You are on page 1of 463

NEIL GAIMAN

AMERYKASCY BOGOWIE
(American Gods) Przeoya Paulina Braiter Data wydania oryginalnego 2001 Data wydania polskiego 2002

Dla nieobecnych przyjaci - Kathy Acker, Rogera Zelaznyego i wszystkich pomidzy nimi.

CAVEAT I OSTRZEENIE DLA WDROWCW Ta ksika jest powieci, nie przewodnikiem. A cho przedstawiona w niej geografia Stanw Zjednoczonych nie jest do koca fikcyjna - mona odwiedzi wiele opisanych tu miejsc, wdrowa ciekami, nakreli przebieg drg - to pozwoliem sobie na pewn swobod. Mniejsz, ni mona by sdzi, ale jednak. Nie prosiem o pozwolenie wykorzystania w ksice prawdziwych miejsc, wic go nie otrzymaem, i przypuszczam, e waciciele Rock City i Domu na Skale czy myliwi, do ktrych naley motel w rodkowych Stanach, zdziwi si niezmiernie, znajdujc je tutaj. wiadomie ukryem pooenie innych miejsc, choby miasta Lakeside i farmy z jesionem, godzin jazdy na poudnie od Blacksburga. Jeli chcecie, moecie ich poszuka. Moe nawet uda si wam co znale. No i rzecz jasna wszyscy ludzie, ywi, martwi i inni obecni w tej historii s wymyleni bd wystpuj w zmylonych okolicznociach. Tylko bogowie s prawdziwi.

Jest jedno pytanie, ktre nie daje mi spokoju: Co dzieje si z istotami nadprzyrodzonymi, gdy imigranci porzucaj swe ojczyzny i przybywaj tutaj? Irlandzcy Amerykanie pamitaj wrki, norwescy - nissery, greccy - vrykolaki, lecz tylko w powizaniu ze starymi krajami. Gdy kiedy spytaem, czemu w Ameryce nie widujemy podobnych demonw, moi rozmwcy zamiali si niemdrze i rzekli: Boj si przepyn ocean; to dla nich za daleko, po czym dodali, e Chrystus i apostoowie take nie odwiedzili Ameryki. - Richard Dorson, Spojrzenie teoretyczne na amerykaski folklor, Amerykaski folklor w oczach historyka, (University of Chicago Press, 1971)

CZ PIERWSZA CIENIE

ROZDZIA PIERWSZY Granice naszego kraju, panie? Na pnocy graniczymy z Zorz Polarn, na wschodzie ze wschodzcym socem, na poudniu zamyka nas Rwnik, a na zachodzie Dzie Sdu Ostatecznego. - Ksiga dowcipw amerykaskich Joe Millera Cie odsiedzia w wiezieniu trzy lata. A e by dostatecznie rosy i wyglda dostatecznie gronie, jego najwikszym problemem pozostawao zabijanie czasu. wiczy zatem, uczy si sztuczek z monetami i wiele rozmyla o tym, jak bardzo kocha sw on. Najlepsz - i w opinii Cienia by moe jedyn dobr - stron pobytu w wizieniu byo poczucie ulgi, wiadomo, e upad ju tak nisko, e niej si nie da. Osign dno. Nie obawia si, e go zapi, bo ju go zapali. Nie lka si, co przyniesie jutro, bo zdarzyo si to ju wczoraj. Szybko uzna, e fakt, czy popenio si dane przestpstwo, czy nie, nie mia adnego znaczenia. Wszyscy ludzie, ktrych pozna w wizieniu, pielgnowali w sobie al do wadz. Zawsze co byo nie tak. Zarzucali czowiekowi co, czego nie zrobi, albo przynajmniej nie zrobi tego dokadnie tak, jak twierdzili. Najwaniejsze jednak, e ci zaapali. Zauway to ju w cigu pierwszych kilku dni, gdy wszystko, od wiziennego slangu po kiepskie arcie, byo czym nowym. Mimo przejmujcego, wszechogarniajcego przeraenia i alu czu te, e oddycha z ulg. Cie stara si nie mwi zbyt wiele. Gdzie w poowie drugiego roku wspomnia o swej teorii Lokajowi Lyesmithowi, koledze z celi. Lokaj, oszust z Minnesoty, umiechn si, wykrzywiajc przecite szram usta. - Ano - rzek. - To prawda. A jeszcze lepiej, kiedy ska ci na mier. To wtedy przypominasz sobie dowcipy o gociach, ktrzy w chwili, gdy zaoyli im stryczek, zrzucali buty, bo kumple stale im powtarzali, e co jak co, ale umr w butach. - To art? - spyta Cie. - Ano tak. Wisielczy humor. Najlepszy, jaki istnieje. - Kiedy ostatnio powiesili czowieka w tym stanie? - Skd u diaba mam wiedzie? - Lyesmith starannie goli gow, nie pozwalajc odrosn jasnorudym wosom. Pod skr wida byo linie czaszki. - Ale powiem ci co. Kiedy przestali wiesza ludzi, cay ten kraj poszed w diaby. Koniec dowcipw. Koniec ukadw.

Cie wzruszy ramionami. Nie widzia niczego romantycznego w karze mierci. Uzna, e jeli nie ma si na gowie wyroku mierci, wizienie w najlepszym razie stanowi jedynie czasowy urlop od ycia. Z dwch powodw: po pierwsze, ycie zakrada si nawet do celi. Zawsze co si dzieje. ycie trwa dalej. A po drugie, jeli po prostu czekasz, ktrego dnia musz ci wypuci. Na pocztku myl o wolnoci bya zbyt nika, by mg si na niej skupi. Potem staa si odlegym promyczkiem nadziei i nauczy si powtarza sobie: to te minie, gdy co poszo nie tak, bo w wizieniu zawsze co szo nie tak. Ktrego dnia magiczne drzwi otworz si szeroko i przekroczy prg. Zacz zatem skrela dni na kalendarzu z wizerunkami ptakw piewajcych Ameryki Pnocnej, jedynym kalendarzu sprzedawanym w wiziennym sklepiku. Soce zachodzio, ale on tego nie widzia. Wschodzio gdzie i take tego nie dostrzega. wiczy sztuczki z monetami, czerpic wiedz z ksiki odkrytej na pustkowiu wiziennej biblioteki. wiczy i sporzdza w gowie list rzeczy, ktre zrobi, gdy tylko wyjdzie z wizienia. Z czasem lista Cienia stawaa si coraz krtsza. Po dwch latach skurczya si do trzech punktw. Po pierwsze, zamierza si wykpa. Wzi porzdn, dug, prawdziw kpiel w wannie. W pianie. Moe przeczyta te gazet, moe nie. Czasami mia na to ochot, czasami niekoniecznie. Po drugie, wytrze si, woy szlafrok, moe kapcie. Podobaa mu si wizja kapci. Gdyby pali, w tym momencie zapaliby fajk. Ale nie. Chwyci w ramiona on, a ona krzyknie z udanym przeraeniem i prawdziw radoci: piesku, co ty wyprawiasz!; zaniesie j do sypialni i zamknie drzwi. Jeli zgodniej, zamwi pizz. Po trzecie, potem, gdy wyjd ju z Laur z sypialni, jakie dwa dni pniej, bdzie siedzia cicho i przez reszt ycia trzyma si z daa od kopotw. - I wtedy bdziesz szczliwy? - spyta Lokaj Lyesmith. Pracowali razem w wiziennym warsztacie, montujc karmniki dla ptakw. Byo to zajcie tylko odrobin ciekawsze od przebijania tablic samochodowych. - Nie nazywaj czowieka szczliwym, pki yje - odpar Cie. - Herodot - mrukn Lokaj. - Hej, uczysz si! - Kto to, kurwa, jest Herodot? - spyta Sopel, skadajc cianki karmnika i podajc je Cieniowi, ktry mocno dokrca ruby. - Martwy Grek - odpar Cie.

- Moja ostatnia dziewczyna bya Greczynk - rzuci Sopel. - Nie uwierzylibycie, jakie gwniane rzeczy jadaa jej rodzina. Ry zawinity w licie i takie rne. Sopel sylwetk i wzrostem przypomina automat do coca-coli. Mia niebieskie oczy i wosy tak jasne, e wydaway si niemal biae. Porzdnie pobi faceta, ktry popeni bd i zacz obmacywa jego dziewczyn w barze, gdzie taczya, a Sopel sta na bramce. Przyjaciele tamtego wezwali policj, ktra zaaresztowaa Sopla, sprawdzi a jego dane i odkrya, e osiemnacie miesicy wczeniej urwa si z programu resocjalizacyjnego. - To co miaem zrobi? - spyta ze zoci Sopel, gdy po raz pierwszy opowiada Cieniowi ca sw smutn histori. - Mwiem, e to moja dziewczyna. Miaem pozwoli na taki brak szacunku? Widziaem na niej jego apska! - Dobrze powiedziane - odpar jedynie Cie i zostawi ten temat. Bardzo wczenie nauczy si, e w wizieniu kady odsiaduje wasny wyrok. Nie naley przejmowa si innymi. Nie wychyla si. Dba o wasne sprawy. Kilka miesicy wczeniej Lyesmith poyczy Cieniowi sfatygowany egzemplarz Historii Herodota. - To nie jest wcale nudne. Bardzo fajna rzecz - rzek, gdy Cie zaprotestowa, e nie czytuje ksiek. - Najpierw sam zobacz, a potem te przyznasz, e fajna. Cie wykrzywi si, ale zacz czyta. I odkry, e wbrew jego woli lektura go wcigna. - Grecy - rzuci z niesmakiem Sopel. - A do tego to nieprawda, co o nich mwi. Prbowaem wsadzi go mojej panience w tyek i mao nie wydrapaa mi oczu. Ktrego dnia Lyesmitha przeniesiono bez ostrzeenia. Zostawi Cieniowi swj egzemplarz Herodota; midzy kartkami ukry piciocentwk. W wizieniu monety byy zakazane - mona wyostrzy je o kamie i w walce rozci komu twarz. Cie jednak nie chcia broni. Potrzebowa czego, by zaj rce. Nie by przesdny. Nie wierzy w nic, czego nie mg zobaczy, lecz przez ostatnich kilka tygodni wyczuwa wiszc w powietrzu katastrof. Tak samo czu si w dniach przed napadem. odek ciska mu si z lku i cho Cie powtarza sobie, e to jedynie obawa przed powrotem do wiata zewntrznego, nie mia pewnoci. Ogarna go paranoja, jeszcze wiksza ni zwykle - a w wizieniu jej zwyky poziom jest bardzo wysoki. To pozwala przetrwa. Cie sta si cichszy, spokojniejszy. Odkry, e starannie ledzi jzyk ciaa stranikw i innych winiw, szukajc czego, co mogoby stanowi znak, zapowied czekajcych go zych wydarze. By pewien, e nadejd.

Miesic przed dat zwolnienia Cie usiad w zimnym gabinecie nap rzeciwko niskiego mczyzny, na ktrego czole widniao due ciemnoczerwone znami. Rozdzielao ich biurko. Mczyzna mia przed sob otwarte akta Cienia. W doni trzyma dugopis o paskudnie przygryzionej kocwce. - Zimno ci, Cie? - Tak - odpar Cie. - Odrobin. Mczyzna wzruszy ramionami. - Witaj w krainie biurokracji. Piece wcza si pierwszego grudnia i wycza pierwszego marca. Nie ja ustalam zasady. - Przesun palcem po kartce przypitej zszywaczem do wewntrznej czci teczki. - Masz trzydzieci dwa lata? - Tak. - Wygldasz modziej. - Zdrowe ycie. - Pisz tu, e bye wzorowym winiem. - Dostaem ju nauczk. - Naprawd? - Rozmwca spojrza uwanie na Cienia. Znami na czole obniyo si lekko. Cie mia ochot zdradzi mczynie cz swych teorii dotyczcych wizienia. Nie odezwa si jednak. Zamiast tego przytakn i skupi si na utrzymaniu skruszonej miny. - Pisz te, e masz on. - Nazywa si Laura. - Co u niej? - Mmm. Niele. Odwiedza mnie, kiedy tylko moe. To duga podr. Pisujemy do siebie. Jeli si da, dzwoni. - Czym zajmuje si twoja ona? - Pracuje w biurze podry. Rozsya ludzi po caym wiecie. - Jak si poznalicie? Cie nie wiedzia, czemu tamten o to pyta. Mia ochot odpowiedzie, e to nie jego sprawa, ale... - Bya najlepsz przyjacik ony mojego najbliszego kumpla. Urzdzili nam randk w ciemno. Zaskoczyo. - I czeka na ciebie praca? - Tak, prosz pana. Mj kumpel, Robbie, ten o ktrym mwiem, ma swoj wasn siowni. Byem tam trenerem. Mwi, e ma dla mnie dawn posad.

Uniesienie brwi. - Tak? - Twierdzi, e powinienem przycign klientw. Tych z dawnych czasw. I nowych. Twardzieli, ktrzy chc sta si jeszcze twardsi. Mczyzna wydawa si usatysfakcjonowany. Przygryz kocwk dugopisu i przewrci kartk. - Co mylisz o swoim wybryku? Cie wzruszy ramionami. - Byem gupi - odpar. I mwi szczerze. Mczyzna ze znamieniem westchn ciko. Odhaczy kilka punktw na licie. Potem przerzuci papiery w teczce Cienia. - Jak chcesz si dosta do domu? Autobusem? - Samolotem. Dobrze mie on pracujc w biurze podry. Jego rozmwca zmarszczy czoo. Znami zafalowao. - Przysaa ci bilet? - Nie musiaa. Tylko numer potwierdzenia. Bilet elektroniczny. Wystarczy, e za miesic zjawi si na lotnisku, poka dokumenty i ju. Mczyzna skin gow, zapisa co jeszcze, po czym zatrzasn teczk i odoy dugopis. Dwie donie spoczy na szarym biurku niczym mae rowe zwierztka. Po chwili unis je, splt palce i spojrza wprost na Cienia wodnistymi, brzowymi oczami. - Szczciarz z ciebie - rzek. - Masz do kogo wrci. Czeka na ciebie praca. Moesz zostawi to wszystko za sob. Dano ci drug szans. Nie zmarnuj jej. Kiedy Cie wsta, mczyzna nie poda mu rki. Cie zreszt wcale tego nie oczekiwa. Ostatni tydzie by najgorszy. Pod pewnymi wzgldami by gorszy ni cae poprzednie trzy lata. Cie zastanawia si, czy nie wpywa na to pogoda: cika, nieruchoma, mrona. Zupenie jakby zbierao si na burz, ktra jedna nie nadchodzia. A go nosio. Trzso. ciskao w odku. Czu, e co jest nie tak. Na podwrzu powia wiatr i Cieniowi wydao si, e wyczuwa w powietrzu nadchodzcy nieg. Zadzwoni do ony na jej koszt. Wiedzia, e firmy telefoniczne doliczaj dodatkowe trzy dolary do kadej rozmowy z wiziennego telefonu. To dlatego operatorzy s tacy uprzejmi dla ludzi dzwonicych z wizienia - uzna. Wiedz, kto im paci.

- Mam wraenie, e co jest nie tak - powiedzia Laurze. Nie byy to jego pierwsze sowa. Pierwsze brzmiay: kocham ci, poniewa dobrze si to mwi, zwaszcza gdy mwi si szczerze, tak jak Cie. - Cze - odpara Laura. - Ja te ci kocham. Co jest nie tak? - Nie wiem. Moe pogoda. Gdyby tylko w kocu nadesza burza, moe wszystko wrcioby do normy. - Tu jest adnie - odpara. - Ostatnie licie jeszcze nie spady. Jeli nie bdzie burzy, zobaczysz je po powrocie. - Za pi dni - mrukn Cie. - Sto dwadziecia godzin i jeste w domu. - U was wszystko w porzdku? Nic si nie dzieje? - Wszystko super. Dzi wieczr bd widziaa si z Robbiem. Planujemy urzdzi ci przyjcie-niespodziank. - Niespodziank? - Oczywicie. Nic o nim nie wiesz. - Absolutnie nic. - Grzeczny m. - Zamiaa si i Cie uwiadomi sobie, e take si umiecha. Trzy lata siedzia w wizieniu, lecz ona wci potrafia wywoa u niego rado. - Kocham ci, skarbie - rzek. - Kocham ci, piesku - odpara Laura. Cie odoy suchawk. Gdy si pobrali, Laura wyznaa Cieniowi, e chciaaby mie pieska, lecz waciciel domu przypomnia, e umowa najmu nie pozwala na trzymanie w mieszkaniu zwierzt. - Hej - rzuci wwczas Cie - ja bd twoim pieskiem. Co mam robi? Gry ci kapcie? Sika na podog w kuchni? Liza ci po nosie? Obwchiwa pup? Zao si, e potrafi to robi rwnie dobrze, jak kady psiak. Podnis j, jakby nic nie waya, i zacz liza po nosie, nie zwaajc na chichoty i okrzyki, a potem zanis do ka. W jadalni Cie ujrza drepczcego ku niemu Sama Fetishera, ktry umiechn si, ukazujc stare zby. Usiad obok niego i zacz paaszowa makaron z serem. - Musimy pogada - oznajmi. Sam Fetisher by jednym z najczarniejszych Murzynw, jakich Cieniowi zdarzyo si oglda. Na oko sdzc, mg mie rwnie dobrze szedziesit, jak osiemdziesit lat. Z drugiej strony Cie spotyka ju trzydziestoletnich punw wygldajcych starzej ni Sam.

- Uhmm - mrukn teraz. - Nadciga burza - oznajmi Sam. - Te to czuj - powiedzia Cie. - Moe wkrtce spadnie nieg. - Nie taka burza. Znacznie wiksza. Mwi ci, chopcze. Kiedy nadejdzie, lepiej ci bdzie tutaj ni tam, na ulicach. - Odsiedziaem ju swoje, w pitek wychodz. Sam Fetisher spojrza na niego z ukosa. - Skd jeste? - spyta. - Eagle Point w Indianie. - Pieprzony kamca. Tak w ogle? Skd s twoi rodzice? - Z Chicago - mrukn Cie. - Matka mieszkaa tam, bdc dzieckiem i umara p ycia temu. - Jak ju mwiem, nadciga wielka burza. Nie wychylaj si, mj chopcze. To jak... Jak si nazywaj te rzeczy, na ktrych spoczywaj kontynenty? Jakie pyty? - Tektoniczne? - zaryzykowa Cie. - Zgadza si. Pyty tektoniczne. To zupenie jak wtedy, gdy si zderzaj. Kiedy Ameryka Pnocna uderza w Poudniow. Nie chcesz wtedy by w rodku. Kapujesz? - Ani troch. Brzowe oko zamkno si w powolnym mrugniciu. - Nie mw tylko, e ci nie ostrzegaem - oznajmi Sam Fetisher, unoszc do ust yk trzscej si pomaraczowej galaretki. - Nie powiem. Tej nocy Cie pdrzema, co chwila budzc si i osuwajc w mrok, suchajc pomrukw i pochrapywa nowego wsplokatora, picego na dolnej pryczy. Kilka cel dalej jaki czowiek zawodzi, skowycza i szlocha jak zwierz. Od czasu do czasu kto wrzeszcza, by si do kurwy ndzy zamkn. Cie usiowa nie sucha. Pozwala, by puste minuty opyway go: powolne, samotne. Jeszcze dwa dni. Czterdzieci osiem godzin. Poczwszy od owsianki i wiziennej kawy, oraz stranika nazwiskiem Wilson, ktry stukn Cienia w rami mocniej ni trzeba i rzek: - Cie? Tdy. Cie pospiesznie przyjrza si swemu sumieniu. Byo czyste. Co oczywicie nie znaczyo, e nie mg znale si po uszy w gwnie. Tak ju bywa w wizieniu. Obaj szli obok siebie. Ich kroki odbijay si echem wrd metalu i betonu.

