliśmy się w przyjaznych stosunkach. Między nami jest cała
masa niewyjaśnionych spraw. Jeśli przyszedłeś tu po wybaczenie, to ci
wybaczam. Jeśli przyszedłeś tu po przyjaźń, to tego nie mogę ci
zaoferować.
Opiera się na krześle i milczy. Czekam, aż powie coś po wysłuchaniu
mojej tyrady, ale on nie odzywa się ani słowem.
Cóż, nie mam zamiaru mówić nic więcej.
Wreszcie Zach chrząka.
- Nie przyszedłem tu, bo czegoś szukam. Jestem tu, bo Wyatt
wspominał, że zostajesz w Bell Buckle na dłużej. Na początku myślałem,
że wpadłaś przejazdem, więc trzymałem się z daleka. Wiedziałem, że
nie będziesz chciała mnie widzieć. I jeśli mam być szczery, ja też nie
wiedziałem, czy chcę widzieć ciebie.
- Jej, dzięki.
- Daj mi dokończyć - jęczy. - Przypominasz mi o wszystkich tych
sprawach, o których chciałem zapomnieć.
- Cóż, przykro mi, że przeze mnie cierpisz.
- Do diabła, Presley - w głosie Zacha słychać, że jest
zdenerwowany. - Próbuję być miły.
Mało mnie obchodzi, co próbuje.
- Siedemnaście lat! Siedemnaście! Miły?! Myślisz, że to twoje bycie
miłym wymaże to wszystko? Naprawdę sądziłeś, że ucieszę się na twój
widok? Unikałam tego cholernego miasteczka, bo to wciąż za bardzo
boli -przez dłuższą chwilę wypuszczam powietrze nosem. -Nie kocham
cię. Nie muszę nic wyjaśniać. Wszyscy tylko bez przerwy mówią o tobie,
a ja już nie chcę! Każde miejsce tutaj przypomina mi o tobie. Cholera,
nawet to głupie biurko!
Zach spogląda na mebel a na jego ustach pojawia się chytry
uśmieszek. Bydlak.
- Ja też żyję ze wspomnieniami. Nie tylko ty coś straciłaś. Chciałem
budować z tobą przyszłość, ale nie pozwoliłaś mi na to, bo odeszłaś.
- Powtórz to ostatnie.
- Nie odszedłem od ciebie, bo cię nie kochałem. Chciałem ułożyć
sobie z tobą życie! To wcale nie musiało się tak skończyć!
Moje serce zamiera. Bardzo chciałam zakończyć to spotkanie
remisem, ale po czymś takim? Zach trzyma za sznurek, którego koniec
znajduje się we mnie. Jeśli pociągnie, odsłonię wszystko, co w sobie
ukrywam. Modlę się, żebym była w stanie to znieść i powstrzymać
napływ bólu. Dość już wycierpiałam w przeciągu tych kilku ostatnich
miesięcy.
- Owszem - wzdycham. - Musiało.
Zach nie ma pojęcia o tak wielu sprawach. Nie wie co przeszłam, gdy
mnie zostawił. Nie wie o bólu, który stale nosiłam w sercu... nawet nie
podejrzewa, jak bardzo cierpiałam.
- Wiem, że cię skrzywdziłem. Nienawidzę się za to że złamałem ci
serce. Wiem też, że jesteś mężatką.
Spoglądam na rękę. Przecież słyszał, jak Wyatt mówił, że jestem
sama. Próbuje wybadać grunt, ale przecież każdy w miasteczku zna już
prawdę.
- Mój mąż zmarł, ale zgaduję, że już coś wiesz na ten temat - nie
ułatwiam mu tej sytuacji. - Wątpię, żeby twoja mama ci o tym nie
wspominała.
- Przykro mi. Naprawdę - mówi i pochyla się do przodu. -
Wiedziałem tylko, że wróciłaś z jego powodu, ale reszty chciałem
dowiedzieć się od ciebie.
Tyle lat. Tyle wspólnych wspomnień. Wystarczy tylko, że spojrzę na
niego i wszystkie od razu wracają. Zach przypomina mi o czasach, kiedy
wszystko było po prostu... łatwe. Żyliśmy jakby nic nie mogło nam
zagrozić. Mieliśmy w sobie pasję, ufność, miłość i nadzieję na
przyszłość, o której wspólnie marzyliśmy. Nadal dostrzegam w Zachu
tego chłopca, który miał wtedy cały świat u stóp. Kryje się głęboko w
tym mężczyźnie, którego już nie znam.
- Naprawdę muszę już wracać do pracy.
- Mamo! - Logan wparowuje do biura - Cayden zabrał mi iPad’a i
usunął wszystkie zdjęcia.
Twarz syna jest cała czerwona od biegu albo od płaczu.
- Jestem pewna, że uda nam się je odzyskać - uspokajam go.
Logan dyszy, próbując złapać oddech.
- Miałem tam wszystkie zdjęcia taty.
Wstaję, omijam biurko i podchodzę do syna, który w rękach trzyma
swój tablet.
- Ja też mam zdjęcia taty. Nie martw się.
Zach wstaje, szurając przy tym krzesłem i oboje z Loganem
patrzymy teraz na niego.
Czuję ucisk w piersi na widok syna stojącego naprzeciwko
mężczyzny, który mógł być moim mężem. Spoglądam to na Zacha, to
na Logana.
Zach podchodzi bliżej i uśmiecha się przebiegle.
- Cześć. Jestem Zach Hennington - wyciąga rękę. -Znasz mojego
brata, Wyatta?
- Tak! Jestem Logan - wykrzykuje syn i podaje rękę Zachowi -
Wyatt jest fajny. Dziś rano zabrał nas na konie. Razem z wujkiem
Cooperem pouczą nas dziś jak strzelać z prawdziwej broni!
- I co jeszcze! - prycham.
Istne utrapienie z tymi facetami, przysięgam.
- Nie bądź dzieckiem, mamo.
Zach uśmiecha się przebiegle.
- Wyatt bardzo lubi, kiedy wypomina mu się, jak bardzo
spudłował.
Logan uśmiecha się od ucha do ucha, zupełnie jakby łączył ich jakiś
sekretny pakt.
- Dzięki.
- Do usług.
Logan wybiega z gabinetu. Kompletnie zapomniał o sprawie z
iPad’em.
Zachowanie Zacha nagle się zmienia. Jego oczy wypełnia teraz
uczucie, którego nie umiem nazwać.
- Logan?
- Tak. A jego brat bliźniak ma na imię Cayden.
Nie mam pojęcia do czego zmierza.
- Dałaś synowi na imię Logan?
Zach chodzi teraz po biurze, przystaje, po czym znowu zaczyna
krążyć.
- Zach?
Robi dwa kroki i stoi teraz tak blisko, że nasze ciała omal się nie
dotykają. Nie mogę złapać tchu i znów kręci mi się w głowie. Zach unosi
rękę i opuszcza ją zanim jeszcze zdąży mnie dotknąć.
- Muszę już iść.
Mobilizuję resztki sił, które jeszcze w sobie mam.
- Jak zawsze.
Przez ułamek sekundy widzę w jego oczach ból, ale Zach szybko się
otrząsa.
- Nie jestem już tym samym mężczyzną, co kiedyś. Wtedy nawet
nie byłem jeszcze mężczyzną. Miałem dwadzieścia dwa lata i mnóstwo
marzeń.
Zach robi krok do tyłu, a ja znów mogę oddychać.
Rozumiem, że byliśmy dziećmi. W głębi duszy doskonale wiem, jak
bardzo jestem niesprawiedliwa. Zach stał przed swoją życiową szansą.
Skorzystał z niej. Ale w konsekwencji tamtej decyzji mi nie pozostało
nic innego jak poskładać się od nowa. Zostałam zupełnie sama, z dala
od rodziców, ze złamaną obietnicą i niewyobrażalnie wielkim bólem w
sercu. Kiedy Zach podążył za swoim marzeniem, jednocześnie
unicestwił moje o naszym wspólnym życiu.
- Wiem, i, gdyby nie tamte wybory, moje życie wyglądałoby teraz
zupełnie inaczej.
Kiedy wypowiadam te słowa sama nie wiem, czy jestem z tego
powodu zadowolona czy zła. Zabawne jak jedno zdanie może mieć tak
wiele znaczeń.
- Przykro mi, że straciłaś męża. Naprawdę mi przykro.
- Cieszę się, że znalazłeś Felicię - odpowiadam.
Oczywiście plotę bzdury. Ze wszystkich ludzi na świecie ona jest
najgorsza. W tym momencie nie chcę nic od Zacha. No może poza tym,
żeby poszedł w cholerę i zostawił mnie wreszcie w spokoju.
Ledwie daję radę. Przebywanie z nim sam na sam... boli. Tęsknię za
nim. Tak długo za nim tęskniłam. Oczywiście, bardzo kochałam męża.
Tak, moje życie było całkiem niezłe bez Zacha. Ale to on znał mnie do
tego stopnia, że rozumieliśmy się bez słów.
Zach nigdy nie pytał mnie co jest nie tak. Po prostu to wiedział.
Boże, tak bardzo brakuje mi tego rodzaju przyjaźni. Nawet po
dziesięciu latach z Toddem nigdy nie łączyła nas aż taka więź. To było
coś innego.
Zach podchodzi bliżej, a ja się cofam. To niedobrze, gdy jest tak
blisko.
- Nie zrobię ci krzywdy, Presley.
Ale, tak jak kiedyś jego błękitne oczy zdradzają, że sam nie wie, czy
jest w stanie dotrzymać tej obietnicy.
Sprawdza mnie. Sprawdza samego siebie. Oboje czujemy napięcie
między nami. Towarzyszyło nam wiele lat temu i najwyraźniej wcale nie
zniknęło. Zach powoli i ostrożnie przysuwa się bliżej. Serce omal nie
wyskoczy mi z piersi i jestem pewna, że widzi, że szybciej oddycham.
- Zach - mówię błagalnym głosem.
- Chcę zamknąć ten etap - wyjaśnia.
Powoli wyciąga ręce w kierunku moich ramion. Gdy tylko dotyka
mojej skóry, moje oczy wypełniają się łzami. Duszę w sobie jęk, gdy jego
palce zaciskają mi się na barkach. To tylko niewinny gest, ale wystarczy,
żeby mnie obezwładnić. Mimo to Zach nie przerywa. Przyciąga mnie do
siebie. Rozbija na kawałki. Składa od nowa. Jest jednocześnie moją
trucizną i antidotum. Bez wahania oplatam go ramionami. Stoimy tak
sama nie wiem jak długo, ale po raz pierwszy, od kiedy Todd popełnił
samobójstwo, czuję się bezpieczna.
A to niedobrze czuć się bezpiecznie w ramionach Zacha.
ROZDZIAŁ 10
- Wiem - mówię do Angie, jednocześnie usiłując doprowadzić do
porządku pokoje chłopców. - Ja też za tobą tęsknię.
Ciężko jest nie widywać jej każdego dnia tak, jak kiedyś. Angie nie
ma nawet pojęcia, co czuję, słysząc teraz jej głos. Część mnie chce się
uśmiechać i cieszyć z naszej rozmowy. Potwornie za nią tęsknię. Z kolei
inna część chce się zwinąć w kłębek i wyć.
- Nie mogę uwierzyć, że to nasza pierwsza rozmowa, od kiedy
wyjechałaś. Wiedziałam, że będziesz zajęta, ale myślałam że znajdziesz
czas, żeby kilka razy do mnie zadzwonić - zraniony ton głosu
przyjaciółki mówi sam za siebie.
Przybita siadam na krawędzi łóżka.
- Przepraszam.
Nie chcę jej okłamywać i wymyślać jakiś głupich wymówek, które
ona na pewno by zaakceptowała.
- Rozumiem, Press. Po prostu brakuje mi tu ciebie -mówi
łamiącym się głosem.
W końcu nie tylko moje życie wywrócono do góry nogami. Angie
straciła brata, a potem jeszcze mnie i chłopców.
- Jak myślisz, kiedy wrócisz do domu?
Angie chyba nie do końca rozumie moje położenie. Rachunki za
transakcje wykonane kartami kredytowymi i w pełni wyczerpane przez
Todda limity, a na wszystkim moje imię jako współwłaściciela. Albo
ogłoszę bankructwo, czego chcę uniknąć za wszelką cenę, albo zostanę
tutaj i spłacę wszystko zgodnie z planem, na który przystał bank.
Zmagam się z prawdą i z oka kapie mi łza.
- Nie wiem. Jeśli akurat nie wygram na loterii, to będę musiała
zostać tu na jakiś czas.
- To jakaś totalna bzdura. Wiesz o tym, prawda? -przerywa by po
chwili rozpocząć pełen wyrzutów monolog - Nie powinnaś ponosić
konsekwencji jego błędów. To wszystko jego wina. To on założył nowe
karty kredytowe, nie ty. To niedorzeczne i niesprawiedliwe. Przez to
wszystko musiałaś wyprowadzić się z domu, sprzedać swoją część
interesu i zacząć pracować dla rodziców? To nie ty tu zawiniłaś, więc
dlaczego do diabła musisz cokolwiek spłacać?
Złość narasta we mnie z każdym kolejnym jej słowem. Zaciskam
rękę na kawałku koszuli. Wściekłość trawi mnie od wewnątrz.
- Bo był pieprzonym tchórzem! To on nam to zrobił! Chcesz
odpowiedzi? To wszystko jego wina!
Angie ciężko wzdycha.
- Ja... ja... - usiłuje coś powiedzieć.
Wiem, że zraniłam ją tymi słowami, ale to właśnie dlatego do tej
pory nie rozmawiałyśmy. Miejsce złości zajmuje teraz smutek i
postanawiam jasno i spokojnie wyjaśnić wszystko Angie. To nie z jej
powodu znalazłam się w obecnej sytuacji i nie zasługuje na tak wrogie
traktowanie.
- Przepraszam. Todd był twoim bratem i dlatego tak trudno mi z
tobą o tym rozmawiać. Jestem naprawdę zła, Ang. Czuję złość nawet w
najdalszych zakamarkach duszy - łza kapie mi z oka. - Nie jestem już
smutna i nie tęsknię już za nim tak bardzo. Mam wyrzuty sumienia z
tego powodu - mówię jej o emocjach, które dotąd w sobie dusiłam.
- Tak mi przykro. Masz prawo czuć to, co czujesz -mówi.
- Wszystko się zmieniło. Kiedy z tobą rozmawiam, przypomina mi
się życie, które miałam. Praca, o której zawsze marzyłam; dom, który
tak uwielbiałam; przyjaciele i komitet rodzicielski, z którego musiałam
zrezygnować.
Angie nie odzywa się ani słowem, ale słyszę jak cicho łka po drugiej
stronie słuchawki.
- Przypominasz mi o tym wszystkim. Przypominasz mi o tym, jak
bardzo byłam kiedyś szczęśliwa. Rozmowa z tobą mnie rani i
świadomość, że tak jest, też.
- Ja też jestem zła, Presley. Straciłam was wszystkich - szlocha
Angie. - Todd zburzył również mój świat. Zmagam się z takimi samymi
emocjami jak ty. Chcę tylko żebyś wróciła. Chcę odzyskać przyjaciółkę i
siostrę.
Dobija mnie cierpienie, które słyszę w jej głosie. Nie miałam
zamiaru jej zranić.
- Chciałabym, żeby sprawy wyglądały inaczej.
- Chciałabym wielu rzeczy.
Siedzimy w ciszy, uspokajamy się po nagłym wybuchu emocji i słów
bolesnej prawdy.
Angie chrząka.
- Jak jest w Bell Buckle? Radzisz sobie jakoś?
- Jest... tak samo.
- A jak czują się tam chłopcy?
Uśmiecham się.
- Zaskakująco dobrze, szczególnie teraz, gdy szok już minął.
Uwielbiają przebywać z Cooperem i Wyattem. Cayden naprawdę
polubił konie. No i znasz Logana, z nim jest łatwo.
Chłopcy może i stracili tatę, ale zyskali dwa męskie wzorce do
naśladowania. Jestem za to niezwykle wdzięczna.
- Wyatt pracuje na ranczu?
Cholera.
- Tak, jest tu zarządcą.
Wyobrażam sobie, jak w głowie Angie pracują trybiki. Założę się, że
za co najwyżej pięć sekund zada kolejne pytanie.
Pięć.
Cztery.
- A co z Zachiem? Ten głupi dupek nadal mieszka w Los Angeles
czy innym pieprzonym mieście, do którego się przeniósł po tym jak cię
zostawił?
Angie nie przepada za Zachiem. Kilkanaście lat temu
wykastrowałaby go, gdyby tylko miała taką możliwość. Zach nie ma
pojęcia, w jakiej wtedy byłam rozsypce. Za to Angie ma. Pozbierała
mnie z podłogi i zmusiła do życia.
- Zach jest tutaj.
- W takim razie mam nadzieję, że już go skopałaś, spoliczkowałaś
lub w jakiś inny sposób zadałaś mu ból. Mimo wszystko musiało ci
ulżyć, kiedy się już na nim wyżyłaś.
- Nom...
Przecież nie mogę jej powiedzieć, co czuję. Jest tak, jakbym
okłamywała samą siebie. Ta poplątana sieć jest olbrzymia - już sama nie
wiem, gdzie jest jej początek. Kłamstwa na temat okoliczności śmierci
Todda. Kłamstwa na temat tego, co czuję na widok Zacha. Kłamstwa
dotyczące wysokości moich długów. Duszę się w tym wszystkim.
- Muszę kończyć Ang. Niedługo zadzwonię. Obiecuję.
- W porządku - odpowiada rozczarowana. - Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Rozłączam się i wycieram twarz. Nigdy wcześniej nie miałam
sekretów przed Angie. Nigdy jej nie okłamałam, ale tym razem to nie
jest coś, czym mogę się z nią podzielić. Sama do końca nie wiem co to
jest. Wracają do mnie dawne uczucia. To normalne. Przecież Zach był
moją pierwszą miłością. Przez tyle lat był całym moim światem, więc to
zrozumiałe, że jego widok budzi we mnie nostalgię. To przecież tylko
tyle. Nic więcej.
***
Oczywiście mama prosi, żebym pojechała do miasteczka i kupiła
kilka rzeczy potrzebnych na obiad. Najwyraźniej ona i Wyatt mają ten
sam plan. Oboje chcą wypchnąć mnie z rancza i zmusić do zmierzenia
się z faktem, że teraz mieszkam w Bell Buckle. A tak świetnie szło mi
udawanie, że mnie tu nie ma.
Idę w stronę sklepu wielobranżowego, który nie jest wcale większy
niż typowy sklepik, ale mieści więcej artykułów niż sklep spożywczy
dobrze prosperującej sieci marketów. Naprawdę mnie to dziwi.
Biorę potrzebne rzeczy i kieruję się do kasy.
- No, no - mówi pani Rooney, gdy podnosi wzrok i uśmiecha się do
mnie. - Zastanawiałam się, kiedy wreszcie przyjdziesz mnie odwiedzić -
wychodzi zza lady i przytula mnie. - Chodź tutaj, pozwól że ci się
przyjrzę.
Prawie wcale się nie zmieniła. Wciąż mierzy mniej niż pięć stóp, a
włosy nadal sięgają jej do połowy pleców, choć teraz są o wiele bardziej
przyprószone siwizną. Jednak to oczy pani Rooney pamiętam najlepiej.
Ta kobieta ma niesamowicie dobroduszne spojrzenie. Wystarczy tylko
jedno i od razu czuję się lepiej.
- Przepraszam, że nie przyszłam wcześniej - mówię i
odwzajemniam jej uścisk.
Pani Rooney była jedyną osobą, która nie usiłowała mnie tu
zatrzymać. Z łatwością stała się moją ulubioną osobą w miasteczku.
Pamiętam, jak będąc dzieckiem przychodziłam do sklepu,
przesiadywałam na stołku i zwierzałam się jej ze wszystkich swoich
spraw. Była tym rodzajem przyjaciela, przed którym można obnażyć
duszę i który nigdy nie ocenia. Mam wyrzuty sumienia, że nie
przyszłam odwiedzić jej wcześniej.
Odsuwa się z uśmiechem na ustach.
- Rozumiem, czemu wolisz pozostać w ukryciu, skarbie.
- Nie ukrywam się - zaprzeczam.
- Nie? Więc jak nazwiesz mieszkanie tu przez miesiąc i wyjście z
domu zaledwie kilka razy przez cały ten czas?
- Przystosowywaniem się.
Pani Rooney śmieje się i kręci głową.
- Jesteś niesamowita. Twoja mama w kółko tylko opowiada o
twoich chłopcach. Powiedz ile mają lat?
Pokrótce opowiadam jej o moim życiu. Z kolei ona mówi, jak jej mąż
niefortunnie upadł i złamał nogę. To dlatego teraz bierze dodatkowe
godziny i pomaga w sklepie. Mówię jej o chłopcach, Filadelfii, cukierni.
Skupiam się na dobrych rzeczach.
Jednak, z każdą kolejną minutą, jeden oczywisty temat ciąży między
nami coraz bardziej.
- Presley - zwraca się do mnie miękkim głosem -Przykro mi z
powodu śmierci twojego męża.
Zaciskam usta w cienką linię. Za każdym razem, gdy ktoś o tym
wspomina, znów wracam myślami do tego koszmaru. Smutek jest jak
niekończąca się bitwa i pozbawia człowieka tego, kim kiedyś był. Już
nigdy nie będę tą samą osobą, którą byłam pięć miesięcy temu. Nagle
musiałam stać się twarda, zmierzyć się z życiem i dołożyć wszelkich
starań, żeby za wszelką cenę ochronić siebie.
- Dziękuję.
- Co się stało kochana? Jesteś zdecydowanie za młoda, żeby
mierzyć się z taką stratą tak wcześnie.
Zmuszam się do uśmiechu, żeby uniknąć odpowiedzi na jej pytanie.
- Wcale nie czuję się taka młoda. Pamiętam jak wszyscy mówili, że
trzydziestka to najlepszy okres w życiu. Ja mam już trzydzieści pięć lat,
a czuję się na siedemdziesiąt.
Mam nadzieję, że nie zauważy mojej próby zboczenia z tematu. Jest
jedną z niewielu osób, których nie chcę oszukiwać. Jednocześnie to
jedyny sposób, żebym mogła ochronić siebie i dzieci.
- Poczekaj aż stuknie ci sześćdziesiątka! - uśmiecha się szeroko -
Wiedziałaś, że Zach też tu mieszka? Zupełnie, jakby los znów chciał was
połączyć. Oh. jest teraz z Felicią. W ogóle się nie zmieniła i nadal jest
tak samo podstępna jak kiedyś - wzdycha dramatycznie. - Widziałaś się
z nim w ogóle?
W tej chwili dzwoni telefon i mam idealny pretekst, żeby nie
odpowiadać na to pytanie. Pani Rooney podskakuje i raz jeszcze mnie
ściska, po czym odsuwa, żeby lepiej mi się przyjrzeć.
- Zawsze byłaś ładną dziewczyną, ale wyrosłaś na naprawdę piękną
kobietę. Nieważne na ile lat się czujesz, nadal wyglądasz prześlicznie.
Pani Rooney idzie na zaplecze, żeby odebrać telefon, a ja kładę
banknot dwudziestodolarowy na ladzie. To miejsce jest tak inne od
miasta. Tu łatwiej jest uzyskać przebaczenie. Nikt tu nie martwi się też
o pieniądze, bo wie, że i tak wcześniej czy później się ze sobą spotka.
- Wiesz, że ma rację - słyszę za plecami tak dobrze znany mi głos.
Chwytam torbę z zakupami i odwracam się.
- W jakiej kwestii?
Zach wydaje z siebie zdławiony chichot. Ja zostaję przy
rozdrażnieniu, które dopadło mnie kilka sekund temu. Nagle natykam
się na Zacha w każdym możliwym miejscu, gdy przecież wcześniej
potrafiłam nie widywać go całymi tygodniami. Zdecydowanie wolałam
to drugie.
- Takiej, że nadal jesteś prześliczna.
- Doprawdy, Zachary? - mówię protekcjonalnym tonem - A gdzie
masz swoją dziewczynę? - rozglądam się, udając, że naprawdę chcę
zobaczyć tę wstrętną jędzę -Odwiozłeś ją do chirurga plastycznego? Do
psychiatry? Każde z tych miejsc byłoby dla niej odpowiednie.
Mam kilka powodów, żeby obrażać Felicię, ale przede wszystkim
chcę zobaczyć jak zachowa się Zach. Czy stanie w jej obronie? Czy
znowu mnie zignoruje? Wygląda na to, że nie lubi o niej rozmawiać, a
ja chcę się dowiedzieć, dlaczego. Wyatt ewidentnie jej nie cierpi, jak
zresztą większość osób, która była zmuszona znosić jej obecność.
- Felicia jest w pracy. Jestem pewien, że ucieszyłaby się, gdybyś
wpadła z wizytą - unosi brew.
- Wolałabym odgryźć sobie rękę. Poza tym nie spodobało jej się, że
rozmawialiśmy poprzednim razem.
Uśmiecha się szeroko i nachyla w moją stronę. Serce bije mi jak
szalone w miarę jak się zbliża. Kładzie banknot pięciodolarowy na
banknocie, który położyłam wcześniej.
- Ma ku temu dobry powód, skarbie.
Jest tak blisko, że nie mogę się powstrzymać i wdycham jego zapach.
Czuję go. Słońce, trawę, kurz... to cały Zach. Pachnie domem.
Torba zaczyna wyślizgiwać mi się z rąk.
- Pomóc ci z tym? - pyta.
Zatraciłam się w nim do tego stopnia, że zupełnie zapomniałam, że
trzymam coś w rękach. Cholera. Zwinnym ruchem zarzucam torbę z
zakupami na ramię i próbuję się uśmiechnąć.
- Jest dobrze.
- O tak, Pres. Widzę, że jest bardzo dobrze - mówi i mogłabym
przysiąc, że mnie podrywa.
- Naprawdę chcesz jeszcze bardziej pogorszyć całą tę sytuację?
Przygląda mi się badawczo.
- Mówiąc, że jesteś piękna, albo że dobrze sobie radzisz? Nie
rozumiem jak niby pogarszam tym sytuację.
Może tylko coś mi się wydawało.
- Przepraszam.
Muszę znaleźć się jak najdalej od niego. Ruszam w kierunku wyjścia,
ale Zach idzie za mną. Otwiera drzwi, czym zmusza mnie do
przeciśnięcia się w nich obok niego. Modlę się, żeby Wyatt czekał na
mnie przed sklepem i wybawił mnie z tej sytuacji.
Nic z tego.
- Jak przyjechałaś do sklepu? - pyta Zach, gdy zauważa, że na
parkingu nie ma żadnego innego auta poza jego.
Wyatt musiał pojechać kilka miast dalej po parę rzeczy dla Coopera.
Akurat oboje potrzebowaliśmy auta. Wyatt zaproponował, że mnie
podwiezie i albo odbierze mnie w drodze powrotnej, albo wrócę na
piechotę. Oczywiście było jasne, że przez odległość, którą miał pokonać
utknęłabym w miasteczku na dobrych kilka godzin, więc zdecydowałam
się wracać pieszo. Ranczo jest tylko kilka mil stąd, no i miałabym czas
na przemyślenie kilku spraw. Jednak mimo wszystko miałam cichą
nadzieję, że Wyatt na mnie zaczeka.
- Wyatt mnie podwiózł. No ale najwyraźniej już odjechał.
- Widziałem go przed chwilą. Powiedział, że skoro ja tu jestem, to
nic tu po nim. Nie wiedziałem, że czekał na ciebie.
Pieprzony Wyatt. Mogę się założyć, że ten drań to zaplanował. Już
jest martwy.
- Jak miło z jego strony.
- Mogę odwieźć cię na ranczo - proponuje Zach. -Decyzja należy
do ciebie.
Niezbyt uśmiecha mi się pokonanie drogi pieszo, ale nie ma opcji,
żebym wsiadła do pick-upa Zacha. To ten pick-up. To w nim
spędziliśmy tak wiele nocy, robiąc rzeczy, których nie powinniśmy byli
robić. To na jego przednim siedzeniu nie tylko trzymaliśmy się za ręce.
Nie jestem pewna czy zdołam znowu siedzieć z Zachemw tym
samochodzie.
Zach podąża za moim wzrokiem i jego ramiona raptownie opadają.
Zupełnie jakbyśmy oboje w jednej chwili uświadomili sobie to samo.
- Przejdę się.
Moje życie i tak jest już wystarczająco przykre i skomplikowane. Nie
utrudnię sobie jeszcze bardziej całej tej sytuacji. Przebywanie w
towarzystwie Zacha i tak jest trudne. Stale wracam pamięcią do
dawnych czasów. Wiem, że nie mamy najmniejszej szansy, żeby znów
być razem. Nawet nie chcę jej mieć. Jestem sama, a Zach jest mi po
prostu bliski. Przypomina mi o tym, że kiedyś było dobrze.
Zach spogląda w moją stronę i wydaje mi się, że jest rozczarowany.
- Jesteś pewna?
Uśmiecham się i potakuję.
- Dzięki za propozycję.
Zach kieruje się w stronę auta, podrzuca kluczyki i łapie je w locie.
Robię dwa kroki i nagle otwiera się niebo. Pada intensywnie i szybko,
niemal po chwili mam już mokre włosy i ubranie.
Zaczynam biec, żeby schronić się pod markizą, ale Zach wyskakuje z
auta i zabiera mi torbę z rąk.
- Daj spokój. Przecież nie będziesz szła w takim deszczu.
Czuję się pokonana. Zach znowu jest górą.
ROZDZIAŁ 11
- Zimno ci? - pyta Zach, gdy wsiadam do auta. Cała się trzęsę, ale to
nie ma nic wspólnego z zimnem. Siedzę przyciśnięta do drzwi. Próbuję
zachować między nami tak dużą odległość, jak to tylko możliwe.
- Jest dobrze.
Jazda nie potrwa długo, ale każda sekunda ciągnie się jak godzina.
Rozglądam się po wnętrzu auta i uśmiecham się.
- Chyba sobie żartujesz - śmieję się i przesuwam palcami po naklejce
na desce rozdzielczej. Kiedy Zach miał grać mecz w Nashville chciałam
dać mu coś, żeby o mnie pamiętał. Wyjeżdżał tylko na dwa dni, ale
byłam wtedy młoda i głupia. Znalazłam naklejkę z napisem „Kochaj
Swoją Kowbojkę”. Przykleiłam ją w aucie Zacha z nadzieją, że się na
mnie nie wścieknie.
Zanim wtedy wyjechał, przyszedł do mnie do domu, wziął w
ramiona i całował dopóki nie zabrakło mi tchu. Po wszystkim nie
odezwał się ani słowem. Po prostu wsiadł do auta, mrugnął do mnie i
odjechał. Zawsze robił takie rzeczy. Potem tłumaczył, że chce poczuć
coś prawdziwego.
- Na początku nie chciałem jej odklejać - mówi ciepłym głosem. -
A potem zwyczajnie minęło zbyt wiele czasu i nie chciała już zejść.
- Wybacz, że na stałe zniszczyłam twój wóz. Nie sądziłam, że
będzie jeszcze jeździł po tylu latach.
Warkot silnika przerywa ciszę. Pamiętam, że zawsze był głośny, ale
mogę przysiąc, że nigdy aż tak. Zach chrząka.
- Myślę, że nigdy się nie rozpadnie. Jest cholernie wytrzymały.
Wrzuca bieg i rusza wąską drogą w stronę mojego domu.
- To nie wygląda najlepiej - mówię i mrużę oczy.
Zach jedzie powoli, a deszcz bębni o samochód mocniej niż jeszcze
chwilę temu. Ledwie widzę cokolwiek przez przednią szybę. Zach
zjeżdża na pobocze.
- Nic nie widzę. Zaczekam, aż przestanie tak mocno padać.
Matka Natura to zimna suka bez serca. Czy ona nie wie, jak bardzo
nie chcę teraz być w tym aucie? Nie mogła sobie odpuścić? No jasne, że
nie. Nie. Teraz zrobi się tak dziwnie i niezręcznie, jak to tylko możliwe
między dwójką ludzi. Grzmot uderza za naszymi plecami i podskakuję.
Świetnie. Na dodatek czeka nas burza z piekła rodem.
- Więc? - odzywam się, gdy od minuty siedzimy już w milczeniu.
- Nigdy nie radziłaś sobie z ciszą.
Zach uśmiecha się chytrze, a ja walczę z ogromną chęcią zdzielenia
go w nogę.
- Nieprawda, radziłam!
- Właśnie, że nie. Zawsze musiałaś słuchać muzyki albo
rozmawiać. Dobrze wiedzieć, że niektóre rzeczy są wciąż takie same.
- Naprawdę bardzo się zmieniłam.
Tak wiele rzeczy uległo zmianie od kiedy mnie zostawił. Nie tylko w
moim życiu, ale i w tym, jaka jestem. Darzyłam go wielkim uczuciem i
ta miłość dogłębnie mnie zmieniła. W dodatku, tracąc męża straciłam
też fragment serca, który rozerwany teraz na strzępy, nigdy już się nie
zagoi.
- Oboje się zmieniliśmy Pres.
Ma rację. Nie jest już tym samym chłopakiem, którego pamiętam.
- Skoro i tak już tu utknęliśmy, to opowiedz mi jak bardzo się
zmieniłaś.
- Wcale nie musimy rozmawiać - krzyżuję ręce na piersi i
wyglądam przez okno.
Wydaje z siebie stłumiony chichot.
- Fakt, ale kto wie ile czasu minie, zanim przestanie padać.
Nie mogę przestać się przy nim pilnować. Zbyt łatwo mogłabym mu
wtedy odpuścić i zostać jego przyjaciółką. Nie byłam gotowa na to, że
utkniemy razem w jego pick-upie. Nadal uparcie wyglądam przez okno.
Szukam znaków, że pogoda się poprawia
- Jak sobie chcesz - mówi Zach i otwiera batonik.
Sukinsyn.
- Masz zamiar go zjeść na moich oczach?
Nie mam żadnych zahamowań, jeśli chodzi o czekoladę i masło
orzechowe.
- Chcesz trochę? - przysuwa czekoladową rozkosz bliżej mnie, po
czym szybkim ruchem zabiera mi ją sprzed nosa. - Mam tylko jedną
prośbę.
- Jaką? - pytam i wyrywam mu batonik z ręki.
- Nie ignoruj mnie przez ten czas, kiedy tkwimy tu razem.
Odłamuję kawałek, wrzucam go sobie do ust i uśmiecham się.
- Zgoda. W takim razie opowiedz mi, jak bardzo się zmieniłeś.
- Cóż, po pierwsze już nigdy więcej nie zagram w cykora na krytym
moście. Nigdy więcej nie spróbuję przewrócić byka. Ale przede
wszystkim nigdy więcej nie ukradnę batonika ze sklepu pani Rooney.
Wspomnienia nas jako dzieci wywołują uśmiech na mojej twarzy.
- Boże, robiliśmy takie głupoty, kiedy byliśmy młodsi.
- Nom, zdecydowanie.
- A pamiętasz jak wymknęliśmy się o pierwszej w nocy pojeździć
konno po lesie? Zgubiliśmy się tak bardzo, że wyjechaliśmy kilka
miasteczek stąd. Mama i tata omal nie zabili cię tamtego dnia.
Zach potakuje kiwnięciem głowy.
- Myślałem, że twój tata naprawdę to zrobi. Wyszedł na ganek z
wycelowaną we mnie strzelbą. Ale to nic w porównaniu z tym, co
zgotował mi mój ojciec, kiedy wróciłem do domu. Był naprawdę
wściekły.
- Miałeś szlaban przez tydzień.
- I mimo to wymykałem się, żeby się z tobą widywać.
Uśmiecham się.
- Wiem. Pamiętam.
- A pamiętasz jak próbowaliśmy rozpalić ognisko i skończyło się
tym, że musieliśmy wzywać straż?
Wtedy nie rozumieliśmy, że nasze czyny mogą mieć jakieś
konsekwencje.
- Tyle razy mogliśmy zrobić sobie krzywdę... albo gorzej. Teraz,
kiedy mam Logana i Caydena, myślę o tych wszystkich głupotach, które
jeszcze zrobią i to mnie przeraża.
- Cóż, przynajmniej Trent nie podsuwa im żadnych pomysłów.
Uśmiecham się i przewracam oczami.
- Jeszcze.
Zach wyciera parę z szyby i kolejne wspomnienie rozdziera mi serce.
Jest tak, jakbyśmy znów mieli po szesnaście lat.
- Hm?
- Co?
- Mówiłaś coś o tym, że mieliśmy po szesnaście lat -patrzy mi w
oczy.
- Nie chciałam powiedzieć tego na głos.
Uśmiecha się i przysuwa bliżej.
- O czym myślałaś?
- O niczym. Po prostu zrobiłeś coś i to przypomniało mi o czasach,
kiedy byliśmy dzieciakami.
Zach nie odrywa oczu od moich i mogę przysiąc, że czyta mi w
myślach. Intensywność z jaką na mnie patrzy rośnie i znowu wracam
myślami do tamtych czasów.
- Zach - jęczę, a moje ręce szukają czegoś, na czym mogłyby się
zacisnąć. - Proszę, tym razem nie przerywaj.
Odwlekamy to już od miesięcy. Kocham go. Chcę z nim być do końca
życia. Chcę z nim to dzielić, ale wciąż mi odmawia.
Zach przesuwa językiem w górę po mojej łechtaczce i wypycham
biodra do przodu.
- Kocham cię, Presley.
Unoszę jego twarz i przytrzymuję ją w dłoniach.
- Kocham cię, Zachary. Proszę, kochaj się ze mną. Chcę żebyś był
moim pienvszym.
Zach zawisa nade mną, opierając się na jednej ręce, a przedramieniem
drugiej wyciera parę, która zasnuła szybę. Ciepło wypełnia wnętrze pick-
upa i jedyne czego teraz pragnę to jeszcze bardziej zaparować te szyby.
- Będziemy się kochać, Pres. Będziemy się kochać więcej razy niż
uda nam się policzyć. Ale nie ma opcji, żeby to stało się w tym
samochodzie, z moim bratem w aucie obok.
Zasłaniam się i siadam.
- Trent tu jest?
Zach śmieje się i mnie całuje.
- To jezioro, nad które przyjeżdżają pary, żeby się całować.
Oczywiście, że tu jest, no i z tego co widzę... jest tu też połowa klasy
maturalnej z naszej szkoły.
- Nie cierpię tego miasteczka. Nie mogę się doczekać, kiedy oboje
stąd wyjedziemy - narzekam i zakładam koszulę przez głowę, podczas
gdy Zach zapina spodnie. Gdy oboje jesteśmy już ubrani bierze moją rękę.
-Już niedługo nas tu nie będzie kotku. Jadę do college’u, a ty do mnie
dołączysz. Skończymy szkołę, wybiorą mnie do profesjonalnej drużyny i
będziemy mieli już wszystko. Ty i ja, Presley. Ty i ja. Podaruję ci cały
świat.
Zach macha ręką tuż przed moją twarzą.
- Ziemia do Presley.
Mrugam.
- O czym tak myślałaś? - pyta.
Nie ma opcji, żebym mu o tym powiedziała. Po moim trupie.
- O chłopcach - kłamię.
- Chłopcach?
- Tak. Mam dwóch synów, pamiętasz? - zgrywam niewiniątko i
mam nadzieję, że uda mi się zmienić temat. Próbuję skupić się na
uspokojeniu serca tak, by znowu biło w normalnym tempie. Jeśli bycie
blisko niego wyzwala we mnie takie reakcje, to muszę wymyślić coś,
żeby trzymać się od niego z daleka. Zach powoduje, że wracają dawno
zapomniane wspomnienia. Bada mnie teraz wzrokiem, ale o nic nie
pyta.
- Ja myślałem o czasie spędzonym w tym aucie i o tym, co w nim
robiliśmy.
Odwracam głowę w jego stronę. Naprawdę chce o tym rozmawiać?
- Tak?
- Tak — w jego głosie słychać, że jest rozdarty. - Tyle wspólnych
wspomnień z przedniego siedzenia. Trudno o nich nie myśleć, gdy
jesteś tak blisko.
Odwracam się całym ciałem w jego kierunku. W tle uderza grzmot i
błyskawica rozświetla niebo. Na zewnątrz szaleje burza i można ją
porównać do tego, co akurat dzieje się w moim wnętrzu.
- Jakoś niespecjalnie trudno było ci o mnie nie myśleć.
Przysuwa się i stykamy się teraz kolanami. Po raz kolejny czuję
rosnące między nami napięcie.
- Myślisz, że o tobie zapomniałem? - jego ton głosu zdradza, że
jest naprawdę zaskoczony.
- A co innego miałam sobie pomyśleć? - wzruszam ramionami. -
Błagałam, żebyś został. Odszedłeś. Już nigdy nie wróciłeś.
Kręci przecząco głową.
- Jak to możliwe, żeby dwoje ludzi pamiętało to samo zdarzenie
zupełnie inaczej? Nigdy o tobie nie zapomniałem. Dzwoniłem, ale nie
odbierałaś moich telefonów.
- Byłam wściekła. Czułam się zraniona i zagubiona.
Nachylamy się ku sobie i dzieli nas już zaledwie kilka centymetrów.
Złość, ogrom emocji, frustracja, która rosła we mnie przez siedemnaście
lat uderzają mi teraz do głowy.
- A myślisz, że ja nie?
- Oświeć mnie proszę, z jakiego powodu dokładnie byłeś taki
wściekły.
Twarz Zacha coraz bardziej zbliża się do mojej. W miarę jak nasza
wymiana zdań przybiera na sile, w aucie robi się coraz cieplej. Oczy
Zacha mówią wszystko. Szaleje w nim wojna a ja zaraz stanę się jej
pierwszą ofiarą.
- Byłem na siebie zły - mówi niskim głosem. - Patrzyłem na twoją
oddalającą się twarz i w miarę jak rósł dzielący nas dystans
nienawidziłem się coraz bardziej. Nigdy tego nie przebolałem. Każdego
dnia wracałem do tego w myślach i zastanawiałem się, dlaczego.
Nasze oddechy mieszają się ze sobą a ja słucham jak mówi to, co od
tak dawna pragnęłam usłyszeć.
- Chciałem do ciebie wrócić. Właśnie dlatego zacząłem wysyłać
listy, gdy nie odbierałaś moich telefonów. Dlatego zwróciłem się z
prośbą o pomoc do Coopera, Wyatta i każdego, kto mógł z tobą
porozmawiać. Ale ty... - urywa. Wstrzymuję oddech i czekam aż znów
zacznie mówić. - Ciebie to nie obchodziło. Umawiałaś się na randki i
zaręczyłaś się. Zupełnie jakby to, co było między nami, nic nie znaczyło.
- A czego się spodziewałeś? Że będę czekała aż zdecydujesz, że
warto do mnie wrócić?
Odsuwam się, ale on od razu przysuwa się bliżej.
- Myślałem... - przeczesuje włosy palcami - myślałem, że dasz mi
drugą szansę. Cholera! Nie sądziłem, że tak po prostu zapomnisz o nas i
będziesz żyć dalej!
Pierwszy raz widzę, żeby był zły.
- Nie zdradziłam cię, Zach. Nie wybrałam kogoś albo czegoś
zamiast ciebie.
- Nie? - śmieje się. - Wybrałaś jego zamiast mnie. Wyszłaś za mąż i
już nigdy nie dałaś nam drugiej szansy.
Opada mi szczęka. O niczym nie ma pojęcia.
- Nie waż się mnie oceniać. Zostałam sama w colege’u, który ty dla
nas wybrałeś. Zawsze szłam tam, gdzie ty, Zach! Zrezygnowałam dla
ciebie z wymarzonej szkoły. I co? Nie minęły nawet dwa miesiące, od
kiedy przyjechałam i dostałeś tamtą ofertę. Niecałe dwadzieścia cztery
godziny później wyjechałeś. Kochałam cię tak bardzo, że gdy odszedłeś
myślałam, że moje serce umarło! Potrzebowałam cię!
- A ja potrzebowałem ciebie!
Bierze moją twarz w swoje ręce a ja łapię go za przedramiona.
- Potrzebowałem cię, Presley. Zawsze cię potrzebowałem. Zawsze
będę.
Zanim w ogóle zdążę odpowiedzieć jego usta są już na moich. Całuje
mnie bez zastanowienia. Nie mogę zebrać myśli. Jestem skołowana a
serce wyrywa mi się z piersi. Jak to w ogóle może się dziać? Sama nawet
nie wiem, czy tego chcę czy nie. Nie myślę jasno. Zatracam się w jego
dotyku. Nie wiem, w którym dokładnie momencie mój umysł odłącza
się od ciała, ale w końcu odwzajemniam jego pocałunek. Jest
jednocześnie delikatny i gwałtowny, wolny i szybki. Zach trzyma mnie
w ramionach i czuję mrowienie w wargach.
Trzeźwieję, kiedy Zach przyciska język do moich ust. Nie! Nie mogę
tego zrobić! Nigdy już nie wpuszczę go do swojego życia. Nie mogę
ryzykować utraty kolejnej osoby. Miał już swoją szansę i odrzucił mnie.
Kładę dłonie na jego piersi i odpycham go od siebie. Jego oczy
wpatrują się teraz w moje. Przepełnia mnie złość. Jestem wściekła na
niego, ale o wiele bardziej na siebie. Jak mogłam pozwolić mu się
pocałować? Nawet więcej. Jak mogłam odwzajemnić ten pocałunek?
Niech go szlag za to, że miesza mi w głowie! Jestem wdową.
Dopiero co straciłam męża, dom, dawne życie. Nie pozwolę
schrzanić tego wszystkiego jeszcze bardziej.
Unoszę rękę i wymierzam mu policzek.
- Nigdy więcej tego nie rób. Nie masz prawa mnie całować.
- Ja nie ... - zawstydzony odwraca głowę. - Nie powinienem był
tego robić.
- Nie - mówię i roztrzęsiona wypuszczam powietrze z płuc. - Nie
powinieneś.
- Przepraszam.
- Zawieź mnie do domu, Zach.
- Proszę - błaga - wybacz mi.
- Teraz.
Odwracam się na siedzeniu i zamykam oczy. Jeśli tylko zdołam
zapanować nad sobą przez kilka kolejnych minut, to potem będę mogła
to wszystko odreagować.
- Dlaczego do cholery zawsze muszę coś między nami spieprzyć.
Tak łatwo zapominam, jak bardzo mnie nienawidzisz.
Przyciskam palce do ust. Przytłacza mnie poczucie winy. Kiedy mnie
dotykał, potrafiłam myśleć jedynie o tym, jak bardzo za tym tęskniłam.
To uczucie, gdy wargi mężczyzny przywierają do moich. Jestem
samotna a nienawiść to zdecydowanie ostatnia rzecz, jaką czuję do
Zacha. Nigdy jej nie czułam - nawet wtedy, gdy modliłam się, żeby móc
żywić do niego tylko to uczucie. Kochałam go przez całe życie i część
mnie wie, że ta miłość nigdy się nie skończy.
- Chcę po prostu jechać już do domu.
Wrzuca bieg i nie odzywa się ani słowem. Wciąż uparcie patrzę
przed siebie, gdy dojeżdżamy już do domu. Kiedy jesteśmy na miejscu,
Zach od razu parkuje.
- Presley, przepraszam.
Nie mam mu nic do powiedzenia, więc milczę. Gdybym tylko się
odezwała, od razu usłyszałby emocje w moim głosie. Nie pozwolę, żeby
zauważył, jak bardzo mną wstrząsnął.
A zrobił to. Wstrząsnął mną do głębi. Ten pocałunek przypomniał
mi, jak bardzo go kocham. Jak mój świat idealnie pasuje do jego i jaką
moc ma nade mną Zachary Hennington.
Nie przejmuję się tym, że zmoknę i wyskakuję z auta. Tak naprawdę
cieszę się, że wychodzę na deszcz. On przynajmniej jest prawdziwy. W
przeciwieństwie do tego, co kiedykolwiek mogłoby być między
Zachema mną. Już raz mnie zostawił. Wygląda na to, że to powracający
motyw w moim życiu. Nie mogę pozwolić sobie na bycie słabą, a taka
właśnie czuję się przy Zachu.
ROZDZIAŁ 12
Zachary
To że znów ją pocałowałem utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że
nigdy nie przestałem jej kochać. Wiedziałem o tym, ale teraz już w
żaden sposób nie mogę temu zaprzeczyć.
Od tamtego czasu zdołałem się już nieco otrząsnąć i zacząć od
nowa, ale Presley... ona jest wszystkim. Nawet, jeżeli rzuca we mnie
różnymi rzeczami, bije po twarzy i kipi ze złości... to nie przejmuję się
tym. Najważniejsze, że tu jest. To przez nią nie byłem w stanie ruszyć
dalej. Próbowałem żyć, znowu kogoś kochać, ale to nie było już to
samo.
Presley kompletnie mnie rozbiła.
Siedzę w pick-upie przed jej domem i pozwalam swojej głowie opaść
do tyłu. Co do jasnej cholery mam niby teraz zrobić? To oczywiste, że
ona nie czuje tego co ja. Tak, Presley wciąż mnie nienawidzi.
- Kurwa! - uderzam ręką z całej siły w kierownicę. -Niech cię szlag,
Zach - mówię do siebie. - Nie możesz wrócić do tego co było. Nie
możesz myśleć o tej kobiecie, bo nie masz u niej szans. Schrzaniłes to -
wypowiadam słowa, które muszę sobie zakodować - Mam tak cholernie
przechlapane.
- No, jak nic masz.
Podskakuję na dźwięk głosu brata, który dobiega mnie zza okna.
- Ile słyszałeś?
- Wszystko. Naprawdę musisz lubić gadać sam do siebie.
Wyatt otwiera drzwi od strony pasażera i w siada do środka.
- Następnym razem powiedz sobie coś na zachętę. Podobno ludzie
robią się od tego mądrzejsi.
-Jasne - warczę. - Odwal się. To przez ciebie ciągle na nią wpadam.
- Stary, a co ty sobie myślałeś? To właśnie dlatego już kilka tygodni
temu pow iedziałem ci, że Presley jest w miasteczku. To dlatego ciągle
ci mówię, żebyś wyprostował wasze sprawy. Zawsze najbardziej
żałowałeś tego, co cię przez nią spotkało.
Kręcę przecząco głową. Chciałbym, żeby się mylił.
- Żałuję tego, że od niej odszedłem, nie tego że ją kochałem.
- Bracie - mówi i przesuwa dłonią w dół po twarzy -już kilka lat
temu ostrzegałem cię, że powinieneś przestać się w' tym babrać.
Usychałeś z tęsknoty w nadziei, że pewnego dnia znowu się tu pojawi i
znów cię pokocha. Już dawno straciłeś tę szansę.
- Wiem.
- Na pewno? - milknie i mam ochotę walnąć go w tę jego
zadowoloną z siebie buźkę. - Była mężatką i ma bliźniaków. Wiedziałeś
o tym?
- Tak - informuję Wyatta - widziałem go.
- Kogo? - pyta zbity z tropu.
-Jej syna, Logana.
To imię. Ze wszystkich pieprzonych imion wybrała właśnie to. I fakt,
że nic nie pamięta... dobija mnie. Wyrwała mi serce i nawet o tym nie
wie.
- To dobrzy chłopcy. Przeszli przez piekło - mówi dosadnie. -
Stracili ojca i wszystko co dobrze znali, więc nie możesz sobie od tak
igrać z uczuciami ich matki.
Wyatt zazwyczaj nie wtrąca się w spawy innych, ale jeśli chodzi
akurat o moje, to nie ma z tym najmniejszego problemu. Kocha Presley.
Zawsze ją kochał, ale też chce ją chronić. Jest dla nas jak rodzina.
Chciałem uczynić ją wyjątkowym członkiem tej rodziny.
- Spoliczkowała mnie! - krzyczę.
- Z tego co widziałem po jej minie, najwyraźniej sobie na to
zasłużyłeś.
Nienawidzę mojego brata.
- Pocałowałem ją.
Śmieje się i przewraca oczami.
- No oczywiście. To przecież Presley, a ty zwyczajnie nie możesz
się powstrzymać. Chcesz z nią być.
- Jestem z Felicią - przypominam mu.
- Jasne, no przecież.
~ Co to do cholery miało znaczyć?
Kręci głową i wzdycha.
- Będziesz tu tak siedział i wciskał mi kit, że ją kochasz? I może
jeszcze tak samo jak Presley?
Milknie na chwilę, a ja nie odzywam się ani słowem.
- Tak myślałem.
Otwieram usta, żeby się z nim nie zgodzić, ale on już wraca do
swojego monologu.
- Nigdy nie przestałeś mieć nadziei, że ona wróci. Że da ci drugą
szansę. Ale jak Boga kocham Zach. Jeśli tylko ją zranisz, dopadnę cię.
Mam gdzieś, że jesteśmy braćmi. Spuszczę ci łomot.
- Nie chcę wracać do tego, co było - oznajmiam.
Są rzeczy, z których ludzie mogą się otrząsnąć, ale nie należy do
nich szesnaście lat życia w gniewie. To wymagałoby olbrzymiej dozy
przebaczenia. Zresztą są sprawy, o które ja też nadal się wściekam.
- Jasne.
- Wypad z mojego wozu - żądam. - Dlaczego nie jesteś teraz u
Presley i nie opowiadasz jej tych swoich bzdur?
Wyatt zarzuca nogi na deskę rozdzielczą.
- A skąd wiesz, że już u niej nie byłem?
- Muszę jechać do domu - mam już dość tej rozmowy. - Wysiadaj.
- Mówię ci tylko, żebyś był ostrożny Zach. Nie tylko ze względu na
nią, ale i na siebie. Byłeś wtedy w cholernie opłakanym stanie. Idę o
zakład, że Presley przyczyniła się do wielu twoich urazów i do powrotu
do Bell Buckle.
- Że co?
Ponosi go wyobraźnia. Wróciłem z powodu rodziców. Miałem
kontuzję, bo takie rzeczy po prostu zdarzają się w baseballu.
- Słyszałeś.
- Przysięgam, że jeżeli zaraz nie wysiądziesz z auta to...
Pozwalam, żeby domyślił się reszty.
- Pozdrów ode mnie Felicię.
Wyatt wysiada z samochodu. Ta dwójka ewidentnie nie pała do
siebie miłością. Felicia nienawidzi go tak bardzo, jak on nią gardzi. To
dlatego mój brat jest zarządcą tu a nie na naszym ranczu.
Pokazuję Wyattowi środkowy palec i wynoszę się z ziemi
Townsendów. Mam mętlik w głowie i dochodzę do wniosku, że nie
mogę jeszcze wrócić do domu. Felicia nie jest głupia. Obserwuje mnie
od powrotu Presley. To jej wyczucie czasu... kto w ogóle zdołałby
zaplanować coś takiego? W dniu, kiedy akurat mam oświadczyć się
Felicii, Presley wraca do Bell Buckle.
Kocham Felicię, ale to nie jest w porządku wobec niej. Nie, kiedy
patrzę na nią i chcę, żeby była Presley. Muszę pomyśleć co do cholery z
tym wszystkim zrobić. Dlatego jadę w miejsce, gdzie zawsze czuję się
jak w domu. Na boisko.
Wysiadam z pick-upa, wdycham zapach świeżo skoszonej trawy i
odprężam się. Jestem tu zupełnie sam. Idę zająć swoją pozycję i robię
krok przez kałużę.
- Spędziłem w tym miejscu kawał życia.
Zwracam się do bogów baseballu. W mojej głowie istnieją naprawdę.
- Prosiłem was, żebyście pozwolili mi zagrać w pierwszej lidze, ale
za jaką cenę? Musiałem ją stracić? Nie mogliście pozwolić zatrzymać mi
i jej i gry?
Chodzę w kółko.
- Zmusiliście mnie do dokonania wyboru i zobaczcie, do czego
mnie to doprowadziło. Zero baseballu. Zero Presley. 1 zero odpowiedzi.
Nagle dopadają mnie wspomnienia, jedno z nich, to które
szczególnie chciałem wymazać z pamięci, uderza mnie teraz z taką siłą,
jakbym dostał piłką w twarz.
O w mordę. O w mordę! Będę grał w pierwszej lidze. Nie mogę w to
uwierzyć. Wszystkie te lata ciężkiej pracy mają wreszcie się opłacić.
Pieniądze, podróże, życie, które mogę jej dać jest na wyciągnięcie ręki.
Presley. Muszę jej powiedzieć.
- Podpisz tylko te papiery i gotowe - menedżer drużyny przesuwa
kontrakt w moją stronę.
- Muszę porozmawiać z narzeczoną - waham się przez chwilę.
Menedżer wzdycha.
- Przykro mi synu. Jeśli nie podpiszesz tego teraz, oferta nie będzie
już aktualna. Jeśli tu wrócimy - milknie na chwilę - nie będę mógł ci już
zaproponować aż tak wysokiej stawki.
Nie pozwolę, żeby taka oferta przeszła mi koło nosa. Będę grał w
pierwszej lidze. Zawsze o tym marzyłem i teraz to marzenie ma się
spełnić. Presley zdzieliłaby mnie, gdybym odrzucił taką sumę pieniędzy.
Sięgam po długopis.
- Podpiszę.
- A więc Zach - menedżer drużyny wstaje i uśmiecha się - z radością
witamy cię jako nowego członka ekipy Dodgersów. Musisz stawić się w
LA do końca tygodnia.
- Do końca tego tygodnia?- upewniam się.
- Tak, sezon i tak jest już w pełni. Trener chce cię mieć na miejscu
tak szybko, jak to tylko możliwe.
Kończę podpisywać papiery i wybiegam jej szukać. Nie mogę doczekać
się jej miny, kiedy usłyszy, że nasze marzenia właśnie się spełniają.
- Pres!- krzyczę, gdy zauważam ją jak wychodzi z sali.
- Cześć - uśmiecha się promiennie, gdy idzie w moim kierunku.
Można by pomyśleć, że po tych wszystkich latach nie będzie dla mnie tak
samo piękna, ale tak nie jest. Nawet nie zauważam dziewczyn, które
mnie mijają. Nie dorastają Presley do pięt.
- Wszystko w porządku? Nigdy nie czekasz na mnie przed salą - jej
zielone oczy są pełne niepokoju.
- Kotku - mówię, gdy wreszcie staję dokładnie naprzeciwko niej. - To
się dzieje.
Otwiera szeroko oczy i usta ze zdumienia.
- Co się dzieje?
- Dostałem ofertę!
- Zach! To cudownie!- rzuca mi się w ramiona a ja śmieję się i
odchylam do tyłu.
- Gdzie masz grać? W jakiej drużynie? - pyta podekscytowana - O
mój Boże! Co ci proponują? Czekaj, kto złożył ci propozycję? — wyrzuca
z siebie pytania z prędkością światła.
Cofa się o krok i bierze mnie za rękę. Nie mogę uwierzyć, że to dzieje
się naprawdę.
- Mam grać w LA, dla Dodgersów.
- W Kalifornii? - ciężko wzdycha - To przecież na drugim końcu
kraju. Ja... - z trudem łapie powietrze -Do kiedy musisz dać im
odpowiedź?
I wtedy to do mnie dociera. Znowu ją zostawię. Po tym jak dwa
ostatnie lata przeżyliśmy osobno.
- Podpisałem już kontrakt.
Presley cofa się o krok i chwyta za brzuch, zupełnie jakbym właśnie
wymierzył jej cios.
- Już? Myślałam, że m ieliśmy z tym zaczekać. Nie sądziłam, że
przyjmiesz tę ofertę, w dodatku nie rozmawiając o tym ze mną.
- Nie będzie aż tak źle - wyjaśniam jej. - Wyjadę w tym tygodniu i
znajdę dla nas jakiś świetny dom. Możesz dołączyć do mnie, gdy tylko
skończy się semestr. Obiecuję, będzie dobrze.
Może uda mi się ją przekonać, że wcale nie będzie tak ciężko.
Nie odzywa się ani słowem. Jej oczy wypełniają się łzami i ja też nie
jestem już tak szczęśliwy jak przed chwilą.
- Nie mogę teraz z tobą wyjechać. Nie porzucę nauki, Zach. Ty... -
zaczyna, ale po chwili zmienia zdanie. -Nie mogę uwierzyć, że ze mną o
tym nie porozmawiałeś.
- Pres - próbuję zmusić ją do spojrzenia na mnie -Wiem, że nie
będzie łatwo, ale uda się nam.
- Jestem na pierwszym semestrze pierwszego roku nauki. Nie mogę
zrezygnować. Cieszę się twoim szczęściem, ale sama nie wiem... — przez
chwilę żuje wargę i mówi dalej- Czuję się zraniona.
Biorę ją za rękę.
- Menedżer powiedział, że jeżeli teraz nie podpiszę kontraktu, to
mogę nie dostać już później takiej oferty.
- Mieliśmy być partnerami. Jak mogłeś ze mną nie porozmawiać?
- Chciałem. Ale pomyślałem, że nie będziesz miała nic przeciwko
zmianie szkoły i przeprowadzce.
Najwyraźniej się myliłem.
- A co jeśli zmienisz klub? Co jeśli za trzy tygodnie powołają cię do
drużyny? Byliśmy osobno przez tak długo. Nie dam rady znów przez to
przechodzić - głos Presley załamuje się w połowie.
- Owszem, damy radę. Nadal będziemy się widywać a tobie zostały
tylko trzy łata nauki. Możesz zamieszkać ze mną, kiedy tylko skończysz
college, albo w każdej chwili przenieść się na uczelnię do Kalifornii.
Nic nam nie będzie, Presley musi tylko ochłonąć. Jest moją
narzeczoną. Jest całym moim światem i jakoś się z tym uporamy.
- Chcesz żebym czekała trzy lata? Chcesz żebym została tutaj, kiedy
ty będziesz jeździł po kraju wiecznie otoczony dziewczynami, które tylko
czekają na okazję, żeby pieprzyć się z zawodnikami? Nie. Nie ma mowy.
Chyba nie myślisz, że to w porządku, Dopiero co czekałam dwa lata, żeby
tu do ciebie dołączyć.
W jej słowach nie ma złości, jest tylko smutek.
- Więc jedź ze mną.
Przekłada książki do drugiej ręki i patrzy na mnie.
- Żebym siedziała sama w Kalifornii, podczas gdy ty będziesz
podróżował po kraju? Jak to niby miałoby się udać?
- Uda nam się.
- Zach - wzdycha i wyciera twarz - nic nie rozumiesz. Przyjechałam
tu dla ciebie. Zrezygnowałam ze stypendium, przeprowadziłam się,
zaciągnęłam więcej kredytów, żebyśmy tylko mogli być razem.
Rozumiem, że to twoje marzenie - jej oczy znów wypełniają się łzami - ale
czy moje marzenia w ogóle się nie liczą? Tak ciężko pracowałam, żeby się
tu dostać. Kierunek kulinarny w tej szkole jest jednym z najlepszych w
całym kraju. Nie mogę tak po prostu wiecznie za tobą jeździć. To nie w
porządku. I nie mam już siły na związek na odległość. Dwa ostatnie lata
były nie do zniesienia. Jeśli wyjedziesz, skupisz się na grze i nie będziesz
miał dla nas czasu. Oboje dobrze wiemy, że większość czasu spędzisz w
rozjazdach. Nie mówiąc już o dziewczynach, które zawsze będą się
kręciły gdzieś w pobliżu. Wybacz, ale nie jestem gotowa, żeby się z tym
zmierzyć.
Mieliśmy plany, ale to przecież nie znaczy, że nie można ich zmienić.
Udało nam się przebrnąć przez dwa lata, kiedy Presley była jeszcze w
liceum. Teraz będzie łatwiej. Będzie mnie stać na bilet dla niej i na
odwiedziny.
Nie do końca wiem, czego Presley ode mnie oczekuje, ale przecież
baseball też jest ważną częścią mojego życia. To moja szansa i ani myślę
z niej zrezygnować. Wymyślimy coś, żeby to się udało.
- Tak, ale to moje marzenie, Presley. Wreszcie będę grat zawodowo
w baseball. Nie mogę tego odrzucić. Nie zrobię tego. Jutro wyjeżdżam.
- Jutro? - prawie krzyczy. - Żartujesz sobie ze mnie?! Jutro, Zach?
Potakuję kiwnięciem głowy.
- A więc to koniec - dławi się, mówiąc te słowa.
- Koniec?- krzyczę- Nie ma mowy. Nie zerwiemy ze sobą z tego
powodu. Jesteśmy zaręczeni!
Łzy, z którymi tak długo walczyła, teraz płyną jej po policzkach.
Nienawidzę siebie za to, że przeze mnie płacze. Chcę podejść bliżej, ale
powstrzymuje mnie, unosząc rękę.
- Nie Zach. Nigdy więcej nie mogę żyć już z dala od ciebie. Omal nie
oszalałam, gdy zostałam bez ciebie w Tennessee, ale tam przynajmniej
miałam Wyatta, Grace i Emily. A kogo mam teraz? Angie jest moją
jedyną koleżanką. Jestem tu tylko dlatego, że obiecałeś mi, że będziemy
razem - łamie się jej głos. - Mamy się pobrać, założyć rodzinę, a ty nawet
ze mną nie porozmawiałeś, zanim podpisałeś ten kontrakt!- z każdym
słowem złość Presley rośnie. - Cieszę się, że dostałeś taką szansę, ale to
nie tylko twoje życie. Ja też się tu liczę!
- Mamy mnóstwo czasu na założenie rodziny. Wciąż możemy
zrobić to wszystko, tyle że nie teraz. Nie, kiedy moja kariera właśnie
nabiera tempa.
- A więc wszystkie nasze plany są już nieaktualne, tak po prostu?
- Plany się zmieniają, Presley.
Chcę wziąć ją w ramiona, ale za każdym razem, gdy się przybliżam,
ona się oddala.
- Przestań -proszę. - Spójrz na to z szerszej perspektywy!
- Roztoczyłeś przede mną perspektywę dwóch lat spędzonych
wspólnie na nauce, perspektywę małżeństwa, wspólnego życia i wreszcie
wzięcia przez ciebie udziału w naborze do drużyny. A teraz robisz coś
takiego za moimi plecami.
- Ale nie muszę robić tego wszystkiego teraz. Teraz mogę wyjechać
grać w baseball- wyjaśniam. Zapomina, że to moja szansa. - A co, jeśli
grając tu przez ten rok odniosę jakąś kontuzję? Wtedy już nigdy nie będę
miał takiej okazji.
- Rozumiem. Zdaję sobie sprawę z ryzyka i masz rację, że to twoja
szansa. Już podpisałeś kontrakt i wyjeżdżasz, ale ja nie mogę. Nie mogę
spędzić tu czterech lat, czekając na ciebie. Nie przeprowadzę się też do
Kalifornii. Będziesz ciągle trenował lub grał, a to znaczy, że wiecznie cię
nie będzie. To nie w porządku wobec mnie.
