Professional Documents
Culture Documents
Ward J. R. - Bractwo Czarnego Sztyletu 12 - Lover Reborn
Ward J. R. - Bractwo Czarnego Sztyletu 12 - Lover Reborn
Ward
Lover Reborn
„Szybcy i martwi są do siebie podobni.
Każdy chce jedynie wrócić do domu.”
- LASSITER
WIOSNA
Rozdział 1
Nieeee, krzyknął John, chociaż żaden dźwięk nie wydobył się z jego ust.
- Sukinsyn, zaraz skoczy - Khill splunął za jego plecami.
John rzucił się do przodu, chociaż nie mógł już niczego zrobić; krzyknął niemo, gdy
osoba będąca najbliższym substytutem ojca jakiego miał skoczyła.
Potem John wspominał to wydarzenie tak jak ludzie opowiadają o chwili przed wsłaną
śmiercią - jakby sekwencja wydarzeń została podzielona, a matma przestała obowiazywać,
twój umysł przełączył się na tryb pojedyńczych slajdów, pokazując wycinki twojego życia w
taki sposób, w jaki je zapamiętałeś: John siedzący obok Tohra...
Towarzystwo Wellsie pierwszej nocy, zaraz po tym jak został przyjęty do wampirzego
świata... Wyraz twarzy Tohra, gdy wyniki krwi obwieściły, że John był synem Dariusa...
Tamten koszmarny moment, w którym Bractwo przyszło aby poinformować ich, że
Wellsie odeszła...
Wtedy pojawił się obraz drugiego aktu: Lassiter przynoszący wychudzone ciało
Tohrtura z miejsca, w którym tamten przebywał... Pojednanie Tohra i Johna po tamtym
morderstwie... Tohrtur pracujący nad odzyskaniem sił... Krwiczka Johna pojawiająca się w
czerwonej sukni, w którą ubrana była Wellsie na swojej uroczystości związania z Tohrem...
Jeny, przeznaczenie było do dupy. Musiało się bezceremonialnie wtrącić i naszczać do
różanego ogródka każdego z nich.
A teraz załatwiało grubszą sprawę na grządki z kwiatami.
Tyle że Tohr nagle rozpłynął się w powietrzu. W jednej chwili leciał swobodnie, a w
drugiej już go nie było.
Dzięki Bogu, pomyślał John.
- Dzięki Ci, dzieciątko Jezus - wydyszał Khill.
Chwilę później, po drugiej stronie wspornika, czarna strzała przecięła powierzchnię
wody.
Bez słowa, czy spojrzenia on i Khill pognali w tamtym kierunku, dobiegając do
skalnego nabrzeża w momecie, gdy Tohr wynurzył się, chwycił mordercę i zaczął podpływać
do brzegu. Gdy John przyjął dogodną pozycję, by wyciągnąć zabójcę na suchy ląd, jego oczy
zatrzymały się na okrutnej, bladej twarzy Tohra.
Samiec wyglądał na nieżywego, chociaż technicznie wciąż był żywy.
Mam go, zamigał John, kiedy pochylił się, chwycił ramię i dźwignął z rzeki
przemoczonego mordercę. Rzucił go na stos, a lecący reduktor świetne sparodiował rybę;
wytrzeszczone oczy, rozdziawione usta, ciche dźwięki wydobywające się z szeroko otwartego
przełyku.
Ale to Tohr był tutaj osobą, która się liczyła i John spojrzał na Brata, gdy ten
wychodził z wody. Skórzane spodnie przykleiły się do ud jak na klej; koszulka stała się drugą
skórą i przylegała do płaskiej piersi i umięśnionych ramion; krótko przystyżone, czarne włosy
z białym pasmem stały prosto, mimo iż były mokre.
Ciemnoniebieskie oczy wpatrzone były w reduktora.
Albo ignorowały wzrok Johna.
Chociaż prawdopodobnie robiły te obie rzeczy na raz.
Tohr pochylił się i złapał reduktora za gardło. Szczerząc wydłużone ze złości kły,
warknął:
- A nie mówiłem.
Wyciągnął swój czarny sztylet i zaczął wbijać ostrze w ciało.
John i Khill musieli odsunąć się o krok do tyłu. Albo to, albo ufajdaliby się na
czerwowo.
- Mogł po prostu trafić w cholerną klatkę piersiową - wymamrotał Khill - i od razu z
tym skończyć.
Zabicie mordercy nie było najważniejszą kwestią. Zbeszczeszczenie tak.
Ostry, czarny sztylet penetrował każdy centymetr ciała - z wyjątkiem mostka, który
wyłączyłby mordercę na wieczność. Z każdym zadanym pchnięciem, Tohr oddychał ciężej; z
każdym następnym cięciem, Brat wciągał głęboko powietrze; rytm jego oddechów
przypominał makabryczną scenę z jakiegoś horroru.
- Teraz już wiem, jak szatkuje się sałatę.
John przetarł twarz w nadziei, że to był koniec komentowania.
Tohr nie zwolnił. Po prostu się zatrzymał. Następnie przesunął się odrobinę,
podpierając się ręką o zabrudzoną olejem ziemię. Morderca stał się... cóż, strzępem czegoś,
jasne, ale samiec jeszcze nie skończył.
Ale Brat nie oczekiwał pomocy. Pomimo widocznego wyczerpania Tohra, John i Khill
dobrze wiedzieli, że to jeszcze nie koniec tej popapranej gry. Już to wcześniej widzieli.
Ostateczny cios musiał należeć do Tohra.
Po kilku chwilach odzyskiwania sił, Brat powrócił do pozycji, trzymając oburącz
sztylet i unosząc ostrze nad głową.
Ochrypły krzyk wyrwał się z jego gardła, gdy zatopił ostrze w klatce tego czegoś, co
zostało z jego ofiary. Gdy błysnęło jasne światło, tragiczny grymas zdobiący twarz Tohra
został oświecony; komiks przedstawiał jego wykręcone, makabryczne cechy złapane na
moment... i na wieczność.
Zawsze wpatrywał się w dół, na poświatę, nawet jeśli nietrwałe słońce było zbyt jasne,
by na nie spoglądać.
Gdy to już nastąpiło, Brat opuścił głowę pewny, że jego kręgosłup zaczynał dziadzieć,
jego siła zanikała. Najwidoczniej potrzebował się pożywić, ale ten temat, jak i wiele innych,
działał na niego jak płachta na byka.
- Która godzina? - wysapał pomiędzy kolejnymi oddechami.
Khill rzucił okiem na swojego Suunto.
- Druga.
Tohr podniósł wzrok ze splamionej ziemi, na którą się patrzył, skupiając swoje
czerwone tęczówki na tej części śródmieścia, z którego właśnie nadeszli.
- A co wy na to, abyśmy wrócili do ośrodka? - Khill wyciągnął komórkę. - Butch nie
może znajdować się daleko...
- Nie - Tohr zsunął się z powrotem i klapnął na tyłek. - Nikogo nie wzywajcie. Ze mną
wszystko w porządku - muszę jedynie złapać oddech.
Gówno. Prawda. Ten koleś był tak samo blisko ‘w porządku’ jak John. Chociaż
musiał przyznać, że tylko jeden z nich był przemoczony do suchej nitki na kilku stopniowym
mrozie.
John przesunął dłonie w pole widzenia Brata.
Wracamy teraz do domu...
Unoszący się na wietrze, niczym alarm przecinający ciszę domu, zapach dziecięcej
zasypki łaskotał ich w nosie.
Smród zrobi to, czego nie mógł zrobić żaden inny zapach unoszący się na ziemi:
Postawił Tohra na nogi. Powrót był dla niego ciężką dezorientacją... cholera, jeśli
poinformujesz go, że jest mokry jak ryba, to prawdopodobnie samiec będzie tym faktem
zaskoczony.
- Jest ich tu więcej - warknął.
Już go zdjął, przeklnął John szaleńca.
- Chodź - powiedział Khill. - Kontynuujmy patrol. To będzie długa noc.
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
- Gdzie, do cholery oni znaleźli tych wszystkich rekrutów? - Khill zapytał, chodząc po
polu walki, jego buty brodziły w czarnej krwi.
John ledwo go słyszał, chociaż z jego uszami było wszystko w porządku.
Od odejścia tych drani stał u boku Thor’a. Brat wydawał się powoli dochodzić do
siebie, po zagrywce poniżej pasa, którą poczęstował go Xcor.
Thor wytarł ostrza o swoje uda. Wziął głęboki oddech. Wydawało się, że wycofał się
w jakąś otchłań.
- Ah... jedyna sensowna rzecz na Manhattanie. Olbrzymia populacja z wieloma
zepsutymi nasionami na peryferiach.
„Kim, do cholery jest to zero?”
- Pieprzony gnojek
„Ale bystry”
Właśnie kiedy John zamierzał poruszyć ten cały temat kopciuszka i jego karocy z
dyni, jego głowa wystrzeliła w bok.
- Bardziej, niż bystry - warknął Thor.
Tak, ale to nie był problem. Partnerka John’a była w tym zaułku.
Natychmiast wszystkie jego myśli zniknęły, a jego twarz poczerwieniała ze złości. -
co, do cholery ona robi na zewnątrz? To nie jej zmiana, powinna być w domu.
Jak smród, który wtargnął do nosa, jego klatkę piersiową rozorało pazurami głębokie
wewnętrzne przeczucie: kurwa! Nie powinno jej tu w ogóle być!
- Potrzebuję swój płaszcz - powiedział Thor - zostańcie tu Akurat.
Tohr natychmiast zdematerializował się z powrotem na most, John wybił się, jego
wykop zadudnił o asfalt, kiedy Khill krzyknął coś co kończyło się:
- Ty chuju!
Cholera, w odróżnieniu od dzikich, szalonych i maniakalnych odchyleń Thor’a, to
było ważne. John przeciął zaułek, strzał z za rogu, przeskoczył przez dwa rzędy
zaparkowanych samochodów, zakleszczonych w uliczce.
I oto była, jego partnerka, jego kochanka, jego życie, rozliczała sztyletem kwarted
reduktorów przed opuszczonym domem w towarzystwie pyskatego blond zdrajcy. Rankhor
nie powinien jej zabierać. John powiedział „wsparcie” i był pewien jak cholera, że nie miał na
myśli jego Xhex. A po drugie odwołał pomoc na rozkaz Thor’a. Co to, kurwa, ma być?
- Hej! - zawołał wesoło Rankhor, jakby zapraszał ich na imprezę - Pomyślałem, że
zaczerpniemy świeżego powietrza w centrum Caldwell.
Jasne. To był ten moment kiedy bycie niemową było wkurwiające, Ty pierdolony
dupku!
Xhex odwróciła głowę, żeby na niego spojrzeć - i wtedy to się stało.
Jeden z reduktorów złapał nóż i skurwysyn miał zarówno dobrą rękę jak i świetny cel:
ostrze leciało w powietrzu, rękojeść ponad punktem...
Aż nagle zatrzymało się w klatce piersiowej Xhex.
Po raz drugi tej nocy, John krzyknął bezgłośnie. Kiedy jego ciało wypłynęło do
przodu, Xhex odwróciła się do zabójcy z wściekłym wyrazem twarzy, który zaostrzył jej rysy.
Nie tracąc rytmu, złapała za rękojeść i wyrwała broń z własnego ciała, ale na jak długo
jeszcze starczy jej sił? To był celny strzał i poważna rana.
Chryste! Zamierzała sama zająć się tym draniem. Nawet ranna chciała dorwać go
zębami i pazurami i... przy okazji zginąć.
Jedna myśl, która przeleciała jak pocisk przez umysł John’a - nie chce stać się taki jak
Tohr. Nie chce chodzić tą ścieżką piekła na ziemi.
Nie chciał stracić swojej Xhex dziś w nocy, jutro w nocy, żadnej nocy.
Nigdy.
Otwierając usta ryknął całym powietrzem jakie miał w płucach.
Nieświadomy dematerializacji znalazł się przy reduktorze, zrobił to tak szybko, że
nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Zacisnął dłoń na gardle bydlaka, pchnął ten kawałek
gówna do przodu ze swoich stóp i pozwolił jego własnej masie zrobić resztę. Kiedy uderzyli o
ziemię reduktor miał roztrzaskany nos i prawdopodobnie złamaną kość policzkową lub
oczodół.
John nie zatrzymał się.
Czarna krew chlapnęła w górę po nim, obnażył kły i rozerwał wroga zębami.
Destrukcyjny instynkt był tak dobrze nastrojony i skupiony, że posunął by się dalej, aż nie
przeżułby gnoja na chodniku, ale wtedy jego racjonalna część zawołała - „cześć, jak się
masz”.
Musiał ocenić obrażenia Xhex.
Wyjmując sztylet, podniósł wysoko ramię i skupił swój wzrok na oczach zabójcy.
Albo raczej na tym co z nich zostało. John zatopił ostrze tak mocno i głęboko, że kiedy minął
błysk i huk musiał zaprzeć się całym ciałem aby uwolnić broń z asfaltu.
Ogarnięty paniką, pragnął tylko zobaczyć Xhex.
Była więcej niż na nogach. Walczyła z kolejnym reduktorem, chociaż na jej klatce
piersiowej powiększała się czerwona plama, a jej prawa ręka luźno zwisała.
John o mało nie zwariował.
Skacząc w górę, rzucił się pomiędzy swoją partnerkę a wroga, a ponieważ odepchnął
ją przyjął na siebie cios kijem baseballowym, przeznaczony dla niej, a który zadzwonił w jego
głowie jak dzwon kościelny i sprawił, że na chwilę stracił równowagę.
Dokładnie taki cios rozłożyłoby ją na łopatki i złożyłby jej dumę do trumny.
Szybko zmienił pozycję i ponownie złapał równowagę, a następnie drugi raz
spróbował go odwrócić obiema rękami. Szybki cios w przód i uderzył go jak dobry bokser z
Louisville, pokazując nieumarłemu jedynie przez ułamek sekundy widowisko które mignęło
w jego głowie. Później był już tylko czas dominacji.
- Co do diabła! - Xhex wrzasnęła na niego, kiedy rzucił zabójcę o ziemię.
Cholernie zły moment na komunikowanie się, biorąc pod uwagę fakt, że jego ręce
były zajęte ściskaniem gardła reduktora. A poza tym wcale nie zamierzał jej powiedzieć co
siedziało w jego głowie. Szybkim pchnięciem John odesłał zabójcę z powrotem do Omegi i
wstał. Jego lewe oko, którym już nie potrafił mrugać zaczynało puchnąć i czuł, że jego twarz
pulsuje.
Tymczasem Xhex wciąż krwawiła.
- Nigdy więcej tego nie rób! - syknęła.
Chciał dźgnąć ją palcem w twarz, ale gdyby jednak to zrobił nie mógłby rozmawiać.
„To nie walcz kiedy jesteś uszkopołama..- ranna”
Chryste, nie mógł nawet się swobodnie „wysławiać”, jego palce plątały się ponad
słowami.
- Nic mi nie jest!
„Kurwa, przecież krwawisz!”
- To tylko draśnięcie
„To dlaczego nie możesz podnieść ręki?”
Tych dwoje zamykało się w sobie, ich szczęki się zacisnęły, a ciała skuliły w agresji.
A kiedy Xhex nie odpowiedziała na ostatni zarzut był absolutnie pewny, że ona cierpi.
- Potrafię o siebie zadbać John’ie Matthew - splunęła - I nie potrzebuję, abyś zaglądał
mi przez ramię tylko dlatego, że jestem kobietą.
„Zrobiłbym to samo dla każdego z Braci - jasne, że by zrobił - więc nie wciskaj mi
tych feministycznych pierdół”
- Feministycznych pierdół?!
„To ty zaczęłaś mówić o płci nie ja”
Zmrużyła oczy - Och czyżby? Dziwnym trafem nie jestem przekonana, a jeśli myślisz,
że mój upór jest jakimś politycznym oświadczeniem, to związałeś się z cholernie niewłaściwą
samicą!
„Nie chodzi o to, że jesteś kobietą!”
- Kurwa, właśnie o to!
Po tych słowach wzięła głęboki wdech, jakby chciała mu przypomnieć, że jego zapach
związanego samca jest tak silny, że nokautował nawet smród rozbryzganej wokół krwi
reduktorów.
John wyszczerzył kły i zamigał -”Chodzi o twoją głupotę dotyczącą
odpowiedzialności na polu walki”
Jej wykrzywione usta otwarły się, ale zamiast ciętej riposty, po prostu patrzyła na
niego. Nagle, przesunęła swoją zdrową ręką ponad klatką piersiową i skupiła się na jego
lewym ramieniu powoli potrząsając głową tam i z powrotem. Jakby żałowała nie tylko tego,
co się wydarzyło przed chwilą, ale przede wszystkim tego, że go w ogóle spotkała.
John przeklął i zaczął chodzić dokoła tylko po to aby znaleźć pozostałych, którzy
oglądali ich przedstawienie. To mógł być Thor, Khill, Rakhor, Blath, Zbhir czy Furiath. Ale
co tam, każdy z tych mężczyzn odniósłby wrażenie, że jest naprawdę, naprawdę i całkowicie
zadowolony, że ostatnie zdanie nie wyszło z ust John’a.
„Nie masz nic przeciwko.” - John zamigał z wściekłym spojrzeniem Na zawołanie,
oboje zaczęli się kręcić, patrząc w górę na ciemne niebo, w dół na chodnik, naprzeciw na
ceglane ściany zaułku. Męski pomruk przepłynął nad śmierdzącym powietrzem, jakby byli na
spotkaniu krytyków filmowych, dyskutujących o tym co właśnie zobaczyli.
Nie obchodziła go ich opinia.
I w tym momencie gniewu, nie obchodziła go opinia Xhex, w ogóle.
W rezydencji Bractwa Niema trzymała w rękach suknię godową swojej córki, a
psaniec, który wyrósł przed nią udaremnił jej poszukiwania kierunku do pralni. Pierwsze było
mile widziane, drugie już nie.
- Nie - powiedziała jeszcze raz - Ja się tym zajmę.
- Pani, proszę, to jest prosta rzecz do...
- W takim razie, nie będzie to problemem dla ciebie, jeśli ja się zaopiekuję suknią.
Jego twarz się zapadła cud, że w ogóle potrafił podnieść wzrok, aby spojrzeć jej w
oczy.
- Może...po prostu zapytam przełożonego.
- Może po prostu powiem mu jak bardzo byłeś pomocny w pokazywaniu środków
czyszczących i jak bardzo doceniam twoje zaangażowanie.
Chociaż kaptur zasłaniał jej twarz, psaniec starał się ocenić czy jej intencje są szczere:
nawet nie drgnęła. Nie chciała zaszkodzić temu pracownikowi, ani żadnemu innemu. Jego
jedynym wyjściem było przerzucić ją przez ramię i wynieść, tylko że to się nie wydarzy.
- Ja...
- To jest wyjście z sytuacji, nie sądzisz?
- Ah... tak, pani.
Skłoniła głowę - Dziękuję.
- Czy mogę...?
- Prowadzić? Tak, proszę.
Nie trzymał sukni za nią, ani nie czyścił, ani nie wieszał czy dostarczał z powrotem.
To była sprawa pomiędzy nią a jej córką.
Z przygnębieniem godnym rozbitka, sługa odwrócił się i ruszył prowadząc ją długim
korytarzem na którym stały przepiękne marmurowe posągi samców w różnych pozycjach.
W pewnym momencie wszystko się zmieniło. Chodnik na podłodze z twardego
drewna nie był już orientalny, ale beżowy, dobrze odkurzony.
Nie było żadnej sztuki na tych nieskazitelnie czystych, kremowych ścianach, a okna
nie zostały zakryte tymi lambrekinami z kolorowymi frędzlami, ale wisiały w nich ciężkie
bawełniane zasłony w tym samym bladym kolorze.
Weszli do tej części domu przeznaczonej dla psańców. Zestawienie było takie samo
jak w pałacu jej ojca: inny standard dla rodziny, inny dla służby. Przynajmniej tak słyszała.
Nigdy nie była w tej części domu kiedy tam mieszkała.
- Jesteśmy na miejscu.- psaniec otworzył parę drzwi - wszystko czego pani szukała.
Pokój był wielkości apartamentu jaki miała w majątku ojca, duży i przestronny. Z wyjątkiem
tego, że nie było tu żadnych okien. Ani wielkiego łóżka dopasowanego do zestawu ręcznie
robionych mebli. Nie było też gobelinowych dywanów w odcieniach żółci i czerwieni. Brak
było szafy pełnej modnych sukien prosto z Paryża, czy szuflad pełnych klejnotów, nie było
również koszyka z wstążkami do włosów.
Ale teraz była tutaj. Zwłaszcza kiedy psaniec opisywał działanie rozmaitych białych
urządzeń takich jak pralki i suszarki, a następnie szczegółowo wyjaśnił obsługę żelazek i
desek do prasowania.
Tak, kwatery służących, a nie pokoje gościnne były jej miejscem, od zawsze... odkąd
znalazła się w innym świecie. Właściwie byłoby dla niej lepiej, gdyby mogła przekonać
kogoś, kogokolwiek, aby pozwolił jej mieszkać w tej części rezydencji. Niestety jako matka
shellan związanej z jednym z mieszkających tu wojowników, była uprzywilejowana, na co w
ogóle nie zasługiwała.
Psaniec zaczął otwierać szafki i szafy pokazując cały asortyment mikstur, które
opisywał jako różnego rodzaju odplamiacze czy wybielacze.
Kiedy wycieczka się zakończyła, podeszła i stanęła niezdarnie na zdrowej nodze aby
dosięgnąć sukni wiszącej na wieszaku.
- Czy znalazłaś jakieś plamy, pani? - zapytał, kiedy ona nerwowo przytrzymywała się
listwy.
Niema zaczęła przeglądać każdy centymetr kwadratowy, cały dół, gorset i bufiaste
rękawy.
- Tylko to zauważyłam - pochyliła się ostrożnie, aby nie stanąć całym ciężarem na
słabej nodze - tu, gdzie rąbek dotyka podłogi.
Zrobił to samo co ona i zbadał lekki cień na materiale, jego blade ręce poruszały się
bardzo sprawnie, a jego zmarszczone brwi były wyrazem koncentracji a nie zakłopotania.
- Rzeczywiście, myślę że w grę wchodzi tylko pranie ręczne.
Poprowadził ją na drugą stronę pralni i opisał cały proces, który łatwo wypełni jej
najbliższe godziny. Idealnie. Ale zanim pozwoliła mu odejść nalegała, aby pozostał z nią przy
pierwszych czynnościach. Kiedy uczyniła go bardziej użytecznym, pracował za nich oboje.
- Myślę, że już dam sobie radę.- powiedziała w końcu.
- Jak sobie życzysz, pani.- ukłonił się i uśmiechnął - zejdę na dół i pomogę w
przygotowaniach do kolacji. Gdybyś czegoś potrzebowała, proszę zawołaj mnie.
Z tego czego się nauczyła od czasu jej przyjazdu do tego był potrzebny telefon.
- Tutaj - powiedział - wystarczy przycisnąć gwiazdkę i jeden i poprosić o mnie,
nazywam się Greenly.
- Byłeś bardzo pomocny.
Szybko odwróciła wzrok, nie chciała widzieć jak się jej kłania i nie pozwoliła sobie na
głęboki wdech dopóki drzwi się za nim nie zamknęły.
Teraz sama. Położyła ręce na biodrach i pozwoliła głowie opaść na chwilę. Ciśnienie
w klatce piersiowej utrudniało oddychanie.
Kiedy tu przybyła myślała, że będzie walczyć, i walczyła tyle tylko, że z rzeczami
których nie przewidziała. Nie sądziła że tak trudno będzie żyć w arystokratycznym domu. W
domu Pierwszej Rodziny. Kiedy była z Wybrankami tam obowiązywał inny rytm i zasady,
które nie obowiązywały już z nikim później. Tutaj? Wyższa pozycja, którą narzucili jej tutejsi
domownicy odcięła jej tlen i dużo czasu.
Najdroższa Pani Kronik, może powinna była poprosić służącego by został.
Przynajmniej jej wrodzona potrzeba spokoju ulokowała się w jej żebrach. Nie musiała się
przed nikim ukrywać, jednak walczyła o oddech. Musiała zrzucić z siebie szatę.
Kulejąc podeszła do drzwi, by je zamknąć na zasuwę, ale mechanizm nie dał się
zaryglować. Tego się nie spodziewała. Otwierając je ze skrzypnięciem wystawiła głowę na
zewnątrz i dwukrotnie sprawdziła długi korytarz.
Wszyscy służący powinni być na dole przygotowując posiłek dla mieszkańców.
Jednak ważniejsze, nie można było tego sprawdzić i tak naprawdę psańce mogły znajdować
się w tej części domu.
Ale tutaj była bezpieczna przed spojrzeniami innych. Chowając się z powrotem
poluzowała sznur wokół talii, zdjęła kaptur z głowy, a następnie uwolniła się od tego całego
ciężaru, którym się codziennie okrywała. Ah, cudowna ulga. Sięgając wysoko za swoje
ramiona rozciągnęła ręce i plecy a następnie wyciągnęła szyję i pokręciła nią z boku na bok.
W swoim ostatnim ćwiczeniu uniosła ciężki warkocz i przełożyła go przez ramię co
złagodziło jej niektóre naciągnięte mięśnie karku.
Z wyjątkiem tej pierwszej nocy kiedy przybyła do tego domu, aby spotkać córkę, a
także Brata, który próbował uratować jej życie tak dawno temu, nikt nie widział jej twarzy. I
nikt jej odtąd nie zobaczy. Od tamtego krótkiego objawienia zawsze chodziła zasłonięta i
zamierzała taka pozostać.
Tożsamość była złem koniecznym.
Jak zawsze pod swoim przyodzieniem nosiła prostą lnianą bieliznę, którą sama szyła.
Miała kilka z nich, a kiedy stawały się zbyt cienkie używała ich jako ręczników do
wycierania. Nie była pewna czy tutaj będzie mogła znaleźć tkaninę na uszycie nowej, ale to
nie był problem. Aby się odświeżyć tak by nie musiała się dokrwiać regularnie chodziła na
Drugą Stronę, a tam mogła dostać wszystko co było jej potrzebne.
Dwa, tak różne miejsca. A jednak w każdym czas płynął tak samo: nieskończenie i w
samotności.
Nie, nie zupełnie w samotności. Przybyła na tą stronę, aby odnaleźć córkę i ją
znalazła, zamierzała...
Cóż, zamierzała wyprać jej suknię.
Głaszcząc delikatną tkaninę nie mogła zatrzymać wspomnień, które eksplodowały w
jej głowie jak gejzer. Miała suknie jak ta, Dziesiątki takich sukien. Miała wypełnione szafy w
tych przepięknie urządzonych pokojach z francuskimi drzwiami. Które okazały się mniej niż
bezpieczne.
Jej oczy zaszły mgłą, walczyła z wspomnieniami przeszłości. Zatapiała się w tej
czarnej dziurze tyle razy, że trudno jej było to zliczyć.
- Powinnaś spalić tę suknię.
Niema odwróciła się tak gwałtownie, że omal nie rozerwała sukienki.
W drzwiach stał ogromny mężczyzna z czarnymi włosami przetykanymi blond
pasemkami. Zaprawdę, był tak wielki, że dwukrotnie wypełniał futryny, ale nie to było
zdumiewające.
On lśnił.
A po za tym był cały obwieszony złotem, obręcze i ćwieki tkwiły w jego uszach,
brwiach, ustach.
Niema zanurkowała po to co zwykle ją okrywało, a on stał spokojnie kiedy szamotała
się z szatą.
- Tak lepiej? - powiedział miękko.
- Kim jesteś?
Jej serce biło tak szybko, że trzy słowa wyrzuciła w pośpiechu. Źle sobie radziła z
mężczyznami w zamkniętych pomieszczeniach, a to było za bardzo zamknięte, a on był za
bardzo męski.
- Jestem twoim przyjacielem.
- To dlaczego do tej pory cię nie poznałam?
- Niektórzy powiedzieliby, że powinnaś uważać się za szczęściarę skoro tego
uniknęłaś - mruknął - widziałaś mnie przy posiłkach.
Przypuszczała, że tak. Zazwyczaj trzymała głowę opuszczoną, a oczy skupione na
talerzu, ale tak rzeczywiście, kątem oka widziała go tam.
- Jesteś bardzo piękna - powiedział
Były dwie rzeczy, które powstrzymywały ją przed totalną paniką: pierwsza nie było
żadnych sugestii w jego niskim głosie, żadnego męskiego ciepła nic, co sprawiałoby, że czuje
się jak zwierzyna łowna, druga: przesunął się opierając się plecami o framugę tak, że gdyby
chciała wyskoczyć z pokoju mogłaby to zrobić.
Jakby wiedział co ją zdenerwowało.
- Dałem ci trochę czasu, żebyś się zaaklimatyzowała i chciałem poznać twoje
zwyczaje.
- Dlaczego miałbyś to robić?
- Ponieważ jesteś tutaj z bardzo ważnego powodu i zamierzam ci pomóc.
Olśniewająco jasne oczy mężczyzny uwięziły jej spojrzenie, chociaż jej twarz była w
cieniu... jakby nie patrzył na nią tylko w nią.
Zrobiła krok w tył - nie znasz mnie.
Przynajmniej to była prawdą, tak solidną że mogła na niej postawić stopy, nawet jeśli
ktokolwiek znał jej rodzinę, jej rodziców, jej rodowód nie znał jej. Nie była już tą samą
osobą, co kiedyś: uprowadzenie, poród, jej śmierć wytarty do czysta tę kartę. A dokładniej,
roztrzaskały ją na kawałki.
- Wiem, że ty możesz mi pomóc - powiedział - co ty na to.
- Straciłeś rozum?
Trudno było to sobie wyobrazić, biorąc pod uwagę liczbę sług w tym domu, ale to nie
miało znaczenia. Nie chciała służyć mężczyźnie w jakikolwiek intymny sposób.
- Nie.- uśmiechnął się i musiała przyznać, że wyglądał... miło. - Twoje domysły nie
muszą dotyczyć służenia mi.
W napięciu uniosła podbródek - Żadna praca nie hańbi.
Fakt, że straciła wszystko zanim cokolwiek się zmieniło. Najdroższa Pani Kronik była
zepsutym, utytułowanym i rozpieszczonym bachorem. I zrzucenie tych okropnych szat
wysadzanych klejnotami była jedyną dobrą rzeczą, która z tego wyszła.
- Nie zaprzeczam - przechylił głowę jakby wyobrażał ja sobie w innym miejscu i w
innych szatach. A może miał po prosty sztywny kark, kto go tam wiedział. - Rozumiem, że
jesteś matką Xhex.
- Tak, jestem kobietą, która ją urodziła.
- Słyszałem, że Hardhy i Thor oddali ją do adopcji po jej urodzeniu.
- To prawda. Udzielili mi schronienia, abym doszła do siebie.- pominęła ostatnią część
dotyczącą sztyletu i użycia go na własnym ciele, ale i tak już za dużo powiedziała temu
samcowi.
- Wiesz, Tohrment syn Hharam’a spędza bardzo dużo czasu patrząc na ciebie w czasie
posiłków.
Niema cofnęła się - Jestem pewna, że się mylisz.
- Z moimi oczami jest wszystko w porządku, z jego również, jak widać.
Zaśmiała się, twardy, krótki dźwięk wyrwał się z jej gardła. - Mogę cię zapewnić, nie
dlatego, że fantazjuje o mnie.
Mężczyzna wzruszył ramionami - Cóż, przyjaciele mogą się z tobą nie zgodzić.
- Z całym szacunkiem, nie jesteśmy przyjaciółmi. Nie znam cię.
Nagle, cały pokój zalała złota poświata, światło wręcz maślane i pyszne, poczuła
ukłucie ciepła na swojej skórze.
Niema zrobiła kolejny krok wstecz ponieważ zdała sobie sprawę z tego, że to nie jest
złudzenie optyczne wywołane całą złotą biżuterią, którą nosił na sobie. Mężczyzna był
źródłem tego światła, jego ciało, jego twarz jego aura były naładowane ogniem.
Kiedy uśmiechnął się do niej jego twarz nabrała wyrazu świętego człowieka.
- Nazywam się Lassiter i powiem ci wszystko co musisz wiedzieć o mnie.
Jestem aniołem, po pierwsze, a po drugie grzesznikiem, nie zabawię tu długo, nigdy
cię nie skrzywdzę, ale potrafię być cholernie upierdliwy kiedy zależy mi na wykonaniu
swojego zadania. Lubię zachody słońca i długie spacery po plaży, ale moja idealna kobieta
nie istnieje. Oh, a moim ulubionym zajęciem jest wkurwianie ludzi. Chyba zostałem
stworzony do podnoszenia ich z kolan, wiesz ta cała historia ze zbawieniem.
Niema podniosła ręce i złapała swoją szatę w ciasnym uścisku. - Dlaczego jesteś
właśnie tu?
- Gdybym ci powiedział, właśnie walczyłabyś zębami i pazurami, powiedzmy że
wierzę że historia musi zatoczyć koło, nie rozumiałem tego dopóki się nie zjawiłaś.- ukłonił
się przed nią - Dbaj o siebie... i o tę piękną suknię.
Już go nie było. Oddalając się zabrał ciepło i światło ze sobą.
Podeszła z powrotem do stołu, zajęło jej trochę czasu zanim uświadomiła sobie, że
boli ja ręka. Spuszczając wzrok zauważyła z daleka białe knykcie i sztywne ciało zaciskające
się na klapach szaty, jakby to był ktoś inny. Tak było zawsze kiedy brała pod uwagę jakąś
część swojego ciała. Ale przynajmniej mogła nad nim zapanować: jej mózg wydawał rozkazy
rękom, które były połączone z ramionami, a te zaś były przymocowane do tułowia, aby
zwolnić i się odprężyć. Jakie posłuszne. Spojrzała z powrotem na drzwi gdzie stał mężczyzna.
Były zamknięte. Tyle że... nie zamykał ich, czyż nie?
Kiedykolwiek tu był?
Wybiegła i wyjrzała na korytarz. Nikogo tam nie było.
Rozdział 5
Po blisko dwustu latach bycia związanym samcem, Tohr’owi były dziwnie znajome
argumenty wytaczane pomiędzy upartym jak osioł wojownikiem a wybuchową kobietą.
Nieważne jak nostalgiczne chwile stanęły mu przed oczami, pozostawał fakt, że tych dwoje
łypało na siebie złowrogo.
Boże, on i jego Wellsi też mieli kilka takich starć w swoim czasie.
Kolejna rzecz do opłakiwania.
Wlokąc swój mózg na właściwe tory, stanął pomiędzy parą uznając, że sytuacja
wymaga zastrzyku rzeczywistości. Gdyby to była inna dwójka nie marnowałby nawet
swojego oddechu. Romanse to nie jego sprawa, czy było dobrze, czy źle, ale tu chodziło o
John’a. To był.... syn którego kiedyś miał nadzieję mieć.
- Czas wracać do Bractwa - powiedział - obje potrzebujecie lekarza.
- Nie wtrącaj się.
„Nie wtrącaj się”
Wyciągnął rękę i zacisnął ją na karku John’a Matthew, tak długo dopóki mężczyzna
nie był zmuszony na niego spojrzeć - Nie bądź dupkiem.
„Jasne, a ty mogłeś nim być”
- Właśnie. To przywilej wieku. A teraz zamknij się i wsiadaj kurwa do samochodu.
John zmarszczył brwi, jakby właśnie dopiero teraz zauważył Butch’a zwiniętego w
cadilaku.
- A ty - Tohr powiedział łagodniejszym tonem - zrób wszystkim przysługę i pozwól
się zabrać, później możesz go wyzwać od cymbałów, dupków czy co tam ci przyjdzie do
głowy, ale teraz twoja rana jest zbyt poważna. Powinni cię szybko zobaczyć nasi chirurdzy i
jeśli jesteś odpowiedzialną kobietą wiesz, że mam rację.- wskazał palcem ta twarz John’a -
Zamknij. Się. Ona wróci do domu, nieprawdaż Xhex? Ale nie wsiądzie do Suva z tobą.
John już zaczął coś migać, ale się zatrzymał gdy Xhex powiedziała - W
porządku, udam się na północ.
- Dobrze. Chodź synu.- popchnął go w kierunku samochodu, gotowy złapać go za
krótkie włosy, gdyby musiał - pora się przejechać.
Jezu, John był tak wściekły, że można było smażyć jajka na jego czole.
Trudno. Cholera. Otworzył drzwi od strony pasażera i wrzucił wojownika na przednie
siedzenie, jak worek marynarski, albo komplet kijów golfowych, czy torbę pełną zakupów.
- Możesz zapiąć pas jak duży chłopiec, czy mam to zrobić za ciebie?
Warga John’a podwinęła się i pokazał swoje kły.
Tohr tylko pokręcił głową i oparł ramię o czarną maskę Suva. Ludzie, był cholernie
zmęczony.
- Posłuchaj mnie, jak mężczyzny, który był w takiej sytuacji milion razy, wy dwoje
potrzebujecie teraz trochę przestrzeni. Musicie pobyć osobno, uspokoić się, potem możecie
omawiać całe to gówno i... - jego głos był gburowaty - cóż, sex jest fantastyczny, jeśli mnie
pamięć nie myli.
Dla odmiany John otworzył usta na to pieprzenie. Następnie dwukrotnie uderzył
głową w zagłówek. Ciekawe, czy Fritz będzie biadolił kiedy zobaczy uszkodzone siedzenie.
- Zaufaj mi, synu. Para taka jak wy od czasu do czasu będzie popadać w takie
konflikty więc można zacząć racjonalnie sobie z nimi radzić już teraz. Pięćdziesiąt lat zabrało
mi robienie gorszego gówna zanim nie znalazłem lepszego sposobu na poradzenie sobie z
argumentami. Ucz się na moich błędach.
Głowa John’a uniosła się i powiedział bezgłośnie - „Tak bardzo ją kocham.
Umarłbym, gdyby cokolwiek jej się...”urwał nagle, Tohr wziął głęboki wdech, czując ból w
klatce piersiowej.
- Wiem, zaufaj mi.... wiem
Zamknął drzwi z klapnięciem, obszedł samochód i stanął po stronie Butha. Kiedy
tamten opuścił szybę powiedział cicho - Jedź powoli i dłuższą trasą. Może będzie już po
operacji zanim tam dotrze. Ostatniej rzeczy jakiej potrzebujemy, to John ujeżdżający tyłek
Mannego na OIO’mie.
Gliniarz skinął głową - Hej, Chcesz wracać? Nie wyglądasz dobrze.
- Nic mi nie jest.
- Jesteś pewny, wiesz co te słowa oznaczają.
- Tak. Na razie.
Gdy się odwrócił, zobaczył że Xhex już nie było i wiedział, że było duże
prawdopodobieństwo, iż zrobiła to co obiecała. Mimo, że była tak wściekła jak John, to na
pewno nie była na tyle głupia, aby ryzykować własne zdrowie.
Kobiety, mimo wszystko są nie tylko piękne, ale i rozsądne. To był jedyny powód
dzięki któremu ich rasa przetrwała tak długo.
Kiedy samochód odjeżdżał w ślimaczym tempie podejrzewał, że Butch będzie miał
niezłą zabawę w drodze do domu. Trudno nie czuć współczucia dla tego biednego drania.
Następnie stanął przodem daleko od swoich towarzyszy. Mieli miny jak glina z
Bostonu, właśnie miał dostać opieprz i rzeczywiście każdy z mężczyzn rzucił zdanie w jego
kierunku.
- Czas wracać do centrum treningowego.
- Potrzebujesz lekarza.
- Jesteś odpowiedzialnym facetem i wiem że widzisz sens w tym co mówię.
- Nie bądź dupkiem.
Rankhor podsumował wszystko w dwóch słowach - Zakuta pała.
Kurwa mać! - zaplanowaliście to?
- Jasne, jeśli nie walczysz z nami - Hollywood rozgryzł swojego lizaka - i zrobimy to
jeszcze raz tylko tym razem z tanecznym krokiem.
- Oszczędź mnie.
- To jest kara, chyba że zgadzasz się na powrót do domu, bo inaczej będziemy kołysać
się w tanecznych ruchach. - na dowód tego ten kretyn splótł swoje ręce za głową i zaczął
obscenicznie poruszać swoimi biodrami. Do tego dołożył serię - Uhhuh, uhhuh, ohhhh,
yeeeeeeeeee, who’s your daddy...
Pozostali patrzyli na Rankhora, jakby mu wyrósł róg na środku czoła.
Nic nadzwyczajnego. Tohr wiedział, że mimo tej idiotycznej dywersji, gdyby się
sprzeciwił wielu z nich przeczołgałoby jego tyłek tak, że mógłby udławić się butami.
Także nic nadzwyczajnego.
Rankhor odwrócił się, wypchnął do przodu swój interes i zaczął go ugniatać, jakby
wyrabiał ciasto na chleb. Zaleta? Przestał śpiewać.
- Na miłość boską! - mruknął Zbhir - odpuść już nam i jedźmy, kurwa do domu.
Ktoś inny powiedział - Wiesz, nigdy nie myślałem, że są jakieś zalety bycia ślepym...
- Albo głuchym
- Albo niemową - dodał następny.
Tohr rozejrzał się po okolicy w nadziei, że coś co poczuło smród starej trzydniowej
kanapki wyskoczy z cienia.
Nie miał szczęścia.
A do tego wiedział, że Rankhor był niezniszczalny jak robot czy lalka Cabbage Patch.
Mógł zatańczyć Twist and Shout na ich tyłkach.
Tego Bracia by mu nie darowali.
Półtorej godziny....
Godzinę i trzydzieści jebanych minut trwała droga powrotna do domu.
John podejrzewał, że jedynym powodem, dla którego nie trwało to jeszcze dłużej, to
to że Butch nie wyznaczył objazdu przez Connecticut lub Maryland.
Kiedy wreszcie wtoczyli się na podjazd przed kamiennym pałacem, nie czekał aż Suv
zaparkuje, lub chociaż zwolni. Otworzył drzwi i wyskoczył gdy samochód nadal krążył.
Wylądował płasko, przeskoczył kamienne stopnie i stanął przed wejściem patrząc w kamerę
bezpieczeństwa. Omal nosem nie rozbił obiektywu. Masywne drzwi otworzyły się bardzo
szybko, nie miał pojęcia kto zrobił mu tę przysługę. Niesamowite foyer w kolorach tęczy z
marmurowymi i malachitowymi kolumnami, z przepięknymi malowidłami na suficie w ogóle
nie zrobiły na nim wrażenia. Nie zwracał uwagi na mozaikową podłogę, po której przebiegł w
śmiertelnym biegu, ani że ktoś cholera, wołał jego imię. Uderzył w drzwi schowane pod
wielkimi schodami i wpadł do tunelu prowadzącego do centrum treningowego, wystukał kod
dostępu tak zaciekle, że to cud że nie złamał klawiatury. Wchodząc przez szafę w biurze,
przeskoczył wokół biurka, wyleciał przez szklane drzwi i...
- Jest operowana - V oznajmił z odległości pięćdziesiąci metrów.
Brat stał na zewnątrz w drzwiach głównej sali zabiegowej, z ręcznie rolowanym petem
w zębach i zapalniczką trzymaną w ręce zakrytej rękawiczką.
- Jeszcze jakieś dwadzieścia minut.
Zapalił zapalniczkę i przytknął czubek papierosa do płomienia. Kiedy się zaciągnął
zapach tureckiego tytoniu spokojnie unosił się korytarzem.
Pocierając bolącą głowę, John czuł się jakby był poza czasem.
- Nic jej nie będzie - powiedział V w strumieniu dymu.
Nie ma po co się spieszyć i nie tylko dlatego, że ona była na stole. Było oczywiste, że
Vhredny stał na korytarzu jako żywa, oddychająca tarcza: John nie wejdzie do tego pokoju
dopóki Brat mu na to nie pozwoli.
Sprytnie. Biorąc pod uwagę jego nastój, byłby zupełnie zdolny do wyłamania drzwi co
najmniej jak w kreskówkach, pozostawiając po sobie jedynie zarys swojego ciała, a
oczywiście była to rzecz najmniej potrzebna na imprezie ze skalpelem.
Pozbawiony celu, John zaciągnął swój żałosny tyłek w stronę Brata.
„Postawili cię tu, prawda?”
- Nie, przerwa na papierosa.
„Jasne”
Stając przy ścianie obok mężczyzny, John miał ochotę walnąć jego głową o beton, ale
nie chciał ryzykować, że narobi hałasu.
Jeszcze nie teraz, wkrótce. - pomyślał John. Nie teraznie chce zostać zamknięty z jego
rozkazu. Nie teraz - nie chce z nim walczyć, to nie czas na gniew.
„Mogę jednego?”- zamigał V uniósł brwi, ale nie próbował przemówić mu do
rozsądku. Brat wyciągnął torebkę i bibułki.
- Chcesz sobie sam zrolować?
John potrząsnął przecząco głową, Z jednego powodu, chociaż oglądał tą procedurę
niezliczoną ilość razy, nigdy przedtem tego nie robił, a po za tym cholernie trzęsły mu się
ręce.
V zabrał się do roboty, a kiedy dał mu ten gwóźdź do trumny, zapalił zapalniczkę.
Oboje się pochylili. Tuż przed tym, zanim John przyłożył papierosa do ognia V
powiedział:
- Mała rada. To ma niezłego kopa więc nie zaciągaj się na całego.
Błogosławione niedotlenienie.
Płuca John’a nie tylko nie odparły ataku, ale same zaatakowały.
Ponieważ wykrztuszał oskrzela Vhredny zabrał skręta, który był tego powodem.
Pomocne okazało się oparcie dłoni na udach, gdyż niewiele trzeba było żeby puścił pawia.
Gdy zniknęły już gwiazdy sprzed wilgotnych oczu John’a, spojrzał na V....i poczuł jak
jego klejnoty kurczą się i zapadają w sen zimowy w najniższej części jego jelit. Brat wziął
skręta John’a i dodał do własnego pociągając z obu na raz w tym samym czasie.
Świetnie. Tak jakby już nie czuł się jak ciota.
V trzymał oba papierosy pomiędzy wskazującym a środkowym palcem - Chyba, że
chcesz jeszcze jednego? - kiedy John pokręcił głową, dostał zielone światło - Dobra
odpowiedź. Drugi sztach, a twój następny przystanek to kosz na śmieci i nie będziesz tam
wrzucał chustek do nosa wierz mi.
John pozwolił swojemu tyłkowi zjeżdżać w dół po ścianie do czasu gdy podłoga
wyłożona linoleum nie dotknęła jego kości ogonowej.
„Gdzie jest Tohr. Wrócił już do domu?”
- Taa. Odesłałem go, żeby coś zjadł. Powiedziałem, że nie wolno mu tu wracać bez
pisemnego oświadczenia pod przysięgą, że wciągnął całą kolację razem z deserem.- V
zaciągnął się i mówił dalej przez chmurę dymu - Prawie siłą go tam zaciągnąłem. Tak
naprawdę jest tam tylko dla ciebie.
„Dziś, o mało nie dał się zabić”
- To samo można by powiedzieć o każdym z nas. Taka praca.
„Wiesz, że z nim jest inaczej”
- Najważniejsze, że wrócił.
Czas płynął a Vhredny kopcił jak parowiec, John zaczął nabierać chęci, aby zadać
pytania, które były niewymawialne.
Balansując na granicy przyzwoitości, depresja w końcu rzuciła go na krawędź.
Pogwizdując cicho, tak żeby Vhredny mógł się obrócić, ostrożnie użył swoich rąk
„Jak ona umrze, V” - kiedy Brat zesztywniał, John zamigał - „Słyszałem, że czasami
widzisz te rzeczy. A jeśli bym wiedział, że to starość, może lepiej bym znosił takie historie jak
ta. „
Vhredny potrząsnął głową, ciemne brwi spadły na diamentowe oczy, tatuaż na skroni
zmienił kształt - nie powinieneś zmieniać swego życia bazując na moich wizjach. To tylko
migawka jednej chwili w danym czasie, która może się wydarzyć w przyszłym tygodniu, w
przyszłym roku, albo za trzy stulecia. To zdarzenia bez kontekstu, tam nie ma gdzie i kiedy.
Ze ściśniętym gardłem John wystrzelił odpowiedź - „Więc umrze nagle”
- Tego nie powiedziałem.
„Co jej się stanie? Proszę”
V odwrócił wzrok tak, że obserwował długi betonowy korytarz. W ciszy John był
jednocześnie przerażony jak i spragniony wizji, które miał Brat.
- Przykro mi, John. Raz już popełniłem błąd podając kiedyś komuś takie informacje.
To przynosi ulgę ale tylko na krótką metę, wierz mi.....
później staje się przekleństwem. Tak więc wiem, że otwarcie tej puszki Pandory nie
ominie nikogo i nigdzie.- spojrzał w bok - Zabawne, ale większość ludzi nie chce poznać
prawdy. I myślę, że to dobrze, tak powinno być. Dlatego nie mogę zobaczyć swojej własnej
śmierci, czy Butch’a albo Phaniki. Za blisko. Życie chce, aby przejść przez nie jak ślepiec i
nie brać takiego gówna za pewnik. Te pierdoły, które widzę nie są naturalne, to nie zawsze
jest prawdziwe.
John słyszał tylko szum w swojej głowie. Wiedział, że facet mówi z sensem, ale drżał
z potrzeby by wiedzieć. Jedno spojrzenie na szczękę V powiedziało mu, że niczego się nie
dowie jeśli będzie naciskał.
Nie miał zamiaru dawać mu nic więcej, no może z wyjątkiem pięści.
Nadal, to było straszne stanąć na krawędzi takiej wiedzy, wiedząc, że gdzieś tam w
świecie jest książka, której nie powinieneś - nie możesz przeczytać, a mimo to nie możesz się
doczekać by mieć ją w dłoniach.
To było po prosu.... całe jego życie było tam z Dr. Jane i Manny’m.
Wszystko kim był i kiedykolwiek będzie leżało na tamtym stole, jego światło. Jest
leczona bo wróg ją zranił.
Kiedy zamknął oczy, zobaczył szaleństwo na twarzy Tohr’a gdy ten atakował
reduktorów.
Tak, pomyślał, teraz wiedział dokładnie, do szpiku kości jak czuł się ten samiec.
Piekło na ziemi sprawiło, że robisz jakieś piękne, zjebane gówna.
Rozdział 6
Na górze w jadalni, jedzenie które jadł Tohr z innymi było jak z dykty, bez smaku.
Podobnie jak rozmowa, która toczyła się wokół stołu była tylko dźwiękiem bez znaczenia. A
ludzie po jego lewej i prawej stronie byli jak dwuwymiarowe szkice, nic więcej.
Gdy siedział z Braćmi, z ich partnerkami, z gośćmi z rezydencji wszystko to było
daleką, mglistą i niewyraźną plamą.
No, prawie wszystko.
Była tylko jedna rzecz w tej ogromnej Sali, która robiła na nim jakiekolwiek wrażenie.
Wśród porcelany i srebra, po drugiej stronie bukietu kwiatów i kandelabra, przyodziana w
szatę, zamknięta w sobie postać siedziała nieruchomo na krześle dokładnie naprzeciw niego.
Z tym opuszczonym kapturem jedyną żeńską rzeczą, którą można było zobaczyć była para
delikatnych rąk, które od czasu do czasu kroiły mięso lub nabierały ryżu.
Jadła jak ptaszek. Była cicha jak cień.
I dlaczego tu była, nie miał pojęcia.
Pochował ją w Starym Kraju. Pod jabłonią ponieważ miał nadzieję, że pachnące
kwiaty ukoją ją po śmierci.
Boże, wiedział że nie było jej łatwo pod koniec życia.
A jednak teraz żyła ponownie, przybywając z Phaniką z Drugiej Strony jako
pozytywny dowód wielkiego miłosierdzia Pani Kronik, wszystko jest możliwe.
- Jeszcze jagnięciny, panie? - psaniec zapytał
Żołądek Tohr’a był zapakowany jak walizka, ale wciąż czuł luźne stawy i ckliwe
myśli. Uznając, że więcej jedzenia będzie lepsze niż gehenna dokrwiania się, skinął głową.
- Dziękuję
Ponieważ jego talerz ponownie napełniał się mięsem i zgłosił się na ochotnika po
dokładkę ryżu, rozejrzał się na innych tylko po to by zająć czymś oczy.
Ghrom siedział u szczytu stołu, król przewodził wszystkiemu i wszystkim.
Beth powinna siedzieć w fotelu na przeciwległym końcu, ale zamiast tego, jak zwykle
siedziała na jego kolanach. I co również typowe, był bardziej zainteresowany karmieniem
swojej kobiety, niż siebie. Chociaż był całkowicie niewidomy, teraz karmił swoją shellan z
jego talerza unosząc widelec i trzymając go tak by się pochyliła, a ona akceptowała wszystko
co jej podał. Wypełniała go duma, satysfakcja, którą czerpał z troski o nią i to cholerne ciepło
między nimi powodowało, że jego surowa, arystokratyczna twarz biła czułością. Tylko od
czasu do czasu obnażał swoje długie kły, jakby nie mógł się już doczekać spotkania z nią na
osobności by móc się w niej zatopić.... na wiele sposobów.
Nie musiał tego oglądać.
Odwracając głowę złapał kątem oka Mohtr’a i Elhen’ę siedzących obok siebie i
gruchających jak gołąbki. Dalej Fhuriat i Cormia, Z i Bella, Rankhor i Mary...
Marszcząc brwi, pomyślał o tym jak kobieta Hollywood’a została ocalona przez Panią
Kronik. Była na skraju śmierci, a ona ją uratowała i dała długie życie.
Na dole w klinice była doktor Jane, która dostała to samo. Umarła, ale wróciła i ma
przed sobą wiele wspaniałych lat ze swym samcem.
Skupił wzrok na przyodzianej w szatę postaci na przeciw niego. Gniew zagotował się
w jego rozdętym brzuchu zwiększając ciśnienie. Upadła arystokratka - myślał o Niemej - też,
kurwa wróciła, aby przyjąć jeszcze raz dar życia od przeklętej matki rasy.
Jego Wellsie?
Umarła i nie żyje. Nic prócz pamięci i popiołów.
Na zawsze.
Kiedy jego nastrój osiągnął temperaturę wrzenia zastanawiał się czy aby dostąpić
takiego zaszczytu było ważniejsze kim była twoja partnerka czy, jaka tragedia cię spotkała.
Jego Wellsie była wartościową kobietą - tak jak te trzy, więc dlaczego nie została
oszczędzona. Dlaczego, do cholery nie mógł być jak tamte samce, spokojnie patrzeć w
przyszłość.
Dlaczego on i jego shellan nie otrzymali łaski, kiedy jej najbardziej potrzebowali...
Patrzył na nią.
Nie... piorunował ją wzrokiem.
Po drugiej stronie stołu Tohrment, syn Hharm’a był skupiony na Niemej swym
twardym, złym spojrzeniem jakby żywił urazę nie tylko o jej obecność w tym domu, ale o
sam oddech czy bicie serca.
Ta mina nie przysłużyła się jego twarzy.
Właściwie postarzał się od czasu kiedy widziała go po raz ostatni, chociaż wampiry,
szczególnie te z silnymi korzeniami wyglądają zazwyczaj jakby miały niecała trzydziestkę i
takie pozostają do śmierci.
Ale to nie była jedyna zmiana. Cierpiał na ciągły spadek wagi, ilekolwiek by zjadł
przy stole, nie potrafił nabrać dość ciała, jego twarz zaznaczona wydatnymi kośćmi
policzkowymi i zbyt ostrym zarysem szczęki a zapadnięte oczy okrywały smugi cienia.
Jednak jego fizyczna niemoc, czy cokolwiek to było, nie powstrzymywała go od walki. Nie
przebrał się przed posiłkiem, a jego mokre ubranie poplamione czerwoną krwią i czarnym
smarem, było szczególnym przypomnieniem, jak ci mężczyźni spędzali noce.
Ręce jednak umył.
Gdzie była jego partnerka? - zastanawiała się Niema. Nie widziała jego shellan, może
pozostał samotny przez te wszystkie lata? Na pewno gdyby miał kobietę, byłaby tutaj, aby go
wesprzeć.
Schylając głowę pod kapturem, położyła widelec i nóż na talerzu. Nie miała już
apetytu.
Ani nie była spragniona echa przeszłości. Jednakże tego nie mogła uprzejmie
odmówić.
Tohrment był tak młody jak ona kiedy spędzili razem te wszystkie miesiące w starej
chacie w Starym Kraju, chroniąc się przed chłodem zimy, deszczem wiosny, gorącem lata i
wiatrem jesieni. Mieli cztery pory roku, by obserwować jej powiększający się nowym życiem
brzuch, kompletny cykl kalendarza w którym on i jego mentor, Hardhy, karmili, ochraniali i
dbali o nią.
Nie tak powinna wyglądać jej pierwsza ciąża. Nie tak kobieta jej pokroju powinna
żyć. To było coś, jak los który sobie zgotowała, a który miał jej nie dosięgnąć.
Jednakże jej arogancja niczego nie podejrzewała. Ale nie było i nadal nie ma odwrotu.
Od momentu kiedy została porwana i oderwana od rodziny, już zawsze czuła się inna, jakby
ochlapano jej twarz kwasem, jakby jej ciało zostało poparzone nie do poznania, jakby straciła
kończyny, lub wzrok czy słuch.
Ale nie to było najgorsze. Dość, że została w ogóle skażona, ale że to zrobił
symphata? I ten stres wywołał naglącą potrzebę?
Spędziła cztery długie sezony pod tą strzechą, ze świadomością że rośnie w niej
potwór. Rzeczywiście straciłaby swój status społeczny, gdyby to był wampir, który
uprowadził ją i oszukał jej rodzinę zabierając najcenniejszą rzecz, jej dziewictwo. Przed jej
uprowadzeniem, jako córka członka Rady, była bardzo cennym towarem, który był trzymany
w zamknięciu i wystawiany na specjalnych okazjach jak wytworny klejnot.
Tak naprawdę, jej ojciec czynił przygotowania do skojarzenia jej z kimś, kto
zapewniłby jej jeszcze wyższy poziom życia niż ten w którym się wychowała.
Ze straszliwą wyrazistością przypomniała sobie, że czesała swoje włosy, gdy
zarejestrowała cichy dźwięk, kliknięcie francuskich drzwi. Odłożyła szczotkę na toaletkę.
Następnie zasuwa została zwolniona przez kogoś innego, nie przez nią.
W chwilach spokoju, od tamtej pory czasami sobie wyobrażała, że w tę noc zeszła do
podziemnych kwater razem ze swoja rodziną.
Nie czuła się dobrze - zapowiedź jej chcączki - i została na górze ponieważ nie było
powodu aby denerwować się czymś więcej.
Tak... czasami udawała, że poszła za nimi na dół do piwnicy i powiedziała ojcu o
dziwnej postaci, która pojawiła się na jej tarasie w sypialni.
Uratowała by się.
Zaoszczędziłaby wojownikowi naprzeciwko niej, jego gniewu.
Użyła sztyletu Tohr’a. Zaraz po porodzie, warczała i zabrała jego broń.
Nie mogąc znieść tego co wydała na świat, niezdolna do wzięcia jeszcze jednego
oddechu w przeznaczeniu, na które została skazana przekręciła ostrze w swej własnej piersi.
Ostatnią rzeczą, którą słyszała zanim zapadła ciemność był jego krzyk...
Zgrzyt krzesła przywrócił ją do rzeczywistości, wszyscy przy stole zamilkli, przestali
jeść, ustały wszystkie ruchy i rozmowy kiedy on wyszedł z jadalni.
Niema podniosła serwetę i wytarła usta pod kapturem. Nikt nie patrzył na nią, jakby
nikt nie zauważył jego uprzedzenia do niej. Ale z drugiego końca stołu, anioł z ciemnymi i
przetykanymi blondem włosami spoglądał wprost na nią.
Odwracając od niego wzrok, zobaczyła jak Tohrment wyszedł z sali bilardowej przez
foyer. W każdej ręce miał butelkę jakiegoś ciemnego płynu, a jego ponura twarz była niczym
maska śmierci.
Zamykając powieki, sięgnęła głęboko starając się znaleźć siłę, aby zbliżyć się di
mężczyzny, który właśnie tak nagle wyszedł. Przybyła tutaj, na tę stronę aby zadośćuczynić
córce, którą porzuciła.
Jednak był jeszcze ktoś, komu była winna przeprosiny.
I chociaż słowa skruchy były ostatecznym celem, zacznie od sukienki zwracając mu ją
tak szybko jak tylko skończy czyszczenie własnymi rękami. Stosunkowo to była tak mała
rzecz. Ale od czegoś trzeba było zacząć, a suknia była wyraźnie częścią jego rodu ponieważ
ofiarował ją jej córce, bo nie miała żadnej rodziny.
Nawet po tych wszystkich latach nadal opiekował się Xhexanią.
Był wartościowym samcem.
Była spokojniejsza wychodząc, ale w pokoju ponownie zapadła cisza kiedy wstała ze
swojego miejsca. Trzymając opuszczoną głowę wyszła, ale nie głównym wyjściem, tak jak
on, tylko drzwiami dla służby prowadzącymi do kuchni.
Kulejąc obok kuchenki, szafek i zapracowanych, pełnych dezaprobaty psańców,
skierowała się do tylnej klatki schodowej, która miała proste, białe ściany gipsowe, sosnowe
schody...
- To należało do jego shellan.
Miękka, skórzana podeszwa jej buta, aż pisnęła kiedy się odwróciła.
W dole, na pierwszym stopniu stał anioł.
- Suknia - powiedział - Wellesandra miała ją na sobie w noc ceremonii prawie
dwieście lat temu.
- Och... w takim razie zwrócę ją jego partnerce.
- Ona nie żyje.
Zimny dreszcz przeszedł ją wzdłuż kręgosłupa - Nie żyje...
- Reduktor ją zastrzelił - kiedy Niema dyszała jego białe oczy nawet nie mrugnęły -
była w ciąży.
Niema gwałtownie złapała się poręczy gdy jej ciało się zatrzęsło.
- Przepraszam - powiedział anioł - ale nie lukruję gówna, a musisz to wiedzieć jeśli
masz zamiar oddać mu ją z powrotem. Xhex powinna ci powiedzieć.
- Dziwię się, że tego nie zrobiła.
Rzeczywiście. Chociaż nie spędzały ze sobą dużo czasu, a po za tym miały w bród
tematów wokół których chodziły na „paluszkach”
- Nie wiedziałam - powiedziała w końcu - oglądałam w misie po Drugiej Stronie... on
nigdy....
Tyle tylko, że nie myślała o Tohrze kiedy odeszła, martwiła się i była skupiona na
Xhexanii.
- Tragedia tak jak miłość, czyni z ludzi ślepców - powiedział, jak gdyby potrafił
odczytać jej żal.
- Nie zamierzam mu tego zanieść - potrząsnęła głową - wyrządziłam już
wystarczająco dużo szkód. Oddając mu suknię... jego partnerki...
- To miły gest, ale myślę że należy mu to zwrócić. Może to pomoże.
- W czym? - powiedziała głucho.
- Przypomni mu, że ona odeszła.
Niema zmarszczyła brwi - Jakby zapomniał?
- Byłabyś zdziwiona, moja droga. Łańcuch pamięci musi zostać zerwany.
Dlatego mówię ci - zanieś mu tę suknię i niech ją weźmie od ciebie.
Niema próbowała sobie wyobrazić ten moment. - To okrutne - nie. Jeśli tak bardzo
chcesz go torturować, możesz sam to zrobić.
Anioł uniósł brew - To nie tortura. To rzeczywistość. Czas płynie dalej, a on musi iść
do przodu i to szybko. Oddaj mu ją.
- Dlaczego tak interesujesz się jego sprawami?
- Jego przeznaczenie jest moim własnym.
- Jak to możliwe?
- Wierz mi, wcale tego nie chciałem
Anioł rzucał jej wyzwanie, aby znalazła fałsz w czymkolwiek.
- Wybacz - powiedziała z grubsza - ale wyrządziłam już tyle krzywdy temu
szlachetnemu mężczyźnie. Nie będę częścią niczego, co go zrani.
Anioł potarł oczy jakby miał ból głowy. - Jasna cholera. On nie potrzebuje, aby go
rozpieszczać. On potrzebuje porządnego kopa w tyłek i jeśli go wkrótce nie dostanie,
ugrzęźnie w tej gównianej dziurze rozpaczy, w której tkwi teraz.
- Nic nie rozumiem z tego co mówisz.
- Piekło jest miejscem wielu poziomów. On znajdzie się w nim za chwilę, a ten
odcinek jego męki jest ledwo jak bród pod paznokciami w porównaniu z nim.
Niema cofnęła się i odchrząknęła by oczyścić gardło - nie przebierasz w słowach
aniele.
- Serio? Nie mów.
- Nie potrafię.... nie mogę zrobić tego o co mnie prosisz.
- Tak, potrafisz i musisz.
Rozdział 7
Kiedy Tohr trafił do barku w sali bilardowej, nie zadawał sobie trudu aby sprawdzić
jakie wziął butelki. Jednak na drugim piętrze zauważył, że w prawej ręce trzyma Quhuinn’s
Herradurra, a w lewej... Drambuie?
O.K., w porządku, może i był zdesperowany, ale wciąż miał kubki smakowe, a to
gówno było paskudne. Krocząc na dół do salonu na końcu korytarza, zamienił je na dobry
stary rum a tequila może udawać colę, wypije obie na raz.
W swoim pokoju zamknął drzwi, otworzył Bacardi i wlał gorzałę w gardło.
Pauza na przełknięcie i oddech. Powtórka. Iiiii..... powtórka, i jeszcze jedna dobra...
powtórka. Na linia ognia z jego ust do jelit poczuł błogie gorąco, a potem jakby uderzenie
pioruna, ale zamierzał trzymać rytm nabierając co chwilę powietrza jakby pływał w basenie.
Opróżnił pół butelki w niecałe dziesięć minut, a nadal stał prosto w swoim pokoju. Co
jak przypuszczał było głupie.
W przeciwieństwie do upicia się, co było konieczne.
Położył alkohol i zaczął szarpać się ze swoimi buciorami dopóki ich nie zdjął.
Skórzanie spodnie, skarpetki, Tshirt podzieliły ich los. Kiedy był już zupełnie nagi poszedł do
łazienki, odkręcił prysznic i wszedł do środka z obiema butelkami w rękach. Rumu starczyło
na czas namydlania i mycia głowy. Gdy zaczął się cykl płukania, otworzył
Herradurrę i pociągnął.
Nie wyszedł dopóki nie upił sporego łyku i dopiero wtedy zaczął odczuwać skutki,
ostre krawędzie jego nastroju zmieniały się i zaczął kiełkować brzoskwiniowy meszek
zapomnienia. Nawet kiedy kolejna fala upomniała się o niego nie przestawał pić.
Chciał zejść na dół do kliniki i zobaczyć co z Xhex i John’em, ale wiedział że ona
zamierza dać mu popalić, a oboje będą musieli uporządkować swoje sprawy na własną rękę.
Po za tym jego nastrój był toksyczny, i cholera, na pewno mieli dosyć wtrącania się pomiędzy
nich, tak jak w zaułku.
Nie trzeba dzielić się bogactwem.
Pozwolił kołdrze osuszać jego ciało. Cóż, ona i gorąco przedostające się łagodnie
przez otwory wentylacyjne w suficie. Herrudurra została z nim trochę dłużej niż rum, ale
chyba tylko dlatego, że jego żołądek zrobił sobie przerwę gdzieś pomiędzy całym tym
alkoholem a wielką kolacją.
Gdy tequila była skończona, postawił butelkę na nocnym stoliku i ułożył się
wygodnie, co nie było trudne. W tym momencie mógł być nawet pakowany do pudła i wcale
by mu to nie przeszkadzało.
Zamykając oczy, pokój zaczął delikatnie wirować, jakby jego łóżko znajdowało się
nad odpływem, a woda wolno wylewała się na zewnątrz.
Cóż, biorąc pod uwagę jak miłe było to uczucie, zamierzał pamiętać o bezpiecznym
wyjściu. Ból w klatce piersiowej był tylko ciemnym echem, stłumił głód krwi, jego emocje
były zimne jak marmurowy blat. Nawet kiedy spał nie doznawał wytchnienia tego rodzaju.
Pukanie do drzwi było tak miękkie, myślał, że to tylko bicie jego serca.
Ale potem się powtórzyło. I jeszcze raz.
„Cholera, pieprzone piekło...” - oderwał głowę od poduszki i krzyknął
- Czego!
Kiedy nie było odpowiedzi wyskoczył na równe nogi - Łał... okey...
Łapiąc się za stolik nocny, zapukał w pustą butelkę tequili na podłodze.
Jego środek ciężkości był teraz podzielony pomiędzy małym palcem lewej nogi, a
zewnętrznym kawałkiem prawego ucha. Co oznaczało, że jego ciało chciało iść w dwóch
kierunkach równocześnie.
Dotarcie do drzwi było jak jazda na łyżwach. Na lodzie z hydromasażem.
I helikopterem w głowie.
Klamka stała się ruchomym celem, choć jak drzwi przesuwały się z boku na bok bez
wyłamania ramy, pozostało tajemnicą.
Szarpiąc się z drzwiami warknął - Czego!
Nikogo nie było, ale to co zobaczył natychmiast go otrzeźwiło.
Po drugiej stronie korytarza, na jednym z mosiężnych kinkietów wisiał czerwony
wodospad godowej sukni jego Wellesanry.
Spojrzał w lewo - nikogo. Spojrzał w prawo.... Niema.
W oddali, daleko od pokoju odziana w szatę kobieta szła tak szybko, jak pozwalało na
to jej kalectwo, jej wątłe ciało niezgrabnie przesuwało się w tych fałdach tkaniny.
Prawdopodobnie mógł ją złapać. Ale, kurwa, oczywiście kobieta robiła przed nim ze
strachu, gdyby porozmawiał z nią przy stole, teraz jest najniezdolniejszy.
Nawet nie potrafił się wysłowić i do tego ma goły tyłek.
Torując sobie drogę przez korytarz, stanął przed suknią. Oczywiście została ostrożnie
wyczyszczona i przygotowana do schowania, jej rękawy były wypchane bibułą, a wieszak
należał do tych specjalnych z wyściełanymi wkładkami na stanik.
Kiedy parzył na strój, skutki alkoholu sprawiły, że wydawała się złapana na wietrze,
krwisto czerwona tkanina powiewała tam i z powrotem, lśniący ciężar łapał światło i odbijał
refleksy pod różnymi kątami.
Z wyjątkiem tego, że to on się porusza, nieprawdaż?
Sięgając w górę, podniósł wieszak z kinkietu na którym była zawieszona, zaniósł
suknię do swojego pokoju i zamknął drzwi za nimi. Położył suknię na łóżku, po stronie którą
zawsze wolała Wellesandra - najdalej od drzwi, i przez ponad minutę ostrożnie układał
rękawy i spódnicę dopóki nie leżały w idealnej pozycji.
Potem zgasił światła.
Leżąc, zwinął się na boku kładąc głowę na poduszce, naprzeciw miejsca gdzie mogła
by być głowa Wellesandry.
Z drżącą ręka dotknął satynowego gorsetu, czując fiszbiny zatopione w tkaninie,
struktura sukni tworzyła piękne wyobrażenie delikatnego ciała kobiety.
Nie było tak samo kiedy dotykał jej żeber, tak jak satyna nie była tak miękka jak jej
ciało, a rękawy tak idealne jak jej ramiona.
- Tęsknię za tobą.... - pogładził wcięcia sukni, gdzie byłaby jej talia, gdzie powinna
być - Tak bardzo za tobą tęsknię.
Rozmyślał, że kiedyś wypełniała te sukienkę, żyła wewnątrz niej przez krótki czas, z
którego nie pozostało nic prócz jednego ujęcia kamery z tej nocy w ich życiu.
Dlaczego jego wspomnienia nie mogły sprowadzić jej z powrotem? Czuł się
dostatecznie silny, wystarczająco potężny a wzywające zaklęcie powinno w magiczny sposób
ponownie wypełnić suknię.
Tyle, że żyła tylko w jego umyśle. Zawsze z nim i zawsze po za zasięgiem.
Zrozumiał, że tym właśnie była śmierć, jedną wielką fikcją.
I tak jakby ponownie przeczytał fragment w książce, pamiętał ich dzień ceremonii, jak
stał zdenerwowany obok Braci, miętoląc atłasową szatę i stukając o wysadzany klejnotami
pasek. Jego ojciec, Hhram, miał dopiero wpaść, pojednanie które miało miejsce pod koniec
jego życia, było cały wiek później. Ale Hardhy tam był, mężczyzna spoglądał na niego co
sekundę lub dwie, bez wątpienia dlatego, że obawiał się, że Tohr ma zamiar spieprzyć.
Któryś z nich dwóch mógł to zrobić.
I wtedy ujrzał Wellsie...
Tohr przesunął dłonią po satynie. Zamykając oczy wyobrażał sobie jej ciepło, żyjące
ciało ponownie wypełniające suknię, jej oddech rozszerzający i kurczący krawędzie gorsetu,
jej długie, długie nogi trzymające spódnicę nad podłogą, jej rude, kręcone włosy opadające na
czarną koronkę rękawów.
W jego wizji była prawdziwa i była w jego ramionach, patrząc na niego spod swoich
rzęs kiedy tańczyli menueta z innymi. Do tamtej nocy była dziewicą, on też jeszcze z nikim
nie był. Był niezdarnym idiotą. Ona dokładnie wiedziała co robić. I właściwie tak już zostało
przez cały ich związek.
Chociaż stał się cholernie dobry w seksie i to kurwa, bardzo szybko.
Byli jak yin i yang, a jednocześnie tacy sami: on był sierżantem w Bractwie, ona
generałem w domu, a razem się uzupełniali.
Pomyślał, że może dlatego to się stało. Byli za bardzo szczęśliwi i dlatego Pani Kronik
musiała zbilansować ten wynik.
Teraz był tutaj, pusty jak ta suknia ponieważ to co wypełniało jego i piękną szatę,
odeszło.
Łzy, które spływały z jego oczu milczały, sączyły się i moczyły poduszkę, podróżując
przez most nosa swobodnie spadając jedna po drugiej jak deszcz z krawędzi dachu.
Przesuwał kciukiem tam i z powrotem po satynie jakby to było jej biodro, robił tak
kiedy byli razem, położył nogę na sukni.
To nie było to samo. Nie było ciała pod spodem, a tkanina pachniała cytryną a nie jej
skórą. I mimo wszystko był sam w tym pokoju, który nie był ich.
- Boże, jak ja za tobą tęsknię - powiedział łamiącym się głosem - każdego dnia, każdej
nocy...
Po drugiej stronie sypialni, Lassiter stanął w ciemnym kącie obok komody, czując się
jak gówno, podczas gdy Tohr szeptał do sukni.
Pocierając twarz zastanawiał się dlaczego... dlaczego, do cholery, ze wszystkich
sposobów, które by go uwolniły z Pomiędzy, musiało to być właśnie to.
To gówno zaczynało go wkurwiać.
Jego. Anioła, który miał w dupie innych ludzi, który powinien być rzeczoznawcą lub
prawnikiem czy kimkolwiek innym na ziemi, gdzie kantowanie innych było atutem, tak jak w
jego pracy.
Nigdy nie powinien być aniołem. Nie miał wymaganych umiejętności i nie mógł
udawać.
Kiedy Stwórca dał mu możliwość odkupienia swoich win, był zbyt skoncentrowany
na możliwości uwolnienia się, że nie myślał o szczegółach zadania. Wszystko co słyszał było
czymś w rodzaju gatki „Zejdź na ziemię, sprowadź tego wampira z powrotem na odpowiednie
tory i uwolnij jego shellan”, bla, bla, bla... Po czym zostałby zwolniony i mógł zająć się
swoimi sprawami zamiast utknąć w miejscu anituanitam. Wydawał się to dobry układ i z
początku tak było. Pokazać się w lesie z Big Mac’iem, karmić zmarnowanego drania,
przyciągnąć go tutaj... i poczekać, aż Tohr będzie wystarczająco silny fizycznie, aby
rozpocząć proces „pójścia dalej”.
Świetny plan, z wyjątkiem tego, że utknął.
„Pójście dalej” to najwyraźniej było coś więcej, niż tylko walka z wrogiem.
Tracił już nadzieję, że wyciągnie go własnymi rękami... gdy nagle w domu pojawiła
się kobieta, Niema i po raz pierwszy od dawna Tohr się czymś zainteresował. Co było jak
olśnienie w jego marmurowej głowie i będzie wymagało jego współudziału.
Pewnie. Świetnie. Koleś. Wyluzuj faceta, wspaniale. Wtedy wszyscy by wygrali, a w
szczególności Lassiter. I cholera, jak tylko zobaczył Niemą bez tego kaptura, wiedział, że był
na dobrej drodze. Była zdumiewająco piękna, była tym rodzajem kobiety na widok której
mężczyzna w ogóle nie zainteresowany stawał prościej i poprawiał spodnie. Miała papierowo
białą skórę i długie blond włosy sięgające bioder kiedy nie były splecione. Z ustami, które
były różowe, z oczami, które były cudownie szare i policzkami koloru wnętrza truskawki,
była zbyt urocza aby być prawdziwa.
Wyraźnie była idealna z innych powodów: chciała zadośćuczynić, a Lassiter założył,
że przy odrobinie szczęścia natura weźmie sprawy w swoje ręce i wszystko wskoczy na swoje
miejsce, a ona wskoczy do łóżka Brata.
Pewnie. Świetnie. Koleś.
Z wyjątkiem tego. Ten... widok...po drugiej stronie sypialni. Nie pewnie, nie świetnie i
nie koleś.
Ten rodzaj cierpienia był kanionem, czyśćcem samym w sobie dla kogoś kto nie
umarł. I cholera, gdyby anioł miał jakiekolwiek pojęcie jak Brata z tego wyciągnąć.
Szczerze mówiąc miał dość kłopotów grając tylko rolę świadka.
I jeszcze jedno, nie zamierzał szanować tego faceta. Mimo wszystko miał misję i nie
był tu by zyskać kumpla - kumpla z kluczem do wolności.
Problem w tym, że gryzący zapach agonii tego samca podnosił się i wypełniał pokój,
niemożliwym było mu nie współczuć.
Cholera, nie mógł tego kurwa znieść.
Niepostrzeżenie przeniósł się na zewnątrz do korytarza, szedł samotnie wzdłuż
posągów kierując się do szczytu wielkich schodów. Sadzając tyłek na najwyższym stopniu
wsłuchiwał się w odgłosy domu. Na dole, psańce sprzątały po Przedświtku, ich radosna
relacja na żywo była jak muzyka kameralna. Za nim w gabinecie, król i królowa
„pracowali”.....że tak powiem, ciężki zapach wiązania Ghroma unosił się w powietrzu, Beth
owinięta nim oddychała ciężko. Reszta domu była cicha, inni Bracia, ich shellan czy goście
zapadali w sen....lub robili inne rzeczy na wzór pary królewskiej.
Podniósł oczy, skupił się na malowanym suficie wysoko nad mozaikową podłogą
foyer. Ponad głowami przedstawionych wojowników na ich przerażających, krzywiących się
wierzchowcach było błękitne niebo i białe chmury - śmieszne, przecież wampiry nie mogły
walczyć w ciągu dnia. Ale to była zaleta przedstawiania rzeczywistości, a nie bycia w niej.
Kiedy miałeś pędzel w ręku byłeś bogiem, któremu życzyłeś rządzić swoim życiem,
zdolnemu wybierać z katalogu artykułów losu i z talii kart przeznaczenia aby utrzymać swoje
korzyści jak najdłużej.
Wpatrując się w chmury, czekał na postać, której szukał i która się pojawiła.
Wellesandra siedziała na ogromnym, wymarłym polu, nie kończącym się, szarym,
usianym wielkimi głazami, a bezlitosny wiatr owiewał ją ze wszystkich stron. Nie ruszała się,
jak wtedy gdy widział ją po raz pierwszy. Pod szarym kocem trzymała kurczowo młode, stała
się bledsza, jej rude włosy przygasły do nieefektownej barwy, jej skóra stała się ziemista, jej
oczy były już tylko cieniem winnego brązu. I niemowlę w jej ramionach, maleńkie, opatulone
jak tobołek, nawet nie drgnęło.
To była tragedia Pomiędzy. W przeciwieństwie do Zapomnienia nie miało to trwać w
nieskończoność. To był przystanek do końcowego miejsca przeznaczenia, i każdy był trochę
inny. Jedyna rzecz, która była taka sama? Jeśli zostałeś tam zbyt długo, nie mogłeś się
wydostać. Nie dla ciebie wieczna łaska.
Po prostu przeniesienie do nicości, bez szans na uzyskanie wolności od pustki.
A tych dwoje było już na końcu liny.
- Robię co tylko w mojej mocy - powiedział do nich - trzymajcie się...
przeklęte piekło, wytrzymajcie jeszcze trochę.
Rozdział 8
Pierwszą rzeczą jaką zrobiła Xhex kiedy odzyskała przytomność było odszukanie
wzrokiem John’a w sali pooperacyjnej.
Nie było go na krześle po drugiej stronie. Nie było na podłodze, opierającego się w
kącie. Nie było na łóżku obok niej.
Była sama.
Gdzie do cholery był?
No tak, jasne. Jeździł po niej w zaułku, a potem zostawił ją tutaj? Czy w ogóle wrócił
na jej operację?
Z jękiem, zastanowiła się nad przetoczeniem się na bok, z kroplówkami i czujnikami
przyczepionymi do jej ramienia i klatki piersiowej, było to niemożliwe więc zdecydowała nie
walczyć z tymi wszystkimi wtyczkami.
Cóż, szczęśliwy traf, że ktoś wymusztrował tego nudziarza, żeby nie wiercił jej dziury
w brzuchu.
Leżała z wściekłym wyrazem twarzy, wszystko w pokoju ją irytowało.
Uderzenie ciepła z sufitu, szum maszyn za jej głową, prześcieradło jak papier ścierny,
poduszka zbyt twarda, materac zbyt miękki...
Gdzie, kurwa, był John?
Na miłość boską, może się pomyliła wiążąc się z nim. Kochanie go było tym czym
było i nic tego nie zmieni, przynajmniej ona tego nie chciała.
Ale powinna wiedzieć lepiej, niż czynić rzeczy oficjalnymi. Mimo iż tradycyjna rola
sexu wampirów zmieniła się, w dużej mierze dzięki Ghromowi, który rozluźnił nieco stare
tradycje, ale wciąż było to patriarchalne gówno wokół shellan. Mogłaś być przyjacielem,
dziewczyną, kochanką, współpracownikiem, mechanikiem samochodowym, kurwa jego mać,
i oczekiwać że twoje życie należy do ciebie.
Ale obawiała się, że kiedy raz jej imię znalazło się na plecach samca, gorzej czystej
krwi wojownika, wszystko się zmieni. Oczekiwania się zmienią.
Twój partner zaczyna patrzeć ci na ręce i uważa, że nie potrafisz zatroszczyć się o
siebie.
Gdzie był John?
Ponad szafą wnękową otworzyła panelowe drzwi, zrzuciła z siebie szpitalną koszulę i
złapała jakiś wyskrobek, który oczywiście nie był w jej rozmiarze - same męskie rozmiary.
Ponieważ walczyła, by ubrać się jedną ręką przeklęła John’a, Bractwo, rolę shellan, kobiet w
ogóle.... a zwłaszcza koszulę i spodnie, gdyż walczyła jak jednoręki aby zwinąć spód, który
zawinął się wokół jej stóp.
Kiedy pomaszerowała do drzwi, dokładnie zignorowała fakt, że szukała swojego
partnera, zamiast koncentrować się na piosenkach przechodzących przez jej głowę,
delikatnych wersjach a’capella hitów TOP 40.
Szarpiąc otworzyła drzwi...
W poprzek korytarza John siedział na twardej podłodze, kolana miał podciągnięte
wysoko jak maszty namiotu, a ramiona krzyżowały się wokół klatki piersiowej. Jego oczy
spotkały jej, jak tylko się pojawiła, ale nie dlatego że patrzył w jej stronę, ale dlatego że był
skupiony na tej przestrzeni którą by wypełniła, na długo przed tym nim faktycznie wyszła.
Rozważania w jej mózgu zamilkły: on wyglądał jakby przeszedł przez piekło i niósł
płomienie z salonu diabła gołymi rękami.
Opuścił ramiona i zamigał.
„Pomyślałem, że potrzebujesz trochę prywatności”
Cóż, cholera. Tam dokąd zmierzał rujnował jej zły humor.
Rozkładając się obok niego, wyciszyła się. Nie pomagał jej, i wiedziała że robi to
celowo - droga do honoru jej niezależności.
- Chyba to była nasza pierwsza kłótnia. - powiedziała.
Skinął - „Nienawidzę tego. Tego wszystkiego. I przepraszam, ja po prostu... Nie
potrafię wytłumaczyć co we mnie wstąpiło, ale kiedy zobaczyłem, że jesteś ranna, straciłem
panowanie nad sobą.”
Jej wydech był długi i powolny.
- Nie miałeś problemu z tym, że walczę. Tuż przed ceremonią powiedziałeś, że sobie z
tym poradzisz.
„Wiem. I nadal tak jest”
- Jesteś pewny?
Po chwili skinął ponownie - „Kocham cię”
- Ja też, to znaczy, ciebie. Wiesz przecież.
Ale tak naprawdę jej nie odpowiedział. A ona nie miała siły by dalej drążyć temat.
Tych dwoje po prostu siedziało na podłodze w ciszy, aż w końcu sięgnęła i chwyciła jego
rękę.
- Muszę się dokrwić - powiedziała niedbale - czy mógłbyś...
Jego oczy strzeliły w jej stronę, a głowa podskoczyła.
„Zawsze” - powiedział bezgłośnie.
Wstała bez jego pomocy i wyciągnęła do niego wolną rękę. Kiedy wziął jej dłoń,
zebrała wszystkie siły i pociągnęła go. Potem zaprowadziła do sali pooperacyjnej, umysłem
zamknęła drzwi i usiadła na łóżku.
John pocierał dłonie o skórzane spodnie jak gdyby był zdenerwowany i zanim zdążyła
do niego podejść, zerwał się.
„Muszę wziąć prysznic. Nie mogę się do ciebie zbliżyć w tym stanie.
Jestem cały we krwi”
Boże, nawet nie zauważyła, ze wciąż miał na sobie ubranie z wczorajszej walki.
- W porządku.
Zamienili się miejscami, ona posunęła się na krawędź materaca, on poszedł do
łazienki aby odkręcić ciepłą wodę. Zostawił otwarte drzwi...
więc kiedy zdjął tshirt patrzyła na jego umięśnione ramiona i tors.
Jej imię, Xhexania, było nie tylko wytatuowane, ale wycięte pięknymi symbolami na
jego plecach.
Kiedy pochylił się, by zdjąć spodnie jego tyłek miał zdumiewający wygląd, jego
ciężkie uda napięły się gdy wyciągał z nogawki jedną nogę za drugą. Wszedł pod prysznic i
zniknął z jej pola widzenia, ale szybko wrócił.
Zdała sobie sprawę, że nie był podniecony.
Pierwszy raz. Zwłaszcza, że miała się dokrwić.
John zawinął ręcznik wokół bioder i włożył koniec za pas. Kiedy odwrócił się do niej
jego poważne oczy zasmuciły ją.
„Chcesz, żebym założył szlafrok?”
Co, do cholery mu się stało? - pomyślała. I, do kurwy nędzy, przeszli przez zbyt wiele,
aby dostać coś co powinno być czymś dobrym tylko po to, żeby to spieprzyć.
- Nie - potrząsnęła głową i otarła oczy - Proszę... nie...
Kiedy podszedł do niej, ręcznik ciągle był w tym samym miejscu.
Stanął przed nią, po czym opadł na kolana i uniósł rękę.
„Napij się ze mnie. Proszę, pozwól mi się tobą zaopiekować”
Xhex pochyliła się i objęła jego rękę. Przesuwając jej kciukiem tam i z powrotem nad
jego żyłą, poczuła po raz kolejny to połączenie między nimi, które zostało zerwane w zaułku,
a które teraz ponownie się zawiązywało i naprawiało szkody.
Wyciągając rękę, objęła tył jego szyi i przyciągnęła jego usta do swoich.
Całując go powoli, dokładnie, rozsunęła nogi robiąc mu miejsce, kiedy przesunął się
do przodu, jego biodra znalazły miejsce, które należało do niego i tylko do niego.
Kiedy ręcznik uderzył o podłogę jej ręka powędrowała do jego męskości i stwierdziła,
że „to” stwardniało.
Dokładnie tak, jak tego chciała.
Głaszcząc go, podwinęła górną wargę odsłaniając kły. Następnie przechyliła głowę na
bok i dotknęła jego szyi ostrymi jak brzytwa czubkami.
Jego ogromne ciało zadrżało, więc powtórzyła ruch, tym razem dodając język.
- Chodź ze mną do łóżka.
John nie marnował czasu, wypełniając opuszczoną przestrzeń kiedy się odsunęła
robiąc mu miejsce.
Cały czas utrzymywali kontakt wzrokowy. Jak gdyby się zapoznawali ze sobą.
Chwyciła jego rękę i położyła ją sobie na biodrze, kiedy przetoczyła się na niego i
kiedy ich ciała spotkały się, zacieśnił swój uścisk, a jego zapach wiązania buchnął w całym
pomieszczeniu.
Miała zamiar robić wszystko powoli i powściągliwie. Ale jej ciało miało inny plan.
Potrzebowało złapać lejce i przejąć kontrolę, a ona uderzyła z potężnym ładunkiem w jego
gardło, biorąc to czego potrzebowała by, przetrwać i być silniejszą, a także oznakować go na
swój własny sposób.
W odpowiedzi jego ciało ponownie ją podnieciło, a jego erekcja rozpaczliwie pragnęła
znaleźć się już w niej.
Kiedy piła chciwie z jego żyły, walczyła aby uwolnić się z tych chirurgicznych szmat,
ale on się już tym zajął, chwytając ją w talii szarpnął spodnie tak mocno, że materiał podzielił
się pod wpływem jednego czystego rozdarcia. A potem jego ręka znalazła się dokładnie tam
gdzie tego chciała, dotykając jej rdzenia, delikatnie ślizgając się i drażniąc, by następnie
wejść do środka. Wychodząc naprzeciw jego długim, penetrującym palcom, znalazła rytm,
który im obojgu gwarantował wyzwolenie, jej jęki rywalizowały z krwią w jej gardle, a ona
sama staczała się na krawędź w zastraszającym tempie.
Po pierwszym orgazmie przesunęła się - z jego pomocą - i usiadła okrakiem na jego
biodrach. Potrzebowała ciągłej bliskości jego szyi, ale on już zajął się aspektem ruchowym,
rytmicznie poruszając się, zagłębiał i wycofywał tworząc ten rodzaj tarcia jakiego oboje
pragnęli.
Gdy dochodziła po raz drugi, odsunęła usta od jego ciała i krzyknęła jego imię. Kiedy
on pulsował w niej głęboko, przestała się ruszać i chłonęła uczucie kopania i szarpania tak
znajome a zarazem tak świeże.
Jezu... jego wyraz twarzy.... oczy miał zaciśnięte, zęby obnażone, mięśnie szyi napięte
z wysiłku, podczas gdy smuga czerwonej pyszności spływała z kłutych śladów, które już
lizała aby się zamknęły.
Kiedy jego powieki w końcu się otworzyły, ciężko wpatrywała się w mgłę rozkoszy w
tych błękitnych oczach. Jego miłość do niej nie była po prostu emocjonalna, był jeszcze
niezaprzeczalny fizyczny składnik. To był sposób związania samców.
Może nie mógł zapanować nad sobą tam w zaułku - pomyślała. Może to była bestia
wewnątrz cywilizowanej skorupy, zwierzęca część wampirów, którzy oddalili się od tych
chrzczonych ludzi.
Zanurzając się nisko, lizała jego szyję, pocierając rany aby się zamknęły, delektując
się smakiem, który przylgnął do wnętrza jej ust i drogi ekspresowej jej gardła. Już mogła
poczuć moc wydobywającą się z jej trzewii, a to był dopiero początek. Kiedy jej ciało
wchłaniało to co jej dał, czuła się coraz silniejsza.
- Kocham cię - powiedziała.
Z tymi słowami pociągnęła go z poduszki tak, że siedziała na jego kolanach, jego
podniecenie dotarło głęboko do wnętrza jej rdzenia.
Złapała wolną ręką tył jego szyi, przyciągnęła do swojej żyły i przytrzymała w
miejscu.
Nie potrzebował więcej żadnej namowy - a ból, który przyszedł wraz z jego
uderzeniem, był słodkim ukąszeniem, które z powrotem zaniosło ją na krawędź spełnienia, jej
kobiecość dążyła do kolejnego orgazmu, wybijając rytm i ściskając jego erekcję.
Ramiona John’a zamknęły się wokół niej, a kątem oka zobaczył, że na ich widok
zmarszczyła brwi. Były olbrzymimi wypchanymi kończynami i nie ważne jak była silna, on
może podnosić więcej, uderzać mocniej, jego cios ręką jest szybszy. One były większe niż jej
uda i szersze od jej talii.
Ich ciała w istocie nie były takie same. On zawsze będzie silniejszy i potężniejszy od
niej.
Cóż, rzeczywistość. Ale ile ktoś może „wycisnąć”, nie było decydującym czynnikiem,
jeśli chodzi o kompetencje w tej dziedzinie, ani też nie było jedynym sposobem aby ocenić
zawodnika. Była po prostu świetnym strzelcem, tak samo dobra ze sztyletami i równie
wściekła i wytrwała wobec swoich wrogów.
Po prostu musiała sprawić, żeby to zobaczył.
Biologia to jedno, ale nawet faceci mają mózgi.
Kiedy w końcu skończyli się kochać, John leżał obok swojej partnerki całkowicie
zaspokojony i senny. Prawdopodobnie byłoby dobrym pomysłem wyżebrać coś do jedzenia,
ale nie miał ani siły ani ochoty.
Nie chciał jej zostawiać. Na moment. Na dziesięć minut. Ani jutro, ani w przyszłym
tygodniu, miesiącu....
Kiedy wtuliła się w niego, ściągnął koc ze stolika i przykrył oboje, chociaż
kombinacja ich temperatury ciała wciąż pozostawiała ich cholernie rozgrzanych.
Doskonale wiedział kiedy zasnęła - jej oddech się zmienił, a noga drgała od czasu do
czasu. Zastanawiał się, czy we śnie też kopała go w tyłek.
Miał nad czym pracować, tego był pewny.
I nikt nie zamierzał o tym rozmawiać - to nie było tak, mógł porozmawiać z Tohr’em,
ale nie poradził by mu nic więcej ponad rady, których udzielił mu dziś wieczorem. A związki
pozostałych były idealne. Wszyscy, którychkolwiek widział przy stole w jadalni to szczęśliwe
i uśmiechnięte pary - a u nich nie znajdzie rady której szuka.
Mógł sobie wyobrazić ich reakcję: Masz problemy? Serio? Hmm, to dziwne... może
powinieneś zadzwonić do radia, albo innego gówna.
Jedyną rzeczą, która by się zmieniła to tylko to czy zostało by to odebrane przez kogoś
z kozią bródka, ścierkę do kurzu, cukierka w jego gębie...
Miał choć tę chwilę spokoju. A on i Xhex mogą zacząć na tym budować.
Muszą.
„Nie miałeś problemu z tym, że walczę. Tuż przed ceremonią powiedziałeś, że sobie z
tym poradzisz”
I naprawdę sobie radził. Ale to było zanim widział jej ranę tuż przed sobą.
Problem w tym, że... to aż bolało kiedy się do tego przyznawał...
ostatnią rzeczą jakiej chciał, to stanie się Bratem, którego zawsze tak podziwiał.
Teraz, kiedy miał Xhex na wieczność, myśl, że ją traci i wchodzi w skórę Tohr’a, była jedną z
najbardziej przerażających rzeczy z jaką kiedykolwiek miał do czynienia.
Nie miał pojęcia jak Brat codziennie wstaje z łóżka. Szczerze mówiąc, gdyby już nie
wybaczył facetowi pchającemu się w największe zagrożenie i znikającego zaraz po walce,
zrobiłby to teraz.
Doskonale pamięta tamten moment, kiedy Ghrom i Bracia przyszli do nich. On i Tohr
byli w biurze, tu w centrum treningowym, Brat cały czas wydzwaniał do domu mając
nadzieję, modląc się o coś więcej niż tylko głos w automatycznej sekretarce.
Na korytarzu przed biurem były szczeliny w masywnych betonowych ścianach -
mimo, że miały osiemnaście cali grubości - eksplozja energii Tohr’a wynikłej ze złości i bólu,
była tak wielka, że dosłownie eksplodował, Bóg jeden wiedział dokąd, potrząsając
podziemnym fundamentem, aż cały popękał.
John wciąż nie miał pojęcia gdzie on zniknął. Ale Lassiter przyniósł go z powrotem w
złej formie.
I pozostał w złej formie.
To było samolubne, ale John nie chciał tak skończyć. Tohr był połową mężczyzny,
którym kiedyś był i choć nikt wprost nie okazywał mu współczucia, to wszyscy je czuli za
zamkniętymi drzwiami.
Trudno powiedzieć jak długo Brat będzie trwał w tym ze swoimi demonami.
Odmawiał dokrwienia się, był więc osłabiony, ale każdej nocy wychodził w teren by walczyć,
jego potrzeba zemsty była coraz ostrzejsza i bardziej czasochłonna.
Zamierzał się zabić. Skończyć z tym.
To było jak dokonywanie pomiarów geodezyjnych wpływu samochodu na dąb.
Narysowałeś kąty i trajektorie i buum! Tohr, martwy na chodniku.
Chociaż, cholera, Tohr pewnie wyda swoje ostatnie tchnienie z uśmiechem, wiedząc,
że w końcu będzie ze swoją shellan.
Może to dlatego był tak zdenerwowany jeśli chodziło o Xhex. Był blisko z innymi w
domu, ze swoją siostrą Beth, z Khill’em, Blasth’em, z innymi Braćmi. Ale Tohr i Xhex byli
mu najbliżsi - a myśl, że mógłby ich stracić?
Kuurrwaaaa!
Myśląc o Xhex w terenie, wiedział że jeśli była w tym zaułku, walcząc z wrogiem,
znowu zostanie ranna. Jak oni wszyscy od czasu do czasu.
Większość urazów była niegroźna, ale nigdy nie wiadomo kiedy przekroczysz linię, w
jednej chwili walczysz ręka w rękę a w następnej jesteś otoczony.
Nie chodziło o to, że wątpił w nią albo w jej zdolności - pomimo tego ślepego strzału,
który wyszedł z jego ust dzisiejszego wieczoru. To były szanse, których nie lubił. Kiedy
dostatecznie często rzucasz kostkami, to w końcu wyrzucisz dwie jedynki. A w większym
znaczeniu, jej życie było ważniejsze niż jeszcze jeden wojownik w terenie na zewnątrz.
Powinien pomyśleć o tym trochę wcześniej, zanim wpakował się w to wszystko.
Jasne. Świetnie. Jestem związany z wojownikiem...
- O czym myślisz? - spytała w ciemności.
A jeśli myśli przewalające się przez jego mózg obudziły ją.
Przestawił się, położył głowę obok jej głowy i potrząsnął nią tam i z powrotem. Ale
kłamał, a ona prawdopodobnie wiedziała o tym.
Rozdział 9
Rozdział 10
- Ja to zrobię.
Kiedy Niema się odezwała, grupa psańców, do których się zakradła z tyłu, odwróciła
się jak stado ptaków, wszyscy na raz. W skromnym pokoju dla służby byli zebrani zarówno
mężczyźni jak i kobiety, każdy ubrany odpowiednio do swojej roli, czy to kucharza,
sprzątaczki, piekarza czy kamerdynera. Znalazła ich, kiedy zdecydowała się na jałową
przechadzkę i kim by była gdyby nie skorzystała z okazji.
Ten, który tu zarządzał, Fritz Perlmutter, wyglądał jakby za chwilę miał zemdleć.
Znowu, był psańcem jej ojca wszystkie te lata temu i miał szczególny problem z jej
upodobaniem do służalczej roli.
- Moja piękna pani
- Niema. Nazywam się teraz Niema. Proszę zwracaj się do mnie tak i tylko tak. Jak
powiedziałam zajmę się myciem podłóg w centrum treningowym.
Gdziekolwiek to było.
Rzeczywiście, Ostatniej nocy, ta suknia była istnym błogosławieństwem, zadanie
zajmujące ręce i umysł kiedy godziny mijały skwapliwie. Tak samo było po Drugiej Stronie,
fizyczna praca - jedyna rzecz, która ją uspokajała i nadawała sens jej istnienia.
Jak jej brakowało posiadania celu.
Właściwie, przybyła tutaj, aby służyć Phanice, ale one tego nie chciała.
Przybyła tutaj, aby spróbować zbliżyć się do swojej córki, ale ona była świeżo po
ceremonii i nie chciała zakłócać jej spokoju.
To było przed jej bliskim starciem z Tohr’em wczesnym rankiem.
Przynajmniej wziął suknię - pomyślała. Zniknęła stamtąd gdzie ją powiesiła, kiedy
odpowiedział na jej pukanie tak gburowato.
Nagle zauważyła, że lokaj patrzy na nią wyczekująco, jakby powiedział coś co
wymaga jej reakcji.
- Proszę, zaprowadź mnie na dół - powiedziała - i pokaż co mam zrobić.
Ze względu na wiek, jego stara, pomarszczona twarz ścięła się jeszcze bardziej, bo nie
była to odpowiedź którą miał nadzieję usłyszeć.
- Pani...
- Niema. Ty, lub ktoś z twojego personelu może mi to teraz pokazać.
Wszyscy zebrani wyglądali na zmartwionych, jakby pogłoski o tym, że niebo się
zawali miały nagle stać się prawdą.
- Dziękuję - powiedziała do lokaja - za ułatwienie.
Wyraźnie uznając, że nie wygra psaniec pochylił głowę.
- Ale, oczywiście ja pa...- ah, Nie... Er...
Kiedy nie mógł wypowiedzieć jej imienia, jakby tylko „pani” wytyczało szlak do jego
tchawicy, zlitowała się nad nim.
- Jesteś bardzo pomocny - mruknęła - a teraz, prowadź.
Po oddaleniu się innych wyprowadził ja z pokoju dla służby, przez kuchnię do foyer
gdzie były kolejne drzwi, których jeszcze nie widziała.
Kiedy tak szli przypomniała sobie swoje poprzednie, młodsze „ja” - wyniosła córka
rodu czystej krwi, która odmawiała sprzątania, czesania włosów, czy ubierania się. Co za
strata. Przynajmniej teraz, kiedy była nikim i nie miała nic, miała jasność w jaki sposób
sensownie zagospodarować mijające godziny: pracą. Praca była kluczem.
- Przechodzimy tu - powiedział lokaj trzymając szeroko ukryte drzwi pod schodami -
proszę patrzeć wprowadzę kod.
- Dziękuję - odparła zapamiętując je.
Kiedy szła za psańcem do dużej, wąskiej tuby podziemnego tunelu, pomyślała - tak,
jeśli zamierzała zostać po tej stronie, to musiała mieć obwiązki, nawet gdyby to obrażało
psańców, Bractwo, shellan... Lepsze to, niż więzienie z własnych myśli.
Opuścili tunel przechodząc przez szafę do przysadzistego pokoju, który miał biurko,
metalowe szafki i szklane drzwi.
Psaniec odchrząknął
- To jest centrum treningowe i placówka medyczna. Mamy tutaj sale zajęć, salę
gimnastyczną, szatnię, siłownię, salę do fizjoterapii, basen, a także wiele innych udogodnień.
Są tam pracownicy, którzy dbają o bezwzględną czystość każdej sekcji - to było powiedziane
surowo, jakby wcale nie przejmował się, że jest gościem króla; nie była kimś, kto zapaskudzi
mu harmonogram - ale psaniec, który zajmował się praniem musiał się położyć, bo to ona i
spodziewa się młodych więc nie może już dłużej pracować. Proszę, tędy.
Kiedy otworzył szklane drzwi, wyszli na korytarz i skierowali się do pokoju, który był
wyposażony identycznie jak pralnia, której używała zeszłej nocy w głównym budynku. W
ciągu następnych dwudziestu minut, otrzymała odświeżone informacje w jaki sposób
obsługiwać maszyny, a następnie lokaj przestudiował z nią mapę obiektu, więc wiedziała
gdzie zbierać kosze i gdzie wrócić kiedy skończy.
Następnie po sztywnej ciszy i jeszcze sztywniejszym adieu, była nareszcie sama.
Stojąc pośrodku pomieszczenia gospodarczego otoczona pralkami, suszarkami i
deskami do prasowania, zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech.
Oh, piękna samotność i szczęście poczucia wagi obowiązków, które spadły na jej
barki. Przez następne sześć godzin nie musiała myśleć o niczym prócz ręczników i
prześcieradeł: znaleźć je, włożyć do pralki, poskładać i odłożyć na właściwe półki.
Nie było tu miejsca dla przeszłości, czy żałowania jej. Tylko praca.
Chwyciła kosz na kółkach i wytoczyła niebieski materiałowy pojemnik na korytarz i
rozpoczęła swoje rundy zaczynając od kliniki i z powrotem do pralni, kiedy na jej środku
transportu nie było już miejsca. Kiedy włożyła pierwszy ładunek do głębokiej pralki, wyszła
ponownie, przechodząc do szatni, gdzie znalazła górę bieli. Musiała obrócić dwa razy, aby
zabrać te wszystkie ręczniki i zrobiła z nich ogromną kupę pośrodku pralni na szarej,
betonowej podłodze obok odpływu. Ostatni przystanek miała bardzo daleko po lewej,
korytarzem w dół do basenu. Kiedy szła, kółka w koszyku robiły niewielki, gwiżdżący hałas,
a jej stopy przesuwały się nierównomiernie, mocny chwyt na rączce pojemnika dawał jej
dodatkową stabilność i pozwalał iść szybciej.
Kiedy usłyszała muzykę dochodzącą z pływalni, zwolniła. I zatrzymała się. Strzępki
rozmów i głosy nie miały sensu ponieważ wszyscy członkowie bractwa i ich shelan
wychodzili w ciągu nocy. Chyba że ktoś zostawił włączoną muzykę po tym jak skończył
pływać.
Zmusiła się i weszła do przysadzistego przedpokoju, wykafelkowanego mozaiką
przedstawiającą wysportowanych mężczyzn i zderzyła się ze ścianą ciepła i wilgoci, która
była tak ciężka jak aksamitna zasłona.
Wokół, w powietrzu unosił się dziwny chemiczny zapach, to sprawiło, że zaczęła się
zastanawiać w jaki sposób traktowali wodę po Drugiej Stronie, tam zawsze była świeża i
czysta, ale wiedziała że nie miało to miejsca na ziemi.
Zostawiając pojemnik w holu, przeszła do przodu do wielkiej jaskini, w której
królowała przestrzeń. Wyciągając rękę dotknęła ciepłych płytek na ścianie, przebiegając
palcami po błękitnych niebach i falujących zielonych polach, ale podskakując na przepaskach
biodrowych mężczyzn z ich łukami, pomocnikami do szermierki w ich biegnących pozach.
Uwielbiała wodę. Pływanie łagodziło ból jej chorej nogi, krótkie poczucie wolności.
- Oh..... mój...... - wysypała kiedy wyszła z za rogu.
Basen był cztery razy większy od największego kąpieliska po Drugie Stronie, a woda
mieniła się bladoniebiesko - prawdopodobnie ze względu na płytki, które miały głębokie
wybrzuszenia. Czarne linie biegły wzdłuż oznaczając tory, gdzie były numery zejść z
kamiennej bariery wyraźnie zaznaczające głębokość. W górze sufit był kopułą pokrytą
jeszcze większą ilością mozaiki, a pod ścianami znajdowały się ławy zapewniające miejsce do
siedzenia. Rozbrzmiewająca wokół echem muzyka była głośniejsza, ale nie nadmiernie, a
smutna melodia posiadała przyjemny rezonans. Zważywszy, że była sama, nie mogła oprzeć
się chęci sprawdzenia temperatury bosa stopą.
Kuszące. Cóż, bardzo kuszące.
Ale zamiast się poddać ponownie skupiła się na swoich obowiązkach, wracając do
pojemnika, a następnie przewracając go do dużego wiklinowego kosza przenosząc całą masę
ciała w wilgotną tkaninę frotową. Kiedy odwróciła się, by wyjść, zatrzymała się i jeszcze raz
spojrzała na wodę.
Nie ma mowy, aby pierwszy sykl prania już się zakończył. Trwał co najmniej
czterdzieści pięć minut w zależności jak mocno pralka była załadowana.
Sprawdziła zegar wiszący na ścianie.
Może tylko kilka minut w basenie, zdecydowała. Mogła sobie ulżyć, od bólu w dolnej
partii swojego ciała, a po za tym i tak nie miała nic do roboty przez następnych kilka chwil.
Chwytając jeden ze świeżych, poskładanych ręczników, dwukrotnie sprawdziła
przedpokój. Poszła dalej w dół i wyjrzała na korytarz.
Nikt nie nadchodził.
To był dobry moment, aby to zrobić, służba jest skoncentrowana na sprzątaniu na
drugim piętrze domu, gdyż musi to być zrobione pomiędzy pierwszym a ostatnim posiłkiem. I
nie było nikogo, kto potrzebował pomocy w klinice, przynajmniej w tej chwili.
Musiała zrobić to szybko.
Kulejąc z powrotem do końca, rozpięła swoją szatę i zdjęła kaptur rozbierając się do
bielizny. Po krótkim wahaniu zdjęła delikatną halkę - musi pamiętać by przynieść drugą,
gdyby chciała to zrobić jeszcze raz.
Lepiej pozostać skromnym.
Kiedy złożyła swoje rzeczy, świadomie wpatrywała się w swoją poskręcaną łydkę,
śledziła linię blizn, które złożyły się na brzydką mapę plastycznych gór i dolin na jej ciele.
Kiedyś, jej noga działała bez zarzutu i była tak piękna, jak tylko artysta mógł
namalować. Teraz, to był symbol, kim i czym była, przypomnienie o popadnięciu w niełaskę,
które zrobiło z niej skromniejszą osobę.... i z czasem, lepszą.
