Professional Documents
Culture Documents
Pacat C.S. - Zniewolony Książę 2 - Książęcy Gambit
Pacat C.S. - Zniewolony Książę 2 - Książęcy Gambit
Pacat C.S. - Zniewolony Książę 2 - Książęcy Gambit
Damen nic nie odpowiedział. Nie zamierzał teraz uciekać. To było dziwne
uczucie — uwolniony z łańcuchów, jechał z własnej woli wraz z
oddziałem verańskich żołnierzy.
Jeśli tak, mogło to budzić pewne nadzieje, chociaż szczerze mówiąc, jego
dobry humor brał się raczej z tego, że znajdował się pod gołym niebem,
w blasku słońca, a koń i miecz dawały mu złudzenie wolności. Nawet
ciężar złotej obroży i obręczy na nadgarstkach nie mógł osłabić tego
uczucia.
- Pokaż plecy.
- To do masażu?
Damen prychnął.
***
Damen po powrocie na dziedziniec nie mógł odmeldować się Govartowi,
ponieważ ten gdzieś zniknął. Udało mu się za to znaleźć kierującego
żołnierzami Jorda.
Drugi dodał:
-Jak śmiesz mówić w ten sposób o księciu! Wybierz broń. Mówię, że masz
wybrać broń. Natychmiast.
-Jeśli jesteś zbyt wielkim tchórzem, by... - zaczął dworzanin, ale zanim
doszedł do połowy zdania, Damen zacisnął dłoń na najbliższym mieczu i
ruszył w ich stronę.
Wyszedł zza regału w samą porę, żeby zobaczyć, jak jeden z trzech
żołnierzy w barwach regenta bierze zamach i uderza dworzanina z całej
siły pięścią w twarz.
To nie wzrost Damena sprawił, że się zawahali. Nie był to także miecz,
który trzymał obojętnie w dłoni. Gdyby ci mężczyźni naprawdę chcieli
bójki, mieli tutaj dostatecznie dużo mieczy, kawałków zbroi, którymi
można było rzucać, a także chwiejnych regałów, by przemienić tę
przepychankę w długie, absurdalne starcie. Jednak kiedy ich przywódca
zobaczył złotą obrożę Damena, wyciągnął rękę, by powstrzymać
pozostałych.
W tym właśnie momencie Damen zrozumiał, jak będzie wyglądać cała ich
podróż. Żołnierze regenta będą prowokować Aimerica i innych
podwładnych księcia, a kiedy ci zwrócą się do Govarta z prośbą o
interwencję, ten zupełnie ich zlekceważy. Govart, ulubiony bandzior
regenta, został wysłany na tę wyprawę, by trzymać w szachu ludzi
księcia. Jednakże Damen był w innej sytuacji. Był nietykalny, ponieważ
odpowiadał bezpośrednio przed samym Laurentem.
Czekał. Żołnierze, którzy nie chcieli otwarcie sprzeciwiać się woli księcia,
postanowili zachować rozwagę. Mężczyzna, który uderzył Aimerica,
skinął powoli głową i cała trójka wyszła. Damen patrzył za nimi.
Choć rozbity nos psuł nieco ogólne wrażenie, nie można było nie
zauważyć, że chłopak ma delikatne, arystokratyczne rysy, zgrabnie
ukształtowane ciemne brwi i długie rzęsy. Z bliska okazał się jeszcze
atrakcyjniejszy. Wzrok przykuwały piękne usta, chociaż teraz ściekała na
nie krew.
-Jeśli upadnę, znowu wstanę. Nie boję się ciosów - odparł Aimeric.
***
Między barakami a stajnią znajdowały się dwa dziedzińce, więc szło się
tam naprawdę długo. Damen miał nadzieję, że zanim dotrze na miejsce,
Govart zdąży skończyć, ale oczywiście tak nie było. Stajnię wypełniały
ciche odgłosy odpoczywających koni, ale i tak Damen go usłyszał —
stłumione, rytmiczne dźwięki, dobiegające, jak słusznie przepowiedział
Jord, z samego końca budynku.
***
- Nie zamierzam użyć tego noża — oznajmił Damen. - Ale skoro jesteś
gotów włożyć mi go w dłoń, chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo
chciałbym z niego skorzystać.
***
Czekały ich dwa takie tygodnie, po których miała nastąpić bitwa. Damen
zacisnął zęby, pochylił głowę i wziął się do zleconej mu pracy. Oporządził
konia i zajął się swoją zbroją. Rozstawił namiot dla księcia. Wypakował
zapasy i przyniósł drewno na opał i wodę. Umył się wraz z innymi. Zjadł
posiłek — jedzenie było dobre. Niektóre rzeczy zorganizowano jak
należy. Wysłano zwiadowców, a niezwłocznie rozstawieni wartownicy
zajęli swoje posterunki z takim samym profesjonalizmem jak strażnicy,
którzy pilnowali Damena w pałacu. Miejsce rozłożenia obozu też zostało
dobrze wybrane.
- Dlaczego?
Laurent siedział w części przy wejściu, gdzie na jego gości czekały stół i
krzesła, jak w namiocie dowódcy armii. Rozmawiał z niechlujnie
wyglądającym sługą o uzbrojeniu. Właściwie nie tyle rozmawiał, ile
słuchał. Machnął ręką, nakazując Damenowi wejść do środka i zaczekać.
— Kiedy Vere walczyło z Akielos pod Sanpelier, był taki manewr, który
pozwolił wojskom przedrzeć się przez naszą wschodnią flankę.
Opowiedz mi, na czym polegał - zażądał Laurent.
***
- Umiesz cokolwiek?
-To co? Nie umiesz walczyć? - naciskał Orlant. -Jesteś tu tylko po to, żeby
rżnąć księcia?
Minął ponad miesiąc, odkąd Damen miał okazję po raz ostatni użyć
miecza. Wydawało się, że było to jeszcze dawniej — że upłynęło jeszcze
więcej czasu od tamtego dnia w Akielos, gdy był na tyle naiwny, by
poprosić o spotkanie z bratem. Przywykł jednak do wielogodzinnych
ciężkich treningów, które zaczęły się już we wczesnym dzieciństwie,
więc miesiąc przerwy nic dla niego nie znaczył. Nie było to nawet
dostatecznie długo, by zniknęły zgrubienia od miecza na jego dłoniach.
Nie było czasu na myślenie. Nie było czasu na zgadywanie, czy Orlant
zamierzał powstrzymać cios, czy też naprawdę chciał przeciąć Damena
na pół. Takiego ataku nie dało się odparować — masa
Wokół nich na placu ćwiczebnym zapadła cisza. Damen cofnął się. Orlant
powoli stanął na nogi. Jego miecz pozostał na ziemi. Nikt się nie odzywał.
Orlant przeniósł spojrzenie z leżącego miecza na przeciwnika, a
następnie z powrotem na ostrze, ale poza tym się nie poruszył. Damen
poczuł na ramieniu dłoń Jorda, więc oderwał wzrok od pokonanego
przeciwnika i spojrzał w kierunku wskazanym przez mężczyznę ruchem
podbródka.
Damen oddał swój miecz i ruszył w stronę namiotu, depcząc kępki trawy.
Laurent nie ruszył się z miejsca, by spotkać się z nim w pół drogi - po
prostu czekał. Zerwał się wiatr, flaga na namiocie gwałtownie załopotała.
- Szukałeś mnie?
- O co chodzi? — zapytał.
***
***
W kolejnym incydencie znowu uczestniczyli Lazar i Aimeric. Było to
trzeciego wieczoru spędzonego w drodze, gdy obozowali pod twierdzą
Baillieux, której imponująca nazwa nijak miała się do stanu budowli.
Zakwaterowanie było tak podłe, że żołnierze zrezygnowali z noclegu w
barakach i nawet Laurent wolał pozostać w swoim wytwornym namiocie
niż spędzić noc pod dachem. Było tu jednak trochę służby i
przygotowane zapasy, które ich oddział mógł ze sobą zabrać.
Nie wiadomo, jak zaczęła się bójka, ale nim ktokolwiek zdążył zauważyć,
że coś się dzieje, Aimeric leżał już na ziemi, a Lazar stał nad nim. Chłopak
miał pobrudzone ubranie, ale tym razem nie polała się krew. Na
nieszczęście interweniował Govart -postawił Aimerica na nogi i
spoliczkował go mocno za sprawianie kłopotów. Wprawdzie Govart
pojawił się jako pierwszy, ale do czasu, gdy Aimeric podniósł się po raz
drugi, trzymając się za obolałą szczękę, wokół nich zdążył się już
zgromadzić spory tłumek zwabiony hałasem. To był prawdziwy pech, że
stało się to późnym wieczorem, kiedy wszystkie prace zostały już
wykonana i żołnierze mieli czas wolny.
Jord zdołał jakoś opanować swoich ludzi, ale kiedy tylko żołnierze się
rozeszli, całkowicie zlekceważył łańcuch dowodzenia i poszedł prosto do
namiotu Laurenta.
-Jest zbyt młody. Zbyt atrakcyjny. Prowokuje bójki. Nie o tym chciałem z
tobą rozmawiać, ale skoro pytasz, mówię, co myślę. Aimeric sprawia
problemy. Już niedługo przestanie się za tobą oglądać i pozwoli
przelecieć się któremuś z żołnierzy, a wtedy te problemy zrobią się
jeszcze większe.
Tego Damen zdążył się sam domyślić, chociaż zastanawiał się, jakie
polecenia regent wydał Govartowi. Rób, na co masz ochotę, i nie słuchaj
mojego siostrzeńca. Pewnie coś takiego.
Nie spał jeszcze, kiedy Laurent wrócił; podniósł się częściowo, nie
wiedząc, czy będzie potrzebny. Laurent zignorował go - po cowieczornej
rozmowie z reguły poświęcał mu nie więcej uwagi niż meblowi. Tego
wieczora książę usiadł przy stole, aby napisać wiadomość przy blasku
świecy. Kiedy skończył, złożył kartkę i zapieczętował ją czerwonym
woskiem oraz sygnetem - nie tym, który nosił na palcu, ale wyjętym z
kieszeni.
Potem po prostu przez chwilę siedział. Na jego twarzy malował się ten
sam nieprzenikniony wyraz, co wcześniej. W końcu podniósł się, zgasił
palcami świecę i w przytłumionym blasku żarzących się w koszach węgli
zaczął szykować się do snu.
***
Następny dzień rozpoczął się nie najgorzej. Damen wstał i zajął się
swoimi obowiązkami. Ogniska zostały zgaszone, namioty zapakowane na
wozy, a żołnierze zaczęli szykować się do drogi. Wiadomość, którą
Laurent pisał wieczorem, pogalopowała na wschód w towarzystwie
konia i jeźdźca.
Obelgi, którymi się przerzucano, były stonowane, nikt też nie wylądował
na ziemi, co w przypadku tej zbieraniny należało uznać za sukces. Tak
przynajmniej myślał Damen, szykując swoje siodło.
- To nie było nic ważnego. Ważne jest tylko, że nie miałem racji.
Lazar milczał. Pod jego spokojem kryły się złość i uraza, które musiał w
końcu przełknąć; z niezadowoleniem opuścił wzrok, uznając swoją
porażkę. Damen przyglądał się, jak Laurent samym spojrzeniem
przywołuje Lazara do porządku, i nagle zrozumiał, że książę zamierza
rozegrać to wszystko publicznie. Ukradkiem rozejrzał się wokół siebie.
Obserwowało ich już zbyt wielu żołnierzy.
Govarta nie udało się znaleźć od razu. Wysłano po niego Orlanta, ale ten
długo nie wracał. Tak długo, że Damen przypomniał sobie, co zastał w
stajni, i w duchu złożył Orlantowi wyrazy współczucia mimo wszystkich
dzielących ich różnic.
Dla Damena stało się nagle jasne, że nie wie wszystkiego o układzie
pomiędzy Laurentem a Govartem i że ten drugi nie przejmuje się
perspektywą publicznej sceny, pewien poparcia ze strony regenta.
Wszystko było nie tak. Wszystko było zupełnie nie tak. Ta sprawa była
zbyt błaha i osobista, a Govart nie przejmie się werbalną połajanką. Po
prostu go to nie obejdzie.
Nie, nie, nie. Damen instynktownie zrobił krok naprzód, ale natychmiast
się zatrzymał. Zacisnął bezsilnie pięści.
Popatrzył na Govarta. Jeszcze nie miał okazji zobaczyć, jak posługuje się
mieczem, ale pamiętał go z ringu jako doświadczonego wojownika.
Laurent był wychowanym w pałacu księciem, który przez całe życie
unikał służby na granicy i nigdy nie atakował przeciwnika wprost, jeśli
mógł to zrobić w okrężny sposób.