Nie mogę jej stracić, ale nie mogę też rzucić gry w baseball.
- Nie zrezygnuję z ciebie, Presley. Dwa ostatnie lata żyłem bez
ciebie.
- Wiem. Mam za sobą bal maturalny, na który nie poszłam,
widywanie cię jedynie w czasie ferii zimowych i letnich, a przecież nawet
wtedy nie przestawałeś trenować. To ja znosiłam rozmowy telefoniczne,
kiedy dzwoniłeś pijany i słuchałam o tych wszystkich dziewczynach,
które kręciły się przy tobie, podczas gdy ja byłam tysiące mil od ciebie.
- Ja nigdy...
- Nie. Jeszcze nie skończyłam Zachary.
Pozwalam jej mówić dalej i jednocześnie szukam sposobu, by
naprawić tę sytuację.
- Z trudem przebrnęłam przez dwa lata czekania na ciebie. Zrobiłam
to tylko dlatego, że bardzo cię kocham i dlatego, że myślałam, że po tym
czasie wreszcie będziemy już razem. A ty robisz coś takiego? Czy
oczekujesz, że za każdym razem, kiedy o czymś zdecydujesz, zwyczajnie
się dostosuję i przeprowadzę?
Próbuję tłumaczyć sobie, że jest w szoku. Nie mówi serio. Gdy tylko
emocje opadną, wszystko zrozumie.
- To moje marzenie. Gra w profesjonalnej drużynie. To wszystko, na
co tak ciężko pracowałem. Nie ma opcji, że teraz z tego zrezygnuję.
Zawsze wiedziałaś, że tak to się skończy.
Jej pierś faluje w rytm coraz szybszego oddechu. Patrzy mi prosto w
oczy.
- Więc jedź- usiłuje złapać oddech.
- Czuję się, jakbyś zmuszała mnie do dokonania wyboru między
tobą a grą. Nie mogę tego zrobić. Nie rozumiesz, że nie potrafię wybrać?
Porzucić moje marzenie czy ją... po prostu nie mogę. Ale dobrze znam
Presley. Jest zła, ale przecież mnie kocha.
- Nie, Zach.
Pociąga nosem i widzę całą gamę emocji, która maluje się teraz na jej
twarzy.
- Wybierasz to, czego pragniesz. To dobrze. Ja wybieram to, co dla
mnie najlepsze. Nie przeniosę się do innego college’u. I nie będę cierpieć
przez kolejne cztery lata, gdy ty akurat będziesz podróżował po kraju.
Cieszę się, że cię wybrali.
Przez chwilę łudzę się, że jest dla nas choćby cień nadziei.
- Naprawdę jestem z ciebie dumna. Kocham cię tak bardzo, że aż
boli.
To Presley, którą kochałem całe życie.
- Ale to nie znaczy, że mogę być z tobą, kiedy ty będziesz spełniał
swoje marzenie. Chcę żebyś był szczęśliwy, ale muszę mieć pewność, że
nie postępuję mało rozważnie. Mam osiemnaście lat, więc może tak
będzie najlepiej.
Tak, mieliśmy inne plany, ale to przecież życiowa szansa. Są tysiące
innych kandydatów na moje miejsce i wiem, że każdy z nich dałby się
pokroić za taką ofertę. Podchodzę bliżej, a ona się nie cofa.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
- W takim razie powiedz, że to nie koniec. Coś wymyślimy.
Podchodzi bliżej, całuje mnie, a potem stawia duży krok w tył.
- Chciałabym, żeby tak było. Ale przez dwa ostatnie lata żyłam z
tobą w związku na odległość. Wiem, jakie to trudne. Więcej tego nie
zrobię.
- W porządku, więc zrobimy sobie przerwę, dopóki nie skończysz
nauki.
- Przerwę? - zamyka oczy - I co? Będziemy spotykać się z innymi
ludźmi?
- Sam nie wiem. Zobaczymy, jak to się potoczy.
W głębi ducha wiem, że to nie wypali. Nie dlatego, że się nie kochamy.
To zupełnie inny świat. Rozmawiałem z chłopakami z pierwszej ligi i
wiem, że związek żadnego z nich nie przetrwał.
- Chcę spróbować.
Wyciera dłonią kolejne łzy, które kapią jej z oczu.
- Pragnę dzielić z tobą życie, Zach. Nie chcę znowu spędzić kilku
kolejnych lat osobno w oczekiwaniu na telefon od ciebie.
Presley kładzie mi pierścionek zaręczynowy na dłoni.
- Zawsze będę cię kochała, żegnaj, Zach.
Zanim w ogóle zdążę się odezwać, widzę jak ucieka. Mógłbym pobiec
za nią. Chcę to zrobić, ale moje stopy nie ruszają się z miejsca. Patrzę jak
miłość mojego życia odchodzi i nie robię zupełnie nic.
ROZDZIAŁ 13
Presley
- Czy możesz wybrać się dziś na ranczo do Henningtonów?
Patrzę na Coopera, jakby właśnie wyrosła mu druga głowa. Dobrze
wie, że to ostatnie miejsce, do którego chcę iść.
- Dlaczego Wyatt nie może przyprowadzić koni? To w końcu jego
rodzina.
- Słuchaj, chodzi o interesy. Kupiliśmy jeszcze dwa konie od
Henningtonów. Wyatt jest mi potrzebny na pastwisku. Inni pracownicy
są zajęci, a ty pracujesz dla mnie.
Cooper próbuje być nieugięty.
Chichoczę.
- Prawie udało ci się mnie przekonać.
- Nie żartuję. Masz tam być przed piątą.
Minęły już dwa tygodnie, od kiedy widziałam Zacha po raz ostatni.
Dwa tygodnie i ani razu nawet tu nie zajrzał. Nasza relacja posuwa się
dwa kroki do przodu i jeden w tył. Już myślałam, że wtedy, w aucie,
dojdziemy do porozumienia, ale on zniszczył to, całując mnie. Są
chwile, gdy wszystko jest między nami jasne, ale wtedy wkracza
przeszłość i je przesłania.
- Coop, nie mogę.
W głowie przeglądam listę możliwych wymówek. Domyśli się, że
kłamię, ale nie ma opcji, żebym się tam wybrała.
- To nie prośba.
- Nigdzie nie idę.
- Nie wszystko kręci się tylko wokół ciebie i twojego życia
miłosnego, Presley. Niektórzy nie mieli wyboru. Niektórzy musieli
zrezygnować z marzeń i stawić czoła rzeczywistości. Czas najwyższy,
żebyś dorosła i stawiła czoło swojej rzeczywistości.
A co on niby o niej wie? Przechodzę przez piekło i czekam aż
sprawy staną się trochę łatwiejsze. Ale nic z tego. Za każdym razem,
kiedy czuję choć odrobinę ulgi, znowu coś się dzieje.
- Łał, musi być całkiem miło siedzieć tak w wieży z kości słoniowej
i mnie oceniać. Myślisz, że nie musiałam dorosnąć? Posmakować
prawdziwego życia? Myślisz, że nie miałam planów, które nie wypaliły?
Obudź się do jasnej cholery.
Stoję a Cooper przewraca oczami.
- Wielkie mi rzeczy. Musiałaś wrócić do domu. I co z tego?
- Nie wróciłam do domu Cooper. Straciłam wszystko. Każdą
najmniejszą rzecz, którą miałam. Wszystko przepadło. Mój mąż,
piekarnia, dom, przyjaciele, szkoła chłopców, czegokolwiek byś nie
wymienił... już tego nie ma. Więc wyjaśnij mi, drogi bracie, jakiej to
rzeczywistości nie stawiam czoła?
Cooper i ja byliśmy sobie bliscy jako dzieci. Różnica wieku między
nami to jedynie dwa lata, więc spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu.
Poza tym, że randkował z moimi koleżankami i łączył siły z braćmi
Henningtonami, żeby mnie dręczyć, to zawsze nadawaliśmy na tych
samych falach. No i musieliśmy pomagać na ranczu. Ale ten człowiek?
Ten przepełniony złością człowiek nie jest tym Cooperem, którego
znałam.
- Nie będę się z tobą kłócił.
- Ależ tak - żądam - będziesz. Chcę odzyskać brata.
- Dobra - unosi ręce w geście poddania i równie nagle opuszcza je
zrezygnowany. - Zostawiłaś nas wszystkich Presley. Nie wyjechałaś
tylko do college’u. Wyjechałaś na dobre. Nigdy nie wróciłaś, żeby nas
odwiedzić czy sprawdzić co u nas. Poznałem twojego męża dopiero po
waszym ślubie. O moich bratankach już nawet nie wspomnę. Ile mają
lat? To pierwszy raz, kiedy mogę z nimi spędzić trochę czasu. Pierwszy.
Wiem, że to musiało go boleć. Nie sądziłam tylko, że aż do tego
stopnia. Zawsze zakładałam, że Cooper jest zły o to, że nie może
wyjechać z rancza.
- Zawsze byłeś mile widziany w moim domu.
- Nie chciałem tam przyjeżdżać. Chciałem, żebyś to ty przyjechała
tutaj. Tu jest twój dom. To tu jest całe twoje życie. To, które udawałaś,
że nie istnieje.
Jest zły, ale ta złość jest podszyta cierpieniem.
Jego słowa tną jak noże i oczy zachodzą mi łzami. Nigdy nie
chciałam zranić brata ani rodziny. Nie mogłam tu wrócić. Nie chciałam
stanąć twarzą w twarz z ludźmi, którzy mówili, że ja i Zach byliśmy
szaleni i zbyt młodzi. Wiedziałam, że nie będę w stanie znieść ich
litości i szeptów.
- To nie było tak. Nie mogłam wrócić do domu i zmierzyć się z
plotkami.
- A kogo u diabła obchodzi, co myślą ludzie? Gdybyś tylko dała
nam szansę, zobaczyłabyś, że wszyscy tu się o ciebie martwili. Ale ty
nigdy nie dałaś nikomu szansy, żeby mógł okazać ci troskę. Ukryłaś się
przed nami i stworzyłaś nowe życie, w którym żadne z nas nie było mile
widziane.
Cooper ma rację. Powinnam była jeszcze tu wrócić po tym, jak
pierwszy raz przyjechałam z wizytą. Wyłączyłam ze swojego życia
każdego mieszkańca tego miasteczka. Rodziców, brata, i każdego, kto
miał jakiś kontakt z Zacharym. Nie chciałam o nim myśleć. Wystarczyło
tylko, że słyszałam jego imię, a od razu czułam się jakby ktoś wyrywał
mi serce z piersi.
Do tej chwili ciągle słuchałam jak wszystkim jest przykro. Teraz to ja
wciąż to powtarzam.
- Przykro mi, Coop. Naprawdę. Kocham cię.
Podchodzę bliżej i łapię go za ramię.
- Łatwiej mi było unikać tego wszystkiego.
Widzę, jak w oczach Coopera toczy się walka.
- Może dla ciebie tak było łatwiej. Ale utrata siostry bolała jak
cholera.
Jedyne czego chcę, to znów czuć się normalnie. Nie chcę spięć z
Cooperem czy kimkolwiek innym. Od kiedy tu przyjechaliśmy, mój brat
jest oparciem dla chłopców. Chcę, żeby między nami było tak, jak
kiedyś.
- Tak mi przykro, że cię skrzywdziłam - mówię całkowicie
szczerze. - Czy możemy o tym zapomnieć? Czy możemy znaleźć
sposób, żeby znów się do siebie zbliżyć?
- Tak - mówi z uśmiechem na ustach. ~ Możesz sprzątać boksy
przez cały kolejny miesiąc i być może wtedy nawet znowu cię
pokocham.
- Nie ma mowy! - śmieję się.
Cooper przyciąga mnie do siebie i tuli.
- Wspierałbym cię wtedy. Zawsze tu jestem. Przestań już zgrywać
takiego uparciucha i pozwól sobie pomóc.
Zapadam się w objęciach brata i odpuszczam.
- Jestem taka zła. Taka smutna.
Trzyma mnie mocno.
- Wiem, Pres. Wszystko będzie dobrze.
Pozwalam mu się pocieszać, bo jestem już zmęczona ciągłym
udawaniem. A przy Cooperze nie muszę tego robić.
ROZDZIAŁ 14
- Chyba nic myślałaś, że będziesz mogła się wiecznie ukrywać co? -
mówi Wyatt, opierając się o słupek - To właśnie jest najlepsze w małych
miasteczkach. Są małe.
Jak dotąd przez większość czasu udawało mi się go unikać. Nasze
kontakty ograniczyłam do minimum i dotyczyły jedynie interesów.
- Wcale się nie ukrywam.
Odpowiada mi szerokim uśmiechem.
- Ukrywasz więcej niż jesteś skłonna przyznać.
- No cóż, gdy bym się przyznała, to mijałoby się to z celem.
Jest piąta trzydzieści rano i sądziłam, że będę tu bezpieczna. Od
czasu pocałunku z Zachem moje sny stały się jeszcze gorsze. Teraz
Todd przychodzi w nich i oskarża mnie, że przez cały ten czas, kiedy
byliśmy razem, kochałam Zacha. Wiem, że to podświadomość płata mi
figle, ale i tak co rano budzę się zlana potem. Teraz zmuszam się też do
tego, żeby nie zasnąć. Brak snu jest lepszy niż te cholerne koszmary.
Ale, kiedy tylko zaczynam myśleć o Toddzie, robię się niebywale
smutna. Wszystkie nasze wspomnienia są skażone pozorami, którymi
stale mnie karmił. Myślę o tym, jak wstawał do pracy, ubierał się,
całował mnie na do widzenia i przez cały ten czas wiedział, że mnie
oszukuje. Zastanawiam się, co jeszcze z tego, co mówił, było
kłamstwem. I wtedy smutek znów ustępuje miejsca złości. To mnie
wykańcza.
- Wszyscy coś ukrywamy, prawda?
- A ty co ukrywasz? - pytam, gdy do mnie podchodzi.
Wyatt przygląda mi się uważnie, zupełnie jakby mnie przejrzał.
- Nie rozmawiamy o mnie. Znam cię, Pres. Musisz komuś o tym
powiedzieć, skarbie. To cię zżera od środka.
- Nie masz pojęcia, o czym mówisz.
Śmieje się.
- Przepełnia cię gniew. Dosłownie kipisz złością. Przez nią nie
potrafisz cieszyć się z tego, że tu jesteś.
Zirytowana kręcę głową. Dlaczego on musi tak na mnie naciskać?
Każdy pozwala mi cierpieć na swój sposób, tylko nie Wyatt.
- Nie będziesz mi mówił, jak mam sobie radzić z własnym życiem.
Jasne, że jestem zła. Znajdź, proszę, kogoś w podobnej sytuacji, kto by
nie był.
- Nie jesteś pierwszą osobą, która musi zmierzyć się z czyjąś
śmiercią.
Głos Wyatta przepełnia współczucie, mimo że w jego słowach
zdecydowanie go brak.
- Ty nie cierpisz po stracie męża, Pres. Ty ledwie żyjesz. Ci chłopcy
- wskazuje na okna sypialni moich synów - oni żyją. Pomagają na
farmie, śmieją się, poznają rodzinę, której wcześniej nie znali. Oni
naprawdę żyją, ale ty?
Przerywa, a ja czuję ból w piersi. Twarz Wyatta znajduje się teraz
dokładnie naprzeciwko mojej. Jego brązowe oczy są otwarte i szczere.
- Ty jedynie stwarzasz pozory życia.
Wyatt gładzi mnie teraz po ramieniu.
- Nie potrafię czuć nic poza złością.
Potakuje kiwnięciem głowy.
- Rozumiem to.
- Chcę, żeby minęła.
- Przejdź się ze mną - naciska Wyatt - Jest takie miejsce, które na
pewno chciałabyś zobaczyć.
Mój wybór jest łatwy. Albo wrócę do łóżka i odwlekę w czasie
napastowanie mnie przez Wyatta, albo już teraz zrobię to, czego chce.
Oczywiście, nie, żeby Wyatt pozwolił mi w ogóle gdzieś sobie pójść. Jest
naprawdę cholernie dobry w stawianiu na swoim. I prawda jest taka, że
część mnie nie chce zostać sama.
- W porządku, ale robię to pod przymusem.
- A czy ty kiedykolwiek zrobiłaś coś z własnej woli?
Śmieje się ze swojego żartu i rozluźnia atmosferę.
Wzruszam ramionami.
- Może raz.
Przechodzimy przez ranczo i kierujemy się w stronę strumienia.
Słońce dopiero zaczyna pojawiać się na horyzoncie. To była nasza
miejscówka, gdy byliśmy dziećmi. Wyatt i ja przychodziliśmy tu
przesiadywać na skale pośrodku wody. Rozmawialiśmy o tych
wszystkich rzeczach, które zrobimy.
O tym, jak zamieszkamy obok siebie, a nasze dzieci będą
nierozłączne. Typowe marzenia przyjaciół z małego miasteczka.
- Wiesz co? - mówi, gdy jesteśmy już na tyle blisko, że słychać
szum wody - Wciąż czekam aż wrócisz do domu.
Spoglądam na niego zdezorientowana.
- Hmm... - mówię. - Ale ja przecież jestem w domu.
- Nie, wciąż jesteś tam - oznajmia. - Połowa twojego serca ciągle
jest gdzieś indziej, Kowbojko.
Odchyla głowę do tyłu i patrzy w gwiazdy.
- Zastanawiasz się czasami co tam jest? To olbrzymi wszechświat.
Tak wielu ludzi i tak wiele pragnień.
Patrzy mi teraz prosto w oczy i mówi dalej.
- Powiedz mi, o czym marzysz.
Świadomość, że to o czym marzę nigdy nie będzie możliwe,
przepływa teraz przez moje żyły i pęka mi serce.
- To nie ma znaczenia, bo i tak żadne z moich marzeń się nie
spełni.
- Tego nie wiem. Zawsze możesz marzyć, ale to nie znaczy, że
twoje marzenia się ziszczą. Czasami musisz zdecydować, czy to o czym
marzysz, jest naprawdę tym, czego chcesz.
- Dobrze, mistrzu Yoda.
Stoimy nad brzegiem rzeki i spoglądam w niebo. Zastanawiam się,
gdzie teraz jest Todd. Czy mnie słyszy lub widzi. Myślę o tym, czy wie,
co kryje się w moim sercu i w sercach chłopców. Rozmyślam na temat
wyborów, których dokonałam i ich skutków. Wychodzimy z założenia,
że zawsze będziemy mieć wybór, aż okazuje się, że nie mamy już więcej
możliwości i chcemy już tylko cofnąć czas.
- Wskakuj - mówi Wyatt i kuca przede mną.
- Nie wskoczę ci na plecy - wyśmiewam jego pomysł.
- Kobieto, czy ty zawsze musisz stwarzać problemy?
Odwraca się przodem do mnie, znów kuca i oplata mnie rękoma na
wysokości kolan. Nie mam nawet czasu, żeby zareagować i już po chwili
Wyatt przerzuca mnie sobie przez ramię.
- Wyatcie Henningtonie! W tej chwili mnie postaw!
Wyatt wchodzi do strumienia.
- Jesteś tego pewna?
- Nie - jęczę. - Czy pewnego dnia pozwolisz mi wreszcie po raz
pierwszy zrobić coś po swojemu?
- Wątpię. Zazwyczaj źle wybierasz. Pomyślałem, że, robiąc po
mojemu, oszczędzę nam obojgu bólu głowy.
- Co ty nie powiesz.
Jeszcze kilka kroków i docieramy do skały. Wyatt zdejmuje mnie z
ramienia. Siadam i podkurczam nogi, żeby zrobić mu miejsce.
- Pogadajmy. Utknęłaś tu ze mną i będziesz siedziała tu tak długo,
aż nie przetrawisz tego, co cię męczy.
Nie wspominam nawet, że sama spokojnie mogłabym wrócić na
brzeg. W końcu woda jest tu głęboka tylko na dwie stopy. Ale nie w tym
rzecz.
- Co mam ci powiedzieć?
Przysiada się bliżej i trąca mnie ramieniem.
- Zacznij od tego, dlaczego tu wróciłaś.
- Mój mąż - waham się i biorę kilka wdechów zanim zacznę mówić
dalej - wpakował nas w poważne kłopoty.
- Jak poważne?
Mogłabym o tym mówić bez końca. I właśnie to tak mnie męczy. Bo
ile informacji tak naprawdę mogę ujawnić? Dlaczego w ogóle ukrywam
jego przewinienia? Todd najwyraźniej się nimi nie przejmował, więc
dlaczego ja powinnam? Powodem, po części, jest moja duma. Wiem o
tym. Nie chcę, żeby inni zobaczyli, w jakiej żyłam nieświadomości.
Przecież tylko głupiec nie wie jak bardzo rozpada się jego życie.
- Nie miałam pojęcia o praktycznie żadnym aspekcie mojego życia.
Nie wiedziałam, że Todd stracił pracę, ani że mamy długi. Kiedy umarł,
masa problemów zwaliła mi się na głowę.
Wyatt głaszcze mnie po plecach.
- Więc wróciłaś, żeby stanąć na nogi?
- Wróciłam bezdomna. Straciliśmy wszystko. Dosłownie. Byłam
taka głupia, Wyatt.
- Nie byłaś głupia. Skoro mąż nic ci nie powiedział, to skąd miałaś
wiedzieć?
Uśmiecham się smutno.
- Tylko ktoś samolubny i pochłonięty swoimi sprawami nie
zorientowałby się, że jego mąż został bez pracy. Nie miałam pojęcia, jak
kiepska była nasza sytuacja. Mogłabym przecież jakoś pomóc, tyle, że
Todd zachowywał się jakby wszystko było w porządku. Ale nie było.
Było - jest - naprawdę źle.
- Nie wiem, czy byłaś samolubna czy po prostu nie chciałaś nic
wiedzieć.
To prawda. O niczym nie chciałam wiedzieć. Pozwoliłam, żeby Todd
zajmował się naszymi finansami, bo przecież tak zarabiał na życie. To
było całkowicie naturalne - on opłacał rachunki, a ja prowadziłam dom.
Kiedy teraz o tym myślę, wiem, że żyłam w nieświadomości.
Powinnam była choć trochę orientować się w naszej sytuacji. I jeśli
mam być całkowicie szczera, to przez cały czas miałam wszystko
wypisane czarno na białym, ale wolałam zakryć napis farbą, byleby
tylko nie musieć na niego patrzeć.
- Myślisz, że jestem żałosna?
- Oczywiście, że nie!
- Jestem trzydziestopięcioletnią wdową z dwójką synów i
mieszkam z rodzicami.
Wzdycha.
- No dobra, może trochę.
Daję mu kuksańca i śmieję się.
- Palant.
- Słuchaj, życie to hazard. Grałaś kartami, które ci się trafiły i
przegrałaś. To nie znaczy, że jesteś przegrana. To znaczy, że musisz
znaleźć nowego krupiera.
Kręcę głową i posyłam mu szeroki uśmiech.
- Daj już sobie spokój z oglądaniem „Kac Vegas”. Nigdy w życiu
nawet nie byłeś w Vegas.
- Nie muszę tam jechać, żeby nauczyć się czegoś o hazardzie.
- To chyba lepsze niż cytowanie piosenek Kenny’ego Rogersa.
- Mówię serio - głos Wyatta brzmi teraz inaczej - Nie jesteś głupia,
bo kogoś kochasz, albo mu ufasz. Czasami ktoś odwzajemnia twoje
uczucia, a czasem po prostu kocha twojego brata.
- Wyatt - mówię łagodnie.
- Wiesz, że kocham cię od kiedy tylko pamiętam.
I wiem, że ty nigdy mnie nie pokochasz. Już dawno się z tym
pogodziłem, ale lubię cię dręczyć, kiedy tylko mam ku temu okazję.
Pewnego dnia ruszycie z Zachemdupska i posprzątacie ten wasz bajzel.
Wyatt wyznał mi co do mnie czuje, kiedy Zach wyjechał do
college’u. Nie zachował się wtedy w stylu „rzuć mojego brata dla mnie”.
Wyjaśnił, że musi mi o tym powiedzieć, żeby móc ruszyć dalej.
Płakałam, kiedy otworzył przede mną serce. Kochałam go, ale nie w ten
sposób. Wyatt powiedział też Zachowi, co niekoniecznie dobrze się
skończyło.
Moja ręka trafia na rękę Wyatta, a ten ją ściska.
- Byłoby łatwiej, gdybyś to nie był ty - przyznaję.
- Byłoby łatwiej, gdybyś to nie była ty.
Oboje milkniemy i słychać jedynie szum otaczającej nas wody.
Ziewam i Wyatt przyciąga mnie do siebie. Zamykam oczy i opieram
głowę na jego ramieniu. Byłoby zupełnie inaczej, gdybym to jego wtedy
wybrała. Wyatt by mnie tu zatrzymał. Nigdy nie zamierzał stąd
wyjeżdżać. Chciał prowadzić rodzinne ranczo koni, ustatkować się i
mieć dzieci. W jakiś sposób oboje zboczyliśmy ze swoich dróg do tego
stopnia, że nie jesteśmy już nawet w tym samym stanie.
Wyatt chrząka i wybudza mnie z półdrzemki, w którą zapadłam.
- Wstaje słońce. Czas wracać.
- Jeszcze pięć minut - jęczę.
Wyatt chlapie mnie zimną wodą i piszczę.
- Przestań!
Chlapie mnie dalej i zrywam się na równe nogi.
- Dzień dobry, Kowbojko. Miło widzieć, że jesteś już gotowa do
powrotu. Już się martwiłem, że będziesz tu spała całe wieki.
- To niebywałe, że jakaś kobieta nie zdecydowała się jeszcze ciebie
poślubić - droczę się z nim.
- Czy znów mam cię przerzucić przez ramię czy teraz będziesz już
grzeczną dziewczynką?
Wskakuję mu na plecy i wracamy na ranczo. Porusza się z łatwością
i kładę mu głowę na ramieniu. Wbrew temu, co przypuszczałam Wyatt
nie stawia mnie na ziemi, gdy docieramy do brzegu strumienia. Idzie
dalej, a ja się odprężam.
- Dziękuję ci - mówię, gdy zbliżamy się do domu.
- Jeśli nie chcesz rozmawiać ze mną, to znajdź kogoś innego. Nie
brakuje tu ludzi, którzy cię kochają. Może być nawet ten półgłówek,
mój brat. Jeden albo drugi.
Docieramy do domu i schodzę z pleców Wyatta.
- Nie wydaje mi się, żebyśmy wkrótce mieli z Zachem okazję
porozmawiać.
Podnosi wzrok i uśmiecha się.
- Nie bądź tego taka pewna, skarbie.
Odwracam się i zauważam Zacha siedzącego na schodach. Kapelusz
zakrywa mu twarz. To oczywiste, że śpi. Sukinsyn.
- Dlaczego? - pytam niebios. - Dlaczego ta męka nie ma końca?
Wyatt całuje mnie w policzek i popycha w stronę Zacha.
- Albo ty go obudzisz, albo ja to zrobię.
- Idę do domu. Poinformuj go, że nie mam mu nic do
powiedzenia.
Nie będę z nim rozmawiała. Do naszego pocałunku doszło dwa
tygodnie temu i od tamtego czasu ani razu się nie odezwał. Nie
dobiegła mnie też żadna plotka o jego zerwaniu z tą wstrętną jędzą. To
zatem jasne, że po raz kolejny Zach wybrał coś innego zamiast mnie.
Nie powinno mnie to dziwić. Nie powinno mnie to ranić. Jestem dla
niego nikim. Cholera, gdyby było inaczej, byłabym kobietą, która
rozbija cudze związki. Nie żebym to ja to prowokowała.
Nieważne, to bez znaczenia. Nie chcę z nim rozmawiać i wcale nie
muszę.
- Przysięgam - mówi Wyatt pod nosem, kiedy mijam Zacha i idę w
stronę drzwi frontowych. Nie obchodzi mnie, że myśli, że zachowuję się
dziecinnie. Zastanawiam się, czy wie co zrobił jego brat podczas
przejażdżki autem, w którą zresztą sam nas wmanipulował. Chciałabym
zobaczyć jak się o tym dowiaduje. Wtedy mogłabym z przyjemnością
patrzeć, jak spuszcza Zachowi lanie.
***
Ciężko wzdycham i siadam na łóżku. Zegar pokazuje dwunastą w
południe. Nie pamiętam, żebym kładła się spać, ale to oczywiste, że
zasnęłam.
Ubieram się szybko i schodzę na dół.
- Witaj, kochanie - mówi mama, obierając ziemniaki -
Zastanawiałam się, kiedy do nas dołączysz.
- Przepraszam, mamo. Musiałam chyba znowu zasnąć.
Uśmiecha się i wraca do gotowania.
- Ostatnio kiepsko sypiasz. Pomyślałam, że przyda ci się
odpoczynek.
Na te słowa szeroko otwieram oczy. Myślałam, że dobrze się z tym
kryję. Najwyraźniej wcale nie.
- Nie potrafię przestać myśleć.
Odkłada nóż na deskę, wyciera ręce i podchodzi do mnie zza blatu.
- Zrób sobie dziś wolne i pojedź do miasteczka. Może wybierzesz
się do fryzjera?
Duszę w sobie jęk. Wizyta w tutejszym salonie piękności to jak
powrót do lat osiemdziesiątych. I to nie tylko dlatego, że od tamtego
czasu nie zmienił się w nim wystrój. Fryzury, które tam robią też są
rodem z tamtych lat. No ale nie mogę przecież stale się ukrywać.
- Może pojadę do Nashville - mówię, jak gdyby nigdy nic.
Mama prycha.
- W miasteczku mamy zdecydowanie lepszą jakość usług.
Zadzwonię do salonu i zapytam czy Viktoria ma jakieś okienka.
Mama nie marnuje ani chwili i podchodzi do telefonu.
- Dzień dobry - mówi tata, wchodząc do kuchni.
Mama już trajkocze przez telefon i tata posyła mi szeroki uśmiech.
- Tato, ratuj.
Śmieje się i całuje mnie w policzek.
- Och, córeczko, kiedy mama już się na coś uprze, to nie ma
ratunku. Chłopcy planują później przerzucać siano z Cooperem.
Będziesz chciała pomóc?
- Moje najbardziej znienawidzone zajęcie.
- Chłopcom chyba się tu podoba.
Tata rzuca kapelusz na stół. Siadam i sięgam po muffinkę.
Podświadomie bardzo chciałam, żeby nienawidzili tego miejsca, ale
cieszę się, że się tu odnaleźli. Mają za sobą tyle samo zmian i ciężkich
chwil co ja. Jestem wdzięczna bratu, Wyattowi i mojemu tacie za to, że
są tu, by pomóc mi nimi pokierować.
- Starają się. Myślę, że jest im ciężko przestawić się na życie tutaj
po wyprowadzce z miasta.
- Świetnie sobie radzą z końmi. Przychodzi im to naturalnie.
Nawet przez chwilę nie wahali się, żeby pomóc Zachary’emu.
Muffinka spada mi na podłogę.
- Co? - prawie krzyczę - Co masz na myśli?
Wstaję i próbuję się uspokoić, ale każdy mięsień w moim ciele jest
napięty.
- Zach przyprowadził konie, po które nie chciałaś pójść. Gdybyś
nie była taka uparta, nie musiałby iść tutaj taki kawał drogi.
- Kawał drogi? - mówię drwiąco. Błagam, to przecież mniej niż
mila. Kiedyś pokonywał ten dystans każdego dnia. - Kiedy poszedł?
Tata zakłada kapelusz i przez dłuższą chwilę wypuszcza powietrze z
płuc.
- Jest z chłopcami.
Nie mówię ani słowa. Wychodzę z kuchni i kieruję się wprost na
podwórko. Nie wolno mu być w pobliżu moich dzieci. Nie chcę, żeby w
ogóle się przy nas kręcił. Chłopcy zarzuciliby mnie pytaniami, gdyby
kiedykolwiek poznali prawdę o mnie i Zachu. No i nie chcę, żeby w
ogóle go lubili.
Idę w kierunku zagrody. Chłopcy siedzą na ogrodzeniu, machają
nogami i pochylają się do przodu. Zach stoi przed nimi z koniem i
słyszę śmiechy. Zatrzymuję się w pół kroku. Obaj chłopcy się śmieją.
Tak bardzo stęskniłam się za tym dźwiękiem. Łza kapie mi z oka i
chwytam się za serce. Tak wiele czasu minęło, od kiedy ostatni raz
byliśmy szczęśliwi. Tyle miesięcy, gdy nie czuliśmy nic oprócz pustki.
Zach podnosi wzrok i patrzy teraz na mnie.
Jeszcze kilka chwil temu byłam wściekła, ale teraz to uczucie już
minęło. Cayden i Logan jak dotąd byli smutni i nieobecni, a teraz mam
ich przed sobą ponownie poskładanych w całość. A przynajmniej takie
sprawiają wrażenie.
- Nie zawsze jest łajzą - Wyatt trąca mnie, gdy zauważa czemu się
przyglądam.
- Kwestia sporna.
Zach i chłopcy znowu wybuchają śmiechem. Zach daje im wodze i
obserwuję ich jak spacerują w kółko z olbrzymimi uśmiechami na
twarzach.
- Kiedy się wreszcie otrząśniesz, Pres?
Patrzę na niego sfrustrowana. Jestem zmęczona tym, że stale na
mnie naciska.
- Nie rób tego.
Podnosi ręce do góry w geście poddania.
- Już nic nie mówię.
Milknie tylko na chwilę, bo sekundę później znów otwiera usta.
- Tylko powiem ci, że...
- Nie możesz się powstrzymać.
- Myślę, że chłopcy muszą zobaczyć jak ich mama śmieje się i
cieszy. Muszą zobaczyć, że to nic złego być szczęśliwym.
Wyatt obejmuje mnie ręką w pasie. Trzyma mnie blisko i wzrok
Zacha znów napotyka mój.
- Oni cię kochają, Presley. Obserwują cię i widzą jak ledwie dajesz
radę. Dzieciom ciężko jest patrzeć na mamę, gdy jest w takim stanie.
Idź i pokaż im, że jesteś szczęśliwa i że im też wolno.
Pewnie ma rację. Nie chcę, żeby myśleli, że to nie w porządku żyć
normalnie. Chcę, żeby byli szczęśliwi. Cholera, ja też chcę być. Chcę,
żeby wspomnienia tamtego wieczora wreszcie przestały mnie nękać.
Dobijają mnie. Mam cienie pod oczami, ubrania na mnie wiszą i jestem
tak potwornie zmęczona.
Powoli podchodzę do zagrody i staram się zapanować nad sobą.
- Chłopcy - mówię i uśmiecham się.
- Mama! - Logan podbiega do mnie - Zobacz! To nasze nowe
konie! Mój i Caydena!
- Łał! - jestem zaskoczona. - Nie wiedziałam, że dostaliście swoje
własne konie.
- Super, co nie?
- Jasne, że tak! Nazwaliście je już jakoś?
- Nie! Cay! - Logan krzyczy teraz do brata - Musimy nadać im
imiona!
Chłopcy biegną do zagrody i gonią konie kłusem wokół ogrodzenia.
Uśmiecham się. Synowie ożywiają się za każdym razem, gdy konie robią
coś nowego. To przypomina mi Boże Narodzenie, na które dostali ode
mnie i Todda wymarzone rowery. Musieliśmy opatulić ich pięcioma
warstwami ubrań, żeby mogli jeździć na mrozie.
- Nie mogę uwierzyć, że tatę i Coopera było stać na te konie -
mówię do siebie.
Spoglądam na Zacha i widzę, że się uśmiecha.
- No cóż, twój tata kupił dwa nowe konie, ale pomyślałem, że
może chłopcy też chcieliby mieć swoje.
- To ty? - pytam - Ty podarowałeś im te konie?
- Przecież nie mogą mieszkać na farmie i nie mieć własnych koni.
- Zach - mówię szeptem - to zbyt wiele.
Serce przepełnia mi wdzięczność. Konie nie są wcale tanie. Farma
Henningtonów zawsze była niezmiernie dochodowa. Ci ludzie
rozmnażają, trenują, hodują i sprzedają jedne z najlepszych koni w
stanie. Nie zasługuję na taką hojność. Ostatni raz, gdy widziałam Zacha
dałam mu w twarz. Mimo to on podarował konie moim synom. Tym
gestem przypomniał mi chłopaka, w którym kiedyś się zakochałam.
- Pamiętam jak sam byłem dzieckiem. Na pewno nie jest im lekko.
Konie mogą być formą terapii. Pomyśl, ile nocy spędziliśmy jeżdżąc
konno tylko po to, by uwolnić umysły. Doszedłem do wniosku, że po
całej tej sytuacji z ich tatą, nowym domem i brakiem znajomych...
Czuję się jak totalna zołza. Zach robi coś takiego dla moich dzieci, a
ja przecież dopiero co chciałam zdzielić go w twarz. Spoglądam w
stronę chłopców i patrzę jak zajmują się swoimi nowymi końmi.
- Dziękuję ci Zach. Naprawdę nie wiem co powiedzieć. Jestem pod
wrażeniem.
- Wystarczy, że powiesz „Dziękuję, Zachary” - przerywa i uśmiecha
się - „jesteś najmilszym i najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego
kiedykolwiek znałam”.
Śmieję się.
- Ciągle żyjesz w świecie złudzeń.
Stoimy i przyglądamy się chłopcom. Wyatt przeskakuje przez
ogrodzenie i daje im teraz kilka wskazówek.
- Jesteś pewien? To mnóstwo pieniędzy. Jeśli to problem, to coś
wymyślimy.
- Nie ma mowy.
- Naprawdę nie musiałeś tego robić.
- Naprawdę musiałem. Chciałem to zrobić dla nich. I dla ciebie.
Nawet nie zna moich synów, ale zawsze miał wielkie serce i słabość
do dzieci.
- Chciałabym móc ci zapłacić.
Zach łapie mnie za ramię.
- I tak bym ci nie pozwolił.
Mój wzrok wędruje w miejsce, gdzie jego skóra dotyka mojej i oboje
gwałtownie odsuwamy się od siebie.
- Słuchaj, to co się stało dwa tygodnie temu...
- Nie mówmy o tym - odpowiadam szybko.
Ta przeklęta przejażdżka to ostatnie, o czym chcę teraz rozmawiać.
Niepotrzebnie przywołalibyśmy jedynie niechciane emocje.
Wzdycha i odwraca wzrok.
- Im dłużej udajemy, tym jest między nami gorzej. Nie
powinienem był cię wtedy pocałować.
- Nie. Nie powinieneś był.
- Wiem, że nie jesteś gotowa.
- Gotowa? - śmieję się - Gotowa na co? Na to, że masz dziewczynę?
Nie jestem gotowa, bo mój mąż zmarł mniej niż pół roku temu? A może
dlatego, że nie widzieliśmy się od... - przerywam na chwilę i liczę w
pamięci -no tak, od siedemnastu lat?
- Nie mówię, że chcę z tobą być, Presley. Mam na myśli to, że nie
jesteś gotowa wybaczyć mi czegoś, co, jak sama dobrze wiesz, było
właściwym wyborem. A przynajmniej wyborem, którego każdy
dokonałby na moim miejscu.
Wzdycham i zamykam oczy. Znowu przerabiamy ten sam temat.
- Właściwym dla ciebie Zach. To był właściwy wybór dla ciebie. To
motyw, który stale przewija się w moim życiu.
Właśnie w tej chwili sobie to uświadamiam. Kocham mężczyzn,
którzy wybierają siebie zamiast mnie.
- Co masz na myśli?
- Mam na myśli to, że nie był to najlepszy wybór, jeśli chodzi o
nas. Nie tego chciałam. W przeciwieństwie do ciebie. Gdybyś nie
wyciągnął mnie stąd i nie porzucił wszystko potoczyłoby się inaczej. Nie
jestem zła, bo przyjąłeś tamtą ofertę. Jestem zła, bo podjąłeś decyzję o
naszym życiu, nawet o tym ze mną nie rozmawiając.
Kręci przecząco głową i wypuszcza powietrze z płuc.
- Tak bardzo się mylisz. Myślisz, że dokonując tamtego wyboru nie
myślałem o nas? Mogłem dać ci wszystko. Pieniądze, które miałem
zarobić, zapewniłyby nam życie, o którym marzyliśmy.
Zach żyje złudzeniami. Nie od razu zostałby zawodowym graczem.
Myślał, że zgarniałby spore sumy, ale zapomina, że nawet zawodnicy
Triple-A Classic ledwie zarabiają grą na swoje utrzymanie. No, i nie
byłam gotowa na takie życie. Ustaliliśmy, że Zach weźmie udział w
naborze do drużyny, gdy bedzie po czwartym roku nauki, a nie już na
początku trzeciego. Tym sposobem mielibyśmy dla siebie co najmniej
trzy łata. zanim sytuacja by się wyklarowała. No i sam fakt. że zrobił to
wszystko, nie wspominając o niczym ani słowem... bolał.
Chciałam jedynie, żeby porozmawiał ze mną o tym, jak miało
potoczyć się nasze życie.
Zbyt gwałtowanie oddycham i słowa stają mi ością w gardle. Mam
już dość tej jego cholernej karuzeli. Chcę wysiąść. Ta sprawa to już
przeszłość, a mimo to stale ją wyciągamy i przerabiamy.
- Czy możemy przestać? Proszę? Wiele bym zmieniła odnośnie
tego, jak załatwialiśmy sprawy w przeszłości. Nie chcę już dłużej być
zła.
Podchodzi bliżej.
- Myślałem o tobie - mówi ściszając głos - Myślałem o tym, jak
wreszcie mogłem stać się mężczyzną, którego we mnie widziałaś.
- Nie chcę o tym mówić.
- Byłem gotowy dać ci wszystko. Mogłem dać ci wszystko.
- Teraz możesz dać to Felicii.
Cofa się.
- O wszystkim jej powiedziałem.
Serce bije mi szybciej.
- Wybaczyła ci?
Przygląda mi się badawczym wzrokiem.
- Felicia rozumie, że cała ta sytuacja jest trudna dla nas obojga. Nie
jest już tą samą dziewczyną, którą pamiętasz.
- Może i nie. Sama nie wiem... mnie wydaje się taka sama.
- Już rozumiem - w głębokim głosie Zacha słychać rozbawienie.
- Ale co?
- Nie chcesz mnie. Jasno dałaś mi to do zrozumienia. Ale
jednocześnie nie chcesz, żeby ktokolwiek inny mnie miał. Myślałaś, że
będę żył sam i usychał z tęsknoty za tobą, Presley?
No i znowu. Dwa kroki do przodu i jeden w tył. Oczywiście, że tak
nie myślałam. Chciałam, żeby tak było ale nie sądziłam, że faktycznie
tak się stanie. Tak bardzo starałam się nie myśleć o Zachu. Miłość do
niego omal mnie nie zniszczyła. Nawet, gdy myślę o nim teraz, po
upływie tylu lat, moje serce wciąż go pragnie. Zach to brakująca część
mojej duszy. Tyle że on nie jest już mój.
- Dziękuję ci za konie. Może pewnego dnia będziemy potrafili
rozmawiać ze sobą w cywilizowany sposób -unoszę brew i poklepuję go
po piersi.
Zach podchodzi bliżej.
- Wiem, że nie chcesz tego słuchać, ale zawsze będę tu dla ciebie.
Jesteś częścią mojego życia, od kiedy tylko pamiętam. Czułem się
koszmarnie, gdy ciebie w nim zabrakło. Tęskniłem za tobą - nie
spuszcza ze mnie wzroku. - Nie było dnia, żebym o tobie nie myślał.
Więc jeśli chcesz, żebym to ja był tym złym... to w porządku. Będę nim,
bo myślę, że potrzebujesz kogoś, kogo będziesz mogła nienawidzić.
Wzdycham ciężko i kręcę głową.
- Nigdy nie chciałam cię nienawidzić.
- Ale nienawidzisz i jakoś to zniosę. I tak dość lat przeżyłem,
nienawidząc samego siebie. Po prostu pamiętaj o tym, co powiedziałem.
Nie ma opcji, żebyśmy wrócili do tego, co było. Już nie jestem tamtą
dziewczyną. Doceniam jego gest, bez względu na to czy był szczery, czy
podyktowany wyrzutami sumienia. Ale jeśli chodzi o mnie, to jest
granica, której nie chcę, żeby przekraczał. Nie jestem pewna czy zdołam
się przyjaźnić z kimś, kogo tak mocno kiedyś kochałam.
I wciąż kocham.
ROZDZIAŁ 15
Na biurku czeka na mnie stos papierów, którymi muszę się zająć.
Idę do biura i zastaję w nim Coopera - siedzi na krześle, kapelusz
skrywa jego twarz. Skradam się i wyskakuję z głośnym „bu”. Podrywa się
z krzesła gotowy do ataku. Posyła mi gniewne spojrzenie, a ja
wybucham śmiechem.
- Mało zabawne.
- Oooo... mam inne zdanie.
Cooper strzepuje spodnie i ponownie siada na krześle.
- Zemsta to sport, a ja jestem w nim mistrzem.
Wiem o tym zbyt dobrze. W dzieciństwie, i przez cały okres
dojrzewania, prowadziliśmy z Cooperem wojnę totalną. Mama zawsze
ostrzegała, że złoi nam skórę. Pewnego razu zebrałam wszystkie
ubrania Coopa, wrzuciłam do worka na śmieci i zakopałam. Przez
cztery dni chodził w tych samych paskudnych spodniach i koszuli, aż
wreszcie tata zagroził, że sprzeda mojego konia, jeśli nie powiem, gdzie
ukryłam jego rzeczy.
- Ja też nie jestem w tym znów taka ostatnia, drogi bracie.
- Ha! Nigdy mnie nie pokonasz!
- Mów co chcesz - ucinam jego wygłupy. - Co sprowadza cię do
biura?
Cooper i Wyatt nigdy nie mają czasu, żeby tu zaglądać. Naprawdę,
nie mam pojęcia, jak przedtem z czymkolwiek sobie radzili. Od kiedy
przyjechałam, udało mi rozszyfrować ich nieistniejący system
księgowania rachunków. Mama bardzo starała się im pomagać, ale,
kiedy tata przeszedł na emeryturę, ona też się na to zdecydowała.
Zamiast znaleźć kogoś do prowadzenia biura, Cooper wolał udawać, że
problem nie istnieje.
- Przynajmniej tu nikt mi nie zrzędzi.
- Aaaa - uśmiecham się złośliwie. - Mama i tata znów drążą temat?
Rodzice chcą mieć więcej wnuków. Chcą, żeby mój brat się ożenił. I,
kiedy już uda im się przyprzeć go do muru, Cooper pozwala im
postawić na swoim.
- Mama próbuje mnie zeswatać z jakąś dziewczyną z innego
miasteczka.
- Ładna?
Jego mina mówi sama za siebie.
- No dobra.
- Tak czy inaczej, jestem tu, bo chłopcy chcą jechać rozbić obóz i
zbadać teren. Pomyślałem, że zabiorę ich na trzydniową przejażdżkę.
Nie masz nic przeciwko?
Byłam na takich przejażdżkach. Nie są łatwe.
- A dlaczego nie zaczniesz od jednodniowej wyprawy?
- Bo mają wyrosnąć na mężczyzn. Przestań wreszcie ich niańczyć.
- Wcale ich nie niańczę.
- Oczywiście, że tak - w jego głosie słychać irytację. - Posłuchaj,
zapytamy ich. Jeśli będą chcieli jechać, a będą, bo to cholernie świetna
sprawa, to wtedy ich puścisz.
W jednej chwili przychodzą mi do głowy wszystkie możliwe
zagrożenia. Byłam na setkach takich wypraw, ale wiedziałam wtedy jak
zastrzelić kojota. Wiedziałam na co muszę uważać. Logan i Cayden
nigdy nie byli na biwaku. Todd nie lubił zapuszczać się w dzicz, a ja
nigdy nie naciskałam. Cieszyły mnie wakacje w dużych miastach i
pobyty w hotelach. W mniemaniu Todda „prymitywne warunki”
oznaczały hotel bez obsługi.
- Sama nie wiem...
- No dalej, Pres. Wychowuj chłopców na mięczaków. Na pewno
świetnie sobie poradzą, kiedy za miesiąc zacznie się rok szkolny. Nawet
nie wiedzą, jak nabić przynętę na haczyk, a ty chcesz wysłać ich do
szkoły?
Dupek ma rację.
- Dobra. Zapytamy ich.
Wyatt staje w drzwiach i chrząka.
- Niech zgadnę... uważasz, że to świetny pomysł?
- Kowbojko, to był mój pomysł.
Powinnam była się domyślić.
Tak, jak przewidział Cooper, chłopcy byli wniebowzięci. Wybiegli z
mojego pokoju i zaczęli wrzucać rzeczy do plecaków zanim w ogóle
zdążyłam się zgodzić. Jednak, zanim w pełni przytaknęłam na pomysł
Coopera, kazałam mu obiecać kilka rzeczy. Po pierwsze, że wezmą
sprawdzone konie. Chłopcy przecież jak dotąd nie jeździli i nie znamy
osobowości ich nowych koni. Po drugie, że pojedzie z nimi mój tata lub
Wyatt.
Tata zgodził się jechać, ale powiedział, że jest za stary na
obozowanie z „młodzikami”. Wyatt oznajmił, że ma plany, ale że Trent
jest wolny w ten weekend i chętnie się wybierze. Kiedy odrzuciłam ten
pomysł, podkreślili fakt, że Trent jest przecież szeryfem. I tyle było z
mojego sprzeciwu. Zupełnie jakby nagle zapomnieli o wszystkich tych
historiach o Trencie.
Wyjechali godzinę temu, a mama wyszła grać w karty z panią
Hennington i panią Rooney. Mówi tacie, że wychodzi na próby chóru
kościelnego, ale ja wiem, że idzie grać w karty. Te kobiety od
trzydziestu lat nie miały żadnej próby.
Idąc za radą mamy i, co tu dużo mówić, za nieproszoną radą
wszystkich, zadzwoniłam do Grace i umówiłam się na wieczór. Przez
cały ten stres zrzuciłam na wadze i mogę teraz nosić naprawdę ładne
rzeczy. Pobuszowałam w Internecie i zamówiłam ubrania, które opinają
mnie trochę bardziej niż te, w które mieściłam się po urodzeniu
bliźniaków. Ta dwójka zniszczyła moje ciało.
Kiedy mam już na sobie czarne szorty i bluzkę na jedno ramię
podchodzę do lustra i przyglądam się sobie. Patrzę na swoje odbicie,
uśmiecham się i przez dłuższą chwilę wypuszczam powietrze z płuc.
Czuję się piękna. Więcej, czuję się kobietą. Moje wałeczki zniknęły,
włosy układają się w miękkie loki, makijaż podkreśla jasnozielony
odcień oczu, a mój tyłek wygląda fantastycznie. Ta cała sytuacja ma
przynajmniej ten jeden plus. Wskakuję w kowbojki i wychodzę na
ganek.
- Wybierasz się na randkę czy coś? - woła Grace przez okno wozu.
- A jak - śmieję się i wsiadam.
Grace nalegała, że to ona poprowadzi, dzięki czemu będę mogła się
trochę odprężyć. To niedorzeczne, że myśli, że w ogóle potrzebuję
kogoś, kto by mnie woził, ale męczy mnie już ta ciągła walka ze
wszystkimi i wszystkim, więc nie protestuję. To właśnie mój plan na ten
wieczór - odpuścić i się uśmiechać.
Grace wrzuca bieg i rusza tak, że o mało nie podskakuję na
siedzeniu.
- Tak się cieszę, że zadzwoniłaś. Potrzebowałam się wyrwać. Nie
wychodziłam od czasu zerwania z Trentem.
Zastanawiałam się nad tym.
- Co się stało?
Prycha.
- Sama wiesz najlepiej, jak to jest spotykać się z jednym z
Henningtonów.
- Przykro mi, Gracie.
Bierze mnie za rękę.
- Proszę cię. Już to przebolałam. Jest przystojny i w ogóle, ale nie
mam zamiaru błagać faceta o to, żeby mnie kochał.
Trent wpadł Grace w oko, jeszcze kiedy byliśmy dziećmi. Był
zdecydowanie najseksowniejszy z całej trójki i dobrze o tym wiedział.
Patrząc na niego teraz, można śmiało stwierdzić, że nie jest już
najbardziej pociągający.
A przynajmniej nie dla mnie. Nadal jest dobrze zbudowany i trzyma
formę, ale czegoś mu brakuje. Dlaczego oni nie mogą być po prostu
brzydcy? Mieć tylko jednego jądra czy coś? Zamiast tego każdy z nich
jest idealny na swój sposób. Poczucie humoru Wyatta dodaje mu
atrakcyjności, a praca pomaga utrzymać formę. Zach wyprzystojniał z
biegiem lat, no i wciąż ma wielkie serce. Natomiast autorytet Trenta jest
zdecydowanie warty grzechu. Przeklęci bracia Henningtonowie.
Parkujemy przed tutejszym barem i głowa opada mi do tyłu.
- Tylko nie tu, Grace.
- Zach dziś tu nie przyjdzie. I będzie nam łatwiej, jeśli obie
wypijemy za dużo.
Nie mam pojęcia skąd wie, że Zach się tu nie zjawi. Ale rozglądam
się po parkingu i rzeczywiście nigdzie nie dostrzegam jego pick-upa.
- Niech zgadnę - uśmiecham się chytrze, gdy domyślam się o co
chodzi - będzie tu jakiś facet?
- Trent wyjechał z twoimi chłopcami, prawda? - pyta.
- Nie mówię o nim.
Jęczy.
- Słuchaj, jest taki facet, który mi się podoba, ale on nawet do mnie
nie zagada, kiedy w pobliżu kręci się Trent. Bydlak naznaczył mnie jako
swoją własność czy coś. Możesz być moją skrzydłową czy kimś w ten
deseń.
Minęło mnóstwo czasu od kiedy to robiłam. Jednak jeśli miałabym
wskazać kogoś, z kim nadal chciałabym utrzymywać bliskie relacje, to
byłaby to właśnie Grace. Odkąd tu jestem ani razu nie była wścibska i
nie postawiła mnie w niezręcznej sytuacji. Wspiera mnie i nie naciska, a
to prawdziwy dar w tym miasteczku.
- Dobra, chodźmy wyrwać jakiś chłopaków.
Wysiadamy z auta i usiłuję obciągnąć szorty.
- Czy wyglądam w nich zdzirowato? - pytam.
Grace chichocze i zasłania ręką usta.
- Kochana, kilka centymetrów mniej i miałabyś majtki a nie
spodnie.
- O mój Boże - już mam wracać do auta, ale Grace chwyta mnie za
ramię.
- Wyglądasz niesamowicie, Presley. Żartowałam -zapewnia - Serio.
Chciałabym mieć takie ciało jak ty... a przecież nawet nie mam dzieci.
- Teraz to kłamiesz.
- Nigdy. Proszę - błaga. - Jeśli go tu nie będzie, pojedziemy do
innego miasteczka.
Nadąsana twarz Grace przypomina mi o chłopcach. Kiedyś
przestanę być taka naiwna.
- No dobra.
Wchodzimy do środka, gdzie inni już dobrze się bawią. Grace bierze
mnie za rękę i prowadzi przez tłum. Na szczęście nie ma tu zbyt wielu
osób, które znam. Znajdujemy wolne miejsca przy barze i zamawiamy
po piwie. To ciekawe, od kiedy Todd umarł, zaczęłam przypominać
sobie rzeczy, które dawniej lubiłam. Kiedy jeszcze żył, piłam wino i
wódkę, teraz sięgam po piwo i whiskey. Nie znosiłam kowbojek i
obcisłych ubrań, a teraz mam na sobie i jedno, i drugie. Nie wiem czy to
dla niego tak się zmieniłam, czy też za wszelką cenę nie chciałam być
dziewczyną ze wsi, którą przecież jestem.
Może i zmieniłam się w kogoś innego, ale nie straciłam przy tym
swojego prawdziwego ja.
- Spójrzcie kogo tu przywiało - słyszę za plecami nieprzyjemny
głos Felicii.
Odwracam się z grymasem niezadowolenia.
- Witaj, Felicio.
Grace obserwuje mnie kątem oka.
- Dobrze cię widzieć - mówi Felicia.
- Myślałam, że ty i Zach jesteście w Nashville - Grace włącza się do
rozmowy.
- Byliśmy, ale Wyatt zadzwonił, mówiąc że coś poważnego dzieje
się na ranczu. Sama wiesz, jak to jest na naszej farmie.
Naszej? Grace chwyta mnie za rękę zanim zdążę w ogóle cokolwiek
powiedzieć.
- Mamy babski wieczór. Pogadamy później - mówi Grace i zabiera
mnie z dala od Felicii.
- Co do diabła?
- Jest zdrowo walnięta. W ogóle nie przejmuj się całym tym
gównem, które wypada z jej ust.
Śmieję się, gdy przed oczami staje mi wizja tego, co powiedziała
Grace.
- Widzisz już tego kowboja, który wpadł ci w oko? Jeśli nie, to
wychodzimy.
- Tak, widzę! - Grace omal nie podskakuje - Jak wyglądam?
Rzucam na nią okiem, napuszam włosy i zsuwam rękaw z ramienia.
Grace zawsze była piękna. Dziś splotła włosy w warkocz z boku głowy, a
głęboki odcień niebieskich oczu podkreśliła ciemnym eyelinerem.
- Wyglądasz idealnie.
- Trent... - zaczyna, ale urywa i kręci głową - Nie, nie będę już
myślała o tym facecie. Miał swoją szansę. Skończyłam z nim.
Bracia Henningtonowie w ogóle nie zakładają, że siła ich uroku
może z czasem osłabnąć.
Rozglądam się, próbując dojrzeć, kim może być ten kowboj, który
wpadł w oko Grace, ale zamiast niego dostrzegam Zacha. Cholera.
- Grace, on tu jest.
Wstrzymuje oddech.
- Kto? Trent?
- Nie, Zach.
- I co z tego? Już z nim nie jesteś. Nawet go nie lubisz.
Znam Grace, a ona zna mnie. Mogę go nie lubić. Mogę nie chcieć
spędzić z nim ani sekundy, ale nie da się ukryć tego, jak wciąż na siebie
patrzymy. Oboje próbujemy wyswobodzić się ze sznura, który nas
oplata, jednak węzły są zbyt ciasne.
- Racja. To nic takiego.
Próbuję zachowywać się jak gdyby nigdy nic, ale lekko uniesiona
warga Grace świadczy o tym, że nie udało mi się jej nabrać.
- Zamknij się.
Grace podnosi ręce w geście poddania.
- Przecież nic nie mówię.
Odwraca głowę i ciężko wzdycha.
- O co chodzi? - pytam.
- Potrzebuję szota. Chyba tchórzę.
Kręcę głową. Grace zawsze była nieśmiała. Zawsze któreś z nas
musiało wypchnąć ją ze strefy komfortu. Dobrze wiedzieć, że niektóre
rzeczy pozostały takie jak je zapamiętałam.
- Dobra, a więc szoty.
Nie ma nic lepszego niż odwaga w płynie.
U barmana o imieniu Brett Grace zamawia Buttery Nipple, a ja
Jamesona z lodem. Brett ukończył liceum w tym samym roku co my i to
właśnie on zawsze urządzał imprezy. Zabawne, że wybrał właśnie ten
zawód. Gdy podaje nam drinki, uśmiecha się i na dłużej zatrzymuje na
nas wzrok.
- To nie fair, że tylko ja piję szoty - narzeka Grace.
- Chcesz się zamienić? - proponuję, ale kręci głową.
- Nie mam pojęcia, jak możesz to pić.
- Do dna! - podnoszę szklankę.
Stukamy się i Grace wypija szota jednym łykiem. Popijam whiskey,
rozglądam się wokoło i słucham muzyki. Grace wpatruje się w parkiet i
wygląda na przygnębioną. Źle mi z tym, że jest nieszczęśliwa, więc
szybko dopijam drinka i zamawiam następną kolejkę. Humor Grace
poprawia się w miarę jak pijemy.
Dwie szklanki whiskey później, Grace, jakimś cudem udaje się mnie
przekonać do wypicia kilku tych jej paskudnych szotów. Czuję się lekka
i wolna. Zupełnie jakbym unosiła się nad ziemią... w butach z betonu na
nogach.
Zach i Felicia tańczą do jakiegoś wolnego kawałka i naprawdę muszę
się starać, żeby nie pokazać po sobie, że jestem wkurzona. Znika
uczucie błogości, które jeszcze przed chwilą mi towarzyszyło.
Nienawidzę jej. Zarozumiała suka. Nienawidzę jego. Bezmyślny gnojek.
Nienawidzę mężczyzn, bo to gnojki, którzy łamią kobiecie serce, a
potem zmuszają ją do życia życiem, którego nie chciała.
Wypijam jednym haustem resztki Jamesona i dziękuję Bogu za tego
jedynego mężczyznę, który zawsze potrafi utrzymać mnie w dobrym
nastroju.
Potem przenoszę wzrok na Zacha i widzę jak się uśmiecha. Chrzań
się z tym swoim głupim uśmiechem. Nienawidzę cię. Uśmiecham się
sztucznie w odpowiedzi i odwracam do Grace z grymasem na twarzy.
- Skąd ta smutna m-mina? - Grace plącze się język.
Zamykam oczy, żeby nie musieć na nich patrzeć.
- Nienawidzę jej. Naprawdę jej nienawidzę. W dodatku jest
brzydka.
Grace patrzy w jej stronę i śmieje się.
- W środku i na zewnątrz.
- Racja - chichoczę. - Nieważne, i tak go nie chcę. Może sobie
zatrzymać tą swoją głupią dziewczynę z tymi jej głupimi włosami i
głupimi ustami. Przecież nawet go nie lubię.
- Jassssne - bełkocze Grace i spada z krzesła - O w mordę.
Wybuchamy głośnym, niepohamowanym śmiechem. Matko, jestem
potwornie narąbana.
- He już wypiłyśmy?
- Za mało! Baaaarmaaan! - Grace uderza otwartą dłonią w blat
baru. - Polej mi i mojej koleżance jeszcze po jednym.
Pijemy kolejne szoty, za które płaci jakiś bardzo miły mężczyzna
siedzący po drugiej stronie baru. Grace i ja jesteśmy teraz kompletnie
zalane.
- Chodź tańczyć! - krzyczy Grace, a przynajmniej tak mi się
wydaje.
Kołysząc się, docieramy na parkiet. Trzymamy się siebie,
wykonujemy jakieś ruchy i mam nadzieję, że dobrze stawiamy kroki.
Robiłam to przez całe życie. Funkcjonuję, polegając jedynie na pamięci
mięśniowej.
Gdy piosenka dobiega końca, łapie mnie jakiś przystojny kowboj.
- Zatańczymy?
- Czemu nie - uśmiecham się.
Trzyma mnie tak blisko, że stykamy się ciałami, i prowadzi mnie po
całym parkiecie. Chichoczę i opieram głowę na jego piersi, żeby nie
zrobiło mi się niedobrze. Ma silne i pewne ręce. Właśnie to pamiętam
najlepiej, jeśli chodzi o ten typ facetów. Wyglądają na twardzieli i mają
obłędne mięśnie. Ten kowboj nie wie, z czym ostatnio się zmagam, więc
pozwalam mu trochę przekroczyć granice. Poza tym w tej chwili...
naprawdę wszystko mi jedno.
- Jesteś Presley Townsend, tak?
- Benson, ale tak.
- Cóż, jesteś tak ładna jak pamiętam.
Zatrzymuję się na chwilę.
- Znam cię?
Śmieje się i łapie mnie tuż nad pośladkiem.
- Kotku, znam cię całe życie. Tyle że zawsze byłaś niedotykalska.
Unoszę głowę i widzę jak Zach gapi się na mnie i mojego partnera
do tańca. Patrzę na niego przez chwilę, po czym znów skupiam uwagę
na mężczyźnie.
- Już nie jestem niedotykalska - mówię i powoli przesuwam ręką w
górę po jego torsie.
Zamyka usta i przesuwa nimi po moim policzku.
- Właśnie widzę.
Odwracam głowę, żeby spojrzeć na mężczyznę, który przez tak
wiele lat zajmował miejsce tego, z którym teraz tańczę. Zach spogląda
na Felicię i wtedy ona chwyta go za kark i całuje. Zaczynam się trząść i
opuszczam ręce.
- Nie czuję się zbyt dobrze. Zaraz wracam - wyjaśniam i ruszam w
kierunku łazienki. Niedobrze mi, ale to nie przez alkohol.
Potrzebuję kilku minut, żeby się pozbierać. Całował ją, ale to w
końcu jego dziewczyna. To, że w ogóle o tym myślę i się tym przejmuję
jest niedorzeczne i kompletnie szalone. Byłam mężatką. Mam dwójkę
dzieci i, co oczywiste, po rozstaniu z nim żyłam własnym życiem. Ale
nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że on też. Opieram się rękoma
o zlew i usiłuję wziąć się w garść.
Wracam myślami do tego jak na mnie patrzył. Jak mnie całował.
Zach jest tak integralną częścią mojej duszy, że nie wiem jak go z niej
wyrwać. Nie chcę, żeby nią był, bo już do mnie nie należy.
Obiecuję sobie, że nie dopuszczę do tego, żebym jeszcze kiedyś
czuła się w podobny sposób. Po prostu moja strata i ból znajdują teraz
odbicie w mojej przeszłości. Piaski czasu opadły i przysypały Zacha i
mnie. Czas najwyższy znaleźć nową klepsydrę.
Zamykam oczy i robię krok w tył. Jestem gotowa dalej żyć nowym,
pijackim życiem.
- Uważaj - słyszę za plecami.
- Stanęłam ci na stopę? Biedactwo.
Chcę przeprosić, ale widzę, że to Felicia, więc tego nie robię. Mało
mnie obchodzi czy sprawiłam jej ból. No i nie jestem do końca
przekonana czy zdania, które wypowiadam są w ogóle zrozumiałe.
Grace otwiera drzwi.
- Pres! Tu się chowasz!
Felicia spogląda na nią, po czym wraca do rozmowy ze mną.
- Zach mi ją wymasuje. Zawsze mnie masuje, gdy coś mnie boli -
wzrusza ramionami. - Zakładam, że pamiętasz, jakie to uczucie. Albo i
nie.
W ułamku sekundy mija mi irytacja i robię się agresywna.
- Chrzań się - podchodzę do niej z zaciśniętymi pięściami. - Jestem
pewna, że wolałby masować mnie zamiast ciebie.
O mój Boże. Naprawdę to powiedziałam? Słyszę jak Grace
gwałtowanie wciąga powietrze i już wiem, że tak. Staje teraz za mną i
próbuje wyciągnąć mnie z łazienki.
- I dlatego jest tu ze mną, tak?
- Jest z tobą i dlatego całuje mnie?
Dalej Presley. Jesteś na fali.