Na szczęście przy schodach były chromowane poręcze, których chwyciła się dla
równowagi kiedy powoli wchodziła do ciepłej wody. Gdy zeszła przypomniała sobie o swoim
warkoczu i skręciła ciężką długość na czubku głowy, chowając luźny koniec, aby kok
utrzymał się na miejscu.
A później..... uniosła się na wodzie.
Zamykając oczy w rozkoszy, oddała się nieważkości wody, która jak delikatna bryza
unosiła jej ciało, życzliwie trzymane w dłoniach spokoju.
Kiedy poszła za ciosem i przyszła do centrum, teraz odrzuciła swoją determinację aby
nie zamoczyć włosów i przewróciła się na plecy zamiatając rękami wokół siebie, aby
utrzymać się na wodzie.
Przez krótki czas pozwoliła sobie coś czuć, otwierając drzwi do swoich zmysłów.
I to było.... dobre.
Pozostawiony na noc w rezydencji, Tohr skreślony z listy dyżurów, utknął w środku.
Dobra wiadomość była taka, że większość ludzi wyszła, lub zabierała się do swoich
spraw, więc nie będzie nikogo zarażał swoją toksycznością.
Z tą myślą ruszył do centrum treningowego ubrany jedynie w swoje kąpielówki.
Słysząc, że w większości kac był spowodowany odwodnieniem, postanowił nie tylko się
zamoczyć, ale.... także przynieść sobie orzeźwiające płyny. Wszystko dla zdrowia.
Co złapał? Oh, dobrze, wódka - lubił to jak stawiała do pionu, ale hej, wyglądała jak
woda.
Zatrzymując się w tunelu wziął łyk Goose’a i przełknął.
Kurwa. Dźwięk butów John’a uderzających o podłogę, jak bicie jakiegoś zapadłego
dzwonu, to coś, czego nigdy nie zapomni. Tak jak palca tego dzieciaka wskazującego na
niego.
Czas na następny łyk...i, hej, może jeszcze jeden.
Kiedy ponownie podjął swoją wędrówkę w kierunku tego, co prawdopodobnie będzie
imprezą topielca, zdał sobie sprawę, że jest chodzącym banałem: widział od czasu do czasu
swoich Braci w tym stanie, snujących się w kółko ze zgorzkniałą miną, złym nastawieniem i
butelką „soku” przyczepioną do dłoni.
Teraz? Ba.
Robiłeś to co musiałeś zrobić, aby przetrwać godziny. A noce kiedy nie mogłeś wyjść
i walczyć były najgorsze - chyba że stawiałeś czoła przeciwko jasności dnia jarzącej się
bezsensownością. To było jeszcze bardziej żałosne.
Kiedy wyszedł z biura i koncentrował się na basenie, był zadowolony, że nie musi
maskować wyrazu swojej twarzy, albo uważać na swój język, czy studzić swojego
temperamentu.
Popychając otwarte drzwi do przedpokoju, jego ciśnienie krwi obniżyło się, kiedy
przeszła przez niego ciepła, przyjazna fala wilgoci. Muzyka również pomogła: z aparatury
nagłaśniającej, U2 napełniało powietrze, klasyka The Joshua Tree rozbrzmiewało echem
wokoło...
Pierwszą wskazówką, że coś było nie tak, była kupa szmat na końcu. I być może
gdyby nie odurzenie alkoholem, to mógł skojarzyć fakty wcześniej, zanim....
Unosząca się na wodzie kobieta, leżała na plecach, jej nagie piersi połyskiwały, jej
sutki naprężyły się w ciepłym powietrzu, jej głowa odwróciła się.
- Kurwa.
Trudno powiedzieć co zrobiło większy hałas: jego Kbomba, butelka Goose’a
uderzająca o kafelkową posadzkę... lub plusk pośrodku basenu, jaki zrobiła Niema, krztusząc
się, okrywając i jednocześnie próbując utrzymać głowę nad wodą.
Tohr odwrócił się i rękami zasłonił oczy.
Na osi obrotu znalazły się kawałki tłuczonego szkła, które cięły jego stopy, a ból
wytrącał go z równowagi - nie żeby potrzebował otrzeźwienia. Wyrzucając rękę podparł się o
kafelkową podłogę, co przyniosło ulgę, po czym to samo zrobił z drugą ręką.
- Pierdolone piekło - krzyknął, uwalniając się od odłamków.
Kiedy odwrócił się plecami, Niema potruchtała z wody i naciągnęła szatę na nagie
ciało, długi warkocz kołysał się swobodnie gdy szarpnęła kaptur na miejsce.
Z innym przekleństwem, Tohr uniósł dłoń do góry, aby sprawdzić skaleczenia.
Świetnie. W samym środku ręki w której zawsze trzyma sztylet, miał szramę długą na dwa
cale, a do tego suka miała kilka milimetrów głębokości.
Bóg jeden wiedział, jak wyglądały jego stopy.
- Nie wiedziałem, że tutaj jesteś - powiedział nie patrząc w górę, ani na nią -
przepraszam.
Kątem oka zobaczył jak się zbliża, jej bose stopy drobiące pod rąbkiem szaty.
- Nie zbliżaj się - warknął - tu wszędzie jest pełno szkła.
- Zaraz wracam.
- Świetnie - mruknął kiedy podniósł stopę, żeby rzucić okiem.
Fantastycznie - dłuższe. Głębsze. Mocniej krwawiące. A w ranach wciąż tkwiło szkło.
Z warknięciem, chwycił trójkątny kawałek szkła i wyciągnął. Krew na odłamku była
czerwona jak rumieniec, obracał go z boku na bok i obserwował grę światła przechodzącą
przez niego.
- Myślisz o zainteresowaniu się chirurgią?
Tohr spojrzał na Manny Manello, ludzkiego chirurga, który był związany z bliźniaczą
siostrą V. Facet przyszedł z apteczką, ale również ze swoim nastawieniem -
Japrzeganiamświat.
Co było z tymi chirurgami? Byli prawie tak źli jak wojownicy. Albo królowie.
Człowiek przykucnął obok niego - krwawisz.
- Nie gadaj.
Kiedy zastanawiał się gdzie była Niema, kobieta weszła z miotła, koszem na kółkach i
szufelką. Nie patrząc na niego ani na lekarza zaczęła starannie zamiatać.
Przynajmniej założyła buty.
Jezu Chryste.... ona naprawdę, kurwa, była nago.
Kiedy Manello szturchał i dłubał w zranionej ręce, następnie dał znieczulenie i zaczął
zszywać, Tohr obserwował kobietę, kątem oka - żadne bezpośrednie spojrzenie.
Szczególnie nie po tym jak.....
Jezu... widział ją, kurwa, nago.
Dobra, czas przestać ciągle o tym myśleć.
Skoncentrował się na jej utykaniu i zauważył, że było cholernie wyraźne, zastanawiał
się czy nie skaleczyła się kiedy w tym pośpiechu wychodziła z basenu by się dostać do
ubrania.
Widział jej szaleństwo wcześniej. Ale tylko raz...
To była ta noc, kiedy odbili ją z rąk symphath’y.
Zabił tego łajdaka. Strzelił jej porywaczowi w głowę i powalił go jak kamień. Potem
on i Hardhy zapakowali ją do powozu i ruszyli do jej rodzinnego domu. Zabrać ją do jej
dziedzictwa. Dać jej wszystkich tych, którzy przez wszystkie prawa powinni pomóc się jej
wyleczyć.
Z wyjątkiem tego, że gdy zbliżyli się do okazałej rezydencji, wykręciła się z powozu,
mimo że konie się nie zatrzymały. I nigdy nie zapomni jej wzroku w tej białej koszuli,
przemykała przez pola, biegła jakby ją ktoś gonił, chociaż porwanie się skończyło.
Wiedziała, że jest w ciąży. To dlatego wyskoczyła.
Wtedy też utykała.
To była jej jedyna próba ucieczki. Cóż, do czasu porodu, ta się powiodła.
Boże... zawsze się denerwował gdy była w pobliżu w czasie tych miesięcy kiedy
przebywali razem w domu Hardhego. Miał zerowe doświadczenie z samicami, które były coś
warte: taa, jasne, dorastał wokół nich kiedy był z matką, ale to było w dzieciństwie, gdy był
jeszcze pretransem. Jak tylko przeszedł przemianę, został wyrwany ze swojego domu i
wrzucony w wir morderczego obozu treningowego - gdzie był zbyt zajęty przeżyciem niż
martwieniem się o dziwki.
Wtedy nawet nie spotkał osobiście Wellsie. Jego przyrzeczenie jej, było obowiązkiem
jego matki, które złożyła kiedy miał dwadzieścia pięć lat, zanim ona się w ogóle urodziła.
Z szarpnięciem, syknął i Manello spojrzał z nad igły
- Przepraszam. Chcesz więcej lidocainy?
- Nie, w porządku.
Kaptur Niemej zmienił pozycją kiedy spojrzała. Po chwili ponownie zajęła się
szczotką.
Może to był alkohol, ale nagle miał w dupie pozory i pozwolił sobie otwarcie
wpatrywać się w kobietą kiedy dobry doktorek kończył z jego dłonią.
- Wiesz co, chyba przyniosę ci kule - mruknął Manello.
- Jeśli powiesz mi czego potrzebujesz - powiedziała miękko Niema - mogę ci to
przynieść.
- Świetnie. Idź do pokoju ze sprzętem rehabilitacyjnym na końcu sali gimnastycznej.
Tam znajdziesz...
Kiedy facet dał jej instrukcje, skinęła głową tak, że jaj kaptur ruszył się tam i z
powrotem. Z jakiegoś powodu Tohr próbował przywołać z pamięci obraz jej twarzy, ale był
zamglony. Właściwie nie widział jej od wieków - ten krótki błysk teraz się nie liczył, bo był z
daleka. A kiedy pokazała się Xhex i jemu przed ceremonią, był zbyt wstrząśnięty, aby skupić
całą uwagę.
Ale była blondynką, to wiedział na pewno. Zawsze lubiła cień - przynajmniej wtedy w
chacie Hardhego. Wtedy też nie chciała by na nią patrzeć.
- O.K., jest dobrze - powiedział Manello spoglądając na pozszywaną rękę -
zabandażujemy to i bierzemy się za resztę.
Niema wróciła właśnie kiedy chirurg nakładał końcówkę gazy na miejscu.
- Możesz patrzeć jeśli chcesz.
Tohr zmarszczył brwi, aż uświadomił sobie, że Manello mówi do Niemej.
Kobieta trzymała się z boku i faktycznie gdyby ten jej kaptur był twarzą z emocjami,
mógłby powiedzieć, że się martwiła.
- Tylko ostrzegam - Manello przeniósł się niżej - to jest gorsze niż ręka, ale z kolei
dłoń była ważniejsza ze względu na to, że nią walczy.
Kiedy Niema się zawahała, Tohr wzruszył ramionami - możesz oglądać co chcesz,
zakładając że twój żołądek to wytrzyma.
Obeszła ich wokół i stanęła za lekarzem, krzyżując ramiona w rękawach na swojej
szacie, że wyglądała jak jakiś religijny posąg. Z wyjątkiem tego, że była bardzo żywa: gdy
skrzywił się kiedy igła ze środkiem znieczulającym wbiła się w ranę, wydawało się, że
zapadła się w sobie.
Tak jakby jego ból ją obchodził.
Tohr zamknął oczy.
- W porządku, zrobione - powiedział Manello jakiś czas później - i zanim zapytasz,
tak, prawdopodobnie, biorąc pod uwagę jak szybko się leczycie, do jutrzejszej nocy wszystko
powinno się zagoić. Do kurwy nędzy, jesteście jak samochody - macie stłuczkę, idziecie na
warsztat blacharski i zaraz potem wracacie na drogę. Ludziom takie rzeczy zabierają
cholernie dużo czasu.
Taa, racja. Tohr nie był całkiem gotowy aby posadzić tyłek w vanie.
Ciągłe wyczerpanie oznaczało, że będzie potrzebował się dokrwić, aby te stosunkowo
drobne urazy się wyleczyły.
Oprócz tej jednej sesji z Seleną nie pił z żyły od...
Nie. Nie tędy droga. Nie otworzy tych drzwi.
- Żadnego chodzenia na tej nodze - rozkazywał chirurg, kiedy zdejmował rękawiczki -
co najmniej do świtu. I żadnego pływania.
- Nie ma problemu - szczególnie po ostatnim. Po tym co właśnie zobaczył nigdy już
nie przyjdzie na ten basen. Tak właściwie to na żaden.
Jedyną rzeczą, która uratowała go, kiedy wpadł na nią, od totalnego pogrążenia się,
był fakt, że nie było żadnego podtekstu seksualnego z jego strony. Tak, był zszokowany, ale
to nie znaczyło... no wiecie, że chciał ją przelecieć, czy jakieś inne gówno.
- Jedno pytanie - powiedział lekarz kiedy podniósł się i wyciągnął rękę.
Tohr przyjął dłoń i był trochę zaskoczony kiedy został solidnie pociągnięty i
postawiony na nogi.
- O co chodzi?
- Jak to się stało?
Tohr spojrzał na Niemą, która uciekła wzrokiem tak szybko, a ciało obróciła w
przeciwną stronę.
- Butelka wyślizgnęła mi się z ręki - mruknął
- No cóż, wypadki się zdarzają - jego ton sugerował, że facet nawet przez sekundę nie
uwierzył w tę bajeczkę - dzwoń, jeśli będziesz mnie potrzebował. Będę na dole w klinice
przez resztę nocy.
- Dzięki
- Do usług.
Wtedy..... on i Niema zostali sami.
Rozdział 11
Kiedy patrzyła jak uzdrowiciel odchodzi, zauważyła, że chciała zrobić krok wstecz od
Tohr’a. Wydawało się, że w przypadku nieobecności kogokolwiek innego, stał zbyt blisko. I
był dużo, dużo większy.
W ciszy przemknęło jej, że powinni porozmawiać, ale jej myśli zostały zmącone. Nie
potrafiła ukryć upokorzenia, miała jakiś instynkt, może gdyby tylko mogła się wytłumaczyć
to uczucie by odeszło.
W międzyczasie zbyt wiele z jego fizycznego wyglądu rejestrowała jako pocieszenie.
Był tak wysoki - cale i cale, był całą stopę (ok.30cm) wyższy od niej. Jego ciało nie wróciło
do formy tak jak jej: pomimo, że był chudszy niż go zapamiętała i ważył dużo mniej niż jego
Bracia, był wciąż barczysty i bardziej umięśniony niż jakikolwiek samiec z glymerii
kiedykolwiek był.
Gdzie był jej język, pomyślała.
A jednak właśnie wtedy, gdy zastanawiała się, że jedyne co mogła zrobić to zmierzyć
brutalną szerokość jego ramion i masywnych konturów ciężkiej klatki piersiowej oraz
umięśnionych i zaciśniętych ramion.
Jednak nie dlatego, że uważała, że jest przystojny. Nagle przestraszyła się całej tej siły
fizycznej - Tohrment był tym, który zrobił krok wstecz, jego twarz wyrażała niesmak.
- Nie patrz na mnie w ten sposób.
Otrząsając się przypomniała sobie, że to mężczyzna który oddał jej wolność. Nie ktoś,
kto kiedykolwiek ją zranił. Albo mógł.
- Przepraszam.
- Posłuchaj, chce żeby było jasne. Nie jestem tobą zainteresowany. Nie wiem w jaki
rodzaj gry grasz...
- Gry?
Jego potężna ręka wystrzeliła kiedy wskazał na basen -... leżąc i czekając na mnie
kiedy zejdę na dół...
Niema cofnęła się - Co? Nie czekała na ciebie, ani na nikogo innego - Gównoprawda
- Najpierw sprawdziłam, żeby się upewnić, że jestem sama
- Byłaś naga, pływając tam jak jakaś... dziwka.
- Dziwka?
Ich podniesione głosy odbijały się wokół rykoszetem, krzyżując się ponieważ
przerywali sobie nawzajem.
Tohrment wysunął się do przodu - Dlaczego tu przyszłaś?
- Pracuję jako praczka..
- Nie do centrum treningowego - na tę cholerną stronę
- Chciałam zobaczyć moją córkę.
- Wiec dlaczego nie spędzasz z nią czasu?
- Ona jest świeżo poślubiona! Mam cały czas dla...
- Tak, wiem. Tylko nie dla niej.
Brak szacunku w tym niskim głosie sprawił, że chciała się rozpaść, ale ta
niesprawiedliwość wyprostowała jej kręgosłup - Nie miałam pojęcia, że zamierzasz tu
przyjść. Myślałam, że wszyscy na noc wyszli.
Tohrment zmniejszył dystans między nimi - powiem to tylko raz. Nic tu dla ciebie nie
ma. Związane samce w tym domu są oddane swoim shellan, Khill nie jest zainteresowany, ja
również. Jeżeli przybyłaś tu szukać partnera lub kochanka, to niestety nie masz szczęścia.
- Nie chcę mężczyzny! - jej krzyk zamknął mu usta, ale ona dodała - ja też powiem to
tylko raz - prędzej się zabiję niż pozwolę by jakikolwiek mężczyzna dotknął mojego ciała.
Wiem, że mnie nienawidzisz i szanuję twoje powody, ale nie chcę ciebie, ani kogokolwiek
innego z twojej wyliczanki. Nigdy.
- To może zaczniesz od tego, aby trzymać swoje cholerne ciuchy na sobie.
Uderzyłaby go gdyby sięgnęła tak wysoko. Nawet dłoń zaczęła jej mrowić. Ale nie
będzie skakać, aby zetrzeć ten straszny wyraz z jego twarzy przy użyciu siły. Unosząc
podbródek, powiedziała z taką godnością na jaką tylko było ją stać:
- Może ty zapomniałeś co zrobił mi ostatni mężczyzna, ale zapewniam cię, ja nie. Czy
zdecydujesz się wierzyć mi czy wolisz iluzję, to nie moja sprawa - ani moja wina.
Kiedy kuśtykała za nim, chciała ten jeden raz by noga była taka jak przedtem: jej
duma by tak nie ucierpiała, gdyby nie ten nierówny chód.
Gdy dotarła do przedsionka spojrzała na niego. Nie odwrócił się więc powiedziała do
jego pleców, na których... wycięte było imię jego shellan:
- Nigdy więcej nie zbliżę się do wody. Ubrana czy nieubrana.
Dochodząc do drzwi, trzęsła się od stóp do głów, aż do momentu gdy zimne powietrze
uderzyło w nią na korytarzu i od razu zdała sobie sprawę, że zostawiła kosz na śmieci, miotłę
i szufelkę... oraz swoją halkę.
Nie wróci po to, to było pewne.
W pralni, zamknęła się i oparła o ścianę przy drzwiach. Nagle poczuła jak się dusi i
zerwała kaptur z głowy. Rzeczywiście, jej ciało było gorące, ale nie z powodu grubego
materiału szaty którą nosiła. Ten wewnętrzny żar zakorzenił się i użył jej jelit jako podpałki, a
rozgrzany dym z tego ognia napełniał jej płuca wypierając tlen.
To było niemożliwe, że samiec którego pamiętała ze Starego Kraju, to ten sam,
którego widziała przed chwilą. Dawny był niezgrabny, ale nigdy nieokazujący szacunku,
uprzejmy, łagodna dusza, która jakoś przewyższała brutalność w walce, zachowując jego
współczucie.
Ta obecna wersja była jak gorzka skorupa.
I pomyśleć, że przypuszczała, iż przygotowanie tej sukni będzie miało jakiekolwiek
korzyści?
Miałaby większe szczęście zamieniając rezydencję ze swoim umysłem.
W ślad za odejściem wściekłej Niemej, Tohr uznał, że choć John Matthew na pewno
nie zranił się dzisiejszej nocy ani w rękę ani w stopę, to jednak on i ten dzieciak mieli wiele
wspólnego: dzięki uprzejmości swoich temperamentów, obaj zostali ubrani w stój Kapitana
Dupka, który obejmował bez dodatkowej opłaty: pelerynę hańby, buciki wstydu i kluczyki do
wypierdalajmobilu.
Chryste, czy to wyszło z jego ust?
„Może ty zapomniałeś co zrobił mi ostatni mężczyzna, ale zapewniam cię, ja nie.”
Z jękiem pocierał grzbiet swojego nosa. Dlaczego w świecie, pomyślał choćby przez
sekundę, że ta kobieta może być seksualnie zainteresowana mężczyzną?
- Dlatego, że założyłeś że ona cię przyciąga i to cię wkurzyło.
Tohr zamknął oczy - Nie teraz, Lassiter.
Oczywiście, upadły anioł nie zwracał uwagi na werbalną „policyjną taśmę” Idiota z
blond pasemkami, podszedł i usiadł na jednej z ławek, kładąc łokcie na kolanach swoich
skórzanych spodni, a jego dziwnie białe oczy były nieruchome i poważne.
- Już czas, abyśmy ty i ja pogadali.
- O moich relacjach społecznych? - Tohr pokręcił głową - bez urazy, ale prędzej
poproszę o radę Rankhor’a - to chyba ci coś mówi?
- Czy kiedykolwiek słyszałeś coś o Pomiędzy?
Tohr niezgrabnie obrócił się na zdrowej nodze - Nie jestem zainteresowany
klasyfikacją na części. Dzięki.
- To bardzo prawdziwe miejsce.
- Tak jak Cleveland. Detroit. Piękne miasteczko Burbank - był fanem „LaughIn”1 w
latach sześćdziesiątych. Więc pozwijcie go - ale nie muszę nic o nich wiedzieć.
- To miejsce, gdzie jest Wellsie.
1 Serial komediowy, emitowany w latach 60-tych, którego akcja rozgrywa się w
Burbank Serce Tohr’a zatrzymało się w jego klatce piersiowej.
- O czym ty, do cholery mówisz?
- Ona nie jest w Zanikh’u.
Dobrze. Spokojnie. Prawdopodobnie powinien powiedzieć coś innego zamiast - O
czym ty, kurwa mówisz?! - ale wszystko co mógł zrobić, to tylko gapić się na faceta.
- Nie ma jej tam, gdzie myślisz, że jest - mruknął anioł.
Szepnął przez suche usta - Mówisz mi, że ona jest w piekle? Bo to jedyna druga
możliwość.
- Nie, nie jest.
Tohr wziął głęboki wdech - Moja shellan była wartościową kobietą i jest z w Zanikh’u
- nie ma żadnego powodu by było inaczej. Co do mnie, skończyłem na dzisiaj ze skakaniem
ludziom do gardła. Więc wychodzę przez te drzwi. - wskazał w kierunku przedpokoju - a ty
pozwolisz mi odejść. Ponieważ nie jestem w nastroju, aby tego słuchać.
Odwracając się zaczął kuśtykać wykorzystując kule, które przyniosła Niema.
- Jesteś cholernie pewny czegoś, o czym gówno wiesz.
Tohr zatrzymał się. Ponownie zamknął oczy. Słał modlitwy o emocje, jakiekolwiek
emocje inne niż chęć zabicia.
Bez powodzenia.
Spojrzał przez ramię - Jesteś aniołem, prawda? Nie powinieneś być współczujący?
Właśnie oskarżyłem kobietę, która została zgwałcona i przez co zaszła w ciąże, o bycie
dziwką. Czy ty naprawdę myślisz, że mogę znieść te ciągłe ataki na moją shellan właśnie
teraz?
- Są trzy miejsca w zaświatach. Zanikh, gdzie bliscy ponownie się spotkają. Dhund,
gdzie idą niesprawiedliwi. I Pomiędzy...
- Czy ty słyszałeś, co przed chwilą powiedziałem?
-... które jest miejscem, gdzie dusze mogą zostać uwięzione. Nie jest jak pozostałe
dwa...
- Obchodzi cię to?
-... ponieważ Pomiędzy jest inne dla każdego. Właśnie teraz twoja shellan i twoje
młode utknęli tam przez ciebie. Właśnie dlatego przybyłem - jestem tu, by pomóc tobie,
pomóc im, dostać się tam gdzie ich miejsce.
Ludzie, to był świetny moment przypieprzyć sobie w stopę, pomyślał
Tohr,bo nagle nie miał żadnego poczucia równowagi. Albo to, albo całe centrum
treningowe kręciło się na osi budynku.
- Nie rozumiem - wyszeptał.
- Musisz iść dalej, mój bracie. Musisz przestać się jej trzymać, by mogła pójść dalej.
- Nie ma czyśćca, jeśli to co sugerujesz...
- A jak, kurwa, myślisz skąd ja pochodzę?
Tohr uniósł brew - Naprawdę chcesz, żebym odpowiedział?
- To nie jest zabawne. A ja jestem cholernie poważny.
- Nie, ty kłamiesz...
- Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się jak znalazłem się w tamtym lesie?
Dlaczego tu utknąłem? Czy choć raz zapytałeś siebie, czemu marnuję swój czas na
ciebie? Twoja shellan i twój syn są w pułapce, a ja zostałem wysłany, żeby ich uwolnić.
- Syn? - Tohr odetchnął
- Tak, trzymała małego chłopca.
Nogi Tohr’a ugięły się pod nim, na szczęście anioł skoczył do przodu i złapał go
zanim coś sobie złamał.
- Choć tutaj - Lassiter manewrował nim w kierunku ławki - siadaj i włóż głowę
między kolana, jesteś blady jak ściana.
Tym razem Tohr nie bronił się, posadził swój tyłek i pozwolił zwinąć się aniołowi.
Kiedy otworzył usta i próbował oddychać, zauważył, bez żadnego powodu, że płytki na
podłodze nie były czysto niebieskie, ale miały wielobarwne plamki. Gdy wielka ręka zaczęła
robić kółka na jego plecach, był dziwnie odprężony.
- Syn - Tohr nieco uniósł głowę i potarł twarz dłońmi - chciałem mieć syna.
- Ona również.
Spojrzał ostro - Nigdy mi tego nie powiedziała.
- Była cicho, bo nie chciała żebyś miał na głowie wszystkich tych „piersiastych”
gdyby się dowiedzieli, że będzie dwóch mężczyzn w domu.
Tohr zaśmiał się. A może to był szloch - Ona by tak zrobiła.
- Taa
- Więc widziałeś ją?
- Tak. Nie jest z nią dobrze, Tohr.
Nagle poczuł się jak... - Zaraz się porzygam. - Co było lepsze niż płacz - Czyściec?
- Pomiędzy. Jest powód, dlaczego nikt nie wie o tym miejscu. Jeśli wychodzisz
otwiera się przed tobą Zanikh lub Dhund i zapominasz swoje doświadczenia z tego miejsca,
złe wspomnienia znikają. A jeśli twoje okno się zamknie, utkniesz tam na zawsze, więc nie
masz jak zdawać raportów na temat krajobrazu.
- Nie rozumiem - była taka dobra. Była wartościową kobietą, która została za
wcześnie zabrana. Dlaczego nie poszła do Zanikh’u?
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Przez ciebie!
- Przeze mnie? - wyrzucił ręce w górę - a co ja, kurwa, zrobiłem źle.
Żyję i oddycham - nie skończyłem ze sobą i nie zamierzam...
- Nie pozwalasz jej odejść. Nie zaprzeczaj. Och proszę cię, zobacz co właśnie zrobiłeś
Niemej. Wlazłeś tu kiedy była naga, co kompletnie nie było jej winą i zmyłeś jej głowę tylko
dlatego, że myślałeś,że próbuje cię złapać na numer w stylu „gorąca i zakłopotana”
- Czy jest coś złego w tym, że nie lubię być pożerany wzrokiem? - Tohr zmarszczył
brwi - A po za tym, skąd do cholery wiesz co się właśnie stało?
- Chyba nie sądzisz, że cały czas jesteś sam, co? Ale problemem nie jest Niema. Jesteś
nim ty, nie chcesz by cię pociągała.
- Ona mnie nie pociągała. I nie pociąga.
- Ale nic by się nie stało gdyby tak było, i w tym rzecz.
Tohr sięgnął, chwycił przód koszuli anioła i szarpnął obiema rękami.
- Mam tylko dwie rzeczy do powiedzenia. Nie wierzę w to co mówisz, i jeśli wiesz co
dla ciebie najlepsze, to zamkniesz swój pieprzony dziób na temat mojej partnerki.
Kiedy Tohr popchnął go i wstał, Lassiter zaklął - To nie będzie trwać wiecznie,
kolego.
- Trzymaj się, kurwa z daleka od mojego pokoju.
- Jesteś gotów poświęcić jej wieczność na rzecz swojego gniewu?
Naprawdę jesteś aż tak arogancki?
Tohr spojrzał przez ramię... ale ten skurwysyn zniknął, nie było nic prócz powietrza w
miejscu gdzie stał anioł. Więc trudno się było z nim kłócić.
- Wszystko jedno. Pierdolony pojebus.
Rozdział 12
Kiedy Xhex weszła do Żelaznej Maski i poczuła jakby cofnęła się w czasie. Prze lata
pracowała w klubach takich jak ten, tępiąc zdesperowanych ludzi jak tu, mając oczy szeroko
otwarte na kłopoty jak tu... ten mały węzeł napięcia pchał ją naprzód.
Bezpośrednio przed nią dwóch facetów rozliczało się, para goth’ów zaczęła skakać
sobie do gardeł przebierając nogami w New Rocks’ach1.
Zaraz obok laska z czarno - białymi włosami, migoczącym dekoltem i w
popieprzonym stroju obejmującym zapięte na klamry paski czarnej skóry, wydawała się być
cholernie z siebie zadowolona.
Xhex chciała trzepnąć ją w głowę i posłać do diabła właśnie dlatego, że była sama.
Jednak prawdziwy problem to nie ta zakuta pała z cyckami, ale dwa kawałki mięsa,
które właśnie miały na siebie skoczyć jak u Dana White’a2. Nieważne co by sobie zrobili ze
swoimi nosami i szczękami, bardziej chodziło o pozostałe dwieście osób, które zasadniczo
mogły zachować się tak samo. Męskie ciała lecące w dwunastu różnych kierunkach mogły
uderzyć wiele przypadkowych osób, a komu to było potrzebne?
Miała zamiar wkroczyć, kiedy przypomniała sobie, że to już nie jest jej praca. Nie
była już odpowiedzialna za tych dupków i ich libido, za ich zazdrość, narkotykowy biznes i
seksualne wyczyny.
Tu był Trez, który o to dbał.
Ludzie w tłumie widzieli go jako jednego ze swoich, był tylko trochę większy i
bardziej agresywny. Ona jednak znała prawdę. Cień był bardziej niebezpieczny niż
którykolwiek z homosapiens mógł przypuszczać. Gdyby chciał mógłby rozerwać ich gardła w
mgnieniu oka.... a następnie rzucić padlinę na ruszt, poddusić przez kilka godzin i miałby
kolację z kolbą kukurydzy i paczką chipsów.
1 New Rock - marka butów
2 Dana White - amerykański biznesmen, przewodniczący UFC czyli innymi słowy
główny facet od Wrestlingu Cień miał unikalny sposób traktowania swoich wrogów.
Coś na zgagę?
Ponieważ wielkość Trez’a robiła wrażenie, dynamika na scenie natychmiast się
zmieniła: czarnobiała cizia tylko raz na niego spojrzała i od razu zapomniała imiona tych
dwóch rozgorączkowanych dupków.
Tymczasem para pijących palantów ostygła trochę, cofając się i ponownie oceniając
swoją sytuację.
Dobry plan - byli sekundę od tego by to Cień ocenił ją siłą.
Na jedno uderzenie serca oczy Trez’a spotkały jej, ale zaraz potem skupił się na trzech
kłopotach. Ponieważ kobieta próbowała go podejść trzepocząc oczami i biustem, robiła takie
wrażenie jak befsztyk przed wegetarianinem - Trez był zdegustowany.
Ponad zgiełkiem muzyki, Xhex złowiła tylko kilka słów, ale mogła się domyślić, znała
ten tekst bardzo dobrze: Nie bądź dupkiem. Zabieraj to na zewnątrz. To jest pierwsze i jedyne
ostrzeżenie zanim będziesz „persona non grata”.
Na koniec Trez praktycznie musiał łomem oderwać tę harpię od siebie, bo tak była
uczepiona jego ramienia.
Strząsając ją ze słowami - chyba jesteś niepoważna - podszedł.
- Hej
Jego leniwy i seksowny uśmiech to oczywiście był problem. A ten głęboki głos nie
pomagał. Albo to ciało.
- Hej - zmusiła się do uśmiechu - problemy z kobietami?
- Jak zawsze - rozejrzał się - Gdzie twój facet?
- Nie tutaj.
- Aaaa... - przerwa - a ty jak?
- Nie wiem Trez. Nie wiem dlaczego tutaj jestem. Ja po prostu...
Sięgając, położył ciężką rękę na jej ramionach i przyciągnął ją do siebie.
Boże, pachniał tak samo, jak kombinacja Gucci Pour Homme3 i czegoś co było całym
nim.
- Chodź, dziewczynko - mruknął - do mojego biura.
- Nie nazywaj mnie dziewczynką.
- O.K. a co powiesz na kwiatuszku?
Wsunęła rękę wokół jego pasa i oparła głowę o jego ramię kiedy zaczęli razem iść -
Lubisz swoje jaja w miejscu, w którym teraz są?
- Taaa. Nie lubię, kiedy tak wyglądasz. Wolę cię zadziorną i wkurzoną.
- Ja też, Trez. Ja też...
- Więc jak, zgadzamy się na „kwiatuszku”? Albo muszę stać się jeszcze bardziej
nieustępliwy? Wyciągnę cię z tego jeśli będę musiał.
Na tyłach klubu, obok szatni gdzie „tancerki” się przebierały ze swoich codziennych
ciuchów, biuro Treza’a miało drzwi jak mięsna chłodnia.
W środku stała czarna, skórzana sofa, duże metalowe biurko, a na podłodze
pomarszczony dywan. To było to. Cóż, abstrahując od zamówień, rachunków, telefonów,
laptopów...
Poczuła, jakby upłynęło milion lat kiedy była w pobliżu tego wszystkiego.
- Przypuszczam, że iAm nie był tu jeszcze? - powiedziała wskazując bałagan na
biurku. Bliźniak Trez’a nigdy nie zgodziłby się na to.
- Gotuje u Sala do północy.
- Harmonogram taki sam jak kiedyś.
- Jeśli się nie zepsuje...
Kiedy rozsiedli się w środku, on na swoim krześle jak tron, ona na sofie, jej klatka
piersiowa bolała.
- Mów - powiedział, jego twarz spoważniała.
3 Gucci Pour Homme - męska woda toaletowa
Podpierając głowę na dłoni i krzyżując nogi w kolanach, bawiła się sznurowadłami
buta.
- Co, jeśli powiem ci, że chciałabym moją robotę z powrotem?
Kątem oka widziała, jak odsunął się trochę.
- Myślałem, że walczysz z Braćmi.
- Ja też.
- Ghrom jest nie specjalnie zadowolony z kobiety w ternie?
- John nie jest. - Kiedy Trez zaklął, głośno wypuściła powietrze - i jako, że jestem jego
shellan, on ma ostatnie słowo.
- Chciałby cię mieć na oku i...
- Oh, zrobił więcej niż to. - Kiedy groźne warknięcie rozeszło się w powietrzu,
machnęła ręką - Nie, żadnej przemocy. Chociaż argument - argumenty nie były przyjemne.
Trez usiadł. Bębnił palcami po bałaganie przed nim. Spojrzał na nią.
- Oczywiście, że możesz wrócić, znasz mnie. Nie jestem związany żadnym
wampirzym pojęciem przyzwoitości, a moje jest matriarchalne4
więc nigdy nie zrozumiem mizogonii5 dawnych zwyczajów. Jednak martwię się o
ciebie i John’a.
- Jakoś sobie poradzimy. - tylko jak? Nie miała pojęcia. Ale nie pozwoliła, by strach w
jej słowach uczynił ją mniej wiarygodną. - Nie mogę tak po prostu siedzieć w domu i nic nie
robić, nawet nie chcę o tym myśleć. Cholera, Trez, powinnam wiedzieć, że cały ten związek
to głupi pomysł. Nie jestem do tego stworzona.
- Zdaje się, że nie tylko ty stwarzasz problem. Jednak wiem skąd pochodzi. Gdyby
cokolwiek stało się iAm’owi nie wytrzymałbym, kurwa, psychicznie, więc to nie jest
najlepszy pomysł abyśmy walczyli ramię w ramię.
- Ale i tak to robicie.
4 Matriarchalne - czyli takie, gdzie kobieta gra pierwsze skrzypce 5 Mizogonia -
niechęć do kobiet
- Tak, ale my jesteśmy głupi. Ale to nie jest tak, że co noc wychodzimy ręka w rękę by
czegoś szukać - mamy robotę w biurze i tym się zajmujemy i tylko czasami trzeba coś
załatwić. - Otworzył szufladę w biurku i podał jej zestaw kluczy - na dole w hollu jest puste
biuro. Jeśli jeszcze raz przyjdzie ten detektyw z wydziału zabójstw w sprawie śmierci
chłopaka Chrissy, zajmiemy się nim. Tymczasem umieszczę cię z powrotem na liście płac.
Tim jest dobry, ale potrzebuje pomocy w organizacji bramkarzy. Ale - i mówię serio - to nie
jest zajęcie długoterminowe. Możesz odejść w każdej chwili.
- Dzięki Trez.
Oboje spojrzeli na siebie.
- Wszystko będzie dobrze - powiedział Cień.
- Jesteś tego bardzo pewny.
- Absolutnie.
Półtorej budynku dalej od Żelaznej Maski, Xcor stał na zawietrznej obok salonu
tatuażu, czerwony, żółty i niebieski blask neonu drażnił jego oczy i nerwy.
Dholor i Cypher poszli do zakładu jakieś dziesięć minut temu.
Ale nie po tatuaż.
Na wszystkie świętości, Xor wolałby, aby jego żołnierze byli na jakiejkolwiek innej
misji z kimkolwiek innym. Niestety, nie mógł negocjować z potrzebą krwi - a musieli jeszcze
znaleźć wiarygodne źródło. Ludzkie kobiety mogły ich zaspokoić, ale siła nie trwała zbyt
długo, a to oznaczało, że polowanie na krew było niemal tak częste jak jedzenie.
Rzeczywiście, byli tutaj tylko tydzień, a już mógł odczuć to na własnej skórze - w
Starym Kraju mieli dobrze wychowane samice, które były do ich dyspozycji.
Chociaż, jeśli zostanie królem, problem będzie rozwiązany.
Kiedy czekał, przeniósł ciężar swojego ciała z powrotem na buty, a skórzany płaszcz
robił subtelny, skrzypiący hałas. Na plecach ukryte kabury, gotowe do użycia, a jego kosa
była niemal tak niecierpliwa jak on sam.
Czasami mógł przysiąc, że mówi do niego: na przykład, od czasu do czasu, człowiek
mógł przejść otwartą aleją, w której stał; może to był samotnik kroczący szybko, albo
nadziana kobieta próbująca zapalić papierosa na wietrze, czy grupka imprezowiczów.
Jakikolwiek wariant, jego oczy i tak wytropiły by ich jako ofiary, znajdując drogę którą
przyniosły ich ciała, gdzie mogą się ukrywać, czy mają jakąkolwiek broń i ile czasu by mu
zabrało dotarcie do nich.
I wszystko to, podczas gdy jego kosa szeptała do niego, wzywając do działania.
W krwawych czasach ludzi było mniej i byli mniej wytrzymali, nie tak silni, co było
dobre zarówno jako trening sprawnościowy, ale także jako źródło utrzymania. Teraz, jednak
te szczury opanowały ziemię stając się zagrożeniem.
Jaka szkoda, że nie może zabrać się do roboty nad Caldwell jak należy.
Przejąć je nie tylko od wspaniałego Ślepego Króla i Bractwa, ale także od ludzi.
Jego kosa była gotowa, wiedział to na pewno. Prawie drżała na jego plecach błagając,
by jej użył, głosem który był bardziej seksowny niż cokolwiek jego uszy słyszały od kobiety.
Dholor wypadł z zakładu i wszedł w uliczkę. Natychmiast kły Xcor’a się wydłużyły,
jego kogut stwardniał, nie dlatego żeby on był zainteresowany seksem, to jego ciało było.
- Cypher już z nimi kończy - powiedział jego porucznik.
- Dobrze.
Jak tylko drzwi otworzyły się mentalnie, obydwaj natychmiast zanurzyli ręce w
swoich skórzanych płaszczach, wyciągając broń. Ale to był tylko Cypher.... z trumwiratem6
kobiet, z których wszystkie były tak atrakcyjne jak śmieci obok talerza.
Dziadostwo i tyle. Ale każda miała najważniejszą rzecz: szyję.
Kiedy Cypher podchodził, uśmiechał się, uważając by nie błysnąć kłami.
Wycedził ze swoim akcentem
- To jest Carla, Beth i Linda...
- Lindsay - zawołała jedna z drugiego końca.
- Lindsay - poprawił i pociągnął ją bliżej - dziewczyny, poznajcie mojego przyjaciela,
a to jest mój szef.
Żołnierz nie zawracał sobie głowy imionami - po co marnować oddech?
Ale bez względu na niewłaściwe przedstawienie, wyglądały na podekscytowane:
Carla, Beth i Linjakaśkurwatam, uśmiechały się do Dholor’a, wszystkie z zielonym błyskiem
w oku.... do czasu kiedy spojrzały na Xcor’a. Chociaż prawie cały stał w cieniu, jednak
światło nad drzwiami, którymi wyszli migało, a im wyraźnie nie spodobało się to co
zobaczyły. Dwie z nich spuściły oczy. Inna była właśnie pochłonięta majstrowaniem przy
skórzanej kurtce Cyphr’a.
Nieodłączne odrzucenie nie było niespotykaną reakcją. W
rzeczywistości, żadna kobieta nigdy nie spojrzała na niego z aprobatą czy
zainteresowaniem.
Na szczęście, wcale go to nie obchodziło.
Zanim cisza stała się niezręczna Cypher powiedział
- Tak czy owak, te śliczne panie idą do pracy...
- W Żelaznej Masce - powiedziała Linjakaśtam.
-... ale zgodziły się spotkać tu z nami o trzeciej.
- Jak skończymy - jedna z nich się dołączyła.
Kiedy trio stało się denerwujące i przeszło do głupich chichotów, przestał się nimi
interesować, tak jak one nim. Rzeczywiście, jego ambicje były o wiele większe niż osobnicy
pokroju Cyphr’a. Seks, tak jak picie krwi, był
6 Trumwirat - inaczej trójka niewygodną biologiczną funkcją, a on był zbyt mądry aby
kiedykolwiek dać się nabrać na te romantyczne pierdoły. Jeśli ktoś raz wybrał te drogę, dla
niego kastracja była łatwiejsza, mniej bolesna, a przede wszystkim stała.
- Więc, jesteśmy umówieni? - Cypher powiedział do kobiet.
Jedna z nich, która prawie pełzała po jego ubraniu, coś szepnęła, czym sprawiła, że
opuścił głowę. Kiedy jego czoło zmarszczyło się, nie trudno było się domyślić co było
sednem sprawy, a kobieta nie była zbyt nieszczęśliwa z jego odpowiedzi.
Zamruczała.
Tak zapewne robią bezdomne koty w zaułku - przypuszczał Xcor.
- No to jesteśmy umówieni - powiedział wampir spoglądając na Dholor’a - i mogę
obiecać, że się wami trzema zaopiekujemy bardzo troskliwie.
- Mam to, czego potrzebujesz.
- Świetnie, bardzo dobrze - klepnął jedną w tyłek, później drugą.
Trzecią, która próbowała dostać się do jego płaszcza, odwrócił i mocno pocałował.
Więcej chichotów. Bardziej wstydliwy wygląd, który nie pasował do tego, że te
prostytutki były na najlepszej drodze do zdobycia zapłaty.
Kiedy odchodziły, każda z kobiet spojrzała na Xcor’a, ich spojrzenia sugerujące, że
był jak choroba na którą będą wkrótce narażone.
Zastanawiał się która z nich dostanie koniec jego kija - bo na pewno jak dzień był
długi, a noc zawsze za krótka, zamierzał mieć jedną z nich.
To po prostu dodatkowo kosztuje w tego typu sytuacjach.
- Okazy cnoty - Xcor powiedział oschle kiedy był już sam na sam ze swoimi
żołnierzami.
Cypher wzruszył ramionami - Są jakie są, wystarczająco dobre.
- Sam usiłowałem znaleźć nam odpowiednie samice - powiedział Dholor - jednak to
nie jest łatwe.
- Może powinieneś się starać mocniej - Xcor spojrzał w niebo - teraz pozwól, że
wrócimy do pracy. Czas ucieka.
Rozdział 13
Dziwka? Dziwka?
Kiedy Niema przeszła na Drugą Stronę i ponownie weszła do
Sanktuarium gdzie służyła przez wieki, nie mogła wymazać ani tego słowa, ani
gniewu ze swojej głowy.
W dole, w centrum szkoleniowym, czyste pranie jeszcze nigdy nie było złożone z taką
zaciekłością, a kiedy skończyła swoje obowiązki, pobyt w rezydencji przez długie godziny
dzienne w ogóle nie wchodził w grę.
To było jej jedyne miejsce ucieczki.
A po za tym i tak już nadszedł czas, aby tu przybyć i się oczyścić.
Stojąc na polanie pełnej kolorowych kwiatów, wzięła głęboki wdech... i modliła się
aby zostawiono ją w spokoju. Wybranki były życzliwymi, świętymi kobietami i zasługiwały
na więcej, niż to co mogła im zaoferować jak przypadkowy przechodzień, na szczęście były
w większości po tamtej stronie z Najsamcem.
Podciągając szatę, zaczęła iść, maszerując wśród wiecznie kwitnących tulipanów z ich
wypchanymi kapeluszami w żywych niczym klejnoty barwach. Szła dalej, do czasu gdy jej
chora noga nie zaczęła protestować. Ale nadal kontynuowała przechadzkę.
Cenne terytorium Pani Kronik, było otoczone z czterech stron gęstym lasem, usiane
budynkami i świątyniami w klasycznym stylu. Niema znała każdy dach, każdą ścianę, każdą
ścieżkę, każdy basen - ale teraz, w swojej złości chodziła w koło tego wszystkiego.
Gniew napędzał ją do przodu w kierunku.... nie wiadomo jakim. A mimo to,
gwałtownie przyspieszyła.
Jak on mógł, ktoś kto widział jej cierpienia, nazwać ją tak? Była dziewicą brutalnie
okradzioną ze swojego daru, który chciała oddać swemu prawdziwemu partnerowi.
Dziwka!
Rzeczywiście, Tohrment nie był mężczyzną jakiego znała - kiedy o tym pomyślała,
zdała sobie sprawę że w tym są podobni. Ona także odrzuciła swoje wcześniejsze wcielenie,
ale w przeciwieństwie do niego, jej obecna osobowość była lepsza.
Po chwili jej noga bolała już tak bardzo, że musiała zwolnić... a zaraz potem
zatrzymać się. Ból był wielkim oczyszczeniem, sprawiając, że musiała porzucić myśli w
których była zatopiona, jednak wciąż z nią pozostawał.
Stanęła ponad Świątynią Kronikarek Pustelnic.
Była opuszczona, tak jak wszystkie pozostałe budynki.
Kiedy się rozejrzała, zatonęła w prawdziwej głębi ciszy. Krajobraz był zupełnie pusty.
Jak na ironię, żywy kolor, który tu się w końcu pojawił, nie tylko zastąpił wszechobecny
biały, ale również wypędził wszelkie życie.
Przypominając sobie przeszłość, którą tak bardzo pielęgnowała, zdała sobie sprawę, że
przeszła na Tamtą Stronę nie tylko po to, by odnaleźć swoją córkę, ale również znaleźć
miejsce gdzie mogła pracować do wyczerpania, aby nie musiała myśleć za dużo.
Tutaj nie miała nic do roboty.
Najdroższa Pani Kronik, myślała że oszaleje.
Nagle, obraz Tohr’a, syna Hhrama, jego nagie ramiona, wypełnił jej umysł dopóki nie
została oślepiona przez nią.
WELLESANDRA
Imię zostało wycięte na całej szerokości pleców w Starym Języku, oznakowanie
prawdziwej jedności ciał i dusz.
Po tym jak los rozdarł coś takiego, był bez wątpienia tak złamany jak ona sama. Z
początku też była zła. Kiedy przybyła tutaj po swojej śmierci i przełożona przekazała jej
zakres obowiązków, odrętwienie stopiło się odsłaniając ogień wściekłości. Nie było nic do
wychłostania, prócz niej samej - co też robiła przez dziesięciolecia.
Przynajmniej do czasu kiedy zdała sobie sprawę ze swojego przeznaczenia, tragedia
była jej celem, podstawą jej ocalenia.
Dostała drugą szansę, by mogła narodzić się na nowo do roli usługiwania i pokory,
uczyć na swoich wcześniejszych błędach.
Popychając szeroko drzwi świątyni, pokuśtykała do wielkiej sali gdzie były rzędy
biurek, zwoje pergaminu i gęsie pióra. Na środku każdego stała okrągła misa wypełniona w
trzech czwartych krystaliczną wodą, tak czystą, że niemal niewidzialną.
Rzeczywiście, Tohrment cierpiał tak jak ona, być może dopiero zaczynał podróż,
którą jak poczuła, zakończyła zbyt wiele lat temu by liczyć.
Chociaż jej gniew był łatwiejszym uczuciem w obliczu jego niesprawiedliwego
oskarżenia, jednak zrozumienie i współczucie było trudniejszą i cenniejszą postawą jaką
powinna przyjąć.
Nauczyła się tego od Wybranek.
Jednak zrozumienie wymaga wiedzy, pomyślała patrząc na jedną z misek.
Kiedy podeszła, była zdenerwowana tym co mogła zobaczyć więc wybrała biurko
daleko, daleko od obu drzwi i katedralnej wielkości okna.
Siadając, nie znalazła żadnego kurzu na blacie, ani jednego pyłku na zewnątrz, czy na
wodzie, żadnego wyschniętego atramentu w butelce - mimo, że upłynęło wiele czasu od kiedy
pokój był wypełniony kobietami odszukującymi wydarzenia ich rasy i zapisującymi historię,
która ukazywała się ich oczom.
Niema podniosła miskę, trzymając ją dłońmi nie palcami. Z ledwie dostrzegalnym
ruchem zaczęła robić kółka wodą, wyobrażając sobie plecy Tohr’a tak wyraźnie jak tylko
mogła.
Zaraz potem historia zaczęła się rozwijać, opowiadana jak w filmie przez ruchome
obrazy otoczone kolorami i ożywione miłością.
Nigdy wcześniej nie myślała, by szukać go, czy jego życia w misach.
Tych kilka razy kiedy tu była sprawdzała jedynie losy swojej rodziny i oczywiście
córki. Teraz jednak wiedziała, że to było dla niej zbyt bolesne, zajrzeć w historię pary
wojowników, którzy dali jej schronienie i ochronę.
W swoim ostatnim i najbardziej tchórzliwym akcie, zdradziła ich obu.
Na powierzchni wody ujrzała jak Tohrment z rudowłosą kobietą pięknej postury
tańczył walca, ona w tej czerwonej sukni, on bez szaty, z dumą pokazujący świeżo wycięte jej
imię w Starym Języku. Był tak szczęśliwy, tak niewiarygodnie, jego miłość i przywiązanie
sprawiało, że jaśniał jak Gwiazda Polarna.
Były też inne sceny, które następowały po sobie dryfując przez lata, od momentów
kiedy wszystko między nimi było świeże do wielkiej zażyłości, od małych do większych
domów, od dobrych czasów kiedy śmiali się razem do trudniejszych kiedy się kłócili.
To było najlepsze, co życie ma do zaoferowania: osoba, którą kochasz i przez którą
jesteś kochany, z kim rzeźbisz znaczenie tej miłości w dębowym pniu przemijalności czasu.
A później kolejna scena.
Kobieta była w kuchni, pięknej, lśniącej kuchni, stała przed piecem. Na ogniu stał
garnek, gotowała jakieś mięso, a w ręce trzymała łopatkę.
Wpatrywała się w przestrzeń przed nią, miała nieobecny wzrok kiedy dym zaczął się
kłębić.
Na drodze ukazał się Tohrment pędzący do drzwi. Zawołał jej imię i chwycił mały
ręcznik, podszedł do czujnika na suficie i machał szmatką tam i z powrotem z wielkim
zapałem, a później skrzywił się jakby bolały go uszy.
Przy kuchence Wellsandra skoczyła na baczność i zepchnęła przypalony garnek z
rozgrzanego do czerwoności palnika. Zaczęła mówić, i choć w tych obrazach nie było
dźwięku, było jasne, że go przepraszała. Kiedy wszystko zostało opanowane i uspokojone,
Tohrment oparł się o blat, skrzyżował ręce na piersi i coś powiedział. Później zamilkł.
Upłynęła dłuższa chwila, zanim Wellsandra odpowiedziała. W
poprzednich obrazach z ich życia, ona zawsze wydawała się silna i bezpośrednia...
teraz, wyraz jej twarzy był niezdecydowany.
Kiedy skończyła swoją odpowiedź jej usta zacisnęły się, a oczy zamknęły jakby nie
chciała patrzeć na swojego partnera.
Ramiona Tohr’a stopniowo zaczęły się rozplątywać, aż w końcu zwisały po obu
stronach jego ud, usta się rozluźniły, tak że szczęka opadła w dół. Zamrugał kilkakrotnie
oczami, powieki się zamykały i otwierały, zamykały i otwierały, zamykały i otwierały...
Kiedy się w końcu ruszył, zrobił to z gracją kogoś, kto ma połamane wszystkie kości:
przechylił się na całą odległość, która ich dzieliła i upadł na kolana przed swoją shellan.
Sięgając z drżeniem rąk, dotknął jej brzucha, a łzy zrosiły jego oczy.
Nie powiedział ani słowa. Tylko przygarnął ją do siebie, jego wielkie i silne ramiona
owinęły się wokół jej talii, a jego mokry policzek spoczął na jej łonie.
Nad nim Wellsandra zaczęła się uśmiechać... promiennie, prawdziwie.
Jednak, poniżej jej szczęścia, twarz Tohr’a była odlana w cierpieniu.
Jakby już wtedy wiedział, że ciąża, która ją cieszyła, była jak fatum dla nich trojga...
- Tak myślałem, że znajdę cię po tej stronie.
Niema odwróciła się gwałtownie, woda z misy rozprysnęła się na jej szatę, a obraz
zniknął.
Tohr stał w drzwiach, jakby był pewny naruszenia jego prywatności, wezwany aby
chronić to co słusznie było jego. Jego nastrój przygasł, ale nawet wobec braku gniewu,
wychudzona twarz nie przypominała tej, którą właśnie widziała.
- Przyszedłem przerosić - powiedział.
Ostrożnie odłożyła misę, patrząc jak wzburzona powierzchnia wody uspokaja się i
powoli wraca do poprzedniego poziomu, uzupełniana z nieznanego źródła.
- Pomyślałem, że zaczekam, aż trochę wytrzeźwieję...
- Oglądałam ciebie - powiedziała - w misie. Z twoją shellan.
To zamknęło mu usta.
Wstając, wygładziła szatę chociaż ułożyła się jak zawsze, w proste bezkształtne fałdy
sukna.
- Rozumiem, dlaczego atakujesz i szybko wpadasz w gniew. To jest w naturze
zranionego zwierzęcia, uderzać nawet w przyjazną rękę.
Kiedy podniosła wzrok jego czoło było głęboko zmarszczone, a brwi tworzyły
pojedynczą linię. Nie do końca otwarty na rozmowę. Ale nadszedł czas, by oczyścić
atmosferę między nimi, jednak należało się spodziewać, że czyszczenie jątrzącej się rany
będzie bolało.
Zakażenie należy wyleczyć
- Jak dawno temu umarła?
- Zabita - powiedział po chwili - została zabita.
- Jak dawno?
- Piętnaście miesięcy, dwadzieścia sześć dni, siedem godzin. Musiałbym sprawdzić
zegarek co do minut.
Niema podeszła do okna i wyjrzała na jasnozieloną trawę.
- Jak się dowiedziałeś, że ją straciłeś?
- Mój król. Moi Bracia. Przyszli do mnie... i powiedzieli, że została zastrzelona.
- Co się później stało?
- Krzyczałem. Zdematerializowałem się gdzieś, gdziekolwiek indziej.
Płakałem tygodniami na jakimś pustkowiu.
- Nie przygotowałeś ceremonii przejścia w Zanikh?
- Nie wróciłem przez blisko rok - przeklął i potarł twarz - Nie mogę uwierzyć, że
pytasz mnie o to gówno, i nie mogę uwierzyć, że ci odpowiadam.
Wzruszyła ramionami - To dlatego, że byłeś dla mnie okrutny przy basenie. Czujesz
się winny, a ja czuję, że mi jesteś coś winny. To czyni mnie odważną, a tobie rozwiązuje
język.
Otworzył usta. Zamknął je. Znowu otworzył.
- Jesteś bardzo inteligentna.
- Nie bardzo. To jest po prostu oczywiste.
- Co widziałaś w misie?
- Na pewno chcesz, abym ci powiedziała?
- Wszystko to gra w mojej głowie na niekończącej się pętli. Nie będzie to żadna
nowość, cokolwiek to jest.
- Staliście w waszej kuchni, powiedziała ci, że jest w ciąży. Upadłeś na podłogę przed
nią, ona była szczęśliwa, ty nie.
Kiedy zbladł, żałowała, że podzieliła się z nim tym obrazem.
A potem ją zaskoczył.
- To dziwne... ale wiedziałem, że to zła wiadomość. Zbyt wiele szczęścia. Co dziesięć
lat walczyliśmy o to, gdy miała chcączkę. W
końcu dotarliśmy do punktu, w którym zamierzała mnie zostawić, jeśli nie pozwolę jej
spróbować. To było jak wybór pomiędzy kulą a ostrzem - tak czy inaczej, wiedziałem... że ją
stracę.
Podpierając się na kuli, pokuśtykał do krzesła, wyciągnął je i usiadł.
Kiedy niezdarnie manewrował swoją chorą nogą, uświadomiła sobie, że mają jeszcze
jedną wspólną cechę.
Podeszła powoli i usiadła przy biurku obok niego.
- Bardzo mi przykro.- Kiedy wydawał się nieco zaskoczony, po raz kolejny wzruszyła
ramionami - Jak mam nie składać ci kondolencji w obliczu twojej straty? Właściwie, po
obejrzeniu was razem, nie sądzę że kiedykolwiek zapomnę jak bardzo ją kochałeś.
Po chwili mruknął ochryple - To jest nas dwoje.
Kiedy zamilkli, Tohr spojrzał na małą, zakapturzoną postać, która nadal siedziała
obok niego. Dzieliło ich około metra, każde z nich przy biurku kronikarki.
Ale wydawali się sobie o wiele bliźsi.
- Zdejmij kaptur, dla mnie.
Kiedy Niema się zawahała, szybko dodał
- Widziałaś to co najlepsze w moim życiu. Chcę zobaczyć twoje oczy.
Jej blade ręce uniosły się i delikatnie zatrzęsły kiedy usunęła to, co zakrywało jej
twarz.
Nie patrzyła na niego. Prawdopodobnie nie mogła.
Z beznamiętną ostrością zmierzył jej spektakularne rysy.
- Dlaczego cały czas to nosisz.
Wzięła głęboki wdech, szata unosiła się i opadała tak, że był zmuszony przypomnieć
sobie, że prawdopodobnie jest wciąż naga pod spodem.
- Powiedz - zażądał.
Kiedy wyprostowała ramiona, pomyślał, że każdy kto sądził, że ta kobieta jest słaba,
był w błędzie.
- Ta twarz - dotknęła idealnie zarysowanej linii szczęki i wysokich, zaróżowionych
kości policzkowych - nie jest tym, kim ja jestem. Kiedy ludzie ją widzą, to traktują mnie z
szacunkiem, na który nie zasługuję.
Nawet Wybranki to robiły. Zasłoniłam ją, ponieważ jeśli bym tego nie zrobiła, to by
oznaczało, że propaguję kłamstwo, nawet jeśli tylko mnie to przeszkadza.
- Masz dość specyficzny sposób tłumaczenia rzeczy.
- Takie wyjaśnienie nie wystarczy?
- Wystarczy.
Kiedy ponownie podniosła kaptur, wyciągnął rękę i położył na jej ramieniu.
- Jeśli obiecam, że zapomnę jak wyglądasz, nie założysz tego? Nie mogę ocenić
twojego nastroju kiedy się ukrywasz - a jakbyś jeszcze nie zauważyła, to nie rozmawiamy o
pogodzie.
Trzymała rękę na jednej połowie kaptura, jakby nie mogła go puścić. A potem jej oczy
spojrzały na niego, tak bezpośrednio, że się cofnął.
Uświadomił sobie, że to był pierwszy raz kiedy tak naprawdę patrzyła na niego.
Kiedykolwiek.
Powiedziała z podobną szczerością - Właśnie, powiedzmy sobie jasno, nie jestem
zainteresowana żadnym mężczyzną, łącznie z tobą. Seks jest dla mnie odpychający.
Odchrząknął. Napiął mięśnie pod koszulką. Przesunął się na krześle.
Potem wziął głęboki, przynoszący ulgę oddech.
Niema kontynuowała - Jeśli cię obraziłam...
- Nie, naprawdę. Wiem, że to nie było nic osobistego.
- Bo nie było.
- Będę szczery, tak jest... prościej. Bo ja czuję dokładnie to samo.
Na te słowa, nawet się trochę uśmiechnęła - Rzeczywiście jesteśmy jak dwie krople
wody.
Przez jakiś czas byli cicho. Aż powiedział nagle
- Wciąż jestem zakochany w swojej shellan.
- Dlaczego nie miałbyś być? Była piękna.
Poczuł, że się uśmiecha, po raz pierwszy od tak... dawna.
- To nie tylko jej wygląd. To wszystko, kim była.
- Mogę powiedzieć, tak przy okazji, że wpatrywałeś się w nią. Byłeś oczarowany.
Podniósł jedno z piór i sprawdził ostre zakończenie.
- Boże... byłem taki zdenerwowany, tej nocy kiedy mieliśmy się parzyć.
Tak okropnie jej pragnąłem - i nie mogłem uwierzyć, że będzie moja.
- To było zaaranżowane?
- Tak, przez mamah. Mój ojciec nie dbał o tego rodzaju rzeczy - czy o mnie. Ale
matka zatroszczyła się o to najlepiej jak mogła - i była mądra.
Wiedziała, że jeśli dostanę dobrą kobietę będę ustawiony do końca życia.
Przynajmniej... taki był plan.
- Czy twoja mamah żyje?
- Nie, i cieszę się z tego. Nie musiała... przez to przechodzić.
- A twój ojciec?
- Też nie żyje. Wyparł się mnie, do czasu, aż stanął nad grobem. Jakieś sześć miesięcy
przed śmiercią wezwał mnie do siebie, nie pojechałbym, ale zrobiłem to dla Wellsie.
Namówiła mnie i miała rację. Formalnie odzyskał mnie na łożu śmierci. Nie jestem pewien,
dlaczego to było tak ważne dla niego, ale tak to już jest.
- A co z Hardhy’m? Nie widziałam go...
- Został zabity przez naszych wrogów. Na krótko przed Wellsie.
Kiedy dyszała i położyła rękę na ustach, skinął głową.
- To było piekło, naprawdę.
- Jesteś całkiem sam - powiedziała cicho.
- Mam moich braci.
- Pozwalasz im się zbliżyć.
Z krótkim śmiechem pokręcił głową - Wiesz, że jesteś jak diabelski dzwonek, z tymi
twoimi retorycznymi pytaniami?
- Przepraszam, ja...
- Nie, nie przepraszaj - odłożył pióro z powrotem - lubię z tobą rozmawiać.
Słysząc zdziwienie w swoim własnym głosie, zaśmiał się surowo.
- Ludzie, właśnie wdzięczę się do ciebie, nieprawdaż?
Uderzając w uda, zakończył ten temat i wstał przy pomocy kuli.
- Słuchaj, przyszedłem tutaj także, żeby się czegoś dowiedzieć. Wiesz gdzie jest
biblioteka? Za cholerę, nie mogę jej znaleźć.
- Tak, oczywiście - kiedy wstała, ponownie zarzuciła kaptur na głowę - zaprowadzę
cię.
Kiedy przeszła obok niego, zmarszczył brwi - Kulejesz bardziej niż zwykle. Zraniłaś
się?
- Nie, gdy za dużo chodzę, bardziej boli.
- Możemy się tym zająć, Manello jest...
- Dziękuję, ale nie.
Tohr wyciągnął rękę i zatrzymał ją zanim podeszła do drzwi.
- Kaptur. Zdejmij go, proszę - kiedy nie odpowiedziała, dodał - jesteśmy tutaj tylko
my. Jesteś bezpieczna.
Rozdział 14
Kiedy John Matthew stanął na brzegu rzeki Hudson, około piętnastu minut na północ
od centrum Caldwell, czuł jakby był tysiące mil od kogokolwiek.
Za jego plecami wył przerażający wiatr, a także stała niewielka chatka myśliwska,
gdybyś nie wiedział co to było, opisałbyś jako coś niewartego nawet wysiłku, by to
przewrócić. Jednak to miejsce było fortecą, ze ścianami wzmocnionymi stalą,
nieprzeniknionym dachem, kuloodpornymi oknami... i wystarczającą ilością broni w garażu,
aby co najmniej połowa ludności miasta mogła zobaczyć Boga z bliska.
Założył, że Xhex tu będzie. Był o tym tak przekonany, że nie zadał sobie nawet trudu,
aby ją śledzić.
Ale jej tu nie było.
Podniósł głowę, kiedy niedaleko, po prawej stronie błysnęły reflektory.
Samochód zjeżdżał w dół, powoli zbliżał się wielkiej posiadłości.
John zmarszczył brwi słysząc pomruk silnika: niskie, głębokie, skąpe warknięcie. Nie
był to Hyundai czy Honda. Harley też nie, dźwięk był zbyt gładki.
Cokolwiek to, do cholery było, manewrowało dalej i całkowicie zmierzało do
frontowej części ogromnego domu. Kilka chwil później, oświetlenia zaczęły zapalać się
wewnątrz rezydencji, światło wylewało się z jej zakrzywionych ganków i trzypiętrowych linii
prostych.
Cholerstwo wyglądało jak statek kosmiczny gotowy do startu.
Nie jego sprawa. W każdym razie, już czas by się zbierać.
Z niemym przekleństwem, rozrzucił swoje molekuły i zescalił się na tyłach Caldwell,
odcinku barów, klubów ze striptizem, studiów tatuażu ciągnących się w dół Trade Street.
Żelazna Maska był drugim klubem Morth’a, miejsce tańca/seksu/narkotyków,
stworzone aby zaspokoić w głównej mierze populację Gothów, która nie odnalazła się w
ZeroSum, gdzie panował klimat bardziej w stylu Eurotrash.
Była tam kolejka, aby dostać się do środka - zawsze była - ale dwóch bramkarzy,
Wielki Rob i Milczący Tom, rozpoznali go i przepuścili przed innymi.
Aksamitne zasłony, głębokie sofy, czarne światła... kobieta w czarnej skórze, z białym
makijażem i przedłużanymi włosami sięgającymi tyłka, ludzie skupieni w grupach,
obmyślający strategię jak kogoś przelecieć...
chimeryczna muzyka, która wpędzała w nastój tak czuły, jak zgrzytający piasek
między zębami.
Ale być może, to tylko jego nastrój.
Ona tu była. Mógł wyczuć swoją krew w Xhex, ruszył przez tłum trafiając na sygnał.
Kiedy dotarł do nieoznakowanych drzwi, które zaprowadziły go do części klubu
przeznaczonej tylko dla pracowników, Trez wyszedł z cienia.
Naturalnie.
- Co słychać - powiedział Cień, wyciągając dłoń.
Wymienili chwyt, stuknęli się ramionami i poklepali po plecach.
- Przyszedłeś z nią porozmawiać?
Kiedy John skinął głową, facet otworzył drzwi.
- Dałem jej biuro obok szatni, niedaleko mojego. Idź od tyłu. Właśnie sprawdza jakieś
sprawozdania...
Cień zatrzymał się gwałtownie, ale powiedział wystarczająco dużo.
Jezu Chryste...
- Tak, ona wróciła - facet mruknął, jakby był ponad tym.
John skinął i ruszył korytarzem. Kiedy dotarł do zamkniętych drzwi, nie zauważył
nigdzie tabliczki z jej imieniem i zastanowił się jak długo to potrwa.
Zapukał, mimo że na pewno wiedziała, że tu był.
Kiedy zawołała, popchnął drzwi...
Była na drugim końcu, pochylona, ciągnęła coś na podłodze. Kiedy spojrzała w górę z
gniewem, zamarła, co powiedziało mu, że w rzeczywistości nie zauważyła jego przybycia.
Świetnie. Była więc w swojej nowej - starej pracy i już o nim zapomniała.
- Oh... cześć - spoglądając w dół, ponownie wróciła do swego zajęcia, szarpiąc za...
Błyskawicznie wyciągnięty z pod szafki przedłużacz z ostrym, ząbkowanym końcem
runął na całą długość.
Zanim wyrwał się i pociął ją na dobre, John skoczył do przodu i przejął kontrolę nad
tą rzeczą, przyjmując na siebie żądło bólu, które rozpaliło się na jego klatce piersiowej.
- Dzięki - powiedziała, kiedy podał jej kabel i odsunął się - zakleszczył się z tyłu.
„Więc... teraz tutaj zamierzasz pracować”
- Tak. I nie sądzę, że jakakolwiek inna opcja jest możliwa. A jeśli - jej oczy zrobiły się
zimne - próbujesz mi powiedzieć, że nie mogę...
„Boże, Xhex, to nie jesteśmy my” - skinął tam i z powrotem ponad biurkiem, które ich
oddzielało - „to nie my”.
- Właściwie, myślę, że tak skoro się tutaj znaleźliśmy, nie sądzisz?
„Nie chcę cię odsuwać od walki”
- Ale to robisz. I nie udawaj, że jest inaczej - usiadła na krześle biurowym
wydobywając z niego przeciągłe skrzypnięcie. - Teraz ty i ja jesteśmy ze sobą połączeni,
Bracia, nawet twój król, liczą się z twoim zdaniem - nie, zaczekaj, jeszcze nie skończyłam. -
zamknęła oczy, jakby była wyczerpana. - Pozwól mi to z siebie wyrzucić. - Wiem, że mnie
szanują, ale bardzie szanują przywileje związanego samca względem jego shellan. To nie jest
tylko cecha Bractwa, to specyfika całej społeczności wampirów i nie ma wątpliwości, że to
dlatego związany mężczyzna jest jak niebezpieczne zwierzę. Nie możesz tego zmienić, a ja
nie mogę żyć w taki sposób. Więc, jak widzisz, tacy właśnie jesteśmy.
„Mogę z nimi porozmawiać. Powiem im...”
- To nie oni są głównym problemem.
John poczuł nagłą ochotę walnąć w ścianę - „Mogę się zmienić”.
Nagle jej ramiona opadły, a oczy, te brązowe oczy stały się surowe.
- Myślę, że nie możesz, zresztą ja też nie. Nie zamierzam siedzieć w domu i czekać na
twój powrót każdej nocy.
„Wcale cię o to nie proszę”
- To dobrze, bo nie wracam do rezydencji.
John czuł, jak krew odpływa z jego twarzy. Xhex odchrząknęła.
- Wiesz, że całe to związanie... wiem, że nic nie możesz na to poradzić.
Byłam wściekła kiedy wyszłam, ale cały czas o tym myślałam od tamtej pory i - niech
to szlak, wiem że jeśli mógłbyś czuć inaczej, być inny, to byś był. Rzeczywistość jest jednak
taka, że moglibyśmy spędzić kilka nieszczęśliwych miesięcy dowiadując się tego, a w
międzyczasie nauczylibyśmy się wzajemnie nienawidzić, a ja tego nie chcę. Ty też tego nie
chcesz.
„Więc tak kończysz ze mną” - zamigał - „Tak po prostu?”
- Nie! Nie wiem... to znaczy, kurwa. - wyrzuciła ręce w górę - Co jeszcze mam
zrobić? Jestem taka sfrustrowana z tobą, ze sobą, z wszystkim... nawet nie jestem pewna, czy
to co mówię ma sens.
John zmarszczył brwi, znalazł się w tym samym pieprzonym, trudnym punkcie co ona.
Gdzie było wyjście?
„Między nami jest coś więcej, niż to” - zamigał.
- Chciałabym w to wierzyć - powiedziała smutno - naprawdę chciałabym.
Pod wpływem impulsu, obszedł biurko i stanął nad nią. Chwytając krzesło za
podłokietnik, obrócił w swoją stronę i wyciągnął do niej dłonie.
Nie było w tym geście żadnego żądania. Żadnej agresji. Mogła je przyjąć, lub
odrzucić.
Po chwili, Xhex położyła swoje ręce na jego, a kiedy pociągnął ją do góry, nie
opierała się.
Zaplatając ręce wokół niej, przyciągnął ją bliżej, a kiedy straciła równowagę,
przytrzymał ją w swoich potężnych ramionach daleko od podłogi.
Z oczami utkwionymi w nią, złączył ich wargi, na krótko.
Gdy go nie spoliczkowała, nie kopnęła w jaja, nie ugryzła, opuścił głowę i wziął jej
usta jak należy, igrając językiem, aby otworzyła je dla niego.
Kiedy to zrobiła, połączył ich ciała jakby chciał z niej wycałować to wiecznie żyjące
cholerstwo. Jedna z jego rąk znalazła się na jej tyłku, ściskając go, a druga oplatała szyję. Gdy
jęk wydobył się z jej gardła, wiedział, że udowodnił swoją rację.
Pomimo, że nie miał natychmiastowego rozwiązania problemu związanych samców,
to jednak wiedział, że połączenie między nimi jest „napewno”, w świecie który nagle
wydawał się wypełniony „możenie”
Przerwał pocałunek. Opuścił ją w dół, na miejsce gdzie wcześniej siedziała. Poszedł w
stronę drzwi.
„Napisz SMS’a kiedy będziesz chciała mnie znowu zobaczyć” - zamigał
„Oddaję ci twoją przestrzeń, ale musisz wiedzieć: zawsze będę na ciebie czekał”
Dobra rzecz to krzesło, pomyślała Xhex kiedy drzwi zamknęły się za John’em.
Wow. Jakkolwiek jej głowa była za ciasna od natłoku myśli, za to jej ciało było
spokojne, aż płynne jak ciepłe powietrze.
Wciąż go pragnęła. A on potwierdził swoją rację. Oni do siebie pasują - przynajmniej
pod tym względem.
Jasna cholera, są ze sobą połączeni.
Kurwa, co teraz zrobić?
Cóż, pierwszy pomysł... mogłaby napisać do niego, żeby wrócił, zamknęliby się w jej
nowym biurze i zrobili niestosowną przerwę w pracy.
Nawet sięgnęła po telefon.
W końcu, jednak, napisała coś zupełnie innego.
„Coś wymyślimy. Przyrzekam”.
Odkładając telefon, wiedziała że to ona i John muszą znaleźć swoją wspólną
przyszłość, rozpracować bezlitosne ławice skalne upływającego czasu w sposób, który oboje
zaakceptują.
Założyła, że będzie walczyć ramię w ramię z nim i Bractwem, zresztą tak jak on.
Może to ciągle było jakieś wyjście. Może jednak, nie.
Kiedy rozejrzała się po biurze, nie była pewna jak długo tu zostanie...
Przerwało jej silne, pojedyncze pukanie.
- Tak - zawołała.
Wielki Rob i Milczący Tom weszli, wyglądali, jak to zawsze oni - jakby przed chwilą
dostali niezły strzał w łeb za złe zachowanie. Kiedy jej myśli wciąż koncentrowały się na
John’ie, dobrze było mieć zwyczajne sprawy do załatwienia. Spędziła wiele nocy, upewniając
się, że prowadzenie klubu idzie sprawnie.
Tym może się zająć.
- Mów - powiedziała.
Naturalnie, odezwał się Wielki Rob:
- Jest nowy gracz w mieście.
- W jakiej branży?
Facet stuknął się w bok swojego nosa.
Prochy. Cudownie, ale to raczej nie niespodzianka. Mordh był grubą rybą przez
dekady, a ponieważ zszedł ze sceny? Okazja, tak jak natura, nienawidziła próżni, a pieniądze
są doskonałym motywatorem.
Niech to szlak. Podziemie Caldwell już i tak było jak przeklęty stół na trzech nogach,
więcej niestabilności nie było potrzebne.
- Kto to jest?
- Nikt nie wie. Pojawił się jakby, znikąd i właśnie kupił za pół miliona prochów od
Benloise’a, za gotówkę.
Zmarszczyła brwi. To nie tak, że wątpiła w informacje swojego bramkarza, ale to było
dużo towaru.
- To nie oznacza, że sprzeda go w Caldwell.
- Właśnie to przechwyciliśmy od jednego kretyna w męskim kiblu.
Wielki Rob rzucił na biurko celofanowy woreczek. To była standardowo pakowana
ćwiartka uncji, gotowa do użycia, z wyjątkiem małego szczegółu. Została opatrzona pieczęcią
odbitą w czerwonym tuszu.
Kurwa...
- Nie mam bladego pojęcia, co to oznacza.
Oczywiście, że nie miał. To miało znaczenie w Starym Języku, które nie miało
odpowiednika w angielskim. Zazwyczaj taka pieczęć była umieszczana na oficjalnych
dokumentach i oznaczała śmierć.
Pytaniem było... kto próbuje zająć miejsce Mordh’a i kto działa po za rasą?
- Facet, któremu to zabraliście, jest tu jeszcze?
- Czeka na ciebie w moim biurze.
Xhex wstała i obeszła biurko. Uderzając Wielkiego Roba szybkim ciosem w ramię
powiedziała:
- Zawsze cię lubiłam.
Rozdział 15
W Sanktuarium, Niema prowadziła Tohr’a do biblioteki, oczekując że zostawi go z
jego poszukiwaniami, cokolwiek to było. Kiedy jednak dotarli do celu, otworzył dla niej
drzwi i skinął by weszła do środka.
Oczywiście przekroczyła próg.
Świątynia książek była długa, wąska i wysoka. Wszędzie wokół, oprawione w skórę
tomy wypełnione starannymi pociągnięciami Wybranek, zostały ułożone w porządku
chronologicznym w białych, marmurowych gablotach, prawdziwe historie, relacje z życia
oglądane na przezroczystym ekranie wody.
Tohrment stał przez chwilę, kula pomagała mu w utrzymaniu równowagi, kiedy
podnosił zabandażowaną stopę.
- Czego szukasz? - spytała spoglądając na najbliższą półkę. Widok tych wszystkich
wolumenów sprawił, że zastanowiła się nad przyszłością zapisywania przeszłości. Kiedy
Wybranki przebywały po Tamtej Stronie nie spisywały historii już tak często, jeśli w ogóle.
Ta tradycja może zostać utracona.
- Życia po życiu - odparł Tohrment - jakiś pomysł, czy jest tutaj taki dział?
- Myślę, że kroniki są ułożone latami, a nie tematami.
- Czy kiedykolwiek słyszałaś o Pomiędzy?
- O czym?
Zaśmiał się twardo i pokuśtykał do przodu przeglądając półki.
- Właśnie. Mamy Zanikh. Mamy Dhunhd. Dwa przeciwstawne cele, które jak
przyjąłem były jedynymi wyborami kiedy umierasz. Szukam dowodów, że jest jeszcze jakaś
inna opcja. Jasna cholera... - tak, są chronologicznie, a nie tematami. Jest jakaś różnica w
innym miejscu?
- Obawiam się, że nie.
- Jakiś system katalogowania?
- Myślę, że tylko dekadami? Jednak nie jestem ekspertem.
- Chryste, to potrwa lata zanim się przez to przekopię.
- Może powinieneś porozmawiać z jedną z Wybranek. Wiem, że Selena była
kronikarką...
- Nikt nie musi o tym wiedzieć. Tu chodzi o moją Wellsie.
Wydawało się, że nie zauważył ironii w tym wyrażeniu.1
- Czekaj... jest jeszcze jedno pomieszczenie.
Poprowadziła go w dół, do centralnego ołtarza, a następnie w prawo do tego, co w
rzeczywistości było skarbcem.
- Jest to najbardziej święte miejsce, tutaj przechowywane są dzieje członków Bractwa.
Ciężkie drzwi stawiały opór inwazji, przynajmniej kiedy próbowała je otworzyć.
Jednak przed siłą Tohr’a, ujawniły ciasny i wysoki pokój.
- Więc trzyma nas pod kluczem - powiedział oschle kiedy przeglądał nazwiska na
półce - Popatrz na to...
Wyciągnął jeden z tomów z pękniętym grzbietem.
- Ach, Dholor - ojciec obecnego Dholora. Zastanawiam się, co pomyślałby sobie ten
staruszek gdyby wiedział z kim zadaje się jego syn.
Kiedy odkładał wolumen na miejsce, nie ukrywała, że się w niego wpatruje, jego brwi
ściągnięte w wyrazie koncentracji, silne, wytworne palce obchodzące się delikatnie z książką,
jego ciało przechylone w stronę regału.
Miał gęste i błyszczące włosy, obcięte bardzo krótko. I ten biały pasek z przodu
wydawał się szokująco nie na miejscu - do czasu, aż pomyślała o jego zmęczonych,
nawiedzonych oczach.
Oh, te jego oczy. Niebieskie, jak szafiry w skarbcu i tak samo cenne.
Zdała sobie sprawę, że jest bardzo przystojny.
1 „Nikt ni musi o tym wiedzieć” w oryginale „No one needs to know abount this” -
gra słów, w oryginale Niema nosi imię No’One, stąd ironia w tym zdaniu.
Zabawne, fakt, że był zakochany w kimś innym pozwolił jej nawet ocenić go na tym
poziomie: z jego uczuciem, jakie żywił do swojej shellan, był...
bezpieczny. Do czasu kiedy nie czuła się już niezręcznie, że widział ją nagą. Nigdy nie
będzie jej pożądał. To byłoby naruszenie jego miłości do Wellesandry.
- Czy jest tu coś jeszcze? - powiedział pochylając się nisko, jednocześnie balansując
kulą - Widzę tu tylko... biografie Braci.
- Tu, pozwól mi pomóc.
Razem przeszli wzdłuż regałów i nie znaleźli żadnych informacji odnoszących się do
nieba lub piekła. Tylko Brat, za Bratem i kolejnym Bratem...
- Nic - mruknął - Co to, kurwa, za biblioteka, jeśli nie można w niej nic znaleźć.
- Być może... - chwytając krawędź półki, niezgrabnie schyliła się, śledząc imiona.
Wreszcie znalazła to czego szukała. - Moglibyśmy poszukać w twojej własnej.
Krzyżując ręce na klatce piersiowej, wydawało się że się nimi otacza.
- Ona tam będzie, czyż nie?
- Była częścią twojego życia, a to ty jesteś tematem.
- Wyciągnij to.
Było ich kilka, poświęconych jemu, Niema wysunęła ostatni, najbardziej aktualny.
Łamiąc pieczęć, otworzyła i rzuciła okiem na jego rodowód na przodzie, następnie przejrzała
kolejne strony, które głównie mówiły o jego sprawności w terenie. Kiedy dotarła do tego co
zostało zapisane ostatnio, zmarszczyła brwi.
- Co tam pisze?
W Starym Języku, przeczytała głośno datę i notatkę.
- W wigilię tego wieczoru, utracił swoją związaną shellan, Wellesandrę, która
spodziewała się młodych. Następnie odsunął się od społeczeństwa i Bractwa Czarnego
Sztyletu.
- To wszystko?
- Tak.
Niema odwróciła książkę w jego stronę, tak by sam mógł przeczytać, ale on przeciął
powietrze ręką.
- Jezu Chryste, byłem ruiną, i to wszystko co napisały?
- Być może uszanowały twój żal. - odłożyła książkę - na pewno zachowały twoją
prywatność.
Nie powiedział nic więcej, po prostu tam stał, rzucił kulą która go podtrzymywała, a
swoje gniewne oczy skupił na podłodze.
- Mów do mnie - powiedziała miękko.
- Kurwa mać! - gdy przetarł oczy, promieniowało z niego wyczerpanie. - W całym
tym koszmarze, jedyny spokój dawała mi świadomość, że moja Wellsie i mój syn są w
Zanikhu. To jedyna rzecz, dzięki której mogłem żyć. Kiedy odchodziłem od zmysłów,
mówiłem sobie, że ona jest bezpieczna, i lepiej że to ja przechodzę przez to piekło niż ona -
lepiej, że to ja zostałem tu na ziemi. Bo przecież Zanikh, to miejsce pokoju i miłości, no nie?
Chyba, że przychodzi pierdolony anioł i zaczyna bredzić o jakimś tam Pomiędzy, i teraz,
nagle, moja jedyna pociecha... poof! I na dodatek, nigdy nie słyszałem o takim miejscu i nie
mogę sprawdzić...
- Mam pomysł. Chodź ze mną - kiedy tylko patrzył na nią, nie czekała, aż powie nie -
Chodź.
Szarpiąc jego ramię, wyciągnęła go ze skarbca i poszła z nim z powrotem do głównej
części biblioteki. Potem weszła głęboko między regały, ustalając daty i wyszukując ostatnie z
nich.
- Jaki to był dzień, kiedy ona...
Kiedy Tohrment podał jej miesiąc i dzień, wyjęła odpowiedni tom.
Zaglądając do środka czuła jak zbliża się do niej - i nie było to zagrożenie.
- Tutaj. Tu jest.
- Oh... Boże. Co?
- Tu tylko pisze... tak, to samo co w twojej książce. Odeszła z ziemi...
czekaj chwilę.
Przerzucając strony wstecz i ponownie w przód, Niema prześledziła historie innych
kobiet i mężczyzn, którzy zginęli w tym samym dniu: i tak przeszedł w Zanikh... w Zanikh...
w Zanikh...
Kiedy spojrzała na niego ponownie, przez moment poczuła prawdziwy strach.
- Tak naprawdę, tu nic nie ma o tym, że ona tam jest. W Zanikhu.
- Co masz na myśli...
- Tu jest tylko napisane, że odeszła, a to nie oznacza, że przeszła w Zanikh.
Głęboko w zimnym sercu Caldwell, Xcor śledził samotnego reduktora.
Przemierzając szorstką trawą, cmentarz, ruszył cicho za nieumarłym, kosa w ręku,
ciało gotowe do uderzenia. Ten się odłączył od grupy, którą on i jego banda zaatakowali
wcześniej.
To coś było najprawdopodobniej ranne, czarna krew pozostawiała wyraźny ślad.
On i jego żołnierze zabili wszystkich jego kolegów na tyłach uliczki, a następnie na
rozkaz Xcora zabrali pamiątki, natomiast on sam zdematerializował się, aby znaleźć
samotnego dezertera. Dholor i Cypher wrócili do studia tatuażu zorganizować kobiety, a
kuzyni do bazy opatrzeć bitewne rany.
Może, jeśli kobiety uwiną się z odpowiednim entuzjazmem, zdążą jeszcze przed
świtem znaleźć inny szwadron wroga, chociaż szwadron to było złe słowo. Zbyt
profesjonalne. Obecni rekruci byli niczym, jak ci w Starym Kraju w okresie rozkwitu wojny,
świeżo po indukcji, nawet nie zbledli i nie wydawali się być bardzo zorganizowani ani zdolni
do zaangażowania i współdziałania. Ponad to ich broń była w dużej mierze uliczną
zbieraniną: noże sprężynowe, kije baseball’owe, jeśli mieli pistolety, to źle poskładane i
często źle strzelające. To było posklejane wojsko, którego siłą była jedynie liczebność. I
Bractwo nie mogło ich pokonać? Taki wstyd.
Koncentrując uwagę na zdobyczy, Xcor zaczął zmniejszać dystans.
Czas, aby to zakończyć. Dokrwić się. Wrócić do bazy.
Błonie, na które weszli były w dole, przy rzece i jak na gust Xcor’a, zbyt dobrze
oświetlone i zbyt dużo otwartej przestrzeni. Cały teren był usiany stołami piknikowymi i
pięćdziesięciopięcio galonowymi kubłami na śmieci, co nie oferowało zbyt wielu sposobów
schronienia przed wzrokiem ciekawskich, ale przynajmniej noc była wystarczająco zimna, że
wszyscy, którzy mieli choć trochę oleju w głowie, siedzieli w domach.
Oczywiście, zawsze może ktoś przechodzić. Na szczęście woleli pozostawać we
własnych światach, a jeśli nie, no cóż, nikt pewnie nie dałby złamanego grosza za ich umysł.
Przed nim reduktor szedł betonową ścieżką, która zamiast prowadzić go w bezpieczne
miejsce, po prostu dostarczała go śmierci na tacy, a on był gotów na ostatni akt. Zaczął jak z
listy, punkt po punkcie, jedną rękę wyrzucając bezużytecznie dla równowagi, aby pozostała
nieuchwytna, druga zamknięta na brzuchu. W tym tempie runie za chwilę na ziemię, moment,
wtedy nie będzie zabawy...
Szloch przełamał wyciszone dźwięki nocy.
A potem następny.
To coś płakało. To pieprzone coś płakało jak kobieta.
Fala gniewu Xcor’a wzrosła tak szybko, że prawie się zakrztusił. Nagle, schował kosę
i wyjął stalowy sztylet.
Zazwyczaj była to kwestia interesu, teraz to jest osobiste.
Siłą woli, światła na długich, cienkich słupach, zaczęły gasnąć jedno po drugim,
równocześnie z dwóch końców, przed i za zabójcą, ciemność zbliżała się nieubłaganie, aż w
końcu nawet przy swej słabości i bólu zauważył, że jego czas nadszedł.
- Oh, kurwa... nie... - to coś obróciło się w oświetleniu ostatniej lampy - Chryste...
nie...
Jego twarz była surowo biała, jakby miał makijaż, ale nie dlatego, że był
wystarczająco długo zabójcą, aby tak zblednąć. Młody, osiemnasto lub dwudziestoletni, miał
tatuaże wokół szyi i wzdłuż ramion i o ile Xcor pamiętał, dobrze władał nożem, ale było
oczywiste, że podczas walki ramię w ramię, był to raczej instynkt niż wyszkolenie.
Wyraźnie był agresorem w swoim poprzednim wcieleniu, a jego pierwszy pokaz siły
dowiódł, że był przyzwyczajony do przeciwników, którzy wycofywali się po pierwszym
uderzeniu.
Czas jego siły i samouwielbienia minął, jednakże żałosne łzy pokazały co kryło się w
środku.
Kiedy ostatnia latarnia, ta nad nim zgasła, wydał z siebie krzyk.
Xcor zaatakował z brutalną siłą, wprowadzając swój ciężar w powietrze i zamykając
w uścisku to coś i popchnął na trawę.
Uderzając go w twarz, zatopił nóż w ramieniu i pociągnął tnąc ścięgna, mięśnie, aż do
kości. Gorący oddech eksplodował w górę, kiedy reduktor ponownie krzyknął, udowadniając
tym samym, że nieumarli też mają receptory bólu.
Xcor pochylił się i przyłożył usta do jego ucha:
- Płacz dla mnie. Płacz... płacz, aż nie będziesz umiał oddychać.
Drań poderwał się i pobiegł, płacząc otwarcie, zanosząc się i chrapliwie łapiąc
powietrze. Panując nad widowiskiem Xcor wchłaniał jego słabość wszystkimi porami,
wciągając ją, trzymając mocno w swoich płucach.
Nienawiść, którą czuł była poza tą wojną, poza nocą i tą chwilą. W głębi duszy i
swoich trzewiach, jego obrzydzenie sprawiało, że chciał wypruwać flaki i ćwiartować tą
dawną istotę ludzką.
Ale dla tego czegoś, był odpowiedniejszy koniec.
Rzucając tą rzeczą na brzuch, wsadził oba kolana między jego zaciśnięte uda i
rozłożył je, jakby to była kobieta, którą chciał przelecieć.
Stając dęba nad jego podatnym ciałem, wepchnął mu twarz w trawę.
I wtedy zabrał się do roboty.
Unosząc wysoko nóż, pchnął. Teraz był czas na precyzję i dokładność w posługiwaniu
się sztyletem.
Kiedy reduktor walczył żałośnie, Xcor rozciął kołnierz jego koszuli, potem włożył
sztylet między zęby i rozerwał tkaninę na dwie części, odsłaniając jego ramiona i plecy.
Tatuaż z jakąś miejską sceną, wykonano bardzo profesjonalnie, tusz tworzył piękny
efekt na gładkiej powierzchni skóry, przynajmniej tam, gdzie czarna, oleista krew nie
zasłaniała widoku.
Płacz i spazmatyczne sapanie zniekształcały obraz, który co chwila wracał do swego
pierwotnego kształtu, jakby to był film wyświetlany na ruchomym ekranie.
- Taka szkoda psuć ten kawałek - wycedził Xcor - zrobienie tego musiało trochę
trwać. I pewnie jeszcze bardziej boleć.
Xcor położył ostrze sztyletu na szyi tego czegoś. Przebijając skórę, wbijał nóż coraz
głębiej, aż został zatrzymany przez kość.
Jeszcze więcej płaczu.
Pewnym i równym ciosem pociągnął ostrzem w dół, odnajdując kolejne kręgi,
podczas gdy jego ofiara kwiczała jak świnia. Potem przesunął swoje kolana na nogi drania,
zakleszczył dłoń na ramieniu i... sięgnął, by chwycić szczyt kręgosłupa.
Tego co zaszło, kiedy rzucił całą swoją siłę na cel, nie przeżyłby żaden człowiek.
Jednak reduktor pozostał przytomny, chociaż po czymś takim ciężko było oddychać, no i na
pewno już nie stanie na własne nogi: jego rdzeń, to co utrzymywało go w pionie i określało
jego mobilność, jego wysokość i obwód, teraz zwisało z ręki Xcor’a.
To coś ciągle płakało, łzy sączyły się z jego oczu.
Xcor z powrotem usiadł i sapał z wysiłku. To byłaby świetna rzecz, zostawić tego
słabeusza tutaj w obecnym stanie, jego przeznaczeniem byłoby pozostanie wiecznym,
bezkręgowym odpadem i przez chwilę cieszył się jego cierpieniem, wyciskając wizję tej kary
w swoim umyśle.
Cofając się lata wstecz, przypomniał sobie siebie w podobnej sytuacji.
Zredukowany do surowych emocji, na ziemi, nagi i zdegradowany.
„Jesteś tak bezwartościowy, jak twoja twarz. Wynoś się.”
Dowódca był chłodny i lekceważący, a jego podwładni skuteczni i bezlitośni: ręce i
nogi Xcora były trzymane i został wrzucony do otworu obozowej jaskini - po czym został
wyrzucony, jakby usuwali końskie łajno.
Sam, w zimnym, białym śniegu zimy, Xcor leżał tam gdzie go porzucili, dokładnie tak
jak ten reduktor, ubezwłasnowolniony, zdany na łaskę innych. Jednak stawił temu czoło.
W rzeczywistości, nie po raz pierwszy został wyrzucony. Począwszy od kobiety, która
go urodziła, a skończywszy na ostatnim sierocińcu, w którym mieszkał, miał długą historię
odtrąceń. Obóz wojskowy był jego ostatnią szansą, aby znaleźć jakąkolwiek wspólnotę i nie
chciał być wydalony przez swoje ograniczenia.
Musiał zarobić na swoja drogę powrotną, znosząc ból. Nawet dowódca był pod
wrażeniem, kiedy się okazało ile może wytrzymać.
Łzy były dla młodych, kobiet i kastratów. Szkoda, że lekcja została zmarnowana...
- Byłeś zajęty.
Xcor spojrzał. Dholor pojawił się znikąd, bez wątpienia się zdematerializował.
- Kobiety gotowe? - Xcor zapytał szorstko.
- Już czas.
Xcor starał się zebrać siły. Musiał zająć się tym bałaganem, nie mógł zostawić
drżącego trupa, aby znaleźli go ludzie.
- Tam jest toaleta - Dholor wskazał głową, przez trawnik - skończ to i pozwól nam cię
umyć.
- Jakbym był dzieckiem? - Xcor spojrzał na swojego porucznika - Nie sądzę. Wracaj
do dziwek. Wkrótce do was dołączę.
- Nie możesz przynieść swojego trofeum.
- A gdzie proponujesz je zostawić? - jego ton sugerował „pocałuj mnie w dupę” i był
jakąś opcją, przynajmniej z jego punktu widzenia. - Idź.
Dholor nie zgadzał się, jednak ze względu na protokół, skinął głową i zniknął.
Pozostawiony sam sobie Xcor, oszczędził sprofanowanej padlinie ostatniego
spojrzenia.
- Oh, weź się w garść.
Chęć dalszego karania tego słabeusza, dała mu energię, aby pchnąć tą rzecz w pierś.
Stalowe ostrze natychmiast się zanurzyło, było tylko pyknięcie, błysk... a potem nic, tylko
plama na trawie gdzie leżał reduktor.
Podciągając się na nogi, wziął kręgosłup swojej ofiary i włożył do torby, razem z
pozostałymi trofeami.
Nie mieścił się i wystawał jeden koniec.
Dholor miał rację, co do przerażającego worka pamiątek. Cholera.
Dematerializował się na szczycie łazienki, zrzucił swoje trofea obok systemu
wentylacyjnego i wszedł do środka gdzie były toalety i umywalki. Był całkowicie pewny, że
choć miejsce śmierdziało sztucznym odświeżaczem powietrza, to nic nie przebiję ckliwego
aromatu rozkładających się resztek jego ofiary.
Kiedy się obrócił, zapaliły się światła, aktywowane ruchem, tworząc fluorescencyjne
zamglenie. Baterie były prymitywne i z nierdzewnej stali, ale woda była zimna i czysta,
pochylając się nabrał jej w dłonie i spryskał twarz, raz. Drugi. I znowu.
Tak głupi, by tracić czas na to całe mycie, pomyślał. Te prostytutki i tak nic nie będą
pamiętać, a czyszczenie nie przysporzy mu urody.
Z drugiej strony, lepiej ich nie wystraszyć: ciągnięcie ich z powrotem stawało się już
coraz nudniejsze.
Kiedy podniósł głowę, zobaczył siebie w zamglonej szybie, która prawdopodobnie
miała być lustrem. Chociaż odbicie było nudne, zauważył swoja brzydotę i właśnie zrozumiał
co Dholor miał na myśli.
Mimo, że ten żołnierz walczył ze wszystkimi co noc, jego przystojne oblicze
pojawiało się zawsze świeże jak pączek róży, jego kulturalny wygląd kładł się cieniem na
rzeczywistości, którą miał przed sobą. Miał krew reduktora na ubraniu i cały był poocierany i
posiniaczony.
Xcor wiedział, że nawet gdyby odpoczywał dwa tygodnie, jadł obfite posiłki i
dokrwiał się od Wybranek, i tak zawsze będzie jawił się jako ten odrażający.
Jeszcze raz opłukał swoja twarz. Potem rozejrzał się za czymś w co mógłby się
wytrzeć. Wszędzie wokół były tylko maszyny przykręcone do ściany, służące do suszenia rąk
gorącym powietrzem.
Jego skórzany płaszcz był brudny. Luźna czarna koszulka pod spodem, była w takim
samym stanie.
Wyszedł z pomieszczenia z wodą kapiącą mu z brody i pojawił się na dachu. Jego
torba nie była tutaj wystarczająco bezpieczna, a zamierzał zostawić swoją kosę i płaszcz
gdzieś, gdzie będzie bardzo bezpiecznie.
Jako, że wyczerpanie go prześladowało, pomyślał... to wszystko to jedna, krwawa,
pierdolona uciążliwość.
Rozdział 16
Rozdział 17
Kiedy świt był już bliski, Xhex kończyła swoją pierwszą noc na starych śmieciach.
Tempo upływu godzin było bardzo dobre, zajmowanie się całą kupą ludzi w zamkniętej
przestrzeni z alkoholem tworzyło mieszankę sprawiającą, że czas mijał dość szybko. Dobrze
znowu było być Alex Hess, szefem ochrony - kolejny raz, nawet jeśli nazwisko, którego
używała wśród ludzi było fałszywe.
To było cholernie fantastyczne, nie czuć oddechu Bractwa na plecach.
Ale to co nie podnosiło temperatury, to fakt, że czuła się przybita, jej życie stało się
płaskie, jakby zostało wyburzone w przygotowaniu na mające nadjechać ciężarówki
zbierające gruz.
Nigdy nie słyszała jak połączone kobiety tworzą więzi. Ale jak zwykle, to nie
oznaczało, że była odosobniona. A końcowy wynik bez John’a u jej boku, wydawał się być
po prostu wielką, ziejącą pustką.
Szybki rzut oka na zegarek powiedział jej, że została już tylko godzina do świtu.
Ludzie, chciała jedynie usiąść na swoim motorze, zapalić reflektory i mknąć przez cienie z
odpowiednią prędkością. Jednak jej Ducati jest dobrze zamknięte w garażu.
Zastanawiała się, czy również obowiązywała jakaś zasada zabraniająca shellan takiej
jazdy.
Prawdopodobnie nie... Pod warunkiem, że miała boczne siodło, była ubrana w
opancerzona zbroję, a na głowie wzmocniony, zrobiony z antypoślizgowego kevlaru kask,
wtedy pewnie pozwolili by jej zrobić kilka kółek wokół fontanny przed domem.
Opuszczając swoje biuro, zamknęła je siłą umysłu więc nie musiała się martwić o
klucze.
- Hej Trez - powiedziała, kiedy jej szef wyszedł z damskiej przebieralni - właśnie
zamierzałam cię poszukać.
Cień właśnie wkładał swoją śnieżnobiałą koszulę do spodni i wyglądał na nieco
bardziej zrelaksowanego niż zwykle. Chwilę później z za drzwi wyszła jedna z dziewczyn,
które tam pracowały, z taką poświatą na sobie jakby była ręcznie wypolerowana.
Co prawdopodobnie nie było dalekie od prawdy.
Przynajmniej jej pusty wyraz twarzy sugerował Xhex, że Trez ma te rzeczy pod
kontrolą. Ale wciąż... nie należy się karmić tam gdzie pracujesz. Mogą pojawić się
komplikacje.
- Zobaczymy się jutro wieczorem - powiedziała kobieta z wisielczym uśmiechem -
Jestem spóźniona, spotkanie ze znajomymi.
Kiedy dziewczyna się oddaliła, Xhex spojrzała na Trez’a
- Powinieneś używać innego źródła.
- To jest wygodne, a ja jestem ostrożny.
- To nie jest bezpieczne. Po za tym mogłeś uszkodzić jej umysł.
- Nigdy nie korzystam z tej samej dwa razy. - Trez owinął ją ramieniem - ale dosyć
już o mnie. Wychodzisz?
- Tak.
Przeszli razem w dół do drzwi, których wcześniej użyła kobieta. Boże...
jak za starych, dobrych czasów, jak gdyby nic się nie wydarzyło od ostatniego razu
kiedy razem zamykali lokal. Ale wydarzył się Lash.
Wydarzył się John. Wydarzyło się związanie...
- Nie obrazisz się jeśli zaproponuję eskortę do domu?
- A lubisz swoje nogi tam gdzie są?
- Ta, moje spodnie całkiem dobrze na nich wyglądają. - otworzył przed nią drzwi, a
zimne powietrze wdarło się w pośpiechu jakby starało się uciec przed samym sobą. - Co
chcesz, żebym mu powiedział jeśli wpadniemy na siebie?
- Że ze mną wszystko w porządku.
- Cóż, kłamanie w dobrej sprawie nie stanowi dla mnie problemu - Kiedy zamierzała
się kłócić, Cień tylko zmrużył oczy - Nie marnuj swojego oddechu na mnie. Wracaj do domu
i prześpij się trochę. Może jutro rzeczy przybiorą lepszy obrót.
Za sposób w jaki to powiedział, szybko i krótko się do niego przytuliła, a potem
weszła w ciemność.
Zamiast zdematerializować się na północ, wędrowała wzdłuż Trade Street. Wszyscy
już zamykali: kluby wypluwały ostatnich maruderów, którzy wyglądami mniej więcej tak
samo atrakcyjnie jak przeżuta guma, salon tatuaży mrugał już tylko swoim neonem, a
restauracja TexMex miała już opuszczone rolety.
Im dalej szła tym okolica stawała się coraz bardziej gówniana, ponura i brudniejsza, aż
w końcu doszła do długich opuszczonych budynków. W dobie kryzysu gospodarczego, firmy
padały jak zwierzęta pod kołami rozpędzonych samochodów, najemców było coraz mniej i
dalej pomiędzy...
Xhex zatrzymała się. Powąchała powietrze. Spojrzała w lewo.
Charakterystyczny zapach męskiego wampira unosił się na tym pustkowiu.
Gdyby się nie wyprowadziła z rezydencji Bractwa, ścigała by go - poszła, sprawdziła
czy któryś z nich nie potrzebuje pomocy, dowiedziała się co robią pozostali Bracia.
Teraz, po prostu szła dalej z wysoko podniesioną głową. Oni nie chcieli jej pomocy -
nie dokładnie. Wszystko wydawało się być w porządku dopóki John nie zaczął mieć
problemu. I to było coś więcej, niż uczucie, że nie czuli się z nią już tak dobrze...
Przed nią w niedalekiej odległości, masywna postać stanęła na jej drodze.
Zatrzymała się. Wzięła głęboki wdech. Poczuła ukłucie w oczach.
Na wietrze dryfującym wokół niej, niezaprzeczalny zapach Johna, jego związania,
ciemna, korzenna przyprawa, która wytarła smród miasta i jej nieszczęsne żądło pustki.
Zaczęła iść w jego kierunku. Szybko. Szybciej.
Teraz już biegła.
Wyszedł jej naprzeciw, przeszedł w bieg kiedy zobaczył jak przyspieszyła, a potem
wpadli na siebie.
Trudno powiedzieć, które usta znalazły które, albo czyje ramiona były mocniej
zaciśnięte, albo kto był bardziej zdesperowany.
Bo w tym byli sobie równi.
Przerywając pocałunek, Xhex jęknęła
- W mojej chacie.
Sekundę po tym, jak kiwnął głową, już jej tam nie było tak jak i jego, oboje zescalili
się pod jej domem.
Nie czekając, aż wejdą do środka.
Wziął ją na stojąco, przed drzwiami, na tym zimnie.
Wszystko działo się tak szybko i szaleńczo, jej rozdzierane w dół spodnie dopóki nie
uwolniła jednej nogi, jego połamane guziki w rozporku. Potem oplotła jego biodra nogami
tak, że znalazł się na wprost wejścia do jej rdzenia.
Wbił się w nią tak mocno, że uderzyła głową w drzwi jakby próbowała się włamać do
własnego domu. Potem ją ugryzł w szyję, ale nie po to by się dokrwić, lecz by przytrzymać w
miejscu. Poczuł się o wiele większy wewnątrz niej, rozciągając ją do punktu, w którym
mógłby nadwyrężyć jej pojemność. Ona tego potrzebowała. W tym momencie, tej nocy
potrzebowała go surowego, pozbawionego skrupułów i nawet trochę bolesnego.
Oh, piekło, naprawdę tego potrzebowała i dokładnie to dostała.
Kiedy doszedł, jego biodra zakleszczyły jej, jego erekcja wznieciła burzę głęboko w
niej, pobudzając jej własny orgazm.
Później byli już w środku. Na podłodze. Jej nogi rozłożone szeroko, jego usta na jej
kobiecości.
Z rękami zaciśniętymi na jej udach, z wciąż wyprostowanym kogutem wystającym z
otwartego rozporka, zszedł niżej z wściekłym językiem, smagając ją, przenikając ją, biorąc to
co tak naprawdę należało do niego.
Przyjemność była nie do zniesienia, pewnego rodzaju męka, która kolejny raz
spowodowała odrzucenie głowy w tył, jej dłonie piszczały na linoleum, kiedy bezskutecznie
walczyła by powstrzymać przesuwanie się po podłodze.
Orgazm przeszył ją tak gwałtownie, że krzyknęła jego imię, a jasne światła migotały
przed oczami. Ale on nie przestawał ani na moment.
Kiedy kontynuował swój atak, była całkiem pewna, że w pewnym momencie ugryzł ją
po wewnętrznej stronie uda.
Ale było zbyt wiele ssania, zbyt wiele wyzwolenia, zbyt wiele...
wszystkiego do poznania i zatroszczenia się o to.
Kiedy John wreszcie się zatrzymał i podniósł głowę, znajdowali się prawie w salonie.
Oh, co za obrazek. Twarz jej partnera była zaczerwieniona, usta błyszczące i opuchnięte, jego
kły były tak długie, że nie potrafił zamknąć ust - a ona, też czuła się jak wyciśnięta, urywany
oddech, a jej rdzeń pulsował własnym rytmem.
On wciąż miał erekcję.
Szkoda, że ledwie starczało jej energii, żeby migać, bo zasłużył na kawał porządnej
zapłaty.
Z wyjątkiem tego, że chyba dokładnie wiedział o czym ona myśli.
Podnosząc się między jej rozłożonymi nogami, chwycił siebie i zaczął dotykać.
Z jękiem, wygięła się i uniosła biodra.
- Dojdź na mnie - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
John pracował sam, jego dłoń zamknęła się na grubym trzonie, a wokół unosił się
jedynie charakterystyczny dźwięk. Jego masywne uda rozdzieliły się szeroko kiedy rozsunął
kolana dla utrzymania równowagi, mięśnie przedramienia napięły się bardziej gdy zaczął
poruszać się mocniej i szybciej. A potem warknął coś w bezgłośny sposób, jego ciało
zesztywniało kiedy gorący strumień spryskał cały jej rdzeń.
Sama myśl o tym, że jest mokra i nieporządna byłaby wystarczająca, żeby doszła
kolejny raz. Ale jego widok kiedy to robi? Wysłał ją na krawędź kolejny raz...
- Ona weźmie dwie stówy ekstra, jeśli ma się zająć nim.
Xcor stał z boku w trakcie negocjacji z dziwkami, upewniając się, że jest w cieniu -
szczególnie teraz, kiedy Dholor sięgnął po najtrudniejszą część dopasowywania. Nie było
powodu, przypominać o jego wyglądzie, to na pewno podniosłoby cenę.
Tylko dwie z trzech dziewczyn zjawiły się w tym opuszczonym domu, w dole Trade
Street, ale najwyraźniej numer trzy był w drodze i dzięki uprzejmemu spóźnieniu trafiła się jej
najkrótsza słomka, czyli on.
Jej przyjaciółki dbały o nią, chyba że miały zamiar zgodzić się na obniżenie ceny.
