Professional Documents
Culture Documents
Agnieszka Spyrka
Redakcja Beata
Wolfram
Redaktor prowadzący
Katarzyna Platowska
& Co.
Druk i oprawa
OPOLGRAF S.A.
ISBN 83-88875-60-4
Bym nie tylko szukał wsparcia, lecz wspierał, Bym nie
tylko szukał zrozumienia, lecz rozumiał, Bym nie tylko
szuka! milosci, lecz kochal.
Drodzy Czytelnicy,
Ta książka powstała w latach 90-tych. Ostatnie wydanie
zaktualizowane zostało w 1999 r. Przejrzałem ją więc dokładnie,
aby sprawdzić czy może być przydatna dziś. A także, jak się ma do
tego, co mam do powiedzenia po kilku latach intensywnych
doświadczeń jako konsultant w biznesie, dość daleko od terapii i
psychologicznych programów w radio i TV, którymi się przez lata
zajmowałem... Powiem tak: główne tezy książki - żyj świadomie,
bierz odpowiedzialność za siebie i nie zapominaj o innych -
podtrzymuję. Dziś napisałbym więcej o „ścieżce wojownika", o
orientacji na cele, determinacji, dyscyplinie, koncentracji...
Potwierdzam, że jest to książka jak żyć żeby nie zwariować, nie
cierpieć ponad miarę, jak żyć godnie. Ale czy to dziś wystarczy
jako recepta na sukces? Rozstrzygnijcie sami...
Jacek Santorski Warszawa,
lipiec 2003
Wstęp do wydania trzeciego
Drodzy Czytelnicy,
Pierwsze wydanie tego zbioru rozeszło się w ciągu dwóch
miesięcy. Otrzymałem dziesiątki listów, za które dziękuję. Prze-
praszam, że nie zdołam w porę na wszystkie odpisać.
Czyj to sukces? Autora i jego rozmówców - współtwórców
książki? Wydawnictwa i jego strategii promocyjnej? Zapewne. Ale
przede wszystkim powodzenie Jak żyć, żeby nie zwariować jest dla
mnie miarą sukcesu wewnętrznego Czytelnika; optymistycznym
wyrazem rosnącego zapotrzebowania na samoreflek-sję, gotowości
ludzi wrażliwych do objęcia troską i uwagą swojego życia
emocjonalnego i kontaktów z innymi. Jak żyć, żeby nie zwariować
to oczywiście komercyjny tytuł. Ale odpowiedź, choć prosta, nie
należy do najłatwiejszych: ŻYJ ŚWIADOMIE -bliżej siebie i
innych. Nie izoluj się w obliczu stresu, trudności życia. Stawiaj
sobie zasadnicze pytania i nie zadowalaj się tanimi obietnicami i
uproszczonymi odpowiedziami. Ucz się uważ-ności i
odpowiedzialności za siebie.
„Żebyś wiedział, co przeżyłeś", poznaj swój charakter i
otwórz serce na tajemnicę, która wykracza już poza psychologię,
„skoro jednako jest niebezpiecznie człowiekowi znać Boga, nie
znając swej nędzy, i znać swoją nędzę, nie znając Boga...".
Obawiam się, że rok 1997 przyniesie nam trudne wybory
między naiwnością a wrogością. Jak się wobec nich znaleźć? Jak
żyć, żeby nie zwariować, nie dopuścić do destrukcji własnej duszy,
własnego ciała i świata, w którym żyjemy? Jak przetrwać w
rodzinie, zachować trzeźwość, troszczyć się o innych i bliskie
sercu wartości? Żyjmy świadomie, bliżej siebie w stresie...
Tak więc na naukę nigdy nie jest za późno. Ale musza to zro-
zumieć wszyscy. Cóż z tego, ze sam stanę się profesjonalista, jeśli
będę miał nieprofesjonalnych, niekompetentnych zwierzchników.
PAP, 1999
Stres w Polsce
PS
Podczas dyskusji z uczestnikami seminarium dla menedżerów
doszliśmy ostatnio do wniosku, że czasy PRL to była „era magazyniera"
(który za łapówkę lub po znajomości udostępniał reglamentowane towary).
Dziś mamy schyłek „ery komiwojażera" (sprzedać siebie, żeby coś
uzyskać). Miejmy nadzieję, że nadchodzi „era partnera", opartej na etyce
biznesu gry, w której mamy szansę wszyscy zwyciężyć...
grudzień 1999
Polska i psychoterapia
Czy terapeuta nie bierze na siebie zadania ponad sily? Porusza sif w
specyficznej, nie do końca określonej materii, a na dodatek sam tkwi po
uszy w podobnej problematyce, ponieważ także jest człowiekiem.
Istnieje tutaj wiele pułapek. Dojrzali psychoterapeuci radzą sobie w
ten sposób, że zawsze pierwszym etapem ich pracy jest zawarcie z
pacjentem bardzo szczegółowego kontraktu. Terapia zaczyna się tak jak
każde przedsięwzięcie społeczne. Dokładnie dyskutuje się i ocenia, jakie są
cele pacjenta, na ile - zdaniem jego samego i w ocenie psychoterapeuty - są
one realistyczne, na jakich warunkach mają się odbywać spotkania, co jest
możliwe, a co nie, czy są jakieś konkurencyjne cele i czy na pewno temat,
nad którym mają pracować, jest rzeczywistym problemem pacjenta.
Nie obawia się Pan skutków swojego działania, wpływu, jaki ma Pan
na pacjentów?
A paranoja?
Czym to grozi?
„Playboy", 1993
Trójkąt dramatyczny
Jedną z najbardziej czytelnych sekwencji wydarzeń w ciągu ostatnich
miesięcy była awantura wokół bezdomnych na Dworcu Centralnym.
Wyraźnie widać było, że uczestnicy realizują scenariusz tak zwanego
trójkąta dramatycznego. Jest to gra w prześladowców, ofiary i ratowników,
w której role określone są w sposób uproszczony i jednostronny.
Prześladowca ponosi stuprocentową odpowiedzialność za los ofiary, a
ratownik podejmuje się tę odpowiedzialność wyegzekwować albo przejąć.
Realizm psychologiczny mówi, że nie ma układu, w którym
odpowiedzialność rozłożona jest w skrajny sposób. W trójkącie
dramatycznym obowiązuje dziecięca poetyka rodem z westernu,
gdzie bohaterowie są czarni lub biali. Prześladowcy są wyłącznie źli, ofiary
bezbronne i bezradne, ratownik szlachetny. W dalszym ciągu bohaterowie
gry zaczynają zamieniać się rolami. Ratownik (ks. Paleczny) staje się
prześladowcą, odsądzając od czci i wiary prześladowcę dotychczasowego
(władze gminy Centrum), ofiara staje się prześladowcą stosując pasywną
agresję (rozkładając się na środku dworca). Bezradni urzędnicy gminy są
przez dłuższą chwilę ofiarami sytuacji. Ale działające w ich imieniu służby
porządkowe odzyskują w końcu pozycję prześladowcy, nie oszczędzając
przy okazji ratownika, który staje się ofiarą. Psycholodzy, którzy rozpra-
cowali scenariusz trójkąta dramatycznego początkowo w rodzinach
alkoholików, zauważyli, że trawi on wszelkie układy społeczne, gdzie
ludzie są niedojrzali lub bezradni jak dzieci.
Weźmy nawet popularny podręcznik diagnozy stylów i zaburzeń
osobowości (na przykład Twój psychologiczny autoportret Johna M.
Oldhama i Lois B. Morris"), żeby rozpoznać w zachowaniach rolników
blokujących drogi czy „bohaterów" dramatu na dworcu i żwirowisku, znane
psychologii zjawiska:
- po pierwsze, narcyzm, który w postawach społecznych sprowadza
się do poczucia misji i wyższości, domagania się szczególnych praw, oraz
braku empatii, głębokiego wczucia się we własną perspektywę przy
całkowitym niezrozumieniu perspektywy innych.
- po drugie, histerię, która polega na dramatyzacji i teatra-lizacji
zachowań, na spektakularnych gestach i deklaracjach, środkach
niewspółmiernie mocnych wobec celów.
- po trzecie, bierną agresję, czyli utrudnianie, psucie, sabotaż,
prowokację w miejsce otwartej konfrontacji. Głodówka może być takim
niewspółmiernym do celu, histerycznym i bier-no-agresywnym zarazem
zachowaniem. Głodujący z ofiary staje się prześladowcą, wywołuje u
innych poczucie winy i odpo-
Cynik z paranoikiem
Zachowania kierowane narcyzmem, histerią, a nawet bierną agresją
należą do kolorytu naszego życia codziennego i jeśli nie występują
epidemicznie, nie są aż tak groźne. Najpoważniejsze są dwie formy
psychopatologii społecznej: cynizm i paranoja.
- Cynizm może być postawą filozoficzną. W większości z nas tkwi
zapewne odrobina cynika. Jednak gdy mówimy o cynizmie jako przejawie
psychopatii, to polega ona na tym, że podlegający jej człowiek ma spójną
osobowość, dobrze kontroluje siebie i manipuluje otoczeniem, ale robi to za
cenę odcięcia uczuć wyższych. Przyjmuje założenie: ludzie sq źli i ja
jestem zfy. Wszyscy jesteśmy bestiami. Ludzie o takiej konstrukcji mogą na
zimno, z pełną bezwzględnością dążąc do swoich celów (władza,
pieniądze), rozgrywać układy biznesowe, polityczne, społeczne czy
religijne.
- Paranoik różni się od cynika tym, że po pierwsze jest mniej
świadomy mechanizmów, którym podlega, a po drugie, podobnie jak cynik,
przypisuje innym najgorsze motywacje, ale idealizuje siebie. Tworzy
prymitywny obraz świata. Na dłuższą metę trudno jednak utrzymać taką
idealistyczną wizję. Więc gdy już zjednoczy najbliższe otoczenie wobec
zewnętrznego wroga, zaczyna go szukać wewnątrz. Nagle okazuje się na
przykład, że jeden z partyjnych kolegów jest nielojalny, należy do Onych.
Tu ma źródła syndrom ciągłych podziałów w łonie ekstremalnie
zorientowanych formacji politycznych.