Mam ochotę się zdzielić. Nie powinnam była tego mówić. Nie
powinnam pozwalać jej sobie dokuczać. Muszę stąd wyjść i
wytrzeźwieć. Ale przez tą jedną chwilę czuję się naprawdę świetnie. Nie
duszę nic w sobie ani o niczym nie myślę. Daję wszystkiemu upust.
Grace mocniej ciągnie mnie w stronę drzwi.
- Pres, chodźmy potańczyć.
- Powiedział mi o tym - Felicia krzyżuje ręce na piersi. -Powiedział,
że nie czuł zupełnie nic, gdy cię całował. Tylko utwierdził się w
przekonaniu, że należysz już do przeszłości.
Jej słowa ranią najdalsze zakątki mojej duszy. Te, w których
ukrywałam ostatnio wszystkie swoje emocje. To był głupi błąd i nie
znaczył zupełnie nic. Może doszły do głosu dawne czasy. Może to było
coś innego, ale wiem, że jakaś mała cząstka mnie wciąż go kocha. I
kiedy ona mówi coś takiego... to głęboko mnie rani.
- Jesteś suką - rzuca Grace znad ramienia, gdy wyciąga mnie z
łazienki.
- Muszę się napić - mówię do Grace. Kiwa potakująco głową i
głaszcze mnie po plecach.
Zach stoi wprost za drzwiami, gdy wychodzimy. Jego wzrok
napotyka mój i jestem pewna, że dostrzega co się ze mną dzieje.
- Presley? Wszystko w porządku?
Dźwięk jego głosu uspokaja mnie, choć wcale nie chcę, żeby tak
było. Patrzę na niego i wracają dobre wspomnienia. To jak czułam się
przy nim bezpieczna. Jak miał serce na dłoni. Jak to serce było też moim
sercem. Przypominam sobie te noce, kiedy trzymał mnie w ramionach i
obiecywał, że już zawsze będziemy razem. To uczucie, gdy jego usta
spotykały się z moimi i jak nigdy nie chciałam tego stracić.
Zamykam oczy i spod powieki wypływa mi łza. Nie pozwolę jednak,
żeby mnie przejrzał.
- Nie - mówię, gdy odchodzimy z Grace.
To szczere.
To boli,
Ale jak dotąd to pierwsza prawdziwa rzecz, którą mu powiedziałam.
Grace przyciąga mnie do siebie i idziemy dalej. Łzy nie przestają
płynąć. Alkohol uwolnił to, co do tej pory ukrywałam. Opadam na
krzesło i chowam twarz w dłoniach.
- Jestem taka głupia - mówię, gdy Grace głaszcze mnie po rękach.
- Przynieś jej wodę, Grace. Wyjdę z nią na zewnątrz zaczerpnąć
świeżego powietrza - tuż przy uchu słyszę głęboki głos Zacha.
Podnoszę wzrok, i choć ostrość widzenia mącą mi łzy, to wiem, że to
on. Zobaczyłabym go, nawet gdybym była niewidoma.
- Wyjdźmy na zewnątrz. Nie chcesz przecież ściągać na siebie
ciekawskich spojrzeń.
Zach wyciąga do mnie rękę i nie waham się ani chwili. Czuję ból w
piersi, gdy moja skóra dotyka jego. Nie chcę już nic czuć. Dlaczego nie
mogę się na to zamknąć?
Stan całkowitej dezorientacji opanowuje moje myśli, pęta mnie i
spaja z nim. Dotyk Zacha wyzwala niezliczoną ilość reakcji.
Kiedy jesteśmy już na tyłach baru, wyrywam rękę z jego uścisku.
- Dlaczego tu jesteś? Dlaczego w ogóle musisz tu być? Dlaczego
nie możesz zostawić mnie w spokoju?
- Dlaczego wciąż tak uparcie mnie odtrącasz?
- Bo mieszasz mi w głowie!
Patrzę w te niebieskie oczy, za którymi tak tęskniłam i płaczę.
- Dlaczego w ogóle cię obchodzę? Dlaczego jesteś na zewnątrz ze
mną zamiast być z nią w środku?
- Bo cierpisz - mówi, jakby to miało wszystko wyjaśnić.
- Nawet nie masz pojęcia, Zach. Nie jesteś sobie w stanie
wyobrazić, jak bardzo cierpię.
- Powiedz mi. Jestem twoim przyjacielem. Porozmawiaj ze mną i
opowiedz mi o tym. Wyrzuć to z siebie, Presley. Co przysparza ci tyle
bólu, że nawet nie dostrzegasz tego, co tu masz?
Zalewa mnie żółć. Nienawiść, żal, strach i spustoszenie... wszystkie
te emocje wypływają teraz na powierzchnię. Patrzę na niego i chcę żeby
zrozumiał. To on mi to zrobił. On i Todd.
- To przez ciebie i przez niego! Jesteście tacy sami. Zostawiliście
mnie. Braliście i braliście, aż wreszcie wyrzuciliście mnie, jakbym była
niczym.
Cierpienie wypływa z każdej najmniejszej cząstki mojego ciała.
- Jestem aż tak beznadziejna? Aż tak nic nie warta? Nie rozumiesz,
Zach? - dławię się słowami. — Zostawiłeś mnie samą i przerażoną.
Potem Todd poskładał mnie w całość tylko po to, żeby się powiesić, bo
nie byłam warta jego czasu i chwili rozmowy. Zostawił mnie i chłopców,
jakbyśmy nic dla niego nie znaczyli. Boże!
Chwytam się za bok głowy a każda komórka mojego ciała
eksploduje. Nie mogę przestać płakać i czuć. Mój wybuch można
porównać do erupcji wulkanu.
- Egoiści! Oboje jesteście egoistami!
- Presley - Zach podchodzi bliżej, ale cofam się, gdy tylko mnie
dotyka - Ze mną było inaczej.
Jego słowa jedynie mnie rozwścieczają.
- Było dokładnie tak samo! Nie mogę dojść do siebie, bo rany,
które mi zadaliście, są zbyt głębokie i nic nie jest w stanie ich wyleczyć.
Chciałam, żebyś wtedy został! Kochałam cię tak mocno, że część mnie
umarła, kiedy odszedłeś. Rozbiłeś mnie bardziej niż zdawałam sobie z
tego sprawę! Ale wyszłam z tego. Pozbierałam się i znalazłam drugą
szansę. Chciałam, żeby Todd został! Chciałam, żebyś ty został! - szloch
wyrywa mi się z piersi, gdy stawiam krok do tyłu - Dlaczego nie mogłeś
zostać?
Ale właśnie o to w tym wszystkim chodzi. Nikt nigdy nie zostaje.
Zanim zdążę jeszcze cokolwiek powiedzieć, Zach bierze mnie w
objęcia. Przywieram do niego, jakby był moim wybawieniem. Tak
bardzo go teraz potrzebuję. Sama nie wiem dlaczego. Nie dostrzegam
nic poza moim bólem i ukojeniem, które mi oferuje. W tej chwili czuję
się przy nim bezpieczna. Przytula mnie, gdy płaczę.
- Przykro mi - mówi i tuli mnie mocniej - Tak mi przykro, że cię
zraniłem. Kochałem cię bardziej niż myślisz -nie rozluźnia uścisku i
mówi dalej. - Nigdy nie chciałem cię zostawiać. Chciałem znaleźć
wyjście z tamtej sytuacji.
Dzięki niemu jakoś się trzymam. Nie mogę mówić ani nawet myśleć.
Pozwalam, by otaczał mnie ramionami. Nie chcę, żeby mnie puścił, bo
boję się, że wtedy się rozpadnę.
Zach odsuwa się i bierze moją twarz w dłonie. Kciukami ociera mi
łzy.
- Co do twojego męża, musiał być zdesperowany. Żeby cię
zostawić, musiał nie mieć wyboru.
- Nie - błagam - Nie powinnam była nic mówić.
Przez wszystkie te miesiące ani razu nie wypowiedziałam tych słów
na głos. Jak dotąd sama niosłam ciężar kłamstwa na temat śmierci
Todda. Ten ciężar już mnie przygniata.
- Dusiłaś to w sobie przez cały ten czas?
Dostrzegam ból w jego oczach i zaczynają drżeć mi wargi. Może i
nie znał mojego męża, ale widzi jak bardzo cierpię.
- Pres, kto jeszcze o tym wie?
Cała się trzęsę, gdy dociera do mnie co właśnie wyjawiłam.
Powiedziałam o wszystkim ostatniej osobie, której chciałabym wyznać
mój sekret. Zaczynam się wycofywać.
- Nie o to mi chodziło.
Zach szerzej otwiera oczy.
- W jakiej kwestii?
- Każdej. Jestem pijana i nie myślę co mówię.
Cofa się o krok i w tej chwili otwierają się drzwi.
- Tu jesteś! - Felicia mruży oczy na widok rąk Zacha na moich
nadgarstkach. - Kotku? - podchodzi do nas powoli - Szukałam cię.
Zabieram ręce i wycieram twarz. Nie pozwolę, żeby cokolwiek
zauważyła.
- Hej - mówi drżącym głosem. - Presley była smutna. Sprawdzałem
co u niej.
Felicia przewraca oczami i oplata go rękoma.
- Widzę, że już z nią lepiej.
Zach wzdycha, a ona jeszcze głębiej wbija mi nóż w serce.
- Wracajmy do domu.
Żółć przelewa mi się w żołądku i mam ochotę zwymiotować.
Nienawidzę tej dziewczyny.
- Daj mi jeszcze chwilę - mówi Zach, zdejmuje z siebie jej ręce i
znów patrzy na mnie. - Zaraz wrócę do środka.
Felicia opuszcza ręce. Widzę, że jest wkurzona. Ale jakaś część
mojego połamanego serca od tej chwili znów należy do Zachary’ego
Henningtona. Jedno spojrzenie, jedna decyzja, jedna chwila
wystarczyły, by potwierdzić wszystkie powody, dla których kiedyś go
kochałam. Odrzuca ją. Dla mnie.
- Zach - mówię, gdy widzę jak Felicia krzyżuje ręce na piersi. - Nic
mi nie jest.
To dalekie od prawdy, ale nie chcę już dłużej rozmawiać. Nie chcę
współczucia, które okazałby mi po tym, jak poznał już mój sekret.
Grace wychodzi z baru, trochę się przy tym potykając.
- Dobry Boże! Gdzie ty się podziewałaś? - chwyta się za serce.
- Przepraszam - przyklejam na usta fałszywy uśmiech.
Felicia wykorzystuje tę chwilę odwrócenia uwagi na to, żeby znów
przylgnąć do Zacha, a on wyraźnie czuje się tym skrępowany.
- Kiedy nie znalazłam cię przed barem, pomyślałam sobie, że
poszłaś, czy sama już nie wiem co.
Idę w jej kierunku. Mam nadzieję, że uda mi się ją uspokoić.
- Wszystko w porządku. Właśnie mieliśmy wracać do środka.
Grace bierze mnie pod rękę i idziemy w kierunku drzwi. Zatrzymuję
się na chwilę, odwracam do Zacha i bezgłośnie mówię „dziękuję”.
Kiwa głową, a ja modlę się, żeby zachował mój sekret dla siebie.
Tego tylko brakuje, by ludzie dowiedzieli się, co naprawdę się
wydarzyło. I tak krąży już dość plotek i zbyt wiele osób o tym mówi.
Jeśli się dowiedzą... to nie ma szans, żebym zdołała to wytrzymać.
ROZDZIAŁ 16
Grace stara się jak może, żeby odwrócić moją uwagę od tego, co się
wydarzyło. Tańczymy, ale wciąż rozmyślam o tym, z jaką łatwością
powiedziałam o wszystkim Zachowi. I jak cudownie było znaleźć się w
jego ramionach. Przeraża mnie, że, bez najmniejszego trudu, znów
pozwoliłabym mu wziąć się w objęcia. To właśnie ten chłopak nauczył
mnie kochać. To z tym chłopakiem miałam się zestarzeć, mieć dzieci, a
mimo to on mnie zniszczył.
- Dobrze się bawisz? - pyta lekko zdyszana Grace.
- Szalenie - uśmiecham się do niej.
Prawda jest taka, że najchętniej zaszyłabym się w łóżku i wyła. Nie
mogę znieść tego, że powiedziałam o wszystkim Zachowi. Jeszcze
bardziej boli mnie jednak fakt, że w ogóle o tym rozmawiałam.
- Kłamiesz.
- Może trochę.
Grace kładzie mi głowę na ramieniu.
- Możemy wracać.
- Nie, jest dobrze. Zostańmy jeszcze trochę. Poza tym, twój facet
idzie właśnie w naszym kierunku.
Mężczyzna, którego cały wieczór pożerała wzrokiem, teraz prosi ją
do tańca. Grace jest taka zabawna. Dobrze wiem, że ten facet wcale jej
się nie podoba, ale wiem też jak to jest próbować otrząsnąć się po
związku z Henningtonem. Boże, dodaj jej sił.
Spoglądam w kierunku parkietu, gdzie Zach obejmuje teraz Felicię.
Wyobrażam sobie, że jestem nią. Prawie czuję dotyk jego ciała,
zagłębienia na torsie, siłę ramion i to jak przy nim znika cały ból. Kiedy
byliśmy młodzi, Zach potrafił rozwiać wszystkie moje obawy. Nigdy się
nie bałam. Tak bardzo to w nim kochałam. Myślę, że właśnie to w tym
wszystkim było najgorsze - gdy go straciłam, pojawiła się niepewność.
Ciężko mi patrzeć, jak Felicia dzieli z nim to wszystko. Czy wie, jakim
Zach jest człowiekiem? Czy wie, jak bardzo jest od niej lepszy?
Otwieram oczy i widzę, że Zach mnie obserwuje. Wstrzymuję
oddech, bo dzielimy teraz coś więcej niż tylko spojrzenie. Czuję jego żal
i w zamian podarowuję mu swoje wybaczenie. Odwracam się w nadziei,
że w ten sposób przerwę łączącą nas więź, ale czuję jedynie pustkę w
sercu.
Dam radę.
Nie stracę znów dla niego głowy. Nie. Po prostu jestem pijana i nie
myślę jasno.
Nie jestem w stanie się powstrzymać i znów na niego patrzę.
Uśmiecha się do mnie i spogląda na Felicię, akurat gdy ta odwraca się w
moją stronę i posyła mi gniewne spojrzenie. Wstaję i idę do baru. Nie
muszę być świadkiem kłótni kochanków.
- To mi wygląda na kłopoty w raju.
Barman uśmiecha się chytrze i podaje mi drinka.
- Skąd mam wiedzieć.
Nie chcę oglądać się za siebie, ale jestem pewna, że mówi o Zachu i
Felicii.
Śmieje się.
- Mogę zdać ci relację. Nie wygląda, jakby cieszył się z tego, że
rozmawiamy.
Brent bierze mnie za rękę i nachyla się w moim kierunku.
- Trochę go sprowokuję.
Przesuwa ręką po moich ustach i boję się, że mnie pocałuje.
- Poddaj się temu - mówi cicho.
Zamykam oczy i delikatnie odwracam głowę, żeby przypadkiem
mnie nie pocałował. Kiedy je otwieram, Brent szepcze:
- Właśnie odepchnął Felicię.
- Ja... ja nie... .
Żadne słowa nie oddadzą tego, co teraz czuję. Tyle cholernych myśli
krąży mi po głowie. Spoglądam na nich i wyraźnie widzę, że Felicia jest
wkurzona.
Szybko odwracam głowę, a Brent uśmiecha się znacząco.
- Ten drink jest na koszt firmy.
Mijają kolejne minuty i zmuszam się, żeby nie patrzeć za siebie.
Zach nie podszedł do mnie, więc najwyraźniej Brent nie wie, o czym
mówi. I dlaczego w ogóle chcę, żeby Zach do mnie podchodził?
- Pres.
Ktoś kładzie mi rękę na ramieniu i ciężko wzdycham. Czuję na sobie
dotyk Zacha i ściska mi się żołądek. Odwracam się i widzę jak się we
mnie wpatruje. Nie wiem co powiedzieć.
- Presley, jest problem. Musimy jechać.
Zalewa mnie fala konsternacji.
- Co masz na myśli?
- Wyatt dzwonił.
- Wszystko z nim w porządku?
Panikuję i zeskakuję z krzesła.
- Co się dzieje?
Zach odwraca wzrok i opanowuje mnie strach.
- Nic mu nie jest - odpowiada szybko - Ale coś się stało i musimy
wracać na ranczo.
- Nic nie rozumiem.
Wzdycha głęboko.
- Chodzi o Caydena.
Zaskoczona otwieram usta i zamieram.
- Co? - pytam bez tchu - Cayden? Co z nim? - prawie krzyczę.
Nie zniosę, jeśli coś stanie się moim synom. Nie wytrzymam kolejnej
straty. Umrę razem z nimi. Nie zdołam już podnieść się po kolejnym
ciosie. Już teraz omal nie odchodzę od zmysłów.
- Chłopcy pojechali gdzieś konno, kiedy Trent i Cooper zajmowali
się pracami na obozie. Obaj ruszyli za nimi, ale nie mogą znaleźć
Caydena. Szukali już wszędzie i nic.
- Mój Boże! - wołam - Musimy jechać! Teraz! - krzyczę i łapię za
torebkę.
Ja tu sobie spokojnie popijam drinki, a tymczasem moje dziecko
błąka się po lesie. Momentalnie trzeźwieję. Muszę odnaleźć syna i tylko
o tym potrafię teraz myśleć. Targają mną sprzeczne emocje, a panika
miesza się ze złością. To nie może się dziać naprawdę.
- Brent, zbierz kilku mężczyzn. Potrzebujemy do pomocy tylu
ludzi, ilu tylko się da - instruuje Zach.
To jedna z tych chwil, kiedy ma się wrażenie, że wszystko zastyga w
miejscu. Paraliżuje mnie strach. Jest zupełnie tak, jakby stopy przykleiły
mi się do podłogi. Stoję bez ruchu, a ludzie krążą wokół mnie.
Wzdrygam się, gdy Zach dotyka mojego ramienia.
- Wychodzę - mówię, gdy już otrząsam się z transu.
- Chodźmy. Idę z tobą - mówi i rusza za mną. Biegnę do auta.
- Zach! - woła Felicia - Co ty do cholery wyprawiasz?
Nie zatrzymuję się. Nie mam na to czasu. Wypadam z baru i
uświadamiam sobie, że przecież nie przyjechałam swoim autem.
- Szlag!
Odwracam się, żeby znaleźć Grace i widzę, jak Zach odpycha od
siebie rękę Felicii. Kobieta wrzeszczy na niego, gdy ten usiłuje ją
wyminąć.
- Felicia, do jasnej cholery! - krzyczy - Wychodzę. Nikt nie zna
tych lasów lepiej ode mnie. Niech ktoś cię podwiezie, albo wróć pieszo.
Później dokończymy naszą rozmowę.
Zach podbiega do mnie i wskazuje na swoje auto.
- Wsiadaj.
Nie waham się ani chwili. Wsiadamy i Zach wrzuca bieg. Pędzimy
po polnych drogach i nie odzywam się ani słowem. Myślę jedynie o tym,
jak bardzo przerażony musi być teraz Cayden. Jest sam w ciemnym
lesie. Tak wiele złych rzeczy może się wydarzyć. Nigdy nie był na obozie
i nie wie co robić, kiedy odłączy się od grupy. Tak wiele powinnam była
im powiedzieć zanim zgodziłam się na ten wyjazd.
- Nie mogę... - gwałtownie łapię powietrze a serce łomocze mi w
piersi - Musi czuć się taki samotny.
- Nic mu nie będzie - zapewnia mnie Zach. - Znajdziemy go.
- Tego nie wiesz.
- Znajdziemy go, Presley.
Kręcę głową, bo przecież nie może dać mi żadnej gwarancji. Wiem,
że chce pomóc, ale z moim szczęściem...
- Nie składaj mi obietnic Zachary. Już wcześniej je łamałeś.
- Tej nie złamię.
Docieramy do domu rodziców szybciej niż przypuszczałam, a może
tylko tak mi się wydaje. Razem z Zachemwyskakujemy z pick-upa. Tata
już czeka na nas przed stodołą.
- Tato! - ruszam w jego kierunku.
- Wszystko będzie dobrze skarbie - mówi i otula mnie silnymi
ramionami.
- Co z Loganem? - rozglądam się wokoto, a mój oddech staje się
jeszcze bardziej nierówny.
Tata jedną rękę kładzie mi na ramieniu, a drugą dotyka mojego
policzka.
- Jest na górze z twoją mamą. Nic mu nie jest. Tylko napędził sobie
stracha.
Spoglądam w stronę domu i w oknie dostrzegani mamę. Ruszam w
kierunku drzwi wejściowych, ale ona kiwa głową i kładzie palec na
ustach.
- Daj mu spać - mówi cicho tata. - Znajdziemy go, Presley. Cooper,
Trent, Wyatt i każdy pracujący na ranczu już go szuka.
Mój ojciec zawsze był pewny siebie, ale nawet on wygląda teraz na
trochę roztrzęsionego.
Nie mogę już dłużej stać w miejscu. Skoro Logan jest bezpieczny, to
muszę skupić się na Caydenie. Muszę jechać go szukać.
- My też ruszamy.
- Tak właśnie myślałem. Osiodłaliśmy konie i przygotowaliśmy
wszystko co niezbędne. Kolejna grupa poszukiwawcza wyruszy za
dwadzieścia minut i pojedzie inną trasą.
Wbiegam do stodoły. Zach jest tuż za mną. Oboje dobrze wiemy, że
nie ma czasu do stracenia.
- Dasz radę jechać? - pyta.
Wsiadam na konia i spoglądam na niego.
- Ruszajmy.
- W porządku.
Jedziemy w kierunku okolicy, w której Cooper i Trent rozbili obóz.
Sam dojazd zajmie nam około pół godziny. Myśl o czasie, który tracimy,
szarga mi nerwy. Jednak zdecydowanie łatwiej przedostać się przez te
tereny konno niż autem. Nie odzywam się do Zacha. Część mnie nawet
nie zdaje sobie sprawy, że jest ze mną. Chcę jedynie odnaleźć syna.
Wreszcie docieramy do okolicy w pobliżu wodospadu, gdzie
zazwyczaj obozujemy.
- Presley! - słyszę krzyk Zacha za plecami. Dogania mnie i jedzie
teraz tuż obok.
- Co? - pytam, a adrenalina pulsuje mi w żyłach. -Nie ma czasu.
Musimy go znaleźć. - wyrzucam z siebie słowa z prędkością karabinu
maszynowego i jednocześnie poganiam konia. Zach chwyta za wodze.
- Przestań.
- Puść - mówię przez zaciśnięte zęby. - Tu chodzi o mojego syna!
Nie dbam o nic innego. Stojąc tu i rozmawiając, tracimy jedynie czas.
Chcę odnaleźć Caydena. Byłam głupia, że pozwoliłam mu jechać na tę
wyprawę. Powinnam była wiedzieć, że Cooper i ten pieprzony Trent nie
będą potrafili się nimi zająć.
- Musisz przestać. Potrzebujemy planu. Zastanów się choć przez
chwilę.
Część mnie chce kopnąć go w jaja, ale Zach ma rację. Jeżeli
zaczniemy błąkać się po lasach, to nigdy go nie znajdziemy.
- Nie wiem, co robić - mówię i czuję się bardziej bezradna niż
kiedykolwiek wcześniej.
- Gdzie mógł pojechać? Co lubi?
Próbuję skupić się na pytaniach Zacha. Nie wiem co chłopcy widzieli
w ciągu dnia. Nie jestem pewna, czy jechali jakimiś szczególnymi
szlakami, ale jeśli, to Cooper i Trent zapewne już je sprawdzili. Co
jeszcze tu jest?
Logan pobiegłby za zwierzęciem, ale Cayden od zawsze uwielbiał
wodę.
- Wodospad!
Zach rusza pędem przed siebie, uchyla się i wykonuje zwroty, omija
drzewa i gałęzie. Jadę za nim i staram się go nie zgubić. Tata
zamontował światełka na tyłach siodeł, więc widzę przed sobą jasny
punkt.
- Cayden! - jadę i wołam w nadziei, że mnie usłyszy.
Z oddali dociera do mnie ledwie słyszalny głos Zacha.
Też go woła.
Jedziemy już całe wieki, aż wreszcie słyszę szum wody. Zwalniam,
oświetlam okolicę latarką i wołam Caydena.
- Jedź w prawo, ja pojadę w lewo - wydaje polecenia Zach.
Przeszukuję cały teren przy wodospadzie. Jest pełnia i księżyc
pomaga oświetlić zazwyczaj ciemny las.
- Proszę, Cayden!
W pewnym momencie mój krzyk przechodzi w szloch. Jestem
zmęczona, słaba i wykończona emocjonalnie. Mimo to nie zrezygnuję.
Nie, kiedy potrzebuje mnie moje dziecko. Jednak, kiedy szukam syna,
po policzkach płyną mi łzy.
- Cay!
Tak bardzo go potrzebuję. Nie obchodzi mnie, że był zły czy
nieposłuszny, chcę jedynie, żeby znalazł się w moich ramionach.
- Cayden, proszę, Cayden.
Zach podjeżdża do mnie i zeskakuje z konia. Podtrzymuje mnie w
pasie i pomaga zsiąść.
- Spójrz na mnie - nakazuje - Znajdę go.
- Musi być przerażony.
Trzęsę się i wspieram na jego ramionach.
- To moja wina! Nie powinnam była pozwalać mu jechać.
- To nie twoja wina. Nic co się dzieje nie jest twoją winą.
Zach bierze moją twarz w dłonie i chwytam go za nadgarstki.
- Musisz być silna. Wiem że się boisz, ale zaufaj mi, Presley. Nie
wrócę do domu dopóki go nie znajdziemy, całego i zdrowego, jasne?
Wierzę mu. Mówi to z taką mocą, że wiem, że traktuje tę sprawę
poważnie. Zanim mnie puszcza, przyciska jeszcze usta do mojego czoła.
- Nie mogę go stracić Zach.
- I nie stracisz.
Biorę się w garść i mobilizuję resztki sił. Gdzie jeszcze mógł
pojechać? Jest tak wiele ścieżek. Zach i ja pijemy wodę a potem on
dzwoni do Wyatta. Rozmawiają o rejonach, które już przeszukano.
Aktualnie całe Bell Buckle włączyło się już do poszukiwań. Wszyscy
przemierzają okolicę konno, na quadach lub w pick-upach.
Zach się rozłącza.
- Jedźmy wzdłuż strumienia. Jeśli faktycznie lubi wodę, to możemy
założyć, że będzie trzymał się blisko niej.
Straciłam zdolność podejmowania decyzji, więc kiwam głową i
modlę się, żeby Zach odnalazł moje dziecko.
ROZDZIAŁ 17
Jedziemy równym tempem, wołamy Caydena i rozglądamy się za
czymś, co mogłoby nas na niego naprowadzić. Zach sprawdza, czy są
jakieś nowe wieści. Jak dotąd nic. Upłynęły już przynajmniej dwie
godziny, od kiedy ruszyliśmy w dół strumienia. Mijają kolejne minuty i
powoli tracę już nadzieję.
Niepokój chwyta mnie za gardło i dusi. Nie jestem w stanie
normalnie oddychać i łapię jedynie płytkie oddechy.
Zastanawiam się czy śpi, czy jest mu zimno, czy się boi, albo czy jest
ranny. Wspomnienia dopadają mnie jedno po drugim. Pamiętam, jak
trzymałam go w ramionach tuż po narodzinach. Jak małą rączką
chwytał mnie za palec. Jak pierwszy raz powiedział „mama”. Pamiętam,
jak patrzył, gdy coś przeskrobał. Cayden zawsze był większym
rozrabiaką niż Logan, ale był przy tym tak uroczy, że nie umiałam długo
się na niego gniewać.
Mama mawiała:
- Bóg zsyła na nas tylko tyle, ile jesteśmy w stanie udźwignąć.
Cóż, nie udźwignę już nic więcej.
Zach zwalnia i czeka na mnie.
- Wszystko w porządku?
- Nic nie jest w porządku.
- Chcesz chwilę odpocząć? - pyta.
Patrzę na niego tępym wzrokiem. Nie zatrzymam się. Nic mnie nie
powstrzyma od kontynuowania poszukiwań.
- Każda minuta, którą tracimy, może przesądzić o jego losie.
- To przynajmniej coś zjedz.
Podaje mi baton energetyczny.
- Sporo wypiłaś i potrzebujesz sił, jeśli masz zamiar jechać dalej.
Ma rację. Sięgam po batonik i biorę kilka kęsów.
- Dzięki - mówię łagodnie - Doceniam, że to robisz.
- Zrobiłbym dla ciebie wszystko - mówi i wyprzedza mnie.
Ściągam wodze, zatrzymuję się i czekam aż się odwróci.
- Nie możesz mówić mi takich rzeczy - żądam - Nie możesz
mieszać mi w głowie. Nie widzisz, że i bez tego jestem popieprzona?
Zach zmniejsza dystans między nami.
- Nie jesteś popieprzona. Po prostu cierpisz.
- Co ty wyprawiasz - kręcę głową. - Przecież masz ją. Dlaczego
mówisz mi to wszystko?
Zach zeskakuje z konia, chwyta za uzdę i zmusza mnie do
zatrzymania się w miejscu, gdzie akurat stoję.
- Wiesz, że planowałem oświadczyć się Felicii dokładnie w tym
samym dniu, w którym wróciłaś do Bell Buckle? Chcesz wiedzieć,
dlaczego Felicia nie ma pierścionka na palcu?
Nie chcę tego słuchać.
- To nie czas i miejsce.
Oczy zachodzą mi łzami, gdy myślę o wydarzeniach tego wieczora.
To zbyt wiele.
Zach patrzy w niebo i ciężko wzdycha.
- Masz rację. To zły moment. Będę do twojej dyspozycji, kiedy już
znajdziemy Caydena, a ty będziesz gotowa i zechcesz poznać prawdę.
Zach puszcza uzdę i odchodzi w kierunku strumienia. Z tak wielu
powodów czuję teraz ból w piersi. Jednocześnie chcę i nie chcę wiedzieć
co czuje. Patrzę jak kuca i ochlapuje twarz wodą. Wszyscy jesteśmy
wyczerpani, przerażeni i modlimy się o cud.
Sama nie wiem dlaczego, ale zsiadam z konia. Stopy prowadzą mnie
przed siebie aż wreszcie staję obok Zacha. Czuję, że muszę być blisko
niego. Muszę poczuć choćby iskierkę nadziei, że wszystko dobrze się
skończy.
Oplata mnie ramieniem.
- Po prostu mnie przytul - proszę.
I robi to.
Tuli mnie mocno. Tuli mnie pewnie. Tuli mnie tak, jak nikt od
dawna tego nie robił.
Zamykam oczy i chłonę to poczucie bezpieczeństwa. Próbuję
odnaleźć siebie, poczuć świat, który mnie otacza i pozwalam, by
wypełnił mnie spokój. Jestem zagubiona, dryfuję bezwolna w nadziei, że
w coś się złapię. Ale w tym momencie czuję się, jakby ktoś mnie złapał i
jakbym miała dość sił, aby stanąć na własnych nogach. W jego
ramionach mam siłę, by walczyć.
Zaciskam palce na jego koszuli i powoli podnoszę wzrok, aż w
końcu napotykam jego spojrzenie. Kurczowo trzymam się go ze
wszystkich sił. Nie chcę go puścić. Nie chcę już dłużej dryfować.
- Zach - szepczę - nie puszczaj mnie.
Trzyma mnie dalej i przyciska swoje czoło do mojego. Stoimy tak
spleceni ze sobą i błagam Boga, żeby nic złego nie stało się mojemu
synowi.
Proszę, potrzebuję go. Straciłam już zbyt wiele.
Zach odrywa swoją głowę od mojej. Otwieram oczy i patrzę na
niego, ale on szuka czegoś wzrokiem.
- Presley.
Zach zabiera ręce. Cały spokój znika wraz z jego uściskiem.
- Spójrz tam!
Przenoszę wzrok na miejsce, które wskazuje i widzę konia
przywiązanego do gałęzi.
- Cayden - mówię cicho - Cayden! - krzyczę i biegnę ile sił w
nogach.
- Cayden! - krzyczy Zach i rozgląda się wokoło. -Gdzie jesteś
kolego?
Nie przestając nawoływać, podbiegamy do drzewa.
- To koń taty! To Łącznik! - mówię do Zacha, kiedy przeszukujemy
teren. - Był tu.
Oboje ruszamy w przeciwnych kierunkach w poszukiwaniu
Caydena.
- Mamo! - woła mój syn łamiącym się głosem.
Przeszukuję wzrokiem teren, starając się namierzyć, skąd dochodzi
jego słaby głos.
- Znalazłem go! - krzyczy Zach i zbiega na dół po wzniesieniu. -
Jesteśmy tu Cayden.
Serce wali mi jak oszalałe, gdy biegnę w ich kierunku. Zaczynam
płakać, a stopy ślizgają mi się po mokrych liściach. Poruszam się tak
szybko, jak tylko potrafię i, gdy wreszcie dostrzegam syna, znów wraca
mi oddech.
- Cayden!
Ogarnia mnie uczucie ulgi. Nic mu nie jest.
Zach okrywa Caydena swoją kurtką, a ja biorę go w ramiona.
Szlocham i przyciągam syna do siebie.
- Nic ci nie jest. Dzięki Bogu, nic ci nie jest.
Dotykam jego twarzy i odgarniam włosy z czoła, żeby upewnić się,
że nie krwawi.
- Jesteś ranny? - pyta Zach.
Cayden płacze w moich ramionach i kiwa głową.
- Spadłem. Przywiązałem Łącznika do drzewa i nie mogłem już na
niego wsiąść. Przepraszam, mamo.
- Ciiii - mówię i staram się go uspokoić. - Najważniejsze, że nic ci
nie jest.
Całuję syna w czubek głowy i spoglądam na Zacha. Uśmiecha się i
wzdycha.
- Nie mogę chodzić - mówi Cayden.
Zach nie waha się ani chwili. Podnosi Caydena z ziemi i wspina się z
nim na wzgórze.
- Trzymaj się mocno kolego.
Chłopiec łapie Zacha za szyję. Kiedy docieramy na górę, Zach kuca, a
Cayden niemal od razu pada mi w ramiona.
- Mam cię, kochanie.
To jak sen. Naprawdę nie wiedziałam, czy go znajdziemy. Starałam
się oddalać od siebie myśli, w których Cayden na końcu nie znalazłby
się w moich ramionach.
Zach głaszcze mnie po plecach. Uśmiech nie schodzi mu z twarzy.
- Napędziłeś nam stracha, stary.
Cayden zamyka oczy i łza spływa mu po policzku.
- Nie wiedziałem, gdzie jestem. Pamiętałem jak wujek Cooper
mówił, że trzeba iść wzdłuż rzeki, ale sam nie wiedziałem, w którą
stronę idę.
- Dobrze się spisałeś - zapewnia go Zach. - Powiadomię
wszystkich.
Mierzwi włosy Caydenowi i odwraca się.
- Zach - wołam do niego. - Dziękuję, że dotrzymałeś obietnicy.
Dziękuję ci za wszystko.
Nie wiem, czy w ogóle zdaje sobie sprawę, ile to dla mnie znaczy.
Dziś wieczorem był wszystkim, czego potrzebowałam. Obrońcą,
wybawicielem i przyjacielem.
Zach potakuje i odchodzi kawałek dalej z telefonem przy uchu.
Słyszę, jak informuje wszystkich, że znaleźliśmy Caydena. W lesie
rozlegają się gwizdy i pokrzykiwania. Lokalna społeczność
zmobilizowała wszystkie siły. Teraz wszyscy wracamy do domów z
uśmiechami na ustach.
Caydena ogarnia wyczerpanie i zasypia w moich ramionach. Nie
minęło nawet pięć minut, a on już odpłynął. To, co się wydarzyło,
zmęczyło go psychicznie i fizycznie, więc musi być wykończony. Zach
wraca i głaszcze śpiącego Caydena po twarzy.
-Jest tak do ciebie podobny - mówi zamyślony.
- To by znaczyło, że Logan też.
Śmieję się i spoglądam na śpiący sens mojego życia. Przenoszę
wzrok na Zacha, a on zabiera rękę i szybko odwraca głowę.
- Obaj cię przypominają.
- Zach?
Nie rozumiem, dlaczego on wciąż się ode mnie oddala. Może i nie
daję mu dość jasnych sygnałów, ale on przecież też tego nie robi.
Spotyka się z Felicia, całuje mnie, zostawia ją samą w barze, ale to ona z
nim mieszka. No i Zach przeraża mnie jak diabli. Żyłam już w
niekończącym się bólu. Żadna kobieta nie powinna zmagać się z takim
cierpieniem, jakie własnoręcznie zadał mi ukochany mężczyzna. To
oczywiste, że jestem ostrożna. Teraz, kiedy Zach zna już prawdę,
powinien też lepiej mnie rozumieć.
- Powinniśmy wracać. Pojadę z Caydenem, jeśli ty weźmiesz
Łącznika.
- Jasne.
Usadowienie Caydena z Zachemna koniu wcale nie jest łatwe. Syn
jest ciężki i nie chce się obudzić. Mija kilka minut i wreszcie ruszamy.
Jadę obok, a Zach wskazuje drogę, zupełnie jakby był na swojej ziemi.
Zna tę okolicę jak własną kieszeń. Jedziemy i czuję, jak stopniowo
wypełnia mnie wdzięczność. Żadne z nas się nie odzywa, ale stale na
siebie spoglądamy.
Zastanawiam się czy kiedykolwiek uda mi się jeszcze komuś zaufać.
Czy Todd naprawdę pozbawił mnie tej zdolności? Jestem zraniona, zła i
zagubiona, ale gdzieś w głębi duszy chcę być szczęśliwa. Zastanawiam
się też, czy jest jakiś powód, dla którego Zach znów pojawił się w moim
życiu.
***
Zbliżamy się do stodoły, kiedy ciszę przerywa nagle wybuch
okrzyków i oklasków. Jest tu całe miasteczko. Spoglądam na Zacha, a on
odpowiada mi uśmieszkiem. Tak właśnie wygląda życie na wsi. Gdyby
to, co spotkało mnie w Pensylwanii, przytrafiło mi się tutaj, wszystko
potoczyłoby się zupełnie inaczej. Dom pękałby w szwach, zewsząd
spływałoby jedzenie i ani przez chwilę nie byłabym sama.
Tata zabiera Caydena od Zacha i ściska go. Wypełnia mnie żal i
poczucie winy. Ograbiłam rodziców z czasu, który mogli spędzić z
chłopcami. Przykro mi, że nie mieli okazji patrzeć jak dorastają.
- Mamo!
Logan wybiega z domu, gdy tylko docierają do niego odgłosy
zamieszania.
- Cayden!
Odwraca się, rusza w kierunku brata i obaj upadają na ziemię.
Zakrywam dłonią usta i płaczę. Dobrze wiem, że nie udźwignęłabym
straty Caydena, ale Logan też by sobie z nią nie poradził. Brat jest dla
niego całym światem.
Łączy ich więź jak żadna inna. Logan wreszcie puszcza Caydena i
podchodzi do Zacha.
Ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu. Odwracam się i widzę mojego
brata, spoconego i brudnego.
- Pres - mówi zmieszany.
- To nie była twoja wina.
- Powinienem był lepiej ich pilnować.
Kładę swoją rękę na jego.
- Wiem, że nie pozwoliłbyś, żeby stała się im krzywda.
Przyciąga mnie i obejmuje. Całuje w policzek i chowa głowę w moją
szyję. Nie płacze, ale czuję jak cały się trzęsie. Mogę się tylko domyślać,
jak bardzo był przerażony. Wiedział, że chłopcy byli pod jego opieką, że
straciłam wszystko i że utrata Caydena wszystkich by nas zdruzgotała.
- Już dobrze, Coop.
Kręci głową i wzdycha z ulgą.
- Pójdę przygotować konie na jutro.
W ten sposób daje znać, że nadal jest poruszony całą tą sytuacją.
- Tak zrób.
Ludzie tulą nas, poznają chłopców i ganią mnie za to, że jeszcze nie
wpadłam do nich z wizytą. To długa noc, ale chłopcy wreszcie idą do
łóżek. Mama i tata idą się położyć chwilę po nich. Mimo że jestem
wyczerpana, nie wyobrażam sobie, żebym mogła teraz zasnąć.
Przenoszę się na tył domu, na ganek i oglądam wschód słońca. Dziś
jest nowy dzień. Muszę o tym pamiętać.
Za każdym razem, gdy wstaje słońce, wybieram czy dalej tkwić w tej
ciemności która mnie otacza czy nie.
Jak dotąd dokonywałam złych wyborów. Todd podjął już decyzję, ale
to nie znaczy, że nie mogę wpuścić do swojego życia światła.
Siedzę na huśtawce opatulona kocem i ufam, że nasze rany mogą
zacząć się goić. Wiem, że nie będzie łatwo. Z tak wieloma rzeczami
muszę się jeszcze pogodzić, ale ubiegła noc przypomniała mi, że wciąż
mam dla kogo się starać. Chłopcy, rodzice, brat, Grace, Zach... myślę
teraz o nim. O tym, jakie emocje we mnie wywołuje. Zawsze
wywoływał.
- Hej - mówi Zach, a ja otrząsam się ze swoich myśli. - Myślałem,
że poszłaś spać.
Zach powoli wchodzi po schodkach. Wstaję z huśtawki.
- A ja myślałam, że już pojechałeś.
Podchodzę do niego. Nie jestem pewna, dlaczego tu jest.
- Pojechałem, ale wróciłem, żeby sprawdzić co z tobą.
- Ach tak.
Śmieje się.
- Nie mogłem zasnąć.
- Ja też nie.
Jest tak blisko, że czuję zapach jego wody kolońskiej. Nawet po
wyczerpującej nocy w lesie, on wciąż pachnie znajomo i bezpiecznie.
Stawiam kolejny krok do przodu.
I jeszcze jeden.
Jestem tak blisko, że muszę przechylić głowę, żeby móc spojrzeć mu
w oczy.
Wdycham jego zapach, czuję bijące od niego ciepło i nie mogę się
powstrzymać. Pragnę go. Potrzebuję go. Chwytam go za kark i
gwałtownie przyciągam jego usta do moich. Całuję go. Całuję go i
poddaję się uczuciom, które do teraz we mnie wzbierały. Zach nie
marnuje ani chwili. Oplata mnie ramionami i zamyka w uścisku.
Zaciskam palce na jego karku i przytrzymuję go blisko siebie. Całujemy
się jak szaleni. Boże, to takie cudowne uczucie.
Język Zacha napiera teraz na moje wargi i z radością je rozchylam.
W chwili, gdy nasze języki się stykają, puszczają mi hamulce.
Podskakuję i oplatam go nogami w pasie, a Zach obiema rękoma chwyta
mnie za tyłek. Trzyma mnie i całujemy się jak nastolatki. Przerywamy
pocałunek, gdy Zach uderza moimi plecami o słup, ale zaraz z
powrotem zaczynam go całować.
Potrzebuję tego pocałunku. Potrzebuję, żeby Zach przypomniał mi,
że jestem kobietą. Kochałam go całe życie i w tej chwili to ja potrzebuję
jego miłości. Zach jęczy wprost w moje usta i czuję podniecenie tam na
dole. Chcę utonąć w tym mężczyźnie. Całujemy się i wbijamy w siebie
paznokciami. Nie czuję upływu czasu. Nie czuję nic poza nim.
Nie wiem ile czasu mija, ale teraz Zach bierze moją twarz w dłonie i
cofa głowę. Patrzymy sobie w oczy, a ja z trudem oddycham.
-Ja...
Nie wiem co powiedzieć. Napadłam na niego, a przecież ostatnim
razem, gdy mnie pocałował, spoliczkowałam go. I teraz rzucam mu się
w ramiona? Cholera. Co ja wyprawiam?
- Przepraszam - mówię szybko, zsuwam się z niego i staję na ziemi. -
Nie wiem co to miało być. Nie mogę uwierzyć...
Rozgląda się i wzdycha.
- Nie mogłem... To znaczy...
Przeciera twarz ręką.
- Nie mogę.
Znowu przerywa.
- Nie mogę tego robić.
- Rozumiem. Nie wiem co sobie myślałam - próbuję wyjaśnić - Tak
wiele wydarzyło się tej nocy i jak widać nie myślę jasno.
Stawia krok w tył i ucisza mnie, unosząc rękę do góry.
- Nie to miałem na myśli.
Gubię się.
- W takim razie co?
- Nie mogę udawać. Nie kiedy jestem przy tobie. Wiesz dlaczego.
- Co niby wiem?
- Zapytaj mnie znowu „dlaczego” - żąda. - Zapytaj mnie, dlaczego
Felicia nie jest moją żoną. Zapytaj mnie, dlaczego się jej nie
oświadczyłem.
Moje serce przyspiesza, a w ustach robi się sucho. Zach staje tuż
naprzeciwko mnie. Jego intensywnie niebieskie oczy, jasne brązowe
włosy i kilkudniowy zarost zapierają mi dech w piersiach. Zachary
Hennington to mężczyzna, przy którym żołądek zawsze zawiązywał mi
się na supeł.
- Dlaczego?
To pytanie pada z moich ust, zanim w ogóle zdołam je
powstrzymać.
Wiatr rozwiewa mi włosy i chłodne powietrze poranka przyprawia
mnie o gęsią skórkę.
- Bo, kiedy wróciłaś, wiedziałem. Wiedziałem, że już nigdy nie
zdołam spojrzeć na inną kobietę tak, jak patrzę na ciebie. Widzę cię za
każdym razem, gdy zamykam oczy. Zawsze tak było, Presley.
- Ale wciąż jesteś z nią.
- Nie - odpowiada. - Już nie. To nie w porządku wobec Felicii,
nawet jeżeli twierdzisz, że nie czujesz tego, co ja. Nawet, jeśli odejdę
dziś stąd wiedząc, że nie ma szans, abyśmy mogli być ze sobą...
zaczekam na ciebie.
Otwieram usta i czuję ucisk w żołądku.
- Ale... - zmagam się z tym, co właśnie powiedział. -Ty i ona...
Gładzi mnie po policzku.
- To skończone. Zakończę ten związek, gdy tylko wstanie dzień.
To nie jej pragnę.
- Zach - waham się. - Nie znasz mnie. Jestem wrakiem. Przeszłam
przez piekło i w niczym nie przypominam dziewczyny, którą kiedyś
znałeś. Jeśli nie chcesz być z Felicią, bo, no cóż, to Felicia, to w
porządku. Ale nie rób tego z mojego powodu.
- Nie chcę od ciebie żadnych deklaracji. Pamiętaj tylko, że mówię
poważnie.
Odrywa palce od mojego policzka, pochyla się w moją stronę i całuje
w czoło.
- To nie dzieje się przez ciebie. To dlatego, że zawsze byłaś tylko ty.
Odwraca się i odchodzi. Zostawia mnie jeszcze bardziej rozdartą niż
poprzednio. Czas, żebym to ja dokonała wyboru. A nie mam bladego
pojęcia, co powinnam zrobić.
ROZDZIAŁ 18
- Mamo - mówi Cayden, stając w drzwiach.
- Co się dzieje?
- Mogę z tobą poleżeć?
To już drugi raz w tym tygodniu, kiedy przychodzi w nocy do mojej
sypialni.
- Oczywiście.
Podnoszę brzeg kołdry i syn wspina się na łóżko. Odpoczywa, a ja
głaszczę go po głowie. Jakiś czas temu Cayden miewał lęki nocne.
Jedynym sposobem, żeby usnął było leżenie z nim w jego łóżku, dopóki
nie odpłynął w sen. Todd nigdy nie dawał rady dość długo go uspokajać,
więc to mi przypadało tulenie go do snu. Kiedy chłopcy byli mali,
chciałam mieć czas dla siebie, chciałam, żeby umieli już mówić, chodzić
i jeść bez mojej pomocy. Dziś oddałabym wszystko, żeby tamte chwile
mogły wrócić.
Oddech Caydena się uspokaja.
- Tęsknię za nim - mówi cichym głosem.
- Za kim? - pytam, choć dobrze wiem, kogo ma na myśli.
- Za tatą.
- Wiem, kochanie.
Tak bardzo staram się wyzbyć gniewu, który zżera mnie od środka.
Świadomość, że można było uniknąć całego tego cierpienia, wcale nie
ułatwia mi zadania. Tak trudno jest się z tym pogodzić. Nic nie
wskazywało na to, że Todd planował, czy choćby rozważał,
samobójstwu Wracam myślami do tego okresu, kiedy był bez pracy i
obwiniam się za to, że żyłam w takiej nieświadomości. Powinnam była
coś zauważyć. Byłam jego żoną, jego partnerką... codziennie zmagam
się z poczuciem winy.
- Czy tata był na coś chory?
Właśnie tego tematu najbardziej nie lubię.
- Nie, a przynajmniej nic o tym nie wiedzieliśmy.
Krążę wokół sedna sprawy, celowo mijając się z prawdą. Mogłabym
mu powiedzieć, że w jakimś stopniu na pewno musiał być chory. Ale nie
o to pyta mnie Cayden.
Syn odwraca się twarzą do mnie. Jego duże zielone oczy przepełnia
niewinność - niewinność, którą tak usilnie próbuję chronić. Świat jest
pełen okropieństw. Dzieci nie powinny musieć się z nimi zmagać.
- Chcę wrócić do domu - mówi ze łzami w oczach. -Tęsknię za
kolegami i za moim pokojem. Tęsknię za ciocią Angie.
- Chciałabym, żebyśmy mogli wrócić. Naprawdę. - Całuję go w
głowę. - I też za nią tęsknię. Ale teraz tu jest nasz dom. Musisz zacząć
myśleć o dobrych stronach mieszkania w Bell Buckle - powtarzam to, co
dobrze już wie.
- Lubię mojego konia.
- Widzisz - uśmiecham się.
- Lubię wujka Coopera i Wyatta. Jest naprawdę zabawny.
- Jest całkiem w porządku.
Oboje się śmiejemy.
- Przyjaźnimy się, od kiedy byliśmy dziećmi. Wiedziałeś o tym?
Cayden szerzej otwiera oczy.
- Znał cię, kiedy byłaś młoda?
- Hej! - besztam go - Wciąż jestem młoda.
- Niech ci będzie mamo.
Łaskoczę go i chichocze bez opamiętania. Tak bardzo tęsknię za tym
odgłosem. Nawet teraz, kiedy moi synowie się śmieją, czuć, że
przychodzi im to z trudem.
- Mam tylko 29 lat - mówię absolutnie poważnie. -Powtórz.
- Nie, wcale nie.
- Powiedz to, albo dosięgnie cię gniew moich łaskotek. Cayden
odmawia. Łaskoczę go, a on śmieje się i wije na łóżku. Wreszcie się
poddaje.
- Dobra! Masz dwadzieścia dziewięć lat.
Opadam na łóżko, jakbym była wykończona i ciężko dyszę.
- Kochany jesteś, że mówisz mi takie miłe rzeczy.
- Możesz sobie pomarzyć, mamo.
- Dupek.
Śmiejemy się jeszcze trochę i uspokajamy się.
Chwila, którą dzielę teraz z Caydenem, jest taka zwyczajna.
Zupełnie jakbym znów odzyskała swoje życie. Wygłupy, śmiech i bycie
tu i teraz. Potrzebujemy więcej takich chwil. Ja ich potrzebuję. Już
nigdy nie będę taka jak wcześniej, ale przecież nadal mogę być
szczęśliwa. Ci chłopcy są moim szczęściem.
- Mamo? - mówi Cayden po chwili ciszy.
- Tak?
Mija kolejna chwila zanim znowu się odzywa.
- Będę mógł dziś pojeździć?
Obracam się na bok i wspieram na łokciu.
- Na twoim koniu?
- Tak. Mogłabyś pojechać ze mną?
To pierwszy raz, kiedy syn proponuje mi wspólną przejażdżkę.
Zazwyczaj prosi o to Coopera, mojego tatę, albo Wyatta. Wyszłam z
założenia, że potrzebuje męskiego towarzystwa, a oni są przecież
„prawdziwymi kowbojami”.
- Bardzo chętnie.
- Wyatt mówi, że kiedyś naprawdę dobrze jeździłaś.
- Kiedyś?
- Mówi, że teraz jesteś do bani.
Pierwszy raz od kilku miesięcy Cayden rozmawia ze mną tak
swobodnie i muszę przestać go besztać. Przez cały ten czas był taki
odległy, wycofany i zamknięty w sobie. Za nic nie chcę, żeby znów się
ode mnie odciął.
- Wiele razy wygrałam na rodeo.
Gwałtownie wciąga powietrze.
- Jeździłaś na byku?
- Nie - mówię i chichoczę - jeździłam konno między beczkami.
Kolejne pół godziny upływa nam na rozmowie o moim dzieciństwie
w Bell Buckle. Opowiadam synowi o strumieniu i moich ulubionych
zajęciach. Rozmawiamy o Wyatcie, Zachu i Trencie. Zasypuje mnie
pytaniami, a ja chętnie na nie odpowiadam. Zawsze miałam dobry
kontakt z synami, ale Cayden stale przysparzał mi trudności. Bardzo
chcę, żeby dzisiejsza rozmowa była punktem zwrotnym - dla niego i dla
mnie.
***
- Presley - woła mama z kuchni. - Pojedziesz do miasteczka i kupisz
dla mnie kilka rzeczy?
Nie chcę tego robić, ale przecież nie mogę jej odmówić.
- Oczywiście.
Biorę listę na zakupy i kluczyki. Chłopcy razem z Wyattem i
Cooperem pojechali naprawiać płoty. Uwielbiam patrzeć, jak moi
mężczyźni stają na wysokości zadania i biorą chłopców pod swoje
skrzydła. Niedawno Trent zabrał ich na przejażdżkę radiowozem. Teraz
Logan w kółko opowiada, że pewnego dnia zostanie szeryfem. Boże,
dopomóż.
Podjeżdżam do pierwszego sklepu i spotykam się z entuzjastycznym
powitaniem pani Rooney.
- Presley! - rusza w moim kierunku. - Twoja mama mówiła, że się
do mnie wybierasz. Tak się cieszę, że cię widzę.
- Przecież widziałam się z panią tamtej nocy.
- Tak - na jej ustach pojawia się uśmiech - ale tak wiele zmieniło
się od tamtego czasu.
Nie mam pojęcia, co mogło zmienić się w dwa dni, ale to w końcu
Bell Buckle. Mam dwie opcje. Albo dać się wciągnąć w szaleńczy wir
małomiasteczkowych plotek, albo kupić to, co potrzebuję i wyjść.
Wybieram to drugie.
- Muszę kupić mąkę i czekoladę.
- Pieczesz ciasto?
- Nie ja. Mama.
Patrzę, co jeszcze mam na liście i dociera do mnie, że są na niej
bardzo dziwne pozycje.
- Słyszałam, że Zach to bohater - mówi jak gdyby nigdy nic.
No proszę. Wiedziałam, że nie będę musiała długo na to czekać.
Ostatni raz widziałam Zacha dwa dni temu i od tamtego czasu nie
odezwał się ani słowem. Nie, żebym spodziewała się, że to zrobi, ale z
drugiej strony brzmiał tak przekonująco. Może związek z Felicią znaczy
dla niego więcej niż mówił. Tak czy inaczej, nie chcę, żeby całe
miasteczko myślało, że do siebie wrócimy.
- Znalazł Caydena, ale przecież wszyscy już o tym wiedzą.
Uśmiecham się, a kobieta potakuje kiwnięciem głowy.
- Czy trzyma pani czekoladę po drugiej stronie lady?
Rozglądam się po sklepie, ale jest tu tak wiele rzeczy, że nie potrafię
nic znaleźć.
-Jest tutaj, kochanieńka.
Pani Rooney przechodzi za ladę i sięga po paczkę.
- Czy od tamtego czasu miałaś okazję podziękować Zachowi?
Znam tę kobietę całe życie. Gdyby było inaczej, pewnie
powiedziałabym jej, żeby pilnowała swojego nosa.
A wtedy mama złoiłaby mi skórę - nieważne czy mam trzydzieści
pięć lat czy nie.
- Muszę już jechać.
- Oczywiście.
Posyła mi porozumiewawczy uśmiech i nie śpieszy się z nabijaniem
zakupów na kasę. Opowiada o dzieciach i o tym, co nowego planuje
kupić do sklepu. Cierpliwie słucham i modlę się w duchu, żeby udało mi
się stąd wyjść przed zachodem słońca.
Kilka minut i mnóstwo pytań później jest już po wszystkim.
- Dziękuję pani, pani Rooney. Do zobaczenia wkrótce.
- Oby tak było. Pamiętaj też zadzwonić do Zacha. Słyszałam, że
chciałby zobaczyć się z Caydenem. Uważaj na siebie w drodze
powrotnej.
Wzdycham krótko.
- Dobrze.
Może sobie zinterpretować moją odpowiedź jak tylko chce.
W dwóch innych sklepach kupuję pozostałe rzeczy z listy i wsiadam
do samochodu. Kiedy już w nim jestem, zaczynam uderzać głową w
kierownicę.
- Głupi Zach - mówię i nie przestaję odreagowywać frustracji na
własnej twarzy. Przestaję, kiedy wreszcie trochę się uspokajam. Każdy
zadaje tu te same pytania. ,,Co u Zacha? Cudownie znów widzieć was
razem. Nie myśleliście, żeby do siebie wrócić? Wy dwoje jesteście dla
siebie stworzeni”.
To wszystko powoli już mnie dobija.
Wrzucam bieg, ale zatrzymuję się, kiedy po drugiej stronie ulicy
dostrzegam zaparkowany samochód. To ten przeklęty pick-up.
Nie mam zamiaru kulić się ze strachu. Przecież Zach widzi moje
auto. Cofam i widzę w lusterku wstecznym, jak mi się przygląda. Serce
wali mi jak oszalałe, gdy odwzajemniam jego spojrzenie, ale, zanim dam
się ponieść nerwom, macham do niego i odjeżdżam. Nie rozumiem jak
mógł powiedzieć mi to wszystko, a teraz nawet nie próbuje ze mną
porozmawiać. To nie ma sensu. Przecież rzuciłam się na niego.
Dosłownie. Żołądek zaciska mi się na wspomnienie jego słów. W głębi
serca chcę, żeby spełniło się wszystko, co powiedział. Ale w końcu to
nie ja złożyłam setki obietnic. Czas najwyższy, żeby Zach zdecydował
czy chce o mnie walczyć.
***
Praca na ranczu zdecydowanie nie jest moim wymarzonym
zajęciem. Z chęcią otworzyłabym w miasteczku ciastkarnię, ale nie
minąłby nawet dzień, a zaczęłyby mnie nachodzić kobiety, znosząc
dziesiątki swoich wypieków na sprzedaż. Dziś, dla odmiany, pracuję
jednak poza biurem. Dobre i to.
- Panno Townsend, rydwan zajechał.
Wyatt pochyla się w dramatycznym ukłonie.
- Nie do końca wiem, dlaczego w ogóle jeszcze z tobą rozmawiam.
- Pogódź się z tym, Pres. Jestem yin dla twojego yang. - Jesteś
gównem na moich butach.
- Jestem masłem na twoim chlebie - odcina się.
- Jesteś jak ból w tyłku.
Wyatt klepie mnie w pupę.
- Teraz już tak.
Strącam mu kapelusz z głowy i wsiadam na konia.
- Nie zadzieraj za mną, Kowboju.
Przez chwilę wyraz jego twarzy zdradza, że targają nim jakieś
emocje, jednak szybko odzyskuje rezon.
- Wiesz, na jakie pastwisko mamy je przegonić? - pyta,
przechodząc do konkretów.
- Tak.
Głaszczę Łącznika po szyi. Z tym koniem łączy mnie głęboka więź.
Naprawdę wierzę, że tamtej nocy ochraniał Caydena. Mógł przecież z
łatwością go z siebie zrzucić, albo pognać Bóg wie gdzie w las.
Tymczasem dał Caydenowi się prowadzić.
- Kto jeszcze ze mną jedzie?
Moim zadaniem jest poprowadzenie grupy, która zajmie się
przegonieniem bydła z jednego krańca ziemi na drugi. Będąc dzieckiem
uwielbiałam w tym uczestniczyć. Wyruszaliśmy całą rodziną,
otaczaliśmy bydło, przeganialiśmy je i spędzaliśmy cały dzień razem.
Cooper ma przywieźć chłopców na quadzie w miejsce, w które
zagonimy krowy.
- Pojedzie z tobą Vance, jeden z pomocników na ranczu, ja i Zach.
Gwałtownie szerzej otwieram oczy.
- Że co?
- No wiesz. Wysoki, głupi, niebieskie oczy i naprawdę kiepska
fryzura.
Otwieram usta i kręcę głową z niedowierzaniem. Gdyby Zach
naprawdę zerwał z Felicią, tak, jak mi obiecywał, już dawno bym o tym
wiedziała. Najwyraźniej nie mówił poważnie. To boli, bo jednak mu
zaufałam. Stale coś do siebie czujemy i to mnie przeraża. Nie chcę, żeby
Zach znowu podeptał moje serce, a w tej chwili czuję się jakby właśnie
to zrobił.
- Spokojnie - kręci głową - nie będzie jechał z tobą na jednym
koniu.
Mam ochotę czymś w niego rzucić.
- Nieważne. To duży teren.
Przecież wcale nie muszę się z nim widzieć. Zach może przecież
prowadzić krowy, a ja zajmę się zaganianiem bardziej opornych sztuk.
Plan gotowy.
Moja rodzina posiada spore połacie ziemi i tata zawsze wierzył, że
bydło musi od czasu do czasu pokonać większą odległość. Zanim
pojawiły się komórki, i wszystko czego obecnie używamy, spędzaliśmy
całe dnie przeganiając bydło. To była nasza wersja rodzinnych wakacji.
Nie będę obozować z Zachiem. Po moim trupie.
Wyatt się śmieje.
- Oj, Kowbojko. Pewnego dnia obudzisz się z tego snu, w którym
żyjesz.
Posyłam mu gniewne spojrzenie.
Zaprowadzam konia do przyczepy i przygotowuję go do drogi.
Będziemy musieli przejechać piętnaście mil, aby dotrzeć do miejsca, w
którym znajduje się bydło. Nie ma mowy, żeby konie dały radę obrócić
w obie strony w jeden dzień. Mimo to nie zamierzam rozbijać namiotu
z jakimkolwiek przedstawicielem klanu Henningtonów. Jakoś wymyślę,
jak wrócić do domu.
Przyczepa jest przeznaczona dla dwóch koni i jak na razie jest pełna
tylko w połowie. Już zdążyłam się domyślić, dla kogo Wyatt zajął drugie
miejsce i kto poprowadzi.
- Dzień dobry, Presley.
Zach nagle pojawia się w oknie po stronie pasażera i podskakuję na
siedzeniu na dźwięk jego głębokiego głosu.
- Jezu!
Uśmiecha się chytrze.
- Gotowa na nasz wspólny dzień?
- Nawet nie wiedziałam, że będę musiała go z tobą spędzić.
- Pomyślałem, że i tak dość długo już mnie unikasz. No i że miło
jest wyrwać się z biura.
Zach uderza otwartą dłonią w okno pick-upa, okrąża auto i
podchodzi do drzwi kierowcy.
Czarno to widzę.
Wskakuje do środka, jakby zupełnie niczym się nie przejmował.
Czuję, że jeszcze chwila i dam się ponieść nerwom. Jak może być tak
bezmyślny? Jak to możliwe, że nie wpadł na to, że powinniśmy
porozmawiać o tym co zaszło? Krzyżuję ręce na piersi i wypuszczam
powietrze nosem. Dobra. Też mogę tak pogrywać.
- Coś nie tak? - pyta, gdy opuszczamy długi podjazd rodziców.
Patrzę na niego, jakby postradał zmysły.
- Pytasz serio?
- Zachowujesz się, jakbyś nie cieszyła się, że mnie widzisz.
- Co u Felicii? - pytam z przekąsem. Wiem, że miałam rozegrać to
na chłodno, ale wściekam się już na samą myśl o niej. Jest podłą suką i
nawet jeżeli Zach i ja nigdy do siebie nie wrócimy, to nie chciałabym,
żeby kręciła się w jego pobliżu. Jej dusza jest tak czarna jak jej włosy.
Zach poprawia kapelusz i uśmiecha się szeroko.
- Wiedziałabyś, gdybyś tylko odebrała telefon, kiedy dzwoniłem.
- Dzwoniłeś wczoraj, a ja byłam akurat zajęta.
Prawda jest taka, że nie chciałam potem do niego oddzwaniać.
Byłam zła, że nie próbował skontaktować się ze mną wcześniej.
- Pomyślałem, że do mnie oddzwonisz.
- Dlaczego nie przyjechałeś? - pytam - Przecież dobrze wiesz,
gdzie mnie znaleźć.
Posyła mi płomienne spojrzenie. Rozpływam się, gdy tak na mnie
patrzy.
- Doskonale wiem, gdzie cię znaleźć Presley.
- Nie odpowiedziałeś jeszcze na moje pytanie.
Zach zatrzymuje samochód na poboczu i odwraca się w moją stronę.
- Felicia i ja nie jesteśmy już razem. Przez kilka ostatnich dni
pomagałem jej znaleźć nowe lokum i przenieść tam swoje rzeczy -
przerywa na chwilę. - Teraz już wiesz, że mówiłem poważnie. Musiałem
jednak być w porządku wobec Felicii, a nie byłbym wobec niej fair,
gdybym przyjechał do twojego domu po tym, jak zakończyłem nasz
pięcioletni związek. Tak więc, przypadło ci stanowisko pałkarza.
Odsuwa się i ruszamy w dalszą drogę.
Daję sobie czas na oswojenie się z nową informacją.
Zach nie jest już z Felicią.
Ja jestem sama.
Jedziemy, a ja myślę o swoich obawach i zastanawiam się, czy w
ogóle mogę rozważać powrót do Zacha. Nie brakuje między nami
chemii - nigdy nie brakowało. Wiem, że się uzupełniamy. Wiem, że
wciąż łączy nas uczucie. Wiem, że zawsze go kochałam. I, jeśli mam być
całkowicie szczera, to wiem, że on też mnie kocha. Inaczej nie
zostawiłby Felicii, nie patrzyłby na mnie w ten sposób i nie byłby tu
teraz ze mną. Jednak to przecież właśnie on mnie zranił.
Ale teraz oboje jesteśmy już dorośli. Wiele się zmieniło.
Cholera, ja sama ogromnie się zmieniłam. Nie w porządku byłoby
zakładać, że Zach jest taki sam jak kiedyś. Naprawdę mam o czym
myśleć. Żołądek mi się zaciska, a serce zaczyna szybciej bić.
Zach dojeżdża do bramy, przez którą musimy przejechać, żeby
dotrzeć do bydła. Gdy otwiera drzwi od pick--upa, chwytam go za
ramię.
