Professional Documents
Culture Documents
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Epilog
Podziękowania
Ten ebook jest chroniony znakiem wodnym
Marta Łabęcka
My Beloved Monster
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości
lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione.
Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także
kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym
powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami
firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo
do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości —
oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć
jest czysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Justyna Wydra
Redakcja: Anna Skóra
Grafikę na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Helion S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 230 98 63
e-mail: kontakt@beya.pl
WWW: https://beya.pl
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres:
https://beya.pl/user/opinie/mybemo_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-0291-6
Copyright © Marta Łabęcka 2023
Poleć książkę
Kup w wersji papierowej
Oceń książkę
Księgarnia internetowa
Lubię to! » nasza społeczność
Prolog
Norwood w stanie Karolina Północna było spokojnym miastem.
Wszystko tam było znajome. Ludzie mówili sobie „dzień dobry” i zawsze
wiedzieli, z kim się witają. Gdy uprzejme powitanie przeradzało się w równie
uprzejmą pogawędkę, byli na tyle rozeznani w życiu swojego rozmówcy, że
bez trudu orientowali się, kogo należy spytać o samopoczucie podupadłej na
zdrowiu mamy, komu pogratulować narodzin dziecka, a kto powinien
usłyszeć wyrazy współczucia z powodu utraty pracy.
Nikt nie pytał o drogę, nie zachodził w głowę, jak dotrzeć do domu
znajomego ze szkoły, gdy pierwszy raz został zaproszony na domówkę, ani
nie potrzebował chwili, by przypomnieć sobie, co znajduje się na danej ulicy,
gdy usłyszał jej nazwę.
Norwood było jak stara, dawniej uwielbiana piosenka, o której możesz
zapomnieć na lata, a później usłyszeć ją w radiu pewnego słonecznego dnia i
uśmiechnąć się na myśl, że wciąż pamiętasz każde słowo.
To było jedno z tych miejsc, w których się nie mieszkało, ale w których się
żyło. I chociaż jednym żyło się lepiej, a innym nieco gorzej, każdy z dwóch
tysięcy siedmiuset osiemdziesięciu siedmiu mieszkańców zgodziłby się z
opinią, że w Norwood żyło się przede wszystkim spokojnie.
To nie było miasto, o którym słyszało się w porannych wiadomościach. Nie
pojawiało się w krzykliwych nagłówkach gazet donoszących o sensacyjnych
informacjach. Wielu mieszkańców hrabstwa Stanly zapewne nawet nie
zdawało sobie sprawy z jego istnienia. Nie było tam nic wartego uwagi.
W Norwood nigdy nic się nie dzieje — to słowa, które każdy z mieszkańców
wypowiedział w swoim życiu przynajmniej raz. Czasem miały charakter
przekonania, według którego dorośli wychowywali swoje dzieci i od
najmłodszych lat pozwalali im chodzić samym na plac zabaw, bo oni tak
właśnie zostali wychowani. Innym razem były sposobem, w jaki spragniona
sensacji młodzież wyrażała frustrację z powodu życia w tak nudnym
miasteczku.
Tak czy inaczej stanowiły coś na kształt niepisanej zasady, która mówiła, że
w mieście nikt nie dopuszcza się zbrodni, i której wszyscy przestrzegali.
Mniejsza o konsekwencje prawne, one dotknęłyby tylko pojedynczą
jednostkę, ale przestępstwo pogwałciłoby ten spokój, który dla wielu
mieszkańców był niemal świętością, burząc wszystko, w co tak głęboko
wierzyli.
I może to wszystko byłoby śmieszne i naiwne, gdyby nie fakt, że w Norwood
naprawdę nigdy nie działo się nic złego. Żyjący tam ludzie mieli więc pełne
prawo, by czuć się bezpiecznie i wierzyć, że ich małomiasteczkowe
przykazania mają jakąkolwiek moc sprawczą.
Do czasu, gdy ktoś postanowił to zmienić.
Teraz nic z tego już nie jest prawdą.
Teraz Norwood w stanie Karolina Północna już nie jest spokojnym miastem.
Rozdział 1
W słowniku nie było określeń, które chociaż w połowie oddawałyby to, jak
bardzo Holly kochała te chwile.
Oboje byli nadzy, ich rozgrzane skóry były do siebie przyciśnięte tak ciasno,
że gdyby to było wykonalne, już dawno stopiliby się w jedno. Chad
przykrywał ją swoim ciałem, unosząc się jedynie na tyle, by jej nie
przygnieść, i Holly wyraźnie czuła wciąż jeszcze przyspieszone bicie jego
serca, zupełnie jakby biło w jej własnej klatce piersiowej. Byli tak blisko, jak
tylko to było fizycznie możliwe. Widziała, słyszała i czuła wyłącznie jego.
A to wszystko i tak było niczym w porównaniu z bliskością, jaką odczuwała,
gdy patrzył jej w oczy tak, jak to robił teraz. Ich ciała mogłyby równie dobrze
nie być ze sobą połączone w żaden sposób, Chad mógłby stać w najbardziej
odległym kącie hotelowego pokoju, a wrażenie, jakie wywoływał w Holly ten
ogień płonący w jego oczach, pozostałoby niezmienne.
Była niemal pewna, że gdy patrzył w ten sposób, docierał prosto do jej duszy,
a każdą napotkaną po drodze komórkę jej ciała wypełniał miłością.
— Oni nie rozumieją — mówił cicho, chociaż jego głos był pozbawiony śladu
wątpliwości. — Nikt nigdy nie będzie w stanie w pełni pojąć tego, co do
ciebie czuję, ani tego, czym dla mnie jesteś. Rzeczy, które jestem w stanie dla
ciebie zrobić… — Pokręcił głową, jakby sam ledwo rozumiał siłę własnego
uczucia. — Ty i ja, Stokrotko.
To było ich własne „kocham cię” i serce Holly zawsze zaczynało bić mocniej,
ilekroć słyszała te słowa. Normalnie dokończyłaby za niego, ale tym razem
coś kazało jej milczeć. Z powodów, których nie dało się wytłumaczyć w żaden
logiczny sposób, wiedziała, że Chad tego właśnie potrzebował.
— Tylko to jest prawdziwe — dodał, a intensywność jego spojrzenia byłaby
zdolna spalić Holly na popiół, gdyby nie to, że już od dawna płonęła tym
samym ogniem, który trawił także Chada. — I tylko to się liczy.
***
Gdy policja przyszła do jej domu, Holly była ubrana w bluzę Chada. To
była jego ulubiona, pożyczyła ją od niego kilka tygodni temu. Od tego
czasu za każdym razem, kiedy widział, że ma ją na sobie, odgrażał się, że
jeśli Holly mu jej nie odda, to w końcu sam ją z niej ściągnie i schowa,
żeby znowu jej nie dorwała. Jak dotąd jeszcze ani razu nie spełnił swojej
groźby. Albo przynajmniej tej drugiej części.
Miała już całą kolekcję jego ubrań zdobytych w ten sposób i Chad czasami
lubił żartować, że gdyby opróżnił jej szafę ze wszystkich należących do niego
rzeczy, Holly musiałaby chodzić w samej bieliźnie.
Tak więc siedziała na komisariacie i słuchała policjanta, który opowiadał o
strasznych rzeczach, ubrana w bluzę chłopaka, który według niego tych
okropności dokonał. Z ust mężczyzny padało coraz więcej słów i każde z
nich burzyło życie Holly cegła po cegle, a ona wpatrywała się uparcie w
dziurę wypaloną na rękawie i zastanawiała się, czy Chad o niej wiedział.
Wolała myśleć o tym, czy był świadomy, że przypalił papierosem swoją
ulubioną bluzę, niż o tym, że zamordował ludzi.
Nie jakichś ludzi, ale swoich przyjaciół. Wszedł do szkoły i z zimną krwią
zaczął strzelać do osób, z którymi siedział przy jednym stole na długiej
przerwie codziennie od pierwszego dnia przedszkola, z którymi bawił się w
piaskownicy, uczył się jeździć na rowerze, pił pierwszy alkohol i planował
wyjechać na studia.
Podobno — wytknął surowo głos w jej głowie. Te wszystkie słowa były
tylko tym, co twierdził komendant Harrell, ale przecież musiał się mylić,
oskarżając Chada. On by tego nie zrobił. To wszystko po prostu się nie działo
i Holly odmawiała uwierzenia w rzeczy, które usłyszała.
— To jakiś żart, prawda? — Ledwo poznała swój własny głos. Nie
obchodziło jej, jak absurdalnie brzmiało podejrzenie, że została zabrana na
komisariat, bo jej przyjaciele i chłopak chcieli z niej zażartować. Wszystko
było lepsze od tego, co mówił komendant. — Namówili pana, żeby mnie
nabrać? Ellis…
Na dźwięk imienia swojego syna mężczyzna uderzył pięścią w biurko tak
mocno, że stojące na nim zdjęcie rodzinne przewróciło się z hukiem.
— Ellis walczy o życie w szpitalu i będzie mógł mówić o szczęściu, jeśli z
tego wyjdzie — warknął, a wrogość jego spojrzenia sprawiła, że Holly się
wzdrygnęła. — Szczęściu, którego dwójka jego przyjaciół nie miała, bo twój
chłopak postanowił pobawić się w Boga. To według ciebie jest żartem?
Nagle z prędkością wystrzelonego pocisku uderzyła ją prawdziwość
wszystkiego, co do tej pory usłyszała.
Nie winy Chada. Do tego będzie potrzebowała jeszcze wielu miesięcy walki
z własnym sercem, a być może nawet nigdy całkowicie nie uwierzy w to, że
człowiek, którego kochała każdą najmniejszą cząstką swojego ciała, jest
mordercą.
Jednak w momencie, gdy słowa komendanta wciąż jeszcze odbijały się od
ścian opustoszałego komisariatu, na Holly spadł ciężar świadomości tego, że
jej przyjaciele stracili dziś życie i że jej własne rozpadło się w tej chwili na
kawałki.
— Kto zginął? — w końcu zdołała z siebie wydusić.
— Chciałaś zapytać: „Kogo zamordował”?
Nie wyprowadziła go z błędu, chociaż szef policji się mylił. Zupełnie nie to
miała na myśli, bo gdy zadawała pytanie, głos w jej głowie powtarzał jak
mantrę: Chad tego nie zrobił, nie zrobił, nie zrobił…
— Topper i Ashley. — Jego głos był ciężki, a wypowiedziane słowa opadły
na Holly jak muskularne ramię, którym kapitan drużyny futbolowej czasami
ją obejmował, gdy po przyjacielsku chciał wyprowadzić Chada z równowagi.
Teraz to ramię było zimne i martwe, zupełnie jak Topper.
A Ashley? Holly nawet nie była w stanie zestawić przyjaciółki z pojęciem
śmierci. Przewodnicząca szkolnego samorządu, która pojawiała się w jej
głowie na dźwięk tego imienia, była zbyt energiczna, zbyt rozgadana, zbyt
żywa, by być martwą.
Podobnie nie potrafiła wyobrazić sobie Ellisa walczącego o życie na stole
operacyjnym. Tego samego Ellisa, który miał obsesję na punkcie zdrowego
odżywiania i który nie opuścił żadnego treningu, odkąd Holly go poznała. Za
kilka miesięcy miał razem z drużyną reprezentować szkołę w stanowych
mistrzostwach pływackich i dzięki temu zdobyć stypendium sportowe na
studiach, na które chciał iść — a nie umierać.
Nie, to wszystko nie mogło się dziać. Topper i Ashley nie mogli być martwi,
Ellis nie mógł być o krok od dołączenia do nich, Chad nie mógł być
mordercą, a Maddie…
— Co z Maddie? — zapytała, gdy uświadomiła sobie, że jak dotąd
komendant nie wspomniał o niej ani słowa.
— Madeline jest w szoku z powodu tego, co przeżyła, ale poza tym nic jej
nie jest — wyjaśnił, ale Holly nie potrafiła poczuć ulgi. Nie, kiedy wszystko
było tak tragicznie źle. — Ellis zasłonił ją własnym ciałem, gdy Chad do niej
strzelił.
Przestań! — miała ochotę krzyknąć. Nie mogła znieść oskarżeń padających z
jego ust i tej nienawiści, gdy wymawiał imię Chada. Chłopaka, którego to
miasto od zawsze wielbiło, jak gdyby był Bogiem.
— Dlaczego ja tu jestem? — To było pytanie, które być może należało zadać
wcześniej. Jednak ani wtedy, ani tak naprawdę teraz Holly nie obchodziło, z
jakiego powodu została zabrana z własnego domu i przywieziona na
komisariat.
Od pierwszej chwili, gdy otworzyła drzwi i usłyszała od szefa policji, że
musi pojechać z nim w związku ze strzelaniną w jej szkole, mogła myśleć
tylko o Chadwicku. Najpierw o tym, czy jest bezpieczny i czy wszystko z
nim w porządku, a później o tym, że nie mógł być winny.
Teraz jednak czuła, że musi odwrócić od niego uwagę, bo w innym wypadku
zostanie zatrzymana za napaść na funkcjonariusza. Była ostatnią osobą na
świecie skłonną do przemocy, a jednak z każdą chwilą wzrastała w niej
wściekłość na komendanta Harrella. Za jego podłe oszczerstwa i za to, jak
szybko porzucił obraz Chada, który znali wszyscy w mieście.
Chad, którego znał Harrell i który był królem Norwood, nie był prawdziwy,
Holly dobrze o tym wiedziała. Lecz nawet jeśli był to jedynie sztuczny twór,
to wciąż był tak samo zdolny do morderstwa, jak ten Chad, który był tylko
dla niej. Czyli wcale.
Policjant uśmiechnął się, jakby w końcu zadała odpowiednie pytanie. Był to
jednak zimny uśmiech i mężczyzna w niczym nie przypominał pana, który
dawał Holly cukierki, gdy spotykała go na spacerach z tatą, kiedy była małą
dziewczynką. Nie był też człowiekiem, który pilnował porządku w mieście i
dbał o jej bezpieczeństwo, ani nawet ojcem jej przyjaciela.
Gdyby miała określić go jednym słowem, powiedziałaby, że w tamtej chwili
komendant Richard Harrell był zagrożeniem.
— Pozwól, że teraz to ja będę zadawał pytania — oznajmił i usiadł za
biurkiem, a Holly poczuła się odrobinę lepiej, gdy mężczyzna przestał
górować nad nią swoją wysoką postacią.
Ulga ta była ulotna, bo gdy ich oczy znalazły się na tym samym poziomie,
dziewczyna miała wrażenie, że Harrell prześwietla ją na wylot. Wtedy też po
raz pierwszy do jej zamglonego szokiem umysłu zaczęły docierać fakty,
które powinny być oczywiste od samego początku. Oskarżali Chada, a
przecież każdy w mieście wiedział, kto był mu najbliższy. Holly trafiła tam
na przesłuchanie w sprawie morderstwa.
— Dlaczego nie pojawiłaś się dzisiaj w szkole? — Przyglądał się jej tak
uważnie, jakby próbował wyczytać odpowiedź z jej głowy.
Nawet gdyby był w stanie to zrobić, niczego by tam nie znalazł. Była zbyt
skołowana, by złożyć myśli w jedną całość. Wspomnienia wczorajszego
popołudnia i dzisiejszego poranka wydawały się nagle odległe o całe lata
świetlne.
Komendant był jednak niewzruszony jej stanem i kontynuował, chociaż
Holly czuła się, jakby jeden silniejszy podmuch wiatru dochodzący z
uchylonego okna miał wystarczyć, by rozsypała się niczym domek z kart.
— Zajrzałem do twojej szkolnej dokumentacji, Holly. Od dwóch lat nie
opuściłaś ani jednego dnia w szkole.
W rzeczywistości to nie była prawda. Chad ciągle namawiał ją do zrywania
się z lekcji i ulegała mu zdecydowanie częściej, niż powinna.
Po prostu żaden z tych wyskoków nie został odnotowany, jednak Holly była
świadoma, że to nie jest dobry moment, by przypominać Harrellowi, że to
zaledwie drobny ułamek przywilejów, jakimi cieszyła się z powodu
powiązań z rodziną Myersów. Więc milczała.
— Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że całkiem przypadkiem postanowiłaś
pójść na wagary akurat w dniu, w którym twój chłopak urządził strzelaninę.
Powód, dla którego została w domu, był tak prozaiczny, że w obecnej
sytuacji wydawał się absurdalny i gdyby Holly była w stanie, być może
nawet wybuchłaby śmiechem.
— Zapytam wprost. Wiedziałaś o jego planach?
— Co?
— Pytam, czy wiedziałaś, że Chad wejdzie dziś do szkoły z bronią swojego
ojca w plecaku, a następnie spotka się na osobności w szatni swojej drużyny
z Topperem, Madeline, Ashley i Ellisem, żeby pozbawić ich życia. — Jego
głos zmienił się prawie niezauważalnie, gdy wymieniał imię syna.
Holly zastanawiała się, dlaczego w ogóle komendant jest tutaj z nią, a nie
czeka w szpitalu na wieści o życiu swojego dziecka.
— Pytam, czy miałaś w tym wszystkim swój udział.
Sama ta sugestia sprawiła, że poczuła mdłości. To było porównywalne do
uczuć, jakie budziła w niej myśl, że ktoś mógł naprawdę sądzić, że Chad jest
mordercą. Cała ta sytuacja była zła, chora i zupełnie niewłaściwa.
Byli dwójką nastolatków w ostatniej klasie liceum. Jedyne plany, jakie robili,
dotyczyły ich ostatniego lata przed pójściem do college’u i wyjazdu na
studia. Nie byli kryminalistami, którzy w przerwie podczas uczenia się do
egzaminów zastanawiają się, kogo chcą zamordować i w jaki sposób.
To wszystko było niedorzeczne i Holly w końcu dotarła do momentu, w
którym miała dość. Właśnie dowiedziała się, że straciła dwie ważne dla
siebie osoby, a nie dano jej nawet chwili, by zapłakać nad ich śmiercią. Nie,
zamiast tego była zmuszona tłumaczyć się, że nie przyłożyła do niej ręki.
— Nie poszłam do szkoły z powodu zatrucia pokarmowego — oznajmiła
twardo. — Musiałam zjeść wczoraj coś nieświeżego i całe popołudnie
spędziłam, zwracając zawartość swojego żołądka, podobnie zresztą jak
dzisiejszy poranek. Może pan zadzwonić i spytać moją mamę, a jeśli jej też
pan nie uwierzy, to pozostaje panu tylko zabranie do ekspertyzy miski, z
której korzystałam dziś w nocy, bo byłam zbyt słaba, żeby dobiec do
łazienki. — Była niegrzeczna, zupełnie jak nie ona, lecz nie dbała o to. —
Nie wiem, co się wydarzyło, ale nie mam nic wspólnego z tragedią, w której
zginęli moi przyjaciele. I Chad też nie.
Spojrzenie, jakie jej posłał, było przesiąknięte pogardą, jakby jej wiara w
niewinność kogoś, kogo kochała ponad własne życie, budziła w nim
obrzydzenie.
— Mamy zeznania świadków, którzy widzieli, jak wchodził do szatni
drużyny koszykarskiej, zanim rozległy się strzały. Mamy nagrania z kamer,
które to potwierdzają. Mamy przede wszystkim zeznania Madeline, która
opowiedziała, co zdarzyło się za zamkniętymi drzwiami — wymieniał. —
Nie wiemy, dlaczego zrobił to, co zrobił, ale nawet bez motywu sprawa nie
pozostawia wątpliwości. Chadwick Myers zamordował swoich przyjaciół i na
twoim miejscu zacząłbym godzić się z prawdą. Jego już nie uratujesz, ale
jeśli nie chcesz, żeby pociągnął cię za sobą na dno, lepiej powiedz mi
wszystko, co wiesz.
Chciał ją złamać, sprawić, że zwróci się przeciwko swojemu chłopakowi.
Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, udałoby mu się to już dawno. Jednak
nie, kiedy w grę wchodził Chad. Holly prędzej wypowiedziałaby wojnę
całemu światu, niż pozwoliła, żeby cokolwiek naruszyło fundamenty miłości,
jaką do niego czuła. Kochała go zdecydowanie za mocno. Wystarczająco, by
pójść za nim na samo dno, a być może jeszcze niżej. Nawet jeśli to naprawdę
on zmienił ich życie w piekło, to niech tak będzie. Spłonie razem z Chadem.
— Chcę się z nim zobaczyć — oświadczyła tylko, ignorując wszystko, co
powiedział jej komendant.
— Obawiam się, że to nie będzie możliwe…
— Pan nie rozumie — przerwała mu, nagle gorączkowo próbując zebrać
wszystkie słowa, które mogłyby go przekonać. Chociaż była w pewnym
stopniu świadoma procedur, które sprawiały, że odwiedzenie Chada teraz w
areszcie było niemożliwe, to nie dbała o nie. Myersowie mogli niemal
wszystko, a ona była z ich rodziną tak blisko, że czuła się częścią tej potęgi,
jaką reprezentowali. — Ja muszę z nim porozmawiać, on mi to wytłumaczy i
wtedy wszystko się wyjaśni. Bo musi być jakieś wyjaśnienie, które to
wszystko wyprostuje, proszę mi tylko pozwolić…
— To nie będzie możliwe — uciął, wracając do tego samego miejsca, w
którym Holly mu przerwała, jakby jej desperacki wywód w ogóle nie miał
miejsca — ponieważ Chadwick nie żyje. Popełnił samobójstwo, strzelając
sobie w głowę, gdy już skończył zabijać waszych przyjaciół.
Rozdział 2
— To nie jest dobry pomysł, Chad — oznajmiła cicho, nerwowo
rozglądając się na boki. W zasięgu wzroku nie było żywej duszy, a najbliższe
źródło światła znajdowało się dobrych sto metrów od miejsca, gdzie stali,
więc w teorii mrok nocy maskował ich obecność. Nic z tego jednak nie
uspokajało serca Holly, które niemal boleśnie obijało się o żebra.
