Professional Documents
Culture Documents
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być powielana ani rozpowszechniana
za pomocą urządzeń elektronicznych, mechanicznych, kopiujących, nagrywających i innych bez
uprzedniego wyrażenia zgody przez właściciela praw.
ISBN 978-83-66380-12-7D
Wydanie I, Łódź 2019
Wydawnictwo JK
Wydawnictwo JK, ul. Krokusowa 3,
92-101 Łódź
tel. 42 676 49 69
www.wydawnictwofeeria.pl
– Dzięki.
– Wiesz, jeśli dasz mi koszulę do małej przeróbki, będziesz się potem czuła
milion razy lepiej. – Zebrałam materiał w fałdkę na wysokości talii. – Poza
kołnierzykiem zajęłabym się też tym tutaj…
– Wiem, wiem. – Micah odtrąciła moje ręce. – Tata na pewno byłby
zachwycony, że się czepiasz jego strojów służbowych. – Jej ojciec prowadził
jedyną w miasteczku firmę cateringową. Micah wskazała burzę swoich
czarnych loków, które niewątpliwie jeszcze niedawno spięte były na czubku
głowy, a teraz rozsypywały się na wszystkie strony. – A skoro mowa
o strojach służbowych, gumka do włosów mi pękła.
– Wyglądasz uroczo. Zostaw tak.
– Bo nie ma nic bardziej apetycznego niż włos w jedzeniu.
– I to dlatego szkicowałaś?
„Odrobiłeś lekcje?”
„Fuj. Nie”.
– Czyli to już? – zapytała Micah.
Uśmiechnęła się.
– Chodziło mi o to, czy nie przyjdzie odwiedzić babci. Ona nie mieszka
teraz tu, w Willow Falls?
– Przepraszam?
– Słucham?
– Nie jesteś z Rockside – sprecyzował.
– Akurat jestem. Od urodzenia.
– Aha. No tak. Początkowo nie wyłapałem twojego południowego akcentu.
– Skąd go wziąłeś?
– Nieważne, skąd się wziął, ale do kogo trafia. – Wyciągnął rękę jeszcze
dalej.
Postawiłam pudła na podłodze i wzięłam kwiat, żeby mu się przyjrzeć.
Oczywiście drucik owijał łodygę dokładnie w ten sam sposób, jak u reszty
z przeszło setki tulipanów, które okręciłam tego ranka. Prawdę mówiąc, na
pracy z tym kabelkiem upłynęły mi całe godziny.
– Wyjąłeś go z jednego z wazonów w stołówce? – zapytałam, wciąż w to
nie wierząc.
Kiwnął głową.
– Tak, wyzwoliłem go z jego tandetnego więzienia. Od razu wydaje się
szczęśliwszy.
Rozdziawiłam usta.
– Nie przejmuj się. Były ich tam setki. Nikt nie zauważy.
Skrzywiłam się.
– Umowa stoi?
Wnuk Leo niewątpliwie byłby irytujący. A może był wnukiem Johna? John
słynął z tego, że wiecznie się czegoś domagał. Tyle że mogłabym przysiąc, iż
wszystkie jego wnuczęta poznałam na zeszłorocznym grillu z okazji
Czwartego Lipca.
– A jeśli ja wygram? – zapytałam.
Biorąc pod uwagę to, jak wygląda, miałam absolutną pewność, że go stać.
– Nie musisz. A tak poważnie, nie kradnij już moich kwiatów. – Gdy
odchodziłam, nadal stał w stołówce i się na mnie gapił.
– Umiałabym.
– Pomożesz starszemu panu z artretyzmem?
– Tak.
– Zgadza. Ale pan przecież nie zmienił zasad jego przyznawania, prawda?
Wydawało mi się, że ubiegać się o nie mogą jedynie uczniowie chcący
studiować w Alabamie. – Pan Washington nosił w sobie więcej miłości do
tego stanu niż ktokolwiek inny ze znanych mi ludzi i już od przeszło
dwudziestu lat kupował studentów tutejszym uczelniom.
– To prawda.
– Ja wybieram się na studia do Nowego Jorku.
– Zastanowię się nad tym. – Ale choćbym nie wiadomo jak długo wytężała
myśli, nie zamierzałam nic w tym kierunku robić. Jeszcze półtora roku i moje
marzenia się spełnią.
Rozdział 3
Spojrzała na zegarek.
– Oho, już prawie pora. Na razie wsadź te kartony do składziku, potem się
za nie zabierzesz. Teraz idź do holu i zobacz, czy zjechali już wszyscy goście.
Jeśli tak, możesz ich wprowadzić.
Kyle przyszedł w krawacie, który już zdążył poluzować, poza tym miał na
sobie dżinsy i koszulę. Zmierzwiona blond czupryna, jak zawsze, spadała mu
na oczy. Uśmiechnął się, a ja odpowiedziałam mu tym samym, czując, że palą
mnie policzki. Może jednak mój brat nie popsuł wszystkiego.
Któraś z opiekunek wydała z siebie donośny gwizd i zawołała:
– Spokój na sali!
Ponownie skupiłam się na całej grupie.
Kyle i ja nie tylko chodziliśmy do tej samej szkoły, ale też od zeszłego roku
– to znaczy odkąd, spławiona przez Modyfikacje Minnie, czyli jedyną
w naszym miasteczku firmę, w której naprawdę chciałam się zatrudnić,
pracuję we Wszelkich Okazjach – zdarzyło nam się wspólnie uczestniczyć
w kilku wydarzeniach.
– Myślisz, że moja kapela dobrze by w nich brzmiała? – Z szerokim
uśmiechem wskazał ruchem głowy głośniki. Zespół Kyle’a grał głównie
muzykę głośną i bliżej nieokreśloną, ale jakoś im się to sprawdzało.
– Będzie – obiecała.
Uświadomiłam sobie, że stoję jak słup soli i się gapię, więc ponowiłam
swój spacer w stronę furgonetki.
Minęła się z prawdą. Kiedy jego program zszedł z anteny, byłam w drugiej
klasie podstawówki. W późniejszych latach widziałam kilka powtórek. Facet
był despotyczny, wredny i arogancki, choć niewątpliwie utalentowany.
Wiedziałam jednak, że Micah spodziewa się po mnie potwierdzenia, a ja ją
zawsze wspierałam.
– Ogromna fanka – wypaliłam. – Pana podejście do dań z ryb jest
inspirujące.
Micah strzeliła mnie łokciem w bok i odchrząknęła.
Walnęłam ją w ramię.
Rozejrzałam się, czy Kyle jest w pobliżu, ale na szczęście nadal siedział
przy stole z babcią, po drugiej stronie sali.
– Mój tata zgłosił się do tego programu Jetta Harta – wyjaśniała dalej
Micah. – Jett patronuje małym przedsiębiorcom, którzy potem mogą działać
pod jego szyldem.
– Sophie! – zawołała Caroline, machaniem wskazując mi miejsce, gdzie
odwiązały się balony. – Jesteś mi potrzebna!
– Zdziwiłabyś się.
Sięgnęłam po wiązkę różowej trawy i ułożyłam ją w torbie.
– A co ma z tego Jett?
– Co takiego?
– Ćśś.
– Przepraszam. Po prostu zdawało mi się, że wspominałaś coś o walce
o przetrwanie. Jak miałoby wam pomóc odpalanie Jettowi tego procentu?
Do talerza, który trzymała, przylepił się liść sałaty, zatrzęsła więc nim tak,
że w końcu wpadł do śmietnika.
– Myślę, że to się może udać. Jett naprawę odmienił los innych firm.
– Jest dobrze. Po prostu stresowało mnie to, że Jett i tata się pokłócili.
– Tego nie łapię. Skoro twój tata sam się zgłosił do programu, to dlaczego
broni się przed zmianami?
– Mam wrażenie, że sądził, iż Jett się tu pokaże i zaraz stwierdzi: „Łał, już
jesteście wspaniali. Oto moje nazwisko i milion dolarów”.
– Serio?
Zmarszczyłam brwi.
– Niby co miałoby mnie jarać w tym względzie?
– Wyobrażasz sobie, ile kontaktów musi mieć Jett Hart? – zapytała moja
przyjaciółka z błyskiem w brązowych oczach. – Pracował w Hollywood,
mieszkał w Londynie i w Nowym Jorku. W Nowym Jorku, Sophie! Ten facet
może cię gdzieś wkręcić.
W głowie mi zawirowało. Jett Hart niewątpliwie miał kontakty w branży
gastronomicznej, ale czy i w przemyśle modowym? Hmmm. Mógł gotować
dla jakichś wielkich projektantów lub wydawców magazynów o modzie.
Może mógłby załatwić mi praktykę lub przynajmniej jakieś dojście.
– O tym nie pomyślałam. Może i masz rację.
– Ja powiedziałem prawdę.
– Ja też. – Zagryzłam wargi, i to mocno. Uwaga była nie na miejscu.
Andrew miał rację co do stroików. Były tandetne. Co we mnie wstąpiło?
– Po tym jak się ubierasz, jak się czeszesz i jak bardzo próbujesz ukryć
akcent, aż nadto widać, że strasznie się starasz wyglądać na laskę z dużego
miasta. To nie działa.
Zalała mnie złość, a zaraz za nią fala wstydu. Skąd wiedział, gdzie
dokładnie dziabnąć? Czy w Nowym Jorku wszyscy się szybko zorientują, że
jestem dziewczyną z prowincji? Policzki zaczęły mnie palić.
– Wściekasz się, bo dałam ci kosza, kiedy próbowałeś mnie poderwać
w bardzo żałosny sposób – stwierdziłam, podnosząc się. – Nie pomyślałabym,
że ktoś spławił cię po raz pierwszy, ale zupełnie nie umiesz przegrywać
z wdziękiem, więc może jednak tak.
Andrew cofnął się o krok.
Nie byłam pewna, jaką minę miałam jeszcze przed chwilą, teraz jednak
zbierało mi się na śmiech.
Cała ona.
– Chodź, może sobie porysujesz w holu albo coś. – Otworzyłam drzwi.
– Mogę pograć na twoim telefonie?
„Upominki gotowe?”
„Prawie”, odpisałam i popędziłam do kuchni. Caroline może sobie myśleć,
że spakowanie stu torebek to robota na pół godziny, ale to nieprawda. Nadal
miałam do pocięcia, zawiązania i podwinięcia wszystkie wstążki. Powinnam
dostać od niej to wszystko przed tygodniem.
Micah musiała dostrzec panikę w moich oczach, bo momentalnie przestała
ładować filiżanki na tacę i zaproponowała:
– Pomogę.
– Z Kyle’em?
Pokręciłam głową. Czułam się sfrustrowana.
– Nie! Z panem Farnsworthem.
– No.
– Tak.
– Był tu przez cały wieczór?
– Nie, przyjechał pod koniec. Moja mama nie dogadała się z opiekunką. –
To znaczy, z żadną nawet nie planowała się dogadywać.
– Tak jak z większością rzeczy, które robiłam sama, zanim się pojawiłeś.
– Też tak myślę. – Zatrzymał się przy mnie z szurnięciem tylnej opony, po
czym opuścił nogi na ziemię. – Jest prawie taki fajny jak moja druga bryka.
– Dzięki – powiedziałam.
– Nie ma za co. Do zobaczenia w szkole.
Rzeczywiście były super. Na wielu z nich było jedzenie, ale dało się też
zobaczyć niektórych gości. Stare twarze, pomarszczone w radosnych
uśmiechach, i młode, wdzięcznie roześmiane. Znalazło się nawet zdjęcie
tulipana. Na zbliżeniu widać było same różowe krawędzie, ale mnie
zachwyciło.
– Kto dzisiaj fotografował? – zapytałam, starając się, by wyszło to tak od
niechcenia. Żadnego fotografa nie zauważyłam.
– Ja – odpowiedział Andrew.
– Jak? – Jak ktoś tak bezrefleksyjny jak Andrew mógł tchnąć w zdjęcia tyle
życia?
– Litości.
– Pokaż nam swoje inne zdjęcia – zaproponował Lance.
Tu, w moim miasteczku, od zawsze czułam się nie na miejscu. Jak jakiś
dziwoląg. Sądziłam, że to dlatego, że tu nie pasuję. Powinnam mieszkać
gdzieś, gdzie wiele się dzieje, a energia twórcza buzuje. Próbowałam
przekonać siebie, że kiedy wyjadę na studia, wreszcie poczuję, że odnalazłam
swoje miejsce, ludzi mojego pokroju. Ale patrząc na te wszystkie zdjęcia
Andrew, rozmawiając z nim, widząc w pełnej krasie jego światową pewność
siebie, uświadomiłam sobie, że może przez te wszystkie lata oszukiwałam
siebie.