Cie czu w gbi garda strach, gorzki niczym stara kawa. Nadeszo to, czego si lka. Gdzie w jego gowie odezwa si gos. Szepta, e doo mu rok do wyroku. Wsadz do karceru. Odetn rce. Odrbi gow. Powtarza sobie, e to gupie, ale serce walio mu tak mocno, jakby lada moment miao rozsadzi pier. - Nie rozumiem ci, Cie - powiedzia Wilson. - Czego pan nie rozumie? - Ciebie. Jeste za cichy, za grzeczny. Czaisz si jak starzy, a ile masz lat? Dwadziecia pi? Dwadziecia osiem? - Trzydzieci dwa. - I kim jeste? Latino? Cyganem? - Nic mi o tym nie wiadomo. Moe. - Moe czciowo czarnuchem? Masz w sobie czarn krew, Cie? - Moliwe, prosz pana. - Cie szed naprzd, patrzc wprost przed siebie. Ca uwag skupi na tym, by nie da si podpuci. - Ach, tak. Ja wiem tylko, e co mi si w tobie nie podoba. - Wilson mia wyblake jasne wosy, wyblak jasn twarz i wyblaky jasny umiech. - Wkrtce nas opuszczasz? - Tak mam nadziej. Przeszli przez kilka bramek. Za kadym razem Wilson pokazywa swoj kart. Jeszcze schody i stanli przed gabinetem naczelnika wizienia. Na drzwiach czarnymi literami wypisano jego nazwisko - G. Patterson. Obok wisiaa miniaturka drogowych wiate. Grne wiato pono czerwieni. Wilson nacisn guzik. Kilka chwil czekali w milczeniu. Cie powtarza sobie, e wszystko bdzie dobrze, e w pitek rano bdzie ju siedzia w samolocie do Eagle Point, ale sam w to nie wierzy. Czerwone wiato zgaso. Zapono zielone. Wilson otworzy drzwi. Weszli do rodka. W cigu ostatnich lat Cie kilka razy widzia naczelnika. Raz, kiedy tamten oprowadza po zakadzie jakiego polityka, raz, gdy podczas Dni Zamknitych przemawia do nich, stojcych w grupach po sto osb, mwic, e wizienie jest przepenione i, e poniewa zostanie przepenione, lepiej by do tego przywykli. Z bliska Patterson wyglda gorzej. Mia owaln twarz i siwe wosy przystrzyone krtko po wojskowemu. Pachnia Old Spicem. Za jego plecami Cie widzia pk pen ksiek. Kada z nich miaa w tytule sowo wiezienie. Na idealnie czystym biurku sta tylko

telefon i kalendarz Far Side ze zrywanymi kartkami. W uchu mczyzny widnia aparat suchowy. - Usid, prosz. Cie usiad. Wilson stan tu za nim. Naczelnik otworzy szuflad biurka, wyj teczk i pooy j na blacie. - Pisz tu, e zostae skazany na sze lat za napa i pobicie. Odsiedziae trzy lata. Miae zosta zwolniony w pitek. Miae?. Cie poczu, jak ciska mu si odek. Zastanawia si, ile jeszcze bdzie musia odsiedzie - kolejny rok? Dwa? Cae trzy? Gono jednak powiedzia tylko: - Tak, prosz pana. Naczelnik obliza wargi. - Co powiedziae? - Powiedziaem tak, prosz pana. - Cie, wypucimy ci dzi po poudniu. Zostaniesz zwolniony par dni wczeniej. Cie skin gow, czekajc na reszt. Naczelnik spojrza na lec przed nim kartk. Dostalimy wiadomo ze szpitala Johnsona w Eagle Point. Twoja ona zmara dzi nad ranem. Zgina w wypadku samochodowym. Bardzo mi przykro. Cie ponownie skin gow. Wilson w milczeniu odprowadzi go do celi. Otworzy drzwi i wpuci Cienia. Dopiero wtedy rzek: - Zupenie jak ten dowcip z dobr i z wiadomoci, co? Dobra wiadomo: wychodzisz wczeniej. Za wiadomo: twoja ona nie yje.. Zamia si, jakby powiedzia co zabawnego. Cie milcza.

*** Jak odrtwiay spakowa swoje rzeczy. Wikszo rozda. Zostawi w celi Herodota Lokaja i ksik o sztuczkach z monetami, a take, mimo chwilowego alu, gadkie metalowe dyski, przemycone z warsztatu, suce mu za monety. Na zewntrz bdzie mia mnstwo prawdziwych monet. Ogoli si i przebra. Przechodzi przez kolejne drzwi, wiedzc, e nigdy wicej w nich nie stanie. Czu tylko pustk. Zaczo pada. Z szarego nieba la si zamarzajcy deszcz. Grudki lodu kuy twarz Cienia. Cienki paszcz przemk byskawicznie podczas krtkiego marszu do tego, dawniej szkolnego autobusu, ktry zawiezie ich do najbliszego miasta.

Nim do niego dotarli, byli kompletnie przemoczeni. Omiu odjedao, ptora tysica zostao w rodku. Cie usiad w autobusie, dygoczc, pki nie zadziaao ogrzewanie. Zastanawia si, co teraz zrobi, dokd pjdzie. Jego gow wypeniy widmowe obrazy. W wyobrani dawno temu opuszcza inne wizienie. Bardzo dugo tkwi w pozbawionym wiata pomieszczeniu: brod mia bujn, wosy zmierzwione. Stranicy sprowadzili go szarymi kamiennymi stopniami na plac peen barw i ksztatw, ludzi i przedmiotw. By dzie targowy. Oszoomi go haas i kolory. Mruy oczy w zalewajcym plac blasku soca. W nozdrzach czu son wilgo, ktr byo przesycone powietrze, zapach towarw z targu. Po lewej stronie woda migotaa w socu... Autobus trzs si cay podczas jazdy. Wok nich zawodzi wiatr. Wycieraczki poruszay si ciko tam i z powrotem na szybie, rozmazujc obraz miasta, zmieniajc go w plamy ci i neonowej czerwieni. Byo wczesne popoudnie, zza szyby jednak wydawao si, e zapada noc. - Niech to szlag - rzek mczyzna siedzcy za Cieniem, przecierajc zaparowane okno i przygldajc si mokrej postaci spieszcej chodnikiem. - Widz tu cipki. Cie przekn lin. Nagle przyszo mu do gowy, e jeszcze si nie rozpaka - w ogle niczego nie czu. Ani ez, ani alu. Niczego. Przypomnia sobie o znajomym gociu, Johnniem Larchu. Mieszka z nim w jednej celi. Johnnie opowiedzia Cieniowi, jak kiedy wyszed po piciu latach za kratami z setk dolarw w kieszeni i biletem do Seattle, gdzie mieszkaa jego siostra. Johnnie Larch dotar na lotnisko, wrczy kobiecie za lad bilet, a ona poprosia o pokazanie prawa jazdy. Zrobi to. Wano prawa wygasa par lat wczeniej. Kobieta oznajmia, e nie jest to wany dokument. Odpar, e moe nie jako prawo jazdy, ale pozostaje dokumentem, a zreszt kim innym niby jest, jeli nie gociem ze zdjcia, do diaba. Poprosia, by zniy ton gosu. Odpar, eby daa mu pieprzon kart pokadow, bo poauje. Powinna potraktowa go z szacunkiem. W wizieniu nie pozwala si innym na okazywanie braku szacunku. Wtedy kobieta nacisna przycisk. Kilka chwil pniej zjawili si ludzie z ochrony, prbujc przekona Johnniego Larcha, by spokojnie opuci lotnisko. On jednak nie chcia i doszo do utarczki. W rezultacie Johnnie Larch nie dotar do Chicago. Nastpnych kilka dni spdzi w miejskich barach, a gdy wyda ju sto dolarw, napad na stacj benzynow z plastikowym

pistoletem-zabawk, eby zdoby pienidze na dalsze picie. W kocu zosta aresztowany za sikanie na ulicy. Wkrtce znw trafi za kraty, odsiadujc reszt wyroku plus niewielki dodatek za napad na stacj. A mora caej tej historii, wedug Johnniego Larcha, brzmia: nie naley wkurza ludzi pracujcych na lotnisku. - Jeste pewien, e nie chodzi raczej o to, i zachowanie sprawdzajce si w niezwykym otoczeniu, takim jak wizienie, nie sprawdza si, a nawet wicej, moe szkodzi, gdy znajdziemy si poza podobnym rodowiskiem? - spyta Cie, gdy Johnnie Larch opowiedzia mu swoj histori. - Nie. Suchaj mnie. Suchaj tego, co mwi, stary - odpar Johnnie Larch. - Nie wkurzaj suk z lotniska. Cie umiechn si lekko na to wspomnienie. Jego wasne prawo jazdy bdzie wane jeszcze przez kilkanacie miesicy. - Dworzec autobusowy! Wszyscy wysiada! Budynek cuchn moczem i spleniaym piwem. Cie wgramoli si do takswki i kaza kierowcy zawie si na lotnisko. Powiedzia, e dorzuci pi dolarw napiwku, jeli tamten bdzie milcza. Po dwudziestu minutach znaleli si na miejscu. Kierowca nie odezwa si ani sowem. A potem Cie, potykajc si, wdrowa ju przez jasno owietlony terminal. Martwi si troch, co bdzie z elektronicznym biletem. Wiedzia, e ma miejsce na lot w pitek, ale czy uda mu si odlecie dzisiaj? Cieniowi wszystko, co elektroniczne, przypominao magi. Obawia si, e w kadej chwili moe znikn. Mia jednak swj portfel - po raz pierwszy od trzech lat trzyma go w rku - a w rodku kilka niewanych kart kredytowych i jedn Vise, ktrej wano, co odkry z miym zdumieniem, koczya si dopiero w styczniu. Mia te numer rezerwacji. Nagle uwiadomi sobie te, i jest dziwnie pewien, e jeli tylko dotrze do domu, wszystko jako si uoy: Laura wrci. Moe to podstp, aby wycign go kilka dni wczeniej? Albo nastpia pomyka: z wraku na autostradzie wycignito ciao jakiej innej Laury Moon. Na zewntrz, za oszklonymi cianami lotniska zajaniaa byskawica. Cie odkry, e wstrzymuje oddech, czeka na co. Odlegy grzmot. Odetchn gboko. Zza lady spojrzaa na niego zmczona biaa kobieta. - Dzie dobry - powiedzia Cie. Jeste pierwsz kobiet, z ktr rozmawiam od trzech lat. - Mam numer biletu elektronicznego. Miaem lecie w pitek, ale musz dzisiaj mier w rodzinie.

- Mmm, bardzo mi przykro. - Wystukaa co na klawiaturze, spojrzaa na ekran, znw zacza pisa. - Nie ma problemu. Wpisaam pana na trzeci trzydzieci. Lot moe si opni z powodu burzy, wic prosz uwaa. Jaki baga? Unis torb. - Nie musz tego zdawa, prawda? - Nie - rzeka. - Nie musi pan. Ma pan dokument ze zdjciem? Cie pokaza jej prawo jazdy. Lotnisko nie byo due, lecz zdumiao go, ile krcio si po nim ludzi. Patrzy, jak od niechcenia odkadaj torby, wsuwaj niedbale portfele do tylnych kieszeni, zostawiaj torebki pod krzesami. I wtedy na dobre poj, e ju nie jest w wizieniu. Zostao p godziny do otwarcia bramki. Cie kupi sobie kawaek pizzy i oparzy warg gorcym serem. Odebra reszt, podszed do telefonu. Zadzwoni do Robbiego, do siowni. Odebraa jednak automatyczna sekretarka. - Cze, Robbie. Powiedzieli, e Laura nie yje. Wypucili mnie wczeniej. Wracam do domu. A potem, poniewa ludzie popeniaj bdy - sam czsto to widywa - zadzwoni do domu i wysucha gosu Laury. - Cze - rzeka. - Nie ma mnie albo nie mog podej do telefonu. Zostaw wiadomo, a ja oddzwoni. Miego dnia. Nie mg si zmusi, by cokolwiek powiedzie. Usiad na plastikowym krzele obok bramki, ciskajc torb tak mocno, e rozbolaa go do. Myla o swym pierwszym spotkaniu z Laur. Wtedy nie zna nawet jej imienia. Bya przyjacik Audrey Burton. Siedzieli z Robbiem w kabinie w Chi-Chi. Laura wmaszerowaa tam tu za Audrey i Cie nie mg oderwa od niej wzroku. Miaa dugie kasztanowe wosy i oczy tak niebieskie, i z pocztku sdzi, e zaoya barwne szka kontaktowe. Zamwia truskawkowe daiquiri i upara si, by go sprbowa. A kiedy to zrobi, zamiaa si radonie. Laura uwielbiaa, gdy ludzie kosztowali tego, co ona. Tego wieczoru pocaowa j na dobranoc. Smakowaa truskawkowym daiquiri. Ju nigdy nie mia ochoty pocaowa kogo innego. Kobiecy gos oznajmi, e rozpoczyna si przyjmowanie na pokad pasaerw, i Cie znalaz si wrd pierwszych wywoanych nazwisk. Siedzia na samym kocu obok pustego miejsca. Deszcz bbni o cian samolotu. Cie wyobraa sobie mae dzieci, ciskajce z nieba garciami wysuszony groszek.

Tu po starcie zasn. By w mrocznym miejscu. Patrzca na niego istota miaa gow bawou, paskudn, wochat, o wielkich wilgotnych oczach. Gowa tkwia na ciele mczyzny: szczupym i naoliwionym. - Zbliaj si zmiany - oznajmi baw, nie poruszajc ustami. - Trzeba podj pewne decyzje. Na wilgotnych cianach jaskini zalnio odbicie byskawicy. - Gdzie jestem? - spyta Cie. - W ziemi i pod ziemi - odpar czowiek-baw. - Tam gdzie czekaj zapomniani. Jego czarne oczy lniy niczym szklane kulki. Gos przypomina grzmot z gbin wiata. Pachnia mokrym zwierzciem. - Uwierz - rzek baw. - Jeli masz przey, musisz wierzy. - Wierzy? W co? - spyta Cie. - W co mam uwierzy? Czowiek-baw patrzy na Cienia. Wyprostowa si i jakby nagle urs. W jego oczach zapon ogie. Otworzy zaliniony pysk. Jego wntrze take byo czerwone. Pono ogniem wntrza ciaa spod ziemi. - We wszystko! - rykn czowiek-baw. wiat pochyli si i zawirowa - i Cie znw siedzia w samolocie. Lecz wszystko wok wci si koysao. Na przedzie samolotu jaka kobieta krzykna. Wok nich zajaniay byskawice. Przez interkom usyszeli gos kapitana, ktry informowa, e sprbuje nabra wysokoci, by uwolni si od burzy. Samolot koysa si i dygota. Cie zastanowi si przelotnie, czy wkrtce zginie. Uzna, e to moliwe, lecz mao prawdopodobne. Wyglda przez okno, patrzc na horyzont rozwietlony jasnymi byskawicami. A potem znw zasn. nio mu si, e wrci do wizienia, a Lokaj szepcze w kolejce po arcie, e kto wykupi kontrakt na jego ycie. Cie jednak nie mg si dowiedzie kto ani dlaczego. A kiedy si obudzi, podchodzili do ldowania. Wygramoli si z samolotu, mrugajc w oszoomieniu. Wszystkie lotniska w gruncie rzeczy wygldaj tak samo - niewane gdzie jeste, jeste na lotnisku. Kafelki, korytarze, toalety, bramki, kioski z gazetami, jarzeniwki. To lotnisko take wygldao typowo; niestety, jednak nie byo miejscem, do ktrego zmierza. Byo stanowczo za due. Zbyt wiele ludzi, zdecydowanie zbyt wiele bramek. - Przepraszam pani? Kobieta spojrzaa na niego znad papierw. - Sucham?

- Co to za lotnisko? Przyjrzaa mu si, zaskoczona, jakby prbujc stwierdzi, czy z niej artuje. - St. Louis - odpara w kocu. - Mylaem, e samolot leci do Eagle Point. - Bo lecia. Skierowali go tutaj z powodu burzy. Nie ogosili tego? - Pewnie tak. Spaem. - Musi pan porozmawia z tamtym czowiekiem w czerwonej kurtce. Mczyzna niemal dorwnywa mu wzrostem. Wyglda jak ojciec z sitkomu z lat siedemdziesitych. Wpisa co w komputer i kaza Cieniowi ruszy - biegiem! - do bramki po drugiej stronie terminalu. Cie przebieg przez lotnisko. Gdy jednak dotar na miejsce, drzwi ju si zamykay. Patrzy przez szyb na startujcy samolot. Kobieta na stanowisku pomocy (niska, brzowoskra, z pieprzykiem na nosie) naradzia si z jeszcze jedn kobiet, gdzie zatelefonowaa (Nie, to niemoliwe. Wanie go odwoali.), po czym wydrukowaa kolejn kart pokadow. - To dla pana - oznajmia. - Zadzwonimy na bramk i uprzedzimy, e ju pan idzie. Cie czu si jak groszek przerzucany midzy trzema kupkami. Jak karta wtasowywana w tali. Znw bieg przez lotnisko, by trafi w poblie miejsca, w ktrym wysiad. Drobny mczyzna przy bramce odebra od niego kart pokadow. - Czekalimy na pana - powiedzia, oddzierajc pasek z numerem miejsca 17D. Cie wbieg do samolotu. Drzwi zamkny si tu za nim. Przeszed przez przedzia pierwszej klasy - zaledwie cztery fotele, trzy z nich zajte. Brodaty czowiek w jasnym garniturze, siedzcy przy pustym miejscu z przodu, umiechn si szeroko, po czym unis rk i gdy Cie przechodzi obok, postuka w zegarek. Tak, tak, przeze mnie si spnisz - pomyla Cie. - Oby nie mia wikszych zmartwie. Wdrowa midzy fotelami. Uzna, e samolot jest prawie peny, kiedy jednak dotar na koniec, odkry jak bardzo - na miejscu 17D siedziaa ju kobieta w rednim wieku. Cie pokaza jej kupon z karty. Ona wyja swj. Byy identyczne. - Zechce pan zaj miejsce - poprosia stewardesa. - Niestety - odpar. - Nie mog. Stewardesa mlasna jzykiem, sprawdzia karty pokadowe, potem poprowadzia go na przd samolotu i wskazaa pusty fotel w pierwszej klasie.

