Pacat C.S. - Zniewolony Książę 2 - Książęcy Gambit

You might also like

You are on page 1of 339

Dedykuję „Książęcy gambit” wszystkim moim początkowym czytelnikom i

fanom. To dzięki Wam mogła powstać kontynuacja tej historii.


ROZDZIAŁ I
Cienie wydłużyły się o zachodzie, horyzont poczerwieniał, a oni nadał
jechali. Chastillon wyrastało przed nimi pojedynczym kształtem,
ciemnym i obłym ogromem na tle nieba. Było wielkie i stare, tak jak
zamki położone dalej na południe, Ravenel i Fortaine, wzniesione, by
przetrzymać najcięższe oblężenia. Damen przyglądał się coraz bardziej
zbliżającej się twierdzy i czuł niepokój. Nie potrafił patrzeć na nią i nie
widzieć jednocześnie zamku Marlas, odległej warowni wśród rozległych
czerwonych pól.

-To tereny myśliwskie - powiedział Orlant, który źle zrozumiał jego


zamyślenie. — Tylko spróbuj ucieczki.

Damen nic nie odpowiedział. Nie zamierzał teraz uciekać. To było dziwne
uczucie — uwolniony z łańcuchów, jechał z własnej woli wraz z
oddziałem verańskich żołnierzy.

Po całym dniu jazdy, nawet mimo powolnego tempa narzuconego przez


wozy i sprzyjającej późnowiosennej pogody, Damen był już w stanie
ocenić wartość swoich towarzyszy. Govart nie robił praktycznie nic
prócz siedzenia w niedbałej pozycji na potężnie zbudowanym koniu, ale
ktokolwiek dowodził tymi ludźmi wcześniej, wyćwiczył ich na tyle, że
jechali w nienagannej formacji nawet po wielu godzinach drogi. Taka
dyscyplina była trochę zaskakująca. Damen zastanawiał się, czy
potrafiliby utrzymać szyk także podczas walki.

Jeśli tak, mogło to budzić pewne nadzieje, chociaż szczerze mówiąc, jego
dobry humor brał się raczej z tego, że znajdował się pod gołym niebem,
w blasku słońca, a koń i miecz dawały mu złudzenie wolności. Nawet
ciężar złotej obroży i obręczy na nadgarstkach nie mógł osłabić tego
uczucia.

Miejscowi służący wyszli im na spotkanie, witając ich tak jak dowolnych


ważnych gości. Ludzi regenta, którzy podobno stacjonowali w Chastillon
i czekali na przybycie księcia, nie było nigdzie widać.
Mieli pięćdziesiąt koni, które należało odprowadzić do stajni,
pięćdziesiąt zbroi i kompletów uprzęży, które należało rozpiąć, a także
pięćdziesięciu ludzi, dla których należało zrobić miejsce w barakach - i to
biorąc pod uwagę samych żołnierzy, nie licząc służących i wozów.
Jednakże na gigantycznym dziedzińcu oddział księcia wydawał się mały i
nieistotny. Chastillon było na tyle wielkie, że mogło wchłonąć
pięćdziesięciu ludzi, jakby ta liczba nie miała żadnego znaczenia.

Nikt nie rozbijał namiotów. Żołnierze mieli spać w barakach, a książę w


donżonie. Laurent zeskoczył z konia, ściągnął rękawiczki i wsunął je za
pas, a następnie poświęcił całą swoją uwagę kasztelanowi. Govart rzucił
kilka rozkazów, a Damen musiał zająć się swoją zbroją i oporządzeniem
konia.

Po drugiej stronie dziedzińca kilka psów rasy alano zbiegło po schodach i


rzuciło się radośnie do Laurenta, który zrobił jednemu z nich
przyjemność i ku zazdrości pozostałych podrapał go za uchem.

Obserwacje Damena przerwał Orlant.

- Medyk chce cię widzieć - powiedział i ruchem podbródka wskazał


zadaszenie na drugim końcu dziedzińca, gdzie Damen dostrzegł znajomą
siwą głowę. Odłożył trzymany napierśnik i zrobił, co mu kazano.

- Siadaj - polecił lekarz.

Damen usiadł, dość ostrożnie, na jedynym dostępnym miejscu, czyli


małym trójnogim stołku. Lekarz zaczął rozpinać wysłużoną skórzaną
torbę.

- Pokaż plecy.

- Nic mi nie jest.

- Po całym dniu w siodle? W zbroi? — zapytał lekarz.

- Nic mi nie jest - powtórzył Damen.

- Ściągnij koszulę - polecił lekarz.


Wzrok starszego mężczyzny był nieustępliwy. Po dłuższej chwili Damen
zdjął koszulę, odsłaniając przed lekarzem szerokie plecy. Nic mu nie
było. Plecy wygoiły się w dostatecznym stopniu, żeby rany zostały
zastąpione przez świeże blizny. Damen wykręcił głowę i spróbował im
się przyjrzeć, ale jako że nie był sową, praktycznie nic nie zobaczył.
Przestał, zanim poczuł skurcz szyi.

Lekarz pogrzebał w torbie i wyciągnął kolejną z niezliczonych maści.

- To do masażu?

-To balsam leczniczy. Należy go nakładać co wieczór. Dzięki temu z


czasem blizny staną się trochę mniej widoczne.

Tego już naprawdę było za wiele.

- Czyli ma zastosowanie kosmetyczne?!

- Ostrzeżono mnie, że będziesz sprawiać trudności - odparł lekarz. —


Niech będzie. Im lepiej twoje plecy się wygoją, tym mniej będzie
dokuczać ci ich sztywność, zarówno teraz, jak i w przyszłości. To zaś
oznacza, że będzie ci wygodniej machać mieczem i dzięki temu zabijesz
mnóstwo ludzi. Powiedziano mi, że ten argument do ciebie przemówi.

- Książę - stwierdził Damen. Ależ oczywiście. Cała ta czuła troska o jego


plecy przypominała kojący pocałunek złożony na policzku przez osobę,
która przed chwilą ten sam policzek uderzyła. Irytujące było jednak to,
że Laurent miał rację. Damen musiał być zdolny do walki.

Maść była przyjemnie chłodna i wonna, a przy tym pomagała na skutki


całodziennej jazdy. Mięśnie Damena rozluźniały się jeden po drugim.
Pochylił głowę, włosy częściowo zasłoniły mu twarz. Jego oddech się
uspokoił. Lekarz dotykał go z profesjonalną obojętnością.

- Nie wiem, jak się nazywasz - przyznał Damen.

- Nie pamiętasz, jak się nazywam. Kiedy spotkaliśmy się po raz


pierwszy, to traciłeś, to odzyskiwałeś przytomność. Jeszcze jedno lub
dwa uderzenia i mógłbyś nie dożyć rana.

Damen prychnął.

- Nie było tak źle.

Lekarz rzucił mu dziwne spojrzenie.

- Nazywam się Paschal - powiedział tylko.

- Paschal - powtórzył Damen. - Czy po raz pierwszy jedziesz z


oddziałem?

- Nie. Byłem królewskim lekarzem. Opatrywałem rannych pod Marlas,


jak i pod Sanpelier.

Zapadła cisza. Damen zamierzał spytać Paschala, co wie o ludziach


regenta, ale milczał, trzymając w dłoniach zmiętą koszulę. Prace na jego
plecach postępowały powoli i metodycznie.

- Walczyłem pod Marlas — powiedział Damen.

- Domyślałem się tego.

Znowu cisza. Damen patrzył na ziemię pod zadaszeniem, ubite klepisko


zamiast bruku. Przyglądał się widocznym na niej nierównościom,
poszarpanej krawędzi suchego liścia. Dłonie na jego plecach skończyły
pracę i uniosły się.

Na zewnątrz dziedziniec był prawie pusty -ludzie Laurenta działali


sprawnie. Damen wstał i narzucił koszulę.

- Skoro służyłeś królowi - powiedział — to dlaczego teraz należysz do


dworu księcia, a nie jego wuja?

- Ludzie znajdują się tam, gdzie chcą -odpowiedział Paschal i z


trzaskiem zapiął torbę.

***
Damen po powrocie na dziedziniec nie mógł odmeldować się Govartowi,
ponieważ ten gdzieś zniknął. Udało mu się za to znaleźć kierującego
żołnierzami Jorda.

- Dmiesz czytać i pisać? - zapytał Jord.

- Tak, oczywiście - odpowiedział Damen. Potem ugryzł się w język.

Jord niczego nie zauważył.

- Praktycznie nic nie zostało na jutro przygotowane. Książę powiedział,


że nie wyruszymy bez kompletnego uzbrojenia. Ostrzegł także, że wyjazd
nic może się opóźnić. Idź do zachodniej zbrojowni, zrób inwentaryzację i
przekaż spis temu tutaj -wskazał żołnierza. - To Rochert.

Ponieważ pełna inwentaryzacja zabrałaby całą noc, Damen założył, że


ma tylko sprawdzić istniejące księgi inwentarzowe. Otworzył pierwszy
oprawiony w skórę wolumin w poszukiwaniu właściwych stron i poczuł
się dziwnie, gdy uświadomił sobie, że patrzy na pochodzącą sprzed
siedmiu lat listę wyposażenia myśliwskiego przygotowanego dla księcia
Auguste’a.

Przyszykowane dla Jego Wysokości Następcy Tronu Auguste'a: komplet


noży myśliwskich, jedne drzewce, osiem zaostrzonych grotów włóczni, łuk i
cięciwy.

Nie był sam w zbrojowni. Zza regałów usłyszał dystyngowany głos


młodego dworzanina:

- Słyszeliście rozkazy. Pochodzą od księcia.

- Dlaczego mam ci wierzyć? Jesteś jego nałożnikiem? - zapytał


grubiański głos.

Drugi dodał:

- Chętnie bym sobie popatrzył.

Odezwał się trzeci:


- Książę jest zrobiony z lodu. Nie rucha się z nikim. Posłuchamy
rozkazów, kiedy przyjdzie kapitan i nam je wyda.

-Jak śmiesz mówić w ten sposób o księciu! Wybierz broń. Mówię, że masz
wybrać broń. Natychmiast.

- Zrobisz sobie krzywdę, szczeniaku.

-Jeśli jesteś zbyt wielkim tchórzem, by... - zaczął dworzanin, ale zanim
doszedł do połowy zdania, Damen zacisnął dłoń na najbliższym mieczu i
ruszył w ich stronę.

Wyszedł zza regału w samą porę, żeby zobaczyć, jak jeden z trzech
żołnierzy w barwach regenta bierze zamach i uderza dworzanina z całej
siły pięścią w twarz.

Z tym że dworzanin wcale nie był dworzaninem. Okazał się młodym


żołnierzem, o którym Laurent kwaśno wspomniał Jordowi. Powiem
służącym, żeby spali ze złączonymi nogami— stwierdził Jord. Powiedz to
także Aimericowi — odparł Laurent.

Aimeric cofnął się chwiejnie, wpadł na ścianę i częściowo się po niej


osunął. Otwierał i zamykał oczy, mrugając w oszołomieniu. Z nosa ciekła
mu krew.

Trzej żołnierze zauważyli Damena.

-To powinno go zamknąć - przyznał sprawiedliwie Damen. - Może na tym


skończymy sprawę, a ja zabiorę go do baraków?

To nie wzrost Damena sprawił, że się zawahali. Nie był to także miecz,
który trzymał obojętnie w dłoni. Gdyby ci mężczyźni naprawdę chcieli
bójki, mieli tutaj dostatecznie dużo mieczy, kawałków zbroi, którymi
można było rzucać, a także chwiejnych regałów, by przemienić tę
przepychankę w długie, absurdalne starcie. Jednak kiedy ich przywódca
zobaczył złotą obrożę Damena, wyciągnął rękę, by powstrzymać
pozostałych.
W tym właśnie momencie Damen zrozumiał, jak będzie wyglądać cała ich
podróż. Żołnierze regenta będą prowokować Aimerica i innych
podwładnych księcia, a kiedy ci zwrócą się do Govarta z prośbą o
interwencję, ten zupełnie ich zlekceważy. Govart, ulubiony bandzior
regenta, został wysłany na tę wyprawę, by trzymać w szachu ludzi
księcia. Jednakże Damen był w innej sytuacji. Był nietykalny, ponieważ
odpowiadał bezpośrednio przed samym Laurentem.

Czekał. Żołnierze, którzy nie chcieli otwarcie sprzeciwiać się woli księcia,
postanowili zachować rozwagę. Mężczyzna, który uderzył Aimerica,
skinął powoli głową i cała trójka wyszła. Damen patrzył za nimi.

Odwrócił się do Aimerica i zauważył, że chłopak ma delikatną skórę i


eleganckie nadgarstki. Nie było nic niezwykłego w tym, że młodsi
synowie arystokratów zaciągali się do gwardii pałacowej, by zrobić
karierę na własną rękę. Jednak z tego, co Damen zdążył już
zaobserwować, ludzie Laurenta byli ulepieni z innej gliny. Aimeric
najprawdopodobniej czuł się między nimi równie nie na miejscu, jak
wyglądał. Damen wyciągnął rękę, ale Aimeric zignorował ją i podniósł się
o własnych siłach.

- Ile masz lat? Osiemnaście?

- Dziewiętnaście - odparł Aimeric.

Choć rozbity nos psuł nieco ogólne wrażenie, nie można było nie
zauważyć, że chłopak ma delikatne, arystokratyczne rysy, zgrabnie
ukształtowane ciemne brwi i długie rzęsy. Z bliska okazał się jeszcze
atrakcyjniejszy. Wzrok przykuwały piękne usta, chociaż teraz ściekała na
nie krew.

-Wszczynanie walki nigdy nie jest dobrym pomysłem - powiedział


Damen. - Zwłaszcza przeciwko trzem mężczyznom, którzy mogą powalić
cię jednym uderzeniem.

-Jeśli upadnę, znowu wstanę. Nie boję się ciosów - odparł Aimeric.

- To świetnie, bo jeśli uprzesz się, by prowokować ludzi regenta,


podobne sytuacje będą się często powtarzać. Odchyl głowę do tyłu.

Aimeric patrzył na niego, przyciskając nos dłonią, w której zbierała się


krew.

-Jesteś nałożnikiem księcia. Słyszałem o tobie.

-Jeśli nie chcesz odchylić głowy, to może pójdziemy do Paschala? -


zaproponował Damen. - Zaaplikuje ci jakąś wonną maść.

Aimeric nawet nie drgnął.

- Nie potrafiłeś przyjąć chłosty jak mężczyzna. Poleciałeś z płaczem na


skargę do regenta. Próbowałeś dotykać księcia. Zszargałeś mu reputację.
A potem chciałeś uciec, a on mimo wszystko wstawił się za tobą,
ponieważ nigdy nie oddałby członka swojego dworu ludziom regenta.
Nawet kogoś takiego jak ty.

Damen znieruchomiał. Popatrzył na młodziutką, zakrwawioną twarz


chłopca i uświadomił sobie, że Aimeric był gotów dać się pobić trzem
mężczyznom w obronie honoru swojego księcia. Ktoś inny mógłby
nazwać to ślepym szczeniackim zauroczeniem, ale Damen dostrzegał
przebłyski czegoś podobnego w postawie Jorda i Orlanta, a nawet w
cichym i powściągliwym zachowaniu Paschala.

Pomyślał o powłoce zrobionej z kości słoniowej i złota, która kryła istotę


dwulicową, samolubną i niegodną zaufania.

-Jesteś wobec niego bardzo lojalny. Dlaczego?

- Nie jestem zdradzieckim akielońskim psem -odparł Aimeric.

***

Damen przekazał księgę inwentarzową Rochertowi,więc Gwardia


Książęca zajęła się przygotowywaniem broni, zbroi i wozów, by można
było wyruszyć rano. Praca ta powinna była zostać wykonana przed ich
przyjazdem przez ludzi regenta. Jednakże ze stu pięćdziesięciu
mężczyzn, którzy mieli jechać z księciem, do pomocy zgłosiło się
niespełna dwa tuziny.

Damen dołączył do pozostałych i jako jedyny pachniał luksusowo -


maścią i cynamonem. Na jego plecach pozostał tylko jeden zaciśnięty
węzeł mięśni, który pojawił się w związku z otrzymanym od kasztelana
rozkazem, że kiedy skończy, ma się zameldować w donżonie.

Po jakiejś godzinie podszedł do niego Jord.

- Aimeric jest młody. Powiedział, że to się już nie powtórzy — odezwał


się.

To się na pewno powtórzy, a kiedy dwie frakcje w obozie zaczynają się na


sobie wzajemnie odgrywać, kampania wojenna jest skazana na klęskę -
pomyślał Damen, ale tego nie powiedział.

- Gdzie kapitan? - zapytał.

- W stajni, po pachy w chłopcu stajennym -odparł Jord. - Książę czeka


na niego przy barakach. Tak właściwie... Powiedziano mi, że masz po
niego iść.

- Do stajni - powiedział Damen i popatrzył na Jorda z niedowierzaniem.

- Lepiej ty niż ja - stwierdził Jord. - Szukaj go gdzieś w głębi budynku.


Potem zgłoś się do donżonu.

Między barakami a stajnią znajdowały się dwa dziedzińce, więc szło się
tam naprawdę długo. Damen miał nadzieję, że zanim dotrze na miejsce,
Govart zdąży skończyć, ale oczywiście tak nie było. Stajnię wypełniały
ciche odgłosy odpoczywających koni, ale i tak Damen go usłyszał —
stłumione, rytmiczne dźwięki, dobiegające, jak słusznie przepowiedział
Jord, z samego końca budynku.

Damen porównał spodziewaną reakcję Govarta na to, że ktoś mu


przeszkodził, z reakcją Laurenta na to, że ktoś kazał mu czekać. Otworzył
drzwi boksu. W środku Govart bez skrępowania rżnął pod przeciwną
ścianą chłopca stajennego, którego spodnie leżały zmięte na słomie,
niedaleko Damena. Gołe nogi chłopaka były szeroko rozstawione, a
koszula rozpięta i zsunięta do tyłu. Jego twarz była przyciśnięta do
szorstkich desek przez Govarta, który trzymał go za włosy. Kapitan był
ubrany, rozsznu-rował tylko spodnie na tyle, żeby wyjąć członek.

Znieruchomiał tylko na moment, żeby spojrzeć kątem oka na intruza.

- Co znowu? - zapytał i ostentacyjnie wrócił do przerwanej czynności.


Chłopak stajenny na widok Damena zareagował inaczej i zaczął się
wiercić.

- Przestań - powiedział. - Przestań. Nie chcę, żeby ktoś patrzył...

- Spokojnie, to tylko nałożnik księcia.

Govart szarpnął głowę chłopaka do tyłu dla podkreślenia tych słów.

- Książę chce cię widzieć — powiedział Damen.

- Może zaczekać - stwierdził Govart.

- Nie. Nie może.

- Chce, żebym wyciągnął na rozkaz? Mam iść do niego ze sztywnym


kutasem? - Govart obnażył zęby w szyderczym uśmiechu. - Myślisz, że
tylko udaje zimnego, a tak naprawdę marzy, żeby też spróbować?

Damen poczuł gniew, pęczniejący w jego piersi i zmieniający się w


namacalny ciężar. Rozpoznawał w tym echo bezradności, jaką Aimeric
musiał odczuwać w zbrojowni, tyle że Damen nie był
dziewiętnastoletnim żółtodziobem, niedoświadczonym w walce.
Przesunął spokojnie wzrokiem po półnagim ciele chłopca stajennego.
Uświadomił sobie, że za chwilę odpłaci Govartowi w tym małym,
zakurzonym boksie za gwałt na Erasmusie.

- Twój książę wydał ci rozkaz - powiedział.

Govart uprzedził jego reakcję i z irytacją odepchnął chłopca stajennego.


- Kurwa, nie dojdę tutaj...

Zaczął zawiązywać spodnie. Chłopak zrobił chwiejnie kilka kroków,


wciągając gwałtownie powietrze.

-W barakach - dodał Damen, a Govart nie omieszkał uderzyć go


ramieniem, kiedy przechodził obok niego, wychodząc z boksu.

Chłopak stajenny, nadal ciężko dysząc, patrzył na Damena. Jedną ręką


opierał się o ścianę, drugą w przypływie rozpaczliwej skromności
zasłaniał to, co miał między nogami. Damen bez słowa podniósł spodnie i
mu je rzucił.

-Miał mi zapłacić miedzianego sola - powiedział nadąsany chłopak.

- Przekażę to księciu - obiecał Damen.

***

Później przyszedł czas, by zgłosić się do kasztelana, który następnie


zaprowadził go po schodach na piętro i dalej do komnaty sypialnej. Nie
była tak pełna ozdób jak sale pałacowe w Arles. Miała ściany z grubo
ciosanego kamienia i szyby ze szronionego szkła poprzecinanego
metalowymi kratkami. Ponieważ na zewnątrz było ciemno, okna nie
pozwalały niczego zobaczyć, odbijały tylko cienie tego, co znajdowało się
w środku. Po ścianach biegł fryz z wyrzeźbionych splecionych winorośli.
Był tu również rzeźbiony kominek pełen żaru, lampy i gobeliny na
ścianach, a także poduszki i prześcieradła na oddzielnym posłaniu dla
niewolnika, które Damen zauważył z prawdziwą ulgą. Komnatę
dominowało ciężkie, wspaniałe łoże.

Ściany były pokryte ciemnymi drewnianymi panelami z płaskorzeźbą


przedstawiającą scenę myśliwską - dzika, któremu łowca wbijał w szyję
włócznię. Nigdzie nie było ani śladu błękitu i złotej gwiazdy. Kotary
miały barwę krwi.

- To komnata regenta - stwierdził Damen. Nocowanie w miejscu


przeznaczonym dla wuja Lau-renta wydawało się dziwnym naruszeniem
prywatności. - Czy książę często się tu zatrzymuje?

Kasztelan źle go zrozumiał i uznał, że chodzi o całą twierdzę, nie o tę


konkretną salę.

- Niezbyt często. On i jego wuj przyjeżdżali tu regularnie przez rok czy


dwa po bitwie pod Marlas, ale kiedy książę zaczął dorastać, stracił zapał
do polowań. Teraz bardzo rzadko bywa w Chastillon.

Na rozkaz kasztelana służący przynieśli Damenowi chleb i mięso. Kiedy


się posilił, zabrali talerze, przynieśli prześliczną karafkę wraz z
pucharami i — być może przez przypadek - zostawili nóż. Damen patrzył
na niego i myślał o tym, ile by dał za takie przeoczenie, kiedy siedział
uwięziony w Arles - za nóż, który mógłby mu się przydać podczas
ucieczki z pałacu.

Usiadł i czekał. Na stole przed nim leżała szczegółowa mapa Vere i


Akielos, starannie odwzorowująca każde wzgórze i grzbiet górski, każde
miasto i twierdzę. Rzeka Seraine zmierzała krętą drogą na południe, ale
wiedział już, że nie będą jechać wzdłuż niej. Dotknął punktu
oznaczającego Chastillon i przesunął palcem po jedynej drodze do
Delphy, biegnącej przez południową część Vere, aż dotarł do linii
wyznaczającej granicę jego kraju. Drażniły go zapisane po verańsku
nazwy: Achelos, Delfeur.

W Arles regent nasłał na swojego bratanka zabójców. Tam śmierć mogła


kryć się na dnie zatrutego pucharu, na czubku dobytego przez
skrytobójcę miecza. Tu natomiast nie trzeba było uciekać się do takich
metod. Dwie nieznoszące się grupy zostały złączone pod dowództwem
przysłanego z zewnątrz i wrogiego im mężczyzny, a całość oddano w
ręce niedoświadczonego księcia. Taki oddział musiał rozpaść się od
środka.

Najprawdopodobniej Damen nie mógł w żaden sposób temu zaradzić.


Podczas tej podróży morale będzie bezustannie spadać, a zasadzka, która
z pewnością czeka ich na granicy, zdziesiątkuje oddział, pogrążony w
chaosie z powodu wewnętrznych sporów i nieudolnego dowodzenia.
Laurent stanowił jedyną przeciwwagę dla regenta i Damen zamierzał
spełnić swoją obietnicę i utrzymać go przy życiu, ale brutalna prawda
wyglądała tak, że podróż na granicę była ostatnim ruchem w grze, której
wynik został już przesądzony.

Jakiekolwiek sprawy Laurent miał do omówienia z Govartem, zatrzymały


go do późna. Odgłosy w donżonie powoli cichły, trzask płomieni w
kominku stawał się coraz bardziej słyszalny.

Damen siedział i czekał z luźno splecionymi dłońmi. Obudzone w nim


poczucie wolności - złudzenie wolności - wydawało mu się dziwne.
Myślał o Jordzie, Aimericu i pozostałych ludziach Laurenta, pracujących
przez całą noc, by przygotować się do wczesnego wyjazdu. W donżonie
byli służący, a on nie cieszył się na myśl o powrocie Laurenta. Jednakże
czekając w pustej, rozświetlonej migoczącym ogniem komnacie i
przesuwając wzrokiem po starannie wykreślonych liniach na mapie, był
świadomy - jak rzadko kiedy od chwili uwięzienia — że jest całkiem sam.

Podniósł się ze swojego miejsca, gdy Laurent wszedł do komnaty. Za


drzwiami widać było sylwetkę Orlanta.

- Możesz odejść. Nie potrzebuję strażnika przy drzwiach - powiedział


Laurent.

Orlant skinął głową. Drzwi się zamknęły.

- Zostawiłem sobie ciebie na koniec - oznajmił Laurent.

-Jesteś winny chłopcu stajennemu miedzianego sola - poinformował go


Damen.

- Chłopiec stajenny powinien nauczyć się żądać zapłaty, zanim ściągnie


spodnie.

Laurent spokojnie sięgnął po puchar i karafkę. Damen nie potrafił


powstrzymać się przed szybkim spojrzeniem na kielich; mimowolnie
przypomniał sobie, co stało się ostatnim razem, gdy znajdowali się sami
w komnatach Laurenta. Jasne brwi uniosły się odrobinę.
- Twoja cnota jest bezpieczna. To tylko woda. Prawdopodobnie. -
Laurent wypił łyk i opuścił puchar, przytrzymując go wytwornie palcami.
Spojrzał na krzesło, jak gospodarz proponujący gościowi, by usiadł, i
powiedział z niejakim rozbawieniem:

- Czuj się jak u siebie. Będziesz tu nocować.

- Niezwiązany? - zapytał Damen. - Nie uważasz, że spróbuję uciec, a po


drodze cię zabiję?

- Dopiero kiedy będziemy bliżej granicy - odparł Laurent.

Spokojnie odwzajemnił spojrzenie Damena. Ciszę zakłócał tylko trzask


ognia w kominku.

- Chyba naprawdę jesteś zrobiony z lodu -stwierdził Damen.

Laurent starannie odstawił puchar na stół i podniósł ostry nóż, służący


do krojenia mięsa. Podszedł bliżej, a Damen poczuł, że przyspiesza mu
puls. Zaledwie kilka dni temu widział, jak Laurent poderżnął mężczyźnie
gardło i wytoczył krew równie czerwoną jak jedwabna narzuta
przykrywająca łoże w ich komnacie.

Drgnął z zaskoczenia, gdy palce księcia dotknęły jego dłoni i wsunęły w


nią rękojeść noża. Laurent chwycił Damena za nadgarstek poniżej złotej
obręczy, zacisnął palce i przesunął nóż do przodu tak, że ten dotykał pod
kątem jego własnego brzucha. Czubek ostrza przycisnął się lekko do
ciemnoniebieskiego ubrania księcia.

- Słyszałeś, że oddaliłem Orlanta - powiedział Laurent.

Damen poczuł, jak dłoń Laurenta ześlizguje się z jego nadgarstka i


zaciska wokół palców.

- Nie zamierzam tracić czasu na udawanie i pogróżki. Może raz na


zawsze ustalimy twoje intencje?

Nóż był umieszczony idealnie, tuż pod żebrami. Wystarczyłoby pchnąć


do przodu i w górę. Ta pewność siebie mogła doprowadzać do furii,
zwłaszcza gdy Laurent udowadniał, że ma rację. Damen poczuł, że
ogarnia go silna pokusa - nie była to właściwie żądza krwi, ale
pragnienie, by wbić nóż w opanowanie Laurenta i zmusić go do reakcji
innej niż chłodna obojętność.

-Jestem pewien, że służba jeszcze nie śpi - powiedział. - Skąd mam


wiedzieć, że nie zaczniesz krzyczeć?

- Czy wyglądam na kogoś, kto będzie?

- Nie zamierzam użyć tego noża — oznajmił Damen. - Ale skoro jesteś
gotów włożyć mi go w dłoń, chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo
chciałbym z niego skorzystać.

- Przeciwnie - stwierdził Laurent. - Doskonale wiem, jak to jest pragnąć


kogoś zabić i czekać.

Damen cofnął się i opuścił nóż. Jego palce pozostawały zaciśnięte na


rękojeści. Patrzyli na siebie.

Laurent odezwał się pierwszy.

- Gdy ta kampania się zakończy, myślę, że - jeśli jesteś mężczyzną, a nie


robakiem - będziesz szukał pewnego rodzaju zemsty za to, co cię
spotkało. Spodziewam się tego. Gdy ten dzień nadejdzie, rzucimy kości i
zobaczymy, jak się potoczą. Do tego czasu będziesz mi służyć. Pozwól
więc, że powiem wprost: oczekuję od ciebie posłuszeństwa. Podlegasz
moim rozkazom. Jeśli będziesz mieć jakieś zastrzeżenia, wysłucham na
osobności uzasadnionych argumentów, ale jeśli odmówisz wykonania
wydanego już rozkazu, odeślę cię pod pręgierz.

— Czy odmówiłem wykonania rozkazu? — zapytał Damen.

Laurent rzucił mu kolejne z przeciągłych, dziwnie badawczych spojrzeń.

— Nie — przyznał. — Wyciągnąłeś Govarta ze stajni, żeby zajął się


swoimi obowiązkami, i powstrzymałeś Aimerica przed wdaniem się w
bójkę.
- Pozostali mają pracować do świtu, żeby przygotować wszystko do
wyjazdu. Co ja robię tutaj? -zapytał Damen.

Znowu chwila milczenia. Laurent jeszcze raz wskazał mu krzesło, a


Damen tym razem skorzystał z zaproszenia i usiadł. Laurent zajął
miejsce naprzeciwko niego. Pomiędzy nimi, na stole, rozpościerała się
szczegółowa mapa.

- Mówiłeś, że znasz te tereny—powiedział Laurent.


ROZDZIAŁ II
Na długo zanim wyruszyli rano w drogę, stało się jasne, że regent wybrał
dla swojego bratanka najgorszych żołnierzy, jakich mógł znaleźć. Było
także oczywiste, że stacjonowali w Chastillon po to, by ukryć ich brak
umiejętności przed resztą dworu. Nie byli to nawet wyszkoleni żołnierze,
tylko najemnicy, w większości drugo- i trzeciorzędni.

W przypadku takiej bandy uroda Laurenta w niczym nie pomagała.


Damen musiał wysłuchać dziesiątek wulgarnych komentarzy i obleśnych
domysłów, zanim jeszcze zdążył osiodłać konia. Nic dziwnego, że
Aimeric wpadł w furię. Nawet Damen, któremu naprawdę nie
przeszkadzały obelgi pod adresem Laurenta, zaczął odczuwać irytację.
Mówienie w ten sposób o jakimkolwiek dowódcy świadczyło o
absolutnym braku szacunku. Wyluzuje na dobrym kutasie — usłyszał.
Zbyt gwałtownie ściągnął popręg konia. Być może nie był w tym
momencie całkowicie sobą. Miał za sobą dziwną noc, którą spędził nad
mapą, naprzeciwko Laurenta, odpowiadając na jego pytania.

Ogień pełgał leniwie w kominku pełnym żaru. Mówiłeś, że znasz te tereny


- powiedział Laurent, zaś Damen stanął przed perspektywą spędzenia
nocy na przekazywaniu informacji taktycznych wrogowi, z którym
będzie musiał się kiedyś zmierzyć jak król z królem, gdy ich kraje staną
ze sobą do walki.

W dodatku była to najbardziej optymistyczna wersja wydarzeń,


zakładająca, że Laurent pokona swojego wuja, a Damen wróci do Akielos
i odzyska tron.

- Masz coś przeciwko? — zapytał Laurent.

Damen odetchnął głęboko. Wzmocnienie pozycji księcia oznaczało


osłabienie regenta, a rodzinne spory o władzę w Vere były korzystne dla
Akielos. Niech Laurent i jego wuj skoczą sobie do gardeł.

Powoli, ostrożnie, zaczął mówić. Rozmawiali o ukształtowaniu terenu na


granicy i o trasie, którą powinni podróżować. Nie zamierzali jechać w
prostej linii na południe. Droga miała zająć dwa tygodnie i przebiegała
przez położone na południowym zachodzie verańskie prowincje Varenne
i Alier, u stóp pasma górskiego stanowiącego naturalną granicę z
Vaskiem. Nie była to najkrótsza trasa - trasa, którą wybrał dla nich
regent - więc Laurent wysłał już gońców, by uprzedzić zamki po drodze.
W ocenie Damena książę grał na zwłokę i starał się przeciągnąć tę
podróż tak bardzo, jak tylko to było możliwe.

Rozmawiali o walorach obronnych twierdzy Ravenel w porównaniu z


Fortaine. Laurent nie zdradzał nawet cienia senności. Ani razu nie
spojrzał na łoże.

W miarę jak mijały nocne godziny, książę porzucił wystudiowane


opanowanie na rzecz swobodniejszej i bardziej młodzieńczej pozy -
podciągnął kolano do piersi i objął je ramieniem. Damen przyłapał się na
obserwowaniu kompozycji, jaką tworzyły kończyny Laurenta, jego
nadgarstka opartego na kolanie, dłoni o długich i delikatnych kościach.
Był świadomy mglistego, ale narastającego napięcia, zupełnie jakby...
jakby na coś czekał, niepewny, co to miałoby być. Przypominało to
siedzenie w studni z jadowitym wężem - wąż mógł sobie pozwolić na
odpoczynek, ale uwięziony z nim człowiek już nie.

Laurent podniósł się z miejsca jakąś godzinę przed świtem.

- Skończyliśmy na dzisiaj — powiedział tylko, a potem, ku zaskoczeniu


Damena, wyszedł, by zacząć przygotowania do porannego wyjazdu.
Damen usłyszał szorstką informację, że w razie potrzeby zostanie
wezwany.

Wykorzystał tę okazję, by się trochę zdrzemnąć - z determinacją położył


się na posłaniu i zamknął oczy. Kasztelan przysłał po niego parę godzin
później. Laurenta zobaczył dopiero na dziedzińcu, w świeżym ubraniu i
zbroi, gotowego do drogi. Jeśli książę w ogóle tej nocy spał, to nie w łożu
regenta.

Opóźnienie było mniejsze, niż Damen się spodziewał. Pojawienie się


Laurenta przed świtem i jego lodowate uwagi - ostrzejsze niż zwykle z
powodu bezsennej nocy - wystarczyły, by wyciągnąć ludzi regenta z
łóżek i sformować coś w rodzaju szeregów. Wyruszyli.

***

Na razie nie nastąpiła żadna katastrofa. Jechali przez rozległe zielone


łąki, na których pachniały białe i żółte kwiaty. Na czele Govart, z gruba
ciosany i władczy, dosiadający muskularnego konia bojowego, a obok
książę - młody, elegancki i złocisty. Laurent wyglądał jak piękna lalka,
ozdobna i bezużyteczna. Govart nie został nawet skarcony za spóźnienie
spowodowane spotkaniem z chłopcem stajennym, żadne konsekwencje
nie spotkały także ludzi regenta, którzy poprzedniego wieczora
zaniedbali swoje obowiązki.

Oddział liczył w sumie dwustu żołnierzy, którym towarzyszyli słudzy,


wozy aprowizacyjne oraz dodatkowe konie. Nie prowadzili ze sobą
żywego inwentarza, jak zrobiłaby to większa armia w trakcie kampanii
wojennej. To był niewielki oddział, który mógł sobie pozwolić na
robienie po drodze przystanków w celu uzupełnienia zapasów.
Żołnierzom nie towarzyszyli markieterzy.

Mimo to oddział rozciągnął się na niemal ćwierć mili z powodu


maruderów. Govart co jakiś czas wysyłał jeźdźców z czoła kolumny, by
krzykiem ponaglili opieszałych, co płoszyło niektóre konie, ale nie
przekładało się zauważalnie na przyspieszenie tempa. Laurent
obserwował to wszystko i nic nie robił.

Rozłożenie obozu potrwało kilka godzin, czyli za długo. Dłuższy czas


pracy oznaczał krótszy odpoczynek, zaś ludzie księcia i tak byli na
nogach przez większość ubiegłej nocy. Govart wydał podstawowe
rozkazy, ale nie zawracał sobie głowy dopilnowywaniem drobiazgów.
Spośród wszystkich ludzi księcia najwięcej obowiązków kapitana wziął
na siebie Jord, podobnie jak poprzedniego dnia, więc to do niego Damen
zgłaszał się po rozkazy.

Wśród ludzi regenta znaleźli się tacy, którzy pracowali uczciwie po


prostu dlatego, że była robota do wykonania, jednakże wynikało to z ich
indywidualnych charakterów, a nie z narzuconej dyscypliny czy
rozkazów. W oddziale panował chaos, zaś brak hierarchii sprawiał, że
każdy mógł uchylać się od obowiązków, narażając się najwyżej na
niezadowolenie towarzyszy.

Czekały ich dwa takie tygodnie, po których miała nastąpić bitwa. Damen
zacisnął zęby, pochylił głowę i wziął się do zleconej mu pracy. Oporządził
konia i zajął się swoją zbroją. Rozstawił namiot dla księcia. Wypakował
zapasy i przyniósł drewno na opał i wodę. Umył się wraz z innymi. Zjadł
posiłek — jedzenie było dobre. Niektóre rzeczy zorganizowano jak
należy. Wysłano zwiadowców, a niezwłocznie rozstawieni wartownicy
zajęli swoje posterunki z takim samym profesjonalizmem jak strażnicy,
którzy pilnowali Damena w pałacu. Miejsce rozłożenia obozu też zostało
dobrze wybrane.

Damen szedł właśnie przez obóz do Paschala, kiedy po drugiej stronie


namiotu usłyszał głos Orlanta.

-Jeśli mi powiesz, kto to zrobił, zajmiemy się tym.

- Nieważne, kto to zrobił. To była moja wina, już mówiłem. - Upartego


głosu Aimerica nie dało się z niczym pomylić.

- Rochert widział trzech ludzi regenta wychodzących ze zbrojowni.


Mówił, że jednym z nich był Lazar.

- To moja wina. Sprowokowałem ich. Lazar obraził księcia...

Damen westchnął, obrócił się na pięcie i poszedł szukać Jorda.

- Może sprawdziłbyś, co robi Orlant?

- Dlaczego?

- Bo już raz widziałem, jak powstrzymałeś go od walki.

Jord oddalił się, przerwawszy rozmowę z jakimś żołnierzem; ten zaś


rzucił Damenowi nieprzyjemne spojrzenie.

- Słyszałem, że lubisz zmyślać. Co zamierzasz robić, kiedy Jord będzie


zajęty powstrzymywaniem walki?

- Pójdę na masaż - odparł krótko Damen.

Zameldował się, co było idiotyczne, u Paschala.

Stamtąd udał się do Laurenta.

Namiot był wielki. Dostatecznie duży, żeby Damen, mimo swojego


wzrostu, mógł wejść swobodnie do środka i nie sprawdzać nerwowo, czy
nie zaczepi o coś głową. Na płóciennych ścianach wisiały ozdobione złotą
nicią draperie w kolorze ciemnobłękitnym i kremowym, zaś sufit
podtrzymywały plecione jedwabne sznury.

Laurent siedział w części przy wejściu, gdzie na jego gości czekały stół i
krzesła, jak w namiocie dowódcy armii. Rozmawiał z niechlujnie
wyglądającym sługą o uzbrojeniu. Właściwie nie tyle rozmawiał, ile
słuchał. Machnął ręką, nakazując Damenowi wejść do środka i zaczekać.

Namiot był ogrzany koszami z węglem i oświetlony świecami. Laurent


nadal rozmawiał przy wejściu ze służącym. Z tyłu znajdowała się
osłonięta część sypialna, ze stosem poduszek, jedwabnych prześcieradeł
i zwiniętych kołder. W znacznej odległości czekało posłanie Damena.

Sługa został odprawiony, a Laurent wstał. Damen przeniósł spojrzenie z


posłania na księcia. Cisza przeciągała się, a chłodny błękitny wzrok
Laurenta świdrował Damena.

- Czekam. Powinieneś mi usługiwać - powiedział Laurent.

- Usługiwać - powtórzył Damen.

To słowo mu ciążyło. Czuł się tak, jak niedawno na arenie treningowej,


kiedy nie miał ochoty zbliżyć się do krzyża.

- Zapomniałeś, co masz robić? — zapytał Laurent.

- Poprzednio niezbyt przyjemnie się to skończyło - przypomniał


Damen.
-Wobec tego proponuję, żebyś tym razem zachowywał się lepiej - odparł
Laurent.

Odwrócił się spokojnie plecami do Damena i czekał. Sznurowanie


brokatowego kaftana zaczynało się przy szyi i biegło wzdłuż całych
pleców. Lęk przed tym wydawał się... idiotyczny. Damen zrobił krok
naprzód.

Aby rozsznurować kaftan, musiał unieść palce i musnąć końcówki


złocistych włosów, miękkich jak futro lisa. Kiedy to zrobił, Laurent
odrobinę pochylił głowę, by ułatwić mu zadanie.

Ubieranie i rozbieranie pana należało do zwykłych obowiązków


osobistego służącego. Laurent przyjmował to wszystko z obojętnością
kogoś, kto już dawno nawykł do tego, że się nim zajmowano. Brokatowy
kaftan rozchylił się, odsłaniając białą koszulę, przyciśniętą do skóry
ciężkim materiałem ubrania wierzchniego, a wcześniej także zbroją.
Skóra Laurenta i koszula miały dokładnie ten sam odcień delikatnej bieli.
Damen ściągnął kaftan z ramion Laurenta i przez króciutki moment
poczuł pod swoimi dłońmi twarde węzły napiętych mięśni księcia.

-Wystarczy - oznajmił Laurent, odsunął się i sam rzucił kaftan na bok. —


Usiądź przy stole.

Na stole leżała znajoma mapa, obciążona trzema pomarańczami i


pucharem. Laurent, w spodniach i koszuli, usiadł swobodnie
naprzeciwko Damena, wziął pomarańczę i zaczął ją obierać. Jeden róg
mapy zawinął się.

— Kiedy Vere walczyło z Akielos pod Sanpelier, był taki manewr, który
pozwolił wojskom przedrzeć się przez naszą wschodnią flankę.
Opowiedz mi, na czym polegał - zażądał Laurent.

***

Rano obóz obudził się wcześnie, a Jord zaprosił Damena na


zaimprowizowany plac ćwiczeń przy namiocie mieszczącym magazyn
broni.
Teoretycznie był to dobry pomysł. Damen i verańscy żołnierze
posługiwali się różnymi stylami walki i mogli się od siebie nawzajem
wiele nauczyć. Damenowi zdecydowanie podobał się pomysł powrotu do
regularnych treningów, a skoro Govart nie zamierzał organizować
musztry, musiały wystarczyć nieformalne ćwiczenia.

Kiedy Damen pojawił się pod magazynem broni, poświęcił chwilę na


obserwację placu. Ludzie księcia ćwiczyli szermierkę - zauważył wśród
nich Jorda i Orlanta, a potem Aimerica. Dołączyli do nich pojedynczy
ludzie regenta, wśród których znalazł się Lazar.

Poprzedniego wieczora nie nastąpiła żadna eksplozja. Orlant i Lazar


znajdowali się w odległości niecałych stu kroków od siebie i nie nosili
śladów obrażeń cielesnych. To jednak oznaczało, że Orlant żywił
pretensje, którym nie miał jeszcze okazji dać ujścia. Przerwał ćwiczenia i
podszedł do Damena, który nagle stanął przed sytuacją, którą powinien
był przewidzieć.

Instynktownie złapał drewniany miecz treningowy rzucony mu przez


Orlanta.

- Umiesz cokolwiek?

- Tak - odparł Damen.

Widział w oczach Orlanta, czego ma się spodziewać. Pozostali,


przeczuwając zbliżającą się walkę, jeden po drugim zaczęli przerywać
swoje potyczki.

-To nie jest dobry pomysł - oznajmił Damen.

- Jasne. Ty nie lubisz walczyć - powiedział Orlant. - Wolisz obgadywać


ludzi za ich plecami.

Miecz był przeznaczony do ćwiczeń, od głowicy po czubek ostrza


zrobiony z drewna, z rękojeścią owiniętą skórą, by zapewnić lepszy
uchwyt. Damen zważył broń w ręce.
- Boisz się sparingu? - zapytał Orlant.

- Nie - odpowiedział Damen.

-To co? Nie umiesz walczyć? - naciskał Orlant. -Jesteś tu tylko po to, żeby
rżnąć księcia?

Damen zamachnął się, Orlant odparował; w następnej chwili wymieniali


już mocne ciosy. Drewniane miecze raczej nie byłyby w stanie zadać
śmiertelnej rany, mogły jednak zostawiać siniaki i łamać kości. Orlant
właśnie to starał się osiągnąć - uderzał z całej siły. Damen, który
wyprowadził pierwszy atak, teraz musiał się cofnąć.

To była walka jak w czasie bitwy, szybka i gwałtowna,


nieprzypominająca pojedynku, w którym pierwsze, ostrożne zwarcia
służyły zwykle rozpoznaniu przeciwnika, szczególnie takiego, o którym
nic się nie wiedziało. Tutaj miecz zderzał się z mieczem, a grad ciosów
słabł tylko chwilami, by zaraz znowu przybrać na sile.

Orlant był dobry. Należał do najlepszych żołnierzy zgromadzonych na


tym placu, podobnie jak Lazar, Jord i jeden czy dwóch gwardzistów,
których Damen pamiętał z tygodni spędzonych w niewoli. W zasadzie
powinno mu schlebiać, że do jego pilnowania Laurent wybrał swoich
najlepszych szermierzy.

Minął ponad miesiąc, odkąd Damen miał okazję po raz ostatni użyć
miecza. Wydawało się, że było to jeszcze dawniej — że upłynęło jeszcze
więcej czasu od tamtego dnia w Akielos, gdy był na tyle naiwny, by
poprosić o spotkanie z bratem. Przywykł jednak do wielogodzinnych
ciężkich treningów, które zaczęły się już we wczesnym dzieciństwie,
więc miesiąc przerwy nic dla niego nie znaczył. Nie było to nawet
dostatecznie długo, by zniknęły zgrubienia od miecza na jego dłoniach.

Brakowało mu walki. Gdzieś w głębi duszy czuł satysfakcję, gdy mógł


poświęcić się wysiłkowi fizycznemu, skupić na konkretnej sztuce walki,
jednym przeciwniku, na ataku i obronie wyprowadzanych z szybkością,
przy której myśli zastępował instynkt. Verański styl walki był
dostatecznie odmienny, by Damen nie mógł się zdać na wyuczone
reakcje. Odczuwał coś, co było po części swobodą, a po części czystą
radością, przede wszystkim jednak starał się hamować.

Po kolejnej minucie czy dwóch Orlant przerwał pojedynek i zaklął.

- Czy ty w ogóle zamierzasz walczyć?

- Powiedziałeś, że mamy sparować — przypomniał neutralnym tonem


Damen.

Orlant cisnął broń na ziemię, podszedł dwa kroki do jednego z


obserwujących ich żołnierzy, wyciągnął z pochwy trzydziestocalowy,
polerowany miecz, a potem bez żadnego ostrzeżenia zamachnął się z
zabójczą prędkością na Damena.

Nie było czasu na myślenie. Nie było czasu na zgadywanie, czy Orlant
zamierzał powstrzymać cios, czy też naprawdę chciał przeciąć Damena
na pół. Takiego ataku nie dało się odparować — masa

Orlanta i prędkość uderzenia przecięłyby drewniany miecz z taką


łatwością, jakby był zrobiony z masła.

Damen był szybszy od broni napastnika — wyminął gardę Orlanta i nie


zatrzymał się. W następnej chwili mężczyzna uderzył plecami o ziemię
tak mocno, że stracił na moment oddech. Czubek miecza Damena dotykał
jego gardła.

Wokół nich na placu ćwiczebnym zapadła cisza. Damen cofnął się. Orlant
powoli stanął na nogi. Jego miecz pozostał na ziemi. Nikt się nie odzywał.
Orlant przeniósł spojrzenie z leżącego miecza na przeciwnika, a
następnie z powrotem na ostrze, ale poza tym się nie poruszył. Damen
poczuł na ramieniu dłoń Jorda, więc oderwał wzrok od pokonanego
przeciwnika i spojrzał w kierunku wskazanym przez mężczyznę ruchem
podbródka.

Książę przyszedł na plac treningowy i obserwował ich, stojąc przy


namiocie z magazynem broni.
- Szuka cię - powiedział Jord.

Damen oddał swój miecz i ruszył w stronę namiotu, depcząc kępki trawy.
Laurent nie ruszył się z miejsca, by spotkać się z nim w pół drogi - po
prostu czekał. Zerwał się wiatr, flaga na namiocie gwałtownie załopotała.

- Szukałeś mnie?

Laurent nie odpowiedział, a Damen nie potrafił odczytać wyrazu jego


twarzy.

- O co chodzi? — zapytał.

- Jesteś lepszy ode mnie.

Damen nie zdołał powstrzymać się od lekko rozbawionego westchnienia


ani też od długiego spojrzenia, jakim zmierzył Laurenta od stóp do głów i
z powrotem. Było to zapewne trochę obraźliwe. Ale bądźmy poważni.

Laurent poczerwieniał. Jego policzki gwałtownie zmieniły kolor, a


mięśnie szczęki zacisnęły się, jakby siłą tłumił swoje emocje. To nie
przypominało żadnej z jego dotychczasowych reakcji, więc Damen nie
mógł się powstrzymać, by nie przeciągnąć odrobinę struny.

- Może masz ochotę na sparing? Czysto towarzyski - zaproponował.

- Nie - odparł Laurent.

Jakkolwiek mógłby wyglądać dalszy ciąg tej rozmowy, przerwał ją Jord,


który nadszedł zza pleców Damena wraz z Aimerikiem.

- Wasza Wysokość, proszę o wybaczenie. Jeśli chcesz zamienić jeszcze


kilka słów...

- Nie - oznajmił Laurent. - Porozmawiam z tobą. Chodźmy do głównego


obozu.

Oddalili się razem, zostawiając Damena z Aimerikiem.


- On cię nienawidzi — oznajmił radośnie młody żołnierz.

***

Wieczorem tego samego dnia, w nowym obozie, Jord przyszedł do


Damena. Akielończyk go lubił. Podobał mu się jego pragmatyzm i
wyraźne poczucie odpowiedzialności za oddział. Niezależnie od tego, z
której warstwy społecznej pochodził Jord, miał zadatki na doskonałego
dowódcę. Znalazł czas dla Damena pomimo wszystkich dodatkowych
obowiązków, jakie na siebie wziął.

— Powinieneś wiedzieć — zaczął Jord — że nie zaprosiłem cię na plac


po to, aby dać Orlantowi okazję...

— Wiem — przerwał Damen.

Jord powoli pokiwał głową.

-Jeśli będziesz miał kiedyś ochotę potrenować, z prawdziwą


przyjemnością się z tobą zmierzę. Jestem o wiele lepszy od Orlanta.

— To także wiem — powiedział Damen.

Został nagrodzony czymś, co było już prawie uśmiechem.

— Nie byłeś tak dobry, kiedy walczyłeś z Govartem.

— Kiedy walczyłem z Govartem - powiedział Damen - miałem w


płucach pełno chalis.

Znowu powolne skinienie głowy.

— Nie wiem, jak to jest w Akielos - powiedział Jord. - Ale... nie


powinieneś używać tego przed walką. Spowalnia refleks. Odbiera siły. To
taka przyjacielska rada.

— Dziękuję - powiedział Damen po dłuższej chwili ciszy.

***
W kolejnym incydencie znowu uczestniczyli Lazar i Aimeric. Było to
trzeciego wieczoru spędzonego w drodze, gdy obozowali pod twierdzą
Baillieux, której imponująca nazwa nijak miała się do stanu budowli.
Zakwaterowanie było tak podłe, że żołnierze zrezygnowali z noclegu w
barakach i nawet Laurent wolał pozostać w swoim wytwornym namiocie
niż spędzić noc pod dachem. Było tu jednak trochę służby i
przygotowane zapasy, które ich oddział mógł ze sobą zabrać.

Nie wiadomo, jak zaczęła się bójka, ale nim ktokolwiek zdążył zauważyć,
że coś się dzieje, Aimeric leżał już na ziemi, a Lazar stał nad nim. Chłopak
miał pobrudzone ubranie, ale tym razem nie polała się krew. Na
nieszczęście interweniował Govart -postawił Aimerica na nogi i
spoliczkował go mocno za sprawianie kłopotów. Wprawdzie Govart
pojawił się jako pierwszy, ale do czasu, gdy Aimeric podniósł się po raz
drugi, trzymając się za obolałą szczękę, wokół nich zdążył się już
zgromadzić spory tłumek zwabiony hałasem. To był prawdziwy pech, że
stało się to późnym wieczorem, kiedy wszystkie prace zostały już
wykonana i żołnierze mieli czas wolny.

Jord musiał siłą przytrzymywać Orlanta, a na dodatek usłyszał od


Govarta, że powinien lepiej pilnować swoich ludzi. Kapitan oznajmił
także, że Aimeric nie może liczyć na specjalne traktowanie, a jeśli ktoś
spróbuje odegrać się na Lazarze, trafi pod pręgierz. Wściekłość rozlewała
się wśród żołnierzy jak olej czekający na podpalenie. Wybuchłaby, gdyby
Lazar wykonał choćby jeden agresywny gest, ale on wycofał się i miał
dość przyzwoitości — lub rozsądku - by wyglądać raczej na
zakłopotanego słowami Govarta niż na zadowolonego z siebie.

Jord zdołał jakoś opanować swoich ludzi, ale kiedy tylko żołnierze się
rozeszli, całkowicie zlekceważył łańcuch dowodzenia i poszedł prosto do
namiotu Laurenta.

Damen zaczekał, aż Jord wyjdzie. Potem wziął głęboki oddech i sam


wszedł do środka.

Kiedy znalazł się w namiocie, Laurent oznajmił:

- Uważasz, że powinienem odprawić Lazara. Słyszałem to już od Jorda.


- Lazar jest niezłym szermierzem i jednym z nielicznych ludzi twojego
wuja, którzy uczciwie wykonują swoją pracę - odparł Damen. - Uważam,
że powinieneś odprawić Aimerica.

- Co takiego? - zapytał Laurent.

-Jest zbyt młody. Zbyt atrakcyjny. Prowokuje bójki. Nie o tym chciałem z
tobą rozmawiać, ale skoro pytasz, mówię, co myślę. Aimeric sprawia
problemy. Już niedługo przestanie się za tobą oglądać i pozwoli
przelecieć się któremuś z żołnierzy, a wtedy te problemy zrobią się
jeszcze większe.

Laurent wysłuchał tego.

- Nie mogę go odprawić - powiedział jednak. -Jego ojcem jest konsul


Guion.Ten, którego poznałeś jako ambasadora w Akielos.

Damen popatrzył na niego z niedowierzaniem. Przypomniał sobie


Aimerica stającego w zbrojowni w obronie Laurenta i przyciskającego
rękę do rozbitego nosa.

- Który z przygranicznych zamków należy do jego ojca? - zapytał


spokojnie.

- Fortaine - odparł tym samym tonem Laurent.

-Wykorzystujesz chłopaka, by mieć wpływ na jego ojca?

- Aimeric nie jest dzieckiem, które można przekupić cukierkami. Jest


czwartym synem Guiona. Wie, że jego obecność tutaj stawia pod znakiem
zapytania lojalność jego ojca wobec regenta. Po części dlatego właśnie do
mnie dołączył — powiedział Laurent. - Chce zwrócić na siebie uwagę
ojca. Skoro nie przyszedłeś rozmawiać o Aimericu, to dlaczego tu jesteś?

- Powiedziałeś mi, że jeśli mam wobec czegoś zastrzeżenia lub będę


chciał się czemuś sprzeciwić, wysłuchasz argumentów w cztery oczy -
powiedział Damen. - Przyszedłem porozmawiać o Govarcie.

Laurent powoli skinął głową.


Damen odświeżył w pamięci ostatnie dni rozluźnionej dyscypliny.
Dzisiejsza bójka byłaby doskonałą okazją dla kapitana, by podjąć
działania zmierzające do wykorzenienia problemów w oddziale.
Wymagałoby to sprawiedliwego ukarania obu stron i jasnego
komunikatu, że uciekanie się do przemocy nie będzie tolerowane w
przypadku żadnej frakcji. Tymczasem sytuacja uległa pogorszeniu.
Zamierzał mówić całkiem szczerze.

-Wiem, że z jakichś powodów dajesz Govartowi wolną rękę. Być może


masz nadzieję, że popełni o jeden błąd za dużo albo że im więcej
problemów będzie sprawiać, tym łatwiej będzie się go pozbyć. Ale to nie
działa w ten sposób. Dziś żołnierze nienawidzą jego, ale jutro będą już
nienawidzić ciebie za to, że nad nim nie panujesz. Musi jak najszybciej
zostać przywołany do porządku i ukarany za niewykonywanie rozkazów.

- Ależ on wykonuje rozkazy - powiedział Laurent. Zauważył reakcję


Damena. - Nie moje rozkazy.

Tego Damen zdążył się sam domyślić, chociaż zastanawiał się, jakie
polecenia regent wydał Govartowi. Rób, na co masz ochotę, i nie słuchaj
mojego siostrzeńca. Pewnie coś takiego.

- Wiem, że potrafiłbyś zapanować nad Govartem w taki sposób, żeby


nie zostało to odebrane jako akt wrogości wobec twojego wuja. Nie
wierzę, żebyś się obawiał Govarta. Gdyby tak było, nie wystawiłbyś mnie
przeciwko niemu na ringu. Jeśli uważasz, że...

- Wystarczy - przerwał mu Laurent.

Damen zacisnął zęby.

- Im dłużej to trwa, tym trudniej będzie ci odzyskać posłuch wśród


ludzi twojego wuja. Już i tak gadają o tobie...

- Powiedziałem, że wystarczy — oznajmił Laurent.

Damen umilkł. Kosztowało go to wiele wysiłku. Laurent patrzył na niego


ze zmarszczonymi brwiami.

- Dlaczego dajesz mi dobre rady? - zapytał.

Czy nie po to mnie ze sobą zabrałeś? Zamiast powiedzieć to na głos


Damen odparł:

- Dlaczego nie słuchasz żadnej z nich?

- Govart jest kapitanem i załatwił tę sprawę w sposób dla mnie


zadowalający - oznajmił Laurent. Nadal jednak marszczył brwi, a jego
spojrzenie było nieprzeniknione, jakby skrył swoje myśli gdzieś głęboko.
— Mam jeszcze coś do zrobienia na zewnątrz. Dzisiaj wieczorem nie
będę cię już potrzebował. Możesz udać się na spoczynek.

Damen patrzył za wychodzącym Laurentem i tylko połowa jego myśli


dotyczyła tego, jak chętnie by czymś rzucił. Wiedział już, że Laurent
nigdy nie działa pochopnie, ale zawsze daje sobie czas do namysłu.
Pozostawało teraz czekać i mieć nadzieję.
ROZDZIAŁ III
Damen nie zasnął natychmiast, chociaż nocował w bardziej luksusowych
warunkach niż żołnierze w obozie. Jego posłanie było wyścielone
poduszkami, a przykrywał się jedwabiem.

Nie spał jeszcze, kiedy Laurent wrócił; podniósł się częściowo, nie
wiedząc, czy będzie potrzebny. Laurent zignorował go - po cowieczornej
rozmowie z reguły poświęcał mu nie więcej uwagi niż meblowi. Tego
wieczora książę usiadł przy stole, aby napisać wiadomość przy blasku
świecy. Kiedy skończył, złożył kartkę i zapieczętował ją czerwonym
woskiem oraz sygnetem - nie tym, który nosił na palcu, ale wyjętym z
kieszeni.

Potem po prostu przez chwilę siedział. Na jego twarzy malował się ten
sam nieprzenikniony wyraz, co wcześniej. W końcu podniósł się, zgasił
palcami świecę i w przytłumionym blasku żarzących się w koszach węgli
zaczął szykować się do snu.

***

Następny dzień rozpoczął się nie najgorzej. Damen wstał i zajął się
swoimi obowiązkami. Ogniska zostały zgaszone, namioty zapakowane na
wozy, a żołnierze zaczęli szykować się do drogi. Wiadomość, którą
Laurent pisał wieczorem, pogalopowała na wschód w towarzystwie
konia i jeźdźca.

Obelgi, którymi się przerzucano, były stonowane, nikt też nie wylądował
na ziemi, co w przypadku tej zbieraniny należało uznać za sukces. Tak
przynajmniej myślał Damen, szykując swoje siodło.

Kątem oka zauważył Laurenta, jasnowłosego i w skórzanym stroju


podróżnym. Nie tylko Damen zwrócił uwagę na księcia. Odwracały się
kolejne głowy, zaczęli się nawet gromadzić gapie. Przed Laurentem stali
Lazar i Aimeric. Damen poczuł drgnienie nieokreślonej obawy; odłożył
uprząż, którą się zajmował, i także do nich podszedł.
Aimeric, którego twarz zdradzała każdą emocję, wpatrywał się w
Laurenta z uwielbieniem i lękiem. Wyraźnie dręczyło go, że swoją
nieostrożnością zwrócił na siebie uwagę księcia. Z twarzy Lazara
niewiele dawało się odczytać.

-Wasza Wysokość... proszę o wybaczenie. Zawiniłem. To się już nie


powtórzy. - To były pierwsze słowa, które usłyszał Damen, gdy znalazł
się w zasięgu słuchu. Oczywiście wypowiedział je Aimeric.

- Co cię sprowokowało? - zapytał Laurent takim tonem, jakby prowadził


swobodną pogawędkę.

Dopiero w tym momencie Aimeric z całą mocą uświadomił sobie, że


został rzucony na głęboką wodę.

- To nie było nic ważnego. Ważne jest tylko, że nie miałem racji.

- To nie było nic ważnego? - powtórzył Laurent, który wiedział, musiał


wiedzieć. Spojrzenie błękitnych oczu spoczywało teraz na Lazarze.

Lazar milczał. Pod jego spokojem kryły się złość i uraza, które musiał w
końcu przełknąć; z niezadowoleniem opuścił wzrok, uznając swoją
porażkę. Damen przyglądał się, jak Laurent samym spojrzeniem
przywołuje Lazara do porządku, i nagle zrozumiał, że książę zamierza
rozegrać to wszystko publicznie. Ukradkiem rozejrzał się wokół siebie.
Obserwowało ich już zbyt wielu żołnierzy.

Musiał wierzyć, że Laurent wie, co robi.

- Gdzie jest kapitan? - zapytał Laurent.

Govarta nie udało się znaleźć od razu. Wysłano po niego Orlanta, ale ten
długo nie wracał. Tak długo, że Damen przypomniał sobie, co zastał w
stajni, i w duchu złożył Orlantowi wyrazy współczucia mimo wszystkich
dzielących ich różnic.

Laurent spokojnie czekał. I czekał. Sprawy zaczynały przybierać


niekorzystny obrót. Stłumione śmiechy zgromadzonych żołnierzy
zaczęły rozchodzić się po całym obozie. Książę chciał się publicznie
rozmówić z kapitanem. Książę został zmuszony, by czekać, aż kapitan
raczy się wreszcie pojawić. Jeden z nich będzie musiał spuścić z tonu i to
będzie niezła rozrywka. To już była niezła rozrywka.

Damen poczuł zimny przypływ okropnych przeczuć. Nie o to mu


chodziło, kiedy zeszłego wieczoru udzielił Laurentowi rady. Im dłużej
książę musiał czekać, tym bardziej cierpiał na tym jego autorytet.

Gdy Govart w końcu się pojawił, podszedł do Laurenta bez pośpiechu,


zapinając po drodze pas z mieczem, demonstracyjnie dając wszystkim do
zrozumienia, że przyczyna jego opóźnienia była czysto cielesnej natury.

To był ten moment, gdy Laurent powinien przypomnieć o swojej władzy


i przywołać Govarta do porządku, spokojnie i bez uprzedzeń. Zamiast
tego zapytał:

- Czyżbym przeszkodził ci w rżnięciu?

- Nie, już skończyłem. Czego chciałeś? - odparł Govart z obraźliwą


niefrasobliwością.

Dla Damena stało się nagle jasne, że nie wie wszystkiego o układzie
pomiędzy Laurentem a Govartem i że ten drugi nie przejmuje się
perspektywą publicznej sceny, pewien poparcia ze strony regenta.

Zanim Laurent zdążył odpowiedzieć, zbliżył się Orlant, prowadząc za


ramię kobietę w obfitej spódnicy i z długimi, kręconymi brązowymi
włosami. Czyli tym zajmował się Govart. Wśród obserwujących całą
scenę żołnierzy rozległy się szmery.

- Kazałeś mi czekać - powiedział Laurent - aż skończysz płodzić


bachory ze służącą z twierdzy?

- Mężczyzna musi ruchać - stwierdził Govart.

Wszystko było nie tak. Wszystko było zupełnie nie tak. Ta sprawa była
zbyt błaha i osobista, a Govart nie przejmie się werbalną połajanką. Po
prostu go to nie obejdzie.

- Mężczyzna musi ruchać - powtórzył Laurent.

- Wyruchałem ją w usta, nie w cipę - powiedział Govart i dopiero w tej


chwili Damen zobaczył, jak bardzo wszystko idzie nie tak, jak pewien
swojej pozycji jest Govart i jak głęboko zakorzeniona jest jego antypatia
do Laurenta. - Ty masz problem, bo jedynym facetem, który cię
kiedykolwiek kręcił, był twój brat...

Wszelkie nadzieje Damena, że Laurent panuje nad sytuacją, rozwiały się.


Twarz księcia stężała, jego oczy zrobiły się zimne. Z ostrym szczękiem
stali wyciągnął miecz z pochwy.

- Dobądź miecza — powiedział Laurent.

Nie, nie, nie. Damen instynktownie zrobił krok naprzód, ale natychmiast
się zatrzymał. Zacisnął bezsilnie pięści.

Popatrzył na Govarta. Jeszcze nie miał okazji zobaczyć, jak posługuje się
mieczem, ale pamiętał go z ringu jako doświadczonego wojownika.
Laurent był wychowanym w pałacu księciem, który przez całe życie
unikał służby na granicy i nigdy nie atakował przeciwnika wprost, jeśli
mógł to zrobić w okrężny sposób.

Gorzej. Govart mógł liczyć na pełne poparcie regenta, a chociaż


obserwujący ich żołnierze raczej tego nie podejrzewali, prawdopodobnie
dostał wolną rękę, by jeśli nadarzy się odpowiednia sposobność, pozbyć
się księcia na dobre.

Govart wyciągnął miecz. Miało się stać coś niewyobrażalnego: kapitan


gwardii, wyzwany na honorowy pojedynek, zamorduje następcę tronu
na oczach całego oddziału.

Laurent był najwyraźniej dostatecznie arogancki, by stanąć do walki bez


zbroi. Było jasne, że nie wierzy w swoją przegraną, skoro nie
przeszkadzał mu tłum gapiów. Od samego początku nie myślał jasno.
Laurent, niezeszpecony ani jedną blizną, z wypielęgnowanym ciałem, był
przyzwyczajony do pałacowych sportów, w których przeciwnicy z
grzeczności zawsze pozwalali mu wygrywać.

Zabije go - pomyślał Damen, w tym momencie z całą jasnością widząc


przyszłość.

Govart zaatakował z niedbałą swobodą. Stal zgrzytnęła o stal, gdy miecze


zderzyły się gwałtownie, a Damen poczuł, że serce podchodzi mu do
gardła. Nie chciał doprowadzić do takiej sytuacji, takiego końca, nie do
tego... Ale w tym momencie walczący odskoczyli od siebie, a Damenowi
gwałtownie przyspieszył puls. Laurent uszedł z życiem z pierwszej
wymiany ciosów. Z drugiej także. Po trzeciej był, uparcie i
niespodziewanie, nadal żywy i obserwował przeciwnika chłodnym,
taksującym spojrzeniem.

Dla Govarta było to nie do przyjęcia - im dłużej Laurent pozostawał


niedraśnięty, tym bardziej kłopotliwa stawała się sytuacja kapitana,
ponieważ miał nad księciem przewagę pod względem siły, wzrostu i lat
doświadczenia, a ponadto był zawodowym żołnierzem. Tym razem nie
pozwolił Laurentowi na odpoczynek, tylko wyprowadzał jeden szybki i
brutalny atak za drugim.

Laurent bronił się przed nimi, minimalizując wysiłek delikatnych


nadgarstków dzięki wyjątkowej technice, która wykorzystywała siłę
przeciwnika zamiast się jej przeciwstawiać. Damen przestał się krzywić i
przyglądać się patrzeć uważnie.

Laurent walczył tak samo, jak mówił. Prawdziwe niebezpieczeństwo


kryło się w jego umyśle - każde posunięcie było z góry zaplanowane.
Jednocześnie nie był przewidywalny, ponieważ w walce, podobnie jak we
wszystkim, co robił, pod jednymi zamiarami skrywał inne i zdarzały się
momenty, w których pozornie powtarzalny wzorzec nagle okazywał się
czymś zupełnie odmiennym. Damen nauczył się już rozpoznawać oznaki
pomysłowych podstępów Laurenta. Govart nie. Przekonawszy się, że nie
może zbliżyć się do przeciwnika tak łatwo, jak się spodziewał, zrobił coś,
przed czym Damen przestrzegłby go w pierwszej kolejności. Wpadł w
złość. To był błąd. Jeśli Laurent miał jakiś szczególny talent, polegał on
właśnie na doprowadzaniu przeciwnika do furii i wykorzystywaniu tego
na swoją korzyść.

Laurent powstrzymał kolejny atak Govarta ze swobodnym wdziękiem,


wykorzystując wyjątkowo verańską paradę, która sprawiła, że Damen
nabrał ochoty, by sięgnąć po miecz.

Wściekłość i niedowierzanie teraz już wyraźnie wpływały na sposób


walki Govarta. Popełniał podstawowe błędy, tracił niepotrzebnie siły i
atakował z nieodpowiedniej strony. Laurent nie był dostatecznie silny
fizycznie, by przyjąć bezpośrednio na miecz którykolwiek z ciosów
Govarta. Musiał ich unikać lub parować je w skomplikowany sposób,
wykorzystując ukośne riposty i zmiany położenia.

Gdyby któryś z ciosów Govarta dosięgnął celu, byłby śmiertelny.

Ale żaden nie był w stanie. Damen patrzył, jak Govart robi wściekłe,
szerokie zamachy. Nie wygra tej walki, jeśli w złości będzie popełniać
głupie błędy. To stawało się jasne dla wszystkich obserwujących ich
żołnierzy.

Oczywiste zaczęło stawać się też coś jeszcze. W przeciwieństwie do tego,


co mówił jego wuj, Laurent wcale nie zmarnował darów, którymi
obdarzył go los, i robił doskonały użytek z idealnych proporcji ciała,
dobrego zmysłu równowagi i świetnej koordynacji. Oczywiście na pewno
miał okazję uczyć się od najlepszych mistrzów, ale żeby osiągnąć taki
poziom umiejętności, musiał trenować ciężko i to od dawna, od bardzo
młodego wieku.

To już nawet nie był pojedynek. To była lekcja polegająca na skrajnym


publicznym upokorzeniu. Jednak tym, który dawał tę lekcję - tym, który
bez wysiłku deklasował przeciwnika - nie był Govart.

- Podnieś miecz — powiedział Laurent za pierwszym razem, gdy Govart


stracił broń.

Na prawej ręce Govarta pojawiła się długa czerwona linia. Został


zepchnięty do tyłu o sześć kroków, a jego pierś unosiła się szybko i
gwałtownie. Powoli podniósł miecz, nie spuszczając wzroku z Laurenta.
Skończyły się błędy popełniane z powodu zaślepienia złością, skończyły
się ataki z niewłaściwej stopy i zamachy na oślep. Konieczność wymusiła
na Govarcie zrewidowanie opinii o przeciwniku i wykorzystanie
wszystkich wyuczonych umiejętności szermierczych. Gdy tym razem
doszło do zwarcia, Govart walczył na serio. Nie uczyniło to żadnej
różnicy. Laurent walczył z chłodną, niezmordowaną determinacją i
wynik wydawał się już przesądzony. Tym razem strużka krwi pociekła
po nodze Govar-ta, a jego miecz ponownie znalazł się na trawie.

- Podnieś miecz - powiedział znowu Laurent.

Damen przypomniał sobie Auguste’a - siłę, która na wiele godzin


zatrzymała natarcie i na której załamywały się kolejne fale żołnierzy.
Teraz patrzył, jak walczy jego młodszy brat.

- Myślałem, że to niedołęga — powiedział jeden z ludzi regenta.

- Myślisz, że go zabije? — zastanawiał się inny.

Damen znał odpowiedź na to pytanie. Laurent nie zamierzał zabić


przeciwnika. Zamierzał go złamać. Tutaj, na oczach wszystkich.

Być może Govart wyczuwał zamiary Laurenta, ponieważ gdy za trzecim


razem stracił miecz, coś w nim pękło. Pogwałcenie zasad rządzących
pojedynkiem było lepsze od upokarzającej, rozciągniętej w czasie
porażki, więc nie próbował już nawet odzyskać broni, tylko po prostu
zaszarżował. Jego plan nie był skomplikowany: jeśli uda mu się powalić
przeciwnika, wygra. Nikt nie będzie miał czasu interweniować. Jednakże
Laurent miał dostatecznie dobry refleks, by zareagować.

Uniósł ostrze i wbił je w ciało Govarta - nie w brzuch ani pierś, ale w
ramię. Płytkie cięcie nie wystarczyłoby, żeby zatrzymać potężnego
mężczyznę, więc Laurent zaparł się rękojeścią o własne ramię i
wykorzystał cały ciężar ciała, by wbić miecz głębiej i unieruchomić
przeciwnika. To był manewr wykorzystywany podczas polowania na
dzika - włócznia raniła zwierzę, ale nie zabijała go na miejscu. Aby tego
dokonać, trzeba było zaprzeć się drzewcem o ramię i trzymać
przyszpilonego odyńca na odległość.
Dzikowi czasem udawało się uwolnić lub złamać włócznię, ale Govart był
człowiekiem, który właśnie został przeszyty mieczem, więc upadł na
kolana. Widać było, że Laurent musiał mocno napiąć mięśnie i ścięgna,
by wyciągnąć broń.

- Rozbierzcie go - powiedział Laurent. — Zabierzcie mu konia i rzeczy.


Wyrzućcie go z twierdzy. Dwie mile na zachód jest wieś. Jeśli będzie mu
naprawdę zależało, zdoła tam dotrzeć.

Powiedział to spokojnie, w całkowitej ciszy, zwracając się do dwóch ludzi


regenta, którzy bez cienia wahania posłuchali rozkazów. Nikt inny się nie
ruszył.

Nikt inny. Damen, który miał wrażenie, że budzi się ze snu, rozejrzał się
wokół po zgromadzonych żołnierzach. Najpierw popatrzył na ludzi
księcia, spodziewając się, że zareagowali na tę walkę podobnie jak on, ale
na ich twarzach malowały się satysfakcja i całkowity brak zaskoczenia.
Zrozumiał, że nikt z nich nie brał pod uwagę porażki księcia.

Reakcje ludzi regenta były bardziej zróżnicowane. Po żołnierzach widać


było zarówno satysfakcję, jak i rozbawienie - najprawdopodobniej
podobało im się takie widowisko, podziwiali popis umiejętności. W ich
zachowaniu widać było cień czegoś jeszcze, a Damen wiedział, że są to
ludzie, którzy utożsamiają autorytet z siłą. Skoro książę potrafił się nią
wykazać, być może zaczęli myśleć inaczej o nim i jego urodziwej twarzy.

To Lazar przerwał ogólny bezruch, rzucając Laurentowi kawałek szmaty.


Laurent złapał ją i wytarł miecz tak, jak kuchcik mógłby wytrzeć nóż do
filetowania. Schował broń do pochwy i rzucił na ziemię szmatę, która
teraz była czerwona.

Książę zwrócił się do zgromadzonych donośnym głosem:

- Zwieńczeniem trzech dni nieudolnego dowodzenia była obraza honoru


mojego rodu. Mój wuj z pewnością nie wiedział, co kryje się w sercu
wyznaczonego przez niego kapitana. Gdyby wiedział, zakułby go w dyby,
a nie powierzał mu dowodzenia gwardią. Jutro rano nastąpią zmiany.
Dzisiaj będziemy jechać w szybszym tempie, by nadrobić stracony czas.
Ciszę zastąpił gwar, gdy rozchodzący się żołnierze zaczęli rozmawiać
między sobą. Laurent obrócił się na pięcie, by zająć się innymi sprawami,
ale po drodze zatrzymał się koło Jorda i przekazał mu odznakę kapitana.
Położył dłoń na ramieniu Jorda i powiedział coś na tyle cicho, by jego
słów nie usłyszał nikt postronny. Nowy kapitan skinął głową i zaczął
wydawać rozkazy.

Było po wszystkim. Z ramienia Govarta płynęła krew, plamiąc na


czerwono koszulę, zanim mu ją odebrano. Bezwzględne rozkazy
Laurenta zostały wykonane co do joty.

Lazar, który rzucił Laurentowi szmatę do wytarcia miecza, nie wyglądał,


jakby zamierzał znowu ob-mawiać księcia. Wręcz przeciwnie -
spojrzenie, jakim obdarzał teraz Laurenta, nieodparcie kojarzyło się
Damenowi z Torveldem. Damen zmarszczył brwi.

Jego własna reakcja w dziwny sposób wytrąciła go z równowagi.


Chodziło głównie o to, jak bardzo to wszystko było nieoczekiwane. Nie
wiedział tego o Laurencie - nie wiedział, że książę trenował na tyle
ciężko, by być zdolnym do czegoś takiego. Nie był pewien dlaczego, ale
miał wrażenie, że właśnie zmieniło się coś bardzo ważnego.

Brązowowłosa kobieta zebrała obfitą spódnicę, podeszła do Govarta i


splunęła na ziemię koło niego. Damen jeszcze bardziej zmarszczył brwi.

Przypomniał sobie radę, którą usłyszał kiedyś od ojca: nigdy nie


spuszczaj z oczu rannego odyńca. Kiedy już ranisz zwierzynę na
polowaniu, musisz walczyć z nią tak długo, aż dokonasz dzieła. Raniony
dzik jest najniebezpieczniejszym ze wszystkich zwierząt.Ta myśl nie
dawała mu spokoju.

***

Laurent wysłał czterech jeźdźców, by galopem zanieśli wieści do Arles.


Dwóch z nich należało do jego gwardii, jeden był człowiekiem regenta,
zaś ostatni - służącym z twierdzy Baillieux. Wszyscy czterej byli
naocznymi świadkami porannych wydarzeń: Govart znieważył rodzinę
królewską, książę - w swojej nieskończonej prawości i
wspaniałomyślności — wyzwał go na honorowy pojedynek, zaś Govart,
rozbrojony w uczciwej walce, złamał zasady i zaatakował księcia z
najgorszymi zamiarami, co było praktycznie aktem zdrady. Govart został
sprawiedliwie ukarany.

Innymi słowy, regent miał zostać poinformowany, że jego kapitan


nieodwołalnie stracił swoje stanowisko w okolicznościach, których nie
dało się przedstawić jako książęcy bunt przeciwko władzy regenta,
nieposłuszeństwo lub płynącą z lenistwa niekompetencję. Punkt dla
Laurenta.

Jechali w kierunku wschodniej granicy Vere i Vasku, przebiegającej


wzdłuż pasma górskiego. Mieli rozłożyć obóz na przedgórzu, przy
twierdzy Nesson, a potem skręcić i pojechać zygzakiem na południe.
Połączenie porannej dawki oczyszczającej przemocy i pragmatycznych
rozkazów Jorda zaczęło działać na żołnierzy. Nie było już żadnych
maruderów.

Musieli jechać w szybkim tempie, by dotrzeć do Nesson na czas mimo


porannego opóźnienia, ale żołnierze utrzymywali je z własnej woli, więc
kiedy znaleźli się pod twierdzą, zachód zaczął dopiero przygasać na
niebie.

Damen zameldował się u Jorda i został wciągnięty w rozmowę, na którą


nie czuł się gotowy.

— Widziałem twoją minę. Nie wiedziałeś, że on potrafi walczyć.

— Nie — przyznał Damen. — Nie wiedziałem.

- Ma to we krwi.

- Ludzie regenta wyglądali na tak samo zaskoczonych jak ja.

— Książę się tym nie chwali. Widziałeś jego osobistą arenę treningową w
pałacu. Od czasu do czasu ćwiczy z ludźmi z Gwardii Książęcej, ze mną
albo z Orlantem. Rozbroił mnie już kilka razy. Nie jest tak dobry jak jego
brat, ale wystarczy być w połowie tak dobrym jak Auguste, żeby być
dziesięć razy lepszym od wszystkich pozostałych.

Ma to we krwi. To nie była do końca prawda. Pomiędzy braćmi istniało


tyle samo różnic, co podobieństw - Laurent był drobniej zbudowany, a
jego styl walki opierał się na zwinności i inteligencji. Przypominał żywe
srebro, podczas gdy Auguste był szczerym złotem.

Nesson różniło się od Baillieux pod dwoma względami. Po pierwsze,


leżało obok całkiem sporego miasta, znajdującego się przy jednej z
nielicznych dróg prowadzących przez góry, co oznaczało, że mogło w
lecie handlować z vaskijską prowincją Ver-Vassel. Po drugie, było na tyle
dobrze utrzymane, by żołnierze mogli nocować w barakach, a Laurent w
donżonie.

Damen został skierowany do sypialni, do której prowadziły niskie drzwi.


Laurent był jeszcze na zewnątrz, nadal w siodle, i wydawał jakieś
polecenia zwiadowcom. Dla Damena zostały obowiązki służącego -
zapalenie świec i rozpalenie ognia - które wykonywał, zastanawiając się
nad innymi sprawami. Podczas długiej drogi z Baillieux miał dużo czasu
na przemyślenia.