Nie mogła z całkowitą pewnością stwierdzić, czy stan ten powodowała
adrenalina, czy zwyczajna obecność Chada. Jeśli w ogóle łączenie w jednym
zdaniu Chadwicka Myersa i zwyczajności było sensowne.
Chad się uśmiechnął. Korzystając z tego, że był odwrócony tyłem, pozwolił,
by jego twarz wykrzywił bardzo nietypowy dla niego uśmiech, będący
wyrazem głupkowatej wręcz radości, od którego rozbolały go policzki. Gdyby
miał powiedzieć, kiedy jego najbliżsi przyjaciele mieli okazję widzieć go
takiego, strzelałby, że było to jeszcze przed ostatnimi wakacjami.
A teraz po prostu nie mógł się powstrzymać. Zdecydowanie uwielbiał, gdy
Holly wypowiadała jego imię. Może nawet odrobinę za bardzo.
Chryste, co ta dziewczyna ze mną wyprawia — pomyślał, podciągając się
wyżej o kolejnych kilkanaście centymetrów. Był już prawie na szczycie
wysokiej siatki ogradzającej teren szkoły. — Robię się żałosny — przyznał
jeszcze przed sobą, ale, o dziwo, jakoś nieszczególnie mu to przeszkadzało.
Jego znajomość z Holly trwała już dobrych kilka tygodni i jak dotąd
dziewczyna nie uciekła od niego z krzykiem, a nawet zdawała się całkiem
lubić jego towarzystwo. Był więc gotowy brnąć dalej ścieżką prowadzącą
prosto do krainy godnych pożałowania mięczaków tracących głowę dla
dziewczyny, jeśli to oznaczało więcej nocy spędzonych z nią. A kto wie, może
pewnego pięknego dnia Holly przestanie być przerażona wizją pokazania się
z nim publicznie i nie będzie musiał poświęcać cennych godzin snu, żeby
poddać się temu niewytłumaczalnemu przyciąganiu, które dręczyło go od ich
pierwszego spotkania.
— Nigdy nie powiedziałem, że mój pomysł jest dobry — wytknął jej,
przekładając nogi nad metalowym ogrodzeniem. Teraz, kiedy już znajdował
się twarzą do Holly, błysnął uśmiechem, który był o wiele bardziej w stylu
Chada Myersa. — Tylko że jest fajny — dokończył i w tym samym momencie
poluźnił uchwyt, pozwalając zadziałać grawitacji.
Z gracją wylądował na ziemi i wciąż z tym samym zadowoleniem na twarzy
spojrzał na dziewczynę po drugiej stronie. Druciana siatka z dużymi oczkami
pozwalała mu bez trudu dostrzec to, jak bardzo jego skok nie robił na niej
wrażenia.
— Ciekawe, czy też szczerzyłbyś się tak szeroko, gdybyś złamał sobie nogę, a
ja zostawiłabym cię tu samego i wróciła do domu — dogryzła mu, chociaż
gdyby miała być szczera, nie wierzyła, że mógłby zrobić sobie krzywdę.
Jego idealnie zbudowane atletyczne ciało wydawało się całkowicie odporne
na urazy. Holly przez ostatnie tygodnie spędziła wystarczająco dużo czasu,
pożerając go wzrokiem, by móc dojść do takich wniosków. Zaczynała
poważnie obawiać się, że zanim się zorientuje, będzie już miała prawdziwą
obsesję na jego punkcie.
W rzeczywistości po prostu grała na czas, naiwnie licząc w duchu, że Chad
zrezygnuje ze swojego pomysłu. Miał jednak rację, kiedy powiedział, że wcale
nie uznał go za dobry. Nie musiał, podobnie jak nie musiał tłumaczyć jej, na
czym polegał, ani przekonywać, żeby się zgodziła. Po prostu obudził ją
telefonem w środku nocy, a ona poszła za nim w ciemno, bo tak właśnie
działał na nią Chadwick Myers.
Chad uważał za bardzo wątpliwe to, że faktycznie mogłaby go zostawić,
biorąc pod uwagę okoliczności ich pierwszego spotkania, kiedy uparła się,
żeby ratować mu życie, ale odpuścił sobie mówienie tego głośno. Zamiast
tego wskazał gestem na siatkę, zachęcając dziewczynę, by zaczęła się
wspinać.
— Wyrzucą nas przez to ze szkoły — skomentowała, kręcąc głową ze
zrezygnowaniem, jakby nie do końca wierzyła, że to robi. — W najlepszym
wypadku. W tym gorszym zwyczajnie skończymy w kryminale.
— Chyba zapominasz, kim jestem. — W jego głosie pobrzmiewała udawana
uraza i cała masa pewności siebie. Niestety całkowicie uzasadnionej, czego
Holly nigdy nie przyznałaby na głos. — Mam w tej szkole więcej władzy niż
dyrektor, nikt mnie nie wyrzuci.
— A co ze mną? — zapytała, z trudem godząc ze sobą wspinanie się
i niespadanie.
W wykonaniu Chada pokonanie trzymetrowego ogrodzenia wydawało się
proste, ale Holly nie miała jego koszykarskiego wzrostu ani sprawności
fizycznej.
Chad nie spieszył się z odpowiedzią. Obserwował Holly w skupieniu, po
części ze szczerej troski, a po części dla własnej przyjemności patrzenia na jej
ciało. W końcu udało jej się dotrzeć na górę i przełożyć nogi na drugą stronę,
a on wyciągnął ramiona, dając w ten sposób znak, by skoczyła. Znowu
pokręciła głową w niekończącej się debacie z samą sobą na temat tego, gdzie
podział się cały jej zdrowy rozsądek, a potem skoczyła.
— Ty… — zaczął, ostrożnie stawiając ją na ziemi z taką łatwością, jakby nie
było to dla niego żadnym wysiłkiem — …będziesz musiała uważać, żeby cię
nie złapali. Bo cię wyrzucą.
W odpowiedzi uderzyła go w pierś, ale niewiele sobie z tego robił. Jego ciało
trzęsło się od powstrzymywanego śmiechu.
— Zaufaj mi — poprosił i pocałował ją w czubek nosa.
Podobne gesty czasem im się zdarzały, jednak zdecydowanie nie na tyle
często, by Holly mogła do nich przywyknąć. Lub przynajmniej nie cierpieć z
powodu palpitacji serca za każdym razem, gdy coś takiego się działo.
— Prowadź, panie ważny. — Będąc tak blisko niego, naprawdę łatwo było
zapomnieć o wszystkim innym, ale teraz, gdy już byli po tej mniej właściwej
stronie ogrodzenia, wolała jak najszybciej znaleźć się w budynku i nie
ryzykować, że ktoś ich zobaczy.
W rzadkich przebłyskach rozsądku, które na ogół miały miejsce wyłącznie
wtedy, gdy Chada nie było w pobliżu, Holly zastanawiała się, co ona, do
cholery, wyprawia, a przede wszystkim — z kim. Wiedziała, że ich nocne
spotkania zwyczajnie nie mogły skończyć się dobrze i lepiej byłoby, gdyby
przerwała tę relację, zanim całkiem przepadnie i odda swoje serce
w najmniej odpowiednie ręce.
Nie chciała się w nim zakochać. Nie chciała nawet czuć się w jego
towarzystwie tak dobrze, jakby byli przyjaciółmi, i poniekąd spodziewała się,
że ta początkowa fascynacja, którą oboje czuli, z czasem minie. Liczyła, że
uda jej się wyrwać z tego szaleństwa, gdy pozna go bliżej i odkryje coś, co
skutecznie ją zniechęci. Jak dotąd osiągała efekt odwrotny do zamierzonego.
Świat Chadwicka Myersa kompletnie ją przerastał i nie potrafiła wyobrazić
sobie, że staje się jego częścią — tego wszechobecnego zachwytu nad jego
istnieniem, nieustannych spojrzeń i zainteresowania, jakie wzbudzał. Życie na
społecznym świeczniku zupełnie jej nie przekonywało i chyba wolałaby dać
sobie odciąć mały palec, niż stać się kolejną gwiazdą w Plejadzie.
Wiedziała to wszystko i pamiętała o tym przez większość dnia, gdy żyła sobie
bezpiecznie w swoim małym świecie pełnym nie tak małych problemów.
Nie umiała więc wyjaśnić, dlaczego pomimo całej tej wiedzy każdego
wieczora wstępowała w nią ta dziwna ekscytacja.
Dlaczego odrabiając lekcje, co kilka sekund zerkała nerwowo na telefon,
czekając na wiadomość od Chada, w której zapyta, czy Holly ma ochotę się
spotkać.
Ani przede wszystkim — dlaczego za każdym razem tak ochoczo godziła się
na jego pomysły i zapominając o tym, co obiecywała sobie wcześniej,
pozwalała prowadzić się za rękę coraz dalej w głąb tego świata, którego tak
bardzo chciała unikać.
Chad kazał jej sobie zaufać, ale przecież gdyby nie miała do niego zaufania,
spałaby teraz w ciepłym łóżku, a rano wstała wypoczęta i gotowa do szkoły,
zamiast włamywać się do niej o drugiej w nocy z chłopakiem, z którym
jeszcze do niedawna nie planowała zamienić w życiu nawet słowa.
Ruszyli jedno za drugim wzdłuż tej ściany budynku, na której kamera nie
działała, a później skręcili za róg. Dziewczyna pozwoliła się prowadzić,
zastanawiając się, czy we wszechobecnej ciszy słychać, jak mocno bije jej
serce.
W końcu Chad zatrzymał się przy jednym z niedostępnych już dla uczniów
wyjść, które przed modernizacją placówki funkcjonowało jako ewakuacyjne.
Z popisowym uśmiechem wyciągnął z kieszeni bluzy mały pęk kluczy.
Rozglądając się wokół, Holly zauważyła, że znajdują się przy zachodnim
skrzydle, w całości przeznaczonym na szkolne aktywności sportowe. Gdyby
nie przyszli tam w środku nocy, z miejsca, w którym stali, widziałaby boisko
futbolowe, baseballowe i korty tenisowe.
South Stanly High mogło pochwalić się dość imponującą infrastrukturą jak
na liceum w małym miasteczku i działo się tak z dwóch powodów: jeden
nazywał się Weston, a drugi Myers.
Burmistrz Weston, ojciec Toppera, i rodzice Chadwicka sponsorowali szkołę,
przekazując rocznie kolosalne sumy na jej rozwój. Holly nieszczególnie
interesowały powody tej niezwykłej dobroczynności, ale jej skutkiem
ubocznym było to, że między innymi dzięki niej tych dwóch nastolatków było
praktycznie nietykalnych.
— Panie przodem. — W czasie, gdy rozglądała się po okolicy, Chad uporał
się z drzwiami i teraz teatralnym gestem zapraszał ją do środka.
Nie wiedziała, jaki właściwie był cel ich włamania, ale kiedy zrozumiała, do
której części szkoły się kierują, podświadomie założyła, że Chad z jakiegoś
powodu chce ją zabrać na salę gimnastyczną. W końcu boisko do koszykówki
było jego królestwem.
Jednak gdy oboje weszli do środka, chłopak złapał ją za rękę i sprawnie
poruszając się ciemnym korytarzem, ruszył w przeciwnym kierunku. Najpierw
przeszli przez łącznik prowadzący do dobudowanej kilka lat temu części, a
potem na klatkę schodową i wspięli się na piętro, gdzie znajdował się szkolny
basen.
Minęli przeszklone drzwi i znaleźli się na szczycie trybun hali pływackiej. W
dole pod nimi tafla wody była zupełnie niewzruszona, jakby ktoś zamroził
czas. Jedyne oświetlenie stanowiły światła umieszczone w ścianach basenu,
które sprawiały, że ta część sporej hali, do której ich blask docierał, tonęła w
niebieskawej poświacie. Większość była jednak pogrążona w ciemności, a to
wszystko tworzyło upiorną scenerię, od której Holly czuła dreszcz spływający
po kręgosłupie. Jednocześnie nie mogła odwrócić wzroku, zafascynowana
tym widokiem i własnym strachem.
To właśnie było najniebezpieczniejsze w tym ciemnowłosym chłopaku.
Zapewniał jej doznania, które budziły jej serce do biegu. Sprawiał, że czuła
się wręcz boleśnie żywa i obecna wyłącznie tu i teraz. Ta adrenalina
towarzysząca ich spotkaniom była prawie tak uzależniająca jak sam
Chadwick. Holly ciągle pragnęła więcej.
— Jeśli chciałeś się na mnie pogapić w bieliźnie, wystarczyło poprosić —
skomentowała wbrew własnym myślom, marszcząc nos, gdy dotarł do niej
gryzący zapach chloru.
— A zgodziłabyś się? — Odwrócił się do niej i nawet w tak słabym świetle
widziała w jego oczach szaleńczy błysk ekscytacji. W ogóle nie przypominał
teraz chłopaka, którego za parę godzin minie na szkolnym korytarzu, udając,
że się nie znają.
— Nieee — odpowiedziała, przeciągając samogłoskę i karcąc go wzrokiem.
— Ale na pływanie z tobą w szkolnym basenie w środku nocy też się nie
zgadzam, a w ten sposób przynajmniej oboje zaoszczędzilibyśmy sobie fatygi i
zyskalibyśmy kilka godzin snu.
Chad parsknął śmiechem i bez słowa zaczął zbiegać ze schodków. Holly
miała do wyboru ruszyć za nim lub zostać sama w mroku okalającym
trybuny, dlatego niechętnie dołączyła do niego, kiedy zatrzymał się przy
ostatnim rzędzie krzeseł, żeby się rozebrać.
— Tak w ogóle to wcale nie zaplanowałem tego, żeby zobaczyć cię bez
ubrania. Traktuję to raczej jako dodatkowy bonus. — Puścił do niej oczko,
zanim pozbył się swojej bluzy.
— Tak? Więc dlaczego? — Uniosła brew rozbawiona jego wyznaniem.
Bardzo starała się przy tym powstrzymać przed gapieniem się na jego tors.
— Sama powiedziałaś ostatnio, że zawsze chciałaś spróbować pływania w
nocy. — Wzruszył ramionami, jakby to była oczywistość. — A ponieważ
mamy luty i pływanie w jeziorze byłoby raczej średnim pomysłem,
zorganizowałem zastępstwo.
Ściągnął resztę ubrań, podczas gdy Holly wpatrywała się w niego całkowicie
skołowana tym, że oto Chadwick Myers oznajmił jej, że wpadł na pomysł
włamania się do szkoły, żeby spełnić jej głupie marzenie, które wyznała mu
poprzednim razem, gdy się widzieli. To nie mógł być ten sam chłopak, który
zdradził każdą dziewczynę, z jaką był w związku. I to jeszcze zanim stał się
zawodowym łamaczem serc.
— Nie będę cię zmuszał, jeśli nie chcesz. — Chad, nieświadomy jej małego
załamania światopoglądu, przeszedł obok i stanął tuż przy krawędzi basenu.
Obrócił się przez ramię i odezwał: — Ale skoro i tak naruszyłaś już prawo,
włamując się na teren szkoły, to dlaczego by nie skorzystać z okazji i nie
zrobić czegoś fajnego? — zapytał i skoczył, nie czekając na jej odpowiedź, a
plusk wody był niemal ogłuszający w porównaniu z otaczającą ich ciszą.
To było głupie i nieodpowiedzialne. Nawet jeżeli wiedziała, że Chad byłby w
stanie sprawić, że unikną konsekwencji, jeśli zostaną złapani, to nie powinna
zawierzać całej swojej przyszłości temu brunetowi, który — jeśli wierzyć
plotkom — dla zabawy niszczył cudze związki, a przede wszystkim którego
znała od paru tygodni. Rozsądna dziewczyna, za jaką całe życie się uważała,
zakończyłaby to wszystko w tej chwili i wróciła do domu.
Problem jednak polegał na tym, że Holly wcale nie chciała być
odpowiedzialna. Ani rozsądna. Pomyślała o domu, o tym, że ma za sobą
kolejny dzień ukrywania przed siostrą problemów mamy i samodzielnego
radzenia sobie z tym, że ich rodzina się rozpadła. I o tym, że nie zanosiło się,
by sytuacja miała w najbliższym czasie ulec zmianie, a ona nie wiedziała, jak
długo jeszcze wytrzyma.
Za kilka godzin wróci do zastępowania mamy w jej roli, bo ona jest zbyt
zrozpaczona odejściem męża, żeby udźwignąć bycie rodzicem. Rano wstanie
wcześniej i upewni się, że kobieta nie zaspała do pracy, schowa z widoku
tabletki nasenne, wyrzuci pustą butelkę po winie i umyje kieliszek, żeby Olivia
niczego nie zauważyła. Potem obudzi siostrę, zadba o to, by zjadła śniadanie,
które jej przygotowała, i zdążyła na autobus. Po powrocie ze szkoły ugotuje
obiad dla całej ich trójki i usiądzie z Liv do odrabiania lekcji, w międzyczasie
kontrolując, co robi mama, i nasłuchując brzęku wyciąganego z szafki
kieliszka.
Będzie odpowiedzialna aż do bólu, bez słowa skargi niosąc na własnych
barkach troskę za utrzymanie w całości ochłapów ich rodziny.
Ale tu i teraz chciała cieszyć się wolnością, jaką dawał jej Chad. Chciała
ryzykować, popełniać błędy i stawiać na szali własne serce, które z każdą
kolejną nocą spędzoną w towarzystwie tego zupełnie nieodpowiedniego dla
niej chłopaka zdawało się wyrywać do niego trochę bardziej.
Gdy zaczęła ściągać z siebie ubranie, Chad nie próbował nawet udawać, że
na nią nie patrzy. Podpłynął do ściany basenu, oparł przedramiona na
brzegu i otwarcie śledził każdy jej ruch, jakby oglądał pokaz urządzony
specjalnie dla niego. Pewnie w jakimś stopniu tak właśnie było.
Holly nie wstydziła się swojego ciała. Nie miała ku temu powodów i było to
prawdziwym darem niebios, bo gdyby miała zapracować na te kształty
ćwiczeniami i dietą, nigdy by się na to nie zdobyła. Nie miała też
szczególnych oporów przed rozebraniem się przy Chadwicku. Ich znajomość
od pierwszej chwili była dość specyficzna, a od nocy poznania się zdążyli już
odsłonić przed sobą o wiele bardziej intymne rzeczy niż nagość.
Chodziło o sposób, w jaki na nią patrzył. Sprawiał, że stawała się niemal
boleśnie świadoma nawet najmniejszego fragmentu swojego ciała. Każdy
skrawek jej skóry rozpalał się pod wpływem spojrzenia tych niesamowitych
błękitnych oczu, dla których przepadała.
— Zmieniłem zdanie — powiedział, a jego wzrok jeszcze raz przebiegł po jej
ciele. — Jednak to jest główną atrakcją. Spełnienie twojego marzenia to tylko
bonus. Dlaczego nie wpadłem na ten pomysł wcześniej? — Pacnął się w
czoło i pokręcił głową rozczarowany sobą, skutecznie rozładowując napięcie,
które jeszcze chwilę temu elektryzowało powietrze między nimi.
Mniej więcej właśnie tak wyglądała ich relacja. Chad dawał jej do
zrozumienia, że jest nią zainteresowany, zafascynowany wręcz, ale nigdy nie
naciskał, dbając o to, by czuła się w jego towarzystwie swobodnie i
bezpiecznie. To była jedna z wielu rzeczy, które sprawiały, że Holly tak do
niego lgnęła.
Inną była jego niesamowita zdolność sprawiania, że zapominała o całym
świecie. Gdy tylko znalazła się w wodzie, przestała myśleć o konsekwencjach,
jakby chłopak wciągnął ją do swojej własnej bańki. Działo się tak za każdym
razem, gdy spędzali wspólnie czas.
Zagadywał ją o błahe tematy, odciągając od myśli o domu, angażował w
rozmowy, które mogłyby nigdy nie mieć końca, opowiadał historie o swoich
przyjaciołach w taki sposób, że Holly czuła się, jakby sama ich znała, i
rozbawiał ją do łez. Każdej nocy odkrywał przed nią kogoś, kogo — jak
sądziła — niewiele osób miało okazję poznać. Te chwile dawały jej poczucie
absurdalnego szczęścia i powoli zaczynała się przekonywać, że jakąkolwiek
cenę przyjdzie jej w końcu zapłacić, będzie ona warta tego, co dostała w
zamian.
Nie miała pojęcia, ile czasu tak spędzili, zanim nagły dźwięk wdarł się do ich
prywatnego świata, burząc jego liche ściany. Uśmiech zamarł na ustach
Holly i poczuła, że jej serce przyspiesza. To nie była już jedynie adrenalina,
ale czysta panika, która odbierała zdolność logicznego myślenia.
Spojrzała w kierunku góry trybun, na wejście, którym przyszli, jednak nie
dostrzegła tam żadnego ruchu. Rozległo się ponowne trzaśnięcie, jakby
zamykane metalowe drzwiczki szafki. Ktoś kierował się na halę przez męską
szatnię, do której wejście znajdowało się na ścianie równoległej do krótszego
boku basenu, gdzie właśnie byli Chad i Holly.
Chłopak wyrzucił z siebie ciche przekleństwo i podpłynął pod samą ścianę
akwenu, ciągnąc za sobą zamarłą z przerażenia Holly. Ustawił ich
bezpośrednio pod jedną z platform startowych, przyszpilając dziewczynę tak
mocno, że jednocześnie ją podtrzymywał. Jego wysoki wzrost pozwalał mu
stanąć stabilnie na dnie, dzięki czemu nie wprawiali w ruch wody wokół
siebie.
— Zaufaj mi — poprosił bezgłośnie, powtarzając te same słowa, które
powiedział wcześniej przy siatce.
Holly miała ochotę zaprotestować, a potem wyrwać się i próbować uciec.
Panika kazała jej coś zrobić, bo nawet bezmyślne działanie wydawało się
lepsze od bezczynnego czekania, ale nie dostała na to szansy.