Ale żaden nie był w stanie. Damen patrzył, jak Govart robi wściekłe,
szerokie zamachy. Nie wygra tej walki, jeśli w złości będzie popełniać
głupie błędy. To stawało się jasne dla wszystkich obserwujących ich
żołnierzy.
Uniósł ostrze i wbił je w ciało Govarta - nie w brzuch ani pierś, ale w
ramię. Płytkie cięcie nie wystarczyłoby, żeby zatrzymać potężnego
mężczyznę, więc Laurent zaparł się rękojeścią o własne ramię i
wykorzystał cały ciężar ciała, by wbić miecz głębiej i unieruchomić
przeciwnika. To był manewr wykorzystywany podczas polowania na
dzika - włócznia raniła zwierzę, ale nie zabijała go na miejscu. Aby tego
dokonać, trzeba było zaprzeć się drzewcem o ramię i trzymać
przyszpilonego odyńca na odległość.
Dzikowi czasem udawało się uwolnić lub złamać włócznię, ale Govart był
człowiekiem, który właśnie został przeszyty mieczem, więc upadł na
kolana. Widać było, że Laurent musiał mocno napiąć mięśnie i ścięgna,
by wyciągnąć broń.
Nikt inny. Damen, który miał wrażenie, że budzi się ze snu, rozejrzał się
wokół po zgromadzonych żołnierzach. Najpierw popatrzył na ludzi
księcia, spodziewając się, że zareagowali na tę walkę podobnie jak on, ale
na ich twarzach malowały się satysfakcja i całkowity brak zaskoczenia.
Zrozumiał, że nikt z nich nie brał pod uwagę porażki księcia.
***
- Ma to we krwi.
— Książę się tym nie chwali. Widziałeś jego osobistą arenę treningową w
pałacu. Od czasu do czasu ćwiczy z ludźmi z Gwardii Książęcej, ze mną
albo z Orlantem. Rozbroił mnie już kilka razy. Nie jest tak dobry jak jego
brat, ale wystarczy być w połowie tak dobrym jak Auguste, żeby być
dziesięć razy lepszym od wszystkich pozostałych.
Damen znał go już za dobrze, żeby dać się na to nabrać. Żeby dać się
nabrać na cokolwiek.
Damen patrzył na niego. Domyślać się to jedno, ale zupełnie inaczej było
usłyszeć to wypowiedziane na głos.
-Jak to: „Miałeś rację”? Nie chodziło mi o... -urwał w pół słowa.
Dlatego też wzięli się do pracy. Postawili namioty, wbili słupy i kołki,
rozsiodłali wszystkie konie. Jord wydawał zwięzłe, praktyczne rozkazy.
Rzędy namiotów - po raz pierwszy, od kiedy wyruszyli z Arles - były
równe.
- Poradzę sobie.
***
Materiał rozchylił się pod jego dłońmi, więc Damen obszedł Laurenta i
stanął za jego plecami, żeby ułatwić sobie zadanie. Czy mam też pomóc z
resztą ?-otworzył usta, żeby to powiedzieć, kiedy odłożył kaftan na bok.
Czuł jakąś potrzebę, by zadać to pytanie, ponieważ do tej pory jego
pomoc ograniczała się do zdejmowania wierzchniego ubrania, a z tym
Laurent doskonale poradziłby sobie sam.
Ale stojący teraz tyłem Laurent uniósł rękę do ramienia i pomasował je,
najwyraźniej starając się pozbyć lekkiej sztywności. Oczy miał
półprzymknięte. Jego rysujące się pod koszulą ramiona wydawały się
ociężałe. Damen uświadomił sobie, że książę jest wykończony.
Damen ugryzł się w język. Dwa tygodnie tutaj i dwa tygodnie podróży na
granicę. Jego zadanie będzie wykonane, kiedy Laurent bezpiecznie
dotrze na miejsce.
***
Tego dnia wydawało się, że tylko siła jego woli sprawiała, iż oddział
ćwiczył i był kształtowany, by móc wkrótce spełniać swoje zadania.
Laurenta nie łączyło z podwładnymi braterstwo broni. W zachowaniu
żołnierzy nie dało się wyczuć ani odrobiny ciepłego, szczerego uczucia,
jakim akielońska armia darzyła ojca Damena. Laurent nie był kochany.
Laurent nie był lubiany. Nawet członkowie jego gwardii, którzy poszliby
za nim w ogień, jednogłośnie zgadzali się, że Laurent jest - jak ujął to
kiedyś Orlant - zimnym skurwysynem i że naprawdę lepiej mu nie
podpadać, kiedy ma zły dzień, a dobrych dni nie ma w ogóle.
Być może jako skutek uboczny tego wszystkiego cienka nitka szacunku
stawała się coraz mocniejsza. Stawało się jasne, dlaczego wuj trzymał
Laurenta z dala od jakiejkolwiek realnej władzy -Książę był dobrym
przywódcą. Nie tracił z oczu celu i był gotów na wszystko, aby go
osiągnąć. Trzeźwo podchodził do czekających go wyzwań. Problemy
dostrzegał z wyprzedzeniem, dzięki czemu mógł je sprawnie rozwiązać
lub ominąć. Było też widać, że sprawowanie coraz większej kontroli nad
tak trudnymi żołnierzami sprawia mu niemałą przyjemność.
- W życiu nie spotkałem nikogo, kto miałby tak niewyparzoną gębę jak
ten chłopak.
Wieczorem wrócili do obozu i przekonali się, że obozu nie ma, ponieważ
służba z Nesson wszystko zwinęła. Na rozkaz Laurenta. Powiedział, że
będzie łaskawy. Tym razem na rozłożenie obozu mają półtorej godziny.
***
Musztra trwała przez niemal całe dwa tygodnie, które spędzili w obozie
w pobliżu Nesson. Oddział nie miał szans stać się precyzyjnym
instrumentem ale stopniowo zmieniał się w ciężkie, funkcjonalne
narzędzie. Żołnierze potrafili jechać i walczyć w formacji, a także trzymać
szyk. Potrafili wykonywać nieskomplikowane rozkazy.
-Widziałem go. Przez niego w zeszłym tygodniu pół obozu o mało nie
skoczyło sobie do gardeł.
Damen poczuł się skarcony. Wypił jeszcze jeden łyk ohydnego wina.
-Wydaje mi się, że jeszcze kilka takich dni jak dzisiaj, a ci najgorsi sami
uciekną.
- On... My tego nie robimy. On tego nie robi. Z tego, co wiem, z nikim.
***
-To najwyżej dziesięć osób - powiedział Damen, sam dziwiąc się swoim
słowom, ponieważ przed postojem w Nesson podałby liczbę
pięciokrotnie wyższą.
- Słucham.
Niech mu będzie.
Nie uśmiechnął się przy tych słowach. Siedział teraz wygodnie rozparty,
trzymał swobodnie kubek w długich palcach i nie spuszczał wzroku z
Damena.
Damen nic już nie odpowiedział. Chęć rozmowy zgasła jak zduszone
płomienie świec, jak ostatnie węgle żarzące się w koszu.
***
- Czy służba u boku księcia bardzo różni się od służby u boku jego
brata?
- Powinieneś coś zrozumieć: Auguste był dumą swojego ojca. Nie żeby
między Laurentem a królem były jakieś nieporozumienia, po prostu...
król nie widział świata poza Auguste'em i nie poświęcał większej uwagi
młodszemu synowi. Pod wieloma względami król był bardzo
prostolinijny. Przemawiała do niego biegłość w sztuce wojennej. Laurent
miał przenikliwy umysł, doskonale radził sobie z rozwiązywaniem
złożonych zagadek. Auguste był mniej skomplikowany. To był dowódca,
następca tronu, urodzony władca. Możesz sobie wyobrazić, co czuł do
niego Laurent.
Widział, jak Laurent otwiera usta i mówi rzeczy, od których tynk odpada
ze ściany. Widział, jak Laurent bierze nóż i z zimną krwią, bez mrugnięcia
okolonym złotymi rzęsami okiem, podcina człowiekowi gardło. Laurent
nie potrzebował żadnego obrońcy.
ROZDZIAŁ V
Damen początkowo nic nie zobaczył, zwrócił jednak uwagę na reakcję
Laurenta, który ściągnął wodze konia i płynnym łukiem podjechał do
Jorda.
Damen podjechał do Laurenta. Przez ten czas zdążył już zorientować się,
o co chodzi - na skraju rzadkiego lasu pasł się koń bez jeźdźca.
Tak właściwie Damen rozpoznawał nie tylko znak, ale także konia,
rzadko spotykanej sroka-tej maści. Laurent wysłał na nim posłańca w
dniu, w którym pojedynkował się z Govartem - i to przed pojedynkiem.
To nie był jeden z koni, które wysłał do Arles, by powiadomić regenta o
odprawieniu Govarta. Ten musiał mieć inną misję.
Damen poczuł, jak nieprzyjemnie skręca mu się żołądek. Wałach był wart
co najmniej dwieście srebrnych lei. Każda stajnia pomiędzy Baillieux a
Nesson chciałaby go złapać, by zwrócić właścicielowi i otrzymać nagrodę
lub wypalić własny znak w miejscu poprzedniego.
***
W obozie Damen zajął się końmi. Kiedy wrócił do namiotu, Laurent był
ubrany w wytworniejszą wersję stroju podróżnego, a drugi komplet
ubrań leżał na łóżku.
-To do mnie nie pasuje - powiedział. Noszenie takiego stroju nie było w
jego stylu.
- Nie, nie pasuje. Wyglądasz jak jeden z nas -przyznał Laurent. Zmierzył
Damena nieżyczliwym spojrzeniem błękitnych oczu. — Już zmierzcha.
Idź do Jorda, powiedz mu, żeby oczekiwał na mój powrót późnym
rankiem i żeby pod moją nieobecność wydawał zwykłe rozkazy.
Spotkamy się przy koniach. Wyjedziemy, kiedy tylko będziesz gotowy.
***
***
Droga do Nesson-Eloy nie była ani długa, ani trudna, ale kiedy dotarli na
przedmieścia, musieli zostawić konie. Przywiązali je przy drodze, ze
świadomością, że najprawdopodobniej rano już ich nie zastaną, jako że
ludzka natura pozostawała niezmienna. Jednak było to konieczne.
Otaczające twierdzę gospodarstwa ustąpiły miejsca miastu Nesson-Eloy,
które rozrastało się u wylotu górskiego szlaku i było plątaniną gęstej
zabudowy i brukowanych ulic. Stukot kopyt na bruku obudziłby
wszystkich. Laurentowi zależało zaś na ciszy i dyskrecji. Twierdził, że
zna miasto, ponieważ położona niedaleko twierdza była często
wykorzystywana jako przystanek w drodze z Arles do Acquitartu.
Prowadził ich pewnie, trzymając się mniejszych, słabo oświetlonych ulic.
Ostatecznie jednak środki ostrożności na niewiele się zdały.
Właściwie nie była to ucieczka, ponieważ śledzący ich ludzie trzymali się
na dystans i zdradzali swoją obecność tylko okazjonalnymi
przytłumionymi dźwiękami. W dzień, gdy miasto było zasnute dymem z
palenisk, pełne życia i głosów, gra toczyłaby się wśród tłumów i
dodatkowych utrudnień dla ścigających. W nocy wszystko zwracało
uwagę. Na ciemnych ulicach było niewiele przechodniów, a Laurent i
Damen rzucali się w oczy.
Ludzie, którzy ich śledzili - bo na pewno nie był to jeden człowiek - mieli
ułatwione zadanie, niezależnie od tego, jak bardzo kluczył Laurent. Nie
dawali się zgubić.
Dwie z nich były zajęte, ale (na szczęście) nie przez zaabsorbowane sobą
pary, a trzy pracujące tu kobiety. Laurent przeszedł przez pokój, zajął
miejsce na jednej z pustych kanap i przybrał swobodną pozę. Damen, z
dużo większą rezerwą, usiadł na drugim jej końcu. Cały czas myślał o
śledzących ich ludziach, którzy albo czekali na ulicy i obserwowali drzwi,
albo w każdej chwili mogli wpaść do wnętrza burdelu. Do głowy
przychodziły mu coraz bardziej idiotyczne wersje rozwoju wydarzeń.
Laurent przyglądał się kobietom. Nie można było powiedzieć, żeby robił
wielkie oczy, ale w jego spojrzeniu z pewnością kryło się coś
szczególnego. Damen zrozumiał, że dla Laurenta to zupełnie nowe i
całkowicie zakazane doświadczenie. Poczucie absurdalności tej sytuacji
stało się jeszcze silniejsze, gdy nagle z całą mocą uświadomił sobie, że
towarzyszy cnotliwemu następcy tronu Vere podczas jego pierwszej
wizyty w burdelu.
- Mogę zamknąć ten pokój - rozległ się głos starszej kobiety z lekkim
vaskijskim akcentem. — Jeśli panowie sobie życzą, będziecie mogli bez
przeszkód cieszyć się wdziękami moich dziewcząt.