Najpierw przeanalizował ze wszystkimi szczegółami pojedynek, którego


był świadkiem. Przypomniał sobie też, w jaki sposób regent wymierzył
Laurentowi karę i pozbawił go posiadłości. Można było to załatwić
prywatnie, ale regent wolał publiczny spektakl. Obejmij niewolnika na
zgodę — polecił na koniec. To była dodatkowa ozdoba przedstawienia i
akt niepotrzebnego upokorzenia.

Następnie Damen pomyślał o ringu, wokół którego zbierał się dwór, by


oglądać intymne akty odgrywane publicznie, upokorzenia i symulowane
gwałty zamienione w widowisko dla oczu dostojników.

Potem pomyślał o Laurencie. O uczcie, podczas której zorganizował


wymianę niewolników. To była długa, rozegrana publicznie batalia z
regentem, szczegółowo zaplanowana i wprowadzona w życie z
najwyższą precyzją. Damen przypomniał sobie Nicaise’a, posadzonego
koło niego przy stole, a także ostrzeżonego wcześniej Erasmusa.
On zwraca uwagę na wszystkie drobiazgi — powiedział wtedy Radel.

Damen zdążył rozpalić ogień, kiedy do komnaty wszedł Laurent, nadal w


stroju podróżnym. Wydawał się odprężony i zadowolony, jakby poranny
pojedynek, zwycięstwo nad kapitanem gwardii, a następnie całodzienna
jazda konna nie zrobiły na nim żadnego wrażenia.

Damen znał go już za dobrze, żeby dać się na to nabrać. Żeby dać się
nabrać na cokolwiek.

- Zapłaciłeś tej kobiecie, żeby podłożyła się Govartowi? - zapytał.

Laurent przerwał ściąganie rękawiczek do jazdy konnej, ale zaraz


ostentacyjnie wrócił do tej czynności. Metodycznie zsuwał skórzane
rękawiczki z poszczególnych palców. Jego głos był całkowicie spokojny.

- Zapłaciłem jej, by się do niego zbliżyła. To on wsadził jej członka w


usta - odparł.

Damen przypomniał sobie, jak kazano mu przeszkodzić Govartowi w


stajni, i to, że oddziałowi nie towarzyszyli żadni markieterzy.

- Miał wybór - zauważył Laurent.

- Nie - powiedział Damen. - Chciałeś tylko, żeby mu się wydawało, że go


ma.

Laurent popatrzył na niego tak samo chłodno, jak wcześniej na Govarta.

- Zamierzasz mi robić wyrzuty? Miałeś rację. To się musiało stać teraz.


Chciałem poczekać, aż okazja do konfrontacji nadarzy się sama, ale to
trwało zbyt długo.

Damen patrzył na niego. Domyślać się to jedno, ale zupełnie inaczej było
usłyszeć to wypowiedziane na głos.

-Jak to: „Miałeś rację”? Nie chodziło mi o... -urwał w pół słowa.

- Mów dalej - polecił Laurent.


- Złamałeś dzisiaj człowieka. Czy to nie robi na tobie żadnego wrażenia?
To ludzie, a nie pionki na szachownicy, nad którą siedzisz ze swoim
wujem.

- Mylisz się. Znajdujemy się na szachownicy mojego wuja, a ci wszyscy


ludzie są jego pionkami.

-W takim razie za każdym razem, gdy przesuniesz jedną z figur, możesz


sobie gratulować, jak bardzo zaczynasz przypominać regenta.

Te słowa po prostu mu się wyrwały. Nadal starał się ochłonąć po


zaskoczeniu, że potwierdziły się wszystkie jego podejrzenia. Z całą
pewnością nie spodziewał się, że jego uwaga zrobi na Laurencie takie
wrażenie. Książę znieruchomiał. Damen nie widział chyba nigdy
wcześniej, żeby Laurent całkowicie zaniemówił, a ponieważ nie
przypuszczał, by taki stan miał potrwać długo, pospiesznie wykorzystał
tę okazję.

-Jeśli przywiążesz do siebie ludzi podstępem, to czy będziesz mógł im


kiedykolwiek zaufać? Masz przymioty, które wzbudzają podziw.
Dlaczego nie pozwolisz, by żołnierze w naturalny sposób nabrali do
ciebie zaufania, i wtedy...

- Nie ma czasu — powiedział przez zęby Laurent.

Słowa zostały wypchnięte siłą pomimo szoku, w jakim wyraźnie się


znajdował.

- Nie ma czasu — powtórzył Laurent. - Na granicę dotrzemy za dwa


tygodnie. Nie wmawiaj mi, że przez ten czas zdołam zaskarbić sobie
sympatię tych ludzi ciężką pracą i pięknym uśmiechem. Wbrew temu, jak
przestawia mnie wuj, nie jestem niedoświadczonym żółtodziobem.
Walczyłem zarówno pod Marlas, jak i Sanpelier. Nie mam czasu na
konwenanse. Nie chcę, żeby żołnierze, którymi dowodzę, zostali
wymordowani przez to, że nie będą słuchać rozkazów lub nie zdołają
utrzymać szyku. Zamierzam przeżyć, zamierzam pokonać wuja i będę
walczyć każdą bronią, jaką mam pod ręką.
- Mówisz szczerze.

- Chcę zwyciężyć. Naprawdę myślisz, że jestem tutaj, by altruistycznie


rzucić się na miecz?

Damen zmusił się, by przyjrzeć się temu problemowi, odrzucić to, co


niemożliwe, i skoncentrować się na tym, co realistycznie było do
zrobienia.

- Dwa tygodnie nie wystarczą - powiedział. -Potrzebujesz około


miesiąca, żeby cokolwiek z tymi ludźmi osiągnąć, choć zapewne i tak
najgorszych trzeba będzie się pozbyć.

- Rozumiem - powiedział Laurent. - Coś jeszcze?

- Tak - przyznał Damen.

-W takim razie mów otwarcie - zachęcił go Laurent. - Chociaż nie


przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek się od tego powstrzymywał.

- Pomogę ci na tyle, na ile będę mógł - powiedział Damen. - Ale czeka


nas ciężka praca, a ty nie możesz popełnić żadnych błędów.

Laurent uniósł podbródek i odpowiedział z całą chłodną, irytującą


arogancją, na jaką potrafił się zdobyć:

- Patrz, jak to się robi.


ROZDZIAŁ IV
Laurent, który niedawno skończył dwadzieścia lat i był obdarzony
wyjątkowym umysłem oraz talentem do planowania, przestał
wykorzystywać swoje przymioty w małostkowych dworskich intrygach i
zaczął myśleć na szerszą skalę, po raz pierwszy jako dowódca.

Damen obserwował początki tej zmiany. Wszystko zaczęło się, kiedy po


długiej nocnej rozmowie na tematy taktyczne Laurent wygłosił
przemowę do żołnierzy, wytykając im wszystkie słabości. Przemawiał z
końskiego grzbietu, donośnym głosem słyszalnym nawet w ostatnich
rzędach zgromadzonych. Wysłuchał wszystkiego, co Damen powiedział
tej nocy. Wysłuchał też wielu innych rzeczy. Kiedy przemawiał, w jego
słowach pojawiały się okruchy wiadomości, które mógł zdobyć tylko od
służących, płatnerzy oraz żołnierzy — na nich przez ostatnie trzy dni
także zwracał uwagę.

Laurent zestawił te informacje w sposób równie błyskotliwy, jak i


miażdżący. Kiedy skończył, dał żołnierzom cień nadziei — być może
przyczyn problemu należało upatrywać w kiepskim dowodzeniu. Dlatego
też zatrzymają się tutaj, w Nesson, na dwa tygodnie, by przywyknąć do
nowego kapitana. Laurent osobiście będzie nadzorował musztrę, która
wystawi ich na próbę, postawi do pionu i stworzy z nich coś na kształt
oddziału zdolnego do walki.

O ile zdołają dotrzymać mu tempa.

Najpierw jednak, jak dodał ze słodyczą w głosie, rozładują wozy i na


nowo rozłożą obóz, od kuchni polowej do namiotów i końskich padoków.
W niecałe dwie godziny.

Żołnierze jakoś to przełknęli. Wpłynął na nich nie tylko fakt, że dzień


wcześniej Laurent wyzwał na pojedynek i pokonał ich lidera - w końcu i
tak mogliby się opierać rozkazom wydawanym przez nieudolnego
dowódcę; posłuchali Laurenta przede wszystkim dlatego, że od
pierwszego dnia pracował ciężko bez narzekania i zbędnych komentarzy.
To także było skalkulowane do ostatniego szczegółu.

Dlatego też wzięli się do pracy. Postawili namioty, wbili słupy i kołki,
rozsiodłali wszystkie konie. Jord wydawał zwięzłe, praktyczne rozkazy.
Rzędy namiotów - po raz pierwszy, od kiedy wyruszyli z Arles - były
równe.

Wreszcie wszystko zostało zrobione. W dwie godziny. To i tak trwało


zbyt długo, ale stanowiło znaczącą poprawę w porównaniu z
wszechogarniającym chaosem poprzednich wieczorów.

Pierwszym rozkazem było powtórne osiodłanie koni, potem zaś


nastąpiła musztra przygotowana tak, by jak najmniej zmęczyć
wierzchowce, a jak najbardziej ich jeźdźców. Damen i Laurent
zaplanowali ćwiczenia ubiegłej nocy, uwzględniając także uwagi Jorda,
który dołączył do nich przed świtem. Szczerze mówiąc, Damen nie
spodziewał się, że Laurent osobiście weźmie udział w musztrze, ale
zrobił to i na dodatek narzucił tempo pozostałym.

W pewnym momencie Laurent podjechał do Damena.

- Masz swoje dwa dodatkowe tygodnie - powiedział. - Zobaczmy, co uda


nam się zrobić przez ten czas.

Po południu przeszli do ćwiczenia ustawiania szyku. Ten załamywał się


raz za razem, aż w końcu przestał, być może dlatego, że wszyscy byli zbyt
zmęczeni, by robić cokolwiek poza machinalnym wykonywaniem
rozkazów. Musztra tego dnia była męcząca nawet dla Damena, ale kiedy
skończyli, po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuł, że udało mu się
coś osiągnąć.

Żołnierze wrócili do obozu wyczerpani, ledwo powłócząc nogami. Nie


mieli nawet siły narzekać, że ich dowódca to jasnowłosy, błękitnooki
demon, niech go szlag trafi. Damen zobaczył Aimerica wyciągniętego
przy jednym z ognisk, z zamkniętymi oczami, jak biegacz, który rzucił się
na ziemię po zakończeniu wyścigu. Tkwiący w chłopaku upór, któ-ry
popychał go do prowokowania bójek z mężczyznami dwa razy od niego
potężniejszymi, pozwolił mu przetrwać musztrę mimo wszystkich barier
bólu i zmęczenia, które musiał pokonać. Aimeric przynajmniej w tym
stanie nie mógł sprawiać problemów. Tego wieczora nikt nie miał sił
prowokować bójek, wszyscy byli zbyt zmęczeni.

Damen zobaczył, jak chłopak otwiera oczy i patrzy pustym wzrokiem w


ogień. Pomimo wszystkich trudności, jakie stwarzała obecność Aimerica,
Damen poczuł do niego cień sympatii. Ten młodzieniec miał tylko
dziewiętnaście lat i po raz pierwszy znalazł się w warunkach polowych.
Wydawał się zagubiony i samotny. Damen podszedł do niego.

- Pierwszy raz wyjechałeś z oddziałem? - zapytał.

- Poradzę sobie - odparł Aimeric.

-Widziałem, jak się starałeś - przyznał Damen. - Jestem pewien, że


kapitan także to widział. Dobrze się dzisiaj spisałeś.

Aimeric nie odpowiedział.

- Będziemy utrzymywać takie tempo przez następne tygodnie, dopóki


nie znajdziemy się na granicy. Nie musisz się tak forsować już
pierwszego dnia.

Powiedział to raczej życzliwym tonem, ale Aimeric powtórzył sztywno:

- Poradzę sobie.

Damen westchnął, wstał i zrobił dwa kroki w kierunku namiotu


Laurenta, gdy usłyszał za sobą głos Aimerica.

- Zaczekaj. Naprawdę myślisz, że Jord to zauważył? - zapytał chłopak, a


potem zarumienił się, jakby się z czymś zdradził.

***

Damen odchylił klapę namiotu i znalazł się na linii chłodnego błękitnego


spojrzenia, które dla odmiany niczego nie zdradzało. Jord był już w
środku, więc Laurent gestem zaprosił Damena, by do nich dołączył.
- Czas na analizę - powiedział Laurent.

Wydarzenia tego dnia zostały poddane szczegółowej sekcji. Damena


poproszono o szczere wyrażenie swojej opinii, więc to uczynił: jego
zdaniem żołnierze nie byli całkowicie beznadziejni. Wprawdzie w
miesiąc nie uda się z nich zrobić wzorowego oddziału, ale da się im
wpoić podstawy. Można będzie nauczyć ich, jak trzymać szyk i radzić
sobie w razie zasadzki. Można będzie nauczyć ich podstawowych
manewrów. Damen wymienił to, co uważał za realistyczne. Jord zgodził
się z nim i dodał kilka własnych propozycji.

Jord powiedział wprost, że jeden miesiąc to cholernie mało i że


przydałyby się co najmniej dwa.

- Niestety, mój wuj nakazał nam służbę na granicy i jakkolwiek


wolałbym, żeby to nie nastąpiło, musimy tam w końcu dotrzeć -
powiedział Laurent.

Jord prychnął lekceważąco. Rozmawiali o poszczególnych żołnierzach i


wprowadzili poprawki w planie musztry. Jord miał talent do
identyfikowania przyczyn problemów dręczących obóz. Wydawało się,
że uznał udział Damena w tej dyskusji za coś oczywistego.

Kiedy skończyli, Laurent pozwolił Jordowi odejść, po czym usiadł przy


dającym ciepło koszu z węglami i utkwił w Damenie spokojne spojrzenie.

- Powinienem obejrzeć zbroję, zanim się położę, chyba że jestem ci


jeszcze do czegoś potrzebny -powiedział Damen.

- Przynieś ją tutaj - polecił Laurent.

Damen wykonał rozkaz. Usiadł na swoim miejscu i zaczął drobiazgowo


sprawdzać każdy element zbroi, wszystkie paski i sprzączki - ten nawyk
miał wpojony od dziecka.

- Co myślisz o Jordzie? — zapytał Laurent.

- Lubię go - odparł Damen. - Powinieneś być z niego zadowolony.


Wyznaczenie go na kapitana to dobry wybór.

Nastąpiła chwila swobodnej ciszy. Poza szczękiem metalu, który rozległ


się, gdy Damen podniósł zarękawie, w namiocie panowała cisza.

- Nie - powiedział Laurent. - Ty byłbyś lepszy.

- Co takiego? - zdziwił się Damen. Spojrzał na Laurenta z zaskoczeniem,


które pogłębiło się jeszcze bardziej na widok jego spokojnej twarzy. -
Nikt tutaj nie słuchałby rozkazów Akielończyka.

- Wiem o tym. To jeden z dwóch powodów, dla których wybrałem


Jorda. Musiałbyś przełamać opór żołnierzy, udowadniając im swoją
wartość. Nawet z dodatkowymi dwoma tygodniami nie mielibyśmy dość
czasu, żeby to odpowiednio rozegrać. Irytuje mnie, że nie mogę cię w
pełni wykorzystać.

Damen, który w ogóle nie rozpatrywał siebie w kategoriach kandydata


na stanowisko kapitana, poczuł się trochę zażenowany własną pychą,
ponieważ uświadomił sobie, że podświadomie widział siebie tylko na
miejscu Laurenta. Pomysł, że mógłby awansować w hierarchii
wojskowej, jakby był zwykłym żołnierzem, w ogóle nie zaświtał mu w
głowie.

- Nie spodziewałem się, że powiesz coś takiego — przyznał odrobinę


cierpko.

- Uważasz, że jestem zbyt dumny, by zauważyć twoje zalety?


Zapewniam cię, że pragnienie pokonania mojego wuja jest o wiele
silniejsze niż wszelkie inne uczucia, jakie mogę do kogokolwiek żywić.

- Po prostu mnie zaskoczyłeś - stwierdził Damen. - Czasem wydaje mi


się, że cię rozumiem, ale są też momenty, kiedy kompletnie nie wiem, o
co ci chodzi.

- Możesz mi wierzyć, że miewam podobne wątpliwości wobec ciebie.

- Powiedziałeś, że miałeś dwa powody - przypomniał Damen. - Jaki był


ten drugi?

- Żołnierze myślą, że włazisz na mnie w namiocie - powiedział Laurent.


Mówił z takim samym spokojem, jak wcześniej. Damen omal nie upuścił
zarękawia. - To by podkopało mój autorytet. Mój starannie umacniany
autorytet. Teraz naprawdę udało mi się ciebie zaskoczyć. Być może
gdybyś nie był o stopę wyższy i tak szeroki w barach.

- To zdecydowanie mniej niż stopa - stwierdził Damen.

- Doprawdy? - zapytał Laurent. - A wydaje się, że nawet więcej, kiedy


wykłócasz się ze mną o punkty honoru.

- Powinieneś wiedzieć — zaczął ostrożnie Damen - że nie zrobiłem


niczego, co mogłoby nasuwać przypuszczenia, że ja... że ty i ja...

- Gdybym sądził, że tak jest, kazałbym cię przywiązać do pręgierza i


chłostać tak długo, aż z przodu wyglądałbyś tak samo jak z tyłu.

Milczenie się przeciągało. Na zewnątrz śmiertelnie zmęczony obóz spał


w ciszy, którą zakłócało jedynie łopotanie poszycia namiotów i
pojedyncze nieokreślone dźwięki, gdy coś się poruszało. Palce Damena
wbijały się w zarękawie, aż w końcu zmusił się, by rozluźnić uścisk.

Laurent podniósł się z krzesła i położył lekko rękę na oparciu.

- Zostaw to. Pomóż mi - polecił.

Damen wstał. To był nieprzyjemny obowiązek, a on czuł się poirytowany.


Kaftan, który miał dzisiaj na sobie Laurent, był sznurowany z przodu, a
nie z tyłu. Damen rozsznurował go niezgrabnie.

Materiał rozchylił się pod jego dłońmi, więc Damen obszedł Laurenta i
stanął za jego plecami, żeby ułatwić sobie zadanie. Czy mam też pomóc z
resztą ?-otworzył usta, żeby to powiedzieć, kiedy odłożył kaftan na bok.
Czuł jakąś potrzebę, by zadać to pytanie, ponieważ do tej pory jego
pomoc ograniczała się do zdejmowania wierzchniego ubrania, a z tym
Laurent doskonale poradziłby sobie sam.
Ale stojący teraz tyłem Laurent uniósł rękę do ramienia i pomasował je,
najwyraźniej starając się pozbyć lekkiej sztywności. Oczy miał
półprzymknięte. Jego rysujące się pod koszulą ramiona wydawały się
ociężałe. Damen uświadomił sobie, że książę jest wykończony.

Nie odczuwał żadnego współczucia. Zamiast tego, całkowicie bez


powodu, poczuł nowy przypływ irytacji. Laurent, który znużonym,
powolnym gestem przeczesywał palcami złote włosy, z jakiegoś powodu
przypomniał mu, że za jego uwięzieniem i chłostą stał konkretny
człowiek z krwi i kości.

Damen ugryzł się w język. Dwa tygodnie tutaj i dwa tygodnie podróży na
granicę. Jego zadanie będzie wykonane, kiedy Laurent bezpiecznie
dotrze na miejsce.

***

Rano powtórzyli wszystko od nowa. I jeszcze raz. Nakłonienie żołnierzy,


by wykonywali rozkazy obliczone na przetestowanie granic ich
wytrzymałości, było prawdziwym osiągnięciem. Niektórzy z nich lubili
ciężko pracować lub też rozumieli, że jest to potrzebne, by mogli stać się
lepsi, ale nie wszyscy.

Laurentowi udało się ich zmobilizować.

Tego dnia wydawało się, że tylko siła jego woli sprawiała, iż oddział
ćwiczył i był kształtowany, by móc wkrótce spełniać swoje zadania.
Laurenta nie łączyło z podwładnymi braterstwo broni. W zachowaniu
żołnierzy nie dało się wyczuć ani odrobiny ciepłego, szczerego uczucia,
jakim akielońska armia darzyła ojca Damena. Laurent nie był kochany.
Laurent nie był lubiany. Nawet członkowie jego gwardii, którzy poszliby
za nim w ogień, jednogłośnie zgadzali się, że Laurent jest - jak ujął to
kiedyś Orlant - zimnym skurwysynem i że naprawdę lepiej mu nie
podpadać, kiedy ma zły dzień, a dobrych dni nie ma w ogóle.

To nie miało znaczenia. Laurent wydawał rozkazy, a te były


wykonywane. Nawet jeśli żołnierze starali się im przeciwstawiać, nagle
orientowali się, że nie mają takiej możliwości. Damen, który sam nie tak
dawno został wmanewrowany w całowanie stopy Laurenta i jedzenie mu
słodyczy z ręki, rozumiał mechanizm pozwalający wykorzystać ukryte
wady i zalety każdego z żołnierzy i narzucający wszystkim ćwiczącym
wolę księcia.

Być może jako skutek uboczny tego wszystkiego cienka nitka szacunku
stawała się coraz mocniejsza. Stawało się jasne, dlaczego wuj trzymał
Laurenta z dala od jakiejkolwiek realnej władzy -Książę był dobrym
przywódcą. Nie tracił z oczu celu i był gotów na wszystko, aby go
osiągnąć. Trzeźwo podchodził do czekających go wyzwań. Problemy
dostrzegał z wyprzedzeniem, dzięki czemu mógł je sprawnie rozwiązać
lub ominąć. Było też widać, że sprawowanie coraz większej kontroli nad
tak trudnymi żołnierzami sprawia mu niemałą przyjemność.

Damen był świadomy, że jest świadkiem początków panowania


Laurenta, pierwszych kroków księcia, który urodził się, by zostać królem,
chociaż styl dowodzenia Laurenta — w równym stopniu perfekcyjny, co
niepokojący - w niczym nie przypominał stylu Damena.

Co było nieuniknione, część żołnierzy nie chciała słuchać rozkazów. Już


pierwszego popołudnia doszło do incydentu, gdy jeden z najemników
regenta odmówił wykonania polecenia Jorda. Kilku jego towarzyszy
wyraziło zrozumienie dla jego pretensji, a kiedy pojawił się Laurent,
rozległy się wyraźnie wrogie pomruki. Najemnik cieszył się sporym
poparciem swoich towarzyszy, więc gdyby Laurent skazał go na pręgierz,
istniała groźba niewielkiego buntu. Zebrał się tłumek.

Laurent nie skazał go na pręgierz. Wychłostał go werbalnie. W niczym


nie przypominało to jego rozmowy z Govartem. Tym razem było to
zimne, wulgarne, odrażające i zmiażdżyło reputację tego człowieka na
oczach całego oddziału równie skutecznie, jak zrobiłoby to pchnięcie
miecza.

Żołnierze wrócili potem do swoich zajęć. Damen usłyszał, jak jeden z


nich mówi z głębokim podziwem:

- W życiu nie spotkałem nikogo, kto miałby tak niewyparzoną gębę jak
ten chłopak.
Wieczorem wrócili do obozu i przekonali się, że obozu nie ma, ponieważ
służba z Nesson wszystko zwinęła. Na rozkaz Laurenta. Powiedział, że
będzie łaskawy. Tym razem na rozłożenie obozu mają półtorej godziny.

***

Musztra trwała przez niemal całe dwa tygodnie, które spędzili w obozie
w pobliżu Nesson. Oddział nie miał szans stać się precyzyjnym
instrumentem ale stopniowo zmieniał się w ciężkie, funkcjonalne
narzędzie. Żołnierze potrafili jechać i walczyć w formacji, a także trzymać
szyk. Potrafili wykonywać nieskomplikowane rozkazy.

Ich luksus polegał na tym, że mogli ćwiczyć do upadłego, i Laurent w


pełni to wykorzystywał. Tutaj nie groziła im zasadzka. Nesson było
bezpieczne. Leżało zbyt daleko od granicy z Akielos, by winą za atak
można było obarczyć południowego sąsiada Vere, za to dostatecznie
blisko granicy z Vaskiem, aby ewentualny atak miał kłopotliwe
konsekwencje polityczne. Jeśli dla regenta cel stanowiło Akielos, nie miał
żadnych powodów, by budzić z uśpienia Imperium Vaskijskie.

Poza tym Laurent poprowadził ich drogą na tyle zmienioną, że jeśli na


trasie zaplanowanej pierwotnie przez regenta rzeczywiście były jakieś
pułapki, marnowały się teraz w próżnym oczekiwaniu na oddział, który
dawno już je ominął.

Damen zastanawiał się, czy rosnące w oddziale przekonanie, że


systematyczna ciężka praca do czegoś prowadzi, jest zaraźliwe. Kiedy
dziesiątego dnia ćwiczący żołnierze zaczęli sprawiać wrażenie, jakby
mieli jakieś szanse przeżyć ewentualną zasadzkę, on sam poczuł
pierwszy, nieśmiały przypływ nadziei.

Tego wieczora, w rzadkiej chwili wolnej od obowiązków, zawołał go Jord,


który siedział samotnie przy ognisku i rozkoszował się spokojem.
Zaproponował Damenowi wino w pogiętym cynowym kubku.

Damen przyjął poczęstunek i usiadł na kłodzie, która służyła za ławę.


Byli dostatecznie zmęczeni, by wystarczało im siedzenie w milczeniu.
Wino smakowało okropnie. Damen przepłukał nim usta i przełknął.
Ciepło ognia było przyjemne. Po dłuższej chwili Damen zauważył, że Jord
przygląda się czemuś na obrzeżach obozu.

Aimeric siedział przed jednym z namiotów i sprawdzał swoją zbroję, co


oznaczało, że zdążył już nabrać dobrych nawyków. Prawdopodobnie nie
dlatego Jord na niego patrzył.

- Aimeric - powiedział Damen i uniósł brwi.

- O co chodzi? Już go przecież widziałeś — odparł Jord, ale jego wargi


drgnęły w uśmiechu.

-Widziałem go. Przez niego w zeszłym tygodniu pół obozu o mało nie
skoczyło sobie do gardeł.

-Jest w porządku — stwierdził Jord. - Wszystko przez to, że pochodzi z


arystokratycznej rodziny i nie przywykł do takiego nieokrzesanego
towarzystwa. Uważa, że robi właściwe rzeczy, ale tutaj obowiązują inne
zasady. Z tobą jest podobnie.

Damen poczuł się skarcony. Wypił jeszcze jeden łyk ohydnego wina.

-Jesteś dobrym kapitanem. Mogło być z nim znacznie gorzej.

- Mamy tutaj trochę szumowin i taka jest prawda - powiedział Jord.

-Wydaje mi się, że jeszcze kilka takich dni jak dzisiaj, a ci najgorsi sami
uciekną.

-Jeszcze kilka minut takich jak dzisiaj - odpowiedział Jord.

Damen prychnął z rozbawieniem. Ogień był hipnotyzujący, chyba że


miało się coś ciekawszego do obserwowania. Jord znowu spojrzał na
Aimerica.

- Wiesz — powiedział Damen. — On w końcu komuś pozwoli. Dla


wszystkich byłoby lepiej, żebyś to był ty.

Nastąpiła długa cisza.


- Nigdy nie brałem do łóżka żadnego arystokraty - odezwał się dziwnie
nieśmiało Jord. - Czy to jest... jakoś inaczej?

Damen poczerwieniał, gdy uświadomił sobie, co sugeruje Jord.

- On... My tego nie robimy. On tego nie robi. Z tego, co wiem, z nikim.

- Z tego, co wiemy - przyznał Jord. — Gdyby nie był wyszczekany jak


dziwka w kantynie gwardii, pomyślałbym, że jest prawiczkiem.

Damen milczał. Opróżnił kubek i lekko zmarszczył brwi. Nie


interesowały go te niekończące się spekulacje. Nie obchodziło go, kogo
Laurent bierze do łóżka.

Przed koniecznością odpowiedzi uratował go Aimeric. Jego


nieoczekiwany wybawca przyniósł ze sobą kilka elementów zbroi i zajął
miejsce po drugiej stronie ogniska. Rozebrał się do koszuli, która była
częściowo rozsznurowana.

- Nie przeszkadzam wam? Przy ogniu jest trochę jaśniej.

- Pewnie, że nie. Usiądź bliżej — zaproponował Damen, odstawił swój


kubek i zmusił się, by nie spojrzeć na Jorda.

Aimeric nie przepadał za Damenem, ale Damen i Jord, z różnych


powodów, byli najwyższymi rangą członkami oddziału, więc nie mógł nie
przyjąć takiego zaproszenia. Skinął głową.

- Przepraszam, jeśli się wtrącam w nie swoje sprawy - zaczął Aimeric,


który albo dostał w zęby wystarczająco dużo razy, żeby nabrać rozsądku,
albo też zachowywał się z naturalnym szacunkiem w obecności Jorda -
ale wychowywałem się w Fortaine. Spędziłem tam większość życia.
Wiem, że od czasu bitwy pod Marlas służba na granicy to czysta
formalność. Ale... książę przygotowuje nas do prawdziwej walki.

- Książę po prostu chce być gotowy na każdą okoliczność - powiedział


Jord. - Gdyby przyszło do walki, chce móc polegać na swoich ludziach.

- To mi odpowiada — odparł szybko Aimeric. -To znaczy odpowiada


mi, że należę do oddziału, który potrafi walczyć. Jestem czwartym synem.
Podziwiam ciężką pracę tak samo jak... podziwiam ludzi, którzy potrafią
do czegoś dojść pomimo niskiego urodzenia.

Przy tych ostatnich słowach popatrzył na Jorda. Damen roztropnie


znalazł jakąś wymówkę i wstał, żeby zostawić ich samych.

***

Kiedy Damen wszedł do namiotu, Laurent siedział zamyślony nad


rozłożoną mapą. Podniósł głowę, gdy usłyszał kroki, a potem oparł się
wygodniej i gestem zaprosił Damena, żeby zajął miejsce.

- Skoro mamy dwie setki konnych, a nie dwa tysiące piechoty,


zakładam, że liczebność jest mniej istotna od jakości żołnierzy. Jestem
pewien, że podobnie jak Jord masz nieoficjalną listę ludzi, których wciąż
trzeba się pozbyć z oddziału. Jutro chcę ją od ciebie dostać.

-To najwyżej dziesięć osób - powiedział Damen, sam dziwiąc się swoim
słowom, ponieważ przed postojem w Nesson podałby liczbę
pięciokrotnie wyższą.

Laurent skinął głową.

- Skoro mowa o ludziach sprawiających kłopoty, chciałbym o coś


zapytać - powiedział po chwili Damen.

- Słucham.

- Dlaczego darowałeś Govartowi życie?

- Dlaczego miałbym tego nie zrobić?

- Dobrze wiesz dlaczego.

Laurent przez dłuższą chwilę nie odpowiadał. Sięgnął po stojącą obok


mapy karafkę. Damen zobaczył, że nie było to tanie, obrzydliwe wino,
które pił Jord. To była woda.
- Wolę nie dawać wujowi żadnych podstaw do narzekań, że
przekroczyłem swoje uprawnienia - oznajmił Laurent.

- Miałeś pełne prawo zabić Govarta, kiedy zaatakował cię po


rozstrzygnięciu pojedynku. Miałeś tez mnóstwo świadków. Chodzi o coś
jeszcze.

- Chodzi o coś jeszcze - przyznał Laurent, patrząc spokojnie na Damena.


Podniósł kubek i wypił łyk wody.

Niech mu będzie.

- Ta walka robiła wrażenie.

- Tak, wiem o tym - powiedział Laurent.

Nie uśmiechnął się przy tych słowach. Siedział teraz wygodnie rozparty,
trzymał swobodnie kubek w długich palcach i nie spuszczał wzroku z
Damena.

-Musiałeś poświęcić wiele czasu na trening — stwierdził Damen i ku


swojemu zaskoczeniu usłyszał poważną odpowiedź.

-Nie zapowiadałem się na wojownika - powiedział Laurent. - W tym


celował Auguste. Ale po Marlas miałem obsesję...

Urwał w pół słowa. Damen zaobserwował moment, w którym Laurent


zdecydował się mówić dalej. To była świadoma decyzja. Patrzył
Damenowi w oczy, a ton jego głosu odrobinę się zmienił.

- Damianos z Akielos w wieku siedemnastu lat dowodził wojskiem. W


wieku dziewiętnastu lat wyjechał na pole bitwy, przedarł się przez
naszych najlepszych ludzi i odebrał życie mojemu bratu. Mówi się, że
jest... że był najlepszym wojownikiem w Akielos. Stwierdziłem, że jeśli
mam zabić kogoś takiego, muszę być bardzo, bardzo dobry.

Damen nic już nie odpowiedział. Chęć rozmowy zgasła jak zduszone
płomienie świec, jak ostatnie węgle żarzące się w koszu.
***

Następnego wieczora Damen wciągnął w rozmowę Paschala.

Namiot lekarza, podobnie jak namiot Laurenta i kuchnia polowa, był


dostatecznie duży, by wysoki człowiek mógł wejść do środka bez
schylania się. Paschal miał tu wszystko, czego mógłby potrzebować, a na
rozkaz Laurenta zostało to starannie wypakowywane. Ponieważ Damen
był tu jedynym pacjentem, ogromne ilości środków medycznych
wydawały mu się zabawne. Przestaną być takie zabawne, kiedy wyruszą
z Nesson i będą musieli z kimś walczyć. Jeden lekarz na dwustu ludzi
wystarczał dopóty dopóki nie doszło do bitwy.

- Czy służba u boku księcia bardzo różni się od służby u boku jego
brata?

- Powiedziałbym - odparł Paschal - że wszystko to, co starszemu bratu


przychodziło naturalnie, u młodszego jest wyuczone.

-Jaki był Auguste? Opowiedz mi. — poprosił Damen.

- O księciu? O czym tu opowiadać? Był jak złota gwiazda. - Paschal


skinieniem głowy wskazał gwiaździsty herb następcy tronu.

- Wydaje się, że Laurent darzył go uwielbieniem większym niż


rodzonego ojca.

Nastąpiła chwila milczenia. Paschal odstawił szklane flakony na półkę, a


Damen podniósł koszulę.

- Powinieneś coś zrozumieć: Auguste był dumą swojego ojca. Nie żeby
między Laurentem a królem były jakieś nieporozumienia, po prostu...
król nie widział świata poza Auguste'em i nie poświęcał większej uwagi
młodszemu synowi. Pod wieloma względami król był bardzo
prostolinijny. Przemawiała do niego biegłość w sztuce wojennej. Laurent
miał przenikliwy umysł, doskonale radził sobie z rozwiązywaniem
złożonych zagadek. Auguste był mniej skomplikowany. To był dowódca,
następca tronu, urodzony władca. Możesz sobie wyobrazić, co czuł do
niego Laurent.

- Nienawidził go - powiedział Damen.

Paschal rzucił mu dziwne spojrzenie.

- Nie, kochał go z całego serca. Podziwiał jak bohatera, tak jak


inteligentni chłopcy potrafią uwielbiać starszych kolegów, którzy
imponują im sprawnością fizyczną. W przypadku tych braci podziw był
obustronny. Byli sobie nawzajem oddani. Auguste był obrońcą swojego
młodszego brata. Zrobiłby dla niego wszystko.

Damen w duchu uważał, że książęta wymagają hartowania, a nie obrony.


W szczególności Laurent.

Widział, jak Laurent otwiera usta i mówi rzeczy, od których tynk odpada
ze ściany. Widział, jak Laurent bierze nóż i z zimną krwią, bez mrugnięcia
okolonym złotymi rzęsami okiem, podcina człowiekowi gardło. Laurent
nie potrzebował żadnego obrońcy.
ROZDZIAŁ V
Damen początkowo nic nie zobaczył, zwrócił jednak uwagę na reakcję
Laurenta, który ściągnął wodze konia i płynnym łukiem podjechał do
Jorda.

- Wracaj z oddziałem do obozu - polecił. - Na dzisiaj koniec. Niewolnik


zostaje ze mną. - Tu rzucił Damenowi spojrzenie.

Było późne popołudnie. Z uwagi na charakter manewrów oddalili się


tego dnia od twierdzy Nes-son. Ze szczytu wzniesienia widać było
pobliskie miasto Nesson-Eloy, położone na wzgórzach. Na powrót do
obozu potrzeba było sporo czasu, ponieważ trasa prowadziła po
nierównych trawiastych pagórkach i wymagała omijania granitowych
ostańców. Mimo wszystko było jednak za wcześnie, by kończyć musztrę.

Oddział, który zawrócił na rozkaz Jorda, sprawiał przyzwoite wrażenie -


działał jak pojedyncza sprawna jednostka, a nie jak przypadkowy zbiór
niedopasowanych części. Widać było efekty dwutygodniowej ciężkiej
pracy. Satysfakcję Damena osłabiała tylko świadomość tego, jaki mógłby
być ten oddział, gdyby służyli w nim lepsi żołnierze.

Damen podjechał do Laurenta. Przez ten czas zdążył już zorientować się,
o co chodzi - na skraju rzadkiego lasu pasł się koń bez jeźdźca.

Damen uważnie rozejrzał się dookoła. Nie zobaczył nic podejrzanego.


Mimo to nie tracił czujności. Kiedy spostrzegł w oddali zwierzę, instynkt
podpowiedział mu, że Laurent powinien zostać z oddziałem. Książę
zrobił coś przeciwnego.

-Trzymaj się blisko - powiedział Laurent i szturchnął konia łydkami.


Damen nie miał innego wyboru, jak tylko pojechać za nim. Laurent
ściągnął wodze swojego wierzchowca, kiedy znaleźli się dostatecznie
blisko, by przyjrzeć się samotnemu koniowi. Nie spłoszył się na ich
widok, nadal spokojnie skubał trawę. Widać było, że stanowili dla niego
znajome towarzystwo. Co prawda nie miał na sobie już siodła i ogłowia,
ale wypalony znak księcia wciąż był dobrze widoczny.

Tak właściwie Damen rozpoznawał nie tylko znak, ale także konia,
rzadko spotykanej sroka-tej maści. Laurent wysłał na nim posłańca w
dniu, w którym pojedynkował się z Govartem - i to przed pojedynkiem.
To nie był jeden z koni, które wysłał do Arles, by powiadomić regenta o
odprawieniu Govarta. Ten musiał mieć inną misję.

Ale to było prawie dwa tygodnie temu, a posłaniec wyjechał z Baillieux,


nie z Nesson.

Damen poczuł, jak nieprzyjemnie skręca mu się żołądek. Wałach był wart
co najmniej dwieście srebrnych lei. Każda stajnia pomiędzy Baillieux a
Nesson chciałaby go złapać, by zwrócić właścicielowi i otrzymać nagrodę
lub wypalić własny znak w miejscu poprzedniego.

Naprawdę trudno było uwierzyć, że ten wierzchowiec przez dwa


tygodnie wędrował niezatrzymywany, a teraz znów znalazł się w pobliżu
znajomego oddziału.

- Ktoś chciał pokazać, że twój posłaniec nie dotarł do celu - powiedział


Damen.

- Złap go — polecił Laurent. - Wracaj do obozu i powiedz Jordowi, że


dołączę do was jutro rano.

- Co takiego? - zapytał Damen. — Ale...

- Mam coś do załatwienia w mieście.

Damen natychmiast szturchnął konia, by zajechać Laurentowi drogę.

- Nie. Twojemu wujowi właśnie o to chodzi. Jeśli odłączysz się od


oddziału, będzie mu łatwiej się ciebie pozbyć. Wiesz o tym. Nie możesz
jechać sam do miasta, nawet tutaj jesteś w niebezpieczeństwie. Musimy
wracać do oddziału. Natychmiast.

Laurent rozejrzał się po okolicy.


- To nie jest dobre miejsce na zasadzkę - stwierdził.

- Ale miasto już tak — przypomniał Damen. Na wszelki wypadek złapał


konia Laurenta za uzdę. -Zastanów się nad innym wyjściem. Czy możesz
powierzyć to zadanie komuś innemu?

- Nie - powiedział Laurent.

Mówił spokojnie, jakby stwierdzał oczywisty fakt. Damen siłą stłumił


przypływ frustracji i napomniał sam siebie, że Laurent został obdarzony
przenikliwym umysłem, więc za jego „nie” kryje się coś więcej niż tylko
czysty upór. Najprawdopodobniej.

- W takim razie działaj ostrożniej. Wróć ze mną do obozu i zaczekaj do


zmroku. Potem wymknij się potajemnie, z jednym strażnikiem. Nie
myślisz jak dowódca. Jesteś za bardzo przyzwyczajony do tego, że robisz
wszystko sam.

- Puść mojego konia — powiedział Laurent.

Damen posłuchał. Nastąpiła chwila milczenia, podczas której Laurent


przyglądał się najpierw pasącemu się koniowi, potem pozycji słońca na
niebie, a w końcu samemu Damenowi.

- Ty będziesz mi towarzyszyć - zdecydował Laurent. - Zamiast


strażnika. Wyjedziemy, kiedy tylko zacznie zmierzchać. Na tyle jestem
skłonny ustąpić w tej sprawie, ale jakiekolwiek dalsze naciski z twojej
strony nie spotkają się z życzliwym przyjęciem.

- Niech będzie - powiedział Damen.

-Niech będzie - powtórzył po kolejnej chwili milczenia Laurent.

***

Wykorzystali zaimprowizowany uwiąz — Laurent po prostu odpiął


wodze swojego konia, zrobił z nich pętlę i zarzucił ją na łeb srokacza.
Schwytanego konia prowadził Damen, ponieważ Laurent musiał
poświęcić całą uwagę kierowaniu swoim wierzchowcem bez pomocy
wodzy. Książę nie udzielił dalszych informacji w związku ze sprawami,
jakie miał do załatwienia w Nesson-Eloy, a chociaż Damenowi cały ten
pomysł ani trochę się nie podobał, miał dość rozumu, żeby o nic nie
dopytywać.

W obozie Damen zajął się końmi. Kiedy wrócił do namiotu, Laurent był
ubrany w wytworniejszą wersję stroju podróżnego, a drugi komplet
ubrań leżał na łóżku.

- Przebierz się w to - polecił Laurent.

Ubranie, które Damen podniósł z łóżka, było miękkie, w noszonych przez


arystokrację ciemnych kolorach i doskonałej jakości.

Przebrał się. Zajęło mu to dużo czasu, jak zawsze w przypadku


verańskich ubrań, choć na szczęście tym razem był to strój podróżny, a
nie dworski. Mimo to i tak wydawał się bardziej kłopotliwy niż wszystko,
co Damen do tej pory nosił w życiu, i zdecydowanie najbardziej
wytworny ze wszystkiego, w co musiał się ubierać, odkąd przyjechał do
Vere. To nie był ubiór żołnierza, tylko arystokraty.

Damen miał teraz okazję na własnej skórze przekonać się, że verańskie


ubrania były znacznie trudniejsze do zasznurowania na sobie niż na kimś
innym.

Kiedy skończył, czuł się dziwacznie, miał wrażenie, że jest nadmiernie


wystrojony. Nawet krój tego ubrania był inny, przemieniał go w kogoś
obcego, wpisywał w rolę, w której nie umiał sobie siebie wyobrazić.
Prosty, verański strój żołnierski i zbroja, które nosił do tej pory, nie
wywierały na nim takiego wrażenia.

-To do mnie nie pasuje - powiedział. Noszenie takiego stroju nie było w
jego stylu.

- Nie, nie pasuje. Wyglądasz jak jeden z nas -przyznał Laurent. Zmierzył
Damena nieżyczliwym spojrzeniem błękitnych oczu. — Już zmierzcha.
Idź do Jorda, powiedz mu, żeby oczekiwał na mój powrót późnym
rankiem i żeby pod moją nieobecność wydawał zwykłe rozkazy.
Spotkamy się przy koniach. Wyjedziemy, kiedy tylko będziesz gotowy.

***

Problem z namiotami polegał na tym, że nie można było do nich zapukać.


Damen oparł się ciężko o jedną z tyczek i zawołał Jorda.

Nastąpiła wyraźnie przeciągnięta chwila zwłoki. W końcu Jord wyszedł,


bez koszuli na szerokich ramionach. Zamiast tracić czas na zawiązywanie
tasiemek, przytrzymywał spodnie jedną ręką.

Uniesiona klapa namiotu zdradziła przyczynę tej opieszałości. Owinięty


kołdrą Aimeric podpierał się na łokciu, a na jego jasnej skórze widać był
rumieniec obejmujący całą twarz i szyję.

- Książę ma do załatwienia sprawy poza obozem - powiedział Damen. -


Planuje powrót przed południem. Chce, żebyś pod jego nieobecność
wydawał zwykłe rozkazy.

-Jak sobie życzy. Ilu ludzi zabiera ze sobą?

— Jednego — odparł Damen.

— Powodzenia - powiedział tylko Jord.

***

Droga do Nesson-Eloy nie była ani długa, ani trudna, ale kiedy dotarli na
przedmieścia, musieli zostawić konie. Przywiązali je przy drodze, ze
świadomością, że najprawdopodobniej rano już ich nie zastaną, jako że
ludzka natura pozostawała niezmienna. Jednak było to konieczne.
Otaczające twierdzę gospodarstwa ustąpiły miejsca miastu Nesson-Eloy,
które rozrastało się u wylotu górskiego szlaku i było plątaniną gęstej
zabudowy i brukowanych ulic. Stukot kopyt na bruku obudziłby
wszystkich. Laurentowi zależało zaś na ciszy i dyskrecji. Twierdził, że
zna miasto, ponieważ położona niedaleko twierdza była często
wykorzystywana jako przystanek w drodze z Arles do Acquitartu.
Prowadził ich pewnie, trzymając się mniejszych, słabo oświetlonych ulic.
Ostatecznie jednak środki ostrożności na niewiele się zdały.

-Jesteśmy śledzeni - powiedział Damen.

Szli wąską ulicą, którą od góry osłaniały balkony i tarasy z drewna i


kamienia, tworzące gdzieniegdzie pełne sklepienie.

— Skoro jesteśmy śledzeni, to znaczy, że nie wiedzą, dokąd idziemy —


stwierdził Laurent.

Skręcił w uliczkę, niemal niewidoczną pod występami wyższych pięter


kamienic, a potem w kolejną.

Właściwie nie była to ucieczka, ponieważ śledzący ich ludzie trzymali się
na dystans i zdradzali swoją obecność tylko okazjonalnymi
przytłumionymi dźwiękami. W dzień, gdy miasto było zasnute dymem z
palenisk, pełne życia i głosów, gra toczyłaby się wśród tłumów i
dodatkowych utrudnień dla ścigających. W nocy wszystko zwracało
uwagę. Na ciemnych ulicach było niewiele przechodniów, a Laurent i
Damen rzucali się w oczy.

Ludzie, którzy ich śledzili - bo na pewno nie był to jeden człowiek - mieli
ułatwione zadanie, niezależnie od tego, jak bardzo kluczył Laurent. Nie
dawali się zgubić.

-To się robi irytujące — stwierdził Laurent. Zatrzymał się przed


drzwiami z namalowanym kolistym symbolem. - Nie mamy czasu na
zabawę w kotka i myszkę. Zamierzam spróbować twojego sposobu.

- Mojego sposobu? — zdziwił się Damen. Kiedy poprzednio widział ten


symbol, zza oznaczonych nim drzwi wyłonił się Govart.

Laurent uniósł pięść i zastukał, a potem spojrzał na Damena.

- Zakładam, że tak należy postępować? Nie mam pojęcia, jak wygląda


zwyczajowa procedura. To twoja specjalność, nie moja.

Klapka wizjera w drzwiach odsunęła się. Laurent uniósł złotą monetę,


wizjer zatrzasnął się, a w następnej chwili dał się słyszeć zgrzyt
otwieranych zasuw. Drzwi uchyliły się, a ze środka buchnął zapach
perfum. Zobaczyli młodą kobietę z włosami wyszczotkowanymi tak, że
aż lśniły. Przyjrzała się monecie trzymanej przez Laurenta, a potem
spojrzała na Damena; mruknęła coś o jego rozmiarach i dodała z
udawanym onieśmieleniem, że zaraz pójdzie po właścicielkę. Damen i
Laurent przekroczyli próg i znaleźli się w przesyconym wonnościami
burdelu.

-To nie jest moja specjalność - oznajmił z naciskiem Damen.

Z sufitu na cienkich łańcuszkach zwisały miedziane lampy, a ściany


pokryte były jedwabnymi draperiami. Pachniało mdlącą słodyczą
kadzideł, przez którą przebijała się stłumiona woń chalis. Na podłodze
leżał dywan, tak gruby, że tonęły w nim stopy. W pomieszczeniu, do
którego zostali zaprowadzeni, nie było zwykle kładzionych na podłodze
verańskich materacy z piętrzącymi się na nich poduszkami, tylko cały
ciąg niskich kanap z rzeźbionego ciemnego drewna.

Dwie z nich były zajęte, ale (na szczęście) nie przez zaabsorbowane sobą
pary, a trzy pracujące tu kobiety. Laurent przeszedł przez pokój, zajął
miejsce na jednej z pustych kanap i przybrał swobodną pozę. Damen, z
dużo większą rezerwą, usiadł na drugim jej końcu. Cały czas myślał o
śledzących ich ludziach, którzy albo czekali na ulicy i obserwowali drzwi,
albo w każdej chwili mogli wpaść do wnętrza burdelu. Do głowy
przychodziły mu coraz bardziej idiotyczne wersje rozwoju wydarzeń.

Laurent przyglądał się kobietom. Nie można było powiedzieć, żeby robił
wielkie oczy, ale w jego spojrzeniu z pewnością kryło się coś
szczególnego. Damen zrozumiał, że dla Laurenta to zupełnie nowe i
całkowicie zakazane doświadczenie. Poczucie absurdalności tej sytuacji
stało się jeszcze silniejsze, gdy nagle z całą mocą uświadomił sobie, że
towarzyszy cnotliwemu następcy tronu Vere podczas jego pierwszej
wizyty w burdelu.

Z głębi domu słychać było odgłosy spółkowania.

Jedną z trzech przebywających w pokoju kobiet była ta z lśniącymi


włosami, która powitała ich przy wejściu; druga, brunetka, swobodnie
pieściła trzecią, blondynkę w rozsznurowanej sukni. Odsłonięte sutki
blondynki były różowe i nabrzmiałe pod poruszającymi się leniwie
kciukami brunetki.

- Siedzicie bardzo daleko — zauważyła blondynka.

- No to się rusz - odparł Laurent.

Blondynka wstała. Brunetka poszła w jej ślady i zbliżyła się do Laurenta.


Jasnowosa usiadła koło Damena, który kątem oka widział także jej
koleżankę i był ciekawy, jak Laurent poradzi sobie z jej zalotami. Okazało
się jednak, że sam ma co robić - jeśli można było tak to ująć. Blondynka
miała piegi na nosie i bardzo różowe usta, a jej sukienka była
rozsznurowana od szyi aż do pępka. Odsłonięte piersi były kształtne i
białe, jaśniejsze niż reszta jej skóry, poza miejscem, gdzie tworzyły się na
nich dwa miękkie pąki. Sutki miały dokładnie ten sam odcień różu co
usta dziewczyny. To była farba.

- Czy mogę jakoś umilić ci oczekiwanie, wasza miłość? — zapytała.

Damen otworzył usta, żeby odmówić, ponieważ myśli zaprzątała mu


niepewna sytuacja, w jakiej się znaleźli, śledzący ich mężczyźni, a także
siedzący obok Laurent. Pamiętał też, ile czasu minęło, odkąd był z
kobietą.

— Rozsznuruj mu kaftan - polecił Laurent.

Blondynka przeniosła spojrzenie z Damena na Laurenta. Damen także na


niego popatrzył. Laurent pozbył się towarzyszącej mu kobiety bez słowa,
być może pojedynczym skinieniem palca. Elegancki i odprężony,
przyglądał się im teraz leniwie.

Sytuacja robiła się znajoma. Damen poczuł, że puls mu przyspiesza,


przypomniał sobie ławkę w ogrodowej altanie i chłodny głos Laurenta
udzielającego precyzyjnych instrukcji: „Używaj tylko języka”, a także
„Przyłóż się bardziej”.

Damen złapał blondynkę za nadgarstek. Nie będzie powtórki z tamtego


„pokazu”. Palce dziewczyny zdążyły już rozplątać tasiemki i odsłonić
złotą obrożę pod ciemną, kosztowną tkaniną kaftana.

— Jesteś... jego nałożnikiem? — zapytała.

- Mogę zamknąć ten pokój - rozległ się głos starszej kobiety z lekkim
vaskijskim akcentem. — Jeśli panowie sobie życzą, będziecie mogli bez
przeszkód cieszyć się wdziękami moich dziewcząt.

- Ty jesteś właścicielką? - zapytał Laurent.

- Tak. To ja rządzę w tym małym przybytku -potwierdziła.

Laurent wstał z kanapy.

— Skoro płacę złotem, to ja tu rządzę.

Kobieta dygnęła nisko i opuściła wzrok.

- Wedle życzenia - powiedziała i dodała po krótkim wahaniu: - Wasza


Wysokość. Zapewniamy oczywiście pełną dyskrecję i milczenie.

Złote włosy, wytworny strój i ta twarz - to jasne, że został rozpoznany.


Wszyscy w mieście zapewne wiedzieli już, kto obozuje przy twierdzy.
Słowa właścicielki sprawiły, że jednej z dziewczyn wyrwał się okrzyk
zaskoczenia — najwidoczniej, podobnie jak jej koleżanki, nie miała takiej
zdolności kojarzenia faktów. Damen został uraczony widokiem dziwek z
Nesson-Eloy niemalże padających na twarz, by powitać następcę tronu.

- Chcę dostać pokój dla siebie i mojego niewolnika - oznajmił Laurent. -


Na tyłach budynku. Z łóżkiem, zasuwą w drzwiach i oknem. Nie
potrzebujemy towarzystwa. Jeśli spróbujesz przysłać nam którąś z
dziewczyn, przekonasz się w niemiły sposób, że nie lubię się dzielić.

- Oczywiście, Wasza Wysokość — powiedziała właścicielka.

Wzięła lichtarz ze świecą i poprowadziła ich na tył starego budynku.


Damen nie zdziwiłby się, gdyby zamierzała wyrzucić jakiegoś innego
klienta, żeby zrobić Laurentowi miejsce, ale pokój, który spełniał podane
wymagania, był akurat pusty. Na jego umeblowanie składały się niska
skrzynia pokryta poduszkami, łoże z kotarami i dwie lampy. Poduszki
były obciągnięte czerwonym aksamitem, wytłaczanym w wypukłe
wzory. Właścicielka zamknęła za sobą drzwi, zostawiając ich samych.

Damen przesunął zasuwę i na wszelki wypadek zastawił drzwi skrzynią.


Pokój rzeczywiście miał okno. Było małe i zabezpieczone osadzoną w
ścianie metalową kratą.

Laurent przyglądał się temu, skonsternowany.

- Nie o to mi chodziło.

- Zaprawa jest stara — powiedział Damen. -Czekaj. - Złapał za kratę i


pociągnął. Po bokach posypały się kawałki zaprawy, ale to nie
wystarczyło, by wyjąć ją z framugi. Zmienił uchwyt, stanął pewniej i
zaparł się ramieniem.

Przy trzeciej próbie krata ustąpiła. Okazała się zaskakująco ciężka.


Damen położył ją ostrożnie na podłodze. Gruby dywan stłumił dźwięk,
podobnie jak wcześniej, kiedy Damen przesuwał po nim skrzynię.

- Ty pierwszy - powiedział do Laurenta, który się w niego wpatrywał.


Książę sprawiał wrażenie, jakby zamierzał coś powiedzieć, ale
ostatecznie tylko skinął głową, podciągnął się do okna i bezgłośnie
wyskoczył na zewnątrz. Damen poszedł w jego ślady.

Znajdowali się w zaułku za burdelem. Przemknęli pod niskimi okapami


budynków i znaleźli wilgotną szczelinę między dwoma domami, przez
którą dało się przecisnąć. Gdy zbiegali po krótkich schodach, ich cichym
krokom nie towarzyszyło żadne echo. Siedzący ich ludzie nie otoczyli
całego budynku. Zgubili pościg.

***

- Masz, weź to — powiedział Laurent, gdy znaleźli się w zupełnie innej


części miasta. Rzucił Damenowi swoją sakiewkę. — Lepiej, żeby nas nie
rozpoznano. Zasznuruj kołnierz kaftana.
- To nie ja muszę ukrywać swoją tożsamość - zauważył Damen, ale
posłusznie zasznurował ubranie, by ukryć złotą obrożę. - Nie tylko
dziwki wiedzą, że zatrzymałeś się przy twierdzy. Każdy, kto zobaczy
młodego jasnowłosego arystokratę, domyśli się, że to ty.

- Zabrałem przebranie — powiedział Laurent.

- Przebranie... - powtórzył Damen.

Stali teraz pod okapem jednego z budynków sąsiadujących z gospodą,


która, jak twierdził Laurent, była ich celem. Nie było tu żadnego
dogodnego miejsca, żeby się przebrać, a nawet gdyby było, niewiele
dałoby się zrobić z charakterystycznymi blond włosami Laurenta. Poza
tym książę nie miał ze sobą żadnego pakunku.

A przynajmniej tak się wydawało, bo Laurent sięgnął do kieszeni i


wyciągnął z niej coś delikatnego i lśniącego. Damen popatrzył na niego
dziwnie.

- Ty pierwszy - powiedział Laurent.

Damen otworzył usta. Zamknął je. Podszedł do drzwi gospody i mocno je


popchnął. Laurent dołączył do niego po krótkiej chwili, jakiej
potrzebował, by przypiąć do ucha należący dawniej do Nicaise’a długi
kolczyk z szafirami.

Dźwięki głosów i muzyki mieszały się z zapachem pieczonej dziczyzny i


dymem świec. Damen rozejrzał się po obszernej sali ze stołami na
kozłach, zastawionymi talerzami i dzbanami. Nad ogniem pod
przeciwległą ścianą obracano pieczeń na rożnie. W pomieszczeniu
znajdowało się sporo gości, mężczyzn i kobiet, ale nikt nie był ubrany tak
wytwornie jak Damen czy Laurent. Z boku drewniane schody prowadziły
na antresolę, wzdłuż której ciągnęły się prywatne pokoje.

Podszedł do nich właściciel gospody, ubrany w koszulę z zawiniętymi


rękawami. Rzucił przelotne spojrzenie na Laurenta i poświęcił całą
uwagę Damenowi, którego przywitał z szacunkiem.
-Witamy, miłościwy panie. Czy wy i wasz nałożnik poszukujecie pokoju
na noc?
ROZDZIAŁ VI
- Chcę dostać najlepszy pokój, jaki macie - oznajmił Laurent. - Z wielkim
łóżkiem i oddzielną łazienką, a jeśli spróbujesz przysłać nam swojego
chłopaka, przekonasz się w niemiły sposób, że nie lubię się dzielić.

Obdarzył właściciela gospody długim, chłodnym spojrzeniem.

-Jest bardzo kosztowny - wyjaśnił Damen w ramach przeprosin.

Widział, że właściciel gospody zdążył już oszacować wartość ubrania


Laurenta oraz szafirowego kolczyka - iście królewskiego podarunku dla
ulubieńca — a zapewne także i wartość samego Laurenta z taką twarzą i
ciałem. Damen uświadomił sobie, że łączny rachunek za pobyt w
gospodzie prawdopodobnie będzie trzykrotnie zawyżony.

Nie popsuło mu to szczególnie humoru, ponieważ uznał, że skoro płaci z


kieszeni Laurenta, nie musi na niczym oszczędzać.

— Może zajmiesz nam miejsca przy stole, nałożniku? — Damen dobrze


się w tej chwili bawił. Szczególnie dzięki określeniu, jakiego mógł użyć.

Laurent zrobił, co mu polecono. Damen bez pośpiechu zapłacił bajońską


sumę za pokój i podziękował właścicielowi.

Kątem oka obserwował Laurenta, który nawet w najbardziej


sprzyjających okolicznościach był kompletnie nieprzewidywalny.
Podszedł prosto do najlepszego stołu, na tyle blisko ognia, by ogrzać się
jego ciepłem, ale dostatecznie daleko, by nie wędzić się w zapachu
pieczonej dziczyzny. Stół oczywiście był zajęty. Wystarczyło jednak
jedno spojrzenie, jedno słowo albo sama obecność Laurenta, by miejsce
zostało zwolnione.

Kolczyk trudno było nazwać dyskretnym przebraniem. Wszyscy


mężczyźni na sali odwracali się, by przyjrzeć się Laurentowi.
Nałożnikowi. Chłodne spojrzenie i arogancja oznajmiały światu, że nikt
nie powinien ważyć się go dotknąć. Kolczyk świadczył o tym, że wolno to
robić jednemu mężczyźnie. W ten sposób Laurent z nieosiągalnego celu
stał się towarem luksusowym, wyjątkową przyjemnością, na jaką nie
byłoby stać nikogo z obecnych.

To wszystko było jednak tylko iluzją. Damen usiadł naprzeciwko


Laurenta na długiej drewnianej ławie.

— Co teraz? - zapytał.

— Teraz będziemy czekać - odparł Laurent.

Następnie wstał, obszedł stół i usiadł tuż obok

Damena, jak kochanek.

- Co ty robisz?

- Zachowuję pozory - wyjaśni! Laurent. Kolczyk zamigotał. — Cieszę się,


że cię ze sobą zabrałem. Nie spodziewałem się, że będzie trzeba wyrywać
okna ze ścian. Czy często odwiedzasz burdele?

- Nie - odparł Damen.

- Czyli nie burdele. Korzystasz z usług markieterów? — zainteresował


się Laurent. Zaraz jednak domyślił się prawdy. - Niewolnicy. - Następne
słowa padły dopiero po pełnej satysfakcji pauzie: -Akielos, ogród
rozkoszy. Czyli nie przeszkadza ci sam koncept niewolnictwa. O ile nie
dotyczy ciebie.

Damen usiadł wygodniej i przyjrzał mu się uważnie.

- Nie musisz silić się na odpowiedź — zapewnił Laurent.

- Mówisz więcej — zauważył Damen — kiedy czujesz się niepewnie.

-Wasza miłość? - odezwał się oberżysta. Damen odwrócił się. Laurent się
nie poruszył. — Pokój będzie za chwilę gotowy. Po schodach na górę,
trzecie drzwi. Jehan przyniesie panom tymczasem wino i jedzenie.
- Spróbujemy znaleźć sobie jakąś rozrywkę. Kto to jest? — zapytał
Laurent.

Patrzył na siedzącego po drugiej stronie sali starszego mężczyznę,


którego przypominające pęk słomy włosy wystawały spod brudnej
wełnianej czapki. Mężczyzna zajmował miejsce przy pogrążonym w
półmroku stole w samym rogu i tasował karty. Chociaż były pozaginane
na rogach i zatłuszczone, traktował je jak najcenniejsze skarby.

— To Volo. Nie grajcie z nim. Nie zna umiaru. Wystarczy mu jeden


wieczór, żeby przepić całe wasze złoto, klejnoty i kaftan.

Po udzieleniu tej dobrej rady właściciel oddalił się. Laurent obserwował


Vola z takim samym wyrazem twarzy, jak wcześniej kobiety w burdelu.
Volo próbował namówić usługującego gościom chłopaka, by nalał mu
wina, a potem do czegoś zupełnie innego. Chłopak bez szczególnego
zachwytu patrzył na zaprezentowaną mu magiczną sztuczkę, która
polegała na tym, że trzymana przez Vola drewniana łyżka zniknęła nagle
bez śladu.

— No dobrze, daj mi trochę pieniędzy. Chcę zagrać z nim w karty.

Laurent wstał i oparł się o stół. Damen sięgnął po sakiewkę, ale jego
palce znieruchomiały.

— Czy nie powinieneś zasłużyć na podarunki swoimi usługami?

— Masz jakieś życzenia? — zapytał Laurent.

W jego głosie kryła się zawoalowana obietnica, ale spojrzenie było


nieruchome jak wzrok kota. Damen, który wolał nie zostać
wypatroszony, rzucił mu sakiewkę. Laurent złapał ją jedną ręką i wyjął
garść miedzianych i srebrnych monet. Odrzucił sakiewkę z powrotem
Damenowi, a potem przeszedł przez salę i usiadł naprzeciwko Vola.

Rozegrali partię kart. Laurent postawił srebro, Volo wełnianą czapkę.


Damen obserwował ich ze swojego miejsca przez kilka minut, po czym
rozejrzał się po pozostałych gościach, by sprawdzić, czy któryś z nich
chociaż w przybliżeniu dorównuje mu statusem, co pozwoliłoby mu w
naturalny sposób zaprosić go do towarzystwa.

Najbardziej godny szacunku wydawał się mężczyzna w eleganckim


stroju, z przerzuconą przez oparcie krzesła peleryną obszytą futrem - być
może był to kupiec bławatny. Damen zaprosił mężczyznę, by — jeśli
zechce — dotrzymał mu towarzystwa. Zaproszenie zostało natychmiast
przyjęte, a kupiec pod zawodową grzecznością starał się ukryć wyraźne
zaciekawienie osobą Damena. Nazywał się Charls i był partnerem
handlowym znamienitej rodziny kupieckiej. Rzeczywiście specjalizował
się w handlu tkaninami. Damen przedstawił się niezrozumiałym
imieniem i oznajmił, że pochodzi z Patras.

-Ach, Patras. Rzeczywiście, da się rozpoznać akcent — powiedział Charls.

Rozmawiali o handlu i polityce, czyli sprawach interesujących dla


kupców. Damenowi nie udało się pozyskać żadnych informacji o tym, co
się dzieje w Akielos. Charls nie popierał nowo zawartego przymierza.
Miał nadzieję, że Vere zajmie twarde stanowisko w negocjacjach z
akielońskim królem-bękartem, i pod tym względem ufał bardziej księciu
niż jego wujowi, regentowi. Następca tronu Vere obozował obecnie pod
twierdzą Nesson i miał udać się na granicę, by przeciwstawić się Akielos.

Był młodzieńcem poważnie traktującym swoje obowiązki — a


przynajmniej tak uważał Charls. Damen, kiedy to usłyszał, musiał
pilnować się, by nie spojrzeć na zajętego hazardem Laurenta.

Przyniesiono jedzenie. W gospodzie podawano dobry chleb i półmiski z


mięsiwem, chociaż Charls zmierzył swój talerz krzywym spojrzeniem,
gdy okazało się, że właściciel najlepsze kąski przeznaczył dla Damena. Na
sali było coraz mniej gości. Charls po pewnym czasie też udał się na
spoczynek do drugiego pod względem standardu pokoju na górze.

Damen wrócił do obserwacji Laurenta i Vola, ciekawy, jakim wynikiem


skończy się gra. Jak się okazało, Laurent stracił wszystkie monety, ale
zyskał brudną wełnianą czapkę. Volo uśmiechnął się szeroko ze
współczuciem, głośno poklepał Laurenta po plecach i zamówił dla niego
wino. Potem zamówił wino dla siebie. Potem zamówił dla siebie
usługującego chłopaka, który oferował bardzo korzystne stawki - jeden
miedziak za szybką rundę, trzy miedziaki za noc — i który zdecydowanie
przekonał się do Vola, gdy zobaczył przed nim stosik monet należących
wcześniej do Laurenta.

Laurent zabrał wino i przeszedł z powrotem na drugą stronę sali, gdzie


postawił przed Damenem kubek z nietkniętą zawartością.

— Poczęstuj się cudzymi łupami.

Chociaż gospoda już prawie opustoszała, dwóch czy trzech gości w


pobliżu kominka mogło znajdować się w zasięgu słuchu.

- Skoro aż tak zależało ci na winie i starej czapce, mogłeś je po prostu od


niego kupić - powiedział Damen. - Byłoby taniej i szybciej.

-Ale to gra sprawia mi przyjemność. - Laurent sięgnął do sakiewki przy


pasie Damena i przywłaszczył sobie jeszcze jedną monetę. Położył ją na
otwartej dłoni. - Popatrz, nauczyłem się sztuczki. -Zamknął dłoń, a kiedy
ją otworzył, była magicznie pusta. Sekundę później moneta wypadła mu
z rękawa na podłogę. Laurent popatrzył na nią ze zmarszczonymi
brwiami. - No cóż, jeszcze nie do końca ją opanowałem.

-Jeśli sztuczka miała polegać na tym, że nasze monety znikną, to poszło ci


całkiem nieźle.

-Jakie tu mają jedzenie? — zapytał Laurent, przyglądając się talerzom na


stole.

Damen oderwał kawałek chleba i podał go Laurentowi tak, jakby


podawał przysmak domowemu kotu.

- Spróbuj.

Laurent popatrzył na chleb, potem na gości przy kominku, a w końcu


obdarzył Damena długim, zimnym spojrzeniem, które byłoby trudne do
wytrzymania, gdyby ten nie zdążył już nabrać dużej odporności.

Potem oznajmił:
- Niech będzie.

Potrzeba było chwili, by te słowa dotarły do Damena. Przez ten czas


Laurent usiadł na długiej ławie okrakiem, twarzą w jego stronę.
Naprawdę zamierzał to zrobić.

Nałożnicy w Vere robili z podobnych gestów kuszący spektakl, flirtowali


ze swoimi panami i łasili się do ich rąk. Laurent, gdy Damen podniósł
chleb do jego ust, nie zrobił niczego takiego. Ograniczył się tylko do tego,
co było absolutnie niezbędne. Nic w ich zachowaniu nie przypominało
nałożnika i jego pana, poza tym, że Damen przez króciutką chwilę poczuł
na opuszkach palców ciepło oddechu Laurenta.

Zachowanie pozorów — pomyślał Damen.

Jego wzrok przykuły wargi Laurenta. Gdy zmusił się, by odwrócić


spojrzenie, przeniósł swoją uwagę na kolczyk. Płatek ucha Laurenta był
ozdobiony klejnotem, który regent podarował swojemu kochankowi.
Kolczyk pasował do księcia w najbardziej przyziemnym znaczeniu —
dobrze podkreślał jego karnację. W każdym innym znaczeniu wydawał
się niestosowny, podobnie jak niestosowne wydawało się oderwanie
kolejnego kęsa chleba od płaskiego bochenka i podniesienie go, by
nakarmić nim Laurenta.

Książę zjadł chleb. To przypominało karmienie drapieżnika. Był tak


blisko, że można by z łatwością położyć mu dłoń na karku i przyciągnąć
bliżej. Damen pamiętał dotyk włosów Laurenta, dotyk jego skóry i musiał
zwalczyć chęć, by przycisnąć jego wargi opuszkami palców.

To przez ten kolczyk. Laurent zawsze ubierał się z surową prostotą.


Kolczyk pokazywał go w innym świetle. Nadawał pozory zmysłowości,
wyrafinowanej i subtelnej. Jednakże to były tylko pozory. Lśniące szafiry
były niebezpieczne, tak samo jak Nicaise. Nic w Vere nie było takie, jakim
się wydawało.

Jeszcze jeden kawałek chleba. Usta Laurenta musnęły czubki palców


Damena. Dotyk był przelotny i delikatny. Nie o to mu chodziło, kiedy
sięgnął po chleb. Miał przeczucie, że jego plan został obrócony przeciwko
niemu, że Laurent doskonale wiedział, co robi. Dotyk przypominał
pierwsze muśnięcie warg w zmysłowym pocałunku, który rozpoczyna
się serią leciutkich pieszczot, powoli się wydłużających. Damen poczuł,
że zmienia się rytm jego oddechu.

Przypomniał sobie dla otrzeźwienia, kto siedzi koło niego. Znajdował się
w niewoli u Laurenta. Próbował przypomnieć sobie każde uderzenie
bicza, ale jego umysł zbuntował się i zamiast tego podsunął mu obraz
mokrej skóry księcia w łaźni, jego idealnie ukształtowanych kończyn,
dopasowanych do siebie jak pochwa do doskonale wyważonego miecza.

Laurent dojadł kęs chleba, położył dłoń na udzie Damena i powoli


przesunął ją wyżej.

- Panuj nad sobą — powiedział.

Po czym przysunął się tak, że niemal się obejmowali. Jasne włosy


połaskotały policzek Damena.

- Zostaliśmy tu już prawie sami — mruknął mu do ucha Laurent.

- No to co?

Szept musnął delikatnie ucho Damena, który niemalże czuł kształt


poszczególnych słów, formowanych przez wargi i oddech księcia.

— No to zabierz mnie na górę - powiedział Laurent. — Nie wydaje ci


się, że już dość długo czekamy?

To Laurent ruszył przodem, wspiął się po schodach, a Damen poszedł w


jego ślady. Był świadomy każdego kroku, czuł, że jego puls pod skórą
gwałtownie przyspieszył.

Trzecie drzwi od schodów. Pokój był ogrzewany ogniem palącym się


jasno w dużym kominku. Były tu grube tynkowane ściany i niewielki
balkon. Pojedyncze wielkie łoże z zagłówkiem z ciemnego drewna,
rzeźbionym w przeplatające się romby, przykrywała zachęcająco miękka
pościel. Poza tym nie było tu zbyt wielu mebli - niska skrzynia i krzesło
przy drzwiach.

Był za to mężczyzna około trzydziestki, z ciemną, krótko przystrzyżoną


brodą, który siedział na łóżku, ale na widok Laurenta natychmiast
podniósł się i przykląkł na jedno kolano.

Damen usiadł z rozmachem na krześle przy drzwiach.

— Wasza Wysokość — powiedział mężczyzna, nie podnosząc głowy.

— Wstań - polecił Laurent. — Cieszę się, że cię widzę. Musiałeś


przychodzić tu co wieczór, czekając na odpowiedź, która powinna była
nadejść już wiele dni temu.

— Pomyślałem, że istnieje szansa, iż posłaniec się pojawi, skoro Wasza


Wysokość obozuje pod Nesson — odparł mężczyzna i wstał.

— Posłaniec został zatrzymany. Byliśmy śledzeni od samej twierdzy aż


do wschodniej dzielnicy Wydaje mi się, że drogi wokół miasta są
obserwowane.

- Znam inną drogę. Mogę wyjechać, kiedy tylko wiadomość będzie


gotowa.

Mężczyzna wyjął z zanadrza zapieczętowany pergamin. Laurent wziął go,


skruszył pieczęć i zaczął czytać. Chłonął jego treść powoli, więc Damen
zdołał rzucić okiem na list i zauważyć, że jest pisany szyfrem. Laurent
wrzucił przeczytaną wiadomość do kominka; pergamin skręcił się i
poczerniał. Następnie książę zdjął sygnet i włożył go w dłoń mężczyzny.

- Oddaj mu to - polecił. - Powiedz, że będę na niego czekać w Ravenel.

Mężczyzna skłonił się i wyszedł z pokoju, a potem opuścił śpiącą


gospodę. Spotkanie zostało zakończone.

Damen wstał i rzucił Laurentowi przeciągłe spojrzenie.

-Wydajesz się zadowolony.


-Jestem człowiekiem, któremu małe zwycięstwa sprawiają ogromną
przyjemność — odparł Laurent.

- Nie byłeś pewien, czy on tu przyjdzie — zauważył Damen.

- Nie sądziłem, że przyjdzie. Dwa tygodnie to długi czas na oczekiwanie.


— Laurent odpiął kolczyk. — Wydaje mi się, że jutro będziemy mogli
bezpiecznie wrócić do obozu. Ludzie, którzy nas śledzili, byli bardziej
zainteresowani wytropieniem mojego posłańca niż zamachem na mnie.
Nie zaatakowali nas dzisiaj, mimo że mieli okazję. — Rozej-rzał się. - Czy
to są drzwi do łazienki? - W połowie drogi dodał jeszcze: - Nie obawiaj
się, obejdę się bez twojej pomocy.

Kiedy Laurent zniknął za drzwiami, Damen bez słowa zabrał część


pościeli i rzucił ją na podłogę przy kominku.

Potem nie miał już nic do roboty. Zszedł na dół. Z gości pozostał już tylko
Volo, który siedział z chłopakiem z gospody i nie zwracał uwagi na nic
innego. Piaskowe włosy chłopaka były kompletnie potargane.

Damen wyszedł z gospody i przez chwilę stał na zewnątrz — chłodne


nocne powietrze działało na niego kojąco. Ulica była pusta. Posłaniec
zniknął. Było już bardzo późno.

Panowały cisza i spokój. Nie mógł tu zostać przez całą noc. Damen
przypomniał sobie, że Laurent nie jadł niczego poza kilkoma kęsami
chleba, więc po drodze na górę zajrzał do kuchni i poprosił o talerz
pieczywa i mięsa.

Gdy wrócił do pokoju, Laurent wyszedł już z łazienki i - na wpół ubrany


— siedział przy kominku, czekając, aż wyschną mu włosy. Zajmował
większość miejsca na zaimprowizowanym łóżku Damena.

- Proszę. - Damen podał mu talerz.

- Dziękuję. — Laurent popatrzył na talerz i zamrugał. - Łazienka jest


wolna. Jeśli jesteś zainteresowany.
Damen umył się. Laurent zostawił mu dość czystej wody. Wytarł się
ręcznikami wiszącymi kolo miedzianej balii, ciepłymi i miękkimi. Kiedy
był już suchy, znów włożył spodnie. Powiedział sobie, że ta sytuacja nie
różni się niczym od kilkunastu nocy, które spędzili razem w namiocie
obozowym.

Kiedy wrócił, Laurent zdążył zjeść połowę wszystkiego, co było na


talerzu, i odstawić resztę na skrzynię, żeby jego towarzysz także mógł się
poczęstować. Damen, który najadł się już wcześniej, a teraz uznał, że
Laurent nie ma żadnego prawa zajmować jego posłania i gardzić
szerokim luksusowym łożem, zignorował talerz i zajął miejsce obok
niego na kocach przy kominku.

- Myślałem, że to Volo jest twoim posłańcem -przyznał.

- Chciałem tylko zagrać z nim w karty — odpowiedział Laurent.

Ogień palił się jasno. Damen rozkoszował się uczuciem ciepła na


odsłoniętej skórze piersi. Po chwili Laurent odezwał się:

- Nie sądzę, żeby udało mi się tu dotrzeć bez twojej pomocy, na pewno
nie tak, żeby zgubić pogoń. Cieszę się, że jesteś tu ze mną. Naprawdę.
Miałeś rację. Nie jestem przyzwyczajony do... — urwał, nie kończąc
zdania.

Wilgotne włosy, odgarnięte do tyłu, odsłaniały eleganckie i regularne


rysy twarzy. Damen popatrzył na niego.

- Jesteś w dziwnym nastroju - stwierdził. -Dziwniejszym niż zwykle.

- Powiedziałbym, że jestem w dobrym humorze.

- W dobrym humorze?

- No cóż, Volo pewnie jest w jeszcze lepszym - przyznał Laurent. - Ale


jedzenie było przyzwoite, przy ogniu jest ciepło, a przez ostatnie trzy
godziny nikt nie próbował mnie zabić. Czemu nie miałbym być
zadowolony?
- Wydawało mi się, że masz bardziej wyrafinowane upodobania -
powiedział Damen.

- Doprawdy? - spytał Laurent.

- Widziałem twój dwór - przypomniał ostrożnie Damen.

- Widziałeś dwór mojego wuja - odparł Laurent.

Czy twój wyglądałby inaczej? Damen nie zadał tego pytania. Może nie
musiał znać odpowiedzi. Laurent zostanie królem, z każdym dniem
stawał się nim coraz bardziej, ale w przyszłości wiele będzie musiało się
zmienić. Laurent nie będzie siedzieć leniwie przy kominku w gospodzie,
podparty na rękach, i czekać, aż wyschną mu włosy, ani też wyłazić przez
okno z burdelu. Nie będzie tego robić także Damen.

- Powiedz mi jedną rzecz - odezwał się Laurent.

Przerwał w ten sposób długą i zaskakująco swobodną chwilę ciszy.


Damen popatrzył na niego.

- Za co tak naprawdę Kastor przysłał cię tutaj? Wiem, że nie chodziło o


sprzeczkę kochanków -powiedział Laurent.

Damen miał wrażenie, że przyjemne ciepło ognia zmienia się w lodowaty


chłód. Wiedział, że musi kłamać. Poruszanie tego tematu w rozmowie z
Laurentem było niewyobrażalnie ryzykowne. Wiedział o tym. Nie
wiedział tylko, dlaczego przeszłość wydaje mu się w tym momencie tak
bliska. Musiał stłumić słowa podchodzące mu do gardła. Tak samo, jak
tłumił wszystkie emocje od tamtej nocy.

Nie wiem. Nie wiem dlaczego. Nie wiem, co takiego zrobiłem, że


znienawidził mnie do tego stopnia. Dlaczego nie mogliśmy jak bracia
opłakiwać...

... naszego ojca...

- Miałeś częściowo rację. — Usłyszał własne słowa, jakby dobiegały z


oddali. — Żywiłem uczucia do... Była pewna kobieta.
- Jokasta - domyślił się z rozbawieniem Laurent.

Damen milczał. Odpowiedź ugrzęzła mu boleśnie w gardle.

- Chyba nie mówisz poważnie? Zakochałeś się w królewskiej metresie?

- On nie był wtedy królem. A ona nie była jego metresą. Jeśli była, to
nikt o tym nie wiedział - wyjaśnił Damen. Kiedy już słowa zaczęły płynąć,
nie potrafił ich powstrzymać. - Była inteligentna, pewna siebie i piękna.
Miała wszystko, czego mógłbym oczekiwać od kobiety. Ale miała też
królewskie ambicje. Pragnęła władzy. Najwidoczniej uznała, że jedyna
droga na tron prowadzi przez Kastora.

- Mój ty szlachetny barbarzyńco. Nie spodziewałbym się, że ktoś taki


będzie w twoim typie.

- W moim typie?

- Piękna twarz, przebiegły umysł i bezwzględna natura.

-Nie. To nie tak... Nie wiedziałem, że ona... Nie wiedziałem, jaka ona jest.

~ Naprawdę? — zapytał Laurent.

-Możliwe, że... Wiedziałem, że zawsze kieruje się głosem umysłu, nie


serca. Wiedziałem, że jest ambitna, a czasem nawet bezwzględna.
Przyznaję, że coś mnie w tym... pociągało. Ale nigdy bym nie podejrzewał,
że zdradzi mnie dla Kastora. Tego dowiedziałem się zbyt późno.