Jednak po wszystkim dobre dziwki tak jak dobrzy żołnierze, stanęły za sobą murem.
Nagle, Cypher podszedł do kobiety, która mówiła, najwyraźniej przygotowany do
użycia swego osobistego uroku, by ochronić finansowe zasoby. Kiedy wampir przejechał
delikatnie palcem wzdłuż obojczyka dziewczyny, zapadła w trans.
To nie była żadna gra umysłu z jego strony. Kobiety obu ras nie były w stanie mu się
oprzeć.
Wampir zanurzył się przy jej uchu i szeptał miękko. Potem lizał jej szyję.
Za nim Dholor, był jak zawsze, cichy, czujny, cierpliwy. Czekał na swoją kolej.
Zawsze gentleman.
- Dobrze - powiedziała kobieta łapiąc oddech - tylko pięćdziesiąt więcej...
W tym momencie drzwi otworzyły się szeroko.
Xcor i jego żołnierze natychmiast włożyli ręce pod płaszcz, znajdując swoją broń,
gotowi by zabić. Ale to była tylko prostytutka, która się spóźniła.
- Cześć dziewczyny - powiedziała do swoich przyjaciółek.
Stała w drzwiach z marynarką, która zjechała na bok jej ciuchów dziwki, ze zmysłem
równowagi pijaka, oczywiście była na haju, jej twarz wyrażała błogostan pod wpływem
prochów.
Dobrze. Będzie łatwiejsza w negocjacjach.
Cypher klasnął w ręce
- Powinniśmy zabrać się do pracy.
Chichot pochodził od jednej obok niego
- Uwielbiam twój akcent.
- Więc możesz mnie mieć.
- Czekaj, ja też! - teraz chichotała następna - Ja też go uwielbiam!
- Ty zajmiesz się moim kolegą żołnierzem, moim przyjacielem, który teraz wam
zapłaci.
Dholor podszedł do przodu z gotówką i położył ją na wyciągniętej dłoni, ale dziwki
wydawały się być bardziej skoncentrowane na dwóch mężczyznach, niż na pieniądzach.
Profesjonalne odwrócenie ról, Xcor mógł się założyć, że nie zdarzało się często.
Następnie dobrali się w pary, Cypher i Dholor zaciągnęli swe zdobycze do
oddzielnych pomieszczeń, podczas gdy on został z zawianą dziwką.
- Więc, zrobimy to? - powiedziała z wyćwiczonym uśmiechem. Fakt, że jej oczy
zostały zmiękczone przez prochy, uczynił to wrażenie prawie rzeczywistym.
- Podejdź do mnie.
Wyciągnął rękę z ciemności.
- O, podoba mi się - przysunęła się bliżej, mocniej akcentując ruch biodrami - brzmisz
jak... Nie wiem jak co.
Gdy położyła swoją dłoń na jego, przyciągnął ją do siebie, ale szarpnęła się do tyłu.
- Oh... um... No dobrze.
Odwracając twarz w drugą stronę, potarła nos, a następnie ściągnęła go jakby nie
mogła znieść jego zapachu. Logiczne. Trzeba było czegoś więcej niż tylko spłukanie wodą,
aby pozbyć się krwi reduktora.
Naturalnie Cypher i Dholor mieli chwilę, aby się odświeżyć i przebrać. On jednak
został, by dalej walczyć.
Dandysi. Obydwaj. Z drugiej strony, ich kobiety już nie szukały ucieczki.
- To jest w porządku, ale - powiedziała z rezygnacją - żadnego całowania.
- Nie wiedziałem, że zasugerowałem coś takiego.
- Tak więc, wszystko jasne.
Kiedy jęki zaczęły się wznosić z za ściany, Xcor popatrzył na człowieka.
Jej włosy opadały luźno na ramiona, wyglądając jak sznurki. Makijaż był ciężki i
rozmazany na ustach oraz w rogu jednego oka. Jej perfumy były słodkie i...
Xcor zmarszczył brwi, kiedy złowił nieproszony zapach.
- Słuchaj - powiedziała - nie patrz tak na mnie. To jest moja polityka i możesz...
Pozwolił jej mówić dalej, kiedy wyciągnął rękę i podniósł z jednej strony blond
plątaninę, odsłaniając szyję... Nic, tylko gładka skóra. Z drugiej strony...
O, tak. Tutaj są. Dwa punktowe nakłucia na prawej żyle szyjnej.
Właśnie była już używana tej nocy przez kogoś z jego gatunku. To by wyjaśniało jej
otępienie i zapach piżma, który drażnił jego nos.
Xcor opuścił włosy z powrotem. Potem odsunął się.
- Nie mogą uwierzyć, że jesteś tak wkurzony - gardłowała - tylko dlatego, że nie chcę
cię pocałować. Nie oddam forsy z powrotem, wiesz o tym. Umowa to umowa.
Ktoś miał orgazm, dźwięki rozkoszy, tak bogate i bujne, przekształcone w symfonię,
która na krótko mknęła opuszczonymi szybami windy, by powrócić do właściwego buduaru.
- Ale, oczywiście, że możesz zatrzymać pieniądze - mruknął.
- Wiesz co? Pieprzę cię, możesz je sobie wziąć z powrotem - rzuciła w niego zwitkiem
- śmierdzisz jak z rynsztoku i jesteś szkaradny jak grzech.
Forsa odbiła się od jego piersi, a on skłonił głowę
- Jak sobie życzysz.
- Pieprzę cię.
Skwapliwość, z którą zmieniła się z łagodnej do podłej suki, sugerował że ten rodzaj
huśtawki nastrojów nie jest u niej rzadkością. Jeszcze jeden powód, aby trzymać te rzeczy
jedynie na zawodowym poziomie pomiędzy nim a płcią żeńską.
Kiedy pochylił się by podnieść pieniądze, cofnęła nogę i próbowała go kopnąć w
głowę.
Niezbyt mądrze. Z całym walecznym szkoleniem i latami doświadczenia bojowego,
jego ciało broniło się samo, po za umysłem wydającym polecenia: kurwa została złapana za
kostkę, wyszarpnięta z równowagi i uderzona o podłogę. I zanim był świadomy
jakiegokolwiek ruchu, obrócił ją na brzuch i złapał te kruchą szyjkę w swoim szerokim
zgięciu ramienia.
Był gotów złamać.
Żadnej więcej agresji z jej strony. Teraz piszczała i błagała.
Natychmiast ustąpił, odskoczył od niej i pomógł powłóczyć nogami pod ścianę. Miała
hiperwentylację, jej klatka piersiowa pompowała w górę i dół tak mocno, że jej sztuczny biust
obijał się o miseczki biustonosza.
Kiedy wisiał nad nią, myślał o tym jak jego dowódca zająłby się tą sytuacją. Ten
mężczyzna nie pozwoliłby jej na propozycję niecałowania, wziąłby wszystko na co miałby
ochotę i to na jego warunkach, i nie ważne byłoby jak bardzo mógłby ją skrzywdzić. Czy
zabić.
- Popatrz na mnie - Xcor rozkazał.
Kiedy te zszokowane oczy napotkały jego, wyczyścił jej pamięć o tym, że była tutaj,
wprawiając ją w trans. Natychmiast jej oddech się uspokoił, jej ciało się rozluźniło
swobodnie, jej szalone, szarpiące się ręce wyciszyły się. Pozbierał pieniądze i włożył do jej
torebki. Zasłużyła na nie, choćby ze względu na siniaki jakie będzie miała rano.
Potem z jękiem opadł i ułożył się pod ścianą obok niej, wyciągając nogi i krzyżując je
w kostkach. Musiał iść po swoją torbę z pamiątkami i kosę, które zostawił na dachu
wieżowca, ale w tej chwili był zbyt wyczerpany, aby się ruszyć.
Jednak nie będzie się karmił dzisiejszej nocy. Nawet z pomocą hipnozy.
Jeśli skorzysta z żyły kobiety leżącej obok niego, może ją zabić. Był wściekle głodny i
nie wiedział jak bardzo została wykorzystana. Jedyne co czuł to jej niskie ciśnienie krwi.
Po drugiej stronie, przez uchylone drzwi, patrzył jak pieprzą się jego żołnierze i
musiał przyznać, że rytmy poruszających się ciał były bardzo erotyczne. W innych
okolicznościach, mógł sobie wyobrazić te dwie pary połączone w jedną wielką plątaninę
ramion i nóg, piersi i rąk, ich fiutów i śliskich szpar. Ale nie tutaj. Pokój był brudny, zimny i
nie był bezpieczny.
Opierając ostrożnie głowę o ścianę, Xcor zamknął swoje oczy i kontynuował
słuchanie. Jeśli zaśnie i jego żołnierze będą wypytywać czy się karmił, po prostu powie im o
drugim wampirze, aby ich uspokoić.
Potem będzie czas, by zatopić kły w innym źródle.
Tak naprawdę nienawidził się karmić. W przeciwieństwie do dowódcy, nie dostawał
żadnego dreszczu od rzucania się na kobiety i samice - i Bóg jeden wiedział, że one nie
przychodziły do niego chętnie.
Zdaje się, że zawdzięcza swoje życie prostytutkom.
Kiedy ktoś inny zaczynał orgazm, tym razem jeden z jego żołnierzy - Dholor, jeśli
miał zgadywać - wyobraził sobie siebie z inną twarzą, przystojną twarzą, urodziwą twarzą,
która przywoływałaby kobiety, a nie odpychała z krzykiem.
Może powinien usunąć swój kręgosłup.
Na tym właśnie polegało piękno wewnętrznych przemyśleń. Nikt nie musiał znać
twoich słabości i jak tylko zakończyłeś żerowanie na nich mogłeś wrzucić je do mentalnego
kosza na śmieci, na dnie twojego umysłu, gdzie było ich miejsce.
Rozdział 18
Khill nigdy nie był dobry w czekaniu. I to wtedy, kiedy wszystko było w porządku.
Zważywszy fakt, że właśnie już dwukrotnie skłamał na temat tego, gdzie był Jihn Matthew, to
niezbyt szczęśliwe połączenie.
Kiedy wałęsał się przy ukrytych drzwiach pod wielkimi schodami - w każdej chwili
mógł wejść do tunelu, gdyby ktoś nadchodził - miał najlepszy widok na foyer jaki można było
mieć.
Co oznaczało, że gdy tylko otworzyły się drzwi przedsionka miał pełny obraz na
swoją ulubioną dwójkę: Blasth’a i Saxton’a.
Powinien był wiedzieć, że z jego szczęściem nie mogło być inaczej.
Blasth przytrzymał drzwi, jak gentleman jakim zawsze był, a kiedy Saxton przeszedł
przez nie, drań rzucił przez ramię powłóczyste spojrzenie z pod na wpół przymkniętych
powiek.
Ludzie, tego rodzaju spojrzenie było gorsze, niż gdyby się lizali publicznie.
Bez wątpienia byli na zewnątrz, na miłej kolacji, a potem wrócili do mieszkania
Saxton’a, żeby się pobawić w tego rodzaju grę, o którą tu w rezydencji było trochę trudno.
Całkowita prywatność nie była czymś, co możesz sobie zapewnić na zamkniętym i tak
zatłoczonym terenie.
Kiedy Blasther zdjął swój płaszcz od Burberry, kołnierzyk jego jedwabnej koszuli
rozchylił się szeroko odsłaniając ślady po ugryzieniu na szyi. I na obojczyku.
Bóg jeden wiedział, gdzie jeszcze je miał.
Nagle Saxton powiedział coś, co wywołało rumieniec na policzku Blay’a i nieco go
zawstydziło, cichy śmiech, który nastąpił później sprawił, że Khill miał ochotę rzucić mu się
do gardła.
Świetnie, więc teraz ta dziwka, była jeszcze zabawna, a Blasther lubił jego żarty.
Fantastycznie.
Rozdział 19
Rozdział 20
Przez lornetkę, rezydencja na drugim brzegu rzeki Hudson wydawała się ogromna, jak
wielopiętrowy stos ustawiony twardo na skalnym urwisku.
Na każdym poziomie światła świeciły przez szklane panele, co sprawiało wrażenie, że
budynek nie ma ścian.
- Jak pałac - zauważył Cypher.
- Tak - nadeszła odpowiedź z lewej strony.
Xcor odsunął lornetkę od oczu.
- Za bardzo wyeksponowany na dzienne światło. To tak jakbyś czekał, aż się
usmażysz.
- Może ma piwnice - powiedział Cypher - z tymi marmurowymi wannami...
Z tonu jego głosu można było wywnioskować, że żołnierz wyobrażał sobie wiele
kobiet w wodzie z mydlinami, ale Xcor rzucił ostre spojrzenie zanim sprawdził zegarek.
Takie marnotrawstwo. Assail - syn jednego z najznamienitszych Braci jaki
kiedykolwiek chodził po tej ziemi - mógł być wojownikiem, może nawet jednym z Braci, ale
jego matka, upadła Wybranka, wymusiła na nim inną drogę.
Chociaż można by się spierać, bo gdyby drań miał w ogóle jaja, kuł by swój los w
poszukiwaniach poza marmurowymi ścianami. A ponieważ tam pozostał, był kolejnym
bezużytecznym odpływem swego gatunku, bezwartościowy elegant, który nie ma nic w nocy
do roboty.
Jednak to wszystko może się zmienić tego wieczoru.
Pod tym spowitym mgłą niebem, na tle błyskawic, ten mężczyzna był ważny,
przynajmniej na krótki czas. Faktycznie, okoliczności jego znaczenia mogły kosztować go
życie, ale jeśli książki historyczne służyły swoim celom, równie dobrze może zostać
zapamiętany jako ktoś, kto odegrał niewielką rolę w wielkim punkcie zwrotnym ich rasy.
Nie, żeby o tym cokolwiek wiedział.
Na pewno nie zdawał sobie sprawy, że to zwabiało rekiny.
Skanując ponownie otoczenie, Xcor uświadomił sobie, że brak drzew i krzewów był
wynikiem oczyszczenia terenu przed budową. Bez wątpienia arystokrata chciał
wypielęgnowanego ogrodu, jednak sprawił, że bardzo trudno było podejść blisko domu - nie
była to na pewno rzecz, o której Assail pomyślał.
Dobrą wiadomością był fakt, że choć dom w całej swe konstrukcji był
prawdopodobnie wzmacniany stalą - przynajmniej jeden mógł wejść i wyjść przez to szkło.
- O, tutaj jest teraz dumny właściciel domu - Xcor warknął na postać mężczyzny
kroczącego do wielkiego salonu.
Nawet nie było zasłon, by ukryć jego obecność. Był jak chomik w szklanej klatce.
Mężczyzna zasłużył na śmierć za swoją głupotę i rzeczywiście kosa na plecach Xcor’a
zaczęła cichutko nucić pieśń żałobną.
Xcor zrobił zbliżenie w lornetce.
Assail wyciągnął coś z kieszeni na piersi - cygaro. No oczywiście, zapalniczka była
złota.
Zabicie go będzie przyjemnością.
Wraz z innymi, którzy się tu wkrótce pojawią.
Rzeczywiście, Rada Glymerii skutecznie odseparowała Xcora i jego bandę drani.
Żadnego zaproszenia na spotkanie. Żadnego powitania ze strony Mordh’a. Nawet żadnej
oficjalnej odpowiedzi na list, który wysłał wiosną.
Początkowo go to zirytowało i chciał użyć przemocy. Ale później mały ptaszek zaczął
ćwierkać w jego ucho i pojawiło się inne rozwiązanie.
Najlepsza bronią na wojnie często nie jest sztylet, pistolet czy nawet armata. Jest to
coś, co jest niewidzialne i śmiercionośne - jak trujący gaz. To było coś nieważkiego a
jednocześnie zawierało w sobie najwięcej grawitacji.
Informacja, solidna, sprawdzona informacja, pochodząca ze źródła wewnątrz obozu
wroga, była tak potężna jak bomba atomowa.
Jego pismo do Rady zostało dostarczone i co więcej zostało potraktowane poważnie.
Wielki Ślepy Król nic nie mówiąc, natychmiast rozpoczął spotkania z głowami wszystkich
pozostałych rodów - osobiście, w ich rezydencjach.
Śmiałe posunięcie w czasie wojny - które okazało się okazją dla Xcor’a.
Król nie ryzykowałby swojego życia w ten sposób, gdyby miał poparcie w śród
swoich poddanych i nie był zmuszony do ponownego przekonania ich do siebie.
Z perspektywy czasu, to było nawet lepsze niż spotkanie z Radą. Liczba ich członków,
która pozostała była znikoma i znał wszystkie ich siedziby.
Ghrom miał już audiencje u większości z nich i dzięki temu małemu ptaszkowi, Xcor
doskonale wiedział kto został.
Zmieniając ostrość ocenił dach. Ganki. Komin z najbliższej strony.
Zgodnie ze źródłem Xcor’a, Assail wrócił wiosną, objąć własność tego domostwa, to
było wszystko co znali arystokraci. Cóż, poza dziwnymi znakomitościami, mężczyzna nie
przywiózł do domu nikogo - żadnej rodziny, żadnej służby, żadnej shellan - i wciąż
pozostawał sam. Było to dość niezwykłe jak na członka glymerii, ale być może czekał jak
potoczą się sprawy w nowym środowisku, zanim przeniesie tu swoją krew i zacznie
przyjmować gości ze swojej sfery.
Miał młodszego brata, chyba? Również rozpieszczony przez ich matkę, upadłą
Wybrankę. Może przynajmniej ich przyrodnia siostra miała złą reputację?
Za sobą, Xcor słyszał swoich żołnierzy, skrzypienie ich skórzanych spodni,
przesuwanie ich broni. W górze burzowe chmury, co jakiś czas przecinały przebłyski światła,
a dudniący odgłos grzmotu wciąż było słychać z oddali.
Powinien wiedzieć od samego początku, że wszystko sprowadza się do jednej rzeczy:
jeśli chciał zdetronizować Ghrom’a, będzie musiał to zrobić osobiście.
Przynajmniej miał oparcie w Radzie. Gdy sprawy przyjmą gorszy obrót, będzie
potrzebował wsparcia. Na szczęście było tam więcej ludzie, którzy się z nim zgadzali. Ghrom
był tylko symbolicznym przywódcą i w czasie pokoju można to było zaakceptować, ale teraz
w erze wojny i konfliktów ten stan rzeczy był nie do przyjęcia.
Jedynie Stare Prawo utrzymywało tego mężczyznę w miejscu, które mu się nie
należało, przez tak długi czas.
Tymczasem, Xcor będzie czekał na odpowiedni moment i wtedy zdecydowanie
uderzy.
- Nienawidzę czekania - mruknął Cypher.
- To jedyna zaleta tego zadania - odpowiedział Xcor.
W foyer rezydencji Bractwa, wszyscy zbierali się do wyjścia w teren, mężczyźni
kręcili się u stóp wielkich schodów, ich broń lśniła na piersiach i biodrach, ich brwi ostro
zarysowane nad zimnymi oczami, ich ciała niespokojne jak u ogierów, których kopyta nie
mogły ustać w miejscu.
W cieniu za kredensem, Niema czekała, aż Thorment zejdzie na dół i do nich dołączy.
Zazwyczaj był pierwszy, ale ostatnio ociągał się dłużej i dłużej...
Pojawił się u szczytu schodów na drugim piętrze ubrany w czarną skórę.
Kiedy schodził trzymał się nonszalancko balustrady.
Nie dała się nabrać.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy stał się jeszcze słabszy, aż stało się jasne, że tylko
chęć zemsty utrzymywała go na nogach.
Był spragniony krwi. A jednak odmawiał zaspokojenia potrzeby jego ciała.
Tak więc nerwowo obserwowała i czekała na początku i na końcu każdej nocy: z
każdym zachodem słońca miała nadzieję, że zejdzie w końcu na dół w lepszym stanie, z
każdym świtem modliła się, aby wrócił żywy.
Najdroższa Pani Kronik on...
- Wyglądasz jak kupa gówna.- powiedział jeden z Braci.
Tohrment zignorował ten komentarz, podszedł i stanął obok potężnego samca, który
był związany z Xhexanią. Ta para była drużyną i była bardzo zadowolona z tego powodu.
Młodszy był czystej rasy, mimo jego przeszłości i słyszała wiele o jego waleczności w
terenie. Po za tym ten wojownik nigdy nie był sam, zawsze był za nim, tak wierny jak
odbicie, paskudnie wyglądający żołnierz z chłodną kalkulacją w swoim spojrzeniu
sugerującą, że był tak bystry jak silny.
Musiała wierzyć, że ta dwójka pomoże jeśli Tohrment będzie w niebezpieczeństwie.
- Podoba ci się widok? Bo mnie nie.
Syknęła i odwróciła się, rąbek jej szaty zafalował w powietrzu. Lassiter przeszedł
przez spiżarnię niezauważony i stał w otwartych drzwiach, jego włosy z blond pasemkami i
złote kolczyki łapały świetlne refleksy.
Jego wszystko widzące oczy zawsze powodowały, że odwracała wzrok, ale
przynajmniej w tej chwili jego spojrzenie nie było skierowane na nią.
Krzyżując ręce na piersi i chowając dłonie w rękawach szaty, ponownie zwróciła
swoją uwagę na Tohr’a.
- Tak naprawdę, to nie wiem jak on może wciąż walczyć.
- Już najwyższy czas, aby przestać się z nim cackać.
Nie była do końca pewna, co to oznaczało, ale miała przypuszczenie.
- Są tu Wybranki, które służą. Z pewnością mógłby dokrwić się od jednej z nich?
- A jak, kurwa myślisz?
Stojąc razem, ich skupienie na chwilę zostało przerwane, kiedy Ghrom, Ślepy Król,
pojawił się u szczytu schodów i schodził w dół do zebranych.
Był także w wojennym rynsztunku i nie było przy nim jego ukochanego psa - teraz był
prowadzony przez swoją królową, oboje w takiej samej synchronizacji, z tym samym chodem
i opanowaniem.
Tohrment też kiedyś taki był, pomyślała.
- Chciałabym, żeby był jakiś sposób by mu pomóc - mruknęła - Zrobiłabym wszystko,
aby zobaczyć go w lepszej formie.
- Mówisz poważnie? - nadeszła ciemna odpowiedź.
- Oczywiście.
Lassiter stanął przed nią
- Naprawdę, mówisz poważnie?
Zrobiła krok w tył, ale zablokowała ją futryna.
- Tak...
Anioł ścisnął jej dłoń swoją
- Przysięgnij.
Niema zmarszczyła brwi.
- Nie rozumiem...
- Utrzymujesz, że zrobisz wszystko, chcę żebyś przysięgła. - Teraz te białe oczy
płonęły. - Zatrzymaliśmy się od wiosny, a nawet wtedy nie mieliśmy nielimitowanego czasu.
Mówisz, że chcesz go uratować, a ja chcę się tym zająć, bez względu na koszty.
Nagle, jakby pamięć została celowo umieszczona w jej umyśle - być może przez
anioła, ale bardziej prawdopodobne, że przez jej sumienie - przypomniała sobie te chwile po
urodzeniu Xhex, kiedy jej ból fizyczny i straty moralne stały się jednym i tym samym, a saldo
ostatecznie zostało wyrównane w postaci agonii za wszystkim co utraciła i co utkwiło
głęboko w jej wnętrzu.
Nie mogąc znieść tego ciężaru wzięła z kabury sztylet Tohr’a i użyła go w sposób,
który sprawił że krzyczał.
Jego ochrypły krzyk był ostatnią rzeczą, którą słyszała.
Spoglądając na anioła, nie była głupia ani naiwna.
- Sugerujesz, żebym go dokrwiła.
- Zgadza się. Już czas przenieść to na wyższy poziom.
Musiała się zmusić, by ponownie spojrzeć na Tohr’a. Ale kiedy widziała jego wątłe
ciało, zdecydowała: on ją pochował... więc na pewno będzie mogła zmusić się by dopuścić go
do swojej żyły, by dać mu życie.
Zakładając, ze zgodzi się na tą propozycję.
Zakładając, że ona może to zrobić.
Bo, rzeczywiście nawet rozważając to hipotetycznie, jej ciało drżało, ale jej umysł
odrzucał te sugestie. To nie był mężczyzna, który był nią w jakikolwiek sposób
zainteresowany. Właściwie, to był on jedynym z którym mogła to zrobić.
- Krew Wybranek jest czystsza - usłyszała własne słowa.
- I do nikąd nas nie zaprowadzi.
Potrząsnęła głową, odmawiając doszukiwania się sensu tej odpowiedzi.
Później chwyciła rękę anioła.
- Będę mu służyć moją krwią, jeśli do mnie przyjdzie.
Lassiter ukłonił się bardzo nieznacznie.
- Tym to już ja się zajmę. I zamierzam dopilnować, abyś dotrzymała słowa.
- Nie będziesz musiał. Zawsze dotrzymuję złożonej przysięgi.
Rozdział 21
Stojąc w foyer z innymi Braćmi, Tohr miał złe przeczucia, co do tego jak potoczy się
dzisiejsza noc. Znowu miał sen o Wellsie i synu, miewał go od czasu do czasu, ale dopiero
kiedy Lassiter wytłumaczył mu parę rzeczy, naprawdę go rozumiał. Teraz wiedział, że oboje
byli uwięzieni w Pomiędzy, skuleni pod szarym kocem w środku ciemnego krajobrazu, który
był zimny i nieustępliwy.
Stopniowo się oddalali.
Kiedy pierwszy raz miał wizję, był w stanie rozróżnić pojedyncze włosy na głowie
swojej shellan, dziwne, nastrojowe światło igrało na włóknach koca, którym byli otuleni.
Widział dokładnie ten malutki pakunek, który trzymała na swoim sercu.
Teraz jednak była daleko, szara ziemia między nimi, coś co próbował przejść, ale nie
był w stanie zmniejszyć dystansu. To było po prostu tragiczne, traciła kolor, jej twarz i włosy
teraz były pokryte odcieniem szarości więzienia, w którym utknęła.
Oczywiste, że kiedy się obudził, odchodził od zmysłów.
Do kurwy nędzy, robił wszystko co mógł, przez ostatnie kilka miesięcy by „pójść
dalej”: schował suknię. Schodził na dół na Wieczerzę i Przedświtek. Próbował pieprzonej
yogi, nawet grzebał w internecie na temat badania etapów żalu i innych bzdur z żargonu
psychoterapeutów.
Próbował świadomie nie myśleć o Wellsie, a jeśli jego podświadomość się wyrywała,
uciszał ją. A kiedy bolało go serce wyobrażał sobie te pierdolone białe gołębie uwalniane z
klatek, wodospad, spadające gwiazdy czy inne metaforyczne duperele z motywacyjnych
plakatów.
Ale wciąż miał ten sen.
Wciąż był tu Lassiter.
To nie działało...
- Tohr? Jesteś z nami? - warknął Ghrom.
- Tak.
- Jesteś pewien - po chwili postać króla odwróciła się do reszty - Więc zróbmy to. V,
John Matthew, Khill i Tohr ze mną. Reszta za nami, gotowa by być naszym wsparciem.
Wśród Braci zabrzmiał okrzyk aprobaty, a następnie wszyscy przeszli do przedsionka.
Tohr był ostatnim, który przechodził przez drzwi, ale jak tylko doszedł do futryny, coś
go zatrzymało i kazało mu spojrzeć przez ramię.
Skądś wyszła Niema, stanęła na krawędzi jabłoni przedstawionej na podłodze, jej
kaptur i szata sprawiły, że wyglądała jak cień, który nagle został przeniesiony w 3-D.
Czas zwolnił, a ziemia się zatrzymała, gdy spojrzał w jej oczy, jakieś dziwne
przyciąganie utrzymywało go tam gdzie stał.
Przez te ostatnie miesiące od wiosny, widywał ją na posiłkach, zmuszał się do
rozmowy, odsuwał krzesło i usługiwał tak jak pozostałym kobietom w domu.
Ale nigdy nie był z nią sam na sam i nigdy jej nie dotknął.
Z jakiegoś powodu czuł, jakby dotykał jej teraz.
- Niema?
Podciągnęła rękawy i uniosła ręce do kaptura, który zakrywał jej twarz. Z
wdziękiem, się odsłoniła.
Jej oczy były jasne i trochę przestraszone, a jej rysy tak doskonałe jak wtedy, na
wiosnę w Sanktuarium. I w dół niżej, jej szyja była doskonałą bladą kolumną ciała, której
lekko dotykała drżącymi opuszkami palców.
Nie wiadomo skąd, głód uderzył go mocno, potrzeba odbijająca się głośnym echem w
jego ciele, sięgająca lędźwi i wydłużająca kły...
- Tohr? Co do cholery?
Ostry głos V złamał zaklęcie, Tohr klnąc spojrzał przez ramię - Już idę...
- To dobrze, bo król naprawdę na ciebie czeka.
Spojrzał ponownie na foyer, ale Niema zniknęła. Tak jak by jej tam w ogóle nie było.
Pocierając oczy, zastanawiał się czy wszystko sobie tylko wyobraził. Czy był już tak
wyczerpany, że miał halucynacje?
Jednak jakaś część jego mówiła mu, że jeśli widzi pewne rzeczy, to nie z powodu
wyczerpania.
- Nic nie mów - mruknął, kiedy przeszedł szybko obok Brata - ani słowa.
Kiedy V zaczął mówić pod nosem, była to oczywiście litania wszystkich niedoróbek
Tohr’a, tych prawdziwych i wymyślonych, ale co tam.
Przynajmniej to gówno dawało zajęcie jego pieprzonej jadaczce kiedy szli w kierunku
Ghrom’a, John’a i Khill’a.
- Jestem gotowy - powiedział Tohr.
Nikt z nich nie musiał mu mówić o stracie czasu. Ich twarze były wystarczająco
wymowne.
Kilka sekund później cała piątka zdematerializowała się na trawniku przed domem tak
wielkim, że można było pomieścić całą armię w środku. Tragiczne było to, że był tam tylko
właściciel, który był wszystkim co pozostało z tego rodu.
W ostatnich miesiącach, byli w tak wielu domach podobnych do tego.
Zbyt wielu. A historie zawsze były takie same. Rodziny zdziesiątkowane.
Nadzieja przepadła. A ci którzy pozostali byli złamani, nie żywi.
Bractwo nie uważało za rzecz oczywistą, że te wizyty były mile widziane, chociaż
naturalnie, nikt nie odtrącił króla. Oni jednak nie ryzykowali: z bronią w ręku, w szyku, kiedy
zbliżali się do drzwi, Tohr z przodu przed Ghrom’em, V za jego plecami, John po stronie
gdzie do ramienia przypięty był królewski sztylet, Khill po drugiej.
Jeszcze dwa takie spotkanie i będą mogli odpocząć...
To co zaszło potem udowodniło, ze wszystko może się zdarzyć w mgnieniu oka.
Nagle świat zaczął wirować, zabytkowy dom skręcał się jakby ktoś włączył mikser
pod fundamentem.
- Tohr! - ktoś warknął.
Jakaś ręka go chwyciła. Ktoś inny zaklął.
- Został postrzelony?
- Skurwysyn...
Z przekleństwem, Tohr odepchnął wszystkich i odzyskał równowagę.
- Na litość boską, nic mi nie jest...
V podszedł do niego blisko, łajdak prawie dotykał jego nosa.
- Wracaj do domu.
- Kompletnie ci odbiło...
- Jesteś odpowiedzialny. Dzwonię po wsparcie.
Tohr był gotowy się kłócić, ale Ghrom potrząsnął głową
- Musisz się dokrwić, mój bracie. Już czas.
- Layla jest na to przygotowana - wtrącił Khill - zatrzymałem ją po tej stronie.
Tohr spojrzał na całą czwórkę i wiedział, że przegrał. Chryste, V już miał telefon przy
uchu.
Jakaś jego część wiedziała, że mają rację. Boże, nie chciał znowu zmierzyć się z tą
gehenną.
- Wracaj do domu - rozkazał Ghrom.
V schował telefon.
- Rankohr zaraz będzie.
Kiedy zjawił się Hollywood, Tohr przeklął kilka razy. Ale nie walczył z nimi... czy z
rzeczywistością.
Z całym entuzjazmem kogoś, komu właśnie amputowali kończynę, wrócił do
rezydencji... znaleźć Wybrankę Laylę.
Kurwa.
Przez lornetkę, Xcor patrzył na czcigodnego Assail’a, który wchodził do ogromnej
kuchni i zatrzymał się przy oknie wychodzącym wprost na jego bandę.
Mężczyzna był grzesznie przystojny z ciemnymi, brutalnie czarnymi włosami i
opaloną skórą. Jego rysy były tak arystokratyczne, faktycznie wyglądał inteligentnie -
pomimo, że należał do glymerii. Ludzie mający piękne oblicze i wysportowane ciało często
byli błędnie oceniani przez innych, a jednak mieli mózgi by się dopasować.
Kiedy wampir zaczął wykazywać jakąś aktywność, Xcor zmarszczył brwi i
zastanawiał się czy ma przywidzenia. Niestety... nie. Okazało się, że mężczyzna rzeczywiście
sprawdza mechanizm broni, jeśli był przyzwyczajony do robienia tego. I po tym jak schował
broń pod precyzyjnie dopasowaną czarną marynarką, wziął kolejną i powtórzył czynność.
Dziwne.
Chyba, że król go ostrzegł, że mogą być kłopoty podczas wizyty. Nie, to byłoby
głupie. Gdybyś był źródłem mocy dla rasy, chciałbyś pojawić się pod oblężeniem.
Zwłaszcza, jeśli w rzeczywistości byłeś.
- On wychodzi - ogłosił Xcor kiedy Assail poszedł do garażu - nie spotka się z
Ghrom’em. Raczej nie dzisiejszej nocy, a przynajmniej nie tutaj.
Przejdziemy na drugi brzeg. Teraz.
W jednej chwili zdematerializowali się i powrócili do swojej formy pomiędzy
sosnami, na skraju posiadłości.
Xcor zdał sobie sprawę, że mylił się co do krajobrazu. Na trawniku były okrągłe łaty,
tu i na tyłach domu i starannie wypełnione nie tylko polanami, ale całymi drzewami.
Siekiera utknęła w pniu, a wygięta piła leżała obok świeżo pociętego drzewa
przygotowanego do spalenia.
Więc jednak mężczyzna miał jakiegoś psańca. I najwyraźniej szacunek do tego jak
ważne było, aby nie dać przeciwnikowi miejsca ukrycia.
Chyba, że ta wycinka miała na celu poprawienie widoku.
Nie za bardzo, ale las po tej stronie domu?
Rzeczywiście, Assail nie wydawał się być zwykłym arystokratą, Xcor pomyślał
ponuro. Pytanie, dlaczego to zrobił?
Brama garażu najbliżej domu zaczęła się bezgłośnie podnosić, jej wzlot poszerzał krąg
światła. W środku mocny silnik zwiększył obroty, a następnie coś o niskim zawieszeniu,
błyszczące i czarne wyjechało na zewnątrz.
Kiedy pojazd zatrzymał się i brama zaczęła opadać, było jasne, że Assail cierpliwie
czekał, aż dom będzie zabezpieczony zanim wyjedzie.
A kiedy całkowicie opadła, nie spieszył się i to dotyczyło także reflektorów.
- Idziemy za nim - zakomenderował Xcor, opuścił lornetkę i zabezpieczył w torbie.
Dematerializowali się w odstępach, tak by móc śledzić mężczyznę zmierzającego w
dół rzeki w kierunku Caldwell.
Pościg nie stanowił żadnego wyzwania, pomimo bycia za kierownicą prawdopodobnie
sportowego samochodu, który rozwijał przyzwoite prędkości, Assail wydawał się nie czuć
żadnej pilnej potrzeby, którą w innych okolicznościach Xcor zapisałby na konto bycia
zwyczajnym arystokratą, który nie ma nic lepszego do roboty, ponad to by dobrze wyglądać
w skórzanym siedzeniu.
Ale być może nie w tym przypadku.
Samochód zatrzymywał się na wszystkich czerwonych światłach, unikał autostrady i
penetrował śródmiejskie zaułki i uliczki z takim samym brakiem skwapliwości.
Assail skręcił w lewo, potem w prawo... znowu w lewo. Kolejne lewo.
Jeszcze więcej zakrętów, aż znalazł się w najstarszej części miasta, gęstwiny, gdzie
murowane, zniszczone biurowce oraz dobroczynne kuchnie serwujące obiady bezdomnym,
były częstsze niż firmy naprawdę zarabiające.
Bardziej okrężnej drogi już nie można było wymyślić.
Xcor i jego banda drani nie zwolnili na dachu pokrytym blachą, mieli praktykę w
trudnych warunkach.
Chyba właśnie wtedy samochód zatrzymał się w ciasnym zaułku między kamienicami,
które zostały skazane na rozbiórkę. Kiedy Assail wysiadł, zaciągnął się cygarem, a słodki
dym dryfował z prądami powietrza wprost do nosa Xcor’a.
Przez chwilę, Xcor zastanawiał się czy nie zostali wciągnięci w pułapkę i kiedy
wyciągnął broń jego żołnierze zrobili to samo. Ale właśnie wtedy, duży, czarny sedan
wykonał obrót i wtoczył się do uliczki. Kiedy zatrzymał się przed nim, korzystne ustawienie
Assail’a stało się jasne. W przeciwieństwie do nowo przybyłych, wampir zaparkował u
szczytu skrzyżowania, więc mógł odjechać w dowolnym kierunku.
Mądrze, jeśli miał zamiar uciekać.
Czterech ludzi wyszło z samochodu.
- Jesteś sam? - zapytał jeden z przodu.
- Tak jak prosiłeś.
Ludzie podzieli się spojrzeniem, które sugerowało, że jest kompletnie szalony.
- Masz pieniądze?
- Tak.
- Gdzie?
- Są u mnie.
Angielski tego samca był podobny do Xcor’a - grubo akcentowany - ale na tym
podobieństwo się kończyło. Tam w dole to było najwyższej klasy przeciąganie samogłosek, a
nie szorstki irlandzki akcent.
- Masz moje dobra?
- Tak, mam. Zobaczmy forsę.
- Po tym jak sprawdzę co mi przyniosłeś.
Mężczyzna, który mówił wyjął broń i wycelował ją w pierś wampira.
- Nie tak to załatwimy.
Assail wydmuchał smugę błękitnego dymu i potarł cygaro między palcami.
- Słyszałeś co powiedziałem dupku? - warknął człowiek, kiedy ręce pozostałych
trzech znikły w ich kurtkach.
- Tak.
- Zrobimy to po naszemu, dupku.
- Powinieneś mówić panie Assail.
- Pierz się. Dawaj forsę.
- Hm. Naprawdę. Masz żądania.
Nagle oczy wampira skupiły się na człowieku i po chwili broń w tej mięsistej dłoni
zaczęła nieznacznie drgać. Marszcząc brwi, facet skupił się na swojej ręce, jakby próbował
wydać jej jakieś polecenie.
- Jednak, ja nie tak załatwiam interesy - mruknął Assail.
Czubek broni stopniowo zaczął ruszać się, przesuwając się z dala od wampira
zataczając szerokie koło dale i dalej, jakakolwiek zmiana tej trajektorii była skazana na
niepowodzenie.
Podczas gdy broń stopniowo odwracała się do swojego operatora, inni ludzie zaczęli
krzyczeć i próbowali się odsunąć. Wampir nic nie mówił, nic nie robił, pozostawał całkowicie
spokojny kiedy zamroził tych trzech w miejscu, blokując ich ciała lecz nie twarze.
Oh, ten wyraz paniki. Zachwycający.
Kiedy pistolet był całkowicie zwrócony w stronę mężczyzny, Assail uśmiechnął się
błyskając białymi zębami w ciemności.
- Pozwól, że pokażę ci jak ja załatwiam interesy - powiedział niskim głosem.
A potem człowiek nacisnął spust i strzelił sobie w głowę.
Gdy ciało opadło na chodnik, a odgłos wystrzału poniósł się echem po okolicy, oczy
pozostałych mężczyzn były szeroko otwarte z przerażenia, nawet jeśli ich ciała pozostawały
unieruchomione.
- Ty - powiedział Assail do jednego najbliżej sedana - Przynieś to co kupiłem.
- Ja... ja.. ja.. - mężczyzna przełknął ślinę - nic nie mamy.
Z wyniosłością godną króla Assail zapytał
- Przepraszam, co powiedziałeś?
- Nic nie przynieśliśmy.
- Dlaczego nie?
- Bo zamierzaliśmy... - człowiek jeszcze raz musiał przełknąć - zamierzaliśmy...
- Zamierzaliście zabrać moje pieniądze i mnie zabić? - kiedy nie było odpowiedzi
Assail skinął głową - To ma sens. Bez wątpienia rozumiesz co muszę teraz zrobić.
Kiedy wampir zaciągnął się cygarem, człowiek skierował lufę broni w swoją skroń.
Jeden po drugim, rozległy się trzy kolejne strzały.
A potem wampir podszedł i zgasił swoje cygaro w ustach pierwszego, który się
przewrócił.
Xcor zaśmiał się cicho kiedy Assail poszedł do samochodu.
- Idziemy za nim? - zapytał Cypher.
To nie było pytanie. Było wielu reduktorów do wyeliminowania tutaj w centrum
miasta i nie było potrzeby sprawowania opieki, jeśli Assail chciał wydawać pieniądze na
nałogi ludzi. Ale wciąż pozostawało wiele czasu do wykorzystania w nocy, jeszcze mogło
dojść do spotkania mężczyzny z nadchodzącym królem.
- Tak - odpowiedział Xcor - ale tylko ja i Dholor. Jeśli dojdzie do randewo z
Ghrom’em najdziemy was.
- Właśnie dlatego powinniśmy mieć komórki - powiedział Dholor - szybsza i lepsza
koordynacja.
Xcor zacisnął zęby. Od czasu ich przyjazdu do Nowego Świata tylko Dholorowi
pozwolił na posiadanie komórki, nie innym. Zmysły węchu i słuchu, jego instynkt
udoskonalany przez szkolenia i praktykę, jego wiedza o swoim wrogu nie przyszła z
miesięcznym rachunkiem, z potrzebą ładowania, albo z niebezpieczeństwem zgubienia lub
kradzieży.
Ignorując komentarz Xcor rozkazał
- Reszta idzie w teren szukać wroga.
- Którego? - powiedział Cypher z serdecznym śmiechem - jest ich coraz więcej do
wyboru.
Rzeczywiście. Assail nie zachowywał się jak typowy arystokrata. Działał jak
mężczyzna, który być może stara się zbudować swoje własne imperium.
To całkiem możliwe, że członek glymerii był wampirem pokroju Xcor’a.
Co oznaczało, że być może będzie musiał zostać wyeliminowany w pewnym
momencie.
W Caldwell było miejsce tylko dla jednego króla.
Rozdział 22
Kiedy Tohr ponownie zescalił swoja formę przed rezydencją Bractwa, był wkurzony
na cały świat.
Wchodząc do przedsionka, modlił się, żeby Fritz po prostu zdalnie odblokował zamek
zamiast robić to osobiście. Nikt nie musiał oglądać go w takim stanie...
Jego modlitwy zostały wysłuchane, bo wewnętrzne drzwi ustąpiły i wmaszerował do
foyer, by nikogo nie spotkać. Na parterze dom był cichy, psańce korzystały z okazji by
sprzątnąć sypialnie na piętrach zanim zaczną przygotowania do Przedświtku.
Cholera. Powinien napisać sms’a do Furiath’a i zapytać o Laylę...
W nagłym instynkcie, jego głowa umiejscowiona na czubku kręgosłupa odwróciła się,
a oczy skupiły na jadalni.
Jakiś wewnętrzny głos kazał mu iść, impuls prowadził go prze jadalnię, obok
błyszczącego stołu... przez wahadłowe drzwi, do kuchni.
Niema stała przy blacie krojąc jajka do ceramicznego naczynia.
Sama.
Zatrzymała się w połowie, jej kaptur był naciągnięty kiedy odwróciła się do niego.
Z jakiegoś powodu jego serce zaczęło bić mocniej.
- Wyobraziłem sobie ciebie?
- Słucham?
- Czy wyobraziłem sobie ciebie, tam w foyer zanim wyszedłem.
Powoli opuściła rękę ratując jajko przed poćwiartowaniem. Tymczasowo.
- Nie. Nie miałeś przywidzeń.
- Zdejmij znowu kaptur.
To nie była prośba, ale żądanie, coś na co Wellsie nigdy się nie godziła.
Niema była mu całkowicie posłuszna.
I oto ukazała się jego oczom, jej blond włosy spływające grubym warkoczem, jej
blade policzki i świetliste oczy, jej twarz...
- Powiedziałam Lassiter’owi... - odchrząknęła - Lassiter zapytał, czy zechciałabym cię
dokrwić.
- A ty odpowiedziałaś?
- Tak.
Nagle wyobraził ją sobie w tym basenie, unoszącą się na plecach, zupełnie nagą, z
wszechobecną wodą muskającą jej ciepłe ciało.
Wszędzie.
Tohr wyrzucił dłoń i zbierał siły opierając się o szafkę. Trudno powiedzieć co
wstrząsnęło nim bardziej: nagła potrzeba by znaleźć się przy jej szyi, czy zupełna rozpacz na
samą myśl o tym.
- Wciąż jestem zakochany w mojej shellan - usłyszał własne słowa.
Pozostawał ten sam problem: wszystkie rozwiązania na świecie, choćby nie wiadomo
ile skrzydeł wprowadził w ruch, nic nie jest w stanie zmienić jego uczuć w nawet
najmniejszym stopniu.
- Wiem - odpowiedziała Niema - i cieszę się z tego.
- Powinienem poprosić Wybrankę - podszedł bliżej.
- Wiem. I zgadzam się z tobą. Ich krew jest czystsza.
Zrobił kolejny krok w przód.
- Jesteś ze znamienitego rodu.
- Byłam. - powiedziała wyraźnie.
Kiedy jej kruche ramiona zaczęły lekko drżeć - jakby wyczuła jego głód - drapieżnik
wewnątrz niego się przebudził. Nagle poczuł, że chce przeskoczyć blat przy którym stała, tak
że mógł...
Co?
Cóż, to było oczywiste.
Chociaż jego serce i umysł były puste jak lodowisko, zamarznięte i płaskie jak jasna
cholera, jego reszta była żywa, jego pulsujące ciało z celem, który zagroził, że położy trupem
dobre intencje, właściwą przyzwoitość i cały proces żałoby.
Kiedy podszedł jeszcze kilka kroków bliżej, miał w głowie przerażającą myśl, że to
było właśnie to o czym mówił Lassiter: w tej chwili zostawił
Wellsie za sobą. Nie był świadomy niczego, prócz drobnej kobiety stojącej przed nim,
walczącej by zostać na miejscu, kiedy Brat się do niej skradał.
Zatrzymał się dopiero kiedy był zaledwie o krok od niej. Spoglądając w dół za jej
spuszczoną głową, skupił wzrok na kruchym tętnie na żyle szyjnej.
Oddychała tak samo ciężko jak on.
A kiedy wziął wdech poczuł zapach.
To nie był strach.
Najdroższa Pani Kronik, był tak intensywny.
Kiedy stała pod osłoną wielkiego wojownika, który przyszedł do niej, czuła ciepło
spływające z jego masywnego ciała, jakby stała przed szalejącym ogniem.
I jeszcze... nie spłonęła. Ale się nie bała. Była ogrzewana w miejscu tak głębokim,
dawno w niej pogrzebanym, że nie od razu rozpoznała je jako swoją wewnętrzną część.
Wszystko co wiedziała na pewno, to to, że zamierzał dostać się do jej żyły, a ona mu
na to pozwoli - nie dlatego, że anioł ją o to prosił i nie dlatego, że ślubowała wynagrodzić mu
coś z przeszłości.
Ona też go... pragnęła.
Kiedy syk zagotował się w nim, wiedziała, że Tohrment otworzył usta by odsłonić
kły.
Już czas. A ona nie podciągnęła rękawa. Poluzowała górną część szaty, która
okrywała jej ramiona i przechyliła głowę na bok.
Dając mu swoją szyję.
Boże, jak biło jej serce.
- Nie tutaj - warknął - choć ze mną.
Biorąc ją za rękę, wciągnął do spiżarni i zamknął ich w środku. Ciasny pokój był
wyłożony półkami, na których stały poustawiane kolorowe owoce w puszkach i warzywa,
jeszcze ciepłe powietrze pachniało świeżo zmielonymi ziarnami i suchą słodyczą mąki.
Ponieważ górne światło zapaliło się, a drzwi zamknęły na klucz, wiedziała, że on
zrobił to mentalnie.
A później tylko wpatrywał się w nią, kiedy jego kły wydłużyły się jeszcze bardziej,
dwie bliźniacze wskazówki wyzierające spod jego górnej wargi, jego oczy świeciły.
- Co mam robić? - zapytała chrapliwie.
Zmarszczył brwi.
- Co masz na myśli?
- Co mam zrobić... dla ciebie?
Symphata brał co chciał i ona go nie obchodziła. Jej ojciec naturalnie nie dopuszczał
żadnego samca by się od niej karmił.
Był jakiś sposób aby...
Nagle Tohrment został wyrwany z wiru, coś wstrząsnęło nim do innej świadomości. A
jedna mimo to, jego ciało pozostawało w pełnej gotowości, przestępował z nogi na nogę, jego
dłonie zamykały się w pięści i otwierały, zamykały i otwierały...
- Ty nigdy...
- Mój ojciec mnie chronił. A kiedy zostałam porwana... nigdy nie zostało to zrobione
jak powinno.
Tohrment położył rękę na głowie jakby odczuwał ból.
- Słuchaj, to jest...
- Powiedz mi co mam robić.
Kiedy wpatrywał się w nią jeszcze raz, pomyślała, że jego imię trafnie go określa,
naprawdę był udręczony.
- Potrzebuję tego - powiedział, jakby mówił do siebie.
- Tak potrzebujesz. Jesteś tak chudy, że cierpię jak patrzę na ciebie.
Ale miał zamiar to przerwać, pomyślała gdy jego spojrzenie stało się matowe. I
wiedziała dlaczego.
- Ona jest tu mile widziana - powiedziała Niema - przywołaj swoją shellan w swoich
myślach. Pozwól jej zająć moje miejsce.
Cokolwiek co mu pomoże. Dla wielkiej dobroci Tohr’a, której doświadczyła
wcześniej i z powodu okrutnych machinacji losu przeciw niemu, zrobiłaby wszystko.
- Mogę cię skrzywdzić - powiedział szorstko.
- Na pewno nie gorzej, niż to co już przeżyłam.
- Dlaczego...
- Przestań gadać. Przestań myśleć. Po prostu zrób to co musisz, by zadbać o siebie.
Nastąpiła długa, napięta cisza. A potem zgasło światło, mały pokój stał się ciemny,
oświetlany jedynie światłem wpadającym przez szklane panele w drzwiach.
Jęknęła.
On oddychał ciężko.
Następnie jego ramię otoczyło jej talię i szarpnęło do przodu. Kiedy uderzyła o ścianę
jego klatki piersiowej, to tak jakby rzucono ją na skałę, a ona ślepo położyła ręce by chwycić
się czegoś...
Ciało jego ramion było gładkie i gorące, cienka skóra opinała twarde mięśnie.
Szarpał. Szarpał jej warkocz. Boleśnie rozplątywał jej włosy, duża ręka przebijała się
przez splot, plącząc jeszcze bardziej i ciągnąc w dół. Kiedy jej szyja dalej się rozciągała,
kręgosłup był zmuszony podążyć na nią, aż w końcu tylko jego siła ją utrzymywała.
Zdezorientowana i wytrącona z równowagi, momentalnie straciła swój cel, dokładnie
tak samo jak on zanim zgasło światło.
Szukała jego twarzy i znalazła. Ale nie było żadnych podstaw do tego.
Nie mogła dostrzec jego cech, nie mogła ich znaleźć w męskim ciele naprzeciwko
niej.
Natychmiast jego oblicze stało się tylko anonimową płaszczyzną. A jego ciało nie
należało do Tohr’a, Brata który próbował ją ratować, ale do kogoś obcego.
Jednak nie było odwrotu, nie można było zatrzymać koła, które wprawiła w ruch.
Jego uścisk, jego ramiona, jego ciało jeszcze bardziej naprężone do czasu kiedy nie
została przez niego zgnieciona. Gdy zesztywniała, opuścił w dół głowę i warknął z tej
głębokiej klatki piersiowej, ciemny, bogaty zapach prawie przeniknął jej poczucie strachu.
Był kolejny syk, nastąpił przy cienkim jak brzytwa zadrapaniu, które zaczynało się na
jej obojczyku i ciągnęło się wyżej.
Ogarnęła ją panika.
Jego obecność, jego kontrola nad nią, fakt, że nie widziała w ciemności, wszystko to
przeniosło ją z powrotem do przeszłości i zaczęła walczyć.
Dokładnie wtedy kiedy ją ugryzł.
Gwałtownie.
Zawołała i próbowała go odepchnąć, ale jego kły były już głęboko, słodki ból jak
użądlenie pszczoły. A później ssanie, potężne ssanie, któremu towarzyszyło dzikie drżenie w
jego ciele.
Coś twardego wystawało z jego bioder. Wciskało się w jej brzuch.
Wykorzystując całą swoją siłę, ponownie próbowała się uwolnić, ale jej wysiłki były
niczym bryza w obliczu huraganu.
A potem jego miednica ruszyła w jej kierunku, ocierając się o nią, to pobudzenie
sprawiło, że zaczął szukać na szacie drogi do środka kiedy pił z głębi niej, jęki zadowolenia
unosiły się w powietrzu między nimi.
Tak był pochłonięty, że nawet nie poczuł jej strachu.
A jej świadomy umysł ponownie nie mógł pojąć faktu, że to ona tego od niego
chciała.
Wpatrując się w sufit, przypomniała sobie tamte czasy, kiedy też walczyła na próżno i
modliła się by to minęło jak najszybciej.
Najdroższa Pani Kronik, co ona zrobiła...
Postać przed Tohr’em dała mu wszystko co mogła dać, krew, oddech i ciało. Wziął to
gwałtownie, łapczywie i pił z jej głębi chcąc więcej i to nie tylko jej żyły.
Chciał rdzenia tej kobiety.
Chciał być w niej kiedy z niej pił.
I to było prawdą, nawet jeśli doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to nie była jego
Wellsie. Jej włosy nie były takie same - opadały gładką, satynową długością, a nie w gęstych
lokach. Jej krew nie smakowała tak samo - bogaty smak na języku i ostrość w gardle była
zupełnie inna. A jej ciało było chudsze i delikatniejsze, nie wytrzymałe i mocne.
Ale wciąż jej pragnął.
Jego samotny kogut wył bez usprawiedliwienia - był gotowy by brać i stać się jej
właścicielem. Przynajmniej seksualnie.
Cholera, ta kula pożądania i pragnienia w niczym nie przypominała bladego,
anemicznego dokrwienia od Wybranki Seleny. To było tym czym powinno być, porzuceniem
i złuszczeniem cywilizowanej skóry aby odsłonić zwierzę, aż do szpiku.
I niech go diabli, poszedł za tym.
Przestawiając ją obniżył swój uścisk z talii na plecy, potem na jej biodra..., potem na
jej tyłek.
Nagle popchnął ją na szklane szafki, drzwi zadzwoniły. Nie chciał być szorstki, ale to
było niemożliwe by walczyć z tą silną potrzebą. A co gorsze w zakamarkach swojego umysłu
wcale tego nie chciał.
Podnosząc głowę, uwolnił ryk, który ukuł nawet jego własne uszy, a następnie ugryzł
ją ponownie, jego kontrola złamała się na uczcie spragnionych zmysłów.
Drugie ugryzienie było wyżej, bliżej jej szczęki, a jego ssanie stało się jeszcze bardziej
intensywne, jej pokarm gnał do włókien mięśni, wzmacniając go, przywracając go, zescalając
jego fizyczną formę jeszcze raz.
Kiedy wreszcie uniósł głowę, był pijany od niej, jego myśli wirowały, ale już z innego
powodu niż głód krwi. Następny będzie seks i właściwie zaczął rozglądać się za łóżkiem.
Z wyjątkiem tego, że byli w spiżarni. Co do cholery?
Chryste, nawet nie mógł sobie przypomnieć jak do tego doszło.
Jednak nawet jeśli nie chciał się od niej dokrwić, to opuścił głowę do jej szyi.
Wyciągając język delikatnie pogłaskał nim jej szyję, czując aksamit, czując jej smak, czując
jej zapach...
Zapach, który uderzył mu w nozdrzach, to nie były drogie perfumy.
I nie był to także zapach podnieconej kobiety, który wyczuł na początku.
Ona była przerażona.
- Niema? - powiedział, gdy pierwszy raz poczuł jej drżenie.
Z chrapliwym krzykiem zaczęła szlochać, a jego szok spowodował, że po prostu
zdrętwiał. Kiedy zmysły wróciły, poczuł wszystko bardzo wyraźnie, jej paznokcie wbijające
się w jego ramiona, to delikatne ciało próbowało się uwolnić.
Natychmiast ją puścił...
Uderzyła w szafkę narożną i rzuciła się do drzwi, szarpiąc się z klamką i tłukąc je tak
mocno, że szklane panele w każdej chwili mogły pęknąć.
- Poczekaj. Wypuszczę...
Natychmiast zerwał blokadę, ona wypadła na zewnątrz i przeleciała przez kuchnię na
druga stronę, tak jakby od tego zależało jej życie.
- Kurwa - Tohr wyleciał zaraz po niej.
- Niema!
Miał gdzieś, czy ktoś będzie słyszał jak ją woła, jego głos odbił się echem od sufitu w
jadalni, dmuchnął obok długiego stołu, a potem strzelił do foyer.
Kiedy widział jak przebiega w poprzek jabłoni przedstawionej na podłodze,
przypomniał sobie tę noc kiedy próbowali odwieźć ją do domu ojca, jej nocna koszula
powiewała kiedy biegła jak duch przez rozświetloną księżycową poświatą łąkę.
Teraz jej szata powiewała kiedy biegła po schodach.
Panika Tohr’a wzrosła tak wysoko, że zdematerializował się w pogoń za nią i wrócił
do swojej formy w połowie drogi, ale mimo wszystko nie przed nią. Kontynuował pościg
pieszo, podążając za nią obok gabinetu Ghrom’a i dalej korytarzem w prawo.
W sekundę dotarła do swojej sypialni, rzuciła się do środka i zatrzasnęła drzwi.
Dopadł do nich dokładnie w momencie kiedy ryglowała zamek.
Kiedy jej krew przepływała przez jego ciało dając mu siłę, którą stracił, apetyt na
jedzenie, którego nie miał, ale przede wszystkim rozjaśniła umysł i wtedy przypomniał sobie
wszystko gdy się od niej dokrwiał.
Oddała mu siebie chętnie, wielkodusznie, a on wziął za dużo, za szybko w ciemnym
pokoju, w którym mógłby być kimkolwiek, a ona tylko jednego zgodziła się dokrwić.
Przestraszył ją. Albo gorzej.
Odchylił się i oparł plecami o jej drzwi, pozwolił kolanom się poluzować do
momentu, aż jego tyłek nie znalazł się na podłodze.
- Kurwa mać... pierdolone piekło...
Niech go jasny szlak trafi.
O, chwila, przecież to się właśnie stało.
Rozdział 23
Tuż przed zamknięciem Żelaznej Maski, Xhex była w swoim biurze i kręciła głową
naprzeciwko Wielkiego Rob’a. Na jej biurku pomiędzy nimi leżały kolejne trzy woreczki
kokainy z nabitym na nich symbolem śmierci.
- Jaja sobie robisz?
- Wyciągnęliśmy to od faceta dziesięć minut temu.
- Zatrzymaliście go?
- W granicach tego co jest legalne. Powiedziałem mu, że muszę wypełnić jakieś
papiery. Dokładnie, to nie wspomniałem mu, że jest wolny, ale na szczęście jest tak pijany, że
nie martwi się o swoje prawa obywatelskie.
- Muszę z nim pogadać.
- Jest cały twój.
Wyszła z biura i udała się w lewo. Pokój przesłuchań był na drugim końcu korytarza i
nie miał zamka w drzwiach - ostatnią rzeczą jakiej potrzebowali to kłopoty z policją. Robili
tylko więcej problemów, a i tak wiedząc co się dzieje pod tym dachem wtykali swój nos od
czasu do czasu.
Otwierając drzwi, zaklęła pod nosem. Facet siedzący przy stole osunął się na krześle,
jego podbródek opierał się o klatkę piersiową, ramiona zwisały luzem, a kolana były
rozłożone na boki. Ubrany był jak staromodny dandys w stylu napalonej gówniary, sportowa,
czarna, wyszczuplająca marynarka i biała koszula z wysokim koronkowym kołnierzykiem, z
którego już snuły się nici. Tkanina na jeden raz. Fakt, to nie była ręczna robota. Guziki... Tak
się działo, kiedy ludzie, którzy lubili udawać zanurzali swoje paluchy w historycznych
wodach. Za każdym razem wychodziło z tego jedno wielkie gówno.
Zamykając cicho drzwi, podeszła do niego w milczeniu, zwinęła dłoń w pięść... i
uderzyła w stół, aby go obudzić.
No nie, miał laskę uzupełniającą jego strój. I pelerynę.
Kiedy odwrócił się do tyłu i zachwiał na dwóch nogach krzesła, złapała w locie
hebanową laskę i pozwoliła grawitacji zdecydować co dalej z człowiekiem.
Jak. Słodko. W jego otwartych ustach były dwa porcelanowe kły przyklejone do jego
prawdziwych zębów. Prawdopodobnie poczuł się jak Frank Langella1.
Usiadła w momencie, kiedy wylądował płasko na plecach, a ona studiowała srebrną
czaszkę na górze laski podczas gdy wlókł się z podłogi walcząc ze swoim tyłkiem, strojem i
krzesłem zanim ponownie usiadł. Kiedy przygładził swoje kruczoczarne włosy, można było
zauważyć brązową myszkę.
- Tak. Puścimy cię - powiedziała zanim zdążył zapytać - i jeśli powiesz mi, co chcę
wiedzieć, nie będę niepokoić naszych przyjaciół z wydziału narkotykowego.
- O.K., dobra. Dzięki.
Przynajmniej nie udawał brytyjskiego akcentu.
- Skąd masz kokę? - uniosła rękę do góry, zanim otworzył jadaczkę - Zanim powiesz
mi, że to twojego kumpla, a ty mu to tylko przechowujesz, albo że pożyczyłeś płaszcz, a to
było w kieszeniach, to uprzedzam cię, że policja nie będzie wierzyć w takie gówno, tak jak i
ja - ale gwarantuję ci, że może to usłyszeć.
Nastąpiła długa cisza, podczas której przyglądała mu się. Nawet miał czerwone
kontakty, by jego tęczówki wydawały się świecące.
Zastanawiała się, czy kiedykolwiek próbował się zdematerializować przez ścianę.
Była bardzo gotowa mu pomóc.
- Kupiłem to na rogu Trade i Eight. Jakieś trzy godziny temu. Nie wiem jak facet się
nazywa, ale zazwyczaj jest tam każdej nocy między jedenastą i dwunastą.
- Sprzedaje tylko to gówno oznaczone tym symbolem?
1 Frank Langella - brytyjski aktor, odtwórca między innymi roli Draculi - Niee - facet
wydawał się zrelaksować, jego akcent z Jersey stał się mocniejszy - Facet może przynieść
cokolwiek. Wiosną czasami nie mogłem dostać koksu. Ale nie wiem jakiś miesiąc temu, czy
coś koło tego, on miał go za każdym razem. To jest to co lubię.
Zastanawiała się, czy rutyna Draculi była buntem przeciwko GTL2.
- A twoje imię? - zapytała.
- Sztylet. Pasuje do tego kim jestem - skinął i pokazał pierścień z czerwonym
kamieniem, który połyskiwał w świetle - Jestem wampirem.
- Serio? Myślałam, że one nie istnieją.
- O, jesteśmy bardzo prawdziwi. - rzucił jej uwodzicielskie spojrzenie - Mógłbym
przedstawić cię kilku osobom. Zabrałbym cię na sabat.
- Czy to nie jest raczej dla czarownic?
- Wiesz, mam trzy żony.
- Musi być ciasno w twoim domu.
- Szukam czwartej.
- Ciekawa oferta, ale jestem mężatką - kiedy wypowiedziała te słowa, coś zakuło ją w
piersi - I dodam, że szczęśliwą.
Nie była pewna co do tego oświadczenia. Boże, John...
Rozległo się miękkie pukanie do drzwi.
- Tak? - powiedziała przez ramię.
- Masz gościa.
Odpowiedź błyskawicznie uderzyła w jej uszy, jej ciało rozgrzało się do życia i nagle
była gotowa, aby wypieprzyć tego hallowin’owego sukinsyna na zbity pysk za drzwi.
John był dziś wcześniej, co ją ucieszyło.
- Już skończyliśmy - powiedziała i podniosła się z krzesła.
2 GTL - gym, tan, laundry, czyli w dosłownym tłumaczeniu - gimnastyka, opalanie,
pranie, a tak naprawdę chodzi o trend, w którym najważniejszy jest wygląd zewnętrzny czyli
pozostanie świeżym i pachnącym.
Człowiek wstał i pociągnął nosem
- Boże, twoje perfumy są... cudowne.
- Nie przynoś tutaj więcej tego gówna, bo następnym razem nie będziemy już
rozmawiać. Jasne?
Otwierając drzwi uderzył ją zapach jej związanego samca, który szybko przetoczył się
przez korytarz.
I tam był, na drugim końcu z wysoko uniesioną głową, na zewnątrz jej biura.
Jej John.
Kiedy jego głowa odwróciła się w jej stronę, obniżył podbródek i uśmiechnął się, a w
jego oczach pojawiło się troszeczkę zła. Co oznaczało, że był więcej niż gotowy na nią.
- Jesteś piękna - powiedział dupek podchodząc do niej.
Właśnie miała go odepchnąć, kiedy John zobaczył małego napalonego pajaca.
To nie pójdzie dobrze.
Jej mężczyzna przeszedł przez korytarz, a jego kroki były wystarczająco głośne, by
zagłuszyć basowe dudnienie z klubu.
Koleś od laseczki i peleryny wciąż był skupiony na niej, ale to nie trwało długo. Kiedy
zobaczył masywne ciało, siłę natury napierającą na niego, skurczył się w sobie i ukrył za
Xhex.
Jaki męski. Taa. Prawdziwy ogier.
John zatrzymał się w drzwiach blokując wszelkie drogi ucieczki, widziała tylko te
piękne niebieskie oczy, gdy spiorunował wzrokiem człowieka.
Jezu, tak bardzo pragnęła, by już się w niej znalazł.
Z niedbałym machnięciem przedstawiła ich.
- To jest mój mąż John. John to coś właśnie wychodzi. Chcesz to odprowadzić do
wyjścia kochanie?
Zanim dupek odpowiedział, John obnażył kły i syknął. To był jedyny głos, który mógł
z siebie wydobyć, poza gwizdaniem, ale to było lepsze niż słowa...
- No nie. - Xhex mruknęła i odsunęła się gwałtownie.
Kiepski naśladowca po prostu zlał się w gacie.
John był więcej niż szczęśliwy wyrzucając śmieci. Ten zasraniec śmiał tak patrzeć na
jego samicę. Drań miał szczęście, że John był tak napalony. W innym przypadku poświęciłby
trochę czasu, aby złamać nogę czy ręka, tak dla zasady.
Biorąc w posiadanie jego kark, zaprowadził sukinsyna do tylnego wyjścia, kopnięciem
otworzył drzwi i wyciągnął go na tylny parking.
Jakaś wersja „Boże, błagam nie rób mi krzywdy” wyszła z jego ust z cholernie
dobrego powodu. Tylko cienka nić rozsądku powstrzymywała John’a od morderstwa.
Ponieważ nie było innego sposobu, by facet spojrzał mu w oczy, John odwrócił go,
złapał za ramiona i podniósł, aż jego urocze skórzane lakierki dyndały na wietrze. Kiedy w
końcu spojrzał mu w oczy, miały jakiś śmieszny czerwony kolor, wprawił pozera w trans i
wymazał wspomnienia kłów, którymi machnął. Potem... cóż, to było kuszące, aby wszczepić
mu bajeczkę, że wampiry naprawdę istnieją i ścigają go.
Dobra dawka wywołanej paranoi szybko położyłaby kres tej farsie, w której żył ten
skurwiel.
Ale to nie było warte wysiłku. Szczególnie wtedy, kiedy mógł być już w swojej
shellan.
Z ostatnim potrząśnięciem, puścił faceta, który od razu zerwał się do biegu. Skurwiel
był wychudzony, ćwiczenia dobrze by mu zrobiły.
Kiedy John odwrócił się w stronę klubu, zobaczył Ducati Xhex zaparkowane wzdłuż
budynku pod światłami bezpieczeństwa i cholera...
Wyobraził ją sobie jak siedzi okrakiem na całej tej mocy, leżąc nisko na silniku i
biorąc śmiertelny zakręt...
Podszedł do drzwi i zastał je otwarte z nią stojącą po środku.
- Myślałam, że rozerwiesz mu gardło - wycedziła.
Była całkowicie pobudzona.
Kiedy John podchodził do niej, nie zatrzymał się dopóki jej piersi nie dotknęły jego
klatki piersiowej, a ona nie drgnęła nawet w najmniejszym stopniu - co naturalnie pobudziło
go jeszcze bardziej. Boże, była tak gorąca by zacząć, a narzucona separacja sprawiała, że był
jeszcze bardziej zdesperowany by być z nią.
- Chcesz iść do mojego biura - powiedziała warcząc - czy zrobimy to tutaj?
Kiedy tylko kiwnął głową jakby była zawieszona na haczyku, zaśmiała się.
- Może jednak w środku. Nie będziemy straszyć dzieci.
Tak, dla większości ludzi, seks nie kojarzył się z krwią.
Gdy prowadziła, patrzył jak kołysze biodrami i zastanawiał czy było anatomicznie
możliwe, by człowiek ciągnął język po ziemi.
Jak tylko byli zamknięci razem, znalazł się wszędzie na niej, mocno ją całując a
rękami szybko zdejmował jej koszulkę. Kiedy jej palce wbiły się w jego włosy, pochylił się i
wysłał modlitwę dziękczynną, że nigdy nie zawracała sobie głowy biustonoszem.
Z sutkiem w ssących ustach i jedną ręką pomiędzy jej nogami, położył ją na stercie
papierów na jej biurku. W kolejnym kroku zerwał z niej skórzane spodnie, napiął się i wszedł
w nią.
Szybkie, wściekłe pieprzenie, z rodzaju tych, co przestawia meble i prawdopodobnie
zwraca na nich uwagę, było zawsze pierwszym posunięciem. Drugi raz był wolniejszy.
Trzeci, to zmysłowa bzdura, która w filmach była pokazywana przez rozmazany obiektyw.
To jak typowa obsługa bankietu: zaspokoić pierwszy głód, skupić się na degustowaniu
i zakończyć delikatnym aperitifem.
Doszli w tym samym momencie, on pochylał się nad nią, ona owinęła swoje długie
nogi wokół jego bioder, oboje obejmowali się tak ciasno jak tylko mogli.
W trakcie zwalniających drgnięć, podniósł głowę i spojrzał w górę. Po drugiej stronie
była szafka i dodatkowe krzesło... i z jakiegoś powodu po raz pierwszy zauważył, że ściana
była zrobiona z betonowych bloczków pomalowanych na czarno.
Te same rzeczy, na które patrzył przez ostatnie kilka miesięcy.
Teraz jednak to nie był jej dom i uderzało go to mocno.
Nie zaprosiła go do swojego domu nad rzeką od czasu kiedy mieli swoją pierwszą
„sesję” po separacji.
W ogóle nie przychodziła do rezydencji.
Zamykając oczy spróbował ponownie połączyć się z tym gdzie wciąż było ciało, ale
wszystko co uzyskał to niejasne pulsowanie poniżej pasa.
Podnosząc powieki chciał spojrzeć na jej twarz, ale wygięła głowę to tyłu i jedyne co
widział to punkt na jej brodzie i jakieś karty zegarowe jej bramkarzy.
Którzy mogli być właśnie za drzwiami podsłuchując ich.
Cholera... to było obrzydliwe.
Miał potajemny romans... ze swoją własną shellan.
Na początku to było ekscytujące, jakby byli na randkach, których nie mieli kiedy się
pierwszy raz spotkali. A on założył, że to zawsze będzie świetna zabawa.
Tyle, że były cienie od samego początku.
Zaciskając oczy, uświadomił sobie, że wolałby to robić w łóżku. W ich wspólnym
łóżku. I to nie dlatego, że był staromodny, po prostu brakowało mu jej śpiącej obok niego.
- Co się dzieje, John?
Zacisnął powieki. Powinien był wiedzieć, że dokładnie wie o czym myśli -
umiejętności symphaty, znała go jak nikt inny. A teraz, kiedy spojrzał w te metalowo szare
oczy, ukłucie smutku przebiło jego klatkę piersiową.
Jednak naprawdę nie chciał o tym rozmawiać. Mieli za mało czasu.
Pocałował ją głęboko i długo, wiedząc że to najlepszy rodzaj szaleństwa dla nich
obojga - i to zadziałało. Kiedy jej język spotkał jego, zaczął ponownie się w niej poruszać,
długie pchnięcia wysyłały go na krawędź, a jednocześnie uspokajały. Rytm był powolny, ale
nieubłagany, tak jak on, zmiatał go do miejsca gdzie ukrył swoją uciszoną głowę.
Tym razem spełnienie było łagodnie wznoszącą się falą, przez którą przeszedł z
pewnego rodzaju rozpaczą.
Gdy to minęło, jak wszystkie orgazmy, stał się dotkliwie świadomy dystansu,
przytłumione dudnienie muzyki, stukot obcasów na korytarzu i daleki dzwonek komórki.
- Co się dzieje? - powiedziała.
Gdy rozłączył ich ciała, zauważył że oboje są prawie całkowicie ubrani.
Kiedy ostatni raz byli zupełnie nadzy?
To było w tym błogim okresie, zaraz po ceremonii. Co wydawało się tak odległym
wspomnieniem. Może jeszcze kilka razy.
- Czy dzisiaj z Ghromem wszystko poszło dobrze? - spytała kiedy podciągała spodnie
- czy to o to chodzi?
Jego mózg walczył by się skupić, ale na szczęście jego ręce pracowały świetnie i to
nie tylko przy zapinaniu rozporka.
„Tak, spotkanie poszło dobrze. Jednak trudno je ocenić. Glymeria wie wszystko o
pozorach”
- Mmm.
Nigdy nie miała zbyt wiele do powiedzenia o sprawach dotyczących Bractwa. Jednak
biorąc pod uwagę ich stanowisko co do jej walki, w ogóle był zdziwiony, że jego praca ją
obchodzi.
„A co się działo u ciebie?”
Podniosła coś, co leżało na biurku, mały woreczek.
- Mamy nowego dilera prochów w mieście.
Złapał torebkę, którą rzuciła, zmarszczył brwi na widok symbolu umieszczonego na
folii.
„Co do cholery. To jest... Stary Język”
- Taa i nie mamy bladego pojęcia, kto za tym stoi. Ale obiecuję ci, że się dowiem.
„Daj mi znać, jeśli będę mógł pomóc”
- Pamiętam.
„Wiem”
Ta chwila ciszy przypomniała mu gdzie się znajdowali, a gdzie nie.
- Masz rację - powiedziała nagle - celowo nie zaprosiłam cię do mojego domu. Jest mi
wystarczająco ciężko, kiedy musisz zostawić mnie tutaj.
„Mógłbym z tobą zostać. Mógłbym się wprowadzić i...”
- Ghrom nigdy na to nie pozwoli i dodam, że słusznie. Jesteś dla niego zbyt cenny, a
moja chata jest ledwie zabezpieczona, nie to co rezydencja. A po za tym, co do cholery
zrobilibyśmy z Khill’em?
Zasługuje na własne życie, przynajmniej tam gdzie jesteś teraz ma jakąś prywatność.
Wzruszyła ramionami.
- Dopóki się na to godzimy, czy to nie wystarcza? John, to jest to co mamy i to jest
więcej niż mają inni. Tohr mógłby za to zabić...
„To mi nie wystarcza. Jestem chciwy, a ty jesteś moją shellan a nie panienką na
telefon”
- Nie mogę wrócić do rezydencji. Przykro mi. Jeśli to zrobię w końcu znienawidzę
ich... i ciebie. Chciałabym móc udawać, że potrafię się realizować z dala od tego gówna, ale
nie potrafię.
„Porozmawiam z Ghrom’em...”
- To nie jest problem Ghrom’a. Oni liczą się z twoim zdaniem. Wszyscy.
Kiedy nie odpowiedział, podeszła do niego, położyła dłonie na jego twarzy i spojrzała
w oczy.
- Widać, tak musi być. Teraz idź, a ja pozamykam. I wracaj do mnie jutro, gdy tylko
zapadnie noc. Już odliczam minuty.
Pocałowała go mocno.
Odwróciła się i wyszła z biura.
Rozdział 24
Niema obudziła się na głośny, przerażający krzyk, taki który towarzyszył krwawemu
morderstwu.
Zajęło jej chwilę, żeby uświadomić sobie, że to ona wydała ten dźwięk, jej usta
rozciągnięte szeroko, ciało napięte, a płuca paliły z każdym oddechem.
Na szczęście zostawiła zapalone światło, gorączkowo rozejrzała się po sypialni, po
wytapetowanych ścianach, po draperiach i narzucie.
Następnie skupiła się na szacie... tak, miała na sobie swoją szatę, a nie koszulę nocną.
To był sen. Tylko sen.
Nie była pod ziemią w piwnicy.
Nie była na łasce sympathy...
- Przepraszam.
Sapiąc, gwałtownie uderzyła plecami o wyściełany zagłówek łóżka.
Tohrment stał dokładnie pośrodku pokoju, drzwi zamknęły się za nim.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
Szarpnęła swój kaptur na miejsce, ukrywając się za nim.
- Ja...
Wspomnienie tego, co zaszło miedzy nimi utrudniało jej jasne myślenie.
- Ja.. czuję się... dość dobrze.
- Nie wierzę w to - powiedział w ochrypły sposób - Boże... tak bardzo mi przykro. Nie
ma wytłumaczenia dla tego co zrobiłem. Nigdy więcej się do ciebie nie zbliżę, przysięgam.
Cierpienie w jego głosie uderzyło w nią tak mocno, jakby było jej własnym.
- W porządku...
- Jak jasna cholera. Nawet koszmary masz przeze mnie.
- To co mnie obudziło, to nie byłeś ty. To było... coś z przeszłości. - biorąc głęboki
wdech, powiedziała. - To dziwne, nigdy nie śniłam o...
tym co mnie spotkało... nigdy. Często o tym myślałam, ale kiedy spałam, była tylko
ciemność.
- A teraz? - zapytał.
- Byłam z powrotem pod ziemią. W piwnicy. Ten zapach, tam na dole - najdroższa
Pani Kronik, ten zapach. - Owijając ramiona wokół siebie, poczuła prawdziwy przeciąg,
jakby kolejny raz była za tymi ciężkimi, dębowymi drzwiami. - Solne lizawki... zapomniałam
o solnych lizawkach.
- Słucham?
- Tam na dole były lizawki solne dla zwierząt, to dlatego zostały mi blizny. Zawsze
zastanawiałam się, czy użył jakichś mocy symphaty, czy coś takiego, żeby zmienić moją
skórę. Ale nie, to były solne lizawki i solone mięso - potrząsnęła głową - Zapomniałam o tym,
aż do dzisiaj.
Zapomniałam tyle konkretnych szczegółów...
Kiedy wyrzucił z siebie przekleństwo, spojrzała w górę. Wyraz twarzy Tohr’a
sugerował, że mógłby zabić tego symphatę jeszcze raz, ale szybko go urył, jakby nie chciał jej
denerwować.
- Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek powiedział ci jak mi przykro - powiedział
miękko - wtedy w chacie z Hardhy’m. On i ja... było nam obojgu bardzo przykro, że
musiałaś...
- Proszę, nie mówmy dłużej o tym. Dziękuję.
W niezręcznej ciszy, która nastąpiła, jego żołądek zaprotestował.
- Powinieneś jeść - mruknęła.
- Nie jestem głodny.
- Twój żołą...
- Niech idzie do diabła.
Wpatrując się w jego postać, była zdumiona zmianą jaka w nim zaszła: nawet po tak
krótkim czasie, kolor wrócił na twarz, jego postawa była wyprostowana, oczy bardziej czujne.
Krew to potężna rzecz, pomyślała.
- Dokrwię cię jeszcze raz.
Kiedy spojrzał na nią, jakby straciła rozum, uniosła podbródek i spotkała jego
spojrzenie.
- Absolutnie, zrobię to jeszcze raz.
Żeby zobaczyć tę zmianę w nim w tak krótkim czasie, zniesie te chwile grozy jeszcze
raz. Była uwięziona przez swoją przeszłość, ale oh, ta różnica: jej krew uwolniła go od
zmęczenia - i zachowa go przy życiu, gdy będzie w terenie.
- Jak możesz tak mówić? - jego głos był szorstki, jakby pękał.
- Po prostu tak czuję.
- Obowiązek nie powinien spychać cię do twojego osobistego piekła.
- To ja decyduję, nie ty.
Uniósł ciężko brwi.
- Byłaś jak baranek na rzeź w tej spiżarni.
- Jeśli to byłaby prawda, to bym teraz nie oddychała, nie sądzisz?
- Podobał ci się ten sen, który właśnie miałaś? Dobrze się bawiłaś?
Kiedy się cofnęła, podszedł do okna zasłoniętego żaluzjami i wpatrywał się w nie tak,
jakby mógł zobaczyć ogród.
- Jesteś kim więcej niż pokojówką czy dziwką od krwi, wiesz o tym.
Z odpowiednią wyższością poinformowała go
- Służenie innym jest szlachetnym uczynkiem.
Patrząc przez ramię, mimo kaptura, jego oczy spotkały jej.
- Ale ty nie robisz tego ze szlachetnych pobudek. Ukrywasz pod tą szatą piękno i
siebie, by się ukarać. Nie sądzę, że to jakiś rodzaj altruizmu.
- Nie znasz mnie, ani powodów...
- Byłem podniecony - aż zamrugała - musiałaś to wyczuć.
Cóż, tak, wyczuła. Ale...
- I jeśli będę przy twojej żyle to się powtórzy. Znowu.
- Jednak wtedy nie myślałeś o mnie - odparowała.
- A to robi jakąś różnicę?
- Tak.
- Jesteś tego pewna? - zapytał oschle.
- Nie miałeś na to wpływu. A to jedno dokrwienie nie wystarczy, wiesz o tym dobrze,
zbyt długo czekałeś. Doszedłeś już bardzo daleko, ale będziesz potrzebował więcej.
Kiedy przeklął uniosła podbródek jeszcze raz, nie chcąc ustąpić.
Po długim czasie pokręcił głową
- Jesteś taka... dziwna.
- Potraktuję to jako komplement.
***
Z drugiego końca sypialni, Tohr spoglądał na Niemą i musiał uszanować te pierdoły -
nawet jeśli był pewien, że zwariowała: była całkowicie nieugięta, pomimo faktu, że miała
ślady po ugryzieniu na swojej szyi, że obudziła się z krzykiem i jeszcze musiała oglądać jego
twarz.
Chryste, kiedy usłyszał ten krzyk, prawie wyłamał te cholerne drzwi.
Wizja jej z jakimś nożem, szykującej sobie piekło ilością obrażeń, rzuciła go do
działania. Ale wszystko co zastał, to ona po środku tego łóżka, nie zwracająca uwagi na nic,
przez to co było w jej głowie.
Lizawki solne. Pierdolone piekło.
- Twoja noga - powiedział łagodnie - jak to się stało?
- Założył mi stalowy mankiet wokół kostki i przykuł do belki. Kiedy...
podchodził do mnie... stal wbijała się w ciało.
Tohr zamknął oczy przed tymi obrazami.
- O Boże...
Nie był pewien, co powiedzieć po czymś takim. Po prostu stał tam bezsilny,
zasmucony, pragnąc by tak wiele rzeczy powinno się potoczyć inaczej w życiach ich obojga.
- Myślę, że wiem dlaczego tu jesteśmy - powiedziała nagle.
- Bo krzyczałaś.
- Nie, myślę... - odchrząknęła - Zawsze zastanawiałam się, dlaczego Pani Kronik
sprowadziła mnie do Sanktuarium. Ale Lassiter, anioł, ma rację. Jestem tutaj by ci pomóc, tak
jak ty kiedyś pomogłeś mnie.
- Nie uratowałem cię, pamiętasz? Nie na końcu.
- Jednak zrobiłeś to.
Kręcił głowa, kiedy mu przerwała
- Zawsze przyglądałam się jak śpisz, wtedy w Starym Kraju. Kładłeś się zwykle na
wprost ognia i spałeś na boku naprzeciwko mnie. Spędziłam godziny, ucząc się na pamięć
drogi, którą pokonywał blask z palącego się torfu, na twoje zamknięte oczy, twoje policzki i
twoją szczękę.
Nagle wydawało się, że ściany pokoju zaczęły się zbliżać do środka, coraz bardziej,
czyniąc go coraz mniejszym... cieplejszym.
- Dlaczego?
- Ponieważ w ogóle nie przypominałeś symphaty. Ty miałeś ciemną karnację on był
blady, ty byłeś wysoki on niski, ty byłeś dla mnie miły on... nie. Byłeś jedyną osobą, która
utrzymywała mnie przy zdrowych zmysłach.
- Nigdy nie wiedziałem.
- Nie chciałam, żebyś wiedział.
Po chwili powiedział ponuro.
- Cały czas planowałaś się zabić?
- Tak.
- Dlaczego nie przed urodzeniem dziecka?
Ludzie, nie mógł uwierzyć jak szczerze ze sobą rozmawiali.
- Nie chciałam, by było potępione. Słyszałam plotki o tym, co się dzieje kiedy bierzesz
sprawy w swoje ręce i byłam gotowa ponieść konsekwencje. Ale nienarodzone dziecko? Od
samego początku przychodziło na ten świat w takim smutku, że chociaż z jego
przeznaczeniem zrobiłam co mogłam.
A mimo to nie została potępiona... może ze względu na rzeczy, które ją spotkały - Bóg
jeden wiedział, wycierpiała wystarczająco dużo na swojej drodze do odkupienia.
Po tej myśli, potrząsnął głową
- Jeśli chodzi o dokrwienie. Doceniam twoja ofertę, naprawdę. Ale jakoś nie potrafię
sobie wyobrazić powtórki tej sceny pod schodami, żadnemu z nas nie przyniosłoby to nic
dobrego.
- Przyznaj, że czujesz się silniejszy.
- Powiedziałaś, że nie miałaś snów o przeszłości do czasu tego zdarzenia.
- Jeden sen nie...
- Mnie to wystarczy.
Ta jej broda znowu uniosła się w górę i niech go cholera, jeśli nie stało się to już
zwyczajem... cóż, nie podobało mu się. Nie, nie podobało mu się.
Naprawdę.
- Jeśli potrafiłam to przeżyć - powiedziała - potrafię poradzić sobie ze
wspomnieniami.
W tej chwili, spoglądając z drugiego końca pokoju na jej pokaz woli, poczuł więź do
niej, jak gdyby lina połączyła ich dwoje, ciało do ciała.
- Przyjdź do mnie znowu - zakomunikowała - Kidy będziesz tego potrzebował.
- Zobaczymy - odparował - Teraz, czy wszystko... dobrze? Mam na myśli, tutaj w tym
pokoju. Możesz zamknąć drzwi na klucz...
- Wszystko będzie ze mną dobrze, jeśli przyjdziesz do mnie znowu.
- Niema...
- To jedyny sposób w jaki mogę się odwdzięczyć.
- Nie musisz mi się za nic odwdzięczać, naprawdę.
Odwracając się poszedł w stronę drzwi, ale zanim wyszedł spojrzał przez ramię.
Wpatrywała się w swoje splecione dłonie, a jej zakapturzona głowa skłoniła mu się.
Zostawiając ją z tą odrobiną spokoju jaką miała, zawlókł swój burczący żołądek do
swojego pokoju. Był prawdziwie zagłodzony, impuls z dna jego dolnej części tułowia - i choć
wolałby zignorować żądanie, nie miał wyboru. Zamawiając tacę u Fritz’a, pomyślał o Niemej
i powiedział psańcowi, żeby upewnił się, że ma trochę jedzenia.
Następnie nadszedł czas na prysznic. Po odkręceniu wody rozebrał się i upuścił
ubranie na marmurową posadzkę, gdzie wylądowało.
Przestępując ten bałagan, zobaczył siebie w długim lustrze nad umywalką. Nawet jego
niedbałym okiem mógł zobaczyć, że jego ramiona wróciły z powrotem na swoje miejsce,
zamiast opadać w dół w kierunku jego przepony.
Wielka szkoda, że nie czuł się lepiej po tej poprawie.
Wchodząc do zamkniętej, szklanej przestrzeni, stanął pod strumieniem, usztywnił
ramiona i pozwolił wodzie spływać po jego ciele.
Kiedy zamknął oczy, znalazł się z powrotem w tej spiżarni przy szyi Niemej, ssąc z jej
żyły. Powinien wziąć jej nadgarstek, a nie gardło - faktycznie, dlaczego tego nie zrobił...
Nagle pamięć stanęła przed nim otworem, smak, zapach i dotyk tej kobiety
zatrzasnęły jego rozum i podkręciły zmysły.
Boże, ona była... wschodem słońca.
Otwierając oczy spojrzał w dół, na swoja erekcję, którą sam wywołał pierwszym
obrazem. Jego kogut był proporcjonalny do całej reszty - co oznaczało, że był długi, gruby i
ciężki. I pozostanie taki przez następne godziny.
Ponieważ to naprężyło się w żądaniu uwagi, obawiał się, że podniecenie jest jak głód
w jego brzuchu: prowadził do nikąd, do czasu aż z nim coś nie zrobi.
Tak, cokolwiek. Nie jest jakimś tam posttransem1 z ciągłym wzwodem i owłosionymi
rękami. Mógł wybrać, czy chce lub nie chce zwalić konia, do kurwy nędzy - a odpowiedź
brzmi: wielkie NIE.
Rozcierając kostkę mydła, namydlił nogi i żałował, że nie jest V - nie z jego czarnymi
świecami i resztą gówna. Ale gdyby posiadał umysł tego wampira mógłby teraz myśleć o
molekularnej budowie plastiku, lub chemicznym składzie pasty do zębów, lub... jak
samochody są napędzane benzyną.
Ale problem polegał na tym, że był Tohr’em synem Hharam’a i... utknął próbując
sobie przypomnieć jak robi się ciasteczka Toll House2: wiedział gówno o nauce od Shinoli3,
był ignorantem w dziedzinie sportu, nie czytał gazet i od lat nie oglądał telewizyjnych
wiadomości.
Plus to, że nie potrafił sobie przypomnieć cholernych składników... co się dawało do
środka? Masło? Crisco?4 Gips?
Kiedy nic nie przychodziło mu do głowy, zaczął się martwić, że kanał
Food Network był nie tylko niekopmetentny, ale także nie zrobi nic by powstrzymać
jego ręce.
Dał im kolejną szansę. Ale mógł sobie tylko przypomnieć jak się otwiera cholerną
paczkę chips’ów.
Zablokowany, sztywny w biodrach i zdesperowany, zamknął oczy... i pomyślał o
swojej Wellsie, nagiej w ich łóżku. O tym jak ona smakowała i
1 Posttrans - to przeciwieństwo pretransa, czyli kogoś przed przemianą, natomiast
posttrans to ktoś po przemianie.
2 Toll House cookies - maślane ciasteczka z bakaliami i czekoladą.
3 Shinola - to chyba była matka Tohr’a, ale mogę się mylić 4 Crisco - rodzaj
margaryny popularnej w USA
pachniała, o wszystkich sposobach w jakich byli razem, o tych dniach, które spędzili
zamknięci i spoceni.
Chwytając się, przypiął obraz swojej partnerki na czole swojego umysłu, zaklejając
wszystko co miało związek z Niemą. Nie chciał tej kobiety w tej przestrzeni. Mógł zadbać o
siebie, czego nie chciał robić, ale mógł też do cholery określić granice.
Na pewno nie mógł zmienić swego losu, ale jego fantazje były całkowicie do
ogarnięcia.
Gładząc się po swojej długości, starał się zapamiętać wszystko o swojej rudowłosej
piękności: sposób w jaki jej włosy opadały na jego pierś, blask jej nagiego centrum, jak unosił
się jej biust kiedy leżała na plecach.
To była tylko niewielka część książki, pomyślał, a ilustracje znikały - jakby jego
umysł zcierał tusz ze stron.
Jego koncentracja znikła, jego powieki otworzyły się gwałtownie i witająca się ręka
zawinęła się wokół tego pieprzonego, pobudzonego fiuta, próbując pompować, czy
cokolwiek.
To było jak dojenie krowy przez maszynę - prowadziło do nikąd. Cóż, z wyjątkiem
mglistej kropli, która znajdowała się na czubku, gdzie skóra była naciągnięta.
- Cholera jasna.
Porzucając cały ten głupi pomysł, zajął się mydłem, namydlając się na klatce
piersiowej i pod pachami.
- Panie? - Fritz zawołał z drugiego pokoju - czy życzy pan sobie czegoś jeszcze?
Nie poprosił pańca o porno. Może to przyniosłoby ulgę.
- Nie, dziękuję ci bardzo.
- Dobrze, błogosławionego snu.
Taa. Jasne.
- Wzajemnie.
Po tym jak zewnętrzne drzwi ponownie się zamknęły, Tohr umył głowę, tak jak
przypuszczał, że robi to większość mężczyzn: wycisnął zawartość butelki na rękę i wcierał w
swoje włosy, tak jakby próbował wywabić plamę z dywanu, a następnie stał pod strumieniem
przez dłuższy czas, gdyż jak zwykle użył za duże tego czegoś, co kupował Fritz.
Później, mógł zdecydować, że najlepiej będzie trzymać oczy otwarte. Jak tylko
zamknął powieki, a mydliny spłynęły z niego, gorący impuls przeszedł w dół tułowia, a jego
chęć orgazmu wróciła jeszcze silniejsza niż przedtem, jego kogut pulsował, a jego klejnoty
stały się ciężkie...
Nagle, znowu znalazł się na dole w tej spiżarni, jego usta zamknięte na smukłej szyi
Niemej, jego ssanie i powolne uczucie sytości, jego ramiona mocno obejmujące jej ciało.
„Twoja shellan jest tu mile widziana”
Potrząsnął głową na dźwięk jej głosu w swoim uchu. Ale zaraz zdał sobie sprawę, że
to była odpowiedź.
Łapiąc się ponownie, powiedział swojemu mózgowi, że te wszystkie wyobrażenia
dotyczyły jego Wellsie. Te uczucia, te emocje, ten zapach, ten smak... to była jego Wellsie, a
nie inna kobieta.
To nie była pamięć.
To jego partnerka wróciła do niego...
Ulga była tak nagła, że aż się cofnął, jego oczy otworzyły się szeroko, ciało drgało nie
tyle od orgazmu, ale z zaskoczenia, bo faktycznie miał go w rzeczywistym świecie a nie w
majakach sennych.
Kiedy się gładził i dotykał wzdłuż długości, patrzył jak dochodzi, jego kogut robił
chyba to co powinien, wytryskując na mokrą marmurową ścianę i szklane drzwi.
Zdał sobie sprawę, że to była tylko kolejna funkcja organizmu. Jak oddychanie czy
jedzenie. Tak, to było dobre, ale zrobił głęboki wdech: w tej próżni emocji, pod tym pustym
prysznicem, tak naprawdę to nie było nic więcej niż tylko seria wytrysków gdzieś z jego
prostaty.
To uczucie daje znaczenie seksowi, czy to w świecie fantazji, czy z twoją partnerką...
czy z kimś kogo nie lubisz aż tak bardzo, to o to chodzi.
Lub o to, że nie chcesz pragnąć - zauważył wewnętrzny głos.
Gdy jego ciało skończyło, obawiał się jedynie tego, że będzie musiał to powtarzać w
kółko, bo wciąż był lekko podniecony, tak jak na początku kiedy to się zaczęło. Ale
przynajmniej nie czuł się, jakby oszukał swoją partnerkę. Właściwie to nic nie czuł i to było
w porządku.
Opłukał się, wyszedł i wytarł ręcznikiem, który zabrał ze sobą do sypialni.
Był prawie pewny, że kiedy zje i się położy, sprawy znowu się skompilują i to nie z
powodu niestrawności.
Ale wszystko było... w porządku. W porządku na tyle, na ile to możliwe,
przypuszczał.
Seks, który miał ze swoją shellan był monumentalny i wstrząsający.
A to gówno wyglądało tak, jakby jego fiut miał katar.
Tak długo, dopóki nie myślał o...
Powstrzymał się i odchrząknął, chociaż nie mówił na głos.
Tak długo, jak nie będzie myślał o żadnych kobiecych perswazjach, będzie w
porządku.
Rozdział 25
Rozdział 26
Niech to wszyscy diabli, ale Tohr zauważył różnicę w sobie. Bardziej, niż nienawidził
przyznawać się do tego, kiedy John i Khill kierowali się do wyznaczonej im części w centrum
miasta, był silniejszy, zwinniejszy...
trzeźwo myślący jak cholera. Jego zmysły wróciły: koniec z zaburzeniami równowagi.
Jego wzrok był bezbłędny. A jego słuch był tak dobry, że mógł wyłapać drapiące pazury
szczurów walczących o schronienie w zaułku.
Nie zdajesz sobie sprawy, jak gęsta jest mgła dopóki się nie podniesie.
Dokrwienie było niezaprzeczalnie potężne, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego rodzaj
pracy, w innym wypadku potrzebowałby nowego zawodu.
Księgowy. Psi psycholog. Cokolwiek, co posadziłoby go na tyłku przez całą noc.
Ale z kolei nie mógłby pomścić swojej Wellsie robiąc którąś z tych rzeczy. I po tym
wszystkim co wydarzyło się zeszłej nocy, od tego co zaszło w spiżarni do tego co zrobił
sobie, kiedy w końcu poszedł do łóżka, poczuł jakby miał wiele rzeczy do nadrobienia w
związku z nią.
Chryste, fakt, że Niema dała mu taką siłę, sprawił że zaczął myśleć iż pamięć Wellsie
została w jakiś sposób naruszona. Splamiona.
Zerodowana.
Kiedy dokrwiał się od Wybranki Seleny, to mu nawet nie przeszkadzało - być może
dlatego, że wciąż był w szoku, ale... bardziej prawdopodobne, że nie był podniecony w
najmniejszym stopniu, ani przed, w trakcie, czy po.
Pierdolone piekło, był gotowy na porządną walkę dzisiejszej nocy.
I mniej niż trzy budynki później, znalazł to czego szukał: zapach reduktorów.
Kiedy on i chłopcy cicho pobiegli, nie wyciągnął żadnej broni. Z
wymiatającym nastrojem, walka wręcz była tym czego potrzebował i jeśli będzie miał
szczęście...
Krzyk, który przeciął tępe dźwięki dalekiego ruchu nie należał do kobiety.
Niski, obdarty, mógł pochodzić jedynie z męskiego gardła.
Pieprzyć ciche, rutynowe podejście.
Przechodząc w sprint, strzelił zza rogu i pobiegł prosto na ścianę zapachów i nie miał
problemów z rozpoznaniem: krew wampira - dwa rodzaje, oba należące do samców. Krew
zabójcy - jeden rodzaj, ohydna.
Był wystarczająco pewny, że leżący przed nimi na asfalcie mężczyzna był wampirem,
dwaj reduktorzy pochylali się nad jego nogami, a trzeci obchodzący go chwiejnym krokiem
miał właśnie przebić mu twarz tępym nożem. Co wyjaśniało wrzask.
To było wszystko, czego potrzebował by ruszyć.
Skręcając w przód, wyleciał i zablokował reduktora łapiąc drania ramieniem za szyję i
wyrzucając go z szarpnięciem w powietrze. Kiedy grawitacja załatwiła resztę, uderzając
przeciwnikiem w dół o chodnik, pokusa by kopnąć ścierwo była ogromna - ale z kimś rannym
w środku zaułku, to była nadzwyczajna sytuacja. Wyjął jeden ze swoich sztyletów, przebił
skurwiela w klatkę piersiową i ponownie stanął do walki zanim zgasł błysk.
Po lewej, John zaopiekował się reduktorem, który miał rozcięcie na policzku,
przeszywając go, odesłał z powrotem do jego bezbożnego stwórcy. Khill złapał numer trzy,
rozhuśtując go i rzucając głową w przód o ścianę.
Kiedy nie było już więcej wrogów do wyeliminowania, przynajmniej na razie, Tohr
podbiegł do leżącego samca.
- Dholor - tchnął, jakby przytłoczył go jego ciężar.
Żołnierz leżał na plecach, uciskając brzuch ręką, która nie była na jego sztylecie.
Mnóstwo krwi. Mnóstwo bólu, co można było wywnioskować z jego umęczonej twarzy.
- John! Khill! - zawołał Tohr - miejcie oczy szeroko otwarte na wszelkie odmiany
drani.
Kiedy usłyszał gwizdnięcie i „przyjąłem” w odpowiedzi, przykucnął na piętach i
poszukał pulsu. Migotanie, które wyczuł nie było dobrym znakiem.
Unosząc głowę napotkał parę błękitnych oczu.
- Powiesz mi kto ci to zrobił?
Dholor otworzył usta, odkaszlnął krwią i zamknął oczy.
- Dooobra, będę zgadywaćtwój szef. Jaki mi idzie? - Tohr uniósł rękę mężczyzny i
spojrzał na rany brzucha - Wiesz, że nigdy nie należałeś do tego skurwysyna.
Brak odpowiedzi, ale Dholor nie był nieprzytomny - jego oddech był zbyt szybki,
dyszenie wskazywało na rodzaj bólu jaki odczuwało się tylko przy pełnej świadomości.
Cokolwiek. Xcor był jedynym wytłumaczeniem.
Banda łajdaków zawsze walczyła razem, nigdy nie opuszczali żołnierza - chyba, że
był to rozkaz Xcora.
Po za tym, dwa rodzaje wampirzej krwi? Musieli się zderzyć ze sztyletami.
- Co się stało? Wasza dwójka nie doszła do porozumienia co zaserwować na
Przedświtek? Przepisowy strój? A może coś bardziej poważnego. Homer kontra Fred
Flintstone?
Szybko rozbroił żołnierza usuwając dwa sprawne pistolety, mnóstwo amunicji,
wielorakie noże, drut służący do duszenia i...
- Uważaj - warknął, kiedy ramię Dholora uniosło się. Łatwo je złapał i prawie bez
żadnego wysiłku położył z powrotem. - Szybkie ruchy mogą sprawić, że dokończę to co
zaczął Xcor.
- Ostrza na piszczelach... - otrzymał skrzeczącą odpowiedź.
Tohr podciągnął jego spodnie i, hello, więcej metalu.
- Przynajmniej zostawił cię dobrze uzbrojonego - mruknął Tohr kiedy wyciągnął
telefon i wykonał połączenie.
- Mamy problem - powiedział kiedy V odebrał.
Po szybkiej wymianie zdań z Bratem, on i Vrhedny zdecydowali się zabrać Dohlora
do centrum treningowego. W końcu wróg mojego wroga jest moim przyjacielem... oczywiście
w określonych okolicznościach.
Poza tym zvidh, który ich chronił mógł podać współrzędne z GPS’a choćby do
Świętego Mikołaja. Nie ma mowy, żeby banda drani znalazła faceta, taki był układ.
Dziesięć minut później, Butch przyjechał Escalade.
Dholor nie miał zbyt wiele do powiedzenia na temat podnoszenia, przenoszenia i
położenia na tylnym siedzeniu: sukinsyn był całkowicie nieprzytomny. Dobrą wiadomością
było, że to oznaczało, że nie stanowił bezpośredniego zagrożenia - ale byłoby dobrze
przywrócić go do życia.
Karta przetargowa? Źródło informacji? Podnóżek...
Było nieskończenie wiele opcji.
- Właśnie taki rodzaj pasażerów lubię - powiedział Butch kiedy ponownie usiadł za
kierownicą - Nie ma szans, żeby próbował kierować z tylnego siedzenia. Tohr skinął głową.
- Jadę z tobą...
Pierwszy strzał pochodził z czterdziestki John’a i Tohr natychmiast przeszedł z
powrotem w tryb walki, zatrzasnął drzwi samochodu i w tym samym czasie wyjął własną
broń.
Drugi strzał pochodził od wroga, kimkolwiek był.
Rzucając się za kuloodpornego vana, Tohr walił w boczne drzwi by namówić glinę
aby spieprzał. Dholor był zbyt cenny, by go stracić przez grupkę reduktorów. Gorzej, to
mogła być banda Xcor’a.
Kiedy Brat nacisnął gaz, Tohr został ze swoim tyłkiem w podmuchu wiatru, ale
szybko o to zadbał, schylił się mocno i zaczął szybko przemieszczać, ruchomy cel trudniej
trafić.
Kule śledziły go, ale facet z palcem na kurku spustowym nie wiedział jak podejść
ofiarę - dzwonienie o chodnik otoczyło go, ale nie wystarczająco szybko.
Kiedy dotarł do kontenera ze śmieciami, szybko za nim się schował, czekając na
odpowiadający ostrzał, kiedy tylko wiedział gdzie są jego chłopcy.
Cisza w zaułku...
Nie, nie do końca to była prawda.
Kapanie, jakby coś wyciekało z brzucha masywnego, żelaznego kosza, sprawiło, że
zmarszczył brwi i spojrzał w dół.
To nie był kontener.
Kurwa. Został trafiony.
Tak jak komputer skanuje, przejrzał swoje ciało w poszukiwaniu źródła szkody.
Tułów, lewa strona na żebrach. Górne ramię, cztery cale poniżej. I... to było na tyle.
Nawet nie poczuł kiedy to się stało i nie był wyczerpany, ani przez ból, ani prze utratę
krwi. Cholerne dokrwienie - to jak tankowanie odrzutowego paliwa do zbiornika. No i
oczywiście pomogło, że kule nie uszkodziły niczego ważnego - to były tylko rany
powierzchniowe.
Odchylając głowę od kontenera, nie mógł nikogo zobaczyć w zaułku, ale mógł
wyczuć wszędzie wokół reduktorów, osłaniających się.
Przynajmniej nie wyczuwał żadnej świeżej krwi poza swoją. Z John’em i Khill’em
było wszystko w porządku, dzięki Bogu.
Cisza, która nastała, działała mu na nerwy.
Zwłaszcza, że się utrzymywała.
Ktoś musiał podkręcić tę walkę na wyższe obroty - Butch wracał z tykającą bombą na
tylnym siedzeniu i Tohr chciał tam być kiedy brat dotrze na miejsce.
To tyle na temat niebezpieczeństwa.
Nie wiadomo skąd, ta okropna scena ze spiżarni uderzyła go jeszcze raz, jego głód i
Niema broniąca się, reakcja jego ciała niszcząca go...
Wielki, szarpiący gniew ugryzł go w tyłek, rujnując jego koncentrację, odciągając od
walki - i umieszczając go dokładnie tam, gdzie nie chciał być.
Kiedy jego mózg się gotował, a klatka piersiowa paliła, chciał krzyczeć.
Zamiast tego wybrał inny sposób, by umieścić swój umysł gdzie indziej.
A mówiąc o piorunochronie. Pociągnięto za spusty. Ołów latał dookoła, a on był
celem.
Kiedy jego ramię zostało odrzucone w tył, wiedział, że znowu został trafiony, ale nie
zwracał na to uwagi. Trafiając w źródło, strzelał obiema czterdziestkami, przeładowując
runda po rundzie kiedy szedł do przodu.
Ktoś krzyczał, ale on nie mógł tego usłyszeć - nie słyszał.
Był jak na autopilocie.
Był... niepokonany.
*** ***
Kiedy zadzwonił telefon do personelu medycznego, Niema była w szatni, układając
świeżo złożone, wyciągnięte prosto z suszarki i jeszcze ciepłe ręczniki.
Przy biurku, doktor Jane pochyliła się nad swoim telefonem.
- On jest kim? Możesz powtórzyć? Kto? I przywozicie go tutaj?
W tym momencie drzwi na zewnątrz korytarza otwarły się szeroko i Niema mimo
woli zrobiła krok w tył. Bracia Vrhedny i Rankohr wypełnili pokój, kiedy wtargnęli do środka
- ich twarze były ponure, oczy pociemniały, brwi nisko opuszczone a ciała spięte.
- Czekaj, tak są tutaj. Kiedy będziecie? Dobrze. Będziemy gotowi.
Jane odłożyła słuchawkę i spojrzała na dwóch samców.
- Zgaduję, że jesteście tu by zapewnić bezpieczeństwo.
- Cholernie jasne - Vrhedny skinął na stół operacyjny - więc nie mogę ci asystować.
- Ponieważ zamierzasz trzymać nóż na gardle mojego pacjenta.
- No właśnie. Gdzie jest Ehlena?
Rozmowa kwitła, kiedy Jane zaczęła gromadzić sprzęt i personel, w tym chaosie
Niema modliła się by nikt jej nie zauważył. Kto został wezwany...
Vrhedny, tak jakby czytał w jej myślach, odwrócił się i spojrzał w jej stronę.
- Cały zbędny personel musi opuścić...
Telefon zadzwonił ponownie z przeraźliwym dźwiękiem i jeszcze raz uzdrowicielka
przyłożyła słuchawkę do ucha.
- Halo? Khill? Co się... Co? Co zrobił? - jej oczy strzeliły w stronę jej partnera, a
policzki stały się blade - Jak jest źle? Potrzebuje transportu?
Czy masz... Dzięki Bogu. Tak, zajmę się tym.
Odłożyła słuchawkę i powiedziała głuchym głosem
- Tohr został postrzelony. Wiele razy. Manny! - zawołała - Będziemy mieć jeszcze
jednego!
Tohrment?
Vrhedny zaklął
- Jeśli Dholor umieścił w nim chociaż jeden pocisk...
- Wyszedł wprost na grad kul - ucięła Jane.
Wszyscy zesztywnieli.
Niema przytrzymała się ściany, by się nie przewrócić.
Rankohr powiedział miękko
- Słucham?
- Nie wiem nic więcej. Khill powiedział tylko, że wyszedł z ukrycia, wziął dwie
czterdziestki i... po prostu szedł naprzód w strumieniu pocisków.
Kolejny lekarz, Manuel, wyszedł z sąsiednich drzwi.