- Jaki jest wynik? - pytam, nawiązując do jego porównań. Łatwiej jest
rozmawiać z Zachem, kiedy korzysta się z terminologii baseballowej.
Uśmiecha się i przechyla głowę.
- Skarbie - wyraźnie słychać teraz jego południowy akcent - jak na
razie żadnych strike’ów, outów, i trwa dopiero pierwsza zmiana.
Ukrywam śmiech, udając, że kaszlę.
- Musisz popracować nad swoją grą, Zachary Henningtonie. Nie
jestem pewna, czy w ogóle wezmę zamach.
Oczy Zacha rozjaśniają się. Teraz uśmiecha się jeszcze szerzej.
- Jestem całkiem dobry w odczytywaniu zamiarów pałkarza i
myślę, że jest gotowy podnieść kij z ramienia - nachyla się bliżej i
szepcze. - Pytanie brzmi, czy pałkarz trafi w piłkę, czy zaliczy strikeout.
Pukam się w podbródek.
- Hmmm... To zależy w jakim stanie jest boisko.
- Całkiem niezłym.
- A co, jeśli pojawią się nierówności?
Zach bierze mnie za rękę i przyciąga do siebie.
- To idealne boisko, Presley. Nie spowolni nas, nie zamoknie i nie
pojawią się żadne nierówności. No i piłka nie leci nawet zbyt szybko.
Takie boisko zdarza się tylko wtedy, gdy miotacz chce, aby pałkarz trafił
w piłkę.
Jego usta są tak blisko. Zastanawiam się czy mnie pocałuje i cała
sztywnieję. Jednak usta Zacha mijają moje i znajdują się teraz przy
moim policzku.
- Miotacz praktycznie błaga pałkarza, żeby ten wziął zamach.
Zdejmij kij z ramienia, skarbie.
Puszcza moją rękę i gwiżdżąc wyskakuje z auta. Dalej siedzę w
środku. Jestem zmordowana i z trudem oddycham. A jeśli zaliczę
strikeout?
ROZDZIAŁ 19
Przygotowujemy konie do drogi i nieustannie czuję na sobie wzrok
Zacha. Toczę wewnętrzną walkę, żeby tylko na niego nie spojrzeć.
Prędzej czy później będę musiała się odezwać, ale jak na razie strach
jest silniejszy od pragnień. Muszę chronić serce. Muszę być pewna, że w
ogóle jestem gotowa zaangażować się w kolejny związek.
Jednak skłamałabym mówiąc że nie chcę być z Zachem. Zawsze go
pragnęłam. Teraz, po tych wszystkich latach, znów tu jesteśmy i
możemy spróbować jeszcze raz.
- Zach... - chcę coś powiedzieć, cokolwiek, ale, zanim w ogóle
udaje się nam nawiązać rozmowę, pojawia się Wyatt z resztą ludzi.
- Długo was nie było - mówi i uśmiecha się przebiegle. -
Pomyślałem, że pewnie zatrzymaliście się gdzieś na szybki numerek.
Zach posyła bratu gniewne spojrzenie, ale oczywiście po Wyatcie
spływa to jak po kaczce. Najlepiej po prostu go ignorować.
- A ja myślałam, że bracia Henningtonowie są wytrwali.
Najwyraźniej jesteś najsłabszym ogniwem.
Wzruszam ramionami i wsiadam na konia.
Wszyscy śmieją się z mojego ironicznego komentarza.
- Koniecznie zafunduj Licznikowi naprawdę ostrą jazdę. Nie
pozwól tylko, żeby za bardzo go poniosło.
Wyatt uśmiecha się pod wąsem. zupełnie jakby czytał mi w myślach.
- Palant.
- Nazywano mnie już gorzej.
Słyszę stłumiony śmiech Zacha i wytykam Wyattowi język.
- Jakie to dojrzałe.
Wyatt śmieje się i klepie mojego konia w zad. Łącznik puszcza się
pędem przed siebie.
W jednej chwili daje o sobie znać moja natura zawodniczki rodeo.
Pochylam się do przodu, pozwalam, by pęd jazdy zawładnął całym
moim ciałem. Z każdym uderzeniem kopyt Łącznika o ziemię serce bije
mi mocniej. Ta chwila w całości należy do mnie. Wiatr rozwiewa mi
włosy, na twarzy gości szeroki uśmiech, i czuję jakbym zupełnie na
nowo dostrzegła świat, który mnie otacza.
Zbliżamy się do linii drzew i przypominam sobie, że za nic nie dam
rady przejechać w tym miejscu przez las. Zawracam Łącznika i kieruję
się w stronę Zacha i Wyatta. Oddycham ciężko i raptownie, ale to
cudowne uczucie.
Czuję się wyzwolona.
- Chciałeś, żeby koń mnie poniósł. Nieźle - mówię i uśmiecham się
gdy jestem już obok Wyatta. - Tylko tak się składa, że akurat umiem
jeździć. Zapomniałeś?
-Tak sobie myślę, że jeszcze trochę i nasza kowbojka wreszcie do
nas wróci.
- Przecież wróciła. Już bardziej się nie da.
Spoglądam na Zacha. Siedzi na koniu i wygląda oszałamiająco. Nie
można przejść obojętnie obok jego pewnej siebie i wyluzowanej
postawy. Ani na chwilę nie spuszcza ze mnie wzroku, przez co czuję się
jakbym istniała tylko ja.
Wyatt chwilowo jest wreszcie cicho, a może po prostu go nie
słyszymy. Jedynym, co teraz widzę, słyszę i czuję jest Zachary
Hennington. Nie wiem, jak zdołam się mu oprzeć, czy w ogóle chcę lub
powinnam, ale w tej chwili czuję, że wiem już co zrobię. Myślę, że on
też to wie.
- No więc - mówi Wyatt i głośno klaszcze w dłonie -wezmę się już
do, no wiecie, pracy. Kontynuujcie sobie z Zachemkonkurs na to, kto
pierwszy odwróci wzrok, i zajmijcie się poganianiem bydła, które
zostanie na tyłach. Vance i ja poprowadzimy.
Biorę głęboki wdech i potakuję kiwnięciem głowy.
- Gotowy? - pytam Zacha.
Nie odpowiada, tylko rusza przed siebie.
- Weź zamach, Pres. Co złego może się stać?
- Możesz mnie zranić.
- Nie zrobię tego.
- Może nie celowo, ale przecież nie wiesz, co przyniesie przyszłość.
Zach śmieje się krótko.
- Tak się składa, że wiem. Jesteś jej nieodłączną częścią. Kiedy
przyjechałaś do miasteczka, wszystko w moim życiu wróciło na swoje
miejsce. Zawsze wiedziałem, że będziesz częścią mojego życia, tyle że
wtedy nie byłem jeszcze na ciebie gotowy.
Czuję ból w sercu. Nadzieja rozkwita w najdalszych zakątkach mojej
duszy. Czy to możliwe, że wtedy naprawdę nie byliśmy jeszcze gotowi?
Podobno nic nie dzieje się bez przyczyny. Może wtedy nie miało nam
się udać, a kontrakt Zacha był naszym znakiem? Nadal jednak nie
wiem, czy jestem gotowa się przed nim otwo rzyć. Jeśli tego nie zrobię,
nie będę w porządku ani wobec siebie, ani wobec niego.
- Hej - mówi i wyrywa mnie z zamyślenia. - Nie musisz nic mówić.
Chcę tylko, żebyś wiedziała, że na ciebie zaczekam.
Zach puszcza do mnie oko i odjeżdża w kierunku bydła. Spoglądam
w niebo i zamykam oczy.
- Dlaczego nie możesz zesłać mi jakiegoś znaku? -pytam kogoś,
kto może akurat patrzy na mnie z góry.
Ściągam wodze i jadę w kierunku reszty. Czas zająć się pracą. Mam
dziś przed sobą co najmniej dziewięć godzin jazdy. Będę mogła
poświęcić cały ten czas na snucie głębokich przemyśleń.
Mija godzina, zanim w ogóle udaje nam się wyruszyć. Krowy są dziś
powolne. Zebranie razem całego stada nastręcza problemów, ale Zach i
ja wspólnie dajemy radę. Każda oporna sztuka bydła zostaje zagoniona
do stada i udaje nam się znaleźć wspólny rytm.
Jestem wdzięczna za te kilkanaście krów, które oddzielają mnie
teraz od Zacha. Dzięki nim mam czas na rozmyślanie. Zastanawiam się,
czy Zach jest w ogóle gotowy zająć się dwójką chłopców, których świat
legi niedawno w gruzach. Nie będzie mu łatwo ich sobie zjednać.
Bardzo kochali tatę i zmagają się jeszcze ze skutkami jego odejścia.
- Przejedź na lewą stronę - mówi Wyatt, gdy do mnie podjeżdża.
- Hm?
- Na lewo. Zachowi przyda się twoja pomoc.
Wyatt uśmiecha się zadowolony ze swojego żartu.
Dobrze widzę, że Zach nie potrzebuje mojej pomocy.
- Przecież sobie radzi.
- To ja tu jestem zarządcą i każę ci przejechać na lewą stronę.
- A ja jestem siostrą właściciela.
Wyatt mruży oczy.
- To nie zmienia faktu, że jestem twoim szefem.
- I co jeszcze. Dlaczego to robisz? - pytam.
- Bo jesteś uparta. Masz na wyciągnięcie ręki przyzwoitego faceta,
który cię kocha. Ty tymczasem zamierzasz spędzić tych kilkanaście
godzin na rozmyślaniu, czy z nim być czy nie.
Unosi brew.
- Tak myślałem - dorzuca na zakończenie.
Wzdycham. Nic nie rozumie. Myślę, że tak naprawdę nikt nie jest w
stanie tego zrozumieć. Sytuacja nie jest jednoznaczna.
- A więc uważasz, że postępujesz słusznie, pozwalając mu na mnie
naciskać?
- Myślę, że oboje się boicie. Zach wie, że straciłaś męża i masz
Caydena i Logana. Wie, co to oznacza. Upewniłem się co do tego. Czy
schrzanił sprawę jako dzieciak? Nie. Dostał propozycję zarobienia kupy
siana i szansę grania zawodowo w baseball.
Wyatt przerywa i daje mi chwilę na przetrawienie tych słów. W głębi
duszy zawsze o tym wiedziałam, ale ta załamana kobieta, która wciąż
we mnie tkwi, nie chciała tego zaakceptować. Wyatt nie wie
wszystkiego.
- Gdybyś jednak wolała dać szansę innemu Henningtonowi, to
jestem do dyspozycji.
- Ty i ja... to nigdy by się nie udało. Przecież o tym wiesz - mówię
delikatnie.
- Wiem. Zawsze będziesz kochać tylko Zacha. Więc dlaczego
jeszcze tu jesteś? Jedź do niego i bądź z nim.
Chciałabym, żeby to było takie proste.
Niechętnie przejeżdżam na lewą stronę.
- Wyatt mówił, że potrzebujesz tu pomocy.
- Serio?
Zach uśmiecha się szeroko.
- Czasami nie jest taki zły.
- Czasami.
Jedziemy powoli, obserwując czy jakaś krowa nie odłącza się od
stada. Zach odzywa się jako pierwszy.
- Musimy porozmawiać o paru sprawach. Wtedy w nocy, kiedy
wyszliśmy na tyły z baru powiedziałaś mi o kilku rzeczach. Odpuściłem
ci na jakiś czas, ale przecież nie możesz dłużej tak żyć.
Zamieram, gdy uświadamiam sobie do czego zmierza.
Zdecydowanie nie chcę teraz rozmawiać o śmierci Todda.
- Robię dokładnie to, co muszę.
- Chciałbym wiedzieć, co dzieje się w twojej głowie. Okłamujesz
wszystkich, ale ja nie jestem wszyscy.
Od chwili kiedy wyjawiłam mu prawdę, wciąż zadaję sobie pytanie,
dlaczego to zrobiłam. Naprawdę nie chciałam, żeby Zach o
czymkolwiek wiedział, więc dlaczego mu o tym powiedziałam? Że też
ze wszystkich ludzi musiał to być akurat on. To nie ma sensu. Jedyne
wytłumaczenie jest takie, że gdzieś w głębi serca czułam potrzebę, żeby
poznał prawdę. Może czułam też, że nie użyje tej informacji przeciwko
mnie. Że nie będzie mnie oceniał.
- Nie - potwierdzam - nie jesteś.
To jednak wcale nie znaczy, że w ogóle mogę o tym rozmawiać.
Niektóre wspomnienia z tamtego dnia zakopałam tak głęboko, że nawet
nie wiem, gdzie ich szukać. Wyciąganie ich na światło dzienne i
mierzenie się z nimi mogłoby znowu mnie zniszczyć. To boli, gdy w
koszmarach widzę mojego męża. Jestem zła. Trzymam się kurczowo
tego uczucia, bo pomaga mi przetrwać kolejne dni. Powrót do smutku
byłby dla mnie zbyt trudny.
- Proszę tylko, żebyś nie traktowała mnie na równi z resztą.
Obawiasz się, co przyniesie, albo i nie przyniesie, przyszłość, ale ja czuję
dokładnie to samo Pres. Jestem w pełni świadomy, że to ja wtedy od
ciebie odszedłem. Każdego dnia żyję z tym pieprzonym poczuciem
winy. Ale przecież ty też wtedy tak cholernie mocno mnie zraniłaś.
Patrzę na niego pytającym wzrokiem.
- Ja ciebie?
- Tak.
Patrzy w niebo, a potem przenosi wzrok na mnie.
- Kochałem cię. To dla ciebie przyjąłem tamtą posadę w drużynie
Dodgersów. Przecież nie zrobiłem tego tylko dla siebie!
- Wiem, że tak to widzisz. Byłabym głupia, gdybym wtedy rzuciła
dla ciebie college. Zresztą ludzie myśleli, że zgłupiałam już, kiedy
zrezygnowałam z wymarzonej szkoły tylko dlatego, żeby do ciebie
dołączyć. Nie chciałam spędzić całego życia, goniąc za twoimi
marzeniami. Nie ma mowy, żeby nasz związek przetrwał wtedy kolejne
dwa lata rozłąki, podczas których ty byś podróżował, dziewczyny
rzucałyby się na ciebie, a ja kończyłabym szkołę.
Zach pociera bark. Upływa chwila zanim odpowiada.
- Mogliśmy to przetrwać. A może i nie. Nigdy się o tym nie
przekonamy, bo ty nie dałaś nam na to szansy. Sądzisz, że tylko ja tu
jestem winny?
- Długo tak myślałam. Bez ciebie czułam, jakbym umierała. Byłeś
integralną częścią mnie i kiedy odszedłeś czułam, że jestem pusta. Todd
odwiedzał Angie w tamten weekend po naszym rozstaniu i pocieszał
mnie, gdy płakałam. Tak to się między nami zaczęło. Todd poskładał w
całość te kawałki mnie, które ty rozbiłeś.
Jest trochę prawdy w tym, co wcześniej powiedział mi Zach. Gdy
tylko wyjechał... poddałam się. Byłam wtedy młoda i głupia, i od razu
zaangażowałam się w związek z Toddem. Boże, tak bardzo bałam się
być sama.
Ale życie z Toddem nie było przecież złe. Kochaliśmy się, mieliśmy
dzieci, byliśmy szczęśliwi i chciałam zestarzeć się u jego boku.
- Ja mogłem cię poskładać.
- Nie z Kalifornii - przypominam mu.
- Nie, raczej nie.
Jedziemy dalej w ciszy. Są sprawy, z którymi muszę się uporać
zanim ruszę dalej. Nie chodzi tylko o Zacha, ale o moje życie. Ma rację,
że jest ostrożny. W sercu nadal noszę ciężar straty, jaką była śmierć
męża. Przepełnia mnie też złość.
To, co było kiedyś między mną i Zachemodcisnęło na mnie piętno, a
moje blizny nie są jedynie powierzchowne. Wpisują się w to, kim jestem
i ukształtowały ten zdeformowany zlepek mięśni, który noszę w piersi.
Nie mogę tak po prostu ruszyć dalej.
Nie mogę tak po prostu zapomnieć.
Wszystkie moje rany otworzyły się znów przez Todda. Przez
mężczyznę, który miał być ze mną na dobre i na złe. Nie łączą nas już
przysięgi, które sobie składaliśmy. Życia, przez które wspólnie szliśmy,
też już nie ma.
- O czym myślisz? - pyta Zach.
- O tobie, Toddzie, o mnie i o tym, czy w ogóle uda mi się uporać
ze wszystkim i ruszyć dalej - mówię szczerze. - Tak wiele się między
nami wydarzyło. Nie wystarczy po prostu spróbować jeszcze raz. To nie
takie proste.
Potakuje kiwnięciem głowy.
- Nie myślałem, że takie będzie.
- Więc co myślałeś?
Zach wzdycha i zatrzymuje się.
- Wyatt - woła - za chwilę dołączymy do was z Presley.
Patrzę na niego zdezorientowana.
- Przecież nie możemy...
- To zajmie tylko kilka minut - mówi i zsiada z konia.
Przytrzymuje wodze Łącznika i patrzy na mnie - Zsiądź, Presley -
dodaje stanowczo.
Przerzucam nogę, ale druga stopa się klinuje w strzemieniu. Omal
nie upadam, ale silne ramiona Zacha w porę mnie podtrzymują. Kładę
dłonie na jego szerokim torsie i pod palcami wyczuwam bicie jego
serca. Stoimy tak bez ruchu i patrzymy sobie w oczy. Ramię Zacha
napina się, gdy przyciąga mnie bliżej.
Pragnę go pocałować i poczuć jego usta na moich. Oczy Zacha
zdradzają, że toczy ze sobą walkę.
- Całowaliśmy się już dwa razy - mówi niskim i chrypiącym
głosem. - Za pierwszym razem to ja się na ciebie rzuciłem, za drugim to
ty rzuciłaś się na mnie.
Unosi brew, a ja się uśmiecham.
- Następnym razem nie chcę już, żeby którekolwiek z nas się
powstrzymywało.
- A co, jeśli pocałuję cię tu i teraz? - pytam bez tchu. Pożądam
Zacha całą sobą. Pamiętam jak to jest go dotykać i być w jego
ramionach. Tyle że teraz jest silniejszy, bardziej seksowny i stoi przede
mną.
Uśmiecha się szeroko i przybliża głowę do mojej.
- Uznam to wtedy za próbę odbicia piłki.
Czy zdołam mu się oprzeć? To przecież Zachary. Zawsze był częścią
mojej duszy. Nawet gdybym chciała teraz odejść, to nie wiem czy
zdołałabym to zrobić. Już raz wiodłam życie bez Zacha i wiem, że jeśli
znów mnie to czeka, to jakoś to przeżyję. Wiem też, że będę żałować,
jeśli w ogóle nie spróbuję.
- Zach - szepczę. Część mnie gra na zwłokę.
Zach pochyla się bliżej i zamykam oczy. Jednak, zamiast pocałować
mnie w usta, całuje mnie w czoło.
- Nie powiem ci, czy jesteś gotowa, Pres. Mogę tylko powiedzieć,
że zawsze cię kochałem. Zawsze, gdy zamykałem oczy, widziałem cię u
swego boku. Za każdym razem.
- A co z przeszkodami, które mogą stanąć nam na drodze?
- Co masz na myśli?
- Mam na myśli to, że mam dwóch małych synów, którzy dopiero
co stracili ojca. Ciągle jeszcze nie otrząsnęłam się po śmierci Todda. Nie
mam pieniędzy i musiałam wrócić do domu. Mam za sobą sześć
miesięcy traumy i nie mogę spać. Stale cierpię - oczy zachodzą mi łzami
- Mam już dość bólu, a ty mnie przerażasz. Możesz zranić mnie bardziej
niż ci się wydaje.
Czuję jak jego serce przyspiesza. Niebieskie oczy Zacha patrzą teraz
na mnie ciepło i z uczuciem.
- Nie mogę ci zagwarantować, że to się uda. Skłamałbym mówiąc,
że na naszej drodze nie ma żadnych przeszkód. Wiem, że masz
Caydena i Logana. Nigdy nie próbowałbym związać się z tobą, gdybym
nie chciał, żeby twoje dzieci były częścią mojego życia.
Zach przyciąga mnie do siebie jeszcze mocniej.
- Będę ich przyjacielem. Dam się im lepiej poznać i przekonam ich,
że nie wszyscy Henningtonowie to idioci.
Śmiejemy się i kręcę głową.
- No cóż - mówię żartobliwie.
- Wiem, że twój mąż umarł i wiem, jak do tego doszło. A co do
tego, że jesteś spłukana - milknie na chwilę - nic a nic mnie to nie
obchodzi. To czy masz pieniądze, czy ich nie masz nie ma tu żadnego
znaczenia. Chcę zobaczyć, gdzie to nas zaprowadzi i jeżeli nam się uda,
to chcę się o ciebie zatroszczyć. Jest wiele spraw, z którymi musimy się
uporać. Nie będzie łatwo, skarbie.
Nic już nie wydaje się łatwe.
- Nie chcę, żeby było łatwo Zach. Nie chcę tylko cierpieć.
- Już nigdy więcej cię nie skrzywdzę.
- Wiem, że nie możesz mi tego obiecać.
- Zgadza się, nie mogę. Ale mogę obiecać, że tak łatwo się mnie nie
pozbędziesz. Wykończę cię, Presley Mae. Przypomnę ci, że czasami dla
nagrody warto jest podjąć ryzyko.
Całuje mnie w czubek nosa i wypuszcza z objęć. Nagle czuję się
osamotniona. Drżę, gdy zabiera ręce.
To pewne, że Zach mnie wykończy. Nie zdołam już dłużej się mu
opierać. Mam nadzieję, że jest gotowy.
ROZDZIAŁ 20
- Myślę, że nie pojedziemy już dziś dalej - mówi Wyatt, gdy w
oddali słońce zaczyna już chylić się ku zachodowi - Przed nami jeszcze
kilka ładnych mil drogi, a bydło stawia opór.
Kilka ostatnich godzin kompletnie nas wyczerpało. Posuwaliśmy się
do przodu w zabójczo wolnym tempie. Bez względu na to, czego byśmy
nie robili, pojedyncze sztuki bydła i tak odłączały się od stada, a
zagonienie ich z powrotem zajmowało dwadzieścia minut.
Jesteśmy już mniej więcej w połowie drogi, więc nie ma mowy ani o
powrocie, ani o dalszej jeździe. Cholera, od początku czułam, że nie
powinnam tego robić. Jak widać bogowie uwielbiają komplikować mi
życie. Teraz będę musiała rozbić obóz z Zachem, Wyattem, i jego
dzisiejszym towarzyszem, Vance’m. Po prostu świetnie.
- Muszę zadzwonić do chłopców - mówię i odchodzę w kierunku
drzew. - Tylko tego mi jeszcze brakowało.
Wyatt parska śmiechem.
- Chętnie się z tobą poprzytulam. Zawsze znajdzie się dla ciebie
miejsce w moim śpiworze, Kowbojko.
Szybko przenoszę wzrok na Zacha. Widzę, że posyła Wyattowi tak
gniewne spojrzenie, że niejeden mężczyzna by się pod nim skulił.
Wyatt odwzajemnia spojrzenie brata i uśmiecha się, czym jeszcze
bardziej go drażni.
- Coś nie tak Zach? Masz jakiś problem z namiotem?
- Zaraz kopnę cię w dupę i polecisz tak daleko, że nie dasz rady
odnaleźć już drogi powrotnej do Tennessee - mówi Zach niskim i
groźnym głosem.
- Błagam, przecież widziałem jak się bijesz.
- Presley - mówi Zach przez zaciśnięte zęby - Idź zadzwonić do
chłopców. Ja pomogę Wyattowi rozbić obóz - dodaje i chwyta brata za
kark, aż ten się wzdryga - Zanim wrócisz doprowadzimy tu wszystko do
porządku, prawda Wyatt?
Wyatt próbuje szturchnąć brata łokciem, jednak na próżno.
- Puszczaj, zanim rozwalę ci nos!
- Przestań wreszcie zachowywać się jak kutas.
- Ja przynajmniej go mam - mówi Wyatt. Wykręca się i uwalnia z
uchwytu Zacha.
Ta scenka to krótka zapowiedź tego, co w przyszłości czeka mnie z
Loganem i Caydenem.
Chłopcy.
Kręcę głową i odchodzę. Tata odbiera telefon już po pierwszym
sygnale.
- Witaj, złotko.
- Skąd wiedziałeś, że to ja?
Uśmiecham się. Rodzice nie zgadzają się na kupno telefonu z
funkcją identyfikacji rozmówcy.
- Wiem, kiedy mnie potrzebujesz.
Dzięki tacie czasami wszystko staje się lepsze. W tej chwili jestem za
to szczególnie wdzięczna.
- Jak wam idzie?
- Powoli - wzdycham. - Uparte krowy.
Śmieje się.
- Upór... wiem coś o tym.
Jestem pewna, że mówi o mnie.
- Nie wątpię, tato.
- Domyśliłem się, że dziś w nocy rozbijecie obóz. To spory dystans.
- Nie sądziłam, że to będzie konieczne.
- Kochanie, myślę, że powinnaś wiedzieć, że chłopcy uknuli to
wszystko razem. Wybrali dwa najdalsze krańce naszej ziemi. Myślę, że
nawet gdyby próbowali, to nie zdołaliby zaplanować dłuższej i bardziej
zdradliwej trasy.
Oczywiście, że to oni za tym stoją. Dranie.
- Wiedziałeś o tym?
Słyszę w słuchawce stłumiony śmiech taty i wyobrażam sobie jak
kręci głową.
- Tak.
A więc kibicuje Zachowi? To przecież nie ma sensu. Co prawda
kiedyś go lubił, ale gdy tylko Zach złamał mi serce i zostawił samą w
Maine, tata stracił do niego cały szacunek. Mój tata jest dumnym
mężczyzną i w jego mniemaniu Zach odebrał mu ukochaną córeczkę, a
potem ją porzucił.
- Porozmawiamy o tym, kiedy wrócę do domu.
- Oczywiście.
Słyszę, jak śmieje się przez nos.
- Dzwonisz, żeby porozmawiać z chłopcami?
- Tak, tato.
- Nie ma ich tu. Cooper zabrał ich do siebie na noc. Powiedział, że
pewnie zadzwonisz i że masz przestać się zamartwiać. Nic im nie
będzie.
- Zobaczymy jak niby... - zaczynam narzekać, ale w porę gryzę się
język. To nie była przecież wina Coopera. Poza tym już nigdy nie
pozwoli oddalić się chłopcom bez opieki. - Nieważne. Na pewno nie
możesz po mnie przyjechać? Zabrać mnie jak najdalej od tych braci
Henningtonów?
- Usiłowałem to zrobić przez pół twojego życia córeczko. Nie
udało mi się to wtedy i teraz też mi się nie uda. Nie dzwoń już do brata i
pozwól mu w spokoju spędzić czas z siostrzeńcami.
Tata chrząka i czekam co jeszcze ma do powiedzenia.
- Uważaj na siebie i do zobaczenia jutro - mówi i rozłącza się
zanim zdążę cokolwiek powiedzieć.
To jedno można śmiało powiedzieć o Forreście Townsendzie. Kiedy
już coś kończy, to definitywnie.
Sprawdzam telefon i widzę wiadomość.
Cooper: Dobrej nocy.
Ja: To twoja sprawka.
Cooper: Sama mówiłaś, że chcesz wyrwać się z biura.
Ja: Dupek. Nie miałam na myśli nocy spędzonej na polu w
towarzystwie twoich ludzi.
Cooper: Gówniara.
Ja: Nienawidzę cię.
Cooper: Ja ciebie bardziej.
Patrzę na nasze dziecinne wiadomości i uśmiecham się. Tęskniłam
za bratem. Ubóstwiał Zacha, ale mimo to zawsze był opiekuńczy. Gdy
tylko płakałam lub byłam zła, rzucał się na niego z pięściami. Zach,
gdyby tylko chciał, z łatwością stłukłby go na miazgę. Mimo to pozwalał
Cooperowi krzyczeć i mu grozić. Widziałam, jak dzięki temu brat czuje
się silniejszy, i kochałam za to Zacha jeszcze bardziej.
- Nie możesz wiecznie się ukrywać - mówi Zach, a ja wzdrygam się
ze strachu. Jego ręce przesuwają się w górę po moich plecach i
ostatecznie zatrzymują się na moich barkach.
- Wcale się nie ukrywam.
Zach wbija mi palce w skórę i masuje kark. Napięcie ustępuje.
- Skoro tak twierdzisz - mówi, nie przerywając masażu.
Zamykam oczy i pozwalam sobie choć trochę się odprężyć. Dotyk
Zacha pomaga mi się zrelaksować. W jego rękach czuję się bezpieczna,
mimo że tak długo wmawiałam sobie, że to nie będzie już możliwe.
Byłam taka młoda. Oboje byliśmy naiwni sądząc, że możemy mieć
wszystko i w żaden sposób za to nie zapłacić. Życie nie patrzy na to, czy
jesteś zakochany. Szczęście zawsze ma swoją cenę, a my nie chcieliśmy
jej płacić.
- Myślisz, że naprawdę może nam się udać, Zach?
Przerywa masaż i przywiera piersią do moich pleców.
Oplata mnie ramionami i wtulam się w niego.
- Myślę, że to, co nas spotkało, to nie przypadek. Nie bez powodu
jesteś teraz w moich ramionach. Nie bez powodu nie podjąłem decyzji,
przez które mogłaś już nigdy się w nich nie znaleźć. Mój uraz barku,
twój powrót tutaj, to ma jakiś cel. I, jeśli to nie dlatego, żebyśmy byli
razem, to w takim razie po co?
Mocno zaciskam ręce na jego przedramionach. Zastanawiam się nad
tym, co właśnie powiedział.
- Nie wiem tylko, dlaczego Todd zrobił to, co zrobił.
- Też tego nie rozumiem. Byliście razem szczęśliwi? -pyta, a w jego
głosie wyczuwam lekkie napięcie.
- Tak myślałam. Wiem, że nie jest ci łatwo tego słuchać.
Odwracam się i staję przodem do niego.
Zach bierze moją twarz w dłonie i patrzy mi w oczy z takim
współczuciem, że ledwie jestem w stanie znieść jego spojrzenie.
- Presley, wyszłaś za mąż. Urodziłaś dwóch synów. Odszedłem od
ciebie siedemnaście lat temu. To byłoby niedorzeczne, gdybym
zakładał, że przez ten czas nie miałaś swojego życia, że nie kochałaś.
Oczy zachodzą mi łzami.
- Kiedy pomyślę o tym, że byłeś z Felicią...
Stawiam krok w tył.
- Musisz mi zaufać. Tylko, kiedy będziemy ze sobą szczerzy,
dowiemy się, czy może nam się udać. Czy fajnie jest wiedzieć, że
dotykał cię jakiś inny mężczyzna? Nie.
Zach przysuwa się bliżej.
- Czy chcę myśleć o tym, że zbliżył się do ciebie, bo ja odszedłem?
Nie.
Chwytam Zacha za nadgarstek. Mówi dalej.
- Ale Bóg mi świadkiem, Presley. Wysłucham wszystkiego. Chcę
wiedzieć o wszystkim. O tym, co było dobre, złe, o radościach, o
smutkach i o całej reszcie.
Tama puszcza i po policzku spływa mi łza.
- Boję się, że moje rany nigdy się nie zagoją. Nie wiem co zrobić,
żeby w ogóle mogły się zagoić.
Nie robię postępów, bo na przeszkodzie stoi mi gniew. Todd odebrał
mi wszystko, co znałam. Dom, przyjaciół, Angie i wolność finansową.
Przez niego straciliśmy wszystko. Ale z drugiej strony straciłam też
męża. To bolesne, gdy uświadamiam sobie, że życie, które dzieliliśmy,
jest już tylko wspomnieniem. Todd nie był podły ani niewierny.
Trzymał mnie za rękę podczas trzydziestosześciogodzinnego porodu.
Wspierał mnie, gdy podjęłam decyzję o otwarciu własnego interesu. Bez
względu na to, jak bardzo jestem zła, Todd zawsze będzie zajmował
ważne miejsce w moim sercu.
Poza tym, Zach nigdy nie musiał kochać mnie wiedząc, że część
mojego serca należy do innego mężczyzny.
- Nie oczekuję, że o nim zapomnisz.
W głosie Zacha nie słychać cierpienia, za to dostrzegam je w jego
oczach.
- Jest częścią ciebie. A twoje rany już zaczęły się goić, musisz tylko
dać sobie szansę.
- Kocham cię, od kiedy tylko pamiętam. Nigdy nie przestałam i
nigdy nie przestanę. Jednak będziesz musiał uzbroić się w cierpliwość.
Głos mi drży. Toczę wewnętrzną walkę. Pragnę go, ale nie chcę go
pragnąć. Kocham go, a nie powinnam. Może pomóc mi wygoić moje
rany, ale może też zadać nowe. Każda kolejna myśl wyklucza
poprzednią. W tym chaosie tylko jedna rzecz jest dla mnie pewna - nie
chcę bez niego żyć. Nieważne czy będzie moim przyjacielem, czy kimś
więcej.
Zach zamyka oczy i opiera czoło o moje.
- Będę cierpliwy.
- Bardzo, bardzo cierpliwy.
Śmieje się i podnosi głowę.
- Wiem. Ale pamiętaj, że nie musisz się krępować. Rzucaj mi się w
ramiona i całuj do utraty tchu, kiedy tylko zechcesz.
Chichoczę i kręcę głową.
- Nie wiem, co wtedy we mnie wstąpiło.
- Nie, żebym miał z tym jakiś problem - żartuje.
- Nie wątpię.
- Jak już mówiłem, jestem chętny i gotowy.
- Dobrze to słyszeć - mówię, patrząc mu głęboko w oczy.
Zach uśmiecha się jeszcze szerzej.
- Tęskniłem za tobą. Tęskniłem za tym. Zawsze łatwo było się nam
dogadać.
Kładę rękę na jego policzku. Czuję jak szorstki, jednodniowy zarost
Zacha drapie mnie w dłoń. Przesuwam palcami po jego twarzy, żeby
upewnić się, że naprawdę jest tu ze mną. Zach zawsze był dla mnie jak
sen. Jak piękna nadzieja na przyszłość, która nigdy nie miała nadejść.
Ale to, bycie tu teraz, to nie sen.
- Czy wiesz, dlaczego nie mogłam tu wrócić? - pytam.
- Nie.
Wzdycham i zabieram rękę. Ciężko będzie mi to wyznać. Muszę
wyjawić coś, z czego nie jestem dumna. Kochałam męża i nigdy nie
wątpiłam w tą miłość, jednak część mnie wiedziała, że jeśli znowu
zobaczę Zacha, to nie będę w stanie przejść obok niego obojętnie.
- Przez ciebie - przyznaję.
Zach zabiera ręce i cofa się o krok.
- Nie rozumiem.
- Ja też nie - mówię drżącym głosem. - Nigdy nie potrafiłam
zrozumieć, dlaczego cierpiałam za każdym razem, gdy choć przez
chwilę pozwalałam sobie o tobie pomyśleć. Nie wiem, czy to przez to,
że nie zakończyliśmy właściwie naszego związku. A może po prostu
bałam się, że wrócą wspomnienia, które tak głęboko ukryłam w sercu.
Odwracam się w stronę lasu i staram uspokoić emocje.
- Wiedziałam, że gdybym znowu cię zobaczyła, gdybyśmy znów
znaleźli się blisko siebie...
Odwracam się i staję przodem do Zacha.
- Tylko przy tobie moje serce znów odnalazłoby spokój.
Zach przeciera twarz ręką i patrzy w niebo.
- Wiesz, ile razy usiłowałem cię odnaleźć?
Kręcę przecząco głową.
- Raz poszedłem do twojego taty. Błagałem go, żeby mi powiedział,
gdzie mogę cię znaleźć, ale on odparł, że miałem już swoją szansę i ją
schrzaniłem. Że się zaręczyłaś, jesteś szczęśliwa i zapomniałaś już o
mnie.
Opada mi szczęka, gdy to słyszę. Nic o tym nie wiedziałam. Przez te
wszystkie lata mój ojciec nie wspomniał o tym ani słowem.
- Nie wiem czy kiedykolwiek udało mi się całkowicie o tobie
zapomnieć. Kochałam Todda. Kochałam nasze życie i to jak mnie
uszczęśliwiał. Jednak ty jakimś sposobem stałeś się częścią tego, kim
jestem. Rozumiesz coś z tego?
Podchodzi bliżej.
- Po naszym rozstaniu też byłem zakochany. Ale tamte uczucia
nigdy nie mogły równać się z tym, co czułem do ciebie.
Kiedy dwoje ludzi darzy się uczuciem bez żadnych zahamowań, tak
jak to było w naszym przypadku, nie ma szans, żeby po wszystkim znów
stali się tacy jak przedtem. Nie można tak po prostu zerwać takiej więzi
jak nasza. Nauczyłam się kochać inaczej i w tej samej chwili moja dusza
odnalazła drogę powrotną do Zacha.
- Pocałuj mnie - proszę ściszonym głosem.
Oplata mnie ramieniem i przyciąga do siebie. Mój oddech staje się
płytki, gdy tylko uświadamiam sobie, co się zaraz stanie. Pozwolę
Zachowi się pocałować. Pocałuję go, bo nie potrafię już myśleć o niczym
innym. Nasze dwa poprzednie razy były bardzo różne, ale teraz
naprawdę tego chcę. Oczy Zacha stapiają się w ocean błękitu. Za jego
plecami zachodzi słońce i odcienie różu, czerwieni i oranżu mienią się
wokół niego. Wszystko co nas otacza jest ciepłe i piękne.
- Jesteś pewna, kochanie?
- Zachary Henningtonie, kocham cię od kiedy miałam dwanaście
lat. Byłeś moją pierwszą miłością, pierwszym mężczyzną, który mnie
dotknął i pocałował. Chcę żebyś mnie pocałował i pragnę pocałować
ciebie.
Patrzę mu w oczy i przypominam sobie wydarzenia kilku ostatnich
miesięcy. To, jak podarował chłopcom konie, jak odnalazł Caydena, jak
zatroszczył się o mnie w barze, jak zawsze na mnie patrzył i jak odszedł
od Felicii, żeby dać nam szansę. Nie miał przecież pewności, że uda
nam się do siebie wrócić, ale mimo to podjął dla mnie ryzyko.
Zach jedną ręką pewnie oplata mnie w talii, a drugą kładzie mi na
policzku. Powoli przyciąga mnie do siebie i zamykam oczy. Moje serce
eksploduje w chwili, gdy stykają się nasze usta. Cała się napinam i
chwytam go za kark. W jednym momencie zalewa mnie fala uczuć. Boję
się, jestem szczęśliwa, smutna, zdesperowana i pełna nadziei. Jest tak
jakbym znów odnalazła swoje miejsce na ziemi. Przy Zachu czuję się jak
w domu. Zawsze był mi bliski i zawsze go pragnęłam.
Przytulamy się i całujemy. Czuję jak język Zacha przesuwa się po
moim i jęczę z rozkoszy. Zach przyciska mnie do siebie jeszcze mocniej.
Wciąż nie przestaje mnie całować. Zarzucam mu ręce na szyję i
przytrzymuję go blisko siebie. Zach przejmuje inicjatywę, potem ja to
robię. Każde z nas na zmianę daje i bierze.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś całował mnie tak żarliwie.
Zach odrywa usta od moich i przesuwna nimi w dół po mojej szyi.
Podtrzymuje moją odchyloną głowę i językiem smakuje skórę.
- Zachary - jęczę, gdy odnajduje drogę powrotną do moich ust.
Tak mocno splatamy się w uścisku, że mam wrażenie, że jesteśmy
jednym ciałem. Nie czuję nic poza nim. Jest częścią mnie, a ja jestem
częścią niego.
Będąc w jego ramionach nie myślę ani przez chwilę. Jestem
bezpieczna, a moja świadomość unosi się gdzieś na chmurce. Nic nie
może mi się stać i nie czuję bólu. Zach zabiera ode mnie dręczące mnie
myśli i zastępuje je słońcem. Czuję jedynie ciepło i radość. Widzę tylko
światło.
Przerywa pocałunek i oboje usiłujemy złapać oddech.
- Jasny gwint - dyszy.
- Tak - mówię, próbując uspokoić oszalałe serce. -Jasny gwint.
- Pres - mówi teraz czule. Podnoszę na niego wzrok, a Zach
przesuwa kciukiem po mojej wardze - Czy ty... -przerywa, ale po chwili
pyta - czy było ci dobrze?
W tej chwili Zach zdobywa kolejny fragment mojego serca.
- Tak - mówię i uśmiecham się do niego - było mi dobrze.
Nie mamy pewności czy nam się uda, ale nie chcę spędzić reszty
życia na zastanawianiu się, czy między nami znów mogło być tak jak
kiedyś. No i skoro wciąż potrafimy się tak całować...
- To dobrze.
- Zach?
- Tak?
- Musimy porozmawiać o wielu sprawach. Nie minęło zbyt dużo
czasu, od kiedy zostałam wdową. Chłopcy nie są jeszcze gotowi, żeby
zobaczyć mnie z innym mężczyzną - wyjaśniam. Muszę myśleć przede
wszystkim o nich. - Nie mówię, że mamy się ukrywać, ale dopóki się nie
określimy, nie chcę rzucać im się w oczy.
Zach potakuje kiwnięciem głowy.
- W tej kwestii to ty narzucisz tempo, ale zamierzam często być w
pobliżu. Spędziłem pół życia bez ciebie i nie pozwolę żebyśmy stracili
jeszcze więcej czasu.
- W porządku - zgadzam się. - Chyba jakoś zniosę twoją obecność.
Spojrzenie Zacha łagodnieje.
- Chyba, tak?
- Nie będzie lekko, ale jakoś to ścierpię.
Zach kładzie mi rękę na karku i zanurza palce w moich włosach.
- Ścierpisz?
Krew zaczyna szybciej pulsować mi w żyłach. Cała się rozpływam,
gdy Zach delikatnie ciągnie mnie za włosy i na głowie czuję przyjemne
mrowienie.
Zach powoli przybliża usta i całuje mnie w szyję. Ciepło jego
oddechu w połączeniu z zimnym dotykiem jego języka powoduje, że
zaciska mi się żołądek.
- Chyba jeszcze nie wiesz, co oznacza cierpieć przeze mnie w ten
sposób - mówi niskim, uwodzicielskim głosem. - Wtedy byłem
chłopcem. Możesz mi wierzyć, że sporo urosłem od tamtego czasu.
- Mmmm - jęczę, gdy Zach delikatnie podgryza płatek mojego
ucha.
- Nie będziesz cierpieć. Czeka cię prawdziwa rozkosz.
O. Mój. Boże.
- Obietnice. Wciąż tylko obietnice, Zach.
- Oj, kochanie.
Przyciąga moją głowę do swojej i zmusza mnie do spojrzenia w
swoje intensywnie niebieskie oczy.
- Mogę obiecać ci to i dużo więcej.
Kiedy mówi takie rzeczy, to już wiem, że nie będzie mi łatwo powoli
przechodzić do kolejnych etapów.
Może się okazać, że ulegnę mu o wiele szybciej niż przypuszczałam.
Bo skoro nie umiałam oprzeć się nieudolnemu nastolatkowi, jakim
kiedyś był Zach, to już na pewno nie zdołam trzymać się z dala od tego
pewnego siebie, grzesznego i pociągającego mężczyzny, który stoi teraz
przede mną.
ROZDZIAŁ 21
Zachary
Jakim cudem aż tak mi się poszczęściło? Czym zasłużyłem sobie na
tę szansę? Niczym. Nie zrobiłem kompletnie nic. Nigdy nie
przypuszczałem nawet, że jeszcze kiedyś ją zobaczę. Od dawna
wydawało mi się, że ta sprawa jest już przesądzona, a mimo to trzymam
ją teraz w objęciach.
Jeszcze raz całuję Presley w usta. Boję się, że w pewnym momencie
dojdzie do wniosku, że nie powinna ponownie angażować się w związek
ze mną, więc wykorzystuję każdą okazję i dotykam jej, gdy tylko mi na
to pozwala.
- Wracajmy.
Patrzę w jej zielone oczy i dostrzegam w nich strach.
- Pres?
Odwraca wzrok i obraca bransoletkę na nadgarstku.
- Nie wiem tylko gdzie i jak będziemy dziś spać.
Jest tak cholernie urocza, że chce mi się śmiać. Zupełnie nie ma
czego się obawiać. Mnie natomiast czeka cała noc zmagań z erekcją. Już
sama myśl o tym, że Presley jest tak blisko, nie da mi spokoju, ale nie
będę na nią naciskał. Zawsze była moją słabością, ale obiecałem dać jej
czas. Jest jedyną rzeczą na tym świecie, której zawsze byłem pewien.
- Spokojnie - mówię, próbując ukoić jej nerwy - zajmiesz namiot, a
my prześpimy się przy ognisku.
Nie mam pojęcia czy to zgodne z tym, co zaplanował Wyatt, ale tak
właśnie zrobimy. Nie pozwolę, żeby Presley spała w jednym namiocie z
Vance’m lub moim bratem, który najwyraźniej nie potrafi utrzymać
swoich łap przy sobie.
Presley wzdycha głęboko.
- Dobrze. Przepraszam. Zachowuję się idiotycznie.
- Chodźmy już.
Niechętnie wypuszczam ją z objęć. Idziemy w kierunku obozu i
próbuję wymyślić jakiś plan.
Owszem, łączy nas z Pres wiele dobrego, ale jest też całe mnóstwo
nieciekawych spraw. Muszę dobrze się zastanowić, zanim wykonam
kolejny krok. Nie mogę jej przestraszyć, ale nie mogę też pozwolić, żeby
pomyślała, że mi nie zależy. To dopiero byłby absurd. Obawiam się też
czy Presley zdoła mnie pokochać po tym jak kochała męża. Od
wyprowadzki Felicii minął dopiero tydzień, więc ona pewnie też ma
podobne obawy w stosunku do mnie.
- Wszystko w porządku? - pyta.
Jej zielone oczy lśnią w świetle księżyca. Podchodzę bliżej, bo czuję,
że muszę ją pocałować. Chcę poczuć jej usta na swoich i upewnić się, że
naprawdę tu jest. Że to nie jakiś szalony sen, który sobie uroiłem. Nie
przestaję się zbliżać, aż wreszcie staję tuż naprzeciwko niej. Słyszę jak z
trudem wciąga powietrze i robię krok w tył.
- Cholera - zamykam oczy i odwracam wzrok.
- Hej.
Kładzie mi rękę na ramieniu.
- Co się dzieje?
Nie chcę jej o tym mówić. Nie musi wiedzieć, że szaleję ze szczęścia
już na samą myśl, że jest skłonna dać nam drugą szansę. Bo, jeśli tylko
w sercu Presley tli się choćby iskierka nadziei, że może nam się udać, to
odnajdę ją i będę strzegł ze wszystkich sił. Presley jest moja. Zawsze
była. Zawsze będzie. Już ja tego dopilnuję.
- Chciałem cię pocałować - wyznaję. To prawda i zarazem jedyna
myśl, którą jestem skłonny się z nią podzielić.
- Dlaczego tego nie zrobiłeś?
- A chcesz żebym cię pocałował?
Ta dziewczyna. Nie mogę jej rozgryźć, a przecież nigdy nie miałem z
tym problemu. Kiedyś umiałem odczytać jej myśli bez względu na to,
jak bardzo się przed tym wzbraniała.
Odwraca wzrok.
- Sama nie wiem... co my właściwie robimy?
- Powiedzmy, że się spotykamy.
- Spotykamy?
- Tak. No wiesz, to coś, kiedy chłopak chce pokazać dziewczynie,
jaki jest świetny - choć to już poniekąd wiesz. To jak umawiane się na
randki, tyle że dla nas jest już jasne, że do siebie pasujemy.
Kręci głową i uśmiecha się.
- Dobrze wiesz, że jesteśmy już zupełnie innymi ludźmi, Zach.
- Tak. I właśnie dlatego się powstrzymałem.
Chcę, żeby Presley znów była moja, ale chcę też być ostatnim
mężczyzną, do którego będzie należeć. To okrutne i prymitywne, wiem
o tym. Ale już na samą myśl, że ktoś inny mógłby jej dotykać, mam
ochotę coś rozwalić.
Presley podchodzi bliżej i kładzie rękę na moim policzku. Zastygam
w bezruchu i pozwalam jej określić tempo. Resztką sił powstrzymuję
się, żeby nie wziąć jej w ramiona. Całe lata na to czekałem. Nie byłem
sobą, od kiedy zniknęła z mojego życia. Czy raczej, od kiedy to ja
zniknąłem z jej.
- Czasami, gdy na ciebie patrzę znów czuję się jak dzieciak. Jest
zupełnie tak, jakbyśmy całowali się po raz pierwszy. Jakbym dopiero co
przekonała się, jak to jest znaleźć się w twoich ramionach. Byłam
pewna, że już zawsze będziemy razem.
Presley zamyka oczy i przyciągam ją do siebie. Opiera głowę na
mojej piersi i czuję ukłucie w sercu. To przeze mnie cierpi.
- Nie chcę, żeby było mi z tobą tak dobrze, Zach.
- Co masz na myśli?
Podnosi głowę i patrzy mi teraz głęboko w oczy.
- Przeraża mnie to, jak swobodnie się przy tobie czuję. Jest tak,
jakby wreszcie wszystko znowu znalazło się na właściwym miejscu.
Jakby od początku tak właśnie miało być, choć to przecież bez sensu.
Zważywszy na fakt, jak wszystko się między nami posypało, to nie
powinno przychodzić nam tak... łatwo.
Zgadzam się z nią w kilku kwestiach, ale nie uważam, żeby cała ta
sytuacja była łatwa. Jest boleśnie trudna. Może i moja głowa rozumie, że
nie jesteśmy już tymi dzieciakami co kiedyś, ale serce niestety nie. Dla
niego liczy się jedynie to, że znowu bije.
- Wcale nie jest łatwo, kotku. Jest diabelnie trudno. I też targają
mną sprzeczne emocje, ale teraz, w tej chwili, chcę jedynie trzymać cię
w ramionach. Nie chcę wyprzedzać faktów. Chcę żyć chwilą.
Patrzę w jej duże, piękne oczy i odpływam. Nie pamiętam już, kiedy
ostatni raz czułem się tak spokojny. Presley jest dla mnie jak powietrze i
modlę się, żebym znowu nie musiał się przez nią dusić.
- Dobrze. Więc żyjmy chwilą.
Prycham.
- Wątpię, czy kiedykolwiek dałaś radę nie zaplanować czegoś z
wyprzedzeniem.
Uśmiecha się i kiwa głową.
- Wiem. Ale spróbuję.
Presley zawsze miała jakieś plany. Już kiedy byliśmy dziećmi,
stawiała sobie jasne cele. To było cholernie denerwujące, ale
potrzebowała tego poczucia stabilizacji. Razem z braćmi stawaliśmy na
głowach, żeby trochę ją rozluźnić. I kiedy już się wyluzowała... to była
najpiękniejsza rzecz na świecie. Pozbawiona zahamowań Presley była
oszałamiająca.
Presley przytrzymuje teraz rękoma moją głowę przy swojej. Staram
się poskromić pragnienia i powtarzam sobie, że ona wciąż próbuje
ustalić, co czuje. Za jej plecami zaciskam dłonie w pięści, żeby tylko nie
przejąć kontroli nad sytuacją, i wtedy czuję jej oddech na moich ustach.
- Żyć chwilą - szepcze i przyciska swoje wargi do moich.
Kładę ręce na plecach Presley i przyciskam ją do siebie. Jej usta
poruszają się wraz z moimi i cała ta sytuacja wydaje się tak cholernie
nierealna. Straciłem ją, a teraz trzymam w objęciach. Za nic nie
dopuszczę do tego, żeby to, co się między nami dzieje, dobiegło końca.
Dam jej wszystko, czego zapragnie, jeśli tylko w ten sposób zdołam
odkupić winy.
Latami powtarzałem sobie, że lepiej mi bez niej. Okłamywałem
wszystkich mówiąc, że byliśmy z Presley zbyt młodzi i nie kochaliśmy
się wystarczająco mocno. To nie była prawda. Kochałem ją za bardzo.
Mojej miłości starczyłoby dla nas obojga. Nigdy jej tego nie okazałem,
choć wtedy myślałem, że to robię.
Odsuwa się ode mnie.
- Uda nam się - oznajmiam. Ta kwestia nie podlega dyskusji.
- Mam taką nadzieję, Kowboju.
Odchylam się z olbrzymim uśmiechem na twarzy. Dawniej nazywała
mnie w ten sposób, kiedy miała ochotę na coś więcej.
- Kowboju, tak?
- W końcu teraz nim jesteś, no nie?
Widzę, że też o tym pamięta. Jej uśmieszek i figlarny ton są dla mnie
wystarczającym dowodem. W głębi serca pewne rzeczy pozostają żywe,
nieważne jak bardzo staramy się o nich zapomnieć.
- Chcesz mnie sprawdzić?
Widzę jak na moich oczach Presley stopniowo wraca do życia. Kiedy
pierwszy raz ją spotkałem była smutna, niezdolna do prawdziwego
uśmiechu. Teraz pomału znów zaczyna przypominać dziewczynę, którą
kiedyś znałem. Ze mną jest podobnie. Dzięki niej wracają uczucia,
których brakowało w moim życiu, chociaż nawet nie zdawałem sobie z
tego sprawy. Wystarczy tylko, że jestem blisko niej i od razu znów czuję
się kompletny. To szalone, ile ta dziewczyna wnosi do mojego życia.
- Myślę, że całe nasze życie to jeden wielki sprawdzian. Nie wiem
czy go zaliczymy, ale nie mogę udawać, że nic do ciebie nie czuję.
- Słyszymy każde wasze słowo. Wiecie o tym, co nie?
Dobiega mnie śmiech Wyatta. Jesteśmy chyba bliżej obozu niż
myślałem.
Presley chowa głowę w mój tors.
- O Boże.
- Idź stąd - mówię do Wyatta.
- Nie! - krzyczy w odpowiedzi.
Głaszczę Presley, przesuwając rękoma w górę i w dół po jej plecach.
- Wracajmy zanim zaczną zachowywać się jak idioci.
- Za późno - mówi.
- Racja.
Wracamy, a Wyatt i Vence, jakżeby inaczej, rzucają kilka głupich
uwag, bo przecież nie potrafią zachowywać się dojrzale. Wyatt jest
najgorszy, ale gdy tylko zauważa, że Presley czuje się nieswojo, ucina
wszelkie komentarze. Nigdy nie zapomnę dnia, w którym powiedział
mi, że ją kocha. Nie miałem bladego pojęcia co zrobić.
Wyatt jest moim bratem.
Presley jest moim wszystkim.
Pamiętam, że dopiero co ją straciłem, a Wyatt akurat odwiedzał
mnie w Kalifornii. Wypiliśmy po kilka piw i wtedy się wygadał.
Powiedział, że nic z tym nie zrobi, ale że ją kocha, a ja jestem
pieprzonym idiotą.
Miał rację. Byłem głupi, ale już nigdy więcej nie będę taki durny.
Presley nie pozbędzie się mnie tak łatwo.
ROZDZIAŁ 22
Presley
- Dobrze się bawiłam - mówię i patrzę na Zacha, który stoi na
najniższym schodku.
Czuję się jak idiotka, ale zwyczajnie nie mogę przestać się
uśmiechać. Zeszła noc była nadzwyczajna. Zach był czuły i zachowywał
się jak dżentelmen. Przy nim nie myślałam o horrendalnych długach,
które usiłuję spłacić, ani o tym, że mam trzydzieści pięć lat i mieszkam
z rodzicami. Byłam po prostu Presley. Kobietą, która przeszła piekło, ale
która znowu zaczyna stawać na nogi. Przecież nie zwinęłam się w
kłębek i nie umarłam wraz z Toddem. Takie są fakty i mam prawo być
szczęśliwa.
- Cieszę się, że pojechałem.
- Ja też - uśmiecham się.
- Wpadnę jutro sprawdzić, jak mają się konie chłopców.
- Koniecznie zajrzyj do biura - mówię i przygryzam dolną wargę.
Znowu zachowuję się jak jakaś cholerna uczennica.
Zach zaczyna powoli piąć się po schodach.
- Zajrzę. Możesz być tego pewna.
Cofam się o krok. Nie dlatego, że nie chcę być blisko niego, ale
dlatego, że pragnę tego zbyt mocno. Chłopcy mogą być dosłownie
wszędzie, a ja chcę utrzymać to, co się dzieje, tylko między nami. Jeśli
ludzie dowiedzą się, że jesteśmy ze sobą, miasteczko zacznie huczeć od
plotek. A tych zdecydowanie wystarczy mi już do końca życia.
Zach wciąż się zbliża, a ja się cofam.
- To do zobaczenia - idę tyłem, aż wreszcie uderzam plecami o
drzwi z moskitierą. - Pa, Zach.
Jego głęboki śmiech wypełnia mi serce.
- Pa, Presley.
Kiedy jestem już po drugiej stronie moskitiery macham do niego, a
on puszcza do mnie oko. Zamykam drzwi i opieram się o nie plecami.
To nie może się dziać naprawdę. Uczucia, które zakopałam sześć stóp
pod ziemią, nagle ożyły. Przypomniałam sobie, jak wyjątkowa czuję się
przy Zachu. To ekscytujące, kiedy ktoś patrzy na ciebie jak na
najważniejszą osobę na świecie.
Biorę kilka wdechów i próbuję dojść do siebie. Zanim mi się to uda,
chłopcy zbiegają do mnie po schodach.
- Mama!
- Cześć, chłopaki! - mówię drżącym głosem. Odwracam się po raz
ostatni w nadziei, że jeszcze go zobaczę, ale już go nie ma. Przeraża
mnie, że wolałabym, żeby było inaczej.
- Jak było na obozie?
- Widziałaś niedźwiedzia?
- Czy próbowały zjeść cię kojoty?
Wyrzucają z siebie pytania jedno za drugim a ja kręcę głową.
- Tęskniłam za wami.
- Za dobrze się bawiliśmy, żeby za tobą tęsknić -mówi brutalnie
szczery Cayden. Logan się śmieje.
- Wielkie dzięki - uśmiecham się szeroko.
Logan wzrusza ramionami.
- Wujek Cooper jest fajny, mamo.
- Kiedyś ciągnął mnie za włosy i chował mi lalki -próbuję
przeciągnąć ich na swoją stronę.
Cayden przewraca oczami.
- No i?
- No i to dupek.
- Nieważne - mówi Logan i kończy temat - Czy Zach przyjdzie dziś
pomóc trenować Flasha i Supermena?
Spodziewałam się, że o to zapytają.
- Nie, Zach właśnie pojechał do domu.
- Ooo - jęczą.
- Możecie poprosić dziadka, żeby pomógł wam w treningu -
proponuję.
Wciąż jeszcze nie mogę się nadziwić temu jakie imiona wybrali dla
koni. W sumie nie powinno mnie to szokować, bo w zeszłym miesiącu
Cooper znalazł swoje stare komiksy i pozwolił chłopcom je przeczytać.
Od tamtej chwili mówią tylko o nich. Kłócą się czyj koń okaże się
szybszy, a mi puchną już od tego uszy.
- Witaj, kotku - mówi mama i ratuje sytuację.
- Cześć, mamo.
- Przejażdżka była udana? - pyta i wręcza każdemu z chłopców po
ciastku ze swojego tajnego schowka. Jego lokalizacja to najgorzej
chroniony sekret w dziejach.
- Dzięki! - mówią jednocześnie.
- A teraz sio z kuchni - żąda. - Zmykajcie.
- Chodź Logan. Sprawdźmy czy Supermen przetestował już
laserowe promienie na twoim wolnym koniu! -docina bratu Cayden i
obaj wybiegają z domu.
- Mój koń ma kryptonit!
Śmieję się i opieram o blat.
- No więc? - ponownie pyta mama.
- Tak, była udana.
- Spędziłaś z Zacharym całą noc? - drąży temat udając, że nic ją to
nie obchodzi.
Wiem, że mogę być z nią szczera. Może i lubi poplotkować, ale
nigdy by mnie nie zdradziła. Zawsze docierają do niej jakieś plotki i nie
chce, żebym stała się ich tematem. No i dobrze wie, że gdyby do tego
doszło od razu bym się stąd wyniosła.
- Każde z nas zostało w swojej części obozu. Wyatt i Cooper będą
musieli skończyć ze swoimi podstępami.
- Chcą, żebyś była szczęśliwa.
Sięgam po ciastko, a mama posyła mi gniewne spojrzenie. Dlaczego
niby chłopcom wolno je jeść, a mi nie?
-Jestem głodna.
Wzruszam ramionami i biorę gryza.
- Przecież nie mogą nas do niczego zmusić. Zach naprawdę mocno
mnie zranił, no i ciągle próbuję uporać się z całym tym gó... bałaganem
- gryzę się w język. Mama ma w ręku drewnianą łyżkę i nigdy nie
chybia.
- Kocha cię. Zawsze cię kochał.
- Nie chwalę dnia przed zachodem słońca. To wszystko.
Kiwa głową i miesza to, co akurat ma w garnku.
- Rozumiem.
Czekam, aż wyrazi swoją opinię, ale nie odzywa się ani słowem.
- I tyle? Nic więcej? - pytam, niedowierzając. Zawsze jest coś
więcej.
- Jesteś mądrą dziewczyną, Presley. Nie muszę mówić ci rzeczy, o
których już dobrze wiesz. A teraz podaj mi wałek.
Wkładam wałek w jej rękę i zastanawiam się, w jakiej alternatywnej
rzeczywistości się znalazłam. Mama zawsze jasno dawała do
zrozumienia co myśli o braciach Henningtonach. Błagała mnie, żebym
spotykała się z innymi chłopcami, ale nikt inny nigdy nie przykuł mojej
uwagi. Wierzę, że są ludzie, których kochamy tak mocno, że nie
potrafimy wejść już w relację z nikim innym. Zach był właśnie takim
człowiekiem.
- Mamo?
- Hmmm? - odpowiada nonszalancko.
- Co sobie pomyślałaś, kiedy wyszłam za Todda?
Układa na placku warstwę rozwałkowanego ciasta, wyciera rękę i
bierze mnie za moją.
- Pomyślałam, że musisz być bardzo załamana.
- Załamana?
- Tak kochanie. Nawet nie dałaś sobie czasu. Od razu związałaś się
z tym chłopcem. Ciągle powtarzałaś, że tylko dzięki niemu jeszcze jakoś
się trzymasz. Ale gdy tylko wspominałaś o Zachu, od razu zaczynałaś
płakać. Myślę, że zmusiłaś się do miłości do Todda, żeby nie cierpieć po
odejściu Zacha - przerywa i daje mi chwilę na przetrawienie swoich
słów. - Nie mówię, że to uczucie nie było prawdziwe. Ale już sam fakt,
że mnie o to pytasz... - mama przekrzywia głowę i wraca do pracy.
Siedzę na taborecie, obserwuję co robi i zastanawiam się nad tym,
co właśnie powiedziała. Byłam wtedy słaba. We wszystkim polegałam
na Zachu. To przez niego wyjechałam do Maine i przez niego się
rozpadłam. Angie powtarzała, żebym „dała sobie z nim spokój”, ale nie
mogłam. Nie wiedziałam jak mam dać sobie spokój z kimś, kto był
połową mnie.
Potem pojawił się Todd. Zatkał dziury, które zostawił po sobie Zach.
- Nie, nie czułam do niego tego co do Zacha, ale kochałam go -
mówię wreszcie.
- Nie wątpię - mówi mama i podnosi wzrok. - Myślę, że dorosłaś
do tej miłości. I właśnie dlatego wam się udało. To nie była idealna
historia miłosna, która rozegrała się w centrum tornada. Trąba
powietrzna, która wtedy przeszła zostawiła ciebie i Zacha z
pobojowiskiem. Natomiast ty i Todd mieliście mocne fundamenty.
Żałuję, że dobry Bóg ci go odebrał. Był taki młody - kręci głową. -Nie
rozumiem, dlaczego takie rzeczy w ogóle się dzieją.
Zamykam oczy i czuję jak cała się napinam. Mama kilkukrotnie już
o tym wspominała. Wzdrygam się za każdym razem, gdy to robi. To nie
wina Boga, tylko jego.
- Bóg go nie zabrał, mamo - mówię bez namysłu.
Podnosi wzrok i posyła mi ciekawe spojrzenie.
- Co masz na myśli?
Długo wypuszczam powietrze i decyduję, że już czas na szczerą
rozmowę.
- Nie wiesz wszystkiego... nie znasz wszystkich powodów, dla
których tu jesteśmy.
Jak do diabła mam jej o tym powiedzieć? Jest mi tak bardzo wstyd i
czuję się zraniona.
Mama odstawia miskę na blat i podchodzi do mnie zza wyspy.
- O czym nie wiem? - unosi palcami mój podbródek i zmusza,
żebym na nią spojrzała. Jej łagodny wzrok przenosi mnie do czasów
dzieciństwa.
Gdy tylko zaczynam mówić, oczy wypełniają mi się łzami, które po
chwili płyną już po policzkach.
- Todd sam odebrał sobie życie. Wpakował nas w problemy
finansowe i... i... zdecydował się odejść. Bóg nie jest tu niczemu winien.
Nie Bóg odebrał mu życie. On sam to zrobił.
Serce wali mi jak młot, kiedy mama bierze mnie w ramiona. Tuli
mnie i przywieram do niej. Są chwile, kiedy dziewczyna potrzebuje
uścisku matki. To jedna z takich chwil. Boję się osądu, ale nic takiego
nie następuje. Wyznaję prawdę, a mama ofiarowuje mi całą swoją
miłość i wsparcie. Czuję jak jej piersi poruszają się z każdym oddechem.
Po jakimś czasie całuje mnie w czubek głowy i spogląda na mnie
przekrwionymi oczami.
- Chłopcy?
- O niczym nie wiedzą - odpowiadam od razu. - Nie mogą się
dowiedzieć. Nikt nie może - mówię, patrząc na nią błagalnym
wzrokiem. Musi zatrzymać mój sekret dla siebie.
- Dobrze - kiwa głową. - Kto jeszcze o tym wie?
- Tylko Angie i rodzice Todda - przerywam na chwilę - i Zach.
Przez ułamek sekundy dostrzegam w oczach mamy ból, ale szybko
udaje się jej go ukryć.
- Rozumiem.
- Nie - biorę ją za rękę. - To nie tak mamo. Byłam pijana i Felicia
wyprowadziła mnie z równowagi. On też tam był i starał się mnie
uspokoić. Akurat krzyczałam na niego, kiedy to mi się wymsknęło.
Klepie mnie po policzku.
- Nie jestem zła córeczko. Jest mi przykro, że cię to spotkało.