- Chyba ma pan dzi szczcie - powiedziaa. - yczy pan sobie co do picia? Mamy do czasu przed startem. Jestem pewna, e po tym wszystkim ma pan ochot na drinka. - Poprosz piwo - powiedzia Cie. - Jakie pastwo maj. Stewardesa odesza. Mczyzna w jasnym garniturze, siedzcy obok Cienia, postu-ka paznokciem w zegarek - czarny Rolex. - Spnie si - oznajmi i umiechn si szeroko. W tym umiechu nie byo ani krzty ciepa. - Sucham? - Powiedziaem, e si spnie. Stewardesa wrczya Cieniowi szklank piwa. Przez chwil zastanawia si, czy jego ssiad przypadkiem nie oszala. Potem uzna, e zapewne chodzi mu o samolot czekajcy na ostatniego pasaera. - Przepraszam, e was zatrzymaem - rzek uprzejmie. - Spieszy si pan? Samolot cofn si od bramki. Stewardesa wrcia i odebraa Cieniowi piwo. Mczyzna w jasnym garniturze umiechn si do niej, mwic: Nie martw si, moja droga, bd jej pilnowa, a ona pozwolia mu zatrzyma szklank Jacka Danielsa, protestujc bez przekonania, e stanowi to naruszenie przepisw. (Pozwl, e ja to osdz, moja droga). - Czas jest tu niewtpliwie istotny - oznajmi mczyzna. - Ale nie, martwiem si po prostu, e nie zdysz na samolot. - To bardzo uprzejme z paskiej strony. Samolot tkwi niespokojnie na ziemi, drc z niecierpliwoci. Silniki ryczay, gotowe do startu. - Uprzejme, akurat - mrukn mczyzna w jasnym garniturze. - Mam dla ciebie prac, Cie. Goniejszy ryk silnikw. May samolot szarpn si naprzd, wciskajc Cienia w siedzenie - a potem byli ju w powietrzu. wiata lotniska gasy w dole. Cie przyjrza si uwanie siedzcemu obok czowiekowi. Mczyzna mia rudosiwe wosy, brod bardzo krtk, siwo-rud. Kanciasta, kwadratowa twarz, jasnoszare oczy. Garnitur wyglda na kosztowny. Mia barw stopionych lodw waniliowych. Do tego krawat z ciemnoszarego jedwabiu i spinka w ksztacie srebrnego drzewa: pie, gazie, gbokie korzenie. Podczas startu trzyma szklank Jacka Danielsa. Nie uroni ani kropli. - Nie spytasz, jak prac? - rzek.

- Skd pan wie, kim jestem? Mczyzna zamia si. - Odkrycie tego, jak nazywaj si ludzie, to najatwiejsza rzecz pod socem. Troch wiedzy, troch szczcia, odrobina pamici. Spytaj, jak prac. - Nie - odpar Cie. Stewardesa przyniosa mu kolejn szklank piwa. Pocign yk. - Czemu nie? - Wracam do domu. Czeka tam ju na mnie praca. Nie chc innej. Szeroki umiech mczyzny w zasadzie si nie zmieni. Teraz jednak Cie dostrzeg w nim rozbawienie. - W domu nie czeka na ciebie adna praca. Nic tam na ciebie nie czeka. Ja tymczasem proponuj ci cakowicie legalne zajcie - niez pac, nieze zabezpieczenie, imponujce premie. Jeli poyjesz do dugo, dorzuc nawet plan emerytalny. Masz na to ochot? - Pewnie przeczyta pan moje imi na nalepce na torbie - powiedzia Cie. Tamten milcza. - Kimkolwiek pan jest, nie mg pan wiedzie, e polec tym samolotem. Sam tego nie wiedziaem. I gdyby mj lot nie zosta skierowany do St. Louis, w ogle by mnie tu nie byo. Podejrzewam, e robi pan sobie dowcip. Moe to jaki numer, ale bdzie lepiej, jeli zakoczymy nasz rozmow. Cie wzi magazyn lotniczy. May samolocik podskakiwa na niebie, utrudniajc koncentracj. Sowa pyway w jego umyle niczym mydlane baki, gdy je czyta, by po sekundzie znikn bez ladu. Ssiad pi w milczeniu swojego Jacka Danielsa. Mia zamknite oczy. Cie odczyta list kanaw muzycznych dostpnych na pokadzie samolotw transatlantyckich. Potem obejrza map wiata, pokrelon czerwonymi liniami tras linii lotniczej. Przejrza do koca magazyn, zamkn go z wahaniem i wsun do kieszeni. Nieznajomy mczyzna otworzy oczy. Jest w nich co dziwnego - pomyla Cie. Jedno wydawao mu si ciemniejsze ni drugie. Spojrza na Cienia. - A przy okazji - rzek - przykro mi z powodu twojej ony, Cie. To wielka strata. W tym momencie Cie o mao go nie uderzy. Zamiast tego odetchn gboko (gdzie w jego umyle odezwa si gos John-niego Larcha: Jak ju mwiem, nie wkurzaj tych suk z lotniska, bo wrcisz tu szybciej ni zdyby splun). Policzy do piciu. - Mnie take - odpar. Mczyzna pokrci gow. - Gdyby tylko dao si co zrobi - westchn.

- Zgina w wypadku samochodowym - powiedzia Cie. - Istniej gorsze rodzaje mierci. Tamten znw pokrci gow. Przez chwil Cie mia wraenie, jakby jego ssiad sta si niematerialny, jakby samolot nabra rzeczywistoci, podczas gdy mczyzna j utraci. - Posuchaj, Cie, to nie jest art ani dowcip. Mog zapaci ci lepiej ni ktokolwiek inny. Jeste byym winiem. Nie sdzisz chyba, e ustawi si do ciebie duga kolejka pracodawcw? - Panie, kimkolwiek pan jest, do diaba! - odpar Cie dostatecznie gono, by byo go sycha ponad rykiem silnikw. - Na caym wiecie nie istnieje do forsy. Umiech tamtego sta si jeszcze szerszy. Cie przypomnia sobie ogldany kiedy dokument o szympansach. Mwiono w nim, e mapy i szympansy umiechaj si tylko po to, by zademonstrowa zby w grymasie agresji, przeraenia bd nienawici. Kiedy szympans si umiecha, oznacza to grob. - Pracuj dla mnie. Oczywicie, istnieje pewne ryzyko, ale jeli przeyjesz, dostaniesz wszystko, czego tylko zapragniesz. Moesz zosta nowym krlem Ameryki. Kto inny zapaci a tyle? Hmm? - Kim pan jest? - spyta Cie. - A, tak. Era informacji. Moda damo, zechcesz nala mi kolejn szklaneczk Jacka Danielsa? Nie za duo lodu. Nie, eby oczywicie kiedykolwiek istniaa inna era. Informacja i wiedza: oto dwie waluty, ktre nigdy nie wyjd z mody. - Pytaem, kim pan jest? - Pomylmy. Dzi mamy rod, a e to mj dzie, nazywaj mnie Wednesday, Panem Wednesday. Cho, zwaywszy na pogod, rwnie dobrze mgbym nazywa si Thursday. - A jak nazywa si pan naprawd? - Popracuj dla mnie do dugo i do dobrze - odpar mczyzna - a moe nawet ci powiem. Prosz. Propozycja pracy. Zastanw si nad ni. Nie oczekuj, e zgodzisz si natychmiast. Nie wiesz w kocu, czy nie wskakujesz wanie do zbiornika z piraniami albo klatki penej niedwiedzi. Mam czas. - Zamkn oczy i odchyli si w fotelu. - Raczej nie - powiedzia Cie. - Nie podoba mi si pan. Nie chc dla pana pracowa. - Jak ju mwiem - odpar tamten, nie otwierajc oczu - nie spiesz si. Przemyl spraw. Samolot wyldowa z lekkim podskokiem i kilkoro pasaerw ze wysiado. Cie ujrza niewielkie lotnisko na pustkowiu. Od Eagle Point dzieliy go jeszcze dwa ldowania. Zerkn na mczyzn w jasnym garniturze - pana Wednesdaya? Zdawao si, e pi.

Wiedziony nagym impulsem Cie wsta, zapa torb i zbieg po stopniach samolotu na liski mokry asfalt. Miarowym krokiem ruszy w stron wiate terminalu. Na twarzy czu krople deszczu. Ju na progu zatrzyma si i obrci. Nikt wicej nie wysiad z samolotu. Obsuga lotniska odsuna ju schodki, drzwi zamkny si i samolot wystartowa. Cie wszed do rodka i wynaj samochd. Na parkingu okazao si, e to maa czerwona toyota. Rozoy na fotelu obok map, ktr dosta w punkcie wynajmu. Od Eagle Point dzielio go okoo dwiecie pidziesit mil. Burze miny, jeli w ogle dotary tak daleko. Byo zimno i jasno. Oboki przemykay przed tarcz ksiyca; przez moment Cie nie wiedzia, czy to one si poruszaj, czy te ksiyc. Przez ptorej godziny jecha na pnoc. Robio si pno. Poczu gd i gdy uwiadomi sobie, jak bardzo jest godny, skrci na nastpnym zjedzie do miasteczka Nottamun (1301 mieszkacw). Napeni bak na stacji Amoco i spyta znudzon kobiet za kas, gdzie mgby dosta co do zjedzenia. - Krokodylowy bar Jacka - oznajmia. - Na zachd od drogi N. - Krokodylowy bar? - Tak. Jack twierdzi, e krokodyle dodaj charakteru. - Narysowaa mu mapk na odwrocie liliowej broszurki, reklamujcej zabaw z pieczeniem kurczakw i zbirk pienidzy dla dziewczynki oczekujcej na przeszczep nerki. - Hoduje kilka krokodyli, wa i jedn z tych wielkich jaszczurek. - Iguan? - Wanie. Przejecha przez miasto, most, pokona par mil i w kocu zatrzyma si przy niskim prostoktnym budynku ze wieccym neonem Pabsta. Parking by pusty. Wewntrz baru wisia w powietrzu gsty dym. Z szafy grajcej dobiegay dwiki Walking After Midnight. Cie rozejrza si w poszukiwaniu krokodyli, ale ich nie dostrzeg. Zastanowi si przelotnie, czy kobieta ze stacji benzynowej przypadkiem go nie nabraa. - Co pan sobie yczy - spyta barman. - Piwo i hamburgera ze wszystkimi dodatkami. Frytki. - Talerz chili na pocztek? Mamy najlepsze w stanie. - Brzmi niele - rzek Cie. - Gdzie jest toaleta?

Mczyzna wskaza drzwi w kcie baru. Na ich rodku powieszono gow wypchanego aligatora. Cie nacisn klamk. By w jasnej czystej azience. Najpierw rozejrza si wiedziony przyzwyczajeniem (Pamitaj, Cie, kiedy sikasz, nie moesz si bi, odezwa si w jego gowie Lokaj, jak zwykle cicho). Zaj pisuar po lewej, rozpi rozporek i z ogromn ulg sika ca wieczno. Odczyta oprawiony w ramk poky wycinek z gazety, wiszcy na cianie na poziomie oczu, okraszony zdjciem Jacka i dwch aligatorw. Znad pisuaru tu obok rozlego si uprzejme chrzknicie, cho Cie nie widzia, by ktokolwiek wchodzi do toalety. Mczyzna w jasnym garniturze by wyszy, ni myla Cie, widzc go siedzcego w fotelu obok. Prawie dorwnywa mu wzrostem, a Cie by naprawd wysoki. Patrzy wprost przed siebie. Skoczy sika, strzsn ostatnie kilka kropel i zapi rozporek. Potem umiechn si szeroko, niczym lis wyerajcy przynt ze zwoju kolczastego drutu. - Miae czas, eby si zastanowi, Cie - powiedzia pan Wednesday. - Chcesz t prac?

*** GDZIE W AMERYCE LOS ANGELES, 23.26 W ciemnoczerwonym pokoju - barwa cian przywodzi na myl surow wtrbk - stoi wysoka kobieta ubrana w karykaturalne, zbyt ciasne jedwabne szorty. ta, wizana pod piersiami bluzka, unosi je i ciska. Kobieta ma czarne wosy, zaczesane do gry i spite w wze. Obok niej czeka niski mczyzna w oliwkowym podkoszulku i drogich niebieskich dinsach. W prawej doni trzyma portfel i telefon komrkowy Nokia w czerwono-biaoniebieskiej obudowie. Gwnym meblem w czerwonym pokoju jest ko, zasane bia pociel ze sztucznej satyny i krwistoczerwon kap. U stp ka stoi may drewniany stolik, na nim niewielki kamienny posek kobiety o potwornie szerokich biodrach i wiecznik. Kobieta wrcza mczynie wielk czerwon wiec. - Prosz, zapal j. - Ja? - Tak. Jeli chcesz mnie mie.

- Trzeba byo kaza ci obcign w wozie. - Moe. Nie chcesz mnie? - Kobieta przesuwa doni po ciele, od ud po piersi, jakby demonstrowaa nowy produkt. Czerwony jedwabny szalik zarzucony na lamp w rogu nadaje barw wiatu. Mczyzna patrzy na ni godnym wzrokiem, bierze wiec i wsuwa do wiecznika. - Masz czym zapali? Wrcza mu pudeko zapaek, a on wyjmuje jedn i zapala knot. Przez moment pomyk mruga, potem rozjarza si i uspokaja. Jego migotanie sprawia, e pozbawiona twarzy figurka, zoona z bioder i piersi, sprawia wraenie, jakby zaczynaa si porusza. - Wsu pienidze pod posek. - Pidziesit dolcw. - Tak. A teraz chod, kochaj si ze mn. Mczyzna rozpina dinsy i zdejmuje koszulk, a ona masuje brzowymi palcami jego biae ramiona, po czym obraca go i zaczyna pieci rkami, palcami i jzykiem. Mczyzna ma wraenie, e wiata w czerwonym pokoju przygasy. Jedyny blask daje ponca jasno wieca. - Jak si nazywasz? - pyta. - Bilquis - odpowiada kobieta, unoszc gow. - Przez q. - Jak? - Niewane. Mczyzna zaczyna dysze. - Chc ci pieprzy - mwi. - Musz ci pieprzy. - W porzdku, zotko, zrobimy to. Ale czy ty zechcesz przy okazji co dla mnie zrobi? - Hej - rzuca on z nag irytacj. - To ja ci pac! Kobieta dosiada go jednym pynnym ruchem. - Wiem, kochanie - szepce - wiem, e mi pacisz, a przecie popatrz tylko na siebie. To ja powinnam ci zapaci, mam takie szczcie... On ciga wargi, prbujc pokaza, e kurewskie gadanie na niego nie dziaa, nie da si nabra. Na mio bosk, to w kocu tylko uliczna dziwka, a on jest producentem filmowym. Doskonale zna si na naciganiu. Ona jednak nie prosi o pienidze, zamiast tego mwi: - Zotko, kiedy mi go dasz, kiedy wsadzisz mi swego wielkiego i twardego, czy mgby mnie wielbi?

- Co takiego? Teraz podskakuje na nim; napuchnita gwka penisa trze coraz mocniej o jej mokry srom. - Czy zechcesz nazwa mnie bogini? Modli si do mnie? Oddawa mi cze caym swym ciaem? Mczyzna umiecha si. Tylko tego jej potrzeba? W kocu kady ma swoje odchylenia. - Jasne - mwi. Ona siga doni midzy nogi i wsuwa go do rodka. - Dobrze ci, moja bogini? - wystkuje. - Oddawaj mi cze, zotko - mwi Bilquis, dziwka. - Tak - szepcze mczyzna. - Wielbi twoje piersi, wosy i cip. Wielbi twoje uda, oczy i winiowe usta... - Tak... - jczy kobieta. - Wielbi twoje sutki, z ktrych wypywa mleko ycia. Twj pocaunek to mid, twj dotyk pali niczym ogie, a ja go wielbi. - Jego sowa staj si coraz bardziej rytmiczne, podkrelaj tempo, w ktrym koysz si i podskakuj ich ciaa. - Rankiem daj mi sw dz, a wieczorem ulg i bogosawiestwo. Pozwl, bym nietknity wdrowa przez ciemno i znw przyby do ciebie, by spa u twego boku i kocha si z tob. Wielbi ci wszystkim, co mam w sobie, wszystkim wewntrz mego umysu, tym gdzie byem, czym niem... - Urywa, dyszc, gwatownie. - Co ty ze mn robisz? To zdumiewajce, wspaniae... - Patrzy w d ku biodrom miejscu, w ktrym s zczeni, lecz jej palec wskazujcy siga do jego brody i unosi gow. Znw widzi wycznie jej twarz i sufit. - Mw dalej, zotko. Nie przestawaj. Czy nie jest ci dobrze? - Lepiej ni kiedykolwiek w yciu - odpowiada mczyzna szczerze. - Twoje oczy s jak gwiazdy ponce - o esz! - na firmamencie, twoje wargi to agodne fale, lice piasek, a ja je wielbi. - Teraz wchodzi w ni coraz gbiej, czuje si jak naelektryzowany, jakby ca doln poow jego ciaa przepeniaa energia seksualna; olbrzymi, napuchnity, zachwycony. - Obdarz mnie swym darem - mruczy, nie wiedzc ju sam, co mwi - twym prawdziwym darem. I spraw, by zawsze byo tak... Zawsze... Modl si o to... Ja... I wtedy rozkosz osiga szczyt i przechodzi w orgazm. Jego umys osuwa si w otcha, gowa, myli, caa istota pograj si w pustce, a on wnika coraz gbiej i gbiej, i gbiej...

Z zamknitymi oczami, wstrzsany dreszczem, napawa si t chwil, a potem czuje szarpnicie. Ma wraenie, jakby wisia gow w d, cho rozkosz nie ustaje. Otwiera oczy. Przez sekund rozpaczliwie poszukujc logiki, myli o narodzinach, a potem, w chwili idealnego postkoitalnego olnienia zastanawia si, czy to, co widzi, nie jest przypadkiem zudzeniem. Oto co widzi: Tkwi w niej a po pier i gdy tak patrzy ze zdumieniem i niedowierzaniem, kobieta kadzie donie na jego ramionach i zaczyna popycha agodnie. Wsuwa si w ni gbiej. - Jak mi to robisz? - pyta, albo przynajmniej tak mu si zdaje; by moe sowa dwicz tylko w jego gowie. - To ty to robisz, zotko - odpowiada szeptem kobieta. Mczyzna czuje wargi i pochw zaciskajce si wok piersi i plecw, obejmujce go, pochaniajce. Zastanawia si, jaki przedstawiaj sob widok, i czemu on si nie boi. A potem ju wie. - Wielbi ci moim ciaem - szepcze w chwili, gdy ona wsuwa go w gb siebie. liskie wargi sromowe przesuwaj si po twarzy mczyzny, jego oczy pochania ciemno. Kobieta przeciga si na ku niczym wielki kot, a potem ziewa. - Tak - mwi. - Wielbisz. Nokia zaczyna odgrywa wysok elektroniczn wersj Ody do radoci. Kobieta podnosi telefon, naciska przycisk i unosi aparat do ucha. Brzuch ma paski, pochw ma i zamknit. Jej czoo i grn warg pokrywa lnica warstewka potu. - Tak? - mwi. - Nie, zotko, nie ma go tutaj. Poszed. Kobieta wycza telefon, po czym pada na ko w ciemnoczerwonym pokoju. Raz jeszcze si przeciga, zamyka oczy i zasypia.