Jeden z bardziej czytelnych dla laika mechanizmów paranoi
polega na tak zwanej projekcji agresji, czyli rzutowaniu na innych
własnych emocji i motywacji: to ja jestem rozgniewany, to we
mnie walczy bestia, ale w moim obrazie świata nie ma dla niej
miejsca. Przypisuje więc swoją stłumioną czy odszczepioną
wrogość innym. Trudno czasem odróżnić czyjś specyficzny tem-
perament od paranoiczności. Słownik psychoanalizy podaje
jeszcze jedno pomocne kryterium: jeśli ktoś osiąga swój cel i
uspokaja się, mieści się w normie. Natomiast gdy szuka kolejnej
słusznej sprawy, w którą mógłby zainwestować swój gniew,
kolejnej moralnej misji, to możemy mówić o charakterze para-
noicznym.
Trwale zaburzenia osobowości powstają na skutek działania
czynnika genetycznego i doświadczenia tyranii lub zakłamania
rodziców we wczesnym dzieciństwie. Paranoików z zaburzeniami
osobowości nie przybędzie z dnia na dzień. Stanowią oni pewnie
parę procent populacji. Jednak regresja paranoiczna (czyli
cofnięcie do dziecięcego uproszczonego obrazu świata) może
obejmować duże grupy ludzi i rozprzestrzeniać się jak epidemia.
W warunkach stresu, poczucia bezradności wobec panującej
korupcji, mogą jej podlegać względnie normalni i zdrowi ludzie,
rozczarowani obłudą lub słabością tych, którym zaufali. Jest to
groźne, bo ludźmi w takim stanie łatwo manipulować.
Najgłębszą formą paranoi jest choroba: schizofrenia para-
noidalna. Cierpiący na nią widzi prześladowców absolutnie
wszędzie i kwalifikuje się do leczenia farmakologicznego. Para-
noja leży u podłoża fundamentalizmów religijnych, systemów
totalitarnych, wojen toczonych „w słusznej sprawie". Nigdy się nie
dowiemy, czy ktoś, kto nad bramą Auschwitz kazał napisać Arbeit
macht Frei, robił to z cynizmem czy elementem samoza-kłamania.
Analizy socjologiczno-historyczne pokazują, że często działają
tandemy paranoik i cynik, tak jak na przykład Hitler i Goebbels.
Na Zachodzie powstają książki i artykuły, organizowane są
konferencje poświęcone problemowi „paranojage-
nesis" - jak ustrzec instytucje i organizacje od paranoidalnych
epidemii, od zachowań związanych z judzeniem, tworzeniem
frakcji, podejrzeniami. Przeciwdziałanie tym zjawiskom może
pochłaniać masę energii. Dlatego warto się na nie uodpornić.
Paranoja i cynizm to dżuma i cholera naszych czasów.
Zespoły śladowe
Naukowcy coraz częściej mówią o genetycznych uwarun-
kowaniach naszych skłonności. W ubiegłym roku specjaliści
amerykańscy sformułowali koncepcję tak zwanych shadow syn-
dromes (zespołów śladowych). Głęboką nerwicę natręctw po-
woduje powiedzmy dziesięć genów. Kogoś kto ma na przykład
trzy z nich, może cechować chorobliwe zamiłowanie do porządku.
Pewne ekscentryzmy, które uważamy za koloryt osobowości,
mogą być właśnie shadow syndromes, śladami chorób
psychicznych. Psychiatrzy amerykańscy Oldham i Morris podają,
że odkryto niedawno wspólne uwarunkowania genetyczne dla
paranoidalności i skłonności do „myślenia po swojemu", przekory
i ekstrawagancji (tak zwana osobowość schizotypal-na). Osoby
„schizotypalne" mogą być wynalazcami, twórcami nowych teorii
naukowych i prądów w sztuce albo po prostu niegroźnymi
dziwakami. Ale niektórzy z nich w stresie stają się chorobliwie
podejrzliwi. Niezależnie czy wyznawali dotąd New Agę, czytali
Pismo Święte, czy tworzyli ultrakonserwatywną frakcję w partii,
swoje „nawiedzenie" i nonkonformizm zamieniają w
prześladowcze urojenia. Dlatego sekty religijne i polityczne
podlegają podobnej dynamice: od uniesienia oryginalną ideą do
destrukcji. Zaczyna się od poszukiwania czystości: doktryny, misji,
pochodzenia i monopolu na prawdę, jedynego właściwego punktu
widzenia. A od umiłowania czystości do czystek droga jest krótka.
Tu już zaczyna się totalitaryzm i „czysta paranoja". Z tego punktu
widzenia nie dziwi, że ktoś niesie krzyż - symbol czystości, dobra i
niewinności, ale niesie go w sposób pasywno-agresywny. Nie bije
nim nikogo po głowie,
ale bije po oczach. Jeśli jednocześnie zorientuje się, że to szcze-
gólnie prowokuje Onych, w tym przypadku Żydów, jego dzia-lanie
podlega eskalacji. Skoro ich to drażni, to postawmy więcej krzyży
w poczuciu, że robimy to w słusznej sprawie. Gdy okazuj'; się, że
Kościół tego nie popiera, następuje konsternacja, ale trzeba podjąć
decyzję: zaliczyć biskupa do siebie czy Onych. W ten sposób
kardynał Macharski został obwołany „Żydem".
Rodzinne piekło
Według badań instytutów IQS i Quant, penetrujących po-
tencjalne środowiska konsumenckie w Polsce, kilkanaście mi-
lionów dorosłych (na 28 min) nie kwalifikuje się do rynkowej
rywalizacji. To przede wszystkim ponad cztery miliony kobiet w
średnim i starszym wieku, ledwo wiążących koniec z końcem,
poświęcających ostatnie grosze na dzieci i wnuki, a jedyne
pocieszenie odnajdujących w Radiu Maryja (warto czasem
posłuchać, ile goryczy i poczucia krzywdy ujawniają dzwoniące do
studia słuchaczki). Mamy też różne grupy sfrustrowanych
mężczyzn, „weteranów czynu społecznego", którzy
utknęli w malej stabilizacji osiągniętej „za komuny" (około 4
milionów osób), pasywnych „wiejskich tradycjonalistów" oraz
młodszych - „nieufnych pesymistów", którzy negują wszelkie
wartości oprócz seksu, siły fizycznej i tanich rozrywek (często
bezrobotni, ponad 2 miliony).
Podstawową areną życia większości spośród tych głęboko
sfrustrowanych ludzi są dom i rodzina. Nadal też ponad 80 procent
badanych młodych ludzi nie wyobraża sobie życia inaczej. Samo
nasuwa się w tym kontekście pytanie: jak życie w przewlekłym
stresie, bez perspektyw zmiany na lepsze, wpływa na życie
rodzinne? Jak określa emocjonalny rozwój dzieci? Nagły spadek
dochodów, utrata pracy to okoliczności, które mogą poważnie
destabilizować rodzinę. Badane kobiety wiejskie i z małych
miasteczek potwierdzają, że w rodzinach występują ciągle
konflikty na tle finansowym, nasilające się objawy depresji;
wzrasta uzależnienie od alkoholu, coraz częściej upokarzająco
dotykając kobiety. Jak się to przekłada na przemoc w rodzinie i
inne formy emocjonalnego krzywdzenia dzieci? Tu napotykamy
różnice oglądów i poglądów.
Ocena stanu ducha polskiej rodziny jest zróżnicowana.
Zwłaszcza w kwestii fizycznego i emocjonalnego krzywdzenia
dzieci. Uderzające jest, że podobnie jak za czasów reżimu komu-
nistycznego, rządzący zdają się dążyć do umniejszenia i ignoro-
wania psychopatologii rodzin. Z „Raportu o sytuacji rodzin",
sygnowanego przez pełnomocnika rządu do spraw rodziny, do-
wiadujemy się, że co najwyżej 12 procent ankietowanych uczniów
wskazuje na sporadyczne akty werbalnej i fizycznej przemocy w
rodzinie, a tylko 4 procent zdecydowanie przyznaje się do ich
istnienia. Dane te pochodzą z lokalnych badań Rady ds. Rodziny w
województwie katowickim. O żadnych innych raport nie
wspomina.
Tę optymistyczną wizję podważają inne doniesienia, choćby
zebrane przez Biuro Studiów i Ekspertyz Kancelarii Sejmu.
Drastycznie widzą też sytuacje, opierający się na doświadczeniu,
nie zaś tylko wynikach ankiet, profesjonaliści: pedagodzy szkolni i
pracownicy socjalni. Na przykład dr Monika Sajkowska z
Uniwersytetu Warszawskiego stwierdza (po zbadaniu blisko
dwustu pedagogów szkolnych w jednej dzielnicy Warszawy), że
zaniedbywanie dzieci jest doświadczeniem 65,5 procent badanych,
zaś emocjonalne krzywdzenie dzieci - 60 procent. Ponad połowa
pedagogów spotkała w swojej praktyce przemoc wobec dzieci w
rodzinie, zaś 17 procent było informowanych o przypadkach ich
seksualnego wykorzystywania. Nowym zjawiskiem jest pojawienie
się grup przestępczych i poważnych aktów przemocy w szkołach, a
zwłaszcza na stadionach i ulicach.
Warto w tym momencie przypomnieć, że w odróżnieniu od
sytuacji młodzieży krajów zachodnich czy skandynawskich,
alternatywą dla spędzania czasu w domu jest w Polsce przede
wszystkim ulica. Świetlic, klubów, ośrodków sportowych i innych
miejsc spotykania się młodzieży czy zajęć pozaszkolnych jest z
roku na rok coraz mniej (podobnie jak przedszkoli), zaś ich nowe
formy dostępne są dla nielicznych, dysponujących „kasą". Ten stan
rzeczy sprzyja poszukiwaniu afiliacji w grupach kibiców, sektach i
wszelkich innych subkulturach, których zasięg, koloryt i
zróżnicowanie szybko rośnie. Tu rodzi się przemoc, poczęta w
rodzinie. Doktrynalne naciski na idealizowanie rodziny i
zaprzeczanie drążącym ją patologiom jest - z psychologicznego
punktu widzenia - wyrządzaniem krzywdy rodzinie. Zakłamanie w
naruszającej prawa dzieci rodzinie to pożywka dla postaw i
zachowań paranoidalnych.
Wyprzedzenie pokoleniowe
Bardzo ciekawa może być konfrontacja - ciągle niekorzyst-
nych - danych o przeobrażeniach polskiej rodziny z prezentowa-
nymi przez dr Mary Pipher wynikami badań nad kryzysem rodziny
we współczesnej cywilizacji. Tylko z tej perspektywy możemy
trafnie ocenić wpływ mediów na dzieci, problem, który na gruncie
polskim praktycznie wciąż nie został rzetelnie zbadany.
Spodziewam się, że wydarzeniem konferencji będą wystąpienia dr.
