You are on page 1of 114

1

Błażej

– NO WEŹ, NIE BĄDŹ TAKI. BĘDZIE FAJNIE.

– Nie będzie.

– Jęczysz jak stary dziad.

– Martyna…

– No co? Mówię, jak jest.

– Jestem twoim szefem. Nie możesz mówić mi, że jęczę jak stary dziad.

– Nawet jeśli jęczysz jak stary dziad? Proszę cię! Myślałam, że cenisz

u swoich pracowników szczerość. Tak mówiłeś na rozmowie

kwalifikacyjnej.

– Okej, wygrałaś, tylko idź już, błagam. Od twojego gadania rozbolała

mnie głowa.

– Malownicza wioska, piękne, duże gospodarstwo… Złoty interes!

Jeszcze będziesz żałował, że nie rzuciłeś na to okiem!

– Idź już, idź. Działasz mi na nerwy.


– Zauważyłam, że tylko przy mnie się tak unosisz. Dla innych

pracowników jesteś milszy.

– Ciekawe dlaczego…

– A, szefuńciu, jutro mam dzień wolny. Tak tylko przypominam. Żebyś

nie dzwonił o siódmej rano i mnie nie budził.

– Pamiętam. I nie nazywaj mnie szefuńciem, do cholery.

– Wolisz, żebym nazywała cię starym dziadem?

– Mam trzydzieści pięć lat. Nie jestem stary.

– Wiem. To znaczy nie wiedziałam, ale ta blondynka z knajpy, do której

wysyłasz mnie po kanapki, powiedziała mi, ile masz lat. Chyba na ciebie

leci.

– Nie chcę o tym rozmawiać. I nie trzaskaj drzwiami…

Nim zdążę dokończyć zdanie, Martyna wychodzi. I oczywiście trzaska

drzwiami. Bo jakżeby inaczej.

Jestem szefem świetnie prosperującej firmy zajmującej się

nieruchomościami. Nie mam jeszcze czterdziestki, a osiągnąłem niemal

wszystko, co sobie zaplanowałem. Mam kilka ośrodków wczasowych nad

morzem i dwa w górach. Jestem przystojny, wysportowany, bogaty. I dwa

tygodnie temu zatrudniłem dziewczynę, która trzaska drzwiami, jest

roztrzepana i działa mi na nerwy. Nie! Działanie na nerwy to za mało. Ona

mnie wkurwia! Nawet moja eks tak mnie nie irytowała. W dodatku nazywa

mnie „szefuńciem”. „Szefuńcio” – rozumiecie to? Nie ufam ludziom,

którzy mówią „pieniążki” i „wódeczka”, więc tym bardziej nie ufam tym,

którzy używają słowa „szefuńcio”.

Nie przeszkadza mi fakt, że jesteśmy na ty. Sam to zaproponowałem.

Takie są zasady w naszej firmie. Ale szefuńcio to gruba przesada.

Opieram głowę o zagłówek skórzanego fotela, który kosztował tyle, co

jedna pensja tej pożal się Boże asystentki. Przymykam oczy i napawam się
ciszą. O tak. Cisza. Odkąd zatrudniłem Martynę, prawie zapomniałem, jak

to jest posiedzieć w absolutnym spokoju.

Mógłbym to jakoś odkręcić. Zwolnić ją pod głupim pretekstem.

Wymyślić jakąś ściemę w rodzaju cięć w budżecie. Ale nie jestem taki.

Skoro popełniłem błąd, zatrudniając ją, teraz muszę zacisnąć zęby

i pocierpieć.

Zresztą Martyna ma wszystkie kwalifikacje, których wymagałem.

Gdyby nie miała, wyrzuciłbym jej CV do kosza, bo przecież kandydatek

było sporo. Prawda jest jednak taka, że nie miałem głowy do tej rekrutacji.

Działałem pod presją czasu. Potrzebowałem asystentki na już. Po tym

feralnym romansie z Iwoną chciałem zatrudnić profesjonalistkę. Bez

skojarzeń, proszę.

Szukałem dziewczyny, która nie będzie robić do mnie maślanych oczu

i upuszczać pod moje nogi dokumentów, by kusić mnie dekoltem. Tak

właśnie robiła Iwona i źle się to dla mnie skończyło. Dlatego tym razem

z miejsca odrzuciłem kandydatki, które przyszły na rozmowę

kwalifikacyjną ubrane zbyt wyzywająco. I została tylko ona. Martyna.

Skubana, zrobiła na mnie dobre wrażenie. Była opanowana, uśmiechnięta

i miała świetne CV – po studiach, języki obce, staż w biurze

architektonicznym.

– Szefuńciu, jeszcze jedna sprawa. – Głowa mojej asystentki wychyla

się zza drzwi.

– Prosiłem, abyś zawsze pukała, bo dobrze wiesz, że…

– W lodówce strasznie waliło rybą, więc wyrzuciłam to twoje pudełko

z lunchem.

– Moje sushi?

– Sushi? Nie wiem, co tam było. Waliło zdechłą rybą, więc wyrzuciłam.
– Wyrzuciłaś moje sushi?! To sushi z najlepszej knajpy w tym mieście,

które kosztuje tyle, co…

– Znów się unosisz. Stres kiedyś cię zabije. Ale nie przejmuj się,

przyniosłam coś lepszego. Placki ziemniaczane! Sama robiłam.

– Nie jadam placków ziemniaczanych. A teraz wyjdź, czekam na ważny

telefon.

Martyna robi głupią minę, wzrusza ramionami i dzięki Bogu wychodzi.

Dlaczego nadal ją tutaj trzymam? Pewnie dlatego, że nie mam nikogo

na jej miejsce, a jesteśmy zawaleni robotą. I pewnie dlatego, że ogarnia całą

papierologię i rzeczy, których moja poprzednia asystentka nie ogarniała

nawet po roku pracy. Spójrzmy prawdzie w oczy: jedyne, co ogarniała

Iwona, to mój rozporek. Była w tym niezła. Ale była też niezła w knuciu

intryg, a konkretnie w dojeniu kasy. Nadal nie mogę uwierzyć, że

zapłaciłem jej za milczenie. Zgrywała miłą, dopóki nie powiedziałem jej

jasno, że w grę wchodzi tylko seks. Wtedy zaczęła grozić, że oskarży mnie

o molestowanie. Jakie molestowanie? Sama chciała, to ona pierwsza

wysyłała sygnały. Wiecie, przelotny dotyk, powłóczyste spojrzenia…

Potem szybko przeszła do konkretów i wpełzła pod moje biurko, by się mną

zająć. Akurat rozmawiałem wtedy przez telefon z klientem i nie powiem,

byłem nieco zaskoczony.

Wdałem się z nią w romans, choć obiecałem sobie nigdy nie robić tego

z pracownicą. Iwona miała jednak nogi, tyłek i cycki, i wszystko to miała

niezłe. Powiedzmy: dziewięć na dziesięć. Przestała mnie nachodzić i grozić

mi, dopiero gdy zrobiłem przelew na jej konto. Może mogłem załatwić to

jakoś inaczej? Nieważne. Liczyło się tylko to, że mam problem z głowy.

A teraz pojawił się kolejny. Zupełne przeciwieństwo Iwony.

Rozczochrany, rozmemłany, wiecznie gadający problem.


Napawam się ciszą przez kilka minut, a potem wstaję i idę do kuchni

zrobić sobie kawy. Nasze biuro jest niewielkie, a ja nie mam zamiaru

trzymać ekspresu w gabinecie. To nieprofesjonalne. Choć nie wyobrażam

sobie, by Martyna miała podawać moim kontrahentom cokolwiek podczas

spotkań służbowych. Nie wygląda zbyt reprezentacyjnie.

Gdy wchodzę do małego pomieszczenia, odkrywam, że ona niestety też

tam jest. Stoi do mnie tyłem, majstruje coś przy ekspresie i przeklina pod

nosem. Badam ją powoli wzrokiem i kręcę z niesmakiem głową, gdy widzę,

co ma na sobie. Może ma niezły tyłek? Nie wiem. Nie jestem w stanie

ocenić, bo znów włożyła luźne spodnie. Wyglądają jak po starszym bracie.

Do tego koszula w kratę. Identyczną nosi facet, który naprawia nam

klimatyzację. Podejrzewam, że kupują ciuchy w tym samym sklepie.

Nie jestem szowinistycznym dupkiem. Przynajmniej nie zawsze. Wcale

nie uważam, że obowiązkiem kobiet jest noszenie ubrań podkreślających

ich atuty. Pracujemy jednak w biurze i asystentka prezesa nie powinna

wkładać sfatygowanej koszuli.

Martyna się odwraca i szeroko uśmiecha, a potem wraca do grzebania

przy ekspresie. Ma ładny uśmiech i mogłaby być atrakcyjna, gdyby trochę

o siebie zadbała. Ale nie. Zero makijażu, zero wizyt u fryzjera.

Przynajmniej wszystko na to wskazuje, bo jej rude loki wyglądają jak

fryzura kogoś walniętego piorunem. Odruchowo dotykam swoich starannie

ułożonych włosów.

– Rozmawialiśmy tydzień temu o ubraniach w pracy, prawda? Dlaczego

nie stosujesz się do dress code’u?

– Kiedy mnie zatrudniałeś, mówiłeś, że w twojej firmie nic takiego nie

obowiązuje. – Martyna wciska mi w dłoń kubek z dawką kofeiny. Jestem

jej za to wdzięczny, bo właśnie po to tutaj przyszedłem.


– Ale to biuro. Mogłabyś włożyć chociaż to, co miałaś na rozmowie

o pracę. – Wzdycham i ostrożnie biorę łyk kawy.

– Żartujesz? Emi pożyczyła mi te ciuchy. Robi w pożyczkach, to musi

się jakoś prezentować. Ja mam w domu tylko dżinsy i dresy. Chcesz, żebym

przychodziła w dresach?

– Nie, dżinsy są okej – mamroczę zrezygnowany.

Mam wrażenie, że ta rozmowa nie ma sensu. Powinienem być bardziej

stanowczy. Zazwyczaj taki właśnie jestem w kontaktach z pracownikami,

ale przy niej… Przy niej zachowuję się dokładnie tak, jak przy swojej

młodszej siostrze. Ma w sobie coś takiego, że mięknę.

– Jeśli chcesz, kupię sobie coś bardziej eleganckiego. Nie mam zamiaru

przynosić wstydu firmie. – Martyna spuszcza wzrok i wpatruje się

w splecione na kubku dłonie.

Robi mi się jej szkoda. Wiem, że się stara. To jej pierwsza praca

biurowa, nie licząc stażu, a w Olsztynie jest od niedawna. Ma prawo nie

znać tutejszego życia.

– Zmieńmy temat – mówię w przypływie nagłej dobroci. – O jakim

ośrodku mi dzisiaj wspominałaś?

Mojej asystentce zaczynają lśnić oczy i od razu żałuję, że zapytałem.

Podskakuje uradowana, a ja się boję, że zaraz obleje mnie gorącą kawą.

Wygląda jak mała podekscytowana wiewiórka, której ktoś obiecał orzeszka.

– Ośrodek znajduje się jakieś trzydzieści kilometrów stąd, więc będzie

łatwo doglądać terenu. Niewielka malownicza wieś położona tuż przy lesie.

A teraz przecież jest na to popyt, prawda? Ludzie szukają małych

gospodarstw agroturystycznych ze zwierzętami, swojskim żarciem i całą

resztą. I wciąż kochają Mazury. W dodatku niedaleko jest plantacja

lawendy. Wyobrażasz to sobie? Teraz sesje na polach lawendy są

megapopularne!
– Mów dalej. – Nie wierzę we własne słowa, ale jestem ciekaw, jaką

okazję wyhaczyła. Choć posiadam już kilka dobrze prosperujących

obiektów, nie mam nic w najbliższej okolicy, a szczerze mówiąc, od dawna

chciałem w coś zainwestować.

– Ośrodek nie jest w złym stanie, ale właściciel nie ma pieniędzy na

remont. Kilka lat i wszystko zacznie się sypać, a stali klienci odejdą.

Gospodarstwo wymaga niewielkich inwestycji, które zresztą zwrócą się

z nawiązką. I te wszystkie atrakcje typu kury, kaczki, kozy… Jest nawet

krowa. Gospodarz sam wędzi kiełbasę i robi kilka innych regionalnych

przysmaków. Ludzie lubią takie klimaty: mleko prosto od krowy,

własnoręcznie pędzony bimber…

– Okej, okej. Takim miejscem ktoś jednak musi zarządzać, zajmować

się zwierzętami i tak dalej. To nie jest ośrodek nad morzem, gdzie mogę

zatrudnić pierwsze lepsze sprzątaczki i kucharki. Tutaj trzeba się znać na

rzeczy.

– Właściciel to starszy człowiek. Kocha to gospodarstwo, ale brakuje

mu sił i cierpliwości, by się zajmować sprawami organizacyjnymi. Wiesz,

ta cała papierologia… Dlatego chce sprzedać ośrodek komuś, kto ma

doświadczenie w zarządzaniu takimi obiektami. Jak zdążyłam się

zorientować, chętnie tam zostanie i nadal będzie pracować, jeśli zgodzimy

się go zatrudnić. Potrzeba mu tylko kogoś do pomocy, nawet bez

doświadczenia. Szybko tę osobę przeszkoli. Gospodarstwo będzie nasze,

a on dostanie skromną pensję i będzie zadowolony. Brzmi świetnie,

prawda?

– Podziwiam twój entuzjazm, ale może podejdźmy do tego na chłodno,

co? Trzeba zrobić wywiad. Ile w sąsiedztwie jest takich gospodarstw, ile ten

człowiek ma klientów w sezonie, ile zarabia. Czy w grę wchodzi

rozbudowa. Wiesz, że nie interesują mnie małe biznesy.


– Jasne. Właśnie dlatego chcę, żebyś tam pojechał. Zobaczysz na

własne oczy, jak to się prezentuje, pogadasz z właścicielem, zwiedzisz

okolicę. Zbliża się długi weekend…

– Pracuję nawet w długie weekendy.

– Ale przecież taki wyjazd to też praca. Wyjazd służbowy.

– I jak myślisz, kto mnie tutaj zastąpi? – Unoszę jedną brew, a Martyna

robi dzióbek i wygląda, jakby się nad czymś zastanawiała.

– Twój wspólnik?

– Karol? Odkąd urodziło mu się dziecko, więcej go tutaj nie ma, niż

jest.

– Cóż, nie ma ludzi niezastąpionych. Pogadaj z nim. Firma nie upadnie,

jeśli przez kilka dni cię tu nie będzie.

Mam inne zdanie. Jestem pracoholikiem i wizja nicnierobienia

w weekend przyprawia mnie o dreszcze. Muszę jednak przyznać, że to

gospodarstwo agroturystyczne mnie intryguje. Martyna pokazała mi fotki,

wygląda całkiem nieźle. Właściciel chce się go szybko pozbyć, więc

pewnie nie zażąda wygórowanej ceny. Mam dobre przeczucia, a moja

biznesowa intuicja nieczęsto mnie zawodzi.

– Okej, zadzwonię do Karola. Może przejmie stery na te kilka dni. –

Daję za wygraną.

Martyna zaczyna piszczeć z radości, ale uciszam ją gestem dłoni. Mam

wrażenie, że ta dziewczyna ma w tyłku naładowane na maksa akumulatorki

duracella, bo nigdy nie jest zmęczona.

– Spokojnie, decyzja jeszcze nie zapadła, więc…

– Zaraz dzwonię do gospodarza! Ale się ucieszy, jak mu powiem, że ma

kupca!

– Martyna…
– Padniesz, jak zobaczysz te kozy, kury i krowę! Założę się, że nigdy

w życiu nie widziałeś żywej krowy! Wyglądasz na takiego, co…

– Martyna, na miłość boską!

– No co?

– Idź na dół do subwaya i weź mi kanapkę. Tę co zawsze.

– Z kurczakiem czy ze zdechłą rybą? Zauważyłam, że lubisz dziwne

żarcie.

– Lubię dobre sushi, ale mniejsza z tym. Może być z kurczakiem. –

Wzdycham zrezygnowany.

– Okej, okej, szefuńciu…

Znów trzaskają drzwi i znów zapanowuje błoga cisza. Muzyka dla

moich uszu. W przeciwieństwie do paplaniny mojej asystentki. Czy ta

dziewczyna kiedyś milknie? Pewnie mówi nawet przez sen.

Nagle uświadamiam sobie, że wyjazd z nią to będzie koszmar. Będzie

gadać podczas jazdy samochodem, będzie gadać na miejscu, będzie gadać

wieczorami. I będzie nazywać mnie szefuńciem.

Podejrzewam, że ktoś tam na górze postanowił ukarać mnie za

grzechy – całą moją rozwiązłość i protekcjonalne traktowanie

pracowników. Ten ktoś zesłał na ziemię Martynę i nakazał jej mnie gnębić.

Chyba już wolałbym trafić do piekła. Tam przynajmniej nie słyszałbym jej

trajkotu.
2

KAROL SIĘ ZGODZIŁ. Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać. Szczerze

mówiąc, liczyłem, że wymiga się od zastępstwa, a ja oznajmię Martynie, że

nici z wyjazdu.

– Stary, z chęcią się wyrwę z tego wariatkowa. Sandrze buzują

hormony, a młody nie daje się oderwać od piersi. Jesteśmy w czarnej dupie,

mówię ci. Kilka dni w biurze będzie dla mnie jak zbawienie! – Tak właśnie

mi powiedział.

Wiedziałem, że ma ciężko. Właściwie odkąd jego żona urodziła,

z mojego wspólnika i kompana w interesach stał się wiecznie niewyspanym

tatuśkiem, który częściej mówił: „Muszę go ciągle nosić, aż mu się odbije”,

zamiast: „Skoczymy na drinka?”. Coraz rzadziej pojawiał się w firmie, nie

miałem mu jednak tego za złe.

Teraz stoimy tutaj razem i patrzymy na siedzibę naszej firmy i owoc

wspólnej pracy. Pojutrze zaczyna się długi weekend, a ja wolałbym zostać

tu, w swoim gabinecie, niż jechać na wieś. W dodatku w towarzystwie

mojej walniętej asystentki.

– Naprawdę jest z nią aż tak źle? – pyta Karol, gapiąc się przed siebie.

Czy on czyta w moich myślach?


– Pytasz o Martynę? Jest w chuj źle. Pamiętasz Irenę Kwiatkowską

w roli kobiety pracującej?

– Tę wygadaną, zabawną i przemądrzałą babę, co to żadnej pracy się nie

bała?

– Tak, tę. Martyna jest jej młodszą wersją.

– Stary, w takim razie współczuję. Gadająca bez przerwy kobieta jest

chyba nawet gorsza od wkurwionej kobiety. Szczerze mówiąc, lubię te

nasze ciche dni z Sandrą, gdy strzela focha. Przynajmniej mogę sobie wtedy

odpocząć. – Karol przerywa i kręci głową. Rozumiemy się bez słów. –

Swoją drogą byłem pewien, że zatrudnisz kogoś podobnego do Iwony.

Dobrze wiem, że lubisz zawiesić oko na czymś ładnym.

– Daj spokój. Po tym, jak mnie wyrolowała, mam dosyć panienek.

Trzymam je na dystans. Wolę zapłacić za luksusową dziwkę i mieć

gwarancję, że zrobi swoje i się zmyje.

– W takim razie lepiej zaruchaj przed tym wyjazdem, odstresuj się

trochę. Bo sądząc po tym, co mówiłeś, z tą całą Martyną ciężko będzie

wytrzymać.

– Miałam nie zostawać na noc. – Opalona, szczupła brunetka opiera się na

łokciu i patrzy na mnie sennym wzrokiem.

Jest niezła. Chociaż wczoraj w makijażu prezentowała się trochę lepiej.

– Zostań. Dopłacę ci. Mam ochotę na jeszcze jeden numerek.

– Jeszcze jeden? Nie dałeś mi odpocząć przez większość nocy!

– Czeka mnie kilka ciężkich dni. Potrzebuję tego – mamroczę zaspany

i chwytam jej nagą pierś. Od razu zauważyłem, że nie ma prawdziwych


cycków. Są zbyt napięte i nieproporcjonalnie duże. Jakiś chirurg spartolił

robotę.

– To będzie pięć stów więcej. Mam na dziesiątą następnego klienta,

więc nie mamy za dużo czasu.

– Ech, Lidka, jesteś taką samą pracoholiczką jak ja. – Śmieję się

i ukrywam twarz w zagłębieniu jej szyi.

– Szefuńciu! Szefuńcio się umawia, a potem ma mnie centralnie

w dupie! – W holu rozbrzmiewa donośny głos Martyny.

– Co jest, kurwa?! – Siadam gwałtownie na łóżku i nakrywam się

kołdrą. Na szczęście sypialnia jest na piętrze, więc zanim moja asystentka

z piekła rodem tutaj dotrze, zdążę się ogarnąć.

– Kto to jest? Zamówiłeś sobie kolejną? Jesteś niemożliwy! – Lidka

chichocze.

– To nie dziwka. To moja asystentka. – Drapię się po głowie, bo usiłuję

sobie przypomnieć, co zaszło wczorajszego wieczora, zanim zadzwoniłem

po prostytutkę.

A, już pamiętam. Wypiłem trochę za dużo, a potem napisałem esemesa

do Martyny, by z samego rana czekała przed moim domem z bagażami.

– Ja pierdolę! Zapomniałem, że się z nią tutaj umówiłem. Ale przecież

miała czekać na zewnątrz!

– Nie jesteś zachwycony.

– Bo jest wkurwiająca i czeka nas wspólny wyjazd służbowy.

– To weź ją przeleć. Nawet jeśli jest wkurwiająca, to przecież ma cipkę,

prawda? Jak ją przelecisz, od razu zacznie inaczej śpiewać.

– Lidka, dla ciebie wszystko jest takie proste.

– Żebyś wiedział. Proste jak fiut. W końcu żyję z obciągania, to wiem.


Śmieję się i obserwuję, jak dziewczyna gramoli się na moje kolana. Jej

duże piersi ocierają się o mój tors. Znów mi staje. Nawet nawoływania

Martyny mi nie przeszkadzają.

– Damy ten twojej szarej myszce mały pokaz, co? A może się do nas

przyłączy? – Lidka uśmiecha się prowokacyjnie, a ja mam ochotę wziąć ją

kolejny raz.

– Poczekaj, zejdę tylko na dół i wyznaczę jej jakieś zajęcie. Niech sobie

zrobi kawy czy coś. A potem do ciebie wracam.

Wiem, jestem dupkiem. Ale nic nie poradzę na to, że mam ochotę na

poranny seks. Wyjazd i Martyna mogą poczekać.

Poprawka. Nie mogą. Właśnie gryzę Lidkę po szyi, gdy drzwi mojej

sypialni się otwierają i staje w nich moja asystentka. Przez jej twarz

przemyka zaskoczenie, ale po chwili przybiera znudzony wyraz.

Trzymam rezon i nie panikuję. Lidka wciąż siedzi na mnie okrakiem,

a ja nadal ściskam jej nagi tyłek. Mam nadzieję, że dzięki temu Martyna

choć na chwilę zaniemówi, ale nie, to byłoby zbyt piękne.

– Niech szefuńcio jej zapłaci i się ogarnie. Nie mamy czasu.

Mrugam zaskoczony, a Lidka spogląda na mnie i unosi wysoko brwi.

– No co tak patrzycie? Będziecie się pieprzyć, jak wrócimy. Czas to

pieniądz, szefie. Lepiej jej zapłać, zanim doliczy sobie ekstra.

– Skąd wiesz, że biorę kasę za seks? – Lidka z trudem kryje oburzenie,

a mnie chce się śmiać.

– Ma się ten szósty zmysł, co nie? – Martyna uśmiecha się łobuzersko,

robi balona z gumy, po czym wychodzi. – Dam się wam ubrać, gołąbeczki!

Przymykam oczy, gdy zza drzwi dobiega do mnie jej radosny głos. Nie

tego się spodziewałem. Każda inna dziewczyna na jej miejscu poczułaby

się zawstydzona. Przyłapała własnego szefa z prostytutką – powinna się

zarumienić i przeprosić za wejście bez pukania, a nie rozstawiać nas po


kątach. Wkładam pospiesznie spodnie i obiecuję sobie, że od teraz będę

bardziej stanowczy. Moja asystentka za dużo sobie pozwala, muszę ją

utemperować.

Gdy schodzimy z Lidką na dół, Martyna siedzi znudzona przy

kuchennej wyspie. Spoglądam na dopasowany czarny kombinezon

prostytutki. Pewnie kosztował fortunę. Nie ma co się dziwić, skoro noc

z nią kosztowała mnie kilka tysięcy. Potem patrzę na ubrania Martyny.

Szare spodnie dresowe i koszulka moro. Co za kontrast.

– Podobasz mi się, jesteś zadziorna. – Lidka podchodzi do niej

i zalotnie gładzi ją po ramieniu. Mój fiut budzi się do życia. – Do tego ładna

i wygadana. Klienci takie lubią. Nieoszlifowany diament.