- Kogo mamy?
Było więcej rozmowy w tym momencie, głębokie głosy mieszały się z wyższym
tonem kobiety. Przyszła Ehlena, pielęgniarka. Jeszcze dwóch braci.
Niema ponownie zatonęła w rogu gabinetu, starając się usunąć z drogi, wpatrywała się
w podłogę i modliła. Kiedy para ogromnych czarnych butów wtargnęła w jej pole widzenia,
tylko pokręciła głową, wiedząc co zamierza jej powiedzieć
- Musisz iść.
Głos Vrhednego był stabilny i pewny. Prawie nowego rodzaju.
Unosząc podbródek napotkała diamentowo - lodowe oczy.
- Naprawdę, będziesz musiał mnie zabić i przeciągnąć stąd moje ciało, jeśli życzysz
sobie bym stąd wyszła.
Brat zmarszczył brwi
- Słuchaj, przywieziemy tu niebezpiecznego...
Nagłe, nieznaczne warczenie wydawało się zaskoczyć samca. Głupie, pomyślała,
biorąc pod uwagę, że sam...
Nie, To nie on.
To ona. To wznoszące się ostrzeżenie, wyszło z jej własnej piersi, dotykając jej
własnych ust.
Ucinając dźwięk powiedziała
- Zostanę. W którym pokoju będzie?
V zamrugał jakby był oniemiały i jeszcze nie zapoznał się z tym uczuciem. Po chwili
spojrzał przez ramię na swoją partnerkę.
- Jane, gdzie położysz Tohr’a?
- Tutaj. Dholor będzie na drugiej ER’cemniej drzwi, więc mniejsze ryzyko ucieczki.
Brat odwrócił się i odszedł, ale tylko po to by wziąć stołek i przynieść go jej.
- To w przypadku, gdyby znudziło ci się stanie.
Następnie ją opuścił.
Najdroższa Pani Kronik, kto wchodzi bez osłony w grad ognia wroga? -
zastanawiała się.
Odpowiedź, która nadeszła, skurczyła jej żołądek: ktoś kto chciał zginąć na służbie.
Oto kto.
Może byłoby lepiej gdyby to Layla go dokrwiła. Mniej skomplikowane - nie. Nie
mniej. Wybranka była niezwykle piękna, bez jakichkolwiek deformacji. Tak, stwierdził, że
nie pragnie nikogo w seksualny sposób, ale determinacja mężczyzny może być wystawiona
na ciężką próbę przez kobietę, która tak wygląda. A jakakolwiek reakcja mogłaby go zabić.
Niema była dla niego lepsza.
Tak, to było słuszne. Może zająć się jego potrzebami.
Kiedy dalej kontynuowała uzasadnianie samej sobie, pomysł, że on mógłby znaleźć
się przy szyi czcigodnej Wybranki, dziwnie ją wzburzył, a to sprawiło, że nie miała ochoty
przyglądać się temu bliżej.
Rozdział 27
Dholor obudził się w próżni. Nic nie widział, nic nie słyszał, nie miał czucia w swoim
ciele, a ciemność otaczała go w całości.
Więc to jest Dhunhd, pomyślał. przeciwieństwo rozświetlonego Zanikhu.
Cieniste miejsce, gdzie ci, którzy zgrzeszyli na ziemi, byli zamykani na wieczność.
To było piekło Omegi i rzeczywiście, było tu gorąco.
Jego brzuch był w ogniu...
- Nie, mylisz się. Reduktor też został zastrzelony z góry. Ktoś inny był na miejscu.
Zmysły Dholora szybko do niego wróciły, oddalając próżnię, co było pewne jak
wschód słońca nad krajobrazem - ale był ostrożny, by nie zmienić oddechu, lub by się nie
poruszyć: ci mężczyźni nie byli jego kompanami.
Ani ten który mówił jako drugi
- O czym ty mówisz?
- Kiedy poszedłem odesłać go do Omegi, był podziurawiony kulami, które mogły być
wysłane jedynie z punktu widokowego nad nim. Mówię wam, czubek jego czaszki, ramiona
jedno wielkie gówno.
- Ktoś z naszych ludzi był na górze?
- Nie, jestem pewny.
Trzeci głos powiedział.
- Nie, wszyscy byliśmy na ziemi.
- Ktoś inny wyeliminował skurwiela. Tohr wpakował w niego trochę ołowiu, ale to
nie...
- Zamknąć się. Nasz gość się budzi.
Dholor powoli otworzył oczy. Oo, tak. To nie był Dhunhd, ale blisko. Całe Bractwo
Czarnego Sztyletu podpierało ściany pokoju, w którym był, mężczyźni patrzyli na niego z
agresją wypisaną na twarzy. Ale to nie wszystko. Było z nimi kilku innych, także żołnierzy i...
najwyraźniej kobieta, ta sama, która zabiła Dowódcę.
A także, wielki Ślepy Król.
Dholor skupił swoje spojrzenie na Ghrom’ie. Samiec miał ciemne okulary, ale mimo
wszystko, było oczywiste, że za tymi szkłami czuło się pochłaniające spojrzenie.
Rzeczywiście, najważniejszy wampir na planecie był taki jak powinien, potężny wojownik z
przebiegłością mistrza strategii, z obliczem kata i ciałem wystarczająco silnym, aby te dwie
rzeczy doprowadzić do końca.
Był trafnie nazwany.
Xcor wybrał sobie bardzo, bardzo niebezpiecznego przeciwnika.
Król podszedł do łóżka
- Moi chirurdzy uratowali ci życie.
- Nie wątpię w to - wychrypiał Dholor. Najdroższa Pani Kronik, jego gardło było tak
obolałe.
- Więc tak to widzę, w normalnych okolicznościach wartościowy mężczyzna
walczyłby ze mną. Ale biorąc pod uwagę z kim się zadajesz, normalne reguły nie mają tu
zastosowania.
Dholor przełknął kilka razy.
- Moja pierwsza lojalność, jedyna... należy... do mojej rodziny...
- Jakiej pieprzonej rodziny - mruknął Vrhedny.
- Więzy krwi - takiej. Mojej - najdroższej siostry...
- Myślałem, że ona nie żyje.
Dholor spojrzał na wojownika
- Bo nie żyje.
Król stanął między nimi
- Bla, bla, bla. Umowa jest taka. Zostaniesz zwolniony, gdy będziesz czuł się
wystarczająco dobrze, swobodnie wyjdziesz i powiesz światu, że ja i moi ludzie jesteśmy
współczujący i rzetelni jak pieprzona Matka Teresa, mimo tego kto jest twoim szefem...
- Był.
- Mniejsza z tym. Podsumowując, jesteś mile widziany w jednym kawałku...
- Chyba, że wystrzelisz z jakimś gównem - wtrącił V.
Król spojrzał na Brata
-...dopóki zachowasz się jak dżentelmen. Nawet przyprowadzimy ci kogoś, by cię
dokrwił. Im szybciej się stąd wyniesiesz tym lepiej.
- A gdybym chciał walczyć obok ciebie?
Vrhedny splunął na podłogę
- Nie bierzemy zdrajców...
Ghrom odwrócił wzrok
- V. Zamknij swoją pierdoloną twarz, albo wylecisz na korytarz.
Vrhedny, syn Dowódcy, nie był rodzajem samca do którego można było mówić w ten
sposób. Z wyjątkiem, najwidoczniej Ghroma. W tym przypadku, Brat z tatuażami na twarzy,
wypaczoną reputacją i śmiertelną ręką, zrobił dokładnie to co mu kazano. Zamknął ryj.
Co wiele mówiło o Ghrom’ie.
Król odwrócił się
- Ale nie miałbym nic przeciwko, aby się dowiedzieć kto cię pociął.
- Xcor.
Nozdrza Ghrom’a się rozszerzyły.
- I zostawił się na śmierć?
- Tak jest - na pewnym poziomie, wciąż nie mógł w to uwierzyć. Co oznaczało, że był
naprawdę głupi - Tak, zrobił to.
- To jest powód, twoja własna krew jest teraz twoją lojalnością?
- Nie, to zawsze było prawdą.
Ghrom skinął głową i założył ręce na piersi.
- Mówisz prawdę.
- Zawsze.
- Cóż, dobrze, że teraz od nich odszedłeś. Banda drani kopie w gnieździe szerszeni od
którego nie zamierza odejść.
- Zaiste... nie umiem powiedzieć nic więcej, czego byś już nie wiedział.
Ghrom zaśmiał się miękko
- Dyplomata.
Vrhedny wtrącił
- Spróbuj martwego zwierzęcia...
Ręka Ghrom’a wystrzeliła w powietrze, mignął czarny diament na królewskim
pierścieniu.
- Niech ktoś zabierze tą niewyparzony pysk z tego pokoju, albo ja to zrobię.
- Już, kurwa wychodzę.
Po tym jak Brat wymaszerował, król potarł czoło
- Dobra. Dosyć tego gadania. Wyglądasz jak kupa gówna - gdzie jest Layla?
Dholor zaczął kręcić głową
- Nie potrzebuję krwi...
- Gówno prawda. Nie umrzesz na naszych oczach, tylko po to by Xcor mógł nas
oskarżyć o zabicie ciebie. Nie dam mu broni tego rodzaju.
Kiedy król spojrzał na drzwi, Dholor po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że przy boku
samca był pies, na smyczy, którą trzymał Ghrom. Czy on był naprawdę niewidomy?
- Nie muszę mówić, że będą świadkowie. - O, witaj Wybranko.
Mózg Dholora zatrzasnął się, kiedy pokój wypełniła zjawiskowa wizja.
Absolutnie... zjawiskowa wizja. Wysoka, z pięknymi włosami i oczami, ubrana w
białą szatę, to naprawdę była Wybranka.
Była taka piękna, pomyślał. Wschód słońca, który żył i oddychał... cud.
I nie była sama, co było odpowiednie dla tak szlachetnego kamienia jakim była. Obok
niej Furiath, syn Aghona, był jak ściana ochrony, jego twarz ściągnięta tak mocno, iż
pomyślał, że być może ona należała do niego? Miał nawet czarny sztylet w swojej ręce - choć
trzymał go dyskretnie przy udzie, więc kobieta niewątpliwie go nie widziała i nie była
zaniepokojona.
- Zostawię was - powiedział Ghrom - Ale gdybym był tobą, to bym uważał. Moi
ludzie są tutaj i są trochę nerwowi.
Po tym jak Ślepy Król wyszedł ze swoim psem, Dholor został sam z Braćmi,
żołnierzami i... tą kobietą.
Kiedy weszła do środka, jej uśmiech był źródłem spokoju i kobiecości pośrodku
nikczemnych oznak wojny i śmierci, i gdyby nie leżał, padłby na kolana w zachwycie. Minęło
tyle czasu, odkąd był w pobliżu wartościowej kobiety. Zaiste, stał się zbyt przyzwyczajony do
dziwek i prostytutek, które traktował jak damy jedynie z siły nawyku, a nie z troski.
Jego oczy poderwały się w górę.
Ona przypomniała mu, kim powinna być jego siostra.
Furiath stanął przed nią, zasłaniając widok, pochylił się i przyłożył usta wprost do
ucha Dholor’a. Kiedy ścisnął jego biceps, aż krzyknął z bólu, Brat warknął cicho
- Niech tylko ci stanie, a wykastruję cię, jak tylko ona stąd wyjdzie.
Cóż... wszystko absolutnie jasne. I szybki rzut oka wokół pokoju zasugerował, że
Furiath nie był jedynym, który by miał na to ochotę.
Prostując się do swojej wysokości, Furiath uśmiechnął się do kobiety, jak gdyby nic
się nie stało.
- Ten żołnierz jest bardzo wdzięczny za dar z twojej żyły, Wybranko.
Nieprawdaż...?
„Dupku” zostało przemilczane. I uchwyt, który znów zacisnął się na ramieniu
Dholora, był tak samo ukryty, co stanowczy.
- Jestem wdzięczny za twoją łaskę - tchnął.
Na to Wybranka uśmiechnęła się do Dholora, kradnąc mu oddech.
- Jeśli mogę choć w tak skromny sposób pomóc wartościowemu wojownikowi, jak ty,
to jestem błogosławiona. Nie ma większego oddania dla rasy, jak walka z wrogiem.
- Mamy jednego więcej - powiedział ktoś ponad ich głowami.
Kiedy Furiath skinął, by podeszła do łóżka, Dholor mógł tylko patrzeć w jej twarz,
jego serce starało się zdecydować czy bić, czy zatrzymać się całkowicie. I podczas gdy
wyobrażał sobie jak ona może smakować, starał się nie oblizywać ust - na pewno znajdowały
się liście zakazanych czynności. Surowo też przykazał swojemu kogutowi pozostać wiotkim,
w przeciwnym razie straci swoich dwóch najlepszych kumpli.
- Nie jestem godny - powiedział do niej miękko.
- Jak jasna cholera - ktoś warknął.
Wybranka zmarszczyła brwi i spojrzała przez ramię
- Na pewno jest. Każdy, kto dzierży sztylet z honorem przeciw reduktorom, jest godny
- spojrzała ponownie na niego - Panie, mogę ci teraz służyć?
Oh... cholera.
Jej słowa dotarły prosto do jego przyrodzenia: stwardniał na całej długości, od nasady,
po sam czubek, który ukłuł go nagłą potrzebą.
Dholor zamknął oczy i modlił się o siłę. I brak celności Braci.
Prawdopodobnie nie dostanie żadnej z tych rzeczy - jej nadgarstek był blisko jego ust
- czuł jego zapach.
Otworzył szeroko oczy i ujrzał jej kruche żyły w zasięgu wzroku - i miłosierna Pani
Kronik, ocal go, jedyne o czym mógł myśleć, to sięgnięcie do niej, by pieścić delikatny
policzek...
Czarne ostrze zmusiło jego rękę do powrotu.
- Żadnego dotykania - powiedział mrocznie Furiath.
Cóż... jeśli to było wszystko czym martwił się Brat, to oczywiście nie zauważył
problemu poniżej pasa. Krótki rzut oka i będzie wykastrowany, Dholor zrobi wszystko by tak
się nie stało - więc „żadnego dotykania”
było dobre.
„Żadnego dotykania” było w porządku dla niego...
*****
Kiedy Tohr leżał na łóżku, obudził się z myślą, że trochę za wcześnie na spanie. Nie
powinien być w terenie? Dlaczego był...
- Dajcie tu Laylę - warknął męski głos - nie możemy operować, dopóki jego ciśnienie
się nie podniesie...
Co powiedział? Zastanawiał się Tohr. Czyje ciśnienie było złe...?
- Przyjdzie jak najszybciej - z daleka nadeszła odpowiedź.
Czy oni mówią o nim? Nie, niemożliwe...
Kiedy otworzył oczy, lampa operacyjna wisiała wprost nad jego twarzą, szybko
rozjaśniając jego umysł. Nie był w swoim pokoju, to była klinika w centrum treningowym. A
oni rozmawiali o nim.
Wszystko wróciło w jednym błysku. On, wychodzący z za kontenera.
Jego ciało drylowane przez kule, kiedy parł do przodu otwierając ogień.
On, strzelający, aż stanął nad osuwającą się formą śmierdzącego reduktora.
Później zakołysał się w przód i w tył, jak patyk tylko częściowo wsadzony do ziemi.
A potem zgasło światło.
Z jękiem próbował podnieść się w górę, ale jego dłoń poślizgnęła się na obiciu noszy.
Zgaduję, że przeciekam...
Przystojny pysk Manello wpadł w jego pole widzenia, zastępując jasne i błyszczące
światło lampy. Wow - ten wyraz twarzy. Drań wyglądał jakby ktoś dał mu właśnie bilety do
Disneylandu. Niespodzianka!
- Nie powinieneś być przytomny.
- To źle, hm.
- Może trochę gorzej. Bez urazy, ale co ty sobie kurwa myślałeś?
Chirurg obrócił się i pobiegł do drzwi, wtykając głowę na korytarz.
- Potrzebujemy tu Layli. Teraz!
Dalej, była jakaś rozmowa, ale nie mógł usłyszeć czegokolwiek i to nie dlatego, że był
ranny. Mimo tego całego „ała, ała”, jego ciało miało odrębne zdanie na temat tego, kto
powinien go dokrwić - a jeśli chodzi o to jak piękna by nie była Wybranka, to nie będzie ona.
To był szok, kiedy zdał sobie sprawę, dlaczego.
On chciał Niemej. Nawet jeśli to nie było w porządku...
- Ja to zrobię. Ja się nim zajmę.
Na dźwięk głosu Niemej, Tohr zacisnął zęby i poczuł jakby przez jego ciało
przepłynął prąd. Odwracając głowę, spojrzał za stolik na kółkach z instrumentami
operacyjnymi... i była tam, w dalekim kącie, jej kaptur na miejscu, jej ciało wyprostowane, jej
ręce schowane w rękawach szaty.
Jak tylko ją zobaczył, jego kły wydłużyły się, jego ciało wypełniło własną skórę, a
tkwiące głęboko zdrętwienie minęło, ujawniając wszelkie rodzaje czucia: ból z boku szyi,
żeber i pod pachą, mrowienie na końcach jego kłów, jak gdyby już uderzył go głód - jej.
Głód w jego fiucie - jej.
Kurwa.
Szybko ukrył swoje podniecenie, przez szarpnięcie zasłony chirurgicznej i
przytrzymanie jej z przodu jego bioder.
- Dobra, nie powinieneś być w stanie siedzieć.
Czyżby? O, sprawdzimy... A co do lekarza, może druga dawka zaskoczenia? Miły
facet, ale był tylko zasranym człowiekiem, jeśli chodziło o kwestię dokrwienia.
Z tego rodzaju głodem wobec tak szczególnej samicy? Tohr był pieprzonym
Supermenem, na ławce mógł wycisnąć Hummer’a,1 a wolną ręką żonglować Smartami2.
Jednak martwił się o Niemą. Ostatni raz był jedną wielką porażką.
Z wyjątkiem tego, że z przeciwnego rogu pokoju, Niema właśnie mu skinęła, jak
gdyby dokładnie wiedziała czego się obawia i mimo to była gotowa to zrobić.
Z jakiegoś powodu, jej odwaga sprawiła, że zakuły go oczy.
- Zostaw nas - powiedział do chirurga bez patrzenia na niego - I nie pozwól nikomu
wejść dopóki cię nie zawołam.
Przekleństwa. Mamrotanie. Tohr wszystkie te rzeczy zignorował. I kiedy usłyszał, że
drzwi w końcu się zamknęły, objął ścisła kontrolą wszystkie swoje zmysły, wiedząc, że jest
sam na sam z jej emocjami na temat dokrwienia: nie zamierzał kolejny raz jej skrzywdzić czy
przestraszyć.
Kropka.
Piskliwy głos Niemej przeciął ciszę
- Tak strasznie krwawisz.
Cholera, pewnie jeszcze go nie umyli.
- To wygląda gorzej, niż jest w rzeczywistości.
- W takim razie powinieneś być martwy.
Zaśmiał się trochę. Później roześmiał się bardziej - obwiniając „ha, ha”
za utratę krwi, ponieważ nic z tego gówna nie było zabawne.
1 Hummer - marka samochodu, rodzaj suv’a
2 Smart - to też marka samochodu, takiego malutkiego.
Kiedy potarł swoją twarz, natrafił na surowy opatrunek i musiał położyć się na
plecach - co zmusiło go do zastanowienia się, czy może faktycznie ma kłopoty - i nie miał na
myśli seksu. Ile kul miał w sobie?
Jak blisko śmierci był?
„Bez urazy, ale co ty sobie kurwa myślałeś?”
Odrzucając to wszystko, wyciągnął rękę i skinął na nią. Kiedy skupiła na nim wzrok,
jej utykanie było bardzo zauważalne, a gdy dotarła do stołu, oparła biodro o jego krawędź, tak
jakby noga bardzo jej dokuczała.
- Podam ci krzesło - powiedział, podnosząc się by wstać.
Jej delikatna ręka ostrożnie go powstrzymała
- Ja to zrobię.
Kiedy patrzył jak kuleje, było oczywiste, że cierpi.
- Jak długo tu jesteś?
- Jakiś czas.
- Powinnaś odejść.
Przyciągnęła stołek i jęknęła gdy siadając zdjęła ciężar z nóg.
- Nie, dopóki nie wiedziałam, że jesteś bezpieczny w domu. Powiedzieli, że...
wszedłeś pod ostrzał.
Boże, chciał móc zobaczyć jej oczy.
- To nie pierwszy raz kiedy zrobiłem coś głupiego.
Jakoś sobie nie pomagasz. Idiota.
- Nie chcę, żebyś umarł - wyszeptała.
Cholera. Jasna. Szczere emocje w tych słowach, zakłopotały go.
Kiedy ponownie zaległa cisza, wpatrywał się w cień utworzony przez kaptur, myśląc o
tym momencie gdy wyszedł z za kontenera. Później cofnął się dalej w swojej pamięci...
- Wiesz co? Byłem wściekły na ciebie przez te wszystkie lata - gdy chciała się cofnąć,
utemperował swój ton - Po prostu nie mogłem uwierzyć w to co sobie zrobiłaś. Zaszliśmy tak
daleko, cała nasz trójka, ty, ja i Hhardhy. Tworzyliśmy pewnego rodzaju rodzinę i myślę, że
zawsze czułem, że w jakiś sposób nas zdradziłaś. Ale teraz... kiedy straciłem wszystko co
miałem... rozumiem dlaczego. Naprawdę rozumiem.
Jej głowa opadła w dół
- Tohrment...
Wyciągnął rękę i zakrył jej dłoń swoją. Wtedy zauważył, że jego była zakrwawiona i
poplamiona, przerażająca parodia przeciwko czystości jej skóry.
Gdy chciał ją cofnąć, złapała jego dłoń i trzymała razem.
Odchrząknął
- Tak, myślę, że rozumiem dlaczego to zrobiłaś. W tamtym momencie nie mogłaś
widzieć nikogo innego poza sobą. To nie miało zranić innych - to kładło kres twoim własnym
cierpieniom, ponieważ ty po prostu nie mogłaś wytrzymać ani jednej pieprzonej minuty
więcej.
Nastąpiła długa chwila ciszy, a potem powiedziała cicho
- Kiedy szedłeś dziś wprost na te kule, próbowałeś...
- To była po prostu walka.
- Czyżby?
- Tak, odwalam tylko swoją robotę.
- Biorąc pod uwagę reakcję Braci, zdaje się że myślą, iż to nie leży w zakresie twoich
obowiązków.
Przesuwając oczy w górę, złapał ich odbicie w nierdzewnej stali żyrandola
operacyjnego, jego leżącego i przeciekającego, jej skulonej i zakapturzonej. Ich formy i figury
były zniekształcone i powykręcane z powodu nierównej powierzchni odbijającej, ale obraz
był dokładny pod wieloma względami: przeznaczenie ich obojga było, aż groteskowe.
Dziwne, ich dwie ręce były najwyraźniejsze z całego tego złapanego obrazu.
- Nienawidzę tego co ci zrobiłem zeszłej nocy - wypalił.
- Wiem, ale to nie jest powód by się zabijać.
Prawda. Miał wystarczająco dużo innych powodów.
Nagle Niema zdjęła swój kaptur, a on natychmiast skoncentrował się na jej szyi.
Cholera, chciał tej żyły, która biegła tak blisko powierzchni.
Czas rozmów się skończył. Powrócił głód i nie chodziło tu tylko o biologię. Chciał
znowu być przy jej ciele, pić nie tylko po to by wyleczyć swoje rany, ale dlatego, że lubił jej
smak, dotyk jego ust na jej skórze, jego kły przebijające się głęboko by przyjąć cząstkę jej do
siebie.
O.K. może plótł trochę jak potłuczony, ale to na pewno po tym prysznicu z pocisków.
On absolutnie nienawidził jej krzywdzić - ale to nie był jedyny powód, że poszedł na cały ten
ołów.
Prawda była taka, że ona wywołała coś z niego, jakiś rodzaj emocji, a te uczucia
zaczęły z kolei przerzucać biegi w jego wnętrzu, które były zardzewiałe i popękane z powodu
braku używalności.
To go przerażało. Ona go przerażała.
A jednak patrząc teraz na jej twarz, był zadowolony, że wrócił żywy z tego zaułka.
- Cieszę się, że wciąż tu jestem.
Powietrze, które wypuściła z płuc, było manifestem ulgi.
- Twoja obecność wiele ułatwia i jesteś ważny na tym świecie. Bardzo się liczysz.
Zaśmiał się niezręcznie
- Przeceniasz mnie.
- To ty nie doceniasz siebie.
- Twój duplikat - wyszeptał.
- Słucham?
- Wiesz dokładnie co mam na myśli - zaakcentował to ściskając jej rękę, a kiedy nie
odpowiedziała, powiedział
- Cieszę się, że tu jesteś.
- To ja się cieszę, że tu jesteś. To cud.
Tak, prawdopodobnie miała rację. Nie miał pojęcia w jaki sposób udało mu się wyjść
z tego żywym. Nie miał na sobie kamizelki kuloodpornej.
Może jego szczęście się odmieniło.
Niestety, trochę za późno.
Patrząc na nią, wyłapał jej piękne cechy, od jej głębokich szarych oczu, różowych
ust... do smukłej kolumny szyi i pulsu, który bił pod jej szlachetną skórą.
Nagle jej wzrok przeszedł do jego ust
- Tak - powiedziała - teraz cię dokrwię.
Gorąca i surowa moc ponownie wezbrała w jego ciele, szarpiąc biodra w górę i
rozwiązując chirurgiczny problem ciśnienia krwi.
Jakaś część niego pragnęła od niej rzeczy, których nie była skłonna dać nikomu,
rzeczy związanych z tym wszystkim co zrobił pod prysznicem i w swoim łóżku kiedy był sam
w ciągu dnia....ale to nie był ich czas antenowy.
Po za tym jego umysł i serce nie były zainteresowane tego rodzaju gównem i to był
kolejny powód dla którego ona była dla niego idealna.
Layla mogła zareagować na jego podniecenie, Niema, nigdy. To była gorsza zdrada
jego shellan, niż pragnienie nieosiągalnego. Przynajmniej z Niemą, dzięki jego samokontroli,
te impulsy na zawsze pozostaną tylko fantazją, nieszkodliwą, niezrealizowaną, masturbacyjną
fantazją, która w prawdziwym życiu miała w sobie tyle sensu, co pornografia w internecie.
Boże, dopomóż mu, powiedział cichutki głosik, jeśli ona kiedykolwiek go zapragnie.
Zbyt piękne. A kiedy się wahała, był pewny, że to się nigdy nie wydarzy.
Z gardłowym głosem powiedział
- Nie ma pośpiechu. Wiem, tym razem światło będzie zapalone... i wezmę z twojego
nadgarstka tylko tyle, ile zechcesz mi dać.
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Kiedy Tohr leżał sam w swoim łóżku, nie był świadom niczego, oprócz pulsu bijącego
w jego kogucie. Cóż, tego i zapachu świeżo ściętych kwiatów, które Fritz rutynowo
wymieniał w wazonie w holu.
- Czy tego właśnie ode mnie chciałeś, aniołku? - zapytał głośno - No, dawaj. Wiem, że
tu jesteś. Czy tego chciałeś?
Aby podkreślić pytanie, włożył rękę pod kołdrę i pozwolił jej dryfować w dół, po
klatce piersiowej, brzuchu, aż znalazła się z przodu jego bioder.
Gdy złapał się, nie mógł powstrzymać ściągającego łuku, który kołysał jego
kręgosłupem, czy jęku, który wzrósł w jego gardle.
- Gdzie ty, kurwa, jesteś? - warknął w przyćmionym świetle, niepewny z kim
rozmawia. Lassiter. Niema. Miłosierne Mojry - jeśli w ogóle istniały.
Na jakimś poziomie, nie mógł uwierzyć, że czeka na inną kobietę - z tym, że
przechylająca się równowaga między pilną potrzebą a winą szybko przesuwała się w stronę...
- Jeśli wypowiadasz moje imię robiąc to, to zaraz puszczę pawia.
Głos Lassiter’a był szorstki i bezcielesny, kiedy dochodził z odległego kąta pokoju,
gdzie stał szezlong.
- Czy właśnie to miałeś na myśli? - Boże to był naprawdę on?-
zastanawiał Tohr. Głodny, niecierpliwy. Roztrzęsiony, bo cały się gotował.
- To na pewno lepszy kierunek, niż prysznic z kul-rozległo się szuranie - Hej, bez
urazy, ale jeśli nie masz nic przeciwko, to połóż obie rączki, tak żebym je widział.
- Możesz sprawić, by do mnie przyszła?
- Wolna wola. A ręce zasrańcu? Bez urazy.
Tohr wyciągnął obie ręce i poczuł się zobowiązany do wyjaśnienia.
- Chcę ją dokrwić, nie przelecieć. Nie zrobiłbym Niemej tego.
- Sugeruję, abyś pozwolił jej samodzielnie myśleć na temat seksu. - Anioł kaszlnął,
potem jeszcze raz, pieprzenie było niezręcznym tematem między facetami, zwłaszcza jeśli
rozmawiali o wartościowych samicach.
- Ona może mieć swoje własne pomysły.
Tohr przypomniał sobie, jak patrzyła na niego w klinice, gdy robił sobie dobrze. Nie
była przestraszona. Była zauroczona...
Nie był pewien, jak sobie z tym poradzić...
Można by powiedzieć, że jego ciało samo podejmowało decyzje. O, kurwa nic z tego,
kolego.
Kiedy pojawił się kolejny kaszel, Tohr zaśmiał się lekko
- Masz alergię na tamte kwiaty?
- Taa. To chyba to. Opuszczę cię teraz - pauza - Jestem z ciebie dumny.
Tohr uniósł brwi.
- Dlaczego?
Nie było odpowiedzi i było jasne, że anioł już się zmył...
Delikatne pukanie do drzwi, momentalnie posadziło Tohr’a do pionu i ledwo
odczuwał ból swoich ran: dokładnie wiedział kto to był.
- Proszę...
Przyjdź do mnie.
Drzwi otwarły się ze zgrzytem i Niema wślizgnęła się do środka, zamykając je za
sobą.
Kiedy usłyszał kliknięcie zapadki, jego ciało całkowicie zagłuszyło umysł: zamierzał
ją dokrwić i... Boże dopomóż, przeleci ją jeśli tylko mu na to pozwoli.
Przez jedną, krótką chwilę, pomyślał, że powinien kazać jej odejść, aby oszczędzili
sobie następstw, aby schłodzić pożądanie i oczyścić umysł...
aby dwoje ludzi uświadomiło sobie, że tek koktajl Mołotowa, który wydaje się taki
ekscytujący i podniecający w rzeczywistości zdziesiątkuje ich krajobraz.
Z wyjątkiem tego, że już wyciągnął rękę w jej kierunku.
Po chwili sięgnęła i zdjęła kaptur. Gdy uczył się na pamięć jej twarzy i formy,
zobaczył, że nie była taka jak jego Wellsie. Była niższa i bardziej delikatnej budowy. Płowy
kolor zamiast żywego. Stonowanie zamiast intensywności.
Jednak ją lubił. I w dziwny sposób to było łatwiejsze, właśnie dlatego, że była tak
inna. Mniejsze szanse, że ta kobieta może wymienić ukochaną w jego sercu: chociaż jego
ciało było pobudzone, jednak był to najmniej ważny producent związku. Mężczyźni ze
szlachetnym rodowodem, jaki on miał, gdy byli zdrowi i dobrze odżywieni, tak jak on teraz,
mogli ciężko oberwać nawet workiem ziemniaków.
Jednak Niema, pomimo całej jej opinii o sobie, była cholernie bardziej atrakcyjna niż
rośliny uprawne...
Chryste, romans po prostu by tu przeraźliwie namieszał. Nieprawdaż?
Zbliżyła się powoli, jej kuśtykanie było ledwo zauważalne, a gdy dotarła do krawędzi
materaca, spojrzała na jego nagą klatkę piersiową, ramiona, brzuch... i przeszła wzrokiem
jeszcze niżej.
- Jestem znowu podniecony - powiedział gardłowym głosem. Pieprzyć to, ale można
by pomyśleć, że postawił „to” do pionu tylko po to by ją ostudzić. A serio? Miał nadzieję
zobaczyć na jej twarzy tamto spojrzenie z kliniki kiedy dochodził...
I wiecie co... było tam: ciepło i ciekawość. Żadnego strachu.
- Czy mam wziąć twój nadgarstek stąd? - zapytała.
- Przyjdź na łóżko - prawie warknął.
Weszła jednym kolanem na wysoki materac, a potem niezdarnie próbowała
przyciągnąć drugie. Jednak jej chora noga nie utrzymała równowagi i upadła w przód...
Tohr łatwo ją złapał, chwytając za ramiona i powstrzymując jej ciało przed upadkiem
na twarz.
- Mam cię.
I nie było tu żadnego podwójnego znaczenia słów.
Celowo pociągnął ją ponad sobą, tak że znajdowała się nad jego klatką piersiową.
Ludzie, ważyła tyle co nic. Ale też, niewiele jadła.
Nie był jedyną osobą, która wymagała dokarmienia.
Chyba właśnie wtedy zatrzymał się, by dać jej czas na dostosowanie się.
Był kawałem chłopa i był cholernie podniecony, na pewno już ją wystarczająco
przeraził.
Był tak bardzo zaniepokojony, że pozwoliłby jej wykorzystać cały czas świata, aby się
upewniła kto z nią był...
Nagle jej zapach się zmienił przesuwając do spektrum żeńskiego przebudzenia. W
odpowiedzi jego biodra wygięły się pod kołdrą, a ona spojrzała przez ramię, obserwując
reakcję jego ciała.
Gdyby był dżentelmenem, ukryłby odpowiedź i upewnił się, że chodzi tylko o spłatę
przysługi, którą mu oddała. Ale czuł się bardziej męsko niż łagodnie.
Po tej myśli, opuścił ją na swoją klatkę piersiową, układając ją pod takim kątem, że jej
usta uderzyły w żyłę szyjną.
Skóra.
Ciepła męska skóra naprzeciw jej ust.
Ciepła, czysta skóra wampira była złotobrązowa, a nie trupio blada.
Pachniała korzenną przyprawą, siłą i... czymś tak erotycznym, że jej ciało natychmiast
wróciło do wulkanicznego miejsca.
Kiedy zaciągnęła się jego zapachem - męskim zapachem - wywołał on
natychmiastową reakcję. Wszystko poszło błyskawicznie, instynktownie, jej wargi rozchyliły
się, jej kły opadły się z górnej szczęki, wysunęła język, jakby miała zamiar poczuć smak.
- Weź, Niema... Wiesz, że chcesz. Weź mnie...
Przełykając z trudem, odsunęła się od niego i napotkała jego płonące oczy. Było w
nich zbyt wiele emocji do rozszyfrowania, to samo dotyczyło jego głosy i postawy. Nie było
to dla niego łatwe, do tego jeszcze był to jego małżeński pokój, gdzie bez wątpienia był ze
swoją krwiczką z tysiąc razy.
A jednak pragnął jej. Napięcie jego ciała było oczywiste, podniecenie, które nawet
pod przykryciem mogła zobaczyć. Wiedziała, że stoi na rozdrożu, rozdarty pomiędzy
sprzecznościami, tak jak i ona. Chciała tego, ale jeśli się teraz od niego dokrwi, sprawy będą
postępować, a nie była pewna czy jest przygotowana na to, dokąd to ich zaprowadzi.
Jednak nie miała zamiaru zawrócić. On najwidoczniej też nie.
- Nie chcesz mnie przy swoim nadgarstku - powiedziała głosem, który nie należał do
niej.
- Nie.
- Więc gdzie mnie chcesz. - To nie było pytanie. I najdroższa Pani Kronik, nie miała
pojęcia kto z nim rozmawiał w taki sposób - nisko, zmysłowo, wymagająco.
- Przy mojej szyi.
Jego słowa brzmiały nawet niżej i jęknął kiedy jej oczy wróciły do miejsca gdzie
wydawało się, że celowo ją położył.
Ten potężny wojownik chciał, by ona go użyła. Kiedy położył się z powrotem na
poduszki, jego ogromne ciało wydawało się być w tej dziwnej niewoli, którą widziała już
wcześniej, uwięziony przez niewidzialne pęta, z których nie potrafił się wyzwolić.
Skupił na niej swój wzrok, kiedy przechylił głowę na bok, eksponując żyłę...
naprzeciwko miejsca, w którym była. Tak, że będzie musiała rozciągnąć się na jego piersi
jeszcze raz. Tak, pomyślała, ona też tego chciała... z wyjątkiem tego, że zanim zrobiła
jakikolwiek ruch, dała ostatnią szansę swemu umysłowi na panikę. Ostatnią rzeczą jakiej
chciała, to ucieczka w trakcie.
Nic nie wypływało z głębin. Nagle teraźniejszość była tak żywa i wciągająca, że
przeszłość nie była nawet echem, czy cieniem, w tym momencie była oczyszczona.
I bardzo świadoma tego, czego pragnęła.
Niema wyciągnęła rękę i naciągnęła cię mocno przezwyciężając niemożliwą połać
jego tułowia. Jego wielkość zakrawała na żart, a zestawienie ich ciał było czystym absurdem -
a jednak się nie bała. Jego twarde mięśnie piersiowe i szeroka belka ramion nie były dla niej
groźbą.
One jedynie zaostrzały jej głód.
Jego ciało szarpnęło w górę, kiedy położyła się na nim, i oh, ten ogień.
Gotując się przez skórę i powiększając potrzeby swojego ciała, była pewna, że dusi się
na wolnym ogniu rozbudzając swój zapał.
To było tak dawno, kiedy ostatni raz dokrwiała się od mężczyzny.
Dawniej, w jej najwcześniejszej przeszłości, to zawsze było robione pod ścisłym
nadzorem, nie tylko jej ojca, ale także innych mężczyzn z rodu i przez to, nie było uroczyście,
biologia złagodziła społeczne oczekiwania.
Nigdy nie była podniecona. I jeśli dobrze pamięta, dżentelmeni, których używała,
nigdy nie okazywali takiej reakcji.
To wszystko było zaprzeczeniem jej wcześniejszych doświadczeń.
To było surowe, dzikie i... bardzo seksualne.
- Weź ode mnie - rozkazał, jego szczęki się zacisnęły, broda uniosła się, a szyja
została jeszcze bardziej wyeksponowana.
Kiedy opuściła głowę w dół, potrząsnęła nią i wbiła się bez jakiejkolwiek gracji...
Tym razem jęk pochodził od niej.
Jego smak był czymś czego jeszcze nigdy nie poznała, jak wielki ryk, który osadzał
się na języku, a potem spływał w głąb gardła. Jego krew była dużo czystsza i silniejsza niż jej,
i ta moc. To tak jakby moc tego wojownika wlała się do jej ciała, zmieniając ją w coś czym
nigdy nie była.
- Weź więcej - wezwał szorstkim głosem - Weź wszystko...
Zrobiła jak kazał, przechylając mocniej głowę, tak że połączenie było jeszcze bardziej
perfekcyjne. Kiedy piła z odnowionym zapałem, uświadomiła sobie, że nie czuje ciężaru
swoich piersi, gdyż całkowicie opierają się o jego tors. I ból w dole brzucha, nieważne ile
wzięłaby od niego, wciąż się zaostrzał. I omdlewające nogi... jedyne co chciały zrobić, to
szeroko się otworzyć.
Dla niego.
Zwrot jej pełnej napięcia sztywności, był tak kompletny, iż czuła że nieodwracalny,
tylko co to oznaczało? Była tak wyczerpana, że nie dbała o nic więcej ponad to co dostała.
Rozdział 31
Tohr miał orgazm zaraz po pierwszym ugryzieniu Niemej. Po prostu nie mógł
powstrzymać pulsujących skurczów w swoim worku, wędrujących w górę, wzdłuż jego
długości, gdy potężna eksplozja szarpnęła jego kogutem pod kołdrą.
- Ja pier... Niema...
Jakby wiedziała, co właśnie się stało i o zgodę na co ją prosił, skinęła głową przy jego
szyi. Potem sięgnęła po jego rękę, a kiedy chwyciła nadgarstek, wepchnęła go pod kołdrę.
Nie musiała powtarzać dwa razy.
Rozszerzając nogi, pogładził swoją sztywną długość w rytmie w jakim pulsowała jego
żyła. Jeszcze raz zwolnił, jego podniecenie kopało jak szalone, sięgnął w dół, chwycił swoją
sakwę i mocno ścisnął.
Przyjemność i ból stały się krzywym zwierciadłem przekształcającym jedno odbicie
przeciwko innemu, wzmacniającym wszystko, od czucia kłów w jego szyi po erupcję w
dolnej części ciała.
Sens odpuszczenia, odstawienia bólu, z którym walczył dzień i noc, był taką pieprzoną
ulgą. Był chwilowo roztopionym jeziorem, wolnym od pokrywy lodowej i upajał się swoją
otwartością na nią, sposób w jaki pozwolił sobie leżeć pod jej delikatnym ciałem, zdobyty i
utrzymany przez jej niewielką wagę i potężne wkłucie.
Już tak dawno nie czuł niczego dobrego głęboko w zmarzlinie swojej duszy. Ponieważ
wiedział, że wszystkie jego obciążenia będą czekać na niego kiedy ten cudowny wschód
słońca zgaśnie, zanurzył się jeszcze bardziej w doświadczanie, świadomie okrywając się
wszystkimi doznaniami.
Gdy Niema w końcu cofnęła swoje kły, pobudzające liźnięcie jej języka zasklepiające
rany, sprawiło, że doszedł kolejny raz: wilgotny, ciepły dotyk na jego skórze, przeniósł
impuls w dół ciała, wprost do erekcji, która szarpnęła i kopnęła wypuszczając jeszcze więcej
tego, co już pokrywało jego brzuch i zmoczyło kołdrę.
Wpatrywał się w jej oczy, gdy miał orgazm, przygryzając dolną wargę, odrzucając w
tył głowę - tak że dokładnie wiedziała co robi.
I wtedy wiedział... chciała coś dla siebie.
Jej soczysty zapach, też mu to powiedział.
- Czy pozwolisz mi, żebym teraz ja zrobił ci przyjemność - powiedział ochryple.
- Ja.. ja nie wiem co mam robić.
- Czy to znaczy tak?
- Tak... - odetchnęła.
Przewracając się na bok, delikatnie pchnął ją na materac.
- Wszystko co musisz robić, to leżeć. Ja się zajmę resztą.
Spokój, z jakim zastosowała się do jego poleceń był pełną pokory niespodzianką - i
natychmiastową wskazówką, tak długo jak jego libido było zainteresowane, by mieć ją nagą,
całować ją i dojść zaraz po niej.
Nic się nie wydarzy. Zbyt wiele powodów.
- Będę to robił powoli - jęknął, zastanawiając się do kogo z nich to mówi.
A potem pomyślał... kurwa, tak, będzie to robił powoli. Nie był pewien, czy pamięta
co robić by kobieta...
Znikąd, cień przeciął jego umysł, wyskoczył z mózgu i wtargnął między nich,
zaciemniając tą chwilę.
Ze smutnym bólem uświadomił sobie, że nie pamięta kiedy on i Wellsie byli razem w
tym ostatnim momencie, gdyby znał ich przyszłość mógłby poświęcić więcej uwagi na tak
wiele rzeczy.
Bez wątpienia, był to jeden z tych przyjemnych i niewartych zapamiętania, ale
ostatecznie w ich głębokich sesjach w małżeńskim łóżku, kiedy oboje byli na wpół
rozbudzeni i szczęśliwi, zawsze płynęli z prądem...
- Tohrtur?
Dźwięk głosu Niemej zaalarmował go, grożąc całkowitym wykolejeniem tego, co
działo się w teraźniejszości. Chyba wtedy pomyślał o Lassiterze... i swojej krwiczce w szarej
nicości, uwięzionej w tym opustoszałym bezkresie pyłu.
Jeśli teraz się wycofa, nigdy już nie wróci do tej chwili, do tego potencjału, do tej
sytuacji z Niemą, ani z nikim innym. Zamierzał trwale zatrzymać się na tej drodze smutku -
bo Wellsie nigdy nie będzie wolna.
Cholera, w życiu trzeba było pokonać tak wiele przeszkód, a ta była jedną z tych
większych. Ale także to nie będzie trwało wiecznie. Miał już za sobą ponad rok żałoby, a
dekady i wieki były jeszcze przed nim.
Przez następne dziesięć minut, kwadrans, godzinę - jakkolwiek długo to będzie trwało
- potrzebował pozostać tylko w „tu i teraz”.
Tylko z Niemą.
- Tohrtur, możemy przestać...
- Czy mogę rozsunąć twoją szatę? - jego głos brzmiał jak z za grobu, dla jego
własnych uszu - Proszę...pozwól mi cię zobaczyć.
Kiedy skinęła głową, przełknął ciężko i przeniósł drżącą rękę do sznura jej sukni.
Rzecz poluzowała się, trochę z jego, a może i bez jego pomocy, a następnie fałdy uwolniły się
od jej zapakowanego ciała.
Jego kogut szarpnął mocno na jej widok, ledwie ukrytej przed jego oczami, rękami...
ustami.
A ta reakcja powiedziała mu, że niestety... albo stety, mógł to zrobić.
Zamierzał to zrobić.
Przesuwając ręką wokół jej talii, zatrzymał się. Wellsie miała zaokrąglone ciało,
wszystkie kobiece krzywizny i kobiecą siłę, którą tak bardzo kochał. Niema nie była taka.
- Musisz więcej jeść - powiedział szorstko.
Kiedy jej brwi się ściągnęły i zamierzała się od niego odsunąć, miał ochotę walnąć się
w łeb. Żadna kobieta nie chciała słuchać o swoich niedoskonałościach w chwili takiej jak ta.
- Jesteś bardzo piękna - powiedział, a jego oczy sondowały cienką tkaninę, która
zakrywała piersi i biodra - po prostu martwię się o ciebie, to wszystko.
Ponownie się rozluźniła i to był jego czas, głaszcząc ją przez prostą lniany materiał,
który nosiła, wolno przesunął się na jej brzuch. Jej wyobrażenie pływającej w kryształowej
płaszczyźnie błękitnej wody basenu, unoszące się ramiona, głowa i jej piersi z połyskującymi
sutkami, sprawiło że jęknął.
I wskazało mu specyficzny kierunek.
Koniuszkami palców popłynął w górę, odnajdując spód jej piersi.
Syk, który wypuściła i wyginające się w łuk ciało, powiedziało mu, że ten kontakt był
więcej niż mile widziany. Ale się nie spieszył. Już raz zrobił to w spiżarni na dole i nie
zamierzał tego powtarzać.
Z leniwą łatwością poszedł wyżej, aż jego palec wskazujący napotkał jej sutek. Więcej
syku. Większy łuk.
Więcej eksploracji.
Jego ciało ryczało, jego fiut z całej siły napierał na kołdrę, przeciwko jego
samokontroli, przeciwko temu tempu. Ale trzymał to wszystko w ryzach - i niech go szlak,
ale zamierzał pozostać na tej drodze. Tu chodziło o nią, nie o niego, a jego nagie ciało obok
niej mogło bardzo szybko zamienić te rubryki.
To musiała być jej krew w nim. Tak, to było to. To był powód szalonego pragnienia
wejścia w nią...
Niema wyrzuciła swoje nogi na kołdrę i wbiła paznokcie w jego przedramię w
momencie kiedy ujął całą pierś i złapał sutek pomiędzy kciuk a palec wskazujący.
- Podoba ci się - warknął, gdy dyszała.
Odpowiedź, którą w końcu usłyszał była niczym więcej jak plątaniną dźwięków, ale to
całe erotyczne napięcie w zupełności wystarczyło.
Ona naprawdę lubiła czuć się w ten sposób.
Otaczając jej drobne plecy swoim ramieniem, delikatnie podniósł ją do ust. Miał
chwilę wahania, zanim jej dotknął, tylko dlatego, że nie mógł uwierzyć, że robi to z kimś:
nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że będzie mieć jakiekolwiek życie seksualne poza
wspomnieniami, ale tutaj to było, bliskie i osobiste, można powiedzieć, że to wykrzesało
elektryczne połączenie, jego ciało nagie i podniecone, jego usta smakujące kogoś innego.
- Tohrtur... - jęknęła - Ja nie wiem co się dzieje...
- Wszystko w porządku. Trzymam cię... Trzymam.
Opuszczając głowę, rozchylił usta nad jej sutkiem i pocierał nimi przez materiał tam i
z powrotem, tam i z powrotem. W odpowiedzi jej ręce zakopały się w jego włosach, czując
się dobrze na jego głowie, ciągnąc i drapiąc.
Kurwa, pachniała cudownie, jej zapach był lżejszy i bardziej cytrynowy, niż Wellsi...
ale wciąż jak paliwo rakietowe w jego żyłach.
Liźnięcie przyniosło mu zgrzyt tkaniny i namiastkę raju - więc otarł się o nią jeszcze
raz. I jeszcze raz. I jeszcze raz.
Całując ją ustami, wciągnął jej sutek, szarpiąc w górę, aż złapał rytm.
Podczas, gdy ona trzymała się mocniej niż kiedykolwiek, błądził rękami po jej ciele
ucząc się jej bioder i ud, brzucha i drobniutkiej klatki piersiowej.
Łóżko robiło delikatny, skrzypiący hałas. Materac ugiął się po d nim, gdy przysunął
się do niej... i przyciągnął ich dolne części ciała razem.
To był czas, by wziąć się w garść.
To dlatego kobiety mają to spojrzenie w oczach, gdy myślą o swoim partnerze.
Niema w końcu zrozumiała, dlaczego, gdy broniec wchodził do pokoju jego krwiczka
delikatnie się prostowała i przywdziewała ten sekretny uśmiech. To było przyczyną
wspólnych spojrzeń pomiędzy dwiema połówkami gatunku. Pilna potrzeba przypieczętowana
ceremonią związania, z tańczącymi gośćmi i domem zamkniętym na cały dzień.
To dlatego, szczęśliwie połączone pary czasami nie schodziły na Wieczerzę. Czy
Przedświtek. Czy jakikolwiek inny posiłek pomiędzy.
To święto zmysłów było wystarczającym pokarmem dla gatunku.
Powód z jakiego była w stanie się tym cieszyć? Pomimo rozpaczliwych żądań ich ciał,
Tohr obchodził się z nią bardzo ostrożnie. Chociaż oczywiście był podniecony, tak jak i ona,
nie spieszył się: jego opanowanie było zbiorem stalowych prętów ponad ich wspólnymi
instynktami łączenia się w pary, jego degustacja i tempo było tak niespieszne i niegroźne jak
wdzięczne opadanie piórka, nadal unoszącego się w powietrzu.
Właściwie, to raczej doprowadzało ją to do szaleństwa.
Ale wiedziała, że to dla jej dobra. Sfrustrowana tak jak była, wiedziała że to dobry
sposób, by nie było wątpliwości z kim była i czy tego chciała...
Dotyk jego ust na jej piersi, sprawił że krzyknęła i szarpnęła go za włosy.
A to było zanim zaczął ją ssać.
Blisko przy jej sutku powiedział
- Czy rozłożysz dla mnie nogi?
Jej uda posłuchały, zanim usta zdołały wypowiedzieć pozwolenie, a śmiech jaki
otrzymała w odpowiedzi od niego był głębokim dudnieniem satysfakcji w jego klatce
piersiowej. I nie marnował czasu. Ponownie zamykając usta na piersi, jego dłoń zsunęła się
do szczytu jej uda i przesunęła do wewnątrz.
- Unieś dla mnie biodra - powiedział przed ponownym polizaniem jej sutka.
Natychmiast posłuchała, tak pogrążona w oczekiwaniu, że nie mogła zrozumieć
dlaczego wciąż ją pytał. Z wyjątkiem tego, że poczuła miękkie ocieranie wokół nóg.
Kołdra. Podciągnął kołdrę w górę.
Jego dotyk powrócił, ocierając w górę uda, potem w dół... przed wejściem wewnątrz.
Och, brak bariery. Jakby to nie było już wystarczająco dobre.
W odpowiedzi jej miednica wygięła się w łuk i naprężyła, ale to prowadziłoby do
nikąd, gdyby nakłaniała go do swego żaru, do którego ostatecznie rościł sobie prawa.
Zaprawdę, pod jego spłatą przysługi, w jej kwitnącym rdzeniu, przesunęło się coś drażliwego,
zrodzone odczucie zamieniło się w potrzebę o ostrych krawędziach, ból który był podobny do
tego, jaki czuła podczas oddawania mu żyły.
Pierwsze dotknięcie jej kobiecości, było niczym więcej jak pascha, która zmusza ją do
wołania o więcej. Drugie, powolnym przemieszczeniem.
Trzecie...
Wystrzeliła swoją rękę w dół i zakryła jego, popychając go wprost w swój ogień.
Jego jęk był niespodziewany, sugerował, że dzięki jej odczuciom on sam może mieć
orgazm - tak, mogła to wiedzieć przez sposób w jaki jego ciało wiło się w spazmach, jego
biodra drgające pod kołdrą spowodowały, że zaczęła myśleć o penetracji.
Powtarzanej, energicznej penetracji.
- Tohrtur.... - jej głos obdarty, jej mózg zapchany, jej ciało, jedyna rzecz, która była
wolna od czegokolwiek.
Trochę trwało zanim mógł jej odpowiedzieć słowami, gdyż brakowało mu oddechu.
- Wszystko w porządku?
- Pomóż mi. Ja muszę...
Potarł ustami jej pierś i o minimetr przesunął rękę
- Ja się tym zajmę. Obiecuję. Jeszcze tylko chwila.
Nie wiedziała jak długą „chwilę” jeszcze wytrzyma zanim jej ciało eksploduje. Chyba
wtedy nauczył ją, że istnieją jeszcze większe wyżyny frustracji. Ostatecznie tarcie zaczęło się
dokładnie takie jakie było, wolne, lekkie, bardziej drażnienie, niż prawdziwy dotyk. Ale,
dzięki ci, wielka Pani Kronik, to zmierzało w innym kierunku.
Kiedy subtelnie zwiększył nacisk u góry jej kobiecości, przypomniała sobie, jak
zaspokajał siebie w klinice, jego ręce obniżające się do bioder, jego ciało wywołujące tarcie,
aż coś pękło i przyjemność wzrosła...
Orgazm był bardziej potężny, niż cokolwiek co czuła w życiu: nawet ból, którego
doświadczyła z rąk symphath’y, był niczym wobec tej przyjemności, która koziołkowała
przez dolne partie jej ciała, wytopiona w piecu płomieniowym wspinała się w górę jej tułowia
i rozbrzmiewała echem na zewnątrz do czubków palców u rąk i nóg.
Poznała ziemię. Poznała Sanktuarium.
Ale to było... niebo.
Rozdział 32
Kiedy Niema miała orgazm, kogut Tohr’a kolejny raz się uwolnił, dotyk jej śliskiego
rdzenia, szarpnięcia bioder i jej krzyczący głos wysłały go na krawędź: była mokra, była
otwarta, była gotowa na niego.
Była pociągająca.
A gdy otarła się o jego rękę, chciał, by jego usta znalazły się na niej, jego język
wewnątrz niej, tak by mógł spijać to co jej dał.
Tak naprawdę, gdyby nie został ściśnięty przez nią tak mocno, mógłby od razu
zmienić pozycję w dół jej ciała i znaleźć ją swoimi wargami. Ale nigdzie się nie wybierał w
tej chwili. Nie, dopóki ta jazda nie dobiegnie końca, a ich mięśnie odblokują się od kości.
A po za tym... nie puszczała go.
Nawet kiedy jej uniesienie minęło, ramiona zachowały szokująco mocną pozycję na
jego szyi.
Gdy zaczęła się trząść, poczuł każde drżenie.
Początkowo zastanawiał się, czy to pobudzenie wróciło, ale szybko stało się
oczywiste, że nie o to chodziło.
Niema cicho płakała.
Próbował się wycofać, ale po prostu złapała go jeszcze mocniej zakopując głowę w
jego klatce piersiowej. Wyraźnie nie bała się go, ani jej nie skrzywdził.
Ale, Boże, wciąż...
- Szz... - wyszeptał, gdy położył swoją wielką dłoń na jej plecach i zaczął łagodnie
gładzić. - Już dobrze...
Właściwie, akurat to było kłamstwem. Nie był pewien, czy cokolwiek jest dobrze.
Zwłaszcza jak na serio zaczęła szlochać.
Tym bardziej, że nie mógł nic zrobić, prócz tego by z nią zostać, opuścił głowę blisko
niej, wyszarpnął kołdrę z pod nóg, by ją okryć i trzymać w cieple.
Płakała całą wieczność.
Jednak mógłby trzymać ją tak nawet dłużej.
To było dziwne... dawanie jej oparcia, sprawiło, że sam je miał, dostarczało mu cel i
skupienie, i było tak samo silne, jak seksualne, zaledwie kilka chwil temu. Z perspektywy
czasu powinien był wiedzieć, że to nadejdzie. To, co się właśnie stało, było prawdopodobnie
pierwszym i jedynym seksualnym doświadczeniem, na które ona kiedykolwiek się zgodziła.
Wartościowa samica ze znamienitego rodu?
Nie ma mowy, by pozwolono jej chociaż trzymać faceta za rękę.
Przemoc symphaty była wszystkim co znała.
Niech go szlak, chciał zabić tego skurwiela jeszcze raz.
- Nie... wiem dlaczego...płaczę - powiedziała w końcu, słowa wymykały się w czasie
szarpanego oddechu.
- Trzymam cię - mruknął - tak długo jak będzie trzeba. Trzymam cię.
Ale emocje opadały, jej oddech się uspokajał, a pociąganie nosem nie było już tak
częste.
Było po wszystkim, kiedy zadrżał ostatni oddech. Wciąż go trzymała tak jak i on.
- Mów do mnie - kontynuował gładzenie po plecach - Powiedz mi gdzie jesteś.
Otworzyła usta zamierzając odpowiedzieć, ale potem po prostu potrząsnęła głową.
- Cóż, myślę, że byłaś bardzo odważna.
- Odważna? - zaśmiała się - Nie znasz mnie tak dobrze.
- Bardzo odważna. To nie mogło być dla ciebie łatwe i jestem zaszczycony, że
pozwoliłaś mi... zrobić to, co zrobiłem tobie.
Jej twarz przybrała obraz zmieszania.
- Dlaczego?
- To wymagało wielkiego zaufania, Niema, zwłaszcza dla kogoś, kto przeszedł przez
to co ty.
Ze zmarszczonymi brwiami, wydawała się cofać w głąb siebie.
- Hej - powiedział, kładąc palec wskazujący pod jej brodę - Spójrz na mnie. - Kiedy to
zrobiła, delikatnie pogładził jej twarz - Chciałbym móc powiedzieć coś filozoficznego, albo
przejmującego, albo... cokolwiek...
co pomogłoby ci zapomnieć o tym gównie. Jednak nie potrafię i bardzo tego żałuję.
Ale wiem jedno. Złamanie przeszłości wymagało odwagi, a ty zrobiłaś to dzisiaj.
- W takim razie, myślę, że oboje jesteśmy odważni.
Jego spojrzenie powędrowało daleko.
- Tak.
Nastąpił moment ciszy, jakby przeszłość wyssała z nich całą energię.
Nagle zapytała
- Dlaczego następstwa są tak niewygodne? Czuję tak... oprócz ciebie.
Skinął głową, myśląc, tak, seks taki jak ten mógł być dziwny, nawet gdy nie było
problemów z tego rodzaju kołysaniem się: pomimo, że nie przeszedłeś całej drogi,
wstrząsająca bliskość, którą dzieliłeś sprawiała, że powrót do normalności stwarzał dystans,
mimo że druga osoba leży obok ciebie.
- Powinnam wrócić do mojego pokoju - powiedziała.
Wyobraził ją sobie na korytarzu i wydawało mu się to zbyt daleko.
- Nie. Zostań tutaj.
W słabym świetle mógł zobaczyć jak znowu marszczy brwi.
- Jesteś pewien?
Sięgnął w górę i chwycił blond uciekiniera z jej warkocza.
- Tak. Jestem pewien.
Przez dłuższy czas patrzyli na siebie, i jakoś - może to był wyraz jej oczu, może linia
jej ust, może czytał jej myśli - ale dokładnie wiedział nad czym się zastanawiała.
- Wiedziałem, że to byłaś ty - powiedział miękko - Przez cały czas...
wiedziałem, że to byłaś ty.
- To było... w porządku, by korzystać ze wspomnień
Wrócił pamięcią do swojej krwiczki.
- Nie jesteś taka jak była Wellsie.
Gdy usłyszał jak ona odchrząkuje, zdał sobie sprawę, że mówił głośno.
- Nie, miałem na myśli...
- Nie musisz się tłumaczyć - jej smutny uśmiech był tak pełen współczucia -
Naprawdę, nie musisz.
- Niema...
Uniosła rękę.
- Nie ma tu nic do wyjaśniania, a tak przy okazji, te kwiaty są cudowne.
Nigdy nie czułam takiego zapachu.
- Tak naprawdę to stoją na korytarzu. Fritz zmienia je co dwa dni.
Słuchaj, mogę coś dla ciebie zrobić?
- A nie zrobiłeś już wystarczająco dużo - odpowiedziała.
- Chciałbym przynieść ci coś do jedzenia.
Jej wdzięczne brwi uniosły się.
- Nie chciałabym, abyś robił sobie kłopot.
- Ale jesteś głodna, prawda?
- Cóż... tak...
- Więc będę z powrotem za minutę.
Szybko przesunął się z materaca i nieświadomie zebrał siły w oczekiwaniu na
przechylenie. Ale nie było zamroczenia i potrzeby odzyskiwania równowagi, żadnych
pieprzonych zawrotów głowy. Jego ciało płonęło z niecierpliwości by pójść...
Wzrok Niemej padł na niego, a wyraz jej twarzy sprawił, że stanął jak wryty.
Znowu zobaczył te spekulacje w jej oczach. Głód także.
Kiedy to się zdarzyło między nimi, nie rozważał czy kiedykolwiek ma zamiar to
powtórzyć. Ale biorąc pod uwagę sposób w jaki na niego patrzyła... odpowiedź wydawała się
być dużym „tak”, przynajmniej z jej punktu widzenia.
- Podoba ci się to co widzisz? - zapytał zbyt głębokim głosem.
- Tak...
Cóż, wcale nie walnęło go to mocno: poniżej pasa, jego kogut ponownie domagał się
uwagi - i niech go szlak, jeśli jej spojrzenie nie padło na niego i nie oglądała przedstawienia.
- Znam jeszcze inne rzeczy, które chciałbym ci zrobić - warknął - to może być dopiero
początek. Jeśli chcesz.
Jej usta rozchyliły się, a powieki przymknęły nisko.
- A ty chcesz tego?
- Tak, chcę.
- To powiedziałabym... tak, proszę.
Skinął jej raz głową, jakby dobili jakiegoś targu. Potem musiał się zmusić, by odejść
od łóżka.
Odchodząc od szafy, wciągnął dżinsy i poszedł w stronę drzwi.
- Coś szczególnego? - zapytał przed wyjściem.
Niema powoli potrząsnęła głową, jej powieki były wciąż przymknięte, usta wciąż
rozchylone, policzki wciąż zaczerwienione. Chryste...nie miała pojęcia jak kusząco wyglądała
w tym wielkim, rozgrzebanym łóżku, jej szata zwinięta z boku materaca, jej warkocz z blond
kosmykami, jej zapach tak silny i uwodzicielski jak nigdy.
Może jedzenie mogło poczekać. Zwłaszcza, gdy zauważył jej nagie nogi pośród
plątaniny kołdry.
Tak, miał dla nich plany. Z rodzaju...
Nagle szarpnęła przykryciem, nad chorą nogą i ukryła ją przed nim.
Tohr przemaszerował z powrotem do niej i z premedytacją odsunął kołdrę tam gdzie
była wcześniej. Śledząc palcami blizny po źle zagojonych ranach, spojrzał jej prosto w oczy.
- Jesteś piękna. Każdy centymetr ciebie. Nawet przez chwilę nie myśl, że jest inaczej.
Rozumiemy się?
- Ale...
- Nie. Nie słucham tego - schylając się przycisnął usta do jej łydki, kostki, śledząc i
pieszcząc blizny - Piękna. Cała.
- Jak możesz tak mówić - wyszeptała, mrugając przez łzy.
- Bo to prawda - prostując się, dał jej ostatni uścisk - Nie zasłaniaj się przede mną. A
potem, jak cię nakarmię, myślę że muszę ci pokazać, że mówię poważnie.
To sprawiło, że się uśmiechnęła... a później nawet się zaśmiała.
- Moja dziewczynka - mruknął.
Z wyjątkiem tego... kurwa, że wcale nią nie była. Co do cholery wyszło z jego ust?
Zmuszając się do wyjścia, podszedł z powrotem do drzwi, wyszedł, zamknął ją w
środku i...
- Co do kurwy? - podnosząc nogę, obejrzał spód gołej stopy. Była na niej srebrna
farba.
Spoglądając w dół, znalazł szlak... srebrnej farby biegnący korytarzem w kierunku
balkonu drugiego piętra.
Z przekleństwem, zastanawiał się, który z psańców pracował w tej części domu.
Dobrą rzeczą tego wszystkiego był fakt, że plamy czyniły tych drani pogodnymi, inaczej Fritz
byłby wkurzony.
Podążając wzdłuż kropel, aż do szczytu wielkich schodów, zszedł do holu wraz z
nimi.
Bałagan prowadził prosto do przedsionka.
- Dzień dobry, Panie. Czy potrzebuje pan czegoś?
Tohr odwrócił się do Fritza, który nadchodził z jadalni z jakąś pastą do podłogi.
- Hej, tak. Muszę wziąć coś do jedzenia. Ale o co chodzi z tą farbą?
Robicie coś nieprzyzwoitego z fontanną na zewnątrz?
Służący spojrzał przez ramię i zmarszczył brwi.
- Tam nikt niczego nie maluje w całej rezydencji.
- Cóż, ktoś bawi się w Michała Anioła - Tohr opadł na tyłek i włożył palec do jednego
z małych basenów.
Chwila - nie farba.
I to gówno pachniało jak kwiaty.
Świeże kwiaty?
Rzeczywiście, to zapach, który był w jego pokoju.
Kiedy jego oczy strzeliły do drzwi przedsionka, pomyślał o gradzie kul w który
wszedł. I obawiał się, że to nie cud był powodem, że nie jest martwy po tym wszystkim.
- Sprowadź doktor Jane, już - warknął do psańca.
Taaa, pomyślał Lassiter, kiedy przewrócił się na gorącym kamieniu wystawiając do
słońca swój goły tyłek. To co się dzieje...
Biorąc wszystko pod uwagę, to był dobry dzień, żeby zostać postrzelonym.
Cóż, raczej noc.
Dziękować Stwórcy, było lato: leżąc na schodach rezydencji, genijalne megawaty
lipca biły leczniczymi promieniami na jego podziurawione przez kule ciało.
Bez tego? Równie dobrze mógł umrzeć jeszcze raz - a to nie był dobry sposób w jaki
chciał spotkać swojego szefa. Rzeczywiście, słońce było dla niego tym, czym dla wampirów
krew, koniecznością która go naprawdę cieszyła. Kiedy był w nim skąpany, ból znikał, a jego
siła wracała... i pomyślał o Tohr’ze.
Który zasraniec robi takie zagrania jak to w zaułku? Co sobie, w imię wszystkich
świętych, ten skurwiel myślał?
Mniejsza z tym. Nie było mowy, aby pozwolił draniowi wleźć w strzelaninę bez
ochrony. Ich dwójka zaszła za daleko, żeby to spieprzyć w momencie kiedy zrobili następny
krok.
A teraz, dzięki temu, że zamienił się w poduszkę do szpilek, Tohr i Niema uprawiali
seks.
Więc nie wszystko zostało stracone. Jednak poważnie myślał o wykręceniu jaj Brata z
kilku powodów. Pierwszy, to gówno szczypało jak skurwysyn. Kolejny, jeśli to byłby
grudzień? Mogło mu się nie udać...
Odgłos ciężkich, otwierających się drzwi głównych spowodował, że podniósł i
odwrócił głowę. Doktor Jane, ta ich fantastyczna uzdrowicielka, wypadła jakby planowała
bieg na jakiś dystans.
Poślizgnęła się, więc nie zatrzymała się tuż nad nim.
- Tutaj jesteś.
O, spójrzcie, przyniosła ze sobą to śmieszne pudełko, malutki czerwony krzyżyk
oznaczał dostawę awaryjną.
- Skubaniec, czas na opalanie? - mruknęła.
Oparł głowę w dół, także jego cały policzek leżał płasko na ciepłym kamieniu.
- Tylko zażywam moje lekarstwo jak grzeczny, mały pacjent.
- Mogę cię zbadać?
- Czy twój broniec zabije mnie, jeśli zobaczysz mnie nago?
- Jesteś nagi.
- Nie patrzysz na mój interes.
Gdy tylko uniosła się nad nim bez dalszego komentarza, mruknął
- Świetnie. Nieważne - tylko nie zasłaniaj mi mojego słońca. Potrzebuję go bardziej
niż ciebie.
Położyła pudełko obok jego ucha i uklęknęła.
- Tak wiem, V powiedział mi coś niecoś o tobie.
- Założę się. Wiesz, on i ja mieliśmy naszą rundę.
Ten sukinsyn raz nawet go uratował - co zakrawało na cud, biorąc pod uwagę fakt jak
się nienawidzili.
- Mamy swoją historię.
- Wspominał o tym - jej słowa zostały wypowiedziane z rozproszeniem, jakby
sprawdzała otwory wylotowe - Możesz mieć jakiś ołów w środku, masz coś przeciwko moim
oględzinom?
- Ołów nie ma znaczenia. Moje ciało go wchłonie, pod warunkiem, że będę miał
wystarczająco dużo słońca.
- Wciąż okropnie krwawisz.
- Wszystko będzie w porządku.
I zaczynał myśleć, że to nie było kłamstwo. Po tym jak to wszystko się wydarzyło,
wciąż utrzymywał niewidzialność i ukrył się na miejscu pasażera mercedesa, który zabrał
Tohr’a do kliniki. Minutę po tym jak przybył do centrum medycznego, ukradł kilka bandaży i
zrobił mumię z własnego tyłka, więc nie krwawił wszędzie. Nie było po co spieszyć się na
zewnątrz - nie było w tym momencie słońca - przynajmniej nie tyle by cokolwiek zmieniło.
Po za tym pomyślał, że przejdzie mu podczas spaceru.
Nic z tego. To było krótko, po tym jak wchodził na górę, do sypialni Tohr’a, zdał
sobie sprawę, że ma kłopoty. Oddychał z trudem. Ból stał się gorętszy. Obraz był zamazany.
Szczęśliwie słońce było już w rozkwicie.
I musiał się ulotnić zanim pojawiła się Niema...
- Lassiter. Chciałabym zobaczyć cię z przodu.
- To jest to, co mówią wszystkie kobiety.
- Oczekujesz ode mnie, że cię odwrócę? Bo mogę to zrobić.
- Twojemu brońcowi to się nie spodoba.
- Nie powiesz mi, że ci to przeszkadza.
- Racja. To nawet jest warte mojego wysiłku.
Z jękiem wrzucił swoje dłonie do połyskującej, srebrnej kałuży krwi pod nim i padł na
bok jak wielki kawał wołowina, jakim był.
- Wow - odetchnęła.
- Wiem, a nie mówiłem? Wielki jak u konia.
- Jeśli będziesz miły i przeżyjesz to, obiecuję nie powiedzieć V.
- O moim rozmiarze.
Zaśmiała się lekko.
- Nie, jeśli założyłeś, że będę na ciebie patrzeć w inny sposób, niż profesjonalny.
Mogę zabandażować kilka z nich? - dotknęła go delikatnie na brzuchu - Nawet jeśli zostawię
kule w środku, może to spowolni krwawienie.
- Nie brzmi to dobrze. Tu chodzi o słońce. I wszystko będzie w porządku.
Tak długo jak nie zajdzie za chmury.
- Może powinniśmy cię położyć w solarium.
Teraz on się zaśmiał, co sprawiło, że zaczął kaszleć.
- Nie podoba mi się dźwięk tej grzechotki.
- Która godzina?
- Pierwsza dwadzieścia sześć.
- Przyjdź za pół godziny i zobaczymy gdzie jesteśmy.
Nastąpiła chwila ciszy.
- Dobra. Przyjdę. Tohr będzie chciał...
Zadzwonił telefon, wyjęła go z kieszeni i odebrała.
- Właśnie o tobie mówiłam. Tak jestem z nim i jest... w złym stanie, ale mówi, że
potrafi o siebie zadbać. Oczywiście, zostanę z nim... nie, jestem w tym dobra i zadzwonię za
dwadzieścia minut. Dobrze, dziesięć.
Nastąpiła długa przerwa, a potem wzięła głęboki wdech.
- Jest....ach, jest wiele ran postrzałowych. Na klatce piersiowej.
Kolejna pauza.
- Halo? Halo, Tohr... dobrze, myślałam, że nas rozłączyło. Tak... nie, słuchaj, musisz
mi zaufać. Jeśli uważałabym, że coś mu grozi, zaciągnęłabym go kopniakami i wrzaskiem do
foyer. Ale szczerze mówiąc, widzę jak się uzdrawia kiedy rozmawiamy... Mogę zobaczyć jak
jego obrażenia znikają na moich oczach. Dobrze... Tak... Na razie.
Lassiter nie skomentował tej rozmowy, pozostał w swojej pozycji, oczy zamknięte,
ciało chłonące słońce, wracał do leczenia.
- Więc, ty jesteś powodem dzięki któremu Tohr uszedł z życiem z tamtego zaułku -
mruknęła po chwili dobra pani doktor.
- Nie wiem o czym mówisz.
Rozdział 33
Rozdział 34
Kiedy noc dobiegała końca, Dholor szedł samotnie ulicami Caldwell, bez broni,
ubrany w szpitalne ciuchy... i silniejszy niż był, odkąd przybył do Nowego Kraju.
Pobicie z rąk dwóch Braci zagoiło się prawie natychmiast i Bractwo wypuściło go na
krótko po drugim dokrwieniu.
Wciąż miał jeszcze kilka godzin do spotkania z Xkohr’em i spędził ten czas z
własnymi myślami, chodząc w butach do biegania, które były prezentem od wroga.
Podczas jego pobytu w Bractwie nie dowiedział się niczego o tym, gdzie były
zlokalizowane ich obiekty. Był nieprzytomny gdy go przywieźli - i zamknięty w vanie bez
okien gdy go wypuszczali. Po jeździe, która bez wątpliwości odbywała się okrężną drogą,
został zdeponowany nad rzeką i pozostawiony sam sobie.
Oczywiście samochód nie miał tablic rejestracyjnych i żadnych znaków szczególnych.
Po za tym, miał wrażenie, że jest obserwowany - jakby czekali, czy będzie się starał ich
śledzić gdy od niego odjechali.
Nie zrobił tego. Został tam gdzie był, aż odjechali... a potem zaczął swoja wędrówkę.
Genialny manewr Xkohr’a nic nie przyniósł. Cóż, oprócz tego, że prawdopodobnie
uratował mu życie. Tę trochę, co odkrył na temat Bractwa, nie było niczym, czego nie można
było się domyślić: ich zasoby były rozległe, sądząc po ilości i finezji sprzętu medycznego,
którym był leczony, liczba ludzi, których widział lub słyszał spacerujących w holu, była
równie imponująca, a bezpieczeństwo było traktowane bardzo poważnie. Rzeczywiście,
wydawało się, że cała ich społeczność była ukryta przed oczami ludzi i reduktorów podobnie.
Wszystko musiało być pod ziemią, pomyślał. Dobrze strzeżone.
Zakamuflowane, tak jakby nie było to nic szczególnego, nawet podczas nalotów, gdy
większość domów ich rasy została znaleziona i zniszczona, nie było pogłosek, że uderzono w
rodzinę króla.
Więc plan Xkohr’a niewiele przyniósł, co do roli Dholor’a, oprócz wrogości.
Przez chwilę zastanawiał się, czy chce się spotkać ze swoim byłym dowódcą, czy nie.
W końcu jednak wiedział, że taki bunt nie zostanie zrealizowany. Xkohr miał coś,
czego chciał Dholor - jedynej rzeczy, tak naprawdę. I tak długo, jak te prochy były w
posiadaniu tego samca, nic nie mógł zrobić po za zaciskaniem zębów, pochylaniem głowy i
parciem do przodu. Po za tym, to było to, co robił przez wieki.
Z wyjątkiem tego, że nie popełni drugi raz tego samego błędu. Tylko idiota nie
przypomniałby sobie, jak naprawdę wyglądały sprawy między nimi.
Odpowiedzią było odzyskanie z powrotem szczątków siostry. I gdy tylko to zrobi?
Zatęskniłby za swoimi współtowarzyszami, tak samo jak pragnął gorąco swej rodziny, ale
odszedłby od Bandy Drani - siłą, jeśli zajdzie taka konieczność. Później, może zapuściłby
korzenie gdzieś w Ameryce - nie było powrotu do Starego Kraju. Byłby zbyt skłonny
spróbować odwiedzić swoja rodzinę, a to nie byłoby w stosunku do nich w porządku.
Pod koniec nocy, około czwartej, sądząc z pozycji księżyca, zdematerializował się na
dachu wieżowca. Nie miał broni, którą mógłby wyciągnąć do ochrony - ale nie miał też
zamiaru walczyć. Z tego co go uczono, jego siostra nie mogła wejść do Zanikh’u, bez
właściwej ceremonii, więc musiał żyć wystarczająco długo, aby ją pochować.
Jednak jak tylko to zrobi...
Wysoko w górze nad ulicami i innymi budynkami miasta, w dziwnie cichej
stratosferze, gdzie nie było słychać żadnych klaksonów, żadnych krzyków, żadnych burd, czy
wcześnie wyjeżdżających samochodów dostawczych, jedynie wiatr silny i orzeźwiająco
chłodny mimo wilgoci w powietrzu i ciepłej temperatury. W górze przetoczył się grzmot, a
błyskawica przecięła spód burzowej chmury, obiecując mokry początek dnia.
Kiedy zaczynał swoją podróż z Xkohr’em, był dżentelmenem, bardziej wyszkolonym
w sztuce kierowania kobietą na parkiecie - w przeciwieństwie do angażowania się w walkę
wręcz. Ale już nie był tym, kim kiedyś.
Odpowiednio, stanął otwarcie, bez tchórzostwa lub przeprosin, nogi usztywnione,
ramiona po obu stronach przylegające do ciała. Nie było słabości w linii podbródka, konturze
piersi, czy kącie prostym ramion, nie było strachu w sercu, na to co mogło wyjść i go powitać.
Wszystko przez Xkohr’a: Dholor urodził się mężczyzną, ale nim nie był do czasu, aż popadł
w konflikt z tym wojownikiem, wtedy naprawdę nauczył się żyć zgodnie ze swoją płcią.
Zawsze będzie to winny żołnierzowi, z którym był tak długo...
Z za blachy, wyszła postać, wiatr łapał długi płaszcz, oddzielając go od ciężkiego,
śmiertelnego ciała.
Instynkt i szkolenie wzięły górę nad intencjami ponieważ Dholor stanął w pozycji
bojowej, przygotowując się na nadejście jego...
Gdy samiec zrobił krok w przód, światło z urządzeń na dachu nad drzwiami, złapało
jego twarz.
To nie był Xkohr.
Dholor nie zmienił swojej pozycji.
- Cypher?
- Tak.
Nagle żołnierz szarpnął do przodu i rzucił się do biegu, aby zmniejszyć dystans
między nimi.
Zanim Dholor cokolwiek pomyślał, był zwarty w szorstkim uścisku, przez ramiona tak
silne jak jego, przyciskany przez ciało tak wielkie jak jego własne.
- Żyjesz - odetchnął żołnierz - Jesteś żywy...
Na początku niezręcznie, a potem w dziwnej desperacji Dholor uczepił się drugiego
wojownika.
- Tak. Tak, żyję.
Nagłym ruchem został cofnięty do tyłu i poddany przeglądowi od stóp do głów.
- Co ci zrobili?
- Nic.
Te oczy się zwęziły
- Bądź ze mną szczery, bracie. I zanim odpowiesz, jedno z twoich oczu jest wciąż
fioletowo niebieskie.
- Przyprowadzili mi uzdrowiciela i... Wybrankę.
- Wybrankę?!
- Tak.
- Może to ja powinienem dostać nożem.
Dholor zaśmiał się.
- Ona była...nie ma czegoś takiego na tej ziemi. Z jasnymi włosami, skórą i twarzą,
eteryczna, choć żyła i oddychała.
- Myślałem, że są stworzone.
- Nie wiem, może to ja romantyzuję. Ale była dokładnie taka, jak głosiły plotki -
piękniejsza od jakiejkolwiek kobiety, którą widziały twoje oczy.
- Nie torturuj mnie zatem - Cypher uśmiechnął się na krótko, a potem odzyskał
powagę - Wszystko w porządku.
Nie pytanie - stwierdzenie.
- Traktowali mnie jak gościa, przez większość czasu - rzeczywiście, oprócz łańcuchów
i pobicia, chociaż biorąc pod uwagę fakt, że chronili cnotę cennego kamienia szlachetnego,
musiał powiedzieć, że popierał to co mu zrobili. - Ale, tak jestem w pełni wyleczony, dzięki
ich uzdrowicielom. - Rozejrzał się dookoła - Gdzie jest Xkohr?
Cypher pokręcił głową.
- Nie przyjdzie.
- Więc to ty mnie zabijesz.
Dziwny samiec, zleca innym zadanie, którym sam by się delektował.
- Kurwa, nie. - Cypher spuścił z ramienia szelkę plecaka - Jestem tu, by dać ci to.
Wyjął ze środka dużą, kwadratową, mosiężną skrzynkę ozdobioną ornamentem
znaków i inskrypcji.
Dholor mógł tylko na nią patrzeć.
Nie widział jej od stuleci. Tak naprawdę, wiedział, że została odebrana jego rodzinie,
do czasu, aż Xkohr nie zagroził mu tym.
Cypher odchrząknął.
- Powiedział mi, abym ci przekazał, że jesteś wolny. Twój dług wobec niego został
wyrównany i zwraca ci twojego zmarłego.
Ręce Dholora okropnie się trzęsły - dopóki nie przyjął ciężaru prochów swojej siostry.
Kiedy stał na wietrze i mżawce, ogłuszony i nieruchomy, Cypher chodził po ciasnym
okręgu, jego ręce na biodrach, oczy skupione na żwirze pokrywającym panele dachowe
wieżowca.
- Nie jest już taki sam, od kiedy cię zostawił - powiedział żołnierz - Tamtego ranka
znalazłem go, jak ciął się do kości z żałoby.
Oczy Dholor’a strzeliły do samca, którego znał tak dobrze.
- Naprawdę?
- Tak. Robił to cały dzień. I dzisiejszą noc, nawet nie wyszedł, żeby walczyć. Jest sam
w domu. Rozkazał wszystkim, oprócz mnie, żeby się wynieśli, a potem dał mi tamto.
Dholor przyciągnął skrzynkę jeszcze bliżej swojego ciała, mocno ją ściskając.
- Jesteś pewien, że to ja jestem powodem tego żalu? - powiedział sucho.
- Jestem bardzo pewien. Tak naprawdę, w głębi serca nie jest taki jak Krhwiopij. Chce
takim być i jest w stanie zrobić wiele przeciwko innym, czego ja osobiście bym nie zrobił.
Ale w stosunku do ciebie, do nas...
jesteśmy jego klanem. - Spojrzenie Cypher’a było wypełnione szczerością -
Powinieneś do nas wrócić. Do niego. Nie zrobi tego więcej - te prochy są na to dowodem. I
my potrzebujemy ciebie - nie tylko z powodu tego co robisz, ale kim się dla nas stałeś. Minęły
zaledwie dwadzieścia cztery godziny, a my jesteśmy rozbici bez ciebie.
Dholor spojrzał w niebo, na burzę kiedy gwałtowne niebiosa ubijały to wszystko.
Będąc raz potępionym przez okoliczności, nie mógł uwierzyć, że może zostać potępionym za
przyzwoleniem.
- Wszyscy będziemy niekompletni bez ciebie. Nawet on.
Dholor uśmiechnął się lekko.
- Czy kiedykolwiek myślałeś, że powiesz coś takiego?
- Nie - śmiech, który unosił się nad podmuchami był głęboki - Nie, o arystokracie. Ale
ty jesteś kimś więcej.
- Dzięki tobie.
- I Xkorowi.
- Nie jestem pewien, czy jestem gotowy dać mu jakikolwiek kredyt.
- Wróć ze mną. Zobacz go. Przyłącz się do swojej rodziny. Tak bardzo jak czujesz ból
tej nocy, jesteś tak samo zagubiony bez nas, jak my bez ciebie.
W odpowiedzi Dholor mógł jedynie spoglądać ponad miastem, jego światła jak
światła gwiazd w górze, zostały przyćmione.
- Nie mogę mu ufać - usłyszał sam siebie.
- Dzisiejszej nocy zwrócił ci twoją wolność. Na pewno to coś znaczy.
- Wszyscy jesteśmy w obliczu kary śmierci, jeżeli będziemy to kontynuować.
Widziałem Bractwo - jeśli wcześniej, w Starym Kraju byli niezwykli, to jest nic w
porównaniu do ich zasobów teraz.
- Więc dobrze żyją.
- Żyją mądrze. Nie mógłbym ich znaleźć nawet gdybym chciał. I mają wiele
udogodnień, są siłą z którą należy się liczyć. - spojrzał przed siebie - Xkohr będzie
rozczarowany tym czego się dowiedziałem, czyli niczym.
- Powiedział nie.
Dholor zmarszczył brwi.
- Nie rozumiem.
- Stwierdził, że nie chce nic wiedzieć. Nigdy nie usłyszysz od niego przeprosin, ale to
on dał ci klucz który cię związał i oplątał i zaakceptuje to, że nic mu nie powiesz.
Przeciął go krótki gniew. Więc po co było, to wszystko?
Z wyjątkiem tego... że może Xkohr nie wziął pod uwagę tego w jaki sposób będzie się
czuł, gdy to zrobił. Cypher miał rację: pomysł, że nie jest z tymi samcami był jak... śmierć. Po
tych wszystkich latach byli wszystkim co miał.
- Jeśli wrócę, mogę być zagrożeniem bezpieczeństwa. Co jeśli zawarłem tajny pakt z
Bractwem. Co jeśli są tutaj - pokręcił wokół głową - albo czkają gdzieś, aby mnie śledzić?
Cypher wzruszył ramionami z całkowitym lekceważeniem.
- Próbujemy spotkać się od miesięcy. Taka zbieżność będzie mile widziana.
Dholor zamrugał. A potem zaczął się śmiać.
- Jesteście stuknięci.
- Nie powinno być „my”? - nagle Cypher pokręcił głową - Nigdy byś nas nie zdradził.
Nawet jeśli nienawidzisz Xkohr’a całym sobą, nigdy nie naraziłbyś nas.
To była prawda, pomyślał. Jak nienawidząc Xkorh’a...
Spojrzał w dół, na skrzynkę trzymaną w ramionach.
Wiele razy przez lata zastanawiał się nad kolejami i zakrętami swojego losu.
I dzisiaj okazało się, że na nowo zacznie myśleć o swoim przeznaczeniu.
Nie był pewien co do kursu przeciwko Ghrom’owi, ale teraz kiedy zobaczył tą
kobietę, Wybrankę, raczej polubił pomysł ustępowania tronu, znalezienia jej i roszczenia
sobie praw do niej.
Głód krwi? Tak, rzeczywiście - wcześniejszy on, nigdy nie pomyślałby w ten sposób.
Ale jego nowsza wersja przyzwyczaiła się do brania tego co chciał, płaszcz uprzejmości stał
się wytarty po latach niedbania o jego delikatne włókna.
Jeśli mógłby dostać się do Ghrom’a, mógłby znaleźć ją kolejny raz...
Nagle poczuł, jak jego usta się poruszają i usłyszał swój własny głos - Będzie musiał
pozwolić mi na kupienie komórek.
Xkohr pozostał w domu przez całą noc.
Problemem były jego uszkodzona ramiona. Nienawidził faktu, że jeszcze się leczył,
ale był wystarczająco inteligentny, aby wiedzieć, że ledwo może z nich skorzystać.
Faktycznie, nawet trzymanie łyżki, którą jadł zupę okazało się trudne.
Sztylet przeciwko wrogowi był niemożliwością. A później doszłoby ryzyko zakażenia.
To cholerstwo z krwią. Znowu. Może gdyby dokrwił się wtedy od tej kurwy, czy to
było wiosną?
Marszcząc brwi, wykonał niespokojne dodawanie, jeden to zbyt odległa cyfra od
wielkiej sumy. Nic dziwnego, że tak długo się leczył... i dobrze, że całkowicie nie oszalał z
pragnienia krwi.
O czyżby? Wracając myślami do tego co zrobił Dholor’owi, trudno było nie osądzać
jego czynów jako potępiających.
Z przekleństwem zwiesił głowę, wyczerpanie i dziwny rodzaj nudy osiadł mu na
ramionach...
Tylne drzwi do kuchni otworzyły się, a biorąc pod uwagę, że to za wcześnie na jego
żołnierzy, wiedział że to był Cypher z aktualizacją na temat odejścia Dholor’a.
- Wszystko z nim w porządku? - zapytał Xkohr bez spoglądania w górę - Wydostał się
bezpiecznie?
- Tak i tak.
Oczy Xkohr’a strzeliły w górę. Dholor we własnej osobie był w drzwiach, stojąc
prosto i dumnie, jego oczy były czujne, a ciało silne.
- I bezpiecznie wrócił - dokończył samiec ponurym tonem.
Xkohr natychmiast skupił wzrok na zupie i mocno zamrugał. Z ogromnej odległości
patrzył jak łyżka w jego ręku wylewa całą zawartość.
- Cypher ci nie powiedział? - mruknął szorstko.
- Że jestem wolny? Tak. Powiedział.
- Jeśli chcesz walczyć, odłożę swój posiłek.
- Wiem, że teraz nie masz siły na nic prócz nakarmienia siebie.
Cholerne koszule bez rękawów, pomyślał Xkohr i odwrócił ręce do wewnątrz, tak by
było widać jak najmniej szkód.
- Mogę stanąć jeśli zajdzie taka potrzeba. Gdzie twoje buty?
- Nie wiem. Zabrali wszystko co miałem.
- Byłeś dobrze traktowany.
- Wystarczająco dobrze - Dholor podszedł do przodu, deski pod jego stopami
zaskrzypiały - Cypher powiedział, że nie chcesz nic wiedzieć o tym, co widziałem.
Xkohr tylko pokręcił głową.
- Powiedział też, że nigdy nie usłyszę od ciebie przeprosin - nastąpiła długa pauza -
Chcę je usłyszeć. Teraz.
Xkohr odłożył zupę na bok i zaczął szukać ran, które sam sobie zadał, cały ten ból,
cała krew - która wyschła barwiąc deski pod nim na brązowo.
- A później co - powiedział szorstkim głosem.
- Dowiesz się.
Wystarczająco uczciwe, pomyślał.
Bez gracji - nie, żeby jakąkolwiek miał - wstał. W swej pełnej wysokości, nie umiał
utrzymać równowagi ze zbyt wielu powodów, by liczyć, a uczucie niestabilności stało się
jeszcze gorsze, kiedy spojrzał w oczy...
przyjaciela.
Patrząc w twarz Dholor’a, zrobił krok w przód i wyciągnął dłoń - Przepraszam.
Jedno proste słowo wypowiedziane głośno i wyraźnie. I nie oddaliło się wystarczająco
daleko.
- Myliłem się, traktując cię w ten sposób. Ja... nie mam tak wiele z Khrwiopija jak
myślałem - jak kiedykolwiek chciałem mieć.
- To akurat nie jest zła rzecz - powiedział cicho Dholor.
- Jeśli chodzi o takich jak ty, to mógłbym się zgodzić.
- A o innych?
- O innych, również - Xkohr pokręcił głową - jednakże, do pewnej granicy.
- Więc twoje ambicje się nie zmieniły.
- Nie. Choć moje metody... nigdy nie będą już takie same.
W ciszy, która nastąpiła, nie miał pojęcia co dostanie w zamian: przekleństwo, poncz,
nędzny wiersz. Niestabilność dotknęła go bardziej, niż uczciwość.
- Poproś mnie, abym wrócił jako wolny samiec - domagał się Dholor.
- Proszę. Wróć, i masz moje słowo - choć było warte mniej niż pens - że będzie ci
należny szacunek, na który już od dawna zasługujesz.
Po chwili jego ręka została złapana.
- W takim razie, dobrze.
Xkohr wydał drżący oddech, taki, który oznacza ulgę.
- Rzeczywiście dobrze.
Uwalniając rękę wojownika, schylił się i podniósł głównie nie tkniętą miskę
jedzenia... i zaproponował to, czego miał niewiele, Dholor’owi.
- Pozwolisz mi przekształcić komunikację - powiedział samiec.
- Tak.
I to było to.
Dholor przyjął zupę i podszedł do miejsca w którym siedział Xkohr.
Siadając na podłodze, położył mosiężną skrzynkę z drugiej strony i zaczął jeść.
Xkohr dołączył do niego, na plamie krwi, która przelał w ciągu dnia, w milczeniu
zakończyli spotkanie. To jeszcze nie był koniec, przynajmniej nie część Xkohr’a
Żal z nim pozostał, ciężar jego czynów odmienił go na zawsze, jak uraz, który się
zabliźnił, ale źle wyleczył.
Albo raczej, jak w tym przypadku... wyleczył się prawidłowo.
JESIEŃ
Rozdział 35
Rozdział 36
Ogólnie mówiąc, zapach ludzkiej krwi nie był tak ciekawy jak reduktorów, czy
wampirów. Ale była równie rozpoznawalna i posiadała coś, co przyciągało trochę uwagi.
Kiedy Xhex przerzuciła nogę ponad swoim Ducati, ponownie pociągnęła nosem.
Zdecydowanie ludzka, pochodząca z zachodniej części Żelaznej Maski.
Sprawdzając zegarek, zobaczyła, że ma trochę wolnego czasu przed spotkaniem,
normalnie nie dopuściłaby do jakiegokolwiek rodzaju bałaganu z udziałem ludzi, nawet
jeśliby to były strzały z jadącego samochodu, w świetle ostatnich wydarzeń handlu na
czarnym rynku, zsiadła, wzięła klucz i zdematerializowała się w tamtym kierunku.
Przez ostatnie trzy miesiące, był wysyp morderstw w śródmieściu. Cóż...
zdarza się. Ale jedno ją zainteresowało, gdzie nie było niechlujstwa gangu związanego
ze strzelaniem z samochodu, czy parzącymi palcami na spuście albo pijanym, który działa w
stylu wal i usiekaj. Jej grupa wpadła na czterech wielkich buców - handlujących wszystkim.
Może jednak nie, z perspektywy w jaki sposób wyprawili się na tamten świat.
Wszystkie cztery zgony, to były samobójstwa.
Pośrednicy poskładali się na siebie - naprawdę, jakie są szanse, że tak wielu skurwieli
ruszyło sumienie w tym samym czasie? O ile ktoś nie dolał moralnego dodatku do systemu
wodociągów Caldwell. W takim przypadku Trez wyleciałby z interesu na kilku różnych
poziomach, a nic takiego się nie stało.
Policja człowieków była skołowana. Wiadomości, szły na kanale krajowym. Politycy
byli wszystkim podekscytowani i stawali na swoich mównicach. Ona sama próbowała się
zabawić w Nancy Drawing, ale jej czas antenowy mógł być jedynie późnonocny.
Jednak znała odpowiedzi na wiele z tych ludzkich pytań: ten symbol śmierci w Starym
Języku na torebkach był kluczem. I niech to szlak... im więcej ludzi gryzło własne pociski,
tym więcej pojawiało się tych znaczków. Teraz, nawet zaczynały się pokazywać na
opakowaniach z heroiną i ekstazy, nie tylko na kokainie.
Omawiany wampir, kimkolwiek on lub ona był, stopniowo rozszerzał swoje pole
działania. Po pracowitym letnim sezonie wpływania na ludzkie plugastwo, udało im się
wyeliminować całą demografię handlu prochami: zostali jedynie uliczni detaliści i... dostawcy
grubej ryby - Benlois’a.
Kiedy zescaliła formę za zaparkowanym vanem, było jasne, że przybyła na miejsce
zaraz po tym, jak wszyscy wyzionęli ducha: dwóch facetów robiących za kałuże błota leżało
twarzami do góry z niewidzącym spojrzeniem. Obydwaj mieli broń w swoich rękach i dziury
z przodu ich mózgów, a samochód, którym „spoczywający w spokoju” przyjechali, wciąż
trwał w swej leniwej bezczynności, drzwi otwarte, a z rury wydechowej unosiły się kłęby
pary.
Jednak nie to ją obchodziło. To co interesowało ją naprawdę, to samiecwampir,
wsiadający do lśniącego Jaguara, jego czarne włosy mieniły się niebieskimi refleksami w
górnym świetle sklepionego przejścia.
Zdaje się, że jej dzienna stawka dolarowa szła do góry.
Szybko przemieszczając się, ponownie przybrała formę przed jego samochodem, a
dzięki temu, że nie miał włączonych przednich reflektorów, udało jej się dokładnie przyjrzeć
jego twarzy w świetle deski rozdzielczej.
No, no, no, pomyślała, kiedy strzelił głową w jej kierunku.
Powolny, głęboki śmiech wydobył się z ust mężczyzny, jak letnia noc: głęboki, ciepły
- i niebezpieczny jak nadchodząca błyskawica.
- Nieustraszona Xhexania.
- Assail. Witamy w Nowym Świecie.
- Słyszałem, że tutaj jesteś.
- I vice versa - kiwnęła głową w kierunku ciał - rozumiem, że wykonujesz usługi
publiczne.
Wampir przybrał groźny wyraz twarzy, taki który musiała respektować.
- Dziękuję za uznanie, ale to nie moja zasługa.
- Tak, jasne.
- Nie powiesz mi, że obchodzą cię te szczury, bez ogonów?
- Obchodzi mnie to, że twoje produkty latają po moim klubie.
- Klubie? - eleganckie brwi podjechały łukiem nad te zimne oczy - Pracujesz z
ludźmi?
- Trzymanie ich w ryzach jest lepszym określeniem.
- I nie tolerujesz prochów.
- Im są na większym haju, tym bardziej są denerwujący.
Nastąpiła długa pauza.
- Dobrze wyglądasz, Xhex. Ale zawsze tak było.
Pomyślała o John’ie i sposobie w jaki sobie poradził z tym kiepskim naśladowcą
wampirów kilka miesięcy temu. Z Assail’em byłby inny scenariusz - John miałby więcej
zabawy z wartościowszym przeciwnikiem, a Assail był zdolny do wszystkiego...
Z ukłuciem bólu nagle zastanowiła się, czy jej broniec chociaż spróbowałby walczyć o
nią teraz.
Było inaczej między nimi i to nie w ten dobry sposób. Wszystkie te letnie deklaracje o
bliskości i więzi, znikły pod zgrzytem ich nocnej pracy, a te krótkie okresy kiedy się widywali
stworzyły jeszcze większy dystans zamiast go zmniejszyć.
Aż do teraz, w zimną, mokra pogodę, ich wizyty były twarde, mniej częste. A także
mniej seksualne.
- Co się dzieje, Xhex - powiedział miękko Assail - Potrafię wyczuć ból.
- Przeceniasz swój nos - i swoje osiągnięcia, jeśli myślisz, że możesz przejąć Caldwell
tak szybko. Próbujesz wypełnić buty wielkich dupków.
- Masz na myśli swojego szefa, Morth’a.
- Właśnie.
- To znaczy, że przyjdziesz do mnie pracować, kiedy skończę sprzątać dom?
- Nie w twoim życiu.
- A może w twoim? - złagodził to z uśmiechem - Zawsze cię lubiłem, Xhex. Jeśli
kiedykolwiek będziesz chciała prawdziwej pracy, przyjdź i znajdź mnie - nie mam problemu
z mieszańcami.
Iiiiii tak niewiele sprawiło, że miała ochotę kopnąć go w zęby.
- Przykro mi, podoba mi się tam, gdzie jestem.
- Nie podoba ci się, twój zapach temu przeczy.
Kiedy włączył silnik, subtelny pomruk obudził wszystkie konie pod maską.
- Do zobaczenia.
W elegancki sposób zamknął drzwi, zwiększył obroty silnika i odjechał bez zapalania
świateł.
Gdy patrzyła na martwe ciała, które zostawił, pomyślała, dobrze, że przynajmniej
teraz ma imię, ale to był koniec dobrych wiadomości. Assail był tym rodzajem samca, do
którego ani przez chwilę nie odwrócisz się plecami. Kameleon bez sumienia, mógł przybrać
tysiąc różnych twarzy od tysiąca osób - i nikt nigdy nie pozna jego prawdziwej.
Na przykład, nie wierzyła, że uważał ją za atrakcyjną nawet przez chwilę.
To był tylko komentarz, by wyprowadzić ją z równowagi. I to zadziałało, ale nie z
tego powodu.
Boże, John...
To gówno miedzy nimi, zabijało ich oboje, ale tkwili w zawieszeniu.
Niezdolni do wprawienia rzeczy w ruch, niezdolni do odpuszczenia.
Ale bajzel.
Migając z powrotem do swojego motoru, usiadła, włożyła okulary do ochrony oczu i
odjechała. Kiedy opuściła centrum, śmignęła przed policyjnym radiowozem z migającymi
światłami i wyjącymi syrenami, tak szybko, że ich opony natychmiast skierowały się w
kierunku, gdzie właśnie była.
Miłej zabawy, chłopcy.
Zastanawiała się, czy teraz mieli odpowiedni protokół na wielokrotne samobójstwo.
Sama skierowała się na północ w kierunku gór. Byłoby bardziej efektywnie po prostu
się zdematerializować, ale musiała przewietrzyć głowę, a nic nie robi tak dobrze na
oczyszczenie umysłu, jak gnanie ponad sto osiemdziesiąt po wiejskiej drodze. Z zimnym
powietrzem wtykającym się przez nos i jej motocyklową kurtką tworzącą drugą skórę,
zarzynała silnik jeszcze bardziej, wyciągając się płasko na motorze i stając się z nim
jednością.
Kiedy myślała o rezydencji Bractwa nie była pewna, dlaczego się na to zgodziła.
Może była to niespodzianka na zamówienie. Może chciała biec do John’a. Może... szukała
czegoś, czegokolwiek, co by rozwiało tą mgłę smutku, w której żyła.
A może fakt, że spotykała się ze swoją matką oznaczał, że to całe gówno jeszcze się
pogorszy.
Około kwadransa później skręciła z drogi i wjechała w zvidh, który zawsze był na
miejscu. Zwalniając, tak by nie uderzyła w jelenia lub drzewo, stopniowo wznosiła się górską
drogą zatrzymując się przed serią bram, które były podobne do tych prowadzących do wejścia
centrum szkoleniowego. Bez przesady, jakby to się w ogóle mogło zmienić. Mogłaby nastąpić
katastrofa nuklearna wzdłuż północnego wybrzeża, a to miejsce wciąż pozostałoby
nienaruszone.
Ta forteca, karaluchy i ciastka Twinkies. To wszystko przetrwa.
Zaparkowała Ducati tuż przed kamiennymi schodami, prowadzącymi do frontowych
drzwi, ale nie zsiadła z motoru. Patrząc na wyginające się w łuk ościeżnice, masywne,
wyrzeźbione panele, gniewne gargulce ukrywające kamery w swych ustach - nie był to
zapraszający widok.
Wejście na własne ryzyko - i o to chodziło.
Szybki rzut oka na zegarek i już wiedziała: John mógł właśnie wyjść na noc w teren,
by walczyć w tej części miasta, którą opuściła...
Xhex odwróciła głowę w lewo.
Siatka emocjonalna jej matki znajdowała się z tyłu, w ogrodzie za domem.
To dobrze. Nie chciała wchodzić do środka. Nie chciała przechodzić przez foyer. Nie
chciała sobie przypominać w co była ubrana, o czym myślała i marzyła w czasie ceremonii
godowej.
Zasrane fantazje o przyszłym życiu.
Dematerializując się po drugiej stronie bariery z żywopłotu, nie miała problemów z
orientacją. Ona i John spacerowali tutaj na wiosnę, pochylając się pod pączkującymi
gałęziami drzew owocowych, wciągając w płuca zapomniany zapach czystej ziemi,
obejmując się wbrew chłodowi, o którym wiedzieli, że już nie długo pozostanie w powietrzu.
Wtedy było tak wiele możliwości.
A biorąc pod uwagę to, gdzie są teraz, wydawało się, że jest to pewien rodzaj oprawy,
że całe letnie ciepło odeszło, ten żywotny okres kwitnienia zakończył się dla wszystkich:
skoro liście były na ziemi, gałęzie nagie po raz kolejny i wszystko chyliło się z powrotem do
ziemi.
Cóż, dzisiejszego wieczoru nie była kartą podarunkową.
Koncentrując się na siatce emocjonalnej matki, przeszła wzdłuż domu, przechodząc
obok podwójnych drzwi pokoju bilardowego i biblioteki.
NieMa stała przy brzegu basenu, nieruchoma figura, oświetlona punktowymi
reflektorami przebijającymi przez niebieski blask wody, która jeszcze nie została spuszczona.
Wow... pomyślała Xhex. Coś bardzo zmieniło się w tej kobiecie i cokolwiek to
spowodowało, zmieniło także jej emocjonalną strukturę. Jej siatka została pomieszana, ale nie
w zły sposób, bardziej jak dom, który był w trakcie kapitalnego remontu. To był dobry
początek, pozytywna transformacja, która była prawdopodobnie długo oczekiwana.
- Brawo, Tohr - mruknęła Xhex na wydechu.
Jakby słyszała, NieMa spojrzała przez ramię - i dopiero wtedy Xhex uświadomiła
sobie, że kaptur, który zawsze był na miejscu, dziś był opuszczony, gładkie blond włosy jej
matki były splecione w długi i ciasny warkocz schowany pod szatą.
Xhex czekała, aż strach zacznie sączyć się z jej siatki. Czekała. I czekała...
Jasna cholera, coś naprawdę się zmieniło.
- Dziękuję, że przyszłaś - powiedziała NieMa, gdy Xhex się zbliżyła.
Ten głos był inny. Trochę głębszy. Super. Zmieniła się na wiele sposobów.
- Dziękuję, że mnie zaprosiłaś - odpowiedziała.
- Dobrze wyglądasz.
- Tak jak ty.
Zatrzymując się przed matką, zmierzyła drogę, którą migotliwe światło z basenu
przenikało po twarzy idealnie pięknej samicy. W ciszy, która nastąpiła, Xhex zmarszczyła
brwi, na powódź informacji przepływający przez jej receptory czuciowe, tworząc obraz.
- Utknęłaś - powiedziała, myśląc, że to jakiś rodzaj ironii.
Brwi jej matki podjechały do góry.
- Faktycznie... utknęłam.
- Zabawne - Xhex spojrzała w niebo - ja też.
Podnosząc wzrok na silną, dumną kobietę przed nią, NieMa poczuła przedziwne
połączenie ze swoją córką: kiedy niespokojne refleksy zagrały na nieustępliwych, ponurych
rysach, te brązowe oczy utrzymywały drażliwą frustrację podobną do jej własnej.
- Więc ty i Tohr, hm - Xhex powiedziała zdawkowo.
NieMa podniosła ręce do jej gorących rumieńców.
- Nie wiem jak na to odpowiedzieć.
- Może nie powinnam tego wywlekać. To jest po prostu... tak, to jest w całym twoim
umyśle.
- Nie, naprawdę.
- Kłamczucha.
To nie było oskarżenie. Żadna cenzura. Tylko stwierdzenie faktu.
NieMa odwróciła się w stronę wody i uświadomiła sobie, że jako półkrwi sympatha,
jej córka zna prawdę, nawet jeśli nie powie ani słowa.
- Nie mam do niego prawa - powiedziała patrząc na powierzchnię basenu - Nie mam
prawa do żadnej jego części. Ale nie dlatego poprosiłam, żebyś przyszła...
- Kto tak mówi?
- Słucham?
- Kto mówi, że on nie należy do ciebie?
NieMa pokręciła głową
- Znasz wszystkie „dlaczego”.
- Nie. Nie znam. Jeśli go chcesz, a on chce ciebie...
- On mnie nie chce. Może nie... w każdy sposób - NieMa szarpnęła włosami, mimo, że
nie zasłaniały jej twarzy. Najdroższa Pani Kronik, jej serce waliło tak mocno - Nie mogę... nie
powinnam o tym mówić.
Bezpieczniej było nie wypowiadać sylab prosto z duszy - wiedziała, że Tohtur’owi nie
podobałyby się spekulacje na ten temat.
Nastąpiła długa cisza.
- Między mną a John’em nie jest dobrze.
NieMa uniosła brwi na otwartość córki.
- Ja... zastanawiałam się. Już tak długo cię tu nie ma, a on nie wygląda na
szczęśliwego. Miałam nadzieję... na inny rezultat. Na wielu poziomach.
Włączając w to relacje między nimi obiema.
Ale faktycznie, to prawda, co powiedziała Xhex. Oboje utknęli - nie dokładnie tam,
gdzie by sobie tego życzyli. Jednakże przyjęłaby jakąkolwiek zwyczajność gdyby ta się
pojawiła.
- Myślę, że ty i Tohr, to ma sens - nagle powiedziała Xhex, kiedy zaczęła spacerować
po krawędzi basenu - I podoba mi się.
NieMa znowu zadarła brwi. I ponownie oceniała zasadę „niemówieniaotym”
- Naprawdę?
- To dobry mężczyzna. Stały, niezawodny - cholernie tragiczne, to co się stało z jego
rodziną. John martwił się o niego tak długo - wiesz, ona była jedyną matką jaką miał John.
Wellsie, tak.
- Poznałaś ją?
- Nie formalnie. Nie była typem kobiety, która ciąga się po takich miejscach gdzie
pracowałam i Bóg wie, że nigdy nie byłam mile widziana w kwaterze Bractwa. Ale słyszałam
o jej reputacji. Twarda sztuka - wartościowa samica. Nie sądzę, by glymeria była jej wielkim
fanem, a fakt, że miała to gdzieś, to tylko kolejny powód by zdobyła moje uznanie.
- To była prawdziwa miłość.