Nathaniela Brandena na temat kształtowania samouznania, postawy
szacunku dla siebie i innych, wiary we własne siły. Profesor Janusz
Czapiński zwraca uwagę, że w odróżnieniu od społeczeństwa
amerykańskiego w Polsce reguły sukcesu i ścieżki karier nie są klarowne,
obok wiary w siebie młodzi ludzie potrzebują o wiele więcej umiejętności
społecznych, aby przebijać się przez zmienne i niejasne przepisy,
biurokrację, korupcyjne i ko-ligacyjne układy.
Ciekawe, czego im więcej potrzeba - zwykłego sprytu czy inteligencji
emocjonalnej? Z badań profesora Czapińskiego wynika, że w zakresie
wiary w sukces życiowy jesteśmy realistami aż do bólu, a nawet
nierealistycznymi pesymistami. Na szczęście młodzi wypadają pod tym
względem nieco lepiej niż ich rodzice, zwłaszcza mężczyźni w przedziale
40-55 lat, których poziom depresji dorównuje kobiecemu, podczas gdy w
krajach zachodnich kobiety w tym wieku mają się znacznie gorzej od męż-
czyzn.
David Blankenhorn przywiózł do Polski ponurą wizję Ameryki bez
ojców (fatherless America). My prawdopodobnie mamy taką fatherless
Poland, co może potwierdzać wielka popularność książki Wojciech
Eichelbergera Zdradzony przez ojca'. Jednak Polski deficyt ojca rzadziej
związany jest z jego fizyczną absencją. Synowie i córki cierpią raczej na
brak faceta w tej roli. Składa się na to wiele czynników. W okresie PRL
dzieci widziały w domu albo ojca „dającego ciała" (raczej mało kto w
autentyczny, spójny wewnętrznie sposób angażował się po stronie
socjalizmu), albo biernie przystosowanego - lub nieprzystosowanego -
najemnego pracownika wykastrowanego z atrybutów władzy i prestiżu.
Matka nie miała lżejszego życia, ale utrzymywała kontrolę emocjonalną nad
rodziną poprzez
Związki miłosne
Sezon na miłość
PS
Jacek Szmidt jest jednym z najlepszych popularyzatorów tematyki
seksu i miłości. Od blisko dziesięciu lat prowadzimy ze sobą głęboko
satysfakcjonującą współpracę. Dziękuję, Jacku, Tobie i szefowej „Twojego
Stylu", Krystynie Kaszubie, za wszystko, co zrobiliście dla
upowszechnienia nowoczesnej psychologii w Polsce.
J. S.1999
Wplątani w warkocz miłości
-fenomen zakochania
Być może trochę tak działa modny dziś prozac. Pytanie, czy z tej
narkomanii można się wyzwolić; w gruncie rzeczy jest pytaniem o to, czy
człowiek może dojrzeć. Czy może stać się zdolny do miłości zasadzającej
się na szacunku i trosce, w której czułość i seks są bardzo ważnym, ale nie
jedynym ogniwem spajającym. Wtedy w mózgu, zamiast amfetaminy,
zaczną dominować endor-finy, których wpływ jest na dalszą metę znacznie
korzystniejszy. Oczywiście nie każdy potrafi iść tą drogą. Jak pisze J.
Campbell:
...ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, czym jest małżeństwo. Wy-daje im
się, że to długi romans, a to nieprawda. Małżeństwo to ciężka próba i nie
ma nic wspólnego z byciem szczęśliwym. Jego celem jest przeżycie
przemiany. Nagrodą jest zaś zdolność fascynacji całym życiem, a nie tylko
romantycznymi bodźcami.
Nie moją rolą jest oceniać, co warto robić. Staram się jedynie
wskazywać psychologiczne konsekwencje określonego
postępowania. Znam osoby, które, nie rezygnując z realizacji wyższych
wartości wewnętrznego rozwoju, od czasu do czasu pozwalają sobie na
romanse. Jednak przeważnie ktoś za to płaci, częściej stały partner, czasem
- wykorzystany i porzucony kochanek. Istnieją też ludzie głęboko
uduchowieni, którzy w oczach, w twarzy, mają coś charakterystycznego
dla zakochanych. I rzeczywiście są zakochani, ale w całym świecie. Po
prostu kochają życie we wszystkich jego przejawach. Sądzę, że warto być
zakochanym w ten sposób. Stan zakochania może mieć wiele postaci i jest
darem, z którego warto rozsądnie korzystać.
„Kobieta i Życie", 1996
Medytacja zasilająca
Dobry początek
Poznali się trzy lata temu. On był wtedy obiecującym absolwentem
architektury, ona studiowała w szkole aktorskiej. Spotkali się podczas
studenckiej wyprawy na Daleki Wschód. W romantycznej i egzotycznej
scenerii wymieniali pierwsze pocałunki i trzymali się za ręce.
On miał już trochę przelotnych doświadczeń z kobietami oraz jeden -
nieudany - związek, w który się zaangażował. Ona nie stroniła od
prywatek, ale choć kilkanaście razy się zakochiwała, nie była dotąd z
nikim naprawdę blisko.
Po powrocie z wyprawy romans rozwijał się. Janusza nie poznawali
znajomi. Zwykle zamknięty w sobie, zamyślony, spędzający większość
czasu przy desce lub komputerze (ewentualnie na górskich wyprawach),
ożywił się i uaktywnił. Chodzili na bankiety i do teatru, planowali następne
wyjazdy. Basia przejawiała wiele inicjatywy i czuła się szczęśliwa.
Wyprowadzili się od rodziców, z którymi każde z nich mieszkało, i
wynajęli kawalerkę.
Bolesny scenariusz
Podczas wesela bosa i półnaga Basia szaleńczo tańczyła z
przyjaciółmi ze swojej paczki, a Janusz upił się i zasnął. Ten zgrzyt
omawiany był żywo przez znajomych z obu stron, ale młodzi małżonkowie
przeszli nad nim do porządku dziennego. Prawdziwe problemy pojawiły
się w kilka miesięcy później. Okazało się, że Basia ma sporo problemów z
zaliczeniami na uczelni. Na dokładkę, gdy przeniosła się do
wynajmowanego wspólnie mieszkania, zaczęła chorować.
Janusz wziął z kolegą udział w obiecującym konkursie. Urządzili
sobie pracownię w pokoju, który dotąd zajmował w mieszkaniu rodziców.
Basia umiała pokonywać pod koniec tygodnia problemy ze zdrowiem, aby
wyciągać Janusza na prywatki. Ale prawie regułą się stało, że upijał się na
nich i zasypiał; nigdy nie wracali razem. Nie to jednak było dla nich
najgorsze. W miarę upływu dni i tygodni wspólnego życia jej zaczynało
czegoś coraz bardziej brakować, on zaś najwyraźniej uciekał - pracował
bez przerwy, a gdy Basia aranżowała coś wspólnego - pił; też przestawał
być obecny. Zaczęły się awantury, zwykle z błahego powodu, ale kończące
się kilkudziesięciominutowymi atakami płaczu Basi, podczas których
Janusz robił się jak głaz - do czasu, kiedy nieoczekiwanie „dostał szału" i,
rozrzucając wokół siebie przedmioty, pobił ją.
Scenariusz ten powtórzył się, niestety, kilka razy. W związku z jej
chorobami i jego częstymi nieobecnościami przestali faktycznie współżyć
ze sobą i w rok po ślubie znaleźli się w sytuacji, w której ich wspólne
mieszkanie było praktycznie nieużywane (w ostatnim okresie było tylko
areną awantur). On wrócił do domu swoich rodziców (pod pretekstem
pracy nad konkursem), a ona do swoich (choroby i sesja). Na wakacje po-
stanowili (z inicjatywy Basi) wyjechać na wyprawę podobną do tej, na
której się poznali. Tak też się stało, ale nie wrócili z niej razem. Tym
razem nie dlatego, że Janusz się upijał. Basia odłączyła się od grupy z
jednym z instruktorów. Zostawiła Januszowi
lakoniczną kartkę P: „Nie szukaj mnie. Jadę z Andrzejem". Janusz byt
zrozpaczony, upił się i próbował odebrać sobie życie.
Nowe życie
Andrzej jest dobrze sytuowanym, ustabilizowanym społecznie i
zawodowo człowiekiem. Po rozwodzie z żoną, która wyjechała z dziećmi
za granicę, miał dla Basi wiele miejsca w swojej willi. Obdarzył ją uwagą i
troską, ale także postawił wymagania. Żadnych prywatek dopóki nie
skończy studiów. Zaimponował jej determinacją, z jaką po nią sięgnął.
Ujął opiekuńczością. Przesiadła się z taksówek do mercedesa. Kupiła dużo
dobrych ciuchów. Przestała chorować - może dlatego, że zaszła w ciążę.
Janusz długo po rozwodzie nie mógł się pozbierać. Jedynym źródłem
pocieszenia była praca i jej owoce (wygrali konkurs!). W większym
zespole wzięli udział w następnym. Coraz bliżej i bezpieczniej czuł się z
Beatą, która, sama będąc dobrym i niezależnym architektem, pomagała im
rysując perspektywy. Beata nie jest taka żywa i tak ładna jak Basia. Ale
Janusz poczuł się z nią dziwnie dobrze i bezpiecznie. Chyba świetnie go
rozumie...
I w takim momencie przyszli do mnie Barbara i Janusz. Spotkali się
przypadkiem. Zaczęli rozmawiać (jak nigdy dotąd). On wyznał, jak do niej
tęskni. Ona, że czuje się zamknięta w złotej klatce. Zaczęli się sekretnie
spotykać, trzymać za ręce, całować... Do mnie przyszli z inicjatywy
Janusza. Czuł się kompletnie rozbity po tych spotkaniach. Jednocześnie żył
od jednego do drugiego. Wróciła ze zdwojoną siłą przepełniająca bólem
zazdrość. Basia też nie umiała sobie odmówić schadzek z eks-mężem, ale
zawsze punktualnie wracała do domu...
Granica lojalności
Niektóre kobiety podświadomie boją się oddzielenia i
samotności, natomiast gotowe są znieść bardzo wiele, żeby tylko
nie postawić sprawy na ostrzu noża. Zamykają oczy na przygody
lub pozamałżeń-ski związek męża, wymyślają sobie różne
racjonalizacje („to minie", „rodzina jest ważniejsza", „dla dobra
dzieci" itp.). Rzeczywiście, czasem bywa tak, że wszystko wraca
do normy. Częściej jednak raz przekroczona granica tolerancji z
jednej i uczciwości z drugiej strony nie daje się odbudować. Gdzie
ona przebiega i jak ją wytyczyć? Do jakiego momentu zdrada jest
niewinna, a kiedy zaczyna być groźna dla związku?