ROZDZIA DRUGI

Zabrali j na cmentarz Z parad i oskotem Zabrali j na cmentarz Ale ju nie z powrotem. - Stara piosenka - Pozwoliem sobie - oznajmi pan Wednesday myjc rce w mskiej toalecie Krokodylowego Baru Jacka - zamwi swoje jedzenie do twojego stolika. W kocu mamy o czym pomwi. - Nie sdz - odpar Cie, wycierajc donie w papierowy rcznik. Zgnit go i wrzuci do kosza. - Potrzebujesz pracy - oznajmi Wednesday. - Ludzie nie zatrudniaj byych winiw. Czuj si wobec was niezrcznie. - Czeka ju na mnie praca. Dobra praca. - Masz na myli posad na Farmie Siy? - Moe - rzek Cie. - Nie. Nie czeka. Robbie Burton nie yje. Bez niego Farma Siy take jest martwa. - Kamca! - Oczywicie. I to doskonay. Najlepszy, jakiego poznasz. Obawiam si jednak, e w tej kwestii nie kami. - Sign do kieszeni, wyj zoon gazet i wrczy j Cieniowi. Strona sidma. - doda. - Chod do baru, przeczytasz to przy stole. Cie pchniciem otworzy drzwi i wrci do lokalu. Powietrze byo sine od dymu. Z szafy grajcej dobiegay gosy Dixie Cups piewajcych Iko Iko. Cie umiechn si lekko, poznajc star dziecic piosenk. Barman wskaza mu stolik w rogu. Po jednej stronie sta talerz peen chili i hamburger, po drugiej krwisty stek oraz talerz frytek.

Spjrz na krla, krla czerwonego, Iko, Iko cay dzie, Zakad, e wkrtce z rki zginiesz jego, Jockamo-Feena-Deni.

Cie zaj swoje miejsce. Odoy gazet. - To mj pierwszy posiek na wolnoci. Przeczytam twoj stron sidm, gdy skocz. Wbi zby w hamburgera. By duo lepszy ni hamburgery wizienne. Chili take jest nieze, uzna po kilku ykach, cho z pewnoci nie najlepsze w stanie. Laura robia pyszne chili. Uywaa do tego chudego misa, czerwonej fasoli, drobno posiekanej marchewki, butelki ciemnego piwa i wieej, ostrej papryki. Jaki czas gotowaa to wszystko, po czym dodawaa czerwone wino, sok z cytryny, szczypt wieego szczypiorku i wreszcie odmierzaa wasne przyprawy. Kilka razy Cie prbowa namwi j, by pokazaa mu dokadnie, co robi. Obserwowa kady gest, od krojenia cebuli i wrzucania jej na oliw, i zapisywa skadnik po skadniku. Kiedy, gdy Laura wyjechaa, przyrzdzi sobie jej chili. Smakowao niele - z pewnoci nadawao si do jedzenia - ale to nie byo chili Laury. Notka na stronie sidmej stanowia pierwsz relacj ze mierci ony, jak przeczyta. Laura Moon - gazeta podaa jej wiek: 27 lat - i Robbie Burton, 35, jechali autostrad samochodem Robbiego. Nagle skrcili wprost przed trzydziestodwukoow ciarwk, ktra otara si o wz Robbiego i zepchna go z drogi. Ekipa ratunkowa wydobya oboje z wraku. W chwili przybycia do szpitala ju nie yli. Cie ponownie zoy gazet i przesun ja po blacie w stron Wednesdaya, ktry zajada si stekiem tak krwistym i ciemnym, i byo wtpliwe, eby w ogle tkn go kuchenny ogie. - Prosz, zabierz j - rzek Cie. Robbie prowadzi. Musia by pijany, cho w gazecie o tym nie wspominano. Cie wyobrazi sobie twarz Laury, gdy ta zrozumiaa, e Robbie za duo wypi i nie moe prowadzi. W jego umyle pojawi si cay scenariusz. Cie nie mg uwolni si od obrazw: Laura krzyczca na Robbiego - krzyczca, by zjecha z drogi, a potem oguszajce uderzenie. Kierownica wyrwana z rk... ...samochd na poboczu. Stuczone szko poyskujce niczym odamki lodu i brylanty w blasku reflektorw: rubiny krwi na asfalcie. Dwa ciaa wycigane z wraku, uoone obok siebie na poboczu. - I co? - spyta pan Wednesday. Skoczy swj stek, paaszujc, jakby umiera z godu. Teraz chrupa frytki. Kolejno nabija je na widelec. - Racja - odpar Cie. - Nie mam pracy. Wyj z kieszeni wierdolarwk, reszk do gry. Podrzuci j, natychmiast strci palcem, uda, e obraca, zapa i przycisn do wierzchu doni.

- Orze czy reszk? - spyta. - Czemu? - Nie chc pracowa dla kogo, kto ma wikszego pecha ni ja. Mw. - Orze - oznajmi pan Wednesday. - Przykro mi - odpar Cie, nie zerkajc nawet na monet. - Reszk, oszukaem. - Oszukane gierki najatwiej przejrze. - Wednesday skin masywnym palcem na Cienia. - Sam zobacz. Cie zerkn w d i ujrza ora. - Musiaem si pomyli - rzek zdumiony. - Nie obwiniaj si. - Wednesday umiechn si szeroko. - Ja po prostu mam ogromne szczcie. Unis wzrok. - A niech mnie, Szalony Sweeney. Napijesz si z nami? - Southern Comfort z col bez lodu - odpar kto zza plecw Cienia. - Pjd, pogadam z barmanem. - Wednesday wsta i zacz przepycha si w stron baru. - Mnie nie spytasz, co pij? - zawoa za nim Cie. - Ju wiem, co pijesz - odpar Wednesday, stajc przy barze. Z szafy grajcej znw dobieg gos Patsy Cline, piewajcej Walking after Midnight. Facet od Southern Comfort z col, usiad obok Cienia. Mia krtk rud brod, dinsow kurtk pokryt kolorowymi atami a pod ni poplamion bia koszul z napisem: JELI NIE MOESZ TEGO ZJE, WYPI, WYPALI ALBO WCIGN... TO PIEPRZ TO! Na gowi nosi czapeczk z hasem: KOCHAEM - MOJA MATK! Brudnym paznokciem otworzy mikk paczk Lucky Strikew. Wyj papierosa, podsun Cieniowi. Cie ju mia odruchowo przyj - nie pali, lecz papierosy stanowiy doskonay towar wymienny - gdy uwiadomi sobie, e przecie wyszed z wizienia. Pokrci gow. - A zatem pracujesz dla niego? - spyta brodacz. Nie by trzewy, cho te i nie pijany. - Na to wyglda - odpar Cie. - A ty co robisz? W YCIU TYLKO JEDN KOBIET, ON INNEGO

- Jestem leprechaunem - oznajmi tamten z szerokim umiechem. Cie nie umiechn si w odpowiedzi. - Naprawd? Nie powiniene pi Guinessa? - Stereotypy. Musisz nauczy si wykracza poza nie. Irlandia to znacznie wicej ni Guiness. - Nie masz irlandzkiego akcentu. - Zbyt dugo tu ju siedz. - Wic jednak pochodzisz z Irlandii? - Mwiem ju, jestem leprechaunem, kurwa. My nie pochodzimy z Moskwy. - Chyba nie. Wednesday wrci do stolika, niosc w potnych doniach trzy szklanki. - Southern Comfort dla ciebie, Szalony Sweeney, mj stary. Dla mnie Jack Daniels, a to dla ciebie, Cie. - Co to? - Skosztuj. Napj mia barw ciemnego zota. Cie pocign yk i poczu na jzyku osobliwe poczenie kwasu i sodyczy. W gbi wyczuwa nutk alkoholu i dziwne poczenie smakw. Przypominao to nieco wiziennego beta, robionego w worku na mieci ze zgniych owocw, chleba, cukru i wody, byo jednak sodsze i znacznie dziwniejsze. - W porzdku - rzek. - Skosztowaem. Co to? - Mid - wyjani Wednesday. - Mid z winem. Napj bohaterw. Napj bogw. Cie pocign kolejny niemiay yk. Owszem, wyczuwa w tym mid. To by jeden ze smakw. - Troch przypomina sos z marynaty - rzek. - Sodki sos z marynaty z winem. - Smakuje jak siki pijanego cukrzyka - zgodzi si Wednesday. - Nienawidz go. - Czemu wic mi go przyniose? - spyta rozsdnie Cie. Wednesday spojrza na niego swymi rnymi oczami. Cie pomyla, e jedno z nich musi by szklane, ale nie potrafi zdecydowa ktre. - Przyniosem ci mid, bo tak kae tradycja, a w tej chwili potrzebna nam kada szczypta tradycji. W ten sposb zapiecztujemy umow. - Nie zawarlimy adnej umowy. - Oczywicie, e zawarlimy. Teraz pracujesz dla mnie. Chronisz mnie. Przewozisz z miejsca na miejsce. Wykonujesz moje polecenia. W razie zagroenia, ale tylko w wyjtkowym przypadku, robisz krzywd ludziom, ktrych naley skrzywdzi. Na wypadek

mojej mierci, co mao prawdopodobne, bdziesz nade mn czuwa. W zamian dopilnuj zaspokojenia wszystkich twoich potrzeb. - Oszuka ci - wtrci Szalony Sweeney, drapic si po zjeonej rudej brodzie. - To oszust. - Jasne, e jestem oszustem - odpar Wednesday. - Dlatego potrzebuj kogo, kto si mn zajmie. Piosenka dobiega koca. Na chwil w barze zapada cisza. Nawet rozmowy umilky. - Kto kiedy mi powiedzia, e takie chwile ciszy nastpuj jedynie dwadziecia po albo za dwadziecia. Nigdy inaczej - mrukn Cie. Sweeney wskaza zegar na barze, tkwicy w masywnych, obojtnych szczkach gowy wypchanego aligatora. Wskazywa jedenast dwadziecia. - O, prosz - doda Cie. - Niech mnie diabli, jeli wiem dlaczego. - Ja wiem - odpar Wednesday. - Wypij mid. Cie oprni szklank jednym dugim haustem. - Z lodem byby chyba lepszy - uzna. - Albo nie - doda Wednesday. - To paskudztwo. - Rzeczywicie - zgodzi si Szalony Sweeney. - Przepraszam na chwil, panowie, poczuem jednak gwatown, naglc potrzeb odlania si. Wsta i odszed - niewiarygodnie wysoki mczyzna. Cie pomyla, e musi mie ponad dwa metry wzrostu. - W kadym razie - podj Wednesday - oto, czego oczekuj. - Chciaby wiedzie, czego ja oczekuj? - spyta Cie. - Nic nie ucieszyoby mnie bardziej. Kelnerka przyniosa szklank. Ld nie pomg - gorzej, wyostrzy jeszcze kwan y posmak i sprawi, e duej pozostawa w ustach. Cie pocieszy si jednak myl, e nie wyczuwa w trunku zbyt wiele alkoholu. Nie by jeszcze gotw, by si upi. Jeszcze nie. Odetchn gboko. - W porzdku - rzek. - Moje ycie, ktremu od trzech lat daleko byo do najwspanialszego na wiecie, wanie gwatownie si pogorszyo. Musz zaatwi kilka spraw. Chc pojecha na pogrzeb Laury. Chc si poegna. Powinienem uporzdkowa jej rzeczy. Jeli nadal bdziesz mnie potrzebowa, zaczn od piciuset dolarw tygodniowo. Rzuci t liczb ot tak, z gowy. Oczy Wednesdaya pozostay nieprzeniknione. - Jeli dobrze nam si bdzie razem pracowa, po szeciu miesicach podniesiesz mi pensj do tysica tygodniowo. - Urwa. Od lat nie wygosi rwnie dugiej przemowy. - Mwisz, e moe bd

musia zrobi komu krzywd. Zrobi to, jeli sprbuj skrzywdzi ciebie. Ale nie dla zysku bd zabawy. Nie wrc do wizienia. Jeden raz mi wystarczy. - Nie bdziesz musia - wtrci Wednesday. - Nie - zgodzi si Cie. - Nie bd. Wysczy resztk miodu. Gdzie w gbi umysu zakiekowao podejrzenie, czy to aby nie mid tak na niego wpyn, rozluni mu jzyk. Sowa tryskay ze niczym woda z zepsutego hydrantu i nie mg ich powstrzyma. - Nie lubi pana, panie Wednesday, czy jak tam si nazywasz. Nie jestemy przyjacimi. Nie wiem, jak udao ci si wysi z samolotu i jak mnie znalaze, ale w tej chwili jestem na rozstajach. Kiedy skoczymy, odejd. Jeli mnie wkurzysz, te odejd. Do tego czasu pracuj dla ciebie. - Doskonale - powiedzia Wednesday. - Zawarlimy zatem przymierze. I zgodzilimy si. - A co mi tam. Po drugiej stronie sali Szalony Sweeney wpycha monety do szafy grajcej. Wednesday splun na do i wycign rk. Cie wzruszy ramionami i take splun. Ucisnli sobie donie. Wednesday zacz zaciska palce. Cie odpowiedzia tym samym. Po kilku sekundach zabolaa go rka. Tamten jeszcze przez moment ciska mu do. Potem j wypuci. - Dobrze - rzek. - Dobrze. Bardzo dobrze. Jeszcze jedna szklanka paskudnego, ohydnego, pieprzonego miodu do przypiecztowania umowy i zaatwione. - Dla mnie Southern Comfort z col - wtrci Sweeney, wracajc na miejsce rozkoysanym krokiem. Z szafy grajcej dobiegy dwiki Velvet Underground piewajcych Who Loves the Sun. Cie pomyla, e to dziwna piosenka, jak na takie miejsce, mao prawdopodobna, ale te cay ten wieczr stawa si z kad chwil coraz mniej prawdopodobny. Zabra ze stou monet, ktr wczeniej rzuci w powietrze. Napawa si dotykiem nowiutkiej, byszczcej wierdolarwki. Wzi j w praw do pomidzy kciuk i palec wskazujcy, uda, e przekada do lewej jednym szybkim gestem, a tymczasem przycisn palcem do wntrza doni. Zacisn lew rk wok nieistniejcej wierdolarwki. Potem wzi w praw rk drug, pomidzy palec i kciuk, i udajc, e wrzucaj do lewej doni, pozwoli, by uderzya o poprzedni. Brzk wzmocni tylko zudzenie, e obie monety tkwi w lewej rce, podczas gdy bezpiecznie trzyma je w prawej.

- Sztuczki z monetami, co? - spyta Sweeney, unoszc gow. Rozczochrana broda zjeya si. - Jeli lubisz sztuczki z monetami, to popatrz. Wzi ze stou pust szklank. Nastpnie wycign rk i wyj z powietrza wielk monet, zot i byszczc. Wrzuci j do szklanki, wycign z powietrza kolejny pieniek i posa w lady pierwszego. Zderzyy si z brzkiem. A potem zacz zbiera monety z pomienia wiecy w wieczniku na cianie, z wasnej brody, z pustej lewej doni Cienia. Kolejno wrzuca je do szklanki. W kocu unis nad ni do, dmuchn mocno i kilka kolejnych monet posypao si z jego rki. Przechyli szklank nad kieszeni kurtki, wsypa do niej lepkie monety, a potem poklepa si po kieszeni, demonstrujc, e jest pusta. - Prosz - rzek. - Oto prawdziwa sztuczka. Cie, ktry obserwowa wszystko uwanie, przechyli gow. - Musz wiedzie, jak to zrobie. - Zrobiem to - odpar Sweeney, jakby zwierza si z wielkiego sekretu - z klas i wdzikiem. Oto, jak to zrobiem. - Zamia si bezgonie, odsaniajc szczerbate zby, i zakoysa na pitach. - Owszem - odpar Cie. - Tak wanie to zrobie. Musisz mnie tego nauczy. Z tego, co czytaem o Marzeniu Biedaka, ukrye pewnie monety w rce trzymajcej szklank i wrzucae je w chwili, gdy teoretycznie moneta bya w prawej rce. - Brzmi strasznie skomplikowanie - rzek Szalony Sweeney. - atwiej wyciga je z powietrza. - Dla ciebie, Cie, mid - oznajmi Wednesday. - Ja zostan przy panu Jacku Danielsie. A dla naszego irlandzkiego amatora darmochy... - Butelk piwa, najlepiej ciemnego - dokoczy Sweeney. - Amator darmochy, tak? Wzi szklank z resztk drinka i unis w toacie. - Oby burza przesza bokiem, pozostawiajc nas caych i zdrowych - rzek i wypi. - Pikny toast - mrukn Wednesday. - Ale tak nie bdzie. Przed Cieniem stana kolejna szklanka miodu. - Musz to wypi? - Obawiam si, e tak. To przypiecztuje umow. Do trzech razy sztuka. - Cholera - westchn Cie. Wysczy mid dwoma dugimi ykami. Jego usta wypeni kwanosodki smak. - Ju - rzek pan Wednesday. - Teraz jeste mj. - A zatem chcesz wiedzie, jak to si robi? - Tak - odpar Cie. - Trzymae je w rkawie?