Brunch pod chmurką z okazji Dnia Matki
SŁONECZNIK
Rosnąc, słoneczniki przez cały dzień obracają się kwiatami do słońca. A więc
jeśli matka jest jak słońce, a jej dziecko jak kwiat… Dobra, to porównanie
mówi samo za siebie. Matki są superważne.
Rozdział 7
– Wzięła w restauracji ranną zmianę, więc może się trochę spóźnić, ale
przyjdzie.
– Wspaniale.
– Co masz na ręce?
– Słucham? – Sprawdziłam i zobaczyłam ślady ołówka po szkicu.
Roztarłam je. – Nic. Absolutnie nic.
Usłyszałam za sobą jakiś męski głos.
– Te dekoracje są jeszcze lepsze niż poprzednio.
Gdy się odwróciłam, zobaczyłam Andrew, niosącego na stół jakieś danie.
Nie widziałam Andrew Harta – ani jego taty – od Walentynek, i przez te
miesiące zdążyłam już przekonać samą siebie, że przesadzałam. Andrew
pewnie nie był wcale taki zły, jak mi się wydawało.
– Dziękuję – odparła Caroline, ustawiając kolejny stroik.
– No co?
– Oczywiście.
Bo nic tak oddaje uczuć do matki jak karta upominkowa do Grillbaru. Ale
nie powinnam być za surowa. Sama wprawdzie postawiłabym na talon do
spa, ale w miasteczku nie było takiej instytucji. Najbardziej zbliżoną
propozycję stanowiłoby studio paznokcia, ale i ono znajdowało się pół
godziny drogi od Rockside.
– Fajnie, prawda? – zapytała Caroline.
– Owszem, powinno być fajnie. – Zwróciłam jej kwestionariusz.
Dokonała ostatniego przeglądu stołów i kwiatów.
– Udowodnij.
– Co, myślisz, że zrobiłem sobie zdjęcie? – zapytał.
– Na co?
– Obstawiaj.
– Tak – oznajmiłam.
– Tak – powtórzyłam.
– Nie tylko badziewie od ludzi! Kupiłbyś tam też karton mleka. Albo
nowiutki szpadel.
– Czyli wszystko? – zapytał Andrew.
– Czemu nie?
– Taka tradycja. Tak po prostu jest. A o tradycji dowiesz się więcej, kiedy
doświadczysz reakcji pięćdziesięciu kobiet na brak bekonu.
Podniósł wieko jednego z podgrzewaczy.
– Wiem, że nie pochodzę z Rockside, ale czy nie to nazywa się u was
bekonem?
– Mama Sophie.
– Jak już mówimy o mamach, twoja próbuje mnie namówić, żebym z nią
zjadł, skoro ty nie możesz – zwrócił się do Micah.
– Nie daj się jej oczarować. Sophie nie potrafi się oprzeć mojej mamie.
– Nie przejmuj się, Andrew, ciebie też uwielbia. – Zabrała swój dzbanek
i poszła.
Nadszedł czas, bym zajęła sobie głowę pracą. Znalazłam Caroline, stojącą
pod drzewem i przewijającą informacje na swoim tablecie.
– Powinnam już zacząć turniej? – zapytałam.
Podniosła wzrok.
– Nie, jeszcze nie. W tym roku znów zaśpiewają dla nas Gloria i jej córka.
Pójdziesz zobaczyć, czy są gotowe?
– Dziękuję pani – odparłam. Ani projekt wystroju, ani wybór kwiatów nie
były moją zasługą, przypuszczałam jednak, że włożenie ich do konewek też
się liczyło. – Są panie gotowe, żeby zaśpiewać?
– Prawie – odpowiedziała.
– Okej, to jak panie będą, proszę po prostu tam podejść. – Wskazałam
mikrofon ustawiony pod drzym drzewem.
Miała rację, zdawałam sobie z tego sprawę. Sama już nie wiedziałam,
czemu kupiłam jej właśnie sukienkę. Trzeba było wybrać dla niej jakieś
śliczne buty… albo kartę upominkową. Taka karta to bezpieczny prezent
i niezwiązany z moim gustem.
– Może będę ją nosić po domu? – dodała mama.
Przytaknęłam, jakby było mi to obojętne.
– Słyszę, że stara się pan krzewić wśród nas kulturę wymyślnej kuchni?
Wzdrygnęłam się.
– Ćśś – zaprotestowałam.
Rozejrzała się.
– To syn Jetta.
Przekrzywiła głowę i znów spojrzała na mnie.
– Jett ma syna? Jak to się stało, że dotąd nawet o nim nie wspomniałaś?
– Dlaczego?
– Och, nie patrz tak na mnie. Było wesoło – powiedziała mama i zostawiła
mnie z mikrofonem w ręce.
Przekazałam go jej.
– Tak, proszę.
o nie wytrzymam, jeśli mama raz jeszcze zaśmieje się z jakiejś głupoty
N wypowiedzianej przez Andrew. Odkąd usiadł z nią przy naszym stole,
pokazał jej już masę zdjęć (łącznie z tym, na którym obrzucam go
spojrzeniem, jakie w swoim odczuciu kierowałam ku niemu nieustannie),
a teraz omawiali jedzenie. W tym brylowała przede wszystkim mama, która
wskazywała kolejne potrawy na talerzu i dopytywała: „A w tym co jest?”.
W oczach Andrew pełgały typowe dla niego drwiące iskierki, toteż – choć był
uprzejmy aż do przesady – wiedziałam, że w myślach poddaje mamę ocenie.
Zauważyłam, że do miejsca, w którym stał mikrofon, podchodzi Caroline.
Rozejrzała się, zapewne w poszukiwaniu tego urządzenia, schowanego
przecież przez Micah. Potem chrząknęła i powiedziała na cały głos:
– Mam dla was wszystkich turniej!
– Ona lubi pop – odpowiedziała mama. – Taki jak Taylor Swift i ci goście,
co ubierają się jak z lat osiemdziesiątych. Mają w nazwie coś z księżycem.
– Jaka jest najbardziej krępująca rzecz, jaka jej się przytrafiła? – przeczytał.
Podniosłam rękę.
– Na tę chwilę będzie to wygrana.
– Nie, nie, nie. Mam coś lepszego. Kiedy miała dwanaście lat, wybrałyśmy
się nad jezioro na obchody Czwartego Lipca…
– Mamo, poważnie?
Kiedy pada, lubię prowadzić auto. Właśnie tak. Lubię wsłuchiwać się
w stukanie kropli o metalowy dach samochodu. Czasami parkowałam nad
jeziorem, nad kanałem lub przy zabytkowej budowli w centrum miasteczka
i obserwowałam krople deszczu odbijające się od kałuż albo na wodę lejącą
się z okapów.
– Ona nie znosi deszczu. Grzmoty ją przerażają.
Spojrzałam na mamę zaskoczona. Nie bałam się grzmotów. Już nie. I nagle
sobie uświadomiłam, że mama nic nie wie o mnie z ostatnich dwóch lat. Jej
wiedza zatrzymała się pięć lat temu.
Nadal żyła latem, kiedy odszedł mój tata. Od tamtej pory już na nic nie
zwracała uwagi. Nie powinno mnie to dziwić. I nie zdziwiło. Po prostu do tej
pory nie miałam na to dowodów. Andrew gapił się na mnie, więc rozluźniłam
się i spróbowałam przybrać neutralny wyraz twarzy.
– Naprawdę? – zapytał.
– Co naprawdę?
– Boisz się grzmotów?
– Co jest?
– Okej, proszę pani, kolejne pytanie. Proszę wymienić jeden zły nawyk
Sophie.
Byłam ciekawa, co tu poda. Pięć lat temu moje złe nawyki ograniczały się
do zostawiania brudnych ubrań na podłodze i zasypywania stołu przyborami
plastycznymi. Przyłożyłam długopis do papieru i niemal napisałam: Moja
mama myśli tylko o sobie. Powstrzymałam się jednak i zamiast tego
wybrałam: Wiecznie się spóźnia.
– Może tutaj ty powinieneś odpowiedzieć – zwróciła się mama do Andrew.
Skrzyżowałam ręce na piersi i spojrzałam na niego wyzywająco,
sygnalizując: Lepiej nie. Ale wiedziałam już, że jego złym nawykiem jest to,
iż nie słucha, oczywiście więc odpowiedział na pytanie.
– Zły nawyk? – zagryzł wargi z zmrużył oczy. – Jest zbyt pochopna
w ocenach. Albo uparta – powiedział. – Albo zamknięta w sobie.
– Posłuchaj matki.
Moja matka właśnie dowiodła na piśmie, że nic o mnie nie wie. Wcale nie
byłam przekonana, czy powinnam jej słuchać. Poza tym miałam niewiele
czasu wolnego; pracowałam nad projektami modowymi, a włożenie energii
w skomponowanie wiązanki mogłoby nadwątlić moją kreatywność. Ale
z twarzy Janet biła taka nadzieja, że złapałam się na tym, iż pytam:
– Masz pomysł, jakie kwiaty byś chciała?
– Białą?
Uśmiechnęłam się.
– Teraz?
– Proszę. Czuję, jak to mi strasznie ciąży, i chciałabym mieć tę sprawę
z głowy.
– Okej, myślę, że mogę spróbować… – Wzięłam ten notes i przerzucałam
kartka po kartce notatki związane ze ślubem, dopóki nie znalazłam wolnej
strony. Wbiłam spojrzenie w biały papier. Nie tak nachodziło mnie
natchnienie, nie, kiedy trzy osoby wpatrywały się we mnie w oczekiwaniu. –
Powiedziałaś, że to tradycyjna suknia? – zapytałam.
Przytaknęła.
Naszkicowałam zarys.
– Coś takiego?
– Tak – potwierdziła Janet. – Właśnie taki kształt.
– Tak? – Mnie samej zrobiło się ciepło. – Mogę wymyślić inny projekt.
– Nie, poważnie. Te są piękne. Jestem nimi zachwycona.
– Ta kula.
– Okej. To nad nią będę pracować.
– Będziesz?
– Hm… Tak.
Janet uściskała mnie, a potem ruszyła prosto do Caroline, jakby zamierzała
natychmiast powiadomić ją o swoich planach.
– Tylko zapytałem.
– A czy Janet nie prosiła cię o coś, co według ciebie wygląda najlepiej?
– No i dostała to, co według mnie będzie najlepiej wyglądać na jej
imprezie, w zestawieniu z jej suknią. Mój gust nie ma znaczenia.
– Moja matka. Umrę ze wstydu. Jett poznał już większość mojej rodziny
i za nic nie będzie traktował mnie serio.
– Twoja mama to nie ty – zauważyła Micah.
– Może i nie, ale i tak jedna jest odbiciem drugiej, wiesz? Nasza rodzina
nas określa, Micah, na dobre czy na złe.
Rozdział 11
„Cześć, córeczko. Od paru tygodni nie mam od ciebie żadnych wieści. Jak
leci?”
Z tatą łączyła mnie dziwaczna więź. Czy byłam na niego zła, że mógł ot
tak zostawić rodzinę? Tak. A czy rozumiałam jego pragnienie wyrwania się
z małego miasteczka i pogoni za spełnieniem marzeń? Również tak. Dlatego
wciąż miotałam się między goryczą a empatią.
Odpisałam: „Zarobiłam kolejne pięć dyszek na studia”.
– Dlaczego sądzisz, że miałby skończyć się źle? Jeszcze nie minęło pół
roku. Macie dość czasu, żeby zdarzyła się masa dobrych rzeczy.
– Oczywiście, że mam.
Lance puścił jakąś muzykę, jak zawsze przy sprzątaniu. Goście już się
całkiem zmyli, a rodzice Micah gibali się między stołami we wspólnym
tańcu.
Odwróciłam wzrok. Podniosłam sznur mleczy, związałam je w wianek
i wręczyłam go Micah.
– Słyszałam, jak Jett mówił coś o dodawaniu ich do zupy, sałatki czy
czegoś takiego.
Skrzywiłam się.
– Musimy brać się do sprzątania. Bawcie się dobrze z tym tam. – Kolistym
ruchem ręki wskazała samochód i oddaliła się z Lance’em.
Ja się ociągałam.
Otworzyłam usta, nie bardzo wiedząc, czemu dziwi mnie jego tupet.