Przełykam ślinę. Wyobrażam sobie mnie, Lidkę i Martynę

w erotycznym trójkącie. Nie, to nonsens! Kręcę głową i wypuszczam

wstrzymywane w płucach powietrze.

– Miej na nią oko. – Lidka kiwa mi na pożegnanie i porusza wymownie

brwiami. Doskonale wiem, co ma na myśli. Radzi mi, bym ją przeleciał. Po

moim trupie. Martyna to nie materiał na kochankę. Ona nawet nie wygląda

kobieco.

– Jest miła. Mogłeś jej dać jakiś ekstra napiwek – mówi moja

asystentka, gdy zostajemy sami.

– Co ty tutaj robisz? Miałaś czekać na zewnątrz! – Posyłam jej groźne

spojrzenie. Niech wie, kto tutaj jest szefem.

– Nie odbierałeś telefonu. Umówiliśmy się pod twoim domem o ósmej.

Minęło pół godziny, a ty nie dawałeś znaku życia. Zrobił się zimno, zaczęło

padać, a ja…

– Okej, przepraszam. Straciłem poczucie czasu. I właściwie

powinienem był po ciebie przyjechać – stwierdzam i czuję się jak kretyn.

Ta dziewczyna mokła przed moim domem, bo ja miałem ochotę poruchać.


– Powinieneś zamykać drzwi. Weszłam tu jak do siebie.

Kiwam głową. Wczoraj byłem tak zalany, że zapomniałem o bożym

świecie. Wiem, że zawaliłem.

Martyna nic więcej nie mówi. Zeskakuje z barowego stołka i pochyla

się, by zawiązać but. Ma na sobie brudne adidasy. Krzywię się, gdy widzę,

że zostawiły ślady na mojej lśniącej posadzce. A potem zauważam coś, co

poprawia mi humor. Dekolt w topie, który moja asystentka ma na sobie,

wcale nie jest taki mały. Widzę rowek między piersiami.

Na pewno są naturalne. Nie to co cycki Lidki. Nagle prostytutka nie

wydaje mi się już tak atrakcyjna. I pomyśleć, że wydałem na nią tyle

pieniędzy…

– To jak? Jedziemy w końcu? – Głos Martyny wyrywa mnie

z rozmyślań. Prostuje się, patrzy mi w oczy i poprawia kucyk.

Dopiero teraz zauważam, że jest uczesana i w końcu wygląda jak

człowiek, a nie jak lew z rozczochraną grzywą. Schludnie związała swoje

loki. Jej twarz wydaje się przez to bardziej niewinna i dziewczęca. Jakby

łagodniejsza. A kości policzkowe są ładnie zarysowane i…

– Szefie?

Wyrywa mnie z letargu. Szybko zmierzam do holu po swoją walizkę.

– Już idę. A gdzie twoje bagaże?

– Mam tylko to. – Wskazuje niewielką torbę podróżną leżącą przy

drzwiach.

– Poważnie? – Dziwię się, bo z doświadczenia wiem, że kobiety

zabierają na wyjazdy jakieś dziesięć razy więcej ubrań niż mężczyźni.

– Jedziemy na wieś, nie na rewię mody. Poza tym spakowałam cienkie

rzeczy, bo zapowiadają upały. No i śpię nago, więc piżama też nie będzie

potrzebna.

Martyna zarzuca torbę na ramię, po czym wychodzi przed dom.


Śpi nago…

Przed oczami stają mi naturalne, jędrne piersi z dużymi różowymi

brodawkami. Nie wiem, czy moja asystentka takie ma, ale to teraz

nieważne. Zaciskam szczęki i przeklinam pod nosem. Seks z Lidką

niewiele dał. Nie wiedzieć czemu znów jestem napalony. I co gorsza, nie

zanosi się na to, bym w ciągu najbliższych kilku dni mógł sobie poużywać.
3

– NA ZDJĘCIACH WYGLĄDAŁO TO TROCHĘ INACZEJ. – Marszczę

brwi i patrzę na dach, któremu brakuje kilku dachówek.

– Odmaluje się trochę tu i tam i budynek będzie jak nowy. Poza tym to,

że jest stary, tylko dodaje mu wartości. Turyści lubią takie swojskie

klimaty. – Martyna wysiada z samochodu i staje obok mnie.

Ze smutkiem patrzę na ubłocone felgi mojego forda. Jechaliśmy jakąś

wyboistą polną drogą. Oczywiście było tak, jak przypuszczałem: moja

asystentka ciągle gadała. Nawet gdy włączyłem radio, docierał do mnie jej

głos. Miałem ochotę wywieźć ją do lasu i zostawić, ale szkoda mi było

tamtejszych zwierząt. Gdyby usłyszały jej jazgot, uciekłyby prosto pod koła

samochodów.

Poza tym widziałem, jak bardzo się ekscytuje tym wyjazdem.

Podejrzewałem, że jej bardziej zależy na sfinalizowaniu tej transakcji niż

mnie.

– Ładnie tu, prawda?

– Mhm. – Uśmiecham się z wysiłkiem. Jestem facetem z miasta, który

każdy urlop spędza na egzotycznych wakacjach. Nie potrafię docenić

uroków polskiej wsi.


– Chodź, poznasz gospodarza.

– Zachowujesz się tak, jakbyś bardzo dobrze znała te strony.

– Pochodzę ze wsi. W takich miejscach czuję się jak ryba w wodzie. –

Martyna spogląda gdzieś w dal, a potem rusza przed siebie, nawet na mnie

nie czekając.

Przeklinam po cichu i idę za nią. Moje eleganckie i bardzo drogie buty

grzęzną w błocie, a ja się zastanawiam, po jaką cholerę ubrałem się jak do

biura. Będę gadał z facetem, który doi krowy, a nie z prezesem wielkiej

korporacji.

Kolejny raz spoglądam na ośrodek. Wydaje się niewielki, ale wokół jest

dużo przestrzeni na rozbudowę. Obok budynku rośnie sporo drzew,

a okolica jest ustronna. Martyna ma rację. Ludzie szukają takich miejsc do

wypoczynku – blisko natury i z dala od zgiełku.

– Idziesz czy nie? – Zerka na mnie przez ramię.

Wchodzę za nią po schodach prowadzących na drewnianą werandę

i odruchowo spoglądam na jej tyłek. Ku mojemu zaskoczeniu jest bardzo

dobrze podkreślony, gdy Martyna wspina się po stopniach. Te bojówki,

które ma na sobie, robią niezłą robotę. Nie spodziewałem się, że poza

dobrym CV ma jeszcze takie atuty.

– Jesteśmy! – wydziera się na całe gardło, gdy przekraczamy próg

domu.

Dociera do mnie aromat ziół i wędzonej kiełbasy. Od razu robię się

głodny. Idziemy długim korytarzem, a ja z zadowoleniem zauważam, że

wnętrze jest czyste, jasne i przestronne. Urządzone w rustykalnym stylu,

więc kompletnie nie w moim guście, ale wiem, jak bardzo turyści lubią

takie klimaty.

– Pewnie pichci coś w kuchni. – Martyna chwyta mnie za rękę i ciągnie

w stronę drzwi po prawej. Jestem zaskoczony. Jakim cudem zna ten dom
tak dobrze? Przecież widziała go tylko na zdjęciu.

– No w końcu! Myślałem, że już się was nie doczekam! – Gdy stajemy

w progu kuchni, zauważam siedzącego na taborecie na oko

sześćdziesięcioletniego mężczyznę. Ma siwą brodę, przyjazną aparycję

i gdyby nie to, że jest chudy jak patyk, mógłby być świetnym sobowtórem

Świętego Mikołaja. Widać, że pracuje fizycznie na świeżym powietrzu, bo

ma żylaste dłonie, a jego cera jest ogorzała od słońca.

– Trochę nam zeszło. Szef zamiast się skupić na drodze, ciągle gadał. –

Martyna szturcha mnie żartobliwie w ramię. Jak na mój gust trochę za

mocno.

– Ja gadałem? Ja tylko uprzejmie odpowiadałem na twoją paplaninę.

Ciągle chciałaś znać moje zdanie na jakiś temat.

– Myślałam, że kulturalna dyskusja z szefem podczas wyjazdu

służbowego jest w dobrym tonie.

– Kulturalna dyskusja tak, ale nie dywagacje na temat tego, czy Britney

Spears ogoliła się na łyso, bo miała kryzys egzystencjalny!

– To może porozmawiamy o interesach – wtrąca nieśmiało mężczyzna.

Robi mi się głupio. Nie zachowuję się profesjonalnie, kłócąc się przy

nim ze swoją asystentką. Jak zwykle po mistrzowsku wyprowadziła mnie

z równowagi.

– To może naleję lemoniady. – Martyna wygląda na zakłopotaną, co nie

zdarza się jej zbyt często. Otwiera wiszącą nad piecem szafkę i wyjmuje

szklanki. Skąd wiedziała, że ten facet trzyma je akurat tutaj?

– Lemoniada? Jak mamy rozmawiać o interesach, to tylko przy

wódeczce! – Mężczyzna śmieje się do Martyny, a ona jest jeszcze bardziej

speszona niż przed chwilą. Coś mi tu nie gra. Poza tym „wódeczka”…

Bardzo zły znak. – No, Martynka, lećże do piwnicy. Bimber upędziłem

niedawno, wczoraj testowałem. Miód malina!


– To wy się znacie, tak? – Patrzę na mężczyznę zakłopotany, a potem

zerkam na swoją asystentkę. Odwraca wzrok. – Pan wybaczy, gdzie moje

maniery. Błażej Nawrocki. – Wyciągam w jego kierunku dłoń.

– Jurek jestem. Dużo o panu słyszałem! Martyna mówi, że ludzie harują

u pana jak woły.

– Tak powiedziała?

– Chodziło mi o to, że czasami muszą zostawać po godzinach. –

Dziewczyna robi się czerwona.

– I mówiła jeszcze, że pan jesteś pies na baby. – Jerzy mruga do mnie

porozumiewawczo. – Ponoć ma pan w tym Olsztynie niezłe branie! Ech,

jak ja byłem młody, to tutaj w lesie, jak się ciemno robiło, też chadzaliśmy

z pannami…

– Tato, przestań.

– Tato? – Nie wierzę własnym uszom.

– No, Martynka, to jak będzie z tą wódeczką? Takiego ważnego gościa

chcesz o suchym pysku trzymać?

Teraz już wiem, po kim ma to swoje „szefuńciu”. I po kim

odziedziczyła gadulstwo.

– Musimy porozmawiać – syczę jej do ucha, gdy staję obok. Nie brzmię

zbyt miło. Szczerze mówiąc, jestem nieźle wkurwiony.

– To może szef pójdzie ze mną do tej piwnicy? Ojciec ma niezłą

kolekcję… alkoholi. – Głos mojej asystentki drży. Mam nadzieję, że ze

strachu.

– A idźcie, idźcie. Tylko przynieście coś dobrego. – Jurek klepie dłonią

stół i wygląda na podekscytowanego.

Ledwo wychodzimy na korytarz, chwytam Martynę mocno za ramię

i przyciągam do siebie. Nie lubię, gdy się mnie okłamuje, a jeśli ktoś już to

robi, chcę popatrzeć w oczy kłamcy z bardzo bliska.


– O co tutaj chodzi? Dlaczego mi nie powiedziałaś, że to twój ojciec?

– Bobyś nie przyjechał. Nie dałbyś mu nawet szansy na przedstawienie

swojej oferty. – Martyna dygocze w moich ramionach.

– Bzdura! Teraz nie dam mu szansy, i to przez ciebie, bo nie lubię, gdy

ktoś mnie oszukuje. – Przyciągam ją do siebie jeszcze mocniej, bo chcę, by

widziała, jak bardzo jestem wkurzony.

– Jesteś do mnie uprzedzony. Gdybyś się dowiedział, że chcę ci wcisnąć

gospodarstwo mojego ojca, w życiu nie wziąłbyś jego oferty pod uwagę. –

Jej głos przechodzi w szept i pierwszy raz widzę, że jest taka drobna

i delikatna. Gdy się boi, wychodzi z niej kobieca natura, której wcześniej

nie pokazywała.

– Nie byłaś obiektywna, próbując namówić mnie na ten zakup. Teraz

już wiem, dlaczego tak zachwalałaś to miejsce. – Kręcę z niedowierzaniem

głową. – Jak mam ci teraz zaufać? Skąd mam wiedzieć, czy gospodarstwo

jest w takim stanie, jak mówiłaś? Skąd pewność, że nie jest zadłużone? To

oczywiste, że przedstawisz mi je w samych superlatywach!

– Okej, pogadajmy na dole. Boję się, że ojciec usłyszy. – Martyna

wzdycha i w końcu ją puszczam.

Chciałem ostro na nią nawrzeszczeć, a potem odwrócić się na pięcie

i wrócić do miasta, ale zobaczyłem w jej oczach rozczarowanie i smutek.

Może to wszystko jest bardziej skomplikowane? Może powinienem jej

wysłuchać?

– Okej. Lepiej, żebyś miała dobre wytłumaczenie, inaczej możesz

pakować manatki i szukać nowej roboty.

Zgrywam twardego, najbardziej wrednego szefa na świecie, ale to

oczywiste, że jej nie zwolnię. Nie dam sobie teraz rady bez jej pomocy. Nie,

kiedy muszę czuwać nad kilkoma ośrodkami wczasowymi i jeszcze


inwestować w nowe. Dopóki Karol nie przestanie być pełnoetatowym

tatusiem i nie wróci na dobre do firmy, potrzebuję pomocy Martyny.

Schodzimy wąskimi, krętymi schodami do piwnicy. Ledwo się

mieszczę, a fakt, że nie ma tutaj okien, przyprawia mnie o klaustrofobię.

W pomieszczeniu jest wilgotno i duszno, choć to przecież piwnica, w której

powinien panować przyjemny chłód. Martyna włącza światło i prowadzi

mnie dalej, między skrzynki i baniaki z alkoholem. Patrzę na jej odsłonięty

kark, bo upięła włosy wysoko. Jej szyja lśni od potu, a jedna mała kropelka

spływa niżej między łopatki. Tak, je też widzę, bo włożyła top na cienkich

ramiączkach, który odsłania górną część pleców.

Przełykam ślinę. Nie mam pojęcia dlaczego to, co mam przed oczami,

cholernie mocno na mnie działa. Muszę szybko wrócić do Olsztyna

i spiknąć się z Lidką na noc, bo znów jestem napalony.

– Wiem, że nie powinnam była cię okłamywać – Martyna staje

pomiędzy zakurzonymi regałami uginającymi się pod ciężarem

przetworów – ale zrobiłam to dla taty. Wszystko bym dla niego zrobiła. Ma

tylko mnie. Marzyło się mu, bym przejęła ten biznes, tę całą agroturystykę,

ale ja wolałam skończyć studia i pracować w biurze, sama nie wiem czemu.

Lubię ten dom i okolicę, ale chciałam spróbować życia w mieście. Czuję, że

jestem mu za to coś winna. Wychował mnie na porządnego człowieka,

a teraz, gdy nie daje już fizycznie rady i chce sprzedać gospodarstwo…

– Rozumiem – przerywam jej. Odchrząkuję i czuję dziwny ścisk

w gardle. Właśnie patrzy na mnie para wielkich zielonych oczu, w których

wzbierają łzy. Każdy by zmiękł, nawet największy twardziel.

– Po prostu chcę, by to miejsce trafiło w dobre ręce. Ojciec nie zna się

na biznesie, sprzedałby gospodarstwo za grosze pierwszemu lepszemu

naciągaczowi, który doprowadziłby wszystko do ruiny. A to przecież nasz


dom. Tu byliśmy szczęśliwą rodziną. Chcę, byś go kupił, bo jesteś dobry

i uczciwy. To rzadkość w dzisiejszym świecie.

– Chyba mnie przeceniasz. – Odwracam wzrok, bo ciężko mi patrzeć na

Martynę, taką kruchą i naiwną, która mi zaufała, choć nie powinna była.

Nie ma co się dziwić. To jej pierwsza poważna praca po studiach. Nie

zna tego świata, bezwzględnego i brutalnego. Nie ma pojęcia, jak się robi

interesy, i nie wie, że tutaj nie ma miejsca na sentymenty.

Gdybym chciał zyskać jak najwięcej, oskubałbym jej ojca.

Podetknąłbym mu pod nos bardzo niekorzystną umowę, a on by ją podpisał,

bo nie rozumie prawniczego żargonu i zależy mu na jakiejkolwiek kasie.

Martyna nie powinna mi ufać. Zna mnie od kilku tygodni, nieraz miałem

ochotę wypieprzyć ją z firmy za samo gadanie. Nie wie, że dorobiłem się

nie tylko ciężką pracą, ale i układami, znajomościami, niezłą gadką

i dobrymi kontraktami, bo moi prawnicy okazywali się lepsi niż prawnicy

kontrahenta.

– Może jestem naiwna, ale jaki mam wybór? Lepsze znane zło niż to

nieznane, prawda?

– Czyli jednak masz o mnie nie najlepsze zdanie? – Uśmiecham się,

a ona odpowiada mi tym samym. Nie mam pojęcia, dlaczego stoję tak

blisko niej. Tak blisko, że niemal czuję jej piersi na swojej klatce

piersiowej. Pewnie dlatego, że w tej piwnicy jest tak mało miejsca. Nie ma

innego wytłumaczenia.

– Skąd! Widziałam cię dziś rano w łóżku z dziwką. Dlaczego miałabym

cię źle oceniać. – Nie kryje sarkazmu. Jej uśmiech staje się jeszcze

szczerzy, a mnie robi się jeszcze bardziej gorąco.

– Zazdrosna?

– Czy wy tam pędzicie ten bimber, czy co, że was tak długo nie ma?! –

Głos Jurka nam przerywa i nie uzyskuję odpowiedzi na pytanie.


– Wiem, że jesteś zły, ale proszę, bądź dla niego miły. To nie jego wina,

że ma córkę kłamczuchę. – Martyna przygryza swoje pełne usta i nie mogę

się skupić na tym, co mówi, bo wciąż na nie patrzę. – Jeśli nie chcesz od

niego kupić ośrodka, daj mu to do zrozumienia delikatnie, okej?

– Posłuchaj. – Wzdycham głośno i kładę jej dłoń na ramieniu. –

Rozumiem, że zrobiłaś to wszystko dla niego. Szanuję to. Dlatego niczego

nie przekreślam. Zostaniemy tutaj, obejrzę ośrodek, pogadam

z wczasowiczami… a potem podejmę decyzję.

– Poważnie? Dasz temu szansę? – Martyna rzuca mi się na szyję.

Jestem tak zaskoczony, że pod naporem jej ciała chwieję się, cofam

i wpadam na jakąś skrzynkę.

Czuję ją całą, bardzo blisko siebie. Bezwiednie ją obejmuję i lekko

przyciskam do siebie. Jest miękka i zaokrąglona w odpowiednich

miejscach. Niech to szlag!

– To nie oznacza jeszcze, że się zgadzam – mamroczę i niechętnie

wypuszczam ją ze swoich objęć.

Staram się myśleć o Lidce, o jej dużych, pociągających piersiach, która

wcale nie są pociągające. A potem spoglądam na biust mojej asystentki

i zauważam, że nie założyła stanika. Pod dopasowanym topem widać zarys

sterczących sutków. Podniecenie spływa wprost do mojego krocza.

Musi być ze mną naprawdę źle, skoro napalam się na Martynę –

dziewczynę, która nosi byle jakie ciuchy i gdyby nie burza rudych włosów,

można byłoby ją wziąć za faceta.

Swoją drogą, ciekawe, czy się depiluje. Czy jest TAM wygolona

i gładka, czy może…

– Hej, pobudka! – Martyna pstryka palcami na wysokości moich oczu,

a ja z trudem przenoszę wzrok z jej piersi wyżej. – Bierzmy ten bimber


i wracajmy na górę, bo ojciec zacznie podejrzewać, że się tutaj zabawiamy.

Jest trochę nadopiekuńczy.

Ruszam za nią na górę i głośno wzdycham, bo właśnie wyobraziłem

sobie to, co przed chwilą powiedziała. My. Sami. Zabawiamy się tutaj.

W piwnicy.

– Siadajcie, siadajcie. – Jerzy wskazuje krzesło, gdy wchodzimy do

kuchni. – Pewnie ta moja Martynka pana w tej piwnicy na śmierć zagadała,

co? Nie wiem, po kim ona ma to gadulstwo…

– Tato, przestań. Pogadajmy o interesach. Błażej to uczciwy człowiek,

ale musi wiedzieć, że nie kupuje kota w worku. – Moja asystentka siada

naprzeciwko mnie i uśmiecha się tajemniczo. Ufa mi i nie mogę tego

spieprzyć.

– Interesy interesami, ale jak to mówią: człowiek nie wielbłąd, pić

musi. – Jurek podaje mi kieliszek z czymś strasznie śmierdzącym. – Bimber

lubi?

– Yyy… tak właściwie, to piję tylko whisky i…

– Whisky-sriski. Ogórki małosolne lubi?

Kiwam głową. Nic nie mówię, bo z tym facetem jest jeszcze trudniej

niż z Martyną, każda próba wejścia mu w słowo kończy się fiaskiem.

– Sam pędziłem. Ostrzegam, daje kopa.

Robi mi się niedobrze, gdy przysuwam kieliszek pod nos, ale widzę, jak

Martyna na mnie patrzy – z nadzieją – a ja nie chcę sprawić jej ojcu

przykrości. Biorę solidny łyk i oczy niemal wychodzą mi z orbit. Ja

pierdolę, co za paskudztwo!

– Niezłe, prawda? Mam więcej, dam wam do tego Olsztyna.

– To może pomówmy o interesach… – zagaduję i modlę się, by Jurek

ponownie nie napełnił mojego kieliszka.


– Jesteś taka miękka. Chcę na tobie spać.

– Nie ma mowy! Mówiłam ojcu, że ten bimber to zło.

– Masz takie miękkie cycki. Jak poduszki. Chcę położyć na nich głowę.

– Ja pieprzę…

– Są naturalne, prawda? Bo Lidka ma sztuczne… Twoje są sto razy

lepsze.

– Bądź cicho i właź na górę! Nie dam rady wnieść cię po schodach.

– Ale jeszcze nie ustaliłem… nie ustaliłem… Jurek!? Jurek!? Musimy

spisać umowę!

– Ciiicho! Ojciec śpi. Zresztą podobnie jak ty jest zalany w trupa. I nie

będzie żadnej umowy, dopóki nie przemyślisz tego na trzeźwo.

– Lubię robić interesy. I chciałbym robić je z tobą, skarbie. Sam na sam.

Nago. Tylko ty, ja i moje długie, grube pióro wieczne…

– Jezu, gdyby ktoś kiedyś mi powiedział, że mój przyszły szef po pijaku

gada głosem Bogusława Lindy, nie przyszłabym na rozmowę o pracę.

– Nie przesadzaj. Lubisz to, przyznaj.

– Okej, czas spać, szefuńciu. Wybacz, nie rozbiorę cię. To wykracza

poza moje obowiązki służbowe, poza tym śmierdzisz jak gorzelnia.

Zostawiam cię tutaj, w pokoju gościnnym.

– Nie lubię, gdy nazywasz mnie szefuńciem. Szefuńcio kojarzy mi się

z grubym kolesiem, metr sześćdziesiąt z łysiną i wąsikiem. To jest

szefuńcio. A ja jestem szefem. Zresztą mógłbym to udowodnić. Mam

w spodniach szefa, nie szefuńcia. Prawdziwego bossa! Niejedna krzyczała

na jego widok!

– Taaa, jasne. Idź już spać, okej? Jutro czeka cię kac gigant. Już mi cię

szkoda.
4

– I JAK JEST NA TYM ZADUPIU?

– Do dupy jest. Łeb mnie nawala i mam światłowstręt.

– To ile ty wczoraj wypiłeś?

– Nie wiem. Ojciec Martyny polewał jakieś świństwo, głupio mi było

odmówić.

– Ten koleś, od którego chcesz kupić gospodarstwo, to ojciec Martyny?

Niezłe jaja!

– Nie wiem, czy chcę. Muszę się tutaj rozejrzeć. A najpierw dojść do

siebie.

– A jak dajesz radę z tą swoją asystentką? Nadal działa ci na nerwy?

– Nie wiem, stary. Odkąd tutaj przyjechaliśmy, robi mi wodę z mózgu.

Nie jest atrakcyjna, a jednak wczoraj po pijaku gadałem, że podobają mi się

jej cycki. Przynajmniej tyle pamiętam. Jezu, co jest ze mną nie tak?

– Po prostu musisz dobrze zaruchać, to ci przejdzie. Znajdź w tej

wiosce jakąś miejscową chętną dziewczynę. Jak zobaczy takiego

biznesmena z niezłym autem, od razu rozłoży nogi.