- Auguste był podobny do ciebie - powiedział Laurent. - Był niezdolny


do podstępów, a przez to nie potrafił dostrzec, że ktoś go oszukuje.

- A co z tobą? - zapytał Damen, któremu oddychanie zaczęło sprawiać


trudność.

- Ja jestem całkowicie zdolny do podstępów.

- Nie, chodziło mi o to...


- Wiem, o co ci chodziło.

Damen miał nadzieję, że dzięki temu uda mu się uniknąć kolejnych


dociekliwych pytań. Zrobiłby wszystko, byle zamknąć ten temat. Teraz,
po nocy pełnej kolczyków i burdeli, zaczął dochodzić do wniosku, że
właściwie mógłby zapytać wprost. Laurent nie wydawał się skrępowany.
Siedział wygodnie, spokojny i zrelaksowany. Jego miękkie wargi, tak
często zaciskające się w surową, pozbawioną wszelkiej zmysłowości
linię, w tym momencie nie zwiastowały żadnego niebezpieczeństwa i nie
wyrażały niczego poza lekkim zainteresowaniem. Bez wahania
odwzajemnił spojrzenie Damena. Nie udzielił jednak odpowiedzi.

- Jesteś taki nieśmiały? — zapytał Damen.

- Jeśli chcesz odpowiedzi, musisz zadać pytanie - poinformował go


Laurent.

- Połowa oddziału jest przeświadczona, że jesteś prawiczkiem.

- Czy to było pytanie?

- Tak.

- Mam dwadzieścia lat — przypomniał Laurent. - I składano mi


propozycje, odkąd pamiętam.

- Czy to była odpowiedź? — zapytał Damen.

- Nie jestem prawiczkiem — stwierdził Laurent.

- Zastanawiałem się - zaczął ostrożnie Damen -czy obdarzasz swoimi


uczuciami tylko kobiety

- Nie, ja... - W głosie Laurenta zabrzmiało zaskoczenie. W następnej


chwili uświadomił sobie, że zdradził w ten sposób coś ważnego; odwrócił
spojrzenie i wymamrotał coś pod nosem. Kiedy ponownie spojrzał na
Damena, uśmiechał się kwaśno, ale odpowiedział spokojnie: — Nie.

- Czy powiedziałem coś, co cię uraziło? Nie chciałem...


- Nie. To prawdopodobna, nieobraźliwa i nieskomplikowana teoria.
Bardzo do ciebie pasuje.

-To nie moja wina, że w twoim kraju wszyscy myślą tak pokrętnie. -
Damen zmarszczył lekko brwi.

- Powiem ci, dlaczego Jokasta wybrała Kastora — stwierdził Laurent.

Damen popatrzył w ogień. Wpatrywał się w nadpalone polano, którego


jeden koniec lizały płomienie, a drugi przemienił się w dogasający żar.

- Był księciem — powiedział. — Był księciem, a ja tylko...

Nie potrafił tego powiedzieć. Mięśnie jego ramion napięły się tak, że
zaczęły boleć. Przeszłość stanęła mu żywo przed oczami, a on nie chciał
jej oglądać.

Kłamiąc, musiał sam przed sobą przyznać się do prawdy — do tego,


czego nie wiedział. Nie wiedział, co takiego zrobił, że pociągnęło to za
sobą zdradę nie jednej, ale dwóch osób - ukochanej i brata.

— Nie o to chodzi. Wybrałaby go, nawet gdyby w twoich żyłach płynęła


królewska krew, nawet gdybyś był równy Kastorowi. Nie rozumiesz, w
jaki sposób działa taki umysł. Ja rozumiem. Gdybym był Jokastą i miał
królewskie ambicje, także wybrałbym Kastora zamiast ciebie.

— Jak rozumiem, teraz z przyjemnością wyjaśnisz mi dlaczego -


powiedział Damen. Czuł, że jego dłonie zaciskają się w pięści, słyszał
gorycz we własnym głosie.

— Ponieważ ktoś, kto ma królewskie ambicje, zawsze wybierze osobę


obdarzoną słabszym charakterem. Im słabszy ktoś ma charakter, tym
łatwiej go kontrolować.

Damen, całkowicie zaskoczony, popatrzył na Laurenta, który


odwzajemnił spojrzenie bez cienia wrogości. Milczenie przeciągało się.
To nie było... Nie spodziewał się, że Laurent powie coś takiego. Patrzył na
niego i czuł, że jego słowa oddziałują na niego w najbardziej
nieoczekiwany sposób, że dotykają jakiejś ostrej, poszarpanej krawędzi
w jego duszy i poruszają odrobinę coś, co utkwiło w nim tak głęboko, że
wydawało się nie do ruszenia.

— Dlaczego uważasz, że Kastor ma słabszy charakter? - zapytał. — Nie


znasz go.

— Ale zaczynam poznawać ciebie — odparł Laurent.


ROZDZIAŁ VII
Damen siedział oparty plecami o ścianę, na posłaniu, które przygotował
dla siebie przy kominku. Szum płomieni stał się teraz mniej rytmiczny,
ogień dawno już przygasł, pozostawiając niemal wyłącznie żar. Pokój
wypełniała cisza i ciepła senność. Damen był całkowicie przytomny.

Laurent spał na łóżku. Nawet w ciemności Damen widział zarys jego


sylwetki. Blask księżyca wciskający się przez żaluzje na drzwiach
balkonowych oświedał jasne włosy rozsypane na poduszce. Laurent spał,
jakby obecność Damena nie miała znaczenia, jakby był dla niego równie
niegroźny, jak dowolny mebel.

To nie było zaufanie. To była chłodna ocena intencji Damena, połączona z


bezwstydną arogancją płynącą z pewności, że ten ma więcej powodów,
by utrzymywać Laurenta przy życiu, niż by go zabić. Na razie. Tak samo
było wtedy, gdy Laurent podał mu nóż. Albo gdy wezwał go do łaźni i
spokojnie się przy nim rozebrał. Wszystko było starannie
wykalkulowane. Laurent nie ufał nikomu.

Damen nie rozumiał go. Nie rozumiał, dlaczego książę miałby powiedzieć
mu coś takiego ani też dlaczego słowa te tak na niego podziałały.
Przeszłość ciążyła mu jak ołów. W nocnej ciszy nie było nic, na czym
mógłby skupić uwagę, więc pozostało mu tylko myśleć, czuć i
wspominać.

Jego brat Kastor, nieślubny syn królewskiej metresy Hypermenestry,


przez dziewięć lat swojego życia był szykowany do objęcia tronu. Po
niezliczonych poronieniach wszyscy uznali za rzecz pewną, że królowa
Egeria nie zdoła donosić dziecka. Jednakże królowa — choć przypłaciła
poród życiem -w swoich ostatnich godzinach wydała na świat
prawowitego następcę tronu.

Damen od dziecka wpatrzony był w Kastora. Starał się go przewyższyć


właśnie dlatego, że go podziwiał i że w tych chwilach, gdy udawało mu
się nad nim zatriumfować, widział, jak dumny jest jego ojciec.
Nikandros odwołał go z komnaty, w której spoczywał złożony chorobą
król, i powiedział przyciszonym głosem: Kastor uważa, że to on powinien
zasiąść na tronie. Że ty mu to prawo odebrałeś. Nie potrafi przegrywać,
zawsze upiera się, że po prostu nie dostał odpowiedniej „szansy”.
Wystarczy, że ktoś szepnie mu do ucha, iż powinien sięgnąć po to, czego
pragnie, siłą.

Nie chciał w to wierzyć. W ani jedno słowo. Nie chciał słuchać głosów
podburzających go przeciwko bratu. Jego ojciec, leżący na łożu śmierci,
kazał przywołać Kastora i powiedział mu, jak bardzo go kocha i jak
bardzo kocha Hypermenestrę, zaś uczucia starszego syna w tym
momencie wydawały się tak samo szczere, jak przysięga, że będzie
wspierać nowego króla, Damianosa.

Widziałem Kastora pogrążonego w żałobie, całkowicie szczerej —


powiedział Torveld. Damen także tak myślał. Wtedy.

Przypomniał sobie, jak rozpuścił jasne włosy Jokasty po raz pierwszy, co


czuł, gdy spływały mu przez palce. To wspomnienie wywołało falę
podniecenia, ale szybko ochłonął, kiedy uświadomił sobie, że na długie
jasne włosy z jego wspomnienia nakładają się krótsze, i przypomniał
sobie moment w sali na dole, gdy Laurent niemalże siedział mu na
kolanach. Obraz rozwiał się w jednej chwili, gdy Damen usłyszał —
stłumione przez ściany i odległość - walenie w drzwi na dole.

Niebezpieczeństwo poderwało go na nogi; potrzeba chwili nakazała


odsunąć wszystkie wcześniejsze myśli. Narzucił koszulę i kaftan, a potem
przysiadł na krawędzi łóżka. Bardzo lekko położył dłoń na ramieniu
Laurenta.

Książę, przykryty kołdrą, był ciepły od snu. Dotyk sprawił, że obudził się
natychmiast, chociaż nie zareagował gwałtownie, zaskoczeniem lub
paniką.

— Musimy uciekać — powiedział Damen. Z dołu dobiegły kolejne


odgłosy; właściciel gospody obudził się i właśnie otwierał drzwi.

- Niedługo wejdzie nam to w nawyk - stwierdził Laurent, ale wstawał już


z łóżka.

Podczas gdy Damen otwierał okiennice balkonu, Laurent zdążył włożyć


koszulę i kaftan - ale nie zdążył zawiązać licznych tasiemek, ponieważ,
szczerze mówiąc, verańskie ubrania kompletnie nie sprawdzały się, gdy
trzeba było się pospieszyć.

Okiennice otworzyły się, wpuszczając chłodną nocną bryzę. Znajdowali


się na wysokim piętrze, a poniżej mieli tylko gładką ścianę.

Ucieczka z gospody nie była tak prosta jak z burdelu. Nie mieli szans stąd
zeskoczyć. Upadek na ulicę może i nie skończyłby się śmiercią, ale z
pewnością wystarczył, by połamać sobie kości. Teraz już wyraźnie
słyszeli głosy, dobiegające chyba ze schodów. Obaj spojrzeli w górę.
Zewnętrzne ściany gospody były otynkowane, bez żadnych występów,
których można byłoby się złapać. Damen rozejrzał się w poszukiwaniu
drogi ucieczki i jednocześnie z Laurentem zauważył, że koło sąsiedniego
balkonu kawał tynku odpadł, odsłaniając wystające cegły, których można
by się było przytrzymać. To była wygodna droga na dach.

Jednakże od sąsiedniego balkonu dzieliło ich jakieś osiem stóp - za dużo,


by bez wahania zdecydować się na skok, zwłaszcza bez rozbiegu. Laurent
już chłodno szacował dystans.

— Uda ci się przeskoczyć? — zapytał Damen.

— Chyba tak - odparł Laurent.

Obaj podciągnęli się na balustradę balkonu. Damen skoczył pierwszy. Był


wyższy, co dawało mu przewagę, i umiał dobrze oceniać odległość.
Wylądował pewnie, złapał się balustrady i na moment znieruchomiał, by
upewnić się, że nie usłyszeli go goście w pokoju. Potem szybko zeskoczył
z balustrady na balkon.

Zrobił to wszystko tak cicho, jak tylko się dało. Okiennice balkonu były
zamknięte, ale nie dźwiękoszczelne. Damen spodziewał się, że usłyszy
chrapanie handlarza bławatnego, Charlsa, ale dobiegły go stłumione,
całkowicie jednoznaczne dźwięki, świadczące o tym, że Volo dobrze
wykorzystywał wydane pieniądze.

Odwrócił się. Laurent marnował cenne sekundy, na nowo szacując


odległość. Damen nagle zrozumiał, że „chyba” nie oznacza „na pewno” i
że w odpowiedzi na jego pytanie Laurent chłodno i szczerze ocenił swoje
możliwości. Poczuł, że żołądek gwałtownie mu się zaciska.

Laurent skoczył. Odległość była duża, a takie rzeczy jak wzrost miały
znaczenie, podobnie jak siła wybicia, zależna od masy mięśniowej.

Wylądował niezgrabnie, więc Damen instynktownie go złapał. Poczuł, że


Laurent opiera się na nim całym ciężarem ciała i mocno się go czepia.
Uderzenie o balustradę musiało pozbawić Laurenta tchu, ponieważ nie
stawiał oporu, gdy Damen przeciągnął go na balkon. Nie wyrwał się też
od razu, tylko stał, oddychając ciężko, w jego ramionach. Dłonie Damena
przytrzymywały talię Laurenta, serce biło mu jak młotem. Zamarli bez
ruchu, ale było już za późno.

Odgłosy w pokoju ucichły.

- Coś słyszałem - powiedział stanowczo chłopak. - Na balkonie.

-To wiatr - odparł Volo. - Zaraz cię rozgrzeję.

- Nie, coś tam było - upierał się chłopak. - Idź, sprawdź...

Rozległ się szelest pościeli, skrzypnięcie łóżka... Tym razem to Damenowi


zabrakło tchu, kiedy Laurent popchnął go z całej siły. Plecy Damena
uderzyły o mur tuż obok okna. Szok z powodu zderzenia ze ścianą był
tylko odrobinę słabszy niż osłupienie wywołane tym, że Laurent
przycisnął się do niego, przytrzymując go w miejscu całym ciężarem
ciała.

Zrobił to w samą porę. Okiennice otworzyły się z impetem, a oni zostali


uwięzieni w ciasnej trójkątnej przestrzeni pomiędzy ścianą a skrzydłem
okiennicy. Byli ukryci równie niepewnie jak gach chowający się za
otwartymi drzwiami. Żaden z nich się nie poruszył. Żaden z nich nie
odważył się głośniej odetchnąć. Gdyby Laurent cofnął się choćby
odrobinę, uderzyłby o skrzydło okiennicy. Aby to nie nastąpiło, przylgnął
do Damena tak mocno, że ten czuł każdą fałdkę ubrania, przez które
promieniowało ciepło jego ciała.

- Nikogo tu nie ma - oznajmił Volo.

-Jestem pewny, że coś słyszałem - stwierdził chłopak.

Włosy Laurenta łaskotały szyję Damena, który znosił to ze stoickim


spokojem. Volo zaraz usłyszy bicie jego serca. Dziwne, że nie wprawiało
w drżenie ścian gospody.

- To pewnie tylko kot. Możesz mi teraz podziękować za fatygę -


powiedział Volo.

- Mmm, niech będzie - odparł chłopak. - Wracaj do łóżka.

Volo wycofał się z balkonu, ale oczywiście nie był to ostatni akt tej farsy.
Ponieważ spieszył się, by powrócić do przerwanego zajęcia, zostawił
otwarte okiennice, co unieruchomiło Damena i Laurenta.

Damen zmusił się, żeby nie jęknąć z irytacją. Przyciskało się do niego całe
ciało Laurenta, uda dotykały ud, pierś dotykała piersi. Oddychanie było
ryzykowne. Damen coraz silniej odczuwał potrzebę zachowania
bezpiecznego dystansu między sobą a Laurentem, gwałtownego
odepchnięcia księcia, ale nie mógł tego zrobić. Nieświadomy tego
Laurent przesunął się lekko, żeby się obejrzeć i sprawdzić, w jakiej
odległości znajduje się okiennica. Przestań się wiercić — omal nie
wyrwało się Damenowi, ale dzięki ostatniemu cieniowi instynktu
samozachowawczego zdołał ugryźć się w język. Laurent przesunął się
jeszcze raz, ponieważ zobaczył to, co widział Damen - nie mieli szans
wymknąć się z kryjówki tak, by nie zdradzić swojej obecności.

-To nie jest... idealna sytuacja - powiedział Laurent ostrożnie i bardzo


cicho.

To zdecydowanie nie oddawało rzeczywistości. Byli ukryci przed


wzrokiem Vola, ale doskonale widoczni z sąsiedniego balkonu, a
mężczyźni, którzy ich ścigali, znajdowali się teraz w gospodzie. Istniały
też inne palące problemy.

- Spójrz w górę — powiedział szeptem Damen. — Jeśli jesteś w stanie


się wspiąć, możemy uciec tą drogą.

- Zaczekaj, aż zaczną się pieprzyć - odparł Laurent równie cicho, tuż


przy szyi Damena. - Wtedy będą zajęci.

„Pieprzyć się” zawirowało w głowie Damena, zwłaszcza że z pokoju


zaczęły dobiegać całkowicie jednoznaczne jęki chłopaka.

- Dobrze... Tutaj... Wsadź mi teraz...

To był zdecydowanie najwyższy czas, żeby ruszyć dalej...

...ale drzwi pokoju Vola otworzyły się z trzaskiem.

- Są tutaj! — zawołał obcy męski głos.

Nastąpiło chwilowe zamieszanie, rozległ się oburzony kwik chłopaka z


gospody, okrzyk protestu Vola, żeby puszczać jego partnera... Wszystko
to nabrało sensu, gdy Damen uświadomił sobie, co mogłoby się
wydarzyć, gdyby ktoś został wysłany z poleceniem złapania Laurenta i
dostał tylko jego rysopis, ale nigdy nie widział księcia na własne oczy.

- Odsuń się, dziadu. To nie twoja sprawa. To jest książę Vere.

-Ale... ja zapłaciłem za niego tylko trzy miedziaki - oznajmił Volo,


kompletnie oszołomiony.

- A ty powinieneś chyba włożyć jakieś spodnie -powiedział mężczyzna i


zaraz dodał niezręcznie: -Wasza Wysokość.

- Co takiego? - zapytał chłopak.

Damen poczuł, że Laurent zaczyna się trząść, i zrozumiał, że książę nie


może powstrzymać bezgłośnego śmiechu.
Sądząc po odgłosach kroków, do pokoju weszły jeszcze co najmniej dwie
osoby.

-Tutaj jest - oznajmił pierwszy mężczyzna. -Znaleźliśmy go, jak udawał


miejscową dziwkę i rżnął się z tym degeneratem.

-To jest miejscowa dziwka. Ty durniu, książę Vere jest tak


wstrzemięźliwy, że pewnie dotyka się raz na dziesięć lat. Słuchaj no.
Szukamy dwóch mężczyzn. Jeden to barbarzyński wojownik, ogromne
bydlę. Drugi jest blondynem. Nie takim jak ten chłopak. Ładnym.

-W sali na dole był blondyn, nałożnik jakiegoś lorda - odparł Volo. —


Głupi jak but, bez trudu dał się oszukać. Nie sądzę, żeby to był książę.

- Nie powiedziałbym, że miał blond włosy. Raczej myszate. I wcale nie


był aż tak ładny - oznajmił nadąsany chłopak.

Dygotanie stawało się coraz mocniejsze.

- Przestań się tak dobrze bawić — mruknął Damen. - Zaraz nas tu


zabiją.

- Ogromne bydlę — powiedział Laurent.

- Cicho.

- Sprawdźcie inne pokoje — dobiegł głos ze środka. - Muszą gdzieś tutaj


być.

Kroki oddaliły się.

- Możesz mnie podsadzić? - zapytał Laurent. -Musimy wydostać się z


tego balkonu.

Damen splótł dłonie tak, że Laurent mógł wykorzystać je jako punkt


podparcia, by dosięgnąć pierwszego uchwytu. Laurent był drobniejszy
od Damena, ale górną połowę ciała miał umięśnioną dzięki regularnym
treningom z bronią, więc teraz wspinał się szybko i po cichu. Damen
ostrożnie odwrócił się w ciasnej przestrzeni, by znaleźć się twarzą do
ściany, i po chwili poszedł w jego ślady.

Wspinaczka nie była trudna, więc zaledwie minutę później podciągnął


się na dach; w dole widać było uliczki Nesson-Eloy, a w górze niebo
rozjaśnione nielicznymi gwiazdami. Zaczął się śmiać, trochę bez tchu, i
zobaczył podobny wyraz rozbawienia na twarzy Laurenta. Błękitne oczy
księcia były pełne psotnej radości.

- Chyba jesteśmy bezpieczni - powiedział Damen. -Jakimś cudem nikt


nas nie zauważył.

- Mówiłem ci przecież, że to gra sprawia mi przyjemność — odparł


Laurent i czubkiem buta zepchnął obluzowaną dachówkę, tak że
ześlizgnęła się w dół i rozbiła się na bruku.

- Są na dachu! - rozległo się z dołu.

Tym razem rozpoczął się prawdziwy pościg. Uciekali po dachach,


omijając kominy. Przypominało to bieg z przeszkodami; dachówki pod
ich stopami pojawiały się i znikały, nagle otwierały się przed nimi wąskie
zaułki, przez które musieli przeskakiwać. Niewiele widzieli przed sobą.
Wszystkie płaszczyzny były pochylone i nierówne. Wspinali się po skosie
dachu z jednej strony, a potem ześlizgiwali z drugiej.

Na dole ścigający ich mężczyźni także biegli, tylko że po równych ulicach,


gdzie żadna obluzowana dachówka nie groziła skręceniem nogi ani
upadkiem. Ponieważ w każdej chwili mogli zostać wzięci w kleszcze,
Laurent strącił jeszcze jedną dachówkę, tym razem celując starannie. Z
dołu rozległ się okrzyk przerażenia. Gdy chcąc przedostać się przez
wąską ulicę, skoczyli na kolejny balkon, Damen zepchnął z balustrady
doniczkę. Laurent przez ten czas odwiązał sznur, na którym suszyło się
pranie, i zrzucił go na dół. Zanim pobiegli dalej, zobaczyli, jak białe
płachty spadają na któregoś ze ścigających; spętany nimi mężczyzna
zaczął się rozpaczliwie szamotać.

Zeskoczyli z krawędzi dachu na następny balkon i przecięli kolejną


wąską uliczkę. Niebezpieczna ucieczka po dachach wymuszała na
Damenie wykorzystanie wszystkich umiejętności, które zdobył przez
lata, wymagała refleksu, szybkości i wytrzymałości. Laurent, lekki i
zwinny, dotrzymywał mu kroku. Ponad nimi niebo zaczynało jaśnieć.
Pod nimi budziło się miasto.

Nie mogli w nieskończoność biegać po dachach - groziło im, że połamią


kończyny, zostaną otoczeni lub znajdą się w miejscu, z którego nie będzie
ucieczki. Dlatego kiedy udało im się zyskać cenną minutę lub dwie
przewagi, wykorzystali ten czas, żeby spuścić się po rynnie na ulicę.

Kiedy ich stopy dotknęły bruku, w zasięgu wzroku nie było nikogo, mogli
więc uciekać bez przeszkód. Laurent, który znał miasto, pobiegł przodem
i po pokonaniu dwóch zakrętów znaleźli się w kolejnej dzielnicy. Książę
poprowadził ich wąskim przesmykiem między domami, pod łukowatym
sklepieniem, gdzie mogli zatrzymać się na chwilę, żeby złapać oddech.
Damen zobaczył, że pasaż wychodzi na jedną z głównych ulic Nesson,
teraz pełną ludzi. W każdym mieście ta szara godzina przed świtem była
porą ożywionej aktywności.

Damen oparł się dłońmi o ścianę, a jego pierś unosiła się i opadała.
Stojący koło niego Laurent nadal był zadyszany, ale zachwycony
ucieczką.

- Tędy - powiedział i skierował się w stronę ulicy. Damen złapał go za


ramię i przytrzymał.

- Czekaj. Będziemy za bardzo rzucać się w oczy. Nawet w tym świetle


zwracasz na siebie uwagę. Te twoje myszate włosy są jak latarnia.

Laurent bez słowa wyciągnął zza pasa czapkę Vola. W tym właśnie
momencie Damena ogarnął pierwszy przypływ jakiegoś niejasnego
uczucia, które sprawiło, że puścił Laurenta i cofnął się jak od krawędzi
przepaści. Mimo to nie zdołał się tego uczucia pozbyć.

- Nie możemy - powiedział Damen. - Nie słyszałeś ich wcześniej?


Rozdzielili się.

- Co sugerujesz?
- Sugeruję, że jeśli chciałeś ganiać się z nimi po całym mieście, żeby nie
śledzili twojego posłańca, to twój plan nie zadziałał. Po prostu się
rozdzielili.

-To... - zaczął Laurent. Popatrzył na Damena. — Masz bardzo dobry słuch.

- Powinieneś uciekać - powiedział Damen. - Ja się tym zajmę.

- Nie — odparł Laurent.

- Gdybym chciał uciec - przypomniał Damen -mogłem to zrobić w nocy.


Kiedy byłeś w łazience albo kiedy spałeś.

-Wiem o tym — stwierdził Laurent.

- Nie możesz być w dwóch miejscach jednocześnie - nalegał Damen. —


Musimy się rozdzielić.

- To zbyt ważne — powiedział Laurent.

- Zaufaj mi - poprosił Damen.

Laurent przez bardzo długą chwilę patrzył na niego bez słowa.

- Zaczekam na ciebie przez jeden dzień w Nesson - odezwał się w


końcu. — Potem będziesz musiał nas dogonić.

Damen skinął głową i odepchnął się od ściany, podczas gdy Laurent


wyszedł już na główną ulicę — nadal nie miał zawiązanych wszystkich
tasiemek kaftana, a jasne włosy schował pod brudną wełnianą czapką.
Damen patrzył za nim, dopóki nie zniknął mu z oczu. Potem odwrócił się
i ruszył w stronę, z której przyszli.

***

Bez większego trudu wrócił do gospody. Nie obawiał się o Laurenta. Był
całkowicie pewien, że dwaj mężczyźni, którzy ścigali księcia, będą
bezskutecznie przeszukiwać miasto przez większość przedpołudnia,
podążając dokładnie tą trasą, którą obmyśli dla nich pokręcony umysł
Laurenta.

Problem - co Laurent przyznał wprost — polegał na tym, że pozostali


mężczyźni mogli odłączyć się od pościgu, by zlikwidować posłańca.
Posłańca, który miał przy sobie książęcą pieczęć. Posłańca, który był na
tyle ważny, że Laurent zaryzykował własne życie, by sprawdzić, czy ten
człowiek jeszcze tu na niego czeka, dwa tygodnie po umówionym
spotkaniu. Posłańca, który miał krótką brodę przystrzyżoną w stylu
patryjskim.

Damen mógł obserwować, tak jak wcześniej w pałacu, nieubłaganą


precyzję planów regenta. Po raz pierwszy miał też okazję przekonać się,
jakiego wysiłku i planowania wymagało powstrzymanie tego mężczyzny.
Myśl o tym, że Laurent, który miał umysł niczym wąż, jest jedyną siłą
stojącą pomiędzy regentem a Akielos, zmroziła Damenowi krew w
żyłach. Jego ojczyzna była bezbronna. Wiedział, że jego powrót na
pewien czas osłabi ją jeszcze bardziej.

Ostrożnie zbliżył się do gospody, ale panował w niej spokój,


przynajmniej na pozór. Chwilę potem zobaczył znajomą twarz —
Charlsa, który, jak na kupca przystało, wstał wcześnie i wyszedł na
zewnątrz, by porozmawiać ze stajennym.

- Milordzie! - wykrzyknął Charls na widok Damena. -Jacyś ludzie cię


szukali.

- Czy nadal tu są?

- Nie. W gospodzie panuje zamieszanie, krąży pełno plotek. Czy to


prawda, że towarzyszącym ci mężczyzną był - Charls zniżył głos —
książę Vere? Przebrany za - zapytał jeszcze ściszej - prostytutkę?

- Co się stało z ludźmi, którzy tu byli?

- Wyszli, a potem dwóch z nich wróciło, żeby zadać kilka pytań. Musieli
zdobyć informacje, których potrzebowali, ponieważ odjechali, chyba
jakiś kwadrans temu.
- Odjechali? - zapytał Damen z okropnym przeczuciem.

- Kierowali się na południowy zachód. Milordzie, jeśli mógłbym zrobić


coś dla naszego księcia, jestem do twoich usług.

Na południowy zachód, w stronę granicy z Patras.

- Masz może konia? — zapytał Damen.

***

W ten sposób zaczął się trzeci pościg tej wyjątkowo męczącej nocy. Tak
właściwie było już rano. Dwa tygodnie pochylania się nad mapami w
namiocie Laurenta sprawiły, że Damen doskonale wiedział, którą wąską
drogę przez góry wybierze posłaniec - i jak łatwo byłoby go zabić na tym
mało uczęszczanym, krętym szlaku. Ścigający posłańca dwaj mężczyźni
prawdopodobnie także to wiedzieli i zamierzali go dogonić, zanim
znajdzie się po drugiej stronie pasma górskiego.

Charls miał naprawdę dobrego konia. Dogonienie jeźdźców na długim


dystansie nie było trudne, jeśli się wiedziało, co robić — nie wolno było
jechać tak szybko, jak się dało. Należało przyjąć stałe tempo, które koń
był w stanie wytrzymać, i mieć nadzieję, że ludzie, których się ściga,
zmęczą swoje wierzchowce galopem już na początku drogi lub też że
mają gorsze konie. Byłoby łatwiej, gdyby Damen znał swojego konia i
wiedział dokładnie, czego może się po nim spodziewać, ale gniadosz
należący do kupca Charls a poruszał się w dobrym tempie, potrząsał
muskularną szyją i pokazywał, że jest zdolny do wszystkiego.

W miarę jak zbliżali się do gór, teren stawał się bardziej skalisty. Po obu
stronach wyrastały coraz większe granitowe głazy, jakby kości ziemi
wyłaziły spod warstwy gleby. Jednakże droga była równa, przynajmniej
tutaj, bliżej miasta - żadne odłamki granitu nie groziły koniowi
okaleczeniem lub potknięciem.

Początkowo Damen miał szczęście. Słońce nie dotarło jeszcze do


najwyższego punktu na niebie, gdy dogonił dwóch mężczyzn. Miał
szczęście, że wybrał właściwą drogę. Miał szczęście, że oni nie
oszczędzali swoich pokrytych potem wierzchowców i że na jego widok
nie rozdzielili się ani nie próbowali poganiać zmęczonych koni, tylko
zawrócili i zaczekali, gotowi do walki. Miał szczęście, że nie mieli łuków.

Gniady wałach był koniem należącym do kupca, bez przygotowania


bojowego, więc Damen nie oczekiwał od niego, że potrafiłby
zaszarżować na ostre, machające miecze i się przy tym nie spłoszyć.
Dlatego też w ostatniej chwili skręcił. Dwaj mężczyźni byli bandytami, a
nie żołnierzami - umieli jeździć konno i używać mieczy, ale robienie
jednego i drugiego jednocześnie sprawiało im pewne trudności - także na
szczęście dla Damena. Pierwszy jeździec, trafiony ciosem, spadł z konia i
już nie wstał. Drugi stracił miecz, ale nie dał się wysadzić z siodła i zdołał
zawrócić konia, by uciec galopem.

A przynajmniej próbować ucieczki. Damen wjechał w jego konia, co


spłoszyło oba wierzchowce. Damen utrzymał się w siodle, jego
przeciwnik już nie. Spadł na ziemię, ale w odróżnieniu od swojego
towarzysza zdołał się szybko podnieść i ponownie rzucić do ucieczki —
tym razem w bok od drogi. Ktokolwiek go wynajął, nie zapłacił mu
dostatecznie dużo, żeby mężczyzna chciał zostać i walczyć w sytuacji,
gdy od początku nie miał dostatecznej przewagi.

Damen stanął przed wyborem. Mógł zostawić sprawy swojemu biegowi.


Właściwie wystarczyłoby, żeby przegonił konie. Zanim mężczyźni
zdołają je znaleźć — o ile w ogóle im się to uda — posłaniec znajdzie się
na tyle daleko, że to, czy spróbują go dalej ścigać, nie będzie miało
najmniejszego znaczenia. Jednakże Damen miał przeczucie, że natrafił na
trop poważniejszej intrygi; potrzeba dowiedzenia się, o co tu dokładnie
chodzi, była zbyt silna.

Dlatego też postanowił kontynuować pościg. Gdyby próbował jechać


konno po tak skalistym, nierównym terenie, ryzykowałby połamanie nóg
wierzchowca, więc zeskoczył na ziemię. Mężczyzna uciekał przez dłuższą
chwilę, zanim Damen zdołał go dogonić pod jednym z rzadko rosnących,
rosochatych drzew. Tam mężczyzna spróbował bez większego
powodzenia rzucić kamieniem w Damena (który zrobił unik), a potem
odwrócił się i zaczął uciekać dalej. Nie ubiegł jednak daleko, bo na
granitowym piargu skręcił kostkę i upadł na ziemię. Damen podniósł go
siłą.

- Kto cię wysłał?

Mężczyzna milczał. Jego ziemista skóra pobladła ze strachu. Damen


zastanowił się, jak najskuteczniej skłonić go do mówienia.

Uderzenie przechyliło głowę mężczyzny na bok; z rozciętej wargi


pociekła krew.

- Kto cię wysłał? - powtórzył Damen.

- Puść mnie — powiedział mężczyzna. — Puść mnie, to może jeszcze


zdążysz uratować księcia.

- Jego nie trzeba ratować przed bandytami - odparł Damen. -


Szczególnie jeśli są tak nieudolni jak ty i twój kompan.

Mężczyzna uśmiechnął się krzywo. W następnej chwili Damen uderzył


nim o drzewo tak mocno, że zęby tamtego zagrzechotały.

- Gadaj, co wiesz - polecił.

Kiedy mężczyzna zaczął mówić, Damen zrozumiał, że wcale nie miał


szczęścia. Popatrzył w górę, na pozycję słońca, a potem rozejrzał się po
rozległej, pustej okolicy. Znajdował się o pół dnia jazdy szybkim tempem
od Nesson, a jego koń nie był już wypoczęty.

Zaczekam na ciebie przez jeden dzień w Nesson -powiedział Laurent.


Damen wiedział, że się spóźni.
ROZDZIAŁ VIII
Damen pozostawił za sobą złamanego mężczyznę, pustą skorupę, z
której wyciągnął wszystkie sekrety. Szarpnięciem obrócił konia i
pojechał tak szybko, jak tylko mógł, do obozu.

Nie miał innego wyboru. Było zbyt późno, by pomóc Laurentowi w


mieście. Musiał skoncentrować się na tym, co dało się zrobić, ponieważ
stawką było coś więcej niż tylko życie Laurenta.

Mężczyzna należał do grupy najemników, którzy ukrywali się wśród


wzgórz Nesson. Zaplanowali trzystopniową operację: po ataku na
Laurenta w mieście miała nastąpić rebelia w oddziale księcia. Jeśli oba
ataki zostaną jakimś cudem udaremnione, osłabiony oddział ruszy dalej
na południe i wpadnie w zasadzkę najemników.

Wydarcie tych informacji nie było łatwe, ale Damen dostarczał


najemnikowi stałej, metodycznej i nieubłaganej zachęty do mówienia.

Słońce sięgnęło już zenitu i zaczęło opuszczać się w dół. Aby mieć
jakąkolwiek szansę na powrót, zanim planowana rebelia pogrąży obóz w
chaosie, Damen musiał opuścić wytyczoną drogę i jechać na przełaj, po
linii prostej jak lot ptaka. Bez wahania skierował konia w górę zbocza.

Jazda była czystym szaleństwem, ryzykownym wyścigiem po


osypujących się piargach. Wszystko to trwało zbyt długo. Nierówny teren
spowalniał konia. Granitowe skały były zdradliwe i ostre jak brzytwa, zaś
wierzchowiec Damena był zmęczony, co zwiększało ryzyko upadku.
Kiedy tylko było to możliwe, Damen wybierał najrówniejszą drogę sam, a
jeśli nie było innego wyjścia, pozwalał, by to koń decydował, jaką trasą
pokonać wyboisty teren.

Wokół rozciągał się milczący krajobraz - granitowe skały, grudy ziemi i


sztywna trawa. W głowie Damena cały czas krążyły myśli o
trójstopniowym zagrożeniu. Taka taktyka od razu nasuwała na myśl
intrygi regenta. Od samego początku: skomplikowana pułapka obliczona
na oddzielenie księcia od jego oddziału i posłańca w taki sposób, żeby
Laurent musiał coś poświęcić, by coś ocalić. Ten zaś dowiódł jej
skuteczności — aby uratować posłańca, naraził się na niebezpieczeństwo
i odesłał jedynego towarzyszącego mu obrońcę.

Damen spróbował przeanalizować sytuację Laurenta i przewidzieć, co


zrobi, by uciec przed ścigającymi go mężczyznami. Szybko uświadomił
sobie jednak, że nie ma pojęcia. Nie potrafił nawet zgadywać. Laurent był
nieprzewidywalny.

Laurent, uparty i potrafiący doprowadzić człowieka do szału, był


całkowicie i kompletnie nieobliczalny. Czy od początku spodziewał się
tego ataku? Jego arogancja była nieznośna. Jeśli celowo wystawił się na
niebezpieczeństwo, jeśli powinęła mu się noga w jego własnej grze...
Damen zaklął i skoncentrował całą uwagę na powrocie do obozu.

Laurent był żywy. Potrafił uniknąć wszystkiego, na co zasługiwał. Był


śliski i przebiegły, więc na pewno wymknął się napastnikom w mieście w
jakiś pokrętny i bezczelny sposób. Jak zwykle.

Niech go diabli porwą. Laurent, który rozmawiał z nim, siedząc


rozleniwiony i odprężony przy ogniu, wydawał się teraz bardzo odległy.
Damen uświadomił sobie, że to wspomnienie splata się nierozerwalnie z
błyskiem szafirowego kolczyka Nicaise’a, ze ściszonym głosem Laurenta
w jego uchu, z zapierającą dech w piersiach, wspaniałą ucieczką po
dachach. Wszystko to składało się na jedną szaloną, niekończącą się noc.

Grunt stał się równiejszy, więc Damen wbił pięty w boki osłabionego
konia i pogalopował przed siebie.

***

Nie napotkał żadnych zwiadowców, co sprawiło, że serce zaczęło mu


walić jak młotem. Widział słupy dymu - czarnego dymu o ostrym,
nieprzyjemnym zapachu. Pogonił konia drogą prowadzącą do obozu.

Równe linie namiotów zostały zniszczone, tyczki były połamane, a


płótno wisiało pod różnymi kątami. Ziemia była poczerniała w miejscach,
gdzie zdążył rozprzestrzenić się ogień. Zobaczył żołnierzy — żywych, ale
brudnych, zmęczonych i ponurych. Zobaczył Aimerica, bladego jak
ściana; na bandażach na jego ramieniu widać było ciemne plamy
zaschniętej krwi.

Było jasne, że walka już się zakończyła. Ogień, który widział z oddali,
płonął na stosach pogrzebowych.

Damen zeskoczył z siodła. Pozostawiony przez niego koń był kompletnie


wyczerpany, oddychał ciężko przez rozszerzone nozdrza, a jego boki
gwałtownie unosiły się i opadały. Szyję miał błyszczącą i ciemną od potu,
poprzecinaną siatką widocznych teraz żył i tętnic.

Damen przyjrzał się żołnierzom. Jego przybycie wzbudziło


zainteresowanie. Nie zauważył jednak żadnego blond księcia w
wełnianej czapce.

Kiedy Damen już zaczął obawiać się najgorszego, kiedy wszystko to, w co
nie pozwalał sobie wierzyć w drodze do obozu, zaczęło tłoczyć się w jego
umyśle, zobaczył Laurenta, który wyszedł z jednego z najporządniej
wyglądających namiotów, oddalonego dosłownie o sześć kroków, i
znieruchomiał na widok Damena.

Nie miał na głowie wełnianej czapki. Włosy w kolorze kutego złota były
odsłonięte, a książę wyglądał równie świeżo jak w chwili, gdy zeszłej
nocy wrócił z łazienki — jak w chwili, gdy obudził się, dotknięty przez
Damena. Odzyskał jednak chłodne opanowanie, jego kaftan był
zasznurowany, a wyraz twarzy nieżyczliwy, poczynając od wyniosłego
profilu, a kończąc na nieprzyjaznych błękitnych oczach.

- Żyjesz - powiedział Damen. To słowo wyrwało mu się w przypływie


ulgi, od której zrobiło mu się niemal słabo.

- Żyję - potwierdził Laurent. Popatrzyli na siebie. - Nie byłem pewien,


czy wrócisz.

- Wróciłem - potwierdził Damen.


Wszystko, co mógłby jeszcze powiedzieć, musiało zaczekać, ponieważ
pojawił się Jord.

- Ominęła cię cała zabawa - stwierdził Jord. -Ale jesteś w porę, żeby
pomóc posprzątać. Już po wszystkim.

-Jeszcze nie jest po wszystkim — powiedział Damen.

Po czym powtórzył im, czego się dowiedział.

***

- Nie musimy jechać przez tę przełęcz - powiedział Jord. - Możemy


wybrać okrężną drogę na południe. Ci najemnicy zostali opłaceni, by
zastawić zasadzkę, ale wątpię, żeby próbowali ścigać oddział poruszający
się w głębi własnego kraju.

Siedzieli w namiocie Laurenta. Wprawdzie Jord powinien nadal


zajmować się usuwaniem szkód po rebelii, ale przekazana przez Damena
wiadomość o zasadzce była dla niego prawdziwym ciosem. Próbował to
ukrywać, ale był zaskoczony i zniechęcony. Damen starał się nie patrzeć
na Laurenta. Miał setki pytań. Jak książę uciekł śledzącym go ludziom?
Czy przyszło mu to z łatwością? Z trudem? Czy został ranny? Czy nic mu
się nie stało?

Damen nie mógł zadać żadnego z tych pytań. Zamiast tego zmusił się,
żeby patrzeć na rozłożoną na stole mapę. Walka miała pierwszeństwo.
Przesunął dłonią po twarzy, ścierając z niej zmęczenie, i spróbował
zorientować się w sytuacji.

— Nie - powiedział. - Uważam, że nie powinniśmy jechać okrężną


drogą. Trzeba się z nimi zmierzyć. Teraz. Dzisiaj wieczorem.

— Dzisiaj wieczorem? Ledwie ochłonęliśmy po porannej rzezi —


przypomniał Jord.

— Wiem o tym. Najemnicy też o tym wiedzą. Jeśli chcemy mieć


jakąkolwiek szansę, by ich zaskoczyć, to musi być dzisiaj.
Usłyszał już od Jorda krótką, brutalną relację z wydarzeń w obozie.
Wieści były złe, ale nie tak złe, jak się obawiał. Sytuacja okazała się
lepsza, niż wydawało mu się, kiedy wjeżdżał do obozu.

Rebelia zaczęła się późnym rankiem, przed powrotem Laurenta.


Wszczęła ją garstka podżegaczy. Z punktu widzenia Damena było jasne,
że bunt został zaplanowany, a prowokatorzy opłaceni. Ich plan opierał
się na założeniu, że pozostali ludzie regenta — awanturnicy, bandyci i
najemnicy — tylko szukają okazji, by się wyładować, więc wystarczy im
byle pretekst, by zaatakować ludzi księcia.

Tak byłoby dwa tygodnie temu. Dwa tygodnie temu oddział był
zbieraniną żołnierzy podzielonych na dwie frakcje. Wówczas jeszcze nie
istniało między nimi porozumienie, które łączyło ich teraz. Nie padali co
wieczór na swoje posłania wykończeni zmaganiami w obłąkańczych,
wydawałoby się niemożliwych do wykonania ćwiczeniach. Nie wiedzieli
jeszcze, że kiedy już przestaną przeklinać księcia, ku własnemu
zaskoczeniu odkryją, jaką satysfakcję sprawia im taki wysiłek.

Gdyby Govart nadal nimi dowodził, nastąpiłoby pandemonium. Jedna


frakcja stanęłaby przeciwko drugiej, ludzie byliby podzieleni, skłóceni i
pełni tłumionej urazy, zaś na ich czele stałby kapitan nie-zainteresowany
przetrwaniem oddziału.

Teraz jednak bunt został szybko stłumiony. Walka była krwawa, ale
krótka. Zginęło nie więcej niż dwa tuziny ludzi. Namioty i zapasy nie
doznały poważniejszego uszczerbku. Mogło być znacznie, znacznie
gorzej.

Damen myślał o tym, jak mogłyby się potoczyć sprawy: Laurent zginąłby
lub zastał po powrocie zdziesiątkowany oddział, a jego posłaniec
zostałby zabity w drodze do celu.

Laurent żył. Oddział nadal był zdolny do walki. Posłańcowi nic nie
zagrażało. Ten dzień okazał się zwycięski, ale żołnierze tego nie czuli. A
musieli to poczuć. Musieli stanąć do walki i wygrać. Damen postarał się
otrząsnąć z ogarniającej go mgły senności i ubrać swoje myśli w słowa.
- Ci ludzie mogą walczyć. Muszą tylko w to uwierzyć. Nie ma potrzeby,
żebyś uciekał przed groźbą ataku na drugą stronę gór. Możesz zostać i
walczyć - powiedział. - To nie jest armia, to grupa najemników, na tyle
nieduża, że mogą ukrywać swój obóz wśród wzgórz.

-To rozległe tereny - przypomniał Jord. Dodał jeszcze: - Jeśli masz rację,
rozbili obóz i wystawili wartowników, by nas obserwowali. Natychmiast
dowiedzą się, że wyruszamy

- Dlatego właśnie mamy największe szanse, jeśli zrobimy to teraz. Nie


spodziewają się nas, a my będziemy mogli walczyć pod osłoną nocy.

Jord potrząsnął głową.

- Lepiej uniknąć tej walki.

Laurent, który do tej pory pozwalał im swobodnie dyskutować, teraz


ledwie widocznym gestem nakazał im umilknąć. Damen zobaczył, że
książę patrzy na niego - spojrzenie było przeciągłe i nieprzeniknione.

- Do wydostawania się z pułapek wolę wykorzystywać rozum —


powiedział Laurent. — A nie używać brutalnej siły, by po prostu je
zniszczyć.

W tych słowach kryło się postanowienie. Damen skinął głową i już zaczął
podnosić się z miejsca, gdy zatrzymał go zimny głos Laurenta.

- Dlatego właśnie uważam, że powinniśmy stanąć do walki - oznajmił


książę. - To ostatnia rzecz, jaką bym zrobił, i ostatnia rzecz, jakiej
ktokolwiek, kto mnie zna, by się po mnie spodziewał.

- Wasza Wysokość... - zaczął Jord.

- Nie - powiedział Laurent. - Podjąłem decyzję. Wezwij Lazara. I Hueta,


on zna te wzgórza. Przygotujemy się do walki.

Jord posłuchał, więc Damen i Laurent na krótką chwilę zostali sami.

- Nie sądziłem, że się zgodzisz - powiedział Damen.


- Nauczyłem się ostatnio - odparł Laurent - że czasem lepiej jest po
prostu wybić dziurę w ścianie.

***

Potem nie było już czasu na nic oprócz przygotowań. Mieli wyruszyć o
zmierzchu - tak zapowiedział Laurent swoim żołnierzom. Aby
zaatakować i mieć szansę na zwycięstwo, musieli działać szybciej niż
kiedykolwiek wcześniej. Musieli sobie wiele udowodnić. Dopiero co
przeszli krwawy chrzest bojowy, a teraz nastąpiła chwila wyboru. Mogli
uciec stąd z płaczem albo pokazać, że są mężczyznami, potrafią oddać
cios i stanąć do walki.

To była zwięzła mowa, w równym stopniu zagrzewająca do walki, co


doprowadzająca do furii, ale z całą pewnością wywarła zamierzony efekt
i skłoniła żołnierzy do działania. Ponure, nerwowe napięcie panujące w
oddziale zostało przekute w coś bardziej użytecznego i skierowane na
nowy cel.

Damen miał rację. Żołnierze chcieli walczyć. Determinacja, jaka ogarnęła


większość z nich, wyparła zmęczenie. Damen usłyszał, jak któryś z
żołnierzy mamrocze pod nosem, że bandyci oberwą, zanim zorientują
się, co się dzieje. Inny przysięgał, że pomści zabitego towarzysza.

Damen, zajęty przygotowaniami, przy okazji poznał całkowitą skalę


zniszczeń spowodowanych przez buntowników. Niektórych rzeczy się
nie spodziewał. Kiedy zapytał, gdzie jest Orlant, usłyszał tylko: „Nie żyje”.

- Nie żyje? — zapytał Damen. - Został zabity przez któregoś z


buntowników?

- Był jednym z nich - powiedziano mu krótko. - Chciał zaatakować


wracającego do obozu księcia. Na miejscu był Aimeric, to on go zabił.
Sam został przy tym ranny.

Damen przypomniał sobie bladą, stężałą twarz Aimerica i pomyślał, że


zanim wyruszą do walki, dobrze będzie sprawdzić, co dzieje się z
chłopakiem. Zaniepokoił się, gdy usłyszał od któregoś z ludzi księcia, że
Aimeric opuścił obóz. Damen skierował się w stronę, którą mu
wskazano.

Przecisnął się między drzewami i zobaczył Aimerica, który stał,


przytrzymując się jedną ręką sękatej gałęzi drzewa, jakby potrzebował
oparcia. Damen już miał go zawołać, kiedy nagle zobaczył Jorda, który
przyszedł w ślad za chłopakiem krętą ścieżką pomiędzy drzewami.

Damen nie odezwał się i nie zdradził swojej obecności. Jord położył dłoń
na plecach Aimerica.

- Po pierwszych paru razach przestaniesz wymiotować - powiedział.

- Nic mi nie jest - powiedział Aimeric. - Nic mi nie jest... Po prostu


jeszcze nigdy nikogo nie zabiłem. Nic mi nie będzie.

-To nie jest łatwe - odparł Jord. - Dla nikogo. - Po chwili dodał: - On był
zdrajcą. Mógł zabić księcia. Albo ciebie. Albo mnie.

- Zdrajcą - powtórzył głucho Aimeric. - Czy ty byś go za to zabił? Był


twoim przyjacielem. - Powtórzył to jeszcze raz, innym tonem: — Był
twoim przyjacielem.

Jord mruknął coś zbyt cicho, by Damen mógł to usłyszeć, a Aimeric


pozwolił się objąć. Przez długą chwilę stali tak pod kołyszącymi się
gałęziami; potem Damen zobaczył, jak dłonie Aimerica wsuwają się we
włosy Jorda.

- Pocałuj mnie. — Usłyszał. — Proszę. Chcę...

Damen wycofał się, by dać im chwilę dla siebie.

Jord uniósł podbródek Aimerica, a kołyszące się gałęzie zasłoniły ich jak
delikatny, poruszający się na wietrze woal.

***

Walka w nocy nie jest najlepszym rozwiązaniem. W ciemności przyjaciel


i wróg wyglądają tak samo, a ukształtowanie terenu ma większe
znaczenie niż za dnia. Wzgórza Nesson były skaliste i pełne szczelin, o
czym Damen doskonale wiedział, ponieważ wcześniej tego dnia przez
wiele godzin jechał na przełaj i musiał wypatrywać każdej przeszkody,
by móc wybrać odpowiednią drogę dla konia. W dodatku wtedy było
jasno.

Jednakże pod pewnymi względami była to typowa misja dla niewielkiego


oddziału. Najazdy rabunkowe z Gór Vaskijskich zagrażały wielu
miejscowościom, nie tylko w Vere, ale także w Patras i na północy
Akielos. Nie tak rzadko zdarzało się, że dowódca musiał wysłać grupę
żołnierzy, by przepędziła napastników z pogórza. Nikandros, kyros
Delphy, połowę swojego czasu poświęcał właśnie na takie działania, a
drugą połowę na pisanie petycji do króla z prośbą o ich sfinansowanie.
Uzasadniał to tym, że vaskijscy rabusie, z którymi musiał walczyć, mogli
liczyć na zaopatrzenie i fundusze z Vere.

Sam manewr był bardzo prosty.

Najemnicy mogli obozować w jednym z kilku miejsc. Zamiast szacować


prawdopodobieństwo, lepiej było po prostu wywabić ich z ukrycia.
Damen wraz z grupą pięćdziesięciu żołnierzy miał stanowić przynętę.
Jadące z nimi wozy pozwalały stwarzać pozory, że cały oddział próbuje
pod osłoną nocy przemknąć niepostrzeżenie na południe.

Po ataku wroga grupa Damena miała udać, że się wycofuje, i


poprowadzić przeciwnika do reszty oddziału, czekającego pod
dowództwem Laurenta. Obie grupy miały wziąć nieprzyjaciela w
kleszcze i odciąć mu drogę ucieczki. Proste.

Część żołnierzy miała doświadczenie w tego typu walce. Wszyscy zdążyli


się też choć trochę oswoić z nocnymi misjami. Podczas treningu w
Nesson niejednokrotnie byli wyciągani z łóżek w środku nocy i musieli
ćwiczyć musztrę w ciemności. To wszystko dawało im przewagę oraz
element zaskoczenia, na który liczyli, a który powinien sprawić, że
wyprowadzony w pośpiechu atak najemników będzie źle przygotowany.

Nie było jednak czasu, by wysyłać zwiadowców, a spośród ludzi w


oddziale tylko Huet znał - i to też nie najlepiej - okolicę. Nieznajomość
ukształtowania terenu od początku stanowiła największy problem.
Grupa Damena wyruszyła, a za nią potoczyły się wozy; wszyscy ochoczo
pilnowali odpowiedniego poziomu stłumionego hałasu, który pozwoliłby
obserwatorom zauważyć ich obecność. Teren zaczął się zmieniać, po obu
stronach wyrosły granitowe ściany. Jechali typową górską drogą,
początkowo łagodnie nachyloną, potem coraz bardziej stromą. Po lewej
mieli górskie zbocze, po prawej litą ścianę.

Teren okazał się na tyle różny od nieprecyzyjnych opisów Hueta, że


Damen zaczął się niepokoić. Popatrzył znowu na urwisko, ale poczuł, że
trudno mu się skoncentrować. Uświadomił sobie, że to już druga jego
bezsenna noc z rzędu. Potrząsnął głową, by trochę oprzytomnieć.

To nie był odpowiedni teren na zasadzkę, w każdym razie nie na taką,


jaką planowali. Ponad nimi nie było dość miejsca, by mogła się tam
zaczaić wystarczająco duża grupa łuczników, a urwisko nie pozwalało na
szarżę jeźdźców z góry. Nikt przy zdrowych zmysłach nie próbowałby
atakować od dołu. Coś było nie tak.

Ściągnął gwałtownie konia, ponieważ nagle uświadomił sobie, na czym


polega prawdziwe zagrożenie.

— Stać! — rozkazał. — Musimy zjechać z drogi. Zostawcie wozy i jedźcie


do linii lasu. Natychmiast.

Zobaczył błysk zaskoczenia w oczach Lazara i przez krótką chwilę


spodziewał się, z mocno bijącym sercem, że jego rozkaz nie zostanie
wykonany. Wprawdzie Laurent wyznaczył go na dowódcę grupy na czas
tej misji, ale Damen był tylko niewolnikiem. Jednakże posłuchano go.
Jako pierwszy ruszył Lazar, inni poszli w jego ślady - najpierw zaczął
zakręcać ogon kolumny, potem jej środkowa część, aż wreszcie czoło.
Z.byt wolno - myślał Damen, gdy kolejni żołnierze wymijali porzucone
wozy.

W następnej chwili coś usłyszał. Nie był to świst strzały ani metaliczny
szczęk mieczy. Ledwie słyszalne głuche dudnienie było dobrze znane
Damenowi, który dorastał wśród klifów los — wysokich białych urwisk,
których wielkie fragmenty od czasu do czasu odłamywały się i spadały
do morza.

To była lawina.

- Galopem! — padł rozkaz, a żołnierze i konie utworzyli zwartą, ruchomą


masę, pędzącą w kierunku drzew.

Pierwsi jeźdźcy dotarli do ściany lasu na moment przed tym, jak


dudnienie stało się trzaskiem i łoskotem zderzających się kamieni i
granitowych głazów, na tyle wielkich, by kruszyć skały urwiska i tym
samym jeszcze bardziej powiększać rozmiary lawiny. Grzmot odbił się
echem od górskich ścian i przeraził konie niemal w takim samym
stopniu, jak kamienie sypiące się tuż za nimi. Wydawało się, że cała
wierzchnia warstwa urwiska uwolniła się i zmieniła w napierającą falę
kamieni. Żołnierze manewrowali końmi i na wyścigi wpadali pomiędzy
drzewa. Nie wszyscy zdążyli zauważyć, że lawina zasypała drogę, na
której przed chwilą się znajdowali, i odcięła ich od wozów, ale zgodnie z
przewidywaniami Damena nie dotarła do linii drzew.

Kiedy pył zaczął opadać, żołnierze, kaszląc, uspokoili konie i znów


wsunęli stopy w strzemiona. Rozejrzeli się i stwierdzili, że nadal są w
komplecie. Zostali wprawdzie odcięci od wozów, ale nie od księcia i
drugiej części oddziału - co by nastąpiło, gdyby nie zjechali z
zatarasowanej teraz lawiną drogi, tylko pojechali prosto. Damen wbił
pięty w boki konia i zmusił go, by wrócił na krawędź drogi. Wydał rozkaz
powrotu do księcia.

To była szybka i trudna jazda. Gdy dotarli do odległej grani, porośniętej


poczerniałymi drzewami, zobaczyli strumień jeźdźców, którzy wyłonili
się zza górskiego grzbietu, by zaatakować konwój księcia. Manewr miał
na celu podzielenie książęcego oddziału na dwie części, ale został
udaremniony przez Damena i jego pięćdziesięciu żołnierzy, którzy
wjechali w środek atakujących, co załamało ich szyk i wymusiło
wytracenie pędu.

Chwilę później Damen znalazł się w samym środku walki. W gęstwinie


pchnięć i ciosów zdążył zaobserwować, że napastnikami rzeczywiście
byli najemnicy i że poza pierwszą szarżą nie mieli opracowanej żadnej
taktyki, która kierowałaby ich grupą. Nie wiedział, czy ten brak
organizacji wynikał z pośpiechu, w jakim musieli przygotować atak, ale z
całą pewnością przybycie Damena i jego ludzi naprawdę ich zaskoczyło.

Żołnierze księcia utrzymali szyk, dyscyplina nie rozluźniła się. Damen


wysunął się naprzód i zobaczył w pierwszej linii, niedaleko od siebie,
Jorda i Lazara. Zauważył także przelotnie Aimerica, bladego i
przestraszonego, ale walczącego z taką samą determinacją, jaką
wykazywał się podczas musztry, gdy potrafił zmusić się do wysiłku
niemal ponad własne siły, by dotrzymać tempa innym żołnierzom.

Atakujący uciekali lub padali martwi. Damen wyciągnął miecz z


najemnika, który przed chwilą próbował zaatakować go nożem, i
zobaczył, że napastnik po prawej stronie ginie od precyzyjnego ciosu.

— Wydawało mi się, że miałeś być przynętą - powiedział Laurent.

— Nastąpiła zmiana planów — odparł Damen.

Walka na chwilę stała się bardziej zacięta. Damen wyraźnie wyczuł


jednak moment, w którym sytuacja się zmieniła, a starcie zostało
wygrane.

— Przegrupować się! W szeregu zbiórka! - rozkazał Jord. Większość


napastników zginęła. Niektórzy się poddali.

Było po wszystkim. Odnieśli zwycięstwo na tym górskim zboczu.


Rozległy się wiwaty i nawet Damen, który pod tym względem miał
wysokie wymagania, uznał przebieg walki za satysfakcjonujący, jeśli
wziąć pod uwagę wyszkolenie oddziału i warunki, w jakich musieli
działać. To była dobrze wykonana robota.

Kiedy zarządzono zbiórkę i policzono obecnych, okazało się, że stracili


tylko dwóch ludzi. Poza tym nieliczni odnieśli pomniejsze obrażenia.
Żołnierze stwierdzili, że Paschal wreszcie będzie miał jakieś zajęcie.
Zwycięstwo uskrzydliło wszystkich. Nawet wiadomość, że muszą teraz
odkopać zapasy i rozłożyć obóz, nie zdołała popsuć nikomu humoru. Z
dumy pękali zwłaszcza ci, którzy pojechali z Damenem - poklepywali się
nawzajem po plecach i przechwalali przed pozostałymi ucieczką spod
lawiny Kiedy wrócili na miejsce, by zająć się wydobyciem wozów,
wszyscy musieli przyznać, że osypisko było imponujące.

Jak się okazało, tylko jeden wóz został zmiażdżony w sposób


wykluczający naprawę. Nie był to żaden z wozów wyładowanych
zapasami jedzenia lub cierpkiego wina, co stało się kolejnym powodem
do wiwatów. Tym razem to Damena poklepywano po plecach. Zdobył
szacunek żołnierzy dzięki szybkiemu myśleniu, które pozwoliło ocalić
połowę oddziału i całe wino. Obóz rozłożono w rekordowym czasie, a
kiedy Damen popatrzył na równe rzędy namiotów, nie potrafił
powstrzymać uśmiechu.

***

Nie nastąpiły hulanki i swawole, ponieważ trzeba było przeprowadzić


inwentaryzację, rozpocząć naprawy, wysłać zwiadowców i rozstawić
wartowników. Jednakże ogniska się paliły, wino krążyło, a nastrój był
jowialny. Zajęty różnymi obowiązkami Damen zobaczył Laurenta
rozmawiającego z Jordem na skraju obozu. Podszedł do księcia, gdy ich
dyskusja dobiegła końca.

— Nie świętujesz — zauważył Damen.

Oparł się o drzewo koło Laurenta i poczuł, że kończyny ma ciężkie jak z


ołowiu. Dobiegały ich okrzyki rozbawienia i euforii, żołnierze byli pijani
zwycięstwem, brakiem snu i kiepskim winem. Już prawie świtało.
Znowu.

— Nie jestem przyzwyczajony do tego, że mój wuj popełnia błędy —


powiedział po chwili Laurent.

— To dlatego, że działa na odległość - podsunął Damen.

— To dlatego, że ty tu jesteś — stwierdził Laurent.

- Jak to?
— Nie potrafi przewidzieć twojego zachowania - wyjaśnił Laurent. —
Po tym, co zrobiłem z tobą w Arles, spodziewał się, że będziesz... taki jak
Go-vart. Taki jak wszyscy jego ludzie. Gotów w dowolnej chwili się
zbuntować. To właśnie miało nastąpić dzisiejszej nocy.

Chłodne, krytyczne spojrzenie Laurenta przesunęło się po żołnierzach i


znowu skierowało się na Damena.

— Tymczasem ty uratowałeś mi życie, i to nie jeden raz. Zrobiłeś z tych


ludzi wojowników, wyszkoliłeś ich i wyszlifowałeś ich umiejętności.
Dzisiaj to tobie zawdzięczam swoje pierwsze zwycięstwo. Wuj w
najśmielszych snach nie przypuszczał, że staniesz się dla mnie tak cenny.
Gdyby to podejrzewał, nigdy w życiu nie pozwoliłby ci opuścić pałacu.

Damen widział w jego oczach i słyszał w głosie pytanie, na które nie


chciał odpowiadać.

- Powinienem pójść pomóc przy naprawach -powiedział.

Odepchnął się od drzewa. Czuł zawroty głowy i miał dziwne wrażenie


oderwania od rzeczywistości. Ku swojemu zaskoczeniu został
zatrzymany przez Laurenta, który zacisnął dłoń na jego ramieniu. Damen
popatrzył na niego. Przez chwilę miał wrażenie, że Laurent dotyka go po
raz pierwszy, choć oczywiście tak nie było. Ten gest wydał mu się
bardziej intymny niż muśnięcie wargami opuszków palców, piekący
policzek czy dotyk całego ciała Laurenta, przyciskającego się do Damena
w ciasnej przestrzeni.

- Zostaw te naprawy - Głos Laurenta był miękki. - Idź się przespać.

- Poradzę sobie - odparł Damen.

- To rozkaz — oznajmił Laurent.

Poradziłby sobie, ale nie miał innego wyboru, jak tylko zrobić, co mu
kazano. Kiedy padł na swoje posłanie i zamknął oczy po raz pierwszy od
dwóch ciężkich dni i nocy, natychmiast zmorzył go sen, ciężki i
nieubłagany, który pociągnął go w otchłań i stłumił to dziwne, nowe
uczucie w jego piersi.
ROZDZIAŁ IX
-Jakie to uczucie - zapytał Lazar Jorda - kiedy obciąga ci arystokrata?

Był już wieczór, od lawiny w Nesson dzielił ich dzień jazdy na południe.
Wyruszyli wcześnie, po wstępnym oszacowaniu szkód i naprawieniu
wozów. Damen siedział teraz wraz z kilkoma żołnierzami przy jednym z
ognisk i rozkoszował się chwilą odpoczynku. Aimeric, którego przybycie
skłoniło Lazara do postawienia tego pytania, usiadł koło Jorda i
popatrzył obojętnie na Lazara.

- Cudowne - odpowiedział za Jorda.

No to masz szczęście — pomyślał Damen. Jord pozwolił, by jego wargi


drgnęły w leciutkim uśmiechu, ale podniósł tylko kubek i napił się bez
słowa.

— A jakie to uczucie, kiedy obciąga ci książę? -zapytał Aimeric, a Damen


zorientował się, że uwaga wszystkich skoncentrowała się teraz na nim.

- Nie zerżnąłem go - oznajmił z celową wulgarnością. Powtórzył to już


chyba ponad sto razy, odkąd dołączył do grupy Lazara. Mówił
stanowczym tonem, żeby uciąć temat. Ale oczywiście to się nie udało.

- Chętnie bym mu w tę buźkę wsadził - oznajmił Lazar. - On mi


rozkazuje przez cały dzień, a wieczorem to ja mogę go zamknąć.

Jord tylko prychnął.

-Jasne, tylko by na ciebie spojrzał, a posikałbyś się w portki.

Rochert pokiwał głową.

- Mnie nawet by nie stanął. Jak widzisz panterę otwierającą paszczę, to


nie wyciągasz kutasa.

Z tym wszyscy się zgodzili, a rozmowa zeszła na nowy temat.


-Jeśli jest oziębły i w ogóle się nie rżnie, to nie byłaby żadna przyjemność.
Zimne dziewice to najgorsze, co może ci się trafić.

- No to chyba żadnej takiej nie miałeś. Te na zewnątrz zimne są


najgorętsze, jak już się do nich dobrać.

-Ty służysz mu najdłużej - powiedział Aimeric do Jorda. - Czy on


naprawdę nigdy nie miał kochanka? Na pewno starało się o niego
mnóstwo konkurentów. Żaden z nich niczego nie mówił?

-Jesteś ciekawy dworskich plotek? - zapytał z rozbawieniem Jord.

- Przyjechałem na północ dopiero na początku tego roku. Przedtem całe


życie mieszkałem w Fortaine. Nie docierają tam żadne wiadomości poza
tym, że był kolejny napad, mury wymagają naprawy, a mój brat doczekał
się następnego dziecka. -To była odpowiedź na pytanie Jorda.

- Miał konkurentów - przyznał Jord. - Ale żaden nie zaciągnął go do


łóżka. Nie żeby nie próbowali. Jeśli wydaje wam się, że teraz jest ładny,
powinniście byli zobaczyć go, kiedy miał piętnaście lat. Był dwa razy
piękniejszy od Nicaise’a i dziesięć razy bardziej inteligentny. Nie było
takiego, który by go nie próbował skusić. Gdyby komuś się to udało,
przechwalałby się przed wszystkimi, a nie siedział cicho.

Lazar wydał pomruk żartobliwego niedowierzania.

- A tak serio - odezwał się do Damena - to kto jest na wierzchu, ty czy


on?

- Oni się nie rżną - odpowiedział Rochert. -Przecież wystarczyło, że


trochę zmacał księcia w łaźni, a ten kazał gwardzistom zedrzeć mu z
pleców skórę. Dobrze mówię?

- Dobrze mówisz - powiedział Damen. Wstał i zostawił ich przy ognisku.

Po walce pod Nesson oddział był w szczytowej formie. Wozy zostały


naprawione, Paschal opatrzył rannych, zaś Laurent nie został
zmiażdżony pod lawiną. A to jeszcze nie było wszystko. Nastrój z
poprzedniego wieczora towarzyszył im przez cały dzień, przeżyte
niebezpieczeństwo zbliżyło ludzi. Nawet Aimeric i Lazar zaczęli się
dogadywać. Jako tako. Nikt nie wspominał Orlanta, nawet Jord i Rochert,
którzy się z nim przyjaźnili.

Wszystkie figury szachowe stały na swoich miejscach. Oddziałowi uda


się bez szwanku dotrzeć na granicę. Tam nastąpi kolejny atak i bitwa,
podobna do tej pod Nesson, ale prawdopodobnie większa i brutalniejsza.
Laurent przeżyje ją lub nie, zaś Damen, wypełniwszy swój obowiązek,
powróci do Akielos. To było wszystko, czego życzył sobie Laurent.

Damen zatrzymał się na skraju obozu i oparł plecami o poskręcany pień


drzewa. Ze swojego miejsca widział całe obozowisko. Proporce
powiewały nad namiotem Laurenta, oświetlonym lampami i
przypominającym owoc granatu, którego całe bogactwo kryło się we
wnętrzu.

***

Kiedy rano Damen przebudził się z otulającego go jak kokon snu,


usłyszał swobodne i rozbawione:

- Dzień dobry. Nie, niczego nie potrzebuję. — Zaraz potem Laurent dodał:
- Ubierz się i zamelduj u Jorda. Wyruszymy, kiedy tylko skończą się
naprawy.

-Dzień dobry - odpowiedział tylko Damen. Usiadł i przesunął ręką po


twarzy. Uświadomił sobie, że wpatruje się w Laurenta, ubranego już w
strój podróżny.

Książę uniósł brwi.

-Czy mam cię może zanieść? Do wejścia namiotu jest co najmniej pięć
kroków.

***

Damen czuł pod plecami gruby pień drzewa. Odgłosy dobiegające z


obozu niosły się w chłodnym nocnym powietrzu - uderzenia młotków
kończących naprawy, stłumione głosy, rytmiczny stukot końskich kopyt.
Żołnierzy w obliczu wspólnego wroga połączyło braterstwo broni i nic
dziwnego, że Damen miał podobne odczucia po całej nocy pościgów,
ucieczek i walki ramię w ramię z Laurentem. Taka mieszanka uderzała
do głowy, ale nie mógł pozwolić, by go oszołomiła. Był tutaj ze względu
na Akielos, nie ze względu na Laurenta. Jego obowiązki były ściśle
określone. Miał własną wojnę, własny kraj, własną walkę.

***

Posłaniec, który przybył następnego dnia rano jako pierwszy, wyjaśnił


przynajmniej jedną tajemnicę. Od wyjazdu z pałacu Laurent regularnie
przyjmował i wysyłał posłańców. Niektórzy przynosili listy od lokalnej
verańskiej szlachty, oferującej zapasy lub gościnę. Inni byli zwiadowcami
lub przywozili informacje z daleka. Tego dnia Laurent zdążył już wysłać
człowieka z powrotem do Nesson, z pieniędzmi i podziękowaniem, by
zwrócić Charlsowi jego konia.

Ten posłaniec był zupełnie inny, ubrany w skórzany strój bez żadnego
herbu czy znaku i dosiadający dobrego, ale zwyczajnie wyglądającego
konia.

Najbardziej zaskakujące jednak było to, że kiedy zdjął kaptur grubego


płaszcza, okazał się kobietą.

- Zaprowadźcie ją do mojego namiotu - polecił Laurent. - Niewolnik


będzie przyzwoitką.

Przyzwoitką. Kobieta ta, co najmniej czterdziestoletnia i z twarzą niczym


wyciosaną z kamienia, nie wyglądała w najmniejszym stopniu
uwodzicielsko. Jednakże verańska odraza do bękartów oraz aktu ich
płodzenia była tak silna, że Laurent nie mógł rozmawiać z żadną kobietą
w cztery oczy, bez obstawy.

W namiocie kobieta skłoniła się i wyjęła owinięty materiałem pakunek.


Laurent skinął na Damena, polecając mu zabrać paczkę i położyć ją na
stole.
- Powstań — powiedział Laurent. Zwracał się do niej w dialekcie
vaskijskim.

Rozmawiali krótko — była to szybka wymiana zdań, którą Damen starał


się zrozumieć. Wyłapywał pojedyncze słowa: bezpieczeństwo, przejazd,
przywódca. Znał oficjalny język, jakiego używano na dworze cesarskim, i
potrafił się nim posługiwać, ale to był dialekt pospólstwa z Ver-Vassel
wymieszany z gwarą góralską, a tego nie umiał przeniknąć.

- Możesz to rozpakować, jeśli chcesz - powiedział Laurent do Damena,


kiedy znowu zostali sami w namiocie. Podejrzany pakunek leżał na stole.

Na pamiątkę poranka spędzonego z nami. Może będziesz jeszcze kiedyś


potrzebować przebrania. Damen przeczytał wiadomość zapisaną na
kawałku pergaminu, który wyleciał z paczki.

Zaciekawiony rozwinął materiał i zobaczył inny: błękitną, haftowaną


tkaninę, która lała się przez ręce. Suknia była znajoma - widział ją,
rozsznurowaną i ze zwisającymi luźno tasiemkami, na blondynce. Miał
okazję dotykać tych haftów, kiedy dziewczyna prawie wpakowała mu się
na kolana.

- Wróciłeś do burdelu — powiedział. I nagle zrozumiał, co może


znaczyć „jeszcze kiedyś”. - Nie włożyłeś chyba...?

Laurent usiadł wygodniej na krześle. Jego chłodne spojrzenie nie


zdradzało żadnej odpowiedzi na to pytanie.

-To był interesujący poranek. Zazwyczaj nie mam okazji przebywać w


tego rodzaju towarzystwie. Wiesz, że mój wuj ich nie lubi.

- Prostytutek? — zapytał Damen.

- Kobiet - odparł Laurent.

-W takim razie negocjacje z Cesarstwem muszą być dla niego trudne -


zauważył Damen.

- Naszą wysłanniczką jest Vannes. Wuj jej potrzebuje. Nienawidzi jej za


to, a ona o tym wie - wyjaśnił Laurent.

- Minęły dwa dni - powiedział Damen. - Wiadomość, że przeżyłeś,


jeszcze do niego nie dotarła.

- To nie koniec intrygi - odparł Laurent. - Jego plan sięga tego, co ma się
stać na granicy.

-Wiesz, co on zamierza zrobić - stwierdził Damen.

-Wiem, co ja zamierzam zrobić — powiedział Laurent.

***

Krajobraz wokół nich zaczął się zmieniać. Rozsiane wśród wzgórz


miasteczka i wsie, które mijali, były w odmiennym niż wcześniejsze stylu
- długie, niskie dachy i inne elementy architektoniczne zdecydowanie
kojarzyły się z Vaskiem. Wpływ kontaktów handlowych z Cesarstwem
był większy, niż Damen przypuszczał. Jord powiedział mu, że to była
norma - handel ożywiał się w ciepłych miesiącach i zamierał zimą.

- Poza tym na wzgórzach rezydują klany, a z nimi także można


handlować - wyjaśnił Jord. - Albo też po prostu rabują ci to, co masz.
Wszyscy, którzy tędy jeżdżą, zatrudniają zbrojną eskortę.

Dni i noce stawały się coraz cieplejsze. Przemieszczali się równym


tempem na południe. Jechali teraz zwartą kolumną, forpoczta skutecznie
oczyszczała drogę i polecała pojawiającym się od czasu do czasu wozom
zjechać na bok i ich przepuścić. Od Acquitartu dzieliły ich dwa dni drogi.
Ludzie w tym regionie znali księcia i czasem wychodzili na drogę, by
powitać go ciepłymi, radosnymi uśmiechami, czyli tak, jak nie witałby
Laurenta nikt, kto zdążył go poznać.

Damen zaczekał, aż Jord zostanie sam. Dopiero wtedy podszedł do niego


i usiadł na kłodzie przyciągniętej do ogniska.

-Naprawdę służysz w Gwardii Książęcej już pięć lat? - zapytał.

- Tak - potwierdził Jord.


- I tak samo długo znałeś Orlanta?

- Znałem go już wcześniej - powiedział Jord po chwili. Damen nie


spodziewał się, że usłyszy coś więcej, ale po chwili Jord dodał: - To nie
zdarzyło się pierwszy raz. Książę wyrzucał już ludzi ze swojej gwardii za
to, że byli oczami i uszami jego wuja. Wydawało mi się, że zdążyłem już
przywyknąć do myśli, iż pieniądze są ważniejsze od lojalności.

- Przykro mi. To trudne, gdy chodzi o kogoś, kogo znasz... o przyjaciela.

-Już raz chciał cię załatwić - przypomniał Jord. - Prawdopodobnie uznał,


że bez ciebie będzie mu łatwiej dorwać księcia.

- Zastanawiałem się nad tym - przyznał Damen.

Znowu zapadła cisza.

- Do tamtego momentu tak naprawdę nie zdawałem sobie sprawy, że to


zabójcza gra — powiedział Jord. - Wydaje mi się, że połowa oddziału tego
nie rozumiała. Ale on wiedział. Od samego początku. -Jord ruchem
podbródka wskazał namiot Laurenta. To była prawda. Damen również
spojrzał w tamtym kierunku.

- Książę jest bardzo skryty. Trudno go za to obwiniać.

- Nie obwiniam go. Nie walczyłbym dla nikogo innego. Jeśli istnieje
ktokolwiek, kto byłby w stanie policzyć się raz na zawsze z regentem, to
tylko on. A jeśli mu się nie uda... Teraz jestem już tak wściekły na regenta,
że z przyjemnością zginę w walce z nim - oznajmił Jord.

***

Kolejna Vaskijka przyjechała do obozu następnego dnia wieczorem i tym


razem nie po to, by dostarczyć suknię. Damen dostał listę rzeczy, które
miał zabrać z wozów, zapakować i włożyć do juków przy siodle kobiety:
trzy srebrne puchary zdobione filigranem, szkatułkę wypełnioną
przyprawami, kilka sztuk jedwabiu, komplet kobiecej biżuterii oraz
misternie rzeźbione grzebienie.
- Co to ma być?

- Podarunki — wyjaśnił Laurent.

- Chyba łapówki... — powiedział później Damen, marszcząc brwi.

Wiedział, że Vere jest w lepszych stosunkach z górskimi klanami niż


Akielos czy nawet Patras. Jeśli wierzyć Nikandrosowi, Vere
podtrzymywało te stosunki dzięki skomplikowanemu systemowi opłat i
łapówek. W zamian za fundusze otrzymywane z Vere Vaskijczycy
rabowali to, co im wskazano. Damen przyjrzał się pakunkom i pomyślał,
że zapewne odbywało się to właśnie w ten sposób. Jeśli łapówki
przekazywane przez wuja Laurenta były choćby w części tak szczodre,
mogły sfinansować dostatecznie dużo napadów rabunkowych, by bez
końca trzymać Nikandrosa w szachu.

Damen przyglądał się, jak kobieta przyjmuje królewski dar w srebrze i


biżuterii. Bezpieczeństwo. Przejazd. Przywódca. Wymieniono słowa
podobne jak ostatnim razem. Damenowi zaczęło świtać, że poprzednia
wysłanniczka także nie przyjechała tylko po to, by przywieźć sukienkę.

Następnego wieczora, kiedy byli sami w namiocie, Laurent oznajmił:

- Ponieważ zbliżamy się do granicy, wydaje mi się, że byłoby


bezpieczniej... bardziej poufnie... gdybyśmy prowadzili rozmowy w
twoim języku, nie w moim.

Powiedział to po akielońsku, starannie wymawiając słowa.

Damen patrzył na niego i czuł się tak, jakby porządek całego świata
właśnie uległ zmianie.

- O co chodzi? - zapytał Laurent.

- Masz ciekawy akcent — odparł Damen, ponieważ niezależnie od


wszystkiego kącik jego ust zaczął mimowolnie unosić się w uśmiechu.

Laurent zmrużył oczy.


- Chcesz to robić, na wypadek gdyby podsłuchiwał nas jakiś szpicel —
powiedział Damen, głównie po to, żeby sprawdzić, czy Laurent zna słowo
„szpicel”.

-Tak - padła spokojna odpowiedź.

Zaczęli więc rozmawiać. Laurentowi brakowało słownictwa związanego


z wojskowością i manewrami, ale Damen wypełniał te luki. Oczywiście w
najmniejszym stopniu nie zaskoczyło go, że Laurent dysponuje bogatym
zasobem eleganckich frazesów i kąśliwych uwag, ale nie umie
poprowadzić głębszej konwersacji o niczym przydatnym.

Damen musiał raz za razem napominać się w duchu, że nie powinien się
uśmiechać. Nie wiedział, dlaczego słuchanie, jak Laurent zmaga się z
językiem akielońskim, wprawiało go w doskonały humor, ale tak właśnie
było. Książę rzeczywiście mówił z wyraźnym verańskim akcentem,
zmiękczając spółgłoski i utrudniając słuchaczowi ich odróżnienie, a
jednocześnie przeciągał niektóre sylaby, zmieniając nieoczekiwanie
akcent w zdaniu. To zniekształcało akielońskie słowa, nasycało je
egzotyką i wyrafinowaniem, które było bardzo verańskie, chociaż efekt
przynajmniej po części niweczyła staranność, z jaką wyrażał się książę.
Laurent mówiący po akielońsku przywodził na myśl pedantycznie
schludnego mężczyznę, który podnosi dwoma palcami brudną
chusteczkę do nosa.

Jeśli chodziło o Damena, możliwość rozmawiania swobodnie w


ojczystym języku sprawiała, że czuł się tak, jakby ktoś zdjął mu z ramion
ciężar, o którego istnieniu nawet nie wiedział. Było już późno, gdy
Laurent postanowił zakończyć dyskusję, odsunął częściowo opróżniony
puchar z wodą i przeciągnął się.

-Wystarczy na dzisiaj. Chodź i zajmij się mną.

Damen powoli wstał, a słowa Laurenta grzechotały mu w głowie. Rozkaz,


który padł w jego własnym języku, wydawał się bardziej poniżający.

Zobaczył znajomy widok — wyprostowane plecy zwężające się do


smukłej talii. Był przyzwyczajony do zdejmowania z Laurenta zbroi i
wierzchniego ubrania. To stanowiło część wieczornego rytuału. Damen
zrobił krok naprzód i położył dłonie na materiale ponad łopatkami
Laurenta.

- O co chodzi? Zaczynaj - polecił Laurent.

- Nie wydaje mi się, żebyśmy potrzebowali do tego innego języka -


powiedział Damen.

- Nie podoba ci się to? - zapytał Laurent.

Damen miał dość rozsądku, żeby nie mówić, co mu się podoba, a co nie.
W głosie Laurenta pobrzmiewał cień zainteresowania jego
skrępowaniem co zawsze było niebezpieczne. Nadal rozmawiali po
akielońsku.

