You are on page 1of 595

Table of Contents

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Epilog
Podziękowania
Ten ebook jest chroniony znakiem wodnym
Marta Łabęcka
My Beloved Monster
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości
lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione.
Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także
kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym
powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami
firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo
do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości —
oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć
jest czysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Justyna Wydra
Redakcja: Anna Skóra
Grafikę na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Helion S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 230 98 63
e-mail: kontakt@beya.pl
WWW: https://beya.pl
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres:
https://beya.pl/user/opinie/mybemo_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-0291-6
Copyright © Marta Łabęcka 2023
Poleć książkę
Kup w wersji papierowej
Oceń książkę
Księgarnia internetowa
Lubię to! » nasza społeczność
Prolog
Norwood w stanie Karolina Północna było spokojnym miastem.
Wszystko tam było znajome. Ludzie mówili sobie „dzień dobry” i zawsze
wiedzieli, z kim się witają. Gdy uprzejme powitanie przeradzało się w równie
uprzejmą pogawędkę, byli na tyle rozeznani w życiu swojego rozmówcy, że
bez trudu orientowali się, kogo należy spytać o samopoczucie podupadłej na
zdrowiu mamy, komu pogratulować narodzin dziecka, a kto powinien
usłyszeć wyrazy współczucia z powodu utraty pracy.
Nikt nie pytał o drogę, nie zachodził w głowę, jak dotrzeć do domu
znajomego ze szkoły, gdy pierwszy raz został zaproszony na domówkę, ani
nie potrzebował chwili, by przypomnieć sobie, co znajduje się na danej ulicy,
gdy usłyszał jej nazwę.
Norwood było jak stara, dawniej uwielbiana piosenka, o której możesz
zapomnieć na lata, a później usłyszeć ją w radiu pewnego słonecznego dnia i
uśmiechnąć się na myśl, że wciąż pamiętasz każde słowo.
To było jedno z tych miejsc, w których się nie mieszkało, ale w których się
żyło. I chociaż jednym żyło się lepiej, a innym nieco gorzej, każdy z dwóch
tysięcy siedmiuset osiemdziesięciu siedmiu mieszkańców zgodziłby się z
opinią, że w Norwood żyło się przede wszystkim spokojnie.
To nie było miasto, o którym słyszało się w porannych wiadomościach. Nie
pojawiało się w krzykliwych nagłówkach gazet donoszących o sensacyjnych
informacjach. Wielu mieszkańców hrabstwa Stanly zapewne nawet nie
zdawało sobie sprawy z jego istnienia. Nie było tam nic wartego uwagi.
W Norwood nigdy nic się nie dzieje — to słowa, które każdy z mieszkańców
wypowiedział w swoim życiu przynajmniej raz. Czasem miały charakter
przekonania, według którego dorośli wychowywali swoje dzieci i od
najmłodszych lat pozwalali im chodzić samym na plac zabaw, bo oni tak
właśnie zostali wychowani. Innym razem były sposobem, w jaki spragniona
sensacji młodzież wyrażała frustrację z powodu życia w tak nudnym
miasteczku.
Tak czy inaczej stanowiły coś na kształt niepisanej zasady, która mówiła, że
w mieście nikt nie dopuszcza się zbrodni, i której wszyscy przestrzegali.
Mniejsza o konsekwencje prawne, one dotknęłyby tylko pojedynczą
jednostkę, ale przestępstwo pogwałciłoby ten spokój, który dla wielu
mieszkańców był niemal świętością, burząc wszystko, w co tak głęboko
wierzyli.
I może to wszystko byłoby śmieszne i naiwne, gdyby nie fakt, że w Norwood
naprawdę nigdy nie działo się nic złego. Żyjący tam ludzie mieli więc pełne
prawo, by czuć się bezpiecznie i wierzyć, że ich małomiasteczkowe
przykazania mają jakąkolwiek moc sprawczą.
Do czasu, gdy ktoś postanowił to zmienić.
Teraz nic z tego już nie jest prawdą.
Teraz Norwood w stanie Karolina Północna już nie jest spokojnym miastem.
Rozdział 1
W słowniku nie było określeń, które chociaż w połowie oddawałyby to, jak
bardzo Holly kochała te chwile.
Oboje byli nadzy, ich rozgrzane skóry były do siebie przyciśnięte tak ciasno,
że gdyby to było wykonalne, już dawno stopiliby się w jedno. Chad
przykrywał ją swoim ciałem, unosząc się jedynie na tyle, by jej nie
przygnieść, i Holly wyraźnie czuła wciąż jeszcze przyspieszone bicie jego
serca, zupełnie jakby biło w jej własnej klatce piersiowej. Byli tak blisko, jak
tylko to było fizycznie możliwe. Widziała, słyszała i czuła wyłącznie jego.
A to wszystko i tak było niczym w porównaniu z bliskością, jaką odczuwała,
gdy patrzył jej w oczy tak, jak to robił teraz. Ich ciała mogłyby równie dobrze
nie być ze sobą połączone w żaden sposób, Chad mógłby stać w najbardziej
odległym kącie hotelowego pokoju, a wrażenie, jakie wywoływał w Holly ten
ogień płonący w jego oczach, pozostałoby niezmienne.
Była niemal pewna, że gdy patrzył w ten sposób, docierał prosto do jej duszy,
a każdą napotkaną po drodze komórkę jej ciała wypełniał miłością.
— Oni nie rozumieją — mówił cicho, chociaż jego głos był pozbawiony śladu
wątpliwości. — Nikt nigdy nie będzie w stanie w pełni pojąć tego, co do
ciebie czuję, ani tego, czym dla mnie jesteś. Rzeczy, które jestem w stanie dla
ciebie zrobić… — Pokręcił głową, jakby sam ledwo rozumiał siłę własnego
uczucia. — Ty i ja, Stokrotko.
To było ich własne „kocham cię” i serce Holly zawsze zaczynało bić mocniej,
ilekroć słyszała te słowa. Normalnie dokończyłaby za niego, ale tym razem
coś kazało jej milczeć. Z powodów, których nie dało się wytłumaczyć w żaden
logiczny sposób, wiedziała, że Chad tego właśnie potrzebował.
— Tylko to jest prawdziwe — dodał, a intensywność jego spojrzenia byłaby
zdolna spalić Holly na popiół, gdyby nie to, że już od dawna płonęła tym
samym ogniem, który trawił także Chada. — I tylko to się liczy.
***
Gdy policja przyszła do jej domu, Holly była ubrana w bluzę Chada. To
była jego ulubiona, pożyczyła ją od niego kilka tygodni temu. Od tego
czasu za każdym razem, kiedy widział, że ma ją na sobie, odgrażał się, że
jeśli Holly mu jej nie odda, to w końcu sam ją z niej ściągnie i schowa,
żeby znowu jej nie dorwała. Jak dotąd jeszcze ani razu nie spełnił swojej
groźby. Albo przynajmniej tej drugiej części.
Miała już całą kolekcję jego ubrań zdobytych w ten sposób i Chad czasami
lubił żartować, że gdyby opróżnił jej szafę ze wszystkich należących do niego
rzeczy, Holly musiałaby chodzić w samej bieliźnie.
Tak więc siedziała na komisariacie i słuchała policjanta, który opowiadał o
strasznych rzeczach, ubrana w bluzę chłopaka, który według niego tych
okropności dokonał. Z ust mężczyzny padało coraz więcej słów i każde z
nich burzyło życie Holly cegła po cegle, a ona wpatrywała się uparcie w
dziurę wypaloną na rękawie i zastanawiała się, czy Chad o niej wiedział.
Wolała myśleć o tym, czy był świadomy, że przypalił papierosem swoją
ulubioną bluzę, niż o tym, że zamordował ludzi.
Nie jakichś ludzi, ale swoich przyjaciół. Wszedł do szkoły i z zimną krwią
zaczął strzelać do osób, z którymi siedział przy jednym stole na długiej
przerwie codziennie od pierwszego dnia przedszkola, z którymi bawił się w
piaskownicy, uczył się jeździć na rowerze, pił pierwszy alkohol i planował
wyjechać na studia.
Podobno — wytknął surowo głos w jej głowie. Te wszystkie słowa były
tylko tym, co twierdził komendant Harrell, ale przecież musiał się mylić,
oskarżając Chada. On by tego nie zrobił. To wszystko po prostu się nie działo
i Holly odmawiała uwierzenia w rzeczy, które usłyszała.
— To jakiś żart, prawda? — Ledwo poznała swój własny głos. Nie
obchodziło jej, jak absurdalnie brzmiało podejrzenie, że została zabrana na
komisariat, bo jej przyjaciele i chłopak chcieli z niej zażartować. Wszystko
było lepsze od tego, co mówił komendant. — Namówili pana, żeby mnie
nabrać? Ellis…
Na dźwięk imienia swojego syna mężczyzna uderzył pięścią w biurko tak
mocno, że stojące na nim zdjęcie rodzinne przewróciło się z hukiem.
— Ellis walczy o życie w szpitalu i będzie mógł mówić o szczęściu, jeśli z
tego wyjdzie — warknął, a wrogość jego spojrzenia sprawiła, że Holly się
wzdrygnęła. — Szczęściu, którego dwójka jego przyjaciół nie miała, bo twój
chłopak postanowił pobawić się w Boga. To według ciebie jest żartem?
Nagle z prędkością wystrzelonego pocisku uderzyła ją prawdziwość
wszystkiego, co do tej pory usłyszała.
Nie winy Chada. Do tego będzie potrzebowała jeszcze wielu miesięcy walki
z własnym sercem, a być może nawet nigdy całkowicie nie uwierzy w to, że
człowiek, którego kochała każdą najmniejszą cząstką swojego ciała, jest
mordercą.
Jednak w momencie, gdy słowa komendanta wciąż jeszcze odbijały się od
ścian opustoszałego komisariatu, na Holly spadł ciężar świadomości tego, że
jej przyjaciele stracili dziś życie i że jej własne rozpadło się w tej chwili na
kawałki.
— Kto zginął? — w końcu zdołała z siebie wydusić.
— Chciałaś zapytać: „Kogo zamordował”?
Nie wyprowadziła go z błędu, chociaż szef policji się mylił. Zupełnie nie to
miała na myśli, bo gdy zadawała pytanie, głos w jej głowie powtarzał jak
mantrę: Chad tego nie zrobił, nie zrobił, nie zrobił…
— Topper i Ashley. — Jego głos był ciężki, a wypowiedziane słowa opadły
na Holly jak muskularne ramię, którym kapitan drużyny futbolowej czasami
ją obejmował, gdy po przyjacielsku chciał wyprowadzić Chada z równowagi.
Teraz to ramię było zimne i martwe, zupełnie jak Topper.
A Ashley? Holly nawet nie była w stanie zestawić przyjaciółki z pojęciem
śmierci. Przewodnicząca szkolnego samorządu, która pojawiała się w jej
głowie na dźwięk tego imienia, była zbyt energiczna, zbyt rozgadana, zbyt
żywa, by być martwą.
Podobnie nie potrafiła wyobrazić sobie Ellisa walczącego o życie na stole
operacyjnym. Tego samego Ellisa, który miał obsesję na punkcie zdrowego
odżywiania i który nie opuścił żadnego treningu, odkąd Holly go poznała. Za
kilka miesięcy miał razem z drużyną reprezentować szkołę w stanowych
mistrzostwach pływackich i dzięki temu zdobyć stypendium sportowe na
studiach, na które chciał iść — a nie umierać.
Nie, to wszystko nie mogło się dziać. Topper i Ashley nie mogli być martwi,
Ellis nie mógł być o krok od dołączenia do nich, Chad nie mógł być
mordercą, a Maddie…
— Co z Maddie? — zapytała, gdy uświadomiła sobie, że jak dotąd
komendant nie wspomniał o niej ani słowa.
— Madeline jest w szoku z powodu tego, co przeżyła, ale poza tym nic jej
nie jest — wyjaśnił, ale Holly nie potrafiła poczuć ulgi. Nie, kiedy wszystko
było tak tragicznie źle. — Ellis zasłonił ją własnym ciałem, gdy Chad do niej
strzelił.
Przestań! — miała ochotę krzyknąć. Nie mogła znieść oskarżeń padających z
jego ust i tej nienawiści, gdy wymawiał imię Chada. Chłopaka, którego to
miasto od zawsze wielbiło, jak gdyby był Bogiem.
— Dlaczego ja tu jestem? — To było pytanie, które być może należało zadać
wcześniej. Jednak ani wtedy, ani tak naprawdę teraz Holly nie obchodziło, z
jakiego powodu została zabrana z własnego domu i przywieziona na
komisariat.
Od pierwszej chwili, gdy otworzyła drzwi i usłyszała od szefa policji, że
musi pojechać z nim w związku ze strzelaniną w jej szkole, mogła myśleć
tylko o Chadwicku. Najpierw o tym, czy jest bezpieczny i czy wszystko z
nim w porządku, a później o tym, że nie mógł być winny.
Teraz jednak czuła, że musi odwrócić od niego uwagę, bo w innym wypadku
zostanie zatrzymana za napaść na funkcjonariusza. Była ostatnią osobą na
świecie skłonną do przemocy, a jednak z każdą chwilą wzrastała w niej
wściekłość na komendanta Harrella. Za jego podłe oszczerstwa i za to, jak
szybko porzucił obraz Chada, który znali wszyscy w mieście.
Chad, którego znał Harrell i który był królem Norwood, nie był prawdziwy,
Holly dobrze o tym wiedziała. Lecz nawet jeśli był to jedynie sztuczny twór,
to wciąż był tak samo zdolny do morderstwa, jak ten Chad, który był tylko
dla niej. Czyli wcale.
Policjant uśmiechnął się, jakby w końcu zadała odpowiednie pytanie. Był to
jednak zimny uśmiech i mężczyzna w niczym nie przypominał pana, który
dawał Holly cukierki, gdy spotykała go na spacerach z tatą, kiedy była małą
dziewczynką. Nie był też człowiekiem, który pilnował porządku w mieście i
dbał o jej bezpieczeństwo, ani nawet ojcem jej przyjaciela.
Gdyby miała określić go jednym słowem, powiedziałaby, że w tamtej chwili
komendant Richard Harrell był zagrożeniem.
— Pozwól, że teraz to ja będę zadawał pytania — oznajmił i usiadł za
biurkiem, a Holly poczuła się odrobinę lepiej, gdy mężczyzna przestał
górować nad nią swoją wysoką postacią.
Ulga ta była ulotna, bo gdy ich oczy znalazły się na tym samym poziomie,
dziewczyna miała wrażenie, że Harrell prześwietla ją na wylot. Wtedy też po
raz pierwszy do jej zamglonego szokiem umysłu zaczęły docierać fakty,
które powinny być oczywiste od samego początku. Oskarżali Chada, a
przecież każdy w mieście wiedział, kto był mu najbliższy. Holly trafiła tam
na przesłuchanie w sprawie morderstwa.
— Dlaczego nie pojawiłaś się dzisiaj w szkole? — Przyglądał się jej tak
uważnie, jakby próbował wyczytać odpowiedź z jej głowy.
Nawet gdyby był w stanie to zrobić, niczego by tam nie znalazł. Była zbyt
skołowana, by złożyć myśli w jedną całość. Wspomnienia wczorajszego
popołudnia i dzisiejszego poranka wydawały się nagle odległe o całe lata
świetlne.
Komendant był jednak niewzruszony jej stanem i kontynuował, chociaż
Holly czuła się, jakby jeden silniejszy podmuch wiatru dochodzący z
uchylonego okna miał wystarczyć, by rozsypała się niczym domek z kart.
— Zajrzałem do twojej szkolnej dokumentacji, Holly. Od dwóch lat nie
opuściłaś ani jednego dnia w szkole.
W rzeczywistości to nie była prawda. Chad ciągle namawiał ją do zrywania
się z lekcji i ulegała mu zdecydowanie częściej, niż powinna.
Po prostu żaden z tych wyskoków nie został odnotowany, jednak Holly była
świadoma, że to nie jest dobry moment, by przypominać Harrellowi, że to
zaledwie drobny ułamek przywilejów, jakimi cieszyła się z powodu
powiązań z rodziną Myersów. Więc milczała.
— Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że całkiem przypadkiem postanowiłaś
pójść na wagary akurat w dniu, w którym twój chłopak urządził strzelaninę.
Powód, dla którego została w domu, był tak prozaiczny, że w obecnej
sytuacji wydawał się absurdalny i gdyby Holly była w stanie, być może
nawet wybuchłaby śmiechem.
— Zapytam wprost. Wiedziałaś o jego planach?
— Co?
— Pytam, czy wiedziałaś, że Chad wejdzie dziś do szkoły z bronią swojego
ojca w plecaku, a następnie spotka się na osobności w szatni swojej drużyny
z Topperem, Madeline, Ashley i Ellisem, żeby pozbawić ich życia. — Jego
głos zmienił się prawie niezauważalnie, gdy wymieniał imię syna.
Holly zastanawiała się, dlaczego w ogóle komendant jest tutaj z nią, a nie
czeka w szpitalu na wieści o życiu swojego dziecka.
— Pytam, czy miałaś w tym wszystkim swój udział.
Sama ta sugestia sprawiła, że poczuła mdłości. To było porównywalne do
uczuć, jakie budziła w niej myśl, że ktoś mógł naprawdę sądzić, że Chad jest
mordercą. Cała ta sytuacja była zła, chora i zupełnie niewłaściwa.
Byli dwójką nastolatków w ostatniej klasie liceum. Jedyne plany, jakie robili,
dotyczyły ich ostatniego lata przed pójściem do college’u i wyjazdu na
studia. Nie byli kryminalistami, którzy w przerwie podczas uczenia się do
egzaminów zastanawiają się, kogo chcą zamordować i w jaki sposób.
To wszystko było niedorzeczne i Holly w końcu dotarła do momentu, w
którym miała dość. Właśnie dowiedziała się, że straciła dwie ważne dla
siebie osoby, a nie dano jej nawet chwili, by zapłakać nad ich śmiercią. Nie,
zamiast tego była zmuszona tłumaczyć się, że nie przyłożyła do niej ręki.
— Nie poszłam do szkoły z powodu zatrucia pokarmowego — oznajmiła
twardo. — Musiałam zjeść wczoraj coś nieświeżego i całe popołudnie
spędziłam, zwracając zawartość swojego żołądka, podobnie zresztą jak
dzisiejszy poranek. Może pan zadzwonić i spytać moją mamę, a jeśli jej też
pan nie uwierzy, to pozostaje panu tylko zabranie do ekspertyzy miski, z
której korzystałam dziś w nocy, bo byłam zbyt słaba, żeby dobiec do
łazienki. — Była niegrzeczna, zupełnie jak nie ona, lecz nie dbała o to. —
Nie wiem, co się wydarzyło, ale nie mam nic wspólnego z tragedią, w której
zginęli moi przyjaciele. I Chad też nie.
Spojrzenie, jakie jej posłał, było przesiąknięte pogardą, jakby jej wiara w
niewinność kogoś, kogo kochała ponad własne życie, budziła w nim
obrzydzenie.
— Mamy zeznania świadków, którzy widzieli, jak wchodził do szatni
drużyny koszykarskiej, zanim rozległy się strzały. Mamy nagrania z kamer,
które to potwierdzają. Mamy przede wszystkim zeznania Madeline, która
opowiedziała, co zdarzyło się za zamkniętymi drzwiami — wymieniał. —
Nie wiemy, dlaczego zrobił to, co zrobił, ale nawet bez motywu sprawa nie
pozostawia wątpliwości. Chadwick Myers zamordował swoich przyjaciół i na
twoim miejscu zacząłbym godzić się z prawdą. Jego już nie uratujesz, ale
jeśli nie chcesz, żeby pociągnął cię za sobą na dno, lepiej powiedz mi
wszystko, co wiesz.
Chciał ją złamać, sprawić, że zwróci się przeciwko swojemu chłopakowi.
Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, udałoby mu się to już dawno. Jednak
nie, kiedy w grę wchodził Chad. Holly prędzej wypowiedziałaby wojnę
całemu światu, niż pozwoliła, żeby cokolwiek naruszyło fundamenty miłości,
jaką do niego czuła. Kochała go zdecydowanie za mocno. Wystarczająco, by
pójść za nim na samo dno, a być może jeszcze niżej. Nawet jeśli to naprawdę
on zmienił ich życie w piekło, to niech tak będzie. Spłonie razem z Chadem.
— Chcę się z nim zobaczyć — oświadczyła tylko, ignorując wszystko, co
powiedział jej komendant.
— Obawiam się, że to nie będzie możliwe…
— Pan nie rozumie — przerwała mu, nagle gorączkowo próbując zebrać
wszystkie słowa, które mogłyby go przekonać. Chociaż była w pewnym
stopniu świadoma procedur, które sprawiały, że odwiedzenie Chada teraz w
areszcie było niemożliwe, to nie dbała o nie. Myersowie mogli niemal
wszystko, a ona była z ich rodziną tak blisko, że czuła się częścią tej potęgi,
jaką reprezentowali. — Ja muszę z nim porozmawiać, on mi to wytłumaczy i
wtedy wszystko się wyjaśni. Bo musi być jakieś wyjaśnienie, które to
wszystko wyprostuje, proszę mi tylko pozwolić…
— To nie będzie możliwe — uciął, wracając do tego samego miejsca, w
którym Holly mu przerwała, jakby jej desperacki wywód w ogóle nie miał
miejsca — ponieważ Chadwick nie żyje. Popełnił samobójstwo, strzelając
sobie w głowę, gdy już skończył zabijać waszych przyjaciół.
Rozdział 2
— To nie jest dobry pomysł, Chad — oznajmiła cicho, nerwowo
rozglądając się na boki. W zasięgu wzroku nie było żywej duszy, a najbliższe
źródło światła znajdowało się dobrych sto metrów od miejsca, gdzie stali,
więc w teorii mrok nocy maskował ich obecność. Nic z tego jednak nie
uspokajało serca Holly, które niemal boleśnie obijało się o żebra.
Nie mogła z całkowitą pewnością stwierdzić, czy stan ten powodowała
adrenalina, czy zwyczajna obecność Chada. Jeśli w ogóle łączenie w jednym
zdaniu Chadwicka Myersa i zwyczajności było sensowne.
Chad się uśmiechnął. Korzystając z tego, że był odwrócony tyłem, pozwolił,
by jego twarz wykrzywił bardzo nietypowy dla niego uśmiech, będący
wyrazem głupkowatej wręcz radości, od którego rozbolały go policzki. Gdyby
miał powiedzieć, kiedy jego najbliżsi przyjaciele mieli okazję widzieć go
takiego, strzelałby, że było to jeszcze przed ostatnimi wakacjami.
A teraz po prostu nie mógł się powstrzymać. Zdecydowanie uwielbiał, gdy
Holly wypowiadała jego imię. Może nawet odrobinę za bardzo.
Chryste, co ta dziewczyna ze mną wyprawia — pomyślał, podciągając się
wyżej o kolejnych kilkanaście centymetrów. Był już prawie na szczycie
wysokiej siatki ogradzającej teren szkoły. — Robię się żałosny — przyznał
jeszcze przed sobą, ale, o dziwo, jakoś nieszczególnie mu to przeszkadzało.
Jego znajomość z Holly trwała już dobrych kilka tygodni i jak dotąd
dziewczyna nie uciekła od niego z krzykiem, a nawet zdawała się całkiem
lubić jego towarzystwo. Był więc gotowy brnąć dalej ścieżką prowadzącą
prosto do krainy godnych pożałowania mięczaków tracących głowę dla
dziewczyny, jeśli to oznaczało więcej nocy spędzonych z nią. A kto wie, może
pewnego pięknego dnia Holly przestanie być przerażona wizją pokazania się
z nim publicznie i nie będzie musiał poświęcać cennych godzin snu, żeby
poddać się temu niewytłumaczalnemu przyciąganiu, które dręczyło go od ich
pierwszego spotkania.
— Nigdy nie powiedziałem, że mój pomysł jest dobry — wytknął jej,
przekładając nogi nad metalowym ogrodzeniem. Teraz, kiedy już znajdował
się twarzą do Holly, błysnął uśmiechem, który był o wiele bardziej w stylu
Chada Myersa. — Tylko że jest fajny — dokończył i w tym samym momencie
poluźnił uchwyt, pozwalając zadziałać grawitacji.
Z gracją wylądował na ziemi i wciąż z tym samym zadowoleniem na twarzy
spojrzał na dziewczynę po drugiej stronie. Druciana siatka z dużymi oczkami
pozwalała mu bez trudu dostrzec to, jak bardzo jego skok nie robił na niej
wrażenia.
— Ciekawe, czy też szczerzyłbyś się tak szeroko, gdybyś złamał sobie nogę, a
ja zostawiłabym cię tu samego i wróciła do domu — dogryzła mu, chociaż
gdyby miała być szczera, nie wierzyła, że mógłby zrobić sobie krzywdę.
Jego idealnie zbudowane atletyczne ciało wydawało się całkowicie odporne
na urazy. Holly przez ostatnie tygodnie spędziła wystarczająco dużo czasu,
pożerając go wzrokiem, by móc dojść do takich wniosków. Zaczynała
poważnie obawiać się, że zanim się zorientuje, będzie już miała prawdziwą
obsesję na jego punkcie.
W rzeczywistości po prostu grała na czas, naiwnie licząc w duchu, że Chad
zrezygnuje ze swojego pomysłu. Miał jednak rację, kiedy powiedział, że wcale
nie uznał go za dobry. Nie musiał, podobnie jak nie musiał tłumaczyć jej, na
czym polegał, ani przekonywać, żeby się zgodziła. Po prostu obudził ją
telefonem w środku nocy, a ona poszła za nim w ciemno, bo tak właśnie
działał na nią Chadwick Myers.
Chad uważał za bardzo wątpliwe to, że faktycznie mogłaby go zostawić,
biorąc pod uwagę okoliczności ich pierwszego spotkania, kiedy uparła się,
żeby ratować mu życie, ale odpuścił sobie mówienie tego głośno. Zamiast
tego wskazał gestem na siatkę, zachęcając dziewczynę, by zaczęła się
wspinać.
— Wyrzucą nas przez to ze szkoły — skomentowała, kręcąc głową ze
zrezygnowaniem, jakby nie do końca wierzyła, że to robi. — W najlepszym
wypadku. W tym gorszym zwyczajnie skończymy w kryminale.
— Chyba zapominasz, kim jestem. — W jego głosie pobrzmiewała udawana
uraza i cała masa pewności siebie. Niestety całkowicie uzasadnionej, czego
Holly nigdy nie przyznałaby na głos. — Mam w tej szkole więcej władzy niż
dyrektor, nikt mnie nie wyrzuci.
— A co ze mną? — zapytała, z trudem godząc ze sobą wspinanie się
i niespadanie.
W wykonaniu Chada pokonanie trzymetrowego ogrodzenia wydawało się
proste, ale Holly nie miała jego koszykarskiego wzrostu ani sprawności
fizycznej.
Chad nie spieszył się z odpowiedzią. Obserwował Holly w skupieniu, po
części ze szczerej troski, a po części dla własnej przyjemności patrzenia na jej
ciało. W końcu udało jej się dotrzeć na górę i przełożyć nogi na drugą stronę,
a on wyciągnął ramiona, dając w ten sposób znak, by skoczyła. Znowu
pokręciła głową w niekończącej się debacie z samą sobą na temat tego, gdzie
podział się cały jej zdrowy rozsądek, a potem skoczyła.
— Ty… — zaczął, ostrożnie stawiając ją na ziemi z taką łatwością, jakby nie
było to dla niego żadnym wysiłkiem — …będziesz musiała uważać, żeby cię
nie złapali. Bo cię wyrzucą.
W odpowiedzi uderzyła go w pierś, ale niewiele sobie z tego robił. Jego ciało
trzęsło się od powstrzymywanego śmiechu.
— Zaufaj mi — poprosił i pocałował ją w czubek nosa.
Podobne gesty czasem im się zdarzały, jednak zdecydowanie nie na tyle
często, by Holly mogła do nich przywyknąć. Lub przynajmniej nie cierpieć z
powodu palpitacji serca za każdym razem, gdy coś takiego się działo.
— Prowadź, panie ważny. — Będąc tak blisko niego, naprawdę łatwo było
zapomnieć o wszystkim innym, ale teraz, gdy już byli po tej mniej właściwej
stronie ogrodzenia, wolała jak najszybciej znaleźć się w budynku i nie
ryzykować, że ktoś ich zobaczy.
W rzadkich przebłyskach rozsądku, które na ogół miały miejsce wyłącznie
wtedy, gdy Chada nie było w pobliżu, Holly zastanawiała się, co ona, do
cholery, wyprawia, a przede wszystkim — z kim. Wiedziała, że ich nocne
spotkania zwyczajnie nie mogły skończyć się dobrze i lepiej byłoby, gdyby
przerwała tę relację, zanim całkiem przepadnie i odda swoje serce
w najmniej odpowiednie ręce.
Nie chciała się w nim zakochać. Nie chciała nawet czuć się w jego
towarzystwie tak dobrze, jakby byli przyjaciółmi, i poniekąd spodziewała się,
że ta początkowa fascynacja, którą oboje czuli, z czasem minie. Liczyła, że
uda jej się wyrwać z tego szaleństwa, gdy pozna go bliżej i odkryje coś, co
skutecznie ją zniechęci. Jak dotąd osiągała efekt odwrotny do zamierzonego.
Świat Chadwicka Myersa kompletnie ją przerastał i nie potrafiła wyobrazić
sobie, że staje się jego częścią — tego wszechobecnego zachwytu nad jego
istnieniem, nieustannych spojrzeń i zainteresowania, jakie wzbudzał. Życie na
społecznym świeczniku zupełnie jej nie przekonywało i chyba wolałaby dać
sobie odciąć mały palec, niż stać się kolejną gwiazdą w Plejadzie.
Wiedziała to wszystko i pamiętała o tym przez większość dnia, gdy żyła sobie
bezpiecznie w swoim małym świecie pełnym nie tak małych problemów.
Nie umiała więc wyjaśnić, dlaczego pomimo całej tej wiedzy każdego
wieczora wstępowała w nią ta dziwna ekscytacja.
Dlaczego odrabiając lekcje, co kilka sekund zerkała nerwowo na telefon,
czekając na wiadomość od Chada, w której zapyta, czy Holly ma ochotę się
spotkać.
Ani przede wszystkim — dlaczego za każdym razem tak ochoczo godziła się
na jego pomysły i zapominając o tym, co obiecywała sobie wcześniej,
pozwalała prowadzić się za rękę coraz dalej w głąb tego świata, którego tak
bardzo chciała unikać.
Chad kazał jej sobie zaufać, ale przecież gdyby nie miała do niego zaufania,
spałaby teraz w ciepłym łóżku, a rano wstała wypoczęta i gotowa do szkoły,
zamiast włamywać się do niej o drugiej w nocy z chłopakiem, z którym
jeszcze do niedawna nie planowała zamienić w życiu nawet słowa.
Ruszyli jedno za drugim wzdłuż tej ściany budynku, na której kamera nie
działała, a później skręcili za róg. Dziewczyna pozwoliła się prowadzić,
zastanawiając się, czy we wszechobecnej ciszy słychać, jak mocno bije jej
serce.
W końcu Chad zatrzymał się przy jednym z niedostępnych już dla uczniów
wyjść, które przed modernizacją placówki funkcjonowało jako ewakuacyjne.
Z popisowym uśmiechem wyciągnął z kieszeni bluzy mały pęk kluczy.
Rozglądając się wokół, Holly zauważyła, że znajdują się przy zachodnim
skrzydle, w całości przeznaczonym na szkolne aktywności sportowe. Gdyby
nie przyszli tam w środku nocy, z miejsca, w którym stali, widziałaby boisko
futbolowe, baseballowe i korty tenisowe.
South Stanly High mogło pochwalić się dość imponującą infrastrukturą jak
na liceum w małym miasteczku i działo się tak z dwóch powodów: jeden
nazywał się Weston, a drugi Myers.
Burmistrz Weston, ojciec Toppera, i rodzice Chadwicka sponsorowali szkołę,
przekazując rocznie kolosalne sumy na jej rozwój. Holly nieszczególnie
interesowały powody tej niezwykłej dobroczynności, ale jej skutkiem
ubocznym było to, że między innymi dzięki niej tych dwóch nastolatków było
praktycznie nietykalnych.
— Panie przodem. — W czasie, gdy rozglądała się po okolicy, Chad uporał
się z drzwiami i teraz teatralnym gestem zapraszał ją do środka.
Nie wiedziała, jaki właściwie był cel ich włamania, ale kiedy zrozumiała, do
której części szkoły się kierują, podświadomie założyła, że Chad z jakiegoś
powodu chce ją zabrać na salę gimnastyczną. W końcu boisko do koszykówki
było jego królestwem.
Jednak gdy oboje weszli do środka, chłopak złapał ją za rękę i sprawnie
poruszając się ciemnym korytarzem, ruszył w przeciwnym kierunku. Najpierw
przeszli przez łącznik prowadzący do dobudowanej kilka lat temu części, a
potem na klatkę schodową i wspięli się na piętro, gdzie znajdował się szkolny
basen.
Minęli przeszklone drzwi i znaleźli się na szczycie trybun hali pływackiej. W
dole pod nimi tafla wody była zupełnie niewzruszona, jakby ktoś zamroził
czas. Jedyne oświetlenie stanowiły światła umieszczone w ścianach basenu,
które sprawiały, że ta część sporej hali, do której ich blask docierał, tonęła w
niebieskawej poświacie. Większość była jednak pogrążona w ciemności, a to
wszystko tworzyło upiorną scenerię, od której Holly czuła dreszcz spływający
po kręgosłupie. Jednocześnie nie mogła odwrócić wzroku, zafascynowana
tym widokiem i własnym strachem.
To właśnie było najniebezpieczniejsze w tym ciemnowłosym chłopaku.
Zapewniał jej doznania, które budziły jej serce do biegu. Sprawiał, że czuła
się wręcz boleśnie żywa i obecna wyłącznie tu i teraz. Ta adrenalina
towarzysząca ich spotkaniom była prawie tak uzależniająca jak sam
Chadwick. Holly ciągle pragnęła więcej.
— Jeśli chciałeś się na mnie pogapić w bieliźnie, wystarczyło poprosić —
skomentowała wbrew własnym myślom, marszcząc nos, gdy dotarł do niej
gryzący zapach chloru.
— A zgodziłabyś się? — Odwrócił się do niej i nawet w tak słabym świetle
widziała w jego oczach szaleńczy błysk ekscytacji. W ogóle nie przypominał
teraz chłopaka, którego za parę godzin minie na szkolnym korytarzu, udając,
że się nie znają.
— Nieee — odpowiedziała, przeciągając samogłoskę i karcąc go wzrokiem.
— Ale na pływanie z tobą w szkolnym basenie w środku nocy też się nie
zgadzam, a w ten sposób przynajmniej oboje zaoszczędzilibyśmy sobie fatygi i
zyskalibyśmy kilka godzin snu.
Chad parsknął śmiechem i bez słowa zaczął zbiegać ze schodków. Holly
miała do wyboru ruszyć za nim lub zostać sama w mroku okalającym
trybuny, dlatego niechętnie dołączyła do niego, kiedy zatrzymał się przy
ostatnim rzędzie krzeseł, żeby się rozebrać.
— Tak w ogóle to wcale nie zaplanowałem tego, żeby zobaczyć cię bez
ubrania. Traktuję to raczej jako dodatkowy bonus. — Puścił do niej oczko,
zanim pozbył się swojej bluzy.
— Tak? Więc dlaczego? — Uniosła brew rozbawiona jego wyznaniem.
Bardzo starała się przy tym powstrzymać przed gapieniem się na jego tors.
— Sama powiedziałaś ostatnio, że zawsze chciałaś spróbować pływania w
nocy. — Wzruszył ramionami, jakby to była oczywistość. — A ponieważ
mamy luty i pływanie w jeziorze byłoby raczej średnim pomysłem,
zorganizowałem zastępstwo.
Ściągnął resztę ubrań, podczas gdy Holly wpatrywała się w niego całkowicie
skołowana tym, że oto Chadwick Myers oznajmił jej, że wpadł na pomysł
włamania się do szkoły, żeby spełnić jej głupie marzenie, które wyznała mu
poprzednim razem, gdy się widzieli. To nie mógł być ten sam chłopak, który
zdradził każdą dziewczynę, z jaką był w związku. I to jeszcze zanim stał się
zawodowym łamaczem serc.
— Nie będę cię zmuszał, jeśli nie chcesz. — Chad, nieświadomy jej małego
załamania światopoglądu, przeszedł obok i stanął tuż przy krawędzi basenu.
Obrócił się przez ramię i odezwał: — Ale skoro i tak naruszyłaś już prawo,
włamując się na teren szkoły, to dlaczego by nie skorzystać z okazji i nie
zrobić czegoś fajnego? — zapytał i skoczył, nie czekając na jej odpowiedź, a
plusk wody był niemal ogłuszający w porównaniu z otaczającą ich ciszą.
To było głupie i nieodpowiedzialne. Nawet jeżeli wiedziała, że Chad byłby w
stanie sprawić, że unikną konsekwencji, jeśli zostaną złapani, to nie powinna
zawierzać całej swojej przyszłości temu brunetowi, który — jeśli wierzyć
plotkom — dla zabawy niszczył cudze związki, a przede wszystkim którego
znała od paru tygodni. Rozsądna dziewczyna, za jaką całe życie się uważała,
zakończyłaby to wszystko w tej chwili i wróciła do domu.
Problem jednak polegał na tym, że Holly wcale nie chciała być
odpowiedzialna. Ani rozsądna. Pomyślała o domu, o tym, że ma za sobą
kolejny dzień ukrywania przed siostrą problemów mamy i samodzielnego
radzenia sobie z tym, że ich rodzina się rozpadła. I o tym, że nie zanosiło się,
by sytuacja miała w najbliższym czasie ulec zmianie, a ona nie wiedziała, jak
długo jeszcze wytrzyma.
Za kilka godzin wróci do zastępowania mamy w jej roli, bo ona jest zbyt
zrozpaczona odejściem męża, żeby udźwignąć bycie rodzicem. Rano wstanie
wcześniej i upewni się, że kobieta nie zaspała do pracy, schowa z widoku
tabletki nasenne, wyrzuci pustą butelkę po winie i umyje kieliszek, żeby Olivia
niczego nie zauważyła. Potem obudzi siostrę, zadba o to, by zjadła śniadanie,
które jej przygotowała, i zdążyła na autobus. Po powrocie ze szkoły ugotuje
obiad dla całej ich trójki i usiądzie z Liv do odrabiania lekcji, w międzyczasie
kontrolując, co robi mama, i nasłuchując brzęku wyciąganego z szafki
kieliszka.
Będzie odpowiedzialna aż do bólu, bez słowa skargi niosąc na własnych
barkach troskę za utrzymanie w całości ochłapów ich rodziny.
Ale tu i teraz chciała cieszyć się wolnością, jaką dawał jej Chad. Chciała
ryzykować, popełniać błędy i stawiać na szali własne serce, które z każdą
kolejną nocą spędzoną w towarzystwie tego zupełnie nieodpowiedniego dla
niej chłopaka zdawało się wyrywać do niego trochę bardziej.
Gdy zaczęła ściągać z siebie ubranie, Chad nie próbował nawet udawać, że
na nią nie patrzy. Podpłynął do ściany basenu, oparł przedramiona na
brzegu i otwarcie śledził każdy jej ruch, jakby oglądał pokaz urządzony
specjalnie dla niego. Pewnie w jakimś stopniu tak właśnie było.
Holly nie wstydziła się swojego ciała. Nie miała ku temu powodów i było to
prawdziwym darem niebios, bo gdyby miała zapracować na te kształty
ćwiczeniami i dietą, nigdy by się na to nie zdobyła. Nie miała też
szczególnych oporów przed rozebraniem się przy Chadwicku. Ich znajomość
od pierwszej chwili była dość specyficzna, a od nocy poznania się zdążyli już
odsłonić przed sobą o wiele bardziej intymne rzeczy niż nagość.
Chodziło o sposób, w jaki na nią patrzył. Sprawiał, że stawała się niemal
boleśnie świadoma nawet najmniejszego fragmentu swojego ciała. Każdy
skrawek jej skóry rozpalał się pod wpływem spojrzenia tych niesamowitych
błękitnych oczu, dla których przepadała.
— Zmieniłem zdanie — powiedział, a jego wzrok jeszcze raz przebiegł po jej
ciele. — Jednak to jest główną atrakcją. Spełnienie twojego marzenia to tylko
bonus. Dlaczego nie wpadłem na ten pomysł wcześniej? — Pacnął się w
czoło i pokręcił głową rozczarowany sobą, skutecznie rozładowując napięcie,
które jeszcze chwilę temu elektryzowało powietrze między nimi.
Mniej więcej właśnie tak wyglądała ich relacja. Chad dawał jej do
zrozumienia, że jest nią zainteresowany, zafascynowany wręcz, ale nigdy nie
naciskał, dbając o to, by czuła się w jego towarzystwie swobodnie i
bezpiecznie. To była jedna z wielu rzeczy, które sprawiały, że Holly tak do
niego lgnęła.
Inną była jego niesamowita zdolność sprawiania, że zapominała o całym
świecie. Gdy tylko znalazła się w wodzie, przestała myśleć o konsekwencjach,
jakby chłopak wciągnął ją do swojej własnej bańki. Działo się tak za każdym
razem, gdy spędzali wspólnie czas.
Zagadywał ją o błahe tematy, odciągając od myśli o domu, angażował w
rozmowy, które mogłyby nigdy nie mieć końca, opowiadał historie o swoich
przyjaciołach w taki sposób, że Holly czuła się, jakby sama ich znała, i
rozbawiał ją do łez. Każdej nocy odkrywał przed nią kogoś, kogo — jak
sądziła — niewiele osób miało okazję poznać. Te chwile dawały jej poczucie
absurdalnego szczęścia i powoli zaczynała się przekonywać, że jakąkolwiek
cenę przyjdzie jej w końcu zapłacić, będzie ona warta tego, co dostała w
zamian.
Nie miała pojęcia, ile czasu tak spędzili, zanim nagły dźwięk wdarł się do ich
prywatnego świata, burząc jego liche ściany. Uśmiech zamarł na ustach
Holly i poczuła, że jej serce przyspiesza. To nie była już jedynie adrenalina,
ale czysta panika, która odbierała zdolność logicznego myślenia.
Spojrzała w kierunku góry trybun, na wejście, którym przyszli, jednak nie
dostrzegła tam żadnego ruchu. Rozległo się ponowne trzaśnięcie, jakby
zamykane metalowe drzwiczki szafki. Ktoś kierował się na halę przez męską
szatnię, do której wejście znajdowało się na ścianie równoległej do krótszego
boku basenu, gdzie właśnie byli Chad i Holly.
Chłopak wyrzucił z siebie ciche przekleństwo i podpłynął pod samą ścianę
akwenu, ciągnąc za sobą zamarłą z przerażenia Holly. Ustawił ich
bezpośrednio pod jedną z platform startowych, przyszpilając dziewczynę tak
mocno, że jednocześnie ją podtrzymywał. Jego wysoki wzrost pozwalał mu
stanąć stabilnie na dnie, dzięki czemu nie wprawiali w ruch wody wokół
siebie.
— Zaufaj mi — poprosił bezgłośnie, powtarzając te same słowa, które
powiedział wcześniej przy siatce.
Holly miała ochotę zaprotestować, a potem wyrwać się i próbować uciec.
Panika kazała jej coś zrobić, bo nawet bezmyślne działanie wydawało się
lepsze od bezczynnego czekania, ale nie dostała na to szansy.
Drzwi szatni otworzyły się z upiornym skrzypnięciem. Wysoki murek, na
którym ustawione były startery, ukrywał ich przed wzrokiem ochroniarza,
przynajmniej z miejsca, w którym mężczyzna obecnie stał, ale też sprawiał, że
sami go nie widzieli. Mogli jedynie nasłuchiwać powolnych kroków
rozlegających się tuż nad ich głowami.
Holly była przerażona i miała ochotę dać znać strażnikowi o ich obecności,
byle tylko nie musieć trwać dłużej w tym napięciu, które wydawało się nie do
zniesienia. Chad, być może świadomy myśli szalejących w głowie dziewczyny,
pochylił się w jej stronę jeszcze o kilka milimetrów, by ich usta się zetknęły.
Nie był to nawet pocałunek, zaledwie ledwo wyczuwalny dotyk, ale i tak
wywołał zamierzony efekt. Holly nagle nie mogła nie myśleć o tym, jak blisko
siebie się znaleźli. Ich ciała były przyciśnięte ciasno, nie pozostawiając
między nimi żadnej wolnej przestrzeni. Jej głowa nadal była pogrążona w
panice, ale serce już zaczęło się uspokajać, jakby dostrajało się do Chada.
Wszystko trwało pewnie zaledwie krótką chwilę, która dla niej wydawała się
całą wiecznością, ale w końcu kroki zaczęły się oddalać, a następnie
trzaśnięcie drzwi dało im do zrozumienia, że znowu są sami. Udało się. Holly
miała wrażenie, że tonowy kamień spadł jej z serca.
Chad jeszcze przez moment pozostał blisko niej, zanim odważył się wychylić
zza murka, by potwierdzić ich przypuszczenia. W końcu wrócił spojrzeniem
do Holly i odepchnął się od ściany z pełnym zadowolenia uśmiechem.
— Skąd wiedziałeś, że nas nie zobaczy? — Teraz, kiedy istniał między nimi
jakikolwiek dystans, zaczynała jej wracać zdolność trzeźwego myślenia. Nie
mogła uwierzyć w to, jakie mieli szczęście. Wystarczyło, że strażnik
postanowiłby przejść się wokół basenu i dostrzegłby ich ukrytych pod ścianką
lub sprawdziłby trybuny i znalazł ich rzeczy.
— Nie wiedziałem. — Beztrosko wzruszył ramionami, jakby jeszcze przed
minutą nie groziły im poważne kłopoty. — Szczerze mówiąc, byłem już w
połowie wymyślania historii, w której podałbym się za Ellisa. Wcisnąłbym kit
o tym, że obudziłem się w nocy, czując potrzebę potrenowania, i modlił się,
by strażnik był bardzo nieogarnięty albo zbyt leniwy, żeby zacząć nas gonić,
jak wyjdziemy z basenu i zaczniemy uciekać.
— Przecież kazałeś mi sobie zaufać! — Emocje zaczęły opadać i nagle Holly
poczuła się irracjonalnie wściekła na chłopaka za jego głupie pomysły, które
narażały ją na problemy.
Wiedziała, że nie ma do tego prawa, bo poszła za nim z własnej woli, ale cały
ten czas podświadomie zakładała, że skoro porywał się na coś takiego, to
miał pewność, że nie zostaną nakryci.
— Ale nie miałem na myśli tego, że nas nie złapią! — Przyciągnął ją z
powrotem do siebie.
Miał nad nią przewagę, bo w przeciwieństwie do dziewczyny nie musiał
walczyć o utrzymanie się na powierzchni. W swojej złości Holly tymczasowo
dodała jego niebotyczny wzrost do rzeczy, które ją irytowały.
— Nie obiecywałem ci, że wyjdziemy stąd niezauważeni, tylko że nawet jeśli
nas złapią, to jakoś nas z tego wyciągnę. — Wsunął palce pod jej brodę,
delikatnym ruchem zmuszając, żeby na niego spojrzała.
W jego oczach dostrzegła niemal przerażającą czułość, która kłóciła się z
tym, kim była szkolna gwiazda koszykówki.
Bo Chadwick Myers był znany przede wszystkim ze swojej obojętności. Miał
życie, za które wielu byłoby w stanie zapłacić każdą cenę, ale żył, jak gdyby
to, co posiadał, mogło zniknąć, a on nawet nie zauważyłby różnicy.
Zachowywał się, jakby nic na świecie nie miało dla niego szczególnej
wartości — i paradoksalnie właśnie za to wszyscy tak bardzo go kochali.
Jednak patrząc mu w oczy, Holly zaczynała rozumieć, że to już nie była
prawda. Jego spojrzenie jasno mówiło, że na czymś mu zależy. Tym „czymś”
była ona. Z niezrozumiałych dla niej powodów stała się ważna dla tego
niedostępnego dla wszystkich bruneta, któremu uratowała życie w grudniową
noc. I to ją przerażało.
— Nie mogę ci obiecać, że nigdy nie sprowadzę na nas problemów. Wręcz
przeciwnie, mogę cię zapewnić, że do końca tego roku wściekniesz się na
mnie jeszcze jakieś tysiąc razy. — Posłał jej uśmiech, a Holly poczuła dziwne
ciepło rozlewające się po sercu na sugestię, że ich znajomość przetrwa tak
długo.
Sama nie odważyła się wybiegać z tą myślą w przyszłość dalej niż do
następnej nocy. Gdzieś z tyłu głowy cały czas spodziewała się, że to wszystko
zaraz się skończy, jakby miała obudzić się ze snu. Najgorsze było to, że nie
była już przekonana, czy aby na pewno chce przestać śnić o Chadwicku.
— Ale obiecuję ci, że nie ma takich kłopotów, z których nas nie wyciągnę. Bez
względu na to, w co nas wpakuję, zawsze cię uratuję. Właśnie o takie
zaufanie cię proszę i na takie mam nadzieję zasłużyć. Nigdy nie pozwolę, żeby
przeze mnie stało ci się coś złego, rozumiesz? — Nachylił się nieco, opierając
swoje czoło o jej. — Nigdy.
Rozdział 3
— Musisz w końcu przestać to oglądać. — Głos mamy wyrwał Holly z
głębokiego zamyślenia, jednak dziewczyna ledwie dała po sobie poznać,
że zauważyła jej obecność.
Nadal uparcie wpatrywała się w ekran telewizora, ale nie musiała nawet
patrzeć na mamę, by czuć jej irytację.
— Mówię poważnie, jeśli nie przez wzgląd na własne dobro, to powinnaś
chociaż pomyśleć o siostrze. Olivia przeżyła traumę, ostatnie dni były dla
niej trudne, a słuchanie w kółko wiadomości o tym, co się wydarzyło, jedynie
pogarsza sprawę.
Zaśmiałaby się, gdyby wciąż była zdolna do śmiechu. Lub w ogóle
jakichkolwiek ludzkich reakcji. Cztery dni temu straciła zdolność
odczuwania czegokolwiek. Poza bólem. Ból był nieustannie obecny,
towarzyszył jej przy każdym oddechu, każdym uderzeniu serca, które według
wszelkiego prawdopodobieństwa nie powinno już dłużej bić. Było przecież
martwe.
Od tamtego dnia jeszcze dwukrotnie została wezwana na komisariat w celu
złożenia kolejnych wyjaśnień. Za każdym razem przesłuchania ciągnęły się
przez długie godziny, zmieniały się pytania i ludzie, którzy je zadawali.
Niezmienna pozostała tylko nieufność w oczach funkcjonariuszy i ciche,
zupełnie nieprofesjonalne, ale jakże ludzkie oskarżenie.
Prawdopodobnie sama dawała im powody, by byli wobec niej podejrzliwi.
Bo bez względu na to, czy rozmawiała z ojcem Ellisa, nieznanymi jej
funkcjonariuszami policji stanowej, czy agentem FBI zaangażowanym w
sprawę w celu wykluczenia przynależności Chada do organizacji
terrorystycznej lub gangu, każdemu mówiła to samo — że Chad jest
niewinny.
Czasem oznajmiała to spokojnie i z opanowaniem, innym razem w atakach
histerii, które dopadały ją w najmniej spodziewanych momentach. Nie miała
już nad sobą żadnej kontroli, bo poczucie ostateczności śmierci Chadwicka
było jak fala — niekiedy zalewało ją po sam czubek głowy, uniemożliwiając
złapanie oddechu, a w innych chwilach następował odpływ i w ogóle do niej
nie docierało. Nie była w stanie zliczyć, ile razy łapała się na tym, że
wybierała jego numer, żeby usłyszeć jego głos, albo zaczynała pisać
wiadomość, by zapytać, co u niego. Chwile, w których uświadamiała sobie,
co robi, były najokrutniejszą z tortur.
Zdaniem wszystkich, na czele z jej mamą, Holly nie powinna tak rozpaczać z
powodu śmierci mordercy. Tym właśnie stał się dla nich Chad.
Zwyrodnialcem, który odebrał życie dwojgu niewinnym przyjaciołom. Trzeci
cudem wymsknął mu się z rąk.
Samantha Preston uważała, że jej córka przesadza. Już następnego dnia po
strzelaninie nie omieszkała powiedzieć jej wprost, że przeżywa to trochę za
bardzo i opłakiwanie „tego potwora” jest wręcz niewłaściwe.
Holly nie była pewna, czy jej stan można nazwać opłakiwaniem. Pamiętała
odejście taty, gdy nieco ponad rok temu zostawił mamę dla innej kobiety.
Chodziła wtedy smutna przez większość dnia i czuła nieznośną pustkę w
sercu za każdym razem, gdy się zapominała i nakrywając do stołu, stawiała
cztery talerze, albo zastanawiała się, o której tata wróci z pracy. Wieczorami
często zasypiała z płaczem, ale poza tym wciąż żyła.
Wtedy coś opłakiwała — kiedy z dnia na dzień jej życie się zmieniło, ale
mimo trudności nadal znajdowała w sobie siłę, by funkcjonować. Nie
pozwoliła, by to wydarzenie zatrzymało ją w miejscu, lecz szła dalej,
nieważne jak bolesny był każdy krok.
To, co działo się z nią teraz, bardziej przypominało umieranie. Długie,
powolne i bolesne tortury, od których nie było ucieczki. Od kiedy słowa
komendanta Harrella zburzyły cały jej świat, nie zaznała ani sekundy
wytchnienia. W ciągu dnia dusiła się atakami płaczu, gdy przygniatała ją
rzeczywistość, w której nie było Chada. Nocami budziła się z krzykiem, gdy
do jej snów wdzierały się koszmary o broni i śmierci.
Nie przeżyła bez niego nawet tygodnia i nie potrafiła choćby myśleć o tym,
że spędzi w ten sposób resztę swojego życia. Bez szczególnego brzmienia
jego głosu, gdy mówił do niej „Stokrotko”, bez uśmiechu zarezerwowanego
wyłącznie dla niej, bez miłości w najpiękniejszych oczach, jakie
kiedykolwiek widziała. Bez Chadwicka Myersa.
Oddała mu serce na zawsze, a teraz on odszedł, zabierając je ze sobą, i Holly
miała spędzić każdy dzień, jaki jej pozostał, funkcjonując z ziejącą w piersi
otchłanią o poszarpanych krawędziach.
Jej mama była prawdopodobnie największą hipokrytką znaną światu, jeśli
oczekiwała, że córka tak po prostu się z tego otrząśnie. Że z łatwością, z jaką
gasi się światło, Holly wyłączy całą tę miłość, jaką czuła do chłopaka, i
podobnie jak całe miasto zacznie myśleć, że Chad był zły, i go znienawidzi.
Nie pamiętała już tych miesięcy po odejściu męża, które spędziła, pogrążając
się w smutku i balansując na cienkiej granicy nałogu, ani że chociaż
ostatecznie wyszła na prostą, to wcześniej bezpowrotnie zaprzepaściła relację
z jedną z córek.
Samantha przebyła długą drogę, by zmienić miłość do męża w nienawiść, ale
Holly nie chciała nienawidzić Chada. Prawdopodobnie powinna, lecz nawet
jeśli czyniło to z niej okropną osobę, to gdyby ktoś dał jej wybór,
poświęciłaby znacznie więcej niż dwa życia, jeśliby tylko mogła dzięki temu
odzyskać chłopaka, który skradł jej serce.
Może — mówiła do siebie w nocy, gdy przerażona własnymi myślami
wpatrywała się w sufit, oddychając ciężko po kolejnym koszmarze — może
Chad kochał moją dobroć tak bardzo, że ją także zabrał ze sobą? W zamian
zostawił coś potwornego i właśnie to podsyła mi te myśli.
Jednak pomimo wszystkich skomplikowanych uczuć, jakimi Holly darzyła
swoją mamę, musiała przyznać Samancie rację w jednej kwestii — powinna
przestać. Ale nie potrafiła, podobnie jak nie była w stanie wytłumaczyć jej,
dlaczego tak katuje się wiadomościami. Mama by tego nie zrozumiała.
Bo Holly oglądała każdy program informacyjny w nadziei, że za którymś
razem w końcu usłyszy coś innego, że któraś z tych pięknych prezenterek w
kolorowych sukienkach pojawi się na ekranie i przedstawi nowe informacje
w sprawie strzelaniny w Norwood, które oczyszczą z zarzutów
podejrzewanego dotąd sprawcę.
Niestety jak dotychczas każda stacja, każdy program i każda prezenterka czy
prezenter mówili mniej więcej to samo:
Strzelanina w Norwood, w stanie Karolina Północna. Do zdarzenia doszło w
czwartek pierwszego marca, gdy dziewiętnastoletni Chadwick Myers wszedł
uzbrojony do budynku swojego liceum i postrzelił trzy osoby, z czego dwie
śmiertelnie, a następnie siebie. Z ustaleń policji wynika, że był to
zaplanowany atak, którego cel stanowiła grupa najbliższych przyjaciół
nastolatka. Policja wyklucza powiązanie sprawcy z grupą terrorystyczną,
jednak przyznaje, że motyw zbrodni wciąż pozostaje niejasny.
Mówiono o tym wszędzie. Norwood zmieniło się z nieznanej nikomu
mieściny w najgorętszy temat w internecie, w gazetach, w radiu i w telewizji
w całym kraju, a być może nawet na całym świecie. Słowa czasem się
zmieniały, ale przekaz pozostawał ten sam — Chadwick Myers był
mordercą. A Holly wciąż nie pozwalała sobie w to uwierzyć.
Zimny dreszcz spłynął po jej plecach, gdy na ekranie pojawiło się zdjęcie
Chada. Przez ostatnie dni widywała tę podobiznę niezliczoną ilość razy, ale
zawsze uderzała ją tak samo. Poczuła, że trzęsie się pomimo koca owiniętego
wokół ramion. Ten chłód przeszywał ją aż do kości i żadne ciepłe przykrycie
nie było w stanie go przepędzić. Niemal czuła, jak trupia dłoń wędruje po jej
ciele, czule muskając jej skórę tylko po to, by za chwilę brutalnie złapać ją za
gardło i zacząć dusić.
— Dosyć tego. — Dla znajdującego się na krawędzi szaleństwa umysłu
Holly szybkie i zdecydowane słowa mamy były jak trzaśnięcie biczem,
podobnie jak jej ruchy. W jednej sekundzie widziała ją tylko kątem oka, a w
następnej kobieta siedziała już na kawowym stoliku twarzą do córki,
zasłaniając wiszący na ścianie telewizor.
Nie były do siebie podobne. Samantha była wysoka, miała ścięte do ramion,
proste włosy farbowane na ciemnorudy kolor, które dodatkowo uwydatniały
jej ostre rysy, i ciemne oczy skryte za szkłami okularów. Wszystko to, wraz
ze szczupłym ciałem opakowanym w garniturowe spodnie, ołówkowe
spódnice, idealnie wyprasowane koszule, eleganckie garsonki i
kombinezony, dawało wrażenie silnej, zdecydowanej kobiety.
Jej nieugiętość była godna podziwu i może właśnie dlatego osiemnastoletnia
Holly przeżyła tak wielki zawód, gdy po raz pierwszy musiała prowadzić ją
do łóżka, kiedy to po powrocie ze szkoły trzy dni po odejściu ojca znalazła ją
pijaną, leżącą na schodach.
Holly, podobnie jak jej siostra, była bardziej jak tata. Miała jego jasne włosy,
szaroniebieskie oczy i uśmiech tak ciepły, że mógłby stopić śnieg, podobnie
jak kiedyś, dawno temu, stopił serce Chada. Przynajmniej on tak właśnie
twierdził. Jej uroda w przeciwieństwie do tej mamy była delikatna i miękka,
przywodząca na myśl ostrożne, lecz płynne pociągnięcie pędzla na płótnie.
A teraz siedziały naprzeciw siebie, patrząc sobie w oczy z identyczną
zaciętością, jak dwa zupełnie inne odłamki tego samego roztrzaskanego
dawno temu lustra.
— Czego konkretnie masz dosyć, mamo? — Jej głos był zachrypnięty, gardło
zdarte od wielogodzinnego płaczu.
— Na litość boską, spójrz na siebie, Holly. Potrzebowałaś kilku dni,
rozumiem to. Ale najwyższy czas wziąć się w garść i doprowadzić do
porządku. — Samantha pochyliła się do przodu, by dosięgnąć dłoni Holly i
powstrzymać ją przed obracaniem pierścionka na palcu. Dziewczyna robiła to
zawsze, gdy była zdenerwowana, a w ostatnich dniach ten nawyk stał się
wręcz obsesją. — Pojutrze jest pogrzeb, powinnyśmy zamówić wiązanki dla
Toppera i Ashley.
— Nie idę na pogrzeb.
— Co prawda jest niedziela, ale dzwoniłam do Margery i mówiła, że spływa
bardzo dużo zamówień i ma pełne ręce roboty, więc kwiaciarnia jest otwarta
— kontynuowała matka, nie słysząc albo nie chcąc usłyszeć tego, co
powiedziała córka. — Idź pod prysznic, a ja zrobię ci coś do jedzenia i
pojedziemy razem, co ty na to?
— Nie idę na pogrzeb — z trudem powtórzyła głośniej. — Przynajmniej nie
na ten, o którym mówisz, a podejrzewam, że nie będziesz równie chętna,
żeby pojechać ze mną po kwiaty dla Chada.
Wspólne pożegnanie Ashley i Toppera odbywało się w tym samym czasie co
pogrzeb Chada, z tą różnicą, że dla tej dwójki przewidziano wcześniej mszę
w kościele, na którą Chadwick nie mógł liczyć. Kwestia jego pochówku
wzbudziła wiele kontrowersji, jednak większość mieszkańców była zgodna,
że nie zasłużył na pożegnanie równe temu, jakie zaplanowano dla jego ofiar.
Niektórzy twierdzili, że nie powinien być nawet pogrzebany na tym samym
cmentarzu.
Ostatecznie stanęło na tym, że odbędzie się cichy pogrzeb ograniczony
wyłącznie do uproszczonego obrzędu odprawionego przez pastora z
sąsiedniej miejscowości, w czasie gdy Ashley i Topper dostaną należne im
wyrazy szacunku podczas mszy w kościele. Wszystko zostało przemyślane
tak, by pożegnanie Chada zakończyło się, nim procesja żałobna dotrze z
kościoła na cmentarz, na którym miały zostać pochowane tragicznie zmarłe
nastolatki.
Holly nie sądziła, by naprawdę robiło mu to różnicę. Chad nie był wierzący,
ale była wściekła, że społeczność Norwood odebrała mu nawet coś tak
fundamentalnego. Zamierzali załatwić sprawę, jakby chodziło o zakopanie
potrąconego psa — pozbywali się problemu szybko i po cichu, żeby jak
najmniej osób zwróciło uwagę na całą sprawę. Teraz nawet jeśli ktoś
zamierzał przyjść na jego pogrzeb, nie zrobi tego, bo właściwsze będzie mu
się wydawało uczestniczenie w pożegnaniu Ashley i Toppera.
Poza nią — bo Holly, na przekór wszystkim, zamierzała pożegnać się z
Chadem, nawet jeśli mieszkańcy miasta mieliby ją za to spalić na stosie. Nie
zdziwiłaby się, gdyby jej matka była pierwsza do podłożenia ognia.
— To naprawdę zły pomysł — oznajmiła kategorycznie Samantha, jakby
naprawdę wierzyła, że jej słowa mogą cokolwiek zmienić. — Twoja sytuacja
jest wystarczająco zła, z plotkami o twoim udziale w tym wszystkim. Nie
powinnaś dawać ludziom kolejnych powodów do mówienia na twój temat.
Była tego świadoma, naprawdę. Wieść o jej przesłuchaniach rozniosła się z
prędkością światła. W miejscach takich jak Norwood wystarczyła plotka,
zaledwie cień podejrzenia, by znaleźć się na celowniku opinii społecznej,
która krzywym okiem patrzyła na wszystko, co choć trochę wystawało poza
sztywne ramy tego, co znała. Chad, chociaż nie żył, ciągnął Holly za sobą i
jeśli chciała się ratować, powinna jak najszybciej się od niego odwrócić i
dołączyć do zbiorowego linczu.
Ludzie od zawsze lubili Holly. Była dobrą, uroczą dziewczyną,
wolontariuszką w schronisku i w domu kultury, mieszkańcy zwracali się do
niej z uśmiechem. Nie mogła powiedzieć, że zupełnie nie zależy jej na opinii
innych ani że nie chce pożegnać przyjaciół, którzy przecież byli dla niej
ważni.
Jednak nikt i nic na tym świecie nie było ważniejsze od Chada. Stawiała go
na pierwszym miejscu, podobnie jak ona była ponad wszystkim dla niego. Ty
i ja — mówili sobie i dobrze wiedzieli, ile prawdy kryje się za tymi prostymi
słowami. To zawsze była ich dwójka przeciwko światu, od samego początku.
I chociaż wszystko inne uległo zmianie, to pozostawało niezmienne.
Wybór był więc oczywisty i Holly dokonywała go z niezachwianą
pewnością, nawet jeśli miał na zawsze nadać jej łatkę dziewczyny, która
opowiedziała się po stronie mordercy:
— Przekaż ode mnie kondolencje burmistrzowi i pani Holt.
Rozdział 4
— Przestań się denerwować — zganił ją, wyciągając rękę, żeby spleść ich
dłonie i powstrzymać Holly przed nerwowym obracaniem pierścionka na
palcu.
Ten nawyk doprowadzał go do szału, głównie dlatego, że nie cierpiał widzieć
ją niespokojną. W dodatku najczęściej zupełnie niepotrzebnie, ale taki był już
urok Holly — wszystkim przejmowała się trochę za bardzo.
On za to na ogół przejmował się niewystarczająco, więc może to dzięki temu
byli dla siebie tak idealni.
— To absurdalne, że w ogóle bierzesz pod uwagę, że mogliby cię nie polubić,
podczas gdy nie ma takiej możliwości, żeby cię nie pokochali — zapewnił
całkiem szczerze, ale Holly przewróciła oczami.
Oczywiście, że mu nie wierzyła, bo dlaczego miałaby? Fakt, że nawet on
kompletnie stracił dla niej głowę, serce i wszystko inne, co składało się na
Chadwicka Myersa, najwyraźniej nie był dla niej żadnym argumentem.
— Skąd niby możesz to wiedzieć?
— Z własnego doświadczenia. — Uniósł jej dłoń i pocałował knykcie. — No
weź, w ciągu trzech miesięcy zjednałaś sobie wszystkich moich przyjaciół i
moich rodziców. Zrobienie dobrego wrażenia na kilku ciotkach i wujkach to
pikuś w porównaniu z zaprzyjaźnieniem się z pierwszą suką Norwood.
— Nie mów tak o Maddie — sapnęła oburzona, uderzając go w ramię. —
Gdyby cię słyszała, poczułaby się urażona, że zawężasz ten tytuł tylko do
Norwood. Jestem pewna, że nie ma sobie równych w całym hrabstwie —
dodała, a Chad parsknął śmiechem.
Madeline, jak Holly się w końcu przekonała, potrafiła być wspaniałym
materiałem na przyjaciółkę, kiedy chciała. Problem w tym, że bardzo rzadko
chciała. Przez dziewięćdziesiąt pięć procent czasu wynosiła sukowatość do
rangi sztuki i nosiła swój tytuł z dumą niczym koronę królowej balu.
Holly chętnie zostałaby z Chadem w samochodzie dłużej, śmiejąc się z ich
przyjaciół do wieczora, a potem pojechała prosto na pokaz fajerwerków i
imprezę u Toppera. Jednak zanim będzie mogła cieszyć się tą lepszą stroną
swojego związku, musiała znieść tę gorszą.
Bycie dziewczyną Chadwicka Myersa wiązało się z tym, że ciągle coś komuś
trzeba było udowadniać.
Uczniom South Stanly — że wbrew powszechnej opinii nie jest jedynie jakimś
tymczasowym, nic nieznaczącym dodatkiem u jego boku. Przyjaciołom Chada
— że nie jest od nich gorsza i że nie są w stanie zmusić ją, by odeszła. Jego
rodzicom — że nie jest dziewczyną, która pojawiła się w ich domu na szybki
numerek z ich synem i zaraz ulotni się, podobnie jak jej poprzedniczki.
Każdemu po kolei udowadniała, że zasługuje na miejsce w życiu Chada,
jakby sam fakt, że ją kocha, nie wystarczał. I robiła to bez zająknięcia,
bo była to niewielka cena w zamian za jego miłość.
A teraz czekała ją rodzinna uroczystość ze wszystkimi jego krewnymi i
chociaż nie wiedziała, co takiego tym razem przyjdzie jej udowadniać, to
bazując na poprzednich doświadczeniach, mogła zakładać, że nie będzie
łatwo. Nic nigdy takie nie było.
— Idziemy — zarządził miękko, ściskając jej rękę ostatni raz, zanim ją puścił
i wysiadł z samochodu.
Okrążył pojazd i otworzył drzwi Holly, kłaniając się przy tym teatralnie. Całą
drogę od jej domu robił wszystko, żeby się rozluźniła. Bez większego skutku,
ale Holly doceniała jego starania.
— Chciałem, żebyś poznała moją rodzinę, bo są częścią mojego życia, a ja
chcę, żebyś miała udział we wszystkim, co się na nie składa — zaczął, gdy
ruszyli w stronę domu. Zatrzymali się przed drzwiami i Chad z czułością
założył jej kosmyk jasnych włosów za ucho. — Ale nie traktuj tego jak sprawę
życia i śmierci, bo oni nie są najważniejsi. Ostatecznie to zawsze jesteśmy ty i
ja, Stokrotko. Tylko to jest prawdziwe.
— I tylko to się liczy — dokończyła i dokonała małej poprawki swojej
wcześniejszej myśli. Nic nigdy nie było łatwe, oprócz tego. Bo kochanie
Chada było najprostszą rzeczą na świecie.
Przyciągnął ją do siebie, całując w czoło, w tym samym momencie, w którym
otworzyły się drzwi frontowe.
— Co tak stoicie? — Sylvie zmierzyła ich spojrzeniem. — Dlaczego nie
wchodzicie do środka?
— Bo Holly się stresuje — wyjaśnił usłużnie z rozbawionym wyrazem twarzy.
Zmiana z Chada, który wyznawał jej miłość, mówiąc, że liczy się dla niego
bardziej niż wszystko inne, w syna, jakiego chcieli widzieć jego rodzice, była
natychmiastowa. Jak na zawołanie stał się odrobinę rozpieszczonym,
czarującym chłopakiem, którym można się chwalić i z którego można być
dumnym. — Boi się, że jej nie polubią.
— Oczywiście, że jej nie polubią — prychnęła kobieta. Chociaż jeszcze
chwilę temu ganiła ich za to, że nie weszli do środka, teraz sama nie
wyglądała, jakby spieszyło jej się do gości. — To banda zadufanych w sobie
snobów kochających jedynie pieniądze i władzę. Oni nie lubią nawet siebie
samych ani innych członków rodziny. Właśnie dlatego obchody czwartego
lipca w rodzinie Myersów są takie cudowne. — Przewróciła oczami,
podkreślając swój sarkazm, chociaż perfekcyjny uśmiech nawet na chwilę nie
opuścił jej twarzy.
Sylvie Myers okazywała swoją sympatię wobec ludzi w specyficzny sposób.
Była miła zawsze i dla wszystkich, bo jako jedna z najważniejszych kobiet w
mieście nie mogła pozwolić sobie na to, żeby coś zniszczyło jej
nieposzlakowaną opinię. Holly nigdy nie usłyszała od niej złego słowa, nawet
gdy matka chłopaka uważała ją za jego seksprzyjaciółkę.
Jednak wyłącznie wtedy, kiedy naprawdę kogoś lubiła, pozwalała sobie na
szczerość taką jak teraz. Wciśnięty pomiędzy wystudiowane uśmiechy
idealnej pani domu komentarz dający do zrozumienia, że w rzeczywistości nie
znosi rodzinnych obchodów Święta Niepodległości, o których mówiło całe
miasto, i o wiele bardziej wolałaby spędzić ten dzień przed telewizorem w
poplamionym dresie i z lampką wina, zamiast dusić się w makijażu i drogiej
sukience, której zazdrościć jej będą wszystkie koleżanki.
— Ale nie przejmuj się, kochanie, wyglądasz ślicznie. Szybko zapomną, że
jesteś kimś z zewnątrz — zapewniła i skinęła głową, by weszli do środka.
Holly zdawała sobie sprawę, że nie jest wyjątkiem i każda dziewczyna
stresuje się poznaniem rodziny swojego chłopaka, bo to było całkiem
zrozumiałe. Jej jednak nie przerażało spotkanie krewnych Chada, tylko to,
kim ci krewni byli.
Rodzina Myersów sama w sobie potrafiła być przytłaczająca. Żyli
w Norwood i byli częścią społeczeństwa, ale miliony na koncie stawiały ich
nieco ponad wszystkimi. Ojciec Chada był właścicielem wartego majątek
pola golfowego, a i tak było to dla niego tylko rodzajem hobby, skromnym
dodatkiem do głównego zajęcia. Sylvie w podobny sposób traktowała swoją
pracę, bo chociaż mogłaby nie pracować w ogóle, założyła firmę zajmującą
się organizacją wesel i obecnie z jej usług korzystały pary młode w całym
hrabstwie.
A tego dnia ich dom był wręcz wypełniony ludźmi, którzy stanowili definicję
sukcesu, władzy i potęgi. Holly siedziała przy stole naprzeciwko senatora
stanu, który był bratem Devona i ojcem chrzestnym Chada, a obok po swojej
lewej miała ciotkę chłopaka, która wyszła za producenta filmowego i
zastanawiała się, co, do cholery, Chad sobie myślał, zakochując się akurat w
niej — dziewczynie z przeciętnej rodziny, z rodzicami po rozwodzie i matką,
która w każdy piątek jeździła na spotkania anonimowych alkoholików, bo tak
poradziła jej terapeutka, do której kobieta zaczęła chodzić po tym, jak prawie
umarła z przedawkowania leków nasennych.
— Więc, Holly… — zagaił ze swojego miejsca senator, obserwując ją z
nieskrywanym zainteresowaniem. Chociaż nie był całkowicie zadowolony z
tego, co widzi, maskował to tym samym uśmiechem, którym zdobywał
wyborców. — Jestem ciekaw twojej pracy w ramach wolontariatu. Chad
wspominał nam wcześniej, że jesteś zaangażowana w pomoc innym. To
bardzo szlachetne. — W jego ustach to słowo brzmiało prawie jak obelga.
Holly już wcześniej odkryła, co tak gryzło senatora Myersa w jej zajęciach
pozaszkolnych i we wszystkim, co sobą reprezentowała. Był człowiekiem
polityki, więc według niego każde działanie musiało ostatecznie przynosić mu
jakąś korzyść, nawet jeśli nie zawsze materialną. Podejrzewała, że podobnie
rysował się światopogląd większości zebranych, w końcu bardzo trudno jest
zbić fortunę na byciu dobrym dla innych.
Chad pasował do nich idealnie. Był skazany na sukces, jakby ten płynął w
jego żyłach, i jakąkolwiek ścieżkę wybierze, na jej końcu czekało go
powodzenie. Tymczasem Holly w każdy sobotni poranek jechała do
schroniska, żeby sprzątać kojce i klatki, karmić, kąpać, wyprowadzać
zwierzaki, których nikt nie chciał, i dawać im odrobinę miłości, a w tygodniu
poświęcała popołudnia na pomaganie problematycznym dzieciakom w
odrabianiu lekcji. Robiła dużo dla innych i bardzo niewiele dla siebie, co
było całkowitym zaprzeczeniem sposobu, w jaki żyli krewni Chada.
— Zgadza się, pomaganie daje mi naprawdę dużo satysfakcji —
odpowiedziała uprzejmie. — Jestem wolontariuszką w miejscowym
schronisku dla zwierząt i w domu kultury. Mamy tam program pomocy
dzieciom, które z różnych powodów nie radzą sobie z nauką, zazwyczaj przez
zaburzenia rozwoju, albo po prostu potrzebują trochę więcej uwagi niż inne
dzieci.
— To doprawdy szlachetne — powtórzył się, kiwając głową w aprobacie, lecz
ton jego głosu sugerował, że zaraz padnie jakieś „ale”. — Ale samą
satysfakcją nie zapewnisz sobie przecież dobrego życia. No chyba, że sądzisz,
że o to zatroszczy się za ciebie Chadwick i że to on będzie zarabiał na was
dwoje, podczas gdy ty będziesz karmić bezpańskie pieski.
Holly poczuła, jak siedzący obok niej chłopak tężeje na sugestię wuja, że
Holly jest z nim dla pieniędzy.
— Holly jest jedną z najlepszych uczennic w naszym roczniku — wtrącił się.
Czuł palącą złość, ale dobre wychowanie nie pozwoliło emocjom nad nim
zapanować. — Ma świetne wyniki i jest zaangażowana w pisanie szkolnej
gazetki. Bez trudu zda egzaminy w przyszłym roku i dostanie się na wybrane
studia. Ma na to większe szanse niż ja.
— Jesteś więc nie tylko dobra, ale też ambitna, świetnie — zauważył z
uznaniem senator. Coraz więcej osób przy stole przerywało rozmowy, by go
posłuchać. — Nie sądzisz jednak, że marnując czas na bezdomne psy i obce
dzieci, pozbawiasz się szansy na lepszy rozwój? Mogłabyś przecież w tym
czasie robić coś, co naprawdę zaprocentuje w przyszłości, nie myślałaś o tym
w ten sposób? Te dzieciaki mają przecież rodziców czy opiekunów. To ich
rola, żeby się nimi zajmować, a nie twoja.
— W schronisku mieliśmy psa, który trafił do nas z interwencji po zgłoszeniu,
że właściciel się nad nim znęca — zaczęła, z wściekłości z trudem panując
nad głosem.
Na moment zapomniała o robieniu dobrego wrażenia. Kochała to, czym się
zajmowała, całym sercem i to nie pozwoliło jej siedzieć cicho. Nie miała
wątpliwości, że w razie potrzeby Chad stanie po jej stronie. Wiedział, ile dla
niej znaczy pomaganie innym.
— Był nieufny i agresywny, atakował ludzi i inne psy. Właścicielka
schroniska rozważała uśpienie go, więc zgłosiłam się na ochotniczkę, żeby się
nim zająć. W pierwszym tygodniu ugryzł mnie tak mocno, że musieli założyć
mi szwy, ale wciąż przychodziłam do niego każdego dnia, powoli ucząc go, że
może mi zaufać. Wie pan, gdzie jest teraz? — zapytała i nie czekając na
odpowiedź, dodała: — W kochającym domu, z rodziną, która go uwielbia.
Nie miałby tego, gdyby nie ja. A pomoc dzieciakom? Tony, chłopiec, którym
się zajmuję, jest w spektrum autyzmu. Jego ojciec zostawił rodzinę, gdy
dowiedział się, że syn nie jest w pełni „normalny”, więc mama wychowuje go
sama, ale chociaż chce, nie jest w stanie poświęcić mu wystarczająco dużo
uwagi, bo pracuje po dwanaście godzin dziennie i jest wykończona. Ja
pomagam mu nie tylko odrobić zadania, ale też daję mu takie małe rzeczy jak
pójście do lodziarni czy na plac zabaw. Uczę go, jak dogadywać się z innymi
dziećmi, żeby miał szansę czuć się jak każdy inny chłopiec.
Chad ścisnął jej dłoń i Holly nie była pewna, czy to gest wsparcia, czy
sugestia, żeby przestała, ale słowa cisnące się na usta były zbyt silne, by je
zatrzymać:
— Jasne, zapewne to nie jest tak ważne jak bycie członkiem senatu i nie
sprawi, że będę bogata, ani nie da mi władzy, ale z całym szacunkiem, nie
pozwolę sobie wmówić, że marnuję czas, jeśli sprawiam, że dzięki mnie czyjeś
życie stanie się choć trochę lepsze.
Gdy skończyła, przy stole było już zupełnie cicho. Wszyscy wpatrywali się w
nią w nieskrywanym zdziwieniu, może z powodu jej słów, a może przez sam
fakt, że odezwała się w ten sposób do senatora.
Poczuła, że jej policzki stają się czerwone, i już miała zacząć przepraszać za
swój wybuch, gdy mężczyzna otrząsnął się z wrażenia, jakie na nim wywarła,
i parsknął śmiechem.
— Teraz rozumiem, co mój chrześniak w tobie widzi. Zastanawiałem się, co
taka cicha myszka przy nim robi, ale ty naprawdę pasujesz do tej rodziny. —
Nadal rozbawiony pokręcił głową, ale w jego oczach błyszczało coś, czego
Holly nie spodziewała się znaleźć w nikim przy tym stole, a już na pewno nie
w tym ważnym polityku. Uznanie. Dziewczyna najwyraźniej mu
zaimponowała. — Podoba mi się ten ogień, może cię zaprowadzić do
wielkich rzeczy. — Mężczyzna spojrzał na Chada i powiedział: — Trzymaj ją
blisko, chłopcze, bo chociaż wygląda niepozornie, ma większe jaja niż
połowa moich szanownych kolegów polityków.
***
Senator nie przyjechał na pogrzeb swojego chrześniaka. Właściwie
żaden z obecnych tamtego dnia na obiedzie krewnych się nie pojawił.
Holly nie spodziewała się tłumów, jednak nawet przez chwilę nie pomyślała,
że w ostatnim pożegnaniu Chadwicka Myersa, chłopaka, który skupiał na
sobie uwagę wszędzie, gdzie się pojawił, będą uczestniczyć zaledwie trzy
osoby.
Myersowie mieli dużą rodzinę. Nawet jeśli jej członkowie nie zawsze pałali
do siebie sympatią, to wszystkich, zarówno ze strony Devona, jak i Sylvie,
łączyło silne poczucie przynależności. Holly była pewna, że mimo dzielących
ich różnic są dla siebie na swój sposób ważni.
Teraz jednak o wiele ważniejsze okazało się dla nich to, co mieli do
stracenia. Nikt nie zamierzał ryzykować utraty twarzy, żeby okazać wsparcie
rodzicom opłakującym stratę dziecka. Oprócz Holly, ale ona przecież nie
przyszła dla nich, lecz dla samej siebie i dla Chada. Nie zdobyła się nawet na
odwagę, by podejść i złożyć kondolencje.
Przez ostatni rok spędziła w ich domu niezliczoną ilość godzin, była
zapraszana zarówno na rodzinne uroczystości, jak i zwykłe obiady we
czwórkę. Gdy zostawała na noc, Sylvie czasami robiła jej śniadanie, a gdy
miała na to czas, piły razem poranną kawę na werandzie.
Była traktowana jak członek rodziny, ale w rzeczywistości jedynym, co
łączyło ich trójkę, był Chadwick. Teraz, gdy go zabrakło, stali się na powrót
obcymi dla siebie ludźmi.
Pastor wygłosił zadziwiająco długą przemowę, jakby dużą liczbą słów mógł
zastąpić małą liczbę żałobników. Mówił o duszach, które zbłądziły i oddaliły
się za bardzo od Stwórcy, ale w jego głosie nie było słychać nagany. Gdy
prosił Boga, by wybaczył Chadwickowi jego grzechy i przyjął go do siebie,
Holly ze zdziwieniem odkryła, że mówi to z serca, a nie tylko dlatego, że coś
musi powiedzieć.
Wątpiła jednak, by Chad docenił starania duchownego. Prawie mogła
usłyszeć jego szyderczy śmiech na słowa o odkupieniu. Zawsze powtarzał, że
trafi do piekła.
— Tacy jak ja muszą korzystać ze wszystkich przyjemności za życia —
powiedział jej kiedyś, a jego oczy błyszczały niebezpiecznie. — Bo po śmierci
nie czeka nas nic dobrego. — A potem ją pocałował, jakby była jego ulubioną
przyjemnością, i Holly przyszło do głowy pytanie, co dokładnie miał na myśli.
Chętnie by mu je teraz zadała. Ale jeszcze bardziej chciałaby dowiedzieć się,
gdzie jest. Piekło sprowadził na nich wszystkich, na Holly, więc do jak
okropnego miejsca trafił on sam? Znowu poczuła to samo przeszywające
zimno, które najpierw pieściło jej skórę, a później, gdy nie była
wystarczająco silna, by je zwalczyć, jednym wyważonym ruchem odbierało
jej zdolność oddychania.
Tym razem uwagę jej umysłu odwróciło poruszenie, które wychwyciła kątem
oka. Była tak pochłonięta własnymi myślami i narastającą paniką, gdy tępo
wpatrywała się w dębową trumnę opuszczaną do wykopanego dołu, że nie
zauważyła procesji żałobnej kroczącej główną aleją. Jej uczestnicy zmierzali
na drugi koniec cmentarza. Na życzenie rodzin Ashley i Topper mieli zostać
pochowani jak najdalej od Chada, co oznaczało, że żałobnicy musieli przejść
obok miejsca, w którym wciąż trwało ostatnie pożegnanie Chadwicka.
Trumny były identyczne, jedyną różnicę stanowiło to, że tę Toppera nieśli
zawodnicy z jego drużyny futbolowej, a jej wieko przykrywała koszulka z
numerem chłopaka. Holly nadal nie mogła uwierzyć, że w środku znajdują
się jej przyjaciele. To wciąż wydawało się takie nierealne.
Żałobnicy zauważyli Holly o wiele wcześniej niż ona ich. Podczas gdy
dziewczyna wciąż chłonęła wzrokiem widok trumien, uczniowie i
mieszkańcy idący zaraz za rodzinami nastolatków patrzyli na nią i na
rodziców Chada, jakby ich obecność przy grobie chłopaka była policzkiem
wymierzonym w pamięć o jego ofiarach. Ich twarze wyrażały jawną
dezaprobatę, spoglądali z pogardą i nienawiścią, a z każdym krokiem, który
zbliżał ich do opłakujących mordercę, narastały też gorączkowe szepty.
Najpierw dostrzegła Maddie. Szła z przodu, bez Ellisa, objęta przez jedną z
cheerleaderek. Nawet nie próbowała ukryć łez, jej policzki zdobiły smugi
ciemnego tuszu, a śliczna twarz wykrzywiała się w bólu. Madeline Kelly,
jaką wszyscy znali, nigdy nie pozwoliłaby sobie na pokazanie się publicznie
w takim stanie, ale teraz dla nikogo nie miało to znaczenia. Widok
przyjaciółki rozdzierał duszę Holly, jednak nie zrobiła nic, by okazać jej
jakiekolwiek wsparcie.
Widziała też komendanta Harrella, który szedł sam, więc najwidoczniej Ellis
wciąż znajdował się w szpitalu, i burmistrza wpatrującego się z kamienną
miną w trumnę syna. Później dostrzegła swoją mamę z Olivią nieco bardziej
z tyłu, a także mnóstwo ludzi, którzy przyszli raczej z poczucia powinności
niż z faktycznego żalu.
Rozpoznała niemalże każdą twarz w tłumie. To byli ludzie, których znała od
dziecka, chociażby z widzenia. Dorastała, mijając ich na ulicy, na szkolnym
korytarzu czy w kościele podczas niedzielnej mszy. Była jedną z nich i
powinna być teraz tam, z nimi, ale było za późno na takie myśli. Wszyscy już
ją widzieli, poznali jej stanowisko w tej sprawie, już została napiętnowana.
Dokonała wyboru i nie mogła go cofnąć, nawet gdyby chciała. Pozostało jej
jedynie czekać na cenę, jaką przyjdzie jej za ten wybór zapłacić.
Nie była pewna, czy rzeczywiście czekały ją w życiu jakieś wielkie rzeczy,
ale bardzo chciała wierzyć, że ogień, który senator dostrzegł w niej tamtego
dnia, pomoże jej przetrwać, cokolwiek ją spotka.
Bo coś kazało jej sądzić, że to zaledwie początek.
Rozdział 5
— Gotowa?
— Żeby stać się tematem numer jeden wszystkich rozmów i obiektem
nienawiści każdej zakochanej w tobie dziewczyny? Pewnie, kto by nie był?
Wprost nie mogę się doczekać. — Parsknęła ironicznym śmiechem,
rozglądając się niechętnie po szkolnym parkingu.
Ludzie gapili się na samochód Chada, gapili się na nią, próbując dostrzec
przez szybę jej twarz i odgadnąć tożsamość te kilka cennych sekund wcześniej
niż inni. Dotąd wiedzieli tylko, że nowa wybranka Chadwicka jest blondynką
— zdjęcie, które w piątek wieczorem trafiło do każdego ucznia South Stanly,
nie pokazywało jej twarzy. Według Chada przez weekend zdążyły już nawet
powstać listy z nazwiskami dziewczyn, które pasowałyby do tej widocznej na
fotografii. Holly poniekąd ciekawiło, czy ona w ogóle była brana pod uwagę
w tych próbach rozwiązania zagadki.
— Wiem, że nienawidzisz tego, co się zaraz stanie. — Chad, w
przeciwieństwie do niej, w typowym dla siebie stylu miał w głębokim
poważaniu to, że wszyscy o nich mówią.
Był do tego przyzwyczajony, ale Holly niewielu rzeczy nie znosiła bardziej niż
bycia w centrum uwagi, i chyba pierwszy raz szczerze życzył sobie, żeby jego
życie wyglądało inaczej. Ze względu na nią.
— Ale zanim rzucę cię na pożarcie wilkom, chcę, żebyś zawsze pamiętała, że
to wszystko tam… — Urwał.
Holly znała prawdę o tym, jak wyglądało jego życie. Chad wciąż jednak nie
był pewien, czy w pełni rozumiała, jak wielkim kłamstwem był cały ten obraz,
który stworzył dla ludzi. Co miał zrobić, żeby pamiętała, by nigdy nie wierzyć
w tego Chadwicka Myersa, który zaraz wysiądzie z samochodu, bo sobą czuł
się tylko przy niej?
— Ty i ja, Stokrotko. Tylko to jest prawdziwe i tylko to się liczy.
To był pierwszy raz, gdy powiedział te słowa, i z jakiegoś powodu spodobały
jej się bardziej niż „kocham cię”, które usłyszała w ten weekend. Wtedy
jeszcze nie miała pojęcia, co tak naprawdę oznaczają ani jak ważne się dla
niej staną.
Nie, w tamtym momencie były jedynie szczerym wyznaniem, które podnosiło
ją na duchu, gdy tego potrzebowała.
— No to jedźmy z tym cyrkiem. — I tak nie było odwrotu.
Holly przeczytała kiedyś, że każda dziewczyna zasługuje na to, by
przynajmniej raz w życiu przeżyć moment zupełnie jak z filmu — namiętny
pocałunek w deszczu z miłością swojego życia, nocną przejażdżkę
samochodem przy akompaniamencie ulubionej piosenki albo chociaż zejście
po pałacowych schodach w pięknej sukni balowej rodem z bajki o
księżniczkach.
Wszystko wskazywało na to, że właśnie dostała od życia swój moment. Z tą
różnicą, że jej pochodził raczej z tandetnego filmu o rozterkach nastolatków
w liceum. Bo gdy tylko wysiadła z samochodu chłopaka, spojrzenie każdej
pary oczu spoczęło na niej. Chad okrążył auto i splótł ich dłonie, jedynie
podsycając gorączkowe szepty. Na pozór biła od niego ta sama dobrze znana
wszystkim obojętność, ale kiedy spojrzał w oczy Holly, dziewczyna widziała w
nich troskę, jakby niemo pytał, czy jest gotowa.
Nie sądziła, by kiedykolwiek miała naprawdę poczuć się gotowa, by stać się
tematem numer jeden na bardzo długi czas, ale to nie było coś, na co miała
wpływ, i mogła jedynie zacząć się do tego jak najszybciej przyzwyczajać.
Skinęła głową i razem z nim ruszyła przez parking w stronę szkoły.
— Udawaj, że cię to nie obchodzi — powiedział cicho, otwierając przed nią
drzwi.
Było dosyć późno, ale po korytarzu wciąż kręciło się sporo osób. Holly z
przerażeniem odkryła, że czekali tam specjalnie. Na nią.
— Niech się gapią i gadają, ile chcą. Tylko tyle mogą robić. Stać z boku i
zazdrościć.
***
Słowa Chada rozbrzmiewały w głowie Holly, gdy przekraczała próg
szkoły w pierwszym dniu zajęć po strzelaninie. South Stanly było
zamknięte przez tydzień, po części jako wyraz szacunku dla Ashley i
Toppera, jednak głównie przez dochodzenie prowadzone w celu
znalezienia powodów zbrodni Chadwicka. Zaangażowane w sprawę
służby chciały zrozumieć, co go do niej skłoniło, znaleźć jakieś
wyjaśnienie, ale na razie nie było żadnego. Nieważne, kogo pytali ani jak
dokładnie odtworzyli ostatnich kilkanaście godzin jego życia, wszystko
składało się na tę samą historię.
Chad Myers jednego dnia był normalnym, popularnym dzieciakiem, który po
środowym treningu umawiał się na wspólne wyjście z drużyną w piątek po
meczu, a w czwartek rano wszedł do szkoły z bronią i zabił dwie osoby. Im
dłużej Holly o tym myślała, tym mniej sensu to miało i tym więcej pytań
rodziło się w jej głowie. I nie miała pojęcia, komu mogła je zadać.
Zarówno tamten dzień, gdy wszyscy dowiedzieli się o jej związku z Chadem,
jak i ten, kiedy po raz pierwszy weszła do szkoły jako dziewczyna mordercy,
były do siebie w pewien sposób podobne. Znów wszyscy patrzyli na nią,
mówili na jej temat i ją oceniali. Jednak tym razem towarzyszyła temu
mieszanka zupełnie innych emocji.
Wtedy była to ciekawość, bo nagle wyszło na jaw coś, o czym nikt wcześniej
nie miał pojęcia, odrobina zazdrości, że to ją Chadwick trzymał za rękę,
chociaż z żadną inną dziewczyną nigdy tego nie robił, i cała masa ekscytacji,
bo w Norwood rzadko działo się coś ciekawego, więc kiedy już zdarzały się
wyjątki, interesowały one każdego.
Natomiast teraz nad wszystkim przeważała nienawiść. Patrzyli na nią, jakby
to ona pociągnęła za spust, i Holly mniej więcej w połowie drogi do szafki
zrozumiała dlaczego. Bo ta wszechobecna niechęć wcale nie była
wymierzona w nią, przynajmniej nie bezpośrednio.
Osobą, do której tak naprawdę ją kierowali, był Chad, ale problem z
nienawiścią polega na tym, że jest jak ciemna chmura burzowa — lubi być
zauważona, domaga się uwagi. Trudno więc nienawidzić kogoś, kto nie żyje.
A skoro Chad nie mógł jej odczuć, wszystko skupiło się na Holly. Chmury
już zaczynały gromadzić się nad jej głową jak stado pszczół, domagając się,
by uniosła wzrok i poczuła niepokój przed nadchodzącą burzą.
Tylko że nawet jeśli te dni były podobne, ona nie była już tą samą Holly,
która dwanaście miesięcy temu weszła do szkoły za rękę z
najpopularniejszym chłopakiem w mieście.
„Udawaj, że cię to nie obchodzi” — poradził jej wtedy i Holly posłuchała.
Udawała tak długo, aż naprawdę przestała się przejmować. Bo jakie
znaczenie miało to, co o niej mówią? Była dziewczyną Chada i zaprzyjaźniła
się z jego przyjaciółmi — osiągnęła dwie rzeczy, których nikomu innemu ze
szkoły nigdy się nie udało. I czy tego chciała, czy nie, dawało jej to poczucie
wyższości. Bo była lepsza niż inni.
Mogli więc wymyślać na jej temat największe bzdury, a ona wciąż była górą,
podczas gdy im zostało tylko pragnienie, aby znaleźć się na jej miejscu.
I chociaż teraz nie było już śladu po tamtej zazdrości, jedno się nie zmieniło.
Nadal mogli tylko mówić i się gapić. A żadne słowa czy krzywe spojrzenia
nie mogły skrzywdzić jej bardziej niż utrata Chada.
Nie okazała słabości. Całą drogę od wejścia aż do swojej szafki przeszła z
dumnie podniesioną głową, pozwalając, by odprowadzające ją nienawistne
spojrzenia napotykały spuchnięte od płaczu oczy i ciemne cienie pod nimi.
Bez Chada stawała się wrakiem, więc mogła przynajmniej zapewnić gapiom
dobry widok, gdy będzie szła na dno.
Grupka dziewczyn stojąca nieopodal nie kryła się specjalnie z tym, że o niej
rozmawiają. Wpisując kod, Holly słyszała ich ściszone głosy i czuła na sobie
ich wzrok, ale nie spojrzała w tamtą stronę. Zwrócenie na nie uwagi dałoby
im zbyt wiele satysfakcji. Niemniej kiedy metalowe drzwiczki ustąpiły,
otworzyła je szarpnięciem, ciesząc się z prowizorycznej osłony przed
ciekawskimi spojrzeniami.
Nie była gotowa na jego widok. Przez te wszystkie godziny, jakie w ostatnich
dniach spędziła przed telewizorem, oglądając wiadomości, widziała jego
twarz niezliczoną ilość razy. Wszystkie stacje udostępniały jedno i to samo
zdjęcie. Można je było znaleźć na stronie szkoły i przedstawiało po prostu
Chadwicka Myersa.
Jednak tym razem było inaczej. Z fotografii przyczepionej do wewnętrznej
strony drzwi patrzył na nią ten Chad, którego znała. Obejmował ją od tyłu,
szczerząc się wariacko do aparatu, podczas gdy Holly z równym
rozbawieniem na twarzy desperacko próbowała wyrwać się z uścisku, żeby
nie mógł spełnić swojej groźby i wrzucić jej do oceanu za ich plecami. W tle
widać było niewyraźne sylwetki Toppera i Ellisa, którzy dopingowali
przyjaciela.
Tamten upalny dzień w środku lata był jednym z ulubionych wspomnień
Holly. Z inicjatywy Chada całą szóstką wybrali się spontanicznie na drugi
koniec stanu, żeby spędzić czas na plaży.
A teraz stała tam sama — na korytarzu pełnym ludzi, którzy chcieli
zobaczyć, jak się rozsypuje. I przez moment niewiele brakowało, by im to
dała, bo w głowie słyszała śmiech Chada rozbrzmiewający przy jej uchu
tamtego dnia, a zaraz za nim podążała fala nieopisywalnego bólu.
Bo właśnie wtedy w pełni zdała sobie sprawę, że już nigdy więcej nie usłyszy
tego śmiechu.
Drzwiczki zaczęły zamykać się tak szybko, że Holly ledwie zdążyła wyrwać
się z pułapki własnych myśli i odskoczyć, zanim metal uderzył ją w twarz.
Odwróciła głowę, spoglądając na stojącą obok ciemnowłosą dziewczynę,
jedną z zawodniczek damskiej drużyny koszykówki. Z ręką wciąż na
ciemnoczerwonej szafce uśmiechała się krzywo, jakby była niemal
rozczarowana, że Holly w porę uniknęła ciosu.
To był gest, na który jeszcze kilka dni temu nikt by się nie odważył. Holly
była już tak przyzwyczajona do lepszego traktowania przez wzgląd na bycie
dziewczyną Chada, że w pierwszej chwili odebrało jej mowę.
— To prawda? — Miranda w końcu zabrała dłoń i zaczęła oglądać swoje
paznokcie, jakby chciała sprawdzić, czy w wyniku uderzenia o metal na
lakierze nie powstał żaden odprysk. Jej koleżanki stały kilka kroków dalej,
przysłuchując się z zainteresowaniem.
— Co konkretnie? — Poprzednim dźwiękiem, jaki Holly z siebie wydała,
były przeraźliwe krzyki, gdy w nocy znów dręczyły ją koszmary, więc teraz
jej głos był zachrypnięty, bez śladu zwyczajowej melodyjności.
— Podobno wiedziałaś, że twój psychiczny chłopak chciał nas powystrzelać.
To prawda? Dlatego nie przyszłaś do szkoły? — Zaciekawieni ludzie wkoło
nich zaczęli milknąć, a Miranda mówiła coraz głośniej. Podobało jej się
przedstawienie, jakie zrobiła. — Niektórzy mówią nawet, że pomogłaś mu to
wszystko zaplanować i dlatego cię przesłuchiwali. Za współudział możesz
dostać parę ładnych lat, tak słyszałam — dodała, tak jakby Holly
potrzebowała potwierdzenia, że wszyscy w mieście mówili tylko o tym.
— A ty w to wszystko wierzysz? — spytała w odpowiedzi, ale zanim
dziewczyna się odezwała, powiedziała: — Zresztą nieważne. Tak czy inaczej
nie świadczy to o tobie dobrze, bo jeśli nie wierzysz, a mimo to przychodzisz
bawić się moim kosztem kilka dni po tym, jak straciłam trzy ważne dla mnie
osoby, to jesteś zwykłą suką, którą cieszy tragedia innych.
Miranda nieco poczerwieniała ze wstydu i straciła swój wyniosły uśmieszek,
a przez korytarz przetoczyła się kolejna fala szeptów, ale Holly jeszcze nie
skończyła. Chociaż zdecydowanie powinna.
— Natomiast jeśli wierzysz w to, co mówią, i naprawdę sądzisz, że
przyłożyłam rękę do śmierci Toppera i Ashley, a mimo to wciąż mnie
prowokujesz, to jesteś po prostu idiotką.
Któraś z koleżanek koszykarki wciągnęła powietrze ze świstem. Holly
nachyliła się i ściszyła głos tak, by tylko Miranda ją słyszała.
— Bo jeśli twoim zdaniem jestem wspólniczką mordercy, to skąd pewność,
że nie przyszłam dzisiaj dokończyć tego, co zaczął?
Nie była sobą. Słowa padające z jej ust nie należały do tej dobrej Holly, która
nienawidziła przemocy, ale w jej głowie wesoły śmiech Chada mieszał się z
krzykiem umierającej Ashley z nocnego koszmaru i sama już nie wiedziała,
czy istnieje jeszcze miejsce dla dziewczyny, którą kiedyś była.
— Może zaraz wyciągnę broń i będziesz moją pierwszą ofiarą? — dodała i z
paskudną satysfakcją patrzyła, jak Miranda cofa się o krok.
Mruknęła jeszcze pod nosem coś obraźliwego i gdyby Holly miała zgadywać,
to nazwała ją psychopatką. Zaraz później odwróciła się do swoich koleżanek
i odeszła, więc nietrudno było stwierdzić, kto wygrał to starcie.
***
Dwie lekcje. Tyle Holly musiała czekać na konsekwencje swojego
zachowania przed rozpoczęciem zajęć.
Siedzenie w klasie z trzydzieściorgiem uczniów obserwujących ją czujnie,
jakby naprawdę miała zaraz wyciągnąć broń i urządzić rzeź, było tak
męczące, że kiedy na początku trzeciej lekcji została wezwana do gabinetu
pani psycholog, poczuła niemal ulgę. W tamtej chwili zrobiłaby wszystko,
byle uciec gdzieś daleko od tych wszystkich spojrzeń.
Teraz jednak siedziała na niewygodnym krześle w ciasnym
pudroworóżowym gabinecie już ponad dwadzieścia pięć minut i nie mogła
powiedzieć, że było to doświadczenie przyjemniejsze od wszystkiego, co
spotkało ją dzisiaj w szkole.
Rozmowa z panią Faulcon była po prostu kolejnym przesłuchaniem. Jedyna
różnica polegała na tym, że psycholog chciała wyciągnąć z niej informacje o
jej stanie psychicznym. Prowadziły na pozór niezobowiązującą rozmowę o
tym, jak Holly się czuje w związku z utratą przyjaciół i jak sobie radzi z całą
sytuacją.
Dziewczyna wyłączyła się w połowie tej pogawędki. Potakiwała,
odpowiadała na tyle uprzejmie, na ile potrafiła, i dawała suche informacje,
które wydawały jej się właściwe i które nie miały nic wspólnego z prawdą.
Prawda i tak nikogo nie obchodziła.
W końcu pani Faulcon westchnęła ciężko, godząc się z tym, że nic więcej od
niej nie wyciągnie. Na pulchnej twarzy kobiety pojawił się surowszy wyraz,
co dało Holly do zrozumienia, że ta miła część spotkania dobiegła końca i
muszą w końcu przejść do sedna problemu.
— Zdajesz sobie sprawę, że nasza szkoła praktykuje politykę zero przemocy,
prawda? — Brzmiało to dosyć absurdalnie, biorąc pod uwagę fakt, że kilka
dni temu troje uczniów wyniesiono ze szkoły w plastikowych workach, ale
Holly tego nie skomentowała. — Przeglądałam twoją kartotekę i twoje
zajęcia pozaszkolne są godne podziwu, bez wątpienia jesteś dobrą
dziewczyną i to, co się stało, wywarło na ciebie niekorzystny wpływ, to
całkiem zrozumiałe. To wszystko jest straszne i nigdy nie powinno mieć
miejsca. Odczuwasz teraz wiele silnych emocji, wyrzuty sumienia, smutek,
gniew, żałobę…
— Wyrzuty sumienia? — powtórzyła głucho Holly, marszcząc brwi.
Psycholog ochoczo pokiwała głową i wyjaśniła:
— Zarzucasz sobie, że w porę nie zauważyłaś znaków, które zwiastowałyby
tragedię. Byliście blisko, więc może myślisz, że powinnaś wyłapać, że coś się
dzieje. — Kobieta pochyliła się do przodu, opierając przedramiona na biurku,
i spojrzała na Holly poważnie. — Najczęściej dotyka to osoby, których ktoś
bliski popełnił samobójstwo, i chociaż tutaj sytuacja jest zgoła inna, myślę,
że możesz odczuwać wyrzuty sumienia.
Holly nie czuła się winna, do tej pory nie sądziła nawet, że ma tak się czuć.
Dopiero wraz ze słowami pani Faulcon dopadły ją wątpliwości. Czy
naprawdę były jakieś sygnały, które mogła zauważyć, a tego nie zrobiła? Czy
gdyby zwróciła uwagę na jakiś drobny szczegół, byłaby w stanie zapobiec
tragedii? Zaczęła gorączkowo przeczesywać pamięć w poszukiwaniu
dziwnego zachowania, nerwowości, czegokolwiek, co powinno ją
zaalarmować, ale nic nie znalazła. Niczego tam nie było.
— Chociaż oczywiście nie powinnaś — dodała psycholog, ale było już za
późno, bo myśli zaczęły zapuszczać korzenie w głowie Holly i bardzo trudno
będzie je stamtąd usunąć. — W każdym razie dążę do tego, że chociaż jest ci
ciężko, twoje zachowanie wobec Mirandy dziś rano było niedopuszczalne.
Uczniowie przeżyli coś strasznego i wielu wciąż zmaga się z lękiem, a ty
swoim zachowaniem źle na nich wpływasz.
Miranda jakoś nie wyglądała na przestraszoną, kiedy próbowała
znokautować mnie drzwiami szafki — pomyślała Holly, ale chociaż słowa
cisnęły się jej na język, powstrzymała je i zamiast tego zapytała:
— Więc jej wolno było wypytywać mnie przed tłumem gapiów o to, czy
pomogłam zabić Toppera i Ash, ale mnie nie wolno się bronić?
— Jak już mówiłam, wszystkim nam jest ciężko poradzić sobie z nową
sytuacją. Postaraj się być wyrozumiała dla kolegów i koleżanek. Musisz
zrozumieć, że twoja obecność nie jest dla nich łatwa, kiedy ta tragedia cały
czas jest świeża. — W głosie kobiety wciąż brzmiał profesjonalizm, ale jasne
było, po której stronie barykady stoi. Po tej samej co wszyscy. —
Rozmawiałam już z Mirandą, wyjaśniła mi całą sytuację i powiedziała, że to
ona zainicjowała rozmowę, ale nie miała pojęcia, że cię sprowokuje.
Natomiast co do ciebie… zamierzamy zorganizować grupę wsparcia dla
uczniów, którzy czują, że nie radzą sobie z sytuacją, i chcą podzielić się
swoimi lękami z innymi.
— Dziękuję za propozycję, ale nie skorzystam — praktycznie wysyczała
Holly. To był jakiś absurd. Ludzie, którzy będą chodzić na te zajęcia,
prawdopodobnie są przekonani, że Holly jest współodpowiedzialna za ich
traumę. Co niby miała tam robić? Przepraszać w imieniu Chada?
— Źle mnie zrozumiałaś. — Psycholog posłała jej wystudiowany uśmiech.
— To nie jest propozycja, tylko sposób wyciągnięcia konsekwencji z twojego
zachowania. Dyrektor sam uznał to za stosowne, a ja myślę, że te spotkania
dobrze ci zrobią. Powinnaś porozmawiać z innymi, z kimś, kto w pewnym
stopniu dzieli z tobą doświadczenia. Poza tym twoja obecność sprawi, że
uczniowie zaczną cię postrzegać jako jedną z nich. Może nie było cię wtedy
w szkole, ale ciebie także dotknęła ta sytuacja.
Największym błędem Holly Wilson było właśnie to, że pierwszego marca nie
przyszła do szkoły. Nie było jej na szkolnym korytarzu, gdy rozległ się
alarm, i nie doświadczyła strachu, jaki poczuli uczniowie przebywający w
pobliżu szatni, kiedy usłyszeli strzały i krzyki.
Nikogo nie obchodziło, z jakiego powodu nie przyszła, liczyło się tylko to, że
nie przeżyła tego ze wszystkimi — i to ją odseparowywało. Nagle stała się
kimś obcym, bo nie dzieliła z nimi tego traumatycznego przeżycia, i to
zasiało ziarno nieufności, a jej bliska relacja z Chadwickiem skutecznie je
podlewała.
— Cieszę się, że doszłyśmy do porozumienia. — Pani Faulcon najwidoczniej
uznała brak reakcji Holly za zgodę. — Do końca tygodnia dostaniesz maila
ze wszystkimi informacjami odnośnie do pierwszego spotkania. Możesz już
wracać na lekcje.
Rozdział 6
Tej nocy Holly w ogóle nie położyła się spać. Wiedziała, co ją czeka, gdy
zaśnie, i nie była gotowa znowu się z tym mierzyć. Była wyczerpana po
dniu w szkole i kłótni z matką po powrocie do domu. Nie znalazła w
sobie siły na kolejny koszmar z Chadem w roli głównej.
Nie byłaby w stanie powiedzieć, ile godzin spędziła, siedząc samotnie przy
kuchennym stole, nawet gdyby został jej jeszcze w życiu ktokolwiek, kto
przejmowałby się na tyle, by zapytać. Herbata, którą zrobiła sobie przed
pierwszą w nocy, zdążyła już wystygnąć, lecz dziewczyna wciąż obejmowała
kubek tak samo, jak kiedy był w nim wrzątek. Poparzyła sobie przez to
dłonie, ale to było jedno z niewielu ciepłych uczuć, jakich doświadczała w
ostatnich dniach, i nie potrafiła się zmusić, by zabrać ręce.
Otaczająca Holly ciemność i wszechobecna cisza były prawdopodobnie
najprzyjemniejszym, co ją dzisiaj spotkało. Mogła zamknąć oczy i udawać,
że świat wokół niej nie jest realny, że ona sama w ogóle nie istnieje.
Nie poruszyła się, nawet gdy usłyszała skrzypnięcie drzwi na piętrze.
Rozpoznała ciche kroki siostry, jeszcze zanim ta pojawiła się w drzwiach
kuchni.
— Chryste… — Olivia stanęła w progu przestraszona, gdy światło latarki w
telefonie, którym oświetlała sobie drogę do kuchni, zdradziło obecność
Holly. — Mogłaś jakoś dać znać, że tu siedzisz, prawie dostałam zawału!
Holly bez słowa obserwowała siostrę, jak podchodzi do rzędu wiszących
szafek kuchennych, by zapalić zamontowane pod nimi światło. Dopiero
potem wyłączyła lampkę w telefonie i Holly niemal się uśmiechnęła, widząc
jej ruchy. Kiedyś też bała się ciemności, ale w przeciwieństwie do młodszej
siostry już dawno pozbyła się tej fobii. A teraz w tym przerażającym Olivię
mroku czuła się lepiej niż przy zapalonym przez nią świetle.
— Mama śpi? — zapytała w końcu bezmyślnie, by przerwać ciszę.
— A co innego ma robić? — odpowiedziała Olivia z irytacją i odwróciła się,
żeby otworzyć lodówkę. — Jest czwarta nad ranem. Ludzie zazwyczaj śpią o
tej godzinie.
— W takim razie co tutaj robisz?
— Przyszłam napić się mleka. — Na potwierdzenie pomachała wyciągniętym
z lodówki kartonem. Wciąż była odwrócona tyłem, ale Holly widziała, jak
zrezygnowana opuszcza ramiona, jakby przegrała walkę z samą sobą. — A
ty? Nie możesz spać?
— Nie chcę.
Starsza z sióstr nie miała zamiaru rozwinąć tej myśli, a młodsza nie miała
zamiaru dociekać. I nie chodziło tylko o ostatnie wydarzenia. Ich relacja
wyglądała tak już wcześniej, dzielące je cztery lata miały w tym swój udział,
podobnie jak rozwód rodziców. Powstała wtedy między nimi przepaść, bo
Olivia była trzynastolatką, a Holly musiała tymczasowo wejść w rolę
dorosłej. Przez ostatnie miesiące próbowała to naprawić i zbudować między
nimi coś na kształt siostrzanej przyjaźni, ale teraz znowu czuła, że znalazły
się na dwóch różnych brzegach. Oddzielający je ocean był wzburzony i
niemożliwy do pokonania.
— Mama długo się jeszcze wściekała po tym, jak wyszłam? — Holly
właściwie nie miała ochoty na rozmowę i wolałaby znów zostać sama, ale
Olivia wpatrywała się w nią bez słowa i dziewczyna poczuła się jak na
szkolnym korytarzu pełnym uczniów.
— Zadzwonili do niej ze szkoły, że jej córka groziła innej uczennicy, że ją
zabije — przypomniała jej takim tonem, jakby nagle role się odwróciły i to
Olivia była starsza. — Naprawdę jej się dziwisz, że była wściekła?
Gdyby Holly miała być szczera, to tak, naprawdę była zdziwiona. Już dawno
ustaliły z mamą ciche porozumienie. Koegzystowały w jednym domu,
utrzymując dobre, względnie zgodne stosunki, ale to było na tyle, jeśli
chodziło o relację matki i córki. Samantha na własne życzenie straciła prawo
do angażowania się w życie Holly, gdy zostawiła ją samą, kiedy dziewczyna
potrzebowała jej najbardziej.
W praktyce wyglądało to tak, że Holly nie mogła liczyć na wsparcie ze strony
mamy, ale w zamian miała całkowitą swobodę decydowania o sobie. I to jej
odpowiadało, bo Samantha i tak była ostatnią osobą, do której zwróciłaby się
z problemem, a dzięki temu przynajmniej mogła nocować u Chada i
wychodzić tak często, jak chciała, bez słuchania wykładów o błędach, które
zdaniem matki niewątpliwie popełniała. Z ust kogoś, kto popełnił ich całą
masę, nie byłyby wiele warte.
Holly sądziła, że mimo wszystko ten układ nadal trwa. W końcu kobieta
jeszcze ani razu nie pojawiła się w jej sypialni, chociaż nastolatka mogła
zakładać, że jej krzyki każdej nocy budziły wszystkich domowników.
A ponieważ jak dotąd Samantha jasno dawała do zrozumienia, że Holly nie
może liczyć na jej wsparcie, córka miała prawo być zdziwiona, gdy po
powrocie do domu zastała ją o krok od furii, gotową do wygłoszenia kazania.
Zupełnie jakby naprawdę była jej mamą, a nie tylko figurą widniejącą w
akcie urodzenia.
Relacja z matką została pogrzebana pod stertą brudów stworzoną z
opróżnionych butelek, rozbitych kieliszków, strachu, niepewności i ciągłych
rozczarowań, na jakie Samantha ją naraziła. Może kiedyś córka wybaczy jej
wszystko, co zrobiła, ale na razie była od tego daleko.
Natomiast nie chciała znowu stracić Olivii i przerażało ją to, że w oczach
młodszej siostry dostrzegała te same uczucia, jakie jej widok wywoływał w
uczniach South Stanly. Nie mogła znieść myśli, że nawet we własnym domu
będzie musiała czuć na sobie oskarżycielskie i nieufne spojrzenia.
Olivia najwidoczniej nie mogła dłużej znieść przeciągającej się ciszy i
odstawiwszy pustą szklankę, z telefonem w ręku ruszyła do wyjścia. Holly,
kierowana impulsem, odezwała się, by ją zatrzymać:
— Wszyscy w szkole myślą, że miałam z tym coś wspólnego, że
pomogłam… — Właściwe słowa nie chciały przejść jej przez gardło. Nie
sądziła jednak, by były konieczne. Olivia dobrze wiedziała, co siostra miała
na myśli. — Ty też w to wierzysz?
Odpowiedź nie nadeszła od razu. Olivia najpierw przez kilka nieznośnie
dłużących się sekund stała w progu, jakby rozważała wyjście bez słowa, aż w
końcu z przeciągłym westchnieniem zrobiła krok w tył. Gdy odwróciła się do
siostry, na jej twarzy było widoczne zmęczenie.
— Nie sądzę, że zaplanowałaś morderstwo. Gdybym naprawdę w to
wierzyła, nie byłabym w stanie zmrużyć oka, wiedząc, że jesteś tuż za ścianą.
I myślę, że w gruncie rzeczy ludzie w szkole też w to nie wierzą —
wyjaśniła, wyraźnie wahając się przed wypowiedzeniem kolejnych słów. —
Ale dosyć jasne jest, że wiesz więcej, niż twierdzisz, że wiesz. I głównie o to
wszystkim chodzi.
— Co masz przez to na myśli?
— Wszyscy wiedzieli, jak bardzo cię kochał. — Wzruszyła ramionami,
spuszczając wzrok na swoje bose stopy. — Nie zostawiłby cię tak po prostu
bez żadnego pożegnania. Jeśli jest jakieś wyjaśnienie, to ty jesteś osobą,
której zostawił odpowiedź. W dodatku poszłaś na pogrzeb, pożegnać się z
nim, jakbyś jako jedyna rozumiała, dlaczego to zrobił. Więc to oczywiste.
Czyżby? — Holly chciała zapytać w odpowiedzi.
Dotąd nawet nie pomyślała, że Chad mógłby zostawić dla niej coś w geście
pożegnania. Umysł miała pochłonięty żałobą, głos rozsądku nie był w stanie
przedrzeć się przez otchłań rozpaczy, a w sercu nie znalazła wystarczająco
dużo siły ani woli walki, by pragnąć odpowiedzi.
Lecz teraz czuła się, jakby po długim czasie spędzonym w ciemności ktoś w
oddali zapalił zapałkę. Płomień był słaby i kruchy, ale po raz pierwszy
poczuła coś w rodzaju nadziei. Nie na ukrócenie własnego bólu, bo myśl, że
mogłaby przestać cierpieć, była jeszcze zbyt abstrakcyjna, ale w końcu
dostrzegła szansę, że mogłaby w tym cierpieniu przynajmniej znaleźć sens.
Może skrajną naiwnością było sądzić, że zrozumienie tego, co się stało,
przyniesie jej jakiekolwiek ukojenie, ale Holly nie miała nic innego, a
desperacko potrzebowała czegoś, czego mogłaby się trzymać, by przetrwać.
***
Hotel był ostatnim miejscem w Norwood, w którym Holly powinna się
znajdować jako osoba potencjalnie zamieszana w morderstwo. Jeszcze
do niedawna wszystko, co wiązało się z tym miejscem, było powszechnie
uważane za największą sensację w dziejach miasta.
Dwadzieścia lat temu anonimowy inwestor rozpoczął budowę luksusowego
hotelu na obrzeżach, tuż nad brzegiem jeziora. Plany zmienienia cichego
Norwood w turystyczne miasteczko wywołały oburzenie wśród
mieszkańców, ale nabywca ziemi, kimkolwiek był, nie zważał na protesty i
wkrótce po wypłynięciu informacji pojawiły się pierwsze ekipy zatrudnione
do realizacji projektu.
Prace trwały nieprzerwanie ponad rok i powoli zbliżały się do końca, gdy
budowę przerwano równie nagle, jak ją zaczęto. Podobno przyczyną była
tragiczna śmierć inwestora, którego tożsamość pozostawała tajemnicą znaną
jedynie najważniejszym osobom w mieście, chociaż wielu uważało, że w
sprawę zaangażowana była rodzina Myersów.
Mieszkańcy z zaciekawieniem czekali na dalszy rozwój wydarzeń. Sądzili, że
wkrótce pojawi się ktoś, kto odziedziczył ziemię, i dokończy budowę hotelu.
Jednak nic się nie działo, a po upływie kilku miesięcy ludzie zaczęli
akceptować fakt, że nic więcej się nie wydarzy.
Poniekąd mieli rację, zapominając o całej sprawie. Ponad piętnaście lat hotel
stał opuszczony, stopniowo niszczejąc i służąc głównie jako miejsce spotkań
nastolatków spragnionych odrobiny wrażeń.
Aż w końcu pięć lat temu, z aktem własności gotowym do pokazania
każdemu, kto zechciałby go stamtąd wyrzucić, pojawił się Cole. Zjawił się
równie niespodziewanie jak pierwszy inwestor, jednak nowy właściciel
opuszczonego przez ponad dekadę hotelu nie był bogatym biznesmenem w
garniturze, jak można by się było spodziewać.
Był za to młody, pokryty tatuażami i odziany w skórzaną kurtkę z naszywką
sugerującą, że jest głową klubu motocyklowego. Razem z nim przybyło
dwóch innych chłopaków, podobnych do niego, a z czasem zaczęły
przyjeżdżać kolejne osoby, zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Norwood stało
się nagle siedzibą motocyklistów zdeterminowanych, by uczynić hotel swoim
nowym domem.
Z głośnymi maszynami, których ryk roznosił się po całym mieście jak
niechciany krzyk, bezpardonowym zachowaniem i przerażającym liderem
byli obcy i inni od wszystkiego, co miasto dotychczas znało i ceniło.
Nietrudno więc domyślić się, że nowi mieszkańcy nie spotkali się z ciepłym
przyjęciem. Przez pierwsze tygodnie władze miasta próbowały znaleźć
prawny sposób, by wykurzyć niechcianych przybyszy, a co odważniejsi
nastolatkowie uciekali się do mniej legalnych prób odzyskania miejsca
spotkań.
Szybko jednak stało się jasne, że Cole i jego ludzie nie zamierzają odpuścić i
żadne metody nie przyniosą oczekiwanego przez wszystkich rezultatu. Nie
byli też zainteresowani byciem częścią społeczności. Trzymali się z boku,
rzadko pojawiali się w centrum miasteczka i odstraszali wszystkich, którzy
zbliżali się do budynku.
Wyznaczyli wyraźną granicę i jasno dali do zrozumienia, że mogą żyć obok
siebie w zgodzie, o ile nikt nie będzie jej przekraczał, a ponieważ mieszkańcy
Norwood niczego nie cenili sobie bardziej niż spokoju, w końcu zmuszeni
byli zaakceptować nowy stan rzeczy.
Żyli więc dalej swoim życiem, ignorując obecność motocyklistów, na ile to
było możliwe, i trzymając się od nich z daleka. Z biegiem czasu stało się to
po prostu kolejną niepisaną zasadą, według której wszyscy funkcjonowali.
Wszyscy — oprócz Chadwicka. On ich uwielbiał i z powodów, których
nawet Holly nie do końca rozumiała, dla mieszkańców hotelu był jednym z
nich. Podejrzewała jednak, że zwyczajnie wynikało to z tego, jaki był. Chad,
którego znała, namówiłby wiewiórkę do zatańczenia baletu, gdyby tylko się
postarał, więc przekonanie gangu motocyklistów, by przyjęli go do swojej
rodziny, jak najbardziej leżało w zasięgu jego możliwości.
Wchodząc do środka, Holly zauważyła, że hotel jest pusty i cichy. Skład
domowników zmieniał się praktycznie nieustannie, większość członków
klubu była w ciągłym ruchu i wracała do Norwood tylko co jakiś czas.
Czasami można było spotkać tam prawdziwe tłumy, a innym razem jedynie
kilka dziewczyn czy żon czekających na powrót swoich partnerów.
Tym razem widziała przed wejściem kilka zaparkowanych maszyn, więc
przynajmniej część klubowiczów była na miejscu. Znała jednak tryb życia
mieszkańców na tyle, by wiedzieć, że wczesnym porankiem, niedługo przed
wschodem słońca, szanse na spotkanie kogokolwiek na nogach są raczej
niewielkie. I właśnie na to liczyła.
Przez miniony rok spędziła w tym miejscu wiele dni i nocy. Jako dziewczyna
Chada zawsze czuła się tu mile widziana, a przynajmniej nikt nigdy nie
okazał jej wrogości. Jednak nigdy wcześniej nie przyszła do hotelu sama. No
i nigdy wcześniej Chad nie był mordercą. Nie mogła być pewna, po której
stronie stanęli Cole i jego ludzie, ale nie oczekiwała ciepłego powitania.
Pokój Chadwicka w hotelu był pierwszym miejscem, jakie przyszło jej do
głowy, gdy przez resztę nocy rozmyślała, czy naprawdę mógł zostawić jej
wiadomość. Dlatego musiała go sprawdzić.
Sprawnie i cicho weszła po schodach na czwarte, ostatnie piętro budynku, nie
spotykając nikogo po drodze. To była dobrze jej znana trasa i nogi właściwie
same niosły ją po zniszczonej wykładzinie.
Domownicy włożyli mnóstwo pracy, by miejsce było zdatne do użytku, przy
okazji nadając mu nieco inny styl. Hotel był więc osobliwą mieszanką
poważnie nadgryzionego przez ząb czasu luksusu, który dawno temu miał
zadowalać bogatych turystów, i surowości, jaka charakteryzowała
motocyklistów.
To luksusowa rudera z większą duszą niż najpiękniejsze domy w Norwood, na
czele z moim — powiedział jej kiedyś Chad i trafił w punkt. Miejsce było
nieco obskurne, ale jednocześnie miało niepowtarzalny klimat.
Chociaż na początku hotel i jego mieszkańcy zwyczajnie ją przytłaczali,
Holly z czasem polubiła tu przebywać. Teraz z kolei usilnie próbowała
zignorować palący ból na myśl o wszystkich chwilach spędzonych tu z
Chadwickiem.
Zatrzymała się przed właściwymi drzwiami, ale jej dłoń zawisła w połowie
drogi do klamki. Wiedziała, że będą otwarte, bo Chad zamykał je tylko, gdy
ona z nim była.
Bo tylko kiedy ty tam jesteś, mam w środku coś cennego — wyjaśnił jej z
zabójczym uśmiechem, gdy podczas jednej z pierwszych wizyt zapytała go o
ten dziwny zwyczaj.
Bała się jednak ciężaru wspomnień, który czekał po drugiej stronie, gotowy,
by runąć na nią, gdy tylko otworzy drzwi. Dlatego się zawahała.
— Nie powinnaś być teraz gdzie indziej i ratować bezdomne pieski, jak
przystało na prawdziwą świętą? — Szorstki głos odbił się od ścian i Holly
podskoczyła wystraszona.
Cole stał niedaleko, opierając się ze skrzyżowanymi ramionami o ścianę i
przyglądając się jej z zaciekawieniem. Często jej dogryzał, Holly nawet
zaryzykowałaby stwierdzenie, że na swój pokręcony sposób okazywał jej coś
na kształt sympatii.
Fakt, że powitał ją, jakby od ich ostatniego spotkania zupełnie nic się nie
wydarzyło, był tak kojący, że nie mogła odmówić sobie nikłej przyjemności
udzielenia normalnej odpowiedzi:
— Nie powinieneś być teraz gdzie indziej i porywać ludzi, jak przystało na
prawdziwego gangstera?
Wbrew powszechnemu przekonaniu panującemu w Norwood, że klub
motocyklowy był jedynie przykrywką i w rzeczywistości Cole jest szefem
prawdziwego gangu, ani on, ani jego Posłańcy Śmierci nie byli
kryminalistami.
A przynajmniej Holly nigdy nie spotkała w hotelu stosu trupów gotowych do
zakopania w lesie. Była też pewna, że nie przetrzymywali w piwnicach ludzi
porwanych na handel organami, a jedyne narkotyki, jakie widziała u nich na
imprezach, były na użytek własny. Najbardziej przekonywało ją jednak to, że
Chad znał tych ludzi, a skoro nadal ją tam przyprowadzał, to musiał
wiedzieć, że nie stanowią dla niej zagrożenia.
Cole odbił się od ściany i powolnym krokiem ruszył w jej kierunku, a im
bliżej był, tym bardziej przytłaczał Holly swoją postawą. W końcu zatrzymał
się tuż przy niej, znacznie górując nad nią wzrostem.
— Zastanawiałem się, kiedy się tu pojawisz.
— Nie byłam pewna, czy będę tutaj mile widziana po tym, co się stało —
wyznała cicho, uciekając spojrzeniem.
Nie chodziło o to, że się go bała, bo już dawno wyzbyła się lęku w obecności
Cole’a. Właściwie ani razu nie dał jej ku niemu powodów, ale coś w jego
sposobie bycia nigdy nie pozwalało jej czuć się przy nim całkowicie
swobodnie. I podejrzewała, że nie jest jedyna, bo Cole nigdy szczególnie nie
starał się być mniej onieśmielający, a wręcz zdawał się cieszyć wpływem,
jaki ma na ludzi. Paradoksalnie pod tym względem przypominał jej Chada,
chociaż on nikogo nie przerażał.
Byli do siebie podobni w swoich różnicach. Obaj wysocy, ale Cole był
kilkanaście centymetrów niższy i zdecydowanie bardziej barczysty. Mieli
podobnie ciemne włosy, jednak u Chada tworzyły uroczy bałagan, podczas
gdy mężczyzna stojący przed Holly zawsze miał swoje krótko ścięte, co
nadawało jego rysom jeszcze większej surowości.
Największym podobieństwem była jednak nutka królewskiej wyższości, z
tym że w przypadku Chada przejawiała się pod mniej groźną postacią.
Towarzyszyły jej charyzma i magnetyzm, który przyciągał wszystkich,
podczas gdy Cole swoją wyniosłość odziewał w mroczną ponurość. Sprawiał,
że przyjaciołom instynkt kazał dla bezpieczeństwa mieć się na baczności, a
wrogom — zwyczajnie uciekać.
Holly nie nazwałaby siebie przyjaciółką Cole’a, ale wiedziała też, że nigdy
nie chciałaby się znaleźć po tej drugiej stronie.
— Chad jest… był jednym z nas — poprawił się, chociaż miała wrażenie, że
zrobił to z trudem. — A my nie odwracamy się od swoich tak łatwo, jak
większość mieszkańców Norwood.
— Nie było cię na pogrzebie — wytknęła mu, wzruszając ramionami.
— To o niczym nie świadczy. Pożegnałem się z Chadem w czasie, który sam
uznałem za stosowny.
Nie miała zamiaru udawać, że rozumie, co Chad dla niego znaczył, bo Cole
wciąż był dla niej nie mniejszą zagadką, niż kiedy go poznała. Znała
natomiast swojego chłopaka i wiedziała, jak to wyglądało z jego
perspektywy.
Relacja tych dwóch mężczyzn była trudna i zawiła, a czasem brutalna. Obaj
mieli mocne charaktery, więc kiedy się ze sobą ścierali, skutki bywały
opłakane, ale w pewien sposób Cole był Chadwickowi bliższy niż ktokolwiek
z South Stanly.
Gdyby Holly miała podzielić ludzi w życiu Chada na kategorie,
powiedziałaby, że Maddie, Ashley, Ellis i Topper byli jego przyjaciółmi,
Cole zaś był kimś w rodzaju starszego brata. Jeśli więc mężczyzna chociaż w
połowie podzielał odczucia Chada, nie wątpiła, że jego smutek był
autentyczny.
— Poza tym w czasie pogrzebu mieliśmy tu wizytę policji stanowej. Ktoś
bardzo uprzejmy musiał podzielić się z nimi opinią, że prowadzimy tutaj
działalność przestępczą. Burmistrz i Harrell chyba bardzo chcieliby, żebyśmy
mieli coś wspólnego z atakiem. Upiekliby dwie pieczenie na jednym ogniu.
— Witaj w kręgu podejrzanych — mruknęła ironicznie pod nosem. —
Przeszukiwali pokój Chada? — zapytała, tknięta nagłą obawą, że nawet jeśli
Chad faktycznie coś tam dla niej zostawił, to przyszła za późno.
Cole jednak pokręcił głową, a później wyjaśnił:
— Nikt nie sypnął, że miał tutaj pokój, więc w oficjalnej wersji nie było
czego sprawdzać.
— Nawet po tym, co się stało? — spytała i zobaczyła ciekawość w oczach
mężczyzny. Zastanawiała się, czy to jej dobór słów zwrócił jego uwagę.
Zauważył, że ciągle unikała przyznania na głos, że Chad był sprawcą?
— Większość osób mieszkających w tym domu powiedziałaby ci, że
człowieka mogą spotkać rzeczy o wiele gorsze niż morderca w rodzinie. —
W typowy dla siebie sposób nie wyjaśnił, co miał na myśli, ale Holly nie
zamierzała dopytywać.
Od Chada wiedziała, że niektórzy członkowie klubu dołączyli do Cole’a po
traumatycznych doświadczeniach, ale nie należała do wścibskich osób i nie
chciała znać szczegółów tragedii, jakie spotkały praktycznie obcych dla niej
ludzi.
— Mogę? — zapytała w końcu, kiwając głową w kierunku drzwi.
— Nawet jeśli Chad nigdy oficjalnie nie wstąpił do klubu, był jednym z nas i
kodeks obowiązywał go tak samo jak nas wszystkich. — Cole wzruszył
ramionami, jakby jego słowa były wystarczającą odpowiedzią, ale jedynie
tworzyły większy mętlik w głowie dziewczyny. — Znasz zasady. Pokoje
członków klubu to świętość, nikt oprócz właściciela i jego gości nie ma do
nich wstępu. Wcześniej byłaś gościem Chada, a według kodeksu pokój
należy teraz do ciebie jako jego partnerki. Nawet ja nie mogę ci powiedzieć,
co z nim robić.
— Uznam to za „tak” — odpowiedziała, nieco zdziwiona faktem, że Cole
postanowił rozciągnąć reguły klubu także na nią.
Nie zamierzała jednak narzekać. Potrzebowała dostępu do tego pokoju nie
tylko ze względu na poszukiwanie odpowiedzi. Liczyła też, że będąc tam,
poczuje bliskość Chada. O ile najpierw odważy się wejść.
— Dlaczego tu przyszłaś? — zapytał, widząc, że waha się przed
naciśnięciem klamki. Może chciał odwrócić jej myśli, by było jej łatwiej, a
może kierowała nim szczera ciekawość.
Cokolwiek to było, pomogło, bo Holly nie była w stanie odpowiedzieć,
patrząc mu w twarz. Dlatego pchnęła drzwi i weszła do środka, chociażby po
to, by znaleźć się plecami do Cole’a.
Nie wiedziała, czego tak właściwie się spodziewała, ale wewnątrz wszystko
było dokładnie tak samo jak zawsze. W pokoju pozornie nic się nie zmieniło,
tylko że teraz stanowił wspomnienie z zupełnie innego życia.
Patrzyła na łóżko, na którym kochali się ostatnim razem, gdy tu była. Wciąż
było okryte tą samą narzutą w kratę, którą je zasłała, zanim wyszli, zupełnie
nieświadoma, że już nigdy nie wrócą tu razem. Miejsce pozostało
niezmienione, ale nie było już tamtych do bólu w sobie zakochanych
nastolatków.
— Chciałam… — zaczęła ze ściśniętym gardłem. — Pomyślałam, że może
zostawił tu coś dla mnie, jakieś pożegnanie. Chcę… Muszę znaleźć
wyjaśnienie dla tego, co się wydarzyło, żeby odzyskać spokój.
Dopiero kiedy wypowiedziała te słowa na głos, zrozumiała, jak bardzo są
prawdziwe. Jeszcze kilka godzin temu nawet nie myślała o odpowiedziach.
Ale teraz, całkiem sama, wyczerpana koszmarami, które nawiedzały ją nie
tylko w snach, i przygnieciona ciężarem rzeczywistości bez tej jednej osoby,
która obiecała nigdy nie odejść, wiedziała, że musi poznać powód. Czuła
wręcz desperacką potrzebę, by zrozumieć, jakby od tego zależało całe jej
życie.
— A co, jeśli odpowiedzi ci go nie dadzą? — Cole, przestrzegając zasad, o
których wcześniej wspomniał, nie wszedł za nią do środka. Zatrzymał się w
progu i teraz opierał się o framugę, obserwując dziewczynę uważnie w
oczekiwaniu na reakcję.
Ukryte znaczenie dotarło do Holly z kilkusekundowym opóźnieniem i
impetem, który niemal zwalił ją z nóg. Obróciła się tak gwałtownie, że w
głowie jej zawirowało, wyczerpane ciało akurat znalazło okazję, by
przypomnieć jej o braku snu i jedzenia. Była jednak zbyt zaaferowana
słowami Cole’a, by zwrócić uwagę na własny stan.
— Ty coś wiesz — sapnęła niedowierzająco. Czuła się, jakby grunt usuwał
jej się spod nóg.
Mógł skłamać. Miał przed sobą kruchą, pogrążoną w żałobie nastolatkę,
która ledwie się trzymała. Większość osób w tej sytuacji wybrałaby
kłamstwo, chociażby z litości dla jej smutnych oczu pełnych łez.
Może Cole zwyczajnie był okrutny i pozbawiony wszelkich skrupułów, a
może kierowało nim coś innego. Bez względu na powód postanowił trzymać
się prawdy, nawet jeśli wiedział, że ciężar świadomości, że odpowiedzi
istnieją, ale znajdują się poza zasięgiem Holly, mógł być tym, co ostatecznie
ją zniszczy. Lub też będzie motywacją, by znaleźć w sobie wystarczająco
dużo siły i po nie sięgnąć. Może zwyczajnie chciał ją sprawdzić.
— Coś wiem, jeszcze więcej podejrzewam — potwierdził zdawkowo. — I
jeśli się nie mylę, a nie byłbym głową klubu, gdybym często to robił, lepiej
dla ciebie byłoby, gdybyś zostawiła to tak, jak jest. Prawda nie przyniesie ci
niczego dobrego, jedynie cię zniszczy.
Holly ogarnęła wściekłość. Stojący przed nią człowiek był prawdopodobnie
jedyną osobą zdolną ukrócić jej cierpienie. I jasne było, że nie zamierza się
nad nią zlitować.
— Chad nie żyje — przypomniała mu warknięciem. Nagle zapomniała o
tym, jaki Cole był onieśmielający i groźny. Miała ochotę rzucić mu się do
gardła i siłą wyrwać z niego odpowiedzi na dręczące ją pytania. — Naprawdę
sądzisz, że po tym coś jeszcze jest w stanie mnie zranić? Bardziej niż to, co
już się stało?
— Przykro mi z powodu tego, co cię spotkało. — Mówił szczerze, ale Holly
nie chciała jego litości. — Nie twierdzę, że wiem, przez co przechodzisz, ale
ponieważ Chad był jednym z nas, ty też w pewnym stopniu jesteś, a my
chronimy swoich. Możesz mi nie wierzyć, ale wyświadczam ci przysługę,
zachowując dla siebie niepoparte dowodami wyjaśnienia.
— Ludzie widzą we mnie jego wspólniczkę, traktują mnie, jakbym miała
krew na rękach — wyznała desperacko, jakby wierzyła, że istnieją słowa,
które są w stanie sprawić, że Cole zmieni zdanie. — Straciłam wszystko.
Zostałam z tym zupełnie sama i jestem o krok od skończenia ze sobą tylko po
to, żeby przestać się tak czuć.
Nie wiedziała właściwie, po co mówiła to wszystko. Nie sądziła, by Cole
przejął się tym, że stopniowo zaczynała postrzegać samobójstwo jako
możliwość ucieczki. Może chodziło tylko o wyrzucenie z siebie tych myśli i
o to, żeby ktoś słuchał. Usłyszał, jak bardzo potrzebuje pomocy.
— Dziś w nocy zrozumiałam, że Chad mógł zostawić dla mnie pożegnanie, i
po raz pierwszy, odkąd dowiedziałam się, że nie żyje, dostrzegłam mały
przebłysk nadziei. Nawet jeśli jest zaledwie cień szansy, że mogłabym go
zrozumieć, to zamierzam się tego trzymać, bo obecnie nie mam nic innego,
co mogłoby zachować mnie przy życiu. — Nie była pewna, czy w miarę
mówienia czuje się lepiej, czy gorzej, odsłaniając się przed kimś w zasadzie
obcym, ale nie panowała już nad sobą ani nad słowami, które opuszczały jej
usta. — Więc możesz iść do diabła ze swoimi przysługami, które tak
szlachetnie mi wyświadczasz!
Cisza, jaka nastała po jej wywodzie, była niemalże ogłuszająca. Holly
oddychała ciężko, łapczywie wciągając powietrze, jakby zaraz miało się
skończyć, a Cole przez cały ten czas nie spuszczał z niej wzroku. Jeśli jej
słowa zrobiły na nim wrażenie, nie dał tego po sobie poznać. Wyglądał jak
rzeźba wykuta w marmurze. Zimny i obojętny.
— Znajdziesz swoje odpowiedzi. — Kiedy się w końcu odezwał, zrobił to z
taką pewnością, że brzmiał zupełnie, jakby zaglądał w przyszłość. Jakby znał
wydarzenia, które dopiero miały nastąpić. — A kiedy już to zrobisz i
zaczniesz żałować, że mnie dzisiaj nie posłuchałaś, bądź tak miła i przyjdź z
tym do mnie. Lubię słyszeć, że mam rację.
Rozdział 7
— Ty naprawdę do reszty postradałeś rozum — osądziła. Wcześniej
widziała jedynie przebłyski, jak chociażby wtedy, gdy nie tak dawno temu
włamywali się do szkoły, ale teraz miała już pełny obraz jego szaleństwa.
Chad skinął głową, jakby przyjmował komplement, ani na moment nie
przestając się szczerzyć. Powietrze w samochodzie było wręcz przesiąknięte
jego nerwową ekscytacją i Holly przeżyła z nim wystarczająco dużo nocy, by
wiedzieć, że to nie jest bezpieczne połączenie.
Była jednak spora różnica pomiędzy ich zwyczajowymi spotkaniami a tym
dzisiejszym. Przede wszystkim dziś dla odmiany nie spotkali się w nocy. Chad
zadzwonił do niej zaledwie dwie godziny po tym, jak wróciła ze szkoły.
Dlatego teraz siedziała w jego samochodzie, a zimowe słońce dopiero
zaczynało chylić się ku zachodowi.
I chociaż było to dosyć idiotyczne, nie mogła przestać myśleć o tym, jak
bardzo jest nieprzyzwyczajona do przebywania z nim w świetle dnia. Jasne,
mijali się w szkole, ale tam byli sobie obcy, a poza jednym spędzonym
wspólnie porankiem widywała go tylko pod osłoną nocy. Czuła się wręcz
dziwnie nie na miejscu, podziwiając przystojną twarz chłopaka w słońcu
nieśmiało przedzierającym się przez korony drzew.
Jednak sama pora spotkania nie świadczyła jeszcze o niepoczytalności
Chada. Przynajmniej nie tak bardzo, jak fakt, że zabrał ją do miejsca pełnego
ludzi. I to zupełnie nieprzypadkowych.
Słyszała wcześniej plotki, że Chadwick zadaje się z Cole’em i jego klubem,
ale nie sądziła, by były prawdziwe. Nie widziała powodu, dla którego
ktoś taki jak Chad miałby przyjaźnić się z ludźmi o opinii, jaką cieszyli się w
Norwood Posłańcy Śmierci. Cóż, najwidoczniej postanowił zadziwić ją
kolejny raz.
— Wszystko w porządku, zaufaj mi — rzucił beztrosko i wysiadł z samochodu.
Znowu te same słowa. Holly zdążyła już stracić rachubę, ile razy je usłyszała.
Wciąż nie do końca rozumiała tę jego palącą potrzebę, żeby obdarzyła go
zaufaniem, podobnie jak on nie rozumiał powodów, które stały za jej
trudnościami, by to zrobić.
Wiedziała za to, że Chad wręcz uwielbia spychać ją na krawędź i
obserwować, jak balansuje gdzieś pomiędzy znajomym bezpieczeństwem
a obcym dla niej obszarem, po którym to on byłby jej przewodnikiem.
Za każdym razem, gdy się spotykali, testował jej granice i sama nie była
pewna, czy w ogóle jeszcze jakieś posiada.
— Zdajesz sobie sprawę, że twoje gadanie w kółko o zaufaniu wcale nie
sprawia, że zaufanie ci staje się łatwiejsze, prawda? — zapytała po tym, jak
niechętnie dołączyła do chłopaka na zewnątrz. — Zwłaszcza kiedy mówisz o
nim przy okazji zabierania mnie w takie miejsca.
Okolica była piękna, a sama fasada hotelu imponująca w swoim podupadłym
stanie, ale to jeszcze nie znaczyło, że Holly chciała znaleźć się w środku.
Słyszała zbyt wiele historii o mieszkańcach opuszczonego przez lata budynku,
którzy pojawili się nagle w mieście, siejąc terror, by teraz tak beztrosko wejść
prosto do ich domu. Bez względu na to, jak zrelaksowany wydawał się Chad.
Może w takich chwilach odzywała się jej małomiasteczkowość, ale nie mogła
szczerze powiedzieć, że ani trochę nie dawała wiary w teorie o przestępczej
działalności członków klubu. Nikt tak naprawdę nie wiedział, dlaczego ze
wszystkich miejsc w Stanach na swoją siedzibę wybrali akurat ciche, ukryte
przed światem Norwood ani skąd ich lider miał pieniądze na kupno hotelu,
ale przestępczość tłumaczyłaby obie te kwestie.
A Chad z powodów znanych wyłącznie sobie postanowił zabrać ją do ich
domu i zachowywał się przy tym, jakby odwiedzali dobrych przyjaciół. Cóż,
może dla niego tak właśnie było.
— Obiecałem ci, że nikt się o nas nie dowie, dopóki nie będziesz pewna, że
tego chcesz, i dotrzymam słowa. — „O nas” brzmiało w jego ustach zupełnie,
jakby już byli parą.
Holly naprawdę chciałaby czasami pożyczyć od niego tę niezachwianą
pewność, z jaką mówił. Wypowiadał słowa tak, jak gdyby mógł sprawić, że
staną się rzeczywistością tylko dzięki temu, że wyszły z jego ust.
— Nikogo tutaj nie obchodzi, co robię i z kim, w sumie nawet ja sam niewiele
ich obchodzę, więc nikt nas nie zdradzi. I o ile wiem, nie trzymają też trupów
w pustych pokojach, a ty nie powinnaś wierzyć we wszystko, co mówią ludzie.
— Chad obszedł samochód i stanął tuż przy niej. Znany jej już dobrze zapach
jego perfum dotarł do niej, mieszając się z zapachem lasu i wody. — To już
wszystkie twoje obawy czy jest coś jeszcze?
— Nie wierzę we wszystko, co mówią — rzuciła obronnie, zawstydzona tym,
że Chad odgadł jej uprzedzenia. — Gdyby tak było, nie zamieniłabym z tobą
słowa.
Tym razem to Holly prowokująco zrobiła krok naprzód, chociaż patrzenie na
uśmiech chłopaka z tak niewielkiej odległości wynosiło niebezpieczeństwo
gry na zupełnie nowy poziom. Bo to właśnie robili przez cały ten czas —
grali. I Holly nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, czy lepiej było wygrać,
czy przegrać, nawet jeśli stawką było jej serce.
— Oprócz pierwszego spotkania — przypomniał jej całkiem słusznie.
— Oprócz pierwszego spotkania — zgodziła się. Sama mu przecież wtedy
powiedziała, że nie liczyło się dla niej to, co o nim sądziła.
— Wcześniej bardzo chciałem wejść do środka, ale teraz jakoś nie mogę się
zmusić, żeby się ruszyć — przyznał i przecząc sam sobie, poruszył się. Tyle że
przysunął się jeszcze bliżej Holly.
Zdecydowanie nie powinna była podchodzić tak blisko. Teraz jedynym, co
dzieliło ich od pocałunku, była różnica wzrostu, a ten uroczy, chłopięcy
uśmiech parzył ją od środka, torując sobie drogę prosto do jej serca.
— Myers.
Obcy głos przestraszył ich oboje. Odskoczyli od siebie w tym samym
momencie, odwracając się w stronę, z której dobiegał.
Holly wbrew sobie poczuła, że nagromadzone przez kilka ostatnich chwil
ciepło z niej ucieka, zastąpione przez zimny dreszcz. Cole zwyczajnie ją
przerażał.
— Mercer. — Chad wypowiedział to nazwisko jak drwinę, a Holly ze
zdziwieniem obserwowała, jak pomiędzy jednym mrugnięciem oka a drugim
następuje w nim zmiana. Zadziwiało ją, z jaką łatwością dostosowywał się do
otoczenia. — Pochwal się, co wprawiło cię w ten jakże radosny nastrój.
— Na pewno nie widok twojej głupiej, przesadnie zadowolonej z siebie
twarzy. — Cole powolnym krokiem zszedł ze schodów prowadzących do
drzwi wejściowych i dołączył do nich.
Kiedy znalazł się tuż obok, Holly poczuła się przytłoczona aurą, jaką wokół
siebie roztaczał. Zupełnie jakby brał w posiadanie całą przestrzeń w obrębie
pięciu metrów od niego.
— Sądziłem, że nie muszę ci tego tłumaczyć, ale najwyraźniej się myliłem.
Żadnego przyprowadzania przypadkowych panienek do mojego domu. Idź się
z nią pieprzyć gdzieś indziej.
Normalnie Holly by się odezwała, stając w swojej obronie, i nie pozwoliłaby
mówić o sobie w ten sposób. Jednak Cole przerażał nawet tę bardziej
wyszczekaną stronę jej osobowości. Postanowiła w drodze wyjątku pozwolić,
by to Chad wyjaśnił sprawę. W końcu Cole był jego przyjacielem. Podobno.
— Może będzie to dla ciebie zaskoczeniem… — zaczął całkiem beztrosko, ale
w jego głosie zaczynała pobrzmiewać nutka wrodzonego autorytetu.
Chadwick zwyczajnie nie był typem człowieka, który ugina się przed
kimkolwiek, i Holly podejrzewała, że nie zmieniłoby się to, nawet gdyby Cole
faktycznie był groźnym mordercą. — Ale to całkiem nieprzypadkowa
panienka. A właściwie dziewczyna. Moja. I ma na imię Holly. Radziłbym ci
zapamiętać, bo od dzisiaj będzie się tu pojawiać całkiem często.
Cole nie spieszył się z odpowiedzią. Zmierzył Holly uważnym wzrokiem,
jakby dopiero po słowach Chadwicka uznał, że jest warta chwili jego uwagi.
W końcu wrócił spojrzeniem do chłopaka i powiedział:
— Jeśli powie komuś o czymkolwiek, to się o tym dowiem. A wtedy skopię ci
dupę tak, że nie będziesz miał już nic, co Holly by się podobało. — Położył
szczególny nacisk na imię, by dać do zrozumienia, że zgodnie z życzeniem
chłopaka zapamiętał je. — Jasne?
— Jak słońce — odpowiedział Chad z tą samą pogodną drwiną, zupełnie nie
przejmując się jawną groźbą w głosie Cole’a.
Ten przez chwilę wyglądał, jakby miał zamiar coś dodać, jednak ostatecznie
posłał mu jeszcze tylko jedno ostrzegawcze spojrzenie i skierował się do
rzędu motocykli.
— Zawsze jest taki? — zapytała Holly, gdy Cole już wsiadł na swoją maszynę
i ją odpalił, dzięki czemu miała pewność, że ich nie słyszy. Wiedziała, że nie
powinna się tak otwarcie gapić, ale mimo wszystko nie mogła odwrócić
wzroku.
— Nie, czasami miewa też gorszy humor.
Z ust dziewczyny wyrwało się niedowierzające parsknięcie.
— Skoro to ma być jego dobry humor, to nie chciałabym wiedzieć, co się
dzieje, kiedy ma ten gorszy.
Chad splótł ich dłonie i Holly pozwoliła się pociągnąć w stronę wejścia do
hotelu. Za plecami słyszała ryk silnika, gdy Cole wjechał na brukowaną
ścieżkę pomiędzy drzewami, prowadzącą do głównej drogi.
— Cole nie miewa dobrego humoru — wyjaśnił, otwierając przed nią drzwi.
— Jest emocjonalnie ograniczony do odczuwania tylko negatywnych emocji,
więc u niego to raczej wybór pomiędzy złym a gorszym. Ale masz rację, nie
chcesz go spotkać, gdy ma ten drugi. Ludzie wtedy cierpią.
— Uroczo — mruknęła ironicznie, ale większość jej uwagi zajmowało już
podziwianie wnętrza.
Musiała przyznać, że robiło wrażenie. Przyszła tu wcześniej raz, gdy hotel był
jeszcze opuszczoną ruderą, ale wtedy była jedynie przestraszoną
dwunastolatką, która poszła za namową przyjaciółki i przez cały ten czas
modliła się, żeby Jasmine uznała w końcu, że mogą wracać.
Teraz przystanęła na środku lobby zachwycona zniszczonym pięknem tego
miejsca. Wysoko nad jej głową wisiał ogromny kryształowy żyrandol,
pochodzący jeszcze z czasów, gdy budynek miał służyć jako miejsce
wypoczynku zamożnych ludzi, jednak brakowało większości kawałków szkła.
Ściany holu ozdobione były kunsztowną sztukaterią, chociaż większą uwagę
zwracało raczej wymalowane na nich kolorowe graffiti.
Czując się nieco odważniej dzięki temu, że nie widziała nikogo w pobliżu,
zajrzała do sąsiedniego pomieszczenia, znajdującego się obok dawnej
recepcji. Styl architektoniczny pasował do tego w lobby i podobnie jak tam
przypominał o pierwotnym celu budowli, ale sporej wielkości sala, która
wcześniej pewnie była barem lub restauracją, teraz stanowiła przestrzeń
całkowicie zdominowaną przez charakter motocyklistów. Holly widziała stoły
bilardowe, rzutnik filmowy i całe mnóstwo siedzisk w niepasujących do siebie
kolorach i stylach, a na ścianach tarcze do rzutków pomiędzy wulgarnymi
plakatami.
— Gdy Cole się tu pojawił, całe to miejsce było kompletną ruiną. Nie było
prądu ani wody, w ogóle nie nadawało się do użytku — wyjaśnił stojący za jej
plecami Chad. — Poświęcili sporo czasu, żeby doprowadzić hotel do stanu, w
jakim jest dzisiaj. No i nie mogli przepuścić okazji, żeby trochę podrasować
jego charakter. Teraz to luksusowa rudera z większą duszą niż najpiękniejsze
domy w Norwood, na czele z moim.
Mogła to stwierdzić, wnioskując jedynie po niewielkiej części budynku, którą
do tej pory widziała. Zniknęły powybijane okna, połamane meble, szkło i
wszelkiego rodzaju obecne tam wcześniej śmieci. Ściany zostały odmalowane,
by zakryć pokrywające je wcześniej napisy i rysunki, a graffiti widniejące na
nich stanowiło część wystroju, jak swoisty żart z pierwszego właściciela i
jego wielkich planów.
Kimkolwiek byli mieszkańcy, zmienili opuszczony hotel w swój dom i włożyli
wysiłek w to, by nadać mu taki charakter, jaki odzwierciedlał ich samych —
budynek był zniszczony, ale piękny w swojej niedoskonałości. Holly musiała
przyznać, że nawet to, co do tej pory zobaczyła, wpływało na sposób, w jaki
postrzegała Posłańców Śmierci. Miała wrażenie, że zaczyna rozumieć, jak
ważne jest dla nich to miejsce.
— Chad? To ty? — Męski głos dobiegał z lobby w akompaniamencie
odgłosów zbiegania po schodach. — Ostatnio coś rzadko…
Holly wróciła do Chada w samą porę, by zobaczyć zmierzającego w ich
stronę chłopaka. Gdy nieznajomy ją zauważył, zatrzymał się w pół kroku.
Jego twarz o latynoskiej urodzie wykrzywiła się w konsternacji.
— Cześć, Finn. — Chad niewiele sobie robił ze zdziwienia, w jakie wprawił
chłopaka widok Holly. — Jak leci?
— Mogło być lepiej. — Finn odzyskał rezon na tyle, by do nich podejść, ale
wciąż patrzył na dziewczynę zagadkowym spojrzeniem. — Na przykład
gdybyś nie postanowił testować cierpliwości mojego szefa. Cole o tym wie?
— To ma imię i z całą pewnością nie jest rzeczą.
Może chodziło o wpływ, jaki miało na nią podziwianie wnętrza hotelu, albo
po prostu o to, że chłopak nie był nawet w połowie tak przerażający jak Cole,
ale tym razem nie miała zamiaru siedzieć cicho.
— Holly — przedstawiła się.
— Ta, świętych nam tu zdecydowanie brakuje — mruknął z krzywym
uśmiechem Finn i powrócił wzrokiem do Chada. — Więc?
— A czy istnieją w ogóle rzeczy, o których Cole nie wie? — zapytał
w odpowiedzi. Jego ton wskazywał na skrajne znudzenie. — Wyjaśniłem mu
sytuację i powiedziałem, że Holly będzie tu od dzisiaj częstym gościem.
— I nie miał nic przeciwko?
— Nie pytałem o zdanie, tylko oznajmiłem fakt. — Chad wzruszył ramionami.
— Całkiem skuteczna forma komunikacji w przypadku Mercera, polecam
spróbować.
— Nie, dzięki, życie jeszcze całkiem mi się nie znudziło — rzucił Finn, ale
gołym okiem widać było, że się rozluźnił. Spojrzał na Holly i tym razem
posłał jej bardziej przyjacielski uśmiech. — W takim razie: bienvenidos a la
casa de los Mensajeros de la Muerte1.
— Gracias? — odpowiedziała pytająco, nie mając pojęcia, co właśnie
powiedział.
— Nie przejmuj się. Nikt tak właściwie go nie rozumie, kiedy mówi tym swoim
bełkotem. — Chad objął ją ramieniem. — Robi to, żeby zaimponować
dziewczynom.
— I zawsze działa. — Finn błysnął uśmiechem, który jednak nie tyle miał
oczarować Holly, ile po prostu wyprowadzić z równowagi Chadwicka.
— Idź sprawdzić, czy twoja narzeczona nie zaczęła czasem rodzić, co? Albo
nie, czekaj. — Kilkukrotnie pstryknął palcami, zanim wpadł na odpowiednie
słowa. — Wiem. Hasta la vista, baby. — Wyciągnął dłoń, imitując broń, i
udał, że strzela do chłopaka, zanim wyminął go, ciągnąc za sobą Holly.
Finn parsknął śmiechem, który odbił się echem od ścian holu, i rzucił coś, co
niewątpliwie brzmiało jak przekleństwo.
Holly odwróciła się jeszcze przez ramię, by pomachać mu na pożegnanie,
zanim zaczęła wspinać się po schodach razem z Chadwickiem.
— Ile osób tu mieszka? — zapytała. Hotel był całkiem spory, z czterema
piętrami, które łącznie liczyły pewnie około dwustu pokoi. Wątpiła jednak, by
wszystkie z nich były zamieszkałe.
— Trudno powiedzieć, bo skład ciągle się zmienia. Większość jest w ciągłym
ruchu i tylko co jakiś czas wpada z wizytą. Tak na stałe dwanaście osób, ale
są też dni, kiedy jest tu ponad pięćdziesiąt.
Holly słuchała słów Chada, jednocześnie podziwiając otoczenie. Kamienne
schody skręcały łagodnie, w miarę jak szli. Dotarli na pierwsze piętro, gdzie
obdrapane pozłacane podwoje wiodły do długiego korytarza pełnego drzwi,
ale Chad prowadził ich wyżej. Minęli też wejście na drugim i trzecim piętrze,
a Holly w połowie drogi zaczęła żałować, że żaden z motocyklistów nie
pomyślał o naprawieniu starych wind, które widziała na dole.
— Następnym razem, gdy spotkam Cole’a, zasugeruję mu, że powinien
pomyśleć o uruchomieniu wind — rzuciła żartem, nie mogąc ukryć ciężkiego
oddechu.
— Powodzenia — parsknął. — Cole ma klaustrofobię, a ponieważ wszystkie
naprawy są finansowane z jego pieniędzy i nie zamierza wydawać ich na coś,
z czego nie będzie korzystał, wyłącznie dla wygody innych, wszyscy cierpią
razem z nim. Większość ma pokoje niżej, ostatnie piętro jest zarezerwowane
dla Cole’a i kilku najwyżej postawionych członków klubu, na przykład Finna
i jego narzeczonej. No i jeden jest mój.
— A czym ty na to zasłużyłeś? — Zignorowała to, że Chad ma tu pokój. Już
wcześniej zaczęła to podejrzewać, wnioskując po swobodzie, z jaką poruszał
się po hotelu. Nie zachowywał się jak gość w czyimś domu, ale jak jeden z
jego mieszkańców.
— Poza byciem rozpieszczonym gnojkiem, przyzwyczajonym do dostawania
wszystkiego, co najlepsze, tylko ze względu na nazwisko? — Posłał jej
ironiczny uśmiech, przywołując słowa, które powiedziała mu na początku ich
znajomości. — Wyświadczyłem kiedyś Mercerowi drobną przysługę, a w
ramach podziękowania powiedział, że mogę zająć pokój. Tyle że nie określił,
który konkretnie, więc sam wybrałem.
— I tak po prostu na to przystał? — Westchnęła z ulgą, gdy dotarli na sam
szczyt schodów i ruszyli korytarzem. Tutaj pokoi było znacznie mniej, więc
Holly zgadywała, że to piętro miało być przeznaczone na największe
apartamenty.
— Klucz do sukcesu polega na tym, żeby nigdy nie pytać o zgodę, tylko
oznajmić fakt, jakby pozwolenie ci się należało. Gdybym zapytał go dzisiaj,
czy mogę wprowadzić cię do środka, kazałby mi spadać. Więc nie pytałem. —
Wyszczerzył się widocznie zadowolony z zawiłej logiki swojego działania.
— Finn nie wydawał się podzielać twojego przekonania, że to dobry sposób
w przypadku Cole’a — przypomniała mu.
— On to co innego. Jest członkiem klubu, obowiązuje ich ściśle określona
hierarchia. Darzą Cole’a zbyt wielkim szacunkiem, żeby sobie z nim
pogrywać w ten sposób. Mnie też nie zawsze uchodzi to na sucho, ale oni
mają więcej do stracenia, bo klub to całe ich życie i jedyna rodzina. —
Odwrócił się w jej stronę z rozbrajającym uśmiechem i zaczął iść tyłem. — A
ja mam to, co najlepsze z obu światów.
— Czy ty właśnie zacytowałeś Hannah Montanę?
— Wyprę się, jeśli kiedykolwiek komuś o tym powiesz. — Pogroził jej palcem,
mrużąc oczy.
Zatrzymali się w końcu przy jednym z pokoi. Chad zerknął na drzwi, a potem
na nią. Nagle wydał się nerwowy i niepewny.
— Obiecaj, że nie będziesz się śmiać.
— Śmiać się może nie, ale jeśli zamierzasz mi zaraz pokazać jakiś pokój
zabaw rodem z Greya, to całkiem możliwe, że zejdę na dół poszukać Finna i
posłuchać jeszcze trochę, jak mówi po hiszpańsku.
— Zdecydowanie musimy kiedyś porozmawiać o tym, jakie książki czytasz w
wolnym czasie. — Pokręcił głową z dezaprobatą, jak rodzic karcący swoje
dziecko. Potem odwrócił się i otworzył przed nią drzwi.
W pierwszej chwili nie wiedziała, co miałoby być potencjalnym powodem jej
śmiechu. Tak jak przypuszczała, według pierwotnych planów piętro miało
składać się z apartamentów i ten zajmowany przez Chadwicka był dużą,
wręcz nieswojo pustą przestrzenią. W przestronnym pokoju znajdowało się
tylko proste, podwójne łóżko, niska komoda z jasnego drewna i drzwi
prowadzące najpewniej do łazienki — wszystko na tej samej ścianie. Holly
nie widziała w tym nic nadzwyczajnego. Potem jednak uniosła wzrok i
zrozumiała.
Sufit był niebem. Imitował wieczorny nieboskłon — przygaszony błękit
pomieszany z pastelowym różem przechodzącym w fiolet i upstrzony
postrzępionymi chmurami zabarwionymi na pomarańczowo, jakby oświetlały
je promienie zachodzącego słońca. Niebo ciemniało stopniowo w głąb pokoju
i nad łóżkiem widać już było gwiazdy.
Holly ledwo rejestrowała ruchy Chada, który wszedł za nią i zaczął odsłaniać
okna, wpuszczając do pokoju więcej światła. Na koniec zostawił największe,
będące wyjściem na balkon, po czym podszedł do dziewczyny i obrócił ją, by
spojrzała w stronę drzwi, którymi weszli.
Światło zachodzącego słońca wpadało przez odsłonięte okna i rzucało
promienie idealnie na przeciwległą ścianę, na której było drugie słońce
wokół zielonego krajobrazu. W efekcie namalowana gwiazda była oświetlana
przez tę prawdziwą, co sprawiało wrażenie, jakby rysunek na ścianie sam
także świecił własnym światłem.
— To… — Brakowało jej słów. „Piękne” nawet w połowie nie opisywało
spektaklu rozgrywającego się przed jej oczami. — Zachwycające —
wykrztusiła w końcu. — Kto to zrobił?
Obróciła się w porę, by zobaczyć, że na twarzy Chada maluje się podobny
zachwyt. On jednak nawet na chwilę nie spuścił z oczu Holly. Zmieszany
odwrócił wzrok, gdy zrozumiał, że został przyłapany.
— Ja. — Może była to kwestia światła, ale Holly mogła przysiąc, że się
zarumienił. Nigdy wcześniej nie widziała go tak speszonego. — Członkowie
klubu przywiązują ogromną wagę do swoich pokoi. Hotel może i należy do
Cole’a, ale pokoje są wyłącznie ich własnością i nikt inny nie ma do nich
wstępu. Każdy urządza się na własną rękę.
— Nie miałam pojęcia, że masz taki talent. — Nie było innego słowa, by to
określić. Pokój był dziełem sztuki, a Chad był niewiarygodnie uzdolniony.
— Niewiele osób wie — przyznał i odwrócił się, żeby otworzyć drzwi
balkonowe. — Od dziecka chodziłem na zajęcia z rysunku, ale w końcu
zrezygnowałem.
— Dlaczego?
— Artystyczne zainteresowania przestały pasować do reszty obrazka —
odparł, zanim wyszedł.
Lęk wysokości był jedynym, co powstrzymało Holly przed podążeniem za nim
od razu. Normalnie nigdy by się nie zdecydowała wyjść na balkon na takiej
wysokości, ale tym razem chęć odkrycia kolejnego elementu układanki, jaką
był Chad, była silniejsza niż strach.
Zimny wiatr uderzył w jej policzki, lecz widok był niesamowity. Słońce
zdążyło już skryć się za linią drzew, ale jezioro Tillery, będące najładniejszą i
właściwie jedyną wizytówką Norwood, rozciągało się przed nimi w całej
okazałości.
Widziała plażę, na którą jeździła z rodzicami jako dziecko, domy i domki
letniskowe rozsypane wzdłuż brzegu. Wydawało jej się też, że w oddali widzi
nawet dom Chada. To była doskonale znajoma sceneria, jednak stąd
wszystko wydawało się trochę inne.
Oglądając te same widoki, gdy spacerowała ulicami, czuła, że przynależy do
Norwood, że jest jego częścią. Z tej wysokości miała wrażenie, że ogląda
własne życie z perspektywy biernego widza. Tak czuli się Posłańcy,
mieszkając tutaj? Tak czuł się Chad, gdy tu przesiadywał?
— Ja zawsze udaję, Holly — wyznał. Stał pochylony, opierając się łokciami o
żeliwną barierkę, a wzrok miał skupiony na czymś odległym. — Ludzie patrzą
na mnie i zawsze chcą kogoś widzieć. Dla trenera jestem świetnym graczem,
a dla chłopaków z drużyny kapitanem i kumplem, z którym można wypić na
imprezach. Dla rodziców jestem kolejnym sukcesem, dowodem, że w życiu
wychodzi im dosłownie wszystko. Dla Toppera, Ellisa, Ashley i Maddie
jestem po prostu taki sam jak oni, czyli lepszy od wszystkich innych. Ludzie w
szkole, w mieście, każdy mnie zna i każdy ma wobec mnie jakieś oczekiwania.
I ja je spełniam, jestem w tym dobry. Na tym właśnie polega sekret
wspaniałego Chadwicka Myersa.
Przerwał na chwilę i sięgnął do kieszeni kurtki, by wyciągnąć z niej paczkę
papierosów i zapalniczkę. Wyjął jednego, ale nie odpalił od razu. Obracał go
w palcach, jakby się zastanawiał. Holly czasami czuła od niego dym, ale
wcześniej palił przy niej tylko raz, kiedy jeszcze byli sobie praktycznie obcy.
Podejrzewała, że nie robił tego zbyt często, to nie był nałóg, tylko rzecz, do
której się uciekał jedynie w konkretnych sytuacjach.
— Wtedy, gdy się poznaliśmy, to Cole mi to zrobił — rzucił, zaskakując Holly
nagłą zmianą tematu.
— I nadal tak po prostu tu przychodzisz? — zapytała, krzywiąc się na
wspomnienie pobitego chłopaka. — Dlaczego?
— Bo go sprowokowałem i na to zasłużyłem. Byłem dupkiem, upiłem się i
powiedziałem rzeczy, których nie powinienem był mówić — odparł
zwyczajnie, bez cienia urazy za to, że Cole mógł doprowadzić do jego
śmierci.
— To nie jest wytłumaczenie — zaprotestowała. Nienawidziła używania
przemocy jako rozwiązania konfliktów. — Bez względu na to, co
powiedziałeś, nie miał prawa cię bić. Gdyby twoi rodzice się dowiedzieli, że
to on, dopilnowaliby, żeby poniósł konsekwencje.
Władze miasta od zawsze szukały powodu, żeby pozbyć się Cole’a i jego ludzi
— bezskutecznie. Devon Myers miał prawdopodobnie większe możliwości niż
burmistrz Weston i komendant Harrell, ale pozbycie się motocyklistów nigdy
nie leżało w jego interesach. Natomiast pobicie syna zmieniłoby sprawę.
— W tym rzecz. — Uniósł kącik ust, jakby bawiło go oburzenie Holly. —
Dostałem za swoje, bo nikogo tutaj nie obchodzi, kim jestem, kogo znam i ile
mogą zrobić moi rodzice. Ten hotel to oprócz domku w lesie jedyne miejsce,
w którym mogę odpocząć. Nie myśleć, kim powinienem być, tylko po prostu
być.
Schował nieodpalonego wciąż papierosa do kieszeni i się wyprostował.
Balkon był niewielki, więc wystarczyło, że wyciągnął rękę, a bez trudu założył
kosmyk jej włosów za ucho.
— Ty jesteś dla mnie jak te miejsca, Holly. — W jego oczach błyszczało
jakieś nowe uczucie, które dziewczyna jeszcze nie do końca potrafiła
zidentyfikować. — Sprawiasz, że czuję się trochę bardziej prawdziwy.
***
Tym razem płakała po cichu. Leżała na łóżku, patrząc, jak wschodzące
słońce wpada przez okna i odgrywa ten sam spektakl, który podziwiała
niezliczoną ilość razy wtulona w Chada. Jej milczące łzy wsiąkały w
poduszkę, która wciąż jeszcze zachowała delikatny zapach chłopaka.
Pustka była obezwładniająca i Holly nie sądziła, by kiedykolwiek była w
stanie ją zapełnić. Nie była pewna, czy w ogóle chce próbować.
Straciła nawet ten niewielki zapał do znalezienia odpowiedzi, który ją tutaj
zaprowadził. Nie widziała już w tym sensu. One i tak nie zwrócą jej życia,
jakie miała, ani chłopaka, którego kochała.
Może to właśnie był moment, w którym się poddała. Może, gdy tylko
znajdzie siły, by podnieść się z łóżka, otworzy balkonowe okno, wyjdzie na
zewnątrz i skoczy.
Może trafię do tego samego miejsca, w którym jest Chad — myślała, a
kolejne łzy moczyły białą tkaninę. Była wręcz niepokojąco pogodzona z
własną decyzją. Nie odczuwała strachu. Tego, co miała zrobić, nie bała się
ani trochę bardziej niż życia bez Chada.
Jeszcze chwilę — obiecała sobie. Uniosła poduszkę, żeby objąć ją kurczowo i
wtulić się w miękki materiał pachnący jak dom. Chciała dać sobie kilka
minut. Ostatni raz nacieszyć się tym zapachem i widokiem nieba
namalowanego na ścianie.
Szelest papieru zwrócił jej uwagę, gdy wsunęła rękę pod poduszkę,
przytulając się do niej. Odsunęła ją całkowicie, a jej serce na chwilę zgubiło
rytm, gdy zobaczyła zgiętą kartkę zapisaną jednym słowem. Nawet gdyby nie
znała charakteru pisma Chadwicka, widoczne na papierze „Stokrotko” nie
pozostawiało wątpliwości.
Drżącą ręką sięgnęła po kartkę i rozłożyła ją.
To nie było pożegnanie, przynajmniej nie takie, na jakie liczyła. Wewnątrz
nie znajdowało się wiele tekstu, zaledwie dwie krótkie linijki sugerujące, że
to jeszcze nie był koniec. Nie dla niej.
Wszystko, co zrobiłem, zrobiłem dla ciebie. Przepraszam, mam nadzieję, że to
wystarczy.