- Nie o to mi chodziło.
***
— Co teraz? - zapytał.
- Co ty robisz?
-Wasza miłość? - odezwał się oberżysta. Damen odwrócił się. Laurent się
nie poruszył. — Pokój będzie za chwilę gotowy. Po schodach na górę,
trzecie drzwi. Jehan przyniesie panom tymczasem wino i jedzenie.
- Spróbujemy znaleźć sobie jakąś rozrywkę. Kto to jest? — zapytał
Laurent.
Laurent wstał i oparł się o stół. Damen sięgnął po sakiewkę, ale jego
palce znieruchomiały.
- Spróbuj.
Potem oznajmił:
- Niech będzie.
Przypomniał sobie dla otrzeźwienia, kto siedzi koło niego. Znajdował się
w niewoli u Laurenta. Próbował przypomnieć sobie każde uderzenie
bicza, ale jego umysł zbuntował się i zamiast tego podsunął mu obraz
mokrej skóry księcia w łaźni, jego idealnie ukształtowanych kończyn,
dopasowanych do siebie jak pochwa do doskonale wyważonego miecza.
- No to co?
Potem nie miał już nic do roboty. Zszedł na dół. Z gości pozostał już tylko
Volo, który siedział z chłopakiem z gospody i nie zwracał uwagi na nic
innego. Piaskowe włosy chłopaka były kompletnie potargane.
Panowały cisza i spokój. Nie mógł tu zostać przez całą noc. Damen
przypomniał sobie, że Laurent nie jadł niczego poza kilkoma kęsami
chleba, więc po drodze na górę zajrzał do kuchni i poprosił o talerz
pieczywa i mięsa.
- Nie sądzę, żeby udało mi się tu dotrzeć bez twojej pomocy, na pewno
nie tak, żeby zgubić pogoń. Cieszę się, że jesteś tu ze mną. Naprawdę.
Miałeś rację. Nie jestem przyzwyczajony do... — urwał, nie kończąc
zdania.
- W dobrym humorze?
Czy twój wyglądałby inaczej? Damen nie zadał tego pytania. Może nie
musiał znać odpowiedzi. Laurent zostanie królem, z każdym dniem
stawał się nim coraz bardziej, ale w przyszłości wiele będzie musiało się
zmienić. Laurent nie będzie siedzieć leniwie przy kominku w gospodzie,
podparty na rękach, i czekać, aż wyschną mu włosy, ani też wyłazić przez
okno z burdelu. Nie będzie tego robić także Damen.
- On nie był wtedy królem. A ona nie była jego metresą. Jeśli była, to
nikt o tym nie wiedział - wyjaśnił Damen. Kiedy już słowa zaczęły płynąć,
nie potrafił ich powstrzymać. - Była inteligentna, pewna siebie i piękna.
Miała wszystko, czego mógłbym oczekiwać od kobiety. Ale miała też
królewskie ambicje. Pragnęła władzy. Najwidoczniej uznała, że jedyna
droga na tron prowadzi przez Kastora.
- W moim typie?
-Nie. To nie tak... Nie wiedziałem, że ona... Nie wiedziałem, jaka ona jest.
- Tak.
-To nie moja wina, że w twoim kraju wszyscy myślą tak pokrętnie. -
Damen zmarszczył lekko brwi.
Nie potrafił tego powiedzieć. Mięśnie jego ramion napięły się tak, że
zaczęły boleć. Przeszłość stanęła mu żywo przed oczami, a on nie chciał
jej oglądać.
Damen nie rozumiał go. Nie rozumiał, dlaczego książę miałby powiedzieć
mu coś takiego ani też dlaczego słowa te tak na niego podziałały.
Przeszłość ciążyła mu jak ołów. W nocnej ciszy nie było nic, na czym
mógłby skupić uwagę, więc pozostało mu tylko myśleć, czuć i
wspominać.
Nie chciał w to wierzyć. W ani jedno słowo. Nie chciał słuchać głosów
podburzających go przeciwko bratu. Jego ojciec, leżący na łożu śmierci,
kazał przywołać Kastora i powiedział mu, jak bardzo go kocha i jak
bardzo kocha Hypermenestrę, zaś uczucia starszego syna w tym
momencie wydawały się tak samo szczere, jak przysięga, że będzie
wspierać nowego króla, Damianosa.
Książę, przykryty kołdrą, był ciepły od snu. Dotyk sprawił, że obudził się
natychmiast, chociaż nie zareagował gwałtownie, zaskoczeniem lub
paniką.
Ucieczka z gospody nie była tak prosta jak z burdelu. Nie mieli szans stąd
zeskoczyć. Upadek na ulicę może i nie skończyłby się śmiercią, ale z
pewnością wystarczył, by połamać sobie kości. Teraz już wyraźnie
słyszeli głosy, dobiegające chyba ze schodów. Obaj spojrzeli w górę.
Zewnętrzne ściany gospody były otynkowane, bez żadnych występów,
których można byłoby się złapać. Damen rozejrzał się w poszukiwaniu
drogi ucieczki i jednocześnie z Laurentem zauważył, że koło sąsiedniego
balkonu kawał tynku odpadł, odsłaniając wystające cegły, których można
by się było przytrzymać. To była wygodna droga na dach.
Zrobił to wszystko tak cicho, jak tylko się dało. Okiennice balkonu były
zamknięte, ale nie dźwiękoszczelne. Damen spodziewał się, że usłyszy
chrapanie handlarza bławatnego, Charlsa, ale dobiegły go stłumione,
całkowicie jednoznaczne dźwięki, świadczące o tym, że Volo dobrze
wykorzystywał wydane pieniądze.
Laurent skoczył. Odległość była duża, a takie rzeczy jak wzrost miały
znaczenie, podobnie jak siła wybicia, zależna od masy mięśniowej.
Volo wycofał się z balkonu, ale oczywiście nie był to ostatni akt tej farsy.
Ponieważ spieszył się, by powrócić do przerwanego zajęcia, zostawił
otwarte okiennice, co unieruchomiło Damena i Laurenta.
Damen zmusił się, żeby nie jęknąć z irytacją. Przyciskało się do niego całe
ciało Laurenta, uda dotykały ud, pierś dotykała piersi. Oddychanie było
ryzykowne. Damen coraz silniej odczuwał potrzebę zachowania
bezpiecznego dystansu między sobą a Laurentem, gwałtownego
odepchnięcia księcia, ale nie mógł tego zrobić. Nieświadomy tego
Laurent przesunął się lekko, żeby się obejrzeć i sprawdzić, w jakiej
odległości znajduje się okiennica. Przestań się wiercić — omal nie
wyrwało się Damenowi, ale dzięki ostatniemu cieniowi instynktu
samozachowawczego zdołał ugryźć się w język. Laurent przesunął się
jeszcze raz, ponieważ zobaczył to, co widział Damen - nie mieli szans
wymknąć się z kryjówki tak, by nie zdradzić swojej obecności.
- Cicho.
Kiedy ich stopy dotknęły bruku, w zasięgu wzroku nie było nikogo, mogli
więc uciekać bez przeszkód. Laurent, który znał miasto, pobiegł przodem
i po pokonaniu dwóch zakrętów znaleźli się w kolejnej dzielnicy. Książę
poprowadził ich wąskim przesmykiem między domami, pod łukowatym
sklepieniem, gdzie mogli zatrzymać się na chwilę, żeby złapać oddech.
Damen zobaczył, że pasaż wychodzi na jedną z głównych ulic Nesson,
teraz pełną ludzi. W każdym mieście ta szara godzina przed świtem była
porą ożywionej aktywności.
Damen oparł się dłońmi o ścianę, a jego pierś unosiła się i opadała.
Stojący koło niego Laurent nadal był zadyszany, ale zachwycony
ucieczką.
Laurent bez słowa wyciągnął zza pasa czapkę Vola. W tym właśnie
momencie Damena ogarnął pierwszy przypływ jakiegoś niejasnego
uczucia, które sprawiło, że puścił Laurenta i cofnął się jak od krawędzi
przepaści. Mimo to nie zdołał się tego uczucia pozbyć.
- Co sugerujesz?
- Sugeruję, że jeśli chciałeś ganiać się z nimi po całym mieście, żeby nie
śledzili twojego posłańca, to twój plan nie zadziałał. Po prostu się
rozdzielili.
***
Bez większego trudu wrócił do gospody. Nie obawiał się o Laurenta. Był
całkowicie pewien, że dwaj mężczyźni, którzy ścigali księcia, będą
bezskutecznie przeszukiwać miasto przez większość przedpołudnia,
podążając dokładnie tą trasą, którą obmyśli dla nich pokręcony umysł
Laurenta.
- Wyszli, a potem dwóch z nich wróciło, żeby zadać kilka pytań. Musieli
zdobyć informacje, których potrzebowali, ponieważ odjechali, chyba
jakiś kwadrans temu.
- Odjechali? - zapytał Damen z okropnym przeczuciem.
***
W ten sposób zaczął się trzeci pościg tej wyjątkowo męczącej nocy. Tak
właściwie było już rano. Dwa tygodnie pochylania się nad mapami w
namiocie Laurenta sprawiły, że Damen doskonale wiedział, którą wąską
drogę przez góry wybierze posłaniec - i jak łatwo byłoby go zabić na tym
mało uczęszczanym, krętym szlaku. Ścigający posłańca dwaj mężczyźni
prawdopodobnie także to wiedzieli i zamierzali go dogonić, zanim
znajdzie się po drugiej stronie pasma górskiego.
W miarę jak zbliżali się do gór, teren stawał się bardziej skalisty. Po obu
stronach wyrastały coraz większe granitowe głazy, jakby kości ziemi
wyłaziły spod warstwy gleby. Jednakże droga była równa, przynajmniej
tutaj, bliżej miasta - żadne odłamki granitu nie groziły koniowi
okaleczeniem lub potknięciem.
Słońce sięgnęło już zenitu i zaczęło opuszczać się w dół. Aby mieć
jakąkolwiek szansę na powrót, zanim planowana rebelia pogrąży obóz w
chaosie, Damen musiał opuścić wytyczoną drogę i jechać na przełaj, po
linii prostej jak lot ptaka. Bez wahania skierował konia w górę zbocza.
Grunt stał się równiejszy, więc Damen wbił pięty w boki osłabionego
konia i pogalopował przed siebie.
***
Było jasne, że walka już się zakończyła. Ogień, który widział z oddali,
płonął na stosach pogrzebowych.
Kiedy Damen już zaczął obawiać się najgorszego, kiedy wszystko to, w co
nie pozwalał sobie wierzyć w drodze do obozu, zaczęło tłoczyć się w jego
umyśle, zobaczył Laurenta, który wyszedł z jednego z najporządniej
wyglądających namiotów, oddalonego dosłownie o sześć kroków, i
znieruchomiał na widok Damena.
Nie miał na głowie wełnianej czapki. Włosy w kolorze kutego złota były
odsłonięte, a książę wyglądał równie świeżo jak w chwili, gdy zeszłej
nocy wrócił z łazienki — jak w chwili, gdy obudził się, dotknięty przez
Damena. Odzyskał jednak chłodne opanowanie, jego kaftan był
zasznurowany, a wyraz twarzy nieżyczliwy, poczynając od wyniosłego
profilu, a kończąc na nieprzyjaznych błękitnych oczach.
- Ominęła cię cała zabawa - stwierdził Jord. -Ale jesteś w porę, żeby
pomóc posprzątać. Już po wszystkim.
***
Damen nie mógł zadać żadnego z tych pytań. Zamiast tego zmusił się,
żeby patrzeć na rozłożoną na stole mapę. Walka miała pierwszeństwo.
Przesunął dłonią po twarzy, ścierając z niej zmęczenie, i spróbował
zorientować się w sytuacji.
Tak byłoby dwa tygodnie temu. Dwa tygodnie temu oddział był
zbieraniną żołnierzy podzielonych na dwie frakcje. Wówczas jeszcze nie
istniało między nimi porozumienie, które łączyło ich teraz. Nie padali co
wieczór na swoje posłania wykończeni zmaganiami w obłąkańczych,
wydawałoby się niemożliwych do wykonania ćwiczeniach. Nie wiedzieli
jeszcze, że kiedy już przestaną przeklinać księcia, ku własnemu
zaskoczeniu odkryją, jaką satysfakcję sprawia im taki wysiłek.
Teraz jednak bunt został szybko stłumiony. Walka była krwawa, ale
krótka. Zginęło nie więcej niż dwa tuziny ludzi. Namioty i zapasy nie
doznały poważniejszego uszczerbku. Mogło być znacznie, znacznie
gorzej.
Damen myślał o tym, jak mogłyby się potoczyć sprawy: Laurent zginąłby
lub zastał po powrocie zdziesiątkowany oddział, a jego posłaniec
zostałby zabity w drodze do celu.