- Tak, z tego co słyszałam. Szczerze, to jestem zaskoczona, że był zdolny „pójść
dalej”, ale cieszę się, że to zrobił - uczynił twój świat lepszym.
NieMa wzięła głęboki wdech i poczuła zapach suchych liści.
- Nie miał wyboru.
- Słucham?
- To nie moja historia do opowiedzenia, ale mogę powiedzieć, że gdyby tylko mógł
wybrać inną drogę, jakąkolwiek, to by to zrobił.
- Nie rozumiem co masz na myśli - kiedy NieMa nie kwapiła się do wyjaśnień, Xhex
wzruszyła ramionami - Potrafię uszanować granice.
- Dziękuję. Cieszę się, że przyszłaś.
- Byłam zaskoczona twoim zaproszeniem...
- Zawiodłam cię zbyt wiele razy, by liczyć - gdy Xhex wyraźnie odskoczyła, NieMa
przytaknęła - Kiedy przybyłam tu pierwszy raz, byłam przytłoczona wszystkim, zagubiona,
chociaż znałam język, odizolowana, chociaż nie byłam sama. Jednak chciałam żebyś
wiedziała, że to ty jesteś prawdziwym powodem dla którego tu jestem, a dzisiaj nadszedł czas
by cię przeprosić.
- Za co?
- Za porzucenie cię na samym początku.
- Jezu... - kobieta potarła swoje krótkie włosy, jej ciało skrzywiło się w miejscu jakby
zmuszała się by się nie odciąć - Słuchaj, nie ma za co przepraszać. Nie prosiłaś, by...
- Byłaś młodym, nowonarodzonym, bez mamanh, która by się o ciebie troszczyła.
Zostawiłam cię na pastwę losu, kiedy potrafiłaś jedynie płakać za ciepłem i opieką. Bardzo...
tak bardzo mi przykro, moja córko - położyła rękę na sercu - Zabrało mi wiele czasu, by
znaleźć głos i słowa i godzinami ćwiczyłam to w mojej głowie. Chcę, aby to co do ciebie
mówię, było prawdziwe ponieważ wszystko między tobą i mną, było złe od pierwszego dnia -
i to moja wina. Byłam samolubna i brakowało mi odwagi i...
- Przestań - głos Xhex był wymuszony.
-... i postąpiłam źle odwracając się od ciebie. Postąpiłam źle, czekając tak długo. Ze
wszystkim postąpiłam źle. Ale dzisiaj - tupnęła nogą - odkrywam przed tobą wszystkie moje
winy, a także zobowiązuję się do miłości jakkolwiek niedoskonałej i niechcianej. Nie
zasługuję na to by być twoją matką, czy nazywać cię córką, ale może mogłybyśmy spróbować
czegoś w rodzaju... przyjaźni. Zrozumiem, jeśli nie będziesz tego chciała i wiem, że nie mam
prawa domagać się czegokolwiek od ciebie. Po prostu wiedz, że jestem tutaj i moje serce i
umysł są otwarte na to by nauczyć się o tego kim jesteś... i czym jesteś.
Xhex mrugnęła, a potem nastała cisza. Jakby to co zostało powiedziane do niej, było
na złej częstotliwości radiowej i została zmuszona do przetłumaczenia słów.
Po chwili, kobieta powiedziała
- Jestem sympath’ą. Wiesz o tym, prawda? Termin „półkrwi” jest gówno wart, jeśli
„pół” jest równoznaczne z całością.
NieMa dźgnęła ją w pierś
- Wartościową samicą. Oto kim jesteś. Mam gdzieś proporcje twojej krwi.
- Bałaś się mnie.
- Bałam się wszystkiego.
- I musisz widzieć w mojej twarzy tamtego... mężczyznę. Za każdym razem, kiedy na
mnie patrzysz musisz pamiętać co ci zrobił.
Serce NieMej zwolniło. W tej części, prawdopodobnie miała rację, ale było to też
najmniej ważną rzeczą w przyszłości: najwyższy czas pomyśleć o córce.
- Jesteś wartościową kobietą. To właśnie widzę. Nic więcej i nic mniej.
Xhex ponownie zamrugała. Kilka razy. Później szybciej.
A potem rzuciła się do przodu i NieMa znalazła się spowita w silnym, pewnym
uścisku.
Nie wahała się nawet przez chwilę by odwzajemnić gest sympatii.
Kiedy trzymała córkę, pomyślała, tak, faktycznie, przebaczenie najlepiej wyraża się
przez kontakt. Słowa nie mogły oddać niuansu uczucia trzymania tego, czego wyrzekła się w
chwili wielkiej agonii, posiadania własnej krwi, wspierania kobiety, nawet przez chwilę, by
tak egoistycznie ją skrzywdzić.
- Moja córka - powiedziała łamiącym się głosem - Moja piękna, silna...
wartościowa córka.
Drżącą ręką przykryła tył głowy Xhex i odwróciła twarz kobiety trzymając ją w
ramionach tak jakby trzymała niemowlę.
Następnie miękkimi i delikatnymi pociągnięciami gładziła jej krótkie włosy.
Nie można było powiedzieć, że była wdzięczna za wszystko co jej zrobił symphata.
Ale ta chwila zabrała ból daleko, ten ważny moment, kiedy poczuła, jak gdyby koło, które
zaczęło być rysowane w jej łonie, w końcu zostało domknięte, dwie połówki które tak długo
były osobno, zbliżały się do ponownego rozszczepienia.
Kiedy Xhex w końcu się cofnęła, NieMa sapnęła
- Krwawisz - sięgając policzka córki, starła czerwone krople ręką - sprowadzę doktor
Jane...
- Nie przejmuj się tym. To tylko... taaa, nie ma się czym martwić. Ja tak... płaczę.
NieMa położyła rękę na twarzy córki i potrząsnęła głową w zdumieniu - Nie jesteś
taka jak ja - kiedy kobieta odwróciła się gwałtownie, powiedziała - Nie, to dobrze. Jesteś taka
silna. Taka potężna. Kocham to w tobie - kocham wszystko w tobie.
- Nie mówisz poważnie.
- Twoja symphacka natura to... błogosławieństwo - kiedy Xhex nie chciała się
zgodzić, NieMa powiedziała - To daje ci warstwę ochronną przeciw... rzeczom. Daje ci broń
przeciwko... rzeczom.
- Może.
- Z pewnością.
- Wiesz co? Nigdy nie byłam na ciebie zła. Rozumiałam dlaczego zrobiłaś to co
zrobiłaś. Przyniosłaś na ten świat abominację...
- Nigdy więcej nie używaj tego słowa przy mnie - warknęła NieMa - Nie, kiedy
mówisz o sobie. Zrozumiano?
Xhex zaśmiała się gardłowo i uniosła dłonie w obronnym geście - Dobrze, dobrze.
- Jesteś cudem.
- Bardziej przekleństwem - kiedy NieMa otwierała usta, by się kłócić, Xhex jej
przerwała - Słuchaj, doceniam tę całą... rzecz. Naprawdę -
poważnie, to miłe z twojej strony. Ale nie wierzę w motylki i jednorożce, ty też nie.
Wiesz co robiłam przez ostatnie... Boże, jak wiele lat, że nawet nie pamiętam?
NieMa zmarszczyła brwi
- Pracowałaś w ludzkim świecie, nie? Sądze, że przypadkiem gdzieś to słyszałam.
Xhex uniosła blade ręce zginając i prostując palce.
- Byłam zabójcą. Płacono mi za polowanie i zabijanie ludzi. Krew jest na moich
rękach, NieMa - i musisz o tym wiedzieć zanim zaczniesz planować jakieś różane spotkania
dla nas. Ale cieszę się, że mnie tu zaprosiłaś, jesteś więcej warta, niż całkowite przebaczenie -
ale nie jestem pewna, czy znasz moją prawdziwą twarz.
NieMa schowała ręce w rękawy szaty.
- Czy teraz... też się tym zajmujesz?
- Nie dla Bractwa, czy mojego ostatniego szefa. Ale w pracy, którą mam w tej chwili?
Gdybym musiała ponownie sięgnąć do tych umiejętności, zrobiłabym to bez wahania.
Chronię to co jest moje, a jeśli ktoś staje mi na drodze, zrobię to co muszę. Oto jaka jestem.
NieMa studiowała te cechy, surową ekspresję, napięcie, umięśnione ciało, które było
bardziej męskie i zobaczyła coś za tą siłą: było tam oczekiwanie Xhex, że ją ktoś odprawi, nie
wpuści do środka, odepchnie na bok.
- Myślę, że to w porządku.
Xhex rzeczywiście podskoczyła
- Co?
NieMa kolejny raz dźgnęła ją palcem w klatkę piersiową
- Jestem otoczona przez samców, którzy żyją zgodnie z tymi regułami.
Miałabym traktować cię inaczej, bo jesteś kobietą? Raczej jestem z ciebie dumna.
Lepiej być atakującym niż atakowanym - wiem na ten temat więcej niż ktokolwiek inny.
Xhex wzięła drżący oddech
- Boże... cholera... nie masz nawet pojęcia jak potwornie potrzebowałam usłyszeć coś
takiego właśnie teraz.
- Mogę powtórzyć, jeśli sobie życzysz?
- Nigdy nie myślałam... cóż, nieważne. Cieszę się, że tu jesteś. Cieszę się, że
zadzwoniłaś. Cieszę się...
Kiedy zdanie nie zostało dokończone, NieMa uśmiechnęła się, jasne, błyszczące
światło uderzało w jej piersi.
- Ja też. Może, jeśli masz... jak to mówią, czas wolny? Mogłybyśmy pobyć kilka
godzin razem?
Xhex zaczęła się powoli uśmiechać
- Mogę cię o coś zapytać?
- Cokolwiek.
- Jeździłaś kiedykolwiek na motorze?
- A co to jest?
- Chodź na dziedziniec. Pokarzę ci.
Rozdział 37
Tohr wrócił pod koniec wieczoru z dwoma brudnymi sztyletami, bez amunicji i
paskudnym stłuczeniem na prawej łydce, które sprawiło, że kulał jak zombie.
Pieprzone znużenie. Chociaż odpłacanie temu wymagającemu reduktorowi, było
nawet zabawne. Nic tak nie poprawia nastroju jak szlifowanie gęby wroga.
Asfalt był dobrym przyjacielem.
To była ciężka noc dla wszystkich i późna - obie te rzeczy były dobre.
Godziny przeleciały i mimo, że śmierdział jak zepsute mięso, cały umazany w czarnej
krwi, a jego nowa para spodni będzie musiała zostać zszyta z jednej strony, to czuł się lepiej
niż gdy wychodził.
Walka i pieprzenie, jak zawsze mawia Rankohr. To były dwa najlepsze stabilizatory
nastroju.
Szkoda tylko, że to iż był zrelaksowany nie oznaczało żadnej zmiany.
Niektóre gówna czekały na jego powrót do domu.
Idąc przedsionkiem zaczął rozbrajający rytuał, zdejmując kaburę z klatki piersiowej,
holster z ramienia, pas na broń. Zapach świeżo upieczonej jagnięciny z rozmarynem,
wypełniał hol, a szybki rzut oka do jadalni pokazał, że psańce przygotowały wszystko jak
należy, lśniące srebro, skrzące kryształy, ludzie już zaczynali zbierać się na Przedświtek.
Nie było między nimi NieMej.
Biegnąc na górę po schodach, nie mógł zaprzeczyć swojemu podnieceniu, które
stawało się większe i większe w miarę jak wchodził coraz wyżej. Ale erekcja nie specjalnie
go uszczęśliwiała.
„Wiesz tak dobrze jak ja, ile jest jeszcze do zrobienia”
Kiedy dotarł do drzwi, chwycił za gałkę i zamknął oczy. Forsując je szeroko
powiedział
- NieMa
Jej zmiana skończyła się prawie godzinę temu - Fritz upierał się by miała czas na
przygotowanie się do posiłku, z czym początkowo walczyła, później wydawała się z tego
korzystać ponieważ jacuzzi było zawsze wilgotne gdy wracał po walkach.
Miał nadzieję, że nie zastanie jej w wannie. Chciał wziąć prysznic, a nie wiedział jak
sobie poradzi kiedy oboje będą nadzy w łazience.
„Wiesz tak dobrze jak ja...”
- Och, zamknij się.
Opuścił broń i zaczął strząsać koszulę i buty.
- NieMa? Jesteś tam?
Zmarszczył brwi, zajrzał do łazienki i znalazł całe mnóstwo nikogo.
Żadnego zapachu w powietrzu. Żadnej wilgoci na wannie. Ręczniki na miejscu.
Dziwne.
Z rozproszoną głową wrócił na korytarz, zbiegł po schodach i zrobił dobry użytek z
drzwi ukrytych pod nimi. Idąc podziemnym tunelem, zastanawiał się, czy była na basenie.
Miał nadzieję, że nie. A jego kogut modlił się, by było odwrotnie.
Na litość boską, już nie wiedział, kurwa, co myśleć.
Z wyjątkiem tego, że... nie pływała nago, ani w inny sposób na jego powierzchni. Nie
było jej na siłowni, ani w szatni, ani w sali gimnastycznej układającej ręczniki. Nie było jej na
terenie kliniki wkładającej świeże prześcieradła do półek.
Nie było... jej tam.
Drogę powrotną do rezydencji przebiegł, a kiedy dotarł do kuchni wszystko co
znalazł, to kupę psańcow uwijających się z posiłkiem.
Po raz pierwszy rozciągnął swoje zmysły i odkrył, że... nie było jej nigdzie w
rezydencji.
Uderzająca panika przeszła przez niego, robiąc szum w jego głowie...
Nie, chwila, ten dźwięk... motoru?
Głęboki, dudniący pomruk nie miał sensu. Chyba, że Xhex przyjechała z jakiegoś
powodu - co było dobrą wiadomością dla John’a...
NieMa była na zewnątrz, z przodu domu. Właśnie teraz.
Tropiąc swoją krew w jej żyłach, pobiegł przez hol, wystrzelił z przedsionka i... stanął
jak wryty na najwyższym stopniu wejścia.
Xhex była na swoim Ducati, jej czarny skórzany strój świetnie komponował się z
motorem. A za nią? NieMa dzieliła z nią siedzenie, kaptur opuszczony, włosy w pokręconym
nieładzie, uśmiech promienny jak słońce.
Jej twarz stężała gdy go zobaczyła.
- Cześć - powiedział, czując jak jego serce wraca do normalnego rytmu.
Za sobą poczuł kogoś jeszcze, kto wyszedł z przedsionka. John.
Xhex spojrzała na swojego brońca, skinęła głową, ale nie wyłączyła silnika.
Spoglądając przez ramię powiedziała
- Wszystko w porządku mamo?
- W jak najlepszym - NieMa niezdarnie zsiadła, jej szata opuściła się na stopy, jakby
jej ulżyło, że ma przejażdżkę za sobą - Zobaczymy się jutro w nocy?
- Pewnie. Przyjadę po ciebie o trzeciej.
- Świetnie.
Dwie kobiety dzieliły uśmiech, to było takie proste, niemal go rozerwało: jakiś rodzaj
czegoś zawiązał się między nimi... jeśli on nie mógł mieć z powrotem swojej Wellsie i syna...
tak, chciałby by NieMa znalazła swoją prawdziwa rodzinę.
Wyglądało na to, że kroki zostały podjęte w dobrym kierunku.
Gdy NieMa wchodziła po schodach, John zamienił się z nią miejscami schodząc na
dół w stronę motoru. Tohr chciał ją zapytać gdzie była, co robiła, co powiedziała. Ale
przypomniał sobie, iż to że z nim spała nie dawało mu prawa do żadnej z tych rzeczy.
Co uświadomiło mu jak daleko nie zaszedł, nieprawdaż.
- Dobrze się bawiłaś? - powiedział gdy się cofnął i przytrzymał dla niej drzwi.
- Tak - złapała rąbek szaty i pokuśtykała do przedsionka - Xhex zabrała mnie na
przejażdżkę motocyklem albo motorem?
- Każde jest dobre - pomyślał: śmiertelna pułapka, dawca organów, cokolwiek -
Jednak następnym razem załóż kask.
- Kask? Jak w zawodach jeździeckich?
- Nie zupełnie. Mówimy o czymś wytrzymalszym, niż aksamit pod brodą.
Dam ci jeden.
- O, dziękuję - wygładzała niesforne kosmyki, które pokrywały całą jej blond głowę -
To było takie... radosne. Jak latanie. Na początku się bałam, ale jechała powoli. Później
jednak nauczyłam się to kochać.
Jechałyśmy bardzo szybko.
Cóż nie sprawiło to, że chciał mieć to w dupie do końca swojego życia.
I nagle zdał sobie sprawę, że chciał, by się bała. To Ducati nie było niczym więcej jak
silnikiem z cholernym siodełkiem przykręconym do niego. Jedno odbicie z tyłu i ta jej
delikatna skóra stałaby się tylko czerwoną farbą na drodze.
- Tak... to świetnie - w swojej głowie zaczął dawać jej wykład bezpieczeństwa, który
obracał się wokół podstaw energii kinetycznej i tematów medycznych takich jak krwiak i
amputacja kończyn - Gotowa na posiłek?
- Jestem głodna. Całe to świeże powietrze.
W oddali usłyszał ryk odjeżdżającego motoru i John wszedł do środka, wyglądał jak
śmierć.
Dzieciak poszedł prosto do pokoju bilardowego i dziesięć do jednego, że nie był po
zaledwie rozpalonym rozstaniu, ale nie będzie z nim rozmawiał. Dał mu to cholernie jasno do
zrozumienia na początku nocy.
- Chodź - powiedział Tohr - usiądziemy.
Kiedy weszli, zwykły zgiełk rozmowy przycichł, ale był zbyt skupiony na kobiecie
idącej przed nim, by zwrócić na to uwagę. Myśl, że była sama w zewnętrznym świecie,
jeżdżąc z Xhex w środku nocy, sprawiła, ze poczuł się... inaczej.
NieMa, którą znał nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego.
I, cholera... z jakiegoś powodu jego ciało ścisnęło się na myśl o niej w innym ubraniu,
niż ta szata, siedzącej okrakiem na motorze, włosy uwolnione od warkocza i powiewające
śladem nocy.
Nagle wyobraził ją sobie nagą, opartą o ścianę, z rozstawionymi nogami,
rozpuszczonymi włosami, rękami zamkniętymi na piersiach. Jak dobry chłopak, był na
kolanach, jego usta na jej płci, język lizał to miejsce, o którym tak wiele się nauczył swoimi
palcami.
Ssał ją. Czując ją na swej twarzy, kiedy wygięła się w łuk i napięła...
Warknięcie, które się z niego wydobyło było wystarczająco głośne w cichym
pomieszczeniu. Wystarczająco głośne, by NieMa odwróciła zaskoczoną twarz. Wystarczająco
głośne by poczuł się jak totalny dupek.
Zacierając ślady, wykonał skomplikowana pracę z odsuwaniem jej krzesła od stołu.
Jakby to gówno było co najmniej operacją na mózgu.
Kiedy NieMa usiadła, jej własne podniecenie podryfowało pod jego nos, a on omal się
nie udusił tłumiąc kolejne warknięcie wibrujące w jego piersi.
Siadając na swoim krześle, jego erekcja stała się napięta w szczytowym momencie za
jego rozporkiem, ale nie przeszkadzało mu to. Może odetnie w ten sposób dopływ krwi i
zasraniec spasuje, tyle że... cóż śledząc teorię koguciego ringu, przeciwieństwo było bardziej
prawdopodobne.
Świetnie.
Podniósł swoja serwetkę, strzepnął te wyszukane fałdy i...
Wszyscy patrzyli na niego i NieMą. Bractwo. Ich krwiczki. Nawet psańce, które
właśnie zaczęły podawać.
- Co - mruknął kiedy kładł adamaszek na kolanach.
Iiiiiiiii zdał sobie sprawę, że nie założył koszuli. NieMa nie naciągnęła swojego
kaptura.
Trudno powiedzieć, kto przykuwał większą uwagę. Prawdopodobnie ona, większość z
nich nie widziała jej twarzy bez osłony...
Zanim się zorientował, jego górna warga podwinęła się odsłaniając kły i spojrzał na
każdego z samców sycząc nisko i groźnie. Pomimo faktu, że wszyscy byli szczęśliwie
związani. I byli jego Braćmi. A on nie miał prawa zachowywać się terytorialnie.
Wiele brwi podskoczyło do góry. Kilku poprosiło o dolewkę tego co pili.
Ktoś zaczął zdawkowo gwizdać.
Kiedy NieMa szybko zarzuciła swój kaptur na miejsce, rozpoczęły się niezręczne
rozmowy o pogodzie i sporcie.
Tohr tylko potarł skronie. Trudno powiedzieć co spowodowało ból głowy.
Można było wybierać z tak wielu rzeczy.
W końcu posiłek upłynął bez dalszych incydentów. Po za tym, trudno sobie
wyobrazić, że krótka walka o jedzenie, czy pożar w kuchni byłyby godnym, drugim aktem dla
Bractwa.
Kiedy wszystko minęło, on i NieMa wyszli z jadalni - jednak nie z tego samego
powodu.
- Muszę teraz iść do pracy - powiedziała, kiedy doszli do schodów - nie było mnie całą
noc.
- Możesz nadgonić to jutro.
- To nie byłoby w porządku.
Już chciał jej powiedzieć, że powinna iść do łóżka, zdał sobie sprawę, że w ciągu
ostatnich kilku miesięcy NieMa spędzała czas tylko z nim: tak, jasne, pracowała, ale robiła to
sama, a w czasie posiłków była milcząca.
Zastanowił się nad tym, kiedy byli na górze, byli albo zmęczeni albo śpiący. Więc tak
naprawdę nawet z nim nie rozmawiała.
- Gdzie się ty i Xhex pojedziecie?
- Wszędzie. Nad rzekę. Do miasta.
Zamknął na chwilę oczy na uderzenie słów „do miasta”. A później, nie miał pojęcia,
dlaczego nigdy nigdzie jej nie zabrał. Ilekroć był w domu, siedział na siłowni, albo czytał w
łóżku czekając, aż skończy. Nigdy go nie olśniło, by zrobić z nią coś wspólnie na zewnątrz.
To dlatego, że ukrywałeś ją najlepiej jak potrafisz - zauważyło jego sumienie.
Mniejsza z tym. Ona zawsze pracowała...
- Hej, czekaj no, dlaczego nie masz wolnego żadnego wieczoru? - domagał się z
dezaprobatą, kiedy policzył dni tygodnia. Kurwa, co do cholery ten lokaj robi, chcę zajechać
tą kobietę...
- Och, mam, ale ich nie biorę. Nie lubię po prostu siedzieć.
Tohr przetarł brew kciukiem.
- Wybacz - mruknęła - zejdę na dół do centrum treningowego i już zacznę.
- Kiedy skończysz?
- Prawdopodobnie około czwartej po południu.
- Dobrze - kiedy się odwróciła, położył rękę na jej ramieniu - Słuchaj, jeśli wchodzisz
do szatni w ciągu dnia, zawsze pukaj przed wejściem, dobrze?
- Oczywiście. Zawsze to robię.
Gdy zniknęła za rogiem, patrzył jak odchodzi, jej kulejąca postawa niosła wrodzoną
godność i nagle poczuł, że nigdy tego nie honorował.
- Mamy randkę, pamiętasz?
Spoglądając w prawo, potrząsnął głową na Lassiter’a.
- Nie jestem w nastroju.
- Żadnego gówna. No dawaj, wszystko już przygotowałem.
- Słuchaj, bez urazy, ale teraz nie jestem dobrym towarzystwem...
- A kiedykolwiek byłeś?
- Ja naprawdę nie...
- Bla, bla, bla. Zamknij, kurwa dziub i zabieraj swoje dupsko.
Kiedy anioł chwycił i pociągnął, Tohr zrezygnował z walki i pozwolił się pociągnąć w
górę schodami i w dół korytarzem posągów - na zewnątrz w inną stronę. Minęli jego pokój,
pokoje chłopaków, apartament Z, Belli i Nalli. Przeszli obok kwater psańców. Do wejścia do
sali kinowej.
Tohr stanął jak wryty.
- Jeśli to jest kolejny plażowy maraton, to skopię ci dupę, aż nie będziesz umiał
siedzieć.
- Ał, patrzcie no. Próbujesz być zabawny.
- Poważnie, jeśli masz w sobie jakąkolwiek litość, pozwolisz mi iść do łóżka...
- Mam M&M’sy.
- Nie mój gust.
- Rodzynki
- Łe
- Sam Adams
Tohr zmrużył oczy
- Zimny?
- Wręcz lodowaty.
Tohr skrzyżował ręce na piersi i powiedział sobie, by się nie dąsać jak pięciolatek.
- Chcę Milk Duds.
- Mam. I popcorn.
Przeklinając, Tohr szarpnął drzwi i wszedł w słabo oświetloną, czerwoną jaskinię.
Anioł sprawiał wrażenie, że wszystko idzie gładko: ten gadatliwy dupek miał już wszystko
ustawione. Zapasowy Sam Adams na podłodze w wiaderku z lodem. Żenująco kaloryczna
wystawa z... taa, żółte pudełko Milk Duds. I pieprzony popcorn.
Usiedli obok siebie i kopnęli podnóżki.
- Powiedz mi, że to nie są erotyczne filmy z lat pięćdziesiątych - mruknął Tohr.
- Nieee. Popcornu? - powiedział anioł wciskając play i oferując miskę - Świetne masło
- idealnie się rozpuszcza. Nie jakaś tam krowia pomyłka.
- Nie, dzięki.
Na ekranie, pojawiło się intro jakiegoś studia filmowego z pękiem kredytów. A
później dwoje starych ludzi siedziało na kanapie.
Rozmawiali. Tohr pociągnął łyk piwa
- Co to kurwa jest?
- „Kiedy Harry poznał Sally”
Tohr opuścił butelkę od swych ust
- Co?
- Zamknij się. Potem obejrzymy kilka epizodów z „Na wariackich papierach”. Później
„Niezapomniany romans” - ale klasyk, nie te głupoty z Warren’em Beatty. „Narzeczona dla
księcia”...
Tohr wcisnął przełącznik przy biodrze i wyprostował krzesło - Dobra. Świetnie. Baw
się dobrze z...
Lassiter nacisnął pauzę i zacisnął ciężką rękę na jego ramieniu - Siadaj, kurwa z
powrotem. Patrz i ucz się.
- Czego? Jak bardzo nienawidzę komedii romantycznych? Może po prostu sobie to
powiemy i pozwolisz mi odejść.
- Będziesz tego potrzebował.
- W mojej drugiej profesji hostessy?
- Bo musisz sobie przypomnieć jak być romantyczny.
Tohr pokręcił głową.
- Nie. Nie ma mowy. To się nie stanie...
Kiedy wskoczył do pociągu „pomoimtrupie”, Lassiter po prostu potrząsał głową
- Musisz pamiętać, że to jest możliwe, kolego.
- Do cholery, pamiętam...
- Utknąłeś, Tohr. I podczas gdy ty możesz mieć czas by się wygłupiać, Wellsie nie ma
takiego luksusu.
Tohr zamknął się. Usiadł z powrotem. Zaczął odrywać etykietę ze swojego piwa
- Nie potrafię tego zrobić. Nie mogę udawać, że czuję... w ten sposób.
- Trochę tak, jak nie mogłeś uprawiać seksu z NieMą? Jak długo planujesz ciągnąć to
w ten sposób?
- Dopóki nie znikniesz. Do czasu uwolnienia Wellsie i dopóki nie znikniesz.
- I jak to działa. Podobał ci się sen, z którym obudziłeś się dzisiaj?
- Filmy tu nie pomogą - powiedział po chwili.
- A co jeszcze zamierzasz zrobić? Walniesz się w swoim pokoju, aż NieMa nie wróci
z pracy, a potem walniesz się koło niej? Och, czekaj, niech zgadnę - będziesz chodził tam i z
powrotem bez celu. Ponieważ to nie jest to samo co robiłeś kiedykolwiek wcześniej - Lassiter
podsunął miskę Tohr’owi pod twarz - Ile cię, kurwa będzie kosztować posiedzenie tutaj ze
mną. Zamknij się i jedz swoją połówkę popcornu, dupku.
Tohr przyjął ofertę tylko dlatego, że prawdopodobnie całe to gówno wylądowałoby na
jego kolanach.
Godzinę i trzydzieści sześć minut później, musiał odchrząknąć, kiedy Meg Ryan
mówiła Billemu Crystal w środku przyjęcia sylwestrowego, że go nienawidzi.
- Zalewa - powiedział Lassiter kiedy wstał - odpowiedź na wszystko.
Minutę później młody Bruce Willis pokazał się na ekranie i Tohr wysłał za to
modlitwy dziękczynne.
- To jest o wiele lepsze. Jednak potrzebujemy więcej piwa.
- Się robi.
Skrzynkę piwa później przelecieli przez dwa odcinki „Na wariackich papierach” w
tym jeden ze Świąt Bożego Narodzenia, gdzie ekipa wraz z aktorami śpiewała w ostatniej
scenie.
Co wcale nie sprawiło, że musiał odchrząknąć. Naprawdę.
Potem próbowali przejść przez „Niezapomniany romans”. Przynajmniej dopóki
Lassiter nie zlitował się nad nimi i zaczął przyciskać przycisk przewijania.
- Mówiły, że ten jest najlepszy - mruknął anioł, uderzając ponownie w przycisk, a
ktokolwiek to był, podkręcił stan ducha - Może ten był pomyłką.
- Amen.
Dobra, film z księżniczką, nie był katastrofą - to gówno było momentami zabawne. I
taaa, to było... fajne, kiedy na końcu para zeszła się razem.
Plus, lubił Columbo grającego dziadka. Ale nie potrafił powiedzieć, by cokolwiek z
tego zamieniło go w Casanovę.
Lassiter obejrzał się
- Jeszcze nie skończyliśmy.
- Po prostu utrzymuj mnie przy piwie.
- Proście, a będzie wam dane.
Anioł wręczył mu świerzucha i zniknął w pokoju kontrolnym, aby przełączyć DVD.
Kiedy wrócił na dół, gdzie siedzieli, na ekranie pojawił się...
Tohr wyprostował się w fotelu
- Co to kurwa jest!
Kiedy duże ciało Lassiter’a spojrzało na projekcję na ekranie, gigantyczna para piersi
falowała zakrywając twarz i klatkę piersiową.
- „Przygody w MilfyWay” - prawdziwa klasyka.
- To jest pornos!
- A tam.
- Dobra, nie będę tu z tobą siedział i tego oglądał.
Anioł wciąż stojąc, wzruszył ramionami
- Chciałem się tylko upewnić, że wiesz co tracisz.
Jęki rozbrzmiewały przestrzennym dźwiękiem, a te cycki... te pieprzone cycki
wyglądały jakby trzepały Lassiter’a po pysku.
Tohr zasłonił oczy na ten horror.
- Nie! Nie rób tego!
Lassiter odciął film, dźwięk zniknął. I szybki rzut oka przez palce pokazał mu, że
miłosiernie było to wyłączenie, nie pauza.
- Po prostu staram się do ciebie dotrzeć - Lassiter usiadł, otworzył piwo, wyglądał na
zmęczonego - Ludzie, te anielskie pierdoły... jest tak cholernie trudno mieć wpływ na
cokolwiek. Nigdy nie miałem problemu z wolną wolą, ale na litość boską chciałbym tylko w
jakiś czarodziejski sposób zaprowadzić cię tam, gdzie powinieneś być - kiedy Tohr się
skrzywił, anioł mruknął - Jednak w porządku. Dotrzemy tam, jakoś...
- Właściwie, to teraz jestem zastraszony wizją ciebie, różowym kostiumie.
- Hej, mam zgrabny tyłek. Przecież wiesz.
Przez chwile pili piwo, aż na ekranie zaczęło pojawiać się logo Sony w losowych
punktach.
- Czy kiedykolwiek byłeś zakochany? - zapytał Tohr.
- Raz. Nigdy więcej.
- Co się stało - kiedy anioł nie odpowiadał, Tohr rzucił w bok spojrzenie - Och, więc
to jest w porządku, kiedy grzebiesz w moich najczarniejszych myślach i nie możesz się
zrewanżować?
Lassiter wzruszył ramionami. Otworzył kolejne piwo
- Wiesz co myślę?
- Nie, dopóki mi nie powiesz.
- Myślę, że powinniśmy obejrzeć kolejny odcinek „Na wariackich papierach”
Tohr westchnął długo i głęboko i musiał się zgodzić. To nie było słabe, oglądać filmy
z facetem, rozmawiać ponad dialogami, a w międzyczasie pić piwo i jeść śmieciowe żarcie.
W rzeczywistości nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz po prostu... się wyluzował.
Oczywiście, to musiało być jeszcze z Wellsie. Kiedy miał wolne, zawsze spędzał z nią
czas.
Boże, ile dni roztrwonili, bezmyślnie przelatując kanały przed telewizorem, oglądając
powtórki, gówniane filmy z kablówki, albo monotonne audycje.
Trzymali się za ręce, albo ona leżała na jego piersi, albo bawił się jej włosami.
Taka strata czasu, pomyślał. Ale kiedy byli tak zassani w tej strefie minuty, godziny,
był to... prosty, łatwy rodzaj szczęścia.
Jeszcze jedna rzecz do opłakiwania.
- A może coś z późniejszej kariery Willis’a? - powiedział Tohr.
- „Szklana pułapka”?
- Ty zmieniasz płytę, a ja dołożę ognia do maszyny z popcornem.
- Stoi.
Kiedy obaj wstali i skierowali się do tyłu, on do maszyny, Lassiter do pomieszczenia
kontrolnego, Tohr zatrzymał go
- Dzięki stary.
Anioł zaserwował mu strzał w ramię i udał się na górę
- Tylko odwalam swoją robotę.
Tohr patrzył jak czarna z blond pasemkami głowa anioła pochyla się pod wąskimi
drzwiami.
Pieprzona wolna wola, racja. A co do niego i NieMej?
Było trudno myśleć o tym co będzie dalej. Kiedy po raz pierwszy był z nią, postanowił
po prostu zwalczyć emocje, aby mógł przyjąć jej żyłę, dać jej swoją i być z nią do tego
stopnia, do którego potrafił.
Jeśli posunie się dalej?
Następny poziom tego gówna będzie wyglądał jak spacer po parku.
Rozdział 38
Rozdział 39
W rezydencji Bractwa NieMa usiadła na łóżku, które dzieliła z Tohrtur’em, jej szata
leżała na kołdrze, obok niej, halka okrywała jej ciało.
Cisza. Tak cichy był ten pokój bez niego.
Gdzie on jest?
Gdy wróciła tu po pracy w centrum szkoleniowym, spodziewała się, że będzie na nią
czekał, ciepły i może śpiący na kołdrze. Zamiast tego wszystko było zasłane, poduszki
poukładane przy wezgłowiu, dodatkowy koc, ten którego używał, aby się ogrzać, wciąż leżał
schludnie złożony u podnóża materaca.
Nie było go na siłowni ani na basenie. Nie było go w kuchni, kiedy zatrzymała się tam
na chwilę by wziąć coś dla siebie. Ani w pokoju bilardowym czy bibliotece.
I nie pojawił się na Wieczerzy.
Gałka przekręciła się i podskoczyła - tylko po to by uwolnić głęboki i łagodny
wydech. Jej krew w ciele wojownika zaanonsowała jego przybycie, zanim jeszcze jego
zapach dotarł do jej nosa, a ciało wypełniło wejście.
Wciąż nie miał koszuli, ani butów na nogach.
Jego spojrzenie było mroczne i opuszczone jak korytarze piekła.
- Gdzie byłeś? - wyszeptała.
Spuścił oczy na pytanie wchodząc do łazienki.
- Jestem spóźniony. Ghrom zwołał zebranie.
Kiedy popłynął szum wody, zabrała suknię i zaczęła się ubierać, wiedząc, że czułby
się niezręcznie gdyby nie była ubrana poza łóżkiem.
Ale to nie był powód jego nastroju kiedy nawet nie spojrzał w jej stronę.
Jego ukochana, pomyślała. To musi mieć związek z jego ukochaną.
Rozdział 40
Pierwsze wrażenie jakie wywarł ich gospodarz na Tohr’ze, to takie iż Assail w ogóle
się nie zmienił. Wciąż był wystarczająco wielki, by mógł być jednym z Braci, z włosami tak
czarnymi, że V przy nim wyglądał jak blondyn. Jego ubrania były, jak zawsze, formalne i
idealnie dopasowane.
Był również przebiegły jak zwykle, jego spojrzenie sprytne i niewzruszone... widzące
zbyt wiele, dużo za wiele.
Kolejny drobny dodatek na tym kontynencie.
Nie.
Arystokrata uśmiechnął się, ale uśmiech nie sięgał jego oczu.
- Zgaduję, że Ghrom jest gdzieś po środku tych wszystkich ciał?
- Okaż, kurwa, trochę szacunku - warknął V.
- Komplementy są przyprawą konwersacji - Assail odwrócił się, pozostawiając ich,
aby sami weszli do środka - Po prostu w taki sposób...
Ghrom zdematerializował się prosto na drodze faceta, poruszając się tak szybko, że
zetknęli się klatkami piersiowymi.
Szczerząc kły długie jak sztylety, król warknął nisko
- Uważaj co mówisz, synu. Albo uniemożliwię ci, pieprzenie kolejnych głupot.
Assail cofnął się, jego oczy zwężyły się jakby czytał dane demograficzne Ghrom’a.
- Nie jesteś taki jak twój ojciec.
- Ty też nie. Niestety.
Kiedy Vrhedny zamknął drzwi, Assail sięgnął do wewnętrznej kieszeni - i natychmiast
miał cztery lufy wycelowane w głowę. Gdy zamarł, jego oczy przeszły z broni na broń.
- Wyciągałem cygaro.
- Robiłbym to powili, gdybym był tobą - mruknął Ghrom - Moi chłopcy nie będą mieli
nic przeciwko temu, by cię dopaść tam gdzie stoisz.
- Dobrze, że nie jesteśmy w moim salonie. Uwielbiam tamten dywan - zerknął na V -
Jesteś pewien, że chcesz to zrobić w przedsionku?
- Jak jasna, kurwa, cholera - V zawarczał.
- Okienna fobia?
- Miałeś zamiar zapalić - powiedział Ghrom - czy się najarać. Może najpierw to
rozstrzygniemy, a potem zajmiemy się wystrojem twojego domu.
- Podoba mi się widok.
- Taki jak ja stojący nad twoim grobem? - ogłosił V, wskazując schowaną rękę faceta.
Unosząc brew, Assail wyciągnął długiego Kubańczyka i pokazał go wszystkim. Potem
sięgnął do bocznej kieszeni, wyjął złotą zapalniczkę i przytrzymał ją przed świetnie uzbrojoną
gwardią jaskółek.
- Ktoś chce się przyłączyć? Nie? - obciął koniec i zapalił, pozornie obojętny na to, że
jego głowa wciąż była na celowniku.
Po kilku pociągnięciach powiedział
- Więc, chciałbym coś wiedzieć.
- Nie dawaj mi takiej zachęty - mruknął V.
- Dlatego w końcu chciałeś się ze mną zobaczyć? - zapytał Ghrom.
- Tak, dlatego - wampir rolował cygaro tam i z powrotem między kciukiem a palcem
wskazującym - Czy masz zamiar zmieniać prawo, dotyczące ludzi?
Przechylony na bok Tohr zrobił szybki skan z tego co widział z reszty domu - czego
nie było zbyt wiele: nowoczesna kuchnia, kawałek jadalni i salon z drugiej strony. Nie
znajdując nikogo w pustych pokojach, zmienił pozycję.
- Nie - powiedział Ghrom - Pod warunkiem, że interes pozostaje pod kontrolą, możesz
robić co chcesz. W jaki rodzaj handlu wszedłeś.
- Detaliczny.
- Ale czego?
- Czy to ważne.
- Skoro nie odpowiadasz, założę się że chodzi albo o kobiety, albo o prochy - Ghrom
zmarszczył brwi kiedy nie było odpowiedzi - Więc, które z nich?
- Kobiety są za bardzo problematyczne.
- A narkotykowe gówno jest trudne do utrzymania pod kontrolą.
- Nie wtedy, gdy ja dbam o te sprawy.
V gwizdnął
- Więc to ty jesteś powodem dla którego pośrednicy „dobrowolnie” sami odwieszają
czapki.
- Bez komentarza.
Ghrom znowu uniósł brwi
- Dlaczego mówisz o tym teraz?
- Powiedzmy, że wpadłem na jedną ze zbyt wielu zainteresowanych stron.
- Trochę więcej szczegółów.
- Cóż, jedna z nich ma około metra osiemdziesięciu wzrostu. Krótkie, nastroszone,
ciemne włosy. Jej imię rymuje się ze słowem seks, a jej ciało na pewno jest do tego
stworzone.
O, nie, na pewno nie, pomyślał Tohr...
Syk, który pochodził od John’a sprawił, że wszystkie głowy się odwróciły.
I co tu dużo gadać, jego oczy były skierowane na Assail’a tak, jakby co najmniej w
swoim umyśle, już rozrywał gardło mężczyzny.
- Bardzo przepraszam - wycedził Assail - Nie wiedziałem, że zapoznałeś się z nią w
ten sposób.
Tohr warknął w imieniu swojego syna
- On jest, kurwa, kimś więcej, niż tylko znajomym. Więc możesz sobie wsadzić w
dupę te spekulacje, a skoro jesteśmy przy tym, to trzymaj się od niej z daleka.
- To ona przyszła do mnie.
Świeeeeeeetnie. To było jak ołowiany balon...
Zanim gówno wymknęło się z rąk, Ghrom uniósł dłoń
- Mam w dupie co robisz z ludźmi - pod warunkiem, że posprzątasz po sobie bałagan.
Ale jeśli sięgniesz po cudzą własność, jesteś zdany na siebie.
- A co z naszym gatunkiem przeszkadzającym mi w handlu?
Ghrom uśmiechnął się lekko, jego okrutne oblicze nie okazywało absolutnie żadnego
humoru.
- Już masz problemy z obroną swojego terytorium? Coś ci powiem. Nie możesz mieć
tego, czego nie potrafisz utrzymać.
Assail pochylił głowę
- Wystarczająco uczciwe...
Odgłos tłuczonego szkła za nimi, uciął wszystko miażdżąc czas: strzelanina.
Potężnym, gwałtownym ruchem do przodu, Tohr rzucił się z wiatrem, jego masywne
ciało przeleciało nad hiszpańską dachówką, jego cel: Ghom.
Kiedy grad kul uderzył w tył domu, przygwoździł króla do podłogi, osłaniając
swojego Brata własnym ciałem jak to tylko było możliwe.
Pozostali w tym Assail również uderzyli w ziemię i osłaniali się za ścianami.
- Jesteś ranny, mój panie? - Tohr syknął w ucho Ghrom’a kiedy wysyłał alarmującego
sms’a.
- Chyba w szyję - nadeszła jęcząca odpowiedź.
- Nie wstawaj.
- Leżysz na mnie. Gdzie do cholery miałbym iść.
Tohr odwrócił głowę, szybko rozejrzał się gdzie każdy się znajdował. V
przyciskał Assail’a, jego ręka zaciśnięta na gardle faceta, a broń wycelowana w
gospodarza tego grobowca.
Khill i John byli rozpłaszczeni z tyłu, po obu stronach wejścia którym przyszli,
osłaniając podwórko jaki i przejście do kuchni.
Zimny wiatr wiejący przez rozbite szyby w drzwiach, nie przyniósł żadnego
szczególnego zapachu, a to dowodziło, kto za tym stał: reduktorzy cuchnęliby biorąc pod
uwagę fakt, że zarówno wiatr i strzały dochodziły z północy.
To był Xkohr i jego Banda Łajdaków.
Ale, do cholery, jak dowiedział się tak szybko. Ten pojedynczy strzał musiał
pochodzić z karabinu i był wycelowany w Ghroma przez te pieprzone szyby w drzwiach - a
już od dłuższego czasu Korporacja Reduktorów nie wykazywała się finezją w swoich atakach.
- Miałeś chyba trzymać to spotkanie w tajemnicy wampirze - powiedział
V śmiertelnym tonem.
- Nikt nie wie, że tu jesteście.
- W takim razie zakładam, że sam zaplanowałeś zabójstwo.
Zabije skurwysyna, pomyślał Tohr bez żalu. Tu i teraz.
Assail zachował zimną krew, wyprostował się przed Bratem, tak że teraz wylot lufy
znajdował się na środku jego czoła.
- Pierdol się - właśnie dlatego chciałem przejść do salonu. Tam wszystkie szyby są
kuloodporne, dupku. I P.S. też oberwałem, idioto.
Mężczyzna uniósł ramię i pokazał kapiąca prawą rękę, tą w której wcześniej trzymał
cygaro.
- Cóż, może twoi przyjaciele mają złe oko.
- To nie złe oko. Ja też jestem celem...
Kolejny grad kul z tyłu domu, sięgający przez pęknięcie w drzwiach.
Pierdolone piekło, szyba termiczna była dobra na nowojorskie zimy, ale nie na bestie
Remington’a.
- Jak się trzymasz? - Tohr wyszeptał do ucha Ghroma, sprawdzając w telefonie
odpowiedź od reszty Braci.
- Dobrze. Ty?
Z wyjątkiem kaszlu króla i... Chryste, jakby miał grzechotkę w płucach.
Krwawił gdzieś wzdłuż układu oddechowego.
Poruszając się tak szybko jak westchnienie, Assail wymknął się z uścisku V i śmignął
w poprzek przedsionka kierując się w stronę drzwi, które musiały prowadzić do garażu.
- Nie strzelaj! Mam samochód którym możesz go zabrać! Pogaszę wszystkie światła w
domu.
Kiedy zapadła ciemność, Vrhedny zdematerializował się zaraz obok faceta, ściągając
go do parteru i szlifując jego twarzą kafelki.
- Teraz cię zabiję...
- Nie - padł rozkaz Ghroma - Nie, dopóki nie dowiemy się o co chodzi.
W cieniu, V zacisnął zęby i spojrzał na króla. Ale przynajmniej nie pociągnął za spust.
Zamiast tego przyłożył usta do ucha gospodarza i warknął
- Lepiej pomyśl dwa razy zanim pójdziesz znowu do innego wyjścia.
- W takim razie zrób to sam - co brzmiało -..kim..azie...ób to..am.
V spojrzał na Tohra, przez chwilę oboje wpatrywali się w siebie. Kiedy Tohr dał
subtelny znak głową, Brat zaklął... potem podniósł się i trzasnął otwarte drzwi garażu.
Automatyczne światła wciąż były włączone od wcześniejszego przyjazdu Assail’a, Tohr
dostrzegł cztery samochody: Jaguara, Spyker’a, czarnego Mercedesa.
I czarnego vana bez bocznych okien.
- Weźcie GMC - mruknął Assail - Kluczyki są w stacyjce. Jest kuloodporny.
Kiedy na zewnątrz wszystko ucichło, John i Khill zaczęli robić rundy przez
potłuczone szkło, wpadając w niezachwiany występujący na przemian rytm, tylko po to by się
upewnić, że nikt nie spróbuje zdematerializować się do środka.
Kurwa, amunicji nie starczy im na długo.
Tohr zaklął z braku możliwości, jak również z faktu, że nie dostał żadnej odpowiedzi
z Bractwa...
- Utrzymamy to - powiedział Khill nie odwracając się od drzwi - ale będziemy
potrzebować innych Braci zanim będziecie się próbowali wydostać.
- Już ich zaalarmowałem - mruknął Togr - Są w drodze.
Przynajmniej miał taką nadzieję.
Głos Assail’a przekrzykiwał strzelaninę
- Weźcie tego cholernego vana. Nie wrobiłem was.
Tohr usztywnił faceta twardym spojrzeniem
- Jeśli to zrobiłeś, obedrę cię żywcem ze skóry.
- Nie zrobiłem.
Biorąc pod uwagę, że nie było dalszych zapewnień, Które można byłoby uzyskać,
Tohr przykucnął do Ghroma i pomógł mu podnieść się do pochylonej pozycji. Kurwa, krew z
jego szyi. Mnóstwo.
- Trzymaj głowę nisko, mój panie i idź za mną.
- No nie mów.
Poruszając się tak szybko jak tylko śmiał, Tohr zaczął iść w poprzek, kierując królem
w stronę ściany, tak by Ghrom mógł wyciągnąć rękę i sam się orientować w terenie.
- Pralka - powiedział Tohr, ciągnąc go by ją ominąć - Suszarka. Drzwi, dwa metry.
Półtora. Jeden. Stopień w dół.
Kiedy przeszli obok Assail’a, mężczyzna obserwował ich.
- Jezu, on jest naprawdę ślepy.
Ghrom zatrzymał się na krótko i obnażył swój sztylet, kierując go wprost na twarz
faceta.
- Ale słuch mam cholernie dobry.
Assail prawdopodobnie by odskoczył, ale został zatrzymany przez twardą ścianę, kule
i ostrze - niewiele miejsca na jakikolwiek manewr.
- Tak, rzeczywiście.
- To spotkanie nie jest skończone - powiedział Ghrom.
- Nie mam nic do dodania.
- Ja mam. Uważaj na siebie, synu - jeśli to małe zamieszanie dowodzi, że maczałeś w
tym palce, to następnym twoim domem będzie sosnowa skrzynka.
- To nie ja. Przysięgam. Jestem biznesmenem, czystym i prostym. Chcę tylko, żeby
wszyscy dali mi święty spokój.
- Greta, kurwa, Garbo - szczeknął V, kiedy Tohr szturchnął Ghroma z powrotem do
ruchu.
W samym garażu, Tohr wprowadził poprawkę kursu, którym szedł z królem po gołym
betonie, obchodząc inne pojazdy. Kiedy dotarli do vana, sprawdził go, a następnie rozsunął
tylne, podwójne drzwi i popchnął najpotężniejszego wampira na planecie do środka, jakby był
walizką.
Gdy zatrzasnął drzwi, przystanął na moment, by wziąć głęboki oddech.
Potem obszedł go od strony kierowcy i wsiadł. Oświetlenie wnętrza pozostało chwilę
włączone, po tym jak usiadł i, tak, klucze były dokładnie tam, gdzie powiedział Assail. I tak,
było tu kilka poważnych modyfikacji: dwa zbiorniki paliwa, zawieszenie wzmocnione
stalową klatką, grube szkło, które sugerowało, że faktycznie pojazd był kuloodporny.
W środku była przesuwana przegroda oddzielająca tył od przodu, otworzył ją ta tyle
by mógł obserwować króla.
Z miejsca, w którym siedział, kapanie krwi w furgonetce było tak głośnie jak strzały,
które je spowodowały.
- Jesteś ciężko ranny, mój panie.
Wszystko co usłyszał w odpowiedzi to kaszel.
Kurwa.
John był gotowy zabić.
Kiedy stał z lewej strony tych cholernych tylnych drzwi, grube mięśnie jego ud drżały,
a serce galopowało w piersi. Jednak jego broń nawet nie drgnęła.
Banda Łajdaków wszczęła atak w miejscu, w którym przybyli: po drugiej stronie
trawnika, za domem.
Piekielne strzały, pomyślał. Pierwsza kula, która przebiła szybę w drzwiach, była
wycelowana prosto w głowę Ghrom’a, chociaż wokół stało niewiele osób.
Za blisko. Zbyyyyyt blisko.
Ci faceci byli prawdziwymi profesjonalistami - co oznaczało, że muszą szykować się
do drugiego ataku... i nie z tej strony, która była tak dobrze strzeżona.
Kiedy Khill odciągał wolno spust, bez żadnego ruchu, John pochylił się i spojrzał
przez drzwi do kuchni.
Gwizdnął cicho, złapał spojrzenie Khill’a i skinął głową w tamtym kierunku.
- Zrozumiałem...
- John, nie wychodź sam na zewnątrz - powiedział V - Będę sprawdzać tylne drzwi, z
naszym gospodarzem.
- Co, jeśli wejdą przez otwór? - zapytał Khill.
- Odbiorę ich, jednego po drugim.
Trudno się kłócić z tym gościem. Zwłaszcza, kiedy Brat skierował swoją druga broń
tam gdzie John i Khill strzelali.
To był koniec wszelkiej, dalszej konwersacji.
John i Khill osłaniając się nawzajem, wycofali się. Używając światła księżyca jako
przewodnika, przemknęli przez profesjonalnie wyposażoną kuchnię i sprawdzali każde drzwi,
które się pojawiły. Zamknięte.
Zamknięte. Zamknięte.
Jadalnia, salon i pokój dzienny okazały się jednym, wielkim polem, jak boisko
piłkarskie, które zostało wyposażone w wystrój domu. Dobrą wiadomością był fakt, że były
tam ozdobne kolumny, wspierające sklepienie, ustawione w regularnych odstępach, których
on i Khill używali do osłony sprawdzając przesuwane, szklane drzwi i chowając się z
powrotem.
Wszystko było zamknięte: kiedy chodzili w kółko gigantycznego pokoju, atmosfera
była napięta jak kleszcze z obu stron. Boże, całe to szkło...
Zatrzymując się na chwilę, wycelował lufę pistoletu, gwizdnął dwa razy, by dać
sygnał V... i oddał strzał testowy.
Żadnego wgniecenia. Nawet pęknięcia. Okienko trzy metry na sześć po prostu złapało
kulę i trzymało ją, jakby nie było to nic więcej jak guma do żucia.
Assail nie kłamał. Przynajmniej nie o tym.
Z tyłu domu głos gospodarza był daleki, ale wyraźny
- Zamknijcie i zablokujcie drzwi u podstawy schodów na drugie piętro.
Szybko.
Zrozumieliśmy.
John pozwolił Khill’owi przejrzeć łazienki i biuro, kiedy sam skierował kroki w stronę
czarnobiałych, marmurowych schodów. Z całą pewnością w ścianie był schowany
przeciwpożarowy panel ze stali nierdzewnej, pachniało świeżą farbą, co oznaczało, że był
niedawno zainstalowany.
Były tam dwa zamki, jednym można było zamknąć drzwi od strony schodów, drugim,
po przeciwnej stronie.
Kiedy go zamknął i zabezpieczył, nabrał szacunku dla Assail’a za to w jaki sposób
dbał o bezpieczeństwo.
- To miejsce to forteca - powiedział Khill wychodząc z kolejnej łazienki.
„Piwnica?” - powiedział bezgłośnie John i nie schował broni do kabury.
Jakby czytał w myślach, Assail zawołał
- Drzwi do piwnicy są zamknięte. Są w kuchni za drugą lodówką.
Rzucili się w kierunku z którego zaczęli, lokalizując jedną z tych stalowych przegród,
która już zdążyła zjechać w dół i zablokować się.
John sprawdził komórkę i zobaczył, że Rankohr wysłał sms’a „Ciężka walka w
mieście - będziemy tak szybko jak to możliwe”
„Kurwa” - odetchnął kiedy zaświecił ekranem w stronę Khill’a.
- Wychodzę na zewnątrz - powiedział podbiegając do jednej z przegród - Zamknij za
mną...
John rzucił się na wojownika, zatrzymując go
„Jak cholera” - powiedział bezgłośnie.
Khill strząsnął żelazny uchwyt
- Ta pieprzona banda czeka co się wydarzy, a Ghrom musi być zabrany do kliniki -
Kiedy John zaklął pod nosem, Khil potrząsnął głową - Bądź rozsądny, człowieku. Jesteś
wsparciem dla V i Assail’a, a oni utrzymają wnętrze bezpieczne. Po za tym ten van musi
ruszyć, bo król krwawi.
Musisz pozwolić mi tam pójść, bym zrobił co mogę, by zabezpieczyć teren, nie ma
nikogo innego.
John ponownie zaklął, jego umysł gnał w poszukiwaniu innej opcji.
W końcu klepnął swojego najlepszego przyjaciela w szyję i zetknął ich czoła razem na
krótką chwilę. Potem puścił - chociaż, kurwa mać, prawie to go zabiło.
Najważniejszym i pierwszym zadaniem było uratować króla, nie jego najlepszego
przyjaciela. Ghrom był w stanie krytycznym, nie Khill.
Po za tym Khill był śmiertelnym sukinsynem, szybki na swoich nogach, dobry z
bronią i świetny ze sztyletem.
Trzeba zaufać tym umiejętnościom. I drań miał rację: były bardzo potrzebne w tej
sytuacji.
Z ostatecznym skinieniem, Khill wymknął się przez szklane drzwi, a John zamknął i
zablokował je za nim... pozostawiając samca samemu sobie.
Przynajmniej Banda Łajdaków prawdopodobnie założyła, że wszyscy są w domu i
tam pozostaną - musieli wiedzieć, że przybędzie wsparcie, a większość ludzi w takiej sytuacji
czeka na przybycie posiłków zanim przypuści kontratak.
- John! Khill! - zawołał V - Co się tam, kurwa dzieje!
John pobiegł z powrotem do przedsionka. Niestety nie było sposobu, by zamigać bez
odłożenia broni.
- Kurwa mać! Khill wyszedł sam na zewnątrz, tak?
Assail zaśmiał się cicho
- A myślałem, że tylko ja mam życzenie śmierci.
I prawdopodobnie powinna zostawić go w spokoju.
Ale nie zostawiła.
Kiedy wyszedł, miał ręcznik owinięty wokół bioder i podszedł prosto do szafy nie
zaszczycając jej nawet spojrzeniem. Opierając dłoń o framugę drzwi, otworzył je i pochylił
się, imię na jego plecach oświetlały punktowe lampy na suficie.
Jednak nie wziął żadnego ubrania. Zwiesił głowę i stanął nieruchomo.
- Pojechałem dzisiaj do domu - powiedział nagle.
- Dzisiaj? W ciągu... dnia?
- Fritz mnie zawiózł.
Jej serce ciężko biło na myśl o nim wystawionym na dzienne światło - chwila, nie
mieszkali tutaj?
- Mieliśmy własny dom - powiedział - Nie mieszkaliśmy tutaj z pozostałymi.
Więc to nie był ich pokój. Ani ich wspólne łóżko.
Kiedy nie powiedział nic więcej, zapytała
- Co tam... znalazłeś?
- Nic. Absolutnie, kurwa nic.
- Twoje rzeczy zostały wyniesione?
- Nie, zostawiłem wszystko dokładnie tak jak w noc kiedy zginęła.
Naczynia, które są czyste w zmywarce, poczta na komodzie, mascara, którą odłożyła
ostatni raz.
To była dla niego agonia, pomyślała.
- Pojechałem tam, by jej szukać, a wszystko co znalazłem to wystawa z przeszłości.
- Ale nigdy nie jesteś daleko od niej - twoja Wellesandra zawsze jest z tobą. Ona
oddycha w twoim sercu.
Tohrtur obrócił się, jego oczy były przysłonięte, intensywne.
- Nie tak jak kiedyś.
Nagle wyprostowała się pod jego spojrzeniem. Bawiła się krawędzią szaty.
Skrzyżowała nogi. Wyprostowała je.
- Dlaczego patrzysz na mnie w ten sposób?
- Chcę cię pieprzyć. Właśnie dlatego wróciłem do domu.
Kiedy twarz NieMej zarejestrowała wysokooktanowy wstrząs, Tohr nie kłopotał się
łagodzeniem prawdy pięknymi słowami, albo przeprosinami, czy jakimkolwiek rodzajem
fanfar. Był po prostu zbyt zmęczony wszystkim: walką ze swoim ciałem, kłótnią z
przeznaczeniem, zmaganiem z nieuchronnością, której odmawiając ulegał zbyt długo.
Stojąc przed nią był nagi w sposób, który nie miał nic wspólnego z brakiem ubrania.
Nagi i zmęczony... i spragniony jej...
- To możesz mnie mieć - powiedziała miękkim głosem.
Kiedy jej słowa wybrzmiały, poczuł się blady
- Rozumiesz co powiedziałem?
- Byłeś wystarczająco szczery.
- Powinnaś powiedzieć mi, żebym poszedł do diabła.
Nastąpiła krótka przerwa.
- Więc nie musimy kontynuować.
Żadnego żalu. Żadnego żebractwa. Żadnego rozczarowania - to wszystko było o nim i
tym, gdzie się znajdował.
Jak ona może być taka... miła? Zastanawiał się.
- Nie chcę cię skrzywdzić - powiedział, czując jakby chciał się zrewanżować.
- Nie skrzywdzisz. Wiem, że wciąż kochasz swoją krwiczkę i nie winie cię za to. To,
co było między wami, to miłość, która zdarza się tylko raz w życiu.
- A co z tobą?
- Nie mam potrzeby, ani ochoty zajmować jej miejsca. Akceptuję cię takim jakim
jesteś i w jakikolwiek sposób zdecydujesz się przyjść do mnie. Albo nie, jeśli tak musi być.
Tohr przeklął, kiedy jakaś część jego bólu nieoczekiwanie się złagodziła.
- To nie w porządku w stosunku do ciebie.
- To jest w porządku. Cieszę się, że po prostu spędzam z tobą czas. To mi wystarczy, a
nawet więcej niż mogłabym się spodziewać w moim życiu. Tych ostatnich kilka miesięcy
było skomplikowaną radością, której nie wymieniłabym na nic. Jeśli to musi się skończyć,
przynajmniej będę miała to co zrobiłam. A jeśli będzie trwało dalej, będę szczęśliwsza niż na
to zasługuję. A jeśli... to daje ci chociaż niewielką namiastkę spokoju, to będzie mój jedyny
cel.
Kiedy zamilkła, jej cicha godność go zgładziła, naprawdę. Z poczuciem zupełnej
nierzeczywistości, podszedł do niej, pochylił się i ujął jej twarz w dłonie.
Pocierając jej policzek kciukiem, wpatrywał się w oczy
- Jesteś... - jego głos się załamał - jesteś taką wartościową kobietą.
NieMa położyła swoje ręce na jego nadgarstkach, jej dotyk był miękki i delikatny.
- Posłuchaj mnie i uwierz w to co powiem. Nie martw się o mnie.
Najpierw zajmij się swoim sercem i duszą, to jest najważniejsze.
Klęcząc przed nią na kolanach, torował sobie drogę między jej nogami, wypełniając
przestrzeń, którą sobie stworzył, swoim ciałem. I jak zawsze z nią, będąc tak blisko, czuł się
zarówno niewygodnie i swobodnie.
Oczyma nakreślił jej twarz, tą piękną, miłą twarz. I wtedy skupił się na jej ustach.
Poruszając się powoli, pochylił się, nie bardzo pewien, co do cholery robił. Nigdy jej
nie całował. Ani razu. Ze wszystkim, co wiedział o jej ciele, nie wiedział nic o jej ustach, a
kiedy jej oczy rozszerzyły się, było oczywiste, że nigdy nie spodziewała się takiej intymności.
Przechylając głowę na bok, przymknął powieki i... zamknął dystans, aż poznał całe
mnóstwo aksamitu.
Łagodnie i delikatnie przycisnął i wycofał się.
Nie wystarczy.
Zanurzając się w dół jeszcze raz, został przy jej ustach, pocierając, kursując. Potem
nagle zerwał kontakt i osunął się na stopy. Jeśli teraz by się nie zatrzymał, nie zrobiłby tego w
ogóle, a już był spóźniony na spotkanie z Ghrom’em i Braćmi. Poza tym nie chodziło tu o
szybki seks.
To było ważniejsze.
- Muszę się ubrać - powiedział do niej - muszę iść.
- Będę tu, kiedy wrócisz. Jeśli chcesz, żebym była.
- Chcę.
Odwracając się, nie tracił czasu, narzucając na siebie ubrania, zbierając broń i jak
tylko nakrył się skórzaną kurtką, miał szczery zamiar iść prosto do drzwi. Zamiast tego
zatrzymał się i spojrzał na nią. Trzymała koniuszki palców na swoich wargach, jej oczy były
szeroko otwarte i pełne podziwu... jakby nigdy nie czuła niczego zbliżonego do tego co się
właśnie stało.
Podszedł z powrotem do łóżka
- Czy to był twój pierwszy pocałunek?
Zarumieniła się najpiękniejszym różem, jej oczy nieśmiało spadły na dywan.
- Tak.
Przez chwilę wszystko co mógł zrobić, to pokręcić głową na to przez co musiała
przejść.
Później pochylił się
- Pozwolisz mi dać ci kolejny?
- Tak, proszę... - odetchnęła.
Tym razem całował ją dłużej, błądząc po jej dolnej wardze, nawet przygryzając ją
łagodnie jednym z jego kłów. Kiedy kontakt, gorąco eksplodowało pomiędzy nimi,
szczególnie kiedy zwisał nad nią swoim ciałem, trzymając mocniej niż powinien biorąc pod
uwagę ilość broni, którą miał przyczepioną do tułowia.
Zanim wziął ją na stojąco, zmusił się by umieścić ją z powrotem na łóżku.
- Dziękuję ci - wyszeptał.
- Za co?
Wszystko co mógł zrobić, to wzruszyć ramionami ponieważ tak wiele z jego
wdzięczności było zbyt skomplikowane by móc to wyrazić.
- Myślę, że za to, iż nie próbujesz mnie zmieniać.
- Nigdy - powiedziała - A teraz uważaj na siebie.
- Będę.
Na zewnątrz w korytarza, cicho zamknął drzwi i wziął głęboki wdech.
- Wszystko w porządku, bracie?
Otrząsnął się i spojrzał na Z. Samiec był również ubrany do walki, ale wracał z
przeciwnej strony korytarza niż jego apartament.
- A, tak, pewnie. Sam?
- Wysłali mnie po ciebie.
Racja. Załapał. I był zadowolony, że to Z. Niewątpliwie facet był świadomy jego
pieprzonego podniecenia, ale w przeciwieństwie do innych...
*kaszel* Rankhor *kaszel* - na pewno nigdy by się nie wtrącał.
Razem zeszli korytarzem w dół do gabinetu króla, wchodząc właśnie gdy mówił V
- Nie podoba mi się to. Wampir, który od miesięcy nas pierdoli, nagle dzwoni i mówi,
że jest gotowy by się z tobą spotkać?
Assail, pomyślał Tohr opierając się o półki.
Kiedy jego Bracia mamrotali inne wariacje na ten gorący temat, dodał swoją grę
głową i zgadzał się całkowicie. Zbyt wiele zbieżności...
Zza wielkiego biurka ekspresja Ghrom’a była kamiennozimna i tylko jedno spojrzenie
na tą twarz uciszyło pokój: zamierzał tam pójść z nimi lub bez nich.
- Pierdolone piekło - zaklął Rankhor - Chyba nie jesteś poważny.
Przeklinając pod nosem, Tohr zorientował się, że mogą sobie odpuścić argumenty:
biorąc pod uwagę zaciśnięte szczęki Ghrom’a, bracia przegrają w jakimkolwiek konkursie
woli.
- Masz kamizelkę kuloodporną z kevlaru - powiedział królowi.
Ghrom obnażył kły
- Kiedy nie muszę, to nie mam.
- Chciałem tylko, żeby to było jasne. O której chcesz wyruszyć?
- Teraz.
Vrhedny zapalił ręcznie zwijanego skręta i wypuścił dym.
- Pierdolić piekło, ma rację.
Ghrom wstał, chwycił smycz Georga i obszedł tron.
- Chcę tylko regularną eskadrę czterech. Wejdziemy tam obwieszeni bronią to
będziemy sprawiać wrażenie, że się czegoś obawiamy. Tohr, V, John i Khill będą na
pierwszej linii.
Miało sens. Rankohr ze swoją bestią był zbyt dziką kartą. Butch musiał być w
gotowości z samochodem. Z i Futiath zgodnie z harmonogramem mieli dzisiaj wolne.
Mordh’a nie było w pokoju, co oznaczało, że jego dni pracy jako króla sympathów
wysłały go na północ.
Och, a Panikha? Biorąc pod uwagę, to jak wyglądała, jej zadaniem było trochę
namieszać w obwodach Assail’a, robiąc z niego głupca niezdolnego mówić. Podobnie jak jej
bliźniak, raczej potrafiła zrobić duże wrażenie na płci przeciwnej.
Jednak, każdy będzie pisał tylko sms’y z daleka, a Ghrom miał rację: wejdą tam całą
bandą fanów zamieszek, a na pewno zostaną źle odebrani.
Kiedy wszyscy wyszli na zewnątrz i ruszyli na główne schody, było słychać wszystkie
rodzaje psioczenia, broń ponownie została sprawdzona a kabury zaostrzyły wyjątkowe
nacięcia.
Tohr spojrzał na John’a. Khill był przyklejony do tyłka dzieciaka bardziej niż para
jego spodni, ale to było dobre ponieważ w świecie John’a wciąż wszystko było nie tak: wciąż
wydzielał zapach wiązania, ale wyglądał jak śmierć.
Król pochylił się i przez chwilę rozmawiał z Georgem. Potem chwycił swoją królową
i pocałował ją tak jak myślał.
- Będę w domu zanim zauważysz, lilan.
Podczas gdy Ghrom przeszedł przez tłum i zniknął w podwórzu bez pomocy, Tohr
podszedł do Beth, wziął ją za rękę i uścisnął
- Nie martw się o niego. Przywiozę go zaraz jak to się skończy - w jednym kawałku.
- Dziękuję ci - Boże, dziękuję ci - objęła go i przytuliła mocno - Wiem, że z tobą jest
bezpieczny.
Kiedy osunęła się na biodrach by pocieszyć niespokojnego retrivera, Tohr ruszył do
drzwi, zwalniając gdy zderzył się z Braćmi robiącymi korek w przedsionku.
Czekając na przejście, spojrzał w górę na balkon na drugim piętrze.
NieMa była na schodach, stała sama z opuszczonym kapturem.
Warkocz trzeba rozpleść, pomyślał. Włosy tak piękne jak jej powinny łapać światło i
blask.
Podniósł rękę i pomachał, a po tym jak powtórzyła pożegnanie, wymknął się i wyszedł
na zimną noc.
Stojąc blisko, ale nie za blisko John’a, czekał aż Ghrom da zielone światło, a potem
zdematerializował się wraz z królem i resztą na półwyspie nad rzeką Hudson, na północ od
chaty Xhex.
Kiedy Tohr zescalił się pośrodku rzadkiego lasu, powietrze było orzeźwiająco zimne i
pachniało spadłymi liśćmi i mokrymi kamieniami linii brzegowej.
Przed nimi współczesna rezydencja Assail’a była prawdziwa wizytówką, nawet od
strony garaży. Pałacowa struktura miała dwa główne piętra, z gankiem który ciągnął się
wokół całego domu, wszystko ustawione pod kątem i przeszklone, dostarczając tak dużo
widoku wody jak to tylko możliwe.
Zasrane miejsce do życia dla wampira. Całe to szkło w dziennym świetle?
Ale czego się można było spodziewać po członku glymerii.
Dom został prześwietlony, jak każde z pozostałych miejsc gdzie były spotkania, byli
więc zaznajomieni z układem na zewnątrz - V włamał się i obserwował również wnętrze.
Raport: niewiele było w środku i wyraźnie to się nie zmieniło. W światłach, które świeciły z
pułapów było całe mnóstwo niczego z działu meblowego.
To tak jakby Assail mieszkał w gablocie eksponując siebie.
Ale podobno facet zrobił kilka mądrych rzeczy. Według V wszystkie te szklane panele
były przeplatane cienkim stalowym drutem, w sposób przypominający system odmrażania
szyb w samochodzie, więc nie było dematerializacji do środka, ani z powrotem.
Po tej wzmiance, Tohr wypuścił swoje instynkty i zmysły... i jeno wielkie, totalne nic
uderzyło w jego radar. Nie poruszało się nic co nie powinno: tylko gałęzie drzew i liście na
wietrze, jeleń jakieś trzysta jardów dalej, jego brat i chłopcy za nim.
Przynajmniej dopóki samochód zjechał wąskim, brukowanym podjazdem.
Jaguar, Tohr zgadnął po odgłosie silnika.
Taa, miał rację. Czarny XKR. Z przyciemnianymi szybami.
Długonosy kabriolet przejechał obok, zatrzymał się przy bramie garażowej najbliższej
rezydencji, a następnie łagodnie wjechał do środka kiedy się uniosła. Assail, czy ktokolwiek
był za kierownicą nie zgasił silnika, lub wysiadł z samochodu. Czekał, aż brama opadnie z
powrotem za nim, a kiedy to się stało Tohr zauważył, że nie było szyb w tym budynku. To
gówno było również zacienione, lekko odcinając się od reszty domu. To samo dotyczyło
pozostałych pięciu wjazdów.
Dodał te drzwi kiedy się wprowadził, pomyślał Tohr.
Może ten dupek nie był totalnym kretynem.
- Dobra, idę do głównych drzwi - diamentowe oczy V zalśniły - Dam wam sygnał...
albo usłyszycie lekki krzyk, taki jak babski. Tak czy inaczej wiecie co robić.
Iiiiii zdematerializował się za rogiem budynku. Byłoby lepiej mieć na niego oko, ale
Ghrom był najważniejszy, a linia drzew z tyłu była jedyną osłoną jaką mieli.
Kiedy czekali Tohr wyciągnął swoją broń, tak jak i John Matthew i Khill.
Na królu wisiała czterdziestka, ale jego dopasowany zestaw pozostał na miejscu.
Trudno byłoby go chronić gdyby miał gnata w ręce.
Ale jego osobista straż? Część opisu pojebanej pracy.
Trzymając się ostro, chciał, kolejny raz, aby mogli zostawić króla w domu, ale Ghrom
wpadł na pomysł odwiedzin miesiące temu. Zbyt irytujący i nie ma wątpliwości, że w
odróżnieniu od ojca, był wojownikiem zanim objął tron - to było po prostu, pierdolone piekło,
chwile jak ta, sprawiały, że chciał odkleić swoją własną twarz.
Telefon Tohr’a dał sygnał, trzy napięte minuty później: drzwi od kuchni, przy garażu.
- Chce nas przy tylnym wejściu - powiedział Tohr chowając rzecz do kieszeni -
Ghrom, to jest pięćdziesiąt jardów prosto przed siebie.
- Zrozumiałem.
Cała czwórka zdematerializowała się i pojawiła na tylnej werandzie w formacji
flankującej zapewniając Ghrom’owi tyle ochrony, ile to tylko możliwe: Tohr był zaraz przed
królem, John po jego prawej a Khill po lewej. V natychmiast pojawił się z tyłu.
I jak na zawołanie Assail otworzył drzwi.
Rozdział 41
Zaraz po tym jak Syphon nacisnął spust karabinu snajperskiego, pierwszą myślą
Xkohr’a było, iż samiec być może zabił króla.
Stojąc w cieniu lasu był zdumiony dokładnością żołnierza: kula popłynęła przez
trawnik, rozsadziła szybę w drzwiach... i dopadła króla jak worek piasku.
Albo to, albo król zdążył się uchylić.
Nie sposób było się dowiedzieć, czy zniknięcie było reakcją obronną, czy upadkiem
ciężko rannego mężczyzny.
Być może obie opcje były możliwe.
- Otworzyć ogień - rozkazał w głośnik nowomodnej krótkofalówki, którą miał
przyczepioną do ramienia - I zająć drugie pozycje.
Z wyuczoną precyzją, jego żołnierze ruszyli do akcji, dzwoniący odgłos strzelaniny
stanowiącej przykrywkę, kiedy wszyscy oprócz niego i Dholor’a, przesunęli się w różnych
kierunkach.
Bractwo mogło przybyć w każdej chwili, więc było mało czasu by uszczelnić luki i
przygotować się na starcie. Dobrze, że jego żołnierze byli świetnie wyszkoleni.
Nagle, w domu pogasły światła - sprytnie. To utrudni im odizolowanie celu, choć
biorąc pod uwagę fakt, że wszystkie szyby, z wyjątkiem tych w tylnych drzwiach, były
kuloodporne, wyglądało na to, że Assail był bardziej taktyczny niż nie jeden członek
glymerii.
Nie wspominając o bombach samochodowych.
W ciszy, która nastąpiła, Xkohr założył, że jeśli król nie był ranny, Ghrom mógłby się
zdematerializować przez otwór w drzwiach i opuścić teren, a pozostali mogliby zaatakować.
Jeśli zaś król był ranny, przykucną i poczekają na pozostałych członków Bractwa, aż
przybędą by osłonić ich wyjazd. A jeśli Ślepy Król nie żył? Wtedy zostaną z ciałem, by je
chronić do czasu, aż przybędą inni...
W środku wypalił pistolet. Jeden strzał, błysk pojawił się z lewej.
Testowali szybę, pomyślał. Więc, albo Assail nie żył, albo mu nie ufali.
- Ktoś wychodzi - powiedział Dholor z jego strony.
- Strzelać, by zabić - rozkazał Xkohr do swojego ramienia.
Nie było powodu, by próbowali kogoś złapać: ktokolwiek walczył z Bractwem, mógł
być szkolony w wytrzymywaniu tortur, dlatego nie byli dobrymi kandydatami do zbierania
informacji. Istotniejsze było to, że cała ta sytuacja była jak beczka prochu, która zaraz
eksploduje i zmniejszenie liczebności wroga było najważniejszym celem, żadnych jeńców.
Strzały rozdzwoniły się, kiedy jego bękarty próbowały dopaść tego, który wyszedł, ale
naturalnie wojownik zdematerializował się, więc było mało prawdopodobne, że został
trafiony...
Nagle zjawiło się całe Bractwo, masywni wojownicy zajmowali pozycje po
zewnętrznej części domu, jakby już wcześniej był to ich teren.
Rozpoczęła się strzelanina, z Xkohr’em celującym do dwójki na dachu, podczas gdy
pozostali skupiali się na ponurych cieniach przemierzających ganki, jak również tych, którzy
mogli wynurzyć się z tyłu lasu.
Musiał złapać pojazd, który będzie próbował się wydostać z domu.
- Będę osłaniał garaż - powiedział do krótkofalówki - Utrzymać pozycje.
Spoglądając na swojego żołnierza, Dholor’a, rozkazał
- Ubezpieczaj kuzynów na północy.
Gdy jego żołnierz skinął głową i odszedł, Xkohr schylił się i zrobił to samo,
zmieniając swoją pozycję do biegu ponieważ był zbyt wyczerpany, by się zdematerializować:
jeśli będą próbowali zabrać Ghrom’a samochodem, bo był ranny, Xkohr musiał być tym,
usatysfakcjonowanym, który nie dopuści do ucieczki króla... i zakończy robotę, jeśli to będzie
konieczne.
Garaż był zatem jego najlepszym punktem widokowym: Bracia musieliby przejąć
jeden z samochodów Assail’a ponieważ wydawało się, że nie mieli żadnego - a Assail będzie
oferował pomoc.
Xkohr schował się za ogromnym głazem, leżącym na skraju asfaltowego podjazdu za
domem. Wyjmując niewielki pasek metalu, wypolerowany na wysoki połysk, umieścił lustro
na skale, tak że miał widok na to co było za nim.
A potem czekał.
O, tak. Kolejny raz...
Kiedy strzały nadal rozbrzmiewały, brama garażowa, najdalej na prawo, otwarła się
oferując osłonę w postaci znikających paneli.
Van, który wyjechał tyłem, nie miał żadnych okien w tylnej części i mógł się założyć,
że podobnie jak dom, jego boki były nie do przebicia, chyba że przez pocisk przeciwlotniczy.
I oczywiście, było zupełnie możliwe, że to był podstęp.
Ale nie zamierzał przegapić okazji, nawet jeśli tak było.
Rozejrzał się z tyłu, potem ponownie skupił się na vanie. Jeśli wyskoczy na drogę
może oberwać blokiem silnika, przez frontowy grill wlotu powietrza...
Atak, który nadszedł z tyłu był tak szybki, że wszystko co czuł to zamykające się
wokół jego szyi ramię, a jego ciało zostało ciągnięte do tyłu. Natychmiast przechodząc na
ręczny tryb samoobrony, powstrzymał mężczyznę przed złamaniem karku, uderzając łokciem
w brzuch wojownika a następnie wykorzystując chwilowe ogłuszenie, odwrócił się.
Na krótką chwilę złapał spojrzenie niedopasowanych oczu... a potem już wszystko
dotyczyło tylko walki.
Mężczyzna atakował z taką zaciekłością, że ciosy były tak silne jak byś oberwał
samochodem. Na szczęście miał znakomitą równowagę i refleks, kucając nisko złapał samca
za szmaty i mocno zablokował.
Ściągając to masywne ciało do parteru, wyskoczył w górę i ćwiczył twarz wojownika
tak długo, aż krew pokrywała nie tylko jego kłykcie, ale latała w powietrzu.
Jego dominująca pozycja nie była ostatnią. Pomimo faktu, że żołnierz
prawdopodobnie nie mógł widzieć wyraźnie, jakoś złapał jeden z nadgarstków Xkohr’a i
trzymał go. Z brutalną siłą szarpnął z powrotem, przyciągając Xkohr’a w swój zasięg i huknął
głową tak mocno, że przez chwilę świat się rozżarzył jakby drzewa wokół nich miały
fajerwerki zamiast gałęzi i liści.
Nagła zmiana grawitacji powiedziała mu, że się stoczył, ale pieprzyć to.
Zatrzymując impet przez wyrzucenie nogi i kopnięcie butem w ziemię.
Kiedy z całej siły napierał na wielką masę na swojej klatce piersiowej, zobaczył
czarnego vana piszczącego jak nietoperz z piekła, na końcu podjazdu.
Gniew z powodu utraty szansy, by dorwać króla, dał mu dodatkową siłę, stanął na
własnych stopach z mężczyzną uwieszonym w poprzek jego ramion, szal z żołnierza.
Wyjmując nóż, pchnął nim z tyłu własnego tułowia i wiedział, że coś trafił, czując
opór i przekleństwa. Ale zaraz powrócił uchwyt na jego szyi, wyzywając drogi oddechowe,
co zmusiło go do jeszcze większej walki o tlen.
Wielki kamień, za którym się ukrywał, był metr dalej i zamierzał do niego dotrzeć,
jego buty dudniły przez trawnik. Ciągnąc, uderzył samca raz...
drugi...
Za trzecim razem, tuż przed tym, nim wszystko stawało się czarne, uchwyt się
rozluźnił. Z płytką dezorientacją, uwolnił się właśnie w chwili, kiedy pocisk gwizdnął koło
jego ucha, tak blisko, że poczuł pasek ciepła na skórze głowy.
Za nim, żołnierz upadł na trawie - ale to nie będzie trwało wiecznie - a szybkie
spojrzenie wokół, na toczącą się strzelaninę, uzmysłowiło mu, że jeśli on i jego dranie
pozostaną tu dłużej, poniosą katastrofalne straty - tak, mogliby zabrać ze sobą kilku członków
Bractwa, ale tylko w lawinowych kosztach we własnej liczebności.
Instynkt powiedział mu, że Ghrom już wyjechał. I, cholera, nawet jeśli połowa
Bractwa była w tym vanie, lub wokół niego - i jeśli król był przewożony daleko, któryś z nich
niewątpliwie śledziłby pojazd - ale wciąż, tu na brzegu rzeki pozostali mogli poważnie
zaszkodzić jemu i jego samcom.
Krhwiopij prawdopodobnie by został i walczył.
On jednak był o wiele sprytniejszy: jeśli Ghrom był śmiertelnie ranny, lub jeśli to było
jego ciało, Xkohr będzie potrzebował swojej Bandy Łajdaków do drugiego etapu przejęcia
władzy.
- Odwrót - warknął do krótkofalówki na ramieniu.
Wyciągając swój wojskowy but, kopnął powalonego sukinsyna z niedopasowanymi
oczami - aby mieć pewność, że pozostanie tam gdzie był.
Potem zamknął oczy i zmusił się do spokoju... spokoju... spokoju...
Życie i śmierć włączyły się, tak, że mógł wprowadzić siebie w odpowiedni nastrój...
Właśnie wtedy, kolejna kula świsnęła przez jego czaszkę, poczuł jakby miał
skrzydła... i latał.
- Jak tam z tyłu?
Tohr krzyknął pytanie zmuszając samochód do kolejnego zakrętu na drodze. Był tak
opanowany, jak stolik z krzywymi nogami, kołysząc się w przód i w tył, aż trochę
przyprawiało go to o mdłości.
Ghrom tymczasem, tłukł się z tyłu jak marmur w słoiku, zataczając się i wymachując
rękami aby się czegoś złapać.
- Jakaś szansa - Ghrom przechylił się w innym kierunku i mocniej kaszlał - że
zwolnisz... tym... autobusem...
Tohr spojrzał we wsteczne lusterko. Przegroda została otwarta, więc mógł mieć oko
na króla i w blasku deski rozdzielczej, Ghrom był biały jak ściana. Z wyjątkiem miejsc, gdzie
krew barwiła skórę szyi. Była czerwona jak wiśnia.
- Nie zwolnię - przykro mi.
Jeśli mieli szczęście, Bractwo zatrzymało Bandę Łajdaków w domu, ale kto to kurwa,
wiedział. A on i Ghrom byli po złej stronie rzeki Hudson i mieli przed sobą dobre
dwadzieścia minut jazdy.
I żadnego wsparcia.
A Ghrom, cholera... naprawdę nie wyglądał dobrze.
- Jak się trzymasz? - Tohr znowu zawołał.
W tym momencie była dłuższa pauza. Zbyt długa.
Zaciskając zęby obliczył dystans do kliniki Havers. Była niemal w tej samej
odległości - więc gnanie do tego obiektu w nadziei znalezienia kogoś, kogokolwiek z
przeszkoleniem medycznym, nie zaoszczędzi mu zbyt wiele czasu.
Znikąd, Lassiter pojawił się na siedzeniu pasażera - jakby z powietrza.
- Możesz opuścić broń - anioł powiedział sucho.
Cholera, wyciągnął swojego gnata na faceta.
- Przejmę kierownicę - rozkazał Lassiter - ty idź do niego.
Tohr odpiął pas i w mgnieniu oka zrobił miejsce dla nowego kierowcy, a kiedy anioł
przejął nowe obowiązki, było jasne, że facet jest w pełni uzbrojony. Miły dotyk.
- Dzięki bracie.
- Nie ma sprawy. Pozwól mi rzucić trochę światła.
Anioł zaczął świecić, ale tylko do tyłu. Gdy Tohr przeszedł przez przegrodę wszystko
co zobaczył w złotej iluminacji było śmiercią na czterech kopytach przychodzącą po króla:
oddech Ghrom’a był płytki i przechodził w podmuchy, ścięgna szyi napinały się z wysiłkiem,
próbując dostarczyć tlen do płuc.
Ten postrzał w szyję zagrażał drogom oddechowym powyżej jabłka Adama.
Miał nadzieję, że to tylko opuchlizna, ale gorszą rzeczą było krwawienie z tętnicy, on
dusił się własną krwią.
- Jak daleko do mostu - zawołał do Lassitera.
- Już go widzę.
Ghrom’owi kończył się czas.
- Nie zwalniaj. Bez względu na wszystko.
- Robi się.
Tohr ukląkł obok króla i zerwał swoja skórzaną kurtkę.
- Zobaczę czy mogę ci pomóc, mój Bracie...
Ghrom złapał jego ramię
- Nie... narób...w...majtki...
- Żadnych nie noszę, mój panie.
I nie popadał w paranoję na temat niebezpieczeństwa przed którym stał.
Jeśli król nie otrzyma pomocy w oddychaniu, umrze zanim ktokolwiek zaadresuje do
niego błędy.
Zabierając się do działania, rozerwał płaszcz króla, zdarł przód kamizelki z kevlaru - i
tylko średnio się uspokoił, nie znajdując nic na tej wielkiej piersi.
Problemem była rana szyi, a bliższa inspekcja sugerowała, że kula gdzieś tam utknęła.
Chryste, gdyby tylko dokładnie wiedział, co było nie tak. Ale był pewien, że gdyby mógł
zrobić dostęp powietrza poniżej rany, mogą mieć szansę walki.
- Ghrom, muszę poprawić twój oddech. I błagam cię, na miłość do twojej krwiczki,
nie walcz ze mną. Chcę, żebyś współpracował ze mną, a nie przeciwko mnie.
Król sięgnął ręką do twarzy, w końcu znajdując swoje okulary usuwając je z drogi.
Kiedy te niezwykle piękne jasnozielone oczy zamknęły się na Tohr’ze, miał wrażenie, że na
niego patrzy.
- Tohr? Tohr... - kliknięcie, desperackie kliknięcie, kiedy król próbował złapać oddech
- Gdzie... jesteś?
Tohr chwycił jego uniesioną dłoń i ścisnął mocno
- Jestem tutaj. Pozwolisz mi pomóc sobie. Skiń dla mnie głową, mój bracie.
Kiedy król to zrobił, Tohr krzyknął do Lassiter’a
- Trzymaj samochód równo, dopóki ci nie powiem.
- Jesteśmy na moście.
Przynajmniej mieli prostą.
- Całkiem równo, zrozumiałeś?
- Zrozumiałem.
Wyciągając jeden ze swoich sztyletów, położył go na podłodze obok głowy Ghrom’a.
Potem wyciągnął swój worek z wodą i rozerwał go: wyciągnął rurkę z elastycznego
tworzywa, która wiła się z ustnika do pęcherza, obciął na obu końcach i wylał wodę ze
środka.
Pochylił się nad Ghrom’em
- Muszę zrobić nacięcie.
Cholera, oddychał coraz ciężej, ledwie łapał powietrze.
Tohr nie czekał na zgodę, czy potwierdzenie. Ujął nóż lewą ręką, sprawdzając miękkie
pole pomiędzy zaciskami królewskich obojczyków.
- Zaprzyj się - powiedział chrapliwie.
Było mu cholernie wstyd, że nie może wysterylizować ostrza, ale nawet gdyby miał
ognisko, nie byłoby czasu by je ostudzić: ten szarpany oddech był coraz cichszy zamiast
głośniejszy.
Z cichą modlitwą, zrobił dokładnie to, co ćwiczył z V: nacisnął ostry punkt sztyletu na
skórę, do tunelu przełyku. Kolejna szybka modlitwa...a później naciął głęboko, nie za
głęboko. Zaraz potem wsunął plastikową rurkę, intubując króla.
Ulga była natychmiastowa, powietrze, spieszyło z cichym gwizdnięciem.
Zaraz potem, Ghrom wziął wdech, kolejny... i jeszcze jeden. Opierając dłoń na
podłodze, Tohr skupił się na utrzymaniu rurki w miejscu, w którym była, wystająca z przodu
gardła króla. Gdy krew zaczęła przenikać ze wszystkich stron, porzucił rutynową podpórkę i
uszczypnął skórę wokół plastikowego życia, trzymając uszczelkę tak mocno jak to tylko
możliwe.
Te ślepe oczy z irysowymi tęczówkami, znalazły jego i była w nich wdzięczność,
jakby uratował mu życie.
Ale to się jeszcze okaże.
Każdy subtelny garb, który rejestrowało zawieszenie vana, mówił
Tohr’owi, że wciąż są daleko od domu.
- Zostań ze mną - mruknął Tohr - Zostań tutaj ze mną.
Kiedy Ghrom skinął głową i zamknął oczy, Tohr spojrzał na kamizelkę kuloodporną.
Ta cholerna rzecz była zaprojektowana do ochrony organów życiowych, ale nie była
gwarancją bezpiecznego powrotu do domu.
Myśląc o tym, zastanawiał się jak, do cholery, w ogóle udało im się stamtąd wydostać
tym vanem. Na pewno żołnierze Xkohr’a zabezpieczyli garaż - ci krwiopijcy musieli
wiedzieć, że to jedyna droga ucieczki z rannym królem.
Ktoś musiał ich osłaniać - bez wątpienia, któryś z Braci przybywający w ostatniej
chwili.
- Możesz jechać szybciej - domagał się Tohr.
- Mam pedał wciśnięty do ziemi - anioł obejrzał się - I mam w dupie, to co muszę
skosić.
Rozdział 42
NieMa była na dole w centrum treningowym, pochylona nad koszem pełnym czystej
pościeli, kiedy stało się to znowu.
W głównej Sali egzaminacyjnej zadzwonił telefon i przez otwarte drzwi słyszała
doktor Jane mówiącą szybko i dosadnie... i używającą imienia Tohr...
Zaczęło się jak wahanie w martwym punkcie, jej ręce zacisnęły się na metalowym
brzegu pojemnika, serce biło szybko kiedy świat przechylił się dziko, kręcąc nią w kółko...
W dole na końcu korytarza, szklane drzwi biura gruchnęły szeroko i Beth, królowa
wpadła do holu.
- Jane! Jane!
Uzdrowicielka wychyliła głowę z sali egzaminacyjnej
- Właśnie rozmawiam z Tohr’em przez telefon. Zaraz go tu przywiozą.
Beth oderwała się od korytarza, jej włosy płynęły za nią.
- Jestem gotowa by go dokrwić.
Zajęło jej chwilę, żeby to przetrawić.
Nie Tohr, to nie był Tohr, nie Tohr... najdroższa Pani Kronik, dzięki ci.
Ale Ghrom - nie król!
Czas stał się jak guma, rozciągając się w nieskończoność, mijające minuty zwalniały,
czołgając się, kiedy ludzie z domu zaczęli przybywać - tyle, że wtedy nagle trymestralne
rozciągnięcie pękło i wszystko stało się niewyraźną plamą.
Doktor Jane i uzdrowiciel Manuel, wylecieli z sali egzaminacyjnej, z noszami na
kółkach między mini, czarny worek marynarski z czerwonym krzyżem, zwisał z ramienia
mężczyzny. Ehlena była zaraz za nimi, niosąc jeszcze więcej sprzętu w rękach. I także
królowa.
NieMa pobiegła korytarzem w ślad za nimi, skupiając się na swoich skórzanych
pantoflach, doganiając ciężkie, stalowe drzwi prowadzące na parking i prześlizgując się przez
nie przed zamknięciem. Przy krawężniku, van z poczerniałymi oknami, zatrzymał się z
piskiem, para zwijała się z jego rury wydechowej.
Głosy - zabiegane i głębokie - walczyły o przestrzeń powietrzną, kiedy tył pojazdu
rozwarł się szeroko i Manuel, uzdrowiciel wskoczył do środka.
Potem wysiadł Tohr.
NieMa dyszała. Był pokryty krwią, jego ręce, jego klatka piersiowa, jego spodnie,
wszystko było zabarwione na czerwono. Tyle, że wydawało się, że z nim wszystko w
porządku. To musiała być krew Ghrom’a.
Najdroższa Pani Kronik, król...
- Beth! Chodź tutaj - wrzasnął Manuel - Szybko!
Po tym, jak Tohr pomógł wejść królowej do środka, stał przy otwartych drzwiach z
rękami na biodrach, jego klatka piersiowa szybko unosiła się i opadała, a ponure spojrzenie
było skupione na leczeniu króla. NieMa w międzyczasie wałęsała się na peryferiach, czekając
i modląc się, jej oczy wędrowały tam i z powrotem na okropną, sztywną ekspresję Tohra w
ciemne zakamarki furgonetki. Wszystko co widziała z króla, to jego buty, ciężkie, z grubą
podeszwą, bieżnik na niej był wystarczająco głęboki, by robić ślady w betonowej nawierzchni
- przynajmniej, gdy nosił je mężczyzna tak wielki jak on.
By kroczyć z podniesionym czołem po raz kolejny.
Owijając ramiona wokół siebie, chciała być Wybranką, świętą kobietą pochodząca z
bezpośredniej linii Pani Kronik, co w jakiś sposób zbliżyło by ją do marki rasy w wyścigu o
specjalną dyspensę.
Wszystko, co mogła zrobić, to czekać wraz z innymi w kole uformowanym wokół
vana...
Nie sposób było się dowiedzieć, jak długo to potrwa. Godziny. Dni. Ale w końcu
Ehlena przesunęła nosze najbliżej jak się dało i Tohr znowu wskoczył do tyłu.
Ghrom został przeniesiony przez lojalnego Brata i położony na białoprzykrytym
materacu noszy - który długo nie pozostanie tak czysty, obawiała się, spoglądając na szyję
króla: czerwony już sączył się przez warstwy gazy z boku.
Czas był najważniejszy - ale zanim mogli wjechać do środka, wielki samiec złapał
zrujnowaną koszulę Tohr’a, a następnie zaczął wskazywać swoje gardło. Nagle zacisnął w
pięść i otworzył dłoń, jakby coś trzymał.
Tohr skinął głową i spojrzał na lekarzy
- Musicie spróbować wyjąć kulę. Potrzebujemy jej - to jedyny dowód mogący
potwierdzić, kto to zrobił.
- A co jeśli to zagrozi jego życiu? - Manuel zapytał.
Ghrom zaczął potrząsać głową i wskazywać jeszcze raz, ale królowa uchyliła jego
decyzję.
- Wtedy zostawicie ją tam gdzie jest - kiedy jej broniec spojrzał na nią, wzruszyła
ramionami - Przykro mi kochanie. Jestem pewna, że Bracia się zgodzą - przede wszystkim
musisz przeżyć.
- To prawda - Tohr warknął - ołów jest mniej ważny. Po za tym, już wiemy, kto za
tym stoi.
Ghrom zaczął poruszać ustami - tyle tylko, że nie było słychać słów, bo z jego gardła
wystawała rurka?
- Dobrze, cieszę się, że to ustaliliśmy - mruknął Tohr - Chcecie go?
Uzdrowiciele skinęli głowami i wszyscy poszli z królem, królowa zaraz przy swoim
samcu, mówiąc do niego miękkim, naglącym tonem, gdy biegła obok. Rzeczywiście, kiedy
przeszli przez drzwi centrum treningowego, oczy Ghrom’a bladozielone, jarzące się, były
zamknięte, ale nawet nieaktywne, skupione na jej twarzy.
Ona utrzymuje go przy życiu, pomyślała NieMa. To połączenie między nimi,
wzmacniało go tak samo, jak wszystko co robili lekarze...
Tohr w międzyczasie, także pozostał przy swoim przywódcy, przechodząc obok,
nawet na nią nie spoglądając.
Nie obwiniała go za to. Jak mógłby widzieć cokolwiek innego?
Wracając na korytarz, zastanawiała się, czy nie mogłaby spróbować wrócić do pracy.
Ale, nie, nie było takiej możliwości.
Po prostu poszła za tą grupą, do momentu, aż wielu z nich, w tym Tohr nie zniknęło w
sali operacyjnej. Nie ośmieliła się przeszkadzać, ociągając się na zewnątrz.
Na niedługo przed tym jak dołączyła do reszty Bractwa.
Tak tragiczne.
W ciągu następnej godziny okropności wojny były widoczne, ryzyko dla życia i
zdrowia objawiało się kiedy Bracia wracali z terenu przeciekając.
To była wściekła strzelanina. Przynajmniej tak powiedzieli swoim krwiczkom, które
wszystkie zebrały się by pocieszyć ich, twarze pełne niepokoju, przerażone oczy,
spanikowane serca przyciągające pary mocno do siebie. Dobrą wiadomością było to, że
wszyscy wrócili do domu, mężczyźni i jedyna kobieta, Panikha, wszyscy wrócili bezpiecznie
i wyleczą się.
Tylko martwili się o Ghrom’a.
W ostatniej grupie był najciężej ranny, z wyjątkiem króla - w pierwszej chwili nie
rozpoznała kto to był. Strzecha ciemnych włosów i fakt, że niósł go John Matthew,
informowała ją, że to prawdopodobnie Khill - ale na pewno nie powiedziałaby tego
spoglądając na jego twarz.
Został dotkliwie pobity.
Kiedy samiec został dostarczony do drugiej sali operacyjnej, pomyślała o swojej
chorej nodze i modliła się o wyleczenie dla niego, dla nich wszystkich, nie takie jak dla niej.
Świt prawdopodobnie nadszedł, ale wiedziała to tylko dlatego, że spoglądała na zegar
wiszący na ścianie. Pojawiały się pojedyncze przebłyski różnych dramatów, kiedy drzwi
zabiegówki otwierały i zamykały się, a ostatecznie ci, którymi się tam zajmowano otrzymali
pozwolenie powrotu do głównego budynku - nie, żeby któryś z nich posłuchał. Wszyscy
usadowili się, tak jak ona, przy betonowych ścianach korytarza, siedząc czuwali nie tylko dla
króla, ale dla swoich oddanych współtowarzyszy.
Psańce przyniosły jedzenie i picie dla tych, którzy mogli jeść, a ona pomagała
przekazywać tace z ładunkiem soków owocowych, herbaty i kawy. Przyniosła poduszki, aby
ulżyć nadwyrężonym szyjom, koce, by rozłożyć na betonowej podłodze i chusteczki
higieniczne - nie, żeby ktoś płakał.
Stoicki charakter tych mężczyzn i ich krwiczek, był swego rodzaju ich siłą. Jednak
wiedziała, że mimo swojej wytrzymałości, byli przerażeni.
Wciąż przybywali kolejni z domowników: Layla - Wybranka. Saxton - prawnik, który
pracował dla króla. Mordh, który ją przerażał, chociaż w stosunku do niej zawsze był bardzo
miły. Ukochany retriever króla, który nie został wpuszczony do sali operacyjnej, ale był
pocieszany przez wszystkich dokoła. Czarny kot Boo, który wił się wokół rozciągniętych
butów i był głaskany mimochodem.
Późny ranek.
Popołudnie.
Późne popołudnie.
O piątej - zero - siedem, doktor Jane i jej partner, Manuel w końcu się pojawili,
zdejmując maski z ich wyczerpanych twarzy.
- Ghrom leczy się dobrze, jak można było tego oczekiwać -
zaraportowała kobieta - Ale biorąc pod uwagę, w jakich warunkach przebiegała akcja
ratunkowa w terenie, zatrzymamy go na dwadzieścia cztery godziny na obserwacji, czy nie
wdała się jakaś infekcja.
- Jednak sobie z tym poradzicie - odezwał się Brat Rankohr - Tak?
- Z takim gównem damy sobie radę - powiedział Manuel kiwając głową - On
wyzdrowieje - to twardy drań i nie wyobraża sobie innego wyjścia.
Nastąpił gwałtowny krzyk Bractwa, ich poszanowanie, ulga i adoracja były oczywiste.
A kiedy NieMa odetchnęła własnym westchnieniem ulgi, zdała sobie sprawę, że to nie z
powodu króla. Nie chciała by Tohr kolejny raz kogoś stracił.
To było... dobre. Dzięki ci, Pani Kronik.
Rozdział 43
Na początku, Layla nie mogła pojąć na co patrzy. Twarz, tak, ale wiedziała o tym
prawdopodobnie tylko z kształtu. Ale jej złożone kontury zostały zniekształcone w takim
stopniu, że nie byłaby w stanie zidentyfikować mężczyzny, gdyby nie znała go tak dobrze.
- Khill...? - szepnęła podchodząc do szpitalnego łóżka.
Został zszyty, małe linie czarnej nici ciągnęły się przez czoło w dół, aż do policzka,
jego skóra błyszczała od opuchlizny, włosy wciąż były zlepione zaschniętą krwią, a oddech
był płytki.
Spoglądając na maszyny za łóżkiem, nie słyszała żadnego alarmu, żadne światełka nie
migały. Więc to chyba dobrze, tak?
Poczułaby się lepiej, gdyby jej odpowiedział.
- Khill?
Na łóżku, jego ręka przewróciła się na drugi bok i uwolniła się ze ściśniętym
chrzęstem, by ukazać jego szeroką, płaską dłoń.
Położyła na niej swoją i uścisnęła
- Więc jesteś tutaj - powiedziała z grubsza.
Kolejne ściśnięcie.
- Muszę cię dokrwić - jęknęła, czując jego ból jak swój własny - Proszę... otwórz dla
mnie usta. Pozwól mi sobie ulżyć...
Kiedy się zastosował, słychać było trzaski, jakby stawy jego szczęki nie działały
prawidłowo.
Przekłuwając własną żyłę, uniosła nadgarstek do jego posiniaczonych i rozchylonych
ust.
- Napij się ze mnie...
Od razu było jasne, że miał trudności z połykaniem, więc polizała jedno z nakłuć,
zamykając je by spowolnić przepływ. Kiedy nabrał rozpędu, ugryzła się jeszcze raz.
Karmiła go tak długo jak jej na to pozwoli, modląc się by jej siła stała się jego własną
i przekształci się w proces leczenia.
Jak to się stało? Kto mu to zrobił?
Biorąc pod uwagę liczbę gazy i bandaży, którymi były owinięte jego kończyny, było
oczywiste, że reduktorzy wysłali brutalne siły na ulice Caldwell tego wieczoru.
Khill oczywiście wziął na siebie najbardziej nieustępliwego i najsilniejszego członka
sił wroga. Taki był. Niezachwiany, zawsze gotów stanąć na pierwszej linii... do punktu, w
którym martwiła się tą jego mściwą smugą.
To była drobna różnica pomiędzy odwagą a śmiertelną lekkomyślnością.
Kiedy skończył, zamknęła nakłucia i opadła na krzesło, siedząc przy łóżku z dłonią
zamkniętą na jego dłoni.
To była ulga, móc oglądać cudowną przemianę obrażeń na jego twarzy.
W tym tempie, wkrótce będą to tylko rany powierzchniowe, ledwo zauważalne gdy
nadejdzie jutro.
Jakiekolwiek uszkodzenia wewnętrzne, także zmusił do leczenia.
Zamierzał przeżyć.
Siedząc z nim w ciszy, pomyślała o nich obojgu, o przyjaźni, która wyrosła z tej jej
zagubionej adoracji jego osoby. Jeśli cokolwiek by mu się stało, opłakiwała by go jak brata
własnej krwi i nie było takiej rzeczy, której nie mogłaby dla niego zrobić - nawet więcej,
miała poczucie, że on myślał o niej to samo.
Rzeczywiście, zrobił dla niej tak wiele. Uczył ją prowadzić, walczyć na pięści,
strzelać, a także obsługiwać wszelkiego rodzaju sprzęt komputerowy. Pokazał jej filmy i
muzykę, kupił jej ubrania, które były inne niż tradycyjna, biała szata Wybranki, miał czas by
odpowiadać na jej pytania dotyczące tej strony i rozśmieszał ją kiedy tego potrzebowała.
Tak wiele się od niego nauczyła. Zawdzięczała mu tak wiele.
Tak to wyglądało... niewdzięcznie... czuć niezadowolenie z własnego losu.
Ale ostatnio doświadczyła dziwnej ironii: im bardziej stawała się obnażona, tym
większą czuła pustkę.
I jeszcze, im bardziej on namawiał ją na przeciwny kierunek, ona wciąż patrzyła na jej
służbę Bractwu, jako najważniejszą rzecz, którą mogła zrobić ze swoim czasem...
Kiedy Khill próbował zmienić pozycję, zaklął z niewygody, sięgnęła by go uspokoić,
gładząc jego włosy. Tylko jedno oko było sprawne i przeniosło się na nią, światło z tej
niebieskiej barwy było wyczerpane i wdzięczne.
Uśmiech rozciągnął jej wargi i musnęła jego poobijany policzek czubkami palców.
Dziwne, ta platoniczna bliskość, którą dzielili - była jak wyspa, jak sanktuarium i ceniła ją
bardziej, niż jakikolwiek żar, który kiedyś do niego czuła.
Istotnym ogniwem była również świadomość, jak bardzo cierpiał patrząc na swojego
ukochanego Blay’a z Saxton’em.
Jego ból był zawsze obecny, powlekając go jak jego ciało, krępując go w ten sam
sposób, definiując jego kontury i proste. To sprawiało, że chwilami, żywiła do Blay’a urazę,
chociaż nie miała prawa go oceniać: jednego, czego się nauczyła, to to, że serca innych są
znane tylko im, a Blay do samego rdzenia był wartościowym samcem...
Drzwi za nią otworzyły się i pojawił się mężczyzna z jej myśli, jakby wezwany przez
jej rozmyślania.
Mężczyzna także był ranny, ale był w znacznie lepszym stanie od samca na łóżku -
przynajmniej na zewnątrz.
Wewnątrz, było zupełnie inną kwestią - jeszcze w pełni uzbrojony, wyglądał dużo,
dużo starzej, niż jego prawdziwy wiek.
Zatrzymał się w wejściu do pokoju
- Chciałem się tylko dowiedzieć jak się... jak on... się czuje.
Layla spojrzała na Khill’a. Jego sprawne oko skupiło się na rudowłosym samcu, a
uwaga jaką mu poświęcał, bolała ją - cóż, nie w tym sensie, że nie była skupiona na niej.
Chciała by Khill był z tym żołnierzem. Naprawdę chciała.
- Wejdź - powiedziała - Proszę...już skończyliśmy.
Blay ociągał się z wejściem do środka, jego ręce powędrowały do przypadkowych
klamer - do jego kabury, do paska, do skórzanej taśmy wokół jego ud.
Jednak jego spokój został utrzymany. Przynajmniej do czasu, kiedy się odezwał. Jego
głos drżał.
- Ty głupi sukinsynu.
Brwi Layl’i zatopiły się w ostrym spojrzeniu, chociaż Khill na pewno nie potrzebował
do obrony kogoś takiego jak ona.
- Słucham?
- Według John’a wyszedł z domu prosto w ręce Bandy Łajdaków. Sam.
- Bandy Łajdaków?
- Tych samych, którzy próbowali zamordować Ghrom’a dzisiejszej nocy.
Ten głupi sukinsyn wlazł w pojedynkę w sam ich środek, jakby był jakimś super
bohaterem - to cud, że nie został zabity.
Natychmiast przeniosła spojrzenie na łóżko. Wyraźnie Korporacja Reduktorów miała
nową dywizję, a pomysł, że wystawił się w taki sposób, sprawił, że miała ochotę na niego
nawrzeszczeć.
- Ty... głupi sukinsynu.
Khill zakaszlał. Potem mocniej.
Z ukłuciem strachu skoczyła
- Wezwę lekarzy.
Z wyjątkiem tego, że Khill się śmiał. Nie śmiertelnie kaszlał.
- Nie widzę w tym nic śmiesznego - warknęła.
- Ani ja - wciął się Blay - Co się do cholery z tobą dzieje?
Khill nadal się śmiał, cieszył się i chyba tylko Pani Kronik wiedziała z czego.
Layla spojrzała na Blay’a
- Mam raczej ochotę go uderzyć.
- W tym momencie to zbędne. Poczekaj, aż dojdzie do siebie, wtedy to zrób. A tak
między nami to mogę go przytrzymać dla ciebie.
-... słusznie... - jęknął Khill.
- Zgadzam się - Layla założyła ręce na biodra - Blay ma absolutną rację, będę cię bić
później. A ty nauczysz mnie dokładnie gdzie trzeba uderzyć samca.
- Świetnie - mruknął Blasth.
Kiedy wszyscy zamilkli, intensywny sposób w jaki mężczyźni patrzyli na siebie
sprawił, że jej serce zalśniło. Może mogliby znaleźć porozumienie teraz?