Ty i Ja, Stokrotko. To zawsze było prawdziwe.

1 Bienvenidos… (hiszp.) — Witaj w domu Posłańców Śmierci.


Rozdział 8
Dom Toppera tętnił życiem. Ludzie zapełniali niemalże każdy wolny
skrawek przestrzeni i już dawno porzucili stan, w którym panujący w
środku ścisk komukolwiek przeszkadzał. Na tym etapie imprezy większości
nastolatków chodziło raczej o to, by być jeszcze bliżej siebie.
To był dobry wieczór, jeden z tych, podczas których można niemal fizycznie
czuć pozytywne emocje wiszące w powietrzu. Drużyna Toppera wygrała
ważny mecz i chłopak uznał to za wystarczający powód, by ściągnąć całe
South Stanly do swojego domu i pod nieobecność rodziców urządzić jak
dotąd najhuczniejszą imprezę w roku. Radość i ekscytacja z wygranej
rozprzestrzeniały się w tłumie jak zaraza, dotykając nawet tych, którzy do
futbolu przywiązywali tyle wagi, ile do zeszłorocznego śniegu.
Przynajmniej Holly uważała domówkę za największą w tym roku, chociaż
mogła się mylić. W końcu nie miała wielkiego porównania. Minęło już trochę
czasu, od kiedy ostatni raz spędzała piątkową noc w taki sposób, i ta
świadomość wyciągała na powierzchnię znaną jej aż za dobrze tęsknotę
za osobą, której już w jej życiu nie było.
Nie była też w stanie obiektywnie stwierdzić, czy wygrana naprawdę miała aż
tak wielkie znaczenie, by stać się powodem imprezy, czy stanowiła jedynie
wymówkę. Sama należała do grona, które w domu Toppera zjawiło się z
własnych, egoistycznych powodów.
To była jej pierwsza impreza jako dziewczyny Chada i mimo że proponował,
żeby po meczu spędzili resztę wieczora we dwoje, Holly chciała tutaj przyjść.
Nie było lepszego miejsca, by udowodnić, że jej związek z Chadem nie jest
jedynie krótką przygodą.
Bo nie trzeba było nawet chodzić na imprezy, by wiedzieć, w jaki sposób
Chad zazwyczaj je spędzał. Plotki roznosiły się w zastraszającym tempie i w
poniedziałek rano wszyscy wiedzieli już, co robił i z kim. Holly zdecydowanie
zbyt wiele razy słyszała w damskiej szatni rozmowy, w których dziewczyny
dzieliły się rewelacjami na ten temat, zwłaszcza gdy to któraś spośród nich
była tą szczęściarą, która przyciągnęła jego uwagę.
Poniedziałki były dniem niepisanego konkursu, kto może pochwalić się
najciekawszą historią na temat tego, co robił w weekend, a te z Chadem
w roli głównej zazwyczaj cieszyły się największym zainteresowaniem.
Jednak w najbliższy poniedziałek żadne przechwałki nie będą uwzględniały
Chadwicka. Teraz to wszystko należało do Holly. Przez cały wieczór była
jedyną dziewczyną, na którą zwracał uwagę, jedyną, z którą tańczył, której
dotykał, którą całował, będzie też jedyną, którą zabierze do siebie, gdy
impreza dobiegnie końca.
Tylko ona się dla niego liczyła i chociaż dla niej to nie różniło się wiele od
sposobu, w jaki traktował ją w szkole, to tutaj, pomiędzy spoconymi ciałami,
alkoholem i wibrującą w powietrzu ekscytacją, fakt, że nadal nie widzi poza
nią świata, w końcu stawał się dla niektórych wręcz boleśnie oczywisty.
Nie mogła kłamać — świadomość, że od teraz to ona jest jedyną dziewczyną
w szkole, która mogłaby dzielić się intymnymi szczegółami nocy z Chadem,
dawała wręcz upajające poczucie wyższości. Podobnie jak to, że pod żadnym
pozorem nie zamierzała zdradzać czegokolwiek, więc jeśli dziewczyny chcą
plotkować, będą musiały poszukać innego obiektu zainteresowania.
Była w tym pewna władza i Holly powoli zaczynała myśleć, że to nowe życie
może spodobać jej się bardziej, niż była skłonna przypuszczać.
Korzystając z tego, że Chad pogrążył się w rozmowie z Ellisem i kilkoma
chłopakami z drużyny, wymknęła się dyskretnie z kuchni w poszukiwaniu
łazienki. Wspięła się po schodach, z ulgą witając chwilę wytchnienia od
panującego na dole zgiełku. Na piętrze było nieco ciszej i zdecydowanie
mniej tłoczno — poza parą obściskującą się w najbardziej odległym i
zacienionym kącie korytarza i śpiącym na podłodze chłopakiem jedyną osobą
był Topper, który opierał się o ścianę. Wiele wskazywało na to, że tylko ona
powstrzymywała go przed upadkiem.
Holly nadal nie była pewna, jak powinna się zachowywać w jego
towarzystwie. Codziennie siadali przy jednym stole w szkolnej stołówce, ale
jak dotąd Topper nie poświęcał jej zbyt wiele uwagi. Nie silił się na
uprzejmość jak Ellis czy Ashley, ale też nie okazywał otwarcie niechęci jak
Madeline. Powiedziałaby raczej, że przyjął strategię traktowania jej jak
powietrze.
Miała więc prawo być zaskoczona, gdy przechodząc obok ciemnoskórego
chłopaka, została przez niego zatrzymana. Topper odbił się od ściany, stanął
bokiem i zagrodził Holly przejście. Zachwiał się nieco i wyciągnął rękę, by
znowu się oprzeć, ale pozostał na drodze dziewczyny.
— Co tam, księżniczko? Szukasz swojego księcia? — Bełkotliwa mowa
dobrze oddawała stan, w jakim się znajdował. — Czy tylko konia?
Nawet bycie ledwo przytomnym nie odbierało mu atrakcyjności. Topper
Weston był przystojny w sposób, którego Holly nie potrafiła określić lepszym
słowem niż „drapieżny”. W jego uśmiechach, spojrzeniach i całym sposobie
bycia kryło się coś niebezpiecznego, co niesamowicie pociągało dziewczyny.
Dla wielu był obietnicą ekscytującej przygody, a w mieście takim jak
Norwood trudno było o doświadczenia, które sprawiały, że serce biło
szybciej.
— Szukam łazienki. A Chad jest na dole — wyjaśniła, ignorując niesmaczną
część jego wypowiedzi. Usiłowała tłumaczyć ją alkoholem i nie reagować
przesadnie. Gdyby podniosła głos, para w kącie najpewniej zwróciłaby na
nią uwagę, a ona chciała uniknąć zamieszania.
— Mogę cię zaprowadzić. W moim pokoju jest jedna — zaproponował z
uśmiechem, który sprawił, że Holly poczuła, jak wszystkie mięśnie w jej ciele
spinają się gotowe do ucieczki.
Reakcja ciała nie była jednak dla Holly nowością. Zawsze odczuwała pewien
niepokój, gdy Topper pojawiał się w pobliżu, nawet wtedy, gdy jeszcze nie
znali się osobiście. Wcześniej mogła winić o to swoją awersję do życia
pełnego wrażeń. Jednak ona uległa zmianie, odkąd do jej codzienności
wtargnął Chad, a mieszane uczucia odnośnie do Toppera pozostały
niezmienne. U niego podobnie jak w przypadku Chada pod maską
popularnego chłopaka kryło się coś więcej, jednak Holly nie mogła oprzeć
się wrażeniu, że ta Toppera powinna zostać na swoim miejscu.
— Sama trafię. — Chciała go wyminąć, ale jej na to nie pozwolił. — Mógłbyś
się odsunąć?
— Mógłbym — zgodził się po chwili namysłu, ale jedynie nachylił się w jej
stronę. — Nie wydaje mi się jednak, żebyś naprawdę tego chciała.
— Nie rozumiem, o czym mówisz — fuknęła i zrobiła krok w tył, jednak
Topper zareagował z zadziwiającą szybkością. Wolną ręką złapał ją za
nadgarstek i przyciągnął do siebie. Niechciana dłoń powędrowała na jej
biodro i przytrzymała ją w miejscu, zanim dziewczyna zdążyła zareagować.
— Nie musisz już udawać. Przyznam, że ta twoja niewinność jest zaskakująco
pociągająca, ale dajmy temu spokój, co? — Uśmiechał się, jakby świetnie się
bawił, podczas gdy Holly walczyła o przywrócenie wcześniejszej przestrzeni
między nimi. — Zaliczyłaś już Chada, więc kto następny? Ja czy Ellis? Dla
twojego dobra lepiej, żebym to był ja. Maddie wyrwałaby ci wszystkie włosy,
gdybyś uderzyła do jej chłopaka.
Holly była bliska krzyku. Mieszanka paniki i wściekłości kotłowała się w jej
ciele, kiedy bezskutecznie próbowała wyszarpać się z uścisku chłopaka.
Nienawidziła myśli, że Topper naprawdę ma ją za ten typ dziewczyny, i
jednocześnie bała się, bo w pijackim stanie najwyraźniej nie dostrzegał jej
sprzeciwu. Lub — co gorsza — ignorował go celowo. Instynkt kazał jej
uciekać.
— Weston. — Surowy głos Maddie dotarł zza pleców Holly i sprawił, że
chłopak odsunął się nieco. Wciąż był jednak o wiele za blisko i uparcie
trzymał rękę na jej biodrze. — Oddychanie prostym nosem ci się znudziło?
Puść ją.
— Tak sobie tylko gawędzimy z Holly — wyjaśnił, ale posłusznie zabrał dłoń
i uniósł ją w geście niewinności. — Zaprzyjaźniamy się, Chad powinien być
zadowolony.
— Zrób mi przysługę i idź znaleźć sobie problemy, które zrujnują tylko twoje
życie — warknęła, mordując przyjaciela wzrokiem.
W ciszy wymienili długie spojrzenia, które niosły niezrozumiałą dla Holly
wiadomość, zanim Topper westchnął poddańczo i chwiejnym krokiem ruszył
na dół.
Z całkiem idiotycznego powodu podziękowania utknęły w gardle Holly. Nie
chciała być wdzięczna Maddie, a już na pewno nie po tych wszystkich
docinkach, które znosiła z jej strony od pierwszego dnia swojego oficjalnego
związku z Chadem. Duma nie pozwoliła jej zaakceptować tego
niespodziewanego pomocnego gestu.
Odwróciła się i na oślep otworzyła najbliższe drzwi do jednej z sypialni. Z
ulgą zauważyła, że jest pusta. Wypuściła drżący oddech, czując, jak
adrenalina uchodzi z jej ciała, zostawiając tylko roztrzęsienie wywołane
zachowaniem Toppera.
— Pójdę po Chada, powiem mu, że tu jesteś — odezwała się Maddie,
sprawiając, że Holly wzdrygnęła się przestraszona. Nie spodziewała się, że
dziewczyna przyszła tutaj za nią.
— Nie.
Madeline uniosła brwi, widocznie zaskoczona stanowczością w głosie Holly,
ale nie wyszła. Przyjrzała się blondynce, jakby pierwszy raz zobaczyła w niej
coś wartego uwagi.
— Dlaczego? — zapytała z wymuszonym znudzeniem.
— Chad wścieknie się na Toppera, jeśli się dowie, a ja nie chcę, żeby się
przeze mnie pokłócili — wyjaśniła i wzięła uspokajający oddech, próbując się
opanować. — Poza tym nic się nie stało. Topper jest pijany i przesadził, ale
właściwie jedynie zasugerował, że jestem dziwką. A to przecież coś, co sama
mi zarzuciłaś przy pierwszej okazji, jaką dostałaś — przypomniała jej
kąśliwie. — Nic by mi nie zrobił, nawet gdybyś nie przyszła.
— Skąd ta pewność? — Tym razem nie udało jej się ukryć szczerego
zaciekawienia. — Nie dał ci ku temu powodów.
— On nie — zgodziła się. — Nie wiem, chyba po prostu wierzę w to, że Chad
nie przyjaźniłby się z kimś, kto jest zdolny do gwałtu.
Maddie przez chwilę przyglądała się Holly w ciszy, ale z jej spojrzenia
niemożliwe było odczytanie, jakie myśli krążą jej po głowie.
Tymczasem Holly myślała o tym, co o Madeline powiedział jej Chad. Nie
mogła nie zastanawiać się, czy interwencja dziewczyny wynikała z jej
własnych doświadczeń, i musiała ugryźć się w język, by nie zadać bardzo
niewłaściwego pytania, zdradzając tym samym, że Chadwick wydał jej sekret.
— Masz rację — przytaknęła w końcu Maddie i weszła w głąb pokoju,
zamknąwszy za sobą drzwi. — Problem Toppera polega na tym, że jest
świadomy, że istnieją pewne granice, ale czasami zapomina, że jego też one
obowiązują. Ale tylko się droczył, nic więcej by ci nie zrobił. — Opadła
ciężko na łóżko, garbiąc ramiona. — To, co powiedziałaś… że nie chcesz,
żeby się przez ciebie kłócili… Tobie naprawdę na nim zależy.
— A dla ciebie to spory szok. — Holly nie była w stanie powstrzymać
sarkastycznego parsknięcia. Najwidoczniej do Madeline dopiero teraz
dotarło, że uczucia między nią a Chadem są prawdziwe. — To naprawdę
takie trudne do uwierzenia, że ktoś może go kochać za coś więcej niż ładną
twarz i popularność?
— Raczej trudno jest się pogodzić z tym, że to on kogoś kocha — przyznała
Madeline.
Holly nie miała pojęcia, dlaczego Maddie postanowiła spuścić nieco z tonu i
dla odmiany zachowywać się znośnie, ale to była ich pierwsza względnie
normalna rozmowa i nie zamierzała z tego rezygnować. Milczała, czekając
na to, co jeszcze powie.
— Nienawidzę cię za to — oznajmiła i Holly niemal od razu pożałowała
stwierdzenia, że Maddie była do zniesienia. — Za to, jak bardzo jest z tobą
szczęśliwy, i za to, że jesteś dla niego ważniejsza niż my. Niż ja.
— Myślałam… — Holly przerwała, mając trudność ze złożeniem sensownego
zdania. — Nie sądziłam, że możesz coś do niego czuć. Chad mówił, że między
wami już od dawna nic nie ma, a ty i Ellis…
— Myślisz, że o to chodzi? Że jestem zazdrosna o to, że jesteś jego
dziewczyną? — Parsknęła śmiechem, w którym nie było nawet cienia
wesołości. — Nie, tu chodzi o wiele więcej. Znamy się tak długo, że nie mamy
pojęcia, jak wygląda życie bez siebie nawzajem. I jak dotąd zawsze byliśmy
dla siebie najważniejsi. Rzeczy, które zrobiliśmy, żeby siebie chronić… —
Urwała, uświadamiając sobie, że powiedziała za dużo, chociaż Holly i tak
wiedziała o niektórych z tych rzeczy. Przynajmniej tak jej się wydawało. —
Powiedział ci, że jako dzieci złożyliśmy sobie obietnicę, że zawsze będziemy
stawiać naszą przyjaźń ponad wszystko inne?
— Nie — odpowiedziała zgodnie z prawdą. — Słuchaj, ja nie chcę stawać
pomiędzy wami. Wiem, ile was łączy i jak długo się znacie, więc nigdy nie
prosiłabym, żeby Chad wybrał mnie zamiast was. W jakiejkolwiek sprawie.
Sama nie wiedziała, o jakich sprawach mówiła, ale Maddie brzmiała, jakby
naprawdę wierzyła, że Chad nie może jednocześnie przyjaźnić się z nimi i być
w związku z nią. Holly nie pierwszy raz miała wrażenie, że w całej tej sytuacji
umyka jej jakiś istotny szczegół, który był zrozumiały tylko dla Chadwicka i
jego przyjaciół.
— Nie musisz, bo zrobi to sam. Już zrobił — poprawiła się z gorzkim
uśmiechem. — Powiedział nam wprost, że wybrał ciebie i albo mamy się z
tym pogodzić, albo on się wypisuje. Z przyjaźni, która trwa piętnaście lat.
Dla ciebie. Ciężko cię lubić po czymś takim.
— Nie prosiłam go o to — zapewniła obronnym tonem. Gdyby miała
charakter chociaż trochę zbliżony do Madeline, wytknęłaby jej, że
dramatyzuje. Ale to niczego nie wniosłoby do rozmowy, a Holly nie chciała
być kimś, kto rzuca nieprzyjemnymi komentarzami tylko dla poprawy
własnego samopoczucia, więc milczała.
— Rzecz w tym, że nie mogę go stracić. Żadne z nas nie może. Zbyt wiele
razem przeszliśmy i zbyt wiele od tego zależy, żebyśmy pozwolili mu odejść.
— Podniosła się z łóżka i podeszła do Holly. Wyglądała, jakby szykowała się
do zrobienia czegoś niezwykle trudnego. — Przepraszam za to, że byłam dla
ciebie niemiła. Nie obiecuję, że to się więcej nie powtórzy, ale proponuję
rozejm. Spróbuję być milsza. Ze względu na Chada.
Gdyby chodziło tylko o nią, Holly zapewne nie przyjęłaby tych wymuszonych
przeprosin. Nawet nie lubiła Maddie i nie wyobrażała sobie, że mogłyby
zacząć naprawdę się dogadywać. Jednak mówiła prawdę, gdy powiedziała,
że nie chce stawać pomiędzy Chadem i jego przyjaciółmi, a Madeline dawała
jej okazję, by mogła zamienić puste słowa w czyny.
— Ze względu na Chada — powtórzyła, ściskając wyciągniętą dłoń
Madeline. — Ale nadal uważam, że jesteś straszną suką, więc nie musisz się
na siłę starać być milsza. To i tak nie sprawi, że zacznę cię lubić — wyznała
całkiem szczerze.
Ku jej zdziwieniu Maddie parsknęła śmiechem.
— I vice versa — zgodziła się. — Ale kto wie. Może to początek pięknej
przyjaźni.
***
Wszystko, co zrobiłem, zrobiłem dla ciebie.
Te słowa odtwarzały się w głowie Holly bez końca. Wszystko inne przestało
mieć znaczenie, jakby cały jej świat skurczył się do tej jednej wiadomości.
Do wyjaśnienia, które tylko prowokowało jeszcze więcej pytań.
Chciała znaleźć odpowiedzi, zrozumieć powód, ale to — sugestia, że
pozbawił kogoś życia, że sam zginął dla niej — zwyczajnie nie miało sensu.
Nie tylko dlatego, że morderstwo było zaprzeczeniem wszystkich wartości,
według których Holly żyła, ale też dlatego, że samobójstwo Chada
przekreślało każdą obietnicę, jaką jej złożył. Miał nigdy nie odchodzić, miał
ją kochać, miał żyć z nią i dla niej. Nie umierać i zostawiać ją samą. Nie w
ten sposób.
A jednak to zrobił, złamał wszystkie obietnice i chociaż Holly wiedziała, że
musiał mieć ku temu powód, odmawiała przyjęcia do wiadomości, że to ona
nim była. To było zbyt absurdalne, pozbawione wszelkiej logiki, by mogła
zaakceptować to, co chciał jej przekazać.
Musiało być coś więcej. To jedyne wyjaśnienie, jakie była w stanie
wymyślić, jedyna odpowiedź na zagadkę, dlaczego ze wszystkich rzeczy,
które mógłby napisać w tym o wiele za krótkim liście, wybrał akurat coś tak
niejasnego, budzącego wątpliwości i sprzeciw.
Wiedział, że nigdy w życiu nie zaakceptowałaby takiego wyjaśnienia, bo to
byłoby równoznaczne z pogodzeniem się, że w pewien sposób ich śmierć
była jej winą. Znał ją nie gorzej, niż ona siebie znała, i musiał wiedzieć, że ją
tym sprowokuje, żeby zaczęła szukać, zadawać pytania. Bo Holly dokładnie
to zamierzała zrobić.
Chciałaby móc powiedzieć, że w jej głowie zaczął się układać plan, ale to nie
byłaby prawda. Jej działania były chaotyczne i równie niejasne jak
wiadomość Chadwicka.
Jednak nie dalej niż godzinę temu była o krok od samobójstwa i fakt, że
nadal żyła, był ogromnym osiągnięciem oraz dowodem siły, jakiej Holly nie
była jeszcze w pełni świadoma. Bo nie było nikogo, kto mógłby ją ocalić.
Uratowała się sama.
Wkrótce miała się przekonać, że nie był to ostatni raz, kiedy była zmuszona
to zrobić.
Teraz jednak miała jedynie mgliste pojęcie, od których pytań z niekończącej
się listy w jej głowie powinna zacząć.
Chciała poznać przebieg wydarzeń z tamtego dnia, jednak nie ten, który już
słyszała podczas przesłuchań, ani nie ten podawany w telewizji w całym
kraju. Chciała usłyszeć relację bezpośrednio z ust kogoś, kto w tym
uczestniczył. Miała pytania, na które tylko dwie osoby mogły odpowiedzieć.
Przyjaźń z Madeline Kelly nigdy nie była łatwa. Głównie dlatego, że Maddie
bezsprzecznie była egoistką. W osobistej hierarchii ważności jej potrzeby,
pasje i plany zajmowały trzy pierwsze miejsca, a każdy, kto chciał być
obecny w jej życiu, musiał godzić się z byciem poza podium. Wiedział to
Ellis jako jej chłopak, wiedzieli to Topper, Ashley i Chad jako jej najlepsi
przyjaciele i wiedziała to także Holly. Wszyscy byli ważni, ale najważniejsza
dla Maddie zawsze była ona sama.
Wynikała z tego potrzeba nauczenia się, kiedy można było na niej polegać, a
kiedy nie należało tego robić pod żadnym pozorem. Gdy miała z kimś
wspólny cel, nie było lepszej sojuszniczki — potrafiła włożyć całe serce w
to, co robiła, walczyć zaciekle jak lwica i tak długo, aż osiągnęła sukces.
Jednak w minucie, w której z tą samą osobą stanęłaby po dwóch przeciwnych
stronach, potrafiła obrócić wszystkie te zalety w broń i użyć jej bez śladu
wyrzutów sumienia. Przeszłaby po trupie własnej matki, gdyby to ona stała
jej na drodze.
Holly nie mogła nic poradzić na to, że podziwiała Madeline. Odrobinę za ten
egoizm, ale przede wszystkim za jej niezłomną zaciekłość w dążeniu do celu
— kochała taniec całą sobą i nie było na świecie rzeczy, która byłaby w
stanie powstrzymać ją przed karierą profesjonalnej tancerki. Była
niesamowicie wymagającą kapitanką cheerleaderek, ale dla niej drużyna była
zaledwie ułamkiem pracy, jaką wykonywała, żeby spełnić marzenie.
Wszystko w jej życiu było temu podporządkowane.
Holly czasami przychodziła na jej treningi, zarówno te z drużyną, jak i
prywatne. Niezwykle lubiła patrzeć, jak oddawała się swojej pasji, czy po
prostu z nią o niej rozmawiać. Podobało jej się, jaką osobą Madeline się
wtedy stawała.
Pośrednio właśnie dlatego tak dobrze znała plan dnia przyjaciółki i wiedziała,
gdzie ją znajdzie.
We wtorkowy poranek, gdy Holly podziwiała wschód słońca, myśląc o skoku
z czwartego piętra, Madeline wychodziła z domu na poranną przebieżkę.
Pokonała kilkukilometrową trasę do szkoły, a później, korzystając z
przychylności woźnego, która zdecydowanie miała coś wspólnego z
pieniędzmi, jakie jej rodzice wpłacali na rzecz South Stanly, zakradła się na
szkolną siłownię.
Po skończonym treningu siłowym wzięła prysznic w szatni cheerleaderek i
Holly spodziewała się, że do czasu, gdy ona dotrze do szkoły ze swoim
chaotycznym planem, Maddie zapewne skończy już nakładanie makijażu, by
ukryć ciemne worki pod oczami i prezentować się na szkolnym korytarzu
tak, jak ludzie oczekiwali tego od Madeline Kelly.
Zdziwiła się więc, gdy w drodze do szatni zauważyła przyjaciółkę na
opustoszałym korytarzu, jeszcze w stroju do biegania, oddychającą ciężko,
jakby dopiero niedawno tu dotarła. Wciąż było wcześnie, pierwsi uczniowie
mieli pojawić się dopiero za kilkanaście minut, ale jasne było, że Maddie
zaczęła dzień z poważnym opóźnieniem — czymś, na co nigdy sobie nie
pozwalała.
A jednak stała tam, jakby zatrzymana w pół kroku, i Holly szybko
zrozumiała, co przerwało jej marsz do szatni.
Madeline stała przed szafką Ashley. Wpatrywała się w oprawione w ramkę
zdjęcie swojej najlepszej przyjaciółki ustawione w środku ołtarzyka
stworzonego przez uczniów z inicjatywy samorządu szkolnego.
Ashley była dobrą przewodniczącą i wielu lubiło ją i doceniało za wysiłek,
jaki wkładała w reprezentowanie uczniów. To był prosty, ale wzruszający
gest i Holly spodziewała się, że podobny widok zastałaby przy szafce
Toppera. Nie mogła mieć pewności, bo jak dotąd świadomie unikała obu tych
miejsc w szkole.
— Mads? — odezwała się w końcu, zdradzając swoją obecność.
Brunetka podskoczyła nagle, odrywając wzrok od szafki, i nie można było
nie zauważyć przebłysku czystej paniki w jej oczach, zanim zrozumiała, że
nic jej nie zagraża. W sekundzie, w której to do niej dotarło, przerażenie
zmieniło się w całą paletę innych negatywnych emocji.
To nie był dobry znak, ale Holly musiałaby być idiotką, by sądzić, że Maddie
ucieszy się na jej widok. Mimo wszystko pozwoliła sobie mieć nadzieję, że
wciąż są przyjaciółkami.
— Czego chcesz? — spytała Madeline w odpowiedzi, wkładając dodatkowy
wysiłek w okazanie niechęci, by ukryć swoją wcześniejszą reakcję.
— Chciałam porozmawiać. — Holly tak dawno nie miała do czynienia z tą
gorszą stroną Maddie, że prawie zapomniała już, jak to jest i jaką okropną
osobą potrafi być.
— Trochę późno ci się na to zebrało. — Parsknęła ironicznym śmiechem i
ruszyła w stronę szatni, zostawiając przyjaciółkę w tyle.
Holly ruszyła za nią.
— Przepraszam, okej? — Przeprosiny były szczere, chociaż wątpiła, czy w
jej sercu było jeszcze miejsce na kolejne negatywne uczucia w postaci
wyrzutów sumienia. — Jak sobie radzisz? I Ellis?
Zdawała sobie sprawę, że powinna odezwać się do Maddie wcześniej, żeby
okazać jej wsparcie. Mama wypominała jej to przy każdej nadarzającej się
okazji, ale Holly zwyczajnie nie była w stanie. Nie, kiedy sama była
wrakiem.
— Na pewno lepiej niż ty — wyznała Maddie, nawet nie starając się ukryć
pogardy, gdy mierzyła ją wzrokiem.
Nie żeby to robiło jakiekolwiek wrażenie na Holly. Była świadoma, że jej
wygląd zewnętrzny odzwierciedla bałagan panujący w jej głowie.
— Jak widzisz, mam się wyśmienicie. Tak dobrze, jak tylko mogę, biorąc
pod uwagę fakt, że twój chłopak zabrał trzy najważniejsze osoby w moim
życiu. Dzięki za troskę, a teraz byłabym wdzięczna, gdybyś poszła straszyć
swoim wyglądem gdzieś indziej. Ja nie mam na to ani czasu, ani tym bardziej
ochoty.
Holly nie była pewna, dlaczego Madeline mówiła o trzech osobach, skoro
Ellis żył, ale później pomyślała, że być może w pewien sposób miała na
myśli także Chadwicka. Chciała w to wierzyć i ta nadzieja dała jej odwagę,
by spróbować.
— Zaczekaj.
Maddie była już prawie w szatni, ale przystanęła zaskoczona stanowczością
głosu przyjaciółki. Holly zdawała sobie sprawę, że ma niewiele czasu i tylko
jedną szansę.
— Potrzebuję twojej pomocy. — W odpowiedzi dostała jedynie uniesienie
brwi, ale kontynuowała: — Chcę się dowiedzieć, dlaczego to zrobił, chcę
zrozumieć. I chcę…
— Ja też chcę wielu rzeczy, Holly. — Maddie przerwała jej głosem nagle
przesiąkniętym emocjami. — Chcę przestać budzić się z koszmarów, w
których prawie umieram, tylko po to, by uświadomić sobie, że to był jedynie
zły sen. Chcę przestać wzdrygać się na każdy hałas blisko mnie i chcę
przestać trząść się ze strachu za każdym razem, gdy mam przejść obok szatni,
w której mój najlepszy przyjaciel chciał mnie zabić.
Holly nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć. W słowniku nie było słów,
by odpowiednio zareagować. Mogła jedynie stać i słuchać.
— A najbardziej chcę odzyskać przyjaciółkę, którą poznałam w piaskownicy
pierwszego dnia przedszkola. I chłopaka, który podkochiwał się we mnie,
gdy mieliśmy osiem lat, i podrzucał mi cukierki do plecaka. Ale nic z tego się
nie wydarzy, prawda? — zapytała i nie czekając na odpowiedź, dodała: —
Podobnie jak rzeczy, których ty chcesz. Więc zgaduję, że obie musimy
pogodzić się z rozczarowaniem.
— Nie chcesz zrozumieć, dlaczego to wszystko się stało?
— Po co? Co to zmieni? Myślisz, że będzie mi lepiej? — W oczach Maddie
zaczęły błyszczeć łzy. — Oni byli moim życiem, Holly. A Chad mi ich
odebrał, odebrał mi wszystko, co miałam, więc nie oczekuj, że ci pomogę.
Dla mnie prawda nie ma znaczenia, bo nic nie przywróci życia Topperowi i
Ash. Tylko to mogłoby sprawić, że przestałabym go nienawidzić, a ponieważ
to niemożliwe, jedyna rzecz, jakiej tak naprawdę chcę, to zapomnieć i ruszyć
dalej. Chcę przyszłości, bo to jedyne, co mi jeszcze zostało.
— A co ze mną? — zapytała, nie mogąc uwierzyć, że Madeline zamierza tak
po prostu zaakceptować to, co się wydarzyło. — Nie jesteś jedyną osobą,
która straciła wszystko. To byli też moi przyjaciele. Byłam jedną z was.
— Nie. — Nagły jad w jej głosie sprawił, że Holly się wzdrygnęła. — Może
byłaś naszą przyjaciółką, ale nigdy nie byłaś jedną z nas. Traktowaliśmy cię,
jakbyś była, ze względu na Chada, ale to nigdy nie była prawda. Nie masz
przecież tego. — Uniosła nadgarstek, odkrywając fragment tatuażu. — Nie
było dla ciebie gwiazdy.
Holly znała ten wzór aż za dobrze. Widziała go niezliczoną ilość razy na
skórze Chada. Każde z ich piątki miało taki sam, przedstawiający gromadę
Plejad. Różniły się tylko gwiazdą, która była zaznaczona wyraźniej niż
pozostałe.
Każdy miał swoją, odpowiadającą pierwszej literze jego imienia — Alcyone
dla Ashley, Merope dla Madeline, Elektra dla Ellisa, Taygeta dla Toppera i
Celaeno dla Chada. Zaczęło się jako żart z dziwnego zbiegu okoliczności,
jakim było dopasowanie liter, a skończyło jako symbol ich przyjaźni, gdy
nazwa się przyjęła i coraz więcej ludzi zaczęło tak określać ich grupę.
Przez ostatni rok była używana nieco rzadziej. W gromadzie nie było
gwiazdy na H.
— Poza tym… — Maddie ciągnęła z kwaśnym uśmiechem, a jej wzrok
przeniósł się na dekolt Holly, gdzie pod bluzą schowany był wisiorek, i
blondynka odruchowo pomyślała o innym tatuażu Chada — …ty miałaś swój
osobny symbol z Chadem. Bo to zawsze byliście ty i on, prawda?
Najwyraźniej dla Maddie powiedzenie, że ich przyjaźń nigdy nie była
prawdziwa, nie było wystarczającym pognębieniem Holly. Nawiązanie do
słów, które wymieniali, i stokrotki, którą Chad wytatuował sobie dla niej,
było ciosem wymierzonym z zabójczą precyzją. Zadawała jej ból tylko
dlatego, że mogła, dla własnej sadystycznej satysfakcji.
— Dość. — Holly miała w swoim życiu wystarczająco dużo cierpienia nawet
bez wkładu w postaci paskudnego charakteru Madeline. — Zrozumiałam
przekaz, nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego. W porządku. — Ostatnie
słowa były kłamstwem, ale Holly straciła już tak wiele, że utrata jedynej
przyjaciółki nie powinna robić jej wielkiej różnicy. To w sumie nie miało
znaczenia. Teraz liczyło się dla niej tylko znalezienie odpowiedzi. — I tak
dowiem się prawdy. Z twoją pomocą czy bez niej. Chad miał powód, a ja go
poznam, choćbym miała własnoręcznie wykopać jego ciało spod ziemi i
zapytać — obiecała zarówno Maddie, jak i sobie.
Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że widzi w oczach Madeline
przebłysk niepokoju, jednak cokolwiek to było, zniknęło, zanim mogła się
upewnić. Gdy Madeline się odezwała, była już całkowicie opanowana.
— Powodzenia. Czuję, że przyda ci się tak bardzo jak łopata. Uważaj tylko,
żebyś przypadkiem nie pogrzebała samej siebie, bo trupy i tajemnice często
leżą na tej samej głębokości — mruknęła, a jej głos pobrzmiewał
ostrzeżeniem. — Nie powiem nikomu o naszej rozmowie. Uznaj to za gest
dobrej woli na pożegnanie. Może nawet gdy już wszyscy się dowiedzą, że
całkiem zwariowałaś, będę tak miła i wyślę ci kartkę z życzeniami do
zakładu psychiatrycznego. — Posłała jej zimny uśmiech i Holly wiedziała, że
zbliża się koniec, jeszcze zanim Madeline wypowiedziała ostatnie słowa. —
Żegnaj, Holly Wilson. Teraz już oficjalnie jesteś dla mnie nikim i jeśli
przyjdziesz rozmawiać o tym ze mną jeszcze raz, powiem panu Harrellowi o
twoim małym dochodzeniu. Jestem pewna, że byłby zainteresowany.
Madeline odwróciła się pospiesznie i zniknęła za drzwiami szatni, jakby w
obawie, że jeśli nie ucieknie wystarczająco szybko, rozmowa potoczy się
dalej.
I właśnie w taki sposób Holly została jeszcze bardziej sama, niż była, gdy
rozważała samobójstwo. Wtedy nie sądziła nawet, że to w ogóle możliwe.
Rozdział 9
Dni zaczęły zlewać się w jedno, a z upływem każdego dnia Norwood
krok po kroku wracało do normalności. Ludzie cały czas jeszcze mówili,
tragedia wciąż jeszcze była zbyt świeża, by o niej zapomnieć, a
zaangażowani w sprawę funkcjonariusze policji spoza Norwood jeszcze
sporadycznie pojawiali się w mieście, ale z ulic stopniowo zaczęli znikać
dziennikarze.
Życie toczyło się dalej, w kraju działy się kolejne nieszczęścia, które
zwracały uwagę ludzi, i chociaż Norwood nigdy nie wróci do stanu sprzed
pierwszego marca, bo mieszkańcy nigdy nie zapomną, to przynajmniej nie
było już miejscem, na którym skupiał się wzrok świata.
To pomagało udawać, że jest w porządku, a czasem właśnie to stanowi
pierwszy krok powrotu do normalności. Więc miasto udawało.
Holly każdego dnia widziała, jak robili to ludzie w szkole. Pierwsi byli
nauczyciele, którzy po kilku dniach pobłażania sobie i uczniom wrócili do
normalnego trybu pracy i tego samego wymagali od nastolatków.
Dalej już udawanie rozniosło się jak zaraza, bo gdy uczniowie wrócili do
swoich obowiązków, poczuli, że w takim razie wolno im także pragnąć
przyjemności. Znów zaczęto spotykać się po szkole, a rozmowy na
przerwach coraz częściej skupiały się na zwyczajnych, przyziemnych
tematach. Pojawiały się nawet pierwsze nieśmiałe wymiany zdań o meczach
futbolu oraz koszykówki, chociaż z tyłu głowy każdego ucznia wciąż czaiła
się świadomość, że obie te drużyny nie mają już kapitanów.
Jednak ludzie żyli albo przynajmniej próbowali żyć dalej pomimo tego, co
się stało, i była to umiejętność, której Holly niesamowicie im zazdrościła.
Ona sama czuła, że utknęła w zawieszeniu, niepewna, kim teraz jest ani co
ma robić. Za kilka miesięcy kończyła szkołę i wszyscy oczekiwali, że skupi
się na tym, co przed nią, na egzaminach i wyborze college’u. Tylko że ona
miała już to wszystko zaplanowane. Studia, a nawet to, co później — już raz
ułożyła całą swoją przyszłość. Jednak to były plany dla dwojga i rozsypały
się w proch w momencie, gdy została sama. A nie chciała układać nowych,
jeśli nie będzie w nich Chada.
Przyszłość dla niej nie istniała, teraźniejszość była zbyt okrutna, a przeszłość
nie miała znaczenia. Holly stała się duchem we własnym życiu. Może to
dlatego tak dobrze czuła się na cmentarzu. Może lepiej odnajdywała się
wśród umarłych niż wśród żywych.
Po pogrzebie nie sądziła, że tak szybko zdobędzie się na odwagę, by tu
przyjść, ale tak bardzo pragnęła z kimś porozmawiać, że miała wrażenie, że
jeśli tego nie zrobi, to zacznie krzyczeć.
— Czasami myślę, że zaczynam cię nienawidzić — rzuciła, wpatrując się w
nagrobek.
Znowu bała się zasnąć. Nie pamiętała już, kiedy ostatni raz udało jej się
przespać więcej niż dwie lub trzy godziny, a tej nocy nawet nie próbowała
zmrużyć oka.
Więc skończyła tutaj. Nie chciała myśleć o tym, jak o stanie jej zdrowia
świadczył fakt, że w środku nocy siedzi na zimnej ziemi i mówi do płyty
nagrobnej. Może naprawdę zaczynała wariować.
— Czasami nienawidzę cię tak bardzo, jak cię kocham. I to mnie wykańcza.
— Wierzchem dłoni starła jedną z wielu łez, które płynęły po jej policzkach.
— Dlaczego mi to zrobiłeś?
Starała się ignorować dreszcz będący mieszanką zimna i niewytłumaczalnego
uczucia bycia obserwowaną. Wiedziała, że to tylko jej paranoja
spowodowana miejscem, późną porą i samotnością, ale nie mogła pozbyć się
wrażenia, że ktoś patrzy. Może po prostu wmawiała to sobie, bo chciała czuć
czyjąś obecność. Chciała wierzyć, że Chad ją słyszy.
— Pamiętasz — zaczęła, jej głos był ciężki od płaczu — jak byliśmy na
weselu twojej kuzynki? Tańczyliśmy, a ty powiedziałeś… powiedziałeś
wtedy, że kiedyś się ze mną ożenisz. Co z tym, Chad? Co z tymi wszystkimi
obietnicami? Boże, tak bardzo cię nienawidzę za to, że je złamałeś. — Czuła,
że traci nad sobą kontrolę, jej ciche łkanie zamieniło się w szloch, który niósł
się pustymi alejkami cmentarza. — Wybaczyłabym ci wszystko, ale nie to, że
zostawiłeś mnie samą. Wolałabym, żebyś zabrał mnie ze sobą.
Znowu to samo. Zimny dreszcz spływający po kręgosłupie, jakby czyjeś oczy
były utkwione w jej plecach. Odwróciła się tknięta wrażeniem, które nie
dawało jej spokoju, ale tak jak się spodziewała, nikogo tam nie było. Pomniki
rysowały upiorne kształty w ciemności, ale nie dostrzegła pomiędzy nimi
żadnego ruchu. Była jedyną żywą duszą w zasięgu wzroku, nawet jeśli sama
już od dawna się nią nie czuła.
Wróciła wzrokiem do płyty z imieniem Chadwicka. Nie potrafiła pozbyć się
z pamięci widoku drewnianej trumny opuszczanej do dołu, jakby ten obraz
wypalił się na zawsze w jej głowie.
Jej ręka bezwiednie powędrowała do naszyjnika. Zacisnęła dłoń na zawieszce
tak mocno, że czuła, jak metalowe płatki wbijają się w jej skórę. Ból trzymał
ją przy zdrowych zmysłach i nie pozwalał zapomnieć, że wciąż żyje, a
uczucie bycia zamkniętą w trumnie bez dostępu do powietrza i zakopywaną
żywcem było wyłącznie wytworem jej wyobraźni.
— Musisz mi pomóc — wyszeptała, zamykając oczy. — Daj mi odpowiedzi.
Powiedz, gdzie mam ich szukać.
Wiedziała, że jej prośby nie zostaną wysłuchane i że zachowuje się jak
wariatka, ale była zbyt zdesperowana, by być rozsądną. Po rozmowie z
Madeline znowu straciła nadzieję. Nie tylko dlatego, że utrata przyjaciółki
zabolała ją bardziej, niż była w stanie przed sobą przyznać, ale też z tego
powodu, że Maddie była jej jedynym punktem zaczepienia. Naprawdę
wierzyła, że będzie chciała jej pomóc, w końcu też kochała Chada. Zupełnie
inaczej niż Holly, ale trudno było pogodzić się z tym, że przekreśliła go z
taką samą łatwością jak inni.
— Zrób coś, cokolwiek, bo nie poradzę sobie sama. Nie dam rady bez ciebie.
Poniekąd przecząc własnym słowom, podniosła się z ziemi. Z trudem, ale
wspomagana wyłącznie własną siłą — jedynym, co jej pozostało.
Jeszcze raz spojrzała na nagrobną płytę, jakby do ostatniej chwili łudziła się,
że dostanie jakąś reakcję, choćby najmniejszą podpowiedź, co powinna
zrobić. Nic się jednak nie wydarzyło, więc ruszyła do wyjścia, odprowadzana
przez niewidzący wzrok dusz, które tak jak ona nie mogły tej nocy zaznać
spokoju.
***
Holly na ogół uwielbiała bycie częścią zespołu redakcyjnego szkolnej
gazetki. Lubiła pisać i nawet jeśli artykuły drukowane w czasopiśmie nie
były wysokich lotów, to i tak sprawiało jej to przyjemność, podobnie jak
spotkania z innymi zaangażowanymi uczniami. Relacja z nimi była dla niej
rzeczą najbardziej zbliżoną do przyjaźni, jaką miała po wyjeździe Jasmine,
i Holly zwyczajnie czuła, że tam należy.
Na ogół, bo zazwyczaj nie patrzyli na nią, jakby wyrosła jej druga głowa.
Nietrudno było zgadnąć, że powodem dziwnego zachowania ze strony
kolegów i koleżanek był jej nowy „status społeczny”.
Zaskoczeniu towarzyszyła też nutka urazy, że nawet oni, jako najbliżsi
znajomi, nie wiedzieli o jej związku. O ile to jeszcze była w stanie zrozumieć,
o tyle trudno było przeboleć traktowanie jej w taki sposób, jakby sądzili, że
zacznie zachowywać się jak Madeline tylko dlatego, że siedziała z nią i resztą
Plejady w stołówce.
Dlatego tym razem chyba pierwszy raz, odkąd dołączyła do szkolnej gazetki,
wyszła ze spotkania z ulgą. Nie umknęła jej ironia losu, gdy wręcz życzyła
sobie chociaż przelotnie spotkać na korytarzu Maddie i Ashley. Stosunki z
przyjaciółmi Chada nadal bywały skomplikowane, ale paradoksalnie czuła
się przy nich lepiej niż przy ludziach, którzy znali ją, zanim została jej
przyczepiona etykietka dziewczyny Chada.
— Holly? — Heather dogoniła ją, gdy była w połowie drogi do automatów z
jedzeniem, i blondynka potrzebowała całej swojej samokontroli, by
powstrzymać jęk frustracji.
Spotkanie jak zwykle się przeciągnęło, pozbawiając Holly szansy na zjedzenie
śniadania podczas długiej przerwy. Umierała z głodu i liczyła, że uda jej się
kupić chociaż jakąkolwiek przekąskę, zanim zacznie się kolejna lekcja.
Nie chciała być jednak niemiła dla rok młodszej dziewczyny, więc zatrzymała
się z uprzejmości, posyłając jej przyjazny uśmiech. Heather była jedną z tych
osób z grupy, z którymi Holly zawsze dogadywała się najlepiej, ale teraz
dziewczyna wyraźnie czuła się nieswojo.
— Ja naprawdę ciężko pracowałam, żeby Sean dał mi szansę wykazania się
w sekcji sportowej — zaczęła, nim Holly miała szansę zapytać, o co chodzi.
— Przez cały poprzedni semestr chodziłam na każdy szkolny mecz i zawody
lekkoatletyczne. Nie opuściłam ani jednego meczu tenisa, a my przecież nigdy
nie wygrywamy w tenisa. Wiesz, ile razy wstałam w sobotę o siódmej tylko po
to, żeby przyjść na korty i patrzeć, jak Martin płacze, przytulając swoją
rakietę, a potem napisać o tym relację? Zdecydowanie zbyt wiele.
— Okej — rzuciła pytająco, niepewna, jaki jest cel tej rozmowy.
— A ty przecież nawet nie interesujesz się sportem! — Heather mówiła dalej,
nie zważając na rosnącą konsternację Holly. — Nie widziałam cię na żadnym
meczu, dopóki nie zostałaś dziewczyną Chada, a ja naprawdę zasłużyłam na
ten artykuł…
— To prawda — przerwała jej delikatnie, wyczuwając okazję, by przejąć
kontrolę nad rozmową i dla odmiany wyciągnąć z niej jakiś sens. — Wiem, że
zasłużyłaś.
— Tak? — Zdziwienie dziewczyny było wręcz komiczne.
Holly zdusiła w sobie śmiech.
— No pewnie. Piszesz świetnie i twoje teksty są naprawdę ciekawe. —
Szczerze mówiąc, nawet nie była pewna, jaki właściwie temat dostała
koleżanka.
Heather pisała tylko o sporcie, a Holly unikała tej sekcji jak ognia od czasu,
kiedy zastępowała Christiana. Przez dwa miesiące chodziła za niego na
każde zawody pływackie, bo ją poprosił, a ona nie miała serca odmówić. Nic
tak nie uczy asertywności jak marnowanie weekendów na siedzenie przez pół
dnia na niewygodnym plastikowym krzesełku i obserwowanie, jak banda
nastolatków w czepkach ściga się w wodzie. Większą torturą byłyby dla niej
chyba jedynie zawody szachowe.
— Tylko nadal nie rozumiem, co ja mam z tym wspólnego — przyznała
zgodnie z prawdą.
— No bo Sean wybrał mnie do napisania artykułu o drużynie koszykówki i
mam zrobić wywiad z Chadem, a skoro ty jesteś jego dziewczyną, to
pomyślałam…
— Że będę chciała zabrać ci ten artykuł? — dokończyła, widząc, że
dziewczyna się zawahała. — Dlaczego miałabym?
— No wiesz, biorąc pod uwagę reputację Chada i to, że był wcześniej w
dwóch związkach i oba skończyły się przez jego zdradę, większość dziewczyn
byłaby na twoim miejscu… ostrożna — wyjaśniła zakłopotana i zaraz dodała
pospiesznie: — Ale ja nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła. Zależy mi tylko
na napisaniu dobrego artykułu, więc nie musisz się bać… — Urwała nagle,
spoglądając na coś za plecami Holly.
Wyraz jej twarzy zdradził, kto idzie w ich kierunku, jeszcze zanim silne ramię
objęło Holly od tyłu w talii. Została przyciągnięta do klatki piersiowej Chada
i jednocześnie chłopak pocałował ją w policzek.
— Czego Holly nie musi się bać? — zapytał, spoglądając na Heather, która
wyglądała, jakby chciała zapaść się pod ziemię.
— Niczego — odpowiedziała rozbawiona Holly, ratując ją z opresji. —
Omawiałyśmy sprawy gazetki. Heather przeprowadzi z tobą wywiad. — Nie
umknęło jej szczere zdziwienie na twarzy młodszej koleżanki w reakcji na te
słowa.
— Zawsze uważałem, że zasługuję na własny dział w naszej gazecie.
Powinnyście zrobić cykl artykułów „Tydzień z życia niesamowitego
Chadwicka Myersa”. — Jęknął z bólu, gdy Holly wbiła mu łokieć w brzuch.
— To nie było zbyt miłe, Stokrotko. Na twoim miejscu zacząłbym się martwić,
co będę miał do powiedzenia o mojej cudownej dziewczynie.
— Za każdym razem myślę, że teraz już nie możesz obudzić się jeszcze
bardziej zadufany w sobie, niż byłeś, gdy kładłeś się spać, a ty za każdym
razem udowadniasz mi, że się mylę. — Przewróciła oczami, chociaż Chad nie
mógł tego zobaczyć. — To nie będzie wywiad o tobie, tylko o twojej drużynie.
Świat na szczęście nie zwariował jeszcze na tyle, żeby marnować papier na
zachwycanie się twoją przystojną twarzą i pustą głową.
Heather wyglądała, jakby chciała się roześmiać, ale nie była pewna, czy
może. Chadwick onieśmielał ją tak bardzo, że Holly było jej niemal szkoda.
On też musiał to widzieć, bo zdobył się na odrobinę powagi.
— No cóż, jakoś będę musiał pogodzić się z rozczarowaniem. Daj mi tylko
znać, kiedy ci pasuje, i zgadamy się na jakiś dzień. Możesz do mnie napisać
albo przekazać Holly. Moja osobista asystentka uzgodni zadowalający nas
oboje termin. — Błysnął uśmiechem i odchylił się, przewidując, że Holly
znowu spróbuje go dźgnąć.
— Super, naprawdę świetnie, dziękuję. — Heather zaczęła wyrzucać z siebie
słowa i trudno było zorientować się, do kogo właściwie je kieruje. — To ja
już pójdę. Dziękuję.
— O co tak naprawdę chodziło? — zapytał, gdy tylko dziewczyna znalazła się
poza zasięgiem słuchu.
— O to, że najwyraźniej jej zdaniem trzymam cię na zbyt luźnej smyczy —
parsknęła ironicznie Holly, obracając się, żeby stanąć twarzą do chłopaka.
— Spodziewała się, że zabiorę jej ten artykuł, żeby nie dawać ci okazji do
spotykania się z dziewczynami sam na sam.
Nie chciała przywoływać reszty ich rozmowy, zwłaszcza wzmianki o
poprzednich partnerkach Chada. Nawet jeśli wiedziała, że historia
przedstawia się trochę inaczej, niż opowiadają ją uczniowie South Stanly, to
dla Chadwicka wciąż nie był to przyjemny temat. Akurat ta plotka z wielu
powodów ciążyła mu zupełnie tak, jakby była prawdziwa.
Dlatego zmieniła temat.
— Czy ty nie powinieneś być teraz w szatni? Zaczynasz trening za… —
złapała go za rękę, która wcześniej była owinięta wokół jej brzucha, żeby
spojrzeć na zegarek na jego nadgarstku — …trzy minuty.
— Powinienem, ale wcześniej chciałem cię zobaczyć i przekazać ci to. —
Wystawił przed siebie papierową torbę, którą trzymał w drugiej dłoni. —
Jabłko i jagodowa muffinka. Malinowych nie było. Ptaszki ćwierkały, że nie
jadłaś śniadania.
— Jesteś najlepszy. — Wspięła się na palce, żeby pocałować go w policzek.
Gest był tak uroczy, że była w stanie przymknąć oko na szpiegowanie jej i
wypytywanie Olivii, chociaż był to cios poniżej pasa. Liv była w niego tak
zapatrzona, że wydałaby każdy jej sekret. — A teraz wynoś się na trening,
zanim Jensen w końcu straci cierpliwość i wyrzuci cię z drużyny za wieczne
spóźnianie się.
— Nie wiedziałem, że tak się martwisz o mnie i moją sportową karierę. —
Kącik jego ust uniósł się w zadziornym uśmiechu.
Grał na czas i ryzykował gniew trenera, ale kilka bonusowych minut w ciągu
dnia w towarzystwie Holly było warte ewentualnych konsekwencji. Zresztą
kogo próbował oszukać? Mógłby spędzić z nią każdą sekundę tygodnia i
wciąż nie miałby dosyć.
— Kto powiedział, że to o ciebie się martwię? — Posłała mu słodki uśmiech,
godny pustej idiotki, za jaką niektórzy ją mieli. — Po prostu dbam o swoją
reputację. W końcu zgodziłam się być dziewczyną kapitana. A jeśli cię
wyrzuci, to stracę ten tytuł i mój prestiż na tym ucierpi.
— Nie mogę uwierzyć, że kiedykolwiek dałem się nabrać na to, że jesteś taka
dobra i miła. — Chad pokręcił głową ze śmiertelną powagą. — Nie sądziłem,
że kiedykolwiek to powiem, ale spędzasz zbyt dużo czasu w towarzystwie
Maddie. Ma na ciebie zły wpływ i zaczynasz się zachowywać jak ona.
— Wcale nie! — Prychnęła oburzona.
— O mój Boże, nawet prychasz jak ona — skomentował z udawanym
przerażeniem. — Kompletnie wyprała ci mózg. To koniec, nie ma dla ciebie
nadziei.
— Myers! — Donośny głos trenera Jensena rozniósł się po korytarzu, gdy
mężczyzna zdecydowanym krokiem zmierzał w stronę skrzydła sportowego. —
Właśnie idę na salę gimnastyczną. Jeśli tam dotrę, a ty nie będziesz w stroju i
gotowy do treningu, to przysięgam na własną matkę, że dostaniesz taki
wycisk, że twoja śliczna dziewczyna będzie musiała zbierać twoje zwłoki z
parkietu.
— Na twoim miejscu zaczęłabym biec — doradziła, czerpiąc okrutną wręcz
satysfakcję ze zrozpaczonej miny Chada.
— W drodze wyjątku się z tobą zgodzę — przyznał, chociaż i tak nie miał
szans, żeby zdążyć przed trenerem. Wciąż idąc, odwrócił się jeszcze twarzą
do Holly. — Ale jeszcze nie skończyliśmy tej rozmowy. Przemyśl swoje
zachowanie, Stokrotko!
— Jedyne, co mogę przemyśleć, to życiowe wybory, które doprowadziły mnie
do użerania się z tobą! — odkrzyknęła, ignorując spojrzenia uczniów. Była w
tym coraz lepsza. — Ale obawiam się, że nie będziesz chciał poznać
wniosków.
Odpowiedział jej głośny śmiech człowieka, który nawet z drugiego końca
korytarza potrafił przyprawić jej serce o szybsze bicie.
***
Trochę to trwało, ale ostatecznie znajomi z gazetki przywykli do myśli,
że Holly będąca dziewczyną Chadwicka Myersa jest tą samą, którą znali
i która pisała artykuły o zbiórkach charytatywnych i psach do adopcji w
schronisku. Po kilku tygodniach niezręcznej atmosfery na spotkaniach
wszystko znowu było jak dawniej i dziewczyna z ulgą powitała powrót
ciepłego poczucia przynależności.
Być może dlatego, tknięta dziwnym impulsem, w czwartek po lekcjach
postanowiła wziąć udział w cotygodniowej naradzie. Ominęła każde ze
spotkań, jakie odbyły się, odkąd wrócili do szkoły po strzelaninie, ale teraz
uznała, że czas to zmienić. Chciała raz dla odmiany poczuć się gdzieś mile
widziana i łudziła się, że chociaż tam będzie mogła odpocząć od
nieprzychylnych spojrzeń i nieufności. W końcu ludzie z redakcji znali ją
jeszcze sprzed ery Chada.
Cokolwiek myślała, była w błędzie i zrozumiała to w chwili, w której weszła
do klasy, a w pomieszczeniu zapadła niezręczna cisza. Dwanaście par oczu
wpatrywało się w nią w zdziwieniu.
— Przepraszam za spóźnienie. Nie dostałam informacji, że zmieniliście
miejsce zebrań — wyjaśniła, przerywając milczenie. O zmianie dowiedziała
się dopiero od pani w sekretariacie, który odwiedziła, gdy klasa, którą
redakcja zazwyczaj zajmowała, okazała się pusta.
— Tak, cóż, to dlatego, że… — Sean, przewodniczący zespołu redakcyjnego,
odezwał się, wstając ze swojego miejsca. — Nie spodziewaliśmy się, że
nadal będziesz zainteresowana pisaniem. Po wszystkim, co się wydarzyło,
uznaliśmy, że raczej masz inne… sprawy na głowie. Nie przyszłaś na dwa
poprzednie spotkania.
— Ale jestem teraz — zauważyła oczywistość, niepewna, co innego mogłaby
powiedzieć. — Do następnego wydania mamy jeszcze trochę czasu, więc
powinnam zdążyć z napisaniem czegoś.
To był drugi powód, dla którego zdecydowała się tu przyjść. Potrzebowała
czegoś, co chociaż przelotnie odwróci jej uwagę.
— Tak, właśnie, tylko że widzisz… — Rudowłosy chłopak za wszelką cenę
unikał jej spojrzenia. Rozejrzał się po zebranych, jakby liczył, że ktoś inny go
uratuje, ale nikt nie był chętny do zabrania głosu. — My już wybraliśmy
kogoś na twoje miejsce.
Holly spojrzała w kierunku nastolatków siedzących w okręgu. Pomiędzy
znajomymi twarzami, w większości czerwonymi ze wstydu, była jedna,
której wcześniej nie widziała. Widocznie młodsza od niej dziewczyna
wyglądała, jakby chciała schować się za siedzącym obok Walterem.
— Pani Harrison o tym wie? — zapytała, wspominając o opiekunce gazetki.
— To był jej pomysł — przyznała Heather ze wzrokiem wbitym w ziemię.
— Powiedziała, że ze względu na ostatnie wydarzenia prowadzenie przez
ciebie rubryki o charytatywności w mieście byłoby… niewłaściwe. A
wszystkie inne działy mają komplet, więc…
— Więc mnie wyrzucacie — dokończyła za nią, starając się ukryć grymas.
— W oficjalnej wersji sama zrezygnowałaś — wyjaśnił Sean delikatnie,
jakby miało ją to jakkolwiek pocieszyć. — No i wciąż będzie ci się to liczyło
przy rekrutacji na studia, a przecież to jest najważniejsze, nie? Wiem, że
trochę głupio wyszło, ale nie bierz tego do siebie. My naprawdę…
— W porządku, nic się nie stało. Ostatnio i tak pisanie do gazetki zaczęło
mnie nudzić. — Kłamstwo gładko spłynęło z jej ust.
Uwielbiała pisać, nawet jeśli jej artykuły były najnudniejszym działem w
gazecie i prawdopodobnie jedyną osobą, która je czytała, był Chad.
Najwidoczniej wszechświat uparł się, by odebrać jej po kolei wszystkie
rzeczy, które kochała.
Jednak nie chciała współczucia Seana. Nie chciała też robić sceny, więc
zbierając wszelkie pokłady siły, jakie miała, zmusiła się do uśmiechu i
odezwała się:
— Cóż, w takim razie nie będę wam dłużej przeszkadzać. Pójdę już i…
połamania piór. — Gdy rzuciła powiedzenie, które zwykli ze sobą wymieniać
na koniec każdego zebrania, była już prawie za drzwiami.
Nie miała więcej lekcji, zresztą nawet gdyby było inaczej, nie sądziła, by
wytrzymała w szkole dłużej. Czuła, że oczy zaczynają szczypać ją od łez.
Przestań — nakazała sobie stanowczo, wychodząc na dziedziniec.
Odmawiała sobie prawa do płakania nad czymś tak błahym. Naprawdę
sądziła, że po wszystkim, czego do tej pory doświadczyła, powinno być o
wiele trudniej doprowadzić ją do płaczu.
Chciała jak najszybciej znaleźć się daleko od szkoły, gdzieś, gdzie będzie
sama i nikt nie będzie mógł zobaczyć momentu jej słabości, ale ledwo dotarła
na chodnik, gdy poczuła, że robi jej się słabo.
Ciemne plamy tańczyły jej przed oczami, kiedy wyciągnęła dłoń, żeby
wesprzeć się o niski murek odgradzający frontową część terenu placówki.
Nie pierwszy raz w ciągu ostatnich dni jej się to zdarzyło. Właściwie czuła
się, jakby nigdy nie wróciła do pełni sił sprzed zatrucia pokarmowego prawie
trzy tygodnie temu. Starała się skupić na oddychaniu głęboko i ignorować
nadchodzącą falę mdłości. To też zdarzało się zdecydowanie częściej, niżby
tego chciała, bo jej organizm miał trudności z przyjęciem nawet tych
niewielkich ilości jedzenia, jakie w siebie wmuszała.
— Ciężki dzień? — Znajomy głos z nutką ironicznego humoru dotarł do niej
jak przez mgłę. Z wysiłkiem uniosła ociężałą głowę, żeby spotkać się z
uważnym spojrzeniem Cole’a.
Opierał się o swój zaparkowany przy chodniku motocykl, wyciągając przed
siebie długie nogi. Wyglądał na całkiem rozluźnionego, cieszącego się
popołudniowym marcowym słońcem. Holly nawet nie słyszała, że podjechał
pod szkołę. Lub nie zauważyła, że cały czas tam stał.
— Ostatnio mam tylko takie — odpowiedziała w końcu. Moment
zamroczenia minął, więc wyprostowała się z trudem i podeszła bliżej. — Co
tu robisz?
— Nie wyglądasz zbyt dobrze — zauważył, przekrzywiając głowę.
— Jestem pewna, że nie wyglądam też, jakbym prosiła cię o zdanie —
odparowała bez zastanowienia. Cole uniósł kącik ust, ale reszta jego twarzy
zachowała niezmieniony wyraz. — Nie odpowiedziałeś na pytanie.
— Wyobraź sobie, że nawet kryminaliści muszą czasami robić zakupy.
Przejeżdżałem obok i zauważyłem, że stoisz, jakbyś miała wyzionąć ducha.
— Wzruszył ramionami. — Uznałem, że zatrzymam się i sprawdzę, czy
wszystko w porządku.
— Uważaj, bo jeszcze pomyślę, że jesteś zdolny do jakichś ludzkich
odruchów — mruknęła bardziej do siebie niż do niego, ale zaraz uderzył ją
oczywisty fakt. — Stanly nie jest po drodze ze sklepu do hotelu —
zauważyła, lecz jeśli jej obserwacja wywołała w nim jakąkolwiek emocję, to
tego po sobie nie pokazał. — Śledzisz mnie?
Jej słowa brzmiały dla niej absurdalnie tylko w pierwszej sekundzie po tym,
jak je wypowiedziała. Później pomyślała o dziwnym uczuciu bycia
obserwowaną, gdy była tej nocy na cmentarzu. Może popadała w paranoję,
ale nie mogła powstrzymać pytania:
— Byłeś dzisiaj w nocy na cmentarzu?
— To bardzo dziwne pytanie. — Parsknął zaskoczony, ale nie udzielił
odpowiedzi, jedynie podsycając podejrzenia Holly. — I bardzo dziwne
miejsce do przebywania w nocy.
— Byłeś czy nie?
— A nawet gdybym był, to co? — Jego słowa były dobrane z niezwykłą
precyzją i wypowiedziane takim tonem, że Holly w żaden sposób nie mogła
odgadnąć odpowiedzi.
Nie znała go tak dobrze, żeby wyłowić tę jedną prawdę spod tafli
wyrachowanego niedomówienia, podobnie jak nie potrafiła wyciągnąć z
niego informacji, które miał, a których ona tak desperacko pragnęła. Nie
czuła się też na siłach, żeby ciągnąć dalej bezowocną rozmowę. Dlatego
odwróciła się z zamiarem odejścia.
Udało jej się zrobić zaledwie kilka kroków, zanim irytacja na wszystko i
wszystkich — na Chada za to, że ją zostawił, na siebie za to, że potrafiła
jedynie płakać, na Maddie za to, że była egoistką, na Seana i resztę z grupy
za to, że ją wyrzucili, i na życie za to, że było tak cholernie niesprawiedliwe
— kazała jej się zatrzymać.
— Mogłabym pójść na policję, wiesz? — powiedziała, nie odwracając się.
Zrobiła to dopiero, gdy nie doczekała się jakiejkolwiek odpowiedzi.
Cole nie zareagował. Patrzył, jakby po prostu rzuciła mu słowa pożegnania, a
nie groziła policją.
— Mogłabym powiedzieć, że masz informacje o strzelaninie, które zataiłeś
podczas przesłuchania.
— Mogłabyś. — Pokiwał głową po chwili namysłu. — Ale tego nie zrobisz.
— Skąd ta pewność? — Przez ostatnie dni rozważała to zdecydowanie zbyt
wiele razy, ale wciąż brakowało jej odwagi. Zadzieranie z Cole’em było
ostatnią rzeczą, jaką chciałaby zrobić, ale znalazła się pod ścianą.
— Załóżmy na chwilę, że faktycznie poszłabyś na mnie donieść. Co dalej?
— Z gracją odbił się od skórzanego siodełka i spokojnym krokiem pokonał
dzielącą ich odległość.
— Komendant musiałby cię znowu przesłuchać — odparła, czując się, jakby
odpowiadała u najbardziej wymagającego nauczyciela w szkole.
— Zgadza się. — Znów przytaknął, jedynie potęgując odczucia dziewczyny.
— Nie masz żadnych dowodów, ale rzecz jasna głęboka sympatia, jaką
Harrell darzy mnie i moich ludzi, zrobiłaby swoje. Przesłuchaliby nie tylko
mnie, ale też pozostałych Posłańców. Tylko co z tego?
Tym razem nie odpowiedziała, odmawiając udziału w tej grze. Twardo
znosiła spojrzenie Cole’a i widziała, jak kącik jego ust uniósł się minimalnie
na ten mały przejaw buntu.
— Otóż tutaj zaczynają się problemy, i to bynajmniej nie moje —
podpowiedział usłużnie. — Bo widzisz, ja nie zamierzam się przyznawać,
nikt z moich ludzi mnie nie wyda, ale jak się można domyślić, Harrell łatwo
nie odpuści, więc wiesz, co zrobią? Żeby mnie chronić, rzucą psu kość.
Któremuś w końcu wymsknie się informacja o tym, że Chad miał pokój w
hotelu.
Na samą myśl o tym, że Cole mówi prawdę, kolejny raz zrobiło jej się
niedobrze.
— Po twojej minie zgaduję, że wiesz, do czego zmierzam. Więc tak, Harrell
się dowie i naturalnie będzie chciał przeszukać pokój, a ja, żeby nie
wzbudzać podejrzeń na swój temat, będę musiał się zgodzić. — Coś błysnęło
w jego oczach i Holly mogła przysiąc, że świetnie się bawił, dręcząc ją. —
Tylko że niczego tam nie znajdą, prawda? Bo nic tam nie ma. Przynajmniej
już nie.
Tym razem jej milczenie było wystarczającą odpowiedzią. Zastanawiała się
jednak, skąd Cole wiedział, że znalazła zostawioną przez Chada wiadomość.
— Więc podsumowując — kontynuował, zanim sformułowała pytanie — w
ostatecznym rozrachunku nie przybliżyłabyś nikogo do prawdy, a już na
pewno nie siebie. Straciłabyś za to sympatię i zaufanie jedynych ludzi w
mieście, którzy na razie nie mają ochoty spalić cię na stosie, a co
najważniejsze, zbezcześciłabyś miejsce, którym Chad podzielił się tylko z
tobą. Zdradziłabyś jego tajemnicę, nie zyskując przy tym absolutnie nic.
— Wydaje ci się, że wszystko tak świetnie rozgryzłeś, co? — zapytała,
krzywiąc się z nagłej niechęci do mężczyzny. — Ale nie pomyślałeś, że
straciłam już tak dużo, że utrata kolejnych rzeczy nie zrobi na mnie
wrażenia? Że jestem zdesperowana i skłonna zaryzykować, bo Chad i tak nie
żyje, więc ostatecznie co za różnica, czy dochowam jego sekretów i
dotrzymam obietnic? On też mi wiele rzeczy obiecał, ale to go jakoś nie
powstrzymało przed samobójstwem.
Znowu widziała ten dziwny wyraz na jego twarzy, który dostrzegła, gdy
rozmawiali w hotelu i unikała przyznania na głos, że Chad jest mordercą.
— Zabawne, że właśnie samobójstwo masz mu najbardziej za złe, a nie
zabicie dwojga ludzi — skomentował mimochodem. — Ale wracając do
tego, co mówiłaś: nie sądzę, żebyś naprawdę była w stanie to zrobić.
— Niby dlaczego? — zapytała, zbita z tropu jego wcześniejszym
komentarzem.
— Bo kochasz go bardziej niż siebie — odpowiedział zwyczajnie i to była
prawdopodobnie ostatnia rzecz, jaką Holly spodziewała się usłyszeć z ust
Cole’a. — I nawet jeśli brak odpowiedzi miałby cię zabić, to nadal nie
zrobiłabyś tego Chadwickowi. Nie zdradziłabyś go w ten sposób. Nawet
teraz.
Te kilka słów okrutnej prawdy całkowicie pozbawiło ją woli walki.
Wypuściła drżący oddech i czuła, że znowu jest o krok od rozsypania się na
kawałki.
— Daj mi coś — poprosiła, wstydząc się własnej słabości. — Nie dasz mi
odpowiedzi, rozumiem, znajdę je sama, ale daj mi cokolwiek. Powiedz
przynajmniej, od czego mam zacząć.
Cisza przeciągała się tak długo, że Holly zaczynała wątpić, czy Cole w ogóle
zamierza się jeszcze odezwać.
Nie miała pojęcia, jaką walkę toczył w tym czasie z samym sobą, ale gdy się
odezwał, brzmiał, jakby przegrał.
— Od początku, Holly — powiedział, odwracając się, żeby odejść. —
Zacznij od początku.
Rozdział 10
Holly leżała skulona na wysłużonej kanapie świetlicy w centrum kultury
i powoli przygotowywała się na nieuniknione. Zamknęła książkę i wyłączyła
małą przenośną lampkę do czytania, pozwalając, by pomieszczenie
pogrążyło się w niemal całkowitej ciemności, rozpraszanej jedynie przez
odległe światła uliczne.
Z roztargnieniem przesunęła palcami po zniszczonej okładce Wielkiego
Gatsby’ego, którą wybrała jako lekturę na tę noc. Nie przepadała za
książkami ze smutnym zakończeniem, ale Gatsby był ulubioną książką jej
babci, więc wracała do niej za każdym razem, gdy chciała przywołać
wspomnienia czasów, kiedy kobieta żyła, a wszystko wydawało się jakieś
prostsze.
Zdusiła chęć, by sprawdzić, która godzina. Zdawała sobie sprawę, że gdy
tylko to zrobi, dopadną ją wyrzuty sumienia. Było późno, tyle wiedziała, ale
urokiem zbliżającej się zimy było właśnie to, że wyglądając przez okno, nie
dało się jednoznacznie stwierdzić, czy to ósma wieczorem, czy pierwsza w
nocy.
Którakolwiek by była, Holly nie powinno być w domu kultury. W dni
powszednie centrum zamykało się o ósmej, a ona nie potrzebowała zegarka,
by wiedzieć, że jest dużo później. Wystarczyło posłuchać niezakłócanej
niczym ciszy, która jasno dawała do zrozumienia, że jedyną żywą duszą
w całym budynku poza Holly jest strażnik, pan Lee.
Przeklęła pod nosem, poddając się i wygrzebując telefon spod koca.
Wyświetlacz pokazywał jedenastą pięćdziesiąt trzy. A więc znowu spędziła
cały dzień, unikając powrotu do domu. Nienawidziła się za ulgę, jaka
nadeszła wraz z myślą, że rodzice już śpią.
Czuła się paskudnie z tym, co robiła, bo w domu właściwie nie działo się nic
złego. Rodzice kochali ją i Olivię. Po prostu z każdym dniem przestawali
kochać siebie nawzajem, a Holly nie potrafiła znieść, że może na to jedynie
bezradnie patrzeć. Była biernym obserwatorem rozpadu własnej rodziny
i świadomość, że traci w życiu kolejną już rzecz, stanowiła okrutną torturę.
Dlatego przychodziła tutaj. Na początku wolontariatu brała możliwie
najwięcej dyżurów w świetlicy i to dzięki temu zaskarbiła sobie łaski
dyrektorki ośrodka. Ponadsześćdziesięcioletnia pani Bowery ją uwielbiała,
zresztą z wzajemnością, i przymykała oko na jej małe wykroczenie, jakim było
przesiadywanie do późna.
Zaczęło się od tego, że kilka razy zdarzyło jej się przysnąć, gdy po zajęciach z
dziećmi odrabiała lekcje. Znajdował ją wtedy ochroniarz i prosił, żeby
wyszła, ale kiedy zrozumiała, że nie czekają jej za to żadne konsekwencje,
nabrała pewności i zaczęła zostawać celowo. Podkradała książki z miejskiej
biblioteki, która znajdowała się w budynku domu kultury, i zaszywała się w
swoim kąciku na parę godzin.
Po pewnym czasie pan Lee, który sprawował opiekę nad budynkiem, był tak
przyzwyczajony do jej obecności, że nie przychodził już nawet sprawdzić
świetlicy i zostawiał niezamknięte boczne wejście, żeby mogła się wymknąć.
W podziękowaniu Holly przynosiła mu coś słodkiego z cukierni niedaleko.
Zakradła się do biblioteki, żeby wstawić Wielkiego Gatsby’ego na miejsce, i
przed wyjściem położyła na biurku wyjęty wcześniej z torby cukierek.
Bibliotekarka uwielbiała słodycze, więc żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia,
Holly starała się zostawić coś za każdą książkę, którą nielegalnie pożyczała.
Kierowała się do wyjścia, po drodze zakładając zimowy płaszcz. Lubiła
swobodę, z jaką poruszała się po budynku nawet w ciemności, chociaż była
ona niechlubnym dowodem liczby godzin, jaką Holly spędzała tam zamiast
we własnym domu.
Z braku lepszego tematu do zajęcia myśli narzekała pod nosem na paskudną
pogodę. Przemierzała mokry trawnik, kierując się w stronę chodnika, i
zastanawiała się, czy w tym roku grudzień naprawdę jest wyjątkowo chłodny,
czy też jej wrażenia są wypaczone szczerą nienawiścią do zimy. Zdawało jej
się, że to uczucie wzrasta z roku na rok.
Przystanęła nagle, gdy jej rozważania przerwał niezidentyfikowany odgłos.
Nie bała się szczególnie chodzenia po nocy, bo w Norwood było całkowicie
bezpiecznie bez względu na porę, ale jej niepokój budził fakt, że dźwięk
przypominał stęknięcie z bólu. Rozejrzała się wkoło w poszukiwaniu jego
źródła i kiedy była już skłonna uwierzyć, że się przesłyszała, rozległ się
znowu.
Tym razem udało jej się namierzyć miejsce, z którego dochodził —
kilkadziesiąt metrów przed nią, gdzie światło lampy ulicznej prawie nie
docierało, znajdowała się postać. Na wpół leżała, oparta o niski płot
ogradzający teren ośrodka.
Był tylko jeden moment zawahania, który wykorzystała na wpisanie
w telefonie numeru alarmowego, tak na wszelki wypadek, zanim ruszyła na
pomoc.
— Przepraszam? — odezwała się. Jej głos chyba jeszcze nigdy nie brzmiał
tak niepewnie. Nigdy jednak nie była w takiej sytuacji, więc miał do tego
prawo. — Co się stało? Potrzebuje pan pomocy? — zapytała, gdy podeszła
bliżej i nabrała pewności, że ma do czynienia z mężczyzną.
Nieznajomy nie zareagował, więc dusząc w sobie wszystkie obawy, ukucnęła,
żeby sprawdzić, czy jest przytomny. Dopiero jej bliskość zmusiła go do
reakcji.
— Zostaw mnie — wykrztusił z trudem, zaciskając zęby z bólu.
Głos wydał się Holly znajomy, chociaż kaptur bluzy zasłaniał większą część
twarzy leżącego. Z tego, co była w stanie dostrzec, wywnioskowała, że jest
młodszy, niż początkowo zakładała. Prawdopodobnie chodzili razem do
szkoły i to dlatego miała wrażenie, że słyszała już gdzieś jego głos.
Chciałaby być w stanie spełnić jego prośbę, naprawdę. Gdyby miała w sobie
chociaż krztynę tak powszechnej w tych czasach obojętności na krzywdę
innych, odeszłaby i wróciła bezpiecznie do domu. Miała wystarczająco
problemów nawet bez półprzytomnego człowieka leżącego pod płotem.
Jednak chłopak ewidentnie był ranny i potrzebował pomocy, a ona znała
siebie na tyle, by wiedzieć, że gdyby teraz odeszła, wyrzuty sumienia nigdy
nie dałyby jej spokoju. Jej dobre serce znacząco ograniczało opcje.
— Dzwonię na policję.
Chłopak potrzebował pomocy medyków, ale w Norwood nie było szpitala, a
policja przynajmniej będzie wiedziała, co robić. Lepsze to niż nic.
Zaskoczył ją, zrywając się nagle. Szarpnął się do przodu, odrywając od
bezpiecznego oparcia, i spróbował się podźwignąć, żeby usiąść o własnych
siłach, a potem wstać, ale upadł, jeszcze zanim dobrze się wyprostował. Holly
zareagowała odruchowo, wychylając się, żeby złapać go i uchronić przed
upadkiem na chodnik, i sama ledwo utrzymała równowagę.
W zamieszaniu kaptur spadł z głowy chłopaka, a światło z odległej lampy
oświetlało teraz jego twarz, która znajdowała się na wysokości twarzy Holly.
— Dziewczyny zazwyczaj reagują na mnie trochę inaczej — skomentował,
uświadamiając blondynce, że siarczyste przekleństwo nie zostało w jej
myślach.
Praktycznie nigdy nie przeklinała, ale to zdecydowanie była dobra okazja,
żeby zrobić wyjątek. Do wyboru miała przekleństwo albo histeryczny śmiech,
a i tak nie mogła z całą pewnością stwierdzić, że to drugie także nie
nadejdzie. Kto mógłby ją winić? Samo natknięcie się w środku nocy na
pobitego człowieka w takim miejscu jak Norwood jest szokujące, ale
odkrycie, że tym człowiekiem jest Chadwick Myers? To było istne szaleństwo.
— Nie żebym coś o tym wiedziała, ale stawiam, że ma to związek z tym, że
zazwyczaj nie masz twarzy pokrytej krwią. — Jej własna uwaga przywołała
ją do porządku. Później zajmie się tym, jak nierealne było to spotkanie. Teraz
miała przed sobą po prostu rannego człowieka. — Potrzebujesz pomocy.
Rozumiem po twojej reakcji, że policja odpada, w porządku. Ale ktoś musi cię
stąd zabrać. Mogę zadzwonić po twoich rodziców albo któregoś z twoich
przyjaciół.
Wolałaby zjeść worek kamieni i przeczołgać się po rozżarzonych węglach, niż
zadzwonić w środku nocy do Madeline Kelly i powiedzieć, że ma przyjechać
po swojego pobitego byłego chłopaka, ale tutaj nie chodziło o jej komfort.
— A co powiesz na to, że zostawisz mnie w spokoju i będziesz udawać, że to
się nigdy nie wydarzyło? — Arogancja nie była w stanie przykryć silnego
wstydu w jego głosie.
Miała ochotę palnąć sobie w czoło, że nie wpadła na to wcześniej.
Oczywiście, że nie chciał jej pomocy. Był najpopularniejszym chłopakiem w
szkole, a ona znalazła go w bardzo upokarzającym momencie. Zapewne
sądził, że rozpowie wszystkim i od jutra każdy będzie mówił tylko o tym.
Nie mogła go za to winić. Ile osób na jej miejscu zrobiłoby dokładnie to?
Zdecydowanie zbyt wiele. Holly mogłaby się założyć, że znalazłyby się nawet
takie, które na dowód nagrałyby całe zajście. Chad był traktowany prawie
jak celebryta i było to w równym stopniu śmieszne, co przykre.
Ale nadal nie mogła go tak zostawić.
— A co powiesz na to, że najpierw ci pomogę, a później będę udawać, że nic
takiego nie miało miejsca? — zapytała, naśladując go, ale widziała, że wciąż
jej nie ufa. — Słuchaj, wiem, że nie masz powodu, żeby wierzyć mi na słowo,
ale przysięgam, że nikomu nie powiem. Pod warunkiem, że pójdziesz ze mną.
W innym wypadku zadzwonię do przyjaciółki, jeszcze zanim skręcę za róg tej
ulicy — zagroziła, chociaż była to groźba bez pokrycia. Nie miała już żadnej
przyjaciółki, do której mogłaby zadzwonić.
Lecz Chad o tym nie wiedział, a po jego minie rozpoznała, że nie ma siły z
nią walczyć. Westchnął przeciągle, jakby to on robił jej łaskę, że pozwala
sobie pomóc, ale powoli zaczął się podnosić i tym razem z jej pomocą udało
mu się stanąć prosto.
Przerzuciła sobie jego rękę przez barki, próbując nie upaść pod jego
ciężarem, co nie było takie proste, biorąc pod uwagę, że sięgała mu do piersi.
Jego bluza była mokra i nawet przez materiał swojego płaszcza czuła, że jest
przemarznięty. Starała się ignorować przerażającą myśl, jak ta noc mogłaby
się dla niego skończyć, gdyby go nie znalazła. Zamiast tego skupiła się na
stawianiu kolejnych kroków, przemierzając dobrze znaną sobie drogę
trawnikiem do bocznego wejścia.
— Czy my się włamujemy do domu kultury? — zapytał, mając czelność być
rozbawionym.
Dopiero teraz przeszło jej przez myśl, że na domiar złego Chad może być
także pijany.
— To nie włamanie, jeśli drzwi są otwarte — wyjaśniła, gdy weszli
do środka. — I bądź cicho.
Nie sądziła, by kiedykolwiek była tak wdzięczna za widok znajomych ścian
świetlicy obklejonych kolorowymi rysunkami. Z trudem ominęli okrągłe
stoliki, przy których siadały przychodzące tam dzieci, i Holly tak ostrożnie,
jak potrafiła, pomogła Chadwickowi osunąć się na tę samą kanapę, na której
spędziła ostatnich kilka godzin.
Jej mała lampka nie byłaby wystarczającym źródłem światła, więc
zaryzykowała włączenie głównego oświetlenia i miała ogromną nadzieję, że
pan Lee nie postanowi przejść się po korytarzu. Niecodzienna jasność w
pomieszczeniu mogłaby zwrócić jego uwagę.
Światło odbierało jej też resztki pewności siebie, ale jej babcia zawsze
powtarzała, że jak się powiedziało A, to trzeba wydukać nie tylko B, ale też
resztę alfabetu. Próbowała posłuchać tej zasady, kiedy zmusiła się, żeby
podejść bliżej i dokładnie obejrzeć obrażenia na twarzy chłopaka.
Bałagan był całkiem dobrym określeniem tego, co widziała. Z lewej strony
już zaczynał formować się siniak, który zajmował połowę zabrudzonego
błotem policzka. Cios musiał zostać zadany ze sporą siłą i nie zdziwiłaby się,
gdyby Chadwick miał złamaną kość jarzmową. No i była też krew —
wcześniej musiała sączyć się ze spuchniętego nosa oraz rozcięcia na czole,
bo zaschnięte, rozmazane smugi tworzyły makabryczne dzieło sztuki.
Holly czuła, że od samego patrzenia robi jej się niedobrze. Niewiele rzeczy
działało na nią tak jak widok czyjejś krwi. Mimo to zagryzła zęby i nachyliła
się, żeby pomóc mu zdjąć mokrą bluzę. Zignorowała ciepło rozlewające się
po jej policzkach, a Chad wielkodusznie postanowił nie komentować faktu, że
go rozbierała. Na szczęście dla niej koszulka, którą miał pod spodem, była
względnie sucha, więc Holly nie musiała pozbawiać go kolejnych części
garderoby.
— Chyba jeszcze nikt nie patrzył na mnie z takim obrzydzeniem — rzekł z
fałszywym rozbawieniem, które zostało zdemaskowane, gdy parsknięcie
śmiechem zamieniło się w kolejny jęk bólu.
— Powinieneś trafić do szpitala. Możesz mieć pęknięte żebra — odparła,
przeklinając się w duchu, że w ogóle zaczęła z nim wcześniej negocjować.
Trzeba było od razu zadzwonić po policję i zapewnić mu opiekę kogoś, kto
miał trochę więcej wiedzy niż tylko z kursu pierwszej pomocy.
— Nie są pęknięte — wyjaśnił, a kiedy spotkał jej powątpiewające spojrzenie,
dodał: — Miałem już kiedyś pęknięte żebro. I bolało bardziej niż teraz. Więc
pewnie są tylko poobijane.
Nic w jego stanie nie wyglądało, jakby określenie „tylko” pasowało, ale
zachowała tę uwagę dla siebie. Odwróciła się i podeszła do rzędu
kolorowych szafek w poszukiwaniu apteczki. Znalazła ją na najwyższej półce
i przeklęła tego, który ją tam położył, zmuszając Holly do upokarzającego
podstawienia sobie krzesła, bo była zbyt niska. Zaraz potem przeklęła siebie
za to, że w ogóle się przejmowała. To nie ona leżała półprzytomna na
chodniku.
— I co teraz?
— Teraz będziesz dzielnym pacjentem i pozwolisz się opatrzyć —
odpowiedziała sucho. — Najlepiej w ciszy — dodała czysto egoistycznie. Jeśli
chciała zrobić to dobrze, musiała opanować emocje i zachowywać się tak,
jakby ćwiczyła na manekinie podczas szkolenia.
O dziwo, Chadwick posłuchał, pozwalając jej pracować. Jej ruchy
przełączyły się na autopilota, wiedza zdobyta na kursie i praktyczne
doświadczenie, które nabyła, gdy zdarzało jej się opatrywać dzieci, przejęły
górę nad emocjami.
Co prawda jej podopieczni ze świetlicy zazwyczaj ulegali drobnym
wypadkom i trafiali do niej ze skaleczeniami lub zdartymi kolanami, a nie
z twarzą zmasakrowaną po bójce, ale zasady działania były te same.
Zatraciła się w wykonywanych czynnościach tak bardzo, że prawie
zapomniała, że jej manekin to powalająco przystojny chłopak, a ona jest
bliżej jego twarzy, niż kiedykolwiek miała zamiar się znaleźć.
Jasmine posikałaby się ze szczęścia — pomyślała i od razu przeklęła się za tę
myśl. Zdecydowanie za dużo przeklinała tej nocy, nawet jeśli tylko w
myślach.
— Nie zapytasz, co mi się stało? — rzucił, przerywając w końcu
kilkunastominutową ciszę.
Holly musiała przyznać, że i tak długo wytrzymał, stosując się do jej
zalecenia.
— A powiesz mi? — Oczywiście, że chciała wiedzieć. Po prostu nie pytała, bo
wątpiła, czy udzieliłby odpowiedzi. Poza tym to nie była jej sprawa.
— A uwierzyłabyś, gdybym powiedział, że spadłem ze schodów? —
odpowiedział pytaniem, krzywiąc się, gdy odkażała jedną z ran na jego
głowie. Gdyby miała zgadywać, powiedziałaby, że rozbito na niej szklaną
butelkę.
Może i faktycznie zaliczył upadek ze schodów, ale ktoś na pewno pomógł mu
z nich spaść.
— Właśnie dlatego nie pytałam. — Nie sądziła, by ktokolwiek nabrał się na tę
wersję wydarzeń. — Powinieneś pójść z tym na policję — poradziła mu bez
konkretnego powodu. Może skoro już się odezwał, poczuła się zobowiązana
podtrzymać rozmowę.
— Najpierw lekarz, teraz policja. Masz sporo wymagań, wiesz?
— Niektórzy powiedzieliby, że to zdrowy rozsądek. — Nie miała pojęcia,
dlaczego tak łatwo jej się z nim rozmawia. Nie żeby kiedykolwiek rozważała
rozmowę ze szkolną gwiazdą, a już na pewno nie w takiej sytuacji, ale
spodziewałaby się po sobie, że będzie trochę bardziej speszona jego… Po
prostu nim.
Nigdy nie brakowało jej pewności siebie, ale zwyczajnie w Chadwicku
Myersie nie było ani jednej rzeczy, która nie byłaby onieśmielająca.
Może i Holly nie należała do szerokiego grona jego wielbicielek, błagających
o pięć minut uwagi, ale nawet ona musiała przyznać jedno — Chadwick
Myers miał najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziała.
Każdy miał jakąś słabość, a słabością Holly od zawsze było właśnie to i
wydawało jej się niesamowicie niesprawiedliwe, że w dodatku do
wspaniałego życia, jakie wiódł, Chad dostał też oczy, które wyglądały jak
dwa fragmenty nieba w słoneczny dzień. Czysty, królewski błękit, tak
intensywny, że mogłaby w nim utonąć, gdyby pozwoliła sobie spoglądać w
nie dłużej niż kilka sekund.
I właśnie w tym momencie te piękne oczy przewiercały ją na wylot.
— Szukasz czegoś? — zapytała niemal szeptem, bo nikła odległość między
nimi nie pozwalała na głośniejszy ton. Liczyła, że da mu w ten sposób do
zrozumienia, że palący wzrok sprawia jej dyskomfort. Czuła, że ręce
zaczynają jej drżeć, gdy cała rzeczowość i profesjonalizm ulatywały z niej jak
powietrze z dziurawego balonika.
— Chyba właśnie to znalazłem — odpowiedział równie cicho. Intensywność
jego spojrzenia nie zmalała nawet odrobinę. — I na tym polega problem.
Jego słowa i ta bliskość, która z jakiegoś powodu wydawała się
najwłaściwszą rzeczą na świecie, zaczynały działać na nią podobnie jak
widok krwi. Nie chciała się nawet zastanawiać, co miał na myśli. Odsunęła
się, używając całej samokontroli, jaką posiadała, by jej ruch nie przypominał
spłoszonego zwierzęcia. Chociaż odrobinę tak właśnie się czuła.
— Brałeś coś? — odezwała się bezosobowo, wracając do apteczki na stole.
Potrzebowała zajęcia dla swoich rozedrganych dłoni, więc zaczęła
przeglądać zawartość w poszukiwaniu środków przeciwbólowych.
Dopiero kiedy przez kilka długich sekund nie padła odpowiedź, zmusiła się
do podniesienia głowy.
— A co cię to obchodzi? — niemal warknął, a błysk zaufania w jego oczach
zniknął bez śladu. Znowu patrzył na nią, jakby się spodziewał, że w każdej
chwili może wyciągnąć telefon i zadzwonić do koleżanek podekscytowana
tym, że przykleiła plaster na czoło Chada Myersa.
To, że nie zaufał jej bezgranicznie po kilkunastu minutach, było całkowicie
naturalne. Nie rozumiała więc, dlaczego poczuła się urażona.
— Nie obchodzi — odpowiedziała obojętnie i w pełni szczerze. — Nie pytam
dlatego, że niesamowicie ciekawią mnie tajemnice z życia wielkiej szkolnej
gwiazdy, ale skoro już włożyłam wysiłek w uratowanie twojego jakże cennego
życia, to nie chcę cię teraz przez przypadek zabić, dając ci tabletki
przeciwbólowe, jeśli jesteś pod wpływem narkotyków.
— Nie uratowałaś mi życia — prychnął arogancko, jakby nie chciał dopuścić
do siebie myśli, że mógłby zawdzięczać coś takiego obcej dziewczynie. —
Polałaś mi twarz wodą utlenioną i przykleiłaś plaster, sam mógłbym to
zrobić.
Ale nie zrobiłeś, tylko pozwoliłeś, żebym ja to zrobiła — chciała powiedzieć,
lecz ugryzła się w język, bo zdawała sobie sprawę, jaką rolę w jego zgodzie
odegrał jej szantaż.
— Mamy połowę grudnia, nocą na zewnątrz temperatura jest na minusie, a ty
leżałeś półprzytomny na chodniku w przemoczonych ubraniach —
powiedziała zamiast tego. Jej głos był pozbawiony uczuć, jakby cytowała
encyklopedię. — Te kilka zadrapań może by cię nie zabiło, ale wychłodzenie
organizmu już tak.
— Nic nie brałem — burknął w końcu, jakby nieprzyjemna nuta w jego głosie
mogła zamaskować przegraną wymianę zdań. — Jestem czysty.
— Alkohol? Trawka? — dopytywała.
— Przecież ci mówię, że jestem czysty. Chcesz to na piśmie czy zaraz
wyciągniesz z tej apteczki cholerny zestaw małego chemika i pobierzesz mi
krew, żeby samej zbadać, czy mówię prawdę? — warknął, ostatecznie tracąc
cierpliwość.
Jak wielkie było jego zdziwienie, kiedy w reakcji na ten wybuch z ust
dziewczyny wydobyło się rozbawione prychnięcie. Nie był to nawet
prawdziwy śmiech, ale zaledwie jego zalążek.
Na jej usta wypłynął nieśmiały uśmiech, który próbowała ukryć, opuszczając
głowę, ale Chad i tak zdołał go zauważyć. I ten widok poraził go, jakby jego
rdzeń kręgowy zamienił się w energię elektryczną.
Musiałem oberwać w głowę mocniej, niż przypuszczałem — stwierdził w
duchu, próbując otrząsnąć się z tego dziwnego odczucia. Musiał zająć myśli
czymś innym.
Spojrzał na nią jeszcze raz, chociaż i tak robił to niemal nieprzerwanie od
dłuższego czasu. Było coś ujmującego w jej skupieniu, gdy oczyszczała mu
rany, i był tym widokiem tak zafascynowany, że prawie całkiem zapomniał o
bólu.
Tym razem jednak chciał się przyjrzeć, żeby znaleźć coś, co pomogłoby mu
dopasować gdzieś tę dziewczynę. Dokleić historię do twarzy i dzięki temu
złożyć ją w całość. Musieli być w podobnym wieku, nawet jeśli jej delikatna
uroda mogła być myląca na pierwszy rzut oka.
Żadna dziewczyna spoza Norwood nie chodziłaby po ulicach w środku nocy i
nie miałaby tak swobodnego dostępu do centrum kultury, co — musiał
niechętnie przyznać — było całkiem imponujące. Był nieskromnie świadomy,
że nazwisko czyniło go najbardziej uprzywilejowanym nastolatkiem w
mieście, a nawet on nie mógłby tak po prostu wchodzić do budynków
publicznych po ich zamknięciu. To wszystko znaczyło, że była z Norwood, a
więc najpewniej chodzili razem do szkoły.
Wniosek był taki, że musiał gdzieś już ją wcześniej widzieć —
prawdopodobnie nawet mijał ją codziennie na korytarzu, po prostu nie było
innej możliwości. Więc dlaczego nigdy wcześniej nie rzuciła mu się w oczy,
chociażby z tego względu, że była śliczna?
Może dlatego, że jesteś ignorantem i rzadko spoglądasz dalej niż na czubek
własnego nosa i dziewczyny, które same do ciebie lgną? — odpowiedział mu
głos w głowie, irytująco przypominający Cole’a.
— Nie chodzimy razem na żadne zajęcia — odezwała się, zaskakując go.
Podała mu dwie pastylki i zamkniętą butelkę wody, ale nie została na długo
blisko niego. Niemal od razu wróciła do apteczki i zaczęła układać w niej
rzeczy, jakby to było w tej chwili najważniejsze zadanie.
— Czytasz w myślach?
— Nawet gdybym czytała, możesz wierzyć, że od twojej głowy trzymałabym
się z daleka. — Mówiła tak, że Chad mógłby zauważyć w jej słowach
pogardę.
Problem polegał na tym, że gdy tylko je wypowiedziała, stało się jasne, że
dziewczyna, kimkolwiek była, nie należała do osób, które gardzą innymi.
Widział w jej oczach coś, co kazało mu sądzić, że zwyczajnie nie jest do tego
zdolna.
Nie, w jej ustach te słowa były jedynie informacjami, a one nie mają na celu
wywołania w drugiej osobie emocji, po prostu dają znać o stanie rzeczy. To,
że Chad z nieznanych sobie przyczyn poczuł się dziwnie urażony, było winą
wyłącznie jego nabrzmiałego ego.
— Więc skąd wiedziałaś, o co chciałem zapytać? — Starał się ignorować to,
że tak łatwo go rozgryzła.
— Wywnioskowałam to z twojej miny. Próbujesz znaleźć dla mnie miejsce,
jakby świat był układanką, a ty jakbyś starał się zdecydować, gdzie
powinieneś mnie ułożyć — wyjaśniła, spoglądając na niego przelotnie,
chociaż jej dłonie wciąż przekładały przedmioty w apteczce. — Tyle że ja nie
jestem elementem twojego obrazka, Chad.
To, jak wypowiedziała jego imię, sprawiło, że w końcu zrozumiał, o co chodzi
ze sposobem, w jaki się do niego odnosiła. To nie była pogarda ani
rozbawienie, jak wcześniej myślał. To było subtelne poczucie wyższości.
Najwidoczniej odczuwała satysfakcję z tego, że ona wiedziała o nim
praktycznie wszystko, podczas gdy dla niego była niewiadomą.
I faktycznie, uświadomił sobie w końcu, miała do tego powód. Była górą, a
jemu tak długo zajęło odnalezienie się w sytuacji z prostej przyczyny:
Chadwick Myers nie był człowiekiem, nad którym często miało się przewagę.
Zazwyczaj — właściwie bardziej adekwatne byłoby prawie zawsze — to on
górował nad innymi.
— Jak masz na imię? — Zadał w końcu pytanie, które większość ludzi
zadałaby już dawno. Jednak on tylko po części pytał, bo naprawdę chciał
wiedzieć. Bardziej zależało mu na płynącym ze znajomości imienia
wyrównaniu sił.
Ręka Holly zawisła nad apteczką, wciąż z gazą w ręku, gdy na sekundę
zawładnęła nią panika. Nie chciała, żeby Chad poznał jej imię, żeby znał ją.
Prawdopodobnie jeszcze bardziej niż on cieszyłaby się z niepisanej umowy
wyrzucenia z pamięci tej nocy i udawania, że nigdy się nie spotkali. Nie
chciała stać się kimś, kogo rozpoznawałby na szkolnym korytarzu, bo bycie
obiektem jakiegokolwiek zainteresowania ze strony Chadwicka Myersa było
krótką drogą do znalezienia się w centrum uwagi.
Ponad wszystko chciała być niezauważalna, a jeśli Chad pozna jej imię,
przestanie być jedną z bezosobowych twarzy, które mijał i za chwilę o nich
zapominał.
Coś jednak musiała powiedzieć, więc po chwili ciszy, która przeciągała się
zbyt długo, by być naturalną, odpowiedziała:
— Daisy. — Kolejne przekleństwo, tym razem pod adresem Fitzgeralda,
przemknęło przez jej głowę. Z powodu Wielkiego Gatsby’ego to było
pierwsze imię, jakie przyszło jej do głowy.
Chad skinął głową i jeśli zwrócił uwagę na to, że zwlekała z odpowiedzią, to
tego nie pokazał.
— Więc chcesz zostać lekarką? Pielęgniarką?
Pytanie nadeszło tak niespodziewanie, że wydawało jej się wręcz komiczne.
Być może dlatego zdecydowała się na prawdę.
— Nie. — Pokręciła głową, z trudem panując nad rozbawieniem we własnym
głosie. — Szczerze mówiąc, od widoku krwi robi mi się słabo.
Chad parsknął śmiechem. Zbyt głośnym, ale nieprawdopodobnie szczerym i
ten dźwięk wydał się Holly tak ujmujący, że nie miała serca uciszać chłopaka,
nawet jeśli pan Lee mógł ich usłyszeć. Śmiał się tak bardzo, że musiały boleć
go obite żebra, ale ani przez moment nie wyglądał, jakby przejmował się
bólem.
— Więc po jaką cholerę upierałaś się, żeby mnie tu ściągnąć? —
Rozbawienie wciąż gościło na jego twarzy, zmiękczając ostre rysy. — Bo jeśli
chciałaś mi zaimponować, to słabo ci wyszło.
— Jeśli naprawdę myślisz, że zmusiłabym się do obcowania z czymś, co mnie
obrzydza, tylko po to, żeby ci zaimponować, to masz głowę we własnym tyłku
jeszcze głębiej, niż sądziłam — prychnęła zirytowana oskarżeniem. — Poza
tym to odważne z twojej strony: zakładać, że w ogóle chciałabym
zaimponować komuś, kto leży pobity na chodniku.
— Więc po co? — Zignorował przytyk.
— Przykro mi, że zmiażdżę twoje nabrzmiałe ego, ale nie pomogłam ci ze
względu na to, kim jesteś, tylko dlatego, że potrzebowałeś pomocy.
Zrobiłabym to samo bez względu na to, kto by tam leżał. — Westchnęła
zmęczona i zirytowana. Nie sądziła, że będzie musiała tłumaczyć się z tego, że
zachowała się jak człowiek.
Odwróciła się, żeby odłożyć apteczkę, myśląc intensywnie nad tym, co
powinna zrobić. Wątpiła, by był w stanie sam dojść do domu, nawet z jej
pomocą, a skoro wcześniej nie chciał dzwonić do rodziców bądź przyjaciół z
prośbą o pomoc, to podejrzewała, że teraz też nie będzie do tego zbyt chętny.
Biorąc pod uwagę także fakt, że ani razu nie zasugerował, że już pójdzie,
chociaż jakiś czas temu skończyła go opatrywać, wniosek nasuwał się sam —
Chad z jakiegoś powodu nie chciał tej nocy wrócić do domu i było to uczucie,
które rozumiała aż za dobrze.
Właśnie to — ten okruch sympatii płynącej ze zrozumienia — pomogło jej
podjąć decyzję.
— Daj mi swój telefon — poleciła, wyciągając rękę.
Chad zawahał się przez chwilę, ale nie zaprotestował. Wręczył jej
odblokowane urządzenie i obserwował nieufnie, jak narusza jego
prywatność.
— Ustawiłam ci budzik na szóstą trzydzieści — wyjaśniła, oddając telefon.
Odwróciła się, by uciec przed jego zdziwionym spojrzeniem, i podeszła do
innej z szafek, żeby wyciągnąć z niej swój koc. Rzuciła go na kolana Chada,
jeszcze bardziej potęgując jego konsternację. — Możesz tutaj zostać na noc,
ale nikt nie może cię zobaczyć. O siódmej przychodzi sprzątaczka, więc do
tego czasu ma cię tu nie być, jasne?
— Wyluzuj, nawet jeśli ktoś by mnie tu znalazł, to wątpię, żeby wyciągnęli
jakieś poważne konsekwencje.
— Wobec ciebie może nie, ale jeśli dyrektorka ośrodka by się o tym
dowiedziała, pewnie uznałaby, że skoro ktoś zdołał się tu włamać, to pan Lee
zaniedbał swoje obowiązki. A ja nie zamierzam pozwolić, żeby niewinny
człowiek stracił przeze mnie pracę — wyjaśniła z irytacją. Tej nocy
zdecydowanie irytowała się i przeklinała więcej niż przez cały rok. — Więc
albo robisz, co mówię, albo wracasz na ulicę.
— Czy to nie kłóciłoby się z całą tą misją ratowania mi życia? — Uśmiechnął
się ironicznie i po raz pierwszy Holly pożałowała, że mu pomogła.
— Skoro wróciłeś do bycia aroganckim dupkiem, to znaczy, że czujesz się już
lepiej i może doczołgasz się na drugi koniec miasta — syknęła, zanim zdążyła
ugryźć się w język.
Ze zdumieniem odkryła, że towarzyszyło jej uczucie rozczarowania, co było
najprawdopodobniej szczytem idiotyzmu z jej strony. Przecież to Chad, więc
czego się spodziewała? Że przejmie się losem staruszka, który dorabiał do
emerytury, pilnując budynku? Mama zawsze powtarzała jej, że przesadnie
wierzy w ludzi.
To nie jego wina, że od urodzenia miał wszystko, czego tylko można chcieć od
życia, i pewnie nigdy nie przeszło mu przez myśl, żeby zatroszczyć się o kogoś
poza sobą samym. Musiała obrać inną taktykę.
— Spójrz na to tak: jeśli cię tu znajdą, to zrobi się głośno i wszyscy w mieście
będą mówić. A popraw mnie, jeśli się mylę, ale wolałbyś ograniczyć do
niezbędnego minimum ilość plotek na temat tej nocy.
— Zmyję się, zanim ktoś mnie znajdzie — obiecał pokonany i Holly
zauważyła, że chłopak ma ogromny problem z przyznawaniem komuś racji.
— Świetnie. — Nie była stuprocentowo pewna, czy może mu zaufać, ale inną
opcją było tylko spędzenie tej nocy tutaj z nim i dopilnowanie, że wyjdzie,
osobiście. A tego bardzo nie chciała robić. — To ja już pójdę. Mam jeszcze
tylko jedną prośbę — dodała po chwili namysłu, zakładając płaszcz.
Chad westchnął, jakby chciał zapytać: „Co znowu?”, ale ograniczył się do
wyczekującego spojrzenia. Już wcześniej nakrył się kocem i teraz widziała, że
powieki zaczynają mu opadać.
— Możesz mi obiecać, że nie umrzesz? — rzuciła z nikłym uśmiechem. Nie
chciała wychodzić, nie złagodziwszy sytuacji po swoim niemiłym komentarzu
o tym, że jest aroganckim dupkiem. Był nim, ale nie musiała mu tego mówić.
— To by było bardzo kłopotliwe, gdyby znaleźli cię tu rano martwego.
— I kłóciłoby się z nakazem bycia nieprzyłapanym, nie wspominając już o
twoim zmarnowanym wysiłku — dodał, uśmiechając się sennie. — Zrobię, co
w mojej mocy, żeby zostać przy życiu, obiecuję.
Skinęła głową w odpowiedzi i odwróciła się, by wyjść, ale głos Chada
zatrzymał ją z dłonią na klamce.
— Daisy? — Jego głos był ociężały, jakby chłopak był już na granicy snu.
Brzmiał tak bezbronnie, że Holly musiała zwalczyć chęć poprawienia go i
powiedzenia, jak naprawdę ma na imię. — Nadal twierdzę, że nie uratowałaś
mi życia i nawet gdyby nie ty, to nic by mi się nie stało… ale dziękuję —
wyznał, a krótka pauza między jego słowami wskazywała, że nie mówił tego
zbyt często.
— Może masz rację — przyznała miękko. W końcu nie mogła jednoznacznie
stwierdzić, jak skończyłaby się dla niego ta noc, gdyby go nie znalazła. — Ale
człowieka można uratować na wiele sposobów. Nie tylko ratując mu życie.
Rozdział 11
Czy Chadwick tego chciał, czy nie, uratowała go wtedy. W sposób,
jakiego Holly nie była jeszcze w stanie zrozumieć nawet teraz, piętnaście
miesięcy później.
Ale to nie było jednostronne, bo Chad uratował ją dokładnie tak samo. W
dodatku zrobił to w momencie, kiedy nawet nie zdawała sobie sprawy, że
potrzebuje pomocy. Biorąc pod uwagę to, jak krótko po ich pierwszym
spotkaniu jej ojciec postanowił zostawić rodzinę i jak niedługo trwało, zanim
po raz pierwszy znalazła swoją wspaniałą i silną mamę pijaną do
nieprzytomności, Chadwick pojawił się na jej drodze w idealnym momencie.
Bez względu na to, jak bardzo wzbraniała się przed jego obecnością w swoim
życiu i jak wiele rzeczy było wtedy przeciw najlepszej decyzji, jaką
kiedykolwiek podjęła, z perspektywy czasu wiedziała, że nie przetrwałaby
bez niego tych miesięcy po odejściu taty.
Celowo wybrała dłuższą trasę do domu kultury, żeby ominąć miejsce, w
którym znalazła wtedy Chada. Przypominanie sobie tego widoku, jego bólu i
bezbronności, w obliczu wszystkiego, co się wydarzyło, wiązało się z dawką
cierpienia, na które nie była gotowa. Wyciąganie na powierzchnię
wspomnień z tamtej nocy i tak spychało ją na granicę wytrzymałości.
Jednak czuła, że musi to zrobić — odtworzyć w głowie każdy szczegół
spotkania, żeby wiedzieć, czego szuka.
Po tym, jak Chad na dobre rozgościł się w jej życiu, zaczęła spędzać mniej
czasu w ośrodku. Wciąż była wolontariuszką, ale zamieniła przesiadywanie
po godzinach z podkradzionymi książkami na nieprzewidywalne
towarzystwo bruneta o oczach jak niebo i noce pełne szybszego bicia serca.
Minęło sporo czasu, od kiedy zakradała się do ośrodka, dlatego poniekąd
spodziewała się, że gdy dotrze do bocznego wejścia, okaże się, że drzwi są
zamknięte. Jednak ustąpiły z cichym skrzypnięciem tak, jak to zawsze robiły.
Znalazła się na korytarzu, witana przez ciemność i znajomy zapach budynku.
Dalej jej nogi same wiedziały już, jak poruszać się po wysłużonej podłodze,
żeby wydawać jak najmniej hałasu.
Jak wszystko ostatnio, przeszukiwanie pokoju zaczęła bez żadnego planu.
Myślała o wszystkich rzeczach, których wtedy używała, ale po dosyć
naiwnym i bezowocnym pomyśle przejrzenia apteczki zaczęła metodycznie
sprawdzać półki, szafki, książki i kartony z zabawkami. Z desperacji zajrzała
nawet pod dywan. Trochę to trwało, zwłaszcza że za oświetlenie służyła jej
latarka w telefonie, ale w końcu miała pewność, że sprawdziła każdy
centymetr świetlicy. I nie znalazła zupełnie nic.
Trudno jest coś znaleźć, kiedy nie wie się nawet, czego się szuka.
Opadła ciężko na kanapę, po raz pierwszy rozważając możliwość, że Cole
wcale nie dał jej wskazówki. Może po prostu rzucił cokolwiek, żeby się
odczepiła, a ona tak bardzo chciała coś znaleźć, że nawet przez moment nie
podważyła jego słów.
To było prawdopodobne z kilku powodów. Przede wszystkim wyraźnie nie
chciał, żeby poznała prawdę, wiedziała to od samego początku. Więc
dlaczego nagle miałby zmienić zdanie i jej pomóc? Drugą sprawą było to, że
Cole, delikatnie mówiąc, nie należał do zbyt pomocnych ludzi, i nie sądziła,
że zrobiłby dla niej wyjątek. Nie bezinteresownie.
W każdym razie nie powinna mu ufać. Nawet jeśli nie był otwarcie przeciw
niej, to nie stał też po jej stronie. W dodatku wiedział wszystko, a
przynajmniej o wiele więcej niż policja, i najwidoczniej nie miał zamiaru
cokolwiek z tą wiedzą zrobić. Skąd wiedział, było kolejnym pytaniem na
niekończącej się liście Holly.
Pewnie najlepiej w tej sytuacji byłoby przyjąć, że Cole ją oszukał, i wrócić
do domu, żeby zaznać swojej zwykłej dawki koszmarów, zanim zacznie się
kolejny dzień.
A jednak Holly nie mogła pozbyć się dziwnego poczucia, że pomija coś
istotnego. Nieważne, ile razy odgrywała w głowie tamtą noc, ciągle miała
wrażenie, że czegoś brakuje. Pamiętała każdy szczegół z ich spotkania, ale to,
co działo się wcześniej, rozmyło się w jej pamięci jak książka, której
zakończenie jest tak wstrząsające, że ledwie pamięta się początek.
— Książka. — Nawet nie zdawała sobie sprawy, że powiedziała to na głos.
Puls zaczął dudnić jej w uszach, gdy ostatni element rozsypanej układanki
wspomnień trafił na swoje miejsce. Z mocno bijącym sercem rzuciła się do
drzwi.
***
Chad był nieobecny w szkole przez tydzień. Holly z nowo odkrytą pasją
nienawidziła siebie za to, że o tym wiedziała. Jasne, wcześniej też była
świadoma jego obecności w pobliżu i nie było w tym nic dziwnego.
Chadwick przyciągał wzrok wszystkich, gdziekolwiek się pojawiał. Jednak
nigdy wcześniej świadomie go nie szukała. Teraz zachowywała się jak te
wszystkie dziewczyny, które codziennie wypatrywały go na korytarzu.
Tłumaczyła sobie, że to z troski — zwykły ludzki odruch, do którego miała
prawo, bo mu pomogła i poczuła się zaangażowana w całą tę sytuację.
Dopiero jego powrót uświadomił jej, jak błędna była ta teoria.
Troszczyła się, owszem, ale o siebie. Zrozumiała, że przez cały ten czas
wypatrywała go w tłumie nie dlatego, że chciała go zobaczyć, tylko wręcz
przeciwnie — bardzo nie chciała go znaleźć.
Kiedy w ostatni piątek przed przerwą świąteczną Holly weszła do budynku
szkoły, na korytarzach wrzało od plotek. Lista tematów, które mogły wzbudzić
takie poruszenie, ograniczała się zasadniczo do pięciu punktów i obejmowała
wszystkich członków Plejady, ale dziewczyna z niepokojącą dozą pewności
mogła obstawić powód porannego przejęcia.
Nie myliła się, choć rzeczą, która ją zdziwiła, była jej własna reakcja na jego
widok. Wystarczył rzut oka na jego postać otoczoną wianuszkiem przyjaciół
oraz twarz, mniej posiniaczoną, ale wciąż tak samo przystojną, jak
zapamiętała. Uciekła w przeciwnym kierunku jak spłoszona mysz. I mogła
jedynie wmawiać sobie, że spojrzenie błękitnych oczu, które czuła wbite w
swoje plecy, było tylko złudzeniem.
Na następnej przerwie niejasne wrażenie zmieniło się w podejrzenie, a to z
każdą upływającą w szkole godziną przeradzało się w pewność. Natykała się
na niego zdecydowanie zbyt często, co było niepokojące, chociaż nawet w
połowie nie aż tak, jak to, z jaką łatwością odnajdywał ją w tłumie. Zupełnie
jakby instynktownie wiedział, gdzie spojrzeć. Zupełnie jakby jej szukał.
Za każdym razem schodziła mu z drogi. W każdy możliwy sposób — pierwsza
przerywała nawiązany przypadkiem kontakt wzrokowy, a gdy szedł w jej
kierunku, czmychała do łazienki albo robiła użytek z niskiego wzrostu i
zdolności, o których posiadanie nawet się nie podejrzewała, i wtapiała się w
tłum.
To było męczące, ale nie aż tak jak potencjalne skutki bycia widzianą z
Chadem Myersem. Niemniej kiedy w połowie szóstej lekcji opuściła gabinet
doradcy zawodowego, kończąc tym samym swój dzień w szkole, musiała
powstrzymywać chęć puszczenia się biegiem do wyjścia przez prawie pusty
korytarz.
— Wiesz, odnoszę dziwne wrażenie, że mnie unikasz.
Niewiele brakowało, by spadła ze schodów, gdy głos Chada zaskoczył ją z
tyłu. Odwróciła się z ręką na klatce piersiowej. Jeśli serce mogło wyskoczyć z
piersi, to jej było już w drodze do wyjścia na światło dzienne.
— Nie widzę powodu, dla którego miałabym tego nie robić. — Nawet na
niego nie patrzyła. Rozglądała się gorączkowo po klatce schodowej i
widocznym w dole parterze. W zasięgu wzroku nie było nikogo, ale to mogło
się zmienić właściwie w każdej sekundzie.
— A ja wręcz przeciwnie. Powiedziałbym, że po ostatniej wspólnej nocy
jesteśmy praktycznie przyjaciółmi — oznajmił z uśmiechem, który sugerował,
że dwuznaczność jego słów była zamierzona. Ani śladu po upokorzeniu, jakie
wtedy temperowało jego charakter. Teraz znowu był królem.
Gdyby ktoś go w tej chwili słyszał, uznałby zapewne, że Holly poszła z nim do
łóżka, a wtedy musiałaby rzucić się ze schodów i liczyć na szybką, w miarę
bezbolesną śmierć.
— Nie znamy się i nie mamy o czym rozmawiać. — Obróciła się przez ramię,
rozważając, jakie ma szanse na ucieczkę, jeśli natychmiast pogna do wyjścia.
Chad wciąż musiał być trochę poobijany, więc wydawało się, że całkiem
spore.
— Znowu muszę się z tobą nie zgodzić. — Chłopak chyba odczytał jej myśli,
bo beztrosko zbiegł po schodach.
To by było na tyle, jeśli chodziło o jej szanse.
— Spraw, o których chciałbym z tobą porozmawiać, jest więcej, niż myślisz,
Holly.
Zachłysnęła się powietrzem ze zdziwienia. A może powodem był dźwięk jej
imienia w jego ustach. Brzmiał słodko, nawet czule, z lekką, ledwie
wyczuwalną nutką groźby.
Nie do końca wiedziała, co próbowała tym osiągnąć, ale odwróciła się, żeby
odejść.
Tak jak się obawiała, nie udało jej się zrobić nawet kroku. Poczuła rękę na
swoim łokciu, chociaż w tym uścisku nie było ani śladu siły. Chad traktował
ją z taką samą delikatnością, z jaką ona zajmowała się jego obrażeniami.
— Nie wziąłem cię za nieśmiałą dziewczynę, Holly. — Jego głos dla odmiany
w niczym nie przypominał dotyku. Wręcz ociekał samozadowoleniem i
wyższością. — A wygląda na to, że jesteś płochliwa jak trusia. Ale spokojnie,
chcę tylko z tobą porozmawiać. Nie mam żadnych niecnych zamiarów. No
chyba, że jesteś zainteresowana.
Chad, który przed nią stał, w niczym nie przypominał chłopaka, którego
spotkała tamtej nocy. Słabego i upokorzonego. Teraz wrócił do pełni sił i był
już stuprocentowo sobą — aroganckim dzieciakiem, który na wszystko
i wszystkich spogląda z góry. Samo to sprawiało, że budziła się w niej dusza
buntowniczki.
— To, że ktoś nie chce być z tobą widziany, nie oznacza jeszcze, że brakuje
mu pewności siebie — odpowiedziała spokojnie, z ulgą stwierdzając, że
kimkolwiek była ta kuląca się w sobie dziewczyna, zniknęła. — W porządku,
porozmawiajmy. Ale nie tutaj. Masz pięć minut, a potem nigdy więcej się do
mnie nie odzywasz. Publicznie czy nie.
Czysty szok na jego twarzy byłby trudny do podrobienia. Holly chciała
zapytać, która dokładnie część jej wypowiedzi wprawiła go w aż takie
osłupienie, ale zdusiła pokusę i ruszyła na parter. Weszła do pierwszej pustej
klasy.
— Więc? — zapytała, gdy Chad zamknął drzwi i oparł się o nie
nonszalancko. Cała jego uwaga była poświęcona Holly i przekora nie
pozwoliła jej odwrócić wzroku, chociaż zbyt długie spoglądanie w te oczy
było niebezpieczne.
Zmrużył powiekę w lewym oku, obserwując ją uważnie. Później, kiedy już
nauczy się każdego szczegółu jego twarzy, gestów i mimiki, będzie wiedziała,
że robi tak zawsze, kiedy się nad czymś zastanawia.
— Dlaczego akurat Daisy?
Pytanie nadeszło jeszcze bardziej niespodziewanie niż to o pragnieniu bycia
pielęgniarką. Nie zapytał: „Dlaczego nie podałaś mi swojego prawdziwego
imienia?” albo: „Dlaczego mnie okłamałaś?” ani o cokolwiek innego, co w
tej sytuacji wydawałoby się bardziej istotne.
Z jakiegoś powodu interesowały go przyczyny, które stały za wyborem
imienia. Z jakiegoś powodu postanowiła powiedzieć prawdę:
— Wcześniej, zanim… cię spotkałam, czytałam Wielkiego Gatsby’ego.
Jestem fatalnym kłamcą, więc zgaduję, że trochę spanikowałam. Rzuciłam
pierwsze, co mi przyszło na myśl.
— Nie wyglądasz na femme fatale — rzucił Chad pod nosem, trochę do niej,
a trochę do siebie. Przekrzywił głowę, znowu mrużąc oko, jakby próbował o
czymś zdecydować. — Bardziej na kwiatek. Stokrotkę.
— Ee… — Nie miała pojęcia, co powinna na to odpowiedzieć. Ani co
znaczyły takie słowa pochodzące od niego. — Czy nalegałeś na rozmowę ze
mną tylko po to, żeby mi powiedzieć, że przypominam polny kwiat?
— Nie.
Gdyby Holly wierzyła, że ktoś taki jak on może być speszony, uznałaby, że
właśnie w tym momencie był. Ale to trwało tylko kilka sekund, zanim Chad
się zreflektował i jego twarz wróciła do swojego zwyczajowego wyrazu.
— Skąd masz dostęp do domu kultury? — Kontynuował przesłuchanie.
— Jestem tam wolontariuszką — wyjaśniła, czując się dziwnie zawstydzona.
Zapewne spodziewał się ciekawszej odpowiedzi. — Pomagam dzieciakom z
problemami w odrabianiu lekcji, bawię się z nimi, poświęcam im uwagę i…
Po prostu pomagam — ucięła, zdając sobie nagle sprawę, że niepotrzebnie
tyle mówi.
— Dlaczego? — dopytywał.
— Bo tego potrzebują. — Wzruszyła ramionami. — A ja lubię czuć się
potrzebna.
— Domyślam się. — Znowu mówił, jakby słowa były głównie przeznaczone
dla niego.
Holly widziała, że jest zdumiony jej odpowiedzią. Może nawet po tym, co
powiedziała mu ostatnim razem, nie do końca wierzył, że pomogła mu
bezinteresownie. A teraz był zaskoczony i nie wiedział, co zrobić z jej
słowami. Wyłapawszy moment słabości, postanowiła wykorzystać okazję.
— Skąd wiedziałeś, jak mam na imię? — Nie chciała myśleć o tym, że skoro
je znał, to musiał się nią interesować na tyle, żeby poświęcić czas na zdobycie
tej wiedzy. A dokładnie tego zainteresowania chciała uniknąć.
— Znalazłem twoje dane na stronie ośrodka w zakładce wolontariatu —
wyjaśnił, szczerząc się.
— Więc po co kazałeś mi odpowiadać?
Bo oczy ci jaśnieją, kiedy mówisz o pomaganiu innym, a ja nie wiem, kiedy
ostatni raz spotkałem kogoś tak dobrego, być może nawet nigdy, i czuję
egoistyczną potrzebę, żeby się tym nacieszyć, zanim na dobre wrócę do
swojego życia — szczera odpowiedź tańczyła mu na końcu języka, ale na
zewnątrz wydostały się zupełnie inne słowa:
— Teraz moja kolej na pytanie.
— Ty zadałeś dwa, a ja jedno. — Wzruszyła ramionami. Nie wiedziała, w co
grają, ani tym bardziej dlaczego dała się w to wciągnąć. — Wciąż jest moja
kolej.
Chad się uśmiechnął i to w ogóle nie przypominało uśmiechu, który miał
przyklejony do twarzy na szkolnym korytarzu przez większość dnia. Ten był
bardziej szczery i spowodowany tym, że Holly zaczynała się rozkręcać i
pokazywać tę stronę osobowości, którą poznał tamtej nocy.
Zdecydowanie nie była cichą myszką i nie miał pojęcia, dlaczego przed
chwilą na korytarzu uległ takiemu wrażeniu. Nie lubiła zwracać na siebie
uwagi, ale to nie miało nic wspólnego z nieśmiałością. W żadnym wypadku
nie była dziewczyną, która dałaby sobie wejść na głowę.
— Pytałem, bo dziwiło mnie to, że wolontariusze mogą tak po prostu chodzić
nocą po ośrodku — wyjaśnił od niechcenia i było to najprawdopodobniej
najżałośniejsze kłamstwo w całej jego karierze kłamcy. A ta była długa.
— Nie mogą. Pani Bowery przymyka oko na to, że czasami zostaję dłużej, niż
powinnam. I byłoby dobrze, gdyby nikt się o tym nie dowiedział. — Rzuciła
mu spojrzenie, jakby pytała: „Dochowasz tajemnicy?”.
— Ty nie wydasz mnie, ja nie wydam ciebie. Proste. — Błysk w jego oczach
zwiastował coś niebezpiecznego. — Dlaczego nie chciałaś, żeby ktoś widział,
że ze mną rozmawiasz?
— Bo to niemal natychmiast rozpoczęłoby lawinę plotek. Ludzie zaczęliby się
zastanawiać, czy ze sobą spaliśmy, a popraw mnie, jeśli się mylę: wolałbyś
skłamać, niż powiedzieć prawdę na temat tego, skąd się znamy. — Nie
oceniała go. Zrobiłby po prostu to, co byłoby najlepsze dla niego, i nie mogła
go za to winić.
Chad uciekł wzrokiem, jakby był zawstydzony, i to wystarczyło, by utwierdzić
Holly w przekonaniu, że dokładnie tak by postąpił.
— Więc masz swoją odpowiedź — rzuciła cicho, próbując zignorować głupie
ukłucie rozczarowania. — Nie chcę etykietki jednej z wielu dziewczyn Chada
Myersa ani uwagi, jaka się wiąże z tym tytułem. A już na pewno nie chcę być
zmuszona ciągnąć to kłamstwo do końca liceum tylko dlatego, że ci
pomogłam.
Zadziwiające dla niego było to, jak w ogóle potrafiła mówić takie rzeczy i nie
brzmieć przy tym ani trochę oceniająco czy nieprzyjemnie. Jak wtedy, kiedy
powiedziała, że od jego głowy trzymałaby się z daleka. Wszystko w niej —
miękki ton głosu, spojrzenie bladoniebieskich oczu i słowa padające z
różowych ust — było dobrane tak, żeby go nie urazić.
Ta delikatność go rozbrajała, a Holly nie miała o tym najmniejszego pojęcia.
— Jeszcze jakieś pytania czy przesłuchanie skończone? — zapytała, gdy
Chad przez dłuższą chwilę nie zareagował na jej poprzednie wyznanie.
Sama nie chciała już wiedzieć nic więcej. Mogłaby bawić się jak on i zapytać,
jaką bajeczkę wcisnął ludziom na temat pochodzenia siniaków, ale chyba
znała odpowiedź. Według oficjalnej wersji podrywał zajętą dziewczynę w
klubie poza miastem i jej chłopak się wściekł. Brzmiało to bardzo w stylu
Chadwicka Myersa, a jednak Holly obstawiała, że to kłamstwo. Po bójce o
dziewczynę nie wstydzisz się zadzwonić po pomoc do przyjaciół.
Zeskoczyła z ławki i stanęła naprzeciwko chłopaka. Wyszłaby, gdyby nie
zastawiał drzwi.
— Daj mi swój telefon. — Chad wyciągnął rękę, powtarzając jej słowa
wymówione w ośrodku.
A ponieważ on wtedy spełnił jej prośbę, niesprawiedliwie byłoby, gdyby teraz
odmówiła. Przeklinając własną moralność, wyciągnęła urządzenie z torebki.
— Wpisałem ci swój numer — oznajmił.
Holly omal się nie zakrztusiła.
— A mogę wiedzieć po co? — Widocznie nie wyłapał wynikającej z jej
wyznania wiadomości o treści: „Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego”.
— Mam u ciebie dług. — Wzruszył ramionami. — Za uratowanie życia.
— Podobno wcale cię nie uratowałam — przypomniała mu. Wolałaby chyba,
żeby trzymał się tamtej wersji, niż czuł się zobowiązany do odwdzięczenia się.
— Podobno ludzi można uratować na wiele sposobów — odpowiedział w ten
sam sposób, cytując ją. Pod zadowolonym uśmieszkiem kryło się coś więcej.
— W każdym razie to moja propozycja spłaty długu. Ratunek za ratunek. Co
prawda nie przeszedłem kursu pierwszej pomocy, ale gdybyś potrzebowała
innego ratunku, to jestem do twoich usług. — Ukłonił się lekko, żeby nadać
lżejszy wydźwięk swoim słowom.
— Ty naprawdę nie rozumiesz pojęcia „bezinteresowna pomoc” —
stwierdziła, zastanawiając się, kto na górze karał ją za bycie dobrym
człowiekiem. — Pomogłam ci. Nie chcę nic w zamian. Koniec tematu. Nie
znamy się. Pa.
Ambitny plan przepchnięcia się do drzwi spalił na panewce, bo Chad znów
zastąpił jej drogę. Mogła się wycofać albo zostać tam, gdzie była —
zdecydowanie zbyt blisko niego. Zrobiła krok w tył.
— Nie musisz z tego kiedykolwiek korzystać. Jeśli o mnie chodzi, to nawet
lepiej, jeśli tego nie zrobisz. Ale pomogłaś mi wtedy, a ja to doceniam i chcę
się odwdzięczyć. Po prostu zostaw go sobie na wszelki wypadek.
— Nie boisz się, że sprzedam twój numer pierwszej chętnej dziewczynie? —
zapytała kąśliwie, zbita z tropu nagłą szczerością w jego głosie.
— Jakoś nie. — Dwa spotkania z Holly w zupełności wystarczyły, żeby
utwierdzić się w przekonaniu, że w ogóle nie jest zdolna do takich rzeczy.
— Dobra, w porządku. Nie usunę numeru, chociaż i tak nigdy go nie użyję.
— To była obietnica, którą składała zarówno jemu, jak i sobie. — Jeszcze coś
czy pozwolisz mi wreszcie wyjść i zacząć się cieszyć przerwą świąteczną?
Odsunął się z uśmiechem, ale zatrzymał ją jeszcze, zanim wyszła:
— Holly?
Sposób, w jaki wypowiadał jej imię, działał na nią podobnie jak jego oczy,
ale nie pozwoliła sobie zbyt długo się nad tym rozwodzić.
Chadwick ostentacyjnie uniósł rękę, patrząc na swój zegarek. Kiedy znowu
spojrzał na dziewczynę, w jego oczach błyszczały iskierki rozbawienia.
— Poświęciłaś mi o wiele więcej niż pięć minut, Stokrotko.
***
Holly była ledwo świadoma tego, jak mocno jej dłonie zaciskają się na
zniszczonym egzemplarzu Wielkiego Gatsby’ego, gdy w niemal
kompletnej ciemności wbiegała po marmurowych schodach hotelu.
Gdzieś z tyłu głowy czaiła się nieśmiała myśl, że pierwszy raz w życiu
naprawdę coś ukradła, ale to nie był dobry czas na wyrzuty sumienia.
Nie pozwalała sobie myśleć o wiadomości, którą znalazła w książce. Gdyby
dała sobie na to choćby ułamek sekundy, rozpadłaby się na kawałki jeszcze w
bibliotece. Nie, była skupiona wyłącznie na tym, by jak najszybciej znaleźć
się za bezpiecznymi drzwiami pokoju Chada. Jej pokoju. Dopiero później
zajmie się całą resztą.
— Masz niepokojący nawyk chodzenia w różne miejsca nocą — odezwał się
głos w ciemności, gdy Holly była już prawie u szczytu schodów. — Czy ty w
ogóle sypiasz?
Oczywiście. Nie powinna być nawet zdziwiona. I może faktycznie nie była,
bo w innym wypadku niespodziewana obecność Cole’a wywołałaby w niej
coś więcej niż tylko kilka przyspieszonych uderzeń serca. Adrenalina szybko
opadła.
— Mogłabym zapytać cię o to samo — mruknęła niechętnie, odnajdując
wzrokiem postać mężczyzny.
Siedział na zdobionej marmurowej balustradzie będącej przedłużeniem
poręczy wykonanej w tym samym stylu. Biegła od schodów aż do ściany, w
której znajdowało się wejście prowadzące do apartamentów. Miał nogi
przewieszone po drugiej stronie, zwisały nad przepaścią. Cztery piętra niżej
w ciemności czekała na niego pewna śmierć, ale wydawał się obojętny na
ryzyko.
W tej nocnej scenerii — ubrany cały na czarno, odcinając się wyraźnie na tle
ścian z białego kamienia — Holly kojarzył się z krukiem. Nieodłącznym
towarzyszem śmierci.
— Wiesz, jak mówią. Zło nigdy nie śpi. — W nikłym świetle księżyca
wpadającym przez świetlik w suficie zauważyła, że uśmiecha się krzywo, bez
cienia humoru. — Znalazłaś, co chciałaś?
Przez rok ich znajomości widziała go w wielu nastrojach, w większości
przypadków negatywnych, ale jeszcze nigdy nie wydawał się taki…
pokonany. Wyglądał przez to młodziej, przypominając Holly, że w
rzeczywistości dzieli ich tylko kilka lat. Zastanawiała się, czy to ciężar
tajemnic Chada spoczywa na jego barkach.
To prawie eliminowało chęć zepchnięcia go z balustrady.
— Nie wiem — przyznała szczerze. — Ale jeszcze nie przyszłam przyznać ci
racji, jeśli na to właśnie czekasz.
Skinął głową, przyjmując do wiadomości jej słowa.
— Zamierzasz zostać tu na noc? — Zmienił temat. Dobrze było wiedzieć, że
nawet za tą przybitą wersją Cole’a Mercera trudno nadążyć. — Albo
przynajmniej to, co z niej zostało?
— Tak. — Nie miała siły wracać do domu. W pokoju wciąż zostało kilka
ubrań, mogłaby bez przeszkód iść stąd prosto do szkoły. Znowu powoli
wracała do starych nawyków unikania mamy. — Masz coś przeciwko?
— Lista rzeczy, którym mam coś przeciwko, jest nieskończenie długa. Twoja
obecność w moim domu nie robi mi różnicy. — W typowy dla siebie płynny
sposób uniknął odpowiedzi wprost. — Powinnaś się przespać. Rano ktoś
zrobi ci śniadanie. Zjesz, zanim wyjdziesz.
— Dobrze, tato — rzuciła ironicznie, zbita z tropu gestem, który mógłby być
troskliwy, gdyby nie miał postaci polecenia.
Była już prawie na korytarzu prowadzącym do pokoi, gdy odezwał się
znowu.
— Płaczem i doprowadzaniem siebie do ruiny nie przywrócisz mu życia.
To nie były słowa podszyte współczuciem. Wątpiła, by w ogóle był do niego
zdolny. Raczej niosły prosty przekaz o treści: „Weź się w garść”. Uważał ją
za słabą.
— Znajdź mi coś, czym będę w stanie je przywrócić, to wtedy zacznę to
robić.
Nie czekała, aż powie coś jeszcze. Pozwoliła, by nogi same pokierowały ją
do odpowiednich drzwi, ale nie zatrzymała się, nawet gdy znalazła się w
bezpiecznych czterech ścianach. Wyszła na balkon, gdzie zimny wiatr
boleśnie smagał jej twarz.
Spojrzała na książkę w swoich dłoniach. Palce ścierpły jej od zaciskania się
kurczowo przez długi czas.
Chad może i nie widział książki podczas ich pierwszego spotkania, ale
opowiadała mu o niej na późniejszym etapie ich relacji. Wiedział, dlaczego
tak kochała akurat ten zniszczony egzemplarz i dlaczego spośród stojących
obok, pięknych i nowych, wybierała ten zniszczony, poplamiony i z
brakującymi stronami.
Takie samo wydanie miała jej babcia. Stało na najwyższej półce biblioteczki
w salonie jej małego domu na wsi. Holly pamiętała wakacyjne wieczory
spędzane na werandzie, kiedy po długim upalnym dniu zachodziło słońce, a
babcia sadzała ją obok siebie na drewnianej huśtawce i czytała jej na głos.
A teraz niczego już nie było. Ani biblioteczki, ani werandy, ani huśtawki. Nie
było nawet domu. Wszystko spłonęło w pożarze, włącznie z kobietą, którą
Holly kochała najbardziej na świecie.
Może od zawsze przeznaczone jej było tracić wszystko, co drogie jej sercu.
Częściowo skryty za chmurami księżyc odbijał się od tafli jeziora i dawał
odrobinę światła. Wystarczająco, żeby odczytać słowa zapisane na ostatniej
stronie książki, kiedy po długich minutach Holly zdobyła się na odwagę, by
ponownie ją otworzyć.
Chociaż światło nie było konieczne. Już za pierwszym razem słowa wryły jej
się w pamięć i były niemożliwe do wymazania, podobnie jak czarny tusz na
kartce.
W końcu zmusiła się do spuszczenia wzroku na tekst, mimo że wymagało to
od niej niemal nadludzkiego wysiłku. Wiadomość, podobnie jak poprzednia,
była krótka, ale tym razem jej treść bolała milion razy bardziej.
Uratowałaś mnie wtedy. Zrób to znowu. Uratuj mnie, Stokrotko. Ale tylko
jeśli naprawdę uważasz, że na to zasługuję.
Patrzyła na wiadomość, dopóki oczy nie zaszły jej łzami.
— Nie potrafię — zaszlochała. Bezsilność zaciskała jej się na gardle, gdy
uniosła wzrok ku nocnemu niebu. Tym razem go zawiedzie. — Nie mogę
uratować kogoś, kto już nie żyje.
***
Chad chciał, żeby oczyściła jego imię. To było jedyne wyjaśnienie, jakie
wydawało się Holly na tyle sensowne, by w nie uwierzyć.
Innym było to, że Chadwick zostawił wiadomość przed atakiem i liczył, że
Holly uratuje go, zanim do niego dojdzie, ale wtedy nie dodałby warunku, że
ma zrobić to wyłącznie, jeśli uzna go za wartego uratowania. Wiedział
przecież, że rzuciłaby się za nim w ogień, i Holly nie była w stanie wymyślić
nic innego, poza morderstwem, co mogłoby naruszyć jego pewność.
A to znaczyło, że Cole po raz kolejny miał rację. Musiała wziąć się w garść.
Zacząć działać.
Jednak na tym etapie zaczynały się problemy. Wciąż nie miała punktu
zaczepienia ani pomysłu, co powinna robić dalej. Wątpiła, by Cole był
skłonny dać jej następną wskazówkę.
Zastanawiała się więc intensywnie nad swoim kolejnym krokiem. Czasu na
myślenie miała tego dnia aż za dużo, zwłaszcza że alternatywą było słuchanie
wyznań o traumatycznych przeżyciach, jakie uczniom South Stanly
zafundował Chad.
Pani Faulcon nie wysyłała jej wiadomości w sprawie spotkania grupy
wsparcia na tyle długo, że Holly pozwoliła sobie mieć nadzieję, że kara
jakimś sposobem ją ominie i dyrektor chciał ją tylko postraszyć. Potem
jednak znalazła w swojej skrzynce mailowej informację o dacie i miejscu
spotkania, z krótkim przypomnieniem, że jej obecność jest obowiązkowa.
Więc poszła. Dzielnie znosiła szepty, nieprzychylne spojrzenia, drwiny, a
nawet odważny komentarz, że jej obecność tam była brakiem szacunku dla
tego, co przeszli. Po rekordowej liczbie pięciu godzin snu i śniadaniu, które
zgodnie z poleceniem Cole’a zjadła w towarzystwie Cat i Zoe — narzeczonej
Finna i ich małej córeczki — czuła się prawie na siłach, by to zrobić.
Na szczęście nikt nie wymagał od niej aktywnego uczestnictwa. Nikt nie
chciał słuchać, co ma do powiedzenia, ani pomóc jej się z tym uporać.
Wręcz przeciwnie, jej kara polegała właśnie na tym, że to ona miała słuchać.
Dyrektor i pani Faulcon chcieli, żeby usłyszała te historie i zrozumiała, kogo
broni. Potwora.
Nie rozumieli, że Holly już miała pełną świadomość tego wszystkiego.
Wiedziała, że Chadwick zrobił coś strasznego, i nie negowała jego winy,
przynajmniej już nie, ani nie umniejszała wagi tego, co przeżyli inni. Chad
sprowadził cierpienie na wielu ludzi, także na nią samą.
Jedyne, czego chciała, to żeby ktoś jeszcze poza nią dostrzegł oczywisty dla
niej fakt, że za całą tą tragedią kryło się coś więcej i że Chad musiał mieć
motyw. Może łagodził jego winę, a może jedynie go obciążał, ale chłopak nie
zrobił tego z kaprysu.
Dlatego w cichym buncie wobec zadanej jej kary wyłączyła się, zanim pani
Faulcon skończyła swoje krótkie wprowadzenie. Nie dotarło do niej nawet
słowo z tego, co mówili siedzący w okręgu uczniowie. Dopiero nagły ruch
przy drzwiach, prawie pod koniec spotkania, zmusił ją do powrotu do
rzeczywistości.
Ktoś zajrzał do klasy, jakby się upewniał, że dobrze trafił, zanim szerzej
otworzył drzwi, ale nie wszedł od razu. Wywołał sporo zamieszania,
przykuwając uwagę wszystkich w sali. Kiedy w końcu pojawił się w zasięgu
wzroku, chwilowa cisza zamieniła się w gorączkowe szepty. To przebijało
nawet obecność Holly.
— Przepraszam, że przychodzę tak późno. Nie mogłem… — zaczął się
tłumaczyć, jednocześnie próbując zamknąć drzwi.
Jasny stał się powód jego nieporadności — poruszał się o kulach. Plecak
spadł mu z ramienia i zawisł na łokciu, kiedy chłopak próbował złapać obie
kule jedną ręką i chwycić klamkę.
Pani Faulcon jako pierwsza otrząsnęła się z szoku i pobiegła, żeby mu
pomóc.
— Ależ niczym się nie martw, Ellis. Cieszę się, że skorzystałeś z mojej rady i
zdecydowałeś się przyjść — zapewniła go z ciepłym uśmiechem, jakim Holly
nie obdarzyła ani razu. — Chodź, zapraszam. Możesz zająć moje miejsce.
Ellis podziękował jej grzecznie i obrócił się, skanując wzrokiem każdego z
uczestników. Nikły, wymuszony uśmiech zniknął bez śladu, gdy jego
spojrzenie padło na Holly.
Nie chciała wierzyć w to, co się działo. Nawet jeśli wiedziała, że prędzej czy
później do tego dojdzie, nie była na to gotowa teraz. To było trudniejsze niż
rozmowa z Maddie i o wiele gorsze niż znoszenie spojrzeń całej szkoły. Bała
się tego momentu i w duchu modliła się, by los odłożył go nieco w czasie.
Jednak wszechświat był zupełnie obojętny na jej obawy i pragnienia.
Patrzyła w oczy niedoszłej ofiary swojej miłości. Niewiele brakowało, by
Ellis dołączył do Ashley i Toppera. Chad nie zdołał odebrać mu życia, za to
pozbawił go wszystkiego innego.
Ze wszystkich ludzi w Norwood Ellis Harrell miał najwięcej powodów, by
nienawidzić Holly.
Rozdział 12
Holly była pierwszą osobą, która opuściła salę. Po tym, jak pani Faul-
con ogłosiła koniec spotkania, praktycznie stamtąd wybiegła,
przepychając się do drzwi. Skorzystała z tego, że po raz pierwszy od
dawna to nie ona jest tematem numer jeden.
Niespodziewane spotkanie z Ellisem wytrąciło ją z równowagi i zmusiło do
ucieczki. W jej głowie zaczynał się już układać plan pójścia do pani
psycholog i błagania jej o wyznaczenie innej kary. Nie mogła przebywać na
tych spotkaniach, jeśli Ellis też tam będzie. Nie była nawet w stanie spojrzeć
mu w oczy. Bała się, że jeśli podniesie wzrok, zobaczy w nich nienawiść.
Niechęć, z jaką spotkała się ze strony Madeline, była trudna do przełknięcia,
ale nie zaskakująca. Właściwie Holly za swoje rozczarowanie mogła winić
tylko siebie i swoją wciąż jeszcze nie do końca pogrzebaną wiarę w ludzi.
Nienawiść Maddie była czymś, czego można się było spodziewać. Pasowała
do tej dziewczyny.
Tymczasem Ellis był wręcz na wskroś dobry. To on jako pierwszy z paczki
Chada wyciągnął do Holly przyjazną dłoń, bo to po prostu leżało w jego
naturze. Takiego chłopaka można zaprosić na niedzielny rodzinny obiad i być
spokojną, że zaskarbi sobie serca wszystkich przy stole, bo nawet najsurowsi
ojcowie uznaliby go za odpowiednią partię dla swoich córek. Wielu
zastanawiało się, dlaczego ktoś tak uprzejmy i dobrze ułożony ze wszystkich
osób w szkole zakochał się w Madeline — kimś, wobec kogo o tych cechach
nie wspomniano by nawet w żarcie.
Holly to rozumiała, bo w pewnym sensie widziała w nim samą siebie —
oboje byli żywym dowodem na to, że przeciwieństwa się przyciągają.
Ellis był tym typem chłopaka, z jakim Holly kiedyś, dawno temu, wyobrażała
sobie swoją przyszłość — spokojne życie w jednorodzinnym domu z dwójką
dzieci. A później poznała Chada i wszystkie jej marzenia o idealnej
przyszłości ograniczyły się tylko do jednego: że ma być z Chadwickiem.
Ellis Harrell nie nienawidził ludzi, nawet wszystkich tych chłopaków i
dziewczyn, z którymi przez lata nieodwzajemnionej miłości musiał oglądać
Maddie, zanim zostali parą. Była w nim sportowa złość i chęć rywalizacji,
czasem zazdrość, ale to niegroźne emocje. Nic w porównaniu z tym, co
musiał czuć teraz.
— Holly?
Była już prawie na zewnątrz. Drzwi wyjściowe, które popchnęła barkiem,
otworzyły się, zachęcając do wyjścia na zalany wiosennym słońcem szkolny
dziedziniec. Ellis, poruszając się o kulach, nie mógłby jej dogonić.
Ale zaskoczenie jego nawoływaniem było tak wielkie, że jej ciało zatrzymało
się wbrew jej woli. Słyszała, jak powoli kuśtyka w jej stronę, odgłos kul
uderzających o podłogę niósł się po pustym już korytarzu. Był to
niewiarygodnie smutny dźwięk, który z niewiadomego powodu chwytał
Holly za resztki serca wciąż tkwiące w jej klatce piersiowej i zatrzymywał ją
w miejscu.
— Dlaczego uciekasz?
— Pomyślałam, że wyświadczam ci w ten sposób przysługę. Rozumiem, jeśli
nie chcesz mnie widzieć. — Odwróciła się, co wymagało nadludzkiego
wysiłku.
Znajome zielone oczy wpatrywały się w nią z mieszanką emocji, których
rozszyfrowania nawet nie próbowała się podjąć.
— Wolałam dla bezpieczeństwa zejść ci z drogi.
— Dla bezpieczeństwa na wypadek, gdybym miał zamiar co zrobić? Zbić cię
kulą? — Jakby dla potwierdzenia swoich słów uniósł jedną z kul, z trudem
opierając ciężar ciała na zdrowej nodze. — Na to musisz chwilę poczekać, na
razie dopiero uczę się chodzić z tym cholerstwem.
W jego głosie nie było wrogości, co Holly kompletnie zbiło z tropu. Ostatnie
tygodnie zmusiły ją do bycia w ciągłej gotowości na atak ze strony innych.
Zachowanie Ellisa to nowość i nie miała pojęcia, jak powinna się zachować.
— A zanim opanuję jakieś fajne sztuczki w stylu Jackie Chana… możemy
gdzieś usiąść i chwilę porozmawiać? — Pytanie brzmiało niepewnie, jakby
Ellis sam nie wiedział, czy tego chce.
Holly nie chciała. Wiedziała, że nie jest gotowa na rozmowę z kimś, kogo
Chad niemalże posłał na tamten świat. Bo to było coś innego niż rozmowa z
Maddie. Ona, jakkolwiek okrutnie to brzmi, miała szczęście. To tak, jakby jej
życie zatrzęsło się w posadach i straciło kilka ważnych filarów, ale wciąż
stało. Życie Ellisa tymczasem całkiem legło w gruzach.
Holly nie potrafiła jednak powiedzieć „nie”. Jak dotąd ani razu nie czuła, że
ponosi odpowiedzialność za to, co się wydarzyło, jednak teraz, stojąc przed
Ellisem, miała niewytłumaczalne poczucie, że nie może odmówić, bo jest mu
to winna. Skinęła więc głową na zgodę.
— Wyjdźmy na zewnątrz — zaproponowała i ponownie popchnęła drzwi,
przytrzymując je także dla chłopaka.
Skinął głową w podziękowaniu i bez słowa ruszył przez parking w stronę
boiska futbolowego. Trybuny były jedynym miejscem w pobliżu, gdzie mogli
usiąść, ale spokój, z jakim Ellis obrał kierunek, wprawił Holly w zdziwienie.
W końcu to było królestwo jego zmarłego przyjaciela, a tymczasem w
ruchach Ellisa nie było nawet śladu wahania. Szedł zupełnie jak setki razy
wcześniej, jakby spodziewał się, że spotka tam Toppera kończącego trening.
To wszystko wydawało się takie nierealne. Topper powinien tam być.
Powinien przygotowywać się do piątkowego meczu i popisywać przed
wianuszkiem dziewczyn siedzących na trybunach.
W normalnym życiu Holly szłaby teraz ramię w ramię z Ellisem i słuchała,
jak z entuzjazmem opowiada o zbliżających się mistrzostwach stanowych. Po
dotarciu na boisko Ash przywitałaby ich wiązanką przekleństw pod adresem
któregoś z członków komitetu uczniowskiego i całą trójką oglądaliby
drużynę futbolową i cheerleaderki z Maddie na czele, ciesząc się dobrą
pogodą. Na końcu przyszedłby Chad, wykończony po własnym treningu,
ściągając wzrok wszystkich i z uśmiechem przeznaczonym wyłącznie dla
Holly. To było tak znajome, że dziewczyna mogła prawie zobaczyć
ciemnowłosą przyjaciółkę machającą do nich z najwyższego rzędu trybun.
Ale to już nie było normalne życie i Holly trzymała się kilka kroków za
Ellisem, żeby jeszcze przez chwilę uniknąć rozmowy, której nie chciała i nie
potrafiła prowadzić.
Zachowała też dystans, kiedy dotarł do podstawy trybun i przystanął,
spoglądając na najwyższy rząd. Kiedyś wspiąłby się na górę, nawet się nad
tym nie zastanawiając. Teraz jego ciało poruszało się z trudem nawet po
płaskim terenie i kilkadziesiąt schodów było ponad jego siły. Z niemal
dojmującą rezygnacją wypisaną na twarzy zajął miejsce na samym dole,
wyciągając przed siebie nogę okrytą gipsem.
— Dlaczego z góry założyłaś, że nie chcę cię widzieć? — zaskoczył Holly
pytaniem, gdy już oboje usiedli.
Odpowiedź była oczywista, a jednak nie chciała przejść jej przez gardło.
— Wyszłaś tak szybko, że jasne było dla mnie, że nie chcesz ze mną
rozmawiać. Sądziłem, że uciekasz, żeby uniknąć moich pytań. To jeszcze
wydawało mi się zrozumiałe, ale twoje wyjaśnienie to właściwie całkowite
przeciwieństwo moich założeń.
— Jakich pytań?
— Sam nie wiem. Przez ostatnie tygodnie nazbierało się ich chyba z tysiąc.
— Parsknął ironicznie i bez cienia wesołości. Był to pierwszy przebłysk
frustracji i wściekłości, na jaki sobie pozwolił. — Przede wszystkim co, do
cholery, się wtedy wydarzyło?
— Dobre pytanie — przyznała. — Sądzisz, że ja to wiem? Albo że
cokolwiek z tego rozumiem? — Niezręczność wisząca w powietrzu była nie
do zniesienia i być może to właśnie ona popchnęła Holly do zwierzeń. —
Jestem w tym tak samo zagubiona jak ty i dałabym naprawdę sporo za
odpowiedź na chociaż jedno z miliona moich pytań. Uznałam, że lepiej
będzie cię unikać, bo kiedy poszłam szukać odpowiedzi u Maddie, dosyć
jasno dała mi do zrozumienia, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego.
Właściwie zagroziła mi policją, jeśli jeszcze raz się do niej zbliżę.
Odpowiedziało jej milczenie. Dopiero kiedy cisza przeciągała się tak długo,
że Holly miała już ochotę przeprosić za swój mały wybuch, Ellis znowu się
odezwał.
— To jest nas dwoje — odparł.
— W jakiej konkretnie kwestii?
— Tej, że Mads nie chce mieć z nami nic wspólnego — wyjaśnił, a jego
słowa były naznaczone zupełnie nowym rodzajem smutku. — Zerwała ze
mną. Przyszła do mnie któregoś dnia, kiedy jeszcze byłem w szpitalu, i
powiedziała, że ją to przerasta. Ją, rozumiesz? Spędziłem kilkanaście godzin
na stole operacyjnym, walcząc o życie, które zaryzykowałem dla niej, a ona
tak po prostu… — Wziął głęboki oddech, próbując opanować emocje. —
Powiedziała, że mnie kocha, ale musi się odciąć od bolesnych wspomnień i
całej tej sprawy, bo rozproszenie może zaszkodzić jej karierze tancerki.
Innymi słowy: nie ma czasu zajmować się kaleką bez przyszłości, kiedy jej
własna wciąż jest możliwa.
— Co za… — Holly potrzebowała kilku sekund, by odnaleźć słowa. —
Skończona egoistyczna suka.
Z ust Ellisa wydostało się coś na kształt rozbawionego prychnięcia.
— Za to właśnie ją kochamy — mruknął, krzywiąc się, jakby miłość
pozostawiła kwaśny smak w jego ustach. — Hipokryzją byłoby jej
nienawidzić tylko dlatego, że tym razem to nam się obrywa.
Najgorsze było to, że miał rację. Madeline była zepsuta i egoistyczna w
sposób, który urzekał, głównie dlatego, że nigdy się z tym nie kryła. Ludzi do
niej ciągnęło, bo chcieli mieć dobry widok na to, jak ta zabójcza determinacja
w końcu przerodzi się w sukces.
Ellis zakochał się w tym egoizmie. Kogo oprócz siebie mógł więc winić, że
owa samolubność ostatecznie była tym, co złamało mu serce?
— To prawda, co mówią? — Holly mogła być najbardziej znienawidzoną
osobą w szkole, ale za sprawą Olivii nie omijały jej żadne plotki. — Twoja
kariera…
— Jest równie martwa co moi przyjaciele — dokończył i zacisnął szczękę.
Teraz ból na jego twarzy był jeszcze bardziej widoczny, niż kiedy mówił o
zerwaniu z Maddie. — Pocisk roztrzaskał kość udową. Złamanie
wieloodłamowe, wsadzili mi całą masę śrubek i płytek, oblepili gipsem i
powiedzieli, że będę miał szczęście, jeśli wszystko zrośnie się bez
komplikacji i nie będę musiał chodzić do końca życia o lasce. Więc w
skrócie: nie ma mowy o sportowej karierze. No chyba, że chcę zostać
światowej klasy szachistą, bo do tego akurat nie potrzeba zdrowej nogi.
— Przepraszam — wydostało się z jej ust, zanim mogła się powstrzymać.
— Za co?
Sama nie była pewna. Pomyślała o pierwszej wiadomości, jaką znalazła od
Chada.
Wszystko, co zrobiłem, zrobiłem dla ciebie.
— Za to, co Chad ci zrobił — odpowiedziała w końcu. — Chociaż wiem, że
to nic nie znaczy.
— Nie jesteś odpowiedzialna za jego decyzje — mówił z oporem, jakby
wymówienie tych słów sprawiło mu trudność. — To nie ty pociągnęłaś za
spust. Staram się o tym pamiętać. Staram się cię nie znienawidzić.
— Ale to niełatwe — odgadła.
— Wymień dwie rzeczy, które w naszej obecnej sytuacji są łatwe — mruknął
sarkastycznie i przez krótką chwilę przypominał siebie. — Rozsądna część
mnie wie, że jedyną osobą, która zasługuje na nienawiść, jest Chad, ale…
— Ale w tragedii rzadko jest miejsce na rozsądek — dokończyła za niego,
kiwając głową na znak, że rozumie. I naprawdę tak było. — W porządku.
Sam fakt, że próbujesz, to i tak więcej, niż robi ktokolwiek inny.
— Postaram się tego trzymać. Rozsądku — dodał i niebezpiecznie
przypominało to obietnicę.
***
Rozmowa z Ellisem jedynie zwiększyła liczbę pytań w głowie Holly. Na
tym etapie pewnie nie powinno jej już dziwić, że każdy kolejny dzień
jedynie je mnoży, zamiast przynosić odpowiedzi.
Nie rozmawiali długo. Czas pozostały do przyjazdu jego ojca spędzili w
niekomfortowej ciszy, podczas której Holly próbowała zebrać się na odwagę,
by poprosić go o opowiedzenie jej, co dokładnie się wtedy wydarzyło. Gdy
już nabierała powietrza, by zadać pytanie, rozbrzmiał telefon Ellisa i chłopak
zostawił ją samą, pożegnawszy się niezręcznie.
Nie potrafiła zdecydować, co ma o nim myśleć. Ludzie, których znała,
podzielili się ostatnio w jej głowie na wrogów i sprzymierzeńców. Brak
nienawiści nie pozwalał jednoznacznie dopisać Ellisa do tej pierwszej,
ciągnącej się na kilka stron listy osób, które były Holly nieprzychylne. Nie
miała też jeszcze powodów, by dać mu miejsce na drugiej liście. Jeśli w
ogóle mogła powiedzieć, że taka istniała, bo jak na razie znajdował się na
niej jedynie Cole, i to z serią znaków zapytania.
— Holly Wilson? — zapytała kobieta, która wysiadła z samochodu
zaparkowanego przy chodniku przed szkołą. — Cześć — przywitała się
energicznym tonem, gdy już obeszła pojazd i stanęła przed dziewczyną.
Wyciągnęła przed siebie rękę, którą Holly zignorowała. — Nie byłam pewna,
czy szybciej złapię cię tu, czy w domu. Ale może dobrze się składa, że
spotkałyśmy się tutaj. To będzie dobre miejsce.
— Miejsce na co? — Zmarszczyła brwi, krzywiąc się w niesmaku.
Entuzjazm młodej kobiety działał jej na nerwy. — Kim pani w ogóle jest?
— Shelly McAllister. — Ton jej głosu wskazywał na to, że Holly powinna to
wiedzieć, chociaż była pewna, że nigdy się nie spotkały. Nigdy nawet o niej
nie słyszała. — Kontaktowałyśmy się mailowo. W sprawie wywiadu o twoim
chłopaku.
Dziennikarka — pomyślała, przyznając w duchu, że ten zawód pasował do
kobiety, i niemal zdziwiła się, że sama na to nie wpadła.
To tłumaczyło zainteresowanie Shelly jej osobą. Nie była pierwszą z
dziennikarzy, którzy chcieli wyciągnąć poufne informacje o Chad-wicku i
opisać je w sensacyjnym artykule. Jak dotąd Holly udawało się ich zbywać.
Niezrozumiałe pozostawało, dlaczego, do cholery, kobieta zachowywała się,
jakby były umówione. Holly zdawała sobie sprawę, że może i nie jest w
najlepszej kondycji psychicznej, ale nie było z nią aż tak źle, żeby zgodziła
się na wywiad oczerniający Chada i jeszcze o tym zapomniała.
— Nie mam najmniejszego pojęcia, o czym pani mówi — przyznała szczerze
i z nieskrywaną irytacją. — Nigdy się z panią nie kontaktowałam, a już na
pewno nie zgadzałam się na rozmowę o Chadwicku.
Shelly prychnęła ostentacyjnie i zaczęła grzebać w swojej absurdalnie
wielkiej torebce. W końcu wyciągnęła z niej tablet i po kilku kliknięciach
odwróciła ekran w stronę Holly, pokazując jej maile, które ze sobą
wymieniły. Adres poczty naprawdę należał do niej i ktoś, kto podał się za
nią, faktycznie zgodził się wyjawić „całą prawdę o Chadwicku Myersie”. Był
tylko jeden problem.
— To nie ja to pisałam. — Holly oddała tablet kobiecie, czując, że jej ręce
zaczynają trząść się ze złości. — To jakaś pomyłka.
— Słuchaj, słońce, rozumiem, że masz ciężki okres, ale nie możesz tak po
prostu w ostatniej chwili zmieniać zdania. — Shelly nie mogła być dużo
starsza od Holly, pewnie nie tak dawno skończyła studia, ale pobłażliwy
wzrok, jakim ją obrzuciła, sprawiał, że blondynka czuła się, prawie jakby
rozmawiała z własną matką. — To ważne. Naczelny zmyje mi głowę, jeśli
wrócę z niczym, nie wspominając już o tym, że jechałam na to wasze zadupie
aż z Raleigh. To nie musi zająć dużo czasu, dasz mi, czego potrzebuję, i
zmykam. Dziesięć minut i po bólu.
Holly średnio zwracała uwagę na użalanie się dziennikarki. Tylko dwie
osoby mogły mieć dostęp do jej poczty i znała wścibstwo Olivii na tyle, by
wiedzieć, że była zdolna włamać się do jej laptopa. Z kolei za podszycie się
pod nią i odpisanie dziennikarce Holly obwiniała inną znienawidzoną przez
siebie cechę siostry — uwielbienie bycia w centrum uwagi. Olivia zapewne
liczyła, że jeśli rozmowa dojdzie do skutku, Shelly będzie miała pytania też
do niej, a wtedy wszystkie koleżanki będą jej zazdrościły wywiadu w
gazecie.
— Żartujesz sobie?! — Shelly pisnęła oburzona, gdy Holly wyminęła ją bez
słowa. — Nie możesz mnie tak po prostu olać!
— Posłuchaj, Shelly. — Nie miała czasu na uprzejmości. W jej głowie
formował się plan uduszenia młodszej siostry. — Posłuchaj mnie dobrze i
zanotuj to sobie. Jedyną rzecz, jaką kiedykolwiek ode mnie usłyszysz o
Chadwicku, to że był dobrym człowiekiem i kochającym chłopakiem. I nie
obchodzi mnie, co wszyscy myślą — Chad nie był potworem, za jakiego go
uważacie. Koniec wywiadu.
***
— Nadal nie rozumiem, dlaczego nie mogłaś zostać u mnie — rzucił
niezadowolony Chad po raz kolejny i jak Holly miała nadzieję, po raz
ostatni.
Teoretycznie stali już pod jej domem, więc czasu miał niewiele, ale Holly
spodziewała się, że w praktyce on zdąży wspomnieć o tym, jaki jest
nieszczęśliwy, jeszcze co najmniej dwa razy, zanim ona wysiądzie.
— To o wiele praktyczniejsze rozwiązanie, skoro jutro i tak jedziemy razem
do schroniska. Pomyśl, o ile bardziej ekologicznie byłoby, gdybym nie musiał
cię zawozić i przyjeżdżać po ciebie rano.
— Zawsze możesz przerzucić się na rower, skoro tak się martwisz
o środowisko — zaproponowała z szerokim uśmiechem. — Ja nie mam nic
przeciwko przejażdżce.
— Jest tyle dziewczyn gotowych oddać lewą nerkę za noc ze mną, a ja
musiałem zakochać się akurat w tej jednej, która woli wrócić do siebie. —
Pokręcił głową w dezaprobacie dla samego siebie.
— Wiesz, że nie o to chodzi. — Gdyby mogła, w ogóle nie wracałaby do
domu. Nie chodziło tylko o oczywiste korzyści wynikające ze spędzania nocy z
Chadem. U Myersów czuła się bardziej jak w domu niż w swoim własnym. —
Olivia śpi u koleżanki, ale chcę mieć oko na mamę, żeby Liv nie widziała jej
w złym stanie, gdy jutro wróci.
— Wiem — zapewnił ją miękko, splatając ich dłonie. — Tylko się droczę. To
mój sposób radzenia sobie z porzuceniem.
Prychnęła rozbawiona, chociaż jej humor zabijała wizja wyjścia z
samochodu i przekonania się, co zastanie w domu.
— Widzimy się jutro. — Nachyliła się w jego stronę z zamiarem pocałowania
chłopaka krótko w usta, ale Chad nie miał zamiaru wypuścić jej tak szybko.
— Sobotni poranek spędzony na sprzątaniu psich kup i walce na śmierć i
życie przy czesaniu kotów. Czy może być coś lepszego?
Holly roześmiała się tuż przy jego ustach. Chociaż Chad silił się na sarkazm,
oboje dobrze wiedzieli, że uwielbia chodzić z nią do schroniska.
Pocałowała go ostatni raz i wysiadła, zanim zdołał ją zatrzymać. W oknach i
na ganku paliły się światła, upewniając Holly, że mama jest w domu.
Pomachała Chadwickowi, zanim weszła do środka. Gdy zamykała drzwi,
słyszała ryk silnika świadczący o tym, że odjechał.
Coś było nie tak. W powietrzu unosił się zapach alkoholu, ale ten akurat
dziwił ją o wiele mniej, niż prawdopodobnie powinien. Po plecach
dziewczyny przebiegł zimny dreszcz, spowodowany dziwnym wrażeniem
pustki. Zazwyczaj wchodząc do miejsca, w którym jest ktoś inny, można
intuicyjnie wyczuć jego obecność, nawet jeśli jeszcze się tej osoby nie widzi.
Tym razem było odwrotnie. Holly wiedziała, że mama jest w domu, ale mimo
zapalonych świateł i telewizora grającego w salonie miała wrażenie, jakby
wewnątrz nie było żywej duszy. W panice zaczęła przeszukiwać
pomieszczenia, próbując wmówić sobie, że to tylko jej przewrażliwienie
i z mamą wcale nie jest gorzej niż zazwyczaj.
Jednak mrożące krew w żyłach przeczucie tylko nasiliło się, gdy weszła na
piętro i skierowała się do sypialni kobiety.
— O Boże. — Drżące słowa niekontrolowanie wydostały się z jej ust, gdy
zobaczyła mamę leżącą nieruchomo w drzwiach łazienki.
Holly znajdowała ją już pijaną do nieprzytomności, śpiącą na kanapie bądź
schodach, bo nie potrafiła samodzielnie dojść do pokoju, ale tym razem coś
było inaczej. Czuła to w powietrzu, jeszcze zanim zmusiła otępiałe kończyny
do ruchu i podeszła do mamy. Nigdy wcześniej bezwładne ciało Samanthy nie
było tak zimne ani tak bardzo nie przypominało martwego.
Dziewczyna nachyliła się bliżej, sprawdzając oddech, ale jej własny,
roztrzęsiony i urywany, znacząco jej to utrudniał. Drżącą ręką złapała
nadgarstek, próbując wyczuć puls, ale to także zdało się na nic. Cała wiedza
zgromadzona na kursie pierwszej pomocy zniknęła wraz z myślą, że leżąca
przed nią kobieta mogła być martwa.
Dzięki resztkom świadomości, jakie zostały w jej ogarniętym paniką umyśle,
wyciągnęła telefon.
— Już się za mną stęskni…
— Chad — wyszlochała do słuchawki, trzęsąc się niekontrolowanie. Nawet
za milion lat nie potrafiłaby wyjaśnić, dlaczego to do niego instynkt kazał jej
zadzwonić w pierwszej kolejności, a nie na pogotowie. — Potrzebuję cię.
Mama… Ona jest nieprzytomna, coś jest nie tak, ja nie wiem, co robić. Nie
wiem… — Urwała. Panika zaciskała się na jej gardle, nie pozwalając
wyrzucić z siebie słów. — Nie wiem, czy ona żyje.
***
W Norwood nie było szpitala. Najbliższy znajdował się w Albemarle,
niecałe pół godziny drogi od miasteczka. Było to jednak dwadzieścia kilka
minut, z których w pamięci Holly zostały jedynie przebłyski, takie jak głowa
mamy bezwładnie leżąca na jej kolanach i zmartwione spojrzenie Chada
odbijające się we wstecznym lusterku.
To on zrobił to, czego Holly nie była w stanie — upewnił się, że Samantha
żyje, i zaniósł ją do samochodu. Uznał, że w ten sposób kobieta szybciej trafi
do szpitala. Cały czas zachowywał zimną krew i tylko jego opanowanie
utrzymywało Holly w jednym kawałku, gdy stojąc na szpitalnym korytarzu,
czekała na informację, czy tej nocy straciła jedno z rodziców.
Chad milczał. Nie pocieszał jej, nie zapewniał, że wszystko będzie dobrze.
Obejmował ją jedynie ciasno, jakby chciał ochronić ją przed światem, a jego
dłonie kojąco gładziły jej plecy. Same te gesty były zapewnieniem, że
cokolwiek się wydarzy, nie będzie z tym sama.
Najgorsze były wyrzuty sumienia. Pojawiły się, gdy Samantha znalazła się już
pod opieką lekarzy, i zajęły miejsce ustępującego nieco strachu. To ona do
tego dopuściła — gdyby nie pomagała w ukrywaniu problemów mamy,
łudząc się, że z czasem same znikną, może by do tego nie doszło. Przyłożyła
rękę do tego, że prawie ją straciła, i nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie w
stanie to sobie wybaczyć.
Po czasie, który wydawał się wiecznością, siwowłosy lekarz wyszedł z sali, do
której zabrano kobietę.
— Stan twojej mamy jest stabilny — oznajmił uprzejmie, jeszcze zanim Holly
zapytała. — Wykonaliśmy płukanie żołądka w celu pozbycia się toksyn z
organizmu. Pozostawimy ją przez noc na obserwacji, ale wszystko wskazuje
na to, że udało nam się pomóc jej na czas i leki, które zażyła, nie zdążyły się
całkiem wchłonąć.
— Mogę się z nią zobaczyć?
— Na razie wciąż jest nieprzytomna — odmówił ostrożnie. — Pozwolę ci z
nią porozmawiać przez chwilę, gdy tylko się obudzi, ale najpierw ja
chciałbym zamienić z tobą kilka słów. — Spojrzał ponad ramieniem Holly na
Chada. — Niestety obawiam się, że ta rozmowa musi się odbyć na osobności,
ponieważ jak rozumiem, nie jesteś spokrewniony z pacjentką. Może przejdźmy
do mojego gabinetu.
Mężczyzna wskazał dłonią kierunek i Holly kiwnęła głową na znak zgody.
Odsunęła się od Chada, ale on zatrzymał ją, spoglądając na lekarza.
— Doktorze, czy ta rozmowa może chwilę poczekać? Moja dziewczyna
dopiero co dowiedziała się, że jej mama na szczęście przeżyje, wciąż jest
strasznie roztrzęsiona. Pięć minut? — Bardziej oznajmił, niż zapytał. Gdzieś
pomiędzy jednym mrugnięciem oka a drugim zamienił się z jej Chada w
nieodrodnego syna swoich rodziców i złotego chłopca Norwood.
To przebranie było utkane z nici znajdującej się na cienkiej granicy pomiędzy
ujmującą charyzmą a niezwykłą impertynencją. Chłopak, którym Chad był w
tej chwili, naginał ludzi do swojej woli z taką finezją, że tańczyli według
granej przez niego melodii, zachwycając się przy tym, jaki jest czarujący.
Holly miała wrażenie, że to rodzaj sztuki, niemal magia.
Nie była wcale zdziwiona, kiedy o wiele starszy od nich i utytułowany lekarz
bez cienia zawahania odpowiedział, że w takim razie odwiedzi jeszcze innego
pacjenta i zaraz do nich wróci. Kiedy tylko znalazł się poza zasięgiem słuchu,
Chad przyciągnął dziewczynę bliżej siebie i ujął jej twarz w dłonie. W jego
oczach błyszczała determinacja.
— Stokrotko, musisz mnie teraz uważnie posłuchać. — Mówił cicho, dbając o
to, by jego słowa nie trafiły do niepożądanych uszu, ale jego ton był
zdecydowany. — Musisz go okłamać, słyszysz?
— Co?
— Będzie cię pytał o twoją mamę. Spróbuje wybadać, czy są przesłanki, że to
była próba samobójcza. Będzie chciał wiedzieć, czy zauważyłaś wcześniej
jakieś niepokojące sygnały, sugerujące, że ma problemy — tłumaczył. Na
szczęście dla niej robił to zbyt szybko, by jej mózg mógł zatrzymać się na
dłużej nad słowami „próba samobójcza”. — Nie możesz powiedzieć prawdy
o tym, co się dzieje. Musisz go przekonać, że zatrucie nie było celowe.
— Dlaczego? — Czuła się, jakby tkwiła pod wodą. Miała wrażenie, że słowa
Chada docierają do niej z bardzo daleka.
— Bo jeśli powiesz, że podobne sytuacje miały już wcześniej miejsce i że
mama nie jest w stanie zajmować się tobą i Liv, sąd może odebrać jej prawo
do sprawowania opieki i wyślą was obie do ojca.
Przez jedną sekundę w głowie Holly toczyła się walka, czy to naprawdę byłby
taki zły scenariusz. Od tygodni marzyła, żeby ktoś zdjął z niej ciężar bycia
dorosłą, a teraz to życzenie mogłoby się spełnić. Potem jednak odrzuciła tę
myśl. Wiedziała, jak wielki uraz Olivia żywiła do ojca. Wyprowadzka byłaby
dla niej okropna.
I musiałabym zostawić Chada — dodała w myślach, chociaż egoizm tego
argumentu spowodował ukłucie wstydu.
— Więc kiedy spyta, powiesz mu, że Samantha jest świetną mamą, ale
ostatnie tygodnie były dla niej trudne ze względu na rozwód i na to, że została
sama z dwiema córkami. Zrzucisz całą winę na ojca, który zostawił ją dla
kochanki i rozbił waszą rodzinę, a mamę przedstawisz jako wspaniałą
kobietę, która mimo ciężkiego okresu troszczy się o was i dba najlepiej jak
może. — Podsuwał jej kłamstwa, a Holly mogła jedynie podziwiać to, jak
gładko wypływały z jego ust. Jakby miał je przygotowane już od dawna i
tylko czekał, aż je wypowie.
— Ale ona potrzebuje pomocy… — zaprotestowała słabo. Nie była jeszcze w
stanie zaakceptować myśli, że jej mama mogła celowo przedawkować środki
nasenne i alkohol, ale jasne stało się dla niej, że żadna z nich nie ma już
kontroli nad jej problemem.