Laurent żył. Oddział nadal był zdolny do walki. Posłańcowi nic nie
zagrażało. Ten dzień okazał się zwycięski, ale żołnierze tego nie czuli. A
musieli to poczuć. Musieli stanąć do walki i wygrać. Damen postarał się
otrząsnąć z ogarniającej go mgły senności i ubrać swoje myśli w słowa.
- Ci ludzie mogą walczyć. Muszą tylko w to uwierzyć. Nie ma potrzeby,
żebyś uciekał przed groźbą ataku na drugą stronę gór. Możesz zostać i
walczyć - powiedział. - To nie jest armia, to grupa najemników, na tyle
nieduża, że mogą ukrywać swój obóz wśród wzgórz.
-To rozległe tereny - przypomniał Jord. Dodał jeszcze: - Jeśli masz rację,
rozbili obóz i wystawili wartowników, by nas obserwowali. Natychmiast
dowiedzą się, że wyruszamy
W tych słowach kryło się postanowienie. Damen skinął głową i już zaczął
podnosić się z miejsca, gdy zatrzymał go zimny głos Laurenta.
***
Potem nie było już czasu na nic oprócz przygotowań. Mieli wyruszyć o
zmierzchu - tak zapowiedział Laurent swoim żołnierzom. Aby
zaatakować i mieć szansę na zwycięstwo, musieli działać szybciej niż
kiedykolwiek wcześniej. Musieli sobie wiele udowodnić. Dopiero co
przeszli krwawy chrzest bojowy, a teraz nastąpiła chwila wyboru. Mogli
uciec stąd z płaczem albo pokazać, że są mężczyznami, potrafią oddać
cios i stanąć do walki.
Damen nie odezwał się i nie zdradził swojej obecności. Jord położył dłoń
na plecach Aimerica.
-To nie jest łatwe - odparł Jord. - Dla nikogo. - Po chwili dodał: - On był
zdrajcą. Mógł zabić księcia. Albo ciebie. Albo mnie.
Jord uniósł podbródek Aimerica, a kołyszące się gałęzie zasłoniły ich jak
delikatny, poruszający się na wietrze woal.
***
W następnej chwili coś usłyszał. Nie był to świst strzały ani metaliczny
szczęk mieczy. Ledwie słyszalne głuche dudnienie było dobrze znane
Damenowi, który dorastał wśród klifów los — wysokich białych urwisk,
których wielkie fragmenty od czasu do czasu odłamywały się i spadały
do morza.
To była lawina.
***
- Jak to?
— Nie potrafi przewidzieć twojego zachowania - wyjaśnił Laurent. —
Po tym, co zrobiłem z tobą w Arles, spodziewał się, że będziesz... taki jak
Go-vart. Taki jak wszyscy jego ludzie. Gotów w dowolnej chwili się
zbuntować. To właśnie miało nastąpić dzisiejszej nocy.
Poradziłby sobie, ale nie miał innego wyboru, jak tylko zrobić, co mu
kazano. Kiedy padł na swoje posłanie i zamknął oczy po raz pierwszy od
dwóch ciężkich dni i nocy, natychmiast zmorzył go sen, ciężki i
nieubłagany, który pociągnął go w otchłań i stłumił to dziwne, nowe
uczucie w jego piersi.
ROZDZIAŁ IX
-Jakie to uczucie - zapytał Lazar Jorda - kiedy obciąga ci arystokrata?
Był już wieczór, od lawiny w Nesson dzielił ich dzień jazdy na południe.
Wyruszyli wcześnie, po wstępnym oszacowaniu szkód i naprawieniu
wozów. Damen siedział teraz wraz z kilkoma żołnierzami przy jednym z
ognisk i rozkoszował się chwilą odpoczynku. Aimeric, którego przybycie
skłoniło Lazara do postawienia tego pytania, usiadł koło Jorda i
popatrzył obojętnie na Lazara.
***
- Dzień dobry. Nie, niczego nie potrzebuję. — Zaraz potem Laurent dodał:
- Ubierz się i zamelduj u Jorda. Wyruszymy, kiedy tylko skończą się
naprawy.
-Czy mam cię może zanieść? Do wejścia namiotu jest co najmniej pięć
kroków.
***
***
Ten posłaniec był zupełnie inny, ubrany w skórzany strój bez żadnego
herbu czy znaku i dosiadający dobrego, ale zwyczajnie wyglądającego
konia.
- To nie koniec intrygi - odparł Laurent. - Jego plan sięga tego, co ma się
stać na granicy.
***
- Nie obwiniam go. Nie walczyłbym dla nikogo innego. Jeśli istnieje
ktokolwiek, kto byłby w stanie policzyć się raz na zawsze z regentem, to
tylko on. A jeśli mu się nie uda... Teraz jestem już tak wściekły na regenta,
że z przyjemnością zginę w walce z nim - oznajmił Jord.
***
Damen patrzył na niego i czuł się tak, jakby porządek całego świata
właśnie uległ zmianie.
Damen musiał raz za razem napominać się w duchu, że nie powinien się
uśmiechać. Nie wiedział, dlaczego słuchanie, jak Laurent zmaga się z
językiem akielońskim, wprawiało go w doskonały humor, ale tak właśnie
było. Książę rzeczywiście mówił z wyraźnym verańskim akcentem,
zmiękczając spółgłoski i utrudniając słuchaczowi ich odróżnienie, a
jednocześnie przeciągał niektóre sylaby, zmieniając nieoczekiwanie
akcent w zdaniu. To zniekształcało akielońskie słowa, nasycało je
egzotyką i wyrafinowaniem, które było bardzo verańskie, chociaż efekt
przynajmniej po części niweczyła staranność, z jaką wyrażał się książę.
Laurent mówiący po akielońsku przywodził na myśl pedantycznie
schludnego mężczyznę, który podnosi dwoma palcami brudną
chusteczkę do nosa.
Damen miał dość rozsądku, żeby nie mówić, co mu się podoba, a co nie.
W głosie Laurenta pobrzmiewał cień zainteresowania jego
skrępowaniem co zawsze było niebezpieczne. Nadal rozmawiali po
akielońsku.
Jego dłonie wślizgnęły się pod ubranie. Bardziej poczuł niż usłyszał, jak
w reakcji na tak intymny dystans zmienił się jego głos.
Damen cofnął się. Laurent, w samej koszuli, wydawał się jeszcze bardziej
sobą: elegancki, opanowany i niebezpieczny.
Patrzyli na siebie.
***
***
Czuł się nieswojo w tym miejscu. Przypominało, jak łatwo mogą upaść
królestwa.
- Co my tutaj robimy?
Laurent oddalił się o kilka kroków, depcząc kwiaty. Teraz opierał się o
jeden z kruszących się kamieni.
***
Zabrano Damenowi miecz, a także nóż, który nosił przy pasie. Nie
spodobało mu się to. Ani trochę. Laurentowi pozwolono zatrzymać broń,
być może z szacunku dla książęcego statusu. Kiedy Damen rozejrzał się,
stwierdził, że tylko kobiety są uzbrojone.
- Nie wolno nam poznać drogi do ich obozu. Zostaniemy tam zabrani z
zawiązanymi oczami.
Z zawiązanymi oczami. Damen nie miał czasu zastanowić się nad tym
pomysłem, bo już w następnej chwili Laurent pochylił się do najbliższej
kobiety. Damen zobaczył, że na oczach księcia zostaje zawiązana opaska.
Ten widok trochę go oszołomił. Materiał zasłaniający oczy Laurenta
podkreślał rysy jego twarzy i elegancką linię szczęki, a także opadające
na czoło jasne włosy. Trudno było też nie patrzeć na jego usta.
-To dowód zaufania - wyjaśnił Laurent. -Czy znasz ich obyczaje? Jeśli
zaproponują ci jedzenie lub picie, musisz przyjąć poczęstunek. Ta
dziewczyna koło ciebie to Kashel, ma się tobą zajmować. Kobieta na
podwyższeniu nazywa się Halvik. Kiedy zostaniesz jej przedstawiony,
przyklęknij. Potem możesz usiąść na ziemi. Nie wchodź ze mną na
podwyższenie.
- Jaką przysługę?
***
Ton głosu oddawał to, jak Damen się czuł - nasycony i zaspokojony,
wyczerpany i szczęśliwy. Futra były ciepłe, a on, cudownie ociężały,
znajdował się o krok od granicy snu.
- To miło z twojej strony Nie mogę wstać. Będę tak sobie tutaj leżał. Czy
może czegoś potrzebujesz?
- O, już myślałem, że nie zapytasz - odparł Laurent. — Weź mnie do
łóżka.
Damen jęknął i zaczął się śmiać wbrew sobie, a zaraz potem naciągnął
futra na głowę. Usłyszał jeszcze rozbawione prychnięcie Laurenta i to
było wszystko, co do niego dotarło, zanim zawładnął nim sen.
***
***
- Kto go przeprowadził?
- Czyli nie staraliście się ustalić sprawców tamtego ataku? - upewnił się
Laurent.
- Nie obwiniam os za to, że roją się, gdy ktoś kopnie ich gniazdo —
odparł Laurent. — Zastanawiam się natomiast, kto chciał, żebym został
pożądlony.
***
- Ty tam! Co tu robisz?
- Zabłądziłeś?
- Tak.
Damen widział już wcześniej lekarzy przy pracy. Jako dowódca robił
obchód szpitala polowego. Sam także miał na ten temat podstawową
wiedzę - wpojono mu ją, na wypadek gdyby kiedykolwiek został ranny i
oddzielony od swoich podwładnych. Kiedy był chłopcem, taka
perspektywa wydawała mu się ekscytująca, chociaż wtedy była
niezwykle mało prawdopodobna. Dzisiaj po raz pierwszy w życiu
pracował u boku lekarza starającego się zatrzymać uchodzące ludzkie
życie. To była niekończąca się, absorbująca i ciężka praca fizyczna.
Raz czy dwa spojrzał na nosze, stojące w cieniu na końcu sali i przykryte
prześcieradłem. Po kilku godzinach zasłona na drzwiach została
odsunięta i przywiązana, a do pomieszczenia weszło kilka osób.
- Nienawidzą nas.
***
Chłodne błękitne spojrzenie Laurenta nie zdradzało, co wydarzyło się
podczas spotkania. Nie wyrażało nawet zmęczenia jego długością —
czterema godzinami rozmów. Książę nadal miał na sobie kaftan i buty do
jazdy konnej. Popatrzył wyczekująco na Damena.
- Czekam na raport.
Dwa czy trzy dni. Wojna zbliżała się szybko, była już widoczna na
horyzoncie. Damen odetchnął głęboko. Na długo zanim oddziały
zgromadzą się po obu stronach granicy, on powróci, by walczyć po
stronie Akielos.
***
Nie pojawili się w Breteau jako pierwsi. Lord Touars wysłał oddział
żołnierzy, którzy mieli ochraniać to, co pozostało, a także pochować lub
spalić ciała, by uniknąć wybuchu zarazy i nie przyciągać padlinożerców.
- Nie powinienem...
-Tak.
-Powiedz mu... że jego tchórzliwy najazd w Akielos zabił mniej niż my. —
W tych słowach brzmiała duma.
Gniew nie był do niczego przydatny. Nadciągnął całą falą, więc przez
długą chwilę Damen nie odzywał się, patrzył tylko nieruchomo na
umierającego mężczyznę.
- Gdzie miał miejsce tamten atak?
-Tarasis.
- Byli opłaceni.
- Naos.
Damen nic nie odpowiedział, myślał tylko o bezbronnej wsi, w której się
znajdowali, teraz już milczącej i nieruchomej. Został z Naosem, dopóki
nie ucichł rzężący oddech. Potem podniósł się, wyszedł z chaty, przeszedł
przez wieś i wrócił do verańskiego obozowiska.
ROZDZIAŁ XII
Damen przekazał to, czego dowiedział się od Naosa, w krótkich słowach i
bez zbędnych komentarzy. Kiedy skończył, Laurent odezwał się głosem
pozbawionym jakichkolwiek emocji:
***
Po godzinie od reszty oddziału księcia dzieliło ich dobre kilka mil. Wtedy
właśnie Laurent ściągnął wodze i objechał konia Damena. Przyglądał się
Damenowi, jakby na coś czekał.
Nie mogli utrzymać takiego tempa. Nie mieli koni na zmianę, a najbliższy
stok był porośnięty rzadkim lasem, który wymuszał kluczenie wśród
drzew i w którym galop ani cwał nie wchodziły w rachubę. Zwolnili,
szukając ścieżki wśród leżących na ziemi liści. Było wczesne popołudnie,
słońce stało jeszcze wysoko na niebie, a jego promienie sączyły się przez
wysokie drzewa, tworząc plamy na ziemi i oświetlając liście. Do tej pory
Damen zawsze jeździł na dłuższe wyprawy w dużej grupie, nigdy nie
wybierał się na misję z jednym kompanem.