- Pójdę dalej i sprawdzę co u innych - powiedziała szybko - Może ktoś potrzebuje
dokrwienia...
Khill wyciągnął i złapał jej rękę
- A ty?
- Nie, ze mną wszystko w porządku. Byłeś więcej niż hojny w zeszłym tygodniu.
Czuję się bardzo silna - pochyliła się i pocałowała go w czoło - Odpoczywaj. Zajrzę do ciebie
później.
Na swej drodze minęła Blay’a i powiedziała miękko
- Wy dwaj porozmawiajcie. Powiem wszystkim, żeby zostawili was w spokoju.
Kiedy Wybranka zniknęła, Blasth mógł tylko patrzeć z niedowierzaniem, na tył jej
doskonałego uczesania.
Kiedy wszedł do pokoju, połączenie między Khill’em, a tą kobietą walnęło go w
brzuch: ten kontakt wzrokowy, to trzymanie ręki, sposób w jaki zakrzywiała swoje eleganckie
ciało w jego kierunku... ona i tylko ona podtrzymywała go.
I jeszcze... wydawało się, jakby chciała by on był sam z Khill’em.
To nie miało sensu. Jeśli ktokolwiek miał powód by trzymać ich osobno, to właśnie
ona.
Koncentrując się z powrotem na samcu, pomyślał, Boże, na te rany było trudno nawet
patrzeć, mimo że proces leczenia już się zaczął.
- Z kim walczyłeś - zapytał szorstko - I nie próbuj się kłócić, rozmawiałem z John’em
jak tylko wróciłem do domu. Wiem co zrobiłeś.
Khill podniósł opuchniętą rękę i zrobił znak X.
- Xkohr...? - kiedy facet skinął, skrzywił się jakby ten ruch spowodował jego ból
głowy - Nie... taaa, nie przemęczaj się.
Khill pomachał na pożegnanie niepokojowi w swoim klasycznym stylu.
Ze zgrzytem powiedział
-.. w... porządku.
- Co ci strzeliło do głowy, żeby wychodzić przeciwko niemu?
- Ghrom... był ranny...znał ego Xkohr’a... musiał - głęboki wdech, który szarpnął go z
wydychanym powietrzem - facet chciał uniemożliwić...
odjazd króla. Drań musiał... zostać unieszkodliwiony...inaczej Ghrom...
nigdy...
- Nie wydostałby się stamtąd żywy - Blasth potarł tył szyi - Jasna cholera - uratowałeś
życie króla.
- Nieee... wiele ludzi... się do tego... przyczyniło.
Taa, nie był tego taki pewny. Wracając myślami do posiadłości Assail’a, panował tam
totalny chaos - rodzaj braku kontroli, który łatwo mógł przechylić się na każdą stronę: gdyby
Banda Łajdaków nie wycofała się wkrótce po przybyciu Bractwa, mogłoby dojść do
poważnych strat po obu stronach.
Spoglądając na Khill’a, zastanawiał się w jakim stanie był Xkohr. Jeśli wyglądał tak
jak on? Drań był pewnie w takim samym stanie, albo nawet gorszym.
Blay otrząsnął się, uświadamiając sobie, że stoi przy krawędzi łóżka w ciszy.
- Ach...
Dawno, dawno temu nigdy nie było milczenia między nimi. Tyle tylko...
że wtedy byli chłopcami. Samcami, przed przemianą.
Prawdopodobnie inne standardy.
- Chyba powinienem już iść - powiedział. Bez odchodzenia.
To mogło tak łatwo potoczyć się w innym kierunku, pomyślał. Zdolność Xkohr’a do
zabijania była powszechnie znana - nie osobiście Blay’owi, ale słyszał historie ze Starego
Kraju. Po za tym, ktokolwiek miał na tyle wielkie jaja, by nie tylko mówić o
przeciwstawianiu się Ghrom’owi, ale żeby faktycznie strzelać kulami do króla?
Zabójczy czy głupi. To drugie nie liczy się w tym przypadku.
Khill mógł z łatwością oberwać czymś o wiele gorszym, niż wielokrotność pięści.
- Przynieść ci coś? - powiedział Blasth. Tyle tylko, że facet nie mógł jeść i już został
dokrwiony.
Layla się o to zatroszczyła.
Ludzie, jeśli miał być ze sobą brutalnie szczery - wydawało się, że brutalnie stawało
się słowem dnia - były czasy, kiedy był niechętny wobec Wybranki, chociaż była to kolosalna
strata emocji. Nie miał prawa czuć się zraniony, biorąc pod uwagę, czego on i Saxton
doświadczali bardzo regularnie. Zwłaszcza, że to nic nie zmieniało z punktu widzenia Khill’a.
Prawie zginąłeś tej nocy - chciał powiedzieć - Ty głupi sukinsynu, byłeś bliski
śmierci... a wtedy co my byśmy zrobili?
I nie „my”, jako Bractwo.
Nawet nie „my” jako on i John. Bardziej jako... „ja”.
Cholera, dlaczego wciąż wracał do tego samego punktu z tym samcem?
To było po prostu zbyt głupie. Szczególnie kiedy stał nad facetem, patrząc jak coraz
więcej kolorów napływa do tej zniekształconej twarzy, jego oddech wzrastał, a siniaki
blakły... wszystko dzięki Layl’i.
- Lepiej już pójdę - powiedział, bez odchodzenia.
To jedno niebieskie oko wciąż było w niego wpatrzone. Przekrwione cięcie na całym
czole i pod nim, nie powinno pozwalać mu się skupić. A jednak.
- Muszę już iść - Blay powiedział w końcu.
Bez odchodzenia.
Niech go szlak, nie miał pojęcia, co on, do cholery wyprawiał...
Łza spłynęła z tego oka. Wyłaniając się wzdłuż dolnej powieki, łączyła się w dalekim
kąciku tworząc okrągły kryształ i rosła tak, że nie mogła utrzymać się na rzęsach.
Ślizgając się wolno, wiła się w dół, gubiąc się w świątyni ciemnych włosów.
Blay miał ochotę kopnąć się w tyłek.
- Cholera, zawołam doktor Jane - musisz bardzo cierpieć. Zaraz wracam.
Khill wołał jego imię, ale on już wyszedł.
Idiota. Głupi, pieprzony idiota. Biedny samiec cierpiący na szpitalnym łóżku,
dodatkowo wyglądający jak z serialu „Synowie Anarchii” - ostatnią rzeczą jakiej potrzebował
to towarzystwo. Więcej środków przeciwbólowych - to było to, co konieczne.
Biegnąc w dół korytarzem, znalazł doktor Jane przy komputerze w klinice
uzupełniającą notatki do dokumentacji medycznej.
- Khill potrzebuje jakiegoś zastrzyku. Chodź szybko, możesz?
Kobieta wstała, zabierając starą, staroświecką torbę lekarską i wracała z nim
korytarzem.
Kiedy weszła do środka, Blasth dał im trochę prywatności, chodząc tam i z powrotem
pod drzwiami.
- Co z nim?
Zatrzymał się i odwrócił, próbował się uśmiechnąć do Saxton’a - nie powiodło się.
- Postanowił zostać bohaterem... i myślę, że faktycznie nim jest. Ale Boże...
Mężczyzna podszedł, poruszając się elegancko w swoim szytym na miarę garniturze,
jego mokasyny wydawały miękkie odgłosy, jak gdyby były zbyt wyrafinowane, aby
kiedykolwiek narobić dużo hałasu - nawet na linoleum.
Nigdy nie był częścią wojny. Nigdy nie będzie.
Nigdy nie będzie taki jak Khill, wyskakujący poza bezpieczeństwo w wir walki, idąc
pod górę przeciwko wrogowi ze swymi gołymi, drapiącymi rękami, by zlikwidować agresora
i zaserwować mu własne jaja na obiad.
To był prawdopodobnie jeden z powodów, że z Saxton’em łatwiej się było dogadać.
Żadnych skrajności. Plus, facet był inteligentny, wyrafinowany i zabawny... miał wspaniałe
maniery, uosabiał to, co najlepsze w życiu... zawsze dobrze ubrany...
Fantastyczny w łóżku...
Kiedy wyjaśnił, co zaszło w posiadłości, Saxton zatrzymał się bardzo blisko, jego
woda toaletowa od Gucci’ego, miała uspokajający zapach.
- Bardzo mi przykro. Musisz mieć niezły bałagan w głowie przez to wszystko.
Iiiiiiii, facet był święty. Bezinteresowny święty. Nigdy nie był zazdrosny?
Khill nie był taki. Khill był zazdrosny i zaborczy jak cholera...
- Tak mam - powiedział Blasth.
- Całkowity wrak.
Saxton wyciągnął i złapał go za rękę, delikatnie ją ściskając, by za moment cofnąć
swoją ciepła i gładką dłoń.
Khill nigdy w niczym nie był tak dyskretny. Był jak maszerująca orkiestra, koktajl
Mołotowa, słoń w składzie porcelany, który nie dba jaki zrobi bałagan.
- Czy Bractwo wie?
Blay otrząsnął się.
- Słucham?
- Co zrobił? Czy wiedzą?
- Cóż, jeśli coś słyszeli, to na pewni nie od niego. John wyglądał na zdenerwowanego
i dlatego go spytałem - tak się dowiedziałem.
- Powinieneś powiedzieć Ghrom’owi... Thor’owi... komuś. Powinien zostać za to
nagrodzony - nawet jeśli to nie w jego stylu dbać o tego rodzaju bzdury.
- Dobrze go znasz - mruknął Blasth.
- Tak. I wiem, że ty także - wyraz twarzy Saxton’a był napięty, mimo to się
uśmiechnął - Musisz zadbać o niego w tej sprawie.
Doktor Jane wyszła i Blay odwrócił się do niej
- Co z nim?
- Nie jestem pewna - co dokładnie myślałeś, że jest nie tak? Spokojnie odpoczywał
kiedy tam weszłam.
Cóż, cholera, nie mógł powiedzieć, że facet płakał. Ale fatycznie, Khill nigdy nie
okazałby tego rodzaju słabości, chyba że naprawdę cierpiał.
- Chyba błędnie go odczytałem.
Przez ramię doktor Jane, Blay zauważył sposób w jaki ręka Saxton’a przeczesała
gęste, blond fale, które zostały wyrzeźbione powyżej jego czoła.
To była najdziwniejsza rzecz... Saxton, mógł być spokrewniony z Khill’em, ale w tej
chwili wyglądał bardziej jak Blasth od lat.
Cóż, nie odwzajemnienie było takie samo, bez względu na cechy, które odbijały
uczucia.
Szlak.
Rozdział 44
Rozdział 45
Kiedy Tohr odszedł w kierunku NieMej, John ponownie zajął się jego małym
kawałkiem linoleum przed pokojem Khill’a.
Na jakimś poziomie nie chciał oglądać Brata idącego korytarzem do innej kobiety. To
wyglądało na całkowicie złe, jakby jedno z praw wszechświata zdecydowało się biec od
końca. Szlak, porównywał to z jego własnym życiem, pomysł, że kiedykolwiek byłaby inna
kobieta poza Xhex, był dla niego przekleństwem: chociaż był w ciągłym bólu bez niej, wciąż
kochał ją tak bardzo, że był aseksualny.
Ona jednak... wciąż żyła.
Nie można było powiedzieć, że ten związek nie był dobry dla Tohr’a.
Wrócił do swojego wyglądu, kiedy John po raz pierwszy go spotkał, ogromny, twardy
i silny.
Nie wszedł w pułapkę śmiertelnej strzelaniny lub skoczył z mostu jak miesiące temu.
Dzięki temu, że Khill wziął sprawy w swoje ręce. Taaa.
Po za tym, NieMa nie była, chociaż jej nie akceptował, cizią... była cicha.
Skromna. Wcale źle nie wyglądała.
Było na świecie o wiele więcej gorszych kandydatek. Poszukiwaczek złota.
Pyszałkowatych lalek glymerii. Postrzelonych, cycatych chichotów.
Pozwalając głowie z powrotem opaść na betonową ścianę, zamknął oczy, kiedy
usłyszał jak rozmawiali. Wkrótce głosy ucichły i przypuszczał, że się oddalili, by
prawdopodobnie pójść do łóżka...
Dobra, nie będzie się w to zagłębiał.
Opuszczając swoją małą samotność, słuchał miękkiego oddechu Blay’a i
sporadycznego poruszania kończynami, stanowczo utrzymując swoje myśli z dala od Xhex.
Zabawne, ta część „czekania i martwienia się” sprawiła, że poczuł się jak za dawnych
czasów... on i Blasth, czekający na Khill’a.
Ludzie, byli tacy szczęśliwi, że facet wrócił żywy.
Kiedy jego pamięć wypluła obrazy z tej posiadłości nad rzeką, widział
Ghrom’a upadającego na ziemię, V z pistoletem przytkniętym do głowy Assail’a... i
Tohr’a osłaniającego własnym ciałem króla. Potem on i Khill, przeszukujący dom... kłócący
się obok tych przesuwanych, szklanych drzwi... on walczący ze sobą o swojego najlepszego
przyjaciela wychodzącego w nocy, samotnego i bez osłony.
„Musisz pozwolić mi zrobić to co umiem”
Oczy Khilla były zdecydowane i pozbawione strachu ponieważ znał swoje
możliwości, wiedział, że może wyjść na „Zdrowaś Mario” i roznieść to gówno, wiedział, że
choć istniało ryzyko, iż nie wróci do domu, był wystarczająco silny i pewny swoich
umiejętności i zrobi wszystko co możliwe by je ograniczyć do minimum.
I John pozwolił mu odejść.
Mimo tego, iż jego serce krzyczało, w głowie dzwoniło, a ciało przygotowało się by
zablokować wyjście. Mimo tego, że na zewnątrz nie było młodych rekrutów reduktorów, ale
Banda Łajdaków, która była doskonale wyszkolona, bardzo doświadczona i brutalna jak
cholera.
Mimo tego, że Khill był jego najlepszym przyjacielem, mężczyzną, który liczył się dla
niego w tym świecie, kimś, kogo strata pogrążyłaby go na całe życie...
Kurwa.
John wyciągnął do przodu dłonie i potarł nimi twarz.
Z wyjątkiem tego, że ilość pocierania nie zmieniła objawienia, które pięło się po nim,
niepożądane i niezaprzeczalne.
Widział Xhex na spotkaniu Bractwa wiosną, kiedy zaproponowała, że znajdzie
kryjówkę Xkohr’a: „mogę się tym zająć - zwłaszcza jeśli uderzę w ciągu dnia”
Miała całkowicie skupione spojrzenie i trzeźwomyślący umysł, pewna siebie i swoich
możliwości.
„Musicie pozwolić mi zrobić to co umiem”
Kiedy to był jego najlepszy przyjaciel? Nie podobało mu się to, ale odsunął się i
pozwolił mu zrobić to, co mężczyzna musiał zrobić dla większego dobra - nawet jeśli było to
śmiertelnie niebezpieczne. Jeśli coś by mu się stało i facet by zginął? John byłby
zdruzgotany... ale to był żołnierski kodeks, kodeks Bractwa.
Kodeks mężczyzn.
Tracąc Xhex byłoby o wiele gorzej, oczywiście dlatego, że był związanym samcem.
Ale, rzeczywistość była taka, że próbując uratować ją od gwałtownego losu, stracił ją
całkowicie: nic im nie zostało, żadnej pasji, żadnych rozmów, żadnego ciepła... najmniejszego
kontaktu. A wszystko dlatego, że jego ochronne zapędy wzięły górę.
To wszystko jego wina.
Związał się z wojownikiem - a potem odbiło mu, gdy sprawa „ryzykaobrażeń”
przeszła z hipotetycznej do praktycznej. Xhex miała rację - nie chciała, aby zginął, lub dostał
się w ręce wroga, a wciąż pozwalała mu wychodzić co noc.
Pozwała mu robić to, co potrafił, by pomóc.
Ona nie pozwalała, by jej emocje próbowały go powstrzymać od wykonywania jego
pracy - a jeśli by próbowała? Cóż, wyjaśniłby jej cierpliwie i z miłością, że urodził się po to
by walczyć, że jest ostrożny, że...
Kocioł?
Po za tym, jakby się czuł, gdyby ktoś potraktował bycie niemową, jako ogranicznik w
walce? Jakby zareagował, gdyby powiedziano mu, że mimo wszystkich jego kwalifikacji i
innych umiejętności, mimo jego wrodzonego talentu i instynktów, dlatego, że nie może
mówić, nie wolno mu będzie wychodzić w teren?
Bycie kobietą nie było niepełnosprawnością w żadnym sensownym świecie. On tak
zdecydował, dlatego, że nie była mężczyzną, pomimo wszystkich jej kwalifikacji i
umiejętności, nie mogła wyjść walczyć.
Jak gdyby biust nagle stał się cholernie niebezpieczny.
John wznowił tarcie, jego głowa zaczęła huczeć pod ciśnieniem. Jego związana strona
rujnowała mu życie. Zderzenie z tym - to rujnowało jego życie. Ponieważ nie miał pewności,
nie ważne co zrobił teraz, czy mógłby odzyskać Xhex.
Był jednak pewien co do jednego.
Nagle pomyślał o Tohr’ze i tej przysiędze.
I wiedział, co musi zrobić.
Kiedy Tohr podszedł do niej, NieMej zaparło dech: jego masywne ciało kołyszące się
z boku na bok w rytm kroków, jego płonące oczy skupiły się na niej, jakby zamierzał
spożywać ją w jakiś istotny sposób.
Był gotowy do krycia, pomyślała.
Najdroższa Pani Kronik, zamierzał ją posiąść.
„Chcę cię pieprzyć”
Jej ręka poszybowała do paska szaty i to był szok, kiedy zdała sobie sprawę, że była
gotowa zdjąć odzież w tym momencie. Nie tutaj, powiedziała swoim palcom.
Gdzie indziej, jednak...
Nie było żadnych myśli o symphacie, żadnego lęku, że to ją zaboli, czy będzie tego
żałowała. Był tylko dźwięczny spokój wewnątrz jej ciała, ten mężczyzna był tym, czego
potrzebowała, to krycie było tym, na co czekała tak cierpliwie.
Oboje byli gotowi.
Tohrtur zatrzymał się przed nią, jego pierś pompowała w górę i w dół, a dłonie
zwinęły się w pięści.
- Dam ci szansę, abyś mogła odejść ode mnie. Teraz. Opuść centrum, a ja zostanę
tutaj.
Jego głos był zniekształcony, tak niski i głęboki, że słowa były prawie nie czytelne.
Jej, w odpowiedzi, były bardzo wyraźne
- Nie odejdę od ciebie.
- Rozumiesz, co mówię? Jeśli nie odejdziesz... znajdę się w tobie za półtorej minuty.
Wypchnęła w górę podbródek
- Chcę, abyś był we mnie.
Potężny pomruk wyszedł od niego, rodzaj dźwięku, który jeśli usłyszałaby go w
innych okolicznościach, przeraziłby ją. Ale twarzą w twarz ze wspaniałym, podnieconym
mężczyzną? Jej ciało zareagowało cudownym rozluźnieniem, dalej przygotowując się na jego
przyjęcie.
Nie był łagodny, kiedy sięgnął w dół i podniósł ją, huśtając jej nogami wysoko, by
chwycić je w zgięciu ramienia. Nie był powolny, kiedy szedł w kierunku basenu - jakby
pomysł prowadzenia ich do porządnego łóżka w wielkim domu, był po prostu zbyt wielką
rzeczą, która należy się przejmować.
Podczas, gdy ruszył z nią, jak ze schwytaną nagrodą, wpatrywała się w jego twarz.
Brwi mocno ściągnięte, usta rozchylone, odsłaniające kły, jego kolory stężały w oczekiwaniu.
On tego chciał. Potrzebował tego.
I nie było już odwrotu.
Nie, żeby to wybrała. Uwielbiała sposób w jaki czuła się w tej chwili.
Chociaż przypuszczała, że to zdradliwe widzieć komplement w rozpaczy z jaką wziął
ją w posiadanie. Wciąż kochał swoją nieżyjącą krwiczkę.
Jednak pragnął jej - a to wystarczało. To było, być może, wszystko co kiedykolwiek
będzie miała - a wciąż, jak mu powiedziała, znacznie więcej niż to, o co kiedykolwiek się
modliła.
Siłą jego woli, szklane drzwi do przedsionka basenu, otwarły się dla nich szeroko i
kiedy je przytrzymał, zamknął ich śladem, usłyszała delikatny poślizg zamka. Potem szybko
przemieszczali się przedsionkiem, skręcili za rogiem wprost na basen, ciepło tego gęstego i
wilgotnego powietrza sprawiło, że jej ciało stało się jeszcze bardziej omdlałe...
W skoordynowanej serii, górne światła przygasły i błękitnozielony blask basenu
zajaśniał intensywnie, rzucając akwamarynową poświatę ponad wszystkim.
- Żadnego odwrotu - powiedział Tohr, dając jej ostatnią szansę, by to zakończyć.
Kiedy tylko skinęła głową na niego, warknął ponownie, a później opuścił ją na jedną z
drewnianych ławek i położył na plecach. Dotrzymał słowa.
Nie czekał, ani nie wahał się, uniósł się nad nią i stopił ich usta, przyciskając jego
klatkę piersiową do jej własnej, ustawiając nogi pomiędzy jej nogami.
Owijając ramiona wokół jego szyi, trzymała go blisko, kiedy jego wargi poruszały się
na jej, a język zagłębił się w środku. Całowanie było wspaniałe i absorbujące, do tego stopnia,
że nawet nie zauważyła kiedy rozwiązał pasek jej szaty.
A potem jego ręce znalazły się na niej. Poprzez bieliznę, jego dłonie paliły, gdy
gładził jej piersi i wciąż posuwał się niżej.
Rozkładając uda jeszcze szerzej dla niego, wypchnęła swoją płeć, by dostać to czego
chciała, jego dotyku na jej rdzeniu, jego pieszczot spychających ją na krawędź - ale nie dalej.
- Chcę cię pocałować - warknął w jej usta - ale nie mogę czekać.
Myślała, że ją całował?
Zanim zdążyła zareagować, odsunął od niej swoje biodra i z brutalnie pilną potrzebą
zaczął majstrować przy rozporku spodni.
A potem coś gorącego i bezceremonialnego wysunęło się...
trącając...ślizgając się naprzeciw niej.
NieMa wygięła się w łuk i krzyknęła jego imię - wtedy, gdy ją wziął: kiedy jej krzyk
odbił się echem pod wysokim sufitem, jego ciało domagało się jej, wciskało się do środka,
torując sobie drogę twardością jednak miękką jak satyna.
Głowa Tohr’a opadła obok niej, kiedy się połączyli, a potem całkowicie się zatrzymał
- co było dobre: sens rozciągania i mieszczenia jego wielkości był boleśnie ograniczony -
czego nie wymieniłaby na nic na świecie.
Z głębokim jękiem w gardle, jego ciało zaczęło się poruszać, najpierw powoli, potem
z większą prędkością, jego biodra kołysały się naprzeciw niej, chwycił zewnętrzną stronę ud i
ścisnął. Z wielkim przypływem namiętności ogarniającej ich oboje, każde odczucie zostało
wyolbrzymione, jej umysł w pełni obecny, został całkowicie porwany przez sposób w jaki ją
zdominował, jednocześnie nie krzywdząc jej.
Kiedy rytm wyrwał się spod kontroli, NieMa trzymała go ze wszystkich sił, jej
fizyczna forma wzrastała, jakby była przypięta szpilkami do jego ciała, jej serce rozpadło się i
zescaliło w jedną całość w tym samym momencie, kiedy przyjemność nagle wybuchła, a
potem straciła panowanie nad sobą. Rzeczywiście, jej orgazm miał swoją porywającą istotę i
ustępujący w zmieniającym się rytmie, uwolnienie było zupełnie inne, niż którekolwiek z jej
poprzednich - intensywniejsze, długotrwałe. I wydawało się, że to rzuciło go na krawędź, do
jego własnych, dzikich skurczów, miednica wciskała się w nią, a następnie szarpnęła.
To wszystko wydawało się trwać wiecznie, ale tak jak w przypadku każdego lotu,
wystrzegli się wolności nieba i wrócili na ziemię.
Świadomość była stopniowana niepokojącym ciężarem.
Wciąż był ubrany, tak jak i ona, jej szata zarzucona na ramiona i ręce.
Ławka wcinała się między jej łopatki i w tył głowy. Powietrze wokół niej nie było tak
gorące jak namiętność.
Jakie to dziwne, pomyślała. Mimo, że przed momentem dzielili ze sobą tak wiele, ta
chwila zaciągnęła ich nad wielką przepaść.
Zastanawiała się, jak on się czuł...
Tohrtur podniósł głowę i spojrzał na nią. Nie było szczególnego wyrazu na jego
twarzy, ani radości, ani smutku, ani winy.
Po prostu na nią patrzył.
- Wszystko w porządku? - powiedział.
Kiedy wydawało się, że głos ją opuścił, tylko skinęła głową, choć wcale nie była
pewna, co czuje. Fizycznie jej ciało było w porządku - w rzeczywistości to nadal cieszyło się
obecnością w swoim wnętrzu. Ale dopóki wiedziała co z nim, nie mogła potwierdzić niczego
innego.
Ostatnią kobietą, z którą był, była jego krwiczka... I na pewno, to było w jego głowie
w tej napiętej ciszy.
Rozdział 46
Tohr zastygł dokładnie tam gdzie był, uniesiony ponad NieMą, jego erekcja wciąż
zagłębiona w jej ciele, drżąca, by nie przestawał, pomimo tego, iż założył zamek na swoje
żądze.
Czekał, aż jego sumienie zacznie krzyczeć.
Przygotował się na totalne spustoszenie, że był z inną kobietą.
Był gotowy... na coś, cokolwiek co odkrztusi jego pierś - rozpacz, gniew, frustracja.
Wszystko co czuł, po tym co się stało, to, że to jest początek, a nie koniec.
Przesuwając oczy po twarzy niemej, przeszukiwał jej rysy, szukając jakichkolwiek
oznak, że zamienił ją na swoją krwiczkę, sondując swoje wewnętrzne okablowanie w
poszukiwaniu alarmu... przygotowując się na jakąś ogromną eksplozję.
Wszystko co czuł, to poczucie słuszności.
Sięgając w górę, odsunął kosmyk blond włosów z jej twarzy.
- Jesteś pewna, że wszystko w porządku?
- A u ciebie?
- Taaa. Nawet tak... to znaczy, ze mną naprawdę... wszystko w porządku. Zdaje się, że
byłem przygotowany na wszystko, tylko nie na to, czy to ma sens?
Uśmiech, który zakwitł na jej twarzy, był niczym krótki blask słońca, odmieniający jej
rysy do olśniewającego piękna, które wstrzymało jego oddech.
Tak miła. Tak współczująca. Akceptująca wszystko.
Nie byłby w stanie tego zrobić z kimkolwiek innym.
- Masz coś przeciwko, gdybyśmy spróbowali jeszcze raz? - powiedział miękkim
głosem.
Jej policzki jeszcze bardziej poczerwieniały
- Tak, proszę...
Ton jej głosu, postawił na baczność jego koguta wewnątrz niej, jej śliskie, napięte
gorąco, głaskało jego długość, czyniąc go gotowym by ryknąć i wziąć ją jeszcze raz.
Ale to nie było w porządku, prosić ją by położyła się na tej twardej ławce.
Zagłębiając ramiona wokół niej, trzymał ją mocno przy piersi i pozwolił jego udom
wykonać resztę roboty, podnosząc oboje w górę. Gdy oboje znaleźli się na jego nogach,
pocałował ją jeszcze raz, przechylając głowę pracował nad jej ustami kiedy ujął w dłonie jej
pośladki i przygotowywał się by zacząć się ruszać. Używając swoich ramion, unosił ją w górę
i w dół na swojej długości, całując co tylko mógł z jej szyi i obojczyków, kiedy penetrował ją
pod innym, głębszym kątem.
Była niesamowita, ogarniając go, trzymając mocno, tarcie sprawiło, że zapragnął ją
ugryźć tylko dla jej smaku.
Szybciej. Jeszcze szybciej.
Szata kołysała się dziko, a NieMa musiała nienawidzić tego trzepotu, tak samo jak i
on, bo nagle zerwała rzecz uwalniając swoje ramiona i pozwalając jej opaść na płytki. Kiedy
jej ręce ponownie otoczyły jego szyję, zacisnęła uścisk - co było dla niego po prostu
wspaniałe.
Zacieśniając swoje palce, był coraz bliżej i bliżej kulminacyjnego punktu - i to samo
dotyczyło NieMej. Dźwięki, które wydawała, niesamowite jęki, jej przepiękny zapach
wzrastał, jej uderzający warkocz...
Nagle zwolnił łapiąc sznurek, który związywał jej włosy, rozrywając go i uwalniając
długość. Rozplątując gęste fale z ich ograniczeń, sięgnął po nie ponad jej ramieniem i swoim
własnym, okrywając ich oboje.
Coś z tego uwolnienia doprowadziło do jego własnego: dwa pchnięcia później, jego
ciało rzuciło się z wysokości, ulga opanowująca wszystko, aż zaklął na wybuchowym
oddechu.
Pędząc przez przyjemność, ścisnął ją mocno i wtulił twarz w cały ten blond,
wdychając, czując delikatny szampon, którego używała. Cholera, jej zapach podkręcił go
jeszcze bardziej, aż nagle jego orgazm stał się szorstką bijatyką, dręczącą jego ciało, z
uderzeniem pozbawiającą równowagi i czasowo wzroku.
Z nią musiało się dziać to samo - z daleka usłyszał, jak krzyczy jego imię, zaciskając
nogi wokół jego bioder, scalając ich razem.
Niesamowite. Absolutnie niesamowite. Ciągnął przyjemność tak długo jak trwała - po
obu stronach. Kiedy wreszcie ucichł, głowa NieMej opadła na jego ramieniu, a jej postać
zapadła się w jego piersi, jej piękne ciało stawało się luźne, tak jak jej piękne włosy.
Nieproszona, jedna z jego rąk odnalazła kręgosłup i pięła się po nim w górę do
podstawy szyi. Kiedy jego oddech się uspokoił po prostu... trzymał ją.
Zanim się zorientował kołysał ich oboje z boku na bok. Ważyła tyle co nic w jego
potężnych ramionach i miał poczucie, że mógłby trzymać ich połączonych naprzeciw siebie...
na zawsze.
W końcu wyszeptała
- Chyba jestem ciężka.
- Wcale.
- Jesteś bardzo silny.
Ludzie, to dobrze zrobiło jego ego. Właściwie, walnie go czymś takim jeszcze raz, a
poczuje się jakby mógł sprasować miejski autobus. Z jumbojet’em zaparkowanym na plecach.
- Powinienem cię umyć - powiedział.
- Po co?
Dobra, to było seksi. To sprawiło, że chciał... robić jej inne rzeczy.
Wszelkiego rodzaju rzeczy.
Ponad jej ramieniem spojrzał na basen i pomyślał, że potrzeba jest faktycznie matką
wynalazków.
- Co powiesz na to, abyśmy popływali?
NieMa uniosła głowę
- Mogłabym tak zostać...
- Na zawsze?
- Tak - jej powieki były nisko opuszczone, a oczy mieniły się w niebieskozielonym
świetle - Na zawsze.
Kiedy na nią spojrzał, pomyślał, że była taka... żywa. Policzki zarumienione, usta
opuchnięte od jego ust, włosy bujne i trochę dzikie.
Była tak żywotna i gorąca i...
Zaczął się śmiać.
Och, do kurwy nędzy, nie miał pojęcia dlaczego - nie było tu nic śmiesznego, a nagle
zaczął się śmiać jak wariat.
- Przepraszam - przerwał na chwilę - Nie mam pojęcia co się dzieje.
- Nie obchodzi mnie to - uśmiechnęła się do niego, pokazując jej delikatne kły i nawet
białe zęby - To najpiękniejszy dźwięk jaki kiedykolwiek słyszałam.
Pod wpływem impulsu, którego nie rozumiał, wypuścił okrzyk i rzucił się do przodu
w kierunku basenu, wyrzucając długi krok, potem drugi i trzeci.
Potężnym skokiem wysłał ich oboje w lot do wciąż nieruchomego źródła
akwamarynowego światła.
Równocześnie wylądowali w ciepłej wodzie, miękkie, niewidzialne ramiona zgarnęły
ich w delikatną poduszkę, izolując od ciężkiego pociągnięcia grawitacji, oszczędzając tym
samym obojgu jakiegokolwiek twardego lądowania.
Kiedy jego głowa poszła na dno, odnalazł jej usta i zażądał ich, całując ją pod
powierzchnią, a gdy jego stopy znalazły oparcie, odepchnął ich aby znów znaleźli powietrze...
W tym czasie jego kogut odszukał jej rdzeń, kolejny raz.
Była tam z nim, łącząc swoje nogi na jego biodrach jeszcze raz, powtarzając jego
rytm, całując go. To było wspaniałe. To było... właściwe.
Jakiś czas później, NieMa znalazła się naga, mokra i wyciągnięta na brzegu basenu, na
łóżku z ręczników, które dla niej zorganizował
Tohrtur.
Klęczał obok niej, mokre ubranie przykleiło się do jego mięśni, włosy lśniły, oczy
intensywnie wpatrywały się w jej ciało.
Nagle niepewność w nią uderzyła, chłodząc.
Siadając, okryła się...
Tohrment złapał jej ręce i delikatnie położył po obu jej stronach.
- Zasłaniasz mi widok.
- Podoba ci się...?
- O, tak. Podoba - pochylił się i pocałował ją głęboko, wsuwając język do jej wnętrza,
opuszczając ją ostrożnie w dół, tak, że była chętna kolejny raz - Mmmm, właśnie o tym
mówię.
Kiedy zniżył się trochę, NieMa uśmiechnęła się do niego
- Sprawiasz, że czuję się...
- Jak - pochylił głowę i musnął wargami jej szyję, jej obojczyk... czubek piersi -
Piękna?
- Tak.
- Bo taka jesteś - pocałował drugą brodawkę i ssał ją w ustach - Piękna.
I myślę, że należy pozbyć się tej cholernej szaty na dobre.
- A co będę nosić?
- Dam ci ubrania. Wszystkie, jakie będziesz chciała. Lub możesz po prostu chodzić
nago.
- Przed wszystkimi... - syk, który wydobył się z niego, był najlepszym komplementem
jaki kiedykolwiek otrzymała - Nie?
- Nie.
- Później, może w twoim pokoju.
- Teraz, mogę to dostać.
Jego biodra dryfowały w dół i na boki, aż kieł przebiegł po jej żebrach.
Następnie przesuwał po brzuchu leniwe i miękkie pocałunki. To było do czasu, gdy
posunął się nawet dalej, błądząc po jej biodrze, potem potarł ją blisko jej płci i zdała sobie
sprawę, że ma jakiś cel.
- Rozłóż nogi dla mnie - nakłaniał głębokim głosem - Pozwól mi zobaczyć
najpiękniejszą część ciebie. Pozwól mi całować cię tam, gdzie chcę być.
Nie była do końca pewna, co sugeruje, ale nie potrafiła mu odmówić kiedy używał
wobec niej tego tonu. We mgle uniosła jedno kolano, rozdzielając uda... i wiedziała, kiedy
spojrzał na nią, ponieważ warknął z satysfakcją.
Tohrment przemieszczał się pomiędzy jej nogami i wyciągnął się, obejmując ją
dłońmi po obu stronach, rozkładając jeszcze szerzej. A potem jego usta znalazły się na niej,
ciepłe, jedwabiste, mokre. Uczucie miękkości na miękkim, rzuciło ją w kolejny orgazm, a on
skorzystał z tego wchodząc w nią swoim językiem, ssąc ją, odnajdując jej rytm i zabierając
dalej.
Jej ręce wbiły się w jego ciemne włosy, kiedy uniosła swoje biodra.
I pomyśleć, że ona lubiła seks.
Trochę już wiedziała, ale było dużo więcej do odkrycia.
Był strasznie delikatny i niezwykle ostrożny w swej eksploracji, nie spieszył się gdyby
nie zabierał jej na wyżyny przyjemności. Gdy w końcu podniósł usta, jego wargi były śliskie i
zaczerwienione, przebiegł po nich językiem, kiedy patrzył na nią spod swoich powiek.
Potem podniósł się, chwycił jej biodra i uniósł w górę.
Jego erekcja była nieprawdopodobnie gruba i długa, ale ona już wiedziała, że idealnie
do niej pasuje.
I zrobił to kolejny raz.
Tym razem zwróciła większą uwagę na widok, niż na jego odczuwanie.
Unosząc się nad nią, poruszał się w ten swój potężny i silny sposób, zaspokajając ich
oboje kiedy unosił biodra w górę i z powrotem, wsuwając i wysuwając się z niej.
Jego uśmiech był mroczny. Erotyczny.
- Lubisz patrzeć na mnie?
- Tak. Och, tak...
Tak było do czasu, kiedy przyszła kolejna fala, wspinająca się i przejmująca kontrolę
nad jej myślami, jej mową, jej ciałem... jej duszą wycierając wszystko do czysta.
Kiedy wreszcie ucichła i znowu mogła się skupić, rozpoznała to stężenie na twarzy
Tohrtur’a, napięcie wokół szczęki i oczu, pompująca klatka piersiowa. Nie zaznał jeszcze
zaspokojenia.
- Chcesz popatrzeć - powiedział
- Och, tak...
Wycofał się z jej ciała, jego długość była taka jak jego wargi, błyszcząca i opuchnięta.
Jedną wielką ręką złapał się, a na drugą przerzucił swój ciężar i oparł o podłogę, tak że
mógł rozciągnąć się ponad jej rozluźnionym, otwartym ciałem. Przekręcając ramiona,
dostarczył jej mnóstwo widoku, kiedy głaskał się tam i z powrotem, a dosadna główka
pojawiała się i znikała w i z jego pięści.
Jego oddech stawał się głośniejszy i szorstki, gdy pokazywał jej co się z nim dzieje.
Gdy nadszedł czas, jego krzyk rozległ się w jej uszach, a jego głowa strzeliła do tyłu,
podbródek wysunął się do przodu kiedy obnażył kły i syknął. Potem na jej brzuch i płeć
wystrzelił gorący strumień, który sprawił, że wygięła się w łuk, jakby zaspokojenie było jej
własnym.
Kiedy w końcu zawisł, rozłożyła ramiona
- Chodź tutaj.
Nie było żadnego wahania, kiedy spełniał jej prośbę, przyciągając jego pierś do jej
własnej zanim odwrócił się na bok, aby złagodzić swoją wagę.
- Jest ci ciepło - mruknął - wciąż masz mokre włosy.
- Nie szkodzi - przytuliła się jego ciała - Czuję się po prostu... idealnie.
Dudniące zapewnienie wyrwało się z jego gardła
- Bo taka jesteś... Rosalhynda.
Na dźwięk jej dawnego imienia, szarpnęła się do tyłu, ale on trzymał ją mocno.
- Nie mogę wciąż mówić do ciebie NieMa, nie... po tym.
- Nie lubię tego imienia.
- W takim razie inne.
Wpatrując się w jego twarz, miała wyraźne przekonanie, że nie zamierzał ustąpić w tej
sprawie. Tak samo jak nie zamierzał nazywać jej imieniem, które wybrała dawno, dawno
temu... bo odzwierciedlało to, kim była.
Jednak, być może miał rację. Nagle nie czuła się jak niema.1) - Musisz mieć imię.
- Nie potrafię wybrać - odparła, świadoma tępego bólu w jej sercu.
Spojrzał w górę na sufit. Owijając pasmo jej włosów wokół swojego palca. Głośno
mlasnął językiem.
- Autumn (jesień) jest moją ulubioną porą roku - powiedział po chwili - Nie dla tego,
że się rozckliwiam, czy coś w tym stylu... ale podobają mi się liście, które stają się czerwone i
pomarańczowe. Są piękne w blasku księżyca, ale bardziej chodzi o to, że to
nieprawdopodobna transformacja. Zieleń wiosny i lata jest tylko cieniem prawdziwej
tożsamości drzew, a wszystkie kolory, kiedy noce stają się zimne, są cudem za każdym
razem, kiedy to się dzieje. To tak jakby nadrabiały utratę ciepła, poprzez cały ten ogień.
Lubię... Autumn.
Spojrzał jej w oczy.
1) Właściwie powinnam napisać, że „nie czuła się jak nikt”, ponieważ w oryginale
NieMa to NoOne czyli nikt, taka gra słów.
- Jesteś taka jak ona. Jesteś piękna i jarzysz się jasno - i to jest czas by wyjść. Więc
mówię... Autumn.
W ciszy, która nastąpiła, była świadoma kłucia w kącikach jej oczu.
- Co się dzieje? - zapytał - Cholera, nie podoba ci się? Mogę wybrać inne. Lihllith? A
może Suhsana? A co powiesz na... Joe? Zosia? Gosia?
Położyła dłoń na jego twarzy.
- Jest piękne. Jest idealne. Odtąd będą mnie znali pod imieniem, które mi dałeś, pory
roku, kiedy płoną liście... Autumn.
Unosząc się, przycisnęła swoje usta do jego ust.
- Dziękuję ci. Dziękuję...
Kiedy skinął uroczyście głową, owinęła ręce wokół niego i trzymała mocno. Nadanie
imienia była deklaracją, która sprawiła, że poczuła się...
odrodzona.
Rozdział 47
Minęło sporo czasu zanim Tohr i Autumn ponownie wyszli z ciepłego i wilgotnego
obrębu ich basenu. Ludzie, kiedykolwiek przyjdzie do tego miejsca, zawsze już będzie myślał
o nim jak o „ich” własnym.
Trzymając otwarte dla niej drzwi na korytarz, wziął głęboki, uspokajający oddech.
Autumn... idealne imię, dla idealnie cudownej kobiety.
Idąc obok siebie razem udali się do biura, jego stopy zostawiały mokre stemple
ponieważ wciągnął na siebie z powrotem mokre spodnie, które ściekały na szwach. Ona, z
drugiej strony nie pozostawiała śladów, jej szata była sucha.
Ostatni raz nosi to cholerstwo.
Szlak, jej włosy wyglądały dobrze, puszczone luźno wokół ramion. Może uda mu się
ją również namówić do pożegnania z warkoczem.
Kiedy wyszli z tunelu objął ją ramieniem, przyciągając do siebie. Dobrze pasowała.
Była mniejsza niż... cóż, Wellsie była dużo wyższa. Głowa Autumn była na wysokości jego
klatki piersiowej, jej ramiona nie były tak szerokie, a chód nierówny, podczas gdy jego
krwiczki był gładki jak jedwab.
Ale pasowała. Inaczej, tak, ale zamek i klucz ich ciał był niezaprzeczalny.
Zbliżając się do drzwi, które prowadziły do głównego budynku, został w tyle i
pozwolił jej pierwszej iść po schodach. Na górze, sięgnął za nią, wstukał kod i zrobił przejście
do foyer, trzymając ciężki panel szeroko otwarty dla niej.
Kiedy przeszła, zapytał
- Głodna?
- Wygłodzona.
- W takim razie idź na górę i pozwól mi się obsłużyć.
- Och, mogę coś wziąć z kuch...
- Nie. Nie sądzę. Ja cię obsłużę - obrócił ją w kierunku schodów - Idź na górę i do
łóżka. Ja przyniosę jedzenie.
Wahała się na pierwszym stopniu
- To naprawdę niepotrzebne.
Potrząsnął głową, kiedy pomyślał o tych wszystkich ćwiczeniach na brzegu basenu.
- To bardzo potrzebne. I poprawisz mi humor, pozbywając się tej szaty i znajdziesz się
naga w łóżku.
Jej uśmiech rozpoczął się nieśmiało... a zakończył spektakularnie.
A potem obróciła się i błysnęła mu swoim tyłkiem.
Patrząc jak kołyszą się jej biodra, kiedy się wspinała, momentalnie stwardniał. Znowu.
Z jedną ręką zastygłą przed rzeźbioną balustradą, musiał spojrzeć w dół, na dywan, by
się uspokoić...
Paskudne przekleństwo kazało odwrócić się jego głowie.
Złe słowo, dobre wyczucie czasu.
Przechodząc wielkimi krokami, przez mozaikę kwitnącej jabłoni, wszedł do pokoju
bilardowego. Lassiter siedział na kanapie, koncentrując się na szerokim ekranie nad
kominkiem.
Mimo, że Tohr był półnagi i na wpółmokry, podszedł i stanął pomiędzy aniołem a
telewizorem.
- Słuchaj, ja...
- Co jest, kurwa! - Lassiter zaczął wymachiwać rękami jakby były w ogniu, a on
próbował ugasić płomienie - Zjeżdżaj z widoku!
- Zadziałało? - domagał się Tohr.
Więcej przekleństw, a następnie anioł przekręcił się na bok, próbując dostać się do
ekranu.
- Daj mi minutę...
- Czy jest wolna? - syknął - Po prostu mi powiedz.
- Aha! - Lassiter stuknął w telewizor - Ty skurwysynu! Wiedziałem, że to ty jesteś
ojcem!
Tohr walczył z pragnieniem trzepnięcia sukinsyna. Przyszłość jego Wellsie była
zagrożona, a ten zasraniec przejmował się jakimś testem na ojcostwo z telenoweli.
- Jaja sobie robisz?
- Nie, jestem cholernie poważny. Ten łajdak ma trójkę dzieci z trzema siostrami - co to
za człowiek?
Tohr trzepnął swoją głowę zamiast anioła.
- Lassiter, zlituj się... człowieku...
- Słuchaj, wciąż tu jestem, co nie? - facet mamrotał, ponieważ stłumił dźwięk krzyku i
skakania tam i z powrotem podczas sceny z filmu - Tak długo jak tu jestem, jest robota do
zrobienia.
Tohr pozwolił sobie opaść na krzesło. Podpierając głowę na ręce, przygryzł zęby
trzonowe.
- Już, kurwa nie łapię. Los chciał by była krew, pot i łzy - więc, dokrwiłem się od niej,
my... na pewno się spociliśmy. I Bóg jeden wie, że wylałem wystarczająco dużo łez.
- Te łzy się nie liczą - powiedział anioł.
- Jak to możliwe?
- Po prostu, mój bracie.
Cudownie. Fantastycznie.
- Jak długo mam to ciągnąć, by uwolnić Wellsie?
- Twoje sny są odpowiedzią. A tymczasem, sugeruję, abyś poszedł nakarmić swoją
kobietę. Wnoszę po twoich mokrych spodniach, że dałeś jej niezły wycisk.
Słowa „ona nie jest moja”, automatycznie szarpnęły się w jego gardle, ale się
powstrzymał, w nadziei, że trzymanie ich w środku pomoże w jakiś sposób.
Anioł tylko pokręcił tam i z powrotem głową, jakby był świadomy zarówno
nastrojów, które zostały niewypowiedziane... i przyszłości, która była nieznana.
- Niech to szlak - mruknął Tohr, kiedy się podniósł i zaczął iść w kierunku kuchni -
Niech mnie szlak trafi.
Jakieś trzydzieści mil dalej, w wiejskim domu Bandy Łajdaków, świszczący dźwięk
oddechu, zmieniał się w zatęchłym powietrzu piwnicy, rytmicznie i nędznie.
Kiedy Dholor wpatrywał się bez celu w blask świec, nie czuł się dobrze z tym, gdzie
był jego dowódca.
Xkohr był w samym piekle pod koniec potyczki w domu Assail’a.
Odmówił powiedzenia, przez kogo, ale to musiał być Brat. I naturalnie nie miał żadnej
opieki lekarskiej od tej pory - nie, żeby miał wiele do zaoferowania w tym względzie.
Klnąc pod nosem, Dholor skrzyżował ręce na piersi i próbował sobie przypomnieć,
kiedy ostatni raz samiec się dokrwiał. Najdroższa Pani Kronik... czy to było na wiosnę z tymi
trzema prostytutkami? Nic dziwnego, że nie potrafił się uleczyć... i nie będzie potrafił, dopóki
nie będzie lepiej odżywiony.
Świszczący oddech przeszedł w szorstki kaszel... potem wznowił się w wolniejszym,
bardziej bolesnym tempie.
Xkohr umrze.
Tragiczną konkluzją był świt, który wzrastał z niepochamowaną siłą, odkąd ten rytm
oddechu zmienił się godziny temu. Aby przeżyć, ten mężczyzna potrzebował jednej z dwóch
rzeczy, prawdopodobnie nawet obu: dostępu do opieki medycznej, zaopatrzenia i personelu,
jakimi cieszył się każdy z Bractwa oraz krwi kobiety wampira.
Nie było sposobu uzyskania tego pierwszego, a drugie okazało się wyzwaniem w
ciągu kilku ostatnich miesięcy. Populacja wampirów w Caldwell powoli rosła, ale od czasu
nalotów, kobiety były jeszcze bardziej niedostępne. Jak dotąd nie znalazł ani jednej, która
byłaby chętna ich obsłużyć, chociaż był gotowy wiele zapłacić.
Jednak... biorąc pod uwagę stan Xkohr’a, nawet to mogło nie wystarczyć. To czego
potrzebowali to cud...
Nieproszony, obraz spektakularnej Wybranki, od której się dokrwiał w Bractwie,
stanął mu w myślach. Tylko jej krew byłaby teraz ocaleniem dla Xkoh’ra.
Dosłownie. Tyle tylko, że to było nieosiągalne na wielu poziomach. Po pierwsze, jak
byłby w stanie do niej dotrzeć. A nawet gdyby mógł się z nią połączyć, ona z pewnością wie,
że był wrogiem...
Albo nie? Nazwała go wartościowym żołnierzem - może Bractwo zachowało dla
siebie jego tożsamość, by chronić jej delikatną wrażliwość...
Żadnego dźwięku. Nic.
- Xkohr? - zawołał, kiedy usiadł w pośpiechu - Xkohr...
W momencie nastąpiła kolejna runda kaszlu i utrudnionego oddychania.
Najdroższa Pani Kronik, nie miał pojęcia jak inni mogli spać. Jednak walczyli tak
długo, na niczym więcej jak ludzkiej krwi, a sen był jedyną szansą na jakiegoś rodzaju
doładowanie. Jednakże nadnercza Dholor’a uchyliły ten zakaz począwszy od drugiej, po
czym zaczął swoje czuwanie nad procesem oddechowym Xkohr’a.
Kiedy sięgnął po komórkę, by sprawdzić godzinę, walczył o skupienie na numerach,
jego umysł szalał.
Od tamtego incydentu między nimi w lecie, Xkohr stał się innym mężczyzną. Nadal
autokratyczny, wymagający i pełen wyrachowania, które mogło szokować i ogłuszać... ale
jego spojrzenie było inne, kiedy patrzył na swoich żołnierzy. Był bardziej związany z nimi
wszystkimi, otworzył oczy na jakimś nowym poziomie, którego wcześniej nie był świadomy.
Szkoda byłoby teraz stracić drania.
Pocierając oczy, Dholor w końcu odczytał godzinę: czwarta trzydzieści osiem. Słońce
było prawdopodobnie poniżej horyzontu, zmierzch bez wątpienia zostanie na niebie do
wschodu. Lepiej byłoby poczekać na ciemność, by wyruszyć, ale nie miał więcej czasu do
stracenia - zwłaszcza, że nie był do końca pewny co robi.
Przesuwając się na pryczy, wstał na nogi, przeszedł przez piwnicę i potrząsnął kupą
koca, pod którą był Cypher.
- Odejdź - mruknął żołnierz - wciąż mam trzydzieści minut.
- Musisz zabrać stąd wszystkich - wyszeptał Dholor.
- Muszę?
- A ty musisz zostać.
- Muszę?
- Spróbuję znaleźć kobietę, by dokrwiła Xkohr’a.
To przykuło uwagę żołnierza: głowa Cypher’a uniosła się
- Serio?
Dholor stanął w nogach pryczy, tak że mogli spotkać się oko w oko.
- Upewnij się, że on tu zostanie i bądź przygotowany by przywieźć go na
współrzędne, które ci podam.
- Dholor, co ty kombinujesz?
Bez odpowiedzi, odwrócił się i zaczął naciągać na siebie skórę, ręce trzęsły mu się na
myśl o stanie Xkohr’a... ale i z faktu, że jeśli jego modlitwa zostanie wysłuchana, będzie w
towarzystwie tej kobiety, jeszcze raz. Spoglądając w dół na swoje bojowe ciuchy, zawahał
się...
Najdroższa Pani Kronik, chciałby mieć coś innego do ubrania, niż skóra.
Piękny garnitur z wełny czesankowej z krawatem. Odpowiednie buty ze
sznurowadłami. Bieliznę.
- Gdzie ty się wybierasz? - ostro zapytał Cypher.
- To nie ma znaczenia. To co znajdę jest najważniejsze.
- Powiedz mi, że zabierasz broń.
Dholor ponownie się zatrzymał. Jeśli z jakiegoś powodu odniesie to odwrotny skutek,
może potrzebować broni. Ale nie chciał jej przestraszyć - zakładając, że faktycznie może do
niej dotrzeć w jakiś sposób i sprawić, by przyszła do niego. Była taką delikatną kobietą...
Rzeczy, które da się ukryć, zdecydował. Pistolet lub dwa. Kilka noży.
Nic, co mogłaby zobaczyć.
- Dobrze - mruknął Cypher, kiedy on zaczął sprawdzać broń.
Zaledwie kilka minut później, Dholor wyszedł z piwnicy i wypadł przed tylne drzwi w
kuchni...
Sycząc i wyrzucając swoje ramiona, został zmuszony, by wrócić do ciemnego domu.
Z piekącymi i łzawiącymi oczami, zaklął i podszedł do zlewu, odkręcając zimną wodę spłukał
twarz.
To wydawało się trwać wiecznie, do czasu, aż wyświetlacz jego telefonu
poinformował go, że wyjście było bezpieczniejsze, ale tym razem otwarł drzwi ze znacznie
mniejszą brawurą.
Och, ulga nocy.
Wyskakując ze swoich ograniczeń, wylądował na dobrej ziemi i wypełnił swoje płuca
zimnym, wilgotnym powietrzem jesieni. Zamykając wciąż pulsujące oczy, skoncentrował się
w sobie i porwał się z dala od domu, rzucając swoje molekuły na północnywschód, aż zescalił
się na trawiastej łące, w której centrum znajdował się ognistoczerwony, pochylający się klon.
Stojąc przed wielkim pniem, pod czerwonozłotą pokrywą liści, przyglądał się
krajobrazowi swoimi ostrymi jak brzytwa zmysłami. To idylliczne miejsce było daleko,
daleko od pola bitwy w centrum i nawet nie bliżej zamkniętego terenu Bractwa, czy
jakiejkolwiek placówki Korporacji Reduktorów - przynajmniej tego był świadomy.
Jednak, by być pewnym swojego odczytu, czekał tak nieruchomo, jak wielkie drzewo
za nim, ale nie tak spokojnie - był gotów na konfrontację z kim lub czymkolwiek.
Jednak, nic i nikt nie przyszedł do niego.
Jakieś trzydzieści minut później, opuścił się ze skrzyżowanymi nogami na ziemię i
połączył dłonie.
Doskonale zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa tej drogi, którą podejmował. Ale
w niektórych bitwach, trzeba było zrobić swoją własną broń, nawet, jeśli ryzykowałeś, że
wybuchnie ci w twarz: było w tym poważne niebezpieczeństwo ponieważ jedno na co na
pewno mogłeś liczyć w Bractwie, to była staromodna ochrona ich samic.
Ciosy na jego szczęce to potwierdzały.
Był pewny na sto procent, że jeśli uda mu się połączyć z Wybranką, nie pozna jego
prawdziwej tożsamości.
Zmuszał się również do odepchnięcia jakiejkolwiek winy, za sytuację w której ją
stawiał.
Zanim zamknął oczy, rozejrzał się jeszcze raz. Na drugim skraju łąki pasły się jelenie,
ich delikatne kopyta szurały na opadłych liściach, a głowy kołysały się wzdłuż ich ciał. Sowa
zahukała z prawej, jej dźwięk niósł ze sobą lekką, zimną bryzę dla jego uszu. Daleko przed
nim, na drodze, której nie mógł zobaczyć, dryfowała para reflektorów, prawdopodobnie
ciężarówka z farmy.
Żadnych reduktorów.
Żadnych Braci.
Nikogo, tylko on.
Opuszczając powieki, wyobraził sobie Wybrankę i odtworzył te momenty, gdy jej
krew przyszła do niego, przywracając mu przytomność, zawracając z krawędzi, na której
zadrżało jego życie. Widział ją z wielka jasnością i skupił się na smaku i jej zapachu, samej
istocie, którą była.
A potem modlił się, modlił się jak nigdy wcześniej, nawet gdy żył cywilizowanym
życiem. Modlił się tak, że jego czoło i serce były ściśnięte, a on sam nie mógł oddychać.
Modlił się z rozpaczą, która pozostawiła jego część zastanawiającą się czy to miało ratować
Xkohr’a... czy po prostu, kolejny raz chciał ją zobaczyć.
Modlił się, aż stracił ciąg słów i wszystko co miał to uczucie w piersi, wyjąca
potrzeba, że tylko mógł mieć nadzieję, że był to wystarczająco silny sygnał dla niej, jeśli w
ogóle go odebrała.
Dholor utrzymywał go tak długo jak mógł, aż był odrętwiały, zziębnięty i tak
wyczerpany, że głowa opadała mu już nie z szacunku, ale ze zmęczenia.
Trzymał się tego do czasu, aż uporczywa cisza wokół niego nie zakłócała jego
poszukiwań... i powiedziała mu, że musiał zaakceptować porażkę.
Kiedy ponownie otworzył oczy, stwierdził, że światło księżyca podkradło się pod
baldachim pod którym siedział, w przeciwieństwie do słońca, które przybywało na swoją
zmianę czuwania ponad ziemią...
Jego krzyk odbił się echem, kiedy zerwał się na nogi.
To nie księżyc był przyczyną światła.
Jego Wybranka stała przed nim, jej szata była tak olśniewająco biała, że wydawała się
rzucać swoje własne światło.
Jej ręce wyciągnięte do przodu, jakby chciała go uspokoić.
- Przepraszam, że cię przestraszyłam.
- Nie! Nie, nie w porządku... ja...jesteś tutaj.
- Nie wzywałeś mnie? - wydawała się zmieszana - Nie byłam pewna co mnie wzywa.
Ja... po prostu miałam pragnienie, by tu przybyć. A ty tu jesteś.
- Nie wiedziałem czy to zadziała.
- Cóż, zadziałało - uśmiechnęła się do niego.
Och słodka Pani Kronik w niebie ponad nami, ona była piękna, jej włosy upięte
wysoko na głowie, jej postać tak smukła i elegancka, jej zapach...
ambrozja.
Zmarszczyła brwi i spojrzała w dół na siebie.
- Jestem nieodpowiednio ubrana?
- Słucham?
- Gapisz się.
- Och, faktycznie, jestem... proszę, wybacz mi. Zapomniałem o swoich manierach, ale
to tylko dlatego, że jesteś zbyt piękna dla moich oczu, by mogły to zrozumieć.
Cofnęła się nieznacznie. Jak gdyby nie była przyzwyczajona do komplementów - albo
z powodu, że to on je wypowiada.
- Przepraszam - powiedział, zanim miał ochotę się przekląć. Jego słownictwo będzie
musiało sobie przypomnieć stare przeprosiny. I to szybko. Pomogłoby, gdyby nie
zachowywał się jak uczniak w jej obecności - Nie miałem na myśli braku szacunku.
Teraz znowu się uśmiechnęła, wspaniały pokaz szczęścia.
- Wierzę ci żołnierzu. Jestem po prostu zaskoczona.
Że uważa ją za atrakcyjną? Dobry Boże...
Regenerując swoją przeszłość, jako dystyngowany członek glymerii, Dholor ukłonił
się nisko.
- Zaszczycasz mnie swoją obecnością, Wybranko.
- Co cię tu sprowadza?
- Chciałem... cóż, nie chciałem ryzykować, aby stała ci się jakakolwiek krzywda,
wzywając cię dla przysługi wielkiej wagi.
- Przysługi? Naprawdę?
Dholor zamilkł. Była tak szczera, tak zachwycona przybyciem, że jego wina odnowiła
się dziesięciokrotnie. Ale ona była jedynym ocaleniem dla Xkohr’a i była wojna...
Kiedy walczył ze swoim sumieniem, pomyślał, że był sposób, by do niej dotrzeć,
jednak przyrzeczenie mogła wziąć w zamian za dar, jeśli będzie chciała go dać.
- Chciałbym cię prosić... - odchrząknął - Mam towarzysza, który jest poważnie ranny.
On umrze jeśli...
- Muszę natychmiast do niego dotrzeć. Teraz. Pokaż mi, gdzie on jest, abym mogła
mu pomóc.
Dholor zamknął oczy i nie mógł złapać oddechu. Poczuł łzy pod powiekami.
Powiedział ochrypłym głosem
- Jesteś aniołem. Jesteś nie z tej ziemie w swoim współczuciu i dobroci.
- Nie marnuj pięknych słów. Gdzie jest twój oddany żołnierz?
Dholor wyjął telefon i napisał do Cypher’a. Odpowiedź nadeszła natychmiastowo -
czas na przyjazd był śmiesznie krótki. O ile oczywiście żołnierz już zaniósł Xkohr’a do
samochodu i był przygotowany do jazdy.
Cypher to wartościowy samiec.
Kiedy Dholor schował z powrotem do kieszeni swój telefon, ponownie skupił się na
Wybrance.
- Będzie tu za chwilę. Musi być przewożony samochodem, bo jest z nim źle.
- A potem zabierzemy go do centrum treningowego?
Nie. Na pewno nie. Nigdy.
- Wystarczy mu twoja pomoc. Jest osłabiony bardziej z niedokrwienia, niż z powodu
ran.
- W takim razie zaczekamy tutaj?
- Tak. Zaczekamy tutaj - nastąpiła długa przerwa, a potem ona zaczęła się wiercić,
jakby było jej niewygodnie - Wybacz mi, Wybranko, jeśli nadał będę patrzył.
- Och, nie musisz przepraszać. Jestem po prostu zakłopotana, ponieważ to rzadkie, że
tak przyciągam czyjąś uwagę.
Teraz to on był tym, zaskoczonym. Jednakże, Bracia bez wątpienia traktowali każdego
mężczyznę w jej obecności, tak jak jego.
- Cóż, to potwierdza bym nie ustępował - mruknął delikatnie - Jesteś wszystkim, co
widzę.
Rozdział 48
Khill wyszedł z ukrytych drzwi pod wielkimi schodami, około szóstej po południu.
Jego głowa była wciąż zamroczona, powłóczył nogami bardziej niż stawiał kroki, a całe ciało
miał obolałe. Ale, hej, był wyprostowany, poruszał się i żył.
Mogło być gorzej.
A po za tym miał cel.
Kiedy doktor Jane przyszła sprawdzić co z nim, powiedziała, że Ghrom zwołał
spotkanie Bractwa. Oczywiście poinformowała go również, że jest poza rotacją i musi
pozostać w łóżku w klinice - ale jak miał opuścić podsumowanie tego co zaszło w domu
Assail’a? Nic z tego.
Zrobiła co w jej mocy, aby mu to wyperswadować, naturalnie, ale w końcu
powiedziała, że król spodziewa się jednego więcej.
Kiedy przeszedł obok rzeźbionej balustrady, słyszał rozmawiających na drugim
piętrze Braci, te głosy głośne i głębokie, wchodzące sobie w słowo.
Wyraźnie, Ghrom nie przywołał ich jeszcze do porządku - co oznaczało że jest jeszcze
czas na jakiś rodzaj alkoholu przed udaniem się na górę.
Ponieważ to było dokładnie to, czego potrzebowałeś, gdy byłeś chwiejny na szpilkach,
które cię wyprzedzały.
Po pewnej, dokładnej ocenie, zdecydował, że odległość do biblioteki jest mniejsza niż
do sali bilardowej. Prowadziła go stara znajomość drogi do dębowych drzwi, znieruchomiał
jak tylko w nich stanął.
- Jasna cholera...
Na podłodze leżało co najmniej pięćdziesiąt ksiąg Starego Prawa i to nie była nawet
połowa. Na całym biurku poniżej okna z ołowianymi szybami, stało więcej oprawionych w
skórę tomów, które były popękane, otwarte i leżały z ich wnętrznościami jak żołnierze
zastrzeleni na polu bitwy.
Dwa komputery. Laptop. Prawne podkładki.
Skrzypnięcie sprawiło, że podniósł oczy. Saxton był na tekowej drabinie, sięgając po
książkę na górnej półce pod sufitem.
- Dobry wieczór, kuzynie - powiedział facet ze swojej wysokiej grzędy.
Właśnie tego gościa potrzebował spotkać.
- Co robisz z tym wszystkim?
- Wyglądasz już raczej dobrze - drabina ponownie zaskrzypiała, kiedy mężczyzna
zszedł do jego poziomu - Wszyscy się niepokoili.
- Już wszystko w porządku - Khill podszedł do butelek ustawionych w kolejce na
marmurowym blacie - Więc nad czym pracujesz?
Nie myśl o nim z Blay’em. Nie myśl o nim z Blay’em. Nie myśl...
- Nie wiedziałem, że lubisz sherry?
- Hm? - Khill spojrzał w dół na to co sobie nalewa. Kurwa. W środku własnego
wykładu złapał niewłaściwą butelkę - Och, no wiesz...jestem w tym dobry.
Aby to udowodnić, wypił zawartość jednym haustem - i prawie się zakrztusił, kiedy
słodycz uderzyła w jego gardło.
Zaserwował sobie jeszcze raz, aby nie wyglądać jak jakiś rodzaj idioty, który nie wie
co leje we własne szkło.
Okay. Drugi był jeszcze gorszy niż pierwszy.
Kątem oka patrzył na Saxton’a siedzącego przy biurku, mosiężna lampa przed nim
rzucała najdoskonalszy blask na twarz. Cholera, wyglądał jak ktoś z reklamy Ralpf’a
Lauren’a, ze swoją płowożółtą tweedową marynarką z kwadratową kieszenią, kamizelką w
romby trzymającą przytulnie jego pieprzoną wątrobę.
Tymczasem Khill miał szpitalne ciuchy, bose stopy. I sherry.
- Więc, co to za wielki projekt? - zapytał ponownie.
Saxton spojrzał z dziwnym błyskiem w oczach.
- Zmiana zasad gry, tak byś to nazwał.
- Ochhhh, supertajne królewskie sprawy.
- Rzeczywiście.
- Więc, powodzenia. Wygląda na to, że jest tego wystarczająco dużo, abyś miał
zajęcie przez jakiś czas.
- Zajmie mi to miesiąc, może trochę dłużej.
- Co ty robisz, przepisujesz całe cholerne prawo?
- Tylko jego część.
- Człowieku, sprawiasz, że kocham swoją robotę. Wolałbym dać się postrzelić, niż
siedzieć nad papierami - nalał trzeci raz pieprzonej sherry, a następnie próbował nie wyglądać
jak zombi kiedy ruszył do drzwi - Miłej zabawy z tym.
- I tobie w twoich staraniach, kuzynie. Byłbym tam na górze, ale nie mam zbyt dużo
czasu, aby zrealizować tak wiele.
- Dasz sobie radę.
- Faktycznie. Dam.
Kiedy Khill skinął głową, a potem wszedł na schody, pomyślał... cóż, przynajmniej ta
rozmowa nie była taka zła. Nie wyobrażał sobie niczego „zakazanego”. Lub cieszył z myśli,
że okłada sukinsyna do czasu, aż wykrwawi się na swoje piękne ciuchy.
Postęp. Łał.
Na górze, na drugim piętrze, dwuskrzydłowe drzwi gabinetu były szeroko otwarte,
zatrzymał się kiedy rzucił okiem na rozmiar tłumu. Jasna cholera... byli tam wszyscy. I nie
tylko Bracia i pozostali wojownicy, ale także ich krwiczki... i służba?
W pokoju było dosłownie czterdzieści osób, upakowanych jak sardynki wokół
stylowych mebli.
Chociaż, może to miało sens. Po tym cholernym ataku, król był z powrotem za
biurkiem, zasiadał na tronie, ale przede wszystkim prawie powstał z martwych.
Przypuszczał, że to jakiś uzasadniony rodzaj uczczenia tego.
Przed wejściem w tłum, podjął próbę kolejnego haustu sherry, ale jeden powiew tego
gówna i jego wola poszła w diabły. Pochylając się wylał zawartość do doniczki i zostawił
szklankę na stoliku w holu...
Natychmiast, kiedy zobaczyli go przechodzącego przez drzwi, wszyscy się zamknęli.
Jak gdyby w pokoju był pilot i ktoś nagle wyłączył dźwięk.
Khill zastygł. Spojrzał w dół na siebie, czy przypadkiem nie mignęło coś
nieprzyzwoitego. Obejrzał się za siebie, na wypadek, gdyby ktoś ważny nie wchodził po
schodach.
Potem rozejrzał się po pokoju, zastanawiając się, co przegapił...
W wielkim ziejącym braku dźwięku i ruchu, Ghrom wsparł się na ramieniu swojej
królowej i chrząknął, kiedy stanął na własne nogi. Miał bandaże wokół szyi i wyglądał trochę
blado, ale żył... i miał tak intensywny wyraz twarzy, że Khill poczuł jakby był fizycznie
okrywany.
A potem król położył prawą rękę, tą na której znajdował się pierścień rasy z czarnym
diamentem, na własnej piersi, w samym środku, tuż nad sercem... i powoli, ostrożnie z
pomocą swojej krwiczki pochylił się w pasie.
Kłaniając się przed Khill’em.
Kiedy cała krew odpłynęła z jego głowy i zastanawiał się co do, kurwy nędzy
najważniejszy wampir na świecie wyprawia, ktoś zaczął powoli klaskać.
Klap. Klap. Klap!
Inni się przyłączyli, dopóki cały pokój zaczynając od Furiath’a i Cormii, przez Zbihr’a
z Bell’ą i małą Nall’ą, Fritz’a i jego psańców... aż do Vrhednego i Panikhi i ich partnerów, do
Butch’a z Marissą, Mordh’a z Ehleną... wszyscy mu klaskali ze łzami w oczach.
Khill owinął się ramionami kiedy spojrzenie jego niedopasowanych oczu odbijało się
od wszystkiego i wszystkich.
Aż spotkało wzrok Blay’a.
Rudy stał po prawej stronie, klaszcząc jak reszta z nich, jego niebieskie oczy były
świetliste z emocji.
Chociaż, on wiedział ile coś takiego znaczyło dla spieprzonego dzieciaka z
wrodzonym defektem, którego rodzina nie chciała przy sobie z zażenowania i społecznego
wstydu.
On wiedział, jak ciężko było mu przyjąć wdzięczność.
On wiedział jak bardzo Khill pragnął uciec z tego centrum zainteresowania... nawet
jeśli był wzruszony ponad miarę, za ten zaszczyt, na który nie zasługiwał.
Nie umiał sobie z tym poradzić, tylko patrzył na swojego starego i drogiego
przyjaciela.
I jak zawsze, Blasth był kotwicą, która powstrzymywała go przed runięciem w
przepaść.
Kiedy Xhex przejechała przez zwidh, trudno było jej uwierzyć, że jechała do
rezydencji na polecenie króla: Ghrom osobiście wystosował
„zaproszenie” - i nawet jeśli w dużej mierze była obrazoburcą, nie zamierzała
zignorować wyraźnego królewskiego rozkazu.
Boże, miała mdłości.
Kiedy po raz pierwszy odsłuchała pocztę głosową, zakładała, że John nie żyje, że
został zabity w terenie. Od razu napisała do niego, a odpowiedź była natychmiastowa. Krótko
i słodko. „Po prostu przyjedź po zmroku”
Więc tak, poczuła jakby miała zwymiotować, prawdopodobnie John chciał oficjalnie
zakończyć ich związek. Odpowiednik rozwodu wampirów był rzadki, ale przepisy Starego
Prawa przewidywały legalne wyjście.
Naturalnie dla ludzi, jako społecznym poziomie John’a - a mianowicie, syna Brata
Czarnego Sztyletu - król był jedynym, który mógł udzielić im zgody na rozdzielenie.
To musiał być koniec.
Cholera, zaraz rzeczywiście zwymiotuje.
Jadąc wzdłuż podjazdu nie zaparkowała Ducati na szarym końcu uporządkowanego
rzędu samochodów, suv’ów i kombi. Nie - zostawiła motor tuż u podstawy schodów. Jeśli to
jest rozwód z królewskiego dekretu, pomoże John’owi położyć kres ich nędzy, a potem...
Cóż, potem zadzwoni do Trez’a i powie mu, że nie może przyjść do pracy. Potem
zamknie się w swojej chacie i będzie ryczeć jak dziewczyna. Przez tydzień lub dwa...
Taka głupia. Cała ta historia między nimi była kurewsko głupia. Ale ona nie potrafiła
go zmienić, a on nie potrafił zmienić jej, więc co im pozostało? Od miesięcy nie mieli nic,
prócz dystansu i niezręcznej ciszy między nimi, a trend się nie zmieniał, czarna dziura stawała
się tylko większa i głębsza.
Kiedy zmontowała kroki do wielkich, podwójnych drzwi, łamała się na pół,
roztrzaskując pewność, jakby jej kości stały się kruche i nie utrzymywały wagi jej mięśni. Ale
szła nadal, bo tak robili wojownicy.
Podążali za bólem, do ustalonego celu - i było pewne, jak cholera, że ona i John
zabijali coś dziś wieczorem, coś co było tak cenne i rzadkie, że wstydziła się za nich oboje, że
nie znaleźli sposobu, by wyhodować to pośrodku zimnego i twardego świata.
Wewnątrz przedsionka, nie podeszła od razu do kamery. Nigdy nie była rodzajem
ckliwej kobiety, a mimo to zdała sobie sprawę, że ociera koniuszkami palca pod oczami, a
potem przeczesuje dłonią jej krótką fryzurę. Szybkie wyprostowanie skórzanej kurtki - i
kręgosłupa - i powiedziała sobie, pieprzyć to.
Przeszła przez legiony rzeczy gorszych niż to.
Przez samotną dumę, tylko mogła zebrać resztki samokontroli na najbliższe dziesięć,
piętnaście minut.
Miła resztę swojego życia, na utratę przeklętego opanowania w samotności.
Z przekleństwem uderzyła w przycisk dzwonka, zmuszając się, by patrzeć w kamerę.
Kiedy czekała, jeszcze raz rozprostowała skórzaną kurtkę. Stukała butem. Dwa razy
sprawdziła swoją broń w kaburach.
Bawiła się włosami.
Dobra, co jest do cholery.
Przechylając się kolejny raz dźgnęła przycisk. Psanice tutaj miały wysokie standardy.
Dzwoniłeś i odpowiadano w ciągu kilku chwil.
Za trzecią próbą, zastanawiała się ile razy będzie musiała żebrać o...
Wewnętrzne drzwi przedsionka otwarły się szeroko i Fritz spojrzał upokorzony
- Moja pani, tak mi przykro...
Głośna kakofonia zagłuszała cokolwiek jeszcze powiedział kamerdyner i zmarszczyła
brwi, kiedy spojrzała za starym mężczyzną. W górze, ponad białą głową psańca, na szczycie
głównych schodów, był olbrzymi tłum kłębiący się i dryfujący jakby przyjęcie właśnie
zostało przerwane.
Może ktoś ogłaszał swoją ceremonię godową.
Dużo szczęścia, pomyślała.
- Wielkie ogłoszenie? - zapytała, kiedy weszła do foyer i zebrała siły na czyjeś dobre
wiadomości.
- Bardziej uznanie - lokaj użył siły, jak zawsze, przy zamykaniu drzwi - Pozwolę sobie
poinformować resztę.
Zawsze dbający kamerdyner - dyskretny do szpiku kości.
- Jestem, żeby zobaczyć się z...
- Z Bractwem. Tak wiem.
Xhex uniosła brwi.
- Chodziło mi o Ghrom’a, tak myślałam.
- Cóż, tak oczywiście z królem również. Proszę na górę do królewskiego gabinetu.
Kiedy przekroczyła mozaikę i zaczęła wspinaczkę, kiwała głową do ludzi, którzy
schodzili na dół... krwiczki, służba, którą znała, ludzi z którymi żyła zaledwie kilka tygodni,
ale którzy w krótkim czasie stali się jakimś rodzajem jej rodziny.
Będzie za nimi tęskniła, prawie tak samo jak za John’em.
- Pani? - zapytał lokaj - wszystko w porządku?
Xhex zmusiła się do uśmiechu i domyśliła się, że prawdopodobnie wypuściła jakieś
przekleństwo.
- W porządku. W jak najlepszym porządku.
Kiedy dotarła do gabinetu Ghrom’a, było tam tak dużo aprobaty w powietrzu, że
praktycznie musiała odepchnąć to gówno na bok, by wejść do pokoju: Bracia tworzyli jeden
wielki tors dumy... z wyjątkiem Khill’a, który rumienił się tak głęboko, że odwrócił się do
rzymskiego świecznika.
John, jednak utrzymywał dystans - nie patrzył na nią, ale na jakiś oddalony punkt
wprost przed sobą.
Z za biurka, Ghrom skoncentrował się na niej.
- A teraz przejdźmy do interesów - ogłosił król.
Kiedy drzwi zatrzasnęły się za nią, nie miała pojęcia, co kurwa, robi.
John wciąż odmawiał nawet spojrzenia na nią i... cholera, król miał ranę na szyi -
zakładając, że nie zdecydował, iż ten biały bandaż będzie nowym trendem w modzie.
Wszyscy się zamknęli, usiedli i stali się poważni.
O Boże, chcą to zrobić przed całym Bractwem?
Chociaż, czego mogła się spodziewać? Myślenie grupowe było tak wszechobecne w
tej grupie samców, że było oczywiste, że chcą być obecni w chwili, gdy pewne sprawy
zostają zakończone.
Stanęła twardo
- Zakończmy to już. Gdzie mam podpisać?
Ghrom zmarszczył brwi
- Słucham?
- Dokumenty.
Król spojrzał na John’a. I z powrotem.
- To nie jest rodzaj rzeczy, którą można ograniczyć do podpisania.
Nigdy.
Xhex rozejrzała się dookoła, a następnie zaczęła studiować emocjonalną siatkę John’a.
Był... zdenerwowany. Zasmucony. I świadomy celu w tak silny sposób, że momentalnie,
chwilowo zgłupiała.
- Co się tutaj, do cholery dzieje - domagała się.
Głos króla był głośny i wyraźny.
- Mam dla ciebie zadanie - jeśli jesteś zainteresowana. Coś, co wiem z dobrego źródła
możesz załatwić z niezwykłą biegłością. Zakładając, że zechcesz nam pomóc.
Xhex patrzyła w szoku na John’a.
On był za to odpowiedzialny, pomyślała. Jakiekolwiek tryby kręciły się w tym pokoju,
to on je wprawił w ruch.
- Co ty zrobiłeś? - zapytała go wprost.
To sprawiło, że w końcu na nią spojrzał. Podnosząc ręce zamigał
„Istnieją granice tego, co możemy zrobić. Potrzebujemy ciebie do tego”
Spoglądając na Mordh’a, otrzymała całe mnóstwo grobowej powagi - i nic więcej.
Żadnej cenzury, żadnego „toniedladziewczyn”. To samo od reszty mężczyzn w pokoju: nie
było nic, prócz spokojnej akceptacji jej obecności... i jej umiejętności.
- Czego właściwie ode mnie oczekujesz? - powiedziała powoli do króla.
Kiedy samiec mówił, kontynuowała patrzenie na John’a, słysząc takie rzeczy jak
Banda Łajdaków... zamach... ich kryjówka... karabin.
Z każdym mijającym zdaniem, jej brwi podjeżdżały wyżej i wyżej.
Dobra, więc nie chodziło o jakiś kiermasz dobroczynny, czy inne gówno.
To było zlokalizowanie serca wroga, infiltracja ich bezpiecznej domeny i usunięcie
wszelkiej broni dalekiego zasięgu, która mogła zostać użyta, by zabić Ghrom’a poprzedniej
nocy.
Tak więc zapewniając w ten sposób Bractwu, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z
oczekiwaniami, dowód, który musieli zdobyć by skazać Xkohr’a i jego żołnierzy na śmierć.
Xhex położyła ręce na biodrach - nie mogli zacząć natarcia z radością.
To była właśnie jej działka - niemożliwa do spełnienia propozycja, poparta przez
zasadę, za którą można się schować: zemsta na kimś, kto cię wydymał.
- Więc, co o tym myślisz? - zapytał Ghrom.
Xhex patrzyła na John’a. pragnąc, by on spojrzał na nią ponownie. Kiedy tego nie
zrobił, po prostu ponownie przeskanowała jego siatkę emocjonalną: był przerażony, ale
zdecydowany.
Chciał, żeby to zrobiła. Ale dlaczego? Co się, do cholery, zmieniło?
- Tak, jest to coś, co mnie interesuje - usłyszała jak mówi.
Głębokie męskie głosy warknęły w aprobacie, król zwinął dłoń w pięść i uderzył w
biurko.
- Świetnie. Jest tylko jedna rzecz.
Haczyk. No jasne.
- Pracuję sama. Nie chcę, ośmiuset kilo opiekunek skradających się za mną.
- Nie to. Idziesz sama - wiedząc, że masz całe nasze wsparcie jeśli będziesz go
potrzebowała lub chciała. Jedyne ograniczenie, to to, że nie możesz zabić Xkohr’a.
- Nie ma problemu. Po prostu przyprowadzę go żywego na przesłuchanie.
- Nie. Nie możesz go dotknąć. Nikt nie może, do czasu, aż przeanalizujemy kulę. A
potem, jeśli znajdziemy, to co myślę, że znajdziemy, on jest Tohr’a. Przez oficjalną
proklamację.
Xhex spojrzała na Brata. Jezu Chryste, wyglądał zupełnie inaczej, jak gdyby był
młodszy, zdrowy kawał faceta, jakiego znała zanim Wellsie została zabita. I biorąc pod
uwagę jaki był teraz? Xkohr miał już wykopany grób ze swoim nazwiskiem.
- Co się stanie, jeśli będę musiała się bronić?
- Masz pozwolenie, na zrobienie tego, co musisz, by zapewnić swoje bezpieczeństwo.
Właściwie w tym przypadku... - król zwrócił swoje ślepe oczy wprost na John’a - zachęcam
do użycia każdej twojej broni w obronie własnej.
Czytaj: użyj swojej symphackiej strony, dziewczyno.
- Ale jeśli to możliwe - dodał Ghrom - zostaw najwięcej jak to tylko możliwe w
nienaruszonym stanie, a Xkohr’a nad ziemią.
- To nie będzie problem - powiedziała Xhex - Nie mam go tknąć, tak jak i
pozostałych. Mam tylko zatroszczyć się o karabin.
- Dobrze - kiedy król uśmiechnął się i błysnął kłami, inni zaczęli mówić w pośpiechu -
Idealnie...
- Czekaj, jeszcze się na nic nie zgodziłam - powiedziała, zamykając ich momentalnie,
kiedy spojrzała na John’a - Jeszcze... nie.
Rozdział 49
- Puść mnie, głupcze - mamrotał Xkohr, kiedy poczuł jak kolejny raz jest unoszony.
Był wykończony tym sponiewieraniem: ściągnięty ze swojej pryczy, na której
odpoczywał. Zabierany gdzieś indziej. Kolejny raz zakłócony spokój.
- Już prawie - powiedział Cypher.
- Zostaw mnie... - to powinno brzmieć jak żądanie. Zamiast tego, we własnych uszach
brzmiał jak dziecko.
Ach, jak pragnął swojej siły, by mógł się uwolnić i stanąć na własnych nogach.
Ale ten czas minął. Rzeczywiście, już prawie odszedł... może na dobre.
Jego tragiczny stan był wynikiem nie jednego szczególnego urazu z walki z tym
żołnierzem - to był dla nich punkt kulminacyjny, rany pokrywające jego głowę i brzuch,
agonia, coś raczej jak bicie serca, siła, która istniała i nie ustawała w nim, nad którą nie miał
żadnej kontroli.
Początkowo walczył z tym, pod wpływem męskiego poczucia zwalczenia tej teorii.
Jednak, jego ciało miało dla niego inny plan, a im było więcej kołysania, jego umysł i wola
podążały za nim. Teraz czuł się tak, jakby był w własnością całunu dezorientacji i zmęczenia.
Nagle powietrze, którym oddychał stało się zimne i czyste, uderzając w niego jakimś
zapachem.
Walcząc, by skupić wzrok, był witany przez łąkę, pofałdowaną łąkę, która spotkała
wspaniałe jesienne drzewo. I tam... tak, pod gałęziami, które zostały przybrane czerwonym i
żółtym, był Dholor.
Obok niego stała szczupła postać w białej sukni... kobieta.
Chyba, że ma przywidzenia?
Nie, nie miał. Kiedy Cypher zabrał go bliżej, stała się bardziej wyraźna.
Była... nieporównywalnie piękna, z bladą skórą i blond włosami, które zostały upięte
jak korona na jej głowie.
Ona była wampirem, nie człowiekiem.
Była... nieziemska, rozlewała światło ze swej postaci, tak jasne, że zaciemniało
księżyc.
Ach, więc to był sen.
Powinien się domyślić. Jednakże nie było powodu, aby Cypher zabierał go z ich
farmy, ryzykując życie dla jakiegoś świeżego powietrza. Nie było powodu, aby jakakolwiek
kobieta czekała na jego przybycie. Nie było możliwości, by ktoś tak piękny jak ona był sam
na świecie.
Nie, to było tylko wytworem jego delirium i dlatego rozluźnił się w żelaznych
ramionach swojego żołnierza, uznając, że cokolwiek jego podświadomość wydusiła z siebie,
nie miało to żadnego znaczenia, mógł równie dobrze pozwolić na swobodny bieg rzeczy.
Po za tym, im mniej walczył, tym bardziej mógł się skupić na niej.
Och... piękno. Och, cnotliwa uroda, z rodzaju tych, która zamieniała królów w
poddanych, a żołnierzy w poetów.
Jak szkoda, że była tylko wizją.
Pierwszą oznaką, że coś było nie tak, to to, iż wydawała się zaskoczona widząc go.
Jednakże, jego umysł prawdopodobnie lubił realizm. Był okropnie poraniony. Pobity i
głodny? Miał szczęście, że nie skuliła się w przerażeniu. Jej ręce podniosły się do policzków,
a głowa potrząsała tam i z powrotem, do czasu gdy Dholor nie wkroczył jakby chciał
zabezpieczyć jej delikatną wrażliwość.
To wcale nie sprawiło, że zapragnął mieć broń. To był jego sen. Jeśli miała być
osłonięta, to on się tym zajmie. Cóż... zakładając, że będzie mógł wstać.
Ona nie uciekła...
- On doznał porażki - usłyszał jak powiedziała.
Jego oczy zatrzepotały ta ten czysty i melodyjny dźwięk. Ten głos był doskonały, jak
cała jej reszta, skupił się mocno, próbując zmusić swój mózg, aby mówiła więcej w jego śnie.
- Tak - powiedział Dholor - to jest nagły wypadek.
- Jak ma na imię?
Xkohr odezwał się w tym momencie, myśląc, że sam powinien się przedstawić.
Niestety, wszystko co wyszło z jego ust było jedynie skrzekiem.
- Połóżcie go - powiedziała kobieta - musimy to zrobić szybko.
Miękka, chłodna trawa otuliła to złamane ciało, pewnie go amortyzując, jakby dłoń
ziemi była zanurzona w wełnianej rękawiczce. A kiedy ponownie stalowe drzwi jego oczu
otwarły się, zobaczył ją klęczącą obok niego.
- Jesteś taka piękna... - to było tym co powiedział. To co wyszło z jego ust nie było
niczym więcej niż płukaniem gardła.
Nagle miał kłopoty z oddychaniem, jakby coś rozrywało jego wnętrzności, być może z
powodu tych wszystkich ruchów.
Z wyjątkiem tego, że to był sen, więc jakie to mogło mieć znaczenie?
Kiedy kobieta uniosła swój nadgarstek, wyciągnął drżącą rękę i zatrzymał ją zanim
mogła otworzyć żyłę.
W oddali, Dholor kolejny raz zamknął dystans, jakby obawiał się, że Xkohr mógłby
zrobić coś gwałtownego.
Nie jej, pomyślał. Nigdy, tej delikatnej istocie z jego wyobraźni.
Odchrząknął i przemówił tak wyraźnie jak tylko mógł.
- Zachowaj swoją krew - powiedział jej - piękna, zachowaj to, co sprawia, że żyjesz.
Był zbyt daleko dla kogoś takiego jak ona. I to była prawda, nie tylko dlatego, że
został ciężko ranny i prawdopodobnie umrze.
Nawet w jego wyobraźni, była zbyt dobra by być w jego pobliżu.
Kiedy Layla uklękła, zdała sobie sprawę, że trudno jej mówić. Mężczyzna
wyciągnięty przed nią był... cóż, potwornie ranny, tak, oczywiście. Ale był czymś więcej.
Pomimo tego, że był na ziemi, wyraźnie bezbronny, był...
Potężny - tylko to jedno słowo przychodziło jej na myśl.
Ogromnie potężny.
Niemal nic nie mogła powiedzieć o jego wyglądzie, ze względu na opuchliznę i
stłuczenia, to samo dotyczyło koloru jego skóry z powodu całej tej zaschniętej krwi. Ale jego
forma fizyczna - mimo, że wydawał się nie być tak wysoki jak Bracia, ale był tak samo
szeroki w barkach, a jego ramiona były tak samo brutalnie umięśnione.
Może kontury jego ciała były tylko jej wyobrażeniem o nim?
Nie, wojownik, który wezwał ją na tę odległą łąkę był tego samego wzrostu, tak samo
jak mężczyzna, który położył rannego pod jej nogi.
Ten upadły żołnierz był po prostu inny, niż ci dwaj - i tak naprawdę, ulegali mu w
subtelny sposób swoimi ruchami i wzrokiem.
Rzeczywiście, nie był to samiec do zabawy, ale raczej był jak byk, zdolny skruszyć
wszystko na swojej drodze.
Jednak ręka, która jej dotknęła, była lekka jak bryza i nawet mniej ograniczająca -
miała wrażenie, że nie tylko nie chciał jej tu zatrzymać, ale chciał, żeby odeszła.
Ale, nie miała zamiaru go opuścić.
W najdziwniejszy sposób, była... usidlona... przetrzymywana przez to głębokie,
błękitne spojrzenie, które pomimo nocy i faktu, że był śmiertelnie ranny, zdawało się być
oświetlone ogniem.
Dźwięk, który wydobył się z niego, niezrozumiały i gardłowy z powodu ran, wezwał
ją do pośpiechu.
Powinien być oczyszczony. Otoczony opieką. Wykarmiony, by wrócić do zdrowia w
ciągu kilku dni, może tygodni. Jednak był tutaj, na tej łące z tymi samcami, którzy
najwyraźniej wiedzieli więcej o broni niż o leczeniu.
Spojrzała, na żołnierza, którego znała.
- Musicie się nim zająć po tym.
Chociaż otrzymała skinienie głową i afirmację jako odpowiedź, instynkt powiedział
jej, że to kłamstwo.
Mężczyźni, pomyślała drwiąco, byli zbyt nieustępliwi jeśli chodziło o ich własne
dobro.
Ponownie skupiła się na żołnierzu.
- Potrzebujesz mnie - powiedziała mu.
Brzmienie jej głosu, wydawało się wysłać go dalej, w jakiś rodzaj niewoli, z której
skorzystała. Chociaż był osłabiony, miała wyraźne poczucie, że miał więcej niż wystarczająco
dużo siły w sobie, aby uniemożliwić jej podanie swojej żyły.
- Szzz - powiedziała, sięgając i głaszcząc jego krótkie włosy - Bądź spokojny,
wojowniku. Ponieważ chronisz i służysz takim jak ja, pozwól mi zwrócić przysługę.
Był taki dumny - poznała to po twardym ruchu jego podbródka. A jednak wydawał się
jej słuchać, jego ręka spadła z jej przedramienia, a usta rozchyliły się, jakby słuchał jej
polecenia.
Layla poruszała się w pośpiechu, przygotowana, by skorzystać z tej względnej
kapitulacji - bez wątpienia szybko mógł wycofać się z uległości. Nagryzając nadgarstek,
szybko przeniosła rękę nad jego usta, krople spadały jedna po drugiej.
Kiedy zaakceptował jej dar, dźwięk, który wydał był... krótkim westchnieniem: jęk
zabarwiony niezmierną wdzięcznością i, w jej opinii, bezpodstawnym respektem.
Och, te jego oczy schwytały ją, aż łąka, drzewo i tych dwóch samców usunęło się w
cień, a jedyne co widziała, to ten mężczyzna, którego karmiła.
Zmuszona przez coś, z czym nie mogła się kłócić, opuściła rękę... aż jego usta otarły
się o jej nadgarstek: to było coś, czego nigdy nie robiła z innymi mężczyznami, nawet z
Khill’em. Ale chciała wiedzieć jak to jest i poczuć usta tego żołnierza na swojej skórze...
Nastąpił natychmiastowy kontakt, ten dźwięk, który wydał z siebie, a potem uszczelnił
wargi wokół bliźniaczych punktów. Nie skrzywdził jej, nawet tak wielki jak był, nawet tak
spragniony, nie zniszczył jej. Ani trochę. Trzymał ją z ostrożnością, cały czas utrzymując
spojrzenie na jej własnym, jakby ochraniał ją, pomimo tego, że to on był osobą, która
potrzebowała ochrony w swoim obecnym stanie.
Czas mijał, a ona wiedziała, że bierze od niej dużo, ale to jej nie obchodziło. Mogłaby
zostać na zawsze na tej łące, pod tym drzewem... powiązana z tym dzielnym wojownikiem,
który prawie oddał życie w wojnie z Korporacją Reduktorów.
Pamiętała to uczucie, coś jak to z Khill’em, to niesamowite uczucie celu, mimo, że nie
była świadoma, że podróżuje. Ale tamto doświadczenie, które kiedyś przeżyła, tylko ją
zawstydzało.
To było cudowne.
A jednak... dlaczego powinna zaufać takiemu uczuciu? Może to była tylko mocniejsza
wersja tego co czuła do Khill’a. A może po prostu tak Pani Kronik zapewniała przetrwanie
rasy, biologia przekraczająca logikę.
Odpychając tak bluźniercze myśli, skupiła się na swojej pracy, swojej misji, swoim
błogosławionym udziale, który dawał jej tyle okazji by służyć teraz, kiedy rola Wybranek
została tak ograniczona.
Dawanie krwi wartościowym samcom, było wszystkim, co zostało z jej powołania.
Wszystkim, co miała w swoim życiu.
Zamiast myśleć o sobie, o sposobie w jaki się czuła, musiała podziękować Pani
Kronik, że przybyła tu na czas, aby wypełnić swój święty obowiązek... a potem musi wrócić
do rezydencji, by znaleźć inne okazje, by służyć.
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
- Jeszcze jedna?
Kiedy Tohr zwrócił swoją uwagę na srebrną tacę z jedzeniem, NieMa chciała odrzucić
ofertę. Rzeczywiście, wylegując się na poduszkach jego łóżka, była faszerowana.
A jednak, kiedy przesunął się do niej z kolejną dojrzałą truskawką trzymaną za jej
puszystą, zieloną koronę, to było zbyt wiele, by się oprzeć. Rozchyliła usta, czekała, jak
nauczyła się czekać na niego aby przyniósł jej jedzenie.
Kilku jasno czerwonym owocom nie udało się sprostać jego rygorystycznym
wymaganiom i zostały odłożone na krawędź tacy. To samo dotyczyło kilku plasterków
świeżo gotowanego indyka, jak również części zielonej sałaty. Jednakże ryż przeszedł cały
przegląd, a także pyszne bułki na zakwasie.
- Masz - mruknął - ta jest dobra.
NieMa przyglądała mu się, jak patrzył na nią kiedy akceptowała co jej podał. Był
wyjątkowo skoncentrowany na jej jedzeniu - w sposób, który był jednocześnie wzruszający
jak i był źródłem fascynacji. Słyszała, że samce to robią. Nawet dostrzegła swych rodziców w
takim rytuale, matka siedziała z lewej strony ojca przy stole w jadalni, on sprawdzał każdy
talerz, każdą miskę, zanim został przekazany jej przez niego osobiście, nie przez służbę - pod
warunkiem, że jedzenie było najwyższej jakości.
Przypuszczała, że ta praktyka to uroczy relikt wcześniejszych czasów.
Nie tak. Ta prywatna przestrzeń tu z Tohrtur’em była podstawą wymiany takiej jak ta.
Właściwie, mogła sobie wyobrazić jak eony temu, w dziczy, samiec wracający z czymś
świeżo upolowanym robił podobnie.
To sprawiało, że czuła się... chroniona. Doceniana. Wyjątkowa.
- Jeszcze jedna - powiedział ponownie.
- Chcesz mnie utuczyć.
- Kobieta powinna mieć trochę mięsa na swoich kościach - uśmiechnął się w
rozproszony sposób, kiedy podniósł pulchną jagodę i skrzywił się na jej widok.
Kiedy jego słowa przebrzmiały, nie zrozumiała ich w sposób, iż chciał, aby ulegała
jakiejkolwiek modzie. Jak mogłaby, kiedy on przetrząsał zupełnie doskonałe jedzenie, by
pozbyć się tego, co jego zdaniem nie było jej warte?
- W takim razie ostatnia - powiedziała miękko - a potem muszę odmówić. Jestem
pełna po brzegi.
Rzucił jagodę na bok z innymi i złapał kolejną, podczas gdy prawie warknął na
biedactwo, jego żołądek wypuścił puste wycie.
- Musisz być także głodny - zauważyła.
Chrząknięcie, które otrzymała z powrotem było albo, brakiem aprobaty dla drugiej
jagody, albo jej stwierdzenia - prawdopodobnie to pierwsze.
Kiedy ugryzła i żuła, położył ręce na kolanach i wpatrywał się w jej usta, jakby był
gotowy pomóc jej w przełykaniu, gdyby musiał.
W spokojnej chwili pomyślała, jak on się zmienił od lata. Był znacznie większy - tak
nieprawdopodobnie, jego wcześniej obszerne ciało teraz było absolutnie ogromne. A jednak
nie spuchł nieatrakcyjnie, jego mięśnie rozszerzyły się do tej najdalszej granicy bez
jakiejkolwiek powłoki tłuszczu na nich, jego postać była przyjemna dla oka w swoich
proporcjach. Twarz pozostała szczupła, ale nie była już pociągła, skóra straciła szarą bladość,
której nie rozpoznała, aż kolor zakwitł jeszcze raz na jego policzkach.
Jednak pozostało białe pasmo w jego włosach, jako dowód wszystkiego przez co
przeszedł.
Jak często myślał o swojej Wellsie? Czy wciąż przy niej trwał?
Oczywiście, że tak.
Kiedy poczuła ból w klatce piersiowej, zauważyła, że trudno jej oddychać. Zawsze
miała dla niego zrozumienie, jej receptory bólowe pobudzały się kiedy odczuwała jego stratę
jak swoją własną.
Jednak teraz, był to inny rodzaj agonii za jej mostkiem.
Może dlatego, że teraz byli jeszcze bliżej. Tak, to na pewno to.
Współczuła mu na jeszcze głębszym poziomie.
- Skończone? - zapytał, jego twarz przechyliła się na bok, łapiąc światło lampy z
łagodną życzliwością.
Nie, myliła się, pomyślała kiedy wzięła kolejny wdech.
To nie było współczucie.
To było coś zupełnie innego, niż troska o czyjeś cierpienie.
- Autumn? - powiedział - wszystko w porządku?
Wpatrując się w niego, poczuła jak nagły chłód połaskotał skórę jej rąk i przeleciał w
poprzek nagich ramion. Pod kołdrą jej ciało zadrżało stygnąc, a następnie czerwieniąc się
wraz ze wzrostem temperatury.
Co działo się wtedy, jak sądziła, kiedy świat wywraca się do góry nogami.
Najdroższa Pani Kronik... była w nim zakochana.
Zakochała się w tym mężczyźnie.
Kiedy to się stało?
- Autumn - jego głos stał się bardziej stanowczy - co się dzieje?
„Kiedy”, na pewno nie będzie przypięte na dole. Zmiana nastąpiła milimetr po
milimetrze, silnik zmian napędzany wymianą zdań między nimi obojgiem, tych małych i
dużych... aż do chwili, jak w podobny sposób cudowna noc spadała i rościła sobie prawo do
krajobrazu ziemi, to co zaczęło się niezauważalnie, zakończyło się niezaprzeczalnie.
Stanął na nogi.
- Sprowadzę doktor Jane...
- Nie - powiedziała, wyciągając rękę - jestem tylko zmęczona i nasycona jedzeniem.
Na moment udzielił jej swojego truskawkowego spojrzenia, jego wymagające oczy
zwężyły się i zamknęły na niej.
Jednak, wyraźnie zdała ten egzamin ponieważ opadł z powrotem.
Wymuszając uśmiech na ustach, skinęła na druga tacę, tą na której wciąż były srebrne
pokrywki na talerzach.
- Powinieneś teraz jeść. Właściwie, to może powinniśmy zamówić ci świeże jedzenie.
Wzruszył ramionami.
- To jest w porządku.
Popchnął w swoje usta jagody, które były dla niej nie wystarczająco dobre, kiedy
ujawnił swój obiad, a następnie zjadł wszystko co pozostało na jej tacy, jak również wszystko
z jego własnej.
Jego odwrócona uwaga była dobra rzeczą.
Kiedy skończył swój posiłek i pozostałości jej własnego, wziął tace i pokrywki i
zaniósł na zewnątrz na korytarz.
- Zaraz wrócę.
Z tymi słowami zniknął w łazience i wkrótce doszedł do niej dźwięk płynącej wody.
Zwinąwszy się na boku, patrzyła na zasłonięte zasłony.
Światło zgasło, a następnie jego ciche kroki przesunęły się po dywanie.
Nastąpiła przerwa, zanim wszedł na łóżko - i przez chwilę przestraszyła się, że czyta
w jej myślach. Ale potem poczuła chłodny powiew i uświadomiła sobie, że podniósł kołdrę.
Pierwszy raz.
- Masz coś przeciwko, jeśli się przyłączę?
Gwałtownie zamrugała, by powstrzymać łzy.
- Proszę.
Materac ugiął się w dół, a potem jego nagie ciało owinęło się wokół jej własnego.
Kiedy zebrał ją w swoich ramionach, poszła do niego chętnie i ze zdziwieniem.
Ten dziwny, otaczający chłód przeszedł przez nią jeszcze raz. Ale potem była ciepła,
nawet gorąca...od jego ciała przyciśniętego do jej własnego.
Nigdy nie może się dowiedzieć, pomyślała kiedy zamknęła oczy i położyła głowę na
jego klatce piersiowej.
Nigdy, przenigdy nie może wiedzieć co bije w jej sercu dla niego.
To zniszczyłoby wszystko.
Zima
Rozdział 53
Rozdział 54
Autumn była pogrążona we śnie, kiedy ktoś dołączył do niej w łóżku, ale nawet w jej
głębokim, niemal żmudnym spoczynku, wiedziała czyje ręce dotykają jej skóry, podążają
ponad biodrem i gładzą brzuch. Dokładnie wiedziała, kto ujął jej pierś i odwrócił ją.
Na seks.
Chłodne powietrze uderzyło jej skórę, kiedy nakrycie zostało odsunięte na bok i
instynktownie rozłożyła nogi, przygotowując się na powitanie jedynego mężczyzny który
mógłby kiedykolwiek znaleźć się w niej.
Była gotowa na Tohrtur’a. Wydawało się, że w ostatnich tygodniach zawsze była na
niego gotowa.
Podręczny - jak by powiedział. Kiedy zawsze był gotowy dla niej.
Jej wielki wojownik znalazł drogę pomiędzy jej udami, otwierając je szerzej swoimi
biodrami - nie, to były teraz jego ręce, jakby miał plan, a potem zmienił zdanie...
Jego usta znalazły jej, zablokowały, a potem lizały.
Z wciąż z zamkniętymi oczami i rozmytym umysłem w zaświatach ni to snu, ni to
przebudzenia, przyjemność była tak intensywna, że naparła na jego język poświęcając się mu
ze wszystkim co miała, kiedy ssał, smakował, penetrował...
Z wyjątkiem tego, że nie było orgazmu dla niej. Bez względu na to, jak wiele dawał
jej przyjemności.
Próbowała jak mogła uchwycić się uwolnienia, nie mogła spaść z krawędzi,
przyjemność zaostrzała się do agonii - a mimo to nie mogła znaleźć żadnego punktu
kulminacyjnego, nawet kiedy pot perlił się na jej skórze, a oddech przepiłowywał gardło.
Desperacja sprawiła, że chwyciła jego głowę i przyciągnęła mocniej do siebie.
Tyle tylko, że potem zniknął.
To było prawie jak koszmar, pomyślała gdy krzyknęła na odmowę.
Dręczący sen z erotycznym podtekstem...
Tohrtur wyrósł nad nią z powrotem i tym razem było to całe jego ciało naprzeciwko
jej własnego. Wkładając ramiona za jej kolana, podzielił ją szeroko, kiedy nakręcił ja w
ciasną, mała kulkę pod swoja wagą.
A potem wszedł mocno i szybko.
Teraz doszła. Jak tylko wypełnił ją swoją długością, jej ciało odpowiedziało
potężnym, doskonałym wybuchem, orgazm tak gwałtowny, że przygryzła swoją wargę oboma
kłami.
Kiedy krew zalała jej usta, zwolnił uderzenia aby ją zlizać. Ale ona nie chciała
zwolnić. Używając jego ramion do zaparcia nogami, znalazła swój rytm na jego trzonie,
ujeżdżając go, biorąc go... aż znów znalazła się na krawędzi.
To prowadziło donikąd.
Na początku było jej tak łatwo dostać to czego potrzebowała kiedy się kochali.
Później, jednak, było trudniej i trudniej...
Kiedy napinała się naprzeciw niego, pompując coraz szybciej i szybciej, jej frustracja
sprawiała, że stała się dzika.
Ugryzła go w ramię.
Podrapała go. Swoimi paznokciami.
Ta kombinacja powinna go zatrzymać i wymagać bardziej cywilizowanego
zachowania. Zamiast tego, z jego krwią płynącą po niej, wypuścił tak potężny ryk, że nastąpił
brzęk w pokoju, jakby to szarpnęło czymś ze ściany.
A potem miał orgazm. I dzięki ci słodka Pani Kronik za jego ulgę. Kiedy wbił się w
nią i jego erekcja wierzgała gwałtownie, w końcu złapała swój nieuchwytny rytm, jej ciało
kołysało się z nim, uderzając o zagłówek.
Ktoś krzyknął.
Ona.
Kolejny brzęk.
Lampa...?
Gdy w końcu się wyciszyła, była cala mokra, pulsująca miedzy nogami, wiotka, jakby
była pozbawiona kości. Jedna z lampek nocnych faktycznie została strącona ze stolika, a
kiedy spojrzała dalej, zobaczyła, że lustro nad komodą było popękane.
Tohrtur uniósł głowę i popatrzył na nią. W świetle z łazienki zobaczyła jego poranione
ramię.
- Och... najdroższa... - zasłoniła usta ręką z przerażeniem spoglądając na otwarta ranę -
tak mi przykro.
Spojrzał na siebie i zmarszczył brwi.
- Żartujesz sobie?
Kiedy z powrotem na nią popatrzył uśmiechał się z męską dumą, co było absolutnie
pozbawione sensu.
- Zraniłam cię - chciała się rozpłakać - ja...
- Szzz - odgarnął wilgotny kosmyk z jej twarzy - Uwielbiam to. Kocham to jak
cholera. Drap mnie. Zgnieć mnie. Ugryź mnie - to wszystko jest wspaniałe.
- Jesteś... szalony - używając kolokwializmu, podniosła się.
- Jeszcze nie skończyłem tego jaki jestem - z wyjątkiem tego, że kiedy zaczął się
poruszać wewnątrz niej, skrzywiła się.
Natychmiast zastygł.
- Cholera, to było dość szorstkie.
- To było cudowne.
Tohrtur oparł swoją wielka klatkę piersiową na ramionach i wycofał się tak powoli i
ostrożnie, że ledwie poczuła. A jednak zaczęła mieć skurcze gdzieś wewnątrz. Albo był to
kolejny orgazm? Trudno powiedzieć, ponieważ jej ciało przepełnione było odczuciami.
Tak czy inaczej, cudowne wyeksploatowanie było dobre. Byli tak zaznajomieni ze
sobą nawzajem, tak swobodni w kryciu, a niesamowita intensywność, która osiągnęli była
wynikiem braku barier, wolności... i wspólnego zaufania.
- Pozwól, że przygotuję ci kąpiel by cię umyć.
- Nie trzeba - uśmiechnęła się do niego - Po prostu odpocznę tutaj, kiedy ty będziesz
brał prysznic. A potem szybko zrobię to samo.
Tak naprawdę nie ufała sobie będąc z nim nago w wannie. Była odpowiedzialna za
ugryzienie go w ramię - i chociaż doceniała jego wolną rękę z zębami, wolała nie używać tej
swobody.
Tohrtur zsunął się z tego kłębowiska kołdry i stanął nad nią przez chwile mrużąc oczy.
- Jesteś pewna, że wszystko w porządku?
- W najlepszym.
Ostatecznie skinął głową i się odwrócił...
- Twoje plecy! - wyglądał jakby pazury kota się w nim zagłębiły, wielkie smugi
czerwonego cięcia szły w dół jego tułowia i przez kręgosłup.
Zerknął przez ugryzione ramię i uśmiechnął się z jeszcze większą dumą.
- To wspaniałe uczucie. Będę myślał o tobie dziś w nocy kiedy będę w terenie, za
każdym razem gdy mnie będą ciągnąć.
Kiedy zniknął w łazience, potrząsnęła głową. Mężczyźni byli... cóż szaleni.
Zamykając oczy zrzuciła prześcieradło ze swojej skóry i przeniosła ręce i nogi z dala
od swego ciała. Powietrze w pokoju było chłodne, może nawet zimne, ale w następstwie była
swoim własnym piecem, pozostałości namiętności praktycznie parowały z jej porów.
Jednak podczas gdy Tohrtur brał prysznic, rumieniec stopniowo opadał, tak jak
pulsujące następstwo kochania się. A potem znalazła spokój, którego szukała, jej ciało
rozluźniło się, długotrwałe napięcie i ból złagodniały.