– Karol, powiem ci jedno: jestem niezłym chamem. Twoja żona o tym

wie?
– No co? To tylko dobre męskie rady. Ej, stary, muszę kończyć… Staś

smaruje kupą po ścianie! Kurwa, miesiąc temu malowałem… Stachu, tego

się nie je!

Karol się rozłącza, a ja zostaję sam na wąskiej ścieżce i wpatruję się

w budynek z ubytkami w dachu.

Naprawdę chcę go mieć? Czy może chcę mieć Martynę? Nie, nie, nie!

Mój wspólnik ma rację. Potrzebuję seksu. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że

myślę o swojej aseksualnej, zbyt gadatliwej asystentce w ten sposób?

– Co robisz?

Podskakuję, bo nagle jak spod ziemi wyrasta za mną Martyna. Gdy się

odwracam i ją widzę, omal nie padam trupem. Ma na sobie sukienkę.

Krótką i żółtą. Z dekoltem.

Chryste, jakie ona ma nogi…

– Dlaczego tak się ubrałaś? – pytam głupio.

– Jak?

– Nie chodzisz tak do pracy.

– Bo praca to praca. Tutaj czuję się bardziej swobodnie. Poza tym jest

gorąco. – Martyna chyba nie widzi, jak bardzo jestem zaskoczony. – Jak

samopoczucie? – Uśmiecha się złośliwie.

– Piłem tylko dlatego, że nie chciałem zrobić przykrości twojemu ojcu.

– Uhm, jasne. Ciekawe co powiedzą w biurze, gdy opowiem im, jak

szef nawalił się bimbrem w samo południe.

– Nie odważysz się. – Chwytam dłoń Martyny i przyciągam ją do

siebie. Jest trochę zaskoczona, ale nadal rozluźniona, bo pewnie myśli, że

się z nią droczę.

Nie, skarbie. Po prostu chcę cię mieć bliżej siebie, choć to tak kurewsko

nielogiczne. Jeszcze kilka dni temu marzyłem o tym, by posłać cię do diabła.
– Założymy się? – Przekrzywia głowę i z tymi swoimi rudymi włosami

i piegami rozsianymi po całej twarzy wygląda teraz jak dorosła i seksowna

wersja Pippi Långstrump.

– Wiesz, że mógłbym cię za to zwolnić?

– Zaryzykuję. Poza tym gdybyś mnie zwolnił, to kto biegałby co rano

do subwaya po twoje kanapki? Kto negocjowałby z facetem od

klimatyzacji, który za każdym razem wciska kit, że środki czyszczące

podrożały? Kto doglądałby wszystkich twoich pensjonatów nad morzem?

W tym tego, w którym pracownicy są wyjątkowo niesubordynowani?

– Mówisz o tych, którzy zrobili sobie orgię w basenie?

– Dokładnie o tych.

– Cóż, masz rację. Ciężko pracujesz i jesteś szalenie skromna. – Śmieję

się.

Nagle naszą rozmowę przerywa dźwięk nadjeżdżających samochodów.

Odwracam się i widzę dwa sportowe auta parkujące na podjeździe.

– Ojciec mówił, że dziś przyjadą nowi goście. Pewnie jeszcze śpi, więc

muszę ich przywitać. – Martyna wymija mnie i rusza w stronę parkingu.

Patrzę, jak lekko stawia kroki, kołysząc przy tym biodrami. Spryciula,

ukrywała przede mną swoje apetyczne kształty pod tymi swoimi

obszernymi koszulami. Przełykam ślinę, bo czuję suchość w ustach, i to nie

tylko przez kaca. Wzbiera we mnie pragnienie, którego nie zaspokoi woda.

W końcu wracam do domu i kieruję się do kuchni w poszukiwaniu

czegoś na ząb. Oczywiście ciekawość jest zbyt silna, więc gdy przegryzam

ogórki małosolne, zerkam przez okno i obserwuję, jak Martyna rozmawia

z nowo przybyłymi. To cztery dziewczyny i czterech chłopaków – wszyscy

na oko dwudziestoletni, trzymają w rękach sporych rozmiarów walizki.

– Dzieciaki. Zazwyczaj mamy starszych klientów, którzy lubią spokój,

ale od czasu do czasu zdarzają się takie grupki. – Jurek staje za moimi
plecami.

– Co oni będą robić na takim zadu… to znaczy… na wsi? – pytam

i cudem unikam wpadki.

– Jarać zielsko i spółkować, a co ty myślałeś? Po to tutaj przyjechali.

Jeśli płacą i nie hałasują, mnie to nie przeszkadza.

– Pójdę tam, może się na coś przydam – informuję go i wychodzę

z domu.

Podchodzę do grupki i widzę, że Martyna rozmawia o czymś żywo

z wysokim, atletycznie zbudowanym chłopakiem.

– To może mnie pani tam zaprowadzi? Na tę polanę, gdzie jest miejsce

na palenisko.

– Trafisz sam, wytłumaczę ci. Tylko pamiętajcie, żadnego grilla czy

ogniska w lesie. Po to są właśnie te wyznaczone miejsca.

– Wolałbym jednak iść z panią. Założę się, że jest pani bardzo…

doświadczona. – Chłopak uśmiecha się do Martyny czarująco. Dobrze

wiem, co to za rodzaj uśmiechu. Szczeniak na nią leci, chociaż jest od niego

jakieś dziesięć lat starsza.

– Nie zrozumiałeś? Ta pani nie ma czasu cię niańczyć. A jeśli naprawdę

jesteś taki tępy, to sam cię tam zaprowadzę – wtrącam się do rozmowy

i zapada głucha cisza.

– Wybaczcie, mój kolega leczy kaca i jest nie w humorze. Zanieście

bagaże do pokojów, a potem jeszcze pogadamy o tym ognisku. – Martyna

uśmiecha się do wszystkich ze skruchą, po czym odciąga mnie na bok. – Co

ty odwalasz, do cholery?!

– Ja?

– Jesteś niemiły dla klientów. To nie ty jesteś tutaj gospodarzem,

a potraktowałeś tego chłopaka jak śmiecia.

– Przystawiał się do ciebie.


– Słucham?

– „Wolałbym jednak iść z panią. Założę się, że jest pani bardzo

doświadczona”. – Parodiuję głos chłopaka. – Proszę cię! Mógł od razu

zajrzeć ci pod sukienkę.

– Przestań. Zachowujesz się, jakbyś był zazdrosny.

– Ja? O niego? O tego dzieciaka?

– A może mam ochotę na wakacyjny flirt? Jestem wolna, kto mi

zabroni.

– Poważnie kręcą cię takie niewyżyte chłopaczki, które pewnie siedzą

na garnuszku u mamusi? – Podnoszę głos, bo nie potrafię zapanować nad

emocjami. Martyna ma rację, jestem cholernie zazdrosny, choć przecież nie

mam powodu. Ona jest mi kompletnie obojętna.

– Może kręcą, może nie, to bez znaczenia. – Moja asystentka

ostentacyjnie zerka na tyłek chłopaka, który właśnie taszczy walizki

w stronę domu.

– Jesteśmy w pracy. To wyjazd służbowy, więc nie powinnaś się bawić

w żadne flirty.

– Jakoś odkąd tutaj przyjechaliśmy, nie wydałeś mi żadnego polecenia.

Bardzo chciałbym ci wydać kilka poleceń, ale lepiej nie będę

wypowiadał ich na głos. Nawet ciebie mogłyby zawstydzić…

– Nawaliłeś się bimbrem i chcesz mi wmawiać, że jesteśmy tutaj

w celach służbowych?

– Nie tylko, ale głównie w tych celach. Poza tym ten chłopak ma ledwo

dwadzieścia lat… – Boczę się jak obrażony trzylatek.

– Dawno nie uprawiałam seksu i mam ochotę się zabawić, co w tym

złego?

Boże, czy ona naprawdę to powiedziała?!


Przymykam na moment oczy i wyobrażam sobie, jak to robimy. To

irracjonalne. Ona jest ostatnią osobą, z którą powinienem uprawiać seks.

– Taką kobietę jak ty może zaspokoić tylko prawdziwy mężczyzna,

a nie jakiś siusiumajtek, który jeździ corollą po wiejskim tuningu. –

Chwytam ją za ramię i przyciągam do siebie. Mam ochotę wyszeptać jej do

ucha nieprzyzwoitą propozycję, ale się powstrzymuję.

– Sam nie jesteś lepszy. – Martyna przewraca oczami i się ode mnie

odsuwa. – Widziałam, jak taksowałeś wzrokiem tamta brunetkę w krótkich

spodenkach.

– Coś ci się przywidziało.

– Mhm, na pewno…

– Zazdrosna?

Moja asystentka posyła mi spojrzenie pełne politowania, po czym bez

słowa wchodzi do budynku. Zwieszam głowę i ruszam za nią. Nie wiem,

kim jest ta kobieta, ale potrafi mnie sponiewierać, choć nawet jej jeszcze

nie tknąłem.

– Niezły ma tyłek. – Chłopak, o którym przed chwilą rozmawialiśmy,

stoi na schodach i uśmiecha się do mnie porozumiewawczo.

– Mówisz o niej? – Pokazuję na Martynę, która właśnie wchodzi do

kuchni.

– Lubię kilka lat starsze ode mnie, bardziej doświadczone. Założę się,

że poza tyłkiem ma jeszcze niezłe…

– Posłuchaj no, gnojku. – Chwytam chłopaka za koszulkę i przyciągam

do siebie. – Jeśli jeszcze raz usłyszę, jak mówisz coś na jej temat, albo

zobaczę, że patrzysz na nią w ten swój obleśny sposób, ten wyjazd będzie

najgorszym w twoim życiu, rozumiesz? Porysowany lakier twojej corolli to

będzie twój najmniejszy problem, wierz mi.


Puszczam go, a on poprawia koszulkę, patrzy na mnie spod byka

i wraca na górę, mamrocząc pod nosem przekleństwa. Zdołałem zrozumieć,

że jestem pieprzonym psycholem, ale mam to gdzieś. W sumie jest w tym

trochę racji. Martyna nie jest moja i nawet jej nie chcę, a jednak zachowuję

się tak, jakby była moja albo jakbym bardzo jej chciał. Popierdolone.

Nie mam czasu analizować stanu swojej psychiki, bo moja asystentka

wyłania się z kuchni i do mnie podchodzi.

– Co powiesz na małe zwiedzanie? Jeśli rozważasz kupno ośrodka,

musisz go poznać, prawda? Kuchnię już widziałeś. Ojciec sam się zajmuje

zwierzętami. W gotowaniu dla gości pomaga pani Halina. Mieszka kilka

domów dalej, a tata odpala jej trochę grosza. Mam nadzieję, że jeśli kupisz

ośrodek, to jej nie zwolnisz. Jej szare kluski z kiszoną kapustą są genialne.

Martyna robi to, co zwykle, gdy jest podekscytowana – nakręca się,

mówi coraz głośniej i szybciej. A do tego lśnią jej oczy, oblizuje te swoje

kuszące usta, a jej piersi, opięte dopasowaną sukienką, unoszą się i opadają,

i chyba znów nie założyła stanika.

– Chętnie pozwolę się oprowadzić – odpowiadam, nie spuszczając

wzroku z jej walorów. Wiem, że nie powinienem się tak gapić, ale to

silniejsze ode mnie. – Chciałbym zobaczyć też pomieszczenia gospodarcze

i poznać okolicę, by wybadać konkurencję.

Nadal jestem na nią trochę zły za tę akcję z ojcem, bo nie lubię być

okłamywany, ale jej entuzjazm jest zaraźliwy. To miejsce, choć kompletnie

nie jest w moim guście, ma potencjał. Czas przyznać przed samym sobą, że

to stare gospodarstwo coraz bardziej mnie intryguje, zresztą podobnie jak

nieokrzesana córka jego właściciela.


5

TO BYŁ NAPRAWDĘ CIĘŻKI DZIEŃ. Martyna oprowadziła mnie po

gospodarstwie i zadbała o to, by nie pominąć żadnej kury i żadnego drzewa.

Normalnie pewnie umarłbym z nudów, ale opowiadała o okolicy z taką

pasją, że chętnie jej słuchałem.

Pogoda zrobiła się prawdziwie letnia i skłamałbym, mówiąc, że nie

poddałem się urokowi tego miejsca. Może i jestem mieszczuchem, ale mam

pewną wrażliwość. Tak więc działały na mnie szumiące drzewa owocowe,

które za jakiś miesiąc miały obrodzić w soczyste czereśnie i papierówki.

Działały na mnie pola, które mieniły się zielenią. Działały na mnie piersi

Martyny, które kołysały się zachęcająco pod jej letnią żółtą sukienką,

ilekroć się pochylała, by pokazać mi jakiś krzew czy ukrytą w trawie

jaszczurkę.

Przymykam oczy i znów to sobie przypominam. Wkładam rękę

w spodnie. Mam na sobie luźne szorty, więc to żaden problem. Chociaż

dopiero dochodzi osiemnasta, ja leżę już w pokoju, który przydzielił mi

gospodarz, bo jestem ledwo żywy. Wyprawa z Martyną pozbawiła mnie sił.

A jednak nie na tyle, by przestać o niej myśleć i się dotykać.

Tak, wiem, to moja asystentka, która działa mi na nerwy i jest

aseksualna. No dobra. Już nie jest aseksualna. Zaprezentowała mi to dzisiaj


wiele razy, choć pewnie nawet nie była tego świadoma.

Podejrzewam, że gdyby się dowiedziała, że myślę o niej w ten sposób,

dałaby mi w pysk i odesłała mnie do miasta. Ale przecież nie wie. Nikt nie

musi wiedzieć, że właśnie robię sobie dobrze, myśląc o pewnej pyskatej

rudowłosej, która zachowuje się, jakby się urwała z choinki.

Przypominam sobie jej wilgotny od potu kark. I zarys sutków pod

sukienką, kiedy weszliśmy do pomieszczenia gospodarczego, w którym

panował przyjemny chłód. I jeszcze jej usta obejmujące butelkę z wodą,

kiedy łapczywie piła. Tak samo mogłyby obejmować mojego…

Przymykam oczy i czuję w dłoni twardy dowód na to, że Martyna jest

całkiem do rzeczy. Poruszam ręką coraz szybciej, bo to tak niesamowicie

przyjemne myśleć o niej i wyobrażać ją sobie siedzącą na mnie w zadartej

letniej sukience.

Robię to tylko dlatego, że nie mam tu żadnej innej kobiety. Nie mam

Lidki ani innej chętnej i napalonej panny. Przecież w normalnych

okolicznościach nie kręciłby mnie ktoś taki jak Martyna – ale jesteśmy

tutaj, na końcu świata, gdzie mój telefon gubi zasięg i nawet pierwszy

lepszy pornos by się zaciął. Muszę sobie jakoś radzić, dlatego fantazjuję

właśnie o niej. Przecież ona nie jest nawet atrakcyjna. No, może poza tym,

że ma wąską talię, która przechodzi płynnie w szerokie biodra i…

Jęczę cicho, gdy czuję narastające podniecenie. Już się nie kontroluję.

Moja dłoń pompuje w spodniach w szaleńczym rytmie. Czuję spływające

po skroni strużki potu, bo w pokoju jest diabelnie gorąco, a właściciel

chyba nigdy nie słyszał o czymś takim jak klimatyzacja.

Martyna robi mi dobrze ustami. Martyna mnie ujeżdża. Martyna, nie

zważając na kleszcze, dosiada mnie w środku lasu i…

– Kolację przyniosłam. Tak sobie pomyślałam, że jak miastowy, to

pewnie chętnie zje pierogi, bo tam u was w mieście to chyba tylko


w mikrofali pierogi robią…

Otwieram szeroko oczy i zamieram z dłonią w spodniach. Mam

wrażenie, że moje serce na moment przestaje bić.

W progu stoi na oko pięćdziesięcioletnia kobieta, postawna, pewnie

mojego wzrostu. Trzyma w dłoniach talerz z pierogami i patrzy na mnie

z zaciekawieniem, jej twarz nie wyraża jednak żadnych emocji.

Jestem, kurwa, w potrzasku. Mogę udawać, że się drapałem, ale to

przecież dorosła kobieta – dobrze wie, co jest grane. Mogę też wyjąć dłoń

ze spodni i jak gdyby nigdy nic wziąć od niej te pierogi. Tylko którą ręką?

Przecież nie tą, którą przed chwilą…

– Postawię to tutaj. – Kobieta odchrząkuje i stawia talerz na stoliku

nocnym. – Pan się nie martwi. Wychowałam czterech synów. Chłop czasem

musi sobie ulżyć po ciężkim dniu.

Chcę coś powiedzieć, przeprosić albo chociaż podziękować za kolację,

ale nim zdążę się odezwać, kobieta wychodzi. Mogła chociaż zapukać,

skubana.

Otrząsam się z szoku i zabieram się do jedzenia, bo danie pachnie

obłędnie. Wprawdzie to nie sushi z modnej knajpy, ale dzień spędzony na

świeżym powietrzu tak zaostrzył mój apetyt, że zjadłbym wszystko.

Po pierwszym kęsie już wiem, że te pierogi będą moją nową obsesją.

Gdy kończę jeść ostatni, chcąc nie chcąc znów uruchamiam wyobraźnię

i nic na to nie poradzę – wyobrażam sobie Martynę, jak w zwolnionym

tempie je te niesamowite pierogi z truskawkami. Jej usta poruszają się

rytmicznie, a zwinny język oblizuje kuszące wargi. Już wiem, że dzisiaj nie

zasnę.
– Jak się spało? – moja asystentka wita mnie, gdy staję zaspany w progu

kuchni.

– Nawet nie pytaj. Jest szósta rano, a ja nie śpię, bo jakiś pieprzony

kogut zdziera sobie gardło.

– Przyzwyczajaj się. Tak to już tutaj jest. Ludzie chodzą spać wcześniej

niż miastowi, by móc wstawać w pełni sił wraz z pianiem koguta. –

Martyna wraca do smażenia jajecznicy, a ja mimowolnie zjeżdżam

spojrzeniem na jej długie nogi.

To kolejna rzecz, o której nie miałem pojęcia. To znaczy jasne, byłem

świadom, że moja asystentka ma nogi, tylko nie wiedziałem, że są tak

cholernie zgrabne. Zawsze ukrywała je pod luźnymi dżinsami, a dziś ma na

sobie coś, co ciężko mi nawet nazwać – skrzyżowanie halki i koszuli

nocnej. Diabelnie krótkie i diabelnie seksowne.

– Poza tym gdybyś spał w nocy, byłbyś wypoczęty.

– Coś insynuujesz? – Unoszę jedną brew i zaciągam się apetycznym

zapachem. Jajka, boczek i mocna kawa to właśnie to, czego mi teraz trzeba.

– Wiesz, ściany w tym domu mają uszy, a pani Halina długi język.

– Pani Halina? – Patrzę pytająco na mojej asystentkę, a ona podsuwa mi

talerz z jajecznicą.

– Kobieta, która pomaga mojemu ojcu prowadzić gospodarstwo.

Pamiętasz, mówiłam ci o niej. Nieziemsko gotuje.

– A, to ona przyniosła mi wczoraj te zajebiście smaczne pierogi.

– Tak, i to ona przyłapała cię na brandzlowaniu.

– Na brandzlo… co?! – Omal nie krztuszę się jedzeniem.

– Na formowaniu plastusia, kapturzeniu mnicha, ostrzeniu pinokia…

– Martyna…

– Na czochraniu predatora, marszczeniu freda…


– Martyna, wystarczy. Doskonale rozumiem, co masz na myśli – mówię

zażenowany. – Poważnie, ta kobieta ci o tym powiedziała?

– Podejrzewam, że nie tylko mnie. To największa plotkara we wsi. –

Moja asystentka uśmiecha się szeroko, ale widząc moją nietęgą minę,

szybko dodaje: – Hej, nie łam się, szefuńciu. To przecież ludzka rzecz.

Sama czasami, gdy najdzie mnie ochota, lubię położyć się wygodnie,

rozłożyć nogi, a potem wjechać palcami…

– Okej, okej, chcę, żebyś wiedziała, że robisz niesamowitą jajecznicę! –

wchodzę jej szybko w słowo, bo nie mogę pozwolić, by dokończyła swoje

grzeszne wyznanie. Wystarczająco już narobiła szkód. W nocy musiałem

zrobić sobie dobrze, a teraz mój, jak ona to nazwała, predator znów jest

zwarty i gotowy.

– Dzięki. Mama robiła lepszą, ale myślę, że moja też jest całkiem

niezła. – Martyna poważnieje i grzebie widelcem w jedzeniu.

Korci mnie, by zapytać o jej matkę, bo przecież dobrze wiem, że Jurek

jest sam, ale to chyba zbyt osobisty temat.

– Ojciec załatwia dziś jakieś urzędowe sprawy w mieście, więc

gospodarstwo jest na naszej głowie przynajmniej przez kilka godzin. Ale

nie martw się, gości nie ma wielu, pani Halina naszykowała jedzenia, damy

radę.

Kiwam głową i obserwuję, jak Martyna krząta się po kuchni. Mam

wrażenie, że świetnie poradziłaby sobie z takim gospodarstwem sama. Jest

silna, pewna siebie i zaradna, chociaż pewnie nawet nie zdaje sobie z tego

sprawy. To skromna dziewczyna. Zupełnie inna niż te, które do tej pory

wpadały w moje ramiona. Moja eks strzelała focha, ilekroć kupiłem jej

biżuterię z niewystarczająco drogim kamieniem. Iwona z kolei posunęła się

do szantażu, by wyciągnąć ode mnie kasę. Martyna jest ich zupełnym

przeciwieństwem. Nie pasuje do świata machlojek finansowych i walki


o kasę. Muszę jednak przyznać, że ma o wiele więcej pewności siebie

i dojrzałości niż moje byłe. A ja odczuwam dziwną potrzebę chronienia jej,

choć przecież jeszcze kilka dni temu rozważałem, czy jej nie zwolnić.

Obserwuję ją, jak krząta się po kuchni, taka beztroska i niewinna.

Jestem oczarowany. Zaskakujące. To pewnie ta swojska atmosfera wsi tak

na mnie działa. Mięknę i zapominam o tym, że w prawdziwym świecie

liczą się trzy rzeczy: władza, seks i pieniądze. Tam nie ma miejsca na

sentymenty.
6

NIE MA JESZCZE POŁUDNIA, a ja jestem styrany. T-shirt klei mi się do

skóry, bolą mnie stopy, bo zamiast adidasów włożyłem swoje kurewsko

drogie i kurewsko luksusowe mokasyny. Kiedy moja asystentka zobaczyła

mnie w nich dzisiejszego ranka przed budynkiem, nie mogła przestać się

śmiać.

– Co w tym zabawnego? Mężczyzna z klasą może być elegancki

w każdych warunkach, nawet na wsi. – Oburzyłem się.

– Nie przestajesz mnie zadziwiać. – Martyna otarła wierzchem dłoni

łzy. Tak, popłakała się przeze mnie ze śmiechu.

– Zobaczysz. Udowodnię ci, że nawet w takim miejscu jak to można się

nienagannie prezentować.

I udowodniłem. Minęła godzina, a ja nadal trzymam fason w swoich

mokasynach. Teraz poza tym, że są kurewsko drogie i kurewsko luksusowe,

są też kurewsko uwalone krowim gównem.

– To tylko kupa. Nie przejmuj się. – Martyna próbuje mnie pocieszyć,

ale widzę, że z trudem powstrzymuje śmiech.

– To nie jest zabawne.

– Jest. Szkoda, że nie widziałeś swojej miny, jak w to wdepnąłeś.


Patrzę na nią spode łba. Drażni mnie. Mam ochotę zmazać z jej ładnej

buzi ten zarozumiały uśmieszek. Mam nawet pomysł, jak to zrobić.

Mógłbym podejść do niej i przyszpilić ją do ściany obory. Niezbyt

romantyczne, ale co tam. A potem mógłbym ją pocałować ostro i bez

ostrzeżenia…

– Słyszysz ten dźwięk? – Martyna przerywa moje fantazje.

Nadstawiam uszu. Z obory dociera do nas coraz głośniejsze muczenie.

– To tylko krowa. Przecież krowy muczą.

– To nie jest zwykłe muczenie. – Martyna poważnieje. – Już wczoraj

dziwnie się zachowywała, pojawił się śluz i siara, ale ojciec oczywiście to

zbagatelizował. Pewnie niedługo będzie się cielić. Nigdy nie odbierałam

krowiego porodu. Kurde, nigdy nie odbierałam jakiegokolwiek porodu!

Robię się blady jak ściana. Skoro Martyna panikuje, to co ja mam

powiedzieć?

Wchodzimy do obory i nasze najgorsze przypuszczenia się

potwierdzają.

– Zobacz, ma zapadnięty zad. I unosi na dłużej ogon, czyli już pojawiły

się skurcze. O, a widzisz te pęcherze? To omocznia i owodnia. To znaczy,

że niedługo zacznie się drugi etap porodu i będzie wypierać płód.