Zdrada to sprawa bardzo subiektywna. Zależy, czego
oczekujemy od związku. Jeśli jest to głęboki związek między
mężczyzną i kobietą, oparty na miłości i intymności, granice
tolerancji są znacznie bardziej ostre niż w związku, w którym
dominują uczucia „braterskie", żona jest w roli matki, lub jeśli
dwie niezaangaźowane głęboko osoby tworzą układ, w którym z
jakichś względów wygodniej im być razem niż oddzielnie.
Pożądanie innej osoby nie jest jeszcze wyrazem braku miłości do
partnera.
Wzajemna fascynacja seksualna może nagle przypłynąć i
nagle minąć. Znamy związki, w których krótkotrwała przygoda
jednego z partnerów zachwiała związkiem, ale go nie uszkodziła.
Jeśli jednak
przygoda zmienia się w romans, a romans w intymną więź, jeśli
bliskość psychiczna z nową partnerką się utrwala, małżeństwo jako
równie intymny związek przestaje być realne. Poza cyrkiem, nie
można jeździć na dwóch motocyklach jednocześnie, stwierdza
nieco cynicznie jeden z autorów bestsellera Żyć w tym świecie i
przetrwać' John Cleese.
Jestem dla małżeństw terapeutą radykalnym. Jeśli ktoś zgłasza
się z powodu kryzysu, który trwa dłużej niż kilka miesięcy,
proponuję „na wejściu" separację. Już pierwsze reakcje na tę
sugestię odsłaniają nieświadome lęki przed oddzieleniem. Osoba,
która nie uporała się we własnym dzieciństwie z obawą przed
opuszczeniem (zazwyczaj przez mamę) i poczuciem winy, gdy
sama oddala się (od mamy), ma mniejsze szansę na szczęście w
związkach. A więc kryzys może być okazją, by zmierzyć się z
problemem swojego życia! Oddzielenie od partnera, który zdradza
(lub jest nielojalny, albo dopuszcza się przemocy), daje mu szansę
na opamiętanie. O ileż łatwiej docenić smak rodzinnego chleba,
gdy go zabraknie! Oczywiście może się okazać, że świeże
bułeczki, na które się przestawił, smakują mu bardziej - ale jeśli
tak, to sprawa szybciej się rozstrzygnie. Zdradzający mąż, który
zbyt długo trwa w dwóch związkach, przychodzi któregoś dnia i -
szczerze - wyznaje:
„Jest mi cholernie ciężko! Kocham i ciebie, i ją! Nie mogę się
rozdwoić!". I jest to prawda. Ale o czym jego zachowanie
świadczy? O tym, że Ty tkwisz już po uszy w roli mamy, przed
którą on chciałby się wypłakać, a nawet pochwalić (!) swoją
kochanką...
Odwlekanie zmierzenia się z problemem przynosi doraźną
ulgę, ale po jakimś czasie trzeba poradzić sobie z jeszcze
większym cierpieniem.
„Twój Styl", 1994
Po tym, że nie złoszczą się i nie rozpaczają, jeśli nie dostają od razu
tego, czego pragną. I umieją pogodzić się ze stratą. A także po tym, że
szukają odpowiedzialności w sobie, przy czym nie jest to związane z
poczuciem winy, jeśli coś w ich życiu się nie udaje. Obserwują, analizują,
jak to się stało, że ja postąpiłem tak i tak, a zdarzyło się to i to? I nie
szukają winnego. Ani na zewnątrz, ani w sobie.
Przed utratą!
136
ze swoim byłym mężem do końca. Walka o prawa do dziecka,
afery majątkowe, ciągnąca się sprawa sądowa powodują, że raz po
raz kontaktują się, co za każdym razem wywołuje u Anny irytację
i złość. Z psychologicznego punktu widzenia, aby uwolnić się od
związku z osobą, którą się kiedyś kochało, znaleźć trzeba miejsce
na żal i ból. W przypadku Anny zostały one wyzwolone dopiero w
gabinecie psychoterapeutycznym. Trudno jest zacząć nowy etap w
życiu, gdy nie rozliczyliśmy się do końca z przeszłością. Anna
wyznała mi, że od czasu rozstania z mężem nie pozwoliła się
dotknąć żadnemu mężczyźnie.
Przecinanie więzów
W większości przypadków na rozstanie zanosi się przez
dłuższy czas. Zazwyczaj rozwód poprzedzony jest okresem cier-
pień i wahań. Niektóre pary całymi latami próbują naprawić i ra-
tować związek, ale są i tacy, którzy brną coraz głębiej w wytwo-
rzone przez siebie bagno, żywiąc nieracjonalną nadzieję, że coś
ich wybawi. Chociaż zazwyczaj odchodzi się „do kogoś", to osta-
teczną decyzję o rozstaniu ludzie podejmują zazwyczaj z trzech
powodów.
Po pierwsze, rozstają się, gdy stracą wszelką nadzieję, że
związek da się kiedykolwiek naprawić. Bywa to bardzo bolesna
decyzja, bo często ciągle kochamy osobę, z którą nie jesteśmy w
stanie żyć. Dzieje się tak na przykład w przypadku żon za-
twardziałych w swoim nałogu alkoholików.
Druga sytuacja wiąże się z wyjałowieniem związku, wyga-
śnięciem współżycia, którego nie dało się w żaden sposób
wskrzesić. Zdarza się czasem, że partner znużony jałowym
związkiem nie dawał znać, że cierpi i decyzja o rozstaniu staje się
szokiem dla drugiej strony, źródłem poczucia krzywdy lub
przyczyną wściekłości.
Bywa wreszcie, że partnerzy wspólnie dochodzą do wniosku,
że coraz mniej ich łączy, a coraz więcej dzieli i podejmują dojrzałą
decyzję o rozstaniu, zanim stracą dla siebie szacunek.
Ważne jest, aby zdać sobie sprawę, z jakich naprawdę
powodów zostaliśmy opuszczeni lub aby móc wyjaśnić,
dlaczego decydujemy się rozstać. Trzeba to powiedzieć sobie
nawzajem i najbliższemu otoczeniu.
Gdy jeden z partnerów podejmuje decyzję o zerwaniu,
pozostaje tylko jedno rozsądne wyjście: rozdzielić się możliwie
jak najszybciej, najpełniej i najżyczliwiej. I to jest
najtrudniejsze. Świadomie i nieświadomie, rozstające się pary
komplikują proces rozdzielania się, wymyślają różne preteksty
do kontaktu. Może to być spotkanie w sądzie w sprawie dzieci,
„wpadanie po rzeczy", które jeszcze zostały itp. Ludzie po
prostu nie zdają sobie sprawy, że oprócz tego, co ich podzieliło,
ciągle działa przywiązanie. Jeśli więzów tych nie przerwie się
raz definitywnie -rany nigdy się nie zabliźnią, a to utrudnia
dalsze życie. Z podobnych powodów skłóceni małżonkowie
mogą odraczać samo rozstanie. Oprócz trudnego do
zaakceptowania przywiązania, działać tu może zwykły strach
przed tym, co ich czeka, gdy zaczną żyć samotnie. Partner,
który jest opuszczany, może ciągle żywić nadzieję, że drugiej
stronie coś się odmieni.
Po trzecie - ten z partnerów, któremu zależy na rozstaniu,
może bać się przyjąć na siebie całą odpowiedzialność za ten
krok. Będzie więc żywił nadzieję, że druga strona, wyczerpana
przedłużającym się kryzysem, podejmie decyzję sama.
Psychologowie, podkreślając konieczność przecięcia
wszelkich więzów między rozstającymi się partnerami, nie
twierdzą, że musi to być równoznaczne z zerwaniem wszelkich
kontaktów. Stałe zaangażowanie i współpraca konieczne są
szczególnie w przypadku kontynuowania opieki nad dziećmi.
Poza tym (co wiem z autopsji) byli małżonkowie mogą
konstruktywnie wykorzystywać pozytywne aspekty swego
związku, rozwijając głęboką i trwałą przyjaźń. Konieczne jest
jednak osiągnięcie niezależności w zaspokajaniu
podstawowych potrzeb życiowych:
bezpieczeństwa, bliskości, seksu, samowystarczalności
materialnej i zawodowej oraz utrzymywania i ograniczania
kontaktu.
Warunkiem zbudowania przyjaźni różniącej się od poprzedniego,
uczuciowego związku jest odbycie kwarantanny. Może ona trwać nawet
lata, jeśli któraś ze stron jest pełna poczucia krzywdy i niesprawiedliwości.
Sam(a) ze sobą
Jak ci to powiedzieć? To trudna sprawa. Do czterdziestego
drugiego roku nigdy nie próbowałam. To nie dla grzecznych
dziewczynek. Może ci to zrobić mężczyzna, ale nie ty sama.
Wtedy - jak i teraz - Janek byt w domu gościem. Może to wplyw
menopauzy, ale właśnie wówczas zaczęłam odczuwać napięcie
seksualne. Tak czy inaczej, pewnego wieczoru, tuz przed okresem,
zaczęlam się pieścić. Pamiętam jednak, ze nie opuszczały mnie
wątpliwości, aż odkryłam, że mogę to zrobić jeszcze inaczej.
To mnie wyzwolilo. Jak? Weźmy dzisiejszy wieczór. Oglądając
telewizję, nabrałam chęci do kochania się ze sobą.
Tak to nazywam, ponieważ tak to odczuwam. Podniecała mnie
już sama myśl. Zgromadziłam wszystko, co potrzeba: świece,
zapałki, olejek do ciała - i zabrałam to do sypialni. Była w nieładzie,
więc schowałam ubrania i wyniosłam filiżankę z resztka porannej
kawy. Nigdy nie umiałam kochać się w bałaganie, pewnie dlatego,
że jestem romantyczką. Zaciągnęłam zasłony, zapaliłam świece i
zdjęłam słuchawkę z telefonu.
Początkowo się nie rozbieram - zdejmuję tylko sukienkę i staję
w halce przed lustrem. Przyglądając się sobie głaszczę brodawki.
Czuję, jakie są twarde pod palcami i zaczynam delikatnie drapać je
przez materiał paznokciem palca wskazującego. Obserwuję swoją
twarz.
Potem włączam jakąś muzykę, rozbieram się i kładę na łóżku.
Lubię nacierać się olejkiem, szczególnie piersi, a następnie w
dół aż do brzucha i pośladków. Masuję się delikatnie, oddychając w
tym czasie wolno i rytmicznie.