— I ją dostanie, tylko lepiej będzie, jeśli załatwimy to na własną rękę —
uspokoił ją, odgarniając kosmyk włosów za ucho. — Przekonamy ją, żeby
poszła na terapię, ale najpierw ją stąd zabierzemy. Wszystko będzie dobrze —
obiecał z takim naciskiem, że Holly nawet przez chwilę nie wątpiła, że
dotrzyma słowa. — Ufasz mi, prawda?
Nie odpowiedziała na pytanie. Zamiast tego wtuliła się w niego z całą siłą,
jaką jeszcze w sobie miała, wdychając jego znajomy zapach. Pachniał jak
bezpieczeństwo.
— Dziękuję — wyszeptała z twarzą wciąż ukrytą w materiale jego bluzy. —
Jestem tak cholernie wdzięczna za to, że cię mam.
— Nie dziękuj mi. — Ręce Chada oplotły się wokół niej i stali objęci w
milczeniu, dopóki lekarz nie wrócił, żeby ponownie zaprosić Holly do
gabinetu.
— Taki troskliwy młodzieniec to skarb — powiedział, gdy ruszyli korytarzem,
i pozwolił sobie wykorzystać ten komentarz do opowiedzenia o swojej córce,
która do niedawna umawiała się z „fatalnie wychowanym” chłopakiem.
Holly właściwie go nie słuchała, zbyt skupiona na ułożeniu w głowie
kłamstw, które musiała powiedzieć. W przeciwieństwie do Chada nie miała
talentu do kłamania. Nigdy nie sądziła, że znajdzie się w sytuacji, w której od
tej niechlubnej umiejętności zależeć będzie nie tylko jej przyszłość, ale też jej
mamy i siostry.
— No, ale ty masz prawdziwe szczęście — podsumował swoją historię z
ciepłym uśmiechem, otwierając przed nią drzwi, i gestem zaprosił do środka.
A potem usiedli naprzeciwko siebie i Holly pozwoliła, by z jej ust wypłynęły
wszystkie te kłamstwa, które podsunął jej Chad, ubarwione niegroźną wersją
prawdy. Mówiła o tym, jak stresujące dla jej mamy jest godzenie wychowania
dwóch nastolatek i zarabiania na ich utrzymanie. Co jakiś czas przeplatała
opowieść wzmiankami o tym, jak źle ojciec potraktował całą ich trójkę,
odchodząc z dnia na dzień do innej kobiety po siedemnastu latach
małżeństwa.
Zapewniła też, że jej mama musiała omyłkowo pomieszać leki na bezsenność
z alkoholem, bo nigdy celowo nie zrobiłaby czegoś, co skrzywdziłoby jej córki
po tym wszystkim, co przeszły. To kłamstwo było tak wielkie, że prawie
stanęło jej w gardle.
Jednak doktor Whitman zdawał się jej wierzyć. Musiał być też bardzo dobrym
człowiekiem, bo opowieść o ojcu porzucającym rodzinę wzbudziła w nim
szczere oburzenie. Pozwolił sobie nawet na komentarz, że prawdziwy
mężczyzna nigdy by tak nie postąpił.
Na pożegnanie poradził jej, by spróbowała przekonać mamę do rozmowy z
terapeutą. Uprzedził ją także, że zgodnie z procedurami Samanthę i tak czeka
rozmowa ze szpitalnym psychologiem, ale w jego ustach brzmiało to raczej
jak przysługa wyświadczona Holly niż ostrzeżenie. Widziała w jego oczach
współczucie dla swojej mamy, gdy w końcu otworzył drzwi i pozwolił, by
poszła się z nią zobaczyć.
Być może już wtedy powinna zwrócić uwagę, jak wiele potrafią dokonać
kłamstwa chłopaka, któremu oddała serce.
Rozdział 13
Olivia leżała na fotelu w salonie, z nogami przewieszonymi przez
podłokietnik, wpatrzona w telefon, i wnioskując po rozbawionej minie,
pisała z koleżankami. Samantha z kolei zajmowała kanapę i oglądała
program kulinarny. Nieprzypadkowo żadna z nich nie zostawiła miejsca
dla Holly — nie pasowała do tego leniwego popołudnia kochających się
matki i córki, które cieszą się swoim towarzystwem. Tak zwyczajnie, bez
kłótni i nagromadzonego przez ponad rok żalu.
W tym przytulnym salonie, pomalowanym kilka miesięcy wcześniej na
beżowo tylko dlatego, że ojciec Holly nienawidził tego koloru, nie było
miejsca na jej nocne koszmary, żałobę i okropną pustkę w sercu.
Bez słowa powitania podeszła do siostry i szarpnięciem ściągnęła słuchawki
z jej głowy.
— Zwariowałaś?! — wykrzyknęła zaskoczona Olivia, prostując się w fotelu,
żeby móc lepiej zmierzyć siostrę wściekłym spojrzeniem.
— Shelly McAllister — wysyczała Holly jadowitym tonem. — Mówi ci to
coś?
— Nie?
— To pozwól, że ci przypomnę. — Siłą woli powstrzymywała się od
rękoczynów. Furia w jej żyłach błagała, by znalazła dla niej ujście,
zmieniając ją w kogoś innego. — Poznałyście się mailowo po tym, jak
włamałaś się do mojego laptopa i przejrzałaś moją skrzynkę.
— Tobie naprawdę odbiło — zawyrokowała młodsza z sióstr, patrząc na
Holly, jakby była obcą osobą. I może faktycznie tak było. — Nic nie
zrobiłam i nie mam pojęcia, kim jest ta cała Shelly. Daj mi spokój.
— Nie kłam! Umówiłaś się z nią na wywiad, podając się za mnie, ty mała…
— Dosyć tego! — wtrąciła się Samantha kategorycznym tonem. — Holly,
zostaw siostrę w spokoju.
— Oczywiście, że jej bronisz. — Nie była nawet zdziwiona. Jedynie jeszcze
bardziej wściekła. — Jak zawsze.
— To byłam ja — oznajmiła mama z typowym dla siebie spokojem, dzielnie
znosząc niemal mordercze spojrzenie starszej córki. Nie wyglądała, jakby
choć trochę wstydziła się tego, co zrobiła. — To ja w twoim imieniu
wysłałam maile do tej dziennikarki.
— Grzebałaś w moich rzeczach? — Na chwilę niedowierzanie zajęło miejsce
gniewu.
Samantha popełniła wiele błędów, które na zawsze zdyskredytowały ją w
oczach Holly jako dobrą matkę. Jednak nigdy — ani przed odejściem ojca,
ani później — nie naruszyła jej prywatności.
Olivia od dziecka nienawidziła kłótni, dlatego wyczuwając, że jedna zaraz
nadejdzie, wykorzystała to, że nikt nie zwraca już na nią uwagi, i wyszła z
salonu. Wiele miesięcy temu przestały ją obchodzić sprzeczki mamy i siostry.
— Dziwisz mi się?! — Samantha wstała z kanapy, by Holly nie mogła
patrzeć na nią z góry. Teraz to ona górowała wzrostem nad córką i cała jej
postawa sugerowała, że kobieta jest gotowa bronić swoich racji. — Ostatnio
ciągle gdzieś znikasz, wychodzisz w środku nocy i nie wracasz do domu.
Myślisz, że nie zauważyłam?
— Myślę, że już dawno ustaliłyśmy, że nie mieszasz się do mojego życia —
odparła Holly, nawiązując do niepisanej zasady, która była jedynym, co
pozwalało im koegzystować bez nieustannych kłótni.
— Najwyższa pora to zmienić — zawyrokowała kobieta, jakby naprawdę
wierzyła, że ma w tej sprawie cokolwiek do powiedzenia. — Przez ostatni
rok stałam z boku i nie wtrącałam się do twoich spraw, bo wierzyłam, że
jesteś już na tyle dorosła, by podejmować samodzielne decyzje bez mojej
kontroli, ale popatrz tylko, do czego cię to doprowadziło. Do jakiego stanu ty
się doprowadziłaś — dodała, obserwując ją krytycznie. — Jesteś wrakiem,
rozpaczasz po tym chłopaku, jakby naprawdę na to zasługiwał, a…
— Nie wtrącałaś się do moich spraw, bo straciłaś prawo do tego w dniu,
kiedy znalazłam cię prawie martwą na podłodze w łazience — poprawiła ją
lodowatym głosem. — A ten chłopak miał na imię Chad, gdybyś zapomniała.
— Holly, on zamordował ludzi. Twoich przyjaciół. — Przypomnienie było
zupełnie bezsensowne. Jakby Holly mogła zapomnieć, co Chad zrobił. —
Musisz zrozumieć, że twój… sentyment do niego wpływa źle nie tylko na
ciebie. Koleżanki Olivii z niej drwią, moi współpracownicy traktują mnie z
dystansem. Chyba nie chcesz, żeby zaczęto nas traktować jak Myersów.
— Więc uznałaś, że powinnam udzielić wywiadu, bo… — Urwała, prychając
ironicznie, ponieważ w jej głowie nie było żadnego logicznego
wytłumaczenia dla działań matki. — Co właściwie chciałaś tym osiągnąć?
— Uznałam, że dobrze by nam to zrobiło, gdyby ludzie dowiedzieli się, po
czyjej stronie stoisz.
— Po stronie Chada! — Holly czuła, że wszystkie emocje, które tłumiła w
sobie od tygodni, pragną się wydostać. Miała wrażenie, że jeśli ich nie
wykrzyczy, to nie będzie w stanie oddychać. — Po stronie prawdy, która
nikogo poza mną nie interesuje, bo wygodniej jest wam udawać, że Chad po
prostu był potworem od samego początku. Powiedz mi: jak sobie tłumaczysz
to, że tylko dzięki niemu wciąż żyjesz, przestałaś pić i nie odebrano ci praw
rodzicielskich?
Tym razem mama nie znalazła odpowiedzi i Holly była w stanie zrozumieć
jej zdumienie, a przynajmniej tak jej się wydawało. Po zdradzie i odejściu
męża Samantha stała się przeciwniczką miłości, może nawet przestała w nią
wierzyć. Dlatego nie potrafiła zaakceptować zaciętości, z jaką jej własna
córka potrafiła bronić chłopaka, którego kochała.
— Być może zapomniałaś o tym, co mu zawdzięczasz, ale ja nie jestem tak
dwulicowa jak ty i nie potrafię tak po prostu zapomnieć wszystkiego, co dla
mnie zrobił. Więc tak, zamierzam stać po jego stronie, bo on był jedyną
osobą, która stała po mojej, kiedy ojciec od nas odszedł, a ty byłaś zbyt zajęta
zapijaniem smutków, żeby opiekować się córkami, którym z dnia na dzień
rozpadła się rodzina! — Z jej ust wylewały się kolejne słowa, które były
efektem już nie tylko tygodni, ale miesięcy milczenia. Miała ochotę
wykrzyczeć wszystko, co dusiła w sobie, odkąd ojciec powiedział, że się
wyprowadza. — Sądzisz, że powinnam pomyśleć też o was, ale kiedy
którakolwiek z was dała mi powód, żebym miała zdradzić jedynego
człowieka, dla którego byłam najważniejsza? Nie zamierzam! Co więcej, z
największą radością poświęciłabym każdą osobę w tym cholernym mieście,
na czele z tobą, gdyby tylko przywróciło go to do życia!
Powiedziała zbyt wiele, ale jej ogarnięty żalem i wściekłością na wszystko
umysł ledwie zarejestrował grymas bólu na twarzy mamy. Nie potrafiła
znaleźć w sobie choćby odrobiny empatii czy wstydu. Przeciwnie, jakaś
mała, zepsuta cząstka jej serca cieszyła się, że choć raz nie jest jedyną osobą,
która cierpi.
Nie miała nic więcej do powiedzenia, a Samantha nie wyglądała, jakby
chciała spędzić w towarzystwie córki choćby kolejną minutę. Dlatego Holly
ruszyła do wyjścia, ze smutną łatwością godząc się z wizją kolejnej nocy w
hotelu wśród praktycznie obcych ludzi. Tamto miejsce i tak było dla niej
bardziej jak dom, niż ten prawdziwy.
— Nigdy mi tego nie wybaczysz, prawda? — Kobieta odzyskała głos, gdy
Holly była już prawie przy drzwiach. — Wybaczyłaś jemu, ale nie potrafisz
zrobić tego samego dla mnie. — Jad, z jakim to powiedziała, kazał Holly
uznać, że tym razem mama miała na myśli swojego byłego męża. Nawet
Chada nie darzyła tak głęboko sięgającą nienawiścią.
Czasami sama się nad tym zastanawiała. Dlaczego znalazła w swoim sercu
wystarczająco dużo zrozumienia, żeby odbudować relację z ojcem, ale nie
potrafiła zmusić się, żeby wybaczyć matce?
Roger Wilson był winny dwóch rzeczy: zakochał się w innej kobiecie i chciał
być szczęśliwy. To było bolesne i trudne do zaakceptowania, ale wszystkie
krzywdy wyrządzone przez ojca bladły przy tygodniach strachu, niepewności
i samotności, na jakie naraziła ją Samantha. To nie on zmusił Holly do
zajmowania się siostrą, podczas gdy sama jak nigdy wcześniej potrzebowała
wsparcia, i to nie on uczynił z niej wspólniczkę w ukrywaniu rozwijającego
się nałogu, który ostatecznie niemalże pozbawił je rodzica.
— Niektórych rzeczy nie da się wybaczyć — odpowiedziała po prostu.
Nie miała jeszcze pojęcia, jak jej słowa wystawi na próbę prawda o sekretach
Chadwicka.
***
Atmosfera w domu była nie do zniesienia i chociaż Holly wiedziała, że
kolejna noc spędzona poza nim jedynie pogorszy sytuację, nie potrafiła
się zmusić do pozostania w czterech ścianach własnej sypialni.
Planowała odwiedzić grób Chada, ale od razu po wyjściu z domu dopadło ją
znajome już wrażenie bycia obserwowaną. Niepokojące uczucie
towarzyszyło jej podczas niemal każdego z nocnych spacerów — czuła na
sobie czyjś wzrok, ale nigdy nie widziała, do kogo należy. Za każdym razem
odrobinę bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że to jedynie wytwór jej
wyobraźni, a jednak tej nocy nieistniejące oczy skutecznie odwiodły ją od
pójścia na cmentarz.
Nie było wielu miejsc, w jakie mogła się udać. Kilka dni po swojej ostatniej
wizycie w centrum kultury dostała maila z informacją, że została wyrzucona
z wolontariatu, bo żaden rodzic nie chce, żeby zajmowała się jego dzieckiem.
Wiadomość rzecz jasna ubrana była w wiele miłych słów, ale przekaz
pozostawał jasny. Gdyby teraz chciała się tam udać, byłoby to zwyczajne
włamanie. Nie miała też ochoty na kolejną konfrontację z Cole’em, z jaką
musiałaby się liczyć, gdyby zdecydowała się iść do hotelu.
Dlatego błąkała się bez celu po śpiącym Norwood, licząc, że nocne powietrze
ukoi jej skołatane nerwy i będzie mogła wrócić do domu.
Nie zabrała ze sobą komórki, więc nie miała pojęcia, jak późno było ani ile
czasu upłynęło, zanim w końcu usiadła na schodach prowadzących z
poziomu ulicy na chodnik przed szkołą podstawową. Uznała to za dobre
miejsce z prostego powodu: jako jedno z niewielu w mieście nie niosło za
sobą wspomnień związanych z Chadem.
Zimno betonu przenikało przez materiał dresowych spodni, ale zmusiła się do
pozostania tutaj choć przez chwilę i uniosła głowę, by spojrzeć w niebo. Było
nieprawdopodobnie piękne tej nocy — rozgwieżdżone, bez chmur czy
światła księżyca, które mogłoby przyćmić blask gwiazd.
Holly wydawało się to okrutnie niesprawiedliwe. Chad uwielbiał patrzeć w
gwiazdy i zawsze, gdy robili to razem, wydawało jej się, że niebo musiało
odwzajemniać uczucie, jakim Chadwick je darzył. Jakby to specjalnie dla
niego było tak zachwycające.
Jednak teraz chłopaka już nie było, Holly spoglądała na nie całkiem sama, a
niebo ani trochę nie straciło na swoim pięknie. Błyszczało jasno,
niewzruszone tym, że oczy, które tak je kochały, zamknęły się na zawsze.
— Byłem przekonany, że jestem jedyną osobą w Norwood, która nie śpi. —
Ellis odezwał się niespodziewanie, niechcący bądź też celowo strasząc dawną
przyjaciółkę. — A jednak jest nas dwoje.
Holly spojrzała za siebie, starając się dojrzeć szatyna w ciemności. Podobnie
jak ona siedział na schodach, tylko że na prowadzących bezpośrednio do
drzwi budynku. Rozciągający się nad jego głową dach skutecznie ukrywał go
w cieniu i gdyby się nie odezwał, nigdy nie pomyślałaby, że tam ktoś jest.
A ponieważ dobrowolnie dał znać o swojej obecności, uznała to za
jednoznaczne z zaproszeniem do rozmowy. Wstała i dołączyła do niego,
siadając na tym samym stopniu.
— Nie możesz spać? — zapytała, studiując jego profil.
— Nie mogę. Nie chcę. — Wzruszył ramionami, jakby obie odpowiedzi
znaczyły to samo. — Noc to jedyny czas, kiedy mogę zaznać trochę spokoju.
Ojciec i Meredith najchętniej przykuliby mnie do łóżka i nie spuszczali z
oczu przez cały dzień.
— Troszczą się — zauważyła bez większego sensu, próbując ignorować
ucisk w żołądku na myśl o komendancie i o tym, jak okropnie traktował ją na
przesłuchaniach. Mimo wszystko go rozumiała. Lata temu stracił pierwszą
żonę, a teraz niewiele brakowało, by jedyny syn do niej dołączył. Nic więc
dziwnego, że martwił się o Ellisa.
— Wiem, po prostu nie jestem przyzwyczajony do bezczynności, rozumiesz?
Od tylu lat każdy mój dzień był tak naładowany, że z trudem znajdowałem
czas na wszystko, a teraz wzięcie prysznica to moje największe wyzwanie.
Siedzę zamknięty w czterech ścianach i czuję, że się duszę. Przepraszam —
wymamrotał, nagle zdając sobie sprawę, że za bardzo się otworzył. —
Pewnie nie masz ochoty słuchać mojego marudzenia. Masz wystarczająco
dużo własnych problemów.
— Czy to zabrzmi bardzo źle, jeśli powiem, że wręcz przeciwnie, bo
słuchanie o problemach innych jest odskocznią od moich? — rzuciła tonem,
który mógłby zostać uznany za żartobliwy, gdyby tylko potrafiła wykrzesać z
siebie odrobinę humoru.
Ellis w odpowiedzi parsknął równie niewesołym śmiechem i pokręcił głową,
a Holly w tym właśnie momencie pomyślała, jak bardzo za tym tęskniła —
za czyjąś obecnością, za zwyczajną rozmową. I jednocześnie w pełni pojęła
skalę swojej samotności.
— Ale się pochrzaniło, nie? — zapytał po chwili, jakby po jego głowie
krążyły podobne myśli. — Czasami nadal w to nie wierzę. Słyszę dźwięk
powiadomienia i odruchowo myślę, że to Topper z propozycją spotkania się,
i czekam, aż na grupie wybuchnie dyskusja, co będziemy robić, kto będzie
kierowcą, na czyją fałszywkę kupimy alkohol i kto stawia jedzenie. Ale
kolejne wiadomości nie przychodzą i ta cisza jest tak nieswoja, że sięgam po
telefon, żeby sprawdzić, o co chodzi, i okazuje się, że to tylko setne życzenie
powrotu do zdrowia i wyrazy współczucia. Mam dość tej litości.
— Jeśli cię to jakoś pocieszy: kiedy na ciebie plują, też nie jest zbyt miło. —
Chciałaby mówić jedynie w przenośni, a nie z doświadczenia.
— Naprawdę jest aż tak źle?
— Nie żebym nie miała większych zmartwień. — Wzruszyła ramionami z
obojętnością, która wręcz w niepokojący sposób przypominała tę w
wykonaniu Chada. W końcu to od niego się jej nauczyła. — Ludzie czerpią
satysfakcję z upadku królowej. — Wykrzywiła się z niesmakiem na to
określenie.
— Im wyżej się wspinasz, tym bardziej spektakularny upadek — mruknął
ledwie słyszalnie. — A jak sobie radzisz?
To było banalnie proste pytanie, bo Holly mogła odpowiedzieć cokolwiek.
Mogła je zbyć, mówiąc, że dobrze, albo zdecydować się na prawdę, a nawet
tej było kilka wersji zależnie od tego, w jakiej sekundzie akurat się
znajdowała. A jednak w swojej prostocie sprawiło jej trudność. Bo Ellis był
pierwszą osobą, która ją o to spytała.
— Z czym konkretnie? Z tym, że chłopak, którego kocham, jest martwy, z
tym, że jest mordercą, z tym, że moi przyjaciele nie żyją, a ci żyjący mnie
nienawidzą, podobnie jak cała szkoła i miasto, czy z tą cholerną niewiedzą
dlaczego? — Wyrzucała z siebie kolejne słowa bez emocji, aż w końcu
zabrakło jej powietrza w płucach.
— Dokładnie z tym — odparł niewzruszony jej nagle nieprzyjazną postawą.
— Ze wszystkim.
— Nie wiem — przyznała z ciężkim westchnieniem, kuląc ramiona. — W
jednej chwili wydaje mi się, że jest lepiej, że uda mi się to przetrwać, a w
następnej nie mam na to siły. I nie widzę powodu, dla którego miałabym jej
w ogóle szukać.
— Bo o wiele łatwiej byłoby się poddać — dorzucił od siebie w zamyśleniu.
Gdy Holly spojrzała w jego stronę, zauważyła, że przygląda jej się, próbując
podjąć decyzję.
— Myślałaś o tym? Żeby… przestać próbować? Poddać się?
Niepewność jego głosu jasno wskazywała, co miał na myśli, i przed oczami
Holly stanął ten krótki moment w pokoju hotelowym, kiedy była pewna, że
to zrobi, a powstrzymała ją wyłącznie karteczka pozostawiona przez Chada.
Mogła skłamać. Jednak bardzo chciała, żeby ktoś to usłyszał, żeby ktoś
wiedział. Egoistycznie pragnęła zrzucić z siebie ciężar bycia jedyną osobą
świadomą tego, że wciąż tańczy na krawędzi samobójstwa.
Więc się uśmiechnęła i ten smutny uśmiech, lepiej niż jakakolwiek
nieprzespana noc, koszmar czy histeryczny płacz, pokazywał, jak bardzo
zniszczona jest w środku.
— Gdybym tylko miała pewność, że on tam jest… — powiedziała w końcu,
nie patrząc na chłopaka. — Gdybym wiedziała, że na mnie czeka, już dawno
by mnie tu nie było. Nie wahałabym się nawet przez chwilę.
Ellis skinął głową i pozwolił, by cisza wypełniła przestrzeń między nimi. I
tak nie było słów, które byłyby dobrą odpowiedzią na takie wyznanie.
— Ja spróbowałem — wyznał po długich minutach tak cicho, że Holly przez
chwilę myślała, że się przesłyszała. — To dlatego dopiero teraz wróciłem do
szkoły i nie poszedłem na pogrzeb. Meredith mnie znalazła i zawiozła na
pogotowie. Nie wysłali mnie do szpitala psychiatrycznego tylko ze względu
na nogę i ciągłe konsultacje z chirurgami.
— Ktoś wie? — Nie spytała, jaki sposób wybrał ani czy żałuje, że mu się nie
udało. Nie powiedziała też, że jest jej przykro, chociaż było. Tak bardzo, że
nie potrafiła wziąć pełnego oddechu.
— Nie mam już nikogo, komu mógłbym powiedzieć. — Po raz pierwszy
podczas tej rozmowy spojrzał Holly w oczy. Bo wiedział, że znajdzie w nich
zrozumienie. Nikt lepiej niż ona nie mógł pojąć ogromu jego samotności.
Gdyby zbrodnia Chadwicka była meteorytem, który trafił w Norwood, siejąc
zniszczenie i zostawiając po sobie wielki krater, Ellis i Holly znajdowaliby
się na jego dwóch przeciwnych krawędziach. Nie było dwojga ludzi w
mieście, którzy w obliczu tej tragedii różniliby się bardziej niż oni.
A jednak ból, który niszczył ich oboje, był tak podobny, że siedząc na
zimnych schodach pod niesprawiedliwie pięknie rozgwieżdżonym niebem,
wcale nie czuli się sobie odlegli. Wręcz przeciwnie, odczuwali bliskość
spowodowaną zrozumieniem. Czymś, czego żadne z nich nie zaznało od
pierwszego marca.
Po raz pierwszy od tego dnia nie czuli się tak okrutnie samotni, nawet jeśli
tylko przez krótką chwilę. I chociaż może to tak naprawdę nie znaczyło nic,
dla nich znaczyło wszystko.
— Opowiedz mi o tamtym dniu — poprosiła, znajdując w sobie odwagę,
której zabrakło jej podczas ich poprzedniej rozmowy. — Muszę wiedzieć, co
dokładnie się wydarzyło. Co zrobił — dodała i jednocześnie miała pewność,
że nie jest na to gotowa.
— Nie wszystko pamiętam — wyznał, spuszczając wzrok. — Ale w
porządku. Jeśli najpierw odpowiesz na jedno moje pytanie — zaproponował,
a kiedy skinęła głową, zgadzając się, zapytał: — Naprawdę nie wiedziałaś? I
wiem, że nie znałaś jego planu, ale czy nawet teraz możesz z całą pewnością
powiedzieć, że nie było żadnych znaków, których wtedy nie dostrzegłaś, a
które mogłyby sugerować, że dzieje się coś złego?
Holly otworzyła usta, żeby powiedzieć „nie”, ale ta odpowiedź nie wydawała
się wystarczająca w zamian za to, o co prosiła Ellisa.
Poza tym nie byłaby wtedy całkiem szczera. Do tego momentu odegrała w
głowie chyba każdy wspólnie spędzony moment, o całe tygodnie wstecz, i to
niejeden raz. I znała odpowiedź, po prostu wcześniej bała się przyznać nawet
przed sobą.
— Te ostatnie tygodnie przed… — zaczęła powoli, układając sobie w głowie
kolejne słowa. — Częściej niż zwykle nie miał dla mnie czasu. Znikał z
Norwood i mówił, że dostaje zadania od ojca, bo Devon chciał, żeby nauczył
się czegoś o firmie, zobaczył, czy to coś, co chciałby robić, zanim zdecyduje
o studiach. Więcej też palił, a przecież Chad sięgał po papierosy tylko, kiedy
był zdenerwowany. Wtedy myślałam, że chodzi o pracę z ojcem, wiesz, jak
często mieli napięte stosunki, ale teraz… — Urwała. Nie była w stanie
wyznać na głos podejrzenia, że denerwował się tym, co zamierzał zrobić. — I
częściej mówił, że mnie kocha. Tylko tyle.
Ty i ja, Stokrotko. Tylko to jest prawdziwe. I tylko to się liczy — jak na
zawołanie usłyszała w głowie jego głos, kiedy w ich ostatnich wspólnych
tygodniach powtarzał jej te słowa za każdym razem, gdy się widzieli. Jakby
chciał, żeby pamiętała o nich nawet po tym, co zrobi. Jakby miały w tej
sytuacji szczególne znaczenie.
Ellis milczał przez chwilę, zastanawiając się nad jej wyznaniem. Odezwał się
dopiero, gdy Holly zaczynała już sądzić, że nie dotrzyma swojej części
umowy.
— Dzień wcześniej, późnym wieczorem, napisał do nas wszystkich
wiadomość z prośbą, żebyśmy chwilę przed pierwszą lekcją spotkali się w
szatni koszykarzy, bo ma nam coś do powiedzenia — zaczął, z widocznym
trudem wracając do tego dnia. — Trochę to było dziwne, nie chciał
powiedzieć, o co chodzi, ale posłuchaliśmy, bo to przecież Chad. —
Wypuścił drżący oddech, przymykając na chwilę oczy, gdy walczył z
targającymi nim wspomnieniami. — Maddie przyszła ostatnia, spóźniła się,
bo wcześniej miała trening. Kiedy już byliśmy wszyscy, zamknął drzwi od
środka i wyjął broń.
— Co było dalej?
— Próbowaliśmy z nim rozmawiać. Mierzył do nas z pistoletu, ale to wciąż
był nasz najlepszy przyjaciel. O cokolwiek chodziło, mogliśmy wyjść z tego
razem, jak zawsze.
Poszliby za nim w ogień i Holly nawet nie udawała, że potrafi sobie
wyobrazić, jak się czuli z myślą, że chłopak, którego znają całe życie, stał się
dla nich zagrożeniem.
— Ash zginęła pierwsza. Wiesz, jaka była. Jeśli ktokolwiek potrafiłby
przemówić mu do rozsądku, to ona. Zrobiła krok w jego stronę, jeden krok. A
on do niej strzelił i zaczęło się piekło. Maddie próbowała podbiec do Ashley,
ale jej nie pozwoliłem. Pamiętam… — Zawahał się. — Pamiętam, że
trzymałem ją mocno, a ona płakała i próbowała się wyrwać. Topper rzucił się
na Chada, próbując odebrać mu broń. Zginął zaraz po Ash. Potem Chad
wymierzył do nas, a ja odepchnąłem od siebie Mads i… nie wiem, co działo
się dalej. Pamiętam ból, który przyćmił wszystko, i krzyk Maddie.
Obudziłem się w szpitalu po operacji.
— Dlaczego nie dokończył tego, co zaczął? — odważyła się zadać pytanie,
które najbardziej ją gnębiło. — Nic go nie powstrzymywało.
— Gdy ludzie na korytarzu usłyszeli strzały, zaczęli krzyczeć i wybuchła
panika. Włączono alarm, ktoś chyba próbował otworzyć drzwi od szatni i…
Nie wiem, myślę, że wtedy spanikował. Ojciec mówi, że wiedział, że nie ma
więcej czasu, i jeśli nie chciał być zatrzymany, musiał wybrać. On albo
Maddie.
W miarę jak mówił, do Holly zaczynała docierać realność tego wszystkiego.
Wcześniej ciągle jeszcze nie do końca wierzyła, że to się wydarzyło
naprawdę i że Chad był tym, kogo widzieli w nim mieszkańcy. Uparcie
tkwiła w niej żałośnie naiwna iskierka nadziei, która teraz stopniowo gasła z
każdym kolejnym słowem Ellisa.
— Jest jednak coś, co nie daje mi spokoju — przyznał. — Był taki…
przestraszony. Trząsł się i wyglądał, jakby… jakby wcale nie chciał tego
zrobić. — Kolejne zająknięcia dowodziły, jak trudno było mu to przyznać.
Jak bardzo próbował widzieć w Chadzie kogoś poza potworem, który odebrał
mu wszystko. — Ciągle powtarzał, że nie ma innego wyjścia, że… —
Spojrzał na Holly i tym razem zawahał się z zupełnie innego powodu. — Że
musi zrobić to dla ciebie.
Chłód, jaki poczuła, nie miał nic wspólnego z temperaturą powietrza. Miała
wrażenie, że robi jej się słabo. Pomyślała o tej nieszczęsnej karteczce, którą
wtedy znalazła. Chciała wrócić po nią do domu i podrzeć ją na małe
kawałeczki.
— To wyjaśnia, dlaczego przesłuchiwali mnie, jakbym była jego
wspólniczką. — Nie miała pojęcia, co innego mogłaby powiedzieć.
— Policja o tym nie wiedziała — zaprzeczył Ellis, zaskakując ją. — Nadal
nie wie. Maddie zeznawała jako pierwsza, kiedy mnie jeszcze operowali, i to
ona uznała, że lepiej zachować to w tajemnicy. Ja tylko zrobiłem to, o co
prosiła.
— Dlaczego?
— Żeby cię chronić. — W jego słowach nie było nawet cienia niepewności.
— Ta informacja niewiele zmieniała, a gdyby ludzie się dowiedzieli, byłoby
tylko gorzej. Maddie musiała o tym wiedzieć.
Przez kilka długich sekund Holly jedynie patrzyła na Ellisa, z trudem
przyjmując do wiadomości, że Madeline zrobiła to dla niej. Ta sama
dziewczyna, która kilka dni później groziła jej policją, jeśli jeszcze raz się do
niej zbliży.
— Powiedziała mi, że nigdy nie byłam jedną z was. — Podzieliła się tym z
Ellisem, bo w jej głowie toczyła się walka o pogodzenie dwóch tak różnych
wersji Maddie. — Powiedziała, że jedynie udawaliście ze względu na Chada,
ale nigdy tak naprawdę nie należałam do grupy. To prawda?
— Nie byłaś jedną z nas — przyznał, jednak bez jadu, z jakim powiedziała
jej to była przyjaciółka. — Bo byłaś kimś lepszym niż my, nie byłaś zepsuta,
jak my byliśmy. — W ciemności odnalazł jej spojrzenie. — Byłaś dokładnie
tym, kogo potrzebowaliśmy.
Rozdział 14
Kolejne dni były zadziwiająco spokojne. Konflikt z matką rozwiązał się
dokładnie tak samo jak zawsze — ignorowały się wzajemnie za każdym
razem, gdy się widywały. Obie nie miały zamiaru przepraszać, ale cisza
była chwilowym zawieszeniem broni. W obecnej sytuacji żadna z nich
nie mogła liczyć na nic lepszego.
Holly nie była na tyle naiwna, by wierzyć, że ten spokój potrwa długo,
zarówno jeśli chodziło o Samanthę, jak i wszystko inne, ale musiała
przyznać, że po rozmowie z Ellisem było jej lżej. Nie lepiej, bo to byłoby
zbyt wielkie wyolbrzymienie tego, co czuła, jednak ciężar na jej barkach
przygniatał ją odrobinę mniej. Niewiele, ale wystarczająco, by mogła to
docenić.
— Cześć. — Ellis przywitał się zdawkowo.
Holly obserwowała go, jak niezdarnie zajmuje swoje miejsce przy ich
standardowym stoliku w stołówce — na skos od niej, gdzie normalnie miałby
Maddie po swojej lewej, Ashley po prawej i Chada naprzeciwko. Teraz
wszystkie krzesła, poza tym, które zajmowała Holly, były puste. Nikt z
uczniów nie miał zamiaru tam siadać. Przez pierwsze tygodnie Holly jadła
całkiem sama i dzielnie znosiła oskarżycielskie spojrzenia innych. Z jakiegoś
powodu postanowili dodać to, że nadal wybierała stolik Plejad i miejsce obok
tego przypisanego Chadwickowi, do długiej listy jej przewinień. I za to
również ją znienawidzili.
Aż trzy dni temu do stolika przysiadł się Ellis i Holly mogła przysiąc, że
przynajmniej połowa uczniów w stołówce wstrzymała oddech na ten widok.
Włącznie z nią samą.
Widzieli się zaledwie kilka godzin wcześniej. Rozstali się niedługo przed
świtem i kiedy wymieniali spojrzenia w geście powitania, Holly widziała pod
jego oczami takie same sińce z niewyspania, jakie napotkała, patrząc rankiem
w lustro. Tylko to kazało jej wierzyć, że miniona noc wydarzyła się
naprawdę.
Bo w obecności tych wszystkich ludzi znowu znaleźli się na dwóch
przeciwnych krańcach przepaści. Tak jakby światło dnia i wścibskie
spojrzenia zacierały podobieństwa widoczne pod osłoną nocy, kiedy byli
sami.
— Cześć — wydusiła z siebie w końcu. Po trzech dniach z rzędu pojawienie
się Ellisa nie powinno jej już szokować, a jednak za każdym razem
wywoływało to samo zdziwienie. Nie rozumiała, dlaczego to robił, ale nie
pytała. Poza krótkim powitaniem w ogóle ze sobą nie rozmawiali.
I jak na zawołanie Ellis postanowił złamać tę zasadę.
— Żarcie jest dzisiaj okropne — rzucił niezobowiązująco, nawet nie
spoglądając w jej stronę.
Holly zauważyła, że tego samego tonu użył, gdy spotkali się wtedy pod
podstawówką. Jego głos brzmiał jak luźna propozycja — nawiązywał
kontakt, ale dawał jej swobodę decyzji, co z nim dalej zrobić.
Mogła go zignorować, jeśli chciała, ale prawda była taka, że desperacko
pragnęła kontaktu z drugim człowiekiem. Perspektywa rozmowy była zbyt
kusząca, by mogła się oprzeć.
— Dlaczego tu jesteś?
— Żeby zdobyć niezbędną edukację i stać się w pełni wartościowym
obywatelem naszego społeczeństwa — odparł bez mrugnięcia okiem. —
Czyż nie po to wszyscy chodzimy do szkoły?
Dobrze, że Chad nie odebrał mu przynajmniej ciętego humoru — pomyślała i
niemal od razu znienawidziła się za tę myśl. Brzmiała tak oskarżająco wobec
Chada. Niebezpiecznie przypominała pierwszy mały krok do pogodzenia się
z tym, że to była jego wina.
— Wiesz, że nie o to mi chodzi. — Pokręciła głową, przy okazji rozglądając
się wokół. Tak jak podejrzewała, większość osób w zasięgu wzroku nawet
nie próbowała ukryć, że się na nich gapi. — Dlaczego ze wszystkich miejsc
w stołówce wybierasz akurat to?
W przeciwieństwie do niej miał jeszcze innych przyjaciół w szkole. Bez
trudu znalazłby sobie towarzystwo do zjedzenia lunchu. Prawdopodobnie
nawet siedzenie samemu byłoby dla niego lepszym wyborem niż stolik, przy
którym każdego dnia siadał ze swoim niedoszłym zabójcą.
— Odpowiem na twoje pytanie — błysk przebiegłości w zielonych oczach
sugerował, że to nie wszystko — jeśli ty odpowiesz na moje. Sprawiedliwy
układ.
— W porządku. Ty pierwszy.
— Siadam tutaj, bo kurczowo trzymam się złudzenia, że gdzieś należę. Że
mam swoje miejsce. — Światło w jego spojrzeniu zgasło, jakby ktoś
zdmuchnął świeczkę. — Nie jestem już chłopakiem Maddie, więc nie ma dla
mnie miejsca przy jej boku, nie ma już Plejad, więc nie jestem częścią
najpopularniejszej paczki w szkole, moja kariera legła w gruzach, więc nie
należę już do drużyny pływackiej. I chociaż drużyna wciąż traktowałaby
mnie jak jednego z nich, to nie chcę ich współczucia. Zresztą jak bym tam
wyglądał? Kaleka pośród sportowców.
Wzruszył ramionami, ale w przeciwieństwie do Holly pominął kilka ważnych
lekcji udawania obojętności oferowanych przez Chadwicka. Nie dosięgała
jego oczu, a ponieważ nie odwrócił wzroku, dziewczyna widziała w nich ból
tak palący, że podkładał ogień do jej własnego.
— Co spisujesz? — zadał swoje pytanie, wskazując głową na notatnik, który
trzymała przyciśnięty do piersi. — Za każdym razem podczas lunchu coś w
nim piszesz i może jestem wścibski, ale czasami masz przy tym minę, jakby
to, co robisz, sprawiało ci ból.
Nawet nie zdawała sobie sprawy, że jej emocje są widoczne podczas pisania.
Nie była też pewna, jak ma się czuć z tym, że przez ostatnie dni Ellis tak
uważnie ją obserwował.
Właściwie nie pisała wyłącznie podczas tej jednej przerwy, ale znacznie
częściej, bo notatnik stał się jej ucieczką od szkolnej rzeczywistości. Rzadziej
zwracała uwagę na otoczenie, a ono odwdzięczało się tym samym. Z jakiegoś
powodu, kiedy pisała, mniej osób ją zaczepiało.
Chciałaby jedynie, żeby odpowiedź na pytanie Ellisa była inna.
— Moje wspomnienia z Chadem — przyznała, ignorując okropne uczucie
wstydu. — Żeby nie zapomnieć. Rzeczy, które razem robiliśmy, miejsca, w
których byliśmy. Wszystko, co ważne.
— Po co? — dociekał, jednak nie robił tego w sposób oceniający. Był
jedynie ciekawy, dlaczego ona dobrowolnie skazuje się na ciągłe
rozdrapywanie ran, zamiast pozwolić im się zagoić.
Holly podała mu już powód, a skoro mimo tego zadał pytanie, musiał
przeczuwać, że było ich więcej. Jednak ten był jedyny, jakim mogła się z nim
podzielić.
— To już kolejne pytanie — zauważyła o ton ostrzej, niż zamierzała. — A
miało być jedno.
— Następna runda? — Nie wydawał się w żaden sposób urażony jej postawą.
— Nie, dzięki. — Bez trudu mogłaby znaleźć pytanie, które chciałaby mu
zadać, jednak w tej sytuacji musiała odpuścić. Wiedziała, że nie jest w stanie
udzielić mu szczerej odpowiedzi na jego.
Nie sądziła, by kiedykolwiek była gotowa przyznać na głos, że spisuje na
kartkach ostatnie piętnaście miesięcy swojego życia, bo wierzy, że gdzieś
między tymi wspomnieniami znajduje się wyjaśnienie, dlaczego Chad chciał
odebrać życie chłopakowi, na którego właśnie patrzyła.
To był strzał w ciemno, a jednocześnie najcelniejszy, na jaki mogła się
zdobyć. Obie znalezione do tej pory wiadomości Chad zostawił w miejscach,
które były ważne dla nich obojga. Jeśli miała rację i pójdzie dalej tym
tropem, znalezienie kolejnych wiadomości powinno być łatwe.
O ile przywrócenie do życia najpiękniejszych chwil, jakie było jej dane
przeżyć, ze świadomością, że żadna ich ilość nie przywróci do życia
chłopaka, który jej te chwile podarował, można było uznać za łatwe.
***
Holly od razu wiedziała, że widok czekającej na nią Maddie nie wróży
nic dobrego.
— Nie zdawałam sobie sprawy z twojego upodobania. — Madeline posłała
jej swój typowy szyderczy uśmiech w geście powitania. Opierała się plecami
o czerwony metal, blokując Holly dostęp do szafki. — Chociaż mogłam to
przewidzieć. No wiesz, skoro nigdy nie przeszkadzała ci moja przeszłość z
Chadem.
Holly miała ochotę rzucić się jej do gardła za sam ten komentarz. Madeline
uwielbiała szczycić się tym, że to z nią Chad zdradził swoją ówczesną
dziewczynę — jedyną, jaką miał do czasu Holly. Nie chodziło o to, że żywiła
do niego jakiekolwiek uczucia, ale o pokazanie własnej wyższości nad
wszystkimi wzdychającymi do chłopaka uczennicami South Stanly.
A kiedy jego drugi związek wyszedł na jaw i historia Maddie przestała robić
na kimkolwiek wrażenie, zaczęła używać jej po to, by pastwić się nad Holly.
Nawet kiedy już zostały przyjaciółkami, nie pozwalała jej zapomnieć, że bez
względu na to, jak ważna jest dla Chada, to ona miała go pierwsza.
Ta świadomość była wystarczająco silna, by zniszczyć zarówno ich związek,
jak i samą Holly. Gdyby tylko dziewczyna nie znała prawdy.
— Nie zdawałam sobie sprawy, że Ellis w ogóle cię jeszcze obchodzi —
odpowiedziała, siląc się na spokój. Znała metody byłej przyjaciółki na tyle
dobrze, by wiedzieć, że brak reakcji na jej okrucieństwo był najlepszą
reakcją. — Skoro już musisz pluć jadem, możesz chociaż robić to dwa metry
dalej? — Albo najlepiej dwadzieścia. — Chciałabym włożyć książki do
szafki.
Brunetka prychnęła z irytacją, ale ku zdziwieniu Holly posłuchała i odsunęła
się na bok. Na tym jednak szczęście się kończyło, bo nie wyglądało na to, by
Maddie miała zamiar odejść.
— Powiedz… — zagadnęła pogodnie i ten nagły przypływ dobrego humoru
mógł wynikać tylko z nowego pomysłu na bycie suką. — Zamierzasz
pieprzyć się teraz ze wszystkimi, z którymi byłam? Bo wiesz, mogę zrobić ci
listę, ale muszę wiedzieć, czy interesują cię tylko faceci, czy dziewczyny też
powinnam na niej umieścić.
— Wątpię, żebyś znalazła czas na spisanie ich wszystkich, bo nie oszukujmy
się, to będzie bardzo długa lista, a odniosłam wrażenie, że jesteś ostatnio
strasznie zajęta. — Holly zatrzasnęła drzwiczki, spoglądając na wyższą od
niej dziewczynę z perfekcyjnym opanowaniem. — Zbyt zajęta, żeby na
przykład znaleźć czas dla chłopaka, który był przy tobie zawsze, kiedy tylko
tego potrzebowałaś.
Nawet nie podejrzewała, jak bardzo wściekła jest na Madeline za to, co
zrobiła Ellisowi. To, że porzuciła ją, Holly była jeszcze w stanie zrozumieć,
ale Ellis nie zasługiwał na to, jak go potraktowała. Nie po tym, jak się dla niej
poświęcił.
Przez ułamek sekundy Maddie wydawała się zdziwiona, być może nawet
zraniona, jakby krytyka ze strony Holly miała dla niej znaczenie. Jednak
mrugnięcie oka później była już gotowa walczyć dalej.
— Tak właśnie ci powiedział? — Uniosła brew w kpiącym geście, sugerując,
że Holly jest w błędzie.
— A co? Miałaś jakiś inny powód, żeby z nim zerwać, niż własny egoizm?
Chłopak chodzący o kulach źle prezentuje się u boku tancerki? — O ile
opanowanie i udawana obojętność były naukami Chada, o tyle umiejętność
uderzania tam, gdzie zaboli najbardziej, pochodziła od samej Maddie. Holly
nie korzystała z niej często, niemniej opanowała ją do zadziwiającej
perfekcji. — Uratował ci życie, a ty w podziękowaniu wyrzuciłaś go do
kosza jak zepsutą zabawkę. To okrutne, nawet jak na ciebie.
— O niczym nie masz pojęcia — wyszeptała. Gdyby odezwała się choćby o
ton głośniej, Holly byłaby w stanie usłyszeć, jak blisko płaczu nagle się
znalazła.
Rzeczywiście nie miała i prawdopodobnie w tym momencie powinna odejść,
ale podłość cechowała się tym, że trudno było utrzymać ją w wyznaczonych
granicach.
— Może nie — przyznała z nikłym, niebezpiecznym uśmiechem. — A może
wiem więcej, niż ci się wydaje.
Parszywe kłamstwo, które miało równie parszywy cel — zasiać ziarenko
niepokoju. Bo niechęć Maddie do udzielenia odpowiedzi na temat tego, co
się wydarzyło, nasuwała myśl, że dziewczyna coś ukrywa, i cokolwiek to
było, Holly zamierzała się tego dowiedzieć.
— Trzymaj się z daleka od Ellisa, dobrze ci radzę.
— Bo co? — prychnęła pogardliwie, czując coś na kształt rozbawienia na
myśl, że Maddie naprawdę wierzyła, że po wszystkim, co Holly przeszła, jej
groźby mogły wywrzeć na nią jakiś wpływ.
Nie doczekawszy się reakcji z jej strony, powolnym krokiem ruszyła w
stronę wyjścia. Madeline złapała ją za łokieć w ostatniej chwili przed tym,
zanim znalazła się poza zasięgiem jej rąk.
— Nieważne, co zrobisz — syknęła ostrzegawczo. — On i tak zawsze będzie
mój.
Dawna Holly przyznałaby całkowicie szczerze, że nie ma najmniejszego
zamiaru zbliżyć się w ten sposób do Ellisa czy kogokolwiek innego. Część tej
dziewczyny, która wciąż jeszcze w niej była, czuła obrzydzenie na słowa,
jakie miały zaraz paść.
Jednak ta część była już zbyt nikła, by miała rzeczywiste znaczenie i mogła
powstrzymać Holly.
— Zabawne. — Posłała Maddie nieszczery uśmiech, odwracając głowę
jedynie na tyle, by była przyjaciółka mogła dostrzec ukrytą w nim groźbę. —
Dokładnie to samo mówiłaś o Chadwicku. I obie wiemy, jak to się skończyło.
***
Obcy samochód zaparkowany na podjeździe przed domem był kolejnym
tego dnia widokiem, który nie napawał Holly entuzjazmem. Podobnie
jak to, że matka również była w domu.
Kiedyś byli typem rodziny z dużą ilością krewnych, jednak większość z nich
pochodziła od strony Rogera, który miał piątkę rodzeństwa mieszkającą w
tym samym stanie co oni. Samantha miała tylko starszego brata, który
mieszkał w Oregonie i nie przepadał za swoją siostrą. Holly rozumiała go
lepiej, niż mógłby sobie wyobrażać.
Jednak to oznaczało, że ktokolwiek znajdował się właśnie w środku, nie
należał do rodziny, a Holly nie potrafiła znaleźć powodu, dla którego ktoś
obcy miałby ich odwiedzić.
Ze sporą dozą niepewności weszła do podejrzanie cichego domu. Z żadnego
kierunku nie dobiegały odgłosy rozmowy, jednak Holly instynktownie
skierowała się do salonu.
Poznała go, jeszcze zanim odwrócił głowę w jej kierunku, witając ją
uśmiechem, który tak dobrze znała. Odziedziczyła po nim ten uśmiech —
jasny i ciepły jak słońce wiosną. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek
jeszcze zobaczy tatę w tym domu po tym, jak wyszedł z niego pierwszego
stycznia zeszłego roku.
Samantha się nie uśmiechała. Przeciwnie, spoglądała na córkę wzrokiem
chłodnym jak zima na biegunie północnym, jakby to, że musi oddychać tym
samym powietrzem co jej były mąż, było wyłącznie winą Holly.
— To nie ja go zaprosiłam. — Holly wolała od razu to zaznaczyć, bo w
innym wypadku nie mogła być pewna, że mama nie postanowi wyrzucić jej z
domu razem z ojcem.
— Wiem — oznajmiła krótko Samantha przez zaciśnięte zęby. — Ja to
zrobiłam.
Roger wstał niepewnie i zwrócił się w stronę córki. Przez głowę Holly
przemknęła myśl, że był to bardzo głupi ruch — odwracać się plecami do
śmiertelnego zagrożenia. Samantha wyglądała, jakby była gotowa w każdej
chwili się na niego rzucić.
— Cześć, córeczko.
Minęło wiele miesięcy, odkąd ostatni raz się widzieli, i chociaż Holly wciąż
miała mu wiele rzeczy do zarzucenia, nie była w stanie przypomnieć sobie
chociaż jednej z nich, gdy mówił do niej „córeczko”.
Kiedy podeszła, by go uściskać, nad ramieniem Rogera napotkała wzrok
mamy. Była przekonana, że w tamtej chwili byłby w stanie zmrozić ocean.
Samantha nigdy nie przyznałaby tego głośno, ale Holly wiedziała, że matka
znienawidziła ją za to, że wybaczyła tacie. Olivia była idealną córką, która
nie chciała mieć z nim nic wspólnego po tym, jak je zostawił, i obie nie
potrafiły zapomnieć Holly tej zdrady. Nie rozumiały, z jakiego powodu nie
stoi po ich stronie.
— Dlaczego tu jesteś? — zapytała w końcu, skacząc wzrokiem pomiędzy
dorosłymi.
Roger pozostawił odpowiedź na to pytanie swojej byłej żonie.
— Holly, uznałam, że przyda ci się kilka dni z dala od Norwood. Wyjedziesz
z ojcem.
Skoro tak bardzo go kochasz — zawisło niewypowiedziane na końcu zdania.
— A co ze szkołą?
— Wrócisz w niedzielę, a jeśli nie, to zadzwonię do szkoły, że jesteś chora.
Zadziwiające było to, jak bardzo Samantha chciała się pozbyć córki z domu.
Być może słowa Holly z poprzedniej kłótni zabolały ją bardziej, niż
dziewczyna początkowo myślała.
— Nie sądzisz, że odrobinę za bardzo rządzisz się moim życiem? — Była
zbyt przyzwyczajona do niezgadzania się z mamą, by teraz tak po prostu
przytaknąć decyzjom, których podjęcie nie należało do tej kobiety.
— Rozmawiałyśmy już na ten temat — odparła jedynie, nawiązując do
kłótni, podczas której dała Holly do zrozumienia, że ma zamiar zacząć
bardziej angażować się w jej życie. — Moje zdanie pozostało niezmienne.
— Moje również. — Jeśli Samantha naprawdę uważała, że ma do tego
jakiekolwiek prawo, była w błędzie i Holly z wielką przyjemnością jej to
jeszcze raz udowodni.
Jednak nie teraz. Na razie zamierzała iść do swojego pokoju i się spakować,
odpuszczając dalszą dyskusję.
Dla jej mamy i tak nie było gorszej kary niż pozostawienie jej
w towarzystwie najbardziej znienawidzonej przez nią osoby.
***
Kiedy Holly miała trzynaście lat, jedna z sióstr taty, ciotka Candice, na
urodzinach babci powiedziała jej:
— Holly, ptaszyno, musisz zawsze pamiętać o jednym. — Zrobiła przerwę na
uniesienie do ust kieliszka ze swoim ulubionym czerwonym winem. — Kiedy
tylko mężczyzna zacznie patrzeć na ciebie z choćby odrobinę mniejszym
blaskiem w oczach, niż jakbyś była jego pierwszym promieniem wiosennego
słońca po długich miesiącach srogiej zimy, musisz uciekać.
— Dlaczego? — zapytała, bo po raz pierwszy tego wieczora rozmowa
popijających alkohol kobiet wydała jej się interesująca. Była w tym dziwnym
wieku, kiedy nie pasowała już do towarzystwa młodszych kuzynów
w sąsiednim pokoju, z którymi bawiła się jej dziewięcioletnia siostra, ale
jeszcze nie do końca należała do grona dorosłych siedzących przy stole.
Nie wydawało się jednak, żeby Candice uważała, że jej bratanica jest za
młoda na przekazanie jej lekcji, którą uznała za najważniejszą w życiu:
— Bo to pierwszy znak, że ten mężczyzna prędzej czy później złamie ci serce.
Ale nie zdąży, jeśli zrobisz to za niego. I tak będziesz cierpieć, ale
przynajmniej z podniesioną głową. — Upiła kolejny łyk, a złote bransoletki
na jej nadgarstkach zagrzechotały dźwięcznie. — A jedynym, co kobietę może
zranić bardziej od złamanego serca, jest zszargana duma.
Samantha skomentowała to wtedy nieco wyniosłym prychnięciem, zapytała,
co niby Candice może wiedzieć o prawdziwej miłości, i stanowczo zakazała
wciskania podobnych frazesów Holly.
Być może sceptycyzm matki był uzasadniony, bo ciocia miała wtedy za sobą
już trzy rozwody, podczas gdy ona sama wciąż była ze swoją młodocianą
miłością, trzynaście lat po ślubie i z dwójką dzieci, ale mimo to Holly
zapamiętała radę ciotki.
Była naiwną nastolatką z głową wypchaną miłosnymi historiami z książek i
filmów. Słowa kobiety zapadły jej w pamięć ze względu na to, że brzmiały
romantycznie. Dopiero kiedy ponad trzy lata później siedziała w salonie obok
swojej młodszej siostry, a rodzice z poważnymi minami oznajmili im, że się
rozwodzą, zrozumiała, że ciotka miała rację.
Bo tata od dawna nie widział w mamie promyka słońca. Gdyby Holly miała
trzymać się podobnych porównań, powiedziałaby, że patrzył na nią, jakby
była co najwyżej żarówką. Czymś, co można zgasić lub zapalić na zawołanie,
czymś, do czego jest się tak przyzwyczajonym, że obecność tego nie wzbudza
już żadnych emocji.
Zaskoczył ją jej własny brak zdziwienia na informację, która zmieniała jej
życie. Przez krótką chwilę poczuła nawet ulgę, że to koniec. Bo ten zbliżał się
od dawna, Holly zwyczajnie nie potrafiła przypasować objawów do choroby.
Przez czystą naiwność wzięła nowotwór za zwykłe przeziębienie.
Wszystkie te wymiany zdań podczas zmywania po kolacji, które zmieniały się
w szeptane kłótnie: „Ciszej, bo dziewczynki usłyszą”. Te nagłe delegacje taty,
który nigdy wcześniej nie wyjeżdżał służbowo, i płacz mamy, która nigdy nie
płakała. Te dni, które spędzali w domu razem, a atmosfera była nie do
zniesienia, zmuszając Holly do ucieczki.
Wiedziała, że rodzicom gorzej się układa, ale łudziła się, że potrzebują tylko
trochę czasu, żeby to naprawić. Jednak rzeczywistość nie miała litości dla
naiwnych.
— Kiedy się wyprowadzasz? — Usłyszała swój własny głos. Był zadziwiająco
spokojny.
— Jeszcze dzisiaj — odpowiedziała Samantha za niego, jasno dając do
zrozumienia, że nie zamierza spędzić z nim pod jednym dachem ani dnia
więcej.
Roger był zaskoczony, ale miał w sobie wystarczająco przyzwoitości, żeby nie
protestować, chociaż był noworoczny wieczór, a on nie miał gdzie się
podziać.
— Mamy dom niedaleko Wilmington — poinformował córki i Holly najpierw
zarejestrowała informację, że Wilmington jest położone na wybrzeżu,
praktycznie na drugim końcu stanu.
Dopiero później skupiła się na znaczeniu słowa „my”, które choć nie zostało
powiedziane wprost, brzmiało wyraźnie pomiędzy jego słowami.
To nie było to samo „my”, którego jej ojciec używał przez niespełna
siedemnaście lat. Wtedy „my” oznaczało rodzinę — jego żonę i córki. Teraz
było skrótem od „ja i moja kochanka” albo „ja i kobieta, dla której was
zostawiam”. Holly czuła się z tą świadomością tak, jakby tata własnoręcznie
wymierzył jej policzek.
Dotarło do niej, że planował to od dawna. Musiał, bo nie miał aż tylu
pieniędzy, żeby z dnia na dzień pozwolić sobie na kupno domu. Może nawet
wziął za ich plecami kredyt.
Ile razy siedział z nimi przy stole podczas posiłków, wiedząc, że niedługo
będzie jadał w domu, który kupił wraz ze swoją kochanką? Ile razy podwoził
Holly do szkoły i życzył miłego dnia z myślą, że to jeden z ostatnich w życiu,
kiedy to robi?
Było jej niedobrze i wiedziała, że nie wytrzyma w domu ani chwili dłużej,
dopóki on tam będzie. I chociaż zostawienie w tej sytuacji mamy i młodszej
siostry było najbardziej egoistyczną rzeczą, jaką dotychczas zrobiła,
podniosła się z kanapy i powiedziała:
— Wrócę, dopiero kiedy się stąd wyniesiesz. — Nie zamierzała siedzieć w
swoim pokoju ze świadomością, że na drugim końcu korytarza jej tata pakuje
walizki, żeby ją zostawić. — Nie chcę cię więcej widzieć.
Nikt jej nie zatrzymał, gdy wyszła z salonu i ruszyła do drzwi, gdy po drodze
pospiesznie zakładała buty i chwytała kurtkę z wieszaka. Nikt nie wybiegł za
nią, gdy wyszła w styczniową noc całkiem sama, nie mając nikogo, do kogo
mogłaby pójść.
Łzy nie chciały jeszcze płynąć, jednak Holly była za to wdzięczna. Przy
temperaturze panującej na zewnątrz mogłyby zamarznąć jej na policzkach.
Jako pierwsza przez zasłonę obojętności przedarła się panika. Był Nowy Rok,
wszystko w Norwood było zamknięte i wątpiła, by nawet boczne drzwi domu
kultury zostawiono do jej dyspozycji. Dawniej bez wahania zadzwoniłaby do
Jasmine, ale od ponad roku przyjaciółka nie odpowiedziała na żadną z
miliona jej wiadomości, nie pozostawiając złudzeń — nie chciała mieć z
Holly do czynienia.
Długo biła się z myślami i dopiero gdy już była całkiem przemarznięta,
zaakceptowała fakt, że jest tylko jedna osoba, do której może zadzwonić, jeśli
nie chce spędzić następnych kilku godzin na ławce w parku.
Kolejne minuty upłynęły na wpatrywaniu się w nazwę kontaktu i desperackiej
próbie znalezienia innego wyjścia, jednak takiego nie było. W innych
okolicznościach być może doceniłaby ironię faktu, że Chadwick Myers stał
się jej ostatnią deską ratunku.
Podczas ich poprzedniej rozmowy, ostatniego dnia w szkole przed przerwą
świąteczną, Chad obiecał jej przysługę za to, że go uratowała. Zapewniał, że
jeśli ona także będzie kiedyś potrzebowała ratunku, może na niego liczyć.
— Czas się przekonać, ile jest warte słowo wspaniałego Chada Myersa. —
Obłoczki pary na chwilę przysłoniły jej ekran telefonu, gdy odezwała się do
siebie, szczerze nienawidząc tego, co zamierzała zrobić.
Potem skostniałymi dłońmi wcisnęła ikonkę słuchawki. Sama nie wiedziała,
czy bardziej pragnie, żeby odebrał i jej pomógł, czy żeby zignorował
połączenie i udowodnił, że jest dokładnie taki, za jakiego go miała.
Nie dostała zbyt wiele czasu na decyzję, ponieważ Chad odebrał niemal od
razu. Zupełnie jakby czekał.
Nabrała powietrza w płuca, próbując wykrzesać z siebie odwagę, żeby ubrać
upokarzającą prośbę w słowa, kiedy w słuchawce rozległ się męski, pełen
samozadowolenia głos:
— Cóż za niespodziewany telefon. Więc jednak potrzebujesz mojej pomocy,
co, Stokrotko?
Rozdział 15
— Muszę przyznać, że mnie zaskoczyłaś — rzucił Chad na powitanie,
zatrzaskując drzwi swojego samochodu. — Znaczy jasne, wiedziałem, że
prędzej czy później skorzystasz z mojej propozycji, ale obstawiałem raczej,
że wykorzystasz swoją przysługę na coś prostego, w stylu umówienia cię na
randkę z którymś z moich kolegów z drużyny albo znalezienia ci partnera
na bal zimowy. — Oparł się o bok auta, udając całkowicie zrelaksowanego,
jakby ratowanie prawie obcych dziewczyn, gdy wali im się świat, było jego
chlebem powszednim. — Mógłbym to zrobić, wiesz? Większość tych dupków
i tak wisi mi przysługę.
— W takim razie przykro mi, że cię rozczarowałam. — Nie podobało jej się
to, że patrzył na nią z góry, ale nie zdołała nakłonić skostniałego ciała do
ruchu i podniesienia się z ławki.
— Tego nie powiedziałem — zaprotestował gładko i Holly w końcu zmusiła
się do spojrzenia mu w oczy.
Nadal nie płakała, ale czasami łzy nie są potrzebne, by można było
stwierdzić, że ktoś cierpi. Czasem to właśnie ich brak najlepiej tego dowodzi.
Chad coś o tym wiedział, bo nigdy nie płakał, a zawsze cierpiał.
— Więc? Co mogę dla ciebie zrobić? — Próbował wykrzesać z siebie
odrobinę niefrasobliwego humoru, ale wyszło mu to tak sztucznie, że z trudem
powstrzymał się od dodania czegoś jeszcze, by zatuszować oczywistą
niezręczność tej sytuacji.
Holly żałowała swojej decyzji od pierwszej sekundy, gdy tylko usłyszała w
słuchawce jego głos, ale teraz to uczucie osiągnęło apogeum.
— Możesz mnie stąd zabrać? Nie mam gdzie pójść, a… — Nienawidziła
słabości we własnym głosie. Nie zapłakała nad rozpadającą się rodziną, ale
teraz była o krok od łez z upokorzenia. — Po prostu naprawdę nie chcę być
teraz w domu.
Właściwie w tym momencie mógłby pomachać jej na pożegnanie i odjechać.
Był jej winny jedną przysługę, a Holly nie powiedziała, o co chodzi, przez
telefon. Poprosiła go jedynie, żeby przyjechał. Teoretycznie spłacił swój dług,
gdy się pojawił.
Gdyby chciał być dupkiem, wytknąłby jej ten mały szczegół, wrócił do
ciepłego domu, zostawiając ją samą, i nigdy więcej nie poświęciłby uroczej
blondynce ani jednej myśli. Był do tego zdolny.
Nie przypominał sobie, żeby na jego liście noworocznych postanowień
znalazło się bycie lepszym człowiekiem, więc nie do końca rozumiał, dlaczego
w takim razie nie siedzi jeszcze w samochodzie. Próbował się nawet odbić od
boku auta, ale jego własne ciało nie chciało go słuchać.
Może chodziło o wdzięczność wobec niej — uczucie całkiem mu obce, więc
stanowiące sensowne wyjaśnienie, dlaczego nie potrafił go rozszyfrować.
Ciekawość też odgrywała swoją rolę, ale było jeszcze coś. I cokolwiek to
było, sprawiło, że podjęcie decyzji przyszło mu zadziwiająco łatwo, biorąc
pod uwagę to, co zamierzał zrobić i jak wiele ryzykował.
— Nie mogę zabrać cię do siebie — wyjaśnił, myśląc o przyjaciołach wciąż
dochodzących do formy w jego domu po sylwestrowym wieczorze. Właściwie
nie miał szczególnej ochoty do nich wracać. — Jest inne miejsce.
— Ale? — zapytała, wyczuwając jakiś haczyk.
— Dwie sprawy. Właściwie trzy — poprawił się i gdyby Holly znała go lepiej,
na podstawie samego tego zająknięcia mogłaby dostrzec, jak bardzo jest
zdenerwowany pod płaszczykiem wyluzowania. — Pierwsza jest taka, że to
pół godziny drogi od Norwood. Biorąc pod uwagę to, że już teraz jest późno,
najlepiej będzie zostać tam do jutra. Druga sprawa: miejsce jest na
kompletnym odludziu, w środku lasu. Mówię ci to po to, żebyś wiedziała, na
co się decydujesz, i nie musiała się bać, ale to od ciebie zależy, na ile jesteś w
stanie obdarzyć mnie zaufaniem.
Nie miał pojęcia, skąd wzięło się to nagłe pragnienie bycia do bólu
uczciwym, bo nawet decydując się pomóc Holly, nie musiał jej mówić tego
wszystkiego. Równie dobrze mógł po prostu zabrać ją do samochodu i liczyć,
że nie zacznie krzyczeć ze strachu, gdy zrozumie, że wywozi ją z Norwood.
Może liczył na to, że jeśli postawi sprawę jasno, dziewczyna zrezygnuje
i oboje będą mogli wrócić do domu.
— Jaka jest trzecia?
— Nikt nie może się dowiedzieć, że cię tam zabrałem.
— Żeby komuś powiedzieć, musiałabym się najpierw przyznać, że cię znam, a
chyba już dosyć jasno wyraziłam swoje zdanie w tej kwestii — wytknęła.
Może nie była w najlepszym położeniu, by to robić, ale nie mogła się
powstrzymać.
— Mówię poważnie. Nawet jeśli ktoś się kiedyś dowie, że się znamy, bez
względu w jaki sposób, wszystko na temat tego miejsca musisz zostawić dla
siebie. — Śmiertelna powaga w jego głosie prawie skłoniła Holly do
wycofania się.
Potem zawędrowała myślami do swojego domu i nawet wyobrażenie ojca
pakującego swoje rzeczy było torturą. Może była tchórzem, ale wiedziała, że
jeśli teraz tam wróci, zobaczenie na własne oczy tego, co się działo,
najzwyczajniej w świecie ją zniszczy.
To było gorsze niż nagła śmierć babci i zniknięcie Jasmine. A już na pewno
gorsze niż spędzenie nocy w towarzystwie Chada.
— Zgoda. — Podniosła się z ławki i przez krótką chwilę wydawało jej się, że
w oczach Chadwicka błyszczy coś na kształt podziwu.
***
Chad był bardzo dobrym kierowcą. Na drodze nie panował duży ruch, ale
Holly mogła to ocenić po spokoju, z jakim prowadził. Nie wiedziała,
dlaczego właściwie tak ją to zaskoczyło. Być może wnioskując po jego
sposobie bycia, spodziewała się większej brawury za kółkiem, a tymczasem
droga do tajemniczej kryjówki chłopaka okazała się całkiem przyjemna.
Byli daleko poza granicami Norwood, gdy w końcu dotarła do niej
rzeczywistość ostatnich kilku godzin i popłynęły pierwsze łzy. Wtedy też
zdecydowała się odezwać:
— Moi rodzice się rozwodzą. — Nie była pewna, czy zwraca się do Chada,
czy też zwyczajnie potrzebowała to usłyszeć, żeby uwierzyć. — Mój ojciec ma
kochankę. Kupili sobie nawet dom, żeby zacząć wspólne życie, jak już nas
zostawi. Właśnie w tej chwili pakuje swoje rzeczy. Chciałam stamtąd uciec,
żeby nie musieć patrzeć, jak odchodzi.
Chad nie oderwał wzroku od drogi. Przez chwilę wydawało się nawet, że
zwyczajnie ją zignoruje. Być może zaskoczył ich oboje, odpowiadając:
— Czasami chciałbym, żeby moi się rozwiedli.
— Dlaczego? Wyglądają na dobrze dobranych. — Nie mogła powiedzieć zbyt
wiele o Myersach ponad to, co wiedzieli wszyscy. Że są bogaci i mają władzę.
— I są — potwierdził Chad zdawkowo. — Nawet za bardzo.
Holly nie dopytywała, co miał przez to na myśli, chociaż ton jego głosu ją
dezorientował. Brzmiał, jakby to, że jego rodzice są do siebie podobni, było
ich największą wadą.
Ten temat i tak prędko zszedł na drugi plan, kiedy zauważyła, że Chad
zwalnia, by zaraz potem skręcić w ledwie widoczną leśną ścieżkę. Pewność, z
jaką to zrobił, utwierdziła ją w przekonaniu, że często pokonywał tę trasę.
Coś jest ze mną nie tak — uświadomiła sobie, gdy zagłębiali się w ciemny
las, a ona nie czuła ani odrobiny niepokoju, czy to z powodu otoczenia, czy
chłopaka siedzącego obok.
Zatrzymali się po kilkunastu minutach, a światła samochodu oświetliły mały
drewniany domek, który w żaden sposób nie odpowiadał temu, czego
oczekiwała. Na podstawie bardzo ogólnych informacji, jakie Chad jej podał,
w jej głowie zaczęło się tworzyć pewne wyobrażenie miejsca, do którego
zmierzali. Spodziewała się czegoś w rodzaju rodzinnej willi ukrytej przed
światem, a tymczasem zastała budynek, który lata świetności zdecydowanie
miał za sobą.
— Możesz poczekać w samochodzie, a ja pójdę włączyć bezpieczniki i zapalić
światła, albo iść ze mną, jak wolisz — zaoferował, powodując niezrozumiałe
uczucie ciepła rozlewające się po klatce piersiowej Holly.
Widziała, jak bardzo starał się jej nie przestraszyć, i czuła się tym faktem
dziwnie rozczulona.
— Pójdę z tobą.
Gdy wysiedli, lampka nad drzwiami wejściowymi zarejestrowała ruch i
zapaliła się, oświetlając ganek i ich sylwetki. Chad przyglądał się uważnie,
gdy Holly skanowała wzrokiem otoczenie.
— Więc o co chodzi z tym domkiem? — zapytała, obserwując z uniesioną
brwią, jak chłopak wyciąga klucz spod wycieraczki. — Przywozisz tu
zamordowane ofiary i zakopujesz w ogródku?
— Nie. Zabijam na miejscu i wyrzucam ciała do jeziora. — Wszedł do środka
jako pierwszy, zostawiając Holly w progu, gdzie padał blask z lampy nad
drzwiami.
Mogła to ocenić jedynie na podstawie dźwięków dochodzących z głębi chatki,
ale wydawało się, że Chad bez trudu porusza się w ciemności, doskonale
znając rozkład pomieszczeń. Chwilę później wnętrze zalało ciepłe światło.
— A tak serio? — dopytywała, nawet nie próbując ukryć zaintrygowania tym
miejscem.
Było skromne, zdecydowanie poniżej standardów mieszkaniowych, do jakich
Chadwick zapewne był przyzwyczajony. Niewielki salon połączony z ciasną
kuchnią i dwoje drzwi — jak sądziła, do łazienki i sypialni. Podejrzewała, że
są kawalerki większe niż to miejsce, a jednak pomimo ciasnoty i skromności
było w nim coś miłego.
— A uwierzysz, jak ci powiem, że skrycie jestem zapalonym wędkarzem i
przyjeżdżam tu, żeby oddawać się swojej największej pasji? — rzucił,
spoglądając na nią przez ramię. Kucał przed kominkiem, zajmując się
rozpaleniem ognia.
We wszystkich jego ruchach była płynność osoby wykonującej dobrze znaną
rutynę. Holly nie sądziła, by kiedykolwiek wcześniej widziała go tak
rozluźnionego. To było coś zupełnie innego niż swoboda, z jaką poruszał się
po szkolnym korytarzu, oczarowując wszystkich, i dopiero widząc go teraz,
zrozumiała różnicę.
— No pewnie. Zgaduję, że masz nawet ulubiony gatunek: piękne syrenki,
które same pchają się w twoje sieci. — To dobrze, że chłopak był do niej
zwrócony plecami. W innym wypadku widziałby, że kąciki jej ust są
niepokojąco bliskie wygięcia się w uśmiechu.
— Trafiony zatopiony. I wiesz co? — Wstał, by lepiej widzieć dziewczynę, i
zrobił celową przerwę, zanim dokończył: — Miałem dzisiaj wyjątkowo udany
połów.
Śmiech Holly nadszedł niespodziewanie i był tak piękny, że Chad mógłby
przysiąc, że poczuł go na własnej skórze. Nigdy wcześniej nie zwracał uwagi
na takie banały jak dźwięk czyjegoś śmiechu, ale ten niemal zwalił go z nóg i
nie było takiej siły, która mogłaby powstrzymać pojawienie się uśmiechu na
jego własnych ustach.
Fakt, że Holly wciąż miała oczy zaczerwienione od cichego płaczu
w samochodzie, jedynie zwiększał efekt, jaki ten moment wywarł na chłopaku.
Miała za sobą zapewne jeden z najgorszych dni w życiu, a teraz się śmiała.
Dzięki niemu. Nie miał pojęcia, dlaczego tak go to cieszyło.
— A odpowiadając na twoje pytanie: o nic nie chodzi. Wygrałem go w karty i
zrobiłem miejscem tylko dla siebie. Nikt o nim nie wie. Przynajmniej nie
wiedział do dzisiaj. — Zniknął na chwilę w sypialni i wrócił z dwoma kocami.
— A ponieważ nie miałem osiemnastu lat i to nie do końca jest zgodne z
prawem, zależy mi, żebyś zostawiła tę wiedzę dla siebie.
— Nikomu nie powiem — zapewniła, przyjmując od niego koc. Zdjęła z siebie
kurtkę i przewiesiła ją przez oparcie kanapy, zastępując miękkim materiałem.
— Wiem — zbył ją, wzruszając ramieniem. — Gdybym miał co do tego
wątpliwości, zawiózłbym cię do motelu i tam zostawił. Rozpaliłem ogień, więc
zaraz powinno zrobić się cieplej — poinformował ją, widząc, że mimo
okrycia trzęsie się z zimna.
Chad także zdjął swoją kurtkę i owinął się kocem, więc wyglądali podobnie i
tak komicznie, że Holly znowu parsknęła śmiechem, a on jej zawtórował.
— I co teraz? — Zadziwiało ją to, jak swobodnie czuje się w jego
towarzystwie i jak bardzo zależy jej, żeby utrzymać to uczucie.
— Proponuję na dobry początek znaleźć coś do jedzenia.
Ponieważ od miejsca, gdzie stała kanapa, do aneksu kuchennego było mniej
niż dziesięć kroków, Holly postanowiła usiąść możliwie jak najbliżej kominka
i obserwować poszukiwania Chada.
— Wygląda na to, że dzisiaj jest twoja szczęśliwa noc. Szef kuchni serwuje
swój specjał: chilli con carne. — W triumfalnym geście wyciągnął z szafki
puszkę z gotowym daniem.
Wyblakły koc zwisał z jego ramion jak peleryna superbohatera, do tego
chłopak miał na twarzy nietypowy dla niego prawdziwy uśmiech, przez co
wyglądał jak zupełnie inny Chad. I, o dziwo, ten chłopak budził w Holly
sympatię. Czuła się więc nieco winna, że musi zgasić jego entuzjazm.
— Jeden mały problem. Nie jem mięsa. — Posłała mu przepraszający
uśmiech, prawdopodobnie pierwszy raz czując się źle z tym, że jest
wegetarianką.
— Okej, zmiana planów. Zjemy makaron z… — Wrócił na chwilę do
przeglądania zawartości szafki z zapasami, żeby potwierdzić to, co już
wiedział. Zazwyczaj przed przyjazdem robił zakupy, ale teraz sytuacja była
zgoła inna. — Z makaronem.
Trzeci raz — pomyślał mimo woli, gdy Holly się roześmiała. Chociaż wcale
nie liczył.
— Brzmi świetnie.
Tym sposobem skończyli owinięci kocami na kanapie, jedząc nieco
rozgotowany makaron przy blasku ognia z kominka. W innej sytuacji, być
może nawet innym życiu, Holly uznałaby to za całkiem romantyczne. Teraz
było jedynie śmieszne, ale wciąż lepsze niż cokolwiek, co mogła sobie
wyobrazić po wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło.
— A więc to tak zdobywasz te wszystkie dziewczyny — skomentowała
żartobliwie, tłumiąc śmiech. — Niesamowitym talentem kulinarnym. A
sądziłam, że lecą na twój wygląd.
— Wierz mi, gdyby chodziło o zdolności w kuchni, byłbym prawiczkiem do
śmierci.
— Chciałabym zaprzeczyć, ale to prawdopodobnie najgorszy makaron, jaki
jadłam w życiu. — Zmarszczyła nos, nawijając kolejną nitkę na widelec.
Jednocześnie cała ta sytuacja była tak zabawna, że smak dania nie miał
najmniejszego znaczenia. — Więc tak, zdecydowanie masz szczęście, że
dziewczyny bardziej interesują twoje zdolności w innych pomieszczeniach —
dodała, sprawiając, że Chad zakrztusił się makaronem.
— Swoją drogą, nie ma ich wcale tak dużo — rzucił mimochodem, kiedy
odzyskał oddech. I tak jak już kilka razy wcześniej tej nocy, nie miał pojęcia,
co nim kierowało. — Większość tych weekendów, kiedy podobno wyrywam
laski w innych miastach, w rzeczywistości spędzam tutaj.
— A co z tymi z naszej szkoły? — zapytała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
— Niektóre mówią prawdę. A niektóre mają tendencję do wyolbrzymiania.
— Więc co? Cała ta reputacja bawiącego się uczuciami kobieciarza,
zmieniającego panienki jak rękawiczki, to plotki, a ty jesteś święty? —
Uniosła brew, nie do końca wierząc jego słowom.
— Sama się przekonasz, kiedy wrócimy do szkoły i będzie huczało od plotek,
jak to niby ktoś widział mnie w Nowy Rok na imprezie Bóg wie gdzie i z kim.
— Nie był urażony jej brakiem wiary, ale dałby sporo temu, kto
odpowiedziałby mu na pytanie, dlaczego, do cholery, tak bardzo chciał, żeby
Holly poznała prawdę. — A przecież jestem tu z tobą.
Już miała mu odpowiedzieć, że to jeszcze nie świadczy o jego całkowitej
niewinności, gdy jej leżący na stoliku telefon rozświetlił się, sygnalizując
nową wiadomość. „Tata” w polu nadawcy wystarczyło, by straciła dobry
humor.
— Wiesz, w szczerych rozmowach jestem prawdopodobnie jeszcze gorszy niż
w gotowaniu — zaczął niepewnie, widząc minę dziewczyny. — Ale
przynajmniej wygadanie się na pewno ci nie zaszkodzi. W przeciwieństwie do
makaronu.
Nie była tego taka pewna, bo rozmowa na ten temat mogła doprowadzić ją
do całkowitego rozklejenia się, a jeden raz, gdy Chad był świadkiem jej łez, w
zupełności wystarczył. Z drugiej strony miała silne podejrzenie, że chłopak
jest jedną z niewielu osób, które nie będą jej oceniać za to, co smuciło ją
najbardziej.
— Dzisiaj są moje urodziny — przyznała cicho. — I wiem, że to głupie, ale
najbardziej w tym wszystkim boli mnie właśnie to. Jeszcze kilka godzin temu
jedliśmy razem tort, jak rodzina. A ja nie miałam pojęcia, co tata planuje.
Rodzicom nie układało się od dawna i jakaś część mnie chyba się tego
spodziewała, ale mógł wybrać każdy inny dzień, żeby od nas odejść. Jakim
człowiekiem trzeba być, żeby rozbić córce rodzinę w jej urodziny? Czy
wytrzymanie jeszcze jednego dnia byłoby dla niego takie trudne?
— Naprawdę masz dzisiaj urodziny? — zapytał zaskoczony i Holly była mu
wdzięczna, że nie skomentował w żaden sposób reszty tego, co powiedziała.
— Pierwszego stycznia?
— Dlaczego tak cię to dziwi?
— Nie dziwi — zaprzeczył, ale był przy tym niezwykle radosny, jakby data jej
urodzin miała jakieś znaczenie. — To po prostu śmieszny zbieg okoliczności,
bo ja miałem wczoraj. Trzydziestego pierwszego grudnia.
— Naprawdę? — Teraz była jej kolej, by być zdziwioną. — Sądziłam, że są
jakoś latem. — Była niemal pewna, bo impreza urodzinowa Chadwicka
Myersa to wydarzenie, które trudno było przegapić. Cała szkoła tym żyła.
— Jak większość ludzi. — Wzruszył ramionami, jakby bardzo chciał pokazać,
że go to nie obchodzi. — W sylwestra wszyscy są skupieni tylko na witaniu
nowego roku i zapominają, że to też moje święto, więc wyprawiam je pół roku
później. Trzydziestego czerwca. Ale w rzeczywistości były wczoraj.
Holly nie do końca wiedziała, co powinna zrobić z tą informacją. Chadwick
nie wyglądał, jakby się przejmował, ale z jakiegoś powodu dziewczynie
zrobiło się go szkoda.
— Więc dzieli nas tylko jeden dzień.
— Rok i jeden dzień — poprawił ją z nieskrywaną satysfakcją. — Poszedłem
do szkoły rok później. Skończyłem osiemnaście.
— Wszystkiego najlepszego.
— I nawzajem. — Stuknęli się miseczkami z jedzeniem w geście toastu,
szczerząc się przy tym jak dwoje wariatów. — Wiesz, co sobie myślę,
Stokrotko? Że jak tak sobie siedzimy i rozmawiamy, to zachowujemy się
całkiem jak dobrzy przyjaciele.
Najgorsze było to, że miał rację. To był jeden z najlepszych wieczorów, jakie
przeżyła od dawna. Nie sądziła, że kiedykolwiek to powie, ale istniało spore
prawdopodobieństwo, że gdzieś tam głęboko w środku Chadwick Myers jest
całkiem w porządku. Tylko że to niczego nie zmieniało.
— Nigdy nie moglibyśmy być przyjaciółmi. — Z niewiadomego powodu
poczuła smutek na tę myśl.
— Niby dlaczego? — Bardzo się starał nie brać tego do siebie. Na próżno. —
Jak na razie idzie nam świetnie.
— Ponieważ myślę, że masz bardzo smutne życie. — Na głos brzmiało to
równie absurdalnie, jak w jej własnej głowie. A jednak mówiła dalej i liczyła,
że Chad nie wyrzuci jej z domku za odrobinę prawdy. — Tylu ludzi pragnie
twojego towarzystwa, chociaż odrobiny twojej uwagi, a ty zaszywasz się sam
w środku lasu, gdzie nikt cię nie może znaleźć. Masz przyjaciół, których każdy
ci zazdrości, ale kiedy potrzebujesz pomocy, musisz polegać na zupełnie
obcej dziewczynie. Jesteś ciągłym tematem plotek, największą sensacją
Norwood, a połowa szkoły pewnie nie ma pojęcia, kiedy tak naprawdę masz
urodziny.
Chad siedział tuż obok, nieruchomy jak posąg. Holly mogła jedynie
zgadywać, jaka będzie jego reakcja, gdy się w końcu na nią zdobędzie.
Wścieknie się? Wyśmieje ją? A może zwyczajnie wzruszy ramionami z tą
swoją obojętnością, żeby pokazać jej, że nie obchodzi go, co ona myśli?
— Chodzi mi o to — sama nie wiedziała jeszcze, o co tak właściwie jej chodzi
ani dlaczego w porę nie ugryzła się w język — że jeżeli jesteś osobą, którą
kochają wszyscy, to kto tak naprawdę cię kocha? Albo chociaż zna?
Nie miała pojęcia, czy Chad rozumie, co próbowała mu przekazać.
Że „wszyscy” było nic nieznaczącą masą ludzi, służącą jedynie za dekorację,
jak obraz w złotej ramie mający zakryć paskudną dziurę w ścianie.
W przypadku Chada tłum w jego życiu miał maskować samotność.
— A najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że tobie to nie przeszkadza.
Lubisz to swoje udawane życie i zazdrość, jaką nim budzisz, nawet jeśli wiesz,
że nic z tego nie jest prawdziwe — oceniła.
Chad nadal ledwo oddychał, jakby słowa Holly odebrały mu zdolność
reakcji.
— Więc nie, nie mogłabym być twoją przyjaciółką, bo ty wcale nie chcesz
kogoś, kto wystąpi przed wielbiący cię tłum. Za bardzo się boisz i przez to
uczyniłbyś moje życie tak samo smutnym.
Chad milczał jeszcze przez naprawdę długi moment. Cisza przeciągała się do
tego stopnia, że Holly zaczęła się zastanawiać, czy chłopak nie każe jej wyjść.
— Masz rację — powiedział wreszcie, zaskakując ich oboje. — Masz rację
we wszystkim poza jednym. Że mi to nie przeszkadza.
Nawet na nią nie patrzył. Przyznanie się do tego pierwszy raz w życiu było
wystarczająco trudne bez spoglądania w jej bladoniebieskie oczy, które
dostrzegały zdecydowanie za dużo.
Ona i tak nikomu nie może powiedzieć — usprawiedliwił się przed samym
sobą. — A nawet jeśli powie, nikt jej nie uwierzy.
— To znaczy kiedyś mi się to podobało. Na początku, jak ludzie zaczęli
zwracać uwagę na naszą grupę. Wszyscy chcieli zostać naszymi przyjaciółmi,
a my pierwszy raz w życiu poczuliśmy się, jakbyśmy znaczyli coś więcej niż
wypchane kieszenie naszych rodziców. — Nie sądził, by kiedykolwiek
wcześniej czuł się tak nagi. — Teraz tego nienawidzę.
— Więc dlaczego nic z tym nie zrobisz?
Chad potrzebował chwili, by znaleźć odpowiedź. Wiedział, po jak cienkim
lodzie stąpa i jak ostrożnie musi dobierać słowa. Grał w niebezpieczną grę,
która mogła pogrążyć więcej niż tylko jego życie.
— Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się popełnić jeden głupi błąd, którego
konsekwencje były tak wielkie, że wręcz absurdalnie niesprawiedliwe w
porównaniu z winą, i spadły na ciebie jak lawina? — Zadał pytanie, nie
spodziewając się, że otrzyma pozytywną odpowiedź.
Być może właśnie dlatego zrozumienie, jakie błysnęło w jej oczach, zanim
kiwnęła głową, wywołało dziwną reakcję w jego sercu. Nagle zapragnął
opowiedzieć jej o wszystkim. O rzeczach, które zrobił dla innych, i o tych,
które zrobił dla siebie. O decyzjach, które w konsekwencji musiał później
podjąć, i o tym, co z nim zrobiły. O tym, jak bardzo ciążyły mu na sumieniu.
Jeszcze nigdy nie miał tak przerażającej ochoty podzielić się swoim ciężarem.
Miał wrażenie, że całe życie czekał na kogoś, kto go wysłucha.
Powstrzymał go jedynie strach. Nie przed tym, że Holly komuś powie i trafi
przez nią do więzienia, chociaż to powinno być jego największym
zmartwieniem. Bał się tego, co zobaczy w jej oczach, gdy zrzuci wszystkie
maski.
— Więc rozumiesz. Wszystko to, co widzisz na co dzień, to moja lawina.
Jestem pod nią na zawsze pogrzebany. Przez jeden głupi błąd. — Tym razem
nawet nie próbował udawać, że nic nie czuje.
Holly wydawało się, że wie, o jakim błędzie mówił, i że miało to związek z
jego pierwszą dziewczyną, którą zdradził z Maddie. I chociaż nie mogła się
zgodzić z tym, że zdrada była niewielką pomyłką, to rozumiała, co próbował
jej przekazać.
Prawdopodobnie lepiej niż ktokolwiek inny rozumiała skalę zniszczeń, jaką
potrafi wywołać jedna zła decyzja, i to, jak niesprawiedliwie urządzony jest
świat. Wiedziała, jak to jest żyć z ciężarem świadomości, że nigdy nie
dostanie się szansy na naprawienie błędu.
Kiedy dowiedziała się o zniknięciu Jasmine i przyszło jej stanąć twarzą w
twarz z konsekwencjami swoich błędów, stchórzyła. Obróciła się plecami do
tego, co zrobiła, i rzuciła się w przeciwnym kierunku — dołączyła do
wolontariatu w domu kultury, zapisała się do pomocy w schronisku.
Wszystko, żeby oszukać samą siebie, że w rzeczywistości jest dobrym
człowiekiem. Trzymała się kurczowo nadziei, że dobre uczynki wymażą te złe.
Chad zmierzył się ze swoimi konsekwencjami i typowo dla siebie obrócił je
na własną korzyść, ale ostatecznie i tak go dopadły, mszcząc się za to ze
zdwojoną siłą.
Holly wyszła na tym lepiej, ale w tamtej chwili to nie miało znaczenia.
Liczyło się to, że byli dwiema stronami tej samej monety. Oboje wiedzieli, jak
to jest stanąć przed wyborem, co zrobić, kiedy tak naprawdę nie możesz
zrobić nic, żeby naprawić dokonane przez siebie zniszczenia. I to zbliżało ich
bardziej, niż którekolwiek z nich tego chciało.
Nie było nic więcej do powiedzenia, ale jednocześnie ten moment nie mógł
przeminąć bez żadnej reakcji, dlatego Holly zrobiła jedyną rzecz, jaka
przyszła jej do głowy — wyjęła rękę spod koca i wyciągnęła ją w stronę
Chada, by złapać jego dłoń. Prosty gest, być może nawet banalny, ale kiedy
w odpowiedzi Chadwick splótł ze sobą ich palce, ściskając je delikatnie,
okazał się dokładnie tym, czego potrzebowali.
— Chyba nie muszę ci mówić, że zabiję cię, jeśli komuś o tym powiesz. —
Uśmiech, jaki jej posłał, był propozycją, by dali sobie już spokój z poważnymi
tematami. — Muszę dbać o reputację.
— No i zniszczyłeś rodzący się w mojej głowie pomysł stworzenia bloga ze
wszystkimi twoimi sekretami — prychnęła. — A już zaczęłam planować
pierwszy wpis: „Chadwick Myers nie umie ugotować makaronu”.
— Nie boisz się, że wtedy ja w zemście zdradziłbym jeden twój? — Ton jego
głosu jasno sugerował, że żartuje i że jego słowa nie mają nic wspólnego z
poważnymi sprawami, jakimi się ze sobą dzielili.
— Niby jaki?
Chad pochylił się, jakby naprawdę chciał podzielić się z nią tajemnicą:
— Że jesteś moją przyjaciółką.
— Chciałbyś — parsknęła krótkim śmiechem, który przerodził się
w ziewnięcie.
— Okej, zrozumiałem aluzję. Znudziło ci się moje towarzystwo. — Chad
obserwował ją z przekrzywioną głową. W jego spojrzeniu było jakieś
osobliwe ciepło, które mogło mieć coś wspólnego ze spokojem, jaki czuł w
sercu. — Ale postaram się nie brać tego do siebie, to był długi dzień.
— Długi, dziwny, paskudny — wymieniała, błądząc leniwym wzrokiem po
suficie, wciąż nie do końca pojmując to, że wylądowała w tym miejscu. W
dodatku z Chadem. — I… przyjemny.
— Zaskakujący — dodał też od siebie, bo taki właśnie był dla niego pierwszy
dzień nowego roku. Chociaż trudno było mu uwierzyć, że zaledwie wczoraj
żegnał poprzedni. Miał wrażenie, że sylwester był kilka miesięcy temu. —
Jeśli chodzi o miejsce do spania, to jest łóżko w sypialni, ale kominek jest
jedynym ogrzewaniem, czyli będzie tam dużo zimniej. Kanapa się rozkłada,
więc masz do wyboru albo marznąć w sypialni, albo spać ze mną tutaj.
— Nie zamierzasz zaproponować, że odstąpisz mi kanapę? — zapytała, choć
znała odpowiedź. — Twoja szarmanckość zwala z nóg.
— Jestem bardzo szarmancki. — Tak naprawdę to nie był, ale pragnienie
niegodzenia się z blondynką było chwilowo ważniejsze niż szczerość. — Po
prostu nienawidzę, gdy jest mi zimno.
— Dopiszę to do listy fascynujących rzeczy, które o tobie wiem — zapewniła
ironicznie, ale bez dalszej dyskusji pomogła mu odstawić stolik i przygotować
im wspólne miejsce do spania.
Po tym, jak poprosiła go o pomoc, kiedy najbardziej jej potrzebowała,
i płakała w jego obecności, oraz po tym, jak Chad podzielił się z nią swoją
kryjówką i odsłonił przed nią skrawek prawdziwego siebie, położenie się spać
w jednym łóżku nie budziło w Holly najmniejszego skrępowania.
Dopiero kilkanaście minut później, gdy już leżeli obok siebie w ciemności
rozpraszanej jedynie przez migotliwy płomień z kominka, spadła na nich
intymność tej chwili. Nawet się nie dotykali, oboje byli w ubraniach i mieli
swoje koce, dzielili tylko narzuconą na nie kołdrę, więc nie chodziło wcale o
bliskość fizyczną, ale o coś innego. Coś o wiele bardziej przerażającego.
— Hej, Stokrotko?
— Nie nazywaj mnie tak — zwróciła mu uwagę, tylko po to, żeby przegonić
dziwny ucisk w sercu.
— Wcześniej jakoś ci to nie przeszkadzało. — W jego głosie pobrzmiewał
uśmiech.
Holly musiała zwalczyć pragnienie podniesienia głowy, żeby go zobaczyć.
— Wcześniej nie chciało mi się marnować powietrza na zwracanie ci uwagi.
— Co się zmieniło tym razem? — dociekał, rozkoszując się ich słowną
potyczką. Istniało spore ryzyko, że mogło się to stać jego nowym ulubionym
zajęciem w łóżku.
— Mam cichą nadzieję, że jeśli będę mówić wystarczająco dużo, zabraknie ci
powietrza i umrzesz. — Była naprawdę wdzięczna za ciemność, która
skrywała to, że ona też się uśmiecha.
— Mogłabyś po prostu udusić mnie poduszką, wiesz? — zaproponował.
Holly przez chwilę milczała, udając, że to rozważa.
— Za duża szansa, że się obudzisz. Wolę działać dyskretnie.
— Mam twardy sen. — Dodał kolejną ciekawostkę do zbioru faktów o nim. W
tym tempie po kolejnym spotkaniu Holly miałaby już materiał na całą
książkę.
— Nie kuś — zrugała go, ale nie udało jej się wykrzesać nawet odrobiny
groźby w swoim głosie.
Na kilka minut zapadła między nimi pełna rozbawienia cisza.
— Hej, Holly? — zaczął ponownie, przypomniawszy sobie w końcu, po co w
ogóle się wcześniej odezwał. — Jak już wiesz, nienawidzę zimna, a w nocy
wygaśnie ogień w kominku.
— I dlaczego ta informacja miałaby być istotna dla mnie?
— Bo istotne dla mnie jest to, żebyś nie uderzyła mnie za to, że przez sen
przypadkiem się do ciebie przytulę, szukając ciepła — odezwał się nieco
ostrzej, niż powinien, i był to błąd, który zdradził jego zawstydzenie.
— Nie brałam cię za typ chłopaka, który lubi się tulić — dogryzła mu,
przegrywając walkę z uśmiechem cisnącym się na usta. — Ale w porządku,
powstrzymam się od zastosowania przemocy.
To było urocze i nigdy nie podejrzewałaby, że użyje tego określenia
w odniesieniu do chłopaka, którego widywała na korytarzu. Odkryła właśnie
kolejną twarz Chada i każda zaskakiwała ją bardziej niż poprzednia.
— Hej, Chad? — zaczęła i może to nagłe rozczulenie wzięło górę nad
rozumem albo zmęczenie i przeżycia całego dnia wyłączyły jej zdrowy
rozsądek, ale dodała: — Tak sobie myślę, że skoro i tak zamierzasz mnie
napastować w nocy, to równie dobrze możesz to zrobić teraz, dopóki nie śpię.
— Nie brałem cię za typ dziewczyny, która ulega mojemu urokowi osobistemu
— skomentował, parodiując jej słowa z podobnym zadowoleniem, ale zanim
Holly zdążyła powiedzieć mu, żeby zapomniał o tym, co powiedziała, uniósł
swoje przykrycie i dodał: — Chodź tutaj.
Naprawdę nie należała do dziewczyn, którym miękną kolana na jeden
uśmiech Chada. Ale całkiem egoistycznie i zupełnie niespodziewanie chciała
się przekonać, jak to jest zasypiać w czyichś ramionach. I może tylko drobny
ułamek jej decyzji miał związek z tym, do kogo te ramiona należały.
Nie miała pojęcia, czy ten talent był wrodzony, czy wynikał z praktyki i Chad
robił to z każdą dziewczyną, którą zabierał do łóżka, ale w tamtej chwili nie
mogłoby jej to obchodzić mniej. Jutro o tej porze znowu będą dla siebie
całkiem obcy i prawdopodobnie nigdy więcej nie zamienią ze sobą słowa. Te
kilka godzin do świtu to wszystko, co mieli, i Holly nie zamierzała
marnotrawić ich na myślenie o rzeczach nieistotnych.
Boże, chyba zaczynam je rozumieć — stwierdziła ku własnemu przerażeniu,
myśląc o tych wszystkich dziewczynach, którymi zawsze odrobinę gardziła,
kiedy Chad owinął wokół niej ramię, zamykając ją w uścisku. Jego ciepło i
zapach otulały ją z każdej strony, tworząc kokon, którego nie opuściłaby
nawet pod groźbą śmierci. Ich ciała pasowały do siebie, jakby tulili się
każdej nocy, i Holly niemal od razu poczuła, że się rozluźnia.
Sen przyszedł zdecydowanie za szybko, odbierając jej szansę odpowiedniego
nacieszenia się tym momentem.
Chad nie spał. Jego serce biło na to zbyt mocno i zbyt szybko, jakby chciało
mu coś powiedzieć, ale ponieważ bardzo rzadko słuchał jego głosu, nie
rozumiał, co próbowało przekazać. Więc tylko leżał i patrzył. W dogasającym
blasku ognia widział spokojną twarz Holly pogrążonej we śnie. Sporo czasu
upłynęło, nim zdobył się na odwagę, by wyciągnąć dłoń i prześledzić palcem
mapę bladych piegów. Było zbyt ciemno, by mógł je teraz dostrzec, ale
pamiętał je tak dokładnie, jakby przez całe życie nie robił nic innego, tylko
uczył się tej twarzy na pamięć.
Było w niej coś, co budziło dawno pogrzebaną bezbronną cząstkę jego duszy i
wyciągało ją na powierzchnię. Zrozumiał, gdy dotarło do niego, że piekące
oczy nie wynikają z braku snu, tylko że to łzy, które od miesięcy próbowały
wydostać się na zewnątrz. Nie potrafił zdecydować, czy bardziej go to
przeraża, czy fascynuje.
Czuł ciepło drobnego ciała, tak przerażająco idealnie pasującego do jego,
i delikatny kwiatowy zapach. Czuł też jej spokój i zaufanie, jakim niesłusznie
postanowiła go obdarzyć. Spała obok niego, jakby był jej bohaterem, a nie
potworem.
Razem z tą myślą przyszła świadomość, że naprawdę tak było. Holly miała za
sobą najgorszy dzień w życiu, a on jej pomógł. Sprawił, że się śmiała, a teraz
spała spokojnie mimo ciążących jej trosk. Nie był dobrym człowiekiem, ale
nie mógł też być do końca zepsuty, skoro udało mu się zrobić coś takiego.
Zupełnie niespodziewanie w sercu, którego prawie nie znał, zakiełkowało
nowe uczucie — chęć przekonania się, jak wiele dobra uda mu się jeszcze
wydobyć. Gdzie leży granica i czy mógłby być kimś lepszym choćby dla jednej
osoby.
Ogień stopniowo przygasał, aż w końcu tylko jasne włosy dziewczyny
odznaczały się w panującej wokół niego ciemności. Wtedy zrozumiał.
O Chadwicku można było powiedzieć wiele złych rzeczy. Przede wszystkim
to, że był egoistą — jako jedyne dziecko ludzi takich jak Sylvie i Devon od
zawsze miał wszystko, czego chciał, i nic, czego tak naprawdę potrzebował.
Był także kłamcą — naginał rzeczywistość do swojej woli tak często i wobec
tak wielu osób, że sam już czasem nie wiedział, gdzie kończyło się kłamstwo,
a gdzie zaczynała prawda.
Robił w życiu rzeczy okropne, które wywodziły się z pierwszej cechy,
a potęgowały drugą, i chociaż zdawał sobie sprawę z własnych błędów, nie
zrobił nic, by je naprawić. Był zepsuty i oskarżał za to wiele osób i rzeczy —
swoich rodziców, rodzinę, przyjaciół, szkołę — ale przede wszystkim siebie.
Jednak poza wachlarzem wad były też pozytywne cechy, z których dwie
wychodziły na pierwszy plan. Przede wszystkim wcale nie chciał być złym
człowiekiem i nawet jeśli dotąd nic z tym nie zrobił, sam fakt, że nie
znajdował przyjemności we własnym zepsuciu, przemawiał na jego korzyść.
Był też piekielnie inteligentny. Czasem nawet w sposób przerażający, bo w
połączeniu z egocentryzmem zakrawało to na wyrachowaną kalkulację, która
zawstydziłaby nawet jego ojca. W każdym razie nie należał do ludzi, którzy
przez własną głupotę przegapiają życiową okazję.
I to właśnie te dwie cechy przesądziły o wszystkim. Sprawiły, że zapragnął
Holly tak, jak człowiek zagubiony w ciemnym tunelu pragnie światła.
Zrozumiał, że ona jest jego ratunkiem, na który nie zasłużył, ale ponieważ był
egoistą, nie zamierzał pozwolić, by go to powstrzymało. Potrzebował jej. W
jakiś niewytłumaczalny sposób wiedział, że jeśli istnieje dla niego choćby
cień szansy, to właśnie trzyma go w ramionach. I nie miał zamiaru puścić.
— Uratuj mnie. — W jego głosie jeszcze nigdy nie było takiego błagania,
takiej desperacji. — Dam ci wszystko, co mam. Tylko uratuj mnie przede mną
samym.
***
Jeszcze zanim Holly otworzyła oczy, wiedziała, że Chada przy niej nie ma,
bo było jej zdecydowanie za zimno. Całą noc podświadomie czuła jego
bliskość i chociaż była szczelnie owinięta kocem i kołdrą, a w kominku palił
się ogień, nic z tego nie mogło godnie zastąpić ciepła, jakie dawało jej ciało
Chadwicka.
W domku panowała cisza i w tym momencie Holly prawdopodobnie powinna
odczuć niepokój, że chłopak zwyczajnie ją tu zostawił i odjechał. A jednak
tylko prychnęła cicho na własne idiotyczne myśli, zupełnie ignorując tę
możliwość. Niewiarygodne było zaufanie, jakim nieświadomie obdarzyła go
zeszłej nocy.
Nawet kiedy już wygrzebała się z ciepłego łóżka, nie zabrała się do szukania
Chada od razu — w pierwszej kolejności odwiedziła łazienkę i nalała sobie
kawy pozostawionej w dzbanku na kuchennym blacie. Dopiero później wyszła
na zewnątrz. Widok za drzwiami sprawił, że niemal upuściła parujący kubek.
Nie myliła się, sądząc, że tam właśnie znajdzie Chada. Stał na rozpadającym
się zadaszonym ganku z własną kawą chwilowo odstawioną na drewnianą
barierkę, ale to nie jego obecność wywołała na Holly takie piorunujące
wrażenie.
Wszystko wokół, jak okiem sięgnąć, było przykryte grubą warstwą śniegu.
Gdyby nie zaparkowany przed domkiem samochód, byłaby skłonna uwierzyć,
że trafiła do innego świata, jakiejś zaczarowanej krainy, bo widok pokrytego
białym puchem lasu przywoływał właśnie takie skojarzenia. To była scena
wyrwana z bajki.
— Jak się spało? — Chad uśmiechał się półgębkiem, obojętny na pogodę, ale
za to zachwycony wyrazem twarzy Holly. Jeśli wcześniej miał jeszcze jakieś
wątpliwości co do wyniku swoich nocnych przemyśleń, to zniknęły wraz z
pierwszym spojrzeniem na dziewczynę.
Pytanie wyrwało Holly z podziwiania otoczenia i zmusiło do zwrócenia
uwagi na Chada. Jego ciemne włosy były zmierzwione po spaniu i odcinały
się wyraźnie na tle śnieżnego krajobrazu, podobnie jak rumieńce na
policzkach i zaczerwieniony nos. No i oczy. Na nie Holly poświęciła
najwięcej uwagi, bo o ile zachwycały ją już od pierwszego spotkania, o tyle
teraz, w połączeniu z całą resztą, sprawiały, że wyglądał jak…
Wygląda jak chłopak, w którym mogłabym się zakochać — myśl pojawiła się
równie niespodziewanie jak otaczający ich śnieg.
— Najwidoczniej na tyle dobrze, żeby przespać śnieżycę. — Uśmiechnęła się
nieśmiało. Musiała zgubić gdzieś cały swój zdrowy rozsądek, bo obojętna na
nieoczekiwane stwierdzenie wciąż pobrzmiewające w jej głowie stanęła tuż
obok Chada.
Wydawało jej się, że oprócz znajomego już zapachu chłopaka i kawy dociera
do niej ledwo wyczuwalna woń papierosów. Miała ochotę go o to zapytać, bo
nigdy wcześniej nie słyszała, że pali, ale powstrzymał ją wyraz jego twarzy.
— Z tego, czego udało mi się dowiedzieć, śnieg sparaliżował połowę stanu.
Dzwoniłem po pomoc, ale mają pełne ręce roboty i raczej nieprędko ktoś się
nami zainteresuje — wyjaśnił ostrożnie, nie do końca wiedząc, jakiej reakcji
powinien się spodziewać.
Holly zrozumiała, co miał na myśli. Leśna ścieżka, którą wczoraj tu
przyjechali, była całkowicie przykryta przynajmniej trzydziestocentymetrową
warstwą śniegu. Samochód Chada zdecydowanie nie był przystosowany do
takich warunków.
— Więc tu utknęliśmy — bardziej oznajmiła, niż zapytała.
— Na to wygląda.
Wymienili spojrzenia nad kubkami kawy. Żadne z nich nie wyglądało na
załamane tym faktem.
Dopiero po chwili do Holly dotarło, że ciepłe uczucie zalewające jej klatkę
piersiową to ulga. Powinni być teraz w drodze do Norwood. Chad odwiózłby
ją do domu, żeby mogła stawić czoła problemom swojej rodziny. Sam też
pojechałby do siebie i nie byłoby już nic, co powstrzymywałoby ich przed
powrotem do normalnego życia. Życia, w którym byli sobie całkowicie obcy.
Chadwick nigdy nie należał do osób kierujących się filozofią „raz się żyje”.
Nie był nierozważny i choć nie brakowało mu odwagi, nie lubił skakać na
głęboką wodę, nie poznawszy wcześniej gruntu.
Teraz jednak czuł, że jeśli w tej chwili nie skoczy, nigdy więcej nie dostanie
do tego okazji. A nie chciał żyć z ciężarem kolejnego błędu, którego nie
będzie mu dane naprawić.
— Kiedy już się stąd wydostaniemy… — Mógł wygrać wszystko lub przegrać
z kretesem i zostać z niczym. Szanse były wyrównane. — Co mam zrobić,
żebyś nie chciała tego kończyć?
Holly nie wierzyła w przeznaczenie, miłość od pierwszego wejrzenia ani
nawet bratnie dusze. Jej romantyzm trzynastolatki zniknął gdzieś po drodze
do dojrzałości rozgnieciony przez rzeczywistość. Zaledwie kilkanaście godzin
temu wydarzyło się coś, co powinno poważnie naruszyć jej wiarę w to, czy
miłość w ogóle istnieje.
To było dziwne. Nienormalne. Niewłaściwe i absolutnie pozbawione sensu.
Tych kilka spotkań nie wystarczy, by mogła czytać z jego oczu jak z otwartej
księgi. A jednak rozumiała to, co nie zostało wypowiedziane, nawet lepiej, niż
gdyby zapytał wprost.
Przerażenie to za mało, by określić to, co czuła w związku z tak niepozornym
pytaniem. Oraz tym, że odpowiedź miała gotową, jeszcze zanim je zadał,
jakby decyzję podjął ktoś inny, a jej pozostało tylko ogłosić werdykt.
— Wywrócisz mi życie do góry nogami. — Nie było wątpliwości, że zgodzenie
się na to, cokolwiek proponował, zmieni wszystko. Ludzie będą mówić,
zaczną ją dostrzegać. Przestanie być tylko uczennicą ich liceum, czy nawet
Holly z biologii, nauk społecznych czy literatury. Będzie Holly Chadwicka
Myersa.
Chad był samolotem spadającym z nieba, pędzącym ku zniszczeniu. A Holly
nie potrafiła odwrócić wzroku, gdy powinna uciekać.
— Nie powiesz mi, że lubisz je takie, jakie jest teraz — odparł bez wahania.
Byli zbyt różni. To nie przetrwa.
— Złamiesz mi serce.
Dopełniali się. Tworzyli całość bliską ideału.
— Ale wcześniej sprawię, że będzie biło szybciej.
To. Właśnie ten ułamek sekundy miała wspominać, gdy lata później będzie
patrzeć wstecz w poszukiwaniu momentu, który na zawsze zdefiniował jej
życie. Marny okruch wieczności, który odpalił długi lont prowadzący do
tragedii.
Jednak wtedy jeszcze nie mogła tego wiedzieć, znać rozmiaru zniszczeń, jakie
nastaną przez jedną decyzję. Wtedy zwyczajnie była jak złodziej, który
skuszony wizją niewyobrażalnego bogactwa decyduje się na niewykonalny
skok.
Bogactwo to miało kolor królewskiego błękitu i gorzkiej czekolady
przyprószonej bielą. Bogactwo było Chadwickiem Myersem, a ona nie była w
stanie mu się oprzeć. Skoczyła.
Zrobiła pierwszy krok, by zniwelować dzielącą ich odległość, a Chad
w następnym ułamku sekundy odpowiedział jej kolejnym, jakby byli zgrani
w idealnej harmonii. Jakby ćwiczyli to wcześniej setki razy.
Wszystko w ich pocałunku było takie jak oni — pełne sprzeczności. Zimne od
chłodu usta wskrzeszały płomień, delikatność karmiła nieposkromiony głód, a
smak czarnej kawy był niewiarygodnie słodki. Każdego muśnięcia było
jednocześnie za mało i za dużo, każde doprowadzało do szaleństwa i
przynosiło ukojenie. Było idealne.
— To… — zaczął bez tchu, ale zaraz urwał. Sam nie wiedział, co chciał
powiedzieć. W słowniku nie było na to słów.
— Tak — potwierdziła równie zdyszana. Wstrząśnięta doznaniem aż do
najmniejszej komórki w jej ciele.
Kiedy pocałował ją ponownie, była już pewna. Już wcześniej wiedziała, ale
teraz? Teraz miała niezachwianą pewność, jak o tym, że niebo jest niebieskie,
że przepadła. Niezaprzeczalnie i nieodwracalnie.
— Holly Wilson, będziesz moim końcem. — Jego oczy skrzyły, jakby nie była
jego promykiem ani nawet słońcem. Patrzył, jakby była całą galaktyką
i odpowiedzią na wszystkie pytania. — Ale będzie to piękna droga w dół.
I podobnie jak Holly, kiedy podejmowała decyzję, nie mógł wiedzieć. Nie
mógł mieć najmniejszego pojęcia, jak prawdziwe okażą się jego słowa.
Rozdział 16
Holly nie była pewna, dlaczego wizyta w domu ojca zawsze budziła
wspomnienie dnia, kiedy poprosiła Chada o pomoc. Być może chodziło o
to, że gdzieś w głębi duszy zdawała sobie sprawę, jak dużą rolę Roger
odegrał w tym, że tamten wieczór w ogóle się wydarzył.
Paradoksalnie gdyby ojciec nie postanowił od nich odejść, nie zakochałaby
się w Chadwicku. Gdyby była trochę większą optymistką, dostrzegłaby w
tym życiową lekcję, że nawet z najgorszych rzeczy może wyniknąć coś
dobrego, jednak daleko jej było do odczuwania wdzięczności wobec taty.
Wolała myśleć, że odnaleźliby się z Chadem nawet bez rozpadu jej rodziny i
wszystkich jego konsekwencji.
Roger i jego druga żona po pół roku mieszkania w małym domku na
przedmieściach Wilmington przenieśli się na farmę, którą kobieta
odziedziczyła po rodzicach. Z początku Holly wyśmiewała tę decyzję. Tata,
którego znała, w swoich urzędniczych garniturach i z tonami papierów w
skórzanej teczce zupełnie nie pasował do spokojnego wiejskiego życia.
Podobnie jak dawniej myślała, że nie pasował do innej kobiety niż jej mama.
Najwidoczniej myliła się w obu sprawach, bo to nowe życie sprawiło, że był
szczęśliwszy niż kiedykolwiek przez lata spędzone w Norwood.
Chciałaby ich nienawidzić — zarówno farmy, jak i Melody. W przypadku
kobiety wystarczyło jedno spotkanie, by zrozumieć, dlaczego małżeństwo
Rogera z Samanthą skończyło się tak, a nie inaczej. Melody była dla niego
stworzona. Życzliwa, otwarta, pełna ciepła i tak inna od mamy Holly, że
trudno było znaleźć choćby płaszczyznę, żeby je porównać, nie mówiąc już o
szukaniu podobieństw.
Jeśli zaś chodziło o farmę, to Holly odzyskiwała tam spokój. Podczas kilku
wcześniejszych wizyt nie zwróciła na to uwagi, ale teraz było to wręcz
boleśnie widoczne. Podobał jej się rytm, w jakim toczyło się tam życie,
bliskość zwierząt i możliwość odcięcia się od rzeczywistości podczas
prostych prac, przy których pomagała. Wieczorami wracała do swojego
pokoju i przesypiała noc jak normalna nastolatka. Nie było koszmarów,
śmierci osób, które kochała, tajemnic ani bólu.
— Tu się schowałaś. — Blondwłosa głowa pojawiła się w oknie, a razem z
nią szeroki uśmiech. — Mogę dołączyć? Przyniosłem łapówkę. — Uniósł
dwa talerzyki z ciepłą szarlotką.
Melody robiła ją zawsze z okazji odwiedzin Holly. Roger musiał pewnego
razu wspomnieć, że to jej ulubione ciasto. Holly od tygodni nie miała
apetytu, ale wypieki macochy były jej słabością. Skinęła głową, robiąc ojcu
miejsce.
Już przy pierwszej wizycie odkryła, że z okna jej pokoju można całkiem
łatwo wyjść na spadzisty dach. Wymagało to odrobiny odwagi przy jej lęku
wysokości, ale widok rozciągający się na całą farmę, pastwiska i okolicę był
tego wart. Zwłaszcza wieczorami, gdy słońce chyliło się ku zachodowi.
— W porządku. Pytaj — zachęciła Rogera w połowie jedzenia ciasta.
Przekupstwo słodyczami było jego metodą, którą stosował, jeszcze
mieszkając z nimi w Norwood, i Holly doskonale wiedziała, z jakim
zamiarem do niej przyszedł. Odkładali tę rozmowę przez trzy dni jej pobytu i
była wdzięczna tacie, że nie naciskał. Ani razu od jej przyjazdu nie padło
nawet słowo na temat Chada i tego, co zrobił.
— Opowiesz mi o nim? Jaki był?
Pytanie całkiem zbiło ją z tropu. Zwłaszcza że Roger miał okazję poznać
Chada — Holly przyjechała z nim za pierwszym razem, gdy zdecydowała się
odnowić kontakt z ojcem. Wiedziała, że tacie chodziło o to, jaki był widziany
jej oczami, i z powodu samego tego pytania była sobie wdzięczna, że mu
wybaczyła.
W Norwood każdy wiedział, kim był Chadwick Myers. Dorośli na dźwięk
imienia przynajmniej kojarzyli twarz, którą mijali na chodniku lub w sklepie,
a najczęściej potrafili bez chwili zawahania połączyć go z jego rodzicami i
rozciągnąć szacunek, jakim darzyli Sylvie i Devona, także na ich syna.
Z kolei młodsze pokolenie wiedziało wszystko. Gdzie i z kim siedział w
stołówce, z jakim numerem grał na boisku, wielu znało jego szkolny plan na
pamięć, żeby wybrać dłuższą drogę do swojej sali choćby dla samego
minięcia go na korytarzu. Wiedzieli, gdzie najbardziej lubi przebywać po
szkole, ile kosztował jego samochód i do kogo najczęściej chodzi na imprezy
w piątkowe wieczory.
To wszystko były w ich mniemaniu istotne informacje. Sądzili, że przybliżają
ich do tego nieosiągalnego chłopaka, że oni sami zaczną dzięki temu znaczyć
coś więcej. Chadwick Myers był słońcem, wokół którego kręciły się ich
nijakie, małomiasteczkowe życia.
Ale ile z tych osób pogrążonych w pogoni za niedoścignionym odważyło się
przystanąć na moment i zadać sobie pytanie, jaki był Chadwick Myers?
Pewnie niewiele, bo to oznaczało pozostanie w tyle i bycie zdeptanym przez
pędzący na oślep tłum. Jednak gdyby było inaczej, pewnie ktoś oprócz Holly
miałby teraz trudność z zaakceptowaniem tego, że Chad tak po prostu zabił.
Tak naprawdę tylko ona wiedziała, jaki był. Wszystkim innym wystarczyło
to, kim był.
— Nie wstydził się płakać razem ze mną, gdy dowiedzieliśmy się, że trzeba
uśpić naszego ulubionego psa w schronisku — zaczęła. Przykładów
prawdziwej natury Chada było tak wiele, że miała trudność z wyborem. To
były miliony małych rzeczy i każda z nich sprawiała, że zakochiwała się w
nim od nowa. — Bez słowa protestu oglądał ze mną moją ulubioną bajkę za
każdym razem, gdy tęskniłam za byciem dzieckiem, które miało obu
rodziców w domu. I tylko dzięki niemu poradziłam sobie z waszym
rozwodem.
Nie musiała nawet spoglądać na ojca, by wyczuć jego reakcję na
wspomnienie rozwodu. Roger wolał udawać, że tamto życie nigdy nie miało
miejsca, nawet jeśli kochał swoje córki.
— Działał spontanicznie i podejmował szalone decyzje, bo tylko one dawały
mu poczucie, że jest prawdziwy i żyje. I jeszcze bardziej kochał wciągać w to
mnie, bo jako jedyny wiedział, że czasami duszę się we własnej skórze i
potrzebuję przerwy. — Myślała o tych wszystkich nocach, kiedy wykradała
się do niego, żeby zdjął z niej ciężar przedwczesnej dorosłości i na nowo
uczył ją oddychać. — Planował ze mną przyszłość. Mieliśmy wyjechać z
Norwood, skończyć studia i otworzyć dom dziecka. Albo założyć jakąś
organizację dobroczynną. Zrobić coś, co będzie miało znaczenie.
Nikt o tym nie wiedział. Wcześniej trzymali te plany tylko dla siebie i sami
dokładnie nie zdecydowali jeszcze, co konkretnie chcą robić. Teraz to
brzmiało wręcz śmiesznie. Planowała spędzić przyszłość na pomaganiu
innym z osobą, która w tym samym czasie planowała morderstwo ich
wspólnych przyjaciół.
— Ale ponad wszystko był chłopakiem, który mnie kochał. I nigdy z własnej
woli nie zostawiłby mnie samej. To dlatego wiem, że nie mógł tak po prostu
zabić. Nie zrobiłby nic, co mogłoby nas rozdzielić. Obiecał mi to. —
Zdawała sobie sprawę, jak żałosne były jej słowa, jej wiara w to, że wciąż
mają jakieś znaczenie, podczas gdy nie było wątpliwości, że w ten czy inny
sposób Chad złamał obietnicę.
— Holly…
— Wiem, że mi nie wierzysz — przerwała mu, zgadując, co zaraz usłyszy.
— Nikt nie wierzy.
— Nie chodzi o to — zaprzeczył ostrożnie, a troska w jego oczach była
wręcz przygniatająca. — Nie oceniam cię, skarbie, naprawdę. A nawet
gdyby, to ufanie na ślepo nie jest najgorszą rzeczą, jaką można zrobić z
miłości, wierz mi. Ale musisz też zrozumieć punkt widzenia ludzi, którzy nie
kochali Chada jak ty ani nie znali go tak dobrze. — Ostrożnie dobierał słowa,
zdając sobie sprawę, po jak cienkim lodzie stąpa. — Nie wszyscy mają
podstawy, by sądzić, że nie był do tego zdolny. Czasami ludzie akceptują
najgorszy scenariusz, zamiast go kwestionować, ponieważ w ten sposób
szybciej godzą się z nową rzeczywistością. I mogą ruszyć dalej.
— To głupie — zawyrokowała. — I tchórzliwe.
— Nigdy nie zdradziłem twojej mamy — wyznał, po raz pierwszy od dawna
dobrowolnie zaczynając temat swojego pierwszego małżeństwa. — Tak,
zakochałem się w Melody, będąc żonatym, i planowałem z nią życie za
waszymi plecami, ale to jedyna zdrada, jakiej się dopuściłem. Twoja mama
nigdy mi nie uwierzy, myślę, że twoja siostra również, bo nienawidząc mnie,
łatwiej im jest się pogodzić z całą tą sytuacją. Rozumiesz, co próbuję przez to
powiedzieć?
Rozumiała, ale o wiele ważniejsze było dla niej to, żeby to on pojął, ile Chad
dla niej znaczył. Jego teoria miała tak wiele dziur, że Holly mogłaby spędzić
cały wieczór, udowadniając mu, w jak wielkim był błędzie. Nie twierdziłby,
że dla Samanthy nienawiść była lepszym wyjściem, gdyby miał choć
najmniejsze pojęcie, jakie piekło zgotowała swoim dzieciom po jego
odejściu.
— Wiesz, dlaczego byłam w stanie ci wybaczyć, a Olivia nadal cię
nienawidzi? — odpowiedziała, decydując się całkowicie zignorować jego
wyznanie. — Bo cię zrozumiałam. Zrozumiałam, jak to jest kochać kogoś tak
bardzo, że jesteś skłonny poświęcić wszystko inne w imię tego uczucia i tej
osoby. I Chad był tą osobą dla mnie, tato. Oddałabym dla niego wszystko, a
jego nie ma i nikt nie jest w stanie mi pomóc, bo nikt nie rozumie, co jego
brak ze mną robi.
Roger długo nie znalazł odpowiednich słów, by skomentować wyznanie
córki, a Holly wydawało się, że w tej ciszy próbował sobie ułożyć to, co
powiedziała, więc dała mu potrzebny czas.
— Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałbym to wszystko od ciebie zabrać. I
wiem, że to niewiele, ale wczoraj długo rozmawialiśmy z Melody i
pomyśleliśmy, że może chciałabyś z nami zamieszkać. — Nadzieja, jaka
pobrzmiewała w jego słowach, prawie doprowadziła Holly do łez. — Za
kilka miesięcy i tak kończysz szkołę, ale może lepiej dla ciebie byłoby
skończyć ją gdzieś indziej. Myślę, że zmiana otoczenia mogłaby ci pomóc.
Co o tym sądzisz?
Nie musiała się nawet zastanawiać. Propozycja taty była jej szansą na
odzyskanie chociaż części normalnego życia, bez krzywych spojrzeń i
nienawiści.
Wiedziała, że to jest miejsce, w którym mogłaby spróbować się uleczyć, a
przynajmniej pozwolić zagoić się ranom, które w Norwood były nieustannie
otwierane przez wspomnienia czyhające na każdym kroku. Tutaj mogłaby
zaplanować swoją przyszłość, taką, w której jesienią wyjeżdża na studia, lub
też zrobić sobie rok przerwy, jeśli poczuje, że potrzeba jej więcej czasu.
Mogłaby wtedy znaleźć pracę albo spędzić ten czas, pomagając na farmie.
Była pewna, że tata i Melody nie mieliby nic przeciwko.
Prawie była w stanie wyobrazić sobie to życie i ściskało ją w sercu na myśl,
że musi odmówić.
— Bardzo bym tego chciała — zapewniła. Mimo wszystkiego, co tata jej
zrobił, nie znosiła sprawiania mu przykrości, więc ważne dla niej było, by
rozumiał powody jej decyzji. — Ale nie mogę. — Jeszcze nie. Gdyby
wyjechała z Norwood, równie dobrze mogłaby przyznać rację wszystkim,
którzy widzieli w Chadwicku potwora bez sumienia. — Najpierw muszę
zamknąć ten rozdział.
— Co zamierzasz? — Nie był zadowolony z odpowiedzi, ale nie próbował jej
dalej przekonywać. Był wdzięczny za obecność córki w swoim życiu,
jednocześnie zdawał sobie sprawę, że nie ma już prawa do ingerowania w jej
decyzje. Jego własne odebrały mu ten przywilej.
— Jak ty byś postąpił, gdyby to Melody zrobiła coś strasznego? —
odpowiedziała pytaniem. — Uwierzyłbyś tak po prostu, bez żadnych pytań, i
porzucił ją, żeby żyć gdzieś indziej?
— Nie — przyznał, choć zrobił to z wyraźnym trudem. Doskonale wiedział,
do czego Holly zmierza, ale skłamałby, gdyby odpowiedział inaczej. —
Myślę, że chciałbym przynajmniej zrozumieć jej motywy.
Cisza pomiędzy nimi była wypełniona mieszanką emocji. Holly patrzyła na
ojca, jego twarz opaloną od słońca, w której dostrzegała własne rysy, i
równie znajome oczy, które błyszczały zrozumieniem. Nie naganą ani odrazą,
ale jedynie odrobiną rezygnacji związaną z akceptacją faktu, że nie może
zrobić nic, by ją powstrzymać.
Nachyliła się w stronę ojca, oparła głowę na jego ramieniu i pozwoliła, by ją
objął. Ich relacja nigdy nie będzie łatwa, a tamta Holly, którą zostawił w
siedemnaste urodziny, wciąż miała do niego żal. Ale ta, która straciła prawie
wszystko, była wdzięczna — za ten moment. Za jego obecność, nawet jeśli
nie zawsze był przy niej, gdy go potrzebowała.
Wyjazd z Norwood przyniósł jej spokój, pozwolił nabrać odrobinę dystansu,
ale przede wszystkim utwierdził ją w tym, co musiała zrobić, zanim będzie
mogła ruszyć dalej.
— Zawieziesz mnie jutro do domu?
***
Powrót do szkoły we wtorek miał jedną ogromną zaletę i jedną uciążliwą
wadę. Pierwsza z nich była oczywista — skrócenie tortur w postaci
szkolnego tygodnia o jeden dzień. Słaba strona tej sytuacji była taka, że
Holly prosto z sielankowej atmosfery farmy trafiła w sam środek piekła
— kółko wsparcia dla uczniów dotkniętych szkolną tragedią.
Spotkania odbywały się regularnie od trzech tygodni i nie opuściła jeszcze
żadnego, więc na tym etapie czuła się już uprawniona do posiadania opinii na
temat zarówno samego przedsięwzięcia, jak i uczestniczących w nim
uczniów.
I może było to okropne z jej strony, może nie miała prawa porównywać
doznanych przez innych krzywd ze swoimi, ale nie mogła oprzeć się
wrażeniu, że większość jej koleżanek i kolegów przychodziła na wtorkowe
spotkania w nadziei, że wzmianka o ich uczestnictwie zostanie umieszczona
w dokumentacji i sprawi, że ktoś spojrzy na nich łaskawszym okiem przy
rekrutacji do college’u.
Część obecnych w klasie nigdy nie zamieniła nawet słowa z kimkolwiek z
Plejad, a mimo to mieli czelność mówić, jak bardzo tęsknią za Topperem czy
Ashley albo jak bardzo podziwiają Maddie za to, że tak dobrze sobie radzi.
Byli też tacy, którzy owszem, osobiście znali najpopularniejszą paczkę w
szkole. Ale nigdy nie zdarzyło im się powiedzieć na ich temat dobrego słowa.
Nie, dopóki opłakiwanie straty nie stało się szkolnym sportem.
Ci, którzy znaleźli się na spotkaniach, ponieważ naprawdę szukali pomocy w
przezwyciężeniu lęku, jaki tamten dzień po sobie pozostawił, zazwyczaj nie
odzywali się w ogóle. Obserwowali w ciszy, jak uczniowie należący do
dwóch pierwszych typów walczą ze sobą o miejsce w centrum uwagi.
Po kilku tygodniach tych spotkań Holly sądziła, że rozgryzła już każdego z
siedzących wokół niej nastolatków. Traktowała to jako rodzaj gry —
próbowała odgadnąć ich motywy, dostrzec szczerość pod nędznie utkanym
płaszczykiem ze sztucznych łez i odsiać prawdę od kłamstw, a na końcu w
zależności od wyciągniętych wniosków naklejała im na czole
wyimaginowaną etykietkę.
Był też Ellis. Ellis, który…
— Przepraszam za spóźnienie — odezwał się, zamykając za sobą drzwi.
Skrucha w jego głosie nie mogła być autentyczna, jednak nikt nie wydawał
się nawet odrobinę poirytowany jego wtargnięciem.
Ellis spóźniał się na każde spotkanie. Z początku Holly sądziła, że to kule go
spowalniają, ale był zbyt punktualny w swoim spóźnialstwie — za każdym
razem zjawiał się w sali o dokładnie szesnaście minut za późno. Sprawdziła
nawet jego plan zajęć, żeby się utwierdzić w swoich podejrzeniach, i odkryła,
że Ellis wcześniej nie miał nawet zajęć. Mógł więc bez przeszkód przyjść o
czasie.
Holly kusiło, żeby przy następnej okazji zapytać, jaki jest cel takiego
zachowania.
Pani Faulcon nie wyglądała, jakby miała zamiar zwrócić mu uwagę za ten
oczywisty brak szacunku dla grupy. Nauczona po pierwszym razie, ustawiała
przed zajęciami krzesło również dla niego i witała go radośnie, gdy tylko
zjawiał się w drzwiach.
Tym razem jednak chłopak nie podszedł do swojego tradycyjnego miejsca
naprzeciwko Holly, tylko obszedł okrąg i zatrzymał się po lewej stronie
dziewczyny.
— Mogę? — Wskazał brodą na krzesło, które zazwyczaj zajmowała Patricia
należąca do drugiego typu uczestników. Z niewiadomego powodu nie dotarła
na zajęcia, chociaż Holly była niemal pewna, że mijała ją na korytarzu krótko
przed początkiem spotkania.
Uczniowie South Stanly zdążyli się już przyzwyczaić do tego, że Ellis
dosiada się do Holly w stołówce, ale teraz, w tak kameralnym gronie, ten gest
nabierał jeszcze większej mocy. I zapewne spowoduje jeszcze więcej plotek.
Wnioskując po sympatii, jaką pani Faulcon darzyła szatyna, Holly była
niemal pewna, że jeśli mu odmówi, to kobieta wyrzuci ją ze spotkania. Co
być może nie byłoby najgorszą rzeczą, jaka spotkała ją w życiu, ale o wiele
łatwiej było po prostu skinąć głową. Tak też zrobiła.
Rozmowa, którą Ellis przerwał swoim wejściem, wznowiła się w tle, jednak
Holly nie była w stanie rozróżnić pojedynczych słów. Całą jej uwagę
zajmował były przyjaciel.
Tego dnia było w nim coś innego, jakaś nowa energia przebijała się przez
każdy jego ruch. Holly ostatnimi czasy obserwowała go wystarczająco często
i uważnie, by dostrzegać podobne drobne zmiany, szczegóły, które umykały
pozostałym.
Ellis przerwał jej rozmyślania szturchnięciem łokcia. Z początku sądziła, że
wpatrywała się w niego zbyt otwarcie i zwracał jej uwagę, bo powodowało to
jego dyskomfort, ale zaraz potem chłopak ledwie zauważalnie wskazał na
swój gips.
Pośród kolorowych podpisów pozostawionych przez uczniów Holly
odnalazła małe „możemy porozmawiać?” napisane czarnym długopisem.
Gdy podniosła wzrok i napotkała spojrzenie Ellisa, dotarło do niej, czym była
ta nowa energia, którą emanował. Determinacja błyszczała w jego oczach i
dziewczyna była zbyt zaintrygowana, by odmówić.
***
— Więc o czym chciałeś rozmawiać?
Uczniowie może i zdążyli się przyzwyczaić do obecności Ellisa w pobliżu
Holly, ale sama zainteresowana wciąż czuła się w jego towarzystwie nieco
nieswojo. Chłopak był wobec niej najbardziej przyjaźnie nastawioną osobą w
mieście i to wydawało się wręcz niewłaściwe.
Mimo że jakaś mała, głęboko ukryta część Holly cieszyła się, że nie uległ
presji nienawidzenia jej, inna wiedziała, że łatwiej byłoby, gdyby po prostu
dołączył do reszty.
— Dobrze wyglądasz — stwierdził i ten komplement sprawił, że Holly
niemal potknęła się o własne nogi. — To znaczy chodziło mi o to, że lepiej.
Zdrowiej? — dodał pytająco, plącząc się w wyjaśnieniach.
Nieśmiałość była ostatnią rzeczą, o jaką można było posądzać dawnego
Ellisa, chłopaka Madeline Kelly, ale teraz jego zawstydzenie dawało pewne
poczucie komfortu i Holly wbrew sobie poczuła, że ma ochotę się
uśmiechnąć.
— Spędziłam kilka dni u ojca — wyznała w ramach wyjaśnienia. — Zmiana
otoczenia pomaga. Nawet jeśli tylko na chwilę.
— Zazdroszczę ci. Ja nie mam dokąd uciec, a nawet gdybym miał, to z tymi
cudeńkami byłoby ciężko. — Pomachał jedną z kul z ironicznym uśmiechem
przyklejonym do twarzy. — Nie mogę nawet prowadzić auta.
— Gdzie byś pojechał, gdybyś mógł? — Jej własna chęć pociągnięcia
rozmowy wprawiła ją w zaskoczenie, zupełnie jakby działa się niezależnie od
niej samej.
Jeszcze chwilę temu chciała od razu przejść do rzeczy i jak najszybciej
wrócić do domu, ale towarzystwo Ellisa było jak niewygodny płaszcz w
środku zimy. Poczucie całkowitej swobody jest nieosiągalne, jednocześnie
daje ciepło niezbędne, by przetrwać.
Zastanowił się chwilę nad odpowiedzią. W końcu spojrzał na Holly, która w
ciszy obserwowała, jak promienie wiosennego słońca odbijają się w jego
włosach.
— Przyjechałaś dzisiaj swoim samochodem?
Samochód był prezentem od taty na osiemnaste urodziny i Samantha bardzo
przewidywalnie odmawiała dawania córce pieniędzy na cokolwiek związane
z tym autem, więc Holly używała go rzadko. Dzisiaj zrobiła wyjątek, bo po
późnym powrocie do domu zaspała rano do szkoły.
— Chcesz gdzieś ze mną jechać? — Pytanie nie brzmiało zbyt mądrze, ale
Holly czuła potrzebę upewnienia się.
— Jesteś moją przepustką, żeby chociaż przez chwilę być gdzie indziej niż
szkoła i dom. — Wzruszył ramionami, jakby wizja wspólnego spędzania
czasu w ogóle mu nie przeszkadzała. — A ja naprawdę chciałem z tobą o
czymś porozmawiać, więc równie dobrze możemy gdzieś pojechać. Znam
fajne miejsce.
To zdecydowanie nie był dobry pomysł, ale Holly nieustannie czuła się
przyciągana przez ciepło kontaktu z drugim człowiekiem, jakie Ellis jej
oferował. Zdawała sobie sprawę, że jest żałosna, mimo to nie potrafiła
znaleźć w sobie wystarczająco dużo silnej woli, by się temu oprzeć.
— No to chodźmy.
***
W okolicach Norwood było wiele miejsc takich jak to — dzikie,
zarośnięte plaże, o których niewielu wiedziało, a które zawsze
odnajdywało się czystym przypadkiem i mianowało swoim miejscem. Nie
oferowały nic poza wąskim skrawkiem mokrego, brudnego piasku i
zanieczyszczonym przez wodną roślinność mulistym dnem, ale stanowiły
kryjówkę przed światem i właśnie za to się je kochało.
Ta, gdzie pokierował ją Ellis, nie różniła się wiele od innych podobnych
miejsc, które można było znaleźć na dowolnym brzegu jeziora Tillery i które
Holly widziała.
— Przyjeżdżaliśmy tutaj na rowerach, gdy byliśmy dzieciakami — wyjaśnił,
choć Holly nie miała odwagi zapytać, co ta plaża dla niego znaczyła. —
Bawiliśmy się tu całymi dniami, urządzaliśmy wyścigi w wodzie, graliśmy w
chowanego, wymyślaliśmy najróżniejsze zabawy. Odrabialiśmy tu nawet
lekcje, byle tylko nie musieć wracać zbyt wcześnie do domów. — Jego głos
wyraźnie ożywił się na wspomnienie czasów, kiedy wszystko było prostsze.
— Kiedyś nad wodą zwisała gruba gałąź z tego drzewa. — Wskazał dłonią
na stary, nadgniły już buk rosnący tuż nad brzegiem jeziora. —
Przywiązaliśmy do niej oponę na sznurze i skakaliśmy z niej do wody.
— Kto spadł? — zapytała. Wnioskując po braku gałęzi, łatwo było odgadnąć,
jaki był koniec tej zabawy.
— Ashley. — Uśmiechnął się szerzej, rozbawiony wspomnieniem. — Gałąź
pękła, akurat jak była nad ziemią, a nie wodą, i upadła prosto w mrowisko.
— Naprawdę? — Niekontrolowany dźwięk, jaki wyrwał się z jej ust,
niebezpiecznie przypominał śmiech.
— Jak sądzisz, dlaczego tak bardzo boi się robaków? — rzucił bez namysłu,
a wraz z jego słowami zniknęła cała radosna atmosfera. — Bała — poprawił
się, odwracając wzrok w stronę wody.
Gardło Holly ścisnęło się z żalu. Chciała zapłakać nad dziećmi, które
przychodziły na dziką plażę bawić się beztrosko, i nad nastolatkami, które już
nigdy nie stworzą podobnie wesołych wspomnień.
— Nie byłem tu od lat. — Usiadł na piasku, rozglądając się wkoło,
pochłaniając zmiany, jakimi czas naznaczył jego dziecięcą kryjówkę. —
Któregoś dnia po prostu stąd poszliśmy i już nie wróciliśmy.
W tamtym momencie wydawał się Holly strasznie bezbronny i ten widok
budził w niej resztki wrażliwości pogrzebane gdzieś pod ciężarem żałoby.
Podeszła powoli i usiadła obok niego. Ramię w ramię, jedna poraniona dusza
przy drugiej.
— Może chodzi o dobre wspomnienia — zaoferowała. — Ja czasami też to
robię. Szukam ich, bo… sama nie wiem dlaczego. Chyba żeby nie
zapomnieć, że kiedyś wszystko było dobrze. Mieć nadzieję, że kiedyś będzie
lepiej.
— Czy to wszystko, czego szukasz, czy jest coś jeszcze?
Holly zdążyła na chwilę zapomnieć, że przyjechali tu w konkretnym celu. Że
Ellis czegoś od niej chciał.
Nagłe przypomnienie sprawiło, że zimny dreszcz przebiegł wzdłuż jej
kręgosłupa, a serce zatrzymało się na jedno uderzenie. W oczach Ellisa
znowu widziała tę determinację, ale tym razem nie wzbudzała ona
zainteresowania, żeby dowiedzieć się więcej. Zamiast tego instynkt kazał jej
uciekać, bo nagle poczuła się jak mysz zagoniona w pułapkę.
Miała wrażenie, że Ellis doskonale zna odpowiedź na własne pytanie i wie,
co Holly nieustannie nosi przy sobie schowane w torebce, choć to było
niemożliwe. Niemniej pod jego uważnym spojrzeniem czuła się, jakby
przyłapał ją na gorącym uczynku.
— Co masz na myśli? — Próbowała nakazać sobie spokój, zrzucić
podejrzenia na rozwijającą się w jej umyśle od tygodni paranoję. Ellisowi
mogło chodzić o cokolwiek.
— Daj spokój. — Posłał jej kpiące spojrzenie. — Wiesz, o co pytam. Masz
zamiar dowiedzieć się, dlaczego… — Nie musiał nawet kończyć tego zdania.
Holly nie potrafiła zdecydować, czy to było pytanie, czy stwierdzenie.
— Czemu cię to interesuje?
Żadnej jasnej odpowiedzi. Nie miała pojęcia, do czego Ellis dąży, i na
wszelki wypadek nie miała zamiaru się pogrążać. Mogła pragnąć jego
towarzystwa, ale przyznanie się do swoich planów wymagało zaufania, a nie
sądziła, by po tym, co zrobił Chadwick, cokolwiek jej z niego zostało.
Było też coś haniebnego w chęci zgłębienia brutalnej zbrodni
w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby bronić mordercy.
— Bo chcę ci pomóc.
Szczerość tej odpowiedzi na moment odebrała jej mowę. Lub może zrobiła to
desperacja, jaką przez ułamek sekundy w nim widziała. Wydawało jej się, że
chłopak doskonale wie, jakie są powody jej zachowawczej postawy, i bardzo
chce przebić się przez mury obronne, jakie wokół siebie stawiała.
— Dlaczego? — dociekała. Nie potrafiła samodzielnie znaleźć powodu.
Ellis milczał. Wyglądał, jakby próbował zdecydować, na ile jest gotów się
przed nią odsłonić i czy to, co mógłby na tym zyskać, było tego warte. Holly
nie miała pojęcia, w którym momencie atmosfera między nimi zmieniła się
najpierw ze sztucznie uprzejmej w coś na kształt szczerej i przyjaznej, a
potem to.
I czymkolwiek to było, było brzydkie, zdeformowane, wstydliwe, obdarte z
fasady grzeczności i uśmiechu mówiącego, że wszystko jest w porządku. Aż
prosiło, by odwrócić wzrok i udawać, że się go nie widziało.
To była prawda. Tacy byli. Oboje. Nie miało sensu dłużej udawać przed sobą
nawzajem, że jest inaczej.
— Wszyscy w kółko powtarzają mi, jakie miałem szczęście. — Nie sposób
było stwierdzić, czy Ellis wygrał, czy też przegrał wcześniejszą walkę z
samym sobą. — Mówią, jak to dobrze, że nic mi się nie stało, że noga to tak
niewiele w porównaniu z tym, co spotkało Toppera i Ash. Zagoi się, znajdę
coś innego, co mnie zaciekawi, pójdę na inne studia i wszystko będzie
dobrze. — Niemalże wypluwał z siebie kolejne słowa, każde pełne jadu i
zgorzknienia. — A mnie chce się krzyczeć. Tak, żyję i czuję się jak
niewdzięczny dupek, wiedząc, że moi przyjaciele zginęli, podczas gdy ja
dostałem drugą szansę i marnuję ją, użalając się nad czymś tak banalnym jak
koniec kariery sportowej, ale nie mogę przestać myśleć… Straciłem
wszystko, na co składało się moje życie, ale wciąż tu jestem. Czy to naprawdę
jest lepsze od śmierci?
— Może tak naprawdę to oni mieli szczęście. — To były straszne słowa,
które nigdy nie powinny nawet pojawić się w jej głowie, nie mówiąc już o
opuszczeniu jej.
Jednak w życiu Holly wydarzyło się już zbyt wiele rzeczy, które nigdy nie
powinny się wydarzyć, i nie potrafiła znaleźć w sobie nawet odrobiny
wstydu.
— I wszyscy oczekują, że ruszę do przodu, a ja wiem, że nie potrafię. To
wszystko po prostu wydaje się zbyt bezsensowne, żeby to zaakceptować i żyć
dalej. — Równie dobrze mógłby wyciągać te słowa z głowy dziewczyny. —
Nienawidzę go, tego, co mi zrobił, i nie sądzę, by cokolwiek mogło sprawić,
że mu wybaczę, ale muszę wiedzieć dlaczego. Nie dam rady żyć ze
świadomością, że zostałem z niczym bez żadnego powodu, że to była tylko
nieuzasadniona tragedia. Niewiedza mnie zabije i myślę, że nie tylko mnie.
Nawet po długich miesiącach od tego momentu Holly nie będzie w stanie z
całkowitą pewnością określić, co skłoniło ją do podjęcia decyzji.
Czy zwyczajnie uwierzyła w szczerość jego słów i to wystarczyło, czy
chodziło o podobieństwo, jakie wtedy między nimi dostrzegła? Byli tak samo
zniszczeni i chociaż nie mogło wyniknąć z tego nic dobrego, bo cierpienie
było najgorszym wspólnym mianownikiem, na podstawie jakiego można
budować relację, gwarantowało też zrozumienie, a tego Holly potrzebowała
najbardziej.
Być może pewną rolę odegrały jego oczy, tak inne od oczu Chada, które
dawno temu były pierwszą rzeczą, jaką w nim pokochała. Te należące do
Ellisa były zielone jak wiosenne liście drzewa nad ich głowami. Jak kolor
nadziei, szczęścia i szczerości. Uwierzyła im, bo wydawało jej się, że za tak
pięknymi oczami nie może kryć się nic złego.
A może wiedziała, że cokolwiek ją czeka, nie poradzi sobie z tym sama?
Może chciała dotrzymać obietnicy złożonej ojcu i zacząć nowe życie bliżej
niego, gdy tylko wydostanie się z tego piekła?
Cokolwiek to było, skłoniło ją do sięgnięcia po leżącą obok niej torbę.
Zawahała się tylko na krótką chwilę, zanim wyjęła wiadomości od Chada.
Odkąd je znalazła, nigdy się z nimi nie rozstawała i kiedy teraz podała je
Ellisowi, coś w niej błagało, by tego nie robiła. Równie dobrze mogłaby
wręczyć mu swoje pokiereszowane serce na srebrnej tacy, żeby mógł
obejrzeć każdą znajdującą się w nim dziurę.
— To wszystko, co do tej pory znalazłam — wyjaśniła, żeby zapełnić czymś
ciszę oczekiwania, gdy Ellis studiował uważnie treść kartek. — Myślę, że jest
ich więcej, że do czegoś prowadzą.
Holly nie miała odwagi nawet próbować przewidzieć jego reakcji. Co czuł na
widok wiadomości pozostawionych przez swojego niedoszłego mordercę?
Co myślał o niej, widząc dowód, że według Chada to Holly była powodem
jego zbrodni?
Ciche, ponure parsknięcie śmiechem było pierwszą reakcją, na jaką się
zdobył. Holly była tak spięta, że ten nagły dźwięk ją wystraszył.
— Zdecydowanie jest ich więcej — powiedział, oddając jej liściki. Następnie
sięgnął do kieszonki swojego plecaka. — To przyszło wczoraj razem z
pocztą. Na kopercie nie było nadawcy.
Holly była zbyt skupiona na tym, co trzymał w wyciągniętej dłoni, by
spojrzeć na jego twarz. Słowa ledwie do niej docierały, gdy sięgnęła po
kartkę.
Wiadomość była inna niż te, które ona znalazła. Jej były napisane odręcznie,
na mniejszych kawałkach papieru. Natomiast kartka, którą trzymała teraz w
dłoni, była zgięta na cztery, a zamieszczone na niej słowa zostały
wydrukowane. Jednak wiadomość była równie krótka i enigmatyczna jak
poprzednie. Holly zastanawiała się, czy to jakiś podły żart.
Na białym papierze widniały tylko dwa słowa i podpis:
Pomóż jej.
— Ch.
Rozdział 17
Holly była prawie pewna, że huk zamykanych drzwi nie zdążył jeszcze
dotrzeć do siedzącej w salonie Sylvie, gdy usta jej syna znalazły się na
ustach Holly. To był pocałunek z rodzaju tych, które nie pozostawiały
najmniejszej wątpliwości, że Chad czekał na niego bardzo długo.
— Myślałem o tym, odkąd tylko cię dzisiaj zobaczyłem. — Jego słowa jedynie
potwierdziły to, co Holly już wiedziała.
— Naprawdę? — Udała zaskoczoną. Wzmocniła uścisk wokół jego ramion,
bo tak się składało, że pocałunek, jakim ją obdarzył, był także z rodzaju tych,
od których miękły jej nogi. — To pewnie jakieś sześć godzin.
— Sześć godzin czystych tortur — wymruczał przy jej ustach, nie chcąc albo
nie będąc w stanie odsunąć się dalej, niż to było konieczne do prowadzenia
rozmowy. — Mógłbym nawet policzyć dokładną liczbę minut.
— Ale…?
— Ale to wymagałoby skupienia się na czymś innym niż twoje usta zbyt
długo, żeby było tego warte.
Podniósł Holly z podłogi z łatwością, która zadziwiała ją za każdym razem.
Czyli dosyć często, bo Chad miał dziwną słabość do noszenia jej w swoich
ramionach. Nie żeby kiedykolwiek zamierzała na to narzekać.
Położył ją na łóżku, a przynajmniej próbował, bo Holly pociągnęła go za
sobą, nie do końca jeszcze gotowa na jakąkolwiek przestrzeń między nimi.
Jego bliskość odganiała smutek, jaki przygniatał ją po całym dniu.
Ale najwidoczniej niewystarczająco skutecznie.
— Znam tę minę — skomentował, zsuwając się z jej ciała. Ułożył się na boku,
z głową wspartą na ręce, ułatwiając sobie w ten sposób uważne
obserwowanie twarzy Holly w poszukiwaniu źródła smutku w jej oczach.
— Niby jaką? — Czasami wolałaby, żeby Chad był odrobinę mniej
spostrzegawczy. Tylko trochę, żeby mogła go zbyć, kiedy przesadnie się o nią
martwił.
— Taką, że nawet szczeniaki podrzucane do schroniska mają szczęśliwszą. —
Kąciki ust uniosły mu się zaczepnie, ale spojrzenie pozostało skupione.
Jednocześnie palce jego wolnej ręki zaczęły leniwie wędrować po odkrytej
skórze na jej brzuchu. — Porozmawiaj ze mną — powiedział w końcu cicho.
Prosząco.
Przez krótką chwilę Holly mogła myśleć tylko o tym, że nawet gdyby ktoś go
teraz słyszał, nigdy nie uwierzyłby, że Chad jest zdolny do troszczenia się o
cokolwiek czy kogokolwiek tak bardzo.
— Twoja mama mnie nie znosi, twój tata nadal jest przekonany, że mam na
imię Hannah, twoi przyjaciele najchętniej spakowaliby mnie w karton i
wysłali do Peru, a ludzie w szkole w najlepszym wypadku traktują mnie jak
ciekawy gatunek zwierzęcia w zoo. — Mimo wszystko próbowała utrzymać
żartobliwy ton, bo choć każda z powyższych pozycji na liście zmartwień
poniekąd była winą Chada, żadnej z nich nie mogła mieć mu za złe. — To po
prostu… dużo.
O ile wcześniej nigdy nie narzekała na szkołę, o tyle od dwóch tygodni
szczerze nienawidziła każdej spędzonej tam minuty. Tych spojrzeń na każdym
kroku, nawet jeśli nie zawsze były negatywne, ale jedynie ciekawskie. Tych
docinków ze strony Maddie, spojrzeń, jakie rzucał jej Topper, gdy Chad nie
widział, i tej świadomości, że ma wszystko, czego Jasmine zawsze pragnęła,
chociaż Holly ją za to krytykowała. Sądziła, że z czasem przywyknie, ale
powoli ją to wykańczało.
— Za dużo? — Teraz już na nią nie patrzył. Celowo spuścił wzrok, żeby nie
mogła zobaczyć nagłej bezbronności w jego oczach.
Holly wolałaby nie wiedzieć, o co pytał, podobnie jak wolałaby nie wiedzieć,
że wystarczyło jedno jej słowo i pozwoliłby jej odejść. Bo jeśli nie
powstrzymywało jej nic poza jej własnym sercem, to znaczyło, że kochała go
tak bardzo, że była gotowa dobrowolnie znosić coś, co ją unieszczęśliwiało.
Dla niego.
Wiedziała, że go kocha. Wiedziała to od dawna, a jednak skala tej miłości
nadal ją przerażała. W każdej chwili mógł ją zniszczyć z dziecinną łatwością,
gdyby tylko zechciał. Bo już wtedy wiedziała, że prędzej czy później to zrobi.
A jednak miała zamiar zostać i mu na to pozwolić.
— Nie ma takiej opcji — przyznała po krótkiej walce, która i tak była z góry
przegrana. — Daleko mi do tego, żeby sobie ciebie odpuścić.
— Dzięki Bogu. — Chad starał się, żeby brzmiało to zbyt teatralnie, aby
wydawało się szczere, ale nie był w stanie ukryć napięcia, które opuściło jego
ciało.
Jeśli czegokolwiek w życiu się bał, to właśnie tego, że Holly będzie chciała
odejść, a on będzie musiał jej na to pozwolić, bo choć na początku miała być
jego ratunkiem, teraz już wiedział, że kocha ją wystarczająco mocno, by
poświęcić dla niej nawet samego siebie.
— Zdradzę ci sekret. — Nachylił się nad Holly tak nisko, że był w stanie
policzyć wszystkie piegi na jej nosie. — Nie ma znaczenia, co każda z tych
osób o tobie myśli. Prędzej czy później wszyscy cię pokochają. A zanim to się
stanie, ja będę cię kochał za nich wszystkich. I jeszcze bardziej.
A potem pocałował ją znowu, jakby te słodkie chwile między nimi mogły
wymazać wszystko, co było źle. I Holly mu na to pozwoliła, bo oboje tego
potrzebowali — zaczarowywania rzeczywistości tak długo, aż nagnie się do
ich woli i wszystko będzie dobrze.
***
Sporo czasu minęło, zanim Holly zaczęła czuć się swobodnie w domu
Myersów. Ale gdy tylko przełamała tę barierę, przebywanie w nim stało
się najbardziej naturalną rzeczą na świecie, jakby przychodziła tam od
zawsze. Nagle z obcej dziewczyny, którą Chad przyprowadzał, stała się
praktycznie częścią rodziny i z czasem zapomniała, że kiedykolwiek było
inaczej.
Teraz jednak stała przed drzwiami najbardziej imponującego domu w
Norwood, z jeziorem lśniącym w popołudniowym słońcu za plecami i z
własnym kompletem kluczy przyczepionym do tych od jej domu, i bała się
złapać za klamkę. Patrzyła na zimny metal, jakby miał ją ukąsić. Posłuchała
głosu, który szeptał złośliwie, że nie ma już prawa wchodzić bez uprzedzenia,
i po raz pierwszy od dawna nacisnęła dzwonek.
Sylvie Myers wyglądała, jakby postarzała się co najmniej o dziesięć lat, od
kiedy widziały się ostatni raz, podczas pogrzebu. Miała bladą i zmęczoną
cerę, była przygarbiona, jakby chciała schować się przed wzrokiem ludzi. W
jej oczach Holly dostrzegła tę samą bezdenną udrękę, którą widziała za
każdym razem, gdy patrzyła w lustro.
Zanim zdążyła się odezwać, matka chłopaka pochyliła się w jej stronę i
porwała ją w ramiona. W oczach Holly stanęły łzy, gdy poczuła znajomy
zapach drogich perfum Sylvie.
— Wejdź — zaprosiła ją, gdy się od siebie odsunęły. — Zastanawiałam się,
czy jeszcze kiedyś postanowisz nas odwiedzić.
Gdyby to zależało wyłącznie od niej, prawdopodobnie by tego nie zrobiła.
Nie czuła się gotowa stanąć w domu Chada i nie sądziła, żeby kiedykolwiek
miało się to zmienić. To było miejsce pełne dobrych wspomnień — letnich
nocy spędzonych z nim i jego przyjaciółmi w altanie nad wodą, zimowych
wieczorów z wielką choinką w salonie i świątecznymi piosenkami, których
Sylvie słuchała podczas pieczenia pierników, rodzinnych grilli w ogrodzie i
imprez organizowanych w tajemnicy, gdy Chad zostawał sam.
Holly wydawało się, że kobieta coś mówi, ale słowa do niej nie docierały.
Czuła znajomy zapach domu, stała pośród tych samych ścian, otoczona tymi
samymi dekoracjami, które były tu zawsze, i wszystko przez sekundę
wydawało się normalne. Gdyby zamknęła oczy, mogłaby zastąpić obraz
kobiety pogrążonej w żałobie tą Sylvie, którą dobrze znała, i udawać, że
przyszła po Chada.
Czekała na niego zniecierpliwiona, bo jak zawsze się spóźniał, a Sylvie
zagadywała ją o szkołę i inne bzdury, żeby tylko oderwać się na chwilę od
natłoku pracy związanej z planowanym akurat weselem.
— Holly? — Głos wreszcie wyrwał dziewczynę z kojących ramion
złudzenia, a rzeczywistość już czyhała, żeby na powrót wbić szpony w jej
serce.
Zdała sobie sprawę, że uparcie wpatruje się w schody, wyczekując
najmniejszego ruchu na ich szczycie. Tylko że Chad nie zbiegnie na dół, nie
błyśnie uśmiechem i nie pocałuje jej, żeby ją udobruchać za spóźnienie.
— Przepraszam, po prostu… — Chada nie było. Nie miała na kogo czekać.
— Wspomnienia — wyjaśniła w końcu. Gdyby miała tłumaczyć, że przez
chwilę liczyła, że Chad pojawi się na schodach, zaczęłaby płakać i mogłaby
już nigdy nie przestać.
— Rozumiem to aż za dobrze. — Sylvie przygarbiła się jeszcze bardziej. —
Chodź, napijemy się czegoś.
Weź się w garść — nakazała sobie stanowczo Holly, walcząc ze łzami. Nie
przyszła tu po to, żeby się nad sobą użalać.
Obie weszły do kuchni i pozwoliły, by zawisła między nimi cisza
przesiąknięta smutkiem. Sylvie nie musiała pytać, na co ma ochotę. Znała
preferencje Holly nie gorzej, niż gdyby ta była jej własną córką. Jej ręka
nawet na chwilę nie drgnęła w zawahaniu, gdy wsypywała dwie i pół
łyżeczki cukru do czarnej kawy zaparzonej w ulubionym kubku dziewczyny.
To nie powinno tak boleć — myślała Holly, wpatrując się w różowe naczynie
z rysunkiem krowy. To był jedynie kubek, a jakimś sposobem wyniósł jej
cierpienie na nowy poziom. Już kilkakrotnie sądziła, że osiągnęła szczyt, ale
najwidoczniej skala ciągle rosła.
— Jak się trzymacie? — zapytała, gdy cisza zaczynała być nie do zniesienia.
— Tak dobrze, jak tylko można w tej sytuacji. — Kobieta uśmiechnęła się
smutno, a jej warga zadrżała od powstrzymywanego płaczu. — Devon nie
chce nawet słyszeć jego imienia, musiałam go zmusić, żeby poszedł na
pogrzeb. Ludzie wytykają nas palcami, przyjaciele traktują jak zarazę, a
obroty w firmie spadają. Nikt nie chce mieć do czynienia z rodzicami
mordercy.
Holly nie zareagowała. Co miała powiedzieć? Że jej przykro? To byłyby
puste słowa, nawet gdyby powiedziała je szczerze.
— Wiele osób wierzy, że wiedziałam o jego planach i celowo nie poszłam
wtedy do szkoły — wyznała zamiast tego. — Sądzą, że pozwoliłam mu to
zrobić.
— Myślimy nad sprzedażą domu.
Ta konwersacja nie miała sensu. Obie były zbyt pogrążone w żalu, żeby
okazać sobie nawzajem współczucie. Wymieniały się rzeczami, które —
poza oczywistym — składały się na ich smutek.
A jednak ta konkretna informacja wywołała w Holly zupełnie nowy rodzaj
bólu. Nie tylko ze względu na powiązane z domem wspomnienia, ale dlatego,
że Myersowie mieszkali w Norwood od zawsze — i to stwierdzenie w
żadnym stopniu nie było przesadą. Daleki przodek Chadwicka był jednym z
założycieli miasta. Już wtedy jego nazwisko wiązało się z władzą, pieniędzmi
i szacunkiem.
Od tego czasu każde pokolenie było żywym symbolem sukcesu — po
prestiżowych studiach osiadali w bogatej części miasta, żyli swoim
najlepszym życiem, ciesząc się pozycją, a gdy nadchodziła starość, spisywali
testament, oddając następcom większość zarobionej przez dekady fortuny. Za
pozostałą część zapewniali sobie opiekę w jakimś luksusowym ośrodku
spokojnej starości na wybrzeżu, żeby po śmierci wrócić do korzeni i spocząć
w rodzinnym grobowcu. Tym samym, w którym spoczął pierwszy Myers.
Myersowie żyli i umierali tak samo — dumnie. Nie uciekali z podkulonymi
ogonami z miejsca, które ich przodek uczynił ich domem ponad sto
trzydzieści lat temu.
Koniec panowania Myersów w Norwood był końcem pewnej dynastii. Holly
zawsze myślała, że to Chadwick podepcze tradycję — mieli wyjechać do
college’u i nie wrócić. Zgadywała, że może to dodać do niekończącej się listy
planów, które nigdy nie wejdą w życie. Albo może raczej tych, które Chad
zrealizował bez jej udziału.
— Właściwie przyszłam tutaj, bo chciałam zajrzeć do jego pokoju. —
Oderwała wzrok od kubka i uważnie studiowała rysy twarzy Sylvie. — Coś
nie tak? — dopytała, widząc jej reakcję.
— Nie, nie. — Uspokajający uśmiech nie miał w sobie ani grama szczerości.
— Po prostu… nadal tam nie posprzątałam. Nie mogłam się zmusić, żeby
tam wejść.
Holly potrzebowała chwili, by zrozumieć, co kobieta miała na myśli.
— Policja przeszukiwała jego pokój? — upewniła się. Nerwowy splot ciasno
zacisnął się na jej sercu, gdy Sylvie potwierdziła skinięciem głowy. —
Znaleźli coś?
— Nic. — Nerwowo zaciskała dłonie na swojej filiżance. Jej zawsze
zrobione paznokcie były teraz połamane i zaniedbane. — W każdym razie nic
istotnego. Wygląda na to, że ukrył gdzieś telefon i laptopa. Wiesz, gdzie
mogą być?
— Nie mam pojęcia. — Ale skoro Chad ukrył te rzeczy, to znaczy, że ona
musi je znaleźć. — Mimo wszystko chciałabym tam zajrzeć. Mogę? —
Właściwie nie potrzebowała pozwolenia i Sylvie też to wiedziała, bo jedynie
wzruszyła ramionami, pozostawiając wybór Holly.
Tyle że on już nie należał do niej. Nie tak naprawdę. To Chad podjął
wszystkie decyzje za nią i odebrał jej możliwość wyboru, kiedy zostawił dla
niej pierwszą wiadomość.
Powoli zaczynało do niej docierać, że w całej tej sytuacji jest jedynie
marionetką człowieka, który w swoich martwych rękach wciąż trzymał jej
serce.
Nie potrafiła określić, jak duży wpływ na zmianę postrzegania własnej roli
miała jej rozmowa z Ellisem. Bo ten gniew, który zaczęła czuć, nie był czymś
nowym. Był obecny od samego początku, ale czaił się ukryty gdzieś głęboko
i dopiero teraz zaczął dawać o sobie znać. Ostrymi pazurami wydrapywał
sobie drogę na powierzchnię, tymczasowo przeganiając inne uczucia wobec
Chada.
Wiadomość Chada dla Ellisa zmieniała wszystko, co Holly sądziła, że wie.
Przede wszystkim oznaczała, że Ellis nie miał zginąć. Dlaczego Chadwick
postanowił zostawić przy życiu akurat jego, a nie Ashley czy Toppera? Czym
tych dwoje zawiniło, że padło akurat na nich? I co z Maddie? Przeżyła, bo
Ellis ją zasłonił, czy dlatego, że Chad tak zdecydował?
Cała piątka znała się tak samo długo i Holly zawsze wydawało się, że dla
Chadwicka nie istnieje żadna hierarchia przyjaciół. Wszyscy byli dla niego
równie ważni. Co się wydarzyło, że z dnia na dzień troje z nich stało się dla
niego celem, podczas gdy Ellis został obdarzony zaufaniem w sprawie
odkrycia sekretu czającego się za zamachem?
Bo Chad musiał mu ufać, i to najwidoczniej na poziomie zbliżonym do
zaufania, jakim darzył Holly. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że to w ogóle
nie wpływało na to, jak postrzegała Ellisa. Mogła być wściekła na Chada za
to, że tak z nią pogrywał, ale jeśli on mu ufał, to ona też powinna.
Mimo wszystko pozwoliła, by dla odmiany to złość napędzała jej działania.
Bez niej nie miałaby odwagi przyjść do domu Myersów, a oboje z Ellisem
uznali, że to dobre miejsce, by zacząć poszukiwania. Chciał jej towarzyszyć,
ale uznała, że lepiej będzie, jeśli zrobi to sama.
Dopiero gdy w zasięgu wzroku pojawiły się ciemne drzwi pokoju Chada,
Holly po raz pierwszy zadała sobie pytanie, czy w ogóle jest gotowa tam
wejść.
Bo stojąc na korytarzu, wciąż mogła udawać, że wszystko jest dobrze, że
Chad jest u siebie i dzielą ich jedynie drzwi — wystarczyło nacisnąć klamkę,
żeby zobaczyć go leżącego na łóżku z padem w ręku, bezmyślnie
wpatrzonego w którąś z ulubionych gier.
Jednak udawanie było luksusem, na jaki nie mogła sobie pozwolić.
Zdewastowany — to najlepiej określało stan pokoju, w którym Holly często
czuła się bezpieczniej niż we własnym domu.
Wszystkie ubrania i przedmioty, które Chad trzymał w szafie, walały się po
podłodze, podobnie jak podręczniki i zeszyty z biurka. Natomiast na
drewnianym blacie mebla, gdzie zazwyczaj zostawiał laptopa, leżały rzeczy
zrzucone z półek — statuetki z niektórych wygranych meczów, czapka
baseballowa podpisana przez jakiegoś zawodnika, kilka jego ulubionych
książek i płyt. Gry, zawsze ułożone na niskim regale pod telewizorem,
potraktowano z podobną manierą i zrzucono z półek, niektóre płyty
powyciągano z pudełek. Nawet materac został rozpruty, strzępki materiału i
waty pokrywały łóżko i podłogę wokół niego.
Przez chwilę Holly mogła tylko stać i chłonąć wzrokiem pobojowisko. Nie
potrafiła pogodzić się z obojętnością, z jaką te rzeczy zostały potraktowane, z
tym, ile z nich zostało zniszczonych, jakby nic nie znaczyły.
Może Chad już ich nie potrzebował, ale Holly i tak czuła ból, jaki wywołałby
w nim widok jego szczęśliwej piłki do koszykówki, którą trzymał na
pamiątkę pierwszego meczu wygranego jako kapitan, przebitej zapewne
wyłącznie dla czyjejś satysfakcji.
Nie wiedziała, ile czasu minęło, zanim zdołała oderwać dłonie od drewnianej
framugi, której trzymała się kurczowo, i weszła w głąb pokoju. Zatrzymała
się, gdy po zaledwie kilku krokach pod jej butami zazgrzytało rozbite szkło.
Spojrzała pod nogi i podniosła to, co zostało z ramki.
Ze zdjęcia patrzyła na nią inna wersja niej samej — szczęśliwa i roześmiana,
z okrąglejszymi policzkami i ze światłem w oczach zamiast cieni pod nimi.
Zdjęcie zostało zrobione w altanie na wodzie przed domem Myersów.
Siedziała na kolanach Chada w letniej sukience i śmiała się z czegoś, co
powiedział któryś z przyjaciół, podczas gdy brunet obserwował ją z taką
czułością, że Holly nawet teraz, miesiące później, czuła miłość, jaka wtedy
od niego biła.
Oderwała spojrzenie od fotografii, podążając wzrokiem do miejsca, gdzie
zawsze stała. Dopiero wtedy w całym tym spustoszeniu dostrzegła, że
jednym z niewielu elementów, które pozostały nienaruszone, były kartki
przyklejone na ścianie nad biurkiem. Kartki, których nigdy wcześniej tam nie
widziała.
Było tam dużo rzeczy — zupełnie nieistotne błahostki, które najwidoczniej
policji nie wydawały się warte zniszczenia. W pierwszej kolejności Holly
dostrzegła plan lekcji, terminarz meczów, stare bilety kinowe, notatkę z
przypomnieniem, żeby oddać książki do biblioteki. Potem zauważyła, że na
urwanych skrawkach papieru Chad odręcznie napisał różne cytaty z
najpopularniejszych książek i filmów, które bez trudu rozpoznawała i które
nie miały żadnego sensu. Cała ta ścianka nie miała sensu.
Przynajmniej tak jej się wydawało, dopóki w końcu nie znalazła na jednej z
kartek czegoś, co nie było znajome. Było też napisane dużo bardziej starannie
niż pozostałe, jednak ten szczegół z łatwością można było przeoczyć na tle
reszty nabazgranych notatek.
Szukaj w miejscu z widokiem.
Przez sekundę wydawało jej się to równie nielogiczne jak cała reszta. A
potem nagle zrozumiała i to było jak rażenie piorunem.
Chad powiesił to wszystko specjalnie. Wiedział, że przyjdą przeszukiwać
jego pokój, ale wiedział też, że Holly prędzej czy później również się tam
pojawi. I tylko ona bywała w pokoju na tyle często, a także znała Chada na
tyle dobrze, by zwrócić uwagę na te z pozoru nic nieznaczące notatki i
wiedzieć, że były nie na miejscu, bo Chad wszystkie te rzeczy miał w
telefonie. I — co równie istotne — nie lubił żadnego z filmów, z których
pochodziły spisane przez niego słowa.
Sylvie i Devon praktycznie nie wchodzili do sypialni syna, a nawet jeśli jakiś
policjant spoglądał na tę ścianę, nie mógł się spodziewać, że znajdzie coś
istotnego pomiędzy planem lekcji i dziesiątkami cytatów takich jak: „Tego
dnia, tak bez przyczyny, postanowiłem trochę pobiegać” z Forresta Gumpa
czy: „Zrobię ci z dupy jesień średniowiecza” z Pulp Fiction.
Właśnie o to mu chodziło. To miało wyglądać nielogicznie, zbyt
bezsensownie, żeby poświęcić temu uwagę. Zostawił wskazówkę
w najbardziej widocznym miejscu i każdy mógł na nią patrzeć. Ale tylko
Holly mogła zobaczyć.
To było genialne do tego stopnia, że sama nie wiedziała, czy jest pełna
podziwu, czy przerażona.
Zerwała kartkę ze ściany i sprawdziła, czy Chad nie zostawił żadnych
dodatkowych wskazówek na odwrocie, ale druga strona była pusta. Mimo to
schowała kawałek papieru do kieszeni, przeklinając w duchu zagadkowość
Chadwicka. Nie miała pojęcia, gdzie było „miejsce z widokiem”.
Odwróciła wzrok od ściany i rozejrzała się jeszcze raz po pokoju. Nie
potrafiła tak po prostu wyjść. Z tego samego powodu, dla którego Sylvie od
prawie miesiąca nie potrafiła się zmusić do posprzątania rzeczy syna, Holly
nie mogła zostawić ich w tym stanie. Zanim się nad tym zastanowiła,
klęczała już na podłodze, przy największym stosie rzeczy, i sięgała po
koszulkę leżącą na samej górze, żeby złożyć ją w kostkę.
Było coś kojącego w tej czynności — monotonnych, powtarzających się
ruchach, czuciu miękkiego materiału w dłoniach i znajomym zapachu Chada
na niektórych ubraniach. Na moment pozwoliła sobie nie myśleć o niczym
poza znikającą już wonią, gdy wtuliła twarz w granatową bluzę.
To może być ostatni raz, kiedy czuję jego zapach — pomyślała,
uświadamiając sobie, że niedługo zniknie on zarówno z ubrań, jak i z jej
pamięci. Ta myśl sprawiła, że w końcu przegrała walkę ze zbierającymi się
od dłuższej chwili łzami.
W pewnym sensie to było jak tracenie go od nowa. Mogła zapisywać
wspomnienia, odnaleźć wszystkie wspólne zdjęcia i nagrania, jakie zebrała
przez spędzone razem miesiące, ale pewnych rzeczy nie uda jej się zachować.
Nie wiedziała, ile czasu minęło, zanim łzy przestały płynąć, ale kiedy w
końcu odsunęła materiał od twarzy, zauważyła na swoich kolanach
zgnieciony paragon, który musiał wypaść z kieszeni bluzy. Sięgnęła po niego
z czystej ciekawości, nie spodziewając się znaleźć czegoś, co mogłoby jej
pomóc, a jedynie przypomnienie, że jeszcze nie tak dawno Chad był
normalnym nastolatkiem, zajmującym się przyziemnymi sprawami takimi jak
robienie zakupów.