Robi mi się niedobrze, gdy Martyna opisuje to wszystko ze

szczegółami. Choć przed chwilą wydawała się zdenerwowana, teraz mówi

spokojnym, rzeczowym tonem. Mam wrażenie, że jest nawet

podekscytowana tym, co zaraz się wydarzy. W przeciwieństwie do mnie: ja

mam tylko ochotę zwymiotować.

– Skąd ty to wszystko wiesz?

– Ojciec trzymał w domu różne książki, to za dzieciaka sobie czytałam.

U nas na wsi nie było jeszcze wtedy szybkiego internetu. A książki


przenosiły mnie do innej rzeczywistości. Nawet jeśli były to książki

o krowach.

– Co robimy? Może zadzwońmy po weterynarza? – Panikuję.

– Nie wiem, czy zdąży przyjechać. Jeśli płód jest ułożony prawidłowo,

samo parcie nie powinno trwać dłużej niż dwadzieścia minut, oczywiście

o ile nie będzie komplikacji. Poczekaj, napiszę do ojca esemesa. Dam mu

znać, żeby się skontaktował z weterynarzem.

– To co? Mamy tak stać bezczynnie i na to patrzeć?

– Możemy przygotować narzędzia. Gdzieś tutaj ojciec trzyma linki

porodowe i rękawice, ale trzeba wszystko zdezynfekować…

– Linki porodowe?!

– Nie pytaj. Lepiej, żebyś nie znał szczegółów. – Martyna się uśmiecha

i patrzy na mnie tymi swoimi dużymi, szczerymi oczami. – Trzymajmy się

tego, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.

Łatwo jej mówić. Nigdy nie byłem w oborze, nigdy nie byłem tak

blisko żywej krowy, a teraz mam jeszcze asystować przy porodzie?!

– Zobacz, chyba zaraz się zacznie! – Moja asystentka chwyta mnie za

rękę. Czuję przyjemny dreszcz, gdy dotyka mnie ciepłą dłonią.

– Może zrobić ci popcorn? Mam wrażenie, że świetnie się bawisz.

– Przestań, przecież to niesamowite. Zaraz będziemy świadkami

pojawienia się nowego życia.

– Wcześniej ty będziesz świadkiem czegoś innego: mojego omdlenia.

Czuję się dziwnie nieswojo – mamroczę i ściskam mocniej jej dłoń.

Trochę koloryzuję, nie jest ze mną aż tak źle, ale każdy pretekst jest

dobry, by móc jej bezkarnie dotykać.

– Zobacz, zaczyna rodzić. To może trwać do trzech godzin, może też

trwać pół godziny, nie ma reguły. Oby tylko cielę było ułożone prawidłowo,
inaczej będziemy musieli interweniować.

– Nie chcę nawet wiedzieć, na czym polega taka interwencja.

Martyna nic więcej nie mówi, tylko wpatruje się w krowę jak

zaczarowana. Ja również milknę. Może to głupie, bo to przecież zwierzę,

a nie człowiek, a jednak mam wrażenie, że jestem świadkiem jakiegoś

intymnego, wzniosłego wydarzenia. Świadkiem cudu.

– Zobacz, to już! – Po jakichś czterdziestu minutach Martyna piszczy

podekscytowana, gdy naszym oczom ukazuje się pęcherz płodowy. – Musi

się jeszcze trochę pomęczyć i wypchnąć malucha na zewnątrz.

Mam ochotę wyjść i zaczerpnąć świeżego powietrza, ale nie chcę jej

tutaj zostawiać. I nie mam na myśli krowy, choć szczerze mówiąc, zaczęło

mi na niej trochę zależeć. Nie chcę zostawiać Martyny. Nie mogę wyjść

z podziwu: jest taka dzielna i opanowana. Zastanawiam się, gdzie się

podziewa jej ojciec, skoro kontaktowała się z nim prawie godzinę temu.

– Zobacz, udało się! – Mojej asystentce ze wzruszenia łamie się głos.

Chcę coś powiedzieć, ale czuję dziwną gulę w gardle. Patrzę na to

wszystko i nie mogę uwierzyć. Przeżywałem w swoim życiu wiele

emocjonujących momentów, podpisywałem wiele ważnych umów

i decydowałem o być albo nie być pracowników, ale dopiero teraz

poczułem, jak to jest uczestniczyć w czymś naprawdę ważnym.

– Trzeba go oczyścić z błon śluzowych. – Martyna podchodzi do krowy

i jej młodego.

– Poważnie?

– Czasami się tak dzieje, że cielę nie uwalnia się samo z błon. Muszę

tylko omijać pysk i nozdrza.

Obserwuję z rosnącym podziwem, jak czyści tego malucha.

– A może chcesz przeciąć pępowinę? Albo chociaż podaj mi płyn,

muszę zdezynfekować.
Sięgam po butelkę z preparatem i ruszam w jej stronę.

Co tam śluz, co tam pępowina, której widok przyprawia mnie o mdłości.

Dla Martyny jestem gotów się poświęcić!

Nagle uświadamiam sobie, że ktoś wszedł do obory.

– Ja się tym zajmę. – W progu staje Jurek, a ja mam ochotę go

wyściskać za to, że w końcu się zjawił i wybawił mnie z opresji. – Mieliście

szczęście, że wszystko przebiegło bez komplikacji. Byłbym wcześniej, ale

trafiłem na wypadek i musiałem stać w korku. Weterynarz będzie za kilka

minut. A coś ty taki blady? – zwraca się do mnie.

– Gratulacje. Ma pan piękne, zdrowe cielę – rzucam i klepię go po

ramieniu, jakby urodził mu się syn. – Pójdę zaczerpnąć świeżego

powietrza – dodaję, bo zaczyna mi się kręcić w głowie.

Gdy wychodzę, jestem ledwo żywy, a serce łomocze mi w piersi.

Pocieram twarz dłońmi i spoglądam w bezchmurne niebo. Czuję się tak,

jakbym wygrał maraton – wolny i usatysfakcjonowany. Poza tym jest mi

dziwnie, bo dzwoni mi w uszach i oblewa mnie zimny pot. Widzę, jak

Martyna staje w drzwiach obory. Coś do mnie mówi, ale nic nie słyszę.

Przed oczami pojawiają mi się mroczki, a potem ogarnia mnie ciemność.

– Ojciec mnie zabije, jak się dowie, że wykończyłam własnego szefa. –

Gdy otwieram oczy, widzę, że Martyna kuca nade mną, ale patrzy gdzieś

w bok i mamrocze do siebie. – W sumie zawsze mi powtarzał, że swoim

gadaniem wykończę niejednego faceta, ale nie spodziewałam się, że to

nastąpi tak szybko. Przecież ja nie mówię dużo…

– Martyna… – wołam ją słabym głosem, ale mnie nie słyszy.


– …mówię tylko wtedy, gdy ktoś zaczyna jakiś temat. To przecież nic

złego kontynuować rozmowę. Przecież dzięki temu dostałam pracę, bo na

rozmowie kwalifikacyjnej byłam wygadana i…

– Martyna, chyba zemdlałem…

– Co? A, ocknąłeś się już! – Moja asystentka w końcu przestaje gadać

i łaskawie zwraca na mnie uwagę. Pochyla się nade mną, dzięki czemu

mogę zajrzeć jej w dekolt.

Tak, wiem, to ostatnie, o czym powinienem myśleć w tych

okolicznościach, ale biologia rządzi się swoimi prawami.

– Odpłynąłeś, jak tylko wyszedłeś z obory. Ta akcja z krową chyba

zrobiła na tobie wrażenie. – Martyna odgarnia mi z czoła kosmyk włosów,

a ja przymykam oczy, bo ten drobny gest jest cholernie przyjemny.

Postanawiam jednak zachować się jak mężczyzna, więc podnoszę się

o własnych siłach i zapewniam, że już czuję się dobrze.

– Jestem z ciebie dumna, szefie. Daliśmy radę, chociaż jesteśmy brudni

i śmierdzimy jak świnie.

– W takim razie chyba pójdę pod prysznic…

– Niestety chyba nie pójdziesz. Ojciec powiedział, że jakaś rura pękła

i musiał zakręcić wodę, dopóki ktoś nie przyjedzie i tego nie naprawi. –

Martyna wygląda na zakłopotaną. – Pozostaje nam tylko kąpiel

w pobliskim stawie. Na szczęście woda jest tam czysta. Ewentualnie

możemy iść do pani Haliny. Mieszka niedaleko.

– O nie, nie. Nie po tym, jak przyłapała mnie na… sama wiesz.

Moja asystentka się uśmiecha, dając mi do zrozumienia, że nigdy nie

zapomni o tym incydencie.

– Jak długo potrwa ta awaria? Przecież w budynku mieszkają goście.

Podejrzewam, że są wściekli – mówię zdegustowany, bo w moim ośrodku

takie coś byłoby nie do pomyślenia.


– Uroki wsi. Wbrew pozorom za to właśnie klienci kochają takie

miejsca i chętnie do nich wracają. W dzisiejszych czasach wszystko jest

niezawodne, a jeśli się zepsuje, to zaraz wymieniamy to na nowe. Tutaj jest

inaczej. Szanujemy przedmioty i jeśli jest taka możliwość, naprawiamy je,

a nie wyrzucamy. Życie na wsi jest nieprzewidywalne i uczy pokory.

I wierz mi lub nie, ale ludzie, którzy tutaj przyjeżdżają, zmęczeni,

zapracowani i zestresowani, właśnie tego szukają. Dość mają swojego

poukładanego życia z ekspresem, który codziennie przygotowuje im idealną

kawę. Chcą od czasu do czasu zamiast latte z finezyjną pianką napić się

zwykłej sypanej kawy zalanej wrzątkiem ze starego zardzewiałego

czajnika.

– Poważnie?

– Poważnie. Tęsknimy za tym, co niedoskonałe, za powolnością

i popełnianiem błędów. W dzisiejszym świecie jakoś nie ma już na to

miejsca.

Nie odpowiadam, bo nagle uświadamiam sobie, że mam bardzo mądrą

asystentkę. Przecież sam właśnie taki jestem – wygodny. Nie liczę

w pamięci, bo robi to za mnie kalkulator. Nie muszę się martwić o obiad, bo

ktoś mi go dostarczy. Wypełniam swoje życie kolejnymi zadaniami do

odhaczenia i nie pamiętam już, jak to jest wykonywać proste, prozaiczne

czynności i czerpać z nich przyjemność.

– Dobra, chodźmy nad ten twój staw. – Krzywię się, bo czuję zapach

swojego ubrania.

– Jesteś pewien? Nie boisz się dzikich wiewiórek?

– Martyna…

– No co?

– Przed chwilą przy tobie zemdlałem. Nie kastruj mnie mentalnie i nie

wmawiaj mi, że boję się wiewiórek.


– Okej, okej…

– Chodźmy już. Potrzebuję kąpieli.

– Jak to mówią: będzie pan zadowolony. – Martyna mruga do mnie, po

czym prowadzi mnie w stronę ciemnego lasu.


7

MOJA ASYSTENTKA MIAŁA RACJĘ. Jestem więcej niż zadowolony.

To, co mam przed oczami, jest warte każdej pieprzonej złotówki.

W samym sercu gęstego lasu znajduje się niewielki staw. Nie

spodziewałem się, że kiedykolwiek będę się rozpływał nad tego typu

widokami, ale to miejsce jest magiczne! Słońce przedziera się przez korony

drzew i tworzy na wodzie migoczące smugi. Dookoła stawu rośnie bujna

trawa i soczyście zielony mech, a szum liści jest jak najpiękniejsza muzyka.

– Nieźle, co? – Martyna szturcha mnie w ramię. – Niewiele osób wie

o tym miejscu, a jeśli już, to tylko miejscowi. Gdyby przyjezdni się

dowiedzieli, zaczęliby tutaj grillować i śmiecić, a tego byśmy nie chcieli.

Wyobrażam sobie, ile mógłbym zarobić, gdybym kupił ośrodek Jerzego

i rozreklamował to miejsce. Urokliwy staw działałby na klientów jak

magnes. Jeszcze kilka dni temu nie miałbym oporów i zrobiłbym to bez

mrugnięcia okiem: podsunąłbym staruszkowi niekorzystną umowę napisaną

prawniczym żargonem tak, by niewiele z niej zrozumiał. Bez najmniejszych

oporów wyjawiłbym turystom lokalizację stawu i miałbym gdzieś, że nie

spodoba się to miejscowym.


Ale coś się zmieniło. Ona mnie zmieniła. Stoi tu i patrzy na mnie tymi

swoimi dużymi oczami w kolorze lasu, który nas otacza. Wyjawiła mi

sekret, a więc mi zaufała. Mam ochotę wyszeptać w te słodkie usta, że

nigdy nie zdradzę tej tajemnicy. Mam ochotę zrobić z nimi dużo, dużo

więcej…

– Szefie? Capi szef jak mokry pies, więc może by tak kąpiel? – Głos

Martyny wyrywa mnie z rozmyślań.

– Jak zawsze subtelna. – Kręcę ze śmiechem głową i zaczynam się

rozbierać. Ona robi to samo.

Mam wrażenie, że kompletnie się mnie nie wstydzi. Zrzuca zwinnie

ubranie i uśmiecha się szczerze, gdy zauważa, że ją obserwuję. Nie peszy

się, nie próbuje ze mną flirtować. Jest naturalną, świadomą własnej

wartości kobietą, która najwyraźniej kocha swoje ciało, nawet jeśli nie jest

doskonałe. Tak bardzo się różni od kobiet, które znam. Nawet Iwona, która

ma ciało bogini, narzekała przy mnie na jakieś mikrofałdki i cellulit.

Chodziła na zabiegi wyszczuplające, choć przecież nie miała nadwagi.

Z zewnątrz była uwodzicielką pełną seksapilu, ale w środku

zakompleksioną kobietą dążącą do niedoścignionego ideału.

– Tylko niech szef nie ściąga bokserek. Nie mam ochoty stanąć oko

w oko z predatorem…

– Przestań, do cholery, i wskakuj do tej wody.

– Okej, okej… Co szef taki nerwowy? – Moja asystentka uśmiecha się

pod nosem.

– Miałaś mówić do mnie po imieniu, już zapomniałaś?

– Wiem, wiem. Czasami o tym zapominam, kiedy jestem

zdenerwowana.

– A teraz jesteś? Denerwujesz się w mojej obecności? – Podchodzę do

niej akurat w momencie, kiedy odwraca się w moim kierunku. W samej


bieliźnie.

Staram się zgrywać opanowanego. „Staram się” to dobre określenie, bo

choć ma na sobie zwykły bawełniany stanik i majtki, to czuję, że w moich

bokserkach robi się ciasno.

– Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale czasami mnie onieśmielasz. –

Martyna spuszcza wzrok. – Na przykład teraz. – Przygryza wargę w tak

kuszący sposób, że mój wzwód robi się jeszcze większy. Nie chcę, by

cokolwiek zauważyła, więc szybko wbiegam do wody.

– Zapomniałam powiedzieć, że woda tutaj…

– Kurwa, ale zimna! – wydzieram się i mam wrażenie, że zawartość

moich bokserek kurczy się w zastraszającym tempie.

– Właśnie to chciałam powiedzieć. Przez większość dnia jest tutaj cień

i woda nie nagrzewa się mocno mimo wysokiej temperatury powietrza.

Spokojnie, zaraz się przyzwyczaisz.

– Choć tu i mnie ogrzej, ty mała diablico… – mówię tak cicho, by mnie

nie usłyszała, szczękając przy tym zębami.

Obserwuję, jak wchodzi powoli do wody. Jestem pewien, że jej ciało

właśnie pokrywa się gęsią skórką. Patrzę na zgrabne nogi, na łydki z lekko

zarysowanymi mięśniami, a potem sunę wzrokiem wyżej. Prześlizguję się

po pełnych biodrach, seksownym brzuchu, który nie jest idealnie płaski,

a jednak sprawia, że odchodzę od zmysłów. Gdy sięgam wzrokiem wyżej,

mam ochotę jęknąć, bo widzę wyraźnie zarys sutków pod różowym

stanikiem. Chciałbym rozgrzać je ciepłym powietrzem ze swoich ust,

a potem przygryźć najpierw jeden, potem drugi…

– Mam trochę mydła. Zawsze noszę przy sobie w torebce. – Martyna,

brodząc w wodzie, idzie w moim kierunku. Spanikowany spoglądam w dół,

ale na szczęście jestem zanurzony wystarczająco głęboko, by nie było

widać dowodów mojego podniecenia.


Tym razem już nie próbuję sobie wmówić, że lecę na moją asystentkę

tylko dlatego, że nie mam nikogo innego pod ręką. Prawda jest taka, że

Iwona, Lidka, jak i inne, z którymi się pieprzyłem, wypadają przy niej

blado. Nawet Basia, chociaż akurat o niej nie chcę wspominać.

Pragnę Martyny jak cholera. Chcę całować każdy centymetr jej ciała,

wpleść palce w jej rude włosy i zobaczyć ekstazę w tych zielonych oczach.

– Możesz mnie namydlić – mówię, gdy jest już blisko, i odwracam się

do niej tyłem.

– Namydlić?! – Jej głos robi się dziwnie piskliwy.

– Trudno samemu sobie namydlić plecy, więc proszę cię o pomoc.

Zresztą możesz to potraktować jako polecenie służbowe.

– Uważasz, że to stosowne?

– Przed chwilą odebraliśmy poród, walę jak obora i mam gdzieś, co jest

stosowne, a co nie. Jeśli się krępujesz, sam spróbuję to zrobić.

– Nie, nie krępuję się. – W głosie Martyny pobrzmiewa jakaś

determinacja. Tak jakby chciała mi udowodnić, że jest opanowana, a moje

nagie ciało nie robi na niej wrażenia.

Po chwili czuję jej drobne dłonie na swoich plecach. Rozsmarowują

mydło powoli i dokładnie. Mam ochotę westchnąć, bo ten dotyk jest

uzależniający, ale jakoś się powstrzymuję. Gdy przestaje, szybko odwracam

się do niej przodem, chwytam ją za nadgarstki i przyciągam do siebie.

– Teraz przód – nakazuję jej. Mój głos jest chrapliwy i coraz trudniej mi

ukryć buzujące we mnie pożądanie.

– Sam możesz to zrobić.

Pragnie mnie. Widzę, jak jej oczy błądzą po moim ciele. Doskonale

wiem, jak wygląda kobieta, której podoba się to, co widzi, a w tym

momencie zdecydowanie się jej podobam. Regularne ćwiczenia na siłowni

jednak nie poszły na marne. Przymykam oczy i czekam na dotyk jej dłoni.
Dociera do mnie jej ciche westchnienie, a potem czuję palce, które

delikatnie tańczą po mojej klatce piersiowej i rozsmarowują mydło.

– Możesz to robić mocniej, nie jestem ze szkła – warczę, bo ciężko mi

nad sobą zapanować.

– Wiem, jak to się robi, i nie potrzebuję instrukcji.

Otwieram oczy, bo mam wrażenie, że w jej głosie usłyszałem coś

mrocznego. Nie rozmawiamy już tylko o myciu i namydlaniu. Gdy podnosi

głowę i napotykam jej spojrzenie, już wiem, że miałem rację. Widzę głód.

Od razu go rozpoznaję, bo aktualnie dominuje we mnie ten sam rodzaj

pragnienia.

Martyna oblizuje usta i nie przestaje mnie dotykać. Spuszczam wzrok

wprost na jej piersi, które unoszą się i opadają pod wpływem

przyspieszonego oddechu. Widzę zarys napierających na materiał sutków.

Robię się boleśnie twardy, gdy uświadamiam sobie, że ta dziewczyna mnie

pożąda.

– Niżej – instruuję ją, gdy namydla okolice mojego brzucha.

Czuję, jak jej dłonie drżą. Podnosi na moment wzrok i spogląda na

mnie, jakby szukała w moich oczach aprobaty. Pewna siebie, wygadana,

nieokrzesana Martyna gdzieś zniknęła. Teraz stoi przede mną cicha, drżąca

z podniecenia i spragniona mojego dotyku kobieta.

– Tak jest dobrze? – pyta, zjeżdżając dłonią niżej, aż do krawędzi

bokserek. Patrzy mi przy tym wyzywająco w oczy i już wiem, że jestem

stracony. Mogłoby tu przyleźć stado wściekłych bobrów, ja i tak nie

ruszyłbym się z miejsca, tylko pozwalał się jej dotykać.

– Nie przestawaj – szepczę, a ona uśmiecha się lubieżnie i cofa dłoń.

Czuję się tak, jakby ktoś w sklepie właśnie sprzątnął mi sprzed nosa

ostatni czteropak Heinekena. Przed transmisją ważnego meczu, w sobotę.

Tak się po prostu nie robi.


– Hej, a ty dokąd? – Przyciągam ją do ciebie. Jej piersi ocierają się

o mój tors i jestem już na granicy wytrzymałości. – Nie wykonałaś

polecenia służbowego.

– Nie jesteśmy w pracy, zapomniałeś?

– W takim razie odwróć się. Też powinnaś się umyć.

O dziwo, robi, co każę, więc nie czekam ani chwili, tylko zaczynam

namydlać jej plecy. Sunę dłońmi po ramionach i wzdłuż kręgosłupa, a gdy

natrafiam na pasek stanika, odpinam go jednym sprawnym ruchem dłoni.

– Czy tego uczą na firmowych szkoleniach? – Słyszę jej śmiech.

– To po prostu wrodzony talent – odpowiadam i rzucam stanik przed

siebie.

Przejeżdżam dłońmi wzdłuż jej talii, a potem obejmuję dwie półkule

i pieszczę palcami nabrzmiałe sutki. Martyna wzdycha zadowolona i wtula

się we mnie, napotykając na mój wzwód.

– Zasłużyłam na nagrodę, prawda? – mruczy, ocierając się o mnie

bezwstydnie. – Mogłabym zostać pracownicą roku. Świetnie sobie radzę

tutaj, w terenie.

– Oczywiście, że zasłużyłaś. Mam zamiar nagrodzić cię tu i teraz, ale na

tym oczywiście nie koniec. Wielokrotne… nagrody to moja specjalność.

Martyna jęczy, gdy kąsam jej kark i drugą dłonią toruję sobie drogę do

jej majtek.

– To jakieś szaleństwo… – mamrocze gorączkowo, gdy moje palce

napotykają jej gładką skórę.

– Cii…

Zaczynam ją pocierać. Wiem, że jestem w tym dobry, i wiem, że przed

chwilą odezwała się jakaś jej rozsądna część. Już ja zadbam o to, by nie

myślała dziś o konsekwencjach.


– Och, szybciej… – sapie, gdy mój palec przyspiesza. To przedziwne

uczucie czuć jej delikatną, gładką skórę pod chłodną wodą.

– Wpuść mnie, skarbie. Nie pożałujesz.

Martyna kwili coś niezrozumiale i kiwa głową. Odsuwam jej majtki na

bok. Jestem tak bardzo twardy i gotowy. Wchodzę w nią jednym ostrym

pchnięciem, a ona krzyczy zaskoczona i jestem pewien, że słychać ją

w całym lesie.

– Rozluźnij się. – Gryzę płatek jej ucha i pocieram ją palcem jeszcze

szybciej, bo chcę, by się zrelaksowała i odczuwała czystą przyjemność.

Gdy zaczynam się w niej poruszać, odlatuję. Chłodna woda i jej ciasne,

gorące wnętrze, które rytmicznie się na mnie zaciska, to zbyt wiele. Gdy

czuję, że zaczyna drżeć w moich ramionach i szeptać gorączkowo moje

imię, dołączam do niej i dochodzimy niemal równocześnie. Las wiruje mi

przed oczami i czuję się królem świata, jak DiCaprio w Titanicu albo nawet

lepiej. Jesteśmy tutaj sami, nadzy, połączeni w jedno. Tak musi wyglądać

czyste szczęście.

Trzymam ją mocno, a potem przyciskam usta do jej szyi i wyczuwam

galopujący puls. Krew szumi mi w uszach, a serce wali jak szalone. Nie

wiem, co to było, ale z pewnością nie zwykły orgazm.

Gdy dochodzimy do siebie, wysuwam się z niej powoli i odwracam

przodem do siebie. Nie patrzy na mnie. Wtula twarz w moje ramię i po

chwili czuję, że jest mokre, i to wcale nie od wody.

– Co myśmy najlepszego zrobili? Nie biorę nawet tabletek.

Chowam twarz w jej włosach i je całuję. Staram się zachować zimną

krew, ale w myślach przeklinam, nazywam siebie kretynem i panikuję.

Gdzie ja miałem głowę?!


8

– JAK TAM NA TYM ZADUPIU?

– Chujowo.

– Aż tak źle?

– Dziś pomagałem odbierać poród, a potem uprawiałem seks w środku

lasu, w wodzie. Jednym słowem stara bieda.

– Stary, nie wiem, co tam mają za towar, ale weź mi trochę przywieź. –

Karol śmieje się do telefonu, a potem rozłącza.

Gapię się na wyświetlacz jak debil dobre pół minuty, a potem kolejny

raz przykładam butelkę do ust, tym razem jednak ze zdziwieniem

odkrywam, że jest pusta.