Drzwi szatni otworzyły się z upiornym skrzypnięciem. Wysoki murek, na
którym ustawione były startery, ukrywał ich przed wzrokiem ochroniarza,
przynajmniej z miejsca, w którym mężczyzna obecnie stał, ale też sprawiał, że
sami go nie widzieli. Mogli jedynie nasłuchiwać powolnych kroków
rozlegających się tuż nad ich głowami.
Holly była przerażona i miała ochotę dać znać strażnikowi o ich obecności,
byle tylko nie musieć trwać dłużej w tym napięciu, które wydawało się nie do
zniesienia. Chad, być może świadomy myśli szalejących w głowie dziewczyny,
pochylił się w jej stronę jeszcze o kilka milimetrów, by ich usta się zetknęły.
Nie był to nawet pocałunek, zaledwie ledwo wyczuwalny dotyk, ale i tak
wywołał zamierzony efekt. Holly nagle nie mogła nie myśleć o tym, jak blisko
siebie się znaleźli. Ich ciała były przyciśnięte ciasno, nie pozostawiając
między nimi żadnej wolnej przestrzeni. Jej głowa nadal była pogrążona w
panice, ale serce już zaczęło się uspokajać, jakby dostrajało się do Chada.
Wszystko trwało pewnie zaledwie krótką chwilę, która dla niej wydawała się
całą wiecznością, ale w końcu kroki zaczęły się oddalać, a następnie
trzaśnięcie drzwi dało im do zrozumienia, że znowu są sami. Udało się. Holly
miała wrażenie, że tonowy kamień spadł jej z serca.
Chad jeszcze przez moment pozostał blisko niej, zanim odważył się wychylić
zza murka, by potwierdzić ich przypuszczenia. W końcu wrócił spojrzeniem
do Holly i odepchnął się od ściany z pełnym zadowolenia uśmiechem.
— Skąd wiedziałeś, że nas nie zobaczy? — Teraz, kiedy istniał między nimi
jakikolwiek dystans, zaczynała jej wracać zdolność trzeźwego myślenia. Nie
mogła uwierzyć w to, jakie mieli szczęście. Wystarczyło, że strażnik
postanowiłby przejść się wokół basenu i dostrzegłby ich ukrytych pod ścianką
lub sprawdziłby trybuny i znalazł ich rzeczy.
— Nie wiedziałem. — Beztrosko wzruszył ramionami, jakby jeszcze przed
minutą nie groziły im poważne kłopoty. — Szczerze mówiąc, byłem już w
połowie wymyślania historii, w której podałbym się za Ellisa. Wcisnąłbym kit
o tym, że obudziłem się w nocy, czując potrzebę potrenowania, i modlił się,
by strażnik był bardzo nieogarnięty albo zbyt leniwy, żeby zacząć nas gonić,
jak wyjdziemy z basenu i zaczniemy uciekać.
— Przecież kazałeś mi sobie zaufać! — Emocje zaczęły opadać i nagle Holly
poczuła się irracjonalnie wściekła na chłopaka za jego głupie pomysły, które
narażały ją na problemy.
Wiedziała, że nie ma do tego prawa, bo poszła za nim z własnej woli, ale cały
ten czas podświadomie zakładała, że skoro porywał się na coś takiego, to
miał pewność, że nie zostaną nakryci.
— Ale nie miałem na myśli tego, że nas nie złapią! — Przyciągnął ją z
powrotem do siebie.
Miał nad nią przewagę, bo w przeciwieństwie do dziewczyny nie musiał
walczyć o utrzymanie się na powierzchni. W swojej złości Holly tymczasowo
dodała jego niebotyczny wzrost do rzeczy, które ją irytowały.
— Nie obiecywałem ci, że wyjdziemy stąd niezauważeni, tylko że nawet jeśli
nas złapią, to jakoś nas z tego wyciągnę. — Wsunął palce pod jej brodę,
delikatnym ruchem zmuszając, żeby na niego spojrzała.
W jego oczach dostrzegła niemal przerażającą czułość, która kłóciła się z
tym, kim była szkolna gwiazda koszykówki.
Bo Chadwick Myers był znany przede wszystkim ze swojej obojętności. Miał
życie, za które wielu byłoby w stanie zapłacić każdą cenę, ale żył, jak gdyby
to, co posiadał, mogło zniknąć, a on nawet nie zauważyłby różnicy.
Zachowywał się, jakby nic na świecie nie miało dla niego szczególnej
wartości — i paradoksalnie właśnie za to wszyscy tak bardzo go kochali.
Jednak patrząc mu w oczy, Holly zaczynała rozumieć, że to już nie była
prawda. Jego spojrzenie jasno mówiło, że na czymś mu zależy. Tym „czymś”
była ona. Z niezrozumiałych dla niej powodów stała się ważna dla tego
niedostępnego dla wszystkich bruneta, któremu uratowała życie w grudniową
noc. I to ją przerażało.
— Nie mogę ci obiecać, że nigdy nie sprowadzę na nas problemów. Wręcz
przeciwnie, mogę cię zapewnić, że do końca tego roku wściekniesz się na
mnie jeszcze jakieś tysiąc razy. — Posłał jej uśmiech, a Holly poczuła dziwne
ciepło rozlewające się po sercu na sugestię, że ich znajomość przetrwa tak
długo.
Sama nie odważyła się wybiegać z tą myślą w przyszłość dalej niż do
następnej nocy. Gdzieś z tyłu głowy cały czas spodziewała się, że to wszystko
zaraz się skończy, jakby miała obudzić się ze snu. Najgorsze było to, że nie
była już przekonana, czy aby na pewno chce przestać śnić o Chadwicku.
— Ale obiecuję ci, że nie ma takich kłopotów, z których nas nie wyciągnę. Bez
względu na to, w co nas wpakuję, zawsze cię uratuję. Właśnie o takie
zaufanie cię proszę i na takie mam nadzieję zasłużyć. Nigdy nie pozwolę, żeby
przeze mnie stało ci się coś złego, rozumiesz? — Nachylił się nieco, opierając
swoje czoło o jej. — Nigdy.
Rozdział 3
— Musisz w końcu przestać to oglądać. — Głos mamy wyrwał Holly z
głębokiego zamyślenia, jednak dziewczyna ledwie dała po sobie poznać,
że zauważyła jej obecność.
Nadal uparcie wpatrywała się w ekran telewizora, ale nie musiała nawet
patrzeć na mamę, by czuć jej irytację.
— Mówię poważnie, jeśli nie przez wzgląd na własne dobro, to powinnaś
chociaż pomyśleć o siostrze. Olivia przeżyła traumę, ostatnie dni były dla
niej trudne, a słuchanie w kółko wiadomości o tym, co się wydarzyło, jedynie
pogarsza sprawę.
Zaśmiałaby się, gdyby wciąż była zdolna do śmiechu. Lub w ogóle
jakichkolwiek ludzkich reakcji. Cztery dni temu straciła zdolność
odczuwania czegokolwiek. Poza bólem. Ból był nieustannie obecny,
towarzyszył jej przy każdym oddechu, każdym uderzeniu serca, które według
wszelkiego prawdopodobieństwa nie powinno już dłużej bić. Było przecież
martwe.
Od tamtego dnia jeszcze dwukrotnie została wezwana na komisariat w celu
złożenia kolejnych wyjaśnień. Za każdym razem przesłuchania ciągnęły się
przez długie godziny, zmieniały się pytania i ludzie, którzy je zadawali.
Niezmienna pozostała tylko nieufność w oczach funkcjonariuszy i ciche,
zupełnie nieprofesjonalne, ale jakże ludzkie oskarżenie.
Prawdopodobnie sama dawała im powody, by byli wobec niej podejrzliwi.
Bo bez względu na to, czy rozmawiała z ojcem Ellisa, nieznanymi jej
funkcjonariuszami policji stanowej, czy agentem FBI zaangażowanym w
sprawę w celu wykluczenia przynależności Chada do organizacji
terrorystycznej lub gangu, każdemu mówiła to samo — że Chad jest
niewinny.
Czasem oznajmiała to spokojnie i z opanowaniem, innym razem w atakach
histerii, które dopadały ją w najmniej spodziewanych momentach. Nie miała
już nad sobą żadnej kontroli, bo poczucie ostateczności śmierci Chadwicka
było jak fala — niekiedy zalewało ją po sam czubek głowy, uniemożliwiając
złapanie oddechu, a w innych chwilach następował odpływ i w ogóle do niej
nie docierało. Nie była w stanie zliczyć, ile razy łapała się na tym, że
wybierała jego numer, żeby usłyszeć jego głos, albo zaczynała pisać
wiadomość, by zapytać, co u niego. Chwile, w których uświadamiała sobie,
co robi, były najokrutniejszą z tortur.
Zdaniem wszystkich, na czele z jej mamą, Holly nie powinna tak rozpaczać z
powodu śmierci mordercy. Tym właśnie stał się dla nich Chad.
Zwyrodnialcem, który odebrał życie dwojgu niewinnym przyjaciołom. Trzeci
cudem wymsknął mu się z rąk.
Samantha Preston uważała, że jej córka przesadza. Już następnego dnia po
strzelaninie nie omieszkała powiedzieć jej wprost, że przeżywa to trochę za
bardzo i opłakiwanie „tego potwora” jest wręcz niewłaściwe.
Holly nie była pewna, czy jej stan można nazwać opłakiwaniem. Pamiętała
odejście taty, gdy nieco ponad rok temu zostawił mamę dla innej kobiety.
Chodziła wtedy smutna przez większość dnia i czuła nieznośną pustkę w
sercu za każdym razem, gdy się zapominała i nakrywając do stołu, stawiała
cztery talerze, albo zastanawiała się, o której tata wróci z pracy. Wieczorami
często zasypiała z płaczem, ale poza tym wciąż żyła.
Wtedy coś opłakiwała — kiedy z dnia na dzień jej życie się zmieniło, ale
mimo trudności nadal znajdowała w sobie siłę, by funkcjonować. Nie
pozwoliła, by to wydarzenie zatrzymało ją w miejscu, lecz szła dalej,
nieważne jak bolesny był każdy krok.
To, co działo się z nią teraz, bardziej przypominało umieranie. Długie,
powolne i bolesne tortury, od których nie było ucieczki. Od kiedy słowa
komendanta Harrella zburzyły cały jej świat, nie zaznała ani sekundy
wytchnienia. W ciągu dnia dusiła się atakami płaczu, gdy przygniatała ją
rzeczywistość, w której nie było Chada. Nocami budziła się z krzykiem, gdy
do jej snów wdzierały się koszmary o broni i śmierci.
Nie przeżyła bez niego nawet tygodnia i nie potrafiła choćby myśleć o tym,
że spędzi w ten sposób resztę swojego życia. Bez szczególnego brzmienia
jego głosu, gdy mówił do niej „Stokrotko”, bez uśmiechu zarezerwowanego
wyłącznie dla niej, bez miłości w najpiękniejszych oczach, jakie
kiedykolwiek widziała. Bez Chadwicka Myersa.
Oddała mu serce na zawsze, a teraz on odszedł, zabierając je ze sobą, i Holly
miała spędzić każdy dzień, jaki jej pozostał, funkcjonując z ziejącą w piersi
otchłanią o poszarpanych krawędziach.
Jej mama była prawdopodobnie największą hipokrytką znaną światu, jeśli
oczekiwała, że córka tak po prostu się z tego otrząśnie. Że z łatwością, z jaką
gasi się światło, Holly wyłączy całą tę miłość, jaką czuła do chłopaka, i
podobnie jak całe miasto zacznie myśleć, że Chad był zły, i go znienawidzi.
Nie pamiętała już tych miesięcy po odejściu męża, które spędziła, pogrążając
się w smutku i balansując na cienkiej granicy nałogu, ani że chociaż
ostatecznie wyszła na prostą, to wcześniej bezpowrotnie zaprzepaściła relację
z jedną z córek.
Samantha przebyła długą drogę, by zmienić miłość do męża w nienawiść, ale
Holly nie chciała nienawidzić Chada. Prawdopodobnie powinna, lecz nawet
jeśli czyniło to z niej okropną osobę, to gdyby ktoś dał jej wybór,
poświęciłaby znacznie więcej niż dwa życia, jeśliby tylko mogła dzięki temu
odzyskać chłopaka, który skradł jej serce.
Może — mówiła do siebie w nocy, gdy przerażona własnymi myślami
wpatrywała się w sufit, oddychając ciężko po kolejnym koszmarze — może
Chad kochał moją dobroć tak bardzo, że ją także zabrał ze sobą? W zamian
zostawił coś potwornego i właśnie to podsyła mi te myśli.
Jednak pomimo wszystkich skomplikowanych uczuć, jakimi Holly darzyła
swoją mamę, musiała przyznać Samancie rację w jednej kwestii — powinna
przestać. Ale nie potrafiła, podobnie jak nie była w stanie wytłumaczyć jej,
dlaczego tak katuje się wiadomościami. Mama by tego nie zrozumiała.
Bo Holly oglądała każdy program informacyjny w nadziei, że za którymś
razem w końcu usłyszy coś innego, że któraś z tych pięknych prezenterek w
kolorowych sukienkach pojawi się na ekranie i przedstawi nowe informacje
w sprawie strzelaniny w Norwood, które oczyszczą z zarzutów
podejrzewanego dotąd sprawcę.
Niestety jak dotychczas każda stacja, każdy program i każda prezenterka czy
prezenter mówili mniej więcej to samo:
Strzelanina w Norwood, w stanie Karolina Północna. Do zdarzenia doszło w
czwartek pierwszego marca, gdy dziewiętnastoletni Chadwick Myers wszedł
uzbrojony do budynku swojego liceum i postrzelił trzy osoby, z czego dwie
śmiertelnie, a następnie siebie. Z ustaleń policji wynika, że był to
zaplanowany atak, którego cel stanowiła grupa najbliższych przyjaciół
nastolatka. Policja wyklucza powiązanie sprawcy z grupą terrorystyczną,
jednak przyznaje, że motyw zbrodni wciąż pozostaje niejasny.
Mówiono o tym wszędzie. Norwood zmieniło się z nieznanej nikomu
mieściny w najgorętszy temat w internecie, w gazetach, w radiu i w telewizji
w całym kraju, a być może nawet na całym świecie. Słowa czasem się
zmieniały, ale przekaz pozostawał ten sam — Chadwick Myers był
mordercą. A Holly wciąż nie pozwalała sobie w to uwierzyć.
Zimny dreszcz spłynął po jej plecach, gdy na ekranie pojawiło się zdjęcie
Chada. Przez ostatnie dni widywała tę podobiznę niezliczoną ilość razy, ale
zawsze uderzała ją tak samo. Poczuła, że trzęsie się pomimo koca owiniętego
wokół ramion. Ten chłód przeszywał ją aż do kości i żadne ciepłe przykrycie
nie było w stanie go przepędzić. Niemal czuła, jak trupia dłoń wędruje po jej
ciele, czule muskając jej skórę tylko po to, by za chwilę brutalnie złapać ją za
gardło i zacząć dusić.
— Dosyć tego. — Dla znajdującego się na krawędzi szaleństwa umysłu
Holly szybkie i zdecydowane słowa mamy były jak trzaśnięcie biczem,
podobnie jak jej ruchy. W jednej sekundzie widziała ją tylko kątem oka, a w
następnej kobieta siedziała już na kawowym stoliku twarzą do córki,
zasłaniając wiszący na ścianie telewizor.
Nie były do siebie podobne. Samantha była wysoka, miała ścięte do ramion,
proste włosy farbowane na ciemnorudy kolor, które dodatkowo uwydatniały
jej ostre rysy, i ciemne oczy skryte za szkłami okularów. Wszystko to, wraz
ze szczupłym ciałem opakowanym w garniturowe spodnie, ołówkowe
spódnice, idealnie wyprasowane koszule, eleganckie garsonki i
kombinezony, dawało wrażenie silnej, zdecydowanej kobiety.
Jej nieugiętość była godna podziwu i może właśnie dlatego osiemnastoletnia
Holly przeżyła tak wielki zawód, gdy po raz pierwszy musiała prowadzić ją
do łóżka, kiedy to po powrocie ze szkoły trzy dni po odejściu ojca znalazła ją
pijaną, leżącą na schodach.
Holly, podobnie jak jej siostra, była bardziej jak tata. Miała jego jasne włosy,
szaroniebieskie oczy i uśmiech tak ciepły, że mógłby stopić śnieg, podobnie
jak kiedyś, dawno temu, stopił serce Chada. Przynajmniej on tak właśnie
twierdził. Jej uroda w przeciwieństwie do tej mamy była delikatna i miękka,
przywodząca na myśl ostrożne, lecz płynne pociągnięcie pędzla na płótnie.
A teraz siedziały naprzeciw siebie, patrząc sobie w oczy z identyczną
zaciętością, jak dwa zupełnie inne odłamki tego samego roztrzaskanego
dawno temu lustra.
— Czego konkretnie masz dosyć, mamo? — Jej głos był zachrypnięty, gardło
zdarte od wielogodzinnego płaczu.
— Na litość boską, spójrz na siebie, Holly. Potrzebowałaś kilku dni,
rozumiem to. Ale najwyższy czas wziąć się w garść i doprowadzić do
porządku. — Samantha pochyliła się do przodu, by dosięgnąć dłoni Holly i
powstrzymać ją przed obracaniem pierścionka na palcu. Dziewczyna robiła to
zawsze, gdy była zdenerwowana, a w ostatnich dniach ten nawyk stał się
wręcz obsesją. — Pojutrze jest pogrzeb, powinnyśmy zamówić wiązanki dla
Toppera i Ashley.
— Nie idę na pogrzeb.
— Co prawda jest niedziela, ale dzwoniłam do Margery i mówiła, że spływa
bardzo dużo zamówień i ma pełne ręce roboty, więc kwiaciarnia jest otwarta
— kontynuowała matka, nie słysząc albo nie chcąc usłyszeć tego, co
powiedziała córka. — Idź pod prysznic, a ja zrobię ci coś do jedzenia i
pojedziemy razem, co ty na to?
— Nie idę na pogrzeb — z trudem powtórzyła głośniej. — Przynajmniej nie
na ten, o którym mówisz, a podejrzewam, że nie będziesz równie chętna,
żeby pojechać ze mną po kwiaty dla Chada.
Wspólne pożegnanie Ashley i Toppera odbywało się w tym samym czasie co
pogrzeb Chada, z tą różnicą, że dla tej dwójki przewidziano wcześniej mszę
w kościele, na którą Chadwick nie mógł liczyć. Kwestia jego pochówku
wzbudziła wiele kontrowersji, jednak większość mieszkańców była zgodna,
że nie zasłużył na pożegnanie równe temu, jakie zaplanowano dla jego ofiar.
Niektórzy twierdzili, że nie powinien być nawet pogrzebany na tym samym
cmentarzu.
Ostatecznie stanęło na tym, że odbędzie się cichy pogrzeb ograniczony
wyłącznie do uproszczonego obrzędu odprawionego przez pastora z
sąsiedniej miejscowości, w czasie gdy Ashley i Topper dostaną należne im
wyrazy szacunku podczas mszy w kościele. Wszystko zostało przemyślane
tak, by pożegnanie Chada zakończyło się, nim procesja żałobna dotrze z
kościoła na cmentarz, na którym miały zostać pochowane tragicznie zmarłe
nastolatki.
Holly nie sądziła, by naprawdę robiło mu to różnicę. Chad nie był wierzący,
ale była wściekła, że społeczność Norwood odebrała mu nawet coś tak
fundamentalnego. Zamierzali załatwić sprawę, jakby chodziło o zakopanie
potrąconego psa — pozbywali się problemu szybko i po cichu, żeby jak
najmniej osób zwróciło uwagę na całą sprawę. Teraz nawet jeśli ktoś
zamierzał przyjść na jego pogrzeb, nie zrobi tego, bo właściwsze będzie mu
się wydawało uczestniczenie w pożegnaniu Ashley i Toppera.
Poza nią — bo Holly, na przekór wszystkim, zamierzała pożegnać się z
Chadem, nawet jeśli mieszkańcy miasta mieliby ją za to spalić na stosie. Nie
zdziwiłaby się, gdyby jej matka była pierwsza do podłożenia ognia.
— To naprawdę zły pomysł — oznajmiła kategorycznie Samantha, jakby
naprawdę wierzyła, że jej słowa mogą cokolwiek zmienić. — Twoja sytuacja
jest wystarczająco zła, z plotkami o twoim udziale w tym wszystkim. Nie
powinnaś dawać ludziom kolejnych powodów do mówienia na twój temat.
Była tego świadoma, naprawdę. Wieść o jej przesłuchaniach rozniosła się z
prędkością światła. W miejscach takich jak Norwood wystarczyła plotka,
zaledwie cień podejrzenia, by znaleźć się na celowniku opinii społecznej,
która krzywym okiem patrzyła na wszystko, co choć trochę wystawało poza
sztywne ramy tego, co znała. Chad, chociaż nie żył, ciągnął Holly za sobą i
jeśli chciała się ratować, powinna jak najszybciej się od niego odwrócić i
dołączyć do zbiorowego linczu.
Ludzie od zawsze lubili Holly. Była dobrą, uroczą dziewczyną,
wolontariuszką w schronisku i w domu kultury, mieszkańcy zwracali się do
niej z uśmiechem. Nie mogła powiedzieć, że zupełnie nie zależy jej na opinii
innych ani że nie chce pożegnać przyjaciół, którzy przecież byli dla niej
ważni.
Jednak nikt i nic na tym świecie nie było ważniejsze od Chada. Stawiała go
na pierwszym miejscu, podobnie jak ona była ponad wszystkim dla niego. Ty
i ja — mówili sobie i dobrze wiedzieli, ile prawdy kryje się za tymi prostymi
słowami. To zawsze była ich dwójka przeciwko światu, od samego początku.
I chociaż wszystko inne uległo zmianie, to pozostawało niezmienne.
Wybór był więc oczywisty i Holly dokonywała go z niezachwianą
pewnością, nawet jeśli miał na zawsze nadać jej łatkę dziewczyny, która
opowiedziała się po stronie mordercy:
— Przekaż ode mnie kondolencje burmistrzowi i pani Holt.