– Proszę – dodał.
– Masz czas, dopóki nie załaduję tej furgonetki.
– Słucham?
– Moja praca jest z anatomii – odparł. – A ty co sobie pomyślałaś?
Pokręciłam głową.
Roześmiał się.
– Pięć minut.
Podniosłam z podłogi łodygę słonecznika, którą wcześniej przeoczyłam,
i cisnęłam w niego.
– Pospiesz się. – Potem wróciłam do kończenia porządków.
– Bez wątpienia.
– Zrozumiałam doskonale.
Jett odwrócił się, żeby odejść. Lance minął mnie z krzesłami pod obiema
pachami ze słowami:
Lance zaśmiał się i ruszył dalej. Mnie, nie pierwszy już raz, przyszło do
głowy, że powinnam poszukać sobie innej pracy. Takiej, która da mi coś
więcej niż tylko wypłatę.
Rozdział 12
– Gadaj.
Przez przednie drzwi wpadało trochę światła, więc nie tonęliśmy w mroku.
Było też jednak na tyle ciemno, że miałam pewność, iż moje oczy giną
w cieniu. To jednak nie oznaczało jeszcze, że miałam ochotę na rozmowę.
Marzyłam tylko o powrocie do domu. Albo, jeszcze lepiej, o wyjeździe do
jakiegoś wielkiego miasta, w którego centrum będę mogła godzinami
przesiadywać na ławce, wsłuchując się w tętniące wokół mnie życie, i nikt nie
będzie wiedział, kim jestem.
– Nie zamykaj się w sobie. – Micah ściągnęła mnie na ziemię. – O co
chodzi?
– O nic. Aha – spojrzałam na Andrew – poza tym, że z twojego taty
straszny buc, ale to żadna nowina.
Zgrzytnęłam zębami.
– Obraził moją etykę pracy… i moją matkę.
– Dlatego, że dziś przez cały dzień się do niego przystawiała? Ciągle go to
spotyka, więc ma zero cierpliwości w takich sprawach.
– Wiem – powiedziałam.
Zanuciła melodię, której początkowo nie rozpoznałam. Potem zaśpiewała:
– Don’t you dare look back, just keep your eyes on me. – Najpopularniejszy
kawałek Walk the Moon. – Pamiętasz, jak uwielbiałyśmy tę piosenkę?
– Taa.
– Nie udzieliłaś wszystkich odpowiedzi.
– Nie skończyłyśmy.
– Słowo skauta.
– To nie ten gest, ale co tam – stwierdził. – Najbardziej boję się zawierania
przyjaźni.
– Co? – zapytała Micah, jakby znowu odpowiedział na odczepnego.
Do dłoni przylgnął mi zabłąkany płatek słonecznika. Zdjęłam go i zwijałam
kciukiem i palcem wskazującym. Skoro nikt się nie odzywał, zapytałam:
– Z powodu tak częstych przeprowadzek?
Andrew prychnął.
– Zdrajczyni – wypaliłam.
Andrew nie zaprotestował ani nie spróbował ugrać trochę czasu. Po prostu
opuścił furgonetkę i poszedł.
– Jett Hart?
Zapowietrzyłam się.
– Ależ w deszczu nie da się robić pięknych zdjęć. Wszystko będzie mokre,
przesiąknięte, ociekające wodą. – Janet wskazała swoje włosy. – Idealne
ułożenie loków zajęło dwie godziny.
– Wyglądasz przecudnie.
– Zobaczysz.
Na jej idealnie umalowanych ustach pojawił się uśmiech.
– Podeślesz tu moją mamę, jeśli ją zobaczysz? Miała mi pomóc przy
wkładaniu sukni.
Jett skinął mi głową, jakbym zrobiła to dla niego. Uważał się, oczywiście,
za pępek świata.
Jeśli pisane były nam dobre profesjonalne relacje i jeśli miałby w końcu
dostrzec moją wartość, musi do tego dojść w sposób całkiem naturalny. Nadal
miałam nadzieję, że to możliwe, choć raczej już na nic nie liczyłam. Nie było
powodów.
Cofnęłam się o krok, pozwalając, by drzwi kuchni się zamknęły. Przed
przyjazdem tego człowieka miałam swoje plany, nie zmienią się one po jego
wyjeździe. Nie był mi do niczego potrzebny.
Minnie miała rację; na zewnątrz było jak w saunie. Przez ciemne chmury
nad naszymi głowami panowała duchota. Postawienie na jedwabną bluzkę
podawało w wątpliwość mój stan umysłowy. Trzeba było zdecydować się na
bawełnę. Zdążyłam się nauczyć, że na ślubach najlepiej nie rzucać się w oczy.
Dlatego włożyłam bladoróżową górę, czarną spódnicę i czarne buty na
obcasie. Korciło mnie, żeby obszyć dół spódnicy marszczoną falbaną,
a czerwone czółenka wręcz się prosiły, żebym je wybrała, ale się oparłam.
Uległam w innej kwestii. Przyszyłam wzdłuż kieszeni bluzki rząd perełek.
Ale to przynajmniej wyglądało dyskretnie. Jedyną osobą, za którą ludzie
powinni się dziś oglądać, była Janet.
– Hej, Soph, gdzie mogę to podłączyć? – Na prowizorycznej scenie stał
Kyle z kablem od wzmacniacza w ręce. Janet była jego kuzynką, nie zdziwiło
mnie więc zbytnio, że zagra dzisiaj z zespołem. Tyle tylko, że ich muzyka
w ogóle nie nadawała się na wesele.
– Za perkusją Bryce’a masz rozgałęźnik. – Pokazałam mu gdzie.
– Tak sądzę.
Na scenę wskoczył Bryce i walnął go w plecy. Pokazał mu swoją komórkę.
– Uwielbiam covery.
Bryce wykrzywił wargi.
– Tak teraz?
– Co? Nie! – Byłam wściekła, że policzki mnie palą. – Tylko… Chwila.
Nie możesz iść na przyjęcie w tym smokingu.
Pan młody, Chad Johnson, odszedł od okna i odwrócił się do mnie. Biła od
niego radość.
– Okej, to chyba mam robotę. – Odwróciłam się, żeby wyjść. – Aha, Chad,
gratulacje. Tak się cieszę twoim szczęściem.
– Czy twój tata nadal wozi w bagażniku zapasowe spodnie i marynarki dla
kelnerów?
– Przyniosę ci kluczyki.
Nie było szans, żeby pan Williams posiadał strój dokładnie w rozmiarze
Andrew, ale liczyłam na coś zbliżonego. W furgonetce cateringu przekopałam
się przez pudło uniformów, wytypowałam najodpowiedniejszy i poszłam
z powrotem do pokoju.
– Ceremonia rozpocznie się za niecałe pół godziny. Nie masz czasu wrócić
do domu się przebrać. Wymyśliłam, jak temu zaradzić.
Trzymał marynarkę tak, jakby go osobiście obraziła.
– Więc co dokładnie wymyśliłaś?
Nie miałam jednak czasu go szukać. Ceremonia miała się zacząć lada
chwila, a w czasie, gdy Janet i Chad będą brać ślub, ja miałam zadbać
o ostatnie szlify na przyjęciu.
Rozdział 15
Uśmiechnęła się.
– Ufasz mi?
Ufałam, więc zamknęłam oczy.
– To była krewetka?
Podeszłam do niej.
– Cześć, mamo.
– Porozmawiam z nim.
Poszłam na żwirowy parking i odszukałam samochód mamy. Gunnar
siedział z przodu, na miejscu dla pasażera, z nogami opartymi o deskę
rozdzielczą, i grał w coś na iPadzie. Dżinsy miał brudne, ale zieloną koszulkę
polo czystą, a włosy uczesane.
Oparłam ręce o otwarte okno.
– Chcesz iść zobaczyć, jak inni jedzą albo tańczą, czy wolisz zostać tu
i grać? Mogę przynieść ci coś do jedzenia.
– Przyniesiesz?
– Tak.
– Mój brat siedzi w samochodzie. Jak sądzisz, uda ci się zwinąć dla niego
talerz jedzenia?
Nabrałam tchu.
– Gotowa?
– A na innych imprezach?
– Kiedyś natrafiłam na oposa w szopie za kwiaciarnią. A starszej pani
Harris szop usiłował zjeść tort w dziewięćdziesiąte urodziny.
– Wredne zwierzę.
– Ona też tak pomyślała. – Byliśmy już na trawie, poza terenem wesela, ale
obcasy grzęzły mi w ziemi. – Zaczekaj chwilę. – Zrzuciłam buty.
– Gotowy?
Pokazał kierunek.
– Aż do tych drzew?
– Tak, wtedy nie wróci.
– Okej, dajemy.
Dopchanie kartonu do drzew zabrało nam kolejne dziesięć minut. Na
miejscu wgapiliśmy się na przewrócone pudło.
– Ale on nas nie zaatakuje? – zapytał.
– Nie, marzy tylko o ucieczce.
– Okej. Raz kozie śmierć. – Andrew podniósł nogę, oparł stopę na
najbliższej krawędzi kartonu i go przewrócił. Czekaliśmy, aż zwierzak
smyrgnie, ale nic się nie działo.
– Zgubiliśmy go gdzieś po drodze? – spytał Andrew, oglądając się za
siebie.
– Nie, czułam go. – Powoli obeszłam pudełko. Na ziemi nie było śladu.
Przykucnęłam, by zajrzeć do środka.
Najpierw rozległ się głośny syk, a potem zwierzę wyrwało się z kartonu.
– Tak, świetnie.
Odwrócił się i schylił.
– Powodzenia.
– Wielkie dzięki – jęknęłam.
Rozdział 16
– Nie prosiłem cię wcześniej, żebyś nie zbliżała się do moich rzeczy? –
warczał Jett. – Nie potrafisz przestrzegać prostych zaleceń?
– Naprawdę bardzo mi przykro – zapewniłam go. – Prawdopodobnie uda
mi się znaleźć inny karton podobnej wielkości, który będzie się nadawał na
pana mikser. – Ciągle dostarczano nam kwiaty w takich pudłach.
– Ja nie chcę innego kartonu! Chcę, żebyś wyhodowała mózg i choć kapkę
zdrowego rozsądku.
– Słucham?
– Wynocha! Już!
Napięłam ramiona i już miałam coś powiedzieć – nie bardzo jeszcze
wiedziałam co – gdy ktoś złapał mnie za rękę i wyciągnął z kuchni. Na
korytarzu Micah odwróciła mnie twarzą do siebie.
– Wiem, że jesteś wściekła – powiedziała cicho. – Ochłoń, zanim zrobisz
coś, czego będziesz żałować.
Puściła mnie.
– Dziękuję.
– Do ciebie też się tak odnosi?
O nie.
Wyglądało na to, że jej słowa zezwoliły niebu na potop. Przez szum nagłej
ulewy ledwie przebijały się krzyki i wrzaski. Bombardowana deszczem
biegłam prosto do mamy, przemykając między ludźmi, kierującymi się do
budynku lub na parking.
Opuściłam nogę.
– Tutaj! – zawołałam.
Tamten ktoś zmienił kierunek i chwilę później stanął przede mną z włosami
i twarzą ociekającymi wodą.
– Sophie? – Andrew w jednej ręce trzymał moje buty, w drugiej swoją
marynarkę. – Co ty wyprawiasz?
Roześmiał się.
– Dobra. Oto jakie masz opcje: chwyt strażacki lub jazda na barana.
– Noszenia nie wymagam. Użycz mi tylko ramienia i ponieś ten bukiet.
– Słucham?
– Sądzę, że chodziło mu głównie o ciebie.
– Owszem, powiedział.
Westchnęłam ciężko.
– Nie jestem pewna, czy to przez zmysł organizacyjny wozisz w bagażniku
parę moich butów. To chyba raczej obsesja. Od jak dawna je tam trzymasz?
I w ogóle jakie to buty?
Nie było szans, żebym posprzątała teren przyjęcia boso ani nawet na
obcasach, nie z tym całym szkłem, które nadal zaścielało chodniki. Ale Micah
znów przyszła mi z pomocą. Sięgnęła za swój niezbędnik, do leżącego z tyłu
pudełka.
– To nie są twoje buty. Kupiłam je dla siebie, a kiedy się okazało, że na
mnie są za duże, uznałam, że na pewno kiedyś ci się przydadzą.
Uściskałam ją.