- W ogle nie byy w moim rkawie. - Sweeney zachichota pod nosem, koyszc si i podskakujc niczym chudy, brodaty wulkan, gotw wybuchn radoci z powodu wasnego geniuszu. - To najprostsza sztuczka na wiecie. Bd si z tob o ni bi. Cie potrzsn gow. - Dziki, nie skorzystam. - To dopiero nieze - powiedzia Sweeney. - Stary Wednesday zatrudni sobie ochroniarza, ktry boi si nawet podnie pici. - Nie bd si z tob bi - zgodzi si Cie. Sweeney koysa si i poci, bawic si czubkiem czapki. W kocu wycign z powietrza jedn ze swych monet i pooy j na stole. - Jeli jeste ciekaw, to prawdziwe zoto - oznajmi. - Wygrasz czy przegrasz - a przegrasz - bdzie twoje. Tylko walcz. Duy z ciebie go. Kto by pomyla, e taki tchrz. - Powiedzia ju, e nie bdzie si z tob bi - powiedzia Wednesday. - Id sobie, Szalony Sweeneyu. Zabierz piwo i zostaw nas w spokoju. Sweeney zbliy si o krok do Wednesdaya. - Nazywasz mnie amatorem darmochy? Ty staruchu skazany na mier, zimnokrwisty stworze bez serca. Najlepiej, by znw zawis na swoim drzewie! - Jego twarz przybraa kolor gbokiej, gniewnej czerwieni. Wednesday w uspokajajcym gecie unis donie przed sob. - Nie bd gupi, Sweeney. Uwaaj na to, co mwisz. Sweeney posa mu gniewne spojrzenie, a potem z powag waciw pijakom rzek: - Zatrudnie tchrza. Jak sdzisz, co by zrobi, gdybym ci zaatakowa? Wednesday odwrci si do Cienia. - Mam tego dosy - oznajmi. - Zaatw spraw. Cie wsta. Spojrza prosto w twarz Szalonego Sweeneya. Jak wysoki jest ten czowiek? - zastanowi si przelotnie. - Przeszkadzasz nam - oznajmi. - Jeste pijany. Chyba powiniene ju i. Twarz tamtego rozjani powolny umiech. - No prosz. - Zamachn si na Cienia wielk pici. Cie odskoczy. Rka Sweeneya trafia go pod prawe oko. Ujrza rozbyski wiata i poczu bl. I tak zacza si bjka. Sweeney walczy bez stylu, wiedzy, wycznie z entuzjazmem i energi: wielkie, zamaszyste, prymitywne ciosy, ktre chybiay rwnie czsto, jak trafiay.

Cie walczy defensywnie, ostronie, blokujc ciosy Sweeneya bd ich unikajc. Doskonale zdawa sobie spraw z obecnoci widzw. Gocie w popiechu odcigali stoy, nie zwaajc na protesty, robic walczcym miejsce. Cie przez cay czas wyczuwa na sobie spojrzenie Wednesdaya, jego pozbawiony rozbawienia umiech. Niewtpliwie bya to prba. Ale jaka? W wizieniu Cie nauczy si, e istniej dwa rodzaje walk: walki typu nie podskakuj, demonstracyjne popiswki, i walki prywatne, prawdziwe, szybkie, mocne i paskudne, ktre zawsze koczyy si w cigu kilku sekund. - Hej, Sweeney - wydysza Cie. - Czemu waciwie si bijemy? - Dla czystej radoci - odpar Sweeney, trzewy, a przynajmniej nie zdradzajcy objaww upojenia. - Dla czystej, pieprzonej, oywczej radoci. Nie czujesz jej w swych yach? Upajajcej jak wiosenne soki. - Krwawia mu warga. Podobnie kostki Cienia. - Skd wic bierzesz te monety? - spyta Cie. Cofn si i obrci. Cios wymierzony w twarz trafi go w rami. - Powiedziaem za pierwszym razem - mrukn Sweeney - ale lepy jest ten - auu, dobry! - kto nie chce sucha. Cie zaatakowa Sweeneya, zmuszajc go do wskoczenia na st. Na ziemi posypay si popielniczki i puste szklanki. W tym momencie mg skoczy walk. Zerkn na Wednesdaya, ktry skin gow. Cie spojrza w d na Szalonego Sweeneya. - Skoczylimy? - spyta. Sweeney zawaha si, potem skin gow. Cie puci go i cofn si kilka krokw. Tamten, zdyszany, dwign si na nogi. - Nigdy w yciu! - wrzasn. - Nie skoczy si, pki ja tak nie powiem. A potem umiechn si szeroko i rzuci naprzd, zamierzajc si na Cienia. Po drodze nadepn na kostk lodu. Umiech na jego twarzy zamieni si w rozpaczliwy grymas, gdy straci rwnowag i polecia na plecy. Jego gowa z gonym oskotem uderzya o podog. Cie przycisn go kolanem do desek. - Pytam po raz drugi: skoczylimy walczy? - Rwnie dobrze moemy to zrobi - odpar Sweeney, unoszc gow - bo rado wypyna ze mnie, tak jak siki z chopczyka na basenie w gorcy dzie. - Splun wypeniajc usta krwi, zamkn oczy i zachrapa: gboko, z godnoci. Kto klepn Cienia w rami. Wednesday wsun mu do rki butelk piwa.

Smakowao lepiej ni mid.

*** Cie obudzi si wycignity na tylnym siedzeniu samochodu. Poranne soce wiecio olepiajco. Bolaa go gowa. Podnis si z trudem, przecierajc oczy. Wednesday prowadzi. Cay czas nuci co pod nosem. W uchwycie obok kierownicy tkwi kubek peen kawy. Jechali autostrad midzystanow. Fotel pasaera by pusty. - Jak si czujesz tego piknego ranka? - spyta Wednesday, nie odwracajc gowy. - Co si stao z moim wozem? - spyta Cie. - Wynajem go. - Szalony Sweeney go odstawi. To cz umowy, jak ze sob zawarlicie po bjce. W gowie Cienia pojawiy si nieprzyjemne urywki rozmw z poprzedniego wieczoru. - Masz wicej kawy? Mczyzna sign pod fotel obok i wycign zamknit butelk wody. - Odwodnie si. Na razie to pomoe bardziej ni kawa. Na nastpnej stacji benzynowej zatrzymamy si i zjemy niadanie. Musisz si te umy. Wygldasz jak co, co kozio przywlk do domu z dworu. - Kot - poprawi Cie. - Kozio - odpar Wednesday. - Wielki, cuchncy kozio o ogromnych zbiskach. Cie odkrci butelk z wod mineraln i zacz pi. Co brzkno w kieszeni jego kurtki. Wsun do niej do i wycign monet wielkoci pdolarwki: cik, ciemnozot.

*** Na stacji benzynowej Cie kupi zestaw podrny, skadajcy si z maszynki, miniopakowania pasty do golenia, grzebienia i jednorazowej szczoteczki do zbw wraz z malek tubk pasty. Poszed do mskiej toalety i uwanie spojrza w lustro. Jedno oko mia podbite - gdy eksperymentalnie nacisn powiek palcem, odkry, e bardzo boli - doln warg mocno spuchnit. Cie umy twarz mydem w pynie, potem namydli policzki i ogoli si. Umy zby. Zmoczy wosy i zaczesa do tyu. Nadal wyglda kiepsko. Zastanawia si, co by powiedziaa Laura, gdyby go teraz zobaczya. Nagle przypomnia sobie, e Laura ju nigdy nic nie powie, i ujrza w lustrze, jak jego twarz przez moment zadraa. Ale tylko przez chwil. Wyszed. - Wygldam koszmarnie - oznajmi.

- Oczywicie, e tak - zgodzi si Wednesday. Wednesday zanis do kasy stos przeksek. Zapaci za nie i za benzyn, ku irytacji ujcej gum dziewczyny za lad dwukrotnie zmieniajc zdanie co do tego, czy bdzie paci kart, czy gotwk. Cie patrzy, jak Wednesday coraz bardziej denerwuje si i tumaczy. Nagle wyda si niezwykle stary. Dziewczyna oddaa mu gotwk i wzia kart, potem oddaa kwitek z karty i wzia gotwk. W kocu zwrcia gotwk i zabraa inn kart. Wednesday mia ju za moment si rozpaka: oto starzec, bezradny w obliczu nieubaganego plastikowego postpu wspczesnego wiata. W kocu wyszli z ciepego budynku stacji. Ich oddechy zaczy parowa w mronym powietrzu. Znw byli na drodze. Za sob pozostawiali brzowiejce ki, bezlistne, martwe drzewa. Z przewodu telegraficznego spoglday na nich dwa czarne ptaki. - Hej, Wednesday! - Co? - O ile si orientuj, w ogle nie zapacie za benzyn. - Ach tak? - Tak jak ja to widz, ta dziewczyna zapacia ci za przywilej goszczenia twojej osoby na stacji benzynowej. Mylisz, e ju si domylia? - Nigdy tego nie odgadnie. - Kim zatem jeste? Drobnym oszustem? Wednesday skin gow. - Tak. Chyba tak. Midzy innymi. Skrci w lewo, mijajc ciarwk. Niebo miao barw ponurej, jednostajnej szaroci. - Zbiera si na nieg - oznajmi Cie. - Tak. - Sweeney. Czy naprawd pokaza mi, jak si robi sztuczk ze zotymi monetami? - O tak. - Nie pamitam. - Przypomnisz sobie. To bya duga noc. Kilka maych patkw niegu musno przedni szyb samochodu i roztopio si po sekundzie. - Ciao twojej ony wystawiono w domu pogrzebowym Wendella - oznajmi Wednesday. - Po lunchu zabior j stamtd do kaplicy cmentarnej. - Skd wiesz?

- Zadzwoniem, kiedy bye w kiblu. Wiesz, gdzie jest dom pogrzebowy Wendella? Cie skin gow. niene patki wiroway i taczyy przed nimi. - To nasz zjazd - rzuci Cie. Samochd zjecha z autostrady i wymin grupk moteli, na pnoc od Eagle Point. Miny trzy lata. O, tak. Nowe wiata uliczne, nieznane witryny. Cie poprosi Wednesdaya, by zwolni, gdy mijali Farm Siy. ZAMKNITE NA CZAS NIEOKRELONY, gosi rcznie wypisany napis na drzwiach. Z POWODU AOBY. W lewo, gwn ulic, obok nowego salonu tatuau i biura rekrutacyjnego si zbrojnych, potem Burger King i znajomy, niezmieniony sklep spoywczy Olsena. W kocu ta ceglana fasada domu pogrzebowego Wendella. Neon w oknie gosi: DOM SPOCZYNKU. Pod nim ustawiono puste kamienie nagrobne, nie naruszone, nie ochrzczone. Wednesday wjecha na parking. - Chcesz, ebym poszed z tob? - spyta. - Nieszczeglnie. - To dobrze. - Bysk pozbawionego rozbawienia umiechu. - Kiedy ty bdziesz si egna, ja mog zaatwi kilka spraw. Wynajm nam pokoje w motelu America. Znajdziesz mnie tam, gdy skoczysz. Cie wysiad z samochodu, odprowadzi go wzrokiem. Potem wszed do domu pogrzebowego. Pogrony w pmroku korytarz pachnia kwiatami i past do mebli, z lekk nut formaldehydu. Na jego kocu czekaa Kaplica Spoczynku. Nagle Cie uwiadomi sobie, e trzyma w doni zot monet, przekadajc j, przesuwajc, raz po raz, bez koca. Jej ciar dodawa mu otuchy. Imi i nazwisko jego ony wypisano na kartce papieru obok drzwi, na kocu korytarza. Wszed do Kaplicy Spoczynku. Cie zna wikszo zebranych tu ludzi: koledzy z pracy Laury, kilkoro przyjaci. Wszyscy go poznali. Widzia to po ich twarzach. Nie dostrzeg jednak ani ladu umiechw czy powita. Pod cian sta niewielki katafalk, a na nim kremowa trumna, otoczona kilkoma bukietami kwiatw: szkaratnych, tych, biaych i ciemnofioletowych. Postpi krok naprzd. Z miejsca, gdzie sta, widzia zwoki Laury. Nie chcia podej bliej. Nie odwayby si zawrci. Mczyzna w ciemnym garniturze - Cie odgad, e to pracownik domu pogrzebowego - rzek:

- Prosz pana, zechciaby pan wpisa si do Ksigi Wspomnie i Kondolencji? Wskaza mu oprawny w skr tom lecy na maym stoliku. Swym wyranym pismem nakreli imi: CIE i dat. Potem powoli napisa obok (PIESEK), opniajc chwil, gdy bdzie musia pj na koniec pomieszczenia, gdzie czekali ludzie zebrani wok trumny, w ktrej leao co, co ju nie byo Laur. W drzwiach stana drobna kobieta. Zawahaa si. Wosy miaa miedzianorude, ubranie kosztowne i bardzo czarne. Wdowia aoba, pomyla Cie, ktry doskonale j zna. Audrey Burton - ona Robbiego. Audrey trzymaa w doni bukiecik fiokw, owinity od dou srebrn foli. Co takiego przynosz do domu dzieci w czerwcu, pomyla Cie. Ale nie nasta jeszcze sezon na fioki. Rudowosa przesza przez pokj, zmierzajc wprost ku trumnie Laury. Laura leaa z zamknitymi oczami i rkami splecionymi na piersi. Miaa na sobie klasyczny niebieski kostium, ktrego Cie nie rozpozna. Dugie wosy odgarnito tak, e nie zasaniay twarzy. Bya to jego Laura i jednoczenie nie. Uwiadomi sobie, e najbardziej nienaturalny jest jej cakowity bezruch. Laura zawsze wiercia si we nie. Audrey zoya na piersi Laury bukiecik letnich fiokw. Potem przez chwil zaciskaa wargi i wreszcie spluna mocno prosto w martw twarz przyjaciki. lina trafia Laur w policzek. Zacza spywa ku uchu. Audrey sza ju w stron drzwi. Cie pospieszy za ni. - Audrey? - spyta. - Cie? Ucieke czy ci wypucili? Zastanowi si przelotnie, czy Audrey nie zaywa moe rodkw uspokajajcych. Gos miaa odlegy, obojtny. - Wypucili mnie wczoraj. Jestem wolny - oznajmi. - O co w tym wszystkim chodzi? Zatrzymaa si w mrocznym korytarzu. - Fioki? Zawsze byy jej ulubionymi kwiatami. W dziecistwie zbieraymy je razem. - Nie chodzi o fioki. - A, o to. - Przesuna palcem po kciku ust, usuwajc ze co niewidocznego. - To chyba oczywiste. - Nie dla mnie, Audrey. - Nie powiedzieli ci? - Jej gos by spokojny, beznamitny. - Twoja ona umara z fiutem mojego ma w ustach. Cie wrci do domu pogrzebowego. Kto zdy ju zetrze lin.

*** Po lunchu - Cie zjad go w Burger Kongu - odby si pogrzeb. Kremowa trumna Laury czekaa na maym, ekumenicznym cmentarzu na skraju miasta, pozbawionej ogrodzenia pagrkowatej ce, penej nagrobkw z biaego i czarnego marmuru. Drog na cmentarz pokona karawanem Wendella, wraz z matk Laury. Pani McCabe zdaje si sdzia, e mier Laury nastpia wycznie z winy Cienia. - Gdyby tu by - rzeka - nigdy by do tego nie doszo. Nie wiem, czemu za ciebie wysza. Mwiam jej to. Powtarzaam raz po raz, ale one nigdy nie suchaj si matek. - Na moment umilka, przygldajc si uwanej twarzy Cienia. - Bie si? - Tak. - Barbarzyca. Zacisna wargi, uniosa gow, tak e a zadra jej podbrdek, i spojrzaa wprost przed siebie. Ku zdumienia Cienia na pogrzebie zjawia si take Audrey Burton. Staa z tyu. Krtka ceremonia dobiega koca. Trumn zoono w zimnej ziemi. Ludzie odeszli. Cie zosta. Sta tam z rkami w kieszeniach, dygoczc z zimna, wpatrujc si w dziur w ziemi. Nad nim rozcigao si stalowoszare niebo - martwe, paskie niczym zwierciado. Wci pada nieg - wielkie widmowe patki. Pragn powiedzie co Laurze i gotw by zaczeka, pki nie odkryje, co winien rzec. Ze wiata powoli znikao wiato i barwy. Cie czu, jak drtwiej mu nogi. Rce i twarz bolay z zimna. Wepchn gbiej donie do kieszeni. Jego palce natrafiy na zot monet. Podszed do grobu. - To dla ciebie - powiedzia. Na trumn zrzucono ju kilkanacie opat ziemi, lecz grb me by jeszcze peny. Cie wrzuci do grobu Laury zot monet, a potem posa w jej lady kilka kolejnych opat bota, by ukry pieniek przed chciwymi grabarzami. Otrzepa ziemi z palcw. - Dobranoc, Lauro - rzek. I doda: - Przykro mi. Odwrci twarz ku wiatom miasta i ruszy w stron Eagle Point. Od motelu dzieliy go dobre dwie mile, lecz po trzech latach spdzonych w wizieniu napawa si myl, e moe po prostu i naprzd, bez koca, jeli tylko tego zapragnie. Mgby maszerowa na pnoc i skoczy na Alasce, albo te na poudnie, do Meksyku i

jeszcze dalej. Mg dotrze nawet do Patagonii czy Ziemi Ognistej. Obok niego przyhamowa samochd, szyba zjechaa z cichym pomrukiem. - Podwie ci, Cie? - spytaa Audrey Burton. - Nie - odpar. - A ju na pewno nie ty. Szed dalej. Audrey jechaa obok niego z prdkoci trzech mil na godzin. Patki niegu taczyy w promieniach reflektorw. - Mylaam, e bya moj najlepsz przyjacik - powiedziaa Audrey. - Co dzie rozmawiaymy. Kiedy kcilimy si z Robbiem, dowiadywaa si jako pierwsza - szymy razem do Chi Chi na margherit pogada i poplotkowa o tym, jacy parszywi s mczyni. I przez cay ten czas pieprzya si z nim za moimi plecami. - Prosz, odejd, Audrey. - Po prostu chc, eby wiedzia, e miaam powody. Milcza. - Hej! - krzykna. - Do ciebie mwi! Cie odwrci si. - Chcesz, ebym ci powiedzia, e miaa racj, gdy spluna Laurze w twarz? Chcesz, ebym powiedzia, e mnie to nie bolao, czy e twoje sowa sprawiy, e nienawidz jej bardziej, ni za ni tskni? To si nie zdarzy, Audrey. Jeszcze minut jechaa obok niego, w milczeniu. W kocu si odezwaa: - Jak byo w wizieniu, Cie? - wietnie - odpar. - Czuaby si jak u siebie w domu. W tym momencie nacisna peda gazu i odjechaa z rykiem silnika. Reflektory znikny, wiat spowia ciemno, zmierzch zamieni si w noc. Cie oczekiwa, e rozgrzeje si w marszu, e ciepo dotrze do lodowatych doni i stp, ale nie. Jeszcze w wizieniu Lokaj Lyesmith nazwa kiedy may cmentarzyk obok szpitala Ogrodem Koci i wizja ta na dobre zagniedzia si w umyle Cienia. Tamtej nocy ni b ogrodzie skpanym w blasku ksiyca, drzewach biaych niczym szkielety, gaziach zakoczonych kocistymi domi, korzeniach sigajcych w gb grobw. Na drzewach w kocianym sadzie rosy owoce, przynajmniej w jego nie, i owe senne owoce miay w sobie co niepokojcego. Po przebudzeniu jednak nie pamita ju, co roso na drzewach i czemu tak bardzo go odpychao. Inne samochody mijay go w pdzie. Cie poaowa, e na drodze nie ma chodnika. Potkn si o co, czego nie dostrzeg w ciemnoci, i run do rowu na poboczu. Prawa do zanurzya si gboko w zimnym mule. Cie dwign si z ziemi, otar donie o nogawk

spodni. Powoli wsta. Wystarczyo mu czasu tylko na to, by zauway, e kto zjawi si obok niego, a potem silna rka przycisna mu do twarzy i nosa co mokrego. Poczu wo ostrych oparw chemicznych. Tym razem rw wyda mu si ciepy i przytulny.