Kiedy jechali pod górę, w szum wartkiego potoku zaczął wdzierać się
kolejny odgłos, tak jakby wiele stóp maszerowało w różnym tempie.
Damen znał ten dźwięk. Jego źródłem nie były skórzane buty uderzające
o ziemię, ale końskie kopyta zmieszane ze skrzypieniem kół i szczękiem
zbroi, które łączyły się w nierytmiczną kakofonię.
Damen znał Makedona. Ten szyk militarny, waga zbroi, ciężar drzewca
włóczni w dłoni - wszystko to było znajome. Wspomnienie domu i
tęsknota za nim niemal go obezwładniły. Byłoby cudownie dołączyć do
nich, wyplątać się szarego labiryntu verańskiej polityki i powrócić do
tego, co Damen rozumiał. Wystarczyłoby wiedzieć, kim jest wróg, i
stanąć do walki.
-Wydaje mi się, że ryzyko, iż zostałbym zabity przez tych ludzi, jest raczej
niskie. Byłbym zbyt cenny jako pionek w rozgrywkach politycznych.
Nawet gdyby wuj mnie wydziedziczył - a zrobiłby to na pewno. Swoją
drogą, naprawdę chciałbym zobaczyć jego minę w chwili, gdy dotarłaby
do niego taka wiadomość.
-Aby dostać, czego chcesz, musisz wiedzieć dokładnie, ile jesteś gotów
poświęcić - powiedział Laurent. Patrzył spokojnie na Damena. — Myślisz,
że urocza lady Jokasta o tym nie wie?
Damen odetchnął głęboko, żeby się uspokoić.
***
Laurent zbliżał się już do przeciwnego brzegu, ale Damen był dopiero w
połowie potoku; właśnie wtedy zobaczył błysk czerwieni w zaroślach
niedaleko wierzchowca Laurenta.
Miecz, co należy podkreślić, nie jest bronią miotaną. Było to sześć funtów
verańskiej stali, wykute do walki oburącz. Damen siedział na
galopującym koniu, w znacznym oddaleniu od napastnika. Mężczyzna
także się przemieszczał, nieuchronnie zbliżając do Laurenta.
- Nie - powiedział Laurent. - Nie, zabiłeś go. -Podniósł się na tyle, żeby
podeprzeć się ciężko i usiąść. — Zanim zdążył.
- Możesz wstać? Musimy się stąd oddalić. Nie jesteś tutaj bezpieczny.
Zbyt wielu ludzi chce cię zabić.
***
O zmierzchu wiedzieli już, że nie tropi ich akielońska armia, więc mogli
zwolnić.
-Jeśli zatrzymamy się tutaj, możemy rozpalić ognisko i nie obawiać się, że
zostaniemy znalezieni - powiedział Damen.
- Mów.
***
Damen wstał, ale nie mógł niczego zrobić. Była w niego wycelowana
kusza. Pozostałe mierzyły w Laurenta. Zabił człowieka, by nie zostać w
ten sposób pojmany przez własnych rodaków. Teraz nie mógł niczego
zrobić, jego kończyny zostały mocno związane, a jego oczy zasłonięte.
ROZDZIAŁ XIII
Przywiązany mocno do grzbietu kosmatego konika Damen znosił długą
jazdę w ciemności, wypełnioną tylko dźwiękami: równym stukotem
kopyt, końskimi prychnięciami, skrzypieniem uprzęży. Napinające się
pod nim mięśnie konia podpowiadały mu, że przez większość czasu
wspinali się coraz wyżej - oddalali się od Akielos i Ravenel - w góry pełne
wąskich ścieżek, po bokach których otwierała się przyprawiająca o
zawroty głowy pustka.
Domyślał się, kim są ci, którzy ich schwytali, i rozpaczliwie starał się
znaleźć jakąś okazję do wykorzystania. Napinał mięśnie tak mocno, że
rzemienie wrzynały mu się w skórę, ale był zbyt porządnie związany.
Grupa nie zatrzymywała się. Koń pod nim potknął się i pochylił, a potem
wybił się z tylnych nóg, by wstać, więc Damen musiał poświęcić całą
uwagę utrzymaniu się na jego grzbiecie. Nie miał jak się uwolnić. Gdyby
zaczął się szarpać lub też spróbował zsunąć się na bok z konia,
ryzykowałby upadek z wysokości równej kilku piętrom lub też - co
bardziej prawdopodobne, biorąc pod uwagę pętające go rzemienie -
dłuższą chwilę ciągnięcia po ostrych piargach. Ani jedno, ani drugie nie
pomogłoby Laurentowi.
Wydawało się, że minęły całe godziny, zanim Damen poczuł wreszcie, jak
koń zwalnia, a potem staje. Chwilę później Damen został ściągnięty z
grzbietu i wylądował ciężko na ziemi. Wyciągnięto mu knebel i zdjęto
opaskę z oczu. Ręce nadal miał związane z tyłu, ale zdołał się podnieść na
kolana.
To był szalony, ryzykowny blef, ale nie mieli czasu. Akielos gromadziło
oddziały na granicy. Posłaniec regenta jechał na południe, do Ravenel. Od
tego wszystkiego dzieliły ich teraz prawie dwa dni drogi i podczas gdy
sytuacja na granicy coraz bardziej wymykała się spod kontroli, oni
znajdowali się na łasce tych ludzi.
Prawie się udało. Mężczyźni przestali się śmiać. Także podnieśli głosy.
Uwaga wszystkich skupiła się na nich. Kusze zostały opuszczone.
Ale nie wszystkie. Damen nie miał wątpliwości, że za dzień lub dwa
Laurent doprowadziłby do tego, że ci ludzie wzięliby się za łby. Nie było
jednak na to czasu.
Szarpnął się, ale niewiele tym osiągnął. Ostatecznie miał związane ręce, a
mężczyźni wykorzystywali całą swoją siłę, żeby go przytrzymywać.
Usłyszał po lewej szczęk miecza wyciąganego z pochwy. Ostrze dotknęło
lekko jego szyi, a potem uniosło się...
***
***
Damen wrócił w samą porę, by stać się świadkiem chaosu. Tak samo
musieli czuć się wieśniacy w Tarasis, gdy zostali napadnięci. Najpierw
deszcz śmierci z ciemności, a potem tętent kopyt.
Ale Damen nie przyszedł tu, żeby obserwować. Miał własne zadanie.
Laurent był łatwy do zauważenia dzięki jasnym włosom. Zdążył już
znaleźć się na obrzeżu obozu i w czasie, gdy inni wyręczali go w walce,
spokojnie szukał sposobu, by uwolnić ręce.
Od tej chwili walczyli ramię w ramię. Miejsce, które wybrał dla nich
Laurent, nie było przypadkowym punktem na obrzeżu obozowiska —
tutaj odchodziła na północ ścieżka, którą wcześniej wyprowadzono
Damena. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, można byłoby
podejrzewać, że skierował się w tę stronę, żeby znaleźć Damena.
Ponieważ Laurent był Laurentem, miał odmienne powody.
-Jeden z nas musi przyjrzeć się zabitym i więźniom, żeby mieć pewność,
że nikt nie uciekł - powiedział Damen, nie odrywając od niej wzroku.
- Uklęknij - polecił.
Damen przy każdym oddechu czuł obolały lewy bok. Jego ręce, jeśli nie
starał się tego powstrzymywać, drżały leciutko, ponieważ mięśnie
najpierw były długo spętane, a potem musiały zdobyć się na większy niż
zwykle wysiłek.
Damen mógł w środku usiąść, ale jego głowę od sufitu dzieliła niecała
stopa. Gdyby wstał, pociągnąłby za sobą cały namiot. Ponieważ nie miał
nic innego do roboty, położył się na futrach w swoim skąpym
przyodziewku.
Nastrój robił się dziwny. Byłby odpowiedni, gdyby znajdował się tutaj z
pełnym ciepła, chętnym partnerem, z którym mógłby się drażnić, a
potem przyciągnąć go do siebie, a nie z Laurentem, powściągliwym jak
lodowy sopel.
Damen czuł się tak, jakby cieszył się z towarzystwa kolczastego krzewu i
z czułością traktował każde ukłucie. Wiedział, że jeszcze moment, a
powie coś równie głupiego na głos.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że służąc mi, nie masz wielu okazji do...
szukania zaspokojenia. Jeśli chciałbyś skorzystać z weselnego ognia...
To był ciężki dzień, chociaż zaczął się niepozornie. Damen obudził się
zesztywniały, całe jego ciało protestowało przeciwko zmianie pozycji.
Stos futer koło niego był zdecydowanie pusty. Laurent zniknął, a
wszelkie ślady, że niedawno tu przebywał, znajdowały się w odległości
co najmniej dłoni od Damena, co oznaczało noc spędzoną w intymnej
bliskości, ale bez naruszania granic personalnych. Instynkt
samozachowawczy najwyraźniej powstrzymał Damena od przetoczenia
się na środek, objęcia Laurenta i przyciągnięcia go do siebie, żeby lepiej
wykorzystać ograniczoną przestrzeń w namiocie.
***
To nie było zwycięstwo. Jeszcze nie. Od Ravenel wciąż dzielił ich dzień
drogi, co oznaczało, że ich nieobecność potrwa jeszcze co najmniej cztery
dni. Jeśli posłaniec od regenta będzie miał dobre konie i sprzyjającą
pogodę, na pewno zdąży przez ten czas dotrzeć na miejsce, wyprzedzając
ich powrót o co najmniej jeden dzień.
To najprawdopodobniej wydarzyło się już rano -kiedy Damen budził się
w pustym namiocie, posłaniec od regenta wpadł galopem na ogromny
dziedziniec i został pospiesznie zaprowadzony do wielkiej sali, gdzie
wszyscy lordowie Ravenel zgromadzili się, by wysłuchać jego
wiadomości. Wydarzyło się to pod nieobecność marnotrawnego księcia,
który wymknął się z twierdzy pomimo kryzysowej sytuacji i nie powrócił
w obiecanym terminie. Zabrakło go w momencie, kiedy najbardziej
powinno mu zależeć na tym, by potraktowano go poważnie, kiedy
powinien mieć wpływ na podejmowane decyzje i dalszy kształt
wydarzeń. Pod tym względem już byli spóźnieni.
Ci ludzie sercem, ciałem i umysłem byli oddani księciu. Ich ciężką pracę i
dyscyplinę było widać w każdym zakątku obozu i w przylegającej do
niego wiosce.
***
- Tutaj?
- Tak.
- W ten sposób?
-Tak.
Gdy Laurent odwrócił się, jego oczy wydawały się ciemniejsze, a wargi
miał rozchylone, jakby z lekką niepewnością. Uniósł dłoń do ramienia,
jakby czuł jeszcze widmowy dotyk. Nie wydawał się odprężony, ale ten
ruch przyszedł mu z odrobinę większą łatwością.
- Dziękuję — odezwał się Laurent, jakby właśnie sobie to uświadomił,
niemalże z zakłopotaniem. Zaraz jednak zauważył kwaśno: - Te pęta
naprawdę robią wrażenie. Nie zdawałem sobie sprawy, że bycie
więźniem jest tak niewygodne.
Damen poruszył się i zanim się zorientował, jego palce musnęły siniak na
szczęce Laurenta.
Damen uświadomił sobie, jak bardzo stracił panowanie nad tym, co robi -
co czuje - i gwałtownie spróbował przywołać do porządku swoje zmysły,
by przerwać... to, co się działo.
- Skaza?
Kiedy już wyszedł z namiotu, nie zastał na zewnątrz ludzi, którzy dopiero
co wstali, tylko tych, którzy zajmowali się swoją pracą przez całą noc —
żołnierzy pilnujących pochodni i podsycających ogniska, wartowników, a
także zwiadowców, którzy po powrocie składali raport oficerom z nocnej
zmiany.
Po powrocie zastał pusty namiot. Laurent poszedł już zająć się jakimiś
porannymi sprawami. Obóz nadal był pogrążony w półmroku, namioty
stały zamknięte, a żołnierze błogo spali. Damen wiedział, że spodziewają
się w Ravenel takiego samego przyjęcia jak to, które poprzedniego dnia
czekało Laurenta po powrocie do obozu - wiwatów na cześć tych, którzy
przyprowadzili uwięzionych zbrodniarzy.