Żałuję, że wcześniej mi o tym nie powiedziałaś. Nie potrafiliśmy z tatą
zrozumieć, dlaczego nie masz pieniędzy, skoro Todd był tam u was
wielką szychą od finansów.
- Tak... wpakował mnie w finansowy kanał.
Siadamy z mamą i opowiadam jej o wszystkim ze szczegółami.
Wyrzucam z siebie całą obrzydliwą prawdę. Ta rozmowa mnie
wykańcza, ale też uwalnia. Na zmianę płaczę i uspokajam się. Czuję jak
ból, który tkwi w moim sercu, rozchodzi się po całym moim ciele, ale
mimo to, dzięki temu że dzielę się tym co mnie złamało, goją się moje
rany. Wyrozumiałość, ciepło i dotyk mamy sprawiają, że pozwalam
sobie na odczuwanie
rozpaczy głębszej nich dotychczas. Nie wybaczam mu. Niczego. Ale
jakaś cząstka mnie zaczyna rozumieć jego desperację.
***
- Myślę, że powinnaś wpaść do mnie z wizytą - próbuje zachęcić
mnie Angie.
- Bardzo bym chciała, ale muszę pracować. Dobrze wiesz dlaczego.
Mama zaproponowała, że wesprze nas finansowo, ale odmówiłam. Z
jej pomocą byłoby mi łatwiej, ale to właśnie potrzeba polegania na
innych wpędziła mnie w obecne kłopoty. Na pewno lepiej
orientowałabym się w sytuacji, gdybym tylko bardziej angażowała się w
nasze sprawy. Tymczasem wierzyłam, że wszystko jest dobrze. Bardzo
bym chciała, żeby wszystko potoczyło się inaczej, ale przecież nie mogę
już nic zmienić. I muszę o siebie zadbać.
- Potwornie za tobą tęsknię.
- Ja za tobą bardziej.
- I dobrze - żartuje.
Puszczam jej komentarz mimo uszu.
- Wybrałaś już babeczkę miesiąca? - pytam. Tak bardzo brakuje mi
sklepu.
Śmieje się.
- Tak. Tyle że to nie babeczka.
- Aha... - mówię zdezorientowana - ale to przecież babeczka
miesiące?!
- Wybrałam muffinkę!
- Muffinkę? Kto u diabła kupuje muffinkę w babeczkami?
Przeklinam w myślach tę dziewczynę i jej głupawe pomysły.
- Od dawna nie sprzedaliśmy tyle, ile w tym tygodniu.
Okej. Chyba że tak. Najwyraźniej muffinki to po prostu babeczki
bez lukru.
Rozmawiamy o dwóch facetach, których rzuciła w przeciągu dwóch
ostatnich tygodni. Nigdy nie umiałam być sama. Tymczasem Angie ceni
sobie przestrzeń i wolność. Jest najlepszym przykładem dziewczyny z
dużego miasta. Wątpię, żeby kiedykolwiek wyprowadziła się ze swojego
mieszkania w centrum i zamieszkała na przedmieściach.
- Czy chłopcy nie idą wkrótce do szkoły?
- Tak, za trzy tygodnie.
Jęczę w duchu. Będzie im ciężko. Nie mają nawet pojęcia jak ich
nowe środowisko będzie się różnić od tego, które znali.
- Poradzą sobie. Rozmawiałam w tym tygodniu z Caydenem. W
jego głosie było słychać, że jest podekscytowany.
Śmieję się.
- Bo jest. Ale myślę, że to dlatego, że wreszcie będzie mógł wyrwać
się z domu.
- Uwielbia swojego konia - mówi Angie z nutą zawodu.
- I to jak.
Może się wkurzać, że dostał go od Zacha, nic mnie to nie obchodzi.
- Skoro już o tym mówimy... - w słuchawce zapada cisza, ale po
chwili Angie znów wraca do rozmowy - Cholera. Muszę lecieć.
Porozmawiamy wkrótce, dobrze?
Dziękuję niebiosom, że jeszcze przez jakiś czas będziemy mogły
unikać poruszania tego tematu.
- Kocham cię.
-Ja ciebie bardziej.
Rozłączamy się i opadam plecami na łóżko gotowa zasnąć. Czeka
nas kłótnia. Ta sprawa jeszcze bardziej nas poróżni. Angie nigdy tego
nie zaakceptuje i muszę pogodzić się z faktem, że mogę stracić siostrę.
- Czy ty w ogóle mnie kochałaś? - pyta Todd, kipiąc ze złości. - Czy
kiedykolwiek byłem tym jedynym, z którym chciałaś być?
Wykańczają mnie już te rozmowy. Oczywiście, że go kochałam. Był
moim mężem. Chcę tylko, żeby przestał mi to robić.
- Jak w ogóle możesz mnie o to pytać? - krzyczę wrogo - To był twój
wybór! To ty to zrobiłeś! Ty! Nie ja!
Chcę, żeby wreszcie zrozumiał, że to nie moja wina. Jednak mimo
moich prób, on co noc mnie strofuje.
Podchodzi teraz bliżej.
- Kochałem cię, kiedy on już ciebie nie kochał. Byłem przy tobie. A
teraz nagle wracasz do niego jakby nigdy cię nie odrzucił?
Jak śmie mnie o to pytać?
- Masz tupet! Myślisz, że powinnam tylko siedzieć i płakać po tobie?
A co z moimi uczuciami? Co z bólem który zadałeś? Rzucasz oskarżenia,
jakbym to ja była winna.
Todd chwyta mnie za ramiona i z oczu płyną mi łzy. Dotyka mnie po
raz pierwszy od kiedy odszedł. Wyrywam mu się.
- Presley - mówi łamiącym się głosem.
- Nie!- szlocham - Nie możesz. Odszedłeś. Nie ma cię tu przy mnie.
Rozpadam się. Todd jest duchem, iluzją, a mimo to wydaje się taki
rzeczywisty.
- Przez te wszystkie lata, kiedy byliśmy razem, byłam tylko z tobą.
Kochałam cię. Miałam z tobą dzieci.
Ciężko wypuszcza powietrze.
- Oboje wiemy, że to kłamstwo.
Szeroko otwieram oczy ze zdumienia. W jego oczach dostrzegam
smutek.
- Kłamstwo?
- Oboje wiemy, że nigdy nie chciałaś mieć ze mną dzieci. Chłopcy
pojawili się tylko dlatego, że jednej nocy byłaś pijana i zapomniałaś wziąć
tabletkę. Nie mamy się co łudzić.
Podchodzę do niego z zaciśniętą pięścią i wymierzam mu cios w tors.
- Nienawidzę cię.
- Ja siebie też! Jak myślisz, dlaczego cię zostawiłem?
Zaczynam się trząść i opadam na ziemię. Nie mam już siły walczyć.
- Nie mam zamiaru dłużej tak żyć.
- Powiedz tylko, dlaczego tak łatwo do niego wróciłaś.
Kuca i bierze mnie za rękę.
- Dlaczego tak szybko? Dlaczego tak trudno jest ci o nim
zapomnieć? Czy kiedykolwiek o nim zapomniałaś?
Patrzę na niego i łzy płyną mi po policzkach.
- Nie wiem.
- A ja tak - wzdycha - bo zawsze był tylko on.
Budzę się i bez tchu siadam na łóżku. To był tylko sen. Mogłabym
przysiąc, że to działo się naprawdę, ale wiem, że umysł płata mi figle.
Serce wali mi w piersi, kiedy w głowie w kółko słyszę jeszcze ostatnie
słowa Todda. Bo zawsze był tylko on.
ROZDZIAŁ 23
Zach: Spotkajmy się w stodole.
Ja: Której stodole?
Zach: Twojej.
Wychodzę na zewnątrz wprost na duszący skwar. Żar leje się z nieba
do tego stopnia, że na ziemi można by usmażyć jajko. Nie
spodziewałam się dziś nikogo, a w biurze mam jedynie wiatrak, więc
włożyłam na siebie parę obciętych dżinsów, białą koszulkę na
ramiączkach i kowbojski kapelusz.
- Zach? - pytam i rozglądam się wokoło.
Idę kilka kroków dalej. Dostrzegam go, a on od razu bierze mnie w
ramiona.
- Chodź tu do mnie - mówi napiętym głosem, gdy łapie mnie w
talii. - Ty - dodaje jęcząc.
- Co takiego? - pytam zdezorientowana, bo nie wiem co go tak
zmartwiło.
Zach powoli przesuwa wzrokiem w dół po mojej szyi. Jego oddech
przyspiesza, gdy schodzi coraz niżej, aż wreszcie zatrzymuje się na
moim głęboko wyciętym dekolcie. Widzę jak pożera mnie wzrokiem i
mój oddech przyspiesza. Czuję na sobie jego spojrzenie, ciepło jego
ciała i uścisk palców na plecach. Wszystko inne przestaje istnieć.
- Wiesz jaka jesteś piękna? Jak bardzo cię teraz pragnę? Od kiedy
znów jesteśmy razem, Zach jest niezwykle cierpliwy. Wsiadł do bardzo
wolnego pociągu i jak dotąd ani razu nie próbował przyspieszyć jego
biegu.
- Kowboju - mówię ściszonym głosem. Widzę błysk w jego oczach
i uśmiecham się szeroko.
To wystarczy.
Zach szybko ogląda się za siebie i zanurza palce w moich włosach.
Chwilę później przywiera już ustami do moich. Całuje mnie tak
żarliwie, że kapelusz spada mi na ziemię. Oplatam go nogami w pasie i
Zach zanosi mnie w głąb stodoły, z dala od przypadkowych spojrzeń.
Chwytam go za kark i moje włosy opadają na nas jak zasłona, przez co
mam wrażenie jakbyśmy istnieli tylko my. Całuję go mocno. On całuje
mnie jeszcze mocniej. Kiedy jesteśmy już na końcu boksu, Zach opiera
mnie o ścianę, a jego ręce błądzą po moim ciele.
Nie chcę, żeby przestawał.
Jego szorstkie palce muskają moją nagą skórę i zduszam w sobie jęk.
Zach bierze moje ręce w swoją dłoń i przytrzymuje je nad moją głową.
Mocniej oplatam go nogami, ale tym razem z innego powodu. Chcę
więcej.
Zach przerywa pocałunek i wydaję z siebie jęk zawodu.
- Powiedz, kiedy będziesz chciała, żebym przestał, Presley.
Patrzę mu w oczy i kręcę głową. W tej chwili odpowiedź brzmi
nigdy.
Nie wiem czy to przez żar na dworze, czy żar naszych ciał, ale cała
płonę.
Zach wciąż przytrzymuje mi ręce nad głową i przesuwa językiem w
dół po mojej szyi. Z trudem łapię powietrze, gdy zjeżdża coraz niżej.
Drugą ręką chwyta moją pierś, a ja odchylam głowę i opieram ją o
drewnianą ścianę stodoły.
Zach stawia krok do tyłu i stoję teraz na drżących nogach. Wsuwa
pomiędzy nie swoje kolano i wspieram się na nim. Nie odzywa się ani
słowem, tylko patrzy mi w oczy i na zmianę ściska i masuje moją pierś.
- Czy tak jest dobrze? - mówi i uwalnia moje ręce.
- Tak.
- Czy mogę posunąć się dalej?
- Tak - odpowiadam bez chwili wahania.
Zach zsuwa mi ramiączko bluzki i stanika z ramienia.
- Jesteś taka piękna. Zawsze byłaś, ale teraz gdy na ciebie patrzę,
czuję jakbym odkrywał cię na nowo.
Dobry. Boże.
Zach zsuwa też ramiączka z mojego drugiego ramienia, ale nie
obnaża mnie. Obiema rękoma łapie mnie za szyję i przyciąga moje usta
do swoich. Całujemy się, a on prawie w ogóle nie dotyka już mojej
skóry. Omal nie zaczynam błagać go, by to robił, jednak to jego ust
pragnę teraz najbardziej.
- Pres? - oboje zamieramy na dźwięk głosu Wyatta.
Zach z powrotem nakłada mi ramiączka i kładzie mi palec na
ustach.
- Presley? - woła ponownie Wyatt. - Gdzie ona, do diabła, poszła?
Jeszcze chwila i zostanę przyłapana na obściskiwaniu się w stodole z
Zachiem. Znowu mam deja vu. Zach uśmiecha się szeroko, opiera ręce o
ścianę i zamyka mnie w klatce swoich ramion. Chcę znowu go
pocałować. Nie umiem już na niego patrzeć, nie pragnąc jego ust.
Słyszę kroki Wyatta. Jest coraz bliżej. Zamykam oczy i czekam aż
coś powie. On jednak nie odzywa się ani słowem i wychodzi.
Wzdycham z ulgą, gdy słyszę, że znów jest bezpiecznie.
- Było blisko.
- Jestem pewien, że on wie.
- Przecież to mógł być Cooper.
Zach przyciska swoje usta do moich i skutecznie mnie ucisza.
Odchyla się i przeczesuje palcami moje włosy.
- Widzimy się dziś wieczorem.
- Będę na pewno.
***
- Zach.
Uderzam otwartą dłonią w jego pierś. Siedzimy wtuleni w siebie pod
kocem i Zach opowiada mi o kawałach, które on i Trent robią nowemu
trenerowi na ich ranczu.
- Jesteś taki podły. Tobie i Trentowi przydałoby się jakieś hobby.
- Myślę, że już jakieś znalazłem.
Całuje mnie w policzek i przyciąga bliżej do siebie.
- Jestem hobbym?
- Może bardziej sportem.
Odchylam się z rozdziawionymi ustami.
- Sportem?
- Czymś na kształt maratonu. Ale to nic, kotku. Podoba mi się ten
czas, który spędzamy razem na ćwiczeniach.
Chichoczę i znów się do niego przytulam.
- Chyba będę musiała przytrzymać cię jeszcze na ławce
rezerwowych.
Zach muska wargami moje ucho i przechodzi mnie dreszcz.
- Nie jestem pewien czy naprawdę tego chcesz.
Ma rację. Nie chcę. W te dni, które spędzamy razem walczę ze
swoimi uczuciami. Kiedy jestem w jego ramionach nie potrafię się im
nie poddać. Jest tak, jakbyśmy cofnęli się do czasów, kiedy skończył się
nasz związek -do lepszego okresu tamtych lat. Kiedy tylko się
dotykamy, czuję jak zalewa mnie fala pożądania i przeraża mnie to. Tak
łatwo mogłabym się w nim zatracić, dać się ponieść namiętności. Wiem,
że to byłby błąd. Błąd, po którym jeszcze bardziej zaczęłoby mi na nim
zależeć. Więc, jak na razie, z niczym się nie spieszymy.
- Uważaj - ostrzegam, gdy ciaśniej oplata mnie ramionami.
Spędziliśmy tak ostatnich osiem nocy. Pod gwiazdami, nad
strumieniem, który oddziela od siebie nasze ziemie. Staram się
pamiętać, że nie mam już szesnastu lat, ale w obecności Zacha łatwo
jest zapomnieć o bożym świecie.
- Dziś w stodole było całkiem fajnie - przypomina.
Wraca pragnienie, które w sobie zdusiłam.
- Tak.
Śmieję się i trącam go łokciem.
- Było fajnie. Może jeszcze kiedyś to powtórzymy.
- Może? - narzeka Zach.
- Nigdy nic nie wiadomo.
Przytula mnie i zapada cisza. Chcę już przejść do kolejnego etapu.
Jednocześnie cieszę się, że sprawy posuwają się w obecnym tempie.
- Wschodzi słońce. Odprowadzę cię do domu -mówi tuż przy
moim uchu - Nie chcę żebyś zamieniła się w dynię.
- Muszę się przespać. Jestem wykończona.
Głównie dlatego, że nie chcę mieć snów, ale też dlatego, że całe noce
spędzam z Zachem.
- Ja też - wyznaje - Felicia pytała mnie wczoraj, dlaczego tak
okropnie wyglądam.
Wystarczy tylko, że słyszę jej imię, i mój dobry humor momentalnie
się ulatnia.
- Powiedziałeś jej, że to dlatego, że całymi nocami nie daję ci spać?
- mówię pół żartem, ale też pół serio.
Zach odsuwa się ode mnie. Widzę, że zastanawia się nad
odpowiedzią. Zaszłej nocy powiedział mi, że Felicia próbuje przekonać
go, żeby spróbowali jeszcze raz. Nie może jej powiedzieć, że jest ze
mną, więc znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Nienawidzę jej. Wiem, jak
bardzo potrafi być bezwzględna. Jeśli tylko zechce go odzyskać, nie
cofnie się przed niczym.
- Pres - mówi rozdrażniony - przecież robię to, co chcesz.
- Wiem.
I naprawdę tak jest. Zach szanuje moje prośby. Jest zdecydowanie za
wcześnie. Jak na razie dobrze się razem bawimy, ale co będzie, kiedy
zejdziemy na ziemię? W końcu będę musiała zmierzyć się z naszymi
nierozwiązanymi sprawami. I nie wiem, co wtedy z nami będzie.
- Zaufaj mi.
Bierze mnie za rękę.
- Wolałbym wszystkim o nas powiedzieć, ale jasno dałaś mi do
zrozumienia, że nie jesteś na to gotowa.
Targają mną sprzeczne emocje i odwracam wzrok. Czuję jakby
dosłownie wszystko w moim życiu było jakąś wielką tajemnicą. To
irytujące. Lepiej żeby moje sekrety pozostały w ukryciu. Gdyby wyszły
na jaw, przyćmiłyby całą resztę. Potrzebuję więcej czasu.
- Jeszcze nie teraz. Mam nadzieję, że rozumiesz, że na razie chcę
cieszyć się tym co mamy. No i nie wiemy jak zareagują ludzie w
miasteczku. A co jeśli się nam nie uda?
- Przejmujesz się ludźmi? - pyta.
- Nie bardzo. Chodzi mi tylko o to, że nie dadzą ci spokoju, mnie
zresztą też. Jak na razie nikt nie truje nam dupy. Dopóki nie jesteśmy
pewni...
- Chcę z tobą być Presley. Możesz być tego pewna.
Podnoszę palec i przerywam mu.
- Wiem, że chcę spróbować jeszcze raz. Jest mi z tobą cudownie.
Biorę go pod ramię i obserwuję jego reakcje.
- Nie mówię, że już zawsze będziemy się ukrywać. Ale na tę chwilę
chcę, żebyśmy spędzali czas we dwoje. Bez żadnych nacisków z
zewnątrz.
Kończę, całując go w usta.
Nachyla się bliżej i delikatnie przesuwa ustami po moich.
- Zaczekam na ciebie. Jeśli trzeba, będę czekał całą wieczność.
Obciągam palce u stóp i zapełniam w ten sposób niewielką, dzielącą
nas przestrzeń. Wtulam się w Zacha, a on dotyka moich pleców. Nasz
pocałunek jest słodki. Bez języka, bez obezwładniającej namiętności, ale
z pełnym przekonaniem, że nam się uda. Wiem na pewno, że Zach
może dać mi szczęście. Muszę mu tylko na to pozwolić.
***
- Wyglądasz na kompletnie wykończoną - mówi Wyatt, gdy otwiera
drzwi i wchodzi do biura. - Zupełnie jak mój brat.
Wiedziałam, że nie potrwa długo zanim się domyśli. Szczególnie po
wczorajszym, gdy omal nie nakrył nas w stodole. Jestem pewna, że
dodał już dwa do dwóch.
Odchylam się na krześle i rzucam długopis na biurko.
- Mam koszmary.
- Jeszcze?
Zapomniałam, że o nich wie.
- Tak. Są coraz gorsze.
- Chodzi o twojego męża? - pyta zaniepokojony.
Mówiłam mu o nich, ale bez większych szczegółów.
- Jest tak jakby był prawdziwy. Kłócimy się, mówi mi wiele
przykrych rzeczy... wiem, że to siedzi w mojej głowie.
- Nie inaczej.
- Mimo to nie mogę pozbyć się tych snów.
Wyatt okrąża biurko i siada naprzeciwko mnie.
- Z czym się zmagasz, Kowbojko?
Zawsze mogłam mu zaufać, ale czuję, że zbyt dużo ludzi zna już
prawdę.
- Chyba z poczuciem winy.
- Z powodu ciebie i Zacha?
Wiem co czuje do mnie Wyatt i to nie w porządku wobec niego. Nie
chcę go zranić. Jest jednym z moich najlepszych przyjaciół, i w dodatku
jedynym, któremu ufam.
- Nie spieszymy się.
Chichocze.
- Wątpię.
- Naprawdę - obstaję przy swoim. - Mówię poważnie.
- Ty i Zach znacie tylko dwa rodzaje tempa, Presley. Albo
zasuwacie pełną parą albo nie. Nie jestem ani ślepy ani głupi. Ludzie
wokoło też nie. Kurde - mówi i się śmieje - połowa miasteczka robi
zakłady, ile czasu minie zanim znów będziecie razem. Obstawiałem, że
Zach szybciej wystawi Felicię za drzwi.
Wydaję z siebie jęk zawodu.
- Dlatego! Właśnie dlatego nie chciałam, żeby ktokolwiek o nas
wiedział. Że też ludziska nie mogą zająć się swoimi sprawami.
Nachyla się bliżej z chytrym uśmiechem na twarzy.
- Miło widzieć, że ponownie odkryłaś w sobie dziewczynę ze wsi.
- Że co? - pytam zdenerwowana.
- „Ludziska”. Myślę, że po raz pierwszy odezwałaś się i zachowałaś
jak jedna z nas.
Patrzę na niego tępym wzrokiem.
- I właśnie tyle wyniosłeś z tego, co właśnie powiedziałam?
Uśmiecha się szeroko.
- Po prostu informuję cię o moich spostrzeżeniach.
- Doceniam to.
Wcale nie. Tak naprawdę to mam ochotę zdzielić go za ten jego
cwany uśmieszek. Dlaczego ludzie muszą wtrącać się w moje życie?
Wyatt klepie mnie w nogę.
- Przyjdzie mi to z trudem, ale i tak to powiem: ty i Zach jesteście
sobie pisani. Nie można oderwać od was oczu, a samo tylko patrzenie
na was przyprawia o mdłości. Każdy człowiek na świecie marzy o takiej
miłości jak wasza.
Wyatt wzdycha i wstaje z krzesła.
- Nie mówię, że tego nie schrzanicie. Udowodniliście już, że
jesteście do tego zdolni.
- Dupek.
- Mówię serio. Oboje głupiejecie, gdy musicie naprawić to co
skopaliście. Od kiedy ukrywacie się z Zachem po kątach? - pyta Wyatt.
Ugh. Wcale się nie ukrywamy. Po prostu nie rzucamy się w oczy.
Wyatt zapomina o bardzo istotnej części tego równania.
- I co, mój drogi przyjacielu, miałabym niby powiedzieć
Caydenowi i Loganowi?
Wyatt odwraca wzrok, wzrusza ramionami i burczy coś pod nosem.
- To dobre dzieciaki, Presley. Daj im szansę, a zobaczysz, że
uporają się z tym.
Ma rację. To dobrzy chłopcy.
- Chcę mieć pewność, że jesteśmy ze sobą na poważnie.
Wyatt śmieje się do rozpuku i klepie po nogach.
- Udał ci się żart, nie powiem.
- Nie rozumiem, dlaczego się śmiejesz - mówię śmiertelnie
poważnie.
- Ty i ja dobrze wiemy, że to, co jest teraz między wami, jest tak
samo poważne jak kiedyś.
Wiem tylko tyle, że się waham. I to nie z powodu Todda czy
chłopców, ale z powodu Zacha. Jeśli oddam mu serce, to czy wytrwa w
naszym związku na dłuższą metę? Czy da radę, gdy do głosu dojdą te
części mnie, które są rozbite do tego stopnia, że nie wiem nawet, gdzie
zaczyna się pęknięcie? Straciłam tak wiele i nie jestem już tym samym
człowiekiem. To, co mnie spotkało odcisnęło się piętnem na moim
sercu i zmieniło kurs mojego życia.
Myślę też o przeszłości. O błędach, które popełniłam po drodze. O
tym, na jak wiele sposobów sama zadałam sobie ból. I o tym wszystkim,
co miało dać mi szczęście, a nie przyniosło nic prócz żalu.
Byłam młoda, głupia i myślałam, że wiem co robię. Chciałam za
wszelką cenę zapomnieć o Zachu i przestać cierpieć. Chciałam
powiedzieć mu o wszystkim, co czułam, ale zamiast tego... uciekłam.
Ponownie spoglądam Wyattowi w oczy.
- Mam nadzieję, że może takie być. Po prostu nie wiem, czy
powinnam znowu mu zaufać.
Wyatt podchodzi bliżej i kuca naprzeciwko mnie.
- Skąd ta pewność, że Zach znowu cię zrani?
- Bo zostawili mnie obaj mężczyźni, których kochałam. I każdy
zrobił to z własnej woli.
Oczy Wyatta rozświetla błysk i czekam na jego kolejne pytanie.
Sama proszę się o to, żeby je zadał, więc nie będę kłamać, jeśli to zrobi.
Wyatt zamyka oczy, wypuszcza powietrze nosem i znowu na mnie
spogląda.
- Pewnego dnia zdasz sobie sprawę, jak bardzo się mylisz,
Kowbojko.
Nie mówi już nic więcej. Całuje mnie w rękę i wychodzi z biura.
Mam nadzieję, że dzień, o którym mówi nadejdzie już wkrótce, bo
jestem już cholernie zmęczona.
Wracam do pracy z przekonaniem, że nasza rozmowa dobiegła już
końca, ale chwilę później słyszę pukanie do drzwi.
- Cholera, Wyatt.
- Cóż.
Z progu dobiega mnie głos, ale nie jest to głos Wyatta.
- Nie jestem moim bratem, ale niektórzy twierdzą, że jestem
przystojniejszy od niego.
Odchylam się na krześle i uśmiecham szeroko.
- Zgadzam się z nimi.
Zach podchodzi bliżej z bukietem kwiatów w rękach.
- Są dla ciebie.
Wychodzę zza biurka z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Jesteś taki uroczy - mówię i bez namysłu daję mu słodkiego
buziaka. - Dziękuję.
Kiwa głową.
- Przyszedłem zobaczyć się z Caydenem i Loganem.
-Tak?
Nie wiedziałam, że się umówili. Zazwyczaj chłopcy nie mogą się
doczekać, żeby powiedzieć mi o spotkaniu z Zachem. Przychodzi kilka
razy w tygodniu, żeby pokazać im jak trenować konie. Jest niesamowity
i w głębi serca muszę przyznać, że to co robi, wiele dla mnie znaczy.
- Może wybierzesz się z nami na przejażdżkę?
Wyglądam przez okno i przygryzam wargę. Sama nie wiem.
Bylibyśmy wszyscy razem.
- Presley - mówi Zach z uczuciem.
Serce zaczyna mi bić szybciej na myśl o czasie spędzonym wspólnie
we czworo.
- Myślę... że... ugh! - mówię zirytowana. - Dobra. Ale mam
warunek.
- Jaki?
- Zero podtekstów.
Chichocze.
- Jakże bym śmiał.
- Kłamczuch.
- No dobra, może jeden, góra dwa, ale będę umiał się zachować.
Posyłam mu spojrzenie, które mówi, że plecie bzdury. Nie ma
pojęcia, jak się zachować. Żaden z braci Henningtonów nie ma o tym
pojęcia.
- Zobaczymy.
- Czy jeśli będę grzeczny czeka mnie jakaś nagroda? -pyta i
figlarnie się uśmiecha.
Jak w ogóle mam mieć okazję zastanowić się nad tym, co czuję,
skoro on ciągle zachowuje się w ten sposób?
Kiedy jest w pobliżu, uśmiecham się dwa razy częściej niż wtedy,
gdy go przy mnie nie ma. Czuję, jakby Zach brał na siebie ciężar całego
świata tak, żebym ja nie musiała go nieść. Być może tym właśnie jest
szczęście. To bycie wolnym od cierpienia.
- Chyba będziesz musiał poczekać do wieczora -puszczam do
niego oko i wychodzę z biura.
Słyszę za plecami jęk zawodu i mimowolnie się uśmiecham.
Idziemy w kierunku zagrody, gdzie chłopcy już trenują swoje konie.
To niesamowite, że po zaledwie kilku miesiącach tak swobodnie się tu
czują. Caydenowi, po tym jak się zgubił, nie było na początku łatwo
znowu dosiąść konia, ale Wyatt i Cooper mocno go wspierali, aż
wreszcie mu się to udało. Jestem szczęściarą, że ich mam.
- Mamo!
Logan macha do mnie, gdy podjeżdża na swoim koniu.
- Będziesz jeździć?
- Tak! - uśmiecham się i na buzi Logana też pojawia się szeroki
uśmiech.
- Kiedyś wasza mama nie raz skopała mi tyłek, kiedy się ścigaliśmy
- mówi Zach i opiera rękę na ogrodzeniu. Boże, w tej pozycji wygląda
tak seksownie.
Te jego ciasne dżinsy, kapelusz i postawa, która mówi, że świat
należy do niego. Wszystko, co go otacza wydaje się jaśniejsze. Jest jak
słońce, które wnosi ciepło i piękno tam, gdzie kiedyś gościło jedynie
zimno i mrok.
- Cóż - mówię, próbując zapanować nad szalejącymi hormonami -
zawsze byłeś wolny.
- Dawałem ci fory.
- I co jeszcze - prycham.
- Mamo, chyba dobrze wiesz, że chłopcy są lepsi -mówi, śmiejąc
się Logan.
Unoszę brwi i spoglądam na niego.
- Doprawdy, chłopczyku?
- O rany - narzeka Cayden - znowu się zaczyna.
- Co to znaczy? - pytam, ale doskonale wiem o czym mówi.
Uwielbiam rywalizację. Może to wiąże się z tym, że jestem
urodzonym zawodnikiem rodeo, ale już kiedy chłopcy byli mali,
uwielbiałam patrzeć jak biorą się za kolejne czynności i za wszelką cenę
usiłują je wykonać. Wszystko potrafiliśmy zamienić w zawody.
Zazwyczaj to ja wygrywałam, ale gdy tylko udało się to Toddowi, cieszył
się tym na całego.
Cayden wyrzuca ręce w górę.
- To znaczy, że włączył ci się tryb „mama-jest-najlepsza”. Kiedy
tylko wygrasz zaczniesz wariować i odtańczysz swój taniec.
- Myślę, że znów powinieneś pokazać jak mama to robi - mówi
Logan i z całych sił próbuje powstrzymać się od śmiechu.
Patrzę groźnie na Caydena.
- Nawet o tym nie myśl.
Syn spogląda na Zacha i szeroko się uśmiecha. Zeskakuje z konia,
zaczyna kręcić tyłkiem i wymachiwać rękoma na wszystkie strony.
Śmieję się, on też się śmieje, a Zach wypuszcza gwałtownie powietrze i
chwyta się za brzuch.
- Bardzo śmieszne chłopcy.
- Zach - mówi Cayden, nie przerywając tańca - A potem mama robi
tak.
Teraz pokazuje całkowicie zmyślone ruchy, które widzę pierwszy raz
w życiu.
Zach klepie go po plecach.
- Szkoda, że nie widziałeś jak zachowywała się, gdy była młodsza i
akurat wygrała wyścig...
Teraz wszyscy troje udają już, że są mną. Każdy kolejny ruch, który
parodiują jest jeszcze mniej pochlebny niż poprzedni. Staję z boku z
rękoma skrzyżowanymi na piersi, tak jakby przeszkadzało mi ich
zachowanie. Ale nie przeszkadza. Ani trochę. W tej chwili moje dzieci
zacieśniają więzi z Zachiem. Już wcześniej spędzali z nim czas po tym,
jak kończył pracę na swoim ranczu. Pokazywał im jak to jest być
„ranczerem”.
Ale to co dzieje się teraz... to coś więcej. Zach pokazuje im, że mogą
być przyjaciółmi. Buduje coś z Loganem i Caydenem, choć nawet o tym
nie wie. Obserwuję ich i wypełnia mnie tyle ciepła, że omal nie
eksploduję. Zach nie udaje. Nie robi tego z przymusu, albo po to, by
mnie zdobyć. Robi to, bo mu na nich zależy.
Teraz już wiem, że bez względu na to, jak bardzo wzbraniałam się
przed uczuciami do Zacha, nigdy nie miałam szans. Moja miłość do
niego nigdy nie umarła.
ROZDZIAŁ 24
- I co powiesz, skarbie? Jesteś gotowa na to, żebym skopał ci dupę? -
pyta Zach, a chłopcy szeroko się uśmiechają.
Po pierwsze powiedział do mnie „skarbie”. Po drugie użył
brzydkiego słowa przy dzieciach. Jednak to w końcu chłopcy, i pewnie
mówili i słyszeli już gorsze rzeczy, więc puszczam to mimo uszu. Żaden
z nich nie wygląda też na speszonego tym, że Zach czule się do mnie
odezwał - to przecież południe i tu każdy jest czyimś „skarbem”.
Mierzę Zacha wzrokiem z góry na dół i pukam się palcem w
podbródek.
- Cóż - mówię lekceważąco - nie jestem pewna, czy jesteś godnym
przeciwnikiem.
- Myślę, że Zach cię pokona, mamo - śmieje się Cayden.
- Tak myślisz, tak? - pytam. - A wiesz, że tak się składa, że jestem
akurat najczęściej nagradzaną uczestniczką wyścigów w Bell Buckle?
Logan prycha.
- Na całe dziesięć osób, które tu mieszka? Z czego połowa to twoja
rodzina.
- Uważaj sobie, gówniarzu - mówię pół żartem. Naprawdę
uważam, że to świetnie, że dobrze się bawią, ale bez przesady. - Mój
tytuł to nie temat do żartów.
- Byłaś też królową balu, mamo?
Cayden szturcha Logana łokciem. Obaj siedzą i przyglądają mi się
uważnie. Dobrze wiedzą jak mnie sprowokować. Todd wiecznie
naśmiewał się z mojego statusu społecznego. Zupełnie jakby bycie ładną
było grzechem.
Zach podchodzi do chłopców i obejmuje ich.
- Jasne, że była. Dziwię się że nie śpi ze swoją tiarą.
- Tak się bawimy? - pytam i wzruszam ramionami -Tak się składa,
że pamiętam, że ktoś tutaj miał swoją własną koronę.
- Byłem prawdziwym ogierem - mówi od razu Zach. - Kobiety
mnie uwielbiały. To oczywiste, że zostałem królem.
Chwytam się za serce w nagłym przypływie emocji.
- Och, królu Zachu, jak twoi poddani w ogóle mogą się z tobą
równać?
Logan wybucha śmiechem.
- Ale jesteście głupi.
- Jeszcze chwila i dostaniesz szlaban - mówię i uśmiecham się do
niego wymownie.
- Jeszcze chwila i przegrasz z Zachiem. Stawiam pięć dolarów.
Logan zarzuca rękę na ramię Zacha.
- Nom - zgadza się Zach. - Mamy to już klepnięte z Loganem.
- Cay? - pytam, bo widzę, że się waha - Przecież nie możecie obaj
mnie dla niego zostawić!
Nie ma mowy, żeby obaj moi synowie przeszli na ciemną stronę. A
co z lojalnością? Ale nie będę się okłamywać - cieszy mnie fakt, że
zacieśniają z nim więź. Zach zawsze dobrze radził sobie z dziećmi, a po
nocy w lesie on i Cayden naprawdę zbliżyli się do siebie. Jednak
wygląda na to, że jest coś, co uniemożliwia Loganowi i Zachowi
stworzenie relacji na takim samym poziomie.
Cayden narzeka, ale po chwili mięknie.
- No dobra, postawię na ciebie.
Chichoczę.
- Dupek.
- Okej.
Zach klaszcze w dłonie.
- Zasady są takie. Ścigamy się stąd do starej stodoły i z powrotem.
To z nas, które pierwsze tu wróci wygrywa. Pamiętasz drogę, prawda,
Presley Mae?
Przekrzywiam głowę i wypycham biodro.
- Pamiętam ją całkiem dobrze, Zachary Wilber.
- Wilber! - krzyczy Logan - Masz na drugie Wilber?
Syn zanosi się niekontrolowanym śmiechem.
Zach podchodzi do mnie bliżej i wiem, że mam przechlapane.
- A więc Zach - mówię i cofam się - sam użyłeś mojego drugiego
imienia. Ja tylko wyrównuję rachunki.
- Wilber to nazwisko rodowe.
- Tak - zgadzam się z rękoma w górze — i w dodatku całkiem
niezłe.
Zerkam na chłopców, którzy chichoczą teraz konspiracyjnie.
- Takie, które może i spróbowałabym skrytykować, ale już samo w
sobie jest dość beznadziejne - mówię, a on jest już coraz bliżej.
- Myślę, że ktoś powinien porządne skopać ci tyłek.
- Nie odważysz się.
Spogląda na chłopców i uśmiecha się.
- Masz rację. Nie odważę.
Zastyga w bezruchu i moje serce się uspokaja. Może wcale nie mam
przechlapane.
Zanim w ogóle znowu zdążę się odezwać Zach szybko do mnie
podchodzi, kompletnie niespodziewanie chwyta za nogi i przerzuca
mnie przez ramię.
- Zach!
Obraca mnie wokoło, a ziemia wiruje pode mną. Zabiję go.
- Powiedz, że ci przykro.
- Nigdy! - krzyczę i coraz bardziej kręci mi się w głowie.
- No już!
- Odstaw mnie na ziemię, ty przerośnięty dupku!
Wymierza mi klapsa w tyłek.
- Powiedz, że ci przykro i że marzysz, żeby mieć na imię Wilber.
Dochodzi do mnie głośny śmiech Logana i Caydena. Zach nie
przestaje mną kręcić.
- Dobra! - krzyczę, a wszystko rozmazuje mi się przed oczami. -
Przykro mi, że rodzice dali ci na drugie Wilber!
- Nic z tego.
Śmieję się i trzymam go kurczowo w pasie, kiedy przyspiesza. Moje
jasne, brązowe włosy wirują wokół mnie i słyszę jak chłopcy dopingują
Zacha. Nie obchodzi mnie, czy wyglądamy śmiesznie. Po raz pierwszy
od bardzo dawna wszyscy jesteśmy szczęśliwi. Chłopcy śmieją się,
cieszą i żartują, i ja też podzielam ich nastrój.
- Powiedz to mamo!
Klepię Zacha w nogi i zatrzymuje się.
- Przykro mi, chciałabym być taka super jak ty i mieć na imię
Wilber.
- Dobra dziewczynka - mówi Zach i odstawia mnie na ziemię. Nie
puszcza mnie, a wszystko wokół nieprzyjemnie wiruje. Potykam się, ale
w tej samej sekundzie Zach łapie mnie i podtrzymuje. Wspieram się na
jego szerokich barkach i walczę z pragnieniem, żeby go pocałować.
Gryzę się w wargę, żeby się powstrzymać, ale dostrzegam w jego
oczach pożądanie. Bez wątpienia ciągnie nas do siebie. Od kilku
tygodni spędzamy razem noce i przeganiamy dręczące mnie demony.
- Jeszcze trochę i upadnę.
- Nie dopuszczę do tego.
Spoglądam w jego niebieskie oczy i szukam w nich potwierdzenia,
że jednak mogłoby być inaczej, ale go nie odnajduję.
- Ja... - zaczynam, ale Zach przychodzi mi na ratunek.
- No dobra - wraca do poprzedniego tematu - jesteś gotowa,
żebym pokazał ci, kto tu naprawdę rządzi?
Logan gwiżdże.
- Drużyna Zacha!
- Drużyna mamy - woła mało entuzjastycznie Cayden.
- Cay! - mówię z rękoma opartymi na biodrach. Ten dzieciak.
Urodziłam go, więc mógłby przynajmniej udawać, że jest po mojej
stronie.
Wzrusza ramionami.
- Wybacz, mamo. Chcę, żeby Zach cię pokonał.
- Dzieciaki - mówię i idę w kierunku konia.
Łącznik czeka już osiodłany obok konia Zacha. Obchodzę go,
sprawdzam swoje siodło i całą resztę. Upewniam się, czy nikt nie
próbuje mnie sabotować. Niczego nie mogę wykluczyć, jeśli chodzi o
tych chłopaków.
Akurat pochylam się i sprawdzam kopyta, kiedy Zach ociera się
przodem swojego ciała o tył mojego.
- Wybacz - mówi szybko z szerokim uśmiechem na ustach.
- Tak trzymaj, Kowboju.
Robi to jeszcze raz i słyszę jak jego głęboki głos wibruje.
- Wiesz jak lubię, kiedy mnie tak nazywasz.
Stawiam kilka kroków w tył i zerkam na chłopców, którzy akurat są
pochłonięci jakąś kłótnią. Dodatkowo pomaga fakt, że odgradza nas od
ich spojrzeń całkiem spore zwierzę. Podchodzę do Zacha, przeciągam
palcem w dół po jego torsie i cieszę się, widząc jak drży.
- Wiem o tym. Może dziś w nocy nazwę cię tak bez świadków?
Zach odchyla głowę do tyłu i łapie mnie za ramiona.
- Oszaleję przez ciebie.
- Nie bardziej niż ja przez ciebie, kiedy teraz na ciebie patrzę.
Czerpię z tego olbrzymią przyjemność. Zach przesuwa wzrok niżej i
patrzy teraz na moje piersi. Wyprężam się odrobinę i wypinam je. Moja
ciasna, biała koszulka na ramiączkach nie pozostawia wiele jego
wyobraźni, no i usta Zacha całowały moje piersi mniej niż dwanaście
godzin temu. Balansujemy na granicy już od zeszłego tygodnia, ale
widzę że Zach jest coraz bardziej zdesperowany. Ale jak na razie
wszystko przebiega zgodnie z moim planem i nasza relacja nie jest
namiętna i gorąca.
- Cholernie mnie dobijasz, Pres.
I mój plan działa.
- Oooo - mówię modulując głosem. - Czy przypadkiem coś nie
stanie ci na drodze do zwycięstwa?
Momentalnie przenosi na mnie wzrok. Widzę w jego oczach, że
mnie rozgryzł.
- Grasz nieczysto.
Uśmiecham się podstępnie.
- Gram tak, żeby wygrać.
Zach poprawia się i marudzi coś pod nosem.
- Czas na wyścig chłopcy!
Wskakuję na Łącznika, a Zachowi opada szczęka i drga mu warga.
- Już nie żyjesz.
- Nie dosiadłeś jeszcze swojego konia Zach?
Przekrzywiam głowę.
- Coś nie tak?
- Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią - mówi cicho Zach, gdy
okrąża konia, dziwnie stawiając przy tym kroki.
Jadę w kierunku punktu startu, podczas gdy Zach usiłuje wsiąść na
konia. Nie widzę powodów, dla których wyścig nie mógłby zacząć się
właśnie teraz.
- Zaczynaj Cayden!
- Gotowi.
- Nie! - krzyczy Zach.
- Do startu.
- Presley! Nie oszukuj! - krzyczy, gdy wreszcie udaje mu się dosiąść
konia.
- To nie ja zaczęłam.
Uśmiecham się niewinnie.
- Start! - krzyczy Cayden i ruszam z kopyta.
Jeden niewłaściwy ruch i Zach z łatwością mnie dogoni. Pędzę w
kierunku drzewa tak szybko, ile tylko sił w nogach ma Łącznik. Dawniej
razem z Wyattem, Cooperem i Zachemstale urządzaliśmy sobie wyścigi.
Wyatt zawsze nas przeganiał. Dam sobie rękę uciąć, że oszukiwał. Tylko
raz niewiele dzieliło mnie od wygranej. Ale Zach i ja zwykle szliśmy łeb
w łeb. Jest sposób na to, żeby zawrócić, nie tracąc przy tym
przyczepności, ale nie pamiętam czy powinnam podjechać z prawej czy
z lewej strony.
- No dalej, Łącznik.
Popędzam konia, szturchając go piętami. Pędzimy przed siebie
wytyczoną trasą i nie zwracamy uwagi na nic poza nami. Muszę jak
najlepiej wykorzystać swoją przewagę. No i chcę wygrać.
Dostrzegam już przed sobą drzewo i w tej samej chwili słyszę za
plecami głos Zacha.
- Lepiej uważaj, skarbie. Nadjeżdżam.
- Cholera.
Pochylam się do przodu i klepię Łącznika po grzbiecie w nadziei, że
da radę pędzić jeszcze szybciej.
Zawracani, a Zach depcze mi po piętach.
- Dopadnę cię - docina mi.
Widzę przed sobą koniec trasy. Chcę wygrać, ale Zach nigdy mi na
to nie pozwoli.
Dojeżdżamy do miejsca, gdzie droga się rozszerza i jedziemy teraz
obok siebie. Oboje puszczamy się pędem przed siebie, a chłopcy
krzyczą i skaczą w górę i w dół.
Nieważne kto wygra ten wyścig. Myślę że i tak wygrałam już o wiele
więcej.
Logan twierdzi, że wygrał Zach. Cayden, rzecz jasna, nie wchodzi z
nim w dyskusję, i ostatecznie przegrywam. Małe gnojki.
Zach tańczy swój taniec zwycięstwa i chłopcy dołączają do niego.
Śmieję się i patrzę jak cała trójka zachowuje się jak głupki. Kiedy już
wreszcie kończą świętować i mi docinać, całą czwórką ruszamy na
przejażdżkę. Chłopcy z łatwością radzą sobie ze swoimi końmi. Zach
wykonał kawał dobrej roboty. Obaj siedzą prosto i przez cały czas
panują nad końmi.
- Możecie jeszcze raz się ścigać? - pyta Logan, gdy wprowadzamy
konie do boksów.
- Zach musi chyba wracać do pracy - wyjaśniam.
- Zach jest bardzo fajny, mamo.
Uśmiecham się.
- Tak, jest. Znam go od bardzo dawna.
Logan opiera się plecami o ścianę.
- Wyatt mi powiedział. Mówił też, że bardzo długo Zach był twoim
chłopakiem, a ty jego dziewczyną.
O Jezu. No trudno, w końcu wcześniej czy później i tak by się to
wydało.
- Tak.
Uśmiecham się.
- Dość długo byliśmy parą. A potem spotkałam twojego tatę.
Logan kiwa głową, jakby to rozumiał. Widzę jak w głowie pracują
mu trybiki, więc siadam i czekam na jego kolejne pytanie. Umysł
Logana pracuje non stop i zawsze muszę mieć się na baczności. Cayden
i Zach nadal są w zagrodzie i chcę dać synowi odpowiedzi, których
szuka. Logan ma czułe serce. Tęskni za tatą, a ja skopałam sprawę i nie
pomogłam mu, gdy mnie potrzebował.
- Myślisz, że tata polubiłby Zacha? - pyta Logan, nie patrząc mi w
oczy.
Nie ma mowy, za żadne skarby.
- Myślę, że gdyby znał go takiego, jakim jest teraz, to tak.
Ta odpowiedź nie jest może w pełni zgodna z prawdą, ale poniekąd
jest prawdziwa. Todd nienawidził Zacha. Ale spojrzenie Todda na to,
kim był Zach, było wypaczone. Mój mąż widział w nim jedynie
mężczyznę, który porzucił mnie w najgorszy możliwy sposób. Byłam
załamana i Todd się o mnie zatroszczył.
- Fajnie - mówi Logan i wraca do swojej cichej refleksji.
- Lubisz go? - pytam.
- Myślę, że jest naprawdę fajny. I myślę, że cię lubi, mamo.
Zaskakuje mnie tym stwierdzeniem. Jestem w szoku, że jeden z
moich synów to zauważył.
- Naprawdę?
Wzrusza ramionami.
Nie chcę go o to pytać, ale nie wiem czy kiedykolwiek ponownie
będę miała ku temu okazję.
- Myślę, że Zach bardzo lubi ciebie i Caya.
- A ty go lubisz? - pyta ze łzami w oczach.
- Zawsze będę kochała twojego tatę. Dał mi ciebie i Caydena. Nic
tego nie zmieni, rozumiesz?
Patrzę mu w oczy i czuję ból w sercu. Dostrzegam cierpienie, które
zazwyczaj tak dobrze ukrywa. Nieobecność Todda w olbrzymim
stopniu wpływa na moje dzieci. Nie zasługują na to, by dłużej cierpieć.
- Kocham cię, mamo.
- Ja ciebie bardziej - mówię i biorę go w objęcia.
Ramiona Logana lekko drżą, gdy przechyla głowę i patrzy na mnie.
- Lubię Zacha, i jeśli ty też go lubisz, to w porządku.
- Dobry z ciebie dzieciak, wiesz o tym?
Logan zamyka oczy i ściska mnie jeszcze mocniej.
Cayden i Zach wchodzą do stodoły i Logan wyswobadza się z moich
objęć.
- Myślę, że coś czeka na nas w kuchni - mówi konspiracyjnie
Cayden.
- Zobaczymy się później! - krzyczy Logan, gdy obaj wybiegają.
Kończę z grubsza ogarniać stodołę. Snuję się z kąta w kąt i czuję, że
zamykam się w sobie. Zastanawiam się, czy nie za szybko zaczynam w
ogóle rozważać przejście z Zacheem do kolejnego etapu. Co
powiedziałby na to Todd? Czy by to zrozumiał? Czy naprawdę obchodzi
mnie, co by sobie o tym pomyślał? Sama nie wiem. Myślę że chciałby,
żebym była szczęśliwa. Wiem, że ja chciałabym tego dla niego, ale
pamiętam też, jak reagował choćby na najmniejsze wspomnienie o
Zachu.
Jak robił wszystko byleby tylko nie musieć słyszeć jego imienia.
Nie wydaje mi się, że cieszyłby się z tego, że Zach kręci się w pobliżu
jego dzieci.
Ale z drugiej strony, gdyby nie zdecydował się popełnić
samobójstwa, nigdy nie musiałby się o to martwić.
- Hej.
Zach kładzie mi rękę na ramieniu.
- O czym tak myślisz?
- Czy uważasz, że za bardzo się spieszymy? - pytam od razu.
Zastyga w bezruchu i bierze mnie za rękę.
- Dlaczego tak myślisz?
- Logan zauważył, że coś się między nami dzieje i zastanawiam się,
czy przypadkiem nie jest na to zbyt wcześnie.
- A czujesz, że tak jest?
- Czy nie to właśnie powiedziałam?
Zach głaszcze kciukiem wierzch mojej dłoni.
- Nie. Powiedziałaś tylko, że się nad tym zastanawiasz. Ale co
czujesz?
Stoję i próbuję nazwać swoje uczucia. Jestem szczęśliwa, wreszcie
mogę oddychać, i chcę spędzać z nim każdą noc. Najlepsze w moich
dniach jest to, że, kiedy mijają, nastaje noc i znów mogę być z Zachiem.
Tęsknię za nim już w momencie, kiedy się rozstajemy. I, dopóki Logan
nie poruszył tego tematu, wcale nie sądziłam, że posuwamy się zbyt
szybko.
- Czuję się skołowana - mówię wreszcie.
- Nie jesteśmy parą jak każda inna, Pres. Znamy się od zawsze i
szczerze mówiąc, nasze tempo jest wolne. Kocham się w tobie przez
całe swoje życie. Znam cię lepiej niż ty sama. Nie rozumiesz, kotku?
Jesteśmy dla siebie stworzeni.
Zach puszcza moją rękę i ujmuje dłońmi moją twarz.
- Znam każdy fragment ciebie, kochani każdy fragment ciebie i,
nie myśl że cię poganiam, ale nie uważam, żebyśmy cokolwiek robili
zbyt szybko. Myślę, że odnajdujemy drogę powrotną do punktu, w
którym od samego początku mieliśmy się znaleźć.
Zamykam oczy, przyciskam swoje usta do jego i zastanawiam się
nad tym, co właśnie powiedział.
Czuję dokładnie to samo. Żałuję tylko, że musieliśmy przejść przez
piekło, żeby wreszcie znaleźć się w odpowiednim miejscu i modlę się,
żeby chłopcy potrafili zaakceptować nasz związek.
ROZDZIAŁ 25
Zachary
Chcę, żeby ta noc była idealna. Presley musi oderwać się od swoich
myśli i pozwolić nam być nami. Niestety ma tendencję do przesadnego
rozmyślania. Zawsze miała.
- Jesteś pewny? - pyta Wyatt, gdy pomaga mi załadować rzeczy do
pick-upa.
- Nie, ale zmęczyło mnie już spanie na kamieniu.
Śmieje się.
- Wątpię, żeby o to ci chodziło, ale jak na razie kupię takie
wytłumaczenie. Presley i tak przejrzy twoje gierki na wylot. Jak zwykle.
Zaplanowałem każdy najmniejszy szczegół dzisiejszej nocy. Presley i
ja spotkamy się jak zwykle, ale tym razem wszystko potoczy się inaczej
niż podczas naszych spotkań z trzech ostatnich tygodni. Presley
odrzuca moje propozycje, gdy chcę ją gdzieś wyciągnąć, więc tym
razem zmuszę ją do randki ze mną.
- Po prostuj pakuj rzeczy do samochodu - przypominam Wyattowi
co ma robić. - Nie prosiłem cię o komentarz.
Wyatt wpadł zabrać kilka rzeczy od rodziców. Jakimś cudem jego
odwiedziny znowu zmieniły się w godzinny wykład o tym, jak
schrzaniłem sprawy na ranczu. Bydlak nie chciał pomóc, kiedy
potrzebowali go nasi rodzice, za to teraz nie omieszka dzielić się
swoimi licznymi opiniami. W dniu, w którym sprowadziłem Felicię do
pomocy na ranczu, brat zrezygnował i najął się u Townsendów. Zamiast
dojrzeć i zachować się jak dorosły mężczyzna, odszedł i zostawił mnie
na lodzie.
Tata miał udar i nie mógł już pracować, więc zrobiłem co należało.
Rodzice harowali dla mnie jak woły, więc przynajmniej tyle mogłem dla
nich zrobić. To dzięki tacie wyjeżdżałem na każdy obóz baseballowy, na
który tylko chciałem, podróżowałem i brałem dodatkowe lekcje. I
wszystko tylko dlatego, że to było moim marzeniem.
- Masz tu dodatkowe koce, bo Presley szybko marznie.
Wyatt rzuca kolejną torbę na tył auta.
- Wiem.
- Nie wiem co wiesz, Zach. Mam nadzieję, że jesteś gotowy na to,
co wyprawiasz. Presley może i myśli, że jest gotowa, za to ty masz
klapki na oczach.
Znów kurde to samo.
- Nie jesteś jej bratem, tylko moim. Zacznij się tak zachowywać.
Wpycham mu kapelusz w pierś.
- Kocham ją. Nigdy bym jej nie skrzywdził. I bez względu na to co
sobie myślisz, to nie jakiś pieprzony, przelotny romans. Troszczę się o
nią.
Może sobie myśleć co chce. Prawda jest taka, że wszystko co robię,
robię dla niej. Tu chodzi o nią. Nie o mnie i nie o fakt, że każdej nocy
muszę okładać sobie jajka lodem. Presley nie zaśnie, dopóki nie
znajdzie się w moich ramionach. Nie ma opcji, żeby było jej wygodnie
na tamtym cholernym kamieniu, więc zadbam o nią. Chętnie sam
skopałbym sobie dupę za to, że wcześniej na to nie wpadłem.
- Mów sobie co chcesz, Zachary. W temacie Presley i tak zawsze
wiesz wszystko najlepiej.
- Masz jakiś problem?
Wyatt się złości.
- Siedzę z boku i patrzę, jak obściskujecie się po kątach. Jak u licha
może ci to pasować? Jak możecie być dla siebie kimś więcej, skoro ona
nie jest gotowa choćby rozmawiać o waszej dwójce?
- Nie obściskuję się z nikim po kątach. Nie jesteśmy już dziećmi.
Presley ma synów i musi ich chronić. Ta sprawa jest bardziej
skomplikowana niż myślisz.
Wyatt musi przenieść się ze swoimi opiniami gdzieś indziej. Nie
wiem, kiedy stał się ekspertem od związków. Nigdy nie był z żadną
dziewczyną na poważnie.
Wyatt krzyżuje ręce na piersi.
- Mogę założyć się o swoją dupę, że nie zauważasz wielu spraw.
Ale hej, przecież jestem tylko chłopakiem ze wsi, co nie?
Wyatt wchodzi do domu, a ja odpuszczam. Czasami narzeka, kiedy
chodzi o Presley. Ich przyjaźń jest nietypowa i szanuję to, ale
jednocześnie cholernie tego nienawidzę. Nie mogę znieść, że ich więź
jest tak głęboka.
Wskakuję do wozu i ruszam w kierunku miejsca, gdzie spotykamy
się z Presley. Tyle że tej nocy wszystko potoczy się zupełnie inaczej.
Ja: Przyjdź szybciej.
Presley: Dopiero co położyłam chłopców.
Ja: Idealnie.
Presley: Nie powiedziałam, że się zgadzam.
Ja: Nie powiedziałaś też, że nie. Mam dla ciebie niespodziankę.
Mam nadzieję, że ją to zaciekawi. Presley to uparta kobieta z
południa i lubi się ze mną droczyć. Jeśli nie dostarczę jej wrażeń, to
stale będzie kręcić się w kółko.
Presley: Tak? A jaką?
Mam ją.
Ja: Taką, którą musisz sama zobaczyć. Twoi rodzice wiedzą o
wszystkim. Po prostu przyjdź w nasze miejsce.
Dziś rano, gdy tylko wpadłem na ten pomysł, poszedłem
porozmawiać o nim z mamą Presley. Uśmiechnęła się, poklepała mnie
po nodze i stwierdziła, że znów wróciłem do jej łask. Jeden Townsend z
głowy. Tata Presley to będzie już zupełnie inna rozgrywka.
Presley: Co kombinujesz, Zachary Henningtonie?
Uwielbiam, gdy zwraca się do mnie pełnym imieniem i nazwiskiem.
Robi to tylko wtedy, kiedy jest zła albo zadziorna.
Ja: Skarbie, zbieraj swoją jędrną pupę w troki i przyjeżdżaj w nasze
miejsce. Czeka nas gorąca randka.
I mam nadzieję, że też taka, która wywoła olbrzymi uśmiech na jej
uroczej twarzy. Zamierzam pokazać jej jak bardzo jest wyjątkowa i że
zawsze była moim jedynym słusznym wyborem.
ROZDZIAŁ 26
Presley
- Schodzę po schodach, po tym jak położyłam już chłopców do
łóżek i zastaję tatę siedzącego w swoim fotelu.
- Wybierasz się gdzieś, kotku? - pyta, nie odrywając wzroku od
telewizora.
- Cześć, tato - mówię jakbym znów miała piętnaście lat. Śmieje się
krótko.
- No tak. Nie myśl, że nie wiem, że co noc wychodzisz gdzieś z tym
chłopcem.
- Jestem całkiem pewna, że on nie jest już chłopcem, no i od
dawna nie jestem już w wieku, w którym obowiązują godziny policyjne.
Całuję go w policzek i znowu prycha.
- Do zobaczenia rano.
Uśmiecham się i ściskam jego ramię.
- Kocham cię, tato.
Spogląda na mnie.
- Kocham cię, Presley.
Są dni, w które wyrzucam sobie, że tak bardzo odepchnęłam od
siebie rodzinę. Dziś jest jeden z nich. Przez tych kilka ostatnich
miesięcy tata i mama byli dla mnie solidną opoką. O nic mnie nie
prosili, a sami dali mi wszystko.
Wychodzę tylnymi drzwiami i opatulam się kocem, który trzymam
na werandzie przed domem. Na dworze jest chłodno, a ja nie mam na
sobie zbyt wiele. Kiedy dostałam wiadomość od Zacha poczułam, że
muszę się trochę postarać. Mam na sobie krótką, białą, dziurkowaną
sukienkę, brązowy pasek i jasną dżinsową kurtkę. Rano zakręciłam
włosy, więc teraz spływają w dół kaskadą miękkich, kręcących się fal.
Naciągnęłam na nogi kowbojki, bo przedzieranie się przez pole do
strumienia w innych butach nie jest zazwyczaj dobrym pomysłem.
Nie żebym zwykle szła na spotkanie z Zachem ubrana jak niechluj,
ale też nigdy się nie stroiłam.
Docieram do naszego miejsca spotkań i zastaję Zacha opartego o
pick-upa.
- Cześć, piękna.
Podchodzi do mnie, przyciąga do siebie i tuli.
- No cześć.
Od razu się uśmiecham. Próbuję zajrzeć Zachowi przez ramię, ale
odwraca mnie i nie udaje mi się nic dostrzec.
- Chcesz mnie wykończyć, co nie?
- Ja? - pytam zbita z tropu.
- Ta sukienka.
Uśmiecham się szeroko.
- Może i miałam w planach trochę cię pomęczyć.
- Cóż - przyciska swoje usta do moich - myślę - kolejny buziak - że
całkiem dobrze - i jeszcze jeden - ci idzie.
Tym razem, gdy nasze usta się stykają przytrzymuję go przy sobie na
dłużej. Dłonie Zacha wędrują w kierunku moich włosów i tam zastygają.
Uwielbiam sposób, w jaki mnie całuje. Z mocą i siłą, ale nigdy brutalnie.
To ekscytujące, gdy ktoś sprawia, że czujesz się jednocześnie
bezpieczna i silna.
Nasze języki tańczą ze sobą i zatracam się w dotyku Zacha.
Najwyraźniej nie mogę się powstrzymać. Wariuję, gdy tylko jest w
pobliżu. Jest tak, jakby czas, który spędziliśmy osobno tylko wszystko
spotęgował. Kiedy mnie dotyka muszę z całych sił powstrzymywać się,
żeby nie rzucić go na ziemię i nie zacząć błądzić rękoma po całym jego
ciele.
Zach rozluźnia uścisk i dotyka mojego policzka.
- Mam pewien plan.
- Pamiętam.
Uśmiecham się chytrze.
Bierze mnie za rękę i prowadzi w stronę samochodu. To nie jego
stary pick-up, ale całkiem nowy wóz.
- To twój?
- Mam dwa. Nasz samochód i ten tu.
Dociera do mnie, że powiedział „nasz”.
- Myślisz o tamtym pick-upie jak o naszym?
Zach odpala i odwraca się do mnie z chytrym uśmiechem na ustach.
- Oczywiście, że tak. Powstało w nim wiele wspomnień. Gdy
patrzę na fotel pasażera, nadal oczami wyobraźni widzę jak rozbierasz
się latem, po tym jak zdobyłem zwycięski home run.
Jest kilka wspomnień, których chyba nigdy nie zapomnimy.
- Byłam młoda.
- Byłaś naga.
- Miałam na sobie stanik i majtki!
Zach jedzie drogą z wielkim uśmiechem na ustach.
- Pres, miałaś na sobie białe majtki, ale równie dobrze mogłaś
wcale ich nie mieć. I jeśli dobrze pamiętam, to zdjęłaś wtedy stanik.
Kręcę się w fotelu, a Zach bębni palcami o kierownicę.
- Nie mylisz się, kotku. Tyle, że to ty zdjąłeś mi stanik.
Pamiętam to, kolego.
Jako nastolatki żyliśmy w nieustającym napięciu seksualnym. Nie
chciałam czekać zbyt długo, ale przerażała mnie myśl, że po tym jak
będziemy się kochać, Zach od razu mnie zostawi. Zawsze gdzieś gonił i
być może wiedziałam, że nasz związek nie przetrwa.
- Pamiętam. Wierciłaś się na tamtym siedzeniu. Bez przerwy tylko
podnosiłaś włosy do góry i pozwalałaś, by wiatr ci je rozwiewał.
Pamiętam też, że to wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, dlaczego
prowadzenie auta, podczas gdy ktoś robi ci loda, może być
niebezpieczne.
- Zach! - płoną mi policzki. - Nie mogę uwierzyć, że to
powiedziałeś.
Bez cienia skruchy wzrusza ramionami.
- To był dobry dzień.
- Dokąd jedziemy?
Palce Zacha splatają się z moimi.
- Zabieram cię na randkę.
- Ale wszystko jest pozamykane, jest już dziesiąta -zerkam na
zegarek - I nie jestem gotowa.
Nienawidzę się za te słowa. Żałuję, że jeszcze nie uporałam się ze
swoimi problemami. Zach jest ostatnio cholernie bliski ideału.
Dzisiejszy dzień przypomniał mi o tym. Sposób, w jaki zachowywał się,
gdy był z chłopcami, wyścig, i to jak moi synowie obaj mu kibicowali.
- Wiem kotku. To randka tylko dla nas dwojga. Zaufaj mi.
Ściskam jego rękę.
- Ufam. Przepraszam. Nie chodzi o to, że nie jestem gotowa.
Myślę, że po prostu bardzo się boję.
- Spokojnie.
Zach skręca na kawałek ziemi należący do Henningtonów. Jest tu
staw głęboki na dwie mile, w którym pływaliśmy kiedyś, będąc dziećmi.
Trent napędzał mi stracha swoimi opowieściami o krwiopijczych
pijawkach, które mogłyby mnie zabić. Przez dobry rok obserwowałam
Wyatta i Zacha, i dopiero gdy zobaczyłam, że przez ten czas nie umarli,
sama też weszłam do wody. Trent żył po to, żeby mi dokuczać - był w
tym cholernie dobry.
- Staw? - pytam.
Zach nie odpowiada, skupia się na drodze. Księżyc świeci jasno tej
nocy i gdy zatrzymujemy się przed stawem, jego odbicie w wodzie
zapiera mi dech.
- Zach - szepczę.
Naokoło stawu stoją porozstawiane latarnie, a świece rzucają wprost
przepiękny blask. Są tu krzesła i namiot ogrodowy otoczony moskitierą.
Serce mi rośnie w miarę jak powoli przesuwam wzrokiem po okolicy.
- Jest idealnie.
Zach delikatnie bierze mnie za rękę.
- Chodź.
W jego głosie słychać, że jest z siebie dumny. Prowadzi mnie przed
maskę auta i oświetla nas teraz światło reflektorów.
- Zatańcz ze mną.
Nie mówię ani słowa. Zamiast tego obejmuję go ramionami i
pozwalam, by cały mój strach odpłynął. Z wnętrza auta dochodzi do nas
muzyka, ale nie umiem powiedzieć, jaka to piosenka. Czuję tę muzykę.
Czuję tętno Zacha pod palcami, ale przede wszystkim czuję nas.
Jesteśmy muzyką tej chwili. Zach jest rytmem, do którego tańczę. I
nasza muzyka jest piękną symfonią.
- Jesteś jak ten sen, z którego wciąż czekam, kiedy się obudzę - nuci
mi do ucha.
Patrzę mu w oczy.
- Wiem co masz na myśli.
- Sądziłem, że straciłem cię na zawsze.
Przesuwa kciukiem po mojej twarzy.
- Nie myślałem, że kiedykolwiek jeszcze cię dotknę.
Uśmiecham się łagodnie i opieram głowę na jego dłoni.
- Ja też nie.