Rozdział 4
— Przestań się denerwować — zganił ją, wyciągając rękę, żeby spleść ich
dłonie i powstrzymać Holly przed nerwowym obracaniem pierścionka na
palcu.
Ten nawyk doprowadzał go do szału, głównie dlatego, że nie cierpiał widzieć
ją niespokojną. W dodatku najczęściej zupełnie niepotrzebnie, ale taki był już
urok Holly — wszystkim przejmowała się trochę za bardzo.
On za to na ogół przejmował się niewystarczająco, więc może to dzięki temu
byli dla siebie tak idealni.
— To absurdalne, że w ogóle bierzesz pod uwagę, że mogliby cię nie polubić,
podczas gdy nie ma takiej możliwości, żeby cię nie pokochali — zapewnił
całkiem szczerze, ale Holly przewróciła oczami.
Oczywiście, że mu nie wierzyła, bo dlaczego miałaby? Fakt, że nawet on
kompletnie stracił dla niej głowę, serce i wszystko inne, co składało się na
Chadwicka Myersa, najwyraźniej nie był dla niej żadnym argumentem.
— Skąd niby możesz to wiedzieć?
— Z własnego doświadczenia. — Uniósł jej dłoń i pocałował knykcie. — No
weź, w ciągu trzech miesięcy zjednałaś sobie wszystkich moich przyjaciół i
moich rodziców. Zrobienie dobrego wrażenia na kilku ciotkach i wujkach to
pikuś w porównaniu z zaprzyjaźnieniem się z pierwszą suką Norwood.
— Nie mów tak o Maddie — sapnęła oburzona, uderzając go w ramię. —
Gdyby cię słyszała, poczułaby się urażona, że zawężasz ten tytuł tylko do
Norwood. Jestem pewna, że nie ma sobie równych w całym hrabstwie —
dodała, a Chad parsknął śmiechem.
Madeline, jak Holly się w końcu przekonała, potrafiła być wspaniałym
materiałem na przyjaciółkę, kiedy chciała. Problem w tym, że bardzo rzadko
chciała. Przez dziewięćdziesiąt pięć procent czasu wynosiła sukowatość do
rangi sztuki i nosiła swój tytuł z dumą niczym koronę królowej balu.
Holly chętnie zostałaby z Chadem w samochodzie dłużej, śmiejąc się z ich
przyjaciół do wieczora, a potem pojechała prosto na pokaz fajerwerków i
imprezę u Toppera. Jednak zanim będzie mogła cieszyć się tą lepszą stroną
swojego związku, musiała znieść tę gorszą.
Bycie dziewczyną Chadwicka Myersa wiązało się z tym, że ciągle coś komuś
trzeba było udowadniać.
Uczniom South Stanly — że wbrew powszechnej opinii nie jest jedynie jakimś
tymczasowym, nic nieznaczącym dodatkiem u jego boku. Przyjaciołom Chada
— że nie jest od nich gorsza i że nie są w stanie zmusić ją, by odeszła. Jego
rodzicom — że nie jest dziewczyną, która pojawiła się w ich domu na szybki
numerek z ich synem i zaraz ulotni się, podobnie jak jej poprzedniczki.
Każdemu po kolei udowadniała, że zasługuje na miejsce w życiu Chada,
jakby sam fakt, że ją kocha, nie wystarczał. I robiła to bez zająknięcia,
bo była to niewielka cena w zamian za jego miłość.
A teraz czekała ją rodzinna uroczystość ze wszystkimi jego krewnymi i
chociaż nie wiedziała, co takiego tym razem przyjdzie jej udowadniać, to
bazując na poprzednich doświadczeniach, mogła zakładać, że nie będzie
łatwo. Nic nigdy takie nie było.
— Idziemy — zarządził miękko, ściskając jej rękę ostatni raz, zanim ją puścił
i wysiadł z samochodu.
Okrążył pojazd i otworzył drzwi Holly, kłaniając się przy tym teatralnie. Całą
drogę od jej domu robił wszystko, żeby się rozluźniła. Bez większego skutku,
ale Holly doceniała jego starania.
— Chciałem, żebyś poznała moją rodzinę, bo są częścią mojego życia, a ja
chcę, żebyś miała udział we wszystkim, co się na nie składa — zaczął, gdy
ruszyli w stronę domu. Zatrzymali się przed drzwiami i Chad z czułością
założył jej kosmyk jasnych włosów za ucho. — Ale nie traktuj tego jak sprawę
życia i śmierci, bo oni nie są najważniejsi. Ostatecznie to zawsze jesteśmy ty i
ja, Stokrotko. Tylko to jest prawdziwe.
— I tylko to się liczy — dokończyła i dokonała małej poprawki swojej
wcześniejszej myśli. Nic nigdy nie było łatwe, oprócz tego. Bo kochanie
Chada było najprostszą rzeczą na świecie.
Przyciągnął ją do siebie, całując w czoło, w tym samym momencie, w którym
otworzyły się drzwi frontowe.
— Co tak stoicie? — Sylvie zmierzyła ich spojrzeniem. — Dlaczego nie
wchodzicie do środka?
— Bo Holly się stresuje — wyjaśnił usłużnie z rozbawionym wyrazem twarzy.
Zmiana z Chada, który wyznawał jej miłość, mówiąc, że liczy się dla niego
bardziej niż wszystko inne, w syna, jakiego chcieli widzieć jego rodzice, była
natychmiastowa. Jak na zawołanie stał się odrobinę rozpieszczonym,
czarującym chłopakiem, którym można się chwalić i z którego można być
dumnym. — Boi się, że jej nie polubią.
— Oczywiście, że jej nie polubią — prychnęła kobieta. Chociaż jeszcze
chwilę temu ganiła ich za to, że nie weszli do środka, teraz sama nie
wyglądała, jakby spieszyło jej się do gości. — To banda zadufanych w sobie
snobów kochających jedynie pieniądze i władzę. Oni nie lubią nawet siebie
samych ani innych członków rodziny. Właśnie dlatego obchody czwartego
lipca w rodzinie Myersów są takie cudowne. — Przewróciła oczami,
podkreślając swój sarkazm, chociaż perfekcyjny uśmiech nawet na chwilę nie
opuścił jej twarzy.
Sylvie Myers okazywała swoją sympatię wobec ludzi w specyficzny sposób.
Była miła zawsze i dla wszystkich, bo jako jedna z najważniejszych kobiet w
mieście nie mogła pozwolić sobie na to, żeby coś zniszczyło jej
nieposzlakowaną opinię. Holly nigdy nie usłyszała od niej złego słowa, nawet
gdy matka chłopaka uważała ją za jego seksprzyjaciółkę.
Jednak wyłącznie wtedy, kiedy naprawdę kogoś lubiła, pozwalała sobie na
szczerość taką jak teraz. Wciśnięty pomiędzy wystudiowane uśmiechy
idealnej pani domu komentarz dający do zrozumienia, że w rzeczywistości nie
znosi rodzinnych obchodów Święta Niepodległości, o których mówiło całe
miasto, i o wiele bardziej wolałaby spędzić ten dzień przed telewizorem w
poplamionym dresie i z lampką wina, zamiast dusić się w makijażu i drogiej
sukience, której zazdrościć jej będą wszystkie koleżanki.
— Ale nie przejmuj się, kochanie, wyglądasz ślicznie. Szybko zapomną, że
jesteś kimś z zewnątrz — zapewniła i skinęła głową, by weszli do środka.
Holly zdawała sobie sprawę, że nie jest wyjątkiem i każda dziewczyna
stresuje się poznaniem rodziny swojego chłopaka, bo to było całkiem
zrozumiałe. Jej jednak nie przerażało spotkanie krewnych Chada, tylko to,
kim ci krewni byli.
Rodzina Myersów sama w sobie potrafiła być przytłaczająca. Żyli
w Norwood i byli częścią społeczeństwa, ale miliony na koncie stawiały ich
nieco ponad wszystkimi. Ojciec Chada był właścicielem wartego majątek
pola golfowego, a i tak było to dla niego tylko rodzajem hobby, skromnym
dodatkiem do głównego zajęcia. Sylvie w podobny sposób traktowała swoją
pracę, bo chociaż mogłaby nie pracować w ogóle, założyła firmę zajmującą
się organizacją wesel i obecnie z jej usług korzystały pary młode w całym
hrabstwie.
A tego dnia ich dom był wręcz wypełniony ludźmi, którzy stanowili definicję
sukcesu, władzy i potęgi. Holly siedziała przy stole naprzeciwko senatora
stanu, który był bratem Devona i ojcem chrzestnym Chada, a obok po swojej
lewej miała ciotkę chłopaka, która wyszła za producenta filmowego i
zastanawiała się, co, do cholery, Chad sobie myślał, zakochując się akurat w
niej — dziewczynie z przeciętnej rodziny, z rodzicami po rozwodzie i matką,
która w każdy piątek jeździła na spotkania anonimowych alkoholików, bo tak
poradziła jej terapeutka, do której kobieta zaczęła chodzić po tym, jak prawie
umarła z przedawkowania leków nasennych.
— Więc, Holly… — zagaił ze swojego miejsca senator, obserwując ją z
nieskrywanym zainteresowaniem. Chociaż nie był całkowicie zadowolony z
tego, co widzi, maskował to tym samym uśmiechem, którym zdobywał
wyborców. — Jestem ciekaw twojej pracy w ramach wolontariatu. Chad
wspominał nam wcześniej, że jesteś zaangażowana w pomoc innym. To
bardzo szlachetne. — W jego ustach to słowo brzmiało prawie jak obelga.
Holly już wcześniej odkryła, co tak gryzło senatora Myersa w jej zajęciach
pozaszkolnych i we wszystkim, co sobą reprezentowała. Był człowiekiem
polityki, więc według niego każde działanie musiało ostatecznie przynosić mu
jakąś korzyść, nawet jeśli nie zawsze materialną. Podejrzewała, że podobnie
rysował się światopogląd większości zebranych, w końcu bardzo trudno jest
zbić fortunę na byciu dobrym dla innych.
Chad pasował do nich idealnie. Był skazany na sukces, jakby ten płynął w
jego żyłach, i jakąkolwiek ścieżkę wybierze, na jej końcu czekało go
powodzenie. Tymczasem Holly w każdy sobotni poranek jechała do
schroniska, żeby sprzątać kojce i klatki, karmić, kąpać, wyprowadzać
zwierzaki, których nikt nie chciał, i dawać im odrobinę miłości, a w tygodniu
poświęcała popołudnia na pomaganie problematycznym dzieciakom w
odrabianiu lekcji. Robiła dużo dla innych i bardzo niewiele dla siebie, co
było całkowitym zaprzeczeniem sposobu, w jaki żyli krewni Chada.
— Zgadza się, pomaganie daje mi naprawdę dużo satysfakcji —
odpowiedziała uprzejmie. — Jestem wolontariuszką w miejscowym
schronisku dla zwierząt i w domu kultury. Mamy tam program pomocy
dzieciom, które z różnych powodów nie radzą sobie z nauką, zazwyczaj przez
zaburzenia rozwoju, albo po prostu potrzebują trochę więcej uwagi niż inne
dzieci.
— To doprawdy szlachetne — powtórzył się, kiwając głową w aprobacie, lecz
ton jego głosu sugerował, że zaraz padnie jakieś „ale”. — Ale samą
satysfakcją nie zapewnisz sobie przecież dobrego życia. No chyba, że sądzisz,
że o to zatroszczy się za ciebie Chadwick i że to on będzie zarabiał na was
dwoje, podczas gdy ty będziesz karmić bezpańskie pieski.
Holly poczuła, jak siedzący obok niej chłopak tężeje na sugestię wuja, że
Holly jest z nim dla pieniędzy.
— Holly jest jedną z najlepszych uczennic w naszym roczniku — wtrącił się.
Czuł palącą złość, ale dobre wychowanie nie pozwoliło emocjom nad nim
zapanować. — Ma świetne wyniki i jest zaangażowana w pisanie szkolnej
gazetki. Bez trudu zda egzaminy w przyszłym roku i dostanie się na wybrane
studia. Ma na to większe szanse niż ja.
— Jesteś więc nie tylko dobra, ale też ambitna, świetnie — zauważył z
uznaniem senator. Coraz więcej osób przy stole przerywało rozmowy, by go
posłuchać. — Nie sądzisz jednak, że marnując czas na bezdomne psy i obce
dzieci, pozbawiasz się szansy na lepszy rozwój? Mogłabyś przecież w tym
czasie robić coś, co naprawdę zaprocentuje w przyszłości, nie myślałaś o tym
w ten sposób? Te dzieciaki mają przecież rodziców czy opiekunów. To ich
rola, żeby się nimi zajmować, a nie twoja.
— W schronisku mieliśmy psa, który trafił do nas z interwencji po zgłoszeniu,
że właściciel się nad nim znęca — zaczęła, z wściekłości z trudem panując
nad głosem.
Na moment zapomniała o robieniu dobrego wrażenia. Kochała to, czym się
zajmowała, całym sercem i to nie pozwoliło jej siedzieć cicho. Nie miała
wątpliwości, że w razie potrzeby Chad stanie po jej stronie. Wiedział, ile dla
niej znaczy pomaganie innym.
— Był nieufny i agresywny, atakował ludzi i inne psy. Właścicielka
schroniska rozważała uśpienie go, więc zgłosiłam się na ochotniczkę, żeby się
nim zająć. W pierwszym tygodniu ugryzł mnie tak mocno, że musieli założyć
mi szwy, ale wciąż przychodziłam do niego każdego dnia, powoli ucząc go, że
może mi zaufać. Wie pan, gdzie jest teraz? — zapytała i nie czekając na
odpowiedź, dodała: — W kochającym domu, z rodziną, która go uwielbia.
Nie miałby tego, gdyby nie ja. A pomoc dzieciakom? Tony, chłopiec, którym
się zajmuję, jest w spektrum autyzmu. Jego ojciec zostawił rodzinę, gdy
dowiedział się, że syn nie jest w pełni „normalny”, więc mama wychowuje go
sama, ale chociaż chce, nie jest w stanie poświęcić mu wystarczająco dużo
uwagi, bo pracuje po dwanaście godzin dziennie i jest wykończona. Ja
pomagam mu nie tylko odrobić zadania, ale też daję mu takie małe rzeczy jak
pójście do lodziarni czy na plac zabaw. Uczę go, jak dogadywać się z innymi
dziećmi, żeby miał szansę czuć się jak każdy inny chłopiec.
Chad ścisnął jej dłoń i Holly nie była pewna, czy to gest wsparcia, czy
sugestia, żeby przestała, ale słowa cisnące się na usta były zbyt silne, by je
zatrzymać:
— Jasne, zapewne to nie jest tak ważne jak bycie członkiem senatu i nie
sprawi, że będę bogata, ani nie da mi władzy, ale z całym szacunkiem, nie
pozwolę sobie wmówić, że marnuję czas, jeśli sprawiam, że dzięki mnie czyjeś
życie stanie się choć trochę lepsze.
Gdy skończyła, przy stole było już zupełnie cicho. Wszyscy wpatrywali się w
nią w nieskrywanym zdziwieniu, może z powodu jej słów, a może przez sam
fakt, że odezwała się w ten sposób do senatora.
Poczuła, że jej policzki stają się czerwone, i już miała zacząć przepraszać za
swój wybuch, gdy mężczyzna otrząsnął się z wrażenia, jakie na nim wywarła,
i parsknął śmiechem.
— Teraz rozumiem, co mój chrześniak w tobie widzi. Zastanawiałem się, co
taka cicha myszka przy nim robi, ale ty naprawdę pasujesz do tej rodziny. —
Nadal rozbawiony pokręcił głową, ale w jego oczach błyszczało coś, czego
Holly nie spodziewała się znaleźć w nikim przy tym stole, a już na pewno nie
w tym ważnym polityku. Uznanie. Dziewczyna najwyraźniej mu
zaimponowała. — Podoba mi się ten ogień, może cię zaprowadzić do
wielkich rzeczy. — Mężczyzna spojrzał na Chada i powiedział: — Trzymaj ją
blisko, chłopcze, bo chociaż wygląda niepozornie, ma większe jaja niż
połowa moich szanownych kolegów polityków.
***
Senator nie przyjechał na pogrzeb swojego chrześniaka. Właściwie
żaden z obecnych tamtego dnia na obiedzie krewnych się nie pojawił.
Holly nie spodziewała się tłumów, jednak nawet przez chwilę nie pomyślała,
że w ostatnim pożegnaniu Chadwicka Myersa, chłopaka, który skupiał na
sobie uwagę wszędzie, gdzie się pojawił, będą uczestniczyć zaledwie trzy
osoby.
Myersowie mieli dużą rodzinę. Nawet jeśli jej członkowie nie zawsze pałali
do siebie sympatią, to wszystkich, zarówno ze strony Devona, jak i Sylvie,
łączyło silne poczucie przynależności. Holly była pewna, że mimo dzielących
ich różnic są dla siebie na swój sposób ważni.
Teraz jednak o wiele ważniejsze okazało się dla nich to, co mieli do
stracenia. Nikt nie zamierzał ryzykować utraty twarzy, żeby okazać wsparcie
rodzicom opłakującym stratę dziecka. Oprócz Holly, ale ona przecież nie
przyszła dla nich, lecz dla samej siebie i dla Chada. Nie zdobyła się nawet na
odwagę, by podejść i złożyć kondolencje.
Przez ostatni rok spędziła w ich domu niezliczoną ilość godzin, była
zapraszana zarówno na rodzinne uroczystości, jak i zwykłe obiady we
czwórkę. Gdy zostawała na noc, Sylvie czasami robiła jej śniadanie, a gdy
miała na to czas, piły razem poranną kawę na werandzie.
Była traktowana jak członek rodziny, ale w rzeczywistości jedynym, co
łączyło ich trójkę, był Chadwick. Teraz, gdy go zabrakło, stali się na powrót
obcymi dla siebie ludźmi.
Pastor wygłosił zadziwiająco długą przemowę, jakby dużą liczbą słów mógł
zastąpić małą liczbę żałobników. Mówił o duszach, które zbłądziły i oddaliły
się za bardzo od Stwórcy, ale w jego głosie nie było słychać nagany. Gdy
prosił Boga, by wybaczył Chadwickowi jego grzechy i przyjął go do siebie,
Holly ze zdziwieniem odkryła, że mówi to z serca, a nie tylko dlatego, że coś
musi powiedzieć.
Wątpiła jednak, by Chad docenił starania duchownego. Prawie mogła
usłyszeć jego szyderczy śmiech na słowa o odkupieniu. Zawsze powtarzał, że
trafi do piekła.
— Tacy jak ja muszą korzystać ze wszystkich przyjemności za życia —
powiedział jej kiedyś, a jego oczy błyszczały niebezpiecznie. — Bo po śmierci
nie czeka nas nic dobrego. — A potem ją pocałował, jakby była jego ulubioną
przyjemnością, i Holly przyszło do głowy pytanie, co dokładnie miał na myśli.
Chętnie by mu je teraz zadała. Ale jeszcze bardziej chciałaby dowiedzieć się,
gdzie jest. Piekło sprowadził na nich wszystkich, na Holly, więc do jak
okropnego miejsca trafił on sam? Znowu poczuła to samo przeszywające
zimno, które najpierw pieściło jej skórę, a później, gdy nie była
wystarczająco silna, by je zwalczyć, jednym wyważonym ruchem odbierało
jej zdolność oddychania.
Tym razem uwagę jej umysłu odwróciło poruszenie, które wychwyciła kątem
oka. Była tak pochłonięta własnymi myślami i narastającą paniką, gdy tępo
wpatrywała się w dębową trumnę opuszczaną do wykopanego dołu, że nie
zauważyła procesji żałobnej kroczącej główną aleją. Jej uczestnicy zmierzali
na drugi koniec cmentarza. Na życzenie rodzin Ashley i Topper mieli zostać
pochowani jak najdalej od Chada, co oznaczało, że żałobnicy musieli przejść
obok miejsca, w którym wciąż trwało ostatnie pożegnanie Chadwicka.
Trumny były identyczne, jedyną różnicę stanowiło to, że tę Toppera nieśli
zawodnicy z jego drużyny futbolowej, a jej wieko przykrywała koszulka z
numerem chłopaka. Holly nadal nie mogła uwierzyć, że w środku znajdują
się jej przyjaciele. To wciąż wydawało się takie nierealne.
Żałobnicy zauważyli Holly o wiele wcześniej niż ona ich. Podczas gdy
dziewczyna wciąż chłonęła wzrokiem widok trumien, uczniowie i
mieszkańcy idący zaraz za rodzinami nastolatków patrzyli na nią i na
rodziców Chada, jakby ich obecność przy grobie chłopaka była policzkiem
wymierzonym w pamięć o jego ofiarach. Ich twarze wyrażały jawną
dezaprobatę, spoglądali z pogardą i nienawiścią, a z każdym krokiem, który
zbliżał ich do opłakujących mordercę, narastały też gorączkowe szepty.
Najpierw dostrzegła Maddie. Szła z przodu, bez Ellisa, objęta przez jedną z
cheerleaderek. Nawet nie próbowała ukryć łez, jej policzki zdobiły smugi
ciemnego tuszu, a śliczna twarz wykrzywiała się w bólu. Madeline Kelly,
jaką wszyscy znali, nigdy nie pozwoliłaby sobie na pokazanie się publicznie
w takim stanie, ale teraz dla nikogo nie miało to znaczenia. Widok
przyjaciółki rozdzierał duszę Holly, jednak nie zrobiła nic, by okazać jej
jakiekolwiek wsparcie.
Widziała też komendanta Harrella, który szedł sam, więc najwidoczniej Ellis
wciąż znajdował się w szpitalu, i burmistrza wpatrującego się z kamienną
miną w trumnę syna. Później dostrzegła swoją mamę z Olivią nieco bardziej
z tyłu, a także mnóstwo ludzi, którzy przyszli raczej z poczucia powinności
niż z faktycznego żalu.