Miesiąc temu Damen spodziewałby się - tak jak teraz spodziewali się
tego żołnierze — że więźniowie zostaną rzuceni Touarsowi pod nogi,
padną słowa prawdy, zaś intryga regenta wyjdzie na jaw. Teraz... Damen
nie zdziwiłby się ani trochę, gdyby Laurent oznajmił, że nie ma pojęcia,
kto za tym stoi, by pozwolić Touarsowi na własną rękę dojść do udziału
regenta w tych wydarzeniach. Doskonale umiał sobie wyobrazić, jak
Laurent z szeroko otwartymi błękitnymi oczami wyraża swoje
zaniepokojenie, a następnie z tym samym wyrazem twarzy demonstruje
najgłębsze zdumienie ujawnioną prawdą. Same poszukiwania tej prawdy
pozwoliłby zagrać na zwłokę, przeciągnąć sprawy i zyskać na czasie.
- To bardzo przyjemne.
- Ty to wolisz.
- Zazwyczaj.
- Nie rozumiem, jakim cudem twój wuj do tego stopnia zapędził cię w
pułapkę. Potrafisz go przechytrzyć. Widziałem, jak to robisz.
Walcz z nimi — powiedział ojciec Damena. Nie ufaj im. Ojciec Damena
miał rację. Był też przygotowany na wszystko.
Veranie byli tchórzami i oszustami, więc ich siły powinny były pójść w
rozsypkę, gdy podstępny atak został odparty przez pełne siły
akielońskiej armii. Jednakże z jakiegoś powodu nie rzucili się do ucieczki,
gdy rozpoczęła się prawdziwa walka. Utrzymali szyk, wykazali się
determinacją i przez długie godziny walczyli odważnie, aż w końcu
szeregi akielońskie zaczęły słabnąć.
Nie dowodził nimi sam król, generałem na polu bitwy był
dwudziestopięcioletni książę.
***
- Lato było tutaj łagodne. Łąki będą porośnięte trawą i jeśli zostaniemy
zmuszeni do opuszczenia traktu, powinno dać się po nich wygodnie
jechać konno.
Jego słowa sprawdziły się co do joty. Trawa po bokach drogi była gęsta i
miękka. Przed nimi piętrzyły się wzgórza, które łączyły się i przechodziły
jedno w drugie. Wzgórza wznosiły się także na wschodzie.
Słońce wspinało się coraz wyżej. Wyruszyli przed świtem, jednak gdy
dotarli na pola Hellay, było dostatecznie dużo światła, by odróżnić
wzgórza od równiny, trawę od nieba, a niebo od tego, co leżało pod nim.
Cały świat się zakołysał. Setki pozornie niewinnych scen ukazały się
teraz w zupełnie nowym świetle. Gdy Damen z lodowatym uczuciem w
żołądku zaczął wszystko rozumieć, Laurent już się poruszył. Nie po to, by
udzielić jakiejś gładkiej odpowiedzi -wykręcił łeb swojego konia tak, by
zagrodzić drogę Jordowi.
Jord był blady jak ściana, jakby właśnie przyjął cios miecza. Aimeric
obserwował ich z uniesionym podbródkiem, ale nie poświęcił Jordowi
szczególnej uwagi. Na twarzy Jorda malowały się ból zdrady i poczucie
winy, gdy w końcu oderwał wzrok od Aimerica i spojrzał w twarde,
nieustępliwe oczy Laurenta.
Poczucie winy — zawiedzione zaufanie, które niczym nóż wbiło się w
serce ich oddziału. Jak dawno temu wyjechał Aimeric i jak długo Jord to
ukrywał, kierując się źle pojętym poczuciem lojalności?
- Nie zdradziłem swojej rodziny Nie jestem taki jak ty - odparł Aimeric.
— Ty nienawidzisz swojego wuja. Żywiłeś sprzeczne z naturą uczucie do
swojego brata.
-Jeśli poddam się twoim żołnierzom i stanę przed sądem mojego wuja —
zaczął Laurent - co stanie się z moimi ludźmi?
-Twoje zbrodnie nie ciążą na nich. Nie są winni niczego poza źle
ulokowaną lojalnością, dlatego darujemy im życie i nie odbierzemy
wolności. Oddział zostanie rozwiązany, zaś kobiety odeskortowane do
granicy vaskijskiej. Oczywiście niewolnik zostanie stracony.
- Jakie siły? — głos Aimerica zrobił się wyższy niż zwykle i pełen
napięcia.
- Mogę wybierać?
Jednakże lord Touars znajdował się tutaj, na polu bitwy, a Damen czuł, że
zaczyna się w nim gotować akielońska krew. Pomyślał o setkach
traktatów tłumaczących, dlaczego niemożliwe jest wywabienie Veran z
ich fortec.
-Mogę wygrać dla ciebie tę bitwę. Ale jeśli chcesz dostać Ravenel... -
zaczął Damen. Czuł, że jego instynkt bitewny buzuje na myśl o tak
śmiałym planie, jakim było zajęcie jednej z najpotężniejszych fortec na
verańskiej granicy. Nie porwał się na to nawet jego ojciec, w
najśmielszych snach nie uznawał tego za możliwe. - Jeśli chcesz zdobyć
Ravenel, musisz ich odciąć od twierdzy i nie możesz pozwolić, by
ktokolwiek przedostał się w jedną lub drugą stronę. Żadnych posłańców,
żadnych gońców, szybkie i czyste zwycięstwo niepozwalające im na
odwrót. Jeśli do Ravenel dotrze, co tu się stało, zdążą przygotować się do
obrony. Musisz wykorzystać część oddziałów patryjskich, by otoczyć
przeciwnika, mimo że uszczupli to nasze główne siły, a następnie
przełamać linię obrony, najlepiej jak najbliżej miejsca, w którym będzie
się znajdować lord Touars. To będzie trudniejsze.
Laurent zdążył już jednak spiąć konia i ruszył galopem w stronę swojego
oddziału.
ROZDZIAŁ XVI
Kiedy wrócili, w oddziale panowała napięta atmosfera. Żołnierze,
otoczeni chorągwiami regenta, byli niespokojni. Godzina nawet w części
nie wystarczała na wszystkie przygotowania. Nikt nie był zadowolony.
Odesłali wozy, służących i luzaki. Uzbroili się i wzięli tarcze. Vaskijki, z
którymi zawarto tylko tymczasowy sojusz, odjechały razem z wozami —
z wyjątkiem dwóch kobiet, które zostały, by walczyć, pod warunkiem, że
otrzymają konie wszystkich zabitych przez siebie przeciwników.
- Nie będziesz musiał ich szukać. Oni także będą chcieli cię znaleźć.
Nie mieli godziny. Mieli zaledwie połowę tego czasu. Nie było też
żadnego ostrzeżenia - Touars liczył, że dzięki elementowi zaskoczenia
zniweluje przewagę, jaką siłom Laurenta dawała pozycja.
Jednakże Damen widział już wcześniej, jak Veranie lekceważą toczące się
negocjacje, i był na to przygotowany, zaś Laurenta oczywiście trudniej
było zaskoczyć, niż większość ludzi mogłaby przypuszczać.
Upadek był bolesny, mimo że Damen miał na sobie zbroję. Przetoczył się,
żeby uniknąć uderzających na oślep kopyt rozpaczliwie starającego się
wstać konia. Doświadczenie podpowiedziało mu, że powinien przetoczyć
się jeszcze raz.
Nie była to, jak można by się spodziewać, reakcja na poziom umiejętności
przeciwnika ani też spojrzenie człowieka, który wiedział, że przegrał
walkę. To było coraz wyraźniejsze niedowierzanie i zrozumienie.
To były jego ostatnie słowa. Damen wyciągnął miecz i cofnął się o krok.
Wokół toczyły się ostatnie starcia tej bitwy, ale Damen przestał zwracać
na nie uwagę, ponieważ z całą mocą uświadomił sobie, co zobaczył Jord.
Jak to wyglądało w oczach Jorda — po raz drugi tego dnia.
***
Zapadła cisza. Dzieliły ich dwa kroki. Jord wyciągnął nóż i trzymał go
nisko, ściskając rękojeść pobielałymi palcami.
Nic się nie zmieniło. Laurent był taki sam jak zawsze - najbardziej
neutralne komentarze były najbardziej niebezpieczne. Enguerran
najwyraźniej to rozumiał. Nadal klęczał w płaszczu spływającym wokół
niego na ziemię. W jego szczęce poruszył się mięsień. Nie podnosił oczu.
Damen poczuł, że napinają mu się mięśnie. Nie miał ochoty brać udziału
w tym, co miało za chwilę nastąpić. Enguerran patrzył na niego z taką
samą wrogością.
- Pamiętam - odezwał się Laurent. - Nie lubisz go. Poza tym, oczywiście,
udowodnił właśnie, że na polu bitwy jest lepszym dowódcą od ciebie. Jak
sądzę, to ci się nie podoba jeszcze bardziej.
***
Damen czuł odrazę dla tej maskarady. Sprzeciwiał się temu stanowczo.
Podstęp i udawanie przyjaciół były czymś złym. Tradycyjna sztuka walki
zasadzała się na dawaniu przeciwnikowi uczciwej szansy.
Patrzył, jak Lazar próbuje się wcisnąć w tunikę. Patrzył, jak Rochert
porównuje swój pióropusz z tymi noszonymi przez Patryjczyków.
Damen wiedział, że jego ojciec nigdy nie zgodziłby się uznać dzisiejszej
wyprawy za działania militarne. Pogardzałby takim postępowaniem jako
niehonorowym i niegodnym jego syna.
Jego ojcu nigdy nie przyszłoby do głowy zdobyć Ravenel w taki sposób.
W przebraniu. Bez rozlewu krwi. Przed południem następnego dnia.
Gdy ciężka żelazna krata uniosła się nad ich głowami, Damen poczuł, że
chciałby tego, chciałby zamieszania, okrzyków zgrozy lub wyzwania,
potrzebował ich, by uwolnić się od tego... uczucia. Zdrajca. Stój. Ale nic
się nie wydarzyło.
Damen zmusił się, żeby wrócić myślami do tego, co miał zrobić. Nie
przybył tutaj, żeby się wahać. Znał tę twierdzę. Znał jej systemy obronne
i pułapki. Zamierzał je unieszkodliwić. Kiedy tylko znaleźli się za
murami, wysłał ludzi na blanki, do magazynów, na spiralne schody
prowadzące na wieże.
Ale w tej właśnie chwili ludzie kierowani rozkazami Damena byli już
wszędzie, a gdyby któryś z żołnierzy Ravenel sięgnął po miecz lub kuszę,
czyjaś broń przekonałaby go, że to nie jest dobry pomysł. Błękit otoczył
czerwień.
***
Praca wokół niego wrzała, gdy został odwołany z murów, gdzie wydawał
rozkazy, i wezwany do Laurenta. Wewnątrz twierdza była urządzona w
starszym stylu, przywodzącym na myśl Chastillon. Ozdobne verańskie
wzory były odlane w żelazie i wyrzeźbione w ciemnym drewnie, bez
warstwy pozłoty czy elementów z kości słoniowej i macicy perłowej.
Damena zaprowadzono do wewnętrznych komnat, które zajął Laurent,
oświetlonych płomieniami i umeblowanych równie wystawnie jak
namiot książęcy. Odgłosy świętowania były przytłumione i ledwie
słyszalne przez wiekowe kamienne mury. Laurent stał na środku
komnaty, częściowo odwrócony plecami do drzwi, a służący zdejmował z
jego ramion ostatni fragment zbroi. Damen stanął w drzwiach.
- Bardzo mi się podoba. Nie mam nic przeciwko temu, żebyś sprawił
sobie jeszcze kilka - odpowiedział Damen. - Na północy. - Zmusił się, żeby
podejść bliżej. Laurent zmierzył go przeciągłym spojrzeniem.
- Gdyby naramienniki Enguerrana na ciebie nie pasowały, miałem
zaproponować, żebyś przymierzył napierśnik jego konia.
-Tym razem się ułożyły Tym razem wszystko się ułożyło. Wiesz, właśnie
zajęliśmy niezdobytą twierdzę.
- Mam dwa razy więcej żołnierzy, niż się spodziewałem. I dziesięć razy
większe zapasy. Mam być z tobą szczery? Myślałem, że będę musiał zająć
pozycje obronne...
Damen odwrócił się w samą porę, by zobaczyć, jak Laurent robi kilka
kroków i podnosi ze stolika pod ścianą półkolisty metalowy przedmiot.
Miał wrażenie, że w jego ciało powoli wbija się włócznia, gdy uświadomił
sobie, że okropna, nieuchronna konsekwencja tego, co działo się
wcześniej, musi rozegrać się tutaj, na oczach służących, w tej niewielkiej,
prywatnej komnacie.
***
- Mój brat nie jest zadowolony. Jestem tutaj wbrew jego woli, ponieważ
na własną rękę postanowiłem włączyć się w waszą kampanię przeciwko
regentowi. Chciałem stanąć twarzą w twarz z twoim księciem i
powiedzieć mu to osobiście. Jutro jednak wracam do Bazal i nie możecie
liczyć na dalszą pomoc ze strony Patras. Nie mogę dłużej działać wbrew
rozkazom mojego brata. To wszystko, co mogłem wam ofiarować.