To całe napięcie dobrze robiło jej nagiej skórze, uśmiechnęła się w sufit.
Nigdy nie znała takiego szczęścia...
Nie wiadomo skąd poczuła znowu ten dziwny chłód, który od jesieni wracał do niej,
przeczucie, którego nie mogła określić ani zdefiniować, ostrzeżenie bez kontekstu.
Teraz było zimno, owinęła kołdrę wokół siebie.
Sama w łóżku, poczuła się śledzona przez los, tak pewnie jakby była nocą w lesie z
wilkami, które słyszała, a nie mogła zobaczyć wyściółki wokół drzew...
Gotowe do skoku.
W łazience Tohr wysuszył się i nachylił do lustra. Ślad po ugryzieniu na jego ramieniu
zaczynał się już goić, skóra zasklepiała się ponad przebiciami, wszystko szczelnie i ładnie
zamykając. Wielka szkoda - chciał te rany zatrzymać na chwilę.
Był dumny, że został oznakowany w ten sposób.
Jednak postanowił założyć Hanes Tshirt zamiast schować ślad pod kurtką. Nie było
powodu, aby Bracia go zobaczyli. To było prywatne - tylko pomiędzy nim a Autumn.
Cholera jasna... ta kobieta była niesamowita.
Pomimo stresu w jakim był, pomimo tej rozmowy z Lassiter’em na schodach, pomimo
tego, że zaczął ją dotykać tylko dlatego, że czuł, że powinien w końcu, jak zwykle był to tylko
seks, surowy, seks: Autumn była jak wir który obrócił nim wokół, erotyczny uścisk jaki miała
na jego ciele, wsysający go, by następnie przyciągnąć go na powierzchnie do powietrza...
zanim zgłosiła pretensje do niego kolejny raz.
I niestety, on w to wchodził.
Bolało go przyznanie się, że czasami gdy tak leżał potem, kiedy ich dwoje
odzyskiwało oddech i schładzało pot, ten stary znajomy ból zaostrzał się jakby sztylet wbijał
się w jego mostek.
Nie sądził, że kiedykolwiek opuści go to uczucie.
A jednak każdego świtu szukał jej i brał ją... i miał szczery zamiar to robić przez
kolejne dwanaście godzin.
Wychodząc z łazienki, znalazł ją wciąż leżącą w łóżku. Zwinęła się w stronę okna i
leżała na boku owinięta kołdrą wokół siebie.
Widział ją nago.
Zupełnie. Kurwa. Nago.
Wyobrażenie sprawiło, że jego ciało natychmiast stało się twarde, jego erekcja
odstawała od bioder. I jakby czując jego podniecenie, jęknęła z erotycznym mruczeniem i
wibracją.
Sięgając za siebie, ściągnęła to, co ją przykrywało, podniosła nogę zginając w kolanie,
odsłaniając jej lśniącą płeć.
- Och, piekło - jęknął.
Jego ciało poszło do niej bez namysłu czy decyzji, tropiąc ją z taką koncentracją, że
nie mógłby nawet zabić nikogo stojącego mu na drodze: po prostu zdeptałby ich i poczekał z
dokonaniem morderstwa do czasu gdy nie skończyłby się nią zajmować.
Stając na materacu, wziął swojego koguta w ręce i dopasowywał się do niej od tyłu,
czubkiem do jej rdzenia. Był ostrożny, gdy w nią wszedł, nadal była obolała, a potem czekał,
zawieszając się nad nią, by upewnić się że nadal znowu go chce tak szybko.
Gdy wszystko co zrobiła, było jedynie jęknięciem jego imienia z satysfakcją, pozwolił
swoim biodrom pompować.
Śliska, gładka, gorąca...
Wziął ją bez usprawiedliwiania i lubił swobodę z którą to robił. Była niewielkiej
postury, ale była twardsza niż wyglądała, a w ciągu ostatnich kilku miesięcy nauczył się
odpuszczać, bo wiedział, że ona również to lubiła.
Przesuwając jedną ręką jej biodro, zmienił kąt jej ciała, tak że mógł dostać się jeszcze
głębiej. I oczywiście był jeszcze jeden plus tej pozycji: mógł oglądać siebie jak wchodził i
wychodził z niej, obserwując wygląd główki zanim zanurzy się głęboko, by po chwili wrócić
na jej krawędź.
Była różowa i nabrzmiała, a on twardy i błyszczący dzięki niej...
- Kurwa - warknął, kiedy znowu zaczął dochodzić.
Jechał na niej podczas swej ulgi, czując jej orgazm, jej płeć schwytała go.
Obserwował ten pokaz do czasu aż jego oczy się zamknęły - co było w porządku, bo wciąż
mógł ją zobaczyć po wewnętrznej stronie swych powiek.
Po tym jak skończył, niemal upadł na nią, ale powstrzymał się w ostatniej chwili.
Upuszczając głowę, znalazł swoje wargi na szczycie jej kręgosłupa i skorzystał z bliskości,
pocierając ustami po jej skórze.
Wiedział, że powinien dać jej odpocząć, zmusił się by ostrożnie się wycofać. Z
wyjątkiem tego, że kiedy się wysunął, musiał zacisnąć zęby na widok tego jak wciąż była na
niego gotowa.
Kładąc ręce na jej doskonałych pośladkach, otworzył ją na swój język.
Cholera... smak jej i jego razem, dotyk jej doskonałej, pozbawionej włosów płci na
jego ustach...
Kiedy zaczęła się niecierpliwić, jakby była blisko, lecz nie dostając wystarczająco
dużo, polizał trzy palce i wsunął je do środka, kontynuując lizanie. To wystarczyło. Kiedy
krzyknęła jego imię i szarpnęła do tyłu na jego twarz, uśmiechnął się i pomógł jej przejść
przez impulsy, które ją zgarnęły.
I to był czas, by się zatrzymać. Na razie.
Przez ostatni tydzień, lub coś koło tego, był niemal cały czas na niej - co było
powodem, dla którego zmusił się dzisiaj do pójścia na przeklętą siłownię. Wyglądała na
zmęczoną, powód?
Nalegała na pracę w nocy, a nie był w stanie zostawić jej w spokoju w ciągu dnia...
Autumn odwróciła się tak, że leżała na brzuchu, a następnie położyła kolano na bok i
wygięła plecy w łuk. Po więcej.
- Jezu - jęknął - jak niby mam cię zostawić?
- To nie zostawiaj.
Nie pytał dwa razy. Znowu wziął ją od tyłu, unosząc jej biodra, ściskając je i
przechylając miednicę, aby mógł dostać się głęboko. Skończył z przedramieniem wokół jej
brzucha, a jego waga balansowała na drugiej ręce, pracował nią, pocierał nią aż ich ciała się
zderzyły, a łóżko wydawało znowu ten hałas. Zaklął, a jego orgazm wybuchł z niego tak,
jakby nie miał seksu miesiącami.
A wciąż był jej głodny. Szczególnie kiedy odnalazła swoje własne uwolnienie.
Po tym jak sprawy się uspokoiły, zwinął ich na materacu, zgarniając ją i trzymając
naprzeciw siebie. Tuląc drogę pod włosami do szyi, martwił się o sposób w jaki traktował ją
w łóżku.
Jakby wiedziała, że potrzebuje trochę otuchy, sięgnęła za siebie i pogładziła jego
włosy.
- Cudownie dotykasz.
Może. Ale czuł się źle, żądając tyle od jej ciała.
- Pozwól mi teraz przygotować kąpiel.
- Och, to byłoby wspaniale. Dziękuję.
Z powrotem w łazience podszedł do osadzonego w ziemi jacuzzi, odkręcił wodę, a
następnie wziął z szafki sole do kąpieli.
Kiedy sprawdził temperaturę wody i zrobił małą korektę, uświadomił sobie, że lubi
dbać o nią. Zdał sobie również sprawę z tego, że znalazł wiele sposobów by to robić. Szukał
wymówek, by zabrać ją na górę i nakarmić kolacją w prywatności. Kupował jej ubrania przez
internet.
Zamawiał ulubione magazyny Vanity Fair, Vogue i The New Yorker.
Zawsze upewniał się, że były tutaj ciastka Pepperidge Farm Milanos, na wypadek
gdyby była głodna.
Nie był jedyną osobą, która troszczyła się o nią i pokazywała jej nowe rzeczy. Xhex
przychodziła do domu, aby się z nią zobaczyć, co najmniej raz lub dwa razy w tygodniu.
Razem obie wychodziły do tutejszego kina na filmy. Albo do lepszej części miasta więc
Autumn mogła zobaczyć ładne domy. Lub uderzać na późnonocne sklepy - gdzie kupowały
rzeczy za pieniądze zarobione przez Autumn.
Schylił się, sprawdził wodę, znowu majstrował przy temperaturze i przygotował jej
kilka ręczników.
Z jego strony, stawał się trochę drażliwy, kiedy była na zewnątrz z ludzkimi
szaleńcami, gwałtownymi reduktorami i niewiarygodnymi wiatrami losu.
Xhex była świetnym zabójcą i wiedział, że potrafi ochronić matkę, jeśli ktoś choćby
spróbował kichnąć w ich kierunku.
Po za tym, gdy matka i córka wychodziły na zewnątrz, Autumn zawsze wracała z
uśmiechem na twarzy. Który to uśmiech później przeskakiwał na jego twarz.
Chryste, oni oboje zaszli tak daleko od wiosny. Byli prawie dwiema różnymi osobami.
Więc, co jeszcze tam było?
Przesuwając ręką we wzburzonej wodzie w wannie, zastanawiał się z desperacją, co
on kurwa, przegapił...
Rozdział 55
Rozdział 56
Khill nienawidził wolnych nocy. Absolutnie nimi gardził.
Kiedy usiadł na łóżku wpatrując się w telewizor, który nie był włączony, dotarło do
niego, że od blisko godziny nic nie ogląda. Wciąż trzymając pilota i wybierając kanał, po
prostu wydawało się, jakby toczył bójkę, nie obrywając z powrotem.
Cholera, było tylko tak wiele mil, które mógł przebiec na dole w siłowni.
Tylko tak wiele serfowania po sieci. Ograniczona liczba kierunków, które mógł obrać
w górę lub w dół do kuchni...
Taa, a ten ostatni był szczególnie prawdziwy, ponieważ Saxton wciąż korzystał z
biblioteki jak ze swego osobistego biura. Te „super tajne królewskie sprawy” czyniły go
sfiksowanym bardziej niż kiedykolwiek.
Albo to, albo był bardzo zdekoncentrowany. Według pewnego rudzielca...
Nie, nie tędy droga. Nie.
Khill ponownie spojrzał na swój zegarek. Dwudziesta trzecia.
- Kurwa mać.
Dziewiętnasta trzydzieści jutrzejszego wieczoru, była odległą wiecznością.
Przesuwając wzrokiem po płaskiej ścianie naprzeciwko, był gotów się założyć, że
John Matthew był obok zamknięty w tej samej udręce. Może powinni pójść gdzieś na drinka.
Jednak znowu, cholera. Czy naprawdę chce mu się podejmować wysiłek ubierania się
tylko po to by napić się piwa wokół bandy pijanych i napalonych ludzi. Swego czasu pewnie
przeleciałby kogoś. Teraz, perspektywa całego tego ckliwego, wywołanego przez alkohol
pragnienia, wycisnęła to gówno z niego.
Nie chciał być w domu. Nie chciał wyjść.
Chryste, właściwie to nawet nie był pewien czy chciał walczyć. Wojna po prostu
wydawała się nieco bardziej interesującym kawałkiem pustki.
Och, do kurwy nędzy, co się z nim dzieje...
Telefon przed nim dał sygnał, podniósł go bez większego zainteresowania. Sms nie
miał sensu: „wszyscy mężczyźni mają pozostać w rezydencji, nie wchodzić do centrum
treningowego, dzięki doc. Jane”
Hę?
Wstał, chwycił szlafrok i poszedł do John’a. Natychmiast odpowiedział na pukanie
gwizdnięciem.
Wciskając głowę do środka, znalazł swojego kumpla dokładnie w tej samej pozycji, w
której był przed chwilą - z wyjątkiem tego, że plazma była włączona. „1000 sposobów na
śmierć” na spike TV. Miło.
- Dostałeś sms’a?
„Którego?”
- Od doktor Jane - Khill rzucił mu komórkę - jakieś pomysły?
John przeczytał i wzruszył ramionami.
„Nie mam pojęcia. Ale już ćwiczyłem. Ty?”
- Tak - przeszedł wzdłuż pokoju - ludzie, czy to ja, czy czas się tak ciągnie.
Gwizdnięcie, które otrzymał w odpowiedzi było wielkim, grubym „taaa”.
- Chcesz wyjść? - zapytał z całym entuzjazmem kogoś proponującego wycieczkę do
salonu piękności.
Ruch na łóżku zwrócił jego uwagę: John był na nogach i kierował się do swojej szafy.
Na plecach, głęboko w skórze, imię jego krwiczki było wycięte w Starym Języku:
XHEXANIA
Biedny drań...
Kiedy mężczyzna odpiął guziki i schował swój goły tyłek w skórzanych spodniach,
Khill wzruszył ramionami. Zdaje się, że idą na piwo.
- Ubiorę się i zaraz wracam.
Wychodząc na korytarz zmarszczył brwi... i kierując się instynktem zszedł w dół na
otwartą przestrzeń, która górowała nad foyer.
Przechylając się przez pozłacaną poręcz zawołał
- Layla?
Kiedy imię wybrzmiało, kobieta wyszła z jadalni.
- Och, cześć.
Jej uśmiech był automatyczny i bez znaczenia, ekspresyjny odpowiednik pustej
ściany.
- Co słychać?
Musiał się zaśmiać.
- Rozwalasz mnie, tą całą swoją radością.
- Przepraszam - zdawała się otrząsnąć z zamyślenia - nie chciałam być niegrzeczna.
- Daj spokój. Co tutaj robisz? - potrząsnął głową - to znaczy, zostałaś wezwana?
Czy ktoś w domu był ranny? Blasth, na przykład...
- Nie, nie miałam nic do roboty. Ale ględzę, jak byś powiedział.
Po zastanowieniu, od czasu zamachu często właśnie tak robiła, po prostu pałętała się
na peryferiach, jakby na coś czekała.
Była inna, pomyślał nagle. Nie dał by za to głowy, ale ostatnio się zmieniła: grobowa
mina, powoli się uśmiechała, spoważniała.
Umieszczając ją w ludzkich kategoriach, przypuszczał, że była dziewczyną odkąd ją
znał. Teraz zaczynała wyglądać ja kobieta.
Żadnych więcej szeroko otwartych ze zdziwienia oczu nad wszystkim co po tej stronie
przepaści było do zaoferowania. Żadnego więcej błyszczącego entuzjazmu. Żadnego więcej...
Cholera, wyglądała bardziej jak on i John. Zużyta przez świat.
- Hej, chcesz z nami wyjść? - zapytał.
- Na zewnątrz? Jak...
- John i ja idziemy na drinka. Może na dwa. Może na więcej. Myślę, że powinnaś iść z
nami. Przecież nieszczęścia kochają towarzystwo.
Założyła ręce na piersi.
- To takie oczywiste?
- Wciąż jesteś piękna.
Layla zaśmiała się.
- A ty czarujący.
- Pani w potrzebie, znasz zasady. Chodź z nami, po prostu zabijmy trochę casu.
Rozejrzała się dookoła. Potem chwyciła swoją suknię i wspięła się po schodach.
Kiedy weszła na górę spojrzała na niego.
- Khill... mogę cię o coś zapytać?
- Jeśli to tylko nie będzie tabliczka mnożenia. Jestem cienki z matmy.
Zaśmiała się, ale szybko straciła polot.
- Czy kiedykolwiek myślałeś, że życie może być tak... puste? Nocami mam wrażenie,
że mogłabym zadławić się tą próżnią.
Jezu, pomyślał. Tak, miał to samo.
- Chodź tutaj - powiedział. Kiedy podeszła do niego, przyciągnął ją blisko, chowając
ją przy swojej piersi i opierając podbródek na czubku jej głowy - Jesteś taką dobrą kobietą,
wiesz o tym?
- A ty znowu jesteś czarujący.
- A ty ciągle jesteś w potrzebie.
Zrelaksowała się w jego ramionach.
- Jesteś dla mnie bardzo dobry.
- Tak jak ty dla mnie.
- To nie ty, wiesz. Nie tęsknię już za tobą.
- Wiem - potarł jej plecy jak brat mógłby to zrobić - Więc powiedz mi, że wychodzisz
- ale ostrzegam. Mogę namówić cię byś mi powiedziała za kim tęsknisz.
Sposób w jaki odsunęła się i spuściła oczy, powiedział mu, że był w to zaangażowany
mężczyzna, i nie, nie była chętna do udzielania żadnych informacji.
- Potrzebuję jakiś ubrań.
- Chodźmy do pokoju gościnnego. Myślę, że tam coś znajdziemy - Położył rękę na jej
ramionach i poprowadził korytarzem - A jeśli chodzi o tego twojego pana Smith’a, obiecuję
nie uderzyć go do czasu, aż złamie ci serce. Wtedy trzeba będzie przeprowadzić jakąś pracę
stomatologiczną na draniu.
Kto to, do cholery mógł być? Zastanawiał się. Wszyscy w domu byli związani.
Może był to ktoś kogo poznała na północy w domu Furiath’a. ale jaki facet zostałby
tam wpuszczony?
Czy mógłby to być któryś z Cieni? Hmm...ci dranie byli wartościowymi
mężczyznami, niewątpliwie z rodzaju takich, którzy mogli z pewnością zawrócić kobiecie w
głowie.
Ludzie, chciał by było to coś innego, dla jej dobra. Miłość była trudna, nawet jeżeli
dobrzy ludzie byli zaangażowani.
W gościnnym pokoju znalazł jej czarne jeansy i czarny polar. Nie podobał mu się
pomysł jej w minikoszmarze - ale nie tylko dlatego, że raziło to jego delikatne uczucia, ale nie
miał ochoty na jakąkolwiek stomatologię estetyczną swojej osoby.
Kiedy wyszli, John czekał w holu, a jeśli był zaskoczony przyłączeniem się Wybranki,
nie pokazał tego po sobie. Zamiast tego był miły dla Layli, zajął ją krótką rozmową kiedy
Khill narzucał na siebie odpowiednie ciuchy.
Jakieś dziesięć minut później cała trójka zdematerializowała się w centrum - nie przy
klubach, ani on ani John nie byli zainteresowanie eskortowaniem Wybranki do Screamer’a
lub Żelaznej Maski.
Zamiast tego znaleźli się w teatralnej dzielnicy, przed kawiarnią otwartą do pierwszej
w nocy, serwującej likiery wraz czekoladowym czymś posypanym na czubku jakiejś
spienionej pierzynki. Stoliki były nieduże, krzesła podobnie, zajęli miejsca w głębi, przodem
do wyjścia ewakuacyjnego, przysiadając kiedy kelnerka kontynuowała paplaninę o
specjałach, z których żaden nie był atrakcyjny.
Wybór piwa był na szczęście krótki i na temat.
- Dwa ciemne dla nas - powiedział.
- A dla pani?
Kiedy spojrzał na Laylę, pokręciła głową.
- Nie mogę się zdecydować.
- Weź jakiekolwiek dwa z polecanych.
- Dobrze... wezmę creme brulle z ciastem księżycowym i cappuccino.
Kelnerka uśmiechnęła się kiedy zapisywała zamówienie.
- Podoba mi się pani akcent.
Layla pochyliła głowę z wdzięcznością.
- Dziękuję.
- Nie mogę go umiejscowić - Francja, Niemcy? Albo... Węgry?
- Bylibyśmy wdzięczni za te piwa - Khill powiedział stanowczo - chce nam się pić.
Kiedy kobieta odeszła rzucił szerokie spojrzenie na innych gości, zapamiętując ich
twarze i zapach, słuchając rozmów i zastanawiając się czy nie nadchodzi atak. Po drugiej
stronie John robił to samo. Ponieważ, taaa, to było takie relaksujące zabranie Wybranki w
świat.
- Nie jesteśmy dobrym towarzystwem - powiedział do Layli po chwili - przepraszam.
- Nie ma za co - uśmiechnęła się do niego i John’a - ale cieszę się, że jestem poza
domem.
Kelnerka wróciła z zamówieniem i wszyscy odsunęli się od stołu, aż szklanki, talerze,
filiżanka i spodek zostały rozmieszczone.
Khill złapał swoją wysoką szklankę, jak tylko teren się oczyścił.
- Więc, opowiedz nam o nim. Możesz nam zaufać.
Po drugiej stronie stołu John wyglądał jakby ktoś uszczypnął go w dupę, szczególnie
kiedy Layla się zarumieniła.
- Noo - Khill pociągnął łyk piwa - to oczywiste, że chodzi o faceta, John nie piśnie ani
słowa.
John spojrzał na nią i zamigał, potem machnął rękami pokazując ptaka przed
Khill’em.
- Potwierdził, taaa, jest niemową - przetłumaczył Khill - A jeśli nie wiesz co znaczył
ten ostatni gest, to ja nie będę tym, który ci powie.
Layla zaśmiała się i podniosła swój widelec łamiąc twardą polewę creme brulee.
- Cóż, tak właściwie to wciąż czekam kiedy go znowu zobaczę.
- Więc to dlatego tak się snujesz?
- Źle się zachowuję?
- Boże, nie. Zawsze jesteś mile widziana, wiesz o tym. Kto jest tym szczęściarzem?
Albo nieżywym, zależy...
Layla wzięła głęboki oddech i dwa kęsy jej pierwszego deseru - jakby ta rzecz była z
V&T.
- Obiecujesz na swą duszę, że nie powiesz?
- Przysięgam, niech padnę trupem.
- On jest... jednym z twoich żołnierzy.
Khill opuścił swoją szklankę na stół
- Słucham?
Ona podniosła filiżankę i popijała z kraja.
- Pamiętasz jak ten wojownik przybył do centrum treningowego pod koniec jesieni -
walczył z tobą przeciwko reduktorom? Był ciężko ranny a ty się nim zajmowałeś?
Kiedy John wyprostował się na alarm, Khill przełknął własny przypadek pierdolonego
piekła i uśmiechnął się łagodnie.
- O tak, pamiętamy go.
Dholor. Drugi Bandy Łajdaków.
Jasna cholera, jeśli ona myśli, że interesuje się nim, to mają wielki problem.
- Iiiiiii - poprosił, zmuszając swój głos do pozostania na tym samym poziomie.
Dobrze, że odłożył piwo - był wystarczająco zdenerwowany, by stłuc szklankę.
Jednak przypuszczał, że to gówno może być gorsze. Dholor nie byłby w stanie dostać
się nigdzie blisko niej...
- Skontaktował się ze mną.
Layla zaczęła dłubać w swoim księżycowym cieście i dobrze: oboje, on i John
obnażyli swoje kły.
Ludzie, przypomniał sobie. Byli w miejscu publicznym z ludźmi...to nie był
odpowiedni czas na psią wystawę. Ale kurwa...
- Jak? - syknął - tylko po to by kontynuować - To znaczy, przecież nie masz komórki.
Jak do ciebie dotarł?
- Wezwał mnie.
Kiedy machnęła ręką jakby to nie było nic wielkiego, powiedział swojemu
wewnętrznemu człowiekowi jaskiniowemu - rura w dół synku. Będzie później czas by
uporządkować sprawy na zewnątrz.
- Poszłam i tam był inny żołnierz - ciężko ranny. O, Boże, został tak dotkliwie pobity.
Kosmyki czystej paniki wspięły się z tyłu jego szyi i zawiązały się w jego piersi
podnosząc tętno w górę. Nie... och, kurwa... nie...
- Nie rozumiem, dlaczego mężczyźni są tak uparci. Powiedziałam im, aby zawieźli go
do kliniki, ale oni powiedzieli, że tylko potrzebuje dokrwienia. Miał problemy z oddychaniem
i...
Layla zafiksowała się na księżycowym cieście, jakby to był ekran, jakby przypominała
sobie w nim każdą rzecz, która się wydarzyła.
- Dokrwiłam go. Chciałam się nim zająć, ale inny żołnierz wydawał się śpieszyć by go
zabrać. On był... potężny, tak potężny chociaż był ranny.
A kiedy patrzył na mnie - czułam się tak, jakby mnie dotykał. Nic takiego nie znałam
nigdy wcześniej.
Khill rzucił spojrzenie na John’a bez poruszania głową.
- Jak on wyglądał?
Może to był jeden z innych. Może to nie był...
- Trudno powiedzieć. Jego twarz była poraniona tak mocno - ci reduktorzy są okrutni -
sięgnęła do jej ust - jego oczy były niebieskie, a włosy ciemne... jego górna warga była
podwinięta...
Ponieważ nie przestawała mówić, słuch Khill’a wyłowił małe „dokąd”.
Sięgając, położył rękę na jej ramieniu, powstrzymując ją.
- Dziecino, poczekaj. Ten pierwszy żołnierz przywołał cię dokąd?
- To była łąka. Gdzieś w polu.
Kiedy ostatnia kropla krwi odpłynęła z jego głowy, John zaczął bezgłośnie rzucać
różne przekleństwa i miał cholerną rację z tym wszystkim. Pomysł, że Layla była na zewnątrz
w nocy, bez ochrony, w towarzystwie nie tylko Dholor’a, ale serca bestii?
Plus... pieprzone piekło, dokrwiła wroga.
- Co się stało? - słyszał jej pytanie - Khill...? John...? Co się dzieje?
Rozdział 57
Po drugiej stronie miasta, w rzeźniczej dzielnicy Tohr wyciągnął swoje dwa czarne
sztylety w przygotowaniu do uderzenia. Z i Furiath byli zaledwie budynek od niego, ale nie
było powodu aby ich wzywać - i to nie dlatego, że był ponownie nakręcony gównianym
życzeniem śmierci.
Tych dwóch reduktorów przed nim cierpiało na niesamowity przypadek błąkania się,
byli w trakcie przechadzania się wolnym krokiem, jakby nie mieli nic lepszego do roboty niż
zużywanie swoich podeszw w butach.
Korporacja nie panowała nad rekrutacją, pomyślał, wydobywając ze zbyt głębokiego
rynsztoka antyspołecznych niegodziwców. A kiedy następowała indukcja, sukinsyny nie byli
wystarczająco szkoleni lub wspierani.
W kieszeni jego telefon zawibrował, kiedy przyszedł sms, ale zignorował go,
przechodząc w bieg. Śnieg pomógł stłumić odgłos jego buciorów, a dzięki zimnemu
powietrzu wiejącym na niego, nie miał zapachu, którym dałby z daleka o sobie znać - nie,
żeby ci głupcy w ogóle to zauważyli.
Jednak w ostatniej chwili, coś im dało znać i odwrócili się.
Nie mógł prosić o lepszy powód.
Naciął ich obu prosto w szyję, dewastując tym samym tętnice szyjne, otwierając
drugie usta pod brodą. Kiedy ich ręce wystrzeliły w górę, przedarł się przez przestrzeń
między nimi i odwrócił się, gotowy by eskortować ich na ziemię jeśli to konieczne.
Och, ale nie. Kociaki już spadały na kolana.
Gwiżdżąc przez zęby, dał sygnał reszcie kiedy wyciągnął swój telefon by zadzwonić
po Butch’a, żeby posprzątał...
Zamarł. Sms, który przyszedł był od doktor Jane: „Potrzebuję cię w domu,
natychmiast”.
- Autumn...?
Kiedy Bracia wyślizgnęli się za rogiem, spojrzał w górę.
- Muszę wrócić.
Furiath zmarszczył brwi
- Co się stało?
- Nie wiem.
Z miejsca się zdematerializował, kierując się na północ. Zraniła się?
Może na dole, pracując w klinice? Albo... pierdolone piekło. A co jeśli była na
zewnątrz w mieście zXhex i ktoś na nią napadł?
Kiedy zescalił się na schodach przed rezydencją, prawie wyłamał drzwi do
przedsionka. Dobrze że Fritz zniwelował konieczność wizyty stolarza, otwierając szybko.
Tohr przeleciał przez lokaja w śmiertelnym biegu. Był cholernie pewny, że facet coś
do niego mówił, ale nie miał czasu by o tym myśleć, ani na żadną inną rozmowę. Uderzając w
ukryte drzwi pod schodami, wpadł w dudniący galop przez podziemny tunel.
Jego pierwsza wskazówka, że coś było nie tak przyszła kiedy wypadł z szafy do biura.
Jego ciało obróciło się, sygnał z mózgu został odcięty przez zakłócenia i zmiany
ostrości, które nie miały sensu: jak erekcja, gruba i długa uderzająca w jego spodnie, jego
głowa nagle odpłynęła z miażdżącą potrzebą by dostać się do Autumn i...
- O, kurwa... nie...
Obdarty dźwięk jego głosu został przecięty przez krzyk dochodzący z jakiegoś pokoju
w dole korytarza. Piskliwy i straszny, był to krzyk kobiety w niesamowitym bólu.
Jego ciało zareagowało natychmiast, drżąc kiedy uderzyła nadrzędna potrzeba. Musiał
dostać się do Autumn - usłużyć jej, inaczej spędzi następne dziesięć lub piętnaście godzin w
piekle. Ona potrzebowała samca - jego - wewnątrz niej, który by się nią zajął...
Tohr rzucił się na szklane drzwi, ramię wyciągnięte, ręka gotowa by odrzucić
przejrzystą, kruchą barierę na bok.
Złapał się sam, kiedy już właśnie otwierał sobie drogę.
Co do kurwy, on wyprawia?
Kolejny krzyk odbił się echem od niego i zapadł się kiedy fala seksualnego instynktu
niemal powaliła go na kolana. Ponieważ jego wyższe rozumowanie uleciało kolejny raz, a
jego wzorce myślowe upadły i jedyne o czym mógł myśleć, to jak dostać się do Autumn i
ulżyć jej mękom.
Ale kiedy hormony przycichły, jego mózg zaczął kręcić się na nowo.
- Nie - warknął - nie ma, kurwa mowy.
Odpychając się od drzwi, poderwał się do tyłu, aż uderzył w biurko, chwycił jakieś
rzeczy przygotowując się do kolejnego szturmu.
Obrazy z chcączki Wellsie, te kiedy poczęli ich młode, migotały w jego umyśle, atak
nieubłagany i niezaprzeczalny kiedy jego ciało się domagało. Jego Wellsie była w takim bólu,
paraliżującym bólu...
Przyszedł do domu tuż przed świtem, głodny, zmęczony, myślał że będzie cieszył się
dobrym posiłkiem i beznadziejnym filmem w TV zanim położą się spać... ale jak tylko
przeszedł przez garaż, miał te samą potrzebę z którą walczył teraz: nieodpartą chęć do krycia.
Była tylko jedna rzecz, która powodowała ten rodzaj reakcji.
Sześć miesięcy wcześniej, Wellsie kazała mu przysiąc na ich świętość wiązania, że
kiedy nadejdzie jej kolejna chcączka, nie odurzy ją narkotykami.
Ludzie, ale się o to kłócili. Nie chciał jej stracić na łóżku porodowym, jak wielu
związanych samców, wolał raczej aby byli bezdzietni do końca ich długiego życia, niż
pozostać z niczym.
„A co z twoją walką?” - krzyczała na niego - „spotykasz swoje cholerne łóżko
porodowe każdej nocy!”
Teraz nie mógł sobie przypomnieć co dokładnie jej wtedy powiedział.
Bez wątpienia próbował ją uspokoić, ale to nie działało.
„Coś ci się stanie” - powiedziała - „Nie mam nic więcej. Myślisz, że nie przechodzę
przez to każdej pieprzonej nocy?”
Co jej odpowiedział? Niech go szlak, nie pamiętał. Ale mógł wyobrazić sobie jej
twarz wyraźnie jak w dniu kiedy patrzyła na niego.
„Chcę młode, Tohr. Chcę kawałka ciebie i mnie razem. Chcę mieć powód, by żyć
dalej, jeśli ciebie zabraknie - ponieważ to zamierzam zrobić. Będę musiała żyć dalej.”
Gdyby wiedzieli, że to on pozostanie w tyle. Że młode nie będzie powodem jej
śmierci. Że te wszystkie rzeczy, o które kłócili się tamtej nocy, nie były właściwymi
obawami.
Ale takie właśnie było życie. I kiedy tylko wszedł do domu chciał zadzwonić do
kliniki, podszedł nawet do telefonu. Ale w końcu, jak zwykle, nie był w stanie jej odmówić.
I zamiast krwawienia po chcączce, ona zaszła w ciążę. Jasność ledwie opisywała jej
radość...
Następny krzyk był tak głośny, to był cud, że nie rozbił szklanych drzwi.
Jane wpadła do biura.
- Tohr! Potrzebuję twojej pomocy...
Kiedy jego ręce wbiły się pazurami do krawędzi biurka, by pozostać na miejscu,
potrząsnął głową jak szaleniec.
- Nie zrobię tego. Nie usłużę jej - nie ma, kurwa mowy. Nie zrobię tego, nie zrobię
tego, nie zrobię tego...
Bredził, kurwa, bredził. Nie słyszał nawet swoich własnych słów, kiedy zaczął
podnosić biurko i trząść znowu i znowu, aż coś ciężkiego nie uderzyło w podłogę.
Gdzieś w głębi swojego umysłu, mgliście pomyślał, że to zbyt cholernie ironiczne, że
traci kontrolę w tym pokoju, kolejny raz.
Tutaj dowiedział się o śmierci Wellsie.
Kolejna fala instynktu sprawiła, że zacisnął zęby i zgiął się w pół kiedy przeklinał.
- Kazała mi nie wzywać cię...
Więc dlaczego tu jest? Och, pieprzone piekło, co za parcie...
- To dlaczego do mnie napisałaś!
- Nie chce przyjąć żadnych środków.
Tohr potrząsnął głową - tylko tym razem, by poprawić swój słuch.
- Co?
- Odmawia przyjęcia leków. Nie mogę dostać jej zgody, a nie wiedziałam do kogo
zadzwonić. Nie mogę skontaktować się z Xhex - a nikt inny nie jest z nią tak blisko. Ona
cierpi...
- Podaj jej to...
- Jest silniejsza ode mnie. Nawet nie mogę utrzymać jej na łóżku bez przywiązania.
Ale nie w tym rzecz - etyka, nie mogę leczyć kogoś kto mi na to nie pozwala. Nie zrobię tego.
Może ty z nią porozmawiasz?
W tym momencie oczy Thor’a złapały program i rzeczywiście skupiły się na kobiecie.
Jej biały fartuch był podarty, jedna klapa wisiała luźno, jak płat białej skóry.
Tohr pomyślał o Wellsie kiedy miała chcączkę. Kiedy zszedł na dół, do ich pokoju
wyglądał on tak jakby został splądrowany. Stolik nocny i wszystko na nim było przewrócone
i potłuczone. Budzik leżał na ziemi.
Poduszki leżały poza materacem, prześcieradła były podarte.
Znalazł swoją kobietę po drugiej stronie, na dywanie, zwiniętą w kulkę z agonii. Była
naga, lecz zaczerwieniona i spocona, mimo, że było zimno.
Nigdy nie zapomni sposobu w jaki na niego spojrzała przez łzy, błagając o to co mógł
jej dać.
Tohr wziął ją nawet się nie rozbierając.
- Tohr...? Tohr?
- Odseparowałaś innych mężczyzn? - wymamrotał.
- Tak. Nawet odesłałam stąd Manny’ego. Był...
- Taaa.
Facet pewnie ściągnął Panikh’ę z terenu. Albo to, albo spędza dużo znaczącego czasu
ze swą lewą ręką: jeśli samiec został narażony, był ciężko napalony, nawet jeśli opuścił
otoczenie.
- Powiedziałam także Elhenie - też będzie się trzymała z daleka. Myślę, że czasami
cykl jednej kobiety uaktywnia cykl innej. Nikt tutaj nie chcę zajść w ciąże.
Tohr położył ręce na biodrach i pochylił głowę, doprowadzając to gówno do
porządku. Powiedział sobie, że nie jest jakimś zwierzęciem, które weźmie Autmn na
jakimkolwiek łóżku. Nie był...
Cholera, jak bardzo był skłonny zaufać temu twierdzeniu? I o czym, do cholery, ona
mówi? Dlaczego, do kurwy, nie poda jej środków?
Może to był taki chwyt. Zmusić go by jej usłużył.
Mogła być aż tak wyrachowana?
Następny krzyk był wstrząsający - i wkurzył go. W jego wyniku, kazał sobie zawrócić
do szafy i zrobić dobry użytek z rąk, tyle tylko, że nie mógł zostawić doktor Jane. Był prawie
pewien, że podejmie kolejną próbę pomocy Autumn i klęknie znowu.
Spojrzał na uzdrowicielkę.
- Chodźmy tam - i nie obchodzi mnie czy wyraziła zgodę, czy nie.
Zakończysz jej cierpienie, nawet jeśli będę musiał przybić ją do pieprzonej podłogi.
Tohr wziął kilka wzmacniających oddechów, podciągnął spodnie.
Jane cały czas do niego mówiła, bez wątpienia wszystkie te rzeczy z rodzaju etyka to,
etyka tamto, ale on tego nie słyszał.
Ten marsz w dół korytarzem trwał wieczność: z każdym krokiem, potrzeba ciała
zaostrzała się przeobrażając go w bombę instynktu.
Gdy dotarł do drzwi sali pooperacyjnej, w której była, był już zgięty w pół, trzymając
się za krocze nawet przed doktor Jane. Jego kogut uderzał, biodra prężyły się...
Otworzył drzwi.
- Kuurwaa...
Jego kości omal nie rozerwały się na dwie części, kiedy jego jedna połowa rwała się
do przodu, a druga musiała trzymać się stalowej futryny.
Autumn była na łóżku, leżała na brzuchu, jedna noga przyciągnięta do klatki
piersiowej, druga wyrzucona pod nienaturalnym kątem.
Prześcieradło ciasno skręcone wokół jej talii, było mokre od potu, jej włosy splątane
wokół górnej części ciała. Wokół jej ust były plamy krwi - prawdopodobnie przygryzła sobie
wargę.
- Torthur... - uniósł się jej złamany głos - nie... odejdź... stąd...
Podszedł chwiejnym krokiem do łóżka i przyłożył swoją twarz do jej.
- Już czas to zakończyć...
- Odejdź... stąd... - jej przekrwione oczy napotkały jego, bez skupienia kiedy łzy
spływały po jej spektakularnej twarzy, hormony oblały jej skórę brzoskwiniowym odcieniem,
tak jak na staromodnej, ręcznie malowanej fotografii - odejdź...
Chrząknięcie, które przerwało słowo, wzmogło się do kolejnego krzyku.
- Weź te środki - warknął na uzdrowicielkę.
- Ona ich nie chce...
- Weź je! Ty może potrzebujesz jej zgody, ale ja, do cholery, na pewno nie...
- Porozmawiaj z nią najpierw...
- Nie! - wrzasnęła Autumn.
W tym momencie rozpętało się piekło, wszyscy krzyczeli na siebie, aż do następnej
fali, która zamknęła jego i Autumn, oboje po raz kolejny ugięli się pod ciśnieniem.
Postać Lassiter’a zarejestrował w mgnieniu oka pomiędzy pojawieniem się ulgi, a
kolejną rundą kłótni: anioł podszedł do łóżka i wyciągnął dłoń.
Autumn natychmiast się uspokoiła, jej oczy przymknęły się, a kończyny rozluźniły.
Tohr poczuł ulgę, jak nigdy przedtem, że przynajmniej jej cierpienie się zmniejszyło. Wciąż
był opanowany przez instynkt, ale ona już się nie męczyła.
- Co jej robisz? - zapytała doktor Jane.
- To tylko trans. Nie potrwa do końca.
Cholera, to było imponujące. Umysły wampirów były silniejsze niż ludzkie i fakt, że
anioł potrafił wywołać u niej ten rodzaj reakcji w jej stanie, sugerowało, że miał kilka
specjalnych sztuczek w zanadrzu.
Oczy Lassiter’a spotkały Tohr’a.
- Jesteś pewny?
- Czego? - warknął. Kurwa, był na granicy utraty zmysłów...
- Że jej nie usłużysz.
Tohr zaśmiał się w zimnym wybuchu.
- Niedoczekanie twoje. Nigdy.
I na potwierdzenie tego, rzucił się wprost na czekającą tacę ze strzykawkami,
wyraźnie przygotowanymi dla Autumn. Chwycił dwie, przytknął pięściami do ud i strzelił
sobie tym, cokolwiek w nich było.
Stracił głos w tym momencie, ale to nie był koniec. Koktail prochów, czy cokolwiek
to było, dał natychmiastowy efekt i powalił go na podłogę.
Jego ostatni obraz zanim stracił pieprzoną przytomność, to było rozmyte spojrzenie
Autumn oglądającej go jak odpływa.
Rozdział 58
Kiedy Khill i John wpatrywali się w nią z umyślnie pustym spojrzeniem, Layla
wyprostowała się na twardym krześle, w którym siedziała.
Rozglądając się dookoła po kawiarni, widziała tylko ludzi, cieszących się małymi
przysmakami, które znajdowały się na ich talerzach - więc trudno było zrozumieć co było nie
tak.
- Jest coś na zewnątrz? - szepnęła pochylając się do przodu.
Ogólnie rzecz biorąc, odkryła, że ludzie byli tacy sami jak wampiry - po prostu starali
się przeżyć swoje życie bez zakłóceń. Ale tych dwóch mężczyzn wiedziało, że jest inaczej.
Khill spojrzał na nią i uśmiechnął się uśmiechem, który nie sięgał jego oczu.
- Po tym jak go dokrwiłaś, co zrobiłaś? Co oni zrobili?
Zmarszczyła brwi, żałując, że nie powiedział jej co się dzieje.
- Ach... cóż, próbowałam im mówić, aby sprowadzili go do centrum treningowego.
Pomyślałam, że skoro jego towarzysz był dobrze traktowany, on również będzie.
- Wierzysz, że te rany mogły być śmiertelne?
- Gdybym do niego nie dotarła na czas? Tak, wierzę. Ale wyglądał o wiele lepiej
kiedy odchodziłam. Jego oddech znacznie się poprawił.
- Czy dokrwiałaś się od niego?
Teraz ton w głosie Khilla był tragiczny. Do tego stopnia, że gdyby nie granice, które
jasno określały ich związek, pomyślałaby, że był zazdrosny.
- Nie. Jesteś jedyną osobą od której to robię.
Cisza, która nastąpiła po tym powiedziała jej więcej, niż zadawane pytania.
Problemem nie byli ludzie wokół nich w restauracji, czy na zewnątrz na ulicy.
- Nie rozumiem - powiedziała ze złością - on był w potrzebie i zajęłam się nim. Ze
wszystkich ludzi, wy nie powinniście dyskryminować go tylko dlatego, że jest żołnierzem, a
nie szlachetnie urodzonym.
- Powiedziałaś komukolwiek gdzie byłaś tamtej nocy. Co tam robiłaś?
- Najsamiec dał nam wolną rękę. Dokrwiam i opiekuję się wojownikami od dłuższego
czasu - to jest to co robię. To jest mój cel. Nie rozumiem...
- Czy miałaś z nim jakiś kontakt od tamtego czasu?
- Miałam taką nadzieję... właściwie, miałam nadzieję, że jeden z nich lub obaj pojawią
się w rezydencji w jakimś oficjalnym charakterze i będę mogła zobaczyć tego rannego jeszcze
raz. Ale nie, nie widziałam go - odsunęła talerze - Co jest nie tak?
Khill wstał i wyjął zwitek pieniędzy. Wyciągnął kilka dwudziestek i rzucił na stół.
- Musimy wracać do rezydencji.
- Dlaczego jesteś... - zciszyła głos kiedy kilka osób się obejrzało - Dlaczego taki
jesteś?
- Daj spokój.
John Matthew również wstał, jego twarz wyrażała wściekłość, miał zaciśniętą szczękę
i pięści.
- Layla wracasz z nami. Teraz.
Aby uniknąć sceny, wstała i poszła za nimi w stronę zimnego powietrza.
Ale nie miała zamiaru wykonywać rozkazów i dematerializować się jak mała,
grzeczna dziewczynka. Jeśli ta dwójka zamierza się tak zachowywać, byłoby cholernie dobrze
aby powiedzieli jej dlaczego.
Stawiając stopy w śniegu spojrzała na dwóch mężczyzn.
- Co się z wami dzieje?
Ton jej głosu był taki, że rok temu byłaby w szoku słysząc co wychodzi z jej ust. Ale
już nie była ta samą kobietą co kiedyś.
Gdy żaden z nich nie odpowiedział, potrząsnęła głową.
- Nie ruszę się z tego chodnika, aż ze mną nie porozmawiacie.
- Nie zrobimy tego, Layla - Khill ugryzł się - muszę...
- Chyba możesz mi powiedzieć co się dzieje, następnym razem, gdy jeden z tych
żołnierzy się ze mną skontaktuje, to lepiej uwierz, że zobaczę się z nim...
- To także będziesz zdrajcą.
Layla zamrugała.
- Słucham - zdrajcą?
Khill spojrzał na John’a. Kiedy mężczyzna wzruszył ramionami i wyrzucił obie
dłonie, wtedy popłynął długi strumień przekleństw.
I wtedy ziemia zapadła się pod jej stopami.
- Myślę, że mężczyzna którego dokrwiłaś jest żołnierzem o imieniu Xkohr. Jest
przywódcą samotnej eskadry potocznie nazywanej Bandą Łajdaków. Jesienią, wtedy kiedy go
dokrwiłaś, dokonał zamachu na życie Ghrom’a.
- Co... ja... Słucham... - kiedy nogi się pod nią ugięły, John wkroczył i przytrzymał ją -
Jak możesz być tego pewny...
- Ja byłem tym, który zrobił mu te siniaki na twarzy, Layla. I pokonałem to gówno -
tak, że Ghrom mógł bezpiecznie dostać się do domu by zajęto się jego raną postrzałową. To
nasz wróg, Layla - tak jak Korporacja Reduktorów.
- Ten drugi... - musiała oczyścić gardło - ten drugi żołnierz, ten który zabrał mnie do
niego. Był w centrum treningowym. Furiath przyprowadził mnie, żebym go dokrwiła - z V.
Powiedzieli mi, że był wartościowym wojownikiem.
- Tak powiedzieli? Albo pozwolili ci w to uwierzyć.
- Ale... jeśli był wrogiem, to dlaczego się nim zajęli?
- To był Dholor, zastępca Xkohr’a. Został pozostawiony na pewną śmierć przez
swojego szefa, a my bylibyśmy przeklęci jeśliby umarł na naszych oczach.
John wolną ręką wyjął telefon i sms’ował szybko, ale Layla niczego już nie śledziła.
Jej płuca płonęły, jej głowa odpływała, a wnętrzności skręcały się.
- Layla?
Ktoś do niej wołał, ale panika która ją opanowała była jedyną rzeczą z którą mogła się
połączyć. Kiedy jej serce łomotało, a szeroko otwarte usta łapały powietrze, czerń zstąpiła na
nią...
- Kurwa mać, Layla!
Pracując na dachach Caldwell, Xhex trzymała się Xkohr’a na dystans, śledząc go od
alei do alei, od dzielnicy do dzielnicy, kiedy szedł na reduktorów. Z tego co widziała
mężczyzna był niewiarygodnie sprawnym wojownikiem, a ta jego kosa wykonywała kawał
pieprzonej roboty.
Cholerna szkoda, że był megalomanem z różnymi tronowymi urojeniami.
Przez cały czas trzymała się z daleka, minimum jedną przecznicę. Nie było powodu
naciskać szczęścia i ryzykować jakieś ulepszenia w fakcie, że był śledzony.
Jednak miała przeczucie, że on wie. Jeśli sposób w jaki poradził sobie z wrogiem był
jakąkolwiek wskazówką, byłby wystarczająco sprytny, by przypuszczać, że Ghrom i Bractwo
wyślą za nim gońców, i nie wyglądało jakby był w ukryciu. Był osobą z indywidualnym
wzorem w niewielkiej, ograniczonej przestrzeni geograficznej: walczył w Caldwell. Każdej
pieprzonej nocy.
Hellow.
Kiedy płatki śniegu zaczęły wirować w powietrzu, omawiany mężczyzna przeszedł do
biegu, ze swoją prawą ręką, Dholor’em, u jego boku. Stojąc nad nimi, zdematerializowała się
na inny budynek. I na kolejny. I na trzeci. Dokąd poszli? pomyślała, kiedy opuścili sektor
walki...
Pół mili później Xkohr zatrzymał się na poziomie ulicy, wyraźnie starając się
zdecydować między lewą a prawą. Kiedy Dholor wypadł obok niego, zostało wymienionych
kilka złych słów. Pewnie dlatego, że Dholor uznał, że zmierzają w złym kierunku.
W czasie gdy się kłócili, spojrzała w niebo. Sprawdziła zegarek. Cholera.
Xkohr zdematerializuje się pod koniec nocy i wtedy go zgubi. Jej instynkty sięgają
tylko tutaj, a on zamierzał wyjść z obszaru szybko gdy stanie się widmem.
Ale przynajmniej teraz miała jego siatkę. Ale prędzej, czy później on albo jeden z jego
żołnierzy będzie musiał zostać wywieziony z miasta. To było nieuniknione - i tak ich
dostanie, rozproszonych molekuł nie mogła śledzić. Ale samochód, vana, ciężarówkę - to był
jej sposób. A mieli miesiące opóźnienia ze swoimi obrażeniami.
Nagle Xkohr ponownie ruszył, prowadząc wokół budynku na którym stała, zmuszając
ją do działania. Z ponurą intensywnością miażdżyła skorupę śniegu na dachu krążąc za nim,
pomiędzy otworami wentylacyjnymi. Kiedy dotarła na drugą stronę...
John Matthew.
Cholera, jej John był niedaleko. Co jest do diabła...
Powiedział jej, że dziś w nocy zostaje w domu, bo to nie jego zmiana. Z
kim był? Khill porzucił już drogę męskiej dziwki... zresztą to i tak nie ta część miasta.
To była dzielnica teatralna.
Dematerializując się na krawędzi budynku spojrzała w dół. Po drugiej stronie ulicy, u
szczytu alei, John stał w cieniu z Khill’em i...Laylą. Ten trzymał ją na rękach, wyglądała
jakby zemdlała?
Kuuuurwa. Tam w dole było wiele kłopotów. Dużych kłopotów - z rodzaju takich,
które groziły całkowitym zamrożeniem siatki emocjonalnej Layli.
Rozrzucając swoje molekuły, Xhex zdematerializowała się przed John’em.
- Wszystko z nią w porządku?
„Czekamy na Butch’a” - zamigał John.
- Jest już w drodze?
„Jest trochę zajęty porządkowaniem po drugiej stronie miasta. Ale potrzebujemy go
teraz”
Wyraźnie. Cokolwiek się tutaj stało było poważne.
- Możesz mnie postawić - Layla powiedziała szorstko.
Khill tylko potrząsnął głową i nadal trzymał ją ponad śniegiem.
- Słuchaj, iAm jest niedaleko - Xhex wyjęła swój telefon i pomachała nim - mam do
niego zadzwonić?
- Tak, byłoby dobrze - odpowiedział Khill.
Kiedy wybrała numer Cienia, dzwoniąc spoglądała na John’a.
- Cześć iAm, co u ciebie? Tak. Och, acha - skąd wiesz? Tak, potrzebuję zestaw kół w
dzielnicy teatralnej, na... Jesteś wielki iAm - zakończyła rozmowę - Załatwione będzie za
jakieś pięć minut.
„Dziękuję” - zamigał John.
- Co się dzieje? - powiedział Khill kiedy Layla zaczęła sztywnieć.
Xhex zmrużyła oczy na twarzy Wybranki, kiedy jej siatka oświetliła się...
podnieceniem. I wstydem. I bólem.
- On tu jest - wyszeptała Layla - jest niedaleko.
John i Khill momentalnie wyjęli swoja broń - co było niezłą sztuczką tego drugiego,
biorąc pod uwagę fakt, że wciąż trzymał Laylę w ramionach.
O kim, do cholery ona mówiła...
- Xkohr.
Xhex odetchnęła, gdy spojrzała w tym samym kierunku, na którym koncentrowała się
Wybranka. A potem połączyła punkty i pomyślała głośno
- Jezu Chryste... Xkohr?
iAm wybrał ten moment by przybyć w swoim BMW 5X, a już ułamek sekundy
później był na zewnątrz trzymając otwarte drzwi.
Khill rzucił się do suv’a, a Layla nie stawiała żadnego oporu kiedy wepchnął ją do
środka jak niepełnosprawną.
- Weźcie samochód - iAm powiedział samcom - jest wasz.
Po nagłym podziękowaniu od Khill’a, był krótki moment „teraz co” kiedy John
spojrzał na Xhex.
Trzeźwiejąc na widok łomoczącej męskiej klatki piersiowej, chciała zakląć...
„Zabierzemy ja z powrotem” - zamigał John - „zostań i rób co musisz”.
Tak po prostu wskoczyli do samochodu iAm’a i odjechali.
- Potrzebujesz pomocy? - zapytał iAm.
- Dzięki, ale nie - mruknęła, kiedy patrzyła na czerwone światła suv’a, które zniknęły
za dalekim zakrętem - załatwię to.
Rozdział 59
Xcor wyczuł Wybrankę przecznice dalej. Aby do niej dotrzeć zmienił kierunek i
skierował się w jej stronę, do momentu aż Dholor stanął mu na drodze i nie zaczał się z nim
kłucić.
Co było w gruncie rzeczy dobrą sprawą.. Oznaczało to, że mężczyzna dotrzymywał
przysięgi, aby nigdy nie zobaczyć jej znowu. Xcor nie składał takiej obietnicy - więc parł
naprzód, pozostawiając jego żołnierza daleko w tyle. O losie, spędził tak wiele dni wpatrując
się w belki pryczy pokryte pajęczynami, zastanawiając się, gdzie ona jest, co robi. Jak robi.
Jeśli Bractwo dowiedziałoby się z kim ona była i komu pomocy udzieliła będą
wściekli, a od dawna wiadomo że Grom, Ślepy Król zasłużył na swoj przydomek. Oto jak
Xcor nadal żałował, że jego podporucznik przywiózł ją do tego bałaganu. Była szczera,
niewinnie udzieliła mu pomocy, a oni zrobili z niej zdrajcę.
Zasłużyła na coś lepszego.
To było szaleństwo, aby modlić się o miłosierdzie w jej sprawie. Ale to robił. Modlił
się, by Grom ją oszczedził, jeśli prawda kiedykolwiek wyszła by na jaw...
Koncentrujac się na niej, uwazał aby nie podejść zbyt blisko... i znalazł ją w
zawietrznej części małej kawiarni, spowitej w cienie, nie ważne jak bardzo wysilał oczy, nie
mogł ich przeniknąć.
Nie była sama, była strzeżona przez żołnierzydwóch z nich było mężczyznami, jeden
z nich był kobietą.
Czyżby ona go wyczuła? zastanawiał się, jego serce biło pewnie tak, jakby go ktoś
gonił. Pewnie powiedziała im że jest w pobliżu - Czarny pojazd podjechał do grupy, a tym co
z niego wysiadło było coś, o czym tylko słyszał plotki: Czy to był
Cień?Rzeczywisty żywy, oddychający Cień?
Bractwo miało godnych sojuszników, to pewne -
Jego Wybranka została szybko doprowadzona do samochodu w ramionach żołnierza z
którym walczył tej nocy u Assaila.
Xcor obnażył kły, ale zachował ryk dla siebie.Fakt że dotykał ja inny mężczyzna
wkurzył go. Może ona jest ranna? Przeraziło go to, az zaczał drżeć.
W ostatniej chwili, zanim zniknęłana tynim siedzeniu, spojrzała w jego stronę.
Moment połączenia zwolnił czas, aż wszystko począwszy od płatków śniegu, które
spadały,poprzez mrugnięcia neonowego znaku obok niej do prędkości, z jaką fotograf
uwiecznia chwile jedna za druga.
Nie była ubrana w białą szatę, ale raczej w ludzkie ubrania, za którymi nie przepadał.
Jej włosy były nadal upięte wysoko nad jej karkiem, podkreślając spektakularne cechy jej
twarzy. I kiedy wziął głeboki wdech poczuł jeszcze jej delikatny zapach.
To było wszystko,co sobie o niej przypominał. Chyba teraz wyraźnie cos jej dolegało,
jej skóra byłązbyt blada, oczy zbyt szeroko otwarte, podnosiła trzęsąca się ręke do gardła,
jakby chciała się bronić.
Wyciągnął rękę w jej strone, jak gdyby to było coś, co mógł zrobić, aby ulżyć jej
cierpieniu, jak gdyby mógł jej pomóc w jakiś sposób.
To był gest, który miał pozostać na zawsze niezauważony. Wiedziała, że był tutaj, i to
pewnie dlatego ja stad zabierali.
Ona teraz się go bała. Prawdopodobnie dlatego, że wiedziała, że jest jej wrogiem.
Dwaj mężczyźni wsiedli wraz z nią, wyższy usiadł za kierownicą, drugi usiadł z tyłu
obok niej.
Bez jego wiedz, jego dłoń wsunela się chyłkiem pod marynarkę, i odnalazla broń.
Pokusa aby zabić dwa samce, i wziąć to, co chciał była tak wielka, że odwrócił sie i skierował
w dół ulicy.
Nie mógł jej tego zrobić. On nie był jak jego ojciecnie był Krwipijem. Nie chciał aby
kiedykolwiek obwiniała się za ich śmierć. Nie, posiadzie ją wtedy kiedy ona sama do niego
przyjdzie z własnej woli.Co było niemożliwe, oczywiście.
I tak... pozwolił jej odejść. Nie zatrzymał się na drodze aby umieścić kulę w czole
motocyklisty. Nie spieszył się, nie strzelił na tylne siedzenie, i nie obrócił się aby zabić
żołnierza, który był kobieta,i znajdował się jakieś połtorej bloku za nim. Nie sprawdził
pojazdu, nie zabrał Wybranki gdzieś gdzie jest ciepło i bezpiecznie. Po czym zdjąłby te
straszne ludzkie ubrania z jej skóry... i zamieniłby je na jego nagie ciało.
Spuszczając głowę, zamknął oczy i ponownie przeanalizował swoje myśli,
powstrzymał się od fantazjowania.
Nie chciał jej wykorzystać jako narzedzia do odnalezienia braci: to będzie jak
podpisanie na nia wyoku śmierci.
Nie, nie chciał użyć jej jako narzędzia w tej wojnie. I tak już naraził ją zbyt wiele.
Obrócił się w śniegu, w strone kobiety która podążała za nim. To że żołnierze zabrali
Wybranke zamiast walczyć z nim było logiczne. Kobieta taka jak ona jest bardzo cennym
towarem, a oni prawdopodobnie użykją wielu zabezpieczeń aby dowieżć ją tam, gdziekolwiek
jadą. Ciekawe, że jedyny który pozostał był kobietą. Musieli założyć, że będzie ich ścigał.
„ To że tu jesteś jest dla mnie jasne jak słońce, kobieto” zawołał.
Staneła w świetle padajcym z drzwi w dole alei. Z krótkimi włosami i umięsnionym
ciałem obleczonym w skóry, była zdecydowanie kobietą wojownikiem Cóż, nie była to noc
niespodzianek: Jeśli ona była związana z Bractwem, musiał założyć, że była niebezpieczna,
więc może być niezła zabawa.
A jednak nie wyjęła broni. Była przygotowana, jej postawa powiedziała mu, że była
gotów zrobić to, co musi.
Ale nie była wrogo nastawiona.
Xcor zmrużył oczy.” Jestes zbyt zniewieściała żeby walczyć?”
„ Nie jestem tu po to żeby walczyć.”
„ Tak samo Ja” Kiedy nie odpowiedziała, wiedział, że coś się szykuje. Ciekawe tylko
co.” Nie masz nic do powiedzenia, kobieto?”
Zrobił krok w jej stronę. I drugi. Chciał sprawdzić gdzie wytyczyła granice. W końcu
nie miała odwrotu, powoli rozpieła przód kurtki, jakby była gotowa wyjąć broń. Stojąc w tym
basenie światła, ze śniegiem opadającym wokół niej i butami zanuzonymi w białym,
puszystym podłożu, jej postać tworzyła dość czarny obraz. Nie pociągał jej, jednak byłoby
łatwiej, gdyby tak było. Ktoś z jej wewnętrznej nierozerwalnej surowosci czuł się lepiej w
obliczu lepiej w obliczu jego... twarzy,takiej jaka była.
„ Wyglądasz na raczej agresywna kobiete.”
„ Jeśli mnie zmusisz żebym Cie zabiła, zrobię to.”
„ Ach. Dobrze, będę o tym pamietał. Powiedz mi, przybyłaś tutaj spragniona
mojego towarzystwa?”
„ Wątpię, by było ono przyjemnością”
„ Masz rację. Nie jestem znany z dobrych manier.”
Miała go śledzic, pomyślał. To był powód, że była tutaj. W rzeczywistości, już
wczesniej dzisiejszej nocy czuł cień podążający za nim.
„ Obawiam się, że muszę lecieć,” wycedził.” Mam przeczucie, że nasze ścieżki
przetną się ponownie.”
„ Możesz się założyć o własne życie.”
Pochylił głowę w jej kierunku... i szybko się zdematerializował. Niezależnie od jej
umiejętności śledzenia, nie mogła śledzić cząsteczek. Nikt nie był tak dobry.
Nawet jego Wybranka nie może tego zrobić i dzięki za to losowi. Prawde mówiąc
mogłaby go znaleźć jeśli chciała bo ciągle o niej myślał, jej krew w nim działa jak nadajnik i
pozostanie tak przez jakiś czas.
Ale nie zrobiła tego,i nie miała zamiaru tego robić. Nie chce brać udziału w tej wojnie.
Jego telefon zadzwonił jak tylko wrócił do swojej fizycznej postaci na brzegu rzeki
Hudson,z dala od centrum miasta. Biorąc czarne urządzenie, spojrzał na ekran. Obraz starego
stylu dandysa pokazywał wyrazy i cyfryktórych nie mógł rozszyfrować, wychodzi na to żę
jego kontakt z glymerii probował do niego dotrzec. Wcisnął przycisk z zielonym napisem na
nim.” Jak miło Cie usłyszeć, Elan,” wymamrotał.” Jak zawsze robisz niezłą wigilię. Czy Oni
są z Tobą? Napewno są. Tak. Dołączedo ciebie na miejscu. Spotkamy się z nimi galopem.”
Idealnie, pomyślał i uderzył w czerwony przycisk. Frakcja glymerii chciałA spotkać
się z nim osobiście.
Rzeczy w końcu zaczynają przybierać szybszy obrot.
Wpatrując się w rzekę, pozwolił jego agresji płynąc, ale nic nie nastąpiło.
Nieuchronnie, jego myśli powróciły do jego Wybranki i tego okropnego wyrazu jej twarzy.
Wiedziała, kim jest teraz. I jak wszystkie kobiety,postrzega go jako potwora.
Jadąc spowrotem SUVem IAM a, spoglądał na wszystkie strony pojazdu w przypadku
gdy by byli śledzeni. Wezwał również V i Rankohra by na wszelki wypadek obstawiali auto
po bokach swoim BMW.
Nie mówił im, że martwi się o tych drani. Przyjął że jeśli pojawia się reduktorzy to
podarza za nimi.
John nie jechał z powrotem do ich siedziby - nie było powodu, aby teraz dotrzec bliżej
domu. Zamiast tego mają zamiar udać się na przedmieścia i zmieniać w kółko miejsca pobytu
w ludzkich dzielnicach, aby Layla miała wystarczająco dużo czasu, aby dojść do siebie i
dematerializować się z powrotem do rezydencji.
Z tą myślą, spojrzał na nią. Patrzyła przez okno po swojej stronie, jej klatka piersiowa
unosiła się i opadała zbyt szybko.
Ale przecież dopiero dowiedziała się ze się, że pomogła wrogowi - prawdopodobnie
uratowała jego życie -
nie było rzeczą którą ktokolwiek zniósł by dobrze.
Pochylił się i położył rękę na jej nodze, lekko ją ściskając” będzie dobrze,
dziecinko.”
Nie odwróciła głowy do niego. Tylko potrząsnęła nią.” Jak możesz tak mówić”.
„ Nic nie wiedziałaś.”
„ Został w mieście. Nie podąża za nami.”
Dobrze wiedzieć.” Daj mi znać, jeśli to się nie zmieni.”
„ Oczywiście.” Jej głos był martwy.” Odrazu”.
Kill zaklął pod nosem.” Layla. Spójrz na mnie.” Kiedy tego nie zrobiła, podłożył
palec pod jej brode.” Hej, nie wiedziałaś, kim jest.”
Layla zamknęła oczy, jakby marzyła o tym by powrócić do tej nocy podczas której
poznała faceta i naprawić swoje błędy.
„ Chodź tutaj”, powiedział, zamykając ją w uścisku.
Zbliżyła się do niego sztywno,a kiedy potarł jej plecy, napięcie w jej mięśniach
wzrosło.
„ Co, jeśli król odwróci się odemnie?”, Powiedziała w jego klatke piersiową.” Co
jeśli Furiath -”
„ Nie na pewno nie. Oni zrozumieją.”
Zadrżała w jego uścisku, spojrzał na Johna w lusterku i pokręcił głową do swojego
najlepszego przyjaciela. Poruszając ustami powiedział bezgłośnie,” Po prostu ją odwieźmy.
Xcor został w mieście „.
John uniósł brew, a potem skinął głową.
Poza tym, więzy krwi nie kłamią, choć niestety, były niczym miecz tnący w dwie
strony. Dobrą wiadomością było to, że V rzucił się wokół nich zwidh który będzie trzymać
wszystkich z dala od nich i utrudni jej odnalezienie, było tak dlatego że Dohlor może chcieć
się nią pożywić w pierwszej kolejności. A poza tym połączenie z Layla będzie słabnąc z
każda noca, nawet jeśli krew Wybranek jest taka czysta.
„ Nie będę robić nic na własną rękę,” Layla powiedziała szorstko.” Nic. Może
nawet przestane wam służyć”
„ Ciii... to się nie stanie. Nie pozwolę na to.”
Ludzie, modlił się, żeby nie było to kłamstwem. I cholera, miał zamiar pogadać z
królem i królową natychmiast: jego pierwszym przystankiem po zabraniu jej do doktor
Jane,bedzie gabinet Ghroma. Ci dwaj po prostu muszą zrozumieć, że została zmanipulowana
przez wroga, wykorzystana jak każde inne źródło do zrobienia czegoś, czego nigdy nie
uczyniono w ciągu milionów lat.
Żałował, że nie zabił Xcora kiedy miał na to szansę...
Dobre Trzydzieści minut później, John skręcił na tylną droge do centrum
szkoleniowego, i minęło kolejne dziesięć, zanim w końcu wjechał na parking.
Pierwszym dowodem na to, że coś się dzieje była Kill stojący na krawężniku: Jego
skóra napięta z pośpiechu, jego krew wrzała w żyłach bez powodu. A potem zauważył u
niego ogromną, pulsującą erekcję.
Marszcząc brwi, rozejrzał się. John zrobił to samo jak facet trzasnął drzwiami i
wyszedł zza kierownicy. Co do cholery... jakieś mojo pracuje na parkingu. Co jest kurwa?
„ Ach, tak, dobrze, przejdźmy do Doc Jane” Kill powiedział biorąc pod rekę łokieć
Layli, i upewnił się, czy jego biodra są dobrze zasłoniete polami jego skórzanej kurtki.
„ Czuję się dobrze.Daje słowo -”
„ Zobaczmy co nasz lekarz powie -”
W momencie kiedy John otworzył drzwi i wszyscy weszli do środka, Kill stracił tok
myślenia i ściana hormonów uderzyła prosto w niego. Patrząc na swoją miednicę, nie mógł
uwierzyć, że jest bliski orgazmu.
„ Ktoś tu ma chcaczkę,” Layla oznajmiła.” Nie sądzę, że powinniście tu być -”
Daleko w korytarzu, doktor Jane wyskoczyła z jednej z sal egzaminacyjnych.”Musicie
wyjść - Kill i John, musicie wyjść-”
„ Kto -” Kill musiał zamknąć oczy i spowolnił oddychanie: ruch powodował że jego
kogut ocierał o jego guziki, grożąc niechlujną eksplozją.
„ Kto to jest -” pewnego rodzaju intensywna fala,spowodowała że stracił zdolność
mówienia. Kurwa, to było jak bym dopiero co przeszedł przemiane i został otoczony przez
nagie kobiety w sprośnych pozycjach.
„ To Autumn” powiedziała Jane, idąc w ich kierunku i zawracając ich z powrotem na
parking.
„ Wszystko w porządku, Layla?”
„ Nic mi nie jest -”
„ Ona potrzebuje odpocząc” Kill wymamrotał, gdy odwrócił się do samochodu
Cienia.
„ Po prostu była bliska omdlenia. Napisz do mnie, kiedy skończysz, Layla, ‘o
kay?”
John szedł jak strach na wróble, sztywno i bez koordynacji. Potem znowu, kiedy miał
kij baseballowy w spodniach, to daleko było mu do Freda Astaira.
Jak tylko zamknął cieżkie stalowe drzwi sprawy miały się trochę lepiej, a w miare jak
mijał szereg bram, czuł się bardziej racjonalne.
„ Jezus” powiedział Kill.” Wsadźmy to w butelki, a Viagrowi chłopcy wypadną z
rynku.”
Za kierownicą, John zagwizdał jako potwierdzenie.
Jakis facet jechał wokół podstawy góry i zbliżał się do głównego wejścia od frontu,
Kill skręcał się w swojej skórze. Nie zaspokajał się sexualnie, odkąd... dobrze, cholera,
prawie rok temu, kiedy miał już intymny epizod z tym rudym kolesiem w żelaznej masce. Od
tej pory, nie interesował się zbytnio ani mężczyznami ani kobietami.
Nigdy więcej nie czuł już tej potrzeby.
To było piekło, ponieważ trwało to tak długo, zaczął się zastanawiać, czy nie spali się
od nadmiaru orgazmow: Biorąc pod uwagę, jak duzo bzykal się po przemianie, to jak cholera
wydawało się możliwe.
Ale był tutaj, siedzac w fotelu.
Drzwi obok, John robił tosamo, poruszajac się w ten sam sposób. Obciagajac sobie w
górę, i z powrotem.
Kill bał się wyjść na zewnatrz. Nie Nie widzial nic zbytnio sexownego w szarpaniu
sobie raz lub dwa razy, a następnie znów czówac przed ciemnym ekranem telewizora.
Nie moge zrobic nic na wlasna reke.Nic.Nawet moje sluzenie Wam może zostac mi
odebrane.
Layla miała rację mówiąc, że: Chociaż wszyscy uwazaja ze jest tu mile widziany, tak
naprawdę postanowił tu zostac ponieważ sluzyl Johnowi jako ahstrux nohtrum.
A co do jego przyszłości? Prawdopodobnie z nikim się nigdy nie zwiąże, ponieważ
nie interesuje go wiazanie się z kobietami potepiajacymi zwiazki bez miłości, i nigdy nie
zamierzał być z kimś młodszymchociaż, jego niedopasowane oczy mogły by mu w tym
pomóc.
Zaczal rozmyslac o swojej przyszlosci bez prawdziwego domu, bez prawdziwej
rodziny i braku potomka ze swojej krwi.
Potarł dłonią po włosach i zastanawiał się, czy nie było żadnych możliwosci aby jego
kogut magicznie spuścił parę...
wiedział tylko kim była dla niego Wybranka kiedy poczuł wypełniajaca go pustkę.
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Po podniesieniu rolet w oknach, gdy noc zawładnęła niebem, Blasth opuścił salę
bilardową, z zamiarem sprawdzenia co słychać u Saxtona w bibliotece, później chciał wziąć
prysznic i udać się na Pierwszy Posiłek.
Nie uszedł dalej niż do pnia mozaikowej jabłoni w hollu.
Zamarł, spojrzał na swoje biodra. Erekcja rozsadzała mu spodnie.
Co... spojrzał w górę, zastanawiał się kto jeszcze miał chcączkę. To było jedyne
wyjaśnienie.
„ Chyba nie chcesz znać odpowiedzi na to pytanie.”
Rozejrzał się i zobaczył Saxtona stojącego w drzwiach biblioteki.” Kto”.
Już wiedział. Już kurwa wiedział.
Saxton wskazał elegancko ręką za siebie.”Nie chcesz przyjść i napić się ze mną w
moim biurze?”
Mężczyzna także był pobudzony, jego luźne spodnie od świetnego garnituru w jodełkę
były wybrzuszone - tylko jego twarz nie pasowała do erekcji. Był ponury.
„ Chodź” powtórzył, wskazując ręką ponownie.
„ Proszę.”
Blasth wkroczył do biblioteki, do chaotycznego bałaganu, którym stała się odkąd
Saxton dostał”Przydział”. Cokolwiek to było.
Kiedy wszedł do środka, usłyszał podwójne kliknięcie drzwi za sobą, i zaczął
przeszukiwać umysł zastanawiając się czy ma coś do powiedzenia.
Nic. Nie miał... nic. Zwłaszcza kiedy cholerny przytłumiony dźwięk niósł się przez
ozdobny sufit z tynkowymi ornamentami.
Nawet w żyrandolu kryształy migotały, jakby siła seksu była transmitowana przez
podłogę.
Layla ma chcączkę. A Khill obsługuje ją -
„ Wypij to.”
Blasth wziął to co mu dał i wypił tak, jakby jego bebechy płonęły, a to gówno - było
wodą. Bądź co bądź, efekt był przeciwieństwem gaszenia.
Brandy spaliła mu przełyk i rozlała się kulą ciepła.
„ Powtórka?” zapytał Saxton.
Kiedy skinął głową, kieliszek zniknął i wrócił znacznie cięższy. Gdy zassał numer
dwa, powiedział:” Jestem zaskoczony...”
Okropnie się czuł. Myślał, że wszystkie więzi między nim i Khillem zostały zerwane.
Ha. Powinien był wiedzieć.
Nie chciał jednak kończyć tej myśli na głos.
„... że radzisz sobie z tym bałaganem,” lawirował.
Saxton podszedł do baru i nalał sobie alkoholu.”Obawiam się że papiery są
konieczne.”
Blasth chodził wokół biurka, ogrzewając brandy w dłoni, starał się mówić w
sensowny sposób.” Jestem zaskoczony, że nie pracujesz więcej na komputerze.”
Saxton dyskretnie zakrył zapiski oprawionym w skórę woluminem.
„Notowanie daje mi czas do namysłu.”
„ Jestem zaskoczony że potrzebujesz czasu - twoja intuicja jest zawsze niezawodna.”
„ Jesteś dziś zaskoczony wieloma rzeczami.”
Naprawdę tylko jedną.” Chcę tylko nawiązać rozmowę.”
„ Oczywiście.”
W końcu spojrzał na swojego kochanka. Saxton siedział w poprzek na jedwabnej
kanapie, z ugiętymi w kolanach nogami, a jego czerwone jedwabne skarpetki wystające z pod
spodu, były idealnie dopasowane do mankietów, jego mokasyny Ferragamo lśniły od ciągłego
polerowania. Był w każdym calu tak wytworny i kosztowny jak antyk na którym siedział,
doskonały elegancki samiec z doskonałego rodu z perfekcyjnym smakiem i stylem.
Był wszystkim, co każdy chciałby mieć - Podczas gdy ten pierdolony żyrandol drgał
nad głową, Blasth brutalnie powiedział:”Nadal jestem w nim zakochany.”
Saxton spuścił oczy i zaczął coś strzepywać z uda, jak by mógł tam być jakiś pyłek.”
Wiem. Myślałeś, że nie byłeś?”
Jeśli myślał że nie, był głupkiem.
„ Jestem tym tak cholernie zmęczony. Naprawdę.”
„ W to wierzę.”
„ Jestem tak cholernie...” Boże, te dźwięki, stłumione łomotanie, były potwierdzeniem
tego co wypierał przez cały ubiegły rok - W nagłym przypływie złości rozbił kieliszek z
brandy na marmurowym kominku, porażka.
„Kurwa! Kurwa!” Gdyby był w stanie podskoczyłby i zerwał ten cholernie skurwiały
żyrandol z cholernie skurwiałego sufitu.
Krążył wokół, potykając o książki, bałaganiąc, niemal przewracając się na stolik
kawowy, po omacku poszedł do drzwi.
Saxton znalazł się tam pierwszy blokując wyjście swym ciałem.
Blasth spojrzał na twarz samca.” Zejdź mi z drogi. Teraz. Nie chcesz być w ze mną.”
„ Nie do mnie należy decyzja.”
Blasth skoncentrował się na ustach które tak dobrze znał.
„ Nie prowokuj mnie.”
„ Bo. Co.”
Gdy jego klatka zaczęła się gwałtownie unosić, Blasth zdał sobie sprawę że facet
wiedział dokładnie, na co on liczył. Albo przynajmniej tak mu się wydawało.
Ale coś wytrąciło go z równowagi; może to była chcączka, może to było...
Kurwa, nie wiedział i tak na naprawdę go to nie obchodziło.
„ Jeśli nie zejdziesz mi kurwa z drogi zerżnę cię na twoim biurku.
„ Udowodnij to.”
Nie powinien był tego mówić. W niewłaściwych okolicznościach. W
niewłaściwym czasie.
Ryk Blastha wstrząsnął witrażowymi oknami. Chwycił swojego kochanka od tyłu ale
rzucił nim Saxtona przez pokój. Gdy samiec złapał się biurka, papiery pofrunęły, konfetti
żółtych klocków prawniczych, wydruki komputerowe spadały jak śnieg.
Wykręcony Saxton spoglądał do tyłu, na to co go czeka.
„ Za późno, by uciekać” warknął Blasth gdy poleciały pourywane guziki.
Opadł na samca, brutalnie przedzierając się przez warstwy, które oddzielały go od
tego, co zamierzał wziąć. Kiedy nie było już przeszkód, obnażył kły i nieco poniżej ramienia
Saxtona poprzez jego ubrania, blokował mężczyznę pod sobą, złapał za nadgarstki i
przygwoździł je skórzanym bibularzem1.
A potem parł brutalnie, uwalniając wszystko co miał, jego ciało przejęło kontrolę... tak
jak serce pozostało daleko, daleko stąd.
-
1Bibularz / suszka - dawny osuszacz do atramentu
Chata, jak ją nazywała Xhex, była bardzo skromnym zakwaterowaniem.
Autumn chodziła wokoło, droga nie była długa, aby obejść wnętrze. W
otwartej kuchni były tylko szafki i blaty. Pokój dzienny oferował niewiele więcej niż
widok na rzekę, umeblowany tylko dwoma krzesłami i stolikiem. Były tylko dwie sypialnie,
jedna z parą materacy, druga z większym pojedynczym łóżkiem. Łazienka była ciasna, ale
czysta, z jednym ręcznikiem wiszącym na pręcie od prysznica.
„ Jak mówiłam,” powiedziała Xhex z pokoju dziennego,” Nie jest to dużo.
Ale jest również podziemne pomieszczenie dla Ciebie na dzień, mamy do niego
dostęp z garażu.”
Autumn wróciła z łazienki.”Myślę, że jest piękne.”
„ Ta, w porządku, możesz być szczera.”
„ Mówię to, co myślę. Jesteś bardzo praktyczną kobietą. Lubisz żeby wszystko dobrze
działało, i nie lubisz tracić czasu. To jest piękne miejsce dla ciebie.” Rozejrzała się dookoła
raz jeszcze.” Cała instalacja hydrauliczna jest nowa. Jak również grzejniki. W kuchnia jest
dużo miejsca do gotowania, z kuchenką na sześć palników, nie czteryi jest zasilana gazem,
więc nie musisz martwić się o energię elektryczną. Dach jest wyłożony płytkami łupkowymi
tym samym jest trwały, a podłogi nie skrzypią, więc zakładam że od spodu są zadbane, jak
wszystko inne.”
Obróciła się od rogu do rogu.” Z każdej części pokoju można wyjrzeć przez okno,
więc nigdy nie zostaniesz zaskoczona, i widzę, że wszędzie są miedziane zamki. Doskonale.”
Xhex wzięła jej kurtkę.” To, ach... jesteś bardzo spostrzegawcza.”
„ Nie bardzo. To jest oczywiste dla każdego, kto Cię zna.”
„ Jestem... bardzo się cieszę, że jest to oczywiste.”
„ Ja również.”
Autumn podeszła do okna, które wychodziło na rzekę.
Na zewnątrz, księżyc rzucał jasne poświatę na zaśnieżony krajobraz, załamane światło
lśniło błękitem w jej oczy.
Ty jesteś we mnie zakochana.. Nie próbuj zaprzeczać - mówisz mi o tym śpiąc ze mną
każdego dnia... I wiesz cholernie dobrze, że jestem z tobą tylko dlatego, by wyciągnąć Wellsie
z Pomiędzy. Więc po prostu nie pasuję do wzorca.
„ Mamah?”
Autumn skoncentrowała się na odbiciu córki w szkle.
„ Przepraszam, co?”
„ Czy chcesz mi powiedzieć, co się stało między tobą a Tohrem?”
Xhex miała jeszcze zdjąć broń i gdy tak stała, była taka pełna energii, bezpieczna,
silna... Nie musi uginać się przed żadnym mężczyzną, ani przed nikim, czyż to nie było
wspaniałe.
Czyż to nie jest błogosławieństwo ponad miarę.
„ Jestem z ciebie taka dumna,” powiedziała Autumn, odwracając się w stronę twarzy
kobiety.” Chcę, żebyś wiedziała, że jestem tak bardzo, bardzo z ciebie dumna.”
Oczy Xhex powędrowały na podłogę, zaczęła trzeć ręką po włosach, jakby nie
wiedziała, jak zareagować na pochwałę.
„ Dziękuję że mnie tu zabrałaś,” kontynuowała Autumn.” I będę się starać, by zarobić
na swoje utrzymanie podczas mojego pobytu tutaj i dokładać się w niewielkim stopniu.”
Xhex pokręciła głową.” Ciągle ci mówię, że nie jesteś tutaj gościem.”
„ Bądź co bądź, nie chcę być ciężarem.”
„ Czy zamierzasz mi opowiedzieć o Tohrze.”
Autumn patrzyła na broń, która wciąż była zawieszona w skórzanych kaburach, i
pomyślała że blask brązu był bardzo podobny do światła w oczach jej córki: obietnica
przemocy.
„ Nie powinnaś się na niego gniewać,” usłyszała jak sama powiedziała.
„ Co zaszło między nami było kompromisem, a skończyło się... ze słusznego powodu.
On nie zrobił niczego złego.”
Podczas gdy to mówiła, nie była pewna, co naprawdę myśli o tym wszystkim, ale
jedna rzecz była pewna: Nie zamierzała być powodem sytuacji, w której Xhex poszłaby po
samca z tymi wszystkimi ognistymi pistoletami - bez przesady.
„ Słyszysz mnie, córko moja.” Nie było to pytanie, tylko polecenie -
pierwsze, jakie kiedykolwiek wydała, które brzmiało jakby wydawał je rodzic do
młodych.” Nie szukaj go z tej przyczyny i rozmawiaj z nim o tym.”
„ Daj mi powód, dlaczego nie.”
„ Znasz emocje innych, prawda?”
„ Tak.”
„ Kiedy ostatni raz spotkałaś kogoś, kto próbował zakochać się w kimś innym. Kto
chciał skierować uczucia w odpowiednim kierunku, gdy tak na prawdę, serce należało do
kogoś innego.”
Xhex przeklęła.” Nigdy. To przepis na katastrofę, ale nadal możesz szanować sposób
wyrażenia sprawy.”
„Dar wyrażania własnych słów, nie zmienia natury prawdy.” Autumn spojrzała
ponownie na śnieżny krajobraz i rzekę, która częściowo zamarzła.” Wolałbym wiedzieć, co
jest prawdziwe, niż żyć w kłamstwie.”
Na chwilę zapadła cisza między nimi.” Czy to wystarczający ‘powód’
córka moja.”
Po kolejnym przekleństwie Xhex powiedziała:”Nie podoba mi się to... ale tak, to jest
wystarczający powód.”
Rozdział 64
Tohr siedział na parkingu i Bóg tylko wiedział, jak długo to trwało.
Musiała minąć co najmniej jedna noc i jeden dzień, a potem być może kolejna noc czy
dwie? Nie wiedział, i tak naprawdę wcale się o to nie matwił.
Miał wrażenie jakby był z powrotem w łonie matki,tak przypuszczał.
Pomijając fakt, że jego dupa była zdrętwiała, a z nosa ciekło mu z przeziębienia.
Kiedy tylko jego epicki gniew zniknął, a jego emocje się wygładziły,jego myśli stały
się bandą podróżnych, przechodząc przez odcinki jego życia, wędrówki i pejzaże z różnych
epok, podwajając się dla ponownego rozpoznania szczytów i dolin.
Kurewsko długa podróż. Był zmęczony kiedy nastał jej koniec, nawet jeśli jego ciało
nie ruszało się z miejsca z godziny na godzinę.
Nie zdziwiło go wcale, że dwoma najczęściej odwiedzanymi przez niego miejscami
były chcączka Wellsie... i Autumn. Te wydarzenia i ich następstwa, były najbardziej
stromymi górami na które się wspiął, różne sceny migały w naprzemiennej sekwencji
porównując niewyraźnie ich razem, tworząc pastisz1. działań i reakcji, jego i ich.
Po tych wszystkich rozmyślaniach były trzy sprawy które do niego powracały znowu i
znowu.
Będzie musiał przeprosić Autumn, oczywiście. Chryste, to będzie kolejny raz kiedy
zabierze kawałek Jej, z których pierwszy wydarzył się w drodze powrotnej prawie rok temu
na basenie: w obydwu przypadkach jego temperament wziął nad nim górę, ponieważ był
zestresowany, ale nie jest to żaden pretekst.
Drugą było to, że będzie musiał znaleźć tego Anioła i zaliczyć kolejną rundę
przepraszania.
I trzecia... dobrze,trzecia jest w rzeczywistości najważniejsza,to rzecz którą miał do
zrobienia na samym początku.
Miał nawiązać kontakt z Wellsie po raz ostatni.
Biorąc głęboki oddech, zamknął oczy i próbował trochę zrelaksować swoje mięśnie.
Następnie, z większą desperacją niż nadzieją, rozkazał swojemu zmęczonemu umysłowi aby
uwolnił się od wszelkich myśli i obrazów, aby opóźnił się z wszystkiego, co trzymało go na
jawie przez cały ten czas, pozbawiając go żalu, błędów i bólu...
Ostatecznie zamówienie zostało spełnione, nieustępliwa wyprawa aby spowolnić się
psychiczne aż całe to gówniane poznanie Lewis’a - i - Clark’a ustało.
1. odmiana stylizacji; utwór naśladujący istotne cechy jakiegoś dzieła lub stylu,
zagęszczający je i uwydatniający.
Impregnował swoja podświadomość w jednym celu, aby zapaść w sen, więc czekał na
swój stan spoczynku, aż...
Wellsie przyszła do niego w odcieniach szarości, w tym surowym krajobrazie pełnym
mgły i lodowatego wiatru i głazów. Była teraz tak daleko, że zakres jego wizji pozwolił mu,
aby zobaczyć jedną z rozpadających się formacji skalnych znajdujących się w pobliżu -
Oprócz tego, że nie była w rzeczywistości z kamienia.
Żadna z nich nie była.
Nie, to były zgarbione postacie innych cierpiących jak ona, ich ciała i kości stopniowo
zapadały się w sobie, dopóki nie stały się kopcami niesionymi w dal przez wiatr.
„ Wellsie?” Zawołał.
Kiedy jej imię odpłynęło w nieograniczony horyzont, nie spojrzała na niego.
Nie wydawało się nawet, aby rozpoznała jego obecność.
Jedyną rzeczą, która się przemieszczała był zimny wiatr który nagle sprawił wrażenie
jakby maszerował w jego kierunku, dmuchając przez płaską szarą równinę, dmuchając
poprzez niego, dmuchając poprzez nią.
Jak tylko złapał ją za włosy, kosmyki uniosły się wokół niej - Nie, nie kosmyki. Jej
włosy były teraz prochem, popiołem, które były rozrzucane przez niewidzialny prąd wprost
na niego, uderzający go pył, który sprawił że jego oczy zaczęły łzawić.
Ostatecznie,ona tym się stanie. A potem już nie pozostanie po niej nic.
„Wellsie! Wellsie, jestem tutaj!”
Wołał ją, żeby ją obudzić, aby zwrócić jej uwagę, aby powiedzieć jej, że w końcu jest
gotowy, ale bez względu na to, ile krzyczał, lub ile machnął rękami, nie skoncentrowała się na
nim. Nie spojrzała w górę. Nie poruszyła się... ani jego syn.
Jednak wciąż wiał wiatr, biorąc nieskończenie wiele małych cząstek z ich form,
unosząc je od dołu.
Chwycił go strach, zamienił się w wielką małpę, hałasując i skacząc dookoła, krzycząc
na całe gardło i wymachując rękami, ale, zasady zmęczenia obowiązywały nawet w tym
innym świecie, w końcu stracił energię i upadł na zakurzoną ziemię.
Siedząc w tej samej pozie, zdał sobie z czegoś sprawę.
I wtedy paradoksalna prawda go oświeciła.
Odpowiedź dotyczyła jednocześnie tego, czego doświadczył z Autumn i sexu i
pożywiania - a mimo to nic do nie nie czuł. To dotyczyło wszystkich momentów kiedy
Lassiter próbował mu pomóc, a jednak nic z tego nie wyszło.
To nie dotyczyło nawet Wellsie,tak naprawdę.
To był on. Wszystko... dotyczyło jego.
W jego śnie, przyjrzał się sobie i nagle poczuł przypływ siły a spokój,był tym co
ogarnęło jego duszę... fakt, że droga jego cierpienia - i jej - właśnie została oświecona ręką
jego Stwórcy.
W końcu, po tak długim czasie, z tym całym gównem, ta cała agonia, wiedział co
robić.
Teraz, kiedy mówił, nie krzyczał.”Wellsie, wiem, że możesz mnie usłyszeć - trzymaj
się. Potrzebuję byś jeszcze chwilę ze mną została, jestem gotowy. Przykro mi, że zabrało
mi to tak dużo czasu.”
Zabawił jeszcze tylko przez chwilę, rzucając całą swą miłość w jej kierunku, jak
gdyby mogło to pomóc w zachowaniu wszystkiego co po niej pozostało w stanie
nienaruszonym. A następnie wycofał się,wyrwał się w herkulesowym przypływie woli, która
trzymała jego ciało, wyszarpując się wkońcu ze swojej pozycji i lądując na betonowej
podłodze.
Wyrzucając rękę, uchronił się od wylądowania na twarzy, i natychmiast wstał.
Tak szybko, jak to zrobił, uświadomił sobie, że jeśli się od razu nie odleje, jego
pęcherz wybuchnie i nbył bardzo zdeterminowany zeby to zrobić.
Krocząc w dół rampy, uderzył do kliniki i zaatakował pierwsza łazienkę która
znalazł.Kiedy wyszedł, nie zatrzymał się, aby zobaczyć się z kimkolwiek, choć słyszał głosy
innych osób tu i ówdzie w centrum szkoleniowym.
W głównym budynku, znalazł Fritza w kuchni.” Hej, stary,potrzebuję Twojej
pomocy.”
Lokaj odskoczył od listy spożywczej jaką robił.” Panie! Ty żyjesz!
Och, błogosławiona Dziewico Kronikarko, wszyscy Cię szukali-”
Cholera. Zapomniał jakie były konsekwencje mieszkania razem.
„Tak, przepraszam. wysłałem wiadomość do każdego.” Zakłądając, że mógłby
znaleźć swój telefon? Prawdopodobnie jest na dole w klinice, a on nie miał zamiaru teraz
tracić czasu żeby tam wracać.” Posłuchaj, to czego naprawdę potrzebuje, to to żebyś
poszedł ze mną.”
„ Och, panie, to będzie dla mnie przyjemność, aby ci służyć. Ale może należy
udać się najpierw do Króla wszyscy tak się martwili-”
„ Powiem Ci coś. Możesz prowadzić, a ja pożyczam Twój telefon.”
Kiedy nie było z jego strony wahania,zniżył głos.”Musimy iść, Fritz.
Potrzebuję cię.”
Wezwanie do służby było właśnie lokajowi potrzebne. Z niskim ukłonem,
powiedział:”Jak sobie życzysz, panie. I może zapakować ci jakieś przekąski?”
„ Dobry pomysł. Potrzebuję pięciu minut.”
Gdy lokaj skinął głową i zniknął w spiżarni, Tohr okrążył podstawę schodów i sadził
po dwa stopnie naraz po schodach okrytych czerwonym dywanem. Zatrzymał się gwałtownie
kiedy dostał się do drzwi Johna Matthew.
Dostał natychmiastową odpowiedz na swoje pukanie, John otworzył drzwi
szarpnięciem. Jak tylko twarz dzieciaka zarejestrowała niespodziankę, Tohr wystawił ręce w
obronie własnej, bo wiedział, że będzie na niego krzyczał że znika ponownie.
„ Przykro mi, że -”
Nie dostał szansy, aby dokończyć. John wyrzucił ramiona wokół Thora i zacisnął je
tak mocno ze jego kręgosłup popękał.
Tohr był tam by zwrócić przysługę. A skoro miał tylko jednego syna, mówił niskim,
czystym głosem.
„ John, chcę dokonać dziś pewnej rotacji dziś rotacji i chodź ze mną.
Chcę dokonać dziś wieczór pewnej rotacji i potrzebuję abyś poszedł ze mną.
Wiesz czym zajmuje się Killi zajmie mu to całą noc, może dłużej.
„
Kiedy Tohr poczuł kiwanie głową na jego ramieniu, wziął uspokajający oddech.
„ Dobrze, synu. To... dobrze. Nie ma sposobu, bym dał radę zrobić to bez ciebie.”
„ Jak się masz?”
Layla Otworzyła ciężkie powieki i spojrzała w górę poprzez ciało Killa aż do jego
twarzy. Stojąc opo drugiej stronie łóżka w swoim pokoju, był w pełni ubrany, duży i odległy,
grymaśny ale nie niegrzeczny.
Wiedziała, jak się czuje. Kiedy intensywnej niczym ogień chcączka minęła, po tych
godzinach wysiłku i walenia i szarpania, był wykończony i wytrzepany, w jej umyśle pozostał
tylko pewien zapisek podczas gdy jej wspomnienia zaczęły blaknąc niczym sen. Kiedy oboje
z nich byli chwytani w pięści doświadczenia, wydawało się, że nigdy już nic nie będzie takie
samo, że pozostaną na zawsze zmienieni i zwerbowani przez ich wulkaniczne wybuchy.
Ale teraz... spokojny powrót normalności wydaje się być tak potężny, pozostawiając
ich z czystym kontem.
„ Myślę, że jestem gotowa, aby wstać,” powiedziała.
Był tak dobry, karmił ją ze swojej żyły, a także przynosił jej jedzenie, później leżała w
łóżku przez co najmniej dwadzieścia cztery godziny, jak było to Tradycją w Sanktuarium, po
wszystkim Najsamiec leżał z Wybranką.
Bądź co bądź, nadszedł czas, by się poruszać.
„ Możesz tu zostać, wiesz.” Podszedł do swojej szafy i zaczął uzbrajać się na noc.”
Odpocznij trochę więcej. Zrelaksuj się”.
Nie, miała już tego dosyć.
Odepchnęła się w górę na ramionach, czekała na zawroty głowy, i odetchnęła z ulga
kiedy ich nie poczuła. Jeśli już, poczuła się silna.
Nie było innego sposobu, aby to sprecyzować. Jej ciało po prostu czuło się... silne.
Zsunęła nogi ze swojej części materaca, przeniosła swój ciężar na nagie podeszwy
stóp i powoli wstała. Kill podszedł natychmiast by stanąć u jej boku, ale nie potrzebowała
pomocy.
„ Myślę, że wezmę prysznic,” oznajmiła.
A potem? Nie miała pojęcia, co zamierza zrobić.
„Chcę, abyś została tutaj” Kill powiedział, jakby czytał w jej myślach.”Zostaniesz
tutaj. Ze mną.”
„Nie wiem, czy jestem w ciąży.”
„ To kolejny powód żeby się nie denerwować. A jeśli jesteś, będziesz dalej
mieszkać ze mną.”
„ W porządku”. Oni przecież będą w tym razem, oczywiście przy założeniu, że
pomiędzy nimi będzie jakieś” to”.
„ Idę teraz walczyć, ale mam telefon przy sobie przez cały czas, a jeden
zostawiam Ci na stoliku nocnym.” Sięgnął i podniósł go w górę i ułożył przy budziku.”
Zadzwoń lub napisz, jeśli będziesz mnie potrzebować, jasne?”
Jego twarz była śmiertelnie poważna, oczy koncentrowały się na niej z taka
intensywnością, która uzmysłowiła jej jak prawdopodobnie znakomity jest na polu walki: Nic
i nikt nie będzie w stanie stanąć mu na drodze, gdyby wezwała go do siebie.
„ Obiecuję”.
Skinął głową i poszedł do drzwi. Zanim otworzył drzwi żeby wyjść, zatrzymał się i
wydawało się, że szukał słów.” Jak będziemy wiedzieć, jeśli...”
„ Poronienię? Dostane skurczy, a następnie będę krwawić. Widziałam jak to się
działo Po Tamtej Stronie szereg razy.”
„ Czy byłabyś w niebezpieczeństwie, jeśli by to się stało?”
„ Nie z tego co widziałam, nie na tak wczesnym etapie”
„ Czy nie powinnaś zostać w łóżku i odpoczywać?”
„ Po pierwszych dwudziestu czterech godzinach, jeśli miało by się to stać, już się
stało, jest to niezależnie od tego czy jestem aktywna czy nie w tym momencie, kości
zostały już rzucone”.
„ Dasz mi znać?”
„ Tak szybko, jak się da.”
Odwrócił się. Wydawał się gapić na drzwi przez chwilę.” To ma zamiar się
utrzymać.”
Był o wiele bardziej pewny siebie niż ona, ale to było satysfakcjonujące, aby
dowiedzieć się o jego wierze, o jego pragnieniu dla tego co sama chciała.
„ Wrócę o świcie”, powiedział.
„ Będę tutaj.”
Po jego wyjściu, dochodziła do siebie pod prysznicem, przejeżdżając kostka mydła
przez jej dolną cześć brzucha. Wydawało się dziwne mieć takie potencjalnie doniosłe rzeczy
występujące w jej własnym ciele, i być jeszcze nieświadomą szczegółów. Poznają je jednak
już niedługo. Większość kobiet krwawi w ciągu pierwszego tygodnia jeśli im się nie uda.
Gdy wyszła spod natrysku,wycierając się odkryła, że w zamyśleniu opuściła kolejna
cześć z jej szaty pod blatem i wyjęła ja, wraz z kilkoma częściami bielizny w przypadku,
gdyby ta sutuacja miało się zakończyć.
W głównej sypialni, usiadła na kołdrze, wciągnęła swoje pantofle i następnie...
Nie było nic co mogła zrobić. Cisza i spokój były kiepskimi towarzyszami jej
niepokoju.
Nieproszony,wizerunek twarzy Xcor’a powrócił do niej po raz kolejny.
Zmełła przekleństwa, bała się, że nigdy nie zapomni sposobu, w jaki na nią spojrzał,
jego oczy wpatrywały się w nią, jakby była wizją, której nie mogł w pełni zrozumieć, ze
byłby jej wdzięczny widząc ja jeszcze raz.
W przeciwieństwie do tego co pamietała z okresu chcączki, to co czuła, kiedy ten
mężczyzna koncentrował się na niej było jak rozżażone i ta chwila żyła w niej trwale przez
wszystkie te miesiace, które minęły od ich spotkania.
Z wyjątkiem... czy po prostu wyobrażała sobie to wszystko? Czy to możliwe, że
pamięć była silna tylko dlatego, że była jej fantazją?
Oczywiście, jeśli chcączka jest tego wszytskiego powodem, prawdziwe życie sprawi
że to wspomnienie szybko wyblaknie.
Porzadanie którego nie chciała, jednakże - Pukanie do drzwi,pomogło jej się
pozbierać.” Tak?”
Przez deski, kobiecy głos odpowiedział:” Tu Xhex. Mogę wejść?”
Nie mogła sobie wyobrazić, w jakim celu ta kobieta jej szuka. Jednak lubiła partnerkę
Johna, a ona zawsze chętnie będzie gościć jego krwiczkę.
„ Och, proszę, cześć, to jest miła niespodzianka.”
Xhex zamknęła je razem, i niezgrabnie patrzała wszędzie, tylko nie na jej twarz.
„ Tak, ach... jak się czujesz?”
Rzeczywiście, miała przeczucie. Wiele osób będzie pytać ja o to w przyszłym
tygodniu.” Dosyć dobrze.”
„ Dobrze. Tak... to dobrze.”
Długa cisza.” Czy jest coś w czym mogę ci pomóc?” Zapytała Layla.
„ Prawdę mówiąc, tak.”
„ W takim razie powiedz mi,a ja zrobię wszystko co będę w stanie zrobić.”
„ To skomplikowane”. Xhex zmrużyła oczy.” I niebezpieczne.”
Layla położyła dłoń na jej dolnej części brzucha, jakby chciała chronić swoje młode
na wypadek gdyby tam było.” Czego szukacie?”
„ Jestem na rozkazach Ghroma, staram się znaleźć Xcor’a.”
Klatka piersiowa Layli skurczyła się, jej usta otworzyły się, ale nie mogła zaczerpnąć
oddechu” W rzeczy samej”.
„ Wiem, że jesteś świadomy tego, co zrobił.”
„ Tak, jestem.”
„ Wiem też, że go karmiłaś.”
Layla zamrugała kiedy obraz tej okrutnej, dziwnie wrażliwej twarzy przyszedł do niej
na nowo. Przez ułamek sekundy miała absurdalny instynkt by go chronić, ale to było
niepoważne, i nie było czymś co powinna utrzymywać.
„ Oczywiście, że pomogę Tobie i Gromowi. Cieszę się, że król ponownie rozważy
swoje wcześniejsze stanowisko.”
`Teraz kobieta zawahała się.” Co jeśli powiem Ci, że Grom nie może się o tym
dowiedzieć. Nikt nie może, a zwłaszcza nie Kill. Czy to zmieni Twoje zdanie?”
John, pomyślała. John opowiedział swojej małżonce, co zaszło.
„ Zdaję sobie sprawę,” Xhex powiedziała,” że stawiam cię w kłopotliwym
położeniu, ale wiesz, jaka jest moja natura. Użyję wszystkiego co jest do mojej
dyspozycji, aby dostać to co chcę, a chcę znaleźć teraz Xcor’a. Nie mam wątpliwości, że
będę mogła Cię ochronić, a moją intencją nie jest zaciąganie Cię gdzieś blisko jego
osoby. Potrzebuję jedynie poznać ogólny obszar, na którym osiada w nocy, a ja coś
stamtąd zabiorę.”
„ Czy zamierzasz go zabić?”
„ Nie, ale mam zamiar dać Bractwu amunicję, której używał. Bronią, z której
skorzystano aby strzelić do Ghroma, był karabin dalekiego zasięgu - nie jest to rodzaj
broni którą ktoś zabrałby ze sobą do walki normalnej nocy. Zakładając, że go nie
zniszczył, zostawi ja kiedy wyjdzie. Jeśli uda mi się ja zabrać, i uda nam się udowodnić
co zrobił, sprawy przybiorą swój naturalny obrót.”
Serdeczne oczy, pomyślała... ten mężczyzna miał takie dobre oczy, kiedy patrzył na
nią. Ale w rzeczywistości, był wrogiem jej króla.
Layla kiwnęła głową.” Spróbuję Ci pomóc. Postaram się zrobić wszystko co w
mojej mocy... i nie pisnę ani słówka”
Kobieta podeszła i położyła zaskakująco delikatną dłoń na jej ramieniu.
„ Nienawidzę stawiać Cię w tej sytuacji. Wojna jest okropna, jest okropnym
biznesem który specjalizuje się w narażaniu dobrych ludzi,w takim samym stopniu jak
siebie samych. Czuję, jak jesteś rozdarta wewnętrznie, i przepraszam, że proszę Cię byś
kłamała.”
To było miłe ze strony tej sympathki że się o nią troszczyła, ale kolidowało to z
podaniem fałszywego świadectwa Bractwu. Ona była wojownikiem i będzie pomagała
zabijać.
„Xcor mnie wykorzystał”, powiedziała, jakby próbując przekonać samą siebie.
„ On jest bardzo niebezpieczny. Masz szczęście, że uszłaś z życiem ze spotkania z
nim.”
„ Zrobię to, co jest właściwe.” Spojrzała na Xhex.” Kiedy wyjeżdżamy?”
„ W tej chwili. Jeśli jesteś w stanie.”
Layla sięgnęła do swoich głębokich pokładów siły. Po czym skinęła głową.
„ Pozwól, abym wzięła płaszcz.”
Rozdział 65
Jakiś czas później, gdy Marissa usiadła przy biurku w Safe Place, odebrała telefon
komórkowy i nie mogła się nie uśmiechać.” To znowu ty”.
Bostoński akcent w głosie Butcha był pełen żwiru. Jak zwykle.” Kiedy wracasz do
domu?”
Spojrzała na zegarek i pomyślała, gdy noc się skończy? Tak zawsze wyglądał jej czas
w pracy.
Wracała tak szybko, jak słońce było bezpiecznie poniżej horyzontu, i zanim się
orientowała, światło groziło na wschodzie i popędzało ją do wkroczenia do domu.
W ramiona jej mężczyzny. To była codzienność.
„ Około czterdziestu pięciu minut?”
„ Możesz przyjść teraz...”
Sposób wycedzenia tych słów sugerował, zupełnie inny sens tego czasownika niż”
powrót do domu.”
„ Butch -”
„Nie wychodziłem z łóżka dziś w nocy.”
Przygryzła wargę, wyobrażając go nago w prześcieradłach, które były w nieładzie gdy
odchodziła.” Nie?”
„ Mmm, nie.” Wyciągał sylaby - do czasu gdy złapał oddech.” Myślałem o tobie...”
Jego głos był tak głęboki, tak bolesny, że dokładnie wiedziała co robił siebie, na
chwilę zamknęła oczy i włączyła wyobraźnię na pewne piękne obrazy.
„ Marissa... wróć do domu...”
Cholernie dobrze wiedział że przyciągał ją do siebie, wyrwała się z pod czaru który
wokół niej utkał.”Nie mogę wyjść teraz. Ale zacznę przygotowania do wyjścia - co ty na to?”
„ Idealnie”. Mogła usłyszeć uśmiech na jego twarzy.” Będę tu czekał na ciebie - i
słuchaj, wszystkie żarty na bok, i będę tu trwać tak długo jak trzeba. Wrócisz najpierw tutaj
zanim pójdziesz na Ostatni Posiłek? Chcę ci dać przystawkę, nie zapomnij.”
„ Jesteś bardzo pamiętliwy.”
„ Moja dziewuszka. Kocham cię.”
„ Ja też cię kocham.”
Gdy skończyła rozmowę, duży, pełny, uśmiech pozostał na jej twarzy. Jej małżonek
był tradycyjnym mężczyzną,”oldschoolowym”, jak sam siebie nazywał, ze wszystkimi
uprzedzeniami, które wchodziły do tego zestawu psychicznego: Kobiety nigdy nie powinny
płacić za cokolwiek, otwierać drzwi, tankować swoich samochodów, przechodzić przez
kałuże, nosić coś większego niż to, co może zmieścić się w torbie na kanapki... co ty na to.
Ale nigdy nie stawał na drodze jej pracy. Nigdy. To był jedyny obszar jej życia, gdzie
ona mogła się sprawdzić, a on nigdy nie narzekał na jej czas pracy, jej obciążenia lub poziom
jej stresu. To był po prostu jeden z wielu powodów dla których uwielbiała Brata. Bezdomne
kobiety i dzieci, które pozostawali w Safe Place były rodzajem rodziny dla niej, jedyną której
była głową: Była odpowiedzialna za personel, programy, finanse i co najważniejsze za
wszystko i wszystkich, którzy byli pod jej dachem. Ona kochała tą pracę. Kiedy Ghrom dał
jej możliwość, aby uruchomić przytułek, niemal zrezygnowała, ale była tak zadowolona, że
walczyła ze strachem, aby znaleźć jej zawodowe przeznaczenie.
„ Marissa?”
Spoglądając w górę, zobaczyła jedną z nowych doradczyń stojącą w drzwiach jej
biura.” Cześć. Jak tam zespół dziś w nocy?”
„ Naprawdę dobrze. Będę składać sprawozdanie za około godzinę - zaraz po zrobieniu
ciasteczek w na dole kuchni. Przepraszam, że ci przerywam, ale jest tutaj uprzejmy
mężczyzna z dostawą?”
„ Naprawdę?” Zmarszczyła brwi zerkając na kalendarz na ścianie.”Nie mamy niczego
w planach na dziś.”
„ Wiem, więc nie otworzyłam drzwi. Powiedział, że znasz go, ale nie przedstawił się.
Zastanawiam się, czy nie powinniśmy zadzwonić do Bractwa?”
„ Jak on wygląda?”
Kobieta uniosła rękę nad głowę.” Bardzo wysoki. Duży. Ma ciemne włosy z białym
paskiem z przodu”
Marissa zerwała się tak szybko, że krzesło poleciało z piskiem na podłogę.
„ Tohrment? On żyje?”
„ Słucham?”
„ Zajmę się tym. W porządku, powinnaś wrócić do kuchni.”
Marissa wystrzeliła z biura i pobiegła schodami na dół. Zatrzymując się przy głównym
wejściu, sprawdziła monitor zabezpieczeń który zainstalował V, a następnie szarpnęła by
otworzyć drzwi.
Rzuciła się na Brata, nie myśląc.” Och, Boże, gdzie byłeś! Przez całą noc myśleliśmy
że zaginąłeś!”
„ Nie bardzo.” Objął ją delikatnie.”Musiałem po prostu zadbać o pewne sprawy. Ale
wszystko jest dobrze.”
Cofnęła się, ale trzymała go za oba duże bicepsy.
„ Wszystko w porządku?”
Wszyscy w rezydencji wiedzieli, że Autumn odeszła po skończonej chcączce, a ona
mogła sobie wyobrazić, jak trudne to było dla niego. Miała nadzieję, jak wszyscy, że
rozwijająca się relacja między Bratem a cichą, uzdrowi upadłego arystokratę. Zamiast tego,
zniknął po jej płodnym czasie, a Autumn wyprowadziła się z domu.