Już nigdy nie mieliśmy być ze sobą tak blisko. Nauczyłam się
kochać, mimo że byłam niekompletna. Nie było łatwo, ale całkiem
nieźle sobie radziłam. Nigdy nie spodziewałam się, że moje życie będzie
wyglądało tak jak teraz.
Zach nieznacznie unosi moją głowę i zmusza mnie do spojrzenia w
swoje oczy.
- Nie cieszę się z okoliczności, ale cieszę się, że sprawy przybrały
taki obrót. Tęskniłem za tobą, Pres. Jesteś moim sercem.
Rozpływam się.
- Coraz trudniej ci się oprzeć, Zachary.
Zach nachyla się i całuje mnie, angażując w to całego siebie.
Chwytam go za włosy i przytrzymuję przy sobie. Nasze usta poruszają
się z pasją i zapałem. Chcę, żeby poczuł jak wiele dla mnie znaczy. Jak
wiele znaczy dla mnie to, co zrobił. Taniec pod gwiazdami w blasku
oświetlających nas jedynie reflektorów i latarni. Nie mogę znieść, że aż
tak dobrze mnie zna. Zaplanował najlepszą randkę nie-randkę.
Zach ujmuje moją twarz w dłonie i odrywa swoje usta od moich.
- Muszę przestać.
Chcę powiedzieć mu, żeby kontynuował. Każda najmniejsza cząstka
mojego ciała mówi, że dziś jest ta noc. Jak dotąd krążyliśmy wokół tego
tematu, ale on prosił przecież, żebym skupiła się na tym, co czuję. Chcę
czuć jego. Jego całego.
Jednak nic nie mówię. Zamiast tego cofam się o krok.
- Przepraszam.
Podchodzi bliżej.
- Czasami muszę sobie przypominać, że nie jesteśmy jeszcze na
tym etapie.
- Pragnę cię, Zach.
Słowa padają z moich ust, zanim w ogóle mam szansę je
powstrzymać.
Zach szerzej otwiera oczy.
- Nie próbuję na ciebie naciskać.
Nigdy przez myśl mi nie przeszło, że to robi. Miałam nadzieję, że ta
noc będzie tą szczególną, ale jestem w szoku, że jak dotąd potrafiłam
się powstrzymać i nie rzucić na niego. Wiem, co czuję. Chcę z nim być.
Muszę z nim być.
Może, gdybym nie wiedziała, jak cudownie jest kochać się z
Zachiem, wtedy zdecydowałabym się odłożyć to na kiedy indziej. Ale od
tak dawna tego nie robiłam. Część mnie naprawdę potrzebuje, żeby się
nią zaopiekować. Nie mam wątpliwości, że Zach to zrobi. Ufam mu.
- Co jest w namiocie? - pytam z nutą zmysłowości w głosie.
Po raz pierwszy kochaliśmy się z Zachemwłaśnie w namiocie. Mam
pewne przeczucie co do tego, co czeka w środku.
Odwracam się, a Zach łapie mnie za nadgarstek.
- Przyrzekam, że nie przygotowałem tego po to, żebyśmy zrobili
to, o czym myślisz.
Uśmiecham się do niego łagodnie.
- Wiem, Kowboju.
Nawet gdyby przyznał, że taki był jego cel, to nie przejęłabym się
tym. No, może jednak tak. Ale w tej chwili widzę jedynie, że mu zależy.
Zrobił wszystko, żeby nasza pierwsza „randka” była wyjątkowa. Tak jak
on.
- Nie musimy nic robić. Chcę tylko spać z tobą pod gwiazdami.
Chcę trzymać cię w ramionach przez całą noc. Tylko tyle, Pres.
Biorę go za rękę i prowadzę do namiotu.
- Ja też tego chcę Zach.
Wzdycha. Chcę tego wszystkiego, ale potem.
Kiedy jesteśmy już w namiocie zapinam suwak, żeby do środka nie
dostały się robaki ani inni niechciani goście. Odwracam się do Zacha i
staję z nim twarzą w twarz. Zdejmuję z siebie moją dżinsową kurtkę i
odsłaniam sukienkę bez ramiączek, po czym zaczynam rozglądać się po
wnętrzu namiotu. Tutaj też Zach przeszedł samego siebie.
W środku jest jeszcze więcej świec i latarń. A na środku stoi łóżko z
kocami i poduszkami. Nie jakiś nadmuchiwany materac, nie. Jest tu
najprawdziwsze łóżko. Zach musiał zacząć szykować to wszystko od
razu, gdy tylko dziś ode mnie wyjechał.
- Powiedz mi, że to dzieje się naprawdę - mówi ściszonym głosem.
Sięgam ręką za siebie i zaczynam rozpinać suwak.
- To dzieje się naprawdę.
Zach stawia krok do przodu, chwyta mnie za ręce i powstrzymuje
przed zdjęciem sukienki. Puszcza moje ręce i tuli mnie do siebie.
- Nie musimy nic robić, Pres.
Muskam palcami jego policzek i pozwalam, by jego kilkudniowy
zarost łaskotał moją skórę.
- Nigdy nie byłam bardziej pewna. Chcę, żebyś się ze mną kochał
Zachary. Chcę żebyś dał mi tę noc.
Zach opiera głowę o moją.
- Dam ci każdą noc.
Usta Zacha łączą się z moimi, kiedy bierze mnie na ręce. Trzymam
go za szyję, gdy idzie w kierunku łóżka. Kładzie mnie na nim ostrożnie i
nachyla nade mną. Wciąż całuje mnie bez pośpiechu. Oboje nie
spieszymy się z niczym, przecież mamy przed sobą całą noc.
Zach przenosi usta na moją szyję i całuje każdy fragment mojej
skóry, aż dociera do ramienia.
- Idealna - szepcze.
Unoszę się na łokciach, a jego palce krążą po moim ciele. Drżę, gdy
czuję jego dotyk. Ciepłe letnie powietrze pozostawia lekką mgiełkę potu
na mojej skórze. Zamykam oczy i wdycham tę chwilę. Przepełnia mnie
zapach piżma, trawy i wiejskiego powietrza. Wszystko to, co wiąże się z
Zachiem.
Przeczesuję palcami jego brązowe włosy, podczas gdy on
wykorzystuje obecną pozycję i do końca rozpina mi suwak. Nie posuwa
się dalej i na trochę pozwala mi przejąć inicjatywę.
- Pragnę cię - potwierdzam. - Pragnę nas.
- Zawsze cię pragnąłem.
Klękam i pozwalam sukience opaść. Nie mogłam ubrać do niej
stanika i wygląda na to, że działa to teraz na moją korzyść. Zach pożera
mnie wzrokiem. Wydaje z siebie gardłowy jęk i przysuwam się bliżej.
- Dotknij mnie - błagam. - Proszę.
Nie każe mi czekać. Jego ręce w mgnieniu oka są już na mnie. Nie
żebyśmy w przeciągu ostatnich kilku tygodni nie posuwali się aż tak
daleko, ale tym razem jest inaczej. Ja też to czuję. Nie ma już między
nami bariery. Oboje wiemy dokąd to zmierza.
Nasze usta odnajdują się, podczas gdy jego ręce ściskają i szczypią
moje piersi. Zach roluje moje sutki pomiędzy kciukami i palcami
wskazującymi, przez co omal nie spadam z łóżka.
Chcę poczuć jego skórę. Przyciskam dłoń do jego piersi. Odsuwa się
i patrzy na mnie pytającym wzrokiem, a ja zdejmuję mu koszulę przez
głowę. Nic nie sprawia mi takiej przyjemności jak patrzenie na niego.
Może i mamy po trzydzieści kilka lat, ale Zach jest zbudowany jak
dwudziestolatek. Ma szeroką klatę i jego mięśnie brzucha są dokładnie
takie jak je zapamiętałam. Każda dolina i każde wzniesienie jest twarde
i tylko moje. Opuszkami badam jego tors i pozwalam palcom
rozkoszować się każdym wgłębieniem.
- Wciąż jesteś najseksowniejszym mężczyzną, jakiego znam.
- To dlatego, że idealnie do siebie pasujemy.
Całuje mnie w szyję.
- Jesteś najpiękniejszą rzeczą na świecie. Bo jesteś stworzona dla
mnie.
Zach przenosi się odrobinę wyżej i składa kolejny pocałunek tuż
poniżej mojego ucha.
- Tak jak ja zostałem stworzony dla ciebie.
Wracam do poprzedniej pozycji i chwytam twarz Zacha w dłonie.
- Tak wiele teraz czuję. Nie umiem tego wytłumaczyć-
Chcę, żeby o tym wiedział, ale nie jestem pewna, czy potrafię ubrać
to w słowa. Może też nie jestem jeszcze na to gotowa. W głębi serca
wiem, że to co się wydarzy jest naszym przeznaczeniem, i obezwładnia
mnie to uczucie.
- Po prostu wczuj się w nas - zaleca Zach, zanim jego usta znajdą
się na moich.
Przesuwa palcami w dół po moich plecach, a ja wtulam się w jego
ramiona. Kładzie mnie na poduszkę, zamykam oczy i robię dokładnie
to, co powiedział - czuję.
Usta Zacha ponownie wędrują w dół po moim ciele, skupiają się na
moich piersiach i ssą moje sutki. Krew płonie mi w żyłach. Moje myśli
krążą teraz tylko wokół mnie i niego. Nie mogę sobie przypomnieć,
kiedy ostatni raz czułam się tak adorowana. Żaden dotyk Zacha nie jest
przypadkowy, i z każdą kolejną pieszczotą, coraz bardziej do niego
należę.
- Jeśli chcesz, żebym przestał... - przypomina.
- Nie przestawaj.
Zach zahacza palcami o moje majtki i zsuwa je w dół. Unoszę się
nieznacznie żeby mu to ułatwić. Leżę teraz przed nim całkowicie naga,
w każdy możliwy sposób. Pozwalam mu zajrzeć w głąb mojego serca i
ciała. Ostatnim razem, kiedy Zach mnie taką widział, miałam
osiemnaście lat. Nie miałam rozstępów, cellulitu, blizn czy
niechcianych kilogramów. Moje piersi były sterczące i nie nosiły śladów
po karmieniu bliźniaków. Strach bierze górę. Co jeśli mu się nie
spodobam? Zamykam oczy i odwracam głowę.
- Coś nie tak?
- Nie - odpowiadam szybko.
Nagle znów czuję na sobie ciężar jego ciała.
- Presley.
Zach odgarnia mi włosy do tyłu.
- Spójrz na mnie, kotku.
Otwieram oczy, trzepocząc przy tym rzęsami.
- Czas sprawił, że jesteś jeszcze wspanialsza niż pamiętam. Bez
względu na to, jakie niedoskonałości widzisz... ja widzę tylko piękno.
Z oczu kapią mi łzy.
- Jak to możliwe, że zawsze potrafisz znaleźć właściwe słowa?
Uśmiecha się szeroko i wzrusza ramionami.
- Uwierz mi - nie potrafię. Mówię ci to, co czuję. Pokazuję ci to, co
widzę. Jeśli to właściwe słowa, to potwierdza to jedynie to, co już wiem.
Serce łomocze mi szaleńczo w piersi i modlę się, żeby tego nie
powiedział. Wiem, że mnie kocha. Widzę to, gdy na mnie patrzy, i jeśli
wystarczająco uważnie mi się przygląda, to też to dostrzega. Ale nie
mogę mu tego teraz powiedzieć. Ustaliliśmy już, że w naszym
przypadku nie ma czegoś takiego jak właściwa pora, i szaleństwem
byłoby zakładać, że znów się w sobie nie zakochamy, biorąc pod uwagę
fakt, że sama nie wiem czy w ogóle kiedykolwiek przestałam go kochać,
ale nie powiem mu tego dzisiejszej nocy.
Pokażę mu to.
Chcę mieć pewność, że nie wypowie tych słów, więc unoszę się i
przyciskam swoje usta do jego. Język Zacha porusza się wraz z moim,
gdy oboje poddajemy się chwili. Rozpinam mu pasek, potem spodnie, i
zsuwam mu je do kostek. Zach zrzuca je kilkoma kopnięciami,
przekręca mnie i jestem teraz na górze.
Przyciska penisa do mojej szparki i jęczę.
- Potrzebuję cię.
Odsuwa mnie od siebie tak, żebym mogła na niego patrzeć.
Poruszam się i zapewniam sobie tarcie, którego tak desperacko
pragnęłam. Moje włosy opadają luźno wokół mnie, a Zach unosi się i
przejmuje kontrolę. Całuje mnie i przeciąga palcami w dół po moich
plecach. Trzymam go blisko i kolejne sekundy upływają mi w jego
objęciach.
Zach przewraca mnie i znów leżę na plecach. Przesuwa się powoli w
dół po moim ciele i obsypuje pocałunkami. Był w tym fantastyczny już
kiedy byliśmy nastolatkami. Jego język i usta potrafiły współgrać w
idealnej harmonii i było pewne, że nie zdołam nad sobą zapanować.
- Zach - szepczę w noc.
- Chcę cię posmakować, Presley.
- Chyba spłonę.
Ciepły śmiech Zacha wibruje na mojej skórze, ale on sam nie mówi
ani słowa. Zamiast tego przyciska język do mojej łechtaczki.
Chwytam go palcami za włosy, kiedy robi to jeszcze raz. Poruszam
biodrami, ale Zach trzyma mnie nieruchomo i dalej ssie mnie i liże. Za
każdym razem, gdy przesuwa językiem rzucam głową na bok.
Mamroczę coś niezrozumiale, gdy zabiera mnie na wyżyny kolejnych
doznań. Jestem zagubiona, unoszę się lekka i nie interesuje mnie, czy
jeszcze kiedykolwiek zejdę na dół.
- Zach! — krzyczę, kiedy spadam z powrotem na ziemię. Nie
przestaje dopóki się nie uspokajam.
Z powrotem sunie w górę.
- Mógłbym w tobie utonąć.
Otwieram oczy i uśmiecham się szeroko.
- Mogłabym ci na to pozwolić.
Zach zdejmuje bokserki i widzę go w całej okazałości. Każdy
kawałek jego ciała znowu należy do mnie. Zach był pierwszym
mężczyzną, któremu pozwoliłam w siebie wejść i kto wie czy nie będzie
też ostatnim.
- Jeśli chcesz przestać... - ponownie daje mi okazję, żebym mogła się
wycofać.
Dotykam czule jego twarzy.
- Chcę, żebyś się ze mną kochał.
- Cholernie się cieszę, że to powiedziałaś.
Posyła mi ciepły, zapewniający uśmiech.
Sięga po prezerwatywę. Gdy ją nakłada, żołądek zaciska mi się z tak
wielu powodów. Co, jeśli nie będzie tak dobrze, jak to zapamiętałam?
Co, jeśli pomyśli, że nie jestem dobra.
- Zach - mówię, a mój głos przepełnia strach.
- Coś nie tak?
Zach zapewne wyczuwa moje zaniepokojenie, bo patrzy teraz na
mnie szeroko otwartymi oczami.
Czuję się głupio.
- Nic. Po prostu zachowuję się jak jakiś głuptas.
- Presley.
Zach delikatnie się na mnie kładzie.
- Mogę zaczekać.
Chce mi się śmiać. Nie ma opcji, żebyśmy mieli zaczekać. I też nie
chcę z tym czekać. Po prostu nie chcę, żeby to, co zrobimy, okazało się
beznadziejne.
- Ale ja nie. Jestem gotowa.
Przysuwa się bliżej i czuję go tuż przy moim wejściu.
- Patrz na mnie przez cały czas - prosi.
Wpatruję się w jego intensywnie niebieskie oczy i dostrzegam taki
ogrom miłości, że aż boli mnie w piersi. Wszystko, co straciłam w
przeciągu ostatnich ośmiu miesięcy, doprowadziło mnie właśnie tutaj.
Do mężczyzny, który mnie kocha. Który zainteresował się moimi
dziećmi. Który spotyka się ze mną co noc, żeby trzymać mnie w
ramionach, kiedy nie mogę zasnąć. To ten sam chłopak, który trzymał
mnie za rękę, gdy zmarła moja babcia i byłam zbyt przerażona, żeby
wejść do domu. Ten nastolatek, który zdzielił Armanda Delgada w nos,
kiedy ten próbował mnie pocałować, ale potem przyniósł mu lód. To
mężczyzna, który, choć nawet o tym nie wiedziałam, zawsze żył w
moim sercu.
Kiedy Zach we mnie wchodzi wszystko zamiera. Nie ma świerszczy,
migoczących świetlików, na całym świecie nie istnieje nic poza nami.
Wciąż patrzymy sobie w oczy, gdy wchodzi głębiej. Łzy napływają mi do
oczu i jedna z nich spływa mi po twarzy. To zbyt wiele. Zbyt wiele
emocji, myśli, odczuć, i nie potrafię ich w sobie pomieścić.
Zach pochyla się nade mną i scałowuje moją łzę.
- Boże, Pres.
- Jest mi z tobą tak dobrze - mówię dławiącym głosem.
- Nie płacz, kotku.
Muszę mu wszystko wyjaśnić, ale w żaden sposób nie uda mi się go
uspokoić.
- To łzy szczęścia. Jestem teraz tak bardzo szczęśliwa.
Kochamy się, a łzy wciąż płyną mi po policzkach. Zach ociera każdą
z nich i wciąż szepcze jaka jestem idealna. Przewracam go na plecy i
ujeżdżam. Chcę przejąć kontrolę i poczuć płynącą z tego moc, i wiem
jak dawniej bardzo to lubił.
- Jestem blisko - mówi, gdy kołyszę się w przód i w tył.
Ujeżdżam go jeszcze mocniej i cieszę się, gdy jego twarz tężeje, a
ucisk staje się silniejszy. Przesuwam paznokciami w dół po jego torsie, a
on zaciska ręce na moich nadgarstkach.
- Puść, Zach.
Poruszam się tak szybko, jak tylko potrafię.
Zach nie wytrzymuje już dłużej i dochodzi, bez ustanku wykrzykując
przy tym moje imię.
Gdy nasze oddechy już się uspokajają, Zach bierze mnie w ramiona.
Leżę na łóżku z ręką na jego sercu. Mamy sobie tak wiele do
powiedzenia, ale jedyne czego teraz pragnę, to być tutaj. Tu i teraz, gdy
leżymy splecionymi nogami, w pełni zaspokojeni i zatraceni w sobie
nawzajem.
- Pres? - pyta Zach, przesuwając palcami w górę i w dół po moich
plecach.
- Hmmm?
- Zostaniesz tu dziś na noc?
Podnoszę głowę i uśmiecham się.
- Tak, myślę, że zostanę.
Energicznie przyciąga mnie do siebie, znowu stykamy się ciałami i
zamykam oczy. Zostanę tu tak długo, jak tylko będę mogła, bo w tej
chwili czuję, że wszystko jest dokładnie takie, jakie być powinno.
ROZDZIAŁ 27
- Powinnaś zakręcić włosy i zaczesać je do góry - mówi Grace, gdy
stoję przed lustrem.
- Jestem tak zmęczona, że masz szczęście, że nie zasypiam na
stojąco.
Wracam do przygotowań. Emily jest w drodze i we trzy mamy wyjść
dziś wieczorem. Ma zaśpiewać w miasteczku w barze „U Luckiego”.
Wszyscy tam będą, bo nikt nie wybiera się do Nashville.
Minęły trzy tygodnie, od kiedy kochaliśmy się z Zachemi od tamtego
czasu stale się widujemy. Wymykam się z domu w środku nocy i nad
ranem zakradam z powrotem do łóżka. Dzięki Bogu, wciąż jeszcze
pamiętam, w których miejscach skrzypią schody. Chociaż myślę, że
mama wie o wszystkim już od jakiegoś czasu. Wielokrotnie robiła aluzje
odnośnie moich podkrążonych oczu i trawy na ubraniach.
- Emily powiedziała, że koniecznie musisz tam być.
Grace staje za mną i poprawia mi włosy.
- Pozwól mi je upiąć.
Ustalamy w co się ubrać i schodzimy na dół. Cooper podnosi wzrok,
wlepia oczy w Grace, a ja się zastanawiam...
Brat obserwuje ją trochę za długo, chrząka i wraca do tego co czyta.
Ciekawe.
- Cześć, Coop!
Grace uderza go otwartą dłonią w tył głowy i powstrzymuję śmiech.
Wygląda na to, że jego uczucia są odwzajemnione.
- Grace.
Pociera głowę.
- Wybieracie się zobaczyć Emily? - pyta mnie i próbuje
powstrzymać się przed spojrzeniem na Grace.
Posyłam mu porozumiewawczy uśmiech i odpowiadam.
- Myślę, że powinieneś pójść z nami.
Nagle wygląda na bardzo przygnębionego, co potwierdza tylko moje
przypuszczenia.
- No - wtrąca się Grace - przydałaby się nam przyzwoitka.
Cooper wykręca się jakąś tanią wymówką, ale puszczam to mimo
uszu. Grace przez jakiś czas była dziewczyną Trenta. A kiedy któryś z
Henningtonów uzna już jakąś dziewczynę za swoją, wszyscy inni się
wycofują. No chyba że, oczywiście, jest się Townsendem. Mogę tylko
sobie wyobrazić jak to się skończy.
- Baw się dobrze, mamo! - mówi Logan, skacząc po kanałach z
moim tatą.
- Bądźcie grzeczni chłopcy.
- Nie ruszymy się z domu, mamo - Cayden sili się na żart.
- Dobrze - mierzwię mu włosy.
Jedziemy z Grace spotkać się z Zachemi przypominam sobie, że
będę musiała udawać, że nic się między nami nie dzieje. Nadal staramy
się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi, ale nie mam pojęcia, jak
zdołam trzymać się od niego z daleka. W gruncie rzeczy wiem, że nic z
tego. Kiedy Zach jest w pobliżu, nie umiem się powstrzymać i chcę być
blisko niego. Wypełnia mnie i sprawia, że wszystko staje się jaśniejsze.
Mrok przestaje istnieć, kiedy jest obok mnie. No i od kiedy zaczęliśmy
uprawiać seks, za każdym razem, gdy na niego patrzę, widzę go nago.
- Grace - mówię do koleżanki.
- Dlaczego sposób, w jaki wymawiasz moje imię mnie niepokoi?
Kręcę głową.
- To nic złego.
- Czy chcesz wreszcie przyznać, że ty i Zach znowu jesteście
razem? - pyta i chytrze się przy tym uśmiecha.
- To ty wiesz? - pytam lekko zdumiona.
- Oczywiście, że wiem. Wszyscy wiedzą, Presley. Trudno nie
wiedzieć, kiedy Zach przechadza się po mieście tak, jakby właśnie
wygrał mistrzostwa stanowe. Tobie nagle uśmiech nie schodzi z twarzy.
Oboje wyglądacie jakbyście spędzali całe noce poza domem...
Trąca mnie w łokieć i śmieje się.
- Nie jesteśmy głupi, ale pozwoliliśmy wam zachować wasz sekret
dla siebie.
Otwieram szeroko usta. Naprawdę sądziłam, że nie ściągamy na
siebie żadnych podejrzeń.
- Niebywałe - mamroczę do siebie. - Myślałam...
- Myślałaś, że nikt nic nie wie?
- Tak!
- Nie wiąż swojej przyszłości z aktorstwem.
Grace parkuje samochód, odwraca się do mnie i kładzie rękę na
moim przedramieniu.
- Cieszę się twoim szczęściem, Pres. Od kiedy przyjechałaś stale
byłaś przygnębiona. Wiem, że nie było ci łatwo tu wrócić, ale kochamy
cię. Nigdy nie wyszłam za mąż i nie mam dzieci, więc nawet nie będę
udawać że wiem, co znaczy stracić męża. Po prostu pamiętaj, że zawsze
cię wysłucham. I szczerze mówiąc... naprawdę się cieszę, że ty i Zach
daliście sobie drugą szansę.
Uśmiecham się i potakująco kiwam głową.
- Przeraża mnie, że też się z tego cieszę.
- Dlaczego?
- Jest tak wcześnie.
Kręci głową.
- Myślę, że minęło zbyt wiele czasu. Nie pamiętasz tych Presley i
Zacha co ja. Pary, którą wszyscy chcieli być. Ludzi, którzy kochali się
tak bardzo, że każdy im tego zazdrościł.
Grace śmieje się do swoich wspomnień.
- Wiesz... zerwałam z sześcioma facetami, bo nie patrzyli na mnie
tak, jak Zach na ciebie.
- To szaleństwo - besztam ją - Nie możesz przyjąć, że nasz związek
był typowy.
- Dokładnie, Pesley. Nie był taki. Był wyjątkowy. Myślę, że wszyscy
płakaliśmy, kiedy dotarła do nas wiadomość o waszym zerwaniu. Nie
zrozum mnie źle - dodaje szybko - uważam, że postąpiliście słusznie.
Inaczej spędziłabyś cały trzeci i czwarty rok nauki, czekając na niego.
No, i przecież podpisał tamten kontrakt, jakbyś w ogóle się dla niego
nie liczyła.
- Dzięki - wzdycham.
- Chociaż z drugiej strony, byłaś taka młoda. A on był
niedojrzałym chłopakiem zaślepionym kasą i sukcesem.
Rozumiem co ma na myśli. W ciągu tych ostatnich kilku miesięcy
zrozumiałam, że byłam zbyt naiwna, żeby choćby zrozumieć tamtą
sytuację. Czy żałuję, że sprawy nie potoczyły się inaczej? Tak. Może. Nie
wiem. Gdyby Zach nie podpisał tamtego kontraktu, nie miałabym
moich chłopców, a oni naprawdę są dla mnie wszystkim.
- Myślę, że wszystko potoczyło się tak, jak miało się potoczyć -
przyznaję. - Tak długo byłam na niego zła. I nie chcę też, żeby
miasteczko wtryniało się w nasze sprawy.
Śmieje się.
- Rozumiem, że byłaś zła. Każdy z tej trójki dobrze wie, jak zaleźć
ci za skórę i pozostać już tam na dobre.
Ahh... ona i Trent. Zastanawiam się, co dokładnie dzieje się w tym
miasteczku. Grace i Cooper ewidentnie wodzili za sobą tęsknym
wzrokiem.
- Wejdźmy do środka.
Uśmiech Grace się rozjaśnia.
Wchodzimy do baru i od razu spostrzegam Zacha. To, co widzę nie
do końca pasuje do tego, czego się spodziewałam. Felicia ściska ramię
Zacha, podczas gdy on rozmawia z Trentem. Trzyma go kurczowo
rękoma i opiera głowę na jego ramieniu. Zach nie zwraca na nią
najmniejszej uwagi, ale gówno mnie to obchodzi. Patrzę jak się na niego
gapi, wsłuchuje w każde jego słowo, i zaczynam gotować się ze złości.
Czy ona postradała zmysły? On jest mój. Spędziliśmy u niego w
domu zeszłą noc i cały poranek. Niech lepiej zabiera te swoje paskudne
łapska od mojego faceta.
- Cóż - mówię pod nosem.
Grace zauważa teraz to co ja i warczy.
- Pres - odwraca moją uwagę - posłuchaj, jedyny sposób w jaki
możesz to załatwić to podejść...
Nie daję jej dokończyć. Doskonale wiem, co muszę zrobić.
Idę w ich kierunku szybkim krokiem. Złość wrze mi w żyłach na
myśl o tych kilku ostatnich tygodniach, podczas których Zach tulił
mnie, całował i kochał się ze mną jakbym była jedyną kobietą na Ziemi.
A teraz ta suka go dotyka? Po prostu nie - nie ma mowy. W kilka chwil
dowie się, gdzie może, a gdzie nie może trzymać swoich łap. A Zach, no
cóż, też dowie się kilku rzeczy.
Zach śledzi mnie wzrokiem, kiedy się zbliżam. Spogląda na Felicię, a
potem znowu na mnie. Tak, masz przechlapane.
Nie zwalniam ani nie zatrzymuję się. Staję wprost naprzeciwko
Zacha, chwytam go za kark i przyciągam jego usta do moich. Całuję go
tu, wprost na środku naszego lokalnego baru. Pozwalam, żeby wszyscy
dowiedzieli się, kim dla siebie jesteśmy. Zach nie waha się ani przez
chwilę, kładzie ręce na moich plecach i mocno tuli mnie do siebie. Jego
usta poruszają się wraz z moimi i wokół nas rozlegają się pomruki i
gwizdy. Nie wiem, jak długo się całujemy, ale czuję, że mija cała
wieczność.
Roszczę sobie prawo do chłopaka, który zawsze był mój. Nie
obawiam się już o to, co pomyślą inni. Grace ma rację - zawsze byliśmy
wyjątkowi.
Odchylam się, kiedy czuję, że postawiłam sprawę już dość jasno.
Usta Zacha układają się w szeroki, szczęśliwy uśmiech.
- Cześć, skarbie.
- Masz przechlapane.
- Jeśli to ma być kara, to myślę że mogę się z tym pogodzić.
Pochylam głowę i spojrzeniem daję mu do zrozumienia, że nie
wykpi się żartami.
- Bardzo. Przechlapane.
- Felicio - mówi i przyciąga mnie do siebie - Postanowiłem, że w
przyszłym tygodniu wybiorę się na galę charytatywną.
Patrzę na niego zdezorientowana.
- Załatw mi dwa bilety. Presley będzie moją osobą towarzyszącą.
- Koniecznie załatw nam też pokój w hotelu - dorzucam - Na
pewno po wszystkim będziemy potrzebowali odrobiny prywatności.
Felicia złości się i odchodzi.
- A więc wybieramy się na galę?
- W ten sposób postawiłem sprawę jasno.
Patrzę na niego i przypominam sobie, dlaczego w ogóle sprawa
musiała zostać postawiona jasno.
- Dlaczego właściwie Felicia na tobie wisiała?
Stoję przed nim i czerwienię się. Zach ociera się nosem o moje ucho
i szepcze:
- Jest pijana, a ja byłem miły. Nic więcej. Ale za to ty wydałaś nas w
niezłym stylu.
Odchylam się i patrzę mu w oczy.
- Czas najwyższy, żeby kobiety w tym miasteczku dowiedziały się,
że nie jesteś już do wzięcia.
- Presley - mówi głębokim, pomrukującym głosem a w jego oczach
dostrzegam błysk satysfakcji - Nie jestem do wzięcia, od kiedy
skończyłem piętnaście lat.
Całuje mnie w czoło, przytula jeszcze mocniej i, zupełnie jakby nic
się nie wydarzyło, wraca do przerwanej rozmowy z Trentem.
Spoglądam na Grace, która stoi z rękoma skrzyżowanymi na
piersiach i szeroko się uśmiecha.
No cóż, koniec z ukrywaniem się.
Wyatt pojawia się z jakąś dziewczyną, której nigdy wcześniej nie
widziałam na oczy.
- Kogo my tu mamy. Czy to nie nasi Państwo Jesteśmy-tacy-głupi-
że-myśleliśmy-że-udało-nam-się-wyprowadzić-w-pole-całe-miasteczko?
- Zamknij się dupku - Zach popycha brata w żartach.
Wyatt pociera ramię.
- Czuję się zraniony. Staję na głowie, żebyście oboje zdali sobie
sprawę jacy jesteście głupi, kombinuję, żebyście wrócili do siebie, a ty
mnie bijesz? Kutas.
- A więc to dzięki tobie? - pytam i chytrze się uśmiecham.
- No raczej, Kowbojko. A myślisz że jak inaczej udałoby się wam
oprzytomnieć?
Uwielbiam Wyatta za to, że nawet jeśli nie wszystko jest między
nami w porządku, on nigdy nie postawiłby mnie w krępującej sytuacji.
Pochylam się i całuję go w policzek. Jest wiele rzeczy, które chcę
powiedzieć, ale nie tutaj. To dzięki Wyattowi zdołałam dojrzeć coś poza
własnym bólem.
- Dobry z ciebie przyjaciel. Pewnego dnia uszczęśliwisz jakąś
kobietę.
Spoglądam na dziewczynę, którą ze sobą przyprowadził. Ma na
sobie tylko górę od bikini i szorty, które odsłaniają więcej niż moja
bielizna.
- Ale mam nadzieję, że to nie będzie ona - mówię
bezceremonialnie.
Śmieje się.
- Myślę, że chyba już coś dziś piłaś.
- Ani kropli.
- Cóż, więc chyba powinnaś, bo nikomu nie uda się ujarzmić takiej
dzikiej bestii jak ja.
Poczucie humoru jest dla Wyatta formą obrony. Potrafię dostrzec co
się za nim kryje, ale w końcu każdy z nas potrzebuje własnej zbroi.
Przez długi czas ukrywałam się przed światem i szczerze mówiąc, gdyby
nie on, to nadal bym to robiła. Bezpieczeństwo to luksus i nigdy nie
należy traktować go jak coś oczywistego. Kiedy świat dał mi w zęby,
czułam się osłabiająco bezbronna. To, co się stało, wstrząsnęło mną do
głębi. Wyatt nie musiał zmierzyć się z tak okropnymi doświadczeniami
jak ja, ale i tak cierpi.
- Jedyne, co masz dzikiego, to włosy - szturcha go Zach.
Wyatt pokazuje mu środkowy palec, zabiera to, co akurat pije, i
obejmuje ramieniem pannę, którą wybrał na tę noc.
- Pokój, złamasy.
Zach i ja oboje zamawiamy alkohol. On popija piwo, a ja sączę
mojego Jameson’a aż do chwili, gdy Grace odciąga mnie od baru i
ciągnie na parkiet. Chichoczemy i tańczymy jak za dawnych lat.
Piosenki stale się zmieniają, ale my nie ruszamy się z miejsca. Kocham
tańczyć. I cieszę się, że kiedy zaczniemy tańczyć line dance, nie będę
wyglądać jak ryba wyciągnięta z wody. Poradzę sobie z sekwencją
kroków.
- O raju - śmieje się Grace. - Zach zaraz sprawi łomot temu
kolesiowi, który świdruje cię wzrokiem.
Przyjaciółka obraca mnie wokół własnej osi i widzę, że Zach kogoś
obserwuje.
Przenoszę szybko wzrok w miejsce, na które patrzy i chichoczę. To
ten facet, z którym tańczyłam poprzednim razem.
- Chyba nie obeszło go, że wcześniej całowałam się z Zachiem, co?
Udajemy, że cała ta sytuacja nic mnie nie obchodzi do chwili, gdy
widzę jak Zach odstawia z hukiem butelkę na bar i zaczyna zmierzać w
tamtym kierunku.
- Cholera.
Ruszam w jego stronę, a Grace idzie za mną.
Doganiam Zacha, zanim zdoła dotrzeć do mężczyzny.
- Dokąd to, kowboju?
Uśmiecham się.
Zach momentalnie się rozluźnia.
- Idę wyrównać z kimś rachunki.
- Nie warto.
- Dla ciebie warto zrobić wszystko.
- Oooo.
Całuję go w usta.
- Jakiś ty uroczy.
- Lubię cię taką - mówi Zach i nie przestaje iść dalej.
- Jaką?
Nachyla się w moją stronę, a jego ciepły oddech łaskocze moją
skórę.
- Szczęśliwą.
Też to lubię, ale Bóg mi świadkiem, że boję się, że moja radość nie
potrwa długo. Nie jest już tajemnicą, że jesteśmy z Zachemparą.
Wszyscy już o nas wiedzą i nie ma szans, żebyśmy mogli powoli
przechodzić do kolejnych etapów. Ludzie w miasteczku
najprawdopodobniej zorganizują jutro jakąś cholerną paradę. Muszę od
razu powiedzieć o wszystkim chłopcom, i nie mam pojęcia, co z tego
wyniknie.
Piosenka przechodzi płynnie w mój ulubiony kawałek, przy którym
można tańczyć two step.
- Zatańcz ze mną - rozkazuję.
Oplata mnie ramieniem, podnosi i niesie w kierunku parkietu.
Stawia mnie na ziemi i bierze za rękę. Uwielbiam to. Sposób, w jaki
trzyma mnie, gdy tańczymy. Jedną rękę kładzie mi lekko na karku tak,
by móc mnie prowadzić, a w drugą ujmuje moje palce, które spoczywają
na jego torsie.
Milcząc, płyniemy w tańcu. Piosenka jest o upadaniu i o tym, jak on
ją złapie. Słowa trafiają wprost do mojego serca i wyobrażam sobie, że
to Zach je wypowiada. To coś, co by zrobił. Byłby przy mnie, gdybym
upadła.
Zach tańczy ze mną wokół parkietu i ani na chwilę nie odrywa
swoich oczu od moich. Prowadzi mnie bez trudu i jestem jak
zahipnotyzowana. Bezgłośnie poruszając ustami, śpiewa słowa piosenki
i łzy napływają mi do oczu. Bar przestaje istnieć, gdy śpiewa słowa,
które przemawiają do nas obojga. Muzyka cichnie, ale nadal stoimy
objęci na parkiecie.
- Kocham cię, Presley.
Moje serce zamiera, kiedy patrzę na niego i wiem - ponownie
zadurzyłam się po uszy w Zacharym Henningtonie. Chłopak, który
skradł mi serce, gdy byliśmy dziećmi, znów to zrobił. Tyle, że tym
razem nasze uczucie jest silniejsze. Wiedziałam o tym już tamtej nocy,
gdy się kochaliśmy. Co ja mówię, pewnie już w chwili, gdy znowu go
zobaczyłam, wiedziałam, że nie zdołam mu się oprzeć. Zawsze byliśmy i
zawsze będziemy Presley i Zachiem.
Oczy zachodzą mi łzami.
- Ja też cię kocham.
Przytula mnie mocno i całuje.
Rozlegają się oklaski, śmieję się i odsuwam od niego.
Rozglądam się wokoło, bo jedna z osób nie przestaje klaskać.
Spoglądam w jej kierunku i spodziewam się zobaczyć Wyatta,
prezentującego jedno z typowych dla siebie zachowań.
Tymczasem mój wzrok zatrzymuje się na parze zielonych oczu,
których nie widziałam od kilku miesięcy.
Angie przestaje klaskać, wyciera twarz i wychodzi z baru.
ROZDZIAŁ 28
- Zaraz wracam - mówię do Zacha i ruszam za Angie.
Niech to szlag. Wiedziałam, że to nie wypadnie dobrze, ale nie
sądziłam, że dojdzie do tego w takich okolicznościach. Nigdy do głowy
by mi nie przyszło, że Angie dowie się o nas w ten sposób.
Pchnięciem otwieram drzwi i rozglądam się wokoło. Angie szybkim
krokiem oddala się od baru i kręci głową. Znam ją pół życia i wiem, że
normalnie nie unika kłótni. Ta dziewczyna nie odpuści, dopóki nie
poczuje się wysłuchana. Angie ucieka tylko wtedy, gdy cierpi.
- Angie! - krzyczę.
Zatrzymuje się, odwraca i posyła mi spojrzenie pełne smutku i
złości. Nie czeka, tylko od razu zaczyna oddalać się jeszcze szybszym
krokiem.
- Angie! Przestań!
Ruszam w jej kierunku, ale ona idzie dalej.
- Cholera! Skończ z tym uciekaniem.
Angie odwraca się w moją stronę i posyła mi gniewne spojrzenie.
- Chyba sobie żartujesz. Ty śmiesz mi mówić, żebym przestała?
Sama przestań!
Teraz mam przed sobą dziewczynę, którą znam.
- Ani się waż.
Staję gotowa się bronić.
- Nie wiesz, przez co przeszłam i nie masz prawa mnie oceniać.
- Zach? To właśnie z Zachem się spotykasz?
Może i jest wściekła, ale wy raźnie słyszę w jej głosie ból. Była
świadkiem tego. co się wtedy działo. Każdej okropnej rzeczy, której
doświadczyłam, i wszystkich tych nocy, które przepłakałam w jej
ramionach.
- Naprawdę, Pres? Po tym wszystkim? Pieprzony Zachary
Hennington? Najlepiej od razu cofnij się w czasie i znów bądź
cholernym dzieciakiem. Oh, no tak, poniekąd już nim jesteś. No więc...
naprawdę?
Nie wiem co powiedzieć. To kompletnie popieprzone, że sprawy
przyjęły właśnie taki obrót, i sama nie wiem, co lepiej przemilczeć. Ale
na pewno się nie mylę. To nie dzieje się siedemnaście lat temu, kiedy
byłam dzieckiem. Jesteśmy dorośli, nie spieszyliśmy się, rozmawialiśmy
i uporaliśmy się ze sprawami z przeszłości. To nie jakiś przelotny
romans. Ja go kocham.
- Tak, naprawdę - mówię z troską w głosie. - Nie jesteśmy już tymi
samymi ludźmi, Angie.
- Nie? - śmieje się. - To nie ten sam facet, który zostawił cię, kiedy
najbardziej go potrzebowałaś? Albo ty. Ty nie jesteś już tą samą
dziewczyną, która wyszła za mojego brata? Tamta dziewczyna nie
wróciłaby do Zacha.
Próbowałam rozegrać to ostrożnie, ale ona chce wciągnąć w to
Todda. Nie zamierzam pozwolić jej wykorzystać go jako broni. Chyba
nie do końca pamięta, kto zranił mnie najbardziej.
- Twojego brata? Masz na myśli tego, który zafundował mi
dwieście tysięcy dolarów długu, a potem się zabił? Tego, przez którego
musiałam wrócić do Bell Buckle? Właśnie tego? - pytam za złością. -
Tego, który pozbawił bliźniaków ojca? Żony męża? Nie zaczynajmy
odpłacać sobie wet za wet.
Angie złości się i ociera łzę.
- Nie mogę w to uwierzyć. Myślałam, że jesteś tu nieszczęśliwa.
Zaczyna krążyć.
- Myślałam, że moja biedna siostra i bratankowie utknęli w
Tennessee i nienawidzą swojego życia. Tymczasem przyjeżdżam i widzę
jak w najlepsze obściskujesz się ze swoim byłym. Z facetem, który, to
twoje słowa, spieprzył ci życie.
- Przestań.
Angie cała się napina. Widzę, że toczy ze sobą walkę.
- Jestem zła, ale przede wszystkim dlatego, że mnie okłamałaś,
Presley. Mnie! Swoją najlepszą przyjaciółkę. Przyjaciółkę, która zawsze
przy tobie była. Jak mogłaś?
Właśnie dlatego się zadręczam. Nie mogę znieść tego, że Angie nie
dowiedziała się o wszystkim ode mnie. Tak bardzo bałam się tego, co
powie. Nie zniosłabym, gdyby wyraziła swoją dezaprobatę.
- Chciałam ci powiedzieć, ale wiedziałam, że właśnie tak
zareagujesz. - Staję bliżej. - Od tak dawna jesteśmy rodziną i bałam się
usłyszeć, co myślisz na ten temat.
- Więc skłamałaś?
- Nie skłamałam - bronię się. - Nic ci nie powiedziałam, bo sprawy
przybrały obecny obrót dopiero po naszej ostatniej rozmowie.
Wypowiadam te słowa i od razu się za nie nienawidzę.
- Nie - złoszczę się. - Wiesz co, nie.
- Nie?
Angie patrzy na mnie zbita z tropu.
- Nie!
Wzbiera we mnie złość.
- Nie mam zamiaru przeinaczać faktów. Kocham go. Kocham go,
Angie. Jeśli mnie kochasz, to zrozumiesz. Zasługuję na to, żeby znowu
być kochaną. Nie mam zamiaru przeżyć reszty swojego życia, pragnąc
tego, co odebrał mi Todd.
Zaczynam krążyć i pierwsze łzy spływają mi po policzkach.
- Nie zadowolę się tym, co mi pozostało. I na pewno nie
zamierzam czuć się źle dlatego, że odkryliśmy z Zachem, że znowu coś
do siebie czujemy.
Prycha.
- Czy ty w ogóle go kochałaś?
Wiem kogo ma na myśli. Zwalczam nagłą ochotę strzelenia jej w
twarz.
- Nie miej wątpliwości. Kochałam go.
Angie cierpi i jest zła, ale ja się nie mylę. Musiałam przejść tak wiele,
żeby wreszcie to zrozumieć. Nie zdradzam go ani nie kalam jego
pamięci. On wybrał śmierć, a ja wybrałam życie.
Angie chwyta się za głowę i krzyczy:
- Cholera, Pres! Tak bardzo się cieszyłam, że cię zobaczę. Chciałam
cię przytulić i upewnić się, że wszystko u ciebie dobrze. Nie
spodziewałam się czegoś takiego! Gdybym tylko wiedziała...
- To co? - prowokuję ją - Co byś zrobiła, Angie?
- Miałabym szansę się na to przygotować.
- Chcesz, żebym cierpiała? - pytam z rezerwą.
- Jasne, chcę żebyś wyła każdego cholernego dnia. - Angie
przewraca oczami. - Oczywiście, że nie. Chciałam tylko, żebyś mi
zaufała.
Szkoda, że nie wie, jak bardzo chciałam jej o wszystkim powiedzieć.
- Zrobiłabym to, gdybym wiedziała, że choćby w niewielkim
stopniu ucieszysz się z mojego szczęścia. Nie rozumiesz? Liczę się z
twoim zdaniem i wiedziałam, że to nie wypadnie dobrze.
Zwraca twarz ku niebu, bierze głęboki wdech i znów przenosi wzrok
na mnie.
- Żałuję, że zareagowałam w ten sposób. Chciałam cię pocieszyć. I
nie chciałam, żeby twoim facetem był Zach.
Ale to Zach mi pomógł. Cierpiałam dopóki nie wskazał mi drogi.
Angie byłaby moją opoką, gdybym tylko mogła zostać w Pensylwanii.
Ale moja ścieżka nie biegła w tamtym kierunku - wiodła z powrotem do
domu.
- Ten wybór nie należy do ciebie.
Znowu jest zła.
- Jak mogłaś mu wybaczyć, skoro zostawił cię, kiedy byłaś w ciąży? -
krzyczy na mnie.
- Cholera, Angie.
Rozglądam się wokoło, żeby upewnić się, że jesteśmy same.
- Nigdy nie powiedziałam mu o dziecku.
- A więc o niczym nie wie?
Jej oceniający ton głosu wprawia mnie w zażenowanie.
- Nie - mówię poirytowana - Ja... Ja zamierzam mu o tym
powiedzieć, ale żaden moment nie wydaje się właściwy.
Kręci głową.
- Naprawdę zbyt wiele ukrywasz, Presley. Te sekrety odbiją ci się
czkawką.
Takich rozmów nie powinno się prowadzić przed barem.
- Po prostu skończ.
Angie odwraca się i wyczuwam jej rozczarowanie. Planuję
powiedzieć Zachowi. Setki razy powtarzałam już te słowa w głowie, ale
mimo to nie potrafię wypowiedzieć ich na głos.
- Pracuję nad moimi sprawami metodą małych kroków.
Czuję się, jakbym od jakiegoś czasu mierzyła się z całą górą syfu.
Jestem w pełni świadoma, że nie załatwiam swoich spraw tak, jak
powinnam.
- Przepraszam.
Kładę jej rękę na ramieniu. Nie widziałam Angie od tak dawna.
Stęskniłam się za nią.
- Nie chcę się kłócić, proszę - błagam ją.
- Ja też tego nie chcę - ciężko wypuszcza powietrze. -Ale powinnam
była się domyślić. Cały czas powtarzałam sobie, że to się w końcu
wydarzy. Powinnam była się domyślić, że znajdziesz drogę powrotną do
Zacha.
Trącam ją w ramię.
- Chciałaś być moim wybawcą?
- Ja jestem twoim wybawcą. Cholera, jestem najlepszą kobietą na
świecie.
Na jej ustach zaczyna malować się uśmiech.
- Nienawidzę cię. Nie mogę znieść tego, że nawet kiedy mam
ochotę cię udusić, to i tak nadal cię kocham.
- Ja też cię nienawidzę.
Biorę ją za rękę i przyciągam do siebie, żeby ją przytulić.
- Tęskniłam za tobą.
- Właśnie widzę.
Uderzam ją otwartą dłonią w ramię.
- Musisz się wymądrzać, co nie?
Angie odchyla się i wzdycha.
- Czy chłopcy już o was wiedzą?
- Jeszcze nie - przyznaję - Dopiero od kilku ostatnich tygodni
jesteśmy ze sobą na poważnie. Narzuciliśmy sobie niedorzecznie wolne
tempo. Ale myślę, że Logan coś podejrzewa.
Podchodzimy z Angie do ławki pod ścianą. Widzę jak jej umysł
zmaga się z tą sprawą, i jeśli mam być szczera, to mój też. W przeciągu
zaledwie kilku godzin wszystko stało się bardzo realne. Zach i ja
próbowaliśmy zachować wolne tempo, a tymczasem wszystko zmieniło
się w mgnieniu oka. Angie bierze moją rękę w swoje dłonie i czuję,
jakbym cofnęła się do chwili, w której widziałyśmy się po raz ostatni.
- Twoje włosy nadal wyglądają paskudnie - mówię
bezceremonialnie.
- Jesteś za chuda.
- Naprawdę nie powinnaś być aż taka ładna.
Angie uśmiecha się szeroko.
- Urodę mam po siostrze.
Opieram głowę na jej ramieniu i powstrzymuję się od płaczu.
- Naprawdę mi przykro.
- Mnie też.
- Powinnyśmy wracać, zanim Zach i Grace skrzykną ekipę
poszukiwawczą. Wiesz co tu na południu myśli się o was, Jankesach.
Piorunuje mnie wzrokiem.
- Przysięgam. Tu jest jak w jakiejś alternatywnej rzeczywistości.
Wiesz, że w okolicy nie ma żadnego Starbucks’a?
- Tak, jestem tego świadoma.
Angie by tu umarła. Życie w mieście jest wszystkim, co zna i kocha.
Omal nie odeszła od zmysłów w ciągu czterech lat spędzonych w
Maine. Ale wtedy miałyśmy mnóstwo barów. Jakimś sposobem udało
się jej zastąpić kawę piwem.
- Myślę, że powinnam się z nim przywitać - mówi i opiera swoje
czoło o moje.
- Wiele by dla mnie znaczyło, gdybyście oboje mogli zachowywać
się w cywilizowany sposób. Dla chłopców też. Naprawdę go lubią.
- W końcu dał im pieprzone konie! - śmieje się. - Też bym go
lubiła, gdyby dał mi konia.
Kręcę głową.
- Chodźmy.
Wstajemy z ławki, i kiedy się odwracamy, zauważam zmierzającego
w naszym kierunku Zacha. Żołądek mi się zaciska i modlę się, żeby
wszystko przebiegło bez komplikacji. Słyszę jak poirytowana Angie
ciężko dyszy za moimi plecami. Całkiem nieźle się zaczyna.
- Witaj, Zachary - Angie niemal śpiewa.
- Angelina.
Zach uśmiecha się, gdy wypowiada jej pełne imię.
- Kopę lat.
- Naprawdę? - jej głos ocieka sarkazmem. - Pewnie tak. Z
pewnością za mną tęskniłeś.
- Okej - mówię głośno, usiłując w ten sposób uspokoić rosnące
napięcie. Wiem co nieco o Angie i wiem też, że Zach nie ustąpi jej ani
na krok.
- Wszystko u ciebie w porządku? - pyta Zach, pocierając przy tym
moje ramię.
Biorę go za rękę i podchodzę do niego bliżej.
- Nic mi nie jest. Angie o niczym nie wiedziała...
Nie powiedziałam o nas nikomu aż do dzisiejszej nocy, ale widzę w
jego oczach błysk rozczarowania. Wie, że Angie jest dla mnie jak
siostra. Dopóki mnie nie zostawił, zawsze dogadywali się bez
problemów. A potem ona go znienawidziła.
- Przykro mi z powodu twojego brata. - Zach podchodzi bliżej i
Angie pochyla głowę. - Pamiętam, że byliście sobie bliscy.
- Dziękuję - mówi szczerze.
O Angie można powiedzieć naprawdę wiele, ale nie to, że jest
okrutna. Ona też przeszła przez piekło. Nie jest niemiła, tylko trochę
zadziorna. Zawsze mogłam liczyć na to, że przy mnie będzie. Jej
lojalność i przyjaźń są niezachwiane.
- Chodźmy się napić - proponuję.
Wracamy do środka i przedstawiam wszystkim Angie. Ona i Grace
podzielają zamiłowanie do malarstwa. Angie opowiada jej o muzeach i
galeriach w Filadelfii i Nowym Jorku. Od razu znajduje też wspólny
język z Trentem. Kiedy ten błyska jej przed oczami odznaką, nie robi to
na niej najmniejszego wrażenia. Cała scena wygląda przekomicznie, a
Grace jest zachwycona tym, że to kobieta uciera Trentowi nosa.
Chciałabym, żeby Angie porozmawiała też trochę z Zachiem, ale upór
to zdecydowanie najważniejsza cecha jej charakteru.
Upływają kolejne godziny, a my pijemy i cieszymy się swoją
obecnością. Zach siedzi obok mnie i w zamyśleniu przesuwa palcami w
górę i w dół po moim karku. Moje ręce leżą na jego udzie i co jakiś czas
opieramy się o siebie.
- No więc, Angie - odzywa się Zach i kieruje jej uwagę na siebie -
na jak długo przyjechałaś?
Angie odchyla się na krześle i krzyżuje ręce na piersi.
- Już próbujesz się mnie pozbyć Hennington?
- Ang - ostrzegam - nie sądzę, żeby...
- Planuję zostać do urodzin chłopców.
Angie wpatruje się w niego takim wzrokiem, że mam ochotę ją
strzelić. Patrzy, jakby chciała go sprowokować.
- Mój brat co roku w dniu urodzin zabierał ich na mecz hokeja.
Pomyślałam, że wybierzemy się do Nashville i zobaczymy Predators w
akcji.
Todd zawsze robił z tego wielkie wydarzenie. Im chłopcy byli starsi,
tym więcej atrakcji czekało ich w tym dniu. Te wypady były czymś
wyjątkowym dla całej ich trójki. Kiedy wyjeżdżali, razem z Angie
wybierałyśmy się do spa i bardzo pasował mi taki układ.
- Jestem pewna, że bardzo spodoba im się ten pomysł - mówię z
uśmiechem na ustach. - Nie wyglądali na zachwyconych, kiedy im to
zaproponowałam.
- Bo to ja tu jestem fajną ciotką.
- Taaa - śmieję się. - Wiem.
- W każdym razie nie smuć się, że teraz kiedy tu jestem, wasze
lekcje o koniach pójdą w odstawkę.
Uśmiecha się podstępnie.
Zach nie odpuszcza.
- To się okaże.
Angie nie ma pojęcia, jak bardzo chłopcy szaleją na punkcie swoich
koni. Albo Zacha. Z każdym dniem Logan coraz bardziej go lubi.
Cayden już uważa go za „najfajniejszego” ze wszystkich Henningtonów.
Logan nadal sądzi, że to Trent jest najlepszy. Za nic nie jestem w stanie
tego zrozumieć. To pewnie ta odznaka. Wyatt z kolei jest dla nich jak
brat. Widzą w nim równego sobie. Pewnie dlatego, że dokładnie tak się
zachowuje.
Angie odwraca się do Grace i przewraca oczami. Czeka nas długa
rozmowa.
- Kowbojko - mówi Wyatt, kiedy wraca z miejsca, w którym był ze
swoją cizią. - Kogo my tu mamy?
- To moja siostra, Angelina.
Angie posyła mi gniewne spojrzenie za to, że posłużyłam się jej
pełnym imieniem, a następnie spogląda na Wyatta. Całe jej ciało
zamiera, kiedy tylko zatrzymuje na nim wzrok. O cholera. Myślę, że
moją siostrę cieszy widok kolejnego Henningtona. Ci bracia są jak
miód, który przyciąga pszczoły.
- Witaj, Aniele - mówi Wyatt, nie szczędząc przy tym swojego
uroku, i Angie w jednej chwili przepada z kretesem. Już kiedyś
widziałam to spojrzenie. Wyatt szykuje się do tego, żeby uczynić z
Angie swoją kolejną zdobycz.
- Angie - poprawia go.
- Omal mnie nie nabrałaś.
Trent dławi się piwem, a Zach wybucha śmiechem.
- Gładko bracie - mówi Zach - naprawdę gładko.
- Jak dupa niemowlaka - Trent włącza się do żartów z Wyatta.
Zach szturcha brata łokciem.
- To dupa wołowa, bez dwóch zdań.
- Wy dwoje, skończcie już z tym - karcę ich pod nosem - Angie, to
Wyatt.
- O mój Boże!
Angie wstaje i przyciąga go do siebie.
- No proszę! Wiele o tobie słyszałam i Presley mówi, że jesteś mną
- tyle że z fiutem.
Serio?
- Angie!
- Co?
Spogląda na mnie i kręci głową.
- Oh, czy tu się nie przeklina? Nie wiem co jest tu dopuszczalne a
co nie.
- Aniele - Wyatt nie przestaje używać jej nowego pseudonimu -
możesz tu mówić co tylko zechcesz. Im bardziej nieprzyzwoicie, tym
lepiej.
- Lubię go.
Angie przenosi wzrok to na mnie, to na Wyatta, i na jej ustach
pojawia się uśmieszek.
- Nie wątpię.
Mamy totalnie przechlapane.
- Dwójka z trzech braci nie jest taka zła - rzuca Angie, wpatrując
się w Zacha.
Zach się śmieje. Ja nie. Stoję gotowa zaciągnąć jej dupsko do łazienki
i ukrócić tę sytuację. Jej złość jest całkowicie nieuzasadniona. Jeśli już
chce się na kogoś gniewać, to powinna gniewać się na mnie.
Wyatt szybko staje między nami.
- Zatańczymy? - pyta i wyciąga rękę w jej kierunku.
Mogłabym przysiąc, że był z jakąś dziewczyną, kiedy wchodził dziś
do baru. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby po prostu gdzieś ją zostawił. Ten
facet. Nie dorasta Angie do pięt. Ona zje go na śniadanie. Chociaż z
drugiej strony zabawnie będzie na to popatrzeć.
- Brzmi świetnie.
Angie wstaje i wzrusza ramionami.
Może po tańcu wróci z lepszym nastawieniem. Wyatt pewnie
pomoże rozładować trochę to całe napięcie.
Oboje ruszają w stronę parkietu i niechętnie idą też z nimi Trent i
Grace. Odwracam się do Zacha.
- Przepraszam cię za to.
- Nie masz za co. Angie cię kocha i troszczy się o ciebie i
chłopców.
- Tak. I dość długo byłam żoną Todda. Myślę, że nigdy nie
wyobrażała sobie, że mogłabym być z kimś innym, a co dopiero z tobą -
bez urazy.
Parska śmiechem.
- Bez.
- Ale czuję się lepiej.
- Tak?
- Tak. Teraz nie musimy się już ukrywać. Możemy być Zachemi
Presley. Jeszcze tylko rozmowa z dziećmi i nie będziemy musieli już
dłużej udawać.
Ta rozmowa jest nieunikniona. Szczególnie teraz, kiedy przyjechała
ich krzykliwa ciotka. Nie ma szans, żeby zdołała zachować to wszystko
dla siebie. No i czuję, że teraz, kiedy Zach i ja podjęliśmy kolejne kroki,
przyznaliśmy, że się kochamy, jest to już właściwy moment.
- Presley - mówi z uczuciem.
- Tak?
- Kocham cię. Mówię poważnie. Nieważne co się stanie po
rozmowie z Caydenem i Loganem. Nieważne czy Angie albo reszcie
świata nie podoba się to, że jesteśmy razem. Ja się na to piszę. Całym
sobą chcę, żeby nam się udało.
Zach nie ma pojęcia jak jego słowa działają na moje serce. Za
każdym razem, gdy mówi coś takiego, jeszcze mocniej się w nim
zakochuję. Pochylam się do przodu i kładę dłoń na jego sercu.
- Kocham cię, Zachary Hennintonie. Jestem w tobie zakochana po
uszy od chwili kiedy po raz pierwszy się całowaliśmy.
Nasze usta stykają się i słyszę jak grupka idiotów krzyczy:
- Ej, ale z uczuciem, Zach!
Już mam odwrócić głowę, ale on ujmuje moją twarz w dłonie. Jego
usta mocno przywierają do moich i Zach przechyla moją głowę. Czuję
jak jego język przesuwa się po moich ustach i wzdycham, kiedy mnie
całuje. Trzyma mnie i narzuca każdy ruch. Czuję się złapana w pułapkę,
zagubiona i całkowicie przez niego zniewolona. Serce wali mi jak
oszalałe, gdy kontynuuje i całuje mnie tak namiętnie, że zapiera mi
dech. Każda kobieta choć raz w swoim życiu powinna poczuć coś
takiego.
- Kończycie już? - mówi Wyatt i odrywamy się od siebie.
Usta mnie pieką i zasłaniam buzię.
- Wybacz - mówię. Unikam jego spojrzenia i klepię go otwartą
dłonią w pierś.
Zach chrząka i poprawia się.
- To twoja wina.
- Nie zrzucaj winy na mnie, Zachary - żartuję.
- No więc Zach - słyszę za plecami głos Angie - czuję, że
powinniśmy pogadać.
- Ang - ostrzegam.
- No wiesz, zakopać topór wojenny skoro znowu posuwasz moją
siostrę.
- O Boże. Proszę, skończ już.
Angie nie zwraca na mnie uwagi.
- Minęło kilka ładnych lat, od kiedy ostatni raz się widzieliśmy.
Odwracam się i patrzę na nią.
- Ty i on?
Wzrusza ramionami.
- No wiesz, byłam przy niej, kiedy wyjechałeś zgrywać Joe’go.
Robiłam wszystko, żeby nie skończyła w wariatkowie, kiedy
zdecydowałeś się zostawić ją dla swojej świetlanej kariery.
Ziemia rozstępuje mi się pod stopami. Patrzę na nią błagalnym
wzrokiem, prosząc, żeby nie mówiła już nic więcej.
- Czyżby wreszcie dotarło do ciebie, jak wielkim błędem było
porzucenie naszej dziewczyny?
- Uporaliśmy się już z tym wszystkim - mówi Zach i przytula mnie
do siebie.
- Tak, Angie.
Posyłam jej znaczące spojrzenie.
- To już za nami. Wiesz... - decyduję się to ukrócić -jest już późno.
Nie widziałyśmy się od tak dawna. Wracajmy do domu i spędźmy
trochę czasu we dwie.
- Ja mogę zabrać ją do domu - proponuje Wyatt.
- Czy przypadkiem nie przyszedłeś tu dziś z jakąś dziewczyną? -
pytam.
Wyatt wzrusza ramionami.
- Wolę tę tutaj.
Angie podnosi wzrok i śmieje się.
- Naprawdę jesteś mną. Ale jestem pewna, że mój kutas jest
większy.
- Chcesz go porównać z moim, Aniele?
- Angie.
Wyatt wzrusza ramionami.
- Semantyka.
- Spokój. Oboje - odzywa się we mnie natura matki. - Pojadę z
Angie, bo przyjechała tu autem.
Zach przyciąga mnie do swojej piersi.
- Widzimy się dziś w nocy? - szepcze mi do ucha -Nie umiem już
spać bez ciebie.
Wpatruję się w te niebieskie oczy, które tak bardzo kocham.
- No pewnie.
Drugie szanse nie zawsze się zdarzają, ale myślę, że przeznaczeniem
moim i Zacha było znalezienie do siebie drogi powrotnej. Gdyby Zach
wtedy został, nigdy nie dowiedzielibyśmy się, jak może wyglądać życie,
w którym nie jesteśmy razem. Jestem wdzięczna za to, że mimo całego
bólu, który wycierpiałam, zdołałam jednak odnaleźć swoje zbawienie.
ROZDZIAŁ 29
- O'kej, więc wymykasz się każdej nocy? - pyta wtulona w moją
kołdrę Angie. Postanowiła, że koniecznie musimy spać razem, tak jak
miałyśmy w zwyczaju w college'u.
- Wcale się nie wymykam.
- A wychodzisz frontowymi drzwiami?
Wzdycham poirytowana.
- Nie.
- Czy ktoś o tym wie?
- Cóż, tak, ale to nadal nieoficjalne.
- Wykradasz się przez okno? - pyta.
- Nie.
Śmieję się.
- Wychodzę, kiedy chłopcy już śpią i wracam zanim się obudzą. To
jak chodzenie na randki, tyle że nocą.
Angie siada z rękoma skrzyżowanymi na piersi i opiera się o
wezgłowie łóżka.
- Tej nocy też zamierzasz iść?
Nie chcę już więcej kłamać.
- Tak. Nie wiem czy Zach tam będzie, ale wybiorę się nad
strumień.
Angie uśmiecha się szeroko.
- Doceniam twoją szczerość.
Kolejna godzina upływa nam na rozmowie o wszystkim. Angie
nawet śmieje się, kiedy opowiadam jej o wyścigu, i już trochę częściej
uśmiecha się, kiedy wspominam jego imię. Mam nadzieję, że w końcu
zrozumie, jak bardzo Zach mnie uszczęśliwia. Jak wszystko się
zmieniło, od kiedy tu jest.
- Nie podoba mi się to - mówi - ale cieszę się twoim szczęściem.
Siadam obok niej na łóżku i biorę ją za rękę.
- Rozumiem, że jest ci ciężko. Mi też jest naprawdę ciężko. Ale nie
rzuciłam się w to w ciemno. Pod wieloma względami Zach pomógł mi
pogodzić się z decyzją Todda. Nie rozumiem jej, i myślę że nigdy jej nie
zrozumiem, ale nie jestem już tak bardzo zła.
Angie kiwa głową.
- Też chciałabym nie być.
- Co masz na myśli?
- Mógł przecież postąpić zupełnie inaczej. Usiłuję się z tym
pogodzić. To wcale nie musiało się tak skończyć.
Zamykam oczy i skupiam się na tym, co chcę powiedzieć.
- Nie, nie musiało. Pewnie udałoby się nam z tym uporać, ale
wydaje mi się, że cała ta sytuacja go przerosła. Rozumiem jego dumę.
Naprawdę.
W końcu to przez nią odcięłam się od świata na samym początku,
gdy tu przyjechałam. Nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział. Nie
mogłam pogodzić się z faktem, że musiałam tu wrócić i zamieszkać z
rodzicami. Wciąż nie do końca potrafię to zaakceptować.
- Z drugiej strony... byłam jego żoną. Powinnam była być jego
partnerką... ale on sam uznał, że nie poradzi sobie z tą sytuacją.
- Tak - zgadza się Angie. - I spieprzył wszystkim życie.
- Być może - mówię niezwykle troskliwym głosem -A może myślał,
że w ten sposób nas ocali.
Oczy Angie wypełniają się łzami.
- Ja też czuję się samotna, Pres.
- Wiem.
- Nie.
Kręci głową i siada wyprostowana na łóżku.
- Myślę, że nie wiesz. Rozmawiałam z Toddem niemal każdego
dnia. Rozmawiałam z tobą i z chłopcami. Byliście moją rodziną. To też
mi odebrał. Ale przede wszystkim zostawił mnie z tak wieloma
pytaniami. A potem ty nie chciałaś ze mną rozmawiać.