- Być może nie jestem w swojej roli dostatecznie wiarygodny -


stwierdził Laurent. - W jaki sposób właściciel rozkazuje osobistemu
niewolnikowi w Akielos? Naucz mnie tego.

Palce Damena, zaplątane w tasiemki, znieruchomiały nad dopiero


zaczynającą się odsłaniać białą tkaniną koszuli.

- Mam cię nauczyć, jak rozkazuje się osobistemu niewolnikowi?

- Powiedziałeś w Nesson, że miałeś niewolników - przypomniał


Laurent. — Nie uważasz, że powinienem znać stosowne słowa?

Damen zmusił dłonie, by wróciły do pracy.

-Jeśli jesteś właścicielem niewolnika, możesz mu rozkazać, jak tylko


zechcesz.

-Przekonałem się, że to nie zawsze musi być prawda.

- Wolę, kiedy rozmawiasz ze mną jak z mężczyzną. - Damen usłyszał


własny głos. Laurent obrócił się pod jego dłońmi.

- Rozsznuruj przód - powiedział.


Damen zrobił to. Ściągnął kaftan z ramion Laurenta, ale w tym celu
musiał zrobić krok naprzód.

Jego dłonie wślizgnęły się pod ubranie. Bardziej poczuł niż usłyszał, jak
w reakcji na tak intymny dystans zmienił się jego głos.

- Jeśli jednak wolisz...

- Cofnij się - powiedział Laurent.

Damen cofnął się. Laurent, w samej koszuli, wydawał się jeszcze bardziej
sobą: elegancki, opanowany i niebezpieczny.

Patrzyli na siebie.

-Jeśli to już wszystko — powiedział Damen -pójdę i przyniosę więcej


węgli do koszy.

- Idź - odparł Laurent.

***

Rano niebo miało odcień nierzeczywistego błękitu. Słońce świeciło jasno


i wszyscy byli ubrani w stroje podróżne. Były wygodniejsze od zbroi, w
których do południa zdążyliby się upiec żywcem. Damen trzymał naręcze
sprzętu i rozmawiał z Lazarem o planie dnia, kiedy zauważył na drugim
końcu obozu Laurenta. Patrzył, jak książę podciąga się na siodło i siada,
wyprostowany jak struna, trzymając wodze jedną dłonią w rękawiczce.

Poprzedniego wieczora dosypał węgli do koszy, zajął się wszystkimi


swoimi obowiązkami, a potem poszedł do pobliskiego strumienia, żeby
się umyć. Strumień miał żwirowe brzegi i wartki nurt, nie był jednak na
tyle bystry, by kąpiel stanowiła zagrożenie. Na środku koryto robiło się
głębsze. Pomimo panujących ciemności dwóch służących nadal prało
prześcieradła, które przy tej pogodzie miały szansę wyschnąć do rana.
Woda w cieple nocy wydawała się orzeźwiająco zimna. Damen zanurzył
głowę, pozwolił, by omywała jego pierś i ramiona, a potem wyszorował
się i wyszedł na brzeg, wyżymając po drodze włosy. Dopiero teraz
usłyszał za sobą głos Lazara:

-Mamy jeszcze dzień drogi do Acquitartu, a Jord mówi, że to będzie


ostatni postój przed Ravenel. Nie wiesz może, czy...

Laurent był zgrabnie zbudowany i obdarzony licznymi przymiotami, zaś


Damen był takim samym mężczyzną jak każdy inny. Połowa żołnierzy w
obozie chciałaby przycisnąć Laurenta. Reakcję ciała można było
ignorować, tak jak Damen robił to z determinacją w gospodzie. Każdy
mężczyzna poczułby podniecenie, gdyby Laurent łasił się do niego w taki
sposób. Mimo że jasne było, co takiego kryje się pod kolczykiem.

- No dobra - usłyszał znowu Lazara.

Zapomniał w ogóle o jego obecności. Po dłuższej chwili oderwał wzrok


od Laurenta i z powrotem spojrzał na Lazara, który wpatrywał się w
niego z dość ironicznym, ale wyrozumiałym uśmiechem.

- Co „no dobra”? - zapytał Damen.

- No dobra, nie rżniesz się z nim. — przyznał Lazar.


ROZDZIAŁ X
-Witaj w siedzibie moich przodków - powiedział kwaśno Laurent.

Damen spojrzał na niego kątem oka, a potem przyjrzał się kruszejącym


murom Acquitartu.

Nie posiada żadnych własnych oddziałów i ma znikomą wartość


strategiczną — takimi słowami Laurent opisał Acquitart w dniu, gdy
regent na oczach całego dworu pozbawił go wszystkich posiadłości z
wyjątkiem tej jednej.

Acquitart był małym i starym zamkiem, a otaczająca go wieś składała się


z ubogich kamiennych chałup, stłoczonych u podstawy murów. Nie było
tu terenów rolnych, a celem polowań mogły być tylko nieliczne, kryjące
się wśród skał kozice, które — gdy tylko wypatrzyły człowieka - niemal
pionowymi susami wspinały się poza zasięg jeźdźców.

Jednak z bliska zamek okazał się dobrze utrzymany. Baraki były w


przyzwoitym stanie, podobnie jak wewnętrzny dziedziniec.
Przygotowano odpowiednie zapasy jedzenia, broni i materiałów, by
naprawić uszkodzone wozy. Damen na każdym kroku dostrzegał oznaki
planowania z odpowiednim wyprzedzeniem. Zasoby nie pochodziły z
Acquitartu ani z najbliższej okolicy — musiały zostać tu przywiezione z
daleka przed przybyciem Laurenta i jego oddziału.

Zarządca zamku, starszy mężczyzna imieniem Arnoul, zaczął wydawać


rozkazy służącym, którzy zajmowali się wozami. Jego pomarszczona
twarz rozjaśniła się radością na widok Laurenta. Potem zaś z powrotem
spochmurniała na widok Damena.

- Mówiłeś swojego czasu, że wuj nie mógłby ci odebrać Acquitartu.


Dlaczego? - zapytał Damen Laurenta.

- To terytorium autonomiczne. Oczywiście brzmi to absurdalnie, ten


skrawek ziemi jest ledwie widoczny na mapie. Mimo wszystko jestem
zarówno księciem Acquitartu, jak i Vere, a zgodnie z tutejszym prawem
nie muszę mieć dwudziestu jeden lat, by odziedziczyć zamek. Należy
teraz do mnie. Wuj nie może mi go odebrać - wyjaśnił Laurent. Dodał
jeszcze: - Przypuszczam, że mógłby go najechać. — Po chwili uzupełnił: -
Jego ludzie mogliby się szarpać z Arnoulem na schodach.

- Zdaje się, że Arnoul ma mieszane uczucia co do naszego pobytu tutaj.

- Nie będziemy tu nocować. Nie dzisiaj. Po zmroku, kiedy skończysz


swoje obowiązki, spotkamy się w stajniach. Dyskretnie — polecił
Laurent. Mówił po akielońsku.

Było ciemno, gdy Damen skończył wszystko, co miał do zrobienia.


Ludzie, którzy zazwyczaj zajmowali się zapasami, wozami i końmi,
dostali wolny wieczór. Żołnierze także otrzymali pozwolenie, by się
trochę zabawić. Otworzono beczki z winem, a w barakach panował
harmider. Nie wystawiono żadnych wartowników przy stajniach ani po
wschodniej stronie zamku.

Damen miał właśnie skręcić za róg korytarza w donżonie, gdy usłyszał


głosy. Laurent wymagał dyskrecji, więc Damen nie zdradził swojej
obecności.

- Wolałbym chyba spać w barakach - powiedział Jord.

Damen zobaczył, że mężczyzna jest prowadzony za rękę przez wyraźnie


zdeterminowanego Aimerica. Widać było, że Jord czuje się odrobinę
skrępowany na myśl o nocowaniu w komnatach arystokratów -
podobnie jak speszony był zawsze Aimeric, kiedy usiłował kląć.

- To dlatego, że nigdy nie spałeś w królewskich apartamentach w


donżonie - odparł Aimeric. -Daję słowo, że będzie ci znacznie wygodniej
niż na posłaniu w namiocie czy zapadniętych materacach w gospodzie.
Poza tym... - Ściszył głos i przysunął się bliżej do Jorda, ale jego słowa
nadal były słyszalne: - Naprawdę chciałbym to zrobić w łóżku.

- W takim razie chodź tutaj - odparł Jord.

Pocałował niespiesznie Aimerica, podtrzymując dłonią jego głowę.


Chłopak wygiął się uwodzicielsko i poddał pocałunkowi, obejmując
ramionami szyję Jorda. Najwidoczniej jego wojowniczy charakter nie
objawiał się w sypialni. Wydawało się, że Jord jest w stanie wydobyć z
niego to, co najlepsze. Byli zajęci, podobnie jak służący, podobnie jak
żołnierze w barakach. Wszyscy w Acquitarcie byli zajęci. Damen
prześlizgnął się za ich plecami i poszedł do stajni.

***

Wyprawa była bardziej dyskretna i lepiej zaplanowana niż poprzednio


— pod tym względem dostali już bolesną nauczkę. Damen nadal
niepokoił się myślą, że oddalają się od oddziału, ale niewiele mógł na to
poradzić. Wszedł do cichych stajni, gdzie wśród stłumionych końskich
prychnięć i szelestu słomy znalazł Laurenta, który zdążył już osiodłać
wierzchowce. Pojechali na wschód.

Wokół nich rozbrzmiewało monotonne brzęczenie cykad. Noc była


ciepła. Zostawili za sobą dźwięki i światła Acquitartu i jechali pod
nocnym niebem. Podobnie jak w Nesson, Laurent potrafił znaleźć drogę
nawet w ciemności.

W końcu zatrzymał się. Znajdowali się u podnóża góry, otoczeni


skalnymi szczelinami.

-Widzisz? Są miejsca bardziej zaniedbane od Acquitartu — powiedział


Laurent.

Wydawało się, że góruje nad nimi niezdobyta forteca, jednak blask


księżyca przeświecał pomiędzy kamiennymi łukami i rozjaśniał
nierównej wysokości mury, które w wielu miejscach zawaliły się
całkowicie. Były to ruiny niegdyś imponującej budowli, teraz składającej
się tylko ze stosów kamieni i pojedynczych ścian z łukowatymi oknami.
Wszystko porastały mech i pnącza. Zamek musiał być starszy od
Acquitartu, i to znacznie; został wzniesiony przez jakiegoś władcę na
długo przed panowaniem dynastii Laurenta czy też Damena.
Rozkwitające w nocy pięciopłatkowe, białe kwiaty, które właśnie zaczęły
się otwierać i uwalniać swój zapach, tworzyły na ziemi dywan.
Laurent zeskoczył z siodła i podprowadził konia, żeby przywiązać go do
jednego ze starożytnych ociosanych kamieni. Damen zrobił to samo, a
potem w ślad za Laurentem przeszedł pod jednym z kamiennych łuków.

Czuł się nieswojo w tym miejscu. Przypominało, jak łatwo mogą upaść
królestwa.

- Co my tutaj robimy?

Laurent oddalił się o kilka kroków, depcząc kwiaty. Teraz opierał się o
jeden z kruszących się kamieni.

- Przyjeżdżałem tutaj, kiedy byłem młodszy — powiedział. — Razem z


bratem.

Damen zamarł bez ruchu i poczuł, że ogarnia go chłód. Jednakże w


następnej chwili stukot kopyt sprawił, że odwrócił się i wyciągnął miecz
z pochwy.

- Nie trzeba. Czekałem na nich — powiedział Laurent.

***

To były kobiety. Towarzyszyło im kilku mężczyzn. Dialekt vaskijski był


jeszcze trudniejszy do zrozumienia, kiedy mówiło nim jednocześnie i
szybko kilka osób.

Zabrano Damenowi miecz, a także nóż, który nosił przy pasie. Nie
spodobało mu się to. Ani trochę. Laurentowi pozwolono zatrzymać broń,
być może z szacunku dla książęcego statusu. Kiedy Damen rozejrzał się,
stwierdził, że tylko kobiety są uzbrojone.

Potem Laurent powiedział coś, co nie spodobało się Damenowi jeszcze


bardziej:

- Nie wolno nam poznać drogi do ich obozu. Zostaniemy tam zabrani z
zawiązanymi oczami.

Z zawiązanymi oczami. Damen nie miał czasu zastanowić się nad tym
pomysłem, bo już w następnej chwili Laurent pochylił się do najbliższej
kobiety. Damen zobaczył, że na oczach księcia zostaje zawiązana opaska.
Ten widok trochę go oszołomił. Materiał zasłaniający oczy Laurenta
podkreślał rysy jego twarzy i elegancką linię szczęki, a także opadające
na czoło jasne włosy. Trudno było też nie patrzeć na jego usta.

Chwilę później Damen poczuł, jak ktoś z mocnym szarpnięciem zakłada


opaskę również na jego oczy. Przestał widzieć cokolwiek.

Poszli dalej pieszo. Nie była to skomplikowana, kręta ścieżka obliczona


na ich zmylenie, tak jak wtedy, gdy Damena prowadzono z zawiązanymi
oczami przez pałac w Arles. Szli po prostu do celu, przez jakieś pół
godziny, aż usłyszeli rytmiczne odgłosy bębnów, początkowo ciche, a
potem coraz głośniejsze. Opaski na oczach wydawały się raczej
symbolem podporządkowania niż środkiem ostrożności, ponieważ
najprawdopodobniej obaj potrafiliby odtworzyć drogę - zarówno Damen,
dzięki wojskowemu przygotowaniu, jak i Laurent ze swoim
matematycznym umysłem.

Gdy opaski zostały zdjęte, zobaczyli obóz składający się z długich


namiotów z garbowanej skóry, ogrodzonego palami padoku oraz dwóch
ognisk. Wokół płomieni poruszały się sylwetki, a wybijany przez
bębniarzy rytm odbijał się echem w ciemnościach nocy Obóz był pełen
życia, ale i dzikości.

Damen popatrzył na Laurenta.

- Tutaj mamy spędzić noc?

-To dowód zaufania - wyjaśnił Laurent. -Czy znasz ich obyczaje? Jeśli
zaproponują ci jedzenie lub picie, musisz przyjąć poczęstunek. Ta
dziewczyna koło ciebie to Kashel, ma się tobą zajmować. Kobieta na
podwyższeniu nazywa się Halvik. Kiedy zostaniesz jej przedstawiony,
przyklęknij. Potem możesz usiąść na ziemi. Nie wchodź ze mną na
podwyższenie.

Damen pomyślał, że okazali już dostatecznie dużo zaufania, przychodząc


tu we dwóch, z zawiązanymi oczami i bez broni. Podwyższenie było
drewnianą konstrukcją przykrytą futrami i ustawioną niedaleko ogniska.
Przypominało po części tron, a po części łoże. Siedziała na nim Halvik,
obserwująca ich przybycie czarnymi oczami, przywodzącymi Damenowi
na myśl oczy Arnoula.

Laurent spokojnie wszedł na podwyższenie i wyciągnął się wygodnie


koło Halvik. Tymczasem Damen został popchnięty na kolana, a chwilę
potem pociągnięty na bok, gdzie kazano mu usiąść. Przynajmniej mieli tu
futra do siedzenia, piętrzące się wokół ogniska. Kashel zajęła miejsce
koło niego i podała mu kubek. Damen nadal czuł się poirytowany, ale
pamiętał radę Laurenta. Ostrożnie uniósł naczynie do ust. Płyn był
mlecznobiały, piekący i mocno alkoholizowany. Jeden niewielki łyk
wystarczył, by Damen poczuł gorąco spływające mu przez gardło do żył.

Zobaczył, że Laurent na podwyższeniu machnięciem ręki podziękował,


gdy zaproponowano mu podobny napój — pomimo rady, której dopiero
co udzielił Damenowi.

No jasne. No jasne, że Laurent nie zamierzał pić. Laurent otaczał się


wystawnym przepychem dworu królewskiego, ale pędził żywot ascety.
Damen nie potrafił pojąć, jak ktokolwiek mógł uważać, że ze sobą sypiają.
Nikomu, kto znałby Laurenta, nie przyszłoby to do głowy.

Damen opróżnił kubek.

Obejrzeli pokazową walkę zapaśniczą - kobieta, która ją wygrała, była


naprawdę dobra, unieruchomiła przeciwniczkę wyćwiczonym chwytem,
a sam pojedynek rzeczywiście było warto zobaczyć.

Damen po trzecim kubku doszedł do wniosku, że napój jest całkiem


smaczny.

Alkohol był mocny i pobudzający, zaś Damen z nowym


zainteresowaniem patrzył na Kashel, która napełniała mu kubek. Była
naprawdę atrakcyjna, mniej więcej w wieku Laurenta, obdarzona
dojrzałymi, bujnymi kształtami. Miała ciepłe brązowe oczy i długie rzęsy.
Czarne włosy zaplotła w pojedynczy warkocz, który zarzuciła na ramię
tak, że jego koniec muskał jędrny pagórek jej piersi.
Damen pomyślał, że może przyjście tutaj nie było aż tak okropnym
pomysłem. Znajdowali się wśród prostolinijnych ludzi, kobiety były
bezpośrednie, a jedzenie proste, ale smaczne - świeży chleb i pieczone na
rożnie mięso.

Laurent i Halvik pogrążyli się w rozmowie. Ich wymiana zdań


przypominała kupieckie dobijanie targu. Na twardy wzrok Halvik
Laurent odpowiadał obojętnym błękitnym spojrzeniem. To przywodziło
na myśl negocjacje dwóch kamieni.

Damen przestał zwracać na nich uwagę i zajął się czymś


przyjemniejszym, czyli towarzystwem Kashel, Słowa zastępowała
wymiana przeciągłych spojrzeń. Gdy dziewczyna wzięła od niego kubek,
ich palce splotły się na chwilę.

Kashel wstała i podeszła do podwyższenia, by coś powiedzieć Halvik


szeptem na ucho. Po wysłuchaniu jej słów kobieta wyprostowała się i
przyjrzała uważnie Damenowi. Powiedziała kilka zdań do Laurenta,
który odwrócił się do Damena.

- Halvik zapytuje grzecznie, czy zechcesz wyświadczyć dziewczętom


przysługę — powiedział po verańsku.

- Jaką przysługę?

- Tradycyjną przysługę - odparł Laurent - o którą Vaskijki proszą


najlepszych mężczyzn.

- Jestem niewolnikiem. Przewyższasz mnie rangą.

- Ranga nie ma w tym przypadku znaczenia.

Do rozmowy wtrąciła się Halvik, mówiąca po verańsku z mocnym


akcentem.

- On jest mniejszy i gada jak kokota. Nie spłodzi silnych kobiet.

Laurent nie wydawał się w najmniejszym stopniu urażony jej słowami.


- Szczerze mówiąc, mój ród w ogóle nie wydaje na świat dziewcząt.

Damen patrzył na Kashel, która wróciła do niego. Słyszał dźwięk bębnów


przy drugim ognisku -niski, nieustający rytm.

- Czy to... Rozkazujesz mi to zrobić?

-Potrzebujesz rozkazów? - zapytał Laurent. - Mogę tobą pokierować, jeśli


brak ci biegłości.

Kashel znowu usiadła koło Damena i patrzyła na niego z nieskrywaną


intensywnością. Jej tunika rozchyliła się trochę i zsunęła z jednego
ramienia - wydawało się, że nie spada tylko dzięki krągłości piersi, które
unosiły się i opadały przy każdym oddechu.

- Pocałuj ją - polecił Laurent.

Damen nie potrzebował podpowiedzi, żeby wiedzieć, co i jak ma robić —


udowodnił to długim, namiętnym pocałunkiem. Kashel wydała słodki,
uległy jęk, a jej palce podążyły już ścieżką, którą chwilę wcześniej
wytyczyły jej oczy. Dłonie Damena wślizgnęły się pod jej tunikę i niemal
zdołały objąć wąską talię.

- Możesz powtórzyć Halvik, że będzie dla mnie zaszczytem położyć się z


jedną z jej dziewcząt — powiedział Damen niskim, pełnym zadowolenia
głosem, gdy pocałunek się zakończył. Musnął kciukiem wargi Kashel, a
ona posmakowała jego palec językiem. Oboje oddychali ciężko i
niecierpliwie.

-Jeleń jest najszczęśliwszy w stadzie łani -powiedziała Halvik do


Laurenta po verańsku. -Chodźmy, dalsze negocjacje możemy prowadzić z
dala od ognia weselnego. Niewolnika przyprowadzimy do ciebie później.

Damen był świadomy, że Laurent i Halvik oddalili się, podobnie jak


zdawał sobie sprawę z obecności innych par, które zajęły miejsca na
futrach wokół ogniska. Ta mglista wiedza została przytłumiona falą
pożądania, gdy ciała jego i Kashel skoncentrowały się na tym samym
celu.
Pierwsze zbliżenie było gwałtowne i gorące. Kashel była dorodną,
urodziwą kobietą i dorównywała mu namiętnością, która mieszała się ze
śmiechem, gdy dziewczyna szarpała się z jego ubraniem. Wiele czasu
minęło, od kiedy Damen mógł w podobny sposób swobodnie dawać i
czerpać rozkosz. Kashel okazała się lepsza od niego w zdejmowaniu
verańskich ubrań. Lub też bardziej zdeterminowana. Była niezwykle
zdeterminowana. Przetoczyła się i dosiadła go tuż przed nadejściem
wszechogarniającego dreszczu szczytowania, pochylając głowę tak, że jej
włosy, uwolnione z warkocza i poruszające się wraz z nią, spłynęły jak
kurtyna i zasłoniły ich oboje.

Za drugim razem była pełna miękkiej słodyczy. Pozwoliła mu


eksplorować swoje ciało, a on pobudził ją do tego stopnia, że zatraciła się
w gorącej, oszałamiającej rozkoszy, co spodobało mu się bardziej niż
wszystko dotąd.

Po wszystkim Kashel leżała na futrach zadyszana i zmęczona, a Damen


wyciągnięty koło niej, podparty na łokciu, z przyjemnością patrzył na jej
wyczerpane ciało.

Być może w mlecznobiałym napoju było coś poza alkoholem. Damen


szczytował dwa razy, ale nie ogarnęło go jeszcze zmęczenie. Był z siebie
bardzo zadowolony i pomyślał, że Vaskijki nie mają jednak
przypisywanej im wytrzymałości. Wtedy właśnie podeszła do nich druga
dziewczyna; powiedziała coś żartobliwym tonem do Kashel, a następnie
ulokowała się w ramionach zdumionego Damena. Kashel usiadła, żeby
ich lepiej widzieć, i powiedziała coś, co brzmiało jak słowa pogodnej
zachęty.

Gdy Damen sprostał nowemu wyzwaniu, a bębny znad pobliskiego


ogniska dudniły mu w uszach, poczuł, że do jego pleców przytula się
nowe ciało, i przekonał się, że dołączyła do nich więcej niż jedna
dziewczyna.

***

Ubranie sprawiało Damenowi trudności. Tasiemki go przerastały. Po


kilku próbach zdecydował, że nie potrzebuje koszuli. Całą swoją uwagę
musiał poświęcać podtrzymywaniu spodni.

Laurent spał już, kiedy Damen znalazł drogę do właściwego namiotu,


jednak gdy klapa się odchyliła poruszył się, a jego złote rzęsy zadrżały i
uniosły się.

Na widok Damena podparł się na łokciu i zamrugał szybko.

Potem wybuchnął bezgłośnym, niepohamowanym śmiechem, zatykając


usta grzbietem dłoni.

- Przestań - powiedział Damen. - Jeśli zacznę się śmiać, to się


przewrócę.

Zmrużył oczy, zobaczył drugi stos futer niedaleko posłania Laurenta, a


potem, nadludzkim wysiłkiem, zdołał tam chwiejnie dojść i upaść jak
długi. Wydawało się, że to największe osiągnięcie w jego życiu.
Przewrócił się na plecy i uśmiechnął się.

- Halvik ma mnóstwo dziewcząt - powiedział.

Ton głosu oddawał to, jak Damen się czuł - nasycony i zaspokojony,
wyczerpany i szczęśliwy. Futra były ciepłe, a on, cudownie ociężały,
znajdował się o krok od granicy snu.

- Przestań się śmiać — powiedział.

Kiedy się odwrócił, zobaczył, że Laurent leży na boku, opiera głowę na


ręku i patrzy na niego rozjaśnionymi oczami.

- To bardzo pouczające. Wiem, że potrafisz powalić na ziemię pół tuzina


ludzi i nawet się przy tym nie spocić.

- Nie teraz. Teraz to niemożliwe.

-Właśnie widzę. Możesz czuć się zwolniony z porannych obowiązków.

- To miło z twojej strony Nie mogę wstać. Będę tak sobie tutaj leżał. Czy
może czegoś potrzebujesz?
- O, już myślałem, że nie zapytasz - odparł Laurent. — Weź mnie do
łóżka.

Damen jęknął i zaczął się śmiać wbrew sobie, a zaraz potem naciągnął
futra na głowę. Usłyszał jeszcze rozbawione prychnięcie Laurenta i to
było wszystko, co do niego dotarło, zanim zawładnął nim sen.

***

Droga powrotna o świcie była łatwa i przyjemna. Nieba nie przesłaniała


ani jedna chmura, a wschodzące słońce świeciło jasno - dzień zapowiadał
się pięknie. Damen był w dobrym humorze i odpowiadało mu, że mogą
jechać obok siebie i milczeć. Znajdowali się w połowie drogi do
Acquitartu, gdy przyszło mu do głowy, by zadać pytanie:

- Negocjacje poszły dobrze?

- Z całą pewnością dysponujemy teraz znacznymi zasobami ich


życzliwości.

- Powinieneś częściej robić interesy z Vaskijkami.

Z tego stwierdzenia przebijało zadowolenie. Nastąpiła chwila ciszy. W


końcu, z nietypowym dla siebie wahaniem, Laurent zapytał:

- Czy to jest inaczej niż z mężczyzną?

- Tak - odparł Damen.

Z każdą osobą było inaczej. Damen nie powiedział tego na głos, bo


wydawało mu się to całkiem oczywiste. Przez moment myślał, że zaraz
usłyszy kolejne pytanie, ale Laurent tylko patrzył na niego bez cienia
zażenowania przeciągłym, badawczym spojrzeniem i nic nie powiedział.

- Jesteś ciekawy? - zapytał Damen. - Czy to nie powinno być tabu?

- To jest tabu - przyznał Laurent.

Znowu nastąpiła chwila ciszy.


- Bękarty są przekleństwem dla rodu, sprawiają, że mleko kwaśnieje,
zboże usycha, a słońce ucieka z nieba. Ale mnie nie przeszkadzają.
Wszyscy moi wrogowie pochodzą z prawego łoża. Kiedy wrócimy - dodał
Laurent - powinieneś się chyba wykąpać.

Damen, który z całego serca zgadzał się z ostatnim zdaniem, skierował


się do łaźni, gdy tylko znaleźli się w Acquitarcie. Weszli do komnaty
Laurenta przez częściowo ukryte przejście, tak wąskie, że Damen miał
poważne trudności, by się przez nie przecisnąć. Kiedy otworzył od
środka drzwi komnaty i wyszedł na korytarz, znalazł się twarzą w twarz
z Aimerikiem.

Aimeric stanął jak wryty i zagapił się na Damena. Potem popatrzył na


drzwi komnaty Laurenta. Potem znowu na Damena. Damen uświadomił
sobie, że nadal promieniuje wyśmienitym humorem i zapewne wygląda,
jakby pieprzył się całą noc, a potem przepełznął tajnym przejściem. Co
zresztą było prawdą.

- Pukaliśmy, ale nikt nie odpowiadał — powiedział Aimeric. — Jord


wysłał ludzi, żeby cię znaleźli.

- Czy nastąpiło jakieś opóźnienie? - zapytał Laurent, który stanął


właśnie w drzwiach komnaty.

Laurent od stóp do głów był chłodny i nieskazitelnie ubrany. W


odróżnieniu od Damena wyglądał na odświeżonego i wypoczętego, a jego
włosy były zaczesane tak idealnie, że z jego fryzury nie wymykał się ani
jeden kosmyk. Aimeric znowu zaczął się gapić.

Potem jednak oprzytomniał i skoncentrował się na tym, co miał do


przekazania.

- Godzinę temu przyszły wieści. Na granicy miał miejsce atak.


ROZDZIAŁ XI
Ravenel nie zostało wzniesione po to, by gościnnie witać obcych. Gdy
przejeżdżali przez bramę, Damen czuł dostojeństwo i potęgę tej
twierdzy. Jeśli obcym był książę obibok, który zaszczycił swoją
obecnością granicę tylko dlatego, że został do tego nakłoniony prośbą i
groźbą przez swojego wuja, powitanie było jeszcze chłodniejsze.
Dworzanie, którzy zgromadzili się na podwyższonej trybunie na wielkim
dziedzińcu Ravenel, wyglądali równie nieprzystępnie jak kamienne
blanki na murach. Jeśli obcym był Akielończyk, powitanie było wrogie;
gdy Damen wszedł za Laurentem na podwyższenie, fala gniewu i
niezadowolenia z powodu jego obecności wydała się niemal fizycznie
wyczuwalna.

W najśmielszych snach nie przypuszczał, że kiedyś postawi stopę we


wnętrzu Ravenel, że ogromna krata uniesie się, a drewniane skrzydła
bramy zostaną odryglowane i otwarte, by wpuścić go w obręb

s, zaszczepił w nim szacunek dla potężnych verańskich fortec. Sam


zakończył kampanię wojenną pod Marlas. Zdobycie Ravenel i wkroczenie
na północ wymagałoby długotrwałego oblężenia, a także zużycia
gigantycznych zasobów. Theomedes był zbyt doświadczony, by wikłać
się w kosztowną, czasochłonną wyprawę wojenną, przez którą mógłby
stracić poparcie kyrosów i która mogła doprowadzić do destabilizacji
Akielos.

Fortaine i Ravenel pozostały niewzruszone i stanowiły dominującą siłę


militarną w tym regionie.

Rzucające się w oczy i potężne, wymusiły na Akielończykach wzniesienie


równie dobrze uzbrojonych i licznie obsadzonych budowli obronnych. W
efekcie na granicy roiło się od garnizonów i żołnierzy obu stron, które
teoretycznie nie pozostawały w stanie wojny, ale nigdy nie osiągnęły
prawdziwego pokoju. Zbyt wielu żołnierzy i zbyt mało walk -
kumulującej się agresji nie były w stanie rozładować pojedyncze wypady
i potyczki, za które żadna ze stron nie zamierzała brać
odpowiedzialności. Nie były w stanie jej rozładować także oficjalnie
zorganizowane, formalne wyzwania i turnieje, podczas których
obowiązywały jasne zasady, a obecność widzów i poczęstunku pozwalała
obu stronom z uśmiechem zabijać się nawzajem.

Roztropny władca powierzyłby nadzorowanie tego kruchego impasu


doświadczonemu dyplomacie, a nie Laurentowi, którego obecność była
jak pojawienie się osy podczas uczty pod gołym niebem -irytująca dla
wszystkich.

- Wasza Wysokość, spodziewaliśmy się, że przy-będziesz dwa tygodnie


temu. Słyszeliśmy jednak, że zatrzymały cię gospody w Nesson -
powiedział lord Touars. - Mam nadzieję, że uda nam się zapewnić ci
równie przyjemne rozrywki.

Touars, lord Ravenel, miał szerokie bary żołnierza i bliznę biegnącą od


kącika powieki aż do ust. Kiedy mówił te słowa, patrzył na Laurenta z
całkowitą obojętnością. Stojący koło niego jego najstarszy syn, Thevenin,
blady i pulchny chłopiec mający może dziewięć lat, wpatrywał się w
Laurenta z takim samym wyrazem twarzy.

Czekający za nimi dworzanie, którzy także uczestniczyli w powitaniu,


stali całkowicie nieruchomo. Damen czuł na sobie ich wzrok, twardy i
nieżyczliwy. To byli mieszkańcy terenów przygranicznych, którzy przez
całe życie walczyli z Akielos. Ponadto wszyscy tutaj słyszeli już
wiadomość, która dotarła do Laurenta o poranku — akieloński atak
zmiótł z powierzchni ziemi wieś Breteau. Wojna wisiała w powietrzu.

- Nie przybyłem tutaj, by szukać rozrywki, ale by usłyszeć raporty o


ataku, który dziś rano miał miejsce na granicy mojego kraju —
powiedział Laurent. -Zwołaj swoich dowódców i doradców w wielkiej
sali.

Obyczaj nakazywał, by pozwolić gościom odpocząć i się przebrać, ale


lord Touars tylko skinął dłonią, a zgromadzeni dworzanie wycofali się do
wnętrza zamku. Damen odwrócił się, by dołączyć do reszty oddziału, ale
został zaskoczony zwięzłym rozkazem Laurenta:
- Nie. Chodź ze mną.

Damen popatrzył znowu na potężne mury. To nie był właściwy moment,


by Laurent dawał upust swoim despotycznym zapędom. Przy wejściu do
wielkiej sali sługa w liberii zastąpił im drogę i skłonił się lekko.

-Wasza Wysokość, lord Touars wolałby, żeby akieloński niewolnik nie


wchodził do sali.

-Ja wolałbym, żeby wszedł - oznajmił krótko Laurent i ruszył dalej, a


Damen musiał pójść w jego ślady.

To wszystko nie przypominało spektaklu, jakim zwykle był wjazd księcia


do miasta; nie było parady, widowiska ani wielodniowej uczty
wyprawionej przez lorda. Laurent jechał na czele swojego oddziału bez
żadnej pompy, ale mimo to ludzie wychodzili na ulice i wyciągali szyje,
by zobaczyć choćby błysk złotych włosów. Wszelka niechęć, którą prości
ludzie mogliby żywić do Laurenta, znikała na jego widok, zastąpiona
ekstatycznym uwielbieniem. Tak było w Arles i we wszystkich mijanych
miastach. Złoty książę prezentował się najlepiej oglądany z odległości
sześćdziesięciu kroków, spoza zasięgu jego toksycznej natury.

Damen od przyjazdu przyglądał się fortyfikacjom Ravenel. Teraz


oszacował rozmiary wielkiej sali - obszernej i także mogącej pełnić
funkcje obronne, z drzwiami sięgającymi wysokości piętra. Można tu
było wezwać cały garnizon, by wydać rozkazy, a potem rozesłać
żołnierzy sprawnie i szybko na obwód forteczny. Mogło to być także
schronienie, gdyby wrogowi udało się sforsować mury. Damen zgadywał,
że w fortecy stacjonuje jakieś dwa tysiące wojska. To było więcej niż
trzeba, by zmiażdżyć oddział Laurenta, liczący stu siedemdziesięciu
pięciu konnych. Jeśli wjechali w pułapkę, było już po nich.

Następna osoba, która zastąpiła im drogę, nosiła ciężkie naramienniki i


płaszcz. Okrycie wyglądało arystokratycznie. Odziany w nie mężczyzna
odezwał się:

- Akielończyk nie ma czego szukać wśród prawdziwych mężczyzn.


Wasza Wysokość z pewnością to zrozumie.
- Czy obecność mojego niewolnika cię niepokoi? - zapytał Laurent. —
Mogę to zrozumieć. Tylko prawdziwy mężczyzna potrafiłby sobie z nim
poradzić.

- Potrafię sobie radzić z Akielończykami, ale nie zapraszam ich do


domu.

- Ten Akielończyk jest członkiem mojego dworu - poinformował Laurent.


— Zejdź nam z drogi, kapitanie.

Mężczyzna cofnął się. Laurent zajął miejsce przy długim drewnianym


stole, a lord Touars usiadł po jego prawej ręce. Damen rozpoznawał
część osób na podstawie opisów, jakie dawniej słyszał. Mężczyzną w
naramiennikach i płaszczu był Enguerran, dowódca wojsk lorda Touarsa.
Nieco dalej przy stole siedział doradca Hestal. Dołączył do nich także
dziewięcioletni Thevenin.

Damenowi nie zaproponowano miejsca. Stanął za Laurentem, po lewej


stronie, i zobaczył, że do sali wchodzi jeszcze jeden mężczyzna -
mężczyzna którego Damen znał doskonale, chociaż teraz po raz pierwszy
miał okazję powitać go z podniesionym czołem, a nie związany jak
prosiak.

To był ambasador w Akielos, a także członek Rady Konsulów przy


regencie, lord Fortaine i ojciec Aimerica.

- Konsulu Guionie - powitał go Laurent.

Guion nie powitał Laurenta, pozwolił tylko, by na jego twarzy odmalował


się wyraźny niesmak na widok Damena.

- Widzę, że przyprowadziłeś do stołu dziką bestię. Gdzie jest kapitan


powołany przez twojego wuja?

- Przebiłem mu ramię mieczem, a potem kazałem go rozebrać i wygnać


z oddziału — odparł Laurent.

Nastąpiła chwila ciszy. Konsul Guion zmienił taktykę.


- Twój wuj wie o tym?

- Że wykastrowałem jego psa? Tak. Nie wydaje ci się, że mamy teraz


ważniejsze tematy?

Przeciągającą się ciszę przerwał kapitan Enguerran.

- Słuszna uwaga — powiedział tylko.

Zaczęła się dyskusja na temat ataku.

***

Damen usłyszał pierwszy raport dopiero rano, w Acquitarcie.


Akielończycy starli z powierzchni ziemi verańską wioskę. To nie
wzbudziło jego gniewu. Atak był odwetem, ponieważ dzień wcześniej
verański wypad zrujnował jedną z akielońskich wsi. Damen był
przyzwyczajony do uczucia złości, które towarzyszyło mu w trakcie
rozmów z Laurentem, więc udało mu się zachować spokój podczas
późniejszej dyskusji. Wuj Laurenta zapłacił bandytom, żeby zniszczyli
akielońską wieś. Tak. Zginęli ludzie. Tak. Czy Laurent wiedział, że tak się
stanie? Tak.

Laurent mówił to wszystko z całkowitym spokojem.

- Wiedziałeś, że mój wuj chce sprowokować konflikt na granicy. Niby jak


inaczej miałby to zrobić?

Po tamtej rozmowie Damenowi nie pozostawało nic innego, jak tylko


wsiąść na konia i jechać do Ravenel, a przez całą drogę wbijać wzrok w
złocistą głowę przed nim i wiedzieć, że jakkolwiek by tego pragnął, nie
może obarczać Laurenta winą za te ataki.

Pierwsze raporty w Acquitarcie nie przekazywały informacji o skali


akielońskiego odwetu. Atak rozpoczął się przed świtem. To nie była mała
grupka zbrojnych, nikt nie próbował udawać, że to przypadkowa napaść
rabunkowa. To był pełny akieloński oddział, uzbrojony po zęby i
przybyły, by wziąć odwet za najazd na jedną z akielońskich wsi. Zanim
wstało słońce, zdążyli zamordować kilkuset mieszkańców Breteau,
wśród nich Adrica i Charrona, przedstawicieli pomniejszej szlachty,
którzy przybyli wraz z niewielką obstawą z obozu oddalonego o jakąś
milę, by walczyć w obronie wieśniaków. Akielończycy podpalili domy i
zaszlachtowali zwierzęta gospodarskie. Zabijali mężczyzn i kobiety.
Także dzieci.

To właśnie Laurent po pierwszej rundzie rozmów w wielkiej sali zadał


pytanie:

- Została zaatakowana także akielońska wieś?

Damen popatrzył na niego z zaskoczeniem.

- Miał miejsce atak. Na mniejszą skalę. Nie odpowiadamy za niego -


padła odpowiedź.

- Kto go przeprowadził?

- Bandyci, górskie klany, jakie to ma znaczenie? Akielończycy


wykorzystają każdą wymówkę, by przelać krew.

- Czyli nie staraliście się ustalić sprawców tamtego ataku? - upewnił się
Laurent.

Odpowiedział mu lord Touars:

- Gdybym wiedział, kto za tym stoi, uścisnąłbym mu rękę i odesłałbym


go do domu z podziękowaniem.

Laurent odchylił się na krześle i popatrzył na syna Touarsa, Thevenina.

- Czy wobec ciebie też jest tak pobłażliwy? — zapytał.

- Nie — odparł nieostrożnie Thevenin i natychmiast poczerwieniał, gdy


ojciec spojrzał na niego czarnymi oczami.

- Książę ma gołębie serce — oznajmił konsul Guion, nie odrywając


wzroku od Damena — i najwyraźniej nie ma ochoty obwiniać o nic
Akielończyków.

- Nie obwiniam os za to, że roją się, gdy ktoś kopnie ich gniazdo —
odparł Laurent. — Zastanawiam się natomiast, kto chciał, żebym został
pożądlony.

Znowu zapadła cisza. Lord Touars przeniósł na chwilę zimne spojrzenie


na Damena.

- Nie będziemy dyskutować dalej o tych sprawach w obecności


Akielończyka. Odeślij go.

- Zrób uprzejmość lordowi Touarsowi i opuść nas - powiedział Laurent,


nie odwracając się.

Wcześniej Laurent pokazał, że umie postawić na swoim. Teraz mógł


zyskać jeszcze więcej, demonstrując, że Damen wykonuje jego rozkazy.
To było spotkanie, które mogło zapoczątkować wojnę - lub też jej
zapobiec. Damen wiedział, że ta narada może zadecydować o przyszłości
Akielos. Skłonił się i zrobił, co mu polecono.

***

Po wyjściu z sali ruszył wzdłuż murów twierdzy, starając się otrząsnąć z


lepkiej sieci verańskich intryg i manewrów politycznych.

Lord Touars chciał walczyć. Konsul Guion otwarcie podżegał do wojny.


Damen starał się nie myśleć o tym, że przyszłość jego kraju zależała teraz
od talentów negocjacyjnych Laurenta.

Rozumiał, że pograniczni lordowie byli najzagorzalszymi zwolennikami


regenta. Pochodzili z jego pokolenia. Przez ostatnie sześć lat mogli liczyć
na jego łaskę. Poza tym ich przygraniczne posiadłości mogłyby najwięcej
stracić, gdyby krajem zaczął rządzić młody, niepewny i niedoświadczony
książę.

Damen szedł przed siebie i przyglądał się murom. Kapitan Ravenel


utrzymywał je w nienagannym stanie. Damen widział w regularnych
odstępach posterunki wartowników oraz dobrze zorganizowane
zabezpieczenia.

- Ty tam! Co tu robisz?

-Jestem z Gwardii Książęcej. Dostałem rozkaz, by wrócić do baraków.

- Jesteś po przeciwnej stronie fortu.

Damen uniósł brwi i otworzył szeroko oczy, po czym wyciągnął rękę.

- Tam jest zachód?

- Nie, tam jest zachód - poprawił go żołnierz i skinął na jednego ze


swoich kolegów. — Odprowadź go do baraków, w których stacjonują
ludzie księcia.

W następnej chwili Damen poczuł mocny uścisk na przedramieniu.

Był sterowany w ten sposób aż do wejścia do baraków, gdzie zostawiono


go przed stojącym na warcie Huetem.

- Pilnujcie go, żeby znowu się gdzieś nie włóczył.

Huet uśmiechnął się.

- Zabłądziłeś?

- Tak.

Uśmiech stał się jeszcze szerszy

- Zbyt zmęczony, żeby się skoncentrować?

- Nikt nie pokazał mi drogi.

- Jasne. - Znowu wymowny uśmiech.

Oczywiście było jeszcze i to. Rano Aimeric uraczył innych bardzo


osobliwą opowieścią, która robiła się coraz ciekawsza z każdym
powtórzeniem. Damen cały dzień był obdarzany uśmiechami i klepany
po plecach. Laurenta z kolei obdarzano spojrzeniami pełnymi nowego
podziwu. Podwładni nabrali do niego jeszcze większego szacunku, gdy
stało się jasne, że cokolwiek wcześniej sądzono o jego obyczajach w łożu,
książę wyraźnie trzymał swojego barbarzyńskiego niewolnika bardzo
krótko.

Damen ignorował to. To nie była pora na tak trywialne sprawy.

Jord wydawał się zaskoczony jego szybkim powrotem, ale powiedział, że


Paschal prosił o przydzielenie mu kogoś do pomocy. Damen powinien
mieć trochę wolnego czasu, ponieważ książę najprawdopodobniej będzie
siedział na naradzie przez całą noc, starając się wlać trochę oleju do tych
zakutych przygranicznych łbów.

Damen powinien był się domyślić, jeszcze zanim wszedł do długiej


komnaty, o co może chodzić.

-Jord cię przysłał? - zapytał Paschal. - Ma niezłe wyczucie ironii.

- Mogę sobie pójść — zaproponował Damen.

- Nie, prosiłem o kogoś silnego. Zagotuj mi wodę.

Damen zagotował wodę i przyniósł ją Paschalowi, który właśnie


zajmował się opatrywaniem rannych żołnierzy.

Damen nie odzywał się i po prostu wykonywał polecenia Paschala. Jeden


z mężczyzn miał rozpiętą koszulę, odsłaniającą ranę na ramieniu, blisko
szyi. Damen rozpoznał ukośne cięcie, które Akielończycy ćwiczyli, by
wykorzystać słabe punkty verańskiej zbroi.

Paschal pracował i jednocześnie udzielał wyjaśnień.

- Kilku niskiego stanu służących Adrica przeżyło. Zostali tutaj


przywiezieni, ale musieli pokonać kilka mil na trzęsącym się wozie.
Zaprowadzono ich do miejscowych medyków, którzy, jak sam widzisz,
niewiele zrobili. Nisko urodzeni, którzy nie są żołnierzami, są opatrywani
w ostatniej kolejności. Podaj mi tamten nóż. Czy masz żołądek równie
silny jak ramiona? Przytrzymaj tego człowieka. W ten sposób.

Damen widział już wcześniej lekarzy przy pracy. Jako dowódca robił
obchód szpitala polowego. Sam także miał na ten temat podstawową
wiedzę - wpojono mu ją, na wypadek gdyby kiedykolwiek został ranny i
oddzielony od swoich podwładnych. Kiedy był chłopcem, taka
perspektywa wydawała mu się ekscytująca, chociaż wtedy była
niezwykle mało prawdopodobna. Dzisiaj po raz pierwszy w życiu
pracował u boku lekarza starającego się zatrzymać uchodzące ludzkie
życie. To była niekończąca się, absorbująca i ciężka praca fizyczna.

Raz czy dwa spojrzał na nosze, stojące w cieniu na końcu sali i przykryte
prześcieradłem. Po kilku godzinach zasłona na drzwiach została
odsunięta i przywiązana, a do pomieszczenia weszło kilka osób.

Byli niskiego stanu, trzech mężczyzn i kobieta, a ten, który przywiązał


zasłonę, zaprowadził ich do noszy. Kobieta usiadła przy nich ciężko i
wydała stłumiony jęk.

Była to służąca, być może praczka, sądząc po przedramionach i czepku.


Wyglądała na dość młodą, więc Damen zastanawiał się, czy był to jej mąż,
czy też może krewny, kuzyn lub brat.

- Wracaj do kapitana — powiedział cicho Paschal do Damena.

- Zostawiam cię tutaj - odparł Damen, kiwając głową.

Kobieta obejrzała się. Miała mokre oczy. Damen domyślił się, że


usłyszała jego akcent. Wiedział, że wygląda jak typowy Akielończyk z
południowych prowincji, ale sam wygląd nie musiałby świadczyć o jego
narodowości tutaj, na granicy. Zdradził się dopiero wtedy, gdy się
odezwał.

- Co tu robi jeden z nich? - zapytała kobieta.

- Idź - powiedział Paschal, ale było już za późno.


- Ty to zrobiłeś. Twoi ludzie. — Kobieta wyminęła Paschala, który
próbował zastąpić jej drogę.

To nie było przyjemne. Kobieta była silna, w kwiecie wieku, z mięśniami


wyrobionymi czerpaniem wody i używaniem kijanek do prania pościeli.
Damen musiał się naprawdę postarać, żeby przytrzymać ją za nadgarstki,
a jeden ze stołów Paschala został przy tym przewrócony. Potrzeba było
dwóch z towarzyszących kobiecie mężczyzn, by w końcu ją odciągnąć.
Damen uniósł dłoń do policzka, zadrapanego jej paznokciem. Na palcach
zobaczył smugę krwi.

Zabrali ją z sali. Paschal bez słowa zaczął podnosić swoje przyrządy.


Niedługo potem mężczyźni wrócili po ciało leżące na drewnianych
noszach.

Jeden z nich zatrzymał się przed Damenem i popatrzył na niego


nieruchomym wzrokiem. Potem splunął mu pod stopy. Mężczyźni wyszli.

Damen czuł w ustach nieprzyjemny smak. Z całkowitą jasnością pamiętał


herolda, który splunął na ziemię przed jego ojcem w namiocie pod
Marlas. Tamten mężczyzna miał taki sam wyraz twarzy.

Popatrzył na Paschala. Wiedział, jacy są Veranie.

- Nienawidzą nas.

- A czego się spodziewałeś? - zapytał Paschal. -Najazdy zdarzają się


regularnie, a zaledwie sześć lat temu ci ludzie zostali wygnani ze swoich
domów, ze swoich gospodarstw. Widzieli, jak z rąk Akielończyków giną
ich przyjaciele i rodziny, a dzieci są zabierane w niewolę.

- Oni także nas zabijali - przypomniał Damen. - Delpha została


odebrana Akielos za czasów króla Euandrosa. To słuszne, że znowu jest
pod akielońskim panowaniem.

- Zaiste, jest — powiedział Paschal. — Na razie.

***
Chłodne błękitne spojrzenie Laurenta nie zdradzało, co wydarzyło się
podczas spotkania. Nie wyrażało nawet zmęczenia jego długością —
czterema godzinami rozmów. Książę nadal miał na sobie kaftan i buty do
jazdy konnej. Popatrzył wyczekująco na Damena.

- Czekam na raport.

- Nie udało mi się obejść całej twierdzy, zatrzymano mnie po zachodniej


stronie. Powiedziałbym jednak, że stacjonuje tu jakieś tysiąc pięćset,
tysiąc siedemset wojska. Wydaje się, że to zwykły rozmiar garnizonu
Ravenel. Magazyny są w miarę pełne, ale nie całkowicie wypełnione. Nie
widziałem żadnych przygotowań do walki, poza zwiadowcami i
podwojonymi od rana wartami. Wydaje mi się, że ten atak ich zaskoczył.

- Na naradzie było to samo. Lord Touars nie zachowywał się jak


człowiek, który spodziewał się walki, nawet jeśli naprawdę by jej chciał.

- Czyli przygraniczni lordowie nie współdziałają z twoim wujem, by


wywołać wojnę — stwierdził Damen.

- Nie wydaje mi się, żeby współdziałał z nim lord Touars - potwierdził


Laurent. - Pojedziemy do Breteau. Zyskałem nam dwa czy trzy dni. To nie
było łatwe. Ale tyle czasu trzeba, żeby dotarły jakieś wiadomości od
mojego wuja, a lord Touars nie zaryzykuje wywołania wojny z Akielos w
pojedynkę.

Dwa czy trzy dni. Wojna zbliżała się szybko, była już widoczna na
horyzoncie. Damen odetchnął głęboko. Na długo zanim oddziały
zgromadzą się po obu stronach granicy, on powróci, by walczyć po
stronie Akielos.

Popatrzył na Laurenta i spróbował sobie wyobrazić, że stają


naprzeciwko siebie na polu bitwy. Dał się porwać energii
skoncentrowanej na tworzeniu czegoś. Determinacja Laurenta była
zaraźliwa, wydawało się, że potrafi on wygrywać mimo wszelkich
przeciwności. Ale to nie była ucieczka przez miasto ani gra w karty. To
byli najpotężniejsi lordowie Vere rozwijający sztandary wojenne.
-W takim razie pojedziemy do Breteau - powiedział Damen.

Wstał i zajął się ostatnimi wieczornymi obowiązkami, nie patrząc na


Laurenta.

***

Nie pojawili się w Breteau jako pierwsi. Lord Touars wysłał oddział
żołnierzy, którzy mieli ochraniać to, co pozostało, a także pochować lub
spalić ciała, by uniknąć wybuchu zarazy i nie przyciągać padlinożerców.

To był nieduży oddział, a jego członkowie ciężko pracowali. Wszystkie


chaty, stodoły i inne budynki gospodarcze zostały sprawdzone w
poszukiwaniu ocalałych. Nieliczni, których udało się znaleźć, zostali
zabrani do namiotu lekarza.

Powietrze było przesiąknięte zapachem palonego drewna i słomy, ale


ogień się nie rozprzestrzeniał. Pożary zostały ugaszone. Doły były już
częściowo wykopane.

Wzrok Damena przesuwał się po opuszczonych chatach, złamanym


drzewcu włóczni sterczącym z nieruchomej sylwetki na ziemi,
pozostałościach biesiady i przewróconych kubkach wina. Wieś walczyła
z napastnikami. Tu i ówdzie można było dostrzec zabitych Veran, którzy
nadal trzymali motyki, kamienie, nożyce do strzyżenia owiec lub inne
improwizowane bronie, jakie wieśniacy mogli mieć pod ręką.

Ludzie Laurenta okazali szacunek, pracując ciężko i w milczeniu.


Metodycznie zbierali ciała, obchodząc się z nimi łagodniej, jeśli zabitym
było dziecko. Wydawało się, że nie pamiętają, kim jest Damen. Dostawał
takie same zadania jak oni i pracował u ich boku. Czuł się skrępowany,
miał świadomość, że jest tu intruzem, a jego obecność uchybia
szacunkowi dla poległych. Zobaczył, że Lazar przykrywa płaszczem ciało
kobiety i wykonuje nad nim pożegnalny gest, tak jak to było w zwyczaju
na południu. Aż do kości przenikała go świadomość, jak bezbronne było
to miejsce.

Powtarzał sobie, że był to odwet za napad na Akielos. Oko za oko.


Rozumiał nawet, jak i dlaczego mogło do tego dojść.

Atak na akielońską wieś wymagał reakcji, ale verańskie garnizony na


granicy były zbyt silne. Nawet sam Theomedes, ze wsparciem wszystkich
kyrosów, nie rzuciłby wyzwania Ravenel. Ale mniejszy oddział
akielońskich żołnierzy mógł przekroczyć granicę w punkcie pomiędzy
dwiema twierdzami, wedrzeć się w głąb Vere, znaleźć niebronioną wieś i
ją zniszczyć.

Laurent podszedł do niego.

- Niektórzy przeżyli — powiedział. - Chciałbym, żebyś ich przesłuchał.

Damen pomyślał o praczce, z którą się szamotał.

- Nie powinienem...

-To Akielończycy - wyjaśnił krótko Laurent.

Damen odetchnął głęboko. Nie podobało mu się to ani trochę.

- Gdyby Veranie zostali schwytani po takim ataku na wieś w Akielos,


zostaliby straceni - powiedział ostrożnie.

- Zostaną straceni - odparł Laurent. - Sprawdź, co wiedzą o ataku w


Akielos, który był przyczyną tego najazdu.

Damen spodziewał się, że akieloński więzień będzie skuty, jednak gdy


podszedł do posłania w ciemnym wnętrzu chaty, przekonał się, że żadne
zabezpieczenia nie były potrzebne. Mężczyzna był półprzytomny,
oddychał głośno, a rana na jego brzuchu została opatrzona. Nie było
jednak szans, by mogła się zagoić.

Damen usiadł przy posłaniu. Nieznany mu mężczyzna miał gęste,


kręcone, ciemne włosy, a także ciemne oczy z długimi rzęsami. Włosy
były posklejane od potu, który pokrywał też czoło. Oczy miał otwarte i
przyglądał się Damenowi.

Damen zapytał w ojczystym języku:


- Czy możesz mówić?

Mężczyzna odetchnął z nieprzyjemnym rzężeniem.

-Jesteś Akielończykiem - powiedział.

Był młodszy, niż Damen w pierwszej chwili sądził. Miał jakieś


dziewiętnaście albo dwadzieścia lat.

-Jestem Akielończykiem — przyznał Damen.

- Czy... odbiliśmy tę wieś?

Ten człowiek zasługiwał na szczerość. Był rodakiem Damena i leżał na


łożu śmierci.

- Służę księciu Vere - powiedział Damen.

- Przynosisz hańbę swojej krwi - oznajmił żołnierz głosem ciężkim od


nienawiści. Włożył w te słowa całą siłę, jaka mu jeszcze pozostała.

Damen poczekał, aż spazm bólu, który ogarnął rannego, przejdzie, a


oddech znów podejmie ciężki rytm, jaki słyszał wcześniej, wchodząc do
chaty. Potem zapytał:

- Czy ten atak został sprowokowany najazdem w Akielos?

Znowu cięższy oddech.

- Czy twój verański pan kazał ci o to zapytać?

-Tak.

-Powiedz mu... że jego tchórzliwy najazd w Akielos zabił mniej niż my. —
W tych słowach brzmiała duma.

Gniew nie był do niczego przydatny. Nadciągnął całą falą, więc przez
długą chwilę Damen nie odzywał się, patrzył tylko nieruchomo na
umierającego mężczyznę.
- Gdzie miał miejsce tamten atak?

Mężczyźnie wyrwało się coś, co przypominało pełen goryczy śmiech.


Damen uznał, że nie usłyszy nic więcej, ale po chwili padło:

-Tarasis.

- Zrobili to bandyci z górskich klanów?

Tarasis leżało u podnóża gór.

- Byli opłaceni.

- Czy przyjechali zza gór?

- Co to obchodzi... twojego pana?

- Stara się powstrzymać tego, który zaatakował Tarasis.

-Tak ci powiedział? Kłamie.To Veranin. On... wykorzysta cię do własnych


celów, tak jak wykorzystuje cię teraz, przeciwko twoim pobratymcom.

Słowa padały z coraz większym trudem. Damen przyjrzał się


wymęczonej twarzy, przesiąkniętym potem włosom. Odezwał się innym
tonem:

-Jak masz na imię?

- Naos.

- Czy walczyłeś w oddziałach Makedona? - Damen zauważył pas


naznaczony nacięciami. - On zawsze niechętnie przyjmował rozkazy,
nawet od Theomedesa. Ale zawsze był lojalny wobec swoich ludzi.
Musiał uznać, że spotkała ich ogromna niesprawiedliwość, skoro
zdecydował się złamać przymierze zawarte przez Kastora.

— Kastor to fałszywy król — odpowiedział Naos. -Damianos... powinien


był zostać władcą. On był księciobójcą. On wiedział, jacy są Veranie. To
kłamcy. Oszuści. On nigdy... nie pchałby się do ich łożnic... tak jak zrobił
to Kastor.

— Masz rację — powiedział po dłuższej chwili Damen. — No cóż,


Naosie, Vere mobilizuje swoje oddziały. Niewiele już można zrobić, by
powstrzymać wojnę, której pragniesz.

— Niech przyjdą... verańscy tchórze, kryjący się w twierdzach... bojący


się otwartej walki... Niech wyjdą stamtąd... a my ich usieczemy... tak jak
na to zasługują.

Damen nic nie odpowiedział, myślał tylko o bezbronnej wsi, w której się
znajdowali, teraz już milczącej i nieruchomej. Został z Naosem, dopóki
nie ucichł rzężący oddech. Potem podniósł się, wyszedł z chaty, przeszedł
przez wieś i wrócił do verańskiego obozowiska.
ROZDZIAŁ XII
Damen przekazał to, czego dowiedział się od Naosa, w krótkich słowach i
bez zbędnych komentarzy. Kiedy skończył, Laurent odezwał się głosem
pozbawionym jakichkolwiek emocji:

- Niestety słowo martwego Akielończyka nie jest nic warte.

- Zanim jeszcze mnie do niego wysłałeś, wiedziałeś, że odpowiedzi będą


prowadziły na pogórze. Te ataki wyliczono tak, żeby zbiegły się z twoim
przyjazdem. Chcą cię odciągnąć od Ravenel.

Laurent rzucił Damenowi przeciągłe, zamyślone spojrzenie.

- Tak - powiedział w końcu. - Pułapka się zatrzaskuje i nie można na to


nic poradzić.

Na zewnątrz namiotu Laurenta wciąż trwały ponure porządki. Damen,


idąc osiodłać konie, minął Aimerica, który ciągnął poszycie namiotu,
trochę zbyt ciężkie dla niego. Damen popatrzył na zmę-czoną twarz
Aimerica i jego zakurzone ubranie. Ten chłopak bardzo oddalił się od
luksusów domu rodzinnego. Damen po raz pierwszy zastanowił się, co
musiał czuć, sprzymierzając się z przeciwnikiem swojego ojca.

- Wyjeżdżasz z obozu? - Aimeric popatrzył na niesione przez Damena


pakunki. - Dokąd się wybierasz?

-Nie uwierzyłbyś, nawet gdybym ci powiedział - zapewnił go Damen.

***

W tym przypadku dodatkowi ludzie nie przydaliby się do niczego, liczyły


się tylko szybkość, dyskrecja i znajomość terenu. Jeżeli chciało się
znaleźć dowody na to, że wśród wzgórz kryje się oddział odpowiedzialny
za atak, trzeba było unikać tętentu kopyt i lśniących, wypolerowanych
hełmów, które mogłyby zdradzić ich obecność.
Gdy poprzednio Laurent postanowił oddalić się od swoich ludzi, Damen
się temu sprzeciwiał. Twojemu wujowi właśnie o to chodzi. Jeśli odłączysz
się od oddziału, będzie mu łatwiej się ciebie pozbyć — powiedział pod
Nesson. Tym razem nawet nie próbował się kłócić, chociaż Laurent
zaproponował wyprawę na jeden z najgęściej obsadzonych siłami
zbrojnymi fragmentów granicy.

Wybrali trasę, która wymagała jechania przez cały dzień na południe, a


potem skręcenia na pogórze. Zamierzali znaleźć jednoznaczne ślady
obozu wojskowego. Jeśliby się to nie udało, chcieli spróbować spotkania
z lokalnymi klanami. Mieli na to dwa dni.

Po godzinie od reszty oddziału księcia dzieliło ich dobre kilka mil. Wtedy
właśnie Laurent ściągnął wodze i objechał konia Damena. Przyglądał się
Damenowi, jakby na coś czekał.

- Myślisz, że zamierzam cię sprzedać najbliższemu akielońskiemu


oddziałowi? — zapytał Damen.

-Jestem niezłym jeźdźcem — odparł Laurent.

Damen popatrzył na odległość dzielącą ich konie - jakieś trzy długości.


Nie dawało to zbytniej przewagi na starcie. Okrążali się teraz nawzajem.

Był przygotowany na moment, gdy Laurent szturchnął piętami konia.


Ziemia przemykała pod nimi, a tak szybka jazda utrudniała oddychanie.

Nie mogli utrzymać takiego tempa. Nie mieli koni na zmianę, a najbliższy
stok był porośnięty rzadkim lasem, który wymuszał kluczenie wśród
drzew i w którym galop ani cwał nie wchodziły w rachubę. Zwolnili,
szukając ścieżki wśród leżących na ziemi liści. Było wczesne popołudnie,
słońce stało jeszcze wysoko na niebie, a jego promienie sączyły się przez
wysokie drzewa, tworząc plamy na ziemi i oświetlając liście. Do tej pory
Damen zawsze jeździł na dłuższe wyprawy w dużej grupie, nigdy nie
wybierał się na misję z jednym kompanem.

Przekonał się, że to przyjemne uczucie, patrzeć na beztrosko jadącego


przed nim Laurenta. Dobrze było wiedzieć, że wynik tej wyprawy zależy
od jego własnych umiejętności, a nie od tego, co zrobią inni.

Domyślał się, że pograniczni lordowie, niechętnie zbaczający z raz


obranej drogi, znajdą jakiś sposób, by odrzucić lub zignorować wszelkie
dowody, które nie będą pasować do ich planów. On jednak był tutaj, by
po nici, której koniec znajdował się w Breteau, dotrzeć do kłębka,
niezależnie od wszystkiego. Był tutaj, aby poznać prawdę. Ta myśl
przynosiła mu satysfakcję.

Po kilku godzinach Damen wyłonił się spomiędzy drzew i wjechał na


polanę nad potokiem. Laurent już tam czekał, dając odpocząć swojemu
wierzchowcowi. Potok miał bystry, przejrzysty nurt. Książę poluzował
wodze o jakieś sześć cali i pozwolił koniowi wyciągnąć szyję. Siedział
swobodnie w siodle, podczas gdy jego wierzchowiec pochylił łeb i sięgał
do wody, prychając nad powierzchnią strumienia.

Zrelaksowany w słońcu Laurent patrzył na zbliżającego się Damena jak


na wyczekiwanego znajomego. Za jego plecami słońce lśniło na wodzie.
Damen pozwolił swojemu koniowi napić się trochę, zanim skierował go
dalej.

Ciszę przeszył odgłos akielońskiego rogu. Dźwięk był nagły i głośny.


Ptaki na pobliskich drzewach także zaczęły hałasować i poderwały się z
gałęzi. Laurent gwałtownie obrócił konia w kierunku źródła dźwięku -
granie rogu dobiegało zza grzbietu wzgórza, co można było poznać także
po spłoszonych ptakach. Laurent rzucił Damenowi tylko jedno spojrzenie
i pogonił swojego wierzchowca naprzód, na wzgórze.

Kiedy jechali pod górę, w szum wartkiego potoku zaczął wdzierać się
kolejny odgłos, tak jakby wiele stóp maszerowało w różnym tempie.
Damen znał ten dźwięk. Jego źródłem nie były skórzane buty uderzające
o ziemię, ale końskie kopyta zmieszane ze skrzypieniem kół i szczękiem
zbroi, które łączyły się w nierytmiczną kakofonię.

Laurent ściągnął konia, kiedy wraz z Damenem jednocześnie znaleźli się


na szczycie wzgórza, ukryci za granitowymi skałami. Damen wyjrzał zza
nich ostrożnie. Żołnierze maszerowali przez dolinę w dole - idealnie
równe szeregi czerwonych płaszczy. Z tej odległości Damen widział
trębacza dmącego w róg, skręcony instrument z kości słoniowej
wykończonej brązem. Łopoczące na wietrze sztandary należały do
generała Makedona.

Damen znał Makedona. Ten szyk militarny, waga zbroi, ciężar drzewca
włóczni w dłoni - wszystko to było znajome. Wspomnienie domu i
tęsknota za nim niemal go obezwładniły. Byłoby cudownie dołączyć do
nich, wyplątać się szarego labiryntu verańskiej polityki i powrócić do
tego, co Damen rozumiał. Wystarczyłoby wiedzieć, kim jest wróg, i
stanąć do walki.

Obejrzał się. Laurent patrzył na niego.

Przypomniał sobie Laurenta oceniającego odległość pomiędzy balkonami


i mówiącego: „Chyba tak”, co, po oszacowaniu szans na powodzenie,
wystarczyło, żeby skoczył. Teraz Laurent patrzył na Damena z takim
samym wyrazem twarzy.

- Najbliższy akieloński oddział jest bliżej, niż się spodziewałem -


powiedział Laurent.

- Mógłbym cię przewiesić z tylu przez konia -stwierdził Damen.

Nawet nie musiałby tego robić. Wystarczyłoby poczekać. Zwiadowcy na


pewno przeczesywali te wzgórza.

Granie rogu znowu rozdarło powietrze, a każda cząstka ciała Damena


wydawała się wibrować wraz z tym dźwiękiem. Dom był tak blisko.
Mógłby zabrać Laurenta na dół i przekazać jako więźnia Akielończykom.
Pragnienie, by to zrobić, pulsowało w jego krwi. Nic nie stało mu na
przeszkodzie. Damen na moment zacisnął powieki.

- Musisz się schować - powiedział. - Jesteśmy w zasięgu ich


zwiadowców. Ja mogę ich wypatrywać, dopóki nas nie miną.

- Niech będzie - powiedział Laurent po chwili potrzebnej na jedno


uderzenie serca. Nadal obserwował Damena nieruchomym wzrokiem.
***

Ustalili miejsce i czas ponownego spotkania, po czym Laurent odjechał z


powściąganym pośpiechem człowieka, który musi znaleźć sposób na
schowanie w krzakach mierzącego szesnaście dłoni gniadego wałacha.

Damen miał trudniejsze zadanie. Po zaledwie dziesięciu minutach od


chwili, gdy Laurent zniknął mu z oczu, usłyszał niemożliwe do pomylenia
z niczym innym wibracje podków. Miał tylko czas zeskoczyć z konia i
przytrzymywać go w zaroślach kiedy tuż obok przemknęło dwóch
jeźdźców.

Musiał uważać - nie tylko ze względu na Laurenta, ale także ze względu


na siebie. Miał na sobie verańskie ubranie. W zwykłych okolicznościach
spotkanie z akielońskim zwiadowcą nie byłoby dla Veranina szczególnie
niebezpieczne. W najgorszym razie padłyby jakieś nieprzyjemne
pogróżki. Ale to był Makedon, a w jego armii służyli żołnierze, którzy
zniszczyli Breteau. Dla kogoś takiego Laurent stanowiłby bezcenną
zdobycz.

Ponieważ jednak były rzeczy, których Damen musiał się dowiedzieć,


zostawił konia ukrytego tak dobrze, jak to było możliwe - w ocienionym,
zacisznym przesmyku pod skalnymi nawisami - i poszedł dalej pieszo.
Potrzebował może godziny, żeby przyjrzeć się lepiej oddziałom i
dowiedzieć o nich wszystkiego, czego chciał — poznać ich liczebność,
zamiary i kierunek marszu.

Oddział liczył co najmniej tysiąc żołnierzy, uzbrojonych i z odpowiednimi


zapasami. Kierował się na zachód, co oznaczało, że mieli stanowić
uzupełnienie jednego z garnizonów. To były przygotowania, jakich nie
zaobserwował w Ravenel — wypełnianie magazynów i wzmacnianie sił
zbrojnych. W ten sposób zaczynały się wojny, od planowania obrony i
strategii. Wiadomość o atakach na przygraniczne wsie nie dotarła jeszcze
do Kastora, ale północni lordowie wiedzieli doskonale, co należy zrobić.

Makedon, którego napaść na Breteau była w tym konflikcie jak rzucenie


rękawicy, najprawdopodobniej prowadził ten oddział do swojego kyrosa,
Nikandrosa, który rezydował gdzieś na zachodzie, może nawet w Marlas.
Inni północni dowódcy zapewne zrobią to samo.

Damen wrócił do swojego wierzchowca, dosiadł go i ostrożnie ruszył


szerokim, kamienistym brzegiem potoku do płytkiej groty, która na
pierwszy rzut oka wydawała się całkowicie pusta. To było dobrze
wybrane miejsce - wejście niewidoczne pod większością kątów, a ryzyko
zostania znalezionym niewielkie. Zadanie zwiadowców polegało tylko na
upewnianiu się, że teren nie kryje jakichś przeszkód, które mogłyby
spowolnić przemarsz armii. Nie mieli polecenia, by przeszukiwać każdą
szczelinę i zakamarek, gdyż istniał cień prawdopodobieństwa, że mógłby
się tam ukrywać jakiś książę.

Rozległ się głuchy stukot kopyt na kamieniach. Laurent wyjechał z cienia


jaskini na koniu. Zachowywał się z wystudiowaną obojętnością.

- Myślałem, że będziesz już w połowie drogi do Breteau - powiedział


Damen.

Laurent nadal promieniował nonszalancją, chociaż gdzieś pod tym krył


się cień czujności, jak u mężczyzny szykującego się do walki - jakby był w
każdej chwili gotów ruszyć galopem.

-Wydaje mi się, że ryzyko, iż zostałbym zabity przez tych ludzi, jest raczej
niskie. Byłbym zbyt cenny jako pionek w rozgrywkach politycznych.
Nawet gdyby wuj mnie wydziedziczył - a zrobiłby to na pewno. Swoją
drogą, naprawdę chciałbym zobaczyć jego minę w chwili, gdy dotarłaby
do niego taka wiadomość.

To nie byłaby dla niego korzystna sytuacja. Myślisz, że udałoby mi się


dogadać z Nikandrosem z Delphy?

Wizja Laurenta poruszającego się swobodnie w politycznym krajobrazie


północnego Akielos nie była szczególnie zachęcająca. Damen zmarszczył
brwi.

- Nie musiałbym im mówić, że jesteś księciem, żeby chcieli cię kupić.

Laurent nie spuścił z tonu.


- Doprawdy? Wydawałoby mi się, że dwudziestolatek jest już trochę na
to za stary. Czy to dzięki tym jasnym włosom?

-To dzięki temu czarującemu temperamentowi - odparł Damen.

Jednak ta myśl uparcie do niego wracała. Gdyby Damen zabrał Laurenta


do Akielos, ten stałby się więźniem Nikandrosa. Stałby się więźniem
Damena.

- Zanim mnie tam zawleczesz, powiedz mi coś o Makedonie —


powiedział Laurent. — To były jego sztandary. Działa z rozkazu
Nikandrosa? Czy też złamał rozkazy, kiedy zaatakował mój kraj?

Damen odpowiedział po chwili zgodnie z prawdą:

- Przypuszczam, że złamał rozkazy. Myślę, że wpadł w gniew i


zaatakował Breteau z własnej inicjatywy. Nikandros nie zareagowałby w
taki sposób, zaczekałby na rozkazy królewskie. To jego styl rządów jako
kyrosa. Teraz jednak, gdy już doszło do agresji, możesz spodziewać się,
że Nikandros poprze Makedona. W pewien sposób przypomina Touarsa.
Wybuch wojny bardzo by go ucieszył.

- Cieszyłby się, dopóki by nie przegrał. Sytuacja w północnych


prowincjach nie jest stabilna. W najlepszym interesie Kastora byłoby
poświęcić Delphę.

- Kastor nie zrobiłby... - Damen urwał. Tego rodzaju taktyka, zrodzona


w umyśle Laurenta, zapewne nie od razu przyszłaby do głowy Kastorowi,
ponieważ oznaczałaby poświęcenie czegoś, na co w swoim czasie ciężko
pracował. Ale gdyby tego rodzaju taktyka nie przyszła do głowy
Kastorowi, z pewnością przyszłaby do głowy Jokaście. Oczywiście Damen
już od dawna był świadomy, że jego powrót dodatkowo zdestabilizuje
ten region.

-Aby dostać, czego chcesz, musisz wiedzieć dokładnie, ile jesteś gotów
poświęcić - powiedział Laurent. Patrzył spokojnie na Damena. — Myślisz,
że urocza lady Jokasta o tym nie wie?
Damen odetchnął głęboko, żeby się uspokoić.

- Możesz już nie grać na czas — powiedział. -Zwiadowcy nas minęli.


Droga jest czysta.

***

A przynajmniej powinna być. Damen był naprawdę ostrożny.


Obserwował trasy, po których poruszali się zwiadowcy, i był pewien, że
ci zdążyli się już wycofać, podążając za armią. Nie wziął jednak pod
uwagę pomyłek lub przeszkód; nie przewidział pojawienia się
pojedynczego zwiadowcy, który stracił konia i starał się powrócić do
swojego oddziału na piechotę.

Laurent zbliżał się już do przeciwnego brzegu, ale Damen był dopiero w
połowie potoku; właśnie wtedy zobaczył błysk czerwieni w zaroślach
niedaleko wierzchowca Laurenta.

To było wszystko, co go ostrzegło. Laurent nie zdążył niczego zauważyć.


Mężczyzna uniósł kuszę i posłał pojedynczy bełt prosto w niechronione
ciało Laurenta. Zaraz potem kilka rzeczy stało się jednocześnie. Koń
Laurenta, spłoszony nagłym ruchem i świstem w powietrzu, szarpnął się
gwałtownie. Nie było słychać odgłosu bełtu wbijającego się w ciało,
zresztą i tak zagłuszyłby go kwik wierzchowca, którego kopyta
poślizgnęły się na wygładzonych kamieniach w potoku, tak że zwierzę
zachwiało się i upadło gwałtownie.

Odgłos towarzyszący uderzeniu końskiego ciała o mokre kamienie był


ciężki i okropny. Laurent miał dużo szczęścia lub też umiał dobrze
upadać, ponieważ nie został przygnieciony ciężarem swojego
wierzchowca, mogącego z łatwością zmiażdżyć mu nogę lub kręgosłup.
Nie miał jednak czasu wstać. Zanim jeszcze Laurent upadł na ziemię,
mężczyzna dobył miecza.

Damen był za daleko. Za daleko, żeby stanąć między Akielończykiem a


Laurentem - wiedział o tym już w momencie, gdy sam dobył miecza, gdy
obrócił konia i poczuł prężące się pod nim mięśnie zwierzęcia. Mógł
zrobić tylko jedno. Spod kopyt jego konia trysnęły fontanny wody, a on
uniósł miecz, zmienił chwyt i rzucił.

Miecz, co należy podkreślić, nie jest bronią miotaną. Było to sześć funtów
verańskiej stali, wykute do walki oburącz. Damen siedział na
galopującym koniu, w znacznym oddaleniu od napastnika. Mężczyzna
także się przemieszczał, nieuchronnie zbliżając do Laurenta.

Miecz poszybował w powietrzu i trafił żołnierza w pierś, przewracając go


i przyszpilając do ziemi. Damen zeskoczył z konia i przykląkł na jedno
kolano na mokrych kamieniach koło Laurenta.

- Widziałem, jak spadałeś. - Słyszał swój własny ochrypły głos. — Nic ci


nie jest?

- Nie - powiedział Laurent. - Nie, zabiłeś go. -Podniósł się na tyle, żeby
podeprzeć się ciężko i usiąść. — Zanim zdążył.

Damen przesunął dłonią po szyi i ramionach Laurenta, a potem po jego


piersi. Zmarszczył czoło, chociaż nie znalazł żadnego śladu krwi,
wystającego grotu ani lotki bełtu. Czy Laurent został ranny podczas
upadku? Wydawał się oszołomiony. Damen całkowicie koncentrował się
na jego stanie fizycznym. Pochłonięty szukaniem obrażeń, nie zwracał
większej uwagi na to, że Laurent na niego patrzy. Ciało księcia było
całkowicie nieruchome pod jego dłońmi, woda z potoku przesiąkała mu
ubranie.

- Możesz wstać? Musimy się stąd oddalić. Nie jesteś tutaj bezpieczny.
Zbyt wielu ludzi chce cię zabić.

- Wszyscy na południu, ale tylko połowa na północy - odpowiedział po


chwili Laurent.

Nie odrywał spojrzenia od Damena. Złapał go za przedramię, kiedy ten


wyciągnął do niego rękę, i podniósł się na nogi, ociekając wodą.

Jedynym dźwiękiem wokół nich był szum potoku i ciche chrobotanie


kamieni w wodzie. Gniadosz Laurenta, który chwilę wcześniej podniósł
się potężnym pchnięciem tylnych nóg, kuśtykał teraz z przekrzywionym
siodłem o kilka kroków od nich, niepokojąco oszczędzając lewą przednią
nogę.

- Przykro mi - powiedział Laurent. - Nie możemy go tu tak zostawić.

Nie mówił o koniu.

- Zajmę się tym - odparł Damen.

Kiedy skończył, wyszedł z zarośli i znalazł miejsce, by wyczyścić miecz.

- Musimy jechać - powiedział tylko, kiedy wrócił do Laurenta. -


Zauważą, że się nie zameldował.

***

To oznaczało, że musieli jechać razem. Gniadosz okulał, chociaż Laurent,


który przy nim przyklęknął i zdążył przesunąć dłonią po jego nodze,
zanim koń gwałtownie cofnął kopyto, orzekł, że to tylko nadwyrężone
więzadło. Stwierdził, że koń może iść z nimi, niosąc pakunki, ale na
pewno nie jeźdźca. Damen przyprowadził swojego wierzchowca i
zastanowił się.

— Będzie wygodniej jeśli to ja będę jechać z tyłu -stwierdził Laurent. —


Wsiadaj. Usiądę za tobą.

Damen podciągnął się na siodło, a chwilę później poczuł na udzie dłoń


Laurenta. Jego stopa wsunęła się w strzemię. Książę poprawił się za nim
tak, żeby siedzieć wygodnie. Jego biodra naturalnie przyciskały się do
Damena, a rękami objął go w pasie. Damen wiedział, że wierzchowcowi
łatwiej unieść dwóch jeźdźców, jeśli ci usiądą blisko siebie.

-To do ciebie niepodobne, żeby oddać komuś wodze - powiedział Damen,


zanim zdążył się powstrzymać.

- Cóż, i tak nic nie widzę zza twoich pleców.

- Możemy spróbować czegoś innego.


- Masz rację. Ja powinienem siedzieć z przodu, a ty mógłbyś nieść konia.

Damen zamknął na moment oczy, a potem szturchnął wierzchowca. Cały


czas był świadomy obecności Laurenta, który w mokrym ubraniu musiał
czuć się bardzo niekomfortowo. Mieli szczęście, że włożyli skórzane
stroje podróżne, bo gdyby byli w zbrojach, poszturchiwaliby się i obijali o
siebie. Wyciągnięty krok konia sprawiał, że ich ciała przyciskały się do
siebie rytmicznie.

Musieli jechać wzdłuż potoku, by nie zostawić śladów. Minie zapewne


jakaś godzina, zanim ktoś zauważy, że jeden ze zwiadowców nie wrócił.
Potem, po jakimś czasie, żołnierze znajdą konia. Nie znajdą samego
jeźdźca. Nie będą mieli żadnej ścieżki, którą mogliby się kierować, ani
żadnego oczywistego miejsca rozpoczęcia poszukiwań. Będą musieli
zdecydować, czy warto je kontynuować czy też powinni ruszyć dalej.
Gdzie szukać i czego? Na takie decyzje także potrzeba było czasu. Dzięki
temu Damen i Laurent mieli szansę na ucieczkę, nawet jadąc we dwóch
na jednym koniu i prowadząc ze sobą drugiego. W tym celu musieli
jednak wybrać bardzo okrężną drogę. Damen kilka godzin później
zdecydował, że mogą porzucić koryto strumienia, ponieważ gęste zarośla
ukryją ich trasę.

O zmierzchu wiedzieli już, że nie tropi ich akielońska armia, więc mogli
zwolnić.

-Jeśli zatrzymamy się tutaj, możemy rozpalić ognisko i nie obawiać się, że
zostaniemy znalezieni - powiedział Damen.

- W takim razie zatrzymajmy się - zdecydował Laurent.

Książę zajął się końmi, a Damen rozpalaniem ognia. Był świadomy, że


oporządzenie wierzchowców zajmuje Laurentowi więcej czasu, niż było
to konieczne. Zignorował to. Ułożył ognisko, oczyścił grunt, zebrał suche
gałęzie i połamał je na odpowiedniej wielkości kawałki. Potem usiadł bez
słowa przy ogniu.