Nieszczęśliwe zakończenie, niestety.
„ Słuchaj, wiem że zbierasz datki, prawda?”, Powiedział.
Szanując fakt, że nie odpowiedział na jej pytanie, przestała się zagłębiać.”
Och, absolutnie tak. Przyjmujemy wszystko - jesteśmy ekspertami od ponownego
wykorzystania tych rzeczy tutaj.”
„ To dobrze, bo mam kilka rzeczy które chciałbym oddać samicom, może być? Nie
jestem pewien, czy wykorzystasz którekolwiek z nich, ale...”
Odwrócił się i poprowadził do Vana Bractwa, który został zaparkowany na
podjeździe. Fritz był na siedzeniu pasażera, stary lokaj wyskoczył gdy się zbliżyła.
Po pierwsze, nie miał wesołego uśmiechu na twarzy. Jednak ukłonił się głęboko.”
Pani, jak sobie radzicie?”
„ Och, bardzo dobrze, Fritz, dziękuję.”
Zamilkła, gdy Tohr zsunął panel boczny do tyłu - Jedno spojrzenie do wewnątrz i
przestała oddychać.
Górne światło furgonetki oświetlało schludne stosy ubrań w koszach na brudną
bieliznę, pudełka kartonowe, otwarte torby z ubraniami. Były spódnice i bluzki i jeszcze
sukienki nadal na wieszakach, udrapowane z troską na podłodze samochodu.
Marissa spojrzała na Tohra.
Brat milczał i patrzył na ziemię - wyraźnie nie zamierzał nawiązywać kontaktu
wzrokowego.” Tak jak mówiłem, nie jestem pewny czy wykorzystasz coś z tego.”
Pochyliła się i dotknęła jedną z sukienek.
Ostatni raz widziała ją na Wellsie.
To były ubrania jego krwiczki.
Chrapliwym głosem szepnęła:”Czy jesteś pewien, że chcesz to oddać?”
„ Tak. Wyrzucenie tego wszystkiego wydaje się marnotrawstwem, a ona nie
pochwalała by tego. Wellsie chciała by, by były używane przez inne osoby, to było by ważne
dla niej. Ona nienawidziła marnotrawstwa. Ale, tak, nie znam się na tej całej kobiecej
rozmiarówce, bądź co bądź”.
„ To bardzo uprzejmie z twojej strony.” Studiowała twarz samca, zdając sobie sprawę,
że był to pierwszy raz odkąd wrócił po śmierci krwiczki i wymówił jej imię.” Wykorzystamy
wszystkie.”
Skinął głową, jego oczy wciąż unikały jej.” Dołożyłem również nieużywane zestawy
kosmetyków? Jak szampon i odżywka, jej balsam, mydło Clinique które lubiła? Wellsie była
bardzo wybredna jeśli chodzi o tego rodzaju rzeczy - jak znalazła coś co lubiła to trzymała się
tego - lubiła też mieć wszystko w zapasie, więc sporo tego było jak zacząłem opróżniać naszą
łazienkę. Aha, i mam również niektóre z jej kuchennych rzeczy - te patelnie z miedzi które
wolała i jej noże? Mogę oddać to do ludzkiej pomocy dobroczynnej, jeśli -”
„ Weźmiemy wszystko, co masz.”
„ Tu są rzeczy kuchenne.” Tohrment chodził wokół furgonetki i otworzył tylną klapę
by jej pokazać.”Wiem, że nie pozwalasz na obecność mężczyzn w środku, ale może mógłbym
umieścić to wszystko w garażu?”
„ Tak, tak, proszę. Pozwól mi pójść po jakąś dodatkową pomoc dla nas-”
„Chciałbym nosić to sam, jeśli nie masz nic przeciwko.”
„ O tak, oczywiście... tak.” Trzęsąc się, pobiegła i wystukała kod na klawiaturze do
drzwi garażu.
Ponieważ lewa strona powoli się otwierała, podeszła i stanęła przy lokaju gdy
Tohrment szedł tam i z powrotem w stałym tempie, niosąc z troską rzeczy jego małżonki,
tworząc wysoki, uporządkowany stos tuż przy drzwiach, które prowadziły do kuchni.
„ On spakował cały dom?” Szepnęła do Fritza.
„ Tak, pani. Pracowaliśmy całą noc - John, Khill, ja i on. Spakował ich pokoje i
kuchnię, podczas gdy inni mężczyźni i ja pracowaliśmy w pozostałej części domu. Poprosił
mnie, aby wrócić z nim po zachodzie słońca i przenieść do rezydencji wszystkie meble i
dzieła sztuki.”
Marissa podniosła rękę i zakryła usta tak, by jej szok był mniej widoczny.
Ale nie musiała się martwić że jej reakcja będzie nieprzyjemna dla Tohra; Brat był
skupiony wyłącznie na swoim zadaniu.
Kiedy Van był pusty, zamknął wszystko i podszedł do niej. Gdy ona starała się dobrać
odpowiednie słowa wdzięczności, z głębokim szacunkiem, z najgłębszym współczuciem,
przerwał jej, wyjmując z kieszeni aksamitny woreczek.
„ Mam jeszcze jedną rzecz. Dasz mi rękę?” Kiedy wyciągnęła dłoń, on poluzował
sznureczek. Przechylając go do góry nogami, wysypał -
„ O mój Boże!” Marissa dyszała.
Rubiny. Zestaw dużych czerwonych rubinów z diamentami. Dużo -
naszyjnik - nie, naszyjnik i bransoletka. Kolczyki także. Potrzebowała obu rąk, aby to
wszystko pomieścić.
„Kupiłem to za jej plecami w 1964. Od Van Cleef i Arpels? To miało być na naszą
rocznicę, ale nie wiem, co kurwa, myślałem.
Wellsie nie była wielbicielką biżuterii - bardziej lubiła sztukę. Zawsze mówiła, że
kamienie były pretensjonalne. W każdym razie, wiesz zobaczyłem je w czasopiśmie u
Hardhego - w ‘Town and Country’.
Pomyślałem, że dobrze będą wyglądały z jej rudymi włosami i ponadto chciałem
zrobić coś - dużego i romantycznego, tylko po to, by udowodnić że mogłem. Ona tak
naprawdę nie przejmowała się nimi, ale potem z roku na rok każdego roku bez przerwy, brała
zestaw z sejfu na broń i zakładała go. I każdego roku - każdego roku - mówiłem jej, że nie
umywają się do tego jak ona piękna była-” Urwał.”Przepraszam, mówię całkowicie bez
sensu.”
„ Tohr... nie mogę zaakceptować tego. To jest zbyt dużo -”
„Chcę, żebyś je sprzedała. Sprzedaj je, weź pieniądze i użyj ich do rozbudowy domu.
Butch mówił, że potrzebujesz więcej miejsca? Myślę, że mogą być warte ćwierć miliona,
może więcej. Wellsie by się spodobało to, co tu robisz, ona chciałaby mieć udział we
wspomaganiu kobiet i dzieci.
Więc wiesz, nie ma lepszego miejsca by to zrobić.”
Marissa zaczęła mrugać bardzo szybko, to było albo to, albo łzy jej spływały. To było
po prostu... on był taki dzielny...
„ Czy jesteś pewien,” zapytała przez zaciśnięte gardło.” Czy jesteś pewny, że chcesz
zrobić to wszystko?”
„ Tak. Nadszedł czas. Trzymanie się tego wszystkiego nie przywróci mi jej i nigdy by
nie przywróciło. Ale przynajmniej mogę pomóc kobietom w tym domu - i nic się nie
zmarnuje. To dla mnie ważne, że rzeczy, które kupiliśmy razem, mieliśmy razem,
używaliśmy razem... nie są, wiesz, zmarnowane.”
Tohr pochylił się i mocno ją uścisnął.” Bądź zdrowa, Marisso.”
A potem zamknął vana, pomógł lokajowi wsiąść na siedzenie kierowcy i ostatecznie
zdematerializował się w blednącą noc.
Marissa spojrzała na fortunę w rękach, odwróciła się do samochodu, którym Fritz
ostrożnie wycofywał z podjazdu. Gdy psaniec ruszył i ona ruszyła, idąc w dół ulicy, wkładała
biżuterię z powrotem do woreczka.
Gdy samochód zakręcił, podniosła rękę i pomachała. Fritz zrobił to samo.
Owinęła ramiona wokół siebie, aby odpędzić chłód, patrzyła na tylne światła aż
zniknęły.
Czując wciąż ciężar klejnotów w dłoniach, obróciła się w kierunku domu i
zobrazowała sobie jak można rozbudować ośrodek w tylnej części, wyobrażając sobie
większą liczbę pokoi dla większej ilości kobiet i ich młodych, zwłaszcza pod ziemią, gdzie
było bezpieczne podczas dnia.
Jej oczy znowu zaszły mgłą, i tym razem nie zatrzymała łez które uderzały po jej
policzkach. Obiekt przed nią rozrastał się skokowo, ale przyszłość stała się jasna: Wiedziała
dokładnie, jak będzie brzmiała nazwa nowego skrzydła.
Wellesandra, tak ładnie brzmiało.
Rozdział 66
Layla nigdy przedtem nie była na zewnatrz tak blisko świtu, i uważała że to
interesujące, że zauważa, że istnieją realne zmiany w powietrzu,witalizacje którą wyczuwała,
ale nie mogła zobaczyć.
Słońce było rzeczywiście potężne, w stanie oświetlić cały świat, a wzbierające
nasłonecznienie wprawiło jej skórę w stan alarmu, jakiś instynkt głęboko w jej ciele mówił jej
teraz że czas do domu. Ale ona nie chciała iść.
„ Co robisz?” Xhex zapytała zza niej.
Doprawdy, to był długi wieczór. Były na skraju Caldwell od wielu godzin, krążąc w
mroku, śledząc Xcor’a i jego buntowników - co okazało się dość proste do zrobienia. Jej
wyczucie samca było jasne jak podświetlona lokalizacja, jej więź z nim sprzed karmienia
które odbylo się miesiace temu jeszcze wyblakło. I po swojej stronie... Xcor wydawał się tak
wciągnąć w swojej walce, że nie wiedział, że ona była na peryferiach, Z pewnościa był
świadomy że była w pobliżu, ale się do niej nie zbliżył, ani nie zrobił tego żadem inny
żołnierz.
„ Layla?”
Spojrzała na samicę.” Wiem dokładnie, gdzie on jest. Nie ruszył się z miejsca.
„ To nie o to Cię pytałam.”
Layla trochę się uśmiechnęła. Jedną z największych niespodzianek tej nocy była
symphathka - z ktorą już właściwie nie czuła się komfortowo. Xhex był ostra psychicznie i
silna fizycznie, ale była sympatyczna i ciepła w stosunku do niej, co było w sprzeczności z
innymi jej cechami: Nigdy nie zostawiła Layli samej, wisiała nad nią jak mahmen nad
młodymi, zawsze zatroskana i ostrożna, jakby wiedziała jak bardzo męczyło ją obciażenie
pracą w jej sytuacji.
„ Czuję się dobrze.”
„ Nie, nie czujesz się.”
Kiedy Layla skoncentrowała się na sygnale jej krwi jakieś dwa bloki dalej, zamilkła.
„ Jestem pewna, że już jesteś tego świadoma,” xhex mruknęła.” Ale naprawdę
robisz tu to co trzeba.”
„ Wiem. Zmienia pozycje.”
„ Tak, czuję to.”
Nagle, Layla odwróciła się w kierunku, rozjarzonego wzniesienia na zachodzie:
najwyższego drapacza chmur w mieście. Skoncentrowała się na światłach,które mrugały na
biało i czerwono na szczycie, wyobrażała go sobie stojącego na mrozie w porywach na
szczycie pomnika, stawiającego swoje żądania miastu.
„ Czy myślisz, że on jest zły?” Spytała szorstko.” To znaczy, możesz wyczuć jego
emocje,tak?”
„ Do pewnego punktu mogę.”
„ Więc... on jest zły?”
Druga kobieta odetchnęłą długo i powoli, jakby żałowała tego, czym musiała się
podzielić.
„ On nie byłby dobry wyborem, Layla. Nie dla Ciebie, nie dla nikogo innego i nie
tylko ze względu na kwestię Ghroma. Xcor ma jakieś złowrogie gówno w sobie.”
„ Więc on posiada mroczną duszę.”
„ Nie ma potrzeby, wczytywac się w niego, żeby to odkryć. Wystarczy pomyśleć o
tym, co zrobił twojemu królowi.”
„ Tak. Tak, istotnie.”
Od Khilla do Xcor’a. Fantastyczne osiągnięcie w wyborze samców -
„ On porusza się szybko” Layla powiedziała pilnie” Zdematerializował się”
„ To jest to. To tam zmierza”
Layla zamknęła oczy i zamknęła wszystkie zmysły oprócz instynktu pozwalającego
znaleźć jej własna krew.” Porusza się na północ.”
Jak wcześniej uzgodniły, dwoje z nich podróżowało milę i wracało spowrotem;
podróżowali kolejne pięć mil i wracali; podróżowali kolejne dziesięć,i następne dziesięć...
Instynkty Layli działając jako kompas, prowadziły ich kursem.
I przez cały czas, wyczówała ich istoty,ścigając się ze świtem, niebezpieczny blask na
niebie był coraz silniejszy.
Końcowy etap ich wyścigu sprowadził je do zalesionego lasu, dobrą milę do półtorej
mili od miejsca gdzie się zatrzymał, i wreszcie nie poszedł już nigdzie dalej.
„Mogę podprowadzić cię bliżej,” Layla mruknęła.
„ On nigdzie się nie wybiera?”
„ Nie, nie robi tego.”
„ Więc wracaj. Teraz - wracaj!”
Layla po raz ostatni spojrzała w kierunku gdzie on był. Wiedziała, że musi odejść -
jeżeli mogła go wyczuć, on może również wyczuć ją.
Oczekiwała, oczywiscie, że jeśli faktycznie tak jest, nie byłby w stanie zareagować
wystarczająco szybko, nim ona zniknie ze środowiska do chronionej posiadłości na północy
zamaskuje jej ślad i utrudnieni mu całkowicie, nie tylko nie dając mu żadnego pojęcia o jej
celu, ale także zakłócając jego poczucie krwi tak całkowicie, że zostanie wysłany w innym
kierunku, niczym światło odbijające się od powierzchni lustra.
Strach sprawił, że jej serce drgnęło, i miała wrażenie, jakby rozpoznawała go bardziej
realnie niż w wymiarze czasu kiedy byli razem, a on posilał się nią.
„ Layla? Idź!”
Najdroższa Dziewico Kronikarko, ona skazała go na śmierć tej nocy - Nie,
skorygowała.On sam to sobie uczynił. Przy założeniu, że broń została znaleziona a wśród
Bandy Drani trwaja przygotowania, co jest dowodem na przypuszczenia Braci ze to, Xcor
wprawił w ruch koła zagłady miesiące temu.
Ona może być przewodem, ale jego działania były ładunkiem elektrycznym, który
zamierzał zatrzymać jego serce.
„ Dziękuję za danie mi tej szansy, aby uczynić to, co trzeba”, powiedziała Xhex.
„ Pójdę do domu.”
Z tą myślą, zdematerializowała się z zzalesionej doliny, trafiając do posiadłości,
czyniąc to w przedsionku kiedy światło zaczynało żądlic jej oczy.
To nie łzy to robiły. Nie, nie były to łzy - to było przyjście świtu.
Łzy dla tego samca byłyby... złe dla niej na zbyt wielu poziomach aby je liczyć.
***
„Musimy iść, stary.”
John pokiwał głową,Kill przemówił do niego, ale on nie ruszał. Stojąc w środku
Kuchni Wellsie, cierpiał na swego rodzaju szok kulturowy.
Szafki były nagie. Spiżarnia była pusta. Tak było we wszystkich szufladach i dwóch
szafach. Na regale nad wbudowanym biurkiem. W biurku.
Spacerują wokół, okrążył stół, który był w alkowie, pamiętając kolacje które
serwowała mu na nim Wellsie. Potem powędrował w dół długiego odcinka granitowego blatu,
wyobrażając sobie jej miski z ciasta chlebowego udekorowane ręcznikami kuchennymi, jej
deski ze stosami pokrojonej w kostke cebuli lub pokrojone w plasterki grzyby na nich, jej
pojemnika z mąką, jej garnek z ryżem. W piecu, prawie pochylił się by pooddychać zapachem
gulaszu i sosu spaghetti i grzanego wina z jabłek (cydru).
„ John?”
Odwracając się, przeszedł obok swojego najlepszego przyjaciela... a potem ruszył
dalej do salonu. Cholera, to było miejsce, w ktorym czuł się jakby został zbombardowany.
Wszystkie obrazy zostały usunięte z ścian, pozostały jedynie wieszaki z mosiądzu w kształcie
pazurów, zostały w miejscach gdzie one wisiały: Wszystko co było w ramach zostało
przeniesione za najbliższy róg, dzieła sztuki opierały się o siebie, oddzielone wieżami z
grubych ręczników.
Meble także zostały poprzysówane dookoła, wiele z nich podzielono na sterty z
krzeseł, szafek nocnch, lampek - Boże, lamp. Wellsie nie lubiła sztucznego oświetlenia, a
miał to na myśli dlatego że było w tym domu, chyba ze sto lamp w różnych kształtach i
rozmiarach.
Tak samo było z dywanami. Ona nienawidziła tych zwyczajnych dostępnych
wszedzie, więc były orientalne - leżące wszędzie na podłodze z twardego drewna i marmurze.
Teraz jednak, jak wszystko inne, zostały one zwinięte w bloki i ułożone niczym drewno
pociete na bale ułożone naprzeciwko długiej ściany w salonie.
Najlepsze meble i wszystkie dzieła miały być wyniesione na północ do dworu, załoga
zabezpieczała ciężarówkę UHaul podczas przeprowadzki.
Pozostałości beda oferowane Azylowi, a jeśli odmówą, przekazane na wartość firmy
lub Armii Zbawienia.
Ludzie... nawet po tym jak czwórka z nich pracowała przez dziesięć godzin bez
przerwy, wiele jeszcze zostało do zrobienia. To był pierwszy duży krok, jednak wydawało się,
że był najbardziej krytyczną częścią.
Z znikąd, Tohr wszedł na jego ścieżkę, zatrzymując go krótko.
„ Hej, synu.”
Cześć.
Uściskali dłonie, a następnie ramiona, to była ulga znów zgadzac się ze sobą
ponownie po miesiącach wyobcowania. Fakt, że brat przywiózł go tutaj aby pomóc w tym
wszystkim było miarą szacunku, który zaskoczył go i dotknął go głęboko.
Potem znowu, Tohr poprosił go bym przyjechal z nim tutaj, Wellsie była dla Johnowi
bliska jak nikt inny.
„ Wysłałem Khilla z powrotem, tak przy okazji. Okresliłem to jako okoliczności
łagodzącea tak poza tym mam Ciebie.”
John skinął głową. Jakkolwiek kochał swojego przyjaciela, to czuł że lepiej dla niego i
Tohra będzie pozostanie w tym domu razem samemu, nawet jeśli tylko na kilka chwil.
Jak poszło w Azylu? zamigał.
„ Naprawdę dobrze. Marissa była -” Tohr odchrząknął.” Wiesz, ona jest po prostu
cudowną kobietą.”
Tak całkowicie rzeczywiście taka jest.
„ Była bardzo zadowolona z darowizn.”
Dałeś jej rubiny?
„ Tak.”
John skinął głową. On i Tohr przebrnęli przez to, jak mała była kolekcja biżuterii
Wellssie. Tylko ten naszyjnik, bransoletka i kolczyki były rzeczami posiadajacymi
rzeczywistą wartość.
Reszta była bardziej osobista: małe amulety, kilka par obręczy, zestaw maleńkich
diamentowych słupków. Zamierzali zachować to wszystko.
„ Mam na myśli to, co powiedziałem, John. Chcę abys wziął meble, jeśli chcesz.
Sztukę, też.”
Tam jest Picasso, który bardzo mi się podoba, tak właściwie.
„ To jest Twój.Wszystko to, każdy z nich, jest Twój.”
Nasze.
Tohr pochylił głowę.” To prawda. Nasze.”
John znów chodził po salonie, jego kroki rozchodziły się echem wokół.
Co skłoniło Cię do tego że ta noc będzie właśnie tą nocą, zamigał.
„ To nie była jedna rzecz. Bardziej jak kulminacja wielu rzeczy.”
John musiał przyznać, że był zadowolony z tej odpowiedzi. Pomysł, że może to być
jakoś związane wyłącznie z Autumn sprawiło że poczuł się zły, nawet jeśli było to nieuczciwe
wobec niej.
Ludzie ruszali naprzód. To było zdrowe.
A może, ten przewlekły gniew był znakiem, że musi puścić trochę bardziej jak mu się
wydawało.
Przykro mi, że nie byłem lepszy dla Autumn.
„ Och, nie, jest w porządku, synu. Wiem, że to trudne.”
Zamierzasz się z nia sparować?
„ Nie.”
Brwi Johna się uniosły. Dlaczego nie.
„ To skomplikowane, w rzeczywistości, nie. To bardzo proste.
Spieprzyłem naszą relację przed ostatnią nocą. Nie ma od tego powrotu.”
Och... cholera.
„ Tak.” Tohr pokręcił głową i rozejrzał się.” Tak...”
Oboje po prostu stali tam obok siebie, ich oczy śledziły bałagan który powstał z
porządku jaki kiedyś tworzył. Stan domu przedstawiał obraz, jak przypuszczał John, jak
wyglądało ich życie po śmierci Wellsie: rozerwany, pusty, wszystko w niewłaściwych
miejscach.
To było bardziej dosadne niż to, co było wcześniej. Fałszywie uporządkowane,
zakonserwowane z niemożnością pójścia dalej, był niebezpiecznym rodzajem kłamstwa.
Naprawdę zamierzasz sprzedać nieruchomość? zamigał.
„ Tak. Fritz zadzwoni do agenta nieruchomości jak tylko rozpocznie się dzień
roboczy. Chyba że... dobrze, jeśli Ty i Xhex ja chcecie, bierzcie bez pytania-”
Nie, zgadzam się z tobą. Czas, aby pozwolić jej odejść.
„ Słuchaj,co byś powiedział abyś wziął sobie wolne na następne parę nocy? Jest
wiele jeszcze do zrobienia, a ja lubię kiedy jesteś tu ze mną.”
Oczywiście. Nie przegapię tego za nic.
„ Dobrze. To dobrze.”
We dwoje spojrzeli na siebie. Myślę, że nadszedł czas, aby odejść.
Tohr powoli skinął głową.” Tak, synu. Naprawdę tak jest.”
Bez słowa, oboje wyszli przez frontowe drzwi, zamykając je... i dematerializując się z
powrotem do rezydencji.
Kiedy jego cząsteczki się rozproszyły, John czuł się jakby miało nastapić coś w
rodzaju orędzia albo doniosłej wymiany pomiędzy nimi, troche pojęć tego co jest ważne,
grób, kamień milowy recytacja... czegoś.
Potem znowu, miał wrażenie procesu leczenia, w przeciwieństwie do traumy, był
łagodny i powolny...
Miękkie zamknięcie drzwi, a nie trzaśnięcie.
Rozdział 67
Kilka nocy po przybyciu Autumn do chaty Xhex, zwykły ręcznik zmienił wszystko.
To był po prostu biały ręcznik do rąk, świeży prosto z suszarki, przeznaczony do używania w
łazience naziemnej, wykorzystywany przez każdą z nich. Nic specjalnego. Nic po za tym, że
Autumn nie posługiwała się takimi w rezydencji Bractwa lub sanktuarium w ciągu lat, a
nawet dziesięcioleci.
Ale to było sedno sprawy.
Gdy trzymała go w dłoniach, czując ciepło i miękki meszek, zaczęła myśleć o
wszystkich praniach które zrobiła. I o tacach z jedzeniem, które dostarczała Wybrankom. I
łóżkach, które ścieliła. I mnóstwie pracy i pucowaniu i ręcznikach...
Całe lata sprzątania z których była dumna...
Robiłaś z siebie męczennicę przez wieki.
„ Nie robiłam.” Zwinęła ręcznik. I rozwinęła go ponownie.
Jej ręce same wykonywały prace, rozzłoszczony głos Thora odmówił mu
posłuszeństwa. Faktycznie, w głowie brzmiał głośniej, jak wyszła i zobaczyła lśniące podłogi
dzięki jej polerowaniu, okna błyszczące i schludną kuchnię jak z pod igły.
Ten symphata był twoją winą. Ja jestem twoją pomyłką. Winy świata są twoją winą -
„ Przestań!” Syknęła, zaciskając ręce na uszach.
„ Po prostu przestań!”
Niestety, pragnienie, by stać się głuchą było nierealne. Pokuśtykała po małym domu,
była w pułapce nie ze względu przez ograniczenie dachem i ścianami, ale przez głos Thora.
Problem w tym, że bez względu na to, gdzie poszła i na co spojrzała, było coś co
musiała wyszorować, wyprostować lub wypolerować. Jej plany na noc były mniej więcej
takie same, chociaż nawet nie było potrzeby sprzątania. Ewentualnie zmuszała się, by usiąść
na jednym z dwóch krzeseł, zwróconych w stronę rzeki. Rozszerzając nogi, spojrzała na
łydkę, która nie wyglądała dobrze i nie działała dobrze od bardzo długiego czasu.
Lubisz być ofiarą - To wszystko.
Trzy noce, myślała. Zajęło jej trzy noce, aby przenieść się w to miejsce i dobrze wejść
w rolę pokojówki - Właściwie, nie, zaczęła jak tylko się obudziła się po pierwszym zachodzie
słońca.
Siedzi sama, wdycha zapach cytryny z pasty do polerowania mebli i czuje przemożną
potrzebę by wstać, znaleźć szmatę, i rozpocząć wycieranie blatów i lad. Co było częścią jej
wzorca, czyż nie.
Z przekleństwem, zmusiła się by siedzieć gdy powtórka tej strasznej rozmowy z
Thorem kłębiła się przez jej mózg znowu i znowu...
Zaraz po tym, jak wyszedł, była w szoku.
Później przyszedł wielki gniew.
Jednak dziś wieczorem, na prawdę usłyszała jego słowa. I biorąc pod uwagę, że
dowody miała na wyciągnięcie ręki, trudno było spierać się o to co powiedział. Miał rację.
Choć wyraził to w okrutny sposób, Thor miał rację. Mimo, że to wszystko było sformułowane
w odniesieniu do służenia innym, jej” obowiązki” mniej były pokutą, bardziej karą. Za
każdym razem miała posprzątać po innych, lub pochylić głowę pod kapturem, lub powłóczyć
nogami niezauważona, była satysfakcjonująca odrobina bólu w jej sercu, mała szrama, która
uzdrowiłaby się prawie tak szybko, jak była zadana...
Dziesięć tysięcy plastrów, podczas zbyt wielu lat by zliczyć.
W rzeczywistości żadna Wybranka nigdy nie powiedziała jej, by po nich posprzątała.
Żadna. Robiła to dla siebie, oddając własne istnienie w formie bezwartościowego
sługi, kłaniając się i harując przez tysiąclecia. A wszystko z powodu...
Obraz tego symphaty wrócił do niej, na krótki moment przypomniała sobie jego
zapach, dotyk jego zbyt śliskiej skóry i widok jego sześciopalczastej dłoni na jej ciele.
Jednak gdy żółć rosła w jej gardle, nie chciała się temu poddać. Dała mu i te
wspomnienia, zbyt wiele znaczące przez zbyt wiele lat...
Nagle, wyobraziła sobie, siebie samą, w swoim pokoju w domu jej ojca, tuż zanim
została porwana, zarządzającą wokół psańcami, niezadowoloną ze wszystkiego wokół niej.
Przeszła od Pani do pokojówki z własnego wyboru, stawiając się pomiędzy dwoma
skrajnościami bezwarunkowej wyższości i swojej przymusowej niższości. Ten symphata był
powiązaniem, jego przemoc łączy końce widma, które w jej pamięci przepływa jedno z
drugiego, tragedia przejmuje władzę i pozostawia w jej wyniku zniszczoną kobietę, która
cierpienie czyni jej nowym status quo.
Thor miał rację: Ona się karze od czasu tamtych wydarzeń... i odmowa przyjęcia
leków podczas chcączki była cząstką tego: wybrała ból, tak jak wybrała swój niski stan w
społeczeństwie, tak jak oddała się mężczyźnie, który nigdy, przenigdy nie będzie jej.
Używam cię, a jedyną osobą, która sobie na to zasłużyła jesteś ty. Dobrą wiadomością
w tej całej sprawie jest to że daję ci wymówkę żebyś mogła się dłużej torturować.
Przemożne pragnienie sprzątania jakiegoś brudu, by szorować dłońmi, aż pot zrosi jej
czoło, pracować do chwili bólu pleców, jej nogi rwały się tak mocno, że musiała zacisnąć
ramiona na krześle by utrzymać się tam, gdzie była.
„ Mamah?”
Obróciła się i próbowała wyciągnąć się z tej spirali.” Córko moja, jak sobie radzicie?”
„ Przykro mi, że dotarłam do domu tak późno. Noc była... pracowita.”
„ Och, w porządku. Może zrobię ci coś do” zatrzymała się.” Ja...”
Siła przyzwyczajenia był tak silna, zauważyła że ponownie trzymała się krzesła.
„ W porządku, Mamah,” Xhex mruknęła.” Nie ma potrzeby, byś czekała na mnie.
Właściwie nie chcę, byś czekała.”
Autumn przyniosła drżącą rękę na koniec warkocza.”Czuję się bardzo niespełniona
tego wieczoru.”
„ Nie dziwię się.” Xhex przeszła do przodu, jej ciało odziane w skóry silne i pewne.” I
wiem dlaczego, więc nie musisz wyjaśniać. Najlepiej pozwolić by życie się toczyło dalej.
Musisz, jeśli chcesz iść do przodu.”
Autumn skoncentrowała się na ciemnych oknach, wyobrażając sobie rzekę.
„ Nie wiem, co ze sobą zrobić, jeśli nie jestem sługą.”
„ To jest to, czego musisz się dowiedzieć, co lubisz, gdzie chcesz iść, jak chcesz
wypełnić swoje noce. Takie jest życie - jeśli masz szczęście.”
„ Zamiast możliwości, widzę tylko pustkę.”
Zwłaszcza bez - Nie, nie powinna o nim myśleć. Thor pokazał to bardziej niż jasno,
gdzie ich związek stał.
„ Jest coś, co powinnaś wiedzieć,” powiedziała jej córka.” O nim.”
„ Czy wymówiłam jego imię?”
„Nie musiałaś. Słuchaj, on -”
„ Nie, nie, nie mów mi. Między nami nic nie ma.”
Najdroższa Pani Kronik, jak bolało gdy to mówiła.”Nigdy nie było -
więc nie ma nic, co muszę wiedzieć o nim -”
„ On zamyka dom - ten, w którym on i Wellsie mieszkali. Spędził całą noc na
pakowania rzeczy, oddając jej rzeczy, przygotowując meble do przeniesienia - on sprzedaje
dom.”
„ No cóż... to jest dla niego dobre.”
„ On chce się z tobą zobaczyć.”
Autumn, zerwała się z krzesła i podeszła do okna, Serce waliło jej w piersi.” Skąd to
wiesz.”
„ Powiedział mi przed chwilą, kiedy poszłam złożyć raport do Króla.
Powiedział, że ma zamiar przeprosić.”
Autumn przyłożyła dłonie do zimnej szyby, palce jej szybko zdrętwiały.”
Za którą część, zastanawiam się. Za to, że miał rację? Lub za uczciwe wyznanie, kiedy
powiedział, że nic nie czuje do mnie - że byłam tylko narzędziem, by uwolnić jego ukochaną?
Obie są prawdziwe, więc, oprócz tonu jego głosu, nie ma za co przepraszać”.
„ On cię skrzywdził.”
„ Nie bardziej niż byłem wcześniej.” Zabrała ręce i zaczęła trzeć o siebie by je
ogrzać.” On i ja dwukrotnie stanęliśmy na rozstaju dróg w naszym życiu i nie mogę
powiedzieć, że życzę sobie by kontynuować ten związek.
Mimo że jego ocena mojego charakteru i moich wad jest prawidłowa, nie potrzebuję
tych wyjaśnień ponownie, nawet złoconych przez słowa”
Przykro mi.” Takie rzeczy wciska się dobrze po raz pierwszy.”
Zaległa cisza.
„ Jak wiesz,” Xhex powiedziała cicho:”John i ja mieliśmy problemy.
Duże, taki rodzaj gówna przez który nie mogłem z nim żyć, mimo że go kocham.
Naprawdę myślałem, że to koniec - przekonało mnie że jest inaczej, nie to, co powiedział, ale
to co zrobił.”
Głos Thora powrócił: I wiesz, cholernie dobrze, że jedynym powodem, dla którego
jestem z Tobą, to, to żeby znaleźć sposób by wydostać Wellsie z Pomiędzy
„ Jest jedna różnica, moja córko. Twój mąż jest w tobie zakochany - i na koniec dnia -
to znaczy wszystko. Nawet jeśli Thor pozwali odejść swojej krwiczce, nigdy mnie nie
pokocha.”
Dobrą wiadomością w tej całej sprawie jest to że daję ci wymówkę żebyś mogła się
dłużej torturować.
Nie, pomyślała. Skończyła z tym.
Czas na nowy paradygmat1.
-
1 Paradygmat − w rozumieniu wprowadzonym przez filozofa Thomasa Kuhna w
książce Struktura rewolucji naukowych (The Structure of Scientific Revolutions)
opublikowanej w 1962 roku - to zbiór pojęć i teorii tworzących podstawy danej nauki. Teorii i
pojęć tworzących paradygmat raczej się nie kwestionuje, przynajmniej do czasu kiedy
paradygmat jest twórczy poznawczo - tzn. za jego pomocą można tworzyć teorie szczegółowe
zgodne z danymi doświadczalnymi (historycznymi), którymi zajmuje się dana nauka. (źródło -
Wikipedia)
I choć Autumn nie miała pojęcia, co to było, była cholernie pewna, że to pozna.
„ Słuchaj, spieszę się,” powiedziała Xhex.” Ale mam nadzieję, że to nie potrwa długo
- wrócę tak szybko jak się da.”
Autumn zerknęła przez ramię.” Nie spiesz się ze względu na mnie. Muszę się
przyzwyczaić do bycia samodzielną i równie dobrze mogę zacząć dziś wieczorem.”
Gdy Xhex opuściła chatę, starannie zamknęła za sobą - i chciała móc zrobić więcej dla
swojej matki niż tylko starannie zamknąć drzwi: Dezorientacja emocjonalna Autumn była
skrajna, siatka wewnętrzna samicy wywrócona do góry nogami.
W takim razie, tak się działo z ludźmi, kiedy wreszcie dostali jasny obraz siebie po
wiekach przemiany.
Nieszczęśliwe miejsce. I trudno było być świadkiem tego. Trudno zostawić za sobą -
ale Autumn miała rację. Przyszedł czas w życiu każdego z nas, gdy zdaliśmy sobie sprawę, że
mimo tego, jak ciężko było ze sobą, gdziekolwiek szliśmy, tam byliśmy: Uzależnienia i presja
były niczym tylko orkiestrą marszową zapomnienia, maskowaniem prawdy która była
przykra, ale ostatecznie niezaprzeczalna.
Kobieta potrzebuje trochę czasu dla siebie. Czasu by pomyśleć. Czasu, by dowiedzieć
się. Czasu by wybaczyć... i iść dalej.
A co do Thora? Była część Xhex która naprawdę chciała przejąć na siebie, cokolwiek
bez ogródek powiedział Thor do jej matki. Chyba że, ona nim zawładnęła, a on cierpiał tak
bardzo, że nawet obita szczęka przegrywała.
Trudne powiedzieć, ile z tego było gównem z Autumn a ile było z Wellsie - jej
instynkt podpowiadał że jednak dowiedzą się wszystkiego już wkrótce: Brat tylko rozpoczął
demontaż tego domu i rozdał ubrania Wellsie. Zakończenie gry było cholernie jasne.
Potem zobaczą, jak bardzo przejmował się Autumn.
Przechodząc do następnego tematu, Xhex zdematerializowała się i udała na wschód.
Spędziła cały dzień na podwórku Xcora, nigdy nie bliżej niż ćwierć mili: Siatka mężczyzny
była dla niej jasna, jak tylko dostała się w zasięg, musiała także uważać by nie dostać kulki od
tych jego żołnierzy, zanim skieruje się na północ do posiadłości by zdać raport do Króla.
A teraz wróciła pod zasłoną nocy, poruszając się powoli przez las, wyrzucając jej
symphackie zmysły. Zbliżając się do obszaru, na którym siatka była zagęszczona w
godzinach dziennych, zdematerializowała się w mgnieniu o stu metrów, poruszając się bardzo
wolno użyła konarów sosny jako osłony. Ludzie, gówno takie jak to, pozwoliło jej bardzo
docenić rośliny iglaste, ich krzaczaste konary nie tylko ukrywają ją, ale zapewniają teren bez
śniegu, nie zdradzając jej śladów gdy idzie od pnia do pnia.
Pusty dom ewentualnie przejdzie w poprzek, dokładnie tego mogłaby się spodziewać.
Wykonany z grubego starego kamienia, był wytrzymały i miał kilka okien - idealny bunkier. I
oczywiście, ironicznie miał dach pokryty śniegiem, wiśniowe kominy, miejsce wyglądało jak
z karki świątecznej.
Ho - ho - ho, dźwięki sezonu.
Gdy obejrzała okolicę, van, który został zaparkowany z boku, wydawał się nie
pasować tutaj, niepożądany strzał nowoczesności w to, co wydawało się być zdecydowanie
przestarzałym obrazem. To samo było z przewodami elektrycznymi, które szły i zostały
zakotwiczone w tylnym rogu.
Xhex przemknęła do tylnego skrzydła. Nie można było stwierdzić czy prąd dochodził
do domu: światła nie były włączone, było ciemno jak w dupie.
Ostatnią rzeczą, jaką chciała zrobić, to włączyć alarm. Po szybkim spojrzeniu w szyby
okien, zmarszczyła brwi. Nie ma żaluzji - chyba że były w środku?
Co ważniejsze, brak prętów stalowych. No i, piwnica powinna być priorytetem, czyż
nie.
Chodząc wokół, spojrzała w każde okno, a następnie zdematerializowała się na dach,
aby sprawdzić okno poddasza na trzecim piętrze.
Całkowicie pusty, pomyślała z dezaprobatą. I źle ufortyfikowany.
Wróciła z powrotem na poziom gruntu, wyjęła oba gnaty, złapała głęboki oddech i...
Zestaliła się w domu, była w pełni przygotowana na atak, tyłem do rogu pustego,
zakurzonego pokoju dziennego, broń uniesiona przed nią.
Pierwszą rzeczą, jaką zauważyła, było to, że powietrze wewnątrz było tak zimne, jak
na zewnątrz. Czy oni nie mają ogrzewania?
Drugą rzeczą było... nie było dźwięku żadnego alarmu.
Po trzecie: Nikt się nie pojawił by bronić terytorium.
Nie oznacza, to jednak, że źle trafiła. Co było bardziej prawdopodobne to to, że nie
dbają o nic na tym piętrze lub powyżej.
Ostrożnie zdematerializowała się przez wejście następnego pokoju. I dalej.
Logicznym położeniem schodów do piwnicy będzie kuchnia i nie do wiary, że
znalazła je tam, gdzie zakładała że będą.
I kurwa, drzwi zatrzymujące ją przed, miały duży całkiem nowy solidny zamek
wykonany z miedzi.
Zajęło jej dobre pięć minut, aby dobrać się do suki, a przez to jej nerwy były
zszargane. Co sześćdziesiąt sekund zatrzymywała się i nasłuchiwała intensywnie, choć jej
zmysł symphacki skanował w pełnej mocy cały czas, bo włosiennice zostawiła w chacie.
Kiedy w końcu zdjęła blokadę, otworzyła drzwi, ale hałas - ogarnął ją pusty śmiech:
Zawiasy skrzypiały tak głośno że obudziły by umarłego.
To był niezawodny, stary tricki była gotowa postawić wszystko, że drzwi i okna tutaj,
były również nieoliwione; prawdopodobnie schody też skrzypiały jak stara baba, jeśli na nie
wejdzie. Jest tak, jak było wybudowane zanim wynaleźli elektryczność - dobre ucho i brak
WD-40
był alarmem, który nie potrzebował baterii lub źródła zasilania.
Włożyła latarkę w zęby, żeby mogła trzymać broń w każdej ręce, badała co mogła
zobaczyć z prymitywnych drewnianych schodów. Na dole było klepisko na które przemknęła
szybko, przyjmując postawę obronną.
Wiele łóżek: trzy zestawy piętrowe, z pojedynczym po jednej stronie.
Ubrania w dużych rozmiarach. Świece. Zapałki. Materiały do czytania.
Ładowarki telefonów komórkowych. Jedna do laptopa.
I to było to.
Brak broni. Brak elektroniki. Nic, co by pozwalało na jakikolwiek prawdziwą
identyfikację.
I znowu, Banda Drani zaczęła się jako koczownicy, więc oczywiście ich osobiste
rzeczy były nieliczne i łatwo przenośne - a to było jednym z powodów że byli tak
niebezpieczni: Mogli przenieść się na każde skinienie, nie pozostawiając znaczących śladów
po sobie.
To jednak na pewno było, ich wewnętrzne sanktuarium, miejsce gdzie są stosunkowo
bezbronni podczas dnia - i chronili się odpowiednio: ściany, sufit i tył drzwi były pokryte
siatką stalową. Nie pozwalając się dostać na dół lub stąd wyjść, ale przez to otwierając drogę
powyżej.
Przeszła się powoli wokoło, szukając zapadni, wejścia do tunelu, czegokolwiek.
Muszą tu mieć gdzieś miejsce na składowanie amunicji: Nawet jeśli lubili być mobilni, nie
było mowy że mogli wychodzić noc po nocy kupując wystarczającą ilość i wykorzystywać ją
do świtu.
Potrzebowali zapasów.
Skoncentrowała się na pojedynczym łóżku, zgadywała, że to Xcora, jako ich
przywódcy, i nie trzeba być geniuszem, aby zrozumieć, że jeśli jest tu jakaś kryjówka, to
byłaby w jego okolicy - miał rodzaj tak podejrzliwego umysłu że nie zaufa w pełni, nawet
swoim własnym żołnierzom.
Przeglądała łóżko świecąc latarką, szukała jakiegoś włącznika do alarmu, bomby lub
ukrytych drzwi. Nie znalazłszy nic, schowała broń na moment i podniosła metalową ramę,
przesuwając na bok.
Wyjęła miniaturowy wykrywacz metali i zaczęła skanować klepisko i...
„No chłopaki...” mruknęła.
Jej ręczne maleństwo potrafiło sprawdzić idealnie kwadratowy zarys o wymiarach
około czterech na dwie i pół stopy. Klęcząc, użyła jednego ze swoich noży by usunąć ziemię
wokół krawędzi. Cokolwiek to było, było głęboko zakopane.
Xhex zamarła, jej słuch poinformował ją, że jakiś samochód parkował.
To nie był jeden z Drani lub ktoś z ich grupy.
Siatka emocjonalna nie była zbyt skomplikowana. Psaniec, przybywający z zapasami?
Przeskoczyła do szczytu schodów, zamknęła drzwi jak mogła bez zakładania blokady,
a następnie wróciła do sprawdzania miejsca. Poruszała się trzykrotnie szybciej teraz, jednym
uchem nasłuchiwała kroków na pierwszym piętrze...
Na dłuższym boku, nakreślonego prostokąta, użyła noża do badania nagromadzonego
brudu. Nie znalazła nic, powtórzyła badanie na krótkim boku-
Bingo. Odgarniając ziemię na bok, chwyciła okrągły pierścień, włożyła latarkę z
powrotem między zęby i dźwignęła jak mogła najbardziej.
Pokrywa ważyła tyle co maska samochodu i musiała przełknąć chrząknięcie - Wow.
Gadanie o arsenale.
W dużej skrzyni poniżej były pistolety, strzelby, noże, amunicja, narzędzia do
czyszczenia broni... to wszystko dobrze uporządkowane, oczywiście w wodoszczelnym
opakowaniu.
Wśród nich była długa, czarna, z twardego plastiku skrzynka na karabin.
Wyjęła ją i położyła na klepisku obok. Jedno spojrzenie na zamek i zaklęła.
Aktywowane na odcisk palca.
Jakkolwiek cholerstwo było wystarczająco duże, aby pomieścić jeden lub może dwa
karabiny długolufowe. Więc to zabierze ze sobą. Szybko, pewnymi rękami, zamknęła
pokrywę, kopnęła brud z powrotem i uklepała go na powierzchni tak mocno, jak był
przedtem. Ukrywanie śladów zajęło jej mniej czasu, niż myślała i zanim się zorientowała,
odstawiała pryczę z powrotem na miejsce.
Trzymając skrzynkę z lewej strony, nasłuchiwała.
Psanka poruszała się na górze, siatka samicy była nijaka tak samo jak gdy przybyła:
Nic nie słyszała, nic nie wiedziała.
Xhex myślała, rozglądając się wokół, że jest mało prawdopodobne, że pokojówka
miała klucz by dostać się tutaj. Xcor był zbyt ostrożny na to.
Ale nadal nie było bezpiecznie tu przesiadywać. Nawet jeśli Psanka miała pozwolenie,
by chodzić tylko na górze, jeden z Drani mógłby być ranny w walce w każdej chwili, a choć
nie wahałaby się by walczyć z jednym z nich, lub kurwa z każdym jednym, to jeśli karabin
był w rzeczywistości w tym pudełku potrzebowała, wydostać broń natychmiast.
Czas na spotkanie.
Gdy zdematerializowała się u szczytu schodów, jej ciężar na najwyższym stopniu
spowodował skrzypienie drewna. Po drugiej stronie, Psanka zawołała:” Panie?” pauza.”
Poczekaj, powinnam przyjąć pozycję.”
Co. Kurwa?
„ Jestem gotowa”.
Xhex złapała klamkę, otworzyła drzwi, wyszła spodziewając się znaleźć jakąś
koszmarną pozycję z Kama Sutry. Zamiast tego, starsza kobieta stała w rogu kuchni z twarzą
odwróconą do ściany, z oczami zakrytymi rękami.
Nie chcą, żeby była w stanie ich zidentyfikować, pomyślała Xhex. Cwane.
Bardzo cwane.
Aktualnie, musiałaby tracić cenne minuty skręcając kark samicy. Ponadto, ta”
pozycja”, w jakiej była, ratowała życie Psanki w przyszłości, gdy Xcor ewentualnie odkryje,
że jego piwnica była infiltrowana gdy ich nie było.
Jeśli Psanka nie widziała nigdy żadnego z nich, nie było możliwości, by chroniła
intruza.
Xhex zamknęła drzwi, zamek sam się uruchomił, blokada zaskoczyła.
Zdematerializowała się od razu stamtąd, trzymając skrzynkę na broń przy piersi.
Dobrze, że nie była ciężka.
A jeśli Bóg da, Vhredny miał być dziś w nocy wyłączony z terenu.
Rozdział 68
Rozdział 69
Rozdział 70
Następnego wieczoru, kiedy tylko zapadła noc, Assail, syn Assaila ruszył przez swój
szklany dom, kierując się do garażu. Kiedy przechodził przez tylne drzwi rezydencji, spojrzał
na szkło, które zostało z powrotem wstawione gdy nadeszła jesień.
Remont był schludny, i sprawiał wrazenie jakby wyszedł spod igły. Do tego stopnia,
że nikt nie mógłby zgadnąć, że kiedykolwiek miała tu miejsce jakaś przemoc.
Tego samego nie można powiedzieć o wydarzeniach, które zaszły tej okropnej nocy.
Pomimo tego, że dni kalendarzowe przemijały, i pory roku się zmieniały, a księżyc wschodził
i opadał, nie było naprawy tego co się stało, nie było mowy żeby coś naprawiło ten bałagan.
Przypuszczał że, to nie było to, co Xcor chciał osiągnąć.
Rzeczywiście, tej nocy w końcu odczuje dokładnie, jak wiele szkód zostało
wyrządzonych.
Glymeria była tak cholernie wolna, że to śmieszne.
Aktywował system alarmowy za pomocą odcisku palca, wszedł do garażu, zamknął za
sobą, i przeszedł naokoło Jaguara. Range Rover po drugiej stronie, miał ogromne opony z
terenowym bieżnikiem - jego najnowszy zakup w końcu został dostarczony w zeszłym
tygodniu:
Mimo że bardzo kochał swojego XKR(Jaguara), był zmęczony uczuciem podczas
jazdy, jak gdyby jeździł goniąc świnie na lodzie.1.
Siedząc wewnątrz mocno zmodyfikowanego SUVa, podjechał do drzwi garażu i
czekał; potem wyjechał, odwrócił się i czekał aż drzwi ponownie spadną.
Elan, syn Larexa, był małym zasrańcem, rodzajem arystokraty, który był prawdziwym
wrzodem na dupie Assail’a: zbyt wiele endogamii2.i zbyt wiele pieniędzy odizolowało go
zupełnie od realiów życia. Samiec nie był bardziej zdolny do kucia swojej drogi bez
przejawów władzy wynikającej ze swojej pozycji, od niemowlęcia pozostawionego na
mrozie.
A jednak zrządzeniem losu, samiec był zdolny wprowadzić więcej zmian, niż był
godzien: w następstwie ataków, był najwyższym rangą nieBratem w Radzie, ale dla Mordha -
który był tak uwikłany w Bractwo, mógłby równie dobrze skończyć z czarnym sztyletem w
swojej piersi.
Dlatego Elan był tym który zwołał dzisiaj trochę” nieoficjalne”
spotkanie towarzyskie.
1. Jak to wytłumaczył mój mąż: jezdząc tym autem trzeba się dużo nakrecić
kierownica podczas jazdy bo auto tańczy na drodze, autorka porownuje to krecenie do atracji
imprezy Fireman’s Festival w Ameryce podczas której dzieciaki gonią świnie po zagrodzie
żeby je złapać - „Graced pig contest” (dziwne maja zabawy tak swoją drogą;)) 2. Kultowa
regóła polecająca na zawieraniu małżeństw, związków,wewnątrz własnej grupy w celu
zabezp[ieczenia jej przed utrata członków,wzmocnienia izolacjii i utrzymania odrębności.
Które po raz kolejny nie obejmowało Mordha. I które będzie prawdopodobnie
dotyczyło buntu.
Nie, żeby taki intelektualista jak Elan nazwałbym je w ten sposób. Nie, zdrajcy, którzy
nosili apaszki, jedwabne skarpetki mieli tendencję do formułowania ich rzeczywistości w
znacznie bardziej wysublimowanych określeniach - mimo, że sformułowanie nic nie
zmienia...
Assail pędził przed siebie, podróż do domu Elana trwała dobre czterdzieści pięć
minut, pomimo tego, że autostrady były całe w soli, a ulice odśnieżone. Oczywiście, może i
zaoszczedziłby czas, dematerializując się, ale jeśli sprawy wymknęłyby się spod kontroli, jeśli
zostałby ranny i nie mógłby zniknąć sam, musiał się upewnić, że miał skuteczną kryjówkę i
ucieczkę.
Wziął za pewnik bezpieczeństwo tylko raz i dawno temu. Nigdy więcej.
I w rzeczywistości, Bractwo było bardzo inteligentne. Nie wiadomo, czy powstali
spiskowcy dokonają dziś nalotu czy nie, zwłaszcza jeśli Xcor zamierza dokonać wystąpienia.
Kryjówką Elana był murowany dom, pochodzenia wiktoriańskiego, z drewnianym
wykończeniem na każdym wierzchołku i narożniku.
Zlokalizowany w małej sennej wiosce z tylko trzydziestoma tysięcami ludzi, był
dobrze usytułowany w zaułku, i miał rzekę wijącą się po jednej stronie obiektu.
Kiedy wyszedł, nie pozapinał guzików z żółwiej skorupy na froncie swojego płaszcza
z sierści wielbłądziej i nie założył rękawic. Nie pozapinał swojej dwurzędowowej marynarki.
Jego broń była umiejscowiona na jego sercu, i chciał mieć do niej dostęp.
Zbliżył się do drzwi, jego drobne czarne buty stukały na odsnieżonym chodniku, a
jego oddech opuszczał jego usta w kłębach bieli. Ponad jego głową,księżyc świecił jasno jak
światło halogenowe i tłuszcz na talerzu, brak chmur i wilgotności umożliwiała jego
prawdziwej mocy spadać wprost z nieba.
Zasłony na wszystkich oknach zostały spuszczone, więc nie mógł zobaczyć, jak wielu
pozostałych przybyło, ale nie zaskoczyłoby go, gdyby już zdematerializowali się na miejscu.
Imbecyle.
Wcisnął dzwonek do drzwi gołą ręką, wejście natychmiast otworzył na ościerz,
formalnie ubrany kamerdyner Psańców kłaniając się w pas.
„ Mistrzu Assail. Witamy, mogę wziąć twój płaszcz?”
„ Nie, nie możesz.”
Zawahał się, przynajmniej do czasu kiedy Assail uniósł brew na sługę.” Ach,
oczywiście, mój panie, proszę za mną.”
Głosy, wszystkie z nich męskie, zalały jego uszy, tak jak zapach cynamonu w
grzanym cydrze dotarł do jego nosa. Wchodząc za lokajem, pozwolił się prowadzić do
wielkiego pokóju dziennego, który został wypchany ciężkimi mahoniowymi meblami, z tej
samej epoki co dom. A wśród antyków, było dobrze z dziesięciu mężczyzn towarzyszących
gospodarzowi,wystrojonych w garnitury z krawatami i apaszkami na szyji.
Byli wyraźnie zanurzeni w rozmowie do momentu jego pojawienia się,co
zasugerowało mu, że przynajmniej niektórzy z nich mu nie ufają.
To były prawdopodobnie jedyne mądre rzeczy na temat tej grupy.
Ich gospodarz oderwał się i podszedł z radosnym uśmiechem.” Jak dobrze, że się
pojawiłeś Assail.”
„ Dziękuję, że mnie zaprosiłeś.”
Elan zmarszczył brwi.” Gdzie jest mój Psaniec? Powinien wziąć twój płaszcz -”
„Wolę go zatrzymać. I zajmę to siedzenie tam.” Skinął na jeden róg, który
zapewniał mu najlepszy dostęp wizualny.” Mam nadzieję, że niedługo zaczniemy.”
„ Rzeczywiście.Po twoim przybyciu, czekamy tylko na jeszcze jednego.”
Assail zmrużył oczy na subtelnej linii potu, która znaczyła skórę między nosem i
górną wargą samca. Xcor wybrał właściwego pionka, pomyślał, Podszedł i opadł na krzesło.
Ostry przeciąg ogłosił nadejście ostatniego gościa.
Kiedy Xcor wszedł do pokoju, nastał cholernie więcej niż zastój w paplaninie. Każdy
z arystokratów zamilkł, subtelne przegrupowanie tłumu zakończyło się tym że każdy się
cofnął.
Potem znowu - niespodzianka! Xcor miał więcej niż jednego towarzysza ze sobą.
Cała Banda Drani deptała mu po piętach, tworząc półkole za swoim przywódcą.
Jako osoba i z bliska, Xcor był właśnie taki jak zawsze: szorstki i brzydki, rodzaj
samca, którego oblicze i ustosunkowanie sugeruje, że jego reputacja wyrobiona przez
przemoc była oparta na rzeczywistości, a nie na domysłach. Zaprawdę, stojąc pośród tych
słabeuszy, w ich otoczeniu luksusu i uprzejmości, był gotowy i perfekcyjnie zdolny do
wycięcia wszystkiego co oddycha w tym pokoju - a samce za jego plecami byli tacy sami,
każdy ubrany jak na wojne, i przygotowani, aby to wykorzystać na sam ukłon od ich pana.
Biorąc pod uwagę wielu z nich, nawet Assail musiał przyznać, że byli imponujący.
Jakim głupcem był Elan - on i jego powsinogi z glymerii nie mieli pojęcia o puszce
Pandory jaką otworzyli.
Z nadgorliwym kaszlem, Elan wystąpił z orędziem wszem i wobec jako ktoś kto był
za to odpowiedzialny - choć przyćmiewał go nie tyle ciężar żołnierzy, ale ich obecność.
„Wierzę, że jakiekolwiek przedstawianie jest zbędne, bez mówienia tego do
każdego z was z osobna” - w tym momencie, spojrzał na swoich członków Rady” mówienie
o tym spotkaniu, spowoduje odwet który będzie równoznaczny z życzeniem sobie aby
ataki powróciły.”
Podczas gdy mówił, zebrał pewną dynamikę, jakby zakładając płaszcz mocy, nawet
jeśli był dostarczony przez kogoś innego, to był to rodzaj masturbacji dla jego ego.
„ Myślałem, że to ważne, aby zgromadzić nas wszystkich razem tej nocy.” Zaczął
chodzić, składając ręce na swoich małych plecach i pochylił się do przodu, przemawiając do
swoich lśniących butów.” Od czasu do czasu w ciągu ostatniego roku, wszyscy szanowni
członkowie Rady przybyli do mnie i wyrazili nie tylko swoje katastrofalne straty, ale ich
frustracje w związku z funkcjonowaniem obecnego systemu odpowiadającego za każdą
znaczącą poprawę.”
Brwi Assail’a wystrzeliły w górę przy słowie obecnego: To powstanie poczyniło
dalsze postępy niż się domyślał, jeżeli to się rozniesie wokół...
„ Rozmowy te miały miejsce w ciągu miesięcy, ale była to niezachwiana spójność
skarg i rozczarowań. W konsekwencji, po długich obradach z moim sumieniem,
znalazłem się po raz pierwszy w moim życiu, unikając aktualnego lidera wyścigu do tego
stopnia, że jestem zmuszony do działania. Ci gentlemani” - w tej groteskowej
perspektywie machnął otwartą dłonią na kolekcje bojowników -” wyrazili podobne obawy,
jak również pewne chęci by - jak by to określić - wprowadzić zmiany. Jak mi wiadomo,
wszyscy jesteśmy częścią jednego umysłu, pomyślałem, że może omówimy nasze
następne kroki.”
W tym momencie, zgromadzeni strojnisie postanowili naszczać na konwersacyjne
drogowskazy, powtarzając, w ich własnych niekończących słowach, co właśnie stwierdził
Elan.
Najwyraźniej czuli, że to dla nich okazja, by udowodnić Bandzie Drani jak poważni
byli, ale wątpił by cokolwiek dotarło do Xcora poza gorącym powietrzem. Ci członkowie
arystokracji byli krusi, narzędziami przeznaczonymi na stracenie, każdy z nich ograniczony w
użyciu i łatwy do złamania - i Xcor musiał o tym wiedzieć. Nie ulega wątpliwości, że będzie
pracować z nimi, aż przestanie ich potrzebować, a następnie złamie ich jak śmiesznie małe
drewniane uchwyty i rzuci je na bok.
Kiedy Assail usiadł i słuchał, nie czuł szczególnej miłości i szacunku dla sposobu
sprawowania władzy. Ale jedna rzecz stanowiła dla niego pewny fakt, że Ghrom był samcem
który dotrzymuje danego słowa - tego samego nie można było powiedzieć o żadnym z tych
chojraków glymerii: Ta cała grupa, wyłączając Xcor’a i jego chłopców, całowała by dupę
króla, aż zdretwiały by im usta - Aż do czasu kiedy spowodowaliby jego śmierć. A potem?
Xcor będzie służyć samemu sobie i do diabła z całą resztą.
Ghrom stwierdził, że umożliwiłby handel z ludźmi, aby swobodnie się utrzymywać.
Xcor jednak był typem, który nie pozwoliłby na to by inni mieli możliwość by rosnąć
w siłę - a wszystkie pieniądze jakie zarobiłby na handlu narkotykami, prędzej czy później
sprawiłyby, że plecy Assaila stałyby się celem.
Jeśli już jednym nie są.
„... I moje rodzinne nieruchomości leżą odłogiem w Caldwell”
Gdy Assail wstał z krzesła, wszystkie oczy bojowników skierowały się na niego.
Krocząc naprzód przez tłum, był ostrożny, aby pokazać swoje ręce, aby uwierzyli że
nie wyciągnął broni.
„ Proszę wybaczyć że przeszkadzam,” powiedział to bez znaczenia” Ale muszę
teraz odejść.”
Elan zaczął bełkotać, aż Xcor zmróżył oczy.
Odnosząc się do prawdziwego lidera w pokoju, Assail mówił wyraźnie” Nie będę
nawiązywał do tego spotkania, ani pojedyńczym osobom w tym pokoju, ani
jakimkolwiek innym osobom, nie będe nawiazywał do sprawozdania, które zostały
przedstawione, ani do tego kto w nim uczestniczył. Nie jestem politycznym
indywidualistą, ani nie posiadam wzorów sprawowania każdej władzy - ale jestem
biznesmenem dążącym by nadal rozwijać się w kręgach gospodarczych. Opuszczając to
spotkanie i rezygnując z Rady niniejszym, działając zgodnie z tym, nie zamierzam
propagować, ani zakłucać porządku obrad.”
Xcor uśmiechnął się zimno, oczy miał zamknięte, naładowane zabójczymi
zamiarami.”Uznam każdego, kto opuści ten pokój jako mojego wroga.”
Assail kiwnął głową.” Niech tak będzie. I wiem, że będę bronić swoich interesów
odpowiednio przed intruzami jakiegokolwiek rodzaju.”
„ Jak sobie życzysz”.
Assail wyszedł bez pośpiechu, przynajmniej dopóki nie wsiadł do Range
Rovera.Wewnątrz SUVa, sprawnie zamknął zamek w drzwiach, uruchamił silnik, i
wystartował.
Jadąc, był czujny, ale nie wpadał w paranoję.Wierzył w każde słowo Xcor’a co
oznaczało, że oznakował go jako wroga, ale był też świadomy, że ten samiec będzie miał ręce
pełne roboty.
Pomiędzy Bractwem, które było bez wątpienia więcej niż groźnym wrogiem, a
glymerią, która była niczym koty pasterskie3., wiele rzeczy przyciągało jego uwagę.
Prędzej czy później, jednak samiec skoncentruje się na Assailu.
3. Idiomatyczne powiedzenie, które odnosi się do próby kontrolowania lub
zorganizowania klasy jednostek, które są niekontrolowane lub chaotyczne. Oznacza to
zadanie niezwykle trudne lub niemożliwe do zrobienia przede wszystkim ze wzgl na czynniki
chaotyczne Na szczęście, teraz był gotowy, i zamierzał by tak zostało.
A oczekiwanie nigdy mu nie przeszkadzało.
Rozdział 71
Gdy Thor wyłonił się nagi i kapiący z pod prysznica, pukanie do drzwi jego sypialni
było głośne i trochę przytłumione, jak gdyby zostało dokonane przez skraj dłoni, zamiast
kostkami i po tylu latach bycia Bratem, wiedział, że to mogło być wykonane tylko przez
jednego mężczyznę.
„ Rankhor?” Założył ręcznik wokół pasa i ruszył, aby otworzyć drzwi.”
Mój Bracie, jak leci?”
Facet stał na korytarzu, jego niezwykle piękna uroczysta twarz, ciało odziane w białą
jedwabną szatę, która spadła z jego szerokich ramionach i była związana w pasie prostym
białym sznurem. Na jego piersi, czarne sztylety były w kaburze z białej skóry.
„ Hej, mój Bracie... Ja, ach...”
Nastąpiła niezręczna chwila, a Thor był jednym który mógł przełamać napięcie.”
Wyglądasz jak ulukrowany pączek, Hollywood.”
„ Dziękuję.”Brat wpatrywał się w dywan.” Słuchaj, przyniosłem ci coś.
To od Mary i ode mnie.”
Otwarł wielką dłoń, trzymał ciężki złoty Rolex, ten który Mary nosiła, ten który Brat
dał jej, gdy się sparzyli. To był symbol ich miłości... i ich wzajemnego wsparcia.
Thor wziął go, czując ciepło, które zatrzymał metal.” Mój Bracie...”
„ Słuchaj, chcemy tylko, żebyś wiedział, że jesteśmy z Tobą - dołożyłem z powrotem
części bransoletki więc będzie pasował do twojego nadgarstka.”
Thor wsunął go na rękę, tak, idealnie dopasowany.
„ Dziękuję. Zwrócę go -”
Rankhor rozpostarł ręce i zrobił coś w rodzaju przytulającego niedźwiedzia, z którego
był znany - w rodzaju takiego który nadwyręża twój kręgosłup i po wykonaniu którego trzeba
napełnić swoją klatkę piersiową powietrzem, by po prostu upewnić się, że nie ma się
przebitego płuca.
„ Brak mi słów, mój Bracie,” powiedział Hollywood.
Gdy Thor klepnął go w plecy, poczuł tatuaż smoka który kotłował się, jakby też
składał kondolencje.”W porządku. Wiem, że to trudne.”
Po wyjściu Rankhora, po prostu zamknął drzwi, gdy nastąpiło kolejne pukanie.
Wyjrzał za drzwi i zobaczył Furiatha i Z w kolejce obok siebie. Bliźniacy mieli na
sobie tą samą szatę i sznur, który Rankhor miał założony, a ich oczy były takie same jak
Hollywooda, Bahama blues: smutne, tak cholernie smutne.” Mój Bracie” powiedział Furiath,
podchodząc i obejmując go.
Kiedy samiec cofnął się w tył, wyciągnął coś długiego i skomplikowanego.
„ Dla Ciebie.” W ręku miał pięciometrową jedwabną białą wstęgę, na której była
modlitwa o siłę, starannie i pięknie haftowana złotą nicią.
„Wybranki, Cormia i ja jesteśmy z tobą.”
Thor przez chwilę wachlował taśmą, i śledził znaki Starego Języka, recytując stare
słowa w swojej głowie. To musiało zająć godziny, pomyślał. I wiele, wiele rąk.” Mój Boże, to
jest piękne...” Powstrzymał łzy i pomyślał, Fankurwatastic. Jeśli w ten sposób będzie
dostawał serdeczności do czasu Ceremonii? Będzie miał cholerny bałagan, gdy faktycznie się
zacznie.
Zbihr odchrząknął. A następnie Brat, który nienawidził dotykać innych pochylił się i
objął Thora. Uścisk był tak delikatny, że Thor musiał się zastanawiać, czy to nie było
przypadkiem z braku praktyki. Albo to, albo Thor wyglądał tak krucho, jak się czuł.
„ To jest od mojej rodziny dla Ciebie” wypowiedział miękko słowa.
Brat podał kawałek pergaminu i palce Thora zadrżały gdy go otworzył.”
Och... cholera...”
Na środku był czerwony odcisk małej rączki. Młodego. Nalli...
Nie było większej lub cenniejszej rzeczy dla mężczyzny niż jego potomstwo -
zwłaszcza jeśli to była dziewczynka. Dlatego odcisk rączki był symbolem wszystkiego co Z
miał i wszystkiego czym był, teraz i w przyszłości i pergamin został zastawiony by wspierać
jego Brata.
„ Kurwa,” Thor powiedział po prostu i wziął drżący oddech.
„ Zobaczymy się tam,” stwierdził Furiath.
Musieli zamknąć drzwi.
Tohr cofnął się i usiadł na materacu z wstęgą na swoich udach, wpatrując się w odcisk
rączki dziecka.
Gdy zabrzmiało następne pukanie, nie spojrzał w górę.” Tak?”
To był V.
Brat wydawał się sztywny i skrępowany, ale wtedy, był chyba najgorszy z nich
wszystkich, gdy przyszło to bzdurne gówno.
Nic nie powiedział. Nie próbował żadnego bzdurnego przytulania, co było równie
dobre.
Zamiast tego postawił drewnianą skrzynkę na łóżku, obok Thora, wydzielającą turecki
zapach i wrócił do wyjścia, jakby nie mógł się doczekać, aby wydostać się z pokoju.
Zatrzymał się przed wyjściem.” Mam to, mój Bracie,” powiedział do drzwi.
„ Wiem, V. Zawsze masz.”
Mężczyzna skinął głową i wyszedł, Thor odwrócił się do mahoniowej skrzynki.
Zwalniając zapięcie z czarnej stali i podnosząc pokrywę, musiał zakląć pod nosem.
Zestaw czarnych sztyletów był... zapierał dech w piersiach. Wyjmując jeden,
podziwiał dopasowanie do jego ręki, a następnie zauważył, że na ostrzu były wyryte symbole.
Modlitwy, cztery z nich, po jednej na każdej stronie broni. Modlitwy o siłę.
Te sztylety naprawdę nie nadawały się do walki - były zbyt cenne. Chryste, V musiał
pracować nad nimi przez rok, może dłużej... choć oczywiście, jak wszystko co Brat wykonał
w tej jego kuźni, było zabójcze jak cholera - Następnie pukał Butch. Musiał być.
„Ta -” Thor musiał oczyścić swoje gardło.” Tak?”
Tak, to był glina. Ubrany jak wszyscy inni w białe szaty z białym sznurem.
Gdy Brat wszedł po pokoju, nie miał nic w swoich rękach. Ale nie przyszedł z
pustymi rękami.
„ W taką noc jak dziś,” powiedział chropowato,” Mam tylko moją wiarę.
To wszystko, co mam - bo nie ma pod słońcem żadnych słów by ulżyły ci, tam gdzie
jesteś - znam to osobiście.”
Sięgnął na szyję i szperał za czymś. Kiedy przyniósł ręce do przodu, trzymał ciężki
złoty łańcuch i nawet cięższy krzyż, którego nigdy, przenigdy nie zdejmował.
„ Wiem, że mój Bóg nie jest twoim, ale mogę ci to założyć?”
Thor kiwnął i opuścił głowę. Łańcuch wisiał na jego szyi, jako znak niesamowitej
wiary katolickiej samca, by w każdej chwili mógł wyciągnąć rękę i dotknąć krzyża.
Miał niesamowitą wagę, całe to złoto. Nawet był wygodny.
Butch pochylił się i uścisnął ramię Thora.
„ Zobaczymy się na dole.”
Kurwa. Nie miał nic więcej do powiedzenia.
Przez chwilę, po prostu siedział, starając się trzymać razem.
Dopóki nie usłyszał czegoś przy drzwiach. Drapanie, jakby...
„ Panie?” powiedział Thor zanim zmusił stopy i ruszył w drogę.
Otwierasz drzwi dla króla. Bez względu na stan w jakim jesteś. Ghrom i George
weszli razem, a jego Brat był charakterystycznie bezceremonialny.
„ Nie będę pytać jak się trzymasz.”
„ Doceniam to, Panie. Bo jestem cholernie obdarty.”
„ Czemu miałbyś nie być.”
„ To prawie trudniejsze, kiedy ludzie są mili.”
„ Taak. Więc. Domyślam się, że będziesz mieć więcej tego gówna do zassania.” Król
robił coś przy swoim palcu. A następnie podał Thorowi -”
O, kurwa, nie.”
Thor wyrzucił ręce w górę i zagradzając drogę, mimo że mężczyzna był ślepy.” Uh -
uh. Nie ma mowy. Nie ma kurwa mowy -”„Rozkazuję ci go wziąć.”
Thor przeklął. Czekał, by zobaczyć, czy Król nie zmienił zdania. Nic jednak nie
wskazywało na to.
Gdy Ghrom tylko patrzył prosto przed siebie, Thor wiedział, że stracił ten argument.
Z poczuciem całkowitej nierealności, wziął czarny pierścień z brylantem, który do tej
pory był noszony tylko przez Króla.
„ Moja krwiczka i ja będziemy tam dla Ciebie. Noś go podczas Ceremonii, byś
wiedział że, moja krew, moje ciało, moje bijące serce są twoje.”
George zachwycony machał ogonem, jakby na poparcie swojego mistrza.
„ Ja pierdolę.” Tym razem Thor był tym, który dopadł do Brata, a uścisk wrócił ostry i
mocny.
Po wyjściu Ghroma z psem, Thor obrócił i oparł się o drzwi.
Ostatnie pukanie było miękkie.
Choć czuł się wewnątrz jak kociak, przygotował się na to, że ostatni też okazał się
mężczyzną, za drzwiami zobaczył Johna Matthew.
Chłopiec nie fatygował się opisywaniem czegokolwiek. Po prostu dopadł ręki Thora i
nałożył...
Sygnet Hardhego na palec Thora.
On by chciał być tu dla ciebie, zamigał John.
A jego pierścień to wszystko, co mam po nim. Wiem, że chciałby, abyś nosił
go podczas Ceremonii.
Thor patrzył na herb, który został wyryty w szlachetnym metalu i myślał o swoim
przyjacielu, jego mentorze, jedynym ojcu jakiego tak naprawdę miał.” To znaczy... więcej niż
można sobie wyobrazić.”
Będę obok ciebie, zamigał John. Cały czas.
„ Dokładnie za mną, synu.”
Objęli się, a następnie Thor zamknął cicho drzwi.
Wracając do łóżka, spojrzał na wszystkie symbole Braci... i wiedział, że w obliczu
próby, wszyscy byli z nim - nie żeby kiedykolwiek było to problemem.
Czegoś brakowało w tym wszystkim.
Autumn.
Potrzebował swoich braci. Potrzebował swego syna. Ale potrzebował też jej.
Miał nadzieję, że to co jej powiedział będzie wystarczające, ale było kilka rzeczy,
których nie można cofnąć, pewne rzeczy, na które nie było lekarstwa.
A może miała rację w kwestii cyklu.
Jednak modlił się by było coś więcej niż to. Szczerze się o to modlił.
Gdy Lassiter stał w rogu pokoju Thora, był dla niego niewidoczny. Dobra rzecz.
Obserwując, wchodzenie i wychodzenie mężczyzn był twardy. Jak Thorowi udawało się
trzymać w jednym kawałku, było cudem.
Ale to w końcu przyszło, pomyślał anioł.
Wreszcie, po tak długim czasie, po tym wszystkim - więc, gówno, szczerze mówiąc...
rzeczy ostatecznie szły w dobrym kierunku.
Po spędzeniu poprzedniego dnia i nocy z bardzo cichą Autumn, opuścił ją o zachodzie
słońca dusząc się w jej myślach, wierzył w to, że odtwarzając wizytę Thora w kółko i w kółko
w głowie, nic nie znalazła z wyjątkiem szczerości w tym, co jej powiedział.
Jeśli ona pokazała by się dzisiaj, było kurwa po robocie. Zrobił to. Hmm, ok, dobrze -
oni zrobili to. W rzeczywistości, był pobocznym graczem w tym wszystkim. Z wyjątkiem
tego, że kurwa martwił się o tę parę. I o Wellsie też.
Po drugiej stronie, Thor podszedł do szafy i wydawało się, że się szykuje.
Wyjmując białą szatę, Brat założył ją po czym wrócił do łóżka, aby opasać się w pasie
wspaniałą wstęgą którą przyniósł Furiath. Później, podniósł złożony kawałek pergaminu który
dał mu Z, schował go do wiązania i założył białe kabury - do których wsunął dwa
spektakularne czarne sztylety od V. Sygnet włożył na środkowy palec lewej ręki, czarny
diament na kciuk ręki przeznaczonej do walki.
Z nieznanym uczuciem dobrze wykonanej roboty, Lassiter myślał o wszystkich
miesiącach gdy był z powrotem na ziemi, przypominając sobie, jak on, Thor i Autumn
pracowali razem, aby uratować kobietę, która była na zakręcie... cóż, na różne sposoby, każdy
z nich na swój sposób.
Taa, Stwórca wiedział, co się działo, gdy przeznaczenie się wypełniło: Thor nie był
taki sam. Autumn nie była taka sama.
I sam Lassiter nie był taki sam: To było po prostu niemożliwe dla niego, aby odciąć
się od tego, aby olać to, jak by nic nie miało znaczenia - i zabawne było, że naprawdę kurwa
nie chciał odpuścić.
Człowieku, niektóre czyśćce zostały anulowane tej nocy, pomyślał ze smutkiem,
zarówno te prawdziwe jak i symboliczne: Kiedy Wellsie przeniesie się do Zanikhu, zamierzał
w końcu wydostać się z tego więzienia. Jej przeniesienie będzie znaczyło, że brzemię Thor
zostało zdjęte, więc oboje byli wolni.
A co do Autumn? Cóż, przy odrobinie szczęścia, pozwoli sobie pokochać
wartościowego mężczyznę - i będzie kochana - tak, po tych wszystkich latach cierpienia,
mogła wreszcie zacząć żyć na nowo, mogła się odrodzić, zmartwychwstać, powrócić z
martwych...
Lassiter zmarszczył brwi, dziwny alarm zaczął dzwonić w jego głowie.
Rozglądając się, prawie spodziewał się jakiejś wspinaczki po ściance rezydencji lub
lądowania w ogrodzie helikoptera. Ale nie...
Odrodzenie, zmartwychwstanie... powrót z martwych.
Czyściec. Pomiędzy.
Taa, powiedział sobie. Gdzie była Wellsie. Hello?
Gdy dziwna, bezcielesna panika go chwyciła, zastanawiał się, jaki kurwa był jego
problem - Thor zamarł i spojrzał w kąt.” Lassiter?”
Wzruszając ramionami, anioł zorientował się, że równie dobrze może się ujawnić. Nie
ma powodu by się ukrywać - choć, gdy przyjął swoją postać, zatrzymał strach przy sobie.
Boże... co do cholery się z nim dzieje? Byli na mecie. Wszystko co Autumn miała zrobić, to
pokazać się na Ceremonii Przejścia - przy okazji będzie układała ubrania, gdy on zostawiłby
to, by przyjść tutaj, było całkiem jasne, że nie będzie tylko szorowała podłóg w chacie przez
całą noc.
„ Hej,” powiedział Brat.” Myślę, że to jest to.”
„ Taa.” Lassiter wymusił uśmiech na swojej twarzy.” Taa, to na pewno jest to. Jestem
z ciebie dumny, tak przy okazji. Dobrze się spisałeś.”
„ Wysokie uznanie.” Facet wachlował palcami i spojrzał na pierścienie.”
Ale wiesz co? Naprawdę jestem gotów by to zrobić. Nigdy nie myślałem, że mógłbym
to powiedzieć.”
Lassiter skinął głową, gdy Brat odwrócił się i skinął na drzwi. Tuż przed tym zanim
Thor dotarł do drzwi, zatrzymał się przy szafie, sięgnął w ciemność i wyciągnął spódnicę
czerwonej sukni.
Kiedy potarł delikatną tkaninę pomiędzy kciukiem i palcem wskazującym, poruszał
ustami, jakby mówił do satyny... lub jego byłej żony... lub, cholera, może to było po prostu do
siebie.
Potem zwolnił uchwyt na ubraniu, pozwalając jej wrócić z powrotem do cichej pustki
w której wisiała.
Wyszli razem, Lassiter przystanął by dać ostatnią porcję wsparcia przed ostatecznym
zerwaniem i torowaniem drogi korytarzem rzeźb.
Z każdym krokiem bliżej schodów, ten alarm dzwonił głośniej, aż dźwięk
rozbrzmiewał przez ciało Anioła, żołądek kwaśniał tak, jak jego nogi stawały się rozlazłe.
Jaki do cholery jest jego problem?
To była ta dobra część, szczęśliwe zakończenie historii. Więc dlaczego jego wnętrze
mówi mu, że przeznaczenie czekało w skrzydłach?
Rozdział 72
Rozdział 73
Tak na prawdę, Autumn nie była pewna, czy przyjdzie do rezydencji... aż do chwili
gdy przyszła. I nie była pewna co czuje do Thora... aż do chwili gdy go zobaczyła wypatrując
w tłumie i wiedziała, że on też jej szukał. Nie otworzyła całkowicie serca dla niego... dopóki
nie ruszył do niej, gdy ich oczy się spotkały, jego opanowanie prysło.
Kochała go wcześniej - lub tak myślała.
Ale nie całkiem tam była. Kluczowym elementem który jej umknął był sens siebie, nie
jako kogoś, kto był niegodny i musiał zostać ukarany, ale jako wartościowej jednostki i życia
do przeżywania poza tragedią, która definiowała ją przez tak długi czas.
Kiedy podeszła bliżej, nie była jak sługa lub pokojówka, ale jak wartościowa samica...
która zmierzała do swojego mężczyzny, by objąć go i by być z nim połączoną tak długo jak
uzna Pani Kronik.
Z wyjątkiem, że tego nie robiła.
Nie była nawet w połowie drogi przez foyer, kiedy w jej ciało uderzyła jakaś siła.
Nie mogła pojąć, co ją dopadło: w jednej chwili szła w kierunku Thora, odpowiadając
na jego milczące wołanie, by szła do niego, przechodząc w poprzek salę, zmierzała do
jedynego którego kochała...
A następnie, wielkie światło padło na nią z jakiegoś nieznanego źródła, zatrzymując ją
na jej drodze.
Jej wola nakazywała jej ciału, by kontynuowała drogę do Thora, ale większa siła
nakładała żądanie na nią i wymagała od niej by to zrobiła: ciągnęło ją coś co było
niezaprzeczalne jak grawitacja, została podniesiona z ziemi, do światła. Gdy wzniosła się w
górę, usłyszała krzyk Lassitera i widziała go z góry jak ruszał do przodu, jakby chciał
zatrzymać jej odpłynięcie - To właśnie było to, co napędzało ją do wymachiwania pod prąd.
Szamocząc się zaciekle, walczyła wszystkim co miała, ale nie było możliwości
uwolnienia się od tego co ją schwytało: Nie ważne jak walczyła, nie mogła przerwać
wznoszenia.
W dole poniżej, panował chaos, ludzie pędzili do przodu, gdy Thor dźwignął się z
podłogi. Kiedy patrzył na nią, jego twarz była maską dezorientacji i niedowierzania, a potem
zaczął skakać do góry, jakby próbował ją złapać, jak gdyby ona była balonem, którego
sznurek usiłował chwycić.
Ktoś złapał go, gdy stracił równowagę - John. I Król rzucili się do jego boku. I jego
bracia...
Jej ostatni obraz nie był żadnym z nich, nawet nie był to Thor, ale Lassiter.
Anioł był obok niej, także się unosząc, światło razem ich okalało dopóki nie zniknął
jak i ona, dopóki nie było w ogóle nic, nawet świadomości...
Gdy Autumn przyszła do siebie po raz kolejny znalazła się w szerokiej białej
przestrzeni, tak szerokiej i tak długiej, że nie ma było horyzontu.
Przed nią były drzwi. Białe drzwi z białym pokrętłem i poświatą wokół ościeży, jak
gdyby jasne światło czekało na nią po drugiej stronie.
To nie było to, co przywitało ją, kiedy po raz pierwszy umarła.
Powrót wiele lat temu, gdy jej świadomość wróciła do niej po tym, jak zadała sobie
cios sztyletem we własny brzuch, znalazła się w innym białym pejzażu, takim który miał
drzewa i świątynie i równo przystrzyżone trawniki, który został zaludniony przez Wybranki
Pani Kronik, taki do którego poszła żyć bez pytań, przyjmując swój los nie z jej wyboru, ale
jak nieunikniony wynik jej wyboru na dole.
To jednak nie było Sanktuarium. Było to wejście do Pustki.
Co się stało?
Dlaczego ona - Wyjaśnienie przyszło do niej w szybko, jak zdała sobie sprawę, że
pozwoliła odejść przeszłości i otworzyła swoje serce by wziąć wszystko, co życie ma do
zaoferowania... uwalniając się od jej własnego Pomiędzy - nawet kiedy była tego
nieświadoma był w nim.
Wyszła z Pomiędzy. Była... wolna.
Ale Thor był na dole.
Jej ciało zaczęło się trząść, przeszywać wściekłością, dopadł ją gniew tak głęboki i
trwały że chciała szarpać pazurami przez drzwi, mając ostre słowa dla Pani Kronik lub
Stwórcy Lassitera lub kogokolwiek, kto był chorym draniem zajmującym się przeznaczeniem.
Przemierzyła tak długą drogę od miejsca gdzie po raz pierwszy stanęła, tylko po to by
stwierdzić, że nagroda była tylko kolejną ofiarą, była wściekła i pełna przemocy.
Nie otrzymała nic w zamian za to, że pozwoliła sobie pójść dalej, rzuciła się na portal,
uderzając przy tym pięściami, szarpiąc paznokciami, kopiąc nogami. Przeklinała, co było złe i
wzywała święte miana mocy, co było nikczemne - Gdy jakieś ramiona złapały ją wokół talii i
zaczęły odciągnąć do tyłu, zaatakowała niezależnie kim był ten ktoś, obnażając kły gryzła po
grubym przedramieniu -
„ Ja pierdolę! Ała!”
Oburzony głos Lassitera ukrócił jej temperament, wyciszając jej ciało, aż po prostu
łapała tylko oddech.
A cholernie drzwi były zupełnie bez obrażeń. Obojętne. Niewzruszone.
„ Wy dranie,” wrzasnęła.” Wy dranie!”
Anioł odwrócił ją i nią potrząsnął.” Słuchaj mnie - Nie pomagasz tutaj takim
zachowaniem. Musisz się kurwa uspokoić.”
Siłą woli wzięła się w garść, a następnie natychmiast zaczęła szlochać.”
Dlaczego? Dlaczego oni nam to robią?”
Potrząsnął nią ponownie.” Posłuchaj mnie. Nie chcę, abyś otworzyła te drzwi, tylko
zostań tu. Zrobię co tylko będę mógł, w porządku? Nie mam może dużo wpływu na to, może
nie mam w ogóle, ale dam mu pieprzoną szansę. Zostaniesz tam, gdzie jesteś, i na miłość
boską, nie otwieraj tych drzwi. Gdy to zrobisz, będziesz w Pustce i gówno będę mógł zrobić.
Czy to jasne?”
„ Co zamierzasz zrobić?”
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę.” Może w końcu będę dziś w nocy aniołem”.
„ CoNie rozumiem...?”
Lassiter wyciągnął rękę i ujął jej twarz.” Wy dwoje zrobiliście tak wiele dla mnie -
cholera, my wszyscy byliśmy w naszym Pomiędzy, w pewnym sensie. Więc idę zaoferować
wszystko co mam, by was ochronić - Zobaczymy, czy to wystarczy.”
Chwyciła jego rękę.” Lassiter...”
Cofnął się i skinął na nią.” Zostań tu i nie licz na to za bardzo. Stwórca i ja nie mamy
najlepszych relacji - I może po prostu spali mnie na miejscu. W
takim przypadku, bez urazy, ale masz przechlapane.” Lassiter odwrócił się i wszedł do
światłości, jego wielkie ciało zniknęło.
Zamykając oczy, Autumn owinęła się ramionami wokół i modliła by anioł dokonał
cudu.
Modliła się o wszystko, co miała...
Rozdział 74
Rozdział 75
Gdy świt się zbliżał będący końcem ciemnej nocy i księżyc zatonął nisko na niebie,
Xcor odszedł do centrum Caldwell.
Po tym śmiesznym spotkaniu z glymerią, on i jego Dranie zwołali się na szczycie ich
wieżowca, ale nie był w stanie znieść żadnej polityki lub rozmowy o arystokracji.
Po zwołaniu swoich żołnierzy do powrotu do ich najnowszej bazydomu, sam umknął
w zimne nocne powietrze, dokładnie wiedząc, gdzie musiał się udać.
Na łąkę, łąkę skąpaną księżycem z dużym drzewem.
Gdy zescalił się tam, zobaczył że łąka nie jest zasypana śniegiem, ale tętni kolorami
jesieni, gałęzie dębu nie były gołe, ale soczyste z czerwonymi i złotymi liśćmi.
Maszerując po śniegu, wchodził na odrodzoną ziemię, zatrzymał się, kiedy doszedł do
miejsca, gdzie widział po raz pierwszy Wybrankę... i wziął jej krew.
Pamiętał każdą jej cząstkę, jej twarz, jej zapach, jej włosy. Sposób poruszania i
dźwięk jej głosu. Delikatną strukturę jej ciała i przerażającą kruchość jej gładkiej skóry.
Tęsknił za nią, jego zimne serce płakało w modlitwie za czymś czego los mógł mu
nigdy nie dać. Zamykając oczy, oparł ręce na biodrach i spuścił głowę.
Bractwo znalazło ich w tym gospodarstwie.
Skrzynka na karabin, którą Syphon używał na przechowywanie jego morderczych
narzędzi zaginęła.
Ktokolwiek ją zabrał pojawił się i zniknął w ciągu poprzedniej nocy. Co oznaczało, że
o zachodzie słońca, mieli zapakowane ich kilka rzeczy i zdematerializowali się do nowej
lokalizacji.
Wiedział że Wybranka była tego przyczyną. Przypuszczał, że w żaden inny sposób ich
koczowisko nie mogło być zlokalizowane. I inna sprawa była jasna: Bractwo zamierzało użyć
karabinu, by z pewnością udowodnić, że pocisk wbity w Ghroma miesiące temu był z ich
broni.
Dokładnie z ich.
Rzeczywiście, Ghrom był takim dobrym małym królem. Tak uważnym, nie
postępującym pochopnie i bez przyczyny - a jednocześnie był oczywiście w stanie użyć
jakiejkolwiek broni którą miał w swojej dyspozycji.
Nie, żeby Xcor widział winę Wybranki - nie całą. Musiał jednak dowiedzieć się, czy
jest bezpieczna. On po prostu musiał mieć pewność, że choć jego wrogowie rozporządzali
nią, źle jej nie traktowali.
Och, jak jego niegodne serce kipiało na tą myśl, że mogła być skrzywdzona w
jakikolwiek sposób...
Gdy rozważał różne opcje, wiał zimny wiatr od północy, starając się przeszyć go na
wskroś. Było już za późno, myślał. Jego serce już było przeszyte.
Ta kobieta cięła go w taki sposób, jak rany żadnej wojny nie mogą, i od takich cięć,
nigdy nie zamierzał się leczyć.
Dobrze, że nigdy nie pokazał swoich uczuć, to było najlepsze, że nikt nie znał jego
słabości, która w końcu, po tych wszystkich latach, przyszła, aby go odnaleźć.
A teraz... będzie musiał ją odnaleźć.
Jeśli tylko powstrzyma swoje sumienie, które miał spokojne, będzie musiał ją
zobaczyć ponownie.
Rozdział 76
Khill nie wiedział, co się do cholery działo. Ludzie kurwa znikali i pojawiali się w
pieprzonym foyer, wszystko się posrało... dopuki Autumn, nie zrobiła swojego pieprzonego
powrotu.
Jeśli kiedykolwiek byłby czas, aby użyć fbomby1., to byłoby to dziś w nocy.
Ale przynajmniej tym razem wszystko skończyło się dobrze, a wszyscy doszli do
siebie, a ceremonia została ukończona: Z Autumn stojącą obok Tohra, John został
napiętnowany dwa razy, raz za Wellsie, raz za utraconego brata, którego nigdy nie spotkał. A
następnie, kiedy sól uszczelniła rany, tłum udał się do najwyższego miejsca w posiadłości, w
którym urna Wellsie została otwarta i jej prochy troskliwie zostały uniesione do niebios, przez
podmuchy rzadkiego wschodniego wiatru.
Teraz wszyscy powrocili na dół do jadalni, aby zjeść i się zregenerować; później oni
bez wątpienia zaczną wypierdalac do swoich pokoji, jak tylko można to grzecznie uczynić.
Wszyscy skonczyli, włączając w to jego, to pozwoliło mu zwrócić się do Layli kiedy
dotarli do foyer.” Jak się czujesz?”
Ludzie, pytał ja o to, bez przerwy przez trzy dni z rzędu i za każdym razem
odpowiadała, że dobrze, i żę nie zaczęła jeszcze krwawić.
Ona nie będzie krwawić. Był tego pewien, nawet jeśli ona jeszcze w to wierzyła.
„ Czuję się dobrze”, powiedziała z uśmiechem, jakby doceniając jego dobroć.
Dobrą wiadomością było to, że między nimi bardzo dobrze się układało.
Był zmartwiony po chcączce, że to wszystko było dziwne jak jakaś cholera, ale byli
jak zespół który przebiegł maraton, osiągnął cel, i był gotowy na kolejne wyzwanie.
„ Czy mogę dostać coś do jedzenia?”
„ Wiesz, jestem głodna.”
„ Może udasz się na górę, położysz się, a ja ci coś przyniosę.”
„ To byłoby miłe, dziękuję.”
Tak, to było miłe widzieć, jak uśmiechała się do niego w ten nieskomplikowany i
ciepły sposób, to ona jedna sprawiła, że kochał ją jak rodzinę. I kiedy odprowadził ją z
powrotem do podstawy schodów, miło było, uśmiechnąć się do niej w ten sam sposób.
1. Fbomba oznacza najsilniejszą broń w arsenale werbalnym. Słowo odnoszące się do
słowa”fuck”-np.kiedy opisujemy co ktoś powiedział czy go cytujemy i nie chcemy głośno
mówić słowa „fuck” (czegoś się można nauczyć z tej książki;)
Po tym prostym i łatwym zakończeniu - odwrócił się. W bibliotece przez otwarte
drzwi, zobaczył Blay’a i Saxton’a rozmawiających ze sobą. I wtedy jego kuzyn wychylił się i
wciągnął Blaya w ramiona. Jako para stali razem, ciało przy ciele, Khill wziął głęboki oddech
i czuł się jakby jego własna śmierć przyjszła po niego.
Domyślał się, że to się tak dla nich zakończy.
Odrębne życie, oddzielne kontrakty.
Trudno pomyśleć, że na początku byli nierozłączni - Nagle, niebieske gwiazdki2.
Blaya znalazły jego.
A to co Khill w nich zobaczył zachwiało nim: Miłość promieniowała z tej twarzy,
nieskażona miłość niezmącona przez nieśmiałość, która była częścią jego powściągliwości.
Blay nie obejżał się znowu.
I po raz pierwszy... też nie zrobił tego Khill.
Nie wiedział, czy emocje dotyczyły jego kuzyna - prawdopodobnie tak było, ale
wytrzymał to: Spojrzał z powrotem na Blaylocka3. i wszystko, co miał w swoim sercu
pokazał mu na swojej twarzy.
Pozwolił temu biec dalej.
Ponieważ podczas ceremonii odejscia w zanikh dostał pewną lekcję: Możesz stracić
osoby które kochasz w mgnieniu oka, a on był gotów się założyć, kiedy to się działo, że nie
myślałeś o wszystkich powodach, które mogłyby pozwolić ci utrzymać was razem.
I, nie ważne, że myślisz ze masz na to więcej czasu. Nawet gdybyś miał wieki...
Gdy byłeś młodszy, myślałeś, że czas był ciężarem, czymś co mijało tak szybko, jak
to możliwe, żebyś mógł dorosnąć. Ale to była taka przynęta z przełącznikiem, kiedy jesteś
dorosły, zdajesz sobie sprawę, że te minuty i godziny są najcenniejszą rzeczą, jaką posiadasz.
Nic nie trwa wiecznie. I to była, kurwa, zbrodnia marnować to, co zostało nam dane.
Wystarczy, Khill pomyślał. Dość wymówek i unikania i starania się być kimś,
kimkolwiek innym.
Nawet jeśli dostał shanked, nawet jeśli jego bardzo małe ego i jego kretyńskie
serduszko zostanie rozbite na milion kawałków, nadszedł czas aby przestać pieprzyć.
Nadszedł czas, by być mężczyzną.
Kiedy Blay zaczął się prostować, jego komunikat został odebrany, Khill pomyślał,
Zgadza się, koleś.
Nasza przyszłość nadchodzi.
2. Chodzi o oczy Blay’a, nie moglam się powstrzymac zeby tego nie zostawic w
oryginale;) 3. Jeśli ktos zna tłumaczenie tej ksywki niech mi napisze w komentarzu może się
przydać:) Tłumaczyła: magdalena.bojka1
Epilog
Następnego wieczora, Thor przewrócił się na bok i zobaczył ciało Autumn w
prześcieradłach. Była ciepła i chętna gdy wszedł na nią, jej uda podziałały na niego, jej rdzeń
witał go, gdy zapadł się głęboko i przeniósł się do środka.
Zasnęli razem, pogrążając się w takim rodzaju odpoczynku, jakby podróż się
skończyła i wreszcie dom pojawił się na horyzoncie.
„ Daj mi swoje usta, moja samico”, powiedział cicho w ciemności.
Gdy dostał usta pozwolił przejąć kontrolę swojemu ciału, wyzwolenie to nie było
trzęsieniem ziemi, ale raczej falą, rozluźnieniem napięcia, a nie chaotyczną eksplozją gwiazd.
Gdy kontynuował pracę w łagodnym rytmie, uprawiając miłość z jego Autumn, był
uspokojony, że ona była prawdziwa - że oni są prawdziwi.
Kiedy było po wszystkim, włączył myślą jedno światło na stoliku nocnym i
prześledził jej twarz opuszkami. Sposób w jaki uśmiechnęła się do niego sprawił, że
całkowicie uwierzył w życzliwego Stwórcę.
Mieli się sparzyć, pomyślał. I miał dodać jej imię, które jej nadał, na plecy, tuż poniżej
Wellsie. A ona będzie w pełni jego krwiczką na zawsze jak mieli być razem.
„Czy chcesz coś do jedzenia?” Wyszeptał.
Uśmiechnęła się jeszcze bardziej.” Proszę.”
„ Będę zatem zaraz z powrotem”.
„ Poczekaj, chciałabym pójść z tobą. Nie wiem, co chcę zjeść.”
„ Więc pójdziemy na dół razem.”
Zajęło im trochę czasu, aby rzeczywiście wyjść z łóżka, ubrać się i spacerować w dół
korytarzem posągów do klatki schodowej.
Autumn zatrzymała się na górze, jak gdyby przypominając sobie noc przed i nieufność
przebywania w pobliżu miejsca - jak gdyby mogła być wciągnięta do Pustki ponownie.
Skinął ze zrozumieniem i odwrócił ją w swoje ramiona.”Będę cię niósł.”
Wpatrywała się w jego twarz, położyła rękę na jego policzku i nie musiała nic mówić.
Wiedział dokładnie o czym myślała.
„ Nie mogę uwierzyć, że Lassiter uratował nas, i też,” powiedział.” Nie chcę by
cierpiał.”
„ Ani ja. Był dobrym facetem. Prawdziwy... anioł, jak się okazało.”
Thor zaczął schodzić, ostrożnie stawiając kroki, ponieważ miał cenny ładunek. Na
dole, zatrzymał się na moment, aby spojrzeć na obraz z jabłonią na podłodze. Pozwolił odejść
dwóm kobietom u stóp tej jabłoni...
a teraz transportował jedną z nich z powrotem ponad nią - dzięki temu aniołowi, który
w jakiś sposób zrobił cud. Zamierzał tęsknić za tym sukinsynem, naprawdę. I zamierzał być
bezustannie wdzięczny za - Zabrzęczał dzwonek, głośno i wyraźnie.
Marszcząc brwi, Thor spojrzał na zegar stojący przy drzwiach do spiżarni lokaja.
Druga po południu? Kto do cholery mógł - Dzwonek zabrzmiał ponownie.
Kroczył przez mozaikę, przygotowany zadzwonić po swoich braci, jeśli będzie to
konieczne, spojrzał na monitor -
„ Ja... pierdolę.”
„ Kto to jest?”
Thor postawił Autumn, zwolnił mechanizm blokujący do wewnętrznego portalu i
umieścił swoja samicę za sobą na wypadek gdyby jakieś światło wpadło do środka.
Lassiter wchodził, jakby był właścicielem tego miejsca, chełpiąc się pełnią sił, a jego
uśmiech tak szeroki i niegrzeczny jak zawsze, jego blond i czarne włosy przyprószone
świeżymi płatkami śniegu.
Gdy Thor i Autumn patrzyli na niego z otwartymi ustami, trzymał dwie załadowane
torby McDonalda.
„ Przyniosłem dla nas wszystkich Big Macki,” powiedział radośnie.”
Wiem, że ostatnio poszukiwałeś ich, pamiętasz?”
„ Co do...” Thor zacisnął dłoń na swojej krwiczce, tak dla pewności...
cholera, z doświadczenia jak sprawy ostatnio szły, wszystko mogło się zdarzyć.” Co ty
tu robisz?”
„ To twój szczęśliwy dzień, skurwysynu.”Anioł lekko zawirował, błyszcząc
piercingiem, torby McDonalda lśniły.
„ Okazało się, że było nas trzech w fazie testów, a ja zdałem. Natychmiast
zaprzysięgłem się za was i byłem wolny - i później, myślałem o tym przez chwilę,
postanowiłem że wolałbym być na ziemi, robić dobre uczynki, niż tam w chmurach. ‘Bo
wiesz, ja mam trochę interesów, a gówniane miłosierdzie mi pasuje’. Poza tym, nie ma
Maurego (talk show) w niebie.”
„ Czym właśnie różni się piekło,” odciął się Thor.
„ Dokładnie.”Anioł wstrząsnął swoim ładunkiem fastfoodowych kalorii.
„Więc jak powiedziałeś? Mam też frytki. Nie ma lodów. Bo nie wiedziałem, jak długo
potrwa, by ktoś otworzył mi drzwi, a nie chciałem, żeby stopniały.”
Thor spojrzał na Autumn. Potem oboje spojrzeli na Anioła.
Jak jeden, podeszli i objęli faceta, niewiarygodne, skurwysyn trzymał ich z powrotem.
„ Jestem bardzo zadowolony, że to wyszło,” szepnął Lassiter poważnie.”
Dla was.”
„ Dzięki, stary,” w zamian powiedział Thor.” Zawdzięczam ci jedno...
Cholera, zawdzięczam ci wszystko.”
„Ty sam dużo zrobiłeś.”
„ Z wyjątkiem tego ostatniego kawałka,” podkreśliła Autumn.” To zrobiłeś Ty,
Lassiter.”
„ Eh. Kto by to liczył. Pomiędzy przyjaciółmi, wiesz.”
Trojgu z nich ulżył powrót i po niezręcznej chwili, weszli do jadalni. Gdy usiedli przy
jednym końcu i Lassiter rozpoczął rozdawanie kanapek, Thor zaczął się śmiać. On i ten anioł
rozpoczynali tymi kanapkami... i robili to ponownie.
„ Znacznie lepsze niż w tej jaskini, prawda?” Lassiter mruknął gdy podał frytki.
Thor spojrzał na Autumn i nie mógł uwierzyć, jak daleko oni wszyscy zaszli.” Tak.
Naprawdę, zupełnie... totalnie dużo lepsze.”
„ No i dodatkowo to miejsce ma kable.”
Gdy Lassiter mrugnął do nich obojga, Thor i Autumn zaczęli się śmiać.
„ Tak ma, aniele. O tak ma... i kiedy tylko chcesz zatrzaskowe, to jest w Twoich
rękach.”
Lassiter szczeknął śmiechem.” Cholera, naprawdę jesteś wdzięczny.”
Tohr patrzył na Autumn i zaczął kiwać głową.”Załóż się o swój tyłek, że jestem.
Dozgonnie wdzięczny... Jestem... Wiecznie. Wdzięczny.”
Pamiętając o tym, pocałował swoją samicę... trochę w Big Macu.
Epilog
Następnego wieczora, Thor przewrócił się na bok i zobaczył ciało Autumn w
prześcieradłach. Była ciepła i chętna gdy wszedł na nią, jej uda podziałały na niego, jej rdzeń
witał go, gdy zapadł się głęboko i przeniósł się do środka.
Zasnęli razem, pogrążając się w takim rodzaju odpoczynku, jakby podróż się
skończyła i wreszcie dom pojawił się na horyzoncie.
„ Daj mi swoje usta, moja samico”, powiedział cicho w ciemności.
Gdy dostał usta pozwolił przejąć kontrolę swojemu ciału, wyzwolenie to nie było
trzęsieniem ziemi, ale raczej falą, rozluźnieniem napięcia, a nie chaotyczną eksplozją gwiazd.
Gdy kontynuował pracę w łagodnym rytmie, uprawiając miłość z jego Autumn, był
uspokojony, że ona była prawdziwa - że oni są prawdziwi.
Kiedy było po wszystkim, włączył myślą jedno światło na stoliku nocnym i
prześledził jej twarz opuszkami. Sposób w jaki uśmiechnęła się do niego sprawił, że
całkowicie uwierzył w życzliwego Stwórcę.
Mieli się sparzyć, pomyślał. I miał dodać jej imię, które jej nadał, na plecy, tuż poniżej
Wellsie. A ona będzie w pełni jego krwiczką na zawsze jak mieli być razem.
„Czy chcesz coś do jedzenia?” Wyszeptał.
Uśmiechnęła się jeszcze bardziej.” Proszę.”
„ Będę zatem zaraz z powrotem”.
„ Poczekaj, chciałabym pójść z tobą. Nie wiem, co chcę zjeść.”
„ Więc pójdziemy na dół razem.”
Zajęło im trochę czasu, aby rzeczywiście wyjść z łóżka, ubrać się i spacerować w dół
korytarzem posągów do klatki schodowej.
Autumn zatrzymała się na górze, jak gdyby przypominając sobie noc przed i nieufność
przebywania w pobliżu miejsca - jak gdyby mogła być wciągnięta do Pustki ponownie.
Skinął ze zrozumieniem i odwrócił ją w swoje ramiona.”Będę cię niósł.”
Wpatrywała się w jego twarz, położyła rękę na jego policzku i nie musiała nic mówić.
Wiedział dokładnie o czym myślała.
„ Nie mogę uwierzyć, że Lassiter uratował nas, i też,” powiedział.” Nie chcę by
cierpiał.”
„ Ani ja. Był dobrym facetem. Prawdziwy... anioł, jak się okazało.”
Thor zaczął schodzić, ostrożnie stawiając kroki, ponieważ miał cenny ładunek. Na
dole, zatrzymał się na moment, aby spojrzeć na obraz z jabłonią na podłodze. Pozwolił odejść
dwóm kobietom u stóp tej jabłoni...
a teraz transportował jedną z nich z powrotem ponad nią - dzięki temu aniołowi, który
w jakiś sposób zrobił cud. Zamierzał tęsknić za tym sukinsynem, naprawdę. I zamierzał być
bezustannie wdzięczny za - Zabrzęczał dzwonek, głośno i wyraźnie.
Marszcząc brwi, Thor spojrzał na zegar stojący przy drzwiach do spiżarni lokaja.
Druga po południu? Kto do cholery mógł - Dzwonek zabrzmiał ponownie.
Kroczył przez mozaikę, przygotowany zadzwonić po swoich braci, jeśli będzie to
konieczne, spojrzał na monitor -
„ Ja... pierdolę.”
„ Kto to jest?”
Thor postawił Autumn, zwolnił mechanizm blokujący do wewnętrznego portalu i
umieścił swoja samicę za sobą na wypadek gdyby jakieś światło wpadło do środka.
Lassiter wchodził, jakby był właścicielem tego miejsca, chełpiąc się pełnią sił, a jego
uśmiech tak szeroki i niegrzeczny jak zawsze, jego blond i czarne włosy przyprószone
świeżymi płatkami śniegu.
Gdy Thor i Autumn patrzyli na niego z otwartymi ustami, trzymał dwie załadowane
torby McDonalda.
„ Przyniosłem dla nas wszystkich Big Macki,” powiedział radośnie.”
Wiem, że ostatnio poszukiwałeś ich, pamiętasz?”
„ Co do...” Thor zacisnął dłoń na swojej krwiczce, tak dla pewności...
cholera, z doświadczenia jak sprawy ostatnio szły, wszystko mogło się zdarzyć.” Co ty
tu robisz?”
„ To twój szczęśliwy dzień, skurwysynu.”Anioł lekko zawirował, błyszcząc
piercingiem, torby McDonalda lśniły.
„ Okazało się, że było nas trzech w fazie testów, a ja zdałem. Natychmiast
zaprzysięgłem się za was i byłem wolny - i później, myślałem o tym przez chwilę,
postanowiłem że wolałbym być na ziemi, robić dobre uczynki, niż tam w chmurach. ‘Bo
wiesz, ja mam trochę interesów, a gówniane miłosierdzie mi pasuje’. Poza tym, nie ma
Maurego (talk show) w niebie.”
„ Czym właśnie różni się piekło,” odciął się Thor.
„ Dokładnie.”Anioł wstrząsnął swoim ładunkiem fastfoodowych kalorii.
„Więc jak powiedziałeś? Mam też frytki. Nie ma lodów. Bo nie wiedziałem, jak długo
potrwa, by ktoś otworzył mi drzwi, a nie chciałem, żeby stopniały.”
Thor spojrzał na Autumn. Potem oboje spojrzeli na Anioła.
Jak jeden, podeszli i objęli faceta, niewiarygodne, skurwysyn trzymał ich z powrotem.
„ Jestem bardzo zadowolony, że to wyszło,” szepnął Lassiter poważnie.”
Dla was.”
„ Dzięki, stary,” w zamian powiedział Thor.” Zawdzięczam ci jedno...
Cholera, zawdzięczam ci wszystko.”
„Ty sam dużo zrobiłeś.”
„ Z wyjątkiem tego ostatniego kawałka,” podkreśliła Autumn.” To zrobiłeś Ty,
Lassiter.”
„ Eh. Kto by to liczył. Pomiędzy przyjaciółmi, wiesz.”
Trojgu z nich ulżył powrót i po niezręcznej chwili, weszli do jadalni. Gdy usiedli przy
jednym końcu i Lassiter rozpoczął rozdawanie kanapek, Thor zaczął się śmiać. On i ten anioł
rozpoczynali tymi kanapkami... i robili to ponownie.
„ Znacznie lepsze niż w tej jaskini, prawda?” Lassiter mruknął gdy podał frytki.
Thor spojrzał na Autumn i nie mógł uwierzyć, jak daleko oni wszyscy zaszli.” Tak.
Naprawdę, zupełnie... totalnie dużo lepsze.”
„ No i dodatkowo to miejsce ma kable.”
Gdy Lassiter mrugnął do nich obojga, Thor i Autumn zaczęli się śmiać.
„ Tak ma, aniele. O tak ma... i kiedy tylko chcesz zatrzaskowe, to jest w Twoich
rękach.”
Lassiter szczeknął śmiechem.” Cholera, naprawdę jesteś wdzięczny.”
Tohr patrzył na Autumn i zaczął kiwać głową.”Załóż się o swój tyłek, że jestem.
Dozgonnie wdzięczny... Jestem... Wiecznie. Wdzięczny.”
Pamiętając o tym, pocałował swoją samicę... trochę w Big Macu.