– Co jest, do cholery? Gdzie się podziała moja wódeczka? – mruczę do

siebie.

Wiem, że jestem nawalony jak stodoła i że używam słowa „wódeczka”,

ale to wszystko przez Martynę. Gdy było już po wszystkim, atmosfera

między nami zrobiła się napięta. Ubraliśmy się bez słowa i wróciliśmy do

gospodarstwa. Ona czmychnęła do swojego pokoju, a ja poszedłem prosto

do piwnicy poszukać flaszki, bo wiedziałem, że na trzeźwo nie dam sobie

z tym rady.
Gdyby jej ojciec wiedział, co najlepszego zrobiłem, już ganiałby za mną

z siekierą. Na szczęście prędko położył się spać, bo opieka nad krową

i cielęciem dała mu w kość.

Siedzę więc sam jak palec na drewnianej werandzie. Wsłuchuję się

w cykanie świerszczy i wpatruję w rozgwieżdżone niebo, i to mógłby być

naprawdę piękny wieczór, gdyby nie pewien problem. Być może zapyliłem

swoją asystentkę, bo jestem nieodpowiedzialnym frajerem, który myśli

fiutem. Przecież nawet jej nie lubię. To był przypływ pożądania – sam nie

wiem, jak to inaczej nazwać. Straciłem dla niej na moment głowę

i zapomniałem o prezerwatywie i całej reszcie. Zresztą ona też. Ale to ja

jestem dupkiem, a ona ma teraz prawo mnie nienawidzić, bo gdy było po

wszystkim, nawet nie próbowałem jej pocieszyć. Po prostu przestałem się

odzywać.

– Kompotu z jabłek?

Podnoszę głowę, odwracam się i widzę, że stoi za mną pani Halina. Nie

mam pojęcia, co tutaj robi, ale trochę mnie wystraszyła.

– Nie, wolę coś innego – wzdycham i spoglądam na pustą butelkę.

– Miastowy, to i głowę ma słabą. Jutro weźmie wypije z samego rana

soku z kiszonej kapusty. Zostawię w kuchni.

– Z kiszonej kapusty?

– Najlepsze na kaca. – Kobieta uśmiecha się pod nosem i patrzy na

mnie pobłażliwie. – Ale na zakochanie to nawet sok z kapusty nie pomoże.

– Nie jestem zakochany – protestuję, ale gdy ponownie się odwracam,

jej już nie ma.


Rano stwierdzam, że pani Halina jest czarodziejką, bo sok z kapusty

faktycznie pomaga. Głowa boli jakby mniej i nie czuję już suchości

w ustach. Właśnie jestem w kuchni i otwieram lodówkę w poszukiwaniu

czegoś na śniadanie, gdy w progu staje Martyna.

Jej rude włosy przypominają jeden wielki ognisty nieład. Ma na sobie

cienki bawełniany top i szorty i chociaż prawdopodobnie dopiero co wstała

z łóżka, i tak wygląda lepiej niż Iwona po mizdrzeniu się przed lustrem

dwie godziny.

Na mój widok gwałtownie hamuje, chwyta się kurczowo futryny

i rozchyla usta. Wygląda, jakby chciała uciec z powrotem do swojego

pokoju.

– Masz na coś ochotę? – pytam i uśmiecham się zachęcająco. Gdy robi

przerażoną minę, zdaję sobie sprawę, że źle to zabrzmiało. – Masz ochotę

coś zjeść? – Szybko się poprawiam. – Widzę, że pani Halina zaopatrzyła

lodówkę w smakołyki.

– Wezmę tylko wodę.

Obserwuję, jak spuszcza głowę i wchodzi do kuchni nienaturalnie

sztywnym krokiem. Na kilometr widać, że w mojej obecności czuje się

niezręcznie, i bardzo mi z tym źle.

– Hej, pogadajmy… – Chwytam ją za nadgarstek i odwracam w swoim

kierunku, gdy już ma wychodzić z kuchni. Chwieje się, rozlewa trochę

wody, a potem patrzy na mnie tak, jakbym zrobił jej krzywdę.

– Nie chcę o tym rozmawiać. Po prostu… nie zwalniaj mnie, proszę.

Obiecuję, że nikomu nie powiem. Ja naprawdę potrzebuję tej roboty.

– Co? Ty naprawdę myślałaś, że uprawiałbym z tobą seks, a potem tak

po prostu cię zwolnił?

– Cicho! Jak ojciec się dowie, to urwie ci jaja!

– Jesteś dorosła. Możesz robić, co chcesz i z kim chcesz.


– Mhm. Ciebie autentycznie polubił, ale chowa urazę do miastowych.

– A to dlaczego?

– Długa, smutna historia – odpowiada wymijająco i wraca do tematu: –

Nie zwolnisz mnie?

– Martyna, na Boga, skąd ci to przyszło do głowy?

Naprawdę się nie spodziewałem, że uzna mnie za takiego dupka. Może

i jestem bawidamkiem i lubię seks, ale mam jakieś zasady.

– Wiem, jak to wygląda z twojej perspektywy. Przyjechałeś tutaj, na to

wypiździejewo, i umierałeś z nudów, więc postanowiłeś zaliczyć swoją

asystentkę. To dla ciebie taka sama rozrywka jak pójście na drinka czy

oglądane Netfliksa. Jestem dorosła i doskonale to rozumiem. Chcę, żebyś

wiedział, że nikt w firmie się nie dowie, nie będę cię szantażować ani liczyć

na coś więcej. Zostanie po staremu, będziemy udawać, że nic się nie

wydarzyło, i…

– Martyna, do cholery, czy ty siebie słyszysz? – Przyciągam ją do siebie

i nie mogę się skupić, bo ta jej niewinna piżama podkreśla wszystko, co

trzeba. – Nie zwolnię cię, a to, co się między nami wydarzyło, nie było dla

mnie tylko rozrywką.

– Nie? A czym?

Szukam odpowiednich słów, ale nie potrafię ich znaleźć. Cholera, sam

nie wiem, co to było. Pragnąłem jej, a ona pragnęła mnie. Stało się. Ale

nigdy nie traktowałem jej jak panienki, którą można puknąć i szybko o niej

zapomnieć. Przecież to Martyna – może i działa mi na nerwy, ale to

inteligentna, pewna siebie kobieta z poczuciem humoru i ciętym językiem.

Jest wkurwiająca i intrygująca. Z przewagą tego drugiego.

– Naprawdę nie musisz się bać, że mnie zranisz. Dla mnie to też nie

było nic takiego. – Uśmiecha się do mnie blado, po czym wyswobadza dłoń

z mojego uścisku i opuszcza kuchnię.


„Dla mnie to też nie było nic takiego”? Poważnie?

Przecież to był najlepszy seks w moim życiu! Dziki, namiętny,

spontaniczny. Z kobietą, która nie wstydzi się swojego ciała i przy której

odchodzę od zmysłów. To nie był szybki numerek na biurku z Iwoną ani

sprośne pieprzenie z Lidką, za które przecież musiałem słono płacić. To

było coś więcej. Tylko, cholera, jakoś nie mam odwagi jej tego powiedzieć.

– Nie ma o czym gadać. Po prostu udawajmy, że nic się nie stało. Mam

regularny cykl i aktualnie dni niepłodne. Szansa na ciążę jest niewielka. –

Martyna zgrywa swobodną, ale słyszę, że drży jej głos. – A,

zapomniałabym. Dzisiaj jest impreza w dyskotece na wsi. Wiem, że to nie

twoje klimaty, ale informujemy o tego typu atrakcjach wszystkich gości,

więc nie mogłam cię pominąć.

Patrzę na nią z niedowierzaniem. To nie jest ta szczera, spontaniczna

dziewczyna, którą znam. Jej ton jest oficjalny, a ona nienaturalnie sztywna.

Zdaję sobie sprawę, że coś się między nami popsuło, oczywiście z mojej

winy.

– Dzięki, ale nie chadzam w takie miejsca.

– Domyślam się. – Przewraca oczami, dopija wodę i wychodzi.


9

KIEDY WCHODZĘ DO KLUBU, zaczynam żałować, że nie zwędziłem

bimbru Jurkowi. Nie wiem, czy zniosę to na trzeźwo. To miejsce wygląda

jak skrzyżowanie remizy strażackiej i klubu techno, gdzie barmani

sprzedają więcej amfetaminy niż drinków. Mam wrażenie, jakbym trafił do

roku dwutysięcznego. Pewnie zaraz z głośników poleci Freestyler Bomfunk

MC’s. Niestety jest jeszcze gorzej, bo gdy docieram do baru, słyszę

czarujący głos Zenka Martyniuka przerobiony w jakimś odjechanym

remiksie. Poważnie, muszę się napić, inaczej oszaleję.

Tak, wiem, miało mnie tutaj nie być. Ale zmieniłem plany

i wszystkiemu winna jest ONA.

– Widziałeś gdzieś Martynę? Chciałem z nią pogadać – zapytałem Jurka

wieczorem. Akurat siedział na werandzie i popijał piwo.

– Poszła na dyskotekę.

– Sama?

– Przecież ona wszystkich tam zna. Chłopaki z wioski się pewnie

ucieszą, jak ją znów zobaczą. Zawsze miała powodzenie.

– I mówisz to tak spokojnie?


– A co ja mam się denerwować? – Jurek spojrzał na mnie podejrzliwie

i otworzył kolejne piwo.

– Nie wiem, ojcowie zazwyczaj drżą o cnotę swoich córek.

– Cnotę?! Dobre! – Zaśmiał się. – Martyna jest dorosła i pewnie

z niejednego pieca już chleb jadła. Poza tym to obrotna dziewucha.

Wygadana i nie da sobie w kaszę dmuchać. Poradzi sobie z tymi

absztyfikantami.

– Jakoś mnie to nie przekonuje… – wymamrotałem. Czułem się coraz

bardziej zaniepokojony.

– Ma po mnie charakterek. Spłodziliśmy ją z jej matką w fiacie 126p.

Nasza druga randka, więc chyba się domyślasz, że Martyna nie była

planowana. A wiesz, co odkryłem siedemnaście lat później? Moją córkę

z jakimś młokosem w tym samym maluchu, rozumiesz? Historia zatoczyła

koło!

Pokręciłem z niedowierzaniem głową. Nie rozumiałem, jak on może

o tym mówić tak spokojnie. Oczyma wyobraźni widziałem ją w tej krótkiej

żółtej sukience pośród pijanych i napalonych facetów. Co miałem zrobić?

Wyszedłem z domu, choć było już ciemno, a ja kompletnie nie znałem

okolicy.

A teraz jestem w klubie i czuję się jak w jakimś pieprzonym matriksie.

Zenek w głośnikach, błoto na parkiecie, podejrzane drinki w barze. To

miejsce nie budzi mojego zaufania, więc tym bardziej muszę szybko

odnaleźć Martynę.

Po chwili ją zauważam. Nie ma na sobie tej żółtej sukienki, ale to wcale

nie oznacza, że jest dobrze. Siedzi przy stoliku w kącie sali i jest ubrana

w coś zbyt czerwonego i zbyt dopasowanego. Obok niej siedzi mężczyzna.

Nie widzę dokładnie jego twarzy, ale to nie ma znaczenia, bo i tak szaleję

z zazdrości. Rozmawiają, śmieją się, ona zachowuje się jak rasowa


uwodzicielka – zakłada nogę na nogę, zsuwa swój but na obcasie i kołysze

go na stopie. Martyna i buty na obcasie?!

On dotyka jej ramienia, niby przelotnie, ale jestem facetem i doskonale

znam te sztuczki. Skurwiel ma na nią ochotę. Ona chichocze, jak chichoczą

nawalone laski. Wcale mi się to nie podoba.

Kiwam na barmana i zamawiam czystą wódkę, nie odrywając od nich

wzroku nawet na moment. Wmawiam sobie, że to pewnie tylko

przyjacielskie spotkanie. Znają się ze szkoły albo mieszkali po sąsiedzku,

wielka mi rzecz. Podskórnie przeczuwam jednak, że chodzi o coś więcej.

Znam te gesty, spojrzenia, uśmiechy.

Wypijam duszkiem zawartość kieliszka, nawet się przy tym nie

krzywiąc, i ruszam w ich stronę.

– Chyba masz już dosyć. – Wyciągam z dłoni Martyny drinka.

– O, a więc jednak przyszedłeś. – Nie wiem, czy w jej głosie bardziej

słychać zdziwienie, czy rozczarowanie.

– Miałem ochotę się napić.

– I bardzo dobrze! W końcu mamy sobotę! – Towarzysz Martyny

z bliska okazuje się mężczyzną mniej więcej w moim wieku. Ma na sobie

kurtkę z czegoś, co kiepsko imituje prawdziwą skórę, krótko ostrzyżone

włosy i krzywy, pogardliwy uśmiech, który ani trochę mi się nie podoba.

– To mój szef. Błażej Nawrocki.

– A, ten, co się wystroił jak stróż w Boże Ciało, a potem wdepnął

w gówno? – Facet zaczyna się śmiać, a ja z trudem trzymam nerwy na

wodzy.

– Błażej, poznaj Marcina. Znamy się jeszcze ze szkoły – kontynuuje

Martyna i chyba czuje się niezręcznie, bo strzela oczami na boki.

– Zawsze pozwalała mi ściągać. – Mężczyzna mruga do mnie

porozumiewawczo, po czym wstaje. – Pójdę po flaszkę. Pokażemy


miastowemu, jak się tutaj pije. Prawda, Martynko?

Przymykam oczy i liczę do dziesięciu. Jakie, kurwa, „Martynko”? Facet

jest nawalony, obleśny i zdecydowanie ma na nią ochotę.

– Nie powinnaś z nim tutaj przesiadywać – mówię zaraz po tym, jak

Marcin się oddala.

– Żartujesz? Znamy się od dzieciaka. To równy facet.

– Chce się do ciebie dobrać. Widać na kilometr.

– Ty też, i co z tego?

Kolejny raz uderza mnie, jaka jest bezpośrednia. To właśnie w niej

kocham. Wali prosto z mostu, nie owija w bawełnę. Siadam naprzeciwko

niej i patrzę w te jej wielkie oczy. Ma nieobecny wzrok. Zdecydowanie za

dużo wypiła.

– Jesteś wstawiona, a on ma na ciebie ochotę.

– Nie ma szans. On i ja to stare dzieje. – Martyna znów chichocze. –

Chociaż jak sobie przypomnę, co robiliśmy w aucie mojego ojca…

– To on?! Bohater tej historii z maluchem? – pytam bliski zawału.

Lepiej niech Marcin tutaj nie wraca, bo nie ręczę za siebie.

– Nie wiem, skąd o tym wiesz, ale to było bardzo dawno temu. –

Martyna zagląda do swojej szklanki i krzywi się, gdy widzi, że jest pusta.

– Ile wypiłaś?

– Zdecydowanie za mało, by mieć ochotę z tobą gadać.

– A, czyli wolisz rozmawiać z tym frajerem niż ze mną? – pytam coraz

bardziej agresywnym tonem. Patrzę na dekolt jej sukienki, który odsłania

to, co zdecydowanie nie powinno być przeznaczone dla oczu Marcina.

– On przynajmniej traktuje mnie jak wartościową kobietę. Nie jak

wiejską panienkę, która nadaje się tylko do parzenia kawy, biegania po

kanapki i pukania w lesie podczas służbowego wyjazdu.


– Myślałem, że już to sobie wyjaśniliśmy. Mówiłem ci, że nie traktuję

tego, co między nami zaszło, w ten sposób. Poza tym uznałaś, że to

skończony temat, a ja…

– Tak mówiłam, bo byłam trzeźwa. Teraz jestem nawalona i wiesz co?

Będę szczera. Upokorzyłeś mnie i wykorzystałeś. Dlatego nie mam ochoty

z tobą gadać. – Martyna stawia pusta szklankę z hukiem na blacie i patrzy

na mnie smutnym wzrokiem.

Jest zraniona i pijana. Jeśli czegoś nie zrobię, pójdzie z tym pożal się

Boże amantem, byleby tylko się na mnie odegrać.

– Szukałem cię, chciałem z tobą o tym wszystkim pogadać. Twój ojciec

mi powiedział, że jesteś tutaj.

– Trochę za późno na wyjaśnienia. Nie mamy o czym rozmawiać.

Dzisiaj chcę się dobrze bawić i spędzić czas z kimś, kto mnie szanuje. –

Martyna coraz bardziej bełkocze. – Weź, wyhacz sobie jakąś nawaloną

łanię i zerżnij ją w kiblu. A potem po prostu udawaj, że to nie miało

miejsca. Chyba lubisz takie akcje, prawda?

Zaciskam szczęki, bo jej gadanie doprowadza mnie do szału. Mam

ochotę wziąć ją na stronę i ostro pieprzyć w ramach kary. Chcę coś

powiedzieć, ale ona kręci głową, dając mi znak, że mam nawet nie

zaczynać, a potem tak po prostu wstaje i idzie w kierunku toalet.

Jestem wściekły. Wypijam przy barze dwa shoty i wychodzę.

Zaczepiam stojącą pod ścianą dyskoteki blondynkę i pytam, czy ma

papierosa. Dziewczyna uśmiecha się, sięga do torebki i podaje mi fajkę.

Normalnie nie palę, ale Martyna wyprowadziła mnie z równowagi.

– Mogę iść z tobą? – Nieznajoma uśmiecha się do mnie zachęcająco

i częstuje mnie ogniem. – Spokojnie, nie zanudzę cię swoim gadaniem.

Wolę wykorzystywać usta w inny sposób.


Doskonale wiem, o co jej chodzi. Wygląda jak podróbka młodej

Christiny Aguilery i chyba jest ostro nawalona, bo przytrzymuje się ściany.

– Dzięki, ale muszę pobyć sam – rzucam na odchodne i idę w bardziej

ustronne miejsce.

Zaciągam się papierosem. Wsłuchuję się w docierający z wnętrza klubu

rytmiczny beat. Próbuję uspokoić skołatane nerwy i coś wymyślić.

Cokolwiek, byleby tylko Martyna zgodziła się wrócić ze mną do domu. Nie

zostawię jej tutaj, nie ma takiej opcji. Może czas w końcu przyznać przed

samym sobą, że mi na niej zależy?

– O ile się założymy, że ją dzisiaj puknę? – dociera do mnie znajomy

głos.

– Nie da ci. Ona jest teraz miastowa. Nie twoja liga.

– Mi nie da? Założymy się? Leci na mój bajer. Jest nawalona. Zrobię jej

fotę, jak mi obciąga, nawet nie zauważy. – Marcin przechwala się

kumplom, a mnie zbiera się na wymioty, gdy słyszę te wulgarne teksty.

Jest ich trzech. Stoją kilka metrów ode mnie, palą papierosy i na

szczęście mnie nie widzą.

– Dobra, jak będzie fota, płacę stówę.

– To szykuj kasę. Suka myśli, że może tutaj zgrywać wielką panią. Już

ja wiem, jak pokazać takim jak ona, gdzie ich miejsce. Przyjechała tutaj

z jakimś pizdusiem w drogim garniaku. Ponoć to jej szef. Pewnie daje mu

dupy, bo niby skąd miałaby robotę w biurze?

– Ten pizduś w garniaku ma ochotę spuścić komuś ostry wpierdol. –

Podchodzę do Marcina i jego kumpli. Chyba adrenalina i wódka wypłukały

ze mnie resztki zdrowego rozsądku. Ich jest trzech, ja jestem jeden, ale co

tam, zgrywam kozaka.

– Wybacz, mistrzu, tak sobie tylko żartujemy. – Śmieje się nerwowo

Marcin. – Ale tak szczerze, dobra jest w te klocki? W ilu ją tam młócicie
w tym Olsztynie, co? Nie jestem głupi. Jak facet ma ładną sekretarkę, to

wiadomo, o co chodzi.

– Może pogadamy na osobności? – Staram się mówić jak

najspokojniejszym tonem. – Męska rozmowa. Tylko ty i ja. Oczywiście bez

rękoczynów, w końcu taka pizda z miasta jak ja nawet nie umie się bić.

Marcin chyba nie chce wyjść przed kumplami na tchórza, bo kiwa

niemrawo głową i odchodzi ze mną na bok.

– Widzisz, stary, jakby ci to powiedzieć… nie podoba mi się, jak gadasz

o Martynie – zwracam się do niego beztroskim tonem. – Lubię ładne

kobiety i lubię się z nimi pieprzyć, ale nie traktuję ich przedmiotowo.

Staram się mieć pewne zasady. A ty, Marcin, nawet się, kurwa, nie starasz.

– Chcesz ją dla siebie, co? Okej, w takim razie ja ją sobie odpuszczę. –

Facet unosi ręce w obronnym geście i trochę się dziwię, że tak łatwo

ustępuje. – Nie ta, to inna, co nie? Jest niezła, ale nie takie sztuki się

obracało. Szczerze mówiąc, kompletnie nie kumam, dlaczego tak ci na niej

zależy.

– No właśnie, nie kumasz. I to jest twój problem. – Klepię go po

ramieniu, choć mam ochotę mu przywalić. – Powiem ci, jak będzie, stary.

Zostawisz ją w spokoju. Dzisiaj i za każdym następnym razem, kiedy się

tutaj zjawi. Właściwie to nigdy już jej nie tkniesz, nawet na nią nie

spojrzysz, jasne?

Widzę, że wzbiera w nim złość. To typ, który nie lubi, jak mu się

rozkazuje. Ja jednak świetnie się bawię, prowadząc z nim pogawędkę, i nie

zamierzam dopuścić go do słowa.

– Mógłbym dać ci w pysk, a ty mógłbyś dać w pysk mnie, ale po co?

Jesteśmy facetami na poziomie, prawda? Kulturalna rozmowa w zupełności

wystarczy – dodaję.
– Nie wiem, do czego, kurwa, zmierzasz, ale kończy mi się

cierpliwość. – Marcin nerwowo zdejmuje kurtkę i moim oczom ukazuje się

nieprofesjonalnie wytatuowany tribal na wątpliwej wielkości bicepsie.

– Chcę ci tylko powiedzieć, że z tego Olsztyna mam do ciebie całkiem

blisko. Niedługo kupię tutaj ziemię, więc będziemy się często widywać. To

mała wioska. Wiesz, nie lubię się przechwalać, ale mam znajomości

i pieniądze. Jeśli ktoś jest niemiły dla mnie albo dla kogoś mi bliskiego,

mogę wykorzystać te znajomości i pieniądze w bardzo brzydki sposób.

– Co ty pierdolisz? Jakie znajomości?

– Jak ty nic nie czaisz, Marcin… – Wzdycham i kręcę z politowaniem

głową. – Nawet mi cię trochę szkoda.

Nie boję się go. Może to przez wypity alkohol, a może przez

świadomość, że mam nad nim przewagę. I wcale nie chodzi o przewagę

fizyczną.

– Nie chciałbyś stracić pracy, prawda? Nie chciałbyś stracić reputacji.

Nie chciałbyś, by ludzie w wiosce zobaczyli jakieś twoje kompromitujące

zdjęcia. Ale wiesz, że znajomości i pieniądze mogą wszystko załatwić

i zniszczyć komuś życie, prawda? Jeśli umiesz logicznie myśleć, to pewnie

już wiesz, że lepiej zostawić Martynę w spokoju. Dla własnego dobra.

Rzucam na ziemię niedopałek i cierpliwe czekam, aż spowolnione

alkoholem i dragami trybiki w głowie Marcina zaczną pracować. Trochę to

trwa, ale w końcu koleś łapie, o co chodzi. Spogląda na mnie po raz ostatni,

przeklina pod nosem i rusza w stronę swoich kumpli.

Kto wie, może jutro będę mieć poprzebijane opony w swoim fordzie

albo porysowany lakier, ale tego typu szczeniacka zagrywka nie zrobi na

mnie wrażenia. On już wie, że trafił na kogoś sprytniejszego, i jestem

niemal pewien, że nawet nie spojrzy na Martynę.


Wracam do klubu i czuję się jak pan tego miejsca. Zamawiam kolejnego

shota, szybko go wypijam i ruszam na poszukiwania rudowłosego powodu

moich nieprzespanych nocy. Na szczęście siedzi przy tym samym stoliku co

wcześniej.

– Wystawił mnie. – Martyna pociąga nosem i wpatruje się w pustą

szklankę. Ściska mnie w żołądku, gdy widzę, że jest przybita. – Miał iść po

wódkę, pamiętasz? A już tutaj nie wrócił. Naprawdę jestem aż tak

beznadziejna? Szef pieprzy się ze mną z nudów, a dawny kumpel zwiewa

gdzie pieprz rośnie.

– Ej, ej, spokojnie, nie gadaj głupstw. – Siadam obok niej i biorę ją za

rękę. – Tak między nami, z tego Marcina to kawał sukinsyna.

– Wiem, nie jestem głupia. Ale chciałam mieć dzisiaj towarzystwo,

jakiekolwiek. Chciałam, by ktoś mnie zauważył.