Po co się spieszyć9 Mogłabym skończyć w ciągu kilku minut,
ale lubię nieco to opóźnić.
Najpierw ze skrzyżowanymi nogami leżę na plecach. Wywołuję
rytmiczne skurcze przy pomocy ud, pośladków i miednicy. Mówię
sobie: „Edyto, to będzie dobre". Zaczyna chodzić mi po głowie jakaś
piosenka. Taki rytm, do którego ściskam nogi.
W miarę narastania podniecenia przewracam się z boku na
bok, turlając się tam i z powrotem, pocieram palcami brodawki. Tuż
przed nadejściem orgazmu krzyżuję nogi po raz drugi - na
wysokości kolan, tak by zacisnąć je naprawdę mocno. Trzymam je
złączone w ten sposób poruszając jedynie biodrami. Szybciej
pieszczę swoje piersi i wejście do pochwy. Zdaje się pusta, w środ-
ku czuję coś jakby łaskotanie, ból, przyjemność. Zaciskam mięśnie
jeszcze mocniej, moje ciało się unosi. I nagle fala cudownego
odprężenia. Zaczyna się w okolicach łechtaczki i mięśniach
miednicy i rozchodzi się w głąb pochwy. Wtedy przychodzą skur-
cze. Powoli opadam.
Leżę tak przez jakieś pięć minut, czując jak ciepło rozpływa się
po moim ciele. Potem wstaję i idę sprzątać kuchnię.
Ten drobiazgowy opis pochodzi z wydanej niedawno w
Anglii książki Sex Life, zawierającej autentyczne zwierzenia
zwykłych ludzi z ich życia seksualnego.
Wielu kobietom masturbacja wydaje się czymś trudnym do
zaakceptowania, zwłaszcza gdy pozostają w związku seksualnym -
pisze w książce Seksualność kobiety" Karin Weiss, seksuolog
ł
J. Augustyn Integracja seksualna. Wydawnictwo „M", Kraków 1993
obsesyjnie, bez przyjemności, „po drodze", wyłącznie dla rozładowania
fizycznego napięcia, po którym ulga miesza się z poczuciem winy, miały
zazwyczaj takie same zimne, surowe, racjonalne, zahamowane
emocjonalnie matki i nieobecnych lub surowych i zdystansowanych ojców.
Między totalnym zahamowaniem seksualnym a fiksacją na
perwersjach rozciąga się wielka przestrzeń, w której jest miejsce na
miłość, erotyzm i autoerotyzm. Uważam, że osoba dojrzała to
niekoniecznie taka, która przestała się onanizować (jak chce ksiądz
Augustyn), lecz taka, która umie to robić odpowiedzialnie, ze
świadomością zarówno skutków zbawiennych, jak i ewentualnych
zagrożeń. Może bowiem nastąpić zupełne oderwanie fantazjowania od
rzeczywistości, co utrudnia potem uzyskanie zaspokojenia w kontakcie z
realnym partnerem. Ale na wszystko jest rada: najbardziej szalone wizje
możemy sobie przecież wzajemnie opowiadać, wzmacniając klimat
intymności i potęgując podniecenie...
Dido Davies, dr filozofii z Cambridge, opublikowała niedawno
(ukrywając się pod prowokującym pseudonimem Rachel Swift) opartą na
własnych doświadczeniach instrukcję Jak mieć orgazm, kiedy tylko się
zechce'.
Wiele uwagi poświęciła autorka kobiecej masturbacji (aż po takie
techniki dyskretnej autostymulacji, które można stosować w miejscach
publicznych, bawiąc się poczuciem, że nikt z zebranych nie ma pojęcia o
tym, co teraz robisz, na przykład podczas nudnej jak flaki z olejem
narady!). Dido Davies poucza, aby pieścić się miękko, elastycznie, z
maksymalną troską i uwagą, nie zaś mechanicznie dla samego
wyładowania: Musisz się uczyć płynności - jak studentka doskonaląca
znajomość nowego języka.
Autorka podaje wiele technik masturbacji i ćwiczeń obejmujących
pieszczenie się podczas stosunku z partnerem, proszenie partnera o
wprowadzanie penisa dopiero w momencie
Rozrzutni szczęściarze
Gdy zasiadamy przy wigilijnych stołach pewnie w wielu
domach, zgodnie ze starą tradycją, osoba pełniąca rolę gospodarza
przypomina o dodatkowym nakryciu symbolizującym gotowość
przyjęcia podróżnika, nieoczekiwanego gościa. Ta otwartość, którą
osiągniemy na kilka godzin - i pewnie w większości przypadków
tylko symbolicznie - charakteryzuje dzień powszedni zdrowych
rodzin. Jest ich stosunkowo niewiele, zdaniem niektórych badaczy,
najwyżej 10 procent. Nie rozstrzygając, ile takich rodzin jest u nas
- z badań wynika, że ich członkowie mają niezwykle pozytywny
stosunek do życia i innych ludzi. Nie są to jednak idealiści czy
nawet optymiści, jedną z miar zdrowia psychicznego jest bowiem
zdolność widzenia świata takim, jakim on jest, bez zniekształceń.
Badania osób z rodzin uznanych za zdrowe wykazały, że wiedzą
one, iż ludzie mogą być czasem dobrzy i czasem źli, ale akceptują
ich takimi, jacy właśnie są. Z ich łagodnością i brutalnością, słabo-
ściami i siłą. Są emocjonalnie gościnni.
Otwierają się na znajomych i nieznajomych, akceptują ich.
Nie wycofują się, jeśli nie spotka ich ciepła reakcja czy entuzja-
styczne przyjęcie. Postawa życzliwości wydaje im się całkowicie
naturalna. Naprawdę zdrowi ludzie sprawiają wrażenie, jakby
mieli w sobie taką obfitość dobrego samopoczucia czy radości, że
mogą sobie pozwolić na rozrzutność. Prawdziwie życzliwi ludzie -
mówi John Cleese - przypominają niektórych bogaczy, którzy
wydają duże sumy pieniędzy na dobroczynne cele, wiedząc, że i tak
dla nich zawsze starczy. Cieszy ich aprobata innych, ale nie są od
niej uzależnieni, nie musza o nią zabiegać.
W zdrowych związkach, w zdrowych rodzinach niezbędne
granice, które jak membrany oddzielają bliskich sobie ludzi, są
w RODZINIE
nieco cieńsze niż granice oddzielające ich od otaczającego świata,
ale nie ma między nimi wielkiej dysproporcji. W rodzinach zbyt
wzajemnie od siebie uzależnionych, nazywanych czasem
symbiotycznymi, członkowie są jakby stopieni ze sobą, granica zaś,
która oddziela ich od otoczenia, jest sztywna. Druga skrajność to
zbyt wielka izolacja od siebie wzajem. Członkowie takich rodzin
boją się bliskości i intymności, za to nadmiernie otwarci są na
zewnątrz. Znacie pewnie domy zwykle pełne gości, w których
zaczyna się piekło, gdy tylko obcy wychodzą.
Zdrowe rodziny zachowują równowagę między otwartością na
siebie wzajemnie i na innych ludzi; dysponują zapasem
życzliwości, którą - obdzielając siebie wzajemnie - promieniują na
zewnątrz.
Prawo do uczuć
Czwarta właściwość zdrowych rodzin to jedność i łatwość
komunikacji. Zdrowi ludzie w zdrowych rodzinach są szczerzy,
Duchowy azymut
I jeszcze jedna właściwość zdrowych rodzin: nadzwyczajna zdolność
do radzenia sobie ze zmianami. Wszelkie przeprowadzki, podróże, zmiany
urządzenia mieszkania, zmiany szkoły, pracy - rzeczywiście im służą.
Gotowość do zmian i otwartość na nie są tym większe, im bezpieczniej
ludzie się czują, im więcej mają w sobie i na zewnątrz źródeł psychicznego
i emocjonalnego oparcia. Jak już było wspomniane - członkowie zdrowych
rodzin mają wiele oparcia w sobie samych, jednocześnie dają sobie
wsparcie wzajemne. Ale z badań i obserwacji klinicznych wynika, że
zdrowi ludzie i zdrowe rodziny korzystają z jeszcze jednego źródła oparcia,
które nazwać można duchowym czy transcendentnym. Kierują się
zespołem wartości i przekonań, które nadają znaczenie i cel życiu,
wychodzących poza li tylko troskę o dobre samopoczucie swoje czy nawet
całej rodziny. Zazwyczaj źródłem tego systemu wartości bywa religia, ale i
wartości transcendentne związane z jakąś szerszą perspektywą
humanistyczną. Większe znaczenie ma fakt, że ich największe źródło
wartości pochodziło z czegoś znacznie większego niż oni sami, co mogło
przetrwać wszystkie straty i zmiany, łącznie ze śmiercią najbliższych,
nawet współmałżonka albo dziecka. Nie chodzi tutaj o ślepą wiarę, raczej o
pewien rodzaj otwartości, refleksji, odwagi. Chodzi o odwagę wątpienia i
na powrót - odnajdywania związku z jakkolwiek pojmowaną siłą wyższą,
zadawania sobie pytań podstawowych.
Pierwszą cechą Ludzi z Krainy Zdrowia jest ich zasadnicza
pozytywna i życzliwa postawa, drugą jest stopień ich niezależności
emocjonalnej, co pozwala im i na intymność, i na oddalenie, i szybkie
przejście od jednego do drugiego. Trzecią jest struktura rodzinna, w której
zgodni rodzice wprowadzają jakieś nowe prawa, jeśli są do tego zmuszeni,
ale zawsze wcześniej
w RODZINIE
konsultują to szczegółowo z dziećmi. Następną jest bardzo otwarte
i swobodne porozumiewanie się w rodzinie, wynikające z
wpojonego dzieciom przekonania, że żadne uczucie, które
przeżywają, nie jest nieakceptowane albo zabronione, co daje im
poczucie wolności, mnóstwo radości i dobrego humoru. Piątą jest
ich zdolność do jasnego postrzegania świata oparta na fakcie, że
umieją akceptować swoje własne uczucia. I ostatnia -potrafią
dobrze radzić sobie ze zmianami, które wielu z nas po-walilyby z
nóg, bo otrzymują niezwykle wsparcie emocjonalne, pochodzące z
transcendentnego systemu wartości. Czy coś po-minąlem? - pyta
Cleese. Odpowiedź Skynnera brzmi: Nie, dosyć dobrze streścileś
glówne punkty. Znów Cleese: John, nagle pojawil mi się w głowie
obraz wszystkich naszych Czytelników wpatrujących się w sufit i
myślących: do diabla, czy ja spotka-lem kogoś takiego? Skynner:
No dobrze, a ilu zdobywców złotych medali olimpijskich znasz
osobiście^
Jak to się dzieje, ze w tej samej rodzinie, ci sami rodzice maja dobre i źle
dzieci? Od czego to zależy?