Nie miał się już nigdy dowiedzieć, co sprowokowało tego Akielończyka


do ataku. Może myślał, że bliskość oddziału zapewniała mu
bezpieczeństwo. Może to, co przeżył w Tarasis lub Breteau, wyzwoliło w
nim najgorsze instynkty. Może po prostu chciał zabrać konia.

Trzeciorzędny żołnierz z prowincjonalnej jednostki nie mógł spodziewać


się, że spotka swojego księcia, dowódcę całej armii, i zmierzy się z nim w
walce.

Minęło dużo czasu, zanim Laurent przyniósł bagaże do ogniska i zaczął


zdejmować mokre rzeczy. Powiesił kaftan na niskiej gałęzi, ściągnął buty
i nawet częściowo rozsznurował koszulę i spodnie, by poluzować
ubranie. Potem usiadł na zrolowanym kocu, na tyle blisko ognia, żeby się
wysuszyć -na pół rozebrany, ze zwisającymi luźno tasiemkami i lekko
parujący. Dłonie splótł swobodnie na kolanach.

- Myślałem, że zabijanie przychodzi ci z łatwością - powiedział


zaskakująco cichym głosem. -Uważałem, że robisz to bez namysłu.

- Jestem żołnierzem — odparł Damen. — Już od dawna. Zabijałem na


arenie. Zabijałem w bitwie. Czy to masz na myślisz, mówiąc o łatwości?

- Wiesz, że nie — powiedział Laurent tym samym ściszonym głosem.

Ogień palił się teraz równym blaskiem. Pomarańczowe płomienie zaczęły


podgryzać nasadę najgrubszego polana na samym środku.

-Wiem, co myślisz o Akielos - odezwał się Damen. - To, co wydarzyło się


w Breteau... było barbarzyństwem. Wiem, że na pewno nie będzie dla
ciebie wiele znaczyło, jeśli powiem, że mi z tego powodu przykro. I może
cię nie rozumiem, ale wiem, że podczas wojny będzie jeszcze gorzej, a ty
jesteś jedyną znaną mi osobą, która stara się jej zapobiec. Nie mogłem
pozwolić mu cię zabić.

- W mojej kulturze obyczaj nakazuje nagradzać za wierną służbę —


stwierdził Laurent po dłuższej chwili. - Czy jest coś, czego byś chciał?

- Wiesz, czego bym chciał - odpowiedział Damen.

-Nie zamierzam cię uwolnić - oznajmił Laurent. - Poproś o cokolwiek


innego.

-To może zdejmiesz mi kajdany z jednej ręki? -zaproponował Damen,


który ku własnemu zaskoczeniu zaczynał rozumieć, co lubi Laurent.

- Pozwalam ci na zbyt wiele - powiedział Laurent.

- Myślę, że każdemu pozwalasz dokładnie na tyle, na ile chcesz


pozwolić - odparł Damen, ponieważ w głosie Laurenta nie brzmiał nawet
cień niezadowolenia.

Potem odwrócił spojrzenie.

-Jest coś, czego bym chciał.

- Mów.

- Nie próbuj mnie wykorzystywać przeciwko moim rodakom —


powiedział Damen. — Gdyby było trzeba... nie mógłbym tego powtórzyć.

- Nigdy nie żądałbym od ciebie czegoś takiego -oznajmił Laurent.


Damen popatrzył na niego z całkowitym niedowierzaniem. — Nie z
dobroci serca. Po prostu nie ma najmniejszego sensu kazać komuś
wybierać pomiędzy większym a mniejszym zobowiązaniem. Żaden
przywódca nie mógłby w takich warunkach liczyć na lojalność
podwładnych.

Damen nic nie odpowiedział, popatrzył tylko znowu w ogień.

-Jeszcze nigdy nie widziałem takiego rzutu - powiedział Laurent. —


Nigdy nie widziałem niczego podobnego. Za każdym razem, kiedy widzę
cię w walce, zastanawiam się, jakim cudem Kastor zdołał cię zakuć w
kajdany i wysłać do Vere.

- Było... - Damen urwał. Chciał powiedzieć, że było zbyt wielu


napastników, by mógł sobie z nimi poradzić, ale prawda była znacznie
prostsza, a dzisiaj starał się być ze sobą szczery. Odpowiedział więc: -Nie
spodziewałem się tego.
Nigdy, przez cały ten czas, nie próbował spojrzeć na całą sprawę z
punktu widzenia Kastora, z punktu widzenia otaczających Kastora ludzi.
Nie próbował przeniknąć ich ambicji ani motywacji - zakładał, że ci,
którzy nie są otwarcie jego wrogami, są tacy jak on sam.

Popatrzył na Laurenta, na jego wystudiowaną pozę i chłodne,


nieprzeniknione błękitne oczy.

-Jestem pewien, że ty zdołałbyś tego uniknąć — powiedział Damen. -


Pamiętam tamtą noc, kiedy zaatakowali cię ludzie nasłani przez twojego
wuja. Kiedy po raz pierwszy spróbował cię zabić. Nie byłeś nawet
zaskoczony.

Zapadła cisza. Damen wyczuwał, że siedzący całkowicie nieruchomo


Laurent zastanawia się, czy powinien coś powiedzieć. Wokół nich robiło
się coraz ciemniej, ale ogień pozostawał źródłem światła i ciepła.

-Byłem zaskoczony — przyznał Laurent. — Za pierwszym razem.

- Za pierwszym razem? — powtórzył Damen.

Znowu chwila ciszy

- Otruł moją klacz - powiedział Laurent. - Widziałeś ją w dniu


polowania. Czuła się źle, zanim jeszcze wyjechaliśmy.

Damen pamiętał polowanie. Pamiętał konia, nerwowego i mokrego od


potu.

- To... była wina twojego wuja?

Cisza przeciągała się.

-To była moja wina - powiedział Laurent. -Zmusiłem go do reakcji, kiedy


namówiłem Torvel-da, by zabrał niewolników do Patras. Spodziewałem
się... Do mojej koronacji było wtedy już tylko dziesięć miesięcy. Mojemu
wujowi kończył się czas, w którym mógłby wykonać przeciwko mnie
zdecydowane posunięcie. Wiedziałem o tym. Sprowokowałem go.
Chciałem zobaczyć, co zrobi. Ale...
Laurent urwał. Jego wargi wygięły się w lekkim uśmiechu, pozbawionym
choćby cienia wesołości.

- Nie spodziewałem się, że naprawdę spróbuje mnie zabić — przyznał.


— Mimo wszystko... Mimo tego, co było wcześniej. Jak widzisz, można
mnie zaskoczyć.

- Nie jest naiwnością ufać swojej rodzinie - powiedział Damen.

- Zapewniam cię, że jest — odparł Laurent. -Zastanawiam się tylko, czy


większą naiwnością nie byłoby nagle stwierdzić, że ufam obcemu,
wrogiemu barbarzyńcy, którego nie traktowałem łaskawie.

Przez długą chwilę patrzył prosto na Damena.

- Wiem, że chcesz odjechać, kiedy skończy się ta próba sił na granicy —


powiedział. — Zastanawiam się tylko, czy nadal zamierzasz użyć noża.

- Nie - odparł Damen.

- Zobaczymy — powiedział Laurent.

Damen odwrócił wzrok i zapatrzył się w ciemność otaczającą ich obóz.

- Naprawdę myślisz, że da się powstrzymać tę wojnę?

Kiedy znowu spojrzał na Laurenta, ten skinął głową, lekko, ale


stanowczo. Odpowiedź była jasna, jednoznaczna i nieprawdopodobna:
tak.

- Dlaczego nie przerwałeś polowania? - zapytał Damen. - Dlaczego


pojechałeś z innymi i nie wyjawiłeś zdradzieckich zamiarów swojego
wuja, skoro wiedziałeś, że twój koń został otruty?

- Cóż... Zakładałem, że zostało to zaplanowane w taki sposób, by


obciążyć winą jednego z niewolników-wyjaśnił Laurent z lekkim
zdziwieniem, jakby odpowiedź była tak oczywista, że miał wątpliwości,
czy dobrze zrozumiał pytanie.
Damen spuścił wzrok i odetchnął z czymś, co mogłoby być śmiechem,
chociaż nie do końca był pewien, jakie emocje wywołały taką reakcję.
Pomyślał o Naosie, który miał całkowitą pewność. On sam pragnął
obciążyć winą za to, co czuł, Laurenta, ale na to uczucie nie było
oczywistej nazwy. Ostatecznie nie powiedział nic; w milczeniu przygasił
ognisko, a później owinął się kocem i zasnął.

***

Obudził się z kuszą wycelowaną w głowę. Laurent - który miał pełnić


wartę - stał o kilka kroków od niego, a wojownik z górskiego klanu
przytrzymywał go mocno za ramię. Błękitne oczy były przymrużone, ale
książę nie wygłosił żadnego zjadliwego komentarza. Damen znał teraz
dokładną liczbę strzał, które trzeba było wycelować w Laurenta, żeby się
zamknął. Sześć.

Mężczyzna stojący nad Damenem wydał mu krótkie polecenie w


dialekcie vaskijskim. Grube palce trzymały kuszę w gotowości. Polecenie
mogło brzmieć: „Wstawaj”. Damen, w obozie pełnym klanowych
wojowników, skoncentrowany na wycelowanej w niego kuszy,
uświadomił sobie, że będzie musiał zaryzykować życie, by sprawdzić, czy
dobrze ten rozkaz zrozumiał.

- Wstawaj — powtórzył Laurent wyraźnie po verańsku.

Laurent zachwiał się, gdy przytrzymujący go wojownik brutalnie


wykręcił mu ramię na plecy, chwycił w garść złote włosy i popchnął jego
głowę w dół. Laurent nie stawiał oporu, gdy skórzanym rzemieniem
związano mu ręce za plecami, a szerszy pasek zaciśnięto mu na oczach
jako opaskę. Stał po prostu z opuszczoną głową. Złote włosy, z wyjątkiem
tych przytrzymywanych w garści przez napastnika, opadały mu na
twarz. Pozwolił także założyć sobie knebel, chociaż to go zaskoczyło —
Damen widział, jak głowa Laurenta drgnęła odruchowo, gdy wepchnięto
mu szmatę do ust.

Damen wstał, ale nie mógł niczego zrobić. Była w niego wycelowana
kusza. Pozostałe mierzyły w Laurenta. Zabił człowieka, by nie zostać w
ten sposób pojmany przez własnych rodaków. Teraz nie mógł niczego
zrobić, jego kończyny zostały mocno związane, a jego oczy zasłonięte.
ROZDZIAŁ XIII
Przywiązany mocno do grzbietu kosmatego konika Damen znosił długą
jazdę w ciemności, wypełnioną tylko dźwiękami: równym stukotem
kopyt, końskimi prychnięciami, skrzypieniem uprzęży. Napinające się
pod nim mięśnie konia podpowiadały mu, że przez większość czasu
wspinali się coraz wyżej - oddalali się od Akielos i Ravenel - w góry pełne
wąskich ścieżek, po bokach których otwierała się przyprawiająca o
zawroty głowy pustka.

Domyślał się, kim są ci, którzy ich schwytali, i rozpaczliwie starał się
znaleźć jakąś okazję do wykorzystania. Napinał mięśnie tak mocno, że
rzemienie wrzynały mu się w skórę, ale był zbyt porządnie związany.
Grupa nie zatrzymywała się. Koń pod nim potknął się i pochylił, a potem
wybił się z tylnych nóg, by wstać, więc Damen musiał poświęcić całą
uwagę utrzymaniu się na jego grzbiecie. Nie miał jak się uwolnić. Gdyby
zaczął się szarpać lub też spróbował zsunąć się na bok z konia,
ryzykowałby upadek z wysokości równej kilku piętrom lub też - co
bardziej prawdopodobne, biorąc pod uwagę pętające go rzemienie -
dłuższą chwilę ciągnięcia po ostrych piargach. Ani jedno, ani drugie nie
pomogłoby Laurentowi.

Wydawało się, że minęły całe godziny, zanim Damen poczuł wreszcie, jak
koń zwalnia, a potem staje. Chwilę później Damen został ściągnięty z
grzbietu i wylądował ciężko na ziemi. Wyciągnięto mu knebel i zdjęto
opaskę z oczu. Ręce nadal miał związane z tyłu, ale zdołał się podnieść na
kolana.

Obozowisko w pierwszej chwili zamigotało mu przed oczami. Po prawej


stronie płomienie wielkiego ogniska strzelały wysoko na lekkim
wieczornym wietrze, rzucając czerwono-złoty blask na twarze
siedzących przy nim osób. Wokół klęczącego Damena mężczyźni zsiadali
z koni, a poza kręgiem ciepła i światła bijącego z ogniska górski zmrok
był zimny i nieprzenikniony.

Widok obozowiska potwierdził najgorsze przeczucia Damena. Wiedział,


że górskie klany to wędrowne plemiona, nieprzynależące do żadnego
państwa. Rządzone przez kobiety, żyły z polowania na zwierzynę w
lasach, łowienia ryb w strumieniach i zbierania dzikich roślin, a resztę
potrzeb zaspokajały, napadając na wsie.

Ci ludzie byli inni. To był oddział złożony z samych mężczyzn, którzy


musieli podróżować razem już od jakiegoś czasu i potrafili posługiwać
się bronią.

To byli ludzie, którzy zniszczyli Tarasis - ludzie, których Damen i Laurent


szukali, ale którzy znaleźli ich jako pierwsi.

Musieli natychmiast stąd uciekać. W takim miejscu śmierć Laurenta


nabrałaby wiarygodności nieosiągalnej chyba w żadnych innych
warunkach. Damen miał także wywołującą mdłości świadomość
wszystkich powodów, dla których mogli zostać przywiezieni do obozu -
ale jakiekolwiek rozrywki z ich udziałem urządzono by sobie przy
ognisku, i tak nieuchronnie musiały się one zakończyć ich śmiercią.

Rozejrzał się odruchowo w poszukiwaniu jasnej głowy. Zobaczył ją po


lewej stronie - Laurent został pociągnięty do przodu przez tego samego
mężczyznę, który kazał go związać. Upadł na ziemię, tak samo jak
wcześniej Damen, uderzając w nią ramieniem.

Damen obserwował, jak Laurent podciąga się, żeby usiąść, a potem -


chwiejąc się lekko, ponieważ trudniej jest utrzymać równowagę ze
związanymi z tyłu rękami - przyklęka. Laurent zdążył mu rzucić błękitne
spojrzenie, a Damen znalazł w jego stalowych oczach potwierdzenie
wszystkich swoich obaw.

- Tym razem nie wstawaj — powiedział tylko.

Sam podniósł się na nogi i zawołał coś do przywódcy wojowników.

To był szalony, ryzykowny blef, ale nie mieli czasu. Akielos gromadziło
oddziały na granicy. Posłaniec regenta jechał na południe, do Ravenel. Od
tego wszystkiego dzieliły ich teraz prawie dwa dni drogi i podczas gdy
sytuacja na granicy coraz bardziej wymykała się spod kontroli, oni
znajdowali się na łasce tych ludzi.

Przywódcy wojowników nie spodobało się, że Laurent wstał, więc


podszedł do niego i wydał ostry rozkaz. Ten jednak nie posłuchał.
Odpowiedział mu po vaskijsku, ale - zapewne po raz pierwszy w życiu -
zdążył rzucić zaledwie dwa słowa, zanim przywódca zrobił to, na co z
pewnością miała ochotę większość ludzi rozmawiających z Laurentem:
uderzył go.

Taki cios posłał Aimerica na ścianę, a potem na podłogę. Laurent cofnął


się chwiejnie o krok, zastanowił się, a potem spojrzał lśniącymi oczami
na mężczyznę i powiedział coś jednoznacznego w melodyjnym
vaskijskim dialekcie. Kilku najbliższych świadków zwinęło się ze
śmiechu i zaczęło klepać się wzajemnie po ramionach, a mężczyzna,
który uderzył Laurenta, odwrócił się do nich i zaczął wrzeszczeć.

Prawie się udało. Mężczyźni przestali się śmiać. Także podnieśli głosy.
Uwaga wszystkich skupiła się na nich. Kusze zostały opuszczone.

Ale nie wszystkie. Damen nie miał wątpliwości, że za dzień lub dwa
Laurent doprowadziłby do tego, że ci ludzie wzięliby się za łby. Nie było
jednak na to czasu.

Damen wyczuł moment, w którym napięcie mogło przerodzić się w


wybuch przemocy, ale wiedział, że nie było na to dostatecznie duże.

Nie mieli czasu na stracone szanse. Damen spojrzał pytająco na Laurenta.


Jeśli to miała być ich jedyna okazja, musieli spróbować teraz, pomimo
skrajnie niekorzystnej dysproporcji sił. Laurent ocenił jednak ryzyko i
najwidoczniej doszedł do innego wniosku, bo ledwie dostrzegalnie
potrząsnął głową.

Damen poczuł, jak w żołądku skręca mu się frustracja, ale w tym


momencie i tak było już za późno. Przywódca zamilkł i ponownie
przeniósł całą uwagę na Laurenta, który stał samotny i bezbronny. Jego
jasne włosy rzucały się w oczy nawet tutaj, w półmroku przy koniach, z
dala od głównej grupy ludzi przy ognisku.
Tym razem to nie miał być pojedynczy cios. Damen poznał to po
sposobie, w jaki przywódca zbliżał się do Laurenta. Książę miał oberwać
jak jeszcze nigdy w życiu.

Padł ostry rozkaz i Laurent został pochwycony przez dwóch mężczyzn, z


których każdy przytrzymywał go za jedno ramię. Laurent, którego ręce
wciąż były związane za plecami, nie próbował wyrwać się z uścisku ani
w żaden inny sposób uwolnić. Po prostu czekał na to, co miało nastąpić, z
napiętymi wszystkimi mięśniami ciała.

Przywódca podszedł bliżej, zbyt blisko, by uderzyć Laurenta - na tyle


blisko, że ten musiał czuć na sobie jego oddech, gdy mężczyzna przesunął
powoli dłonią po jego ciele.

Damen poderwał się, zanim uświadomił sobie, co robi, usłyszał


uderzenie i poczuł opór, a w żyłach zapłonął mu ogień. Wszystkie zmysły
przytłumiła mu wściekłość. Nie myślał o taktyce. Ten człowiek położył
ręce na Laurencie i Damen zamierzał go za to zabić.

Kiedy doszedł do siebie, trzymało go kilku mężczyzn. Nadgarstki wciąż


miał związane za plecami, ale wokół niego panował chaos i nieład, a
dwóch wojowników leżało martwych. Jeden został wepchnięty na miecz
innego. Drugi upadł na ziemię, a stopa Damena zmiażdżyła mu gardło.
Teraz już nikt nie zwracał uwagi na Laurenta. Ale to nie wystarczyło -
Damen miał związane ręce, a przeciwników było zbyt wielu. Czuł teraz
żelazny uchwyt przytrzymujących go mężczyzn, a także opór rzemieni
pętających jego napięte ręce i ramiona.

W następnej chwili - nadal napinając mięśnie i ciężko oddychając -


uświadomił sobie, co właśnie zrobił. Regent chciał śmierci Laurenta. Ci
ludzie mieli inne cele. Prawdopodobnie będą chcieli zachować go przy
życiu, dopóki nie przestanie być im potrzebny. Tutaj, na południu, jak
Laurent sam niefrasobliwie zauważył, przynajmniej częściowo
zawdzięczał to jasnym włosom. Wszystko to nie dotyczyło Damena.

Nastąpiła szorstka wymiana zdań po vaskijsku, a Damen nie musiał


rozumieć dialektu, by wiedzieć, jaki rozkaz właśnie padł: „Zabić go”.
Był głupcem. Sam do tego doprowadził. Zginie tutaj, na pustkowiu, a
Kastor zostanie prawowitym władcą. Damen pomyślał o Akielos, o
widoku rozciągającym się z pałacu na białych klifach. Naprawdę wierzył,
mimo całego tego chaosu na granicy, że uda mu się wrócić do domu.

Szarpnął się, ale niewiele tym osiągnął. Ostatecznie miał związane ręce, a
mężczyźni wykorzystywali całą swoją siłę, żeby go przytrzymywać.
Usłyszał po lewej szczęk miecza wyciąganego z pochwy. Ostrze dotknęło
lekko jego szyi, a potem uniosło się...

W ciszę wdarł się głos Laurenta, który powiedział coś po vaskijsku.


Pomiędzy jednym a drugim uderzeniem serca Damen czekał, aż miecz
spadnie - co nie nastąpiło. Metal nie wbił się w ciało, a głowa Damena
pozostała na swoim miejscu, przymocowana do szyi.

W dzwoniącej ciszy Damen czekał. Nie wydawało się w tym momencie


możliwe, by jakiekolwiek słowa mogły poprawić ich sytuację — a co
dopiero sprawić, że miecz cofnie się od szyi Damena, przywódca zmieni
rozkazy, a Laurent zyska cień uznania wojowników. Ale choć było to
nieprawdopodobne, tak właśnie się stało.

Damen w oszołomieniu zaczął zastanawiać się, co takiego mógł


powiedzieć Laurent, ale nie musiał myśleć o tym długo. Przywódcy tak
bardzo spodobały się te słowa, że postanowił podejść do Damena i mu je
przetłumaczyć. Kwestia padła po verańsku, z ciężkim, gardłowym
akcentem:

- On mówi: „Szybka śmierć nie boli”.

W następnej chwili pięść trafiła Damena w żołądek.

***

Lewy bok Damena był w najgorszym stanie i promieniował tępym bólem.


Próba wyrwania się sprawiła, że dostał w głowę pałką, a obóz zaczął
falować mu przed oczami. Starał się nie stracić przy-tomności, co
ostatecznie się opłaciło. Kiedy pastwienie się nad więźniem zaczęło
odrywać pozostałych wojowników od obowiązków w obozie, przywódca
rozkazał, by zakończyć sprawę w jakimś innym miejscu.

Czterech mężczyzn postawiło Damena na nogi, a potem prowadziło,


szturchając czubkami mieczy, aż wreszcie światła obozowiska zniknęły
im z oczu, a dźwięk bębnów przycichł.

Nie podejmowali szczególnych środków ostrożności, by uniemożliwić


mu ucieczkę. Uznali, że wystarczą rzemienie, którymi miał związane
ręce. Nie wzięli pod uwagę rozmiarów Damena ani tego, że w tym
momencie czuł się naprawdę poirytowany i dawno już dotarł do granicy
tego, co byłby gotów znosić. Poza tym to, co byłby gotów znosić w obozie
liczącym pięćdziesięciu ludzi, kiedy musiał brać też pod uwagę dobro
drugiego jeńca, bardzo różniło się od tego, co zamierzał znosić, gdy
został sam z czterema mężczyznami.

Ponieważ Laurent nie kontynuował już swojego ryzykanckiego blefu,


Damenowi pozostała przyjemność wydostania się z niewoli na własną
rękę.

Aby uwolnić się z więzów, wystarczyło wepchnąć mężczyznę po lewej w


skalną szczelinę i przeciągnąć rzemieniem po jego unieruchomionym
mieczu. Damen chwycił rękojeść i szarpnął ją do tyłu, uderzając
przeciwnika w żołądek, tak że mężczyzna zwinął się i zaczął się dławić.

W ten sposób Damen uzyskał wolność i broń. Wykorzystał tę ostatnią,


unosząc ramię, by odparować cios miecza drugiego z wojowników, a
potem wykonał pchnięcie i przeszył mężczyznę na wylot. Poczuł, jak
ostrze przebija skórę i filc, a potem mięśnie. Poczuł ciężar ciała na swoim
ostrzu. To nie była dobra metoda zabijania, ponieważ traciło się cenne
sekundy na wyciągnięcie miecza. Jednakże Damen miał czas, ponieważ
pozostali dwaj przeciwnicy się cofnęli. Wyciągnął ostrze.

Jeśli do tej pory miał jakiekolwiek wątpliwości, czy to oni zaatakowali


Tarasis, wszystkie zniknęły, gdy zobaczył, jak dwaj wojownicy ustawiają
się w sposób, który pozwalał wykorzystać słabości akielońskiego stylu
walki mieczem. Damen przymrużył oczy. Pozwolił trzymającemu się za
brzuch mężczyźnie wstać, żeby przeciwnicy - mając przewagę trzech do
jednego - poczuli się pewniej i postanowili zaatakować, zamiast uciec do
obozu. Potem zabił ich mocnymi, brutalnymi ciosami i zabrał najlepszy
miecz i nóż, by zastąpić nimi broń, którą zdobył na początku starcia.

Bez nadmiernego pośpiechu przeszukał mężczyzn, rozejrzał się po


najbliższej okolicy i zbadał własny stan fizyczny — lewy bok był
osłabiony, ale nie uniemożliwiał walki. Nie przejmował się przesadnie
tym, że Laurent przez ten czas pozostaje uwięziony w obozie. Książę sam
wybrał taką metodę ucieczki; nie był bezbronnym prawiczkiem, z
drżeniem serca oczekującym rozdziewiczenia.

Szczerze mówiąc, Damen spodziewał się, że Laurent zdążył wykorzystać


ten czas, by na własną rękę pozbyć się kilku wojowników. Jak się
okazało, tak właśnie było.

***

Damen wrócił w samą porę, by stać się świadkiem chaosu. Tak samo
musieli czuć się wieśniacy w Tarasis, gdy zostali napadnięci. Najpierw
deszcz śmierci z ciemności, a potem tętent kopyt.

Atak nastąpił bez uprzedzenia, ale tak właśnie wyglądały klanowe


potyczki. Jeden z mężczyzn spojrzał w dół i zobaczył, że z jego piersi
wystaje strzała. Inny upadł na kolana, powalony kolejną. Zaraz potem
pojawili się jeźdźcy. Damen uznał, że to bardzo satysfakcjonująca ironia
losu - obóz tych wojowników, którzy napadli i wymordowali
przygraniczną wieś, został najechany przez inny klan.

Damen patrzył, jak przybysze płynnie rozdzielają się - pięciu jeźdźców


wpadło na środek obozu, a dwudziestu okrążyło go z obu stron.
Początkowo widział tylko ciemne sylwetki w ruchu. Potem nagle zrobiło
się jasno - dwóch jeźdźców pochwyciło nadpalone gałęzie z ogniska i
rzuciło je na skórzane namioty, które zajęły się ogniem. Teraz było
widać, że napastnikami są kobiety — tradycyjne wojowniczki klanowe -
na krępych konikach, potrafiących skakać jak kozice i poruszać się w
szyku jak ryby w czystej wodzie strumienia.

Mężczyźni także pochodzili z górskich klanów, więc znali tę taktykę. Nie


wpadli w panikę i po chwilowym zamieszaniu kilku z nich oddzieliło się i
wbiegło między skały, wymachując w ciemnościach mieczami i
poszukując ukrytych łuczników. Pozostali rzucili się do koni i w jednej
chwili znaleźli się na ich grzbietach.

Ta walka różniła się od wszystkich, jakie Damen widział do tej pory.


Gwałtowne cięcia mieczy, styl jazdy konnej, nierówny teren,
skomplikowana taktyka w ciemności - wszystko było inne. To była nocna
bitwa górskich klanów. W takich warunkach ludzie Laurenta ulegliby
napastnikom w jednej chwili, podobnie jak oddział akieloński. Klany
wiedziały więcej o walce w górskim terenie niż ktokolwiek inny.

Ale Damen nie przyszedł tu, żeby obserwować. Miał własne zadanie.
Laurent był łatwy do zauważenia dzięki jasnym włosom. Zdążył już
znaleźć się na obrzeżu obozu i w czasie, gdy inni wyręczali go w walce,
spokojnie szukał sposobu, by uwolnić ręce.

Damen wyszedł z ukrycia, złapał go pewnym chwytem i obrócił. Potem


wyciągnął nóż i przeciął mu więzy.

- Nie spieszyłeś się - powiedział Laurent.

- Ty to zaplanowałeś? — zapytał Damen. Nie wiedział, dlaczego w ogóle


zadaje takie pytanie. Oczywiście, że Laurent to zaplanował. Dalsze słowa
były już po prostu stwierdzeniem faktów. - Umówiłeś się z kobietami, że
zaatakują, a potem przyjechałeś tutaj, żeby stać się przynętą i wywabić
mężczyzn z ukrycia. Skoro wiedziałeś, że zostaniemy uratowani... -
Ostatnie zdanie zabrzmiało ponuro.

- Myślałem, że przez ominięcie oddziału akielońskiego znaleźliśmy się


zbyt daleko od umówionej trasy i że nie uda nam się spotkać z kobietami.
Mnie także uderzono - powiedział Laurent.

- Raz - przypomniał Damen, po czym zamachnął się mieczem na


mężczyznę, który do nich podbiegł. Wojownik myślał, że zadaje
śmiertelny cios, był więc zaskoczony, gdy jego cięcie zostało
odparowane. Zaraz potem był już martwy. Laurent wyciągnął ostrze
noża spomiędzy żeber mężczyzny i nie próbował dłużej dyskutować z
Damenem, ponieważ w tym momencie znaleźli się w środku walki.
Laurentowi nie brakowało bystrości. Podniósł krótki miecz zabitego
wojownika i ulokował się po lewej stronie Damena, co sprawiło, że ten
musiał wziąć na siebie większą część walki. Właściwie nie było to nic
zaskakującego, aż do chwili, gdy jeden z wojowników zaatakował z lewej,
a Damen zacisnął zęby, by zmusić do pracy obolałe mięśnie. W tym
momencie Laurent pojawił się we właściwym miejscu, by odparować
cios mężczyzny i z gracją się go pozbyć, jednocześnie skutecznie
osłaniając słabszy bok Damena. Ten zaś, choć lekko zdeprymowany,
pozwolił mu na to.

Od tej chwili walczyli ramię w ramię. Miejsce, które wybrał dla nich
Laurent, nie było przypadkowym punktem na obrzeżu obozowiska —
tutaj odchodziła na północ ścieżka, którą wcześniej wyprowadzono
Damena. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, można byłoby
podejrzewać, że skierował się w tę stronę, żeby znaleźć Damena.
Ponieważ Laurent był Laurentem, miał odmienne powody.

To była jedyna droga z obozowiska, której nie zagrodziły kobiety.


Uciekający mężczyźni atakowali ich pojedynczo lub dwójkami. Byłoby
lepiej dla wszystkich, żeby żaden z nich nie zdołał zbiec i zdać relacji
regentowi, więc Damen i Laurent walczyli wspólnie, zabijając ze
zdeterminowaną skutecznością. Wszystko szło dobrze do chwili, gdy
pojawił się wojownik galopujący na koniu.

Trudno jest zabić rozpędzonego konia mieczem. Jeszcze ciężej jest


uśmiercić jeźdźca znajdującego się wysoko i poza zasięgiem ostrza.
Damen zobaczył, że Laurent stoi na drodze szarży wojownika i rozważa
sytuację jak matematyczny problem, więc całą garścią chwycił go od tyłu
za ubranie i przeciągnął energicznie na bok. Chwilę później jeździec
został zabity przez kobietę, która konno ruszyła za nim w pościg.
Mężczyzna upadł bezwładnie do przodu, zaś jego wierzchowiec zwolnił,
a potem się zatrzymał.

Namioty zdążyły się spalić niemal całkowicie, ale wciąż dawały


dostatecznie dużo światła, by można było zobaczyć, że wynik bitwy jest
już przesądzony. Połowa wojowników z obozu zginęła. Druga część
poddała się, chociaż nie było to chyba właściwe słowo. Zostali
obezwładnieni, jeden po drugim, i związani jako jeńcy.
W blasku księżyca i wciąż dogasających pożarów pojawiła się kolejna
kobieta na koniu. Razem z dwoma towarzyszkami została poprowadzona
prosto do Laurenta.

-Jeden z nas musi przyjrzeć się zabitym i więźniom, żeby mieć pewność,
że nikt nie uciekł - powiedział Damen, nie odrywając od niej wzroku.

-Ja się tym zajmę. Później - odparł Laurent.

Damen poczuł, że dłoń księcia zaciska się mocno na jego ramieniu i


ciągnie go w dół.

- Uklęknij - polecił.

Damen wykonał to polecenie, a Laurent położył mu dłoń na ramieniu, by


powstrzymać go przed ruszeniem się z miejsca.

Klanowa wojowniczka zeskoczyła z krępego konia. O jej statusie


świadczył obfity futrzany płaszcz. Była starsza od reszty kobiet o co
najmniej trzydzieści lat, czarnooka i o rysach twarzy jak wyciosanych z
kamienia. Damen rozpoznał ją. To była Halvik.

Kiedy widział ją poprzednio, siedziała na wyściełanym futrami


podwyższeniu jak na tronie i wydawała rozkazy. Jej stanowczy głos był
dokładnie taki, jak Damen zapamiętał, chociaż tym razem mówiła po
verańsku, z mocnym akcentem.

- Rozpalimy na nowo ognie. Dzisiaj będziemy tu obozować. Mężczyźni


będą pod strażą. To była dobra walka, wielu jeńców.

- Czy przywódca nie żyje? - zapytał Laurent.

-Nie żyje - potwierdziła Halvik i spojrzała na Laurenta. — Dobrze


walczysz. Wielka szkoda, że nie masz stosownej postury, by płodzić silne
wojowniczki. Ale nie jesteś zdeformowany. Twoja kobieta nie będzie
rozczarowana. — A potem dodała jeszcze, wyraźnie wielkodusznie: -
Twoja twarz ma dobre proporcje. - Poklepała Laurenta pokrzepiająco po
plecach. - Masz bardzo długie rzęsy. Jak jałówka. Chodź, usiądziemy
razem, napijemy się i zjemy mięso. Twój niewolnik jest krzepki. Później
posłuży przy ogniu weselnym.

Damen przy każdym oddechu czuł obolały lewy bok. Jego ręce, jeśli nie
starał się tego powstrzymywać, drżały leciutko, ponieważ mięśnie
najpierw były długo spętane, a potem musiały zdobyć się na większy niż
zwykle wysiłek.

Laurent odparł stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu tonem:

- Ten niewolnik będzie spać tylko w moim łóżku.

- Zwyczajem Veran parzysz się z mężczyznami? - zapytała Halvik. - W


takim razie zostanie zabrany i przygotowany dla ciebie. Dostanie
najlepsze mięso i hakesz, więc kiedy później będzie cię dosiadał, jego
wytrzymałość przyniesie ci wiele rozkoszy. Widzisz? Na tym polega
vaskijska gościnność.
***

Damen zebrał pozostałe mu jeszcze siły, by przygotować się na to, co


miało go czekać, ale z niejakim zdziwieniem przekonał się, że nie otwarto
mu siłą ust, by wlać do gardła hakesz. Nie został do niczego zmuszony.
Był traktowany jak gość, a przynajmniej jak jego własność, którą należało
wyczyścić i wypolerować, a następnie zabrać tam, gdzie właściciel będzie
mógł z niej skorzystać.

Zaprowadzono go na drugi koniec obozu, by zmyć z niego brud, będący


nieuniknioną konsekwencją całodziennej podróży; bądź co bądź, podczas
tej wyprawy parę razy został ciśnięty na ziemię, a później zabił kilku
swoich porywaczy.

Kobiety polały go wiadrami wody i wyszorowały szczotkami, a potem


szybko wytarły. Następnie założyły mu vaskijską przepaskę biodrową,
pojedynczy rzemień na biodrach i między nogami, ze zwisającym z
przodu pasem materiału, który można było w odpowiednim momencie
odsunąć na bok, jak uczynnie zademonstrowała jedna z kobiet. Damen
zniósł ten pokaz z godnością.
Przez ten czas obóz został posprzątany, a nowo postawione namioty
wyglądały jak kule miękkiego światła, rozjaśnione ustawionymi w
środku lampami, które nadawały skórzanym płachtom kolor ciepłego
złota. Więźniowie znajdowali się pod strażą, ognisko zostało na nowo
rozpalone, wzniesiono także podwyższenie dla Halvik. Ku swojemu
zaskoczeniu Damen został też obficie i uprzejmie nakarmiony.

Nie przypuszczał, żeby miał zostać zaprowadzony do ogniska, by położyć


się tam z Laurentem. Jeśli już tam trafi, to tylko po to, by patrzeć, jak
książę znajduje pomysłowe wymówki.

Nie został jednak zaprowadzony do ogniska. Zabrano go do niskiego


namiotu, w którym czekał już hakesz, nalany do dzbanka, koło którego
stał rzeźbiony kubek, by Damen mógł się napić, kiedy tylko zechce.
Kobieta uniosła klapę namiotu takim samym oszczędnym ruchem, jak
wcześniej przepaskę Damena. Laurenta nie było w środku. Jak
przekazano na migi Damenowi, książę miał dołączyć do niego później.
Już znalazł wymówkę.

Namiot był bardzo mały — wąskie i niskie wnętrze sprawiało przytulne


wrażenie dzięki warstwom futer - skór kozic, a na nich lisów,
wyprawionych i miększych niż futro na brzuchu królika. Zatroszczono
się o to, by namiot został wyposażony we wszystko, czego mógł
potrzebować mężczyzna. U wejścia, oświetlonego wiszącą lampą, stały
dwa dzbany: jeden z hakeszem, drugi zaś z wodą; przygotowano też
ręczniki i trzy małe, zakorkowane buteleczki z olejkami, które nie były
przeznaczone do lampy.

Damen mógł w środku usiąść, ale jego głowę od sufitu dzieliła niecała
stopa. Gdyby wstał, pociągnąłby za sobą cały namiot. Ponieważ nie miał
nic innego do roboty, położył się na futrach w swoim skąpym
przyodziewku.

Futra były ciepłe, a namiot stanowił zaciszną kryjówkę, w której można


by leżeć z partnerem, ale ponieważ Damen był sam, nie potrafił nie
myśleć o tym, gdzie się znajduje i co mogłoby się dzisiaj wydarzyć, gdyby
sprawy potoczyły się inaczej. Pozwolił, by jego obolałe ciało rozluźniło
się trochę i spróbował się wyciągnąć.
Uderzył stopami o koniec namiotu, mimo że jeszcze nie wyprostował
kolan. Spróbował położyć się po skosie. To także nie działało. Kiedy leżał
na boku, żerdź namiotu wbijała mu się w plecy. Rozejrzał się, by znaleźć
jakieś miejsce dla lewej nogi, i nie potrafił nie uśmiechnąć się z
rozbawieniem. Mimo znużenia dostrzegał komizm tej sytuacji. Biorąc
pod uwagę rozmiary namiotu, miał szczęście, że Laurent nie zamierzał
do niego dołączyć aż do rana. Zwinął się, znalazł odpowiednie ułożenie
wszystkich kończyn i pozwolił, by zapadły się ciężko w miękkie futra i
poduszki.

Wtedy właśnie klapa uniosła się, a w wejściu namiotu pojawiła się


złocista głowa.

Widoczny w otworze wejściowym Laurent także został umyty, wytarty i


ubrany. Jego skóra wyglądała świeżo, a na sobie miał vaskijski futrzany
płaszcz, podobny do tego, który nosiła Halvik. W blasku pojedynczej
lampy płaszcz wyglądał jak kosztowny strój, odpowiedni dla
zasiadającego na tronie księcia.

Damen uniósł się na łokciu i podparł głowę dłonią, wplatając palce we


włosy. Laurent patrzył na niego. Nie obserwował go, jak to miał czasem
w zwyczaju, ale patrzył na niego, tak jak można by patrzeć na
przykuwającą uwagę rzeźbę.

W końcu spojrzał Damenowi w oczy.

- Doceniamy vaskijską gościnność — powiedział.

-To tradycyjny strój. Wszyscy mężczyźni to noszą - odparł Damen, z


zaciekawieniem przyglądając się futrzanemu płaszczowi Laurenta.

Laurent pozwolił, by płaszcz zsunął mu się z ramion. Pod spodem miał


jakiś rodzaj vaskijskiego stroju nocnego, tunikę i spodnie z bardzo
cienkiego białego lnu, zasznurowane luźno z przodu.

- Ja dostałem trochę więcej do ubrania. Czujesz się rozczarowany?

- Czułbym się - przyznał Damen, znowu zmieniając ułożenie nóg - gdyby


nie znajdowała się za tobą lampa.

To sprawiło, że Laurent znieruchomiał na moment z jednym kolanem i


dłonią na futrach, zanim zajął miejsce obok Damena.

W odróżnieniu od niego nie położył się na futrach, tylko usiadł,


podpierając się rękami.

-Dziękuję, że... - zaczął Damen, ale nie było sposobu, by delikatnie


przekazać, co ma na myśli, więc wskazał tylko wnętrze namiotu.

- Że skorzystałem z prawa pierwszej nocy? W jakim jesteś stanie?

- Przestań. Nie piłem hakeszu.

- Nie wydaje mi się, żebym o to pytał — stwierdził Laurent. W jego


głosie było coś podobnego jak wcześniej w spojrzeniu. — Tu jest
naprawdę ciasno.

- Na tyle ciasno, że widzę twoje rzęsy - przyznał Damen. - Cóż za


szczęście, że nie masz stosownej postury, by płodzić silne wojowniczki.
— W tym miejscu urwał.

Nastrój robił się dziwny. Byłby odpowiedni, gdyby znajdował się tutaj z
pełnym ciepła, chętnym partnerem, z którym mógłby się drażnić, a
potem przyciągnąć go do siebie, a nie z Laurentem, powściągliwym jak
lodowy sopel.

- Moja postura - oznajmił Laurent — jest zupełnie stosowna. Nie jestem


miniaturowy. To tylko problem skali porównawczej, kiedy stoję koło
ciebie.

Damen czuł się tak, jakby cieszył się z towarzystwa kolczastego krzewu i
z czułością traktował każde ukłucie. Wiedział, że jeszcze moment, a
powie coś równie głupiego na głos.

Miękkie futro rozgrzewało jego skórę, więc patrzył na Laurenta, senny i


odprężony. Wiedział, że kącik jego ust uniósł się leciutko w uśmiechu.
Po krótkiej chwili Laurent powiedział niemalże z ostrożnością:

- Zdaję sobie sprawę z tego, że służąc mi, nie masz wielu okazji do...
szukania zaspokojenia. Jeśli chciałbyś skorzystać z weselnego ognia...

- Nie - powiedział Damen. - Nie chcę kobiety.

Bębny na zewnątrz wygrywały niski, nieprzerwany rytm.

- Usiądź — powiedział Laurent.

Wykonanie polecenia oznaczało, że Damen zajął resztę wolnej


przestrzeni w namiocie. Popatrzył z góry na Laurenta, powoli
przesuwając spojrzenie po delikatnej skórze, ciemniejszych w świetle
lampy błękitnych oczach i eleganckiej krzywiźnie kości policzkowych,
przysłoniętej pojedynczym puklem jasnych włosów.

Niemal nie zauważył, że Laurent wyciąga coś spod płaszcza. Laurent


trzymał w ręku zmięty pakunek przypominający okład i przyglądał się
Damenowi, jakby miał zamiar osobiście go opatrywać.

- Co ty... - zaczął Damen.

- Nie ruszaj się - powiedział Laurent i rozwinął materiał.

Damen poczuł lodowate dotknięcie, gdy coś mokrego przycisnęło się do


jego żeber, tuż pod mięśniami klatki piersiowej. Mięśnie brzucha napięły
się.

- Spodziewałeś się maści leczniczej? - zapytał Laurem. - Przyniesiono to


dla ciebie z wyższych partii gór.

Lód. To był lód zawinięty w kawałek materiału, przyciśnięty mocno do


posiniaczonego lewego boku Damena. Jego pierś unosiła się i opadała w
oddechu. Laurent trzymał kompres nieruchomo. Po pierwszym
nieprzyjemnym wrażeniu Damen poczuł, że lód zaczyna chłodzić
rozpalone siniaki, a rozprzestrzeniające się chłodne odrętwienie
sprawiło, że spięte mięśnie zaczęły się rozluźniać.
- Powiedziałem im, że ma cię boleć - odezwał się Laurent.

- Uratowałeś mi tym życie — odparł Damen.

Po chwili Laurent dodał:

- Ponieważ nie umiałbym rzucić mieczem.

Damen sam przytrzymał kompres, więc Laurent cofnął rękę.

- Wiesz już, że to ludzie, którzy zaatakowali Tarasis - powiedział


Laurent. - Halvik i jej wojowniczki odeskortują wraz z nami dziesięciu z
nich do Breteau, a potem do Ravenel, gdzie spróbuję ich wykorzystać, by
przełamać impas na granicy. — Dodał jeszcze, niemal przepraszająco: —
Halvik dostanie resztę jeńców i całą broń.

Damen doszedł do oczywistych wniosków.

- Zgodziła się, że wykorzysta tę broń, by robić wypady na południe, do


Akielos, a nie na terytorium twojego kraju.

- Coś w tym rodzaju.

- A w Ravenel chcesz ujawnić, że to twój wuj stoi za tym atakiem.

-Tak - przyznał Laurent. - Sądzę... że niebawem zrobi się naprawdę


niebezpiecznie.

- Dopiero niebawem? - zapytał Damen.

-Touars musi zostać przekonany — powiedział Laurent. - Gdybyś


nienawidził Akielos ponad wszystko i dostałbyś okazję, by zaatakować je
jak nigdy wcześniej, co mogłoby cię powstrzymać? Co sprawiłoby, że
odłożyłbyś miecz?

-Nic - przyznał Damen. - Może gdybym był bardziej wściekły na kogoś


innego.

Laurent westchnął i odwrócił wzrok. Na zewnątrz bębny rozbrzmiewały


niezmordowanie, ale wydawało się, że są daleko od spokojnego wnętrza
namiotu.

- Nie tak zamierzałem spędzać ostatnie dni przed wojną - powiedział.

- Ze mną w twoim łóżku?

- Z tobą jako kimś, komu ufam - powiedział Laurent.

Mówiąc to, patrzył prosto na Damena. Przez moment wydawało się, że


powie coś więcej, ale tylko odsunął przeszkadzający płaszcz i położył się.
Ta zmiana pozycji oznaczała koniec rozmowy, chociaż Laurent oparł
nadgarstek na czole, jakby nadal się nad czymś zastanawiał.

-Jutro czeka nas ciężki dzień — powiedział. — Trzydzieści mil przez


góry, z więźniami. Powinniśmy się wyspać.

Lód roztopił się, pozostawiając mokrą szmatę. Damen podniósł ją. Na


jego boku były kropelki wody, więc wytarł je i rzucił szmatę w kąt
namiotu. Był świadomy tego, że Laurent znowu na niego patrzy.

Książę leżał spokojnie, jasne włosy rozsypały się na miękkich futrach, a


przez luźne sznurowanie tuniki prześwitywała lekko delikatna skóra. Po
chwili jednak Laurent odwrócił wzrok, a potem zamknął oczy. Obaj
zapadli w sen.
ROZDZIAŁ XIV
- Wasza Wysokość! - powitał ich Jord, na koniu. Towarzyszyło mu
dwóch konnych z rozjaśniającymi ciemność pochodniami. - Wysłaliśmy
już zwiadowców na poszukiwania.

- Odwołaj ich - polecił Laurent.

Jord ściągnął wodze i skinął głową. Trzydzieści mil przez góry, z


więźniami. Zajęło im to dwanaście godzin, podczas których wlekli się
noga za nogą, a pojmani mężczyźni szamotali się w siodłach. Od czasu do
czasu któryś z nich musiał zostać ogłuszony i zmuszony do
posłuszeństwa przez kobiety. Damen pamiętał, jakie to uczucie.

To był ciężki dzień, chociaż zaczął się niepozornie. Damen obudził się
zesztywniały, całe jego ciało protestowało przeciwko zmianie pozycji.
Stos futer koło niego był zdecydowanie pusty. Laurent zniknął, a
wszelkie ślady, że niedawno tu przebywał, znajdowały się w odległości
co najmniej dłoni od Damena, co oznaczało noc spędzoną w intymnej
bliskości, ale bez naruszania granic personalnych. Instynkt
samozachowawczy najwyraźniej powstrzymał Damena od przetoczenia
się na środek, objęcia Laurenta i przyciągnięcia go do siebie, żeby lepiej
wykorzystać ograniczoną przestrzeń w namiocie.

Dzięki temu Damen nadal miał sprawne wszystkie kończyny i nawet


odzyskał swoje ubranie. Powinien być wdzięczny Laurentowi. Jazda w
dół po stromym stoku na grzbiecie konia nie była czymś, co miałby
ochotę robić w przepasce biodrowej.

Całodzienna podróż była niemalże niepokojąco monotonna. Wczesnym


popołudniem znaleźli się wśród łagodniejszych wzgórz i - choć raz dla
odmiany - nie natrafili na żadne zasadzki ani przeszkody. Rozciągające
się jak okiem sięgnąć na południe i zachód wzgórza były ciche, a spokój
zakłócała tylko dziwaczność ich procesji: Laurent na czele bandy
vaskijskich kobiet na kosmatych konikach, eskortujący dziesięciu
więźniów, spętanych i przywiązanych do końskich grzbietów.
Wkrótce zapadła noc, a wyczerpane konie pochylały nisko łby.
Więźniowie dawno przestali stawiać opór. Jord dołączył do Damena i
Laurenta.

- Breteau jest już czyste — powiedział. - Ludzie lorda Touarsa odjechali


rano do Ravenel. My postanowiliśmy zostać i zaczekać. Nie przyszły
żadne wieści, ani z granicy, ani z twierdzy... ani od Waszej Wysokości.
Nasi ludzie zaczęli się niepokoić. Ucieszą się z waszego powrotu.

- Chcę, żeby o świcie byli gotowi do drogi - powiedział Laurent.

Jord skinął głową. Nie potrafił powstrzymać się od spojrzenia na grupę


wojowniczek i więźniów.

-Tak, to są ludzie odpowiedzialni za ataki na granicy. - Laurent


odpowiedział na niezadane jeszcze pytanie.

- Nie wyglądają na Akielończyków - zauważył Jord.

- Nie - przyznał Laurent.

Jord skinął ponuro głową. Wspięli się na ostatnie wzgórze i zobaczyli


przed sobą pogrążony w cieniach i rozjaśniony punktami światła obóz.

***

Historia, z każdym powtórzeniem coraz bardziej podkoloryzowana,


krążyła wśród żołnierzy w obozie i zaczynała żyć własnym życiem.

Książę pojechał w samo serce gór z tylko jednym towarzyszem, by


znaleźć szczury odpowiedzialne za tę masakrę. Wyciągnął ich siłą z
kryjówek i walczył z nimi, chociaż mieli przewagę co najmniej
trzydziestu do jednego. Przywiózł ich tutaj pobitych, związanych i
pokornych. Taki jest ten nasz książę -przebiegły, krwiożerczy drań,
któremu nigdy, przenigdy nie wolno się narazić, chyba że chce się dostać
swoją tchawicę na talerzu. Słyszeliście, że kiedyś zajechał konia na
śmierć tylko po to, żeby wyprzedzić Torvelda z Patras podczas
polowania?
W oczach żołnierzy książę dokonał szaleńczego, śmiałego czynu - zniknął
na dwa dni, a potem pojawił się w środku nocy z bandą jeńców
przewieszoną przez ramię, rzucił ich pod nogi swojemu oddziałowi i
oznajmił: „Chcieliście ich dostać? Proszę bardzo”.

- Mocno oberwałeś - zauważył później Paschal.

- Było co najmniej trzydziestu do jednego -stwierdził Damen.

Paschal parsknął z rozbawieniem.

- Naprawdę dobrze, że przy nim jesteś - powiedział. - Ze wspierasz go,


chociaż nie żywisz ciepłych uczuć do tego kraju.

Damen nie przyjął zaproszenia, by usiąść przy ognisku, i powędrował na


obrzeża obozu. Głosy za nim stawały się coraz cichsze; Rochert mówił
coś o blond włosach i temperamencie, Lazar wspominał pojedynek
Laurenta z Govartem.

Breteau wyglądało zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy Damen widział je po


raz ostatni. Zamiast stosów palącego się drewna była goła ziemia.
Częściowo wykopane doły zostały zasypane. Połamane włócznie i inne
ślady walki zniknęły. Chaty, których nie można było naprawić,
rozebrano, a nadające się do wykorzystania materiały budowlane
ułożono w równe stosy.

Obóz, położony na zachód od wioski, składał się z równych rzędów


namiotów, których pokrycie było naciągnięte tak, że tworzyło idealnie
proste linie. Na końcu obozu rozstawiono namiot Laurenta,
przygotowany pomimo nieobecności księcia. Pomiędzy szeregami
namiotów, po bardziej swobodnie wytyczonych ścieżkach, krążyli
żołnierze, idący do ognisk lub wracający od nich.

To nie było zwycięstwo. Jeszcze nie. Od Ravenel wciąż dzielił ich dzień
drogi, co oznaczało, że ich nieobecność potrwa jeszcze co najmniej cztery
dni. Jeśli posłaniec od regenta będzie miał dobre konie i sprzyjającą
pogodę, na pewno zdąży przez ten czas dotrzeć na miejsce, wyprzedzając
ich powrót o co najmniej jeden dzień.
To najprawdopodobniej wydarzyło się już rano -kiedy Damen budził się
w pustym namiocie, posłaniec od regenta wpadł galopem na ogromny
dziedziniec i został pospiesznie zaprowadzony do wielkiej sali, gdzie
wszyscy lordowie Ravenel zgromadzili się, by wysłuchać jego
wiadomości. Wydarzyło się to pod nieobecność marnotrawnego księcia,
który wymknął się z twierdzy pomimo kryzysowej sytuacji i nie powrócił
w obiecanym terminie. Zabrakło go w momencie, kiedy najbardziej
powinno mu zależeć na tym, by potraktowano go poważnie, kiedy
powinien mieć wpływ na podejmowane decyzje i dalszy kształt
wydarzeń. Pod tym względem już byli spóźnieni.

Jednakże dzisiejsza niecodzienna procesja przez góry była owocem


planowania na poziomie, o jaki Damen wcześniej Laurenta nie
podejrzewał. Laurent wynegocjował kontratak z Halvik podczas
poprzedniego spotkania, zanim jeszcze dowiedział się o atakach na
granicy Wiadomości i łapówki przekazywane klanowi Halvik zaczęły
przepływać już wiele dni wcześniej. Laurent musiał domyślić się, w jaki
sposób jego wuj sprowokuje konflikt na granicy, i z dużym
wyprzedzeniem zaczął przygotowywać swoją odpowiedź.

Damen przypomniał sobie pierwszą noc w Chastillon, niedbale rozłożony


obóz, bójki, nieudolne wypełnianie obowiązków wojskowych. Regent
podrzucił swojemu bratankowi niepozbieraną bandę ludzi, a Laurent
uporządkował ich w równe szeregi. Regent dał mu niesłuchającego
rozkazów kapitana, a Laurent się tego człowieka pozbył. Regent wprawił
w ruch niebezpieczne siły na granicy, a Laurent je unieszkodliwił i
sprowadził z powrotem, związane. Kolejne pozycje na liście zostawały
odhaczone, wszystkie elementy chaosu znalazły się pod
nieprawdopodobną kontrolą Laurenta.

Ci ludzie sercem, ciałem i umysłem byli oddani księciu. Ich ciężką pracę i
dyscyplinę było widać w każdym zakątku obozu i w przylegającej do
niego wiosce.

Damen pozwalał, by chłodziło go wieczorne powietrze, i dał sobie chwilę


na zachwyt nad wirtuozerią podróży, w której brał udział, a także nad
tym, jak daleko ich ta wyprawa zaprowadziła.
***

W tym chłodnym wiosennym powietrzu spojrzał w oczy prawdzie, której


przez dłuższy czas starał się nie zauważać. Jego ojczyzna.

Jego ojczyzna znajdowała się na wyciągnięcie ręki od Ravenel. Zbliżała


się chwila, w której opuści Vere. Kolejne kroki, jakie będzie musiał
podjąć, były mu równie znajome jak uderzenia serca. Po ucieczce
przekroczy granicę Akielos, gdzie pierwszy lepszy kowal bez żadnych
oporów zdejmie mu złote kajdany i obrożę. Złoto pozwoli mu kupić
sprzymierzeńców na północy, z których najpotężniejszy był Nikandros,
od dawna żywiący nieugiętą niechęć do Kastora. W ten sposób Damen
zyska armię, by ruszyć na południe.

Popatrzył na spowity w jedwabie namiot Laurenta, powiewające na


wietrze flagi ze złotą gwiazdą. Odległe głosy z obozu na moment
przybrały na sile, a potem znowu przycichły. To będzie wyglądało
zupełnie inaczej. Czeka go długotrwała kampania, w trakcie której będzie
posuwał się na południe, w stronę los, wykorzystując po drodze
poparcie, jakie miał wśród kyrosów. Nie będzie wymykać się z obozu po
nocy, by wcielać w życie obłąkańcze plany, nie będzie nosić ubrań, do
których nie był przyzwyczajony, zawierać przymierzy z wędrownymi
klanami ani walczyć ramię w ramię z wojowniczkami na górskich
konikach, by w nieprawdopodobny sposób wyłapać bandytów.

To już nigdy się nie powtórzy

***

Gdy Damen wszedł do namiotu, Laurent siedział z łokciami opartymi na


stole i przyglądał się mapie. Kosze z węglami ogrzewały wnętrze, lampy
rozjaśniały namiot blaskiem płomieni.

- Jeszcze jedna noc - powiedział Damen.

- Utrzymać więźniów przy życiu, utrzymać kobiety na uboczu, utrzymać


moich ludzi z dala od kobiet - powiedział Laurent, jakby odczytywał
zapisany listę. - Chodź tu i porozmawiajmy o geografii.
Damen podszedł i zajął miejsce naprzeciwko Laurenta, ponad mapą.
Książę chciał omówić - jak zwykle z najdrobniejszymi szczegółami -
każdy cal terenu dzielący ich od Ravenel, a także północno--wschodni
fragment granicy Damen przywołał całą swoją wiedzę, więc rozmawiali
przez kilka godzin, porównując stromość stoków i ukształtowanie terenu
ze wzgórzami, przez które wcześniej jechali.

Obóz na zewnątrz ogarnęła nocna cisza, gdy Laurent w końcu oderwał


się od mapy i stwierdził:

- Wystarczy. Jeśli nie przerwiemy teraz, będziemy nad tym siedzieć do


rana.

Damen patrzył, jak Laurent wstaje. Zazwyczaj nie okazywał żadnych


oczywistych oznak zmęczenia. Żelazna kontrola, jaką zdobył i
utrzymywał nad oddziałem, była rozszerzeniem żelaznej kontroli, jaką
miał nad samym sobą. Zdradzało go kilka drobiazgów, słowa, które padły
chwilę wcześniej. Na podbródku miał siniec, koncentryczny odcisk w
miejscu, gdzie trafiła go pięść przywódcy wojowników klanowych.
Laurent miał delikatną skórę arystokraty, na której ślady zostawały jak
na skórce miękkiego owocu. W blasku lampy machinalnie sięgnął do
nadgarstka i zaczął rozsznurowywać tasiemki.

- Czekaj - powiedział Damen. - Ja to zrobię.

To było przyzwyczajenie - Damen wstał i podszedł do Laurenta, jego


palce rozplątały tasiemki przy nadgarstkach, a potem na plecach. Kaftan
rozchylił się jak strąk groszku i Damen mógł go ściągnąć.

Uwolniony od ciężaru okrycia wierzchniego Laurent poruszył


ramionami, tak jak miał to czasem w zwyczaju po ciężkim dniu w siodle.
Damen odruchowo uniósł dłoń i lekko ścisnął ramię Laurenta -po czym
znieruchomiał. Laurent także zamarł bez ruchu, a Damen uświadomił
sobie, co właśnie zrobił i że nadal przytrzymuje jego ramię. Pod palcami
czuł mięśnie napięte i twarde jak drewniane sęki.

- Zesztywniałe mięśnie? - zapytał obojętnym tonem.


-Trochę - odparł Laurent po chwili, podczas której serce Damena zdążyło
uderzyć dwa razy

Damen położył drugą rękę na drugim ramieniu Laurenta, przede


wszystkim po to, by książę nie mógł się gwałtownie obrócić ani go
odepchnąć. Stał za plecami Laurenta i nadal go przytrzymywał, tak
obojętnie, jak tylko potrafił.

- Czy żołnierze w armii Kastora są uczeni sztuki masażu? - zapytał


Laurent.

- Nie - przyznał Damen. — Ale wydaje mi się, że podstawy są proste do


opanowania, jeśli się chce.

Nacisnął lekko kciukami.

-Wczoraj w nocy przyniosłeś mi lód - powiedział.

-To - zaczął Laurent — jest trochę bardziej... — Następne słowo


wydawało się kanciaste: — ...intymne niż lód - dokończył.

-Zbyt intymne? - zapytał Damen. Powoli ugniatał ramiona Laurenta.

Raczej nie uważał się za kogoś poddającego się impulsom samobójczym.


Laurent nie odprężył się ani trochę, stał tylko nieruchomo.

Aż wreszcie pod opuszkami palców Damen poczuł ruch mięśni,


rozluźniających się po kolei wzdłuż całych pleców Laurenta.

- To... tutaj - powiedział niechętnie Laurent.

- Tutaj?

- Tak.

Damen czuł, że Laurent odrobinę poddaje się jego dłoniom — a jednak,


tak jak w przypadku mężczyzny stojącego z zamkniętymi oczami nad
urwiskiem, było w tym stałe napięcie, a nie uległość. Instynkt
podpowiadał Damenowi, że jego ruchy muszą pozostawać miarowe i
praktyczne. Nawet oddychał ostrożnie. Czuł teraz całą rzeźbę pleców
Laurenta - krzywiznę łopatek, a pomiędzy nimi, pod swoimi dłońmi,
gładkie płaszczyzny mięśni, które pracowały, gdy Laurent walczył
mieczem.

Powolne ugniatanie trwało dalej. Ciało Laurenta znowu poruszyło się w


ledwie dostrzegalnej, stłumionej reakcji.

- W ten sposób?

-Tak.

Głowa Laurenta pochyliła się odrobinę do przodu. Damen nie rozumiał,


co właściwie robi. Miał mglistą świadomość tego, że już kiedyś dotykał
ciała Laurenta. Nie mógł w to uwierzyć, ponieważ teraz wydawało mu się
to nieprawdopodobne. A jednak tamta chwila łączyła się z tą, chociażby
poprzez kontrast między jego obecną ostrożnością a nierozwagą, z jaką
przesuwał wtedy dłońmi po mokrej skórze Laurenta.

Damen spojrzał w dół i zobaczył, że biała tkanina przesunęła się lekko


pod jego palcami. Koszula osłaniała ciało Laurenta jak dodatkowa
warstwa ochronna. Wzrok Damena ześlizgnął się na proporcjonalną
nasadę szyi i pasma złocistych włosów wsunięte za ucho. Poruszał
dłońmi tylko na tyle, na ile było to konieczne, by znaleźć nowe mięśnie
do rozmasowania. Ciało Laurenta bezustannie pełne było podskórnego
napięcia.

- Aż tak trudno ci się odprężyć? - zapytał cicho Damen. - Wystarczy, że


przejdziesz się na zewnątrz, a zobaczysz, co osiągnąłeś. Ci ludzie są tobie
oddani. - Nie zwracał uwagi na znaki, na lekkie zesztywnienie. -
Cokolwiek wydarzy się jutro, zrobiłeś więcej niż ktokolwiek...

- Wystarczy - oznajmił Laurent i odepchnął go nieoczekiwanie.

Gdy Laurent odwrócił się, jego oczy wydawały się ciemniejsze, a wargi
miał rozchylone, jakby z lekką niepewnością. Uniósł dłoń do ramienia,
jakby czuł jeszcze widmowy dotyk. Nie wydawał się odprężony, ale ten
ruch przyszedł mu z odrobinę większą łatwością.
- Dziękuję — odezwał się Laurent, jakby właśnie sobie to uświadomił,
niemalże z zakłopotaniem. Zaraz jednak zauważył kwaśno: - Te pęta
naprawdę robią wrażenie. Nie zdawałem sobie sprawy, że bycie
więźniem jest tak niewygodne.

- No cóż, jest. — Te słowa brzmiały niemalże zwyczajnie.

- Obiecuję, że nigdy nie przywiążę cię do konia - powiedział Laurent.

Nastąpiła chwila ciszy. Sarkastyczne spojrzenie Laurenta świdrowało


Damena.

- Masz rację, ja nadal jestem więźniem - stwierdził Damen.

-Twoje oczy mówią: „Na razie” - zauważył Laurent. - Twoje oczy od


początku mówiły: „Na razie”. — Dodał: — Gdybyś był nałożnikiem,
podarowałbym ci już tyle, że byłbyś w stanie kilka razy wykupić swój
kontrakt.

- Nadal byłbym tutaj, z tobą - powiedział Damen. — Mówiłem ci, że chcę


zaczekać, aż zakończy się ten kryzys na granicy. Myślisz, że złamałbym
słowo?

- Nie - przyznał Laurent, zupełnie jakby uświadomił to sobie dopiero


teraz. — Nie sądzę, żebyś to zrobił. Ale wiem, że ci się to nie podoba.
Pamiętam, jak w pałacu złościło cię, że jesteś skuty i bezsilny. Wczoraj
przekonałem się, jak bardzo pragnąłeś kogoś uderzyć.

Damen poruszył się i zanim się zorientował, jego palce musnęły siniak na
szczęce Laurenta.

- Mężczyznę, który ci to zrobił - przypomniał. Te słowa po prostu mu się


wymknęły. W tym momencie całą jego uwagę przykuwało ciepło skóry
pod palcami, ale w następnej chwili Laurent szarpnął się do tyłu i
spojrzał na niego z rozszerzonymi źrenicami błękitnych oczu.

Damen uświadomił sobie, jak bardzo stracił panowanie nad tym, co robi -
co czuje - i gwałtownie spróbował przywołać do porządku swoje zmysły,
by przerwać... to, co się działo.

- Przepraszam. Ja... powinienem być mądrzejszy. - Zmusił się, by zrobić


krok do tyłu. - Wydaje mi się... - zaczął - że lepiej będzie,jeśli zgłoszę się
na wartę. Mogę dzisiaj kogoś zastąpić.

Odwrócił się i podszedł do wejścia namiotu. Kiedy zaczął unosić klapę,


zatrzymał go głos Laurenta.

- Nie. Zaczekaj... Zaczekaj.

Damen zatrzymał się i odwrócił. W spojrzeniu Laurenta był ślad jakichś


niedających się zidentyfikować emocji, a mięśnie szczęki miał wyraźnie
zaciśnięte. Cisza przeciągnęła się tak długo, że słowa, które w końcu
padły, całkowicie zaskoczyły Damena.

- To, co Govart mówił o moim bracie i o mnie... to nie była prawda.

- Nigdy nie przypuszczałem, żeby mogła być -odparł skrępowany


Damen.

- Chodzi mi o to, że jakakolwiek... Jakakolwiek skaza jest w mojej


rodzinie, Auguste był od niej wolny.

- Skaza?

- Chciałem ci to powiedzieć, ponieważ... — Wydawało się, że Laurent


zmusza się do wypowiedzenia każdego słowa. — Ponieważ mi go
przypominasz. Był najlepszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek
znałem. Zasługujesz na to, żeby to wiedzieć, i zasługujesz przynajmniej
na uczciwe... W Arles traktowałem cię ze złośliwością i okrucieństwem.
Nie będę ci uwłaczać i próbować zadośćuczynić za czyny słowami, ale już
nigdy więcej cię tak nie potraktuję. Czułem na twój widok gniew. Gniew...
To nie jest właściwe słowo. - Myśl została urwana, zapadła nieprzyjemna
cisza.

Laurent odezwał się pewniejszym głosem:

- Dałeś mi słowo, że zaczekasz, aż skończy się ten konflikt na granicy. Ja


także dam ci słowo: zostań ze mną, dopóki nie będzie po wszystkim, a
wówczas zdejmę ci kajdany i obrożę. Wypuszczę cię z własnej woli.
Będziemy mogli stanąć twarzą w twarz jak wolni ludzie. Cokolwiek ma
się wydarzyć pomiędzy nami, niech się wydarzy właśnie wtedy.

Damen wpatrywał się w niego. Czuł dziwaczny ucisk w piersi. Światło


lampy migotało i wydawało się, że faluje.

- To nie jest podstęp — powiedział Laurent.

- Wypuścisz mnie — powtórzył Damen.

Tym razem to Laurent wpatrywał się w niego w milczeniu.

- A... zanim to nastąpi? - zapytał Damen.

- Zanim to nastąpi, jesteś moim niewolnikiem, ja jestem twoim księciem


i tak właśnie wygląda nasza relacja. — Laurent przybrał bardziej typowy
dla siebie ton: — Nie musisz stać na warcie. Potrafisz spać spokojnie.

Damen przestudiował uważnie jego twarz, ale nie znalazł niczego, co


potrafiłby odczytać, chociaż to akurat - jak pomyślał, rozsznurowując
własny kaftan - było normalne.
ROZDZIAŁ XV
Damen obudził się na długo przed świtem. Czekały na niego obowiązki,
zarówno w namiocie, jak i na zewnątrz. Zanim wstał, by się nimi zająć,
przez dłuższą chwilę leżał z ręką opartą na czole, w rozsznurowanej
koszuli i wśród rozrzuconej pościeli na swoim posłaniu. Wpatrywał się w
opadające fałdy jedwabnej tkaniny.

Kiedy już wyszedł z namiotu, nie zastał na zewnątrz ludzi, którzy dopiero
co wstali, tylko tych, którzy zajmowali się swoją pracą przez całą noc —
żołnierzy pilnujących pochodni i podsycających ogniska, wartowników, a
także zwiadowców, którzy po powrocie składali raport oficerom z nocnej
zmiany.

Sam Damen zaczął przygotowania od naszykowania zbroi Laurenta —


rozłożenia wszystkich jej elementów, szarpnięcia mocno za każdy pasek,
obejrzenia każdego nitu. Ozdobione skomplikowanymi wzorami
metalowe części z zawiniętymi krawędziami i dodatkowymi ozdobami
na brzegach były mu teraz doskonale znajome. Wiedział już, jak należy
obchodzić się z verańską zbroją.

Następnie zajął się inwentaryzacją broni. Musiał sprawdzić, czy każde


ostrze jest całkowicie pozbawione szczerb lub wygięć, czy rękojeści i
głowice są gładkie i o nic nie zaczepią, czy nie zmieniło się wyważenie
broni, co mogłoby choćby na moment odwrócić uwagę posługującego się
nią żołnierza.

Po powrocie zastał pusty namiot. Laurent poszedł już zająć się jakimiś
porannymi sprawami. Obóz nadal był pogrążony w półmroku, namioty
stały zamknięte, a żołnierze błogo spali. Damen wiedział, że spodziewają
się w Ravenel takiego samego przyjęcia jak to, które poprzedniego dnia
czekało Laurenta po powrocie do obozu - wiwatów na cześć tych, którzy
przyprowadzili uwięzionych zbrodniarzy.

W gruncie rzeczy Damen nie potrafił sobie wyobrazić, jak właściwie


Laurent zamierza wykorzystać swoich więźniów, by odwieść lorda
Touarsa od dążenia do wojny. Laurent był zręcznym mówcą, ale ludzie
pokroju Touarsa nie mieli cierpliwości do gadania. A nawet gdyby
verańscy lordowie dali się przekonać, podwładni Nikandrosa rwali się do
działania. Mało tego - po obu stronach granicy miały miejsce ataki, zaś
Laurent na własne oczy widział przemieszczające się oddziały
akielońskie, tak samo jak Damen.

Miesiąc temu Damen spodziewałby się - tak jak teraz spodziewali się
tego żołnierze — że więźniowie zostaną rzuceni Touarsowi pod nogi,
padną słowa prawdy, zaś intryga regenta wyjdzie na jaw. Teraz... Damen
nie zdziwiłby się ani trochę, gdyby Laurent oznajmił, że nie ma pojęcia,
kto za tym stoi, by pozwolić Touarsowi na własną rękę dojść do udziału
regenta w tych wydarzeniach. Doskonale umiał sobie wyobrazić, jak
Laurent z szeroko otwartymi błękitnymi oczami wyraża swoje
zaniepokojenie, a następnie z tym samym wyrazem twarzy demonstruje
najgłębsze zdumienie ujawnioną prawdą. Same poszukiwania tej prawdy
pozwoliłby zagrać na zwłokę, przeciągnąć sprawy i zyskać na czasie.

Podstępy i oszustwa — to było całkowicie verańskie. Damen pomyślał


nawet, że jeśli Laurent się postara, ten plan może się powieść.

Ale co potem? Ujawnienie knowań regenta zakończone wieczorem, w


który Laurent przyjdzie do swojego niewolnika i własnoręcznie go
uwolni?

Damen znalazł się teraz za rzędami namiotów. Za nim leżało Breteau, na


zawsze już pogrążone w ciszy. Niebawem nadejdzie świt, rozlegną się
pierwsze ptasie głosy, niebo się rozjaśni, a gwiazdy zgasną, przyćmione
blaskiem wschodzącego słońca. Damen zamknął oczy i czuł, jak jego
pierś unosi się i opada w oddechu.

Ponieważ to było niemożliwe, pozwolił sobie wyobrazić - ten jeden,


jedyny raz — jak by to było, gdyby mógł stanąć naprzeciwko Laurenta
jako wolny człowiek... Gdyby ich krajów nie dzieliła wrogość, gdyby
Laurent przybył do Akielos wraz z poselstwem, a uwagę Damena
początkowo zwróciłyby jego jasne włosy. Razem uczestniczyliby w
ucztach i oglądaliby zmagania sportowe, a Laurent... Damen widział już,
jaki Laurent jest wobec ludzi, z którymi chce utrzymywać dobre stosunki
- czarujący i o ciętym języku, ale nie tak śmiertelnie groźny. Damen umiał
sam przed sobą przyznać, całkowicie szczerze, że gdyby poznał Laurenta
właśnie takiego, te złote rzęsy i kąśliwe uwagi mogłyby sprawić, że
znalazłby się w poważnym niebezpieczeństwie.

Otworzył oczy, ponieważ usłyszał zbliżających się jeźdźców. Poszedł w


stronę źródła odgłosów, przedarł się pomiędzy drzewami i stwierdził, że
stoi na obrzeżach vaskijskiego obozu. Dwie kobiety przyjechały właśnie
na spienionych koniach, a trzecia wyjeżdżała. Damen pamiętał, że
Laurent zeszłego wieczora spędził sporo czasu na negocjacjach i
układach z Vaskijkami. Przypomniał sobie także, że żaden mężczyzna nie
powinien się tutaj zbliżać, i właśnie w tym momencie naprzeciwko siebie
zobaczył grot włóczni.

Uniósł ręce w geście poddania się. Kobieta trzymająca włócznię nie


przeszyła go na wylot. Zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów, a potem
gestem kazała mu się zbliżyć. Damen wszedł do obozu, mając włócznię
tuż za plecami.

W odróżnieniu od obozu ludzi Laurenta tutaj panował ruch. Kobiety już


wstały i zajęły się odwiązywaniem zabezpieczonych na noc czternastu
więźniów i wiązaniem ich z powrotem na resztę dnia. Coś jeszcze
zajmowało ich uwagę. Damen zobaczył, że jest prowadzony do Laurenta
pogrążonego w rozmowie z dwiema nowo przybyłymi kobietami, które
zsiadły już z wyczerpanych koni i stały teraz koło nich. Gdy Laurent
zauważył Damena, zakończył rozmowę i zbliżył się do niego. Kobieta z
włócznią zniknęła.

- Obawiam się, że nie masz dość czasu - oznajmił Laurent.

Ton jego głosu jasno wskazywał, o co może chodzić.

- Dziękuję, ale przyszedłem tutaj, ponieważ usłyszałem konie - odparł


Damen.

- Lazar mówił, że przyszedł tutaj, ponieważ źle skręcił - zauważył


Laurent.
Nastąpiła chwila ciszy, w trakcie której Damen odrzucił kilka możliwych
odpowiedzi. W końcu odezwał się takim samym tonem:

- Rozumiem. Wolisz mieć chwilę prywatności?

- Nie mógłbym, nawet gdybym chciał. Stadko złotowłosych


Vaskijczyków naprawdę sprawiłoby, że zostałbym wydziedziczony —
powiedział Laurent. — Nigdy nie robiłem tego... z kobietą.

- To bardzo przyjemne.

- Ty to wolisz.

- Zazwyczaj.

- Auguste wolał kobiety. Powiedział mi, że jeszcze do tego dorosnę. Ja


mu odpowiedziałem, że on może zatroszczyć się o potomków rodu, a ja
będę czytać książki. Miałem wtedy.. dziewięć lat? Dziesięć? Wydawało mi
się, że jestem już dorosły. To pułapki nadmiernej pewności siebie.

Damen już miał coś odpowiedzieć, ale się powstrzymał. Wiedział, że


Laurent potrafi tak mówić bez końca. Nie zawsze było jasne, co kryje się
za jego słowami, ale czasami dawało się to odgadnąć.

- Możesz być spokojny — powiedział Damen. -Jesteś gotów, by


zmierzyć się z lordem Touarsem.

Zobaczył, że Laurent nieruchomieje. Ciemność nabrała teraz


granatowego odcienia i stawała się coraz jaśniejsza. Damen widział jasne
włosy, ale nie wyraz twarzy Laurenta.

Uświadomił sobie, że jest pytanie, które chciał zadać od bardzo dawna.

- Nie rozumiem, jakim cudem twój wuj do tego stopnia zapędził cię w
pułapkę. Potrafisz go przechytrzyć. Widziałem, jak to robisz.

- Może teraz wydaje się, że potrafię go przechytrzyć - odpowiedział


Laurent. — Ale kiedy ta gra się zaczęła, byłem... młodszy.
Wrócili do obozu, gdzie z namiotów zaczęły już dobiegać głosy. Niebo
szarzało, a żołnierze się budzili.

Młodszy. W czasie bitwy pod Marlas Laurent miał czternaście lat. A


może... Damen przeliczył w myślach miesiące. Bitwa została stoczona
wczesną wiosną. Laurent miał osiągnąć pełnoletniość późną wiosną.
Czyli jednak był wtedy młodszy. Miał trzynaście lat, prawie czternaście.

Damen spróbował wyobrazić sobie trzynastoletniego Laurenta, ale


okazało się to całkowicie niewykonalne. Tak samo niemożliwe było
wyobrażenie sobie Laurenta biorącego w tym wieku udział w bitwie i
wyobrażenie go sobie, jak towarzyszy wszędzie starszemu i
podziwianemu przez siebie bratu.

Nie był w stanie wyobrazić sobie Laurenta podziwiającego kogokolwiek.

Namioty zostały zwinięte, żołnierze dosiedli koni. Damen miał przed


sobą wyprostowane plecy i jasne włosy, jaśniejsze niż ciemne złoto
włosów księcia, z którym zmierzył się kilka lat temu.

Auguste. Jedyny człowiek honoru na zdradzieckim polu bitwy Ojciec


Damena w dobrej wierze zaprosił verańskiego posłańca do swojego
namiotu. Proponował Veranom korzystne warunki: mogli oddać swoje
ziemie i zachować życie. Posłaniec splunął na ziemię i powiedział: „Vere
nigdy nie ulegnie Akielos” i w tym właśnie momencie na zewnątrz
rozległy się pierwsze odgłosy verańskiego ataku. Atak przed
zakończeniem rokowań był olbrzymią ujmą na honorze, szczególnie w
sytuacji, gdy na polu bitwy znajdowali się królowie.

Walcz z nimi — powiedział ojciec Damena. Nie ufaj im. Ojciec Damena
miał rację. Był też przygotowany na wszystko.

Veranie byli tchórzami i oszustami, więc ich siły powinny były pójść w
rozsypkę, gdy podstępny atak został odparty przez pełne siły
akielońskiej armii. Jednakże z jakiegoś powodu nie rzucili się do ucieczki,
gdy rozpoczęła się prawdziwa walka. Utrzymali szyk, wykazali się
determinacją i przez długie godziny walczyli odważnie, aż w końcu
szeregi akielońskie zaczęły słabnąć.
Nie dowodził nimi sam król, generałem na polu bitwy był
dwudziestopięcioletni książę.

Ojcze, mogę go pokonać— powiedział Damen.

W takim razie ruszaj i przynieś nam zwycięstwo -odparł jego ojciec.

***

Równina nazywała się Hellay, zaś Damen znał ją jako półcalową


odległość na mapie, którą studiował w blasku lampy, naprzeciwko
pochylonej jasnej głowy. Kiedy poprzedniego wieczora omawiali z
Laurentem ukształtowanie terenu, powiedział:

- Lato było tutaj łagodne. Łąki będą porośnięte trawą i jeśli zostaniemy
zmuszeni do opuszczenia traktu, powinno dać się po nich wygodnie
jechać konno.

Jego słowa sprawdziły się co do joty. Trawa po bokach drogi była gęsta i
miękka. Przed nimi piętrzyły się wzgórza, które łączyły się i przechodziły
jedno w drugie. Wzgórza wznosiły się także na wschodzie.

Słońce wspinało się coraz wyżej. Wyruszyli przed świtem, jednak gdy
dotarli na pola Hellay, było dostatecznie dużo światła, by odróżnić
wzgórza od równiny, trawę od nieba, a niebo od tego, co leżało pod nim.

Słońce świeciło na nich z góry, gdy grzbiet południowego wzgórza


poruszył się. Zbliżająca się do nich linia rosła i zaczynała lśnić srebrem i
czerwienią.

Jadący na czele kolumny Damen ściągnął wodze i skręcił. Laurent zrobił


to samo, nie odrywając spojrzenia od południowego wzgórza. Linia
przestała być już linią, zamieniła się w pojedyncze kształty -dające się
rozpoznać kształty - a Jord nakazał zatrzymać się całemu oddziałowi.

Czerwień. Czerwień, barwa regenta, poprzetykana chorągwiami


przygranicznych fortów, coraz większymi i łopoczącymi na wietrze. Były
to chorągwie Ravenel - nie tylko chorągwie, lecz także piechota i konie,
wypływające zza wzgórza jak wino z przepełnionego kielicha, plamiące
zbocze kolorem, ciemniejące i zajmujące coraz większą powierzchnię.

Teraz już widać było kolumny, co umożliwiło oszacowanie z grubsza


liczebności: pięciuset lub sześciuset konnych, dwa oddziały piechoty po
stu pięćdziesięciu ludzi. Jeśli sądzić po tym, co Damen widział w
kwaterach wewnątrz twierdzy, musiała to być cała konnica Ravenel i
może nie połowa, ale znaczna część stacjonującej tam piechoty. Koń
poruszył się pod nim niespokojnie.