Swoje ubranie nadal miałam mokre i miło byłoby poczuć na sobie coś
suchego. Ze względu na skutki katastrofy, z którymi miałyśmy się zmierzyć,
zapowiadało się, że spędzimy tu jeszcze godzinę, o ile nie więcej. Przyjęłam
więc koszulkę i otworzyłam pudełko.
– Kowbojki? To dlatego mi ich od razu nie dałaś. Wiedziałaś, że nie
chodziłabym w czymś takim.
Uśmiechnęła się.
– Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. A teraz schowaj sobie do
kieszeni tę swoją dumę i przebieraj się, żebyśmy zdążyły jeszcze dziś wrócić
do domu.
Zawsze wiedziała, jakich konkretnie słów użyć. Duma. To określenie
zawsze trafiało w punkt. Pokuśtykałam na siedzenie obok kierowcy w jej
samochodzie, zmieniłam bluzkę na koszulkę i wciągnęłam buty. Lusterko
wsteczne pokazało, że to był jeden z moich gorszych dni. Palcami
przeczesałam włosy i popracowałam nad smugami tuszu pod oczami. Potem
dołączyłam do reszty, zebranej na wyłożonym płytkami terenie. Przynajmniej
przestało padać.
– Cudnie! – oświadczyła Micah, zbierając ze stołów pozostawione tam
talerze.
Wycelowałam palec w Andrew, który słysząc jej opinię, podniósł głowę.
Zagryzłam wargi, żeby się nie roześmiać. Andrew powoli odwrócił się do
niej. Na jego twarzy złość walczyła o lepsze z rozbawieniem.
– Za co to?
– Za snobizm – odpowiedziała.
On też zgarnął w rękę trochę tortu. Micah z wrzaskiem pognała do
Lance’a, który właśnie wyszedł z budynku. Schowała się za nim. Lance
patrzył zdezorientowany, jak Andrew obiega go i rozgniata tort na twarzy
zanoszącej się śmiechem Micah.
– Ja się w to nie bawię – ogłosił Lance.
Jego mama. Jak przez mgłę pamiętałam wzmiankę o tym, że odeszła, gdy
kariera jego taty się wypaliła czy coś w tym stylu. Wydawało mi się, że
Andrew dał wtedy do zrozumienia, iż całkiem zniknęła z jego życia, ale może
się myliłam.
Trwało lato i od tamtej pory niewiele się w moim życiu działo poza pracą
we Wszelkich Okazjach, seansami w kinie samochodowym z Micah
i wypadami na coś do zjedzenia lub nad jezioro z Gunnarem, ale i tak miałam
wrażenie, że upłynęły wieki.
– W porządku – odparłam. – Zagoiła się. – Tyle że została po niej zabójcza
blizna. – A jak tam z… tym, co zwykle robisz, gdy stąd znikasz?
Przewróciłam oczami.
– Nie pomogłaś.
– Nie moja wina, że pozwala tacie po sobie jeździć i chyba nawet nie
dostrzega, jak tamten go tłamsi.
– Nie obiecuję.
– Nie wiem. – Kyle. Jeszcze jedna sprawa w moim życiu, której ostatnio
nie byłam pewna. Do tego on nie robił nic, by to zmienić. Od tygodni nie
pisaliśmy do siebie.
Micah musiała czytać mi w myślach, jak często jej się to zdarzało, bo
powiedziała:
– Dlaczego?
– Hurra! – zawołała Micah, po czym się skrzywiła. – Tak przy okazji, tej
analogii z ciasteczkiem nie złapałam. Lepiej do niej nie wracaj.
Roześmiałam się.
Nadbiegł Gunnar z dużym kamieniem.
– Założę się, że mnie by się udało – oświadczył Andrew, stając obok nas.
Zawsze zdawał się pojawiać znikąd. Dobra, nie znikąd. Niewątpliwie
uczestniczył w imprezie, ta zaś była dość kameralna i… no właśnie, zawsze
musiał się wtrącić.
– To o co chcesz się założyć? – zapytałam.
– Poważnie pytasz?
– Jeśli uważasz, że tym kamieniem da się puścić kaczkę, to tak, pytam
bardzo poważnie.
– Pięć dolców?
– Pięć dolców.
Gunnar przekazał Andrew kamień. W jego ręce nie wydawał się już taki
duży, ale mimo wszystko. Andrew stanął nad wodą w swoich szpanerskich
szortach.
Parokrotnie potarł kamień obiema dłońmi. Potem zamachnął się i rzucił.
Kamień poszedł prosto na dno z pluskiem, który słyszeliśmy o trzy metry
stamtąd. Gunnar uznał to za najzabawniejszą rzecz na świecie i pokładał się
ze śmiechu.
Andrew odwrócił się do mnie.
Uniosłam znacząco brwi.
Podniósł komórkę.
– Nie – potwierdziła. – Sophie chce tam studiować, ale z niej zawsze była
trochę marzycielka. Życie zawsze znajdzie sposób, by z czasem zmienić nas
wszystkich w realistów.
Genialnie. Jakby Andrew brakowało amunicji do docinków.
– Ona nie…
Stanęliśmy w kolejce.
Odwrócił się.
– Wiesz, mam tę nową robotę, więc strasznie jestem zajęty, ale… hm…
Okej. – Kolejne wzruszenie ramionami i już się odwrócił, żeby gadać
z Lincolnem, który stał przy nim.
Zamrugałam. Nie takiej reakcji oczekiwałam. Myślałam, że to ja kontroluję
rozwój naszej relacji, nie on. Zabolało mnie, gdy mnie spławił. Spróbowałam
jednak udawać, że mnie to nie obeszło.
– Ale fajnie – powiedziałam cicho do Micah. – Zadowolona?
– Nie, bardzo niezadowolona – przyznała. – Przydałoby się wbić mu trochę
rozumu do głowy.
Spojrzałam na Andrew, który teraz milczał. Byłam pewna, że pojął, co się
tu właśnie rozegrało, ale miał w sobie dość przyzwoitości, by nie dać tego po
sobie poznać.
Kolejka posuwała się szybko i niedługo każde z nas miało swój talerz
mięsa oraz kilka dodatków. Wypatrzyliśmy wolny stół piknikowy i go
zajęliśmy. Gunnar uważnie przyglądał się Andrew, gdy ten brał do ust
pierwszy kęs żeberek. Nie potrafiłabym powiedzieć, czy chłopak wiedział, że
ma widza, czy też jego reakcja była autentyczna, ale usłyszeliśmy:
– Mmm. Łał. Ale pyszne.
– Widzisz. – Gunnar się ucieszył. – A nie mówiłem?!
– Nie.
– Czemu nie?
– Bo nie mam pojęcia o gotowaniu. – Tata cię nie nauczył? – zdziwił się
Gunnar.
– Tata był telewizyjnym szefem kuchni. Miał najlepszych sous-chefów. –
Umilkł, potem dodał: – To kucharze, którzy pomagają głównemu kucharzowi.
A kiedy program się skończył, sam pomagał właścicielom firm
gastronomicznym.
– Aha. – Gunnar pokiwał głową.
– Czasem tacy ludzie w ogóle nie wiedzą, co robią, chociaż to jest ich
praca. Wtedy musi ich uczyć wszystkiego od zera. – Andrew wycelował
widelec w Micah. – Nie twojego tatę. On jest dobry.
– Też coś. Pewnie mówisz to wszystkim dziewczynom – żachnęła się moja
przyjaciółka.
– Oczywiście – potwierdził, puszczając oko. A potem zwrócił się do mnie:
– Twój tata na pewno też jest świetnym kucharzem.
Kiwnął głową.
– Mogę spróbować?
Na dźwięk imienia Kyle’a ścisnęło mnie w żołądku, ale nie cofnęłam ręki.
Bryce w końcu rozstał się z telefonem.
– Kyle kogoś ma? Coś go łączy z Jodi? – Już wcześniej się nad tym
zastanawiałam. Jodi należała do ich kapeli od co najmniej roku. Była śliczna,
z włosami ufarbowanymi na różowo i kolczykiem w nosie.
– Lepiej, żeby nie. – Bryce lekko się uśmiechnął. – Bo to ja z nią kręcę.
– Aha. – Poczułam się rozczarowana tą odpowiedzią i dotarło do mnie, że
bardzo chciałam, by Kyle miał dobry powód dla swojego zachowania.
Otrząsnęłam się i zostawiłam Bryce’a, który pewnie sobie myślał, że jestem
strasznie żałosna.
Przy stołach Micah uzupełniała w misie zapas wymyślnej sałatki
ziemniaczanej, zrobionej przez Jetta. Pewności nie miałam, ale smakowała
tak, jakby była z winogronami.
– Hej – powiedziałam. – Gdzie mój brat? – Przeskanowałam wzrokiem
okolicę, ale go nie wypatrzyłam.
Czyżby Andrew się nie mylił? Czy Gunnar rzeczywiście się bał? Pierwszy
fajerwerk wystrzelił w niebo, a wnętrze hangaru zalała eksplozja czerwieni.
Mój brat aż podskoczył.
Gunnar nawet nie drgnął, a potem rozległ się kolejny donośny huk.
Podniosłam wzrok na niszczejący dach i fragmentaryczny widok za nim.
Oparłam się o ścianę, pewna, że gdy stąd wyjdziemy, całe plecy będę mieć
w kurzu, i obserwowałam niebo.
– Naprawdę?
– W ostatniego Sylwestra, kiedy byłaś w pracy, mama urządziła imprezę za
domem, a ja miałem spać.
– I co się stało? – zapytałam, już bojąc się odpowiedzi.
Przełknęłam gulę.
– Tak.
– To nieistotne.
– Kto to powiedział?
– Twoja mama.
– Projektantką mody?
– Tak.
– Tak szczerze, to nie mam pojęcia. Mój tata chce, żebym projektował
strony internetowe. Pewnie dlatego, że już teraz się na tym znam, a ludzie
zawsze będą potrzebowali usług tego typu.
– Ale tobie się to nie marzy?
– Ten element pracy chyba szczególnie cię cieszy. Może mógłbyś się zająć
fotografią.
Andrew ponownie wzruszył ramionami.
– Pod tym względem mój tata jest jak twoja mama. Wyłożył mi wszystkie
powody, dla których fotografia to niezbyt pewna ścieżka kariery.
– Twój tata to szef kuchni! Taka kariera jak żadna inna bierze się ze
spełnienia marzeń.
– A jeśli nie znajdujesz tego przy pierwszym ujęciu, pozostaje ci tyle szans,
ile tylko zechcesz. – Teraz Andrew skierował ramkę z moich palców na kąt,
w którym przestrzeń między ścianami zakryła finezyjna pajęcza sieć. Gdy się
w nią wpatrywałam, w myśli wkradł mi się zalążek natchnienia. Chodziło
o spódnicę. Mogłabym ją zaprojektować tak, by się wyróżniała spośród
innych. Uczynić unikatową. Obszyć. Mogłabym dodać podszewkę
i wykończyć dół koronką własnego projektu. To mogłoby się sprawdzić.
Opuściłam ręce na kolana, uświadamiając sobie, że zbyt długo milczę.
– Niesamowity? – podsunęłam.
– Jest ogromny. Trudno się w nim odnaleźć. Może zjeść człowieka
żywcem.
Usta same mi się zacisnęły. Rewelacja. Jedyny mój rozmówca, który był
w Nowym Jorku, przyznawał rację mojej mamie. Również według niego nie
miałam tam szans na przetrwanie.
– Lepiej już pójdę – powiedziałam. – Kwiaty same się nie posprzątają. –
Szarpnęłam Gunnara za ramię. Kiedy otworzył oczy, pomogłam mu wstać.
Rozdział 21
– Myślę, że ja wygrałem.
– No nie wiem – odezwał się Andrew. – Sophie nas znalazła, więc według
mnie ona wygrała.
– Potem ci powiem.
Skinęła głową.
Roześmiałam się.
– Tak.
– Wiem.
– Myślałam, że chcecie spróbować rozszerzyć waszą działalność na bliższe
okolice.
– To też. Ale dwie godziny to znowu nie taka wielka odległość, a ludzie
w mieście lepiej płacą.
– Szczerze.
– Nie potrzebuję dojścia. Sama dotrę, gdzie chcę. Cieszę się za to, że praca
z nim chyba wam służy. Może ta impreza w Birmingham zaowocuje dalszymi
zamówieniami.
– Na to liczy tata.
– Jestem też pewna, że w Birmingham Andrew poczuje się bardziej jak
w domu.
Za Micah pojawił się jakiś cień, który wszedł w krąg światła rzucanego
przez parkową latarnię. Kyle.