Jednak paragon nie pochodził z żadnego ze sklepów spożywczych w
Norwood, ale z wypożyczalni samochodów w Albemarle. Holly z trudem
odczytała datę na pogniecionym papierze — dwudziesty czwarty lutego. Pięć
dni przed atakiem.
Próbowała przypomnieć sobie tamten dzień, ale była przekonana, że nie
działo się wtedy nic szczególnego. Pamiętała, że Chad nie poszedł razem z
nią do schroniska, tłumacząc się, że musi w czymś pomóc ojcu, ale wieczór
na pewno spędzili razem i ani słowem nie wspomniał o tym, że był w
Albemarle. I po co miałby wypożyczać tam samochód, skoro najpierw i tak
musiałby dojechać do miasta swoim?
To mógł być przypadek i Chad faktycznie mógł wtedy wykonywać jakąś
pracę dla Devona, co zdarzało się często w ostatnich tygodniach
poprzedzających zamach. Albo Holly przez przypadek znalazła coś ważnego.
Gdy kilkadziesiąt minut później wróciła na dół, matka Chada nadal siedziała
na swoim miejscu w kuchni.
— Sylvie? — zaczęła Holly niepewnie, widząc, jak głęboko we własnych
myślach kobieta jest pogrążona. Na dźwięk jej głosu wzdrygnęła się
przestraszona, jakby zapomniała, że w domu przebywa ktoś oprócz niej. —
Wiesz może, po co w sobotę przed zamachem Chad pojechał do Albemarle?
Chodziło chyba o coś związanego z firmą.
— Z firmą?
— No tak, Chad mówił, że pomaga przy różnych drobnych sprawach, bo
Devon chciał, żeby poznał firmę trochę lepiej, zanim zdecyduje o swojej
przyszłości, czy coś w tym stylu. — Nie dodała, że Chadwick podjął decyzję
już dawno i nie planował przejąć schedy po ojcu. Teraz to nie miało
znaczenia.
Co miało znaczenie, to że Sylvie patrzyła na nią, jakby pierwszy raz słyszała
o tym pomyśle.
— Holly, jesteś pewna, że tak właśnie było? Devon nigdy nie prosił Chada o
pomoc. — Zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie szczegóły z
ostatnich tygodni życia syna. — Nie, jestem pewna, że nic takiego nie miało
miejsca. A nawet gdyby Devon chciał, to Chada w ostatnim czasie i tak
prawie nigdy nie było w domu. Zakładałam, że spędza czas z tobą.
— Nie, przez te ostatnie tygodnie rzadko kiedy widywaliśmy się po szkole.
— Od jak dawna ją okłamywał? W jak wiele jego kłamstw ślepo wierzyła?
— Ale teraz to i tak nie ma już znaczenia. — Uśmiechnęła się smutno i
sztucznie, bo chociaż naprawdę tak uważała, uświadomienie sobie, że Chad
od dawna nie był z nią szczery, pozostawiało po sobie gorzki smak. — Pójdę
już.
— Poczekaj! — Sylvie zawołała za nią z nagłym zdecydowaniem, które
sprawiło, że zaczęła przypominać siebie. Nawet jej krok stał się pewniejszy,
gdy podeszła do Holly. — Wiem, że nie zawsze zachowywałam się wobec
ciebie tak, jak na to zasługiwałaś, i nasz początek był trudny wyłącznie z
mojej winy…
— Właściwie nigdy nie miałam szansy zapytać cię o to, dlaczego tak było —
wtrąciła się Holly, zdawszy sobie sprawę, że to może być jej ostatnia
rozmowa z matką Chada.
— Nie chodzi o to, że cię nie lubiłam, po prostu nie przywiązywałam wagi
do twojej obecności w życiu Chada — wyjaśniła z ledwie dostrzegalnym
zawstydzeniem. — Mój syn przyprowadzał do tego domu wiele dziewczyn,
więc zwyczajnie nauczyłam się je ignorować. Nie miało znaczenia, że ciebie
jako pierwszą postanowił przedstawić. Byłam pewna, że niedługo znikniesz
jak reszta.
— Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie?
— Był taki dzień, kiedy wróciłam do domu wcześniej i zastałam was oboje w
kuchni. — Tym razem jej uśmiech nabrał cieplejszych tonów, nawet jeśli
wciąż przeważał w nim smutek. — Próbowałaś nauczyć go gotować, tak
myślę, i Chad… Nigdy wcześniej nie widziałam mojego syna tak
szczęśliwego jak tamtego dnia z tobą. To zadecydowało.
Holly nie znalazła słów, by odpowiedzieć. Poza tym jej gardło było zbyt
ściśnięte, żeby się odezwać i nie ryzykować kolejnych łez.
Matka Chada jednak nie miała zamiaru czekać, aż Holly znajdzie właściwe
słowa i będzie w stanie mówić.
— Posłuchaj, mogę się tylko domyślać, po co byłaś dziś w jego pokoju. I
może nie mam prawa się wtrącać, ale czuję, że jestem ci to winna, i powinnaś
to usłyszeć, chociaż wiem, jak okrutnie to zabrzmi. — Sylvie wzięła głęboki
oddech, przygotowując się na to, co miała zamiar jej przekazać. — Zrobiłaś
dla niego naprawdę dużo, więc zrób teraz jedną rzecz dla siebie. Zapomnij o
nim i całej tej sprawie. Skończ liceum i wyjedź stąd jak najdalej i jak
najszybciej. Tak będzie najlepiej.
Holly nie podobał się ton, z jakim Sylvie przekazała jej swoją radę. Jeśli w
ogóle można tak określić jej słowa, bo niebezpiecznie przypominały
ostrzeżenie. Matka Chada nie byłaby pierwszą osobą, która próbowała
odwieść ją od jej planów, i to jedynie potęgowało uczucie, że wszyscy
wiedzą więcej niż ona.
Może Holly była marionetką, ale dopóki ten ktoś, kto pociągał za sznurki,
prowadził ją w kierunku prawdy, zamierzała mu na to pozwalać.
— Wyjadę — przyznała ugodowo. I zanim ulga zdążyła na dobre zagościć na
twarzy kobiety, dodała: — Jak tylko poznam prawdę.
Może tylko jej się wydawało, ale kiedy wychodziła, Sylvie wyglądała jeszcze
gorzej, niż kiedy się witały.
Rozdział 18
Od jakichś dziesięciu minut Holly na przemian zaciskała i rozluźniała
jedną dłoń na kierownicy, podczas gdy druga bawiła się srebrną
zawieszką naszyjnika. Czasami — przez większość czasu w ostatnich
tygodniach — w ogóle nie zwracała uwagi na jej obecność.
W pewnym stopniu działo się tak dlatego, że odkąd dostała go od Chada w
rocznicę ich pierwszego spotkania, nie ściągnęła go nawet na chwilę i po tylu
miesiącach nosiła ten niewielki ciężar, jakby był częścią niej. Ze wszystkim,
co się obecnie działo, łatwo było zapomnieć, że wciąż go ma.
Główny powód był jednak taki, że poświęcenie biżuterii uwagi na dłużej
wiązało się z koniecznością podjęcia decyzji, na którą nie była gotowa.
Mam coś dla ciebie. — Głos Chada nieproszony wdarł się do jej głowy.
Zamknęła oczy, próbując go odgonić, ale to jedynie pogorszyło sprawę. Bo
teraz także widziała jego podekscytowanie tamtego grudniowego wieczora,
gdy odprowadzał ją do domu.
Miała wrażenie, jakby to działo się wczoraj — to, jak nagle wyskoczył przed
nią, zmuszając ją do zatrzymania się na pustym chodniku, z uśmiechem
rozświetlającym okolicę lepiej niż wszystkie uliczne latarnie.
Tak? A z jakiej okazji? — zapytała go wtedy, chociaż doskonale wiedziała.
Minął rok od ich pierwszego spotkania, ale nie sądziła, że Chad pamięta
dokładną datę, a ona nie chciała robić z tego wielkiej sprawy. Znalezienie go
pobitego i przemoczonego na chodniku nie wydawało się szczególnie warte
upamiętnienia.
Nie odpowiedział jej, tylko wyciągnął z kieszeni naszyjnik, pozwalając, by
zawieszka w kształcie stokrotki huśtała się na srebrnym łańcuszku. Osadzony
na środku kamień migotał w pomarańczowym świetle lamp.
Trzymał biżuterię w taki sam sposób, w jaki traktował większość rzeczy w
swoim życiu, czyli jakby była bezwartościowa, ale Holly nawet na moment
nie uwierzyła, że to niedbałe podejście oznacza, że naszyjnik niewiele go
kosztował. Nawet przy tym oświetleniu mogła zauważyć, jak był delikatny i
starannie wykonany — podejrzewała, że został zrobiony na zamówienie.
Przypuszczała też, że kamień pośrodku płatków nie był cyrkonią, ale
prawdziwym diamentem.
Prezent w ramach podziękowania — odpowiedział na niezadane jeszcze
pytanie. — Za to, że rok temu mnie uratowałaś. I od tego czasu nie przestałaś
ratować ani na moment.
Przez trzy miesiące nosiła naszyjnik z dumą i napawała się pełnymi zazdrości
spojrzeniami dziewczyn. Poza znaczeniem, które znali tylko oni, wisiorek był
też jasnym symbolem, jak bardzo Chad ją ceni i kocha.
Teraz jednak ponad wszystko przypominał jej, że ostatecznie go zawiodła.
Dlatego czuła, że nie zasługuje, by dłużej nosić naszyjnik, ale nie była
gotowa zmusić się, aby go zdjąć. Raz już podjęła tę decyzję — chciała
włożyć go do trumny Chadwicka. Jednak nie pozwolono jej zobaczyć ciała, a
żadnej z osób, które mogły to zrobić, nie ufała na tyle, by powierzyć w jej
ręce najważniejszy prezent od Chada.
Drzwi po stronie pasażera otworzyły się szarpnięciem, a serce Holly prawie
wyskoczyło z piersi w reakcji na nagły ruch. Uśmiech na twarzy
zaglądającego do środka Ellisa uspokoił je tylko połowicznie. Odpłynęła we
własne myśli tak daleko, że zapomniała już, gdzie jest i dlaczego się stresuje.
Kiedy poprzedniego dnia odwoziła chłopaka pod jego dom, propozycja, że
może także przyjechać po niego w drodze do szkoły, wyszła zupełnie
spontanicznie. W tamtym momencie wydawała się naturalna, bo i tak musieli
się spotkać i porozmawiać.
Jednak stojąc rano przed jego domem i czując na sobie wzrok komendanta
Harrella, który nawet nie próbował kryć się z obserwowaniem jej przez
kuchenne okno, zastanawiała się, czy nie popełniła błędu.
— Przepraszam, że musiałaś czekać tak długo — rzucił Ellis zamiast
powitania, kiedy w końcu udało mu się wsiąść do auta i zamknąć za sobą
drzwi. — Tata… — Zawstydzony kiwnął dłonią w stronę domu, gdzie
mężczyzna wciąż wpatrywał się w nich z kubkiem w dłoni jak żołnierz na
patrolu.
— Miał coś przeciwko temu, żebyś ze mną jechał? — zapytała, choć to było
raczej oczywiste. Nawet z tej odległości była w stanie wyłapać ostrzeżenie w
spojrzeniu mężczyzny. Mimo że nie znalazł żadnych dowodów na udział
Holly w zamachu, nie miał do niej krzty zaufania.
— Nie, oczywiście, że nie — zaprzeczył pospiesznie i zupełnie nieszczerze.
— Ale lepiej już ruszaj. Zanim pójdzie po broń i przestrzeli ci opony, żebym
z tobą nie odjechał.
Ułamek sekundy później na twarzy Ellisa pojawiło się czyste przerażenie, ale
było za późno, by cofnąć te słowa. Cisza przeciągała się jeszcze przez kilka
uderzeń serca i kiedy w końcu chłopak otworzył usta, żeby przeprosić, Holly
parsknęła śmiechem.
Sama nie wiedziała, czy to jego słowa tak ją rozbawiły, czy zrobiła to jego
mina, gdy uświadomił sobie, że w ich sytuacji żarty o użyciu broni nie były
najlepszym pomysłem, albo zwyczajnie jej szaleństwo przybierało nową
formę, ale nie mogła się powstrzymać.
Jej ciało odzwyczaiło się od śmiechu i wkrótce zaczęła czuć dawno już
zapomniany rodzaj bólu brzucha, a skóra na policzkach wydawała się
nienaturalnie naciągnięta, ale dziewczyna nie przestawała się śmiać. A Ellis,
z początku niemający pojęcia, co robić, ostatecznie do niej dołączył. I oboje
czuli się tak, jakby ktoś na chwilę ściągnął im ciężar z serc.
— Dawno już nie słyszałem, żeby ktoś się przy mnie śmiał — przyznał Ellis,
ocierając łzy z oczu, gdy udało im się uspokoić i odjechali spod domu
chłopaka.
— Dawno już się nie śmiałam — odparła i wtedy to do niej dotarło. — Od
miesiąca.
Dzisiaj mijał miesiąc, odkąd Chad wywrócił ich życie do góry nogami i
zostawił ją samą z bałaganem, jakiego narobił.
Rzeczywistość przegoniła wciąż jeszcze wiszące w powietrzu resztki
rozbawienia. Poczuła, że robi jej się niedobrze, gdy przygniotła ją fala
wyrzutów sumienia. Chad nie żył dopiero od czterech tygodni, a ona śmiała
się, jakby nic się nie wydarzyło.
— Nie rób tego. — Cokolwiek Ellis dostrzegł na jej twarzy, obudziło w nim
irytację. — Nie obwiniaj się za to, że się śmiejesz. I tak odebrał nam obojgu
zbyt wiele, nie ma prawa odebrać ci także tego. Żyjesz i masz prawo czuć coś
poza smutkiem.
Miał rację, ale niespodziewana ostrość w jego głosie sprawiła, że Holly na
krótką chwilę oderwała wzrok od drogi, żeby na niego spojrzeć. Jednak
cokolwiek nim zawładnęło, zdążyło się ulotnić do czasu, gdy jej spojrzenie
dotarło do jego oczu. Zobaczyła tam tylko tę samą kojącą zieleń, która
wczoraj skłoniła ją, by mu zaufać.
— Jak ci poszło z Sylvie? — zagaił, przypominając im obojgu, dlaczego w
ogóle siedzi w samochodzie Holly.
Dlatego zaproponowała mu, że po niego przyjedzie. To nie była czysto
przyjacielska przysługa. Miała podzielić się z nim tym, czego udało jej się
dowiedzieć.
Jednak zdziwiła ją jej własna chęć, by skłamać. Jeszcze wczoraj zapewniała
go, że wszystko mu opowie, ale gdy do tego przyszło, instynkt krzyczał, że
nie powinna go wtajemniczać.
Dobrze wiedziała, dlaczego tak jest. Trzymanie spraw Chada w sekrecie
miała zakorzenione w głowie tak głęboko, że pewnie będzie potrzebowała
czasu na wyleczenie się z tego odruchu. Równie dobrze mogła zacząć od
razu.
Chad mu ufał — przypomniała sobie, zanim zaczęła opowiadać o wizycie w
domu Myersów, przeszukaniu pokoju Chada przez policję i o tym, w jaki
sposób zdołał niezauważenie pozostawić jej wiadomość. Pokazała mu też
znaleziony rachunek z wypożyczalni i z trudem powiedziała o kłamstwach na
temat pomagania ojcu. Pominęła jedynie niektóre szczegóły rozmowy z
Sylvie, ograniczając się do przekazania informacji o zniknięciu laptopa i
telefonu.
— Masz jakiś pomysł, gdzie je ukrył?
Holly widziała nadzieję w jego oczach, dlatego z ciężkim sercem pokręciła
głową, świadoma, że odpowiedź go rozczaruje.
— Jedyne miejsce, jakie przychodzi mi do głowy, które Chad uznałby za na
tyle pewne, żeby ukryć w nim coś istotnego, to hotel Posłańców, ale poza
pierwszą wiadomością niczego tam nie było — wyjaśniła, chociaż
wspomnienie o powiązaniu Chada z klubem wydawało się zdradą. Nawet
jeśli wszyscy w mieście wiedzieli, że cieszył się przyjaźnią mieszkańców
hotelu.
— Jesteś pewna, że można im ufać? Równie dobrze mogli ukraść rzeczy,
które Chad tam zostawił, jeszcze zanim tam poszłaś. Pewnie zasponsorował
im ćpanie. — Ellis nie krył sceptycyzmu i Holly domyślała się, co było
źródłem jego uprzedzeń.
Jako komendant policji Richard Harrell niewielu rzeczy pragnął bardziej niż
wypędzenia Cole’a i jego ludzi z Norwood. Nie było szczególnie szokujące,
że jego syn miał w tej sprawie takie samo stanowisko, zwłaszcza że
większość mieszkańców dzieliła przekonanie, że gang jest plamą na
wizerunku miasta. Aby zmienić postrzeganie Ellisa, Holly musiałaby pokazać
mu ich świat tak samo, jak Chad kiedyś pokazał jej, a to się nigdy nie
wydarzy.
— Jestem pewna. Cole może nie jest najuczciwszą osobą w mieście, ale w tej
kwestii mu ufam — zapewniła i była całkiem szczera. — Ale przejdę się tam
niedługo i sprawdzę jeszcze raz. Dla pewności.
— To bezpieczne, żebyś szła tam sama? Wiem, że często bywałaś tam z
Chadem, ale ci ludzie nie bez powodu mają taką, a nie inną opinię, a teraz,
kiedy Chada nie ma…
— Nic mi nie będzie. — Przerwała mu, starając się zignorować ciepłe
uczucie rozlewające się po jej ciele w reakcji na troskę chłopaka. Nawet jeśli
była zupełnie niepotrzebna. — Cole twierdzi, że nadal należę do rodziny. —
Mimowolnie skrzywiła się, wypowiadając ostatnie słowo.
Ellis patrzył na nią, prawie jakby postradała zmysły. Postanowiła zmienić
temat, zanim zdążył zadać pytanie, które ewidentnie miał na końcu języka.
— Mniejsza o to. Masz pomysł, o co może chodzić z miejscem z widokiem?
— Miałem nadzieję, że ty mi powiesz — odparł zrezygnowany, pocierając
twarz dłonią. — Czyli właściwie nie zyskaliśmy nic poza kolejną zagadkową
wiadomością i pogiętym paragonem, co do którego nie możemy być pewni,
że w ogóle należał do Chada.
— Przynajmniej mamy czym zająć myśli, próbując przeżyć kolejny dzień w
piekle. — Uśmiechnęła się sztucznie, parkując samochód na szkolnym
parkingu. — Może będziemy mieli szczęście i odpowiedź sama spadnie nam
z nieba.
— Jasne, bo przecież tacy z nas szczęściarze — prychnął ironicznie,
posyłając jej spojrzenie. — Z naszym szczęściem jedyne, co nam może spaść
z nieba, to ptasia kupa.
— Mówił ci ktoś kiedyś, że twój optymizm jest wprost powalający? —
odgryzła się tym samym tonem.
— Co mogę powiedzieć? — Wzruszył ramionami, uśmiechając się
niewinnie. — Podobno odpowiednie nastawienie to połowa sukcesu.
— Oby to nie była prawda, bo to znaczy, że oboje mamy przerąbane.
***
Do przerwy obiadowej zdjęcie Holly i Ellisa siedzących w jej
samochodzie obiegło już całe South Stanly.
Ktokolwiek ich sfotografował, zrobił to pod takim kątem, że zdawali się być
o wiele bliżej siebie, niż faktycznie w tamtym momencie byli. Gdyby Holly
nie znajdowała się na tym zdjęciu, być może sama mogłaby uwierzyć, że
widoczne na nim osoby zamierzały się pocałować. Nie miała wątpliwości, że
był to zaplanowany efekt, chociaż nie wiedziała, kto je zrobił.
Ludzie prześcigali się w teoriach, co łączy ją i Ellisa. W drodze do stołówki
Holly podsłuchała grupkę dziewczyn idącą przed nią — jedna twierdziła, że
Ellis wykorzystuje ją, bo chce się zemścić na Maddie, z kolei inna była
przekonana, że jest dokładnie na odwrót i to Holly używa jego, żeby
odzyskać swoje miejsce w szkolnej hierarchii. Trzecia podzieliła się tym, co
usłyszała od innej osoby, i jej słowa wbiły kolejny nóż w już i tak
podziurawione serce Holly.
Bo ta teoria — jak dotąd najgorsza, jaką usłyszała — mówiła, że zdradzała
Chada z Ellisem przez cały czas trwania ich związku.
Dziewczyna nie zdementowała jednak żadnej z plotek, od których aż huczało
na korytarzach, w salach lekcyjnych i w stołówce. Próbowała wmówić sobie,
że jest ponad te podłe komentarze i nie będzie zniżać się do poziomu osób
szepczących „dziwka” za jej plecami.
Jednak tak naprawdę milczała, bo wiedziała, że jej głos nic nie znaczy, a Ellis
zniknął gdzieś zaraz po tym, jak się rano rozstali, i nie dołączył do niej nawet
na lunch, więc nie mógł jej poprzeć. Dziwiło ją, jak szybko przywykła do
jego obecności po drugiej stronie stołu podczas posiłków.
Razem przyciągali tyle samo par oczu co teraz, gdy siedziała sama, ale w
jego towarzystwie nie czuła się aż tak odsłonięta i bezbronna.
Znalazła go dopiero pod koniec długiej przerwy, gdy uznała, że nie wytrzyma
dłużej w stołówce, i zmierzała do szatni na zajęcia wychowania fizycznego.
A właściwie to Ellis znalazł ją.
— Niezły cyrk z tymi zdjęciami, nie? — zagadnął, zrównując się z Holly. W
przeciwieństwie do niej wcale nie wydawał się przejęty plotkami na ich
temat. Przeciwnie, wyglądał, jakby się świetnie bawił. — Przynajmniej trzy
osoby pytały mnie, czy to prawda, że jesteśmy parą, i co na to Maddie.
Imię byłej przyjaciółki sprawiło, że Holly przystanęła w pół kroku. Ellis
także się zatrzymał, nerwowo poprawiając uchwyt dłoni na kulach.
Rozbawienie na jego twarzy zaczęło ustępować konsternacji, gdy
obserwował ją, marszcząc brwi w oczekiwaniu na wyjaśnienie.
— No jasne. — Dziwiła się, że wcześniej na to nie wpadła. — To Maddie
zrobiła i rozesłała te zdjęcia.
— Widziałaś ją rano na parkingu? — zapytał. Nie wydawał się przekonany.
— Nie, ale to musiała być ona. — Im dłużej nad tym myślała, tym większą
zyskiwała pewność. — Ostrzegała mnie wcześniej, że mam się trzymać od
ciebie z daleka. Nie posłuchałam jej, więc teraz się mści.
Nagła emocja pojawiła się w oczach Ellisa, jednak zniknęła, zanim Holly ją
rozszyfrowała. Co czuł na wiadomość o pogróżkach byłej dziewczyny?
Nadzieję, że robiła to z zazdrości? Zobaczył szansę na to, że nie wszystko
było między nimi skończone? Był wściekły, że wtrącała się w jego życie
nawet po tym, jak go zostawiła?
Cokolwiek to było, Holly mogła jedynie podziwiać, jak szybko nad sobą
zapanował, bo gdy się odezwał, w jego głosie pobrzmiewała jedynie chłodna
logika:
— Nawet jeśli, to wciąż wątpię, że to ona za tym stoi, bo…
— Bo co? — prychnęła pogardliwie, idiotycznie zirytowana, że nie stanął po
jej stronie, tylko zamierzał bronić Madeline. — Tylko mi nie mów, że to nie
w jej stylu albo że nie zrobiłaby czegoś takiego. Oboje wiemy, że robiła dużo
gorsze rzeczy.
— Nie. Nie sądzę, że to Maddie, bo sama dała nam obojgu do zrozumienia,
że nie chce mieć z nami nic wspólnego. — Tym razem targające nim emocje
były wręcz zbyt łatwe do odczytania. — Po co miałaby dobrowolnie
angażować się w cokolwiek, co nas dotyczy?
Bo jest zawistną, krwiożerczą pijawką, która żeruje na czyimś cierpieniu —
zawisło na końcu jej języka.
W porę się powstrzymała, chociaż wymagało to od niej ogromnych pokładów
samokontroli. W jej głowie pojawiło się wspomnienie sprzed kilkunastu
minut i ból, jaki wywoływała świadomość, że niektórzy ludzie naprawdę
zaczynali podejrzewać ją, że zdradzała Chada z jego przyjacielem.
Może Ellis miał rację, może nie, ale akurat ona lepiej niż ktokolwiek inny
powinna rozumieć tę obezwładniającą potrzebę bronienia ukochanej osoby,
nawet jeśli na to nie zasługiwała.
Jednocześnie w duchu obiecała sobie, że jeśli to jednak ona miała rację,
Madeline jej za to zapłaci i nawet Ellis jej przed tym nie powstrzyma.
***
Poznała, że to Chad, na długo przed tym, jak otworzył drzwi jej sypialni.
— Spotkałem twoją mamę po drodze na górę — rzucił zaczepnie, próbując
wybadać, jak źle jest i jak trudnym zadaniem będzie rozweselenie Holly. —
Ma uroczą piżamę. Myślisz, że były takie w wersji męskiej? Muszę zapytać
następnym razem, jak ją spotkam.
Zignorowała go celowo. Nie podniosła głowy znad zadania domowego,
nawet gdy objął ją od tyłu i nachylił się, żeby ją pocałować. Ten jeden raz
życzyła sobie, żeby był trochę mniej sobą, bo wtedy mogłaby przynajmniej
poprosić mamę albo Olivię, żeby skłamały, że już śpi, gdy poszłyby otworzyć
mu drzwi. Ale Chad sam sobie otwierał.
Normalni nastolatkowie w tym wieku zakradali się do swoich dziewczyn przez
okna albo w najlepszym wypadku wchodzili ukradkiem, gdy rodzice już spali.
Chadwick Myers nie miał najmniejszego zamiaru zniżać się do tego poziomu
i zwyczajnie poprosił Samanthę o własny klucz do ich domu, żeby nikt nie
musiał kłopotać się z otwieraniem, gdy będzie przychodził do Holly.
Bezczelnie wykorzystał fakt, że kobieta była jego dłużniczką po pomocy,
jakiej jej udzielił, gdy trafiła do szpitala. Teraz po prostu wchodził do ich
domu jak do siebie, witał się uprzejmie z oglądającą w szlafroku telewizję
Samanthą, jeśli akurat ją spotkał, albo życzył dobrej nocy Olivii, mijając ją
na schodach, kiedy wychodził, i nie było to dla niego ani trochę dziwne.
— Mógłbyś przynajmniej uprzedzać, że planujesz przyjść — pouczyła go,
udając zajętą wykonywaniem obliczenia z algebry. W duchu przeklęła samą
siebie za to, że tak szybko pozwoliła, by złość, którą w sobie dusiła przez cały
dzień, odbiła się w jej głosie.
Tak naprawdę nawet bez uprzedzenia wiedziała, że przyjdzie. Cała szkoła
mówiła tylko o jednym i Holly nie była na tyle naiwna, by sądzić, że Chad
tego nie słyszał i że nie będzie chciał sprawdzić, jak się trzyma. Obiecała
sobie, że kiedy się z nim zobaczy, będzie ponad to i nie pozwoli, żeby to, co
stało się dzisiaj w szkole, wbiło klin między nią a Chada. Nie chciała dać
Maddie tej satysfakcji, jednak słowa dziewczyny wbiły szpony w jej umysł tak
głęboko, że zapomnienie o ich rozmowie było niemożliwe.
— Nie planowałem. — Kłamał, ale robił to w dobrej wierze. Próbował
zasłużyć chociaż na jedno jej spojrzenie. — Ale doszedłem do wniosku, że nie
zasnę bez całusa na dobranoc od mojej pięknej dziewczyny, i musiałem
wcisnąć szybką wizytę w mój napięty grafik.
Nadal wisiał nad nią tak blisko, że ignorowanie go było praktycznie
niemożliwe, a jednak Holly jakimś sposobem się to udawało. To nie
napawało go optymizmem.
Racjonalna część Holly wiedziała, że nie powinna wściekać się na Chada. Ta
część była świadoma, że nie mógł zmienić ani swojej przeszłości, ani
teraźniejszości, bo chyba nawet Chadwick Myers nie mógł nic poradzić na to,
że Madeline Kelly była i jest skończoną suką.
Jednak rozsądek tonął w morzu upokorzenia, jakie czuła na myśl o tym, że
została doprowadzona do łez na oczach tak wielu ludzi przez najlepszą
przyjaciółkę swojego chłopaka.
— Dlaczego nie powiedziałeś mi, że ty i Maddie ze sobą spaliście? — Walka
ze złością była z góry skazana na porażkę. Równie dobrze Holly mogła od
razu wyrzucić z siebie wszystko, co w niej siedziało.
Kiedy w końcu na niego spojrzała, Chad niemal zaczął żałować, że to zrobiła.
Była bliska łez, mieszanka zranienia i wściekłości popchnęła go o krok do
tyłu, jak niewidzialna pięść wycelowana prosto w brzuch. Przez sekundę nie
mógł oddychać.
— Bo z góry założyłem, że już o tym wiesz — wyjaśnił, mimo wszystko zbity z
tropu pytaniem. — Czy to nie coś, o czym wiedzą wszyscy? Chadwick Myers:
dupek, który zdradził swoją dziewczynę z najlepszą przyjaciółką — prychnął
ironicznie. Skłamałby, gdyby powiedział, że był dumny z tej części swojej
popularności.
— Wiedziałam, ale… Nie wiem, może gdybym usłyszała to od ciebie,
byłabym lepiej przygotowana — przyznała cicho. Jednocześnie miała ochotę
na niego krzyczeć i wypłakiwać się w jego ramionach.
— Co ona ci zrobiła? — Usiadł w nogach łóżka, z trudem powstrzymując
chęć odwiedzenia Maddie i odbycia z nią jeszcze jednej rozmowy.
— Dokładnie to samo co wszystkim twoim zabawkom. Pokazała mi, gdzie jest
moje miejsce — wysyczała wściekle Holly, a Chad wzdrygnął się, jakby go
uderzyła. — Dostałam od niej nawet przyjacielski prezent w geście dobrej
woli, chcesz zobaczyć? — Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się, żeby
wyciągnąć kartkę wystającą spomiędzy książek na biurku. — Specjalnie dla
mnie spisała listę wszystkich twoich łóżkowych upodobań, bo cytując: „Może
jeśli szybko się nauczysz, co robić, zyskasz trochę czasu, zanim całkiem mu
się znudzisz i zostawi cię dla mnie tak jak poprzednią”.
— To same bzdury — powiedział, jakby to w jakikolwiek sposób poprawiało
sytuację. Chociaż mimo targającej nim wściekłości na przyjaciółkę musiał
przyznać, że nie brakowało jej kreatywności, gdy wymyślała tę listę.
— Ale ja doskonale o tym wiem, Chad! Nie ma najmniejszego znaczenia, co
jest na tej kartce. Równie dobrze mogłaby dać mi swoją listę zakupów. Liczy
się to, co mówiła, kiedy mi to dawała, i co słyszeli ludzie na korytarzu. —
Najgorsze było to, że nie miała pojęcia, dlaczego Maddie pałała do niej taką
nienawiścią. Co takiego zrobiła oprócz zakochania się w jej przyjacielu? —
Zrobiła ze mnie pośmiewisko. Pokazała wszystkim, że w porównaniu z nią
jestem tylko kolejną nic nieznaczącą dziewczyną w twoim życiu.
Nie powiedziała tego, ale w jej głosie brzmiała niepewność sugerująca, że
sama zaczynała się nad tym zastanawiać, i właśnie to, bardziej niż cokolwiek
innego, przyczyniło się do podjęcia przez Chada decyzji.
Było wiele rzeczy, które mógł w tej sytuacji zrobić, a które nie wymagały
dokonania wyboru pomiędzy przyjaciółmi, z którymi spędził większą część
życia, a dziewczyną, z którą zamierzał spędzić jego resztę.
Od przedszkola byli nierozłączni i Chad nie pamiętał już nawet życia, w
którym ich nie było. Zawsze byli odbierani jako ostatni i kiedy wszystkie
dzieci wracały do domów ze swoimi rodzicami, oni czekali, aż ktoś z ich
rodzin w końcu znajdzie chwilę, by zauważyć, że ich brakuje, i kogoś po nich
wysłać.
Tak to się zaczęło. Żadne z ich piątki nie miało wielkiego szczęścia, jeśli
chodziło o rodziców, i być może dlatego zawsze tak dobrze się rozumieli.
Podarowali sobie nawzajem to, czego nie mogli znaleźć w domu — ludzi, dla
których zawsze będą najważniejsi. Ponad pieniędzmi, pracą, opinią,
znajomościami i układami.
To właśnie była fundamentalna zasada wspaniałej przyjaźni, której
zazdrościli im wszyscy. Obiecali sobie, że nieważne ile będą mieli lat, bez
względu na to, co się będzie działo ani jak wielkie błędy popełnią, ich relacja
będzie zawsze na pierwszym miejscu, że zrobią dla siebie wszystko. I
dokonywali niewyobrażalnych poświęceń, żeby tej obietnicy dotrzymać.
Kłamali, popełniali przestępstwa, ranili siebie i innych, rezygnowali
z życiowych okazji, odrzucali szanse na spełnienie marzeń — wszystko, byle
tylko podtrzymać przy życiu potwora, którego stworzyli. Chad nigdy zanadto
nie kwestionował słuszności tego, co dla siebie robili. Nigdy nie wahał się
przed kolejną niewyobrażalną rzeczą, jaką przyszło mu zrealizować, gdy
któryś z jego przyjaciół tego potrzebował.
Dopóki nie pojawiła się Holly. Dopóki się o niej nie dowiedzieli i
jednogłośnie nie powiedzieli mu, że powinien to natychmiast skończyć.
Nie miał nawet pojęcia, ile dokładnie lat lojalności właśnie przekreślał, żeby
powstrzymać kilka łez blondynki przed popłynięciem, ale wiedział, że nie
będzie już odwrotu. Od tego momentu jego wyborem zawsze będzie Holly.
Chociaż może tę decyzję podjął już dawno. To, co działo się teraz, było
jedynie pierwszymi konsekwencjami.
— Nigdy nie spałem z Maddie.
Wszystkie jego instynkty odwodziły go od powiedzenia tego na głos. Był jak
robot zaprogramowany, by chronić swoich przyjaciół, nawet jeśli na to nie
zasłużyli. Poświęcił dla nich tak wiele, ale nie zamierzał oddać im Holly.
— To były jej piętnaste urodziny. Poszliśmy na imprezę do jednego
z futbolistów ze starszego rocznika i zdecydowanie przesadziła z alkoholem.
Zresztą nie tylko ona, Topper… — Pokręcił głową, nadal nie był do końca
pogodzony z wydarzeniami tamtej nocy. — Maddie wcześniej urwał się film,
więc położyliśmy ją w jednej z sypialni i ustaliliśmy, że będziemy zaglądać do
niej na zmianę. Niedługo potem znalazła mnie Ashley. Zapytała, czy
widziałem Toppera, bo słyszała od kogoś, że wziął jakieś tabletki, i od
dłuższego czasu nikt go nie widział. Zaczęliśmy go szukać, poszedłem
sprawdzić do pokoju Maddie…
— Topper tam był? — dopytała, próbując zachęcić go do opowiadania dalej,
chociaż coś jej mówiło, że wcale nie chce wiedzieć. Chad jednak tylko
pokiwał głową, niezdolny do odpowiedzenia na głos, więc odezwała się
znowu: — Co się tam stało?
— Próbował… Nie wiem, co sobie myślał, biorąc te narkotyki. W ogóle nie
był sobą, ledwo kontaktował, ale kiedy tam wszedłem, dobierał się do
Maddie. — Przetarł twarz dłonią, jakby to mogło przegonić wrażenie, że
zdradza przyjaciół. — Ściągnąłem go z niej i wyrzuciłem z pokoju, bo
wiedziałem, że Ash prędzej czy później go znajdzie, a sam zostałem z Maddie.
Kiedy w miarę wytrzeźwiała, opowiedziałem jej, co się wydarzyło. To była
trudna noc dla nas wszystkich, dla niej szczególnie. Wiedziała, że Topper
nigdy świadomie by jej nie skrzywdził, ale…
— To nie zmienia faktu, że próbował ją zgwałcić. — Holly nie miała
najmniejszego pojęcia, co myśli i czuje w związku z tym, czego się
dowiedziała. Zastanawiała się, jak Maddie była w stanie mu to wybaczyć.
Sama nie wiedziała, czy będzie w stanie spojrzeć na Toppera inaczej niż jak
na kogoś, kto prawie skrzywdził swoją przyjaciółkę.
— Topper nie wiedział, co robi. To był pierwszy raz, kiedy coś wziął, i był w
takim stanie, że Ashley i Ellis rozważali wezwanie karetki. Chociaż wiem, że
to go nie tłumaczy.
Chad nigdy już nie odzyskał pełni zaufania ani szacunku do przyjaciela i był
pewien, że Madeline czuła podobnie. A jednak Maddie sama prosiła, by o tym
zapomnieli, a on jej posłuchał. Wybaczył mu, chociaż jakaś część Chadwicka
gardziła za to nim samym prawie tak mocno, jak gardził Topperem. To było
tylko jedno z wielu poświęceń, jakich przez lata dokonał w imię tej przyjaźni.
— W końcu jakoś udało nam się wszystkim wrócić do domów. Po całej tej
sprawie nie miałem ochoty rozmawiać z kimkolwiek przez resztę weekendu,
więc możesz sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy w poniedziałek rano
wszyscy mówili tylko o tym, że zdradziłem swoją dziewczynę z najlepszą
przyjaciółką. — Wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu. — Maddie była
przerażona tym, że ktoś mógł wejść do pokoju i ich zobaczyć, zanim ja tam
wszedłem, albo że Topper mógł nieświadomie coś komuś wygadać, zanim
Ashley go znalazła. Więc zrobiła jedyną rzecz, jaka miałaby stuprocentową
skuteczność w odwróceniu uwagi od każdej plotki na jej temat.
— Stworzyła plotkę na twój temat — odpowiedziała. — Dlaczego jej na to
pozwoliłeś?
— A co innego mogłem zrobić? — zapytał, wzruszając ramionami. — Było za
późno, wszyscy o tym mówili, Allison już zdążyła mnie znienawidzić. Nie
można było tego cofnąć.
— Mogłeś powiedzieć prawdę.
— Wtedy zniszczyłbym życie Maddie i Topperowi. Ash i Ellisowi właściwie
też, bo nasza przyjaźń by tego nie przetrwała. — Właśnie to w praktyce
oznaczało bycie jednym z nich. Poświęcił samego siebie dla ich dobra.
— Zamiast tego pozwoliłeś, żeby to ona zniszczyła życie tobie. — Bo tak
właśnie było. Cała jego reputacja chłopaka bawiącego się dziewczynami
zaczęła się od tej jednej zbrodni, której wcale nie popełnił. — Zapłaciłeś za
błędy Toppera.
— Wtedy sądziłem, że wszystko w końcu ucichnie i zapomnimy o całej
sprawie. Ale Maddie to Maddie. Nigdy nie przepuści okazji, żeby komuś
dopiec, więc będzie ciągnęła to kłamstwo w nieskończoność.
— Więc dlaczego mi o tym mówisz?
— Bo zaczęłaś wierzyć w to, co ci powiedziała — odparł zwyczajnie, jakby
zdradzenie tajemnicy skrywanej od tak dawna dla niej było najnormalniejszą
rzeczą na świecie. — Nie mogę ci obiecać, że Maddie nigdy więcej nie sprawi
ci przykrości, bo taka już jest, nieważne jak bardzo bym chciał, żeby było
inaczej. — Zamknął jej dłonie w swoich i ukucnął przed nią. Chciał, żeby
dobrze go widziała i miała pewność, że mówi szczerze. — Ale mogę ci
obiecać, że nic, co powie, nie będzie miało znaczenia. Bo nie ma i nigdy nie
będzie dla mnie nikogo ważniejszego od ciebie.
***
Emocje po rozmowie z Ellisem nie zdążyły opaść, nawet gdy przebrana
w strój sportowy wychodziła na szkolne boisko razem z resztą dziewczyn
ze swojej grupy. Widok Maddie rozciągającej się na trawie wśród innych
cheerleaderek jedynie dolał oliwy do ognia. Ellis mógł mówić, co chciał,
ale Holly była prawie pewna, że to ona zrobiła te zdjęcia i rozesłała je
wszystkim w ramach zemsty.
Jasne, to mógł być praktycznie każdy. Ale było tak wiele innych sposobów
na rozpuszczenie plotki, że Holly jest z Ellisem, a tylko Maddie tak naprawdę
wiedziała, jak bardzo ją skrzywdzi, robiąc to akurat w ten sposób. Dokładnie
tak samo wyszedł na jaw jej związek z Chadem — przez zdjęcie zrobione
przez kogoś z ukrycia i rozesłane po całej szkole.
Powtórzenie tego z Ellisem i zasugerowanie, że Holly już się pogodziła ze
śmiercią Chadwicka, było szpilką wbitą z precyzją, na jaką było stać tylko
Madeline.
Musiała wyczuć na sobie wzrok Holly, bo od razu odnalazła ją wśród grupy
nastolatek. Żadna nie chciała pierwsza odwrócić spojrzenia, więc przez
chwilę mierzyły się nawzajem z nienawiścią, na jaką stać tylko dwie
dziewczyny, które kiedyś były przyjaciółkami.
— Wilson. — Nauczycielka złapała Holly za łokieć, zmuszając do
przerwania tej zaciekłej walki. — Znasz zasady. Żadnej biżuterii na moich
zajęciach.
Holly podążyła za jej wzrokiem. Była zbyt pogrążona we własnej złości,
żeby zauważyć, że podczas przebierania nie ukryła pod bluzką naszyjnika od
Chada.
— Ale… — zaczęła, nie mając właściwie żadnego argumentu.
— Bez dyskusji. Zdejmij ten wisiorek, możesz go zostawić na trybunach i
zabrać po zajęciach — rozkazała trenerka stanowczo, a widząc wahanie
dziewczyny, dodała: — Dzisiaj, Wilson, ruchy. Pospiesz się, bo zaraz
poprowadzisz rozgrzewkę, a im później zaczniecie, tym później cała grupa
zejdzie przez ciebie do szatni.
Holly rozejrzała się wkoło siebie, jakby liczyła, że ktoś jej pomoże, ale
spotkała się jedynie z nieprzyjaznymi spojrzeniami. Zauważyła też, że nie
jest jedyną dziewczyną w grupie, która ma na sobie biżuterię, ale kobieta
nikomu innemu nie zwróciła uwagi. Nie wspomniała też o pierścionku na jej
palcu, co wyraźnie dało Holly do zrozumienia, że w całej tej sytuacji ani
trochę nie chodziło o bezpieczeństwo.
Nie było żadną tajemnicą, że jednymi z największych plotkarzy w szkole jest
grono pedagogiczne, i Holly nigdy nawet przez chwilę nie wątpiła, że
nauczyciele są na bieżąco ze wszystkim, czym żyją uczniowie South Stanly
— czyli bardzo często z jej związkiem z Chadem.
Trenerka Kendrick doskonale wiedziała, od kogo był naszyjnik, i polecenie
ściągnięcia go niczym się nie różniło od innych form szykanowania, jakie
Holly każdego dnia znosiła ze strony uczniów. I miało ten sam cel — zmusić
ją, żeby przestała wypierać rzeczywistość i stać po stronie mordercy.
Mogłaby się kłócić dalej, ale naprawdę nie potrzebowała większych
problemów niż te, które już miała na głowie. Poza tym nie sądziła, by
jakikolwiek argument mógł coś zmienić.
To tylko naszyjnik. Zaraz założysz go z powrotem — powtarzała sobie,
próbując powstrzymać łzy, gdy przechodziła obok cheerleaderek stojących
przy barierkach.
Nie zamierzała dać nikomu satysfakcji z doprowadzenia jej do płaczu, nawet
jeśli zdjęcie naszyjnika na oczach wszystkich było najprawdopodobniej
najtrudniejszą rzeczą, jaką przyszło jej zrobić w szkole. Gdyby ktoś
zaproponował, że zamiast tego może zdjąć wszystkie ubrania i przebiec nago
kółko wokół stadionu, zgodziłaby się bez wahania. Tak ważna była dla niej ta
ozdoba.
Pilnując, by jej głowa była wysoko uniesiona, wróciła do nauczycielki i
zagryzając zęby z wściekłości, przez resztę zajęć robiła wszystko, o co
została poproszona.
Nienawidziła każdej z upływających minut. Bez znajomego ciężaru czuła się
niekompletna, jakby ktoś odciął jej kończynę, ale szepty i posyłane w jej
stronę wredne uśmiechy sugerujące, że wszyscy doskonale wiedzą, jak trudne
to dla niej jest, dawały jej determinację, by to przetrwać.
Niemniej prawie zapłakała z ulgi, gdy trenerka odgwizdała koniec lekcji i
pozwoliła im iść do szatni. Ostatnie kroki do trybun Holly pokonała biegiem,
zdeterminowana, by jak najszybciej odzyskać swoją własność. Ale jej tam
nie było.
Wściekłość i strach przesłoniły jej zdrowy rozsądek. Nie musiała nawet
długo szukać osoby, na której zamierzała je rozładować.
— Gdzie on jest?
Maddie z resztą cheerleaderek wciąż była na boisku, podobnie jak futboliści,
ale Holly ani trochę nie obchodziło to, ile osób zobaczy, jak wyrywa byłej
przyjaciółce wszystkie włosy z głowy.
Madeline obróciła się niespiesznie i z pogardliwym uśmiechem zmierzyła
Holly wzrokiem. Wyprostowała się ledwie zauważalnie, by jeszcze bardziej
górować nad nią wzrostem. Szykowała się do walki i zamierzała wykorzystać
każdą przewagę, jaką posiadała.
— Gdzie co jest? — zapytała w końcu, a złośliwy wyraz nawet na chwilę nie
opuszczał jej twarzy. Musiała się świetnie bawić, wiedząc, że Holly odchodzi
od zmysłów.
— Mój naszyjnik, który zostawiłam na trybunach. Naszyjnik od Chada —
dodała z naciskiem, na próżno licząc, że wspomnienie jego imienia wywoła
w Maddie jakąkolwiek reakcję. — Wiem, że go zabrałaś. Po prostu mi go
oddaj i skończ to przedstawienie, bo to żałosne zagranie, nawet jak na ciebie.
Najwidoczniej musiałaś upaść jeszcze niżej niż robienie mi z ukrycia zdjęć z
Ellisem. Swoją drogą, nieudana próba odepchnięcia mnie od niego, ale
doceniam starania. Dobrze wiedzieć, że postrzegasz mnie jako tak poważną
konkurencję.
Tym razem, kiedy starła uśmieszek z twarzy Maddie, widziała, że trafiła w
czuły punkt. Brunetka być może powiedziałaby coś na ten temat, gdyby nie
miały tak wielkiej widowni. Nawet nie spuszczając wzroku z Madeline,
Holly widziała, że coraz więcej osób zbiera się wokół nich.
— Powiedziałam ci już raz, kiedy przyszłaś mnie błagać o pomoc, że nie
chcę mieć nic wspólnego ani z tobą, ani z tym twoim psychopatą. —
Wszystkie jej słowa były dobrze przemyślane i wymówione ze
świadomością, że każdy szczegół ich rozmowy zostanie powtórzony setki
razy. — Nie wiem, co kazało ci sądzić, że coś się w tej kwestii zmieniło, ale
jesteś w błędzie. Nie mam twojej głupiej błyskotki.
— Pamiętasz jeszcze w ogóle, kogo nazywasz psychopatą, czy wyrzuciłaś
już z pamięci wszystko, co mu zawdzięczasz?
— Nie wiem, o czym mówisz. — Maddie wzruszyła ramionami, mając
czelność nie pokazać nawet odrobiny skruchy. Tak jakby naprawdę zupełnie
nic mu nie była winna.
Może gdyby chodziło o cokolwiek i kogokolwiek innego, Holly
zastanowiłaby się dwa razy, zanim zeszłaby na tę drogę, i zawróciła, zanim
byłoby za późno. Teraz zamierzała odzyskać to, co zostało jej ukradzione, i
odejść z podniesioną głową bez względu na to, ile ją to będzie kosztowało.
Walka z Madeline zawsze oznaczała konieczność wyciągnięcia najcięższego
działa, jeśli chciało się uniknąć zmiażdżenia. To głównie dlatego dawniej
Holly za wszelką cenę unikała kłócenia się z przyjaciółką. Była zbyt dobra i
zbyt wrażliwa, by uderzać tam, gdzie najbardziej bolało, i rzucać w twarz
największymi brudami, jak robiła to Maddie.
— Mówię o wieczorze, kiedy uratował cię przed gwałtem. — Widziała, że
strach, jaki pojawił się w oczach Maddie, był prawdziwy, ale żeby teraz ją
powstrzymać, Madeline musiałaby ją zabić. — Przypomnieć ci twoje
piętnaste urodziny, kiedy byłaś tak pijana, że nie umiałaś sklecić zdania i
zapewne nie pamiętałabyś nawet, że ktoś cię pieprzył? A już na pewno nie to,
kto by to zrobił?
Madeline nie powiedziała ani słowa. Holly nie była nawet pewna, czy w
ogóle oddycha. I nigdy nie przejęłaby się mniej, gdyby okazało się, że nie.
— Bo ja bardzo dobrze pamiętam tę historię i chętnie przypomnę ci o tym, że
to Chad był osobą, która go powstrzymała, a w zamian ty zniszczyłaś jego
reputację. — Nigdy tak do końca nie rozumiała, jak mógł jej to wybaczyć, a
teraz ta złość na jej egoizm wracała po tysiąckroć. — Tak bardzo wstydziłaś
się tego, co się stało, i tego, że prawda jakoś wyjdzie na jaw i zniszczy ci
życie, że zaczęłaś rozpowiadać wszystkim, że spałaś z Chadem, chociaż
wiedziałaś, ile będzie go to kosztowało. Rozbiłaś jego związek, pozwoliłaś,
żeby każdy widział w nim tylko dupka, który bawi się dziewczynami, i
całymi latami ciągnęłaś to kłamstwo, żeby szczycić się tym, że jako pierwsza
zaliczyłaś Chada Myersa, chociaż nigdy cię nawet nie tknął.
Nie powinno jej to sprawiać tak wielkiej satysfakcji, ale po raz pierwszy od
miesiąca nikt nie traktował Holly z góry, nikt z niej nie szydził. I nikt nie
miał odwagi jej przerwać, a ona jeszcze nie skończyła.
— Myślałaś, że nie wiem, prawda? — Wyraz twarzy Maddie dał jej
odpowiedź. — Nigdy nawet przez myśl ci nie przeszło, że mógł mi zdradzić
twój sekret. Powiedział mi po pierwszym razie, gdy użyłaś tego kłamstwa
przeciwko mnie — dodała z czystej złośliwości.
Teraz nie miało to już znaczenia, ale i tak chciała, żeby Maddie wiedziała, w
jak wielkim błędzie była, gdy sądziła, że to ona liczyła się dla Chada
bardziej.
— Uwielbiałaś dręczyć mnie tym, że miałaś go przede mną, ale ja przez cały
czas wiedziałam, że to jedna wielka ściema, chociaż nawet wtedy prosił,
żebym udawała dla twojego dobra. Pozwolił ci latami odgrywać tę farsę,
przytakiwał twoim łgarstwom, wplątał w nie nawet mnie, bo kochał cię jak
siostrę i chciał cię chronić. I tego człowieka nazywasz psychopatą? —
zapytała, ale nie doczekała się odpowiedzi.
Zamiast tego dwie jasnowłose dziewczyny wystąpiły z grupki cheerleaderek
za plecami Madeline. Jedna z nich cisnęła coś w stronę Holly. Srebro
zabłyszczało w słońcu, kiedy naszyjnik wylądował pod jej nogami.
Zwalczyła pragnienie, by od razu po niego sięgnąć. Zamiast tego wytrzymała
spojrzenie nastolatki, która jej go rzuciła.
— Założyłyśmy się o to, która odważy się go zabrać — odezwała się w
końcu dziewczyna. W jej głosie nie było skruchy, ale jakaś inna emocja,
która wisiała w powietrzu. — Chciałyśmy zobaczyć, jak bardzo ci odbije.
Maddie mówiła prawdę, gdy powiedziała, że ona go nie ma, ale wiedziała, że
ja go wzięłam. Powiedziała, że mogę go zatrzymać.
Holly nie miała na to odpowiedzi i bez słowa podniosła wisiorek z ziemi.
Między płatkami zaplątało się źdźbło trawy, ale i tak ulga na widok ozdoby
niemalże doprowadziła ją do łez. Jednak nie pozwoliła sobie na płacz,
podobnie jak przezwyciężyła pragnienie, by jak najszybciej założyć go na
szyję. Zamiast tego zacisnęła pięść, czując, jak srebro wbija jej się w skórę, i
wróciła spojrzeniem do Maddie.
— Nie twierdzę, że nie jest winny, ale wiesz równie dobrze jak ja, że w tej
sprawie jest coś więcej. Zwyczajnie jesteś zbyt wielką egoistką, żeby to
przyznać. Zawsze byłaś.
W końcu zmusiła swoje stopy do ruchu, ale zrobiła zaledwie kilka kroków.
Nie potrafiła odejść, jeszcze nie. Musiała skończyć to, co zaczęła. Już i tak
zbyt długo milczała.
Odwróciła się z powrotem i przystanęła. Każda para oczu na boisku była
skupiona tylko na niej, ale ona ani na chwilę nie spuściła wzroku z Madeline.
— Gdyby Chad był potworem, za jakiego wszyscy go mają, nie
powstrzymałby wtedy Toppera, kiedy próbował cię zgwałcić.
Rozdział 19
Satysfakcja po konfrontacji była ogromna, lecz krótkotrwała.
Adrenalina, która przez cały ten czas napędzała Holly, opadła, gdy tylko
dziewczyna znalazła się poza zasięgiem wzroku gapiów. Wtedy też dotarła
do niej waga tego, co właśnie zrobiła.
Z trudem dobiegła do najbliższej łazienki. Nie była przytomna nawet na tyle,
by zarejestrować, czy ktoś jest w środku, gdy praktycznie wpadła do
pierwszej kabiny i zwymiotowała całą treść żołądka. Dusiła się płaczem, łzy
rozmazywały jej widzenie, kiedy próbowała opanować targające jej ciałem
torsje.
Nie mogła uwierzyć, że naprawdę to zrobiła, że była zdolna do tego typu
okrucieństwa. Wyjawiła wszystkim największą tajemnicę Madeline, sekret,
który Chad powierzył jej w zaufaniu. I po co? Co zyskała poza kilkoma
żałosnymi minutami satysfakcji, która jedynie dowodziła jej własnej
podłości?
Nie była sobą, nigdy nie chciała stać się kimś takim. A jednak to ona, nikt
inny, dopuściła się tego. Obrzydzenie do samej siebie zaczynało krążyć w jej
żyłach, każde uderzenie serca pompowało kolejną dawkę trucizny.
W tamtym momencie miała ochotę się poddać. Chciała zadzwonić do taty,
żeby powiedzieć, że zmieniła zdanie i przeprowadzi się do niego. Chciała
uciec, zanim stanie się kimś jeszcze gorszym. Od Norwood, od wspomnień,
od tajemnic, od wszystkiego, co mieszało jej w głowie i zmieniało ją w kogoś
obcego.
— Holly?
Niepewny znajomy głos przywrócił ją do rzeczywistości. Rozejrzała się
wokół. Siedziała na podłodze oparta plecami o ścianę kabiny, a w drzwiach,
których za sobą nie zamknęła, stał Ellis.
— To damska łazienka. — Przynajmniej taką miała nadzieję. Chociaż może
nie miało to znaczenia. Nawet gdyby się pomyliła, jej upokorzenie nie byłoby
dużo większe niż to, które czuła teraz. Nie chciała, żeby ktokolwiek widział
ją w tym stanie, ale nie znalazła w sobie siły, by poprosić chłopaka, żeby
zostawił ją samą.
Ellis nie odpowiedział, jedynie sięgnął do swojego plecaka i wyciągnął z
niego butelkę wody. Holly przyjęła ją z bladym uśmiechem wdzięczności. To
był drobny gest, a jednak z jakiegoś powodu emocje ścisnęły ją za gardło.
— Przyniosłem twoje rzeczy. — Wskazał głową na leżące przy jego stopach
sportową torbę i torebkę na książki, których Holly wcześniej nie zauważyła.
— Skąd…?
— Przyszedłem pod twoją szatnię po zajęciach, ale długo nie wychodziłaś,
więc zapytałem jedną z dziewczyn, czy cię widziała. Opowiedziała mi, co się
stało i że widziała cię, jak wchodzisz tutaj. — Zwieńczył swoje wyjaśnienie
wzruszeniem ramion. — Poprosiłem ją, żeby przyniosła mi twoje rzeczy z
szatni. Pomyślałem, że pewnie nie będziesz chciała tam wracać, żeby nie
natknąć się na Maddie. — Jeśli wspominanie o byłej dziewczynie wprawiało
go w dyskomfort, nie pokazał tego po sobie.
— Nie jesteś zły? — zapytała, obserwując go uważnie, gdy odkładał kule na
bok, żeby usiąść na podłodze.
— Jestem. — Ellis oparł się o ścianę naprzeciwko kabiny, więc ich oczy
znalazły się na tym samym poziomie. — Nie jestem tylko pewien, czy na
ciebie.
— Więc na kogo?
— Na Chada? — odpowiedział, chociaż brzmiał, jakby sam zgadywał. — Za
to, że ci powiedział, chociaż nie powinien. Na Toppera za to, co prawie zrobił
tamtej nocy? Na Maddie? Na siebie? Chryste, może nawet na Ashley. —
Pokręcił głową, poddając się. — Lubiliśmy udawać, że to się nigdy nie
wydarzyło. Może gdybyśmy wtedy postąpili inaczej, nic z tego by się nie
działo.
— Co masz na myśli? — Nie rozumiała, co próbował powiedzieć, ale Ellis
niczego jej nie wyjaśnił.
— Dużo było takich rzeczy? — zapytał zamiast tego, jeszcze bardziej ją
dezorientując. — Sekretów, które Chad ci wyznał bez niczyjej wiedzy?
Często zdradzał ci nasze tajemnice, tworząc w ten sposób kolejne, tylko tym
razem przed nami?
Holly przez chwilę myślała nad odpowiedzią, która nie byłaby kłamstwem.
— Powiedział mi o tej sytuacji z Maddie tylko dlatego, że używała bajki o
spaniu z nim, żeby mnie zmusić do zerwania z Chadem. Więc jeśli szukasz
winnego, sprawdź, w którą stronę odpełzła twoja była. — Znowu to samo.
Wcale nie chciała, by jej słowa miały w sobie tyle jadu. To działo się
niezależnie od niej. — Nie opowiadał mi o waszych sprawach w ramach
historyjek na dobranoc — dodała, żeby złagodzić wydźwięk poprzednich
słów.
Wyglądało na to, że jej się udało, bo Ellis się rozluźnił. Ledwo widocznie,
jakby nie chciał tego po sobie pokazać, ale Holly miała wrażenie, że pewien
ciężar spadł mu z serca.
— W każdym razie — zaczął, otrząsając się z wcześniejszych emocji,
czymkolwiek były — szukałem cię wcześniej w konkretnym celu.
Holly nie odpowiedziała, jedynie uniosła brew, czekając na wyjaśnienia.
Ellis prawie się uśmiechnął.
— Chyba wiem, gdzie jest nasze miejsce z widokiem.
***
— Naprawdę myślisz, że to właśnie o to chodziło? — upewniła się Holly,
gasząc silnik samochodu zaparkowanego na poboczu.
Jej wątpliwości nie miały nic wspólnego z brakiem wiary w Ellisa.
Podchodziła do tego sceptycznie, bo tak było bezpieczniej. Wolała nie robić
sobie wielkich nadziei.
Było to podejście, z którym Ellis nie mógł się utożsamiać.
— No pewnie. Czy to nie jest oczywiste? — Patrzył na nią niemal błagalnie i
Holly przeszło przez myśl, że Ellis potrzebuje, żeby wierzyła w to w takim
stopniu jak on. — Ten napis brzmi łudząco podobnie do tego na kartce, którą
znalazłaś. To nie może być przypadek.
— W porządku. Tak czy inaczej nie zaszkodzi sprawdzić — przyznała,
bardziej dla dobra Ellisa niż dlatego, że sama była przekonana.
Zanim Holly skończyła zdanie, Ellis był już praktycznie na zewnątrz.
Widocznie nawet kule nie miały szans spowolnić jego ruchów, gdy był
napędzany tak ogromną determinacją.
Po obu stronach głównej drogi wyjazdowej z Norwood stały dwie bliźniaczo
podobne drewniane tablice. Jedna witała przybywających do miasta, podczas
gdy druga z nich żegnała ludzi opuszczających jego granice. Ta ostatnia
pełniła jeszcze jedną, nieoficjalną funkcję. Była przedmiotem wieloletniej
tradycji.
Nikt nie wiedział dokładnie, jak i kiedy to się zaczęło, ale każdy nastolatek w
Norwood, który po ukończeniu szkoły wyjeżdżał z miasta na stałe, czy to na
studia, czy zwyczajnie w poszukiwaniu ciekawszego życia, zatrzymywał się
przy tablicy i zostawiał podpis na niepomalowanej stronie znaku.
To był pewien przejaw naiwnego młodzieńczego buntu i odwagi. Sposób na
pokazanie światu, że na zawsze skończyli z Norwood, że pragną innego
życia, niż mieli ich rodzice. Że nie wrócą.
Holly czuła się przyciągana do tablicy zupełnie wbrew swojej woli i zanim
zorientowała się, co właściwie robi, nogi same prowadziły ją w tamtym
kierunku.
W pierwszej chwili drewniana ściana pamiątkowa wydawała się niemożliwą
do rozszyfrowania plątaniną bazgrołów. Dopiero po chwili intensywnego
patrzenia zaczynało się rozróżniać pierwsze imiona ponad wielkim napisem
„Do zobaczenia nigdy, Norwood!” namalowanym białą farbą. Przyglądając
się dłużej, można było niemal poczuć mieszankę ogromnej ekscytacji i
niepewności, jakby emocje, które towarzyszyły tamtym osobom, wsiąkły w
drewno razem z ich imionami.
Jednak Holly pominęła wszystkie te etapy, a jej wzrok z niezawodną precyzją
odnalazł jedyny podpis, jaki miał dla niej znaczenie. Jasmine Watkins.
Czternaście liter wyrytych czymś ostrym w lewym górnym rogu tablicy.
Jedyne potwierdzenie, jakie Holly kiedykolwiek dostała, tego, że jej
najlepsza przyjaciółka nie została porwana, zamordowana ani nie stało jej się
nic z miliona innych czarnych scenariuszy, jakie dręczyły ją przez całe
tygodnie po zniknięciu Jasmine. Wyjechała z własnej woli i nigdy nie
zamierzała wrócić.
Holly pospiesznie odwróciła wzrok i odeszła. Przeszła na drugą stronę drogi,
gdzie Ellis nerwowym krokiem obchodził powitalną tablicę. W
przeciwieństwie do tej, przy której jeszcze chwilę temu stała Holly, ta była
wręcz irytująco nudna, pozbawiona czegokolwiek wartego poświęcenia jej
sekundy uwagi. Zupełnie jak samo Norwood.
A jednak to właśnie dla niej Holly z Ellisem urwali się wcześniej z lekcji i
przyjechali na skraj miasta.
Ręcznie namalowany rysunek przedstawiał otoczone drzewami jezioro
Tillery. Kolory były wypłowiałe, a farba zaczynała odpadać. Zdecydowanie
potrzebował odświeżenia, podobnie jak powitalny napis, który był w nie
lepszym stanie.
Witamy w Norwood. Miejscu z widokiem na spokój — odczytała Holly w
duchu. Rozumiała tok myślenia Ellisa, który doprowadził go do przekonania,
że to tutaj Chad chciał ich przywieść swoją wiadomością. Wydawało się
całkiem logiczne, przynajmniej na tyle, na ile mogło w całej tej sytuacji.
Jedyny problem polegał na tym, że nie licząc wiadomości, którą dostał Ellis,
jak dotąd wszystkie miejsca, w których Chad coś ukrył, wpisywały się w
pewien schemat — nawiązywały do historii Chada i Holly. Natomiast
tablice…
— Nie ma. — Pięść Ellisa zderzyła się z drewnianą powierzchnią znaku. —
Nic tu nie ma. — Co kilka słów dodatkowo podkreślał swoją złość kolejnymi
uderzeniami w tablicę. — Cholera!
— Ellis… — Holly nigdy nie widziała go tak wyprowadzonego z
równowagi. Nie miała pojęcia, co robić ani jak go uspokoić. Wiedziała
jedynie, że chce zrobić cokolwiek, żeby mu pomóc.
Odwrócił się gwałtownie plecami do dziewczyny i złapał za bolącą rękę. Jego
kule leżały porzucone na trawie, ale ruszył wzdłuż pobocza bez schylania się
po nie. Poruszał się nieporadnie, utykał, ignorując ból w zrastającej się nodze
i ryzyko wystąpienia komplikacji w konsekwencji tej bezmyślności.
Rozczarowanie bolało o wiele bardziej i przysłaniało rozsądek.
Holly dogoniła go bez trudu. Zastąpiła mu drogę, zmuszając go do
zatrzymania się.
— To wszystko nie ma sensu. Cała ta zabawa w detektywów… To się nie
uda. Nie mamy pojęcia, co robić. — Pokręcił głową, oddychając ciężko. Jego
twarz wykrzywiła się w odrazie. — Naprawdę myślałem, że znajdziemy tutaj
coś wartościowego, coś więcej niż tylko jego głupie zagadki. A on się pewnie
tylko nami bawi. Może tak naprawdę nie ma żadnych odpowiedzi i to
wszystko to tylko jakiś chory żart, kolejna popieprzona gra, jak na
psychopatę przystało.
Chociaż to samo wyzwisko usłyszane z ust Madeline wzbudziło w Holly
furię, teraz czuła, że nie może winić Ellisa. Nawet jeśli mimowolnie
wzdrygnęła się na tę obelgę, jakby wymierzył jej policzek.
— Ellis — powtórzyła jego imię głosem, jakiego używała wobec dzieci w
domu kultury. Spokojnym i kojącym. Poczekała, aż jego rozbiegane
spojrzenie skupi się na niej.
Rozumiała, przez co chłopak przechodzi. Zwątpienie było obecne w jej życiu
prawie nieustannie, ciągle zastanawiała się, czy sobie poradzi, czy jest
wystarczająco inteligentna i odważna, żeby rozwikłać zagadkę pozostawioną
przez Chada. Nie dalej niż dwie godziny temu sama chciała się poddać i
uciec. Ale wtedy pojawił się Ellis i ściągnął ją z krawędzi, nawet jeśli zrobił
to nieświadomie. Teraz musiała zrobić to samo dla niego.
W czasie, gdy szukała odpowiednich słów, wyciągnęła rękę, żeby złapać jego
skaleczoną dłoń. Pozwolił jej na to bez słowa protestu.
Miał zaczerwienione kostki i niegroźnie zdartą skórę. W kilku miejscach
dostrzegła wbite drzazgi, więc obejmując jego dłoń jedną ze swoich, drugą
zaczęła metodycznie wyciągać kawałki drewna.
Kontakt fizyczny, nawet tak błahy, po miesiącu samotności wydawał się
niemal obcy i Holly czuła, że jej policzki czerwienią się, zupełnie bez
powodu. Uważny wzrok Ellisa również nie pomagał w znalezieniu odwagi,
by spojrzeć mu w oczy, dlatego przeciągała tę chwilę, oglądając jego dłoń
dłużej, niż to było konieczne.
— To nie będzie łatwe — powiedziała, zbierając się w sobie na tyle, by
unieść głowę.
Jego policzki też były zarumienione, chociaż w przypadku Ellisa zapewne
wynikało to z innych emocji. O kilka sekund za późno zauważyła, że nadal
trzyma go za rękę, więc puściła ją pospiesznie i zrobiła krok w tył, by
zwiększyć dziwnie mały dystans między nimi.
— Może jednak nie znałam Chada tak dobrze, jak zawsze sądziłam. —
Przyznanie się do tego przed jedną osobą było trudniejsze niż zdradzenie
sekretu Maddie przed całą szkołą. — Ale to nie znaczy, że nie znałam go w
ogóle. Znałam sposób, w jaki myślał, znałam jego umiejętności planowania i
przewidywania wszystkiego. Gdyby chciał, żeby to było proste, to już byśmy
wiedzieli.
Oddech Ellisa powoli się wyrównywał, jego szerokie ramiona poruszały się
w spokojniejszym rytmie, ale wciąż był zbyt blisko krawędzi, by Holly
mogła go tak zostawić.
— Ale gdyby to było proste, istniałoby duże ryzyko, że ktoś jeszcze by się
dowiedział — kontynuowała tym samym spokojnym głosem, ani na chwilę
nie spuszczając z Ellisa wzroku. — Cokolwiek Chad zaplanował, zrobił
wszystko, żeby te informacje nie wpadły w niepożądane ręce. A to znaczy, że
tylko my możemy poznać prawdę. Tylko my, rozumiesz? Jeśli się teraz
poddasz, nigdy nie dostaniesz tego, czego potrzebujesz, żeby ruszyć dalej. To
nie będzie łatwe — powtórzyła dla pewności, że dobrze ją zrozumie. — Nikt
nie przyniesie ci odpowiedzi na srebrnej tacy. Sam będziesz musiał pobrudzić
sobie ręce.
Gdzieś pomiędzy tymi całkiem racjonalnymi słowami kryły się też takie,
które pochodziły nie z rozumu, ale z serca. Holly nie wypowiedziała ich na
głos, więc znalazły inną drogę. Kiedy tłumaczyła, dlaczego nie powinien się
poddawać, jej oczy błyszczały niemym błaganiem. Nie zostawiaj mnie z tym
samej.
I chyba właśnie to ostatecznie go przekonało. Może zostawiło go w życiu tak
wiele osób, że znał ten ból aż za dobrze i nie potrafił zmusić się do zrobienia
tego samego Holly. Kiedy z ciężkim westchnieniem skinął w końcu głową,
otrzymał w nagrodę jej nieśmiały uśmiech.
Holly wróciła po jego kule, a gdy je przyjął, uśmiechnęła się szerzej. Tylko
odrobinę, ale to nie miało znaczenia. Żadne z nich jeszcze długo nie będzie w
stanie pobiec, Ellis również dosłownie, a Holly jedynie w przenośni. Liczyły
się małe kroczki.
Wrócili do samochodu, ale szatyn zaskoczył ją, zatrzymując się przy masce,
na którą się wdrapał. Kiedy posłała mu pytające spojrzenie, odpowiedział
wzruszeniem ramion.
— Jest za późno, żeby wracać do szkoły, ale za wcześnie, żeby jechać do
domu — wyjaśnił i poklepał miejsce obok siebie, a Holly nie potrzebowała
dłuższego przekonywania, żeby opóźnić konfrontację z matką. Szkolna
sekretarka już zapewne poinformowała Samanthę, że jej córka poszła na
wagary, a Holly mogła dać sobie rękę uciąć, że Olivia była bardziej niż
chętna, aby opowiedzieć mamie o tym, co się wydarzyło na szkolnym boisku.
— Powinniśmy sprawdzić tę wypożyczalnię samochodów, z której znalazłaś
rachunek. — W głosie chłopaka nie było już śladu po kryzysie, jaki
przechodził jeszcze kilka minut temu. — Może tam uda nam się czegoś
dowiedzieć. Większość aut z wypożyczalni ma wbudowane lokalizatory,
żeby można było je znaleźć, jeśli ktoś nie zwróci samochodu na czas. Przy
odrobinie szczęścia możemy zdobyć adres miejsca, w które Chad się udał.
Holly nie odpowiedziała. Słuchała go tylko połowicznie, podczas gdy druga
połowa była zajęta podziwianiem, jak szybko nastąpiła w nim ta zmiana. To,
w jak krótkim czasie Ellis potrafił opanować i ukryć swoje emocje, było w
równym stopniu godne podziwu i niepokojące.
— Co o tym sądzisz? — zapytał, nie doczekawszy się żadnej reakcji.
— Tak… jasne… myślę, że to dobry pomysł — wyjąkała nieskładnie,
wyrwana z zamyślenia i nieco zawstydzona tym, że została przyłapana na
gapieniu się. — Powinniśmy też przeszukać wiatrak. Nie wiem, czy będzie
tam coś związanego z ostatnią wiadomością, ale warto sprawdzić.
— Dlaczego tam?
Relatywnie proste pytanie, a jednak Holly machinalnie zaczęła okręcać
pierścionek na palcu. Nerwowy tik, którego nie była w stanie się pozbyć.
— Myślę, że Chad wybrał miejsca z naszych wspólnych wspomnień —
przyznała szczerze. — Takich, o których wiedzieliśmy tylko my.
Z jakiegoś powodu ta odpowiedź zezłościła Ellisa. Przynajmniej tak jej się
wydawało, bo cokolwiek dostrzegła, zniknęło w mgnieniu oka. Zaczęła
zdawać sobie sprawę, że Ellisowi bardzo często zdarzały się takie przebłyski
emocji. Pojawiały się na chwile zbyt krótkie, by je rozszyfrować, zupełnie
jakby wyślizgiwały się spod ścisłej kontroli. Wyłapywał je i ukrywał z
zabójczą szybkością.
Holly obiecała sobie, że zacznie obserwować go uważniej w poszukiwaniu
właśnie tych drobnych potknięć. Chciała go rozgryźć w sposób, w jaki nigdy
wcześniej nie czuła potrzeby. Byli przyjaciółmi nieco ponad rok, lecz ani
razu przez ten czas nie kusiło jej, żeby dowiedzieć się czegoś ponad to, co
sam dobrowolnie pozwalał poznać wszystkim w swoim otoczeniu.
— Cóż, to znacznie ułatwia nam zadanie. — Lekkość w jego głosie była tak
naturalna, że Holly zaczęła wierzyć, że tamta iskra złości jedynie jej się
przywidziała. Musiała, bo nikt nie był tak dobrym aktorem. — Po prostu
musimy sprawdzić wszystkie te miejsca.
Gdyby tylko to było takie proste.
— Ellis, ich są setki. — Tym razem od razu zgasiła jego entuzjazm. Czuła się
trochę winna, że nie powiedziała mu wcześniej o swoim przekonaniu. Być
może wtedy nie poczułby rozczarowania tak dotkliwie. — Nie tylko w
Norwood, ale praktycznie w całej Karolinie i poza nią. Ciągle gdzieś
jeździliśmy: kina, muzea, restauracje, wesołe miasteczka. Sama nawet nie
wiem, czy byłabym w stanie przypomnieć sobie wszystkie te miejsca, a co
dopiero sprawdzić je osobiście. Musielibyśmy chyba rzucić szkołę, żeby
mieć wystarczająco dużo czasu.
Ellis patrzył na nią przez kilka sekund.
— Ale musi być jakiś sposób, żeby rozróżnić te miejsca, w których może coś
być — mówił z przekonaniem. — Któreś wspomnienia muszą być
ważniejsze od innych. Hotel i dom Chada mogły być oczywiste, ale skąd
wiedziałaś, że znajdziesz coś w bibliotece?
— Instynktownie — odpowiedziała i nie było to do końca kłamstwo, ale też
nie całkiem prawda. — Chad często mnie odwiedzał podczas moich
dyżurów.
Nikt, włącznie z najbliższymi przyjaciółmi Chada, nie wiedział, jak
dokładnie się poznali. Nigdy nikomu nie powiedzieli — Chad dlatego, że nie
chciał, a Holly dlatego, że tamtego dnia złożyła mu obietnicę, i chociaż nie
mogła mieć pojęcia, w co przerodzi się tamto spotkanie, dotrzymała słowa.
Teraz wydawało się to nieistotne, ale i tak nie potrafiła się na to zdobyć. Już
raz dzisiaj złamała obietnicę o niezdradzaniu sekretów, które Chad jej
powierzył.
Ellis musiał dostrzec, że kryło się pod tym coś więcej, ale najwyraźniej czuł
też jej niechęć do rozwinięcia tematu, ponieważ odpuścił. Przynajmniej na
razie.
— Co z wiatrakiem? Dlaczego sądzisz, że tam może coś być?
Odpowiedź na to pytanie w teorii była łatwiejsza. W praktyce natomiast
Holly wciąż czuła, że to pewnego rodzaju zdrada.
— Chodziliśmy tam przez pewien czas, kiedy Chad uznał, że pomoże mi
przezwyciężyć lęk wysokości. — Tyle wystarczy. Tłumaczyła sobie, że nie
musi przecież mówić o wszystkich skradzionych pocałunkach, historiach,
które jej opowiadał, żeby ją rozluźnić, gdy się bała, ani o obietnicach, które
jej składał, trzymając ją za rękę.
— I udało mu się? — Ellis uniósł brew, szczerze zaciekawiony.
— A czy jest coś, co Chadowi się nie udało? — odpowiedziała pytaniem,
mimo wszystko uśmiechając się pod nosem.
W rzeczywistości było kilka takich rzeczy, niektóre bardziej, inne mniej
istotne. Lecz pomiędzy nimi była jedna, najważniejsza rzecz, w której Chad
zawiódł.
Nie udało mu się ochronić Holly przed największym zagrożeniem.
***
Droga powrotna do domu Ellisa minęła w milczeniu, które nie było do
końca komfortowe, ale też nie całkiem niezręczne. Jednak jakieś napięcie
niezaprzeczalnie wisiało w powietrzu.
Holly nie musiała nawet odwracać wzroku od drogi, żeby wyczuć nerwowe
spojrzenia sporadycznie rzucane w jej stronę. Kilka razy wydawało jej się, że
Ellis otwiera usta, żeby się odezwać, ale zawsze rezygnował. Jakąkolwiek
walkę ze sobą toczył, nie potrafił opowiedzieć się po którejś ze stron.
— Po prostu to powiedz — poradziła mu w końcu, gotowa podjąć tę decyzję
za niego. Stali już pod jego domem, więc jeśli będzie bardzo źle,
przynajmniej miał drogę ucieczki. — Widzę, że chcesz coś powiedzieć, więc
po prostu to z siebie wyrzuć.
Nie zareagował od razu. Przez sekundę wydawał się zbity z tropu, jakby
zaskoczyło go to, że Holly zwróciła uwagę na jego zachowanie.
Nawet kiedy się wreszcie odezwał, nie brzmiał na przekonanego, że
postępuje dobrze:
— Zastanawiałaś się nad tym, co by było, gdybyś poszła tamtego dnia do
szkoły?
Holly miała wrażenie, że całe powietrze wyleciało z jej płuc. Albo była tak
zaskoczona, że nie potrafiła nawet oddychać. Nie miała pojęcia, skąd wzięło
się to pytanie ani do czego Ellis dąży.
— Myślisz… — Z trudem przełknęła ślinę, nienawidząc tego, jak niepewnie
brzmiał jej głos. — Myślisz, że mogłam ich uratować?
— Nie o to chodzi. — Pokręcił głową. — Po prostu… nie wiem, nie mogę
przestać się zastanawiać. Czy Chad wybrał ten dzień dlatego, że akurat nie
było cię w szkole, czy z jakiegoś powodu chciał, żeby to był właśnie
pierwszy marca? A jeśli to drugie, to co by zrobił, gdybyś jednak przyszła?
— Wiedział, że mnie nie będzie, bo jestem chora — powiedziała głucho. —
Rozmawialiśmy dzień wcześniej, wieczorem, i… O Boże, namawiał mnie,
żebym została w domu. — Odkrycie napawało ją przerażeniem. To nie był
pierwszy raz, kiedy o tym myślała. Przytaczała szczegóły ich ostatniej
rozmowy nawet podczas jednego z przesłuchań.
Jednak dopiero teraz spojrzała na to z innej perspektywy. Wcześniej był to
dla niej jedynie przejaw troskliwości Chada. Wiedział, że źle się czuje, więc
z troski o nią przekonywał, by opuściła jeden dzień w szkole. Zwyczajne
zachowanie chłopaka wobec swojej dziewczyny.
Ale teraz nie mogła nie zastanowić się, czy może tylko udawał, że ma na
uwadze jej samopoczucie. Może jedynie chciał ją trzymać z daleka od rzezi,
jaką planował urządzić.
Ellis pokiwał głową, jakby mógł odczytać jej myśli.
— Ale nie mógł mieć stuprocentowej pewności, prawda? — zapytał, a Holly
potwierdziła skinieniem, chociaż jedyne, czego chciała, to cofnąć się w
czasie i nie zachęcać go do odezwania się. — Zawsze istniała szansa, że
obudzisz się rano zdrowa i postanowisz jednak pójść do szkoły, chociażby
dlatego, że nie lubiłaś opuszczać lekcji bez wyraźnego powodu.
Miał rację i to przerażało Holly bardziej, niż mogłaby wyrazić słowami.
Nagle stała się boleśnie świadoma, jak niewiele brakowało, by tam wtedy
była.
Co Chad by wtedy zrobił? — nienawidziła siebie za pytanie, które pojawiło
się w jej głowie.
— Wiem, że to prawdopodobnie ostatnia rzecz, o jakiej chciałabyś myśleć, i
czuję się jak skończony dupek, zaczynając ten temat. Wiem, że wciąż go
kochasz, ale może mimo wszystko powinnaś się zastanowić.
Ellis przemawiał ze skruchą i współczuciem, chociaż Holly ledwo
rejestrowała jego słowa. Nie chciała słyszeć tego, co do niej mówił. Ale nie
potrafiła się odezwać i poprosić, żeby przestał.
— Jeśli z jakiegoś powodu to miał być akurat pierwszy marca, co Chad by
zrobił, gdyby natknął się na ciebie, kiedy szedł do tej cholernej szatni z
bronią ukrytą w plecaku? Mówiłaś, że znałaś sposób, w jaki myślał i
planował.
Najgorsza była świadomość, że Ellis wcale nie chciał jej zranić. W pewien
pokręcony sposób robił to dla jej własnego dobra, chciał, żeby przejrzała na
oczy. Jak przyjaciel, którym był. Nie mogła odegrać się na nim tak jak na
Maddie.
— Zrezygnowałby z planu, nad którym zapewne pracował od miesięcy? —
zapytał cicho. — Czy zabrał cię ze sobą?
Rozdział 20
Pusty podjazd pod domem sugerował, że Samanthy nie ma w środku, i
Holly była za to wdzięczna. Albo zacznie być, gdy tylko będzie w stanie
na powrót odczuwać jakiekolwiek emocje. Na razie była zbyt otępiała,
zupełnie jakby ktoś przełączył ją na autopilota.
Słowa Ellisa wciąż pobrzmiewały w jej głowie, nieważne jak bardzo starała
się je stamtąd wyrzucić. Mogła przysiąc, że wręcz czuje, jak zapuszczają
korzenie.
— Liv? — rzuciła, zamykając drzwi, ale odpowiedziała jej tylko cisza.
Niejasno pamiętała, jak siostra wspominała rano przy śniadaniu, że chce
jechać do Albemarle na zakupy. Najwidoczniej ich mama musiała się zgodzić
i zabrała młodszą córkę po szkole.
Holly dodała wdzięczność za obsesję siostry na punkcie ubrań do uczuć,
które poczuje, gdy się otrząśnie.
Nadal sterowana przez jakąś zewnętrzną, niezależną od niej siłę skierowała
się do kuchni z zamiarem odgrzania porcji grillowanych warzyw, które
Samantha dla niej zostawiła. Nie czuła głodu, ale potrzebowała czegoś, żeby
zająć myśli. Nieskutecznie.
Jak duża część tego, co wiedziała o Chadwicku, była kłamstwem? Co było
prawdą? Kim w ogóle był chłopak, któremu oddała kilkanaście miesięcy
swojego życia? Nie miała pojęcia.
Po raz pierwszy, odkąd usłyszała z czyichś ust słowo „morderca” w
odniesieniu do Chada, nie czuła pewności, że to pomyłka. Bo nawet jeśli w
jakimś stopniu pogodziła się z tym, że to on pociągnął za spust, w jej głowie
ciągle było jakieś „ale”. Broniła go, twierdząc, że musiał mieć powód.
Wierzyła, że jest w stanie usprawiedliwić jego czyny.
Teraz zastanawiała się, czy to wszyscy inni od początku mieli rację, a ona
była w błędzie. Może Chad naprawdę był potworem?
Widziała niezliczoną ilość razy, jak wyśmienitym kłamcą był, jak potrafił
każdego oczarować, zmanipulować, żeby dostać to, czego pragnął. Ale nigdy
nie przyszło jej do głowy, że ona także mogła paść ofiarą jego sztuczek.
Mógł się nią bawić, naginać do swojej woli, a ona ślepo wierzyła w każde
jego słowo.
Zapach spalenizny wyrwał ją z pułapki myśli. Rzuciła się odruchowo, żeby
ratować jedzenie. Wyłączyła palnik, ale zasłona łez utrudniała jej widzenie.
Kiedy sięgała po patelnię, jej dłoń omsknęła się na rączce i dziewczyna
złapała rozgrzaną część.
Ból był pierwszym, co przedarło się przez grubą zasłonę otępienia, jaka
okryła ją po słowach Ellisa.
Przeklinając pod nosem, gwałtownie potrząsnęła dłonią, próbując odgonić
nieznośne pieczenie. Przestała, gdy panującą w domu ciszę przerwał brzęk
drobnego przedmiotu odbijającego się kilkukrotnie od podłogi.
Holly spojrzała na swoją dłoń, jakby należała do kogoś innego — i właściwie
tak było. Bez pierścionka na palcu wydawała się naga i obca. To była jedna z
dwóch rzeczy, z którymi nie rozstawała się nigdy.
Aż do dzisiaj, jakby jakieś okrutne zrządzenie losu postanowiło sobie z niej
zażartować i jednego dnia pozbawić ją najważniejszych pamiątek po dwóch
ukochanych osobach. Udowodnić, że nigdy jest dokładnie takim samym
kłamstwem jak zawsze.
Dostała go od babci na trzynaste urodziny. Dokładnie dwa tygodnie później
odebrali telefon z informacją o pożarze i jej śmierci. Więc chociaż
pierścionek zawsze był odrobinę za luźny, Holly nie zdecydowała się na
zmniejszenie go, bo nie chciała rozstawać się z ostatnią rzeczą, jaka jej
została po babci, nawet na krótko. I przez ostatnie pięć lat nie zsunął jej się z
palca ani razu.
Może gdyby to zdarzyło się innego dnia, nie przejęłaby się aż tak bardzo. Bo
to naprawdę nie było nic takiego. Ale po wszystkich rzeczach, jakie życie
rzuciło jej dzisiaj w twarz, chwiała się jak źle ułożony domek z kart. To
drobne dmuchnięcie wystarczyło, by się rozsypała.
Pobiegła na piętro, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robi. Drzwi
sypialni Holly były otwarte, więc młodsza siostra musiała tu wejść pod jej
nieobecność, ale tym razem dziewczyna nie potrafiła się tym przejmować.
Wpadła do pomieszczenia i zatrzymała się dopiero przed stojącym w kącie
lustrem.
Nie odrywając wzroku od odbicia własnej twarzy, roztrzęsionymi dłońmi
zaczęła pozbywać się okrywających ją ubrań. Kiedy już została w samej
bieliźnie, odważyła się spojrzeć na swoje ciało.
Zawsze była szczupła. Pomimo niskiego wzrostu miała figurę, której
zazdrościło jej wiele dziewczyn, nawet sama Madeline. Ale z dziewczyną po
drugiej stronie lustra było źle. Wzrok Holly wędrował po każdym skrawku
jej ciała i kolejny raz tego dnia wydawała się sobie obca. Patrzyła na
wystające żebra, kości biodrowe, zapadnięte policzki i nie mogła uwierzyć.
Nie chciała uwierzyć, że osoba, która doprowadziła ją do tego stanu, była tą
samą, której Holly tak zaciekle broniła i której ufała najbardziej na świecie.
Szloch wyrwał się z jej ust, zanim zdążyła zakryć je dłonią. Nie mogła na
siebie patrzeć — na tę obcą dziewczynę, która pozwoliła się niszczyć dzień
po dniu komuś, kto ją oszukiwał, manipulował nią i odebrał jej wszystko.
Brzydziła się sobą za to, że mu na to pozwoliła.
Zanim zorientowała się, co robi, jej dłoń była już w ruchu. Z rozpaczliwym
okrzykiem uderzyła pięścią w taflę lustra i upadła na kolana razem z jego
kawałkami.
— Nienawidzę cię! — szlochała, chowając twarz w dłoniach. — Tak bardzo
cię nienawidzę, jesteś najgorszym, co mnie spotkało! — Czuła metaliczny
zapach i ciepłą ciecz brudzącą jej twarz i kapiącą na nogi, ale nie potrafiła się
podnieść i opatrzyć ran. — Żałuję, że kiedykolwiek cię poznałam!
Jeszcze długo wykrzykiwała podobne deklaracje, a gdy zabrakło jej słów,
wrzeszczała, aż skończyło jej się powietrze w płucach. Przestała, dopiero gdy
ogarnęła ją ciemność.
***
Mrugające czerwono-niebieskie światła wpadały przez okno sypialni
Holly. Siedziała na swoim łóżku z kocem na ramionach i pustym
wzrokiem obserwowała, jak barwią jej biały sufit, podczas gdy
ratowniczka opatrywała jej rękę. W drugą miała wbity wenflon z
kroplówką, którą trzymała jej mama. Holly bała się na nią spojrzeć, ale
wydawało jej się, że kobieta się trzęsie.
Nie pamiętała zbyt wiele. Wiedziała, co się wydarzyło, ale czuła się trochę
tak, jakby jej się to przyśniło albo dotyczyło kogoś innego. Może tej
dziewczyny, którą widziała w lustrze, zanim je rozbiła.
Mama i siostra musiały ją znaleźć, gdy wróciły do domu. Olivia
prawdopodobnie zemdlała na widok krwi i to dlatego Samantha trzymała
kroplówkę Holly. Drugi sanitariusz zapewne pomagał Liv.
— W porządku, skończyłam. — Kobieta delikatnie odłożyła jej
zabandażowaną rękę na nagie kolano. Było brudne od krwi. — Miałaś dużo
szczęścia, że żadne ze skaleczeń nie wymaga szycia. Chociaż mimo wszystko
powinnaś pojechać z nami. Niepokoi mnie ta utrata przytomności. Często ci
się to zdarza?
— To prawdopodobnie nawrót anemii — odpowiedziała Samantha, zanim
Holly zdołała zmusić swój język do współpracy. — Córka jest wegetarianką i
bardzo łatwo spada jej poziom żelaza. W przeszłości miałyśmy już kilka razy
ten problem, jutro z samego rana zabiorę ją na badania.
Holly wiedziała, że to pusta obietnica, ale sanitariuszka wydawała się
zadowolona.
— Nastolatki i ich diety — prychnęła, kręcąc głową. — Przechodziłam to
samo z moją Claudią. Czego to dziewczyny nie wymyślą, żeby zrzucić parę
kilo. Nawet takie chudziny jak ty. — Mówiąc to, przeniosła spojrzenie na
Holly. — Powinnaś ją trochę przypilnować, Sam — poradziła jeszcze, dając
do zrozumienia, że zna się z jej mamą.
Normalnie Holly zaczęłaby dyskutować. Miała wieloletnie doświadczenie w
rozmowach na temat słuszności swojej decyzji bądź jej braku, a naukowo
poparte argumenty na stałe wyryły się w jej głowie. Jednak nadal nie była w
stanie się odezwać, jakby ktoś wyłączył tę umiejętność.
— Na pewno tak zrobię. — Matka Holly bez zająknięcia rzuciła kolejne
kłamstwo.
— A teraz powiedz mi, jak to się stało. — Ciemnoskóra kobieta zachęciła
Holly pozornie niezobowiązującym tonem, lecz jej oczy obserwowały
dziewczynę uważnie.
Holly nawet w obecnym stanie zdawała sobie sprawę z wagi tego pytania.
Fakt, że sanitariuszka była znajomą mamy, działał na jej korzyść, łagodząc
nieco profesjonalizm, ale ten wypadek nadal był na tyle dziwny, by budzić
podejrzliwość. Zwłaszcza że nie był tak do końca wypadkiem.
To ją w końcu obudziło. Jakby ktoś przełączył pstryczek w jej głowie, słowa
same zaczęły wypływać z jej ust.
— Potknęłam się — wyjaśniła. Gardło miała zdarte i obolałe tak samo jak
serce. — Wylałam na siebie sok pomidorowy, na moją ulubioną koszulkę i
spodnie. Ściągałam je z siebie w panice, żeby je jak najszybciej wyprać, i nie
zauważyłam książek na podłodze.
Kobieta najwyraźniej wzięła ją za typową nastolatkę skupioną wyłącznie na
wyglądzie i Holly nie zawahała się tego wykorzystać, tworząc swoją
historyjkę. Zadziałało, bo ratowniczka znowu pokręciła głową, mamrocząc
coś o dzisiejszej młodzieży, i zajęła się wyciąganiem wenflonu z żyły Holly.
— Pewnie nie możesz się doczekać, żeby zmyć z siebie tę krew, ale uważaj
na opatrunek. I jeśli nie czujesz się na siłach, poproś mamę o pomoc. Nie
chcesz, żebyśmy przyjechali drugi raz, tym razem opatrywać ci głowę, jeśli
upadniesz w łazience — rzuciła lekko, uspokajając nerwowo bijące serce
Holly. — Pójdę sprawdzić, czy Patrick jest gotowy do drogi. Uważaj na
siebie, ślicznotko.
— Pójdę z tobą — zaoferowała Samantha, chętna, by jak najszybciej pozbyć
się karetki spod swojego domu. Chociaż i tak jutro całe Norwood będzie
mówiło tylko o tym.
Gdy mama sięgała do klamki, żeby zamknąć za nimi drzwi, Holly po raz
pierwszy odważyła się spojrzeć jej w oczy. Zdziwiło ją, jak wiele emocji w
nich widziała. Przez sekundę wydawało jej się nawet, że w świetle
dochodzącym z korytarza zauważyła na policzkach zaschniętą smugę tuszu,
tak jakby naprawdę kobieta płakała z powodu córki, której przecież nie
kochała.
***
Prysznic zmył nie tylko krew, ale też bańkę odrealnienia, w jakiej tkwiła
od popołudnia. Rzeczywistość była okrutna i bezduszna, a jej ciężar
osiadał na ramionach Holly jak stutonowy głaz.
Rozumiała, że tego dnia coś w niej pękło. Pierwsze rysy pojawiły się już
dawno, ale dzisiaj w końcu wykrwawiło się do reszty i umarło, plamiąc jasny
dywan w jej sypialni. Chciała ufać, że to tylko naiwność. Otworzyła oczy i
przestała ślepo wierzyć we wszystko, co wiedziała o Chadwicku.
Ale pustka, jaką w sobie czuła, kazała jej myśleć, że chodziło także o miłość.
Kochała go trochę mniej. Wydawało się to dziwne i nienaturalne, a jakaś jej
część wciąż broniła się przed przyjęciem tego do wiadomości. Nigdy nie
sądziła, że kiedykolwiek do tego dojdzie, mieli się przecież kochać na
zawsze, ale tak właśnie było. Nawet jeśli to uczucie przypominało wyrywanie
sobie serca.
Narodziło się też coś nowego. Pragnienie, by wypełnić to puste miejsce
miłością do samej siebie. Naprawić to, co Chad w niej zniszczył.
Gdy przebrana w piżamę zeszła do kuchni z twardym zamiarem zjedzenia
pierwszego od dawna pełnego posiłku, była zaskoczona, gdy w
pomieszczeniu zastała mamę.
Nie miały jeszcze okazji porozmawiać o tym, co się stało. Po wyjściu
ratowników Samantha poświęciła całą swoją uwagę Olivii i Holly miała
cichą nadzieję, że tak pozostanie. Teraz jednak wystarczyło jedno spojrzenie
na zaciętość w oczach kobiety, by wiedzieć, jak niewielkie były na to szanse.
— Zamierzam zapisać cię na wizytę do psychologa — odezwała się, gdy
Holly podeszła do kuchennego blatu i zaczęła szykować sobie jedzenie.
— W Norwood nie ma nikogo, do kogo mogłabym pójść. — Jedynym
psychologiem w miasteczku była pani Holt. Mama Ashley.
— Nie myślałam o Christinie. Znajdziemy kogoś w Albemarle. W miejscu,
do którego ja chodzę, jest wielu specjalistów. — Samantha po miesiącach
terapii indywidualnej, na którą Holly namówiła ją przy pomocy Chada,
przeniosła się do grupy wsparcia, która spotykała się raz w tygodniu. —
Powinnaś z kimś porozmawiać — dodała takim tonem, jakby spodziewała
się, że Holly zacznie się kłócić.
Nie miała najmniejszego zamiaru. Chciała myśleć, że poradzi sobie sama, ale
stan, w jakim się znalazła, zaczynał ją przerażać.
— Proszę — odezwała się znowu Samantha, wyciągając otwartą dłoń w
stronę córki. Błękitny kamień pierścionka błyszczał w kuchennym świetle. —
Znalazłam go w kuchni, zanim… Wiedziałam, że coś jest nie tak. Nigdy się z
nim nie rozstajesz. Kiedy zobaczyłam cię na ziemi… Ta krew… Myślałam…
— Urwała, gdy jej głos zaczął się załamywać. Odwróciła się plecami,
wycierając mokre policzki.
Holly nie miała pojęcia, jak zareagować. To nie było podobne do jej mamy.
Samantha nie okazywała takich emocji, a już na pewno nie przed starszą
córką. Cała ich relacja opierała się na udawaniu, że niewiele dla siebie
znaczą.
Holly nie podejrzewała nawet, że jej mama jest zdolna do płaczu ze strachu o
nią. O Olivię tak, ale nie o nią — córkę, która widziała ją, gdy była na dnie,
która była świadkiem jej najbardziej upokarzających momentów, która
uważała ją za słabą.
— Teraz rozumiesz, jakie to było uczucie znaleźć cię nieprzytomną w
łazience i myśleć, że nie żyjesz. — Prawdopodobnie powinna powiedzieć coś
innego, może nawet ją przytulić, ale nie potrafiła myśleć o niczym innym, jak
o tym, że nieco ponad rok później znalazły się w niemal takiej samej sytuacji.
Nagle do Holly dotarła przerażająca świadomość, że chociaż potępiała
Samanthę, robiła to samo co ona, tylko na inne sposoby. Obie niszczyły się
dla mężczyzn, których kochały.
— Masz rację — przyznała mama. — Dlatego musisz dostać pomoc. Żeby to
się nie powtórzyło. Nie mam pojęcia, czy chciałaś zrobić sobie krzywdę, czy
jest na to inne wytłumaczenie, nawet nie wiem, czy chcę znać prawdę. Ale
nie mogę żyć w strachu, że kiedyś wrócę do domu i będzie za późno. Nie
zamierzam cię stracić.
Tym razem to Holly była bliska łez. Czując ucisk w gardle, skinęła głową i
powiedziała:
— Wrócimy do tego jutro, w porządku?
Nie otrzymała odpowiedzi, ale też nie spotkała się z żadnym sprzeciwem. W
ich relacji kompromis to najlepsze, na co obie mogły liczyć. Nawet jeśli były
dziś dziwnie pogodzone, Holly wiedziała, że to się może szybko zmienić, i
nie zamierzała ryzykować. Dlatego z talerzem w dłoni bez słowa pożegnania
ruszyła do wyjścia.
— Holly? — Coś w głosie Samanthy kazało dziewczynie zostać jeszcze
chwilę. — Czy on naprawdę jest wart tego wszystkiego? — Nie musiała
tłumaczyć, kogo i co ma na myśli.
Jeszcze niedawno Holly bez wahania odpowiedziałaby, że tak. Jeszcze
wczoraj poczułaby ukłucie bólu na myśl o jego kłamstwach, zanim skinęłaby
potwierdzająco głową i wyszła. Dzisiaj sama nie znała już odpowiedzi na to
pytanie.
— A tata był?
— Nie. — Mama nawet przez sekundę nie zastanowiła się nad odpowiedzią.
— Kochałam go, naprawdę. Ale żaden mężczyzna nie jest wart tego, żeby się
przez niego niszczyć. Żałuję tylko, że zrozumiałam to zbyt późno.
Holly nie powiedziała nic więcej. Zdobyła się na jedno ledwie zauważalne
skinienie głową. Być może po raz pierwszy od dawna ona i jej mama w
czymś się zgadzały.
***
Wibracja telefonu wybudziła ją z półsnu, więc Holly z trudem zmusiła się
do ruchu. Nie było późno, może koło dziewiątej wieczorem, ale miała
wrażenie, że wydarzenia z tego dnia wyssały z niej energię na cały kolejny
tydzień.
Chad: Jak sobie radzisz?
Dzień był tak okropny, jak można się tego spodziewać po dniu, w którym
oficjalnie rozpada się twoja rodzina. Tak jak zakładała, rodzice dostali
rozwód na drugiej rozprawie. Wiedziała, że prędzej czy później do tego
dojdzie, nie rozumiała więc, dlaczego tak ją przybiło to, że jest po wszystkim.
Wiadomość od Chada wzbudziła pierwsze tego dnia pozytywne emocje.
Wiedziała, że gdyby mógł, byłby dzisiaj z nią, ale jego drużyna grała mecz
wyjazdowy w Richfield. Wnioskując po godzinie, byli w drodze powrotnej do
Norwood. Oczami wyobraźni widziała, jak chłopak siedzi w autobusie z
głową opartą o szybę i pociera brew, czekając na jej odpowiedź. Zawsze tak
robił, gdy był zniecierpliwiony lub zdenerwowany.
Holly: Mama zamknęła się u siebie z butelką wina. Olivia nie chce ze mną
rozmawiać, ale od jakiegoś czasu nie słyszę jej płaczu, więc chyba zasnęła.
Jak tylko wysłała wiadomość, poczuła się źle z tym, że obarczała go swoimi
problemami, ale Chad był jedyną osobą, w której znajdowała wsparcie.
Odpowiedź przyszła prawie natychmiast.
Chad: Nie o to pytam, Stokrotko. Jak TY się czujesz?
Wiedziała, że powinna go zbyć jakąś wymijającą wiadomością, żeby go nie
martwić, ale po całym dniu, kiedy to ona musiała martwić się o mamę
i Olivię, nie była w stanie dłużej udawać silną. Chad był jedyną osobą, która
tego od niej nie oczekiwała.
Holly: Czuję, że potrzebuję przytulenia. I całusów w czoło. W dużej ilości.
Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie zdziwił jej widok połączenia. Sądziła,
że Chad jest w busie razem z resztą drużyny, a to nie było dobre otoczenie do
rozmowy. Mimo to odebrała. Przez kilka sekund słyszała tylko jego nieco
przyspieszony oddech, ale poza tym w słuchawce panowała cisza. Już miała
się odezwać, kiedy ją uprzedził:
— Otwórz mi drzwi.
Rozchyliła usta ze zdziwienia, ale szok trwał tylko sekundę. Później rzuciła
się do wyjścia z sypialni i pognała na dół, wciąż z telefonem przy uchu.
Naprawdę tam był. Nie powinno jej to tak dziwić, biorąc pod uwagę to, o co
przed chwilą ją poprosił, ale była pogodzona z myślą, że dzisiaj się nie
zobaczą. Jego widok był jak pierwszy śnieg w dzieciństwie.
— Zamawiała pani przytulenie i całusy w czoło? — Uniósł kącik ust, kończąc
połączenie i chowając komórkę. Nadal miał na sobie koszykarskie spodenki i
swoją kapitańską bluzę z logo drużyny. Kiedy rozłożył ramiona, nie wahała
się nawet sekundy. Objęła go w pasie i schowała twarz w materiale ubrania.
Pachniał mieszanką potu, sali gimnastycznej i nocnego powietrza, ale pod
tym wszystkim był zapach, który należał tylko do niego i który sprawiał, że za
każdym razem, gdy była w jego ramionach, czuła się jak w domu. Ulga, jaką
przynosiły jego dotyk i sama jego obecność, była tak wielka, że Holly miała
ochotę się rozpłakać.
— Co tu robisz? — wymamrotała niewyraźnie, wciąż wtulona w niego tak
mocno, jakby był jej kołem ratunkowym chroniącym ją przed utonięciem
podczas sztormu. — Nie powinieneś być w Richfield?
— Powinienem — potwierdził i nachylił się, żeby złapać tył jej ud i ją
podnieść.
Owinęła nogi wokół niego i zmieniła ułożenie dłoni, instynktownie
odpowiadając jego ruchom. Cicho zamknął drzwi i obrócił się, by z nią w
ramionach usiąść na ostatnim stopniu ganku.
— Ale powiedziałem trenerowi, że moja ciotka się rozchorowała i rodzice
zadzwonili, żebym wrócił do domu najszybciej, jak to możliwe. Pozwolił mi
jechać i zabrałem się z ojcem jednego z chłopaków, ale on wysadził mnie pod
moim domem, więc musiałem zaliczyć przebieżkę do ciebie.
Słyszała czułą nutę w jego głosie, więc uniosła głowę, by spojrzeć na jego
twarz. Wiedziała doskonale, że zastanie na niej ten uśmiech, który był
przeznaczony tylko dla niej.
Pokręciła głową z niedowierzaniem, gładząc go po policzku. Trener na ogół
nie pozwalał zawodnikom na samodzielne przyjazdy i powroty, gdy mieli
mecze wyjazdowe, i niechętnie robił wyjątki. Uważał, że przed meczem
powinni być skupieni wyłącznie na tym, żeby zagrać jak najlepiej, a po meczu
wykorzystywał czas przejazdu jako okazję do omówienia gry.
Chociaż większość chłopaków nienawidziła tej zasady, bo czekanie na
wszystkich zawodników trwało wieki, trener był nieugięty. Twierdził, że to
umacnia ducha drużyny, i traktował to jak swoistą tradycję. Chad, jako
najważniejsze ogniwo spajające zespół, powinien raczej dawać dobry
przykład innym, a nie wymigiwać się i kłamać dla niej.
— Nie powinieneś przedkładać mnie ponad drużynę. — Spuściła wzrok i
zaczęła bawić się sznurkami jego bluzy. — Nie wiem, czy bardziej cieszę się,
że tu jesteś, czy mam wyrzuty sumienia, że zaniedbujesz przeze mnie
obowiązki kapitana.
Czym ja sobie na nią zasłużyłem? — Nieustannie zadawał sobie to pytanie,
podobnie jak nieustannie zakochiwał się w niej bardziej i bardziej. Jej
rodzice się dzisiaj rozwiedli, od tygodni praktycznie była matką dla swojej
młodszej siostry, a dla matki opiekunką, bo kobieta nie potrafiła podźwignąć
się po odejściu męża.
Była z tym wszystkim kompletnie sama, a i tak czuła się źle z tym, że przez nią
nie wlókł się do domu autokarem pełnym śmierdzących facetów i nie
powiedział kilku pustych słów pochwały swoim zawodnikom, którzy i tak
myśleli tylko o tym, żeby wrócić do domu i opić zwycięstwo.
Minęły ponad trzy miesiące, odkąd Holly pojawiła się w jego życiu,
zmieniając dosłownie wszystko, a jego nadal czasami zadziwiało, że istnieje
ktoś tak do bólu piękny i dobry jak ona. A jeszcze bardziej to, że należała do
niego. Była jego własnym promykiem słońca, którego nawet jego ciemność
nie potrafiła przygasić. Kochał ją za to tak bardzo, że chwilami bał się, że ta
miłość go zabije.
— Nie ma żadnego przedkładania — zaoponował miękko, wsuwając palce
pod jej brodę, żeby na niego spojrzała. — Bo ty, Holly Wilson, zawsze jesteś
na pierwszym miejscu. Jesteś moim priorytetem. W porównaniu z tobą
wszystko inne jest mało istotne. Po takim czasie powinnaś o tym wiedzieć.
Widział po jej minie, że miała ochotę się z nim nie zgodzić na ten temat, ale
dla niego to już od dawna nie podlegało dyskusji.
— Nie zapytasz, jak poszedł mecz? — rzucił, chcąc zmienić temat na lżejszy.
— Nie muszę. — Wzruszyła ramionami. — Wiem, że wygraliście. Gratulacje.
— Ach, tak? Niby skąd?
— Nie czuję od ciebie papierosów — odparła zwyczajnie, jakby sam ten fakt
był wystarczającym dowodem. — Gdybyście przegrali, spaliłbyś przynajmniej
dwa, zanimbyś się tutaj pojawił. Porażki cię denerwują, a papierosy
uspokajają — wyjaśniła z nutką wyższości, którą czuła zawsze, gdy miała
okazję pochwalić się swoją obszerną wiedzą na temat największej szkolnej
gwiazdy.
Czego nie wiedziała, to że Chad zagrał dzisiaj fatalnie i tylko poziom jego
drużyny doprowadził ją do wygranej. Jego myśli przez cały wieczór krążyły
wyłącznie wokół blondynki i żadna liczba reprymend od trenera nie była w
stanie zmusić go do skupienia się na grze.
Nie zamierzał jej jednak o tym mówić. To tylko zwiększyłoby jej
nieuzasadnione wyrzuty sumienia, jakby to była jej wina, że był w niej do
szaleństwa zakochany. Wiedział, że Holly wciąż nie do końca akceptuje to,
jak ważna dla niego jest.
W głębi duszy nie wierzyła, że na to zasługuje, i łamało mu to serce, bo z ich
dwojga to on był tym niezasługującym na miłość.
Czasami zastanawiał się, czy istnieje coś, co mógłby zrobić, żeby zmienić
obie te rzeczy.
***
Holly wydawało się niemożliwe, że ten dzień miał tylko kilkanaście
godzin. Czuła się, jakby poranek, kiedy śmiała się z Ellisem w
samochodzie, był odległy o całe miesiące.
Po wejściu do sypialni uderzył ją silny zapach środków czystości. Kąt
wydawał się pusty bez lustra, a z podłogi zniknął puchaty dywanik, ale poza
tym nic nie wskazywało na to, że cokolwiek się wydarzyło. Samantha
musiała posprzątać, podczas gdy Holly brała prysznic.
Zostawiła też zapaloną lampkę nocną, jak dawniej, kiedy Holly była młodsza
i bała się ciemności. Z jakiegoś powodu dziewczyna poczuła kolejne łzy
pragnące się wydostać w reakcji na ten drobny gest. Była w nim troska i
opiekuńczość, jakich od dawna nie doświadczyła ze strony mamy.
Nie znalazła w sobie siły, by przebrać się do spania. Miała ochotę rzucić się
na łóżko i przespać resztę tygodnia, ale zanim pokonała dystans od drzwi, jej
uwagę odwrócił leżący na biurku telefon. Urządzenie rozświetliło się,
informując o nowej wiadomości, co biorąc pod uwagę obecną popularność
Holly, nie działo się często.
Dlatego tym bardziej zdziwiło ją pięć wiadomości i dwa nieodebrane
połączenia.
Ellis: Słyszałem, co się stało. Wszystko w porządku?
Ellis: Czuję się, jakby to była moja wina.
Ellis: Przepraszam, nie wiem, po co w ogóle zaczynałem wcześniej ten temat.
Ellis: Rozumiem, że pewnie nie masz ochoty ze mną rozmawiać, ale daj mi tylko
znać, że wszystko w porządku, martwię się.
Ellis: Holly?
Zanim zdążyła wymyślić odpowiedź, na ekranie pojawiło się kolejne
połączenie. Odebrała, nie do końca rozumiejąc emocje, jakie wywołało w
niej tych kilka wiadomości i kryjące się za nimi zmartwienie.
— Holly?
Niepewność w jego głosie sprawiła, że potrzebowała kilku sekund, aby
zmusić swój głos do współpracy.
— Tak, to ja. Przepraszam, nie sprawdzałam telefonu. Nie spodziewałam
się… — Urwała przestraszona, gdy po drugiej stronie słuchawki rozległ się
klakson samochodu. Zmęczenie musiało dawać jej się we znaki, bo miała
wrażenie, że słyszała go także za oknem. — Ellis? Jesteś tam?
— Jestem, jestem — potwierdził, śmiejąc się nerwowo. — Ja… Nie
wiedziałem, co robić, okej? Obdzwoniłem wszystkie szpitale w okolicy, ale
w żadnym cię nie było, a ty nie odpisywałaś, więc tak jakby pożyczyłem
samochód od mojego taty, no bo co może pójść nie tak? Okazuje się, że
całkiem sporo, bo prowadzenie auta z nogą w gipsie jest praktycznie
niemożliwe.
— Co? To gdzie ty teraz jesteś?
— Pod twoim domem.
Wciąż z telefonem przy uchu podbiegła do okna, by zyskać potwierdzenie
słów Ellisa. Znajomy samochód stał na środku ulicy, a jego kierowca machał
do niej z szerokim uśmiechem.
— To prawdopodobnie najgłupsza rzecz, jaką mogłeś zrobić — powiedziała
mu do telefonu, nie do końca wierząc w to, co widzi na własne oczy.
— Mówi osoba z ręką zabandażowaną po bliskim spotkaniu z lustrem —
odgryzł się, a Holly była zbyt skupiona na wszystkich emocjach, które w tym
momencie odczuwała, by zastanowić się, skąd chłopak zna szczegóły jej
wypadku. Czuła, że zaraz się rozpłacze lub zacznie śmiać. Ewentualnie jedno
i drugie naraz.
— To nie była twoja wina — rzuciła, przypomniawszy sobie o tym, co
przeczytała w wiadomościach od niego. — To, co powiedziałeś, boli jak
cholera, ale musiałam to usłyszeć. Cieszę się, że to zrobiłeś. Przyda mi się
trochę szczerości po wszystkich kłamstwach Chada.
— Na to możesz zawsze liczyć z mojej strony — zapewnił cicho. Coś w jego
głosie wydawało się nie w porządku, ale Holly przypisała to zmęczeniu, które
też pewnie czuł. Dla nich obojga to był trudny dzień. A mimo wszystko
przyjechał do niej i nie potrafiła znaleźć słów, by wyrazić, ile to dla niej
znaczyło. — Holly…
— Tak? — zapytała, czując, że emocje znowu ściskają ją za gardło.
Wdzięczność — uświadomiła sobie. To właśnie czuła wobec Ellisa. Za to, że
był przy niej, że pomimo wiszącej nad nimi tragedii, która powinna zmienić
ich we wrogów, był kimś zupełnie innym.
Jeszcze do niedawna wydawało jej się, że po śmierci Chada samotność już
nigdy jej nie opuści. Teraz miała kogoś, kto wsiadał w samochód, ryzykując
swoje zdrowie, żeby upewnić się, że wszystko z nią w porządku.
— Nic, nieważne — odparł po chwili ciszy, wyrywając Holly z rozmyślań na
jego temat. — Cieszę się, że nic ci nie jest. Jutro walczymy dalej?
Tym właśnie był każdy ich kolejny dzień. Nie znali wszystkich
przeciwników ani nie mieli świadomości, o co walczą. Bo nie chodziło tylko
o prawdę. Nawet jeśli jeszcze nie do końca zdawali sobie z tego sprawę,
walczyli też o prawo do normalnego życia, które ktoś bestialsko im odebrał.
Jedyną stałą i pewną rzeczą było to, że byli w tej walce razem.
— Walczymy dalej.
Rozdział 21
Po emocjonalnym rollercoasterze, jakim był tamten dzień, kolejne
okazały się zadziwiająco spokojne. Holly wpadła w komfortową rutynę,
której integralną częścią stał się Ellis. Rano jeździli razem do szkoły, w
porze lunchu spotykali się w stołówce, a po powrocie do domu aż do
samego wieczora wymieniali się wiadomościami.
Przez ostatnie tygodnie dowiedzieli się o sobie więcej niż przez pierwszy rok
znajomości i to było jak powiew wiosny, która z każdym dniem rozkwitała w
Norwood. Ciepłe, przyjemne i dobre, chociaż wciąż jeszcze bardzo
niepewne.
Holly doceniała też to, że pomimo niemal nieustannego kontaktu Ellis ani
razu nie zapytał o tamten wieczór. Nie naciskał też w kwestii wznowienia
poszukiwań, jakby instynktownie wyczuwał, że dziewczyna potrzebuje
chwili oddechu od tajemnic i zagadek. Zamiast tego zajmował jej głowę
najbardziej trywialnymi tematami, jak muzyka, książki czy filmy.
Jednak mimo tej na nowo odnalezionej równowagi jedna rzecz nie dawała jej
spokoju. Po kilku dniach przerwy od obsesyjnego myślenia o Chadwicku, do
których praktycznie musiała się zmusić, postanowiła wrócić do spisywania
ich wspólnych wspomnień. Napotkała jednak problem.
Notatnik zniknął. Przeszukała swój pokój, cały dom i szkolną szafkę, ale
nigdzie go nie było. Jej poszukiwaniom nie pomagał fakt, że za nic nie mogła
sobie przypomnieć, gdzie lub chociaż kiedy miała go w ręce ostatni raz.
W końcu desperacja przywiodła ją pod drzwi hotelu. Holly liczyła, że
zostawiła tu notes podczas którejś ze spędzonych tam nocy.
Najpierw usłyszała tupot dwóch par stóp odbijający się echem od
marmurowych ścian. Później dwa głosy wykrzyczały w idealnej
synchronizacji:
— Ciocia Holly! — Gabrielle i Cal zatrzymali się przed nią z szerokimi
uśmiechami. Takimi samymi jak wszystko inne, chociaż podobieństwo było
najmniej niepokojącą cechą rodzeństwa.
Bliźnięta były dziećmi jednego z tych członków Posłańców, którzy mieszkali
poza hotelem, ale odwiedzali swoją przybraną rodzinę wystarczająco często,
by Holly stała się dla pary sześciolatków ciocią.
— Co ci się stało w rękę? Pobiłaś kogoś? — zapytał chłopiec. Jego uwaga
skupiona była na białym bandażu zakrywającym rękę Holly do łokcia.
— Ciociu, czy teraz też jesteś mordercą? Zabijasz ludzi? Masz broń? —
Bliźniaczka zadała swoją serię pytań ułamek sekundy po bracie.
— Też? — dopytała Holly, chociaż mogła zgadnąć, o czym mówili.
— Tata opowiedział nam, co zrobił wujek — poinformował ją Cal z dumą i
radością, a Gabrielle pokiwała głową z pasującym do niej entuzjazmem.
— I oglądaliśmy wiadomości — dodała. — Widziałaś jego trupa?
— Tata mówił, że kawałki mózgu musiały być na ścianie. Obrzydliwe. —
Jego szeroki uśmiech sugerował zupełnie inne odczucia.
— Superobrzydliwe. — Gabrielle przytaknęła z błyskiem w oku. — Ciociu,
widziałaś mózg wujka?
— Nie — wykrztusiła z trudem, czując mdłości na samą myśl o tym.
Dzieci w odpowiedzi wydały głośne westchnienia pełne rozczarowania.
— Szkoda. — Dziewczynka wzruszyła ramionami. — Myśleliśmy, że nam
opowiesz.
— Chciałbym zobaczyć mózg.
— To dlatego, że nie masz własnego — dogryzła mu Gabrielle z wyższością.
— Ja chciałabym zobaczyć serce.
To zdecydowanie było najbardziej niepokojącą cechą bliźniąt. Samobójstwo
ich matki z jakiegoś powodu obudziło w nich fascynację śmiercią. Przy tym
fakt, że podobieństwa między nimi obejmowały nawet najdrobniejsze
szczegóły, jak układ piegów czy brązowa plamka w lewym oku, wydawał się
całkiem zwyczajny.
Szatańskie bliźnięta — tak zwykli je nazywać z Chadem. I coś w tym było,
biorąc pod uwagę, z kim były spokrewnione.
— Dzieci. — Diabeł we własnej osobie pojawił się w holu, zwracając się do
bliźniąt łagodnym tonem. Jednak w jego wykonaniu nawet ten ton
wywoływał w Holly dreszcz. — April czeka na was w kuchni. Zrobiła wam
jedzenie.
Cal i Gabrielle bez słowa sprzeciwu pobiegli we wskazanym kierunku,
przepychając się w przejściu obok ojca. Holly miała ochotę krzyknąć za nimi
i błagać, żeby zostały. Dzieci były niepokojące, ale ich opiekun zwyczajnie ją
przerażał.
— Słodka Holly — powitał ją, wolnym krokiem pokonując dzielącą ich
odległość. — Co za niespodzianka.
— Trenton. — Skinęła głową, modląc się, by głos jej nie zadrżał.
Nie bez powodu za każdym razem, gdy mężczyzna zjawiał się w Norwood,
Chad robił wszystko, by trzymać Holly z daleka od niego.
Wbrew powszechnej opinii stali mieszkańcy hotelu nie byli niebezpiecznymi
przestępcami, co nie znaczyło, że ich sumienia były nieskazitelnie czyste.
Jednak nawet Cole wydawał się pluszowym misiem przy człowieku, który
doprowadził do samobójstwa własnej żony. I nie czuł z tego powodu nawet
krzty wyrzutów sumienia.
— Zaskoczyłaś mnie swoją obecnością — przyznał, obserwując ją z
przekrzywioną głową. — Po wszystkim, co zrobiłaś, nie sądziłem, że
będziesz miała odwagę jeszcze kiedykolwiek postawić stopę w tym domu.
— Co ja zrobiłam? — zapytała, na sekundę odrywając wzrok od tatuażu na
szyi mężczyzny. Trupia ręka zaciskała się wokół niej, jakby próbowała go
dusić. — Ty coś wiesz.
Spojrzenie niemal czarnych oczu Trentona było równie upiorne jak jego
tatuaż. Niebezpieczny błysk sprawił, że Holly czuła się jak mysz, która
wpadła prosto w zastawioną pułapkę.
— Jeśli bardzo chcesz się dowiedzieć… — zaczął, robiąc kolejny krok w
stronę Holly. Wyciągnął dłoń i złapał palcami kosmyk jej jasnych włosów.
— Możesz przyjść do mojego pokoju i ładnie poprosić. Jest wiele ciekawych
rzeczy, o których mógłbym ci opowiedzieć. Za odpowiednią cenę.
— Na twoim miejscu przemyślałbym to dwa razy, a potem cofnął
propozycję, grzecznie przeprosił i zabrał od niej łapy. — Głos
rozbrzmiewający za plecami Trentona balansował gdzieś na pograniczu
znudzenia i rozbawienia. — Bo każda sekunda, którą spędzasz z nią w tym
samym pomieszczeniu, zwiększa prawdopodobieństwo tego, że wyjdziesz z
tego domu z jednym dzieckiem zamiast dwojga.
Ku zdziwieniu i uldze Holly mężczyzna odsunął się na stosowną odległość,
odsłaniając jej widok na Finna opierającego się plecami o ścianę przy
schodach.
— Mimo że podoba mi się pomysł urwania ci jaj za to, że chociażby
wspominasz o tknięciu któregoś z moich dzieci, obaj wiemy, że nie masz
tutaj jeszcze żadnej władzy. — Trenton obrzucił młodszego od siebie
chłopaka spojrzeniem, od którego Holly zapewne skuliłaby się ze strachu na
podłodze. — Więc wracaj bawić się w dom z dziwką, którą nazywasz
narzeczoną, zanim ja ją odwiedzę.
— Ale ja wcale nie miałem na myśli siebie. — Latynos posłał mu drapieżny
uśmiech, ignorując obelgi Trentona pod adresem swojej ukochanej. — Znasz
zasady. Ostatnia szansa i liczę, że z niej skorzystasz, bo jak on się dowie, to
poleje się krew, a ja naprawdę nie jestem w nastroju do robienia za
sprzątaczkę.
Wściekłość bijąca od ojca bliźniąt była tak wyraźna, że Holly niemal czuła ją
na własnej skórze. Przez chwilę była pewna, że rzuci się na Finna, ale po
długich sekundach milczącej walki na spojrzenia Trenton odwrócił się i
odszedł w tym samym kierunku, w którym wcześniej pobiegły jego dzieci.
Wypuściła drżący oddech. Całe jej ciało trzęsło się ze strachu i z nerwów.
— Czy ty naprawdę zagroziłeś mu, że zabijesz jedno z jego dzieci?
Finn, prawa ręka Cole’a, był jedną z pierwszych osób, jakie Holly tutaj
poznała, i jednocześnie jedną z tych, które lubiła najbardziej. Zawsze
uważała go za typ niegroźnego wesołka, który śmiał się najgłośniej i
rozkręcał każdą imprezę. Jednak groźba wystosowana do Trentona kazała jej
kwestionować tę ocenę jego osobowości.
— Nikt nie mówił nic o zabijaniu, a już na pewno nie przeze mnie —
wyjaśnił beztrosko, jego uśmiech między jednym mrugnięciem oka a drugim
stracił całą swoją grozę. — Ale nie ma za co, ovejita.
— Owieczko? — odgadła niepewnie znaczenie hiszpańskiego słowa. Jej
umysł wciąż próbował pozbierać się po spotkaniu z Trentonem.
— Pasuje do ciebie. — Uśmiech Finna jedynie się powiększył. — Biorąc pod
uwagę, ile wilków się wokół ciebie kręci.
— Co on wie na temat Chada? — Niechętnie wróciła myślami do
obrzydliwej propozycji, jaką Trenton jej złożył.
— Zupełnie nic. — Finn wzruszył ramieniem, spoglądając na swój telefon.
— Chciał namieszać ci w głowie, jak pieprzony psychopata, którym jest.
— A ty? I co miał na myśli, mówiąc, że jeszcze nie masz tutaj władzy?
— Świetne pytanie, możesz zapytać o to Cole’a, jak go znajdziesz — zbył ją
gładko, dając do zrozumienia, że nic z niego nie wyciągnie. — Albo raczej to
on znajdzie ciebie.
— Znajdzie mnie? — powtórzyła. Każda upływająca minuta wpędzała ją w
jeszcze większą konsternację.
— O tak, zdecydowanie. — Wzrok Finna zatrzymał się przelotnie na jej
zabandażowanej ręce. — A biorąc pod uwagę jego dzisiejszy humor, jestem
skłonny zaryzykować stwierdzenie, że to spotkanie będzie mniej więcej tak
przyjemne jak leczenie kanałowe bez znieczulenia. A to z kolei uświadamia
mi, że nie chcę być w pobliżu, gdy do tego dojdzie. — Zasalutował jej
żartobliwie i zaczął wspinać się po schodach.
— Czekaj! — zawołała za nim, sama nie wiedząc po co.
— Słyszysz? — Uciszył ją, wskazując palcem do góry, gdzie z któregoś z
pięter dobiegał płacz dziecka. — Moja córka płacze. A to znaczy, że jeśli za
chwilę tam nie przyjdę, będę miał na głowie nie jedną, lecz dwie wkurzone
kobiety. Dos! — dodał po hiszpańsku, jakby to miało sprawić, że Holly lepiej
zrozumie powagę sytuacji. — Uważaj na siebie, owieczko. Nie daj się pożreć
wilkom! — rzucił jeszcze, gdy był już poza zasięgiem jej wzroku.
Holly stała jeszcze przez chwilę na środku holu, wsłuchując się w zanikające
odgłosy kroków Finna. Mętlik, z jakim ją pozostawił, zdecydowanie nie był
tym, po co przyszła do hotelu, a jeśli wierzyć jego słowom i rzeczywiście
czekała ją jeszcze rozmowa z Cole’em, sytuacja się nie poprawi.
Jednak stojąc tam dalej, wręcz prosiła się o powrót Gabrielle i Cala albo
jeszcze gorzej — ich ojca. Cole w tym wypadku zdecydowanie był
mniejszym złem.
— Dawno cię tu nie było — przywitał ją, gdy zaczęła pokonywać ostatnią
kondygnację schodów i pojawiła się w zasięgu jego wzroku. Stał z rękoma
wspartymi o balustradę wieńczącą schody, obserwując Holly. Nawet nie
próbował ukryć, że na nią czekał.
Mogła się założyć, że wiedział o jej obecności, gdy tylko przekroczyła próg
hotelu. A może jeszcze wcześniej.
— Brzmisz prawie, jakbyś się stęsknił — odpowiedziała w ramach własnego
powitania.
Słowne przepychanki od zawsze były tą formą porozumiewania się, która
wychodziła im najlepiej, i Holly winiła za to wyłącznie Chada. Testowanie
cierpliwości Cole’a i nieokazywanie mu absolutnie żadnego szacunku, jaki
przynależał mu jako liderowi, były jednymi z jego ulubionych sposobów
spędzania czasu.
— Wprost usychałem z tęsknoty. — Przytaknął bez grama szczerości w
głosie. — A ty oczywiście musiałaś wybrać najgorszy możliwy moment,
żeby zakończyć moją torturę.
— Cóż, przepraszam. — Starała się włożyć w swoje przeprosiny możliwie
jak najwięcej sarkazmu, jednocześnie próbując ukryć przyspieszony oddech.
Wspinaczka cztery piętra po schodach była niemalże ponad jej obecne
możliwości. — Następnym razem zadzwonię do ciebie z co najmniej
tygodniowym wyprzedzeniem i zapytam o pozwolenie, zanim przyjdę.
— Byłoby miło. Wtedy przynajmniej będę miał czas pozbyć się stąd
wszystkich nieproszonych i niepotrzebnych gnojków.
— Wyjedziesz z Norwood? — zapytała z fałszywą nadzieją, sugerując, że on
sam też zalicza się do wspomnianej kategorii.
W odpowiedzi otrzymała pogardliwe uniesienie kącika ust, co w przypadku
Cole’a było porównywalne do szerokiego uśmiechu normalnego człowieka.
Holly postanowiła wykorzystać ten moment słabości, żeby zaspokoić swoją
ciekawość.
— Zamierzasz oddać pozycję lidera klubu? — zapytała, a widząc jego
zdziwienie, dodała ze wzruszeniem ramion: — Trenton powiedział Finnowi,
że jeszcze nie ma tutaj żadnej władzy. Kiedy zapytałam o to Finna, kazał
spytać ciebie.
Cole przekrzywił głowę, obserwując ją i oceniając. W końcu rzucił
niechętnie:
— Może nie będę miał innego wyjścia.
— Wiedziałam, że kiedyś cię zamkną za te wszystkie ciała, które
przechowujesz w piwnicy. — Z trudem powstrzymywała się od przewrócenia
oczami na jego enigmatyczne odpowiedzi.
— Uważaj — ostrzegł cicho. — W tym miesiącu kolekcjonuję zbyt
wyszczekane blondynki.
Holly zdecydowała, że to dobry moment, żeby go zostawić i iść do pokoju
Chada. Jej pokoju.
Ta decyzja jedynie dowodziła jej naiwności, która w ostatnim czasie
wydawała się dominującą cechą dziewczyny. Bo Cole Mercer nie był osobą,
od której można było tak po prostu odejść, i Holly powinna o tym wiedzieć.
Zaoszczędziłoby jej to nerwów, gdy zatrzymał ją, zanim zrobiła pierwszy
krok:
— Co ci się stało w rękę?
Tym razem nawet nie próbowała powstrzymać głośnego prychnięcia pełnego
irytacji.
— Skaleczyłam się.
— Sama? — Uniósł brew, najwidoczniej nie dowierzając jej słowom. Cała
jego uwaga była skupiona wyłącznie na niej, chłonął każdy jej ruch. Tak
jakby spodziewał się, że kłamała, żeby kogoś chronić.
— A niby kto miałby mi to zrobić? — warknęła, czując coraz większą
wściekłość na Cole’a. Biorąc pod uwagę, jak chętny był do odpowiedzenia na
jedno jej pytanie, nie miał prawa wyciągać z niej informacji, które nie
powinny go nawet obchodzić. — Chad nie żyje, co raczej eliminuje
bezpośrednie zagrożenie dla mojego życia, nie sądzisz?
— Co próbujesz przez to powiedzieć?
Holly mogła przysiąc, że lodowaty ton jego głosu obniżył temperaturę
powietrza o kilka stopni. Niestety na nią wywarł zupełnie odwrotny efekt, bo
zadziałał jak przypomnienie, że Cole miał swój udział w tej historii.
— To raczej ja powinnam pytać ciebie. W końcu znałeś jego plan, więc
pewnie wiesz najlepiej.
Utrata panowania nad sobą nigdy nie była mądrym posunięciem, a w
obecności kogoś takiego jak Cole praktycznie równała się zawieszeniu sobie
na plecach tarczy strzelniczej i włożeniu mu broni do ręki.
Jednak pchała ją desperacja, by poznać odpowiedź na pytanie, które dręczyło
ją nieprzerwanie, odkąd Ellis poruszył ten temat. Pytanie, które namieszało
jej w głowie tak bardzo, że nie potrafiła oddzielić prawdy od kłamstwa.
— Powiedz mi, co Chad by mi zrobił, gdybym pokrzyżowała jego plany i
pojawiła się wtedy w szkole? Byłabym…
Nie zdążyła dokończyć tego zdania. Cole doskoczył do niej z szybkością
atakującego węża, zmuszając, by się cofnęła. Nawet jej nie dotknął, ale
wściekłość, jaką w nim wywołała, budziła wszystkie jej instynkty. Krzyczały,
żeby uciekała, lecz drapieżnik, jakim w tym momencie był Cole, nie dał jej
na to szansy.
Napierał na nią, dopóki jej plecy nie zetknęły się ze ścianą. Uwięził ją w
klatce swojej furii. Nie miała najmniejszych szans na ucieczkę, gdy stał tak
blisko, że czuła jego oddech na skórze.
Rozsądek podpowiadał jej, że Cole jej nie skrzywdzi, ale ten głos był cichy i
niepewny. Zagłuszony przez serce, które biło szaleńczo, jakby niczego nie
pragnęło bardziej, niż wyrwać się z klatki piersiowej i uciec gdzieś, gdzie nie
dosięgnie jej morderczy wzrok Cole’a.
Bycie w centrum jego uwagi zawsze miało w sobie dozę niebezpieczeństwa,
nawet dla tych, którzy byli w jego łaskach. Rozmowa z Cole’em
przypominała spacer po polu minowym, a Holly właśnie nastąpiła na jedną z
min.
— Dokończ to, co zamierzałaś powiedzieć. — Jego słowa niosły
jednocześnie groźbę, wyzwanie i rozkaz.
— Okłamywał mnie — wyszeptała drżącym głosem, sprzeciwiając się. Nie
było siły, która mogłaby sprawić, że wyzna swoje podejrzenia pod ostrzałem
wzroku mężczyzny.
Uciekając wzrokiem od oczu Cole’a, widziała, że jego dłonie drgają
nerwowo, jakby potrzebował całej swojej samokontroli, żeby nie owinąć ich
wokół szyi Holly.
— Posłuchaj mnie uważnie, księżniczko, i zapamiętaj. — Nachylił się nad
nią, zabierając jej ostatnie strzępki przestrzeni. — Nie ma w twoim życiu
nawet jednej osoby, która jest z tobą całkowicie szczera. Każdy coś przed
tobą ukrywa.
Ich ciała były tak blisko, że Holly bała się nawet wziąć głębszy oddech. Ich
usta dzieliły centymetry i była sparaliżowana tą bliskością.
— A jeśli naprawdę myślisz, że Chad mógłby skrzywdzić chociaż jeden włos
na twojej głowie, to nie tylko jesteś głupia, ale też nie zasługiwałaś na niego,
nawet gdy żył, a co dopiero na to, żeby dla ciebie umierał.
Przez cały ten czas nie podniósł głosu. Jednak jego ton był bardziej
przerażający niż najgłośniejszy krzyk. Holly nie była nawet pewna, czy
dociera do niej sens słów, które wypowiadał.
— Nie chcę cię tu więcej widzieć. — Obrzucił ją ostatnim spojrzeniem, gdy
się odsuwał, zwracając jej tym samym zdolność oddychania. Sekundę później
był już na schodach, zbiegając w pośpiechu, jakby chciał jak najszybciej
znaleźć się daleko od niej.
Holly wsparła się dłońmi o ścianę, łapczywie wdychając powietrze. Jej nogi
trzęsły się tak bardzo, że wątpiła, czy utrzymają ją w pionie.
Dopiero gdy dotarł do niej warkot motocykla sugerujący, że Cole opuścił
hotel, znalazła w sobie siłę, by się poruszyć. Jedynie świadomość, że tylko w
pokoju będzie całkowicie bezpieczna, dała jej motywację potrzebną do
przejścia tego dystansu.
Ale nie zatrzymała się, gdy była już w środku. Zamiast tego przeszła przez
pokój prosto do drzwi balkonowych.
Chad pewnie by się obraził, gdyby kiedykolwiek przyznała to na głos, ale
wąski balkon był prawdopodobnie jej ulubionym miejscem w całym hotelu.
Lubiła go nawet bardziej niż sam pokój i niesamowity obraz namalowany
przez chłopaka na ścianach. Widok, jaki się stamtąd rozciągał, sprawiał, że
Holly zapominała o swoim lęku wysokości.
Jednak to nie samo piękno najbardziej do niej trafiało, tylko kryjący się za
nim symbolizm. Mieszkańcy Norwood nienawidzili hotelu, ale z żadnego
innego miejsca miasto nie wyglądało lepiej niż właśnie stąd.
To pokazywało, że najpiękniejsze widoki kryły się zawsze w najmniej
oczekiwanych miejscach. Wspólnie z Chadem spędzili niezliczoną ilość
godzin na udowadnianiu prawdziwości tego stwierdzenia.
Zrozumienie tego, co Chad miał na myśli, gdy pisał o „miejscu z widokiem”,
spadło na Holly niespodziewanie i z taką siłą, że niemal zwaliło ją z nóg. Nie
miała pojęcia, jak mogła nie wpaść na to wcześniej, a jednocześnie rozumiała
doskonale. Wpadła w pułapkę, którą Chadwick zastawił, żeby zmylić innych.
Sama wiadomość była ukryta w tak skomplikowany sposób, że Holly nie
spodziewała się kolejnych utrudnień. Skoro i tak była jedyną osobą, która
mogła zwrócić uwagę na tamtą notatkę na ścianie, dodatkowe środki
ostrożności wydawały się niepotrzebne. Dlatego podświadomie szukała
dokładnie tego, o czym Chad pisał. Nie wzięła pod uwagę możliwości, że
chodziło o coś zupełnie innego.
O miejsce, które na pierwszy rzut oka było całkiem pozbawione widoków.
Ledwo pamiętała drogę do wyjścia. Zbiegała pospiesznie z telefonem przy
uchu. Wydawało jej się, że minęła Finna stojącego w wejściu na korytarz
jednego z niższych pięter, ale głos po drugiej stronie słuchawki odwrócił jej
uwagę.
— Ellis — przerwała mu, cokolwiek mówił. — Znalazłam.
Rozdział 22
— Powiesz mi w końcu, co się stało?
Pytanie nie było dla Holly szczególnym zaskoczeniem. Gdy dotarła pod dom
Ellisa, jej ciało nadal trzęsło się z emocji i chłopak musiałby być ślepy, by nie
zauważyć stanu, w jakim ją zastał, gdy wsiadł do jej samochodu po
niespodziewanym telefonie, i nie przejąć się nim.
Optymistka, którą kiedyś była, powiedziałaby, że to przynajmniej
rozwiązywało problem z pustką, która ciążyła jej od kilku dni. Teraz czuła aż
za dużo i każda z tych emocji była negatywna. Nie potrafiła nawet skupić się
na słowach, które usłyszała od Cole’a, przerażenie i wściekłość za bardzo
zaprzątały jej głowę.
— Wolałabym nie zaczynać tego tematu — przyznała szczerze. Nie było
sensu kłamać i mówić, że nic się nie stało albo że wszystko jest w porządku,
ale nie chciała o tym nawet myśleć, a co dopiero rozmawiać. — Opowiedz
mi o czymś — poprosiła, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Potrzebowała
czegoś, co skutecznie odwróciłoby jej uwagę od przywódcy Posłańców.
Ellis milczał wystarczająco długo, by Holly zaczęła się zastanawiać, czy jest
na nią zły za to, że zbyła jego pytanie. Wcześniej nawet nie podejrzewała, że
mogłaby się przejąć czymś podobnym, dlatego zaskoczyła ją jej własna ulga,
którą poczuła, gdy chłopak zaczął mówić.
— Istnieją dwa powody, dla których zacząłem trenować pływanie —
powiedział na próbę, jakby sprawdzał, czy ta historia ją zainteresuje.
W tamtym momencie Holly uświadomiła sobie, że nigdy wcześniej go o to
nie pytała. Nazywała go przyjacielem, spędzili mnóstwo czasu na
rozmowach, bywała na jego zawodach, lecz ani razu nie przyszło jej do
głowy, żeby poznać powód stojący za jego największą pasją, dowiedzieć się,
co go motywowało do podporządkowania całego swojego życia tej jednej
małej rzeczy.
Zawstydzona własną ignorancją skinęła głową, prosząc tym samym, żeby
kontynuował. Gdy zerknęła w jego kierunku, odwracając spojrzenie od drogi,
widziała, że rozluźnił się ledwie widocznie na jej pozytywną reakcję.
— Oficjalna historia jest taka, że moja mama zapisała mnie na zajęcia i mi
się spodobało. Nuda, chociaż to poniekąd prawda. Ale prawdziwym
powodem są żaby.
— Żaby? — dopytała zdziwiona. Jej zaskoczenie musiało wyglądać
komicznie, bo usta Ellisa rozciągnęły się w uśmiechu.
— Byłem dziwnym dzieciakiem z obsesją na punkcie żab, okej? — wyjaśnił,
sprawiając, że powstrzymanie śmiechu było jeszcze trudniejsze. — Miałem
zielony pokój, kolekcję pluszowych żab, a rodzice musieli mnie przekupywać
cukierkami, żebym zgodził się zakładać ubrania nie tylko w kolorze
zielonym. Inne dzieci w szkole chciały być aktorkami i astronautami, jak
dorosną, a ja marzyłem o byciu obślizgłym, zielonym płazem.
Im dłużej Ellis mówił, tym bardziej Holly się rozluźniała. Jej oddech się
wyrównał, a dłonie przestały kurczowo zaciskać się na kierownicy.
Nie chodziło wyłącznie o historię, jaką jej opowiadał, ale przede wszystkim o
jego głos. Był spokojny, pełen ciepła i nieśmiałego uśmiechu, tak inny od
pozbawionego emocji tonu Cole’a, który mroził jej krew w żyłach. Głos
Ellisa otulał ją jak koc i złapała się na tym, że nie chce, by przestawał mówić.
— Zgaduję, że w końcu stałem się tak irytujący, że moi rodzice postanowili
znaleźć mi jakiekolwiek zajęcie, żebym zainteresował się czymś innym i
przestał ich kompromitować przed rodziną i znajomymi — wyjaśnił z
humorem. — Mama wpadła na pomysł z basenem. Argumentowała to tym,
że każda żaba musi umieć pływać. Bardzo proszę, śmiej się ze mnie — rzucił
ironicznie, widząc, że Holly przegrywa walkę z rozbawieniem.
— Nie śmieję się z ciebie. To urocze — broniła się, chichocząc. —
Przebierałeś się za żabę na bale kostiumowe w naszej podstawówce?
— Nie jakąś żabę. Byłem żabim księciem trzy lata z rzędu — poinformował
z powagą, która spotęgowała wesołość dziewczyny.
— To może być najlepsza rzecz o tobie, jaką kiedykolwiek słyszałam —
przyznała, zdając sobie sprawę z kontrastu między Ellisem, który siedział
naprzeciwko niej w stołówce, obejmując Madeline i żartując z Topperem, a
tym, który się do niej teraz uśmiechał.
Tamten chłopak, jedna z największych szkolnych gwiazd, nigdy nie
podzieliłby się z nią kompromitującym wspomnieniem z dzieciństwa, żeby
poprawić jej humor. Najmilszą rzeczą, jaką Ellis zrobił dla niej przez cały ten
czas, kiedy była z Chadwickiem, było trzymanie w ryzach Maddie i
proszenie jej, by dała sobie spokój, gdy uwidaczniały się najgorsze cechy jej
osobowości.
— Chyba powinienem czuć się urażony, że mnie nie pamiętasz. — Ellis
pokręcił głową, udając rozczarowanie. — W końcu tańczyłaś ze mną na
jednym z tych balów.
— Co? Nieprawda! — wykrzyknęła zaskoczona. — Pamiętałabym taniec z
żabim królem.
— Mieliśmy po siedem lat. Byłaś przebrana za Dzwoneczka i płakałaś, bo
Chad przypadkowo złamał ci skrzydło, uciekając przed Topperem
przebranym za mumię — rzeczowo wymieniał kolejne szczegóły ze
wspomnienia, o którego istnieniu Holly wcześniej nie miała pojęcia.
— Okej, może masz rację. Ale jestem w szoku, że tak dobrze to pamiętasz.
— Ona sama przypominała sobie przebranie, o którym mówił, i wypadek ze
skrzydłem, przez który chciała wrócić wcześniej do domu, ale nie wiedziała
nawet, że to Chad wtedy na nią wpadł.
— To był pierwszy raz, kiedy zwróciłem na ciebie uwagę — przyznał,
odwracając wzrok od jej twarzy.
— Zgaduję, że moja zielona sukienka miała z tym coś wspólnego? — rzuciła
żartobliwie, ale Ellis jedynie zaśmiał się cicho w odpowiedzi, mamrocząc coś
niezrozumiałego.
***
— Więc jaka jest szansa, że to kolejna pomyłka i wyjdziemy stąd z
niczym? — zapytał Ellis, rozglądając się wkoło i oceniając nowe dla
niego otoczenie. Parking przed budynkiem był niemal pusty, białe
światła neonu odbijały się od kałuż po wcześniejszej ulewie.
Holly robiła to samo, ale z tą różnicą, że walczyła z napływającymi
wspomnieniami. Prawie słyszała śmiech blondwłosej dziewczyny w
kwiecistej sukience idącej za rękę z chłopakiem o oczach bardziej niebieskich
niż samo niebo. Prawie czuła ich szczęście, jakby doświadczyła go na
własnej skórze.
— Na pewno większa niż na wygranie miliona w zdrapce — odpowiedziała.
Ale nie mogła się mylić. Nie mogła.
— Okej, sprawdźmy to — zadecydował, widząc rosnącą niepewność w jej
oczach.
„Punkt widokowy” znajdował się około czterdziestu pięciu minut drogi od
Norwood. Miejsce reklamowało się jako najpiękniejszy widok w hrabstwie
Stanly. I może nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby wspomniane
miejsce nie było restauracją mieszczącą się w piwnicy.
To Chad znalazł ją przypadkiem w internecie, kiedy szukał ciekawych
rzeczy, które mogliby zobaczyć. Jego zdaniem ironia kryjąca się za tym
genialnym pomysłem była przezabawna. Zaprosił tam Holly na jedną z
pierwszych randek, kiedy jeszcze ukrywali się ze swoją relacją i musieli
wybierać miejsca, w których nikt ich nie znał.
Ze względu na swoje położenie restauracja nie miała okien. Przynajmniej
prawdziwych, bo ich imitacje stanowiły obrazy namalowane przez męża
właścicielki. Dzieła przedstawiały dokładnie to, co byłoby widać za szybą,
gdyby takowa była — w zależności od tego, na której ścianie wisiały,
prezentowały parking, drogę, drzewa i okoliczne budynki. Dla dopełnienia
efektu sufit był pomalowany tak, że oddawał niebo, podobnie jak sufit w
hotelowym pokoju Chada. Ta jedna rzecz wystarczyła, by chłopak zakochał
się w tym miejscu.
Teraz Holly stała tam z Ellisem u boku zamiast Chadwicka, chłonąc
wzrokiem wystrój, który nie zmienił się ani trochę, odkąd była tu ostatni raz,
i nie miała pojęcia, co dalej.
— Gdzie siedzieliście? — Ellis zadał pytanie, jakimś cudem rozumiejąc to,
co działo się w głowie Holly. A kiedy wskazała głową na pusty boks przy
jednym z okien, podjął decyzję za nią: — Chodź. Umieram z głodu.
Emanował opanowaniem, którego Holly nie czuła, więc podążyła za nim
bezwiednie, jakby jego spokój był bezpiecznym schronieniem podczas
sztormu.
— Byliśmy tutaj na randce — odezwała się, gdy usiedli, zaskakując ich
oboje. Musiała podzielić się tym wspomnieniem, żeby w nim nie utonąć. —
Na samym początku, na jednej z pierwszych, jakie mieliśmy. Chad uwielbiał
pomysł nazwania restauracji, która nie ma okien, Punktem Widokowym.
— Tak, to brzmi jak on. — Ellis uśmiechnął się z trudem znad menu, które
trzymał w dłoni. — Myślę, że tym razem jesteśmy w dobrym miejscu. To ma
sens w całej swojej bezsensowności, pod warunkiem że znało się Chada i
jego zamiłowanie do ironii. No i nikt, nawet gdyby zwrócił uwagę na kartkę
w jego pokoju, nie domyśliłby się, że chodzi o knajpę w piwnicy w zupełnie
innym mieście. Pewnie liczył się z tym, że będzie miał na karku FBI i musi
się wysilić, jeśli chce ich przechytrzyć.
Holly posłała mu wdzięczny uśmiech. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo
potrzebowała usłyszeć słowa zapewnienia, że logika, która ją tutaj
doprowadziła, nie była kompletnie oderwana od rzeczywistości.
— Właśnie tego nie rozumiem — przyznała, spuszczając wzrok. — Jeśli
zostawił dowody, które tłumaczą to, co zrobił, to dlaczego nie chciał, żeby
znalazła je policja, tylko my? Po co utrudniać zadanie komuś, kto mógłby mu
pomóc?
— Nie wiem, Holly, naprawdę. — Ellis pokręcił głową, spoglądając na nią ze
współczuciem. — Może dowody wcale go nie tłumaczą i on o tym wiedział?
Zostawił to nam, bo uznał, że zasługujemy na prawdę. Dla policji
najważniejsze było upewnienie się, że nie stał za tym jeszcze ktoś, kogo
powinni złapać.
— Może masz rację. — Zastanawiała się, czy jeśli rzeczywiście tak było, to
sobie poradzi. A jeżeli nie istniało nic, co załagodziłoby okropieństwo tego,
co Chad zrobił? Jak będzie żyła przez resztę swoich lat ze świadomością, że
kochała potwora?
— Cześć, wiecie już, co zamawiacie? — Rudowłosa kelnerka omiotła ich
wzrokiem, zatrzymując go na Holly o kilka sekund dłużej.
— Właściwie to… — zaczął Ellis, by wytłumaczyć, że potrzebują jeszcze
chwili, ale Holly weszła mu w słowo.
— Jest może Maureen? — zapytała, odgrzebując w pamięci imię
właścicielki.
Uprzejmy uśmiech dziewczyny zniknął z jej twarzy, gdy spojrzała na
blondynkę podejrzliwie.
— Dlaczego o nią pytasz?
— Ja… — Urwała.
Co miała powiedzieć? Że poznała właścicielkę, będąc tutaj na randce ze
swoim nieżyjącym już chłopakiem, a teraz próbuje rozwiązać sprawę
podwójnego morderstwa, którego ów chłopak dokonał, i ma do niej kilka
pytań, bo wierzy, że rozmawiał z nią przed atakiem?
— Przyjechaliśmy z Oakboro — wtrącił Ellis z godną podziwu pewnością
siebie. — Robimy projekt szkolny o najciekawszych miejscach w hrabstwie.
Spodobał nam się pomysł na restaurację Maureen i mieliśmy nadzieję, że
odpowie nam na kilka pytań. Taki mały wywiad.
— Babcia nie żyje. Zmarła trzy tygodnie temu — odpowiedziała kelnerka
twardym głosem. — Zamawiacie czy wychodzicie?
Holly słyszała, że Ellis coś odpowiada, ale nie rozróżniała słów. Była zbyt
przejęta faktem, że jeśli Chad faktycznie chciał ich tutaj doprowadzić, to się
spóźnili. Stracili szansę, by ruszyć naprzód i znaleźć się chociaż o krok bliżej
prawdy.
— Wygląda na to, że znowu wrócimy z pustymi rękami. — Próbowała się
uśmiechnąć, ale wyszedł jej z tego nienaturalny grymas.
— Hej. — Ellis nachylił się i złapał jej dłoń leżącą na stole. — Nie przejmuj
się tym. Znajdziemy inną drogę. Wciąż mamy do sprawdzenia tamtą
wypożyczalnię. Jak ona się nazywała?
— Nie pamiętam, ale mam ten paragon w domu. Dlaczego pytasz?
— Bez powodu — zapewnił spokojnie. — Zastanawiałem się po prostu, czy
ją znam.
Holly nie zareagowała, pozwalając, by na chwilę zapadła między nimi cisza.
Wokół nich toczyły się rozmowy innych gości, a z głośników płynęła
muzyka, ale oni oboje milczeli, każde pogrążone we własnych myślach.
Dopiero kiedy dziewczyna była gotowa zapytać, czy nie powinni zbierać się
do wyjścia, Ellis również postanowił się odezwać.
— Chyba muszę ci się do czegoś przyznać — powiedział, nie podnosząc
wzroku znad papierowej serwetki, którą składał. — Kilka dni temu byłem
sprawdzić ten stary wiatrak, o którym wspominałaś. Wiem, że nie
powinienem był tego robić na własną rękę, bo siedzimy w tym razem, ale po
tym, jak… — Przerwał, wskazując na jej zabandażowaną rękę. — Wiem, że
mówiłaś, że to nie moja wina, ale i tak czułem się okropnie. Więc
pomyślałem, że jeśli coś znajdę, to przynajmniej w ten sposób ci się
zrewanżuję.
— I znalazłeś? — zapytała, nie do końca wiedząc jeszcze, jak się czuje z
tym, że Ellis postanowił działać za jej plecami.
— Nie. — Pokręcił głową. — Co prawda nie byłem w stanie wejść na górę,
ale i tak ktoś zniszczył drabinę. Dlatego na początku uznałem, że będzie
lepiej, jeśli w ogóle ci nie powiem, ale zapewniałem cię, że z mojej strony
zawsze możesz liczyć na szczerość, więc nie mogłem tego przed tobą
ukrywać.
Nie ma w twoim życiu nawet jednej osoby, która jest z tobą całkowicie
szczera. Każdy coś przed tobą ukrywa — czy nie to właśnie powiedział jej
Cole?
A jednak Ellis zdobył się na odwagę, żeby wyznać jej prawdę. Wdzięczność
za to, że nieświadomie udowadniał, że Cole się mylił, przeważała nad
ewentualnym rozczarowaniem, że przez chwilę nie był z nią szczery.
Nadejście kelnerki innej niż ta, z którą rozmawiali, przerwało rozmyślania
Holly. Postawiła przed nimi dwie porcje burgerów z frytkami oraz napoje,
życzyła smacznego i odeszła.
Holly posłała Ellisowi pytające spojrzenie.
— Naprawdę umieram z głodu. — Wzruszył ramionami. — Poza tym nawet
jeśli nie możemy porozmawiać z tą Maureen, nie zaszkodzi posiedzieć tu
jeszcze przez chwilę. Może coś zwróci twoją uwagę. Wegetariański — dodał,
kiwając zachęcająco na porcję Holly.
— Pamiętałeś, że nie jem mięsa? — oznajmiła, chociaż była tak zdziwiona,
że brzmiało to bardziej jak pytanie.
— Uznajmy to za przeprosiny, że postanowiłem działać bez ciebie — odparł,
a uwadze Holly nie umknęło, że uniknął odpowiedzi wprost. — Więcej się to
nie powtórzy.
— Dziękuję, że mi powiedziałeś. Doceniam to — wyznała szczerze,
zabierając się do jedzenia. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jaka jest głodna.
Po wypadku z lustrem obiecała sobie, że zacznie o siebie dbać, ale
wprowadzenie tego postanowienia w życie było bardziej skomplikowane, niż
mogła się spodziewać. Jej relacja z jedzeniem pozostawała napięta, apetyt
pojawiał się i znikał, a nagłe ataki nudności jedynie pogarszały sytuację.
— Chryste, jakie to dobre — skomentował Ellis z pełnymi ustami. — Jedna z
niewielu rzeczy, za którymi nie tęsknię, to pilnowanie diety. Pierwszy raz od
niepamiętnych czasów mogę jeść wszystko i nie martwić się, jak to się
przełoży na wyniki w zawodach.
— Zawsze was za to podziwiałam. Głównie ciebie i Maddie. — Rzuciła
pospieszne spojrzenie na chłopaka, zastanawiając się, czy wspominanie jego
byłej dziewczyny było dobrym pomysłem, ale Ellis w żaden sposób nie dał
po sobie poznać, że to imię wywołuje w nim emocje. — Przestrzeganie diet,
treningi o świcie, odmawianie sobie wszystkiego, co może negatywnie
wpłynąć na cel oddalony o całe lata. Nie wiem, czy miałabym w sobie tyle
motywacji.
— Czasami to trudne — zgodził się. — Kiedy twoi przyjaciele w środku
tygodnia spontanicznie postanawiają jechać na koncert do innego miasta albo
na imprezę, a ty bardzo chcesz jechać z nimi, ale wiesz, że nie możesz, bo
potrzebujesz ośmiu godzin snu, żeby dać z siebie wszystko na treningu w
sobotę o szóstej rano. — Zastanowił się przez chwilę nad kolejnymi słowami.
— Ale o wiele trudniej jest obserwować na zawodach podium ze
świadomością, że gdyby nie tamten kac czy jeden opuszczony trening,
stałbyś tam na górze z medalem.
— Pewnie masz rację.
Chad nigdy tak na to nie patrzył. Lubił grać, dawał z siebie wszystko na
boisku, ale dla niego koszykówka i pozycja kapitana były tylko kolejnymi
dodatkami. Pasowały do całego obrazka.
— Teraz to się wydaje głupie — zaśmiał się Ellis bez cienia wesołości. —
Tyle lat poświęceń na nic. Zmarnowałem niemal całe nastoletnie życie tylko
po to, żeby ktoś w kilka minut odebrał mi wszystko, na co pracowałem.
— Nie sądzę, że cokolwiek zmarnowałeś — zaprotestowała miękko. — Sport
ukształtował twój charakter. Twoje najsilniejsze cechy zawdzięczasz
godzinom, które spędziłeś na treningach, kiedy twoi znajomi leczyli kaca po
imprezie. I nikt ci tego nie odbierze. Możesz już nigdy nie stanąć na podium,
ale to, że jesteś tu nadal, nie poddałeś się i dalej walczysz, chociaż wszystko
jest przeciwko tobie, dowodzi, że wciąż jesteś sportowcem. Tylko takim,
który może jeść niezdrowe jedzenie na kolację bez wyrzutów sumienia —
dodała, próbując przywrócić chociaż odrobinę humoru, który mu towarzyszył
w samochodzie.
— Zawsze to jakieś pocieszenie — stwierdził, unosząc kącik ust. — Marne,
ale zawsze.
— I takiego właśnie optymizmu potrzebujemy. — Podniosła swoją szklankę
z colą w ironicznym geście toastu, a Ellis jej zawtórował.
Nagle dotarło do niej, że Ellis był jedynym chłopakiem, poza Chadem, z
którym spędzała czas w ten sposób. Nie licząc kilku niezręcznych
pocałunków na imprezach, na które chodziła jeszcze z Jasmine, Chadwick
był jej pierwszym doświadczeniem w relacji z chłopakami. Najpierw jako
przyjaciel, bo właśnie przyjaciółmi na początku byli, a później jako jej
pierwsza miłość.
Lubiła wierzyć, że bycie z Chadem podczas tych wszystkich nocy, kiedy
wymykała się z domu, było tak łatwe jak oddychanie dlatego, że byli sobie
pisani.
Ale teraz rozmowa z Ellisem również wydawała się najprostszą rzeczą, jaką
przyszło jej robić od dawna, i nie mogła nic poradzić na głupie uczucie
rozczarowania, jakby tamten czas z Chadwickiem stracił odrobinę swojej
magii.
— Wiesz, że możesz ze mną o nim rozmawiać, prawda? — zapytał Ellis i
musiał widzieć jej zmieszanie, bo dodał: — Masz tę minę. Tę, którą masz
zawsze, gdy myślisz o Chadwicku.
— Czyli jaką?
— Jakby cię ktoś kopnął w śledzionę — wyjaśnił z krzywym uśmiechem. —
Nie zrozum mnie źle, nienawidzę go, ale to moje emocje, a wy… wy dwoje
mieliście coś wyjątkowego. Ignorancją byłoby, gdybym oczekiwał, że ty też
go znienawidzisz, nawet jeśli jakaś część mnie tego właśnie chce. — Nie
spojrzał na nią ani razu przez cały ten czas, kiedy mówił, zamiast tego bawił
się słomką w swojej szklance. — Kiedyś mu tego zazdrościłem.
— Czego? — dopytała ostrożnie.
— Były chwile, kiedy chciałem, żeby mój związek z Maddie był bardziej
podobny do waszego — wyznał, wzruszając ramionami. — Byłem w niej
zakochany od zawsze, ale kiedy w końcu zostaliśmy parą, czasami miałem
wrażenie, że jesteśmy razem głównie dlatego, że obojgu nam jest to na rękę.
Ona miała taniec, ja basen. I to z jednej strony było w porządku, bo żadne z
nas nie oczekiwało od drugiego poświęcenia tego, co dla niego
najważniejsze, ale niekiedy patrzyłem na was i chciałem mieć to, co wy
macie.
Holly przez chwilę milczała, nie potrafiąc znaleźć właściwych słów, żeby
zareagować na to wyznanie. Związek Ellisa i Maddie był specyficzny, oboje
bardzo się od siebie różnili charakterem, ale zawsze wydawało jej się, że są
ze sobą szczęśliwi. Patrząc z boku, nigdy nie pomyślałaby, że czegoś im
brakowało.
— Chcę wierzyć, że kiedyś będę w stanie o nim rozmawiać — odezwała się
w końcu, porzucając temat związku szatyna. Wystarczająco się przed nią
otworzył, więc może teraz przyszła jej kolej. — Chciałabym potrafić
wspominać dobre chwile, które mieliśmy, i dzielić się nimi, nie czując się
przy tym, jakbym rozdzierała sobie serce. I myślę, że kiedyś będę mogła to
robić, ale na razie wciąż jest jeszcze za wcześnie. To nadal za bardzo boli.
— W porządku, rozumiem. — Posłał jej ciepły uśmiech. — Chciałem
jedynie, żebyś wiedziała, że jeśli poczujesz się gotowa, to masz kogoś, kto
cię wysłucha.
***
— Gotowa do wyjścia? — Ellis obejrzał się na nią przez ramię,
poprawiając uchwyt na kulach, gdy uregulował rachunek.
Uparł się, że zapłaci za nich oboje, a sprzeciw Holly skutecznie uciszył
argumentem, że następnym razem to ona będzie płacić. Sugestia, że pojawi
się ku temu okazja, podobała jej się bardziej, niż prawdopodobnie powinna.
Zostali w restauracji dłużej, niż to było konieczne, nawet gdy stało się jasne,
że wrócą do Norwood z niczym. I chociaż dla Holly zapomnienie, w jakim
celu tam przyjechali, było niemożliwe, cieszyła się, że mogła spędzić w ten
sposób czas z Ellisem. Robił wszystko, żeby wieczór pomimo oczywistego
rozczarowania nie okazał się całkowitą katastrofą, i była mu za to wdzięczna.
Oboje potrzebowali tej odrobiny normalności, którą większość ich
rówieśników wzięłaby za pewnik.
— Skoczę jeszcze do łazienki i możemy jechać.
— W porządku, poczekam na zewnątrz. Prawdopodobnie powinienem
oddzwonić do taty, zanim zgłosi moje zaginięcie — prychnął z irytacją,
nawiązując do telefonu od komendanta, który wcześniej zignorował.
Relacja chłopaka z ojcem w równym stopniu bawiła Holly, co napawała ją
zazdrością. Nadopiekuńczość mężczyzny względem dorosłego syna i ciągła
irytacja Ellisa były chwilami komiczne, nawet jeśli całkiem zrozumiałe. Z
drugiej strony Holly chciałaby, żeby którekolwiek z jej rodziców troszczyło
się o nią na tyle, żeby zadzwonić tylko po to, by się upewnić, że wszystko z
nią w porządku.
Gdy wyszła z kabiny, nie była już jedyną osobą w pomieszczeniu.
Rudowłosa kelnerka opierała się o ścianę przy rzędzie umywalek
ze wzrokiem utkwionym w Holly. Postawa ciała wskazywała, że czekała
właśnie na nią, a jednak nie odezwała się ani słowem, budząc w Holly
niepewność, jak powinna się zachować.
W końcu Holly postanowiła zignorować wnuczkę byłej właścicielki, nawet
jeśli czuła, że ta nie spuszcza z niej oczu. Tylko kątem oka widziała w lustrze
twarz obróconą w jej kierunku.
— Mogę ci jakoś pomóc? — zapytała, sięgając po papierowy ręcznik, by
osuszyć umyte dłonie.
— Nie — odpowiedziała tamta zwyczajnie. — Ale myślę, że ja mogę pomóc
tobie.
Dopiero gdy Holly się odwróciła, zauważyła, że wzrok dziewczyny pomimo
swojej uporczywości nie jest nieprzyjazny. Widziała w nim jedynie
ciekawość i sporą dozę niepewności, jakby ta sytuacja była dla niej równie
niezręczna.
— Jesteś Holly, prawda? — dopytała tonem mówiącym, że zna odpowiedź.
Holly pokiwała głową, nie kryjąc zaskoczenia. Z odległości, jaka ich dzieliła,
była w stanie odczytać plakietkę z imieniem rudowłosej. Camryn. Jednak
poznanie imienia ani trochę jej nie pomogło. Było jej tak samo obce jak twarz
jego właścicielki. Holly była pewna, że nigdy wcześniej się nie spotkały.
Camryn nie wyjaśniła, skąd zna jej imię. Zamiast tego sięgnęła do kieszeni
swoich spodni i wydobyła z niej telefon. Bez słowa podała go Holly, która
potrzebowała chwili, by zrozumieć, do kogo należał.
— Skąd…? — Nie potrafiła ułożyć składnego zdania, podobnie jak nie była
w stanie odwrócić wzroku od komórki Chada w wyciągniętej dłoni kelnerki.
— Twój chłopak był tutaj — odpowiedziała Camryn, opuszczając dłoń,
chociaż Holly jeszcze nie zabrała od niej telefonu. — Siedział przy tym
samym stoliku co ty dzisiaj i też pytał o moją babcię, ale ona wtedy już leżała
w szpitalu. Spędził tu kilka godzin, był sam — dodała szybko, uprzedzając
pytanie Holly.
— To nadal nie tłumaczy, skąd masz jego telefon.
— Zostawił go — wyjaśniła, ale sposób, w jaki jej twarz się zaczerwieniła,
nie pozostawiał wątpliwości, że ma do powiedzenia coś więcej.
Holly celowo milczała, spodziewając się, że przeciągająca się cisza zmusi
dziewczynę do kontynuowania.
— Wyszłam za nim, gdy go znalazłam, ale jego już dawno nie było.
Powinnam była go odnieść do pudełka ze wszystkimi rzeczami znalezionymi
po klientach, ale… To zabrzmi okropnie, ale spodobał mi się. Twój chłopak,
nie telefon. — Zaśmiała się niezręcznie, czerwieniąc się jeszcze bardziej. —
Zależało mi, żebym to ja była osobą, która mu go odda, gdy wróci, bo
liczyłam, że wtedy uda mi się go poderwać. Próbowałam z nim flirtować,
chociaż po rozmowie, którą podsłuchałam, wiedziałam, że ma dziewczynę,
bo to chyba do ciebie wtedy dzwonił, i… Okej, teraz się jedynie pogrążam.
Fakt, że Camryn próbowała swoich szans u Chada, chociaż wiedziała, że jest
w związku, zdecydowanie obchodził Holly najmniej z całej tej historii. Już
dawno straciła rachubę, ile razy spotkała się wcześniej z taką sytuacją.
— W każdym razie kiedy nie wrócił do zamknięcia, wyłączyłam telefon i
zabrałam go ze sobą do domu. Wtedy to był świetny plan, bo jeśli następnego
dnia przyszedłby go szukać, musiałby poczekać, aż skończę pracę, i pojechać
ze mną do domu — przyznała z zażenowanym uśmiechem. — Tyle że
następnego dnia jego twarz była już wszędzie i każdy mówił tylko o tym, co
zrobił, więc kiedy policja przyszła i zaczęła zadawać pytania, bo oczywiście
to tutaj jego komórka logowała się ostatni raz, przyznanie się, że mam ją w
domu, nie wydawało się zbyt mądrym pomysłem. Nie chciałam być
powiązana z mordercą, więc powiedziałam wszystko, oprócz tej jednej
rzeczy.
— Ale skąd wiedziałaś, że ja to ja?
— Twoje zdjęcie jest na tapecie. Od razu cię rozpoznałam, jak tutaj weszłaś
— przyznała, po raz drugi wyciągając komórkę w stronę Holly. — Pewnie
źle to o mnie świadczy, ale zapamiętałam, jak wyglądasz, z czystej zawiści.
Coś na zasadzie: co ona ma takiego w sobie, że usidliła takiego chłopaka?
— Uwierz, do dzisiaj tego nie wiem — mruknęła Holly, nie znajdując lepszej
reakcji. — Dziękuję, że mi go oddałaś — dodała, przejmując urządzenie.
— Chciałam… miałam zamiar znaleźć cię już dawno, ale przez śmierć babci
i to, że mam teraz jej restaurację na głowie, zapomniałam o tej sprawie, aż do
dzisiaj. Zwolniłam się na chwilę, żeby pojechać do domu. Uznałam, że w
pewien sposób jestem ci to winna.
— Dziękuję — powtórzyła, odwzajemniając nieśmiały uśmiech. —
Naprawdę. Większość ludzi na twoim miejscu nie okazałaby tyle sympatii
dziewczynie mordercy, więc to dużo dla mnie znaczy.
— Śledziłam przez chwilę tę sprawę, z wiadomych powodów, i wiem, że nie
udało się ustalić motywu. — Camryn założyła kosmyk włosów za ucho,
spuszczając wzrok. — Mój brat popełnił samobójstwo cztery lata temu. Może
to zupełnie inna sytuacja, ale rozumiem, jak to jest z dnia na dzień zostać
samemu z całą tą miłością i bez żadnych odpowiedzi. Ja nie znalazłam
swoich, ale może tobie się uda.
Holly również miała taką nadzieję.
***
Znalazła Ellisa bez trudu, nawet pomimo słabego oświetlenia na
ciemnym parkingu. Rozpoznała jego znajomą postać stojącą tyłem do
niej kilkanaście metrów od drzwi restauracji i z trudem panowała nad
buzującą w niej euforią, by nie rzucić się biegiem w jego stronę.
Zamiast tego zmusiła nogi do powolnego kroku. W miarę jak się zbliżała,
zaczęła wyłapywać słowa chłopaka z rozmowy prowadzonej przez telefon.
— Próbuję. — Ostry ton głosu sprawił, że Holly przystanęła w pół kroku. —
Nie, nie zapomniałem, co jest najważniejsze. Wyobraź sobie, że to trudne,
kiedy ciągle mi o tym przypominasz. — Kolejna przerwa, podczas której
prawdopodobnie osoba po drugiej stronie słuchawki mówiła coś, co
wnioskując po odpowiedzi, nie spodobało się Ellisowi. — Nie traktuj mnie
jak dziecko, tato, wiem, co robię. Porozmawiamy później, cześć.
— Twój tata jest zły, że jesteś ze mną? — zapytała, strasząc go. —
Przepraszam, nie miałam zamiaru podsłuchiwać, ale nie chciałam ci
przeszkadzać.
— W porządku, nic się nie stało. — Odetchnął głęboko i zgarbił się, jakby
ktoś nagle położył na jego ramionach nowy ciężar. — Nie chodzi o ciebie.
Mój tata jest zdania, że skoro straciłem szansę na stypendium sportowe,
powinienem poświęcić całą uwagę nauce, żeby zdobyć stypendium za
wyniki. Nieważne, wracajmy lepiej do samochodu.
Ellis ruszył, nie czekając na nią, więc dopiero gdy oboje znaleźli się w aucie,
mogła podzielić się z nim tym, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilkunastu
minut. Najwierniej, jak potrafiła, streściła mu to, czego dowiedziała się od
Camryn, cały czas obracając w dłoniach telefon Chada.
— Na co czekasz? Włącz go — ponaglił ją, gdy już skończyła. — Nie
powinien być rozładowany, skoro cały ten czas był wyłączony.
Zawahała się. Palec zatrzymał się na odpowiednim klawiszu, ale wciśnięcie
go nagle wydało się ponad jej możliwości. Jej oczy zaszły łzami, chociaż nie
była nawet w stanie określić dlaczego.
To samo uczucie towarzyszyło jej, gdy weszła do pokoju Chada pierwszy raz
od jego śmierci. Bolesne zderzenie z rzeczywistością, którą jej
podświadomość przez większość czasu skutecznie upychała gdzieś z tyłu jej
umysłu. Że Chad naprawdę jest martwy.
To wydawało się takie głupie, ale myślała o tych wszystkich
powiadomieniach, które tam na niego czekały. O nowych odcinkach jego
ulubionego podcastu. O muzyce, którą przez ten czas wydali artyści, których
słuchał. O wydarzeniach, które miał zaplanowane na marzec.
Czekały tam na niego, bo świat kręcił się dalej, ale Chadwick nigdy ich nie
zobaczy, bo jego życie się skończyło.
Pomyślała o wszystkich wiadomościach na poczcie głosowej, które mu
nagrała w pierwszych dniach, leżąc skulona na zimnej podłodze swojego
pokoju w środku nocy, dusząc się płaczem i błagając, by wrócił. Czy była
gotowa je odsłuchać właśnie teraz, gdy ledwo zaczęła stawiać pierwsze
stabilne kroki?
— Chcesz, żebym ja to zrobił?