Ojciec i matka często nie zdają sobie sprawy, że ich córka ma już
dawno za sobą mnóstwo ważnych doświadczeń intymnych, które wpływają
na to, czy jej młodzieńcze kontakty seksualne są udane. Seksu uczymy się
od dziecka. Jako psychotera-peuta wiem, że większość problemów
seksualnych ludzi dorosłych ma swoje źródło w poprzedzających seksualną
edukację przeżyciach z dzieciństwa.
Ale dziecko musi czuć, że to, co się za nimi dzieje, jest piękne i
radosne, a nie mroczne i niepokojące. Takie przekonanie utrwalone w
dzieciństwie pozwala łagodnie wejść we własny świat seksu.
Dziękuje za rozgrzeszenie.
„Twój Styl", 1994
POLACY NIEMCY
bicie pasem lub innym 41% matek 48% 10% matek 8% ojców
przedmiotem ojców
Co określa tę specyfikę?
Jeśli ktoś uprawia agresję pasywną, nie wyraża swojej złości wprost.
Mogą ludzie, małżeństwo, wieść długie nocne rozmowy, ale będą one o
niczym, będą obok. O problemach dzieci, jedzeniu, religii, pieniądzach.
Będzie to wymiana skarg i oskarżeń, ale to nie będzie dialog.
Bo żeby móc prowadzić dialog, trzeba być przygotowanym na
konfrontację. Zęby być na to gotową, trzeba zrezygnować z pozycji
pasywnej, z ukrytej walki.
Niedoskonała niezależność
Elżbieta była dzieckiem niespełnionej w życiu kobiety, która
z narodzinami córki wiązała wielkie nadzieje. Przy jej pomocy
chciała nareszcie stać się kimś. Dlatego od pierwszych dni
„hodowała" ją raczej, niż z nią była. Traktowała ją jak lalkę, sta-
rała się, aby dobrze wyglądała, była zdrowa i grzeczna. Szybko
jednak okazało się, że oczekiwania te pozostają niezaspokojone.
Dziecko ma bowiem swoje uczucia i potrzeby. Pragnie przede wszystkim
ciepła, aprobaty i miłości. Matka, która interesuje się uczuciami dziecka
tylko po to, aby lepiej wiedzieć, jak je wykorzystać do swoich celów,
szybko może stracić nad nimi kontrolę. Mała Ela już jako dwuletnia
dziewczynka zaczęta walczyć o swoją odrębność, budując wokół siebie
mur. „Pamiętam - wyznała podczas psychoterapii - jak matka przy ludziach
obejmowała mnie na pokaz, a ja nabierałam powietrza i nieruchomiałam".
Ponieważ ojca ciągle nie było w domu, a od matki trudno było spodziewać
się czegoś autentycznego, Ela szybko nauczyła się samowystarczalności.
Gdy czasem ojciec pojawiał się w domu, odwracała się od niego nadąsana,
bo zbyt długo za nim tęskniła i była na niego zła. Mottem jej dzieciństwa
stało się hasło:
„Sama sobie poradzę, nikogo nie potrzebuję". „Po co uzależniać się od
kogoś, kogo i tak nie będzie blisko, gdy go naprawdę potrzebuję?" - powie
potem.
Kiedy dorosła, stała się równie piękna jak matka. Była też bardzo
samodzielna. Znalazła dorywczą pracę, odrzuciła pomoc rodziców i
skończyła szkołę pomaturalną. Zajęła się handlem nieruchomościami.
Poznała też Stefana, „tkwiącego po uszy w małżeństwie i udręce". Była
szczęśliwa, gdy znalazł dla niej trochę czasu. „Nie zdawałam sobie
sprawy, że jedynym powodem, dla którego nie czułam się przytłoczona
jego miłością, był jego ograniczony czas. Pod koniec cudownego,
skradzionego wieczoru płakałam, ale w głębi ducha czułam ulgę, że wra-
cam do domu. Nawet rzadkie wspólne weekendy wydawały się wspaniałe,
gdyż wiedziałam, że wkrótce się skończą. Wówczas jeszcze jednak tego
nie rozumiałam i próbowałam go przekonać, aby zostawił żonę i ożenił się
ze mną".
Kiedy Stefan rzeczywiście pojawił się w wynajmowanym przez nią
mieszkaniu z torbą osobistych rzeczy, spojrzała przerażonym wzrokiem i
powiedziała: „Zanim wejdziesz, wytrzyj nogi". Później Elżbieta zaszła w
ciążę i Stefan zaczął namawiać ją na ślub. Obrączka na palcu i wiążące się
z nią zobowiązanie
okazało się jednak tak dotkliwą ingerencją w jej świat, że ledwie ciąża się
skończyła, wyrzuciła go, krzycząc: „Nie mogę na ciebie patrzeć!".
Pozostało dziecko. Elżbieta wynajęła opiekunkę i powróciła do pracy.
Kiedy jednak zdała sobie sprawę, że potrzebuje izolacji od córki, a zarazem
rozpaczliwie pragnie zaakceptować jej obecność i czerpać z niej radość,
zgłosiła się na terapię. Gdyby tego nie zrobiła, odrzuciłaby nadzieję na
spełnienie w rodzinie i zajęłaby się wyłącznie interesami, ograniczając
życie intymne do ulotnych romansów.
Superkobieta
Elżbieta reprezentuje typ charakteru określany przez niektórych
psychoterapeutów jako „supergracz". „Supergraczem" jest zwykle
mężczyzna (superfacet), ale może nim być też kobieta (superkobieta).
Osoba taka oddziela się sztywnym pancerzem od uczuć, zwłaszcza
subtelnych, których uświadomienie sobie wprawia ją w zakłopotanie.
Mówi i myśli w kategoriach: „w ogóle", „zawsze", „nigdy". Nie potrafi
ustalić elastycznych granic, które pozwoliłyby powiedzieć „czasami".
Osoby „super" są zwykle atrakcyjne zewnętrznie i lubiane. Osiągają
sukcesy w profesjach premiujących intelekt i przedsiębiorczość. Nie na-
rzekają na brak partnerów, którzy jednak szybko przekonują się, że
„supergracz" nie zbliży się do nich bez względu na to, co deklaruje czy
myśli. W związkach osobistych jest bowiem chłodny i zdystansowany.
Jeśli tak ukształtowanej kobiecie zdarzy się wpuścić kogoś w obręb swoich
granic, odchodzi od zmysłów, dopóki nie usunie intruza. Kiedy wreszcie
pozbędzie się obcego, zamyka szczelnie granice, aby coś podobnego nigdy
już się nie zdarzyło. Oczywiście partner, któremu po raz kolejny zamyka
się drzwi przed nosem, w końcu przestaje się dobijać i odchodzi. To
odejście może być dla „superosoby" przykre, ale wkrótce wewnętrzne
zamieszanie ustępuje uldze, że pozbyła się intruza. W swoim schronieniu
odzyskuje poczucie własnej toż-
samości. Scenariusz ten może się powtarzać. Kobieta „supergracz" poszuka
mężczyzny, ofiarującego ciepło, za które nie trzeba (jak w dzieciństwie)
płacić utratą integralności. Często będzie to słabeusz, nieudacznik, którym
z kolei zaczyna pogardzać. Z czasem, wskutek kolejnych frustracji w
związkach emocjonalnych, rezygnuje z życia uczuciowego, skupiając się
wyłącznie na karierze zawodowej lub interesach. Być może odnajdzie się
jako strona dominująca w związku lesbijskim.
Ważne jest, aby nie stracić dostępu do tego rodzaju dróg ekspresji, a z
drugiej strony, żeby istniał gdzieś wewnętrzny dorosły, który czuwa nad
społecznym kontekstem tego, co się robi.
Dla mnie „nie dorosnąć", „nie dojrzeć" oznacza - nie ponosić
odpowiedzialności. Bardzo często ludzie w sytuacjach kryzysowych,
przyparci do muru, nagle sprowadzają się do roli dziecka.
„Remedium", 1995
Wredni ludzie
* Thich Nhat Hanh Każdy krok niesie pokój, JS & CO, Warszawa i
1991 J
chomienia działań, dla pokonania przeszkody lub odzyskania jakiejś
wartości. Pozostaje tylko kwestia: jak dysponujemy tą energią.
Najłatwiej definiować złość z perspektywy doświadczenia. Czysta
złość jest czymś innym niż gniew, wściekłość pomieszana z pasją czy
agresja. Jest to jedno z najbardziej czystych, podstawowych uczuć, które
pojawiają się w fenomenologii ludzkich przeżyć. Z jakim kolorem Pani
kojarzy się złość?
Z czerwonym.
„Remedium", 1995
Co z ludzkiego ziarna może
wyrosnąć...
Proszę Pana, boję się przejść obok grupy młodych ludzi w skórzanych
kurtkach, idących zamaszyście obok mnie. Nigdy mi niczego nie zrobili, a
jednak czuję strach. Czy łączenie się w grupy młodzieży wynika z
bezsilności, sify, czy.-?
PS
Problemy indywidualnej i społecznej przemocy oraz dróg jej
przekraczania w rodzinie, szkole i życiu społecznym omówiłem w książce
Zacznij od siebie wydanej w 1998 roku.
Wejście w obszar cienia
By/o mi przykro.
„Remedium", 1995
v
Jak sobie radzić? (bliżej
siebie w stresie)
Najpierw diagnoza
PS
Dziękuję doktorowi Mariuszowi Wirdze za inspirację i udostępnienie
materiałów do artykułu.
Porozmawiajmy o stresie...
Bardzo często.
Czy zdarza się Pani odczuwać silniejsze bicie serca lub inne sensacje
ze strony układu krążenia?
Tak.
Tak.
Tak.
Czy zdarza się Pani odczuwać irytację bez powodu, albo reagować z
irytacją, która potem okazuje się niewspółmierna do sytuacji, jaka ją
wywołała?
Bardzo często.
Czy zdarza się Pani zapomnieć jakieś nazwisko, nazwę, słowo, które
w danym momencie jest bardzo potrzebne?