– Ja cię zauważam. – Próbuję spojrzeć jej w oczy i gdy w końcu mi się

to udaje, jestem załamany, bo są smutne i lśnią od łez.

– Tylko wtedy, gdy masz ochotę na seks.

– Nieprawda. Zauważyłem cię już wtedy, pierwszego dnia, na rozmowie

kwalifikacyjnej. Wprawdzie trudno było cię przeoczyć, bo złamałaś obcas

w recepcji i kłóciłaś się z jakąś dziewczyną…

– Przyszła na rozmowę w sprawie pracy, chociaż nie miała kwalifikacji.

Ktoś musiał jej uświadomić, że jest na przegranej pozycji.

– Okej. W każdym razie nie przeoczyłbym cię. Miałaś ogromny kok

i dużo gadałaś.

– Cóż, nie o taką uwagę mi chodzi. Nie chcę być tylko prymitywnym,

wygadanym rudowłosym klaunem.

– Dla mnie jesteś najpiękniejszym i najbardziej wyjątkowym klaunem

ze wszystkich, których znam.

– A ilu znasz klaunów? – Martyna patrzy na mnie z powątpiewaniem.


– No dobra, źle się wyraziłem. Jesteś piękna, wyjątkowa i seksowna.

Nie mam pojęcia, dlaczego zauważyłem to dopiero, gdy przyjechaliśmy

tutaj na wieś.

– Mówisz tak, bo jestem nawalona i smutna, a ty chcesz mnie

pocieszyć.

Wzdycham zniecierpliwiony. Ta pewna siebie, rezolutna dziewczyna

tak naprawdę jest zakompleksionym, wystraszonym kaczątkiem i doskonale

wiem, czyja to wina. Odtrąciłem ją wtedy, po naszym zbliżeniu w lesie. No,

może nie tyle odtrąciłem, co byłem zimny jak głaz. W sumie wychodzi na

to samo. Nic dziwnego, że poczuła się jak śmieć i teraz mi nie ufa.

– Wiem, co cię pocieszy. Spacer nocą pod rozgwieżdżonym niebem.

To była moja ostatnia deska ratunku. Będę czarujący, miły, będę mówił

głosem Barry’ego White’a i liczył na to, że ogromny księżyc i szumiące

trawy zrobią odpowiedni nastrój.

– Wow, potrafisz być romantykiem. Jak powiem o tym Jolce, tej, co

pracuje w Subwayu i na ciebie leci, to padnie z wrażenia.

– Martyna… – Wzdycham. Jej gadulstwo kiedyś wpędzi mnie do grobu.

– Co?

– Po prostu chodźmy.

Na te słowa uśmiecha się delikatnie, chyba pierwszy raz szczerze tego

wieczora. Jest mi odrobinę lżej, choć nadal czuję się jak skurwysyn.

Wyprowadzam ją z tej świątyni kiczu i rozpusty i dopiero wtedy oddycham

z ulgą.

– Wiesz, czasami potrafisz być miły – odzywa się niespodziewanie, gdy

idziemy przed siebie polną ścieżką.


– Tylko czasami?

Już dawno zostawiliśmy klub w tyle, dociera do nas jedynie

przytłumiony rytm jakiegoś discopolowego hitu. Zabudowania się

skończyły, więc mamy przed sobą tylko półmrok i majaczące w oddali

światła ośrodka. Po jednej stronie ścieżki szumi rzepak, po drugiej rozciąga

się łąka, a ja mimowolnie wyobrażam sobie, co moglibyśmy robić

z Martyną ukryci gdzieś pośród tych wysokich traw.

– Zdarza ci się być miłym. Na przykład to, co gadałeś, gdy nawaliłeś się

bimbrem mojego ojca, było miłe. Chociaż trochę seksistowskie. Sprośne,

ale jednak miłe.

– Taa, nie jestem dumny z tego, do jakiego stanu się wtedy

doprowadziłem – mamroczę i chwytam dłoń Martyny, a ona, o dziwo, nie

protestuje. – Co takiego wtedy mówiłem?

– Że jestem miękka i takie tam… Coś o tym, że mam fajne piersi.

– Bo masz. – Wymyka mi się.

– Albo wtedy gdy zemdlałeś po wyjściu z obory. Też mówiłeś miłe

rzeczy.

– Poważnie? Przecież byłem nieprzytomny.

– Ale jak już dochodziłeś do siebie, zacząłeś coś tam mruczeć.

– Co konkretnie?

– A, jakieś głupoty. Że chcesz, abym na tobie usiadła i ściągnęła tę żółtą

sukienkę, i tak dalej. Że jesteś idiotą, bo nie zwracałeś na mnie wcześniej

uwagi…

– Tak powiedziałem? Co za wstyd. – Przymykam oczy i cieszę się, że

jest środek nocy i Martyna nie widzi mojego upokorzenia.

– Ale nie to było najlepsze. Powiedziałeś jeszcze, że za dużo gadam

i chętnie zamknąłbyś mi usta pocałunkiem.


– Ale tego nie zrobiłem. – Zatrzymuję się i ciągnę ją za rękę, a potem

odwracam przodem do siebie. W półmroku widzę te duże, lśniące oczy.

– Fakt. Nie zrobiłeś…

Zauważam, że przygryza wargę i spuszcza wzrok. Jest tak cholernie

piękna. Jakim cudem nie dotarło to do mnie od razu, tamtego dnia podczas

rozmowy kwalifikacyjnej?

– Wszystko można jeszcze nadrobić – szepczę, a potem pochylam się

i ujmuję jej twarz w dłonie. Wzdycha cicho, gdy zbliżam swoje usta do jej

ust. – Nagle nie jesteś już taka wygadana, co? – Prowokuję ją.

Uśmiecha się w odpowiedzi, a potem nie czekając na moją reakcję, staje

na palcach i pierwsza mnie całuje. To niespodziewane i kurewsko

podniecające. Zaskoczony natarczywością jej miękkich ust, robię krok w tył

i pociągam ją za sobą. Dookoła cykają świerszcze i szumi lekki wiatr, a ona

smakuje jak lato – cytrynami i typową tylko dla niej słodyczą. I jeszcze

wódką. Taaa, najlepsze możliwe połączenie.

Odrywam się od niej na moment, by pozwolić nam zaczerpnąć tchu,

i podziwiam ledwo widoczną poświatę księżyca tańczącą na jej

miedzianych kosmykach. Nie mam pojęcia, dlaczego zwracam uwagę na

takie rzeczy i jakim cudem nagle stałem się romantykiem. To pewnie przez

to miejsce. Nocą łąka, jak i zresztą cała wieś, zyskuje jakieś nowe,

magiczne wcielenie.

Po chwili stwierdzam w myślach, że to tylko wymówki. To nie urokliwa

okolica i rozgwieżdżone niebo sprawiają, że pragnę kobiety, która przede

mną stoi. To nie jest zwykłe pożądanie, bo choć w myślach właśnie pieprzę

ją na sto jeden sposobów, mam też ochotę spędzać z nią czas i się nią

zaopiekować, tak po prostu. Mam nawet ochotę słuchać jej paplaniny,

chociaż jeszcze kilka dni temu chciałem skoczyć z mostu po naszej

wspólnej podróży.
Opcje są dwie: albo oszalałem, albo się zakochałem. Oba te stany są

niebezpieczne, więc chyba nie powinienem się cieszyć, a jednak niemal

unoszę się nad ziemią ze szczęścia, gdy trzymam ją w swoich ramionach.

Sunę dłońmi po talii, którą zwykle ukrywa pod luźnymi kraciastymi

koszulami. Teraz czerwona dopasowana sukienka podkreśla wszystko, co

powinna. Paradoksalnie chętnie zarzuciłbym na nią jedno z tych jej

obszernych ubrań, bo na samą myśl o tym, że ktoś inny mógłby patrzeć na

nią tak, jak ja to teraz robię, dostaję białej gorączki.

Chcę jej w dziki, prymitywny sposób i nie mam zamiaru się z nią nikim

dzielić. Pragnę jej fizycznie, ale poza tym chcę się wedrzeć do jej rudej

głowy, poznać jej marzenia, lęki, plany. Chcę się dowiedzieć, co lubi robić

w niedzielne poranki i czy woli martini, czy może prosecco. Ketchup czy

majonez? Joey czy Chandler? Skarpetki podczas seksu czy kategorycznie

nie?

Dobra, z tym ostatnim żartuję, ale ona nawet w grubych wełnianych

skarpetach byłaby diabelnie seksowna.

Mam ochotę porwać ją do swojego pokoju, ostro się z nią pieprzyć,

a potem wypytać ją o te wszystkie rzeczy i poznawać, eksplorować,

odkrywać.

Ja, facet, który wyganiał kobiety z łóżka, kiedy już zrobiły, co trzeba.

Ja, facet, który traktował ją jak nieokrzesaną, nieatrakcyjną dziewczynę

z prowincji. Jak zło konieczne. Kompletnie mi odbiło. Na jej punkcie.

– O czym myślisz? – Martyna zagląda mi w oczy, a ja wracam na

ziemię.

– O tym, jak bardzo byłem ślepy i jakim byłem idiotą. – Biorę ją

w ramiona i chcę ponowne pocałować, w tym momencie jednak rozdzwania

się jej telefon.


– To ojciec. – Przewraca oczami. – Mam ustawiony na niego specjalny

dzwonek. Przepraszam, lepiej odbiorę.

Kiwam głową. Cała magiczna atmosfera gdzieś się ulotniła.

Wypuszczam ją z objęć i patrzę, jak wyciąga z torebki telefon.

– Tak? Tak, wszystko okej. Nie musisz mnie pilnować, tato. Znam

okolicę jak własną kieszeń.

Unoszę wysoko brwi, bo Jurek chyba jednak martwi się o swoją córkę.

A wydawał się taki spokojny, gdy mówił, że poszła na dyskotekę.

– On? Tak, jest ze mną. – Martyna zerka na mnie przelotnie i już wiem,

że jestem tematem ich rozmowy. – Tato, przestań. Nie jestem taka jak ona

i mam swój rozum. Tato, nie krzycz. Nie masz prawa…

Patrzę zaskoczony na Martynę. Podnosi głos, wygląda na

zdenerwowaną. Po chwili spogląda osłupiała na telefon i ze złością wciska

go do torebki.

– Rozłączył się – mamrocze i unika mojego spojrzenia.

– Pokłóciliście się? Chodzi o mnie, prawda?

– To nie twoja wina. Już ci o tym mówiłam, ojciec jest uprzedzony do

miastowych.

– Byłem pewien, że mnie lubi.

– Bo lubi, ale jak usłyszał, że jesteśmy teraz we dwójkę, włączył mu się

tryb nadopiekuńczego tatuśka.

– Dlaczego tak zareagował? Chyba dobrze się dogadujecie, prawda? –

Biorę Martynę za rękę i ruszamy w stronę gospodarstwa.

– Tak, chociaż chyba nigdy do końca nie wybaczył mi wyjazdu do

miasta.

– Ale jak to? Nie cieszy się, że jesteś samodzielna, że skończyłaś studia

i masz pracę?
– Wiesz, on jest z tych, którzy kochają wieś i nie rozumieją, dlaczego

ludzi ciągnie to tych ruchliwych ulic pełnych smogu. Zresztą wcale mu się

nie dziwię, po tym, jak mama od nas odeszła…

– Myślałem, że twoja mama umarła – wypalam i szybko gryzę się

w język. – Przepraszam, to nie moja sprawa. Nie musimy o tym rozmawiać.

– Odeszła. Dostała pracę w mieście. Była nauczycielką i na początku

narzekała, że nowa szkoła, że dojazdy, ale później jej się spodobało, i to

chyba aż za bardzo.

– Poznała kogoś?

– Nauczyciela historii. Ona uczyła polskiego. Oczytana, zawsze chciała

poszerzać horyzonty. Ojciec jest prostym człowiekiem i chyba nie mieli

wielu wspólnych tematów do rozmów. Najpierw zostawała w mieście na

weekendy, a potem przeniosła się na stałe. Miałam trzynaście lat, ale nie

byłam głupia. Wiedziałam, że coś jest nie tak.

– Ale nadal byłaś dzieckiem i nadal jej potrzebowałaś. Mogła rozwiązać

to jakoś inaczej, a nie po prostu was zostawić.

– Wtedy rozwody nie były tak akceptowane jak teraz. Tym bardziej

tutaj, na prowincji. Może nie chciała, żeby ludzie gadali? Odeszła po cichu,

stopniowo.

– A twój ojciec? Jak to zniósł?

– Chyba ciężko. Kochał ją, chociaż nigdy nie był zbyt wylewny. Oboje

zawinili, bo o związek powinny dbać obie strony.

– Ale miał jeszcze ciebie. – Ściskam mocniej jej dłoń i uświadamiam

sobie, że jestem szczęściarzem, skoro zaufała mi na tyle, by się zwierzyć.

– Myślę, że na początku próbowałam zastąpić mamę. Przejęłam jej

obowiązki, chociaż byłam jeszcze dzieckiem. Chciałam, żeby ojciec

widział, że może na mnie liczyć. Ale między nami nigdy nie było jak

w tych wszystkich filmach, kiedy to kobieta zostawia rodzinę, a ojca i córkę


łączy wspaniała, silna więź. Zawsze trzymał wobec mnie dystans i kiedy

miałam problem, nie mogłam na niego liczyć. Myślę, że nie robił tego

celowo. Kochał mnie i nadal kocha, ale zamknął się w sobie. Gdy

powiedziałam mu, że chcę studiować w mieście, widziałam w jego oczach

rozczarowanie. Czułam się tak, jakbym go zdradziła, tak samo jak matka.

– Przecież masz prawo spełniać swoje marzenia, realizować ambicje.

Każdy dobry rodzic chce tego dla swojego dziecka.

– Pewnie w głębi duszy tego chciał, wyjeżdżałam jednak z ogromnymi

wyrzutami sumienia. Zostawiłam go tutaj samego, a on do ostatniej chwili

liczył, że pójdę w jego ślady i kiedyś przejmę gospodarstwo.

– A nigdy o tym nie myślałaś? Jesteś typową wiejską dziewczyną.

– Dzięki za komplement. – Martyna szturcha mnie w ramię.

– Nie miałem na myśli nic złego. Chodzi mi o to, że jesteś zaradna

i silna. Pasujesz tutaj.

– Wciąż szukam swojego miejsca. Może kiedyś wrócę na wieś na stałe,

nie wiem. Na ten moment chcę mieszkać i pracować w Olsztynie.

– Nawet jeśli masz denerwującego szefa, który uprzykrza ci życie?

– Szefuńcia.

– Okej, niech będzie, że szefuńcia. Nienawidzę tego określenia.

– Wiem, dlatego go używam.

– I naprawdę lubisz swoją pracę, nawet gdy twój szef zachowuje się jak

dupek i uprawia z tobą seks bez zabezpieczenia?

– Nie chcę o tym rozmawiać. – Czuję, jak dłoń Martyny sztywnieje

w mojej. – Obydwoje straciliśmy głowę, więc to nie tylko twoja wina.

– Ale nie chcę, byś myślała, że traktuję to w kategoriach błędu.

– A co to było, jeśli nie błąd? Jesteś moim szefem. Przyłapałam cię na

seksie z prostytutką. Nie jesteś facetem, który szuka stabilizacji. Bądźmy


szczerzy: chciałeś się zabawić, ja też miałam na ciebie ochotę, stało się.

– Tak, ale ja tego nie żałuję. Po prostu następnym razem musimy

pamiętać o…

– Nie będzie następnego razu. – Jej drobna dłoń wysuwa się z mojej.

– Martyna…

– Wiem, jak traktujesz kobiety. Wiem, że miałeś romans z poprzednią

asystentką, i słyszałam, jak to się dla niej skończyło. Nie jestem naiwną

wieśniaczką, która leci na ładne oczy, piękne słówka i lśniącego forda. Jak

sobie to wyobrażasz? Wrócimy do firmy, będziesz wzywał mnie do siebie

i zabawiał się ze mną po kryjomu między jednym spotkaniem a drugim?

Będę twoim wstydliwym sekretem, który pewnego dnia stanie się

niewygodnym problemem. Zwolnisz mnie, zapomnisz, a ja zostanę bez

pracy i ze złamanym sercem.

– Nigdy bym cię tak nie potraktował. Poza tym Iwona to był błąd.

– Ja też stanę się twoim błędem, jeśli będziesz to dalej ciągnął. Wiesz,

może mój ojciec ma trochę racji? – Martyna patrzy na mnie smutno, ale

szybko odwraca głowę. – Tutaj na wsi ludzie dbają o relacje, tak samo jak

dbają o przedmioty. Łatają i naprawiają to, co zepsute, także związki

między ludźmi. W mieście każdy pędzi i jeśli coś się psuje, po prostu

wymienia przedmiot albo człowieka na nowszy model. Może tego się

właśnie obawia mój staruszek? Że ktoś taki jak ty pobawi się mną przez

chwilę i wymieni na kogoś innego.

– Czyli podchodzisz do tego tak samo jak on? Skreślasz mnie, bo jestem

z miasta, lubię seks i kobiety, więc na pewno cię zranię? – Unoszę się.

– Po prostu jestem ostrożna. Wiem, jak to boli, gdy ktoś odchodzi.

– Myślę o tobie bez przerwy i nie wyobrażam sobie nie widywać cię

codziennie, gdy wróćmy do miasta. – Przyciągam ją do siebie gwałtownie

i opieram swoje czoło o jej czoło. – Nie wiem, czy się w tobie zakochałem,
czy mam na twoim punkcie obsesję, ale to silniejsze ode mnie. Boisz się

sparzyć, ja trochę też, ale jeśli nie spróbujemy, będziemy już zawsze tego

żałować.

Pochylam się i odnajduję jej usta. Nie protestuje. Wpuszcza mnie do

środka z cichym westchnieniem, a jej gorący język splata się z moim.

– Teraz wszystko brzmi pięknie, ale gdy wrócimy do szarej

rzeczywistości, to się zmieni. – Martyna po dłuższej chwili przerywa

pocałunek. – Oboje o ty wiemy. Będzie mniej bolało, jeśli zakończymy to

już teraz, rozumiesz?

Nie, nie rozumiem. Patrzę, jak się ode mnie odsuwa, chociaż dobrze

wiem, że mnie pragnie. Odwraca się i rusza w kierunku gospodarstwa, od

którego dzieli nas zaledwie kilka metrów.

– Nie idź za mną i nie próbuj mnie do niczego namawiać – mówi, stojąc

do mnie plecami. – Tak będzie lepiej dla ciebie i dla mnie.

Staram się uszanować jej decyzję, choć wszystko we mnie krzyczy, bym

za nią biegł. Czuję się zraniony i upokorzony. Boli mnie, że oceniła mnie

tak łatwo przez pryzmat swoich złych doświadczeń i zasłyszanych plotek.

A z drugiej strony dobrze wiem, jakie wystawiłem sobie świadectwo,

zachowując się tak, a nie inaczej. Bawidamek, snob, który wpieprza

najdroższe sushi i rozstawia ludzi po kątach. Tratowałem ją

protekcjonalnie. Nagle tutaj na wsi przejrzałem na oczy i poczułem coś

więcej, ale nie mogę oczekiwać, że Martyna tak po prostu mi zaufa. Zbyt

długo widziała, jakim jestem nadętym dupkiem, by nagle zmienić o mnie

zdanie.

Patrzę, jak odchodzi, i wiem, że nic nie mogę zrobić. Jestem idiotą,

takim samym frajerem jak Marcin z klubu. Facetem, który widział tylko

czubek własnego nosa i traktował innych przedmiotowo. A gdy w końcu

dopadło mnie zwalające z nóg uczucie i zmądrzałem, jest już za późno.


Emocje, o których już prawie zapomniałem, wracają ze zdwojoną siłą.

Znów czuję się samotny. Dokładnie tak samo jak dwa lata temu w pewien

piękny, słoneczny poranek. Jak wtedy, gdy ostatni raz widziałem moją

Basię.
10

PO BEZSENNEJ NOCY NASTAŁ NOWY DZIEŃ. Gdy rozsuwam

zasłony, witają mnie ciemne chmury i złowrogo szumiące drzewa. Mam

ochotę się spakować i wyjechać. Jasne, chciałbym kupić ośrodek Jerzego.

To miejsce jest niesamowite. Moje relacje z jego córką są jednak na tyle

skomplikowane, że chyba będzie lepiej, jeśli sobie odpuszczę. Czuję się

pokonany i mam ochotę się poddać. Martyna jest warta tego, by o nią

walczyć, ale musi tego chcieć chociaż w minimalnym stopniu. A skoro

mnie skreśliła, nie mam już chyba żadnych szans.

Na dole zjadam szybkie śniadanie i wychodzę na zewnątrz. Obserwuję,

jak pani Halina w pośpiechu ściąga pragnie, bo zaczyna padać deszcz.

Głupio mi tak stać i się gapić, więc podchodzę do niej i jej pomagam.

– Pogoda zmienna zupełnie jak ta nasza Martyna. Wczoraj słońce, dziś

zimno i plucha. – Kobieta patrzy na mnie kątem oka i wrzuca do miski

mokre ubrania.

– Tak, pogoda nie najlepsza. Dziś chyba wyjadę.

– Tak szybko? A co taki strachliwy? Ledwo pierwsze chmury na niebie,

to już podkula ogon i zwiewa? Czy tak robi prawdziwy mężczyzna? – Pani
Halina posyła mi groźne spojrzenie i wciska w moje ręce stos złożonych

prześcieradeł.

Dobrze wiem, że nie rozmawiamy już o pogodzie, tylko o tym, co łączy

mnie i Martynę. Nie mam pojęcia, skąd ta kobieta wie, do czego między

nami doszło, ale ma rację – przy pierwszych problemach i zgrzytach mam

ochotę zwiać do Olsztyna, zamiast o nią walczyć.

– Jeszcze niejeden kryzys was w życiu czeka, ale po każdej burzy

wychodzi słońce i dopiero wtedy człowiek docenia to, co ma. A jaką ma

satysfakcję, że jednak stawił czoło i dał radę!

– Myśli pani, że powinienem zostać? – pytam, gdy wchodzimy na

werandę.

– Ja tam nie wiem. Prosta kobieta jestem. Wiem tylko, że niewyjaśnione

sprawy uwierają jak kamień w bucie. Nie pozwalają spać. Trzeba pogadać,

powiedzieć, co leży na sercu. Pan jesteś dorosły chłop, musisz pan brać

sprawy w swoje ręce.

– A gdzie ona teraz jest? – Kładę prześcieradła na drewnianym stole

i rozglądam się po okolicy. Deszcz nie przestaje siąpić, a drzewa gną się

pod naporem wiatru.

– Polazła gdzieś, jak to zwykle robi, gdy ma zły humor. Lubi biegać.

Mówi, że to pomaga jej oczyścić głowę czy coś takiego.

– Biegać? W taką pogodę?

– To Martyna. Jak ją w gimnazjum chłopak rzucił, to wzięła stopa i na

drugi koniec Polski sama pojechała. Mówiła potem, że musiała nabrać

dystansu. Jurek o mało na zawał nie zszedł, jak się o tym dowiedział.

– A gdzie ona najczęściej tutaj biega?

– W lesie.

– W lesie? – Spoglądam na ciemną plamę drzew, które kołyszą się

złowrogo w oddali.
– Chyba się nie boisz, co? – Widzę w oczach pani Haliny politowanie. –

Twoja kobieta w lesie sama, zrozpaczona, a ty się jeszcze zastanawiasz?

Lećże do niej! Mało to tutaj innych ma na nią ochotę?

Kiwam oszołomiony głową i wybiegam z werandy wprost w strugi

deszczu. Nie ma co, pani Halina umie motywować. Powinna zostać

coachem albo ratować rozpadające się związki.

– Co to się porobiło z tymi chłopami, to ja nie wiem. Sushi-sruszi i fiu-

bździu im w głowie – słyszę za plecami jej głos.

Uśmiecham się pod nosem. Widocznie Martyna sporo jej o mnie

opowiadała.

Ruszam biegiem w stronę lasu. Na szczęście mam na nogach adidasy,

a nie skórzane mokasyny. Podkulam ramiona, pokonuję ścieżkę i w końcu

zanurzam się w mokrej, zielonej gęstwinie. Jest tutaj przerażająco cicho.

Jedynie od czasu do czasu słychać cichy szelest. Pewnie jakieś drobne

stworzenia przemykają między drzewami. Deszcz jednostajnie uderza

o liście i mam wrażenie, że trafiłem do jakiegoś magicznego świata. Do

miejsca, w którym wszystko zwalnia. Martyna miała rację, mówiąc, że

w lesie można oczyścić umysł z natrętnych myśli.

Nagle ją zauważam. Rude kosmyki przemykają między konarami

drzew. Ruszam za nią. Skubana, jest szybka, a moja kondycja nie jest raczej

najlepsza, szybko łapię zadyszkę. W końcu ją doganiam i teraz biegniemy

leśną ścieżką ramię w ramię. Nie zwraca na mnie uwagi, jakby wcale mnie

tutaj nie było. Pewnie zauważyła mnie wcześniej albo słyszała, jak za nią

biegnę, i teraz zgrywa zimną sukę. Cóż, skłamałbym, gdybym powiedział,

że na to nie zasłużyłem.