– Dzięki.
– A ja? – zapytał Andrew. – Też wyglądam ślicznie?
– Zawsze.
– Dlaczego mu tak słodzisz? – zapytałam ją.
Uszczypnęła go w brodę.
– No…
Tego oczywiście nie wiedziałam, dopóki nie zatrudniłam się w tym sklepie,
ale to nie powód, by nie wykorzystać tej wiedzy przeciwko niemu.
– Co?
– A tego byśmy nie chcieli. – Andrew wziął dwie wiązanki, które wyjęłam
z chłodni, a ja wyniosłam tę trzecią. Teraz dekoracje będą prezentować się
o wiele lepiej. John na to zasługiwał.
Rozdział 23
– Przeważnie – szepnęła.
– Nie – zaprotestowałam.
Skrzyżował ręce na piersi.
Westchnęłam.
– Tak, mniej więcej, mądralo. – Ale mimo swojego przekonania, że zna się
na trumnach, Andrew nie mógł znaleźć mechanizmu, którego istnienia był
pewien.
– A jeśli stanę na końcu, wy dwie podniesiecie z boków jej przód tak, żeby
weszła na pakę, a ja potem popchnę ją od tyłu?
– Staniesz z tyłu? – upewniłam się. – Okej, dobra, przekonajmy się, jak to
wyjdzie.
Nie żeby nigdy nie widziała mnie zapłakanej, ale zdarzało się to naprawdę
rzadko.
Kiwnęłam głową. Koło nas zatrzymał się samochód, a ja aż się
wyprostowałam. Jeszcze raz wytarłam oczy i podniosłam wzrok. Długi
czarny karawan czekał na jałowym biegu.
Harry opuścił szybę. Miał dwadzieścia kilka lat i zero pomyślunku.
– Pewnie, że o nim zapomnieliśmy.
Prychnęłam.
Umówiliśmy się trzy razy. Nasze rozmowy nie powinny przebiegać już tak
niezdarnie. Przedostałam się przez tłum na patio za domem. Było tam pusto,
jeśli nie liczyć dwóch ławek i huśtawki na ganku. Postawiłam na huśtawkę.
Po kilku minutach z domu wyszedł Andrew z talerzem jedzenia.
Oczywiście, musiał się pojawić.
– Aha, okej.
– Wspominałem o tym parę razy, ale masz rację, ucina temat. – Popatrzył
na swoje jedzenie. – A zatem, znawczyni etykiety, ile czasu wypada spędzić
na stypie?
– A te małe kawałeczki?
Przyjrzałam się resztkom na jego talerzu.
– Nie wiem. Może kokos?
Nabrał trochę na widelec i podsunął mi pod nos.
– To nie jest kokos. Spróbuj.
– To jedna z tych rzeczy, za którymi albo się szaleje, albo nie znosi. Jak
kolendra.
– Pogrzeby.
– Tak.
– Tak, wierzysz w życie pozagrobowe? Czy tak, w pogrzeby?
Przy tym samym końcu ulicy znajdował się miejscowy park, skręciłam
więc w prawo i poszłam po trawie w kierunku wieży wielkiej zjeżdżalni.
Wspięłam się po schodach na jej szczyt i tam usiadłam, opierając się plecami
o metalowe pręty pomalowanej na niebiesko barierki. Andrew wszedł za mną
i siadł naprzeciwko, wyciągając nogi wzdłuż moich. Platforma okazała się
mniejsza, niż się spodziewałam.
– Tak myślę.
– Otóż nic. Nie na serio – odparłam. – A takiego arkusza w ogóle nie ma,
jak się pewnie domyślasz, nie? – Wypuściłam powietrze przez zęby. – Tamto
naprawdę nie ma znaczenia. Za parę tygodni zaczyna się szkoła. To ostatnia
klasa, a jak tylko będę miała ją z głowy, wyjeżdżam.
Dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Zeskrobywałam jakieś płatki
niebieskiej farby, odłażące od metalowych prętów, starając się zachowywać
tak, jakbym czuła się znakomicie. Bo bardzo chciałam tak się czuć.
Powinnam. I tak się czułam.
– Będę tęsknić za Micah. Ale ona chce tu zostać, pracować z tatą. Będę
często wracać, odwiedzać ich. Przecież mieszka tu mój brat.
– I twoja mama.
– Racja. I ona.
– Kocham mamę.
Pokiwał głową.
– Nie jest taka zła.
– Ale…?
– Ale potem się przeprowadziliśmy.
– No tak.
– Słucham?
Chwycił mnie za stopę i przesunął palcem przez jej środek.
– Po szkle.
– Szczera prawda.
– Przepraszam – szepnął.
– Proszę bardzo.
Szybko się podniosłam.
– Tu jesteśmy!
– Wcale nie. – Nie podobało mi się, że wtyka nos w nie swoje sprawy.
Odpowiedziałam równie zaczepnym spojrzeniem. Złapałam za pręt nad
oplatającą wieżę rynną zjeżdżalni i już sunęłam w dół.
Micah ze śmiechem wzięła ze mnie przykład. Andrew wybrał schody. Gdy
szliśmy w stronę furgonetki, chwyciła go pod rękę i to samo zrobiła ze mną.
– Tam zostawiłem.
– Prosiłem cię o przekazanie dania i kondolencji, a nie o udział w stypie
i zadawanie się z miejscowymi.
Popatrzyłyśmy na siebie z Micah.
– Próbuję się z tobą skontaktować od przeszło godziny. Męczy mnie już ten
twój całkowity brak szacunku dla wszystkich poza sobą, Andrew.
– Przyjechaliśmy tu razem.
Milczał ze zwieszoną głową.
Ale uparciuch.
– Świetnie!
– Świetnie – powtórzył.
– Dobrze – powtórzył.
– Mam tylko tatę. Na koniec zostajemy tylko ja i on. Nie mogę sobie
pozwolić na stratę i tego.
– To dlatego…?
Pokręciłam głową.
– Okej.
– Tak przy okazji, mój tata nie może ci pomóc. Nie ma dojść – powiedział
Andrew, gdy wracaliśmy do furgonetki kwiaciarni. – Ma podobny problem
jak ja. Praktycznie nie nawiązuje kontaktów.
Impreza dobroczynna w szpitalu dziecięcym
w Birmingham
PIWONIA
– Nie. O tej.
– Dziwna jesteś – zauważyła.
– To ty tak uważasz.
Roześmiała się.
– Zapomniałaś, co mi powiedziałaś na pikniku rodzinnym w przedszkolu,
gdy miałyśmy po pięć lat?
– Nazywam się Sophie i tak naprawdę nie chcę z tobą rozmawiać, ale mój
tata powiedział, że muszę.
– Właśnie tak.
– Zawsze byłam trochę trudna, co?
– Owszem. – Micah pochyliła się do przodu i przyjrzała wzniesieniu przed
nami. – Wydaje mi się, że to ten budynek. Widzisz wjazd na podziemny
parking?
– Po prawej – odparłam.
Micah wjechała na rampę, a potem na parking. Kierowałyśmy się
wskazówkami podanymi przez jej tatę i wkrótce zobaczyłyśmy furgonetkę
cateringu z otwartymi tylnymi drzwiami i rozładowującego ją Lance’a.
Micah opuściła szybę.
– Dasz sobie radę, nowa. Ostatnie piętro, moje panie. – Gestem wskazał
drzwi.
– Może to był kiepski pomysł – powiedziałam, gdy wychodziłyśmy
z parkingu. – Przecież twój tata dzięki tej imprezie chce wyrobić sobie
kontakty. Może po prostu połażę sobie po parku lub obadam food trucki?
Micah musiała użyć łokcia, żeby przywołać windę.
– Już się próbujesz wymigać? Tata nie wziąłby cię do tej roboty, gdyby nie
uznał, że w pełni się nadajesz. – Przyjrzała mi się. – Już to przerabiałyśmy. Po
prostu przez cały wieczór mnie naśladuj. Będzie dobrze. Zachowujesz się tak,
jakbyś wcześniej nie nosiła wielkich pudeł, pełnych stroików. Masz krzepę,
dziewczyno.
– Będzie dobrze – powtórzyłam.
– Przepraszam.
Oboje nas to rozśmieszyło. Andrew dodał jeszcze:
– Ależ tak. Zupełnie, jakbyście w końcu jakoś się uporali z tym napięciem
między wami.
Spuściłam wzrok na baniak w moich rękach i zanim zdołałam się jakoś
wybronić, przyjaciółkę zamurowało.
– Doszło do czegoś? Kiedy? – zapytała.
– To nic takiego.
– Zdefiniuj „nic”.
– Całowaliśmy się. Raz. I to był błąd.
– Instynkt mi podpowiada.
– Twój instynkt…
– Jest bezbłędny. Pamiętasz Kyle’a? I to, jak czułam, że coś tam jest nie tak
i wręcz się zmuszałam, by brnąć dalej w tę relację? No i miałam rację. Aż za
dobrze dał mi do zrozumienia, że się nie mylę.
– Jak? – zapytała.
– Soph, jest dobrze. Damy radę. – Jej uwagę przyciągnęło coś za moimi
plecami. – Spójrz, jest Andrew. Może zrobi ci to zdjęcie? Andrew!
– Tak przy okazji, fajne spodnie, Sophie – rzucił Andrew, chowając telefon
w wewnętrznej kieszeni marynarki. – Dobry wybór jak na pierwszą parę.
Udał, że go zatkało.
– Nie wątpię.
Nie byłam pewna, czy ja i Micah mamy teraz coś jeszcze do roboty na tym
dachu, ale ruszyłam w stronę drzwi, jakbym nagle to ja kierowała pracą.
Byłam wdzięczna Micah, że poszła za mną.
– Wiesz – powiedziała, ledwie się ze mną zrównała. – Nie musiałaś się tak
zachowywać ze względu na mnie.
– Wiem, bywa bucem. Ale, Sophie, ja muszę z nim pracować. Staram się
więc go choć trochę polubić.
Podniosłam ręce.
– Kumam. Ale ja nie muszę.
– Ruszasz się na pół gwizdka – pogonił mnie Jett. – Bierz się za nie.
Przez cały wieczór traktował mnie oschle i – jak odnosiłam wrażenie –
ostrzej niż pozostałych kelnerów. Zastanawiałam się, czy nadal jest na mnie
zły za nasze poprzednie spotkanie. Ale tylko zacisnęłam zęby.
– Przepraszam – odparłam, przenosząc dania na swoją tacę.
– Nie na słowach mi zależy, panno Evans, ale na działaniu. – Przynajmniej
pamiętał, jak się nazywam.
– A teraz, złotko?
– Nie pomogłeś. Przez ciebie wyszło na to, że nie chcę dolać jej wina.
Zaśmiałam się.
– Słucham?
– Dość, żebyś sam kupował sobie garnitury? – Potrząsnęłam głową. –
Nieważne. Nie moja sprawa. Idź już – ruchem głowy wskazałam kieszeń,
w której, jak się domyślałam, trzymał komórkę – popracować.
– A to mnie nazywasz bucem – syknął.
Odwrócił się i wyszedł na dach.
Wzięłam głęboki oddech, urażona. Ale miał rację. Okropny był ze mnie
buc. Przez niego. Nienawidziłam tego, kim się stawałam przy tym chłopaku –
tej niepewnej siebie, gorszej wersji mnie. Nienawidziłam tego, że w głębi
duszy wiedziałam, iż to wszystko dlatego, że obchodzi mnie opinia Andrew
o moim talencie, o pracy, o zdolnościach twórczych… o mnie samej.
Rozdział 28
hociaż raz miałam pustą tacę i nie musiałam jej natychmiast zapełnić.
C Na dachu jakaś szykowna dama w garsonce wyrażała przez mikrofon
swą ogromną wdzięczność za nieustające wsparcie szpitala. Micah stała z tacą
przy jednym ze stanowisk z napojami. Kątem oka zauważyłam, że Andrew
wymknął się z przyjęcia i schował w budynku. Starając się nie zwracać na
siebie uwagi, poszłam za nim.
W środku nie zobaczyłam Andrew, ale o ile nie zjechał gdzieś windą,
istniały tylko dwa miejsca, w których mógł się znajdować – łazienka na
końcu jednego z korytarzy lub kuchnia na końcu drugiego.
Z nadzieją, że nie wybrał kuchni, skręciłam w lewo i zaczekałam. Zaledwie
po kilku minutach drzwi łazienki się otworzyły i wyszedł z niej Andrew. Na
mój widok lekko drgnął i zaraz przyjął postawę obronną.