Głos Ellisa był przesiąknięty delikatnością i Holly uczepiła się tego jak koła
ratunkowego. Wyciągnęła komórkę w jego stronę, przegrywając walkę ze
łzami. Zamknęła oczy i pozwoliła sobie myśleć jedynie o własnym oddechu i
obecności Ellisa tuż obok. Jedno było dowodem na to, że żyła, drugie, że nie
była sama, ale w tamtym momencie wydawało jej się, że obie te rzeczy są jej
tak samo potrzebne, by to przetrwać.
— Jakie jest hasło? — zapytał niemal szeptem.
— Jeden, dwa, zero, osiem. — Ósmy grudnia. Dzień, w którym się poznali.
Słyszała jedynie swój urywany oddech i głośne bicie serca. Ani trochę nie
czuła pokusy, by spojrzeć i dowiedzieć się, co widział Ellis. Była tchórzem,
który wybierał zamknięcie oczu, stając twarzą w twarz z prawdą. I
zaakceptowała to miano, bo doskonale wiedziała, że nie jest w stanie
udźwignąć tego ciężaru.
Po czasie, który wydawał się wiecznością, Ellis wypuścił długo
wstrzymywany oddech.
— Nie wiem, czego się spodziewaliśmy, ale to… — Brakowało mu słów,
żeby to opisać. — Prawie nic tutaj nie ma. Wszystkie aplikacje są
odinstalowane, rejestr połączeń skasowany, tak samo jak wiadomości. Żadnej
historii wyszukiwania, żadnych notatek, żadnych nagrań głosowych, żadnych
wydarzeń w kalendarzu. Zdjęcia w galerii usunięte. Wszystkie oprócz
siedmiu.
Dopiero wtedy odważyła się otworzyć oczy. Przeganiając łzy, obróciła głowę
w stronę Ellisa. Nawet w tak słabym świetle widziała, że jest nienaturalnie
blady. Patrzył na nią z czymś przypominającym strach.
Zanim zdążyła się zastanowić, czy jest gotowa zobaczyć zdjęcia, o których
mówił, miała już telefon w dłoni. Palcem, który równie dobrze mógł należeć
do innego ciała, przesuwała kolejne fotografie.
Były nieco ciemne i niskiej jakości, dlatego potrzebowała kilku długich
sekund, by zrozumieć. Gdy w końcu to zrobiła, żołądek podjechał jej do
gardła z emocji, których nie chciała określić.
Wszystkie zdjęcia przedstawiały ją. Dokładniej: przedstawiały ją, gdy spała.
Była w swojej sypialni, rozpoznawała słabe światło wiszących nad łóżkiem
lampek, które były jedynym oświetleniem do zdjęć.
Fotografie musiały pochodzić z różnych nocy, bo dostrzegała różne kolory
swojej piżamy. Przynajmniej tak było na czterech pierwszych. Najgorsze
były trzy pozostałe.
Bo na tych była naga. Na piątej fotografii jedynie ramię wystawało spod
jasnej kołdry, ale na następnym zdjęciu odsłonięte były też jej piersi i brzuch.
Na ostatnim była całkiem odkryta. Jej nagie ciało zostało sfotografowane w
pełnej okazałości, ułożone w dziwny, nienaturalny sposób, przez co
przypominała bezwładną, szmacianą lalkę.
Tym właśnie była na tych zdjęciach. Nie tylko dlatego, że zostały zrobione
bez jej wiedzy i zgody, gdy była nieprzytomna. Ale przede wszystkim
dlatego, że celowo została do nich rozebrana.
Nigdy świadomie nie kładła się spać nago. Nawet podczas tych nocy, które
spędzała z Chadem, do snu zakładała jego koszulkę albo przynajmniej
bieliznę. I nieważne, ile części garderoby miała na sobie tamtej konkretnej
nocy, z której pochodziły zdjęcia, fakt, że Chad ją rozebrał i sfotografował,
był kolejnym ciosem w kruche już zaufanie, które do niedawna wydawało się
niezniszczalne.
— Wiesz, co to miało znaczyć? — Głos Ellisa docierał do niej jakby zza
szklanej tafli. — Dlaczego ze wszystkich rzeczy w swoim telefonie zostawił
akurat te zdjęcia?
Nie wiedziała, co miało znaczyć. Mogła za to z całą pewnością powiedzieć,
co znaczyło.
Znaczyło, że w ogóle nie znała człowieka, którego kochała.
Rozdział 23
— Więc, Holly, co cię do mnie sprowadza?
— Moja mama uznała, że powinnam z kimś porozmawiać — odparła
zgodnie z prawdą. Jednocześnie upewniła się, że to najogólniejsza
odpowiedź, na jaką było ją stać.
Holly nie wiedziała, jak jej mamie udało się załatwić wizytę u psychologa w
nieco ponad dwa tygodnie. Już samo to, że spełniła obietnicę, było
zadziwiające.
Problem polegał na tym, że od tamtego dnia Holly zdążyła stracić całą
motywację, żeby poszukać pomocy w uporaniu się z tym, co siedziało w jej
głowie. Teraz była głównie przerażona tym, co psycholożka tam znajdzie. Jej
głowa była popapranym miejscem.
Więc kiedy usiadła w przytulnie nijakim gabinecie, na równie pozbawionej
charakteru kanapie, instynkt kazał jej uciekać. Albo przynajmniej zaciekle się
bronić.
— Nastolatki zazwyczaj w pierwszej kolejności wolą rozmawiać o
problemach z przyjaciółmi — zauważyła psycholożka, przekrzywiając
głowę. Złotoruda grzywka opadła jej na oko. — Dlaczego ty tego nie
zrobiłaś?
Celny strzał, pani doktor. Jako osoba interesująca się psychologią Holly
musiała przyznać, że Marlene Renaud wiedziała, co robi. Tym jednym
pytaniem zagoniła ją w kozi róg.
Dlatego Holly wybrała inną drogę.
— Dlaczego wyjechała pani z Francji? — zapytała, gdy w końcu odgadła,
skąd pochodził subtelny akcent w głosie kobiety.
— Mój mąż dostał korzystną propozycję pracy — odpowiedziała płynnie,
prawdopodobnie chcąc pokazać Holly, że bezpośrednie odpowiadanie na
pytania nie jest wcale takie trudne.
— Warto było?
— Dla niego pewnie tak. — Wzruszyła ramionami. — Znalazł sobie
kochankę osiem lat młodszą od niego i mnie zostawił. Czy twoje pytania
mają jakiś cel poza odwróceniem mojej uwagi od powodu, dla którego się
tutaj znalazłaś?
— Nie mam przyjaciół — wyrzuciła z siebie Holly tak szybko, że doktor
Renaud uniosła brew.
— Z wyboru czy z przyczyn niezależnych od ciebie?
— Długo będzie pani krążyć wokół tematu, udając, że nie ma pojęcia, kim
jestem i co naprawdę mnie do pani sprowadza? — Holly uznała, że
psycholożka musiała wiedzieć. Albemarle nie było wystarczająco daleko ani
wystarczająco duże, żeby nikt nie powiązał jej z tragedią, którą jeszcze kilka
tygodni temu żył cały kraj.
— A co cię do mnie sprowadza? — Kobieta nie zaprzeczyła, że wie o
morderstwie, w które Holly była zamieszana. Zwyczajnie chciała, żeby jej
nowa pacjentka powiedziała to na głos.
— Moja mama uznała, że powinnam z kimś porozmawiać — powtórzyła,
niemal czując rozczarowanie, gdy zauważyła, że na twarzy doktor Renaud
nie pojawił się nawet cień irytacji.
Zamiast tego terapeutka jedynie zamknęła swój notes i odłożyła go na stolik.
Przez kilka sekund studiowała twarz Holly, jakby próbowała podjąć decyzję.
— Nie będę ukrywać, że wiem, co ci się przydarzyło. Każdy, kogo niedawna
tragedia zainteresowała na tyle, by poszukać więcej, niż oferowały stacje
telewizyjne, mógł się natknąć na wzmiankę o tobie.
— Ale? — dopytała, spodziewając się, że jakieś „ale” nadejdzie.
— Ale to, co ci się przydarzyło, nie definiuje tego, kim jesteś — wyjaśniła
doktor Renaud powoli, dając nastolatce czas na rozważenie tych słów. — A
mnie nie interesuje historia, którą opowiadają media. To twoją historię
chciałabym poznać na naszych spotkaniach. W ten sposób będę mogła pomóc
ci z prawdziwym powodem, dla którego tutaj przyszłaś. Bo jak na razie nic z
tego, co powiedziałaś, nim nie jest.
Jej historia. Chyba jeszcze nikt o nią nie zapytał. Jedyne, czego ludzie zawsze
chcieli się dowiedzieć, to ta część, która uwzględniała Chada.
A ta historia miała jeden morał.
— Miał na imię Chadwick, ale nienawidził, kiedy zwracałam się do niego
pełnym imieniem — powiedziała, sama dokładnie nie wiedziała po co. — I
myślę, że byłabym szczęśliwsza, gdybym nigdy go nie poznała.
***
Czy po wyjściu z gabinetu czuła się lepiej? Nie była w stanie powiedzieć.
Co wiedziała, to że zrobiła to, prawie jakby się paliło. Pośpiech w połączeniu
ze wzrokiem zamglonym łzami, które zaczęły płynąć gdzieś w trakcie
opowiadania ułamka swojej historii, dał łatwy do przewidzenia efekt.
Przez nieuwagę zderzyła się z kimś, kto dopiero po przegonieniu łez okazał
się całkiem dobrze znany. Ellis patrzył na nią z tą samą mieszanką
zaskoczenia i zażenowania, którą Holly czuła.
— Cześć — przywitała się słabo, nie podejmując nawet próby poprawienia
swojego stanu.
Jej twarz była czerwona, tusz, który nierozsądnie nałożyła przed wyjściem,
rozmazany, a oczy spuchnięte i załzawione. Była bałaganem i nie miała siły
czuć się z tego powodu szczególnie źle.
Ellisowi wystarczyło parę sekund, żeby zrozumieć sytuację. Kilkukrotnie
powiódł spojrzeniem między zapłakaną twarzą Holly a drzwiami za nią, na
których wisiała tabliczka z nazwiskiem. Później pozwolił, żeby druga z jego
kul dołączyła do pierwszej, która musiała upaść w wyniku zderzenia, i
rozłożył ramiona. Tak po prostu, bez zbędnych pytań.
Holly też ich nie zadała. Przyjęła prezent, jaki jej tym drobnym gestem
oferował.
Zdążyła już zapomnieć, jak to jest. Zwłaszcza że Ellis nie tylko ją przytulał,
ale przede wszystkim ją trzymał. Oprócz jej ciała obejmował też wszystkie
niepasujące, rozsypane kawałki, które dopiero uczyła się składać.
— Wiem — wyszeptał, kojącym ruchem gładząc ręką jej plecy. — Byłem w
podobnym stanie po pierwszym razie. Potem jest łatwiej, zaufaj mi.
Zaufaj mi. Jeśli Holly posiadała jeszcze jakieś okruchy zaufania, to Ellis był
jedyną osobą, której była skłonna je oddać. Chłopak, który był tak samo
poturbowany jak ona.
— Poplamiłam ci bluzę tuszem. — Wykrzesanie z siebie humoru, podobnie
jak odsunięcie się od chłopaka, wymagało niemal nadludzkiej siły.
— Cała przyjemność po mojej stronie — odpowiedział z uśmiechem, którym
zaraził Holly. Chociaż jej był o wiele słabszy. — Ulicę stąd jest świetna
lodziarnia. Chodzę tam zawsze po sesji. Masz ochotę dołączyć?
— Tylko jeśli dotrzymasz obietnicy i pozwolisz mi zapłacić — zastrzegła,
przypominając mu, że to właśnie jej obiecał, gdy byli w restauracji.
— Co mogę zrobić? Jestem chłopakiem, który dotrzymuje słowa — zapewnił
ją zwyczajnie. Jakby wcale nie żyli w rzeczywistości, gdzie szczerość była na
wagę złota.
Holly nie potrzebowała namawiania. Po niespełna godzinie wyciągania na
wierzch tego, co siedzi w jej głowie, czuła się wypompowana z energii.
Potrzebowała dla odmiany czegoś normalnego, żeby naładować baterie.
Pomogła Ellisowi podnieść kule, co przyjął ze skrępowanym uśmiechem, i
razem wyszli z budynku.
— Nie myślałam, że tu na ciebie wpadnę — przyznała, idąc obok niego
nierównym chodnikiem. — To znaczy mówiłeś mi, że chodzisz na terapię,
ale jakoś nie wpadłam na to, że to będzie tutaj.
— Nie ma zbyt dużego wyboru w okolicy. — Wzruszył ramieniem. — A
skoro pani Holt… Zresztą sama wiesz, trzeba szukać czegoś poza Norwood.
— Masz jakieś wieści, jak ona sobie radzi? — Holly czasami była tak
pogrążona we własnej stracie, że zapominała o ludziach, którzy tak jak
Christina Holt stracili jedyne dziecko.
— Wiem tylko, że wyjechała z miasta niedługo po pogrzebie Ashley i
Toppera, chyba do siostry w Charlotte. Nie wygląda na to, żeby w
najbliższym czasie zamierzała wrócić. Ale nie rozmawiajmy o tym —
zadecydował, przywołując na twarz pogodniejszy wyraz. — Chyba oboje
mieliśmy już dzisiaj wystarczająco dużo ciężkich tematów.
— Czy my w ogóle mamy jakieś lekkie tematy, na które możemy
rozmawiać? — zapytała z suchym humorem. Jednocześnie była tak
wdzięczna, że to zaproponował, że mogłaby go drugi raz uściskać. Nie
mogłaby ręczyć za swoją reakcję, gdyby zaczął temat zdjęć, które ostatnio
znaleźli.
— Biorąc pod uwagę, że jesteśmy w drodze do lodziarni, temat nasuwa się
sam. — Posłał jej spojrzenie mówiące, że sama powinna na to wpaść. — I
ostrzegam, jeśli powiesz, że twoim ulubionym smakiem jest mięta z
czekoladą, zostawię cię tu na środku chodnika.
— Całe szczęście dla mnie odpowiedź to słony karmel. — Mięta z czekoladą
jest na drugim miejscu. — Ty?
— Czekolada.
— Nudziarz. — Nie mogła sobie odmówić drobnego przytyku, jednocześnie
dziękując mu uśmiechem za przepuszczenie jej w drzwiach lodziarni.
— Ustalmy sobie jedno. Mnie możesz obrażać do woli, ale lody czekoladowe
szanuj. — Ellis pogroził jej palcem, zanim odszedł w stronę wolnego stolika,
zostawiając dziewczynie złożenie zamówienia.
— Voilà. Przysmak zesłany przez bogów raz. — Wskazała na swój
papierowy kubeczek, który postawiła na stoliku. — I jedna porcja lodów
czekoladowych. — Powtórzyła gest z kubeczkiem Ellisa, akcentując swoją
dezaprobatę wobec jego wyboru.
— Co ten smak ci zrobił, żeby zasłużyć sobie na taką niechęć?
— Absolutnie nic. — Zamilkła na chwilę, by móc w pełni rozkoszować się
swoimi lodami. — Ale nie widzę powodu, żeby mając do wyboru kilkanaście
smaków, decydować się na ten najbardziej zwyczajny. Gorsza byłaby jedynie
wanilia.
— Ach, więc tu leży sedno problemu — oznajmił, celując w nią plastikową
łyżeczką. — Co złego jest w zwyczajności?
Jej życie przed Chadem było zwyczajne. Nudne. Nijakie. I Holly miała
głęboko zakorzeniony zwyczaj antagonizowania tego okresu. W jej głowie
tkwiło przekonanie, że wszystko nagle zyskało sens za sprawą bruneta.
Jednak po wydarzeniach i odkryciach ostatnich tygodni powoli zaczynał
budzić się w niej pewien sprzeciw wobec roli, jaką Chad odgrywał w jej
życiu. Bo jak mogła nadal ją akceptować, jeśli kilka dni temu trzymała w
dłoni dowód, że ten sam chłopak, który nadawał jej życiu sens, molestował ją
podczas trwania ich związku?
Pragnęła zrzucić go z piedestału, bo tylko tak mogła się zrewanżować za
wszystko, co on odebrał jej.
— Może nic — przyznała w końcu z westchnieniem pokonania. — Może po
prostu muszę się jej nauczyć.
Nie mogła być pewna, jak Ellis rozumiał jej słowa. I może było to myślenie
życzeniowe, bo po prostu chciała, żeby ktoś ją rozumiał, ale podejrzewała, że
odgadł dokładnie, o czym mówiła. W końcu też wiedział, jak wyglądało
życie u boku Chadwicka Myersa.
Obracali się wokół niego jak planety wokół Słońca. A teraz ono zgasło i
zostali sami w tej nieskończonej ciemnej otchłani, próbując odnaleźć drogę
do choć odrobiny ciepła.
Ellis podsunął jej swój kubeczek, dodatkowo kiwając głową, gdy posłała mu
pytające spojrzenie.
— Spróbuj — zachęcił. — Kto wie, może zwyczajność ci zasmakuje.
Posłuchała go. Nie dlatego, że był niemożliwie przekonujący, nie
z grzeczności ani z żadnego innego powodu poza tym, że Ellis pod banalnym
pretekstem oferował jej dokładnie to, czego podświadomie pragnęła —
odrobinę normalności.
— Mogą być — zawyrokowała w końcu.
Nie rewelacyjne ani nie wspaniałe, ale prawdziwe życie rzadko takie jest.
Chodzi o to, by nauczyć się doceniać też te momenty, które „mogą być”.
— Gdy byłem dzieckiem, miałem z rodzicami taką tradycję, że w każdą
niedzielę chodziliśmy na lody. — Widocznie usatysfakcjonowany jej
odpowiedzią wrócił do jedzenia porcji, którą teraz dzielili. Boskie lody Holly
odeszły w zapomnienie. — Ja za każdym razem brałem inny smak, ale moja
mama zawsze wybierała czekoladowe. Teraz to moje ulubione, bo
przypominają mi o niej.
— Tęsknisz za nią?
— Trudno to wyjaśnić — przyznał ze wzrokiem utkwionym w powierzchni
czerwonego stolika. — Oczywiście, że mi jej brakuje, a jednocześnie prawie
nie pamiętam już, jak wyglądało życie, kiedy tu była. Nie pamiętam, czy jej
indyk na Święto Dziękczynienia był lepszy, czy gorszy niż ten, który robi
Meredith, albo czy kibicowała mi na zawodach tak samo głośno, robiąc
wstyd przed kolegami. Rozumiesz?
— Chyba tak. — Lepiej, niż prawdopodobnie podejrzewał. — Miałam kiedyś
przyjaciółkę. Jasmine. Pewnego dnia tak po prostu uciekła z Norwood i ślad
po niej zaginął. — Zdawała sobie sprawę, jak okropnie spłyca tę historię i
swoją winę w niej, ale to była rozmowa na zupełnie inny moment. — Długi
czas tęskniłam za nią każdego dnia, modliłam się, żeby wróciła, i chociaż
nadal oddałabym wszystko, żeby porozmawiać z nią jeszcze raz, żeby
wszystko sobie wyjaśnić, wiem też, że wszystko potoczyłoby się kompletnie
inaczej, gdyby nie wyjechała.
— Na przykład? — dopytał, zaalarmowany jej tonem.
— Na przykład nie zostałabym dziewczyną Chada. — Holly nie była pewna,
jakie emocje wywoływała w niej ta myśl teraz. Dawniej czuła nawet coś na
kształt bardzo egoistycznej wdzięczności do przyjaciółki. — Jasmine była w
nim zadurzona przez lata, więc gdyby nadal tu była, pewnie czułabym, że nie
wolno mi się w nim zakochać.
— To… trochę dziwny zbieg okoliczności, nie sądzisz? Twoja przyjaciółka
wyjeżdża nagle i bez wyjaśnienia, a na jej miejsce wskakuje obiekt jej
westchnień.
— Czy ja wiem? — Wzruszyła ramionami, nie widząc osobliwości, jakiej
dopatrzył się Ellis. — W końcu kto nie był zauroczony w Chadwicku?
— Ja? — podsunął, powodując jej śmiech, który zwrócił uwagę pary
siedzącej nieopodal. — Chyba średnio nam idzie unikanie ciężkich tematów,
co? — Dopiero kiedy Holly się zaśmiała, uświadomił sobie, że brakowało mu
tego dźwięku.
— Przepraszam. — Zmarszczyła nos, bawiąc się łyżeczką. — To dla mnie
nadal trochę dziwne. Spędzanie czasu w ten sposób z kimś, kto nie jest
Chadem. Nawet jako przyjaciele.
— Chad był jedynym chłopakiem, z którym się umawiałaś? — Ellis z
jakiegoś powodu brzmiał, jakby go to dziwiło.
— Jakoś przed nim nigdy nie szukałam związku. — Było zbyt wiele innych
rzeczy, które miała na głowie, jak rozpadająca się rodzina i porzucenie przez
jedyną przyjaciółkę. — A teraz raczej minie sporo czasu, zanim ktoś mu
odbierze tytuł jedynego.
Ellis milczał wystarczająco długo, żeby Holly zdecydowała się zdusić ukłucie
upokorzenia i podnieść wzrok. Kiedy to zrobiła, napotkała uśmiech z rodzaju
tych, które wróżą jedynie genialne pomysły albo kompletne katastrofy.
— Chyba że, czysto teoretycznie, znajdzie się ktoś z dużą ilością wolnego
czasu, lubiący twoje towarzystwo na tyle, żeby ci pomóc to zmienić.
— I tym kimś miałbyś być ty? — spytała, niepewna, jak ma się czuć z tą
ofertą.
— Bez urazy, ale widzisz za oknem tłum chłopaków spełniających
wymienione kryteria? — Wskazał za okno, gdzie nie było żywej duszy, co
było całkiem trafnym odzwierciedleniem liczby osób, na które Holly
naprawdę mogła liczyć.
— Więc co? Zaczniemy chodzić na randki? Ty i ja? — To brzmiało
komicznie nawet wypowiedziane jako spontanicznie rzucony, teoretyczny
pomysł.
— Pseudorandki. — Ellis nie wyglądał na zniechęconego brakiem
entuzjazmu ze strony Holly. — Co powiesz na umowę? Jedna pseudorandka
za każdą wspólną akcję poszukiwania wskazówek.
— Jaki jest haczyk?
— Dlaczego miałby jakiś być? — odpowiedział pytaniem. — Oboje na tym
skorzystamy. Ty pozbawisz Chada niezasłużonego tytułu, a ja będę miał
satysfakcję z bycia tym, który mu to zabierze. To najlepsza zemsta, na jaką
mogę liczyć, biorąc pod uwagę moje dość ograniczone opcje. Pomożesz mi
tak bardzo, jak ja pomogę tobie.
Pod tym względem byli dla siebie idealni. Holly musiała nauczyć się
nienawidzić Chada albo przynajmniej przestać go kochać. A nikt nie miał
więcej powodów do nienawiści wobec niego niż Ellis.
Co mogło pójść nie tak?
— Zgoda.
Wszystko.
***
— Dzięki za podwiezienie. — Tym razem ojciec Ellisa nie czekał na nich
w oknie, chociaż z rozmowy, którą chłopak z nim odbył, by
poinformować, że wróci z Holly, dziewczyna wywnioskowała, że nie był z
tego zadowolony.
— Nie ma sprawy — zapewniła. W porównaniu ze wszystkim, co Ellis robił
dla niej, i tak czuła się jego dłużniczką. — Jestem twoim pełnoetatowym
kierowcą.
— Już niedługo. W przyszłym tygodniu prawdopodobnie ściągną mi gips. —
Ekscytacja, której nawet nie próbował ukryć, była rozczulająca. — Wtedy się
zrewanżuję i ja zostanę twoim szoferem.
— Chyba że mnie zostawisz, bo nie będę ci już do niczego potrzebna. — Jej
słowa były żartem tylko do pewnego stopnia.
Z każdym dniem Ellis stawał się dla niej ważniejszy i jakaś jej część
zaczynała się bać, że straci go jak wszystkie inne osoby, które w jej życiu
miały znaczenie.
— Hej. — Jego miękki ton wręcz błagał Holly, żeby na niego popatrzyła.
Poczekał, aż ich spojrzenia się spotkają, i zawarł w swoim wszystkie
obietnice, które potrzebowała usłyszeć. — Nigdzie się nie wybieram, okej?
— Okej. — Skinęła głową. Dawno nie pragnęła niczego bardziej, niż
uwierzyć Ellisowi. — Co myślisz o tym, żeby w przyszłą sobotę pojechać w
końcu do tej wypożyczalni w Albemarle?
— Aż tak się nie możesz doczekać naszej pierwszej randki? — dogryzł jej,
instynktownie wyczuwając potrzebę zmiany atmosfery.
— Pseudorandki — poprawiła go odruchowo.
— Semantyka. — Ellis zbył ją uśmiechem i niewymuszonym wzruszeniem
ramion. — Ale w porządku.
— W porządku.
— To… do jutra? — upewnił się jeszcze, zanim otworzył drzwi.
— Do jutra — przytaknęła, a gdy był już na zewnątrz, zawołała za nim: —
Ellis?! — Poczekała, aż chłopak nachyli się na tyle, by jego zielone oczy
znalazły się w zasięgu jej wzroku. — Dziękuję.
Odpowiedział jej szeroki, szczery uśmiech. Ciepły prawie jak promień
słońca.
***
Dobry humor, w jaki wprawił ją czas spędzony z Ellisem, został
zastąpiony przez niepokój, gdy znalazła się na swojej ulicy. Biały
samochód zaparkowany na jej podjeździe nie mógł oznaczać niczego
dobrego. Znała to auto, bo widywała je każdego poranka przed domem
Ellisa.
— Mamo? — zawołała niespokojnie, zaglądając najpierw do salonu. Był
pusty, co jedynie podsyciło obawę rosnącą w sercu dziewczyny. Dopiero
stając w drzwiach prowadzących do kuchni, odczuła ulgę, choć niewielką. —
Dobry wieczór.
Komendant Harrell siedział przy ich kuchennym stole, popijając herbatę.
Jeśli utkwiony w nim jastrzębi wzrok Samanthy, która opierała się o blat, mu
przeszkadzał, to bardzo dobrze to ukrywał. Wyglądał, jakby wpadł w ramach
przyjaznej wizyty do starej znajomej ze szkoły.
Jednak mama Holly wyglądała, jakby rozważała, który nóż kuchenny z całej
jej kolekcji sprawdzi się najlepiej w próbie poderżnięcia mężczyźnie gardła.
Co było zadziwiające nie dlatego, że kobieta nie była zdolna do przekazania
tak silnej niechęci samym spojrzeniem, ale dlatego, że ten wzrok zazwyczaj
rezerwowała dla byłego męża.
— Co się dzieje? — zapytała Holly, nie doczekawszy się reakcji żadnego z
dorosłych na jej powitanie.
— Komendant Harrell ma do ciebie kilka pytań — wyjaśniła Samantha, nie
spuszczając wzroku z nieproszonego gościa.
— Właściwie tylko jedno — poprawił ją, podnosząc się z miejsca. Zbliżył się
do Holly, przyglądając się jej uważnie. — Czy jesteś w posiadaniu telefonu
komórkowego należącego do mordercy? Chadwicka Myersa?
Mówił o nim, jakby znał tylko Chadwicka Myersa — mordercę. Jakby Chad
— chłopak, który mówił do niego „wujku” — nigdy nie istniał. I może nie
powinno to już Holly w ogóle dziwić, ale wciąż nie potrafiła zrozumieć, jak
człowiek może ot tak zapomnieć. Prawie zazdrościła mu tej umiejętności.
Była tak zdziwiona pytaniem, że nie miała najmniejszych szans zachować
pokerowej twarzy. Komendant przejrzał ją w pierwszej sekundzie po tym, jak
je wypowiedział.
— Skąd pan o tym wie? — Nie było sensu udawać. O wiele ważniejsza była
dla niej kwestia tego, jak szef policji się o tym dowiedział. Tylko ona, Ellis i
Camryn wiedzieli o telefonie. — Myślałam, że sprawa została zakończona.
— Owszem. Oficjalnie umorzyliśmy śledztwo po wykluczeniu, że Chadwick
miał wspólnika. Lub wspólniczkę — dodał, jakby przypomnienie, że była
podejrzana o współudział w morderstwie, naprawdę było konieczne. — Ale
jak wiesz, ta sprawa dla mnie ma również osobisty charakter. Niemal
straciłem syna. — Kolejne zbędne przypomnienie. — Dlatego wciąż
trzymam rękę na pulsie. Tak na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że coś
pominęliśmy.
Brak munduru ani trochę nie odbierał mu autorytetu. Nawet w zwykłej
koszulce i spranych jeansach potrafił wzbudzić w Holly irracjonalny strach.
Chociaż może wcale nie taki irracjonalny, bo miała silne przeczucie, że
komendant Harrell niczego nie pragnął bardziej niż powodu, by wyprowadzić
ją z domu w kajdankach.
— Wyobraź sobie moje zdziwienie, kiedy po tygodniach bezowocnego
szukania dowodu, który mógł się okazać kluczowy dla sprawy, niedługo po
umorzeniu śledztwa dostaję informację, że udało się namierzyć urządzenie.
Pozwolę sobie dodać, że o wiele mniej zaskakujący okazał się fakt, że
lokalizacja wskazywała twój dom. — Komendant spoglądał na nią z góry, w
pełni wykorzystując każdą fizyczną i psychiczną przewagę, jaką miał. —
Zdajesz sobie sprawę, że zatajanie przed policją posiadania telefonu
przestępcy i kłamstwo podczas przesłuchania nie stawia cię w najlepszym
świetle?
— Nie miałam go, kiedy byłam przesłuchiwana — odpowiedziała zgodnie z
prawdą.
— Więc może zechcesz mi zdradzić, w jaki sposób jednej nastolatce udało
się wejść w posiadanie telefonu, którego nie zdołali znaleźć funkcjonariusze
wykwalifikowani w tym zakresie?
— Może zwyczajnie wiedziałam, gdzie szukać? — odparowała, zanim
dobrze to przemyślała. Może nie powinna, ale czuła satysfakcję. Jeśli
komendant chciał grać z nią w grę, to właśnie zdobyła punkt.
— Richard — odezwała się Samantha tonem, który sprawiał, że
zignorowanie jej było niemożliwe. — Myślę, że twoje odwiedziny dobiegły
końca. Obawiam się, że jeśli chcesz kontynuować to przesłuchanie, będziesz
musiał zrobić to zgodnie z prawem, wznowić śledztwo i wezwać moją córkę
na komisariat. Jedyne, co Holly może ci teraz zaproponować, to
odprowadzenie cię do drzwi.
Przez chwilę dziewczyna nie miała pojęcia, dlaczego jej mama to
powiedziała. Jaki mogła mieć powód, by pragnąć, żeby córka znowu trafiła
na przesłuchanie?
Jednak sekundy mijały na milczącej walce na spojrzenia pomiędzy Samanthą
a komendantem i w oczach mamy Holly widziała wyzwanie. Zupełnie jakby
kobieta wiedziała, że mężczyzna tego nie zrobi.
Im dłużej nad tym myślała, tym bardziej prawdopodobne wydawało jej się,
że mama mogła mieć rację. W końcu musiał istnieć powód, dla którego szef
policji zjawił się w ich domu po godzinach pracy, przyjechał prywatnym
samochodem i ubrany po cywilnemu. Gdyby chciał, żeby jego działania
miały oficjalny charakter, nie zabrałby się do tego w ten sposób.
— I tak już skończyłem — powiedział wreszcie, wracając spojrzeniem do
Holly. — Ale jestem zmuszony poprosić cię, żebyś oddała mi ten telefon.
— Ale…
— Co powiesz na kompromis? — Przerwał jej natychmiast. — Oddasz mi go
teraz, a ja dołączę go do pozostałych dowodów, gdzie powinien być od
samego początku, i nikt się nie dowie o całym zajściu ani twoim udziale w
nim. Alternatywą jest to, że będę zmuszony wyegzekwować nakaz
przeszukania twojego domu, który został wydany, zanim umorzono sprawę.
Nie chcę tego robić i ufam, że ty także nie chcesz ponosić konsekwencji
wynikających z pójścia tą drogą. Ale nie mogę pozwolić, żeby telefon
mordercy pozostał w rękach nastolatki. To niedopatrzenie, za które mogłyby
polecieć głowy, gdyby ktoś postawiony wyżej się dowiedział.
Ten kompromis brzmiał zwodniczo podobnie do ultimatum. Albo Holly
spełni jego żądania, albo zostanie po raz kolejny postawiona w świetle
podejrzeń, jako wspólniczka w morderstwie.
Wybór był prosty, nieważne jak bardzo nie chciała oddawać telefonu
komendantowi. Urządzenie i tak nie zawierało żadnych pomocnych
wskazówek, a jeśli miała prowadzić dalej swoje prywatne śledztwo z Ellisem,
nie mogła pozwolić na to, żeby policja patrzyła jej na ręce.
Jednocześnie dowiedziała się też, że Ellis musiał utrzymywać w tajemnicy
ich działania przed ojcem. Gdyby było inaczej, policjant odebrałby jej
wszystko, co udało jej się znaleźć, a nie tylko komórkę.
Napięta relacja między tą dwójką w ostatnim czasie utwierdzała ją w
przekonaniu, że obaj działają za swoimi plecami. Zamierzała zapytać o to
Ellisa, ale była skłonna założyć, że nie miał pojęcia, gdzie teraz jest jego
ojciec.
Jeśli potrzebowała dowodu, że mogła zaufać chłopakowi, to właśnie go
dostała.
— W porządku.
Komendant nie poszedł za nią, za co była wdzięczna. Tym samym popełnił
wielki błąd.
Holly w najlepszym wypadku miała kilka minut, zanim jej przeciągająca się
nieobecność stanie się podejrzana i ktoś po nią przyjdzie. Liczyła jednak, że
jej mama zatrzyma ich gościa wystarczająco długo, by Holly zdążyła
przesłać zdjęcia z telefonu na laptopa i usunąć je z urządzenia, zanim je odda.
Nie miała pojęcia, czy fotografie oznaczały coś więcej niż to, co było
oczywiste. Wiedziała natomiast, że musi je zachować, nawet jeśli myśl o ich
istnieniu mroziła jej krew w żyłach. A już na pewno nie zamierzała pozwolić,
żeby oglądał je ojciec Ellisa.
Zgodziła się oddać telefon, ale żadne z nich nie wspomniało nic o jego
zawartości.
— Proszę bardzo — powiedziała, wręczając mężczyźnie urządzenie z
największym spokojem, na jaki ją było stać. — Ale muszę pana uprzedzić, że
jeśli szuka pan informacji, to tam nic pan nie znajdzie. Telefon został całkiem
wyczyszczony.
— Oczywiście, że tak. — Komendant uśmiechnął się chłodno, zupełnie jakby
wiedział doskonale, co zrobiła. — Na mnie już pora. Jeszcze raz dziękuję za
herbatę, Sam. Uważaj na siebie, Holly. — Jego słowa brzmiały zupełnie jak
ostrzeżenie. — Dobrej nocy — pożegnał się i wyszedł nieodprowadzany
przez żadną z kobiet.
Samantha jako pierwsza zdecydowała się przerwać ciszę.
— W co ty się wpakowałaś? — Kobieta wyglądała, prawie jakby bała się o
córkę.
I słusznie. Richard Harrell należał do trzech najważniejszych osób w mieście,
wraz z burmistrzem i ojcem Chada. Żaden z nich nie był człowiekiem,
którego dobrze było mieć za wroga.
— Sama chciałabym wiedzieć — przyznała szczerze.
Toczyła się gra. Holly wciąż nie znała jej zasad, ale zaczynała podejrzewać,
że mierzy się z o wiele potężniejszymi przeciwnikami, niż początkowo
zakładała.
Rozdział 24
— Chaaad — odezwała się pomiędzy drobnymi pocałunkami, które
składała na jego szyi, celowo przeciągając samogłoskę, żeby zabarwić swój
głos proszącym tonem.
Leżeli na łóżku w jego pokoju, oglądając film, który Chad włączył tylko po to,
żeby stracić zainteresowanie nim po piątej minucie. Holly mniej więcej od
tamtego momentu zbierała się, żeby zacząć temat, ale dopiero w połowie
znalazła w sobie potrzebną odwagę.
— Cokolwiek chcesz, odpowiedź brzmi „tak” — powiedział, nawet nie
odrywając wzroku od telefonu.
Gdyby to było takie proste — pomyślała, niespecjalnie zachęcona jego
odpowiedzią.
— Bo jest taka mała sprawa. — Podniosła się do pozycji siedzącej, żeby
lepiej widzieć chłopaka. — Mam prośbę, a właściwie to Liv ma prośbę.
Dowiedziała się o imprezie urodzinowej Maddie, co nie jest takie dziwne, bo
cała szkoła o tym mówi, ale w każdym razie teraz Olivia wierci mi dziurę w
brzuchu, żebym zabrała ją ze sobą. Strasznie jej zależy, więc pomyślałam, że
może mógłbyś porozmawiać z Maddie, żeby wpisała ją i jej dwie koleżanki na
listę gości. Bo właściwie jaką różnicę jej to robi przy tłumie, który już został
zaproszony?
Chad skwitował cały ten wywód jednym słowem:
— Nie.
— To by było na tyle, jeśli chodzi o „cokolwiek chcesz” — mruknęła
naburmuszona, spoglądając na niego z wyrzutem.
— Cokolwiek, ale nie to. — Chad prawie nigdy nie zwracał się do niej z taką
stanowczością jak teraz. — Zwłaszcza że już o tym rozmawialiśmy. Moi
znajomi to nie jest dobre towarzystwo dla twojej siostry.
— Proszę. — Spróbowała jeszcze raz, dotrzymując słowa danego Olivii, że
postara się go przekonać. — Obiecuję, że będę miała na nie oko i żadna z
nich nie tknie alkoholu. Nawet nie zauważycie, że tam są, a ja będę najlepszą
starszą siostrą na świecie, jeśli ją zabiorę.
— Będziesz najlepszą siostrą na świecie, jeśli jej nie zabierzesz, uwierz mi. —
W którymś momencie Chad odłożył telefon i teraz poświęcał już całą swoją
uwagę blondynce, obdarzając ją spojrzeniem, które mówiło, że nie zmieni
zdania. — Nie ma opcji, żebym wpuścił trzy trzynastolatki na imprezę pełną
futbolistów.
— Tak jakby Liv obchodzili futboliści. Chce po prostu poznać swoją idolkę —
prychnęła Holly z rozbawieniem. Obsesja jej siostry na punkcie Maddie w
najlepszym razie była niepokojąca.
Chadwick jednak nie podzielał jej humoru. Przeciwnie, zachowywał powagę,
która rzadko się u niego pojawiała.
— Ufasz mi, prawda, Stokrotko? — zapytał, bez trudu wciągając Holly na
swoje kolana. — I chcesz jak najlepiej dla swojej siostry? — kontynuował,
gdy skinęła głową w odpowiedzi na pierwsze pytanie.
— Są jeszcze jakieś oczywistości, o które chciałbyś zapytać, czy to już
wszystko? — rzuciła ironicznie, za co Chad żartobliwie pacnął ją w nos.
— Więc zaufaj mi, kiedy mówię, że najlepsze, co możesz zrobić dla Olivii, to
trzymać ją z daleka od moich przyjaciół — powiedział, a widząc, że jego
stwierdzenie nadal nie spotkało się z należytą powagą, dodał: — Obiecaj mi,
Holly.
— W porządku, obiecuję — zapewniła posłusznie, chociaż nie powstrzymała
się przed przewróceniem oczami. Nawet gdyby chciała ciągnąć temat, Chad
pocałunkiem odebrał jej szansę na jakiekolwiek pytania.
***
Z perspektywy czasu Holly dostrzegała te szczegóły — pocałunki, by
odwrócić jej uwagę od tematu, domaganie się zaufania, by nie musiał
tłumaczyć swoich decyzji, unikanie pytań tak, by nawet przez chwilę nie
przeszło jej przez myśl, że uciekał przed odpowiedziami.
Manipulował nią i robił to z taką finezją, że dopiero gdy opadła kurtyna,
Holly zorientowała się, że przez całe przedstawienie miała do kończyn
doczepione sznurki — tańczyła dokładnie tak, jak Chad jej zagrał. Robiła to z
uśmiechem na twarzy i sercem wypełnionym miłością.
Nie mogła już naprawić swoich błędów. Ale mogła się na nich uczyć.
Dokładnie z tym postanowieniem przemierzała szkolną stołówkę, kierując się
w stronę stolika, przy którym czekał na nią Ellis.
— He…
— Wiedziałeś, że twój ojciec na własną rękę prowadzi śledztwo w sprawie
morderstw? — zapytała, przerywając mu powitanie.
Uśmiech chłopaka wyraźnie stracił na mocy na rzecz konsternacji w reakcji
na niespodziewany atak.
— Skąd to pytanie? — spytał, rozglądając się wokół, czy ktoś ich
podsłuchuje.
— Sama nie wiem, może stąd, że odwiedził mnie wczoraj w moim domu. —
Holly zajęła swoje miejsce, by nie ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi. —
Co sprowadza mnie do kolejnego pytania: wiedziałeś, że zamierza to zrobić i
skonfiskować telefon Chada?
Podświadomie wiedziała, że Ellis jest niewinny. Wyżywała się na nim, bo
konfrontacja z komendantem całkowicie wytrąciła ją z równowagi i Holly
potrzebowała usłyszeć od chłopaka jakieś zapewnienie.
Jednak żadne słowa nie nadchodziły. Ellis z ciężkim westchnieniem przetarł
twarz dłonią, jakby wieści o tym, co zrobił jego ojciec, przytłoczyły go do
tego stopnia, że odebrały mu mowę.
— Nie mam pojęcia, co ci powiedzieć, od czego zacząć wyjaśnianie. —
Znowu rozejrzał się po najbliższych stolikach, zanim zwrócił błagalne
spojrzenie w kierunku dziewczyny. — Możemy nie rozmawiać o tym tutaj?
Gdyby prośba była skierowana do innej Holly — tej, którą Chadwick tak
umiejętnie mamił — to byłby moment, w którym by odpuściła. Skinęłaby
głową i powiedziała, że wrócą do tematu później.
Jednak ta Holly, którą to właśnie kłamstwa i półprawdy doprowadziły do
tego punktu w życiu, już nikomu nie miała zamiaru pozwolić się zwodzić.
Wstała i skinęła na zdziwionego Ellisa, by zrobił to samo.
— W takim razie chodźmy znaleźć lepsze miejsce — zaproponowała tonem,
który nie dopuszczał sprzeciwu.
Wyszli wspólnie, odprowadzani przez dziesiątki ciekawskich par oczu. Holly
skierowała się do najbliższej sali, żeby sprawdzić, czy jest otwarta. Gdy
drzwi ustąpiły, weszła do środka, spodziewając się, że Ellis do niej dołączy.
— Więc?
— Więc to nie jest takie proste. — Z postawą człowieka pokonanego
podszedł do jednej z ławek i usiadł na niej, odkładając kule. — Obiecaj, że
chociaż spróbujesz go zrozumieć.
— Obiecuję — rzuciła bez większego zastanowienia.
— Wiedziałem, że tata nie odpuścił i nadal się tym interesuje. — Uciekł
spojrzeniem, unikając wzroku Holly. — Popadł w paranoję, jest przekonany,
że wiesz więcej, niż powiedziałaś podczas przesłuchań, i prędzej czy później
to wykorzystasz.
— Co w tym złego?
— Zastanów się, Holly — poprosił. — Nikogo w tym mieście, poza tobą i
mną, nie interesuje prawda. Ludziom zależy tylko na tym, żeby ruszyć dalej i
zapomnieć. Chcą, żeby wszystko wróciło do normy. Chcą spokoju. W oczach
mojego ojca jesteś zagrożeniem, bo nie potrafisz odpuścić.
— Więc co? Będzie mnie próbował powstrzymać przed odkryciem prawdy,
bo inni w mieście wolą udawać, że do niczego nie doszło?
Ellis przez moment wyglądał na rozdartego pomiędzy lojalnością wobec ojca
a tym, co sam uważał za właściwe. W końcu odpowiedział pojedynczym
skinieniem.
— Ma na ciebie oko od samego początku — wyznał, a coś w jego głosie
sprawiło, że po plecach Holly przebiegły ciarki.
— Czy to znaczy, że… — Urwała, nie potrafiąc znaleźć słów. — Zbliżyłeś
się do mnie, żeby dla niego szpiegować?
— Nie — zapewnił z nagłą zapalczywością. — Przysięgam, że nie. Chciał,
żebym to robił, gdy się dowiedział, że mam z tobą kontakt, ale się nie
zgodziłem. To po części dlatego mamy ostatnio gorszą relację.
— Wiedziałeś, że wczoraj u mnie był? — Ton jej głosu stracił nieco na
ostrości.
Ellis pokręcił głową.
— Nie miałem pojęcia — przyznał. — Wie, po czyjej jestem stronie, więc
podejrzewam, że nawet gdyby nie każda nasza rozmowa kończyła się kłótnią,
i tak o niczym by mi nie powiedział.
— Powinieneś był mi powiedzieć wcześniej — zarzuciła mu. Nie wiedziała,
jak ma się z tym czuć.
— Bałem się — wyznał ze spuszczoną głową. — Nie wiedziałem, jak
zareagujesz. Czy będziesz chciała mi zaufać, wiedząc, co stara się zrobić mój
ojciec. Nie chciałem cię stracić.
Szczerość jego słów wzbudziła jakieś od dawna zapomniane uczucie w sercu
Holly i sprawiła, że dziewczyna nie potrafiła się na niego wściekać. Ona też
nie chciała go stracić.
— Przepraszam cię za niego, naprawdę. Mogę spróbować jakoś odzyskać ten
telefon.
— Nie trzeba — zapewniła go. — Usunęłam tamte zdjęcia, zanim mu go
oddałam, a skoro nic więcej na nim nie było, to lepiej to zostawić.
Nie zdążyła sprawdzić tego osobiście, ale nie było teraz sensu dłużej tego
roztrząsać.
— Skoro mój tata zamierza deptać po naszych śladach, musimy być
ostrożniejsi — oznajmił Ellis ze zdecydowaniem. — Jeśli dostał informację o
logowaniu telefonu, musiał zaangażować w to więcej ludzi.
— Naprawdę jesteś gotów działać przeciwko własnemu ojcu? — upewniła
się. W świetle nowych informacji zrozumiałaby, gdyby Ellis chciał się
wycofać.
— Jestem gotów zrobić wszystko, żebyśmy dostali odpowiedzi, na które
oboje zasługujemy. — Jego oczy błyszczały zaraźliwą determinacją. —
Ojciec chce poznać prawdę, żeby mógł zamieść ją pod dywan. Jeśli znajdzie
dowody przed nami, zamknie nam usta. Z telefonem mieliśmy szczęście, bo
nie było tam nic ważnego poza zdjęciami, ale następnym razem może
sprzątnąć nam sprzed nosa coś istotnego. Musimy zacząć działać, i to szybko.
Dziewczyna się nie odezwała. Gdy postanowiła, że za wszelką cenę pozna
prawdę, nie myślała, że zmieni się to w jakąś chorą rozgrywkę z miejscową
policją. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że ciężar świadomości, jak poważna
jest ta sytuacja, ani trochę jej nie przygniatał.
W powietrzu wisiało coś niewytłumaczalnego. Holly wiedziała, że ten
moment jest ważny, że musi podjąć decyzję, bo to ostatnia okazja, by się
wycofać. Do tej pory jedynie krążyli po mieliźnie, próbując wybadać wodę.
Zbierali to, co leżało na brzegu, doskonale wiedząc, że odpowiedzi czekają
pod powierzchnią. Teraz mieli skoczyć na główkę, nie mając pojęcia, jak tam
jest głęboko.
— Holly. — Ellis musiał widzieć tę sekundę zwątpienia, czy nie porywają się
na zbyt wiele. Nie spuścił z niej wzroku, gdy powiedział: — Jesteś naszą
największą przewagą. — Jego głos był wystarczająco delikatny, by ją
pocieszyć, i na tyle stanowczy, by doprowadzić do pionu. — Wiem, że to
przerażające, ja też się boję. Ale weszliśmy w to zbyt głęboko i zbyt dużo
położyliśmy na szali, żeby się wycofać.
Przymknęła na chwilę oczy, próbując wyciszyć chaos panujący w jej głowie.
W końcu zdobyła się na pojedyncze skinienie głową.
— Ale będziesz w tym ze mną? — zapytała, czując się jak zagubione
dziecko. Jeśli miała łamać prawo i ryzykować, że do reszty problemów doda
jeszcze bycie kryminalistką, to tylko z nim.
Gdy odważyła się unieść powieki, spotkała się z ciepłym uśmiechem, który
bardziej niż słowa kazał jej wierzyć, że jest bezpieczna.
***
— Tak w ogóle słyszałaś dobre wieści? — zagaił Ellis, gdy po lekcjach
razem z masą innych uczniów zmierzali do wyjścia ze szkoły. — Faulcon
odwołała spotkania kółka wsparcia.
— Wszyscy magicznie już wyleczyli swoje traumy? — Holly wykrzywiła się
z ironią, przytrzymując zamykające się drzwi wyjściowe.
Po kilku tygodniach regularnych spotkań uczestnicy zaczęli przybywać coraz
mniej licznie, co wyraźnie pokazało, o co większości z nich tak naprawdę
chodziło. Każdy chciał mieć swoje pięć minut w centrum uwagi w obliczu
tragedii, jaka spotkała South Stanly, ale teraz, kiedy dla wielu uczniów
sprawa nie była już niczym ciekawym, poszli szukać sensacji gdzieś indziej.
— Cudowne ozdrowienie czy nie, lepiej dla nas. — Ellis nigdy nie wyznał
jej, po co właściwie chodził na te spotkania, skoro tak ich nie lubił.
Holly została do nich zmuszona, ale on uczestniczył w nich z własnej woli,
więc nie do końca rozumiała, dlaczego przychodził. Już miała o to zapytać,
gdy jej uwagę odwrócił warkot silnika niemożliwy do pomylenia z żadnym
innym pojazdem.
A ponieważ nikt inny w Norwood nie jeździł motocyklem, wiedziała, że
Posłaniec wjeżdża na szkolny parking, jeszcze zanim maszyna pojawiła się w
zasięgu wzroku. I chociaż nigdy wcześniej się to nie wydarzyło, Holly
podejrzewała, że to nie może oznaczać nic dobrego.
— Co, do…? — Chłopak przy jej boku obserwował tę scenę z taką samą
konsternacją.
Finn — Holly poznała, że to on, bo umiejętność rozróżniania, do kogo należy
dany motocykl, po drobnych szczegółach w ich wyglądzie nabyła jako efekt
uboczny przesiadywania godzinami w hotelu — z bezbłędną precyzją
zaparkował tuż przy jej samochodzie i zgasił silnik. Po drapieżnym
uśmiechu, jaki odsłonił, zdejmując kask, Holly wnioskowała, że podobało mu
się przedstawienie, które zrobił, i uwaga, jaką na siebie ściągał.
— Będą problemy?
— Zgaduję, że zaraz się dowiemy — odpowiedziała, ruszając w stronę
chłopaka.
— Hola, ovejita. — Finn powitał ją uśmiechem i przydomkiem, który
najwidoczniej miał zostać na dłużej. Potem przeniósł wzrok na Ellisa. —
Cachorro. — Skinął głową w jego kierunku z taką miną, że Holly nawet bez
znajomości języka zgadywała, że z niego szydził.
— Co tu robisz? — Ostatnie, czego potrzebowała, to kolejna fala plotek, gdy
w końcu na chwilę przestała być najciekawszym tematem w szkole.
— Zwykła przyjacielska wizyta. — Finn niedbale machnął ręką, w której nie
trzymał kasku, po czym sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej skórzanej
kurtki. — Nawet przyniosłem prezent, jak przystało na dobrego przyjaciela.
Jego „prezent” był daleki od tego, co zazwyczaj obejmuje definicja tego
słowa. Niemniej z nieskrywanym zadowoleniem wyciągnął w stronę Holly
czarną wizytówkę z nadrukowanym emblematem klubu — trupią dłonią,
wokół której owinięty był wąż, trzymającą zwiędły kwiat.
Wiedziała, czym były wizytówki. Już kiedyś jedną dostała.
Były zaproszeniem. Z rodzaju tych, których nie wolno odrzucić.
— Jeśli Cole próbuje w ten sposób przeprosić, to mógł pofatygować się
osobiście — prychnęła Holly, próbując zamaskować wrażenie, jakie wywołał
na niej widok „prezentu”. Zmniejszyła dzielącą ich odległość, by wziąć od
niego zaproszenie.
— Jeśli nadejdzie dzień, w którym Cole kogoś przeprosi, będzie to
ostateczny dowód, że świat się kończy — odparł Finn, opierając się o bok
motocykla. — Na twoim miejscu nie wstrzymywałbym oddechu w
oczekiwaniu zbyt długo.
— Zabronił mi przychodzić — poinformowała go, chociaż była przekonana,
że Latynos już o tym wie. Jego rolą jako prawej ręki Cole’a było
pozostawanie na bieżąco ze wszystkim, co działo się w hotelu.
Finn cmoknął kilkukrotnie, kiwając głową z dezaprobatą.
— Myślałem, że Chad lepiej nauczył cię rozróżniania, kiedy Cole’a należy
słuchać, a kiedy nie. — Uwadze motocyklisty nie umknęło to, jak Ellis spiął
się na dźwięk imienia przyjaciela. Jego mała misja okazała się o wiele
zabawniejsza, niż przypuszczał. — Pozwól, że cię oświecę, ovejita. Tylko
dwie osoby nie muszą go słuchać nigdy. Ty jesteś tą drugą z nich.
— Kto jest pierwszą? — zapytała, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
— Teraz już nikt. — Wyszczerzył się tajemniczo, czerpiąc jawną satysfakcję
z tej wymiany zdań. — Tym bardziej powinnaś cieszyć się swoją elitarną
pozycją i robić z niej użytek.
— Nie, dzięki — mruknęła, rozglądając się po parkingu.
Kilkunastu uczniów stało w grupkach przy swoich samochodach
i obserwowało ich, niektórzy jawnie nagrywali całe zajście. Grupki damskie
skupiały uwagę głównie na Finnie.
— Nie mogłeś wybrać innego momentu na to przyjacielskie spotkanie?
— Mogłem odwiedzić cię w domu i przekazać zaproszenie przez twoją
mamę. — Beztrosko wzruszył ramionami, chociaż jego głos krył cień groźby.
— Ale uznałem, że tutaj będzie lepszy efekt.
Holly zdążyła już zapomnieć, jak frustrujące potrafią być interakcje z
niektórymi członkami klubu.
— Zaproszenie i tak jest nieważne, skoro Cole o nim nie wie, więc nie
rozumiem, po co to całe przedstawienie.
Wysyłanie zaproszeń było prawem zarezerwowanym wyłącznie dla głowy
klubu. Nawet Finn, chociaż był drugi w hierarchii, nie miał takiej władzy.
— Co mogę powiedzieć? Żyjemy w trudnych czasach. Albo się
przystosowujesz — spojrzał przelotnie na Ellisa — albo umierasz. — To
powiedziawszy, odbił się od motocykla. Najwyraźniej zdecydował, że jego
czas dobiegł końca. — Zrobisz, jak zechcesz, ale na twoim miejscu
podjąłbym właściwą decyzję.
— Sam powiedziałeś, że mogę nie słuchać rozkazów.
— Rozkazów Cole’a — poprawił ją rozbawiony, jakby powiedziała coś
śmiesznego. — Nie powiedziałem ani słowa o moich. Trzymaj się, ovejita. I
uważaj na pchły. — Nie dodając nic więcej, odpalił silnik i płynnie wyjechał
z parkingu, odprowadzany wzrokiem przez tłum licealistów.
Niewątpliwie pierwsza fala wiadomości została już wysłana do ludzi, których
tam nie było, a co za tym idzie, Holly mogła się pożegnać z krótkim okresem,
gdy nie znajdowała się na językach wszystkich.
— Zdecydowanie będą problemy — odpowiedziała na wcześniejsze pytanie
Ellisa, który wyglądał, jakby próbował zdecydować, które z miliona pytań
zadać najpierw.
— Co to, do cholery, znaczy „cachorro”? — zapytał w końcu, odzyskawszy
głos.
Holly nie mogła mu się szczególnie dziwić. Finn może i był jednym z
najmniej przerażających Posłańców, ale na kimś, kto nigdy nie miał z nimi
do czynienia, nawet on potrafił zrobić piorunujące wrażenie.
Absurdalność tego pytania w obliczu wszystkiego, co się wydarzyło w ciągu
ostatnich kilku minut, sprawiła, że parsknęła śmiechem.
— Nie mam zielonego pojęcia.
***
— Czy my naprawdę musimy tam iść? — zapytała na tyle głośno, by Chad
usłyszał ją z łazienki przylegającej do jego sypialni. — Może Cole nie
zauważy, że nas nie ma.
— Dostaliśmy zaproszenie — odpowiedział, wyraźnie znudzony czekaniem,
aż Holly będzie gotowa. — Nie możemy odmówić. To jedna z najważniejszych
zasad Posłańców.
— Dlaczego? — Celowo chciała pociągnąć rozmowę, żeby zająć czymś
chłopaka, zanim zacznie się niecierpliwić.
Problem nie polegał na tym, że nie była jeszcze gotowa do wyjścia, tylko na
tym, że przerażał ją pomysł opuszczenia łazienki w skrawku materiału, który
ekspedientka nazwała sukienką.
— Członkowie klubu Cole’a są rozsypani po całym stanie i dalej — podjął się
wyjaśniania, dokładnie tak, jak Holly przypuszczała. Zawsze był chętny do
tłumaczenia jej sposobu funkcjonowania klubu. — Zaproszenia to jego forma
kontroli. Czasami ktoś nie odwiedza hotelu zbyt długo i Cole uznaje, że
należy mu przypomnieć o obowiązkach i lojalności wobec rodziny. Czasem
dochodzą do niego plotki na czyjś temat i wysyła zaproszenie, żeby je
sprawdzić. Albo ktoś łamie jedną z reguł klubu i trzeba go ukarać.
— Co się dzieje, gdy ktoś się nie stawi? — Wolała nie zastanawiać się zbyt
długo nad tym, jakie formy kary Cole przewidywał za nieposłuszeństwo.
Wyglądał na takiego, który miał prywatną salę tortur w piwnicy.
— Nikt jeszcze nie przeżył na tyle długo, by o tym opowiedzieć — odparł ze
śmiertelną powagą w głosie.
— Chad!
— Żartuję, Stokrotko. — Łóżko zaskrzypiało pod jego ciężarem, gdy wstał i
ruszył do łazienki, mając dość rozmowy przez drzwi. — Zignorowanie
zaproszenia bez wytłumaczenia, które Cole uznałby za wystarczające, jest
równoznaczne z wyrzuceniem z klubu. Zostajesz sam, bez ochrony, pieniędzy i
możliwości zwrócenia się o pomoc do któregokolwiek z Posłańców, nieważne
w jakiej sprawie. Ktoś mógłby trzymać ci pistolet przy skroni, ale jeśli nie
stawiłaś się na spotkanie, Cole będzie pierwszym, który zachęci do
naciśnięcia spustu.
— I niech zgadnę, Cole nie jest zbyt wyrozumiały, jeśli chodzi o wymówki,
które byłyby wystarczające — prychnęła, poprawiając kosmyk włosów w
lustrze. Zignorowała wzmiankę o broni. Widywała ją w hotelu, ale żyli w
kraju, w którym pewnie co druga osoba ją posiadała. Wolała nie myśleć o
tym, po co im była.
— Lista akceptowalnych wymówek zaczyna się i kończy na śmierci. Dopóki
możesz chodzić, obecność jest obowiązkowa.
Holly usłyszała jego kroki zmierzające w stronę łazienki i zanim zdążyła
wymyślić, jak go powstrzymać, uchylone wcześniej drzwi otworzyły się z
głośnym skrzypnięciem. Zamknęła oczy, z niewiadomego powodu bojąc się
jego reakcji.
Wiedziała, że stanął w drzwiach, bo czuła jego spojrzenie na swoim ciele i
jego obecność wypełniającą niewielką przestrzeń. Nie odezwał się jednak ani
słowem, więc w końcu to Holly przerwała nieznośną ciszę.
— Wyglądam jak zdzira — wyrzuciła z siebie niczym niezadowolone dziecko.
Czuła się obco we własnej nieprawdopodobnie odsłoniętej skórze.
— Wyglądasz… — Urwał, nie mogąc znaleźć słów.
W końcu zdobyła się na odwagę, by spojrzeć na niego w lustrze. Wzrok, jakim
ją pochłaniał, wystarczył, by wzbudzić dreszcze na jej ciele. Przygryzła
umalowaną na czerwono wargę, czując, jak żołądek zaciska jej się z zupełnie
innego powodu niż stres przed imprezą w szemranym, potencjalnie
niebezpiecznym towarzystwie.
Obserwowała Chada z niepodzielną uwagą, gdy powolnym krokiem zbliżał
się do niej od tyłu. Na przemian zaciskał i rozluźniał dłonie, jakby walczył o
zachowanie panowania nad sobą. Rozważna część Holly chciała
zaprotestować, zanimby jej dotknął, bo nie ufała sobie, gdy patrzył na nią w
ten sposób, ale głos ją zawiódł. Chad stanął za nią i zdecydowanym ruchem
przyciągnął jej ciało do siebie.
— Wyglądasz… — wyszeptał, nachylając się do jej ucha. Ich wzrok spotkał
się w lustrze. — Wyglądasz tak, że jeśli któryś z tych skurwieli, którzy
przyjadą dzisiaj do hotelu, będzie spoglądał na ciebie dłużej niż dwie
sekundy, Cole będzie ich najmniejszym zmartwieniem.
Holly odetchnęła gwałtownie, zaskoczona wpływem, jaki miały na nią te
słowa. Nie powinno jej się to tak bardzo podobać.
— Czy… — zaczęła, desperacko próbując zebrać w głowie chociaż jedną
składną myśl. Potrzebowała oderwania uwagi od ciepłego ciała Chada
przylegającego do jej tak ciasno, że czuła każdą jego krzywiznę. — Czy ja
naprawdę muszę iść tam ubrana tak?
— Mam wielką ochotę powiedzieć, że możesz się przebrać w coś
skromniejszego… — zebrał jej jasne włosy i przerzucił na jedno ramię,
odkrywając szyję po drugiej stronie — …tylko z tego powodu, że nie chcę,
żeby ktokolwiek widział tak dużo ciała, które należy wyłącznie do mnie… —
Przerwał, jakby na chwilę zupełnie stracił wątek, i zaczął składać pocałunki
na odsłoniętej skórze. — Ale jeśli masz spędzić noc wśród wron, musisz
krakać jak one.
Kolejny pocałunek, tym razem tuż pod szczęką, i Holly przegrała walkę ze
sobą. Odchyliła głowę, żeby oprzeć ją o ramię bruneta.
— Teraz możesz mi nie wierzyć, ale będziesz tam o wiele bezpieczniejsza w
sukience, która ledwo zakrywa ci tyłek, niż w przyzwoitych ubraniach —
tłumaczył niskim głosem, kontynuując pieszczotę, która powoli zmieniała
mózg Holly w papkę. — Cole cię zaprosił, bo to okazja, żeby pokazać
członkom spoza Norwood, że należysz do rodziny. To wiadomość dla nich, że
jesteś pod jego ochroną, nawet jeśli oficjalnie nie wstąpiłaś do klubu. Ale
wśród Posłańców nie ma miejsca dla słabych. Musisz im pokazać, że ty też
taka nie jesteś. — Wyprostował się i pogłaskał ją po policzku, prosząc, by
otworzyła oczy. — Spójrz na nas — poprosił, odwracając jej głowę w stronę
lustra.
Holly miała wątpliwości, czy para w odbiciu to na pewno oni. Czy ten
chłopak, który trzymał ją niemal boleśnie blisko z pożądaniem wypisanym na
twarzy, był tym samym, obok którego kilka godzin wcześniej siedziała w
stołówce. Ale jeszcze większe wątpliwości budziła w niej patrząca na nią
blondynka o dzikim, błyszczącym spojrzeniu, zmierzwionych włosach i
rumieńcu przebijającym nawet przez mocny makijaż.
Kiedy stała przed lustrem sama, czuła się w swojej skórze obco — i miała
rację. Zdecydowanie nie była sobą. Jednak stojąc z Chadem, czuła, że ta
nowa skóra pasuje jej, jakby była skrojona na wymiar specjalnie dla niej. W
tej Holly było coś niebezpiecznego i mrocznego. Dwie rzeczy, których nigdy
nie spodziewała się w sobie znaleźć. Nagle zaciekawiło ją, co się stanie, gdy
pozwoli tej dziewczynie przejąć kontrolę choćby na jedną noc.
Chad obserwował jej reakcję z tajemniczym uśmiechem, zupełnie jakby mógł
usłyszeć jej myśli. Gdy ich spojrzenia ponownie się spotkały, usta Holly
rozciągnęły się w bliźniaczym uśmiechu.
— Ty i ja, Stokrotko — powiedział jej w ramach zapewnienia, o które nawet
nie pytała.
Na jedną noc pozwolili sobie udawać kogoś innego. Albo może zupełnie na
odwrót: w końcu byli całkowicie prawdziwi, na kilka godzin spuszczając ze
smyczy swoje demony. Jednak bez względu na to, kim byli, uczucie między
nimi nie ulegało zmianie.
— Ty i ja.
***
Stała przed lustrem w tej samej czarnej sukience, która choć przylegała
trochę mniej niż za pierwszym razem, wciąż tak samo jak wtedy
zmieniała Holly w kogoś innego. W połączeniu z odważnym makijażem
ani trochę nie przypominała siebie, ale tym razem nie było przy niej
Chada, który dodałby jej odwagi i pilnował, żeby nie przekroczyła
granicy. Finn miał rację — żyli w trudnych czasach, które wymagały
przystosowania się.
Prawda była taka, że bała się iść tam sama. Świat Posłańców zawsze miał w
sobie coś kuszącego, coś, co nawoływało ten mrok, który trzymała ukryty tak
głęboko w sercu, że przez siedemnaście lat nie wiedziała nawet, że go w
ogóle ma. To Chadwick był osobą, która wyciągnęła go na powierzchnię i
karmiła, jednocześnie pilnując, by nie stał się na tyle silny, żeby naruszyć to,
co kochał w niej najbardziej.
Zawsze balansowali na krawędzi pomiędzy dniem i nocą — pomiędzy
małomiasteczkową społecznością Norwood i stylem życia Posłańców, do
którego mieli wgląd jako jedyni z zewnątrz. Przynależeli wszędzie i
jednocześnie nigdzie.
Po tamtej imprezie uczestniczyli w niemal każdej. To był ich prywatny nałóg:
adrenalina płynąca z utraty kontroli, porzucenia wartości i zasad, w których
byli wychowywani. Na kilka godzin zapominali o ciężarze przeszłości,
problemach teraźniejszości i niewiadomej, jaką była przyszłość.
Pomiędzy Posłańcami nie było miejsca na myślenie o rozbitej rodzinie,
rozwodzie rodziców czy nałogu matki. Holly nie musiała być
siedemnastoletnią dorosłą odpowiedzialną za dom i Olivię, nie musiała
zastanawiać się, co będzie, jeśli przyjdzie jej wybrać pomiędzy wyjazdem do
college’u z Chadem a koniecznością opieki nad siostrą, bo osoba, która
faktycznie powinna to robić, nie będzie w stanie.
Dlatego wyraźnie widziała czerwone światło sygnalizujące
niebezpieczeństwo dzisiejszej nocy. Jeśli pokusa porzucenia tamtych
problemów, które teraz wydają się błahe, była zbyt silna, żeby się oprzeć, to
co się stanie, jeśli na chwilę zrzuci z siebie ciężar śmierci Chada, śmierci
przyjaciół, zapomni o tajemnicach, kłamstwach i pytaniach, na które może
nigdy nie dostać odpowiedzi?
Bez Chada, który ściągnąłby ją znad krawędzi i przypomniał, że to życie bez
problemów nie było prawdziwe, zbyt łatwo mogła zrobić jeden krok za
daleko i utonąć w otchłani tego mroku, który spuści ze smyczy.
Była już przy drzwiach, zakładając płaszcz, gdy głośny pisk Olivii przeraził
ją na śmierć:
— Gdzie ty wychodzisz tak ubrana?!
— Chryste, nie strasz. — Holly z ręką na sercu odwróciła się w stronę
siostry. — Nie wiedziałam, że jesteś… — Urwała w pół słowa, widząc bluzę
dziewczyny. — Co ty masz na sobie?
— Co? — Spojrzała po sobie, jakby sama nie wiedziała. — Bluzę
cheerleaderek. Dostałam ją od Maddie.
— Ale ty nie jesteś w drużynie. — Holly stwierdziła fakt z nadzieją, że się
nie myli. Że nie przegapiła tego, że jej była przyjaciółka zamierza użyć jej
młodszej siostry do zemsty.
— Jeszcze nie. Nabór jest w przyszłą środę, ale Maddie powiedziała, że to na
zachętę. Podobno widziała mnie na treningu gimnastyki w domu kultury i
twierdzi, że się nadaję.
Holly z rosnącym przerażeniem zaczęła utwierdzać się w przekonaniu, jaki
był plan Maddie. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie dziwił jej brak
rewanżu za sekret, który wyjawiła wtedy na boisku. Teraz wiedziała,
dlaczego odwet nie nadszedł od razu.
— Ona to robi, żeby cię wykorzystać do zemsty na mnie. Upokorzy cię, żeby
się odegrać.
— Nie wierzysz, że jestem wystarczająco dobra, żeby się dostać? — Olivia
wzdrygnęła się, jakby siostra ją uderzyła. — Maddie sama mnie namówiła,
żebym wzięła udział, a ona zna się najlepiej.
— Liv, ósmoklasistki nigdy nie zostają wybrane do drużyny — przypomniała
jej delikatnie. — Wierzysz w to, że Maddie nagle zmieniła zdanie co do
kryteriów przyjęcia i fakt, że jesteś moją siostrą, nie ma z tym nic
wspólnego? Wiesz, jaka ona potrafi być…
— Okrutna? Tak jak ty, kiedy upokorzyłaś ją przed wszystkimi?
— Ja nie jestem jak ona. — To, że jej siostra ślepo wierzyła w dobre intencje
Madeline, nie powinno jej dziwić. W końcu największym marzeniem Liv
zawsze było dołączenie do świty Maddie.
— Masz rację. Ty jesteś gorsza — oznajmiła Olivia zdecydowanie. — Bo
Maddie straciła przyjaciół i rozstała się z Ellisem przez Chada. Ty zdradziłaś
jej sekret przed całą szkołą z powodu głupiego wisiorka od tego samego
chłopaka, który ją skrzywdził.
— Naprawdę tak uważasz? Wybierasz jej stronę? — Holly od dawna była
pogodzona, że cała szkoła miała ją za czarny charakter, ale usłyszenie tego
wprost od własnej siostry było ciosem, który nadszedł zupełnie
niespodziewanie.
— Nie sądziłam, że w ogóle muszę wybierać jakieś strony, żeby spełnić
marzenie — broniła się obrażonym tonem Liv. — Ale skoro tak, to wybieram
stronę Maddie. Ona przynajmniej we mnie wierzy. — I obróciła się z
zamiarem powrotu do salonu, ale przystanęła jeszcze, żeby rzucić przez
ramię: — Miłej zabawy. Ciekawa jestem, co mama powie, jak się dowie, że
wyszłaś z domu ubrana jak dziwka.
Holly jeszcze przez chwilę patrzyła za nią, próbując pozbierać swoje serce
roztrzaskane na podłodze. Pod żadnym względem nie były idealnym
rodzeństwem, ale zawsze zakładała, że stawanie po swojej stronie było
częścią niemego porozumienia wynikającego z samego faktu bycia siostrami.
Mogły za sobą w gruncie rzeczy nie przepadać, ale to nigdy nie
powstrzymało ich przed kryciem się nawzajem przed rodzicami i
wspieraniem w każdej sytuacji.
Gdy tata odszedł, a mama popadła w nałóg, Holly bez namysłu rzuciła
wszystko i zastąpiła oboje na każdym polu, na którym Olivia ich
potrzebowała. Nie mogła uwierzyć, że w zamian, kiedy to ona potrzebowała
siostrzanego wsparcia, Liv odwróciła się do niej plecami przy pierwszej
nadarzającej się okazji.
Ostrzeżenia Chada, by trzymała swoją siostrę z daleka od jego przyjaciół,
dźwięczały jej w głowie, błagając, żeby przełknęła dumę i spróbowała
przemówić Olivii do rozsądku, zanim będzie za późno. Zignorowała je
wszystkie, wychodząc z domu z trzaśnięciem drzwi i jeszcze większym
pragnieniem, by świat Posłańców na chwilę ją porwał i pozwolił zapomnieć o
całej reszcie.
Pragnęła tego wystarczająco, by w końcu przestać obawiać się konsekwencji.
Rozdział 25
Nawet gdyby głośna rockowa muzyka nie była wystarczającym
dowodem, ilość zaparkowanych przed hotelem pojazdów ostatecznie
potwierdziłaby to, co Holly już wiedziała — ta noc miała ogromne
znaczenie w świecie Posłańców.
Członkowie klubu imprezowali często, ale nigdy aż tak. Nigdy jeszcze nie
byli tak głośni i ostentacyjni, celowo ściągając na siebie uwagę miasta, jakby
wysyłali wiadomość.
Wokół jeziora lub w jego pobliżu mieszkały wszystkie najzamożniejsze
rodziny w Norwood. Holly była pewna, że muzyka z wystawionych na
zewnątrz głośników, od której ziemia pod jej stopami dudniła, niosła się po
jeziorze wraz z warkotem silników, krzykami i śmiechami, spędzając im sen
z powiek.
Było w tym jasne wyzwanie rzucane tym, którzy w Norwood mieli władzę.
Albo myśleli, że ją mają, bo fakt, że jak dotąd nikt nie odważył się przerwać
trwającej od wielu godzin imprezy, sugerował coś innego.
Odkąd Chad przyprowadził ją do hotelu pierwszy raz, nieco ponad rok temu,
Holly jeszcze nigdy nie widziała tam tylu osób naraz i po raz pierwszy zadała
sobie pytanie, ilu członków tak właściwie liczy klub Cole’a. Zastanawiała się
też, czy to znaczyło, że tego wieczora zostali zaproszeni wszyscy.
— Chcesz się przyłączyć? — zapytał damski głos i dopiero wtedy Holly
zorientowała się, że w swoim zamyśleniu gapiła się bezrefleksyjnie na parę
na schodach.
Nieznana jej ciemnoskóra dziewczyna z długimi warkoczykami siedziała
okrakiem na chłopaku, którego Holly — mogła to przysiąc — już wcześniej
widziała. Papieros w jego ustach odbijał się w oczach kobiety, która
obrzucała blondynkę spojrzeniem od stóp do głów. Ani na moment nie
zaprzestała powolnych ruchów swoich bioder, które zdradzały to, co ukrywał
materiał jej sukienki, dając Holly wyraźną sugestię, do czego miała się
przyłączyć.
To była sytuacja, w której Holly Wilson — dziewczyna złotego chłopca
Norwood, wolontariuszka w domu kultury i schronisku dla zwierząt —
odwróciłaby speszona wzrok i uciekła.
Jednak nauczyła się już dawno, że w świecie Posłańców dla takiej Holly nie
było miejsca, dlatego nie przerywając kontaktu wzrokowego z dziewczyną,
rozciągnęła usta w uśmiechu.
— Może później — rzuciła ze swobodą, której nie czuła, i pewnym,
powolnym krokiem minęła parę, wspinając się po schodach.
To, co Holly widziała na zewnątrz i uznała za chaos, i tak było niczym w
porównaniu z tym, co panowało w środku. Muzyka dudniła tam równie
mocno jak przed hotelem, ale w zamkniętej przestrzeni bawiący się głośny
tłum pijanych imprezowiczów w pierwszej chwili wzbudził w niej ukłucie
paniki.
Ludzie popychali ją bezceremonialnie, gdy im zawadzała w przejściu. W
wielkiej sali, z której stali mieszkańcy korzystali, by spędzać czas wspólnie,
było więcej niż sto osób, a w ciemnym, kolorowym świetle każda twarz
wydawała się obca. Wszyscy byli w ciągłym ruchu, wchodzili, wychodzili z
pomieszczenia, przepychając się przez tłum tańczących bądź tych, którzy
rozmawiali, przekrzykując muzykę.
Niedaleko Holly dwóch mężczyzn wdało się w bójkę z powodu, którego w
panującym zgiełku nie sposób było ustalić. Część stojących najbliżej zaczęła
się odsuwać dla bezpieczeństwa, podczas gdy ci, którzy byli dalej, przysunęli
się, by mieć lepszy widok. Ktoś jeszcze inny rzucił się, by rozdzielić
mężczyzn, ale bezskutecznie.
Holly czuła, że panika zaczyna rozlewać się po jej ciele, gdy pozwoliła, by
tłum poniósł ją daleko od wyjścia. Zdezorientowana zaczęła rozglądać się w
poszukiwaniu kogoś znajomego, gdy ktoś zdecydowanym ruchem złapał ją
za rękę i pociągnął za sobą. Dopiero gdy tłok wokół niej się zmniejszył,
zrozumiała, że jej wybawicielką była narzeczona Finna.
— Nie ma za co — rzuciła Cat przez ramię, puszczając dłoń Holly, i ruszyła
przed siebie.
Dziewczyna obserwowała Latynoskę, jak zmierza do baru, bez trudu torując
sobie drogę, i zrozumiała, że wcale nie chodziło o to, że tłum się zmniejszył.
Ludzie zwyczajnie usuwali się Catalinie z drogi. Nie było to szczególnie
dziwne, bo przyszła żona Finna była typem dziewczyny, która odesłałaby z
płaczem nawet Madeline.
Mimo to Holly pospieszyła za nią, zanim znowu pochłonie ją masa pijanych
Posłańców. Cat najwyraźniej dokładnie tego oczekiwała, bo gdy Holly
stanęła przy jej boku, zauważyła, że na zniszczonym blacie baru czekają dwa
kieliszki wypełnione alkoholem.
Podniosła wzrok, by sprawdzić, kto tym razem został przydzielony do roli
barmana. Ron, jeden z najmłodszych stażem Posłańców, mrugnął do niej,
gdy ich spojrzenia się spotkały, i obrócił się, by nalać alkoholu dwóm
dziewczynom przy drugim końcu baru.
— Muszę przyznać, że byłam prawie pewna, że się nie pojawisz, ovejita —
odezwała się Cat, obserwując ją z kocim uśmiechem grającym na pełnych
ustach.
Catalina była piękna w ten zmysłowy sposób, który sprawiał, że bez
większego wysiłku mogłaby owinąć mężczyznę wokół palca. Była też do
bólu lojalna zarówno wobec Finna, jak i Cole’a. I niewyobrażalnie zaborcza.
— Twój narzeczony musi dużo o mnie mówić, skoro zapamiętałaś, jak mnie
nazywa — dogryzła Holly z uśmiechem godnym Madeline Kent. — Nie
martwi cię to?
Chad nazwał kiedyś Cat trzecią najbardziej niebezpieczną osobą w hotelu,
gdy w grę wchodził Finn.
— Dopóki nie myli naszych imion, kiedy mnie pieprzy, nie. A jeśli zacznie,
to ty będziesz miała powód do zmartwień. Jedyne, co będę miała ja, to ciało
do zakopania w lesie — wyznała, puszczając do niej oczko z drapieżnym
uśmieszkiem, który rzadko opuszczał jej usta.
— Od jutra zaczynam się modlić, by do tego nie doszło — parsknęła Holly
ironicznym śmiechem.
Groźba była rzucona czysto żartobliwie, ale po Cat, zupełnie jak po każdym
innym członku klubu, można było spodziewać się wszystkiego. Nawet jeśli
oficjalnie żaden z Posłańców nie był kryminalistą.
— Ty się módl, a ja za to wypiję. — Catalina podniosła kieliszek i
kiwnięciem brody nakazała jej zrobić to samo.
Holly posłuchała, uniosła kieliszek do ust, nie zastanawiając się dwa razy.
Niemal natychmiast tego pożałowała, gdy poczuła, jak alkohol pali ją w
gardle.
— Boże — wykrztusiła z trudem, kaszląc. Nie pamiętała już, kiedy ostatni
raz piła jakiś mocny trunek, ale musiało to być jeszcze z Chadem. — Co to?
— Tequila. — Catalina śmiechem skwitowała jej reakcję i wychyliła się
przez bar, żeby sięgnąć po butelkę. Nalała im następną kolejkę. — Pij.
Przyda ci się, jeśli chcesz przeżyć ten wieczór.
— Po co tu jestem, Cat? — Od tego pytania Holly prawdopodobnie powinna
zacząć, zamiast wdawać się w docinanie sobie, jakby wszystko było
normalnie. — Nie patrz tak na mnie, przecież musisz wiedzieć.
Catalina nie odpowiedziała od razu i Holly nie była pewna, czy zwleka, żeby
zrobić jej na złość, czy też próbuje zdecydować, co powiedzieć.
— Masz dwie możliwości, jak spędzisz ten wieczór — odezwała się w końcu
ze stanowczością, jakby ten moment wahania nie miał miejsca. — Możesz
siedzieć i bezskutecznie próbować łączyć te dziesięć z tysiąca kropek, które
masz. Albo możesz pić, aż zapomnisz, jak się nazywasz, i tańczyć, aż
zabraknie ci sił. Pożyć trochę. Twoje problemy nigdzie nie uciekną.
Nawet gdyby Holly chciała, nie znalazłaby w sobie wystarczająco silnej woli,
by odmówić. Pragnienie, żeby choć na krótki moment zrzucić z siebie ciężar
ostatnich tygodni, zdecydowało za nią.
Bez słowa chwyciła kieliszek i wypiła jego zawartość, po czym sięgnęła po
butelkę, z której wcześniej nalewała Cat.
Catalina posłała jej uśmiech, który sugerował, że podjęła dobrą decyzję.
— To będzie ciekawa noc — mruknęła do siebie na tyle cicho, że Holly nie
usłyszała, i wypiła swoją kolejkę.
Nie trzeba było długo czekać, by tequila zaczęła działać. Z każdym kolejnym
kieliszkiem Holly czuła się lepiej, krążący w jej żyłach alkohol tłumił ból i
przynosił ulgę. I nawet jeśli z tyłu głowy cały czas czaiła się myśl, że to tylko
chwilowe błogosławieństwo, za które przyjdzie jej zapłacić, zamierzała
wykorzystać każdą minutę.
Dlatego piła więcej i więcej. Porzuciła wszelką samokontrolę i bawiła się tak,
jakby świat poza ścianami hotelu nie istniał. Tańczyła z każdym, a
nieznajome twarze zlewały się w jedno. Pozwoliła, by obce dłonie błądziły
po jej ciele, odwzajemniała każdy pocałunek, który lądował na jej ustach.
Jutro będzie się tego wstydziła. Jutro będzie czuła się brudna, irracjonalne
wyrzuty sumienia, że zdradziła Chada, nie pozwolą jej zmrużyć oka, ale w
stanie, w jakim była, jutro zdawało się pojęciem odległym o całe lata
świetlne. Istniało tylko teraz.
W końcu obce ramiona zmieniły się w znajome, gdy zderzyła się z twardą
klatką piersiową, i ktoś ją asekuracyjnie objął, ratując tym samym przed
upadkiem. Uniosła wzrok i napotkała drapieżny uśmiech Finna.
— Chodź. Przyda ci się chwila przerwy — zarządził i bez pytania o zgodę
zaczął prowadzić ją w stronę jednej z kanap ustawionych pod oknem. —
Wynocha.
Ktokolwiek siedział tam wcześniej, zwolnił siedzisko tak szybko, że Holly
nie zdążyła nawet przyjrzeć się ich twarzom. Finn złapał ją za ramiona i
zmusił, by usiadła, jak nieposłuszne dziecko, po czym zwrócił się do osoby,
która stała najbliżej, i rozkazał, żeby przyniosła butelkę wody.
— Ale masz posłuch — stwierdziła Holly, rozbawiona tym, jak wszyscy
natychmiast robią to, czego chciał Finn. Jak dotąd sądziła, że tylko jedna
osoba ma taki wpływ na Posłańców. — Uważaj, bo Cole wpadnie w
kompleksy — zachichotała.
Nie skomentował jej słów w żaden sposób. Jedynie podał jej przyniesioną
wodę, a następnie usiadł na stoliku naprzeciwko Holly.
— Pij, ovejita — poradził tonem, który nie pozostawiał miejsca do dyskusji.
— Ty naprawdę rządzisz się jak on — oskarżyła go, ale posłusznie popijała
kolejne łyki, ciesząc się chwilą oddechu.
Otwarte okna za jej plecami wpuszczały chłodne, nocne powietrze, które
działało na nią otrzeźwiająco. Podobnie jak to, że w porównaniu z ostatnimi
godzinami spędzonymi w ścisku tańczących ludzi wokół kanapy było wręcz
pusto. Posłańcy kręcili się w pobliżu, ale wszyscy zachowywali pewien
odstęp.
— Cała ta impreza… — zaczęła, z trudem zbierając myśli, by ubrać w słowa
to, co udało jej się zaobserwować. — Tu są wszyscy. Cały klub. — Była
niejasno świadoma tego, że język jej się plącze i może mówić kompletnie bez
sensu, ale Finn przyglądał jej się z taką uwagą, że nie mogła odpuścić. — To
pokaz władzy. Ty naprawdę przejmujesz rolę Cole’a jako głowa klubu.
Zadowolony uśmiech był wystarczającą odpowiedzią.
— A mówią, że alkohol zabija szare komórki. Ty po pijaku jesteś mądrzejsza
niż na trzeźwo — pochwalił ją, jakby był nauczycielem, a ona właśnie zdała
test.
Nieważne, jak bardzo chciała, by ten wieczór był wolny od zagadek i
problemów, te i tak znalazły do niej drogę.
— Dlaczego Cole rezygnuje? — Miała wrażenie, że z każdą chwilą myśli
przytomniej, ale nawet zalana w trupa nie mogłaby uznać, że to nie ma
związku z Chadwickiem.
Holly nie zamierzała udawać, że dobrze zna Cole’a, ale nawet ona wiedziała,
że Posłańcy to dla niego coś więcej niż klub — to rodzina, którą stworzył od
podstaw. Ci ludzie i hotel byli wszystkim, co miał.
Nie wierzyła, że zaledwie kilka tygodni po morderstwie, którego Chad się
dopuścił i o którym Cole zdecydowanie wiedział o wiele więcej, niż
powinien, tak po prostu postanowił odejść.
— Bardzo dobre pytanie. — Uśmiech ani na chwilę nie opuszczał twarzy
Finna, jednak teraz był bardziej wyrachowany. — I mogę na nie
odpowiedzieć. Ale za pewną cenę. — Wyciągnął z tylnej kieszeni woreczek z
dwiema tabletkami i pomachał nim przed twarzą Holly.
— Co to?
— Ecstasy. Na lepszą zabawę — wyjaśnił zwyczajnie, zupełnie jakby nie
proponował namówić jej do wzięcia narkotyków. — Kto wie, może nawet
zobaczysz coś ciekawego — zachęcił, puszczając oczko. — To co? Jedna
mała, zupełnie niegroźna tabletka w zamian za odpowiedź na twoje pytanie?
Rozsądek podpowiadał Holly, że tego pożałuje. Tylko że rozsądne działania
nie przybliżały jej do rozwiązania zagadki, która nie dawała jej spać po
nocach.
— No dalej, ovejita — ponaglił z dzikim błyskiem w oczach, gdy zbyt długo
nie odpowiadała. — Ile jesteś w stanie poświęcić za prawdę?
— Wszystko — odpowiedziała z powagą, wytrzymując jego rozbawione
spojrzenie.
Miała wrażenie, że cała ta sytuacja jest dla niego jedynie rozrywką.
Jednak było za późno, by dłużej nad tym myśleć, bo decyzja została już
podjęta. Jeśli Holly w ogóle mogła powiedzieć, że miała jakiś wybór.
Wyciągnęła dłoń w stronę Finna i poczekała, aż położy na niej tabletkę, po
czym bez wahania włożyła ją do ust i popiła resztą wody z butelki.
— Dobrej zabawy — powiedział jej, wstając. — Znajdź mnie jutro.
Odpowiem na twoje pytanie.
Zniknął, zanim zdążyła coś powiedzieć, a wraz z jego odejściem zniknęła
wolna przestrzeń, jaką wokół kanapy zostawiali Posłańcy przez cały czas,
gdy ich nowy przywódca tam był.
Nieznana Holly dziewczyna podeszła do niej i złapała ją za ręce, by wstała,
po czym zaprowadziła ją z powrotem w tłum tańczących ludzi.
Holly nie widziała powodu, by się opierać przed powrotem do zabawy.
Postanowiła wyrzucić z głowy rodzące się po rozmowie pytania. Szybko
zrozumiała też, że nie jest wcale zła na Finna. Czuła się zbyt szczęśliwa, by
się wściekać. Była mu nawet wdzięczna, bo bawiła się jeszcze lepiej niż
wcześniej.
Z narkotykiem w organizmie jej ruchy w tańcu stały się odważniejsze,
podobnie jak błądzące po jej ciele pary rąk. Jednak pozwoliła im na to,
czerpiąc przyjemność z kontaktu.
Podobał jej się świat, w którym się znalazła, i zapragnęła zostać tam na
zawsze.
Lecz gdy tylko pomyślała to życzenie, los postanowił wyrwać ją z upojnej
bańki. Drugi raz tej nocy wpadła w znajome ramiona. Tym razem, gdy
spojrzała na twarz mężczyzny, nie zastała na niej uśmiechu.
— Cole! — wykrzyknęła radośnie, ściskając go na powitanie.
Jej entuzjazm nie został odwzajemniony. Cole wyglądał, jakby był gotowy
kogoś zamordować.
— Co wzięłaś? — Jedno spojrzenie wystarczyło, by domyślił się, że
dziewczyna jest pod wpływem. — Kto ci dał narkotyki?
— Finn! — oznajmiła, nie tracąc humoru. Była dumna z siebie, że udało jej
się poprawnie odpowiedzieć na pytanie.
Cole mruknął pod nosem coś, co nie dotarło do Holly. Nawet gdyby
usłyszała, była zbyt zajęta próbą zmuszenia go do uśmiechu poprzez
wykrzywienie mu kącików ust.
Pisnęła głośno, gdy Cole wziął ją na ręce. Zaczął przedzierać się przez tłum,
mordując wzrokiem każdego, kto w jego opinii nie uskoczył mu z drogi
wystarczająco szybko.
Holly była ledwie świadoma tego, co się wokół niej dzieje. Na zmianę traciła
i odzyskiwała przytomność. Świat przed jej oczami mienił się krzykliwymi
kolorami, barwy zlewały się ze sobą, niemal ją oślepiając. Jednak nie
próbowała z tym walczyć. Zamiast tego zamknęła oczy, skupiając się na
odgłosach dokoła. Kroki i miarowy oddech osoby, która ją trzymała,
dźwięczały jej w uszach.
Nie była już pewna, kto niesie ją w ramionach, odnosiła wrażenie, że
spotkanie z Cole’em miało miejsce godziny temu. Chciała unieść głowę i
spojrzeć na twarz mężczyzny, by się upewnić, jednak wzrok ją oszukiwał.
Pomiędzy jaskrawymi plamami wydawało jej się, że widzi kogoś innego.
Kogoś, kogo nie mogło tam być.
Próbowała się odezwać, chciała krzyczeć, ale jej język nie zamierzał z nią
współpracować. Znowu odpłynęła.
Gdy się ocknęła, leżała na czymś miękkim. Wydawało jej się, że zna to
miejsce, ale świat wokół wciąż wyglądał jak w kalejdoskopie, więc nie mogła
być pewna.
— Popieprzyło cię?!
Wzdrygnęła się na ostry głos, który odbił się echem w jej czaszce.
— Wyluzuj — odpowiedział ktoś inny. — Nic jej nie będzie.
— Mógłbym cię zabić za samo to, że tu dziś jest. Nie powinno jej tutaj być.
Holly była pewna, że oba te głosy są jej znane, ale nie potrafiła znaleźć w
pamięci twarzy ich właścicieli.
— To jest was dwoje — prychnął ten drugi, nic sobie nie robiąc z groźby
śmierci. — Wiesz, że to jedyny sposób.
Cisza po jego słowach wydawała się wystarczającą odpowiedzią.
Holly znowu przegrała walkę o zachowanie przytomności. Ocknęła się,
czując mokry materiał przy twarzy, gdy ktoś ostrożnymi ruchami ścierał
resztki jej makijażu.
Jej powieki były zbyt ciężkie, by mogła otworzyć oczy, ale kierowała się
intuicją. Tylko jedna osoba obchodziłaby się z nią z taką delikatnością.
— Chad? — Jej głos był zachrypnięty, ale wiedziała, że udało jej się
wyraźnie wypowiedzieć imię, bo ręka mężczyzny zamarła przy jej twarzy.
Zawahanie trwało zaledwie sekundę, po czym Holly poczuła, jak osoba, którą
brała za Chadwicka, wstaje z łóżka.
Sięgnęła na ślepo, by go zatrzymać, ale natrafiła na pustkę.
Gdy w końcu uchyliła powieki, napotkała jedynie ciemność. Była sama. Być
może nawet przez cały ten czas nikogo z nią nie było.
Łzy stanęły jej w oczach i pozwoliła im płynąć. Płacz utulił ją do snu.
Dopiero gdy była na skraju świadomości, znowu usłyszała głos.
— Obiecałem, że będę cię chronił — wyszeptał. — I zamierzam dotrzymać
słowa.
Rozdział 26
Rozdzierający ból głowy był pierwszym, co Holly poczuła, gdy się
obudziła. Dopiero potem przyszła dezorientacja.
Leżała nieruchomo na łóżku, bojąc się, że zmiana pozycji zwiększy jej
cierpienie, i próbowała przypomnieć sobie wydarzenia poprzedniej nocy,
które doprowadziły ją do tego stanu.
Pożałowała tego, gdy tylko przed oczami zaczęły pojawiać się przebłyski jej
poczynań. Wolała nie pamiętać wszystkich osób, z którymi się całowała i
którym pozwoliła się obmacywać.
Wyrzuty sumienia jednak zeszły na drugi plan, gdy wróciła jej pamięć z
rozmowy z Finnem, umowy, jaką zawarli, i narkotyku, który wzięła.
Wspomnienia z tego, co działo się potem, były mętne, nie miała żadnej
pewności, co wydarzyło się naprawdę, a co było halucynacjami.
Mgliście pamiętała, że w którymś momencie zabawy natknęła się na Cole’a.
Była też niemal pewna, że nie trafiła do swojego pokoju o własnych siłach.
Cat miała rację, gdy powiedziała, że jej problemy nie znikną, ale zapomniała
wspomnieć, jak trudno będzie wrócić do mierzenia się z nimi po kilku
godzinach wolności i że gdy przyjdzie pora, by to zrobić, może się okazać, że
jest ich jeszcze więcej niż wcześniej.
Holly wiedziała, że nie może sobie pozwolić na odwlekanie stawienia czoła
rzeczywistości. Zaryzykowała podniesienie się do pozycji siedzącej i
rozejrzała się wokół. Ze zdziwieniem znalazła na łóżku swoją torebkę z
telefonem w środku. Odblokowała urządzenie, widząc nieodebrane
połączenia i nieodczytane wiadomości od Ellisa z wczorajszego wieczora.
Ellis: Nadal chcesz jechać jutro do Albemarle?
Ellis: Holly?
Ellis: Zaczynam się martwić.
Ellis: …
Ellis: Błagam, powiedz, że nie poszłaś na tę imprezę do hotelu.
Ellis: Żyjesz?
Ostatnia wiadomość była wysłana zaledwie godzinę temu. Holly nie
zastanawiała się długo nad odpowiedzią:
Holly: Żyję. Długa historia, ale wszystko w porządku. I tak, nadal chcę jechać.
Wiadomość zwrotna przyszła niemal natychmiast, jakby chłopak tylko
czekał, aż Holly odpisze.
Ellis: Już miałem zgłaszać zaginięcie.
Holly: Nawet gdybym zaginęła, wątpię, żeby twój tata chciał mnie szukać.
Ellis: W takim razie szukałbym cię na własną rękę :)
Holly: Za godzinę pod twoim domem?
Ellis: Będę czekał.
Holly była w tym momencie niesamowicie wdzięczna za Ellisa. Musiała
działać, bo nie zniosłaby siedzenia bezczynnie z głową pełną wspomnień z
minionej nocy, zastanawiając się, które z nich są prawdziwe.
Podniosła się z łóżka i podeszła do komody, by wyciągnąć z niej czyste
ubrania i bieliznę, po czym skierowała się do łazienki. Desperacko
potrzebowała prysznica, nawet jeśli nie zmyje z niej wstydu.
Machinalnie wykonywała wszystkie czynności, pozwalając sobie popaść w
znajomą rutynę. Trzymanie tutaj rzeczy potrzebnych, by komfortowo
nocować w hotelu, było jednocześnie najlepszym i najgorszym, co mogła
zrobić. Potrzebowała schronienia, jakim był dla niej ten pokój, ale każda
przespana tu noc przypominała jej o dziesiątkach tych, które spędziła z
Chadem. Bez trudu mogłaby wyobrazić sobie, że są tutaj razem i chłopak
zaraz dołączy do niej pod prysznicem.
Jednak tego nie zrobiła. Doskonale wiedziała, dokąd prowadzi ta ścieżka, i
nie miała czasu się nią dzisiaj udać.
Z ulgą otuliła mokre ciało ręcznikiem i przetarła dłonią zaparowane lustro.
Zastygła nagle wpatrzona we własne odbicie, bo dopiero gdy ujrzała twarz,
uświadomiła sobie, że brakuje na niej śladów wczorajszego makijażu.
Nawet gdyby się myliła i jakimś cudem jednak dotarła do pokoju sama, to
zdecydowanie nie była w stanie tak dokładnie zmyć całego makijażu.
Gdy tylko do jej głowy wpadła ta myśl, Holly została zaatakowana
wspomnieniem delikatnych ruchów, jakimi ktoś pocierał jej twarz, gdy leżała
na wpół przytomna na łóżku.
Ktoś był z nią w pokoju i się nią zaopiekował.
Ale nie miała pojęcia kto.
***
Do przestrzeni wspólnej weszła z pewnością siebie, której nie czuła, i
twardym postanowieniem uzyskania odpowiedzi. Idąc w stronę Finna,
rozejrzała się pobieżnie po twarzach kręcących się po pomieszczeniu
skacowanych Posłańców.
Część z nich zajmowała się sprzątaniem po imprezie i wnioskując po
doświadczeniach z przeszłości, Holly zgadywała, że do zadania zostali
przydzieleni najniżsi rangą członkowie. Reszta prawdopodobnie urabiała się
po łokcie w kuchni.
Ci, który cieszyli się lepszą pozycją, spędzali czas, jedząc śniadanie, pijąc
kawę lub zwyczajnie rozmawiając z innymi, zanim znów rozjadą się w swoje
strony.
Przez głowę Holly przemknęło pytanie, z iloma z nich tańczyła i całowała się
w nocy, ale porzuciła tę myśl, gdy tylko nadeszła fala obrzydzenia do samej
siebie. To nie był dobry moment, by o tym myśleć.
— Jesteś mi coś winien — zaczęła ze stanowczością, która zadziwiła nawet
ją, gdy już znalazła się tuż za plecami Finna.
— Może odrobinę więcej szacunku? — Chłopak przerwał rozmowę z
siedzącym obok niego Reidem i bez pośpiechu odwrócił się na barowym
krześle. — W końcu rozmawiasz z głową klubu.
— Na szacunek trzeba zasłużyć — poinformowała go oschle. — Na przykład
dotrzymując danego słowa.
Wiedziała, że trafiła w czuły punkt, gdy pełen wyższości uśmiech zniknął z
jego twarzy. I może irytowanie kogoś, kto mógł w każdej chwili wyrzucić ją
z hotelu na dobre, nie było mądrym pomysłem, ale znała świat Posłańców
wystarczająco, by wiedzieć, że uprzejmość nigdzie jej nie zaprowadzi.
— W takim razie chodź — zarządził, zsuwając się ze stołka. —
Porozmawiamy na zewnątrz. Tutaj ściany mają uszy.
Podążyła za nim do wyjścia, trzymając dystans. Dopiero gdy znaleźli się
przed hotelem, a Finn się zatrzymał, zmniejszyła dzielącą ich odległość.
— Więc pytaj — zachęcił, wyciągając paczkę papierosów.
— Dlaczego Cole zrezygnował?
Finn nie spieszył się z odpowiedzią. Wsadził papierosa do ust i zaczął
przeszukiwać kieszenie spodni, aby znaleźć zapalniczkę. Gdy w końcu udało
mu się odpalić używkę, oparł się plecami o filar i wystawił twarz w stronę
słońca.
Wszystko w jego postawie mówiło, jak zrelaksowany jest w tym momencie,
podczas gdy nerwy Holly były w strzępkach w oczekiwaniu na wyjaśnienie.
W końcu wypuścił dym z płuc i spojrzał na dziewczynę z niepodzielną
uwagą, jakby nie chciał przegapić nawet milisekundy jej reakcji, gdy
powiedział:
— Bo Chad kazał mu obiecać, że się tobą zaopiekuje.
Tylko że to wciąż nie wyjaśniało decyzji Cole’a, więc chociaż serce Holly
zatrzymało się na chwilę na dźwięk imienia Chada, Finn nie doczekał się
żadnych silnych emocji. I może właśnie to skłoniło go, by mówić dalej.
— Ty naprawdę nie rozumiesz, w jakim niebezpieczeństwie jesteś, prawda?
— zapytał i parsknął, jakby jej nieświadomość była dobrym żartem. — Cole
zrezygnował, bo musi być gotowy w każdej chwili zabrać cię z Norwood,
jeśli zajdzie taka potrzeba.
— Nie jestem jakąś damą w opałach — sarknęła. — Nie potrzebuję
niczyjego ratunku. Nawet nie zrobiłam nic, co mogłoby mnie narazić na
niebezpieczeństwo.
Tym razem Finn otwarcie się zaśmiał, wypuszczając przy tym chmurę dymu.
— Nie zgięłaś karku, gdy wszyscy posłusznie odwrócili wzrok —
odpowiedział jej już z powagą. — To wystarczyło.
— To niczego nie wyjaśnia — wymamrotała, z frustracją przeczesując włosy.
Przeklinała własną naiwność, bo po raz kolejny myślała, że uda jej się czegoś
dowiedzieć, a zamiast tego skończyła z większą ilością pytań.
— Wierzysz w to, że Chad miał powód?
Jego ton nie do końca brzmiał, jakby to było pytanie, ale Holly i tak
odpowiedziała:
— Tak.
— Więc masz swoją odpowiedź. — Skinął głową, jakby się z nią zgadzał. —
Komuś w Norwood bardzo zależy, żebyś nie poznała tego powodu. I ma
wystarczającą władzę, by cię powstrzymać.
— I oczywiście nie możesz mi wyjawić, kto jest tym zagrożeniem — odgadła
i prychnęła ze złością. — To niedorzeczne. Cały ten cyrk nie miałby miejsca,
gdyby ktoś z was po prostu powiedział mi, o co w tym wszystkim, do
cholery, chodzi!
— Złe wieści, królewno. — Finn zgasił niedopałek czubkiem buta, zupełnie
niewzruszony jej małym wybuchem. — Nikt nie da ci odpowiedzi, bo nikt
ich nie ma, a już na pewno nie ja. Nie mam pojęcia, dlaczego twój chłoptaś
zrobił pif-paf do swoich kumpli i szczerze mówiąc, gówno mnie to obchodzi.
Mam wystarczająco własnych problemów. Cole powiedział mi tyle, ile
musiał, żeby wyjaśnić swoją decyzję.
— On za to wie wszystko.
— Nie jesteś głupia, ovejita. Zacznij używać tej ślicznej główki, zanim ktoś
ci ją przestrzeli — poradził ostro. — Możesz się domyślać, ile dla Cole’a
znaczy ten klub. Naprawdę sądzisz, że rzuciłby go, gdyby mógł zamiast tego
wyjaśnić ci wszystko przy filiżance herbaty i zamknąć temat? Uwierz,
zaoszczędziłoby nam to wielu problemów, ale nawet on jest bezsilny.
„Bezsilny” było prawdopodobnie ostatnim określeniem, jakim Holly
opisałaby Cole’a, ale nie wypowiedziała tej myśli na głos. Zamiast tego
skupiła się na faktach, a one jasno wskazywały, że jedyną osobą, która miała
wszystkie odpowiedzi, był Chad.
A chociaż to, co dotychczas znalazła, było bezużyteczne w rozwikłaniu
zagadki, zyskała pewność, że jej rozwiązanie spoczywa na jej barkach.
Jej i Ellisa, bo Chad sam napisał, że chce, żeby jej pomógł.
— W porządku — odezwała się po długiej chwili, chociaż w jej głowie wciąż
krążyło milion pytań. — Dziękuję. Chociaż nie mogę powiedzieć, że
rozumiem, dlaczego musiałam się naćpać, żeby się tego dowiedzieć.
— Bo w tym świecie nie dostaniesz nic za darmo. — Wzruszył ramionami,
odpalając kolejnego papierosa. — Na wszystko musisz zasłużyć i im szybciej
się tego nauczysz, tym lepiej.
Ton, jakim to powiedział, sprawił, że miała ochotę zapytać, co on zrobił, by
zasłużyć na miejsce, które teraz ma, ale coś jej mówiło, że nie otrzymałaby
odpowiedzi.
— Pójdę już — powiedziała więc.
Nie zdążyła jednak odejść za daleko, gdy zatrzymał ją głos Finna.
— Holly! — zawołał i wyciągnął z kieszeni coś, co następnie wystawił w jej
kierunku. Nie ruszył się z miejsca, tylko czekał, aż to ona się cofnie.
Odezwał się dopiero, gdy już to zrobiła i wzięła od niego kartkę z numerem
telefonu.
— Spisałaś się wczoraj — pochwalił ją, chociaż nie wyjaśnił, co dokładnie
zrobiła. — Zasłużyłaś na swoje miejsce wśród Posłańców, a my chronimy
swoich. Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała, nie wahaj się szukać
pomocy.
— Pomogłaby mi odpowiedź na jeszcze jedno pytanie — odparła, zanim
ugryzła się w język. Nadużywanie dobroci Finna nie było rozsądne, ale
musiała spróbować.
Chłopak przekrzywił głowę, wyraźnie rozważając, co zrobić. W końcu skinął
zachęcająco.
— Ktoś zaniósł mnie wczoraj do pokoju i się mną zaopiekował, gdy urwał mi
się film — wyjaśniła, nie spuszczając z niego wzroku. — Nie był sam.
Słyszałam, jak z kimś rozmawia.
Jeśli spodziewała się zaskoczenia na twarzy Finna, to spotkało ją
rozczarowanie, bo wyglądał, jakby od początku wiedział, że poruszenie przez
nią tego tematu to jedynie kwestia czasu.
— Kto? — zapytała.
— A jak ci się wydaje? — rzucił, jakby to było oczywiste.
— To, co mi się wydaje, jest niemożliwe — mruknęła, uciekając wzrokiem.
Jej podejrzenia były zbyt absurdalne, by wypowiedzieć je na głos.
— W każdym razie nie mam pojęcia, kogo widziałaś. — Finn rzucił
papierosa na ziemię i odbił się od filaru. — Ostrzegałem cię wczoraj, że po
tabletkach możesz widzieć ciekawe rzeczy — przypomniał jej z krzywym
uśmiechem, zanim ruszył w stronę drzwi. — Do zobaczenia, ovejita. Uważaj
na siebie.
***
Plan, by wejść do domu niezauważenie, zabrać kluczyki i wyjść,
wydawał się wykonalny do czasu, aż Holly faktycznie znalazła się
w środku. Bo gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, w korytarzu pojawiła
się Samantha.
— Masz mi coś do powiedzenia? — zaczęła, kładąc dłonie na biodrach.
— Dzień dobry? — rzuciła na próbę, mijając ją w drodze do kuchni. Nie
musiała nawet udawać, że jest niewzruszona wściekłością bijącą od matki, bo
zwyczajnie nie znalazła w sobie siły, by się przejąć.
Samantha prychnęła z oburzeniem i ruszyła za córką.
— Byłby dobry, gdybym nie spędziła nocy, czekając, aż łaskawie wrócisz do
domu.
— Nikt cię nie prosił — odparła znużona i nie zaszczycając jej spojrzeniem,
kontynuowała robienie kawy.
— Gdzie byłaś? — Samantha zignorowała komentarz.
— Nie twoja sprawa — powiedziała Holly bez mrugnięcia okiem, bo
dokładnie tak uważała.
Samantha jednak miała na ten temat inne zdanie.
— I tu się mylisz, bo to moja sprawa, kiedy moja córka włóczy się Bóg wie z
kim i nie wraca na noc, bo to mnie wezwą na komisariat, jeśli cię zatrzymają
albo, co gorsza, znajdą cię gdzieś martwą w rowie!
Na język Holly cisnęło się tysiąc odpowiedzi. Wszystkie nasączone
pielęgnowanym miesiącami jadem i nienawiścią do matki. Ale powiedziała
tylko:
— Trochę dramatyzujesz, nie sądzisz? — Ze stoickim spokojem upiła łyk
kawy i spojrzała na zegarek wiszący na ścianie. Za dziesięć minut miała być
pod domem Ellisa. — W każdym razie żyję, jak widzisz, więc możesz
odetchnąć z ulgą. Idź się prześpij. Olivia nie wstanie do południa. Ja zaraz i
tak wychodzę.
Efektem ubocznym niańczenia Samanthy, kiedy ta pogrążyła się w smutku
po odejściu męża, było właśnie to, że Holly czasami nieświadomie nadal
próbowała jej matkować. Niejednokrotnie przed pójściem spać sprawdzała
pokój mamy w poszukiwaniu kieliszka na stoliku nocnym lub upewniała się,
że wyprasowała sobie ubrania do pracy i zrobiła śniadanie. Prawdopodobnie
wynikało to z permanentnego braku zaufania, że kobieta potrafi sama się
sobą zająć.
— Nie.
Ostry głos Samanthy zatrzymał Holly w pół kroku.
— Nigdzie nie wychodzisz. Masz szlaban — poinformowała ją, na co
dziewczyna parsknęła śmiechem.
— Nie masz prawa tego robić. — Holly miała całą listę powodów, które
skutecznie dyskredytowały Samanthę, ale wystarczył jej jeden. Była
pełnoletnia.
— Jestem twoją matką.
— Nie. — Naprawdę nie chciała przeprowadzać tej rozmowy, ale już od
dawna było za późno, by naprawić ich relację. — Jesteś kobietą, która mnie
urodziła. Osobą, z którą mieszkam pod jednym dachem. Byłabyś moją
matką, gdybyś była przy mnie po odejściu taty. Byłabyś moją matką, gdybyś
przez ostatnie tygodnie choć raz przyszła do mnie w nocy, zamiast ignorować
mój płacz.
Nie tak dawno Samantha zapytała ją, czy kiedykolwiek jej to wybaczy. W
tym momencie Holly znalazła odpowiedź na to pytanie. Wiedziała, że nigdy
nie znajdzie w swoim sercu wystarczająco zrozumienia, by zapomnieć o
rozczarowaniach, jakich doznała od tej jednej osoby, która powinna wspierać
ją zawsze.
— Matki są przy swoich dzieciach, gdy te ich potrzebują. Ty zawsze
zostawiasz mnie samą w najgorszych momentach mojego życia. — To nigdy
nie przestanie boleć. — Więc nie, nie masz prawa dawać mi szlabanu ani
prawić mi kazań, bo jedyne, co nas łączy, to to, że razem mieszkamy.
Przez twarz Samanthy przewinęła się paleta różnych emocji, aż w końcu
zastąpiła je obojętna maska.
— W porządku. — Gdy się odezwała, jej głos był obdarty z uczuć. — Skoro
nalegasz na bycie współlokatorkami, to proszę bardzo. Ale to mój dom, w
którym ty mieszkasz, więc oczekuję, że zaczniesz płacić czynsz. Spodziewam
się pięciuset dolarów miesięcznie. Twoja najbliższa płatność jest jutro.
— Niby skąd twoim zdaniem mam znaleźć na to pieniądze? — zapytała
Holly, nie pozwalając sobie okazać strachu.
A była przerażona. Nigdy w życiu nie spodziewała się, że matka zrobi coś
takiego. Że będzie gotowa wyrzucić ją z domu.
— Nie wiem. — Wzruszyła ramionami. — Rzuć szkołę, znajdź pracę,
sprzedaj samochód od twojego ukochanego taty — dodała kąśliwie. — To
już nie moja sprawa, prawda?
A potem wyszła, zostawiając Holly w spokoju, dokładnie tak, jak tego
chciała. I chociaż dziewczyna osiągnęła cel i nie żałowała ani jednego z
wypowiedzianych słów, odejście Samanthy nie napawało jej poczuciem
zwycięstwa.
Rozdział 27
— Słuchasz mnie w ogóle?
Pytanie Ellisa było pierwszym, co dotarło do niej w ciągu ostatnich
kilkunastu minut. Właściwie nie zarejestrowała ani słowa, odkąd przywitali
się po tym, jak wsiadł do samochodu.
— Nie — odpowiedziała szczerze. Czuła, jak ugina się pod ciężarem
wydarzeń z ostatnich niespełna dwudziestu czterech godzin. — Przepraszam.
— W porządku — stwierdził beztrosko. — Też uważam, że jestem nudny.
Komentarz wywołał pierwszy tego dnia, niewielki uśmiech na ustach Holly.
— Nie o to chodzi — zaprzeczyła, wahając się tylko przez chwilę, zanim
wyznała prawdę: — Byłam na tej imprezie Posłańców.
— Czyli to dlatego wyglądasz na skacowaną — dokuczył jej. — To wiele
wyjaśnia.
Holly zerknęła na niego zaskoczona. Biorąc pod uwagę jego SMS-a,
spodziewała się innej reakcji, a tymczasem Ellis zachowywał się, jakby w
ogóle go to nie dziwiło.
— Dowiedziałaś się czegoś?
Dowiedziała się wiele, jednak wiedziała, że sprawy klubu muszą pozostać
tajemnicą, a nie mogła podzielić się informacjami od Finna bez wyjaśnienia
reszty historii. Zresztą zadanie, jakie Chad wyznaczył Cole’owi, niewiele
zmieniało w obecnej sytuacji Holly i Ellisa.
— Mogę cię o coś zapytać? — odpowiedziała pytaniem i poczekała, aż skinie
głową. — Widziałeś na własne oczy, jak Chad strzela sobie w głowę?
Nie wierzyła, że o to pyta, że w ogóle pozwala sobie na rozważanie takiej
możliwości. Na nadzieję, że Chad żyje.
— Nie — wyznał ostrożnie. — Wydaje mi się, że straciłem przytomność
krótko po tym, jak mnie postrzelił. Obudziłem się dopiero w szpitalu. Chcę w
ogóle wiedzieć, dlaczego o to pytasz?
— Wczoraj w nocy… — Urwała, świadoma, jak niedorzecznie zabrzmi. —
Co, jeśli powiedziałabym ci, że jestem niemal pewna, że Chad był wczoraj w
hotelu?
— Widziałaś go?
Holly nie musiała nawet na niego patrzeć, by wiedzieć, że jej nie wierzy.
— Nie do końca. — Nie miała pojęcia, jak ma to wyjaśnić. W jaki sposób
uzasadnić absurdalną pewność, którą czuła w sercu. — Wiem, jak to brzmi…
— To brzmi, jakbyś grubo przesadziła z alkoholem — przerwał jej
zdecydowanie. — Holly, chociaż ja tego nie widziałem, to przecież była tam
też Maddie, to ona zeznała, co się działo na końcu. Dziesiątki policjantów
widziało jego ciało. Nawet gdyby jakimś cudem żył, jak niby miał uciec?
Schwytaliby go, zanim wystawiłby stopę za próg szkoły.
— Wiem — przyznała z ciężkim westchnieniem. — Wiem, że to nie ma
sensu. Może po prostu do reszty zwariowałam.
— Nie — zaprzeczył z pewnością. — Po prostu chcesz, żeby Chad żył, i
trzymasz się nawet najbardziej absurdalnej nadziei. Rozumiem to, ale
Holly… ta nadzieja prędzej czy później cię zniszczy, jeśli jej w sobie nie
zabijesz.
Przez ostatnie tygodnie umarło w niej tak wiele rzeczy, że bała się, że jeśli
dołoży do tego stosu kolejną, sama zacznie umierać.
— Jedyna nadzieja, jakiej musisz się desperacko trzymać, to ta, że
znajdziemy odpowiedzi na nasze pytania — powiedział jeszcze, na chwilę
przykrywając jej dłoń swoją. — A mogę ci obiecać, że to się stanie.
***
— Jaki mamy plan? — zapytała Holly, gdy wysiedli z zaparkowanego
pod wypożyczalnią samochodu.
— Nie mamy — odpowiedział jej z krzywym uśmiechem. — Brak planu to
najlepszy plan.
— Skoro tak mówisz — mruknęła nieprzekonana.
Ale może Ellis miał rację. Biorąc pod uwagę, jak wiele z jej życiowych
planów obróciło się w popiół przez jedną decyzję kogoś innego, powinna już
dawno przestać wierzyć w sens ich budowania.
Dzwonek nad drzwiami obwieścił ich przybycie, alarmując mężczyznę
siedzącego za biurkiem. Pracownik uniósł głowę i obserwował ich uważnie.
Holly robiła to samo. Najpierw rozejrzała się szybko po obskurnym wnętrzu
wypożyczalni, a później przeniosła swoją uwagę na, jak zakładała, jej
właściciela. Próbowała ocenić, jaką taktykę powinni przyjąć, by przekonać
go, żeby im pomógł. Jednak wszystko w sposobie, w jakim na nich patrzył,
sugerowało, że to nie będzie proste.
— Dzień dobry. — Ellis odezwał się pierwszy z uprzejmym uśmiechem, po
czym odłożył kule i oparł się dłońmi o blat.
Gest z pozoru był nonszalancki, jednak Holly naoglądała się u boku Chada
wystarczająco dużo form manipulacji, by rozpoznać jedną z nich. Chłopak
próbował onieśmielić siedzącego mężczyznę.
— W czym mogę wam pomóc, dzieciaki? — Mężczyzna jednym słowem
pokazał, że próby Ellisa nie zrobiły na nim wrażenia.
— Potrzebujemy informacji na temat jednego z samochodów, które
wypożyczył pan dwudziestego czwartego lutego — wcięła się Holly, czarując
go uśmiechem. — Chcemy się dowiedzieć, dokąd udała się nim osoba, która
go wypożyczyła.
Odpowiedź była krótka:
— Nie.
— Ale…
— Nie udzielamy takich informacji osobom z ulicy — przerwał,
niezainteresowany tym, co Holly ma jeszcze do powiedzenia. Przeniósł
uwagę na komputer, kompletnie ignorując nastolatków. — Jeśli to wszystko,
to znacie drogę do wyjścia. — Nie odwracając wzroku od ekranu, machnął
dłonią, jakby odganiał dwa natrętne komary.
Dziewczyna wymieniła spojrzenie z Ellisem, niemo prosząc, by coś
wymyślił. Nie mogli się przecież tak szybko poddać. Szatyn ugiął się pod
ciężarem jej błagalnego wzroku i z westchnieniem sięgnął do tylnej kieszeni
spodni.
— Chłopak, który wypożyczył to auto, niedługo później dokonał morderstwa
— powiedział niezobowiązująco, jakby rzucał jakimś ciekawym faktem. —
Ale pan przecież o tym wie.
Spięta postawa mężczyzny jasno mówiła, że Ellis trafił w punkt.
— Więc możemy to zrobić na dwa sposoby — kontynuował, bawiąc się
portfelem w dłoni. — Możemy iść na policję i powiedzieć, co wiemy. Ale
osobiście bym odradzał. Albemarle to małe miasto, wszyscy słyszeli, co się
stało w Norwood. Bycie zamieszanym w najgłośniejszą sprawę morderstwa
w hrabstwie nie może być dobre dla biznesu.
Ellis przerwał na chwilę, ostentacyjnie rozglądając się po pomieszczeniu.
Jasne było, że właścicielowi już teraz średnio się powodziło.
Jednak dopiero kiedy wyciągnął z portfela dwie studolarówki, Holly
zrozumiała, co wcześniej robił. Sprawdzał, czy w wypożyczalni nie ma
kamer.
— Albo może nam pan powiedzieć, co chcemy wiedzieć, i wszyscy
zapomnimy o sprawie — dokończył z chłodnym uśmiechem, przesuwając
banknoty w stronę mężczyzny.
Holly mogła jedynie stać z boku i obserwować scenę przed nią w całkowitym
podziwie, być może nawet z odrobiną przerażenia. Bo jeszcze nigdy nie
widziała takiego Ellisa. Gwiazda szkolnej drużyny pływackiej była zawsze
pełna uśmiechów i dobroci, chłopak, który stracił wszystko, był cichy i
rozważny.
Jednak teraz ramię w ramię z Holly stał ktoś skłonny dać łapówkę, by
osiągnąć cel; ktoś, kto ubierał groźby w miłe słowa i uśmiechał się bez cienia
humoru.
Zatrważające było, jak bardzo w tym momencie przypominał Chadwicka.
Chłopaka, który manipulację ludźmi wyprowadzał do rangi sztuki.
I podobnie jak niejednokrotnie robił to Chad, Ellis dopiął swego.
Holly widziała w oczach właściciela moment, w którym podjął decyzję. I
była niemal pewna, że bardziej niż wszystko, co usłyszał, przekonały go
pieniądze leżące na blacie.
— Tego dnia wypożyczyłem tylko jeden samochód — powiedział, wstając z
krzesła. Odwrócił się do nich plecami i otworzył jedną z dziesiątek szufladek
w organizerze. — Wasz kolega wziął srebrnego chevroleta, stoi na placu. —
Wręczył kluczyki Holly. — Auto ma wbudowaną nawigację. Sprawdźcie
historię tras. Macie dziesięć minut, żeby zwrócić kluczyki, a potem to ja
dzwonię na policję, żeby zgłosić próbę kradzieży.
Holly wyszła, nie kłopocząc się podziękowaniami. Nie zatrzymała się nawet,
by sprawdzić, czy Ellis za nią idzie. Nie zamierzała tracić czasu.
***
— To na pewno ten adres? — upewnił się Ellis, z nieufnością obserwując
dom jednorodzinny.
Holly jedynie skinęła głową, nie odrywając wzroku od drzwi budynku, jakby
bała się, że jeśli to zrobi, coś ważnego przemknie jej koło nosa.
Adres znaleziony w nawigacji doprowadził ich do Fairview na
przedmieściach Charlotte. Pytanie, po co Chad wydłużał swoją trasę,
wynajmując samochód w Albemarle, zamiast pojechać prosto do celu
własnym autem, pozostawało niewypowiedziane przez żadne z nich.
Zapanowała między nimi niepisana umowa zajmowania się jednym pytaniem
na raz i oboje zachodzili w głowę, kogo Chadwick odwiedził w tym domu.
Jednak od dwudziestu minut, które spędzili, obserwując okolicę, nikt się nie
pojawił. Samochód zaparkowany na podjeździe kazał wierzyć, że ktoś jest w
środku, ale poza tym nie pozostało im nic innego, niż zapukać do drzwi i
przekonać się na własne oczy, kto tam mieszka.
Wraz z podjęciem decyzji Holly pewnym ruchem otworzyła drzwi auta,
gotowa, by wysiąść. Zatrzymała ją dłoń Ellisa na jej łokciu.
— Jesteś pewna, że to dobry pomysł pakować się w ciemno do obcego
domu?
— Nie — odpowiedziała szczerze. Nie miała pojęcia, kogo zastanie, gdy
zapuka. — Ale Chad był tutaj pięć dni przed zamachem. Cokolwiek go
przyprowadziło, było ważne. A to dla mnie wystarczający powód, żeby to
sprawdzić. Dla ciebie nie?
Ellis nie ugiął się pod jej ostrym spojrzeniem i nadal wpatrywał się w Holly,
jakby liczył, że jeszcze zmieni zdanie. Nie rozumiała, dlaczego nagle próbuje
ją odwieść od wejścia do budynku, skoro byli tak blisko, by w końcu ruszyć
naprzód z poszukiwaniami.
— To może być niebezpieczne — ostrzegł. — Może powinniśmy wrócić do
domu i… nie wiem, dowiedzieć się jakoś, kto tu mieszka?
Ty naprawdę nie rozumiesz, w jakim niebezpieczeństwie jesteś, prawda? —
Głos Finna pojawił się w jej głowie.
Jeśli wierzyć jego słowom, zagrożenie czyhało na nią bez względu na to, co
robiła.
— Nie przejechałam całej tej trasy, żeby nacieszyć oko widokami i wrócić do
Norwood — powiedziała zdecydowanie. — Chcesz, to siedź w samochodzie.
Ja tam idę i zamierzam wyciągnąć odpowiedzi, choćby sam diabeł miał mi
otworzyć drzwi.
Nie czekała na jego reakcję i wysiadła. Przeszła przez ulicę, nie oglądając się
za siebie, by sprawdzić, czy Ellis idzie za nią. Zatrzymała się dopiero, by
zapukać. Nie dała sobie czasu, aby kwestionować słuszność tego, co robi.
Gdyby tylko pozwoliła sobie wątpić, zaraz z pełną mocą dopadłaby ją
świadomość, że to czyste szaleństwo.
Bo co niby powie, gdy ktoś jej otworzy? „Dzień dobry, zastanawiałam się,
czy nie było u państwa mojego chłopaka Chada? Możecie go znać z telewizji,
bo parę tygodni temu zasłynął zorganizowaniem strzelaniny w szkole”? Nie
miała pojęcia, jak wyjaśni, czego tam szuka.
Wyjaśnienia jednak nie były konieczne. A przynajmniej nie od razu. Bo
dziewczyna, która stanęła w drzwiach, nie wyglądała na zaskoczoną wizytą
kogoś nieznajomego.
Natomiast Holly zdziwienie na chwilę odebrało mowę.
Znała dziewczynę, która stała przed nią, jednak nie dlatego, że kiedykolwiek
ze sobą rozmawiały. Znała ją, bo pewnego razu, na samym początku związku
z Chadwickiem, w głupim przypływie braku pewności siebie prześledziła
wszystkie jej media społecznościowe, patrząc na zdjęcia i porównując się do
niej.
Miała przed sobą Allison. Pierwszą dziewczynę Chada.
— Cześć — odezwała się przyjaźnie dziewczyna, widząc zmieszanie
blondynki, i wyciągnęła do niej rękę. — Jesteś Holly, prawda? Allie, ale to
już pewnie wiesz. Mogę ci jakoś pomóc?
— Nie wiem — odpowiedziała, bo naprawdę nie miała pojęcia.
Tysiące pytań krążyło w jej głowie. Czuła się też irracjonalnie zraniona, bo z
jakiegoś powodu wśród wszystkich kłamstw, jakie powiedział jej Chad,
akurat to jedno raniło ją szczególnie głęboko. Nie tylko okłamał ją, gdzie był
dwudziestego czwartego lutego, ale także spędził jeden ze swoich ostatnich
dni przed śmiercią w towarzystwie swojej byłej.
Może to świadczyło o braku dojrzałości, a może ukłucie zazdrości było
zwyczajnie żałosne, ale to bolało.
Planując morderstwo i swoje samobójstwo, Chad musiał wiedzieć, jak
niewiele wspólnego czasu im zostało. Mimo to uznał, że przed śmiercią musi
zobaczyć się z Allison.
Holly nie miała pojęcia, czy Ellis jakimś cudem wyczuł, że kogoś
potrzebowała, ale pojawił się tuż przy jej boku.
— Allison — rzucił w ramach przywitania. Jego głos nie zdradzał żadnych
emocji.
Uwadze Holly nie umknęła reakcja Allison na jego widok. Zniknął uprzejmy
wyraz twarzy i zastąpiło go gniewne spojrzenie, które na jej delikatnej,
uroczej twarzy wyglądało nie na miejscu. A jednak patrzyła na Ellisa z taką
wrogością w oczach, że Holly poczuła paniczną potrzebę, by zareagować, w
obawie że dziewczyna zaraz wyrzuci stamtąd ich oboje.
— Chad był u ciebie — zaczęła, zwracając na siebie uwagę Allie. —
Odwiedził cię niedługo przed… sama wiesz. Liczyliśmy, że powiesz nam po
co.
Allison spoglądała raz na nią, raz na Ellisa, niepewna, co ma zrobić. W końcu
skupiła się wyłącznie na Holly.
— W porządku. Możemy porozmawiać. — Skinęła raz głową. — Ale same.
Nie ma mowy, żebym wpuściła go do swojego domu.
Holly się zawahała. Chciała usłyszeć, co Allison ma do powiedzenia, lecz
Ellis zasługiwał na prawdę tak samo jak ona. Była gotowa się kłócić, jednak
chłopak odezwał się pierwszy:
— W porządku. — Posłał Holly pokrzepiający uśmiech, widząc jej
zmartwienie. — Poczekam na ciebie w samochodzie.
— Napijemy się czegoś? — W głosie dziewczyny znowu pojawiła się
przyjazna nutka, jakby pojawienie się Ellisa w ogóle nie miało miejsca. —
Chodź do środka.
Holly weszła za nią do domu i pozwoliła się zaprowadzić do salonu z otwartą
kuchnią, z ciekawością rozglądając się po przytulnym wnętrzu.
— O co chodzi między tobą a Ellisem? — Było przynajmniej sto bardziej
naglących pytań, ale nie mogła się powstrzymać.
Nie wiedziała o Allison wiele więcej niż cała reszta South Stanly — czyli to,
że przez pewien czas była dziewczyną Chada i ich związek się skończył, bo
Chad zdradził ją z Maddie. Z tą różnicą, że Holly jako jedna z nielicznych
była świadoma, że powód rozstania był kłamstwem.
A przynajmniej do niedawna tak było. Dopóki w przypływie emocji nie
wygadała się z tym przed wszystkimi.
Allison wyprowadziła się z Norwood niedługo po całej tej historii i Holly
nigdy nie widziała powodu, by dowiadywać się o niej czegoś więcej. Nie
miała więc pojęcia, co stało za tą jawną niechęcią do Ellisa.
— Nie zrobił w swoim życiu nic, żeby zasłużyć na moją przychylność —
odparła Allison, wzruszając ramionami. — Jest taki jak reszta tych
uprzywilejowanych gnojków. Jedyna różnica polega na tym, że on się lepiej z
tym ukrywa, ale jest tak samo zepsuty jak jego żałośni przyjaciele. Chociaż
nie powinno się mówić źle o zmarłych. Kawy?
— Poproszę — wydukała Holly, zszokowana tymi słowami. — Ellis
naprawdę nie jest…
— Ellis jest psem na smyczy Maddie — przerwała jej stanowczo. — Zawsze
był i zawsze będzie. A ty możesz siedzieć tu i bezskutecznie próbować mnie
przekonać, że jest inaczej, albo przejść do sedna.
Allie postawiła dwie filiżanki na szklanym stoliku i usiadła obok Holly na
kanapie, cierpliwie wyczekując pytań.
— Po co Chad był wtedy u ciebie?
— Żeby powiedzieć mi prawdę — odpowiedziała zwyczajnie, słodząc kawę.
— O tym, że on i Maddie nigdy ze sobą nie spali. — Spojrzała na Holly, by
wybadać jej reakcję. — Nie wyglądasz na zaskoczoną.
— Powiedział mi o tym niedługo po tym, jak wszyscy się dowiedzieli, że
jesteśmy parą.
— Niech zgadnę: Madeline cię gnębiła, więc wyznał ci prawdę. To dobrze,
szkoda tylko, że mnie nie kochał wystarczająco, żeby postawić mnie ponad tą
szmatą — stwierdziła z gorzkim uśmiechem, gdy Holly kiwnęła głową,
potwierdzając jej przypuszczenia.
— Skąd wiedziałaś, że ja to ja? — Sięgnęła po filiżankę, by uniknąć wzroku
Allison.
— Opowiedział mi o tobie, gdy tu był. Pokazał kilka waszych wspólnych
zdjęć — wyjaśniła. — Wyglądał na zakochanego po uszy, a ja mimo tego, co
mi zrobił, byłam szczęśliwa, że znalazł kogoś, kto odciągnął go od przyjaciół.
Wszystko, co w nim najgorsze, zawdzięcza im. Zawdzięczał — poprawiła się
i Holly nagle poczuła z nią dziwną więź.
Dobrze było dla odmiany spotkać kogoś, kto tak jak ona miał trudność z
zaakceptowaniem jego śmierci. Allison nie wyglądała też, jakby pałała do
Chadwicka nienawiścią, co było miłą odmianą.
— Co masz na myśli?
— Chad nie był zły — powiedziała, kręcąc głową. — Może nie byłam dla
niego tak ważna jak ty, ale lubię myśleć, że w tych rzadkich chwilach, gdy
byliśmy sami, pokazywał mi prawdziwego siebie. I to nie był potwór, za
jakiego uznają go media.
Holly mogła jedynie wpatrywać się w nią ze łzami w oczach. Ta praktycznie
obca jej dziewczyna, nieistotny duch przeszłości chłopaka, którego Holly
kochała, okazała jej więcej zrozumienia niż ktokolwiek inny.
— Dziękuję — powiedziała głosem zabarwionym płaczem. Do tej pory nie
zdawała sobie sprawy, jak bardzo potrzebowała usłyszeć, że ktoś oprócz niej
dostrzegł w Chadwicku kogoś więcej. Że ktoś poza nią naprawdę go znał.
Allison ze współczującym uśmiechem pochyliła się w jej stronę i ścisnęła jej
dłoń we wspierającym geście.
— Nie zamierzam nawet udawać, że rozumiem, przez co przechodzisz —
powiedziała. — Nie potrafię sobie wyobrazić siebie na twoim miejscu. Ile
siły wymaga poradzenie sobie z czymś takim.
— Jesteś pierwszą osobą, która tak na to patrzy. Jak dotąd wszyscy mnie
jedynie potępiają za to, że po tym, co zrobił, ja nadal opłakuję jego śmierć.
— Gdy się tu pojawił, nie rozumiałam po co — zaczęła Allison, nie
komentując wyznania Holly. — Nawet kiedy już wyjaśnił mi, dlaczego chce
ze mną porozmawiać, doceniałam, że postanowił wyznać mi prawdę, ale po
takim czasie wracanie do tego tematu wydawało mi się bez sensu. Dopiero
gdy zobaczyłam jego twarz w wiadomościach, w pełni to do mnie dotarło.
Zrozumiałam, że to była jedna z nierozwiązanych spraw, które chciał
zamknąć przed śmiercią. Poprosił mnie o wybaczenie, żeby odejść w
spokoju. O ile w ten sposób w ogóle można odejść spokojnie. — Potrząsnęła
głową, jakby chciała pozbyć się z niej tej myśli. — Nieważne. Dążę do tego,
żeby ci powiedzieć, że nawet mną jego śmierć wstrząsnęła, chociaż
pogodziliśmy się zaledwie kilka dni wcześniej.
Holly miała ochotę owinąć się w kokon utkany z tego zrozumienia, które
emanowało od Allison, i zostać tam na dłużej, ale wiedziała, że to
niemożliwe. Teraz jeszcze bardziej niż wcześniej czuła, że musi poznać
prawdę i udowodnić wszystkim, jaki w istocie był Chadwick.
Dała sobie jeszcze kilka cennych sekund, by nacieszyć się tym ciepłym
uczuciem, wiedząc, że nieprędko jej przyjdzie doświadczyć czegoś
podobnego ponownie, zanim zapytała:
— Słuchaj, czy Chad może coś ci zostawił, gdy tu był?
— Nie, nie przypominam sobie — odparła Allison. — Dlaczego pytasz?
Prawdopodobnie nie powinna odpowiadać na to pytanie szczerze, bo ledwo
co się poznały, ale nie mogła pokonać przeczucia, że Allison zrozumie
dokładnie tak, jak rozumiała żałobę, którą Holly nosiła w sercu.
— Myślę, że Chad zostawił mi wyjaśnienie, dlaczego to zrobił — wyznała
nieśmiało, świadoma, że może się mylić co do dziewczyny. — Znalazłam już
kilka wiadomości i próbuję dojść do prawdy. To on nas tu doprowadził.
Zostawił w bluzie rachunek z wypożyczalni samochodowej. Od właściciela
zdobyliśmy adres, pod który się wybrał. Tak trafiliśmy do ciebie.
Allison zastanowiła się przez chwilę, po czym zerwała się z kanapy. Przeszła
do przedpokoju i z koszyczka na klucze wyciągnęła plastikowy brelok.
— Znalazłam to po jego wyjściu, ale z początku myślałam, że mój tata to
zgubił. Później okazało się, że nie, ale ostatecznie odłożyłam, zamiast
wyrzucić — wytłumaczyła, podając przedmiot Holly. — Nie wiem, czy to na
pewno Chada ani czy to ci jakoś pomoże.
Holly obejrzała dokładnie okrągły, czerwono-biały breloczek
przypominający monetę. Na jednej stronie plastiku zostało nadrukowane logo
firmy, a na drugiej jej nazwa. Wyciągnęła telefon, by wpisać nazwę w
internet.
— To firma wynajmująca powierzchnie magazynowe — oznajmiła na głos.
— Mają siedzibę niedaleko stąd.
— No to chyba warto to sprawdzić — poradziła jej Allison z zachęcającym
uśmiechem.
***
Rozmowa z Allison skończyła się o wiele szybciej, niż Holly by sobie tego
życzyła. Czuła, że z łatwością znalazłaby z nią wspólny język, i chciała
poznać ją lepiej, ale nie miała na to czasu. Musiała zadowolić się
wymianą numerów telefonów i obietnicą, że pozostaną w kontakcie.
— Wyglądasz, jakbyś potrzebowała przerwy — stwierdził delikatnie Ellis,
gdy parkowali w kolejnej tego dnia lokalizacji. — Może odłożymy to na
jutro?
W jego głosie pobrzmiewała jedynie szczera troska i Holly musiała ugryźć
się w język, by powstrzymać nieuprzejmą odpowiedź. Nie była zirytowana
na niego, tylko na to, że miał rację. Przez kłótnię z matką ostatecznie nic nie
zjadła, więc była niewyspana, głodna i wykończona, ale odmawiała
wycofania się teraz.
— Bardziej niż przerwy potrzebuję doprowadzić to do końca —
odpowiedziała stanowczo. — Później odpocznę.
— Więc chodźmy — zarządził.
Najwyraźniej chciał się jedynie upewnić, że Holly ma jeszcze energię, bo nie
upierał się dłużej, że powinni odpuścić.
— Dzień dobry, mogę wam jakoś pomóc? — Młoda kobieta z krótko
ściętymi jasnymi włosami powitała ich z wyćwiczonym uśmiechem, jeszcze
zanim podeszli do recepcyjnej lady.
Nie mogła być dużo starsza od nich i Holly pozwoliła sobie wierzyć, że
zadziała to na ich korzyść.
— Liczymy na to, że tak — odpowiedział Ellis, uśmiechając się czarująco.
— Chcielibyśmy się dowiedzieć, czy pewna osoba wynajmuje u państwa
magazyn.
— Obawiam się, że nie mogę udzielić takich informacji. — Uprzejmość
nawet na moment nie znikła z jej głosu, ale pojawiła się w nim stanowczość.
Jednak Ellis tym razem był gotowy, że odpowiedź będzie odmowna.
— Widzisz, Cheryl — zaczął, odczytując imię kobiety z plakietki na jej
jasnej koszuli. — To delikatna sprawa. Moja przyjaciółka podejrzewa, że jej
chłopak ją zdradza. Znalazła to w jego rzeczach. — Przerwał swoją opowieść
utkaną z kłamstw, by pokazać breloczek firmy. — Gdybyśmy mogli tylko
zajrzeć do schowka, który wynajmuje…
Uwadze Holly nie umknęło, że wbrew temu, co sam jeszcze przed chwilą
powiedział, teraz już narzucał sugestię, że Chadwick wynajął tu magazyn.
Zgadywała, że to miało pomóc przekonać Cheryl.
— Naprawdę nie mogę… — zaczęła, ale sama nie brzmiała na przekonaną
swoimi słowami.
Ellis nie zamierzał przegapić okazji, by to wykorzystać.
— Możesz uratować dziewczynę przed brnięciem dalej w związek z
niewiernym facetem. Postaw się na chwilę na jej miejscu — powiedział z
fałszywą desperacją. — Potrzebujemy tylko zapasowego klucza i numeru
skrytki.
Cheryl przeniosła spojrzenie na Holly, jakby szukała odpowiedzi na targający
nią konflikt, i Holly nagle poczuła wdzięczność za swój tragiczny wygląd i
samopoczucie. Nietrudno było wzbudzić współczucie w takim stanie.
— Jakiego nazwiska mam szukać? — zapytała w końcu Cheryl z
poddańczym westchnieniem.
— Mercer. — Holly pospiesznie podała odpowiedź, wywołując zaskoczone
spojrzenie Ellisa. Nerwowo okręcała pierścionek na palcu, modląc się, by
intuicja jej nie zawiodła.
— Chad Mercer? — upewniła się kobieta, na co blondynka skinęła głową. —
Faktycznie, wynajmuje u nas magazyn — stwierdziła, po czym wstała i
przeszła do pomieszczenia za swoimi plecami. — Numer tysiąc dwieście
trzydzieści siedem. Trzecie piętro. Klucz jest do zwrotu i nikt nie może się
dowiedzieć, że wam go dałam. Mogę stracić za to pracę — ostrzegła ich, gdy
wróciła, i włożyła Holly klucz do ręki.
— Dziękuję. — W przeciwieństwie do całej tej historii, którą opowiedział
Ellis, podziękowania były szczere.
— Skąd wiedziałaś, jakiego nazwiska użyć? — zapytał chłopak, gdy tylko
znaleźli się sami w windzie.
— Nie do końca wiedziałam. Pomyślałam, że skoro Chad tak się wysilił,
żeby nikt niepożądany nie był w stanie go wyśledzić, to magazynu pewnie
też nie wynajął na swoje prawdziwe dane — wyjaśniła, napotykając
spojrzenie Ellisa w lustrze. — Jego fałszywy dowód był na to nazwisko.
Pamiętała swoje zdziwienie, gdy Chadwick pierwszy raz pokazał jej tę
fałszywkę. I o ile fakt, że w ogóle takową posiadał, zaakceptowała bez
mrugnięcia okiem, o tyle zaskoczyło ją nazwisko Cole’a przypisane do jego
imienia. Jedyne wyjaśnienie, jakie jej zaoferował, to że to taki ich wspólny
żart. Wtedy tego nie kwestionowała, ale teraz nie mogła pozbyć się z głowy
pytania, czy to także miało drugie dno.
Ellis nie próbował ciągnąć rozmowy, gdy szli długim korytarzem, mijając
rzędy schowków po obu stronach.
A przynajmniej tak jej się wydawało. Nie mogła być pewna, bo jej serce biło
tak głośno, że równie dobrze mogłoby zagłuszać wszystko, co chłopak do
niej mówił.
Nie mogła powiedzieć, że czuje w tym momencie szczęście, ale uczucie
płynące ze świadomości, że w końcu, w końcu udało im się do czegoś
dotrzeć, sprawiało, że czuła się odrobinę bardziej żywa.
Myśl, że być może dzięki temu, co czekało na nich w tym magazynie, znajdą
się o krok bliżej prawdy, wyrywała ją z zawieszenia, w którym tkwiła niemal
nieustannie od dnia śmierci Chadwicka.
Żadne z nich nie przerwało ciszy, nawet gdy znaleźli się przed czerwonymi
drzwiami oznaczonymi numerem tysiąc dwieście trzydzieści siedem.
Wymienili jedynie spojrzenia pełne bliźniaczej nadziei, zanim Ellis
skinięciem głowy zachęcił ją, by użyła klucza, który ściskała tak mocno, że
ostre krawędzie wbijały się w jej dłoń.
Holly uchyliła drzwi niemal ze strachem. Wstrzymując oddech, rozejrzała się
po pustym pomieszczeniu. Niemal pustym, bo na samym środku leżała
czarna sportowa torba.
Zanim zdążyła zdobyć się na choćby krok w jej kierunku, Ellis wyminął ją i
bez wahania podniósł torbę z podłogi, upuściwszy niedbale obie kule. Jego
twarz nie wyrażała żadnych emocji, gdy rozpiął zamek i zajrzał do środka. To
zmusiło Holly, by podejść i przekonać się na własne oczy, co się w niej kryje.
Torba była po brzegi wypełniona pieniędzmi. Pęki studolarówek leżały
starannie ułożone jedne na drugich, każdy z nich liczący dziesięć tysięcy.
Holly nie chciała wiedzieć, na jaką dokładnie ilość właśnie patrzy.
— Jakiś pomysł, dlaczego Chad postanowił zostawić nam równowartość
nerki na czarnym rynku? — spytał Ellis, nie odrywając wzroku od małej
fortuny, którą trzymał w dłoniach.
— Chcę w ogóle wiedzieć, skąd wiesz, ile kosztuje nerka? — rzuciła od
niechcenia.
— Mógłby się chociaż pofatygować z zostawieniem wiadomości — mruknął
do siebie, nie odpowiadając Holly. — Co z tym robimy?
— Nie mam pojęcia. — Przetarła twarz dłonią, wzdychając ciężko.
Nie wiedziała, skąd Chad wziął taką ilość gotówki. Jasne, pochodził z
najbogatszej rodziny w Norwood, ale nawet rodzice nie daliby mu tak po
prostu kilkuset tysięcy dolarów. Przynajmniej nie bez zadawania wcześniej
pytań, a nie przychodziło jej do głowy żadne wyjaśnienie, jakie mógłby
podać, by to usprawiedliwić.
Nie chciała od niego pieniędzy. Nie, kiedy byli parą, a już na pewno nie
teraz. Jedyne, czego w tej chwili od niego oczekiwała, to wyjaśnienia.
— Głosuję, żebyśmy je wzięli. — Ellis zaskoczył ją swoimi słowami. —
Nawet jeśli nie dlatego, że zwyczajnie nam się należy, to dlatego, że Chad z
jakiegoś powodu chciał, żebyśmy je dostali. Może próbował nam w ten
sposób zrekompensować to, co zrobił.
Myśl, że zawartość torby była sposobem, w jaki Chadwick postanowił
wynagrodzić zniszczenie ich życia, sprawiła, że żółć podeszła Holly do
gardła. Żadna ilość pieniędzy nie byłaby w stanie naprawić tego, co uczynił.
— A co, jeśli to pieniądze, które ktoś zapłacił mu za to, co zrobił? —
zapytała nagle, gdy tylko ta myśl pojawiła się w jej głowie.
— Policja wykluczyła możliwość, że działał dla kogoś — przypomniał jej
niepewnie.
— Policja nie przykładała się jakoś szczególnie do śledztwa — odparła z
jadem, który nie był wymierzony w Ellisa. Powodowała go chowana głęboko
uraza do organów ścigania za to, jak szybko się poddali.
Poza komendantem Harrellem — pomyślała, wracając do jego wizyty w jej
domu. On przykładał się aż za bardzo.
— Tak czy inaczej powinniśmy to wziąć — odpowiedział z przekonaniem w
głosie. — Gdy okres najmu się skończy, będą musieli tu wejść, żeby opróżnić
magazyn. Nie mam zamiaru zostawiać komuś pieniędzy, które mogłyby mi
opłacić studia.
To był argument, z którym Holly właściwie nie mogła się kłócić, zwłaszcza
w obliczu jej ostatniej rozmowy z matką. Potrzebowała tych pieniędzy,
nieważne jak bardzo jej wewnętrzny kompas moralny krzyczał, że to
niewłaściwe.
— W porządku — zgodziła się ze skinieniem głowy. — Ale musimy wynieść
to tak, żeby nikt nie widział. Może i ta pracowniczka zgodziła się nam
pomóc, ale w jej oczach to będzie kradzież.
I może nawet miałaby rację. Holly zdecydowanie tak właśnie się czuła, gdy
szła w stronę lady, gdzie siedziała kobieta, od której dostali klucz. Nawet
jeśli to nie ją okradali, miała wyrzuty sumienia, że w ten sposób wykorzystali
jej dobroć. Jeżeli ktokolwiek dowiedziałby się o tym, co zrobili,
najprawdopodobniej Cheryl straciłaby pracę.
— Udało ci się dowiedzieć prawdy? — zagaiła, gdy Holly znalazła się przed
nią.
— Jeszcze nie — odpowiedziała szczerze, choć Cheryl pytała o rzekomą
zdradę. — Ale w końcu się dowiem. Dziękuję, że mi pomogłaś — dodała,
celowo nie wspominając o Ellisie, by nie ściągać na niego uwagi.
Stał tuż za rogiem, ukryty przed wzrokiem Cheryl, czekając, aż kobieta
wyjdzie do pomieszczenia za swoimi plecami, by odłożyć klucz na miejsce.
— Nie ma za co. Ale hej, może to dobrze, że nie udało ci się nic znaleźć? —
rzuciła optymistycznie w ramach pocieszenia.
— Może — zgodziła się niemrawo. Może gdyby faktycznie szukała
dowodów na zdradę, czułaby ulgę, że skończyła z pustymi rękami, ale nie,
kiedy chodziło o coś znacznie ważniejszego. — Mogę mieć jeszcze jedno
pytanie?
— Pewnie.
— Kiedy upływa okres wynajmu magazynu? — Ciekawość wzbudziły słowa
Ellisa o opróżnieniu schowka. — I co się później dzieje z rzeczami w
środku?
— Magazyn jest opłacony do końca sierpnia. Jeśli właściciel sam się nie
zjawi, żeby opłacić dalszy wynajem lub zabrać rzeczy, próbujemy się z nim
skontaktować — wyjaśniła z lekkością, zerkając to na Holly, to na otwarty
plik w swoim komputerze. — Ludzie najczęściej po prostu zapominają o
upłynięciu terminu. Dlatego przy zawarciu umowy wymagamy podania
numeru telefonu i… O! — Uśmiech zniknął z twarzy Cheryl, gdy ze
wzrokiem utkwionym w ekranie wydała z siebie okrzyk zaskoczenia.
— Co takiego?
— W przypadku tego magazynu to nie właściciel został wpisany jako osoba
kontaktowa — odparła, spoglądając na nią niemal ze współczuciem. —
Obawiam się, że znalazłam odpowiedź na twoje pytanie. Bo te dane są na
kobietę.
— Jak się nazywa? — spytała, chociaż miała przeczucie, że już to wie.
— Holly Wilson. — Cheryl zaczęła pospiesznie zapisywać dane z komputera
na kolorowej karteczce. — Proszę, to jej adres i numer telefonu.
Dokładnie tak, jak Holly się spodziewała, wszystkie te dane należały do niej.
Chadwick upewnił się, że nawet jeśli nie znalazłaby tego miejsca na własną
rękę, pieniądze i tak trafiłyby do niej.
Nawet gdyby odmówiła brania udziału w jego chorych grach, wplątałby ją w
nie siłą. Zrobiłby wszystko, byle tylko osiągnąć cel. Jakikolwiek on był.
Rozdział 28
Pół miliona. Tyle dokładnie było w torbie. Holly z niedowierzaniem
patrzyła na stosiki pieniędzy rozłożone na łóżku w jej pokoju hotelowym
i nie miała pojęcia, co powinna czuć.
Na tyle Chad wycenił ich wspólną przyszłość? Taką metkę postanowił
przyczepić do czegoś, co dla niej było bezcenne?
Złość, jaka ją nagle ogarnęła, wyrwała ją ze stagnacji, w której tkwiła od
dłuższej chwili. Holly zdecydowanym ruchem sięgnęła po pustą torbę z
zamiarem wrzucenia pieniędzy z powrotem do środka.
Zatrzymała się jednak na widok wewnętrznej kieszeni, której wcześniej nie
zauważyła. Jej serce na moment przestało bić, gdy wyciągnęła z niej białą
kopertę z dobrze jej znanym napisem „Stokrotko” skreślonym pismem Chada
na odwrocie.
Jeśli to czytasz, to znaczy, że przez ostatnie miesiące nie zdecydowałaś się ze
mną porozmawiać. Rozumiem to, Stokrotko. Nie będę próbował zmienić
twojego zdania ani wyjaśniać swoich powodów, skoro dałaś mi do
zrozumienia, że nie chcesz ich znać. Chcę cię jedynie przeprosić. Musisz
wiedzieć, że nigdy nie chciałem być kolejną osobą w twoim życiu, która z
niego odejdzie. Nigdy nie sądziłem, że będę musiał.
Przyszłość, którą zaplanowaliśmy, nigdy nie dojdzie do skutku. Jedyne, co
mogę zrobić, to zostawić ci pieniądze i liczyć, że spełnisz swoje marzenia
beze mnie.
Masz pełne prawo mnie nienawidzić. Ale ja nigdy nie przestanę cię kochać.
Ty i Ja, Stokrotko. To nadal jest prawdziwe.
Chad
Nie zdawała sobie sprawy, że płacze, dopóki pierwsze łzy nie spłynęły na
kartkę. Czytała list bez przerwy, jej oczy nieustannie wracały do początku,
gdy tylko docierała do ostatniego słowa, aż w końcu wszystkie litery stały się
rozmazane, a z jej gardła wyrwał się szloch.
Czuła, że się dusi, ale powietrza potrzebowała równie desperacko jak jeszcze
jednej rozmowy z Chadem. Wypadła na balkon, kurczowo złapała się
metalowej balustrady i łapczywie wdychała powietrze.
Miała dość bycia skazaną na przegranie walki z bólem. Nieważne, jak
zaciekle walczyła, by wyleczyć się z miłości, która rozdzierała jej serce, jak
uparcie wmawiała sobie, że z każdym dniem życie bez niego staje się
łatwiejsze, ostatecznie zawsze wracała do punktu wyjścia.
Może w końcu powinna przyznać przed sobą, że to nigdy nie minie. Część
niej zawsze już będzie umierać z tęsknoty za nim.
Długie minuty minęły, zanim łzy przestały płynąć. Zanim Holly wzięła
pierwszy spokojny oddech i podniosła się z kolan. Dopiero wtedy zauważyła
postać obserwującą ją z sąsiedniego balkonu.
Cole przypatrywał jej się z mieszaniną znudzenia i ogromnego
zainteresowania, jakby sam nie mógł się zdecydować, co myśli o jej
rozpaczy.
Natomiast emocją, która nie pojawiła się w jego oczach nawet na sekundę,
było współczucie, za co Holly była wdzięczna.
— Chodź — odezwał się w końcu i skinął głową, zanim zszedł z balkonu.
Ponieważ nie miała najmniejszej wątpliwości, że Cole nie zapraszał jej tym
gestem do swojego pokoju, przeszła przez własny i wyszła na korytarz. Miała
rację, jednak mężczyzna nie zamierzał na nią czekać, dostrzegła go, jak
wspinał się na dach po drabinie na końcu korytarza.
Zawahała się tylko na krótką chwilę, zanim podążyła za nim.
Widok na górze jeszcze bardziej zapierał dech w piersiach niż ten z balkonu.
Holly obróciła się wokół własnej osi, podziwiając skąpaną w wieczornym
świetle słonecznym panoramę Norwood. Była wystarczająco wysoko, by jej
serce biło przyspieszonym rytmem ze strachu, ale powitała to uczucie z
zadowoleniem, że jej rozdarty na strzępy organ najwidoczniej jeszcze bije.
Podeszła więc do Cole’a, który usiadł na wysokim murku okalającym płaski
dach i z nieodgadnioną miną wpatrywał się w horyzont.
— Chad nie planował się zabić — bardziej stwierdziła, niż zapytała.
Wraz z wypowiedzeniem tych słów zaakceptowała prawdę, jaką zawierał list
od Chada. To nie była wiadomość kogoś, kto był pewien, że pożegna się z
życiem. Jasno sugerowała możliwość rozmowy z nim. Po co miałby
ujmować to w ten sposób, gdyby planował samobójstwo?
Jednak po co zostawiał wskazówki, skoro chciał wyjaśnić jej to wszystko
twarzą w twarz?
— Nie — potwierdził Cole.
— Więc co się wydarzyło?
— To jest kurewsko dobre pytanie — odparł z powagą, wciąż nie odrywając
wzroku od skrzącego się w dole jeziora.
Jego odpowiedź przywołała wspomnienie rozmowy z Finnem z tego poranka,
gdy powiedział jej, że Cole nie wie wszystkiego, wbrew temu, co zakładała
Holly.
— Rozmawiałam dzisiaj z Finnem — poinformowała go bez żadnego
konkretnego powodu.
— Wiem.
— Powiedział, że Chad kazał ci się mną opiekować. — Jeśli sądziła, że
wywoła tym komentarzem jakąś reakcję, była w błędzie.
Twarz mężczyzny była pozbawiona jakichkolwiek emocji, gdy skinął głową,
nie zaszczycając jej werbalną odpowiedzią.
— Przykro mi, że musiałeś przez niego zrezygnować z czegoś, co kochasz.
Dopiero tym zdobyła jego spojrzenie.
— Mogłem powiedzieć „nie” — wyznał, patrząc jej prosto w oczy. — To był
mój wybór.
— A jednak ostatnim razem, gdy rozmawialiśmy, zakazałeś mi wracać do
hotelu.
— Alternatywą było zepchnięcie cię ze schodów. — Wzruszył ramionami i
wrócił do oglądania panoramy miasta. — Jeśli cię to jakoś pocieszy, więcej
cię nie wyrzucę. Nie mam już takiej władzy.
Nie wiedziała, jak na to zareagować, więc milczała. W ciszy obserwowała
profil mężczyzny, podziwiając, jak zachodzące słońce barwi jego skórę i
łagodzi ostre rysy twarzy.
Było coś kojącego w wiszącej w powietrzu ciszy, rozciągającym się widoku
skąpanym w pomarańczowych odcieniach i towarzystwie milczącego Cole’a.
Nie myślała o tym, czego dzisiaj udało jej się dowiedzieć, ani o wszystkim
tym, co jeszcze pozostało niewyjaśnione. Nie martwiła się wizją spotkania z
matką, nie zachodziła w głowę, jaki będzie jej następny ruch. Po prostu była.
— Idź do domu, Holly — poradził jej z miękkością w głosie, jakiej nigdy by
się po nim nie spodziewała. — Jutro przyjdzie szybciej, niż tego chcemy.
Była zaskoczona pragnieniem pozostania dokładnie tam, gdzie była, jakie
pojawiło się w jej sercu na myśl o powrocie do domu.
— Nie jestem pewna, czy jeszcze jakiś mam.
Jedyny powód, aby to powiedzieć, był taki, że nie chciała wracać. Doprawdy
zadziwiające było to, jak żałośnie samotne stało się jej życie. Gdyby jeszcze
pół roku temu ktoś powiedział jej, że będzie pragnąć towarzystwa Cole’a,
pomyślałaby, że upadł na głowę.
Jej słowa wzbudziły zainteresowanie mężczyzny, bo znów na nią spojrzał,
najwyraźniej oczekując wyjaśnienia.
— Ja i moja mama… nie dogadujemy się najlepiej od śmierci Chada —
wytłumaczyła z trudem. Zwierzanie się Cole’owi było mniej więcej tak
naturalne jak oddychanie pod wodą. — Pokłóciłyśmy się dziś rano. Kazała
mi zacząć płacić, jeśli dalej chcę u niej mieszkać.
— Możesz przeprowadzić się tutaj — zaproponował, jakby to było oczywiste
rozwiązanie.
— Na pewno twoje życie stałoby się o wiele prostsze, gdybyś zawsze miał
mnie na oku. — Przewróciła oczami. Nie miała pojęcia, jak zareagować na tę
propozycję, więc uznała, że sarkazm będzie najlepszy.
— Mam pod opieką osiemnastolatkę z depresją — poinformował, zwracając
się do niej jak do dziecka. — Każdego dnia zastanawiam się, czy zabije się
sama, czy zrobi to za nią ktoś inny. W moim życiu nic nie jest proste.
Najgorsze było to, że Holly nie miała pojęcia, czy żartował.
— Nie mam depresji — zaprzeczyła obronnym tonem.
W odpowiedzi Cole posłał jej spojrzenie, jakby chciał powiedzieć: „Kogo
chcesz oszukać?”.
— W każdym razie — zaczął, ignorując jej prychnięcie — jeśli potrzebujesz
pieniędzy, wystarczy poprosić.
— Nie potrzebuję — zaprzeczyła od razu, bo nie wyobrażała sobie
pożyczania pieniędzy od Posłańców, ale dopiero po chwili uświadomiła sobie
prawdziwość własnych słów.
Dzięki Chadwickowi miała wystarczające fundusze, by spełnić żądania
matki. Wystarczające nawet, by iść na studia, jeśli się na to zdecyduje. I
pewnie jeszcze jej zostanie.
— Skąd właściwie klub ma tyle pieniędzy? — zapytała z czystej ciekawości.
Nigdy nie interesowało jej to na tyle, by pytać Chada.
— Klub nie ma — poprawił ją. — Ja mam.
Na próżno liczyła, że Cole rozwinie odpowiedź. Wpatrywała się w niego
wyczekująco, ale on zwyczajnie ją ignorował.
— Skąd? — spytała w końcu, tracąc cierpliwość.
Cole nie wyglądał na skorego do zwierzania się jej ze swoich spraw. Rzucił
jedynie krótkie spojrzenie, zanim wrócił do ulubionego zajęcia, jakim było
podziwianie widoków. Milczał wystarczająco długo, by Holly uznała, że już
się więcej nie odezwie.
Zrobił to, dopiero gdy słońce całkiem zniknęło za drzewami.
— Ludzie są w stanie zrobić naprawdę wiele, żeby ukryć prawdę. —
Zwinnym ruchem zeskoczył z murku i stanął naprzeciw Holly, górując nad
nią wzrostem. — Prędzej czy później sama się o tym przekonasz.
***
— Podczas naszego ostatniego spotkania wyznałaś, że byłabyś
szczęśliwsza, gdybyś nigdy nie poznała Chadwicka — zaczęła
psycholożka, gdy miały już za sobą uprzejme powitania, pobieżnie
spoglądając na otwarty notes na swoich kolanach. — Czy dzisiaj możesz
powiedzieć to samo?
Za to, że znalazła się w gabinecie Marlene Renaud na umówionej
poprzednim razem wizycie, Holly obwiniała Cole’a. Nie miała na to innego
wyjaśnienia — jej matka nie była już zainteresowana jej zdrowiem
psychicznym, więc było jej obojętne, czy córka kontynuuje terapię. Holly zaś
wcale nie chciała tam być i przez ostatnie dni tkwiła w przekonaniu, że nie
pojawi się u psychologa.
Jednak osąd Cole’a, że Holly cierpi na depresję, nie dawał jej spokoju.
Nieważne, jak bardzo próbowała wyrzucić z głowy jego słowa albo chociaż
je zbyć, wciąż wracała do nich tak często jak do samej rozmowy z
mężczyzną.
Nie była pewna, czy próbuje udowodnić coś sobie, czy jemu, ale przyjechała,
chociaż każdy jej instynkt podpowiadał coś innego, i z tą samą niestałą
determinacją, z jaką robiła wszystko inne, postanowiła wyciągnąć z tego
spotkania jak najwięcej.
Dlatego tym razem dobrze zastanowiła się nad odpowiedzią.
— Nie jestem pewna — wyznała, nerwowo obracając pierścionek na palcu.
— Zanim go poznałam, wszystko było… nijakie. Te piętnaście miesięcy,
które z nim spędziłam, były najszczęśliwszym okresem w moim życiu.
Wniósł do niego prawdziwe kolory, pokazał mi tak wiele. A potem mi to
odebrał. Więc czasami myślę, że lepiej byłoby nigdy się nie dowiedzieć, jak
wygląda życie, gdy on w nim jest, zamiast doświadczyć tego tylko przez
chwilę, a później to stracić.
— Rozumiem. — Marlene pokiwała głową z powagą. — Chciałabym,
żebyśmy porozmawiały dzisiaj o tym, jak wyglądało twoje życie, zanim
poznałaś Chadwicka. Powiedziałaś, że było nijakie. Co masz przez to na
myśli?
— Że było smutne. Samotne. Pozbawione wyrazu — wymieniała. — Nie
czułam, że dla kogoś mam ogromne znaczenie. Nikt nie stawiał mnie na
pierwszym miejscu.
— Co z przyjaciółmi? Rodziną?
— Moja jedyna przyjaciółka, Jasmine, rzuciła szkołę i wyjechała z miasta. —
Przeze mnie. Chociaż tego nie była w stanie powiedzieć. Tylko Chad znał
prawdę. — Z dnia na dzień zerwała ze mną wszelki kontakt. A rodzice mieli
własne problemy. Mój tata odszedł od mamy, ale ich małżeństwo zaczęło się
rozpadać na długo przed tym.
— Zatrzymajmy się na chwilę przy twojej przyjaźni z Jasmine —
zaproponowała kobieta ciepło. — Jak wyglądała wasza relacja? Byłyście
blisko, zanim wyjechała?
— I tak, i nie — przyznała Holly, szukając najlepszego sposobu, by opisać
przyjaźń z Jasmine. — Była moją jedyną prawdziwą przyjaciółką, dzielił nas
rok, ale znałyśmy się od dziecka, więc poniekąd była dla mnie jak siostra.
Ale im starsze byłyśmy, tym bardziej widoczne stawało się to, że to było
jednostronne. Jasmine i ja bardzo się różniłyśmy. Ona od dziecka była typem
buntowniczki, jej ojciec jest pastorem i był wobec niej bardzo surowy, a
Jasmine zawsze marzyła o byciu najpopularniejszą dziewczyną w szkole.
Uczyniła dołączenie do paczki najbardziej lubianych dzieciaków swoją
życiową misją. Chodziła na imprezy, na których były, robiła wszystko, żeby
ją zauważyły i uznały za wartą ich przyjaźni.
Grupką, do której Jasmine tak desperacko próbowała dołączyć, była
oczywiście Plejada. Dziewczyna ślepo uwielbiała Madeline, naśladowała ją
we wszystkim niemal obsesyjnie. Każdego dnia marzyła, by mieć to, co ona
— popularność, urodę i Chadwicka Myersa.
— A ty? Jaka byłaś, gdy dorastałyście?
— Spokojniejsza — przyznała nieśmiało. — Nigdy nie lubiłam imprez,
nienawidziłam być w centrum uwagi, nie interesowali mnie chłopcy. Jasmine
czasami mówiła, że jestem nudna.
— Wygląda na to, że naprawdę byłyście jak ogień i woda. — Marlene
posłała jej sympatyczny uśmiech. — Więc co twoim zdaniem sprawiło, że
przyjaźniłyście się przez te wszystkie lata?
— Ja. — Holly doskonale zdawała sobie z tego sprawę. — Tak bardzo bałam
się, że Jasmine zostawi mnie w tyle, że robiłam prawie wszystkie te rzeczy z
nią, nieważne jak bardzo mi się nie podobały.
— Więc próbowałaś się dopasować — podsumowała Marlene. — A jak to
wyglądało w przypadku twojego związku z Chadwickiem? Powiedziałaś, że
nie lubiłaś bycia w centrum uwagi, a przecież Chadwick był
najpopularniejszym chłopakiem w szkole. Czy do niego też musiałaś się
dopasować wbrew swojej woli?
Holly nie znalazła na to odpowiedzi. Lub raczej nie była w stanie zdobyć się
na wypowiedzenie jej na głos.
Bo gdyby miała być szczera, musiałaby powiedzieć, że tak. Dopasowała do
Chada tak wiele malutkich części siebie, że teraz nie wiedziała już, jaka była
naprawdę, a jaka stała się dla niego. Z dziewczyny nienawidzącej zwracania
na siebie uwagi zmieniła się w kogoś, kto brylował na świeczniku. Kogoś,
kto cieszył się wzrokiem innych ludzi i zazdrością, jaką wzbudza.
Jednak zwykłe „tak” nie wyczerpywało odpowiedzi. Owszem, zmieniła się
dla Chada, ale lubiła zmiany, jakie w niej zaszły. Podobało jej się to, jak
wyglądało jej życie, gdy się w nim pojawił.
Pani psycholog musiała widzieć rozdarcie na twarzy Holly, bo ponownie
zabrała głos.
— Wydaje mi się, że jesteś typem osoby, która uzależnia swoje szczęście od
innych — zawyrokowała. — Dlatego chciałabym, żebyśmy skupiły się teraz
na rzeczach, które uszczęśliwiają ciebie. Czy są rzeczy, które szczególnie
lubiłaś robić przed incydentem z Chadwickiem?
Tym razem odpowiedź przyszła z łatwością:
— Przez długi czas byłam wolontariuszką. — Nikły uśmiech wypłynął na jej
usta na myśl o tamtych czasach. — W domu kultury i w schronisku dla
zwierząt. Pomaganie innym jest jedną z rzeczy, które dają mi najwięcej
radości.
— Więc dlaczego zrezygnowałaś?
— Nie zrezygnowałam — zaprzeczyła ze wzruszeniem ramion. — Wyrzucili
mnie po zamachu za moje powiązania z Chadem. Dyrektorka domu kultury
przysłała mi maila z informacją, że rodzice nie życzą sobie, abym opiekowała
się w świetlicy ich dziećmi.
Dla odmiany teraz to Marlene nie wiedziała, co powiedzieć, i wpatrywała się
w dziewczynę z uniesionymi brwiami.
— A co ze schroniskiem? — zapytała, gdy otrząsnęła się ze zdziwienia.
Holly zaoferowała jej jedynie kolejne wzruszenie ramion.
— Stamtąd też cię wyrzucili?
— Nie wiem — przyznała, spuszczając wzrok. — Nie dostałam oficjalnej
wiadomości, ale myślę, że spokojnie mogę założyć, że tam też nie jestem
mile widziana. — Nigdzie w Norwood nie jest. — Nasz czas się skończył —
zauważyła mimochodem, spoglądając na zegar, który wskazywał, że już od
pięciu minut było po sesji.
Kobieta jednak nie zareagowała. Nie spuszczała zamyślonego wzroku z
dziewczyny, więc Holly również nie wstała.
— W porządku — powiedziała w końcu Marlene, podnosząc się z fotela. —
Dziękuję, że się dzisiaj pojawiłaś. Chciałabym, żebyś przed naszym
kolejnym spotkaniem spróbowała skontaktować się z osobą prowadzącą to
schronisko i dowiedziała się, czy aby na pewno nie ma tam dla ciebie
miejsca. Jeśli się nie uda, trudno, ale najważniejsze dla mnie jest, żebyś
spróbowała.
— Dlaczego?
— Bo chcę, żebyś nauczyła się czerpać szczęście z siebie, a nie z innych
ludzi. — Marlene posłała jej ciepły uśmiech. — Musisz znaleźć sposób na
bycie szczęśliwą niezależnie od osób w twoim życiu.
— W porządku. — Holly niechętnie skinęła głową, nawet jeśli nie była
przekonana do tego pomysłu. — Do widzenia.
— Do zobaczenia.
Holly nie była pewna, czy powinien ją zdziwić widok Ellisa czekającego na
nią przed gabinetem. Spotkali się w zeszłym tygodniu w tym samym miejscu,
a jednak nie przeszło jej przez myśl, że będzie na nią czekał.
Podobnie jak poprzednim razem oparł kule o ścianę i bez zbędnych słów
rozłożył ramiona, a nawet jeśli Holly nie czuła, że potrzebuje przytulenia,
gdy tylko go zobaczyła, wiedziała, że chciała, by ją przytulił.
Z ufnością wtuliła się w jego ciało i pozwoliła, by jej serce otoczyło ciepło,
gdy poczuła, jak Ellis składa pocałunek na czubku jej głowy.
— Idziemy na lody? — Głos Holly był zniekształcony przez to, że twarz
miała schowaną w materiale bluzy chłopaka. Zdawała sobie sprawę, że
powinna się odsunąć, ale nie mogła znaleźć w sobie wystarczającej
motywacji, by to zrobić.
— Nie — odparł, wciąż nie wypuszczając jej z objęć. Zadziwiające było, jak
bardzo tam pasowała. — Idziemy na randkę.
Dopiero to zmusiło dziewczynę do odsunięcia się. Zrobiła krok do tyłu i
spojrzała na Ellisa ze zdziwieniem.
— Pseudorandkę — poprawił się z przekornym uśmiechem. — Pamiętasz?
Obiecałaś mi jedną za każde wspólne poszukiwanie wskazówek. Chyba mnie
nie wystawisz?
Nie musiała się długo zastanawiać nad odpowiedzią. Na powrót do domu
była mniej więcej tak chętna jak na leczenie kanałowe bez znieczulenia.
— Prowadź. — Skinęła głową w stronę drzwi. — Mój samochód stoi
zaparkowany przed wejściem.
Szczere szczęście w oczach Ellisa utwierdziło ją w przekonaniu, że podjęła
właściwą decyzję.
***
— Więc to jest twój wspaniały pomysł na randkę? — spytała z
przekąsem, gdy zaparkowali.
Ellis pokierował ją zaledwie kilka przecznic dalej, pod budynek kina.
— Nie jest wspaniały. Jest zwyczajny — zaprzeczył z dziwnym
zadowoleniem. — Ostatnio powiedziałaś, że musisz się nauczyć
zwyczajności. Więc to właśnie będziemy robić. Będę cię zabierał na
najbardziej denne i oklepane randki i będziemy się cieszyć każdą minutą.
— Całe szczęście, że nie próbujesz mnie w sobie rozkochać, bo z tym planem
nie zaszedłbyś daleko — dogryzła mu po przyjacielsku.
— Gdybym próbował cię w sobie rozkochać, nie miałabyś najmniejszych
szans, żeby mi się oprzeć. — Ellis błysnął uśmiechem, nachylając się nieco w
jej stronę.
— Ktoś tu się dzisiaj obudził bardzo pewny siebie. — Pokręciła głową z
rozbawieniem i złapała za klamkę. — A teraz chodź. Możesz być narcyzem
w kolejce po przekąski. Chcę wielki popcorn.