*** Skronie Cienia pulsoway, jakby kto przybi mu je do gowy grskimi hakami. Rce zwizano mu za plecami czym, co sprawiao wraenie paskw. Siedzia w samochodzie w skrzanym fotelu. Przez chwil zastanawia si, czy co jest nie tak z gbi jego postrzegania, a potem zrozumia, e nie: drugie siedzenie naprawd byo daleko. Obok niego siedzieli ludzie. Nie mg jednak odwrci gowy, by na nich spojrze. Tusty modzieniec z drugiej strony limuzyny wyj z barku puszk dietetycznej cocacoli i otworzy z psykniciem. Mia na sobie dugi, czarny paszcz z jedwabistego materiau. Wydawao si, e ledwie przekroczy dwudziestk. Na jednym z policzkw mona byo dostrzec lady trdziku. Gdy zobaczy, e Cie si ockn, umiechn si. - Witaj, Cieniu - rzek. - Nie podskakuj mi. - W porzdku - odpar Cie. - Nie bd. Moglibycie mnie wysadzi pod motelem America, przy autostradzie? - Uderz go - poleci modzieniec czowiekowi po lewej stronie Cienia. Czyja pi trafia go w splot soneczny. Cie zgi si w p, nie mogc zapa tchu. Potem wyprostowa si powoli. - Mwiem: nie podskakuj. To byo podskakiwanie. Odpowiadaj krtko i do rzeczy, albo ci, kurwa, zabij. A moe nie. Moe ka dzieciom poama ci wszystkie koci w twym pieprzonym ciele. Jest ich dwiecie sze, wic nie podskakuj. - Zrozumiaem - powiedzia Cie. wiato w limuzynie zmieniao barw: z fioletu na bkit, potem ziele i . - Pracujesz dla Wednesdaya - oznajmi mody czowiek. - Tak - odpar Cie. - O co mu, kurwa, chodzi? Musi mie jaki plan. Jaki jest jego plan gry? - Pan Wednesday zatrudni mnie dopiero dzi rano - odpar Cie. - Jestem jego chopcem na posyki. - Twierdzisz, e nie wiesz? - Twierdz, e nie wiem.

Chopak rozpi marynark i wyj z wewntrznej kieszeni srebrn papieronic. Otworzy j i podsun Cieniowi. - Zapalisz? Cie zastanawia ci, czy nie poprosi, by rozwizano mu rce. Zdecydowa, e lepiej nie. - Nie, dzikuj - powiedzia. Papieros wyglda jak skrt, a gdy chopak zapali go matow, czarn zapalniczk Zippo, w powietrzu rozesza si wo palcych si urzdze elektrycznych. Modzian odetchn gboko, po czym wstrzyma oddech. Pozwoli, by dym wysczy mu si z ust, i znw wcign go w nozdrza. Cie podejrzewa, e tamten duszy czas wiczy to przed lustrem, nim zdecydowa si publicznie zademonstrowa swoje umiejtnoci. - Jeli mnie okamae - oznajmi z bardzo daleka chopak - to ci, kurwa, zabij. Zacign si lekko papierosem. - Mwisz, e mieszkasz w motelu America. - Postuka w okienko kierowcy. Szklana przegroda opucia si. - Hej, motel America, przy autostradzie. Musimy podwie gocia. Kierowca kiwn gow. Szyba znw si uniosa. Migotliwy wiatowodowy blask wewntrz limuzyny wci ulega zmianom , przechodzc kolejne fazy ciemnych barw. Cie odnis wraenie, e oczy chopaka take poyskuj zieleni starych monitorw komputerowych. - Powtrz to Wednesdayowi, stary. Powiedz mu, e przeszed do historii. Zosta zapomniany. Jest stary. Powiedz, e my jestemy przyszoci i nie obchodzi nas ani on, ani ktokolwiek jemu podobny, Skazano go na mietnik historii, podczas gdy ludzie tacy jak ja jed limuzynami po superautostradach jutra. - Przeka - zgodzi si Cie. Zaczynao mu si krci w gowie. Mia nadziej, e nie zwymiotuje. - Powiedz mu, e przeprogramowalimy rzeczywisto, e jzyk to wirus, religia system operacyjny, a modlitwy to jedynie wkurzajcy spam. Powtrz mu to albo ka ci, kurwa, zabi - powiedzia agodnie modzieniec, spowity w obok dymu. - Zrozumiaem - powiedzia Cie. - Tu moecie mnie wysadzi. Reszt przejd na piechot. Mody czowiek przytakn. - Mio si z tob gadao - rzek. Dym sprawi, e chopak zagodnia. - Powinnicie wiedzie, e jeli zdecydujemy si was, kurwa, zabi, to po prostu was skasujemy.

Zrozumiae? Wystarczy szczk spustu i twoje miejsce zapisuj losowo zera i jedynki. Odkasowanie nie wchodzi w gr. - Postuka w szyb za plecami. - On tu wysiada - oznajmi. Potem odwrci si do Cienia, wskazujc na papierosa. - Syntetyczne skrki ropuch - rzek. Wiedziae, e potrafi ju syntetyzowa bufotenin? Samochd przystan. Drzwi si otworzyy. Cie niezrcznie wygramoli si na zewntrz. Przecito mu wizy. Odwrci si. Wntrze samochodu stao si rozedrgan chmur dymu, w ktrej poyskiway dwa wiateka, miedziane niczym pikne oczy aby. - Chodzi o pieprzony dominujcy paradygmat, Cie. Nic innego nie ma znaczenia. A przy okazji, przykro mi z powodu twojej starej. Drzwi zatrzasny si, limuzyna odjechaa cicho. Cienia od hotelu dzielio zaledwie kilkaset metrw. Ruszy w tamt stron, wcigajc w puca zimne powietrze, mijajc czerwone, te i niebieskie neony, reklamujce wszelkie rodzaje jedzenia znane czowiekowi, to znaczy hamburgery. Bez dalszych przygd dotar do motelu America.

ROZDZIA TRZECI

Kada godzina rani. Ostatnia zabija. - stare powiedzenie. W recepcji motelu America siedziaa szczupa moda kobieta, ktra poinformowaa Cienia, e przyjaciel ju go zameldowa, i wrczya mu prostoktny plastikowy klucz. Miaa bardzo jasne wosy i nieco szczurze rysy; cecha ta stawaa si wyraniejsza, gdy patrzya podejrzliwie, i niemal znikaa przy umiechu. Recepcjonistka odmwia podania numeru pokoju Wednesdaya, upierajc si, e musi zatelefonowa i oznajmi przybycie gocia. Wednesday wynurzy si z pokoju na kocu korytarza i gestem wezwa Cienia. - Jak pogrzeb? - spyta. - Skoczony - odpar Cie. - Chcesz o tym pogada? - Nie. - To dobrze. - Wednesday umiechn si szeroko. - W dzisiejszych czasach zbyt wiele si gada. Rozmowy, rozmowy, rozmowy. Wszystko w tym kraju ukadaoby si znacznie lepiej, gdyby ludzie nauczyli si cierpie w milczeniu. Wednesday poprowadzi go do pokoju znajdujcego si naprzeciwko pokoju Cienia. Wszdzie walay si mapy: rozwinite, rozoone na ku, przyklejone do cian, pokryte ladami jaskrawych markerw - fluorescencyjnej zieleni, ranicego oczy ru i odblaskowego pomaraczowego. - Zostaem porwany przez grubego dzieciaka - oznajmi Cie. - Kaza ci powtrzy, e zostae skazany na wyrzucenie na gnojwk historii, podczas gdy ludzie tacy jak on jed po superautostradach ycia. Co w tym stylu. - May dupek - mrukn Wednesday. - Znasz go? Wednesday wzruszy ramionami. - Wiem, kim jest. Usiad ciko na jedynym krzele w pokoju. - Nie wiedz, o co chodzi - doda. - Oni w ogle nie wiedz, o co chodzi. Jak dugo musisz jeszcze zosta w tym miecie?

- Nie wiem. Moe tydzie. Powinienem chyba pozaatwia sprawy Laury. Zaatwi kwesti mieszkania. Pozby si jej ubra. Doprowadzi to do szau jej matk, ale zasuya na to. Wednesday kiwn sw olbrzymi gow. - C, im szybciej to zrobisz, tym szybciej wyniesiemy si z Eagle Point. Dobrej nocy. Cie przeszed przez korytarz. Jego pokj by kalk pokoju Wednesdaya, cznie z oleodrukiem nad kiem, przedstawiajcym krwawy zachd soca. Zamwi pizz z serem i klopsikami, a potem napeni wann, wlewajc do wody zawarto wszystkich maych plastikowych buteleczek z szamponem. Pragn piany. By zbyt wysoki, eby wycign si w wannie. Usiad jednak, napawajc si tym uczuciem. Obieca sobie, e kiedy wyjdzie z wizienia, wemie kpiel, a Cie zawsze dotrzymywa obietnic. Pizza zjawia si wkrtce potem, gdy wyszed z azienki. Zjad, popijajc puszk korzennego piwa. Potem pooy si, mylc: pierwszy raz le w ku jako wolny czowiek. Myl ta jednak sprawiaa mu mniejsz przyjemno ni przypuszcza. Nie zaciga zason. Patrzy na wiata samochodw i fast foody, pocieszajc si wiadomoci, e tam na zewntrz jest inny wiat, ktry on w kadej chwili moe odwiedzi. Mg teraz lee w swym wasnym ku, w domu, w mieszkaniu, ktre dzieli z Laur, w ich wsplnym ku, lecz myl, e miaby tam by bez niej, otoczony przez jej rzeczy, jej zapach, jej ycie, zbyt bolaa. Nie myl o tym - upomnia si w duchu. Postanowi skupi si na czym innym. Zacz rozmyla o sztuczkach z monetami. Wiedzia, e nie ma odpowiedniej osobowoci, by zosta iluzjonist. Nie potrafi snu historii niezbdnych do tego, by widz uwierzy. Nie chcia robi sztuczek z kartami i papierowymi kwiatami. Pragn po prostu manipulowa monetami. Lubi to. Zacz wymienia w mylach sztuczki ze znikaniem monet, co przypomniao mu o monecie, ktr wrzuci do grobu Laury, a potem w jego gowie odezwaa si Audrey, mwic, e Laura umara z fiutem Robbie-go w ustach. I znw serce cisn mu bl. Kada godzina rani. Ostatnia zabija. Gdzie to sysza? Pomyla o komentarzu Wednesdaya i umiechn si mimo woli: zbyt czsto sysza, jak ludzie powtarzaj, by nie tumi uczu, wyraa emocje, uwolni bl. On sam uwaa, e tumienie uczu ma wiele zalet. Jeli robi si to dostatecznie dugo i dostatecznie gboko, wkrtce przestaje si cokolwiek czu.

W tym momencie ogarn go sen, cho Cie w ogle tego nie zauway. Wdrowa... Wdrowa przez sal wiksz ni miasto i wszdzie wok stay posgi, rzeby, prymitywne wizerunki. Zatrzyma si obok figury istoty przypominajcej kobiet. Nagie piersi, wielkie i spaszczone, sigay niemal pasa. Wok talii miaa pas z odcitych doni. We wasnych rkach trzymaa ostre noe, a zamiast gowy z jej szyi wyrastay bliniacze we o wygitych ciaach, patrzce na siebie, gotowe do ataku. W posgu byo co gboko niepokojcego, absolutna, poruszajca obco. Cie cofn si przed nim. Ruszy naprzd przez sal. Rzebione oczy posgw - przynajmniej tych, ktre miay oczy - zdaway si ledzi kady jego krok. We nie uwiadomi sobie, e przed kadym posgiem na pododze ponie imi. Mczyzna o biaych wosach z naszyjnikiem z zbw wok szyi, trzymajcy w doni bben, nazywa si Leucotios. Kobieta z szerokimi biodrami - z szerokiej szczeliny midzy jej nogami wypaday potwory - to Hubur. Mczyzna ze zot kul w rku - Hershef. We nie sysza wyrany gos - wyniosy, dokadny. Cie jednak nikogo nie widzia. - Oto bogowie, ktrzy zostali zapomniani. Cho kiedy potni, teraz s martwi. Znale ich mona tylko w bezdusznych kronikach. Odeszli, cakiem odeszli, lecz ich imiona i wizerunki pozostaj z nami. Cie skrci i odkry, e jest w innej sali, jeszcze wikszej ni poprzednia. Cigna si dalej, ni siga wzrok. Tu obok ujrza czaszk mamuta - brzow, wypolerowan - i wochaty ochrowy paszcz na ramionach drobnej kobiety o znieksztaconej doni. Obok stay trzy kobiety, wyrzebione z tego samego granitowego gazu, poczone w pasie. Ich twarze wydaway si prymitywne, niedokoczone, piersi i genitalia natomiast zostay wyrzebione starannie, z uczuciem. Dalej sta wielki ptak, ktrego Cie nie rozpozna, z dziobem niczym sp, lecz z ludzkimi rkami, i tak dalej i dalej. Znw usysza gos - jakby mwi do nauczyciel zwracajcy si do klasy: - Oto bogowie, ktrzy odeszli z pamici. Nawet ich imiona zaginy. Ludzie, ktrzy oddawali im cze, take zostali zapomniani. Ich totemy od dawna porzucono i zniszczono. Ostatni kapani zmarli, nie przekazujc swych tajemnic. Bogowie umieraj. A kiedy umieraj naprawd, nikt ich nie pamita, nikt nie opakuje. Idee trudniej zabi ni ludzi, ale w kocu daje si to zrobi. W tym momencie w sali rozleg si szept, cichy szmer, ktry sprawi, e Cie poczu we nie nagy chd i niewytumaczalny strach. Ogarna go panika - tam, w sali bogw, o

ktrych istnieniu zapomniano, bogw o twarzach omiornic i tych bdcych jedynie zmumifikowanymi rkami, kamieniami, poarami lasw... Ockn si z walcym sercem i spoconym czoem. Natychmiast powrci do rzeczywistoci. Czerwone cyfry na budziku informoway, e nadesza godzina pierwsza zero trzy. Przez okno wpada do pokoju blask neonu motelu America. Zdezorientowany Cie wsta i poszed do malekiej azienki. Wysika si po ciemku, po czym wrci do sypialni. W jego umyle wci tkwiy obrazy ze snu. Nie potrafi jednak wyjani, czemu tak bardzo go przeraziy. wiato padajce z zewntrz nie byo zbyt jasne, lecz jego oczy przywyky do ciemnoci. Natychmiast dostrzeg, e na ku siedzi kobieta. Zna j. Rozpoznaby w tumie liczcym tysice, setki tysicy osb. Wci miaa na sobie granatowy kostium, w ktrym j pochowano. Jej gos, zwyky szept, take by znajomy. - Przypuszczam - rzeka Laura - e spytasz, co tu robi? Cie milcza. Usiad na jedynym krzele w pokoju. Wreszcie zapyta: - To ty? - Tak - odpara. - Zimno mi, piesku. - Ty nie yjesz, skarbie. - Owszem, nie yj. - Poklepaa ko obok siebie. - Chod, usid koo mnie. - Nie - powiedzia Cie. - Na razie wol zosta tutaj. Mamy do omwienia kilka spraw. - Na przykad to, e nie yj. - Moe. Ale w tej chwili myl gwnie o tym, jak umara. o tobie i Robbiem. - Ach - rzeka - to. Cie wyczuwa w powietrzu - a moe, po prostu to sobie wyobrazi - smrd zgnilizny, wo kwiatw i rodkw konserwujcych. Jego ona - bya ona... nie, poprawi si: nieyjca ona - siedziaa na ku i patrzya na niego niemrugajcymi oczami. - Piesku, czy zechciaby da mi papierosa? - Zdawao mi si, e rzucia? - Owszem - powiedziaa. - Ale nie przejmuj si ju zagroeniami dla zdrowia, a papieros mgby mnie uspokoi. W holu stoi automat. Cie nacign dinsy i koszulk i wyszed do holu na bosaka. W recepcji dyurowa mczyzna w rednim wieku, czytajc powie Johna Grishama. Cie kupi w automacie paczk Virginia Slims.

- Jest pan w pokoju dla niepalcych - powiedzia tamten - wic prosz szeroko otworzy okno. - Poda Cieniowi zapaki i popielniczk z logo motelu America. - Jasne - odpar Cie. Wrci do sypialni. Laura wycigna si wygodnie na pomitej pocieli. Cie otworzy okno, po czym poda jej papierosy i zapaki. Miaa zimne palce. W blasku zapaki ujrza, e jej paznokcie, zwykle nieskazitelnie czyste, s pogryzione i poamane, ze ladami bota. Laura zapalia papierosa, wcigna dym, zdmuchna zapak, zacigna si mocno. - Nie czuj smaku. To chyba na nic. - Przykro mi - rzek. - Mnie take. - Gdy wcigaa dym w puca, czubek papierosa zapon janiej i Cie ujrza jej twarz. - A zatem, wypucili ci? - Tak. Czubek papierosa rozjarzy si lekko. - Wci jestem wdziczna. Nie powinnam bya pozwoli, eby si do tego miesza. - C - odpar - sam si zgodziem. Mogem odmwi. Zastanawia si, czemu si jej nie boi, czemu sen o muzeum wprawi go w panik, podczas gdy bez lku radzi sobie z ywym trupem. - Owszem - potwierdzia. - Moge, ty wielki frajerze. - Jej twarz spowija wieniec dymu. W pmroku bya bardzo pikna. - Chcesz wiedzie, jak byo ze mn i Robbiem? - Chyba tak. Zgasia papierosa w popielniczce. - Siedziae w wizieniu, a ja potrzebowaam kogo, z kim mogabym pomwi. Potrzebowaam ramienia, by si wypaka. Ciebie nie byo. Denerwowaam si. - Przykro mi. - Cie uwiadomi sobie, e jej gos brzmi jako inaczej. Prbowa wychwyci rnic. - Wiem. Spotykalimy si na kawie. Opowiadalimy, co zrobimy, kiedy wyjdziesz, jak dobrze bdzie znw ci zobaczy. On naprawd ci lubi, wiesz? Nie mg si ju doczeka, eby da ci dawn prac. - Tak? - A potem Audrey wyjechaa na tydzie do siostry. To byo rok, nie, trzynacie miesicy po twoim zamkniciu. - W jej gosie brakowao emocji. Kade kolejne sowo byo paskie i monotonne, niczym kamyki kolejno wrzucane do gbokiej studni. Robbie wpad do

mnie, razem si upilimy i zrobilimy to na pododze w sypialni. Byo dobrze, naprawd dobrze. - Nie musiaa mi tego mwi. - Nie? Przepraszam. Po mierci trudniej jest dokonywa wyborw. Co jak na fotografii. Nam to nie przeszkadza. - A mnie tak. Laura zapalia kolejnego papierosa. Poruszya si pynnie, zrcznie, nie sztywno. Cie zastanawia si przez moment, czy naprawd nie yje. Moe to jaki skomplikowany podstp? - Tak - rzeka. - Teraz rozumiem. Kontynuowalimy ten romans - cho wcale go tak nie nazywalimy, w ogle go nie nazywalimy - przez wiksz cz ostatnich dwch lat. - Zamierzaa zostawi mnie dla niego? - Niby czemu? Jeste moim wielkim misiem, moim pieskiem. To, co zrobie, zrobie dla mnie. Czekaam trzy lata, eby do mnie wrci. Kocham ci. Powstrzyma si, by nie odpowiedzie ja te ci kocham. Nie zamierza wymwi tych sw. Ju nie. - Co zatem stao si tamtej nocy? - Wtedy, kiedy zginam? - Tak. - Wybralimy si z Robbiem, eby pomwi o twoim przyjciu-niespodziance. Byoby wietne. Oznajmiam mu te, e kocz zwizek z nim, e teraz, po twoim powrocie, wszystko uoy si tak, jak powinno. - Hmm, dziki, zotko. - Bardzo prosz, kochany. - Jej twarz rozjani cie umiechu. - Rozkleilimy si. Byo sodko. Bylimy tacy gupi. Bardzo si upiam. On nie. Musia prowadzi. Jechalimy do domu, gdy oznajmiam, e zamierzam obcign mu na poegnanie, ostatni raz, z uczuciem. Rozpiam mu spodnie i to zrobiam. - Duy bd. - Mnie to mwisz? Ramieniem trciam dwigni zmiany biegw, a potem Robbie prbowa mnie odepchn, eby wrzuci bieg. Zboczylimy. Usyszaam gony trzask. Pamitam, e wiat wok zawirowa i pomylaam, e zaraz zgin. Zupenie obojtnie. Tyle pamitani. Nie baam si. Potem nie pamitam ju niczego. W powietrzu rozesza si wo przypominajca palony plastik. To by papieros. Dopali si do filtra. Laura tego nie zauwaya. - Co tu robisz, Lauro?