Damen zdusił w sobie chęć powiedzenia mu, żeby wstał. To było dziwne,
że znajome obyczaje jego ojczyzny wydawały mu się teraz obce. Być
może dlatego, że spędził kilka miesięcy w towarzystwie aroganckich,
bezczelnych nałożników i nieprzewidywalnych verańskich wolnych
ludzi. Popatrzył na Erasmusa, jego skromnie ułożone kończyny i
spuszczone rzęsy. Sypiał z takimi niewolnikami, uległymi tak samo w
łożu, jak i poza nim. Pamiętał, że podobało mu się to, ale wspomnienie
było odległe, jakby należało do kogoś innego.. Erasmus był śliczny,
Damen to dostrzegał. Przypomniał sobie, że Erasmusa przygotowywano
dla niego. Chłopak byłby całkowicie chętny, posłuszny wszystkim
rozkazom, odgadywałby każde życzenie.
Stali pod ścianą, Laurent opierał się plecami o ociosane kamienie. Jego
słowa, poufałe i niespieszne, były głośne tylko na tyle, by pokonać
dzielący ich dystans.
- Pamiętam. Małe zwycięstwa sprawiają ci ogromną przyjemność. -
Damen zacytował Laurentowi jego własne słowa.
- To prawda.
Nie ruszył się z miejsca. Nie uchodziło, żeby pan wyciągał szyję do
jedzenia przytrzymywanego na odległość wyciągniętej ręki.
Złote brwi uniosły się lekko. Laurent zmienił pozycję i uniósł kawałek
mięsa do ust Damena.
Spiżowymi głosami
Odległość powinna była pomóc, ale ból tylko się nasilił. Damen stanął na
szczycie grubego, zwieńczonego blankami muru, odprawił żołnierzy,
którzy stali w pobliżu na warcie, oparł się plecami o kamień i czekał, aż
to uczucie przeminie.
- Nie.
- Nie.
Jego własny ojciec rządził mieczem. Wykuł z Akielos zjednoczone
państwo i wykorzystał tę nową potęgę swojego kraju, by z bezwzględną
dumą poszerzać jego granice. Poprowadził kampanię wojenną na północ
i po dziewięćdziesięciu latach verańskiej władzy na powrót przyłączył
Delphę do swojego królestwa. Ale to już nie było jego królestwo. Ojciec
Damena, który nigdy nie postawiłby stopy w Ravenel,już nie żył.
Takim królem jak on. Takie słowa brzmiałyby jak obelga. A jednak
Damen widział wieś Breteau, która nie dopuściła się żadnej agresji,
wymordowaną akielońskimi mieczami.
- Przykro mi - powiedział.
- Co takiego?
- Koniec walki.
Wyraz twarzy Laurenta zmienił się, subtelne oznaki zaskoczenia nie
zostały całkowicie stłumione, a Damen poczuł własną reakcję, nowe
ściskanie w piersi, gdy spojrzał w pociemniałe oczy Laurenta.
- Wasza Wysokość...
To był Jord.
ROZDZIAŁ XVIII
Damen, nieoczekiwanie rozdzielony z Laurentem, stał naprzeciwko niego
w kręgu światła rzucanego przez jedną z pochodni. Mur obronny
rozciągał się w obie strony od nich, a Jord, oddalony o kilkanaście stóp,
zatrzymał się na ich widok.
Jord nie zbliżał się do nich. W jego głosie nadal brzmiał uparty niesmak.
- Może...
Nowe kroki na schodach, odgłosy więcej niż jednej szybko zbliżającej się
osoby. Jord odwrócił się. Guymar wraz z jeszcze jednym żołnierzem
zbliżał się do miejsca, do którego Damen zakazał się zbliżać. Damen
przesunął dłonią po twarzy. Wszyscy w tej twierdzy postanowili pojawić
się w miejscu, do którego zakazał się zbliżać.
- Ale?
Twarz Guymara nie wyrażała niczego, ale nie potrafił całkowicie ukryć
dezaprobaty: w ten sposób postępowali najemnicy przebrani w barwy
księcia. Ludzie księcia udowadniali, że są gorzej wyszkolonymi
żołnierzami.
- Aimeric.
Damen zrobił jeszcze krok, gdy Guymar skłonił się lekko i odszedł, a
pozostali poszli w jego ślady, kierując się do południowej wieży. Chciał
dosięgnąć Laurenta, jeśli nie dotykiem, to chociaż słowami.
- Skoro Jord jest gotów klękać dla dobra Aimerica, powinien zrozumieć,
dla kogo zamierza się czołgać - stwierdził Laurent.
***
- Nie - powiedział.
- Sprowadziłeś mnie tutaj, żeby napawać się moją porażką? Cieszę się,
że zrobiłem to, co zrobiłem. Zrobiłem to dla mojej rodziny i dla południa.
Zrobiłbym to jeszcze raz.
- To była prawda - odparł Aimeric. - Nie boję się ciebie. Mój ojciec cię
zmiażdży.
- Żeby się przegrupować. Mój ojciec nigdy nie odwróciłby się plecami
do własnej rodziny. Nie jest taki jak ty. Rozkładanie nóg przed bratem to
nie to samo, co lojalność wobec rodziny. - Aimeric oddychał płytko.
- Czy powiedział ci, że znowu będziecie razem, jeśli tylko coś dla niego
zrobisz? Czy powiedział, jak bardzo za tobą tęsknił?
- Wiem, że nie sprowadził cię na dwór. Zostawił cię w Fortaine. Nigdy nie
zadawałeś sobie pytania dlaczego?
- Jak myślisz, czemu mój wuj poprosił cię, żebyś się skurwił z pospolitym
żołdakiem, zanim sam raczy cię dotknąć? Uważał, że tylko do tego się
nadajesz. Żeby rżnąć się z moimi żołnierzami. A ty nawet tego nie
potrafiłeś wykorzystać.
Laurent odwrócił się gwałtownie. Oparł się nasadą dłoni o stół, ścisnął
brzeg blatu i stał z opuszczoną głową, zesztywniałymi ramionami,
plecami napiętymi do granic możliwości. Damen patrzył, jak żebra
Laurenta unoszą się i opadają w oddechu. Kilka razy.
- Jeśli chcesz, żebym się uspokoił, wynoś się stąd - powiedział Laurent.
ROZDZIAŁ XIX
- Kapitanie.
- Aimeric jest już pod strażą, a żołnierze się uspokoili. Mogę złożyć
raport księciu i...
Zrzucić z murów.
- Słucham, kapitanie?
- Tym razem naprawdę nikt nie ma się tutaj zbliżać. Nie obchodzi mnie,
kto mógłby zostać zmolestowany. Nikt nie może tutaj wejść. Czy to jasne?
Znał już Laurenta na tyle, by wiedzieć, że jeśli ten będzie miał czas
pomyśleć w samotności, zdoła nad sobą zapanować. Rozsądek zwycięży.
— Kapitanie?
— Czekaj na rozkazy księcia. — Damen usłyszał własny głos. - Dopilnuj,
żeby dostał wszystko, czego tylko zechce. Zajmij się nim. — Zdawał sobie
sprawę, że jego słowa brzmią absurdalnie, a jego dłoń zaciska się jak
imadło na ramieniu żołnierza. Spróbował go wypuścić, ale tylko
wzmocnił chwyt. - On zasługuje na waszą lojalność.
***
Okna były otwarte. Takie pełne słodyczy, ciepłe noce zdarzały się często
na południu. Verańskie zdobienia były wszędzie, od kunsztownych krat
w oknach do skręconych sznurów podtrzymujących baldachim nad
łożem, ale w tych przygranicznych twierdzach widać było pewne
wpływy południowe — w ukształtowaniu łuków i układzie wnętrz,
dużych przestrzeniach niepodzielonych przegrodami.
Touarsa, który się wahał, ale został przekonany przez Guiona, by stanąć
do bitwy.
W głowie Damena kłębiły się obrazy, które już na zawsze miały łączyć się
z tym dniem. Gwiazdy wirujące wysoko ponad blankami. Przebrania i
zbroja Enguerrana. Hełm z pojedynczym długim czerwonym piórem.
Stratowana ziemia i walka, i Touars, który walczył aż do chwili, w której
rozpoznał Damena i wszystko się zmieniło.
Damianos. Księciobójca.
- Ja...
- Powiedz to.
- Nie. Nie obchodzi mnie to. Jutro wyjedziesz, ale teraz należysz do mnie.
Przez tę noc jesteś nadal moim niewolnikiem.
- Nie rozumiem...
Jego kaftan zaczął otwierać się pod palcami Laurenta. Laurent nie wahał
się, a jakaś odległa część umysłu Damena to zauważyła: książę był
zręczny jak służący, lepszy od Damena, jakby specjalnie się tego nauczył.
- Nie jesteś sobą — stwierdził Damen. — A nawet gdybyś był, nie robisz
niczego bez tuzina powodów.
W tej chwili Damen nie był w stanie odczuwać niczego poza dotykiem
Laurenta na skórze. Damen odetchnął nierówno, dłoń Laurenta
pozostawiła gorący ślad wokół pępka i przesunęła się niżej. Damen był
tylko częściowo świadomy jedwabnej pościeli, skłębionej i pogniecionej
wokół niego, kolan i drugiej dłoni Laurenta, przytrzymujących go w
miejscu, jakby przypiętego do jedwabnej tkaniny Kaftan został rzucony
w kąt, koszula na wpół ściągnięta. Sznurowanie spodni ustąpiło
posłusznie pod palcami Laurenta, a Damen został całkowicie obnażony.
-I pamiętam, co lubisz.
Nie chciał myśleć o Ancelu. Jego ciało naprężyło się jak zbyt mocno
naciągnięty rzemień. Wykonał gest, który dla niego był naturalny, ale
Laurent powiedział: „Nie”, więc nie mógł go dotknąć.
Jego dłoń poruszała się gładko jak jego słowa, jak każda frustrująca
dyskusja, jaką prowadzili, trudna i zaplątana w słowa Laurenta. Damen
wyczuwał jego napięcie, równie mocne jak jego własne uderzenia serca.
Poprzedni nastrój nie opuścił Laurenta, został tylko ukryty wewnątrz,
uwięziony i przemieniony w coś innego. Damen walczył z tym, co
nabrzmiewało wewnątrz niego, wyciągnął rękę, by przytrzymać się
pościeli nad głową. Druga dłoń Laurenta udaremniła ten ruch,
unieruchomiła Damena jak gorący, stanowczy rozkaz.
Jego głos był ochrypły od przyjemności, którą pragnął się podzielić. Czuł
przypływ ciepła przenikającego jego skórę. Podparł się na rękach, tak że
jego ciało wygięło się łuk, mięśnie brzucha się napięły. Laurent
instynktownie przesunął po nim wzrokiem, a potem spojrzał mu w oczy.
Całowali się. Damen czuł to w całym ciele jak dreszcz, którego nie był w
stanie opanować. Dławiła go siła tego wszystkiego, czego pragnął, więc
zamknął oczy, by z tym walczyć. Przesunął dłonią po ciele Laurenta i
napotkał wypukłe szwy kaftana. On sam był już nagi, podczas gdy
Laurent pozostawał całkowicie ubrany, nietykalny
- Tak.
Kiedy but poleciał na podłogę koło łóżka, Laurent cofnął stopę i postawił
zamiast niej drugą. Ruch był tak samo niespieszny jak poprzednio.
- Słucham?
- No i?
- Chcę dojść wewnątrz ciebie. — Słowa wzbierały w nim tak samo jak
uczucia. — Chcę, żebyś doszedł w moich ramionach.
- Ośmielę się podejrzewać, że łatwiej jest grać rolę mężczyzny, niż się
poddać.
Te słowa wyrwały się z samej jego głębi, cichy i miękki rozkaz, pełen
wewnętrznej pewności. Laurent znowu zamknął oczy, jakby starał się
podjąć decyzję. Potem się poruszył.
-To - nalegał Damen. Położył dłoń w miejscu, które czyniło jego słowa
jednoznacznymi.
Pod palcami czuł ciasny, śliski żar. Nie mógłby tam wsunąć członka, a
jednak nie potrafił przestać sobie tego wyobrażać. Zamknął oczy,
wyczuwając miejsce, gdzie mieli się złączyć i dopasować.
Jesteś mój- chciał powiedzieć i nie mógł. Laurent nie należał do niego; to
mogło się zdarzyć tylko raz.
Aby dostać, czego chcesz, musisz wiedzieć dokładnie, ile jesteś gotów
poświęcić.