– A więc tak – zaczęłam zdenerwowana. – Przepraszam za to, co
powiedziałam wcześniej. Wiem, że ciężko pracujesz. Robisz niesamowite
zdjęcia i wkładasz w nie mnóstwo serca.
– Miałeś rację. – Splotłam dłonie. – Zachowałam się jak buc, a taka nie
jestem.
– Nie?
– A przynajmniej nie byłam, dopóki się nie pojawiłeś w moim życiu.
Westchnęłam.
– Jestem gotowa.
Gdy weszłyśmy do kuchni, Lance rozmawiał z panem Williamsem. Jett
skrapiał czekoladą część kawałków wielowarstwowego tortu. Inne tata Micah
spryskiwał polewą truskawkową.
– Nie trzeba, ja się tym zajmę. – Postawiłam przed nią wersję czekoladową.
– Nie, jednak zmieniłam zdanie – oznajmiła. – Chcę waniliowy.
– Tak sobie myślę, że jednak nie mam ochoty na tort. Chciałabym kawę
macchiato. Wiesz, co to takiego?
Widziała, że nie jestem z miasta. Wystarczyło, że na mnie spojrzała.
Uważała mnie za głupią. A ja poniekąd tak się poczułam, bo rzeczywiście nie
wiedziałam, czym jest kawa macchiato.
– Nie jestem pewna, czy mamy ją w ofercie, ale jeśli tak, to jest…
– Na stanowisku z napojami?
Spokojnie, Sophie.
– Nie. Sprawdzę to dla pani, jak tylko skończę podawać tort. – Przeszłam
do następnej osoby.
Przy następnym stole starszy pan, przed którym stawiałam ostatni talerzyk,
trącił kieliszkiem krawędź naczynia i rozlał wino. W pierwszej chwili
pomyślałam, że była moja wina, ale gdy ten gość zrzucił na podłogę
widelczyk, podnosząc kieliszek, pojęłam, że jest pijany.
– Bo co? – wybełkotał.
– Bo wezwę ochronę, żeby pana wyprowadziła.
Tamten niby spoważniał i ostentacyjnie położył ręce na kolanach. Mnie
jednak naprawdę nie obchodziło, czy sobie kpi, czy nie, byle mnie nie
dotykał.
Odeszłam, nie oglądając się za siebie. Już wewnątrz budynku przywarłam
plecami do najbliższej ściany i powachlowałam się pustą tacą. To był długi,
męczący wieczór. Wiedziałam, że powinnam wrócić na dach, ale nie byłam
w stanie się ruszyć. Wtedy zobaczyłam, że Jett Hart i pan Williams wychodzą
z kuchni. Oni niewątpliwie też zauważyli, jak podpieram ścianę podczas
nieregulaminowej przerwy. Jett obrzucił mnie typowym dla siebie
spojrzeniem, ale na szczęście nie przerwał rozmowy.
– Dobrze się tu wpasujesz – mówił do taty Micah. – Do twarzy ci
z miejskim życiem. Od dzisiejszych gości dostałem już trzy wizytówki. Jeśli
na każdej imprezie trzy osoby wystawią ci pochlebne opinie, zamówienia
zaczną spływać jak… – Jego głos cichł, w miarę jak się oddalali. Szli na dach
spotkać się z gośćmi.
Próbowałam przyswoić sobie to, co właśnie usłyszałam. Pan Williams
nigdy nie opuściłby Rockside. Nieważne, co mówił Jett Hart. Prawda?
Wyszłam za nimi, licząc, że uda mi się usłyszeć odpowiedź pana
Williamsa, ale oni już zniknęli w tłumie. Ludzie w większości wstali już
z miejsc, mieszali się jedni z drugimi, tańczyli, popijali napoje.
Zobaczyłam Micah, stojącą przy poręczy, wpatrzoną w światła miasta.
Ruszyłam w jej stronę, ale zbliżyła się do mnie dama od wina. Rewelacja. Nie
załatwiłam jej kawy macchiato i teraz się nasłucham.
Ale zamiast normalnej dla niej wyniosłości, na jej twarzy malowało się
zaciekawienie.
– Czy to był Jett Hart? – zapytała.
– Tak – potwierdziłam ostrożnie.
– Spróbuję, ale gdyby był zbyt zajęty, tobie też dam jedną. – Wcisnęła mi
wizytówkę w dłoń. – Dziękuję!
Skinęłam głową.
– Może Jett ma rację. Może miasto okaże się lepsze dla waszej firmy. Nie
będziecie mieli do czynienia z Hobbsami ani ze Smithami. – Żadna z tych
rodzin nie korzystała z usług pana Williamsa i wszyscy wiedzieli dlaczego.
– Słucham? – zapytałam.
– Trzymaj.
– Co to?
– Aha.
– Powodzenia.
Tak mówi się o dziko rosnących kwiatach – czyli takich, które wyrosły siłami
natury, bez niczyjej pomocy. Gdzieniegdzie ich zrywanie jest sprzeczne
z prawem, ale nawet takie kwiaty udaje się hodować w niewoli. Oswojone.
Rozdział 29
– Ładne kwiaty.
Uśmiechnął się.
– Nie mogę się z tym kłócić. Ale jeśli chcesz wiedzieć, mówiłem szczerze.
– Rozejrzał się. – A więc to jest twoja ulubiona impreza, hm?
Uniosłam brwi.
– Poważnie?
– To świetnie.
– Ale chcę.
– Sophie, mam nowinę – powiedziała mama.
– Jaką?
Wypięła pierś i z tylnej kieszeni dżinsów wydobyła kopertę z rozerwanym
brzegiem.
– Dostałaś stypendium!
Zamrugałam zdezorientowana.
Prychnęła.
Patrzyłam, jak się oddala. Potem mój wzrok znów padł na kopertę,
zaadresowaną do mnie, a już otwartą. Ścisnęło mnie w piersi. Nie. Nikt nie
będzie mi narzucał przyszłości, której nie chcę. Złożyłam kopertę na pół
i wepchnęłam ją do tylnej kieszeni dżinsów. Gdy podniosłam wzrok, dotarło
do mnie, że Andrew właśnie stał się świadkiem kolejnej krępującej sceny.
– Muszę jeszcze przynieść pięć stroików – powiedziałam szybko. – Narka.
Kiwnął głową, wyjął komórkę i włączył się w zaczynający napływać
tłumek.
– Wcale nie.
– Co robicie? – zapytał.
– Nieprawda.
– Tak czy inaczej, człowiek kończy mokry – odparł Lance.
– Nie zwracaj uwagi na te dygresje – powiedziałam do Andrew. – A więc
zasady. – Wskazałam Gunnara, który klęcząc, przymierzał się do beczki. –
Nie wolno używać rąk.
– Dopuszczalne jest tylko posługiwanie się zębami – doprecyzowała
Micah.
– Wyzwanie przyjęte.
– Uważaj, ona oszukuje – zauważył Lance.
– W życiu!
Roześmiał się.
– Oglądałaś stare odcinki Gotuj z Hartem?
– Nawet nie tak dawno. Próbowałam odkryć, jak wkraść się w łaski
twojego taty.
– Od okry, oczywiście.
Zmarszczył nos.
– Jeżeli zjem kęs więcej, umrę – jęknął Andrew, odsuwając na środek stołu
talerz ze zjedzonym do połowy piklem.
– Niektóre.
– Myślałem, że idziemy.
Andrew podźwignął się na nogi jedynie po to, by oprzeć się ręką o stół.
Minęła nas spora grupa chłopaków ze szkoły. Jeden z nich cisnął do
pobliskiego kosza pojemnik pełen frytek, tyle że chybił, a pocisk wylądował
na ziemi tuż obok mnie i obryzgał całe moje dżinsy keczupem.
– Dzięki, Brady – zawołałam.
Pomachał mi.
Pod powiekami zapiekły mnie łzy. Złapałam się za głowę. Miał rację. Nie
podobało mi się to, ale tak właśnie było. Zareagowałam bez zastanowienia.
Co się porobiło?
– Mój tata ma prawo do marzeń – oznajmiłam. – Nie powinien musieć ze
wszystkiego rezygnować.
– Owszem – potwierdził.
– I zdecydowanie nie nienawidzę Micah. Ona jest dla mnie wszystkim. –
Przeszłam trzy kroki i o tyle samo się cofnęłam. – Jasne, bywam pochopna
w ocenach. I może czasem traktuję innych protekcjonalnie, a także… –
Zamurowało mnie. – O nie. – Spojrzałam na Andrew. – Ja bywam tobą.
– Dzięki – powiedział.
– Tak, wiem.
– Ale to, co powiedziała Micah…
Gdzieś na lewo ode mnie rozległ się potężny huk, po którym dała się
słyszeć wiązanka przekleństw wywrzaskiwanych przez Jetta Harta. Głowa
sama mi się obróciła. Pierwszym, co zobaczyłam, była leżąca na ziemi
frytkownica i para unosząca się nad rozlanym wszędzie olejem. Drugim –
mój brat, stojący ze spuszczoną głową i rękami przyciśniętymi do piersi.
Odwróciłam się i pognałam do niego.
Rozdział 31
– Jemu oczywiście nic się nie stało – warknął Jett. – Za to zburzył całe
stoisko!
Rozejrzałam się za panem Williamsem, ale był zajęty proszeniem
Lance’a o przyniesienie pojemnika na śmieci.
Zacisnęłam pięści i miałam już coś powiedzieć, ale Andrew znów się
odezwał.
– To jest moja sprawa – oświadczył – bo dotyczy moich przyjaciół, a ty nie
zachowujesz się w porządku. Tracisz nad sobą panowanie.
– To tylko dziecko. Chłopczyk, który nie ma jak się przed tobą obronić.
Nie możesz oczekiwać, że okaże się dorosłym w wersji mini, że będzie znał
wszystkie odpowiedzi i zrobi wszystko tak, jak ty byś to zrobił.
Zaczęłam się zastanawiać, czy Andrew nadal mówi o Gunnarze.
Twarz jego taty z każdą chwilą coraz bardziej purpurowiała. Czy on chciał
doprowadzić do katastrofy?
Chciałam wziąć Gunnara za rękę, ale moja dłoń nie znalazła nic poza
powietrzem. Gdy się obejrzałam, zobaczyłam, że brat zniknął.
Skinęłam głową. Żadna z nas nawet nie wspomniała o kłótni sprzed chwili.
Zasypanie przepaści, która się między nami otwarła, oczywiście będzie
wymagało znacznie więcej, niż tylko rozmowy.
Dopadliśmy do wejścia do labiryntu i razem wtargnęliśmy do środka. Na
końcu pierwszego prostego odcinka ścieżki rozchodziły się w dwie strony.
– Wiesz, że nic mu nie będzie, prawda? – zapytał. – Gdzieś tutaj jest. Inni
ludzie też tu są. W końcu znajdzie wyjście.
Znów pokiwałam głową, a w głowie kotłowały mi się tysiące myśli.
Doszliśmy do kolejnego rozdroża.
Cisza.
– A niby czemu nie? Ciebie też bronię, kiedy słyszę na rynku, że jesteś
dziwaczką.
Co???
– Słucham? – zapytałam.
– Zawsze staję w obronie moich dzieci. I zamierzam pokazać Jettowi
Hartowi, co o nim myślę.
– Na górze!
Zadarłam głowę. Powyżej labiryntu stał Andrew, niewątpliwie na
niewidocznej dla mnie platformie. Ta drewniana konstrukcja musiała być
nieco niższa niż kukurydza.
– Widzisz stamtąd Gunnara? – krzyknęłam do Andrew.
Pokręcił przecząco głową. Chętnie bym się tam wspięła i sama rozejrzała,
ale dzieliły go ode mnie co najmniej dwa rzędy.
– Idź prosto swoją ścieżką. Mniej więcej w połowie twojego rzędu skręć
w prawo. Na rozwidleniu też wybierz ścieżkę w prawo. Doprowadzi cię do
schodów. Spotkamy się w połowie drogi.
– Nie, lepiej zostań tam na wypadek, gdybym pobłądziła – odparłam, ale
było już za późno. Zniknął z mojego pola widzenia.
„Wykluczone”.
„Na pewno tak”.
Aż podskoczyłam, bo wibracje telefonu zapowiedziały połączenie. Znowu
mama.
– Słucham?
– Wyszedł.
– Co?
– Gunnar już wyszedł z labiryntu.
– Nic mu nie jest? – zapytałam, oddychając z ulgą.