— Cokolwiek zechcesz, kochanie — rzucił z sarkazmem, wysiadając z auta.
Uśmiech spełzł z twarzy Holly, gdy weszli do środka. Dopiero wtedy dotarło
do niej, że w tym samym kinie była kiedyś z Chadem. To była jedna z
pierwszych randek, na jakie ją zabrał.
Wtedy jednak pomysł wcale nie wydawał jej się banalny. Nawet gdyby nie
fakt, że igrali z ogniem, bo nie byli oficjalnie parą, a ktoś mógł ich zauważyć,
atmosferę niezwykłości nadawała sama obecność Chadwicka. Bo przy jego
boku wszystko wydawało się nadzwyczajne.
— Gdzie odpłynęłaś? — Głos Ellisa wybudził ją z rozmyślań.
— Nigdzie. Cały czas jestem tutaj. — Potrząsnęła głową, jakby chciała
przegonić wspomnienia, i rozejrzała się po pomieszczeniu.
W holu było zadziwiająco dużo osób jak na środek tygodnia, ale po pobieżnej
inspekcji z ulgą stwierdziła, że nie widzi żadnej znajomej twarzy.
— Na jaki film właściwie idziemy? — spytała, gdy ustawili się w kolejce po
bilety.
— Czy jest coś bardziej oklepanego niż komedia romantyczna?
***
Film był fatalny. Holly od miesięcy nie bawiła się tak dobrze jak tego
wieczora.
Jak przystało na typową randkę, Ellis po filmie zabrał ją na kolację do
pobliskiej knajpki. Tematy do rozmów się nie kończyły, odkąd wyszli z sali
kinowej, co było dla Holly pewnym zdziwieniem, bo przez cały ten czas ani
razu nie poruszyli spraw Chada, tajemnic i ich śledztwa.
Nie zamierzała jednak narzekać na ich brak, bo było to miłą odskocznią.
Zajmowały zdecydowanie zbyt dużą część ich życia. Mogli sobie pozwolić
na kilka godzin przerwy od krwawych morderstw i pytań bez odpowiedzi.
Zamiast tego miała okazję poznać Ellisa na nowo, bo choć w teorii
przyjaźnili się od niemal dwóch lat, chłopak w niczym nie przypominał
tamtego popularnego sportowca, który paradował po szkole z ramieniem
przewieszonym przez Maddie.
Rzeczą, która szczególnie ją urzekła w tym nowym Ellisie, była jego nowo
odkryta miłość do książek.
— Harry Potter. Filmy czy książki?
Od dłuższego czasu zarzucali się podobnymi pytaniami. Ponieważ Ellis
spędził większą część dzieciństwa i nastoletniości na treningach, dopiero
teraz zaczął poznawać tytuły, na których wychowało się prawie każde
dziecko.
— Filmy — rzekł po chwili zastanowienia. — Ale tylko dlatego, że filmy
znam od dawna i mam do nich sentyment, a książki skończyłem czytać w
zeszłym tygodniu.
— I tylko dlatego ci to wybaczę — przyznała i włożyła do ust ostatnie, zimne
już frytki ze swojego talerza. Dawno nie miała tak wielkiego apetytu. —
Jedyna poprawna odpowiedź to książki.
Sama przeszła pełną obsesję na punkcie serii o czarodziejach i jak wiele
dzieci przez lata żyła w nadziei, że dostanie swój list z Hogwartu. Nadal
uwielbiała co jakiś czas wracać do tej historii.
— Harry Potter czy Percy Jackson? — rzucił Ellis, ciągnąc niekończącą się
serię pytań.
— Błagam, nie każ mi wybierać. — Holly w dramatycznym geście zasłoniła
twarz dłońmi, próbując uniknąć niemożliwego wyboru. — Edward czy
Jacob?
Niekontrolowany wybuch śmiechu Ellisa był tak głośny, że nieliczne osoby,
które wciąż siedziały w restauracji, zwróciły głowy w kierunku ich stolika.
— Odmawiam odpowiedzi na to pytanie. — Uniósł dłonie w obronnym
geście.
Holly wykorzystała ten moment, by wykraść mu frytkę z talerza. Nie była
jednak wystarczająco szybka i Ellis pacnął ją w rękę, na co zareagowała
piśnięciem. Chłopak zaśmiał się z jej reakcji, ale przesunął talerz w jej stronę
w niemym geście przyzwolenia.
— Dziękuję. — Posłała mu szeroki uśmiech w ramach podziękowania.
— Hej, przepraszam, że wam przeszkadzam, ale niedługo zamykamy. —
Młoda kelnerka podeszła do ich stolika, nieśmiało sugerując, że powinni już
iść.
— Jasne, nie ma problemu — zapewnił Ellis, uśmiechając się ciepło. —
Poprosimy o rachunek.
Holly spojrzała na zegarek i ze zdziwieniem odkryła, że przesiedzieli w
restauracji prawie trzy godziny. Przez cały ten czas ani razu nie myślała o
problemach ciążących na jej barkach. Niesamowite, z jaką łatwością Ellisowi
udało się sprawić, że zapomniała o rzeczywistości.
Na zewnątrz powitał ich wieczorny chłód, przypominając, że wciąż jeszcze
nie pożegnał na dobre Karoliny Północnej.
— Nie mogę się doczekać lata — mruknął chłopak, jakby czytając Holly w
myślach.
Lato od zawsze było jej ulubioną porą roku, jednak teraz nieco się jej
obawiała. W czerwcu czekało ich zakończenie roku, a później wyjazd do
college’u. Czas płynął nieubłaganie, a ona wciąż nie była w stanie
zaplanować własnej przyszłości. Tej wersji, w której nie było Chada.
Pamiętała dzień, w którym wspólnie wypełniali aplikacje. Teraz lada dzień w
jej skrzynce miały się znaleźć odpowiedzi z uczelni, a ona czuła się, jakby to
ktoś zupełnie inny wysłał za nią zgłoszenia.
— Wiesz już, jakie studia wybierasz? — zapytała w drodze do domu.
Przyszłość Ellisa została mu odebrana równie brutalnie. Jeśli ktokolwiek
rozumiał, jak Holly się czuła, to tylko on.
— Nie mam pojęcia — przyznał z ciężkim westchnieniem. — Moim planem
B było zarządzanie na Brown, ale szczerze mówiąc, gdy składałem papiery,
nie sądziłem, że będę musiał z niego skorzystać. Ty?
— Nie wiem. — Wzruszyła ramionami. — Może zrobię sobie rok przerwy
po liceum. Myślę nad wyprowadzką do ojca. Jeszcze nie zdecydowałam.
— Może to dobry pomysł — stwierdził zamyślony. — Moglibyśmy
wykorzystać pieniądze i pojechać w podróż dookoła świata. Jeśli komuś
należą się roczne wakacje w Europie, to właśnie nam. Tylko pomyśl: piękne
widoki, dobre jedzenie i zero zmartwień przez dwanaście miesięcy.
Ta myśl sprawiła, że kąciki ust Holly mimowolnie się uniosły.
— To brzmi jak dobry plan.
Może naprawdę powinni to zrobić. Wyjechać razem jesienią, zostawić za
sobą Norwood i wszystko, co z nim związane.
Resztę drogi przebyli w komfortowej ciszy. Oboje powoli godzili się z
faktem, że ta ucieczka od rzeczywistości dobiega końca. Od jutra musieli
wrócić do zmagania się ze swoimi demonami.
— Zgaduję, że widzimy się jutro? — spytał, na co Holly pokiwała głową.
Ich wspólne jeżdżenie do szkoły stało się częścią rutyny.
— Hej, Ellis? — zatrzymała go, zanim wysiadł. — To była najgorsza randka,
na jakiej byłam. Dziękuję.
Nie myśląc nad tym zbyt wiele, nachyliła się i pocałowała go w policzek.
Nawet w słabym świetle lamp ulicznych wpadających do auta nie dało się nie
zauważyć rumieńca, jaki wypłynął na policzki chłopaka.
— Do jutra.
Rozdział 29
— Gdybym wiedział, że spędzanie z tobą czasu będzie wymagało zrywania
się o świcie, przemyślałbym to trochę dokładniej — powiedział jej w ramach
powitania, gdy tylko wysiadł z samochodu.
Odbiła się od ogrodzenia i stanęła tuż przed nim, jednocześnie przeklinając
siebie, że to zrobiła. Nie podobało jej się to, że gdy tylko się pojawiał, wbrew
wszelkiemu rozsądkowi chciała być jak najbliżej niego.
— Zawsze możesz zrezygnować — odparła ze wzruszeniem ramion, udając,
że jej nie zależy.
W rzeczywistości zależało jej aż za bardzo. Właśnie dlatego jej serce zrobiło
fikołka, gdy Chad posłał jej uśmiech, który mówił, że o szóstej rano w sobotę
nigdzie indziej na świecie nie chciałby być bardziej niż przed budynkiem
schroniska.
Gdy zaproponowała, by do niej dołączył, była przekonana, że odmówi. Nie
mogło mu przecież zależeć na niej na tyle, by poświęcić swój wolny dzień na
sprzątanie psich odchodów i czyszczenie kocich kuwet.
A jednak przyjął jej propozycję z entuzjazmem i co więcej — nie wystawił
Holly w ostatniej chwili, wbrew temu, czego się spodziewała.
Gdy kilka dni temu zabrał ją do hotelu Posłańców, odsłonił przed nią kolejny
kawałek układanki, jaką był Chadwick Myers. Pokazywał jej coraz więcej
prawdziwego siebie i Holly z każdym nowo odkrytym fragmentem coraz
bardziej przybliżała się do bezdennej otchłani, jaką musiało być kochanie
kogoś takiego jak on.
Właśnie tak wyobrażała sobie zakochanie się w nim: coś niemożliwego do
pojęcia rozumem, pozbawionego granic i przerażającego w swojej
gwałtowności.
Od krawędzi nie dzieliło jej wiele kroków, a grunt już teraz zaczynał usuwać
jej się spod nóg. I zapewne właśnie to odpowiadało za stopniową utratę
rozsądku i jasności umysłu, jakie stały za zaproszeniem — po wizycie w
hotelu zapragnęła odwdzięczyć się tym samym i pokazać Chadwickowi
prawdziwą cząstkę siebie.
— Idziemy? — spytał, puszczając do niej oczko. — Czy jeszcze nie skończyłaś
się na mnie gapić?
Na jego komentarz Holly spłonęła rumieńcem, przyłapana na gorącym
uczynku. Bez słowa odwróciła się w stronę wejścia na teren schroniska. Nie
musiała sprawdzać, by wiedzieć, że Chad idzie za nią z uśmiechem pełnym
satysfakcji.
— Dzień dobry — rzuciła ciepło do siwowłosej kobiety siedzącej za
rozpadającym się biurkiem.
Dokładnie tak, jak się spodziewała, w odpowiedzi usłyszała nieprzyjemne
mruknięcie.
Właścicielka schroniska, pani Williams, była osobą z sercem dla zwierząt tak
ogromnym, że dla ludzi nie było w nim za wiele miejsca. Holly nie miała jej
tego za złe. Podziwiała kobietę za jej oddanie i domyślała się, że gdyby
podobnie jak ona spędziła życie na naprawianiu krzywd wyrządzonych
czworonożnym przyjaciołom, również w końcu straciłaby wiarę w ludzkość.
Pani Williams musiała kątem oka zauważyć osobę, która weszła za Holly, bo
uniosła głowę i zmierzyła Chada swoim najbardziej nieprzychylnym
spojrzeniem, po czym przeniosła pytający wzrok na dziewczynę.
— Chad będzie mi dzisiaj pomagał — wyjaśniła Holly.
Domyślała się, że nawet ta kobieta wie, kim jest stojący za Holly chłopak, ale
była pewna, że jego obecność tam pozostanie tajemnicą. Pani Williams
nikogo nie lubiła na tyle, by wdać się z nim w bezinteresowną pogawędkę, w
której mogłaby to zdradzić.
Zgodnie z oczekiwaniami staruszka tylko wzruszyła ramionami i wróciła do
rozłożonych przed nią papierów, mrucząc pod nosem coś niezrozumiałego.
Holly przez ramię posłała Chadwickowi zachęcający uśmiech, po czym
zaprowadziła go do pomieszczenia dla wolontariuszy.
— Będziemy tu dzisiaj sami? — upewnił się, rozglądając się po pokoju.
— Twoja reputacja skończonego egoisty jest całkowicie bezpieczna,
spokojnie. — Wręczyła mu nową parę rękawiczek. — Nikt się nie dowie, że
jesteś skłonny do bezinteresownej pomocy.
Była jedyną osobą skłonną spędzać dni wolne od szkoły w schronisku, a
akurat tej soboty nie było żadnych umówionych wizyt ludzi zainteresowanych
adopcją.
— To dobrze. — Westchnął z udawaną ulgą. — Nie mogę sobie pozwolić,
żeby ktoś zaczął podejrzewać, że mam serce.
Oprócz Holly. Jej był skłonny pokazać każdy doszczętnie złamany, czarny jak
smoła odłamek.
Zaprowadziła go na plac na tyłach budynku. Gdy tylko przeszli przez drzwi, z
każdej strony zaczęło dobiegać pełne podekscytowania ujadanie. Psy, które
nie były zamknięte w klatkach, zbiegły się wokół Holly, domagając się od niej
odrobiny uwagi, którą dawała im z ogromną radością.
Szeroki, pełen prawdziwego szczęścia uśmiech rozświetlił jej twarz, gdy bez
wahania ukucnęła, pozwalając, by jeden z czworonogów polizał ją po
policzku. Chadwickowi ten widok na chwilę odebrał dech w piersiach.
Z niezrozumiałego powodu coś ścisnęło go za gardło, gdy podziwiał tę
zupełnie niepozorną dziewczynę. Jak na dłoni widział w tym momencie ogrom
dobroci, jaką nosiła w niesplamionym złem sercu, i nie mógł nie czuć do
siebie obrzydzenia za to, że to on będzie tym, który jej to odbierze. Bo nie
było takiej możliwości, by ktoś taki jak on nie skalał jej swoim mrokiem.
Gdyby był lepszym człowiekiem, zostawiłby ją w spokoju. Jednak dokładnie w
tym momencie, w którym ta myśl przemknęła przez głowę Chada, Holly
zwróciła wzrok w jego stronę. Spojrzała na niego wciąż z tym samym
wyrazem upojnego szczęścia i już wiedział, że nie było siły, która zmusiłaby
go do odejścia. Nawet jeśli bycie blisko niej mogło się okazać najgorszą
zbrodnią, jaką popełni.
— Chodź — zachęciła go, zupełnie nieświadoma tego, co działo się w jego
głowie, i wyciągnęła do niego rękę.
Chadwick wiedział, że postępuje źle, ale błędy były jego specjalnością, więc
ujął jej dłoń i pozwolił pociągnąć się na ziemię.
***
Wspomnienia z pierwszego razu, gdy zabrała ze sobą Chada, nie
opuszczały głowy Holly, gdy w sobotni poranek przechodziła przez
bramę schroniska. Wbrew rozsądkowi postanowiła pójść za radą
psycholożki i spróbować porozmawiać z panią Williams.
Dzwonek nad drzwiami przerwał ciszę panującą w biurze, jednak nie
wystarczył, by oderwać kobietę od jej zajęcia.
— Dzień dobry — rzuciła Holly nieśmiało, podchodząc do biurka. —
Zastanawiałam się, czy może wciąż jest dla mnie miejsce wśród
wolontariuszy.
Pani Williams nie spieszyła się z odpowiedzią. Powoli uniosła głowę znad
gazety i zmierzyła dziewczynę spojrzeniem, od którego Holly miała ochotę
się schować.
Jednak słowa, które kobieta wypowiedziała, gdy w końcu zabrała głos,
wprawiły ją w zaskoczenie.
— Teraz postanowiłaś sobie o nas przypomnieć? — zapytała oschle pani
Williams. — Po tylu tygodniach, kiedy miałaś swoich podopiecznych
głęboko gdzieś, masz czelność się tu pojawiać?
— Ja… — Nie miała pojęcia, co powiedzieć. — Sądziłam, że nie będzie
mnie pani już tutaj chciała. Po tym, co zrobił Chad — dodała niemal
szeptem, spuszczając wzrok — dyrektorka domu kultury wyrzuciła mnie z
wolontariatu, więc założyłam, że…
— Ludzie to niewdzięczne szuje — przerwała jej tym samym pozbawionym
współczucia głosem. — Wykorzystają każdy pretekst, by odwrócić się do
ciebie plecami. Ale zwierzęta są inne. Wierne. One nie dbają o to, kim jesteś
ani co zrobił twój chłoptaś. Wiedzą tylko tyle, że je zostawiłaś.
— Przepraszam — powiedziała cicho, walcząc ze łzami napływającymi do
oczu.
W odpowiedzi po pomieszczeniu rozległo się przeciągłe westchnienie,
sugerujące, że pani Williams ma już dość dziewczyny.
— To nie mnie należą się przeprosiny — zaprotestowała po długiej ciszy. —
Idź do nich. Zabieraj się do pracy.
— Dziękuję. — Holly nie dała jej szansy na zmianę zdania i pognała prosto
do drzwi prowadzących na plac, nie zatrzymując się nawet w szatni
wolontariuszy.
Psy biegające luzem zwykły przybiegać do niej, gdy tylko pojawiała się w
zasięgu ich wzroku. Tym razem nikt nie witał jej z tym bezwarunkowym
zaufaniem, jakim kiedyś się cieszyła. Czworonogi podeszły z ostrożną
ciekawością, nie rozpoznawszy jej od razu.
Dopiero kiedy zbliżyła się i przyklękła na ziemi, pozwoliła się obwąchać,
zaszła w nich zmiana. Najpierw jeden z kundelków, które mieszkały w
schronisku od zawsze, zaczął merdać wesoło ogonem, domagając się
pieszczot, a zaraz za nim kolejne.
Holly zaśmiała się przez ściśnięte gardło, widząc ich radość. Łzy płynęły jej
po policzkach, gdy głaskała i drapała kolejne psy, co chwila przepraszając i
obiecując, że więcej ich nie zostawi.
Do czasu, gdy w końcu zabrała się do pracy, była już cała w kurzu i psiej
sierści, ale czuła na sercu niecodzienną lekkość. Miło było dla odmiany
poczuć się gdzieś mile widzianym.
Zajęła się swoimi rutynowymi zadaniami z wyćwiczoną przez lata
sprawnością i cieszyła się każdą, nawet najbardziej nieprzyjemną pracą.
Została dłużej, niż planowała, robiąc więcej, niż do niej należało.
Nawet gdy nie pozostało już nic więcej do zrobienia, wciąż nie mogła się
zmusić do powrotu do domu. Siedziała na zimnych schodach prowadzących
do kociarni, czule drapiąc za uchem Spike’a — staruszka w typie bernardyna,
który trafił do schroniska krótko po tym, jak Holly została wolontariuszką.
— Ale się porobiło, co, Spike? — Uśmiechnęła się smutno, widząc, jak
zwierzak zwraca głowę w jej stronę na dźwięk swojego imienia. — Ja też za
nim tęsknię — powiedziała, gdy zaskamlał żałośnie.
Spike był ulubieńcem Chada od momentu ich pierwszego spotkania, kiedy to
pies przewrócił chłopaka, skacząc na niego w przypływie radości, jakiej
Holly nigdy wcześniej u niego nie widziała. To jemu Chad poświęcał
najwięcej czasu podczas wizyt w schronisku, zabierał go na spacery i
potajemnie dawał dwa razy więcej przysmaków niż całej reszcie. Nieustannie
próbował też namówić swoich rodziców, by zgodzili się na adopcję. Holly
niejednokrotnie słyszała, jak obiecywał zwierzakowi, że go stąd zabierze.
Chadwick złamał wiele obietnic. Nie tylko te, które złożył jej.
— Twój chłoptaś tu był, wiesz? — Pani Williams odezwała się ze swojego
miejsca na ganku głównego budynku schroniska, sprawiając, że Holly
podskoczyła przestraszona. — Dzień przed tym, jak zastrzelił tamte
dzieciaki.
— Rozmawiał z panią? — spytała, podchodząc bliżej.
— Powiedział tylko, że zostawił coś ostatnim razem, jak tu z tobą był —
wyjaśniła z obojętnym wzruszeniem ramion, jakby to, że Chad był w jej
schronisku dzień przed morderstwem, zupełnie nie miało znaczenia. —
Wszedł tylko na chwilę do szatni i zaraz sobie poszedł. Nawet nie zajrzał do
Spike’a.
— Nie chciał się żegnać — powiedziała Holly bardziej do siebie niż do
kobiety. — Pójdę już. Dziękuję, że pozwoliła mi pani wrócić.
— Całe życie przygarniam przybłędy. Jedna więcej nie robi mi różnicy —
mruknęła w odpowiedzi, a w jej ustach brzmiało to niemal jak komplement.
Holly potrzebowała całej swojej silnej woli, by powstrzymać się od biegu do
pomieszczenia wolontariuszy. Wpadła do szatni i bez zbędnego rozglądania
się podeszła do metalowej szafki z jej imieniem. To miejsce jako jedyne
przychodziło jej do głowy, gdy chodziło o to, gdzie Chad mógł coś dla niej
zostawić. Tylko oni dwoje znali kod do kłódki, którą Holly zawiesiła, by
powstrzymać pozostałych wolontariuszy od wykradania jej przysmaków dla
zwierząt.
Wszystkie rzeczy były ułożone dokładnie tak, jak je zostawiła. Jedyne, co się
zmieniło, to biała karteczka leżąca na górnej półce.
Holly sięgnęła po nią drżącą ręką. Emocje, które towarzyszyły jej zawsze,
gdy natykała się na ślad Chada, były niezmiennie obecne, kiedy odczytała
krótką wiadomość:
Policz stokrotki. One cię do niej zaprowadzą.
***
— Co to, do cholery, oznacza? — spytał Ellis z frustracją, wyciągając
dłoń przez stół, by oddać Holly kartkę, gdy w poniedziałek podzieliła się
z nim nową informacją. — Mamy iść na łąkę i liczyć kwiaty?
— Szczerze? Nie byłabym wcale zdziwiona — prychnęła z rozbawieniem.
Nie miała pojęcia, czego tym razem chciał od niej Chad, co nie było żadną
nowością.
— Czy chociaż jedna wiadomość o treści: hej, musisz iść tam i tam,
znajdziesz to i tamto, to naprawdę tak wiele? — Nerwowym gestem
przeciągnął ręką po włosach. — Pieprzony gnojek dręczy nas nawet po
śmierci.
Holly ze zdziwieniem odkryła, że w reakcji na słowa Ellisa nie czuje
odruchowej chęci, by stanąć w obronie Chada.
— Zawsze lubił być w centrum uwagi — rzuciła zamiast tego z krzywym
uśmiechem.
Nie odpowiedział, skinął jedynie głową w geście zgody. Zaczął rozglądać się
po przepełnionej uczniami stołówce, a wzrok Holly bezwiednie krążył po
jego twarzy. Zauważyła drobne zmiany w wyglądzie chłopaka.
Zniknęły worki pod oczami, które towarzyszyły mu nieustannie w
pierwszych tygodniach. Jasne włosy były też odrobinę dłuższe, niż nosił je
kiedyś, i opadały mu na zielone oczy, w których z każdym dniem dostrzegała
odrobinę więcej życia.
Ellis zdrowiał — i nie chodziło tylko o zdjęty kilka dni wcześniej gips.
Różnice świadczyły przede wszystkim o tym, że zaczęły się zasklepiać te
rany, których nie było widać gołym okiem.
Zmiany nie były drastyczne, wręcz zapewne niezauważalne dla kogoś, kto
nie spędzał z nim prawie każdego dnia przez ostatnie dwa miesiące, ale były
obecne i ten fakt sprawiał, że serce Holly tonęło w radości.
— Hej, czy to nie jest twoja siostra? — zapytał nagle, odwracając jej uwagę
od rozważań na jego temat. — Przy stoliku cheerleaderek?
Holly nie musiała nawet spoglądać w kierunku, który wskazywał Ellis, by
wiedzieć, że zobaczy tam Olivię.
Choć nie zamieniły ze sobą słowa od kłótni przed imprezą Posłańców, jej
uwadze nie umknął czerwono-biały strój treningowy w barwach szkoły, który
co jakiś czas pojawiał się w praniu, czy pompony walające się po salonie,
gdy Liv przemykała do swojego pokoju. To wystarczyło, by domyśliła się, że
jej młodsza siostra dostała się do drużyny Madeline.
Właściwie Holly powinna być zdziwiona, że Olivia dopiero dzisiaj pierwszy
raz porzuciła swoje koleżanki, by skorzystać z przywileju siedzenia wśród
świty kapitanki.
Jakikolwiek plan miała Maddie, wyglądało na to, że jest na najlepszej drodze,
by dopiąć swego.
Każdy instynkt Holly krzyczał, że powinna zareagować, zrobić cokolwiek,
by chronić siostrę, ale wiedziała, że jej interwencja wyłącznie pogorszy
sprawę i spowoduje jeszcze większy rozłam w jej relacji z Liv.
Znała swoją byłą przyjaciółkę na tyle, by wiedzieć, że nie przyjęła Olivii do
drużyny bezinteresownie. Miała w tym ukryty cel, a Holly mogła jedynie stać
z boku i czekać na nieuchronną tragedię.
Dzwonek kończący przerwę rozbrzmiał przeciągle, informując uczniów, że
muszą udać się na lekcje.
— Mamy teraz razem biologię, co nie? — spytała.
Ellis skrzywił się, wyrażając tym swój stosunek do przedmiotu.
— Duncan sprawia, że zaczynam tęsknić za okresem taryfy ulgowej zaraz po
zamachu.
— Aż tak źle? — Holly podniosła się ze swojego miejsca i okrążyła stół, by
znaleźć się po stronie Ellisa, bliżej drzwi wyjściowych.
— Nie zawalam przedmiotu, ale niewiele mi brakuje — przyznał, wstając.
Cierpliwie czekała, uważnie obserwując ruchy chłopaka. Ponieważ wciąż
jeszcze przyzwyczajał się do poruszania się bez gipsu, nie zdziwiło jej
szczególnie, gdy przenosząc ciężar na słabszą nogę, stracił równowagę.
Zareagowała instynktownie, łapiąc go i sama niemal przy tym upadając.
— Dzięki — powiedział, a jego zawstydzony śmiech rozbrzmiał tuż przy
uchu Holly.
Uniosła głowę, by na niego spojrzeć, i uderzyło ją, jak blisko siebie się
znaleźli. Praktycznie się obejmowali, stojąc na środku stołówki, pośród
dziesiątek uczniów. Była skłonna się założyć, że ktoś zdążył już zrobić im
zdjęcie, które wyjęte z kontekstu obiegnie szkołę do następnej przerwy.
A jednak ze zdziwieniem odkryła, że wcale nie chce się odsuwać. Musiała
zmusić do tego swoje ciało, które z niewiadomego powodu chciało zostać
blisko.
— Jeśli potrzebujesz pomocy z biologią, wystarczy poprosić — zaoferowała,
udając, że tamten dziwny moment nie miał miejsca.
— Jesteś dobra?
— Nie tak dobra jak kiedyś — przyznała ze wzruszeniem ramion. W
ostatnim czasie opuściła się w nauce, ale przed całym tym chaosem biologia
była jej ulubionym przedmiotem. — Ale też nie zawalam przedmiotu.
— Może skorzystam. — Skinął głową w niemym podziękowaniu i z Holly u
boku ruszył w stronę wyjścia. — Myślałaś już o tym, gdzie możemy
poszukać następnej wskazówki? — zapytał, gdy znaleźli się na korytarzu.
— Aż tak się nie możesz doczekać kolejnej randki? — dogryzła mu z
uśmiechem.
— Żebyś wiedziała — przyznał cicho, a w jego głosie brakowało ironii,
przez co Holly zaalarmowana zwróciła głowę w jego stronę. Speszony
szybko zmienił temat: — A tak serio, to mam pewien pomysł. Jest zły, ale
cóż… — Wzruszył ramionami. — Skoro ty na nic nie wpadłaś, to jest
jedyny, jaki mamy.
***
— Nie wiem, czy z czymkolwiek zgadzałam się z tobą tak jak w sprawie
tego, że to zły pomysł — oznajmiła, gdy zatrzymali się przed właściwym
budynkiem. — Nawet więcej: to przestępstwo.
Ellis uparł się, by zostawili samochód na parkingu sklepu budowlanego po
drugiej stronie ulicy, i Holly dopiero teraz zrozumiała dlaczego. Sensu
nabrało również to, czemu chłopak nalegał, by spotkali się dopiero po
zmroku.
Wcześniej w szkole nie chciał jej zdradzić, co dokładnie zawiera jego plan,
tłumacząc, że ktoś z uczniów może ich podsłuchać w drodze na lekcje.
Jedyne, co wiedziała, to że mieli sprawdzić jedno miejsce.
— Podobnie jak kradzież pieniędzy z magazynu — przypomniał jej. — I
danie łapówki właścicielowi wypożyczalni. I ukrywanie przed policją
informacji, które mogą być użyteczne w sprawie morderstwa — wymieniał,
boleśnie uświadamiając Holly, w jak głębokim bagnie tkwią. — Trochę za
późno na bycie prawym i uczciwym człowiekiem, nie sądzisz?
Miał rację i Holly dobrze o tym wiedziała. Prawdopodobnie przypieczętowali
ten los w momencie, gdy tylko zdecydowali się dojść do prawdy za wszelką
cenę.
Jednak włamanie się do domu martwej przyjaciółki było przekroczeniem
kolejnej granicy. Takiej, której Holly nigdy nie chciałaby przekraczać, bo
mierziła ją wizja grzebania w rzeczach Ashley, naruszania jej prywatności w
tak bezduszny sposób po wszystkim, co dziewczynę spotkało.
Wiedziała jednak, że fakt, że kłóciło się to z jej kompasem moralnym, nie był
wystarczający, by ją powstrzymać. Co więcej, nie sądziła, aby istniała jeszcze
na świecie taka rzecz, której nie byłaby w stanie zrobić, by rozwikłać tę
zagadkę.
I właśnie to było najcięższą zbrodnią, jaką popełnił Chadwick Myers. Z
dziewczyny o czystym sercu, pragnącej pomagać i robić to, co właściwe,
zmienił ją w kogoś, kto nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć zamierzony
cel.
Stworzył potwora na swoje podobieństwo.
— Zgaduję, że czas dodać kolejny wpis do kartoteki — stwierdziła,
rozglądając się po okolicy.
Wokół nie było żywej duszy. W najbliższym domu nie paliły się światła,
dając jej nadzieję, że jakimś cudem uda im się przeprowadzić ten plan do
końca, nie będąc zauważonym. Trzymając się tego złudzenia, ruszyła przez
zarośnięty trawnik domu Ashley Holt.
Ellis podążył za nią, a gdy dotarli pod drzwi, wyciągnął z kieszeni pęk kluczy
— oprócz tego do swojego domu miał też po jednym do domów każdego ze
swoich przyjaciół i dziewczyny.
Holly nie skomentowała momentu zawahania, jaki widziała u chłopaka, gdy
złapał pomalowany żółtym lakierem klucz. Ze współczuciem obserwowała,
jak przejeżdża palcem wskazującym po powierzchni, z której kolor zaczynał
się ścierać. Niedługo całkiem zniknie, nie będzie po nim śladu, zupełnie jak
po dziewczynie, która go nałożyła.
Cokolwiek w tej chwili czuł Ellis, pozwolił sobie na to tylko przez krótką
chwilę, po czym wziął się w garść i zdecydowanie otworzył drzwi, wskazując
Holly, by weszła pierwsza.
Holly odetchnęła z ulgą, gdy znaleźli się bezpiecznie w środku. Chociaż
wcześniej ukrywał ich mrok panujący na zewnątrz, wciąż istniało
prawdopodobieństwo, że ktoś przejeżdżający ulicą ich zobaczy.
Gdy wyciągnęła z kieszeni telefon i włączyła latarkę, zauważyła, że stoi na
stercie listów wrzuconych przez otwór w drzwiach.
— Mamy Ashley musiało tu od dawna nie być — stwierdziła, widząc ilość
korespondencji.
— Wyjechała jeszcze w dzień pogrzebu i od tej pory nikt jej nie widział w
Norwood — poinformował ją Ellis, świecąc swoim telefonem wokół. —
Ostatnio podsłuchałem rozmowę Meredith z koleżanką. Podobno pani Holt
przesłała wszystkim swoim pacjentom maile, że zamyka gabinet. Wszystko
wskazuje na to, że nie ma zamiaru wracać.
Jednak dom Christiny wcale na to nie wskazywał. Wszystko — od
panującego w każdym pomieszczeniu nieporządku, przez do połowy
przeczytaną książkę leżącą na stoliku w salonie, po pełną jedzenia lodówkę
— sugerowało, że nieobecność mamy Ashley jest jedynie chwilowa.
Gdyby nie gruba warstwa kurzu na płaskich powierzchniach, z łatwością
można by ulec iluzji, że wyszła do sklepu i za chwilę wróci.
Kiedy dotarli do sypialni kobiety, silniejsze stało się też podejrzenie, że
decyzja o wyjeździe była nagła, a on sam nieplanowany. Rzeczy, w których
Holly widziała panią Holt na pogrzebie, leżały porzucone na podłodze,
mnóstwo ubrań i bielizny znajdowało się na łóżku, zupełnie jakby nie
zmieściły się do walizki.
— To wygląda, jakby wyjechała w pośpiechu. — Holly postanowiła
podzielić się z Ellisem swoimi podejrzeniami.
Rozdzielili się już na samym początku, zgodnie stwierdzając, że w ten sposób
będą mogli się stamtąd szybciej wynieść. Żadne z nich nie chciało przebywać
w domu Ashley dłużej, niż to konieczne.
— Albo uciekała. — Chłopak dorzucił sugestię, zwiększając niepokój Holly.
— Tylko przed czym?
Odpowiedź nadeszła niemal od razu. Rozglądając się po pokoju, pomiędzy
ubraniami na łóżku Holly dostrzegła pogiętą kartkę. Sięgnęła po nią ze
ściśniętym gardłem.
— „Możesz siedzieć cicho albo dołączyć do córki — odczytała z rosnącym
przerażeniem. — Twój wybór”.
— Pokaż. — Ellis wyciągnął rękę w jej stronę, zupełnie jakby spodziewał się
znaleźć na kartce coś innego niż to, co usłyszał. — To nie ma sensu!
Dlaczego Chad miałby grozić pani Holt?
Holly już miała odpowiedzieć, że nie wie, gdy ciszę przerwał alarm
samochodowy dobiegający z ulicy. Jedno spojrzenie za okno wystarczyło, by
potwierdzić jej obawę, że dochodzi z jej auta.
Nie musiała mówić Ellisowi. Przerażenie na jej twarzy wystarczyło, by
przejął inicjatywę i pociągnął ją w stronę wyjścia. Najszybciej jak to możliwe
zbiegli na dół i wyszli na zewnątrz. Pędząc w stronę samochodu, Holly
drżącymi dłońmi wyciągnęła kluczyk z kieszeni, by wyłączyć alarm.
Zostawiła w tyle Ellisa, który zamykał dom.
Cisza nie trwała długo. Ledwo Ellis zdążył przejść przez ulicę, gdy do
nastolatków dotarł dźwięk zbliżającej się syreny policyjnej.
— Wsiadaj! — zarządził, otwierając drzwi od strony pasażera.
Nadzieja Holly, że uda im się odjechać, zanim zjawi się policja, została
zdeptana, gdy w oddali zauważyła błysk niebieskich świateł. Zamarła z ręką
gotową przekręcić kluczyk w stacyjce.
— Zaczekaj — szepnął Ellis, przykrywając jej dłoń swoją. — Nie możemy
teraz odjechać bez zwracania na siebie uwagi. — Wciąż trzymając ją za rękę,
zsunął się niżej na siedzeniu, by być mniej widocznym, i gestem wolnej dłoni
polecił Holly zrobić to samo. — Załóż kaptur.
Holly wykonała jego polecenie bez zbędnych pytań. Była tak przerażona, że
ledwo zdawała sobie sprawę z tego, że miażdży dłoń chłopaka w panicznym
uścisku.
— Hej — zaczął kojącym głosem, jakby uspokajał spłoszone zwierzę. —
Wszystko jest dobrze. Ktoś musiał zauważyć światło z latarek i zadzwonić po
policję. Na parkingu stoi jeszcze kilka aut, więc nawet nie zwrócą na nas
uwagi. Pewnie tylko sprawdzą, czy drzwi są zamknięte, i sobie pojadą.
Z każdym jego słowem oddychanie stawało się nieco łatwiejsze. Dławiąca
panika zmieniała się w kontrolowany strach i Holly w końcu odważyła się
otworzyć oczy. Nie puściła jednak dłoni Ellisa, czerpiąc pocieszenie z
kontaktu i ze sposobu, w jaki delikatnie gładził kciukiem jej skórę.
— Zdecydowanie nie mam nerwów do bycia kryminalistką — wyszeptała
drżącym głosem, obserwując, jak policjant podchodzi do drzwi domu, który
opuścili zaledwie minuty temu.
Ellis zaśmiał się bezdźwięcznie.
— Kwestia praktyki — powiedział jej w żartach. — Przyzwyczaisz się.
— Mówisz, jakbyś robił to od lat — prychnęła.
Teraz, kiedy strach zelżał, nie mogła nie zauważyć, jak zadziwiająco
spokojny Ellis był przez cały ten czas. Jakby naprawdę żył na krawędzi
prawa w przerwach między byciem znakomitym sportowcem i jednym z
najpopularniejszych chłopaków w szkole.
— Odjeżdżają — zauważyła zupełnie niepotrzebnie, bo Ellis przecież widział
to samo co ona.
Jednak dopiero gdy radiowóz zniknął z pola widzenia, Holly była w stanie
prawdziwie odetchnąć z ulgą.
— To na pewno będzie historia, którą będę opowiadał wnukom — stwierdził,
prostując się na siedzeniu. — To co następne? Napad na bank?
Adrenalina wciąż krążyła w żyłach Holly, a serce biło szaleńczo, ale nie była
w stanie powstrzymać głośnego wybuchu śmiechu. Ellis do niej dołączył i
chociaż w ich sytuacji nie było nic zabawnego, a może właśnie dlatego, że
niewiele brakowało, by ten wieczór skończył się zupełnie inaczej, przez
chwilę byli w stanie jedynie się śmiać.
Dopiero kiedy zaczęli się uspokajać, z trudem łapiąc oddechy, Holly
zauważyła, że wciąż trzymają się za ręce.
Dźwięk przychodzącej wiadomości przerwał chwilową ciszę, przebijając
bezpieczną bańkę, w której na moment się zamknęli.
Na twarzy Holly wciąż błąkał się uśmiech, gdy niechętnie wyplątała swoją
dłoń z dłoni Ellisa i wyjęła telefon z kieszeni.
Wszelki ślad rozbawienia zniknął jednak, gdy odczytała wiadomość z
nieznanego numeru:
Nie ma za co.
Rozdział 30
Po bezsennej nocy, jaką zafundowały jej przeżycia z Ellisem, nad ranem
wysłała mu wiadomość, że nie pojawi się w szkole. Zamiast tego wybrała
się do siedziby Posłańców z jednym zamiarem.
Powód jej wizyty siedział spokojnie w części wspólnej i jadł śniadanie.
— Masz mi coś do powiedzenia? — zapytała stanowczo, gdy tylko znalazła
się przy stoliku.
— Oprócz tego, że wyglądasz tragicznie? Chyba nie — odparł bez śladu
zawahania. Nie wyglądał na ani trochę zaskoczonego jej wizytą, zupełnie
jakby wiedział, że do niego przyjdzie. — Znowu nie spałaś — stwierdził,
przyglądając jej się uważnie. — A ty masz mi coś do powiedzenia? Na
przykład „dziękuję”?
— Więc to byłeś ty. — Nie wiedziała, dlaczego w ogóle była zdziwiona.
Jedyną osobą, która mogła wysłać jej tamtą wiadomość wczorajszej nocy, był
Cole. — Skąd w ogóle masz mój numer?
— Od Chada — przyznał zwyczajnie. — Lepiej powiedz mi, skąd masz takie
głupie pomysły jak włamywanie się nocą do cudzych domów.
— Co chcesz w zamian za pomoc? — spytała niechętnie, unikając
odpowiedzi, i zajęła miejsce naprzeciwko.
— Czemu w ogóle miałbym czegoś chcieć? — Z miną niewiniątka odbił
piłeczkę, z ledwie skrywanym zainteresowaniem obserwując jej twarz w
oczekiwaniu na reakcję.
Holly mimochodem zauważyła, że ostatnio robił to coraz częściej. Patrzył na
nią z dziwną mieszanką pełnego wyższości rozbawienia i czegoś, co
przypominało fascynację. Trochę tak, jak obserwuje się leżącego na plecach
robaka, który desperacko próbuje się podnieść — jednocześnie bawią cię
jego żałosne starania i nie możesz powstrzymać nutki podziwu, że jeszcze się
nie poddał.
— Bo wśród Posłańców nie ma nic za darmo. — Tego właśnie nauczył ją
Finn.
Jej odpowiedź wzbudziła jeszcze większe zainteresowanie Cole’a, który
przekrzywił głowę z ledwie zauważalnym uśmiechem.
— Pierwszy raz słyszę, że nazywasz się jedną z nas. Interesujące — dodał
cicho, już tylko do siebie. Jednak zanim zdążyła zapytać, co w tym było
takiego interesującego, Cole podniósł się z miejsca i ściągnął skórzaną kurtkę
z oparcia krzesła. — W takim razie chodź. Spłacisz swój dług. — Ruszył do
wyjścia, nie poświęcając nikomu ani jednego spojrzenia.
Przyciągał ich za to mnóstwo. Holly zauważyła, że niemal każda osoba
przebywająca w pomieszczeniu przerwała na sekundę to, co robiła, by
zerknąć na swojego lidera.
Byłego lidera — poprawiła się w myślach. Choć nic w tej scenie na to nie
wskazywało. Cole poruszał się, jakby był panem wszystkiego, a uwaga, jaką
poświęcali mu inni, sugerowała, że jest kimś, kto ma władzę.
Niebywałe, jak bardzo przypominał jej w tym momencie Chada.
— Idziesz? — rzucił, oglądając się przez ramię. Nie zatrzymał się jednak,
jakby czekanie na kogokolwiek było poniżej jego godności.
Jego zachowanie zadziałało dokładnie tak, jak się tego spodziewał, bo Holly
otrząsnęła się z zamyślenia i popędziła za nim.
Gdy znalazła się na zewnątrz, Cole stał już przy swoim motocyklu.
— Mam ci go umyć? — rzuciła niepewnie.
Przez chwilę wyglądał, jakby chciał się roześmiać, a do głowy Holly wpadła
myśl, czy w ogóle potrafił to robić. Nigdy nie widziała, by się śmiał czy
chociaż był szczerze rozbawiony.
Tak się jednak nie stało, więc jej pytanie pozostało bez odpowiedzi. Pojawiło
się za to ukłucie rozczarowania, które zdusiła w sobie tak szybko, jak je
poczuła.
— Masz się ze mną przejechać — wyjaśnił jej tonem sugerującym, że to
oczywiste.
— To już wolę go myć — prychnęła, starając się zamaskować strach.
Motocykle ją przerażały. Bała się zarówno szaleńczej prędkości, jak i tego, że
nic nie dzieliło jej od podłoża. Jedno zachwianie równowagi wystarczyło, by
jej głowa spotkała się z asfaltem.
— W porządku. — Nie był ani trochę zdziwiony jej reakcją. — Ale jeśli ze
mną nie pojedziesz, stracisz niepowtarzalną okazję, by dowiedzieć się czegoś
nowego.
— Grasz nieczysto — zarzuciła mu, ani na chwilę nie sądząc, że się tym
przejmie.
— To brudna gra — odparł. Doskonale wiedział, za jakie sznurki pociągać,
by dopiąć swego, i nie wahał się tego zrobić, nawet jeśli musiał uderzyć w jej
najczulszy punkt.
— Nie chcę zginąć — zastrzegła, jakby to mogło cokolwiek zmienić.
— Nie zginiesz, obiecuję — zapewnił, wręczając jej kask, który ściągnął
wcześniej z sąsiedniego motocykla. A ponieważ nie byłby sobą, gdyby tego
nie zrobił, zaraz dodał: — Przynajmniej nie dzisiaj.
— Pocieszające — mruknęła, kiedy zakładała kask.
— Poradzisz sobie czy ci pomóc? — spytał z szyderczym rozbawieniem,
więc Holly, głównie po to, by zrobić mu na złość, wsiadła sama, czym znowu
zasłużyła sobie na ten szczególny wyraz w spojrzeniu Cole’a.
Nie miała złudzeń, że mężczyzna będzie jechał powoli i ostrożnie ze względu
na nią, i słusznie. Wrzasnęła przeraźliwie, gdy ruszył gwałtownie, i mogła się
mylić, bo jej umysł był przesłonięty strachem, ale wydawało jej się, że czuje,
jak jego klatka piersiowa trzęsie się od śmiechu.
Gdy wyjechali na główną drogę, wcale nie było lepiej. Cole wyprzedzał
każdy pojazd, pilnując, by serce Holly cały czas biło w tempie równie
szaleńczym, z jakim poruszali się po ulicach Norwood.
Gdy panika minimalnie zelżała, dziewczyna zorientowała się, że Cole z
premedytacją wybiera najbardziej ruchliwe ulice i najważniejsze miejsca w
mieście, takie jak komisariat policji czy ratusz, chociaż Posłańcy na ogół
trzymali się z dala od tych okolic. Ludzie zatrzymywali się, by na nich
spojrzeć, a samochody trąbiły, gdy Cole przejeżdżał tak blisko, że centymetry
dzieliły go od otarcia się o nie. Gdy mijali South Stanly, była już pewna.
Cole swoim popisem wysyłał całemu miastu wiadomość. Taką, której treści
Holly mogła się jedynie domyślać.
— Po co było to przedstawienie? — zapytała, gdy zsiadła z motocykla i
zdjęła kask.
Zatrzymali się przy jednej z licznych dzikich plaż rozsypanych wokół jeziora,
chociaż Holly nie miała pojęcia, na którym brzegu się znajdują. Przy
zawrotnej prędkości, z jaką jeździł Cole, zadziwiająco łatwo było stracić
orientację w terenie. Prawdopodobnie nie byli już nawet w Norwood.
— Dlaczego twoim zdaniem wszystko, co robię, ma jakiś ukryty cel? —
odparł ze zdziwieniem, w którym nie było ani krzty szczerości. — Nie
przyszło ci do głowy, że może zwyczajnie stęskniłem się za naszym
kochanym miastem?
— Ty nawet stąd nie pochodzisz — przypomniała mu, przewracając oczami.
— Po co tu jesteśmy?
— Tyle pytań. — Z twarzą wystawioną w stronę słońca pokręcił głową jak
niezadowolony nauczyciel. — Czy ty w ogóle masz jakieś życie poza swoimi
wielkimi poszukiwaniami?
— Pieprz się. — Nie miała, ale Cole doskonale o tym wiedział. —
Przyjechałam tu z tobą, bo obiecałeś mi odpowiedzi. Jeśli masz zamiar ze
mnie szydzić, to wracam do domu.
— Niczego ci nie obiecałem — zaprzeczył spokojnie. — Powiedziałem, że
masz szansę się czegoś dowiedzieć. I nie skłamałem. Już teraz wiesz więcej
niż pół godziny temu. A dowiedziałabyś się jeszcze więcej, gdybyś zadawała
właściwe pytania.
— Czyli jakie?
Cole przeciągnął dłonią po swoich włosach, powoli tracąc opanowanie, co
jedynie wzbudziło złość Holly. Nie miał prawa wściekać się na jej niewiedzę,
kiedy to on był jedną z osób, które dodatkowo wszystko komplikowały.
— Chad kazał ci mnie chronić — rzuciła oskarżająco, gdy nie odpowiedział.
— Ale to ty narażasz mnie na największe niebezpieczeństwo. Ukrywasz
przede mną to, co wiesz, nie odpowiadasz na moje pytania, każesz mi się
domyślać…
— Bo ty już to wszystko wiesz! — krzyknął, a jego nagły wybuch sprawił, że
Holly podskoczyła przestraszona. — Nie musisz się domyślać, nie musisz
pytać, po co cię zabrałem, bo już to wiesz.
— Żeby wysłać wiadomość? — spytała od niechcenia, bo nic innego nie
przychodziło jej do głowy, a kiedy skinął głową, zapytała: — Komu?
— Wiesz komu — nalegał, patrząc na nią niemal błagalnie. Jednocześnie
wciąż był zły, więc wyglądał trochę tak, jakby mógł stracić nad sobą
panowanie i ją udusić, jeśli zaraz się nie domyśli, a bardzo tego nie chciał. —
Pokazałem ci.
Holly zrobiła, co mogła, by przypomnieć sobie wszystkie istotne miejsca,
które mijali.
— Komendantowi — rzuciła na próbę, a mina mężczyzny wskazywała, że
trafiła w sedno. — I burmistrzowi.
Nie musiała pytać, co łączyło tych dwóch. Wszyscy wiedzieli, że szef policji
siedzi w kieszeni ojca Toppera i nie robi nic bez zgody swojego szkolnego
przyjaciela. Domyślała się też, że mieli teraz wspólny cel: przywrócenie
spokoju w Norwood.
— Myślisz, że Harrell wysłał tamten patrol w ciemno? — Cole pokręcił
głową. — Dobrze wiedział, kogo tam znajdzie. Mógł zignorować zgłoszenie,
ale tego nie zrobił.
— Ellis był tam wczoraj ze mną — wyznała, chociaż domyślała się, że Cole
zdaje sobie z tego sprawę. — Naprawdę tak bardzo zależy mu na tym, żeby
mi przeszkodzić, że poświęciłby własnego syna?
Mężczyzna posłał jej litościwe spojrzenie.
— Ellis jest nietykalny — uświadomił ją z naganą w głosie. — Ojciec
wyciągnie go z największego gówna. Nawet przez chwilę nie myśl, że jest
inaczej. Ale Harrell jest zdesperowany. Wystarczająco, by narazić się mnie.
— A co ty niby możesz zrobić? — spytała powątpiewająco.
Może i Cole nosił się, jakby był panem wszechświata, ale poza wybujałym
ego w rzeczywistości nie miał nic. Od niedawna nie był już nawet głową
swojego klubu. Nie sądziła, by miał jakieś realne szanse przeciwko organom
władzy.
— Ja — zaczął, rozciągając usta w złowieszczym uśmiechu — mogę
zrównać to miasto z ziemią. I uwierz, o niczym nie marzę bardziej niż o tym,
żeby zakopać pod gruzami kilku skurwieli.
— Więc dlaczego tego nie zrobisz?
Jego uśmiech jedynie się poszerzył. Teraz Cole Mercer wyglądał całkiem,
jakby już wyobrażał sobie, jak Norwood płonie.
— Bo los, jaki ty im zgotujesz, będzie o wiele gorszy.
— Ale ja nie chcę nikogo krzywdzić! — zaoponowała, z frustracją
wyrzucając ręce w górę. — Chcę tylko poznać prawdę.
Cole posłał jej spojrzenie, jakby jasne było dla niego, że Holly jeszcze zmieni
zdanie w tej sprawie, ale nie naciskał.
Zamiast tego postanowił zmienić temat:
— Umiesz puszczać kaczki?
— Umiem — odpowiedziała ostrożnie, jakby spodziewała się, że to pytanie
ma drugie dno.
Cole już nic nie powiedział, a jedynie zaczął rozglądać się wokół, jak się
Holly domyślała — w poszukiwaniu odpowiednio płaskich kamieni.
Ona w tym czasie przyglądała mu się w całkowitym osłupieniu, jak ktoś w
ciągu kilku sekund może przejść z takiego tematu na rzucanie kamieniami.
— Pokaż. — Wręczył jej niemal idealnie płaski kamień i skinął głową w
stronę spokojnej tafli jeziora.
Minęły lata, odkąd ostatni raz to robiła, ale do jej głowy od razu napłynęły
liczne wspomnienia spacerów z tatą, gdy była młodsza. To on ją nauczył —
urządzali sobie nawet konkursy, a nagrodą była wizyta w lodziarni. Dziwnym
trafem to zawsze ona wygrywała.
— Cztery — oznajmił Cole, wpatrując się w znikające okręgi na wodzie. —
Nieźle — przyznał, po czym sam rzucił i posłał jej triumfalne spojrzenie, gdy
kamień odbił się siedem razy. — Wygrałem.
— To była runda próbna. — Nie miała pojęcia, jaki Cole miał w tym cel ani
dlaczego dawała się w to wciągnąć, ale postanowiła wykorzystać okazję. —
Gra zaczyna się teraz. Zwycięzca ma prawo do jednego dowolnego pytania,
na które przegrany musi odpowiedzieć.
Prawy kącik jego ust uniósł się w mikroskopijnym uśmiechu. Tylko tak dał
po sobie poznać, że jest pod wrażeniem dziewczyny.
— W porządku. Sześć rund. I nie możesz pytać o Chada — zarządził z
satysfakcją, psując jej plan. — Panie pierwsze.
Holly znalazła odpowiedni kamień i rzuciła, ale odbił się jedynie trzy razy.
Stłumiła przekleństwo, wiedząc, że Cole z łatwością to przebije.
— Co znalazłaś wczoraj w tamtym domu? — zapytał bez namysłu.
— List z pogróżkami — wyznała, obserwując Cole’a w poszukiwaniu
najmniejszej reakcji, która mogłaby zdradzić, że coś o tym wiedział. — Ktoś
zagroził pani Holt, że jeśli nie będzie siedziała cicho, dołączy do swojej
córki.
Skinął głową, akceptując odpowiedź. W kolejnej rundzie to ona była górą.
Wybór pytania przyszedł z niemałym trudem, bo Cole uniemożliwił jej próbę
uzyskania odpowiedzi na wszystkie te, które naprawdę chciała zadać. Więc
zamiast tego postawiła sobie za cel dowiedzenie się czegoś o niemożliwym
do rozszyfrowania byłym przywódcy klubu.
— Po co przeniosłeś się do Norwood? — To było jedno z pytań, na które
Chad nigdy nie potrafił lub nie chciał odpowiedzieć, a które dręczyło Holly
właściwie od momentu poznania Posłańców.
— Dla zemsty — odpowiedział zwyczajnie, schylając się po dwa kamienie.
Podał jej jeden, sygnalizując, że jeśli chce dowiedzieć się więcej, musi go
pokonać.
Co jej się nie udało.
— Co planujesz, gdy to wszystko się skończy?
— Zależy, jak to wszystko się skończy — przyznała ze smutnym uśmiechem.
— W najlepszym wypadku wyjadę z Norwood, a w najgorszym… —
Urwała, bo właściwie sama nie wiedziała, co chciała powiedzieć.
— W najgorszym nie dożyjesz końca tego wszystkiego — podpowiedział jej
z taką łatwością, że nasunęło to Holly kolejne pytanie.
— Zabiłeś kiedyś kogoś?
Plotki na ten temat krążyły po Norwood właściwie od dnia, w którym
Posłańcy pojawili się w mieście, ale Holly zawsze była wobec nich
sceptycznie nastawiona. Jednak im więcej czasu spędzała z Cole’em, tym
bardziej dostrzegała łatwość, z jaką traktował temat śmierci i umierania —
jakby były czymś zupełnie zwyczajnym, niemalże częścią jego życia.
Tym razem zawahał się na ułamek sekundy przed udzieleniem odpowiedzi.
— Tak.
Sposób, w jaki to powiedział, ten ledwie zauważalny przebłysk cierpienia na
jego twarzy, sugerował, że był to zaledwie ułamek większej, przepełnionej
bólem historii, i Holly, choć zżerała ją ciekawość, bała się zapytać. Dlatego
chociaż wygrała kolejną z rzędu rundę, wybrała inne pytanie:
— Co cię powstrzymuje przed powiedzeniem mi wszystkiego, co wiesz? —
Bo wiedziała, że coś musi. Jego wcześniejsza frustracja, gdy nie potrafiła
wyłapać tego, co próbował jej przekazać, dawała do zrozumienia, że
trzymanie dziewczyny w niewiedzy wcale nie sprawiało Cole’owi
przyjemności.
— Bo to jedynie pogorszyłoby twoją sytuację — odparł, a gdy Holly nie była
w stanie powstrzymać niedowierzającego prychnięcia, dodał z ledwie
słyszalną irytacją: — To, co wiem, jest bezwartościowe bez dowodów, a te
możesz zdobyć tylko ty. Chcesz czy nie, jesteś w tym całkiem sama i im
szybciej to zrozumiesz, tym lepiej. Więc nie licz na moją pomoc, bo jej nie
dostaniesz. Nie potrzebujesz mojej pomocy.
Szczerze w to wątpiła, ale postanowiła nie kwestionować na głos jego słów.
Ostatnia kolejka skończyła się remisem. Holly skinęła głową, przyznając mu
pierwszeństwo.
— Ufasz mi?
Pytanie wprawiło ją w osłupienie. Nie była pewna, czy w ogóle zna na nie
odpowiedź. Po zdradzie, jakiej doznała ze strony Chada, zaufanie było
ostatnią rzeczą, jaką czuła się gotowa kogoś obdarzyć. Jedyną osobą, która
zaskarbiła sobie jego marne okruchy, był Ellis.
Ale chciała móc ufać Cole’owi, choćby z czystej, ludzkiej potrzeby
posiadania w swoim życiu kogoś, na kim mogła polegać. Wiedziała, że Cole
nie działał na jej szkodę, być może nawet działał w jej interesie, a Chadwick
ufał mu na tyle, że powierzył mu jej bezpieczeństwo. Z drugiej strony była
niemal pewna, że pomógł zaplanować Chadowi zamach. Był świadomy jego
planów i nie zrobił nic, by go od nich odwieść.
— Odpowiem na twoje pytanie, jeśli ty najpierw odpowiesz na moje. —
Zdecydowała w końcu. — Kiedyś powiedziałeś mi, że każda osoba w moim
życiu kłamie, że nikt nie jest ze mną całkowicie szczery. To tyczy się też
ciebie?
— Znasz odpowiedź — poinformował ją, co było równoznaczne z „tak”.
— Więc nie — odezwała się, wracając do jego pytania. — Nie ufam ci.
O dziwo, zdawało jej się, że ta odpowiedź wywołała jego zadowolenie. Jakby
się cieszył, że nie zdecydowała się obdarzyć go zaufaniem, wiedząc, że
kiedyś przyjdzie mu je zawieść.
— Powinniśmy wracać — powiedział nagle, a Holly dopiero wtedy zaczęła
być świadoma upływu czasu.
Musiało dochodzić południe, co znaczyło, że przebywała w towarzystwie
Cole’a kilka godzin. I chociaż nie mogła powiedzieć, że dobrze się bawiła,
nie był to najgorszy czas, jaki spędziła w życiu.
Droga powrotna wcale nie była przyjemniejsza. Cole znowu pędził, jakby
przed czymś uciekał, jednak Holly, choć wciąż obejmowała go kurczowo,
zaczynała rozumieć, dlaczego Posłańcy tak to kochali. Była pewna wolność
w byciu o krok od śmierci.
— Mogłabym to polubić — rzuciła półżartem, oddając mu kask, gdy
zatrzymali się pod hotelem.
— Nie przyzwyczajaj się za bardzo — ostrzegł, studząc jej entuzjazm. — To
była jednorazowa sprawa. A teraz idź do kuchni i poproś kogoś o coś do
jedzenia.
— Zdecydowanie lubię cię bardziej, kiedy nie próbujesz mną rządzić —
powiedziała, marszcząc nos, na co mężczyzna jedynie parsknął z tym
typowym dla siebie pozbawionym wesołości rozbawieniem.
— Tym lepiej dla ciebie — stwierdził, odwieszając swój kask na kierownicę.
— Jeszcze nikt nigdy nie skończył dobrze na lubieniu mnie.
Wnioskując po tym, jak skończył Chadwick, którego z Cole’em łączyła
dziwna, lecz zdecydowanie bliska więź, Holly podejrzewała, że nie żartował.
Nie żeby musiała się o to martwić. Cole zdecydowanie był typem człowieka,
którego trudno było obdarzyć sympatią, a ona nie miała zamiaru szczególnie
się starać. Nie była pewna, czy przez prawie dwa lata ich specyficznej
znajomości zauważyła u niego jakiekolwiek pozytywne cechy.
Jednak gdy tylko o tym pomyślała, jasne stało się, że to nieprawda. Bo Cole
wcale nie musiał zabierać jej dziś nad jezioro, zgadzać się na głupią grę w
puszczanie kaczek, a tym bardziej odpowiadać na jej pytania. Nie musiał też
zabierać jej na dach, gdy zastał ją płaczącą na balkonie.
Jakkolwiek absurdalnie to brzmiało nawet w jej głowie, on na swój sposób
się o nią troszczył.
— Mogę cię jeszcze o coś zapytać? — Istniało spore prawdopodobieństwo,
że jego dobroć osiągnęła swój limit i Cole się nie zgodzi, ale mimo tego
musiała spróbować. — Dlaczego nie wróciliśmy od razu do hotelu?
Rozumiem cel przejażdżki po Norwood. Ale nie musiałeś mnie zabierać nad
jezioro. Tam i tak nikt nas nie widział.
Cole wyglądał na o wiele mniej chętnego do odpowiedzi na to pytanie niż na
tamto o zabójstwie, co jedynie zwiększyło ciekawość Holly.
Bo z jej punktu widzenia wyglądało to prawie tak, jakby lubił spędzać czas w
jej towarzystwie.
— Z czystego egoizmu — odparł, nie spoglądając na nią. — Potrzebowałem
chwili odpoczynku, a tylko w twojej obecności mogę zaznać spokoju. Tylko
kiedy na własne oczy widzę, że nic ci nie jest, wiem, że chociaż w tym go nie
zawiodłem.
Nie musiał mówić, o kogo mu chodziło. To było najbardziej emocjonalne
wyznanie, jakie Holly kiedykolwiek usłyszała z ust Cole’a. I gdy zostawił ją
samą, przez jej głowę przemknęła myśl, czy aby na pewno nie darzyła go
choćby namiastką sympatii.
Rozdział 31
Ellis: Ty. Ja. Randka jutro wieczorem. Ubierz się ciepło :)
Holly: A jeśli mam już plany?
Ellis: Z kim? Gronem przyjaciół, których nie masz?
Holly: Niemiłe :( Próbowałam grać niedostępną.
Ellis: I ci nie wyszło. Przyjadę po ciebie o 20.
Holly: Kolejny argument, żeby odmówić.
Ellis: Jaka szkoda, że nie pytałem o zdanie.
Krótka wymiana wiadomości spowodowała niemożliwy do powstrzymania
szeroki uśmiech na twarzy Holly, co nie umknęło uwadze pani Renaud.
— Coś zabawnego? — spytała zaciekawiona, przerywając na chwilę pisanie
na komputerze.
Holly przypomniała sobie o obecności kobiety i schowała telefon do kieszeni,
jakby została przyłapana na gorącym uczynku. Ich sesja dobiegła końca, ale
psycholożka poprosiła o kilka minut, by mogły ustalić terminy spotkań na
najbliższy miesiąc.
— Tylko przyjaciel — wyjaśniła speszona, czując rumieniec wkradający się
na policzki. — Wiem, że nie powinnam uzależniać swojego szczęścia od
innych…
— Holly, jest ogromna różnica pomiędzy uzależnianiem szczęścia od innych
ludzi a pozwalaniem, by ktoś cię uszczęśliwiał — przerwała jej z ciepłym
uśmiechem, który Holly nieustannie widywała na jej twarzy. — To dobrze,
że masz przyjaciela. Bardzo mnie to cieszy.
Nie wiedząc, co mogłaby powiedzieć, jedynie skinęła głową na znak, że
przyjęła to do wiadomości. Chociaż w duchu nie sądziła, że byłaby w stanie
zrezygnować z relacji z Ellisem, nawet gdyby psycholożka jej nie popierała.
Gdy się pożegnały i Holly wyszła z gabinetu, spodziewała się zastać go
czekającego na nią, jak co tydzień.
Jednak tym razem korytarz był pusty, nie licząc recepcjonistki, i dziewczyna
poczuła ukłucie rozczarowania, chociaż wiedziała, że nie powinna. Ellis nie
miał obowiązku poświęcać jej każdego popołudnia.
Mimo to wyciągnęła telefon, gdzie wciąż miała otwartą konwersację, i
kierując się do wyjścia, zaczęła pisać wiadomość:
Holly: Wiedziałam, że wykorzystywałeś mnie tylko do wożenia ci tyłka. Ledwo
odzyskałeś samochód i już masz ciekawsze zajęcia niż chodzenie ze mną na lody.
Ellis: Dokładnie tak. Wystawiłem cię dla innych przyjaciół.
Holly: Ale ktoś poza tobą ich widzi?
Ellis: Zabawne. A tak serio, to musiałem odwołać sesję, bo miałem wizytę kontrolną.
Holly: Oby ta randka była tak beznadziejna jak poprzednia, bo musisz mi to jakoś
zrekompensować.
Zdążyła już wsiąść do samochodu, gdy nadeszła kolejna wiadomość.
Sięgnęła po telefon, który chwilę wcześniej rzuciła na siedzenie pasażera, by
odpisać Ellisowi, zanim ruszy, ale ze zdziwieniem odkryła, że nadawcą jest
jej siostra.
Olivia: Możesz po mnie przyjechać?
Wiadomość była niespodziewana przede wszystkim dlatego, że od tygodni
nie zamieniły ze sobą słowa. Pierwszą myślą Holly było, że coś się stało.
Holly: Gdzie jesteś?
Olivia: U Maddie.
Imię byłej przyjaciółki jedynie zwiększyło jej przeczucie, że ma rację.
Jednocześnie sprawiło, że się zawahała. Jeśli się nie myliła i Maddie
dokonała swojej zemsty, to Olivia sama to na siebie sprowadziła i równie
dobrze Holly mogłaby zostawić ją na lodzie, by dostała nauczkę.
Zaraz jednak znienawidziła się za tę myśl. Liv była jej młodszą siostrą i
zadaniem Holly było ją chronić.
Do Norwood dojechała szybciej, niż powinna, łamiąc po drodze kilka
przepisów i walcząc z narastającą paniką, że Olivii coś się stało.
Jednak gdy podjechała pod dom Maddie, nie zastała tam zapłakanej siostry,
jak sobie wyobrażała. Co więcej, nastolatka w ogóle nie odpowiadała na
telefony i wiadomości, co w równym stopniu zirytowało Holly i zwiększyło
jej niepokój.
Przeklinając dziewczynę w duchu i modląc się, by nic jej nie było, podjęła
decyzję o wyjściu z auta i zadzwonieniu do drzwi.
— Gdzie jest Olivia? — zapytała stanowczo, gdy tylko jej oczom ukazała się
Madeline.
— Na górze — odparła brunetka ze wzruszeniem ramion i uśmiechem, który
Holly znała aż za dobrze. Najczęściej zwiastował kłopoty. — Wejdź,
zapraszam.
Holly nawet na moment nie uwierzyła w tę uprzejmość, ale nie zamierzała
odrzucić oczywistego wyzwania i dać jej satysfakcji.
Znała dobrze dom Kentów, bo całą paczką spędzali tam niezliczone godziny,
ale wnętrze zachwycało ją za każdym razem tak samo. Znała też rodziców
Maddie na tyle, by wiedzieć, że taki właśnie był ich zamysł. Wszystkie
przestrzenie urządzono z dbałością. Nic nie było zbędne, nie na miejscu czy
uszkodzone. Nikt nigdy nie rozlał na kanapie soku, zostawiając plamę, nikt
nie wyszczerbił blatu kuchennego, na żadnej ścianie nie było widocznych
otarć.
Dom, zupełnie jak Madeline, na pierwszy rzut oka przedstawiał obraz czystej
perfekcji. Wszystkie brudy były schowane przed ludzkim wzrokiem.
— I co tam u ciebie? — zapytała po tym, jak zaprowadziła Holly do kuchni.
Nonszalanckim gestem rzuciła telefon na wyspę kuchenną i oparła się o blat z
radosnym uśmiechem, jakby spotkały się na plotkowanie. — Dawno nie
rozmawiałyśmy.
— Żartujesz sobie ze mnie? — spytała Holly, unosząc brew. — Nie sądzisz
chyba, że się na to nabiorę.
— Może zbyt pochopnie mnie oceniasz? — rzuciła w obronie z miną
niewiniątka. — Może śmierć przyjaciół sprawiła, że postanowiłam zmienić
swoje życie? Może teraz w wolnym czasie uczę dzieci i dokarmiam
bezdomne szczeniaczki?
— Żeby to robić, trzeba mieć serce, a kiedy Bóg je rozdawał, ty stałaś w
kolejce po żmijowaty charakter — odgryzła się Holly bez zająknięcia,
zirytowana, że musi tracić na to czas.
Teraz, kiedy już wiedziała, że jej przypuszczenia się nie sprawdziły i Olivia
zwyczajnie potrzebowała podwózki, czuła jedynie złość na siostrę, że
zmusiła ją do wizyty w domu byłej przyjaciółki.
— Zawołam Livvie — oznajmiła nagle Madeline, jakby w ogóle nie słyszała
dziewczyny, i ruszyła na górę, zostawiając ją samą.
Holly skrzywiła się na formę imienia swojej siostry, bo jedynym
zdrobnieniem, jakie Olivia dotychczas akceptowała, było Liv. Jednak mogła
zrozumieć, skąd to nowe upodobanie. Livvie brzmiało bardzo podobnie do
Maddie.
Jej rozmyślania przerwał dźwięk komórki. Odruchowo sięgnęła do kieszeni,
lecz zaraz zrozumiała, że to nie jej telefon dzwonił, tylko Madeline. Bez
dłuższego namysłu nachyliła się nad wyspą kuchenną, by zerknąć, jednak
szybko została ukarana za swoją ciekawość.
Na wyświetlaczu widniało imię Ellisa.
***
Holly rozważała odwołanie randki z Ellisem przez całą sobotę. Czuła się
zraniona i zdradzona, chociaż nie wiedziała, czy w ogóle ma do tego
prawo. Racjonalna część jej umysłu wiedziała, że to nie jej sprawa, jeśli
Ellis starał się odzyskać Maddie.
Ale pozostała część czuła wściekłość, nawet jeśli była ona irracjonalna.
Maddie odwróciła się od nich przy pierwszej możliwej okazji — odmówiła
pomocy, gdy Holly ją o nią prosiła, i zostawiła Ellisa, gdy najbardziej jej
potrzebował. Nie zasługiwała, by po tym wszystkim Ellis wciąż coś do niej
czuł.
Był też cichy głos gdzieś z tyłu głowy, który podpowiadał jej, że wszystkie te
uczucia napędzała zazdrość, ale Holly starała się o tym nie myśleć, bo
wymagałoby to konfrontacji z możliwością, że zaczynała czuć do Ellisa coś
więcej.
Ostateczny powód, dla którego wbrew sobie postanowiła spotkać się z
chłopakiem, nie napawał jej dumą — robiła to głównie na złość Maddie.
Miała wrażenie, że odwołanie randki byłoby równoznaczne z pozwoleniem,
by Madeline wygrała, a Holly była zdeterminowana, by do tego nie dopuścić.
Z czego nie zdawała sobie sprawy, to że stawała się przez to odrobinę zbyt
podobna do byłej przyjaciółki, niżby tego chciała.
— Cześć. — Uśmiech, choć nie do końca szczery, przyszedł Holly z
zaskakującą łatwością.
— Jak tam twoje inne plany? — spytał Ellis dokuczliwie z siedzenia
kierowcy.
— Odwołałam specjalnie dla ciebie.
— Jestem zaszczycony. — Zatrzepotał teatralnie rzęsami, sprawiając, że
uśmiech Holly stał się odrobinę bardziej prawdziwy.
— Więc gdzie jedziemy?
— Na piknik — odparł beztrosko, bębniąc palcami o kierownicę w rytm
piosenki lecącej w radiu.
Nie dodał nic więcej, a Holly nie czuła potrzeby, by dopytywać. Miała
przeczucie graniczące z pewnością dotyczące miejsca, jakie wybrał.
Jej domysły potwierdziły się, gdy tylko skręcili w ulicę prowadzącą do Piney
Point — klubu golfowego należącego do ojca Chada.
Holly dobrze znała to miejsce. Zarówno z niedzielnych popołudni,
spędzanych tam z Chadem i jego rodzicami, jak i nielegalnych wizyt podczas
wakacyjnych nocy z jego przyjaciółmi.
Na samym końcu pola golfowego była dziura w siatce wycięta przez
Chadwicka i Toppera specjalnie na te okazje — na pikniki składające się z
butelki alkoholu ukradzionej z zapasu rodziców i pizzy.
Holly spojrzała na tylne siedzenie i smutny uśmiech wypłynął na jej twarz,
gdy znalazła tam dwa nieodłączne elementy każdego pikniku.
Ellis w milczeniu zatrzymał auto na poboczu i sięgnął po koce, pudełko z
jedzeniem oraz butelkę. Następnie wysiadł, żeby okrążyć samochód i
otworzyć drzwi dziewczynie.
— Idziemy? — spytał i choć Holly nie była do końca przekonana do tego
pomysłu, wysiadła i ruszyła za nim.
Utarta w wakacje ścieżka prowadząca pod górę pomiędzy gęstymi drzewami
oddzielającymi teren golfowiska od drogi zdążyła już dawno zarosnąć, ale
Ellis poruszał się z pewnością człowieka, który dobrze wie, gdzie się kieruje.
I miał rację, bo po krótkiej chwili doprowadził ich do przejścia, którego
używali.
Zatrzymali się na szczycie trawiastego wzgórza, z którego rozciągał się
widok na pola golfowe, gdzie zawsze siadali.
To było miejsce dobrych wspomnień: głośnego, beztroskiego śmiechu,
pijackich tańców pod rozgwieżdżonym niebem i rozmów o przyszłości.
Wspomnień z czasów, gdy byli nierozłączni, a wszystko wydawało się
możliwe — i serce Holly na krótką chwilę ścisnęło się z tęsknoty tak
wielkiej, że miała ochotę paść na kolana i zapłakać nad tamtymi dzieciakami.
Nad grupą nastolatków z głowami pełnymi marzeń, którzy wierzyli, że świat
leży u ich stóp. Którzy mieli przed sobą całe życie na tworzenie podobnych
wspomnień.
— Trochę się zmieniło, odkąd byliśmy tu ostatni raz, co? — odezwał się Ellis
za jej plecami.
Gdy się odwróciła, zauważyła, że rozłożył już koc na trawie i usiadł, więc
dołączyła do niego, przeganiając łzy. Wzięła spory łyk z butelki, którą jej
zaoferował, i odezwała się, zanim mogła zmienić zdanie.
— Zapytam cię o coś i chcę, żebyś był ze mną szczery, bez względu na to,
jaka będzie odpowiedź — wyjaśniła. Musiała poznać prawdę. — Po co
dzwoniłeś wczoraj do Maddie?
— Co?
— Byłam wczoraj u niej w domu. — Holly pobieżnie wytłumaczyła, jak się
tam znalazła. — Kiedy poszła zawołać Liv, zostawiła na blacie telefon.
Widziałam twoje imię, gdy zadzwonił.
— Nie dzwoniłem do niej — wyznał zdziwiony. — Niby po co miałbym to
robić? Nie mamy ze sobą kontaktu, odkąd ze mną zerwała.
— Więc dlaczego twoje imię było na wyświetlaczu?
— Bo Maddie to podstępna manipulatorka? Mogę się założyć, że zrobiła to
specjalnie. Zmieniła w kontaktach imię którejś ze swoich koleżanek i kazała
jej zadzwonić. Pewnie nawet sama kazała napisać Olivii, żebyś po nią
przyjechała. — Wyciągnął z kieszeni telefon i pokazał Holly spis ostatnich
połączeń. — Widzisz?
Z zaskoczeniem i ulgą odkryła, że na liście nie było imienia Maddie, a im
dłużej o tym myślała, tym większego sensu nabierała sytuacja z poprzedniego
wieczora. To, że po tygodniach milczenia Olivia nagle napisała do niej z
prośbą, to, że na nią nie czekała i nie było z nią kontaktu. A przede
wszystkim rozmowa z Maddie. Widocznie ustawiła wszystko tak, by Holly
zwątpiła w swoją przyjaźń z Ellisem.
I prawie jej się udało, bo Holly spędziła cały dzień, wściekając się
bezpodstawnie na chłopaka.
— Chciała nas skłócić — stwierdziła. — Co za… — Ugryzła się w język, by
nie przekląć. — Przepraszam, że cię podejrzewałam.
— Nic się nie stało — uspokoił ją, przelotnie ściskając jej dłoń. Drugą złapał
za butelkę. — Ja na twoim miejscu też pewnie nikomu bym nie ufał.
— To nie tak — zaprzeczyła, zbierając się na odwagę, by wyznać Ellisowi
prawdę. — Jesteś jedyną osobą, której ufam w stu procentach. I kiedy
zobaczyłam ten telefon…
— Pomyślałaś, że jestem kolejną osobą, która nadużyła twojego zaufania —
dokończył, kiwając głową na znak, że rozumie. — Nie zrobię tego.
Przysięgam.
Niemal desperacki sposób, w jaki to powiedział, sprawił, że Holly pomyślała
o wszystkich obietnicach złożonych jej przez Chada. O tym, jak rozpaczliwie
prosił o zaufanie na początku ich relacji. O tych pustych słowach, którymi ją
karmił, gdy mówił, że nigdy nie pozwoli, by stała jej się krzywda, tylko po
to, by ostatecznie stać się tą osobą, która skrzywdziła ją najbardziej.
Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie powinna być w stanie obdarzyć
kogoś ponownie tak bezwzględnym zaufaniem, jakim darzyła Chadwicka.
Przynajmniej nie w tak krótkim czasie.
Ale Holly nie chciała być kolejną dziewczyną bezpowrotnie zniszczoną przez
chłopaka. Nie takie życie chciała wieść. Odmawiała pogodzenia się z
ewentualnością dni naznaczonych nieufnością, samotnością i cierpieniem.
Chciała jeszcze kiedyś być szczęśliwa.
I właśnie dlatego oddawała Ellisowi to, co miała. Każdego dnia coraz więcej,
wbrew wszelkiemu rozsądkowi.
— Ja też mam do ciebie pytanie. — Chłopak przerwał ciszę, podając jej
butelkę. — Co, do cholery, miała znaczyć ta akcja z Cole’em? Dlaczego
zgodziłaś się na coś tak lekkomyślnego jak jazda z nim motocyklem?
— Nie miałam wyjścia — wyznała niechętnie. — To on włączył alarm w
moim samochodzie, żeby nas ostrzec. Musiałam spłacić dług.
— Ryzykując życie? To chore. — Ellis pokręcił głową z jawnym
obrzydzeniem dla wszystkiego, co reprezentowali sobą Posłańcy. — Nie
powinnaś spędzać z nimi czasu. Zwłaszcza z nim.
— Cole nic mi nie zrobi. — To była jedyna rzecz, jakiej była niemal pewna,
jeśli o niego chodziło. — Wręcz przeciwnie, pokazanie całemu miastu moich
powiązań z nim i klubem ma zapewnić mi ochronę.
— Ochronę przed kim? — Jasne było, że Ellis nie wierzył, że Holly tego
potrzebuje.
Wkraczali na delikatny grunt i Holly zdawała sobie sprawę, że musi ostrożnie
dobierać słowa. A być może nawet w ogóle nie powinna o tym mówić, ale
alkohol zaczynał rozplątywać jej język.
— Sam powiedziałeś, że twój ojciec chce mnie powstrzymać przed
odkryciem prawdy na temat Chada — przypomniała mu. — Jeśli wierzyć
Posłańcom, burmistrz też ma w tym swój udział. Zdaniem Cole’a są
wystarczająco zdeterminowani, by stanowić zagrożenie.
— To absurdalne — prychnął. — Ani burmistrz, ani tym bardziej mój ojciec
nie są kryminalistami.
— Wiem — przyznała bardziej po to, by nie doprowadzić do kłótni między
nimi, niż kierowana wiarą we własne słowa. — Ale oboje zgadzamy się, że
Chad miał jakiś powód, by zrobić to, co zrobił. Może to miało jakiś związek
z twoim ojcem i burmistrzem.
— Gdyby faktycznie tak było, Chad zabiłby mnie, a nie Ashley — stwierdził
Ellis i był to argument, z którym Holly nie mogła się spierać. — A przez cały
czas, gdy byliśmy w tamtej szatni, ani razu nawet do mnie nie wymierzył.
Co, jeśli Cole jedynie próbuje namieszać ci w głowie, żeby odciągnąć cię od
właściwych tropów? To przecież oczywiste, że wie dużo więcej niż my.
Gdyby naprawdę chciał ci pomóc, po prostu by ci powiedział.
Holly znowu nie była w stanie zanegować jego toku myślenia, bo nawet dla
niej wyjaśnienia Cole’a, dlaczego nie mógł podzielić się z nią wszystkimi
informacjami, były nieprzekonujące.
— Ale randka, co? — rzucił nagle z rozbawieniem. — Naprawdę jestem w
tym fatalny.
Jego komentarz z łatwością wywołał uśmiech na twarzy Holly.
— Nie przesadzaj. Przynajmniej pizza jest dobra — stwierdziła
optymistycznie, chociaż jedzenie od dawna było już zimne.
— Od teraz żadnego rozmawiania o morderstwach i tajemnicach —
postanowił, wyciągając kawałek pizzy. — I tak nie rozwiążemy tego dzisiaj,
więc równie dobrze możemy się po prostu upić jak za starych dobrych
czasów.
I to właśnie robili, wdając się przy tym w niekończącą się rozmowę o
wszystkim i o niczym, śmiejąc się zbyt głośno i po prostu będąc ze sobą,
jakby nic innego na świecie nie miało znaczenia.
— Twoje pierwsze zauroczenie?
Gdy zaczęły kończyć im się inne tematy, zaczęli grać w uproszczoną wersję
„prawdy czy wyzwania”, w której z braku wielu możliwości do wyzwań
wybierali jedynie prawdę.
Holly spytała głównie dlatego, że brakowało jej już pomysłów na pytania, bo
wydawało jej się, że doskonale zna odpowiedź.
Dlatego wyznanie Ellisa wprawiło ją w zdumienie.
— Ty. — Nieśmiałość w jego głosie jasno sugerowała, że gdyby nie wypity
alkohol, nigdy by się do tego nie przyznał. — Był taki czas, że przychodziłaś
na nasze treningi. Z początku nie wiedziałem po co, ale potem dowiedziałem
się, że piszesz w szkolnej gazetce. Siadałaś zawsze w tym samym miejscu i
wyglądałaś, jakbyś za wszelką cenę nie chciała ściągać na siebie uwagi, ale ja
prawie nie mogłem oderwać od ciebie wzroku. Wiele razy chciałem do ciebie
zagadać, ale zawsze, gdy wracałem z szatni po treningu, ciebie już nie było.
Widywałem cię na korytarzu, ale zwykle byłem z resztą Plejad, a wydawało
mi się, że nie chciałabyś na sobie takiej uwagi. Aż w końcu przestałaś
przychodzić na treningi i domyśliłem się, że straciłem swoją szansę. A
potem, kiedy byłem już z Maddie, pewnego dnia pojawiłaś się przy naszym
stoliku jako dziewczyna Chada.
— Ja… — Nawet nie wiedziała, co ma powiedzieć. — Zawsze myślałam,
że…
— Że od zawsze byłem zakochany w Maddie? — odgadł i kiwnął głową, po
czym pociągnął łyk z butelki. — Bo tak było. Ale ona nigdy mnie nie chciała.
A kiedy pojawiłaś się ty, przestało mi to tak bardzo przeszkadzać. Zacząłem
mieć nadzieję, że… — Urwał, wzdychając ciężko. — Zgaduję, że sporo
rzeczy mogłoby być inaczej, gdybym zdobył się wtedy na odwagę, żeby do
ciebie podejść.
Wszystko mogłoby być inaczej. Może nigdy nie zakochałaby się w
Chadwicku. Może nadal by żył i może nie doszłoby do całej tej tragedii.
— Czego najbardziej żałujesz? — Ellis zadał swoje pytanie, ratując Holly
przed koniecznością skomentowania jego wyznania.
Lista była długa i niemalże każdy jej punkt odnosił się w jakiś sposób do
Chada, ale Holly nie chciała o nim mówić.
Więc zdecydowała się na coś innego.
— Ostatniej rozmowy z moją przyjaciółką — wyznała, wyjmując butelkę z
rąk chłopaka. Potrzebowała alkoholu, by opowiedzieć tę historię. — Jasmine
była… zafascynowana wami. Życiem, jakie reprezentowaliście. Desperacko
chciała stać się jedną z was. Ale jej największą obsesją była Maddie. Jasmine
chciała wszystkiego, co ona miała. Nie popierałam tego, ale Jasmine była
moją jedyną przyjaciółką, więc nie krytykowałam jej za to pragnienie bycia
popularną. Biorąc pod uwagę dom, w jakim się wychowała, rozumiałam,
dlaczego tak bardzo chce się upodobnić do Maddie.
Ta część była łatwa, choć nawet z powodu tego Holly miała wyrzuty
sumienia. Może gdyby w porę zrobiła coś więcej, wszystko skończyłoby się
inaczej.
Jednak dopiero to, co stało się później, do dzisiaj nie pozwalało jej spać po
nocach.
— Krótko po tym, jak wszyscy dowiedzieli się, że Maddie jest biseksualna,
Jasmine przyszła do mnie i powiedziała, że się we mnie zakochała. —
Zamknęła oczy ze wstydu. — Wyśmiałam ją wtedy, bo byłam pewna, że to
jej kolejny wymysł, by upodobnić się do Madeline. Powiedziałam jej, że do
reszty zwariowała i że jeśli tak bardzo chce być jak ona, to niech znajdzie
sobie do tego inną dziewczynę, zamiast niszczyć naszą przyjaźń.
Wcześniej jedynie Chadwick wiedział, co między nimi zaszło, i podobnie jak
wtedy, teraz także mówiąc o tym, Holly czuła obrzydzenie do samej siebie za
tamtą reakcję.
Ellis złapał ją za rękę, by zaoferować wsparcie, ale wyrwała dłoń z uścisku.
Nie zasługiwała na pocieszenie ani współczucie.
— To była nasza ostatnia rozmowa. Jasmine jeszcze tej samej nocy
spakowała swoje rzeczy i uciekła z Norwood. Nigdy nie wróciła, nie odpisała
na żadną z moich wiadomości, nawet gdy błagałam ją chociaż o jeden znak
życia, żebym wiedziała, że jest bezpieczna.
— To nie jest twoja wina…
— Nie, to jest moja wina. Wyłącznie moja. Odebrałam rodzicom córkę jedną
pochopną reakcją.
— Jej rodzice o tym wiedzą?
Holly pokręciła głową, nie będąc w stanie odpowiedzieć. Tchórzostwo było
kolejną z rzeczy, których nie potrafiła sobie wybaczyć.
Ellis nic już więcej nie powiedział, jedynie wziął ją w ramiona, sadzając
między swoimi nogami i obejmując tak ciasno, jakby bał się, że zaraz się
rozpadnie.
Minęły długie minuty, zanim Holly nakazała sobie wziąć się w garść.
Schowała wszystkie te emocje, które ciążyły jej każdego dnia, głęboko w
zakamarki swojego serca, świadoma, że żadna ilość wylanych łez nie naprawi
jej błędów ani nie odmieni przeszłości.
— Jaki był najgorszy dzień twojego życia? — zapytała, wciąż wtulona w
miękki materiał bluzy chłopaka.
— Dwudziesty dziewiąty października — wyznał po krótkiej chwili namysłu.
— Dzień śmierci mojej mamy. Czego najbardziej się boisz?
Ta lista również mogłaby nie mieć końca.
— Że nigdy nie dowiem się prawdy. Bo bez tego nigdy nie będę mogła
ruszyć dalej, a ta myśl mnie przeraża. Że już zawsze będę tkwiła w tym
zawieszeniu, dręczona pytaniami, na które nie ma odpowiedzi.
Ellis objął ją odrobinę mocniej.
— Myślę, że nie doceniasz mojej determinacji — powiedział, zaskakując ją.
— Bo zamierzam zrobić wszystko, by dać ci odpowiedzi na twoje pytania.
Choćbym miał przetrząsnąć ziemię i spalić całe to miasto, znajdę je —
obiecał szeptem, a każde ze słów osiadało na sercu Holly jak pocałunek. —
Zapytaj mnie, czego najbardziej pragnę.
— Czego?
— Żebyś znów była szczęśliwa — odparł z niezachwianym przekonaniem.
Holly nie wiedziała, w którym momencie uniosła głowę, by spojrzeć na
Ellisa, ale teraz nie mogła już odwrócić od niego wzroku. Od chłopaka, który
był przy niej w jej najgorszych chwilach. Który stał za nią murem, gdy
wszyscy inni się od niej odwrócili. Który pozostał dobry w obliczu całego
zła, jakie zagościło w ich życiu. Który pragnął jej szczęścia, podczas gdy
nawet ona sama nie śmiała marzyć o nim dla siebie.
Gdy się podniosła, by zniwelować milimetrową odległość dzielącą ich usta i
go pocałować, wiedziała, że robi pierwszy krok na drodze, z której nie będzie
powrotu. Ta droga była ryzykowna i mogła okazać się największym błędem,
jaki Holly mogła popełnić, ale w tamtym momencie wydawała się jedyną
możliwą.
A kiedy Ellis oddał pocałunek z tą samą niepewnością, jaką ona czuła w
sercu, poczuła też, że była jedyną właściwą.
Rozdział 32
Księżyc w pełni świecił jasno na niebie, gdy Holly wymykała się z domu na
spotkanie z Chadem. Po co? Nie miała pojęcia. Nie pytała.
W chwilach takich jak te z pełną świadomością docierało do niej, jak bardzo
przepadła dla tego chłopaka. Jeden telefon wyrywający ją ze snu w środku
nocy i już biegła na złamanie karku, gotowa zarwać noc dla kilku godzin, gdy
byli tylko oni. Nie miało znaczenia, że zobaczą się rano w szkole. Żadna ilość
czasu nie była wystarczająca, Holly zawsze pragnęła więcej.
Gdy zamknęła za sobą drzwi, znajome ramiona objęły ją od tyłu, w szczelnym
uścisku, którego nigdy nie chciała opuszczać.
Odchyliła głowę tknięta nieodpartą potrzebą, by na niego spojrzeć. Uśmiech,
ten najprawdziwszy, zarezerwowany wyłącznie dla niej, już na nią czekał.
— Cześć — szepnęła, podziwiając ukrytą w cieniu kaptura twarz.
Chad odpowiedział pocałunkiem, który sprawił, że serce Holly zapragnęło
wyrwać się z jej piersi prosto do niego.
— Cześć — odpowiedział tuż przy jej ustach, zanim się odsunął, złapał ją za
rękę i pociągnął w stronę auta zaparkowanego przed jej domem. — Chodź.
— Znowu nie mogłeś spać? — spytała z nieskrywaną troską, gdy ruszyli.
Obróciła się na siedzeniu tak, że opierała się o drzwi, by móc na niego
patrzeć.
Problemy z bezsennością Chada były czymś, co zauważyła zaskakująco
późno. Od samego początku spotykali się głównie nocą, ale wtedy brała to
zwyczajnie za środek ostrożności, by nikt się o nich nie dowiedział. Jednak
nawet gdy oficjalnie zostali parą i wymykanie się z domów o nieludzkich
godzinach nie było już konieczne, Chadwick nadal wyrywał ją ze snu
wystarczająco często, by Holly nabrała podejrzeń.
— Jestem stworzony do życia nocą — odparł, szczerząc się zawadiacko, by
ukryć prawdę.
Nocą demony w jego głowie były najgłośniejsze, podsycały największe lęki i
wyciągały na powierzchnię wszystkie głęboko ukryte koszmary.
Dlatego tak desperacko potrzebował Holly. Była jedynym ukojeniem, jakie
znał, jedyną szansą na wybawienie od pożerającego go od środka mroku.
Holly, choć nie miała najmniejszego pojęcia o rzeczach, które go nękały,
instynktownie wiedziała, że z jakiegoś powodu jej obecność mu pomaga.
Dlatego nigdy nie narzekała, gdy wyciągał ją z domu w środku nocy, nigdy
nie odmawiała spotkania, nieważne ile ją to kosztowało.
Dlatego też nie ciągnęła tematu, świadoma, że prowadził donikąd, i
pozwoliła, by zapadła między nimi cisza, gdy przemierzali ulice pogrążonego
we śnie Norwood.
Jej uwagę przykuł dopiero znak żegnający opuszczających miasto.
— Gdzie jedziemy?
Tajemniczy uśmiech, jaki Chad jej posłał, skręcając w leśną ścieżkę, był
wystarczającą odpowiedzią, jeszcze zanim się odezwał:
— Niespodzianka.
Nie pozostawił jej długo w niepewności, bo po zaledwie kilkunastu metrach
zatrzymał się przed starym, opuszczonym kościołem.
— Za każdym razem, gdy myślę, że nie możesz już znaleźć dziwniejszych,
bardziej przerażających miejsc, udowadniasz mi, że się myliłam —
stwierdziła, ale już sięgała do klamki, by wysiąść z auta.
Jego upodobanie do miejsc wyglądających jak żywcem wyjęte z horrorów
było czymś, do czego zdążyła się przyzwyczaić, a może nawet odrobinę to
polubić. Mógł wybrać każdą inną porę dnia, by ją tam zabrać, ale nie byłby
wtedy Chadwickiem Myersem — chłopakiem, który przyprawiał ją o szybsze
bicie serca wszystkim, co robił.
Holly zaczynała czuć adrenalinę krążącą w jej żyłach już na sam widok
mrocznego lasu okalającego ruiny i podobało jej się to bardziej, niż
kiedykolwiek przed poznaniem Chada mogłaby podejrzewać.
To było to samo uczucie, które towarzyszyło jej za każdym razem, gdy brali
udział w imprezach Posłańców lub włamywali się nocą do publicznych
budynków, ryzykując kłopoty. Ten sam dreszczyk emocji, od którego
uzależniła się, gdy po rozstaniu rodziców jej codzienność stała się ciężarem
nie do zniesienia, bo był chwilą wytchnienia.
Chad zdawał sobie sprawę, że jej uczucia były wynikiem jego destrukcyjnego
wpływu na nią, że nie powinno jej tam być pod żadnym pozorem, że gdyby był
chociaż odrobinę lepszym człowiekiem, Holly spałaby teraz bezpiecznie we
własnym łóżku.
Ale kiedy patrzył na nią w świetle księżyca, na jej blond włosy będące jedyną
jasnością na tle niemal nieprzeniknionej ciemności, egoistycznie cieszył się z
własnego zepsucia, bo oznaczało, że chociaż przez moment nie był w tym
mroku sam.
I był gotów zapłacić za to każdą cenę, nawet jeśli oznaczało to pociągnięcie
Holly na samo dno.
Wiedział, że kiedy ich czas dobiegnie końca, dziewczyna go znienawidzi, i był
zdeterminowany, by wykorzystać w pełni każdy moment, jaki im pozostał.
Będzie wspominał je w piekle.
Z trudem panując nad podekscytowaniem, Holly z ufnością dała się
zaprowadzić do drewnianej kapliczki. Jednak gdy tylko znaleźli się w środku,
puściła dłoń Chada i ruszyła przodem, zafascynowana osobliwym pięknem
zniszczonego wnętrza oświetlanego blaskiem księżyca wpadającym przez
powybijane witraże. Nieliczne ławki, które nie zostały skradzione, stały
w nierównych rzędach, inne leżały poprzewracane. Ściany, które niegdyś
zdobiły obrazy świętych, były pokryte kolorowym graffiti.
Chad pozostał w tyle i oparty o jedną z ławek obserwował pełen zachwytu
uśmiech na twarzy dziewczyny.
— Co? — spytała ze swojego miejsca na ołtarzu, gdy obracając się wokół
własnej osi, spostrzegła na sobie jego uważny wzrok.
— Wyjdziesz za mnie?
Głośny śmiech Holly rozniósł się po kościele, na krótką chwilę rozjaśniając
cały mrok.
— Nie mogę. Za kilka godzin muszę być w szkole.
— To wyjdź za mnie teraz — zaproponował, krok za krokiem zbliżając się do
miejsca, w którym stała.
— Nie mam białej sukni — odrzekła, wskazując na swoją czarną bluzę. Jego
bluzę.
— Nie potrzebujesz białej sukni.
— Nie mamy też świadków. Ani księdza. Ani obrączek — wymieniała,
drocząc się.
Z każdym krokiem, jaki Chad robił w jej stronę, jej uśmiech się powiększał, a
serce biło odrobinę szybciej.
— Nie potrzebujemy żadnej z tych rzeczy — stwierdził z pewnością, z jaką
stwierdza się, że w nocy jest ciemno, a za dnia świeci słońce. — Ty i ja,
Stokrotko. To wystarczy.
— No nie wiem, zawsze marzyłam o wielkim pierścionku zaręczynowym —
wyznała z przekąsem, gdy Chad objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
— Dostaniesz go. — Kłamstwo. — Pewnego dnia uklęknę przed tobą na
jedno kolano, wyciągnę pierścionek i zapytam, czy zostaniesz moją żoną. —
Kolejne kłamstwo. — A ty powiesz „tak” i będziemy mieli piękny ślub ze
wszystkimi tymi rzeczami, o których mówiłaś. — Jeszcze więcej kłamstw.
Chciałby powiedzieć, że choć przez chwilę wierzył, że jego słowa kiedyś staną
się rzeczywistością. — Ale wyjdź za mnie teraz, kiedy jesteśmy tylko my.
— W porządku. — Bo jak niby mogłaby mu odmówić? — Znasz w ogóle
słowa przysięgi?
— Ja, Chadwick — zaczął niemal szeptem, rozciągając usta w uśmiechu —
biorę sobie ciebie, Holly, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość
małżeńską…
— Oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci — podpowiedziała, gdy przerwał.
— Oraz że cię nie opuszczę nawet po śmierci — przyrzekł, ani na moment nie
spuszczając wzroku z jej oczu.
Gdy Holly powtarzała po nim, naprawdę wierzyła, że to coś więcej niż puste
słowa.
Wtedy wydawało jej się, że nawet kiedy stanie przed prawdziwym ołtarzem, w
pięknej białej sukni, i powtórzy te same słowa, wróci do tego momentu,
myśląc, że te przysięgi miały o wiele większą wagę.
Przysięgali tylko przed sobą, nie licząc Boga, w którego i tak nie wierzyli,
biorąc na świadka jedynie księżyc święcący jasno na niebie, bo to oni byli
najważniejsi i nie potrzebowali niczego ani nikogo więcej.
Wtedy jeszcze nie wiedziała, że była to po prostu kolejna niespełniona
obietnica.
***
— Zabrał cię do opuszczonego kościoła. W środku lasu. W środku nocy.
— Ellis nawet nie starał się ukryć oburzenia w głosie. — Po co?
Holly jedynie wzruszyła ramionami. Mogłaby mu powiedzieć o atmosferze
tamtej nocy, o adrenalinie i ekscytacji, ale prawda była taka, że sama nie była
już pewna, co takiego wtedy w tym dostrzegała.
Gdy patrzyła teraz na ten sam kościół, widziała jedynie ruderę. W świetle
dnia był obdarty z całej magii, która tak ją zachwycała, gdy Chad ją tam
zabrał.
Albo może to ona była inna. Może dopiero teraz, gdy patrzyła na to miejsce
oczami nieprzysłoniętymi woalem kłamstw, postrzegała je takim, jakie było
naprawdę.
— Wtedy wydawało mi się to romantyczne — stwierdziła w końcu od
niechcenia.
Kościół był na jej liście miejsc, które powinna sprawdzić, od wielu tygodni.
Jednak gdy pierwszy raz na to wpadła, na samą myśl, że ma tam wrócić bez
Chada i stanąć twarzą w twarz z faktem, że przysięgi, które wtedy wymienili,
nic dla niego nie znaczyły, ból był nie do zniesienia. Zwyczajnie nie była w
stanie się na to zdobyć.
A teraz nie czuła nic. Stała oparta o bok samochodu ramię w ramię z Ellisem
i o wiele więcej emocji wywoływało wspomnienie pocałunków, które
wymienili poprzedniej nocy.
Pocałunków, o których jeszcze nie rozmawiali. Holly zastanawiała się, czy w
ogóle było o czym. Chciała wiedzieć, co dla niego znaczyły i czy w ogóle coś
znaczyły. Dziesiątki pytań tańczyły na końcu języka, pragnąc się wydostać.
Czy żałował tego, co się między nimi wydarzyło? Czy to coś między nimi
zmieniało? Czy myślał o tym niemal nieustannie, tak jak ona?
Ignorowała je wszystkie niemal tak skutecznie jak przyspieszone bicie
swojego serca za każdym razem, gdy przyłapywała go na ukradkowych
spojrzeniach w jej stronę.
— Chodź — zaproponował, trącając ją łokciem. — Miejmy to za sobą.
Wnętrze kościoła niewiele się zmieniło, może poza kilkoma dodatkowymi
rysunkami na ścianach. Całość przedstawiała się równie odpychająco jak z
zewnątrz.
— Nie jestem pewien, jak w ogóle Chad miałby tu coś zostawić — stwierdził
Ellis, krążąc po pomieszczeniu i rozglądając się krytycznie wokół siebie. —
Każdy może tu wejść i wynieść, co tylko chce. To wydaje się zbyt
nierozsądne jak na niego.
— Sama nie wiem. — Jego spekulacje jedynie pogłębiły wątpliwości Holly.
— Ale skoro tu jesteśmy, równie dobrze możemy się rozejrzeć. Nawet jeśli
tracimy czas, to i tak nie mamy lepszych pomysłów na ten moment.
— Nie no, ja nie narzekam. W końcu każda taka wycieczka to kolejna
randka. — Posłał jej uśmiech, który sprawił, że Holly z niewiadomego dla
siebie powodu zaczerwieniła się po same uszy.
— Skoro o tym mowa… — zaczęła z pozorną lekkością w przypływie
bezmyślnej odwagi.
Jednak ta opuściła ją, gdy tylko dziewczyna napotkała jego spojrzenie.
Zatrzymała się kilka metrów od niego i nie miała pojęcia, co właściwie
chciała powiedzieć.
A Ellis czekał. Z cierpliwością i ciepłem wymalowanymi w zielonych
oczach, które dawały jej poczucie bezpieczeństwa, jakiego potrzebowała.
Będąc z Chadem, nauczyła się nie zadawać zbyt wielu pytań. Nigdy nie
drążyła tematu, nie dociekała, gdy unikał jasnych odpowiedzi, i
zdecydowanie za często pozwalała, by jego dotyk i pocałunki odwracały jej
uwagę. Brała to, co jej dawał, i nie domagała się więcej.
Jednak teraz nie chciała już tak żyć.
— Nie wiem, czy powinnam zaczynać ten temat, pewnie nie, ale w moim
życiu było i jest zbyt wiele niedomówień — wyjaśniła speszona. — Więc
muszę wiedzieć, czy to, co się między nami wydarzyło, czy tamten
pocałunek…
— Masz na myśli pocałunek, który odtwarzam w głowie niemal nieustannie,
odkąd odprowadziłem cię w nocy do domu? — wtrącił się z ledwie
słyszalnym rozbawieniem, gdy zaczęła się plątać. — Ten, przez który nie
mogłem spać i który był pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślałem zaraz po
obudzeniu?
— Dokładnie ten — odparła bez tchu.
— Nie wiem, co on dla nas znaczy, jeśli to masz na myśli — wyjaśnił niemal
czule. — Ani czy w ogóle w całej tej popapranej sytuacji jest miejsce na
jakichś „nas”. — Teraz w jego głosie nie było już śladu rozbawienia.
Wyglądał na prawie tak zawstydzonego, jak Holly się czuła. — Ale może…
— zaczął i zaraz urwał. Teraz nadeszła jego kolej, by gubić się we własnych
słowach. — Może gdy to wszystko się skończy, gdy dostaniesz swoje
odpowiedzi i będziesz mogła zamknąć ten rozdział, może mógłbym być…
twoim nowym początkiem.
— Może. — To była jedyna odpowiedź, na jaką Holly była w stanie się
zdobyć.
Jednak uśmiech, jaki mu posłała, mówił o wiele więcej.
Odwróciła się gwałtownie, bardziej dla zapanowania nad własnym sercem
niż ze szczerej chęci wznowienia poszukiwań, i nawet kiedy wróciła do
krążenia po kościele, jej myśli były zajęte Ellisem.
I zapewne właśnie dlatego nie zauważyła w porę pękniętej deski pod
stopami. Krzyknęła przerażona, gdy jedna z jej nóg się zapadła, przez co
dziewczyna straciła równowagę i niemal się przewróciła.
— Ostrożnie — rzucił Ellis, spoglądając na Holly przez ramię. — Z tego, co
słyszałem, złamana noga to nic przyjemnego.
— Bardzo zabawne — odburknęła. Była już gotowa przyznać mu rację i
powiedzieć, że niczego tu nie znajdą, gdy jej uwagę przykuł czerwony
materiał leżący w powstałej dziurze.
Rozejrzała się po kościele świadoma, że pamięć mogła ją mylić, ale była
niemal pewna, że stała teraz w tym samym miejscu, w którym tamtej nocy
wymieniała przysięgi z Chadem. Co więcej, żadna inna deska w zasięgu
wzroku nie wyglądała na złamaną, co ostatecznie przekonało Holly, że jej
znalezisko nie jest przypadkowe.
Wyciągnęła zawiniątko, które okazało się koszulką koszykarską w barwach
drużyny South Stanly. Nawet przed rozłożeniem wiedziała, że zobaczy na
niej numer siedem. Numer, który należał do Chada.
Co ją jednak zaskoczyło, to że po jej rozwinięciu na ziemię wypadł zielony
notesik.
— Ellis! — zawołała, pospiesznie podnosząc przedmiot.
Notes był zapełniony imionami i nazwiskami dziewczyn. Każde miało swoją
osobną stronę i było oznaczone datą. Pierwszy wpis sięgał ponad dwa lata
wstecz. Ostatni był datowany na niecały miesiąc przed zamachem.
— To nie jest pismo Chada — stwierdziła po pobieżnym przekartkowaniu
stron. To było jedyne, co wiedziała. Poza tym nie miała pojęcia, co znaczą te
zapiski.
— Nie. — Ellis potwierdził jej przypuszczenia, a ton, z jakim to zrobił,
zaalarmował Holly wystarczająco, by odciągnąć jej uwagę od notesu. —
Wiem, co to jest. Należał do Toppera. To jego pamiętniczek. Dziewczyn,
które zaliczył — wyjaśnił z obrzydzeniem.
— To… bardzo w jego stylu.
Topper rzadko kiedy był widziany bez dziewczyny u boku. Cieszył się
powodzeniem i bezwzględnie je wykorzystywał przy każdej nadarzającej się
okazji. Skutkiem ubocznym były dziesiątki złamanych serc, gdy już się
znudził i ruszał dalej, bo niemal każda nastolatka chciała być tą, która zmieni
jego nawyki. Holly była świadkiem łzawych błagań więcej razy, niż mogła
zliczyć.
Tylko że nic z tego nie wyjaśniało, dlaczego Chad uznał ten notatnik za
ważny i postanowił zostawić go Holly.
— Chodź, spadajmy stąd — zaproponował Ellis, ruszając w stronę wyjścia.
— I tak nic więcej nie znajdziemy. Nie ma sensu tu dłużej siedzieć.
— Już idę — zawołała za nim, przystając na moment.
Wciąż ściskając w dłoniach notatnik i koszulkę Chada, rozejrzała się jeszcze
ostatni raz po wnętrzu kościoła. Nie w nadziei, że skrywa coś więcej, ale w
geście niemego pożegnania ze wspomnieniem, które przez długi czas tak
wiele dla niej znaczyło.
Gdy wyszła na zewnątrz, Ellis czekał już na nią w aucie. Nie umknęło jej
troskliwe spojrzenie, z jakim ją obserwował, gdy usiadła na miejscu pasażera.
— Jesteś głodna?
Głośne burczenie w brzuchu Holly odpowiedziało na jego pytanie, zanim ona
miała szansę.
— Na taką odpowiedź liczyłem — roześmiał się, odpalając samochód.
Gdy ruszyli w drogę, Holly zabrała się do przeglądania notatnika. Nie miała
pojęcia, czego szuka ani jaki Chadwick miał cel. Wiedziała jedynie, że jakiś
miał.
— Nie masz wrażenia, że to wszystko staje się coraz dziwniejsze? — zapytał
Ellis, odrywając ją od zadania.
— Co masz na myśli?
— To, że jeszcze nic, co do tej pory znaleźliśmy, ani trochę nie przybliżyło
nas do zrozumienia, dlaczego Chad to zrobił — wyjaśnił, nie odrywając
wzroku od drogi. — Nie wiemy ani trochę więcej, niż wiedzieliśmy w marcu.
Nie ma w tym żadnej logiki, żadnego powiązania, jedna rzecz nie prowadzi
do następnej. Tracimy tylko czas, krążąc na oślep, bo za każdym razem, gdy
już coś znajdziemy, nie mamy pojęcia, co dalej.
— Więc może źle na to patrzymy — zasugerowała, bo nie mogła się nie
zgodzić z tym, co mówił Ellis.
Sama czuła podobnie. Ciągle czegoś im brakowało, jakby ktoś zabrał kilka
elementów układanki, gdy nie patrzyli. Usilnie próbowali złożyć w całość
coś, co było niekompletne.
— Chad nie planował się zabić. Tyle wiemy na pewno — stwierdziła
zdecydowanie. — Z listu, który zostawił razem z pieniędzmi, wynika, że
spodziewał się, że będę miała okazję z nim porozmawiać. Więc może
wszystkie te rzeczy, które zostawił, nie mają nic wyjaśniać, bo sądził, że
będzie miał okazję zrobić to osobiście.
— Tylko że to by oznaczało, że nie ma żadnych odpowiedzi i wszystko to
robimy całkowicie na próżno.
— A to z kolei oznaczałoby, że zmarnowałam dwa miesiące swojego życia.
— Była zdołowana myślą, że to może być prawda. — I twojego przy okazji
też.
— Hej. — Ellis sięgnął po rękę Holly, by spleść ich palce. Ścisnął jej dłoń w
pocieszającym geście. — Nie żałuję ani jednego zmarnowanego dnia.
Zaparkowali już pod knajpką, ale żadne z nich nie ruszyło się z miejsca, by
wysiąść.
— I co teraz? — Ich rozmowa brzmiała jak poddawanie się i Holly nie
wiedziała, jak się z tym czuje. — Tak po prostu odpuścimy?
— O nie — zaprzeczył stanowczo Ellis, jakby sam pomysł był absurdalny.
— Obiecałem ci, że zrobię wszystko, żeby pomóc ci znaleźć odpowiedzi, i
zamierzam dotrzymać słowa.
— Jeśli te odpowiedzi istnieją.
— I to jedyny powód, dla którego zacząłem ten temat — stwierdził, wciąż
nie puszczając jej dłoni. — Powiedziałaś wczoraj, że najbardziej przeraża cię
to, że nie dowiesz się prawdy i nie będziesz mogła ruszyć dalej. — Nie
spuszczał z niej wzroku, jakby szukał najlepszego sposobu, by jej to
powiedzieć. — Ale, Holly, musisz zacząć liczyć się z tym „jeśli”. Bo może
nam się nie udać, może się okazać, że wszystko to było bez sensu. I będziesz
musiała ruszyć dalej. Z odpowiedziami czy bez. Nie pozwolę ci zmarnować
sobie reszty życia, kiedy czeka na ciebie tak wiele wspaniałych rzeczy.
— Na przykład ty? — spytała, uśmiechając się lekko.
Ellis parsknął śmiechem, po czym uniósł jej dłoń do swoich ust.
— Na przykład ja — zgodził się z nieśmiałym uśmiechem, który rozgrzał
serce Holly. — Do zakończenia roku został niecały miesiąc, więc co powiesz
na to: przez najbliższe tygodnie robimy wszystko, żeby znaleźć odpowiedzi.
Ale z początkiem wakacji dajemy sobie spokój. Bez względu na rezultat.
Czy faktycznie była w stanie się poddać, gdy przyjdzie czas? Chciałaby móc
z pewnością powiedzieć, że tak, ale jednocześnie była przerażona
perspektywą nieuzyskania odpowiedzi.
Lecz Ellis miał rację, mówiąc, że równie dobrze mogły wcale nie istnieć i
kiedyś Holly będzie musiała ruszyć dalej bez względu na to, jak brutalny to
będzie proces.
Jeśli odda swoje wakacje Ellisowi, straci szansę na dotarcie do prawdy, ale
zyska kogoś, kto będzie trzymał ją za rękę podczas stawiania pierwszych
kroków w tym nowym rozdziale.
Nie będzie zmuszona uczyć się tego sama, co miałoby miejsce, gdyby po
lecie spędzonym na możliwe, że bezowocnych poszukiwaniach rozeszli się w
swoje strony, gdy Ellis wyjedzie jesienią na studia.
— W porządku.
— Więc chodź — zachęcił zadowolony z odpowiedzi. — Nie ma co myśleć
na pusty żołądek.
***
Uwadze Holly nie umknęło, że ostatnio coraz trudniej było jej żegnać się
z Ellisem. Nieważne, ile godzin spędziliby na rozmowach, ona i tak
pragnęła jeszcze pięciu minut więcej w jego towarzystwie.
Teraz było podobnie. Popołudnie zdążyło zmienić się w wieczór, jedzenie już
dawno zniknęło z talerzy, a im wciąż nie spieszyło się do domów.
— Podjęłaś już decyzję w kwestii studiów? — spytał Ellis, zaczynając temat,
którego Holly unikała nawet we własnej głowie.
Jeszcze kilka tygodni temu była niemal przekonana, że odrzuci wszystkie
uczelnie, które ją przyjęły. Nie czuła się gotowa iść na studia, gdyby
oznaczało to porzucenie śledztwa i zamknięcie rozdziału. Ale teraz już
niczego nie była pewna.
— Nie mam pojęcia, co zrobić — przyznała szczerze. — Do wysłania
odpowiedzi zostały cztery dni, a ja nadal nie wiem. — Westchnęła, gdy nagle
spadł na nią ciężar własnej bezradności. — Nie tak miała wyglądać nasza
ostatnia klasa liceum. Powinniśmy teraz odliczać dni do balu maturalnego,
martwić się egzaminami i planować wakacje.
— Na bal zawsze możemy jeszcze pójść — zauważył słusznie, posyłając jej
rozbrajający uśmiech.
— I obserwować, jak Maddie dostaje koronę królowej? Nie, dzięki,
odpuszczę sobie.
Ellis przez moment wyglądał, jakby zbierał się na odwagę, by o coś zapytać,
jednak zanim się odezwał, na parkingu przed restauracją rozległ się alarm
samochodowy, skutecznie odwracając uwagę ich obojga.
Wyjrzeli przez okno w porę, by zauważyć, jak zakapturzona postać nachyla
się przez wybite okno po stronie pasażera samochodu Ellisa i wyciąga
notatnik Toppera.
Ellis zerwał się pierwszy i wybiegł z knajpki na sekundy przed tym, jak
pozostali goście zorientowali się, co się dzieje, i zapanował chaos. W
Norwood takie rzeczy się nie zdarzały, więc nikt nie miał pojęcia, jak
zareagować.
Holly, niewiele myśląc, wybiegła za chłopakiem, ignorując krzyki
mężczyzny domagającego się, by zadzwonić po policję.
Gdy znalazła się na zewnątrz, złodzieja już nie było, a przyspieszony oddech
Ellisa kazał jej sądzić, że próbował go dogonić.
— Notatnik? — zapytała cicho, świadoma osób, które wyszły za nimi.
Chłopak jedynie skinął głową z poważną miną, potwierdzając jej
przypuszczenia.
— Nic się nie martwcie, dzieciaki, policja już jedzie — zawołał pan Winters,
właściciel restauracji, po czym wrócił do uspokajania powstałego
zamieszania.
— Kurwa! — Ellis wyrzucił z siebie z wściekłością, kopiąc w oponę swojego
auta.
— Ellis… — zaczęła, chcąc go uspokoić. I tak będą na językach całego
miasta, dodatkowe przedstawienie nie było potrzebne.
— Kto to mógł być?! Skąd wiedzieli, że coś znaleźliśmy? — pytał
rozgorączkowany. — Ktoś musiał nas śledzić, gdy byliśmy w kościele.
Myśli Holly natychmiast powędrowały do Cole’a. Zawsze zdawał się
wiedzieć, gdzie ona jest i co robi.
Jednak nie mogła z pewnością stwierdzić, że to był on. Cole na ogół stronił
od ingerowania i ograniczał się do roli postronnego obserwatora. Nie
pomagał, ale też bezpośrednio nie utrudniał jej poszukiwań.
Straciła szansę, by podzielić się swoim spostrzeżeniem, gdy na parking
wjechał policyjny radiowóz.
— Mój ojciec. Po prostu świetnie — skomentował Ellis takim głosem, że
brzmiało to jak kolejne przekleństwo. — Nie może wiedzieć o notatniku —
zarządził cicho.
— Ale…
— Synu. — Komendant odezwał się za plecami Holly, skutecznie urywając
to, co chciała powiedzieć.
Stanęła przy boku Ellisa, by być przodem do jego ojca.
— Dobry wieczór — przywitała się, chociaż mężczyzna nawet na nią nie
spojrzał.
— Dostaliśmy zgłoszenie o próbie włamania się do samochodu —
poinformował służbowym tonem. — Co się wydarzyło?
— Byliśmy w restauracji i usłyszeliśmy alarm. Wybiegłem za
włamywaczem, ale zdążył uciec.
— Jak wyglądał?
— Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Miał kaptur, więc nie widziałem
twarzy.
Ellis przez cały czas utrzymywał neutralny, niemal znudzony wyraz twarzy,
co dla Holly było ogromnym kontrastem wobec wściekłości, jakiej była
świadkiem jeszcze chwilę wcześniej. Jasne było dla niej, że chłopak nie
zamierza być szczery z własnym ojcem.
— Coś zostało skradzione?
— Nie. — Kłamstwo gładko spłynęło z jego ust.
Komendant Harrell pokiwał głową, najwyraźniej nie spodziewając się, że syn
mógłby zataić przed nim prawdę.
Ulga nie zdążyła jeszcze osiąść na sercu Holly, gdy wzrok mężczyzny
przeniósł się na nią. Mimowolnie wróciła pamięcią do ostrzeżeń Cole’a na
jego temat i dopiero teraz, patrząc w oczy ojca Ellisa, całkowicie mu
uwierzyła. W spojrzeniu komendanta czaiło się coś mrocznego, co sprawiało,
że instynkt Holly kazał jej uciekać jak najdalej.
Nie miała pojęcia, co widział Ellis, gdy patrzył z boku na tę scenę, ale
cokolwiek to było, zmusiło go do zrobienia kroku w przód, by częściowo
zasłonić swoim ciałem Holly, jakby starał się ją chronić.
— Masz jeszcze jakieś pytania, tato? — odezwał się, akcentując ostatnie
słowo.
— Do ciebie nie — odparł beznamiętnie, wciąż spoglądając na dziewczynę
ponad ramieniem syna.
— Holly była ze mną w restauracji — wyjaśnił, jakby czuł, że konieczne jest
zaznaczenie, że nie mogła być winna. — Widziała tyle samo co ja. To był
mój samochód, a nie jej, więc jej w to nie mieszaj, bo nie ma z tym nic
wspólnego.
— Wręcz przeciwnie. Odnoszę wrażenie, że to, co się ostatnio dzieje w tym
mieście, ma z nią coś wspólnego — stwierdził z oziębłym uśmiechem, po
czym przeniósł wzrok na samochód. — Wszystko wskazuje na to, że
włamywacz przestraszył się alarmu. Tony nie ma kamer na budynku, więc
trudno będzie ustalić coś więcej.
— I co teraz?
— Teraz odprowadzisz Holly, a potem wrócisz prosto do domu — odparł
tonem nieznoszącym sprzeciwu. — A ja zadzwonię po Reggiego, żeby zabrał
twoje auto do warsztatu i jutro wstawił ci szybę.
Ellis przez moment wyglądał, jakby chciał się kłócić, chociaż nie było o co. I
sam musiał to dostrzec, bo westchnął poddańczo i powiedział:
— Pójdę zapłacić za nasze jedzenie. — Dyskretnie ścisnął rękę Holly, która
miała ochotę złapać go za nią i błagać, żeby nie zostawiał jej samej ze swoim
ojcem.
Wiedziała jednak, że popada w paranoję, bo komendant nie mógł przecież
zrobić jej krzywdy na środku parkingu z ludźmi wciąż obserwującymi
zdarzenie, więc jedynie skinęła głową ze słabym uśmiechem.
Rozsądek jednak nie był w stanie całkiem uspokoić jej szaleńczo bijącego
serca ani instynktu, który nadal wołał, że powinna znaleźć się jak najdalej od
mężczyzny.
— Więc, Holly — zagaił, opierając się o maskę samochodu Ellisa. — Doszły
mnie słuchy, że obracasz się ostatnio w ciekawym towarzystwie.
— Nie sądziłam, że obchodzą pana moi znajomi — odparła, robiąc wszystko,
co w jej mocy, by nie dać po sobie poznać kotłujących się w niej emocji.
— Nie obchodzą — zaprzeczył. — Ale obchodzi mnie mój syn, który z
niezrozumiałego dla mnie powodu nie może odpuścić sobie… przyjaźni z
tobą, chociaż wierz mi, próbowałem wybić mu to z głowy.
— Nadal nie rozumiem, co te dwie rzeczy mają ze sobą wspólnego —
stwierdziła. Nie miała najmniejszego pojęcia, do czego dążył.
— Mają to, że jako ojciec dziecka, które kilka tygodni temu niemal straciło
życie, przez ciebie, mam prawo się martwić, gdy kryminalista oznajmia
całemu miastu, że dziewczyna, w której mój syn jest zakochany, jest jego
własnością — wyjaśnił swobodnie, jak gdyby ich rozmowa toczyła się na
zupełnie inny temat.
— Co? — Holly tylko tyle była w stanie z siebie wykrztusić. Żadne ze słów,
które padły z ust komendanta, nie miały sensu.
— Której części tym razem nie rozumiesz? — spytał z nikłym uśmiechem,
który sugerował, że świetnie się przy tym bawi. — Tego, że Mercer jest
kryminalistą, czy tego, że jesteś jego własnością? A może tego, że mój syn
jest w tobie zakochany?
— Wszystkiego! Nic z tego nie jest prawdą.
— Niewiele wiesz o świecie, w którym żyjesz, prawda? — Pokręcił głową z
udawanym współczuciem. — Świadomie czy nie, wsiadając na tamten
motocykl, zgodziłaś się, że należysz do niego. Rozumiem, że nie podzielił się
z tobą tą informacją?
Holly nie odpowiedziała, rozdarta pomiędzy przerażeniem a wściekłością na
Cole’a, co jedynie zwiększyło zadowolenie na twarzy ojca Ellisa.
— Zakładam więc, że nie pochwalił się też tym, co zrobił, żeby zasłużyć na
miano kryminalisty.
Widziała pułapkę, jaką na nią zastawił. I chociaż wszystkie czerwone lampki
w jej głowie świeciły ostrzegawczo, weszła wprost w jego sidła.
— Co takiego zrobił?
Wargi mężczyzny wygięły się w złowrogim uśmiechu.
— Zamordował moją żonę.
Rozdział 33
Holly odczekała dokładnie dziesięć minut po tym, jak Ellis pożegnał się z
nią pod jej domem, by mieć pewność, że chłopak zniknął, a potem
ruszyła prosto do hotelu Posłańców. Miała pytania, które nie mogły
czekać.
Nawet droga do domu z Ellisem była katorgą, bo najchętniej to jego
zapytałaby o wszystko, co powiedział jego ojciec.
Matka Ellisa zginęła w wypadku samochodowym, gdy chłopak miał siedem
lat. Wszyscy w Norwood o tym wiedzieli, bo przez długi czas całe miasto
żyło tą tragedią. Holly nie miała pojęcia, w jaki sposób Cole mógłby mieć z
tym coś wspólnego. Sam miał wtedy zaledwie piętnaście lat.
Jednak sposób, w jaki komendant wyznał, że Cole jest odpowiedzialny za jej
śmierć, nie dawał jej spokoju. Była w nim niezachwiana pewność, prawie
jakby widział to na własne oczy.
Była też druga kwestia, którą musiała omówić z Cole’em, bo jeśli myślał, że
może sobie tak po prostu stwierdzić, że Holly jest jego własnością, to był w
ogromnym błędzie.
Wściekłość dotrzymywała jej towarzystwa przez całą drogę do hotelu. W
momencie, w którym przekroczyła jego próg, wręcz gotowała się od środka.
— Hola, ovejita. — Finn wyszczerzył się w jej kierunku z kanapy, na której
siedział z narzeczoną i córeczką, gdy Holly weszła do przestrzeni wspólnej.
Kilkoro Posłańców będących również w pomieszczeniu kiwnęło głową w jej
kierunku, co tylko jeszcze bardziej ją rozwścieczyło. Większość
mieszkańców hotelu na ogół ją ignorowała, a ta nagła zmiana była jedynie
dowodem, że jej status w ich świecie uległ zmianie.
— Gdzie Cole? — zapytała zdecydowanie. Widziała jego motocykl
zaparkowany przed wejściem, więc wiedziała, że na pewno jest w domu.
— Wbrew temu, co może ci się wydawać, nie wszczepiłem mu GPS-u w
tyłek, żeby śledzić jego lokalizację — prychnął Finn. — I nie używaj takiego
tonu przy mojej córce. Chcesz znaleźć Cole’a, to go sobie poszukaj.
— Siedzi na dachu, odkąd tylko wrócił — wtrąciła Cat, po czym z miną
niewiniątka wzruszyła ramionami, widząc zdziwione spojrzenie Finna. — No
co? To moja rola, żeby wiedzieć wszystko o wszystkich.
— Jak dawno temu wrócił? — dopytała Holly, zanim Finn miał szansę się
odezwać.
— Z godzinę temu? Może mniej. I nie był w zbyt dobrym humorze, ale to
akurat nic nowego.
Cóż, rozmowa ze mną na pewno mu go nie poprawi — pomyślała Holly,
rzucając Cat pełen wdzięczności uśmiech, zanim odwróciła się, by wrócić do
holu i udać się po schodach na najwyższe piętro.
— Mogłabyś się chociaż postarać być trochę mniej przewidywalna — rzucił
Cole w ramach powitania. Siedział na murku z nogami zwisającymi po
drugiej stronie i nawet nie odwrócił się w jej kierunku, gdy zatrzasnęła za
sobą drzwi. — Nie, nie ukradłem tego notatnika. Tak, wiem, kto to zrobił.
Nie, nie powiem ci.
Zgasił papierosa o cegły i strzelił niedopałkiem, po czym z niepodzielną
uwagą obserwował, jak spada. Dopiero gdy całkiem stracił go z oczu,
przerzucił nogi z powrotem na dach i wstał, dając Holly idealną szansę, by
mogła zrealizować dokładnie to, czego pragnęła, odkąd dowiedziała się, co
zrobił.
Wiedząc, że jeśli da sobie choćby sekundę do namysłu, to nigdy nie
zdobędzie się na odwagę, gdy tylko pokonała dzielącą ich odległość,
zamachnęła się i uderzyła go w policzek, wkładając w to całą buzującą w niej
złość.
— Jakoś tego nie udało ci się przewidzieć — warknęła, z satysfakcją
obserwując czysty szok na twarzy Cole’a. — Kiedy zamierzałeś mi
powiedzieć, że wsiadając z tobą na motocykl, godzę się na to, że należę do
ciebie? — zadała pytanie, nie kryjąc obrzydzenia, jaką budziła w niej ta
perspektywa.
— Wiedząc, jak zareagujesz? Nigdy — odparł, pocierając policzek. — To nie
tak, że ta wiedza była ci do czegokolwiek potrzebna.
— Nie wiem, co sobie ubzdurałeś ani co chciałeś tym osiągnąć, ale nie
jestem twoją własnością i nigdy nie będę.
— Osiągnąłem tym dokładnie to, o co prosił mnie Chad — stwierdził, nawet
na moment nie tracąc znużonej postawy. — Ochronę dla ciebie. Bez urazy,
bo zdecydowanie jesteś piękna, ale na ogół nie gustuję w dzieciach.
— Mam osiemnaście lat — wydukała, a zdziwienie na moment zajęło
miejsce wściekłości.
— Moje gratulacje. — Ostentacyjnie przewrócił oczami. — Skąd w ogóle się
dowiedziałaś?
— Komendant mi powiedział — wyznała, po czym prychnęła pogardliwie,
kiedy Cole uniósł brwi w zdziwieniu. — Nie udawaj, że cię tam nie było.
Trochę na to za późno.
— Wybacz, że nie śledzę cię przez całą dobę. Oglądanie cię z twoim
chłoptasiem niesamowicie mnie nudzi. — Kolejne przewrócenie oczami.
Wyglądało na to, że tego wieczora postawił sobie za cel pokazanie, jak
bardzo Holly działa mu na nerwy. — Zniknąłem zaraz po tym, jak rozległ się
alarm. Nie miałem pojęcia, że ktoś zadzwonił po policję. Zostałbym, gdybym
wiedział. — Spojrzał na nią z czymś, co przypominało troskę. — Czego
Harrell od ciebie chciał?
— Ucięliśmy sobie przemiłą pogawędkę — wyznała, nie szczędząc
sarkazmu. — O tobie. Powiedział, że zamordowałeś jego żonę.
— Wtedy nie wiedziałem, że to jego żona. — Wzruszył ramionami, jakby to
cokolwiek zmieniało.
Zimny dreszcz przebiegł przez ciało Holly. W pewnym stopniu od początku
wierzyła komendantowi, ale nie spodziewała się, że Cole wyzna tak po
prostu, bez śladu wyrzutów sumienia, że pozbawił życia niewinną kobietę.
— Siadaj. Wyglądasz, jakbyś miała się zaraz przewrócić. — Z niezwykłą
delikatnością jak na kogoś, kto właśnie przyznał się do zabójstwa, złapał ją
za ramiona i poprowadził na skraj dachu. — Weź się w garść, bo jeśli
zemdlejesz, to spadniesz i się zabijesz — ostrzegł, zanim ją puścił.
Jednocześnie usiadł tak blisko, że w każdej chwili bez trudu mógłby ją
złapać. — Zgaduję, że chcesz usłyszeć całą historię.
— Zawsze myślałam, że mama Ellisa zginęła w wypadku — wydukała Holly
słabym głosem. Nie miała pojęcia, co powiedzieć, ani nawet co myśleć.
— Chciała, żeby wszyscy tak myśleli. — Cole skinął głową. — W
rzeczywistości uciekła z bratem Harrella. Miała z nim romans przez prawie
całe swoje małżeństwo.
— Ojciec Ellisa wiedział?
— A myślisz, że kto jej pomógł upozorować swoją śmierć? — odpowiedział
pytaniem, wprawiając Holly w jeszcze większe zdziwienie. — Gdy się
dowiedział, był gotowy jej wybaczyć i zapomnieć o zdradzie, ale Grace nie
chciała z nim być, a Harrell nie zamierzał pozwolić, żeby po tym, co mu
zrobiła, wciąż miała kontakt z synem.
— Więc przedłożyła życie z kochankiem ponad własne dziecko —
dokończyła. Jej serce łamało się na myśl o Ellisie, który nie miał o niczym
pojęcia. — Gdzie w tym wszystkim jesteś ty?
— Brat Harrella był głową klubu motocyklowego w mieście, w którym się
wychowałem. — Twarz Cole’a wykrzywiła się w czystej nienawiści do
wspomnianego mężczyzny. — Ale jego klub niczym nie przypominał
Posłańców. To był zwykły gang. Mieszali się we wszystko, od nielegalnych
wyścigów po handel żywym towarem. Każdy w mieście wiedział, że
oznaczali kłopoty i należy trzymać się od nich z daleka. Każdy oprócz mnie.
Przerwał na moment, a Holly nie mogła oderwać od niego wzroku. To nie był
Cole, którego znała, i fakt, że teraz wiedziała już, że ma na rękach krew, nie
odgrywał w tym żadnej roli. Jeszcze nigdy nie widziała w nim tak wielu
emocji. Nie miała wątpliwości, że nieczęsto wracał do tych wspomnień, i
zastanawiała się, co sprawiło, że dla niej zrobił wyjątek.
— Miałem piętnaście lat, kiedy pierwszy raz pojawili się w warsztacie
samochodowym mojego ojca. Zażądali, żeby zaczął naprawiać ich
motocykle, po tym jak ich poprzedni mechanik zamknął warsztat i uciekł z
rodziną na drugi koniec kraju — wyznał, wznawiając swoją opowieść. —
Wszyscy wiedzieli, że interesy z nimi to zły pomysł, ale byliśmy biedni, a
nawet gdyby tak nie było, to Frank nie był osobą, której się odmawiało. Więc
zaczęli pojawiać się w warsztacie, a ja zamiast uciekać przed nimi, jak
zrobiłby każdy mądry dzieciak, byłem nimi zafascynowany. Mieli drogie
maszyny, pieniądze i budzili postrach, a ja chciałem być jak oni, bo miałem
dość życia w nędzy. Więc zakumplowałem się z chłopakami, którzy byli
najniżsi rangą, a w międzyczasie nauczyłem się wszystkiego o naprawianiu
motocykli, żeby zaimponować tym, którzy byli wyżej.
— I co się stało?
— Przez długi czas nic — odparł z ponurym uśmiechem. — Udało mi się
wkręcić do klubu. Najpierw przez lata odwalałem każdą czarną robotę, potem
zacząłem handlować dla nich narkotykami, czasami ściągałem długi od
dłużników Franka. Wtedy wydawało mi się, że jestem panem świata. W
szkole wszyscy się mnie bali albo chcieli się ze mną zaprzyjaźnić, ustawiały
się do mnie kolejki dziewczyn. Dla chłopaka, który dorastał z niczym, to było
jak sen.
— A potem?
— A potem się zakochałem — odpowiedział cicho. — Miała na imię Davina,
przeprowadziła się do mojego miasta z rodzicami i była najpiękniejszą
dziewczyną, jaką w życiu widziałem. Postanowiłem zrobić wszystko, by ją
zdobyć. Zacząłem spędzać mniej czasu z klubem, żeby zabierać ją na randki.
Kompletnie straciłem dla niej głowę. Z wzajemnością. — Teraz na jego
twarzy nie było już najmniejszego śladu uśmiechu. Jedynie smutek. — Nagle
świat klubu stracił cały urok, bo jedyne, czego chciałem, to ona. Kiedy zaraz
po skończeniu liceum zaliczyliśmy wpadkę i zaszła w ciążę, postanowiłem
odejść.
Holly obawiała się, że zna zakończenie tej historii, chociaż bardzo chciała się
mylić.
— Frank nie był zadowolony, ale powiedział, że rozumie. Wszyscy w klubie
wiedzieli, że Grace jest całym jego światem. A ja byłem na tyle głupi, by
wierzyć, że na tym się skończy — prychnął, kręcąc głową, jakby nadal nie
mógł uwierzyć we własną naiwność. — Zamordował Davinę, gdy była w
szóstym miesiącu ciąży.
— Więc ty w zemście zabiłeś Grace — odgadła z przerażeniem.
Cole skinął głową.
— A on zabił za to moich rodziców — dodał z przerażającym opanowaniem.
— A ja zabiłem jego i odebrałem mu klub. Wszystkim członkom dałem
wolną rękę, czy chcą do mnie dołączyć. Większość skorzystała z szansy na
nowe życie, bo wcześniej Frank nigdy nie pozwoliłby im odejść. Ale część
została ze mną. Tak powstali Posłańcy.
— Nawet nie wiem, co powiedzieć.
— Najlepiej nic, bo wyglądasz, jakbyś miała powiedzieć coś idiotycznego, na
przykład że ci przykro, a wtedy mógłbym cię zepchnąć z dachu. — Po
wszystkim, co wyznał, Holly nie chciała nawet zgadywać, czy żartował. —
Wiem, co zrobiłem i ile dokładnie żyć mam na sumieniu. Współczucie to
ostatnie, na co zasługuję.
— To prawda — zgodziła się. — Ale i tak ci współczuję. Stałeś się
potworem, a to zbyt wielka cena za jedną złą decyzję podjętą, gdy miałeś
piętnaście lat.
Nie było wątpliwości, że Cole nie był dobrym człowiekiem i gdyby
dowiedziała się prawdy o jego przeszłości jeszcze rok temu, była niemal
pewna, że uciekłaby gdzie pieprz rośnie i nigdy więcej nie postawiła stopy w
hotelu.
Lecz po tygodniach spędzonych na desperackich próbach znalezienia
usprawiedliwienia dla mordercy tylko dlatego, że kochała go nad życie, nie
czuła, że ma prawo oceniać, co jest dobre, a co złe.
— Ciekawi mnie — odezwał się po chwili ciszy — czy nadal będziesz
twierdziła to samo, gdy dowiesz się prawdy o Chadwicku.
— Jeśli dowiem się prawdy — poprawiła go szeptem, bo nie miała odwagi
podnieść głosu, wypowiadając swoje wątpliwości. Z jakiegoś powodu
przyznanie się do nich przed Cole’em było o wiele trudniejsze, niż kiedy
rozmawiała o tym z Ellisem. — A z każdym dniem coraz mniej wierzę, że
kiedykolwiek mi się to uda.
Prawda była taka, że jakaś jej część chciała się poddać. Dlatego tak ochoczo
przystała na propozycję Ellisa — była najzwyczajniej w świecie zmęczona
pogonią za czymś, co coraz częściej wydawało się niemożliwe do
doścignięcia.
Zaraz po stracie Chada myśl o zdobyciu odpowiedzi była jedynym, co
utrzymywało ją przy życiu. Uczepiła się kurczowo najmniejszych okruchów
nadziei, że może jej się udać, bo wtedy był to jedyny sposób, by przetrwać.
Ale teraz, niespełna dwa miesiące po jego śmierci, nie myślała już, że nie
potrafi bez niego żyć. Była to okrutna prawda, która kazała jej kwestionować
wszystko, co kiedykolwiek do niego czuła i co z nim przeżyła, lecz była
zmęczona zaprzeczaniem. Będzie za nim tęsknić już zawsze, jednak powoli
godziła się z tym, że jest gotowa pozwolić mu odejść.
— Myślisz, że jeśli się poddam, to go zawiodę?
Tak naprawdę tego bała się najbardziej. Nie tego, że nigdy nie uzyska
odpowiedzi, nie tego, że nie będzie w stanie ruszyć dalej, bo chociaż nie
potrafiła się do tego przyznać, gdzieś w głębi serca już od pewnego czasu
wiedziała, że dziewczyna, którą złamała jego śmierć, zaczęła zdrowieć. Rany
pozostawione przez śmierć Chada zaczęły się zasklepiać, a wraz z nimi
pojawiała się nadzieja — na przyszłość i na to, że życie bez niego także może
mieć sens.
Jednak pojedynczy głosik w jej głowie wciąż szeptał jej do ucha, żeby
zaczekała, żeby nie zamykała jeszcze tego rozdziału, bo jeśli to zrobi, już
nigdy nie będzie powrotu. Przerażała ją ostateczność tej decyzji, bo tak długo
wierzyła, że koniec ich wspólnej historii nigdy nie nastąpi.
Cole nie był idiotą. Widział, że znalazła się w punkcie, z którego mogła pójść
w dwa zupełnie różne kierunki, i odpowiedź na jej pytanie może w dużym
stopniu zadecydować o jej wyborze.
Wiedział też, czego chciałby Chad. Jednak od ostatniego razu, gdy o tym
rozmawiali, tak wiele rzeczy poszło nie tak, że Cole zastanawiał się, zresztą
nie po raz pierwszy, czy życzenia Chadwicka powinny w ogóle być jeszcze
brane pod uwagę.
Wszystko było inaczej, niż powinno, i nawet on nie wiedział, co robić,
których tajemnic dotrzymywać, w co może ingerować, a od czego musi się
trzymać z daleka. Gdyby to od niego zależało, wyznałby Holly prawdę już
teraz, ale był związany obietnicami z człowiekiem, który nie mógł go już z
nich zwolnić.
Współczuł jej. Choć życie nie pozostawiło w jego sercu ogromnych
pokładów empatii, Holly miała każdy jej marny okruch. Nie zasługiwała na
to, co ją spotkało i jeszcze spotka.
Gdy godził się na prośbę Chada, nie sądził, że skończy dręczony niemal
obsesyjną potrzebą uchronienia jej przed wszelką krzywdą, nawet tą
wyrządzoną przez samego Chadwicka. Wtedy nie podejrzewał siebie o
zdolność odczuwania czegoś takiego.
Wszystkie te rzeczy razem zakrzywiały jego postrzeganie sytuacji i wpływały
na podejmowane decyzje. Był nieustannie rozdarty pomiędzy tym, co chciał
zrobić, a tym, co musiał. Bo co powinien zrobić, nie miał już od dawna
najmniejszego pojęcia.
Więc kiedy się nareszcie odezwał, nie wiedział już, komu właściwie
wyświadcza przysługę.
— Chadwick nie chciał się zabić. Chciał dać się złapać i tobie pozostawić
decyzję o swoim losie. — Tłumaczył pospiesznie, by mieć to za sobą, zanim
zdąży się zastanowić, czy popełnia błąd. — Dlatego tylko ty możesz znaleźć
wszystkie rzeczy, które zostawił. To nie są wskazówki czy odpowiedzi, tylko
dowody, które mogłyby złagodzić jego wyrok. Chciał ci dać wybór. Gdybyś
przyszła się z nim zobaczyć w areszcie, wyjaśniłby ci wszystko. Gdybyś
postanowiła mu pomóc, powiedziałby ci, gdzie szukać. Jeśli nie,
najprawdopodobniej spędziłby resztę życia w więzieniu.
W ciszy, jaka zapadła po jego słowach, Holly niemal słyszała, jak to, w co do
tej pory wierzyła, rozsypuje się niczym domek z kart na wietrze.
Jej poszukiwania — bezcelowe. Jej nadzieja na odkrycie prawdy —
bezowocna.
Jednocześnie uzyskała odpowiedź na to, co powinna zrobić, bo skoro Chad
nie żył i nie mogła mu pomóc, mogła bez wyrzutów sumienia pójść dalej.
— Zrobisz z tą informacją, co chcesz. — Głos Cole’a wdarł się do jej myśli.
— Zgaduję, że i tak nie ma znaczenia, czy się teraz poddasz, czy będziesz
szukać dalej.
— Skoro powiedziałeś mi tak dużo… — z trudem zdobywała się na kolejne
słowa — …dlaczego po prostu nie powiesz mi całej reszty?
— Powiedziałbym, gdybym miał pewność, że nie zrobisz z tą wiedzą czegoś
głupiego. — Były dziesiątki różnych odpowiedzi na jej pytanie i żadna nie
była wystarczającym usprawiedliwieniem. — Jak na przykład pójście na
policję bez wystarczających dowodów albo konfrontacja z kimś, kto
wpakowałby ci kulkę w głowę, gdyby wiedział, że znasz prawdę. — Cole
wstał, szykując się do wyjścia. — Moim jedynym zadaniem było utrzymanie
cię przy życiu, a powiedzenie ci prawdy w tym momencie byłoby dokładną
odwrotnością dotrzymania obietnicy, jaką złożyłem Chadowi.
Holly miała wrażenie, że głowa zaraz jej eksploduje od natłoku myśli i
nadmiaru informacji. Podczas tego jednego wieczora dowiedziała się więcej
niż przez ostatnie dwa miesiące i zaczynała podejrzewać, że niewiedza była
luksusem.
Przez moment była gotowa odpuścić. Wszystko wskazywało na to, że Cole
jest jedyną żyjącą osobą, która zna całą historię, a jasne było, że nic nie
skłoni go do zmiany zdania. Znalazła się pod ścianą i jeśli nie zamierzała
rozbić stojącego przed nią muru własną głową, jedyną alternatywą było
zawrócenie.
Mogłaby wrócić do domu, odesłać swoją decyzję o wyborze uczelni, skupić
się na tym, co łączyło ją z Ellisem, czymkolwiek to było, i zająć się
układaniem sobie życia na nowo. Nawet jeśli nie byłoby to bajkowe „długo i
szczęśliwie”, to przynajmniej miałaby w końcu szansę odnaleźć spokój.
Jednak ten sam cichy głosik, który powstrzymywał ją już wcześniej, kazał jej
teraz zastanowić się dokładniej nad tym, co powiedział Cole. Bo jeżeli
cokolwiek o nim wiedziała, to właśnie to, że był mistrzem ukrywania
pomiędzy wierszami tego, czego nie mógł wyznać jej wprost.
Chociaż jednocześnie jego milczenie doprowadzało ją do szału, bo mógłby z
łatwością dać jej odpowiedzi na tacy i zakończyć to wszystko, w pewnym
stopniu rozumiała jego potrzebę dotrzymania danego słowa.
Zamiast błagać, by zmienił zdanie, odtworzyła w głowie każde jego słowo. I
jedno stało się jasne.
— Więc to wcale nie jest takie bez znaczenia, co zrobię — odezwała się z
mocno bijącym sercem. — Powiedziałeś, że pójście na policję bez dowodów
byłoby idiotyzmem. Ale co, gdybym poszła z dowodami? To mogłoby coś
zmienić?
Gdy się odwróciła i odnalazła w ciemności jego twarz, poraził ją widok
pierwszego w historii ich znajomości szczerego uśmiechu na ustach Cole’a.
— To zmieniłoby wszystko.
— Ale jak? — dociekała zniecierpliwiona, wiedząc, że jego odpowiedź
zaważy na jej losie. — Skoro dowody nie mogą już pomóc Chadowi, to co
mogę na tym zyskać?
Uśmiech na twarzy mężczyzny jedynie się powiększył. Teraz wyglądał wręcz
drapieżnie.
— Zemstę.
***
Holly nie uległa namowom Cole’a, by zostać na noc w hotelu. Niemal
biegiem pokonała drogę powrotną do domu, co było dziwną odmianą, bo
w ostatnich tygodniach raczej z niego uciekała.
Zbyt wiele się wydarzyło w ciągu tych dwudziestu czterech godzin. Noc
spędzona z Ellisem na polu golfowym wydawała się odległą przeszłością,
podczas gdy w rzeczywistości ich randka odbyła się zaledwie poprzedniego
wieczora. Dziewczyna musiała poukładać sobie w głowie wszystkie nowe
fakty.
Dlatego siedziała na łóżku w środku nocy i przy świetle lampek wiszących na
ścianie raz za razem czytała od nowa wszystkie wiadomości od Chada, jakie
do tej pory znalazła.
Wszystko, co zrobiłem, zrobiłem dla ciebie. Przepraszam, mam nadzieję, że to
wystarczy. Ty i Ja, Stokrotko. To zawsze było prawdziwe.
Uratowałaś mnie wtedy. Zrób to znowu. Uratuj mnie, Stokrotko. Ale tylko
jeśli naprawdę uważasz, że na to zasługuję.
Po rozmowie z Cole’em te dwie wiadomości nabrały nowego znaczenia.
Rozumiała już teraz, że Chad najprawdopodobniej celowo zostawił je w
miejscach, co do których mógł mieć pewność, że Holly wróci. Chciał
zwrócić na siebie jej uwagę i zmusić do odwiedzin w areszcie, na wypadek
gdyby nie miała zamiaru robić tego z własnej woli. To była czysta
manipulacja ukryta pod płaszczykiem pięknych słów, bardzo w jego stylu.
Nieustannie używał tego sposobu, gdy chciał osiągnąć cel.
Szukaj w miejscu z widokiem.
Ta z kolei mogła być już faktyczną wskazówką, gdzie powinna szukać
dowodów. Zapewne obawiał się, że ktoś będzie ją obserwował, a wizyta w
jego domu rodzinnym nie budziłaby niczyich podejrzeń.
Paragon z wypożyczalni, który wtedy znalazła, zapewne był jedynie
przypadkiem, skoro ostatecznie doprowadził ją do magazynu, a
przechowywane w nim pieniądze i tak trafiłyby do niej, gdy skończyłby się
okres wynajmu. Chadwick dawał sobie pięć miesięcy na nadzieję, że Holly
przyjdzie i wysłucha jego wyjaśnień, a potem zamierzał pozwolić jej odejść,
zostawiając pieniądze, by mogła ułożyć sobie życie bez niego.
Policz stokrotki. One cię do niej zaprowadzą.
Co do tej wiadomości nie była pewna, ale zakładała, że podobnie jak trzecia
miała wskazywać miejsce, w którym ukrył dowód w sprawie. Zostawił ją w
schronisku, co również pokrywało się z jej teorią, że nikt nie uznałby za
dziwne, gdyby tam poszła. Nie była to najsolidniejsza teoria, na jaką wpadła
tego wieczora, ale nie potrafiła znaleźć innego wytłumaczenia.
Pytania, kim była „ona” i jakie dokładnie stokrotki Holly miała policzyć,
pozostawały bez odpowiedzi.
W końcu zmusiła się też do ponownego obejrzenia zdjęć z telefonu Chada,
które zgrała na laptopa, zanim ojciec Ellisa skonfiskował komórkę. Nadal
budziły w niej to samo obrzydzenie, jakie czuła za pierwszym razem, gdy je
zobaczyła, ale mimo tego starała się spojrzeć na nie pod nowym kątem.
Skoro Chadwick uznał, że mogłyby pomóc skrócić jego wyrok, musiało być
na nich coś, czego nie dostrzegała.
Na nic jednak nie wpadła, nieważne jak długo patrzyła na te okropne
fotografie. Dopiero gdy zaczęła sprawdzać daty, kiedy je wykonano, odkryła
niepokojący fakt.
Jedna z nich została zrobiona czternastego lutego tego roku, co było dziwne,
bo Holly doskonale pamiętała, że nie spędzili razem tamtego dnia. Chad miał
mecz wyjazdowy w Wilmington i nocował tam z drużyną. Co oznaczało, że
w momencie zrobienia zdjęcia znajdował się jakieś trzysta kilometrów od
Norwood.
Przerażenie dziewczyny jedynie wzrosło, gdy sprawdziła pozostałe daty, po
czym porównała je, wyszukując w konwersacji z Chadem wszystkie
„powodzenia”, jakie mu napisała, co robiła przed każdym wyjazdowym
meczem, na którym jej nie było. Za każdym razem daty się pokrywały.
Jasne było, że Chad nie mógł zrobić tych zdjęć, a co za tym idzie, ktoś inny
co najmniej kilka razy zakradł się nocą do sypialni Holly i sfotografował ją,
gdy spała.
Jak mogła się nie obudzić? — to pytanie nie dawało jej spokoju, podobnie
jak to, skąd ktoś miał swobodny dostęp do jej domu. I przede wszystkim kto.
Czuła mdłości na myśl, że jakaś obca osoba wchodziła do jej pokoju, gdy
spała, dotykała jej, rozbierała ją, gdy była nieświadoma i całkowicie
bezbronna, a na koniec uwieczniła to wszystko na zdjęciach. Czuła się
brudna.
Nie rozumiała także tego, jak Chad mógł nic z tym nie zrobić. Bo musiał
wiedzieć, skoro te fotografie były na jego telefonie.
Przecież zrobił — podszepnął cichy głosik w jej głowie. Zrobił i był gotowy
spędzić za to resztę życia w więzieniu.
Wszyscy od samego początku powtarzali jej, że Chadwick zabił swoich
przyjaciół z jej winy. Cole w złości wyznał jej, że Chad umarł dla niej. Nawet
sam Chad w wiadomości, którą jej zostawił, napisał, że wszystko, co zrobił,
zrobił dla niej. A jednak dopiero teraz w pełni zaczęło do Holly docierać, co
to tak naprawdę znaczyło.
Groziło jej niebezpieczeństwo, więc się go pozbył. Zamordował Ashley i
Toppera, próbował zabić Maddie, żeby ją przed nimi ochronić. Tylko
dlaczego w ogóle miałaby ją spotkać krzywda z ich rąk?
Pomyślała o wszystkich historiach, jakie przez cały ten czas, gdy się
przyjaźnili, usłyszała o Topperze. O tym, jak niemal zgwałcił nieprzytomną
Madeline, o tych wszystkich sugestiach, że nie znał słowa „nie”, bo
wydawało mu się, że pewne granice go nie dotyczą. A także o tym, że
niejednokrotnie sama czuła się niekomfortowo w jego towarzystwie. Wtedy
sądziła, że taki po prostu jest. Teraz zaczęła się obawiać, że kryło się za tym
coś więcej i to jej instynkt ją przed nim ostrzegał.
— Notatnik — wyszeptała do siebie, z trudem nadążając za gonitwą
własnych myśli.
Chad zostawił jej notatnik jako dowód w sprawie. Cokolwiek to było,
mogłoby mu pomóc, gdyby plan, jaki przygotował z Cole’em, poszedł po
jego myśli. I komuś bardzo zależało na tym, by Holly nie dowiedziała się, co
jest w środku.
Obawiała się, że i tak wie.
Zaczynała podejrzewać, że znalazłaby w nim własne nazwisko.
Rozdział 34
— Hej, Ziemia do Holly. Słychać mnie?
Rozbawiony głos Ellisa sprawił, że podniosła wzrok z talerza z nieruszoną
porcją. Całą przerwę próbowała się zmusić do przełknięcia choćby kęsa, ale
żółć podchodziła jej do gardła na samą myśl o jedzeniu. Właściwie mdłości
nie opuszczały jej bez względu na to, co robiła.
Nie potrafiła przestać myśleć o Topperze i o tym, o co go podejrzewała. Nie
miała pojęcia, czy to w ogóle możliwe — przez miesiące nie wiedzieć, że
zostało się zgwałconym — ale jej głowa wręcz obsesyjnie uczepiła się tej
myśli i nie zamierzała odpuścić, dopóki nie dostanie dowodu.
— Holly? — Tym razem w głosie Ellisa pobrzmiewał lekki niepokój,
uświadamiając jej przy okazji, że wpatruje się w niego bez słowa. — W
porządku?
Holly rozchyliła usta, by go zapewnić, że tak, ale nie była w stanie wydobyć
z siebie słowa. Bo do „w porządku” było jej daleko.
Przez krótką chwilę pragnęła powiedzieć mu wszystko. Że jego matka
porzuciła go, by uciec z kochankiem, po czym zginęła jako ofiara zemsty z
rąk Cole’a. Że jego ojciec okłamywał go przez większą część jego życia. Że
mylili się co do wszystkiego, co do tej pory myśleli, a ich poszukiwania nie
mają sensu. Że jeden z jego najlepszych przyjaciół prawie na pewno ją
molestował, być może zgwałcił, a drugi postanowił go za to zabić.
Przestań — nakazała sobie stanowczo, uspokajając na moment chaos
panujący w głowie.
Nie mogła być szczera z Ellisem, nieważne jak bardzo tego chciała. W żadnej
z tych rzeczy. Były ze sobą zbyt ciasno powiązane i poruszenie jednej kwestii
sprowokowałoby pytania, skąd o tym wie, a wtedy musiałaby wyznać całą
prawdę. Część z tych sekretów nie była jej i to nie ona powinna je wyjawiać,
a przede wszystkim — nie miała prawa niszczyć Ellisowi życia. Bo
dokładnie tego dokonałaby prawda o jego matce.
Więc zamiast tego skupiła się na jedynej rzeczy, jaka od wczoraj
powstrzymywała ją od rozpadnięcia się na kawałki. Na pragnieniu zemsty.
To Cole zaszczepił w niej ten pomysł, ale dopiero perspektywa bycia ofiarą
Toppera sprawiła, że w pełni się przyjął. Bo chociaż przemawiała do niej
słuszność oddania sprawiedliwości Chadowi, teraz zamierzała znaleźć ją
przede wszystkim dla siebie.
— Chcę się włamać do domu burmistrza — oznajmiła w końcu, powodując,
że Ellis zakrztusił się wodą.
— Zwariowałaś — stwierdził, próbując unormować oddech. — Po co?
— Czy to nie oczywiste? Dziennik, który znaleźliśmy, należał do Toppera.
Cokolwiek w nim było, komuś na tyle zależało na tym, żebyśmy go nie
przeczytali, żeby włamać się do twojego samochodu w środku Norwood —
tłumaczyła, zdeterminowana, by zrozumiał. — Kto inny miałby interes w
tym, aby chronić Toppera, jeśli nie sam burmistrz?
— To na pewno nie był on. — Ellis pokręcił głową. — Ojciec Toppera jest
ciemnoskóry i niski. Tamten koleś był wysoki i dobrze zbudowany.
— Więc kogoś wynajął — upierała się Holly. — Czekaj, mówiłeś, że nie
widziałeś twarzy. Skąd wiesz, że włamywacz nie był ciemnoskóry?
— Widziałem jego ręce, jak wyciągał notatnik — odpowiedział z łatwością.
— Ty nie?
— Nie zwróciłam uwagi. To się działo za szybko. — Nadal jednak była
przekonana, że burmistrz musiał mieć z tym coś wspólnego. Miał pieniądze,
przekupienie kogoś, żeby odwalił za niego czarną robotę, nie byłoby takie
trudne. — Notatnik jest ważny. Musimy go znaleźć.
Nie mogła sobie wybaczyć, że nie przeczytała go w całości, gdy tylko
wsiadła do samochodu z Ellisem.
— Zgadzam się, ale dom Toppera jest… sama wiesz. Byłaś tam. Oni mają
kamery nawet w kuchni! — wykrzyczał szeptem, przeczesując ręką włosy.
— Co jest twoim najmniejszym problemem, bo nawet się nie dostaniesz do
środka. Pit i Pat pogryzą cię jak zabawkę. Te psy są popieprzone.
— Jak ich właściciel — mruknęła pod nosem. Dwa dobermany burmistrza
nie były przyjaźnie nastawione do nikogo oprócz swojego pana. Nawet
Topper omijał je szerokim łukiem. — To co proponujesz?
— Odpuszczenie sobie tego pomysłu? — rzucił pytająco, zdziwiony, że tylko
on dostrzega, że to jedyne rozsądne wyjście.
Ale Holly była już daleko poza granicami rozsądku. Zamierzała odzyskać
notatnik, choćby miała podpisać w tym celu pakt z diabłem.
— Poza tym, nawet gdyby twój pomysł był wykonalny, nie sądzę, żebyś coś
tam znalazła — stwierdził po chwili. — Burmistrz jest zbyt mądry, żeby
trzymać w domu jakiekolwiek rzeczy, które mogłyby go obciążać, a to
przecież dowód w sprawie. Nie ryzykowałby w ten sposób, nawet jeśli
istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że mogłoby mu to zaszkodzić.
— Co w takim razie zrobiłby z notatnikiem twoim zdaniem?
— Gdybym miał obstawiać, strzeliłbym, że przy najbliższej możliwej okazji
oddałby go mojemu ojcu.
— Dlaczego?
— Bo najciemniej jest pod latarnią — powiedział, jakby to było oczywiste.
— Sama pomyśl. Zarówno mojemu ojcu, jak i burmistrzowi chodzi tylko o
jedno: żeby wszyscy zapomnieli o sprawie i żyli, jakby nic się nigdy nie
wydarzyło. Nie obchodzi ich, jakie Chad miał powody ani kto tak naprawdę
jest winny. Jedyne, na czym im zależy, to żeby w Norwood był spokój —
tłumaczył, a z każdym jego słowem do Holly coraz bardziej docierało, że
miał rację. — Więc po co burmistrz miałby ryzykować, skoro może jak
przykładny obywatel oddać dowód policji i mieć czyste ręce? Mój ojciec
zapewne pokątnie dołączył go do reszty, tak jak zrobił z telefonem Chada.
Sprawa i tak jest zamknięta, więc nikt nie będzie do tego zaglądał, a oni obaj
mogą spać spokojnie ze świadomością, że się do tego nie dostaniemy.
— Chyba że włamiemy się na komisariat — rzuciła mimochodem, by
wybadać jego reakcję.
Ellis spojrzał na nią ze śmiertelną powagą.
— Zmieniłem zdanie — oznajmił nagle. — Myślałem, że włamanie się do
domu Toppera to twój najgłupszy pomysł, ale zmieniłem zdanie. To jest twój
najgłupszy pomysł.
— W porządku. — Uniosła dłonie w obronnym geście. — To tylko sugestia.
— Głupia sugestia — zganił ją. — To… — Dzwonek oznajmiający koniec
przerwy skrócił to, co chciał powiedzieć. — Muszę lecieć. Mam lekcje na
drugim końcu szkoły. Wrócimy do tego tematu — zapowiedział, rzucając jej
ostatnie spojrzenie, zanim ruszył do wyjścia razem z tłumem uczniów.
Holly skinęła nieobecnie głową, chociaż Ellis już tego nie widział. To i tak
nie miało znaczenia. Nie było też do czego wracać. Miał rację i doskonale o
tym wiedziała.
Jej pomysł był idiotyczny, bezmyślny i istniało wysokie
prawdopodobieństwo, że skończy się co najmniej źle.
Cóż, miała nadzieję, że obietnica Cole’a o chronieniu jej obejmowała także
wyciąganie jej z aresztu, gdy trafi do niego za włamanie na komisariat.
***
— Panno Wilson.
Holly zdusiła przekleństwo. Była już prawie przy drzwiach, gdy zatrzymał ją
głos dyrektora.
— Mogę spytać, gdzie się wybierasz? — zadał pytanie głosem człowieka,
który dobrze wie, że przyłapał ją na czymś, czego robić nie powinna.
— Do domu. — Nie było sensu kłamać.
Zanim poznała Chada, pobyt w szkole był jej ulubioną częścią dnia, bo
spotkania gazetki szkolnej, słuchanie na lekcjach i robienie notatek były
jedynymi rzeczami, o jakie musiała się martwić, w przeciwieństwie do
rozpadającej się rodziny w domu. Później szkoła stała się okazją do
widywania Chadwicka, chociażby tylko na korytarzu. Gdy już zostali parą,
pokochała przerwy, bo spędzała je z Chadem i przyjaciółmi.
Teraz jej ulubioną szkolną aktywnością było zrywanie się z lekcji.
Dyrektor Collins uniósł brwi zdziwiony jej szczerością.
— A zanim to zrobisz — zaczął z rozbawieniem — możesz poświęcić mi
chwilę na rozmowę w moim gabinecie?
Nie chcąc narobić sobie większych kłopotów, niż już narobiła, posłusznie
ruszyła za mężczyzną.
— Usiądź, proszę. — Uprzejmym gestem wskazał jej krzesło, po czym sam
zasiadł za biurkiem. — Domyślasz się zapewne, o czym chcę z tobą
porozmawiać.
— O moich nieobecnościach?
— Zgadza się. — Pochwalił ją, jakby podała właściwą odpowiedź, stojąc
przy tablicy. — Muszę przyznać, że odczuwam niepokój i rozczarowanie
twoim podejściem do nauki w ostatnim czasie. Nieobecności, słabe oceny,
brak udziału w życiu szkoły. — Pokręcił głową z niezadowoleniem. —
Zawsze byłaś wzorową uczennicą. Co się stało?
— Poza oczywistym? — spytała nieuprzejmie.
Dyrektor zganił ją wzrokiem, dając do zrozumienia, że nie podoba mu się
sarkazm w jej głosie.
— Rozumiem, że jest ci ciężko. Wszystkim nam jest ciężko — poprawił się.
— Marcowe wydarzenia na zawsze zapisały się w historii naszej szkoły jako
ogromna tragedia, która dotknęła każdego z nas. Ale South Stanly to
społeczność i robimy, co w naszej mocy, by wspólnie przeboleć poniesioną
stratę. Robimy wszystko, żeby wspierać ciebie.
Holly nie była w stanie powstrzymać oschłego parsknięcia.
— Ma pan na myśli zmuszenie mnie do uczestnictwa w grupie wsparcia,
gdzie musiałam słuchać o traumach innych uczniów, doskonale wiedząc, że
każdy z nich obwinia mnie o to, co się wydarzyło, w takiej samej mierze jak
Chada? — zapytała, nie przebierając w słowach. — Czy wyrzucenie mnie z
gazetki szkolnej, bo nikt nie chciał mieć ze mną nic wspólnego? A może
surowe ocenianie, z jakim spotykam się na każdym przedmiocie?
— Według moich informacji na wzięcie udziału w grupie wsparcia zgodziłaś
się dobrowolnie — oznajmił dyrektor, całkowicie ją szokując. — Pani
Faulcon osobiście mi o tym doniosła. Szkolna gazetka musiała znaleźć kogoś
na twoje zastępstwo po tym, jak przestałaś pojawiać się na zebraniach. Jeśli
zaś chodzi o twoje oceny, jestem przekonany, że winę ponosi liczba twoich
nieobecności.
Holly ledwo słuchała reszty jego wypowiedzi. Zatrzymała się na informacji,
że szkolna psycholog zmusiła ją w ramach kary do siedzenia na spotkaniach,
twierdząc, że to decyzja dyrektora, który tymczasem był przekonany, że
Holly zrobiła to z własnej inicjatywy. Tylko jaki kobieta miała w tym cel?
— Nie jesteśmy twoimi wrogami, Holly — powiedział ciepło dyrektor. —
Chcemy dla ciebie jak najlepiej. Mam nadzieję, że to zrozumiesz.
W to była skłonna uwierzyć. Podejrzewała, że nikomu w szkole nie
uśmiechała się myśl, że miałaby powtarzać klasę i przez cały przyszły rok
przypominać wszystkim o zbrodni Chadwicka.
— Mogę już iść?
— Oczywiście. Nie chciałbym, żebyś przegapiła jeszcze więcej minut lekcji.
— Posłał jej uśmiech. — Przekaż, proszę, pani Cody, że spóźniłaś się z mojej
winy. Sam ją przeproszę za tę niedogodność na najbliższej przerwie.
Nietrudno było wyłapać sugestię ukrytą między uprzejmymi słowami.
Dyrektor miał zamiar sprawdzić, czy Holly faktycznie wróciła na lekcję.
Uśmiechnęła się nieszczerze, mrucząc pod nosem podziękowania, i wstała do
wyjścia.
— O, i byłbym zapomniał — zawołał za nią. — Rozmawiałem ostatnio z
twoim tatą, bo planujemy spotkanie naszego rocznika. Moje gratulacje.
Pewnie jesteś podekscytowana braciszkiem.
— Słucham?
— O nie. — Uśmiech zmienił się w zakłopotanie. — Zepsułem
niespodziankę? Nie wiedziałaś, że to będzie chłopiec?
Nie. Nie miała pojęcia, że zostanie przyrodnią siostrą.
— Tata pewnie planował powiedzieć mi osobiście — rzuciła, z trudem
panując nad emocjami. — Proszę się nie martwić, będę udawała zaskoczoną.
Do widzenia.
Prawdopodobnie nie powinno jej to ranić tak bardzo. Nie rozmawiała z
ojcem, odkąd odwiózł ją do domu po jej ostatniej wizycie, więc być może
część winy leżała po jej stronie, bo nie interesowała się jego życiem
wystarczająco. Może zwyczajnie bał się reakcji córki i nie chciał dokładać jej
jeszcze tego do wszystkiego, co się u niej ostatnio działo.
Ale jednocześnie — miała wrażenie, że działo się to po raz setny w ciągu
ostatnich kilku tygodni — poczuła się zwyczajnie oszukana.
I nie mogła nie zastanawiać się, ile jeszcze osób coś przed nią ukrywa.
***
Gwar ożywionych rozmów dotarł do Holly, gdy tylko przekroczyła próg
hotelu, więc zaciekawiona podążyła za dźwiękiem.
Większość stałych mieszkańców siedziała na kanapach ustawionych w „U”,
zawzięcie o czymś dyskutując, i tylko uśmiechy na twarzach niektórych
pozwalały Holly sądzić, że nie są w trakcie ogromnej kłótni.
Cat zauważyła ją pierwsza i pomachała do niej, zwracając tym samym uwagę
pozostałych na jej przybycie. Kilka osób rzuciło „cześć” na powitanie.
— Twojego Cole’a tu nie ma — rzucił Finn z zaczepnym uśmieszkiem.
— Mojego? — dopytała, podchodząc bliżej.
— Przecież nie mojego. — Przewrócił oczami, jakby to było oczywiste, a do
Holly dopiero wtedy dotarło, że cały ten absurd z wsiadaniem na motocykl
był transakcją wiązaną, obejmującą także Cole’a.
Wolała jednak nie iść dalej tym tokiem myślowym.
— Co to za zamieszanie? — spytała zamiast tego, spoglądając na kartki i
zdjęcia rozrzucone na stojącym na środku stole.
— Organizujemy wesele — odparł Ron, nie kryjąc entuzjazmu.
Holly z uniesionymi brwiami przeniosła spojrzenie na Cat, która w
odpowiedzi wzruszyła ramionami.
— Na mnie nie patrz, to nie był mój pomysł. — Kiwnęła głową na Izzie,
wskazując sprawczynię zamieszania, która wyszczerzyła się szeroko.
— Gdyby to od ciebie zależało, nigdy by nie doszło do tego ślubu. Robimy to
— zadecydowała głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Izzie była najlepszą przyjaciółką Cat i Holly zakładała, że to jedyny powód,
dla którego narzeczona Finna pozwalała jej się rządzić w kwestii własnego
ślubu.
Teraz, kiedy już znała historię Posłańców, była w stanie lepiej zrozumieć
łączące ich więzi. Przeszli razem przez piekło, a po drodze stworzyli coś
silniejszego niż rodzina. Dopiero teraz w pełni doceniła też, jakim
przywilejem było bycie jej częścią. Jasne, na początku była akceptowana
wyłącznie ze względu na jej związek z Chadem, ale Posłańcy jako jedyni
nigdy nie odwrócili się do niej plecami. Nawet kiedy jej własna matka i
siostra to zrobiły.
Źle się to mogło dla niej skończyć, ale postanowiła zaryzykować, kierowana
przeczuciem, że może na nich liczyć.
— Właściwie przyszłam tu, bo potrzebuję przysługi — odezwała się,
przerywając rozmowy pozostałych. — I liczę na waszą pomoc.
— Ovejita, powiedz, że nikogo nie zabiłaś. — Finn spojrzał na nią błagalnie.
— A pomógłbyś mi ukryć ciało? — spytała, ciekawa reakcji.
— Dios mío, oczywiście, że tak! Ale o takich rzeczach mówi się na wejściu,
a nie siedzi i czeka na odpowiedni moment.
— Zapamiętam na przyszłość. — Przewróciła oczami, walcząc z uśmiechem
cisnącym się na usta. — Muszę się dostać na komisariat.
— I potrzebujesz, żeby ktoś cię zaprowadził za rączkę? — dogryzł jej Xavier.
— Nie. Potrzebuję, żeby ktoś sprowokował policjantów do opuszczenia
komisariatu na wystarczająco długo, żebym mogła się włamać, przeszukać
magazyn i znaleźć to, czego szukam — oznajmiła twardo, rozglądając się po
twarzach Posłańców w poszukiwaniu jakiejkolwiek negatywnej reakcji, która
kazałaby jej sądzić, że proszenie ich o pomoc to zły pomysł. Nic takiego
jednak nie znalazła, więc mówiła dalej: — Na nocnej zmianie zawsze
dyżuruje dwóch funkcjonariuszy. Kiedy jest wezwanie, jeden zostaje na
miejscu, ale jeśli wydarzyłoby się coś dużego albo dostaliby kilka wezwań
w różne miejsca w tym samym czasie, obaj musieliby wyjść.
Była prawie pewna, że w powstałym zamieszaniu zapomnieliby
poinformować kogoś, że komisariat stoi pusty. Norwood było zbyt spokojne,
by policjanci mieli dobrze przećwiczony sposób postępowania w podobnej
sytuacji. Nigdy nie było takiej potrzeby. Jedno nagłe wezwanie było
rzadkością, a co dopiero kilka. Funkcjonariusze przesypiali większość swojej
nocnej zmiany.
— Szczerze? — Ricky zabrał głos jako pierwszy. — Kupiłaś mnie samą
wizją skopania tyłka Harrellowi. W ciągu ostatniego tygodnia zatrzymał
trzech naszych ludzi i wlepił mandaty za przekroczenie prędkości. Przyda mu
się przypomnienie, kto tu rządzi. Nie obchodzi mnie, co chcesz zrobić…
— Ale mnie obchodzi — wtrąciła się Rita. — Od czasu strzelaniny Harrell
próbuje nam się dobrać do dupy, więc jeśli mam ryzykować wkurzanie go
jeszcze bardziej, to chcę wiedzieć, że będzie warto.
Jej prośba była w pełni uzasadniona, ale zwierzenie się z czegoś tak
mrocznego, obnażenie się w ten sposób było dla Holly niebywale trudne.
Przerażało ją powiedzenie tego na głos, bo kiedy to zrobi, wszystko stanie się
bardziej prawdziwe. Dopóki te spekulacje tkwiły wyłącznie w jej głowie,
była ofiarą jedynie przed samą sobą.
Lecz jeśli miała otrzymać ich pomoc, była to cena, jaką gotowa była zapłacić.
— Jakiś czas temu znalazłam telefon Chada, na którym były moje zdjęcia.
Prawie lub całkiem nagie — wyznała niemal szeptem. — Przez długi czas
myślałam, że to Chad je zrobił, ale teraz wiem już, że to na pewno nie był on,
co znaczy, że ktoś inny był w moim domu, rozbierał mnie i fotografował. Nie
wiem, dlaczego nigdy się nie obudziłam. Ani co jeszcze zrobił — dodała,
spuszczając wzrok. Nerwowo obracała pierścionek na palcu. — Mam
podejrzenia, że to był syn burmistrza i dlatego Chad go zabił. Znalazłam
notatnik Toppera, w którym zapisywał imiona dziewczyn, które zaliczył, ale
ktoś go ukradł, zanim przeczytałam całość. Prawdopodobnie Harrell go teraz
ma, stąd plan włamania się na komisariat.
— Holly… — Cat odezwała się głosem zupełnie niepodobnym do niej. Był
zbyt ostrożny.