Drżą jej wargi.
- Rozumiem cię, ale to bolało.
- Tak bardzo mi przykro.
- Niepotrzebnie. W tym sęk.
Angie przeciera twarz, wycierając przy tym łzę, która spływa jej po
policzku.
- Nie jestem przez ciebie zła czy smutna. Chcę po prostu, żebyś
wróciła do domu.
Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek wrócę do Pensylwanii. Kto wie,
gdzie będziemy z Zachem, jeżeli sprawy między nami dalej będą szły w
tym kierunku co teraz.
Jednak kiedy nocą zamykam oczy, nie widzę już świateł miasta.
Widzę gwiazdy. Widzę niebieskie oczy, świetliki i wiejskie pagórki.
Moje serce jest tutaj. Jego miejsce jest przy mężczyźnie, który
prawdopodobnie czeka teraz przy strumieniu.
W tej chwili Angie cierpi i nie chcę przysparzać jej więcej
zmartwień.
Ale gdy teraz o tym myślę, to nie chcę już tam wracać.
***
Rozmawiamy jeszcze trochę i Angie odpływa w sen. Jestem
spóźniona i wysyłam Zachowi sms’a, żeby go o tym powiadomić. Nie
odpowiada, więc zakładam, że zasnął w swoim pick-upie. W ciągu
dwóch ostatnich nocy nie spaliśmy zbyt wiele.
Tym razem jednak nie wybierzemy się nad staw. Chcę mieć
pewność, że dziś będę wcześnie w domu. No i mam nadzieję, że uda się
nam wymyślić, jak powiedzieć o wszystkim chłopcom. Myślę, że Cayden
przyjmie to naprawdę dobrze, ale Logan to zagadka.
Docieram do strumienia, ale nigdzie ani śladu Zacha.
Od razu wysyłam mu kolejną wiadomość.
Ja: Hej, Kowboju... Już jestem.
Siadam na kamieniu i rozmyślam o poprzedniej nocy.
- Myślę, że jeśli się nam uda, to powinniśmy zbudować tu dom -
mówię leżąc skulona w jego ramionach. Skończyliśmy się kochać i, mimo
że zawsze jest nam ze sobą wspaniale, to jednak to, co robimy teraz, jest
lepsze. Zach leży na plecach, a ja odpoczywam na jego piersi. Muska
palcami moje plecy, a bicie jego serca dudni mi w uchu.
- Tak?-pyta, próbując ukryć podekscytowanie.
- Cóż, jeśli wciąż jeszcze będę cię chciała.
Śmieje się.
- Być może się ciebie pozbędę.
- Ha!- mówię mu prosto w twarz, kiedy się nad nim pochylam - Nie
zrobiłbyś tego.
Zach delikatnie przechyla się w moją stronę, odgarnia mi włosy do
tyłu i szeroko się uśmiecha.
- Sam nie wiem...
Obiema rękoma unosi koc.
- Jesteś seksowna.
Jego ręka sunie powoli w dół po przedzie mojego ciała i dociera do
mojego uda.
- Ale zawsze byłaś seksowna.
- Doprawdy? - pytam i rozchylam dla niego nogi. -Sam też nie jesteś
taki zły.
Usta Zacha dotykają mojego ramienia i cała drżę.
- Wszyscy chłopacy mówili, że, jeżeli kiedykolwiek cię stracę, to są
pierwsi w kolejce do ciebie.
Kręcę głową.
- Czy to właśnie dlatego nie chciałeś ze mną zerwać?
Palec Zacha muska moją łechtaczkę i jęczę z rozkoszy. Zach zatacza
teraz małe kółka i pociera ją delikatnie niczym piórko.
- Nie.
Wyczuwam w jego głosie dodatkową dozę determinacji.
- Zabiłbym każdego, kto by cię dotknął. Ty, Presley Mae, jesteś dla
mnie wszystkim.
Chcę mu odpowiedzieć, ale gdy tylko wypowiada ostatnie słowo od
razu przyciska moją łechtaczkę kciukiem i wsuwa we mnie palce.
Ponownie kładę głowę na poduszkę i wyginam się w łuk w kierunku jego
dotyku.
- Twoje ciało należy tylko do mnie- mówi cicho i gryzie mnie lekko w
ucho - Tylko ja mogę je mieć.
Zach wystawia moje nerwy na próbę i omal nie spadam z łóżka.
Szerzej rozchylam nogi w nadziei, że nie przestanie mnie pieścić.
Kontynuuje i jestem coraz bardziej podniecona. Jego palce powoli
wsuwają się i wysuwają, i jestem teraz na granicy osiągnięcia ekstazy.
- Potrzebuję więcej.
Przysuwam się spragniona jego dotyku, ale on gwałtowne się odsuwa.
- Muszę to usłyszeć, Presley.
Nie mam pojęcia co musi, za to ja naprawdę chcę już dojść.
- Zach - protestuję.
- Powiedz te słowa a sprawię, że dojdziesz- obiecuje.
Nie spuszczam wzroku i patrzę mu w oczy.
- Jakie słowa? - mówię, a każda część mojego ciała jest napięta -
Powiem, co tylko zechcesz.
W tej chwili mogłabym krzyczeć z pożądania.
- Że jesteś teraz moja.
Słowo „teraz” wyróżnia się na tle pozostałych. To cudowne, że Zach
czuje, że zawsze byłam jego, i nie lekceważy przy tym mojego życia z
Toddem. Zaciskam palce na jego karku.
- Jestem twoja teraz i zawsze, Kowboju.
Nie mija chwila, a Zach przygważdża mnie do łóżka. Przygotowuje
penisa i wchodzi we mnie. Czuję jak wypełnia mnie po brzegi i wywracam
oczy w głąb głowy. Każde pchnięcie przybliża mnie do ekstazy. Każdy
odgłos, który wydają nasze ciała, coraz bardziej nas spaja. Wdycham jego
zapach i zapamiętuję go. Jest słońcem, powietrzem, pięknymi refleksami
światła, które nas otaczają. Chcę zostać tu z nim na zawsze. W jego
ramionach, przepełniona miłością i ukojona jego głosem. Przy nim wiem,
kim jestem.
Popycham go na plecy, chcę, żeby poczuł moją miłość. Chcę mu
okazać wszystkie uczucia, które chowam w sercu.
- Patrz teraz- mówię.
Biorę jego penisa do ręki i kieruję wprost do swojego wnętrza.
- Nie masz pojęcia... - mówi gdy patrzy jak znika w moim ciele -
Jesteś częścią mnie.
- I ty też jesteś częścią mnie.
Kiedy już siedzę wygodnie, Zach opuszcza głowę na poduszkę.
Czekam. Chcę, żeby na mnie patrzył. Obserwowanie jak traci kontrolę,
kiedy mu się oddaję, to najseksowniejsza rzecz na świecie. Świece rzucają
przepiękny blask na jego ciało. Jego zazwyczaj opalona skóra ma teraz
bardziej intensywny odcień, niebieskie oczy są cieplejsze, a każdy
najmniejszy fragment jego ciała należy tylko do mnie.
Nasze spojrzenia spotykają się i zaczynam się poruszać.
-Ja pieprzę-jęczy.
- Właśnie to teraz robisz.
- Nie skarbie - mówi - Nigdy się z tobą nie pieprzę. Nawet, kiedy jest
ostro.
Zach chwyta mnie za biodra i jeszcze głębiej wchodzi w moje ciało.
- Nawet, kiedy jest szybko, mocno, i kiedy kompletnie nad sobą nie
panujemy...
Nachyla się bliżej i stykamy się piersiami. Bierze w dłonie pełne
garście moich loków i delikatnie je pociąga.
- Ja zawsze się z tobą kocham.
Całuję go mocno. Oboje opadamy na łóżko i ujeżdżam go. Tarcie
powoduje, że szybko osiągam intensywny orgazm. Bez ustanku
wykrzykuję jego imię i cała drżę.
Zach przewraca mnie na plecy i wchodzi we mnie. Nie rozmawiamy,
ale czuję, jakby wszystko mi mówił. Kocha mnie. Ja go kocham. Zach
kończy i znowu bierze mnie w ramiona.
- Myślę, że powinniśmy zbudować ten dom. Mógłbym to z tobą robić
jeszcze przez długi czas.
Usta rozciągają mi się w uśmiechu. Całuję jego tors i wtulam się w
niego.
-Ja też.
I naprawdę bym mogła. Koszmary, w których Todd mnie nawiedzał,
zmieniły się i teraz jest tak, jakby nad nami czuwał. Może to właśnie
dlatego moje sny były przedtem takie przygnębiające. Byłam na niego
tak bardzo zła, że moje myśli nie dawały mi szans na bycie szczęśliwą.
Ale kiedy odpuściłam, wszystko się ułożyło.
Zerkam w dół na telefon. Wciąż żadnej wiadomości.
Dzwonię, ale od razu odzywa się poczta głosowa.
- Hej, kotku. Nie wiem gdzie jesteś. Martwię się. Proszę, oddzwoń
do mnie.
Żołądek zawiązuje mi się w supeł, kiedy myślę o rzeczach, które
mogły się wydarzyć. Oczywiście moja wyobraźnia szaleje i na zmianę
wyobrażam sobie, że miał wypadek, albo że po prostu śpi. Postanawiam
iść do jego domu. Nie ma mowy żebym teraz zasnęła.
Wracam myślami do ostatniego razu, kiedy nie mogłam dodzwonić
się do kogoś, kogo kocham.
Idę w kierunku jego domu i zmuszam się, żeby przestać łączyć
obecną sytuację z tą z przeszłości. Zach to nie Todd, i to nie w porządku
żebym w ogóle myślała w ten sposób. Z pewnością ma dobry powód,
żeby tu dziś nie przychodzić - na przykład śpi. Wracam nad strumień i
czekam jeszcze godzinę. Dochodzi czwarta rano i jestem wyczerpana.
To oczywiste, że Zach już nie przyjdzie, więc wracam do domu.
Nie chcę nikogo obudzić, dlatego zwijam się w kłębek na huśtawce
na ganku i zamykam oczy.
- Presley!
Słyszę jak ktoś krzyczy moje imię.
- Wiem, że tu jesteś! Zejdź, żebyśmy mogli porozmawiać!
Otwieram oczy i oślepia mnie słońce. Moje ciało jest całe zdrętwiałe
od spania na drewnianej huśtawce i nie mam pojęcia, która jest
godzina.
- Zach?
Spoglądam na niego z ganku, gdy wychodzi ze stodoły.
- Co ty wyprawiasz?
Patrzę w dół na telefon. Jest szósta trzydzieści rano.
Świetnie. Spałam nie więcej niż trochę ponad godzinę. Na pewno
będę dziś zachwycać urodą.
- Co ja wyprawiam?
Potyka się i słyszę, że bełkocze.
- Jesteś pijany? - pytam. Rzuca nim na bok, ale odzyskuje
równowagę. Przyglądam mu się i widzę, że nadal ma na sobie te same
ubrania co w barze, cały jest w ziemi i trzyma coś w ręku.
- Na serio pojawiasz się w moim domu w takim stanie?
- A nie powinno mnie tu być, skarbie? - prowokuje mnie Zach.
Jestem więcej niż skołowana. Mieliśmy spotkać się zeszłej nocy, więc
jeśli już ktoś powinien być zły, to ja.
- Nie.
Ciężko wzdycham, gdy zirytowana schodzę z ganku.
- Gdzie byłeś zeszłej nocy? Czekałam na ciebie przy strumieniu.
Martwiłam się.
Podchodzi do mnie bliżej i czuję, że jego oddech zionie alkoholem.
- I słusznie.
- Słucham?
- Powinnaś się martwić, Presley.
Opiera się plecami o drewniane drzwi stodoły.
- Albo możesz też pić aż zagłuszysz cały ból. Kiedy ktoś jest pijany,
to wszystko mu jedno.
To co mówi nie ma najmniejszego sensu.
- W jakiej kwestii wszystko jedno? Gdzie do diabła podziewałeś się
zeszłej nocy?
- Poznawałem fakty.
Jezu. Ta rozmowa mnie wykańcza.
- Zaprowadzę cię do łóżka. Musisz to odespać.
Podchodzę bliżej, ale Zach szybko się odsuwa.
- Poznawałem fakty i wiem o rzeczach, o których nigdy wcześniej
mi nie mówiłaś.
Nie spuszczając ze mnie wzroku, pociąga duży łyk burbona.
- Ach tak? Na przykład jakich?
Teraz jestem już naprawdę wkurzona. Nie pojawia się zeszłej nocy,
martwię się przez niego i w dodatku jest pijany.
Śmieje się.
- Takich, że masz wiele sekretów. Ale poznaję je, jeden po drugim.
Moje serce zamiera.
- Co powiedziałeś?
Nie mógł dowiedzieć się niczego nowego. Przecież powiedziałam
mu już o Toddzie i pieniądzach. Powiedziałam mu o wszystkim poza...
- Nom.
Podchodzi bliżej.
- Wyobraź sobie moje zdziwienie. Co jeszcze przede mną
ukrywasz?
- Musisz wytrzeźwieć.
- Przestań mnie okłamywać! - krzyczy Zach.
Nie chcę, żeby kogoś obudził, więc popycham go w głąb stodoły.
- Nie mam zamiaru rozmawiać z tobą o czymkolwiek, kiedy jesteś
agresywny. Chcesz o czymś pogadać?
Odwraca wzrok.
- To wytrzeźwiej.
Zach przeczesuje włosy rękoma i dostrzegam smutek w jego oczach.
- Kochałem cię. Tak cholernie mocno cię kochałem. Ale ty... ty
nawet nie mówisz mi prawdy!
Chce mi się płakać. Jak do diabła mógł się o tym dowiedzieć? To nie
ma sensu. Nie może mu chodzić o dziecko. I tak zamierzałam mu o tym
powiedzieć. No i zaledwie kilka godzin temu wszystko było między
nami dobrze.
- Prześpij się, proszę. Porozmawiamy za kilka godzin. Tylko trochę
się prześpij.
W jednym z boksów zawsze trzymamy koce i szykuję Zachowi
posłanie. Odrzuca butelkę i kieruje się teraz w moją stronę. Chwyta
mnie za kark, gwałtownie wpija się we mnie ustami i przytrzymuje w
miejscu. W chwili, gdy nasze usta się stykają od razu to wyczuwam. Coś
jest nie tak. Jest zły, cierpi i coś się zmieniło. Ten pocałunek różni się od
naszych poprzednich.
Zach odsuwa się i patrzy mi głęboko w oczy.
- Zniszczyłaś mnie, Kowbojko.
Zawodzą mnie zarówno słowa jak i serce. Stoję w miejscu
sparaliżowana strachem. Zanim w ogóle zdołam dojść do siebie, Zach
bez słowa kładzie się i zasypia.
O czymś wie i nie zwiastuje to nic dobrego.
ROZDZIAŁ 30
Podczas gdy Zach śpi w stodole, wracam do domu przygotować się
na nowy dzień. Czuję jak dziura, która rozrasta się w moim żołądku,
jątrzy się i pożera mnie żywcem. Wiem że źle zrobiłam, nie mówiąc mu
o dziecku, ale miałam osiemnaście lat. Chciałam mu powiedzieć. Tak
wiele razy, ale wydawało się to nieistotne. Nie wiedziałam czy nasz
związek przetrwa, a cała ta sprawa wiązała się z tak bolesnymi
wspomnieniami, że nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Za każdym
razem, gdy wracałam myślami do tego, że Zach mnie zostawił,
skupiałam się właśnie na tym. Nie na dziecku.
Idę do stodoły, ale go tu nie zastaję. Jak mógł tak po prostu sobie
pójść? Przecież musimy porozmawiać.
Rozglądam się wokoło, ale jego naprawdę już nie ma.
Nie, nie zrobi mi tego.
- Szukasz mnie?
Słyszę jego niski głos za plecami.
- Zach.
Odwracam się do niego przodem.
Zach kieruje się w moją stronę.
- Okłamałaś mnie.
Wie.
Posyła mi prowokujące spojrzenie - czeka aż wszystkiemu
zaprzeczę.
- Nie chciałam, żebyś dowiedział się w ten sposób. Zamierzałam ci
powiedzieć.
- Kiedy? - wrzeszczy - Kiedy planowałaś mi powiedzieć, że
mieliśmy dziecko?
Żadne z nas ani drgnie. Chcę mu o wszystkim powiedzieć, ale jak
mam mu to wytłumaczyć? Byłam młoda, głupia, załamana, a potem
jeszcze kompletnie rozbita.
- Ja, ja... to było dawno.
Stawia krok w tył. Nie patrzy na mnie. Błądzi wzrokiem.
- Nie mogę.
Skręca i widzę, że zamierza mnie minąć. Chwytam go za ramię.
- Proszę. Tak wiele razy zamierzałam ci o tym powiedzieć. A
potem... nie chciałam już tego robić. Wiem, że zachowałam się podle,
ale musisz zrozumieć, że już sama myśl o tym sprawiała mi ból. I bez
tego wystarczająco dużo już wycierpiałam.
Na próżno mówię mu o tym wszystkim. Nie powinnam była tego
przed nim ukrywać, ale miałam swoje powody. Zeszły rok przyniósł mi
mnóstwo strat. Na okrągło tylko tracę ludzi, rzeczy, prace, dzieci, życie.
Choć raz chciałabym coś zyskać. Poruszanie tematu dziecka
przypomina mi jedynie o kolejnej bolesnej pozycji na mojej liście.
Zach staje ze mną twarzą w twarz.
- Miałaś dziecko. My mieliśmy dziecko.
-Nie.
Spoglądam w dół i tym razem zalewam się łzami.
- Straciłam go.
- Go? - dławi się.
- Dowiedziałam się o ciąży dwa tygodnie po tym jak wyjechałeś.
Nosiłam go przez siedemnaście tygodni, a potem poroniłam.
Świdruje mnie wzrokiem i załamuje się.
- Nie mogłaś mi powiedzieć? Nie sądziłaś, że mam prawo
wiedzieć?
Złamałam mu serce.
- Kurwa, Presley! Jak mogłaś to przede mną ukrywać? Jak mogłaś
patrzeć na mnie po tych wszystkich latach i o niczym mi kurwa nie
powiedzieć?
Kiedy to się stało przestałam być sobą. Złość, smutek i poczucie
totalnej porażki wisiały nade mną całymi miesiącami. Co noc budziłam
się zapłakana, zaciskałam ręce na brzuchu i błagałam, żeby Zach do
mnie wrócił. Moje życie było wtedy tak mroczne i brzydkie.
- Nie mogłam ci powiedzieć. Część mnie umarła, kiedy odszedłeś.
To, co się stało wyrwało we mnie dużą, olbrzymią, bolesną dziurę. A
potem dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Byłam taka wściekła.
Nienawidziłam cię za to, że ode mnie odszedłeś - wyjaśniam.
- Kurwa, powinnaś była mi powiedzieć! Wróciłbym!
Właśnie dlatego o niczym mu nie powiedziałam.
- Ale nie dla mnie!
Łzy płyną mi po policzkach, gdy ból sprzed siedemnastu lat znów
dochodzi do głosu. Pogrzebałam go, ale teraz wraca ze zdwojoną siłą.
- Co to, do diabła, ma znaczyć?
- To, że ci nie wystarczyłam! Potrzebowałam cię. A ty odszedłeś. I
niby co? To, że mieliśmy dziecko cokolwiek by zmieniło? Straciłam je i
straciłam ciebie. Myślisz, że co wtedy czułam?
- Nie wiem! Nie dałaś mi szansy się tego dowiedzieć! - chrząka i
uderza otwartą dłonią o drzwi stodoły. - Presley, jak mogłaś?!
- Nie byłam idealna. Miałam osiemnaście lat! Osiemnaście, Zach.
Byłam sama w nowym, obcym miejscu, w ciąży, bez rodziny i bez
chłopaka, który dopiero co zburzył mój świat. Czy zrobiłam źle? Tak.
Ale, do jasnej cholery, byłam tak bardzo przerażona.
Źle to rozegrałam, i jeśli mam być szczera, byłam wtedy tak
wściekła, że nie przejmowałam się Zachiem. Czułam się zupełnie
samotna. Nie potrafiłam myśleć jasno, i w chwili kiedy wsiadł do
tamtego autobusu, złamał mnie. Wszystko, co miało wcześniej jakiś
sens, wtedy go straciło. Zmiana, która zaszła w moim świecie była tak
poważna, że czułam się jakbym chodziła do góry nogami.
- Ale bez najmniejszego problemu obwiniłaś mnie za to, że
odszedłem?
Zach stawia krok do przodu.
- Bez trudu przychodzi ci przypisywanie mi całej winy. Wróciłbym,
gdybym wiedział, że jesteś w ciąży. Byłbym przy tobie, skończył college,
ożenił się z tobą i zobaczył jak potoczą się nasze losy.
Część mnie ma ochotę parsknąć śmiechem.
- A więc dla dziecka byłbyś gotowy zmienić swoje marzenia?
- Nie.
Odsuwa się ode mnie.
- Wciąż bym...
- Wciąż byś co? - pytam wzburzona - No? Kiedy odchodziłeś
powiedziałam ci, że chcę założyć rodzinę, a ty odparłeś, że nie chcesz
nawet o tym myśleć. Zrezygnowałbyś ze swojego marzenia?
Może i Zach dobrze mnie zna, ale ja znam go równie dobrze. Miał
dwie pasje - baseball i mnie. Widziałam, co się wydarzyło, kiedy
wcześniej musiał dokonać wyboru i nie sądzę, żeby dziecko cokolwiek
zmieniło.
Moja złość odbija się w jego oczach.
- Nie dowiemy się tego, bo zataiłaś to przede mną!
- Byłoby tak: - mówię i podchodzę do niego - dalej grałbyś w
baseball, tak jak robiłeś to do tej pory. Nasza sytuacja ani trochę by się
nie zmieniła. Ty przyjąłbyś tamtą ofertę, a ja zostałabym w szkole. Czy
zrobiliśmy źle?
Przerywam na chwilę.
- Być może. Ale taki był nasz wybór. Przed twoim wyjazdem w
ogóle nie wiedziałam o dziecku. Może wtedy wszystko potoczyłoby się
inaczej, ale chciałam, żebyś został dla mnie, a nie dlatego, że zrobiłeś
mi dziecko.
- Jak długo wiedziałaś o ciąży?
- Od momentu kiedy się dowiedziałam do poronienia minęły
cztery tygodnie.
- Cztery tygodnie! - krzyczy - Masz pojęcie jak wiele razy
dzwoniłem do ciebie w ciągu tych czterech tygodni?
Podchodzi bliżej.
- Masz?
W tej chwili nienawidzę samej siebie. Wszystko wewnątrz mnie
rozpada się dokładnie tak samo, jak kilkanaście lat temu.
- Myliłam się, ale zanim w ogóle byłam gotowa ci powiedzieć,
zaczęłam krwawić.
Łzy płyną mi po policzkach, kiedy przypominam sobie tamten
dzień.
- Straciłam to dziecko. Straciłam go! Zadzwoniłam do Angie, ale
nie zastałam jej, więc Todd zabrał mnie do szpitala. Płakałam
godzinami, kiedy już wyjaśnili mi co się dzieje. Zadzwoniłam do ciebie
tamtego dnia Zach.
Momentalnie spogląda mi w oczy.
- Kiedy?
- Jakaś dziewczyna odebrała twój telefon. Zadzwoniłam, gdy
siedziałam na szpitalnym łóżku i szykowałam się, żeby lekarze mogli
usunąć wszystko z mojego wnętrza.
Poczucie zdrady było tak silne, że przyrzekłam sobie już nigdy
więcej z nim nie rozmawiać. To było nierozsądne. Sądzę, że większość
decyzji, które podjęliśmy w wieku osiemnastu lat taka była, ale sama
myśl o tym, że może być z inną dziewczyną doprowadziła mnie do
kresu wytrzymałości. Targała mną burza hormonów i emocji.
- Byłem sam.
Podchodzi bliżej.
- Minęły lata zanim w ogóle spojrzałem na inną dziewczynę!
- Nie chodziło o nią, tylko o to, że cię potrzebowałam.
On nic nie rozumie.
- Dzwonię do ciebie, a tymczasem jakaś laska odbiera twój telefon,
i to miesiąc później?
- Do kurwy nędzy. Presley! To było siedemnaście lat temu i nie
było nikogo innego.
- Jezu!
Wyrzucam ręce w powietrze.
- Czyli ty możesz tłumaczyć się tym, że to wszystko działo się
siedemnaście lat temu, ale ja już nie? - krzyczę. -Wiesz co? Nic mnie to
nie obchodzi! Tłumaczę ci tylko, dlaczego nigdy więcej już do ciebie nie
zadzwoniłam.
Odwraca wzrok i znów przenosi go na mnie.
- Pieprzysz bzdury! I to nie tylko w tym temacie, ale jakie to ma
znaczenie? Zerwałaś ze mną! Zdecydowałaś się odejść i skończyć nasz
związek, bo nie chciało ci się czekać trzech lat.
- Nie przypuszczałam, że tak szybko się pocieszysz.
- Bo tak nie było! Może to moja agentka odebrała ten telefon,
pomyślałaś o tym w ogóle?
Wtedy nie przeszło mi to nawet przez myśl. I nie obchodzi mnie
jego wyjaśnienie, bo nie w tym rzecz. Taki argument mógł paść wtedy,
ale nie teraz.
- Nie, ale nie o to się teraz kłócimy. Nie pomyślałam o tym, bo
byłam w ciąży i traciłam dziecko.
- Jak to możliwe, że dwoje ludzi pamięta to samo zupełnie inaczej?
- Nie wiem.
- Jestem tak cholernie wkurzony - przyznaje.
Rozumiem co czuje, ale żadne z nas nie było idealne. Co by to dało,
gdybym kilka miesięcy temu powiedziała mu o dziecku? To było milion
lat temu i utrata tego dziecka była wydarzeniem, które w olbrzymiej
mierze odmieniło moje życie. Jedynym takim aż do śmierci Todda.
- I dlatego upijasz się i zjawiasz w moim domu? Stwierdzasz, że
chcesz sobie na mnie pokrzyczeć? Wygarnąć mi jak bardzo się mylę?
Nie uważasz, że mogłeś to rozegrać trochę inaczej?
- Ja to źle rozegrałem?
Rechocze ze śmiechu.
- Chyba kurwa sobie kpisz!
- Oboje nawaliliśmy! - krzyczę w odpowiedzi. - Nie twierdzę, że
miałam rację, ale czy to w ogóle pomaga nam w obecnej sytuacji?
To Presley i Zach z dawnych lat. Dwójka porywczych, zbyt
emocjonalnych dzieciaków. Tak, Zach jest słodki i kochający, ale potrafi
też się gniewać. Kiedy dźgniesz niedźwiedzia kijem, ten odpowiada
głośnym rykiem. Zabawne, bo ja mam tak samo. Zach rozjuszył mnie
tym, że tu przyszedł i że się na mnie wydziera.
- Nie! Wiesz co źle wyszło, Presley?
Wściekłość wypływa z Zacha falami.
- To, że wróciłem zeszłej nocy do domu gotowy spotkać się z tobą,
a potem dowiedziałem się, że mieliśmy dziecko i okłamujesz mnie od
siedemnastu lat.
- Jak się o tym dowiedziałeś, Zachary?
Jestem teraz zła. Chce być protekcjonalnym dupkiem? Odpłacę mu
pięknym za nadobne. Jedyną osobą, która wie jest Angie, a ona nic mu
nie powiedziała.
- No? Kto pomógł ci przejrzeć na oczy i zobaczyć we mnie
kłamliwą sukę, którą jestem?
Nieznacznie wykrzywia twarz w grymasie.
- Nigdy nie nazwałem cię suką.
- Kto ci powiedział? - mówię nad wyraz spokojnym głosem.
Niemal słodkim, choć w całej tej sytuacji nie ma nic słodkiego.
- To nieistotne.
- To cholernie istotne! - krzyczę podchodząc do niego
energicznym krokiem.
Zanurza ręce we włosy i ponownie się ode mnie odsuwa.
- Muszę wiedzieć, dlaczego o niczym mi nie powiedziałaś.
Zach nie jest już zły. Wrogość, która od niego biła zmieniła się w
rozczarowanie.
- Rozmawialiśmy przecież o tak wielu sprawach. Jak mogłaś to
przede mną ukryć?
Mogłabym mu odpowiedzieć na tak wiele sposobów. Moje życie jak
dotąd przypominało drogę, na której porozrzucano kolce i gwoździe.
Zatykałam dziury kołkami, łatałam i wymieniałam oponę, ale samochód
nigdy nie jechał już tak jak wcześniej. Utrata dziecka to nie coś, na co
wystarczy nakleić łatę.
Zach stoi plecami do ściany, więc podchodzę tak blisko, aż stykamy
się ciałami.
- Nigdy nie poruszam tego tematu. Gdzieś w głębi mnie ta sprawa
jest wciąż żywa, ale przez większość czasu w ogóle o tym nie myślę. Całe
życie śniłam, żeby mieć dziecko właśnie z tobą. Stałam się pusta, kiedy
ten sen zmienił się w mój najgorszy koszmar.
Zach spogląda mi teraz w oczy.
- Kiedy tu wróciłam zmagałam się z samobójstwem Todda, moim
długiem, chłopcami, i ostatnim czego potrzebowałam był jeszcze
powrót do tamtych bolesnych wspomnień. Przykro mi, że ci o tym nie
powiedziałam, ale jeśli mam być szczera, nie chciałam żyć przeszłością
skoro podjęliśmy decyzję, żeby wszystko zacząć od nowa.
- Nie miałaś najmniejszego problemu z wyrzuceniem mi prosto w
twarz spraw z przeszłości - mówi sfrustrowany.
Ma rację. Nie miałam.
- Myliłam się.
- Przez te wszystkie lata wyrzucałem sobie, że odszedłem od
dziewczyny, którą kochałem ponad wszystko. Usiłowałem sobie
wybaczyć. Każdego cholernego dnia walczyłem, żeby udowodnić, że
jestem dla ciebie lepszy!
Podchodzi bliżej i zmusza mnie do cofnięcia się.
- Oddałem ci każdą część siebie, Presley.
Jego pierś gwałtownie unosi się i opada, a do oczu napływają mu łzy.
- Ja! Właśnie ja! Zachowałem dla siebie wszystkie twoje sekrety!
Stałem u twojego boku. Trzymałem cię w ramionach, gdy płakałaś nad
wszystkim, na co naraził cię Todd!
- Nie prosiłam cię, żebyś dochował moich tajemnic -krzyczę. - A
więc teraz zamierzasz wykorzystać samobójstwo Todda przeciwko
mnie?
Odpycham go.
- Polegałam na tobie. Myślisz że było mi łatwo powiedzieć ci, że
się zabił?
- Nie mów o moim tacie! - Logan podbiega i odpycha Zacha.
Słabo mi. Nie wiem, kiedy syn się tu zjawił, ale to nie w ten sposób
miał dowiedzieć się prawdy.
To wszystko moja wina. Sekrety wychodzą na jaw bez względu na
to, jak bardzo staramy się je ukryć.
ROZDZIAŁ 31
- Logan! - rzucam się w kierunku syna.
- Wcale tak nie było! Mój tatuś nigdy by tego nie zrobił! On mnie
kochał!
Logan okłada Zacha rękoma po nogach.
Zach kuca i obejmuje go.
- Oczywiście, że cię kochał - mówi i spogląda na mnie z żalem.
- Nie wolno ci krzyczeć na moją mamę!
Logan nie przestaje rzucać się w objęciach Zacha.
- Nie jesteś moim tatą!
- Wiem, młody. Wiem, że nim nie jestem. Ale zależy mi na tobie.
- Nie, wcale nie! Nigdy nie będziesz moim tatą! Nienawidzę cię!
Szwy, które trzymały razem strzępy mojego serca, rozrywają się. Mój
syn znowu cierpi. Jestem taka nieudolna. Nie mam pojęcia co robić. Jak
to możliwe, że ciągle nawalam?
Chwytam Logana i biorę go w objęcia.
- Przestań! Logan, przestań!
Próbuje mi się wyrwać i rzucić w kierunku Zacha.
- Logan - mówi Zach pustym głosem - Logan, ja nie... ja... ja nigdy
nie próbowałbym zająć miejsca twojego taty.
Jego oczy przepełnia strach. Nie wiem co robić. Nie mogę uwierzyć,
że Logan usłyszał to, co powiedziałam.
- Nigdy nie skrzywdziłbym twojej mamy.
Kołyszę Logana w ramionach.
- Zach i ja... - zaczynam, ale co u diabła mam mu powiedzieć? Że się
kłóciliśmy? I co z tego? Nigdy nie powinien był usłyszeć prawdy w ten
sposób. - Tak mi przykro Lo.
- Czemu skłamałaś na temat taty? Dlaczego powiedziałaś, że się
zabił? Nie zrobił tego.
Logan zaczyna płakać.
- Jego serce przestało bić!
- Jego serce naprawdę przestało bić - wyjaśniam.
Patrzy na mnie zbolałym wzrokiem.
- Powiedziałaś mi, że jest w niebie. Nie powiedziałaś, że się zabił!
Nie powiedziałaś, że nie chciał już dłużej z nami być.
Biorę twarz Logana w dłonie.
- Nie, tata cię kochał i chciał z tobą być!
- Kłamiesz! - woła. - Zmusiłaś nas, żebyśmy się tu przenieśli. Nie
chcieliśmy tu przyjeżdżać. Chcieliśmy zostać w naszym domu.
Jego łzy płyną strumieniami, a mi pęka serce.
- Chcę, żeby tata wrócił!
- Wiem, że tego chcesz. Też wolałabym, żeby nigdy nas nie
opuszczał.
- Nieprawda! - krzyczy. - Kochasz Zacha!
- Logan - mówi Zach i dotyka jego ramienia - twoja mama bardzo
kochała twojego tatę. Powiedziała mi, jak bardzo za nim tęskni.
Opowiedziała, jak cudownym był człowiekiem. Jak o was dbał, zabierał
na mecze hokeja.
- Mój tata był najlepszy! - mówi i w jego głosie słychać bunt.
- Musiał być skoro miał ciebie i Caydena.
Zapłakany Logan odwraca wzrok.
- Logan - mówię czule.
- On na ciebie krzyczał! Tatuś nigdy na ciebie nie krzyczał!
- Co się tu dzieje? - pyta zdyszana Angie, która trzyma rękę
Caydena w swojej dłoni. Widzi jak łzy płyną po policzkach całej naszej
trójce - Logan?
- Powiedz jej ciociu Angie! - błaga - Powiedz mamie, że tata wcale
się nie zabił!
Cayden zamiera i Angie przytula go do siebie. Syn szybko spogląda
w oczy mnie i ciotce.
- Lo - mówi Angie i przerywa... - Ta sprawa jest o wiele bardziej
skomplikowana.
Wyatt, Cooper, mama i tata pojawiają się za jej plecami.
- Mamo? - pyta Cayden.
- Wszyscy się mylicie! - krzyczy Logan - On... on... on...
Logan chowa twarz w moją pierś.
- On by się nie zabił!
- Cayden - otwieram jedno ramię i mówię łagodnie.
Syn rzuca się w moim kierunku i mocno oplata mnie rękoma.
- Dlaczego? - pyta. - Czy to prawda?
Angie patrzy na mnie i widzę jak drży jej warga. Posyłam jej błagalne
spojrzenie prosząc, żeby coś powiedziała. Nie mogę oddychać. Czuję
jakbym znowu wszystko traciła.
- Wiecie, że wasz tatuś był moim bratem - mówi podchodząc do
nas powoli - i że każdego dnia za nim tęsknię, ale czasami dzieją się
rzeczy, których nie umiemy wyjaśnić. To trudne i bolesne, ale
pamiętajcie, że on bardzo obu was kochał.
- Kochał moją mamę! - krzyczy Logan.
To do niego niepodobne. Zasze był potulny. Rozsądny i intuicyjny.
Przywieram do chłopców i borykam się z ranami, które im zadałam.
Chroniłam ich, a przynajmniej tak myślałam. Byłoby im ciężko i
cierpieliby, gdybym powiedziała im o tym na samym początku, ale
może do teraz wszystko by się już ułożyło. Umierałam w środku przez
to, że niosłam cały ten ciężar sama.
Angie patrzy na mnie, łapie oddech, a łzy płyną jej po twarzy.
- Tak było - mówi niskim, załamanym głosem. - Bardzo nas
wszystkich kochał. Ale był bardzo smutny, kochanie.
Szloch wyrywa mi się z piersi.
- Tak bardzo kochał ciebie i Logana!
Przyciskam ich mocno do siebie.
- Nigdy, przenigdy w to nie wątpcie.
Bez względu na to, jakiego wyboru dokonał Todd, nigdy nie
pozwolę, aby moi synowie czuli się niekochani. Zastanawiam się, czy
mąż kochał nas tak mocno, że nie był w stanie patrzeć jak cierpimy.
Myślę o tym, jakim był mężczyzną i jak cały jego świat kręcił się wokół
nas. Komuś, kto tak bardzo kocha, decyzja o odejściu nie przychodzi
wcale tak łatwo. Jego wybór zburzył nasz świat, ale też przywiódł mnie
tutaj. Dzięki niemu zyskałam rodzinę, przyjaciół i Zacha. Może i Todd
zniszczył część mnie, ale też uleczył fragment, który był już w
strzępach. Żałuję, że musiało do tego dojść w ten sposób.
Cayden zaczyna mocniej zanosić się płaczem.
- Nie rozumiem. Jeśli nas kochał, to dlaczego nas zostawił? - mówi
trzęsącym się głosem.
Myślę, że wiedział, że w chwili, kiedy jego kłamstwa ujrzą światło
dzienne w pewnym sensie nas straci, więc pozwolił mi odejść w jedyny
możliwy dla siebie sposób. Na swoich warunkach.
- Czasami nie ma odpowiedzi. Czasami musimy kochać tę osobę i
znaleźć pocieszenie w tym, że już nie cierpi.
Ocieram łzy, które kapią mi z oczu.
- On zawsze będzie obecny w naszych sercach i wspomnieniach.
To nigdy się nie zmieni.
Mój tata wchodzi powoli do stodoły i zajmuje miejsce obok mnie.
- Pamiętacie, chłopcy, co wam mówiłem o ojcowskiej miłości?
Obaj przenoszą wzrok na dziadka i potakują, kiwając głowami.
- Pamiętacie jak mówiłem, że nic nie liczy się bardziej niż to, że
jest wieczna?
Tata wyciąga rękę, dotyka mojej twarzy i znów spogląda na
chłopców.
- Nie ma znaczenia, jakie powody miał wasz tata. Musicie
pamiętać, że zawsze będzie was kochał. I że będzie żył w was. Wasz tata
czuwa nad wami, obdarza was miłością, gdy jej potrzebujecie. Jak na
przykład teraz.
Podchodzą do nas pozostali członkowie rodziny.
- Wszyscy was kochamy - mówi moja mama. - Ponad życie.
- Ale - mówi Logan.
- Nie, synu - ucina go mój tata. - Nie ma tu żadnych ale. Wasz tata
wiedział, że obaj potrzebujecie miłości swojej rodziny. Upewnił się, że
ktoś zadba o waszą mamę. Może tego nie rozumiecie, ale tata opiekuje
się wami nawet z nieba. Cierpicie, ale rozejrzyjcie się wokoło. Tak wielu
ludzi was kocha.
Cooper podchodzi bliżej i klęka obok nas.
- Bez względu na to, co się stało, nie jesteście sami -mówi, patrząc
najpierw na mnie, a potem na chłopców. -Nie musicie dusić w sobie
swoich uczuć. Jesteśmy tu dla was i dla waszej mamy.
Rozpadam się na kawałki i z moich ust wydobywa się spazmatyczny
szloch. Do tej chwili trzymałam wszystko w sobie, pozwalając, żeby
jątrzyło mnie od środka i rozrywało moje wnętrzności na strzępy.
Pozwoliłam, żeby zawładnęły mną moje obawy i cierpiałam bardziej niż
musiałam. W tej chwili nie dostrzegam w oczach rodziny osądu, tylko
bezwarunkową miłość.
Spoglądam na Zacha. Na mężczyznę, który przez ostatnich sześć
miesięcy był dla mnie wszystkim. Na mężczyznę, który okazał mi więcej
miłości i współczucia niż ktokolwiek inny, a przed którym ukrywałam
jednak prawdę. Prawdopodobnie naraziłam mój związek dla sekretu
sprzed siedemnastu lat.
- Kocham was - mówię do Logana i Caydena. - Tak bardzo was
kocham - mówię, patrząc Zachowi w oczy.
Kręci głową i odwraca wzrok.
Wyatt szturcha go i przechyla głowę. Obaj idą w stronę drzwi, skąd
nie usłyszymy ich rozmowy. Ciało Zacha ugina się pod niewidzianym
ciężarem i Wyatt kładzie mu ręce na ramionach. Chcę coś do niego
krzyknąć, pocieszyć go, ale nie wiem nawet na czym stoimy.
Tak wiele zostało powiedziane.
Tak wiele serc musi się zagoić.
Zach spogląda na mnie, kiwa głową i wychodzi poza zasięg mojego
wzroku.
- Proszę - mówi Angie, podając mi filiżankę kawy.
- Dzięki.
Przesuwam się na huśtawce, robiąc jej miejsce i siada obok mnie.
- Naprawdę dałam ciała.
- Tak.
Wzdycha.
- Ale z drugiej strony, może jednak nie.
Zerkam na nią i czekam aż wyjaśni, co ma na myśli, bo nie
rozumiem, jak to, co się stało, może mieć jakieś dobre strony. Angie
popija swoją kawę obojętna na moje oczekiwanie.
- Jak to? - pytam wreszcie.
- Uczysz się prosić o to, czego potrzebujesz. Nie uciekasz.
Walczysz o swoje życie, Pres. Nie ma już żadnych sekretów. Nareszcie
możesz być wolna.
Obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do siebie.
- Wiem, że cię to przeraża, ale Zach musiał się dowiedzieć.
Chłopcy też musieli poznać prawdę. I jeśli Zach nie zmieni zdania - to
nic. Nie żyjesz już w ciemnościach.
Dzisiejszy dzień był okropny, ale jednocześnie przyniósł ukojenie i
miłość. Chłopcy cierpią, ale rozumieją teraz o wiele więcej. Moi rodzice
i brat naprawdę bardzo im pomogli. Wszyscy usiedliśmy razem z nimi,
rozmawialiśmy, zaoferowaliśmy wsparcie, którego potrzebowali, i na
końcu obaj byli już nieco spokojniejsi.
Nie można powiedzieć, że mamy się dobrze, ale nie brakuje nam
wsparcia, które pomoże nam przez to przejść.
- Co, jeśli go nie odzyskam?
- Cóż, to by znaczyło, że na ciebie nie zasługuje.
- Myliłam się - przyznaję.
Angie zawsze będzie po mojej stronie, ale wiem co o tym myśli.
- Sądzę że byłaś bardzo młoda, a potem bardzo nieszczęśliwa.
Znam cię właściwie całe swoje dorosłe życie. Nie jesteś nieszczera,
Presley. Uciekasz. Nigdy nie musiałaś stawiać czoła prawdziwym
problemom.
Mój Boże, naprawdę właśnie tak wszyscy mnie postrzegają? Jako
słabą kobietę uciekającą od problemów?
- Zaczekaj.
Siada wyprostowana i patrzy na mnie.
- Zanim zdążysz coś sobie ubzdurać w tej swojej głowie... Chodzi
mi tylko o to, że kiedy byłaś dzieckiem miałaś Zacha. Potem mnie i
Todda. Cały czas ktoś przy tobie był. A potem Todd z dnia na dzień
pozbawił cię miękkiego lądowania. I wtedy pojawiły się zadrapania i
siniaki.
- Czuję się jak kretynka.
Angie kładzie rękę na mojej nodze.
- Nie jesteś nią. Jesteś o wiele silniejsza od kobiety, którą
widziałam ostatnio. Nie ugięłaś się, przeprosiłaś i próbowałaś wszystko
naprawić. Kochana, sądzę że przebyłaś długą drogę.
- Nie miałam wyjścia.
Ciężko wzdycham.
- Nie - przerywa. - Miałaś. I myślę, że Zach też jest już innym
człowiekiem. Oboje jesteście. To nie w porządku, że sądziłam, że jest
inaczej.
Logan otwiera drzwi i obie przenosimy na niego wzrok.
- Mamo.
- Wszystko dobrze kotku? - pytam, gdy do niego podchodzę.
- Lubię Zacha.
Moje usta łączą się w niewielkim, smutnym uśmiechu.
- Ja też.
- Chcę mu powiedzieć, że jest mi przykro.
Słysząc, że Logan chce przeprosić Zacha czuję, że być może nie do
końca nawaliłam w jego sprawie.
- Jestem pewna, że jeszcze do nas zajrzy.
Logan przenosi wzrok na zagrodę.
- Rozśmiesza nas. Jest naprawdę miły i sprawia, że się uśmiechasz.
Nie chcę już dłużej ukrywać przed nim stanu rzeczy.
- Zach i ja mamy swoje dorosłe problemy. I bez względu na to, czy
się z nimi uporamy czy nie, to przecież go znam. On naprawdę kocha
ciebie i Caydena. Nie sądzę, żeby udało ci się go pozbyć. Ale bez
względu na to, co by się nie działo - kucam, żeby spojrzeć mu w oczy -
wujek Cooper, ciocia Angie, Wyatt, Trent i każda osoba w tym
miasteczku zawsze będzie w pobliżu. Dobrze?
- Myślisz, że jest na mnie zły?
Jego małe, zielone oczka zachodzą łzami.
- Nie, kotku. Myślę, że nie jest zły. Ani trochę.
Kiwa głową.
- Mocno go uderzyłem.
Angie chichocze.
- Myślę, że ty i ja musimy popracować nad twoim boksowaniem.
Następnym razem musisz zdzielić go w jądra.
- Angie! - strofuję ją.
- Kochana, trzeba nauczyć dzieciaka podstaw. Jądra i nos.
Angie puszcza oko.
Logan się śmieje.
- Tęskniłem za tobą ciociu.
- Oooo, smarku.
Angie podchodzi bliżej i mierzwi mu włosy.
- Ja za tobą bardziej.
- Proszę nie słuchaj tego, co ona mówi. Nie chcesz przecież
uderzyć nikogo w jądra.
- To jaja mamo - poprawia mnie syn.
- Nawet nic zamierzam się w to zagłębiać - mówię, śmiejąc się.
Chłopcy.
Logan z powrotem kieruje spojrzenie w stronę zagrody.
- Mam nadzieję, że wpadnie jutro.
Chcę powiedzieć, że też mam taką nadzieję, ale i tak dość sporo
dzieje się już w jego głowie. Zach odegrał dużą rolę w życiu Logana,
choć nikt go przecież o to nie prosił. Stał się przyjacielem, na którym
Logan mógł polegać. Wyatt i Cooper też są jego przyjaciółmi, ale Zach
jest kimś wyjątkowym. Myślę, że Cayden uważa go za bohatera. Pamięta
uczucia, które towarzyszyły mu, gdy Zach go odnalazł, jednak więź
między nim a Loganem tworzyła się powoli.
Angie bierze Logana za rękę.
- A może wszyscy razem wybierzemy się obejrzeć jakiś film?
Zostanę tu jeszcze przez kolejny tydzień, bo ktoś - rozgląda się wokoło i
puka palcem w podbródek - wkrótce kończy dwanaście lat. Tak się
zastanawiam, kto to może być?
Logan przewraca oczami.
- Musisz popracować nad swoimi zdolnościami aktorskimi ciociu.
- Ja ci zaraz dam zdolności aktorskie.
- Nie dawaj ich mnie!
Logan gwałtownice wciąga powietrze.
- To tobie się przydadzą.
Wszyscy parskamy śmiechem, kiedy Angie zaczyna go gonić.
- Chodź tu ty mały potworze!
Oboje wbiegają do domu, a ja siadam na huśtawce i zastanawiam
się, co zrobić. Czuję się tak bardzo zagubiona. Kurz po zajściu z
chłopcami w dużej mierze już opadł, ale zdecydowanie nie można tego
powiedzieć o mojej sytuacji z Zachiem. Musimy znów porozmawiać,
choćby nie wiem co.
Wyjmuję telefon i piszę do niego.
Ja: Powinniśmy porozmawiać.
Wpatruję się w telefon i bardzo chcę, żeby się odezwał. Od kiedy
Zach opuścił ranczo z Wyattem nie miałam od niego żadnych wieści.
Zach: Wiem.
I tyle? Próbuję zachować spokój. Nie mam siły, żeby na to naciskać.
Ja: Jutro?
Zach: Tak, jutro. Co z chłopcami?
Spoglądam w niebo i modlę się. „Proszę, nie pozwól żebym znowu
straciła tego mężczyznę. Proszę pomóż nam znaleźć sposób, żeby się z
tym uporać.”
Ja: Obaj mają się dobrze. Logan martwi się, że się na niego gniewasz.
Odpowiedź Zacha jest natychmiastowa.
Zach: Nigdy. Gniewam się na siebie. Gniewam się na nas.
Porozmawiamy jutro.
Piszę wiadomość. Treść odpowiedzi czeka wyświetlona na ekranie,
kiedy rozważam, czy powinnam ją wysłać. To nie temat na rozmowę
przez sms'y, ale muszę mu powiedzieć, że go kocham. Chcę żeby
wiedział, że nawet jeżeli oboje tak wiele teraz czujemy, to ta jedna rzecz
nie uległa zmianie.
Ja: Będę za tobą tęskniła dziś w nocy. Proszę pamiętaj, że cokolwiek
by się nie działo, to bardzo cię kocham. Naciskam „wyślij” i zamykam
oczy.
Siedzę, ściskam telefon w dłoni i czekam aż zawibruje. Ale nic
takiego się nie dzieje.
Myślę, że straciłam miłość swojego życia. Znowu.
ROZDZIAŁ 32
- A już myślałyśmy, że wszystko się między nimi układa. Nie
zdążyłyśmy nawet upiec im ciasta z okazji tego, że znów się zeszli.
Słyszę w korytarzu glos pani Rooney.
- Biedactwo. Musi być w rozsypce,
- Nawet jeszcze nie wstała z łóżka - mówi mama.
O Boże. Lepiej zatrzymam ten pociąg zanim wypadnie z torów.
Wchodzę do kuchni i wszędzie widzę pełno jedzenia. Mówię tu o takiej
ilości ciast i wypieków, że można by nimi zapełnić całą ciastkarnię.
Angie siedzi przy stole, wcina, i coś zapisuje.
- O co tu chodzi? - chrypię.
- Dzień dobry słońce - szczebiocze Angie, ale nie brzmi to
naturalnie. Dobrze wie, że dużo mi brakuje, żebym czuła się
rozpromieniona jak słońce.
Spoglądam na cztery pozostałe kobiety w mojej kuchni. Panią
Rooney, mamę, panią Hennington i moją nauczycielkę z trzeciej klasy,
panią Kannan. To nie zwiastuje nic dobrego.
- Och, kochanie - mówi pani Rooney i wydyma usta - tak mi
przykro z powodu ciebie i Zacha.
Patrzę na nią szeroko otwartymi oczami.
- Słucham?
Co u licha?
- Słyszałyśmy już o co między wami poszło.
Kładzie mi rękę na ramieniu.
- Musisz być zdruzgotana.
- Kompletnie rozbita. Zresztą na taką właśnie wygląda - komentuje
pani Kannan.
Obudziłam się dziesięć minut temu. Czego, u licha, się spodziewają?
Ja też nie spodziewałam się w swoim domu parady wypieków.
Przecieram oczy w nadziei, że dzięki temu nie zauważą jak nimi
przewracam. Potrzebuję kawy, żeby się z tym zmierzyć.
Pani Hennington robi krok do przodu.
- Zawsze będziesz dla mnie jak córka.
- Dzięki. Tak myślę.
Kręcę głową.
- Ale wszystko między nami jest dobrze. To znaczy będzie dobrze,
musimy tylko porozmawiać.
Kobiety dyskutują ze sobą jakby mnie tu nie było.
- Myślicie, że w tym wieku znajdzie jeszcze jakiegoś mężczyznę? -
pyta pani Kannan - Nadal jest ładna i wcale tak bardzo nie przytyła, ale
przecież ma już swoje lata.
- Jestem tu - przypominam im.
- Zach wyglądał okropnie zeszłej nocy - wzdycha pani Hennington,
gdy dołącza do swoich przyjaciółek. - A tak się cieszyłam, że wreszcie
do siebie wrócili.
Stoję i czuję się jakbym podglądała z boku własne życie.
- Nie nacieszyłyśmy się nawet porządnie tym, że znowu się zeszli,
a już zdążyli to spaprać - mówi mama. - Przysięgam, ta dziewczyna
zawsze była mądra, ale nie umiała tego wykorzystać.
- Słyszałam, że ukrywała przed nim jakiś wielki sekret.
- Halo! - krzyczę. - Słyszę was!
Pani Rooney spogląda na mnie, po czym wraca do udziału w tym ich
zebraniu małomiasteczkowych kwok.
- Ale on też nie był przecież Panem Idealnym, prawda, Macie?
Twój syn kilka razy zasłużył na to, żeby spuścić mu lanie.
Nie mogę tego słuchać, ale wszelkie próby przerwania im ich
dyskusji byłyby bezcelowe. Zach dziś zadzwoni i wtedy to wszystko się
skończy. Spoglądam na Angie, która właśnie napycha sobie usta
ciastem. Wzrusza ramionami bez cienia skruchy.
- Chcę zatrudnić wszystkie te boginie wypieków.
Okruchy ciasta wypadają jej z ust.
- Potrzebujesz koryta.
Opadam na krzesło obok niej.
- Próbowałaś tego?
Przysuwa mi widelczyk pod nos.
- Zjedz trochę. To orgazmiczne.
Biorę do ust kawałek sernika pani Hennington. Wszędzie
rozpoznałabym ten smak. Niebo w gębie.
- To właśnie dlatego piekę.
- To właśnie dlatego przytyję z tysiąc kilogramów -przyznaje Angie
i wkłada kolejny pełen widelczyk sernika do swojej dziury na ciasto. -
Boże - jęczy - umarłabym szczęśliwa w tym raju słodkości.
Odchylam się na krześle i ze wszystkich sił próbuję nie słuchać tego
o czym rozmawiają. Zgodnie z tym co mówią, Zach zeszłej nocy nie
wrócił do domu. Oczywiście spałam z telefonem w ręku w nadziei, że
zadzwoni. Poszłam też nad strumień, ale go tam nie było. Czuję się
rozchwiana.
Ja: Proszę napisz, że wszystko u ciebie dobrze. Wolałabym
porozmawiać raczej wcześniej niż później.
- Jeśli tu zostaniesz nabawisz się cukrzycy - mówię, śmiejąc się.
Angie je, a ja czekam aż mój telefon się odezwie.
- Presley.
Mama odrywa moje myśli od telefonu.
- Mieszkańcy miasteczka chcą zrobić dla ciebie coś miłego.
Uśmiecha się do przyjaciółek.
- Ale dlaczego?
Zupełnie nie wiem o co jej chodzi.
- Cóż.
Podchodzi do mnie pani Rooney.
- Oczywiście dlatego, że rozstałaś się z Zachiem. Żadna kobieta w
twoim wieku nie powinna zmagać się ze złamanym sercem.
Jakimś cudem udaje mi się zdusić w sobie jęk. Powinnam dostać za
to medal.
- Wcale się nie rozstaliśmy. Planujemy ze sobą porozmawiać.
- Naprawdę? - pyta mama - To dlaczego Macie przybiegła
powiedzieć mi, że widziała jak Felicia wnosi swoje pudła z powrotem do
jego domu?
W jednej chwili tracę cała nadzieję. Nie przyjąłby jej z powrotem.
Nie ma mowy. To jakieś szaleństwo, to nie tak.
- Pani Henninton - głos mi się łamie - jest pani pewna?
- Przykro mi, moja droga.
Kobieta spuszcza wzrok.
- Zapytałam ją, co u licha wyprawia, ale powiedziała, że Zach
wkrótce wszystko mi wyjaśni. Nie widziałam się z nim, ale to oczywiste,
że z powrotem taszczyła swoje rzeczy do środka.
Wzdycha, wypuszczając powietrze nosem.
- Mam ochotę wyrzucić go ze swojej ziemi.
- Jak? - udaje mi się wymamrotać - To musi być jakaś pomyłka.
Głaszcze mnie po plecach.
- Chciałabym, żeby tak było.
Trudno, chrzanić to. Tym razem nie zamierzam siedzieć
bezczynnie. Nie może mi mówić, że jest tu dla mnie, że mnie kocha i
chce wybudować dom, a potem po pierwszej kłótni pobiec do Felicii.
Nie ma mowy. Pani Henninton musiała coś źle zrozumieć. Cóż, Zach
chciał dnia. ale ja chcę całego życia.
ROZDZIAŁ 33
Zachary
Wpatruję się w wiadomość, którą dostałem zeszłej nocy i
nienawidzę się za to, że na nią nie odpowiedziałem. Po tym jak
wysłałem ostatniego sms’a cisnąłem telefon na drugi koniec pokoju. Nie
chciałem już patrzeć na to, co napisała. Pulsujący ból głowy z powodu
kaca i ból, który czuję w piersi, nie dawały mi spokoju i wiedziałem, że
nie dam rady tego zrobić.
Presley nie ma pojęcia jak bardzo jestem zdruzgotany. Dziecko.
Nasze dziecko. Jedyna rzecz, której nigdy nikomu nie dałem, bo nie
wyobrażałem sobie mieć dziecka z kimś innym niż ona. Nigdy nie
wspomniała mi o tym ani słowem i właśnie dlatego nie mogę teraz z nią
rozmawiać.
- Powinieneś do niej zadzwonić - nalega Trent. Obaj moi bracia byli
ze mną przez całą noc. Zachowywałem się jak popieprzony i rzucałem
rzeczami po całym domu. Nie byli przekonani czy nie wdam się w bójkę
z pozostałymi meblami, więc zabrali mnie do chatki
Wyatta, gdzie jest mniej rzeczy, nie mówiąc już o czymś, co można
by zepsuć.
- I co miałbym jej powiedzieć?
- Powiedz jej, że jest ci przykro i że ją kochasz. Sam nie wiem! Całą
cholerną noc jęczałeś jak dużo dla ciebie znaczy. Wiesz, że nigdy nie
przestaniesz jej kochać, nie?
Potakuję kiwnięciem głowy.
- To przestań się zachowywać jak fiut!
- Skłamała!
- I co z tego? - wtrąca się Wyatt - Cholera, i co z tego? To Presley
Townsend. Dziewczyna, za którą połowa facetów w tym miasteczku
dałaby sobie uciąć jaja. Nie będziemy nawet mówić o tym, co to dla
ciebie oznacza.
Trent wydaje z siebie pomruk uznania.
Mój młodszy brat znowu zaczyna.
- Nie próbuję jej usprawiedliwiać, mówię tylko, że ją znasz i wiesz
przez co przeszła.
- Uważasz, że to w porządku, że to przede mną ukrywała? -
rzucam w odpowiedzi - Uznałbyś, że wszystko jest w najlepszym
porządku, gdybyś dowiedział się, że cały ten czas spędzony...
Wydaję z siebie jęk.
- Boże! Sam nawet nie wiem z jakiego powodu teraz się wściekam!
Wiem tylko, że całe cholerne życie próbowałem wybić ją sobie z głowy.
- I co, udało ci się? Nie chcesz jej? Naprawdę chcesz z niej
zrezygnować?
Wyatt uśmiecha się i czeka na moją odpowiedź.
- Dasz radę patrzeć, jak jakiś koleś tańczy z nią w barze i wodzi
rękoma po jej ciele?
Wściekam się.
- Wal się.
- Ani myślę. Jeśli ją kochasz, to przestań zachowywać się jak
dupek. Okłamała cię, łapię. Znalazła się w naprawdę kiepskiej sytuacji.
Wyatt zmienia ton głosu na bardziej neutralny.
- Nie wiedziałem, że jej mąż się zabił. Musiała przejść przez piekło.
To też wyjaśnia, dlaczego bała ci się o czymkolwiek powiedzieć, stary.
Rozumiem to wszystko, i przecież dochodzi jeszcze fakt, że Presley
przez dość długi czas była na mnie wkurzona. Nigdy nie wątpiłem, że
się z tym uporamy, za to ona już tak. Nie była pewna, czy znów
odnajdziemy miłość, która kiedyś nas łączyła. Czy może coś nam się
tylko wydaje. Ja jednak wiedziałem.
- Co to do diabła ma znaczyć? Bała się mi powiedzieć? - pytam go.
- Zostawiłeś ją. Todd ją zostawił. Wszystko straciła. Odzyskuje cię.
Jak myślisz, co według niej prawdopodobnie mogło się potem
wydarzyć?
Wyatt wygina szyję i strzyka mu w karku.
- Proszę, dokonaj złego wyboru. Pozwól jej odejść. Przekonaj się,
co się stanie.
Trent wstaje, podchodzi do mnie i uderza mnie otwartą ręką w tył
głowy.
- Jesteś idiotą.
- Obaj jesteście dupkami.
- Prawda.
Chichocze.
- Ale ja przynajmniej wiem, że, gdyby Grace kiedyś naprawdę
chciała ode mnie odejść, to zrobiłbym wszystko, żeby została.
Plecie bzdury. Grace odeszła od niego wiele miesięcy temu, tyle że
on zwyczajnie tego nie dostrzega. Jest ostatnią osobą, której rad
miłosnych bym słuchał.
Wyatt posyła mi znaczące spojrzenie i wiem, że podziela moją
opinię.
- Jak dowiedziałeś się o dziecku? - pyta Trent.
- To nie ma znaczenia.
Rzecz w tym, że ukrywała to przede mną. Dowiedziałem się i w tym
właśnie tkwi problem.
Wyatt patrzy na mnie i spuszczam wzrok.
- A ja myślę, że jednak ma.
- Ty tak.
Unoszę podbródek.
- Wyobraź sobie, że znasz dziewczynę, którą kochasz, chcesz
poślubić, za którą oddałbyś życie i że ona przez tyle lat ukrywa przed
tobą coś takiego. Miałem prawo wiedzieć o dziecku.
Wyatt podrywa się na równe nogi i podchodzi do mnie.
- Z całej naszej trójki to właśnie ty zawsze łapałeś wszystko
najwolniej. Mimo to udało ci się zdobyć tę dziewczynę.
Sfrustrowany ciężko wypuszcza powietrze.
- Wiem jak to jest, kiedy ktoś kogo kochasz patrzy na kogoś
innego. Przeżyłem to. Wiem, jakie to uczucie, kiedy nie możesz
powiedzieć tego, co myślisz, bo wiesz, że jeśli to zrobisz życie zmieni
swój bieg.
Pstryka palcami.
- Tak po prostu. Chcesz grać z nią w gierki? Znajdzie innego
gracza. Sporo z nich tylko czeka na swoją kolej.
Wyatt wychodzi ze swojego domu, a Trent kręci głową.
- Kocha się w Presley, od kiedy tylko ją zobaczył, ale to ciebie
zauważyła pierwszego. Nie wiem, czego od niego oczekujesz. Nigdy nie
wszedłby pomiędzy was i dlatego do tej pory trzymał się z dala, ale nie
jestem pewien, czy jeśli odejdziesz od Presley, to wciąż pozostanie na
uboczu.
- Wtedy będzie dla mnie martwy.
- Dlaczego?
- Bo ona jest moja.
- Teraz tak.
Trent kładzie mi rękę na ramieniu.
- Ale nie będzie twoja, kiedy ją zostawisz.
Trent wychodzi z domu, a ja opieram się na krześle. Sam już nie
wiem, co powinienem zrobić. Ostatni raz widziałem ją niemal
dwadzieścia cztery godziny temu. Od kiedy ją zostawiłem ani na chwilę
nie przestała zaprzątać moich myśli. No i jest jeszcze Logan i Cayden.
Chłopcy tak bardzo się załamali, kiedy poznali prawdę. Ja też jestem
załamany, kiedy już ją znam.
Czy zrobiła to, bo chciała kogoś skrzywdzić? Nie. Doskonale
rozumiem, dlaczego ukrywała to przede mną. Mimo to ból wcale nie
jest mniejszy.
Siedzę i wracam myślami do tego jak marzyliśmy, żeby mieć
dziecko. Tak wiele nocy upłynęło nam na rozmowach o naszym życiu i
o tym jak będzie wyglądało.
- Dwóch chłopców i dziewczynka.
Presley spogląda na mnie z iskierkami w oczach.
- Chcę mieć same dziewczynki - mówię, a ona znów przekręca się na
bok z uśmiechem na ustach.
- Oczywiście, że chcesz, Zachary Henningtonie. Oczywiście.
Dałbym jej wszystko, czego by zapragnęła, byleby tylko nie przestała
się tak uśmiechać. Jestem cholernym szczęściarzem.
- Może pójdziemy na kompromis?- pytam ją.
Spogląda na mnie i zastanawia się nad moją propozycją.
- Co dokładnie masz na myśli?
Presley doskonale mnie zna i wie, że jej ulegnę. Ale przez krótką
chwilę pozwala mi wierzyć, że uda mi się ją przekonać. Nie, żebym w
ogóle miał wpływ na finał naszej dyskusji.
- Dwóch chłopców i dwie dziewczynki.
- Czworo?
- Dlaczego nie? Ja mam dwóch braci, ty jednego. Byłoby lepiej
gdybyśmy mieli parzystą liczbę.
To prawda. Trent i ja zawsze łączymy siły przeciwko Wyattowi.
Zeszłej nocy omal nie oberwało się nam łyżką, bo powiesiliśmy go na
maszcie do zawieszania flagi. Tacie powiedzieliśmy, że żyjemy w wolnym
kraju. Śmiał się, ale mama krzyczała coś o chłopcach i swoich włosach.
Presley przechyla głowę i patrzy w niebo.
- Sama nie wiem. To tak dużo imion. Do tej pory udało nam się
wybrać tylko dwa.
Jest szalona, ale kocham ją.
- Wiemy już, że pierwszej dziewczynce damy na imię Sadie, a
pierwszemu chłopcu Colton.
- Tak, ale kłóciliśmy się cały miesiąc zanim...
- Kłóciliśmy i godziliśmy - przypominam jej.
- To akurat było fajne.
Uśmiecha się chytrze.
- Ale dwa imiona więcej to też więcej kłótni.
Uwielbiam, kiedy zaczyna mówić z wyraźnym akcentem. Presley jest
syreną. Jej głos dociera do mnie bez względu na to, gdzie jestem. Na
boisku wchodzę do tunelu. Skupiam się jedynie na pałkarzu, piłce,
biegaczach. Koncentruję się i żyję konkretnym momentem gry. Dopóki
ona się nie odezwie. Nie wiem co to jest, ale jednym słowem potrafi
wyrwać mnie z transu. A kiedy jest zła, jej akcent staje się wyraźny i nie
słyszę już nic poza nim.