Źródłem stresu jest sytuacja, której trzeba sprostać. Może ona mieć
charakter przykry, ale może i przyjemny, bo nawet perspektywa balu,
miłego spotkania, zapowiedź nagrody, atrakcyjnej podróży mogą budzić
niepokój, spowodować napięcie. Nawet mile dla nas wydarzenia
uruchamiają podobne reakcje fizjologiczne.
Stres może stać się dla nas tez szansą - twierdzi Pan.
Jak się pozbyć tremy? Jak zwalczyć palenie? Jak wyrzucić z siebie
urazy z przeszłości? Jak pokonać zazdrość? Takie pytania słyszę często. I
przyznam, że mam z nimi kłopot. Wydaje mi się, że formułując w ten
sposób swoje problemy, popełniamy groźny błąd.
Jego źródłem jest zbyt medyczne podejście do problemów
psychologicznych. Zachodnia medycyna chętnie ucieka się do zabiegów
chirurgicznych. Lekarze przede wszystkim eliminują objawy choroby, nie
zawsze zgłębiając jej przyczyny. Podobnie zaczęli postępować niektórzy
pedagodzy. Nastawiają się na wyeliminowanie negatywnych cech i
utrwalenie tego, co w dziecku wartościowe. Problem w tym, że po takich
zabiegach może nie pozostać zbyt wiele. Usiłując pozbyć się wszystkiego,
co niedobre albo na co nie mamy ochoty, możemy utracić sporą część
samych siebie.
Psychoedukacja polega na rozpoznawaniu swoich słabych stron,
uznaniu ich i uczeniu się, jak z nimi żyć, by nie przysparzać zbędnego
cierpienia sobie i innym. Zamiast pozbywać się części siebie, możemy
opanować sztukę transformacji. Możemy nauczyć się przekształcać gniew,
depresję, lęk, niepokój, a nawet zazdrość - w dojrzałe zrozumienie siebie i
świata. Nie potrzebujemy chwytać za skalpel, żeby pozbyć się gniewu. Gdy
gniewasz się na swój gniew, masz już dwa gniewy. Bardziej więc się opłaca
przyjrzeć przykremu uczuciu uważnie i z troską. Zawieramy wtedy pokój
ze sobą i jesteśmy silniejsi wobec zewnętrznego zagrożenia, odkrywając, że
jest ono pozorne.
W takiej pracy korzystam z doświadczeń nauczycieli zeń. Wcześniej
pisałem, jak pracuję ze swoim gniewem, w tym miejscu przedstawię
strategię pracy z lękiem. Zakładam, że dysponujemy choćby minimalnymi
zasobami uwagi, którą ćwiczymy codziennie, obserwując swoje myśli i
utożsamiając się z oddechem, np. podczas spaceru.
Krok pierwszy - rozpoznanie.
Gdy ogarnia nas lęk, kierujemy uwagę w stronę oddychania
brzusznego; po jednym zaczerpnięciu i wypuszczeniu powietrza (łagodnie,
powoli, bezgłośnie i przez nos) przyglądamy się przykremu uczuciu.
Zdajemy sobie sprawę, że uwaga, dzięki której obserwujemy siebie, jak i
lęk, który ogarniamy świadomością, wypływają z jednej i tej samej osoby.
A więc ja sam jestem źródłem lęku i źródłem uwagi, która go obejmuje.
Lęk i uważność istnieją we mnie, nie prowadzą wojny, lecz troszczą się o
siebie nawzajem.
Krok drugi - utożsamianie się z uczuciem.
Zamiast mówić: „Jak się opanować? Jak natychmiast zwalczyć lęk?",
mówię sobie w myślach (przy kolejnym świadomym wdechu do brzucha):
„Witaj lęku. Jak się dzisiaj miewasz?". Zaproś teraz te dwie siły swojej
osoby, uwagę i lęk, by wymieniły przyjazny uścisk dłoni i stały się
jednym.
Wygląda to trochę niebezpiecznie - pisze Thich Nhat Hanh - ale nie
ma powodu do obaw. Jesteś przecież czymś więcej niż samym tylko lękiem.
Dopóki jest obecna uwaga, jest ktoś, kto zatroszczy się o lęk.
Najważniejsze jest zasilanie uwagi świadomym oddychaniem'.
Na samym początku to może być trochę trudne. Ale jeżeli nie zrobi
się tego, to wszelkie instrukcje, jakie otrzymujemy od psychologów czy
znajdujemy w książkach, nie będą przydatne. Człowiek nie może sobie
pomóc, jeśli nie nawiąże kontaktu z samym sobą. Tak jak nie może pomóc
drugiemu, dopóki nie nawiąże z nim kontaktu. Często mówi się tak: chcę
odpocząć, więc odwrócę uwagę od swego zmęczenia, puszczę sobie
ulubioną muzykę, spotkam się z kimś miłym, pójdę do kina itp. Oczywi-
ście, takie zachowanie może spowodować chwilowe ożywienie i
pobudzenie, ale pewien stan moich tkanek, stan „zmęczenia materiału" we
mnie, nadal pozostaje. Jeżeli chcesz prawdziwie odpocząć, to musisz wejść
w kontakt ze sobą, a jeżeli jesteś prawdziwie zmęczona, to musisz wejść w
kontakt ze swoim zmęczeniem. To może być trudne, dlatego że bronimy
się przed swoim bólem, przed swoją rozpaczą, odsuwamy od siebie
smutek, tłumimy wściekłość. W takich razach trzeba zawrzeć coś w rodza-
ju magicznej umowy ze sobą samym. Umawiasz się, że swój ból, swój
smutek czy wściekłość, które gdzieś w Tobie drzemią, dopuścisz do siebie,
w takim stopniu, w jakim jest to dla Ciebie w tym momencie bezpieczne.
W ramach pierwszego etapu ćwiczenia, gdy już nawiążesz kontakt ze
sobą, spróbuj przez chwilę obserwować swoje oddy-
chanie. Nie pogłębiaj oddechu ani nie wydłużaj, nie uspokajaj. Spróbuj
porejestrować przez chwilę oddychanie - takie, jakie ono jest. Tak jakby się
rejestrowało po raz pierwszy poznane zjawisko biologiczne.
Zamykasz dłonie, ale nie zaciskasz pięści, możesz też połączyć palce
tak, jakbyś brała szczyptę soli: łączysz serdeczny i wskazujący palec z
kciukiem. Niezależnie od tego, jak zamknęłaś dłonie, kładziesz je
wewnętrzną stroną gdzieś w okolicach dołu brzucha, między biodrami a
podbrzuszem. Podczas serii spokojnego wdechu i wydechu pozwalasz, aby
otworzyła się taka przestrzeń w Tobie, że Twój oddech będzie jakby
wpływał do brzucha. Jeżeli czujesz takie napięcie i skurcz w tej okolicy
brzucha... Jeżeli trudno jest wprowadzić tam powietrze, to możesz oprzeć
stopy, np. o krzesło, tak, aby kolana były uniesione i uda tworzyły z
podudziami kąt 90 stopni. To rozluźni mięśnie przepony i będzie łatwiej
wprowadzić powietrze „w dół brzucha".
Ten pierwiastek oddychania brzusznego, skupienia uwagi w dole
brzucha, a także próba wyczuwania ciepła pod dłońmi ułożonymi w
odpowiedni sposób są wspólnym elementem bardzo wielu technik
medytacyjnych, relaksacyjnych i regenerujących. Są do tego metafizyczne
wyjaśnienia: że to jest hara, centrum energii, nasze centrum grawitacji itd.
Można to również
wyjaśnić naukowo: układ parasympatyczny w obwodowym
układzie autonomicznym jest odpowiedzialny za nasze rozluź-
nienie i regenerację - zostaje przywołany do życia dzięki oddy-
chaniu brzusznemu. Natomiast układ sympatyczny, pobudzany
przez szybkie i krótkie oddychanie piersiowe, związany jest ze
stresem, z hormonami stresu, z adrenaliną, z pobudzeniem.
Niezależnie od tego, jak to się tłumaczy, szybko można sprawdzić i
doświadczyć, że nawet po kilku próbach takiego nieinten-sywnego
oddychania i kierowania uwagi na oddech brzuszny, do środka
siebie, w ruch powłok brzusznych, gdzieś w okolice brzucha i
podbrzusza można odnaleźć pod dłońmi coś w rodzaju odczucia
ciepła, błogości w tym obszarze, przyjemności. Jeśli to mile
odczucie się pojawia, to można próbować wyprowadzać je dalej,
tak jakby płynęła we mnie jakaś fala, przez uda aż do stóp. Można
to odczucie uzupełnić wyobrażeniem sobie świetlistej plazmy,
która podczas wdechu wpływa we mnie przez środek czoła, a
podczas wydechu zaczyna się krystalizować w dole brzucha i
przenika aż do moich stóp.
Czy trudno jest przyswoić tę trzystopniową technikę relaksacyjną?
1. Zatrzymaj się.
2. Ugruntuj się.
3. Skontaktuj się z uczuciami.
4. Rozejrzyj się.
5. Ustal dystans.
l. STOP!
ZATRZYMAJ SIĘ!
2. RZUĆ KOTWICĘ!
*
Po przejściu tych pięciu kroków, co może zająć od paru sekund do
kilkunastu godzin (!), przystąp do usuwania objawów
i przyczyn stresotwórczej sytuacji. Gdy jesteś obecny, realistycznie
ugruntowany w sobie i otoczeniu, lepiej jest myśleć, że szklanka
jest do potowy pełna, a nie do polowy pusta. Ale nie wcześniej.
Trzeba wyczuć, kiedy jest czas na pozytywne myślenie, a kiedy na
przytomność umysłu.
Tekst niepublikowany
sierpień 1996
Pułapki „pozytywnego
myślenia"
Proszę Pana, ostatnio dużo mówi się o asertywnosci. Jakie jest Pana
zdanie?
„Remedium", 1994
Wewnętrzna droga wojownika
(Desiderata)
O niektórych ludziach mówimy - to jest silny, mocny człowiek.
Co to jest za silą?
Tajemnicze powiązania
Enneagram niezwykle trafnie demaskuje nasze emocjonalne
nałogi, neurotyczne i psychopatyczne skłonności oraz ograniczenia
świadomości. Ale nie to stanowi jego najmocniejszą stronę.
Wgłębiający się w starożytne przekazy sufich psycholo-
gowie odnaleźli w enneagramie cenne wskazówki, jak przekraczać
ograniczenia każdego typu osobowości, jak rozwinąć skrzydła,
zachowując swój temperament i ukształtowane dotąd inklinacje.