— Nie chcę współczucia — przerwała jej stanowczo — tylko zemsty. Jeśli
Topper naprawdę mnie zgwałcił, chcę, żeby wszyscy się dowiedzieli, jakim
potworem był. Ale potrzebuję tego notatnika. Muszę mieć pewność.
Spojrzała na Ritę, nie wiedząc, czy to jej wystarczy.
— W porządku. — Skinęła głową. — Wchodzę w to.
— Ja też — dodała od razu Izzie. — Obie z Rit wiemy, jak to jest być
wykorzystywaną wbrew własnej woli, i gdyby nie to, że gnojek już od dawna
nie żyje, sama wpakowałabym mu kulkę.
Jej komentarz sprawił, że Holly pomyślała o Franku. Zastanawiała się, czy to
o nim Izzie mówiła.
— Tak jak powiedział Ricky, jeśli jest okazja dokopać Harrellowi, nie musisz
nawet prosić — stwierdził Ron, przybijając żółwika z mężczyzną. — Ale
ostateczna decyzja należy do Finna.
Holly podobnie jak pozostali przeniosła wzrok na przywódcę Posłańców.
Powodem, dla którego postanowiła zwrócić się do niego zamiast do Cole’a,
był fakt, że Finna nie wiązały z Chadwickiem żadne obietnice. Cole
ewidentnie miał się nie wtrącać, a już wystarczająco naruszył tę zasadę. Nie
chciała go prosić o więcej. Lepiej, niż Cole mógł to sobie wyobrażać,
rozumiała ciężar słowa danego komuś, kto był martwy.
Ale problem z Finnem polegał na tym, że nigdy nie wiedziała, jaki jest jego
cel. Powiedział jej, że może na niego liczyć, jednocześnie kilka godzin
wcześniej zmanipulował ją do zażycia narkotyków.
Kiedy teraz patrzyła na jego twarz, również nie miała pojęcia, jaką decyzję
podejmie.
W końcu Finn wyszczerzył się w drapieżnym uśmiechu.
— Cat? — zwrócił się do swojej przyszłej żony. — Co powiesz na to,
żebyśmy połączyli twój wieczór panieński z moim kawalerskim? — Z
diabelskim błyskiem w oku spojrzał przelotnie na każdego, po czym
zatrzymał się na Holly. — Zabawimy się trochę na mieście.
***
Holly skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie odczuwa strachu.
Ukrywając się w lasku za komisariatem o pierwszej czterdzieści w nocy,
trzęsła się nie z zimna, ale z przerażenia. Ubrana od stóp do głów na
czarno czuła się jak kryminalistka, którą miała się zaraz stać.
Wyszła z hotelu niedługo po tym, jak Finn zgodził się jej pomóc, zostawiając
Posłańców debatujących nad tym, co dokładnie zrobią, by dać Holly czas
potrzebny na wejście do archiwum. Uznała, że woli nie wiedzieć, bo
wnioskując po ekscytacji, jaka zapanowała między mieszkańcami hotelu, tej
nocy zamierzali pójść na całość.
Przez resztę dnia jej głowa była zbyt zajęta tworzeniem własnego planu, ale
dopiero kiedy od wprowadzenia go w życie dzieliły ją zaledwie minuty, waga
tego, co zamierzała zrobić, zaczęła docierać do niej z pełną mocą.
Było jednak za późno, żeby się wycofać. Potwierdziło to zjawienie się
pierwszego z policjantów. Skuliła się bardziej, obserwując, jak mężczyzna
pospiesznie wsiada do radiowozu i odjeżdża na sygnale.
By zająć czymś myśli, zaczęła odliczać w głowie upływające sekundy. Gdy
zbliżała się do siódmej sześćdziesiątki, usłyszała trzaśnięcie drzwi i chwilę
później drugi funkcjonariusz był już w samochodzie, wycofując z podjazdu.
Nadszedł czas.
South Stanly organizowało dla wszystkich pierwszorocznych klas wyjścia,
podczas których uczniowie odwiedzali między innymi urząd miasta i
komisariat policji. Były to nużące wycieczki, mające na celu wpojenie
młodemu pokoleniu, że urzędnicy i funkcjonariusze są tam dla nich i
nastolatkowie mogą liczyć na ich pomoc.
Patrząc wstecz, Holly była za nie wdzięczna, bo stąd wiedziała, że w
budynku nie ma kamer. Doskonale pamiętała, jak jeden z uczniów zapytał o
to oprowadzającego ich komendanta.
— Komisariat to najbezpieczniejsze miejsce w Norwood — odpowiedział
wtedy z rozbawieniem. — Kamery są niepotrzebne. Nikt nie popełnia
przestępstw w siedzibie naszej policji.
Mimo wszystko uśmiechnęła się do siebie na to wspomnienie. Teraz już ktoś
popełniał.
Drzwi były otwarte, co nie stanowiło jakiegoś wielkiego zaskoczenia, więc z
największą pewnością, na jaką potrafiła się zdobyć, weszła do środka i
rozejrzała się wokół. Magazyn dowodów rzeczowych był jedynym miejscem,
które nie zostało im pokazane, ale podczas przesłuchań w marcu Holly
spędziła na komisariacie wystarczająco dużo czasu, by poznać rozkład
pomieszczeń. Domyślała się więc, gdzie powinna iść.
Nie pomyliła się i kiedy kolejne drzwi otworzyły się przed nią z łatwością,
nawet nie próbowała powstrzymać pełnego satysfakcji uśmiechu. Natura
Norwood była jedynym powodem, dla którego całe to przedsięwzięcie było
możliwe. Nikt nie podejrzewał, że któryś z mieszkańców mógłby choćby
próbować nielegalnie dostać się do siedziby policji, więc jakiekolwiek środki
ostrożności właściwie nie istniały. Holly nie sądziła, by gdziekolwiek indziej
na świecie miejscowa jednostka tak beztrosko podchodziła do ochrony
swojego miejsca pracy.
Pomieszczenie było ciasne i pogrążone w ciemności, a w powietrzu unosił się
zapach kurzu i starego papieru. Holly nie odważyła się zapalić głównego
światła, ale wyciągnęła telefon i włączyła latarkę, zabierając się do
przeszukiwania rzędów metalowych regałów wypełnionych kartonami.
Po szybkim przejrzeniu pierwszego regału zrozumiała, że dowody były
uporządkowane alfabetycznie, więc nie tracąc czasu, odszukała pudło z
nazwiskiem Myers. Z mocno bijącym sercem ściągnęła je i usiadła na
podłodze, po czym zdjęła przykrycie.
Notatnika nie było w środku, zresztą podobnie jak komórki Chada. Odgoniła
jednak niemal natychmiast ogarniające ją poczucie porażki i postanowiła
możliwie jak najlepiej wykorzystać sytuację. Zaczęła przeglądać to, co było
w kartonie.
Pierwszy plik, jaki wzięła do ręki, okazał się wynikiem autopsji Ashley.
Początkowo chciała natychmiast zamknąć teczkę, ale zmusiła się do
przeczytania wytłuszczonego druku na pierwszej stronie.
Przyczyna zgonu: rana postrzałowa klatki piersiowej z perforacją serca i
płuc.
Sposób śmierci: morderstwo (postrzelenie przez inną osobę z broni palnej).
Nic, czego Holly wcześniej by nie wiedziała. A jednak przeczytanie
oficjalnego raportu, który w tak obojętny i bezosobowy sposób stwierdzał
śmierć osoby, którą Holly uważała za przyjaciółkę, z którą siadała na
stołówce, śmiała się i imprezowała, było niezwykle wstrząsające.
Otworzyła drugą teczkę, słusznie sądząc, że znajdzie tam wyniki autopsji
Toppera. Przyczyna zgonu i sposób śmierci były te same co w przypadku
Ashley. Jedyna różnica była taka, że Topper miał dwie rany postrzałowe:
jedną klatki piersiowej, drugą jamy brzusznej.
Po trzecią teczkę sięgnęła z przerażeniem płynącym ze świadomości, że
znajdzie tam informacje o śmierci Chada, a przede wszystkim jego zdjęcia.
Nie była pewna, czy będzie w stanie znieść ten widok.
Los jednak zdecydował za nią, bo pomyliła się co do zawartości. Zamiast
kolejnej autopsji znalazła raport balistyczny. Zamknęła teczkę niemal od razu
i wróciła wzrokiem do pudła, nagle dziwnie zdeterminowana, by na własne
oczy zobaczyć dowód, że Chad naprawdę nie żyje.
Niczego jednak nie znalazła. Te trzy teczki były jedynymi, jakie składały się
na dowody w sprawie. Albo ktoś zabrał wyniki sekcji Chadwicka, albo żaden
raport w jego sprawie nie istniał.
Nie pozwoliła, by głupia nadzieja przysłoniła jej logiczne myślenie. Nie
teraz, kiedy chwila nierozsądku mogła ją słono kosztować.
Wróciła do tego, co miała. Informacje zawarte w raporcie balistycznym
potwierdzały to, co wiedzieli wszyscy — kule znalezione na miejscu zbrodni
i w ciałach Ashley i Toppera zostały wystrzelone z rugera P95 należącego do
ojca Chada.
Nie znalazła więc nic, co sprawiłoby, że całe ryzyko było tego warte.
Przejrzała pozostałe dowody, choć nie było tego dużo — jedynie płyty z
nagraniami zeznań wraz z transkrypcjami. Zignorowała własne zeznania, nie
czując potrzeby odtwarzania tamtych rozmów z policją, i pobieżnie
przeczytała zeznania Maddie i Ellisa, z coraz większą trudnością odsuwając
poczucie rozczarowania. Ich zeznania były spójne, a wręcz prawie
identyczne. Różniły się słowami, jakich użyli, by opisać, co zaszło, ale
pokrywały się idealnie zarówno ze sobą, jak i z tym, co Holly słyszała od
Ellisa podczas jednej z ich pierwszych rozmów po zamachu.
Wiedząc, że nie dowie się niczego więcej, zdecydowała się na ostatnią
desperacką decyzję, by nie wyjść z niczym. Przed odłożeniem dowodów na
miejsce zrobiła zdjęcia wszystkiego, co przeczytała.
Była już prawie gotowa do wyjścia, gdy głośne trzaśnięcie drzwi
wejściowych sprawiło, że przystanęła w pół kroku z przerażenia. Pospiesznie
wyłączyła latarkę i zaczęła nasłuchiwać.
— Gówno mnie obchodzi, że jest środek nocy! — Rozwścieczony głos
komendanta odbił się od ścian komisariatu. — Połowa Norwood jest na
nogach, bo te pieprzone ścierwa postanowiły wyleźć ze swojej nory i
panoszyć się po moim mieście!
Holly bała się nawet oddychać, czekając na odpowiedź osoby, z którą
rozmawiał Harrell, jednak ta nie nadeszła, każąc jej sądzić, że rozmowa toczy
się przez telefon.
— Nie, Devon. To jest też twój problem, a zaraz może się stać wyłącznie
twoim problemem, jeśli wpakuję mu kulkę w głowę i zostawię go na twojej
wycieraczce, jak powinienem zrobić dawno temu.
Serce Holly stanęło na moment na dźwięk imienia ojca Chadwicka.
— Nie, to ty nie rozumiesz. — Cokolwiek mężczyzna usłyszał w odpowiedzi
na groźbę, zdawało się jedynie zwiększać jego furię. — W dupie mam twoje
rodzinne problemy. Co więcej, gdyby nie to, że pociągniesz mnie za sobą na
dno, rozwiązałbym sprawę sam, a jego ciało byłoby teraz pokarmem dla ryb
w jeziorze.
Zimny dreszcz przebiegł przez ciało Holly. Nie chciała nawet próbować
zgadnąć, o kim mówił komendant.
Odpowiedź na jej niezadane pytanie nadeszła szybciej, niż tego chciała.
— Zapanuj nad swoim synem — warknął. — Albo ja to zrobię.
***
Holly jeszcze długo bała się ruszyć z miejsca, chociaż miała pewność, że
Harrella nie ma. Wkrótce po tym, jak rozłączył się z ojcem Chada, jego
telefon zadzwonił ponownie. Tym razem rozmówcą był
najprawdopodobniej jeden z funkcjonariuszy, którzy pojechali na
wezwanie. Komendant zakończył rozmowę, oznajmiając, że już jedzie,
po czym wyszedł, trzaskając drzwiami z wściekłością dorównującą tej, z
jaką wpadł na komisariat.
W końcu zmusiła się do ruchu napędzana wyłącznie instynktem. Była zbyt
oszołomiona tym, co usłyszała, żeby myśleć rozsądnie.
Dlatego nie dostrzegła postaci czającej się w ciemności za rogiem budynku.
Męska dłoń zasłoniła jej usta, by stłumić krzyk, gdy nieznajomy pociągnął ją
za sobą do lasku, w którym czatowała wcześniej. Dopiero kiedy znaleźli się
na tyle głęboko pomiędzy drzewami, że Holly nie dostrzegała już budynku
policji, napastnik puścił ją i szorstkim ruchem obrócił do siebie.
Jej serce zwolniło na moment, gdy w ciemności rozpoznała sylwetkę Cole’a,
po czym zaczęło bić z podwójną szybkością, gdy wyczuła buzującą od niego
złość.
— Ani słowa — rozkazał, a Holly miała niepokojące przeczucie, że jeśli chce
dożyć do wschodu słońca, powinna go posłuchać.
Pozwoliła się zaprowadzić na drugą stronę zagajnika, gdzie przy ulicy stał
zaparkowany czarny samochód. Nadal ciągnąc ją za łokieć, Cole podszedł do
auta i otworzył drzwi pasażera. Jednym spojrzeniem zdusił wszelkie jej myśli
o oporze wobec niewypowiedzianego polecenia. Gdy tylko Holly usiadła,
trzasnął drzwiami z taką mocą, że podskoczyła na siedzeniu.
Nie odezwał się słowem przez całą drogę do hotelu, co z jednej strony było
błogosławieństwem, ale z drugiej przypominało trochę stanie w miejscu i
obserwowanie tornada idącego prosto w twoim kierunku, bo nie była na tyle
głupia, by łudzić się, że dowiezie ją do hotelu i zostawi w spokoju, życząc
dobrej nocy. Sam sposób, w jaki zaciskał dłonie na kierownicy, kazał jej się
zastanawiać, czy nie wyobrażał sobie, że to jej szyja.
Konfrontacja i tak miała nastąpić, więc kiedy wysiedli pod hotelem, a Cole
znowu złapał ją za łokieć, syknęła na niego rozzłoszczona:
— Umiem chodzić sama, wiesz?
— Po tym, ile czasu spędziłem, naiwnie łudząc się, że umiesz myśleć, moje
oczekiwania co do twoich podstawowych umiejętności nie są jakoś szalenie
wysokie — odwarknął, nie rozluźniając uścisku.
Dopiero kiedy znaleźli się w holu, puścił ją tak gwałtownie, że się potknęła.
Posłała mu mordercze spojrzenie, gdy tylko odzyskała równowagę, i
odsunęła się od niego na bezpieczną odległość. Jednocześnie zdawała sobie
sprawę, że prawdziwie bezpieczna odległość w tym momencie to co najmniej
dwa stany.
— A teraz wyjaśnisz mi, co, do kurwy, kazało ci sądzić, że twoja mała nocna
eskapada to dobry pomysł — oznajmił, krzyżując ręce na piersi.
Miała wiele możliwości odpowiedzi, ale jej instynkt samozachowawczy
zdecydowanie spał, bo wybrała najgorszą opcję.
— Nigdy nie twierdziłam, że to dobry pomysł. — Wzruszyła ramionami dla
podkreślenia, jak głęboko gdzieś ma jego złość.
Zgodnie z przewidywaniem nie pomogła sobie tym, bo Cole wyglądał, jakby
był gotów zapomnieć o wszystkich swoich obietnicach i zamordować ją
gołymi rękami.
— Nie możesz mnie zabić — przypomniała mu, prowokując go jeszcze
bardziej. — Chad byłby niezadowolony.
— Wydaje ci się, że to jakaś pieprzona zabawa?! — wybuchł, tracąc resztki
opanowania. — Że gramy w jakąś grę?! Co twoim zdaniem by się stało,
gdyby Harrell nakrył cię w tym cholernym magazynie? Myślisz, że
zwyczajnie by cię aresztował? — Pokręcił głową. — Skorzystałby z okazji i
pozbył się ciebie raz na zawsze. Robił to już wcześniej i wierz mi, ten
człowiek nie ma skrupułów przed zakopaniem ciała w lesie.
Wierzyła mu. Po rozmowie telefonicznej, którą podsłuchała na komisariacie,
była w pełni świadoma, że Harrell jest zdolny do popełnienia morderstwa.
Problem w tym, że nawet gdyby chciała, nie potrafiła znaleźć w sobie krzty
strachu o własne życie.
W którymś momencie, sama nie wiedziała kiedy, przestała przykładać wagę
do tego, co się z nią stanie. I tak nie miała przyszłości ani nikogo, kto byłby
zdewastowany jej śmiercią choćby w połowie tak, jak ona po stracie Chada.
— Warto było? — spytał, wciąż buzując od emocji, a kiedy Holly uparcie
milczała, odezwał się znowu: — Pytam, czy warto było ryzykować
zaprzepaszczenie wszystkiego, za co Chad poświęcił swoje życie.
— Nie, nie było! — wykrzyczała, wyrzucając ręce w powietrze. — Nie
znalazłam nic, co mogłoby mi pomóc. Cały plan był idiotyczny i okazał się
kompletną porażką. To chcesz usłyszeć?!
— Chcę usłyszeć, dlaczego nie przyszłaś z tym cholernym planem do mnie!
— odpowiedział, nie ściszając głosu. — Dlaczego wolałaś zaufać praktycznie
obcym ludziom i iść tam sama, zamiast poprosić mnie o pomoc!
Nie mogła powiedzieć, że przez cały ten czas rozumiała przyczynę furii
Cole’a, ale usłyszenie faktycznego powodu całkowicie zbiło ją z tropu.
Nigdy nie sądziłaby, że ze wszystkich możliwych powodów wściekał się
właśnie o to.
— Może dlatego, że to ty jesteś osobą, która od samego początku powtarza
mi, że jestem w tym sama! — Holly nie wiedziała, ile osób jest w hotelu, ale
była niemal przekonana, że każda z nich słyszy tę kłótnię. — To ty ciągle
próbujesz się nie angażować i robisz wyjątki, tylko kiedy ty uznasz to za
stosowne. Rozumiem to, naprawdę, i doceniam, że próbujesz dotrzymać
słowa danego Chadowi, cokolwiek między sobą ustaliliście, ale nie masz
prawa robić mi wyrzutów, kiedy jedyne, co zrobiłam, to zagrałam według
twoich zasad!
Ich rozmowa nie miała żadnego sensu, a Holly brakło już sił, by krzyczeć.
Adrenalina, jaka towarzyszyła jej podczas włamania, całkowicie opadła.
Zostało tylko wyczerpanie, zarówno fizyczne, jak i przede wszystkim
psychiczne. W jednym momencie spadł na nią ciężar ostatnich czterdziestu
ośmiu godzin.
Jakim cudem Chad sądził, że Holly będzie w stanie sobie poradzić? Co
kazało mu wierzyć, że w pojedynkę pokona wszystkie przeszkody i mu
pomoże?
Nie była dzielna ani samowystarczalna, nieważne jak zaciekle próbowała
udawać, że jest inaczej. Potykała się o każdą kłodę rzuconą jej pod nogi, co
chwilę upadała i wracała do punktu wyjścia. Ostatnie tygodnie przypominały
tonięcie w rwącej rzece, a ona nie potrafiła dobrze pływać. Walczyła z
bezlitosnym nurtem, ledwo utrzymując głowę nad powierzchnią. Nie
potrafiła się wydostać, a z każdym przebytym metrem coraz bardziej
brakowało jej sił.
Więc zrobiła jedyną rzecz, na jaką miała jeszcze siłę, a na którą nie
pozwalała sobie od dawna. Usiadła na pierwszym stopniu zabrudzonych
marmurowych schodów i zaczęła płakać.
Ze zmęczenia, z przerażenia, z bezsilności. Miała dość tego życia, tajemnic,
niebezpieczeństwa i śmierci.
Chciała tupnąć nóżką jak obrażona pięciolatka, powiedzieć, że nie chce się
już dłużej bawić, i pozwolić, żeby mama zabrała ją do domu. Jednak miała
osiemnaście lat, nie pięć, i nie było nikogo, kto otarłby jej łzy i opatrzył
zdarte kolana. Była zdana wyłącznie na siebie.
Była tak pogrążona w rozpaczaniu nad własną samotnością, z twarzą
schowaną w dłoniach, że nie zauważyła, że Cole ruszył się ze swojego
miejsca i usiadł tuż obok niej, dopóki nie szturchnął jej ramieniem. Gdy nie
zareagowała, zrobił to jeszcze raz.
— Weź się w garść — polecił, niewzruszony jej płaczem. — Nie skończyłaś
jeszcze walczyć.
Jego słowa zmusiły ją do podniesienia głowy, wyłącznie po to, by spojrzeć
na niego z niedowierzaniem. Nie sądziła, by mogła czuć się i wyglądać na
bardziej pokonaną niż w tej chwili, więc nie rozumiała, skąd wzięło się
przekonanie w jego głosie.
— Jak ty to zrobiłeś? — zapytała, pociągając nosem. — Po Davinie? Jak się
pozbierałeś?
— Zemsta — odparł jedynie, jakby była odpowiedzią na wszystko.
— A co, jeśli jestem za słaba na zemstę?
— Gdybyś była, już dawno temu byś się zabiła. — Wzruszył ramionami z
obojętnością, jakby wcale nie mówił o samobójstwie. — Nie zrobiłaś tego na
samym początku i nie zrobisz tego teraz. Jutro wstaniesz i będziesz dalej
brnąć przez to gówno, narażając swoją śliczną główkę na śmierć dziesięć
razy dziennie i doprowadzając mnie tym do szału.
— Powiedział ci ktoś kiedyś, że byłby z ciebie świetny mówca
motywacyjny? — rzuciła, starając się włożyć w swoje słowa tyle sarkazmu,
na ile miała siłę.
— Dzięki. Tak się składa, że pocieszanie rozhisteryzowanych nastolatek to
moja ukryta pasja.
— A zawsze myślałam, że robienie na drutach. — Przewróciła oczami. —
Swoją drogą, to już drugi raz, kiedy zasugerowałeś, że jestem ładna.
— I ostatni — odburknął, kręcąc głową, jakby zastanawiał się, w którym
momencie stoczył się tak nisko.
— Finn i reszta już wrócili? — zapytała, tknięta obawą o ich bezpieczeństwo.
— Tylko Cat, bo nie chciała zostawiać Zoe. Pozostali wyjechali z Norwood,
gdy skończyli siać chaos, i przenieśli imprezę do domu Zandera w Durham.
Wrócą, jak tu się trochę uspokoi.
— I co teraz?
— Teraz pójdziesz spać — stwierdził, decydując za nią. — Od rana niebo z
powrotem zacznie walić nam się na głowy. A ty i ja pojedziemy na
wycieczkę.
— Mam szkołę — zaoponowała, bo wszystko wskazywało na to, że nawet
ledwo przytomna znajdowała w sobie wystarczająco energii, by się z nim
sprzeczać.
— A ja mam to w dupie — odparł, podnosząc się ze stopnia. — Masz dług
do spłacenia za dzisiaj. Ale nie martw się, dopilnuję, żebyś zdążyła wrócić na
swoją sesję terapeutyczną — dodał z fałszywą troską.
Pokręciła głową, ani trochę niezdziwiona tym, że wiedział, w które dni ma
wizyty u psychologa, i odrobinę rozbawiona tym, że ma kompletnie gdzieś
jej edukację, za to nie zamierza dopuścić, żeby ominęła sesję. Priorytety
życiowe Cole’a były prawie tak popieprzone jak on sam.
Mężczyzna zniknął na górze, a Holly została sama. Próbując zmusić się do
wstania i pokonania wszystkich schodów dzielących ją od łóżka, rozejrzała
się po pokrytych graffiti ścianach holu.
Pomyślała o dziewczynie, którą była, gdy weszła do hotelu pierwszy raz, i o
chłopaku, który powoli stawał się wtedy całym jej światem. Czy gdyby
wtedy wiedziała wszystko to, co wie teraz, nie przekroczyłaby tego progu?
Puściłaby rękę Chada, zanim zaprowadziłby ją w sam środek piekła? Nie
była pewna.
Wiedziała za to, że tamta naiwna, dobra dziewczyna nigdy nie zdołałaby
przeżyć tego, z czym obecna Holly się teraz zmagała.
Cole stał się potworem, by przetrwać to, co zgotował mu los, i Holly
zastanawiała się, czy sama także nie idzie w jego ślady.
Rozdział 35
— Nie wiedziałam, że masz samochód — odezwała się, gdy nazajutrz po
śniadaniu, które Cole praktycznie w nią wmusił, wsiadała do
wspomnianego pojazdu.
— Czy możemy nie zaczynać dnia od rozmawiania o rzeczach, o których nie
wiesz?
— Dlaczego?
— Bo ten temat się nigdy nie wyczerpie, co oznacza, że będziemy rozmawiać
całą drogę, a słuchanie twojego głosu nie jest moim wymarzonym sposobem
spędzania poranka — odparł burkliwie, wyjeżdżając na główną drogę.
Właściwie minęły zaledwie nieco ponad trzy godziny, odkąd rozeszli się do
swoich pokoi, co dla Cole’a najwidoczniej było niewystarczającą ilością
czasu, by od niej odpocząć. To jeszcze bardziej przekonało Holly, że wzięcie
sobie za cel bycia irytującą do granic możliwości było świetnym pomysłem.
To w końcu on postanowił obudzić ją waleniem w drzwi o piątej trzydzieści.
— Twój problem — stwierdziła, siadając wygodniej na fotelu pasażera. —
To nie ja wymyśliłam sobie wycieczkę Bóg wie gdzie o szóstej rano.
— Tęsknię za czasami, kiedy za bardzo się mnie bałaś, żeby pyskować —
stwierdził, już teraz podając w wątpliwość słuszność pomysłu, który zakładał
spędzenie kilku godzin z Holly.
— Cóż, ja tęsknię za czasami, kiedy nie byłam zmuszona spędzać w twoim
towarzystwie tyle czasu, żeby odkryć, że masz osobowość wydrążonej dyni i
nie ma się czego bać.
— Mam przeczucie, że będę tego żałował — mówił głosem, który sugerował,
że wewnętrznie kwestionuje każdy życiowy wybór, który doprowadził go do
tego momentu — ale rozwiń, proszę, tę jakże fascynującą myśl.
— Środek, czyli to, co w dyni najlepsze, ktoś już wydrążył i zrobił z niej
ciasto. Została skorupa, na której ktoś wyciął groźną minę i którą wystawił na
Halloween, żeby straszyła dzieci — wytłumaczyła z pełną wiarą, że jej
metafora pasuje idealnie.
— Po pierwsze, środek wcale nie jest najlepszy, ciasto dyniowe jest
obrzydliwe. A po drugie, to dynie na Halloween wystawia się, żeby
odstraszać złe duchy, a nie żeby straszyć dzieci.
— Masz jeszcze jakieś edukacyjne fakty, panie ciasto dyniowe jest
obrzydliwe, czy już wyczerpałeś zasoby swojej wiedzy? — spytała,
przedrzeźniając jego głos.
— Masz jeszcze jakieś idiotyczne porównania czy już wyczerpałaś zasoby
swojej błyskotliwości? — Odbił piłeczkę, bo choć uważał, że ta rozmowa jest
poniżej jego poziomu, nie zamierzał dać jej satysfakcji z ostatniego słowa.
Przeklęła w myślach, bo nie miała na to odpowiedzi. Więc zamiast tego
zmieniła temat.
— Gdzie jedziemy?
— Do Mayhew.
Kompletnie nic jej to nie mówiło i była pewna, że to jedyny powód, dlaczego
Cole postanowił jej to powiedzieć.
— Po co?
Cisza.
— Po co? — powtórzyła pytanie. Nie żeby sądziła, że osiągnie tym coś
więcej niż wyprowadzenie mężczyzny z równowagi, ale uznała, że jeśli nie
wyciągnie z niego informacji, to wkurzanie go było satysfakcjonującą
alternatywą. — Cooole — zaczepiła go ponownie, przesadnie przeciągając
samogłoskę.
— Każdego dnia zadaję sobie pytanie, co Chad w tobie widział — mruknął,
kręcąc głową. — Jesteś jak te balony z helem, które sprzedają na festynach.
Holly uniosła brwi ze spojrzeniem utkwionym w jego profilu, czekając na
wyjaśnienie.
— Wszystkie dzieci je chcą, bo są ładne i kolorowe, ale nudzą się nimi po
chwili, bo nie ma z nich pożytku, w dodatku trzeba na nie uważać, bo łatwo
je przebić. I doprowadzają kierowcę do szału, jak się je wsadzi do
samochodu — dodał po chwili namysłu, zerkając na nią kątem oka.
— Trzeci raz.
— Co?
— Trzeci raz zasugerowałeś, że jestem ładna — wytknęła mu z okrutną
satysfakcją. Sięgnęła do włącznika radia, ale strzepnął jej rękę, jeszcze zanim
zdążyła je włączyć. — A teraz z czym masz problem?
— Nienawidzę radia — odpowiedział, kładąc nacisk na swoją niechęć.
— Czyli co? Będziemy jechać w ciszy?
— Pierwszy raz — zauważył, naśladując ją.
— Co?
— Pierwszy raz powiedziałaś coś mądrego — wytłumaczył zadowolony z
siebie.
— Jesteś okropny. — Odwróciła głowę w stronę okna, by ukryć uśmiech
cisnący jej się na usta.
— Cóż, my, wydrążone dynie, raczej nie jesteśmy znane z naszej czarującej
osobowości.
Holly już mu nie odpowiedziała. Zamknęła oczy, opierając głowę o
zagłówek. Skoro Cole upierał się na spędzenie drogi w ciszy, równie dobrze
mogła spróbować się przespać.
Jednak gdy tylko jej głowa przestała zajmować się sprzeczką z mężczyzną,
myśli powędrowały do tematu, na którego roztrząsanie była zbyt wyczerpana
poprzedniej nocy.
Nie przesłyszała się. Podczas rozmowy Harrell wyraźnie kazał Devonowi
zapanować nad swoim synem, chociaż nie miało to żadnego sensu, bo jedyny
syn Devona był martwy.
Nienawidziła się za tę idiotyczną iskierkę nadziei, jaką czuła w sercu. Jednak
z jakiegoś powodu autopsja Chadwicka nie została załączona do akt sprawy.
Nie pozwolono także Holly zobaczyć jego ciała, gdy przed pogrzebem
chciała włożyć do trumny swój naszyjnik ze stokrotką. W dodatku ktoś zajął
się nią na imprezie Posłańców i chociaż była ledwie przytomna, mogła
przysiąc, że to Chad z nią wtedy był.
To nie było możliwe, by Chadwick żył, nieważne że oddałaby wszystko,
żeby to była prawda.
Łudzenie się, że było inaczej, mogło jedynie po raz kolejny złamać jej serce.
— Cole? — Gdy w końcu przerwała ciszę, nie było już śladu po żartobliwej
atmosferze. — Wczoraj, zanim wyszłam z komisariatu, podsłuchałam
rozmowę Harrella z Devonem. Kazał mu zapanować nad swoim synem. —
Była niemal pewna, że nie uzyska odpowiedzi, bo Cole nie byłby sobą,
gdyby rozwiał jej wątpliwości. Ale musiała spróbować. — O kim mówił?
Cole spiął się prawie niezauważalnie na jej słowa. Gdyby nie spędzony z nim
czas, nawet by tego nie dostrzegła.
— Powiedz mi, że nie mówił o Chadwicku — poprosiła. Wstydziła się tego,
jak wyraźna była cała ta naiwna nadzieja w jej głosie, ale musiała to usłyszeć
od niego.
— A w Świętego Mikołaja też wierzysz?
— Cole, ja mówię poważnie — zbeształa go. — Nie mógł mówić o nim,
prawda?
— Nie mówił o nim — potwierdził w końcu, nie odrywając wzroku od drogi.
— I mam przeczucie, że tego, o kim mówił, dowiesz się szybciej, niż się
spodziewasz.
***
„Dom spokojnej starości Sunset Hill” — Holly odczytała napis
z drewnianej tablicy, gdy czekali, aż otworzy się dla nich brama. „Dom”
był lekkim niedomówieniem, jak sobie uświadomiła, gdy wjechali na
teren ośrodka. „Rezydencja” albo „willa” byłyby bardziej odpowiednie.
— Czyli to tak starzeją się bogaci ludzie — skomentowała, rozglądając się po
prywatnym parku okalającym okazałą posiadłość, gdy już wysiedli.
— Coś w tym stylu — odpowiedział Cole, zupełnie niezainteresowany
otoczeniem, zdradzając się tym samym, że często tu bywał.
Holly z trudem powstrzymała wszystkie pytania cisnące jej się na usta i
podążyła za nim do drzwi wejściowych. Cole zadzwonił dzwonkiem i z miną,
jakby był tu za karę, czekał, aż ktoś mu otworzy.
Blondwłosa kobieta, której wiek Holly oceniła na zbliżony do jej mamy,
powitała ich z ciepłym uśmiechem.
— Dzień dobry, panie…
— Nie mam na to czasu — przerwał jej zniecierpliwiony. — Raymond u
siebie?
— Naturalnie — odparła uprzejmie, ignorując nieuprzejmość Cole’a. —
Niestety nie zostaliśmy poinformowani o tym, że będzie miał gości —
dodała, kładąc nacisk na liczbę mnogą i niedyskretnie zerkając na Holly.
— Jestem tu sam — oznajmił z takim zdecydowaniem, że nawet Holly
spojrzała na niego zdziwiona. — Rozumiemy się?
— Ale… — Cokolwiek kobieta zamierzała powiedzieć, zrezygnowała,
widząc kopertę, którą Cole wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki. —
Oczywiście. Proszę wejść. Pan Myers je śniadanie w swoim pokoju. Wyślę
kogoś, żeby go uprzedził.
Dźwięk nazwiska natychmiast przykuł uwagę Holly. Chad miał tylko
jednego żyjącego dziadka i chociaż sam nigdy go nie poznał, bo mężczyzna
nie utrzymywał kontaktu z rodziną, domyślała się, że z jakiegoś powodu to
jego odwiedzają.
— Nie ma takiej potrzeby — zaoponował Cole. — Niech to będzie
niespodzianka.
Kobieta wyglądała, jakby chciała się nie zgodzić, ale zdawała sobie sprawę,
że ma do czynienia z osobą, która nie przyjmuje odmowy, więc zamiast tego
jedynie skinęła głową i pozwoliła mu iść w kierunku schodów.
Nie obejrzał się, czy Holly podąża za nim, ale nie musiał. Była tak
pochłonięta ciekawością, by dowiedzieć się, dlaczego Cole przywiózł ją do
dziadka Chada, że najchętniej wyminęłaby go i sama ruszyła przodem, gdyby
wiedziała, gdzie ma iść.
Cole zaprowadził ją na drugie piętro z pewnością człowieka, który doskonale
zna drogę, i bez pukania otworzył ostatnie drzwi po lewej stronie.
— Nie teraz, Caroline — mruknął nieznany Holly mężczyzna, nie podnosząc
głowy znad gazety trzymanej w dłoniach.
— A właśnie że teraz, starcze — odburknął Cole, wpuszczając do środka
Holly.
— Cholera by cię, Colton! — wykrzyczał zaskoczony Raymond, jak Holly
zakładała, i odrzucił gazetę na stolik, by zakryć się ciaśniej szlafrokiem. —
Mogłeś uprzedzić, że przyjedziesz. I to nie sam.
— Masz na imię Colton? — spytała zdziwiona.
Cole odpowiedział jej spojrzeniem, które najpewniej miało dawać do
zrozumienia, że to nie jest w tym momencie najważniejsze.
— Chciałeś ją poznać, więc proszę bardzo — odparł, zwracając się do
siedzącego mężczyzny. — Ale na moich warunkach.
— Zawsze musi postawić na swoim — mruknął starszy pan pod nosem.
Gdy utkwił spojrzenie w Holly, był już typowym Myersem. Nieważne, że
zjawili się bez zapowiedzi i zastali go w piżamie przy śniadaniu. Wystarczyła
krótka chwila, by zebrał całe typowe dla rodziny poczucie ważności i
wyższości. Gdyby Holly weszła do pomieszczenia teraz, byłaby przekonana,
że Raymond czekał na nich godzinami, przygotowany do spotkania,
trzymając w rękawie wszystkie asy w rozdaniu.
— Więc to ty jesteś powodem całego zamieszania — stwierdził oczywistość,
nie przestając przyglądać się jej z nieskrywaną ciekawością. — Myślałem, że
będziesz bardziej podobna do swojej babci.
— Znał ją pan?
— Z twojego zaskoczenia wnioskuję, że Clarence nigdy nie opowiadała o
swojej pierwszej miłości. — Pokiwał głową z kwaśną miną, przyjmując do
wiadomości nieprzyjemny fakt. — Usiądź.
Holly spojrzała przelotnie na Cole’a, który wzruszył ramionami, i zajęła
jedyne wolne krzesło przy stoliku.
— Muszę przyznać: mój wnuk był idiotą. Ale przynajmniej miał gust.
Nie była pewna, czy powinna podziękować za komplement i czy to w ogóle
był komplement, więc postanowiła zignorować ten komentarz.
— Domyślam się, że czyn Chadwicka jest dla pana niezwykle trudny do
zaakceptowania…
— To prawda. — Przerwał jej, machając ręką, by dać znać, że nie ma ochoty
słuchać reszty jej wypowiedzi. — Ta rodzina kradła, zabijała i kłamała od
pokoleń. Z różnych powodów: dla władzy, dla pieniędzy, z zemsty albo żeby
ratować samych siebie — wymieniał znudzony. — Ale jeszcze nigdy z
miłości.
Holly mogła jedynie wpatrywać się w niego w kompletnym osłupieniu.
— Tak, ciemna strona historii wielkich Myersów. — Pokiwał głową z
zadowoleniem na jej reakcję. — Frederick Myers był pierwszy, ta postać jest
ci znana, jak sądzę. — Bardziej stwierdził, niż zapytał, ale Holly i tak skinęła
w geście potwierdzenia, bo każdy mieszkaniec Norwood znał jednego z
założycieli miasta. — Ale tego, że Frederick był nędzarzem, który zakradł się
na statek płynący do Ameryki i wyrzucił jednego z pasażerów za burtę, żeby
ukraść jego tożsamość, już nie uczą w waszej szkole, co? Wielkie imperium
zbudowane na kłamstwie i zbrodni.
— Nie przywiozłem jej tutaj, żebyś streszczał jej rodzinne legendy —
zaprotestował z irytacją Cole, przechodząc przez pokój, by oprzeć się o
ścianę przy boku Holly.
— Mylisz się, synu. Przywiozłeś ją tutaj, bo masz wobec mnie dług do
spłacenia za moją interwencję minionej nocy — przypomniał mu Raymond z
niezbyt subtelną nutką wyższości.
— Co oznacza, że dług został spłacony, skoro tu jestem. — Holly
postanowiła się wtrącić, bo choć nie miała żadnych kart w tej grze,
zamierzała wyciągnąć coś istotnego z tego spotkania. — Więc teraz to wy
obaj macie dług wobec mnie za wciągnięcie mnie w swoje porachunki.
Cole mógłby się spierać, bo to dokładnie przez nią i jej idiotyczne pomysły
musiał szukać pomocy, ale to z kolei postawiłoby go po stronie Raymonda,
więc postanowił to przemilczeć.
Raymond spojrzał na dziewczynę z przekrzywioną głową, prawdopodobnie
po raz pierwszy dostrzegając w niej kogoś wartego uwagi.
— Kontynuuj.
— Chcę się dowiedzieć czegoś, co jest użyteczne dla mnie — oznajmiła,
zbierając w sobie determinację. — Bo chociaż opowiedziana przez pana
historia jest niewątpliwie niezmiernie ciekawa, w żaden sposób nie pomaga
w moich poszukiwaniach.
— A czego takiego poszukujesz, moja droga?
Odpowiedzi na jego pytanie było przynajmniej kilka, lecz Holly od razu
zdecydowała, że najlepiej będzie rozmawiać z nim w języku, który
najwidoczniej dobrze rozumiał:
— Zemsty.
Uśmiech, jaki pojawił się na twarzy mężczyzny, kazał jej pomyśleć, że
podjęła dobrą decyzję.
— Jak my wszyscy — stwierdził, rzucając przelotne spojrzenie na Cole’a. —
Co chcesz wiedzieć?
— Wszystko. — A ponieważ zdawała sobie sprawę, że to zbyt ogólnikowe
stwierdzenie, zaraz dodała: — Jakie jest pana powiązanie z całą tą sprawą,
skoro Chad powiedział, że nie utrzymuje pan kontaktu z rodziną, i jaką
dokładnie interwencję miał pan na myśli.
— Coś jeszcze? — spytał z wyraźnym rozbawieniem.
— Skąd zna pan Cole’a — dodała bez namysłu, z jakiegoś powodu bawiąc
tym Raymonda.
— Tak się składa, że odpowiedzią na wszystkie twoje pytania jest jedna i ta
sama historia. Jedna i ta sama osoba — uściślił, sięgając po filiżankę. — Mój
młodszy syn, Devon.
— Co ojciec Chada ma z tym wspólnego?
— To on mnie tu zamknął. Wbrew mojej woli — wyjaśnił, popijając kawę.
— Ale pozwól, że zacznę od początku. Dwadzieścia lat temu rozpocząłem
pewną inwestycję. Budowę hotelu w naszym kochanym Norwood.
A więc to on był tajemniczym inwestorem stojącym za projektem, któremu
sprzeciwiało się miasto. Plotki o udziale rodziny Chada w tej sprawie krążyły
od zawsze, lecz Holly nigdy nie spodziewała się, że mogłyby być prawdziwe.
— Devon był wtedy świeżo po studiach i kilka miesięcy wcześniej zaczął
pracę w firmie, głównie pomagał na budowie, bo do niczego innego się nie
nadawał. Niezwykle inteligentny, ale leniwy i pozbawiony wszelkich
ambicji, by coś osiągnąć. — Opis syna, jaki przedstawiał, zupełnie nie
pokrywał się z mężczyzną, jakiego znała Holly. — Jedyne, co miał w głowie,
to wydawanie moich pieniędzy i imprezy z młodym Harrellem i Westonem.
— Nie mamy całego dnia — pospieszył go Cole z irytacją.
— Jedyne, czego nie masz, to ochoty, by tego słuchać, chłopcze, więc zrób
przysługę wszystkim i wyjdź — odburknął mężczyzna.
Cole jednak nie ruszył się z miejsca, ale nie przeszkadzał już więcej,
pozwalając Raymondowi opowiadać.
— Któregoś razu urządzili sobie imprezę na dachu hotelu. Ich trzech i jeszcze
kilka innych osób z ich licealnego rocznika. W tym twoja mama — dodał
staruszek, sprawdzając reakcję Holly.
Jednak nie była tym tak zdziwiona, jak prawdopodobnie zakładał. Wiedziała,
że Samantha w młodości razem z rodzicami Chada, ojcami Ellisa i Toppera i
mamą Maddie tworzyła najpopularniejszą paczkę w szkole. Wiedziała też, że
ich przyjaźń nie przetrwała wyjazdu na różne uczelnie.
— W każdym razie ich spotkanie skończyło się tragicznie. — Raymond
wznowił swoją opowieść. — Devon po pijaku wdał się w kłótnię z jednym ze
swoich kolegów. Zaczęli się szarpać. Chłopak upadł, uderzając głową o mur.
— Twój syn go zabił — odezwała się Holly, nazywając rzeczy po imieniu.
— To był nieszczęśliwy wypadek — poprawił ją mężczyzna. — Ale tak,
chłopak zmarł. A Devon, żeby nie ponieść konsekwencji, zamiast zadzwonić
po pomoc, postanowił pozbyć się ciała.
— W jaki sposób?
— Razem z Harrellem i Westonem znieśli go do piwnicy, zrobili dziurę w
ścianie, wrzucili ciało i zamurowali — streścił zniecierpliwiony Cole.
— Więc kiedy zaczęło śmierdzieć i jeden z pracowników zauważył dziwnie
nierówną ścianę, rozbił ją i znalazł rozkładające się ciało, to nie był ich
problem, tylko mój — uzupełnił Raymond. — Jedyną zaletą Devona była
jego inteligencja i zrobił z niej pożytek. Wiedział, że nawet jeśli to się wyda,
nie zgłoszę sprawy na policję. Śledztwo w sprawie morderstwa nie tylko
wstrzymałoby budowę na czas nieokreślony. Nikt nie chciałby zatrzymywać
się w hotelu, w którym ktoś zginął. Więc podjąłem jedyną rozsądną decyzję:
opłaciłem pracownika, kazałem zamurować ścianę, po czym zamknąłem
piwnicę na cztery spusty i pod groźbą zwolnienia zabroniłem komukolwiek
tam wchodzić.
To odpowiadało na rodzące się w głowie Holly pytanie, czy ciało nadal tam
jest, zamurowane i zapomniane przez wszystkich przez dwie dekady.
— To nie był pierwszy raz, kiedy musiałem sprzątać bałagan, jaki zrobił
Devon. Ale tym razem czara się przelała i postanowiłem go wydziedziczyć
— mówił dalej, ignorując to, że Holly wyglądała, jakby miała zaraz zwrócić
śniadanie. — Lecz popełniłem błąd, mówiąc mu o tym, zanim załatwiłem
formalności.
— Co się stało?
— Użył moich własnych pieniędzy ze swojego funduszu powierniczego i
wykorzystał je wszystkie na przekupienie, kogo tylko się dało, żeby
udowodnić, że cierpię na schizofrenię, i mnie ubezwłasnowolnić. — Po raz
pierwszy, odkąd zaczął opowiadać, w jego głosie pojawił się gniew. —
Nawet moja własna żona zeznawała przeciwko mnie w zemście za to, że
chciałem wydziedziczyć Devona. Oddała mu też swoje udziały w firmie.
— I tak po prostu mu się to udało? — Holly nie miała pojęcia, jak przebiega
taki proces, ale wydawało jej się nieprawdopodobne, że zaledwie
dwudziestokilkuletni chłopak był w stanie nie tylko zdobyć się na odebranie
praw własnemu ojcu, ale też odnieść sukces.
— Jak widać. — Wskazał dłonią na swój pokój. — Obrócił przeciwko mnie
lata krycia jego brudów, bo gdy zacząłem o tym opowiadać, nie mając
żadnych dowodów, jeszcze łatwiej było uwierzyć, że jestem szalony.
Mogłem opowiedzieć o śmierci tamtego chłopaka, ale wtedy zamiast tutaj,
trafiłbym do więzienia razem z nim. Nie mogłem wygrać, za to mogłem
przegrać odrobinę mniej — wyznał, a na jego twarzy pojawił się okrutny
uśmiech. — Skoro Devon zabrałby wszystko, co miałem, dopilnowałem,
żeby w momencie, gdy odbierze mi wolność, nie zostało dla niego nic.
Holly podążyła za jego wzrokiem, który powędrował w stronę Cole’a.
— Gdy mieli po szesnaście lat, Sylvie zaszła w ciążę. — Wciąż nie patrząc
na Holly, rzucił kolejny fakt, o którym dziewczyna nie miała wcześniej
pojęcia. — Domyślasz się zapewne, że dwadzieścia sześć lat temu ciąża bez
ślubu, i to w tym wieku, to byłby skandal, który zniszczyłby życie i jej, i
Devonowi. Nikt nie mógł się o tym dowiedzieć, więc Sylvie wyjechała do
rodziny w Arkansas, urodziła w sekrecie i oddała dziecko.
— Podrzuciła dziecko pod drzwi obcych ludzi — poprawił go Cole z
wściekłością w głosie. — Z niczym oprócz karteczki z imieniem.
— Zgadza się. — Raymond skinął głową, nie okazując żadnych emocji. —
Prawdopodobnie nie powinienem był, ale przez lata z daleka obserwowałem
życie chłopca. W końcu był moim wnukiem. A kiedy Devon zaczął knuć,
żeby mnie ubezwłasnowolnić, przepisałem na niego cały swój majątek, by
wszystko stało się jego, gdy skończy osiemnaście lat. Poinformowałem o tym
rodzinę, która go wychowywała. Poprosili jedynie, żeby dowiedział się o tym
dopiero po ich śmierci, bo nigdy nie wyznali mu, że nie był ich biologicznym
synem.
— I się dowiedział — potwierdził Cole tonem zimnym jak lód. — Dwa
tygodnie po tym, jak jego rodzice zostali zamordowani i stracił wszystko, w
drzwiach pojawił się prawnik z kondolencjami i informacją, że w sumie to
nic nie szkodzi, bo całe jego życie i tak było kłamstwem.
— To ty — wyszeptała Holly z przerażeniem. — Jesteś bratem Chada.
Cole jedynie skinął głową.
— Colton odnalazł mnie po tym, jak mój zaprzyjaźniony prawnik dotrzymał
słowa danego lata wcześniej i poinformował go o majątku, który posiada. —
Raymond mówił dalej, zupełnie obojętny na to, że Holly jeszcze nie
otrząsnęła się z szoku. — Opowiedziałem mu tę samą historię, którą ty
dzisiaj usłyszałaś, i doszliśmy do pewnego wzajemnego zrozumienia. Mimo
wielu różnic połączyło nas pragnienie zemsty wobec tej samej osoby, które
trwa do dziś. Więc kiedy wczoraj w nocy zadzwonił, by poinformować mnie
o incydencie związanym z komendantem Harrellem, natychmiast
skontaktowałem się z moim synem, żeby przypomnieć mu, ile może stracić,
jeśli Colton tak zdecyduje.
Holly wciąż nie była w stanie oderwać wzroku od Cole’a. Bracia. To
wyjaśniało, dlaczego ich relacja była tak specyficzna. Dlaczego z jednej
strony zachowywali się, jakby się nawet nie lubili, a z drugiej Chad pozwalał
sobie z nim na wszystko i Cole to tolerował. Od zawsze wiedziała, że to nie
była przyjaźń, ale jednocześnie nie potrafiła określić, co ich łączyło. Teraz
rozumiała też, dlaczego to jemu Chadwick zaufał, planując morderstwo, i
powierzył opiekę nad nią, a także dlaczego Cole tak zaciekle walczył, by
dotrzymać danego mu słowa.
Rozumiała to doskonale, bo dokładnie taka relacja łączyła ją z Olivią.
Młodsza siostra doprowadzała ją do szału, nie zgadzały się w niemal żadnej
sprawie i nieustannie się kłóciły, ale to nie powstrzymało Holly przed
postawieniem jej dobra na pierwszym miejscu, gdy Liv jej potrzebowała po
odejściu ich ojca. Teraz nawet ze sobą nie rozmawiały, ale gdyby ktoś
powiedział Holly, że ma skoczyć z mostu, by uratować siostrę, zrobiłaby to
bez wahania.
— Czy to wystarczająca odpowiedź na wszystkie twoje pytania? — spytał
Raymond, zwracając na siebie jej uwagę.
— Tak. — A jednocześnie nie, bo już miała w głowie tysiąc nowych.
I już wiedziała, komu je zada.
***
— Powinieneś był mi powiedzieć — stwierdziła oskarżycielsko, gdy
tylko zamknęła się za nimi brama ośrodka. — Jak mogłeś mi nie
powiedzieć?!
— Po co miałem to robić? — spytał z irytacją. — Z dnia na dzień
dowiedziałaś się, że Chad okłamywał cię praktycznie przez cały wasz
związek. Nie potrzebowałaś kolejnego kłamstwa do listy.
Przez chwilę była tak dotknięta tym, że Cole ukrywał prawdę dla jej dobra,
że była gotowa porzucić temat. Zaraz jednak przypomniała sobie, z kim ma
do czynienia i że Cole nie robił niczego, co nie przynosiło mu jakichś
korzyści.
— Jasne — prychnęła. — A tak naprawdę?
Sam już nie wiedział, czy bardziej go irytowało, gdy Holly nie zadawała
właściwych pytań, czy kiedy to robiła.
— Nigdy byś mi nie zaufała, gdybyś wiedziała, a ja potrzebowałem cię
blisko, żeby mieć na ciebie oko — odezwał się z westchnieniem pokonania.
— Słyszałaś, co powiedział Raymond. Jedyne, co nas łączyło, to zemsta. Po
to przeniosłem się do Norwood z całym klubem. Chciałem się zemścić na
rodzicach Chada.
Gdyby chciała, mogłaby mu wytknąć, że byli także jego rodzicami, ale
rozumiała, dlaczego ich tak nie nazywał.
— I chciałeś wykorzystać do tego Chada.
Cole potwierdził skinieniem głowy.
— To dlatego się do niego zbliżyłem i pozwoliłem mu przychodzić do hotelu
— przyznał z czymś, co Holly wzięła za wstyd. — Devon wiedział, kim
jestem, gdy tylko zjawiłem się w mieście. Wciągnięcie jego piętnastoletniego
syna do tego świata, świadomość, że mogę z nim zrobić, co tylko zechcę,
powiedzieć mu o wszystkich grzechach jego ojca, a on nie jest w stanie temu
zapobiec, na początku były wystarczające. Ale nie zamierzałem na tym
skończyć.
— Chciałeś go zabić? — zapytała, choć bała się usłyszeć odpowiedź.
— Chciałem zniszczyć Devona — poprawił ją. — Nie wiedziałem, jak to
zrobię, ale chciałem, żeby on i Sylvie zapłacili za to, że mnie porzucili, i
byłem skłonny zrobić wszystko, aby tego dokonać. — Zamilkł na chwilę,
pozwalając Holly w pełni przyswoić to, co sugerował.
Nie planował pozbawić Chadwicka życia, ale gdyby uznał to za odpowiednią
zemstę, nie miałby problemu, by to zrealizować.
— Wiedziałaś, że Sylvie i Grace były kuzynkami? To u nich Sylvie
zamieszkała, gdy zaszła w ciążę. Frank od początku wiedział, kim jestem.
Dlatego tak chętnie przyjął mnie do swojego klubu. Nawet nazywał mnie
Myers, ale wtedy myślałem, że myli moje nazwisko, bo nie przejmuje się
mną wystarczająco, by zapamiętać, jak się nazywam.
Czyli w pewien pokręcony sposób Cole stracił ludzi, którzy go wychowali, i
miłość swojego życia przez Devona i Sylvie.
— Co sprawiło, że zmieniłeś zdanie odnośnie do Chada?
— Zacząłem go lubić — przyznał z niewesołym uśmiechem. — Na początku
widziałem to co wszyscy: rozpieszczonego dzieciaka z idealnym życiem.
Nienawidziłem go za to, że on miał wszystko to, czego ja nie dostałem.
Devon i Sylvie go chcieli — prychnął z goryczą. — Ale im lepiej go
poznawałem, tym bardziej widziałem w nim siebie. Był ofiarą ich kłamstw i
nic z tego, czego z początku tak mu zazdrościłem, nie było prawdziwe. Z tą
różnicą, że on dopiero zaczynał to widzieć.
— Więc co? Otworzyłeś mu oczy?
— Powiedziałem mu prawdę dwa lata po tym, jak się poznaliśmy. Nie
przyjął tego zbyt dobrze — wyznał z nostalgią w głosie. — Gdy ochłonął na
tyle, że był w stanie spojrzeć na mnie bez rzucania się z pięściami, zabrałem
go do Raymonda, żeby usłyszał naszą rodzinną historię od niego.
— I co się stało później?
— Nic. — Wzruszył ramionami. — Po prostu był. Gdzieś pomiędzy tym
wszystkim przestałem obsesyjnie pragnąć zemsty. I tak nic nie przywróciłoby
życia Davinie ani moim rodzicom. Nie chciałem niszczyć życia Devonowi,
gdybym stracił przez to brata.
— Tęsknisz za nim. — To nie było pytanie.
— Każdego cholernego dnia — powiedział tonem, który sprawił, że do oczu
Holly napłynęły łzy. — Doprowadzał mnie do szału, ciągle robił problemy,
panoszył się po moim hotelu, uznał, że ma prawo przyprowadzić do niego
obcą dziewczynę. — Zerknął na nią kątem oka. — Ale oddałbym wszystko,
żeby wkurzył mnie jeszcze ten jeden raz.
— Znam to uczucie — stwierdziła, ocierając samotną łzę z policzka.
Cole nie miał do powiedzenia nic więcej, a Holly z wdzięcznością przyjęła
ciszę. Widziała go teraz w zupełnie innym świetle i nie mogła zignorować
rodzącego się w niej podziwu.
Przez kłamstwa innych stracił wszystko. Podniósł się po tym, zaczął
budować życie od nowa, zyskał brata, którego pokochał wystarczająco, by
zapomnieć o zemście, tylko po to, by za chwilę boleśnie mu go odebrano.
Poświęcił pozycję w klubie, który stworzył na zgliszczach, żeby spełnić daną
obietnicę. I znowu został z niczym. A jednak nadal stał twardo i nie pozwolił,
by go to zniszczyło.
Nie był dobrym ani nawet porządnym człowiekiem. Był okrutny i
pozbawiony skrupułów, ale brał do ręki wszystkie niesprawiedliwie rozdane
przez los karty, rozgrywał je najlepiej, jak potrafił, i odmawiał odejścia od
stołu. Nie zamierzał się poddać.
I Holly złożyła sobie w sercu przyrzeczenie, że będzie taka jak on.
***
Zgodnie z obietnicą Cole zawiózł Holly do Albemarle na czas, by zdążyła
na swoją sesję terapeutyczną.
— Zadzwoń, jeśli będziesz potrzebowała, żeby ktoś cię odebrał —
zaoferował.
— Dziękuję — powiedziała i nie miała na myśli jedynie podwózki.
Poza krótką sprzeczką, gdy po drodze zatrzymali się na jedzenie, a Holly
upierała się, że nie jest głodna, czym — co nie było wielkim zaskoczeniem
— go zirytowała, wcale już nie rozmawiali. Ale teraz czuła, że
podziękowania mu się należą.
— Cała nieprzyjemność po mojej stronie — burknął, co jedynie wywołało
uśmiech na jej twarzy.
— Na razie, Colton — rzuciła i trzasnęła drzwiami, zanim mógł ją zbesztać
za używanie jego pełnego imienia.
Jej zadowolenie było krótkotrwałe, bo gdy tylko się odwróciła, dostrzegła
Ellisa stojącego przed wejściem. Wyglądał na wściekłego.
— Gdzie ty się podziewałaś?! — spytał, jeszcze zanim podeszła. — Nie było
cię w szkole, dzwoniłem do ciebie milion razy, poszedłem do twojego domu,
ale twoja mama powiedziała, że nie widziała cię od wczoraj.
— Telefon mi się rozładował — wyjaśniła i było to jednocześnie prawdą i
jedyną wymówką, jaką miała.
— Umierałem ze strachu o ciebie! — Przeciągnął dłonią po włosach w
nerwowym geście. — Całe Norwood jest pogrążone w chaosie, a ty znikasz
bez znaku życia. Myślałem, że coś ci się stało.
— Czekaj, co? Co się dzieje w Norwood?
— Dwanaście aktów wandalizmu w ciągu jednej nocy. Podpalone
samochody, powybijane szyby w oknach publicznych budynków. I to —
powiedział, wyciągając telefon i wystawiając go w jej stronę. — Ludzie boją
się wyjść z domów, bo nie wiedzą, co jeszcze się stanie.
Holly rozpoznała stojący w samym centrum miasta budynek ratusza, zanim
skupiła się na napisie.
„Nie uda wam się ukryć prawdy” — głosiło krwistoczerwone graffiti na
frontowej ścianie budynku.
— Złapali kogoś? — zapytała, uznając, że udawanie głupiej będzie w tym
wypadku najbezpieczniejszą opcją.
Nie mogła mu powiedzieć, że poniekąd to ona była winna. To dla niej
Posłańcy zrobili to wszystko.
— Kogoś? — prychnął. — Wszyscy wiedzą, kto to zrobił, ale nikt nie powie
tego głośno. To ten twój pieprzony gang kryminalistów. Cała policja z moim
ojcem na czele spędziła pół nocy, próbując złapać któregokolwiek z nich, ale
im się nie udało, a ludzie są tak zastraszeni, że nikt nie piśnie ani słowem,
nawet jeśli widzieli ich na własne oczy.
Holly musiała ugryźć się w język, żeby powstrzymać się przed bronieniem
Finna i reszty, chociaż czuła się przez to jak zdrajczyni. Ryzykowali dla niej,
a ona nie mogła nawet stanąć w ich obronie.
— Naprawdę o niczym nie wiedziałaś? — W jego głosie pobrzmiewało
niedowierzanie.
— Wczoraj się dowiedziałam, że moja macocha spodziewa się dziecka.
Pojechałam do nich zaraz po szkole. — Kłamstwo gładko spłynęło z jej ust.
— Przyjechałam prosto tutaj.
— Z Cole’em?
— Tak się złożyło — przyznała wymijająco. A ponieważ widziała, że Ellis
nadal nie do końca jej wierzy, złapała go za rękę i powiedziała: —
Przepraszam, że nie dałam ci znać. To była spontaniczna decyzja. Nie
chciałam, żebyś się martwił.
Skrucha była jedyną szczerą rzeczą w jej słowach. Prawda była taka, że
odkąd Holly wyszła wczoraj ze szkoły, działo się tyle, że nawet nie miała
czasu myśleć o Ellisie. Zupełnie inną sprawą było to, że była tak
nieprzyzwyczajona do tego, że ktoś się o nią martwi, że w ogóle nie przyszło
jej do głowy, że jej zniknięcie może napędzić mu strachu.
Ale nic z tego nie było jego winą, więc naprawdę było jej przykro — i Ellis
musiał to widzieć, bo złość w jego spojrzeniu wyparowała, zastąpiona przez
ciepło, które Holly tak dobrze znała.
— Może to nawet lepiej, że cię tu nie było — stwierdził w końcu. —
Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłem, byłem…
— Zmartwiony? — podsunęła.
— Przerażony — wyznał, spuszczając wzrok z zakłopotaniem. — Byłem
przekonany, że twoje zniknięcie ma związek z atakiem klubu, bałem się, że
coś ci zrobili, i… przez moment myślałem, że cię straciłem.
Gdy znów na nią spojrzał, Holly mogła dostrzec całą paletę emocji w jego
zielonych oczach. Był tam strach, o którym mówił, była troska, ale ponad
wszystkim dominowało jedno uczucie, którego nie chciała nazywać po
imieniu, chociaż wiedziała, czym było.
Związek z Chadem zaszczepił w niej przekonanie, że miłość powinna być
właśnie taka jak ich — nieokiełznany płomień w kolorze najgorętszej
czerwieni, który doprowadza do szaleństwa.
Jednak ogień był niszczycielskim żywiołem. Holly przekonała się o tym na
własnej skórze, gdy nieomal spłonęła żywcem wraz ze swoją miłością.
Gdyby tylko kochali się odrobinę mniej, być może nic z tego by się nie
zdarzyło. Chadwick wciąż by żył, a oni wciąż byliby szczęśliwi.
Więc być może miłość nigdy nie powinna być pożarem trawiącym wszystko
wokół. Nie powinna palić, ale dawać światło w najciemniejszych momentach
i ogrzewać, gdy w sercu panuje arktyczna zima.
— Cały czas tu jestem — zapewniła Ellisa cicho, wciąż trzymając jego dłoń.
— I nigdzie się nie wybieram.
Zdawało się, że jej słowa przegoniły resztki niepokoju w jego spojrzeniu.
Posłał jej słaby uśmiech, rozplatając ich dłonie.
— Powinniśmy iść do środka. — Skinęła głową na budynek, przed którym
stali.
— Albo… — zaczął z psotnym błyskiem w oczach — możemy odpuścić
sobie sesje na dzisiaj i iść prosto na lody.
Holly nie odpowiedziała od razu. Było tyle rzeczy, o których musiała
porozmawiać z psycholożką. Pół drogi powrotnej z Mayhew spędziła,
próbując ułożyć w głowie odpowiednie słowa, by móc podzielić się z nią
swoimi obawami o tym, co zrobił Topper, bez zdradzania wszystkich
otaczających sprawę tajemnic. Chciała wyleczyć wszystkie rany, żeby
wyzdrowieć i stać się silniejszą, a do tego potrzebowała pomocy. Doszła już
do takiego etapu, że nie wstydziła się tego przyznać.
— I tak jesteśmy już spóźnieni — dodał, widząc, że się waha.
Miał rację, musiało minąć już dobre piętnaście minut jej spotkania.
— Kupię ci podwójną porcję — przekonywał dalej lekkim tonem, kusząc ją
coraz bardziej.
Nie miała pewności, czy Ellisowi tak bardzo zależało, bo chciał spędzić z nią
czas, czy uznał, że wygląda, jakby potrzebowała chwili wytchnienia.
Oferował jej moment normalności zamiast kolejnej tego dnia godziny
uwięzienia w zmartwieniach i sekretach.
— W porządku — zgodziła się pokonana własnym pragnieniem paru minut
spokoju po wydarzeniach ostatnich dni.
Jej problemy mogły zaczekać.
***
— Nie mieliśmy jeszcze okazji pogadać o twoim pomyśle. — Ellis zaczął
temat, gdy siedzieli przy swoim zwyczajowym stoliku z porcjami lodów.
— Nadal uważam, że włamanie się do domu Toppera jest niewykonalne.
Ale jeśli ci zależy, może z komisariatem mamy większe szanse —
stwierdził niechętnie. — W końcu obiecałem, że zrobię wszystko, żeby ci
pomóc.
Holly nie wiedziała, czy w jej sercu przeważa ulga, czy wyrzuty sumienia.
Jego propozycja oznaczała, że nikt nie wiedział o tym, że zakradła się na
posterunek policji, co uspokoiło dręczące ją obawy. Jednak z drugiej strony
czuła się okropnie z tym, że Ellis był gotowy zrobić dla niej coś, czego
wyraźnie nie chciał, podczas gdy ona nagromadziła ostatnio tak wiele
sekretów, którymi nie mogła się z nim podzielić.
Dlatego zdecydowała się na jeszcze jedno kłamstwo. Dla jego dobra.
— Nie, miałeś rację. To był głupi pomysł. Zbyt duże ryzyko, że ktoś nas
złapie — przyznała mu rację, by raz na zawsze zamknąć ten temat. —
Właściwie trochę o tym myślałam i doszłam do wniosku, że powinniśmy
skończyć z szukaniem już teraz.
— Skąd ta nagła zmiana? — Ellis zmarszczył brwi ze zdziwienia. —
Myślałem, że zgodziliśmy się dać sobie jeszcze te ostatnie dwa tygodnie.
— I połowa pierwszego tygodnia już minęła — uświadomiła mu. — Nie
mamy pojęcia, co robić dalej. Jeśli przez dwa miesiące do niczego nie
doszliśmy, to nie sądzę, żeby półtora tygodnia mogło coś zmienić.
Nienawidziła siebie za okłamywanie go, ale jednocześnie wiedziała, że to
właściwa decyzja.
Ellis już od dawna był gotowy ruszyć dalej. Jego rany się zagoiły, poskładał
się z powrotem w całość i był zdrowy. Holly była jedynym, co wciąż go
trzymało w najmroczniejszym okresie jego życia. Zaplanował już swoją
przyszłość, ale ich wspólne poszukiwania sprawiły, że jedną nogą nadal tkwił
w bolesnej przeszłości.
Holly nie chciała jeszcze całkiem opuszczać mroku. Wręcz przeciwnie —
każdego dnia zagłębiała się w niego bardziej i coraz lepiej odnajdywała się w
ciemności. Musiała dokończyć pewne sprawy, zanim będzie mogła wrócić do
światła.
— Myślę, że czuję się gotowa zamknąć ten rozdział — skłamała z łatwością.
— Miałeś rację, kiedy mówiłeś, że czeka na mnie w życiu więcej rzeczy.
Chcę ich doświadczyć.
W pewnym stopniu żałowała, że to nie jest prawda. Chciałaby być w stanie
zacząć jutro od nowa, z czystą kartką, która nie zapełni się tajemnicami i
śmiercią, lecz czymś dobrym. Ale nie mogła tego zrobić. Ostatnie dni
bezapelacyjnie pokazały jej, że nie mogła tak po prostu odejść od całego tego
bałaganu. Nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby się poddała.
Może będzie tego żałować, ale podjęła świadomą decyzję, by zostać w
samym środku cyklonu.
— Czy to oznacza — zaczął Ellis — żadnych więcej pseudorandek?
— Tak. — Skinęła głową na potwierdzenie i poczuła ciepło napływające do
policzków, jeszcze zanim dodała: — Ale liczę, że teraz zaprosisz mnie na
prawdziwą.
— Zastanowię się — odparł z uśmiechem, którego nie był w stanie zwalczyć.
Najdalej za cztery miesiące Ellis wyjedzie na studia i zniknie z jej życia. A
mimo podjętej dzisiaj decyzji z czystego egoizmu nie była jeszcze gotowa
pozwolić mu odejść. Wiedziała, że to nie może skończyć się dobrze, że jeśli
odda mu swoje serce, ich rozstanie będzie bolało bardziej, niż gdyby żegnała
wyłącznie przyjaciela.
Wiedziała to wszystko, a i tak zamierzała w pełni wykorzystać czas, jaki im
pozostał, i zmierzyć się z konsekwencjami, gdy przyjdzie na nie pora.
Rozdział 36
— Mam dość. — Ellis z trzaskiem zamknął podręcznik i rzucił go na
łóżko. — Za dużo nikomu niepotrzebnych informacji. Przerwa?
Przez ostatni tydzień ciągle się razem uczyli. Zaliczenia zbliżały się
nieubłaganie i chociaż Holly nie miała takiego zamiaru, gdy karmiła Ellisa
kłamstwami, naprawdę była zmuszona zapomnieć o wszystkim, co nie
wiązało się ze szkołą, jeśli chciała ją skończyć. Przynajmniej na chwilę.
Więc tymczasowo zamieniła poszukiwania na książki, co miało też swoje
dobre strony.
Zapomniała już, jak bardzo lubiła się uczyć. Może nigdy nie była najlepszą
uczennicą w roczniku, ale zdobywanie wiedzy zawsze sprawiało jej wielką
przyjemność. Ta na nowo obudzona, zakochana w nauce część niej żałowała,
że nie pójdzie jesienią na studia.
Termin potwierdzenia wyboru minął. Podjęła decyzję i straciła swoją szansę.
— Pięć minut — zastrzegła, odkładając swoje notatki. — A potem wracamy
do pracy.
— Dziesięć.
— Stoi — zgodziła się. Sama czuła napływające zmęczenie po kilku
godzinach spędzonych na nauce.
Ellis musiał czytać jej w myślach, bo zaproponował:
— Zrobię kawę.
Holly wyszła z pokoju chwilę po nim z zamiarem znalezienia łazienki.
Zazwyczaj uczyli się w bibliotece, ale tym razem Ellis zaprosił ją do siebie,
mówiąc, że jego ojca i macochy nie będzie.
Chociaż znali się od dawna, Holly tylko raz była w jego domu, i to wyłącznie
w salonie, więc nie miała pojęcia, które drzwi na piętrze prowadzą do
łazienki. Otworzyła te najbliżej pokoju chłopaka, jednak trafiła na biuro.
Wiedziała, że nie powinna, ale pokusa była zbyt wielka. Po porażce, jaką
okazało się włamanie na komisariat, zachodziła w głowę, gdzie jeszcze
mogła poszukać notatnika, i teraz nie miała zamiaru zaprzepaścić takiej
szansy.
Weszła do pomieszczenia, zostawiając lekko uchylone drzwi, by słyszeć
Ellisa, w razie gdyby wrócił na górę. Nie łudziła się, że komendant byłby na
tyle głupi, by zostawić dowód o takiej wadze gdzieś na wierzchu, widoczny
na pierwszy rzut oka, więc nie była szczególnie rozczarowana, gdy po
pobieżnym rozejrzeniu się niczego nie znalazła.
Frustracja wkradła się dopiero, kiedy sprawdziła wszystkie szuflady biurka
oraz regał i skończyła z pustymi rękami. Ukucnęła przed niską komodą pod
oknem i pospiesznie zaczęła zaglądać do każdej z trzech szafek. Gdy dotarła
do ostatniej, zrobiła to z modlitwą w myślach, by ta przyniosła jej szczęście.
Jej prośby zostały wysłuchane jedynie częściowo, bo choć szafka skrywała
sejf, to — oczywiście — był zamknięty.
Jeśli ten pokój krył coś wartościowego dla Holly, to było to schowane
właśnie tam — była tego niemalże pewna. Co znaczyło, że musiała się jakoś
dostać do środka.
— Holly?!
Krzyk Ellisa o mało nie przyprawił jej o zawał. Na jej szczęście dobiegał z
dołu, więc natychmiast zamknęła szafkę i praktycznie wybiegła z biura na
korytarz. Gdy wyszła zza rogu, zderzyła się z chłopakiem.
Złapał ją w talii, pomagając jej odzyskać równowagę.
— Przepraszam. — Zaśmiała się niezręcznie, w duchu dziękując czuwającej
nad nią sile wyższej. Gdyby wyszła z gabinetu sekundę później, przyłapałby
ją na gorącym uczynku.
— Cała przyjemność po mojej stronie. — Odwzajemnił uśmiech, a jego
dłonie pozostały na jej ciele, jakby dokładnie tam było ich miejsce.
— Wołałeś mnie? — Teraz jej serce biło w przyspieszonym rytmie z
zupełnie innych powodów.
Jego bliskość coraz częściej sprawiała, że Holly czuła się jak
niedoświadczona, nieśmiała siedemnastolatka, jaką była, gdy poznała Chada.
— Tak — potwierdził ze skinieniem. — Ale chyba już nie pamiętam, o co
chciałem zapytać — wyznał, nachylając się do niej odrobinę bardziej.
Holly musiała zagryźć wnętrze policzków, żeby powstrzymać głupkowaty
uśmiech. Dobrze było wiedzieć, że nie tylko ona w takich sytuacjach ma
trudności z zachowaniem jasnego umysłu.
— W takim razie zdaje się, że postoimy tutaj, aż sobie przypomnisz. —
Istniało ryzyko, że mogłaby tak stać tuż przed nim do Bożego Narodzenia i
nie zwróciłaby uwagi na upływ czasu.
— To może chwilę zająć — ostrzegł żartobliwie i sięgnął dłonią do jej
włosów, by w czułym geście założyć jej luźny kosmyk za ucho.
Podobne drobne gesty czy wzajemne przekomarzanie się zdarzało im się w
ostatnich dniach o wiele częściej niż wcześniej. Atmosfera między nimi stała
się lżejsza, gdy nie ciążyło nad nimi widmo przeszłości i pytań bez
odpowiedzi. To wszystko jedynie utwierdzało Holly w przekonaniu, że
postąpiła słusznie. Może niewłaściwie pod względem moralnym i może
kłamstwa opowiedziane Ellisowi nieustannie ciążyły jej na sumieniu, ale tak
było lepiej dla nich obojga.
Ellis wyglądał tak, jakby zwalniając go z obietnicy, zdjęła mu z ramion
dwutonowy ciężar, a ona sama również czuła się szczęśliwsza. Potrzebowała
tej stałej namiastki normalności w swoim życiu. Nawet jeśli była niczym
więcej jak ułudą.
— Czy to w porządku? — zapytał już poważniej, sunąc opuszkiem palca
wzdłuż jej szczęki. — Po tym, co powiedziałaś ostatnio w lodziarni, uznałem,
że mam zielone światło, ale chcę, żebyś wiedziała, że w każdej chwili
możesz kazać mi przestać.
— Zielone światło na co konkretnie? — Jej pytanie było niewiele głośniejsze
od szeptu z obawy, że gdyby odezwała się głośniej, jej głos by drżał,
zdradzając wpływ, jaki miał na nią nawet tak niewinny dotyk.
— Na coś, na co czekałem od pewnego czasu — przyznał równie cicho.
— Czyli?
— Na flirtowanie z tobą, na podrywanie cię, na sprawienie, że będziesz moja
— wymieniał. — Ty wybierz.
Nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie. Nie sądziła, by w jej głowie
pozostały jeszcze jakiekolwiek umiejętności myślenia nad czymś poza tym,
jak blisko jest Ellis i jak ogromną odległością się to jednocześnie wydaje.
— Więc? — dopytał, gdy nie odpowiedziała. Jego dłoń zawędrowała już na
jej szyję. — Każesz mi przestać? Jeśli tak, będziesz musiała mi to
powiedzieć, bo nie sądzę, żebym był w stanie zrobić to z własnej woli.
Mogła się odsunąć. Wystarczyło, że zrobiłaby krok w tył i przerwałaby to, co
się między nimi działo. Ufała Ellisowi na tyle, by wiedzieć, że nigdy nie
zrobiłby niczego wbrew jej woli ani nie miałby do niej pretensji, gdyby
uznała, że nie jest gotowa pójść dalej. Zrozumiałby, a oni wróciliby do bycia
przyjaciółmi. To była wyłącznie jej decyzja.
Czekała, aż w jej głowie odezwą się syreny alarmowe mówiące, że to za
wcześnie, by ruszyć dalej, że jej serce powinno pozostać wierne
Chadwickowi.
Jednak nic takiego się nie stało. Nie zaświeciła się nawet jedna czerwona
lampka.
— Nie — odparła, z trudem odnajdując głos. — Nie chcę, żebyś przestawał.
Ellis odetchnął z ulgą, zanim nachylił się i ją pocałował. Delikatnie i
ostrożnie, każdym muśnięciem dając jej do zrozumienia, ile dla niego znaczy.
W jego ruchach nie było pośpiechu, jedynie czułość, a Holly pozwoliła, by
ten spokój całkowicie ją pochłonął. W tamtym momencie nie istniał Chad ani
jego tajemnice i manipulacje, nie było też w jej głowie miejsca na intrygi czy
kłamstwa. Liczył się jedynie Ellis — i jego ciepłe usta.
— Pizza — powiedział, gdy już się od siebie odsunęli.
— Co?
— Przypomniało mi się — wyznał, opierając swoje czoło na jej. — Miałem
zapytać cię o to, czy masz ochotę na pizzę.
Holly nie zdołała powstrzymać wybuchu śmiechu na jego nagłe olśnienie.
Ellis znowu zniwelował dzielącą ich odległość i pocałował ją nagle,
wprawiając w osłupienie.
— Ten śmiech… — Pokręcił głową, jakby nie do końca docierało do niego,
że to on go spowodował. — Przepraszam. To było silniejsze ode mnie. —
Puścił ją i dla pewności odsunął się o krok. — To jak z tą pizzą? Masz
ochotę?
— Wielką.
Coraz bardziej zaczynała kochać tę normalność.
***
Holly od zawsze była wychowywana w przekonaniu, że jakiekolwiek
formy nieuczciwości są złe, i starała się tego trzymać. Za wszelką cenę
unikała mijania się z prawdą, a te nieliczne wyjątki, jakie robiła, nie
tylko były czynione w dobrej wierze, ale też niezmiernie ciążyły jej na
sumieniu.
Nie umknęła jej ironia faktu, że jej życie okazało się niczym więcej niż siecią
utkaną z kłamstw. Nawet matka — ta sama osoba, która od dziecka wpajała
jej wszystkie te wartości — przez cały ten czas ukrywała przed światem
sekrety, które mogłyby zmienić los wielu ludzi.
Nic nie było takie, jakie wydawało się na pierwszy rzut oka. Spokojne
Norwood skrywało krwawe historie, a jego mieszkańcy byli ich częścią.
Ludziom, którzy cieszyli się największym szacunkiem, którzy przez
wszystkich uważani byli za uczciwych, przykładnych obywateli, daleko było
do prawości. W rzeczywistości byli skorumpowani, pozbawieni moralności i
owładnięci pragnieniem władzy do tego stopnia, że potrafili posunąć się do
zbrodni, by osiągnąć cel.
A sama Holly stała się produktem fałszu. Pragnęła uczciwości, a była tak
bardzo uwikłana w tę sieć kłamstw, że ledwo odróżniała prawdę od oszustw,
nawet gdy płynęły z jej własnych ust. Mogła się tego wstydzić i żałować, że
jej życie przybrało taki obrót, ale nie mogła zaprzeczyć faktom — została
jednym z kłamców.
Z każdym dniem łganie przychodziło jej z większą łatwością, a wymyślone
przez nią kłamstwa były bardziej wiarygodne. Jedyna rzecz, jaka na razie
pozostawała niezmienna, to wyrzuty sumienia. Ale miała obawy, że i to
niedługo ulegnie zmianie.
— Pójdę za to do piekła — wyszeptała do siebie, wybierając numer Ellisa.
Już poprzedniego wieczora, gdy tylko wróciła od chłopaka, wymyśliła
historię, która przy odrobinie szczęścia pozwoli jej się dostać do domu
Harrellów. Teraz pozostało jej tylko wprowadzić plan w życie.
Ellis odebrał po kilku sygnałach, a Holly zmówiła w duchu szybką modlitwę,
by jej głos brzmiał wiarygodnie, zanim się odezwała.
— Ellis! — praktycznie wykrzyczała do słuchawki z fałszywą paniką. —
Jesteś jeszcze w domu? — spytała, choć doskonale wiedziała, że nie, bo
zgodnie z jej planem jego samochód nie stał na podjeździe przed domem.
Napisała do niego wcześniej, żeby pojechał dzisiaj sam do szkoły, bo ona
zaspała.
— Nie. — Jego odpowiedź była tak niepewna, że brzmiała prawie jak
pytanie. — Lepsze pytanie, to gdzie ty jesteś. Za chwilę zaczyna się lekcja.
— Zgubiłam pierścionek po mojej babci. Przeszukałam cały dom i
samochód, ale nigdzie go nie ma — wyjaśniała płaczliwie i chaotycznie. —
Myślę, że mogłam zgubić go wczoraj u ciebie. Liczyłam, że jeszcze cię
złapię.
— Nie znalazłem nic po twoim wyjściu.
— To jedyne miejsce, gdzie może być — upierała się. — Jestem pewna, że
jeszcze go miałam, jak się uczyliśmy. Jest ktoś u ciebie?
— Nie, ojciec pojechał rano do pracy, a Meredith nadal jest w delegacji.
Słuchaj, dasz radę poczekać do drugiej lekcji? Urwałbym się już teraz, ale
wiesz, że mam test.
Wiedziała i właśnie dlatego zadzwoniła.
— Na drugiej ja mam sprawdzian z historii, pamiętasz? — przypomniała mu.
— Pewnie pomyślisz, że zachowuję się jak kompletna wariatka, ale to jedyna
pamiątka, jaka mi została po babci. Nie ma szans, że będę w stanie się
skupić, jeśli go nie znajdę. — Chociaż źle to o niej świadczyło, była dumna z
tego, na jak bliską płaczu brzmiała. — Nie wiem, co robić.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza i Holly zgadywała, że Ellis
próbuje wymyślić inne rozwiązanie niż to najbardziej oczywiste.
Zdawała sobie sprawę, że w podły sposób gra na jego emocjach. Bez
skrupułów wykorzystywała to, co do niej czuł, żeby nim manipulować i
osiągnąć cel. Ellis nie czuł się komfortowo z myślą, że weszłaby do jego
domu sama, co Holly rozumiała, bo ona miałaby podobne podejście. Ale też
nie mógł odmówić, bo pokazałby tym, że jej nie ufa.
— Okej, w porządku, po prostu jedź do mnie i poszukaj sama. Po lewej
stronie od drzwi stoją doniczki z kwiatami. Pod jedną z nich jest zapasowy
klucz. Tylko pamiętaj, żeby za sobą zamknąć.
— Jesteś najlepszy — powiedziała mu i naprawdę tak myślała. Im bliżej byli
i im dłużej go znała, tym wyraźniej widziała, że jest dla niej za dobry. Nie
zasługiwała na niego. — Powodzenia na teście — rzuciła, zanim się
rozłączyła.
Nocą, kiedy nie mogła spać dręczona wyrzutami sumienia i poczuciem, że
zmienia się w potwora, rozmyślała nad tym, czy Ellis kiedykolwiek jej
wybaczy, jeżeli się dowie o wszystkich kłamstwach i rzeczach, które przed
nim ukrywała. Czy zrozumie, że nawet jeśli go krzywdziła, robiła to dla jego
dobra.
Jednak nie żałowała swojej decyzji. Ellis był szczęśliwszy po powrocie do
normalnego życia i ten jeden powód był wystarczający, by kontynuować
kłamstwa, nawet kosztem własnego szczęścia. I jeśli nie uzyska jego
przebaczenia, jeśli Ellis ją znienawidzi, to Holly pozwoli mu odejść ze
świadomością, że dała mu od siebie coś więcej niż wspomnienia tragedii, w
której nieomal stracił życie, i nierozwiązane tajemnice.
Zastanawiała się także, czy Chadwick snuł podobne rozważania, zanim
zdecydował się zabić swoich przyjaciół. Czy tak jak ona uznał, że robi to dla
jej dobra i jakąkolwiek cenę przyjdzie mu za to zapłacić, będzie warto.
Sądziła, że tak, i była przerażona, bo to oznaczało, że powoli staje się taka jak
on.
Znalazła klucz w miejscu, o którym mówił Ellis, eliminując tym samym
jeden z większych problemów w całym planie. Wcześniej mogła jedynie
podejrzewać, że Harrellowie zostawiają gdzieś zapasowy, jak większość
rodzin w Norwood, które zatrudniały pomoc domową.
Drugi, najważniejszy problem był o wiele trudniejszy do rozwiązania — nie
znała kodu do sejfu. Jedyną podpowiedź, jaką miała, zostawił jej właściwie
sam komendant, bo cztery przyciski były zauważalnie bardziej wytarte w
porównaniu z resztą klawiatury.
— Jeden, dwa, dziewięć, zero — wyszeptała cicho, licząc, że powiedzenie
cyfr na głos obudzi jakieś skojarzenie. Nie była pewna, czy sejf miał
ograniczoną liczbę prób wpisania kodu, ale nawet jeśli nie, nie miała czasu,
by wypróbować każdą kombinację.
Jej pierwszym strzałem był rok tysiąc dziewięćset dwudziesty, ale czerwona
lampka, która się zaświeciła, pogrzebała jej nadzieje. Trzymając się dalej
myśli, że PIN-em był rok, spróbowała dwa, zero, jeden, dziewięć, ale tę
szansę również zmarnowała i jeśli sejf faktycznie posiadał limit prób,
najprawdopodobniej pozostała jej jedna.
Ryzyko było zbyt duże, by się przekonać, czy ma rację, Holly wyciągnęła
więc telefon z zamiarem zadzwonienia do jedynej osoby, która mogła jej
pomóc.
Liczyła sygnały, modląc się, by Cole odebrał i był w dobrym nastroju.
— Co prawda szkołę skończyłem już jakiś czas temu, ale wydawało mi się,
że na lekcji nie wolno używać telefonu — odezwał się znużonym głosem.
W innych okolicznościach pewnie wytknęłaby mu, że słaby z niego stalker,
skoro nie wie, gdzie dziewczyna jest, ale nie mogła sobie pozwolić na
marnowanie czasu, więc przeszła od razu do rzeczy.
— Czysto teoretycznie: gdybyś był Harrellem, jaki kod ułożyłbyś z cyfr
jeden, dwa, dziewięć, zero?
Cisza po jej pytaniu trwała tak długo, że Holly musiała odsunąć telefon od
ucha, by sprawdzić, czy Cole się nie rozłączył.
— Zabiłem jego żonę dwudziestego dziewiątego października — wyznał po
chwili namysłu. — Chcę wiedzieć, skąd to pytanie?
— Prawdopodobnie nie — rzuciła pospiesznie i rozłączyła się, zanim miał
szansę zapytać o coś więcej.
Postanowiła zaufać Cole’owi, niemal mając nadzieję, że się mylił, bo nie
chciała nawet myśleć o tym, jak niepokojący był fakt, że ktoś mógł ustawić
datę śmierci swojej pierwszej żony jako kod do sejfu.
Jednak mrugnięcie zielonego światełka i ciche kliknięcie potwierdziły to, że
ojciec Ellisa był dokładnie tak chory, jak się obawiała.
Telefon Chada i zielony notatnik Toppera leżały na wierzchu, jakby na nią
czekały. Powstrzymanie się przed zajrzeniem do notesu w pierwszej
kolejności teraz, gdy Holly była tak blisko uzyskania odpowiedzi na
najbardziej dręczące ją pytanie, wymagało ogromnej samokontroli. Zrobiła to
tylko dlatego, że wiedziała, że jeśli to, co tam znajdzie, potwierdzi
najczarniejszy scenariusz, nie będzie w stanie przeszukać reszty.
Zamiast tego najpierw wyciągnęła leżące pod nim teczki. Takie same jak te,
które widziała w komisariacie.
Gdy otworzyła pierwszą, od razu pożałowała decyzji o nieczytaniu notatnika.
Znalazła zaginione wyniki autopsji Chada.
Trzymanie w dłoni niezbitego dowodu, że chłopak, którego kocha, nie żyje,
było nie do zniesienia, nawet po wszystkim, co przeszła w ciągu ostatnich
miesięcy.
Długie dni żałoby. Niezliczone noce spędzone na opłakiwaniu jego śmierci.
Tygodnie naiwnej nadziei, że jakimś cudem żyje.
Wszystko na nic, bo jeden plik kartek sprawił, że poczuła się, jakby straciła
go na nowo.
Wiedziała, że ta naiwna nadzieja, którą do teraz nosiła w sercu, w końcu ją
zniszczy, ale nic nie było w stanie przygotować jej na ten rozdzierający ból.
Nie pozwoliła sobie na łzy. Gdyby teraz zaczęła płakać, nigdy by nie
przestała. Zmusiła się więc do odcięcia się od emocji. Zamknęła je na klucz i
zaczęła czytać.
Przyczyna zgonu: rana postrzałowa klatki piersiowej z perforacją płuc.
Sposób śmierci: morderstwo (postrzelenie przez inną osobę z broni palnej).
Holly przeczytała te dwie linijki kilkanaście razy i wciąż nie docierało do niej
to, co mówiły. Jednak tekst się nie zmienił, nieważne ile razy wracała do
początku.
Jak mogła nigdy wcześniej o tym nie pomyśleć? Powinna była wiedzieć, gdy
tylko stało się jasne, że Chad nie planował się zabić.
Nie popełnił samobójstwa. Ktoś inny go zamordował.
Wiedziała, że będzie tego żałować, ale spojrzała na załączone zdjęcia, które
jedynie potwierdziły to, na co wskazały wyniki sekcji.
Zakryła usta dłonią, by powstrzymać odruch wymiotny, gdy patrzyła na ranę
postrzałową na jego piersi. Tuż obok tatuażu stokrotki.
Zatrzasnęła teczkę i próbowała unormować oddech. Zamknęła też na chwilę
oczy, ale w jej głowie natychmiast pojawił się makabryczny widok martwego
ciała Chada. To, co zobaczyła, będzie ją prześladować przez lata.
Z trudem zapanowała nad sobą na tyle, by sięgnąć po kolejny dokument.
Raport balistyczny, który stwierdzał, że pociski znalezione na miejscu były
wystrzelone z dwóch broni: rugera P95, o którym Holly czytała już na
komisariacie, i niezarejestrowanego springfielda XD-S.
Ktoś jeszcze z piątki zamkniętej wtedy w szatni miał ze sobą broń i użył jej
do zabicia Chada.
Może Chadwick był mordercą. Ale nie tylko on.
Sięgnięcie po notatnik po wszystkim, czego się dowiedziała, przyszło jej z
łatwością. Lęk, że została zgwałcona, od tygodni spędzał jej sen z powiek, ale
teraz nie sądziła, by mogła poczuć się jeszcze bardziej zdewastowana, więc
właściwie stało się jej obojętne, czy Topper rzeczywiście skrzywdził ją w ten
sposób.
Dlatego nie zalała jej obezwładniająca ulga, gdy po pierwszym przejrzeniu
wszystkich stron nie znalazła wpisu zadedykowanego sobie. Wzmianka o
niej pojawiła się jedynie na samym końcu, pośród dwóch rzędów innych
dziewczyn, w tym Maddie. Niektóre z nich były wykreślone i po szybkim
przekartkowaniu Holly potwierdziła swoje przypuszczenie, że Topper
stworzył sobie listę dziewczyn, które chciał i planował zaliczyć.
Fakt, że jej imię nie zostało skreślone, dawał jej pewność, że nie doszło do
gwałtu, więc wróciła do początku, by z czystą głową przestudiować zapiski
jeszcze raz. Skoro się myliła, musiał istnieć inny powód, dla którego ten
notatnik był ważny.
Zaczęła dokładnie czytać każde nazwisko, zwracając szczególną uwagę na
dziewczyny, które kojarzyła ze szkoły. Próbowała sobie przypomnieć, skąd
zna każdą z nich, jakieś szczególne wydarzenia związane z nimi. Cokolwiek,
co mogłoby jej pomóc.
I kiedy już zaczynała tracić nadzieję, trafiła na dane osoby, którą dobrze
znała.
Jasmine Watkins. 8 czerwca 2017
Nie byłoby wcale szokujące, że Jasmine spała z Topperem, biorąc pod uwagę
jej obsesję na punkcie Plejad, gdyby nie data, która wskazywała sześć
miesięcy po jej wyjeździe z Norwood. Dokładnie pół roku przed tym, jak
Holly poznała Chada.
Jasmine uciekła z miasta zaraz po świętach Bożego Narodzenia, zaledwie
kilka dni po swoich osiemnastych urodzinach. To dlatego jej rodzice nie byli
w stanie nic zrobić, by ją odnaleźć — była pełnoletnia i wszystko
wskazywało na to, że wyjechała z własnej woli, więc nikt nie był w stanie im
pomóc.
A teraz nagle okazało się, że miesiące po zniknięciu miała kontakt z kimś z
Norwood. Być może nawet była w mieście, a Holly przez cały ten czas nie
miała o tym pojęcia. Jasmine nie przyszła do niej, chociażby po to, by
pokazać, że jest cała i zdrowa.
Co sobie myślała? Że Holly wcale nie umiera z niepokoju o nią? Czy
zwyczajnie nienawidziła ją na tyle, że o to nie dbała?
Te pytania musiały zaczekać, bo czas, jaki Holly mogła spędzić w domu
Ellisa, dobiegał końca. Jeśli chciała, by jej kłamstwa pozostały wiarygodne,
zaraz musiała być w szkole. Chociaż nie wiedziała, jak przez resztę dnia
utrzyma fasadę i będzie udawać szczęśliwą, że udało jej się znaleźć
pierścionek.
Zamknęła notes z zamiarem odłożenia go na miejsce, ale się zawahała.
Zabranie go ze sobą w żadnym wypadku nie było rozsądne, ale to ona
znalazła go pierwsza, więc właściwie okradłaby złodzieja. Poza tym
komendant, nawet gdy się w końcu zorientuje, nie będzie mógł przecież
zapytać wprost Ellisa, więc chłopak się nie dowie. Podejmując pochopną
decyzję, wrzuciła notatnik do szkolnej torby.
Zdecydowanie, co zrobić z dokumentami, które posiadał Harrell, przyszło jej
z nieco większą trudnością. Z początku planowała zrobić zdjęcia i odłożyć
papiery na miejsce tak, jak to zrobiła z plikami na komisariacie, lecz teraz
zastanawiała się, dlaczego niby miałaby ich nie zabrać. W przeciwieństwie
do kradzieży dowodów z magazynu tym razem nie spotkałyby jej
konsekwencje prawne, skoro ojciec Ellisa ewidentnie trzymał je nielegalnie.
To była walka wyłącznie pomiędzy nią a komendantem, a mając po swojej
stronie Cole’a i jego dziadka, Holly była skłonna zaryzykować, by wygrać.
Skoro i tak się narażała, zabierając notatnik, równie dobrze mogła
wykorzystać sytuację, by zyskać przewagę.
Z teczkami w torbie zamknęła sejf i ruszyła do wyjścia. Była już na
korytarzu, gdy tknęła ją nagła myśl, że Ellis może uznać za podejrzane to, że
po jej poszukiwaniach jego pokój jest w nienaruszonym stanie, więc cofnęła
się do sypialni i pospiesznie zrobiła mały bałagan. Kazała sobie zapamiętać,
by go za to przeprosić, gdy spotkają się w szkole.
Była już na schodach, gdy otwierające się drzwi frontowe zatrzymały ją w
pół kroku. W pierwszej chwili miała jeszcze nadzieję, że to Ellis urwał się z
lekcji po napisaniu testu, ale jej oczom ukazał się jego ojciec.
Holly nie była pewna, które z nich było bardziej zdziwione widokiem
drugiego.
— Możesz mi zdradzić, co robisz w moim domu?
— Zgubiłam pierścionek, kiedy uczyłam się tu wczoraj z Ellisem —
wydukała niepewnie. — To ważna pamiątka, więc bardzo mi zależało, żeby
go znaleźć. Ellis pozwolił mi przyjść i go poszukać.
Mężczyzna skinął głową, a Holly nigdy wcześniej nie sądziła, by ten gest tak
dosadnie mógł dawać do zrozumienia, że ani trochę jej nie wierzy.
— Ciekawi mnie, jak można zgubić pierścionek podczas nauki — stwierdził.
— Zawsze mi się wydawało, że uczenie się to dosyć spokojna aktywność.
— Jest trochę luźny — wyznała, chociaż raz nie mijając się z prawdą. —
Musiał mi się zsunąć z palca.
— I udało ci się znaleźć to, czego szukałaś? — Sposób, w jaki sformułował
pytanie, jasno dawał do zrozumienia, że nie sądzi, że szukała biżuterii.
Mimo to Holly wystawiła dłoń, na której przez cały czas miała pierścionek.
— Powinnam już iść. Nie chcę ominąć kolejnej lekcji — oznajmiła,
pokonując ostatnie stopnie.
Chociaż właściwie sama nie wiedziała, co jest gorsze: spędzenie kolejnych
minut w towarzystwie komendanta czy przejście tuż obok niego, żeby dostać
się do drzwi.
— Przepraszam za kłopot. — Zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy, i miała
nadzieję, że w jej własnych nie widać strachu. — Nie zrobiłabym tego, gdyby
nie chodziło o coś tak ważnego.
Harrell nie odpowiedział, więc uznała, że najlepiej będzie po prostu wyjść,
ale gdy go mijała, złapał ją za ramię. Stanowczo i na tyle mocno, by nie
mogła się wyrwać, ale nie na tyle, by zostawić po sobie siniaki.
Nawet gdyby wszystko, co o nim wiedziała, nie wystarczyło, żeby wzbudzić
w niej lęk, zrobiłoby to spojrzenie, jakim zmierzył ją z góry.
Byli sami i nikt poza Ellisem nie wiedział, gdzie Holly jest, więc do głowy
dziewczyny wpadła przerażająca myśl, że jeżeli mężczyzna naprawdę chciał
się jej pozbyć, teraz ma do tego idealną okazję.
— Jeśli jeszcze raz wejdziesz sama do mojego domu, aresztuję cię za
włamanie — ostrzegł, zanim ją puścił. — A jeśli zauważę, że cokolwiek
zginęło, znajdę cię i wtedy nawet twój chłoptaś i jego banda kryminalistów
cię nie uratują. Rozumiemy się?
Skinęła głową, jeszcze bardziej zdeterminowana, by jak najszybciej stamtąd
wyjść.
— Świetnie — oznajmił z zadowolonym uśmiechem. — Powodzenia w
szkole.
Prawie biegiem pokonała drogę do samochodu i nie poczuła się bezpiecznie,
nawet gdy zaparkowała już na szkolnym parkingu.
Dodała groźby komendanta do długiej listy rzeczy, które w najbliższym
czasie będą ją prześladować.
Rozdział 37
— Mówiłam już, że cię nienawidzę?! — zawołała Holly, zatrzymując się
po raz kolejny, by złapać oddech.
— Tylko jakieś siedemdziesiąt razy, odkąd wyruszyliśmy.
Kiedy Ellis zjawił się w schronisku i oznajmił, że zabiera ją na wycieczkę,
zgodziła się bez wahania — i to było coś, czego dwie godziny i trzy
kilometry wędrówki później szczerze żałowała.
— Więc po raz siedemdziesiąty pierwszy: nienawidzę cię. — Gdyby
wiedziała, co planował, prawdopodobnie by się nie zgodziła.
Holly nigdy nie była fanką aktywności fizycznych, o czym doskonale
świadczył jej całkowity brak kondycji. A nawet gdyby jakimś cudem naszła
ją chęć na uprawianie sportu, wybranie się na spacer górskim szlakiem
turystycznym zdecydowanie nie pojawiłoby się na szczycie listy rzeczy, jakie
by dla siebie wybrała.
Ellis, którego jej narzekanie z jakiegoś powodu niezwykle bawiło, zaśmiał się
z lekkością i ruszył dalej.
W przeciwieństwie do Holly, która dyszała, jakby przebiegła maraton, on nie
wydawał się ani trochę zmęczony mimo ciężkiego plecaka zawierającego
jedzenie i wodę dla nich obojga. Zupełnie jakby robił to codziennie.
Przeklinając w myślach chłopaka na wszystkie znane jej sposoby, zacisnęła
zęby i zmusiła ociężałe nogi do kolejnego kroku. Wiedziała, że gdyby
naprawdę chciała zawrócić, Ellis by się ugiął i zakończył jej tortury, ale była
zbyt uparta, żeby się poddać, skoro zaszła już tak daleko.
Poza tym powrót do domu czy nawet do hotelu oznaczałby dla niej kolejne
godziny katowania się wspomnieniami zdjęć martwego Chada. Zgodnie z
tym, czego się spodziewała, prawie nie zmrużyła oka, odkąd zobaczyła je po
raz pierwszy. Cole zniknął na kilka dni w niewyjaśnionych okolicznościach,
więc nawet nie mogła z nim o tym porozmawiać, a czuła, że jeszcze trochę i
straci rozum od niedających jej spokoju myśli. Dlatego szła dalej mimo
protestujących przed dalszym wysiłkiem mięśni.
Inną sprawą było to, że czuła, że jest to winna Ellisowi — za wszystkie
kłamstwa z ostatnich tygodni. Wejście z nim na szczyt ani trochę nie
wymazywało jej win, ale liczyła, że może choć odrobinę zagłuszy wyrzuty
sumienia.
Akurat zwolnił na moment, by mogła go dogonić, i wystawił w jej stronę
butelkę z wodą, którą przyjęła ze słabym uśmiechem.
— Więc jaka historia kryje się za tą wycieczką? — Holly obstawiała, że jakaś
musiała, bo Ellis ewidentnie był tu już wcześniej i dobrze znał teren.
Szlak nie był w żaden sposób oznaczony, a ścieżki niejednokrotnie się
rozchodziły, jednak on ani na moment nie zawahał się przed wyborem
właściwej. Tymczasem Holly już po kilkunastu minutach była pewna, że w
życiu nie odnalazłaby drogi powrotnej.
— Kiedyś ciągle przyjeżdżałem tu z ojcem — wyznał po chwili ciszy. —
Jeździliśmy na szlaki po całym stanie, odkąd tylko pamiętam. Zrywaliśmy się
o świcie i chodziliśmy przez cały dzień, czasami nocowaliśmy w schronisku
albo pod namiotem. Tylko my.
W miarę jak opowiadał, Holly widziała w nim zmianę. Jego głos był pełen
melancholii, a w oczach pojawiła się tęsknota. To było słodko-gorzkie
uczucie, bo chociaż wspomnienia były przesiąknięte szczęściem, teraz
towarzyszył im smutek, że już na zawsze pozostaną przeszłością.
Znała to aż za dobrze, bo to samo czuła, kiedy wracała do beztroskich chwil z
dzieciństwa, gdy spędzała lato w domku na wsi ze swoją babcią albo gdy
myślała o wszystkich dobrych momentach, jakie dzieliła z Jasmine.
— Ale ten szlak zawsze był jego ulubionym — dodał, wyrywając Holly z
zamyślenia. — To tutaj tata poznał moją mamę.
To tyle, jeśli chodzi o zagłuszenie wyrzutów sumienia — pomyślała,
odwracając się na sekundę, by ukryć grymas na twarzy.
— Jak się poznali?
— Mama poślizgnęła się i skręciła kostkę. Nie mogła sama zejść na dół, więc
siedziała i czekała, aż ktoś ją znajdzie — wyjaśnił. — Trzy osoby ją minęły i
nikt nie chciał jej pomóc. Jedynie mój ojciec się zatrzymał. Niósł ją na rękach
kilka kilometrów, ale zawsze mówił, że zakochał się w niej już po
pierwszych stu metrach.
— I po tym zaczęli się spotykać?
— Nie. — Pokręcił głową ze śmiechem. — Odwiózł ją do szpitala, a mama
podziękowała mu i powiedziała, że może już sobie jechać, więc wrócił do
domu. Spotkali się dopiero rok później. Na tym samym szlaku. Tylko że tym
razem ojciec nie dał jej odejść tak łatwo.
Ta historia sprawiła, że Holly zrobiło się niedobrze. Nie mogła uwierzyć, że
obraz człowieka, jaki w swojej opowieści przedstawiał jej Ellis, dotyczył tej
osoby, którą znała. Że ten sam mężczyzna, który zabierał swojego syna na
piesze wędrówki, okłamywał go prawie całe życie i odebrał mu matkę, bo
jego duma nie mogła znieść tego, że kobieta odeszła do innego mężczyzny.
Ale jego słowa miały na nią wpływ także z innego powodu. W całej tej
wojnie pomiędzy nią a komendantem z ogromną łatwością zapomniała, że
Harrell był kimś więcej niż tylko zakłamanym łajdakiem gotowym zrobić
wszystko, żeby powstrzymać Holly od wyciągnięcia jego brudów na światło
dzienne.
Był też ojcem kogoś, na kim zależało jej o wiele bardziej, niż powinno. To on
wychował Ellisa na chłopaka, w którym się zakochiwała. Jeszcze do
niedawna ci dwaj byli ze sobą niezwykle blisko. Holly uważała komendanta
za jednego z najbardziej wspierających rodziców, jakich znała. Jasne było
też, że Ellis zawsze podziwiał swojego ojca i odkąd się od siebie odsunęli po
ataku, cierpiał z tego powodu.
Holly wiedziała, że jeśli kiedykolwiek uda jej się pokazać wszystkim
prawdziwą twarz Harrella i sprawić, by zapłacił za swoje winy, tym samym
odbierze Ellisowi ojca i złamie mu serce.
Nigdy wcześniej nie wpadła na to, że być może przyjdzie jej wybrać
pomiędzy miłością a zemstą.
— Myślisz, że kiedyś się pogodzicie? — spytała, choć nie była pewna, czy
chce wiedzieć.
Zdawała sobie sprawę, że była głównym powodem pogorszenia się ich
relacji. Gdy Ellis postanowił pomóc jej w znalezieniu odpowiedzi, zamiast
zapomnieć o wszystkim, jak chciał jego ojciec, opowiedział się po jej stronie.
A to zmusiło go do kłamstw, które jedynie zwiększyły przepaść między nimi.
Ellis widocznie zwlekał z odpowiedzią, ale kiedy Holly już chciała mu
powiedzieć, że nie muszą o tym rozmawiać, znalazł w końcu właściwe słowa.
— Nie sądzę, żebyśmy jeszcze kiedyś byli tak blisko jak wcześniej —
stwierdził. — Kiedyś dużo nas łączyło, wspierał mnie w mojej pasji, chodził
na wszystkie zawody, a teraz, kiedy nie mogę już pływać i wszystko inne jest
takie popieprzone, właściwie nie mamy o czym rozmawiać. Zaraz wyjadę na
studia i prawie się nie będziemy widywać.
— Wrócisz jeszcze do Norwood?
— Na stałe? — upewnił się, a gdy Holly potwierdziła, odpowiedział: — Nie.
Nie chcę mieć nic wspólnego z tym miastem.
Skinęła głową na znak, że rozumie. Sama nie mogła się doczekać, aż będzie
mogła zostawić Norwood za sobą. I tak nie miałaby do kogo wracać, gdy już
wyjedzie.
Ellis zdawał się czytać jej w myślach, bo zapytał:
— A co z tobą? Myślisz, że dogadasz się kiedyś z mamą?
— Nie. — Nie musiała się nawet zastanawiać. Ten most spaliły już dawno.
— Ale to niewielka strata. Nigdy nie byłyśmy szczególnie blisko.
Od kłótni, która zaowocowała tym, że Samantha zażądała od córki pieniędzy
za mieszkanie razem z nią, minął ponad miesiąc, a one przez cały ten czas nie
zamieniły ze sobą ani słowa. Mijały się w domu każdego dnia i choć
przeciągające się milczenie było uciążliwe, Holly nie miała zamiaru
przełamywać tej ciszy jako pierwsza. Zapłaciła czynsz, gdy nadszedł czas
uregulowania należności, i podobnie jak za pierwszym razem kobiety nie
interesowało, skąd nastolatka ma tyle pieniędzy.
— A Liv? — odezwał się znowu Ellis. — Nadal nie rozmawiacie?
Holly nie odpowiedziała od razu. Jeśli cisza pomiędzy nią a matką sprawiała
jej przykrość, to ta panująca między nią a Olivią była bolesnym cierniem w
jej boku, który dawał o sobie znać za każdym razem, kiedy mijała drzwi jej
sypialni i walczyła z chęcią wejścia do środka, choćby wyłącznie po to, by
się upewnić, że u siostry wszystko w porządku.
— Nie wiem, czy jest o czym.
Olivia nadal była częścią świty Maddie i nie odstępowała od swojej idolki na
krok, a Holly nadal była pewna, że to się skończy cierpieniem młodszej
siostry. I wciąż była tak samo bezradna.
— Może nie jestem ekspertem w relacjach między rodzeństwem — zaczął
Ellis, łapiąc ją za dłoń, w której nie trzymała butelki — ale Liv nie jest
głupia. Prędzej czy później przejrzy na oczy i zrozumie, że chcesz dla niej
dobrze.
— Tylko że wcześniej przyjaźń z Maddie ugryzie ją w tyłek. — Skrzywiła
się.
— Chcesz, żebym z nią porozmawiał? Z Maddie — sprecyzował.
— Nie — odparła zdecydowanie, dziwiąc się, jak bardzo nie podoba jej się
myśl, że Ellis miałby rozmawiać ze swoją byłą dziewczyną.
— Hej. — Ellis się zatrzymał, by spojrzeć jej w oczy. — Za chwilę
skończymy szkołę i Maddie nie będzie miała już po co kręcić się przy twojej
siostrze, a ty będziesz miała okazję naprawić waszą relację. Wszystko się
ułoży. Obiecuję.
— Możesz mi to dać na piśmie? — zażartowała. Chciałaby podzielać taki
optymizm.
Chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu i uniósł jej dłoń do ust, zanim ją
puścił.
— Zastanowię się po drodze na szczyt — odparł, wznawiając wspinaczkę. —
A teraz ruchy. Mamy jeszcze spory kawałek do przejścia i musimy się
pospieszyć, jeśli nie chcemy wracać po ciemku.
Holly spojrzała przed siebie na szlak, który zdawał się nie mieć końca. To
będzie cud, jeśli Ellis nie będzie musiał znosić jej na dół.
— Naprawdę cię nienawidzę — mruknęła wystarczająco głośno, by ją
słyszał.
Ale on jedynie parsknął śmiechem, zupełnie nie przejmując się tym
obwieszczeniem, podobnie jak każdym poprzednim. Prawdopodobnie
dlatego, że doskonale zdawał sobie sprawę, jak daleko od prawdy były.
***
Ellis niewiele się pomylił. Ostatni kilometr dzielący ich od parkingu
pokonali w niemal całkowitej ciemności, oświecając sobie drogę
latarkami z telefonów. Przynajmniej dopóki oba się nie rozładowały.
Jakby tego było mało, pod koniec trasy zaczął padać deszcz. Holly nie
sądziła, by kiedykolwiek wcześniej tak ją ucieszył widok auta. Jedyne, o
czym marzyła, to gorąca kąpiel i łóżko.
— Wiesz, co chciałabym teraz usłyszeć? — zapytała, przeskakując z nogi na
nogę, gdy czekała przy samochodzie, aż Ellis znajdzie kluczyki. Bez koron
drzew chroniących ich przed deszczem wystarczył moment, by ubrania i
włosy Holly były całe mokre. — Miałaś rację, Holly, ta wycieczka nie była
najlepszym pomysłem — odpowiedziała sobie na własne pytanie,
przedrzeźniając głos chłopaka.
— To był dobry pomysł — upierał się, otwierając drzwi kierowcy. — Już
dawno bylibyśmy w domu, gdyby ktoś nie zatrzymywał się co sto metrów.
— Nie wszyscy dorastaliśmy, marząc o igrzyskach olimpijskich — dogryzła
mu z wrednym uśmieszkiem.
Pomimo jej narzekania i awersji do aktywności fizycznych była skłonna
przyznać, że może nawet trochę jej się podobało. Było coś
satysfakcjonującego w świadomości, że udało jej się przejść całą trasę i
dotrzeć na szczyt, a widoki rozciągające się z góry były warte wysiłku, jaki
kosztowało ją znalezienie się tam.
Nie żeby miała zamiar dzielić się swoimi przemyśleniami z Ellisem.
— W porządku, wygrałaś. — Uniósł dłonie w obronnym geście. — Jedzenie
w ramach zadośćuczynienia wystarczy, żebyś puściła w niepamięć nieudaną
randkę? Po drodze mamy świetną meksykańską knajpkę.
— Mam iść jeść, wyglądając tak? — spytała, wskazując na swoje
przemoczone rzeczy i włosy. Nie należała do dziewczyn przesadnie
przejmujących się wyglądem, ale nawet ona nie była wystarczająco pewna
siebie, by wejść do restauracji w takim stanie.
— Jeśli przez tak masz na myśli „powalająco pięknie”, to owszem, zgadza się
— odparł ze wzruszeniem ramion, jakby w jego słowach nie było nic
nadzwyczajnego. Nawet na nią nie patrzył, gdy to mówił.
Tymczasem Holly przez ten komplement na chwilę odebrało mowę. I nie
chodziło nawet o to, co powiedział, tylko jak to zrobił — jakby to, że jest
piękna, było tak oczywiste, jak to, że za dnia świeci słońce.
Ellis zdawał się nie zauważać wpływu, jaki na nią miał, skupiony na
odpalaniu samochodu. Holly zauważała, że mu się to nie udaje, dopiero za
którymś razem, gdy przekręcił kluczyk w stacyjce i nic się nie wydarzyło.
— Powiedz, że mam halucynacje przez nadmiar świeżego powietrza, a twoje
auto odpala — poprosiła pół żartem, pół serio.
Byli w środku lasu, prawie godzinę jazdy od Norwood, nie mieli telefonów,
było ciemno i lało. Bez samochodu ich sytuacja nie malowała się w
najjaśniejszych barwach.
Zamiast się odezwać, Ellis jeszcze raz spróbował odpalić auto, z podobnym
skutkiem, co było wystarczającą odpowiedzią.
— I co teraz? — zapytała, licząc, że chłopak ma jakiś plan.
— Mamy dwie opcje. Możemy tu zostać, przeczekać deszcz i poszukać
pomocy dopiero, jak przestanie padać.
— O ile w ogóle przestanie — dodała, bo nie mogli być pewni, że ulewa jest
przelotna. Równie dobrze mogło padać całą noc.
— Cóż, opcja numer dwa to szukanie pomocy już teraz — zaproponował,
rzucając jej spojrzenie, które mówiło, że nawet on nie jest zadowolony z
tego, co udało mu się wymyślić.
Oba pomysły były równie złe, ale ten drugi dawał im większe szanse. Jeśli
zdadzą się na łaskawość pogody, mogą czekać nawet do jutra przemoczeni i
głodni. A temperatura w samochodzie niewiele różniła się od tej na zewnątrz.
— Wiesz co, chyba nawet wyjście z powrotem na deszcz jest lepsze niż
siedzenie tutaj bezczynnie — zadecydowała po chwili namysłu.
— Niewiele lepsze — sprecyzował, ale zgodził się z nią i jako pierwszy
wysiadł z auta, zabrawszy plecak z tylnego siedzenia.
Holly zdała się na Ellisa i jego orientację w terenie przy wyborze kierunku, w
którym postanowili iść wzdłuż drogi, chociaż sam przyznał, że nie jest
pewien, czy dobrze wybrał.
Wędrówka w całkowitej ciemności, w deszczu i bez jakiejkolwiek pewności,
kiedy uda im się znaleźć pomoc, była dokładnie tak okropna, jak mogłoby się
wydawać. Holly zastanawiała się, gdzie jest Cole ze swoją wszechwiedzą na
temat tego, w jakim miejscu ona się akurat znajduje, gdy faktycznie tego
potrzebowała.
— Właśnie tak ludzie zostają ofiarami morderców — oznajmiła po
kilkunastu minutach drogi, przekrzykując ulewę. — Włócząc się po ciemku
po lesie.
— Serio? A ja myślałem, że przez strzelaniny w szkołach — odkrzyknął
Ellis, a Holly mimo wszystko parsknęła śmiechem.
Szli tak jeszcze przez dłuższą chwilę, podczas której Holly zdążyła całkiem
stracić nadzieję, że uda im się znaleźć kogoś, kto mógłby im pomóc. Przez
cały ten czas nie minął ich nawet jeden samochód.
Więc kiedy wreszcie po lewej stronie drogi ujrzeli światła dochodzące z
budynku, miała ochotę paść na kolana i zapłakać z wdzięczności. Zrównała
się z Ellisem, znajdując w sobie nagłą energię, i praktycznie przebiegła przez
parking przed motelem, by jak najszybciej dostać się do środka.
Siedząca za biurkiem recepcjonistki kobieta w średnim wieku zmierzyła ich
od stóp do głów, gdy tylko weszli.
— Ale żeście sobie pogodę wybrali na spacer, co, gołąbeczki? — rzuciła i
zaśmiała się z własnego żartu.
Holly nie mogła się doczekać, aż też będzie w stanie się z tego śmiać.
— Możemy skorzystać z telefonu? — zapytał Ellis. — Nasze się
rozładowały, gdy wracaliśmy ze szlaku, a samochód zepsuł nam się na
parkingu. Zna pani może numer do jakiegoś mechanika w pobliżu?
Kobieta sięgnęła po zeszyt, który — jak Holly zauważyła — był wypełniony
ręcznie spisanymi numerami, i szybko przekartkowała strony, aż znalazła
właściwą osobę, po czym wystawiła go w stronę Ellisa. Postukała
pomalowanym na czerwono paznokciem w numer podpisany jako „Ernie”.
— Proszę, kochanieńki — powiedziała i wyciągnęła spod lady stary telefon
stacjonarny. — Ale muszę cię uprzedzić: jest sobota wieczór i jak znam
Erniego, to siedzi w barze z kolegami. Jeśli w ogóle odbierze, powie ci, że
przyjedzie najwcześniej jutro.
Ellis mimo to postanowił spróbować, a Holly modliła się w duchu, by kobieta
nie miała racji.
— Skąd jesteście, złotko? — spytała, zwracając się do dziewczyny, gdy Ellis
próbował się dodzwonić.
— Z Norwood — odparła niechętnie, przeczuwając, co zaraz usłyszy.
Dla ludzi mieszkających w pobliżu Norwood kojarzyło się teraz tylko z
jednym.
— Straszna sprawa ta strzelanina. — Kobieta pokręciła głową ze smutkiem.
— Znałaś te dzieciaki?
Holly skinięciem odpowiedziała na pytanie, nie mając najmniejszego zamiaru
wdawać się w szczegóły.
— Nie odbiera — odezwał się Ellis, zmuszając Holly do propozycji, której
się obawiała.
— A co z twoim ojcem?
— Wątpię, żeby przyjechał, kiedy się dowie, że jestem tu z tobą. —
Sfrustrowany przetarł mokre włosy dłonią i przeniósł wzrok na
recepcjonistkę. — Czy jest ktoś inny, kto mógłby nam pomóc?
— Obawiam się, że Ernie to jedyny mechanik w okolicy. — Spojrzała na
nich oboje ze współczuciem, po czym zerknęła na swój przestarzały
komputer. — Mam wolny pokój. Możecie przenocować tutaj i jutro
rozwiązać problem z samochodem.
— Tylko jeden?
Zdziwienie Ellisa było całkiem zrozumiałe. Podupadły motel nie wyglądał na
miejsce oblegane przez gości. Ale Holly była zbyt wyczerpana, by się nad
tym rozwodzić albo przejmować się spędzeniem nocy w jednym pokoju z
Ellisem.
— Albo to, albo powrót do samochodu — stwierdziła ze wzruszeniem
ramion.
— W porządku — zgodził się niechętnie i sięgnął do plecaka po portfel, by
opłacić dobę.
Holly ostatkiem sił zmusiła się do podążenia za chłopakiem na zewnątrz,
pozwalając, by poprowadził ją do właściwego pokoju. Ledwo utrzymywała
otwarte oczy.
— Właśnie tak ludzie zostają ofiarami morderców — stwierdził, powtarzając
jej wcześniejsze słowa. — Wynajmując pokoje w obskurnych motelach
pośrodku niczego.
Nie odpowiedziała, chwilowo zajęta nowym zmartwieniem. Nie myślała
wiele, godząc się na pokój z Ellisem, więc do głowy jej nie przyszło, że będą
dzielić łóżko. A nawet nie to było największym problemem.
— Jednoosobowe. — Ellis oznajmił oczywistość, zainteresowany tym, na co
patrzy Holly. — Mogę spać na siedząco na krześle. Albo na podłodze.
— Daj spokój, oboje jesteśmy wykończeni. A ta podłoga wygląda, jakby
ostatni raz była myta dwadzieścia lat temu.
— Czyli zaraz po ostatnim remoncie, jaki widziało to miejsce — stwierdził z
rozbawieniem, przyglądając się przestarzałej tapecie. — Leć pod prysznic, a
ja wrócę do recepcji i spróbuję zdobyć coś do jedzenia.
— Jakieś ostatnie życzenie na wypadek, gdyby dorwał cię jeden z tych
morderców, o których wspominałeś? — rzuciła żartobliwie, obracając się
przez ramię, by na niego spojrzeć.
— Chcę cię jeszcze raz pocałować — odpowiedział z pełną powagą. — I
mogę umierać szczęśliwy.
I tak po prostu znowu odebrał jej mowę.
Ellis wyszczerzył się z zadowoleniem, widząc jej reakcję, i puścił do niej
oczko, zanim wyszedł, zostawiając ją z szybko bijącym sercem.
Holly potrząsnęła głową, jakby próbowała obudzić się z transu, i przeszła do
łazienki. Z zadowoleniem odkryła, że są tam dwa czyste ręczniki. Biorąc pod
uwagę ogólny poziom motelu, był to zaskakujący luksus.
Po najgorętszym możliwym prysznicu, który przywrócił jej krążenie w
stopach i dłoniach, stanęła pośrodku mikroskopijnej łazienki, mierząc się z
prawdopodobnie największym tego dnia problemem.
Jej ubrania były przemoknięte do samej bielizny i nie miała nic na zmianę,
więc na domiar złego, jakby nie dość niezręczne było spanie z Ellisem w
jednoosobowym łóżku, będzie też musiała spać nago albo w najlepszym
wypadku owinięta ręcznikiem.
Czując ciepło napływające do policzków na samą myśl o tym, zmusiła się do
wyjścia z łazienki. W pokoju czekał na nią siedzący na łóżku Ellis.
— Udało mi się znaleźć automat z przekąskami i wziąłem… — Urwał, gdy
podniósł wzrok z otwartej paczuszki chipsów. Spojrzał na Holly z
rozchylonymi ustami.
— Nie mam suchych ubrań — wyjaśniła, jakby to było konieczne.
— No tak — wymamrotał niewyraźnie, z trudem powstrzymując się przed
otwartym gapieniem się na jej ciało. — Ja… bo moje ubrania też… więc
my… Pójdę pod prysznic — stwierdził w końcu.
Dziewczyna skinęła głową, chociaż Ellis już tego nie widział, i upewniwszy
się, że jej ręcznik jest mocno zawiązany, położyła się na łóżku i szczelnie
przykryła kołdrą.
Wydawało jej się, że zamknęła oczy tylko na sekundę, ale musiała niechcący
zasnąć. Zbudził ją dopiero powrót Ellisa.
Teraz przyszła kolej Holly, by nie być w stanie odwrócić wzroku. Miesiące
bez treningów zdawały się nie mieć wpływu na chłopaka, bo jego sylwetka
wciąż była tak samo idealnie zbudowana, jak ją pamiętała z ostatnich
zawodów. To było ciało sportowca, wyrzeźbione godzinami spędzonymi w
basenie i na siłowni oraz latami surowej diety.
Nawet nie próbowała ukryć, że go podziwia, i mogła przysiąc, że gdyby nie
to, że jedyne światło dawały lampy na zewnątrz, mogłaby dostrzec, że
zarumienił się przez jej spojrzenie.
Ellis obszedł łóżko i położył się pod przykryciem na wolnym skrawku.
Sięgnął po otwartą paczkę chipsów, a drugą rzucił Holly i przez chwilę tak po
prostu siedzieli, jedząc w ciszy.
Ich ramiona, biodra i nogi stykały się ze sobą, a Holly miała wrażenie, że w
każdym z tych miejsc przepływa między nimi energia elektryczna.
Desperacko szukała tematu do rozmowy, by powstrzymać myśli od zejścia na
niebezpieczne tory, ale jedyne, na czym była w stanie się skupić, to jak blisko
jest prawie nagie ciało Ellisa.
— Trochę niezręcznie, co?
— Trochę — zgodziła się i zacisnęła usta w wąską linię, by powstrzymać
śmiech. — Nie musiałeś wymyślać aż tak skomplikowanego planu, żeby
zobaczyć mnie bez ubrań. Wystarczyło poprosić.
— Mogłaś powiedzieć, zanim wywiozłem nas do lasu i zepsułem samochód.
— Szturchnął ją żartobliwie biodrem, powodując falę dreszczy płynącą
wzdłuż kręgosłupa.
— Deszcz też był zaplanowany czy to tylko łut szczęścia? — dopytała, by
podtrzymać rozmowę. Bała się, że jeśli zapadnie cisza, zrobi coś głupiego. —
Tygodniami sprawdzałeś pogodę, żeby wybrać ten jeden dzień, kiedy na
pewno będzie padać? Czy po prostu ustaliłeś datę i zdałeś się na los?
— Wszystko, co robię, jest zaplanowane.
Holly popełniła jeden z pozoru niewinny błąd, z którego zdała sobie sprawę
dopiero, gdy było już za późno — spojrzała w oczy Ellisa. Nawet w obecnym
półmroku dostrzegła w nich takie samo palące pożądanie, jakie trawiło ją od
środka. To sprawiło, że nieugięcie się pod ciężarem tego pragnienia stało się
jeszcze trudniejsze niż zaledwie sekundy temu.
Gdy byli tak blisko, zachowanie zdrowego rozsądku przypominało walkę z
góry skazaną na przegranie, a z każdą chwilą dla Holly coraz mniej jasne
było, dlaczego w ogóle miałaby chcieć ją wygrać.
— Mogę poprosić o coś, co sprawi, że ta sytuacja stanie się jeszcze bardziej
niezręczna? — spytała szeptem. — Pokażesz mi swoją bliznę? — dodała od
razu, bo czekanie na jego odpowiedź mogło sprawić, że straci odwagę.
Ellis obserwował ją z intensywnością, która mogłaby wypalić w niej dziury,
gdy odsunął przykrycie, a później podwinął ręcznik, by odsłonić udo.
Holly nie była pewna, skąd wzięła się w niej ta nagła potrzeba, ale nie
zamierzała się nad tym rozwodzić. Walcząc z chęcią zapalenia światła, by
lepiej widzieć bliznę, usiadła i nachyliła się bliżej, spojrzawszy wcześniej na
Ellisa, by się upewnić, że nie ma nic przeciwko.
Nie wiedzieć czemu spodziewała się jednej blizny, a tymczasem skóra
chłopaka była nimi pokryta.
Długa, poznaczona śladem szwów, cienka kreska biegła z boku uda,
zaczynając się tuż pod biodrem, a kończąc przed kolanem. Z obu stron były
dwie bliźniacze pary małych, okrągłych blizn. W końcu znalazła tę, której
szukała — niemal idealnie pośrodku uda, o nieco poszarpanych brzegach,
może wielkości paznokcia. Podobna do tych, które widziała na zdjęciach z
autopsji Ashley, Toppera i w końcu Chada.
Jeden zupełnie niepozorny ślad na skórze, który w ogóle nie wskazywał, że
zadała go siła będąca w stanie zmienić życie. Albo je odebrać.
Pogrzebane marzenia, lata wyrzeczeń i morderczych treningów, świetlana
przyszłość, która nigdy nie stanie się rzeczywistością — wszystko to
symbolizowała jedna niewielka blizna.
Holly wyciągnęła drżącą dłoń i z delikatnością, jakby bała się, że zrobi mu
krzywdę, opuszkiem palca dotknęła każdej ze szram, tak zupełnie
niepasujących do jego idealnego ciała.
— Jesteś piękny.
Wcześniej, kiedy powiedział jej to samo w samochodzie, nie wiedziała,
dlaczego jego słowa miały dla niej takie znaczenie. Teraz rozumiała, że
chodziło o to, że Ellis widział wszystkie jej niedoskonałości, znał największe
lęki, był przy jej boku w najgorszym okresie jej życia, kiedy rozpadła się na
kawałki, i pomagał posklejać większość z nich. Wiedział też, że niektóre jej
części zostały zniszczone bezpowrotnie. A mimo to dostrzegał w niej piękno.
I chciała, by wiedział, że ona też je w nim widzi.
— Sprawiasz, że naprawdę trudno jest utrzymać ręce przy sobie — odezwał
się, brzmiąc prawie jakby jej dotyk sprawiał mu ból.
— Może ja wcale nie chcę, żebyś je trzymał przy sobie? — odpowiedziała
pytaniem, zbierając się na odwagę, by spojrzeć mu w oczy.
— A gdzie twoim zdaniem powinienem je trzymać?
— Na mnie? — zaproponowała niewinnie, wciąż z dłonią na jego nodze.
— Holly…
Rozumiała jego wahanie. Jej blizny nie były tak dobrze widoczne jak jego,
ale wciąż je miała. A nikt nie wiedział o tym tak dobrze jak Ellis.
Więc to ona musiała zrobić pierwszy krok.
Z niepewnością i mocno bijącym sercem chwyciła jego dłoń i położyła ją na
swoim biodrze.
— Chcę tego, chcę ciebie — poprawiła się, patrząc tylko na niego. — Jestem
na tabletkach i ci ufam. Nigdy nie byłam z nikim oprócz…
Ellis nie pozwolił jej dokończyć. Jednym zwinnym ruchem obrócił ich tak, że
teraz to ona leżała na poduszce, a on zawisł nad nią, pochłaniając ją
wzrokiem, jakby właśnie ujrzał ją po raz pierwszy.
Oddychając ciężko, czekała w napięciu na to, co zrobi dalej, ale przez długą
chwilę Ellis tylko się jej przyglądał. Podziwiał ją bez pośpiechu,
zapamiętując każdy fragment jej twarzy.
Dopiero kiedy już doprowadził Holly do tego stanu, że miała ochotę krzyczeć
z niecierpliwości i frustracji, nachylił się i ją pocałował. Z początku ostrożnie
i niepewnie, a gdy nie wyczuł z jej strony śladu wahania, nabrał odwagi i
pogłębił pocałunek, przesuwając dłoń wzdłuż jej ciała, aż odnalazł supeł
ręcznika. I tam się zatrzymał.
— Powiedz to jeszcze raz — poprosił tuż przy jej ustach. — Muszę jeszcze
raz usłyszeć, że tego chcesz, bo zabiłoby mnie, gdybyś jutro tego żałowała.
— Chcę ciebie. Tylko ciebie.
Prawdziwość tych słów napawała ją jednocześnie strachem i dziwnym
spokojem. Kiedy zakochała się w Chadwicku, była pewna, że to on jest tym
jedynym. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby poczuć do kogoś innego choćby
ułamek tej miłości, jaką darzyła jego. Jego śmierć zdewastowała ją właśnie
dlatego, że była przekonana, że bez niego spędzi resztę życia sama.
Od zawsze nienawidziła smutnych zakończeń. Była tym typem osoby, która
zamyka książkę z głośnym trzaskiem, gdy tylko zaczyna rozumieć, że
historia nie skończy się tak, jak ona by tego chciała. Może to sprawiało, że
była naiwna, ale pragnęła wierzyć, że w życiu jest tak samo jak w filmach —
na końcu wszyscy żyją długo i szczęśliwie.
I po śmierci Chada najbardziej przerażało ją właśnie to, że po latach
wypełniania głowy optymistycznymi scenariuszami jej własna historia nigdy
nie będzie miała szczęśliwego zakończenia. I nie mogła nic zrobić, bo to nie
był film, który wystarczyło wyłączyć, żeby zaraz zapomnieć, ani książka,
którą mogła odłożyć na półkę i nigdy do niej nie wrócić. To było jej życie,
jedyne, jakie dostanie. I nie skończy się dobrze.
Ale przekonanie, że Chad był jej jedyną szansą na szczęście, topniało z
każdym dniem spędzonym z Ellisem i z każdym uśmiechem, jaki u niej
wywołał. To była długa droga, ale wreszcie Holly dotarła do punktu, w
którym z całą pewnością mogła powiedzieć, że jej serce jest gotowe
pokochać kogoś innego.
— Kiedyś przeczytałam w jakiejś książce, że każdy ma w swoim życiu trzy
miłości. Pierwszą, największą i ostatnią. — Oboje już prawie spali, wtuleni w
siebie, ale Holly czuła, że musi mu to powiedzieć. — I przez pewien czas
wierzyłam, że Chad jest dla mnie każdą z nich, chociaż byłam naiwna, bo w
rzeczywistości ludziom niezwykle rzadko udaje się znaleźć kogoś, kto byłby
połączeniem choćby dwóch. — Nie była pewna, czy Ellis w ogóle jej jeszcze
słucha, ale nie chciała patrzeć na jego twarz z obawy, że straci całą odwagę.
— Chad nim był, zawsze będzie moją pierwszą i największą miłością. Ale
powoli zaczynam wierzyć, że ty możesz być tą trzecią. Czy to wystarczy?
Nigdy nie będzie w stanie pokochać go tak bardzo, jak kochała Chada. Nawet
jeśli odda mu całe serce, nie będzie tak silne i piękne, jak było, gdy zostało
skradzione po raz pierwszy. Teraz było pełne blizn, popękane i zbrukane
zdradą. I musiała wiedzieć, czy Ellis je takie zechce. Czy ją taką zechce, bo
ona również nie była już tą wspaniałą sobą, jaką kochał Chad.
Była dziewczyną, która przeszła przez piekło i wróciła, dzierżąc rany, które
mogły się nigdy nie zagoić.
Ellis nie odpowiadał wystarczająco długo, by Holly zebrała się na odwagę i
spojrzała mu w oczy. A on dokładnie na to liczył, bo czekał na nią z
uśmiechem na ustach, który kładł do snu wszystkie jej lęki.
— Wystarczy.
Rozdział 38
Przeciągły, będący oznaką wyczerpania jęk opuścił usta Holly, gdy tylko
zatrzasnęły się za nią drzwi wejściowe po powrocie do domu następnego
dnia. Jednak ani skrajne zmęczenie, ani doskwierający jej głód nie były
w stanie zetrzeć uśmiechu z jej twarzy. Była pijana szczęściem i pierwszy
raz od bardzo dawna czuła się tak lekko, że praktycznie mogła unosić się
kilka centymetrów nad ziemią. Zaczynała wierzyć, że jakimś cudem
wszystko się ułoży.
Nikogo oprócz niej nie było w domu, więc postanowiła skorzystać z okazji i
choć raz zrobić sobie do jedzenia coś, czego przygotowanie nie wymagało
jedynie wrzucenia do mikrofalówki. W ostatnim czasie domowe posiłki, jakie
miała okazję jeść, były gotowane przez któregoś z Posłańców w hotelu, bo
Samantha od czasu ich kłótni przygotowywała jedzenie wyłącznie dla siebie i
Olivii. A Holly, choć umiała gotować, starała się spędzać w kuchni jak
najmniej czasu, żeby nie ryzykować przypadkowego spotkania z mamą.
Wcześniej jednak pobiegła do swojej sypialni, żeby przebrać się w czyste
rzeczy i podłączyć w końcu rozładowany od wczoraj telefon.
Zostawiła ładującą się komórkę i ze świeżymi ubraniami przeszła do łazienki,
decydując się jeszcze na szybki prysznic.
Stanęła naga przed lustrem, szukając w sobie zmiany, którą czuła w sercu. Z
odbicia spoglądały na nią te same bladoniebieskie oczy, jednak chociaż wciąż
były tak samo podkrążone, teraz było w nich odrobinę więcej życia. Jej twarz
już tygodnie temu zaczęła powoli stawać się okrąglejsza na skutek
regularnego jedzenia. Ciało nie tylko nie było już wychudzone, ale nabrało
kształtów, jakich Holly nie miała nigdy wcześniej.
Tygodnie temu, kiedy dokładnie obserwowała siebie przed lustrem, do tego
stopnia nienawidziła tej wyniszczonej dziewczyny, którą w nim zobaczyła, że
roztrzaskała je na kawałki. Teraz patrzyła na swoje odbicie i była w stanie się
uśmiechnąć.
Była zdrowsza. Silniejsza.
Wróciła do pokoju, żeby zabrać telefon, zanim zeszła na dół do kuchni.
Chciała mieć go przy sobie na wypadek, gdyby Ellis do niej zadzwonił.
Jednak nieodebrane połączenia, jakie zastała po włączeniu komórki, nie
pochodziły od niego. Wszystkie były od jej matki.
Ponad dwadzieścia połączeń, pierwsze wykonane wczoraj krótko po
osiemnastej, ostatnie niecałą godzinę temu. Samantha próbowała się do niej
dodzwonić przez cały dzień, a po pięciu tygodniach ciszy Holly nie miała
wątpliwości, że coś złego musiało się stać, by ją do tego zmusić.
Dlatego nawet nie wahała się przed wybraniem jej numeru. Kobieta odebrała
po drugim sygnale.
— Co się z tobą działo?! — Samantha nie zamierzała tracić czasu na
powitania. Wolała od razu zacząć od pretensji. — Od wczoraj próbuję się do
ciebie dodzwonić. Masz w ogóle pojęcie…
— Mamo — przerwała jej zdecydowanie. — Co się stało?
Cisza.
— Dlaczego dzwoniłaś? Coś z Olivią?
Serce Holly się zatrzymało, gdy w odpowiedzi na to pytanie usłyszała szloch
matki. Chciałaby powiedzieć, że nie pamięta, kiedy ostatni raz była
świadkiem jej płaczu, ale byłoby to kłamstwo. Widok pijanej, zapłakanej
mamy, leżącej we własnych wymiocinach, nie był łatwy do zapomnienia.
To jedno wspomnienie wystarczyło, by cofnęła się do tamtego okresu
swojego życia i wskoczyła w rolę rodzica.
— Mamo, cokolwiek to jest, naprawię to, pomogę ci. Wszystkim się zajmę,
obiecuję. — Próbowała uspokoić kobietę, jednocześnie walcząc ze sobą o
zachowanie spokoju. — Ale musisz mi powiedzieć, co się stało.
— Chciała się zabić — wykrztusiła matka pomiędzy spazmami płaczu. —
Moja mała córeczka wczoraj próbowała popełnić samobójstwo, a ja nie
wiem… nie wiem, co robić, ona nie chce ze mną rozmawiać, nikomu nie
chce powiedzieć, dlaczego to zrobiła. — Samantha przerwała, by wziąć długi
uspokajający oddech. — Mówi, że powie tylko tobie, nikomu innemu.
***
— Mamo! — zawołała Holly, biegnąc przez szpitalny korytarz.
Samantha zdążyła się już uspokoić, ale wciąż wydawała się krucha, jakby
strach o córkę odebrał jej całą siłę. Musiała jednak dostrzec w oczach Holly,
że dziewczyna dokładnie tak ją postrzega, bo obudziła się w niej
wypracowana przed laty reakcja obronna.
— Dlaczego nie odbierałaś? Co mogło być ważniejsze od twojej siostry?
Olivia mogła wczoraj umrzeć, a ty byś nawet nie wiedziała — wyrzucała z
siebie ze złością, której Holly się spodziewała. Dobrze znała ten scenariusz.
Była jedyną osobą, która widziała swoją matkę taką, jaka była, zamiast
wierzyć w zakłamany obraz, jaki sprzedawała wszystkim. Tylko Holly
wiedziała, jak słaba w rzeczywistości jest, a Samantha ją za to nienawidziła,
bo nawet ona chwilami wierzyła, że ta zaradna i samodzielna matka dwójki
dzieci jest prawdziwa.
Ale o ile była w stanie kontynuować to kłamstwo, nawet patrząc w lustro, o
tyle każde spojrzenie na starszą córkę przypominało jej o prawdzie. Holly
była dla niej nieustannym przypomnieniem o nałogu i porażce, jaką poniosła
jako matka. I zamiast przyznać to przed sobą, obracała swoją złość w innym
kierunku i wyżywała się na Holly.
Robiła to zawsze, gdy jej prawdziwe oblicze stawało się jeszcze bardziej
widoczne. Robiła to niemal nieustannie, kiedy piła, jeszcze częściej, gdy
zaczęła się leczyć. I teraz też wracała do znanego schematu.
Tylko że Holly nie miała zamiaru tracić czasu na kłótnię.
— Czy to naprawdę jest w tej chwili dla ciebie najważniejsze? O wiele
bardziej, niż kłócić się z tobą, wolałabym iść porozmawiać z Olivią.
Samantha musiała w duchu przyznać jej rację, bo choć nie powiedziała tego
na głos, odsunęła się z drogi, pozwalając córce wejść do sali, gdzie leżała
Olivia.
Gdy Holly znalazła się w środku, niemal od razu pożałowała, że
zrezygnowała z kłótni. Sprzeczka z matką może byłaby bezcelowa, ale
zdecydowanie łatwiejsza niż oglądanie młodszej siostry na szpitalnym łóżku
po tym, jak próbowała odebrać sobie życie.
Liv leżała na boku, z twarzą zwróconą ku oknu, chociaż na zewnątrz było już
ciemno, więc nie była w stanie nic dostrzec. W żaden sposób nie dała po
sobie poznać, że zauważyła pojawienie się siostry. Wyglądała, jakby
myślami błądziła gdzieś bardzo daleko.
— Hej — odezwała się Holly miękko, ignorując rosnącą gulę w gardle.
Podeszła bliżej i niepewnie usiadła w nogach łóżka. — Przepraszam, że nie
było mnie przy tobie wcześniej, dopiero dzisiaj…
— Nienawidzisz mnie? — Olivia przerwała jej cichym głosem.
— Nie — odparła bez wahania. Nie wiedziała nawet, za co miałaby ją
nienawidzić. — Liv, mama mówiła, że chciałaś ze mną porozmawiać.
Powiesz mi, co się stało?
Olivia powoli kiwnęła głową w odpowiedzi, ale dodała:
— Znienawidzisz mnie, jeśli ci powiem.
— Nigdy — zapewniła szczerze.
Olivia milczała przez chwilę, tocząc walkę we własnym umyśle. W końcu
podniosła się z poduszki i usiadła, by spojrzeć na Holly.
— To moja wina, że nie poszłaś tamtego dnia do szkoły — wyznała,
zakładając blond kosmyki za uszy. — Chad jakiś czas przed strzelaniną dał
mi tabletki i powiedział, że mam ci je dodawać do wody przed snem. Mówił,
że ich potrzebujesz, bo za bardzo stresujesz się szkołą, i one ci pomogą. Więc
przez jakiś czas codziennie, kiedy byłaś pod prysznicem, dosypywałam ci
rozdrobnioną tabletkę do szklanki z wodą, którą pijesz zawsze, zanim
pójdziesz spać.
Na pierwsze pytanie, jakie wpadło do jej głowy, Holly odpowiedziała sobie
sama, jeszcze zanim je zadała. Chciała wiedzieć, jak Olivia mogła dać się
namówić na faszerowanie siostry lekami bez jej wiedzy, ale taki właśnie był
Chadwick. Każdego potrafił przekonać, do czego tylko chciał, a biorąc pod
uwagę, jak zapatrzona w niego była Olivia, Holly zgadywała, że nie musiał
się nawet za bardzo starać.
— Maddie powiedziała, że to moja wina, że wtedy zachorowałaś —
kontynuowała Liv, unikając wzroku siostry. — Krótko po strzelaninie
podeszła do mnie po moim treningu w domu kultury i powiedziała, że wie, co
zrobiłam. Oskarżyła mnie o pomaganie mordercy i groziła, że wszystkim
powie.
— Czego chciała w zamian za dotrzymanie tajemnicy? — Holly dobrze
wiedziała, czego się spodziewać po byłej przyjaciółce.
— Informacji — wyznała Liv ze wstydem. — Chciała, żebym ją
informowała, gdzie i kiedy wychodzisz, co robisz. Najbardziej interesowało
ją to, czy spędzałaś czas z Ellisem. Raz kazała mi ukraść twój notatnik i jej
go przynieść.
— Szpiegowałaś mnie? — spytała Holly z niedowierzaniem.
— Nie chciałam. — Olivia broniła się łamiącym głosem. Pierwsze łzy
spłynęły jej po policzkach. — Ale bałam się, że wszyscy się dowiedzą. Nie
chciałam, żeby ludzie w szkole mnie znienawidzili za to, że mu pomagałam.
Próbowałam mówić jej tylko jakieś nieistotne rzeczy albo kłamałam, że nie
wiem, gdzie jesteś, gdy pytała. — Z każdą chwilą jej płacz przybierał na sile.
— Gdy się zorientowała, co robię, zmusiła mnie do dołączenia do
cheerleaderek, żeby mieć mnie bliżej. To dlatego się z tobą wtedy
pokłóciłam. Myślałam, że będę miała wymówkę, ale ona nie chciała
odpuścić.
Pytanie, po co Maddie potrzebowała tego typu informacji, pozostało w
głowie Holly bez odpowiedzi. Olivia całkiem się rozkleiła, więc nie mogła jej
zapytać. Poza tym i tak wątpiła, by siostra znała odpowiedź.
— To dlatego próbowałaś się zabić? — spytała ostrożnie.
Olivia skinęła głową, przez chwilę nie mogąc wydobyć z siebie słowa.
— Nie wiedziałam, co robić — wyznała, łapiąc urywane oddechy. — Nie
chciałam jej dłużej pomagać, ale ona ciągle groziła, że powie o tym w szkole.
Chciałam, żeby to wszystko się skończyło.
Holly nachyliła się ku Liv i wzięła ją w objęcia, otulając szczelnie
ramionami, jakby mogła ją w ten sposób obronić przed światem.
Trzymała ją mocno, uspokajająco głaszcząc po plecach, chociaż w środku
gotowała się ze złości. Była wściekła na Chada i na Maddie za to, że
wciągnęli czternastolatkę w swoje gierki. A chociaż nie mogła już rozprawić
się z Chadem, obiecała sobie, że Madeline jej za to zapłaci.
— I co teraz? — odezwała się Olivia z twarzą schowaną w materiale bluzy
siostry. — Nie chcę trafić do szpitala psychiatrycznego.
— Nie trafisz — obiecała jej i była zdeterminowana, by dotrzymać słowa. —
Wrócisz do domu. I zajmę się Maddie. Więcej się do ciebie nie zbliży.
— Jesteś zła?
— Nie na ciebie — powiedziała zgodnie z prawdą. — Ale musisz mi
przyrzec, że więcej tego nie zrobisz. Nie mogę cię stracić, rozumiesz? Nie
poradziłabym sobie, gdyby cię zabrakło.
— Przepraszam — wyszeptała Liv zmęczonym głosem.
— Idź spać — poleciła jej Holly miękko, ale zaraz odezwała się znowu: —
Mogę cię jeszcze o coś zapytać?
Olivia wydała z siebie niewyraźny pomruk zgody, kładąc się z powrotem na
łóżku.
— Pamiętasz, co to były za tabletki? Te, które dał ci Chad?
— To były te, które wczoraj wzięłam, żeby… — Urwała, nie chcąc kończyć
tego zdania. — Miza… midazolam? Chyba tak się nazywały.
Zupełnie nic to nie mówiło Holly, ale nie drążyła tematu. W milczeniu
poczekała, aż Olivia zaśnie, zanim wyszła na korytarz.
Samantha zerwała się z krzesła, gdy tylko ją zobaczyła.
— I co? Co ci powiedziała?
— Zabierz ją do domu — rozkazała matce, ignorując pytanie.
— Ale lekarze powiedzieli, że nie wypiszą jej, dopóki psycholog nie
podejmie decyzji, czy powinna trafić na oddział zamknięty — zaoponowała
zdziwiona. — A jak na razie Liv nie zamieniła z nim słowa.
— Nie obchodzi mnie, co powiedzieli lekarze — odpowiedziała ostro Holly,
szykując się, żeby odejść. — Wypisz ją na własne żądanie. Olivia nie stanowi
dla siebie zagrożenia.
— Nie będziesz mi mówić, jakie decyzje mam podejmować w kwestii mojej
własnej córki. — Wcześniejsze zaskoczenie z łatwością zmieniło się w złość.
— To ja jestem jej matką.
Było tysiąc rzeczy, jakie Holly mogła jej wypomnieć w odpowiedzi, ale nie
miała na to czasu.
— Możesz się ze mną kłócić do woli, ale Liv i tak najpóźniej jutro wróci do
domu. Albo mi w tym pomożesz…
— Albo co?! — wykrzyczała, zwracając na siebie uwagę kilku osób
będących w pobliżu. — Co takiego możesz zrobić?
— Keith Wallace — powiedziała tylko.
— Co?
— Keith Wallace — powtórzyła, uważnie obserwując minę Samanthy. —
Chłopak, którego morderstwa byłaś świadkiem dwadzieścia lat temu i
którego śmierć pomogłaś zataić.
Znalezienie jakichkolwiek informacji na temat jego zaginięcia nie było
proste. Nie istniały o tym żadne wzmianki w internecie, więc Holly przejrzała
album pamiątkowy z liceum swojej mamy i skrupulatnie sprawdziła każdą z
osób w mediach społecznościowych. Gdy w końcu zawęziła listę do trzech
osób, podczas jednego z dyżurów w schronisku zapytała panią Williams, czy
któreś z tych nazwisk coś jej mówi. To ona opowiedziała jej o chłopaku,
który zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach zaraz po skończeniu
studiów.
— Skąd…? — Samantha była blada jak ściana.
— Zabierzesz Olivię do domu i twój sekret będzie ze mną bezpieczny. —
Posłała jej oziębły uśmiech. — Trochę to zabawne, że krytykowałaś mnie za
opowiedzenie się po stronie Chada, podczas gdy sama przez ponad dwie
dekady kryłaś grzechy jego ojca.
— Holly, to nie są żarty. — Kobieta pokręciła głową z czystym
przerażeniem. — Nie masz pojęcia, jak niebezpieczna jest wiedza o tym, co
się wydarzyło.
— I tu się mylisz. Wiem dokładnie, w jakim niebezpieczeństwie jestem.
To wszyscy inni nie dostrzegali jeszcze zagrożenia, jakie to ona stanowiła dla
nich.
***
Szybkie wklepanie nazwy leku do internetu powiedziało jej wszystko, co
chciała wiedzieć. Midazolam był niezwykle silnym lekiem nasennym i
uspokajającym, stosowanym głównie w leczeniu bezsenności. Ponadto
charakteryzował się działaniem amnestycznym.
Jednak to wnioski, jakie te informacje jej przyniosły, były najgorsze.
Fakt, że Chad faszerował ją tak mocnym lekarstwem, wyjaśniał, dlaczego
nigdy się nie obudziła, gdy Topper był w jej pokoju. Dlaczego był w stanie ją
rozebrać, dotykać jej ciała i robić zdjęcia, a ona nawet tego nie czuła. Lub
może wręcz przeciwnie — czuła i była przytomna, ale lek sprawił, że tego
nie pamiętała.
To oznaczało, że Chadwick nie tylko wiedział, co Topper jej robił, ale wręcz
mu to umożliwiał. Pomagał swojemu przyjacielowi w molestowaniu jej.
Holly pozwoliła, by ze wszystkich kotłujących się w niej przez to odkrycie
emocji pozostała z nią tylko wściekłość, gdy przemierzała opustoszałe
korytarze domu kultury w drodze do sali, z której dobiegała muzyka.
Maddie zawsze zmieniała się w inną osobę, gdy tańczyła. Odcinała się od
rzeczywistości i zamykała w swoim własnym świecie, do którego tylko ona
miała wstęp. Wszyscy inni mogli jedynie stać z boku i z czystym zachwytem
podziwiać, jak oddaje się swojej pasji.
Holly uwielbiała to robić i najczęściej ze wszystkich przyjaciół Madeline
przychodziła na jej treningi. To, co dziewczyna robiła ze swoim ciałem, gdy
grała muzyka, było niczym innym jak prawdziwą sztuką. Emocje, jakie
potrafiła wywołać podczas tych kilku minut, niejednokrotnie doprowadzały
Holly do łez.
To było coś więcej niż talent czy efekt lat treningów. Taniec był jedyną
prawdziwą miłością Maddie i dziewczyna oddała mu całe serce. Szkoły z
całego kraju zabijały się o nią od jej najmłodszych lat — i słusznie, bo
wystarczyło jedno spojrzenie na nią, gdy tańczyła, by wiedzieć, że wielka
kariera jest jej pisana.
Jedynym, co od zawsze powstrzymywało ją od podążania za marzeniami,
była Plejada. Maddie nie chciała zostawić swoich przyjaciół i złamać
obietnicy danej w dzieciństwie. To dla nich odrzucała wszystkie propozycje
— postanowiła poczekać, aż wszyscy wyjadą na studia.
Obserwując ją teraz, Holly zastanawiała się, czy Maddie żałowała swoich
poświęceń. Czy sądziła, że akurat ten jeden raz, kiedy odłożyła na bok
egoizm i przedłożyła kogoś innego ponad swoje pragnienia, był jej
największym błędem.
Muzyka skończyła grać, a Maddie zatrzymała się pośrodku sali, oddychając
ciężko z zamkniętymi oczami. Holly zaczęła powoli klaskać, by dać znać o
swojej obecności.
Brunetka podskoczyła przerażona, obracając się w kierunku dźwięku. Widząc
swoją byłą przyjaciółkę, Holly miała wrażenie, że przez moment na jej
twarzy pojawiła się ulga, jakby spodziewała się zobaczyć kogoś innego.
Zaraz jednak Madeline schowała wszystkie emocje za wredną maską i
zmrużyła oczy, odzywając się z irytacją:
— Czego tutaj szukasz?
— Wpadłam porozmawiać. — Holly wzruszyła ramionami w pozornie
luźnym geście, podchodząc bliżej.
— Nie mamy o czym — zaprotestowała Maddie, śledząc każdy jej ruch
nieufnym spojrzeniem. — Nie mam z tobą nic wspólnego.
— Czyżby? — Zatrzymała się na tyle daleko, by nie być w stanie jej
dosięgnąć. W przeciwnym razie mogłaby się nie powstrzymać przed
uderzeniem jej. — Moja siostra leży w szpitalu po próbie samobójczej. Z tym
też nie masz nic wspólnego?
Oczy Maddie rozszerzyły się w zdziwieniu, ale poza tą jedną
niekontrolowaną reakcją w żaden sposób nie zdradziła swoich emocji.
Holly nie dała się na to nabrać.
— Próbowała odebrać sobie życie, żeby się od ciebie uwolnić. Ze strachu
przed tobą i twoimi groźbami. — Z każdym słowem coraz trudniej jej było
zachowywać panowanie nad sobą i jej głos stawał się głośniejszy. — Mogła
przez ciebie umrzeć!
— Nie chciałam…
— Gówno mnie obchodzi, co chciałaś, a czego nie — przerwała jej ostro, nie
dając dojść do słowa. — Przez twoje gierki prawie straciłam siostrę! Po co ci
to było? Po co ci były te informacje o mnie? Jasno dałaś mi do zrozumienia,
że nie obchodzi cię temat Chada, kiedy przyszłam prosić cię o pomoc. Więc
po co ta intryga?
Maddie uparcie milczała, czym jedynie podżegała furię Holly.
— I co? Nadal nie masz mi nic do powiedzenia?!
— I tak mi nie uwierzysz — stwierdziła i odwróciła się, by podejść do
swoich rzeczy leżących pod oknem.
Holly zagrodziła jej drogę.
— Spróbuj.
— Myślałam, że zdołam cię ochronić — wyznała w końcu. — Chciałam cię
powstrzymać, zanim będzie za późno.
Maddie znowu próbowała odejść, ale Holly jej nie pozwoliła.
— Za późno na co? — warknęła, łapiąc dziewczynę za łokieć, by ją
zatrzymać. — Za późno, żebym nie dowiedziała się, że Topper przychodził w
nocy do mojej sypialni, krzywdził mnie, a Chad mu na to pozwalał? Pomagał
mu, podając mi te tabletki?
Chciała powiedzieć więcej, chciała skonfrontować Madeline z faktem, że
Chadwick nie popełnił samobójstwa, ale nie mogła się zdradzić, że o tym
wie. Nie wiedziała, co dokładnie stało się wtedy w szatni, równie dobrze
mogła właśnie patrzyć na osobę, która go zabiła. Nie było w jej sercu cienia
wątpliwości, że Madeline byłaby do tego zdolna.
— Nie masz pojęcia, o czym mówisz. — Maddie pokręciła głową. — Chad
w niczym mu nie pomagał. Ratował ci życie tymi tabletkami.
— To nie ma sensu.
— Co twoim zdaniem by się stało, gdybyś któregoś razu przyłapała Toppera
w swoim pokoju? Jesteś głupia, jeśli myślisz, że by cię nie zabił —
powiedziała, zbierając swoje rzeczy z podłogi. — Topper bawił się Chadem.
Dla niego to była gra. Włamywał się do twojego domu i liczył na to, że się
obudzisz.
Maddie była już gotowa do wyjścia. Holly zdawała sobie sprawę, że ich
rozmowa dobiega końca.
— Skoro Topper był takim potworem, to dlaczego cały czas go chronisz?! —
zawołała za nią.
Maddie zatrzymała się w połowie drogi do drzwi. Jej głos był przepełniony
czymś, co przypominało smutek, gdy się odezwała.
— Wszyscy byliśmy potworami — wyznała cicho i wyszła.
Holly jeszcze przez moment stała nieruchomo, wpatrując się w miejsce, gdzie
przed chwilą była Madeline, i próbowała wyciągnąć sens z jej słów. W końcu
ruszyła za nią.
Maddie była już prawie przy drzwiach wyjściowych, gdy Holly ją dogoniła.
— W marcu powiedziałam ci, że dowiem się prawdy — przypomniała jej. —
I zamierzam dotrzymać słowa. Ale mogę ci obiecać coś jeszcze. —
Poczekała, aż Maddie odwróci się do niej twarzą. — Zemszczę się.
— Zabiją cię, jeszcze zanim spróbujesz. — Na skrytej w cieniu twarzy
Maddie pojawił się zbolały uśmiech. — Tak jak zabili Ashley.
Rozdział 39
— Oszukujesz! — stwierdziła Holly z przekonaniem, gdy Ellis po raz
kolejny zbił wszystkie kręgle.
— Niby jak? Przez bycie lepszym? — spytał z rozbawieniem, wyraźnie
zadowolony ze swojej przewagi.
— Przez bycie oszustem — odgryzła się, nie mając lepszej odpowiedzi.
Był czwartkowy wieczór, ale rok szkolny zbliżał się ku końcowi, dając im
długo wyczekiwane wytchnienie od nawału sprawdzianów, więc kiedy Ellis
zaproponował wspólne wyjście, Holly nie musiała się długo zastanawiać.
Kino i kręgle zdecydowanie były lepszym pomysłem na randkę niż ich
ostatnia wycieczka, bo mimo że dziewczyna przegrywała z kretesem, bawiła
się świetnie.
Przynajmniej do momentu, aż drzwi kręgielni otworzyły się i do środka
weszła grupa nastolatków z South Stanly. W tym Maddie.
Emocje po ich ostatniej rozmowie nie zdążyły jeszcze opaść, chociaż Holly
wątpiła, by kiedykolwiek miała przestać czuć wściekłość na widok byłej
przyjaciółki. Nie obchodziły jej intencje dziewczyny. Liczyło się dla niej
jedynie to, że Liv chciała odebrać sobie życie i że Madeline była temu winna.
Ellis musiał dostrzec zmianę w zachowaniu Holly, bo zaniepokojony podążył
wzrokiem za jej spojrzeniem i dostrzegł swoją byłą.
— Chcesz wyjść? — zapytał.
— Wyjść? Nie. Rzucić w nią kulą do kręgli? Bardzo.
Telefon do Ellisa był pierwszą rzeczą, jaką Holly zrobiła po powrocie do
domu tamtego wieczora, więc chłopak wiedział o sytuacji z Olivią. To on był
przy niej, gdy emocje opadły i w pełni dotarło do niej, jak niewiele
brakowało, by straciła siostrę. Przyjechał do jej domu, chociaż wcale o to nie
prosiła, i pozwolił się wypłakać, tuląc ją w ramionach i szepcząc kojące
słowa, dopóki nie zasnęła.
— Pewnie cię to nie pocieszy, ale biorąc pod uwagę popis umiejętności, jaki
dawałaś przez ostatnią godzinę, wątpię, żebyś trafiła — rzucił drwiąco,
próbując odwrócić uwagę Holly od Maddie.
— Może po prostu potrzebuję odpowiedniej motywacji, żeby pokazać, co
naprawdę potrafię — stwierdziła, wciąż mierząc dziewczynę nienawistnym
wzrokiem, chociaż Maddie jeszcze nawet nie zdawała sobie sprawy z ich
obecności.
Ellis uśmiechnął się przebiegle, zanim nachylił się i pocałował ją krótko.
— Czy taka motywacja jest dla ciebie wystarczająca?
— No nie wiem. — Wspięła się na palce i zaplotła dłonie na jego karku. —
Chyba musisz spróbować jeszcze raz.
Przybliżył się na tyle, by tym razem to ona mogła go pocałować, ale zanim
skróciła dzielącą ich odległość, obrócił twarz tak, że zamiast w usta, trafiła w
jego policzek.
— Wrócimy do tego tematu, jeśli do końca gry chociaż raz zbijesz wszystkie
kręgle.
— To niesprawiedliwe. — Odsunęła się od niego z niezadowoloną miną.
— To motywujące — poprawił ją.
— I okrutne — dodała.
Ellis złapał ją w talii i przyciągnął z powrotem do siebie, po czym złożył na
jej ustach długi pocałunek, od którego zabrakło jej tchu.
— Lepiej?
— O wiele. — Wyszczerzyła się do niego szczęśliwa.
Było tysiąc powodów, dla których nie miała prawa się tak czuć, i milion
rzeczy, które powinna robić zamiast spędzania czasu z Ellisem, ale chłopak
miał niebywały talent do sprawiania, że na moment zapominała o tym
wszystkim i po prostu była.
Wzrok Holly bezwiednie podążył ponad ramieniem Ellisa tam, gdzie grupa
nastolatków z ich liceum zajęła skrajny tor, i napotkał spojrzenie Maddie.
Spodziewała się wściekłości, ale ku swojemu zdziwieniu Madeline nie
wydawała się zła. Gdyby Holly miała zdefiniować emocje, jakie widziała na
jej twarzy, z braku lepszego określenia powiedziałaby, że gościł tam przede
wszystkim smutek, chociaż nie byłoby to precyzyjne stwierdzenie.
Poczuła zimny dreszcz spływający jej po plecach, gdy Maddie nie odwróciła
wzroku. Coś w tym spojrzeniu przypominało ich ostatnią rozmowę.
Gdy Madeline powiedziała jej, że podzieli los Ashley, Holly próbowała nie
przywiązywać do tego większej wagi. Teraz jednak pomyślała, że może
powinna zacząć.
Współczucie — uświadomiła sobie w końcu.
Maddie patrzyła na nią, jakby jej los był już teraz z góry przesądzony, a ona
niemal żałowała, że jest wobec niego bezsilna.
***
— Dzięki za dzisiaj — odezwała się Holly, gdy wrócili do Norwood i
Ellis zatrzymał samochód pod jej domem.
To był dobry wieczór, którego potrzebowała po historii z Olivią, chociaż
nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Ellis po raz kolejny pokazał, że zna
jej potrzeby lepiej niż ona.
— Nie jesteś rozczarowana, że ani razu nie udało ci się zbić wszystkich
kręgli? — dogryzł jej z udawanym współczuciem.
— To zależy. Przewidziałeś jakąś nagrodę pocieszenia?
Skinął palcem, by się nachyliła, co zrobiła bez wahania.
Liczyła na pocałunek, ale on wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki dwa
bilety. Po przyjrzeniu im się w ulicznym świetle Holly zrozumiała, że to
bilety na ich bal z okazji zakończenia szkoły.
— Ellis…
— Wiem, że nie chciałaś iść — przerwał jej obronnym tonem. — Ale ciągle
nie daje mi spokoju to, co wtedy powiedziałaś. Że nie tak miał wyglądać nasz
ostatni rok w szkole. I nie mogę cofnąć czasu i sprawić, żeby był taki, jaki
powinien być. — Spojrzał na nią z tak ogromnym uczuciem w oczach, że
żadne słowne deklaracje nie były konieczne. — Ale chcę ci dać chociaż to
jedno dobre wspomnienie. Tylko tyle mogę zrobić.
Holly czuła, jak jej serce zalewa fala ciepła na te słowa. To był prosty gest,
nic wielkiego, ale Ellis był w tym mistrzem. Chciał jej szczęścia
prawdopodobnie jeszcze bardziej, niż ona go dla siebie pragnęła. Na każdym
kroku pokazywał jej, że ją kocha, bez mówienia właściwych słów, bo dobrze
wiedział, że nie jest jeszcze gotowa ich usłyszeć.
— Nie chodzi o to, że nie chcę. — Nienawidziła siebie za zawód, jaki mu
sprawi. — Nie mogę iść. Mam już inne plany.
— Niby jakie?
Rozumiała jego zdziwienie. Nie była najbardziej rozchwytywaną osobą w
mieście.
— Idę wtedy na wesele — przyznała niechętnie, celowo odwlekając podanie
informacji, o czyje wesele chodzi.
— Nie mówiłaś, że ktoś z twojej rodziny się pobiera.
— Bo nie chodzi o nikogo z rodziny. — Pokręciła głową. — Dwoje
Posłańców w sobotę bierze ślub i zostałam zaproszona.
Nie mogła odmówić. Finn wręczył jej zaproszenie ostatnim razem, gdy była
w hotelu, i powiedział, że jej obecność jest obowiązkowa, bo wciąż ma
wobec niego dług do spłacenia za noc, kiedy włamała się na komisariat.
Holly wiedziała, że to niesamowity ukłon w jej stronę, bo za to, co dla niej
zrobił, mógł zażądać o wiele wyższej ceny, i nie zamierzała ryzykować, że
zmieni zdanie.
Poza tym chciała iść. Posłańcy byli czymś w rodzaju rodziny, a od śmierci
Chada czuła się z nimi bardziej związana niż kiedykolwiek wcześniej.
Chciała tam przy nich być i cieszyć się szczęściem Finna i Cat.
— I bycie tam jest dla ciebie ważniejsze — bardziej stwierdził, niż zapytał.
— Nawet po tym, co ostatnio zrobili w mieście?
— Nie bądź zły — poprosiła, nie chcąc się kłócić.
— Nie jestem zły. Czemu miałbym być? — Rzucił pogięte bilety na deskę
rozdzielczą. — Że wolisz iść na imprezę kryminalistów, niż spędzić jedyny
taki wieczór w swoim życiu ze mną? Zero powodów do złości.
— Nie są kryminalistami. — Nie mogła się powstrzymać. Musiała ich
obronić.
— Nie? — Ellis posłał jej spojrzenie, jakby właśnie powiedziała, że Ziemia
jest płaska. — To kim są?
— Są… są dla mnie ważni — wyznała niepewnie, świadoma, że nic, co
powie, nie będzie w stanie wyjaśnić relacji łączącej ją z Posłańcami.
— A ty jesteś ważna dla mnie — odparł głosem zdradzającym zranienie.
— Ty też jesteś dla mnie ważny — obroniła się. — Bardzo.
— Ale niewystarczająco, żeby wybrać mnie zamiast nich — oznajmił fakt,
nie potrzebując potwierdzenia. — Wybrałem cię ponad mojego ojca, ponad
przyjaciół, ponad wszystkich — powiedział jej ze złością. — Byłaś dla mnie
najważniejsza od pierwszego dnia. Odkąd tylko wróciłem do szkoły i
zobaczyłem, jak złamana jesteś, jak desperacko potrzebujesz pomocy.
Postawiłem cię ponad wszystko, nawet siebie, bo tak bardzo chciałem znowu
zobaczyć cię szczęśliwą. Byłem przy tobie, kiedy wszyscy się od ciebie
odwrócili. Postanowiłem ci pomóc, kiedy inni spisali cię na straty —
wymieniał, a Holly nie mogła mu przerwać. Każde jego słowo było
prawdziwe. — Zakochałem się w tobie, kiedy każdy oczekiwał, że cię
znienawidzę. Kiedy powinienem był cię nienawidzić. — W końcu na nią
spojrzał. Jego oczy były pełne bólu. — A dla ciebie ważniejsza jest banda
morderców, dziwek i złodziei.
— Ci ludzie są dla mnie jak rodzina…
— Ci ludzie zabili moją matkę! — wykrzyknął nagle, sprawiając, że Holly
podskoczyła przestraszona. — Cole ją zamordował. Taka jest ta twoja
rodzina.
Holly zaniemówiła. Nie miała pojęcia, jak zareagować.
Przez cały czas nosiła w sobie ten sekret, bo z góry założyła, że komendant
ukrywa prawdę przed synem. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że Ellis może
o tym wiedzieć.
Była zbyt zdziwiona, by ukryć prawdę wymalowaną na twarzy.
— Wiedziałaś — rzucił oskarżycielsko. — Przez cały ten czas wiedziałaś, co
zrobił. I nadal ich bronisz?
— To nie tak… — Nie miała pojęcia, jak zacząć wyjaśnianie, że to jego
ojciec jej o tym powiedział, i milczała, bo myślała, że go w ten sposób
chroni.
Nagle zrozumiała, że komendant prawdopodobnie zrobił to specjalnie.
Zastawił na nią pułapkę, licząc, że doprowadzi tym do rozpadu ich relacji. I
mu się udało, bo Holly nie miała pomysłu, co mogłaby zrobić, by to
naprawić.
— Nie chcę tego słuchać — przerwał jej ostro.
— Ellis…
— Po prostu sobie idź — polecił, nie będąc w stanie nawet na nią spojrzeć.
— Daj mi wyjaśnić — rzuciła błagalnie, przerażona tym, co się działo.
Traciła go. Chłopaka, który jako jedyny pragnął jej szczęścia, który sprawiał,
że wciąż była w stanie się uśmiechać. Który każdego dnia skradał kolejny
kawałeczek jej pokiereszowanego serca. Wymykał jej się przez palce i nie
mogła zrobić nic, żeby go zatrzymać.
— Holly, proszę. — Jego głos się załamał. — Wyjdź, zanim powiem coś,
czego będę żałował.
Nawet teraz, nawet w takiej sytuacji robił wszystko, żeby jej nie skrzywdzić.
Od samego początku starał się ją chronić. A ona w zamian swoimi
kłamstwami wbiła mu nóż w plecy.
O wiele bardziej wolałaby, żeby krzyczał, zranił ją słowami tak bardzo, jak
ona zraniła go tymi, których nie wypowiedziała, gdy powinna.
— Przepraszam — wydukała tylko ze ściśniętym gardłem i pospiesznie
wysiadła z samochodu.
***
Po kłótni z Ellisem była zbyt otępiała, by płakać, ale zbyt smutna, by
wściekać się na kogoś innego niż na siebie, więc skupiła się na jedynej
rzeczy, jaka jej pozostała — rozwiązaniu sprawy Chadwicka.
Przejrzała wszystko jeszcze raz. Co do wiadomości od niego, jej teoria wciąż
się nie zmieniła, zagadka zdjęć została rozwiązana, pozostało jedynie pytanie,
dlaczego Topper w ogóle postanowił znęcać się nad Chadem w ten sposób.
Ponowna lektura notatnika nie przyniosła jej żadnych nowych teorii, w jakich
okolicznościach Topper i Jasmine się spotkali ani dlaczego Chadwick uznał,
że to ważne. Nie dostrzegała żadnego połączenia pomiędzy jej przyjaciółką a
tą sprawą, chociaż według Cole’a wszystko, co Chad jej zostawił, mogłoby
pomóc złagodzić jego wyrok, gdyby ich plan się powiódł.
Co sprowadzało ją do najważniejszego pytania. Dlaczego Chad nie wyszedł z
tamtej szatni żywy, jak zamierzał?
Przeczytała ponownie dokumenty, które sfotografowała na komisariacie, i
porównała je z tymi, które zabrała z sejfu komendanta, ale nic nie było w
stanie powiedzieć jej, co naprawdę się wtedy wydarzyło.
Osoba, która przyniosła drugą broń, musiała znać zamiary Chada, tyle było
dla niej jasne. Ten fakt stawiał dwie osoby na szczycie listy podejrzanych:
Toppera, z oczywistych powodów, i Maddie, ponieważ sama przyznała, że
wiedziała o poczynaniach Toppera i o lekach, które Chad dawał Holly.
Niewykluczone było więc, że wiedziała o wiele więcej.
Była też kwestia zeznań Madeline i Ellisa. Oba do pewnego momentu były
zgodne — Chad napisał do nich wiadomość z prośbą o spotkanie w szatni
przed lekcjami, wyjął broń i zaczął nią grozić. Zastrzelił najpierw Ashley, po
czym wybuchł chaos, bo pozostali rozbiegli się w panice po szatni, próbując
się schować. Udało mu się trafić Toppera, a na końcu wymierzył do Maddie,
jednak Ellis ją zasłonił.