Rozpoznała niemalże każdą twarz w tłumie. To byli ludzie, których znała od
dziecka, chociażby z widzenia. Dorastała, mijając ich na ulicy, na szkolnym
korytarzu czy w kościele podczas niedzielnej mszy. Była jedną z nich i
powinna być teraz tam, z nimi, ale było za późno na takie myśli. Wszyscy już
ją widzieli, poznali jej stanowisko w tej sprawie, już została napiętnowana.
Dokonała wyboru i nie mogła go cofnąć, nawet gdyby chciała. Pozostało jej
jedynie czekać na cenę, jaką przyjdzie jej za ten wybór zapłacić.
Nie była pewna, czy rzeczywiście czekały ją w życiu jakieś wielkie rzeczy,
ale bardzo chciała wierzyć, że ogień, który senator dostrzegł w niej tamtego
dnia, pomoże jej przetrwać, cokolwiek ją spotka.
Bo coś kazało jej sądzić, że to zaledwie początek.
Rozdział 5
— Gotowa?
— Żeby stać się tematem numer jeden wszystkich rozmów i obiektem
nienawiści każdej zakochanej w tobie dziewczyny? Pewnie, kto by nie był?
Wprost nie mogę się doczekać. — Parsknęła ironicznym śmiechem,
rozglądając się niechętnie po szkolnym parkingu.
Ludzie gapili się na samochód Chada, gapili się na nią, próbując dostrzec
przez szybę jej twarz i odgadnąć tożsamość te kilka cennych sekund wcześniej
niż inni. Dotąd wiedzieli tylko, że nowa wybranka Chadwicka jest blondynką
— zdjęcie, które w piątek wieczorem trafiło do każdego ucznia South Stanly,
nie pokazywało jej twarzy. Według Chada przez weekend zdążyły już nawet
powstać listy z nazwiskami dziewczyn, które pasowałyby do tej widocznej na
fotografii. Holly poniekąd ciekawiło, czy ona w ogóle była brana pod uwagę
w tych próbach rozwiązania zagadki.
— Wiem, że nienawidzisz tego, co się zaraz stanie. — Chad, w
przeciwieństwie do niej, w typowym dla siebie stylu miał w głębokim
poważaniu to, że wszyscy o nich mówią.
Był do tego przyzwyczajony, ale Holly niewielu rzeczy nie znosiła bardziej niż
bycia w centrum uwagi, i chyba pierwszy raz szczerze życzył sobie, żeby jego
życie wyglądało inaczej. Ze względu na nią.
— Ale zanim rzucę cię na pożarcie wilkom, chcę, żebyś zawsze pamiętała, że
to wszystko tam… — Urwał.
Holly znała prawdę o tym, jak wyglądało jego życie. Chad wciąż jednak nie
był pewien, czy w pełni rozumiała, jak wielkim kłamstwem był cały ten obraz,
który stworzył dla ludzi. Co miał zrobić, żeby pamiętała, by nigdy nie wierzyć
w tego Chadwicka Myersa, który zaraz wysiądzie z samochodu, bo sobą czuł
się tylko przy niej?
— Ty i ja, Stokrotko. Tylko to jest prawdziwe i tylko to się liczy.
To był pierwszy raz, gdy powiedział te słowa, i z jakiegoś powodu spodobały
jej się bardziej niż „kocham cię”, które usłyszała w ten weekend. Wtedy
jeszcze nie miała pojęcia, co tak naprawdę oznaczają ani jak ważne się dla
niej staną.
Nie, w tamtym momencie były jedynie szczerym wyznaniem, które podnosiło
ją na duchu, gdy tego potrzebowała.
— No to jedźmy z tym cyrkiem. — I tak nie było odwrotu.
Holly przeczytała kiedyś, że każda dziewczyna zasługuje na to, by
przynajmniej raz w życiu przeżyć moment zupełnie jak z filmu — namiętny
pocałunek w deszczu z miłością swojego życia, nocną przejażdżkę
samochodem przy akompaniamencie ulubionej piosenki albo chociaż zejście
po pałacowych schodach w pięknej sukni balowej rodem z bajki o
księżniczkach.
Wszystko wskazywało na to, że właśnie dostała od życia swój moment. Z tą
różnicą, że jej pochodził raczej z tandetnego filmu o rozterkach nastolatków
w liceum. Bo gdy tylko wysiadła z samochodu chłopaka, spojrzenie każdej
pary oczu spoczęło na niej. Chad okrążył auto i splótł ich dłonie, jedynie
podsycając gorączkowe szepty. Na pozór biła od niego ta sama dobrze znana
wszystkim obojętność, ale kiedy spojrzał w oczy Holly, dziewczyna widziała w
nich troskę, jakby niemo pytał, czy jest gotowa.
Nie sądziła, by kiedykolwiek miała naprawdę poczuć się gotowa, by stać się
tematem numer jeden na bardzo długi czas, ale to nie było coś, na co miała
wpływ, i mogła jedynie zacząć się do tego jak najszybciej przyzwyczajać.
Skinęła głową i razem z nim ruszyła przez parking w stronę szkoły.
— Udawaj, że cię to nie obchodzi — powiedział cicho, otwierając przed nią
drzwi.
Było dosyć późno, ale po korytarzu wciąż kręciło się sporo osób. Holly z
przerażeniem odkryła, że czekali tam specjalnie. Na nią.
— Niech się gapią i gadają, ile chcą. Tylko tyle mogą robić. Stać z boku i
zazdrościć.
***
Słowa Chada rozbrzmiewały w głowie Holly, gdy przekraczała próg
szkoły w pierwszym dniu zajęć po strzelaninie. South Stanly było
zamknięte przez tydzień, po części jako wyraz szacunku dla Ashley i
Toppera, jednak głównie przez dochodzenie prowadzone w celu
znalezienia powodów zbrodni Chadwicka. Zaangażowane w sprawę
służby chciały zrozumieć, co go do niej skłoniło, znaleźć jakieś
wyjaśnienie, ale na razie nie było żadnego. Nieważne, kogo pytali ani jak
dokładnie odtworzyli ostatnich kilkanaście godzin jego życia, wszystko
składało się na tę samą historię.
Chad Myers jednego dnia był normalnym, popularnym dzieciakiem, który po
środowym treningu umawiał się na wspólne wyjście z drużyną w piątek po
meczu, a w czwartek rano wszedł do szkoły z bronią i zabił dwie osoby. Im
dłużej Holly o tym myślała, tym mniej sensu to miało i tym więcej pytań
rodziło się w jej głowie. I nie miała pojęcia, komu mogła je zadać.
Zarówno tamten dzień, gdy wszyscy dowiedzieli się o jej związku z Chadem,
jak i ten, kiedy po raz pierwszy weszła do szkoły jako dziewczyna mordercy,
były do siebie w pewien sposób podobne. Znów wszyscy patrzyli na nią,
mówili na jej temat i ją oceniali. Jednak tym razem towarzyszyła temu
mieszanka zupełnie innych emocji.
Wtedy była to ciekawość, bo nagle wyszło na jaw coś, o czym nikt wcześniej
nie miał pojęcia, odrobina zazdrości, że to ją Chadwick trzymał za rękę,
chociaż z żadną inną dziewczyną nigdy tego nie robił, i cała masa ekscytacji,
bo w Norwood rzadko działo się coś ciekawego, więc kiedy już zdarzały się
wyjątki, interesowały one każdego.
Natomiast teraz nad wszystkim przeważała nienawiść. Patrzyli na nią, jakby
to ona pociągnęła za spust, i Holly mniej więcej w połowie drogi do szafki
zrozumiała dlaczego. Bo ta wszechobecna niechęć wcale nie była
wymierzona w nią, przynajmniej nie bezpośrednio.
Osobą, do której tak naprawdę ją kierowali, był Chad, ale problem z
nienawiścią polega na tym, że jest jak ciemna chmura burzowa — lubi być
zauważona, domaga się uwagi. Trudno więc nienawidzić kogoś, kto nie żyje.
A skoro Chad nie mógł jej odczuć, wszystko skupiło się na Holly. Chmury
już zaczynały gromadzić się nad jej głową jak stado pszczół, domagając się,
by uniosła wzrok i poczuła niepokój przed nadchodzącą burzą.
Tylko że nawet jeśli te dni były podobne, ona nie była już tą samą Holly,
która dwanaście miesięcy temu weszła do szkoły za rękę z
najpopularniejszym chłopakiem w mieście.
„Udawaj, że cię to nie obchodzi” — poradził jej wtedy i Holly posłuchała.
Udawała tak długo, aż naprawdę przestała się przejmować. Bo jakie
znaczenie miało to, co o niej mówią? Była dziewczyną Chada i zaprzyjaźniła
się z jego przyjaciółmi — osiągnęła dwie rzeczy, których nikomu innemu ze
szkoły nigdy się nie udało. I czy tego chciała, czy nie, dawało jej to poczucie
wyższości. Bo była lepsza niż inni.
Mogli więc wymyślać na jej temat największe bzdury, a ona wciąż była górą,
podczas gdy im zostało tylko pragnienie, aby znaleźć się na jej miejscu.
I chociaż teraz nie było już śladu po tamtej zazdrości, jedno się nie zmieniło.
Nadal mogli tylko mówić i się gapić. A żadne słowa czy krzywe spojrzenia
nie mogły skrzywdzić jej bardziej niż utrata Chada.
Nie okazała słabości. Całą drogę od wejścia aż do swojej szafki przeszła z
dumnie podniesioną głową, pozwalając, by odprowadzające ją nienawistne
spojrzenia napotykały spuchnięte od płaczu oczy i ciemne cienie pod nimi.
Bez Chada stawała się wrakiem, więc mogła przynajmniej zapewnić gapiom
dobry widok, gdy będzie szła na dno.
Grupka dziewczyn stojąca nieopodal nie kryła się specjalnie z tym, że o niej
rozmawiają. Wpisując kod, Holly słyszała ich ściszone głosy i czuła na sobie
ich wzrok, ale nie spojrzała w tamtą stronę. Zwrócenie na nie uwagi dałoby
im zbyt wiele satysfakcji. Niemniej kiedy metalowe drzwiczki ustąpiły,
otworzyła je szarpnięciem, ciesząc się z prowizorycznej osłony przed
ciekawskimi spojrzeniami.
Nie była gotowa na jego widok. Przez te wszystkie godziny, jakie w ostatnich
dniach spędziła przed telewizorem, oglądając wiadomości, widziała jego
twarz niezliczoną ilość razy. Wszystkie stacje udostępniały jedno i to samo
zdjęcie. Można je było znaleźć na stronie szkoły i przedstawiało po prostu
Chadwicka Myersa.
Jednak tym razem było inaczej. Z fotografii przyczepionej do wewnętrznej
strony drzwi patrzył na nią ten Chad, którego znała. Obejmował ją od tyłu,
szczerząc się wariacko do aparatu, podczas gdy Holly z równym
rozbawieniem na twarzy desperacko próbowała wyrwać się z uścisku, żeby
nie mógł spełnić swojej groźby i wrzucić jej do oceanu za ich plecami. W tle
widać było niewyraźne sylwetki Toppera i Ellisa, którzy dopingowali
przyjaciela.
Tamten upalny dzień w środku lata był jednym z ulubionych wspomnień
Holly. Z inicjatywy Chada całą szóstką wybrali się spontanicznie na drugi
koniec stanu, żeby spędzić czas na plaży.
A teraz stała tam sama — na korytarzu pełnym ludzi, którzy chcieli
zobaczyć, jak się rozsypuje. I przez moment niewiele brakowało, by im to
dała, bo w głowie słyszała śmiech Chada rozbrzmiewający przy jej uchu
tamtego dnia, a zaraz za nim podążała fala nieopisywalnego bólu.
Bo właśnie wtedy w pełni zdała sobie sprawę, że już nigdy więcej nie usłyszy
tego śmiechu.
Drzwiczki zaczęły zamykać się tak szybko, że Holly ledwie zdążyła wyrwać
się z pułapki własnych myśli i odskoczyć, zanim metal uderzył ją w twarz.
Odwróciła głowę, spoglądając na stojącą obok ciemnowłosą dziewczynę,
jedną z zawodniczek damskiej drużyny koszykówki. Z ręką wciąż na
ciemnoczerwonej szafce uśmiechała się krzywo, jakby była niemal
rozczarowana, że Holly w porę uniknęła ciosu.
To był gest, na który jeszcze kilka dni temu nikt by się nie odważył. Holly
była już tak przyzwyczajona do lepszego traktowania przez wzgląd na bycie
dziewczyną Chada, że w pierwszej chwili odebrało jej mowę.
— To prawda? — Miranda w końcu zabrała dłoń i zaczęła oglądać swoje
paznokcie, jakby chciała sprawdzić, czy w wyniku uderzenia o metal na
lakierze nie powstał żaden odprysk. Jej koleżanki stały kilka kroków dalej,
przysłuchując się z zainteresowaniem.
— Co konkretnie? — Poprzednim dźwiękiem, jaki Holly z siebie wydała,
były przeraźliwe krzyki, gdy w nocy znów dręczyły ją koszmary, więc teraz
jej głos był zachrypnięty, bez śladu zwyczajowej melodyjności.
— Podobno wiedziałaś, że twój psychiczny chłopak chciał nas powystrzelać.
To prawda? Dlatego nie przyszłaś do szkoły? — Zaciekawieni ludzie wkoło
nich zaczęli milknąć, a Miranda mówiła coraz głośniej. Podobało jej się
przedstawienie, jakie zrobiła. — Niektórzy mówią nawet, że pomogłaś mu to
wszystko zaplanować i dlatego cię przesłuchiwali. Za współudział możesz
dostać parę ładnych lat, tak słyszałam — dodała, tak jakby Holly
potrzebowała potwierdzenia, że wszyscy w mieście mówili tylko o tym.
— A ty w to wszystko wierzysz? — spytała w odpowiedzi, ale zanim
dziewczyna się odezwała, powiedziała: — Zresztą nieważne. Tak czy inaczej
nie świadczy to o tobie dobrze, bo jeśli nie wierzysz, a mimo to przychodzisz
bawić się moim kosztem kilka dni po tym, jak straciłam trzy ważne dla mnie
osoby, to jesteś zwykłą suką, którą cieszy tragedia innych.
Miranda nieco poczerwieniała ze wstydu i straciła swój wyniosły uśmieszek,
a przez korytarz przetoczyła się kolejna fala szeptów, ale Holly jeszcze nie
skończyła. Chociaż zdecydowanie powinna.
— Natomiast jeśli wierzysz w to, co mówią, i naprawdę sądzisz, że
przyłożyłam rękę do śmierci Toppera i Ashley, a mimo to wciąż mnie
prowokujesz, to jesteś po prostu idiotką.
Któraś z koleżanek koszykarki wciągnęła powietrze ze świstem. Holly
nachyliła się i ściszyła głos tak, by tylko Miranda ją słyszała.
— Bo jeśli twoim zdaniem jestem wspólniczką mordercy, to skąd pewność,
że nie przyszłam dzisiaj dokończyć tego, co zaczął?
Nie była sobą. Słowa padające z jej ust nie należały do tej dobrej Holly, która
nienawidziła przemocy, ale w jej głowie wesoły śmiech Chada mieszał się z
krzykiem umierającej Ashley z nocnego koszmaru i sama już nie wiedziała,
czy istnieje jeszcze miejsce dla dziewczyny, którą kiedyś była.
— Może zaraz wyciągnę broń i będziesz moją pierwszą ofiarą? — dodała i z
paskudną satysfakcją patrzyła, jak Miranda cofa się o krok.
Mruknęła jeszcze pod nosem coś obraźliwego i gdyby Holly miała zgadywać,
to nazwała ją psychopatką. Zaraz później odwróciła się do swoich koleżanek
i odeszła, więc nietrudno było stwierdzić, kto wygrał to starcie.
***
Dwie lekcje. Tyle Holly musiała czekać na konsekwencje swojego
zachowania przed rozpoczęciem zajęć.
Siedzenie w klasie z trzydzieściorgiem uczniów obserwujących ją czujnie,
jakby naprawdę miała zaraz wyciągnąć broń i urządzić rzeź, było tak
męczące, że kiedy na początku trzeciej lekcji została wezwana do gabinetu
pani psycholog, poczuła niemal ulgę. W tamtej chwili zrobiłaby wszystko,
byle uciec gdzieś daleko od tych wszystkich spojrzeń.
Teraz jednak siedziała na niewygodnym krześle w ciasnym
pudroworóżowym gabinecie już ponad dwadzieścia pięć minut i nie mogła
powiedzieć, że było to doświadczenie przyjemniejsze od wszystkiego, co
spotkało ją dzisiaj w szkole.
Rozmowa z panią Faulcon była po prostu kolejnym przesłuchaniem. Jedyna
różnica polegała na tym, że psycholog chciała wyciągnąć z niej informacje o
jej stanie psychicznym. Prowadziły na pozór niezobowiązującą rozmowę o
tym, jak Holly się czuje w związku z utratą przyjaciół i jak sobie radzi z całą
sytuacją.
Dziewczyna wyłączyła się w połowie tej pogawędki. Potakiwała,
odpowiadała na tyle uprzejmie, na ile potrafiła, i dawała suche informacje,
które wydawały jej się właściwe i które nie miały nic wspólnego z prawdą.
Prawda i tak nikogo nie obchodziła.
W końcu pani Faulcon westchnęła ciężko, godząc się z tym, że nic więcej od
niej nie wyciągnie. Na pulchnej twarzy kobiety pojawił się surowszy wyraz,
co dało Holly do zrozumienia, że ta miła część spotkania dobiegła końca i
muszą w końcu przejść do sedna problemu.
— Zdajesz sobie sprawę, że nasza szkoła praktykuje politykę zero przemocy,
prawda? — Brzmiało to dosyć absurdalnie, biorąc pod uwagę fakt, że kilka
dni temu troje uczniów wyniesiono ze szkoły w plastikowych workach, ale
Holly tego nie skomentowała. — Przeglądałam twoją kartotekę i twoje
zajęcia pozaszkolne są godne podziwu, bez wątpienia jesteś dobrą
dziewczyną i to, co się stało, wywarło na ciebie niekorzystny wpływ, to
całkiem zrozumiałe. To wszystko jest straszne i nigdy nie powinno mieć
miejsca. Odczuwasz teraz wiele silnych emocji, wyrzuty sumienia, smutek,
gniew, żałobę…
— Wyrzuty sumienia? — powtórzyła głucho Holly, marszcząc brwi.
Psycholog ochoczo pokiwała głową i wyjaśniła:
— Zarzucasz sobie, że w porę nie zauważyłaś znaków, które zwiastowałyby
tragedię. Byliście blisko, więc może myślisz, że powinnaś wyłapać, że coś się
dzieje. — Kobieta pochyliła się do przodu, opierając przedramiona na biurku,
i spojrzała na Holly poważnie. — Najczęściej dotyka to osoby, których ktoś
bliski popełnił samobójstwo, i chociaż tutaj sytuacja jest zgoła inna, myślę,
że możesz odczuwać wyrzuty sumienia.
Holly nie czuła się winna, do tej pory nie sądziła nawet, że ma tak się czuć.
Dopiero wraz ze słowami pani Faulcon dopadły ją wątpliwości. Czy
naprawdę były jakieś sygnały, które mogła zauważyć, a tego nie zrobiła? Czy
gdyby zwróciła uwagę na jakiś drobny szczegół, byłaby w stanie zapobiec
tragedii? Zaczęła gorączkowo przeczesywać pamięć w poszukiwaniu
dziwnego zachowania, nerwowości, czegokolwiek, co powinno ją
zaalarmować, ale nic nie znalazła. Niczego tam nie było.
— Chociaż oczywiście nie powinnaś — dodała psycholog, ale było już za
późno, bo myśli zaczęły zapuszczać korzenie w głowie Holly i bardzo trudno
będzie je stamtąd usunąć. — W każdym razie dążę do tego, że chociaż jest ci
ciężko, twoje zachowanie wobec Mirandy dziś rano było niedopuszczalne.
Uczniowie przeżyli coś strasznego i wielu wciąż zmaga się z lękiem, a ty
swoim zachowaniem źle na nich wpływasz.
Miranda jakoś nie wyglądała na przestraszoną, kiedy próbowała
znokautować mnie drzwiami szafki — pomyślała Holly, ale chociaż słowa
cisnęły się jej na język, powstrzymała je i zamiast tego zapytała:
— Więc jej wolno było wypytywać mnie przed tłumem gapiów o to, czy
pomogłam zabić Toppera i Ash, ale mnie nie wolno się bronić?
— Jak już mówiłam, wszystkim nam jest ciężko poradzić sobie z nową
sytuacją. Postaraj się być wyrozumiała dla kolegów i koleżanek. Musisz
zrozumieć, że twoja obecność nie jest dla nich łatwa, kiedy ta tragedia cały
czas jest świeża. — W głosie kobiety wciąż brzmiał profesjonalizm, ale jasne
było, po której stronie barykady stoi. Po tej samej co wszyscy. —
Rozmawiałam już z Mirandą, wyjaśniła mi całą sytuację i powiedziała, że to
ona zainicjowała rozmowę, ale nie miała pojęcia, że cię sprowokuje.
Natomiast co do ciebie… zamierzamy zorganizować grupę wsparcia dla
uczniów, którzy czują, że nie radzą sobie z sytuacją, i chcą podzielić się
swoimi lękami z innymi.
— Dziękuję za propozycję, ale nie skorzystam — praktycznie wysyczała
Holly. To był jakiś absurd. Ludzie, którzy będą chodzić na te zajęcia,
prawdopodobnie są przekonani, że Holly jest współodpowiedzialna za ich
traumę. Co niby miała tam robić? Przepraszać w imieniu Chada?
— Źle mnie zrozumiałaś. — Psycholog posłała jej wystudiowany uśmiech.
— To nie jest propozycja, tylko sposób wyciągnięcia konsekwencji z twojego
zachowania. Dyrektor sam uznał to za stosowne, a ja myślę, że te spotkania
dobrze ci zrobią. Powinnaś porozmawiać z innymi, z kimś, kto w pewnym
stopniu dzieli z tobą doświadczenia. Poza tym twoja obecność sprawi, że
uczniowie zaczną cię postrzegać jako jedną z nich. Może nie było cię wtedy
w szkole, ale ciebie także dotknęła ta sytuacja.