Wśród słynnych „szóstek" znajdziemy np. zarówno Adolfa Hitlera,
jak i Jiddu Krishnamurtiego, jednego z najbardziej
zrównoważonych, przepełnionych miłością dla świata
współczesnych nauczycieli i myślicieli hinduskich. Ciężki do
zniesienia dawca może stać się wrażliwym i dojrzałym partnerem,
działacz - przewodnikiem itd.
Przyjrzyjmy się diagramowi enneagramu. Z każdego punktu
wyprowadzana jest jedna strzałka - prowadzi ona do pozycji, którą
zazwyczaj przyjmujemy w skrajnym stresie (np. zamknięty w
sobie obserwator, gdy poczuje silne zagrożenie, może gwałtownie,
wręcz histerycznie zacząć szukać kontaktu z ludźmi). Ale jest też
strzałka, która prowadzi do Twojego punktu. Określa ona
możliwości danego typu, które ujawniają się w szczególnie
sprzyjających warunkach (dlatego wycofany zwykle obserwator
może pod wpływem życzliwości otoczenia, a także pracy nad sobą,
stać się kimś lubianym i spolegliwym).
Twoje możliwości
„Jedynka". Perfekcjonista musi dostrzec, że jego głównym nałogiem
emocjonalnym jest gniew. Pozwala sobie ujawniać go jedynie w słusznej
sprawie, ale przez to, że tłumi radosne dziecięce i seksualne impulsy
płynące z głębi siebie, pozostaje ustawicznie poirytowany, a w głębi duszy
- zrozpaczony i wściekły. Uczucia te dochodzić mogą do głosu w stresie
(patrz strzałka w stronę tragicznego romantyka). Szansą wyzwolenia jest
dla perfekcjonisty odnalezienie w sobie epikurejczyka (patrz: strzałka od
„siódemki" do „jedynki"). „Jedynki" powinny podjąć wysiłek rozpoznania
swych prawdziwych potrzeb i postępować zgodnie z nimi. Z czasem,
otwierając się na radości życia, zmienią krytycyzm na pełne wiary dążenie
do pełni, a miejsce po rozładowanym gniewie zastąpi pogoda ducha.
Nałogiem emocjonalnym „dwójki" jest pycha. Typowa „dwójka"
pomaga wszystkim wokół, niekoniecznie dlatego, że jest dobra, ale że chce
być ważna. W głębi duszy czuje się opuszczona i niedowartościowana
(pozycja tragicznego romantyka), motywem do zajmowania się innymi jest
więc głód miłości i potrzeba doceniania. Kiedy pomagacz zacznie dbać o
siebie - wtedy mniej zajmie się innymi, ale za to zrobi to z serca.
„Trójka" - człowiek czynu, może sobie nawet nie zdawać sprawy z
konformizmu i wewnętrznego zakłamania. Dopiero w skrajnym stresie
ujawnia się jej próżność, przywiązanie do prestiżu, trudność z
przebywaniem prawdziwie blisko z kochaną osobą. Jeśli - co niestety
rzadko się zdarza - taka nastawiona na osiągnięcia osoba odda się
medytacji lub podda się psycho-
terapii, może doświadczyć ukrytego w głębi pesymizmu, nieuf-
ności i lęku. Dopiero, gdy uczucia te zostaną ujawnione i uznane -
można je przekroczyć, odkrywając siłę prawdziwej nadziei i
wiary. Człowiek sukcesu, który zaakceptuje w sobie demona
(patrz połączenie z adwokatem diabła), nie musi już oszukiwać
siebie - a więc i innych. Staje- się uczciwy i uczuciowy. „Trójki"
często zostają prezydentami: John Kennedy, Ronald Reagan,
Aleksander Kwaśniewski.
Indywidualista uczciwy i uczuciowy, tragiczny romantyk,
uosabia układ cech opisywanych jako nasz narodowy charakter.
Ciekawe więc, co polskiemu bohaterowi mieliby do zapropono-
wania mędrcy sufich. „Czwórka" musi uświadomić sobie, że jej
głównym nałogiem emocjonalnym jest „bezinteresowna zawiść".
Jeśli bowiem popatrzymy na usytuowanie tragicznego romantyka
w diagramie enneagramu, jego ukrytą skłonnością jest
perfekcjonizm, w stresie zaś działa jak dawca, który ratuje innych.
Tragiczny romantyk przyzwyczajony jest do ról tzw. trójkąta
dramatycznego - prześladowca - ofiara - ratownik. W te trzy role
wchodzi na przemian, nie umie rozwinąć dojrzałych związków:
wyrażać protestu - nikogo nie prześladując, cierpieć - nie robiąc z
siebie ofiary, pomagać - nie rzucając się zachłannie na tych,
którymi się zajmuje. Droga („czwórki") ku szczęściu będzie
prawdopodobnie powolna - pisze Helen Palmer w książce
Enneagram - klucz do charakterów ludzkich. „Czwórki" powinny
uczyć się cieszyć obecnym życiem i odróżniać prawdziwe uczucia
od udramatyzowanych emocji.
Obserwator - jeśli chce przestać być niewolnikiem swojego
pancerza - musi uświadomić sobie, że jego powściągliwość
emocjonalna jest wyrazem skąpstwa i chciwości, u których pod-
łoża leży lęk przed wewnętrzną pustką lub byciem pochłoniętym
(może kiedyś przez zaborczą matkę?). Popatrzcie na diagram. Jak
już wspomniałem, w stresie obserwator jest w stanie wyjść ze swej
skorupy, by szukać kontaktu z ludźmi. Ale w samej głębi ma w
sobie zasoby do aktywnego oddziaływania na
ludzi. Może być szefem i aktywnym eksperymentatorem, czło-
wiekiem niezależnym i dążącym do zdobycia uniwersalnej wie-
dzy. Wśród słynnych „piątek" wymieniani są Franz Kafka i...
Budda.
Bojaźliwa, sceptyczna i podejrzliwa „szóstka", adwokat
diabła, w stresie jest w stanie zmobilizować się do aktywnego
działania (przyjmując pozycję działacza). Ważne jest, aby uświa-
domiła sobie, że dysponuje też mocnymi stronami asekuranta;
„szóstki" mogą stać się lojalnymi współpracownikami, zacho-
wując obiektywność i zdrowy rozsądek dawać dowody odwagi i
wiary. Aby to osiągnąć, muszą rozpoznać nawyki negatywnego
myślenia, którego są niewolnikami.
Męskie wcielenie epikurejczyka doczekało się opracowania w
odrębnej książce Dana Killeya Syndrom Piotrusia Pana' o nigdy
niedojrzewających mężczyznach. Oczywiście mogą go realizować
również kobiety. Jeśli „siódemka", pomimo skłonności do
powierzchowności i unikania odpowiedzialności, podejmie pracę
nad sobą, może uzyskać bardzo wiele. Ale musi się nauczyć
zmierzyć z bólem i cierpieniem, co nie jest sprawą łatwą.
Wszystko, co doraźnie rozładowuje lub sprawia przyjemność, staje
się bowiem nałogiem „siódemki". Epikurejczyk musi się nauczyć
rozróżniać rozrywki, które mu służą, od tych, które są zastępczą
formą tłumienia problemów. Kłopoty z pracą, długi, nałogi,
odbijające się negatywnie na zdrowiu, mogą zostać rozwiązane,
jeśli w życiu takiej uroczej, ale zwariowanej osoby pojawi się
szczypta zdrowej dyscypliny. Piotruś Pan musi sobie uświadomić,
że kobiety (mama, siostry, ciocie lub babcie), które go w
dzieciństwie rozpieszczały i obdarzały specjalnymi przywilejami,
wyrządziły mu również krzywdę i kochały go dla siebie, nie licząc
się z jego głębokimi uczuciami.
Czego może brakować wojownikowi? - zapytacie. „Ósemka"
ma silną potrzebę mocy i zbyt często popada w konflikty.
Obserwuj siebie i innych. Według tradycji sufizmu praca nad sobą nie
oznacza podejmowania wysiłku zmieniania się za wszelką cenę. Nic nie
dają próby zmieniania na siłę innych. Droga sufich to żywa obecność - jak
mówi tytuł jednej z ksią-
żek na ten temat. Gdy już mamy wiedzę o sobie, najważniejszą sprawą staje
się uwaga, przytomność umysłu. Opisy typów charakteru dostarczają nam
wskazówek, na co zwracać uwagę, aby lepiej i sensowniej żyło się i nam, i
innym. Jeśli nie będziesz ustawać w obejmowaniu uwagą swojego życia,
korzystne zmiany pojawią się same.
„Zdrowie i Sukces", 1994 (aktualnie
miesięcznik Sukces)
Zatrzymanie i odczarowanie
Lao Tsy
Kocha się za cos. Kto zaakceptuje osobę, która jest smutna i zgorzkniala?
Nie wiem, co dziś udaję. Nie wiem, staram się żyć uczciwie. Mogę
powiedzieć, co odkryłem: że udawałem. Przez długi okres w życiu
udawałem, że jestem kimś specjalnym. To jest paradoks - miałem tak silną
potrzebę potwierdzenia i udawania, że jestem kimś specjalnym, bo
wierzyłem, że tylko wtedy będę kochany, że stałem się kimś specjalnym dla
mnóstwa ludzi. Tylko w pewnym momencie zobaczyłem, że to mi nie daje
miłości i nie jest dobrym punktem wyjścia do kochania innych. Chociaż
daje wiele profitów, powiedziałbym - narkotycznych. Ja jestem ogromnie
szczęśliwy, że dla mojej żony nie jestem kimś specjalnym w takim sensie,
jak dla większości ludzi. Moja żona np. nie ma poczucia
- wiem o tym dokładnie - że ja mam jej coś specjalnego do prze-
kazania. Nie ma poczucia, że jestem lepszy od innych. Wiem o tym
dobrze. Bytem na tyle przytomny, żeby sprawdzić, czy pozostanę
kochany, jeśli odpuszczę sobie swoje gry wobec niej. I okazało się,
że mogę dostać jeszcze więcej szacunku i miłości. Ona cieszy się z
mojej pozycji czy sukcesów, ale nie o to tu przede wszystkim
chodzi. Nie jestem posągowy, jestem normalny, mam wady i zalety
jak każdy Zostałem zaakceptowany taki, jaki jestem, a nie taki,
jakim się wydaję. Odbyłem też długą drogę, aby nauczyć się
przyjmować żonę taką, jaka jest.
Większość teorii psychologicznych odwołuje się do dzieciństwa
wcześniejszego lub późniejszego. To jest tak, jakby rodzice pisali skrypt, według
którego my mamy żyć.
Nieprawda.