- I więcej okazji do godzenia się.
- Jeśli ci wybaczę.
Podnosi głowę.
- Zawsze mi wybaczasz- przypominam jej.
Presley jęczy.
- Przestań być tak cholernie uroczy.
- A co powiesz na... Noah i Holly?- proponuję.
Przewraca oczami.
- To te same imiona, które zawsze powtarzasz!
- A ty jakie sugerujesz?
Już wiem, jakie wybierze.
- Sydney i Dawson.
— Jak w tym cholernym serialu, który oglądasz?
Nie ma mowy.
- Nie nazwę syna po jakimś kolesiu, który mieszka nad strumieniem.
- Przecież sam mieszkasz nad strumieniem! - drwi i krzyżuje ręce na
piersi. -I lubię jego imię. A najbardziej podoba mi się Pacey.
Doskonale wie, co powiedzieć, żeby wzbudzić moją zazdrość.
Oczywiście że podoba się jej jakiś cholerny aktor z telewizji. Co tydzień
zmusza mnie, żebym przez godzinę siedział i oglądał ten szajs.
Przysięgam . A gdy jeden serial się kończy, od razu zaczyna się kolejny.
Ona, Grace i Emily mają swoje cotygodniowe spotkanie, ale jakimś
sposobem udaje się im mnie w nie wciągnąć.
- Nie damy mojemu synowi żadnego z tych dwóch imion - obstaję
przy swoim.
- W porządku.
- To może Babe dla chłopca i Penelopa dla dziewczynki?
Presley patrzy na mnie, jakbym postradał zmysły.
- Udam, że propozycja imienia Babe to żart. To że nazwiemy syna
na cześć sławnego bejsbolisty nie sprawi, że nim zostanie. No i tak
nazwaliśmy brzuchatą świnkę wietnamską, którą właśnie kupiliśmy.
Więc nie.
- W porządku. Ty wybierz imię dla dziewczynki, a ja dla chłopca.
Bez względu na to, jakie imiona teraz padną, będziemy się ich trzymać.
- Dobrze, dla dziewczynki wybieram imię Violet.
Myślę, że jakoś to zniosę.
- Dla chłopca wybieram imię Logan.
Uśmiecha się.
- Podoba mi się. Colton, Sadie, Logan i Violet Townsend-
Hennington.
- Co?
Omal nie wariuję.
- Skąd u diabła pomysł, że nie przyjmiesz mojego nazwiska? Co to w
ogóle za jakiś dwuczłonowy szajs?
Presley przekręca się na plecy i patrzy na mnie z szerokim uśmiechem
na ustach.
- Kobieta ma pełne prawo połączyć dwa nazwiska.
- Już ja ci pokażę połączenie.
Kładę się na niej i całuję do utraty tchu. Wije się pode mną i walczę ze
sobą, żeby nie zerwać z niej ubrań tu, w samym środku zapola. Ta
dziewczyna nie ma pojęcia, jak bardzo na mnie działa.
Biorę do ręki telefon i zaciskam na nim palce tak mocno, że aż
bieleją. Muszę podjąć decyzję. Czy to co się stało naprawdę jest warte
tego, żebym resztę życia przeżył bez niej?
- Idź do domu i weź prysznic - mówi Wyatt, kiedy już nieco
spokojniejszy otwiera drzwi. - A potem znajdź swoje jaja i rusz dupę,
najlepiej w tej kolejności. Bo przysięgam ci.
Podchodzi bliżej.
- Jeżeli nie postarasz się o nią, to ja to zrobię, i tym razem nie będę
grał czysto. Pokażę jej, dlaczego to ja z nas dwóch jestem lepszy i
dlaczego przez cały czas powinna była być ze mną.
Wściekam się i nie pozostaję mu dłużny.
- Posłuchaj uważnie - mówię znacząco - jeszcze jej nie zostawiłem,
więc nie zmuszaj mnie, żebym ci przywalił. Trzymaj swoje łapska z dala
od niej.
- Więc idź zatrzymać ją przy sobie.
Przechodzę obok niego i celowo potrącam go ramieniem.
- Matoł.
Wyatt śmieje się, kiedy za trzaskują sie za mną drzwi.
Idę do domu, a różne myśli na zmianę tłuką mi się po głowie, gdy
zastanawiam się nad tym, jak powinienem postąpić. Jedna sprawa to
zrozumieć, dlaczego zrobiła to co zrobiła, ale druga to się z tym
pogodzić. No i są jeszcze chłopcy i to przez co teraz przechodzą.
Może to nie jest dobry czas, żebyśmy byli razem.
Może czas nigdy nie będzie dobry.
Mogłem być przy niej, gdy zmagała się z tym wszystkim. Najbardziej
wkurza mnie to, że straciliśmy tak wiele czasu. Całe życie stale o niej
myślałem, nawet wtedy, kiedy usiłowałem o niej zapomnieć.
Sabotowałem każdy związek, bo nikt nie mógł się z nią równać. Nie
musiała zakochiwać się w kimś innym. Inny mężczyzna wcale nie
musiał dodawać jej otuchy, której szukała. Byłbym tam wtedy dla niej.
Tymczasem ona zachowała wszystko dla siebie i użyła tego jako
wymówki. Co jeszcze przede mną ukrywa?
Docieram do domu i jęczę. Brak mi do tego cierpliwości. Podchodzę
bliżej i dostrzegam stojącą pod drzwiami Felicię. Kiedyś patrzyłem na
nią i widziałem piękno, teraz widzę jak bardzo byłem ślepy. Jest
całkowitym przeciwieństwem Presley, i to pod każdym względem.
Felicia godzinami szykowała się do wyjścia. Tymczasem Presley
wystarczy pięć minut. Felicia nie była zbyt lubiana w miasteczku, ale
wyszedłem z założenia, że ludzie po prostu jej nie znają. Teraz myślę, że
to ja jej nie znałem. Nabrała mnie, ale teraz widzę rzeczy, których
wcześniej nie dostrzegałem.
- Hej.
Uśmiecha się.
- Wpadłam sprawdzić co u ciebie. Zmartwiłam się, kiedy
usłyszałam, że Brett musiał odwieźć cię do domu, bo siedziałeś w barze
aż do zamknięcia.
- Nic mi nie jest.
Nie jestem nawet w połowie tak miły jak zwykle. Felicii naprawdę
trudno zaakceptować, że nie jesteśmy już razem.
- Powinnaś już iść. Doceniam, że przyjechałaś, żeby sprawdzić co u
mnie, ale wolałbym zostać sam.
- Zach.- Wzdycha. - Proszę, potrzebujesz przyjaciela.
Patrzę na nią i zastanawiam się, czy udałoby się nam, gdyby Presley
nie wróciła. Planowałem ją poślubić, bo był już na to czas. Tak należało
postąpić. Trent zapytał mnie czy kiedykolwiek kochałem Felicię.
Kochałem, ale nawet w przybliżeniu nie tak jak Presley.
- Muszę zebrać myśli, Felicio. W samotności.
Kładzie rękę na moim ramieniu.
- Wiem jak bardzo cierpisz. Cieszę sie, że wreszcie zobaczyłeś, jaka
jest naprawdę. To kłamczucha, Zach. Zawsze nią była. Jak mogła nie
powiedzieć ci o dziecku?
- Przestań - żądam. - Przestań mówić, bo widzę do czego
zmierzasz.
- Do niczego nie zmierzam.
- Nie?
Śmieję się.
- Powiedz, że to nie część twojego planu.
Felicia stawia krok do tyłu.
- Jakiego planu?
Po prostu na nią patrzę.
- Moglibyśmy zapomnieć o tym, co było, Zach - przymila się
Felicia.
No i proszę.
- Nie. Nie moglibyśmy.
- Zach - błaga - proszę, kocham cię. Mogę cię uszczęśliwić.
I właśnie w tej chwili wiem już, gdzie powinienem być.
- Kocham Presley.
Oboje całe życie tylko biegamy. Albo do siebie, albo w przeciwnych
kierunkach. Najwyższy czas się zatrzymać, uporać z całym tym syfem i
wreszcie ruszyć dalej. Moja miłość do Presley to nie kwestia wyboru - to
coś, co określa kim jestem.
- Nie, posłuchaj mnie. Zasługujesz na wiele więcej. - Felicia
przysuwa się bliżej i kładzie mi rękę na karku.
Odsuwam się, ale chwyta mnie mocniej.
- Zawsze wiedziałam, że do mnie wrócisz.
- Cóż - słyszę za plecami głos Presley - Teraz już wiem, dlaczego
mi nie odpisałeś.
Odpycham od siebie Felicię i odwracam się do Presley. Ma łzy w
oczach.
- Przysięgam na Boga, Presley.
Oddalam się od Felicii i idę w kierunku dziewczyny, którą kocham.
- Wróciłem do domu i ona już tu była.
Kręci głowa.
- Twoja mama mówiła, że widziała jak Felicia wnosi do domu
swoje pudła.
Presley krzyżuje ręce na piersi.
- Nie wprowadza się tutaj - wyjaśniam.
Cofa się.
- Przyszłam, bo nie mogłam już ani sekundy dłużej znieść naszej
rozłąki. Tęskniłam za tobą do tego stopnia, że bolało mnie serce, Zach.
Chwytam ją za ramiona, ale wyrywa mi się.
- Myślałam, że to jakaś pomyłka. Że twoja mama źle coś
zrozumiała.
Nie wiem, co widziała moja matka, ale zdecydowanie się pomyliła.
Spoglądam na Felicię i zastanawiam się w co pogrywa.
- Powiedziałaś mojej mamie, że do siebie wróciliśmy?
Felicia cofa się i załamuje ręce.
- Powiedziałam jej, że przenoszę kilka pudeł.
Znowu odwracam się przodem do Presley.
- To nie jej pragnę - wyjaśniam - Wracałem do domu wziąć
prysznic, żeby potem pójść spotkać się z tobą.
Presley nie wygląda na przekonaną.
- I zrobić co? - Tupie nogą.
- To.
Nie mogę czekać już ani chwili dłużej. Chwytam ją za ramiona i przy
ciskam swoje usta do jej warg. Wdycham jej zapach i potwierdzam
wszystko, co już wiedziałem. To właśnie ją kocham. To przy niej
powinienem być. Będę o nią walczył na śmierć i życie. Będziemy się
kłócić. bo oboje jesteśmy porywczy. Sprawy będą się komplikować i
musimy jeszcze uporać się z wieloma kwestiami, ale Presley to moje
życie.
Wróciła do miasteczka i po raz pierwszy nie czuję już. że czegoś mi
brak. Wystarczy, że jest blisko, a część mnie znowu odżywa. Nie wiem
co musiałoby się stać, żebym znów miał pozwolić jej odejść.
Puszczam ją i odsuwa się. Świetnie. Znowu da mi w twarz.
Zamiast tego na jej ustach pojawia się uśmiech.
- To mogłoby zadziałać.
Presley szybko przenosi wzrok za moje plecy.
- Nic się nie wydarzyło. I nigdy się nie wydarzy.
- Okej - mówi.
- Okej? - krzyczy Felicia za moimi plecami - Okej? Tak po prostu?
Okłamuje cię w sprawie dziecka, całymi latami ukrywa przed tobą swój
sekret, robi z ciebie głupka, a ty ją całujesz? Powiedziałam ci prawdę.
Dałam znać o wszystkim, co się wydarzyło i to nic dla ciebie nie znaczy?
Nic?
Przysuwam Presley do siebie.
- To nie zależy od ciebie.
Presley wyswabadza się z mojego objęcia i podchodzi do Felicii.
- To ty mu powiedziałaś. Domyślam się, że kryłaś się w
ciemnościach, usłyszałaś o tym i pomyślałaś, że to twoja wielka szansa.
Ani trochę się nie myli. Felicia czekała, aż Presley odjedzie i wtedy o
wszystkim mi powiedziała.
- Zapomniałaś o jednym.
Presley uśmiecha się.
- Niby o czym.
- On cię nie kocha.
Presley odwraca się i idzie w moją stronę. Nie wyjaśniliśmy sobie
jeszcze wszystkiego, ale nie mogę pozwolić jej odejść. Moje życie nie
miałoby sensu, gdy bym znowu ją stracił.
- Chrzań się, Presley! - krzyczy Felicia.
Presley odwraca się, podnosi rękę i macha do niej, poruszając
jedynie palcami.
- Pa, Felicia.
Muszę się mieć na baczności przy tej dziewczynie.
ROZDZIAŁ 34
Presley
- Powinniśmy porozmawiać - mówi Zach, kiedy auto Felicii
odjeżdża sprzed domu.
Wiem, że między nami nie jest dobrze. Bez względu na to, jak mnie
całował, albo co powiedział w jej obecności. Wiele kryje się pod
powierzchnią i musimy o tym porozmawiać.
- Zgadzam się.
Wchodzę do jego domu, gdzie zastaję przewróconą lampę i
mnóstwo porozrzucanych wszędzie papierów.
- Co u licha?
- Byłem wkurzony.
- Właśnie widzę.
Zamyka drzwi i podnosi kilka rzeczy.
- Wciąż jestem wkurzony.
Podejrzewałam, że tak będzie.
- Pozwolisz mi się chociaż wytłumaczyć? - pytam. Siada i odgarnia
rzeczy, robiąc mi miejsce.
- Zaczynaj.
Żołądek mi się skręca, kiedy próbuję ułożyć odpowiedź.
- Kiedy miałam szesnaście lat, chciałam cię poślubić. Pamiętam jak
powiedziałam mamie, że będę Panią Zachary Hennington.
Uśmiecham się.
- Byłam w tobie tak bardzo zakochana, że nawet nie obchodziło
mnie co to znaczy. Wiedziałam, że jesteś kilka lat starszy, i że będzie
ciężko, kiedy skończysz szkołę przede mną, ale moja wiara w nas była
niezachwiana.
Byłam taka młoda.
- Myślałam, że jeśli będziemy kochać się dość mocno, to reszta
sama się poukłada.
- Masz pojęcie jak się czułem z tym, że cię zostawiam, Presley? -
pyta Zach i pochyla się do przodu. - Miałem osiemnaście lat i
wyjechałem do college’u. Reszta mojej drużyny rżnęła laski, które
leciały na sportowców, gdy ja tymczasem odliczałem dni do naszego
następnego spotkania.
Kładę dłoń na jego rękach.
- Wiem o tym. A przynajmniej myślałam, że wiedziałam. Byłam
potwornie przybita, kiedy wyjechałeś i musiałam zostać tu sama. Grace
wpadała do mnie i na siłę wyciągała mnie z domu. Ominął mnie mój
własny bal maturalny, bo w tamtym tygodniu grałeś mecz. Nie miałam
nic, Zach. Byłam niczym.
Wstaję i krążę po salonie. To było tak dawno temu, ale czuję jakby
wydarzyło się wczoraj.
- Kiedy wreszcie nadszedł czas mojego wyjazdu do Maine, nie
umiałam myśleć o niczym innym jak tylko o tych dwóch latach, które
znów spędzimy razem. Myślałam, że będę miała przy sobie moją drugą
połówkę. Oświadczyłeś mi się w dniu ukończenia liceum i myślałam, że
to naprawdę było to. Wiedziałam, że marzysz o zawodowej grze w
baseball. Myślę, że powtarzałam sobie, że dojdzie do tego, kiedy już
skończymy szkołę. Że nie będę musiała przebrnąć przez to wszystko
całkiem sama. A potem bez chwili wahania przyjąłeś tamtą ofertę.
Nawet ze mną o tym wcześniej nie porozmawiałeś.
- Jeśli myślisz, że było mi łatwo cię zostawić...
Podchodzi do mnie.
- Mylisz się.
- Wcale tak nie myślę.
Kręcę głową.
Zach przesuwa dłonią w dół po twarzy.
- Czy wiesz jak wiele razy odtwarzałem w myślach tamten
moment? Zawahałem się wtedy, Pres. Chciałem z tobą porozmawiać,
ale menedżer powiedział, że jeśli wyjdę to nie dostanę już takiej oferty.
Nie wiedziałem co robić.
- Teraz rozumiem, jakie to było dla ciebie ważne. Zajęło mi to
mnóstwo czasu, ale teraz już to pojmuję. Chcę ci wyjaśnić sprawę
dziecka.
Biorę głęboki wdech i wyrzucam to z siebie.
Zach zamyka oczy i z powrotem zajmuje miejsce na kanapie.
Siadam, kopię głęboko i znów czuję to wszystko. Dokładnie tak, jak
siedemnaście lat temu.
- Wyjechałeś, a ja byłam więcej niż zdruzgotana. Myślałam, że
zostaniesz. Naprawdę wierzyłam, że wysiądziesz z tamtego autobusu,
weźmiesz mnie w ramiona i będziemy razem. Byłam szalona, ale tak
bardzo cię kochałam.
W moich oczach znowu jesteśmy dziećmi. Widzę jak film odtwarza
się w mojej głowie.
- Nagle ciągle było mi niedobrze, ale uznałam, że to dlatego, że
odszedłeś. Ledwie mogłam jeść i byłam w rozsypce.
Wzdycham ciężko i przewracam oczami.
- Byłam taka głupia. Naprawdę... głupia. Angie wreszcie zmusiła
mnie, żebym poszła do lekarza i dowiedziałam się, że jestem w
dwunastym tygodniu. Ciąża była już dość zaawansowana. A ja przecież
nie jadłam, nie brałam witamin, nic. Tego dnia płakałam chyba bardziej
niż wtedy, kiedy wyjechałeś.
- Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? - pyta.
Pytanie za milion dolarów.
- Żałuję, że nie mogę udzielić ci lepszej odpowiedzi niż ta -
przyznaję. Nad tym ubolewam najbardziej. - Nie chciałam żebyś
wiedział. Nie chciałam, żebyś w ogóle był częścią mojego życia. W
moim mniemaniu podjąłeś decyzję, żeby mnie zostawić i dlatego nie
miałeś prawa decydować o moim życiu.
- Wow.
Zach opiera się na kanapie.
- Wiem - mówię szybko i przysuwam się do niego. -Wiem, jak źle
to brzmi, ale nie chcę już dłużej cię okłamywać. Wiem, jak bardzo się
myliłam. To najgorsza rzecz, jaką mogłam zrobić. Ale po dwóch
tygodniach wszystko się zmieniło.
Podnosi na mnie wzrok.
- Nie rozumiem.
Byłam w czternastym tygodniu ciąży i pamiętam jak nagłe poczułam
coś jakby bąbelki. Akurat był u nas Todd i zaczęłam krzyczeć.
Spędzaliśmy dzień oglądając telewizje i objadajac sie wszystkim, co
tylko udało mi się zmieścić w buzi. Todd był obok mnie, kiedy
poczułam pierwsze łagodne drżenie, ale chciałam, żeby to był Zach.
Pamiętam, jak patrzyłam na niego ze łzami w oczach, bo jego oczy nie
były tymi błękitnymi, które chciałam, żeby wtedy odwzajemniały moje
spojrzenie.
- Wiedziałam, że muszę ci powiedzieć. Zbierałam się na odwagę,
żeby do ciebie zadzwonić. Todd naciskał, żebym cię powiadomiła. To co
nas łączyło było platoniczne, ale widziałam, że coś do mnie czuje.
Stanowczo obstawał przy tym, że powinieneś wiedzieć.
Może i Todd popełnił wiele błędów i zadał ból mnie i chłopcom, ale
nigdy nie był okrutny w stosunku do Zacha. Nigdy tego nie
zrozumiałam, ale myślę, że to właśnie to przyciągnęło mnie do niego na
początku. Fakt, że był sprawiedliwy. I może jeszcze to, że myślał, że
jestem nieracjonalna.
- Presley.- Roztrzęsiony wypuszcza powietrze. - Jestem jeszcze w
stanie zrozumieć, że popełniliśmy masę błędów, kiedy byliśmy młodzi.
Ale ostatnio stawaliśmy się sobie coraz bliżsi, robiliśmy wspólne plany,
a mimo to w ogóle o tym nie wspomniałaś.
- Bałam się. To ja musiałam przez to przejść, nie ty. Zmaganie się z
tym raz było dla mnie prawdziwą udręką i ostatnim, czego chciałam, to
ponownie wracać do tej sprawy.
Zach posyła mi spojrzenie pełne złości i zrozumienia. To nie w
porządku wobec niego, ale utrata tego dziecka była dla mnie
koszmarem.
-Jak byś go nazwała? - pyta Zach.
Nie rozumiem, jakie to ma znaczenie.
- Dlaczego pytasz?
- Czy w ogóle pamiętasz naszą rozmowę?
Odchylam się delikatnie do tyłu i próbuję przypomnieć sobie tę, o
której mówi. Tak wiele razy rozmawialiśmy o tym, jak będzie wyglądało
nasze wspólne życie. Uśmiecham się mimowolnie na myśl o tym jak
kłóciliśmy się w kwestii wyboru imion. Na myśl o tym jak bardzo się
denerwował, słuchając moich dziwacznych propozycji. Zawsze było
wtedy zabawnie.
- Sadie i Colton - mówię i wtedy to do mnie dociera.
Patrzy na mnie bez słowa.
O mój Boże.
- Zach.
Gwałtownie wciągam powietrze.
- To...
- Logan i Violet.
Wyraz jego twarzy nie zdradza o czym myśli, ale mogę to sobie
wyobrazić. To dlatego, kiedy powiedziałam mu jak nazywa się Logan,
wyglądał jakby cierpiał.
- Przysięgam - mówię błagalnym głosem - Nie pamiętałam o tym.
Usiłowałam o wszystkim zapomnieć, bo tylko przez to cierpiałam. Za
każdym razem, gdy wracałam do wspomnień, pakowałam się w jeszcze
głębszą depresję.
Zach otwiera się przede mną.
- Czuję, że cię zawiodłem - łamie mu się głos - Zawiodłem cię i
nawet nie wiedziałem, że to robię, Jest jeszcze to, co działo się między
nami, i czego nie potrafię wytłumaczyć.
Biorę jego rękę w moja.
- Nie chciałam zniszczyć tego, co mieliśmy. Tak bardzo się bałam,
że to znowu zniknie. Bycie z tobą mnie uszczęśliwia, ale też przeraża.
Muszę zejść jeszcze niżej. To będzie bolesne.
- Przedtem byłam szczęśliwa i moje życie się rozpadło. Ale będąc z
tobą czuję, że jestem we właściwym miejscu. Jestem wolna przez samo
to, że z tobą jestem.
Zach napina palce.
- Nie chciałam stracić swojej wolności. Nie chciałam stracić ciebie.
Więc nie myślałam o tym. W ogóle. Tak bardzo starałam się, żeby ta
sprawa pozostała w ukryciu, bo wtedy nie mogłaby nam zagrozić.
Myliłam się Zach. Tak bardzo się myliłam.
Łzy płyną mi z oczu.
- Tak bardzo cię kocham. Nie mam już więcej tajemnic.
Przysięgam.
Czekam aż mnie potępi albo skarci. Jeśli tylko zechce możemy pójść
dalej.
Zach wstaje i bez słowa wychodzi z pokoju. Zostawia mnie.
Siedzę i czuję jak zapadam się w sobie. Każdy fragment mojego ciała
boli, bo wiem, że go straciłam.
Naprawdę wierzyłam, że mamy szansę. Mija kilka minut i Zach się
nie pojawia, więc zbieram się w sobie na tyle, żeby móc wyjść z domu
zanim kompletnie mnie zniszczy. Moje serce nie wytrzyma, jeśli powie,
że z nami koniec. Zrobiłam wszystko co mogłam i muszę uszanować
jego wolę.
Ale to tak bardzo boli.
Wstaję i zbieram myśli, a łzy płyną mi po policzkach. Na zewnątrz
cicho szlocham, ale w środku wrzeszczę, zaprzeczając faktom.
Moja ręka dotyka zimnej gałki drzwi. Gdy ją przekręcam, słyszę jego
głos.
- Dokąd się wybierasz?
- Proszę, nie mów tego - błagam.
- Nie mów czego?
Odwracam się do niego.
- Nie mów, że to koniec.
- Dobrze - odpowiada. - A co chcesz, żebym powiedział, Presley?
- Że mi wybaczasz. Że chcesz, żebym została.
Zach stawia dwa długie kroki i staje przede mną tak blisko, że mogę
go dotknąć. Cofam się, a on się przybliża. Przyciskam plecy do drzwi, a
on zamyka mnie w klatce swoich ramion. Palce Zacha przesuwają się w
dół po moim policzku i ścierają pozostałości moich łez.
- Myślę, że nigdy nie umiałbym przestać cię kochać. Nie chcę
znów żyć bez ciebie - wyznaje. - Jesteśmy silniejsi niż tych kilkanaście
lat temu. Więc...
Całuje mnie w nos.
- Powiedz, że będziesz kłóciła się ze mną jeszcze przez długi czas.
Powiedz, że co noc będziesz spotykała się ze mną nad strumieniem.
Powiedz, że będziesz zasypiała w moich ramionach i znosiła moje
problemy. Presley Benson, powiedz, że zostaniesz.
Mówiąc te słowa, patrzy mi w oczy, a jego spojrzenie jest pełne
emocji.
Zaciskam ręce na jego koszuli i trzymam ją ze wszystkich sił.
- Zostanę z tobą na zawsze.
W jego oczach nie ma już złości ani smutku, zastępują je miłość i
nadzieja. Wszystko, co powiedziałam to prawda. Jest moją wiecznością.
Usta Zacha przywierają do moich i bierze mnie na ręce. Trzymam się
go, gdy niesie mnie przez dom wprost do swojej sypialni. Nasze języki
powoli przesuwają się po sobie, gdy przelewamy dwa ostatnie dni w
pocałunek.
Zalewają mnie emocje, gdy uświadamiam sobie, że to wcale nie musi
się skończyć. Tym razem nie odchodzimy od siebie. Zach kładzie mnie
na łóżku i zaczynam płakać. Zatracamy się w sobie i czuję jak
przepełnia mnie radość i ulga. Nic mnie nie powstrzymuje. Wszystko,
co robimy, wydaje się takie właściwe, nawet bardziej właściwe niż
wcześniej.
Odsłoniłam wszystkie karty, a on nie zrezygnował z dalszej gry.
Zaangażował się całym sobą.
- Dlaczego płaczesz? - pyta zmartwiony.
Pewnie wystraszyły go moje babskie emocje.
- Jestem szczęśliwa.
Uśmiecha się.
- Ja też.
- To ty mnie uszczęśliwiasz.
Zach odgarnia moje włosy.
- Kocham cię.
Znowu mnie całuje.
- Tak bardzo.
Kładę rękę na jego piersi.
- Nie chcę znowu cię stracić, Zach.
Pochyla się nade mną i stykamy się nosami.
- Już nigdy nie pozwolę ci uciec. A jeśli zaczniesz uciekać, będę cię
gonił.
Jego usta dotykają moich.
- Pobiegnę za tobą aż na koniec świata.
Przesuwam palcami w górę po jego torsie i rozkoszuję się każdym
mięśniem, który napina się pod moim dotykiem.
- Myślę, że powinniśmy zrobić to, co kiedyś robiliśmy na zgodę.
Byliśmy w tym naprawdę dobrzy.
Zach pociera swoim nosem o mój, całuje kącik moich ust i schodzi
niżej do mojej szyi. Ssie fragment skóry tuż poniżej mojego ucha i wiję
się z rozkoszy, jak zawsze, gdy to robi. Mruczy tuż obok tego miejsca i
jęczę.
Cieszę się, że wciąż tak świetnie do siebie pasujemy. Cieszę się, że
Zach wciąż potrafi rozpalić mnie w kilka sekund i wie co lubię. To jak
randkowanie w przyspieszonym tempie - szybko przebrnęliśmy przez
wszystkie niezręczne sytuacje i teraz po prostu do siebie pasujemy.
Oczywiście, wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej.
Lata rozłąki, inni ludzie, i fakt, że każde z nas ma swoją przeszłość...
to mogło wpłynąć na ostateczny wynik gry.
Zach nie przestaje mnie całować i zsuwa mi ramiączka. Pragnę go
całą sobą.
- Zamierzam przez jakiś czas się z tobą godzić, skarbie.
Patrzy na mnie spod półprzymkniętych powiek.
Płomień namiętności, który jak dotąd się we mnie tlił, wybucha
teraz morzem ognia.
Chwytam ręką jego podbródek i zmuszam go, żeby na mnie spojrzał.
- Liczę na to. A teraz mnie pocałuj.
- Tak, proszę pani.
I całuje mnie. Jego usta poruszają się wraz z moimi, kiedy zdzieramy
z siebie ubrania. Chcę poczuć jego skórę na swojej. Będziemy się teraz
kochać i mam zamiar robić to tak długo, aż oboje zaspokoimy swoje
pragnienia.
Zach przekręca mnie na plecy i zaczyna sunąć w dół po moim ciele.
- Chcę cię posmakować - mówi, patrząc mi w oczy.
Zach jest zawsze bardzo emocjonalny, kiedy jesteśmy razem.
Wszystko, co chce przekazać, widać w jego oczach. Tak wiele potrafimy
sobie powiedzieć zaledwie jednym spojrzeniem i Zach dostosowuje
każdy swój ruch do tego co widzi. To niezwykle podniecające, kiedy się
na to patrzy i bardziej niż przyjemne, kiedy się uczestniczy.
Zach całuje mój brzuch i kładzie na nim rękę. Spoglądam na niego w
dół i przeczesuję palcami jego włosy.
- Wierzę w to, Zachary.
- W co takiego, skarbie?
- Wierzę, że pewnego dnia zrealizujemy nasze plany.
Głaszczę go po twarzy.
- Chcę tego wszystkiego, o czym rozmawialiśmy, łącznie z
dzieckiem. Tylko nie jestem jeszcze na to gotowa.
On też na mnie nie naciska. Ale nie chcę, żeby myślał, że tego nie
pragnę. Zach to wyjątkowy mężczyzna. Bez wahania zajął się Caydenem
i Loganem. Jest typem mężczyzny, który dla moich synów i, mam
nadzieję, też dla naszych dzieci, stanie się ojcem, jakiego potrzebują.
Zach wraca do mnie na górę, przyciąga mnie do siebie i siedzimy
teraz naprzeciwko siebie. Jesteśmy nadzy i całkowicie obnażeni.
- Nigdy nie ożeniłem się ani nie miałem dzieci. Na całym świecie
nie było osoby, z którą chciałbym to dzielić. Poza tobą.
Przesuwa kciukiem po moich wargach.
- Pewnego dnia wyjdziesz za mnie i będę dla Logana i Caydena
wszystkim, czego potrzebują. Przyjacielem, ojcem, obrońcą. Będę
kochał całą waszą trójkę ze wszystkich sił. I wiem, że nie jesteś jeszcze
gotowa, ale musisz wiedzieć, że ja byłem gotów już sześć miesięcy
temu.
Uśmiecham sie i kręcę głową.
- Jesteś aż tak pewny swego, ha?
Uśmiecha się do mnie szeroko i popycha mnie na poduszkę.
- Jestem pewien, że cię poślubię i że stworzymy niezwykle
wyjątkową rodzinę.
Chcę dać mu wszystko, o czym mówi.
- Może powinniśmy trochę poćwiczyć? - proponuję.
- Ahh - mówi i przyciska palce do mojej szparki. -A więc myślisz,
że przyda mi się trening?
Zach zatacza kółka i zamykam oczy.
- Idzie ci... - zaczynam, ale jest mi zbyt dobrze, żeby mówić - tak
dobrze.
Znowu schodzi na dół, tyle że tym razem nie przestaje. Unosi
rękoma moje nogi, liże moją łechtaczkę i zatacza kółka językiem.
- Zach - jęczę.
Kontynuuje, a ja rzucam głową w przód i w tył. Jasny gwint. Zaraz
eksploduję. Nie przerywa i zaciskam ręce na pościeli. Zwijam się i jęczę,
podczas gdy on mnie podgryza i szczytuję.
- Zach! - krzyczę, gdy orgazm wstrząsa całym moim ciałem.
Oddycham ciężko i mogę przysiąc, że cała się rozpływam.
Spoglądam w dół na niego i Zach puszcza do mnie oko.
- Coś wspominałaś o ćwiczeniach?
- Myślę, że jesteś w tym dobry - mówię bez tchu. -Ale za to
twojemu pałkarzowi przydałby się trening.
Popycham go na plecy i zarzucam włosy na ramię. Chcę widzieć jego
twarz. Całuję jego ciało, gdy schodzę w dół aż do jego penisa. Językiem
zataczam kółka wokół jego czubka.
- Pres - ostrzega.
Wiem, co lubi i wiem, że nie podoba mu się, gdy się z nim droczę.
Ale to moja ulubiona część. Uwielbiam patrzeć jak staje się tak
zdesperowany, że omal nie traci nad sobą kontroli.
Jest coś niezwykle erotycznego w tym, że leży tu z rękoma pod
głową, podczas gdy ja robię mu dobrze. Postanawiam zrezygnować z
gry w kotka i myszkę i zaskoczyć go. Otwieram usta i wkładam go sobie
głęboko do buzi.
- Kurwa! - krzyczy Zach i podnosi się na łóżku. - Jasny gwint!
Poruszam głową w przód i w tył i uśmiecham się do siebie. Zajmuję
się całym penisem, ale szczególną uwagę zwracam na jego czubek.
Każde stęknięcie i każdy jęk, który wydobywa się z ust Zacha, dopinguje
mnie do działania. Chcę zrobić mu dobrze, pokazać swoim ciałem, jak
bardzo go kocham.
- Skarbie - dyszy. - Kotku - stęka. - Przestań. Musisz przestać.
Wypycha biodra do przodu, przez co jeszcze głębiej biorę go do ust.
- Dojdę, jeśli nie przestaniesz. Chcę skończyć w tobie - zaznacza.
Odsuwam się, a on rzuca się na mnie. W ułamku sekundy leżę już
pod nim przygwożdżona do łóżka.
- Kocham cię.
- Kocham cię - mówię.
- Nigdy nie przestawaj - mówi i wchodzi we mnie.
Czuję jak mnie wypełnia i wywracam oczy w głąb głowy.
- Nie przestanę - obiecuję.
Kochamy się. Momentami jest naprawdę słodko i z niczym się nie
spieszymy, ale chwilami nasz seks jest niepohamowany. Przywieram do
Zacha, kiedy drugi orgazm uderza we mnie jak pociąg towarowy. Zach
mówi mi jaka jestem piękna, jak bardzo mnie pragnie i potrzebuje.
Czuję się z nim związana bardziej niż kiedykolwiek. Dziś daliśmy
sobie wszystko, co mamy i nie ma opcji, żebym zdołała odzyskać ten
fragment siebie, nawet gdybym chciała. Moje życie z Zachem nigdy nie
będzie łatwe - oboje jesteśmy zbyt zawzięci - ale będzie warte każdej
uronionej łzy. Moje miejsce jest przy nim.
Leżymy spleceni w pościeli.
- Chcę porozmawiać z Loganem - oznajmia.
- O czym?
- O nas.
Zach przekręca się na bok i kładzie rękę na moim biodrze.
- Wspominałaś, że przejmuje się tym, co się stało. Nie chcę, żeby
się martwił.
Potakuję kiwnięciem głowy.
- Potrzebuje tego.
- Myślę, że wszyscy tego potrzebujemy. Uważam że Cayden i ja też
powinniśmy zamienić ze sobą słowo.
Kładę rękę na jego twarzy.
- Dobrze.
Uśmiecham się.
- Porozmawiajmy z nimi.
- Ale myślę, że najpierw powinniśmy pogodzić się jeszcze raz, tak
dla pewności.
Chichoczę, kiedy wciąga mnie na siebie.
Godzenie się jeszcze raz to najmniejszy trud, który mogę podjąć,
żeby upewnić się, że już się na siebie nie gniewamy.
ROZDZIAŁ 35
Zachary
Jeszcze nigdy nie denerwowałem się aż tak przed spotkaniem z
chłopcami, ale ostatni raz był koszmarny. Czułem się kompletnie
zdruzgotany, patrząc jak płaczą i kurczowo trzymają się Presley.
Wiem, że przyczyniłem się do tego, że dowiedzieli się w ten sposób i
dobija mnie to.
Może i chłopcy nie są moi, ale są częścią Presley, a to oznacza, że są
też częścią mnie. Miałem na myśli każde słowo, które powiedziałem -
będę dla nich wszystkim, czego potrzebują.
- Hej, chłopaki.
Próbuję przywołać na usta swobodny uśmiech i mam nadzieję, że mi
się to udaje.
- Zach!
Logan biegnie w moim kierunku i otwieram ramiona.
- Przepraszam, że cię uderzyłem - mówi od razu. Mocno mnie
przytula i odwzajemniam jego uścisk. Chcę, żeby naprawdę dobrze
mnie zrozumiał.
- Było minęło, młody.
Nie mogę znieść faktu, że dzieciak czuł się przybity z powodu całego
zajścia. Gdybym zobaczył, że ktoś krzyczy na moją mamę, to ten ktoś
musiałby się zmierzyć z całą naszą trójką.
- Myślę, że to, jak broniłeś mamy jest godne podziwu. Wykazałeś
się prawdziwą siłą i odwagą.
- Nie zrobiłem ci krzywdy?
Zachowuję kamienny wyraz twarzy.
- Musiałem obłożyć nogę lodem. - Udaję, że ją rozciągam. - Ale nic
jej nie będzie.
Logan emanuje dumą i nic na to nie poradzę, ale też czuję się
dumny.
Cayden zeskakuje z ganku i czekam aż powie to, co ma do
powiedzenia.
- Czy to znaczy, że już nie będę nazywał się Benson?
Presley podchodzi do mnie i kładzie mi rękę na ramieniu.
Domyślam się, że chce odpowiedzieć na to pytanie.
- Zawsze będziesz częścią swojego taty. Dał ci życie, swoje
nazwisko, dom, i tak wiele więcej. Twoje nazwisko nigdy się nie zmieni,
nawet jeżeli pewnego dnia moje tak.
Gdyby nie było tu chłopców, od razu powiedziałbym jej, że z całą
pewnością tak będzie. Już niedługo dopilnuję, żeby cały świat
dowiedział się, do kogo należy ta kobieta.
- Chłopcy, chcę żebyście o czymś wiedzieli - wyjaśniam. - Zawsze
możecie na mnie liczyć. Zawsze. Jeśli będziecie chcieli pogadać albo
dowiedzieć się jak zrobić komuś całkiem fajny kawał, walcie do mnie
jak w dym. Dorastałem z Trentem, który robił mi psikusy, a potem
przyszła kolej na to, żebym to ja robił je Wyattowi.
Obaj się śmieją.
- Ale tak na poważnie, to zależy mi na całej waszej trójce.
Nieco się waham czy powinienem im powiedzieć o tym, jak bardzo
kocham Presley. Mają za sobą kilka ciężkich dni i jeszcze będzie na to
czas. Zamiast mówić wolałbym im pokazać jak wiele dla mnie znaczy.
Słowa mężczyzny są tak prawdziwe, jak uczynki, którymi je popiera.
Chcę ich nauczyć tego, czego nauczył mnie mój tata. Podarował
mojej mamie świat i traktuje ją, jakby miała go na własność. Tata nigdy
nie narzeka. Powiedział nam kiedyś, że gdyby mama kiedykolwiek go
zostawiła, straciłby sens życia. Myślałem, że zwariował. Aż do chwili,
kiedy sam straciłem Presley.
Presley bierze mnie za rękę.
- Myślę - mówi z entuzjazmem - że powinniśmy podzielić się na
drużyny i znowu się ze sobą ścigać. Co ty na to?
Logan i Cayden się ożywiają.
- No nie wiem - żartuję w odpowiedzi - Już raz rozłożyłem cię na
łopatki i najadłaś się wtedy wstydu.
- Ha! - mówi mi prosto w twarz - Pokonałam cię! Chyba zaczyna
szwankować ci pamięć, staruszku.
Nie nazywała mnie tak, kiedy robiłem jej dobrze, wyginała plecy w
łuk i krzyczała z rozkoszy.
- Staruszku?
Oczy Presley błyszczą, kiedy spogląda na mnie znad ramienia.
- Na pewno jesteś starszy ode mnie.
- Tak czy inaczej, jesteś w błędzie. Wygrałem, prawda chłopaki?
- Przegrałaś mamo. Uważam, że skoro Cayden jest najmłodszy, to
powinien być w drużynie mamy - proponuje Logan.
Biorę to za dobry znak. Chłopak chce być w wygranym zespole.
- Dla mnie bomba.
Przybijam z Loganem żółwika.
- Znowu? - marudzi Cayden - Znowu muszę być z mamą?
- Hej! - drwi Presley. - Musiałam wypchnąć z siebie dwójkę
dzieciaków z przerośniętymi głowami i jakoś nie widać, żebym
narzekała.
Odwraca się i mamrocze pod nosem.
- Urodziłam ich, a oni lubią jego, bo dał im po koniu - narzeka. -
To jakiś obłęd.
- Słyszymy cię - przypominam jej.
- I dobrze - rzuca kpiąco w odpowiedzi.
Jest taka urocza, kiedy tak się zachowuje. Ale, podczas gdy moja
dziewczyna mieszkała w wielkim mieście, ja zajmowałem się hodowlą
koni. Nauczyłem się o nich kilku rzeczy. Mam zamiar skopać jej tyłek.
- No dobra - mówi, gdy wyprowadza Łącznika - zasady są takie, że
ustalam nową trasę.
Patrzę na nią i mrużę oczy. Coś kombinuje.
- Nie wydaje mi się.
- Odmawiasz mi, Hennington?
- Jesteś w tarapatach.
Podchodzi do mnie, a jej zielone oczy posyłają mi figlarne
spojrzenie.
- Myślę - klepie mnie po piersi - że to ty tu jesteś w tarapatach,
Kowboju.
Wypowiada mój przydomek i z trudem udaje mi się nad sobą
zapanować. Mam ochotę rzucić ją na ziemię i zrobić wszystko, żeby go
krzyczała.
- Presley - ostrzegam - zapłacisz mi za to.
Jej usta układają się w równą linię i cały zamieram. Przesuwa
palcami po moim torsie.
- Już się nie mogę doczekać.
- Nie wątpię.
Ścigamy się, a chłopcy mi kibicują. Na końcu razem z Loganem
tańczymy nasz własny taniec zwycięstwa. Presley zarzeka się, że po raz
kolejny ją oszukano. I że niewiele dzieliło ją od wygranej.
Resztę dnia spędzam z bliźniakami i trenujemy konie. Razem z
Presley i chłopcami postanawiamy wybrać się na przejażdżkę naprawdę
prostą trasą. Ten dzień upływa nam bez pośpiechu i jest relaksujący dla
całej naszej czwórki. Chłopcy dużo się śmieją, głównie kosztem Presley,
ale nie widać, żeby się tym przejmowała. Rozpromienia się za każdym
razem, gdy któregoś z nich trochę ponosi i gdy któryś się uśmiecha.
Raz na jakiś czas spogląda na mnie i w jej oczach widzę, jak bardzo
jest wdzięczna.
- Co wy na to, żebyśmy coś u mnie ugotowali? - proponuję, gdy
całą czwórką porządkujemy wszystko po naszej przejażdżce.
- Super - krzyczy Cayden. - Zobaczymy, gdzie mieszka Zach.
Logan spogląda na mamę.
- Możemy?
- Umiesz w ogóle gotować? - Presley rzuca mi wyzwanie.
- Mężczyźni grillują. Kobiety gotują.
Presley zdejmuje klamrę i pozwala włosom opaść na plecy, ramiona i
dekolt. Boże, pragnę jej. Ale chwilę później dostrzegam, że
zarejestrowała to, co właśnie powiedziałem. Krzyżuje ręce i szeroko
otwiera oczy.
- Czyżby?
No i się zaczyna.
- To tylko kwestia doboru innych słów - próbuję zatuszować to, co
wcześniej mi się wymsknęło.
- Yhy.
- Hej Logan - wołam. - Pomożesz mi?
Nastrój Presley się zmienia i nie jest już odrobinę wroga, tylko
ciekawa.
- Jasne!
Logan rusza w moim kierunku.
Podchodzę do Presley i przyciągam ją so siebie.
- Daj nam kilka minut, okej?
- Cayden - woła - Chodźmy sprawdzić czy ciocia przypadkiem nie
zapadła już w śpiączkę cukrzycową. I dajmy jej znać, że dziś je z nami
kolację u Zacha.
Razem z Loganem odprowadzamy konie do ich boksów.
- Myślisz, że możemy pogadać jak mężczyzna z mężczyzną?
Logan siada na beli siana i potakuje, kiwając głową. Zduszam w
sobie śmiech, gdy widzę jak bardzo stara się być dojrzały. Pamiętam,
jaki byłem w jego wieku. Piekielnie zuchwały i przekonany o tym, że
jestem już mężczyzną. Nie zabiorę dzieciakowi tego uczucia.
- Chcę wiedzieć, czy wszystko między nami gra.
- Gra - mówi. - Lubię cię i w ogóle.
Chichoczę.
- No, to dobrze.
Rzecz w tym, że nie wiem, co dokładnie wtedy usłyszał i nie daje mi
to spokoju.
- Wczoraj, przez przypadek słyszałeś jak kłócę się z twoją mamą.
Chciałem wiedzieć, czy jest może coś, o co chciałbyś mnie zapytać.
Jeśli nie usłyszał nic na temat dziecka, to nie mamy się czym
przejmować, ale muszę się co do tego upewnić. Nawet nie przeszło mi
to przez myśl aż do naszej dzisiejszej przejażdżki.
- Czy ty i moja mama zerwiecie ze sobą, bo coś przed tobą
ukrywała? - pyta.
Trochę mi lżej, że nie usłyszał tego, co powiedzieliśmy sobie w
trakcie kłótni.
- Nie, nie zerwiemy.
- Jesteś zły, że cię okłamała?
Logan martwi się i odwraca wzrok.
- Oboje ukrywaliśmy przed sobą różne sprawy, kiedy byliśmy
młodzi i one wszystkie wyszły teraz na jaw. Właśnie dlatego się
kłóciliśmy. Oboje już sobie wybaczyliśmy.
- Mama ukrywała przede mną prawdę o moim tacie.
- Wiesz dlaczego, prawda?
Te dzieciaki nigdy nie powinny były przez to przechodzić. Cieszę
się, że Presley znalazła sposób na poradzenie sobie ze swoim gniewem,
ale mi w ogóle się to nie udaje. Patrzę na chłopców i ogarnia mnie
wściekłość. To dobre dzieciaki, Presley to dobra kobieta, a on tak po
prostu ich zostawił? Kompletnie nie potrafię tego zrozumieć.
Logan ciężko w zdycha.
- Tak. Ale nie jestem już mały. Dam sobie radę.
- Wiem że jesteś twardy.
- Obiecasz mi coś, Zach?
Logan i Cayden mają oczy Presley. Są identyczne jak jej i trudno jest
patrzeć na tych chłopców i nie chcieć dać im tego, czego tylko
zapragną.
- Spróbuję.
- Obiecaj, że nie skrzywdzisz mojej mamy.
Zrobię wszystko, żeby dotrzymać tej obietnicy. Ale chłopcy
nasłuchali się już dość rzeczy, które nie do końca pokrywały się z
prawdą.
- Obiecuję, że nigdy celowo jej nie zranię. Nie mogę ci obiecać, że
to się nigdy nie wydarzy, bo czasami popełniamy błędy i ranimy ludzi,
których kochamy.
- Tak jak mój tata?
- Tak, kolego. Nie sądzę, żeby chciał cię zranić.
Logan odwraca wzrok i bierze głęboki wdech.
- Ale to i tak boli.
- Na pewno.
- Taaa.
Znowu na mnie spogląda.
- Co powiesz na to, żebyśmy wyszczotkowali konie, a potem
zrobili coś miłego dla twojej mamy?
Twarz Logana się rozjaśnia i od razu czuję się lepiej. To dobry
dzieciak o wielkim sercu.
Po dwudziestu minutach mamy już wszystko zrobione. Zabieram
Logana na boisko i zbieramy kwiaty dla Presley. Obaj zrywamy pełne
garście tego, co akurat wpadnie nam w ręce. Wracamy, a Logan
opowiada mi o jakiejś grze, w którą gra z kolega z Filadelfii.
Rozmawiamy jeszcze trochę o wszystkim i o niczym. Małymi krokami
zacieśniamy naszą relację.
- Gdzie byliście, chłopcy? - pyta Presley ze szczytu schodów.
Logan pokazuje jej kwiaty, które chował za plecami.
- Pozbieraliśmy je z Zachemdla ciebie.
Presley uśmiecha się uśmiechem, który pamiętani. Tym, który jest
zarezerwowany tylko dla mnie. Oczy zachodzą jej łzami, ale to nie łzy
smutku.
- Dziękuję - szepcze.
Presley schodzi po schodach, całuje Logana w policzek i podchodzi
do mnie. Nie wiem czy przy chłopcach w pełni możemy okazywać sobie
uczucia, dlatego pozwalam jej przejąć inicjatywę i zrobić to, z czym
będzie czuła się swobodnie.
Oplata mnie ramionami i chowa twarz w moją szyję. Czuję na
skórze jej łzy i mocno ją tulę.
Podnosi głowę, przysuwa się bliżej i przyciska swoje usta do moich.
Całuje mnie krótko i odchyla głowę.
- Później podziękuję ci jak należy.
Śmieję się i obracam ją wokoło. Jestem szczęściarzem. I planuję
dopilnować, żeby tak już zostało.
EPILOG
Presley
Osiemnaście miesięcy później
-Jesteś już gotowa? - woła Grace z dołu.
Nigdy nie widziałam, żeby miasteczko było do tego stopnia
podekscytowane paradą. Szczerze mówiąc nie wiem nawet, dlaczego
ma się odbyć.
- Byłabym, gdybyś nie zmusiła mnie do przekopywania się przez
pudła! - krzyczę na dół w odpowiedzi.
Sześć miesięcy temu razem z Zachem zaczęliśmy prace nad
konstrukcją domu, który budujemy nad stawem. Chłopcy zakochali się
w tym kawałku ziemi i od razu zapytali, kiedy się tam wprowadzimy. Na
szczęście do końca zostały nam już tylko dwa tygodnie. Nie mogę się
doczekać, kiedy wyprowadzę się z domu rodziców. Byli fantastyczni, i
od kiedy tu zamieszkałam spłaciłam całkiem sporą część długu i
dotarłam do miejsca, w którym zaczynam już dawać sobie radę. Nie
muszę płacić czynszu, i tak naprawdę nie mam żadnych wydatków,
dlatego było mi trochę łatwiej dokonać kilku dodatkowych wpłat.
Angie znowu odwiedza mnie w miasteczku. Bardzo chciała
przyjechać i zobaczyć dom, szczególnie że chłopcy stale wysyłają jej
filmiki i zdjęcia.
- Pośpiesz się! - krzyczy Angie.
Przewracam oczami i poprawiam sukienkę. Dałam się
wmanewrować w jazdę na platformie Grace. Jej tata jest komendantem
straży pożarnej i nalegał, że skoro szeryf ma swoją platformę, to oni też
powinni ją mieć. Zupełnie jakby sytuacja między Trentem i Grace nie
była już dość napięta.
Schodzę na dół po schodach i rozglądam się za pudłem, w którym
trzymam kowbojki.
- Wyglądasz ślicznie!
Grace się uśmiecha.
- Tylko tyle udało mi się znaleźć.
Śmieję się. Wybrałam sukienkę, bo nie musiałam jej z niczym
zestawiać.
- Cóż, zdaje egzamin.
Angie wzrusza ramionami.
- Gdzie są chłopcy?
Rozglądam się wokoło.
Jeżeli pobrudzili się na dworze, to dostanę białej gorączki.
Powiedziałam im, że mają być czyści, bo jadą na platformie razem z
Trentem. Postanowił, że będą jego zastępcami.
- Poszli z twoimi rodzicami - wyjaśnia Grace.
- Tak, i my też musimy już iść.
Zbliżamy się do centami miasteczka i widzę, że ludzie już ustawiają
się po obu stronach ulicy. Bardzo mi się podoba, że całe miasteczko
zamyka się, żeby każdy mógł wziąć udział w takich wydarzeniach. To
przypomina mi, że ludzie tutaj to nie tylko społeczność - to rodzina.
Angie jęczy za każdym razem, kiedy ktoś zatrzymuje nas, żeby się z
nami przywitać, co oznacza, że jęczy non stop. Wreszcie udaje nam się
dotrzeć do miejsca wyznaczonego dla platform.
- Temu miasteczku przydałby się Xanax.
Chichoczę.
- Raczej tobie.
- Cześć, Aniele.
Wyatt oplata ją od tyłu ramieniem.
Angie zdejmuje z siebie jego rękę, po czym odwraca się i wymierza
palec w jego twarz.
- Bóg mi świadkiem. Nie wiem co jest z tobą nie tak, ale my nigdy -
przenigdy - już tego nie powtórzymy.
- Powtórzymy? - omal nie krzyczę - A kiedy był pierwszy raz?
- Nieistotne - mówi i ponownie zwraca się do Wyatta - Spadaj
stąd.
Stoję i uśmiecham się znacząco. Angie odwraca się do mnie i posyła
mi prowokujące spojrzenie.
- Presley! - krzyczy Grace z miejsca przeznaczonego dla platform -
Musimy już iść.
- Tak, Presley.
Angie unosi brwi.
- Powinnaś już gdzieś być. Nie chciałabym cię zatrzymywać.
Wymierzam w nią palec.
- Na bank o tym porozmawiamy.
- Wszyscy mnie tu dobijacie - narzeka Angie i ciągnie mnie w
stronę platformy.
Kiedy po kilku minutach Grace kończy już nerwowe przygotowania i
udaje się jej ustawić nas na swoich miejscach, spoglądam na chłopców.
Są na platformie Trenta. Stoją z wypiętymi piersiami i z rękoma
zaciśniętymi w pięści opartymi na biodrach. Nie wiem czy wydaje im
się, że są superbohaterami, czy naśladują Trenta.
- Cześć chłopcy!
Macham.
Obaj mi salutują.
- Posterunkowy Benson i posterunkowy Benson do usług.
Wybucham śmiechem. Są tacy uroczy. Obaj naprawdę dobrze
przystosowali się do życia tutaj. Niektóre dni są trudniejsze od
pozostałych. Odpowiadam na wiele niełatwych pytań dotyczących ich
taty, ale wsparcie, które dostają od rodziny powoduje, że zmiana
związana z przeprowadzką przebiega łatwiej niż mogłam przypuszczać.
- Gdzie jest Zach? - pytam ich.
Obaj wzruszają ramionami.
- Wydaje mi się, że rozmawiał z trenerem Keelandem - mówi
Logan.
To bardzo prawdopodobne. Logan podczas obiadu wspomniał
Zachowi, że chce grać w baseball, na co ten zerwał się od stołu, chwycił
swoją rękawicę i praktycznie wyciągnął go na dwór, żeby porzucać
piłką. Okazuje się, że Logan faktycznie jest naprawdę dobry. Dostał się
do szkolnej drużyny, a Zach został jego cheerleaderką. Dziwi mnie, że
nie maluje sobie twarzy na mecze. Z boku wygląda to przekomicznie.
Cayden i ja dużo razem jeździmy. Syn bardzo się uspokaja w
obecności koni. To świetnie, że możemy w ten sposób zacieśniać naszą
więź.
- Grace?
Przerywam jej mierzenie gniewnym spojrzeniem Trenta, podczas
gdy ten rozmawia z jakąś dziewczyną. Przysięgam, ten facet jest
kompletnie ślepy.
Grace patrzy na mnie smutnym wzrokiem.
- Dlaczego właśnie tobie dostał się ten dobry brat?
- Wcześnie go zaklepałam.
- Jesteś beznadziejna - żartuje.
Pani Rooney wychodzi zza rogu.
- Pora zaczynać! Pamiętajcie, żeby pilnować czasu.
Tak, za nic nie chcielibyśmy popsuć kolejności.
- Mówiąc to mam na myśli ciebie, Trencie Henningtonie. Nie
zmuszaj mnie żebym musiała przyprowadzić tu twoją mamę.
Podoba mi się, że może i Trent pełni tu rolę szeryfa, ale i tak
wszyscy dobrze wiemy kto dowodzi w tym miasteczku.
- Powiedz mi jeszcze raz z jakiej okazji jest ta parada?
Za żadne skarby nie mogę sobie przypomnieć, dlaczego świętujemy.
Śmieje się.
- To parada z okazji urodzin założyciela Bell Buckle i z okazji tego,
że ty i Zach zamieszkacie razem.
- Co? - pytam śmiertelnie poważna. - Mówisz poważnie?
Wpatruję się w Grace.
Wzrusza ramionami.
- Wiesz, jaka jest twoja mama i jej przyjaciółki. Zrobią wszystko,
żeby tylko urządzić paradę. Nie mów mi, że jesteś aż tak zaskoczona.
Mieliśmy cholerną paradę, bo burmistrzowi Peckhamowi wycięto
wyrostek.
Nie mogę w to uwierzyć. Mamy paradę, bo wkrótce zamieszkam z
Zachiem? Zamorduję manię i jej przyjaciółki.
- Udawajmy, że to nie ma ze mną nic wspólnego -mówię Grace.
- Co tylko zechcesz, kochana.
Grace sprawdza swój makijaż, a ja rozglądam się wokoło.
- Presley, kochanie - zaczepia mnie pani Rooney -Postaraj się
obciągnąć tę sukienkę trochę niżej. Całe miasteczko nie musi przecież
oglądać tamtych krągłości złociutka, Może i z nim zamieszkasz, ale
chyba nie chcesz oddawać mleka za darmo, jeśli wiesz co mam na
myśli.
- Oh, dobry Boże - narzekam. Z olbrzymią chęcią powiedziałabym
jej, że sprzedałam krowę, kiedy miałam siedemnaście lat, ale
postanawiam tego nie robić. - Nie jest taka krótka.
Nie odpowiada, ale oczywiście obciągam sukienkę niżej.
Parada się rozpoczyna. Grace zajmuje swoje miejsce na przedzie
platformy, a ja idę na tył. Macha jak królowa piękności, którą kiedyś
była, ale nie sądzę, że właśnie tak wyobrażała sobie bycie byłą Miss Bell
Buckle - jeżdżenie na ozdobionej krepą platformie, którą uzupełnia
wielkie plastikowe serce za naszymi plecami. Ale wydaje się być
szczęśliwa.
Jedziemy przez kilka minut i parada nagle się zatrzymuje.
- Co do diaska? - mówię do Grace.
Wyglądam, żeby zobaczyć co się dzieje i dostrzegam stojącego na
środku drogi Zacha.
- Zach?
Podchodzę bliżej krawędzi.
Zach wskakuje na platformę z olbrzymim uśmiechem na ustach.
- Cześć, skarbie.
- Cześć.
Patrzę na niego jakby postradał zmysły.
- Co ty wyprawiasz?
- Muszę ci coś powiedzieć.
- Właśnie teraz? pytani,
- Tak.
Rozglądam się wokoło i czekam, aż pani Rooney podejdzie zdzielić
go drewnianym mieszadełkiem czy czymś takim, ale wszyscy stoją tylko
i się uśmiechają. Chłopcy wchodzą na platformę, a moje serce zaczyna
bić jak oszalałe. Odwracam się i patrzę w miejsce, gdzie stoi moja
rodzina - wszyscy trzymają się za ręce.
- Bo widzisz - mówi nonszalancko - niedawno uciąłem sobie z
chłopcami pogawędkę. Uważamy, że już najwyższy czas, żebyśmy
zostali rodziną.
Łzy napływają mi do oczu.
- Naprawdę?
- Tak! - mówią bliźniaki jednocześnie.
Zach klęka na jedno kolano.
- Kocham cię, Presley. Kocham Logana i Caydena. Kocham każdą
część twojego życia i chcę je z tobą dzielić.
Bierze mnie za rękę.
- Zakochałem się w tobie, kiedy miałem piętnaście lat.
Przyrzekłem sobie, że pewnego dnia cię poślubię. Już raz byłem
cholernie blisko.
Puszcza do mnie oko i usiłuję powstrzymać się od płaczu.
- Nigdy nie przypuszczałem, że jeszcze kiedyś do mnie wrócisz, a
mimo to jesteśmy tu razem. Przysięgam kochać cię każdą cząstką
siebie. Nigdy cię nie zdradzę. Nigdy nie opuszczę cię z własnej woli.
Będę stał u twego boku i będę wszystkim, czego potrzebujesz.
Łzy płyną teraz z moich oczu i w żaden sposób nie mogę przestać
płakać.
- Chcę stworzyć dom dla całej naszej czwórki. Cayden i Logan dali
mi pozwolenie, żebym zapytał cię... Presley Benson, czy zostaniesz moją
żoną?
Spoglądam na moich chłopców, którzy stoją teraz za Zachem z
olbrzymimi uśmiechami na ustach. Sam fakt, że zapytał ich o zdanie
sprawia, że rośnie mi serce. Łzy szczęścia płyną mi z oczu, kiedy patrzę
na mężczyznę, którego kocham całym swoim sercem. Drugie szanse nie
zdarzają się codziennie, ale do końca swoich dni będę wdzięczna za
naszą.
- Oczywiście że tak, Kowboju.
Zach wkłada mi na palec pierścionek z diamentem, ten sam, który
nosiłam, kiedy byliśmy młodsi. Nie mogę uwierzyć, że go zatrzymał.
Wstaje, bierze mnie w ramiona i całuje, a wokół nas wybuchają
okrzyki. Otwieramy usta.
- Wygląda na to, że wreszcie zaliczyliśmy home run -mówi z
chrypką w głosie.
Uśmiecham się.
- Powiem nawet, że wyszedł nam grand slam.
KONIEC
LIST DO CZYTELNIKA
Drogi Czytelniku,
Dziękuję Ci bardzo za całą twoją miłość i wsparcie! Jeśli chcesz być
na bieżąco z tym, co się u mnie dzieje, koniecznie zapisz się do mojego
newslettera. Jako subskrybent otrzymasz dostęp do wyjątkowych
materiałów dodatkowych, zagubionych listów miłosnych, rozdań, i nie
tylko!
O AUTORCE
Corinne Michaels to bestsellerowa autorka New York Times, USA
Today i Wall Street Journal. Corinne jest autorką kilku współczesnych
powieści. Jest emocjonalną, dowcipną, sarkastyczną i kochającą zabawę
mamą dwójki pięknych dzieci. Jest też szczęśliwą żoną mężczyzny z jej
snów oraz byłą żoną żołnierza Marynarki Wojennej. Podczas miesięcy
rozłąki, które mąż Corinne spędzał na misji, czytanie i pisanie było dla
niej ucieczką od samotności.
Dziadkowie Corinne, zarówno ze strony matki jak i ojca, byli
bibliotekarzami, co tylko nasiliło jej miłość do czytania. Po latach
pisania opowiadań Corinne nie mogła już dłużej ignorować głosu, który
wzywał ją do ukończenia jej debiutanckiej powieści „Beloved”. Główni
bohaterowie jej książek są załamani, piękni i skradną twoje serce.
www.corinnemichaels.com
PODZIĘKOWANIA
Dziękuję mojemu mężowi i dzieciom. Tak wiele poświęcacie.
żebym dalej mogła żyć moim marzeniem. Dniami i nocami jestem
nieobecna, nawet kiedy jestem tuż obok. Popracuję nad tym. Obiecuję.
Kocham was nad życie.
Moje bety: Michelle. Jenn. Holly. Katie. Melissa i Sunny - kocham
was wszystkie. Dziękuję, że czytacie dziesiątki zapisków i zmian, które
wam wysyłam. Nie potrafię wyrazić jak wiele znaczą dla mnie wasza
miłość i zachęta. To dzięki wam wciąż piszę - przysięgam.
Moi czytelnicy: Nie ma sposobu, w który mogłabym dostatecznie
wyrazić wam swoją wdzięczność. Wciąż jestem pod wrażeniem, że
czytacie moje słowa. Staliście się częścią mojego serca i duszy.
Blogerzy: Myślę, że nie do końca rozumiecie, jak wiele robicie dla
świata książki. To nie praca, za która otrzymuje się wynagrodzenie. To
coś, co kochacie i ta miłość jest waszą motywacją. Dziękuję wam z głębi
serca.
Dziękuję mojej redaktorce Lisie za to, że służy mi wsparciem i
poradą w trakcie pracy nad moimi projektami. Sarze Hansen z Okay
Creations za to. że czyni okładki moich książek doskonałymi. Dziękuję
Ashley Williams za to, że sprawdza teksty tyle razy, że w końcu widzi
już pewnie tylko plamy! Dziękuję Christine z Perfectly Publishable. Nie
potrafię wyrazić jak bardzo doceniam pracę, którą wkładasz w to, żeby
moje książki były piękne. Twoje wsparcie jest nieocenione. Naprawdę
kocham twoje piękne serce.
Mojej agentce, Amy Tannenbaum... dziękuję za porady i wsparcie,
które dawałaś mi w miarę jak powstawała ta książka. Nie zdajesz sobie
sprawy jak bardzo to doceniam. Dziękuję, że nigdy nie denerwowały cię
moje niekończące się pytania.
Sqaud, BBFT, FYW, & Holiday Reads Girls - dziękuję wam za waszą
przyjaźń, miłość, i za to, że naciskacie na mnie, żebym wyszła poza
przyjęte schematy. Kocham was!
Christy Peckham, moja prawa ręko, moja przyjaciółko, moja
dręczycielko - ha! Nie, pomagasz mi utrzymać kurs i nigdy się nie
wahasz. To błogosławieństwo mieć cię w swoim narożniku.
Melisso Ericskon, jesteś niesamowita. Uwielbiam twoją twarz.
Kristi, twoja przyjaźń jest dla mnie wszystkim. Z głębi serca za
wszystko ci dziękuję. Nie udałoby mi się przetrwać ubiegłego roku bez
ciebie. Dosłownie.
Vi, Claire, Mandi, Amy, Syreeta, Kristy, Kyla, Mia, Tijan, Alessandra,
Meghan, Jessica, Michelle, Laurelin, Kennedy i Lauren - dziękuję, że
dzięki wam wciąż dążę do bycia lepszą, i że słuchacie moich wariactw.

Dla kobiet, które czytają wszystkimi zmysłami...


Po więcej emocji zapraszamy na:
www.szostyzmysl.com.pl
wydawnictwoszostyzmysl
Tam znajdziesz informacje o swoich ulubionych autorkach:
l.Mia Asher
Arsen
2.Jenna Blum
Portret rodzinny
3.Helena Hunting
Pucked
Pucked Up
Pucked Over
4.Adriana Locke
Poświęcenie
Zapisane w bliznach
5. Corinne Michaels
Consolation (CONSOLATION DUET' TOM 1)
Conviction (CONSOLATION DUET TOM 2)
Powiedz, że zostaniesz
Powiedz, że mnie chcesz

You might also like