A więc bawimy się w ignorowanie, panno mądralińska? Jak sobie

chcesz. Tym razem nie odpuszczę tak łatwo.


Patrzę na nią. Jest poważna i skupiona. Szybko oddycha i ma

zaróżowione policzki. Związała włosy i gdy biegnie, kucyk smaga jej

twarz. Jest piękna, a ja jestem idiotą.

– Pogadamy?

– Nie.

– Dlaczego? Na co dzień jesteś taka wygadana. Dlaczego nie chcesz

rozmawiać o tym, co jest między nami? Byłoby łatwiej, gdybyśmy sobie

wszystko…

– A dlaczego ty nie chciałeś rozmawiać po tym, co zaszło między nami

w lesie? – Martyna gwałtownie się zatrzymuje. Opiera ręce na kolanach,

ciężko oddycha, ale w końcu na mnie spogląda i posyła mi nienawistne

spojrzenie. – Byłam wtedy przerażona. Bałam się, że zaciążę z własnym

szefem, a w najlepszym przypadku stracę robotę. W sumie nadal się tego

boję. Straciłam głowę i byłam pewna, że potraktowałeś mnie jak

jednorazową przygodę. A ty milczałeś.

– Mnie też było trudno. Fakt, zachowałem się jak dupek…

– Jak skończony idiota.

– Okej, jak skończony idiota i…

– Jak frajer, który za nic ma uczucia innych.

– Martyna…

– Jak samolubny sukinsyn, który myśli tylko fiutem i…

– Martyna, już mi pojechałaś, wystarczy – przerywam jej ostro, choć

nie ukrywam, jej gadulstwo odrobinę poprawia mi humor. – Lubię znać

twoje zdanie, ale tym razem to ja chcę coś powiedzieć. Wiem, że

zawaliłem. I wtedy, i wczoraj.

– Dlatego właśnie nie potrafię ci zaufać. I dlatego nie wyobrażam sobie,

żebyśmy mogli jeszcze razem pracować. Jak wrócę do miasta, zacznę


szukać nowego zajęcia. – Martyna odwraca się do mnie plecami i znów

zaczyna biec.

Nie, nie, nie! Znów mi się wymyka. Przypominam sobie słowa pani

Haliny i postanawiam być uparty. Doganiam ją. Biegniemy razem

w milczeniu. Patrzę na jej włosy, z których kapie woda. Na mokre, długie

rzęsy i usta, które drżą. Nie mam pojęcia, czy płacze; jeśli tak, to wszystko

kamufluje deszcz.

– Chcę pobiegać sama – rzuca pewnym tonem.

– Nie zostawię cię. Poza tym ja też chcę pobiegać.

– Ty i bieganie? Proszę cię! Słyszę, że ledwo zipiesz – odpowiada

i przyspiesza.

Przeklinam po cichu. Ma rację – wożenie wszędzie tyłka autem nie

wychodzi mi na zdrowie.

– Proszę, pozwól mi wyjaśnić. – Ruszam za nią, ale ona biegnie jeszcze

szybciej. Zabija mnie dosłownie i w przenośni. Narzuca takie tempo, że

zaraz wyzionę ducha. Jedynie widok jej ponętnego tyłka w tych obcisłych

legginsach sprawia, że jakoś się trzymam.

– Nie chcę z tobą gadać. – Odwraca się na moment w moją stronę, ale

ani myśli zwalniać.

Nagle potyka się o coś i traci równowagę. Jest akurat na małym, ale

dość stromym wniesieniu, więc upada na pupę i zjeżdża w dół po śliskim

leśnym runie.

To nie wygląda dobrze. Puszczam się za nią pędem. Gdy zbiegam

z górki, widzę, jak siedzi u jej podnóża i masuje kostkę. Kucam obok niej

i patrzę w załzawione oczy. Krzywi się z bólu.

– Skręcona? – pytam, a gdy widzę, jak drży, ściągam swoją kurtkę i ją

nią okrywam.

– Nie sądzę. Miałam kiedyś skręconą i ból był o wiele większy.


– Pokaż. – Odsuwam jej dłoń i delikatnie dotykam kostki. – Jeśli nie

pojawi się obrzęk i ból się nie nasili, powinno być okej.

Kiwa potakująco głową i wpatruje się we mnie szeroko otwartymi

oczami. Jest mokra i na pewno jest jej zimno, a ja zamiast martwić się jej

zdrowiem, mimowolnie myślę, jak smakowałyby jej rozchylone, wilgotne

usta.

Cisza między nami się przedłuża, ale nie potrafię zabrać dłoni z jej

nogi. Masuję ją powoli i delikatnie. Pieszczę jej skórę i przesuwam się

wyżej.

– To nie jest dobry pomysł. – Głoś Martyny jest stanowczy, chociaż pod

koniec zdania brzmi jak błaganie. – Nie powinieneś mnie dotykać. Nawet

jeśli chodzi tylko o kostkę.

Podnoszę głowę i widzę, że się we mnie wpatruje.

– Chcę cię dotykać.

– Właśnie w tym problem, bo ja też tego chcę. A nie powinnam. – Jej

głos przechodzi w szept. Nie czekam ani chwili dłużej. Przysuwam się do

niej jeszcze bliżej i ostrożnie nakrywam swoim ciałem. Czuję, jak drży. Nic

dziwnego, jest przemoczona i zmarznięta. Odnajduję ustami jej chłodne

usta i ogrzewam je swoim oddechem.

– Nie walcz z tym. Po prostu się temu poddaj, skoro oboje tego

chcemy – mówię w przerwach między gorączkowymi pocałunkami.

Nie odpowiada. Chwyta mnie za koszulkę i przyciąga do siebie.

Zapominam o jej kostce, o mokrej ziemi, na której siedzimy, i o całym

świecie. Smakuję jej ust, spijam ciche westchnienia. Wkładam dłonie pod

jej kurtkę i badam apetyczne krzywizny ciała. Jeśli myśli, że kiedykolwiek

dam jej odejść, to się grubo myli.

Deszcz przestał padać, ale to nie zmienia faktu, że jest przemoczona

i cała drży.
– Wracajmy. Jesteś przemarznięta. – Odsuwam się od niej niechętnie

i wstaję. Jasne, mam ochotę wziąć ją tu i teraz, ale mam też trochę

zdrowego rozsądku i samokontroli.

Kiwa głową, a ja pomagam jej się podnieść. Stawia ostrożnie stopę na

ziemi i stwierdza, że z kostką chyba okej i da radę iść. Opatulam ją ciaśniej

swoją kurtką, a potem ruszamy w stronę gospodarstwa. Jest uparta i mam

wrażenie, że jeszcze niejeden raz będę musiał z nią walczyć i próbować ją

okiełznać. Ale to nieważne. Przecież taką właśnie ją uwielbiam.


11

– MOŻE POWINNIŚMY chociaż ściągnąć te zabłocone buty?

– Myślę, że to nie ma teraz znaczenia. Mam gdzieś zabłocone buty –

mruczę w jej szyję i delikatnie popycham ją w stronę łóżka.

Śmieje się i zrzuca kurtkę. Postanawiam nie zostawać w tyle, więc

szybko ściągam przez głowę koszulkę i zsuwam dżinsy. Jest szybka. Już na

mnie czeka. Siedzi na łóżku, rozpina guziki swojej koszuli i patrzy na mnie

zalotnie.

Dopadam do niej. Klękam między jej nogami i uwalniam włosy

z ciasnej gumki. Jak zaczarowany obserwuję miedziane kosmyki opadające

na nagie ramiona. Pochylam się i całuję delikatną skórę między jej

piersiami, wdycham delikatny zapach cytryn, lasu i rozgrzanego kobiecego

ciała. Jestem już twardy. Zresztą byłem taki już w lesie, gdy się

całowaliśmy.

Martyna pociąga za szlufkę moich spodni, dając mi do zrozumienia, że

się niecierpliwi. Uwielbiam, że jest właśnie taka, prawdziwa, spontaniczna,

i że wie, czego chce. Ma ogniste nie tylko włosy, ale i duszę. Jeśli kiedyś

ten ogień zgaśnie, to ja zgasnę razem z nim.

– Pospiesz się, bo jeszcze się rozmyślę. – Droczy się ze mną.


– Nie ma szans. Mam sposoby, by cię zatrzymać. – Uśmiecham się

diabolicznie, a potem rozsuwam jej nogi i napawam się widokiem

niewinnej różowej bielizny. Gdy jej dotykam, czuję, że jest mokra. Nie

ukrywam, daje mi to pewnego rodzaju satysfakcję.

Ściągam jej majtki, a gdy wsuwam w ciasne, wilgotne wnętrze dwa

palce, ona przymyka oczy, odchyla głowę do tyłu i głośno wzdycha.

Zaczyna się na mnie poruszać, pieprzyć moje palce i przysięgam, to

wygląda tak seksownie, że mógłbym dojść od samego patrzenia.

To jednak dla mnie za mało. Zabieram dłoń i przywieram do jej gładkiej

skóry ustami. Chwyta mnie za włosy i napiera na mnie jeszcze bardziej. Nie

wstydzi się i pokazuje, jak bardzo mnie pragnie. To mi się podoba.

Smakuję ją, liżę, ssę i już wiem, że stąd nie wyjdę, póki nie usłyszę, jak

dochodzi. Jakieś trzy albo cztery razy.

Gdy kończy na moich ustach i opada z głośnym jękiem na poduszki,

tylko utwierdzam się w przekonaniu, że wpadłem na całego. Zakochałem

się bez pamięci. Zakochałem się w tym, jak smakuje, w tym, jak się

uśmiecha i jak gada, nawet jeśli to, co mówi, jest czasami bez sensu.

Nigdy nie wierzyłem w miłość jak z filmów, która dopada człowieka

znienacka i gwałtownie. Sądziłem raczej, że to zauroczenie pomieszane

z pożądaniem. Tymczasem teraz kiełkuje we mnie jakaś pewność, że to

właśnie z tą kobietą chcę być do końca życia. To szaleństwo. To kompletnie

wbrew logice.

Jeśli się okaże, że jest w ciąży, niczego to nie zmieni: będę przy niej.

Chcę, by czuła się przy mnie bezpiecznie i wiedziała, że może na mnie

liczyć. Mam zamiar jej to w końcu powiedzieć, ale ona nagle podnosi się na

łóżku, patrzy na mnie jeszcze zamglonymi pożądaniem oczami i odzywa się

pierwsza:
– Jeśli myślisz, że to mi wystarczy, to się grubo mylisz. My, dziewczyny

ze wsi, mamy nieposkromiony apetyt. – Uśmiecha się szelmowsko i sięga

do mojego rozporka.

Gdy czuję na sobie jej usta, odlatuję. Chwytam w dłoń rude włosy

i zaczynam rytmicznie się poruszać. Martyna nie musi mnie o nic pytać –

doskonale wie, czego pragnę, i mi to daje. Jestem w niebie, więc cóż, moje

wyznanie miłości będzie musiało trochę poczekać.

– Kupię ten ośrodek.

Spoglądam na Martynę, która leży wtulona we mnie i przykryta kołdrą.

Jest pod nią całkiem naga i choć dopiero co skończyliśmy trzecią rundę, nie

mogę przestać o tym myśleć.

– Jerzy nadal będzie mógł tu pracować, oczywiście tyle, na ile starczy

mu sił. Wiem, że zasłużył na odpoczynek. Nie chcę na razie za bardzo

rozbudowywać gospodarstwa. To, że jest małe i kameralne, tylko dodaje

mu uroku.

– Naprawdę chcesz je kupić? – Martynie lśnią oczy. – Ojciec się

ucieszy! Ale… nie robisz tego ze względu na mnie, prawda? Nie robisz

tego, bo doszło do czegoś między nami i głupio ci odmówić?

– Nie. Nigdy nie łączę interesów z życiem prywatnym. Decyzję

o zakupie podjąłem, jeszcze zanim dobrałem się do twojego seksownego

tyłka.

– To ja dobrałam się do twojego seksownego tyłka. Nie ty do mojego. –

Martyna uśmiecha się zalotnie, gdy odnajduję pod kołdrą jej nagie pośladki

i mocno je ściskam.

– Nie, to ja cię uwiodłem.


– Przestań. Uwodziłam cię, odkąd tutaj przyjechaliśmy. Jak myślisz,

dlaczego zamieniłam top i bojówki na krótką sukienkę? Może jestem prostą

dziewczyną ze wsi, ale wiem, co działa na facetów.

Śmieję się, bo wiem, że żartuje. Prawda jest taka, że żadne z nas się nie

spodziewało, że między nami zaiskrzy. Gdy tutaj przyjechaliśmy, była dla

mnie tylko rozgadaną, irytującą asystentką, a ja dla niej gburowatym,

snobistycznym szefem. Nie musiała mi tego mówić – widziałem, jak

przewracała oczami, gdy wydawało jej się, że na nią nie patrzę.

A teraz leżymy tutaj nadzy, w skotłowanej pościeli i jesteśmy po ludzku

szczęśliwi. Czy można sobie wyobrazić coś bardziej nieprawdopodobnego?

– Kiedyś w przyszłości moglibyśmy rozbudować trochę ośrodek i poza

agroturystyką zająć się organizacją ślubów. Wyobraź sobie tylko: sielska

atmosfera, sala weselna w rustykalnym stylu, swojskie żarcie, a do tego

ślubna sesja na polu lawendy! Przecież to będzie złoty interes! – Martyna

tuli się do mnie, a ja sztywnieję na dźwięk słowa „ślub”. – Moglibyśmy

zatrudnić wedding plannera i organizować wesela w wiejskim stylu…

– Jeśli kupię ten ośrodek, to z pewnością nie będzie tutaj żadnych wesel

i sesji ślubnych – przerywam jej ostro i wysuwam się z jej objęć.

– To tylko taka luźna propozycja.

– Wybacz, nie będę robił czegoś wbrew sobie, nawet jeśli miałby to być

niezły biznes. Nie wierzę w instytucję małżeństwa, nie wierzę w miłość

i nie chcę tutaj odstawiania tego typu szopek. Zwykłe gospodarstwo

agroturystyczne wystarczy.

– Rozumiem. – Martyna przełyka ślinę i patrzy na mnie szeroko

otwartymi oczami.

Chyba nie spodziewała się, że zareaguję tak ostro. Wcale jej się nie

dziwię – przed chwilą się pieprzyliśmy, a teraz nagle stałem się zimny jak

głaz.
– Po prostu myślałam…

– Co myślałaś? Że przywieziesz mnie tutaj i roztoczysz przede mną

wizję sielskiego ośrodka, gdzie zakochane pary będą sobie gruchać? A ja

zacznę trzepać hajs i będę im cykał słodkie fotki na polach lawendy?

Wszystko już sobie zaplanowałaś, co?

– Nie, ja…

– Wolę nadmorski ośrodek z dyskoteką, gdzie ludzie wciągają kreski

i upijają się na umór. Nie trawię ślubów, wesel i bajeczek o dwóch

połówkach. Wybacz.

– Nie chciałam się wtrącać w twoje interesy i nic sobie nie

zaplanowałam! – Martyna ma łzy w oczach, a ja uświadamiam sobie, że się

zagalopowałem. – Po prostu wpadłam na taki pomysł i pomyślałam, że

może ci się spodobać.

Gdy widzę, jak próbuje powstrzymać płacz, czuję się jak świnia. Nie

chciałem powiedzieć tego wszystkiego, ale złe wspomnienia powróciły,

a emocje przejęły nade mną władzę.

– Kiedy przed chwilą tuliłeś mnie w swoich ramionach, mówiłeś

zupełnie inne rzeczy na temat miłości.

– Martyna, po prostu…

– Nie, przestań. Byłam naiwna. Kolejny raz dałam się nabrać na te

twoje oczy i gadkę. To jasne, że po seksie mówiłeś mi, że między nami jest

coś więcej. A co niby miałeś powiedzieć? „Chciałem cię przelecieć i tylko

tyle, bo nie wierzę w miłość”? Z drugiej strony wtedy przynajmniej

ceniłabym cię za szczerość. Teraz mam cię za hipokrytę i kłamcę.

Chcę coś powiedzieć, ale nie znajduję odpowiednich słów. Obserwuję,

jak szybko wstaje z łóżka, sięga po leżącą na podłodze koszulę, opatula się

nią i wychodzi.
Wiem, że strzeliłem gafę. To, co wygadywałem przed chwilą na temat

miłości, nie do końca oddaje moje myśli. Poniosło mnie. Gdy Martyna

zaczęła gadać o ślubie, od razu stanął mi przed oczami tamten dzień i Basia

w tej swojej białej sukni. Olśniewająca i tylko moja.

Nie powinienem żyć przeszłością. Nie teraz, gdy w moim życiu pojawił

się ktoś naprawdę wyjątkowy. A jednak nawet zabliźnione rany bolą, gdy

powracają wspomnienia.

Siadam na łóżku i pocieram twarz dłońmi. Znów wszystko spieprzyłem.

Kiedy jestem pewien, że nie może być już gorzej, dostaję esemesa od

Martyny: „Oferta sprzedaży ośrodka nieaktualna. Nie próbuj nakłonić ojca,

żeby zmienił zdanie”.

Cóż, może ja nie łączę interesów z życiem uczuciowym, ale ona, jak

widać, podchodzi do tego kompletnie inaczej.

Zaglądam do pokoju Martyny, potem do kuchni i do salonu dla gości.

Nigdzie jej nie ma, a ja jestem coraz bardziej zaniepokojony. Muszę z nią

pogadać, przeprosić ją, wszystko wyjaśnić. To nieprawda, że nie wierzę

w miłość. Bardzo mocno się na niej kiedyś zawiodłem, ale przecież jej

doświadczyłem. Nie mogę traktować wszystkich kobiet podejrzliwie tylko

dlatego, że w przeszłości miałem złe doświadczenia.

Gdybym nie czuł czegoś do Martyny, nie patrzyłbym razem z nią, jak

krowa się cieli, tylko od razu uciekłbym z obory i puścił pawia. Gdyby to

nie była miłość, nie biegłbym za nią w lesie w strugach deszczu. Gdyby to

nie była miłość, nie tęskniłbym za nią podczas bezsennych nocy. I w końcu

gdyby to nie była miłość, nie odchodziłbym teraz od zmysłów.

I choć wszystko potoczyło się bardzo szybko, w zaledwie kilka dni,

wiem, że to jest właśnie to. Nie samo pożądanie i nie sama fascynacja. To
coś więcej. Tak samo przecież się czułem przy Basi, chociaż nasza relacja

rozwijała się o wiele wolniej. Tym razem to coś nagłego

i niespodziewanego – jakbym dostał obuchem w głowę. Już wiem, co to

znaczy, że miłość spada na człowieka jak grom z jasnego nieba. Czuję się

sponiewierany jak po najlepszej whisky, oszołomiony jak po jeździe

kolejką górską i podekscytowany jak po wygranej w lotka.

– Znów poszła pobiegać? – pytam zdezorientowany panią Halinę, gdy

wychodzę na werandę. Obdarza mnie znudzonym spojrzeniem i ze stoickim

spokojem obiera ziemniaki.

– Pobiegać? A to nie widział, jaka ona była zła? Wzięła walizkę

i wsiadła do taksówki. Mówiła, że wraca do Olsztyna. Kazała tylko

przeprosić Jurka, że wyjeżdża tak bez pożegnania.

Krew odpływa mi z twarzy, gdy słyszę te słowa. To wszystko przeze

mnie. Nawet nie pożegnała się z ojcem, bo jakiś zapatrzony w siebie dupek,

który żyje przeszłością, dał jej do zrozumienia, że jej nie kocha, choć jest

zupełnie odwrotnie.

– Jak daleko stąd do dworca?

– Jakieś siedem kilometrów.

– W którą stronę trzeba jechać? – Miotam się jak szalony, a pani Halina

patrzy na mnie dziwnie spokojna.

– Powoli. Tutaj gorąca głowa nie pomoże. Trzeba dać jej czas.

– Ale sama pani ostatnio mówiła, że nieporozumienia powinno się

wyjaśniać…

– Jeśli są szanse, że to coś da, to trzeba wyjaśniać, ale chyba dzisiaj

nieźle nabroiłeś, co? Nigdy nie widziałam Martyny takiej smutnej. Musiałeś

złamać jej serce. – Kobieta kręci głową, a mnie robi się potwornie wstyd. –

Daj jej czas. Pobędzie sama, pomyśli. Ty też ochłoń. Jeszcze będzie okazja

i wszystko sobie wyjaśnicie.


Pokornie kiwam głową. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę mieć w sobie

tyle mądrości co ta kobieta, ale jestem wdzięczny, że los postawił ją na

mojej drodze.

– W takim razie wrócę do miasta jutro z samego rana.

– Spokojnie. Martyna, jak była nastolatką, wiecznie sama podróżowała.

Poradzi sobie.

– W to nie wątpię. Martwię się raczej o to, jak ja poradzę sobie bez niej.

Oszaleję, jeśli jej szybko nie zobaczę.

Pani Halina uśmiecha się pod nosem. Jest oazą spokoju, tak jakby

gdzieś głęboko wiedziała, że wszystko dobrze się skończy.


12

Martyna

PATRZĘ NA DESZCZOWY I PONURY OLSZTYN. Jestem tutaj od

dwudziestu czterech godzin, a już tęsknię za ojcem, wsią i gospodarstwem.

Tęsknię za kimś jeszcze, ale staram się ignorować to uczucie.

Zachowałam się jak idiotka. Co ja sobie wyobrażałam? Że facet, który

może kupić wszystko i mieć każdą, zakocha się akurat we mnie? Nawet nie

wiem, kiedy podziałał na mnie jego urok. Może wtedy, gdy zemdlał

i wygadywał te wszystkie głupoty? Przecież wcześniej za nim nie

przepadałam. Jasne, widziałam, że jest przystojny, ale znałam też jego

charakter. Gdy zatrudnił mnie w swojej firmie, od razu zauważyłam,

z jakim typem człowieka mam do czynienia: pieniądze i kariera przyszły

mu zbyt łatwo, by je szanował i doceniał swoich pracowników. Lubił

wydawać polecenia i traktować innych protekcjonalnie.

Wiedziałam, jak bardzo denerwuje go moje gadanie i bezpośredni

sposób bycia, więc jeszcze chętniej tak właśnie się zachowywałam.

Lubiłam go wkurzać. Widziałam, jak zaciska pięści i napina się pod tą

swoją zawsze idealnie wyprasowaną koszulą. A jednak nigdy nie wybuchł


w moim towarzystwie. Był zimny i zdystansowany, a ja przeczuwałam, że

w końcu nie wytrzyma i mnie zwolni.

Nie pasowaliśmy do siebie, nie nadawaliśmy się do pracy w duecie. On

przywykł do tego, że ludzie mu nadskakują, bez mrugnięcia okiem

wykonują jego polecenia i chodzą dookoła niego na paluszkach. Ja

wykładałam kawę na ławę. Jeśli jego pomysł był zły, mówiłam mu to

prosto z mostu. Jeśli jego lunch walił zdechłą rybą, mówiłam, że wali

zdechłą rybą. Po co komplikować sobie życie i bawić się w kurtuazję? Cóż,

jemu chyba niezbyt się podobało moje podejście.

A potem zabrałam go na wieś i wszystko się zmieniło. Zupełnie

jakbyśmy trafili do jakiejś bajki, gdzie wróżka odmieniła nasze charaktery.

Ja stałam się bardziej subtelna i podatna na podszepty serca. On zwracał

uwagę na to, co mówię, i nabrał pokory. Zaczęłam w dziwny sposób

reagować na jego ruchy, ton głosu i te niesamowite oczy. Gdy stawał obok

mnie, zaciągałam się jego oszałamiającym zapachem. Gdy miał na sobie

dopasowany T-shirt, moje sutki stawały na baczność, a miejsce między

moimi udami… Cóż, okazało się, że nadal istnieje. Nikt się nim nie

zajmował od bardzo, bardzo dawna.

Nie byłam pewna, co dzieje się między nami, ale wiedziałam jedno:

Błażej działał na mnie jak cholera. Nie potrafiłam oderwać od niego oczu.

Podejrzewam, że gdy Bóg go tworzył i sypał do jego głowy proszek ze

słoika z napisem „zajebisty”, mruknął pod nosem: „A tobie damy tego

trochę więcej” i dorzucił garść albo dwie. Okej, Najwyższy przesadził także

z ilością proszku z etykietą „zarozumiały”, ale koniec końców wyszedł mu

całkiem niezły człowiek.

Dobra, „niezły” to niedopowiedzenie. Błażej to majstersztyk, nieważne,

czy ma na sobie garnitur od Hickeya Freemana, czy walący krowią kupą T-

shirt.
Byłam na siebie zła o to, że zaczynam coś do niego czuć, i pewnie

zdusiłabym to w zarodku, gdyby nie fakt, że i ja nie byłam mu obojętna.