Największym błędem Holly Wilson było właśnie to, że pierwszego marca nie
przyszła do szkoły. Nie było jej na szkolnym korytarzu, gdy rozległ się
alarm, i nie doświadczyła strachu, jaki poczuli uczniowie przebywający w
pobliżu szatni, kiedy usłyszeli strzały i krzyki.
Nikogo nie obchodziło, z jakiego powodu nie przyszła, liczyło się tylko to, że
nie przeżyła tego ze wszystkimi — i to ją odseparowywało. Nagle stała się
kimś obcym, bo nie dzieliła z nimi tego traumatycznego przeżycia, i to
zasiało ziarno nieufności, a jej bliska relacja z Chadwickiem skutecznie je
podlewała.
— Cieszę się, że doszłyśmy do porozumienia. — Pani Faulcon najwidoczniej
uznała brak reakcji Holly za zgodę. — Do końca tygodnia dostaniesz maila
ze wszystkimi informacjami odnośnie do pierwszego spotkania. Możesz już
wracać na lekcje.
Rozdział 6
Tej nocy Holly w ogóle nie położyła się spać. Wiedziała, co ją czeka, gdy
zaśnie, i nie była gotowa znowu się z tym mierzyć. Była wyczerpana po
dniu w szkole i kłótni z matką po powrocie do domu. Nie znalazła w
sobie siły na kolejny koszmar z Chadem w roli głównej.
Nie byłaby w stanie powiedzieć, ile godzin spędziła, siedząc samotnie przy
kuchennym stole, nawet gdyby został jej jeszcze w życiu ktokolwiek, kto
przejmowałby się na tyle, by zapytać. Herbata, którą zrobiła sobie przed
pierwszą w nocy, zdążyła już wystygnąć, lecz dziewczyna wciąż obejmowała
kubek tak samo, jak kiedy był w nim wrzątek. Poparzyła sobie przez to
dłonie, ale to było jedno z niewielu ciepłych uczuć, jakich doświadczała w
ostatnich dniach, i nie potrafiła się zmusić, by zabrać ręce.
Otaczająca Holly ciemność i wszechobecna cisza były prawdopodobnie
najprzyjemniejszym, co ją dzisiaj spotkało. Mogła zamknąć oczy i udawać,
że świat wokół niej nie jest realny, że ona sama w ogóle nie istnieje.
Nie poruszyła się, nawet gdy usłyszała skrzypnięcie drzwi na piętrze.
Rozpoznała ciche kroki siostry, jeszcze zanim ta pojawiła się w drzwiach
kuchni.
— Chryste… — Olivia stanęła w progu przestraszona, gdy światło latarki w
telefonie, którym oświetlała sobie drogę do kuchni, zdradziło obecność
Holly. — Mogłaś jakoś dać znać, że tu siedzisz, prawie dostałam zawału!
Holly bez słowa obserwowała siostrę, jak podchodzi do rzędu wiszących
szafek kuchennych, by zapalić zamontowane pod nimi światło. Dopiero
potem wyłączyła lampkę w telefonie i Holly niemal się uśmiechnęła, widząc
jej ruchy. Kiedyś też bała się ciemności, ale w przeciwieństwie do młodszej
siostry już dawno pozbyła się tej fobii. A teraz w tym przerażającym Olivię
mroku czuła się lepiej niż przy zapalonym przez nią świetle.
— Mama śpi? — zapytała w końcu bezmyślnie, by przerwać ciszę.
— A co innego ma robić? — odpowiedziała Olivia z irytacją i odwróciła się,
żeby otworzyć lodówkę. — Jest czwarta nad ranem. Ludzie zazwyczaj śpią o
tej godzinie.
— W takim razie co tutaj robisz?
— Przyszłam napić się mleka. — Na potwierdzenie pomachała wyciągniętym
z lodówki kartonem. Wciąż była odwrócona tyłem, ale Holly widziała, jak
zrezygnowana opuszcza ramiona, jakby przegrała walkę z samą sobą. — A
ty? Nie możesz spać?
— Nie chcę.
Starsza z sióstr nie miała zamiaru rozwinąć tej myśli, a młodsza nie miała
zamiaru dociekać. I nie chodziło tylko o ostatnie wydarzenia. Ich relacja
wyglądała tak już wcześniej, dzielące je cztery lata miały w tym swój udział,
podobnie jak rozwód rodziców. Powstała wtedy między nimi przepaść, bo
Olivia była trzynastolatką, a Holly musiała tymczasowo wejść w rolę
dorosłej. Przez ostatnie miesiące próbowała to naprawić i zbudować między
nimi coś na kształt siostrzanej przyjaźni, ale teraz znowu czuła, że znalazły
się na dwóch różnych brzegach. Oddzielający je ocean był wzburzony i
niemożliwy do pokonania.
— Mama długo się jeszcze wściekała po tym, jak wyszłam? — Holly
właściwie nie miała ochoty na rozmowę i wolałaby znów zostać sama, ale
Olivia wpatrywała się w nią bez słowa i dziewczyna poczuła się jak na
szkolnym korytarzu pełnym uczniów.
— Zadzwonili do niej ze szkoły, że jej córka groziła innej uczennicy, że ją
zabije — przypomniała jej takim tonem, jakby nagle role się odwróciły i to
Olivia była starsza. — Naprawdę jej się dziwisz, że była wściekła?
Gdyby Holly miała być szczera, to tak, naprawdę była zdziwiona. Już dawno
ustaliły z mamą ciche porozumienie. Koegzystowały w jednym domu,
utrzymując dobre, względnie zgodne stosunki, ale to było na tyle, jeśli
chodziło o relację matki i córki. Samantha na własne życzenie straciła prawo
do angażowania się w życie Holly, gdy zostawiła ją samą, kiedy dziewczyna
potrzebowała jej najbardziej.
W praktyce wyglądało to tak, że Holly nie mogła liczyć na wsparcie ze strony
mamy, ale w zamian miała całkowitą swobodę decydowania o sobie. I to jej
odpowiadało, bo Samantha i tak była ostatnią osobą, do której zwróciłaby się
z problemem, a dzięki temu przynajmniej mogła nocować u Chada i
wychodzić tak często, jak chciała, bez słuchania wykładów o błędach, które
zdaniem matki niewątpliwie popełniała. Z ust kogoś, kto popełnił ich całą
masę, nie byłyby wiele warte.
Holly sądziła, że mimo wszystko ten układ nadal trwa. W końcu kobieta
jeszcze ani razu nie pojawiła się w jej sypialni, chociaż nastolatka mogła
zakładać, że jej krzyki każdej nocy budziły wszystkich domowników.
A ponieważ jak dotąd Samantha jasno dawała do zrozumienia, że Holly nie
może liczyć na jej wsparcie, córka miała prawo być zdziwiona, gdy po
powrocie do domu zastała ją o krok od furii, gotową do wygłoszenia kazania.
Zupełnie jakby naprawdę była jej mamą, a nie tylko figurą widniejącą w
akcie urodzenia.
Relacja z matką została pogrzebana pod stertą brudów stworzoną z
opróżnionych butelek, rozbitych kieliszków, strachu, niepewności i ciągłych
rozczarowań, na jakie Samantha ją naraziła. Może kiedyś córka wybaczy jej
wszystko, co zrobiła, ale na razie była od tego daleko.
Natomiast nie chciała znowu stracić Olivii i przerażało ją to, że w oczach
młodszej siostry dostrzegała te same uczucia, jakie jej widok wywoływał w
uczniach South Stanly. Nie mogła znieść myśli, że nawet we własnym domu
będzie musiała czuć na sobie oskarżycielskie i nieufne spojrzenia.
Olivia najwidoczniej nie mogła dłużej znieść przeciągającej się ciszy i
odstawiwszy pustą szklankę, z telefonem w ręku ruszyła do wyjścia. Holly,
kierowana impulsem, odezwała się, by ją zatrzymać:
— Wszyscy w szkole myślą, że miałam z tym coś wspólnego, że
pomogłam… — Właściwe słowa nie chciały przejść jej przez gardło. Nie
sądziła jednak, by były konieczne. Olivia dobrze wiedziała, co siostra miała
na myśli. — Ty też w to wierzysz?
Odpowiedź nie nadeszła od razu. Olivia najpierw przez kilka nieznośnie
dłużących się sekund stała w progu, jakby rozważała wyjście bez słowa, aż w
końcu z przeciągłym westchnieniem zrobiła krok w tył. Gdy odwróciła się do
siostry, na jej twarzy było widoczne zmęczenie.
— Nie sądzę, że zaplanowałaś morderstwo. Gdybym naprawdę w to
wierzyła, nie byłabym w stanie zmrużyć oka, wiedząc, że jesteś tuż za ścianą.
I myślę, że w gruncie rzeczy ludzie w szkole też w to nie wierzą —
wyjaśniła, wyraźnie wahając się przed wypowiedzeniem kolejnych słów. —
Ale dosyć jasne jest, że wiesz więcej, niż twierdzisz, że wiesz. I głównie o to
wszystkim chodzi.
— Co masz przez to na myśli?
— Wszyscy wiedzieli, jak bardzo cię kochał. — Wzruszyła ramionami,
spuszczając wzrok na swoje bose stopy. — Nie zostawiłby cię tak po prostu
bez żadnego pożegnania. Jeśli jest jakieś wyjaśnienie, to ty jesteś osobą,
której zostawił odpowiedź. W dodatku poszłaś na pogrzeb, pożegnać się z
nim, jakbyś jako jedyna rozumiała, dlaczego to zrobił. Więc to oczywiste.
Czyżby? — Holly chciała zapytać w odpowiedzi.
Dotąd nawet nie pomyślała, że Chad mógłby zostawić dla niej coś w geście
pożegnania. Umysł miała pochłonięty żałobą, głos rozsądku nie był w stanie
przedrzeć się przez otchłań rozpaczy, a w sercu nie znalazła wystarczająco
dużo siły ani woli walki, by pragnąć odpowiedzi.
Lecz teraz czuła się, jakby po długim czasie spędzonym w ciemności ktoś w
oddali zapalił zapałkę. Płomień był słaby i kruchy, ale po raz pierwszy
poczuła coś w rodzaju nadziei. Nie na ukrócenie własnego bólu, bo myśl, że
mogłaby przestać cierpieć, była jeszcze zbyt abstrakcyjna, ale w końcu
dostrzegła szansę, że mogłaby w tym cierpieniu przynajmniej znaleźć sens.
Może skrajną naiwnością było sądzić, że zrozumienie tego, co się stało,
przyniesie jej jakiekolwiek ukojenie, ale Holly nie miała nic innego, a
desperacko potrzebowała czegoś, czego mogłaby się trzymać, by przetrwać.
***
Hotel był ostatnim miejscem w Norwood, w którym Holly powinna się
znajdować jako osoba potencjalnie zamieszana w morderstwo. Jeszcze
do niedawna wszystko, co wiązało się z tym miejscem, było powszechnie
uważane za największą sensację w dziejach miasta.
Dwadzieścia lat temu anonimowy inwestor rozpoczął budowę luksusowego
hotelu na obrzeżach, tuż nad brzegiem jeziora. Plany zmienienia cichego
Norwood w turystyczne miasteczko wywołały oburzenie wśród
mieszkańców, ale nabywca ziemi, kimkolwiek był, nie zważał na protesty i
wkrótce po wypłynięciu informacji pojawiły się pierwsze ekipy zatrudnione
do realizacji projektu.
Prace trwały nieprzerwanie ponad rok i powoli zbliżały się do końca, gdy
budowę przerwano równie nagle, jak ją zaczęto. Podobno przyczyną była
tragiczna śmierć inwestora, którego tożsamość pozostawała tajemnicą znaną
jedynie najważniejszym osobom w mieście, chociaż wielu uważało, że w
sprawę zaangażowana była rodzina Myersów.
Mieszkańcy z zaciekawieniem czekali na dalszy rozwój wydarzeń. Sądzili, że
wkrótce pojawi się ktoś, kto odziedziczył ziemię, i dokończy budowę hotelu.
Jednak nic się nie działo, a po upływie kilku miesięcy ludzie zaczęli
akceptować fakt, że nic więcej się nie wydarzy.
Poniekąd mieli rację, zapominając o całej sprawie. Ponad piętnaście lat hotel
stał opuszczony, stopniowo niszczejąc i służąc głównie jako miejsce spotkań
nastolatków spragnionych odrobiny wrażeń.
Aż w końcu pięć lat temu, z aktem własności gotowym do pokazania
każdemu, kto zechciałby go stamtąd wyrzucić, pojawił się Cole. Zjawił się
równie niespodziewanie jak pierwszy inwestor, jednak nowy właściciel
opuszczonego przez ponad dekadę hotelu nie był bogatym biznesmenem w
garniturze, jak można by się było spodziewać.
Był za to młody, pokryty tatuażami i odziany w skórzaną kurtkę z naszywką
sugerującą, że jest głową klubu motocyklowego. Razem z nim przybyło
dwóch innych chłopaków, podobnych do niego, a z czasem zaczęły
przyjeżdżać kolejne osoby, zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Norwood stało
się nagle siedzibą motocyklistów zdeterminowanych, by uczynić hotel swoim
nowym domem.
Z głośnymi maszynami, których ryk roznosił się po całym mieście jak
niechciany krzyk, bezpardonowym zachowaniem i przerażającym liderem
byli obcy i inni od wszystkiego, co miasto dotychczas znało i ceniło.
Nietrudno więc domyślić się, że nowi mieszkańcy nie spotkali się z ciepłym
przyjęciem. Przez pierwsze tygodnie władze miasta próbowały znaleźć
prawny sposób, by wykurzyć niechcianych przybyszy, a co odważniejsi
nastolatkowie uciekali się do mniej legalnych prób odzyskania miejsca
spotkań.
Szybko jednak stało się jasne, że Cole i jego ludzie nie zamierzają odpuścić i
żadne metody nie przyniosą oczekiwanego przez wszystkich rezultatu. Nie
byli też zainteresowani byciem częścią społeczności. Trzymali się z boku,
rzadko pojawiali się w centrum miasteczka i odstraszali wszystkich, którzy
zbliżali się do budynku.
Wyznaczyli wyraźną granicę i jasno dali do zrozumienia, że mogą żyć obok
siebie w zgodzie, o ile nikt nie będzie jej przekraczał, a ponieważ mieszkańcy
Norwood niczego nie cenili sobie bardziej niż spokoju, w końcu zmuszeni
byli zaakceptować nowy stan rzeczy.
Żyli więc dalej swoim życiem, ignorując obecność motocyklistów, na ile to
było możliwe, i trzymając się od nich z daleka. Z biegiem czasu stało się to
po prostu kolejną niepisaną zasadą, według której wszyscy funkcjonowali.
Wszyscy — oprócz Chadwicka. On ich uwielbiał i z powodów, których
nawet Holly nie do końca rozumiała, dla mieszkańców hotelu był jednym z
nich. Podejrzewała jednak, że zwyczajnie wynikało to z tego, jaki był. Chad,
którego znała, namówiłby wiewiórkę do zatańczenia baletu, gdyby tylko się
postarał, więc przekonanie gangu motocyklistów, by przyjęli go do swojej
rodziny, jak najbardziej leżało w zasięgu jego możliwości.
Wchodząc do środka, Holly zauważyła, że hotel jest pusty i cichy. Skład
domowników zmieniał się praktycznie nieustannie, większość członków
klubu była w ciągłym ruchu i wracała do Norwood tylko co jakiś czas.
Czasami można było spotkać tam prawdziwe tłumy, a innym razem jedynie
kilka dziewczyn czy żon czekających na powrót swoich partnerów.
Tym razem widziała przed wejściem kilka zaparkowanych maszyn, więc
przynajmniej część klubowiczów była na miejscu. Znała jednak tryb życia
mieszkańców na tyle, by wiedzieć, że wczesnym porankiem, niedługo przed
wschodem słońca, szanse na spotkanie kogokolwiek na nogach są raczej
niewielkie. I właśnie na to liczyła.
Przez miniony rok spędziła w tym miejscu wiele dni i nocy. Jako dziewczyna
Chada zawsze czuła się tu mile widziana, a przynajmniej nikt nigdy nie
okazał jej wrogości. Jednak nigdy wcześniej nie przyszła do hotelu sama. No
i nigdy wcześniej Chad nie był mordercą. Nie mogła być pewna, po której
stronie stanęli Cole i jego ludzie, ale nie oczekiwała ciepłego powitania.
Pokój Chadwicka w hotelu był pierwszym miejscem, jakie przyszło jej do
głowy, gdy przez resztę nocy rozmyślała, czy naprawdę mógł zostawić jej
wiadomość. Dlatego musiała go sprawdzić.
Sprawnie i cicho weszła po schodach na czwarte, ostatnie piętro budynku, nie
spotykając nikogo po drodze. To była dobrze jej znana trasa i nogi właściwie
same niosły ją po zniszczonej wykładzinie.
Domownicy włożyli mnóstwo pracy, by miejsce było zdatne do użytku, przy
okazji nadając mu nieco inny styl. Hotel był więc osobliwą mieszanką
poważnie nadgryzionego przez ząb czasu luksusu, który dawno temu miał
zadowalać bogatych turystów, i surowości, jaka charakteryzowała
motocyklistów.
To luksusowa rudera z większą duszą niż najpiękniejsze domy w Norwood, na
czele z moim — powiedział jej kiedyś Chad i trafił w punkt. Miejsce było
nieco obskurne, ale jednocześnie miało niepowtarzalny klimat.
Chociaż na początku hotel i jego mieszkańcy zwyczajnie ją przytłaczali,
Holly z czasem polubiła tu przebywać. Teraz z kolei usilnie próbowała
zignorować palący ból na myśl o wszystkich chwilach spędzonych tu z
Chadwickiem.
Zatrzymała się przed właściwymi drzwiami, ale jej dłoń zawisła w połowie
drogi do klamki. Wiedziała, że będą otwarte, bo Chad zamykał je tylko, gdy
ona z nim była.
Bo tylko kiedy ty tam jesteś, mam w środku coś cennego — wyjaśnił jej z
zabójczym uśmiechem, gdy podczas jednej z pierwszych wizyt zapytała go o
ten dziwny zwyczaj.
Bała się jednak ciężaru wspomnień, który czekał po drugiej stronie, gotowy,
by runąć na nią, gdy tylko otworzy drzwi. Dlatego się zawahała.
— Nie powinnaś być teraz gdzie indziej i ratować bezdomne pieski, jak
przystało na prawdziwą świętą? — Szorstki głos odbił się od ścian i Holly
podskoczyła wystraszona.
Cole stał niedaleko, opierając się ze skrzyżowanymi ramionami o ścianę i
przyglądając się jej z zaciekawieniem. Często jej dogryzał, Holly nawet
zaryzykowałaby stwierdzenie, że na swój pokręcony sposób okazywał jej coś
na kształt sympatii.
Fakt, że powitał ją, jakby od ich ostatniego spotkania zupełnie nic się nie
wydarzyło, był tak kojący, że nie mogła odmówić sobie nikłej przyjemności
udzielenia normalnej odpowiedzi:
— Nie powinieneś być teraz gdzie indziej i porywać ludzi, jak przystało na
prawdziwego gangstera?
Wbrew powszechnemu przekonaniu panującemu w Norwood, że klub
motocyklowy był jedynie przykrywką i w rzeczywistości Cole jest szefem
prawdziwego gangu, ani on, ani jego Posłańcy Śmierci nie byli
kryminalistami.
A przynajmniej Holly nigdy nie spotkała w hotelu stosu trupów gotowych do
zakopania w lesie. Była też pewna, że nie przetrzymywali w piwnicach ludzi
porwanych na handel organami, a jedyne narkotyki, jakie widziała u nich na
imprezach, były na użytek własny. Najbardziej przekonywało ją jednak to, że
Chad znał tych ludzi, a skoro nadal ją tam przyprowadzał, to musiał
wiedzieć, że nie stanowią dla niej zagrożenia.
Cole odbił się od ściany i powolnym krokiem ruszył w jej kierunku, a im
bliżej był, tym bardziej przytłaczał Holly swoją postawą. W końcu zatrzymał
się tuż przy niej, znacznie górując nad nią wzrostem.
— Zastanawiałem się, kiedy się tu pojawisz.
— Nie byłam pewna, czy będę tutaj mile widziana po tym, co się stało —
wyznała cicho, uciekając spojrzeniem.
Nie chodziło o to, że się go bała, bo już dawno wyzbyła się lęku w obecności
Cole’a. Właściwie ani razu nie dał jej ku niemu powodów, ale coś w jego
sposobie bycia nigdy nie pozwalało jej czuć się przy nim całkowicie
swobodnie. I podejrzewała, że nie jest jedyna, bo Cole nigdy szczególnie nie
starał się być mniej onieśmielający, a wręcz zdawał się cieszyć wpływem,
jaki ma na ludzi. Paradoksalnie pod tym względem przypominał jej Chada,
chociaż on nikogo nie przerażał.
Byli do siebie podobni w swoich różnicach. Obaj wysocy, ale Cole był
kilkanaście centymetrów niższy i zdecydowanie bardziej barczysty. Mieli
podobnie ciemne włosy, jednak u Chada tworzyły uroczy bałagan, podczas
gdy mężczyzna stojący przed Holly zawsze miał swoje krótko ścięte, co
nadawało jego rysom jeszcze większej surowości.
Największym podobieństwem była jednak nutka królewskiej wyższości, z
tym że w przypadku Chada przejawiała się pod mniej groźną postacią.
Towarzyszyły jej charyzma i magnetyzm, który przyciągał wszystkich,
podczas gdy Cole swoją wyniosłość odziewał w mroczną ponurość. Sprawiał,
że przyjaciołom instynkt kazał dla bezpieczeństwa mieć się na baczności, a
wrogom — zwyczajnie uciekać.
Holly nie nazwałaby siebie przyjaciółką Cole’a, ale wiedziała też, że nigdy
nie chciałaby się znaleźć po tej drugiej stronie.