Musiała przekazać komórkę Gunnarowi, bo to on się odezwał. Nadawał jak
najęty.
– Dziękuję, mamo.
– O co chodzi?
Mój tata nie odkładał pieniędzy moje studia? Odkryłam w sobie czarną
dziurę, która chciała mnie pochłonąć.
– Nie o to chodzi! – zaprotestowałam, czując, jak ogarnia mnie rozpacz. –
To nieważne. Mogę się ubiegać o dotacje, wsparcie i…
– Stypendia? – podsunęła.
Zagapiłam się na ten czarny ekran, z którego wpatrywał się we mnie zarys
moich oczu. Pałały złością. Rewelacja. Mama mówiła prawdę. Tata nie
odłożył dla mnie ani centa. Byłam ugotowana.
Wepchnęłam telefon do tylnej kieszeni. Pora poszukać wyjścia, choć tak
naprawdę marzyłam o tym, by się wtopić w ziemię i zespolić z kukurydzą.
Wiedziałam jednak, że niektóre marzenia nie mają szans się spełnić. Może
zresztą nie tylko niektóre.
Rozdział 32
– I to naprawdę trudny.
– Tak.
Andrew znów się uśmiechnął i odetchnął głęboko.
– To dobrze.
– To również.
Weszłam w jego kontakty, odszukałam Micah, potem wcisnęłam „połącz”.
– Znalazłeś go?
– Tak – potwierdziłam.
– A, to ty. W ogóle się z Andrew nie rozdzieliliście?
Zaśmiała się.
– Nie, znajdę wyjście. Wejście, jak na razie, minęłam dwa razy. Tata mnie
zabije.
– Bardzo śmieszne.
Szliśmy dalej. Andrew wyciągnął rękę i trącił jakiś liść.
– Oto w czym rzecz: mój tata jest bucem. Ty zawsze o tym wiedziałaś, ja
zawsze o tym wiedziałem, świat też to wie. Ja tylko chciałem… sam nie
wiem, rozstrzygnąć wątpliwości na jego korzyść. Spróbować zrozumieć,
dlaczego. A że sama wiesz, jak dobrze idzie mi rozpracowywanie ludzi,
oczywiście…
– Oczywiście.
– Z dołka niepowodzeń?
– Tak. Jego program okazał się niepowodzeniem, tak samo jak małżeństwo,
a restauracja, ta, którą usiłował otworzyć po zdjęciu programu z anteny, nie
wypaliła. To dlatego podejmuje się współpracy z podupadającymi firmami
i pomaga im odnieść sukces. Myślę, że w ten sposób odpycha od siebie
demony. Ale jak widać, nieskutecznie. Bo demony, które podpowiadają mu,
że nie ma nic złego w wydzieraniu się na dziecko, nadal się tam czają.
– Jeśli to coś zmienia – powiedziałam – mojemu bratu nic nie będzie. Nie
pierwszy raz na niego nawrzeszczano. Poza tym o własnych siłach przeszedł
ten labirynt i jest z tego megadumny.
– Powinien. To nie byle co.
– Prawda?
– Jestem. Nie wściekam się na tatę. A raczej nie wściekałam się do dzisiaj.
Cały czas mnie okłamywał, do tego jest nieodpowiedzialny, lekkomyślny
i samolubny, więc co, jeśli się całkiem w niego wdałam? – Łzy, te same,
przed którymi broniłam się przez cały wieczór, pociekły mi po twarzy. Już nie
umiałam ich powstrzymać.
– Kiedy moja mama odeszła, winiłem tylko ją, nie dostrzegając, że z moim
tatą musiało być ciężko wytrzymać. Ty i ja jesteśmy swoimi
przeciwieństwami.
Zaczęłam się uśmiechać, lecz nagle dał o sobie znać cały ciężar tego
wieczoru.
– Ten labirynt dochowa tajemnicy, prawda? – zapytałam, podnosząc wzrok
na Andrew. – Nie chcemy przecież, żeby ludzie coś sobie o nas pomyśleli.
Kiedy wreszcie udało nam się wyjść, oboje wydaliśmy z siebie tryumfalny
okrzyk.
– Poważnie?
– Tak.
– Oczywiście.
Według greckiego mitu Zeus podsunął swojej śpiącej żonie, Herze, dziecko
swojej kochanki, żeby napiło się jej mleka. Bogini obudziła się
i rozzłoszczona odtrąciła niemowlę, a krople mleka bryznęły w niebo. Z tych,
które spadły na ziemię, wyrosły kalie. To jedna z najdziwniejszych opowieści
o pochodzeniu kwiatów. Ale czasami dziwne znaczy piękne.
Rozdział 33
– Okej, dzięki.
– A mnie pokaż wino – powiedziała mama. Pani Williams parsknęła
śmiechem i poprowadziła ją w głąb domu, za nimi zaś powędrował mój brat.
– Proszę – powiedziała.
– Czekaj, od kogo?
– Od Andrew.
– Chciałam, żebyś związała się z kimś z Rockside, z kimś takim jak Kyle.
Miałam nadzieję, że to cię tu zatrzyma. Dlatego od pierwszego dnia
przekonywałam cię, żebyś ignorowała chemię między tobą a Andrew.
Ukryłam twarz w dłoniach.
– Kompletnie nic tu nie zawiniłaś. Andrew i ja nie dogadujemy się zupełnie
bez niczyjej pomocy.
Roześmiałam się.
– Nie mam powodu. Nie kocham się w nim.
Jęknęła.
Zaraz, spokojnie. O tej tam miłości nie potrafiłabym nic powiedzieć, ale…
nie mogłam jej już całkiem zanegować. Czułam coś do Andrew Harta.
Czułam coś do osoby, która nie dość, że wyjedzie stąd za niespełna dwa
miesiące, to jeszcze jest tak dalece poza moim zasięgiem, że praktycznie
rzecz biorąc, w ogóle nie mieliśmy prawa się spotkać.
– On wyjeżdża za jakieś sześć tygodni – powiedziałam. – Za późno, żeby
się nad tym zastanawiać.
– Przestań. Niczemu nie jesteś winna. Mówił ci może, gdzie potem pojadą?
Jego tata już zdecydował?
– Nie wydaje mi się. A czemu?
– Tak tylko… Zgłosiła się do niego kobieta, która mieszka w pobliżu. Na
tamtej imprezie dobroczynnej poznałam jej siostrę. Pomyślałam sobie, że
może…
– Oho! – Micah się rozpromieniła. – Że też na to nie wpadłam. To mogłoby
się udać. Musimy wziąć się do roboty. To będzie moja pokuta.
Parsknęłam śmiechem.
– Żadnych kwiatów, ale będę przyjeżdżać. – Przesunęłam dłonią pod
oczami. – Tylko popatrz, obie wyglądamy okropnie.
– Hm, mam tam swój szkicownik. Ale też… – Przesunęłam się do plecaka,
by przyciągnąć go do Micah. – Któregoś dnia byłam we Wszystkim i coś
znalazłam. – Rozsunęłam zamki i wydobyłam wysoką prostopadłościenną
skrzynkę z dwiema soczewkami z przodu i kilkoma gałkami po bokach.
Micah wytrzeszczyła oczy.
– Co to jest?
– Ja… zdaje się, za dobrze siebie nie znam. Od niedawna się o tym
przekonuję.
Roześmiałam się, chociaż to wcale nie było śmieszne. Cholera. Micah nie
musi mu nic mówić – sama się wkopię swoim zachowaniem. Andrew na razie
nie powinien się dowiedzieć, że się w nim zabujałam. Nie, skoro za sześć
tygodni wyjeżdża, a ja nie mam pojęcia, co on do mnie czuje.
Wszedł do pokoju.
– Mają też z golfem? Tylko takie koszulki noszę. – Usiadł na skraju łóżka.
– Nie kuś – ostrzegłam.
Wzruszył ramionami.
– Sama zaproponowałaś.
Przyglądałam mu się uważnie z mojego miejsca. Andrew Hart był
przystojny. Nie, żebym nie zauważyła tego wcześniej. Rzuciło mi się to
w oczy już w dniu naszego pierwszego spotkania. Tyle że dla mnie większą
rolę odgrywa osobowość i im lepiej go poznawałam, tym mniej zwracałam
uwagę na jego aparycję. W ciągu kilku ostatnich miesięcy – może zaczęło się
od wspólnego oglądania fajerwerków z okazji Dnia Niepodległości przez
dziurę w dachu albo od chwili, gdy na stypie zjadłam z jego widelczyka
sałatkę ambrozja, albo też od wspólnego szukania wyjścia z labiryntu w polu
kukurydzy – coś się zmieniło i mogłam już obiektywnie stwierdzić, że
chłopak jest bardzo, ale to bardzo przystojny. Składał się na to szereg cech –
swoboda i pewność siebie, z jakimi się nosił, gęste ciemne włosy, wesołe
niebieskie oczy i zaraźliwy uśmiech.
– Co jest? – zapytał.
Ja przewróciłam oczami.
– Mam na myśli: z ludźmi z firmy, której twój tata akurat patronuje lub coś
w tym stylu.
– Właściwie to w Święto Dziękczynienia zajmowaliśmy się zwykle
cateringiem – odparł Andrew.
– Słucham? – zdziwiłam się, znajdując w lustrze jego wzrok. – Poważnie?
– Poważnie.
– Biedny, przepracowany biały chłopcze – powiedziała Micah.
– Żartowałem – zaprotestował.
– Żarty niosą za sobą konsekwencje, mój przyjacielu. Dla ciebie będą
właśnie takie. – Szukała w kosmetyczce kredki do oczu. – No, Andrew, ruchy.
– Co takiego? – zapytał.
– Sorki – powiedziałam.
– Czego się nie robi dla urody. – Gdy jego dłoń otarła się o moje kolano,
o mało nie maznęłam mu krechy przez skroń.
kuchni wrzało jak w ulu, rzuciłam się więc w sam środek prac, żeby
W zaprzątnąć tym myśli. Pan Williams mieszał na kuchence jakiś sos,
ustawiłam się więc przy nim.
– Ja bardzo dobrze mieszam – zasugerowałam.
– Tak – potwierdził.
– Od… Sama nie wiem. Od kiedyś. I nadal chciałabym kiedyś tam trafić. –
Może potrzebowałam najpierw nabrać większej pewności, żeby kompletnie
nie pogubić tych kawałków siebie, które odnajdywałam w ogarniającym mnie
chaosie.
Jett po raz pierwszy… absolutnie pierwszy… spojrzał na mnie z odrobiną
zainteresowania.
Przestałam mieszać.
– Moje ulubione.
Mój talerz po raz drugi stał pusty, za to żołądek był przepełniony. Jęknęłam
i rozparłam się na krześle. Pan Williams przyrządził smażonego indyka, kulki
makaronowo-serowe, świeże bułeczki, zieloną fasolkę i o wiele więcej
potraw, a ja skosztowałam prawie wszystkiego.
– Nie regulowałaś sobie tempa – zwrócił mi uwagę Andrew, siedzący obok
mnie.
Wzruszyłam ramionami.
– Nie w mojej obecności.
Mama świetnie się bawiła, wkładając całe serce w podkładanie głosu pod
Carrie Underwood. Wolałam nie myśleć, co chodzi po głowie Jettowi
Hartowi, siedzącemu w fotelu w kącie pokoju bez cienia uśmiechu na twarzy.
Ale moje problemy zaczęły się właśnie od tego, że zanadto się przejmowałam
tym, co czują inni. Powinnam zwracać większą uwagę na własne emocje.
A teraz cieszył mnie widok uszczęśliwionej mamy. Mówiła prawdę – miała
dobry głos. Zapewne lepszy niż Gloria i jej córka.
– Szkoda, że nie ty zaśpiewałaś w liceum hymn państwowy! – zawołałam
do mamy, przekrzykując muzykę.
– To prawda – przyznałam.
Tata.
– Słucham?
– Serio?
– Oczywiście, że tak.
Tylny ganek okalał oba boki domu, przeszłam więc, koło kilku dużych
krzewów w donicach na ogrodową huśtawkę, skrytą we wnęce. Usiadłam.
– Jesteś tam jeszcze? – zapytał tata.
– Owszem, powiedziałeś.