W tym miejscu historia opowiadana przez Ellisa się kończy, bo zeznał, że ze
względu na ból i utratę krwi nie pamięta wyraźnie reszty zdarzeń po tym, jak
został postrzelony i stracił przytomność, jeszcze zanim rozległ się alarm.
Obudził się dopiero w szpitalu po operacji.
Rekonstrukcja reszty zdarzeń została oparta wyłącznie na zeznaniach
Maddie. To ona powiedziała, że Chadwick spanikował, gdy usłyszał alarm, i
strzelił sobie w głowę.
Jeśli do momentu postrzelenia Ellisa zeznania były prawdziwe, to jedyne
logiczne wyjaśnienie było takie, że to Maddie musiała zabić Chada, bo poza
nieprzytomnym Ellisem przez tych ostatnich kilka minut tylko ona i
Chadwick byli w szatni żywi.
Ale Holly nie była o tym do końca przekonana. Bo jeśli to Madeline od
samego początku miała broń, dlaczego nie użyła jej wcześniej? Albo jeszcze
lepiej — skoro wiedziała, jaki jest plan Chada, to dlaczego w ogóle poszła się
z nim spotkać? Maddie ceniła swoje życie zbyt wysoko, by podjąć tak głupie
ryzyko.
Jedyną osobą, którą kochała niewiele mniej od siebie, być może
wystarczająco, by się poświęcić, była Ashley. Ashley, która od początku
stanowiła najbardziej niepasujący element w tej układance.
Zginęła pierwsza, a jednak Chad nie zostawił żadnych informacji na jej
temat. Był skupiony wyłącznie na Topperze i poza listem z groźbami do jej
matki, jaki Holly znalazła z Ellisem w ich domu, Ashley praktycznie nie
istniała w tej historii.
W dodatku Holly nie dawało spokoju to, co powiedziała Maddie. Zabiją ją,
jeszcze zanim spróbuje się zemścić — tak, jak zabili Ashley.
Ale co, jeśli Ashley jednak próbowała się zemścić i dlatego zginęła? W
końcu jej matka musiała wiedzieć coś istotnego, skoro jeden list zmusił ją do
ucieczki.
Holly miała wrażenie, że nie dostrzega czegoś oczywistego. Czuła się, jakby
odpowiedź była tuż przed jej oczami, a ona nadal nie potrafiła jej zauważyć.
Podskoczyła przestraszona, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Jej serce
napełniło się głupią nadzieją, że to Ellis, ale sekundę później do środka
zajrzała Olivia.
— Mogę?
Skinęła głową, przełykając rozczarowanie.
— Chciałam ci to oddać — wyjaśniła Liv, wyciągając zza pleców notatnik
Holly. — Poprosiłam o niego Maddie.
— Rozmawiałaś z nią?
— I tak musiałam jej powiedzieć, że rezygnuję z bycia cheerleaderką. —
Wzruszyła ramionami. — Co to? — spytała, spoglądając na rzeczy rozłożone
na łóżku Holly.
— Wszystko, co wiem o strzelaninie — przyznała niechętnie.
— Opowiesz mi? — poprosiła Olivia, ale zaraz się zreflektowała: —
Przepraszam, nie powinnam pytać. Nie dałam ci za bardzo powodu, żeby mi
ufać.
— Nie o to chodzi. — Nie miała pretensji do siostry, tylko do wszystkich,
którzy wciągnęli ją w ten bałagan. — To nie jest właściwa historia na
dobranoc. Raczej taka, która przyprawi cię o koszmary.
— Mam czternaście lat, a nie cztery — przypomniała Liv, zirytowana tym, że
Holly traktuje ją jak dziecko. — A ty wyglądasz, jakbyś potrzebowała się
wygadać.
Miała rację. Holly desperacko potrzebowała z kimś porozmawiać, chociażby
po to, żeby wypowiedzieć na głos wszystkie krążące jej w głowie teorie.
Więc zaczęła opowiadać. Zajęło jej to dobre pół godziny, ale streściła
siostrze ostatnie miesiące swojego życia. Powiedziała jej prawie wszystko,
czego się dowiedziała, i pokazała większość rzeczy, jakie znalazła. Pominęła
jedynie kilka szczegółów na temat Cole’a i całą historię ojca Chada.
— Więc teraz siedzę tu i próbuję zrozumieć, co zaszło wtedy w szatni —
powiedziała z ciężkim westchnieniem, podsumowując swój wywód.
Olivia w żaden sposób nie skomentowała tego, czego się dowiedziała, ale po
jej minie Holly wywnioskowała, że problemem nie jest to, że nie wie, co
powiedzieć, tylko to, że nie chce podzielić się swoimi przemyśleniami.
— Mów — poprosiła, widząc, że Olivia powstrzymuje się, bo nie chce jej
zranić.
— Po prostu myślę, że szanse na to, że ci się to uda, są niewielkie —
przyznała w końcu niechętnie. — Dosłownie wszystko mogło się tam stać.
— Co masz na myśli?
— Oficjalny raport w sprawie broni jest sfałszowany, tak? — upewniła się, a
kiedy Holly skinęła głową, mówiła dalej: — Więc wszystko inne też może
być. Nie ma ani jednej rzeczy, którą wiesz na pewno, ani żadnego sposobu,
by się dowiedzieć.
— Topper i Ashley na pewno nie żyją. — Gdy tylko to powiedziała, wróciły
wspomnienia ich martwych ciał, które widziała na zdjęciach. Nie pokazała
ich Olivii, wiedząc, że ją także dręczyłyby po nocach.
— Ale czy na pewno to Chad ich zabił? Nigdzie nie ma informacji, kto zginął
od jakiej broni. Tylko tyle, że jedna z nich była zarejestrowana na pana
Myersa. A nawet nie wiemy na pewno, czy to Chad ją przyniósł. Ktoś mógł
ją ukraść, przecież Topper i reszta znali dom Chada jak swój.
Holly nie myślała o tym wcześniej. Nawet jej nieskończone pokłady
naiwności nie pozwoliły jej choćby rozważać, że Chad mógł nie być
mordercą.
— Tylko że to by znaczyło…
— Że Ellis i Maddie kłamią — dokończyła Liv, spoglądając na siostrę ze
współczuciem.
— Ellis dostał wiadomość od Chada — przypomniała sobie na głos Holly. —
Chad prosił w niej, żeby Ellis mi pomógł, więc musiał mu w jakimś stopniu
ufać. Przynajmniej na tyle, żeby wierzyć, że postąpi właściwie, jeśli zajdzie
taka potrzeba.
— Nie twierdzę, że Ellis miał złe zamiary. Sam fakt, że był przy tobie przez
te wszystkie tygodnie, świadczy na jego korzyść.
— Ale…? — spytała, wyczuwając, że jakieś „ale” nadchodzi.
— Ale sama powiedziałaś, że oboje z Maddie postanowili nie mówić o tym,
że Chad wyznał im w szatni, że robi to dla ciebie. Więc musieli rozmawiać,
zanim zostali przesłuchani. Kiedy, skoro Ellis podobno stracił przytomność, a
Maddie przesłuchiwali jeszcze w szkole? Co, jeśli jest więcej rzeczy, które
zgodzili się zostawić dla siebie, ale Ellis ci o nich nie powiedział? Może na
początku chciał po prostu chronić Maddie, a potem było już za późno, żeby
wyznać ci prawdę, bo nie chciał cię stracić?
Każde słowo Olivii miało sens i stanowiło dokładnie tak samo dobrą teorię
jak wszystkie pozostałe, które Holly udało się wymyślić. Z tą różnicą, że
akurat tej jednej nie chciała rozważać. Bała się jej i tego, że zasieje ziarno
niepewności w jej umyśle.
Wszystko to musiała mieć wypisane na twarzy, bo Liv zapytała:
— Aż tak bardzo mu ufasz?
— Bezgranicznie — wyszeptała, zraniona możliwością, że mógłby ją
oszukiwać.
Zdawała sobie sprawę, że nie ma prawa się tak czuć i hipokryzją z jej strony
było upieranie się, że Ellis musiał być z nią w stu procentach szczery, chociaż
sama ukrywała przed nim tak wiele i kłamała mu w żywe oczy.
— Więc może powinnaś przestać — poradziła delikatnym głosem Olivia.
Holly pomyślała o długiej drodze, jaką przeszła, by znaleźć się w tym
miejscu, by znowu zaufać komuś całkowicie i otworzyć swoje serce,
zostawiając je podatnym na zranienie. I o tym, jak wielka była w tym zasługa
Ellisa. Jak niby miała się teraz cofnąć do początku?
— Kocham go. To też mam przestać? — Gdy tylko wypowiedziała te słowa,
zdała sobie sprawę z ich wagi.
Ale lepiej niż ktokolwiek inny wiedziała, że los nie uznaje miłości jako
wystarczającego argumentu, by zagwarantować szczęśliwe zakończenie.
***
— Nie. Nie ma mowy — zdecydowała, gdy tylko zrozumiała plan
Chadwicka. — To jest za wysoko!
— To nie jest za wysoko. To wcale nie jest wysoko. — Złapał ją w talii, żeby
ją zatrzymać, gdy próbowała odejść. — Jak inaczej chcesz przełamać swój
lęk wysokości?
— To ty chcesz przełamać mój lęk wysokości — przypomniała mu z sercem
bijącym mocno na samą myśl o wejściu na górę. — Mnie jest świetnie z
byciem zawsze blisko ziemi.
— Ale wtedy nigdy nie wsiądziesz do samolotu. I nigdy nie zobaczysz Wenecji
ani Krzywej Wieży w Pizie. Ani nie zjesz prawdziwego włoskiego makaronu.
Chad wiedział, że wycieczka do Włoch była jej wielkim marzeniem, a Holly
przeklinała się w myślach, że mu o tym powiedziała, bo teraz bezczelnie
wykorzystywał to przeciwko niej. I przeklinała też jego, bo to działało.
— Nie możemy chociaż zacząć od czegoś niższego? — zapytała z nadzieją.
— Jak co? Krzesło? — dogryzł jej z beztroskim uśmiechem.
— Coś, co nie wygląda, jakby się miało rozpaść, gdy tylko wejdziemy na dach
— mruknęła, przyglądając się nieufnie budowli przed nią.
Stary drewniany wiatrak na obrzeżach Norwood nigdy nie wyglądał na
wyższy ani tak bliski zawalenia się jak w tamtym momencie.
Holly od dziecka bała się wysokości i nigdy szczególnie jej to nie
przeszkadzało. Chadwick natomiast z jakiegoś powodu postawił sobie
wyzwanie, że pomoże jej przezwyciężyć ten lęk. Już kilka razy próbował ją w
tym celu wyciągnąć na dach hotelu, jak na razie bezskutecznie.
Jednak od grudnia zdążyła go poznać na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeśli coś
sobie umyśli, żadna siła nie jest w stanie wybić mu tego z głowy. I tak nie
wygra, więc równie dobrze mogła zgodzić się już teraz. Wiatrak przynajmniej
był o wiele niższy niż hotel.
— Ale masz mnie cały czas trzymać — zastrzegła, poddając się ku wielkiej
satysfakcji Chada. — Jeśli spadnę, chcę cię pociągnąć za sobą.
— Jeśli spadniesz, sam się za tobą rzucę — obiecał i nie tracąc czasu, zaczął
ją prowadzić w stronę pozbawionego drzwi wejścia.
— Mogłeś po prostu powiedzieć, że nie spadnę. Czułabym się lepiej.
— Wtedy to byłaby obietnica bez pokrycia. — Rzucił jej przez ramię uśmiech,
drocząc się. — Ale nie martw się, kiedy miałem trzynaście lat, Topper założył
się ze mną, że nie zeskoczę z tego dachu. I jak widać, jestem cały i zdrowy.
— Obrażenia odniósł tylko twój zdrowy rozsądek — dokuczyła mu,
przewracając oczami, czego nie widział.
— Tego akurat nigdy nie miałem — przyznał dumnie.
— Często tu przychodzicie? — spytała z ciekawości, rozglądając się po
wnętrzu.
— Kiedyś tak. Jak byliśmy młodsi, bywaliśmy tutaj prawie codziennie.
Twierdziliśmy, że to nasze miejsce, i przeganialiśmy wszystkie inne dzieciaki,
które się tu kręciły. — Nutka nostalgii za beztroskimi czasami w jego głosie
była niemożliwa do zignorowania. — Spójrz.
Włączył latarkę w telefonie i skierował ją na ścianę, gdzie Holly dostrzegła
namalowany sprayem gwiazdozbiór. Ten sam, który Chad i każde z jego
przyjaciół mieli wytatuowany na ciele.
— Wokół zapisywaliśmy kredą datę za każdym razem, gdy tu przychodziliśmy
— wyznał, podchodząc bliżej, żeby poszukać śladów niewidocznych już
zapisków. W końcu wyciągnął z kieszeni kurtki marker i wystawił go w stronę
Holly. — Czyń honory.
Może było to głupie, ale Holly czuła dziecinną wręcz satysfakcję, że Chad
chciał włączyć ją w tradycję, którą dzielił z przyjaciółmi. Tym bardziej że
zapisana przez nią data zostanie na ścianie o wiele dłużej.
— Chodź. Czas na najlepszą część.
Z uśmiechem, jaki jej posłał, dałaby się zaprowadzić nawet do piekła, więc
nie protestowała, gdy kazał jej zacząć wspinać się po drabinie na kolejne
piętra wiatraka. Dopiero kiedy znaleźli się na samej górze i Chad z łatwością
podciągnął się na dach przez dziurę po świetliku, po czym wystawił rękę, by
jej pomóc, do serca Holly wrócił strach.
— No weź. Nie zostawisz mnie chyba tutaj samego — rzucił, widząc jej
wahanie. — Z tego dachu rozciąga się drugi najlepszy widok w całym
Norwood. Będziesz żałować, jeśli teraz stchórzysz.
— Co w takim razie jest pierwszym? — spytała, głównie po to, żeby odwlec w
czasie moment znalezienia się na dachu.
— Jeśli powiem, że ty, to dasz się przekonać i wejdziesz na górę?
— Nie. Zemdleję z zachwytu, że wspaniały Chadwick Myers podrywał mnie
na tak oryginalny tekst.
— Chwyć mnie za rękę, to poderwę cię na coś lepszego — zaproponował z
diabolicznym uśmiechem.
Podświadomie zdawała sobie sprawę, że i tak się w końcu ugnie. Chad też o
tym wiedział, dlatego nie odpuszczał.
Spotkali się trzy miesiące temu i od tamtego czasu właściwie za każdym
razem wyrywał ją z jej strefy komfortu. Nigdy nie siłą, zawsze dawał jej
możliwość, by się wycofać. Ale siła wcale nie była mu potrzebna. Zabójcze
uśmiechy i obietnice pocałunków były wystarczająco skutecznym
argumentem.
— Naprawdę rzucisz się za mną, jeśli spadnę? — upewniła się, chociaż nie
wiedziała, w jaki sposób miałoby jej to pomóc w razie faktycznego upadku.
— Bez wahania.
Nie miała innego wyjścia, jak mu zaufać i przekonać się na własnej skórze,
czy mówił prawdę. Chwyciła jego dłoń i pozwoliła się wciągnąć na dach, by
zmierzyć się ze swoim strachem.
— Nie patrz w dół — polecił jej, pewnym gestem kierując ją po płaskiej
powierzchni.
Nie protestowała, gdy naciskając na jej ramiona, nakazał jej usiąść. Jej ciało
było zbyt sparaliżowane, by działać na własną rękę. Skupiła się wyłącznie na
nocnym nieboskłonie usłanym gwiazdami.
— Pięknie, co? — spytał, siadając tuż obok.
— Czyli to jest ten drugi najlepszy widok w Norwood? — Jej głos wyraźnie
drżał, ale jeszcze całkiem nie spanikowała, więc uznała to za sukces. — Bo
nie żeby coś, ale gwiazdy wyglądają dokładnie tak samo z ziemi.
— Nieprawda — stwierdził z przekonaniem. — Jesteśmy teraz kilka metrów
bliżej gwiazd, co znaczy, że mamy lepszy widok niż wszyscy inni, którzy
patrzą na nie z ziemi.
Holly pokręciła głową, ale nie sprzeczała się z jego pokręconą logiką, bo
niebo naprawdę wyglądało pięknie. Chociaż wciąż nie była przekonana,
że wystarczająco, żeby ryzykować złamanie karku.
— Jaki jest twój ulubiony gwiazdozbiór?
Zdziwiona pytaniem przeniosła wzrok na chłopaka.
— A jaki mam wybór?
— Spójrz w górę. To jest twój wybór — powiedział, jakby jej pytanie było
dziwne, jakby każdy człowiek miał swoją ulubioną konstelację.
Ale Holly nie posłuchała. Zamiast tego z cisnącym się na twarz uśmiechem
obserwowała zachwyt, z jakim chłopak patrzył w niebo.
— To ty! — powiedziała nagle, zaskoczona własnym odkryciem. — To ty
wymyśliłeś całe to nazwanie waszej paczki, nie Maddie.
— Skąd ten pomysł?
Nie mogła tego widzieć, ale była niemal pewna, że Chad się rumieni.
— Cóż, Maddie nie wygląda na kogoś, kto spędza wiele czasu, gapiąc się w
niebo. Albo w cokolwiek poza czubkiem własnego nosa.
— A ja wyglądam? — dociekał rozbawiony.
— Ten Chad, którego pokazujesz wszystkim? Nie — przyznała szczerze. —
Chad-kapitan drużyny koszykarskiej…
— Nie wiedziałem, że jest nas dwóch — wciął się żartobliwie, próbując
odwrócić jej uwagę.
— Ale za to Chad malujący zachody słońca na ścianach, których nikt nie
zobaczy…
— Ty je widziałaś.
— I pomaga dziewczynom przezwyciężać lęk wysokości, żeby mogły kiedyś
spełnić swoje marzenie…
— Jesteś jedyną dziewczyną, której chciałem pomóc.
— Prawdziwy Chad — uparcie ciągnęła dalej. — Ten Chad najwyraźniej
kocha patrzeć w gwiazdy. I nazywa paczkę swoich przyjaciół na cześć czegoś,
co kocha, bo tak ważni są dla niego. Nawet jeśli oni nie zdają sobie z tego
sprawy.
W żaden sposób nie skomentował jej obserwacji, jedynie utwierdzając ją w
przekonaniu, że ma rację.
— Dlaczego tak jest? — Odważyła się zapytać. — Dlaczego ukrywasz przed
wszystkimi tę wersję siebie?
— Nie przed tobą — zauważył słusznie.
— No właśnie — zgodziła się, jeszcze bardziej pragnąc zrozumieć sekret
stojący za jego udawaniem. — Dlaczego akurat mnie postanowiłeś pokazać,
jaki jesteś naprawdę? Nie jestem wyjątkowa.
— Naprawdę siebie nie znasz, jeśli uważasz, że nie jesteś wyjątkowa —
zaprzeczył, w końcu odwracając wzrok od gwiazd, by spojrzeć na nią. —
Nikogo nie obchodzi, jaki jestem. Nie chcą chłopaka, który robi te wszystkie
rzeczy. Chcą kapitana drużyny, kogoś, kto urządzi imprezę w swoim wielkim
domu, i całej tej otoczki, jaka przychodzi z byciem popularnym.
— Mnie obchodzi.
— I właśnie dlatego jesteś wyjątkowa — stwierdził ze smutnym uśmiechem.
— Jesteś jedyna w swoim rodzaju, Stokrotko.
***
Holly nie bała się już upadku ani wysokości. Właściwie siedząc na dachu
starego wiatraka ze wzrokiem utkwionym w rozgwieżdżonym niebie,
zastanawiała się, czy w ogóle jeszcze czegoś się boi.
Nie zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie stanowił notatnik
zapisany wspomnieniami, dopóki Olivia nie wróciła do siebie, zostawiając ją
z nim samą. Nie mogła się powstrzymać przed zajrzeniem do środka i ta
słabość kosztowała ją nocny spacer w to miejsce.
— Miałeś rację — wyszeptała, patrząc w gwiazdy. — Nikogo nie obchodzi
prawda.
W ciągu ostatnich tygodni przez wszystko, co się działo, i przez jej
rozwijającą się relację z Ellisem zapomniała o tym, jak bardzo tęskniła za
Chadem. Teraz ta tęsknota wróciła ze zdwojoną siłą.
Brakowało jej chłopaka, który wyciągał ją z domu w środku nocy, żeby
patrzeć z nią w gwiazdy, opowiadać jej o gwiazdozbiorach i uczyć ją mapy
nieba.
— Mam nadzieję, że gdziekolwiek teraz jesteś, masz najlepszy widok na
gwiazdy na całym świecie.
Najchętniej zostałaby tam do wschodu słońca, rozmawiając z Chadwickiem
w naiwnej wierze, że ją słyszy, ale musiała wrócić. Nie tylko do domu, ale
przede wszystkim do udawania, że brak Chada nie sprawia jej już bólu. Dla
jej własnego dobra.
Polegając głównie na swojej pamięci, po omacku przedostała się z powrotem
do środka. Dopiero kiedy zeszła na sam dół, włączyła latarkę w telefonie i
zbliżyła się do ściany z rysunkiem konstelacji, na której zapisała wtedy datę.
Po tym pierwszym razie robili to zawsze, gdy tu wracali, i teraz też
zamierzała podtrzymać tradycję.
Zatrzymała się jednak, gdy jej uwagę przyciągnęła tegoroczna data, a
dokładniej z dwudziestego drugiego lutego. Tydzień przed strzelaniną.
Gdy Ellis przyznał jej się, że był sprawdzić wiatrak bez niej i nic nie znalazł,
odhaczyła budynek na swojej mentalnej liście miejsc, które musiała
odwiedzić. Miała wtedy zbyt wiele rzeczy na głowie, by się upewnić, że Ellis
niczego nie przeoczył.
Teraz ten błąd wydawał się oczywisty — Ellis wciąż miał wtedy nogę w
gipsie, więc nie był w stanie wejść na wyższe piętra, a jeśli Chad
zdecydowałby się ukryć jakiś dowód w tym miejscu, zostawiłby go na dachu.
Wróciła na górę, modląc się, żeby miała rację. Miała dość tkwienia w
martwym punkcie i potrzebowała czegoś, co popchnie jej poszukiwania dalej.
Zaczęła rozglądać się gorączkowo, świecąc latarką w poszukiwaniu
czegokolwiek, co było nie na miejscu. Wreszcie jej uwagę przykuł błysk
światła odbijającego się od czegoś metalowego na jednym ze skrzydeł. Z
początku chciała to zignorować, ale po dokładniejszym przyjrzeniu się
zrozumiała, że przedmiot jest zamknięty w woreczku strunowym i
przyklejony taśmą do drewna.
— Naprawdę? — spytała z frustracją, kierując wzrok ku niebu. Oczywiście,
że ze wszystkich miejsc Chad wybrał akurat takie, które najbardziej
wystawiało na próbę to, czy faktycznie Holly pozbyła się lęku wysokości.
Z sercem pragnącym wyrwać się z piersi podeszła do krawędzi dachu i
wychyliła się, próbując dosięgnąć drewnianego ramienia, ale bezskutecznie.
Dzieliły ją zaledwie centymetry, lecz jeśli nie planowała skoczyć i uwiesić
się na śmigle, musiała wymyślić inny plan.
Przeklinając Chada na wszystkie znane jej sposoby, zsunęła się ostrożnie po
spadzistej części dachu i postawiła stopę na głowicy wiatraka. Spróchniałe
drewno zaskrzypiało ostrzegawczo, ale Holly oceniła, że utrzyma jej ciężar,
więc dołączyła drugą stopę. Powierzchnia była na tyle wąska, że czubki jej
butów wystawały poza nią. Miała wrażenie, że jeden mocniejszy podmuch
wiatru wystarczy, by straciła równowagę.
— I gdzie jesteś teraz, żeby się za mną rzucić, co? — mruknęła, zdając sobie
sprawę, że nie tylko nie było nikogo, kto by się za nią rzucił, ale też nikt jej
nawet nie znajdzie, jeśli złamie sobie kark.
Wychyliła się, chcąc złapać najbliższe śmigło i wprawić konstrukcję w ruch,
żeby przybliżyć to, do którego przyczepiony był woreczek. Kiedy w końcu
jej się udało, złapała przedmiot i powstrzymując się od spojrzenia w dół,
pospiesznie przedostała się z powrotem na znajomą część dachu.
Gdy tylko poczuła, że jest bezpieczna, kolana się pod nią ugięły i upadła,
trzęsąc się z nadmiaru adrenaliny.
— Nienawidzę cię — rzuciła siarczyście, zanim rozłożyła pięść i przyjrzała
się swojemu znalezisku w świetle latarki.
To, co wcześniej uznała za metal, okazało się srebrnym pendrive’em. W
środku była też złożona karteczka, więc wyciągnęła ją i odczytała
wiadomość:
Wiem, że i tak nie posłuchasz, ale proszę, nie oglądaj tego.
PS. Nadal rzuciłbym się za tobą, gdybyś spadła.
***
Chad miał rację — nie posłuchała go.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy widziała obrzydliwe rzeczy i poznała
historie, które przyprawiały ją o koszmary. Zobaczyła zdjęcia swoich
zamordowanych przyjaciół i swojej największej miłości, fotografie
naruszające jej prywatność w najgorszy możliwy sposób, blizny na ciele
chłopaka, w którym się zakochała, będące świadectwem horroru, jaki
przeżył, swoją młodszą siostrę leżącą w szpitalnym łóżku po próbie
samobójczej. Słyszała opowieści o niewinnych ludziach, którzy stali się
ofiarami zemsty, odkryła koszmarne oblicze osób w jej otoczeniu i
dowiedziała się, że ktoś pragnął jej śmierci.
Ale nic z tego nie było w stanie przygotować ją na to, co zawierał pendrive.
Za pierwszym razem była zbyt otępiała, by w pełni pojąć potworność sceny
rozgrywającej się na nagraniu. Za drugim zaczęła płakać. Za trzecim
zwymiotowała do kosza we własnej sypialni. Gdy filmik zaczął odtwarzać się
po raz czwarty, zatrzasnęła laptopa i cisnęła nim o ścianę, chociaż i tak było
już za późno. To, co zobaczyła, zostało na zawsze wypalone pod jej
powiekami.
Jasmine. Miała kolorowe włosy i tatuaże, o jakich zawsze marzyła, chociaż
rodzice wyrzekliby się jej, gdyby ją taką zobaczyli, ale z całą pewnością to
była ona. Jej bezwładne nagie ciało leżące na łóżku. I Topper. Na nagraniu
widać było tylko rękę z dłonią owiniętą wokół szyi Jasmine, ale Holly
wiedziała, że to on, gdy zobaczyła gwiazdozbiór wytatuowany na
przedramieniu.
Była przerażona, gdy podejrzewała, że to ona była ofiarą Toppera, ale
rzeczywistość okazała się dużo gorsza. Sprawiła, że Holly prawie
pożałowała, że się myliła.
Bo nagranie przedstawiało Toppera gwałcącego Jasmine.
Rozdział 40
Z głośnym trzaskiem zamknęła drzwi samochodu i oparła głowę
o kierownicę, pozwalając, by zmęczenie na moment przejęło górę nad jej
ciałem, po całym dniu ignorowania organizmu sygnalizującego jej, jak
bardzo jest wycieńczony.
Nie zamknęła jednak oczu, nie chcąc się przekonywać, który z
makabrycznych obrazów pojawi się w jej umyśle, gdy to zrobi. Z tego
samego powodu nie spała od pięciu dni, nie licząc sobotniej nocy, kiedy to
upiła się do nieprzytomności na weselu Finna i Cat.
Wiedziała, że nie może długo funkcjonować w ten sposób, i właśnie dlatego
pomimo skrajnego wyczerpania zmusiła się do cotygodniowej wizyty u
psychologa. Liczyła, że rozmowa z terapeutką przynajmniej trochę jej
pomoże, nawet jeśli nie była w stanie przemóc się, by powiedzieć jej o
chociaż jednej z rzeczy, które nie dawały jej spokoju.
Z nadludzkim wysiłkiem uniosła głowę i zaczęła rozglądać się po parkingu
przychodni w nadziei, że jakimś cudem ujrzy Ellisa. Nadal nie zamienili
słowa, nie odpowiadał na jej wiadomości i unikał jej w szkole. Rozumiała,
dlaczego nie chce z nią rozmawiać, i nie dziwiła jej przeciągająca się cisza z
jego strony, ale teraz go desperacko potrzebowała.
Chłopaka jednak nie było, więc zmusiła się w końcu do odpalenia
samochodu. Była ledwie przytomna i świadoma, że nie powinna prowadzić w
takim stanie, ale musiała jakoś wrócić do domu, więc skupiła się wyłącznie
na tym.
Mrok i drogi wciąż mokre po wcześniejszej ulewie nie ułatwiały jej zadania,
a światła mijających ją aut raziły w oczy i nasilały nieopuszczający jej od
kilku dni ból głowy.
W połowie drogi powrotnej spuściła wzrok wyłącznie na moment, by ściszyć
radio. Gdy uniosła spojrzenie, została oślepiona przez zbliżający się
samochód.
Bus jadący z naprzeciwka z zawrotną prędkością zjechał nagle na jej pas,
dając jej zaledwie ułamek sekundy na reakcję. Skręciła gwałtownie, by
uniknąć zderzenia, ale straciła panowanie nad autem, które wpadło w poślizg.
Wypadła z drogi do głębokiego rowu, ale nie wytraciła całkiem prędkości.
Auto przekoziołkowało kilkukrotnie i zatrzymało się dopiero w wyniku
zderzenia z drzewem.
Nie wiedziała, jak długo była nieprzytomna. Ocknęła się, wisząc do góry
nogami, zdezorientowana i spanikowana, przytrzymywana jedynie przez pas
bezpieczeństwa. Popychana do działania adrenaliną zdołała się odpiąć i
wyczołgać przez zbitą szybę. Nie czuła bólu ani odłamków szkła wbijających
się w jej skórę.
Dysząc ciężko, stanęła na nogach, opierając się o drzewo. Obeszła auto, by
wspiąć się z powrotem na wysokość drogi i sprawdzić, w jakim stanie jest
drugi kierowca, ale nic nie znalazła. Ulica była pusta.
Powstrzymując narastającą panikę, wróciła do auta. Musiała znaleźć telefon,
żeby zadzwonić po pomoc. Upadła na kolana pośród szkła i próbowała
odnaleźć torebkę, w której była jej komórka, jeszcze bardziej raniąc tym ręce.
Prawie zapłakała z ulgi, gdy w końcu się udało.
Jej pierwszym odruchem w tej sytuacji było zadzwonienie po policję, ale
zawahała się, mając już wpisany numer alarmowy. Była na tyle blisko
Norwood, że istniało spore prawdopodobieństwo, że przyjedzie Harrell.
Holly nie zamierzała podejmować tego ryzyka. Wolałaby się doczołgać do
miasta, niż mierzyć się z nim w tym momencie.
Wybrała więc numer jedynej osoby, którą mogła w tej chwili prosić o pomoc.
— Cole. — Nie zdawała sobie sprawy, że płacze, dopóki nie usłyszała
swojego głosu. — Możesz przyjechać? Potrzebuję cię.
***
Najpierw dotarł do niej warkot silnika zatrzymującego się samochodu.
Później trzaśnięcie drzwi. W końcu krzyk.
— Holly?!
Nie odezwała się. Była przytomna, ale nie potrafiła znaleźć w sobie siły, by
go zawołać. Siedziała na mokrej ziemi oparta o wrak samochodu,
przemoczona i zakrwawiona, trzęsąc się z zimna.
W końcu padło na nią światło latarki, którą Cole trzymał w ręce. Uniosła
wzrok, z trudem skupiając się na tyle, by rozpoznać sylwetkę mężczyzny.
Cole zbiegł po stromym poboczu, obejmując spojrzeniem całą scenę.
Wreszcie ukucnął przy niej i ujął dłonią jej policzek, zapewne żeby lepiej
przyjrzeć się obrażeniom, które miała na twarzy.
Holly skrzywiła się na dotyk. Teraz, kiedy adrenalina już opadła, bolało ją
wszystko i tylko ból powstrzymywał ją przed zaśnięciem.
— Co się stało?
Gdyby była chociaż odrobinę bardziej świadoma, wyraźnie usłyszałaby
panikę w jego głosie.
— Jak mnie znalazłeś? — spytała, zaskakując zarówno jego, jak i siebie. —
Nie powiedziałam ci, gdzie dokładnie jestem.
Właściwie nie zdążyła mu powiedzieć nic ponad to, że miała wypadek. Cole
oznajmił tylko, że zaraz będzie i że Holly ma się nie ruszać, po czym się
rozłączył.
— Chad dawno temu zhakował twój telefon, żebyśmy zawsze mogli znać
twoją lokalizację — wyjaśnił zniecierpliwiony. — I twój samochód ma
zamontowany lokalizator. Co się stało?
To wyjaśniało, skąd Cole zdawał się zawsze wiedzieć, gdzie była.
Prawdopodobnie powinna być wściekła. Domyślała się jednak, że chodziło o
jej bezpieczeństwo.
— Holly — warknął, wyrywając ją z rozmyślań. Złapał ją znowu za policzek,
tym razem mocniej, zmuszając, żeby na niego spojrzała. — Co się stało?
— Wracałam z terapii — zaczęła, ze zdziwieniem odkrywając, jak
niewyraźne były jej wspomnienia sprzed zaledwie kilkunastu minut. — Bus
zajechał mi drogę. Skręciłam, żeby we mnie nie uderzył, ale straciłam
panowanie nad samochodem i… — Urwała, uznawszy, że finał tej historii
jest oczywisty.
Zresztą to nie miało znaczenia, Cole i tak już jej nie słuchał. Podniósł się tak
gwałtownie, że zakręciło jej się w głowie od samego patrzenia na niego, i
klnąc głośno, wymierzył cios nogą w jej auto, rozbijając przy tym jedyną
ocalałą szybę.
W świetle porzuconej na ziemi latarki Holly obserwowała, jak odchodzi na
bok i wyciąga telefon. Nie miała pojęcia, do kogo dzwonił ani jakie słowa
padły. Nie miała na to siły. Oparła głowę o bok auta i zamknęła oczy. W
końcu nie dręczyło jej żadne z potwornych wspomnień. Kompletna pustka.
Zaczęła już podejrzewać, że umarła i to było powodem jej ukojenia, gdy
ostry głos Cole’a przywrócił ją do rzeczywistości.
— Zabiję go — oznajmił z tak przerażającą wściekłością, że Holly nawet
przez moment nie wątpiła w prawdziwość jego słów. — Powoli. Boleśnie.
Będzie zdychał w męczarniach i błagał o śmierć.
— Kto? — spytała, z trudem powstrzymując powieki od zamknięcia się.
— Harrell — wysyczał to nazwisko jak przekleństwo.
— Co on ma z tym wspólnego?
— Żartujesz? — Jego głos skrywał tyle agresji, że każdy, kto by go słyszał,
uciekłby w obawie o własne życie. — Nie powiesz mi, że wierzysz, że to był
wypadek. Że ktoś przypadkiem zajechał ci drogę i zwiał.
Do Holly wróciło wspomnienie gróźb komendanta. Powiedział jej jasno, co
się z nią stanie, jeśli dowie się, że ukradła coś z jego domu. A ostrzeżenie
Maddie…
— Ktoś usiłował mnie zabić.
Cole nawet nie próbował skłamać, żeby ją pocieszyć czy uspokoić do czasu,
aż ją stąd zabierze, chociaż tak byłoby dla niej najlepiej.
Zamiast tego skinął głową i obiecał:
— I za to zapłaci.
***
Przegrała walkę z wyczerpaniem, jeszcze zanim ruszyli w drogę do
Norwood. Cole zaprowadził ją do auta i kazał tam zostać, podczas gdy
sam czekał na przyjazd Finna i kilku innych, żeby zajęli się wrakiem jej
samochodu. Obudziła się dopiero, gdy niósł ją po schodach hotelu do jej
pokoju.
— Twoje ubrania są mokre i brudne od krwi. Chcesz, żebym cię rozebrał,
czy wolisz mimo wszystko spać w nich?
— Możesz je zdjąć — zgodziła się, nie będąc w stanie nawet czuć
zawstydzenia.
Cole spełnił jej życzenie z zaskakującą delikatnością i ostrożnością,
ograniczając dotykanie jej ciała do minimum, za co była mu wdzięczna.
— Nie zapytałeś, czy możesz wejść — wymamrotała śpiąco, gdy skończył.
— Złamałeś naszą najważniejszą zasadę.
— Mam pozwolenie, żeby wchodzić do tego pokoju, dłużej niż ty znasz
Chada — odparł, przykrywając ją kołdrą.
— Znałam — poprawiła go.
— Czyli niepotrzebnie się martwiłem — mruknął bardziej do siebie niż do
niej. — Skoro jesteś w stanie się ze mną nie zgadzać, to znaczy, że nic ci nie
jest.
— Nawet moja własna śmierć nie byłaby w stanie powstrzymać mnie od
niezgadzania się z tobą. — Starała się zażartować, ale była zbyt zmęczona,
by w jej głosie dało się słyszeć choćby ślad humoru.
— Trzeba było zostawić cię w tym lesie.
— Więc to ty się mną wtedy zająłeś po imprezie? — spytała, wracając
pamięcią do delikatności, z jaką obchodziła się z nią tamta osoba.
Ciepłe uczucie rozlało się w jej sercu, gdy mężczyzna skinął głową.
Próbowała się uśmiechnąć, ale nie wiedziała, czy jej to wyszło. Znajdowała
się gdzieś na granicy snu i przytomności, przegrywając walkę o utrzymanie
otwartych powiek. Skupiła się na tym tak bardzo, że nie zauważyła, kiedy
Cole zniknął z jej pola widzenia.
— Cole? — odezwała się, bo nie była pewna, czy jest z nią jeszcze w pokoju.
Nieartykułowane mruknięcie zapewniło ją, że tak.
— Zostaniesz ze mną? — Wstyd za tę prośbę postanowiła odłożyć na jutro.
— Nie chcę być sama.
— Nie jesteś — zapewnił z niespotykaną dla niego miękkością.
Jej głowa była zbyt ciężka, by ją podnieść i sprawdzić, gdzie Cole jest, więc
polegając tylko na słuchu, odgadła, że usiadł na fotelu w kącie pokoju.
Wciąż nie mogła całkiem zapaść w sen. Dryfowała gdzieś na krawędzi przez
czas, który mógł być minutami lub godzinami, zanim odzyskała świadomość
na tyle, by się odezwać:
— Cole?
— Tak?
— Nie zabijaj go.
— Dlaczego?
Sama nie była pewna, dlaczego ta prośba w ogóle padła z jej ust. Czy robiła
to ze względu na Ellisa, bo nie chciała, by tracił rodzica, którego kochał, czy
też z troski o Cole’a, bo nie sądziła, że nawet on byłby w stanie uciec od
konsekwencji zabicia jednej z najważniejszych osób w mieście.
— Kiedyś powiedziałeś, że mógłbyś zrównać Norwood z ziemią i jedynym,
co cię powstrzymuje od zakopania pod gruzami komendanta i reszty, jest to,
że ja mogę zgotować im o wiele gorszy los — powiedziała w końcu. —
Chcę, żeby Harrella spotkał los gorszy od śmierci.
***
Za oknem dopiero zaczynało świtać, ale organizm Holly uznał, że
wystarczająco już wypoczęła. Przewracała się z boku na bok, usilnie
próbując ponownie zasnąć, ale bezskutecznie.
Była niespokojna, całe jej ciało buzowało dziwną energią, przez którą nie
potrafiła leżeć bezczynnie. Musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie, zrobić
cokolwiek. Musiała działać.
Postanowiła zacząć od prysznica, by zmyć z siebie brud i zaschniętą krew z
poprzedniego wieczora. Podeszła do komody i wyciągnęła ze swojej szuflady
czystą bieliznę i parę legginsów, po czym zajrzała do szuflady Chada i
zabrała z niej jego bluzę. Potrzebowała czuć go dzisiaj przy sobie, choćby w
ten sposób.
Jej twarz w lustrze nie była przyjemnym widokiem. Była cała umazana krwią
z rany na łuku brwiowym. Miała też kilka powierzchownych zadrapań, a na
policzku utworzył jej się wielki siniak.
Mogło być gorzej — stwierdziła, próbując się nie przejmować. Mogła zginąć.
Wykąpana i przebrana wróciła do pokoju z zamiarem zejścia na dół, do
kuchni, i znalezienia czegoś do jedzenia, ale zatrzymała się w pół kroku,
czując pierwszy od kilku dni uśmiech wkradający się na jej usta.
Wschodzące słońce było na idealnej wysokości, by oświetlić namalowaną na
ścianie panoramę, tworząc ulubiony spektakl Holly. Przez krótką chwilę
dziewczyna pozwoliła sobie udawać, że wszystko jest w porządku, a Chad
śpi spokojnie na łóżku. Że może położyć się obok niego, a on zamknąłby ją
w swoich objęciach.
Mogła przysiąc, że czuje jego obecność, jakby był gdzieś blisko.
Słońce jednak kontynuowało swoją wędrówkę po niebie, ograbiając Holly z
magii tego momentu. Niedługo później było już za wysoko.
Holly nie odwróciła jednak wzroku od ściany, pochłaniając każdy szczegół
malowidła, jakby widziała je po raz pierwszy. Wtedy dostrzegła coś, na co
nigdy wcześniej nie zwróciła uwagi.
Stokrotki. Drobne, prawie niezauważalne z tej odległości, ale łąka na samym
dole obrazu była nimi usłana.
Policz stokrotki. One cię do niej zaprowadzą.
Przez cały ten czas miała odpowiedź tuż pod swoim nosem.
Zaczęła liczyć. Trzydzieści pięć na jednym wzgórzu, dziewiętnaście na
drugim.
Przeniosła się na drugą ścianę, na której rozciągał się krajobraz, i zrobiła to
samo. Siedemdziesiąt dziewięć i pięćdziesiąt cztery.
Powtórzyła liczenie jeszcze kilka razy dla pewności. Nie myliła się.
Całym sercem czuła, że Chadowi chodziło właśnie o to, ale nie potrafiła
zrozumieć, co chciał jej przekazać. W jaki sposób te liczby mogły ją gdzieś…
— Współrzędne — wyszeptała nagle, zrywając się z miejsca.
Złapała telefon leżący na stoliku nocnym i wypadła na korytarz. Zatrzymała
się przy następnych drzwiach.
Cole’a nie było w jej pokoju, gdy się obudziła, więc zakładała, że musiał
wrócić do siebie. To sprawiało, że jej plan graniczył z niemożliwym, ale
musiała spróbować. Potrzebowała samochodu.
Modląc się, by drzwi nie zaskrzypiały, zajrzała do środka i znalazła
mężczyznę śpiącego na łóżku. Nie miała czasu na rozglądanie się po wnętrzu,
zlokalizowała kluczyki leżące na biurku i na palcach weszła w głąb
pomieszczenia.
Zatrzymała się z ręką w powietrzu, gdy zauważyła dwie ramki ze zdjęciami.
Na pierwszym Cole był wyraźnie młodszy i obejmował śliczną dziewczynę.
Holly domyślała się, że jest na nim z Daviną.
Druga fotografia przedstawiała jego i Chada.
Nie miała pojęcia, kiedy zdjęcie zostało zrobione. Jedyne, na czym potrafiła
się skupić, to jak podobni do siebie byli. Widziała ich razem setki razy, a
jednak dopiero teraz, gdy już znała prawdę, podobieństwo wydawało się
oczywiste. Nie miała pojęcia, jak mogła nigdy nie zauważyć, że wyglądali
jak bracia.
Serce stanęło jej w gardle, gdy Cole poruszył się na łóżku. Bała się nawet
oddychać, przekonana, że mężczyzna zaraz się obudzi i zastanie ją w swoim
pokoju. Na szczęście on tylko obrócił się na drugi bok.
Odczekała jeszcze kilka sekund, by mieć pewność, że nadal śpi, i z
kluczykami w dłoni praktycznie popędziła do wyjścia.
Nie czuła się ani trochę spokojniej, nawet siedząc już w samochodzie. Znała
chaotyczny tryb życia Posłańców — w każdej chwili ktoś mógł wyjść na
zewnątrz lub przyjechać i ją zobaczyć, więc pospiesznie odpaliła auto i
odjechała spod hotelu.
Zatrzymała się dopiero kilkanaście minut później przy znaku żegnającym
opuszczających Norwood i zaczęła losowo wpisywać współrzędne w
nawigację, próbując odgadnąć właściwe miejsce, jakie wskazywał jej Chad.
Pierwsza próba wskazała lokalizację na środku Morza Karaibskiego. Druga
— na Grenlandii. Trzecia, jak na razie najbliższa, zaprowadziła ją do
Kanady.
Dopiero gdy Holly już zaczynała tracić nadzieję i sądzić, że to kolejna
pomyłka, konfiguracja liczb wskazała miejsce w Karolinie Północnej.
Dwadzieścia minut od Norwood.
***
Nawigacja zaprowadziła ją na skraj miasteczka Troy, wydała ostatnie
polecenie, by skręcić w leśną drogę, i na jej końcu oznajmiła Holly, że
znajduje się na miejscu.
Dalej teren był zbyt nierówny i zbyt gęsto obsadzony drzewami, by poruszać
się samochodem, więc wysiadła z auta i zaczęła rozglądać się wokół w
poszukiwaniu jakiejś wskazówki, co dalej. W końcu napotkała wzrokiem
wąską ścieżkę prowadzącą pod górę, w głąb lasu.
Nie miała pojęcia, jak długo podążała dróżką, kwestionując sens całego
przedsięwzięcia. Nie było żadnej gwarancji, że prawidłowo odgadła
znaczenie stokrotek na ścianie i znalazła właściwą lokalizację. Nie wiedziała
nawet, czego szuka. A właściwie kogo, bo stokrotki miały zaprowadzić ją do
„niej”. Kimkolwiek ona była.
Ścieżka wiodła do niewielkiego strumienia i tam się kończyła. Miejsce nie
przyniosło żadnej odpowiedzi, co Chadwick miał na myśli, więc Holly
przysiadła na kamieniu tuż przy wodzie, by chwilę odpocząć. Wciąż była
obolała po wypadku i zaczęła odczuwać zmęczenie po długiej wędrówce.
Zaczęła rozważać powrót do samochodu, gdy spostrzegła wyciętą w korze
drzewa strzałkę. Była niewielka i łatwa do przeoczenia, ale im dłużej Holly
na nią patrzyła, tym bardziej pozwalała sobie wierzyć, że to Chad ją tam
wyrył.
Miała do wyboru przekonanie się, dokąd prowadzi, albo powrót do hotelu,
gdzie Cole na pewno zauważył już zniknięcie jej i auta. Podniosła się i
ruszyła w górę strumienia.
Nieustannie rozglądała się wokół, próbując dostrzec kolejne znaki, ale
bezskutecznie. Mogła jedynie mieć nadzieję, że później uda jej się odnaleźć
drogę powrotną. Była głęboko w lesie, daleko zarówno od samochodu, jak i
ludzi, a jedyna osoba, która byłaby w stanie ją odnaleźć, jeśli zabłądzi, mogła
być obecnie zbyt wściekła, by jej pomóc. Zresztą i tak dawno temu zniknął
zasięg w telefonie.
W końcu dotarła do miejsca, gdzie strumień, wzdłuż którego szła, łączył się z
innym, tworząc literę V. Przestrzeń pomiędzy nimi była pełna krzewów z
mnóstwem drobnych żółtych kwiatów. Te z krzewin, które były w pobliżu
drzew, pięły się po nich, dekorując konary i zwisając z niższych gałęzi, inne
płożyły się po ziemi, tworząc piękną scenerię.
Jednak nie to przykuło jej uwagę. Pośrodku morza zieleni wystawał wbity w
ziemię drewniany krzyż.
Holly nie zdawała sobie sprawy, że się porusza, dopóki zimna woda nie
zmoczyła jej butów, gdy weszła do strumienia, by przedostać się na drugą
stronę.
Podeszła do grobu. Zatrzymała się dopiero, gdy zauważyła wyryte w drewnie
inicjały i daty.
J.W.
15.05.1999 – 8.06.2017
Rozejrzała się i rozpoznała kwiaty wokół siebie. Wtedy zrozumiała.
Ziemia otaczająca grób była obsadzona jaśminem. Krzewem, na cześć
którego nazwana została jej najlepsza przyjaciółka.
Topper nie tylko ją zgwałcił, ale też zabił i zakopał w lesie jak potrącone
zwierzę.
Holly rozejrzała się wokół, spoglądając na miejsce pochówku dziewczyny
nowymi oczami. Nagle miejsce straciło cały swój wcześniejszy urok, a słodki
zapach kwiatów unoszący się w powietrzu stał się wręcz duszący.
Upadła na kolana, łkając. Nawet po tym wszystkim nie mogła uwierzyć, że
ktoś był zdolny do takiego okrucieństwa.
— Przepraszam, przepraszam — powtarzała w kółko, zanosząc się płaczem.
Za to, że nie zatrzymała jej tamtego dnia, gdy widziały się po raz ostatni. Za
bezmyślne słowa, jakie jej wtedy powiedziała. Za to, że nigdy nie próbowała
jej odnaleźć. Za to, że zaprzyjaźniła się z jej oprawcą. Za to, że opłakiwała
jego śmierć.
Czuła się winna. Gdyby tylko zachowała się wtedy inaczej, lepiej panowała
nad swoimi emocjami, nic z tego by się nie wydarzyło. Jasmine nie
wyjechałaby z Norwood i wciąż by żyła.
Gdy Chad pojawił się w życiu Holly i sprawił, że się w nim zakochała,
zdołała przekuć część żalu i tęsknoty za Jasmine w coś na kształt
wdzięczności. Gdyby nie zniknięcie Jasmine, Holly nigdy by sobie nie
pozwoliła na jakąkolwiek relację z nim. Straciła przyjaciółkę, ale dzięki temu
zyskała miłość i wydawało jej się, że to sprawiedliwa cena. Były nawet
momenty, kiedy cieszyła się, że przyjaciółka wyjechała.
Teraz nienawidziła siebie za każdą taką myśl. Za to, że czuła radość z tego,
jak potoczyła się ich historia, podczas gdy Jasmine cały ten czas leżała
zakopana pośrodku lasu, gdzie nikt nie mógł jej znaleźć.
W końcu uderzyła ją myśl, że Chad wiedział. Wiedział o Jasmine, o tym, co
je poróżniło, jak bardzo Holly żałowała tego, co między nimi zaszło, i że
dziewczyna nigdy w pełni sobie tego nie wybaczy. Ocierał jej łzy i tulił ją,
gdy mu o tym opowiedziała i za każdym razem, kiedy tęsknota za
przyjaciółką stawała się nie do zniesienia. I robił to ze świadomością, że jego
przyjaciel ją zabił.
Nagle poczuła, że musi stamtąd uciec, bo nie zniesie ani sekundy więcej tego
rozdzierającego bólu. Chciała cofnąć się w czasie i nigdy nie zauważyć
tamtych stokrotek na ścianie, bo niewiedza była lepsza niż odnalezienie
grobu dziewczyny, która przez lata była dla niej jak siostra.
Chciała wrócić do poprzedniej nocy i zginąć w tamtym samochodzie.
Zaczęła biec na oślep, z niekończącymi się łzami przysłaniającymi jej
widzenie. Potykała się i upadała, ale nie mogła przestać. Nie miała pojęcia,
dokąd biegnie, ale to nie miało znaczenia. Musiała znaleźć się jak najdalej
stąd.
Zatrzymała się, gdy nogi się pod nią ugięły i nie miała siły się podnieść. Z
trudem łapała kolejne oddechy, modląc się, by każdy z nich był jej ostatnim.
Wybawienie jednak nie nadeszło. Kolejny raz Holly musiała znaleźć w sobie
siłę, by się podźwignąć i iść dalej, chociaż jedyne, czego chciała, to się
poddać.
Podniosła się z ziemi, a jej serce stanęło na moment, gdy uniosła głowę.
Dobrze wiedziała, gdzie jest. Rozpoznała stojący nieopodal budynek.
Spędziła w nim jedne z najszczęśliwszych chwil swojego życia.
Rozdział 41
Tego popołudnia towarzyszył im niczym niezmącony spokój, który koił
silne emocje poprzedniego dnia. Pozwolili sobie zanurzyć się w nim po
same czubki głów. Pochłonął ich do tego stopnia, że przestali nawet
rozmawiać. Leniwa wymiana zdań urwała się gdzieś pomiędzy jednym
słowem a drugim i Holly nie potrafiła sobie przypomnieć, na jaki temat
właściwie rozmawiali.
Chad w zamyśleniu przeczesywał palcami blond kosmyki jej włosów. Nadal
były mokre po prysznicu, który wcześniej wspólnie wzięli. Była tak
rozluźniona, że gdyby zamknęła oczy, stabilny rytm jego serca przy jej uchu
bez trudu ukołysałby ją do snu. Chad miał całkowitą rację, gdy zasugerował,
że powinni uciec. Po duszącej ją od wczoraj panice nie było śladu. Ledwie
pamiętała już swój płacz w jego samochodzie.
Niespełna cztery miesiące. Tak długo udało im się ukrywać łączącą ich
relację i Holly miała wrażenie, że opanowali tę sztukę do perfekcji.
Zakochiwali się w sobie nocami, a w ciągu dnia w szkole nikt nawet nie
podejrzewał, że Chad w ogóle zna jej imię.
Powinni byli liczyć się z tym, że szczęście nie będzie im dopisywało wiecznie,
zwłaszcza że po pierwszych tygodniach paranoicznej wręcz ostrożności
pozwolili sobie na nieco więcej swobody i zaczęli chodzić na prawdziwe
randki. Chociaż zawsze wybierali się gdzieś poza Norwood, to wciąż mogli
się spodziewać, że w końcu powinie im się noga.
I ten moment nadszedł wczoraj, w drodze powrotnej z Concord. Prawie
stutysięczne miasto oddalone o godzinę drogi od Norwood wydawało się
całkiem bezpiecznym wyborem na filmową randkę, ale mieli pecha. Ktoś w
kinie rozpoznał Chada i zrobił im zdjęcie, gdy stali w kolejce do kasy
biletowej.
Do czasu, gdy wrócili do miasta, a Chad zatrzymał się pod domem Holly,
fotografia zdążyła już trafić do większości uczniów South Stanly, w tym
oczywiście do samego Chadwicka. Jego nieużywany przez cały wieczór
telefon był wypełniony wiadomościami od znajomych. Wszyscy chcieli
wiedzieć, kim jest tajemnicza dziewczyna, a najbliżsi przyjaciele mieli też
dodatkowo całkiem słuszne pretensje, że najwidoczniej kogoś przed nimi
ukrywał.
Na zdjęciu nie było widać twarzy Holly, a jedynie jej długie blond włosy i
dłoń splecioną z dłonią bruneta, bo stała tyłem. Twarz Chada była natomiast
widoczna bardzo wyraźnie — podobnie jak rozświetlające ją szczęście, gdy
roześmiany patrzył na dziewczynę. Komuś udało się uwiecznić na fotografii
coś, co należało wyłącznie do Holly.
Wnioskując po liczbie SMS-ów i nieodebranych połączeń na telefonie Chada,
zdjęcie rozpętało piekło i nawet jeśli na razie tożsamość przedstawionej na
nim dziewczyny pozostawała tajemnicą, to oboje wiedzieli, że w końcu ktoś
rozpozna Holly. Największe szanse miała na to Olivia i Holly z przykrością
musiała przyznać przed sobą, że jej młodsza siostra nie dochowa tajemnicy.
Nie przepuściłaby okazji, żeby zyskać uznanie koleżanek.
Widząc jej panikę, Chad zaproponował, że wyjadą na resztę weekendu do
domku w lesie, wyłączą telefony i w pełni wykorzystają ostatnie chwile, zanim
ich prywatny świat runie jak budynek z kart.
Przez otwarte okno nad ich głowami wpadał przyjemny zapach deszczu
pomieszanego z wonią lasu. Było jej zimno, ale wiedziała, że jeśli się poruszy,
to zburzy cały ten spokój, a przyjemność płynąca z tej chwili wytchnienia
zdecydowanie przeważała nad dyskomfortem, jaki wywoływał sporadyczny
dreszcz na jej nagiej skórze.
To była dobra chwila, jednak taka, która z czasem zaciera się w pamięci, a
nie zostaje na lata. Przez te miesiące przeżyli już wiele pięknych momentów, i
to właśnie one zmieniły się w wyraźne wspomnienia, które Holly zachowa w
swojej pamięci na zawsze. To popołudnie, jakkolwiek wspaniałe, było
niepozorne i całkiem zwyczajne. Podobne do innych, które już razem spędzili
i jeszcze będą mieli okazję spędzić.
Zapewne właśnie dlatego Holly była tak zdziwiona, gdy trwającą od dawna
ciszę przerwały słowa Chada:
— Myślę, że cię kocham.
Uniosła głowę z jego piersi, by spotkać się z parą przeszywająco niebieskich
oczu.
— Myślisz? — dopytała szeptem.
— Właściwie to jestem pewien — odparł równie cicho. — Bardziej niż
czegokolwiek wcześniej w życiu. Jestem w tobie zakochany, Holly Wilson. I
nie sądzę, by kiedykolwiek miało się to zmienić.
***
Miała dziesiątki dobrych wspomnień związanych z tym miejscem, a
jednak stojąc przed domkiem Chada, tylko to jedno krążyło jej w głowie.
To tutaj po raz pierwszy wyznał jej miłość.
To była ich prywatna kryjówka przed światem, do której uciekali za każdym
razem, gdy rzeczywistość stawała się nie do zniesienia. Była wypełniona
szczęśliwymi chwilami, które należały wyłącznie do nich. Nikt więcej nie
miał tu wstępu. Nic innego nie istniało, gdy tu byli.
Dlatego tak bardzo zdruzgotało ją, gdy Chad pewnego dnia oznajmił, że nie
mogą tam dłużej jeździć. Powiedział, że po śmierci poprzedniego właściciela
pojawili się jego krewni. Twierdzili, że domek należy do nich, a ponieważ
Chadwick wygrał go nielegalnie, gdy był jeszcze niepełnoletni, nie mógł
zrobić nic, by ich powstrzymać.
A jednak stojąc teraz przed budynkiem, Holly nie mogła nie zastanawiać się,
czy ta historia nie była po prostu kolejnym kłamstwem.
Musiała się o tym przekonać i był tylko jeden sposób, by to zrobić, więc na
miękkich nogach weszła po schodach na ganek i podeszła do drzwi. Nie
wiedziała, czego się spodziewać, naciskając klamkę, ale na pewno nie tego,
że drzwi ustąpią z cichym, znajomym skrzypnięciem.
W środku nic się nie zmieniło. Poza grubą warstwą kurzu wszystko było
dokładnie tak, jak to zapamiętała z ostatniego razu, gdy tu była. Przez
uchylone drzwi sypialni widziała łóżko przykryte narzutą, którą kupiła.
Naczynia, do których mycia zmusiła Chada po ich wspólnym obiedzie przed
powrotem do Norwood, nadal leżały na suszarce. Nawet polne kwiaty, które
zebrała podczas wcześniejszego spaceru na pobliską polanę, wciąż stały w
wazonie na stole, wysuszone i martwe.
A więc naprawdę ją okłamał. Pozbawił ją ich wspólnego sanktuarium i
zbezcześcił tajemnicami i kłamstwem miejsce wypełnione jedynie dobrymi
wspomnieniami, dokładnie tak, jak zrobił ze wszystkim innym.
Chciała wyjść, ale obracając się do drzwi, dostrzegła jedyną rzecz, której
wcześniej tutaj nie było. Na kuchennym stole leżał laptop Chada. Zupełnie
jakby na nią czekał. Usiadła na krześle i przysunęła urządzenie bliżej siebie.
Nie była gotowa na to, że pierwszą rzeczą, jaką zobaczy, gdy go otworzy i
włączy, będzie twarz Chada. Nagranie rozpoczęło się samoczynnie, nie dając
jej nawet sekundy na zastanowienie, czy jest w stanie je obejrzeć.
Chadwick siedział przy stole, na tym samym krześle, na którym ona teraz
siedziała, i palił papierosa. Przez pierwszych kilka minut nic nie mówił,
wyraźnie szukając właściwego sposobu, by zacząć.
Holly jak zaczarowana pochłaniała wzrokiem każdy jego ruch. Każde
spojrzenie w kamerę. To, jak co chwilę nerwowo przykładał używkę do ust.
Wyłapała nawet moment, w którym przez nieuwagę przypalił papierosem
rękaw bluzy, i przypomniała sobie, że dokładnie tę samą miała na sobie, gdy
komendant zaciągnął ją na przesłuchanie. Zastanawiała się wtedy, kiedy
zostawił ten ślad i czy o nim wiedział.
— Przepraszam, Stokrotko.
Sam dźwięk jego głosu po tylu miesiącach spędzonych w przekonaniu, że
nigdy więcej go nie usłyszy, wystarczył, by do jej oczu napłynęły łzy.
— To nie powinno tak wyglądać. Chciałbym móc opowiedzieć ci to twarzą w
twarz, być przy tobie, gdy poznasz prawdę, ale nie mogę ryzykować, że ktoś
nas podsłucha podczas widzenia. Nikt nie może wiedzieć, zanim ty nie
podejmiesz decyzji, co dalej.
Sposób, w jaki mówił — jakby żył i czekał w areszcie na proces — sprawił,
że Holly natychmiast zatrzymała nagranie, zanim wstała i podeszła do okna,
by je otworzyć. Potrzebowała chwili. Musiała się uspokoić, co było
niemożliwe, gdy patrzyła na Chadwicka.
Ze wzrokiem utkwionym w sennym leśnym krajobrazie zastanawiała się, ile
cierpienia jeszcze będzie musiała znieść, jaki ciężar udźwignąć, zanim w
końcu pęknie. Jak długo będzie musiała walczyć, zanim los w końcu uzna, że
zapłaciła za swoje błędy?
Bo tym właśnie wydawało się wszystko, co ją spotkało w ciągu ostatnich
trzech miesięcy. Niebywale okrutną karą za pokochanie niewłaściwego
chłopaka.
Wiedziała jednak, że bez względu na to, ile bólu jej to przyniesie, musi
wysłuchać wszystkiego, co Chad miał jej do powiedzenia. Musiała
doprowadzić to do końca.
Dlatego usiadła z powrotem przy stole i wznowiła nagranie, zaciskając pięści
tak mocno, że paznokcie raniły wnętrze jej dłoni. Liczyła, że ból fizyczny
jeszcze przez chwilę powstrzyma ją od rozpadnięcia się na kawałki.
— To było latem przed jedenastą klasą. Przekonaliśmy rodziców, żeby
pozwolili nam jechać na nasze pierwsze samotne wakacje. Wynajęliśmy na
dwa tygodnie domek w Twin Harbor. Ja, Mads, Ashley, Ellis i Topper.
Byliśmy podekscytowani, dopóki nie odkryliśmy, że nie ma tam absolutnie
nic ciekawego, czyli jakieś pół godziny po tym, jak się rozpakowaliśmy —
opowiadał, tylko sporadycznie zdobywając się na odwagę, żeby spojrzeć w
kamerę. — Więc drugiego dnia wymyśliliśmy grę. Prawda czy wyzwanie,
tylko z samymi wyzwaniami i bardziej… ekstremalnie. — Skrzywił się i
Holly wiedziała, że nie spodoba jej się to, co za chwilę usłyszy. — To było
głupie, ale byliśmy znudzeni, więc wszyscy na to poszliśmy. Wymyślaliśmy
najróżniejsze rzeczy, większość z nich była zwyczajnymi przestępstwami.
Tysiąc dolców za to, że Maddie prześpi się z żonatym mężczyzną, naszyjnik,
który Ashley dostała po babci, za to, że ukradnie coś z kabiny obok, coś
jeszcze innego za to, że Ellis podpali budkę ratownika… rozumiesz.
Holly rzeczywiście rozumiała. Nieważne, jak pokręcone i chore to było, taka
właśnie była Plejada. W co nie mogła uwierzyć, to że naprawdę przyjaźniła
się z tymi zepsutymi ludźmi. Wręcz lubiła to, że nie mieli żadnych
zahamowań.
— Im trudniejsze było wyzwanie, tym większa stawka — mówił dalej. —
Cel był taki, by w końcu jedna osoba wygrała wszystko. Ciągnęliśmy to
przez prawie cały wyjazd, aż w końcu kilka dni przed powrotem do domu w
grze zostałem tylko ja i Topper. — Przerwał, walcząc ze sobą, by
wypowiedzieć następne słowa: — Wtedy pojawiła się Jasmine.
Imię przyjaciółki z jego ust zaledwie kilkanaście minut po tym, jak Holly
widziała jej grób, prawie sprawiło, że znowu zatrzymała nagranie. Znała
zakończenie tej historii, nie musiała słuchać dalej.
Mimo to zmusiła się, by kontynuować.
— Przysięgam, że nie miałem wtedy pojęcia, kim jest. Wyglądała inaczej,
nikt z nas jej nie rozpoznał — wyznał, tak jakby to cokolwiek zmieniało czy
tłumaczyło to, co Topper jej zrobił. — To było nasze ostatnie wyzwanie,
które miało rozstrzygnąć, kto wygra, a w puli były już naprawdę popieprzone
rzeczy. W dodatku do wszystkich poprzednich nagród zastawiliśmy też swoje
samochody, a przegrany miał się zrzec pozycji kapitana swojej drużyny od
nowego roku szkolnego. Zadanie było proste: kto pierwszy się z nią prześpi,
wygrywa. — Obrzydzenie na jego twarzy było nie do ukrycia.
Holly nie mogła powstrzymać myśli, że teraz było na nie o wiele za późno.
— Wtedy to się wydawało niegroźną rywalizacją. Robiliśmy takie rzeczy już
wcześniej. Nie liczyło się dla nas to, że Jasmine wyraźnie nie była
zainteresowana żadnym z nas. Traktowaliśmy to jako dodatkowe utrudnienie,
coś, co sprawi, że zwycięstwo będzie smakowało jeszcze lepiej. — Od
dłuższego czasu wstyd nie pozwalał mu spojrzeć do kamery. — Gdy dzień
przed naszym wyjazdem nic się nie zmieniło, Maddie w ramach żartu
powiedziała, że dla dodatkowej motywacji prześpi się ze zwycięzcą. To
zdecydowało o wszystkim.
Łatwo było domyślić się dlaczego. Topper miał obsesję na punkcie dodania
Madeline do listy swoich zdobyczy. Mając w pamięci historię z urodzin
dziewczyny, Holly dobrze wiedziała, jak daleko był w stanie się posunąć, by
to osiągnąć.
— Topper zniknął na resztę dnia. Jeszcze tego samego wieczora wysłał nam
zdjęcie nagiej Jasmine z dopiskiem, że wygrał. Myśleliśmy, że na tym
koniec, więc wzięliśmy resztę ukradzionego z innego domku alkoholu, jaka
nam została, i we czwórkę poszliśmy na pomost opijać koniec naszych
wakacji.
Tym razem pauza potrwała dłużej. Chad odpalił kolejnego papierosa i spalił
go całego, zanim był w stanie mówić dalej.
— Topper zadzwonił do mnie spanikowany, że musimy natychmiast wrócić
do naszego domku. Gdy weszliśmy do środka, Jasmine już tam leżała.
Martwa. — Na moment ukrył twarz w dłoniach. Gdy w końcu uniósł głowę,
w jego oczach błyszczały łzy. — Opowiedział nam prawdę o tym, jak udało
mu się wygrać. Spotkał ją wcześniej w barze i dodał jej tabletkę gwałtu do
drinka. Gdy zaczęła tracić przytomność, odprowadził ją do jej domku i… —
Urwał, nie będąc w stanie dokończyć, a Holly odkryła, że czerpie okrutną
satysfakcję z bólu, jaki sprawiało mu opowiedzenie tej historii.
Chciała, żeby cierpiał tak, jak nigdy nie sądziła, że będzie w stanie mu
życzyć. Za to, że miał w tym jakikolwiek udział, że przyczynił się do śmierci
jej najlepszej przyjaciółki.
— Sam nie wiedział, jak to możliwe, ale Jasmine wiedziała, co jej zrobił, gdy
się obudziła, i przyszła się z nim skonfrontować. Powiedział, że spanikował,
że nie zamierzał jej zabić. Chciał tylko, żeby przestała krzyczeć, zanim ktoś
ją usłyszy. Udusił ją. — Łzy ciekły po jego policzkach, ale nie próbował ich
otrzeć.
Holly też płakała. Z wściekłości i bezsilności. Chciała krzyczeć i przestać
słuchać okropnych słów, jakie padały z jego ust. Ale nie była w stanie się
ruszyć.
— Chciałem zadzwonić po karetkę, żeby chociaż spróbowali jej pomóc,
chciałem, żeby Topper poniósł karę za to, co zrobił. Ale on wpadł w szał,
powiedział, że jeśli on pójdzie na dno, to pociągnie nas za sobą.
Stracilibyśmy wszystko, gdyby ktoś się dowiedział o tych rzeczach, które
zrobiliśmy… Żadne z nas tego nie chciało, nie chcieliśmy płacić za jego błąd,
a wiedzieliśmy, że Jasmine uciekła z domu i od tego czasu podróżuje po
kraju, sama mi to powiedziała. Byliśmy pewni, że nikt nie będzie jej szukał.
— Pokręcił głową, kompletnie pokonany. — Jej i tak nie dało się uratować, a
my mieliśmy po siedemnaście lat i całe życie przed sobą. Więc zrobiliśmy
jedyną rzecz, jaka się wtedy wydawała rozsądna. Ja i Ellis zadzwoniliśmy po
naszych ojców. Przyjechali we trzech z ojcem Toppera, pomogli nam
zakopać ciało, uzgodnili między sobą, ile burmistrz ma nam zapłacić za
dotrzymanie tajemnicy. Domek, w którym teraz jesteś, został kupiony za te
pieniądze — dodał mimochodem.
Ta prosta informacja sprawiła, że Holly natychmiast zapragnęła wyjść i nigdy
tu nie wracać. Żałowała każdej chwili, jaką tutaj spędziła, i nie chodziło
nawet o to, że Chad od początku ich znajomości kłamał na temat tego, jak
wszedł w posiadanie domku. Jednak całe to szczęście, jakie kojarzyła z tym
miejscem, wszystkie dobre wspomnienia zostały splamione krwią. Jasmine
zapłaciła za nie swoim życiem.
— Uzgodniliśmy między sobą, że nigdy więcej nie będziemy rozmawiać o
tym, co się wydarzyło. Wróciliśmy do Norwood i do normalności. A
przynajmniej udawaliśmy — wyznał z przepełnionym bólem, smutnym
uśmiechem. — Tamta noc mnie zniszczyła. Nie potrafiłem żyć jak dawniej,
udawać, że wszystko jest w porządku. Nie potrafiłem wybaczyć sobie tego,
co zrobiłem. Kupiłem to miejsce w tajemnicy przed wszystkimi, żeby ją
odwiedzać, posadziłem jaśmin wokół jej grobu, rozmawiałem z nią, żeby nie
była sama. Ale nic nie pomagało. — Jego cichy płacz zmienił się w szloch, a
ciało się trzęsło. Z każdym słowem tracił nad sobą panowanie. — Jej twarz
wracała do mnie w koszmarach, wspomnienie jej ciała wrzucanego do dołu
doprowadzało mnie do szaleństwa. A mimo to byłem zbyt wielkim egoistą,
żeby coś zrobić, zadbać o to, żeby Toppera i nas wszystkich spotkała kara za
to, co jej zrobiliśmy. Po pół roku byłem gotowy się zabić, tylko po to, żeby to
skończyć. — Przerwał i w końcu po raz pierwszy od dawna spojrzał w
kamerę. Prosto na nią. — Wtedy poznałem ciebie.
Nie chciała tego słuchać. Pomimo nienawiści, jaką teraz do niego czuła,
zabijała ją myśl, że zamierzał popełnić samobójstwo. Nie chciała ciężaru, jaki
niosła świadomość, że to ona wpłynęła na jego decyzję.
— Tamtej nocy, gdy się poznaliśmy, miałem nadzieję, że umrę. Leżałem na
tej ulicy nie dlatego, że nie mogłem wstać, tylko dlatego, że nie chciałem.
Czekałem na śmierć. Ale ty mi przeszkodziłaś. — Nie spuszczał z niej
przeszywającego spojrzenia, a ona nie była w stanie odwrócić wzroku. —
Nigdy nie wierzyłem w Boga, ale tamtej nocy byłem pewien, że ktoś celowo
postawił cię na mojej drodze. To nie mógł być przypadek, że trafiłem na
ciebie dokładnie pół roku po śmierci Jasmine. Byłaś pierwszą dobrą rzeczą,
jaka mnie spotkała od sześciu miesięcy, i uczepiłem się tego ze wszystkich
sił. Widziałem w tobie swój ratunek i nie liczyło się dla mnie, że zniszczę
całą tę twoją dobroć i niewinność swoim mrokiem. Nie mogłem pozwolić ci
odejść.
Holly nie była pewna, czy jego słowa bolały bardziej niż poprzednie. Już od
dłuższej chwili czuła się, jakby wyrwał jej serce z klatki piersiowej. Nie
sądziła, że istniało jeszcze większe cierpienie niż to, które trawiło całe jej
ciało i umysł. Gdyby miała opisać piekło, właśnie ten moment byłby tym,
którego by użyła.
— Czego nie wiedziałem, to że się w tobie zakocham. Nie sądziłem, że w
ogóle jestem jeszcze zdolny do miłości. Oddałem ci całe moje czarne,
egoistyczne, okrutne serce i byłem w stanie zrobić dla ciebie wszystko.
Chociaż to było prawdziwe — cyniczna myśl przedarła się przez jej
zaćmiony bólem umysł.
— Kiedy pierwszy raz opowiedziałaś mi o Jasmine, nie miałem pojęcia, że
chodzi o tę samą osobę. Nie chciałem nawet tego podejrzewać. Jasmine
nigdy nie podała nam swojego nazwiska ani nie powiedziała, z jakiego
miasta uciekła. Dopiero kiedy pokazałaś mi jej zdjęcie… Jeszcze tego
samego wieczora spotkałem się z Topperem i resztą i powiedziałem im, że
musimy się przyznać. Nie wyjaśniłem im dlaczego, ale wiedziałem, że nie
mogę być z tobą po tym, co zrobiłem. Musiałem ich przekonać, że
powinniśmy ponieść karę. — Pokręcił głową, jakby nie dowierzał własnej
naiwności. — Wyśmiali mnie. Topper postawił sprawę jasno i powiedział, że
jeśli chociaż spróbuję coś zrobić, dołączysz do Jasmine. Więc poszedłem do
mojej mamy, żeby błagać ją o pomoc. Wiedziałem, że ojciec nigdy by się nie
zgodził, ale liczyłem, że ona będzie inna. Myślałem, że mnie zrozumie,
jednak powiedziała, że nigdy nie zrobi nic, co mogłoby zaszkodzić ojcu. Nie
miała zamiaru przekreślić swojego idealnego życia dla mojego czystego
sumienia.
Wszystko w zastraszającym tempie zaczęło nabierać sensu. Kropki łączyły
się w całość, tworząc pełen obraz. Był paskudny i zatrważający, ale Holly nie
mogła go zignorować.
Wiedziała, dlaczego Chad postanowił zaplanować strzelaninę, zanim jeszcze
zdążył dokończyć tę historię.
— Więc zwróciłem się do Cole’a. On jako jedyny nie zawahał się mi pomóc.
Zaczęliśmy planować, zebrałem wszystkie dowody na Toppera, jakie byłem
w stanie, i… Cóż, resztę już znasz. To był jedyny sposób, Stokrotko.
Musiałem ich zmusić, żeby się przyznali, i jeśli to wymagało wymierzenia z
broni w ludzi, których znam całe życie, to jestem gotowy z tym żyć. I
musiałem to zrobić w szkole, bo tylko tak mogłem mieć pewność, że nikomu
nie uda się zamieść tego pod dywan. Wiedziałem, że nie będą w stanie mnie
uciszyć, jeśli cały kraj będzie o tym mówił.
— A jednak cię uciszyli — wyszeptała ze łzami w oczach.
Był taki pewien, że jego plan się powiedzie. Jedyne, czego pragnął, to
sprawiedliwości dla Jasmine, nawet kosztem własnej przyszłości. Był gotowy
ponieść karę za swoje winy.
— Wiem, że powinienem powiedzieć ci wcześniej. Chciałem i musisz mi
wierzyć, że trzymanie tego w tajemnicy przez tyle miesięcy zabijało mnie od
środka, ale tylko tak mogłem cię chronić. Nie byłabyś w stanie siedzieć z
nimi przy jednym stole w stołówce, rozmawiać i udawać, że o niczym nie
wiesz — stwierdził i miał całkowitą rację. — Topper zorientował się, że
próbuję go wsypać, ale nie wiedział, w jaki sposób. Szantażował mnie, ukradł
mój klucz do twojego domu i wysyłał mi twoje zdjęcia. Zabiłbym go za samo
to, że cię dotknął, gdyby nie myśl, że dożywocie w więzieniu będzie lepszą
karą. A gdyby tylko zaczął się domyślać, że znasz prawdę… Nie mogłem
ryzykować.
Sposób, w jaki mówił, zwrócił jej uwagę na jeden szczegół — żadne z jego
słów nie sugerowało, że planował kogoś zabić. Mówił o wymierzeniu z broni
do przyjaciół, żeby ich zmusić do zeznań, o karze dla Toppera, wyjaśnił też
wybór miejsca, ale ani razu nie wspomniał o morderstwie.
Jego planem nigdy nie było zabicie którejkolwiek z osób będących wtedy w
szatni.
— Teraz wiesz już wszystko — odezwał się ponownie, przywołując ją do
rzeczywistości. — Jeśli będziesz miała jakiekolwiek pytania, a nie pozwolą ci
na kolejne widzenie, zapytaj Cole’a. Nie ufaj nikomu innemu — ostrzegł ją, a
Holly żałowała, że nie usłyszała tych słów miesiące temu. — Decyzję, co
dalej, pozostawiam wyłącznie tobie. Tylko ty możesz mnie uratować,
wszystkie dowody schowałem w miejscach, do których jedynie ty możesz
trafić. Spisałem je i ukryłem w książce, którą czytałem ci, gdy byliśmy tu
ostatnim razem. Jest w sypialni.
Na jego twarzy pojawił się ledwie widoczny, smutny uśmiech. Holly
domyślała się, że nadszedł czas na pożegnanie, i uświadomiła sobie, jak
bardzo nie jest na to gotowa. Mimo okrutnych rzeczy, jakie Chad jej wyznał
w ciągu ostatnich kilkunastu minut, to nagranie sprawiło, że czuła się, jakby
na chwilę go odzyskała.
— Nie oczekuję, że kiedykolwiek mi wybaczysz, nie zasługuję na to. Może
nawet tak będzie lepiej. I bez względu, czy postanowisz mi pomóc, czy nie,
moje uczucie do ciebie się nie zmieni. Nadal będę cię kochał tak samo. — W
jego oczach znowu zabłysnęły łzy. — Może to czyni ze mnie potwora, ale nie
żałuję niczego, jeśli doprowadziło mnie do ciebie. Każdy dzień z tobą był
wart nawet najgorszej możliwej kary, jaka mnie czeka.
Serce Holly rozpadło się na nowo, gdy usłyszała jego słowa. Nie miała
pojęcia, jak może nadal go kochać po wszystkim, co zrobił, a jednak bez
cienia wątpliwości czuła, że nawet jeśli czyniło ją to takim samym potworem,
jakim był on, miłość do niego nie osłabła.
— Dziękuję, Stokrotko. Za uratowanie mnie tamtej nocy na wszystkie
możliwe sposoby.
***
Nie była pewna, jak udało jej się odnaleźć drogę powrotną do
samochodu, ale kilkanaście minut za kółkiem wystarczyło, by się
przekonała, że nie jest w stanie prowadzić i rozbije się, zanim wróci do
Norwood. Być może nawet celowo.
Nie chcąc ryzykować, zjechała na pierwszy napotkany parking pod
restauracją i zgasiła silnik. Oparła się o zagłówek i zamknęła oczy, czując
napływające do nich łzy. W dłoni wciąż zaciskała wyrwaną z książki kartkę,
o której mówił Chad, a na siedzeniu pasażera leżał jego laptop.
Traciła panowanie nad sobą. W jej głowie panował chaos, krążyło w niej
zbyt wiele myśli, każda bardziej bolesna od poprzedniej.
Czuła, że wali jej się świat. Nie miała już pojęcia, kim był chłopak, którego
kochała. Doprowadził ją do ruiny swoją śmiercią, była gotowa odebrać sobie
życie, by do niego dołączyć, a kompletnie go nie znała. Cały jej związek
opierał się na kłamstwie. Poza jedną rzeczą.
Chadwick naprawdę ją kochał. Miała co do tego niezachwianą pewność i
właśnie to zabijało ją najbardziej. Bo przez tę miłość zginął.
Więc czy miała prawo go znienawidzić? Pragnęła tego całym sercem, chciała
móc z czystym sumieniem uznać, że zasłużył na swój los za to, co zrobił
Jasmine. Ale bez względu na to, jak wielkie wyrzuty sumienia w niej to
budziło, nie potrafiła.
Bo Chad zrobił coś potwornego i chociaż nie sądziła, by kiedykolwiek była w
stanie mu to wybaczyć, próbował naprawić swój błąd. Myślała o desperacji,
jaką musiał czuć, by zdecydować się na tak drastyczny krok. Jak wiele
musiała kosztować go decyzja, by obrócić się przeciwko swojej rodzinie i
przyjaciołom. Dla niej.
Przekreślił przyszłość, jaką z nią planował, bo sumienie nie pozwoliłoby mu
żyć w kłamstwie, poświęcił kilkunastoletnią przyjaźń, bo wiedział, że
podobnie jak on Topper, Ashley, Madeline i Ellis muszą ponieść
konsekwencje swoich czynów.
Ellis — myśl o chłopaku budziła w Holly zupełnie inny rodzaj bólu. Od
początku musiał wiedzieć lub chociaż podejrzewać, jakimi powodami
kierował się Chadwick. A jednak postanowił udawać, że tak jak ona pragnie
poznać prawdę, że nie może ruszyć dalej, nie znając odpowiedzi, dlaczego
stracił wszystko.
Jego zdrada raniła ją głębiej niż wszystko, co zrobił Chad, bo Ellis
wykorzystał każdą jej słabość i obrócił ją na swoją korzyść. Zbliżył się do
niej, gdy desperacko potrzebowała drugiej osoby, powiedział jej to, co
chciała usłyszeć, żeby zdobyć jej zaufanie, dał jej poczucie bezpieczeństwa w
momencie, gdy była najbardziej podatna na zranienie.
Stworzył obraz chłopaka zdruzgotanego stratą, zagubionego w nowej
rzeczywistości, który przechodzi przez to samo co ona. A Holly mu
uwierzyła, bo wtedy nie sądziła, że ktoś mógłby zranić ją jeszcze raz tak
bardzo, jak zrobił to Chad.
Zastanawiała się, jaki miał w tym cel. Czy chciał być blisko, by mieć
pewność, że Holly nigdy nie pozna prawdy? Musiał wiedzieć, że kochała
Chada zbyt mocno, by tak po prostu odpuścić i ruszyć dalej. Czy udawał, że
jej pomaga, by móc w każdej chwili ją powstrzymać?
Przecież próbował — uświadomiła sobie. Gdy tylko znalazła notatnik
Toppera, który był pierwszą rzeczą, jaka mogła naprowadzić ją na to, że
Jasmine była związana z tą sprawą, zaczął przekonywać ją, że powinni się
poddać, wkładać jej do głowy myśli, że może im się nigdy nie udać.
Bawił się nią od samego początku, manipulował i naginał ją do swojej woli, a
ona tańczyła, jak jej zagrał, zapatrzona w niego i szczęśliwa, że ma przy
sobie kogoś tak wspaniałego.
Ironia faktu, że tym, co ją ostatecznie uratowało, były kłamstwa, prawie
sprawiła, że Holly zaczęła się śmiać. Gdyby do samego końca była z Ellisem
szczera i nie zaczęła ukrywać przed nim tego, że nie zaprzestała poszukiwań,
prawdopodobnie nigdy nie doszłaby do tego momentu.
Nie miała pojęcia, co dalej. Znalazła się w miejscu, do którego dążyła od
marca, ale nie czuła żadnej ulgi. Prawda jej nie wyzwoliła, nie sprawiła, że
stała się gotowa, by zamknąć ten rozdział i ruszyć dalej. Towarzyszyło jej
jedynie uczucie pustki w miejscu, w którym od miesięcy było pragnienie
znalezienia odpowiedzi.
Nie pozostało jej już nic poza chęcią zemsty.
Zerwała się nagle, by sprawdzić kieszenie w poszukiwaniu telefonu, ale były
puste. Zaczęła rozglądać się po samochodzie, licząc jeszcze, że być może
rzuciła go gdzieś nieświadomie, ale nigdzie go nie było. Musiała zostawić go
w domku.
Powrót tam był niemożliwy, nie chciała nigdy więcej przekroczyć progu
miejsca kupionego za pieniądze, które Chad przyjął za trzymanie w
tajemnicy zamordowania jej przyjaciółki.
Musiała jednak zadzwonić po Cole’a. Potrzebowała go teraz bardziej niż
kiedykolwiek wcześniej.
Gdy tylko wysiadła z auta, zakręciło jej się w głowie. Oparła się o drzwi,
biorąc głębokie wdechy. Walczyła o zachowanie przytomności, przeklinając
swój organizm za to, że wybrał akurat ten moment, by się obrócić przeciwko
niej.
Jednak nie mogła się dziwić. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz jadła, marne
trzy godziny snu ostatniej nocy były pierwszymi od kilku dni, więc było do
przewidzenia, że w końcu przekroczy swoją granicę wytrzymałości zarówno
psychicznej, jak i fizycznej.
— Hej, wszystko w porządku? — Obcy głos dotarł do Holly jakby zza mgły.
— Potrzebujesz pomocy?
Próbowała zaprzeczyć, ale nie była w stanie. Wydawało jej się, że
nieznajomy dalej coś mówi, jednak nie rozpoznawała słów. Świat
rozmazywał jej się przed oczami, aż w końcu całkiem straciła przytomność.
***
Obudziła się w szpitalu, pod kroplówką. Zaczęła panikować, nie
wiedząc, jak się tam znalazła, i niemal natychmiast oznajmiła, że chce
wyjść na własną odpowiedzialność. Zajmująca się nią pielęgniarka
praktycznie musiała błagać, by Holly została i zgodziła się na kilka
badań i rozmowę z lekarzem.
Dziewczyna przystała na jej prośby głównie dlatego, że wciąż nie czuła się
na siłach, by samodzielnie wrócić do Norwood, a badania dawały jej pretekst,
by chociaż na krótko odłożyć w czasie zmierzenie się z pytaniem, co dalej.
Nie rozumiała, co ma na celu część tych badań, ale nie pytała. Przez
większość czasu była obecna jedynie ciałem, pogrążona w myślach
ignorowała to, co się działo wokół niej. Machinalnie odpowiadała na
zadawane pytania, zgodnie z prawdą, kiedy mogła, nieco naciągając
rzeczywistość w innych wypadkach.
Jej uwadze nie umknęło jednak dziwne zachowanie personelu i innych
pacjentów oraz mieszanka niepewności i współczucia w spojrzeniach, jakie
jej posyłali. Mówili do niej z ostrożnością, jakby była zranionym
zwierzęciem, które w każdej chwili może się spłoszyć. Po tym, jak spytali o
jej imię, była niemal pewna, że słyszała dwie kobiety szepczące coś o
zawiadomieniu policji. Jej podejrzliwość jedynie się powiększyła, gdy
pielęgniarka zaproponowała rozmowę z psychologiem.
Powstrzymała się od komentarza, że psycholog sam mógłby potrzebować
terapii po usłyszeniu wszystkiego, co musiałaby mu opowiedzieć.
W końcu ta sama kobieta, którą zobaczyła przy swoim łóżku zaraz po
przebudzeniu, zaprowadziła ją do kolejnego gabinetu i poprosiła, by usiadła i
poczekała na lekarza.
— Przepraszam, że musiałaś czekać. — Zdyszany głos odezwał się za jej
plecami.
Holly odwróciła się, by spojrzeć na mężczyznę około pięćdziesiątki. Jego
jasne włosy i ciepły uśmiech przypomniały jej o ojcu.
— Nic się nie stało — odparła i nieufnie obserwowała, jak przechodzi przez
pomieszczenie, by zająć miejsce w fotelu po drugiej stronie biurka.
— Masz na imię Holly, prawda? — zapytał, a gdy skinęła głową, dodał: —
Miło mi cię poznać. Jestem Thomas. Na początek chciałbym spytać, czy
czujesz się komfortowo z tym, że to ja będę z tobą rozmawiał. Bo jeśli nie,
poproszę którąś z koleżanek, żeby mnie zastąpiła.
Słyszała to pytanie już wcześniej, przed badaniem USG, i podobnie jak
wtedy odpowiedziała:
— Nie trzeba. Wszystko jest w porządku.
— Cieszę się, ale jeśli zmienisz zdanie, w każdym momencie możesz dać mi
znać — obiecał, jedynie zwiększając niepewność Holly. — I chcę też, żebyś
wiedziała, że jesteś tutaj bezpieczna i możesz mi powiedzieć o wszystkim,
rozumiesz?
Kolejny raz skinęła głową, z każdą chwilą rozumiejąc coraz mniej.
— Dobrze — oznajmił usatysfakcjonowany, na moment odwracając wzrok i
zdradzając tym samym swoją nerwowość. — Pozwól, że zapytam wprost.
Czy ktoś cię skrzywdził?
Holly niemal zaśmiała się na to pytanie. Lista osób, które to zrobiły, była
nieskończenie długa, ale podejrzewała, że lekarzowi nie o to chodziło.
— Co ma pan na myśli?
Mężczyzna westchnął ciężko, wyraźnie niezadowolony.
— Wyniki twoich badań wskazują na skrajne wycieńczenie organizmu,
odwodnienie i silną anemię — wyjaśnił, spoglądając na pliki, z którymi
przyszedł. — Badający cię lekarz zauważył też liczne świeże obrażenia
zewnętrzne na ciele. — Przeniósł wzrok na jej twarz i Holly dopiero wtedy
przypomniała sobie o siniaku i ranie.
Pytali o nie już wcześniej i zgodnie z prawdą odpowiedziała, że miała
wypadek, pomijając jedynie część szczegółów. Jak to, że był zamachem na
jej życie zaplanowanym przez miejscowego komendanta policji. I tak nie
sądziła, by jej uwierzyli.
Teraz jednak zaczęła podejrzewać, do czego dąży lekarz. Zrozumiała, jak
musiała wyglądać w oczach innych. Została przywieziona do szpitala bez
dokumentów ani telefonu, w ubraniach brudnych i mokrych po chodzeniu po
lesie, z poranioną twarzą i ciałem, a zaraz po przebudzeniu wpadła w panikę i
chciała natychmiast wyjść.
— Pragnę cię jeszcze raz zapewnić, że nic ci tutaj nie grozi. Jesteś tu
całkowicie bezpieczna — powtórzył ostrożnie. — Wśród zajmującego się
tobą personelu pojawiło się podejrzenie, że byłaś przetrzymywana wbrew
swojej woli i udało ci się uciec. Zarówno wyniki badań, jak i twoje
zachowanie po przebudzeniu sugerują, że to prawdopodobny scenariusz. Czy
to prawda?
Tym razem nie powstrzymała w porę parsknięcia śmiechem, chociaż nie było
nic zabawnego w tej sytuacji. Zakryła usta dłonią, by opanować rozbawienie,
by lekarz nie pomyślał, że jest wariatką.
— Przepraszam, ale to… absurdalne — powiedziała, nie znajdując lepszego
słowa. — Mieszkam z mamą i siostrą, kończę liceum, zaraz wyjeżdżam na
studia — wymieniała, wahając się tylko przy tym ostatnim, bo to nie była
prawda. — Wszystko jest w porządku.
Co nie znaczyło, że nie miał racji. Uznał ją za straumatyzowaną nastolatkę i
dokładnie nią była, ale z innych powodów, niż podejrzewał.
— W porządku? — powtórzył, unosząc brwi. — Twoje wyniki nie są w
porządku. Jesteś świadoma, jakie konsekwencje może mieć taka obojętność
wobec własnego zdrowia? Zwłaszcza w twoim stanie, kiedy szczególnie
powinnaś na siebie uważać.
— W moim stanie? — powtórzyła głucho.
— W ciąży — powiedział tonem, jakby jej o tym przypominał. Jakby to było
coś, o czym wiedziała. Zaraz jednak zauważył jej reakcję. — Nie chcesz mi
chyba powiedzieć, że nie miałaś pojęcia?
Jedyne, na co była w stanie się zdobyć, to pokręcenie głową.
Ciąża. Tak jakby jej życie już teraz nie było wystarczająco tragiczne, to
jeszcze będzie miała dziecko.
— O mój dobry Boże — wymamrotał mężczyzna pod nosem, przecierając
twarz dłonią, po czym zreflektował się nagle, że jego zachowanie jest
nieprofesjonalne. Zaczął przeszukiwać plik papierów, aż w końcu wyciągnął
zdjęcia z USG i wystawił je w stronę Holly. — To piętnasty tydzień.
Najprawdopodobniej dziewczynka, choć jest zbyt wcześnie, by stwierdzić to
na pewno.
Więc to dziecko Chada — nie miała pojęcia, czy ta myśl napawała ją ulgą,
czy przerażeniem, ale spodziewała się, że będzie Ellisa. To się wydawało
bardziej prawdopodobne niż fakt, że jest w ciąży od czterech miesięcy i nie
miała o tym pojęcia.
Pomyślała o poranku w dniu zamachu. Nie poszła do szkoły, bo
wymiotowała. Później się to powtarzało, ale zawsze zrzucała to na stres
związany z tym, co się wydarzyło.
Potem przypomniała sobie o zmianach w swoim ciele, jakie w ostatnim
czasie zauważyła. Je również zbagatelizowała, sądząc, że to zasługa
regularnego jedzenia po tygodniach problemów z apetytem i utraty wagi.
Było tak wiele znaków, które przegapiła.
— Naprawdę nie zaniepokoił cię brak miesiączki przez tak długi czas?
— Sądziłam, że to anemia. Miewałam ją już wcześniej — odparła, wciąż
próbując przyswoić informację, że będzie miała dziecko.
— I nawet to nie skłoniło cię do wizyty u lekarza? — dopytał z naganą w
głosie.
— Dużo się działo. Mój chłopak… zmarł w marcu. Nie potrafiłam poradzić
sobie z jego śmiercią — wyznała, nie wiedząc nawet do końca, dlaczego się z
tego zwierza.
— Przykro mi. — Na twarzy mężczyzny pojawiło się współczucie.
Z każdą chwilą do Holly coraz bardziej docierało to, co się dzieje. I była
przerażona. Nosiła w sobie dziecko Chada i była z tym całkowicie sama. Nie
będzie go przy niej, by ją wspierać. Jej dziecko nigdy nie pozna swojego
ojca.
— Czy ono jest zdrowe? — zapytała, tknięta nagłą obawą. — Możliwe, że w
pierwszych tygodniach wciąż jeszcze brałam silne leki nasenne. Piłam
alkohol i… brałam narkotyki — wyznała szeptem, ogarnięta strachem, jakie
konsekwencje mogło to przynieść.
Jej ciało przeszło przez piekło. Nie miała pojęcia, jak to możliwe, że dziecko
przetrwało to wszystko.
— Na ten moment wszystko wskazuje na to, że ciąża rozwija się prawidłowo
— uspokoił ją. — Oczywiście możemy wykonać dodatkowe badania, zawsze
istnieje też ryzyko, że niepożądane zmiany pojawią się na późniejszym etapie
ciąży czy nawet po porodzie. Jeśli zdecydujesz się je urodzić — zaznaczył,
sprawiając, że Holly na niego spojrzała.
— Mogę je usunąć? — Wcześniej nawet nie przyszło jej to na myśl.
Chociaż może powinno. Może tak byłoby lepiej dla wszystkich. Miała
osiemnaście lat. Nie była gotowa, by zostać matką, zwłaszcza samotną.
Ostatnie miesiące doskonale pokazały, że ledwo potrafiła zadbać o siebie.
— Aborcja w naszym stanie jest legalna do dwudziestego tygodnia. Dłużej,
jeśli ciąża zagraża życiu matki — rzekł poważnym tonem. — To w żadnym
wypadku nie jest sugestia, co powinnaś zrobić, bo tylko ty możesz o tym
zdecydować. Ale biorąc pod uwagę twoją sytuację, czuję się zobowiązany
poinformować cię, że masz taką możliwość.
Otworzył szufladę i wyjął z niej trzy broszury. Wręczył je Holly.
— Nie masz dużo czasu na podjęcie decyzji, ale przemyśl to dobrze —
poradził. — Pójdę przygotować twój wypis. Czy jest ktoś, do kogo
chciałabyś zadzwonić, żeby cię odebrał? Pielęgniarka powiedziała, że nie
masz przy sobie telefonu.
Pomyślała o Cole’u, ale zaraz zrezygnowała. Zanim z nim porozmawia, musi
najpierw sama poukładać sobie wszystko w głowie. A ponieważ na nim
kończyła się lista osób, do których mogła się zwrócić, pokręciła głową z
wymuszonym uśmiechem.
— Poradzę sobie.
Nie miała innego wyjścia.
Rozdział 42
Ostatecznie Holly w ogóle nie zadzwoniła po Cole’a. Komunikacją
miejską wróciła na parking, gdzie został jego samochód, i pojechała do
domku Chada po swój telefon. Rozważała zostawienie go tam, byle tylko
nie musieć wracać.
Powstrzymało ją wyłącznie to, że miała na nim zbyt wiele cennych
dowodów, które mogły pomóc jej w zemście. Nawet jeśli nie wiedziała
jeszcze, jak ani czy w ogóle jej dokona.
Gdy zaparkowała pod hotelem, słońce chyliło się ku zachodowi. Spojrzała w
górę na pomalowane pastelowymi barwami niebo i dostrzegła czarną postać
siedzącą na dachu budynku, patrzącą prosto na nią.
— Więc już wiesz — oznajmił, gdy usiadła obok niego.
Nie była zdziwiona, że Cole wie, gdzie była, ale liczyła, że zanim przejdą do
tego tematu, chociaż trochę pokłócą się o to, że ukradła jego samochód.
Bała się tej rozmowy, bo wymagała od niej zaakceptowania faktu, że to
koniec i że nie było to zakończenie, na jakie liczyła.
— Miałeś rację — powiedziała mu po chwili. — Powiedziałeś mi, że gdy
poznam prawdę, będę żałować, że nie posłuchałam twojego ostrzeżenia. Od
początku mówiłeś mi, że prawda nie przyniesie mi ukojenia. Nie chciałam ci
wierzyć, ale miałeś rację.
— Ale zakładałem też, że cię zniszczy — przypomniał jej. — Więc
jednocześnie się myliłem.
Holly nie była co do tego taka pewna.
— Jestem w ciąży. — Powiedzenie tego na głos wcale nie sprawiło, że
zaczęło jej się to wydawać bardziej realne. — To dziecko Chada.
— Co zamierzasz zrobić?
— Nie mam pojęcia — odpowiedziała szczerze. — Gdyby cztery miesiące
temu ktoś mi powiedział, że skończę w tym miejscu, w którym jestem teraz,
że stracę Chada, a jego śmierć nie będzie najgorszym, co mnie spotka,
kazałabym mu iść się leczyć.
Miała ochotę krzyczeć ze wszystkich sił, przeklinać los za
niesprawiedliwość, jaka ją spotkała. Chciała, żeby ktoś jej powiedział, co
takiego zrobiła, by na to wszystko zasłużyć.
Dlaczego ona? Który już raz kończył jej się świat, podczas gdy wszyscy inni
żyli dalej?
— Z jednej strony chciałabym je urodzić — wyznała, po raz pierwszy
zdobywając się na odwagę, by przyznać to także przed sobą. — Tak czysto
egoistycznie chciałabym mieć pamiątkę po nim, po tym, co razem
przeżyliśmy, nawet jeśli wszystko opierało się na kłamstwie. Ale to chyba
słaby powód, żeby decydować o czyimś istnieniu.
— A z drugiej?
— Z drugiej przeraża mnie myśl, że jeśli je urodzę, ono zapyta mnie kiedyś,
gdzie jest tata. Albo gorzej: ktoś powiąże nas z tym, co zrobił Chad.
Wydawanie na świat dziecka, podczas gdy cały świat wierzy, że jego ojciec
jest mordercą, wydaje się okrucieństwem.
Dlatego podjęcie decyzji było tak trudne. Mogła wybrać zemstę, której
pragnęła. Mogła zawalczyć o oczyszczenie imienia Chada, o sprawiedliwość
dla Jasmine i karę dla tych, którzy na nią zasługują. Albo mogła wyjechać,
skupić się na sobie i dziecku. Zbudować życie dla nich dwojga z dala od
tajemnic i śmierci.
Ale nie mogła mieć obu tych rzeczy jednocześnie.
Chad zginął, bo chciał postąpić właściwie. Odwrócili się od niego, zastraszali
go, aż w końcu zabili, żeby go uciszyć, i dokładnie to samo usiłowali zrobić z
nią. Nie miała podstaw, by wierzyć, że nie spróbują ponownie, jeśli
zdecyduje się dalej iść tą drogą, a o ile była gotowa ryzykować własne życie,
o tyle nie mogła stawiać na szali niewinnego istnienia, które nosiła pod
sercem.
To było okrutne, ale musiała zdecydować, co jest dla niej ważniejsze, a
odpowiedź nie była oczywista.
Wydawało jej się, że decydując się na odnalezienie odpowiedzi,
wypowiedziała wojnę tym, którzy kazali jej zapomnieć, ale to nie była
prawda. W rzeczywistości wojna toczyła się tuż przed jej nosem o wiele
dłużej.
To nie ona ją zaczęła, ale tylko ona mogła ją zakończyć.
— Chcę, żeby tu był — wyszeptała, przytłoczona ciężarem decyzji, jaką
przyszło jej podjąć. — Chcę, żeby zwariował ze strachu, że wpadliśmy. Chcę
być jedną z miliona dziewczyn z nastoletnią ciążą, mieć ich problemy. Nie
chcę mierzyć się już dłużej z całym tym gównem. Nie chcę być z tym
wszystkim sama.
— Wpłynęłoby to jakoś na twoją decyzję, gdybyś nie była sama?
— Co masz na myśli?
— Nie traktuj tego jak sugestii, co masz zrobić, bo nie mam do tego prawa —
ostrzegł. — Ale jeśli zdecydujesz się je urodzić, mogę pomóc ci ze
wszystkim. Jako wujek tego dziecka… albo jako jego tata.
— Co? — Nie miała pojęcia, co Cole próbował jej powiedzieć.
— Jeśli twoim głównym argumentem przeciw jest brak drugiego rodzica, to
ja mogę nim być — wyjaśnił niepewnie. — Możesz podać mnie jako ojca.
Wtedy twoje dziecko będzie się wychowywało z dwojgiem rodziców, którzy
nie są razem, a nie z ciężarem tego, co zrobił Chad.
— Chcesz, żebym je okłamywała — stwierdziła z niesmakiem.
Tak wiele kłamstw bezpowrotnie zmieniło jej życie. Jedni robili to, by ją
chronić, inni, by ją wykorzystać, ale bez względu na zamiar efekt był taki
sam. Rzeczywistość Holly przez tak długi czas była przesiąknięta fałszem, że
gdy w końcu zaczęła odkrywać prawdę, czuła się, jakby świat, który znała,
nigdy nie istniał. Jak miała skazać na to samo swoje dziecko?
Jeśli zdecyduję się je urodzić — przypomniała sobie, że wciąż nie
zdecydowała. Chociaż jej serce coraz głośniej podpowiadało jej, co zrobić.
— Opowiedz mi, jaki był jego plan — poprosiła, nie chcąc dłużej ciągnąć
tego tematu.
— Chad wierzył, że jest w stanie ich złamać. Że odwrócą się od Toppera,
jeśli zrozumieją, że stanie po jego stronie i krycie go będzie kosztować ich
życie — wyjaśnił ponuro. — Topper nie miał nic, co mogłoby im zaszkodzić,
gdyby zaczęli mówić. Żadnych dowodów. Wystarczyło, że powiedzą prawdę
o tym, co zrobił Jasmine, i zeznają, że zmusił ich, żeby mu pomogli. Chad
chciał wejść do szatni, przekonać ich za pomocą broni, oddać kilka strzałów,
żeby ktoś w szkole włączył alarm, i miał nadzieję, że jego przyjaciele nie
zmienią zdania co do zeznań, gdy przyjedzie policja.
— Nadzieję?
— Liczył się z ryzykiem, że to się nie uda — potwierdził ze skinieniem. —
Że gdy tylko policja go zabierze, zaczną kłamać, żeby uratować siebie i
zrobić z niego kozła ofiarnego.
— Więc dlaczego w ogóle się na to zdecydował?
— Bo chciał dać im szansę, żeby postąpili właściwie — odparł. — Chciał
porozmawiać z nimi o wiele wcześniej, namówić ich, ale było zbyt duże
ryzyko, że pójdą do Toppera i powiedzą mu o wszystkim, a wtedy ty byłabyś
w niebezpieczeństwie. Z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu Chad
naprawdę kochał tych ludzi. I uparł się, że musi chociaż spróbować
przekonać ich, żeby stanęli po jego stronie. Nie mógł tak po prostu spisać ich
na straty.
I właśnie dlatego zginął. Stracił życie, bo odmówił uwierzenia w to, że mając
możliwość, by naprawić swój błąd, jego przyjaciele wciąż wybraliby
opowiedzenie się po stronie gwałciciela i mordercy.
— W tobie pokładał największe nadzieje. Nawet gdyby okazało się, że nie
mylił się co do swoich przyjaciół, same zeznania to byłoby za mało. Wciąż
potrzebował twojej pomocy, żebyś dostarczyła zebrane dowody.
Holly przez moment próbowała wyobrazić sobie rzeczywistość, w której ten
scenariusz okazuje się prawdziwy. Że Chad zostaje schwytany, a jego
przyszłość zależy wyłącznie od niej.
Wiedziała, że by mu pomogła, nie tylko ze względu na niego, ale przede
wszystkim po to, by dopilnować, że Topper zostanie ukarany. I podejrzewała,
że Chadwick, tworząc swój plan, też był tego świadomy.
Ale Toppera nawet bez jej ingerencji spotkał już los, na jaki zasłużył. A
chociaż wciąż tkwiło w niej pragnienie, by wszyscy dowiedzieli się, jakim
potworem był, dokonanie tego nie było teraz dla niej najważniejsze. W
ostatecznym rozrachunku niczego by to nie zmieniło.
Więc to naprawdę był koniec. Wielka zagadka rozwiązana, kurtyna opadła,
aktorzy mogli wrócić do domów.
Pozostało już tylko jedno pytanie, ale nie sądziła, by kiedykolwiek udało jej
się uzyskać na nie odpowiedź.
— Jest jeszcze coś — odezwał się Cole i po raz pierwszy wyglądał na
zdenerwowanego. Jakby bał się jej reakcji. — Wiem, kto zabił Chada.
Serce Holly przestało bić. W całym tym chaosie z zadziwiającą łatwością
była w stanie pogodzić się z tym, że nigdy się nie dowie.
Nikt w tamtej szatni nie był bez winy, wszyscy mieli krew na rękach, więc
może wystarczyło jej stwierdzenie, że cała czwórka przyczyniła się do jego
śmierci. A może nie miało to już dla niej aż takiego znaczenia.
— W noc przed strzelaniną włamałem się do waszej szkoły i zamontowałem
kamery w szatni, w której mieli się spotkać — wyznał, unikając jej
spojrzenia. — Z dwóch powodów. Chciałem śledzić na żywo przebieg
zdarzeń, ale przede wszystkim chciałem mieć dowód na wypadek, gdyby coś
poszło nie tak. Chad nie miał o tym pojęcia. Nigdy by się nie zgodził, bo nie
chciał, żebym w jakikolwiek sposób ingerował, ale nie mogłem stać z boku.
Mógł mnie za to znienawidzić, ale nie zamierzałem mu pozwolić, żebyś tylko
ty decydowała o jego życiu. Nie miałem do ciebie ani krzty zaufania, mimo
zapewnień Chada.
Holly była w stanie to zrozumieć. Wiedziała, że decyzje Cole’a nie miały nic
wspólnego z nią, ale wszystkie wynikały z uczucia, jakim darzył brata.
— W każdym razie gdy było po wszystkim i wróciłem na miejsce, kamery
już tam nie było. I szczerze? Nie obchodziło mnie, co się z nią stało. Przez
pewien czas łudziłem się jeszcze, że znalazł ją ktoś, kto nie siedzi w kieszeni
Harrella czy burmistrza i zrobi z niej użytek, ale po tygodniach ciszy
zrozumiałem, że najprawdopodobniej ten gnojek ją ma.
— I nic z tym nie zrobiłeś? — spytała z wyrzutem. — To nagranie mogło
zmienić wszystko.
— Niby co? Bo jeśli nie przywróciłoby życia mojemu bratu, gówno mnie
obchodziła cała reszta — warknął, na moment tracąc panowanie. — Jedyne,
czego wtedy chciałem, to spełnić ostatnie życzenie Chada.
— Ochronić mnie — odgadła.
— Wiedziałem, że to, co robisz, jest bezcelowe, że nie ma żadnych ukrytych
odpowiedzi, które mogłyby ci pomóc. Ale wydawało mi się, że pomaga ci
samo szukanie, więc na to pozwoliłem, bo nie miałem pojęcia, co innego
mogłem wtedy zrobić. Założyłem, że prędzej czy później się poddasz, gdy
nie uda ci się niczego znaleźć, ale wtedy najgorszy etap żałoby będziesz już
miała za sobą i łatwiej będzie ci ruszyć dalej. Jednak ty nie zamierzałaś
odpuścić — wyznał, spoglądając na nią z czymś, co wyglądało jak uznanie.
Gdy Holly patrzyła na to teraz, z perspektywy tych kilku miesięcy, zaczęło
do niej powoli docierać, że to, co zrobiła, było praktycznie niewykonalne.
Nie znając prawdy o powodzie strzelaniny, bez Chada, który powiedziałby
jej, gdzie powinna szukać, znalazła wszystkie ukryte przez niego dowody i
pieniądze, które jej zostawił. A dzięki skradzionym oryginałom i zdjęciom
sfałszowanych dokumentów miała nawet więcej, niż gdyby podążała za
wskazówkami od Chadwicka. Poznała prawdę o jego śmierci i rozwiązała
część zagadki bez niczyjej pomocy.
Doszła do tego wszystkiego sama. Przeszła całą drogę o własnych siłach i
chociaż w jej trakcie nieraz pluła sobie w brodę za wszystkie upadki i
potknięcia, teraz wiedziała już, że ta droga nigdy nie miała być możliwa do
przejścia. A jednak ją pokonała.
— Kiedy zrozumiałem, że nie jesteś w stanie odpuścić, zacząłem tworzyć
plan. Już nie chciałem, żebyś się poddawała, ale zamierzałem pokazać ci, że
twoje działania mogą mieć inny cel.
— Zemstę — domyśliła się. — Chciałeś mnie wykorzystać, żeby się
zemścić?
— Chciałem, żebyś to ty zapragnęła się zemścić. Potrzebowałaś tego, żeby
zamknąć ten rozdział. Nadal potrzebujesz — poprawił się. — Kiedy uznałem,
że udało mi się cię przekonać, postanowiłem działać. I zacząłem od
odzyskania dysku z nagraniem, bo dopiero wtedy zaczął mieć dla mnie
jakąkolwiek wartość. Ale to było trudniejsze, niż się spodziewałem. Dopiero
niedawno udało mi się go zdobyć.
— To dlatego zniknąłeś z Norwood — odgadła.
— Sądziłem, że po prostu Harrell ma go w sejfie, ale okazało się, że oddał go
komuś innemu — potwierdził ze skinieniem.
— Komu?
— Senatorowi — wyznał, zaskakując ją. — To on pomógł Harre-llowi z
fałszowaniem dokumentów w sprawie, ale nie zrobił tego za darmo. Ma
kopie wszystkiego i chciał też nagranie, jako zabezpieczenie na przyszłość.
On też mógł wiele stracić, gdyby sprawa Jasmine wyszła na jaw, chociażby
przez powiązania z Devonem.
— I Harrell tak po prostu mu je dał?
— Nie sądzę, żeby miał inne wyjście. Był pod ścianą, bo tylko senator ma
wystarczające znajomości, zwłaszcza że w śledztwo zamieszane było FBI,
chociaż funkcjonariuszy i tak przekupił burmistrz — dodał mimochodem. —
Poza tym mógł uznać, że skoro senator jest po jego stronie, to i tak tego nie
wykorzysta, a nagranie będzie bezpieczniejsze poza naszym zasięgiem. Jego
błąd.
Holly dopiero zaczynała pojmować, jak wiele osób było w to zamieszanych.
Jeden gracz potężniejszy od drugiego, działali razem jak dobrze naoliwiona
maszyna w jednym celu: zrobić z Chada potwora.
— Chcę obejrzeć nagranie. — Żądanie opuściło jej usta, zanim miała szansę
zastanowić się, czy jest na to gotowa.
Ale czy naprawdę to, co miała zobaczyć, mogło być o wiele gorsze niż
wszystkie inne rzeczy, których już doświadczyła?
Cole nie zaprotestował, nie powiedział, że nie powinna tego oglądać, nie
zapytał, czy jest pewna, że tego chce. Wyglądał, jakby chciał zrobić każdą z
tych rzeczy, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że Holly zasługuje, by to
zobaczyć.
Poza tym wiedział już, że mylił się co do niej od samego początku. Gdy
pierwszy raz przyszła do hotelu, uznał ją za naiwną nastolatkę ślepo
zapatrzoną w Chada. Nawet gdy poznał ją lepiej, wciąż nie miał pojęcia, skąd
w jego bracie wzięła się pewność, że Holly jest wystarczająco silna, by
udźwignąć ciężar tego, co miało nadejść. Po pierwszej rozmowie, jaką odbyli
po jego śmierci, jedynie utwierdził się w przekonaniu, że Chad był
zaślepionym miłością głupcem. Cole widział w Holly jedynie doszczętnie
zniszczoną osiemnastolatkę i spisał ją na straty. Nawet przez sekundę nie
wierzył, że cokolwiek osiągnie.
Ale przez ostatnie miesiące udowodniła mu, w jak wielkim błędzie był. Nie
tylko podniosła się po śmierci Chada, ale wręcz stała teraz pewniej niż
kiedykolwiek wcześniej. Nie było śladu po tamtej kruchej dziewczynie. Tej,
którą teraz miał obok siebie, już nic nigdy nie będzie w stanie złamać.
Podając jej telefon, miał nadzieję, że tym razem się nie mylił.
Nagranie było w wysokiej jakości. Holly doskonale widziała twarz Chada,
miała też widok na Madeline i Ashley stojące po jego lewej. Topper i Ellis
stali naprzeciwko niego, tyłem do ukrytej kamery.
Widziała też broń, którą Chadwick trzymał w ręce. Nawet do nich nie
mierzył, zwyczajnie trzymał ją w pogotowiu, by sprawić wrażenie, że w
każdej chwili jest gotowy jej użyć.
Słyszała też każde słowo, jakie padło. To, jak Chad próbował ich przekonać,
by stanęli po jego stronie, i Toppera rzucającego groźby, co ich spotka, gdy
to zrobią. To, że z każdą wymianą zdań sytuacja stawała się coraz bardziej
napięta, a przerażenie w głosach mieszało się z wściekłością. Wydarzenia,
których biegu świat miał nigdy nie poznać, nagle rozgrywały się ponownie
przed oczami Holly.
W końcu zwróciła uwagę na Ashley, która jako pierwsza podjęła decyzję. Z
uniesionymi na znak bezbronności dłońmi opuściła bok Maddie i zrobiła
krok w stronę Chada, oznajmiając, że jest z nim. Wybór, który
zapoczątkował koniec.
Widziała moment, w którym została wyciągnięta druga broń. Ten całkowity
brak zawahania w ruchach Toppera, gdy wymierzył do Ashley i strzelił.
Chad zareagował tak szybko, że Holly nie sądziła, że w ogóle zdawał sobie
sprawę z tego, co robi, dopóki nie było już za późno. Gdy Ellis rzucił się, by
odciągnąć Maddie od ciała przyjaciółki i zmusić do schowania się, Chadwick
wykorzystał moment rozproszenia, uniósł broń i zastrzelił Toppera.
Przerażenie, gdy uświadomił sobie, co zrobił, było niemożliwe do
sfałszowania. Wypuścił pistolet z dłoni, spoglądając na swoje dłonie, jakby
nie należały do niego, jakby widział krew, którą je splamił.
To się nie miało tak skończyć. Wszedł do szatni z planem, w którym nie było
miejsca na śmierć. Nigdy nie chciał nikogo zabić.
Holly była tak przejęta emocjami, jakie widziała na jego twarzy, że w
pierwszej chwili w ogóle nie zauważyła ruchu.
Ellis rzucił się po broń, która wypadła z dłoni Topperowi, i wstając,
wymierzył ją w Chada.
Myliła się, gdy myślała, że jest w stanie to obejrzeć. Wiedząc, co się zaraz
wydarzy, odwróciła głowę od ekranu. Zakryła usta dłonią, by powstrzymać
krzyk, gdy padł strzał.
Poczuła, jak Cole wyjmuje telefon z jej dłoni, a następnie pochyla się, by ją
objąć. Przyciągnął ją do siebie i przytulił tak mocno, jakby mógł tym
uściskiem powstrzymać ją od rozpadnięcia się. Holly nie próbowała udawać,
że tego nie potrzebuje, i schowała twarz w zagłębieniu jego szyi.
Jednak nie pozwoliła sobie na to na długo. Dała sobie jedynie chwilę,
świadoma, że gdyby miała czekać, aż ból minie, Cole musiałby ją trzymać
przez całą wieczność.
Odsunęła się, gdy wciąż jeszcze palił ją do żywego. Nie chciała, by przestał.
Chciała czuć wszystko, żeby przekuć to we wściekłość. W czystą, białą furię.
Zastanawiała się już wcześniej, kiedy przekroczy granicę swojej
wytrzymałości, i ten moment w końcu nadszedł. Jednak w innej formie, niż
oczekiwała.
Spodziewała się, że pewnego dnia zwyczajnie pęknie. Ale to nie było ciche
rozpadanie się na kawałki. To nie była oznaka słabości ani biała flaga na
znak, że się poddaje.
To był wybuch. Gwałtowny i niepohamowany, śmiercionośny niczym bomba
atomowa. Gotowy zmieść z powierzchni ziemi wszystko w jego zasięgu.
— Dlaczego mi nie powiedziałeś? — zapytała z wyrzutem. — Skoro od
początku wiedziałeś, kto zabił Chada, dlaczego mnie nie ostrzegłeś?
Wiedziałeś, że ja i… że jesteśmy blisko. Miałeś mnie chronić. Przed nim. A
nie stać z boku i pozwolić… — Słowa nie chciały jej przejść przez gardło.
Była zakochana w chłopaku, który zamordował Chada. Oddała mu wszystko,
łącznie z własnym ciałem, a on miał na rękach krew jej pierwszej i
największej miłości. Dłonie, które jej dotykały tamtej nocy w motelu i
niezliczoną ilość razy ocierały jej łzy, były tymi samymi, które zabiły Chada.
— A uwierzyłabyś mi? — Zadał pytanie, jakby doskonale wiedział, że ten
moment kiedyś nadejdzie, i był na niego przygotowany. — Ellis był jedyną
osobą, nie licząc Posłańców, która chciała mieć z tobą cokolwiek wspólnego.
Sprawił, że zaufałaś mu niemal natychmiast, bo go potrzebowałaś. Chciałaś
wierzyć w jego dobre intencje i w to, że jest taki jak ty. — Spokojnie
wymieniał wszystkie te rzeczy, które Holly już wiedziała. — Gdybym
powiedział ci prawdę, nie mając na to dowodu, komu byś uwierzyła? Po
czyjej stronie byś stanęła?
Ellisa — uświadomiła sobie z przerażeniem, chociaż nie była w stanie
powiedzieć tego na głos.
Odpowiedź musiała jednak być wypisana na jej twarzy, bo Cole kiwnął
głową i powiedział:
— No właśnie. Nie mogłem ryzykować, że się od nas odsuniesz.
Potrzebowałem twojego zaufania, żeby mieć na ciebie oko.
— Mogłeś go po prostu zabić. — Była zdziwiona, z jaką łatwością ta sugestia
opuściła jej usta.
— Mogłem — potwierdził. — Chciałem. Nie masz pojęcia, ile razy byłem
pod jego domem z bronią za paskiem, gotowy strzelić, gdy tylko się pojawi.
— Przymknął na moment oczy, jakby wyobrażał sobie tę scenę. — Ale
Harrell wiedziałby, że to ja, i wtedy nawet Raymond by mi nie pomógł. A nie
potrzebowałem rozmowy z moim bratem, żeby wiedzieć, co byłoby dla niego
ważniejsze: pomszczenie jego śmierci czy chronienie ciebie. Więc
zachowałem się tak, jak chciałby tego Chad.
Holly przez chwilę bez słowa wpatrywała się w profil mężczyzny, chyba po
raz pierwszy w pełni rozumiejąc, ile kosztowały go te miesiące. Jak trudne
musiało być dla niego zrezygnowanie z wymierzenia sprawiedliwości za
brata dla dobra dziewczyny, której nawet nie lubił. Śmierć Chada zraniła go
być może nawet bardziej niż ją, a mimo to nie wahał się przed dalszym
poświęcaniem siebie w imię jednej obietnicy.
Nagle zdała sobie sprawę, że Cole nigdy nie przestanie. Zawsze będzie czuł,
że jest to winien Chadwickowi.
— Naprawdę byłbyś gotów ze mną wyjechać? Zostawić rodzinę i wszystko,
co tutaj zbudowałeś?
— Chad chciałby, żebym…
— Nie — przerwała mu stanowczo, spodziewając się takiej odpowiedzi. —
Jakikolwiek dług, o którym sądzisz, że masz go wobec Chada, już dawno
został spłacony. Zrobiłeś dla niego więcej niż ktokolwiek inny. Dotrzymałeś
słowa. Zwalniam cię z obietnicy, którą mu złożyłeś, słyszysz? — W
przypływie emocji złapała jego dłoń, żeby zmusić go do spojrzenia na nią. —
Gdybyś naprawdę miał skazać się na resztę życia, albo chociaż najbliższe
lata, na opiekowanie się mną, to zrób to dlatego, że ty tego chcesz, a nie ze
względu na poczucie winy. Ja sobie poradzę, a ty już wystarczająco dużo dla
mnie poświęciłeś.
— Wiem, że sobie poradzisz — zapewnił i był to chyba największy
komplement, jaki mogła usłyszeć. — Nie mam co do tego wątpliwości. Ale
prawda jest taka, że sam chcę się stąd wydostać. Tutaj wszystko przypomina
mi Chada i… Może ja potrzebuję ciebie bardziej, niż ty mnie — dodał cicho i
niepewnie, jakby się bał, że Holly będzie z niego szydzić.
Ale jej daleko było do żartów. Doskonale rozumiała, skąd wzięły się te
słowa.
Cole od początku był tą osobą, której tak desperacko szukała i o której
sądziła, że znalazła ją w Ellisie. Tylko on był w stanie pojąć, co przeszła, jak
wiele odebrała jej śmierć Chada. Był tak samo zniszczony jak ona.
Mogli pomóc sobie nawzajem nauczyć się żyć z tą stratą. Zacząć od nowa
gdzieś z dala od Norwood.
I wraz z gaśnięciem ostatnich promieni słońca za ich plecami Holly poczuła,
jak w jej sercu rodzi się nadzieja, że im się uda.
Od jutra — obiecała sobie. — Jutrzejszy poranek będzie nowym początkiem.
Ale zanim nastanie dzień, chciała pogrążyć się w mroku.
— Zamierzam dopilnować, żeby za to zapłacił. — Nie musiała mówić, kogo
ma na myśli.
Sama nie była pewna, czy składa tę przysięgę sobie, Cole’owi, czy
Chadwickowi. Wiedziała za to jedno.
Zmieniła zdanie co do zemsty.
Nie musiała wybierać ani tym bardziej nie zamierzała z niczego rezygnować.
Wystarczająco dużo już straciła.
Nadszedł czas, by teraz to ktoś inny został z niczym.
***
— Holly! — Sylvie nie kryła zaskoczenia na jej widok. — Co cię tu
sprowadza?
Holly sama była zdziwiona. Wyszła z hotelu z jednym celem, ale coś ją
tknęło, gdy przechodziła obok domu Chada.
Przypomniała sobie jego słowa. To, że gdy zwrócił się z prośbą o pomoc do
mamy, zostawiła go ze wszystkim samego. Sylvie od początku wiedziała, co
stało za strzelaniną. Jaka historia do niej doprowadziła. A mimo to, gdy Holly
do niej przyszła, wolała milczeć. Namawiała ją, żeby odpuściła
poszukiwanie odpowiedzi i wyjechała, chociaż wiedziała, że jej syn nie jest
bezdusznym potworem, i mogła pomóc Holly to udowodnić.
Sylvie i Devon byli tak samo odpowiedzialni za śmierć Chada, jak Maddie i
reszta. Nawet jeśli to nie oni pociągnęli za spust, jedna ich decyzja mogła
diametralnie zmienić bieg wydarzeń.
— Chciałam porozmawiać. — Z trudem zdołała ukryć płonącą w niej
wściekłość. — Mogę wejść?
— Pewnie, chodź. — Kobieta przesunęła się w drzwiach, by przepuścić
Holly.
Widziała, że wzrok matki Chada nieustannie wraca do obrażeń na jej twarzy,
więc wyjaśniła, zanim Sylvie zdecydowała, czy zapytać:
— Miałam wypadek.
— Cieszę się, że nic poważnego ci się nie stało — odpowiedziała z
wystudiowanym uśmiechem.
Przechodząc do kuchni, Holly zastanawiała się, czy po ich rozmowie Sylvie
nadal będzie tego zdania.
— Napijesz się czegoś?
— Nie, dziękuję. Nie zostanę długo. — Miała jeszcze wiele rzeczy do
zrobienia i nie mogła tracić czasu.
— Jestem zdziwiona, że postanowiłaś wpaść akurat dzisiaj — zaczęła Sylvie,
próbując nawiązać rozmowę. — Nie powinnaś świętować ukończenia
szkoły?
Wzrok Holly bezwiednie powędrował na kalendarz wiszący na ścianie i
uświadomiła sobie, że przegapiła ceremonię rozdania dyplomów. Skończyła
szkołę.
Co się świetnie składało, bo miała zamiar jeszcze dzisiaj wyjechać z
Norwood i nigdy nie wrócić.
— Przyszłam, bo chciałam ci powiedzieć, że znam prawdę — oznajmiła bez
owijania w bawełnę. — Wiem, co zrobił Topper, i wiem, że Chad nie chciał
go dłużej kryć. — Z satysfakcją obserwowała, jak kolor znika z twarzy
Sylvie. — Była moją najlepszą przyjaciółką, wiedziałaś o tym? — zapytała, a
gdy kobieta pokręciła głową, dodała: — Jasmine Watkins. Uciekła z domu
pół roku przed tym, jak Topper ją zabił.
— Znałam jej rodziców, zanim wyjechali z miasta — wyszeptała z
przerażeniem Sylvie, prawdopodobnie po raz pierwszy uświadamiając sobie,
że dziewczyna, którą jej syn i mąż pomogli zakopać w lesie, miała swoje
życie i rodzinę.
— Chad postanowił go wydać, gdy się dowiedział, kim dla mnie była —
mówiła dalej Holly. — Wiem, że przyszedł do ciebie, błagając, żebyś mu
pomogła. I wiem, że próbowałaś wybić mu to z głowy. Dlatego zwrócił się o
pomoc do twojego drugiego syna i wymyślił plan, który doprowadził do jego
śmierci.
— Skąd…? — Sylvie była blada jak ściana.
Holly nie mogła jej się dziwić. Zbudowane z kłamstw i sekretów perfekcyjne
życie, które było dla niej droższe niż własny syn, zaczęło tracić stabilność, bo
Holly miała informacje, które mogły zburzyć całą misterną konstrukcję.
Ale dziewczyna nie przyszła tutaj, by rozmawiać z nią o tym, jak podrzuciła
swoje dziecko pod drzwi obcego domu, po czym odeszła i nigdy nie
obejrzała się za siebie. To nie była jej walka.
— Jak możesz patrzeć na siebie w lustrze? — zapytała. — Jak żyjesz ze
świadomością, że mogłaś to wszystko powstrzymać? Że Chad mógłby nadal
żyć, gdyby twoja duma nie była dla ciebie ważniejsza?
Sylvie nie odpowiedziała od razu. Schowała twarz w dłonie, a jej ciało
zaczęło trząść się od płaczu.
— Myślisz, że tego chciałam?! Gdybym tylko miała pojęcie, jak to się może
skończyć… — Pokręciła głową, ocierając łzy. — Myślałam, że robię to, co
najlepsze dla mojej rodziny. Dla Chada. Nasze życie zamieniłoby się w
piekło, gdyby ta historia wyszła na jaw. Myślisz, że dla kogo Devon pomógł
pozbyć się ciała? Miał gdzieś, co stanie się z Topperem. Chciał chronić
naszego syna. Próbowałam zrobić to samo dla nich obu. Czy to naprawdę
takie złe, że nie chciałam, żebyśmy stracili wszystko?
— I tak stracisz — oznajmiła Holly, niewzruszona tym wywodem. — Świat
pozna prawdę, a wtedy wiele osób wyląduje w więzieniu. Mam wszystko,
czego potrzebuję, żeby do tego doprowadzić. I Devon będzie jedną z tych
osób, nie tylko za to, co zrobił Jasmine, ale też za śmierć Keitha Wallace’a i
wszystko, co zrobił Raymondowi.
Cole nie miał już powodu, by powstrzymywać się przed zemstą na swoim
ojcu, i Holly zamierzała mu w niej pomóc.
— Devon pójdzie na dno, ale to nie stanie się z dnia na dzień. Masz szansę
wydostać się z tego statku, zanim zacznie tonąć.
— Niby w jaki sposób?
— Możesz wyjechać — zasugerowała. — Zostawić Devona i całe to życie.
Zacząć na nowo gdzieś daleko od Norwood.
— Devon nigdy nie pozwoli mi odejść — zaprotestowała Sylvie, przerażona
samą myślą, że miałaby opuścić swoją złotą klatkę.
— To znajdź na niego coś i zaszantażuj go, żeby nie miał innego wyjścia, niż
zgodzić się na rozwód. — Holly wiedziała, że nie powinno jej tak zależeć, a
Sylvie zasłużyła na to, co by ją spotkało, jeśliby została u boku męża.
Ale patrząc na nią, wciąż miała przed oczami te poranki, które spędzały,
rozmawiając w tej samej kuchni przy kubku kawy. Nie potrafiła tak po prostu
zapomnieć dni, kiedy jej relacja z Sylvie była bliższa niż z jej własną matką.
Poza tym tłumaczyła sobie, że jeśli kobieta naprawdę odejdzie od męża, to
pożegnanie się z życiem, którego niegdyś każdy jej zazdrościł, będzie
wystarczającą karą.
— Rób, co chcesz, ale jeśli tu zostaniesz, stracisz wszystko — ostrzegła ją.
— Jest jeszcze jedna rzecz.
— Co takiego?
— Jestem w ciąży. I dziecko jest Chada.
Sylvie przez kilka sekund wpatrywała się w nią bez słowa.
— Nawet nie wiem, co powiedzieć… — zaczęła, a na jej twarzy pojawiło się
współczucie, które jedynie bardziej rozwścieczyło Holly.
— Zamierzam je urodzić — poinformowała ją przez zaciśnięte zęby. — I nie
mówię ci o tym bez powodu. Chcę, żebyś żyła ze świadomością, że przez
twoje decyzje moje dziecko będzie wychowywało się bez ojca. Chad nigdy
nie zobaczy swojej córki.
Rozdzierający serce ból na twarzy kobiety był dokładnie tym, co chciała
zobaczyć. Po to tu przyszła.
Może to było zbyt okrutne. Mogła uznać, że utrata syna była jedyną karą, na
jaką Sylvie zasłużyła, i na zawsze pozostawić ją w niewiedzy o istnieniu
wnuczki, ale nad Holly też nikt się nie zlitował. Nikt nie zatrzymał się na
moment i nie pomyślał, że wycierpiała już wystarczająco, że usłyszała o
jedno kłamstwo za dużo, że miała nóż wbity w plecy tak wiele razy, że nie
było miejsca na kolejny cios.
Więc w sercu Holly również nie było miejsca na litość.
— Powiedziałaś mi kiedyś, że nie możesz się doczekać, aż założymy z
Chadem rodzinę. Marzyłaś o wnukach — przypomniała jej, na moment
wracając wspomnieniami do tej jednej rozmowy. — Wygląda na to, że twoje
marzenie się spełni. Będziesz miała swoją wnuczkę. Ale nigdy jej nie
poznasz.
— Nie możesz tego zrobić. To dziecko jest jedynym, co mi pozostanie po
Chadwicku, nie możesz mi tego odebrać. — Sylvie pokręciła głową z nagłą
desperacją. — Poza tym jak to sobie wyobrażasz? Masz osiemnaście lat, jak
chcesz sama wychować dziecko? Mogę ci pomóc.
— Nie potrzebuję twojej pomocy — niemal warknęła. — I nie będę sama.
Będę miała Cole’a.
Cole nie był bez winy i Holly dobrze o tym wiedziała. Ale wiedziała także, że
jako jedyny próbował pomóc Chadowi, gdy ten go potrzebował, a
świadomość, że nie udało mu się go uratować, będzie mu ciążyła przez resztę
życia. Był też jedyną osobą, która ani razu jej nie okłamała ani nie zdradziła.
— Holly…
— Cole będzie przy mnie tak, jak był przy Chadwicku, gdy ty go zawiodłaś
— powiedziała jej bezlitośnie. — Będzie przy twojej wnuczce, a ty nie, i nie
możesz zrobić nic, by to zmienić. Moja córka będzie znała swojego ojca.
Pozna go takiego, jaki był naprawdę, a nie potwora, jakiego pozwoliłaś z
niego zrobić. I dowie się kiedyś, przez kogo zna go tylko z opowieści. — Jej
głos załamał się na chwilę, ale w porę opanowała emocje. To nie był moment
na łzy. — Skoro ja muszę żyć z konsekwencjami twoich decyzji, to nie
zamierzam pozwolić, żebyś ty ich uniknęła.
Nikt ich nie uniknie.
***
Fakt, że przed domem Ellisa stał zaparkowany tylko jeden samochód,
ten należący do niego, Holly mogłaby uznać za łut szczęścia, gdyby nie to,
że nie miało dla niej znaczenia, kto będzie słuchał tego, co chciała
powiedzieć.
Była gotowa spalić ten dom na popiół bez względu na to, ile osób jest w
środku.
Ale jeśli miała rację i Ellis był sam, to dawało jej to większą szansę na
uzyskanie wcześniej kilku odpowiedzi.
Zadzwoniła do drzwi i gdy tylko usłyszała kroki po drugiej stronie, zmusiła
się, by odciąć się od wszystkich szalejących w jej sercu emocji. Jeśli miała
zagrać w jego grę, nie mogła płakać ani krzyczeć.
Jeżeli Ellis potrafił udawać kogoś innego przez trzy miesiące, to ona była w
stanie zrobić to samo przez kilkanaście minut.
— Holly.
Zaskoczenie w jego głosie mogło być szczere, ale Holly nie wierzyła już w
nic, co wychodziło z jego ust.
Zdjęła kaptur z głowy i z niedowierzaniem obserwowała zmianę w postawie
Ellisa, gdy jego wzrok padł na jej poranioną twarz.
— Kto ci to zrobił? — spytał z wściekłością. Wyglądał, jakby był gotowy
znaleźć winowajcę i sprawić, że za to zapłaci.
Był niesamowitym aktorem. Wcześniej zastanawiała się, jak mogła uwierzyć
w jego kłamstwa, ale teraz odpowiedź wydawała się oczywista. Ellis był
doskonały w swojej roli, tak autentyczny w ułudzie, jaką stworzył, że nie
byłaby zdziwiona, gdyby nawet on sam zapomniał, kim był naprawdę.
— Mogę wejść?
Nie mieli ze sobą kontaktu od kłótni prawie tydzień temu, więc Holly
spodziewała się, że nadal będzie ciągnął ten akt i udawał zranionego jej
kłamstwami, dlatego brała go na litość. Wspaniały i niezwykle troskliwy
chłopak, za jakiego się podawał, nie zamknąłby jej drzwi przed nosem,
widząc, że stało jej się coś złego.
Jej założenia były trafne, bo Ellis skinął głową i gestem wskazał, żeby
weszła.
— Jesteś sam? — upewniła się, przechodząc do salonu.
— Ojciec i Meredith wyszli do kina — odparł bez emocji. — Może
pójdziemy do mnie?
— Tutaj jest w porządku. — Musiała być blisko wyjścia. Nie zamierzała
bagatelizować ryzyka, że Ellis spróbuje ją skrzywdzić, gdy się dowie, że zna
prawdę.
— Powiesz mi teraz, co ci się stało? — zapytał. Holly zajęła jedyny fotel,
więc usiadł na kanapie i z zatroskanym spojrzeniem zaczął przyglądać się jej
obrażeniom.
— Ktoś próbował mnie zabić — wyznała, uważnie go obserwując w
poszukiwaniu jakiegokolwiek śladu fałszu. — Nie wiedziałeś?
— Niby skąd? Nie miałem pojęcia — wyznał ze szczerością, której jeszcze
do niedawna Holly nawet nie śmiałaby kwestionować. — To dlatego nie było
cię dzisiaj na rozdaniu dyplomów? Martwiłem się, kiedy cię wyczytali, a ty
nie wyszłaś na scenę. Planowałem zadzwonić, ale uprzedziłaś mnie tymi
odwiedzinami.
Uwadze Holly nie umknęło to, jak płynnie zmienił temat. Usłyszał, że ktoś
próbował ją zabić, a zamiast dopytywać, co dokładnie się stało, niemal
natychmiast zaczął przekierowywać rozmowę na to, że się martwił. Dawał jej
do zrozumienia, że choć byli pokłóceni, to on i tak o niej myślał i się o nią
troszczył.
Jeszcze zaledwie dzień wcześniej przyjęłaby to zachowanie bez mrugnięcia
okiem i byłaby wdzięczna za jego troskę po tym, jak go zraniła.
A teraz patrzyła na niego i było jej niedobrze. Czuła obrzydzenie do siebie za
łatwość, z jaką dała się złapać w jego sidła, i do niego za to, że je zastawił. Że
pozwolił jej czuć się przy nim bezpiecznie, podczas gdy to przed nim od
samego początku potrzebowała ratunku.
Przez krótki moment naprawdę go kochała. Może nie była to miłość, jaką
obdarzyła Chada, ale była szczera i tak silna, jaką tylko jej połamane serce
było w stanie znieść.
Jednak nienawiść, jaką teraz do niego czuła, była o wiele większa. Holly
żałowała, że nie poprosiła Cole’a o pistolet, bo wiedziała, że gdyby miała go
teraz w ręce, zabiłaby go bez wahania. I nigdy nie poczułaby z tego powodu
nawet krzty wyrzutów sumienia.
— Nie, to nie dlatego — odparła wreszcie, gotowa skończyć tę farsę. — Nie
poszłam, bo byłam zajęta.
Ellis prychnął w rozbawieniu, jakby jej słowa były żartem.
— Co niby było ważniejsze niż bycie na własnej uroczystości skończenia
szkoły?
— Szukanie grobu Jasmine — odpowiedziała z zimnym spokojem. —
Odkrywanie prawdy o tym, dlaczego Chad poszedł do szkoły z bronią.
Wszystkie maski opadły. Holly widziała moment, w którym nastąpiła
zmiana. Zza fasady bohatera w końcu wyjrzał potwór, którym Ellis był od
samego początku.
I po jego reakcji zgadywała, że długo czekał na tę chwilę.
Chłopak parsknął śmiechem, jednak to był zupełnie inny dźwięk niż ten, do
którego Holly przywykła. Nie było w nim śladu ciepła czy radości. Ten był
oschły, wręcz złowieszczy, i sprawił, że zimne dreszcze przebiegły jej po
plecach.
— Kto się wygadał? Starszy braciszek? Czy Maddie w końcu zdobyła się na
odwagę? — zapytał, wciąż z tym samym przeraźliwym uśmiechem na
twarzy. — Obstawiam Cole’a. Od początku mówiłem, że trzeba się go
pozbyć.
— Cole — skłamała, nie dając po sobie poznać, że wzmianka o Maddie ją
zaskoczyła. Spodziewała się, że dziewczyna była jego wspólniczką. —
Wszystko mi opowiedział.
To jedynie zwiększyło uśmieszek na jego twarzy i Holly musiała się
powstrzymać przed powiedzeniem prawdy.
Jeszcze nie teraz — przypomniała sobie. Nie mogła mu pokazać, że ma nad
nim przewagę. Że posiada dowody, które mogą go pogrążyć. Wiedziała, że
Ellis powie jej o wiele więcej, jeśli będzie myślał, że Holly jest bezbronną
ofiarą.
— Kto go zabił? — Nie musiała o to pytać, ale chciała usłyszeć od niego te
słowa. Chciała sprawdzić, czy chociaż teraz powie prawdę. — Ty? Maddie?
Czy jeszcze ktoś inny?
— A jak sądzisz?
— Że to byłeś ty.
— Więc jednak nie jesteś aż tak głupia, jak zakładaliśmy — stwierdził. —
Topper zabił Ashley, Chad unieszkodliwił Toppera, ale ja wykończyłem ich
obu.
Duma, z jaką wypowiedział te słowa, jakby zabicie swojego przyjaciela było
jakimś osiągnięciem, sprawiła, że Holly z trudem powstrzymała się od
rzucenia się na niego.
Nie zrobiła tego, bo zrozumiała, że już teraz jej taktyka przyniosła rezultaty.
Nie obejrzała nagrania do końca, więc nie miała pojęcia, że Topper nie zginął
od strzału Chada.
A to oznaczało, że Chadwick nie był mordercą.
— Dlaczego to zrobiłeś? Wiem, że nie planował skrzywdzić żadnego z was.
Jedyne, czego chciał, to żebyście złożyli zeznania i powiedzieli, co Topper
zrobił Jasmine, żeby poszedł siedzieć. Więc dlaczego? — W jej głosie
pojawiła się płaczliwa nuta, która nie była udawana. Widziała nagranie,
wiedziała, co zrobił Ellis, a mimo to nadal nie rozumiała jego motywu. —
Nie musiałeś go zabijać.
— Może nie — przyznał. — Ale co twoim zdaniem by się stało, gdyby
przeżył? Powiem ci co. Powiedziałby prawdę o Jasmine i zniszczyłby życie
nam wszystkim. Dopóki by żył, stanowiłby zagrożenie. Myślisz, że ktoś z
kryminalną historią miałby przyszłość w sporcie? Jedno jego słowo o tym, co
zrobiliśmy tamtego lata, i straciłbym wszystko, na co pracowałem, odkąd
skończyłem sześć lat. Nie zamierzałem mu na to pozwolić i wiedziałem, że
trzeba się go pozbyć, na długo przed tym, jak skończył układać swój świetny
plan.
Nie chciał tracić szansy na spełnienie swojego wielkiego marzenia o byciu
sportowcem. Tylko tyle wystarczyło, by chwycił broń i zamordował
przyjaciela.
— Jak myślisz, kto wysłał Toppera do twojego pokoju? Kto zasugerował, że
dla własnego bezpieczeństwa powinien zawsze mieć przy sobie broń?
Chociaż muszę przyznać, że nawet ja się nie spodziewałem takiego obrotu
spraw — zaśmiał się z lekkością. — Sądziłem, że doprowadzę Toppera do
takiej paranoi, że sam go w końcu zabije, a ja pozbędę się dwóch problemów
na raz. Chad wyświadczył mi przysługę, wymyślając tę śmieszną strzelaninę
— mówił dalej, bez cienia wyrzutów sumienia. — Topper był tylko zbędnym
obciążeniem i wszystkim nam jest lepiej bez niego. Dlatego go dobiłem.
Ashley nie musiała ginąć, ale opowiedziała się po niewłaściwej stronie i
sprowokowała Toppera, więc sama była sobie winna. Za to Chad był
idealnym kozłem ofiarnym. Wystarczyło tylko przekonać Maddie, że to
jedyne wyjście.
— Więc co? Kazałeś jej cię postrzelić, żeby historia stała się bardziej
wiarygodna? — Nie widziała tego na nagraniu, ale domyślała się, że właśnie
tak było. — Bohater, który ochronił swoją dziewczynę przed potworem, gdy
ten próbował ją zabić?
— Mój błąd. Jedyny, jaki popełniłem — stwierdził, pierwszy raz tracąc
zadowolenie wypisane na twarzy. — To miała być powierzchowna rana,
drobne draśnięcie, ale Maddie trafiła w kość. Ktoś mógłby uznać, że to kara
za to, co zrobiłem. I tak straciłem wszystko, co tak bardzo starałem się
uratować. — W jego głosie pobrzmiewała wściekłość, która cieszyła Holly.
— Ale to mimo wszystko lepsze niż wyrok za współudział w morderstwie.
Nadal mam szansę na dobre studia i życie, jakie Chad by mi odebrał, więc i
tak jestem górą.
Zdziwisz się — chciała powiedzieć, ale było jeszcze za wcześnie, by
odkrywać wszystkie karty.
— Czyli to wszystko było kłamstwem? Zerwanie z Maddie, list od Chada,
cała ta historia, że chcesz mi pomóc?
Holly zakładała, że to on podłożył list, który znaleźli w domu Ashley, żeby ją
odwieść od myślenia o wiadomości, którą znalazła w schronisku. Była też
niemal pewna, że to także on stał za zmuszeniem jej do uczestnictwa w
spotkaniach grupy wsparcia, bo potrzebował okazji, żeby się do niej zbliżyć.
— Nie, nie wszystko — wyznał cicho, spoglądając na nią.
Przez moment wyglądał jak ten Ellis, którego znała. Znowu widziała przed
sobą chłopaka, który był jej przyjacielem i wszystkim, co miała, i
nienawidziła się za idiotyczną myśl, że chciałaby, żeby chociaż jego uczucie
do niej okazało się prawdziwe.
Niczego by to nie zmieniło, ale pragnęła wiedzieć, że chociaż przez chwilę
mu na niej zależało, że choćby raz zakwestionował to, co robił, i czuł się źle,
oszukując ją.
Ale to nie te słowa padły z jego ust.
— Seks naprawdę mi się podobał — rzucił ze śmiechem, jak dobry żart. —
Chociaż byłem zaskoczony, bo nie sądziłem, że plan z zepsutym
samochodem okaże się takim sukcesem.
Holly jak na dłoni widziała satysfakcję, jaką sprawiało mu bawienie się nią.
Wykorzystał ją w każdy możliwy sposób i był z tego dumny.
— Nie takiej odpowiedzi się spodziewałaś? — dogryzł jej, widząc jej minę.
— Co chciałaś usłyszeć? Że się w tobie zakochałem i zabijało mnie
ukrywanie przed tobą prawdy? Może chciałaś, żebym był gotowy poświęcić
się dla ciebie, jak ten idiota? Nie przypuszczałem, że jestem aż tak dobrym
aktorem. — Pokręcił głową z rozbawieniem. — Nie bądź żałosna.
Potrzebowałem cię, żeby się upewnić, że Chad nie zostawił nic, co mogłoby
mnie pogrążyć. Maddie próbowała mnie powstrzymać, myślała, że jeśli
znajdzie coś przede mną, będzie mogła mnie zmusić, żebym zostawił cię w
spokoju. Ale Chad po raz kolejny wyświadczył mi przysługę i nie zostawił ci
nic wartościowego, więc to rozwiązało problem.
To dlatego Maddie szantażowała Olivię i kazała jej ukraść notatnik. Szukała
sposobu, żeby ochronić Holly przed Ellisem, bo doskonale wiedziała, do
czego jest zdolny. Holly nie była pewna, jak ma się z tym czuć.
— Wiesz, co mu powiedziałem, zanim umarł? — zapytał ze swobodą,
kontynuując pławienie się w poczuciu wygranej.
Doskonale wiedziała, że tym właśnie była dla niego ta chwila. Napawał się
swoim domniemanym zwycięstwem, przekonany, że jest nietykalny. A Holly
mu nie przerywała, bo z każdym słowem pogrążał się coraz bardziej.
Jej włączony w telefonie dyktafon wyłapywał każde jego słowo. Sama ta
rozmowa stanowiła wystarczający materiał do dokonania zemsty.
Jeszcze chwila — obiecała sobie, kręcąc głową w odpowiedzi na jego
pytanie. — Wytrzymasz jeszcze chwilę.
— Powiedziałem mu, że może się nie martwić. Obiecałem, że będziesz w
dobrych rękach — odpowiedział z sadystycznym okrucieństwem. — Twój
ukochany Chad umierał ze świadomością, że nie może zrobić nic, żeby cię
przede mną ochronić.
Cieszyła się, że Cole go nie zabił i że ona jednak nie ma przy sobie broni.
Śmierć byłaby dla niego zbyt łaskawą karą.
— Chociaż poniekąd dotrzymałem słowa. Zawdzięczasz mi życie, bo mój
ojciec chciał cię od razu załatwić i upozorować samobójstwo. To ja go
przekonałem, że nie musimy uciekać się do tak ekstremalnych środków i że
wystarczy odrobina kreatywności. — Spojrzał na nią, jakby naprawdę
oczekiwał wdzięczności. — I miałem rację. Nic na mnie nie masz. Żadnych
dowodów. Nawet jeśli pójdziesz na policję, nikt ci nie uwierzy.
— Mogę pokazać im grób Jasmine — powiedziała ciekawa, jak planowałby z
tego wybrnąć.
— I co to udowodni? Tylko tyle, że Chad był powiązany z zabójstwem. — W
najmniejszym stopniu nie był zaniepokojony tą groźbą. — Nie byłem wtedy
z nimi w lesie. Nigdy nawet nie dotknąłem jej ciała. Nie ma żadnych śladów,
że byłem w to zamieszany. — Pokręcił głową z udawanym współczuciem. —
Nie możesz mi nic zrobić. Wygrałem.
Tym razem to ona się uśmiechnęła.
— Czyżby?
Wyciągnęła telefon z kieszeni bluzy i wyłączyła dyktafon. Nagrała już
wystarczająco dużo. Nie pokazała mu jednak nagrania. Wysłała je tylko
pospiesznie do Cole’a, by mieć pewność, że nawet jeśli nie wyjdzie stąd
żywa, będzie miał kolejny dowód.
Gdy to zrobiła, włączyła nagranie, które wcześniej przesłał jej Cole, i
przewinęła do odpowiedniego momentu. Odwróciła ekran w jego stronę —
idealnie, by zobaczył siebie sięgającego po broń.
Zmusiła się, by powstrzymać wzdrygnięcie, gdy padł strzał.
Uśmiech znikający powoli z twarzy Ellisa prawie wynagrodził jej ostatnie
minuty wysłuchiwania go.
Chłopak zaczął się podnosić, najpewniej po to, żeby wyrwać jej telefon z
ręki, ale powstrzymała go gestem dłoni.
— Nie tak szybko. Siadaj. — Wskazała palcem na kanapę. Schowała telefon,
by był poza jego zasięgiem, i posłała mu sadystyczny uśmiech. — Teraz ja
będę mówiła. Ale nie martw się, nie rozgadam się tak jak ty.
Czekała na ten moment. I zamierzała się delektować każdą upływającą
sekundą.
— Pomyślmy. Mam nagranie, jak zabijasz Chada. Mam całą naszą dzisiejszą
rozmowę na dyktafonie. Mam notatnik Toppera. Mam filmik, jak gwałci
Jasmine — wymieniała, licząc każdą rzecz na palcach. — Mam też nagranie,
na którym Chad opowiada o wszystkim, co wtedy zaszło. Co jeszcze… —
Udała, że się zastanawia, pochłaniając wzrokiem przerażenie na twarzy
Ellisa. — O, wiem. Mam oryginały autopsji Chada, które mówią, że nie
popełnił samobójstwa, i wyników balistycznych dowodzących, że w szatni
użyto dwóch pistoletów. Plus zdjęcia sfałszowanych wersji. Podziękuj za nie
swojemu ojcu. — Uśmiechnęła się do niego z fałszywą słodkością. —
Całkiem sporo jak na kogoś, kto przegrał, nie sądzisz?
Praktycznie widziała trybiki obracające się w jego głowie, gdy panicznie
starał się znaleźć ratunek, jak szczur próbujący wydostać się z płonącego
budynku.
To ona podłożyła ogień. I upewniła się wcześniej, że wszystkie wyjścia są
zabarykadowane.
— Czego chcesz? — zapytał w końcu przez zaciśnięte zęby. — Co mam
zrobić, żebyś nie poszła z tym na policję?
— Możesz zrobić, co tylko chcesz — odpowiedziała mu ze wzruszeniem
ramion — ale nic cię nie uratuje.
— Mogę cię po prostu zabić i zakopać tuż obok twojej przyjaciółki —
warknął i Holly musiała przyznać, że jest pod wrażeniem tego, jak nadal
próbował udawać, że nie został pokonany.
— Trochę już na to za późno. Trzeba było posłuchać sugestii ojca —
poradziła mu. — Teraz moja śmierć może ci jedynie zaszkodzić. Cole jest
obecnie w posiadaniu wszystkich tych rzeczy, o których mówiłam.
— Więc co tutaj jeszcze robisz? Po co w ogóle do mnie przyszłaś, zamiast od
razu się zemścić?
— Bo widzisz, tobie przeprowadzenie całego planu zajęło trzy miesiące.
Udawałeś mojego przyjaciela, zdobyłeś moje zaufanie, sprawiłeś, że się w
tobie zakochałam. Wszystko to robiłeś powoli. — Chociaż raz nie czuła
wstydu, gdy to mówiła. Wszystko przysłaniała okrutna satysfakcja. — I ja też
nie zamierzam się spieszyć. Pójdę na policję. Ale nie dzisiaj. Ani nie jutro.
Nawet nie za miesiąc czy dwa. Ale kiedyś.
Konsternacja wypłynęła na twarz Ellisa. Nie miał pojęcia, do czego Holly
dąży.
— Pozwolę ci iść na studia i je skończyć. Dam ci możliwość nacieszenia się
tym dobrym życiem, na które podobno wciąż masz szansę — powiedziała
mu, przywołując jego słowa. — A w tym czasie ja odbuduję swoje. I gdy
miną lata i poczujesz się w końcu bezpieczny, bo uznasz, że zmieniłam
zdanie, policja zapuka do twoich drzwi. Będziesz miał dobrze płatną pracę,
dom i wspaniałą rodzinę, a ja przyjdę i odbiorę ci to wszystko. Tak jak ty
odebrałeś mnie. — Przekrzywiła głowę, obserwując czyste przerażenie na
jego twarzy. Bał się jej i dokładnie tego chciała. — Mam zamiar sprawić, że
już nigdy nie zaznasz prawdziwego spokoju. Każdego dnia przez resztę życia
będziesz czuł mój oddech na plecach. W każdym szczęśliwym momencie
będzie wracał do ciebie ten moment. Moment, kiedy przegrałeś.
Podniosła się z fotela, patrząc na niego z góry. Mogła już wyjść, ale chciała
jeszcze chwilę podelektować się tym widokiem.
— Możesz nawet się zabić, gdy tylko zamkną się za mną drzwi, a ja i tak po
ciebie przyjdę i sprawię, że nikt nie pofatyguje się, żeby splunąć na twój grób
— obiecała, by mieć pewność, że jej zabawa nie skończy się zbyt wcześnie.
— A jeśli tylko ty, twój ojciec albo ktokolwiek inny spróbujecie mnie
skrzywdzić, Cole z przyjemnością zrobi to za mnie.
Ellis nie był już w stanie nawet błagać, wiedząc, że to na nic.
— Zgaduję, że powinnam się teraz pożegnać — rzuciła gotowa, by ruszyć do
wyjścia. — Ale my się przecież jeszcze zobaczymy. Więc do zobaczenia na
sali sądowej. — Nie mogła się doczekać tego dnia. — A tymczasem dobrego
życia. Moje na pewno takie będzie.
Epilog
Siedem lat później
Złotowłosa dziewczynka w letniej sukience podeszła do białego
nagrobka. Jedną dłoń miała splecioną z dłonią mamy, w drugiej
trzymała bukiet stokrotek.
— Co mam powiedzieć? — zapytała szeptem, spoglądając w górę na kobietę
obok niej.
Holly ukucnęła przed córką i założyła jej kosmyk jasnych włosów za ucho.
— Co tylko chcesz — poradziła z ciepłym uśmiechem. — Ale nie musisz nic
mówić, jeśli nie masz ochoty.
Sześciolatka zastanowiła się przez chwilę z powagą, a potem puściła dłoń
mamy i zbliżyła się do pomnika, żeby położyć na nim bukiet.
— Cześć, tato — zaczęła niepewnie, spoglądając przez ramię na mamę, żeby
dodać sobie odwagi. — Mam na imię Daisy. Mam sześć lat. Przyniosłam ci
twoje ulubione kwiaty, bo mama mi powiedziała, że je lubisz. Ona też je lubi.
Zawsze sadzimy stokrotki w każdym nowym miejscu, do którego się
przeprowadzamy — opowiadała, powoli tracąc początkową nerwowość. —
Mam jeszcze coś. Narysowałam dla ciebie obrazek.
Holly ze łzami w oczach i z uśmiechem na ustach obserwowała, jak jej córka
wyciąga z kieszeni sukienki zgiętą kartkę z rysunkiem. Daisy ją rozłożyła,
starając się wyprostować pognieciony papier, i położyła swój prezent obok
kwiatów.
— To ja, mama i wujek Cole — wyjaśniła dumnie. — Ty jesteś tutaj. —
Wskazała palcem na ciemne niebo upstrzone żółtymi kropkami. — Mama
mówi, że gwiazdy to ty i że za każdym razem, kiedy widzimy je na niebie, to
się do nas uśmiechasz — mówiła dalej swobodnie, zupełnie nieświadoma
emocji, jakie jej słowa budziły w Holly. — Możesz zesłać mi z gwiazd psa?
Mama się nie zgadza, bo za często się przeprowadzamy, ale zgodziłaby się,
gdyby był od ciebie.
— W gwiazdach nie ma psów — odpowiedział jej głos za ich plecami.
— Wujek! — Daisy odwróciła się i podbiegła do mężczyzny, domagając się,
by wziął ją na ręce.
Holly mogła opowiadać jej o Chadwicku, ile tylko była w stanie, ale dla
Daisy i tak to Cole zawsze będzie bardziej jak ojciec. Nie miała o to pretensji.
Cole był przy nich w każdym momencie, kiedy go potrzebowały, i kochał tę
dziewczynkę, jakby była jego własną córką. Zasłużył na uczucie, jakim go
darzyła.
Cole ułożył całe swoje życie pod nią i Holly. Przez pierwsze lata po
wyjeździe z Norwood za każdym razem wynajmował mieszkanie w tym
samym budynku, żeby być blisko. Pomagał Holly we wszystkim, z czym
sobie nie radziła. Opiekował się Daisy, kiedy ona chodziła na zajęcia w
miejscowym college’u, żeby zdobyć wykształcenie. Gdy po raz pierwszy po
miasteczku, w którym wtedy mieszkali, zaczęła rozchodzić się plotka, czyją
córką jest Daisy Myers, wystarczyło jedno słowo Holly, by zgodził się
wyjechać i kolejny raz zacząć wszystko od nowa.
Cole nigdy nie chciał słyszeć podziękowań za wszystko, co dla nich robił,
twierdząc, że Holly poradziłaby sobie tak samo dobrze bez niego. Może i
miał rację, ale i tak do końca życia będzie mu wdzięczna, że nie musiała.
Mężczyzna postawił Daisy na ziemi i wyciągnął do niej dłoń, którą przyjęła
bez wahania. Razem podeszli do Holly i Cole wolną ręką przyciągnął ją do
siebie, by ją objąć.
Przez minione lata zrodziła się między nimi więź, której nie sposób było
określić słowami. To było coś więcej niż przyjaźń i oboje od dawna zdawali
sobie z tego sprawę. Już kilka przeprowadzek temu podjęli wspólną decyzję,
by zamieszkać razem, jednak spali osobno — poza nocami, kiedy Holly
dręczyły koszmary.
Nie spieszyli się. Żadne z nich nie czuło się jeszcze gotowe, żeby zrobić ten
krok. Może kiedyś, za kilka lat. Mieli siebie nawzajem, na dobre i na złe, w
każdej sytuacji gotowi jeszcze raz przejść razem przez piekło, jeśli zajdzie
taka potrzeba. I to wystarczyło.
— W porządku? — upewnił się, szukając odpowiedzi w jej oczach.
Holly skinęła głową, odsuwając się. Wiedziała, że pierwsza od siedmiu lat
wizyta na grobie Chada będzie trudna, ale to było coś, co sama chciała
zrobić.
— Co słychać w hotelu?
— Nadal stoi. Pytali o was.
— Pojedziemy do wujka i cioci? — zapytała Daisy, zwracając na siebie
uwagę.
Posłańcy nie dali im o sobie zapomnieć. Nieważne, w jakiej części kraju ich
troje akurat mieszkało, zawsze mogli liczyć na niezapowiedziane wizyty
członków klubu, zwłaszcza Finna i Cat.
Pokój Chada nadal stał nieruszony i Finn obiecał, że tak zostanie. Będzie
czekał na Holly, jeśli tylko kiedykolwiek będzie potrzebowała schronienia.
— Zobaczymy. — Nie chciała niczego obiecywać. Nie miała pojęcia, jak
potoczy się reszta tego dnia.
— Jesteś pewna, że nie chcesz spotkać się ze swoją matką? Nie wiesz, kiedy
znowu trafi ci się taka okazja.
Kiedy Cole zapytał o to pierwszy raz, zawahała się przed odpowiedzią i
wiedziała, że to dlatego chciał się upewnić.
— Jestem pewna.
Nie rozmawiała z Samanthą od tamtego dnia, kiedy po wyjściu z domu Ellisa
wróciła do siebie i oznajmiła, że się wyprowadza. Matka nigdy nie próbowała
jej zatrzymać i ani razu przez ostatnie siedem lat nie zadzwoniła, by się
dowiedzieć, jak się ma jej córka czy wnuczka.
Ale Holly jej nie potrzebowała. Jej największym lękiem, gdy wyjeżdżała z
Norwood, była utrata kontaktu z siostrą, na szczęście tak się nie stało. Przez
pierwsze lata rozmawiały i pisały ze sobą przynajmniej kilka razy w
tygodniu. Później Liv wybrała studia w Kalifornii, gdzie Holly przez pewien
czas mieszkała, więc widywały się, gdy tylko mogły. Olivia była też
pierwszą osobą, do której Holly zadzwoniła, gdy urodziła Daisy.
— W porządku. W takim razie chyba możemy jechać.
Norwood było tylko przystankiem na ich trasie. Głównym celem było
Albemarle, gdzie czekał na nich prokurator okręgowy gotowy wysłuchać
historii, na której opowiedzenie Holly czekała siedem lat.
Nadszedł czas, by spełnić złożone Ellisowi obietnice o zemście. Chociaż
część niej chciała poczekać jeszcze trochę, nadal obserwować go przy
pomocy Posłańców i zobaczyć, jak dalej ułoży się jego życie.
Dotychczas układało się w najlepszym razie przeciętnie. Skończył studia ze
słabymi wynikami, zaczął pracę w firmie, która nie dawała mu perspektyw na
rozwój czy awans, nie miał przyjaciół poza pracą i nadal się nie ożenił. Nigdy
nie był nawet w dłuższym związku. Żył tak, jakby liczył, że jeśli nie będzie
posiadał zbyt wiele, Holly uzna, że odebranie mu tego nie będzie
wystarczająco satysfakcjonujące.
Ale był w błędzie. Bez względu na to, jak niewiele miał, nadal zamierzała
odebrać mu wszystko.
— Dasz mi chwilę?
— Poczekamy w samochodzie — obiecał i na moment zatrzymał wzrok na
nagrobku. — Cześć, bracie.
W przeciwieństwie do Holly Cole sporadycznie bywał w Norwood ze
względu na Posłańców, więc miał więcej okazji do odwiedzania Chada. Dla
niego nie było to aż takie trudne.
Holly rozmawiała z Chadwickiem, patrząc w gwiazdy, podczas tych nocy,
gdy tęsknota zdawała się rozrywać jej serce na nowo. To była forma
utrzymywania go w swoim życiu, do której była przyzwyczajona,
odnajdywała w tym spokój. Natomiast stanie nad jego grobem w środku dnia
wydawało się obce i z trudem szukała w głowie właściwych słów.
Uklęknęła na trawie przed pomnikiem, wpatrując się w wyryte w kamieniu
litery.
Chadwick Devon Myers
31.12.1999 – 1.03.2018
Dziewiętnaście lat. Zdecydowanie zbyt mało.
— Jest tyle rzeczy, które chciałabym ci powiedzieć — wyszeptała, czując łzy
napływające do oczu. — Ale potem myślę sobie, że przecież już o nich
wiesz. Cały czas jesteś przy nas, prawda?
Zapewne nie było to niczym więcej niż wytworem jej wyobraźni, ale czuła
jego obecność każdego dnia. Mogła mieć tylko nadzieję, że był szczęśliwy,
gdy na nich patrzył.
— Ona ma twoje oczy, wiesz? Ten sam najpiękniejszy odcień błękitu. —
Wciąż bez trudu mogła przywołać w pamięci ten kolor. — Widzę cię za
każdym razem, gdy w nie patrzę.
Czasami to było istne przekleństwo przypominać sobie o wszystkim, co
straciła, gdy patrzyła na tę jedną osobę, która była sensem jej życia. Ale
innym razem widziała w niej dar.
Daisy była ostatnim prezentem od Chada, który uratował Holly przed nią
samą. Dzięki niej odnalazła cel w życiu, gdy nie miała pojęcia, czym zapełnić
pustkę po miesiącach poszukiwań. Gdyby nie ciąża, stałaby się kimś
zaślepionym zemstą, bo nie widziałaby sensu w niczym innym.
— Wciąż nie wybaczyłam ci pewnych rzeczy. I myślę, że nigdy nie będę w
stanie — wyznała, zbierając się na odwagę, by przyznać to na głos. — Ale
rozumiem, dlaczego nie widziałeś innego wyjścia. Może nawet naprawdę go
nie było.
Minęły lata myślenia o tym, co się wydarzyło, rozważania innych
scenariuszy, dopytywania Cole’a o każdy szczegół, zanim w końcu w pełni
zrozumiała.
Rozumiała strach, jaki czuł Chad, wiedząc, że jedna jego niewłaściwa
decyzja, drobny błąd mogły zaważyć na jej życiu. Potrafiła sobie wyobrazić
jego ból płynący ze świadomości, że cokolwiek zrobi, i tak ją straci, bo nie
mógł z nią być, bez względu na to, jak bardzo ją kochał. W
najmroczniejszych momentach bezsennych nocy wyobrażała sobie
bezsilność, jaka mu towarzyszyła, gdy umierał na próżno po wszystkich
swoich poświęceniach.
W końcu pogodziła się z tym, że Chadwick Myers nigdy nie był dobrym
człowiekiem, że był kłamcą i manipulatorem. Ale nie był też zupełnym
czarnym charakterem, pozbawionym skrupułów mordercą, który zasługiwał
jedynie na jej nienawiść. Był za to zagubionym nastolatkiem pozostawionym
samemu sobie, gdy potrzebował pomocy, by walczyć ze swoimi demonami.
Był jej ukochanym potworem.
— Przepraszam, że wcześniej cię zawiodłam — powiedziała, czując, że
zasługiwał, by to od niej usłyszeć. — Nie byłam wystarczająco silna, żeby
doprowadzić to do końca. Musiałam uciec, odbudować swoje życie od zera.
Zająć się naszą córką.
To przede wszystkim dlatego czekała tak długo, by opowiedzieć ich historię.
Potrzebowała czasu. Musiała nabrać pewności, że jest w stanie przetrwać to,
co nadejdzie.
— Ale teraz jestem gotowa. I będę walczyć tak długo, aż wszyscy dowiedzą
się, kim naprawdę byłeś. Tym razem będziesz ze mnie dumny — obiecała.
Wstała, zamierzając dołączyć do Cole’a i Daisy, ale zatrzymała się jeszcze na
moment. Z uśmiechem na ustach i oczami pełnymi łez ostatni raz spojrzała
na nagrobek.
— Zostaw dla mnie miejsce w gwiazdach, Chadwicku Myersie — poprosiła.
— Tam się spotkamy. Ty i ja. To zawsze będzie prawdziwe.
Przystanęła w bramie cmentarza, spoglądając na dwie najważniejsze osoby w
jej życiu siedzące w samochodzie po drugiej stronie ulicy. Daisy roześmiała
się z czegoś, co Cole powiedział, a on patrzył na nią, jakby jej radość była
największą nagrodą.
Kiedyś Holly dorastała, wierząc w bajkowe szczęśliwe zakończenie, i
przeklinała los za to, że postanowił ją z niego ograbić. Ale teraz wiedziała
już, że szczęśliwego zakończenia się tak po prostu nie dostaje. Trzeba je
sobie samemu napisać.
I to właśnie zamierzała zrobić.
— Gotowa? — Cole złapał ją za dłoń, gdy usiadła na miejscu pasażera.
Skłamałaby, gdyby powiedziała, że przez ten czas nie miewała chwil
zwątpienia, czy odgrzebywanie przeszłości ma sens. Miała dobre życie,
pracowała w organizacjach, które spełniały jej marzenia o pomaganiu
ludziom. Przez większość czasu była szczęśliwa i nie czuła już tej palącej
potrzeby zemsty, jaka trawiła ją przez pierwsze miesiące po wyjeździe.
Ale za każdym razem, gdy już jej się wydawało, że jest pewna swojej
decyzji, świat przypominał jej, dlaczego nie może tak po prostu odpuścić.
W akcie urodzenia Daisy Chadwick Myers widniał jako ojciec i zawsze
znajdował się ktoś, kto pamiętał jego nazwisko z wiadomości i połączył
kropki — położna w szpitalu, pielęgniarka w przychodni, dyrektorka żłobka,
przedszkolanka. Zaczynało się od plotek pomiędzy rodzicami, cichych
szeptów, gdy Holly robiła zakupy, sztucznych uśmiechów
współpracowników. A potem nagle całe miasto wiedziało, a Daisy wracała z
przedszkola z płaczem, bo rodzice innych dzieci nie pozwalali im się z nią
bawić.
Holly była zmęczona uciekaniem, miała dosyć przeprowadzania się z miejsca
na miejsce i braku stałego domu. Im starsza Daisy była, tym trudniejsze
stawały się dla niej przenosiny, zaczynanie od nowa w obcym miejscu, gdzie
nikogo i niczego nie znała.
Holly nie chciała, żeby dziewczynka dorastała z łatką córki mordercy,
wstydziła się tego, kto jest jej ojcem, i wysłuchiwała kłamstw na jego temat.
Chciała, żeby poznała go takiego, jaki był. Wszystkie jego dobre i złe strony,
niewybaczalne błędy i niezwykłe akty odwagi. Kogoś, kto kochałby ją
bardziej niż własne życie, gdyby tylko miał szansę ją poznać. Żeby mogła go
kiedyś zrozumieć i podjąć własną decyzję, co o nim myśli.
Musiała to zrobić. Dla siebie, dla Chada, dla Jasmine, dla Cole’a. I przede
wszystkim dla swojej córki.
— Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Podziękowania
Parafrazując Skrybę z Asterixa i Obelixa: Misja Kleopatra, gdy został
zapytany o to, jak to jest być skrybą: gdybym miała powiedzieć, co cenię
w życiu najbardziej, powiedziałabym, że ludzi.
Z byciem autorką jest trochę tak jak z byciem skrybą, bo chwili, kiedy ma się
przed sobą skończoną książkę, towarzyszy przede wszystkim wdzięczność
wobec każdej osoby, która pomogła sprawić, że to stało się możliwe. I ulga,
że udało się odesłać tekst w terminie, ale nie o to tutaj chodzi.
Marysiu, Wiktorio, Leno, Justyno — My Beloved Monster było jak
dotychczas największym wyzwaniem w mojej pisarskiej przygodzie i gdyby
nie Wy, poddałabym się już przy pierwszym kryzysie twórczym (czyli jakoś
po drugim rozdziale). Dziękuję, że wręcz obsesyjnie pokochałyście tę
książkę, wyłudzałyście spojlery i kolejne rozdziały, motywując mnie tym
samym, żeby dalej pisać. Zaczęłyście marzyć o jej wydaniu chyba nawet
wcześniej niż ja, więc moje gratulacje — Wasze marzenie się spełniło.
Drugie miejsce na podium motywatorów zajmują wszystkie te osoby, które
początek tej historii poznały jeszcze na Wattpadzie i czekały ponad dwa lata,
by mieć ją w rękach i poznać zakończenie. Dziękuję za Waszą wytrwałość,
cierpliwość i ekscytację każdą, nawet najmniejszą wzmianką o książce. To
Wy zachęcałyście mnie do pisania, kiedy siadanie przed laptopem wydawało
się torturą.
I na koniec jedno wielkie „dziękuję” przesyłam też moim rodzicom i całej
rodzinie, która wspiera mnie od samego początku i kibicuje mi na każdym
kroku. Słowa nie oddają tego, jak wdzięczna jestem za wszystko, co dla mnie
robicie.
Spis treści
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Epilog
Podziękowania

You might also like