Chwilę później na zboczu po prawej stronie, znacznie bliżej, także


wyrosły ludzkie sylwetki. Znajdowały się na tyle blisko, że można było
rozpoznać barwy i twarze żołnierzy Był to wysłany przez Touarsa do
Breteau oddział, który poprzedniego dnia ruszył w drogę powrotną. Jak
widać, postanowił tu na nich zaczekać. Do poprzednich oszacowań
należało dodać jeszcze dwustu ludzi.

Damen wyczuwał nerwowe napięcie czekających za nim ludzi,


otoczonych przez barwy, do których połowa z nich nie miała nawet
cienia zaufania, i stojących twarzą z twarz z przeciwnikiem
przewyższającym ich liczebnością dziesięciokrotnie.

Oddziały Ravenel na wzgórzu rozdzieliły się, tworząc coraz szerszą literę


V.

- Zamierzają nas oskrzydlić. Czyżby pomylili nas z oddziałem wroga? —


odezwał się zaskoczony Jord.

- Nie — powiedział Laurent.

- Mamy jeszcze wolną drogę na północ - zauważył Damen.

- Nie — powiedział Laurent.

Grupa jeźdźców oddzieliła się od głównej kolumny sił Ravenel i ruszyła


prosto w ich stronę.

- Wy dwaj - polecił Laurent i wbił pięty w boki swojego konia.


Damen i Jord poszli w jego ślady. We trójkę wyjechali na wydłużoną łąkę,
by spotkać się z lordem Touarsem i jego ludźmi.

Jeśli wziąć pod uwagę zasady sztuki wojennej i protokół, od samego


początku nie był to dobry pomysł. Zdarzało się czasem, że gdy spotykały
się dwie armie, dochodziło do pewnych negocjacji pomiędzy posłańcami
bądź spotkań przywódców w celu ostatecznego omówienia warunków
starcia lub po prostu popisania się odwagą. Damen, galopując przez łąkę,
myślał o tym, jak bardzo obecna sytuacja przypominała wojnę, i czuł
przenikający go do szpiku kości niepokój. Niepokój potęgowały rozmiary
jadącej im na spotkanie grupy oraz ludzie wchodzący w jej skład.

Laurent ściągnął konia. Na czele grupy jechał lord Touars, a po jego


bokach znajdowali się konsul Guion oraz kapitan Enguerran.
Towarzyszyło im dwunastu żołnierzy na koniach.

- Lordzie Touarsie - odezwał się Laurent.

Nie nastąpiły żadne zbędne wstępy.

- Widzisz nasze siły. Pojedziesz z nami.

-Jak mniemam, zdążyłeś pod moją nieobecność otrzymać wiadomość od


mojego wuja - stwierdził Laurent.

Lord Touars nie odpowiedział, czekał obojętnie, podobnie jak okryci


płaszczami zbrojni jeźdźcy za jego plecami, więc to Laurent musiał
nietypowo dla siebie pierwszy przerwać milczenie.

- W jakim celu mam z wami jechać?

Na poznaczonej bliznami twarzy lorda Touarsa malowała się zimna


pogarda.

-Wiemy, że opłacasz vaskijskich bandytów. Wiemy, że uległeś


Akielończykowi i że spiskowałeś z Vaskijczykami, by osłabić nasz kraj
najazdami i atakami na granicy. Ofiarą jednego z takich ataków stała się
zacna wieś Breteau. W Ravenel zostaniesz osądzony i stracony za zdradę
stanu.

- Zdradę stanu — powtórzył Laurent.

- Czy zaprzeczysz, że udzieliłeś schronienia ludziom odpowiedzialnym


za te ataki i przekupiłeś ich, by obciążyli winą twojego wuja?

Te słowa padły jak cios topora. Potrafisz go przechytrzyć— powiedział


Damen, ale minęły długie tygodnie, od kiedy miał do czynienia z potęgą
regenta. Zmroziła go myśl, że pojmani bandyci rzeczywiście mogli zostać
przekupieni z myślą o tej chwili, ale nie przez Laurenta. Laurent
natomiast dostarczył w ten sposób Touarsowi stryczek, na którym sam
miał zawisnąć.

- Mogę zaprzeczyć, czemu tylko zechcę - oznajmi! Laurent. - Jako że nie


masz żadnych dowodów.

- Ma dowody. Ma moje zeznania. Wszystko widziałem.

Jeden z jeźdźców przepchnął się gwałtownie do przodu i odrzucił kaptur


płaszcza. W zbroi arystokraty wyglądał zupełnie inaczej, jego ciemne
pukle były wyszczotkowane i starannie ułożone, ale pięknie zarysowane
usta pozostawały znajome, podobnie jak zaczepny głos i wojownicze
spojrzenie. To był Aimeric.

Cały świat się zakołysał. Setki pozornie niewinnych scen ukazały się
teraz w zupełnie nowym świetle. Gdy Damen z lodowatym uczuciem w
żołądku zaczął wszystko rozumieć, Laurent już się poruszył. Nie po to, by
udzielić jakiejś gładkiej odpowiedzi -wykręcił łeb swojego konia tak, by
zagrodzić drogę Jordowi.

-Wracaj do oddziału - powiedział. - Natychmiast.

Jord był blady jak ściana, jakby właśnie przyjął cios miecza. Aimeric
obserwował ich z uniesionym podbródkiem, ale nie poświęcił Jordowi
szczególnej uwagi. Na twarzy Jorda malowały się ból zdrady i poczucie
winy, gdy w końcu oderwał wzrok od Aimerica i spojrzał w twarde,
nieustępliwe oczy Laurenta.
Poczucie winy — zawiedzione zaufanie, które niczym nóż wbiło się w
serce ich oddziału. Jak dawno temu wyjechał Aimeric i jak długo Jord to
ukrywał, kierując się źle pojętym poczuciem lojalności?

Damen zawsze uważał Jorda za dobrego kapitana i Jord rzeczywiście nim


był, nawet w tej chwili. Pobielały na twarzy, nie próbował wymyślać
żadnych wymówek i nie żądał wyjaśnień od Aimerica, tylko w milczeniu
zrobił to, co mu rozkazano.

To sprawiło, że Laurent został sam, tylko w towarzystwie swojego


niewolnika, zaś Damen był świadomy każdego ostrza miecza, każdego
grotu strzały, każdego żołnierza na wzgórzu. Był także świadomy
obecności Laurenta, który spojrzał lodowato na Aimerica, jakby w tym
momencie nie istniało nic innego.

- W ten sposób zrobiłeś sobie ze mnie wroga -oznajmił Laurent. - Nie


wyjdziesz na tym dobrze.

- Poszedłeś do łóżka z Akielończykiem - stwierdził Aimeric. -


Pozwoliłeś, żeby cię zerżnął.

- Tak jak ty pozwoliłeś Jordowi, żeby zerżnął ciebie? - zapytał Laurent.


— Z tą różnicą, że ty naprawdę to zrobiłeś. Czy wykonywałeś polecenie
ojca, czy też była to z twojej strony pomysłowa improwizacja?

- Nie zdradziłem swojej rodziny Nie jestem taki jak ty - odparł Aimeric.
— Ty nienawidzisz swojego wuja. Żywiłeś sprzeczne z naturą uczucie do
swojego brata.

- W wieku trzynastu lat? — Laurent, poczynając °d spojrzenia


lodowatych błękitnych oczu, a kończąc na wypolerowanych czubkach
butów, sprawiał wrażenie niezdolnego do jakichkolwiek ciepłych uczuć.
— Najwidoczniej zacząłem dojrzewać jeszcze wcześniej od ciebie.

Wydawało się, że te słowa dodatkowo rozwścieczyły Aimerica.

- Myślałeś, że wszystko ci ujdzie na sucho. Miałem ochotę roześmiać ci


się w twarz. Zrobiłbym to, gdyby żołądek nie wykręcał mi się na myśl o
służbie u ciebie.

Lord Touars przerwał tę wymianę zdań.

- Pojedziesz z nami dobrowolnie albo pojedziesz z nami, gdy pokonamy


twoich ludzi. Możesz wybierać.

Laurent przez chwilę milczał. Jego wzrok przesunął się po rozstawionych


na pozycjach oddziałach, oskrzydlającej go z obu stron konnicy
uzupełnionej siłami piechoty, z którymi jego własny niewielki oddział
nie miał szans stoczyć wyrównanej walki.

Sąd, podczas którego słowa Aimerica zostaną przeciwstawione słowom


Laurenta, będzie farsą, ponieważ Laurent nie miał wśród tych ludzi
dobrej opinii, która dawałaby mu wiarygodność. Znajdował się w rękach
frakcji swojego wuja. W Arles byłoby jeszcze gorzej, gdyż sam regent
mógłby do reszty zszargać mu reputację. Tchórz. Nieudacznik. Niezdolny
do sprawowania władzy.

Laurent nie zażąda od swoich ludzi, by za niego zginęli. Damen o tym


wiedział i uzmysłowił sobie, z uczuciem przypominającym ból w piersi,
że zrobiliby to, gdyby książę tylko poprosił. Ta zbieranina żołnierzy,
niedawno jeszcze podzielona, gnuśna i nielojalna, teraz walczyłaby do
ostatniego tchu za swojego księcia, gdyby wydał taki rozkaz.

-Jeśli poddam się twoim żołnierzom i stanę przed sądem mojego wuja —
zaczął Laurent - co stanie się z moimi ludźmi?

-Twoje zbrodnie nie ciążą na nich. Nie są winni niczego poza źle
ulokowaną lojalnością, dlatego darujemy im życie i nie odbierzemy
wolności. Oddział zostanie rozwiązany, zaś kobiety odeskortowane do
granicy vaskijskiej. Oczywiście niewolnik zostanie stracony.

- Oczywiście - powtórzył Laurent.

Teraz odezwał się konsul Guion.

- Twój wuj nigdy by ci tego nie powiedział -oznajmił, podjeżdżając do


swojego syna, Aimerica. - Dlatego ja to zrobię. Lojalność wobec twojego
ojca i brata sprawiły, iż wuj traktował cię z pobłażliwością, na jaką nigdy
nie zasługiwałeś. Odpłaciłeś mu się lekceważeniem i pogardą,
zaniedbywaniem swoich obowiązków i całkowitą obojętnością dla
wstydu, jaki przyniosłeś swojej rodzinie. Nie zaskakuje mnie, że twoja
samolubna natura popchnęła cię do zdrady stanu, ale jak mogłeś zawieść
zaufanie swojego wuja, który zawsze traktował cię z życzliwością i
dobrocią?

- Bezgraniczna życzliwość mojego wuja — stwierdził Laurent. —


Zapewniam cię, że to nie było trudne.

- Nie okazujesz nawet cienia skruchy — powiedział Guion.

- A skoro mowa o zaniedbywaniu obowiązków — zaczął Laurent.

Uniósł rękę. W oddali dwie Vaskijki odłączyły się od oddziału i ruszyły


konno w ich stronę. Enguerran poruszył się, zaniepokojony, ale Touars
gestem nakazał mu spokój - obecność dwóch kobiet nie stanowi-ła
praktycznie żadnej różnicy. Kiedy znajdowały się w połowie drogi,
można było dostrzec, że jedna z nich wiezie za siodłem jakiś pakunek;
gdy zbliżyły się jeszcze bardziej, można było dostrzec, co to za pakunek.

-Mam tu coś twojego. Skarciłbym cię za taką nieostrożność, ale sam


właśnie miałem okazję przekonać się, że obozowe szumowiny potrafią
przekraść się z jednego oddziału do drugiego.

Laurent powiedział coś po vaskijsku. Kobieta zrzuciła pakunek z konia


na ziemię, jakby pozbywała się niechcianej przesyłki.

To był brązowowłosy mężczyzna, ze związanymi nadgarstkami i


kostkami, jak upolowany dzik, który ma zostać przeniesiony na drągu.
Twarz miał pokrytą brudem, włosy na skroni posklejane zaschniętą
krwią. To nie był wojownik klanowy.

Damen wrócił myślami do vaskijskiego obozu. Rano zastał tam


czternastu więźniów, podczas gdy wczoraj było ich dziesięciu. Popatrzył
przenikliwie na Laurenta.
- Jeśli sądzisz — odezwał się Guion — że niezdarne próby
wykorzystania zakładnika nas powstrzymają lub opóźnią oddanie cię w
ręce sprawiedliwości, głęboko się mylisz.

- To jeden z naszych zwiadowców - powiedział Enguerran.

- To czterech z waszych zwiadowców - poprawił go Laurent.

Jeden z żołnierzy zeskoczył z konia i przyklęknął koło więźnia. Touars


spojrzał na Enguerrana, marszcząc brwi.

- Nie otrzymaliśmy części raportów? - zapytał.

- Ze wschodu. Opóźnienia to nic nadzwyczajnego przy tak rozległym


terenie - wyjaśnił Enguerran.

Żołnierz przeciął więzy krępujące nadgarstki i stopy więźnia, a kiedy


wyciągnął knebel, zwiadowca usiadł szybko, chociaż jego ruchy były
sztywne, jak zwykle u człowieka, którego dopiero co uwolniono z
ciasnych sznurów.

Jego słowa były niewyraźne:

- Panie... siły zbrojne na południu, jadą w tę stronę, by zatrzymać cię na


polach Hellay...

-Jesteśmy na polach Hellay - oznajmił konsul Guion ostro i niecierpliwie.


Kapitan Enguerran popatrzył na Laurenta z zupełnie innym wyrazem
twarzy.

- Jakie siły? — głos Aimerica zrobił się wyższy niż zwykle i pełen
napięcia.

Damen przypomniał sobie pościg po dachach, zrzucanie sznurów z


suszącym się praniem na ludzi w dole, podczas gdy w górze na niebie
wirowały gwiazdy...

- Bez wątpienia zbieranina sojuszników z górskich klanów albo


najemnicy z Akielos.
...przypomniał sobie brodatego posłańca, który ukląkł na widok Laurenta
w pokoju w gospodzie...

-To by wam się spodobało, prawda? — zapytał Laurent.

...przypomniał sobie Laurenta rozmawiającego poufale, przyciszonym


głosem z Torveldem na pachnącym perfumami balkonie, ofiarowującego
patryjskiemu księciu królewski dar w postaci niewolników.

Zwiadowca mówił dalej:

- ...niosą chorągwie księcia i żółte sztandary patryjskie...

Raniącemu uszy dźwiękowi rogu jednej z Vaskijek odpowiedział


podobny dźwięk, jak odległe echo. Niska, żałobna nuta odezwała się
znowu, a potem jeszcze raz i jeszcze raz ze wschodu. Nad wydłużonym
wzgórzem po stronie wschodniej jak grzywa wyrosły chorągwie, a potem
lśniąca broń i sylwetki żołnierzy.

Spośród wszystkich obecnych tylko Laurent nie spojrzał na szczyt


wzgórza. Nie spuszczał wzroku z lorda Touarsa.

- Mogę wybierać?

Zaplanowałeś to sobie! — Nicaise rzucił te słowa w twarz Laurentowi.


Chciałeś, żeby on zobaczył!

- Czy sądziłeś — zapytał Laurent - że jeśli rzucisz mi wyzwanie, to go


nie przyjmę?

Oddziały patryjskie rozciągnęły się wzdłuż horyzontu po wschodniej


stronie, jaśniejąc w blasku południowego słońca.

-Moje lekceważenie i pogarda - odezwał się Laurent - nie muszą liczyć na


twoją łaskę. Lordzie Touarsie, stoisz przede mną w moim własnym
królestwie, mieszkasz na mojej ziemi i oddychasz, ponieważ ci na to
pozwalam. Teraz ty dokonaj wyboru.

- Atakujcie. - Aimeric patrzył na przemian na Touarsa i swojego ojca.


Zaciskał dłonie na wodzach tak mocno, że zbielały mu kłykcie. —
Zaatakujcie go teraz, zanim przybędą tamci ludzie. Nie znacie go, on
potrafi... wykręcić wszystko na swoją korzyść...

- Wasza Wysokość - powiedział lord Touars. -Otrzymałem rozkazy od


twojego wuja. Stoi za nimi cały autorytet regenta.

- Regencja została ustanowiona, by zabezpieczyć moją przyszłość -


przypomniał Laurent. - To zaś oznacza, że władza, jaką ma nad tobą mój
wuj, podlega mojej władzy nad nim. Jeśli wyniknie z tego sprzeczność,
twoim obowiązkiem jest odmówić wykonania jego rozkazów.

- Potrzebuję czasu, aby się nad tym zastanowić i ponownie omówić


sprawy z moimi doradcami. Daj mi godzinę — powiedział lord Touars.

- Jedź - odparł Laurent.

Na rozkaz lorda Touarsa towarzysząca mu grupa zawróciła i ruszyła w


stronę swoich oddziałów.

Laurent zawrócił konia i spojrzał prosto na Damena.

- Chcę, żebyś dowodził moimi ludźmi. Przejmij dowodzenie od Jorda.


Należy ci się to. Od początku ty powinieneś to robić — powiedział. Jego
następne słowa były twarde i nieubłagane: — Touars stanie do walki.

- On się waha - zauważył Damen.

- On się waha, ale Guion nie da mu możliwości odwrotu. Guion postawił


wszystko na mojego wuja i wie, że jakakolwiek decyzja, która
zaprowadzi mnie na tron, jego samego zaprowadzi na szafot. Nie pozwoli
Touarsowi wycofać się z tej walki — powiedział Laurent. — Przez ostatni
miesiąc prowadziłem z tobą gry wojenne nad mapą. Na polu bitwy jesteś
lepszym strategiem ode mnie. Czy jesteś lepszy także od przygranicznych
lordów w moim kraju? Czekam na twoją radę, kapitanie.

Damen znowu popatrzył na wzgórza. Przez tę chwilę, pomiędzy dwiema


armiami, on i Laurent byli całkowicie sami.
Laurent dzięki przybyłym ze wschodu oddziałom patryjskim miał teraz
siły dorównujące liczebnością armii wroga i ustawione na
korzystniejszych pozycjach. Zdobycie przewagi w walce wymagało
utrzymania tych pozycji, zaś porażkę mogły na nich ściągnąć nadmierna
pewność siebie lub ulegnięcie strategii obranej przez przeciwnika.

Jednakże lord Touars znajdował się tutaj, na polu bitwy, a Damen czuł, że
zaczyna się w nim gotować akielońska krew. Pomyślał o setkach
traktatów tłumaczących, dlaczego niemożliwe jest wywabienie Veran z
ich fortec.

-Mogę wygrać dla ciebie tę bitwę. Ale jeśli chcesz dostać Ravenel... -
zaczął Damen. Czuł, że jego instynkt bitewny buzuje na myśl o tak
śmiałym planie, jakim było zajęcie jednej z najpotężniejszych fortec na
verańskiej granicy. Nie porwał się na to nawet jego ojciec, w
najśmielszych snach nie uznawał tego za możliwe. - Jeśli chcesz zdobyć
Ravenel, musisz ich odciąć od twierdzy i nie możesz pozwolić, by
ktokolwiek przedostał się w jedną lub drugą stronę. Żadnych posłańców,
żadnych gońców, szybkie i czyste zwycięstwo niepozwalające im na
odwrót. Jeśli do Ravenel dotrze, co tu się stało, zdążą przygotować się do
obrony. Musisz wykorzystać część oddziałów patryjskich, by otoczyć
przeciwnika, mimo że uszczupli to nasze główne siły, a następnie
przełamać linię obrony, najlepiej jak najbliżej miejsca, w którym będzie
się znajdować lord Touars. To będzie trudniejsze.

- Masz godzinę - powiedział Laurent.

- Byłoby łatwiej - stwierdził Damen - gdybyś uprzedził mnie, czego się


mogę spodziewać, w górach albo w obozie vaskljskim.

- Nie wiedziałem, kto to jest — przyznał Laurent.

Te słowa rozwinęły się w głowie Damena jak mroczny kwiat.

- Miałeś co do niego rację - mówił dalej Laurent. - Przez pierwszy tydzień


prowokował bójki, a kiedy to się nie sprawdziło, poszedł do łóżka z
moim kapitanem. — Głos Laurenta był całkowicie wyprany z emocji. —
Jak myślisz, co takiego odkrył Orlant, że skończył przeszyty mieczem
Aimerica?

Orlant - pomyślał Damen i poczuł nagły przypływ mdłości.

Laurent zdążył już jednak spiąć konia i ruszył galopem w stronę swojego
oddziału.
ROZDZIAŁ XVI
Kiedy wrócili, w oddziale panowała napięta atmosfera. Żołnierze,
otoczeni chorągwiami regenta, byli niespokojni. Godzina nawet w części
nie wystarczała na wszystkie przygotowania. Nikt nie był zadowolony.
Odesłali wozy, służących i luzaki. Uzbroili się i wzięli tarcze. Vaskijki, z
którymi zawarto tylko tymczasowy sojusz, odjechały razem z wozami —
z wyjątkiem dwóch kobiet, które zostały, by walczyć, pod warunkiem, że
otrzymają konie wszystkich zabitych przez siebie przeciwników.

— Ludzie regenta sądzili, że mają nad nami przewagę liczebną —


oznajmił Laurent, zwracając się do oddziału. — Spodziewali się, że
poddamy się bez walki.

— Nie damy im się zastraszyć, nie pozwolimy, żeby nas pokonali i


zmusili do ucieczki - powie dział Damen. - Przyjcie naprzód. Nie
zatrzymujcie się, by walczyć z pierwszą linią wroga. Zetrzemy ich w
proch. Jesteśmy tutaj, żeby walczyć za naszego księcia!

- Za księcia! — rozległy się okrzyki. Żołnierze ścisnęli miecze, nasunęli


na oczy przyłbice i ryknęli na całe gardło.

Damen, galopujący na koniu wzdłuż całej długości oddziału, wydał


rozkaz, a kolumna posłusznie zmieniła szyk z podróżnego na bojowy.
Żołnierze wyzbyli się już niedbalstwa i nieposłuszeństwa. Nadal
brakowało im doświadczenia, ale mieli za sobą ponad pół miesiąca
bezustannej musztry.

Jord podjechał do Damena.

- Cokolwiek stanie się ze mną później, chcę walczyć - oznajmił.

Damen skinął głową, a potem odwrócił się i przesunął szybko wzrokiem


po oddziałach Touarsa.

Znał pierwszą zasadę wojny: bitwy wygrywali żołnierze. Jeśli żadna


strona nie miała znaczącej przewagi liczebnej, kluczowe było to, kto ma
lepiej wyszkolone oddziały. Wydawane przez dowódcę rozkazy były
bezużyteczne, jeśli podwładni wahali się przed ich wykonaniem.

Bez cienia wątpliwości mieli przewagę taktyczną. Czoło armii Touarsa


znajdowało się naprzeciwko oddziału Laurenta, ale teraz z boku pojawili
się Patryjczycy. Gdyby Touars kazał swoim ludziom ruszyć naprzód,
musieliby skręcić, by utworzyć drugi front przeciwko Patryjczykom, lub
też zostaliby zaatakowani od tyłu. Jednakże żołnierze Touarsa byli
weteranami wyćwiczonymi w manewrach na wielką skalę. Doskonale
potrafiliby rozdzielić oddziały na dwa fronty.

Ludzie Laurenta nie umieli wykonywać złożonych manewrów na polu


bitwy. Kluczowe było, żeby nie zmuszać ich do rzeczy zbyt trudnych, ale
skoncentrować się na utrzymaniu szyku, czyli jedynej rzeczy, którą
bezustannie ćwiczyli podczas musztry, i jedynej rzeczy, której się
nauczyli. Musieli przedrzeć się przez linię obrony Touarsa, bo w
przeciwnym razie ta bitwa zostanie przegrana, a Laurent wpadnie w ręce
swojego wuja.

Damen uświadomił sobie, że odczuwa gniew - mniej z powodu Aimerica i


jego zdrady, a bardziej z powodu regenta i rozpowszechnianych przez
niego nikczemnych plotek. Regent naginał prawdę, zwodził innych, sam
zaś pozostawał nieskazitelnie czysty i nietykalny, chociaż wysłał
podwładnych, by walczyli przeciwko własnemu księciu.

Linia obrony zostanie przełamana. Damen zamierzał tego dopilnować.

Kątem oka zobaczył konia Laurenta. Unoszący się w powietrzu zapach


zieleni i zgniecionej trawy już niedługo miał przemienić się w coś innego.
Laurent milczał przez długą chwilę, zanim się odezwał.

— Ludzie Touarsa będą mniej jednomyślni, niż się wydają. Niezależnie


od tego, jakie plotki rozsiewał o mnie wuj, tutaj na granicy chorągiew z
gwiazdą ma swoje znaczenie.

Nie wspomniał imienia swojego brata. To on miał teraz zająć miejsce na


pierwszej linii, gdzie zawsze walczył Auguste, ale w odróżnieniu od
swojego brata Laurent stawał do bitwy, by zabijać własnych ludzi.
-Wiem — odezwał się Laurent - że większość pracy kapitana musi zostać
wykonana przed bitwą. Byłeś moim kapitanem przez te wszystkie
godziny, kiedy planowaliśmy musztrę i trenowaliśmy żołnierzy. To ty
zdecydowałeś, że musztra ma być jak najprostsza i musi koncentrować
się na utrzymywaniu i łamaniu szyku.

- Popisywanie się jest dobre na parady. Bitwy wygrywa się dzięki


dobrze opanowanym podstawom.

- Moja strategia wyglądałaby inaczej.

- Wiem. Ty nadmiernie wszystko komplikujesz.

Po drugiej stronie rozległych pól Hellay szeregi ludzi Touarsa stały w


idealnie równym szyku.

Laurent wyrażał się całkowicie jasno.

-„Szybkie i czyste zwycięstwo niepozwalające im na odwrót”. Chodziło ci


o to, że musimy to zrobić szybko i że nie mogę sobie pozwolić na stratę
połowy moich sił. Dlatego mam dla ciebie rozkazy: kiedy przełamiemy
ich linię obrony, ty i ja odszukamy ich dowódców. Ja się zajmę Guionem,
a jeśli znajdziesz przede mną lorda Touarsa — oznajmił Laurent - zabij
go.

- Co takiego? — zapytał Damen.

Każde słowo było jednoznaczne.

- W ten sposób Akielończycy wygrywają wojny, prawda? Po co walczyć z


całą armią, skoro można po prostu ściąć jej głowę?

Po dłuższej chwili Damen odpowiedział:

- Nie będziesz musiał ich szukać. Oni także będą chcieli cię znaleźć.

— W takim razie odniesiemy szybkie zwycięstwo. Mówiłem całkowicie


poważnie. Jeśli dzisiaj będziemy nocować w Ravenel, rano zdejmę ci
obrożę z szyi. To jest bitwa, którą miałeś stoczyć.
***

Nie mieli godziny. Mieli zaledwie połowę tego czasu. Nie było też
żadnego ostrzeżenia - Touars liczył, że dzięki elementowi zaskoczenia
zniweluje przewagę, jaką siłom Laurenta dawała pozycja.

Jednakże Damen widział już wcześniej, jak Veranie lekceważą toczące się
negocjacje, i był na to przygotowany, zaś Laurenta oczywiście trudniej
było zaskoczyć, niż większość ludzi mogłaby przypuszczać.

Początkowe manewry, tak jak zawsze, były płynne i geometryczne.


Zagrały trąbki i ruszyła pierwsza fala: Touars starał się otworzyć drugi
front i napotkał konnicę Laurenta szarżującą na niego na wprost. Damen
wydawał rozkazy: utrzymać równe tempo. Od utrzymania szyku zależało
wszystko, ich formacja nie mogła się rozpaść w ferworze szarży Ludzie
Laurenta jechali galopem, ściągając wodze, chociaż konie potrząsały
łbami i rwały się do cwału. Tętent kopyt wypełniał uszy i stawał się
coraz głośniejszy, krew szumiała w żyłach, napięcie przypominało iskrę
wywołującą pożar stepu. Utrzymać tempo.

Impet zderzenia przywodził na myśl głazy spadające z lawiną pod


Nesson. Damen poczuł znajomy dreszcz napięcia towarzyszący nagłej
zmianie skali, gdy panoramę widoczną podczas szarży zastąpił widok
ciał zderzających się z metalem, koni i ludzi wpadających na siebie z
pełnym impetem. Nie dało się usłyszeć niczego poza wrzaskami ludzi i
łoskotem, szyk po obu stronach skręcił i wszystko wskazywało na to, że
zaraz się załamie, równe szeregi i wzniesione pionowo chorągwie
zastąpiła skłębiona masa walczących ciał. Konie potykały się i
odzyskiwały równowagę; inne upadały, przeszyte mieczami lub
włóczniami.

Nie zatrzymujcie się, żeby walczyć z pierwszą linią wroga — powiedział


Damen. Zabijał, jego miecz kosił ludzi, tarcza i koń stanowiły taran
pozwalający mu przedzierać się coraz dalej i dalej, czystą siłą otwierający
przejście dla żołnierzy jadących za nim. Kolo niego ktoś upadł z gardłem
przeszytym włócznią. Po lewej rozległ się koński kwik, a wierzchowiec
Rocherta przewrócił się na ziemię. Przed Damenem przeciwnicy
metodycznie padali, padali i padali.
Damen starał się dzielić swoją uwagę. Pochwycił cios miecza na tarczę,
zabił żołnierza, który go zaatakował, i jednocześnie przez cały czas
wyczekiwał chwili, gdy linia obrony Touarsa się załamie. To właśnie był
najtrudniejszy moment, jeśli się dowodziło z pierwszej linii - nie dać się
zabić i jednocześnie analizować w myślach całą walkę. A jednak było to
także uskrzydlające - miał wrażenie, że walczy w dwóch osobach, na
dwóch różnych płaszczyznach.

Wyczuwał, że szeregi ludzi Touarsa zaczynają słabnąć, szyk ustępuje pod


naporem nabierającej nowego impetu szarży, co oznaczało, że żołnierze
wroga musieli się wycofać lub zginąć. Musieli zginąć. Damen zamierzał
zmiażdżyć siły Touarsa na oczach człowieka, któremu lord z Ravenel
rzucał wyzwanie.

Usłyszał, że przeciwnik wydaje rozkazy przegrupowania. Przełamać linię


obrony. Przełamać ją.

On także wezwał ludzi Laurenta, by przegrupowali się wokół niego.


Dowódca wykrzykujący rozkazy mógł liczyć, że w najlepszym razie
usłyszą go najbliżsi żołnierze, ale jego słowa były powtarzane przez
kolejne głosy, a potem dźwięki rogu. Żołnierze, którzy ćwiczyli ten
manewr pod Nesson raz za razem, zgromadzili się wokół Damena w
idealnym szyku, w znakomitej większości cali i zdrowi.

W tym właśnie momencie oddziałami Touarsa, nadal starającymi się


przegrupować, zachwiał z boku impet drugiej szarży Patryjczyków.

Pierwsze pęknięcia w szeregach przeciwnika, nagły wybuch chaosu.


Damen był świadomy obecności Laurenta obok siebie — nie mogło być
inaczej. Zobaczył, że koń Laurenta potyka się, krwawiąc z długiego cięcia
na łopatce, zaś koń przed nim upada na ziemię. Zobaczył, że Laurent
zaciska uda, zmienia dosiad i spina wierzchowca do skoku nad
wierzgającą przeszkodą, ląduje po drugiej stronie już z obnażonym
mieczem i oczyszcza wokół siebie pole dwoma precyzyjnym ciosami,
obracając jednocześnie konia. Nie dało się nie pamiętać, że ten sam
człowiek wyprzedził podczas polowania Torvelda na umierającym koniu.

Laurent miał też najwyraźniej rację w jeszcze jednej sprawie: otaczający


go żołnierze odrobinę się cofali, ponieważ widzieli przed sobą swojego
księcia, w złotej zbroi i pod lśniącą gwiazdą. W miastach i na paradach
budził zawsze zachwyt i był postrzegany jako symbol władzy Zwykli
żołnierze wahali się przed zaatakowaniem go bezpośrednio.

Ale tylko zwykli żołnierze. Guion wie, że jakakolwiek decyzja, która


zaprowadzi mnie na tron, jego samego zaprowadzi na szafot - powiedział
Laurent. Gdy szala zwycięstwa w bitwie zaczęła przechylać się na stronę
sił księcia, zabicie Laurenta stało się dla Guiona priorytetem.

Damen zobaczył najpierw, że chorągiew Laurenta upada, co zawsze


stanowiło zły znak. To kapitan wroga, Enguerran, zaatakował księcia i —
jak pomyślał Damen — miał się zaraz boleśnie przekonać, że regent mijał
się z prawdą, gdy opisywał umiejętności swojego bratanka.

- Do księcia! — zawołał Damen, ponieważ wyczuł, że zamieszanie wokół


Laurenta nabiera nowego charakteru. Jego ludzie zaczęli się gromadzić,
ale zbyt późno. Enguerran był częścią grupy przeciwników, wśród
których znajdował się sam lord Touars. Touars, mający otwartą drogę do
Laurenta, zaszarżował. Damen spiął własnego konia.

Wierzchowce zderzyły się ciężko, masywne ciała wpadły na siebie z


takim impetem, że oba konie poleciały na ziemię, wierzgając i rzucając
się gwałtownie.

Upadek był bolesny, mimo że Damen miał na sobie zbroję. Przetoczył się,
żeby uniknąć uderzających na oślep kopyt rozpaczliwie starającego się
wstać konia. Doświadczenie podpowiedziało mu, że powinien przetoczyć
się jeszcze raz.

Poczuł, że ostrze miecza Touarsa wbija się w ziemię, przecina rzemienie


przytrzymujące hełm i -tam, gdzie powinno natrafić na szyję - ześlizguje
się z metalicznym zgrzytem po złotej obroży Damen podniósł się i stanął
naprzeciwko Touarsa. Czuł, że ma przekrzywiony hełm, co stanowiło
zagrożenie. Drugą ręką odrzucił tarczę, rezygnując z niej.

Spojrzał prosto w oczy lordowi Touarsowi.


- Niewolnik - stwierdził pogardliwie lord Touars, wyciągnął swój miecz z
ziemi i spróbował wbić go w Damena.

Damen odparł jego atak ripostą i wyprowadzeniem ciosu, który strzaskał


tarczę przeciwnika. Touars był dostatecznie dobrym szermierzem, by nie
ulec w trakcie tej pierwszej wymiany ciosów. Nie był nieopierzonym
rekrutem, tylko doświadczonym bohaterem wielu wojen. Był także mniej
zmęczony, ponieważ nie musiał przed chwilą walczyć na samym froncie
prowadzonej szarży Odrzucił tarczę, uniósł miecz i zaatakował. Gdyby
był młodszy o piętnaście lat, mogłoby to być dla Damena wyzwanie.
Druga wymiana ciosów udowodniła, że nie było. Jednakże zamiast
zaatakować ponownie Touars cofnął się o krok. Jego twarz zmieniła
wyraz.

Nie była to, jak można by się spodziewać, reakcja na poziom umiejętności
przeciwnika ani też spojrzenie człowieka, który wiedział, że przegrał
walkę. To było coraz wyraźniejsze niedowierzanie i zrozumienie.

- Znam cię — odezwał się lord Touars urywanym głosem, jakby to


wspomnienie wyrwało się siłą z jego pamięci. Rzucił się do ataku.

Damen pomimo szoku zareagował instynktownie, odparował cios, a


potem wyprowadził pchnięcie od dołu, wykorzystując widoczną lukę w
obronie przeciwnika.

- Znam cię — powtórzył lord Touars.

Miecz Damena zagłębił się w ciało, instynkt nakazał Damenowi zrobić


krok naprzód i wbić ostrze mocniej.

- Damianos - powiedział Touars. - Księciobójca.

To były jego ostatnie słowa. Damen wyciągnął miecz i cofnął się o krok.

Uświadomił sobie, że obok nich znajduje się jeszcze jeden człowiek,


znieruchomiały, jakby skamieniał w środku bitwy. Damen zrozumiał, że
to, co się właśnie wydarzyło, zostało zobaczone i usłyszane.
Odwrócił się, nie zamierzając ukrywać prawdy. Zdemaskowany w ten
sposób, nie miał żadnej możliwości, by się ukryć. Laurent — pomyślał i
podniósł wzrok, by spojrzeć w oczy człowiekowi, który był świadkiem
ostatnich słów lorda Touarsa.

To nie był Laurent. To był Jord. Wpatrywał się ze zgrozą w Damena,


bezwiednie ściskając miecz.

- Nie - powiedział Damen. - To nie...

Wokół toczyły się ostatnie starcia tej bitwy, ale Damen przestał zwracać
na nie uwagę, ponieważ z całą mocą uświadomił sobie, co zobaczył Jord.
Jak to wyglądało w oczach Jorda — po raz drugi tego dnia.

- Czy on o tym wie? — zapytał gwałtownie Jord.

Damen nie zdążył odpowiedzieć. Ludzie Laurenta przechwycili sztandary


Touarsa, obalili chorągwie Ravenel. To się działo naprawdę: żołnierze
Ravenel poddawali się na prawo i lewo, a sam Damen został porwany
przez ciżbę ludzi, którzy zaczęli triumfalnie skandować na cześć księcia.
Bliżej słyszał także powtarzane swoje imię: „Damen, Damen”.

***

Wśród wiwatów Damen dostał nowego konia i wskoczył na siodło. Jego


ciało pokrywał pot po bitwie, na bokach jego konia widać było ciemne
plamy. Damen czuł się tak samo jak w tamtym momencie, zanim szarża
dosięgła pozycji wroga.

Laurent podjechał do niego, wciąż na tym samym koniu, mającym teraz


na łopatce smugę zaschniętej krwi.

- No cóż, kapitanie — odezwał się. - Teraz zostaje nam tylko zająć


niezdobytą twierdzę. - Jego oczy lśniły jasno. - Ci, którzy się poddali, mają
być dobrze traktowani. Później dam im szansę, by przyłączyli się do
mnie. Zrób to, co uważasz za stosowne, w sprawie rannych i poległych, a
potem wróć do mnie. Chcę, żebyśmy w ciągu pół godziny wyruszyli do
Ravenel.
Zająć się żywymi. Rannych należało odesłać do patryjskich namiotów,
gdzie zajmą się nimi Paschal i i jego patryjscy koledzy. Wszyscy mają
otrzymać pomoc. To nie będzie łatwe zadanie — Veranie wysłali
dziewięciuset ludzi, ale nie towarzyszyli im lekarze, ponieważ nikt nie
spodziewał się, że dojdzie do walki.

Zająć się poległymi. Zwyczajowo strona zwycięska zabierała swoich


poległych, a potem, jeśli była dostatecznie wspaniałomyślna, pozwalała
na to samo stronie pokonanej. Jednakże wszyscy ci ludzie byli Veranami,
więc zabitych po obu stronach należało traktować z takim samym
szacunkiem.

Następnie mieli jechać do Ravenel bez żadnych opóźnień i zwłoki. W


Ravenel powinni być lekarze, których nie zabrał ze sobą Touars. Poza
tym ważne było, by wykorzystać element zaskoczenia, na który tak
ciężko zapracowali. Damen ściągnął wodze konia i znalazł mężczyznę,
którego szukał, popchniętego jakimś impulsem do poszukiwania
samotności na samym krańcu pola walki. Damen zeskoczył na ziemię.

- Czy zamierzasz mnie teraz zabić? — zapytał Jord.

- Nie - powiedział Damen.

Zapadła cisza. Dzieliły ich dwa kroki. Jord wyciągnął nóż i trzymał go
nisko, ściskając rękojeść pobielałymi palcami.

- Nie powiedziałeś mu - stwierdził Damen.

- Nie próbujesz nawet zaprzeczać? — zapytał Jord. Roześmiał się


ochryple, ponieważ Damen milczał. - Od samego początku tak bardzo nas
nienawidziłeś? Nie wystarczyło nas zaatakować, zabrać nasze ziemie?
Musiałeś bawić się w tę... w tę chorą grę?

- Jeśli mu powiesz, nie będę mógł mu służyć ~ powiedział Damen.

- Jeśli mu powiem? — powtórzył Jord. - Powiem mu, że człowiek,


któremu ufał, bezustannie go okłamywał, oszukał go i poniżył
najbardziej, jak to możliwe?
- Nie skrzywdziłbym go - oznajmił Damen. Miał wrażenie, że te słowa
spadają jak kawałki ołowiu.

- Zabiłeś jego brata, a potem położyłeś się na nim.

Ujęte w ten sposób, zabrzmiało to ohydnie. Damen powinien powiedzieć,


że nic takiego ich nie łączyło, ale nie mógł, nie potrafił. Poczuł
ogarniającą go falę gorąca, a potem zimna. Pomyślał o wyszukanych,
kąśliwych uwagach Laurenta, lodowatych ripostach, jeśli Damen za
bardzo naciskał. Jeśli jednak tego nie robił - jeśli dostosowywał się do
subtelnego rytmu i ukrytego nurtu - rozmowa stawała się coraz bardziej
poufała, aż mógł się tylko zacząć zastanawiać, czy wiedział - czy obaj
wiedzieli, co czynią.

-Wyjadę - powiedział. - Od samego początku zamierzałem to zrobić.


Zostałem tylko dlatego, że...

- Owszem, wyjedziesz. Nie pozwolę, żebyś nas zniszczył. Poprowadzisz


nas do Ravenel, nie powiesz mu ani słowa, a gdy zdobędziemy twierdzę,
wsiądziesz na konia i odjedziesz. On będzie żałował twojego zniknięcia i
nigdy się o niczym nie dowie.

Właśnie to planował Damen. Właśnie to planował od samego początku.


Uderzenia serca w jego piersi przypominały ciosy miecza.

- Rano — powiedział. — Dam mu tę twierdzę i wyjadę rano. To właśnie


mu obiecałem.

- Wyjedziesz, zanim słońce znajdzie się pośrodku nieba, albo sam mu to


powiem - zapowiedział Jord. - A wtedy to, co zrobił ci w pałacu, będzie
jak pocałunek kochanka w porównaniu z tym, co się z tobą stanie.

Jord był lojalny. Damen zawsze go za to lubił, za nieugięte zasady, które


przypominały mu ludzi z jego ojczyzny. Wokół nich rozciągał się
krajobraz po bitwie, zwycięstwo upamiętnione ciszą i stratowaną trawą.

- On się dowie. — Damen usłyszał własne słowa. - Kiedy dotrą do niego


wieści o moim powrocie do Akielos. Dowie się. Chciałbym, żebyś mu
wtedy powiedział, że...

- Przerażasz mnie — oznajmił Jord. Zaciskał dłonie na nożu. Obie


dłonie.

- Kapitanie! - rozległ się czyjś głos. - Kapitanie!

Damen nie odrywał wzroku od twarzy Jorda.

- Wołają cię - powiedział Jord.


ROZDZIAŁ XVII
Damen zaciskał dłoń na ramieniu Enguerrana i wlókł rannego kapitana
oddziałów Ravenel do jednego z okrągłych patryjskich namiotów na
skraju pola bitwy, gdzie mieli zaczekać na Laurenta.

Jeśli zachowywał się z większą brutalnością, niż było to konieczne, to


dlatego, że nie aprobował tego planu. Kiedy usłyszał o nim po raz
pierwszy, miał wrażenie, że na jego barki złożono ogromny ciężar,
przygniatający całe jego ciało. Teraz wypuścił Enguerrana w namiocie i
patrzył, jak mężczyzna wstaje; Damen nie próbował mu jednak pomagać.
Z rany na boku kapitana nadal sączyła się krew.

Laurent wszedł do namiotu, ściągnął hełm, a Damen wiedział, co w tym


momencie zobaczył Enguerran: złotego księcia w zakrwawionej zbroi, z
włosami wilgotnymi od potu i bezlitosnym wzrokiem. Rana Enguerrana
została zadana mieczem Laurenta, krew na książęcej zbroi była krwią
Enguerrana.

- Uklęknij — polecił Laurent.

Enguerran z brzękiem zbroi opadł na kolana.

- Wasza Wysokość — powiedział.

- Zwracasz się do mnie jako do swojego księcia? - zapytał Laurent.

Nic się nie zmieniło. Laurent był taki sam jak zawsze - najbardziej
neutralne komentarze były najbardziej niebezpieczne. Enguerran
najwyraźniej to rozumiał. Nadal klęczał w płaszczu spływającym wokół
niego na ziemię. W jego szczęce poruszył się mięsień. Nie podnosił oczu.

- Przysięgałem wierność lordowi Touarsowi. Służyłem mu od dziesięciu


lat. Konsul Guion miał uprawnienia wynikające z pełnionego urzędu oraz
upoważnienie twojego wuja.

- Guion nie ma uprawnień pozwalających odsunąć mnie od tronu. Jak


się okazało, nie ma również takiej praktycznej możliwości. - Wzrok
Laurenta przesunął się po pochylonej głowie Enguerrana, jego ranie, jego
verańskiej zbroi z ozdobnymi naramiennikami. - Jedziemy do Ravenel.
Zostawiłem cię przy życiu, ponieważ chciałbym, żebyś przysiągł mi
wierność. Spodziewam się, że to zrobisz, gdy spadną ci z oczu łuski i
zrozumiesz motywy mojego wuja.

Enguerran spojrzał na Damena. Kiedy poprzednio się spotkali,


Enguerran próbował zabronić Damenowi wstępu do zamku Touarsa.
Akielończyk nie ma czego szukać wśród prawdziwych mężczyzn.

Damen poczuł, że napinają mu się mięśnie. Nie miał ochoty brać udziału
w tym, co miało za chwilę nastąpić. Enguerran patrzył na niego z taką
samą wrogością.

- Pamiętam - odezwał się Laurent. - Nie lubisz go. Poza tym, oczywiście,
udowodnił właśnie, że na polu bitwy jest lepszym dowódcą od ciebie. Jak
sądzę, to ci się nie podoba jeszcze bardziej.

- Nie dostaniecie się do wnętrza Ravenel - powiedział spokojnie


Enguerran. - Guion ze swoją świtą przedarł się przez wasze okrążenie.
Jedzie teraz do Ravenel, żeby uprzedzić ich, że się zbliżasz.

- Wątpię, by to zrobił. Sądzę, że jedzie do Fortaine, żeby w samotności


lizać swoje rany tam, gdzie ani mój wuj, ani ja nie będziemy go zmuszać
do dokonywania trudnych wyborów.

- Kłamiesz. Dlaczego miałby wycofywać się do Fortaine, skoro ma


okazję, by cię pokonać tutaj?

- Ponieważ mam jego syna — wyjaśnił Laurent.

Enguerran szybko podniósł na niego spojrzenie.

- Tak. Aimerica. Związanego jak prosiak i plującego jadem.

- Rozumiem. Potrzebujesz mnie, żeby się dostać do Ravenel. Właśnie


dlatego zostawiłeś mnie przy życiu. Oczekujesz, że zdradzę ludzi, którym
służyłem przez dziesięć lat.

- Żeby się dostać do Ravenel? Mój miły Enguerranie, obawiam się, że


mylisz się całkowicie.

Laurent ponownie zmierzył kapitana Ravenel spojrzeniem zimnych


błękitnych oczu.

- Nie potrzebuję ciebie - oznajmił. - Wystarczy mi twoje ubranie.

***

Właśnie w ten sposób mieli wkroczyć do Ravenel: w przebraniu, w


cudzych zbrojach. Od samego początku było w tym coś odrealnionego:
założenie naramienników Enguerrana, poruszenie palcami w rękawicach
Enguerrana. Damen wstał, a płaszcz zawirował wokół niego.

Nie wszyscy znaleźli pasujące zbroje, ale odszukali sztandary Touarsa i


podnieśli je do góry, włożyli takie same czerwone płaszcze i hełmy.
Można było pomylić ich z ludźmi Touarsa z odległości czterdziestu
sześciu stóp, a tyle wynosiła wysokość murów Ravenel.

Rochert dostał hełm z pióropuszem. Lazar dostał strój chorążego i tunikę


w krzykliwych kolorach. Wraz z czerwonym płaszczem i zbroją Damen
dostał miecz i hełm Enguerrana, więc teraz oglądał świat przez wąską
szczelinę. Enguerran dostąpił wątpliwego zaszczytu towarzyszenia im,
nie rozebrany do bielizny jak oskubany kurczak (czego można by się było
spodziewać), ale przywiązany do konia i ubrany w nierzucający się w
oczy strój verański.

Żołnierze dopiero co stoczyli bitwę, ale wyczerpanie przemieniło się w


entuzjazm płynący z uderzającej do głowy mieszaniny triumfu,
zmęczenia i adrenaliny. Podobała im się taka szalona przygoda. A może
chodziło o perspektywę nowego zwycięstwa, satysfakcjonującego,
ponieważ kompletnie innego rodzaju. Najpierw zmiażdżyli siły regenta, a
teraz mieli je skutecznie oszukać.

Damen czuł odrazę dla tej maskarady. Sprzeciwiał się temu stanowczo.
Podstęp i udawanie przyjaciół były czymś złym. Tradycyjna sztuka walki
zasadzała się na dawaniu przeciwnikowi uczciwej szansy.

- Dzięki temu my będziemy mieć uczciwą szansę — stwierdził Laurent.

Tego rodzaju bezczelna zuchwałość była bardzo typowa dla Laurenta,


chociaż przebranie całego oddziału było działaniem na zupełnie inną
skalę niż wejście do małomiasteczkowej gospody w szafirowym kolczyku
i trzepotanie rzęsami. Czym innym było przebrać siebie, a czym innym
zmusić do tego całą swoją armię. Przez tak wyszukany podstęp Damen
sam czuł się, jakby był w pułapce.

Patrzył, jak Lazar próbuje się wcisnąć w tunikę. Patrzył, jak Rochert
porównuje swój pióropusz z tymi noszonymi przez Patryjczyków.

Damen wiedział, że jego ojciec nigdy nie zgodziłby się uznać dzisiejszej
wyprawy za działania militarne. Pogardzałby takim postępowaniem jako
niehonorowym i niegodnym jego syna.

Jego ojcu nigdy nie przyszłoby do głowy zdobyć Ravenel w taki sposób.
W przebraniu. Bez rozlewu krwi. Przed południem następnego dnia.

Damen owinął wodze na ręce i szturchnął piętami konia. Minęli pierwszą


bramę. Jego naramienniki migotały. Przy drugiej bramie wartownik na
murze zamachał flagą na boki, dając sygnał, by podniesiono kratę, a na
rozkaz Damena Lazar w odpowiedzi zamachał niesionym przez nich
sztandarem. Enguerran (zakneblowany) szamotał się na siodle.

Damen wiedział, że śmiałość tego planu powinna uderzyć mu do głowy,


był mgliście świadomy tego, że tak właśnie odbierają to żołnierze - że
świetnie bawili się podczas jazdy tutaj, którą on ledwie pamiętał. Kiedy
minęli drugą bramę, ludzie Laurenta z trudem maskowali radość i
utrzymywali kamienne twarze w długich, przeciągających się chwilach
pomiędzy uderzeniami serca, w oczekiwaniu na gwizdek i świst bełtów z
kuszy, które nie nastąpiły.

Gdy ciężka żelazna krata uniosła się nad ich głowami, Damen poczuł, że
chciałby tego, chciałby zamieszania, okrzyków zgrozy lub wyzwania,
potrzebował ich, by uwolnić się od tego... uczucia. Zdrajca. Stój. Ale nic
się nie wydarzyło.

Oczywiście, że się nie wydarzyło. Oczywiście, że ludzie z Ravenel ich


powitali, uznali za przyjaciół. Oczywiście, że okazali im zaufanie i dali się
podejść, odsłaniając się całkowicie.

Damen zmusił się, żeby wrócić myślami do tego, co miał zrobić. Nie
przybył tutaj, żeby się wahać. Znał tę twierdzę. Znał jej systemy obronne
i pułapki. Zamierzał je unieszkodliwić. Kiedy tylko znaleźli się za
murami, wysłał ludzi na blanki, do magazynów, na spiralne schody
prowadzące na wieże.

Główna część oddziału dotarła na wewnętrzny dziedziniec. Laurent


wjechał na koniu po schodach na trybunę i arogancko odsłonił złociste
włosy, jego ludzie zajęli miejsca w wielkiej sali za jego plecami. Nie było
już wątpliwości, kim są — załopotały błękitne proporce, chorągwie
Touarsa zostały ciśnięte na bok. Laurent obrócił konia, aż kopyta
zadźwięczały na wygładzonych kamieniach. Był teraz całkowicie
odsłonięty, pojedyncza świetlista sylwetka na łasce strzał, które mogłyby
zostać posłane z murów.

To była chwila, w której dowolny z żołnierzy Ravenel mógłby


zakrzyknąć: „Zdrada! Dmijcie w rogi!”.

Ale w tej właśnie chwili ludzie kierowani rozkazami Damena byli już
wszędzie, a gdyby któryś z żołnierzy Ravenel sięgnął po miecz lub kuszę,
czyjaś broń przekonałaby go, że to nie jest dobry pomysł. Błękit otoczył
czerwień.

Damen usłyszał własny donośny głos:

- Lord Touars został pokonany na polach Hellay. Ravenel znajduje się


teraz pod władzą księcia następcy tronu.

***

Nie obyło się całkowicie bez rozlewu krwi. W apartamentach


mieszkalnych wywiązała się prawdziwa walka, najbardziej zaciekła z
prywatną strażą doradcy lorda Touarsa, Hestala, który zdaniem Damena
nie okazał się w wystarczającym stopniu prawdziwym Veraninem, by
udawać, że cieszy się z powodu zmiany władzy.

Odnieśli zwycięstwo. Damen powtarzał to sobie. Żołnierze cieszyli się


tym w pełni, w klasycznej sekwencji wypadków: rosnące napięcie
towarzyszące przygotowaniom i zwieńczone bitwą, złamanie sił
przeciwnika, oszałamiające uczucie triumfu. W doskonałych humorach i
z poczuciem sukcesu wdarli się do Ravenel, a zajęcie fortecy pozwoliło
przedłużyć uniesienie, jakiego doświadczyli po zwycięstwie na polach
Hellay. Walki w korytarzach wydawały im się teraz łatwe. Czuli, że mogą
wszystko.

Bitwa została wygrana, twierdza została zdobyta, co przygotowywało


grunt pod dalsze działania, zaś Damen był żywy i po raz pierwszy od
miesięcy czuł, że perspektywa wolności jest na wyciągnięcie ręki.

Wokół niego trwało świętowanie, hałaśliwa zabawa, na którą pozwolił,


ponieważ żołnierze tego potrzebowali. Jakiś chłopak grał na piszczałce,
tańczono także do rytmu dudnienia bębnów. Ludzie byli zarumienieni i
szczęśliwi. Do fontanny na dziedzińcu wlano kilka beczek wina, tak że
można było z niej czerpać trunek, kiedy tylko się chciało. Lazar podał
Damenowi pełny kufel. Pływała w nim mucha. Ten odstawił kufel,
uprzednio opróżniwszy go na ziemię szybkim ruchem nadgarstka.
Czekało go dużo pracy.

Wysłał ludzi, żeby otworzyli bramy przed powracającą armią - najpierw


jechali ranni, za nimi Patryjczycy oraz Vaskijki ze swoim łupem,
dziewięcioma spętanymi końmi. Wysłał ludzi do magazynów i zbrojowni,
by przeprowadzili inwentaryzację, a także do prywatnych
apartamentów, by uspokoili mieszkańców.

Wysłał ludzi, by zabrali dziewięcioletniego syna Touarsa, Thevenina, i


zatrzymali go w areszcie domowym. Laurent najwyraźniej zaczynał
kolekcjonować synów.

Ravenel było klejnotem na verańskiej granicy, a skoro Damen nie mógł z


czystym sercem świę-tować wraz z innymi, mógł przynajmniej
dopilnować, by forteca była dobrze zarządzana i miała przygotowaną
odpowiednią strategię obronną. Mógł dopilnować, by Laurent zyskał
solidną bazę pod dalszą kampanię. Damen rozstawił wartowników na
murach i wieżach, wyznaczając każdemu zadanie odpowiednie do jego
możliwości. Wykorzystał i wprowadził na nowo niektóre elementy
systemu Enguerrana, inne zaś pozmieniał tak, by dopasować je do
swoich wymagań. Dowodzenie powierzył dwóm osobom: Lazarowi z ich
własnego oddziału i najlepszemu z ludzi Enguerrana, Guymarowi.
Zamierzał przygotować działającą infrastrukturę, na której Laurent
będzie mógł polegać.

Praca wokół niego wrzała, gdy został odwołany z murów, gdzie wydawał
rozkazy, i wezwany do Laurenta. Wewnątrz twierdza była urządzona w
starszym stylu, przywodzącym na myśl Chastillon. Ozdobne verańskie
wzory były odlane w żelazie i wyrzeźbione w ciemnym drewnie, bez
warstwy pozłoty czy elementów z kości słoniowej i macicy perłowej.
Damena zaprowadzono do wewnętrznych komnat, które zajął Laurent,
oświetlonych płomieniami i umeblowanych równie wystawnie jak
namiot książęcy. Odgłosy świętowania były przytłumione i ledwie
słyszalne przez wiekowe kamienne mury. Laurent stał na środku
komnaty, częściowo odwrócony plecami do drzwi, a służący zdejmował z
jego ramion ostatni fragment zbroi. Damen stanął w drzwiach.

Zatrzymał się. Zajmowanie się zbroją Laurenta należało ostatnio do jego


obowiązków. Poczuł ucisk w piersi. Wszystko to było znajome, od
naciągniętych pasków po ciężar zbroi i ciepło koszuli w miejscach, gdzie
przyciskały ją ochraniacze.

W tym momencie Laurent odwrócił się i go zobaczył; ściskanie w piersi


Damena stało się niemal bolesne, gdy Laurent powitał go, na wpół
rozebrany i z błyszczącymi oczami.

- Jak ci się podoba moja forteca?

- Bardzo mi się podoba. Nie mam nic przeciwko temu, żebyś sprawił
sobie jeszcze kilka - odpowiedział Damen. - Na północy. - Zmusił się, żeby
podejść bliżej. Laurent zmierzył go przeciągłym spojrzeniem.
- Gdyby naramienniki Enguerrana na ciebie nie pasowały, miałem
zaproponować, żebyś przymierzył napierśnik jego konia.

- Ja się zajmę Guionem”? — zapytał Damen.

- Bądź sprawiedliwy. Wygrałeś tę bitwę, zanim zdążyłem go dopaść.


Myślałem, że będę miał przynajmniej cień szansy Czy wszystkie twoje
podboje są tak zdecydowane?

- Czy sprawy zawsze układają się tak, jak zaplanujesz?

-Tym razem się ułożyły Tym razem wszystko się ułożyło. Wiesz, właśnie
zajęliśmy niezdobytą twierdzę.

Patrzyli na siebie. Ravenel, klejnot na verańskiej granicy Wyczerpująca


walka na polach Hellay i szalony podstęp w niedopasowanych ubraniach.

- Wiem — powiedział Damen wbrew sobie.

- Mam dwa razy więcej żołnierzy, niż się spodziewałem. I dziesięć razy
większe zapasy. Mam być z tobą szczery? Myślałem, że będę musiał zająć
pozycje obronne...

- W Acquitarcie - dokończył Damen. - Przygotowałeś tam zapasy


pozwalające na przetrwanie oblężenia. - Słyszał swój głos jakby
dobiegający z daleka, ale brzmiący całkowicie normalnie. - Ravenel
będzie troszkę łatwiejsze do obrony. Powiedz tylko swoim ludziom, żeby
zanim otworzą bramę, zaglądali przybyszom pod hełmy.

- Dobrze - powiedział Laurent. - Widzisz? Zaczynam słuchać twoich rad.


— Mówił to ze swobodnym uśmiechem, całkowicie dla niego nowym.

Damen zmusił się, by odwrócić wzrok. Pomyślał o pracach toczących się


na zewnątrz. Zbrojownie były pełne, wręcz przepełnione równymi
rzędami gładkiego metalu i zaostrzonych szpiców. Większość ludzi
Touarsa stacjonujących w forcie przeszła na stronę Laurenta.

Mury były obsadzone wartownikami, a procedury obronne zostały


wstępnie wdrożone. Broń i zbroje zostały przygotowane do użycia.
Ludzie znali swoje obowiązki, a twierdza była przygotowana od
magazynów po dziedziniec i wielką salę. Damen osobiście tego
dopilnował.

- Co zamierzasz teraz zrobić? - zapytał.

- Wykąpać się - odparł Laurent tonem podpowiadającym, że doskonale


rozumie, o co chodziło Damenowi. - I przebrać się w coś, co nie jest
zrobione z metalu. Ty powinieneś zrobić to samo. Kazałem służącym
przygotować dla ciebie ubrania stosowne do twojej nowej pozycji.
Bardzo verańskie, nie spodobają ci się. Mam też dla ciebie coś jeszcze.

Damen odwrócił się w samą porę, by zobaczyć, jak Laurent robi kilka
kroków i podnosi ze stolika pod ścianą półkolisty metalowy przedmiot.
Miał wrażenie, że w jego ciało powoli wbija się włócznia, gdy uświadomił
sobie, że okropna, nieuchronna konsekwencja tego, co działo się
wcześniej, musi rozegrać się tutaj, na oczach służących, w tej niewielkiej,
prywatnej komnacie.

- Nie zdążyłem dać ci tego przed bitwą - powiedział Laurent.

Damen zamknął oczy, otworzył je znowu.

- Jord był kapitanem przez większość drogi na granicę.

- Ale ty jesteś nim teraz. Wydaje mi się, że niewiele brakowało. —


Spojrzenie Laurenta przesunęło się na szyję Damena i obrożę
wyszczerbioną ostrzem Touarsa. Żelazo zostawiło głęboki ślad w
miękkim złocie.

- Niewiele brakowało — przyznał Damen.

Przełknął gwałtownie to, co podchodziło mu do gardła, i odwrócił głowę.


Laurent uniósł odznakę kapitana. Damen widział, jak ta odznaka już raz
zmieniła miejsce — została zabrana Govartowi i znalazła się na ramieniu
Jorda. Teraz Laurent odebrał ją Jordowi.

Damen nadal miał na sobie zbroję, w odróżnieniu od Laurenta, który stał


przed nim z jasnymi włosami sklejonymi od potu po walce. Widział lekko
zaczerwienione ślady w miejscach, gdzie zbroja Laurenta, pomimo
ochraniaczy, zbyt mocno wrzynała się w delikatną skórę. Oddychanie
było trudne i bolesne.

Dłonie Laurenta uniosły się do piersi Damena, do metalowej klamry


spinającej płaszcz. Zapinka pod palcami Laurenta przebiła tkaninę i
nasunęła się równo na klamrę.

Drzwi do komnaty otworzyły się. Damen odwrócił się, nieprzygotowany.


Do środka wpadła grupa ludzi, przynosząc ze sobą radosną atmosferę
panującą na zewnątrz. Zmiana była zbyt nagła, uderzenia serca Damena
nie potrafiły się do niej dostosować. Ale nawet jeśli nastrój nowo
przybyłych nie odpowiadał jego własnemu, to na pewno odpowiadał
nastrojowi Laurenta. Damenowi wciśnięto do ręki kolejny kufel.

Niezdolny do walki z zalewającą go falą świętowania Damen został


porwany przez służących i swoich sympatyków. Ostatnią rzeczą, jaką
usłyszał, były słowa Laurenta:

— Zajmijcie się moim kapitanem. Dziś ma dostać wszystko, czego tylko


zapragnie.

***

Tańce i muzyka całkowicie odmieniły wielką salę. Ludzie stali w


grupkach, śmiali się i klaskali entuzjastycznie nie do rytmu, czerwoni od
alkoholu, ponieważ wino poprzedzało posiłek, który zaczęto wnosić
dopiero teraz.

W kuchni zmobilizowano wszystkie siły. Kucharze gotowali, posługacze


nosili. Służba zamkowa, początkowo zaniepokojona zmianą władzy,
uspokoiła się, a poczucie obowiązku ustąpiło otwartej życzliwości. Książę
był młodym bohaterem wykutym ze złota - spójrzcie tylko na te rzęsy,
spójrzcie na ten profil. Pospólstwo zawsze kochało Laurenta. Jeśli lord
Touars miał nadzieję, że mężczyźni i kobiety pracujący w twierdzy będą
stawiać księciu opór, całkowicie się pomylił. Szarzy ludzie woleli
przewrócić się na grzbiet i czekać, aż ktoś ich podrapie po brzuchach.
Damen wszedł do sali, opierając się chęci poprawienia rękawów. Nigdy
jeszcze nie czuł się tak zasznurowany. Jedną z konsekwencji jego nowego
statusu był strój arystokraty, jeszcze trudniejszy do włożenia i zdjęcia.
Ubranie się zajęło Damenowi prawie godzinę, a poprzedziły je kąpiel i
najrozmaitsze zabiegi kosmetyczne. Między innymi przystrzyżono mu
włosy. Był zmuszony wysłuchiwać raportów i wydawać rozkazy ponad
głowami służących, metodycznie pracujących nad tasiemkami. Ostatni
raport pochodził od Guymara i sprawił, że Damen przyglądał się teraz
uważnie zgromadzonym.

Powiedziano mu, że wraz z ostatnimi Patryjczykami przybył z niewielką


świtą Torveld, książę Patras. Był tutaj, by towarzyszyć swoim ludziom,
mimo że sam nie wziął udziału w bitwie.

Damen szedł przez salę, a ludzie Laurenta gratulowali mu ze wszystkich


stron, klepali go po plecach i ściskali jego ramiona. Nie odrywał wzroku
od jasnej głowy przy długim stole, więc niemalże ku swojemu
zaskoczeniu zastał grupkę Patryjczyków w innym miejscu sali. Kiedy
Damen widział Torvelda ostatnim razem, patryjski książę szeptał
Laurentowi do ucha słodkie słówka na pogrążonym w półmroku
balkonie, a z nocnego ogrodu w dole unosił się zapach jaśminu i plumerii.
Damen spodziewał się teraz, że ponownie zastanie go pogrążonego w
intymnej rozmowie z Laurentem, ale Torveld stał w otoczeniu swojej
świty. Patryjski książę spojrzał na zbliżającego się do niego Damena.

- Kapitanie — odezwał się Torveld. — W pełni zasłużyłeś na ten tytuł.

Rozmawiali o patryjskich żołnierzach i systemach obronnych Ravenel. W


końcu Toryeld w krótkich słowach wyjaśnił swoją obecność:

- Mój brat nie jest zadowolony. Jestem tutaj wbrew jego woli, ponieważ
na własną rękę postanowiłem włączyć się w waszą kampanię przeciwko
regentowi. Chciałem stanąć twarzą w twarz z twoim księciem i
powiedzieć mu to osobiście. Jutro jednak wracam do Bazal i nie możecie
liczyć na dalszą pomoc ze strony Patras. Nie mogę dłużej działać wbrew
rozkazom mojego brata. To wszystko, co mogłem wam ofiarować.

- Mieliśmy szczęście, że posłaniec księcia przedostał się wraz z jego


sygnetem - zauważył Damen.

- Jaki posłaniec? - zapytał Torveld.

Damen uznał tę odpowiedź za powściągliwość polityka, ale Torveld


dodał zaraz:

- Książę poprosił mnie o pomoc zbrojną w Arles. Zgodziłem się na to


dopiero sześć tygodni po opuszczeniu pałacu. Jak sądzę, przyczyny mojej
decyzji muszą być ci znane. - Torveld gestem przywołał do siebie jednego
z członków swojej świty.

Jego dworzanin, smukły i pełen wdzięku, odłączył się od grupy pod


ścianą, przykląkł przed Damenem i ucałował posadzkę przed jego
stopami. Damen zobaczył z góry poskręcane pukle w kolorze ciemnego
złota.

- Powstań — powiedział po akielońsku.

Erasmus uniósł głowę, ale nie wstał z kolan.

- Czemu jesteś tak uniżony? Jesteśmy sobie równi.

- Niewolnik klęka przed kapitanem.

- Jestem kapitanem dzięki twojej pomocy. Wiele ci zawdzięczam.

Erasmus odpowiedział nieśmiało i po dłuższej chwili:

- Mówiłem, że postaram ci się odwdzięczyć. Tyle zrobiłeś, żeby mi


pomóc w pałacu. Poza tym... — Erasmus zawahał się i spojrzał na
Torvelda. Gdy książę skinieniem głowy zachęcił go, by mówił dalej,
chłopak nietypowym dla siebie gestem uniósł podbródek. - Poza tym nie
lubiłem regenta. Pozwolił, żeby przypalono mi nogę.

Torveld obdarzył go spojrzeniem pełnym dumy, a Erasmus zarumienił


się i ponownie dotknął czołem posadzki z niezrównaną gracją.

Damen zdusił w sobie chęć powiedzenia mu, żeby wstał. To było dziwne,
że znajome obyczaje jego ojczyzny wydawały mu się teraz obce. Być
może dlatego, że spędził kilka miesięcy w towarzystwie aroganckich,
bezczelnych nałożników i nieprzewidywalnych verańskich wolnych
ludzi. Popatrzył na Erasmusa, jego skromnie ułożone kończyny i
spuszczone rzęsy. Sypiał z takimi niewolnikami, uległymi tak samo w
łożu, jak i poza nim. Pamiętał, że podobało mu się to, ale wspomnienie
było odległe, jakby należało do kogoś innego.. Erasmus był śliczny,
Damen to dostrzegał. Przypomniał sobie, że Erasmusa przygotowywano
dla niego. Chłopak byłby całkowicie chętny, posłuszny wszystkim
rozkazom, odgadywałby każde życzenie.

Damen przeniósł spojrzenie na Laurenta.

Zobaczył człowieka chłodnego, trudnego i pełnego rezerwy. Laurent był


pogrążony w niezobowiązującej rozmowie, opierał się nadgarstkiem o
brzeg stołu, a jego palce obejmowały dno pucharu. Od formalnej postawy
z wyprostowanymi plecami do obojętnej gracji, z jaką pochylał jasną
głowę, od nieprzeniknionych błękitnych oczu do aroganckich kości
policzkowych Laurent był skomplikowany i pełen sprzeczności, a Damen
nie potrafił oderwać od niego wzroku.

Laurent uniósł głowę, jakby podpowiedział mu to jakiś instynkt, i


zobaczył, że Damen na niego patrzy. Wstał ze swojego miejsca i ruszył w
jego stronę.

- Nie zamierzasz usiąść przy stole i czegoś zjeść?

- Powinienem zająć się obowiązkami. Systemy obronne Ravenel muszą


działać wzorowo. Chciałbym... chciałbym to zrobić dla ciebie - odparł
Damen.

- To może zaczekać. Właśnie zdobyłeś dla mnie fortecę - powiedział


Laurent. - Pozwól, żebym ja też zrobił coś dla ciebie.

Stali pod ścianą, Laurent opierał się plecami o ociosane kamienie. Jego
słowa, poufałe i niespieszne, były głośne tylko na tyle, by pokonać
dzielący ich dystans.
- Pamiętam. Małe zwycięstwa sprawiają ci ogromną przyjemność. -
Damen zacytował Laurentowi jego własne słowa.

- To nie jest małe zwycięstwo — stwierdził Laurent. - To pierwszy raz,


kiedy udało mi się wygrać w rozgrywce z wujem.

Powiedział to tak po prostu. Blask pochodni oświetlał jego twarz.


Rozmowy wokół nich unosiły się i cichły jak fale, mieszały się ze
stonowanymi kolorami, czerwieniami, brązami i przyćmionym błękitem,
widocznymi w świetle płomieni.

- Wiesz, że to nieprawda. Wygrałeś z nim w Arles, kiedy sprawiłeś, że


Torveld zabrał niewolników do Patras.

- To nie była rozgrywka pomiędzy mną a wujem. To była rozgrywka


pomiędzy mną a Nicaise'em. Chłopców można łatwo oszukać —
powiedział Laurent. - Kiedy miałem trzynaście lat, nawet ty mógłbyś
mnie wodzić za nos.

- Nie wierzę, żeby można było cię aż tak łatwo oszukać.

-Wyobraź sobie najbardziej niedoświadczonego młodzika, jakiego


kiedykolwiek zaciągnąłeś do łóżka - powiedział Laurent. Ponieważ
Damen milczał, dodał: — Zapomniałem, ty nie robisz tego z chłopcami.

Po drugiej stronie sali stłumiony wybuch śmiechu skwitował jakieś


pomniejsze zabawne wydarzenie. Wnętrze sali stało się rozmytym tłem
dźwięków i kształtów. Światło pochodni zatapiało wszystko w ciepłym
blasku.

- Czasem robię to z mężczyznami — powiedział Damen.

- Jeśli nie masz kobiety?

- Jeśli ich pragnę.

- Gdybym o tym wiedział, być może odczuwałbym dreszczyk niepokoju,


śpiąc koło ciebie.
- Wiedziałeś o tym — stwierdził Damen.

Obaj zamilkli. W końcu Laurent odepchnął się od ściany.

- Chodź i coś zjedz — powiedział.

Damen zajął miejsce przy stole. Jak na verańskie stosunki uczta


przebiegała w wyjątkowo nieformalnej atmosferze, biesiadnicy jedli
chleb rękami, a mięso nadziewali na czubki noży. Jednakże stół uginał się
od najlepszych potraw, jakie kucharze byli w stanie przygotować w tak
krótkim czasie: pieczeni przyprawionej korzeniami, bażantów z
jabłkami, drobnego ptactwa nadziewanego rodzynkami i gotowanego w
mleku. Damen bez namysłu sięgnął po kawałek mięsa, ale Laurent złapał
go za nadgarstek i cofnął jego rękę od stołu.

- Torveld powiedział mi, że w Akielos to niewolnicy karmią swoich


panów.

- To prawda.

- W takim razie nie powinieneś narzekać -oznajmił Laurent, wziął


kawałek mięsa i uniósł go.

Laurent patrzył na niego spokojnie, nie było mowy o skromnym


spuszczaniu oczu. W niczym nie przypominał niewolnika, Damen nawet
nie mógł sobie tego wyobrazić. Pamiętał Laurenta przysuwającego się do
niego na długiej drewnianej ławie w gospodzie w Nesson, by starannie
zjeść chleb z jego ręki.

- Nie zamierzam narzekać — powiedział.

Nie ruszył się z miejsca. Nie uchodziło, żeby pan wyciągał szyję do
jedzenia przytrzymywanego na odległość wyciągniętej ręki.

Złote brwi uniosły się lekko. Laurent zmienił pozycję i uniósł kawałek
mięsa do ust Damena.

Akt jedzenia wydawał się pełen wyrachowania. Mięso było soczyste i


ciepłe, przyrządzone na sposób południowy, bardzo przypominające
jedzenie z ojczyzny Damena. Gryzł je powoli, aż za bardzo świadomy, że
Laurent go obserwuje. Gdy książę wziął następny kawałek mięsa, Damen
nachylił się do niego.

Zjadł drugi kęs. Nie patrzył na jedzenie, patrzył na Laurenta i także go


obserwował, zawsze opanowanego tak, że wszystkie reakcje
pozostawały ledwie zauważalne. Błękitne oczy były nieprzeniknione, ale
pozbawione chłodu. Damen widział, że Laurentowi się to podoba, że
sprawia mu przyjemność ta nietypowa, rzadka uległość. Wydawało mu
się, że jest o krok od zrozumienia Laurenta, jakby teraz właśnie zobaczył
go po raz pierwszy.

Damen odsunął się i to była właściwa decyzja. Dzięki temu to wszystko


wypadło naturalnie - króciutki moment intymności przy stole,
niezauważony niemal przez nikogo z siedzących przy nim gości.

Wokół nich w rozmowach przewijały się różne tematy: wieści znad


granicy, wspomnienia z samej bitwy, dyskusje o taktyce na polu walki.
Damen nie odrywał wzroku od Laurenta.

Ktoś przyniósł kitarę, a Erasmus wydobył z niej ciche, dyskretne nuty. W


popisach artystycznych w Akielos - jak we wszystkim w Akielos - ceniono
sobie umiar. Występ powinien wywrzeć wrażenie prostoty. W ciszy, jaka
zapadła pomiędzy pieśniami, Damen usłyszał własny głos.

- Zagraj Zdobycie Arsacesa. — Ta prośba padła bez żadnego namysłu.


Chwilę później usłyszał znajome drżące nuty.

Pieśń była stara, a Erasmus miał piękny głos. Dźwięki pulsowały,


przenikały salę, a chociaż słowa w ojczystym języku Damena były
niezrozumiałe dla większości Veran, Damen pamiętał, że Laurent zna
akieloński.

Bogowie przemawiają do niego

Spiżowymi głosami

Pod jego spojrzeniem klękają mężowie


Westchnienie wystarczy, by zniszczyć miasto

Czy on śni czasem o tym, że mi ulega

Na łożu z białego kwiecia?

Czy też podobnie płonną nadzieję żywi

Każdy z jego zalotników?

Świat nie został stworzony

dla kogoś tak pięknego jak on

Pieśń umilkła, a mimo obcego języka bezpretensjonalny występ


niewolnika zmienił odrobinę atmosferę panującą w sali. Rozległy się
ogłuszające brawa. Damen całą swoją uwagę poświęcał Laurentowi w
kolorze złota i kości słoniowej, nadmiernie delikatnej skórze z ledwie
widocznymi śladami po sznurach i uderzeniu. Wzrok Damena przesuwał
się cal po calu po dumnie uniesionym podbródku, nieprzeniknionych
oczach, łukach kości policzkowych, aż wreszcie znowu po ustach
Laurenta. Ustach pełnych słodyczy i okrucieństwa.

Pragnienie zapulsowało, nadeszło wraz z dreszczem, który przeniknął


krew i ciało, zmienił widzenie świata. Damen bez namysłu wstał.
Wyszedł z sali na główny dziedziniec.

Wokół niego wznosił się mroczny, oświetlony pochodniami masyw


twierdzy. Na murach pełnili straż ich ludzie; wartownicy od czasu do
czasu krzyczeli coś do siebie, chociaż dzisiaj wszystkie latarnie przy
bramach były zapalone, a rozkazy mieszały się ze śmiechem i głośnymi
rozmowami dobiegającymi z wielkiej sali.

Odległość powinna była pomóc, ale ból tylko się nasilił. Damen stanął na
szczycie grubego, zwieńczonego blankami muru, odprawił żołnierzy,
którzy stali w pobliżu na warcie, oparł się plecami o kamień i czekał, aż
to uczucie przeminie.

Wyjedzie. Bardzo dobrze się składało, że wyjedzie. Opuści twierdzę o


świcie, przed południem będzie już po drugiej stronie granicy. Nie było
potrzeby zostawiać żadnej wiadomości — gdy jego nieobecność zostanie
zauważona, Jord złoży raport Laurentowi. Veranie przejmą obowiązki
Damena i wykorzystają stworzoną przez niego organizację obrony
twierdzy. Zrobił wszystko, by im to ułatwić.

Rano wszystko będzie proste. Jord z pewnością poczeka wystarczająco


długo, by Damen znalazł się poza zasięgiem zwiadowców Laurenta, i
dopiero wówczas powiadomi księcia, że jego kapitan nieodwołalnie
zniknął. Damen skoncentrował się na sprawach praktycznych: będzie
potrzebować konia, zapasów oraz drogi, na której nie napotka
zwiadowców. O detale obrony Ravenel mogli się teraz martwić inni.
Batalia, którą będą toczyć w najbliższych miesiącach, nie była jego walką.
Mógł to zostawić za sobą.

Swoje życie w Vere, człowieka, którym był tutaj -wszystko to mógł


zostawić za sobą.

Usłyszał kroki na kamiennych schodach, więc podniósł głowę. Mur


ciągnął się do południowej wieży — kamienny łącznik z krenelażem po
lewej stronie, oświetlony rozmieszczonymi w regularnych odstępach
pochodniami. Damen wydał rozkaz, by nikt się tutaj nie zbliżał. Po
spiralnych kamiennych schodach wchodziła jedyna osoba, która mogła
tego rozkazu nie posłuchać.

Damen patrzył na Laurenta, który sam, bez żadnego towarzystwa,


opuścił ucztę wyprawioną na swoją cześć, by przyjść tutaj za nim, wspiąć
się po wysłużonych schodach aż na blanki. Laurent ulokował się koło
niego swobodnie i naturalnie, a jego obecność sprawiła, że w piersi
Damena zaczęło brakować miejsca. Stali na obrzeżach fortecy, któ-rą
zdobyli razem. Damen starał się, by jego słowa brzmiały
niezobowiązująco.

- Wiesz, niewolnicy, których podarowałeś Torveldowi, są warci prawie


tyle samo, co żołnierze, których ci użyczył.

- Powiedziałbym, że dokładnie tyle samo.


- Myślałem, że pomogłeś im z miłosierdzia.

- Nie, nie myślałeś - stwierdził Laurent.

Oddech, który wyrwał się Damenowi, był nie do końca śmiechem.


Popatrzył w ciemność poza kręgiem pochodni, w niewidoczne
przestrzenie na południu.

- Mój ojciec nienawidził Veran - powiedział. - Nazywał ich tchórzami i


krętaczami. Tego właśnie mnie nauczył. On zachowywałby się tak samo
jak przygraniczni lordowie, Touars i Makedon. Dążyłby do wojny. Mogę
sobie wyobrazić, co by pomyślał o tobie.

Popatrzył na Laurenta. Znał charakter swojego ojca, jego przekonania.


Wiedział doskonale, jaką reakcję wywołałby Laurent, gdyby
kiedykolwiek stanął przed obliczem Theomedesa w los. Gdyby Damen
próbował się z ojcem spierać, próbował go przekonać, żeby zobaczył w
Laurencie... Nie mógłby liczyć na zrozumienie. Walcz z nimi. Nie ufaj im.
Nigdy nie sprzeciwił się swojemu ojcu w żadnej sprawie. Nigdy nie czuł
takiej potrzeby, tak podobnie obaj patrzyli na świat.

- Twój ojciec byłby dzisiaj z ciebie dumny.

- Dlatego, że wziąłem do ręki miecz i włożyłem niepasujące ubranie


mojego brata? Z pewnością — odparł Laurent.

- Nic chccsz zasiąść nu tronie - powiedział Damen po chwili,


przyglądając się uważnie twarzy Laurenta.

- Chcę zasiąść na tronie — oznajmił Laurent. -Po tym wszystkim, co


widziałeś, naprawdę uważasz, że nie sięgnąłbym po władzę albo po
szansę, by ją zdobyć?

Damen poczuł, że jego wargi się wykrzywiają.

- Nie.