- Czy ona nie moe odwiedzi ma? - Ty nie yjesz. Byem dzi na twoim pogrzebie. - Tak. - Umilka, spogldajc w nico. Cie wsta i podszed do niej. Wyj spomidzy jej palcw reszt kopccego si papierosa i wyrzuci go za okno. - I co? Poszukaa go wzrokiem. - Nie wiem wicej ni wtedy, gdy jeszcze yam. A wikszoci z tego, czego dowiedziaam si tutaj, nie da si oblec w sowa. - Zwykle ludzie po mierci pozostaj w grobach - zauway Cie. - Naprawd? Naprawd, piesku? Kiedy te tak mylaam. Teraz nie jestem pewna. Moe. - Zeskoczya z ka i podesza do okna. W blasku neonu jej twarz wygldaa rwnie piknie, jak kiedy: twarz kobiety, dla ktrej poszed do wizienia. Serce bolao go, jakby kto zacisn wok niego pi. - Lauro...? Nie patrzya na niego. - Wmieszae si w co bardzo niedobrego, Cieniu. Schrzanisz spraw, jeli kto nie bdzie si tob opiekowa. To moje zadanie. I dzikuj za prezent. - Jaki prezent? Signa do kieszeni kurtki i wycigna zot monet, ktr wczeniej wrzuci do grobu. Wci pokrywao j zaschnite boto. - Moe ka powiesi j na acuszku. To bardzo sodki gest. - Ale prosz. Wwczas odwrcia si i spojrzaa na niego oczami, ktre zdaway si widzie i jednoczenie nie dostrzega. - Myl, e nasze maestwo ma kilka aspektw, nad ktrymi musimy popracowa. - Zotko - rzek - ty nie yjesz. - To jedna z owych kwestii. - Urwaa. - W porzdku - oznajmia. - Teraz ju odejd. Tak bdzie lepiej. - Zupenie naturalnie, z wdzikiem odwrcia si, zarzucia Cieniowi rce na szyj i wspinajc si na palce, pocaowaa go na poegnanie, jak zawsze. Cie niezrcznie pochyli si, pozwalajc, by ucaowaa go w policzek. Ona jednak w tym samym momencie przesuna usta. Ich wargi si zetkny. Oddech Laury pachnia kulkami na mole.

Jej jzyk wcisn si do ust Cienia. By zimny, suchy, smakowa papierosami i ci. Jeli Cie mia wczeniej jakie wtpliwoci co do tego, czy ona umara, teraz ostatecznie je straci. Odsun si. - Kocham ci - powiedziaa z prostot. - Bd na ciebie uwaa. - Podesza do drzwi pokoju. Cie wci czu dziwny smak w ustach. - Przepij si, piesku - dodaa - i unikaj kopotw. Otworzya drzwi na korytarz. wiato jarzeniwki nie byo dla niej askawe. W jego blasku Laura wygldaa jak trup, ale te to samo czynio z kadym. - Moge poprosi, bym zostaa - rzeka zimnym, kamiennym gosem. - Raczej bym nie zdoa - odpar Cie. - Zrobisz to jeszcze, kochany. Nim to wszystko si skoczy, zrobisz to. Odwrcia si od niego i ruszya korytarzem. Cie odprowadzi j wzrokiem. Recepcjonista wci czyta powie Johna Grishama. Prawie nie podnis wzroku, gdy Laura przesza obok niego. Jej buty oblepiao gste cmentarne boto. A potem znikna. Cie odetchn powoli, wypuszczajc powietrze. Serce nierytmicznie tuko mu si w piersi. Przeszed przez korytarz i zapuka do drzwi Wednesdaya. Nagle odnis wraenie, e wok niego uderzaj czarne skrzyda, jakby olbrzymi kruk przelecia wprost przez jego ciao na korytarz i dalej, na wiat. Wednesday otworzy. Poza biaym motelowym rcznikiem, zamotanym wok bioder, by nagi. - Czego chcesz, do diaba? - spyta. - Jest co, o czym powiniene wiedzie - odpar Cie. - Moe to sen - cho raczej nie albo moe zbyt mocno odetchnem dymem z syntetycznej skry ropuchy u tego grubasa, albo po prostu zaczynam wariowa... - Tak, tak, wywal to z siebie - rzuci Wednesday. - Ja chwilowo jestem do zajty. Cie zerkn do pokoju. Dostrzeg, e kto ley w ku i go obserwuje. Widzia kodr zasaniajc mae piersi, jasnoblond wosy, co szczurzego w rysach twarzy. Zniy gos. - Wanie widziaem moj on - oznajmi. - Bya u mnie w pokoju. - Chcesz powiedzie: ducha? Widziae ducha? - Nie. Nie ducha. Bya cielesna. I bya tutaj. Zdecydowanie nie yje, ale to nie duch. Dotknem jej, a ona mnie pocaowaa.

- Rozumiem. - Wednesday zerkn na kobiet w ku. - Zaraz wrc, moja droga. Wrcili do pokoju Cienia. Wednesday wczy wiato. Spojrza na niedopaek papierosa w popielniczce. Podrapa si po piersi. Sutki mia ciemne, jak u starca. Wosy na piersi posiwiay. Z jednej strony torsu widniaa duga, biaa szrama. Przez chwil powszy w powietrzu, potem wzruszy ramionami. - W porzdku - rzek. - A zatem pokazaa si tu twoja martwa ona. Boisz si? - Odrobin. - Bardzo mdrze. Martwi zawsze doprowadzaj mnie do szau. Co jeszcze? - Mog wyjecha z Eagle Point. Matka Laury sama zaatwi spraw z mieszkaniem. I tak mnie nienawidzi. W kadej chwili jestem gotw do wyjazdu. Wednesday umiechn si. - To dobra nowina, chopcze. Wyjedziemy rano. A teraz powiniene si przespa. Mam u siebie szkock, jeli potrzebujesz pomocy. Chcesz? - Nie, poradz sobie. - Zatem nie przeszkadzaj mi wicej. Czeka mnie duga noc. - Dobranoc - rzuci Cie. - Wanie - odpar Wednesday, zamykajc za sob drzwi. Cie usiad na ku. W powietrzu wci wisiaa wo papierosw i rodkw konserwujcych. Cie poaowa, e nie moe tskni za Laur: wydawao si to bardziej stosowne ni niepokj zwizany z jej odwiedzinami i przyznanie, e teraz, gdy odesza, troch si jej boi. Nadszed czas aoby. Zgasi wiato, pooy si na ku i zacz myle o Laurze, takiej, jak bya, nim poszed do wizienia. Przypomnia sobie ich maestwo. Byli modzi i szczliwi, gupi, peni entuzjazmu i namitni. Mino wiele at od dnia, gdy Cie rozpaka si po raz ostatni. Wydawao mu si, e zapomnia, jak to si robi. Nie paka nawet wtedy, gdy umara matka. Teraz jednak zapaka, szlochajc gono, bolenie, i po raz pierwszy od czasw dziecistwa Cie zapad w sen, paczc.

PRZYBYCIE DO AMERYKI A.D. 813 eglowali po zielonym morzu, kierujc si wiatem gwiazd, ksztatem brzegu, a gdy brzeg pozosta jedynie wspomnieniem, a nocne niebo zasnuy ciemne chmury, eglowali na wiar, wzywajc Wszechojca, by bezpiecznie sprowadzi ich na ld.

Cika to bya podr. Palce im drtwiay, a w kociach gniedzi si chd, ktrego nawet wino nie zdoao z nich przegna. Rankiem budzili si, by ujrze, e szron osiad im w brodach, i pki soce nie wstao, wygldali jak przedwczenie osiwieli starcy. Chwiay si im zby, a oczy zapaday gboko, gdy wreszcie ujrzeli na zachodzie zielone ziemie. - Jestemy daleko - rzekli - daleko od naszych domw i ognisk domowych. Daleko od mrz, ktre znamy, i ziem, ktre kochamy. Tu, na skraju wiata, zapomn o nas nawet nasi bogowie. Przywdca wdrapa si na wielk ska i zacz szydzi z ich braku wiary. - Wszechojciec stworzy ten wiat! - krzykn. - Zbudowa go wasnymi rkami ze strzaskanych koci i ciaa Imira, jego dziada. Mzg Imira umieci na niebie, jako chmury. Jego sona krew staa si morzem, ktre przepynlimy. Skoro stworzy wiat, czy nie pojmujecie, e te ziemie take s jego? Jeli umrzemy tu, jak mczyznom przystao, zostaniemy przyjci w jego dworze. Ludzie zaczli wiwatowa. Z now si podjli budow dworu z pni drzew i z bota, wewntrz palisady z zaostrzonych pni, cho, z tego co wiedzieli, poza nimi w Nowym wiecie nie byo nikogo. W dniu, gdy skoczyli budow, rozptaa si burza. W poudnie niebo pociemniao niczym w nocy, a potem rozdary je biae jzory pomieni. Grzmoty byy tak gonie, e niemal oguszay. Okrtowy kot, ktrego przywieli ze sob na szczcie, ukry si pod odzi na play. Burza bya tak gwatowna i grona, e ludzie zamiewali si, klepic si po plecach. - Nawet tu, w odlegym kraju, jest z nami Wadca Piorunw. Dzikowali zatem, radowali si i pili do upadego. Tej nocy w zasnutym dymem pmroku dworu bard odpiewa stare pieni. piewa o Odynie, Wszechojcu, ktry odda si sobie w ofierze, miao i szlachetnie, jak inni, z ktrych ofiary mu skadano. piewa o dziewiciu dniach, podczas ktrych Wszechojciec wisia na drzewie wiata, z krwawic ran od wczni w boku, i o wszystkim, co pozna w swym cierpieniu: dziewiciu imionach i dziewiciu runach, i po dwakro dziewiciu urokach. Gdy opowiada im o wczni przebijajcej bok Odyna, bard wrzasn z blu, tak jak sam Wszechojciec krzykn w mce, a ludzie zadreli, wyobraajc sobie jego cierpienie. Nastpnego dnia, w dzie powicony Wszechojcu, znaleli skraelinga. By to drobny mczyzna o dugich wosach, czarnych niczym pira skrzyda kruka, i skrze barwy ciemnej, czerwonej gliny. Przemawia sowami, ktrych nie rozumieli - nikt, nawet bard, cho eglowa na statku, ktry przepyn midzy Kolumnami Herkulesa, i zna mow handlarzy z

Morza rdziemnego. Obcy mia na sobie pira i futra. W dugie wosy wplt niewielkie koci. Zaprowadzili go do obozu, poczstowali pieczonym misiwem i mocnym trunkiem. Zamiewali si gono, gdy zacz chwia si i piewa, a jego gowa koysaa si bezwadnie - i wszystko to po niecaym rogu miodu. Dali mu go wicej i wkrtce zasn pod stoem, z gow ukryt pod rk. Wwczas podnieli go - dwoje ludzi za ramiona i dwoje za nogi - i dwigajc na wysokoci barkw, we czwrk, niczym omionogi ko, ponieli na czele procesji do jesionu na wzgrzu, nad zatok. Tam zarzucili mu na szyj lin i powiesili, na cze Wszechojca, boga szubienic. Ciao skraelinga koysao si na wietrze. Jego twarz poczerniaa, jzyk wysun si z warg, oczy wypady z orbit. Penis stwardnia tak, e dao si na nim powiesi skrzany hem. A oni miali si i wiwatowali, dumni, e mog posa w niebo sw ofiar. Nastpnego dnia, gdy na ramionach trupa usiady dwa wielkie kruki i zaczy wydziobywa policzki i oczy, wiedzieli, e ofiara zostaa przyjta. Nastaa duga zima, a oni godowali. Pocieszaa ich jednak myl, e wiosn odel d do krajw pnocy, by przywioza osadnikw i kobiety. A gdy dni staway si coraz zimniejsze i krtsze, niektrzy z nich zaczli szuka wioski skraelinga, w nadziei e bdzie tam jedzenie i kobiety. Niczego jednak nie znaleli, poza miejscami, w ktrych palono ogniska, maymi opuszczonymi obozami. Pewnego zimowego dnia w blasku zimnego odlegego soca, bladego niczym srebrna moneta, ujrzeli, e szcztki ciaa skraelinga znikny z jesionu. Po poudniu zacz pada nieg - wielkie leniwe patki. Mczyni z pnocy zamknli bramy swego obozowiska i ukryli si za cianami z drewna. Tej nocy zaatakowa ich oddzia skraelingw: piciuset przeciw trzydziestu. Wdrapali si na palisad i w cigu nastpnych siedmiu dni zabili wszystkich trzydziestu ludzi, na trzydzieci rnych sposobw. I historia oraz ich lud zapomnieli o eglarzach. Wojownicy zburzyli palisad i spalili wiosk. d stojc na brzegu dnem do gry take spalili, w nadziei e bladoskrzy przybysze maj tylko jedn i dziki temu ludzie z pnocy nie przybd ju na ich brzegi. Mino ponad sto lat, nim Leif Szczliwy, syn Eryka Czerwonego, ponownie odkry krain, ktr nazwa Krajem Wina. Gdy tam przyby, jego bogowie ju na czekali: jednorki Tyr, siwy Odyn, bg szubienicy, i Thor, pan piorunw. Ju tam byli. Czekali.

ROZDZIA CZWARTY

Specja o pnocy To naprawd co. Specja o pnocy to naprawd, naprawd co. - Specja o pnocy. Melodia tradycyjna Cie i Wednesday zjedli niadanie w Wiejskiej Kuchni naprzeciwko motelu. Bya sma rano. wiat zasnua lodowata mga. - Wci jeste gotw do wyjazdu z Eagle Point? Jeli tak, musz zaatwi par spraw. Dzi jest pitek. Pitek to wolny dzie. Dzie kobiet. Jutro sobota. Mamy wiele do zrobienia. - Jestem gotw - odpar Cie. - Nic mnie tu nie trzyma. Wednesday napeni swj talerz wysokim stosem najrniejszych wdlin. Cie wzi kawaek melona, precel i kostk sera topionego. Usiedli razem przy stole z boku. - Wczoraj miae niezy sen - mrukn Wednesday. - Tak. Niezy. Gdy wsta rano, ujrza na wykadzinie zabocone lady stp Laury, prowadzce z sypialni do holu i dalej za drzwi. - A zatem - zagadn Wednesday - czemu nazywaj ci Cieniem? Cie wzruszy ramionami. - To moje imi - odpar. Za szklanymi drzwiami zamglony wiat przypomina owkowy szkic w kilkunastu odcieniach szaroci, na ktrym tu i tam pojawiay si smugi ognistej czerwieni i czystej bieli. - Jak stracie oko? Wednesday wsadzi do ust kilka kawakw bekonu, pogryz je i wierzchem doni otar zatuszczone wargi. - Nie straciem - rzek. - Wci dokadnie wiem, gdzie jest. - Jaki mamy plan? Jego rozmwca zastanowi si chwil. Przekn par jaskra-worowych plastrw szynki, wybra z brody okruch misa i rzuci go na talerz. - Plan wyglda nastpujco: jutro wieczorem spotykamy si z kilkoma osobami, niezwykle zasuonymi w swych wasnych dziedzinach - nie pozwl, by ich zachowanie ci

oniemielio. Spotkanie to odbdzie si w jednym z najwaniejszych miejsc w caym kraju. Potem czeka nas biesiada. Musz zapewni sobie ich pomoc w moim przedsiwziciu. - A gdzie znajduje si to najwaniejsze miejsce? - Sam zobaczysz, mj chopcze. Powiedziaem: jedno z najwaniejszych. Opinie w tej materii rni si nieco. Posaem wiadomo mym kolegom. Po drodze zatrzymamy si w Chicago. Potrzebuj pienidzy. Naleyte przyjcie - a musz podj ich naleycie - wymaga wicej gotwki, ni mam w tej chwili. Potem ruszamy do Madison. Wednesday zapaci i wyszli, kierujc si na parking. Rzuci Cieniowi kluczyki. Wjechali na autostrad i zostawili za sob miasto. - Bdziesz tskni? - spyta Wednesday. Grzeba w teczce penej map. - Za miastem? Nie. Tak naprawd tu nie yem. W dziecistwie nigdy nie przebywaem dugo w jednym miejscu i dotarem tu dopiero po dwudziestce. To miasto naleao do Laury. - Miejmy nadziej, e Laura tu zostanie - mrukn Wednesday. - To by sen - przypomnia Cie. - Pamitaj. - I dobrze. Zdrowe podejcie. Pieprzye si z ni wczoraj? Cie odetchn gboko. - Nie twoja cholerna sprawa. I nie. - A chciae? Nie odpowiedzia. Jecha na pnoc w stron Chicago. Wednesday zachichota i pochyli si nad mapami. Rozwija je i skada, od czasu do czasu zapisywa co w tym notatniku duym, srebrnym dugopisem. Wreszcie skoczy, odoy dugopis, rzuci teczk na tylne siedzenie. - Najlepsz rzecz w stanach, do ktrych zmierzamy - oznajmi - w Minnessocie, Wisconsin i okolicach, s kobiety, dokadnie takie, jakie lubiem, gdy byem modszy: jasnoskre i niebieskookie, o wosach tak jasnych, e niemal biaych, wargach barwy wina i okrgych, penych piersiach, ykowanych niczym dobry ser. - Tylko gdy bye modszy? Wczoraj miaem wraenie, e niele si zabawialicie. - Tak. - Wednesday umiechn si. - Chciaby pozna tajemnic mojego powodzenia? - Pacisz im? - Nic tak banalnego. Nie. Tajemnic jest urok. Zwyky urok. - Urok, tak? C, jak mwi, albo si go ma, albo nie. - Urokw mona si nauczy - oznajmi Wednesday.