Zerknęłam na Andrew, który wciąż trzymał się w tyle, być może niepewny,
czy ma sobie pójść, czy nie. Moje zastanawianie się, czy postawić na Nowy
Jork, czy na Alabamę, nie miało nic wspólnego ze słowami Micah. Wiele za
to z faktem, że czułam się niegodna, odkąd to miasto, pod postacią Andrew
Harta, wkroczyło w moje życie, zdając się mówić, że moje projekty i ja sama
nie jesteśmy na nie dość dobrzy. To jednak była tylko moja interpretacja. Mój
brak pewności siebie, którego przyczynę przypisywałam jemu.
– Chodzi o mnie – odezwał się Andrew. – Jeżeli jakoś dałem ci do
zrozumienia, że w Nowym Jorku nie dasz sobie rady, nie miałem takiego
zamiaru. Nowy Jork powita cię z radością. – Spuścił wzrok na ziemię, zanim
spojrzałam mu w oczy.
– Nie, to nie żadne z was – powiedziałam, przenosząc spojrzenie z Andrew
na Micah. – Zapewniam. To ja sama. To mój durny szkicownik, zapełniony
rzeczami, w których nie ma nic na tyle wyjątkowego, by od razu dało się
z nimi coś zrobić. Po prostu muszę mieć trochę czasu na zastanowienie się
nad sobą, a do tego Nowy Jork nie jest mi niepotrzebny.
Przyjaciółka oparła głowę o moje ramię.
– Myślę, że tak.
Tata. Już prawie zapomniałam, jak fatalnie się zakończyła tamta rozmowa.
– Tak.
– Wszystko w porządku?
– Nie jestem smutna. – Spojrzałam na niego. Błękit jego oczu wydał mi się
bardzo intensywny. – Ostatnio patrzę bardziej realistycznie… Muszę po
prostu… Twoje oczy mnie rozpraszają. Musisz natychmiast zmyć tę kredkę.
Uśmiechnął się. Ja przekręciłam dłoń wnętrzem do góry, umożliwiając
naszym palcom bliższy kontakt.
Odpowiedziałam uśmiechem.
– Ja też.
Przyjaźnimy się, powiedziałam sobie twardo. I na przyjaźni musimy
poprzestać.
Zmarszczyłam brwi.
– Jak moglibyście mi pomóc?
– Co się zmieniło?
– W tamtym tygodniu podjęłam pracę – wyjaśniłam. Otworzyłam koleją
stronę. Był na niej szkic sukienki z guziczkami w kształcie różyczek i dołem
złożonym z warstw nakładających się na siebie jak płatki róży.
– Kwiaty – szepnęła Micah. – To jest twój patent.
– Jasne…
Graliśmy już jakiś czas, gdy z domu wyszli dorośli, żeby do nas dołączyć.
Zdarzyło się to po raz pierwszy, zaczęło mnie więc zastanawiać, co takiego
działo się tam wewnątrz, że uprawianie sportu z nami wydało się im
atrakcyjne.
Pan Williams, niepytany, udzielił mi odpowiedzi:
– Dawaj, kwiaciareczko!
– Ha! – krzyknęłam.
Palnęłam go w ramię
– Ciesz się, że graliśmy bez zwarć, mięczaku.
Zapatrzył się w niebo, lekko uśmiechnięty.
– Dlaczego?
Skoro średnica kwiatu wynosi niecały centymetr, dziwić się można, skąd
u tego maleństwa takie miano. A on, dzięki swemu pięknemu niebieskiemu
kolorowi i zdolności do rozpleniania się, która ułatwia mu swobodne
zawłaszczanie kwietników, umie zadbać o to, by nikt o nim nie zapomniał.
Rozdział 38
„Zadzwonił dzisiaj i zachowywał się tak, jakby się nic nie stało. Uczę się,
że taki po prostu jest. Nie radzi sobie z konfrontacjami. Ale dobra nowina jest
taka, że bierze Gunnara do siebie na wiosenne ferie”.
„Tylko Gunnara?”.
„Prawdopodobnie”.
„Współczuję”.
– Mam nadzieję.
– Co u ciebie? – Podszedł, żeby mnie objąć ramieniem.
Pewna, że chce mnie uściskać, odwróciłam się, przez co mieliśmy
chwilowy problem z ułożeniem ręki. Cofnęłam się o krok.
Parsknęłam śmiechem, ale on nie żartował. Zrobił krok i mnie objął, potem
teatralnie zakołysał mną w tył i w przód.
– Gdzie chcesz to dać? – zapytał mnie Andrew, mając na myśli pudło, które
wciąż trzymał.
– Ach! Postaw je po prostu obok mojego.
Tak zrobił, a potem wyszedł, prawdopodobnie po następny karton.
– I co z nim? – zapytałam.
– Dzięki.
– Wiem. Przeszłam długą drogę. – Ale nadal nie dawałam sobie szans. –
Długo jeszcze będziecie w miasteczku? – zapytałam. Miałam nadzieję, że
zabrzmiało to zwyczajnie. – Twój tata wybrał już następne miejsce na
patronat, czy jak to tam nazywa?
– Tak szybko?
– Tak.
– Yyy… daleko? – Dotarło do mnie, że pytanie było niekompletne, więc
sprecyzowałam: – Dokąd jedziecie? Daleko stąd?
– Ale zachowywał się tak, jakby w ogóle nie chciał tam wylądować –
zaprotestowałam. – Nie okazał cienia rozczarowania.
– Ja?
– Cześć. – Zapuściłam żurawia za jego plecy, żeby sprawdzić, czy mój cel
jeszcze tam jest. Był.
– Zatańczymy?
– Z Birmingham.
– Nie, obie wychowały się w Auburn. Moja mama zresztą nadal tam
mieszka.
– Sophie – powiedziała Micah, która nagle znalazła się przy mnie. Może
zresztą wcale nie nagle. Możliwe, że stała tu od jakiegoś czasu. – Wydzierasz
się na tego biedaka?
– Nie, wcale się nie wydzierałam na Russella. Wydzierałam się na ciebie? –
zwróciłam się do niego.
– Tak trochę – przyznał.
– Ach. Przepraszam.
– Cześć, Russell. Jestem Micah. – Nie wyciągnęła ręki na przywitanie.
Zastąpiła to olśniewającym uśmiechem.
– Wiesz, noszę to, bo lubię, ale tak, również tu pracuję. Zapewniamy tej
imprezie catering.
– Mhm, to ty pracujesz z Jettem Hartem, zgadza się? Jaki on jest?
– Z czasem nabiera się do niego przekonania – podpowiedziałam.
– Jest świetny. – Micah strzeliła mnie łokciem. Sygnał, bym sobie poszła.
– Muszę sprawdzić… kwiaty – powiedziałam, bo mojego mózgu nie było
stać na lepszy pretekst. Nie czekając, aż poproszą o wyjaśnienie, zostawiłam
przyjaciółkę z urokliwym Russellem, który może zdobyć jej serce.
– Lance – syknęłam, jak tylko znalazłam go w tłumie.
– Co takiego? – Zatrzymał się z tacą w ręce.
– Aha… Okej.
– To świetnie. Dzięki.
– Zgadza się.
– Urocze.
– Tak.
– No, właśnie. I kiedy dziś wychodziłam, nie czuła się dobrze, boję się
więc zostawić ją na dłużej samą.
– Chodź za mną.
– Coś ci jest? – zapytał, widząc, że się nie ruszam i nic nie mówię.
– Nie. Tam jest po prostu za tłoczno. – O dwie osoby, gdybym miała
doprecyzować. Zamknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich oddechów. – Tak
przy okazji, znalazłam dla pana idealny karton. Mieliśmy dostawę
w kwiaciarni i dam głowę, że pudło jest idealnej wielkości.
– Pudło? – zapytał Jett. – Na co?
– Aha.
Jett stęknął.
– Pomóc ci coś tam znaleźć, Sophie? – zapytał pan Williams, stając przy
mnie.
– Słucham? Nie. – Właśnie wtedy zauważyłam na półeczce przed sobą
słoik wiśni maraskino. – Do czego są te wiśnie? – zaciekawiłam się.
Spojrzał na zegarek.
„Gdzie jesteś?”.
„Gdzie jesteś?”.
Zachowałam się wrednie. Oto Micah próbuje żyć bez układania planów,
a ja jej brużdżę. Tyle że czułam, sercem najlepszej przyjaciółki, że Lance
lepiej do niej pasuje.
Kapela przestała grać i jakiś głos powiedział do mikrofonu:
– Za pięć minut północ, ludziska. Zagramy jeszcze jedną piosenkę, łapcie
więc osobę, z którą chcecie tanecznym krokiem wejść w Nowy Rok,
i zasuwajcie na parkiet!
Tłum radośnie zawył, a potem muzyka rozwibrowała ścianę za moimi
plecami. Zdjęłam sznur z haka i usiadłam, trzymając go kurczowo.
– Dwadzieścia, dziewiętnaście…
Tłum podchwycił jej odliczanie.
– Osiemnaście, siedemnaście…
Podniosłam szklankę do ust i zjadłam jedną z wisienek. Głowę natychmiast
wypełniło mi wspomnienie pocałunków z Andrew. Spojrzałam na sznur
w mojej ręce. Co ja wyprawiam? Naprawdę zamierzam powitać północ sam
na sam z tym kawałkiem liny? Mam wysłać Andrew prosto w usta Shelby?
– Piętnaście, czternaście…
Wzięłam głęboki oddech i szarpnęłam za sznur. Balony wysypały się
z sieci, a po okrzykach zdumienia natychmiast nastąpiły kanonada,
oznaczająca ich pękanie. Pop. Pop.
– Jedenaście, dziesięć…
– Trzy!
– Dwa!
Pop. Pop.
– Jeden!
Przepychałam się przez ludzi, usiłując zorientować się, gdzie jestem. Stąd
wszystko wyglądało inaczej, a ja nie pamiętałam, gdzie widziałam Andrew.
Ludzie wokół mnie się ściskali. Wpadłam na jakąś bryłę i zobaczyłam, że to
Russell, złączony ustami z moją najlepszą przyjaciółką. Ten widok mnie
podłamał. Przepchnęłam się na lewo, torując sobie drogę przez tłum i latające
wszędzie balony.
– Lance! – powiedziałam, o mało go nie przewracając. – Co ty
wyprawiasz?
Uśmiechnęłam się.
Ten tekst również teraz wydał mi się groteskowy, ale i sprawił, że myślami
znów znalazłam się w chmurach. Przyjęłam kwiatek i podsunęłam sobie pod
nos, a potem delikatnie musnęłam nim wargi.
Andrew wpatrywał się we mnie intensywnie.
– Powiesz coś? – zapytał w końcu.
– Na przykład?
– Sam nie wiem.
– Jakieś „nie wyjeżdżaj”? – dopytałam.
– Na początek.
– Albo „namów, proszę, tatę, żeby przyjął ten patronat w Birmingham”?
– Chcę cię tutaj, ale jeśli nie mogę, to Birmingham jest następne w kolejce.
– Myślałem, że po skończeniu szkoły przeniesiesz się do Nowego Jorku –
odparł Andrew. – Dlatego uznałem, że lepiej będzie, jak tam zaczekam.
Ojej.
Uśmiechnęłam się.
– Kocham.
Skinął głową.
– Czyli rozstajemy się na pięć miesięcy. Tyle możemy wytrzymać.
Zawalczmy o to – powiedział.
– O to?
– O nas.
Obdarzyłam go uśmiechem.
– Pragnę mieć cię przy sobie, odkąd w tamtym starym hangarze na łodzie
oglądaliśmy wspólnie fajerwerki.
– Serio? Ha. A ja tamtego dnia jeszcze cię nie znosiłam.
Zaśmiał się.
– Wiem. – Sięgnął po moją rękę i dotknął nią swych ust. – Kiedy zmieniłaś
zdanie?
– Nie wiem. Może wtedy, gdy cię tak wkurzyło, że Kyle całuje się z kimś
innym.
– Wkurzyło mnie nie to, że całuje kogoś innego. Ogromnie chciałem, żeby
całował się nie z tobą. Chyba, że miałoby cię to ranić. I gdybyś chciała zająć
miejsce tamtej dziewczyny.
– Nie chciałam.
– To dobrze. Bo tamtego dnia całowałaś się ze mną.
– Pamiętam.
Miękłam przy nim. Był ciepły i silny. Czułam jego serce, bijące
równomiernie.
– A tobie?
– Fakt – przyznał.
– Micah! – W rześkim nocnym powietrzu rozległ się głos Lance’a. Moja
przyjaciółka usiadła prosto.
– Dziękuję.
Uśmiechnęłam się.
– Okej.
– Spotkajmy się też w ten piątek – zaproponował Andrew.