- Nie.
Jego własny ojciec rządził mieczem. Wykuł z Akielos zjednoczone
państwo i wykorzystał tę nową potęgę swojego kraju, by z bezwzględną
dumą poszerzać jego granice. Poprowadził kampanię wojenną na północ
i po dziewięćdziesięciu latach verańskiej władzy na powrót przyłączył
Delphę do swojego królestwa. Ale to już nie było jego królestwo. Ojciec
Damena, który nigdy nie postawiłby stopy w Ravenel,już nie żył.

- Nigdy nie kwestionowałem spojrzenia mojego ojca na świat.


Wystarczyło mi, że byłem synem, z którego mógł być dumny. Nigdy nie
zhańbiłbym jego pamięci, ale po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że
nie chcę być...

Takim królem jak on. Takie słowa brzmiałyby jak obelga. A jednak
Damen widział wieś Breteau, która nie dopuściła się żadnej agresji,
wymordowaną akielońskimi mieczami.

Ojcze, mogę go pokonać — powiedział, wyruszył na pole bitwy i powrócił


jako bohater. Słudzy zdjęli z niego zbroję, ojciec powitał go z najwyższą
dumą.

Pamiętał tamten wieczór, jak wszystkie inne wieczory, ożywczą silę


płynącą z podbojów terytorialnych jego ojca, aprobatę, sukcesy rodzące
nowe sukcesy. Nie zastanawiał się nad tym, jak to wyglądało po
przeciwnej stronie pola walki. Kiedy ta gra się zaczęła, byłem młodszy.

- Przykro mi - powiedział.

Laurent spojrzał na niego dziwnie.

- Dlaczego miałbyś mnie przepraszać?

Damen nie potrafił odpowiedzieć. Nie mógł powiedzieć prawdy.

- Nie rozumiałem, co dla ciebie znaczy bycie królem - powiedział tylko.

- Co takiego?

- Koniec walki.
Wyraz twarzy Laurenta zmienił się, subtelne oznaki zaskoczenia nie
zostały całkowicie stłumione, a Damen poczuł własną reakcję, nowe
ściskanie w piersi, gdy spojrzał w pociemniałe oczy Laurenta.

- Chciałbym, żeby sprawy między nami mogły się ułożyć inaczej.


Chciałbym móc zachowywać się wobec ciebie honorowo od samego
początku. Chcę, byś wiedział, że będziesz mieć przyjaciela po drugiej
stronie granicy, niezależnie od tego, co wydarzy się jutro, co się stanie z
nami oboma.

- Przyjaciele — powiedział Laurent. — Czy tym właśnie jesteśmy?

Jego głos był stłumiony i pełen napięcia, jakby odpowiedź była


oczywista, jakby to było tak oczywiste jak to, co działo się teraz
pomiędzy nimi. Powietrze znikało, oddech po oddechu.

Damen odpowiedział z bezradną szczerością:

- Laurencie, jestem twoim niewolnikiem.

Te słowa odsłoniły go, odsłoniły łączącą ich prawdę. Damen pragnął


jakiegoś dowodu, jakby bez słów mógł zadośćuczynić za to, co ich
dzieliło. Był świadomy tego, że Laurent oddycha płytko, podobnie jak on
sam. Oddychali tym samym powietrzem. Damen wyciągnął dłoń,
wypatrując choćby śladu wahania w oczach Laurenta.

Jego dotyk, odmiennie niż poprzednio, został zaakceptowany. Jego palce


przesunęły się lekko po szczęce Laurenta, kciuk musnął miękko kość
policzkową. Opanowane ciało Laurenta było teraz sztywne z napięcia,
szybki puls mógł zwiastować chęć ucieczki, ale Laurent w ostatniej chwili
zamknął oczy. Dłoń Damena przesunęła się na ciepły kark Laurenta. Nie
chciał, by jego przewaga wzrostu wydała się zagrożeniem. Powoli,
bardzo powoli, jakby ofiarowywał podarunek, pochylił się i pocałował
Laurenta w usta.

Pocałunek był zaledwie cieniem samego siebie, naprężone mięśnie


Laurenta nie rozluźniły się ani odrobinę, ale ten pierwszy pocałunek
przeszedł w drugi po najkrótszej przerwie, w której Damen poczuł na
swoich wargach muśnięcie płytkiego oddechu Laurenta.

Wydawało się, że w plątaninie kłamstw pomiędzy nimi to jedno jest


prawdziwe. Nie miało znaczenia, że Damen jutro wyjeżdżał. To było
całkowicie nowe pragnienie, by podarować Laurentowi właśnie to: dać
mu wszystko, na co tylko pozwoli, i nie żądać niczego w zamian. Ten
starannie wybrany punkt równowagi był bezcenny, ponieważ to było
wszystko, na co Laurent zamierzał pozwolić sobie samemu.

- Wasza Wysokość...

Odsunęli się od siebie na dźwięk głosu, nagłego echa zbliżających się


kroków. Czyjaś głowa pojawiła się na szczycie kamiennych schodów.
Damen cofnął się o krok i poczuł, że żołądek mu się skręca.

To był Jord.
ROZDZIAŁ XVIII
Damen, nieoczekiwanie rozdzielony z Laurentem, stał naprzeciwko niego
w kręgu światła rzucanego przez jedną z pochodni. Mur obronny
rozciągał się w obie strony od nich, a Jord, oddalony o kilkanaście stóp,
zatrzymał się na ich widok.

— Wydałem rozkaz, by nikt się nie zbliżał do tej sekcji — powiedział


Damen. Jord był tutaj intruzem. W domu, w Akielos, Damen przerwałby
tylko na chwilę to, co robił, by spojrzeć na nowo przybyłego i
powiedzieć: „Zostaw nas samych”. To by wystarczyło, a on mógłby
wrócić do tego, czym zajmował się wcześniej.

Do tej cudownej rzeczy, którą zajmował się wcześniej. Całował Laurenta


i nikt nie powinien w tym przeszkadzać. Przeniósł spojrzenie pełne
ciepła i zachłanności na Laurenta, wyglądającego teraz jak każdy
młodzieniec, który został oparty o blanki muru i pocałowany. Lekko
potargane włosy u nasady karku były zachwycające. Tam właśnie
spoczywała dłoń Damena.

— Nie przyszedłem do ciebie — powiedział Jord.

— W takim razie mów, jaką masz sprawę, i odejdź.

— Mam sprawę do księcia.

Dłoń Damena spoczywała tam i wsuwała się w miękkie, ciepłe, złote


włosy. Przerwany pocałunek trwał pomiędzy nimi w pociemniałych
oczach i biciu serca. Damen znowu popatrzył na intruza. Zagrożenie,
jakie stanowił dla niego Jord, wywoływało dreszcz emocji. Temu, co się
wydarzyło, nikt i nic nie mogło zagrozić.

Laurent odepchnął się od ściany.

— Zamierzasz mnie ostrzec przed podejmowaniem decyzji o zmianie


dowództwa w łożu? — zapytał.
Nastąpiła krótka chwila pełnej napięcia ciszy. Szum płomieni pochodni,
świst wiatru uderzającego w mury wydawały się zbyt głośne. Jord stał
całkowicie nieruchomo.

— Masz coś do powiedzenia? — zapytał Laurent.

Jord nie zbliżał się do nich. W jego głosie nadal brzmiał uparty niesmak.

— Nie w jego obecności.

- Jest twoim kapitanem — przypomniał Laurent.

— Wie doskonale, że powinien stąd iść.

— Żebyśmy mogli porównać doświadczenia z sypiania z wrogiem? —


spytał Laurent.

Ta cisza była gorsza. Damen w całym ciele wyczuwał odległość dzielącą


go od Laurenta, cztery nieskończenie długie kroki w poprzek muru.

— Słucham — powiedział Laurent.

Jord przeniósł wzrok pełen nieukrywanej furii na Damena. Ale nie


powiedział: „To jest Damianos z Akielos”, chociaż wydawało się, że to,
czego był świadkiem, wzbudziło w nim odrazę w stopniu niemalże nie do
wytrzymania. Milczenie przeciągało się, gęste i ciężkie od tego, co się pod
nim kryło. Damen zrobił krok naprzód.

- Może...

Nowe kroki na schodach, odgłosy więcej niż jednej szybko zbliżającej się
osoby. Jord odwrócił się. Guymar wraz z jeszcze jednym żołnierzem
zbliżał się do miejsca, do którego Damen zakazał się zbliżać. Damen
przesunął dłonią po twarzy. Wszyscy w tej twierdzy postanowili pojawić
się w miejscu, do którego zakazał się zbliżać.

- Kapitanie, przepraszam, że łamię rozkazy, ale na dole mamy pewien


incydent.
- Incydent?

- Kilku żołnierzy wpadło na pomysł zabawienia się kosztem jednego z


więźniów.

Świat nie zamierzał zostawić go w spokoju. Natrętny świat powracał


wraz z problemami dyscyplinarnymi, mechanizmami władzy
kapitańskiej.

- Więźniowie mają być dobrze traktowani -przypomniał Damen. - Jeśli


jacyś żołnierze za dużo wypili, wiesz chyba, jak ich przywołać do
porządku. Moje rozkazy były jednoznaczne.

Guymar zawahał się. Był jednym z ludzi Enguerrana, zawodowym


żołnierzem, doskonale wyszkolonym i profesjonalnym. Damen
awansował go właśnie ze względu na te cechy.

- Kapitanie, twoje rozkazy były jednoznaczne, ale... - zaczął Guymar.

- Ale?

- Część żołnierzy chyba sądzi, że Jego Wysokość poprze ich działania.

Damen zastanowił się. Ze słów Guymara można było jasno


wywnioskować, o jaką zabawę może chodzić. Od tygodni podróżowali
bez żadnych markieterów. A jednak wydawało mu się, że pozbyli się z
oddziału ludzi zdolnych do takich czynów.

Twarz Guymara nie wyrażała niczego, ale nie potrafił całkowicie ukryć
dezaprobaty: w ten sposób postępowali najemnicy przebrani w barwy
księcia. Ludzie księcia udowadniali, że są gorzej wyszkolonymi
żołnierzami.

Jak łucznik wypuszczający strzałę prosto w cel Laurent powiedział


spokojnie i dobitnie:

- Aimeric.

Damen odwrócił się. Laurent nie spuszczał wzroku z Jorda, którego


wyraz twarzy utwierdził Damena w przekonaniu, że książę miał rację.
Było jasne, że Jord przyszedł tu właśnie ze względu na Aimerica.

Spojrzenie Laurenta było twarde i niebezpieczne. Jord ukląkł.

- Wasza Wysokość — powiedział. Nie patrzył na żadnego z nich, wbijał


wzrok w ciemne kamienie pod sobą. — Wiem, że postąpiłem źle.
Pogodzę się z każdą karą. Ale Aimeric był lojalny wobec swojej rodziny.
Był lojalny wobec tego, w co wierzył. Nie zasługuje na to, by krążyć
między żołnierzami w taki sposób. - Jord trzymał opuszczoną głowę, ale
dłonie zacisnął w pięści. - Jeśli moje lata służby są cokolwiek warte, niech
to właśnie będzie zapłatą.

-Jord - odezwał się Laurent. - On pozwolił ci się zerżnąć właśnie dlatego.


Właśnie dla tej chwili.

- Wiem o tym - odparł Jord.

- Orlant - stwierdził Laurent - nie zasługiwał na to, by umrzeć w


samotności, od miecza samolubnego arystokraty, którego uważał za
przyjaciela.

- Wiem o tym — powiedział z naciskiem Jord. -Nie proszę, żebyś puścił


Aimerica wolno albo wybaczył mu jego czyny. Po prostu znam Aimerica i
wiem, że on wtedy...

- Powinienem kazać ci patrzeć - oznajmił Laurent. -Jak on zostaje


rozebrany i oddany wszystkim żołnierzom w oddziale.

Damen zrobił krok naprzód.

- Nie mówisz poważnie. Potrzebujesz go jako zakładnika.

- Ale nie musi kontrolować fizjologii - powiedział Laurent.

Twarz Laurenta była całkowicie obojętna, błękitne oczy zimne i


nieosiągalne. Damen poczuł, że wzdryga się lekko na takie okrucieństwo,
będące dla niego zaskoczeniem. Uświadomił sobie, że w jakimś
kluczowym momencie przestał rozumieć postępowanie Laurenta. Miał
ochotę wszystkich teraz odprawić, by na nowo znaleźć poprzednią nić
porozumienia.

A jednak trzeba się było zająć tą sprawą. Wydarzenia zaczynały zmierzać


w bardzo nieprzyjemnym kierunku.

-Jeśli Aimeric ma zostać osądzony, kara musi być sprawiedliwa, oparta


na rzeczowych przesłankach i ogłoszona publicznie. Nie można pozwolić,
by żołnierze brali sprawy w swoje ręce.

-Ależ proszę bardzo - oznajmił Laurent. — W takim razie osądźmy go


sprawiedliwie, skoro wam obu aż tak na tym zależy. Odbierzcie Aimerica
jego wielbicielom i przyprowadźcie go do mnie, do komnaty w
południowej wieży. Załatwimy to wszystko otwarcie.

- Tak jest, Wasza Wysokość.

Damen zrobił jeszcze krok, gdy Guymar skłonił się lekko i odszedł, a
pozostali poszli w jego ślady, kierując się do południowej wieży. Chciał
dosięgnąć Laurenta, jeśli nie dotykiem, to chociaż słowami.

- Co chcesz zrobić? - zapytał. - Kiedy mówiłem, że Aimeric ma zostać


osądzony, chodziło mi o to, że należy się tym zająć później, nie teraz,
kiedy ty... — Spojrzał prosto na Laurenta. — Kiedy my...

Miał wrażenie, że wpadł z impetem na ścianę. Złociste brwi uniosły się


obojętnie.

- Skoro Jord jest gotów klękać dla dobra Aimerica, powinien zrozumieć,
dla kogo zamierza się czołgać - stwierdził Laurent.

***

Na szczycie południowej wieży znajdowała się platforma obserwacyjna,


zwieńczona wysmukłymi lukami, a nie przydatnymi, prostokątnymi
blankami, ponieważ to było Vere i wszystko musiało wyglądać ozdobnie.
Poniżej platformy znajdowała się komnata, w której spotkali się Damen,
Laurent i Jord -niewielkie, koliste pomieszczenie połączone z platformą
prostymi kamiennymi schodami. Podczas walki, podczas jakiegokolwiek
ataku na twierdzę, w tej komnacie odbywały się odprawy łuczników i
innych żołnierzy, ale w tej chwili stanowiła ona rodzaj nieformalnej
wartowni, z solidnym drewnianym stołem i trzema krzesłami. Żołnierze,
którzy powinni trzymać wartę tutaj i na górze, oddalili się na rozkaz
Damena.

Laurent wielkopańskim gestem nakazał sprowadzić tutaj nie tylko


Aimerica, ale także poczęstunek. Jedzenie przyniesiono najpierw. Słudzy
wspięli się na wieżę, obładowani tacami z mięsiwem i chlebem, a także
karafkami z winem i wodą. Przyniesione przez nich puchary były złote i
ozdobione scenami przedstawiającymi polowanie na jelenia. Laurent
usiadł przy stole, na krześle z wysokim oparciem, i założył nogę na nogę.
Damen nie spodziewał się, by książę zamierzał tak siedzieć naprzeciwko
Aimerica i rozmawiać o pogodzie. A może właśnie zamierzał.

Damen znał ten wyraz twarzy. Instynkt ostrzegający przed zagrożeniem,


wyczulony na zmiany nastroju Laurenta, podpowiadał mu, że Aimeric
byłby bezpieczniejszy na dole, z pół tuzinem żołnierzy, niż tu na górze, z
Laurentem. Powieki Laurenta nad błękitnymi oczami były gładkie, plecy
wyprostowane, palce zastygłe na krawędzi pucharu.

Pocałowałem go - pomyślał Damen, ale ta myśl wydawała się zupełnie


nierzeczywista tutaj, w niewielkiej okrągłej komnacie. Pełen ciepła i
słodyczy pocałunek został przerwany w najbardziej obiecującym
momencie. Leciutkie rozchylenie warg podpowiadało, że Laurent za
chwilę mógł pozwolić na głębszy pocałunek, mimo że ciało miał napięte
jak struna.

Gdyby Damen zamknął oczy, mógłby sobie to wyobrazić: usta Laurenta


otwierające się powoli, dłonie Laurenta unoszące się niepewnie, by
dotknąć jego ciała. Byłby ostrożny, bezgranicznie ostrożny.

Aimeric został przywleczony przez dwóch strażników. Stawiał opór,


mimo że ręce miał związane za plecami, a strażnicy przytrzymywali go za
ramiona. Zdjęto z niego zbroję, jego brudna i przepocona koszula była
częściowo rozsznurowana, a tasiemki zwisały luźnym kłębem. Kręcone
włosy były zmatowiałe, nie błyszczące, a na lewym policzku miał
skaleczenie.

W jego oczach malował się znajomy upór. Damen wiedział, że ta wrogość


stanowi część natury Aimerica. Ten chłopak miał wojowniczy charakter.

Gdy Aimeric zobaczył Jorda, pobielał na twarzy.

- Nie - powiedział.

Strażnicy wepchnęli go do komnaty.

- Cóż za czułe powitanie - odezwał się Laurent.

Aimeric usłyszał to i przywołał na pomoc całą swoją buntowniczość.


Strażnicy brutalnie złapali go za ramiona. Aimeric uniósł głowę, chociaż
nadal był blady jak ściana.

- Sprowadziłeś mnie tutaj, żeby napawać się moją porażką? Cieszę się,
że zrobiłem to, co zrobiłem. Zrobiłem to dla mojej rodziny i dla południa.
Zrobiłbym to jeszcze raz.

- Bardzo ładnie - powiedział Laurent. - A teraz poproszę prawdę.

- To była prawda - odparł Aimeric. - Nie boję się ciebie. Mój ojciec cię
zmiażdży.

- Twój ojciec uciekł z podkulonym ogonem do Fortaine.

- Żeby się przegrupować. Mój ojciec nigdy nie odwróciłby się plecami
do własnej rodziny. Nie jest taki jak ty. Rozkładanie nóg przed bratem to
nie to samo, co lojalność wobec rodziny. - Aimeric oddychał płytko.

- A właśnie — powiedział Laurent.

Wstał, trzymając puchar swobodnie w palcach. Przez moment przyglądał


się Aimericowi. Potem zmienił chwyt na pucharze, podniósł naczynie i ze
spokojną brutalnością uderzył nim z całej siły na odlew w twarz
chłopaka.
Aimeric krzyknął. Siła ciosu przechyliła jego głowę na bok, ciężkie złoto
uderzyło w kość policzkową z mdlącym, tępym dźwiękiem. Aimeric
zachwiał się, przytrzymywany przez strażników. Jord gwałtownie rzucił
się do przodu, a Damen napiął wszystkie mięśnie i instynktownie
poruszył się, by go zatrzymać.

— Nie wycieraj sobie gęby moim bratem — powiedział Laurent.

Damen w pierwszym odruchu popchnął Jorda niedelikatnie do tyłu, a


potem przytrzymał go unieruchamiającym chwytem. Jord przestał się
wyrywać, ale nadal napinał wszystkie mięśnie i oddychał ciężko. Laurent
z wytworną precyzją odstawił puchar na stół.

Ogłuszony Aimeric mrugał tylko zaszklonymi oczami. Zawartość pucharu


wylała się i ochlapała jego oszołomioną twarz. Na wargach miał krew z
jakiegoś przygryzienia lub pęknięcia, na policzku czerwony ślad.

Damen usłyszał jego niewyraźny głos:

- Możesz mnie bić, ile tylko chcesz.

- Naprawdę mogę? W takim razie wydaje mi się, że obaj będziemy się


świetnie bawić. Powiedz mi, co jeszcze mogę z tobą zrobić.

- Przestań — odezwał się Jord. — To jeszcze dzieciak. Nie jest na to


dostatecznie dorosły, jest przestraszony. Myśli, że zniszczysz jego
rodzinę.

Te słowa sprawiły, że Aimeric odwrócił zakrwawioną, posiniaczoną


twarz, jakby nie potrafił uwierzyć, że Jord go broni. W tym samym
momencie Laurent odwrócił się do Jorda i uniósł wysoko złociste brwi.
Na twarzy Laurenta także malowało się niedowierzanie, ale zimniejsze,
dotyczące czegoś głębszego.

Damen potrzebował chwili, by domyślić się, o co mu chodzi. Z


nieprzyjemnym uczuciem przeniósł spojrzenie z Laurenta na Aimerica i
nagle uświadomił sobie po raz pierwszy, w jak zbliżonym wieku są
Laurent i Aimeric. Mogło być między nimi najwyżej sześć miesięcy
różnicy.

- Zamierzam zniszczyć jego rodzinę - oznajmił Laurent. - Ale on nie


walczy za swoją rodzinę.

- Oczywiście, że walczy- powiedział Jord. - Z jakiego innego powodu


mógłby zdradzić przyjaciół?

- Nie domyślasz się?

Laurent ponownie skoncentrował się na Aimericu, podszedł bliżej, tak że


stali teraz twarzą w twarz. Laurent uśmiechnął się jak czuły kochanek,
dotknął pojedynczego pukla włosów Aimerica i wsunął go chłopakowi za
ucho. Aimeric szarpnął się gwałtownie, a potem zmusił się, by
znieruchomieć, chociaż nie był w stanie opanować przyspieszonego
oddechu.

Laurent pieszczotliwie otarł palcem krew spływającą z rozciętej wargi


Aimerica.

- Cóż za śliczna twarz — powiedział. Jego palce przesunęły się niżej,


musnęły podbródek Aimerica i uniosły go jak do pocałunku. Aimeric
wydał stłumiony jęk bólu; posiniaczona skóra pod palcami Laurenta była
biała. — Założę się, że jako dziecko byłeś przeuroczy. Wprost do
schrupania. Ile miałeś lat, kiedy mój wuj cię zerżnął?

Damen znieruchomiał, wszystko w komnacie znieruchomiało.

- Czy byłeś dość duży, żeby dojść? - zapytał Laurent.

- Zamknij się - powiedział Aimeric.

- Czy powiedział ci, że znowu będziecie razem, jeśli tylko coś dla niego
zrobisz? Czy powiedział, jak bardzo za tobą tęsknił?

- Zamknij się — powtórzył Aimeric.

- Kłamał. Nie weźmie cię z powrotem. Jesteś za stary.


- Nic nie wiesz - powiedział Aimeric.

- Z tym grubym głosem i szorstkim policzkami budzisz w nim mdłości.

- Nie masz o niczym pojęcia...

- Z tym postarzałym ciałem, przejrzałymi wdziękami jesteś dla niego


tylko...

- Mylisz się! On mnie kocha!

Aimeric rzucił te słowa z takim uporem, że zabrzmiały nadmiernie


donośnie. Damen miał wrażenie, jakby w żołądku otwarła mu się dziura,
tak silne było uczucie całkowitej niestosowności sytuacji. Uświadomił
sobie, że wypuścił przytrzymywanego Jorda, który teraz cofnął się o dwa
kroki.

Laurent patrzył na Aimerica z mrożącą krew w żyłach pogardą.

- Kocha cię? Ty śmieszny parweniuszu. Wątpię, żebyś kiedykolwiek był


jego ulubieńcem. Jak długo udało ci się utrzymać jego zainteresowanie?
Przez kilka ruchanek, kiedy nudził się na prowincji?

- Nic o nas nie wiesz - powiedział Aimeric.

- Wiem, że nie sprowadził cię na dwór. Zostawił cię w Fortaine. Nigdy nie
zadawałeś sobie pytania dlaczego?

- Nie chciał mnie zostawiać. Sam mi to powiedział - oznajmił Aimeric.

- Założę się, że to było łatwe. Kilka komplementów, trochę poświęconej


uwagi i dałeś mu w łożu wszystkie naiwne rozkosze, jakie może
zaoferować prowincjonalny prawiczek. Możliwe, że uznał to za miłą
odmianę. Chwilową. Co innego można robić w Fortaine? Ale urok
nowości szybko przeminął.

- Nie - powiedział Aimeric.

- Jesteś całkiem ładny i widać, że byłeś aż za bardzo chętny. Ale


używane przedmioty nie są warte uwagi, jeśli nie okażą się naprawdę
cenne. Możesz się napić taniego wina w podrzędnej tawernie, ale nie
będziesz serwować go przy swoim stole, jeśli masz jakiś wybór.

- Nie - powiedział Aimeric.

- Mój wuj jest wybredny. W odróżnieniu od Jorda - mówił dalej Laurent


— który jest gotów wziąć podrzędny towar, używany już przez
podstarzałego dziada, i traktować go, jakby był coś wart.

- Przestań - powiedział Aimeric.

- Jak myślisz, czemu mój wuj poprosił cię, żebyś się skurwił z pospolitym
żołdakiem, zanim sam raczy cię dotknąć? Uważał, że tylko do tego się
nadajesz. Żeby rżnąć się z moimi żołnierzami. A ty nawet tego nie
potrafiłeś wykorzystać.

- Wystarczy — odezwał się Damen.

Aimeric płakał. Okropny, udręczony szloch wstrząsał całym jego ciałem.


Jord był popielaty na twarzy. Zanim ktokolwiek zdążył coś zrobić lub
powiedzieć, Damen rozkazał:

- Zabierzcie stąd Aimerica.

- Ty zimny skurwysynu — powiedział Jord do Laurenta. Głos mu się


trząsł.

Laurent bez pośpiechu odwrócił się do niego.

- Oczywiście zostaje jeszcze kwestia ciebie -stwierdził.

- Nie - powiedział Damen i stanął pomiędzy nimi. Nie odrywał wzroku


od Laurenta. Jego głos był twardy - Wynoś się - powiedział do Jorda. To
był prosty rozkaz. Nie odwrócił się, by na niego spojrzeć, sprawdzić, czy
rozkaz został wykonany. Tym samym tonem odezwał się do Laurenta: -
Uspokój się.

- Jeszcze nie skończyłem — zauważył Laurent.


- Czego nie skończyłeś? Niszczyć wszystkich ludzi w tej komnacie? Jord
nie ma z tobą w tym momencie szans, a ty o tym wiesz. Uspokój się.

Laurent rzucił mu spojrzenie, jakim szermierz może obdarzyć


nieuzbrojonego przeciwnika, zanim zdecyduje, czy rozpłata go na pół.

- Zamierzasz spróbować także ze mną? Czy może sprawia ci


przyjemność atakowanie tylko tych, którzy nie mogą się bronić? —
Damen słyszał, jak ostry jest jego głos. Nie zamierzał ustępować.
Komnata była pusta. Wszyscy pozostali już wyszli. — Pamiętam, co stało
się, kiedy poprzednio się tak zachowywałeś. Popełniłeś tak wielki błąd,
że dałeś wujowi wymówkę, by odebrał ci twoje posiadłości.

Niewiele brakowało, a sam Damen przypłaciłby to życiem. Pamiętał o


tym i nie ruszał się z miejsca. Atmosfera gęstniała, gorąca i śmiertelnie
groźna.

Laurent odwrócił się gwałtownie. Oparł się nasadą dłoni o stół, ścisnął
brzeg blatu i stał z opuszczoną głową, zesztywniałymi ramionami,
plecami napiętymi do granic możliwości. Damen patrzył, jak żebra
Laurenta unoszą się i opadają w oddechu. Kilka razy.

Laurent przez chwilę stał nieruchomo, a potem błyskawicznie przesunął


po stole przedramieniem. Pojedynczy, gwałtowny ruch strącił na ziemię
pozłacane półmiski wraz z ich zawartością. Pomarańcza potoczyła się w
kąt. Woda z karafki kapała ze stołu na posadzkę. Damen słyszał urywany
oddech Laurenta.

Pozwolił, by cisza w komnacie przeciągała się. Nie patrzył na powstały


bałagan, rozsypane kawałki mięsa, rozrzucone półmiski i przewróconą
pękatą karafkę.

Patrzył na linię pleców Laurenta. Wiedział, że należało odesłać


pozostałych, i wiedział, że nie powinien się odzywać. Nie miał pojęcia, ile
czasu upłynęło. Nie dość dużo, by sztywne plecy Laurenta zaczęły się
rozluźniać.

Laurent nie odwracał się. Jego głos był nieprzyjemnie precyzyjny.


- Chcesz mi powiedzieć, że kiedy tracę nad sobą panowanie, popełniam
błędy. Mój wuj oczywiście wie o tym. Musiał się naprawdę doskonale
bawić, kiedy wysłał Aimerica, żeby działał przeciwko mnie. Masz rację.
Ty, z tymi swoimi barbarzyńskimi poglądami, z tą swoją prymitywną,
despotyczną arogancją, masz zawsze rację.

Dłonie Laurenta na stole były całkowicie białe.

- Pamiętam tamten jego wyjazd do Fortaine. Opuścił stolicę na dwa


tygodnie, a potem przysłał wiadomość, że pozostanie tam jeszcze
tydzień. Twierdził, że potrzebuje więcej czasu na omówienie różnych
spraw z Guionem.

Damen zrobił krok naprzód, wzywany tonem dźwięczącym w głosie


Laurenta.

- Jeśli chcesz, żebym się uspokoił, wynoś się stąd - powiedział Laurent.
ROZDZIAŁ XIX
- Kapitanie.

Damen zdążył zrobić trzy kroki po wyjściu z komnaty w wieży, gdy


pozdrowił go Guymar, który najwyraźniej zamierzał wejść do środka.

- Aimeric jest już pod strażą, a żołnierze się uspokoili. Mogę złożyć
raport księciu i...

Damen bez namysłu zastąpił Guymarowi drogę.

- Nie. Niech nikt tam nie wchodzi.

Poczuł przypływ irracjonalnego gniewu. Znajdujące się za jego plecami


zamknięte drzwi do komnaty w wieży stanowiły jedyną barierę
oddzielającą ich od kataklizmu. Guymar powinien być na tyle mądry, by
nie pchać się do środka i nie pogarszać Laurentowi humoru. Guymar
powinien był być na tyle mądry, by w ogóle nie psuć Laurentowi humoru.

- Czy są jakieś rozkazy, co mamy zrobić z więźniem?

Zrzucić z murów.

- Trzymajcie Aimerica pod strażą w jego komnatach.

- Tak jest, kapitanie.

- Nikt nie ma się tutaj zbliżać. Guymarze?

- Słucham, kapitanie?

- Tym razem naprawdę nikt nie ma się tutaj zbliżać. Nie obchodzi mnie,
kto mógłby zostać zmolestowany. Nikt nie może tutaj wejść. Czy to jasne?

- Tak jest, kapitanie. - Guymar skłonił głowę i oddalił się.


Damen oparł się rękami na kamiennych blankach, nieświadomie
powtarzając pozycję Laurenta. Wyprostowane plecy Laurenta były
ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, zanim położył dłoń na drzwiach, by je
zamknąć.

Serce waliło mu jak młotem. Chciał wznieść barierę, która ochroniłaby


Laurenta przed każdym, kto mógłby mu przeszkadzać. Zamierzał
dopilnować, by nikt się tutaj nie zbliżał, nawet gdyby miało to oznaczać,
że sam będzie musiał patrolować mury.

Znał już Laurenta na tyle, by wiedzieć, że jeśli ten będzie miał czas
pomyśleć w samotności, zdoła nad sobą zapanować. Rozsądek zwycięży.

Ta część jego umysłu, która nie miała ochoty znokautować Aimerica,


zdawała sobie sprawę, że zarówno Jord, jak i Aimeric przeszli właśnie
piekło. Wszystko to nie musiało się w ogóle wydarzyć. Gdyby tylko...
trzymali się z daleka. Przyjaciele - powiedział Laurent, wysoko na
szczycie muru. Czy tym właśnie jesteśmy ? Damen zacisnął dłonie w
pięści. Aimeric notorycznie stwarzał problemy w najgorszym możliwym
momencie.

Damen zszedł po schodach na sam dół i wydał stojącym tam


wartownikom ten sam rozkaz co Guymarowi, odsyłając wszystkich z tej
sekcji.

Było już dawno po północy. Damena ogarnęło uczucie ciężkiego


zmęczenia i nagle uświadomił sobie, ile godzin minęło od świtu.
Żołnierze wycofywali się, jego otoczenie opustoszało. Myśl o tym, że
miałby odpocząć, pozwolić sobie na chwilę do namysłu, była okropna. Na
zewnątrz nie było niczego, tylko ostatnie godziny ciemności i długa
podróż, która miała się zacząć o świcie.

Złapał za ramię jednego z żołnierzy, zanim jeszcze to sobie uświadomił, i


powstrzymał go przed oddaleniem się wraz z innymi.

Przytrzymywany mężczyzna stanął.

— Kapitanie?
— Czekaj na rozkazy księcia. — Damen usłyszał własny głos. - Dopilnuj,
żeby dostał wszystko, czego tylko zechce. Zajmij się nim. — Zdawał sobie
sprawę, że jego słowa brzmią absurdalnie, a jego dłoń zaciska się jak
imadło na ramieniu żołnierza. Spróbował go wypuścić, ale tylko
wzmocnił chwyt. - On zasługuje na waszą lojalność.

— Tak jest, kapitanie.

Skinienie głowy wyrażało pełną zgodę. Damen patrzył, jak żołnierz


wspina się po schodach, by zająć jego miejsce.

***

Przygotowania zajęły Damenowi dużo czasu. Kiedy skończył, zatrzymał


jednego ze służących i kazał się zaprowadzić do swojej komnaty. Musiał
minąć pozostałości po uczcie: porzucone puchary, chrapiącego Rocherta,
kilka krzeseł przewróconych przy okazji jakiejś bójki lub zbyt
żywiołowego tańca.

Jego komnata była nadmiernie wystawna, ponieważ w Vere wszystko


było nadmiernie wystawne. Przez łukowate drzwi Damen widział jeszcze
co najmniej dwa przylegające pomieszczenia z posadzką wykładaną
kafelkami i niskimi sofami charakterystycznymi dla Vere. Przesunął
spojrzeniem po dzielonych oknach, stole szczodrze zastawionym winem
i owocami oraz łożu z jedwabnym baldachimem barwy róż,
zwieszającym się po bokach tak nisko, że jego końce ścieliły się po
podłodze.

Odprawił służącego. Drzwi się zamknęły. Damen nalał sobie wina ze


srebrnego dzbana i opróżnił puchar, po czym odstawił go na stół. Położył
dłonie na blacie i oparł się o niego całym ciężarem ciała. Potem uniósł
rękę i odpiął odznakę kapitana.

Okna były otwarte. Takie pełne słodyczy, ciepłe noce zdarzały się często
na południu. Verańskie zdobienia były wszędzie, od kunsztownych krat
w oknach do skręconych sznurów podtrzymujących baldachim nad
łożem, ale w tych przygranicznych twierdzach widać było pewne
wpływy południowe — w ukształtowaniu łuków i układzie wnętrz,
dużych przestrzeniach niepodzielonych przegrodami.

Damen popatrzył na odznakę. Bardzo krótko był kapitanem oddziałów


Laurenta. Jedno popołudnie. Jeden wieczór. Przez ten czas wygrali bitwę
i zdobyli twierdzę. Wydawało się to szalone i nieprawdopodobne, tak
samo jak kanciasty złoty przedmiot, który trzymał w ręce.

Guymar był dobrym wyborem na okres przejściowy, zanim Laurent


zgromadzi własnych doradców i wybierze nowego kapitana. To będzie
pierwsze zadanie księcia: zebrać swoje siły tutaj, w Ravenel. Jako
dowódca Laurent był jeszcze niedoświadczony, ale dorośnie do tej roli.
Laurent znajdzie własną drogę, by z księcia-dowódcy przemienić się w
króla.

Damen odłożył odznakę na stół.

Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Widział punkciki światła


pochodni na murach, gdzie błękit i złoto zajęły miejsce barw lorda
Touarsa.

Touarsa, który się wahał, ale został przekonany przez Guiona, by stanąć
do bitwy.

W głowie Damena kłębiły się obrazy, które już na zawsze miały łączyć się
z tym dniem. Gwiazdy wirujące wysoko ponad blankami. Przebrania i
zbroja Enguerrana. Hełm z pojedynczym długim czerwonym piórem.
Stratowana ziemia i walka, i Touars, który walczył aż do chwili, w której
rozpoznał Damena i wszystko się zmieniło.

Damianos. Księciobójca.

Za plecami usłyszał zamykające się drzwi. Kiedy się odwrócił, zobaczył


Laurenta.

Poczuł zaciskający wnętrzności nagły szok - nie spodziewał się, że


Laurent tu przyjdzie. Potem nagle zrozumiał; rozmiary i przepych tych
komnat nabrały sensu. Laurent nie był tutaj intruzem.
Stali naprzeciwko siebie. Laurent zatrzymał się cztery kroki od drzwi,
ostro zarysowana sylwetka w ascetycznym, ciasno zasznurowanym
stroju. Tylko pojedyncza ozdoba na ramieniu zdradzała jego rangę.
Damen poczuł, że puls przyspiesza mu z zaskoczenia i z powodu
obecności Laurenta.

- Przepraszam - powiedział. - Twoi słudzy pomylili komnaty.

- Nie pomylili - powiedział Laurent.

Nastąpiła krótka chwila ciszy.

- Aimeric jest w swoich komnatach, pod strażą - powiedział Damen.


Starał się, by jego ton brzmiał normalnie. - Nie będzie już sprawiać
problemów.

- Nie chcę rozmawiać o Aimericu — oznajmił Laurent. - Ani o moim


wuju.

Laurent zrobił krok w stronę Damena, który był świadomy jego


obecności, tak samo jak był świadomy tego, że zdjął przed chwilą
odznakę, jakby pozbył się przedwcześnie zbroi.

- Wiem, że zamierzasz jutro wyjechać — powiedział Laurent. —


Przekroczyć granicę i nigdy tu nie wracać. Powiedz to.

- Ja...

- Powiedz to.

- Zamierzam jutro wyjechać — powiedział Damen tak spokojnie, jak


potrafił. - Nie zamierzam nigdy tu wracać. - Odetchnął, chociaż zabolało
go w piersi. - Laurencie...

- Nie. Nie obchodzi mnie to. Jutro wyjedziesz, ale teraz należysz do mnie.
Przez tę noc jesteś nadal moim niewolnikiem.

Damen poczuł te słowa jak uderzenie, ale to wrażenie zostało wchłonięte


przez uczucie szoku, gdy dłoń Laurenta popchnęła go do tyłu. Damen
oparł się o brzeg łóżka. Świat się przechylił, odbite światło pod
baldachimem było różowawe. Czuł kolano Laurenta na swoim udzie,
dłoń Laurenta na swojej piersi.

- Nie rozumiem...

- Myślę, że rozumiesz — powiedział Laurent.

Jego kaftan zaczął otwierać się pod palcami Laurenta. Laurent nie wahał
się, a jakaś odległa część umysłu Damena to zauważyła: książę był
zręczny jak służący, lepszy od Damena, jakby specjalnie się tego nauczył.

- Co ty robisz? — Oddech Damena był nierówny.

- Co robię? Nie jesteś chyba zbyt spostrzegawczy.

- Nie jesteś sobą — stwierdził Damen. — A nawet gdybyś był, nie robisz
niczego bez tuzina powodów.

Laurent znieruchomiał, w cichych słowach zabrzmiała stłumiona gorycz:

- Nie robię? Cóż, najwyraźniej czegoś chcę.

- Laurencie - powtórzył Damen.

- Zachowujesz się zbyt swobodnie — oznajmił Laurent. - Nie


upoważniłem cię, żebyś zwracał się do mnie po imieniu.

- Wasza Wysokość - powiedział Damen, ale te słowa skręciły się,


pozostawiając niesmak w jego ustach. Powinien powiedzieć: „Nie rób
tego”, ale nie potrafił myśleć o niczym poza Laurentem znajdującym się
tak nieprawdopodobnie blisko. Był świadomy każdego cala
zmniejszającej się odległości pomiędzy ich ciałami, ulotnego uczucia
czegoś zakazanego. Zamknął oczy, by się przed tym obronić, ale czuł, że
całe jego ciało zalewa fala bolesnego pragnienia. - Nie wydaje mi się,
żebyś mnie pragnął. Wydaje mi się, że chcesz tylko, żebym poczuł to, co
teraz czuję.

- W takim razie poczuj to - powiedział Laurent.


Wsunął dłoń pod rozsznurowany kaftan Damena, pod jego koszulę, na
brzuch.

W tej chwili Damen nie był w stanie odczuwać niczego poza dotykiem
Laurenta na skórze. Damen odetchnął nierówno, dłoń Laurenta
pozostawiła gorący ślad wokół pępka i przesunęła się niżej. Damen był
tylko częściowo świadomy jedwabnej pościeli, skłębionej i pogniecionej
wokół niego, kolan i drugiej dłoni Laurenta, przytrzymujących go w
miejscu, jakby przypiętego do jedwabnej tkaniny Kaftan został rzucony
w kąt, koszula na wpół ściągnięta. Sznurowanie spodni ustąpiło
posłusznie pod palcami Laurenta, a Damen został całkowicie obnażony.

Gdy spojrzał na Laurenta, zobaczył to w jego wyrazie twarzy. Dopiero


teraz zauważył spojrzenie jego oczu, lekko przyspieszony oddech. Plecy
Laurenta były naprężone, ciało pod całkowitą kontrolą. Damen pamiętał
płaszczyznę pleców Laurenta pochylonego nad stołem w wieży Usłyszał
nowy ton w głosie Laurenta.

-Jak widzę, jesteś bardzo proporcjonalny.

-Już widziałeś mnie podnieconego - powiedział Damen.

-I pamiętam, co lubisz.

Laurent zamknął dłoń na członku Damena i przesunął kciukiem po jego


czubku, przyciskając leciutko wgłębienie.

Ciało Damena wygięło się. Dotyk Laurenta przypominał raczej


potwierdzenie własności niż pieszczotę. Laurent nachylił się, jego kciuk
zakreślił małe, wilgotne kółko.

- Podobało ci się, gdy robił to Ancel.

- Wtedy nie chodziło o Ancela. - Słowa Damena wyrwały się, szczere i


otwarte. - Chodziło tylko o ciebie, a ty o tym wiesz.

Nie chciał myśleć o Ancelu. Jego ciało naprężyło się jak zbyt mocno
naciągnięty rzemień. Wykonał gest, który dla niego był naturalny, ale
Laurent powiedział: „Nie”, więc nie mógł go dotknąć.

- Wiesz, Ancel zrobił to ustami - powiedział Damen niemalże


nonsensownie, rozpaczliwie starając się odwrócić uwagę Laurenta,
odwrócić własną uwagę. Walczył ze sobą, by nie ruszyć się z miejsca.

- Nie wydaje mi się, żeby to było konieczne -stwierdził Laurent.

Jego dłoń poruszała się gładko jak jego słowa, jak każda frustrująca
dyskusja, jaką prowadzili, trudna i zaplątana w słowa Laurenta. Damen
wyczuwał jego napięcie, równie mocne jak jego własne uderzenia serca.
Poprzedni nastrój nie opuścił Laurenta, został tylko ukryty wewnątrz,
uwięziony i przemieniony w coś innego. Damen walczył z tym, co
nabrzmiewało wewnątrz niego, wyciągnął rękę, by przytrzymać się
pościeli nad głową. Druga dłoń Laurenta udaremniła ten ruch,
unieruchomiła Damena jak gorący, stanowczy rozkaz.

Damen nieoczekiwanie spojrzał Laurentowi prosto w oczy i nagle


uderzyło go to, co widzi: pochylonego nad nim, całkowicie ubranego
Laurenta, księcia w pełni świetności, z błyszczącymi butami
przytrzymującymi uda Damena. Damen poczuł pierwszy dreszcz
przenikający jego ciało i wiedział, że nastrój chwili zaczyna się zmieniać,
że zbyt wiele przed sobą nawzajem odsłaniają. Wiedział, że powinien to
przerwać albo odwrócić głowę. Nie potrafił tego zrobić. Oczy Laurenta
były pociemniałe, szeroko otwarte i przez krótką chwilę patrzyły tylko
na niego.

Poczuł, że Laurent wycofuje się, odsuwa, zatrzaskuje i stara się, nie do


końca skutecznie, by w jego głosie zabrzmiał chłodny dystans.

- Ujdzie - powiedział Laurent.

Oddech Damena był cięższy, nadal drżał po szczytowaniu. Uniósł się na


łokciach, by odszukać ten wyraz w oczach Laurenta, nim zniknie
bezpowrotnie.

Zanim Laurent zdążył wstać z łóżka, Damen złapał go za nadgarstek,


poczuł pod palcami delikatne kości i puls.
- Pocałuj mnie - powiedział.

Jego głos był ochrypły od przyjemności, którą pragnął się podzielić. Czuł
przypływ ciepła przenikającego jego skórę. Podparł się na rękach, tak że
jego ciało wygięło się łuk, mięśnie brzucha się napięły. Laurent
instynktownie przesunął po nim wzrokiem, a potem spojrzał mu w oczy.

Damen złapał już kiedyś Laurenta za nadgarstek, by powstrzymać go od


zadania ciosu nożem. Teraz znowu go trzymał. Wyczuwał rozpaczliwą
chęć wycofania się. Wyczuwał także coś jeszcze; Laurent nie zbliżał się
do niego, jakby po zakończeniu poprzedniego aktu nie miał wzorca,
według którego mógłby działać.

- Pocałuj mnie — powtórzył Damen.

Laurent, z pociemniałymi oczami, nie ruszał się z miejsca, jakby walczył z


niewidzialną barierą. Jego napięte ciało nadal sygnalizowało chęć
ucieczki, więc Damen poczuł przenikający go do głębi szok, gdy
spojrzenie Laurenta przesunęło się na jego usta.

Przymknął oczy, gdy zrozumiał, że Laurent naprawdę zamierza to zrobić,


i starał się w ogóle nie poruszać. Laurent pocałował go z leciutko
rozchylonymi wargami, jakby nie był świadomy, o co poprosił Damen, a
Damen ostrożnie odwzajemnił pocałunek. Zaszumiało mu w głowie na
myśl o tym, że ten pocałunek może stać się bardziej namiętny.

Ale zanim to nastąpiło, odsunął się - tylko na taką odległość, by zobaczyć,


jak Laurent otwiera oczy. Serce biło mu mocno. Przez krótką chwilę
wymiana spojrzeń przypominała pocałunek, intymne połączenie
zacierające granicę między nimi. Damen pochylił się powoli, uniósł
palcami podbródek Laurenta i pocałował go lekko w szyję.

Laurent nie spodziewał się tego. Damen wyczuł lekkie drgnienie


zaskoczenia, Laurent zesztywniał, jakby nie rozumiał, dlaczego Damen
miałby to robić. Wyczuł jednak także moment, gdy zaskoczenie
przemieniło się w coś innego. Damen pozwolił sobie na drobną
przyjemność skubnięcia wargami szyi Laurenta, którego puls
przyspieszył do lekkiego crescendo.
Tym razem, kiedy Damen znowu się cofnął, nie rozdzielili się całkowicie.
Uniósł drugą rękę, by musnąć policzek Laurenta, i wsunął z zachwytem
palce w jego włosy, które rozsypały się jak nitki złota. Wreszcie
delikatnie wziął głowę Laurenta w dłonie i obdarzył go pocałunkiem,
jakim pragnął go obdarzyć, długim, niespiesznym i pełnym namiętności.
Usta Laurenta otworzyły się pod jego wargami. Damen nie potrafił
powstrzymać rozprzestrzeniającej się powoli fali żaru, która zaczęła go
ogarniać, gdy poczuł dotyk języka Laurenta, poczuł, jak jego własny język
wślizguje się w usta Laurenta.

Całowali się. Damen czuł to w całym ciele jak dreszcz, którego nie był w
stanie opanować. Dławiła go siła tego wszystkiego, czego pragnął, więc
zamknął oczy, by z tym walczyć. Przesunął dłonią po ciele Laurenta i
napotkał wypukłe szwy kaftana. On sam był już nagi, podczas gdy
Laurent pozostawał całkowicie ubrany, nietykalny

Po pamiętnym zajściu w pałacowej łaźni, Laurent zawsze uważał, by


nigdy nie rozbierać się przy nim całkowicie. Damen pamiętał jednak, jak
Laurent wtedy wyglądał: arogancko idealne proporcje, przezroczysta
woda spływająca po białej skórze. Nie doceniał tego wtedy. W pałacu nie
wiedział jeszcze, jak rzadko Laurent pojawiał się przed kimś bez
kompletnie zasznurowanego, nienagannego ubrania. Teraz już to
wiedział. Pomyślał o służącym, którego widział wcześniej u Laurenta, o
tym, jak bardzo Laurent nie lubił, by się nim zajmowano.

Uniósł palce do węzła na kołnierzu Laurenta. Został tego nauczony, znał


każde skomplikowane sznurowanie. Tkanina rozchyliła się, palce
Damena przesunęły się po delikatnej linii obojczyka Laurenta,
odsłaniając skórę tak jasną, że naczynia krwionośne na szyi wydawały
się błękitne jak żyłki na marmurze. Jedwabie i namioty, dające cień
zasłony, i wysokie kołnierze sprawiły, że nieskazitelna delikatność tej
skóry przetrwała nawet po miesiącu podróży. W kontraście do niej skóra
Damena, pociemniała od słońca, wydawała się brązowa jak łupina
orzecha.

Oddychali w zgodnym rytmie. Laurent pozostawał całkowicie


nieruchomy. Gdy Damen rozsznuro-wał jego kaftan, pierś Laurenta
unosiła się i opadała pod cienką białą koszulą. Dłonie Damena
przesunęły się po delikatnej tkaninie, a potem rozchyliły ją na boki.

Odsłonięte brodawki piersi były twarde i nabrzmiałe, stanowiły


pierwszy namacalny dowód pożądania, a Damen poczuł
niepowstrzymany przypływ satysfakcji. Popatrzył Laurentowi w oczy.

-Myślałeś, że jestem z kamienia? - zapytał Laurent.

Damen nie potrafił powstrzymać fali zadowolenia, jaka go ogarnęła.

- Nic, czego byś nie chciał — powiedział.

- Myślisz, że tego nie chcę?

Damen zobaczył wyraz oczu Laurenta i bez pośpiechu popchnął go na


pościel.

Patrzyli teraz na siebie. Laurent leżał wyciągnięty na plecach, lekko


potargany, z jedną nogą podciągniętą i opartą trochę z boku, nadal w
błyszczącym bucie. Damen pragnął przesunąć dłonią po żebrach i piersi
Laurenta, przycisnąć jego nadgarstki do materaca, nakryć jego usta
swoimi. Zamknął oczy i heroicznym wysiłkiem zmusił się do
opanowania. Otworzył oczy.

Laurent swobodnie oparł rękę nad głową, dokładnie w tym miejscu, w


którym Damen mógłby ją przycisnąć. Odwzajemniał jego spojrzenie spod
przymrużonych rzęs.

- Lubisz być na wierzchu, prawda?

- Tak.

Nigdy jeszcze tak bardzo jak w tym momencie. Uczucie, że ma Laurenta


pod sobą, uderzało Damenowi do głowy. Nie potrafił powstrzymać się
przed przesunięciem dłonią po twardych mięśniach brzucha Laurenta,
po jego bokach unoszących się i opadających w oddechu. Dotknął
czubkami palców ledwie widocznej linii włosków. Jego palce zatrzymały
się w miejscu, gdzie ta linia znikała pod symetrycznym sznurowaniem.
Damen podniósł głowę.
Został odepchnięty z nieoczekiwaną siłą, która sprawiła, że usiadł
między nogami Laurenta i na moment stracił oddech. Laurent oparł but
na piersi Damena i popchnął. Nie zmienił pozycji, przytrzymywał
Damena w miejscu, jakby ten stanowczy nacisk stopy miał stanowić
ostrzeżenie, że powinien się trzymać z daleka.

Płomień podniecenia, który w tym momencie ogarnął Damena, musiał


być widoczny w jego oczach.

- Czekam - powiedział Laurent.

To było polecenie, nie ostrzeżenie. Nagle stało się całkowicie jasne, na co


czeka Laurent. Damen przytrzymał jedną ręką jego łydkę, a drugą ujął
obcas, żeby ściągnąć but.

Kiedy but poleciał na podłogę koło łóżka, Laurent cofnął stopę i postawił
zamiast niej drugą. Ruch był tak samo niespieszny jak poprzednio.

Widział boki Laurenta unoszące się i opadające w oddechu ponad kośćmi


biodrowymi. Był świadomy tego, jak wiele, pomimo chłodnego tonu,
kosztuje Laurenta to, by nie ruszać się z miejsca, pozwolić się dotykać.
Napięcie ciała Laurenta przypominało błysk ostrza, które może
rozpłatać, jeśli wykona się niewłaściwy ruch.

Damen czuł się rozchwiany wszystkim tym, czego pragnął. Walczące ze


sobą impulsy sprawiały, że wirowało mu w głowie. Chciał być delikatny.
Chciał zacisnąć dłoń. Znowu się całowali, a Damen nie potrafił przestać
go dotykać, nie potrafił zatrzymać dłoni przesuwających się powoli po
skórze Laurenta. Przez chwilę istniał tylko ten dotyk, a potem Damen
pocałował go delikatniej, czulej. Pod palcami wyczuwał twarde szwy
tkaniny i krzyżujące się tasiemki. Wsunął palec pomiędzy sznurowanie a
materiał, na oślep wyciągał powoli tasiemki, coraz dłuższe, aż dotarł do
ich nasady.

Kierowany nagłą potrzebą odsunął się i pochylił, a Laurent częściowo


podążył za jego ruchem, podpierając się na jednej ręce - być może
niepewny celu tej chwili zwłoki - aż do momentu, gdy Damen zacisnął
palce i ściągnął jego spodnie do połowy uda, a potem dalej.

Zsunął spodnie do końca i zdjął je, a potem pogładził udo Laurenta i


poczuł naprężające się mięśnie. Wsunął czubek kciuka w zagłębienie
pomiędzy nogą a biodrem i wyczuł puls bijący gorączkowym rytmem
pod najdelikatniejszą w tym miejscu skórą. Damenowi na nowo zakręciło
się w głowie, gdy zastanawiał się, jak bardzo podoba mu się myśl o tym,
że opanowany Laurent może eksplodować słona-wym spełnieniem w
jego ustach. Jego dłoń napotkała fakturę przypominającą gorący jedwab.

Laurent podniósł się; kaftan i koszulę miał ściągnięte aż do łokci, co


sprawiało, że jego ręce były częściowo skrępowane z tyłu.

- Nie zamierzam się zrewanżować.

Damen uniósł głowę.

- Słucham?

- Nie zamierzam tego zrobić — powiedział Laurent.

- No i?

- Chcesz, żebym ci obciągnął? - zapytał Laurent, nie pozostawiając


miejsca na domysły. - Nie mam zamiaru tego robić. Jeśli twoim
postępowaniem kieruje oczekiwanie wzajemności, powinieneś czuć się
uprzedzony, że...

To było zbyt pokręcone jak na grę wstępną. Damen wysłuchał go,


zadowolił się tym, że w całej tej gadaninie nie znalazł ani słowa
faktycznego sprzeciwu, po czym zaprzągł swoje usta do pracy.

Laurent mógł się wydawać doświadczony, ale na rozkosz zareagował jak


ktoś zupełnie niewinny. Wyrwał mu się cichy dźwięk zaskoczenia, a jego
ciało zwinęło się wokół miejsca, którym zajmował się teraz Damen.
Damen położył mu ręce na biodrach, by go zatrzymać, i pozwolił sobie
cieszyć się lekkimi, bezwiednymi poruszeniami Laurenta, jego
całkowitym zaskoczeniem, a potem próbą gwałtownego pohamowania
tych reakcji i wyrównania oddechu.

Damen pragnął tego. Pragnął każdej stłumionej reakcji. Był świadomy


własnego podniecenia, na pół zapomnianego, przyciśniętego do pościeli.
Cofnął się do samego czubka i owinął go językiem, co sprawiło mu taką
przyjemność, że przez chwilę zadowalał się tą pieszczotą, zanim wziął
Laurenta głębiej w usta.

Laurent był bez porównania najbardziej wyhamowanym partnerem, z


jakim Damen kiedykolwiek dzielił łoże. Potrząsanie głową, swobodne,
niepowstrzymane okrzyki dawnych kochanków kryły się w pojedynczym
drżeniu, we wstrzymanym na moment oddechu Laurenta. A jednak
Damen pozostawał wyczulony na każdą reakcję, napięcie mięśni
brzucha, najlżejsze drżenie ud. Wyczuwał pod sobą cykl reakcji i
tłumienia, gdy bodźce stawały się coraz silniejsze, coraz wyraźniej
dostrzegalne w liniach ciała Laurenta.

Nagle wszystko to się urwało. Pod wpływem narastającego rytmu ciało


Laurenta zatrzasnęło się, jego reakcje zostały zahamowane. Damen
podniósł głowę i zobaczył dłonie Laurenta zaciśnięte na prześcieradle,
zamknięte oczy, odwróconą na bok głowę. Laurent na samej krawędzi
wszechogarniającej rozkoszy powstrzymywał się od szczytowania
wyłącznie swoją nieprawdopodobną siłą woli.

Damen odsunął się i usiadł, by przyjrzeć się uważniej Laurentowi.


Własnemu ciału, całkowicie gotowemu do działania, poświęcał zaledwie
ułamek swojej uwagi.

Laurent otworzył oczy i po dłuższej chwili powiedział z bolesną


szczerością:

-Ja... nie potrafię tak łatwo przestać nad sobą panować.

- Czego ty nie powiesz — odparł Damen.

Nastąpiła kolejna chwila ciszy, przerwana słowami:

- Chciałbyś mnie wziąć, tak jak mężczyzna chłopca.


- Tak jak mężczyzna mężczyznę — poprawił Damen. - Chcę czerpać
rozkosz z twojego ciała i dać mu w zamian rozkosz.

Mówił cicho, z całkowitą szczerością.

- Chcę dojść wewnątrz ciebie. — Słowa wzbierały w nim tak samo jak
uczucia. — Chcę, żebyś doszedł w moich ramionach.

- Mówisz, jakby to było proste.

-To jest proste.

Laurent zacisnął szczękę, kształt jego ust się zmienił.

- Ośmielę się podejrzewać, że łatwiej jest grać rolę mężczyzny, niż się
poddać.

-W takim razie powiedz, co sprawiłoby ci rozkosz. Czy sądzisz, że mam


zamiar po prostu odwrócić cię i wejść?

Wyczuł reakcję Laurenta na te słowa i nagle wszystko zrozumiał, jakby


ten przekaz był całkowicie jednoznaczny.

- Czy tego właśnie chcesz? — zapytał.

Po tych słowach wszystko znieruchomiało. Laurent oddychał płytko,


miał zarumienione policzki, zamknął oczy, jakby chciał się odciąć od
całego świata.

- Chcę... - powiedział. - Chcę, żeby to było proste.

- Odwróć się — powiedział Damen.

Te słowa wyrwały się z samej jego głębi, cichy i miękki rozkaz, pełen
wewnętrznej pewności. Laurent znowu zamknął oczy, jakby starał się
podjąć decyzję. Potem się poruszył.

Jednym płynnym, jakby wyćwiczonym ruchem przewrócił się na brzuch,


odsłaniając przed oczami Damena gładką krzywiznę pleców i pośladków,
które rozchyliły się lekko, gdy rozsunął uda.

Damen nie był gotowy na widok Laurenta ofiarowującego w ten sposób


swoje ciało, na olśniewająco piękne rozłożone kończyny. Nie spodziewał
się, że Laurent zechce kiedykolwiek... Tego właśnie Damen pragnął i miał
nadzieję - chociaż ledwie się na nią ośmielał — że obaj tego pragnęli, ale
słowa, które miały stanowić zaledwie preludium, doprowadziły ich do
tego punktu, zanim zdążył się przygotować. Nieoczekiwanie poczuł się
nerwowy, niedoświadczony jak wtedy, kiedy miał trzynaście lat - był
niepewny tego, co czeka na nich po drugiej stronie tej chwili, ale pragnął
okazać się tego godny.

Przesunął lekko dłonią po boku Laurenta, którego oddech stał się


nierówny. Wyczuwał niepokój przepływający przez Laurenta jak fale.

- Jesteś naprawdę spięty. Na pewno już to wcześniej robiłeś?

- Tak - odparł Laurent. Jego głos brzmiał trochę dziwnie.

-To - nalegał Damen. Położył dłoń w miejscu, które czyniło jego słowa
jednoznacznymi.

- Tak - powiedział Laurent.

- Ale... czy to...

- Możesz przestać gadać?!

Te słowa zostały rzucone przez zaciśnięte zęby. Damen był zajęty


gładzeniem pleców Laurenta, pieszczeniem jego szyi, całowaniem jej.
Gdy to usłyszał, uniósł głowę i delikatnie, ale stanowczo przewrócił
Laurenta na plecy, by się mu przyjrzeć.

Laurent był zarumieniony i oddychał płytko, a w lśniących oczach


wyraźna irytacja przysłaniała jakieś głębsze uczucie. A jednak jego
odsłonięte ciało było gorące i pobudzone, tak samo jak wcześniej w
ustach Damena. Mimo całego tego dziwacznego, nerwowego napięcia
Laurent pod względem fizycznym był całkowicie chętny. Damen spojrzał
w błękitne oczy.

-Jesteś naprawdę uparty - powiedział cicho, gładząc kciukiem policzek


Laurenta.

- Zerżnij mnie - powiedział Laurent.

- Chciałbym - odparł Damen. - Ale czy ty mi na to pozwolisz?

Powiedział to cicho i czekał, ponieważ Laurent znowu zamknął oczy, a


mięśnie jego szczęki poruszyły się. Widać było, że myśl o odbyciu
stosunku doprowadza go do szaleństwa, pożądanie ściera się z jakimś
zagmatwanym wewnętrznym sprzeciwem, którego zdaniem Damena
zdecydowanie należałoby się pozbyć.

- Pozwalam ci na to — powiedział Laurent, cedząc ochrypłe słowa. -


Zabierzesz się wreszcie do tego?

Otworzył oczy, spojrzał prosto na Damena i tym razem to on czekał, z


gorącymi policzkami, w ciszy, jaka nastąpiła po tych słowach. W oczach
Laurenta pod niecierpliwością i napięciem kryło się coś zaskakująco
młodzieńczego i bezbronnego. Damen miał wrażenie, że jego serce
zostało mu wyjęte z piersi, całkowicie odsłonięte.

Przesunął dłonią po ręce Laurenta leżącej swobodnie nad głową, splótł


palce z jego palcami i przycisnął jego dłoń do prześcieradła.

Pocałunek był ostrożny i niespieszny. Damen czuł lekkie drżenie ciała


Laurenta, gdy usta księcia otworzyły się pod jego ustami. Jego własne
dłonie stały się niepewne. Odsunął się tylko na tyle, by znów spojrzeć
Laurentowi w oczy w poszukiwaniu potwierdzenia. Znalazł je wraz z
kolejnym przypływem napięcia. Rozumiał już, że napięcie było
nieodłączną częścią tego potwierdzenia. Poczuł, że Laurent wciska mu w
dłoń szklany flakon.

Oddychanie stało się trudne. Nie potrafił oderwać wzroku od Laurenta.


Byli tu obaj, nic ich nie dzieliło, a Laurent pozwalał mu na to. Palec
wślizgnął się do środka. Wnętrze było ciasne. Damen powoli wsuwał
palec głębiej i cofał go. Obserwował Laurenta, lekki rumieniec, ledwie
widoczne zmiany wyrazu twarzy, szeroko otwarte, pociemniałe oczy. To
było intensywnie intymne doznanie. Skóra Damena była zbyt gorąca,
wydawała się za ciasna. Jego myśli o tym, co mogłoby się dziać w łóżku z
Laurentem, nie wykraczały poza bolesną czułość, która dopiero teraz
przybrała postać fizyczną. Rzeczywistość była inna, Laurent był inny.
Damen nie wyobrażał sobie, że może być właśnie tak, cicho i spokojnie,
nieznośnie intymnie.

Czuł śliskość olejku, lekkie, bezwiedne poruszenia Laurenta i


nieprawdopodobne uczucie, że ciało Laurenta zaczyna się otwierać.
Wydawało mu się, że Laurent musi słyszeć uderzenia serca w jego piersi.
Całowali się teraz; pocałunki były powolne i pełne czułości, ich ciała
idealnie dopasowane. Ramiona Laurenta obejmowały szyję Damena,
Damen wsunął wolną rękę pod jego plecy i gładził ich napięte
zagłębienie. Poczuł, że Laurent podciąga nogę; poczuł ciepło uda
Laurenta, który przycisnął piętę do jego pleców.

Damen pomyślał, że może zrobić to w ten sposób, wabić Laurenta ustami


i dłońmi, dać mu wszystko.

Pod palcami czuł ciasny, śliski żar. Nie mógłby tam wsunąć członka, a
jednak nie potrafił przestać sobie tego wyobrażać. Zamknął oczy,
wyczuwając miejsce, gdzie mieli się złączyć i dopasować.

- Chcę w ciebie wejść - powiedział. Jego głos był ochrypły z pożądania,


powstrzymywanego całą siłą woli.

Wyczuł, że napięcie Laurenta znowu narasta i zostaje stłumione.

- Dobrze - powiedział Laurent.

Damen poczuł nowy przypływ tego uczucia, które rozpierało mu pierś.


Wolno mu będzie to zrobić. Już teraz każdy dotyk skóry do skóry
wydawał się zbyt gorący i intymny, a jednak mieli się znaleźć jeszcze
bliżej. Laurent pozwalał mu na to. Znaleźć się w środku. Ta myśl
powróciła do niego, a potem stała się prawdziwa. Damen nie potrafił
myśleć o niczym poza powolnym naciskiem, gdy wsuwał się w ciało
Laurenta.

Laurent krzyknął, a świat rozsypał się w serię zatrzymanych obrazów.


Czubek członka wsuwający się w oleisty żar i jednoczesna reakcja
Laurenta; dygot jego ciała, napięte mięśnie ramion, zarumienione
policzki, jasne włosy opadające na twarz.

Damena ogarnęło uczucie, że powinien pochwycić tę chwilę, trzymać


mocno i nigdy jej nie wypuścić.

Jesteś mój- chciał powiedzieć i nie mógł. Laurent nie należał do niego; to
mogło się zdarzyć tylko raz.

Czuł w piersi ból. Zamknął oczy i zmusił, by skoncentrować się na


powolnych, płytkich ruchach; to niespieszne zagłębianie się i
wycofywanie było wszystkim, na co mógł sobie pozwolić, jedyną obroną
przed instynktem, który nakazywał mu wejść dalej niż kiedykolwiek
wcześniej, zagłębić się w ciele Laurenta i już nigdy go nie wypuścić.

- Laurent - powiedział i poczuł, że serce mu się kraje.

Aby dostać, czego chcesz, musisz wiedzieć dokładnie, ile jesteś gotów
poświęcić.

Nigdy niczego nie pragnął tak bardzo i nie trzymał tego w dłoniach ze
świadomością, że nazajutrz musi to zostawić, zamienić na wysokie klify
los i niepewną przyszłość po drugiej stronie granicy, na szansę stanięcia
twarzą w twarz z bratem, zażądania wszystkich tych odpowiedzi, które
przestały już wydawać się istotne. Królestwo albo ta chwila.

Głębiej - pragnienie było wszechogarniające, a Damen walczył z nim.


Walczył, żeby nad sobą panować, choć jego ciało znajdowało już własny
rytm, jego ramiona obejmowały Laurenta, jego wargi dotykały szyi
Laurenta w zaślepionej potrzebie, by znaleźć się tak blisko, jak to
możliwe.

- Laurent - powiedział; znajdował się teraz cały w środku, z każdym


pchnięciem bliższy zakończenia, które pulsowało w nim bólem, i nadal
pragnął znaleźć się głębiej.

Przyciskał Laurenta całym ciężarem ciała, poruszał się całkowicie


wewnątrz niego. Doświadczał tego wszystkimi zmysłami - stłumione
westchnienia wyrywające się Laurentowi, pełne nowej,
nieartykułowanej słodyczy, rumieniec na jego policzkach, skręcona na
bok głowa. Dźwięk i obraz stapiały się z gorącym pulsowaniem ciała
Laurenta, z pulsowaniem ciała Damena, z drżeniem jego własnych
mięśni.

W nagłej, oderwanej wizji zobaczył oczami duszy, jak mogłoby być,


gdyby znaleźli się w świecie, w którym mieliby dość czasu. Zniknąłby
pośpiech, zniknąłby punkt zakończenia, pozostawiając ciąg pełnych
czułości dni spędzanych razem; senne, niekończące się uprawianie
miłości, pozwalające im łączyć się na całe godziny.

-Nie mogę... muszę... — usłyszał własny głos wypowiadający słowa w


ojczystym języku. Jak z oddali słyszał, że Laurent odpowiedział mu po
verańsku, i w tym samym momencie poczuł, że ciało Laurenta dotarło do
granicy. Pierwszy gwałtowny dreszcz, pierwsza smuga wilgoci gorącej
jak krew. Laurent doszedł pod nim, a Damen starał się czuć to wszystko
jednocześnie, starał się zatrzymać to uczucie, ale jego własne ciało było
zbyt bliskie spełnienia, więc posłuchał tego, czego domagał się
urywanymi słowami Laurent, i szczytował, nie wycofując się ze środka.
ROZDZIAŁ XX
Laurent od czasu do czasu poruszał się obok niego przez sen. Damen
leżał w cieple i czuł złociste włosy muskające jego szyję, lekki nacisk w
miejscach, gdzie ich ciała się stykały.

Na zewnątrz, na murach obronnych, zmieniały się warty, a służba wstała


już, by rozpalić ogień i zamieszać w garnkach. Na zewnątrz zaczynał się
dzień i wszystkie rzeczy przynależne do dnia, budzili się strażnicy i
stajenni, żołnierze wstawali, by przygotować się do walki. Damen słyszał
z daleka wykrzykiwane na dziedzińcu rozkazy Gdzieś bliżej trzasnęły
drzwi.

Jeszcze chwilę - pomyślał, a pragnienie drzemania w łóżku byłoby


całkowicie pospolite, gdyby nie ten ból w piersi. Mijający czas stawał się
coraz większym ciężarem. Damen był świadomy każdej upływającej
chwili, ponieważ pozostawało wtedy o jedną mniej.

Śpiący obok Damena Laurent odsłaniał nowy aspekt swojej fizyczności:


wąską talię, muskularne ramiona szermierza, krzywiznę jabłka Adama.
Laurent wyglądał tak jak powinien, jak młody mężczyzna. W
zasznurowanym ubraniu, pełen niebezpiecznego wdzięku, sprawiał
niemalże androginiczne wrażenie. Chociaż może słuszniej byłoby
powiedzieć, że łatwo było w ogóle zapomnieć o tym, że Laurent ma
fizyczne ciało — miało się zawsze do czynienia z jego umysłem. Nawet
gdy walczył w bitwie czy zmuszał swojego wierzchowca do jakiegoś
nieprawdopodobnego wyczynu, jego ciało pozostawało pod kontrolą
umysłu.

Damen znał teraz jego ciało. Znał zaskoczenie, jakie potrafiła wywołać
delikatna pieszczota. Znał jego leniwą, niebezpieczną pewność siebie,
jego wahanie... cudowne, pełne czułości wahanie. Wiedział, jak Laurent
uprawia miłość, łącząc ewidentne doświadczenie z niemalże nieśmiałą
powściągliwością.

Laurent poruszył się leniwie, przesunął się odrobinę bliżej i wydał cichy,
nieartykułowany pomruk zadowolenia, który Damen zamierzał
zapamiętać na resztę życia.

W następnej chwili Laurent zamrugał sennie, a Damen patrzył, jak


zaczyna być świadomy tego, gdzie się znajduje i że budzi się w jego
ramionach.

Nie był pewien, co się teraz stanie, ale kiedy Laurent zobaczył, kto
znajduje się obok niego, uśmiechnął się, odrobinę nieśmiało i całkowicie
szczerze.

Damen, który się tego nie spodziewał, poczuł pojedyncze bolesne ukłucie
w sercu. Nie przypuszczał, że Laurent potrafi tak na kogoś patrzeć.

- Jest już rano - powiedział Laurent. - Zasnęliśmy?

- Zasnęliśmy - potwierdził Damen.

Patrzyli na siebie. Damen nie poruszył się, gdy Laurent wyciągnął dłoń,
by dotknąć płaszczyzny jego piersi. Pomimo wstającego słońca zaczęli się
całować, a powolnym, cudownym pocałunkom towarzyszyły poruszenia
rąk. Ich nogi splotły się ze sobą. Damen zignorował wzbierające w nim
uczucie i zamknął oczy.

- Jak widzę, nadal wykazujesz ten sam stopień zainteresowania.

Damen nie potrafił się powstrzymać:

- W łóżku mówisz tak samo, jak zawsze. — W tych słowach brzmiało to,
co czuł w tym momencie, bezradne zauroczenie.

- Nie umiesz tego jakoś lepiej ująć?

- Pragnę cię - powiedział Damen.

-Miałeś mnie — przypomniał Laurent. — Dwa razy. Nadal czuję... tamto


doznanie.

Laurent przysunął się odrobinę. Damen wtulił twarz w jego szyję i wydał
nieokreślony pomruk, ale był w tym także śmiech oraz coś
przypominającego szczęście — coś, co zabolało, rozpierając od środka
jego pierś.

- Przestań. Nie będziesz w stanie chodzić — powiedział.

- Bardzo chętnie trochę bym pochodził - odparł Laurent. — Będę


musiał jechać konno.

- Czy to...? Starałem się... Nie chciałem...

- Podoba mi się to uczucie - stwierdził Laurent. -Podobało mi się tamto


uczucie. Jesteś szczodrym, wspaniałomyślnym kochankiem, a ja czuję
się... -Laurent urwał i roześmiał się krótko, rozbawiony własnymi
słowami. - Ja czuję się jak cały klan vaskijski w jednej osobie. Jak
rozumiem, to częsta reakcja?

- Nie - powiedział Damen. - Nie, to...

To nigdy tak nie wygląda. Myśl o tym, że Laurent mógłby przeżyć coś
takiego z kimś innym, bolała.

- Czy zdradziłem w ten sposób swój brak doświadczenia? Wiesz, co o


mnie mówią. Raz na dziesięć lat.

-To za mało - powiedział Damen. - Jedna noc mi nie wystarczy.

-Jedna noc i jeden poranek - odparł Laurent i tym razem to Damen został
popchnięty z powrotem na łóżko.

***

Zdrzemnął się później w blasku wczesnoporannego słońca i obudził w


pustym łożu. Zaskoczenie, że pozwolił sobie zasnąć, i niepokój z powodu
upływu czasu sprawiły, że zerwał się na nogi. Drzwi otworzyły się i do
komnaty weszli służący, zakłócając spokój Damena rutynowymi
czynnościami. Zabrali wypalone świece i wyjęli puste pojemniczki z
lamp, w których palił się wonny olej.
Odruchowo spojrzał na pozycję słońca za oknem. Był już późny poranek.
Musiał spać przez godzinę, może dłużej. Zostało bardzo niewiele czasu.

- Gdzie jest Laurent?

Do łoża zbliżył się kamerdyner.

- Zostaniesz zabrany z Ravenel i odeskortowany bezpośrednio na


granicę.

- Odeskortowany?

- Masz wstać i przygotować się sam. Twoja obroża i kajdany zostaną


zdjęte. Następnie opuścisz fort.

- Gdzie jest Laurent? - powtórzył Damen.

- Książę jest zajęty innymi sprawami. Masz wyjechać, zanim wróci.

Damen poczuł, że kręci mu się w głowie. Wiedział, że zasypiając, nie


przekroczył wyznaczonego mu czasu, ale stracił szansę na ostatnie
chwile z Laurentem, ostatni pocałunek, ostatnie pożegnanie. Laurenta tu
nie było, ponieważ uznał, że nie chce tu być. Kiedy Damen pomyślał o
chwili pożegnania, zdał sobie sprawę, że towarzyszyłaby jej cisza
nabrzmiała wszystkim tym, czego nie mógł powiedzieć.

Wstał z łóżka. Wykąpał się i ubrał. Zasznurowano mu kaftan, a przez ten


czas służący zdążyli już posprzątać komnatę, zebrać sztuka po sztuce
porzucone w nocy ubrania, walające się na podłodze buty, zmiętą
koszulę, kaftan, kłąb tasiemek. Zdążyli zmienić pościel.

***

Zdjęcie obroży wymagało pomocy kowala. Okazał się nim mężczyzna


imieniem Guerin, z prostymi ciemnymi włosami, które okrywały jego
głowę jak cienki hełm. Spotkał się z Damenem w budynku
gospodarczym, a cała sprawa została załatwiona bez świadków i
ceremoniału.
Wnętrze było pełne kurzu, na kamiennej ławie leżały rozsypane
narzędzia przyniesione z kuźni. Damen rozejrzał się po niewielkim
pomieszczeniu i powiedział sobie, że wszystko jest tak, jak być powinno.
Gdyby, tak jak zamierzał, wyjechał w tajemnicy, to samo miałoby
miejsce, bez świadków, u kowala po drugiej stronie granicy.

Obroża poszła na pierwszy ogień, a kiedy Guerin ją ściągnął, Damen


odczuł jej brak w dziwnej lekkości, prostującym się kręgosłupie,
rozluźniających się ramionach. Jak pękające i opadające z niego
kłamstwo.

Damen spojrzał na złote połówki, które Guerin położył na ławie.


Verańskie kajdany. W tych krzywiznach metalu było zaklęte każde
upokorzenie, jakiego doznał w tym kraju, każda minuta frustracji
verańskim więzieniem, całe poniżenie, jakim jest dla Akielończyka
służenie verańskiemu panu.

Tyle że to Kastor założył mu tę obrożę, a Laurent go uwolnił. Była


zrobiona z akielońskiego złota. Dotknął jej, jakby przyciągany jakąś siłą.
Nadal była rozgrzana ciepłem jego szyi, jakby stanowiła część jego
samego. Nie wiedział, dlaczego ta myśl miałaby go tak wytrącić z
równowagi. Jego palce, przesuwające się po gładkiej powierzchni,
napotkały nierówność, głęboką szczerbę w miejscu, gdzie lord Touars,
chcąc zadać mu cios w szyję, natrafił na pierścień złota.

Damen odsunął się od obroży i podał Guerinowi prawy nadgarstek.


Zawias na obroży nie sprawił kowalowi żadnych trudności, ale obręcze
na nadgarstkach wymagały użycia dłuta i młotka.

Przybył do tej twierdzy jako niewolnik. Opuści ją jako Damianos z


Akielos. To przypominało zrzucenie skóry i przekonanie się, co kryło się
pod spodem. Pierwsza z obręczy otworzyła się pod rytmicznymi
uderzeniami Guerina, a Damen spojrzał w oczy nowemu sobie. Nie był
tym samym upartym księciem, który opuścił Akielos. Człowiek, jakim był
w Akielos, nigdy nie służyłby verańskiemu panu ani nie walczyłby ramię
w ramię z Veranami za ich sprawę.

Nigdy nie poznałby Laurenta takiego, jakim był naprawdę, nigdy nie
ofiarowałby mu swojej lojalności i nie został przez moment obdarzony
przez niego zaufaniem.

Guerin przesunął się, by rozkuć złotą obręcz na lewym nadgarstku, ale


Damen cofnął rękę.

- Nie. — Usłyszał własne słowa. — Tę zostaw.

Guerin wzruszył ramionami, odwrócił się, obojętnymi ruchami zawinął


obrożę i obręcz w kawałek tkaniny, a potem podał je Damenowi. Damen
wziął prowizoryczną torbę. Jej ciężar go zaskoczył.

- Złoto jest twoje - oznajmił Guerin.

- To prezent? — zapytał, jak mógłby zapytać Laurenta.

- Książę tego nie potrzebuje - odparł Guerin.

***

Eskorta już czekała. Składała się z sześciu żołnierzy, a jednym z nich, już
siedzącym na koniu, był Jord, który spojrzał Damenowi prosto w oczy.

- Dotrzymałeś słowa — powiedział.

Przyprowadzono mu konie. Nie tylko wierzchowca, ale także jucznego


konia. Dostał miecz, ubrania, zapasy. Czy jest coś, czego byś chciał? —
zapytał go kiedyś Laurent. Damen zastanawiał się, jaki bogato zdobiony
verański prezent pożegnalny może kryć się w jukach, ale w głębi duszy
wiedział, że żadnego nie znajdzie. Zawsze twierdził, że chce tylko
wolności. I dokładnie to otrzymywał.

- Od początku zamierzałem wyjechać - powiedział.

Podciągnął się na siodło. Przesunął wzrokiem po obszernym dziedzińcu


twierdzy od wielkiej bramy do trybuny z niskimi, szerokimi stopniami.
Pamiętał swoją pierwszą wizytę tutaj, lodowate powitanie lorda Touarsa,
uczucie, jakie towarzyszyło postawieniu stopy po raz pierwszy we
wnętrzu verańskiej fortecy. Zobaczył wartowników przy bramie,
jakiegoś żołnierza spieszącego się do swoich obowiązków. Jord
podjechał bliżej.

- On pojechał na przejażdżkę konną - powiedział. -W pałacu także miał


zwyczaj to robić, jeśli potrzebował chwili dla siebie. To nie jest typ, który
ceniłby pożegnania.

- Rozumiem — odparł Damen.

Chciał skierować się do bramy, ale Jord położył dłoń na wodzach jego
konia.

- Zaczekaj - powiedział. - Chciałbym... ci podziękować. Za to, że


wstawiłeś się za Aimerikiem.

- Nie zrobiłem tego dla Aimerica — stwierdził Damen.

Jord skinął głową.

- Kiedy chłopcy usłyszeli, że wyjeżdżasz, chcieli... chcieliśmy... cię


pożegnać - powiedział jeszcze. - Mamy na to czas.

Machnął ręką i na gigantyczny dziedziniec zaczęli wychodzić żołnierze.


Członkowie Gwardii Książęcej pod nieubłaganie wznoszącym się
słońcem ustawili się w szyku przed trybuną. Damen popatrzył na
idealnie równe szeregi i westchnął z czymś, co częściowo było
zaskoczeniem, a częściowo przypominało uczucie w jego piersi. Każdy
pasek został wypolerowany, każdy kawałek zbroi błyszczał. Damen
przesunął wzrokiem po twarzach żołnierzy, a potem spojrzał w głąb
dziedzińca, gdzie pracujący w twierdzy mężczyźni i kobiety zaczęli się
zbierać z ciekawości. Laurenta tutaj nie było, Damen musiał pozwolić, by
ten fakt dotarł do samego jego wnętrza.

Lazar wystąpił naprzód.