— Chad jest… był jednym z nas — poprawił się, chociaż miała wrażenie, że
zrobił to z trudem. — A my nie odwracamy się od swoich tak łatwo, jak
większość mieszkańców Norwood.
— Nie było cię na pogrzebie — wytknęła mu, wzruszając ramionami.
— To o niczym nie świadczy. Pożegnałem się z Chadem w czasie, który sam
uznałem za stosowny.
Nie miała zamiaru udawać, że rozumie, co Chad dla niego znaczył, bo Cole
wciąż był dla niej nie mniejszą zagadką, niż kiedy go poznała. Znała
natomiast swojego chłopaka i wiedziała, jak to wyglądało z jego
perspektywy.
Relacja tych dwóch mężczyzn była trudna i zawiła, a czasem brutalna. Obaj
mieli mocne charaktery, więc kiedy się ze sobą ścierali, skutki bywały
opłakane, ale w pewien sposób Cole był Chadwickowi bliższy niż ktokolwiek
z South Stanly.
Gdyby Holly miała podzielić ludzi w życiu Chada na kategorie,
powiedziałaby, że Maddie, Ashley, Ellis i Topper byli jego przyjaciółmi,
Cole zaś był kimś w rodzaju starszego brata. Jeśli więc mężczyzna chociaż w
połowie podzielał odczucia Chada, nie wątpiła, że jego smutek był
autentyczny.
— Poza tym w czasie pogrzebu mieliśmy tu wizytę policji stanowej. Ktoś
bardzo uprzejmy musiał podzielić się z nimi opinią, że prowadzimy tutaj
działalność przestępczą. Burmistrz i Harrell chyba bardzo chcieliby, żebyśmy
mieli coś wspólnego z atakiem. Upiekliby dwie pieczenie na jednym ogniu.
— Witaj w kręgu podejrzanych — mruknęła ironicznie pod nosem. —
Przeszukiwali pokój Chada? — zapytała, tknięta nagłą obawą, że nawet jeśli
Chad faktycznie coś tam dla niej zostawił, to przyszła za późno.
Cole jednak pokręcił głową, a później wyjaśnił:
— Nikt nie sypnął, że miał tutaj pokój, więc w oficjalnej wersji nie było
czego sprawdzać.
— Nawet po tym, co się stało? — spytała i zobaczyła ciekawość w oczach
mężczyzny. Zastanawiała się, czy to jej dobór słów zwrócił jego uwagę.
Zauważył, że ciągle unikała przyznania na głos, że Chad był sprawcą?
— Większość osób mieszkających w tym domu powiedziałaby ci, że
człowieka mogą spotkać rzeczy o wiele gorsze niż morderca w rodzinie. —
W typowy dla siebie sposób nie wyjaśnił, co miał na myśli, ale Holly nie
zamierzała dopytywać.
Od Chada wiedziała, że niektórzy członkowie klubu dołączyli do Cole’a po
traumatycznych doświadczeniach, ale nie należała do wścibskich osób i nie
chciała znać szczegółów tragedii, jakie spotkały praktycznie obcych dla niej
ludzi.
— Mogę? — zapytała w końcu, kiwając głową w kierunku drzwi.
— Nawet jeśli Chad nigdy oficjalnie nie wstąpił do klubu, był jednym z nas i
kodeks obowiązywał go tak samo jak nas wszystkich. — Cole wzruszył
ramionami, jakby jego słowa były wystarczającą odpowiedzią, ale jedynie
tworzyły większy mętlik w głowie dziewczyny. — Znasz zasady. Pokoje
członków klubu to świętość, nikt oprócz właściciela i jego gości nie ma do
nich wstępu. Wcześniej byłaś gościem Chada, a według kodeksu pokój
należy teraz do ciebie jako jego partnerki. Nawet ja nie mogę ci powiedzieć,
co z nim robić.
— Uznam to za „tak” — odpowiedziała, nieco zdziwiona faktem, że Cole
postanowił rozciągnąć reguły klubu także na nią.
Nie zamierzała jednak narzekać. Potrzebowała dostępu do tego pokoju nie
tylko ze względu na poszukiwanie odpowiedzi. Liczyła też, że będąc tam,
poczuje bliskość Chada. O ile najpierw odważy się wejść.
— Dlaczego tu przyszłaś? — zapytał, widząc, że waha się przed
naciśnięciem klamki. Może chciał odwrócić jej myśli, by było jej łatwiej, a
może kierowała nim szczera ciekawość.
Cokolwiek to było, pomogło, bo Holly nie była w stanie odpowiedzieć,
patrząc mu w twarz. Dlatego pchnęła drzwi i weszła do środka, chociażby po
to, by znaleźć się plecami do Cole’a.
Nie wiedziała, czego tak właściwie się spodziewała, ale wewnątrz wszystko
było dokładnie tak samo jak zawsze. W pokoju pozornie nic się nie zmieniło,
tylko że teraz stanowił wspomnienie z zupełnie innego życia.
Patrzyła na łóżko, na którym kochali się ostatnim razem, gdy tu była. Wciąż
było okryte tą samą narzutą w kratę, którą je zasłała, zanim wyszli, zupełnie
nieświadoma, że już nigdy nie wrócą tu razem. Miejsce pozostało
niezmienione, ale nie było już tamtych do bólu w sobie zakochanych
nastolatków.
— Chciałam… — zaczęła ze ściśniętym gardłem. — Pomyślałam, że może
zostawił tu coś dla mnie, jakieś pożegnanie. Chcę… Muszę znaleźć
wyjaśnienie dla tego, co się wydarzyło, żeby odzyskać spokój.
Dopiero kiedy wypowiedziała te słowa na głos, zrozumiała, jak bardzo są
prawdziwe. Jeszcze kilka godzin temu nawet nie myślała o odpowiedziach.
Ale teraz, całkiem sama, wyczerpana koszmarami, które nawiedzały ją nie
tylko w snach, i przygnieciona ciężarem rzeczywistości bez tej jednej osoby,
która obiecała nigdy nie odejść, wiedziała, że musi poznać powód. Czuła
wręcz desperacką potrzebę, by zrozumieć, jakby od tego zależało całe jej
życie.
— A co, jeśli odpowiedzi ci go nie dadzą? — Cole, przestrzegając zasad, o
których wcześniej wspomniał, nie wszedł za nią do środka. Zatrzymał się w
progu i teraz opierał się o framugę, obserwując dziewczynę uważnie w
oczekiwaniu na reakcję.
Ukryte znaczenie dotarło do Holly z kilkusekundowym opóźnieniem i
impetem, który niemal zwalił ją z nóg. Obróciła się tak gwałtownie, że w
głowie jej zawirowało, wyczerpane ciało akurat znalazło okazję, by
przypomnieć jej o braku snu i jedzenia. Była jednak zbyt zaaferowana
słowami Cole’a, by zwrócić uwagę na własny stan.
— Ty coś wiesz — sapnęła niedowierzająco. Czuła się, jakby grunt usuwał
jej się spod nóg.
Mógł skłamać. Miał przed sobą kruchą, pogrążoną w żałobie nastolatkę,
która ledwie się trzymała. Większość osób w tej sytuacji wybrałaby
kłamstwo, chociażby z litości dla jej smutnych oczu pełnych łez.
Może Cole zwyczajnie był okrutny i pozbawiony wszelkich skrupułów, a
może kierowało nim coś innego. Bez względu na powód postanowił trzymać
się prawdy, nawet jeśli wiedział, że ciężar świadomości, że odpowiedzi
istnieją, ale znajdują się poza zasięgiem Holly, mógł być tym, co ostatecznie
ją zniszczy. Lub też będzie motywacją, by znaleźć w sobie wystarczająco
dużo siły i po nie sięgnąć. Może zwyczajnie chciał ją sprawdzić.
— Coś wiem, jeszcze więcej podejrzewam — potwierdził zdawkowo. — I
jeśli się nie mylę, a nie byłbym głową klubu, gdybym często to robił, lepiej
dla ciebie byłoby, gdybyś zostawiła to tak, jak jest. Prawda nie przyniesie ci
niczego dobrego, jedynie cię zniszczy.
Holly ogarnęła wściekłość. Stojący przed nią człowiek był prawdopodobnie
jedyną osobą zdolną ukrócić jej cierpienie. I jasne było, że nie zamierza się
nad nią zlitować.
— Chad nie żyje — przypomniała mu warknięciem. Nagle zapomniała o
tym, jaki Cole był onieśmielający i groźny. Miała ochotę rzucić mu się do
gardła i siłą wyrwać z niego odpowiedzi na dręczące ją pytania. — Naprawdę
sądzisz, że po tym coś jeszcze jest w stanie mnie zranić? Bardziej niż to, co
już się stało?
— Przykro mi z powodu tego, co cię spotkało. — Mówił szczerze, ale Holly
nie chciała jego litości. — Nie twierdzę, że wiem, przez co przechodzisz, ale
ponieważ Chad był jednym z nas, ty też w pewnym stopniu jesteś, a my
chronimy swoich. Możesz mi nie wierzyć, ale wyświadczam ci przysługę,
zachowując dla siebie niepoparte dowodami wyjaśnienia.
— Ludzie widzą we mnie jego wspólniczkę, traktują mnie, jakbym miała
krew na rękach — wyznała desperacko, jakby wierzyła, że istnieją słowa,
które są w stanie sprawić, że Cole zmieni zdanie. — Straciłam wszystko.
Zostałam z tym zupełnie sama i jestem o krok od skończenia ze sobą tylko po
to, żeby przestać się tak czuć.
Nie wiedziała właściwie, po co mówiła to wszystko. Nie sądziła, by Cole
przejął się tym, że stopniowo zaczynała postrzegać samobójstwo jako
możliwość ucieczki. Może chodziło tylko o wyrzucenie z siebie tych myśli i
o to, żeby ktoś słuchał. Usłyszał, jak bardzo potrzebuje pomocy.
— Dziś w nocy zrozumiałam, że Chad mógł zostawić dla mnie pożegnanie, i
po raz pierwszy, odkąd dowiedziałam się, że nie żyje, dostrzegłam mały
przebłysk nadziei. Nawet jeśli jest zaledwie cień szansy, że mogłabym go
zrozumieć, to zamierzam się tego trzymać, bo obecnie nie mam nic innego,
co mogłoby zachować mnie przy życiu. — Nie była pewna, czy w miarę
mówienia czuje się lepiej, czy gorzej, odsłaniając się przed kimś w zasadzie
obcym, ale nie panowała już nad sobą ani nad słowami, które opuszczały jej
usta. — Więc możesz iść do diabła ze swoimi przysługami, które tak
szlachetnie mi wyświadczasz!
Cisza, jaka nastała po jej wywodzie, była niemalże ogłuszająca. Holly
oddychała ciężko, łapczywie wciągając powietrze, jakby zaraz miało się
skończyć, a Cole przez cały ten czas nie spuszczał z niej wzroku. Jeśli jej
słowa zrobiły na nim wrażenie, nie dał tego po sobie poznać. Wyglądał jak
rzeźba wykuta w marmurze. Zimny i obojętny.
— Znajdziesz swoje odpowiedzi. — Kiedy się w końcu odezwał, zrobił to z
taką pewnością, że brzmiał zupełnie, jakby zaglądał w przyszłość. Jakby znał
wydarzenia, które dopiero miały nastąpić. — A kiedy już to zrobisz i
zaczniesz żałować, że mnie dzisiaj nie posłuchałaś, bądź tak miła i przyjdź z
tym do mnie. Lubię słyszeć, że mam rację.
Rozdział 7
— Ty naprawdę do reszty postradałeś rozum — osądziła. Wcześniej
widziała jedynie przebłyski, jak chociażby wtedy, gdy nie tak dawno temu
włamywali się do szkoły, ale teraz miała już pełny obraz jego szaleństwa.
Chad skinął głową, jakby przyjmował komplement, ani na moment nie
przestając się szczerzyć. Powietrze w samochodzie było wręcz przesiąknięte
jego nerwową ekscytacją i Holly przeżyła z nim wystarczająco dużo nocy, by
wiedzieć, że to nie jest bezpieczne połączenie.
Była jednak spora różnica pomiędzy ich zwyczajowymi spotkaniami a tym
dzisiejszym. Przede wszystkim dziś dla odmiany nie spotkali się w nocy. Chad
zadzwonił do niej zaledwie dwie godziny po tym, jak wróciła ze szkoły.
Dlatego teraz siedziała w jego samochodzie, a zimowe słońce dopiero
zaczynało chylić się ku zachodowi.
I chociaż było to dosyć idiotyczne, nie mogła przestać myśleć o tym, jak
bardzo jest nieprzyzwyczajona do przebywania z nim w świetle dnia. Jasne,
mijali się w szkole, ale tam byli sobie obcy, a poza jednym spędzonym
wspólnie porankiem widywała go tylko pod osłoną nocy. Czuła się wręcz
dziwnie nie na miejscu, podziwiając przystojną twarz chłopaka w słońcu
nieśmiało przedzierającym się przez korony drzew.
Jednak sama pora spotkania nie świadczyła jeszcze o niepoczytalności
Chada. Przynajmniej nie tak bardzo, jak fakt, że zabrał ją do miejsca pełnego
ludzi. I to zupełnie nieprzypadkowych.
Słyszała wcześniej plotki, że Chadwick zadaje się z Cole’em i jego klubem,
ale nie sądziła, by były prawdziwe. Nie widziała powodu, dla którego
ktoś taki jak Chad miałby przyjaźnić się z ludźmi o opinii, jaką cieszyli się w
Norwood Posłańcy Śmierci. Cóż, najwidoczniej postanowił zadziwić ją
kolejny raz.
— Wszystko w porządku, zaufaj mi — rzucił beztrosko i wysiadł z samochodu.
Znowu te same słowa. Holly zdążyła już stracić rachubę, ile razy je usłyszała.
Wciąż nie do końca rozumiała tę jego palącą potrzebę, żeby obdarzyła go
zaufaniem, podobnie jak on nie rozumiał powodów, które stały za jej
trudnościami, by to zrobić.
Wiedziała za to, że Chad wręcz uwielbia spychać ją na krawędź i
obserwować, jak balansuje gdzieś pomiędzy znajomym bezpieczeństwem
a obcym dla niej obszarem, po którym to on byłby jej przewodnikiem.
Za każdym razem, gdy się spotykali, testował jej granice i sama nie była
pewna, czy w ogóle jeszcze jakieś posiada.
— Zdajesz sobie sprawę, że twoje gadanie w kółko o zaufaniu wcale nie
sprawia, że zaufanie ci staje się łatwiejsze, prawda? — zapytała po tym, jak
niechętnie dołączyła do chłopaka na zewnątrz. — Zwłaszcza kiedy mówisz o
nim przy okazji zabierania mnie w takie miejsca.
Okolica była piękna, a sama fasada hotelu imponująca w swoim podupadłym
stanie, ale to jeszcze nie znaczyło, że Holly chciała znaleźć się w środku.
Słyszała zbyt wiele historii o mieszkańcach opuszczonego przez lata budynku,
którzy pojawili się nagle w mieście, siejąc terror, by teraz tak beztrosko wejść
prosto do ich domu. Bez względu na to, jak zrelaksowany wydawał się Chad.
Może w takich chwilach odzywała się jej małomiasteczkowość, ale nie mogła
szczerze powiedzieć, że ani trochę nie dawała wiary w teorie o przestępczej
działalności członków klubu. Nikt tak naprawdę nie wiedział, dlaczego ze
wszystkich miejsc w Stanach na swoją siedzibę wybrali akurat ciche, ukryte
przed światem Norwood ani skąd ich lider miał pieniądze na kupno hotelu,
ale przestępczość tłumaczyłaby obie te kwestie.
A Chad z powodów znanych wyłącznie sobie postanowił zabrać ją do ich
domu i zachowywał się przy tym, jakby odwiedzali dobrych przyjaciół. Cóż,
może dla niego tak właśnie było.
— Obiecałem ci, że nikt się o nas nie dowie, dopóki nie będziesz pewna, że
tego chcesz, i dotrzymam słowa. — „O nas” brzmiało w jego ustach zupełnie,
jakby już byli parą.
Holly naprawdę chciałaby czasami pożyczyć od niego tę niezachwianą
pewność, z jaką mówił. Wypowiadał słowa tak, jak gdyby mógł sprawić, że
staną się rzeczywistością tylko dzięki temu, że wyszły z jego ust.
— Nikogo tutaj nie obchodzi, co robię i z kim, w sumie nawet ja sam niewiele
ich obchodzę, więc nikt nas nie zdradzi. I o ile wiem, nie trzymają też trupów
w pustych pokojach, a ty nie powinnaś wierzyć we wszystko, co mówią ludzie.
— Chad obszedł samochód i stanął tuż przy niej. Znany jej już dobrze zapach
jego perfum dotarł do niej, mieszając się z zapachem lasu i wody. — To już
wszystkie twoje obawy czy jest coś jeszcze?
— Nie wierzę we wszystko, co mówią — rzuciła obronnie, zawstydzona tym,
że Chad odgadł jej uprzedzenia. — Gdyby tak było, nie zamieniłabym z tobą
słowa.
Tym razem to Holly prowokująco zrobiła krok naprzód, chociaż patrzenie na
uśmiech chłopaka z tak niewielkiej odległości wynosiło niebezpieczeństwo
gry na zupełnie nowy poziom. Bo to właśnie robili przez cały ten czas —
grali. I Holly nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, czy lepiej było wygrać,
czy przegrać, nawet jeśli stawką było jej serce.
— Oprócz pierwszego spotkania — przypomniał jej całkiem słusznie.
— Oprócz pierwszego spotkania — zgodziła się. Sama mu przecież wtedy
powiedziała, że nie liczyło się dla niej to, co o nim sądziła.
— Wcześniej bardzo chciałem wejść do środka, ale teraz jakoś nie mogę się
zmusić, żeby się ruszyć — przyznał i przecząc sam sobie, poruszył się. Tyle że
przysunął się jeszcze bliżej Holly.
Zdecydowanie nie powinna była podchodzić tak blisko. Teraz jedynym, co
dzieliło ich od pocałunku, była różnica wzrostu, a ten uroczy, chłopięcy
uśmiech parzył ją od środka, torując sobie drogę prosto do jej serca.
— Myers.
Obcy głos przestraszył ich oboje. Odskoczyli od siebie w tym samym
momencie, odwracając się w stronę, z której dobiegał.
Holly wbrew sobie poczuła, że nagromadzone przez kilka ostatnich chwil
ciepło z niej ucieka, zastąpione przez zimny dreszcz. Cole zwyczajnie ją
przerażał.
— Mercer. — Chad wypowiedział to nazwisko jak drwinę, a Holly ze
zdziwieniem obserwowała, jak pomiędzy jednym mrugnięciem oka a drugim
następuje w nim zmiana. Zadziwiało ją, z jaką łatwością dostosowywał się do
otoczenia. — Pochwal się, co wprawiło cię w ten jakże radosny nastrój.
— Na pewno nie widok twojej głupiej, przesadnie zadowolonej z siebie
twarzy. — Cole powolnym krokiem zszedł ze schodów prowadzących do
drzwi wejściowych i dołączył do nich.
Kiedy znalazł się tuż obok, Holly poczuła się przytłoczona aurą, jaką wokół
siebie roztaczał. Zupełnie jakby brał w posiadanie całą przestrzeń w obrębie
pięciu metrów od niego.
— Sądziłem, że nie muszę ci tego tłumaczyć, ale najwyraźniej się myliłem.
Żadnego przyprowadzania przypadkowych panienek do mojego domu. Idź się
z nią pieprzyć gdzieś indziej.
Normalnie Holly by się odezwała, stając w swojej obronie, i nie pozwoliłaby
mówić o sobie w ten sposób. Jednak Cole przerażał nawet tę bardziej
wyszczekaną stronę jej osobowości. Postanowiła w drodze wyjątku pozwolić,
by to Chad wyjaśnił sprawę. W końcu Cole był jego przyjacielem. Podobno.
— Może będzie to dla ciebie zaskoczeniem… — zaczął całkiem beztrosko, ale
w jego głosie zaczynała pobrzmiewać nutka wrodzonego autorytetu.
Chadwick zwyczajnie nie był typem człowieka, który ugina się przed
kimkolwiek, i Holly podejrzewała, że nie zmieniłoby się to, nawet gdyby Cole
faktycznie był groźnym mordercą. — Ale to całkiem nieprzypadkowa
panienka. A właściwie dziewczyna. Moja. I ma na imię Holly. Radziłbym ci
zapamiętać, bo od dzisiaj będzie się tu pojawiać całkiem często.
Cole nie spieszył się z odpowiedzią. Zmierzył Holly uważnym wzrokiem,
jakby dopiero po słowach Chadwicka uznał, że jest warta chwili jego uwagi.
W końcu wrócił spojrzeniem do chłopaka i powiedział:
— Jeśli powie komuś o czymkolwiek, to się o tym dowiem. A wtedy skopię ci
dupę tak, że nie będziesz miał już nic, co Holly by się podobało. — Położył
szczególny nacisk na imię, by dać do zrozumienia, że zgodnie z życzeniem
chłopaka zapamiętał je. — Jasne?
— Jak słońce — odpowiedział Chad z tą samą pogodną drwiną, zupełnie nie
przejmując się jawną groźbą w głosie Cole’a.
Ten przez chwilę wyglądał, jakby miał zamiar coś dodać, jednak ostatecznie
posłał mu jeszcze tylko jedno ostrzegawcze spojrzenie i skierował się do
rzędu motocykli.
— Zawsze jest taki? — zapytała Holly, gdy Cole już wsiadł na swoją maszynę
i ją odpalił, dzięki czemu miała pewność, że ich nie słyszy. Wiedziała, że nie
powinna się tak otwarcie gapić, ale mimo wszystko nie mogła odwrócić
wzroku.
— Nie, czasami miewa też gorszy humor.
Z ust dziewczyny wyrwało się niedowierzające parsknięcie.
— Skoro to ma być jego dobry humor, to nie chciałabym wiedzieć, co się
dzieje, kiedy ma ten gorszy.