Koniec końców to wszystko było zbyt piękne, by mogło się okazać

prawdziwe. Namiętny seks w wodzie pośrodku lasu sprawił, że straciłam

dla niego głowę i zapomniałam o zabezpieczeniu. On zresztą też. Potem

było już tylko gorzej.

Wciąż nie potrafię go rozgryźć. Dlaczego tak ostro zareagował, gdy

zaproponowałam, że w ośrodku możemy organizować wesela? Pewnie się

wystraszył, że chcę go zaciągać do ołtarza. Oczywiście nie mam takich

planów, a jednak przestał być dla mnie facetem na jeden raz. Nie

wiedziałam, jaka czeka nas przyszłość, ale chciałam z nim być, tak po

prostu. Tymczasem on powiedział, że nie wierzy w miłość i w związki. Jak

miałam to odebrać? To oczywiste, dał mi do zrozumienia, że byłam dla

niego tylko rozrywką. Pieprzony dyplomata. Mógł powiedzieć mi to

wprost, zanim do czegoś między nami doszło. Lubię jasne sytuacje. Może

wtedy nie robiłabym sobie nadziei na coś więcej? Może wtedy nie

zakochałabym się tak beznadziejnie?

Życie jest jak labirynt. Nie wiemy, co nas czeka na końcu, ale chcemy,

by droga, którą pokonujemy, była dla nas jak najlepsza. Spotykamy się na

tej drodze. Jesteśmy dla siebie przeszkodami, miłymi, pełnymi namiętności

przystankami, wstydliwymi jednonocnymi przygodami, a w końcu

towarzyszami tej długiej podróży i wspólnie docieramy do celu. Chciałam,

żeby Błażej ze mną błądził w tym labiryncie, bez wielkich zobowiązań.

Przeszlibyśmy razem kilka ścieżek i zaliczyli parę zakrętów, a potem

zobaczylibyśmy, co z tego wyniknie. Tymczasem on porzucił mnie już na

samym początku.

Na szczęście dostałam okresu, więc nie zostanę mamą. Mam nauczkę

na przyszłość, by trzeźwo myśleć, nieważne jak czyjeś ręce są zwinne,


a usta zdeterminowane, by mnie zdobyć.

Zerkam na telefon. Kolejne połączenie od niego i kolejny raz nie

zamierzam odebrać. Nie ucieknę jednak przed nieuniknionym. Jutro

poniedziałek i muszę iść do pracy. Chcę złożyć wypowiedzenie, ale dopiero

wtedy, gdy będę mieć na oku inną posadę. Muszę za coś się utrzymać

w mieście, nie chcę wracać na wieś z podkulonym ogonem.

Podaję mu kawę drżącymi rękami. Palant. Zawsze robił sobie kawę sam,

ale dziś wzywa mnie już trzeci raz, choć nie ma jeszcze dziesiątej. Patrzy na

mnie ze spokojem, tym swoim nieodgadnionym wzrokiem, a we mnie

buzuje. Mam ochotę wylać espresso na tę jego śnieżnobiałą koszulę

i wykrzyczeć, co o nim myślę. Wolałabym pogadać jak dorośli ludzie, nie

mam jednak wystarczającej odwagi, by zacząć.

Atmosfera między nami jest napięta. Stawiam kawę na stoliku i bez

słowa wychodzę z jego gabinetu. Słyszę za sobą to, co zawsze – głośne,

udręczone westchnienie.

Pieprzona primadonna w garniaku! On wzdycha? On jest udręczony?

To ja mam złamane serce i karierę! On pewnie za jakiś miesiąc o wszystkim

zapomni i pocieszy się nową asystentką, która z wielką chęcią naostrzy jego

ołówek. O tak, już to widzę oczami wyobraźni: zamkną się tutaj w jego

gabinecie i… aż wióry będą lecieć!

– Martyna…

Podskakuję wystraszona, bo zatopiona w myślach nawet nie słyszałam,

kiedy wszedł za mną do kuchni. Nie odwracam głowy. Zaciskam kurczowo

dłonie na blacie i wpatruję się w spływające po szybie krople deszczu.

– Błagam, pozwól mi to wyjaśnić – szepcze. Czuję jego nos sunący po

moim karku.
Przymykam oczy. Nie powinien tego robić, a ja nie powinnam mu na to

pozwalać, nie potrafię jednak tego przerwać. Moja skóra płonie w miejscu,

które właśnie dotyka.

– Boże, jak ja tęskniłem za twoim zapachem. – Wzdycha i obejmuje

mnie w talii. Napiera na mnie i czuję napływające między uda pożądanie.

Muszę być silna. To oczywiste, że na mnie działa, ale kolejny szybki

numerek nie rozwiąże sytuacji. Nie będę jego asystentką do pieprzenia. To

mi nie wystarczy. Chcę od niego czegoś więcej, a skoro on nie może mi

tego dać, musimy trzymać się od siebie z daleka.

– Chodź do mojego gabinetu. Chcę…

– Jeśli myślisz, że ci dam, to się mylisz – wchodzę mu ostro w słowo

i odwracam się w jego stronę. Błąd. Z bliska jest oszałamiający. Nawet

cienie pod oczami i zmierzwione włosy nie psują tego wrażenia.

– Martyna, na Boga, chcę ci wszystko wytłumaczyć, a nie pieprzyć cię

na swoim biurku! – Błażej kręci z niedowierzaniem głową. – To znaczy

jasne, chcę cię pieprzyć na swoim biurku, ale sądząc po tym, jak jest

między nami, prędzej świnie zaczną latać, niż mi na to pozwolisz,

dlatego…

– A więc chcesz mi wszystko wytłumaczyć tylko po to, bym rozłożyła

przed tobą nogi, tak?

– Boże, kobieto. Kiedy w końcu zrozumiesz, że nie chodzi mi tylko

o seks? I kiedy w końcu dasz mi dojść do słowa?

– Już dwa razy wezwałeś Boga, a podobno jesteś ateistą. Źle z tobą,

wiesz? – Uśmiecham się pod nosem i nie wiem dlaczego, idę do jego

gabinetu. Pewnie będę tego żałować, ale powiedzmy, że chcę wysłuchać

tych jego pokrętnych tłumaczeń.

– To nieprawda, że nie wierzę w miłość i w związki. – Błażej zamyka za

sobą drzwi i uważnie mi się przygląda. – Gdyby tak było, nie robiłbym
z tobą tych wszystkich szalonych rzezy na wsi. Dobrze wiesz, że jestem

mieszczuchem i to była dla mnie trauma.

– Mówisz o krowie? Daj spokój, ciesz się, że pani Halina nie zgarnęła

cię do pomocy przy świniobiciu.

Błażej robi się blady i nawet trochę mi go szkoda.

– Gdyby chodziło tylko o seks, właśnie zatrudniałbym nową asystentkę.

I nie byłbym kłębkiem nerwów, który nie spał dwie noce. – Podchodzi do

mnie, ale się odsuwam. – Mam złe doświadczenia z przeszłości i dlatego

tak spanikowałem, gdy zaczęłaś mówić o ślubach.

– Rozumiem, że nie jesteś zwolennikiem instytucji małżeństwa, ale

przecież ja nie chcę wciskać ci obrączki na palec, do cholery! To był tylko

luźny pomysł związany z twoim biznesem.

– Wiem. Po prostu nie chcę patrzeć, jak ludzie biorą śluby i organizują

wesela w moim ośrodku.

– Ale dlaczego? Z biznesowego punktu widzenia to żyła złota.

– To osobiste uprzedzenia. Długa historia bez happy endu, która jest

zbyt upokarzająca, by o niej mówić. – Błażej podchodzi do okna i zwiesza

głowę. Ten zawsze pewny siebie mężczyzna wygląda teraz jak zagubione

dziecko.

– Hej, nawaliłeś się w mojej obecności bimbrem, wdepnąłeś w krowie

łajno i zemdlałeś przed oborą, więc wybacz, ale upokarzanie się przy mnie

świetnie ci wychodzi.

– Dzięki. Jak zawsze jesteś szczera. – Odwraca się do mnie i uśmiecha

tak, że czuję motyle w brzuchu, a jednak jego oczy nadal są smutne. – To

skomplikowane…

– W takim razie mi wyjaśnij. Nie jestem głupią panną ze wsi, chociaż

chyba za taką mnie uważasz.


– Przestań. Jesteś najinteligentniejszą kobietą, jaką znam. I najbardziej

seksowną.

– Znów to robisz. Mamisz mnie słodkimi słówkami zamiast mówić

prawdę.

– Chcesz znać prawdę? Nie chodzi o to miejsce i o gospodarstwo

twojego ojca. Uwielbiam je. Urzekło mnie, jak tylko tam przyjechaliśmy,

choć długo nie chciałem tego przyznać przed samym sobą. Po prostu nie

zniosę ślubów, wesel i wszystkiego, co z tym związane, bo… narzeczona

zostawiła mnie w dniu ślubu.

– Poważnie? Tak jak w tych wszystkich amerykańskich filmach?! –

wykrzykuję trochę za głośno.

– Martyna…

– Okej, przepraszam. Po prostu nie sądziłam, że jakaś kobieta mogłaby

dobrowolnie zrezygnować z kogoś takiego jak ty.

– Nie? A kto mnie zostawił na wsi i wyjechał bez słowa?

– To co innego. Poważnie, twoja narzeczona zostawiła cię przed

ołtarzem?

– Może nie przed ołtarzem, ale rano w dzień ślubu przyszła do mojego

pokoju i powiedziała, że nie da rady. Miała już na sobie tę pieprzoną,

diabelnie piękną białą suknię. Wyglądała jak anioł. Była prawie moja.

I nagle tymi kilkoma słowami zakończyła nasz czteroletni związek.

– Ale jak to? Tak po prostu ci to powiedziała i wyszła?

– Też nie mogłem w to uwierzyć. Nic nie wskazywało na to, że odwali

taki numer. Miałem wrażenie, że byliśmy szczęśliwi. Cieszyła się

z przygotowań do ślubu, choć nie była może tak zaangażowana, jak

większość panien młodych. Wiesz, nie szukała tygodniami idealnej sukni

i nie płakała na widok zaproszeń…

– To dlaczego to zrobiła?
– Powiedziała, że czuje za dużą presję. Że nie jest pewna uczuć, że

zaczęła się wahać. Po tygodniu dowiedziałem się, że kogoś ma.

Podejrzewam, że poznała go, jeszcze kiedy byliśmy razem, i to on był

powodem zerwania zaręczyn.

– Dlaczego nie powiedziała ci wcześniej? Przecież to skurwysyństwo

zrywać w takim dniu!

– W sumie lepiej, że zrobiła to wtedy, niż gdyby po ślubie miała

przyprawiać mi rogi.

– Kochałeś ją, prawda?

Błażej nic nie mówi, tylko kiwa głową. To irracjonalne, ale nienawidzę

tej całej Baśki, chociaż nawet nie widziałam jej na oczy. Jak można

zostawić takiego faceta, i to w tak bezczelny sposób?

– Może to dlatego postanowiłem się bawić kobietami? Wolałem płacić

za seks niż ponownie ryzykować złamanym sercem. A po sprawie z Iwoną

całkiem przestałem ufać kobietom.

Nic nie odpowiadam. Teraz już rozumiem, dlaczego zareagował tak

gwałtownie, gdy zaczęłam mówić o ślubnym biznesie, mimo to nadal

jestem w potrzasku. Chciałabym tak po prostu o wszystkim zapomnieć

i wpaść mu w ramiona, ale boję się, że to po prostu się nie uda. Że jesteśmy

zbyt różni, by wypaliło. Tak jak mój ojciec i moja matka – niby coś nas

łączy, ale mamy odmienne charaktery i spojrzenia na świat.

Słucham uważnie, gdy opowiada mi historię swojego związku

z dziewczyną o imieniu Basia. Z początku raczy mnie ogólnikami, ale

z każdą chwilą coraz bardziej się otwiera. Mam wrażenie, że potrzebował

takiej rozmowy – szczerej i bez oceniania.

Gdy kończy mówić, zapada między nami cisza, ale nie z gatunku tych

niezręcznych – raczej milczenie pełne zrozumienia. Ja pozwalam mu


ponownie się uporać z przeszłością, on daje mi czas, bym przetrawiła to, co

przed chwilą usłyszałam.

– Boisz się, że cię skrzywdzę, prawda? – odzywa się w końcu i do mnie

podchodzi. Mówi dokładne to, co niedawno zdążyłam pomyśleć. Słyszę

jego drżące westchnienie tuż przy moim uchu i czuję jego duże dłonie na

ramionach.

– Potrzebuję silnego faceta. Kogoś, komu będę mogła zaufać i zawsze

na nim polegać. Niełatwo mnie okiełznać, a mój wybuchowy charakter plus

twoja nieustępliwość…

– Ej, to ty jesteś nieustępliwa.

– Nieprawda. – Boczę się, a on zaczyna się śmiać.

– Boisz się, że jesteśmy kompletnie różni i się nie zgramy, prawda? Ale

ja wiem, że będziemy żałować, jeśli nie spróbujemy. – Błażej zatapia nos

w moich włosach. – Jak do tej pory świetnie się uzupełnialiśmy podczas

pobytu na wsi. Że już nie wspomnę o tym, jak świetnie się uzupełniamy,

gdy jesteśmy nadzy i pozwalasz mi na więcej.

Zaczynam się śmiać. Jego ręce zaciskają się władczo dookoła mojej

talii, a mój niepokój momentalnie się ulatnia.

Jasne, że się boję i że mam w głowie pełno niewiadomych, ale czy nie

na tym polega życie? Nigdy nie wiemy, co się czai za kolejnym zakrętem

i czy ten zakręt nie jest tym ostatnim. Skoro Błażej chce pokonywać ze mną

tę krętą drogę, dlaczego miałabym nie spróbować?

Myślę sobie, że nie będzie się spieszył, ale przecież go znam: jeśli

czegoś chce, bierze to. Nie czeka więc dłużej i przejeżdża gorącymi

wargami wzdłuż mojej szyi. Przymykam oczy i rozkoszuję się tym

doznaniem. Pragnę go fizycznie, ale to coś więcej. Chcę mu pozwolić się

sobą zaopiekować, a jednocześnie być dla niego wsparciem. Gdy czuję jego

wzwód, chwytam go władczo za pośladki i przyciągam mocniej do siebie.


– Nie wiedziałem, że potrafisz być taka niegrzeczna – mruczy do

mojego ucha.

– Potrafię bardzo wiele, ale nie odkrywam wszystkich kart przed

każdym mężczyzną. Nie lubię tych ze zbyt dużym ego. I tak sztywniacko

ubranych też nie. – Odwracam się do niego przodem, spoglądam mu

w oczy i pociągam za krawat. – Wiesz, idealnie wyprasowana koszula,

spodnie w kant. Co za nudziarstwo.

Oczywiście żartuję. Kiedy widzę go tak ubranego, odchodzę od

zmysłów. Uwielbiam patrzeć, jak nonszalancko wkłada dłonie w kieszenie

swojej marynarki albo podwija rękawy koszuli i ukazuje umięśnione

przedramiona.

– Dlatego właśnie musimy się tego pozbyć – dodaję i przejeżdżam

paznokciami wzdłuż guzików jego koszuli i coraz niżej, aż do rozporka.

Błażej uśmiecha się lubieżnie i unosi brwi. Podoba mu się nasza gra.

– Skoro nie trawisz mężczyzn w garniakach, to jakich lubisz?

– Lubię facetów z krwi i kości. Takich, którzy nie boją się prawdziwego

życia i ciężkiej pracy. Na co mi laluś, który wszędzie jeździ swoim

luksusowym SUV-em, a w lesie na widok dzika krzyczy jak wystraszona

panienka? Lubię silnych facetów, którzy niczego się nie boją. Lubię czuć

ich duże, naznaczone fizyczną pracą dłonie na swoim tyłku. Lubię, gdy

pachną facetem, a nie tylko armanim. Lubię, gdy biorą mnie ostro, a nie

cackają się ze mną jak z drogim zegarkiem.

– Mogę robić z tobą to wszystko, chociaż nie jestem facetem ze wsi.

Obiecuję pierzyć cię tak ostro, że będziesz czuć mnie w środku jeszcze cały

następny dzień.

– Tak? Jesteś pewien, że to nie przechwałki zapatrzonego w siebie

szefa? – Staję na palcach i całuję kącik jego ust.


– Nie, to nie przechwałki – warczy i chwyta mnie mocno za pośladki. –

Mówiłem już, że doprowadzasz mnie do szału?

– A, coś tam kiedyś wspominałeś. – Przekrzywiam głowę i z

przyjemnością obserwuję, jak jego oczy płoną pożądaniem. – W takim razie

udowodnij, że to, co powiedziałeś, to nie tylko puste słowa.

Błażej patrzy na mnie intensywnie. Odsuwa się ode mnie i gdy już

jestem pewna, że spasował, podchodzi do biurka i zgarnia z niego dłonią

wszystkie dokumenty. Teczki i kartki spadają na podłogę.

– Poważnie? Na biurku? – Śmieję się.

– Jestem tak napalony, że wszystko mi jedno gdzie. Po prostu zawsze

chciałem to zrobić. – Uśmiecha się, pokazując na porozrzucane papiery.

– Biurko brzmi nieźle. – Podchodzę do mebla i na nim siadam, a potem

rozsuwam szeroko nogi. Błażej widzi właśnie bardzo seksowne i bardzo

przejrzyste majtki.

– Nie powiedziałem ci tego, ale odkąd pozwoliłaś mi rozwiązać swój

kucyk, wyobrażałem sobie, jak by to było brać cię właśnie tutaj. Chciałem

widzieć twoje rude włosy rozsypane na ciemnym blacie mojego biurka.

Chciałem słyszeć, jak bezwstydnie głośno dochodzisz, nie zważając na to,

że wszyscy moi pracownicy cię usłyszą.

– Czy to fajne uczucie, kiedy można w końcu zrealizować swoją

fantazję? – pytam i oblizuję usta, gdy widzę, jak rozpina rozporek.

– Zajebiste. – Uśmiecha się, rusza w moją stronę i nakrywa mnie swoim

ciałem.

Przymykam oczy i czuję się po ludzku szczęśliwa. Mam go, a on ma

mnie. Nie tylko jego fantazja właśnie zaczyna się spełniać.


EPILOG

Błażej

DWA TYGODNIE TEMU Martyna wręczyła mi wypowiedzenie. Biuro bez

niej jest dziwnie puste i smutne. Gdyby ktoś miesiąc temu powiedział mi,

że będę tęsknić za jej paplaniną i wciskaniem nosa w nie swoje sprawy,

popukałbym się w czoło. A jednak brakuje mi tego.

Właśnie skończyłem rozmowę kwalifikacyjną z ostatnią kandydatką na

asystentkę. Spełnia wszystkie wymogi poza doświadczeniem w branży. Ma

skończone studia ekonomiczne, zna języki i podstawy księgowości.Do tego

jest elokwentna, młoda i ładna. Wywaliłem jej CV do kosza i wybrałem

kogoś innego. Ewa jest po czterdziestce. To rezolutna kobieta, która spełnia

wszystkie wymagania, ma bogate doświadczenie w pracy biurowej i dużo

mówi. Na rozmowie kwalifikacyjnej prawie zagadała mnie na śmierć.

Zdążyłem się dowiedzieć, że ma męża, dwójkę dzieci, trzy koty, a kawę pije

tylko w różowym kubku w groszki. Cóż, może chociaż częściowo wypełni

pustkę po Martynie.

Mój telefon wibruje i uśmiecham się, gdy widzę, od kogo dostałem

esemesa.
„U mnie czy u ciebie?”

„U mnie. Przyjadę po ciebie. Nie zakładaj majtek”.

Wciskam „Wyślij” i czuję, jak wzbiera we mnie podniecenie.

Szybko opuszczam biuro. Na zewnątrz panuje nieznośny upał, więc

z ulgą wsiadam do swojego forda i uruchamiam klimatyzację. Gdy

docieram do celu, uśmiecham się, bo widzę, że już na mnie czeka. Sukienka

w kolorze fiołków podkreśla jej opaleniznę i długie, zgrabne nogi.

– Mam coś dla ciebie – mówi zadziornym tonem, gdy zajmuje miejsce

pasażera.

Uśmiecham się, gdy pochyla się w moim kierunku i wciska koronkowe

majtki w kieszeń moich spodni, patrząc mi przy tym bezczelnie w oczy.

– Myślisz, że ucieszy go niezapowiedziana wizyta? – pytam

i wyjeżdżam z parkingu.

– Będzie zachwycony. W końcu lada dzień wielkie otwarcie. Wszystko

odświeżone, po remoncie. Klienci będą walić drzwiami i oknami.

– E, nie sądzę. Niedługo koniec sezonu.

– Żartujesz? Wieś we wrześniu wygląda pięknie. Zresztą sam

zobaczysz.

– Okej, ale najpierw to, na co się umówiliśmy. – Kładę dłoń na jej

kolanie, a ona uśmiecha się szelmowsko. Dobrze wie, co mam na myśli.

– Nie chcę jechać do ciebie. Moim zdaniem za mało obcujesz

z przyrodą. Zróbmy to tam, gdzie ostatnio.

– W tym lesie za miastem? – Upewniam się i na samo wspomnienie

tamtego gorącego popołudnia mam ciasno w spodniach.

Martyna nic nie odpowiada, tylko kiwa głową i przelotnie muska ustami

mój podbródek.
– Nie mam nic przeciwko TAKIEMU obcowaniu z przyrodą. – Śmieję

się i skręcam w boczną drogę.

Zerkam na jej piękny profil. Nadal nie mogę uwierzyć, że to wszystko

tak się skończyło. Później tego dnia, gdy na moim biurku dałem jej orgazm,

a potem kolejny, zadzwoniłem do Jerzego i powiedziałem, że kupuję jego

ośrodek. Dodałem też, że kocham jego córkę, a on, o dziwo, nie miał

ochoty mnie za to zabić.

Martyna zrezygnowała z pracy w mojej firmie. Uważała, że skoro się

spotykamy, tak będzie lepiej. Ciężko mi było to zaakceptować, ale

rozumiałem jej argumentację.

Odkąd przestałem widywać ją codziennie w biurze, niemal umierałem

z tęsknoty. Niecierpliwe wyczekiwałem każdego wieczoru. Byliśmy jak

para spragnionych siebie nastolatków, którym ktoś zabronił się widywać.

Jak Romeo i Julia, ale jednak z lepszymi perspektywami na przyszłość.

Byliśmy dorośli i mogliśmy robić, co chcieliśmy, a jednak nie nazywaliśmy

tego, co było między nami, związkiem.

Gdy znajdowaliśmy się sam na sam, puszczały nam hamulce. Rzucałem

się na nią jak rasowy mięsożerca po wegańskim detoksie na krwisty stek.

Ona patrzyła na mnie jak na Zeusa, który mógł się pochwalić o wiele

lepszym sprzętem niż błyskawica. Nie ukrywam, pękałem z dumy, gdy

widziałem podziw w jej oczach. Byliśmy głośni, namiętni i dzicy, ale

najlepsze działo się rano po wspólnej nocy. Ja nie chciałem wyganiać jej

z łóżka i udawać, że to tylko seks, choć tak przecież robiłem z większością

kobiet w moim życiu. Ona nie zgrywała zdystansowanej, tylko wtulała się

we mnie i razem snuliśmy plany na temat gospodarstwa Jerzego.

Tak, choć formalnie to ja jestem właścicielem, nigdy nie ośmieliłbym

się mówić o tym miejscu inaczej. Jerzy je kocha – i kocha jeszcze coś, co

i ja kocham. To coś ma metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, burzę rudych


włosów i właśnie szepcze mi do ucha, że ma ochotę na numerek w lesie.

Jestem w niebie.

– Zgoda, pod warunkiem że gdy będziesz dochodzić, nazwiesz mnie

szefuńciem.

– Żartujesz? To żenujące.

– Ale mnie kręci. To jak?

Martyna chce coś powiedzieć, ale jej na to nie pozwalam. Pochylam się

i muskam kciukiem jej wargi. Lubię jej paplaninę, ale lubię też, gdy

czasami milczy. A ponieważ znam doskonały i przyjemny dla nas obojga

sposób, by zamykać jej usta, mam zamiar bardzo często go używać.

KONIEC
SPIS TREŚCI:

Okładka

Karta tytułowa

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Epilog

Spis treści:

Karta redakcyjna
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik, Joanna Pawłowska

Wydawczyni: Joanna Pawłowska

Redakcja: Justyna Yiğitler

Korekta: Ida Świerkocka

Projekt okładki: Ewa Popławska

Zdjęcie na okładce: © kiuikson / Stock.Adobe.com

Copyright © 2022 by Anna Langner

Copyright © 2022, Niegrzeczne Książki an imprint of Wydawnictwo

Kobiece Łukasz Kierus

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone.

Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki

całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania

pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2022

ISBN 978-83-67335-92-8

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek

You might also like