- Kapitanie — powiedział. — Służba pod twoimi rozkazami była


zaszczytem.

Służba pod twoimi rozkazami była zaszczytem. Te słowa odbiły się echem
w głowie Damena.

- Nie — powiedział. - To ja jestem zaszczycony.

W tym momencie przy mniejszej bramie nastąpiło poruszenie i na


dziedzińcu pojawił się jeździec.

To był Laurent. Nie przyjechał tutaj dlatego, że w ostatniej chwili zmienił


zdanie. Damenowi wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedzieć, że Laurent
nie chciał wracać, dopóki Damen nie wyjedzie, i że nie był zadowolony, iż
musiał to zrobić wcześniej, niż zamierzał.

Miał na sobie strój do jazdy konnej, napięty jak łańcuchy podnoszące


kratę w bramie. Każdy rzemyk był na swoim miejscu nawet teraz, po
dłuższej przejażdżce. Laurent siedział wyprostowany na koniu, który
wygiął szyję w łuk, ściągnięty wodzami, i prychał z rozszerzonymi po
biegu nozdrzami. Laurent spojrzał chłodno na Damena z drugiej strony
dziedzińca i podjechał bliżej.

Damen domyślił się teraz przyczyny jego powrotu. Najpierw usłyszał


poruszenie na murach, okrzyki przekazywane pomiędzy wartownikami,
a potem, z końskiego grzbietu, zobaczył ruch flagi, którą dano sygnał.
Sam ustalał te sygnały, więc wiedział, kto się zbliża, zanim jeszcze
Laurent uniósł dłoń, by dać znak, że zgadza się na wpuszczenie
przybyszów.

Gigantyczna maszyneria bramy zaczęła obracać się ze skrzypieniem


drewna i zgrzytem połączonych kół zębatych, wprawianych w ruch za
pomocą kołowrotu i wysiłku ludzkich mięśni.

Dźwiękom towarzyszyły okrzyki:

- Otworzyć bramę!

Laurent nie zsiadł z konia, odwrócił go tylko tyłem do trybuny, by stanąć


twarzą w twarz z nowo przybyłymi.

Na dziedziniec wpłynęła fala czerwieni. Sztandary były czerwone, liberia


była czerwona, proporce, okucia i zbroje były złote, białe i czerwone.
Dźwięk rogów przypominał fanfarę odegraną przez trębaczy. Do Ravenel
z całym przepychem przybyli wysłannicy regenta.

Zebrani żołnierze rozstąpili się, żeby ich przepuścić. Między Laurentem a


ludźmi jego wuja otworzyła się pusta przestrzeń, tak że znaleźli się
naprzeciwko siebie w szerokim korytarzu pustych kamiennych płyt
dziedzińca, z widownią po obu stronach.

Zapadła cisza. Koń Damena poruszył się, ale zaraz uspokoił. Na twarzach
ludzi Laurenta malowała się wrogość, jaką zawsze budzili w nich
podwładni regenta, teraz dodatkowo nasilona. Na twarzach
mieszkańców twierdzy malowały się bardziej zróżnicowane emocje:
zaskoczenie, ostrożna neutralność, nieukrywana ciekawość.

Regent przysłał dwudziestu pięciu ludzi: herolda i dwa tuziny żołnierzy.


Laurent, siedzący naprzeciwko nich na koniu, był sam.

Musiał zobaczyć zbliżające się poselstwo i najprawdopodobniej


prześcignął je, by wrócić szybciej do twierdzy. Celowo postanowił
przyjąć ich w ten sposób, jako młodzieniec siedzący na koniu, zamiast
stanąć na podwyższeniu jak arystokrata, do którego należy cała forteca.
W niczym nie przypominał lorda Touarsa, który witał nowo przybyłych
w otoczeniu świty ustawionej w pełnym pogardy porządku na trybunie.
Naprzeciwko pompatycznego wysłannika regenta stał pojedynczy
jeździec w ubraniu pozbawionym ozdób. Z drugiej jednak strony Laurent
nie potrzebował niczego poza swoimi włosami, by dać się rozpoznać.

- Król Vere przesyła wiadomość - oznajmił herold.

Jego wyszkolony głos był doskonale słyszalny na całym dziedzińcu, przez


wszystkich zgromadzonych mężczyzn i kobiety. Herold mówił dalej.

- Książę-uzurpator, wszedłszy w zdradzieckie konszachty z Akielos,


udzielił przyzwolenia na plądrowanie verańskich wsi i zamordował
verańskiego lorda. Z tej przyczyny zostaje bezzwłocznie pozbawiony
prawa dziedziczenia tronu i oskarżony o zdradę własnego narodu.
Wszelka władza nad ziemiami Vere oraz protektoratem Acquitartu, jaką
rościł sobie do tej pory, zostaje mu niniejszym odebrana. Ci, którzy
przyczynią się do postawienia go przed obliczem sprawiedliwości, mogą
liczyć na szczodrą nagrodę, która zostanie przyznana tak samo szybko,
jak szybko zostanie wymierzona kara tym, którzy udzielą mu schronienia
i wsparcia. Oto słowa króla.

Na dziedzińcu zapadła cisza. Nikt się nie odzywał.

- Przecież Vere nie ma króla — powiedział Laurent. Jego głos także był
doskonale słyszalny. - Król, mój ojciec, nie żyje - oznajmił. - Powiedz, kto
ośmielił się sprofanować jego tytuł.

- Królem jest twój wuj — powiedział herold.

- Mój wuj plami honor swojej rodziny. Posługuje się przynależnym


mojemu ojcu tytułem, który powinien przejść na mojego brata, a teraz
płynie w mojej krwi. Czy sądzisz, że zamierzam tolerować taką
zniewagę?

Herold wygłosił kolejną wyuczoną kwestię:

- Król jest człowiekiem honoru. Daje ci szansę zmierzenia się z nim w


uczciwej bitwie. Jeśli w twoich żyłach naprawdę płynie krew twojego
brata, spotkasz się z królem na polach pod Charcy za trzy dni.
Przekonasz się, czy twoje patryjskie oddziały zdolne są zwyciężyć w
starciu z prawdziwymi Veranami.

- Stanę z nim do bitwy, ale nie w wybranym przez niego miejscu i


czasie.

- Czy to twoja ostateczna odpowiedź?

- Tak.

- W takim razie polecono mi przekazać osobistą wiadomość od wuja dla


bratanka.

Herold skinął na żołnierza po lewej stronie, który odczepił od siodła


brudny, zakrwawiony worek.
Damen poczuł mdlący skurcz w żołądku, gdy żołnierz uniósł wysoko
zakrwawioną torbę, a herold oznajmił:

- Ten tutaj wstawiał się za tobą. Chciał stanąć po niewłaściwej stronie.


Spotkał go taki sam los, jaki spotka każdego, kto sprzymierzy się z
księciem--uzurpatorem przeciwko królowi.

Żołnierz ściągnął worek, odsłaniając uciętą głowę.

Poselstwo podróżowało od dwóch tygodni w upale. Skóra straciła całą


świeżość, jaką dawała jej młodość. Niebieskie oczy, jego największa
ozdoba, przestały istnieć. Ale w puklach brązowych włosów lśniły jak
gwiazdy drobne perełki, a z kształtu twarzy dawało się odczytać jej
dawną urodę.

Damen przypomniał sobie widelec wbijający się w jego udo, obraźliwe


uwagi pod adresem Laurenta, niebieskie oczy lśniące od obelg.
Przypomniał go sobie, niepewnego i stojącego samotnie w nocnym stroju
w korytarzu. Chłopca u progu dojrzewania, które napełniało go
najgłębszym przerażeniem.

Nie mów mu, że tu byłem — usłyszał wtedy.

Od samego początku łączyła go z Laurentem dziwna sympatia. Ten tutaj


wstawiał się za tobą. Być może w ten sposób starał się wykorzystać
resztki swoich wpływów u regenta. Nie był świadomy, jak niewielkie są
już te wpływy.

Nikt już nie miał się dowiedzieć, czy jego uroda przetrwa wiek
dojrzewania, ponieważ Nicaise nie dożył swoich piętnastych urodzin.

W oślepiającym blasku słońca na dziedzińcu Damen widział, że Laurent


zareagował na ten widok i że zmusił się, by nie zareagować. Jego napięcie
udzieliło się koniowi, który rzucił się pod nim krótkim, nerwowym
ruchem; Laurent zapanował także nad zwierzęciem, nie dając mu żadnej
możliwości sprzeciwu.
Herold nadal demonstrował makabryczne trofeum. Nie wiedział, że
powinien uciekać, gdy zobaczył wyraz oczu Laurenta.

- Mój wuj zabił swojego nałożnika — oznajmił Laurent - aby przekazać


nam wiadomość. Jakaż to wiadomość? - Jego głos niósł się po całym
dziedzińcu. - Że jego łasce nie wolno ufać? Że nawet chłopcy, z którymi
dzieli łoże, widzą, jak bezpodstawne są jego roszczenia do tronu? A
może, że jego władza jest tak krucha, że mój wuj obawia się słów
kupionej, małoletniej dziwki? Niechaj stanie pod Charcy uzbrojony w
swoje wielkie słowa; przybędę tam, aby zmiażdżyć go z pomocą całej
potęgi mojego królestwa.

Laurent popatrzył na herolda.

- A jeśli chcesz osobistej wiadomości — oznajmił - możesz powiedzieć


mojemu wujowi dzieciobójcy, że może obciąć głowę każdemu dziecku
stąd do stolicy i nie stanie się dzięki temu królem. Nie będzie miał tylko
kogo posuwać.

Laurent obrócił swojego konia i stanął twarzą w twarz z Damenem.


Wysłannicy regenta odjechali po przekazaniu wiadomości, zaś mężczyźni
i kobiety na dziedzińcu kręcili się bez celu, zaszokowani tym, co właśnie
zobaczyli i usłyszeli.

Znaleźli się naprzeciwko siebie, a spojrzenie Laurenta było tak lodowate,


że gdyby Damen był pieszo, mógłby się cofnąć o krok. Widział dłonie
Laurenta zaciśnięte na wodzach konia tak mocno, że kłykcie pod
rękawiczkami musiały być całkowicie białe. Czuł ściskanie w piersi.

-Nadmiernie przeciągasz swoją wizytę - powiedział Laurent.

- Nie rób tego. Jeśli bez przygotowania pojedziesz zmierzyć się z siłami
swojego wuja, stracisz wszystko, co udało ci się wywalczyć.

- Ależ będę przygotowany. Śliczny, kochany Aimeric powie mi


wszystko, co wie, a kiedy wyduszę z niego ostatnie potrzebne mi słowo,
może odeślę to, co zostanie, mojemu wujowi.
Damen otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Laurent rzucił tylko ostry
rozkaz do jego eskorty:

- Mówiłem wam, że macie go stąd zabierać.

Szturchnął obcasami konia, wyminął Damena i wjechał na trybunę, gdzie


płynnym ruchem zeskoczył z siodła i ruszył do komnat Aimerica.

Damen znalazł się twarzą w twarz z Jordem. Nie musiał patrzeć w górę,
by wiedzieć, gdzie jest słońce.

- Zamierzam go powstrzymać — powiedział. -Co ty zamierzasz zrobić?

- Jest już południe — rzucił Jord. Słowa brzmiały ochryple, jakby raniły
jego gardło.

- On mnie potrzebuje — oznajmił Damen. — Nie obchodzi mnie, czy


powiesz to całemu światu.

Wyminął Jorda i wjechał na podwyższenie.

Zeskoczył z konia, tak jak zrobił to Laurent, rzucił wodze najbliższemu


żołnierzowi i wszedł za Laurentem do wnętrza twierdzy. Wbiegał po
schodach, przeskakując po dwa stopnie naraz. Wartownicy przed
komnatą Aimerica przepuścili go bez słowa, a drzwi były już otwarte.

Damen zrobił krok do środka i zatrzymał się jak wryty. Komnata była
oczywiście prześliczna. Aimeric nie był żołnierzem, ale arystokratą,
czwartym synem jednego z najpotężniejszych verańskich lordów, więc
jego apartamenty odpowiadały jego pozycji. Były tu łoże, kanapa do
wypoczynku, wzorzyste kafelki i wysokie łukowate okno z urządzonym
na parapecie dodatkowym siedzeniem, wyściełanym poduszkami. Pod
przeciwległą ścianą stał stół - Aimeric dostał jedzenie, wino, papier i
atrament. Dostał nawet ubranie na zmianę. Wszystko zostało starannie
przygotowane. Aimeric siedział przy stole nie w brudnej koszuli, którą
miał pod zbroją, ale ubrany jak dworzanin. Wykąpał się, jego włosy były
teraz czyste. Laurent stał nieruchomo dwa kroki od niego, całkowicie
zesztywniały.
Damen zmusił się, by podejść bliżej i stanąć obok Laurenta. To był jedyny
ruch w pogrążonej w ciszy komnacie. Damen na pół świadomie zauważał
drobiazgi: stłuczoną szybkę w lewym dolnym rogu okna; nietknięte od
wieczora mięso na talerzu; łóżko, w którym nikt nie spał.

W wieży Laurent uderzył Aimerica w twarz z prawej strony, ale ta strona


była w tym momencie niewidoczna — głowa z ciemnymi puklami
opierała się na ramieniu — więc to, co Damen widział, było
nienaruszone. Nie widać było podbitego oka, sińca na policzku i
rozciętych ust, tylko nieskazitelne linie profilu Aimerica i odłamek szkła
z rozbitego okna trzymany w wyciągniętej ręce.

Krew przesiąkła rękaw, zebrała się w kałużę na stole i wykładanej


kafelkami posadzce, ale ta krew była już stara. Aimeric musiał
pozostawać w tej pozycji od kilku godzin, dostatecznie długo, by krew
pociemniała, by jego ciało zatrzymało się, by komnata pogrążyła się w
milczeniu, by stał się nieruchomy tak jak Laurent, na którego patrzył
niewidzącymi oczami.

Aimeric coś napisał - kartka spoczywała niedaleko podkurczonych


palców, a Damen zobaczył na niej dwa słowa. Nie zaskoczyło go, że
Aimeric miał schludny charakter pisma. Zawsze starał się jak najlepiej
wykonywać swoje obowiązki. Podczas podróży zmuszał się do wysiłku
niemal nad swoje możliwości, by dotrzymać kroku silniejszym od siebie.

Czwarty syn, czekający, aż ktoś go zauważy. Kiedy nie starał się wkupić
w łaski władzy, prowokował ją, jakby negatywna reakcja mogła stanowić
substytut aprobaty, której poszukiwał — którą otrzymał, raz jeden, od
wuja Laurenta.

Przepraszam, Jord.

To były ostatnie słowa, jakie miał komukolwiek przekazać. Aimeric


odebrał sobie życie.
ROZDZIAŁ XXI
Komnata, w której leżał Aimeric, była cicha. Został zabrany ze swoich
apartamentów do mniejszego pomieszczenia, jego ciało położono na
kamiennym podeście i przykryto cienkim płótnem. Damen myślał o nim,
dziewiętnastoletnim i milczącym.

Na zewnątrz Ravenel szykowało się do wojny. Przygotowania objęły całą


twierdzę, od zbrojowni po magazyny. Zaczęły się, gdy Laurent odwrócił
się od zakrwawionego stołu i oznajmił: „Siodłajcie konie. Jedziemy pod
Charcy”. Strącił z ramienia dłoń Damena, który próbował go
powstrzymać.

Damen chciał iść za nim, ale nie pozwolono mu na to. Przez następną
godzinę Laurent wydawał zwięzłe rozkazy, a Damen nie miał okazji się
do niego zbliżyć. Później książę wycofał się do swoich komnat i
stanowczo zamknął za sobą drzwi.

Kiedy służący chciał tam wejść, Damen zagrodził mu drogę.

- Nie - powiedział. — Nikt tam nie może wchodzić.

Postawił dwóch wartowników przy drzwiach, dając im ten sam rozkaz, i


kazał wycofać się wszystkim znajdującym się w pobliżu - tak jak
wcześniej zrobił to w wieży. Kiedy miał pewność, że Laurent może liczyć
na dostateczną prywatność, poszedł dowiedzieć się wszystkiego, co tylko
mógł, o Charcy. To, czego się dowiedział, sprawiło, że poczuł się gorzej.

Położone pomiędzy Fortaine a północnymi szlakami handlowymi Charcy


stanowiło idealne miejsce, w którym dwie armie mogły zatrzymać
trzecią. Właśnie dlatego regent starał się sprowokować Laurenta do
opuszczenia fortecy. Charcy było śmiertelną pułapką.

Damen z uczuciem frustracji odsunął mapy. To było dwie godziny temu.

Teraz stał w małej, przypominającej celę komnacie z grubymi


kamiennymi ścianami, w której złożono Aimerica. Popatrzył na Jorda,
który go tutaj wezwał.

-Jesteś jego kochankiem - powiedział Jord.

- Byłem. - mężczyzna zasługiwał, by usłyszeć prawdę. - My... to był


pierwszy raz. Tej nocy.

- Powiedziałeś mu?

Nie odpowiedział, ale to milczenie stanowiło wystarczającą odpowiedź.


Jord odetchnął ciężko.

- Nie jestem Aimerikiem - powiedział Damen.

- Zastanawiałeś się kiedyś, jakie to uczucie dowiedzieć się, że rozłożyło


się nogi przed mordercą swojego brata? - Jord rozejrzał się po ciasnym
pomieszczeniu. Popatrzył na ciało Aimerica. - Myślę, że to podobne
uczucie.

Nieproszone, powróciły do niego zapamiętane słowa. Nie obchodzi mnie


to. Przez tę noc jesteś nadal moim niewolnikiem. Damen zacisnął powieki.

- Tej nocy nie byłem Damianosem. Byłem po prostu...

- Po prostu mężczyzną? — przerwał Jord. — Myślisz, że Aimeric też tak


myślał? Ze jest dwiema osobami? Wiesz co: nie był. Był tylko jeden i
popatrz, co się z nim stało.

Damen milczał. W końcu zapytał:

- Co zamierzasz zrobić?

- Nie wiem - odparł Jord.

- Zamierzasz porzucić służbę u niego?

Tym razem to Jord nie odpowiedział.

- Ktoś musi powiedzieć Laurentowi, żeby nie próbował walczyć z


oddziałami wuja pod Charcy.

- Myślisz, że mnie posłucha? — zapytał z goryczą Jord.

- Nie... - powiedział Damen. Pomyślał o zamkniętych drzwiach i dodał z


beznamiętną szczerością: - Nie sądzę, żeby posłuchał kogokolwiek.

***

Stał przed podwójnymi drzwiami, strzeżonymi przez dwóch


wartowników, i patrzył na zamknięte stanowczo panele ciężkiego
drewna. Sam postawił pod tymi drzwiami żołnierzy, żeby nie wpuszczali
tych, którzy chcieliby zasięgnąć opinii Laurenta w jakiejś błahej sprawie -
albo w jakiejkolwiek sprawie, ponieważ kiedy Laurent chciał być sam,
nikt nie powinien cierpieć konsekwencji, jakie niosło przeszkadzanie mu.

Wyższy z żołnierzy zwrócił się do Damena:

- Dowódco, nikt tu nie wchodził pod waszą nieobecność.

Damen znowu przesunął wzrokiem po drzwiach.

- To dobrze - powiedział. Po czym otworzył drzwi.

Komnata wewnątrz wyglądała tak, jak ją zapamiętał, uporządkowana i


przywrócona do pierwotnego stanu. Nawet stół był teraz na nowo
zastawiony talerzami owoców i karafkami wody i wina. Kiedy za
Damenem zamknęły się drzwi, nadal słyszał odległe odgłosy
przygotowań na dziedzińcu. Zatrzymał się na środku pokoju.

Laurent przebrał się już i zamienił skórzany strój do jazdy konnej na


surowe i formalne ubranie księcia, zasznurowane od szyi do kostek u
nóg. Stał przy oknie, jedną dłoń opierał na kamieniach ściany, a jego
palce były zagięte tak, jakby trzymał coś w garści. Nie odrywał wzroku
od ruchu panującego na dziedzińcu, gdzie załoga twierdzy na jego rozkaz
szykowała się do wojny. Nie patrzył na Damena.

- Przyszedłeś się pożegnać? — zapytał.


Zapadła chwila ciszy, w trakcie której Laurent odwrócił się. Damen
patrzył na niego.

- Przykro mi. Wiem, ile Nicaise dla ciebie znaczył.

- Był dziwką mojego wuja - przypomniał Laurent.

- Był kimś więcej. Traktowałeś go jak...

- Brata? - zapytał Laurent. — Wiesz, jakoś nie mam szczęścia do braci.


Mam nadzieję, że nie przyszedłeś tutaj, bo liczyłeś na pokaz ckliwych
uczuć. Wyrzucę cię za drzwi.

Nastąpiło dłuższe milczenie. Stali naprzeciwko siebie.

- Ckliwych uczuć? Nie, nie spodziewałem się tego - powiedział Damen. Z


zewnątrz dobiegały rozkazy i szczęk metalu. — Ponieważ nie masz
kapitana, który mógłby ci doradzać, przyszedłem, żeby ci powiedzieć, że
nie możesz jechać pod Charcy.

- Mam kapitana. Wyznaczyłem na to stanowisko Enguerrana. Czy to już


wszystko? Jutro przybędą posiłki i wtedy wyruszę z moimi ludźmi pod
Charcy. - Laurent podszedł do stołu, jego głos jasno wskazywał, że
Damen może się już oddalić.

-W takim razie zabijesz ich tak samo, jak zabiłeś Nicaise’a — powiedział
Damen. — Wciągniesz ich w te swoje niekończące się, dziecinne próby
zwrócenia na siebie uwagi wuja, które nazywasz walką.

- Wynoś się - polecił Laurent. Był biały na twarzy.

- Czy tak trudno jest wysłuchać prawdy?

- Powiedziałem, żebyś się wynosił.

- Czy może twierdzisz, że jedziesz pod Charcy z jakiegoś innego


powodu?

- Zamierzam walczyć o mój tron.


- Tak właśnie uważasz? Wmówiłeś to swoim lu-dziom, a oni ci
uwierzyli. Mnie tego nie wmówisz. To, co się teraz dzieje między tobą a
twoim wujem, to nie jest żadna walka.

- Mogę cię zapewnić - powiedział Laurent, bezwiednie zaciskając prawą


rękę w pięść - że to jest walka.

- W walce starasz się pokonać swojego przeciwnika. Nie wyłazisz ze


skóry, żeby zrobić to, czego on chce. Tu nie chodzi tylko o Charcy. Ani
razu nie wykonałeś żadnego ruchu przeciwko wujowi z własnej
inicjatywy. Pozwalasz, żeby to on rozdawał karty. Pozwalasz, żeby to on
określał zasady. Dajesz się wciągać w jego grę, jakbyś chciał mu pokazać,
że sobie z tym poradzisz. Jakbyś starał się zrobić na nim wrażenie. Czy
tak nie jest?

Damen zrobił krok naprzód.

-Musisz go pokonać w jego własnej grze? Chcesz, żeby zobaczył, że jesteś


do tego zdolny? Kosztem twojej pozycji i życia twoich ludzi? Aż tak
rozpaczliwie chcesz zwrócić na siebie jego uwagę?

Zmierzył Laurenta spojrzeniem od stóp do głów.

- Proszę bardzo, udało ci się. Gratuluję. Musisz być szczęśliwy, że jego


obsesja na twoim punkcie popchnęła go do zabicia własnego chłopca,
byle tylko się na tobie odegrać. To twoje zwycięstwo.

Laurent cofnął się o krok, niemalże się zachwiał, jak człowiek ogarnięty
mdłościami. Patrzył na Damena z twarzą całkowicie pozbawioną wyrazu.

- Nie masz o niczym pojęcia — powiedział w końcu zimnym, okropnym


głosem. — Nic o mnie nie wiesz. Ani o moim wuju. Jesteś kompletnie
ślepy. Nie potrafisz zobaczyć tego, co masz... tuż przed sobą. - Laurent
nieoczekiwanie roześmiał się, cicho i drwiąco. - Pragniesz mnie? Jesteś
moim niewolnikiem?

Damen poczuł, że się czerwieni.


- Nie sprowokujesz mnie w ten sposób.

-Jesteś - oznajmił Laurent - żałosnym nieudacznikiem, który dał się zakuć


w kajdany królowi-bękartowi, ponieważ nie potrafił zadowolić jego
kochanki w łóżku.

- Nie sprowokujesz mnie - powtórzył Damen -w ten sposób.

- Chcesz usłyszeć prawdę o moim wuju? Wyjawię ci ją. - W oczach


Laurenta pojawił się nowy błysk. — Powiem ci, czego nie zdołałeś
powstrzymać. Na co okazałeś się zbyt ślepy. Zostałeś zakuty w łańcuchy,
kiedy Kastor mordował rodzinę królewską. Kastor, z pomocą mojego
wuja.

Damen słyszał to i wiedział, że nie powinien dać się w to wciągnąć.


Wiedział to, a jakaś jego część litowała się nad tym, co robił teraz
Laurent. Usłyszał jednak własny głos:

- Co twój wuj ma wspólnego z...

- Jak myślisz, gdzie Kastor znalazł wsparcie militarne pozwalające mu


powstrzymać zwolenników brata? Jak myślisz, czemu ambasador
verański przybył z traktatem pokojowym w ręku, gdy tylko Kastor
zasiadł na tronie?

Damen spróbował odetchnąć.

- Nie — powiedział.

- Myślałeś, że Theomedes zmarł z powodu naturalnej choroby? Po tych


wszystkich wizytach lekarzy które tylko pogarszały jego stan?

- Nie - powtórzył Damen. Czuł pulsowanie w głowie, a potem w całym


ciele, jakby jego ciało nie było w stanie powstrzymać siły tych słów.
Laurent jeszcze nie skończył.

- Nie domyśliłeś się, że stał za tym Kastor? Biedny, głupi barbarzyńco.


Kastor zabił króla, a potem zajął miasto z pomocą oddziałów przysłanych
przez mojego wuja. Zaś mój wuj mógł po prostu sobie siedzieć i
obserwować, co się stanie.

Damen pomyślał o swoim ojcu, złożonym chorobą i otoczonym przez


lekarzy, o jego zapadłych oczach i policzkach, komnacie przesyconej
zapachem łoju i śmierci. Pamiętał własną bezradność, gdy patrzył, jak
ojciec po trochu odchodzi. Pamiętał Kastora, tak pełnego troski,
klęczącego u boku ojca.

- Czy ty o tym wiedziałeś?

- Czy wiedziałem? — zapytał Laurent. - Wszyscy o tym wiedzieli.


Cieszyłem się z tego. Żałowałem tylko, że nie mogę tego zobaczyć
osobiście. Żałuję, że nie mogłem zobaczyć Damianosa, kiedy przyszli po
niego siepacze Kastora. Roześmiałbym mu się w twarz. Jego ojciec dostał
dokładnie to, na co zasługiwał, zdechł jak zwierzę, którym był, i nikomu
nie udało się tego powstrzymać. Z drugiej strony - zauważył Laurent -
może gdyby Theomedes pilnował kutasa zamiast wsadzać go w
kochankę...

To była ostatnia rzecz, jaką powiedział, ponieważ Damen go uderzył.


Trafił Laurenta pięścią w szczękę z całą siłą, jaką dawała mu masa ciała.
Kłykcie zderzyły się z ciałem i kością, głowa Laurenta odchyliła się w
bok, a on sam wpadł na stojący za nim stół tak gwałtownie, że zastawa
poleciała na posadzkę. Metalowe naczynia spadły na kafelki, rozsypując
jedzenie i rozlewając wino. Laurent przytrzymał się stołu jedną ręką,
którą instynktownie wyciągnął, żeby się zatrzymać. Damen oddychał
ciężko, dłonie miał zaciśnięte w pięści .Jak śmiesz mówić w ten sposób o
moim ojcu. Te słowa miał już niemal na wargach. Głowa pulsowała mu
bólem.

Laurent wyprostował się i obdarzył Damena spojrzeniem, w którym lśnił


triumf. Przesunął grzbietem prawej dłoni po ustach w miejscu, gdzie
popłynęła z nich krew.

W tym momencie Damen zobaczył coś pomiędzy talerzami rozrzuconymi


na podłodze. Lśniło na tle kafelków jak garść gwiazd. To właśnie Laurent
trzymał w ręku, kiedy Damen wszedł do komnaty. Kolczyk Nicaise’a z
niebieskich szafirów.
Drzwi za nim otworzyły się, a Damen nie musiał się oglądać, by wiedzieć,
że hałas zwabił do pokoju wartowników. Nie odrywał wzroku od
Laurenta.

- Aresztujcie mnie — powiedział. - Podniosłem rękę na księcia.

Żołnierze zawahali się. Zasługiwał na to po tym, co zrobił, ale był —


przynajmniej jeszcze do niedawna - ich kapitanem. Musiał powtórzyć:

- Ruszcie się.

Ciemnowłosy żołnierz zrobił krok naprzód, a Damen poczuł jego dłoń na


ramieniu. Laurent zacisnął zęby.

- Nie — powiedział. — Został sprowokowany -dodał.

Kolejna chwila wahania. Było jasne, że żołnierze nie mieli pojęcia, jak
powinni interpretować scenę, którą tutaj zastali. Przemoc wisiała w
powietrzu, a książę z zakrwawioną wargą stał przy stole, z którego
wszystko zrzucono na posadzkę.

- Powiedziałem, że macie go puścić.

To był jednoznaczny rozkaz wydany przez księcia, więc tym razem


żołnierze posłuchali. Damen poczuł, że go puszczają. Laurent
odprowadził wzrokiem wartowników, którzy skłonili się i wyszli,
zamykając za sobą drzwi. Potem przeniósł spojrzenie na Damena.

- A teraz się wynoś — powiedział.

Damen na króciutką chwilę zamknął oczy. Czuł się obolały od myśli o


swoim ojcu. Słowa Laurenta napierały od wewnątrz na jego powieki.

- Nie - powiedział. - Nie możesz jechać pod Charcy. Muszę cię do tego
przekonać.

Laurent roześmiał się dziwnym, zadyszanym głosem.

- Nie usłyszałeś ani słowa z tego, co właśnie powiedziałem?


- Usłyszałem - powiedział Damen. - Starałeś się mnie zranić i udało ci
się to. Szkoda tylko, że nie potrafisz dostrzec, że to, co właśnie mi
zrobiłeś, jest tym samym, co twój wuj zrobił tobie.

Zobaczył, że Laurent reaguje na te słowa jak człowiek znajdujący się u


kresu wytrzymałości i otrzymujący kolejny cios.

- Dlaczego - zaczął Laurent - ty... ty zawsze... - Zmusił się, by umilknąć.


Jego pierś unosiła się i opadała w płytkim oddechu.

- Przyjechałem tu z tobą, by powstrzymać wojnę - powiedział Damen. -


Przyjechałem tu z tobą, ponieważ tylko ty stoisz pomiędzy Akielos a
regentem. To ty przestałeś o tym pamiętać. Musisz walczyć z wujem na
własnych zasadach, nie na jego.

— Nie potrafię - przyznał Laurent z całkowitą szczerością. — Nie


jestem w stanie myśleć. - Słowa wyrywały mu się z trudem. Laurent
powtórzył je innym tonem, z szeroko otwartymi oczami, pociemniałymi
od odsłoniętej prawdy. - Nie jestem w stanie myśleć.

- Wiem - powiedział Damen.

Mówił cicho. W słowach Laurenta było przyznanie się do więcej niż


jednej rzeczy. Damen to wiedział. Przykląkł i podniósł z podłogi lśniący
kolczyk Nicaise’a. To była delikatna ozdoba, garść misternie
oprawionych szafirów. Damen wstał i położył kolczyk na stole.

Po dłuższej chwili odsunął się od miejsca, w którym Laurent pochylał się


nad stołem, zaciskając palce na jego krawędzi. Damen odetchnął głęboko
i cofnął się o kolejny krok.

— Zostań — powiedział cicho Laurent.

— Daj mi chwilę, żebym mógł ochłonąć. Powiedziałem już eskorcie, że


będę ich potrzebować dopiero rano - odparł Damen.

Cisza, która teraz zapadła, była okropna, ponieważ Damen uświadomił


sobie, o co prosi go Laurent.
— Nie. Nie chodziło mi... na zawsze. Tylko... — Laurent urwał w pół
zdania. - Trzy dni - powiedział, jakby była to starannie przemyślana
odpowiedź na rozważone ze wszystkich stron pytanie. - Poradzę sobie z
tym sam. Wiem o tym. Po prostu w tej chwili wydaje mi się, że nie jestem
w stanie... myśleć, i nie mam... nikogo, kto by mi się sprzeciwił, kiedy... tak
się zachowuję. Jeśli mógłbyś dać mi trzy dni, ja... -Zmusił się, by umilknąć.

- Zostanę - powiedział Damen. - Wiesz, że zostanę tak długo, jak


będziesz...

- Nie rób tego — przerwał mu Laurent. - Nie okłamuj mnie. Nie ty.

— Zostanę — obiecał Damen. — Trzy dni. Potem pojadę na południe.

Laurent skinął głową. Po chwili Damen podszedł i oparł się o stół koło
Laurenta. Obserwował, jak Laurent powoli wraca do siebie.

W końcu Laurent zaczął mówić, precyzyjnie i prawie spokojnie.

-Masz rację. Zabiłem Nicaise’a, ponieważ nie dokończyłem tego, co


zacząłem. Powinienem albo trzymać się od niego z daleka, albo
całkowicie rozwiać jego złudzenia co do mojego wuja. Nie planowałem
niczego, zostawiłem sprawy własnemu biegowi. Nie zastanawiałem się
nad tym. Nie myślałem o nim w tych kategoriach. Po prostu... po prostu
go lubiłem. - Pod tą chłodną analizą kryło się także autentyczne
zdumienie.

To było okropne.

-Nie powinienem był... powiedzieć czegoś takiego. Nicaise dokonał


wyboru. Wstawił się za tobą, ponieważ uważał cię za przyjaciela, a to nie
jest coś, czego powinieneś żałować.

-Wstawił się za mną, ponieważ nie przypuszczał, że mój wuj mógłby go


skrzywdzić. Żaden z nich tego nie podejrzewa. Myślą, że on ich kocha. To
są zewnętrzne pozory miłości, przynajmniej na początku. To nie jest
miłość. To... fetysz. Trwający tylko do okresu dojrzewania. Sami chłopcy
są zastępowalni. - Laurent mówił cały czas tym samym tonem. - On
musiał to wiedzieć, gdzieś w głębi duszy. Od początku był
inteligentniejszy od innych. Wiedział, że kiedy stanie się za stary,
zostanie wymieniony.

- Tak jak Aimeric.

Laurent przerwał w końcu przedłużającą się ciszę.

- Tak jak Aimeric.

Damen przypomniał sobie bezwzględne werbalne ataki Nicaise’a. Patrzył


na idealny profil Laurenta i starał się zrozumieć tę dziwną więź
pomiędzy mężczyzną a chłopcem.

- Lubiłeś go.

- Mój wuj rozwijał w nim to, co najgorsze. Nicaise miewał od czasu do


czasu dobre odruchy. Kiedy ktoś zostaje ukształtowany tak wcześnie,
potrzeba czasu, by to odwrócić. Myślałem...

- Myślałeś, że możesz mu pomóc - powiedział cicho Damen.

Obserwował twarz Laurenta, dostrzegł przebłysk wewnętrznej prawdy


kryjący się za wystudiowaną obojętnością.

- Był po mojej stronie - powiedział Laurent. -Ale ostatecznie okazało


się, że sam po swojej stronie nie ma nikogo.

Damen wiedział, że nie może wyciągnąć ręki, spróbować go dotknąć.


Wykładana kafelkami posadzka wokół stołu była zasypana śmieciami —
przewrócone cynowe naczynie, jabłko, które potoczyło się niemal do
kąta, karafka wina, z której zawartość wylała się, plamiąc podłogę
czerwienią. Cisza przeciągała się.

Dotyk palców Laurenta na nadgarstku Damena był niemalże szokiem.


Damen pomyślał, że ma to być gest pocieszenia, czułości, ale zaraz
uświadomił sobie, że Laurent podciąga i odsuwa jego rękaw, aż obręcz
kajdan, którą Damen polecił kowalowi pozostawić, została całkowicie
odsłonięta.
- Sentymenty? — zapytał Laurent.

- Coś w tym rodzaju.

Ich oczy się spotkały, Damen czuł każde uderzenie swojego serca. Kilka
sekund ciszy, a potem kolejne, aż Laurent odezwał się znowu:

- Powinieneś dać mi tę drugą.

Damen powoli poczerwieniał, żar rozlał się z jego piersi na skórę,


uderzenia serca stały się nieznośne. Postarał się odpowiedzieć zwykłym
tonem.

- Nie wyobrażam sobie, żebyś ją nosił.

- Na pamiątkę. Nie nosiłbym jej przecież — powiedział Laurent. -


Chociaż, jak sądzę, twoja wyobraźnia bez trudu pogodziłaby się z takim
pomysłem.

Damenowi wyrwał się cichy, rozedrgany śmiech, ponieważ Laurent miał


rację. Przez chwilę siedzieli razem w przyjaznej teraz ciszy. Laurent był
już praktycznie znowu sobą, z większą swobodą opierał się na rękach,
odchylony do tyłu, i obserwował Damena, tak jak miał to czasem w
zwyczaju. Ale wydawał się jakąś nową wersją siebie, odartą z pozorów,
młodszą, trochę spokojniejszą, i Damen uświadomił sobie, że widzi
Laurenta, który opuścił bariery obronne - przynajmniej jedną lub dwie.
Odczucie, które towarzyszyło tej świadomości, było zupełnie nowe,
kruche.

- Nie powinienem był powiedzieć ci o Kastorze w taki sposób, w jaki to


zrobiłem. — Te słowa były bardzo ciche.

Czerwone wino plamiło kafelki posadzki. Damen usłyszał własne


pytanie.

- Mówiłeś szczerze? Że się z tego cieszyłeś?

- Tak — potwierdził Laurent. - Oni zabili mi rodzinę.


Palce Damena wbiły się w drewno blatu. Prawda była w tej komnacie tak
blisko, że przez moment wydawało się, że Damen powie wszystko,
zdradzi Laurentowi swoje imię. Przygniatało go poczucie bliskości,
ponieważ obaj stracili rodziny. Pomyślał o tym, co połączyło Laurenta i
regenta pod Marlas - obaj stracili starszego brata.

Ale to regent poszukał sojuszu za granicami kraju. To regent udzielił


Kastorowi wsparcia potrzebnego, by zdestabilizować sytuację wokół
akielońskiego tronu. W rezultacie Theomedes nie żył, zaś Damianos
został wysłany do...

Ta myśl — kiedy się pojawiła — sprawiła, że ziemia usunęła mu się spod


stóp, i zmieniła cały obraz. Od początku nie miało sensu to, że Kastor
pozostawił go przy życiu. Kastor z niezwykłą starannością pozbył się
wszystkich dowodów swojej zdrady. Polecił zabić wszystkich świadków,
od niewolników po wysokich rangą członków dworu, takich tak
Adrastus. Pozostawienie Damena przy życiu było niebezpiecznym
szaleństwem. Istniało nieustanne ryzyko, że Damen zdoła uciec i
powróci, by rzucić Kastorowi wyzwanie i odzyskać tron.

Ale Kastor zawarł przymierze z regentem. A w zamian za oddziały


podarował regentowi niewolników. W szczególności jednego niewolnika.
Damen poczuł przypływ gorąca, a potem zimna. Czy to możliwe, że
właśnie on był ceną wyznaczoną przez regenta? Ze regent w zamian za
swoje oddziały zażądał, by Damianos został wysłany do jego bratanka
jako nałożnik?

Jeśli bowiem doprowadziłoby się do spotkania Laurenta z Damianosem i


jeden z nich zabiłby drugiego... Albo też gdyby Damen zdołał utrzymać
swoją tożsamość w tajemnicy i jakimś cudem udałoby im się dojść do
porozumienia... Gdyby pomógł Laurentowi zamiast go zaatakować, a
Laurent, kierując się głęboko ukrytym poczuciem przyzwoitości,
pomógłby mu, żeby się za to zrewanżować... Gdyby nawiązała się między
nimi nić zaufania, pozwalająca im stać się przyjaciółmi lub też więcej niż
przyjaciółmi... Gdyby Laurent w jakimkolwiek momencie postanowił
wziąć do łóżka swojego niewolnika...

Damen przypomniał sobie sugestie regenta, gładkie i subtelne.


Laurentowi przydałby się czyjś dobry wpływ. Wpływ kogoś, kto jest mu
bliski i komu leży na sercu jego dobro. Mężczyzna obdarzony zdrowym
rozsądkiem, zdolny poprowadzić go, zamiast mu ulegać. Powtarzające się,
nieustanne insynuacje: Czy posiadłeś mojego bratanka?

Mój wuj wie o tym, że gdy tracę nad sobą panowanie, popełniam błędy.
Musiał odczuwać perwersyjną przyjemność, kiedy wysłał Aimerica, żeby
działał przeciwko mnie — powiedział Laurent.

O ile większą chorą satysfakcję mógłby czerpać z czegoś takiego?

- Wysłuchałem wszystkiego, co miałeś mi do powiedzenia — odezwał się


Laurent. — Nie pojadę w pośpiechu pod Charcy z całą armią, ale mimo
wszystko chcę stanąć do tej walki, na własnych zasadach. Nie dlatego, że
wuj rzucił mi wyzwanie, ale dlatego, że jest to mój kraj. Wiem, że razem
znajdziemy sposób, by wykorzystać sytuację pod Charcy na moją
korzyść. Razem możemy zrobić coś, czego nie bylibyśmy w stanie
dokonać w pojedynkę.

To od początku nie pasowało do Kastora. Kastor był zdolny do gniewu,


do brutalnych czynów, ale jego działania były prostolinijne. Za tego
rodzaju pomysłowym okrucieństwem krył się ktoś inny.

- Mój wuj wszystko planuje - powiedział Laurent, jakby czytał Damenowi


w myślach. — Planuje swoje zwycięstwa i planuje swoje porażki. Tylko
ty nigdy mu nie pasowałeś... Od początku nie mieściłeś się w jego
intrygach. Niezależnie od tego, co zaplanowali mój wuj i Kastor -
oznajmił Laurent, a Damen poczuł, że robi mu się zimno — nie mieli
pojęcia, co robią, kiedy podarowali mi ciebie.

***

Na zewnątrz, kiedy już zmusił się, żeby wyjść, usłyszał głosy ludzi, szczęk
uprzęży i ostróg, turkot kół na kamieniach. Oddychał z trudem. Oparł się
dłonią o ścianę, by przejęła część jego ciężaru.

W twierdzy buzującej aktywnością wiedział, że jest pionkiem w grze, i


dopiero zaczynał rozumieć, jak ogromna jest plansza.
To była wina regenta, ale mimo wszystko była to także wina jego
samego. Jord miał rację. Damen był winny Laurentowi prawdę i mu jej
nie wyjawił. Teraz wiedział już, jakie mogą być konsekwencje
dokonanego wyboru. Ale nie potrafił zmusić się, by żałować tego, co się
stało - zeszła noc pozostawała jasnym punktem, którego nic nie było w
stanie przyćmić. To było słuszne. Jego serce pulsowało uczuciem, że
tamta druga prawda powinna się w jakiś sposób zmienić, by to mogło
być słuszne, chociaż wiedział, że tak się nie stanie.

Wyobraził sobie, że znowu ma dziewiętnaście lat, ale wie to, co wiedział


teraz, i zastanowił się, co by było, gdyby pozwolił, by tamtą dawno
stoczoną bitwę wygrali Veranie, gdyby pozwolił Auguste'owi przeżyć.
Gdyby w ogóle zignorował rozkazy swojego ojca i zamiast stanąć pod
bronią zakradł się do verańskich namiotów i znalazł Auguste'a, by
spróbować dojść z nim do porozumienia. Laurent miał wtedy trzynaście
lat, ale Damen widział go w wyobraźni jako trochę starszego,
szesnastolatka lub siedemnastolatka, dostatecznie dorosłego, by
dziewiętnastoletni Damen mógł, z całym młodzieńczym entuzjazmem,
zacząć zabiegać o jego względy.

Nie mógłby zrobić niczego takiego. Ale jeśli było coś, czego Laurent
pragnął, Damen mógł mu to ofiarować. Mógł zadać regentowi cios, po
którym nie zdoła się otrząsnąć.

Jeśli regent chciał, by Damianos z Akielos stanął u boku jego bratanka, to


się tego doczekał. A skoro Damen nie mógł ofiarować Laurentowi
prawdy, mógł wykorzystać wszystko, co tylko miał, by ofiarować
Laurentowi absolutne zwycięstwo nad południem.

Zamierzał dobrze wykorzystać te trzy dni.

***

Błękitnookie opanowanie całkowicie i zdecydowanie powróciło, gdy


Laurent wyszedł na trybunę na dziedzińcu, w zbroi i z bronią, gotowy do
drogi.

Czekali tam na koniach jego żołnierze. Damen popatrzył na stu


dwudziestu jeźdźców, którzy przybyli wraz z nim z pałacu na granicę.
Ludzi, z którymi pracował, z którymi dzielił chleb i wino przy
wieczornych ogniskach. Był także świadomy tych, których tutaj nie było.
Orlant. Aimeric. Jord.

Plan nabrał kształtów nad mapą. Damen wyjaśnił to Laurentowi krótko i


zwięźle:

- Popatrz na lokalizację Charcy. Oddziały wyruszą z Fortaine. Charcy


będzie bitwą stoczoną przez Guiona.

- Guiona i jego pozostałych synów - powiedział Laurent.

- Najlepszym posunięciem w tej chwili będzie zdobycie Fortaine. W ten


sposób podporządkujesz sobie całe południe. Ravenel, Fortaine i
Acquitart dają ci kontrolę nad południowymi szlakami handlowymi do
Akielos, a także do Patras. Kontrolujesz już południowe szlaki do Vasku,
a Fortaine zapewni ci także dostęp do portu. Będziesz miał wszystko,
czego potrzebujesz, by rozpocząć podbój północy.

Nastąpiła chwila ciszy.

- Miałeś rację — powiedział w końcu Laurent. -Nie myślałem o tym w


taki sposób.

- W jaki sposób? - zapytał Damen.

- Jak o wojnie - odparł Laurent.

Teraz stali naprzeciwko siebie na trybunie, a na usta Damena cisnęły się


słowa - osobiste słowa.

Powiedział jednak tylko:

-Jesteś pewien, że chcesz zostawić swój fort w rękach wroga?

- Tak - powiedział Laurent.

Patrzyli na siebie. To było publiczne pożegnanie, na oczach wszystkich


żołnierzy. Laurent wyciągnął rękę. Nie tak, jak mógłby to zrobić jako
książę, by Damen przyklęknął i ją ucałował, ale jak do przyjaciela. Ten
gest był dowodem uznania, a kiedy Damen oficjalnie uścisnął jego dłoń,
Laurent nie odwrócił wzroku.

- Zaopiekuj się moją twierdzą, dowódco - powiedział Laurent.

Przy świadkach nie można było powiedzieć niczego więcej. Dłoń Damena
zacisnęła się odrobinę mocniej. Pomyślał o zrobieniu kroku naprzód,
ujęciu twarzy Laurenta w dłonie. Potem pomyślał o tym, kim był, i o
wszystkim, co teraz wiedział. Potem zmusił się, by wypuścić rękę
Laurenta. Ten skinął głową adiutantowi i dosiadł konia.

- Wszystko zależy od odpowiedniego rozegrania tego w czasie.


Spotkamy się za dwa dni. Ja... Nie spóźnij się.

- Zaufaj mi - powiedział Laurent. Rzucił mu jedno rozjaśnione


spojrzenie i obrócił konia jednym pociągnięciem wodzy. Zaraz potem
wydano rozkazy i książę wraz ze swoimi ludźmi odjechał.

***

Forteca pod nieobecność Laurenta wydawała się pusta, ale nawet


okrojony garnizon wystarczał, by odeprzeć każde poważne zagrożenie,
jakie mogło nadciągnąć z zewnątrz. Mury Ravenel pozostawały
niezdobyte od dwustu lat. Poza tym plan opierał się na podziale sił:
Laurent miał wyruszyć jako pierwszy, zaś Damen - pozostać i zaczekać
na posiłki, a następnie wyjechać z Ravenel dzień później.

Ponieważ, niezależnie od wszystkiego, co zostało powiedziane,


Laurentowi nie można było zaufać całkowicie, cały ten poranek był
pasmem napiętych nerwów. Żołnierze szykowali się do drogi w
prawdziwie południowej pogodzie. Wysokie błękitne niebo, odcięte po
bokach blankami, było idealnie czyste.

Damen wspiął się na mury, z których rozciągał się widok ponad


wzgórzami aż po horyzont. Pejzaż, widoczny w świetle dnia, był
pozbawiony jakichkolwiek oddziałów, a Damen po raz kolejny zdumiał
się tym, że zdołali zająć fortecę bez rozlewu krwi i stratowania całej
okolicy podczas oblężenia.

Sprawiało mu przyjemność patrzenie na wszystko, co udało im się


osiągnąć, ze świadomością, że to dopiero początek. Regent zbyt długo
miał nad nimi przewagę. Fortaine upadnie, a Laurent przejmie południe.

W tym momencie na horyzoncie pojawiła się mgiełka. Czerwień. Coraz


ciemniejsza czerwień. A potem, jak pojedyncze linie przecinające pejzaż,
sześciu jeźdźców galopujących przed zbliżającą się czerwienią —
zwiadowcy powracający do fortu.

Damen widział to przed sobą jak miniaturę: armię na tyle daleko, że nie
dobiegały od niej żadne odgłosy, zwiadowców niczym punkty na końcu
linii zbiegających się w twierdzy.

Czerwień była kolorem regenta, ale nie to sprawiło, że uderzenia serca


Damena zmieniły rytm, zanim jeszcze powietrze przeszył odległy dźwięk
rogu z kości słoniowej.

Żołnierze maszerowali, rzędy czerwonych płaszczy poruszały się w


idealnym szyku, a serce Damena waliło teraz jak młotem. Znał ich. Kiedy
widział ich poprzednio, chował się, wciśnięty pod granitowy nawis.
Jechał godzinami wzdłuż rzeki, żeby ich zgubić, z ociekającym wodą
Laurentem siedzącym z tyłu. Najbliższy oddział akieloński jest bliżej, niż
się spodziewałem - powiedział Laurent.

To nie była armia regenta. To była armia Nikandrosa, kyrosa Delphy, i


jego generała, Makedona.

Wybuch zamieszania na dziedzińcu, stukot końskich kopyt, podniesione


głosy... Damen zauważał to wszystko jak z oddali, niemalże na oślep
odwrócił się, gdy po schodach, przeskakując po dwa stopnie naraz,
wbiegł goniec i przykląkł przed nim na jedno kolano, by przekazać
zadyszanym głosem wiadomość.

Damen spodziewał się, że usłyszy: „Armia akielońska się zbliża”. Goniec


rzeczywiście to powiedział, ale zaraz potem dodał:
- Polecono mi przekazać to dowódcy twierdzy.

Pospiesznie wcisnął coś w jego dłoń. Damen popatrzył na to. Za jego


plecami akielońska armia była coraz bliżej. W jego dłoni leżała twarda
metalowa obrączka z rzeźbionym kamieniem z wyrytą gwiazdą. Trzymał
w ręku sygnet Laurenta.

Poczuł, że włoski na całym ciele zaczynają mu się jeżyć. Ostatni raz


widział ten pierścień w gospodzie w Nesson, gdy Laurent przekazywał
go posłańcowi.

Oddaj mu to. Powiedz, że? będę na niego czekać w Ravenel — powiedział.

Jak przez mgłę był świadomy tego, że na mury przyszedł Guymar wraz z
grupą żołnierzy, że Guymar zwraca się do niego:

- Dowódco, Akielończycy zbliżają się do fortu.

Damen odwrócił się do Guymara, zaciskając dłoń na sygnecie. Ten umilkł


w pół słowa; wydawało się, że uświadomił sobie, z kim rozmawia.
Damen widział to wypisane na jego twarzy: siły akielońskie gromadzą się
na zewnątrz, a dowódcą fortu jest Akielończyk.

Guymar odsunął na bok wahanie.

- Nasze mury są zdolne przetrwać wszystko, ale ta armia zatrzyma


nasze posiłki — powiedział.

Damen pamiętał wieczór, gdy Laurent po raz pierwszy odezwał się do


niego po akielońsku, pamiętał długie rozmowy w tym języku, Laurenta
szlifującego słownictwo, mówiącego coraz płynniej na wybrane przez
siebie tematy - związane z geografią rejonów przygranicznych,
traktatami, ruchami wojsk.

Kiedy powiedział to na głos, miał wrażenie, że w jego umyśle coś się


otwiera.

- To właśnie są nasze posiłki.


Prawda maszerowała do niego. Jego przeszłość zbliżała się do Ravenel
powoli i nieustępliwie. Damen i Damianos. Jord miał rację: od początku
był tylko jednym człowiekiem.

- Otworzyć bramy - powiedział.

***

Akielończycy wkraczający do fortu przypominali szeroki czerwony


strumień, w którym wirowanie i falowanie wody zostały zastąpione
przez sztywność i porządek. Mieli odsłonięte ramiona i nogi, jakby dla
podkreślenia, że wojna polega na fizycznych zmaganiach ciał. Ich broń
nie była zdobiona, jakby chcieli pokazać, że zabrali tylko to, co niezbędne
do zabijania. Szereg za szeregiem, ustawiony z matematyczną precyzją.
Ta dyscyplina, maszerujące jednym rytmem stopy, to była demonstracja
siły i zdolności do przemocy.

Damen stał na trybunie, by objąć wszystko wzrokiem. Czy zawsze tak


wyglądali? Tak pozbawieni wszystkiego poza tym, co użyteczne? Tak
głodni walki?

Mężczyźni i kobiety Ravenel tłoczyli się po bokach dziedzińca, a ludzie


Damena dostali polecenie, by ich tam zatrzymać. Tłum kłębił się i na nich
naciskał. Rozeszło się już, że Akielończycy wkraczają do fortu.
Zgromadzeni szemrali, żołnierze nie byli zadowoleni z otrzymanych
rozkazów. Ludzie mówili, że regent miał rację, Laurent od początku
działał w porozumieniu z Akielos. Dziwnie obłąkana wydawała się myśl,
że w gruncie rzeczy była to prawda.

Damen widział twarze Veran, widział strzały wycelowane z murów. W


kącie ogromnego dziedzińca jakaś kobieta przytulała czepiającego się jej
nóg synka i osłaniała mu głowę ręką. Wiedział, co kryje się w ich oczach,
widoczne teraz pod wrogością. To było przerażenie.

Wyczuwał także napięcie oddziałów akielońskich, wiedział, że


spodziewają się podstępu. Pierwszy dobyty miecz, pierwsza
wypuszczona strzała stałyby się sygnałem do masakry. Ostry dźwięk
rogu wdarł się w uszy, zbyt donośny jak na zamknięty dziedziniec.
Odbijał się od kamiennych płaszczyzn, dając znak, by zatrzymać marsz.

Żołnierze znieruchomieli. Pozostała cisza zamiast szczęku metalu,


odgłosów stóp. Róg zamilkł i można było niemalże usłyszeć wibrowanie
napiętych cięciw łuków.

- Tak nie może być — powiedział Guymar, zaciskając dłoń na rękojeści


miecza. — Powinniśmy...

Damen wyciągnął rękę, by go powstrzymać. Pojedynczy Akielończyk


zeskoczył z konia pod głównym sztandarem, a Damen czuł, że serce bije
mu mocniej. Nieświadomie ruszył przed siebie, zszedł po niskich
stopniach z trybuny, zostawiając za sobą Guymara i pozostałych.

Czuł, że każda para oczu na dziedzińcu obserwuje go, gdy schodził z


podwyższenia stopień za stopniem. To było wbrew zwyczajowi. Veranie
czekali na szczycie trybuny, aż goście zbliżą się do nich.

To wszystko nie miało dla niego znaczenia. Nie odrywał wzroku od


mężczyzny, który także patrzył teraz na niego. Damen miał na sobie strój
verański. Czuł go na sobie: wysoki kołnierz, ciasne sznurowanie
dopasowujące ubranie do jego sylwetki, długie rękawy, lśniące wysokie
buty. Nawet włosy miał przystrzyżone zgodnie z verańską modą.

Wiedział, że mężczyzna, do którego się zbliżał, zobaczył to wszystko.


Dostrzegł moment, w którym mężczyzna zobaczył także jego samego.

- Gdy rozmawialiśmy po raz ostatni, dojrzewały brzoskwinie -


powiedział Damen po akieloń-sku. - Spacerowaliśmy nocą po ogrodzie, a
ty ująłeś mnie pod ramię i udzieliłeś mi rady, której nie chciałem słuchać.

Nikandros z Delphy wpatrywał się prosto w niego. Zaszokowanym


głosem, jakby mówił sam do siebie, oznajmił:

- To niemożliwe.

- Przyjacielu, przybyłeś do miejsca, gdzie nic nie jest takie, jakie


któremukolwiek z nas się wydawało.
Nikandros nie odzywał się. Wpatrywał się w Damena w milczeniu,
pobladły jak człowiek, któremu właśnie zadano cios. Potem, jakby
najpierw jedna, a potem druga noga odmówiła mu posłuszeństwa,
powoli opadł na kolana. Akieloński dowódca klęczał na ociosanych,
pylistych kamieniach we wnętrzu verańskiej twierdzy.

- Damianos — powiedział.

Zanim Damen zdążył mu polecić, by wstał, znów usłyszał swoje imię,


powtórzone innym głosem, a potem kolejnym. Rozchodziło się wśród
ludzi zgromadzonych na dziedzińcu, wymawiane tonem zaskoczenia i
zachwytu. Adiutant Nikandrosa także ukląkł. W jego ślady poszło
czterech żołnierzy z pierwszego szeregu. Potem byli następni, całe
tuziny, szereg za szeregiem.

Damen patrzył, jak cała armia klęka przed nim, aż dziedziniec zamienił
się w morze pochylonych głów. Ciszę zastąpiły głosy, powtarzające cicho
te same słowa:

- On żyje. Syn królewski żyje. Damianos.


PODZIĘKOWANIA
Ta książka narodziła się z serii rozmów telefonicznych w poniedziałkowe
wieczory, z Kate Ramsay, która w pewnym momencie powiedziała:
„Myślę, że ta historia będzie popularniejsza, niż ci się wydaje”. Dziękuję,
Kate, za to, że byłaś wspaniałą przyjaciółką, gdy naprawdę Cię
potrzebowałam. Zawsze będę pamiętać brzęczący dźwięk starego
telefonu dzwoniącego w moim tokijskim mieszkanku.

Mam ogromny dług wdzięczności wobec Kirstie Innes-Will, mojej


niesamowitej przyjaciółki i redaktorki, która czytała niezliczone wersje
robocze i spędzała całe godziny na niezmordowanym poprawianiu tej
historii. Nie potrafię wyrazić, ile znaczyła dla mnie ta pomoc.

Anna Cowan nie tylko jest jedną z moich ulubionych pisarek, ale także
niezwykle pomogła mi w tworzeniu tej książki dzięki cudownym burzom
mózgów i wnikliwym komentarzom. Dziękuję z całego serca, Anno. Ta
opowieść nie powstałaby bez Ciebie.

Serdecznie dziękuję także mojej grupie pisarskiej -Isilyi, Kaneko i Tevere


- za pomysły, komentarze, podpowiedzi i wsparcie. Jestem szczęśliwa, że
natrafiłam na tak wspaniałe przyjaciółki i pisarki jak Wy.

Mojej wspaniałej redaktorce, Sarah Fairhall, oraz pracownikom


wydawnictwa Penguin Australia dziękuję z całego serca za inspirujący
perfekcjonizm i za ciężką pracę nad poprawianiem każdego szczegółu tej
książki.

Na koniec pragnę podziękować wszystkim, którzy śledzili Zniewolonego


księcia online — dziękuję za Waszą szczodrość i entuzjazm, a także za to,
że daliście mi szansę stworzenia takiej książki.

C.S. PACAT
DODATEK: ROZDZIAŁ XIX I PÓŁ
Damen czuł się szczęśliwy. Promieniował zadowoleniem, jego ciało było
ciężkie i nasycone. Wiedział, że Laurent wstał po cichu z łóżka. Wrażenie
sennej bliskości nie ustępowało.

Kiedy Damen usłyszał, że Laurent porusza się po pokoju, obrócił się na


bok, nadal nagi, żeby dla odmiany pozwolić sobie na przyjemność
patrzenia. Ale Laurent zniknął już w łukowatych drzwiach jednej z
komnat przylegających do tej, w której się znajdowali.

Nie miał nic przeciwko czekaniu. Jego nagie kończyny na prześcieradle


zdawały się ociężałe, jego jedynymi ozdobami były złote kajdany i
obroża niewolnika. Czuł ciepłe, cudowne nieprawdopodobieństwo
swojej sytuacji. Osobisty niewolnik. Zamknął oczy i przypomniał sobie
pierwsze, powolne wejście w ciało Laurenta, jego pierwsze ciche
westchnienia.

Ponieważ przeszkadzały mu tasiemki, wyciągnął spod siebie porzuconą


koszulę, zwinął ją i bez namysłu wykorzystał, żeby się wytrzeć. Potem
rzucił ją na podłogę. Kiedy podniósł głowę, Laurent pojawił się już w
drzwiach komnaty. Włożył swoją białą koszulę, ale nic poza tym. Musiał
ją podnieść z podłogi - Damen miał cudowne, mgliste wspomnienie tego,
jak ją ściągał, jak zaczepiała się o nadgarstki Laurenta.

Koszula sięgała do połowy uda. Delikatna biała tkanina pasowała do


księcia. Było coś wspaniałego w oglądaniu go właśnie takiego, częściowo
ubranego, w luźno zasznurowanej koszuli. Damen podparł głowę ręką i
patrzył, jak Laurent się zbliża.

- Przyniosłem ci ręcznik, ale widzę, że wolałeś improwizować -


oznajmił Laurent. Zatrzymał się przy stole, by nalać wody do pucharu,
który postawił na niskiej ławie obok.

- Wracaj do łóżka — powiedział Damen.

-Ja... - zaczął Laurent i urwał. Damen złapał go za dłoń, ich palce splotły
się. Laurent przeciągnął wzrokiem wzdłuż ich rąk.

Damena zaskoczyło uczucie całkowitej nowości, jakby każde uderzenie


serca było pierwsze, jakby Laurent na jego oczach nabierał nowego
kształtu.

Książę odzyskał zarówno koszulę, jak i niespokojny cień zwykłej


nieprzystępności. Ale nie zasznurował z powrotem ubrania, nie pojawił
się w kaftanie z wysokim kołnierzem i w błyszczących butach, co mógł
przecież zrobić. Był tutaj, wahał się, na granicy niepewności. Damen
pociągnął go za rękę.

Laurent stawił lekki opór i ostatecznie zatrzymał się z jednym kolanem


na jedwabnym prześcieradle i dłonią opartą niezgrabnie na ramieniu
Damena. Damen patrzył na niego, na złote włosy, na odchylającą się
koszulę. Kończyny księcia były odrobinę sztywne, a on sam przesunął się
lekko, by złapać równowagę, jakby nie był pewien, co powinien zrobić.
Zachowywał się jak dobrze wychowany młody człowiek, który dał się
namówić na szczeniackie zapasy na arenie i, pociągnięty, wylądował
całym ciężarem na przeciwniku. W drugiej ręce, opartej na łóżku, nadal
ściskał ręcznik.

- Pozwalasz sobie na wiele.

- Wracaj do łóżka, Wasza Wysokość.

Za tę odpowiedź został obdarzony chłodnym spojrzeniem z bardzo


bliska. Czuł się cudownie pijany własną śmiałością. Spojrzał kątem oka
na ręcznik.

- Naprawdę przyniosłeś to dla mnie?

- Myślałem... że cię wytrę. - Usłyszał po chwili.

Czułość tego gestu zapierała dech w piersiach.

Damen uświadomił sobie, z lekkim przyspieszeniem bicia serca, że to


prawda. Był przyzwyczajony do obsługujących go niewolników, ale myśl
o tym, że miałby to zrobić Laurent, wykraczała poza jego najbardziej
dekadenckie fantazje. Usta Damena drgnęły w uśmiechu na myśl o czymś
tak nieprawdopodobnym.

- O co chodzi?

- Czyli taki właśnie jesteś w łóżku - powiedział Damen.

- Jaki? - zapytał Laurent sztywno.

- Troskliwy — odparł, zachwycony tym, co od-kryl. — Nieuchwytny. -


Popatrzył na Laurenta. - To ja powinienem usługiwać tobie -
przypomniał.

-Ja... już się tym zająłem - stwierdził Laurent po chwili. Kiedy to mówił,
jego policzki lekko pociemniały, chociaż głos, jak zawsze, był pewny.
Damen potrzebował chwili, żeby zrozumieć, że Laurent ma na myśli
sprawy praktyczne. Jego palce zaciskały się na ręczniku. Wydawał się
teraz skrępowany, jakby uświadomił sobie dziwaczność swojego
postępowania - książę usługuje niewolnikowi. Damen popatrzył na
przyniesioną wodę - była dla niego.

Rumieniec Laurenta stał się ciemniejszy. Damen zmienił pozycję, żeby


przyjrzeć mu się dokładniej. Zobaczył zaciśniętą szczękę, napięcie
ramion Laurenta.

- Każesz mi teraz spać w nogach swojego łoża? Mam nadzieję, że nie, bo


to strasznie daleko.

Po chwili nadeszła odpowiedź.

-Takie właśnie obyczaje panują w Akielos? Jeśli przed świtem zażyczę


sobie, żebyś znowu wykonał swoje obowiązki, mogę cię po prostu
szturchnąć piętą?

- Obowiązki? — zapytał Damen.

- Czy to niewłaściwe słowo?


- Nie jesteśmy w Akielos. Może mi pokażesz, jak to wygląda w Vere?

- W Vere nie trzymamy niewolników.

- Nie zgodziłbym się z tym - stwierdził Damen. Leżał na boku i


pozwalał, by Laurent patrzył na niego. Był odprężony, czuł ciepło
własnego członka na udzie.

Na nowo uderzyło go to, że obaj są tutaj, i to, co właśnie pomiędzy nimi


zaszło. Laurent zrzucił co najmniej jedną warstwę swojej zbroi i odsłonił
się - młodzieniec w samej koszuli. Białej koszuli, ze zwisającymi luźno
tasiemkami. Miękka i niezawiązana, kontrastowała z napięciem
Laurenta.

Damen celowo nie robił niczego poza odwzajemnianiem spojrzenia.


Książę rzeczywiście zajął się wszystkim, usunął wszelkie pozostałości
tego, co robili. Nie wyglądał jak ktoś, kto przed chwilą został wzięty. Jego
reakcją na stosunek wydawało się wyparcie. Damen czekał.

- Brakuje mi - oznajmił Laurent - swobodnej maniery w postępowaniu


z... — widać było, że zmusza się do tych słów - ...kochankiem.

- Brakuje ci swobodnej maniery w postępowaniu z kimkolwiek -


stwierdził Damen.

Dzieliła ich odległość dłoni. Kolano Damena niemal dotykało nogi


Laurenta, opartej na prześcieradle. Zobaczył, że książę przymyka na
moment oczy, jakby chciał się uspokoić.

- Ty także... nie jesteś taki, jak się spodziewałem -przyznał cicho.

W komnacie nie było słychać żadnych dźwięków, blask świec migotał.

- Spodziewałeś się tego?

- Pocałowałeś mnie — przypomniał Laurent. - Na murach.


Zastanawiałem się nad tym.

Damen nie potrafił powstrzymać uczucia zadowolenia


rozprzestrzeniającego się w środku.

- Trudno to nazwać pocałunkiem.

- Trwał całkiem długo.

- A ty się nad tym zastanawiałeś.

- Zebrało ci się na pogawędki?

- Tak - odparł Damen, a jego ciepły uśmiech także był mimowolny.


Laurent milczał, jakby toczył wewnętrzną walkę. Damen wyczuł lekką
zmianę w jego bezruchu, moment, gdy zmusił się, żeby coś powiedzieć.

- Byłeś inny - stwierdził Laurent.

Nie powiedział nic więcej. Te słowa wydawały się pochodzić gdzieś z


głębi, wydobyte z jakiegoś jądra prawdomówności.

- Czy mam zgasić świece, Wasza Wysokość?

- Niech się palą.

Damen wyczuwał, że w nieruchomości Laurenta kryje się także


powściągliwość, że nawet jego oddech jest ostrożny.

- Możesz zwracać się do mnie po imieniu - powiedział książę. - Jeśli


chcesz.

- Laurent.

Chciał to powiedzieć, wsuwając palce w jego włosy, odchylając mu głowę


przed pierwszym muśnięciem warg. Delikatność pocałunków sprawiała,
że napięcie w ciele Laurenta falowało, skręcało się w pełen gorącej
słodyczy splot. Tak jak teraz.

Damen usiadł obok niego. Już to wywołało reakcję, mimo że nie


próbował go nawet dotknąć. Oddech Laurenta stał się płytszy. Damen był
większy, zajmował więcej miejsca na łożu.
- Nie obawiam się seksu - oznajmił Laurent.

- W takim razie możesz robić, co tylko zechcesz.

To właśnie było sedno sprawy - Damen nagle zobaczył to wyraźnie w


oczach księcia. Tym razem to on znieruchomiał. Laurent patrzył na niego
tak, od chwili, gdy wrócił do łóżka, z pociemniałymi oczami, na krawędzi.

- Nie dotykaj mnie — powiedział Laurent.

Damen spodziewał się... Nie był pewien, czego się spodziewał. Pierwszy
nieśmiały dotyk palców Laurenta na jego skórze był dla niego szokiem.
W jego ruchach był dziwaczny brak doświadczenia, jakby ta rola była dla
niego tak samo nowa jak dla Damena. Jakby wszystko było dla niego
nowe, chociaż nie miało to wiele sensu.

Dotyk na ramionach był niepewny, badawczy, jakby były czymś nowym


do poznania - ich rozmiar, kształt zakrzywionych mięśni pod skórą.

Spojrzenie Laurenta przesuwało się po ciele mężczyzny. Patrzył tak samo


jak dotykał, jakby Damen był nowym, niepoznanym terytorium, jakby
książę nie potrafił do końca uwierzyć, że ma go w swoim zasięgu.

Gdy poczuł, że Laurent wsuwa dłoń w jego włosy, pochylił głowę i


poddał się temu, jak koń opuszczający głowę pod jarzmem. Poczuł
zagiętą dłoń Laurenta na szyi, palce przeczesujące jego włosy, jakby po
raz pierwszy poznawały ich ciężar.

I chyba był to pierwszy raz. Laurent nigdy nie przytrzymywał głowy


Damena w ten sposób, obejmując ją rozłożonymi palcami, gdy ten pieścił
go ustami. Miał wtedy dłonie zaciśnięte na prześcieradle. Policzki
Damena pociemniały lekko na myśl o Laurencie przytrzymującym jego
głowę, podczas gdy on daje mu rozkosz. Książę nie zachowywał się z taką
swobodą. Nie poddawał się zmysłowym doznaniom, przez cały czas
toczył wewnętrzną walkę.

Toczył ją także w tej chwili. Jego oczy były ciemne, jakby ten dotyk był
dla niego skrajnie trudny. Pierś Damena unosiła się i opadała z
najwyższą ostrożnością. Miał wrażenie, że Laurenta mógłby teraz
spłoszyć pojedynczy oddech. Usta księcia były lekko rozchylone, jego
palce przesuwały się w dół po płaszczyźnie piersi Damena. Nie było w
tym pewności siebie, jaką wykazywał wcześniej, gdy popchnął Damena
na plecy i ujął go w dłoń. W żyłach Damena pulsowała świadomość
bliskości Laurenta. Ciepło jego ciała było czymś niespodziewanym,
podobnie jak lekkie łaskotanie białej koszuli — takie szczegóły umykały
wyobraźni.

Palce Laurenta dotknęły blizny. Najpierw spoczął na niej jego wzrok.


Dotyk nastąpił później, wypełniony dziwną fascynacją, niemalże
szacunkiem. Damen drgnął, gdy smukłe palce przesunęły się po całej
długości blizny, cienkiej białej linii pozostałej w miejscu, gdzie miecz
przeszył jego ramię.

Oczy Laurenta w blasku świec wydawały się niezwykle ciemne. Damen


poczuł pierwszą falę napięcia. Palce księcia dotykały jego skóry, serce w
piersi zdawało się siniaczyć od uderzeń.

- Nie sądziłem, że ktoś był dostatecznie dobry, by ominąć twoją gardę -


powiedział Laurent.

— Tylko jeden człowiek - odparł Damen.

Laurent zwilżył wargi, jego palce przesuwały się powoli w jedną i drugą
stronę po widmie dawnej walki. Damen doświadczył uczucia dziwnego
rozszczepienia, obraz jednego brata nakładał się na obraz drugiego,
Laurent był teraz tak blisko, jak wtedy Auguste, a Damen czuł się jeszcze
bardziej bezbronny. Palce

Laurenta dotykały miejsca, w które został raniony. Przeszłość powróciła


do nich nagle, zbyt natarczywie, mimo że cios miecza był szybki i
zdecydowany, a Laurent o pociemniałych oczach nie spieszył się, powoli
przesuwając palcami po zabliźnionej tkance. Potem podniósł wzrok - ale
nie spojrzał w oczy Damena, tylko na jego obrożę. Jego palce uniosły się,
by dotknąć żółtego metalu, kciuk przycisnął się do szczerby.

- Nie zapomniałem o swojej obietnicy. Zdejmę tę obrożę.


- Powiedziałeś, że to nastąpi rano.

- To nastąpi rano. I będzie jak obnażenie szyi przed egzekucją.

Ich oczy się spotkały. Serce Damena uderzało dziwnym rytmem.

-Teraz nadal ją noszę.

-Wiem o tym.

Damen poczuł się pochwycony tym spojrzeniem, przytrzymywany przez


nie. Wcześniej Laurent wpuścił go do swojego ciała. Ta myśl wydawała
się niemożliwa, choć teraz Damen czuł się równie blisko jak wtedy, jakby
przekroczył jakąś krytyczną granicę. Tego ciepłego miejsca pomiędzy
podbródkiem a szyją dotykały jego usta. To te wargi wcześniej całował.

Poczuł, że kolano Laurenta dotyka jego nogi, że książę przesuwa się


bliżej do niego. Serce zaczęło tłuc mu się w piersi, gdy chwilę później
Laurent go pocałował. Damen na wpół spodziewał się próby dominacji,
ale pocałunek Laurenta był wstrzemięźliwym muśnięciem ust, lekkim i
niepewnym, jakby dopiero poznawał najprostsze odczucia. Damen
walczył ze sobą, by zachować bierność. Zacisnął palce na prześcieradle i
pozwolił po prostu, by Laurent zawładnął jego ustami.

Książę zmienił pozycję. Damen poczuł przesunięcie jego uda, kolano


oparte na pościeli. Biała tkanina koszuli musnęła jego naprężony
członek. Laurent oddychał płytko, jakby stał nad przepaścią. Jego palce
musnęły brzuch Damena, jakby z ciekawością, a w następnej chwili
Damen stracił zdolność oddychania, ponieważ ciekawość Laurenta
skierowała go w bardzo określone miejsce.

Tam dokonał nieuniknionego odkrycia.

- Nadmierna pewność siebie? - zapytał Laurent.

- To nie jest... celowe.

- Pozwolę sobie mieć inne zdanie.


Damen był w pół drogi do położenia się na plecach, Laurent klęczał nad
jego kolanami.

- Cóż za opanowanie - powiedział Laurent.

Kiedy pochylił się bliżej, Damen odruchowo uniósł rękę na jego biodro,
by pomóc mu utrzymać równowagę. Uświadomił sobie, co właśnie
zrobił.

Wyczuwał, że Laurent jest tego świadomy. Damen czuł pod dłonią


wibrujące napięcie. Na granicy tego, co dozwolone, czuł, że oddech
Laurenta staje się płytszy. Ale książę nie odsunął się, tylko przechylił
głowę. Damen pochylił się do niego powoli, a ponieważ Laurent nadal się
nie ruszał, Damen złożył pojedynczy, lekki pocałunek na jego szyi. Potem
kolejny. Szyja była ciepła, podobnie jak miejsce pomiędzy szyją a
ramieniem, podobnie jak małe, ukryte wgłębienie pod podbródkiem.
Najdelikatniejsze muśnięcie. Laurent odetchnął nierówno. Damen
wyczuwał lekkie poruszenia i przesunięcia, zdawał sobie sprawę z
wrażliwości tej aż nazbyt delikatnej skóry. Im wolniejszy był dotyk, tym
bardziej Laurent na niego reagował, jedwab rozgrzewał się pod
leciutkimi muśnięciami warg. Damen spróbował jeszcze wolniej. Laurent
zadrżał.

Pragnął przesunąć dłońmi po skórze Laurenta. Pragnął sprawdzić, co


stałoby się, gdyby tą delikatną czułością obdarzyć całe jego ciało,
kawałek po kawałku, sprawdzić, czy powoli zacznie się odprężać i
rozsypywać, czy podda się rozkoszy w sposób, na jaki dotąd sobie nie
pozwalał, może jeśli pominąć samo szczytowanie, gdy z zarumienionymi
policzkami doszedł za sprawą Damena. Ten zaś nie ośmielił się
przesunąć ręki. Wydawało mu się, że cały świat zwolnił i ograniczył się
do lekkiego drżenia oddechu, trzepotania pulsu Laurenta, rumieńca
ogarniającego twarz i szyję.

- To... przyjemne — powiedział Laurent.

Ich klatki piersiowe musnęły się. Damen słyszał w uchu oddech


Laurenta. Jego własny członek, ściśnięty pomiędzy ich ciałami, wyczuwał
nawet najdrobniejsze poruszenia, gdy Laurent bezwiednie przycisnął się
do niego. Druga dłoń Damena spoczęła na drugim biodrze Laurenta, by
lepiej wyczuwać te poruszenia, ale nie kierować nimi. Laurent zapomniał
się na tyle, że zaczął się lekko o niego ocierać. Nie było w tym nic
wystudiowanego. Raczej jak poszukiwanie rozkoszy po omacku. Dzięki
tym lekkim drżeniom i urwanym oddechom Damen uświadomił sobie z
zaskoczeniem, że Laurent jest blisko - że jest tak bardzo blisko i że
mógłby szczytować od samych pocałunków i tych powolnych pieszczot.
Damen poczuł pierwsze powolne poruszenie, zaczątek rozkoszy jak iskry
sypiące się z krzesiwa.

Laurent miał półprzymknięte oczy. Damen nie potrafiłby dojść w taki


sposób, ale im wolniej go całował, gdy poruszali się razem, tym bardziej
Laurent się zatracał.

Może zawsze tak reagował na czułość. Wyrwało mu się pierwsze ciche


westchnienie. Jego policzki były zaczerwienione, usta rozchylone, głowa
lekko odwrócona na bok, w chłodne, spokojne spojrzenie wkradł się
leciutki zamęt.

Bardzo dobrze — chciał pochwalić go Damen, ale nie wiedział, czy te


słowa nie zabrzmią protekcjonalnie. Jego własne ciało było już bliższe
spełnienia, niż mógłby się spodziewać, tylko z powodu samej bliskości
Laurenta. Potem wszystko stało się jeszcze bardziej rozmyte, jego dłoń
przesunęła się powoli w górę pod jego koszulą. Palce Laurenta wbiły się
w jego ramiona.

Dostrzegł na twarzy Laurenta moment, gdy jego ciało zaczęło dygotać i


się poddawać. Tak — pomyślał Damen, to się zaczęło dziać, książę ulegał
rozkoszy. Damen poczuł gwałtowne drgnięcie koło siebie, Laurent
otworzył oczy niemalże z zaskoczeniem, gdy jego wewnętrzny opór
rozsypał się w chwili spełnienia. Leżeli spleceni razem, Damen na
plecach na prześcieradle, gdzie w ostatniej chwili popchnął go Laurent.

Damen nie potrafił powstrzymać uśmiechu.

- Powiedziałbym, źe ujdzie.

- Czekałeś, żeby to powiedzieć. — Te słowa były tylko odrobinę


niewyraźne.

- Pozwól, że ja to zrobię. - Damen przewrócił Laurenta na plecy i


delikatnie wytarł go ręcznikiem. Z czystej radości, że może to zrobić,
pochylił się i złożył pojedynczy pocałunek na ramieniu Laurenta. Wyczuł
kolejne drgnienie niepewności, ale nie na tyle silne, by zdołało się
utrzymać. Zniknęło, a Laurent nie odsunął się. Damen, gdy już skończył z
wycieraniem, wyciągnął się wygodnie koło niego.

- Pozwalam ci - powiedział Laurent po chwili, mając na myśli coś


całkowicie innego.

- Już prawie śpisz.

- Wcale nie.

- Mamy całą noc - powiedział Damen, chociaż już niewiele jej zostało. —
Mamy czas aż do rana.

Czuł smukłe ciało Laurenta obok siebie w łóżku. Świece kapały woskiem
i dawały przyćmione światło. Rozkaż mi pozostać - chciał powiedzieć, ale
nie mógł.

Laurent miał dwadzieścia lat i był księciem wrogiego kraju, a to byłoby


niemożliwe, nawet gdyby ich królestwa żyły w przyjaźni.

- Aż do rana - powiedział Laurent.

Po krótkiej chwili Damen poczuł, że dłoń Laurenta, z leciutko zagiętymi


palcami, unosi się, by spocząć na jego ramieniu.
KSIĄŻĘCY GAMBIT

C.S. PACAT
ISBN: 978-83-8001 -371 -1

Tłumaczenie: Małgorzata Kaczarowska

Korekta: Natalia Chycka


Redaktor naczelny: Katarzyna Godwod

Redaktor wydania: Katarzyna Burda

Projekt okładki: Joanna Sandera

Skład DTP: Joanna Sandera

Wydawnictwo Studio JG ul. Staniewicka 18,03-310 Warszawa

http://studiojg.pl - manga@studiojg.pl

Wydanie I, Grudzień 2018 Warszawa

PRINCE'S GAMBIT

COPYRIGHT © 2013 BY C.S. PACAT

THE BERKLEY PUBLISHING GROUP,

AN IMPRINT OF PENGUIN PUBLISHING GROUP,

A DIVISION OF PENGUIN RANDOM HOUSE LLC.

You might also like