Chad splótł ich dłonie i Holly pozwoliła się pociągnąć w stronę wejścia do
hotelu. Za plecami słyszała ryk silnika, gdy Cole wjechał na brukowaną
ścieżkę pomiędzy drzewami, prowadzącą do głównej drogi.
— Cole nie miewa dobrego humoru — wyjaśnił, otwierając przed nią drzwi.
— Jest emocjonalnie ograniczony do odczuwania tylko negatywnych emocji,
więc u niego to raczej wybór pomiędzy złym a gorszym. Ale masz rację, nie
chcesz go spotkać, gdy ma ten drugi. Ludzie wtedy cierpią.
— Uroczo — mruknęła ironicznie, ale większość jej uwagi zajmowało już
podziwianie wnętrza.
Musiała przyznać, że robiło wrażenie. Przyszła tu wcześniej raz, gdy hotel był
jeszcze opuszczoną ruderą, ale wtedy była jedynie przestraszoną
dwunastolatką, która poszła za namową przyjaciółki i przez cały ten czas
modliła się, żeby Jasmine uznała w końcu, że mogą wracać.
Teraz przystanęła na środku lobby zachwycona zniszczonym pięknem tego
miejsca. Wysoko nad jej głową wisiał ogromny kryształowy żyrandol,
pochodzący jeszcze z czasów, gdy budynek miał służyć jako miejsce
wypoczynku zamożnych ludzi, jednak brakowało większości kawałków szkła.
Ściany holu ozdobione były kunsztowną sztukaterią, chociaż większą uwagę
zwracało raczej wymalowane na nich kolorowe graffiti.
Czując się nieco odważniej dzięki temu, że nie widziała nikogo w pobliżu,
zajrzała do sąsiedniego pomieszczenia, znajdującego się obok dawnej
recepcji. Styl architektoniczny pasował do tego w lobby i podobnie jak tam
przypominał o pierwotnym celu budowli, ale sporej wielkości sala, która
wcześniej pewnie była barem lub restauracją, teraz stanowiła przestrzeń
całkowicie zdominowaną przez charakter motocyklistów. Holly widziała stoły
bilardowe, rzutnik filmowy i całe mnóstwo siedzisk w niepasujących do siebie
kolorach i stylach, a na ścianach tarcze do rzutków pomiędzy wulgarnymi
plakatami.
— Gdy Cole się tu pojawił, całe to miejsce było kompletną ruiną. Nie było
prądu ani wody, w ogóle nie nadawało się do użytku — wyjaśnił stojący za jej
plecami Chad. — Poświęcili sporo czasu, żeby doprowadzić hotel do stanu, w
jakim jest dzisiaj. No i nie mogli przepuścić okazji, żeby trochę podrasować
jego charakter. Teraz to luksusowa rudera z większą duszą niż najpiękniejsze
domy w Norwood, na czele z moim.
Mogła to stwierdzić, wnioskując jedynie po niewielkiej części budynku, którą
do tej pory widziała. Zniknęły powybijane okna, połamane meble, szkło i
wszelkiego rodzaju obecne tam wcześniej śmieci. Ściany zostały odmalowane,
by zakryć pokrywające je wcześniej napisy i rysunki, a graffiti widniejące na
nich stanowiło część wystroju, jak swoisty żart z pierwszego właściciela i
jego wielkich planów.
Kimkolwiek byli mieszkańcy, zmienili opuszczony hotel w swój dom i włożyli
wysiłek w to, by nadać mu taki charakter, jaki odzwierciedlał ich samych —
budynek był zniszczony, ale piękny w swojej niedoskonałości. Holly musiała
przyznać, że nawet to, co do tej pory zobaczyła, wpływało na sposób, w jaki
postrzegała Posłańców Śmierci. Miała wrażenie, że zaczyna rozumieć, jak
ważne jest dla nich to miejsce.
— Chad? To ty? — Męski głos dobiegał z lobby w akompaniamencie
odgłosów zbiegania po schodach. — Ostatnio coś rzadko…
Holly wróciła do Chada w samą porę, by zobaczyć zmierzającego w ich
stronę chłopaka. Gdy nieznajomy ją zauważył, zatrzymał się w pół kroku.
Jego twarz o latynoskiej urodzie wykrzywiła się w konsternacji.
— Cześć, Finn. — Chad niewiele sobie robił ze zdziwienia, w jakie wprawił
chłopaka widok Holly. — Jak leci?
— Mogło być lepiej. — Finn odzyskał rezon na tyle, by do nich podejść, ale
wciąż patrzył na dziewczynę zagadkowym spojrzeniem. — Na przykład
gdybyś nie postanowił testować cierpliwości mojego szefa. Cole o tym wie?
— To ma imię i z całą pewnością nie jest rzeczą.
Może chodziło o wpływ, jaki miało na nią podziwianie wnętrza hotelu, albo
po prostu o to, że chłopak nie był nawet w połowie tak przerażający jak Cole,
ale tym razem nie miała zamiaru siedzieć cicho.
— Holly — przedstawiła się.
— Ta, świętych nam tu zdecydowanie brakuje — mruknął z krzywym
uśmiechem Finn i powrócił wzrokiem do Chada. — Więc?
— A czy istnieją w ogóle rzeczy, o których Cole nie wie? — zapytał
w odpowiedzi. Jego ton wskazywał na skrajne znudzenie. — Wyjaśniłem mu
sytuację i powiedziałem, że Holly będzie tu od dzisiaj częstym gościem.
— I nie miał nic przeciwko?
— Nie pytałem o zdanie, tylko oznajmiłem fakt. — Chad wzruszył ramionami.
— Całkiem skuteczna forma komunikacji w przypadku Mercera, polecam
spróbować.
— Nie, dzięki, życie jeszcze całkiem mi się nie znudziło — rzucił Finn, ale
gołym okiem widać było, że się rozluźnił. Spojrzał na Holly i tym razem
posłał jej bardziej przyjacielski uśmiech. — W takim razie: bienvenidos a la
casa de los Mensajeros de la Muerte1.
— Gracias? — odpowiedziała pytająco, nie mając pojęcia, co właśnie
powiedział.
— Nie przejmuj się. Nikt tak właściwie go nie rozumie, kiedy mówi tym swoim
bełkotem. — Chad objął ją ramieniem. — Robi to, żeby zaimponować
dziewczynom.
— I zawsze działa. — Finn błysnął uśmiechem, który jednak nie tyle miał
oczarować Holly, ile po prostu wyprowadzić z równowagi Chadwicka.
— Idź sprawdzić, czy twoja narzeczona nie zaczęła czasem rodzić, co? Albo
nie, czekaj. — Kilkukrotnie pstryknął palcami, zanim wpadł na odpowiednie
słowa. — Wiem. Hasta la vista, baby. — Wyciągnął dłoń, imitując broń, i
udał, że strzela do chłopaka, zanim wyminął go, ciągnąc za sobą Holly.
Finn parsknął śmiechem, który odbił się echem od ścian holu, i rzucił coś, co
niewątpliwie brzmiało jak przekleństwo.
Holly odwróciła się jeszcze przez ramię, by pomachać mu na pożegnanie,
zanim zaczęła wspinać się po schodach razem z Chadwickiem.
— Ile osób tu mieszka? — zapytała. Hotel był całkiem spory, z czterema
piętrami, które łącznie liczyły pewnie około dwustu pokoi. Wątpiła jednak, by
wszystkie z nich były zamieszkałe.
— Trudno powiedzieć, bo skład ciągle się zmienia. Większość jest w ciągłym
ruchu i tylko co jakiś czas wpada z wizytą. Tak na stałe dwanaście osób, ale
są też dni, kiedy jest tu ponad pięćdziesiąt.
Holly słuchała słów Chada, jednocześnie podziwiając otoczenie. Kamienne
schody skręcały łagodnie, w miarę jak szli. Dotarli na pierwsze piętro, gdzie
obdrapane pozłacane podwoje wiodły do długiego korytarza pełnego drzwi,
ale Chad prowadził ich wyżej. Minęli też wejście na drugim i trzecim piętrze,
a Holly w połowie drogi zaczęła żałować, że żaden z motocyklistów nie
pomyślał o naprawieniu starych wind, które widziała na dole.
— Następnym razem, gdy spotkam Cole’a, zasugeruję mu, że powinien
pomyśleć o uruchomieniu wind — rzuciła żartem, nie mogąc ukryć ciężkiego
oddechu.
— Powodzenia — parsknął. — Cole ma klaustrofobię, a ponieważ wszystkie
naprawy są finansowane z jego pieniędzy i nie zamierza wydawać ich na coś,
z czego nie będzie korzystał, wyłącznie dla wygody innych, wszyscy cierpią
razem z nim. Większość ma pokoje niżej, ostatnie piętro jest zarezerwowane
dla Cole’a i kilku najwyżej postawionych członków klubu, na przykład Finna
i jego narzeczonej. No i jeden jest mój.
— A czym ty na to zasłużyłeś? — Zignorowała to, że Chad ma tu pokój. Już
wcześniej zaczęła to podejrzewać, wnioskując po swobodzie, z jaką poruszał
się po hotelu. Nie zachowywał się jak gość w czyimś domu, ale jak jeden z
jego mieszkańców.
— Poza byciem rozpieszczonym gnojkiem, przyzwyczajonym do dostawania
wszystkiego, co najlepsze, tylko ze względu na nazwisko? — Posłał jej
ironiczny uśmiech, przywołując słowa, które powiedziała mu na początku ich
znajomości. — Wyświadczyłem kiedyś Mercerowi drobną przysługę, a w
ramach podziękowania powiedział, że mogę zająć pokój. Tyle że nie określił,
który konkretnie, więc sam wybrałem.
— I tak po prostu na to przystał? — Westchnęła z ulgą, gdy dotarli na sam
szczyt schodów i ruszyli korytarzem. Tutaj pokoi było znacznie mniej, więc
Holly zgadywała, że to piętro miało być przeznaczone na największe
apartamenty.
— Klucz do sukcesu polega na tym, żeby nigdy nie pytać o zgodę, tylko
oznajmić fakt, jakby pozwolenie ci się należało. Gdybym zapytał go dzisiaj,
czy mogę wprowadzić cię do środka, kazałby mi spadać. Więc nie pytałem. —
Wyszczerzył się widocznie zadowolony z zawiłej logiki swojego działania.
— Finn nie wydawał się podzielać twojego przekonania, że to dobry sposób
w przypadku Cole’a — przypomniała mu.
— On to co innego. Jest członkiem klubu, obowiązuje ich ściśle określona
hierarchia. Darzą Cole’a zbyt wielkim szacunkiem, żeby sobie z nim
pogrywać w ten sposób. Mnie też nie zawsze uchodzi to na sucho, ale oni
mają więcej do stracenia, bo klub to całe ich życie i jedyna rodzina. —
Odwrócił się w jej stronę z rozbrajającym uśmiechem i zaczął iść tyłem. — A
ja mam to, co najlepsze z obu światów.
— Czy ty właśnie zacytowałeś Hannah Montanę?
— Wyprę się, jeśli kiedykolwiek komuś o tym powiesz. — Pogroził jej palcem,
mrużąc oczy.
Zatrzymali się w końcu przy jednym z pokoi. Chad zerknął na drzwi, a potem
na nią. Nagle wydał się nerwowy i niepewny.
— Obiecaj, że nie będziesz się śmiać.
— Śmiać się może nie, ale jeśli zamierzasz mi zaraz pokazać jakiś pokój
zabaw rodem z Greya, to całkiem możliwe, że zejdę na dół poszukać Finna i
posłuchać jeszcze trochę, jak mówi po hiszpańsku.
— Zdecydowanie musimy kiedyś porozmawiać o tym, jakie książki czytasz w
wolnym czasie. — Pokręcił głową z dezaprobatą, jak rodzic karcący swoje
dziecko. Potem odwrócił się i otworzył przed nią drzwi.
W pierwszej chwili nie wiedziała, co miałoby być potencjalnym powodem jej
śmiechu. Tak jak przypuszczała, według pierwotnych planów piętro miało
składać się z apartamentów i ten zajmowany przez Chadwicka był dużą,
wręcz nieswojo pustą przestrzenią. W przestronnym pokoju znajdowało się
tylko proste, podwójne łóżko, niska komoda z jasnego drewna i drzwi
prowadzące najpewniej do łazienki — wszystko na tej samej ścianie. Holly
nie widziała w tym nic nadzwyczajnego. Potem jednak uniosła wzrok i
zrozumiała.
Sufit był niebem. Imitował wieczorny nieboskłon — przygaszony błękit
pomieszany z pastelowym różem przechodzącym w fiolet i upstrzony
postrzępionymi chmurami zabarwionymi na pomarańczowo, jakby oświetlały
je promienie zachodzącego słońca. Niebo ciemniało stopniowo w głąb pokoju
i nad łóżkiem widać już było gwiazdy.
Holly ledwo rejestrowała ruchy Chada, który wszedł za nią i zaczął odsłaniać
okna, wpuszczając do pokoju więcej światła. Na koniec zostawił największe,
będące wyjściem na balkon, po czym podszedł do dziewczyny i obrócił ją, by
spojrzała w stronę drzwi, którymi weszli.
Światło zachodzącego słońca wpadało przez odsłonięte okna i rzucało
promienie idealnie na przeciwległą ścianę, na której było drugie słońce
wokół zielonego krajobrazu. W efekcie namalowana gwiazda była oświetlana
przez tę prawdziwą, co sprawiało wrażenie, jakby rysunek na ścianie sam
także świecił własnym światłem.
— To… — Brakowało jej słów. „Piękne” nawet w połowie nie opisywało
spektaklu rozgrywającego się przed jej oczami. — Zachwycające —
wykrztusiła w końcu. — Kto to zrobił?
Obróciła się w porę, by zobaczyć, że na twarzy Chada maluje się podobny
zachwyt. On jednak nawet na chwilę nie spuścił z oczu Holly. Zmieszany
odwrócił wzrok, gdy zrozumiał, że został przyłapany.
— Ja. — Może była to kwestia światła, ale Holly mogła przysiąc, że się
zarumienił. Nigdy wcześniej nie widziała go tak speszonego. — Członkowie
klubu przywiązują ogromną wagę do swoich pokoi. Hotel może i należy do
Cole’a, ale pokoje są wyłącznie ich własnością i nikt inny nie ma do nich
wstępu. Każdy urządza się na własną rękę.
— Nie miałam pojęcia, że masz taki talent. — Nie było innego słowa, by to
określić. Pokój był dziełem sztuki, a Chad był niewiarygodnie uzdolniony.
— Niewiele osób wie — przyznał i odwrócił się, żeby otworzyć drzwi
balkonowe. — Od dziecka chodziłem na zajęcia z rysunku, ale w końcu
zrezygnowałem.
— Dlaczego?
— Artystyczne zainteresowania przestały pasować do reszty obrazka —
odparł, zanim wyszedł.
Lęk wysokości był jedynym, co powstrzymało Holly przed podążeniem za nim
od razu. Normalnie nigdy by się nie zdecydowała wyjść na balkon na takiej
wysokości, ale tym razem chęć odkrycia kolejnego elementu układanki, jaką
był Chad, była silniejsza niż strach.
Zimny wiatr uderzył w jej policzki, lecz widok był niesamowity. Słońce
zdążyło już skryć się za linią drzew, ale jezioro Tillery, będące najładniejszą i
właściwie jedyną wizytówką Norwood, rozciągało się przed nimi w całej
okazałości.
Widziała plażę, na którą jeździła z rodzicami jako dziecko, domy i domki
letniskowe rozsypane wzdłuż brzegu. Wydawało jej się też, że w oddali widzi
nawet dom Chada. To była doskonale znajoma sceneria, jednak stąd
wszystko wydawało się trochę inne.
Oglądając te same widoki, gdy spacerowała ulicami, czuła, że przynależy do
Norwood, że jest jego częścią. Z tej wysokości miała wrażenie, że ogląda
własne życie z perspektywy biernego widza. Tak czuli się Posłańcy,
mieszkając tutaj? Tak czuł się Chad, gdy tu przesiadywał?
— Ja zawsze udaję, Holly — wyznał. Stał pochylony, opierając się łokciami o
żeliwną barierkę, a wzrok miał skupiony na czymś odległym. — Ludzie patrzą
na mnie i zawsze chcą kogoś widzieć. Dla trenera jestem świetnym graczem,
a dla chłopaków z drużyny kapitanem i kumplem, z którym można wypić na
imprezach. Dla rodziców jestem kolejnym sukcesem, dowodem, że w życiu
wychodzi im dosłownie wszystko. Dla Toppera, Ellisa, Ashley i Maddie
jestem po prostu taki sam jak oni, czyli lepszy od wszystkich innych. Ludzie w
szkole, w mieście, każdy mnie zna i każdy ma wobec mnie jakieś oczekiwania.
I ja je spełniam, jestem w tym dobry. Na tym właśnie polega sekret
wspaniałego Chadwicka Myersa.
Przerwał na chwilę i sięgnął do kieszeni kurtki, by wyciągnąć z niej paczkę
papierosów i zapalniczkę. Wyjął jednego, ale nie odpalił od razu. Obracał go
w palcach, jakby się zastanawiał. Holly czasami czuła od niego dym, ale
wcześniej palił przy niej tylko raz, kiedy jeszcze byli sobie praktycznie obcy.
Podejrzewała, że nie robił tego zbyt często, to nie był nałóg, tylko rzecz, do
której się uciekał jedynie w konkretnych sytuacjach.
— Wtedy, gdy się poznaliśmy, to Cole mi to zrobił — rzucił, zaskakując Holly
nagłą zmianą tematu.
— I nadal tak po prostu tu przychodzisz? — zapytała, krzywiąc się na
wspomnienie pobitego chłopaka. — Dlaczego?
— Bo go sprowokowałem i na to zasłużyłem. Byłem dupkiem, upiłem się i
powiedziałem rzeczy, których nie powinienem był mówić — odparł
zwyczajnie, bez cienia urazy za to, że Cole mógł doprowadzić do jego
śmierci.
— To nie jest wytłumaczenie — zaprotestowała. Nienawidziła używania
przemocy jako rozwiązania konfliktów. — Bez względu na to, co
powiedziałeś, nie miał prawa cię bić. Gdyby twoi rodzice się dowiedzieli, że
to on, dopilnowaliby, żeby poniósł konsekwencje.
Władze miasta od zawsze szukały powodu, żeby pozbyć się Cole’a i jego ludzi
— bezskutecznie. Devon Myers miał prawdopodobnie większe możliwości niż
burmistrz Weston i komendant Harrell, ale pozbycie się motocyklistów nigdy
nie leżało w jego interesach. Natomiast pobicie syna zmieniłoby sprawę.
— W tym rzecz. — Uniósł kącik ust, jakby bawiło go oburzenie Holly. —
Dostałem za swoje, bo nikogo tutaj nie obchodzi, kim jestem, kogo znam i ile
mogą zrobić moi rodzice. Ten hotel to oprócz domku w lesie jedyne miejsce,
w którym mogę odpocząć. Nie myśleć, kim powinienem być, tylko po prostu
być.
Schował nieodpalonego wciąż papierosa do kieszeni i się wyprostował.
Balkon był niewielki, więc wystarczyło, że wyciągnął rękę, a bez trudu założył
kosmyk jej włosów za ucho.
— Ty jesteś dla mnie jak te miejsca, Holly. — W jego oczach błyszczało
jakieś nowe uczucie, które dziewczyna jeszcze nie do końca potrafiła
zidentyfikować. — Sprawiasz, że czuję się trochę bardziej prawdziwy.
***
Tym razem płakała po cichu. Leżała na łóżku, patrząc, jak wschodzące
słońce wpada przez okna i odgrywa ten sam spektakl, który podziwiała
niezliczoną ilość razy wtulona w Chada. Jej milczące łzy wsiąkały w
poduszkę, która wciąż jeszcze zachowała delikatny zapach chłopaka.
Pustka była obezwładniająca i Holly nie sądziła, by kiedykolwiek była w
stanie ją zapełnić. Nie była pewna, czy w ogóle chce próbować.
Straciła nawet ten niewielki zapał do znalezienia odpowiedzi, który ją tutaj
zaprowadził. Nie widziała już w tym sensu. One i tak nie zwrócą jej życia,
jakie miała, ani chłopaka, którego kochała.
Może to właśnie był moment, w którym się poddała. Może, gdy tylko
znajdzie siły, by podnieść się z łóżka, otworzy balkonowe okno, wyjdzie na
zewnątrz i skoczy.
Może trafię do tego samego miejsca, w którym jest Chad — myślała, a
kolejne łzy moczyły białą tkaninę. Była wręcz niepokojąco pogodzona z
własną decyzją. Nie odczuwała strachu. Tego, co miała zrobić, nie bała się
ani trochę bardziej niż życia bez Chada.
Jeszcze chwilę — obiecała sobie. Uniosła poduszkę, żeby objąć ją kurczowo i
wtulić się w miękki materiał pachnący jak dom. Chciała dać sobie kilka
minut. Ostatni raz nacieszyć się tym zapachem i widokiem nieba
namalowanego na ścianie.
Szelest papieru zwrócił jej uwagę, gdy wsunęła rękę pod poduszkę,
przytulając się do niej. Odsunęła ją całkowicie, a jej serce na chwilę zgubiło
rytm, gdy zobaczyła zgiętą kartkę zapisaną jednym słowem. Nawet gdyby nie
znała charakteru pisma Chadwicka, widoczne na papierze „Stokrotko” nie
pozostawiało wątpliwości.
Drżącą ręką sięgnęła po kartkę i rozłożyła ją.
To nie było pożegnanie, przynajmniej nie takie, na jakie liczyła. Wewnątrz
nie znajdowało się wiele tekstu, zaledwie dwie krótkie linijki sugerujące, że
to jeszcze nie był koniec. Nie dla niej.
Wszystko, co zrobiłem, zrobiłem dla ciebie. Przepraszam, mam nadzieję, że to
wystarczy.
Ty i Ja, Stokrotko. To zawsze było prawdziwe.