Nigdy niczego nie pragnął tak bardzo i nie trzymał tego w dłoniach ze
świadomością, że nazajutrz musi to zostawić, zamienić na wysokie klify
los i niepewną przyszłość po drugiej stronie granicy, na szansę stanięcia
twarzą w twarz z bratem, zażądania wszystkich tych odpowiedzi, które
przestały już wydawać się istotne. Królestwo albo ta chwila.
Damen znał teraz jego ciało. Znał zaskoczenie, jakie potrafiła wywołać
delikatna pieszczota. Znał jego leniwą, niebezpieczną pewność siebie,
jego wahanie... cudowne, pełne czułości wahanie. Wiedział, jak Laurent
uprawia miłość, łącząc ewidentne doświadczenie z niemalże nieśmiałą
powściągliwością.
Laurent poruszył się leniwie, przesunął się odrobinę bliżej i wydał cichy,
nieartykułowany pomruk zadowolenia, który Damen zamierzał
zapamiętać na resztę życia.
Nie był pewien, co się teraz stanie, ale kiedy Laurent zobaczył, kto
znajduje się obok niego, uśmiechnął się, odrobinę nieśmiało i całkowicie
szczerze.
Damen, który się tego nie spodziewał, poczuł pojedyncze bolesne ukłucie
w sercu. Nie przypuszczał, że Laurent potrafi tak na kogoś patrzeć.
Patrzyli na siebie. Damen nie poruszył się, gdy Laurent wyciągnął dłoń,
by dotknąć płaszczyzny jego piersi. Pomimo wstającego słońca zaczęli się
całować, a powolnym, cudownym pocałunkom towarzyszyły poruszenia
rąk. Ich nogi splotły się ze sobą. Damen zignorował wzbierające w nim
uczucie i zamknął oczy.
- W łóżku mówisz tak samo, jak zawsze. — W tych słowach brzmiało to,
co czuł w tym momencie, bezradne zauroczenie.
Laurent przysunął się odrobinę. Damen wtulił twarz w jego szyję i wydał
nieokreślony pomruk, ale był w tym także śmiech oraz coś
przypominającego szczęście — coś, co zabolało, rozpierając od środka
jego pierś.
To nigdy tak nie wygląda. Myśl o tym, że Laurent mógłby przeżyć coś
takiego z kimś innym, bolała.
-Jedna noc i jeden poranek - odparł Laurent i tym razem to Damen został
popchnięty z powrotem na łóżko.
***
- Odeskortowany?
***
Nigdy nie poznałby Laurenta takiego, jakim był naprawdę, nigdy nie
ofiarowałby mu swojej lojalności i nie został przez moment obdarzony
przez niego zaufaniem.
***
Eskorta już czekała. Składała się z sześciu żołnierzy, a jednym z nich, już
siedzącym na koniu, był Jord, który spojrzał Damenowi prosto w oczy.
Chciał skierować się do bramy, ale Jord położył dłoń na wodzach jego
konia.
Służba pod twoimi rozkazami była zaszczytem. Te słowa odbiły się echem
w głowie Damena.
- Otworzyć bramę!
Zapadła cisza. Koń Damena poruszył się, ale zaraz uspokoił. Na twarzach
ludzi Laurenta malowała się wrogość, jaką zawsze budzili w nich
podwładni regenta, teraz dodatkowo nasilona. Na twarzach
mieszkańców twierdzy malowały się bardziej zróżnicowane emocje:
zaskoczenie, ostrożna neutralność, nieukrywana ciekawość.
- Przecież Vere nie ma króla — powiedział Laurent. Jego głos także był
doskonale słyszalny. - Król, mój ojciec, nie żyje - oznajmił. - Powiedz, kto
ośmielił się sprofanować jego tytuł.
- Tak.
Nikt już nie miał się dowiedzieć, czy jego uroda przetrwa wiek
dojrzewania, ponieważ Nicaise nie dożył swoich piętnastych urodzin.
- Nie rób tego. Jeśli bez przygotowania pojedziesz zmierzyć się z siłami
swojego wuja, stracisz wszystko, co udało ci się wywalczyć.
Damen znalazł się twarzą w twarz z Jordem. Nie musiał patrzeć w górę,
by wiedzieć, gdzie jest słońce.
- Jest już południe — rzucił Jord. Słowa brzmiały ochryple, jakby raniły
jego gardło.
Damen zrobił krok do środka i zatrzymał się jak wryty. Komnata była
oczywiście prześliczna. Aimeric nie był żołnierzem, ale arystokratą,
czwartym synem jednego z najpotężniejszych verańskich lordów, więc
jego apartamenty odpowiadały jego pozycji. Były tu łoże, kanapa do
wypoczynku, wzorzyste kafelki i wysokie łukowate okno z urządzonym
na parapecie dodatkowym siedzeniem, wyściełanym poduszkami. Pod
przeciwległą ścianą stał stół - Aimeric dostał jedzenie, wino, papier i
atrament. Dostał nawet ubranie na zmianę. Wszystko zostało starannie
przygotowane. Aimeric siedział przy stole nie w brudnej koszuli, którą
miał pod zbroją, ale ubrany jak dworzanin. Wykąpał się, jego włosy były
teraz czyste. Laurent stał nieruchomo dwa kroki od niego, całkowicie
zesztywniały.
Damen zmusił się, by podejść bliżej i stanąć obok Laurenta. To był jedyny
ruch w pogrążonej w ciszy komnacie. Damen na pół świadomie zauważał
drobiazgi: stłuczoną szybkę w lewym dolnym rogu okna; nietknięte od
wieczora mięso na talerzu; łóżko, w którym nikt nie spał.
Czwarty syn, czekający, aż ktoś go zauważy. Kiedy nie starał się wkupić
w łaski władzy, prowokował ją, jakby negatywna reakcja mogła stanowić
substytut aprobaty, której poszukiwał — którą otrzymał, raz jeden, od
wuja Laurenta.
Przepraszam, Jord.
Damen chciał iść za nim, ale nie pozwolono mu na to. Przez następną
godzinę Laurent wydawał zwięzłe rozkazy, a Damen nie miał okazji się
do niego zbliżyć. Później książę wycofał się do swoich komnat i
stanowczo zamknął za sobą drzwi.
- Powiedziałeś mu?
- Co zamierzasz zrobić?
***
-W takim razie zabijesz ich tak samo, jak zabiłeś Nicaise’a — powiedział
Damen. — Wciągniesz ich w te swoje niekończące się, dziecinne próby
zwrócenia na siebie uwagi wuja, które nazywasz walką.
Laurent cofnął się o krok, niemalże się zachwiał, jak człowiek ogarnięty
mdłościami. Patrzył na Damena z twarzą całkowicie pozbawioną wyrazu.
- Nie — powiedział.
- Ruszcie się.
Kolejna chwila wahania. Było jasne, że żołnierze nie mieli pojęcia, jak
powinni interpretować scenę, którą tutaj zastali. Przemoc wisiała w
powietrzu, a książę z zakrwawioną wargą stał przy stole, z którego
wszystko zrzucono na posadzkę.
- Nie - powiedział. - Nie możesz jechać pod Charcy. Muszę cię do tego
przekonać.
- Nie rób tego — przerwał mu Laurent. - Nie okłamuj mnie. Nie ty.
Laurent skinął głową. Po chwili Damen podszedł i oparł się o stół koło
Laurenta. Obserwował, jak Laurent powoli wraca do siebie.
To było okropne.
- Lubiłeś go.
Ich oczy się spotkały, Damen czuł każde uderzenie swojego serca. Kilka
sekund ciszy, a potem kolejne, aż Laurent odezwał się znowu:
Mój wuj wie o tym, że gdy tracę nad sobą panowanie, popełniam błędy.
Musiał odczuwać perwersyjną przyjemność, kiedy wysłał Aimerica, żeby
działał przeciwko mnie — powiedział Laurent.
***
Na zewnątrz, kiedy już zmusił się, żeby wyjść, usłyszał głosy ludzi, szczęk
uprzęży i ostróg, turkot kół na kamieniach. Oddychał z trudem. Oparł się
dłonią o ścianę, by przejęła część jego ciężaru.
Nie mógłby zrobić niczego takiego. Ale jeśli było coś, czego Laurent
pragnął, Damen mógł mu to ofiarować. Mógł zadać regentowi cios, po
którym nie zdoła się otrząsnąć.
***
Przy świadkach nie można było powiedzieć niczego więcej. Dłoń Damena
zacisnęła się odrobinę mocniej. Pomyślał o zrobieniu kroku naprzód,
ujęciu twarzy Laurenta w dłonie. Potem pomyślał o tym, kim był, i o
wszystkim, co teraz wiedział. Potem zmusił się, by wypuścić rękę
Laurenta. Ten skinął głową adiutantowi i dosiadł konia.
***
Damen widział to przed sobą jak miniaturę: armię na tyle daleko, że nie
dobiegały od niej żadne odgłosy, zwiadowców niczym punkty na końcu
linii zbiegających się w twierdzy.
Jak przez mgłę był świadomy tego, że na mury przyszedł Guymar wraz z
grupą żołnierzy, że Guymar zwraca się do niego:
***
- To niemożliwe.
- Damianos — powiedział.
Damen patrzył, jak cała armia klęka przed nim, aż dziedziniec zamienił
się w morze pochylonych głów. Ciszę zastąpiły głosy, powtarzające cicho
te same słowa:
Anna Cowan nie tylko jest jedną z moich ulubionych pisarek, ale także
niezwykle pomogła mi w tworzeniu tej książki dzięki cudownym burzom
mózgów i wnikliwym komentarzom. Dziękuję z całego serca, Anno. Ta
opowieść nie powstałaby bez Ciebie.
C.S. PACAT
DODATEK: ROZDZIAŁ XIX I PÓŁ
Damen czuł się szczęśliwy. Promieniował zadowoleniem, jego ciało było
ciężkie i nasycone. Wiedział, że Laurent wstał po cichu z łóżka. Wrażenie
sennej bliskości nie ustępowało.
-Ja... - zaczął Laurent i urwał. Damen złapał go za dłoń, ich palce splotły
się. Laurent przeciągnął wzrokiem wzdłuż ich rąk.
- O co chodzi?
-Ja... już się tym zająłem - stwierdził Laurent po chwili. Kiedy to mówił,
jego policzki lekko pociemniały, chociaż głos, jak zawsze, był pewny.
Damen potrzebował chwili, żeby zrozumieć, że Laurent ma na myśli
sprawy praktyczne. Jego palce zaciskały się na ręczniku. Wydawał się
teraz skrępowany, jakby uświadomił sobie dziwaczność swojego
postępowania - książę usługuje niewolnikowi. Damen popatrzył na
przyniesioną wodę - była dla niego.
- Laurent.
Damen spodziewał się... Nie był pewien, czego się spodziewał. Pierwszy
nieśmiały dotyk palców Laurenta na jego skórze był dla niego szokiem.
W jego ruchach był dziwaczny brak doświadczenia, jakby ta rola była dla
niego tak samo nowa jak dla Damena. Jakby wszystko było dla niego
nowe, chociaż nie miało to wiele sensu.
Toczył ją także w tej chwili. Jego oczy były ciemne, jakby ten dotyk był
dla niego skrajnie trudny. Pierś Damena unosiła się i opadała z
najwyższą ostrożnością. Miał wrażenie, że Laurenta mógłby teraz
spłoszyć pojedynczy oddech. Usta księcia były lekko rozchylone, jego
palce przesuwały się w dół po płaszczyźnie piersi Damena. Nie było w
tym pewności siebie, jaką wykazywał wcześniej, gdy popchnął Damena
na plecy i ujął go w dłoń. W żyłach Damena pulsowała świadomość
bliskości Laurenta. Ciepło jego ciała było czymś niespodziewanym,
podobnie jak lekkie łaskotanie białej koszuli — takie szczegóły umykały
wyobraźni.
Laurent zwilżył wargi, jego palce przesuwały się powoli w jedną i drugą
stronę po widmie dawnej walki. Damen doświadczył uczucia dziwnego
rozszczepienia, obraz jednego brata nakładał się na obraz drugiego,
Laurent był teraz tak blisko, jak wtedy Auguste, a Damen czuł się jeszcze
bardziej bezbronny. Palce
-Wiem o tym.
Kiedy pochylił się bliżej, Damen odruchowo uniósł rękę na jego biodro,
by pomóc mu utrzymać równowagę. Uświadomił sobie, co właśnie
zrobił.
- Powiedziałbym, źe ujdzie.
- Wcale nie.
- Mamy całą noc - powiedział Damen, chociaż już niewiele jej zostało. —
Mamy czas aż do rana.
Czuł smukłe ciało Laurenta obok siebie w łóżku. Świece kapały woskiem
i dawały przyćmione światło. Rozkaż mi pozostać - chciał powiedzieć, ale
nie mógł.
C.S. PACAT
ISBN: 978-83-8001 -371 -1
http://studiojg.pl - manga@studiojg.pl
PRINCE'S GAMBIT