Cie nastawi radio na stacj nadajc stare przeboje i zacz sucha piosenek z czasw, gdy przyszed na wiat. Bob Dylan piewa o deszczu, ktry spadnie, i Cie zastanawia si, czy w deszcz ju spad, czy te wci czeka na waciw chwil. Droga przed nimi bya pusta. Krysztaki lodu na asfalcie lniy w porannym socu niczym diamenty.

*** Chicago nadeszo powoli jak migrena. Najpierw jechali przez pustkowia, potem niedostrzegalnie miasteczka poczyy si, tworzc odlege przedmiecia, ktre w kocu stay si miastem. Zaparkowali przed przysadzist, czarn kamienic. Z chodnika kto odgarn nieg. Weszli do holu i Wednesday nacisn najwyszy guzik na sfatygowanym domofonie. Nic si nie stao. Przycisn ponownie. Potem zacz eksperymentalnie naciska inne guziki, nalece do reszty lokatorw. Bez rezultatu. - Zepsuty - oznajmia wysuszona stara kobieta, schodzc ku nim po schodach. - Nie dziaa. Dzwonilimy do zarzdcy. Pytalimy, kiedy go naprawi, kiedy naprawi ogrzewanie, ale jego to nie obchodzi. Na zim wyjeda do Arizony. Dla zdrowia. - Akcent miaa mocny; Cie uzna, e wschodnioeuropejski. Wednesday ukoni si nisko. - Zoria, moja droga. Musz rzec, e wygldasz niewiarygodnie piknie. Cudowna istota. W ogle si nie postarzaa. Stara kobieta posaa mu nieprzychylne spojrzenie. - On nie chce si z tob widzie. Ja te nie chc si z tob widzie. Zawsze przynosisz ze wieci. - To dlatego e przychodz tylko w wanych sprawach. Pocigna nosem. W rku miaa pust sznurkow siatk, na sobie stary, czerwony paszcz, zapity pod szyj. Zerkna podejrzliwie na Cienia. - Co to za osiek? - spytaa Wednesdaya. - Kolejny z twoich mordercw? - Zbyt nisko mnie cenisz, pani. Nazywamy go Cieniem. Owszem, pracuje dla mnie, ale w imieniu innych. Cieniu, pozwl, e ci przedstawi uroczej pannie Zorii Wieczemej. - Mio mi pani pozna - rzek Cie. Staruszka przyjrzaa mu si bystrym, ptasim wzrokiem. - Cie - rzeka. - Dobre imi. Gdy wyduaj si cienie, nastaje moja pora. A ty jeste dugim cieniem. - Zmierzya go wzrokiem, po czym si umiechna. - Moesz ucaowa m do - dodaa, wycigajc zimn rk.

Cie pochyli si i pocaowa szczupe palce. Na rodkowym ujrza wielki piercionek z bursztynem. - Dobry chopiec - powiedziaa. - Id na zakupy. Widzicie, tylko ja cokolwiek zarabiam. Pozostae dwie nie potrafi zarabia na przepowiadaniu przyszoci. To dlatego, e mwi wycznie prawd, a ludzie nie chc sucha prawdy. Prawda jest za. Budzi niepokj. Wic ludzie nie wracaj. Ja jednak umiem kama, mwi to, co chc usysze, i to ja zarabiam na chleb. Jak mylicie, zostaniecie na kolacj? - Tak mam nadziej - rzek Wednesday. - Wic daj mi troch grosza na zakupy - polecia. - Mam swoj dum, ale nie jestem gupia. Pozostae s dumniejsze ode mnie, a on najdumniejszy ze wszystkich. Daj mi wic pienidze i nie wspominaj o tym. Wednesday otworzy portfel, sign do rodka, wyj dwudziestk. Zoria Wieczernaja wyrwaa mu j z palcw i czekaa dalej. Wycign kolejny banknot i wrczy go jej. - Tak jest dobrze - powiedziaa. - Nakarmimy was jak hrabiw. A teraz idcie schodami na gr. Zoria Utriennaja ju wstaa, ale nasza siostra jeszcze pi, wic nie haasujcie zbytnio. Cie i Wednesday wdrapali si po ciemnych schodach. Na podecie dwa pitra wyej ujrzeli stos ciemnych workw ze mieciami. Powietrze cuchno zgnilizn. - To Cyganie? - spyta Cie. - Zoria i jej rodzina? Ale nie. Nie s Komami. To Rosjanie. Sowianie. - Ale skoro przepowiada przyszo? - Wielu ludzi przepowiada przyszo. Sam te si tym zajmuj. - Wednesday dysza ciko, gdy pokonywali ostatnie schody. - Straciem form. Na podecie ujrzeli tylko jedne drzwi; czerwone, z duym judaszem porodku. Wednesday zapuka, nikt nie odpowiedzia. Zapuka ponownie, tym razem goniej. - Ju dobrze, dobrze. Sysz, sysz. Odgos otwieranych zamkw, odciganych zason, szczk acucha. Drzwi odchyliy si odrobin. - Kto tam? - Mski gos, stary, ochrypy od papierosw. - Stary druh, Czernobogu, z towarzyszem. Drzwi otwary si na ca dugo acucha. Cie ujrza szar twarz, wygldajc na nich z mroku. - Czego chcesz, Wotanie?

- Na pocztek napawa si twoim towarzystwem. Mam te pewne informacje. Jak to brzmi?... A tak, moesz dowiedzie si czego poytecznego. Drzwi otwary si szeroko. Mczyzna w przykurzonym szlafroku by niski, mia szarosiwe wosy i ostre rysy. Jego nogi okryway prkowane spodnie, stare i wywiecone. Na stopach mia kapcie. W kwadratowych palcach trzyma papierosa bez filtra. Zaciga si gboko, osaniajc pomyk rk - jak wizie, pomyla Cie, albo onierz. Lew do wycign do Wednesdaya. - A zatem witaj, Wotanie. - Teraz nazywaj mnie Wednesday - odpar tamten, ciskajc rk starca. Wski umiech, bysk tych zbw. - Tak, bardzo zabawne. A to jest...? - Mj towarzysz. Cieniu, poznaj pana Czernoboga. - Mio mi - rzek Czemobog, ciskajc lew do Cienia. Rce mia szorstkie, pokryte odciskami, a czubki palcw te, jakby zanurzy je w jodynie. - Jak si pan miewa, panie Czernobog? - Jestem stary, bol mnie flaki, bol mnie plecy i co rano wy - kasuj puca. - Czemu stoicie w drzwiach? - usyszeli gos kobiety. Cie spojrza ponad ramieniem Czernoboga i ujrza staruszk, drobniejsz i szczuplejsz ni siostra. Wosy miaa dugie i wci zote. - Jestem Zoria Utriennaja - oznajmia. - Nie powinnicie sta w przedpokoju. Wejdcie, usidcie. Zrobi wam kawy. Znaleli si w mieszkaniu pachncym rozgotowan kapust, kocimi sikami i zagranicznymi papierosami bez filtra. Gospodarz poprowadzi ich wskim korytarzem obok kilkorga zamknitych drzwi do salonu, i posadzi na wielkiej, starej kanapie z koskiego wosia. Przybycie goci obudzio starego, szarego kota, ktry przecign si, wsta i sztywno odmaszerowa na najdalszy skrawek kanapy. Tam uoy si, przez moment patrzy na nich czujnie, po czym zamkn oko i zasn. Czernobog usadowi si naprzeciwko, na fotelu. Zoria Utriennaja znalaza pust popielniczk i ustawia j obok niego. - Jak kaw lubicie? - spytaa goci. - My pijemy czarn jak noc i sodk jak grzech. - Brzmi wietnie, prosz pani - odpar Cie. Wyjrza przez okno na budynek po drugiej stronie ulicy. Zoria Utriennaja wysza. Czernobog odprowadzi j wzrokiem. - Dobra kobieta - rzek. - Nie taka jak siostry. Jedna to harpia, druga cay czas pi. Pooy nog w kapciu na dugim, niskim stoliku, porodku ktrego staa szachownica pokryta ladami papierosw i mokrych kubkw.

- To paska ona? - spyta Cie. - To niczyja ona. - Przez moment starzec milcza, patrzc na swe szorstkie rce. Wszyscy jestemy krewnymi. Przybylimy tu razem, dawno temu. Z kieszeni szlafroka wyj paczk papierosw. Wednesday wycign wsk, zot popielniczk i poda mu ogie. - Najpierw znalelimy si w Nowym Jorku - rzek Czernobog. - Wszyscy nasi rodacy tam przyjechali. Potem przenielimy si tu, do Chicago, i wszystko zaczo si psu. Nawet w starym kraju ju prawie o mnie zapomnieli. Tutaj jestem tylko zym wspomnieniem. Wiesz, co robiem, gdy przybyem do Chicago? - Nie - odpar Cie. - Dostaem prac w przemyle misnym, w rzeni. Gdy przywo bydo, potrzebny jest mociarz. Wiesz, czemu nazywaj nas mociarzami? Dlatego, e bierzemy mot i powalamy nim krow. Buch! Wymaga to siy ramienia, tak? Potem acuchowy przypina krow, podnosi i przecina jej gardo. Najpierw spuszczaj krew, potem obcinaj gow. My, miociarze, bylimy najsilniejszy. - Podcign rkaw szlafroka i napi rk, demonstrujc wci widoczne pod star skr minie. - Nie chodzi jednak wycznie o si. To caa sztuka zada celny cios. W przeciwnym razie krowa jest tylko oguszona albo wcieka. A potem, w latach pidziesitych, dostalimy pistolety na gwodzie. Przykadao si je do czoa, bum, bum! Pewnie mylisz, e czym takim kady mg zabi krow, ale nie. - Gestem pokaza, jak gwd przebija wielk czaszk. - Wci trzeba to umie. - Umiechn si na to wspomnienie, szczerzc poszarzae zby. - Nie opowiadaj mi tu o zabijaniu krw. Zoria Utriennaja dwigaa czerwon drewnian tac z niewielkimi, kolorowymi filiankami. Wrczya im je kolejno, po czym usiada obok Czemoboga. - Zoria Wieczernaja posza na zakupy - oznajmia. - Wkrtce wrci. - Spotkalimy j na dole - rzek Cie. - Mwia, e przepowiada przyszo. - Tak - odpara siostra. - O zmierzchu. To pora jej kamstw. Ja nie potrafi dobrze kama, wic kiepsko sobie radz, a nasza siostra, Zoria Pounocznaja, w ogle nie umie kama. Kawa bya sodsza i mocniejsza, ni Cie oczekiwa. Po chwili przeprosi i poszed do toalety - maego pomieszczenia o cianach zawieszonych kilkunastoma zbrzowiaymi zdjciami mczyzn i kobiet w sztywnych, wiktoriaskich pozach. Niedawno mino poudnie, lecz wiato na zewntrz zaczynao ju

gasn. W korytarzu usysza podniesione gosy. Umy rce lodowat wod i rowym mydem o mdlcym zapachu. Gdy Cie wyszed z azienki, Czernobog sta w przedpokoju. - Przynosisz kopoty! - krzycza. - Tylko kopoty! Nie bd sucha! Wyno si z mojego domu! Wednesday wci siedzia na kanapie, sczc kaw i gaszczc szarego kota. Zoria Utriennaja staa na wytartym dywanie. Jedn rk nerwowo skrcaa dugie, jasne wosy. - Jaki problem? - spyta Cie. - To on jest problemem! - wrzasn Czernobog. - On! Powiedz mu, e nic nie przekona mnie, abym mu pomg. Chc, eby std poszed, chc, eby si wynis. Odejdcie! Obydwaj!
- Prosz

- wtrcia Zoria Utriennaja. - Prosz, ciszej. Obudzisz Zori Pounoczn.

- Jeste taka jak on. Chcesz, ebym wzi udzia w tym szalestwie! - krzykn Czernobog. Sprawia wraenie, jakby zaraz mia si rozpaka. Dugi cylinder szarego popiou posypa si z papierosa na wytart wykadzin. Wednesday wsta, podszed do Czernoboga i pooy mu do na ramieniu. - Posuchaj - rzek pojednawczo. - Po pierwsze, to nie szalestwo. To jedyne wyjcie. Po drugie, wszyscy tam bd. Nie chciaby, ebymy o tobie zapomnieli, prawda? - Wiesz, kim jestem - odpar Czernobog. - Wiesz, co robiy te rce. Potrzebujesz mojego brata, nie mnie, a on odszed. Drzwi po drugiej stronie korytarza uchyliy si lekko. Cie usysza zaspany kobiecy gos: - Co si stao? - Nic si nie stao, siostro - odpara Zoria Utriennaja. - pij dalej. - Odwrcia si do Czernoboga. - Widzisz? Widzisz, co zdziaae swoimi krzykami? Wracaj do rodka i usid. Ju! Czernobog wyglda, jakby zamierza zaprotestowa. Potem jednak straci wol walki. Nagle wyda si kruchy, bardzo kruchy i samotny. Trzej mczyni wrcili do nieporzdnego salonu o cianach brzowych od tytoniowego dymu. w brzowy piercie koczy si trzydzieci centymetrw od sufitu. Przypomina lini wodn w starej wannie. - Nie chodzi tylko o ciebie - rzek Wednesday do Czernoboga. - Skoro potrzebny mi twj brat, to i ty take. To przewaga, jak macie nad nami wy, dualici. Czernobog milcza.

- A skoro ju mowa o Bielebogu, mielicie od niego jakie wieci? Tamten potrzsn gow. Spojrza na Cienia. - Masz brata? - Nie - odpar Cie. - Nic mi o tym niewiadomo. - Ja mam. Mwi, e kiedy jestemy razem, wygldamy jak jeden czowiek. Gdy bylimy modsi, mia bardzo jasne wosy, bardzo zote, a oczy niebieskie. I ludzie twierdzili, e on jest dobry. A moje wosy byy ciemne, ciemniejsze nawet ni twoje. Ludzie mawiali, e jestem zy. Rozumiesz? e ja jestem zy. Teraz miny lata. Moje wosy s szare, jego, jak sdz, te. Gdyby na nas spojrza, nie wiedziaby, ktry jest ktry. Ktry jasny, ktry ciemny. - Bylicie sobie bliscy? - spyta Cie. - Bliscy? - powtrzy Czernobog. - Nie. Jak moglimy by bliscy? Obchodziy nas zupenie inne rzeczy. W korytarzu rozleg si szczk zamka i do rodka wesza Zoria Wieczernaja. - Kolacja za godzin - oznajmia i znikna. Czernobog westchn. - Myli, e jest dobr kuchark. Gdy bya moda, mielimy sub. Teraz ju nie mamy. Nie mamy niczego. - Nie niczego - nie zgodzi si Wednesday. - Nigdy. - Ty! - mrukn Czernobog. - Nie bd ci sucha. Odwrci si do Cienia. - Grasz w warcaby? - spyta. - Tak - odpar Cie. - To dobrze. Zagrasz ze mn. - Starzec zdj z kominka drewniane pudeko i wyrzuci na st piony. - Ja bior czarne. Wednesday dotkn ramienia Cienia. - Wiesz, e nie musisz tego robi. - To aden problem. Chc zagra - odpar Cie. Wednesday wzruszy ramionami. Wycign ze stosu pokych pism na parapecie stary numer Readers Digest. Brzowe palce Czernoboga skoczyy rozstawia pionki na szachownicy i rozpocza si gra.

***

W nastpnych dniach Cie czsto wspomina ow gr. Czasami te ni o niej w nocy. Jego okrge, paskie pionki miay barw starego, brudnego drewna; w teorii oznaczao to biay; Czernoboga - brzydkiej, wyblakej czerni. Cie wykona pierwszy ruch. W snach nigdy nie rozmawiali. Sysza tylko gony stukot stawianych pionkw i szmer tarcia drewna o drewno, gdy wykonywa kolejne ruchy. Przez pierwszych kilka tur obaj mczyni przesuwali piony po szachownicy bliej rodka, pozostawiajc tylne szeregi nie tknite. Midzy ruchami nastpoway przerwy, dugie szachowe przerwy. Wwczas gracze obserwowali i namylali si. Cie czsto grywa w wizieniu w warcaby. To pozwalao zabi czas. Grywa te w szachy, ale jego usposobieniu nie odpowiadao strategiczne planowanie. Wola wybiera najlepszy ruch w danej chwili. Czasami w ten wanie sposb da si wygra w warcaby. Rozleg si stuk. Czernobog podnis czarny pion i przeskoczy nad jednym z biaych pionw Cienia. Starzec zabra zbity krek i pooy na stole obok szachownicy. - Pierwsza krew, przegrae - oznajmi. - Koniec gry. - Nie - odpar Cie. - Gra jeszcze nie jest skoczona. - Moe wic chciaby si zaoy, tak na boku, by doda smaczku rozgrywce? - Nie - wtrci Wednesday, nie odrywajc wzroku od rubryki Humor w mundurze. Nie zechciaby. - Nie z tob gram, starcze, tylko z nim. Chce si pan zaoy, panie Cieniu? - O co si wczeniej sprzeczalicie? - spyta Cie. Czernobog unis krzaczast brew. - Twj pan chce, ebym poszed za nim, pomg mu w tej bzdurnej sprawie. Wol umrze. - Chcesz zakadu? W porzdku. Jeli wygram, pjdziesz z nami. Stary czowiek cign wargi. - Moe - odpar. - Ale tylko jeli w zamian przyjmiesz mj warunek. - To znaczy? Wyraz twarzy Czernoboga nie uleg zmianie. - Jeli wygram, rozwal ci czaszk kowalskim motem. Najpierw uklkniesz przede mn, potem wymierz ci cios, taki e wicej si ju nie podniesiesz. Cie spojrza na twarz starca, prbujc co w niej wyczyta. Tamten nie artowa. Bez wtpienia Cie dostrzeg w jego oczach gd czego: blu, mierci, a moe zemsty... Wednesday zamkn Readers Digesta. - To mieszne - rzek. - Myliem si, przyjedajc tutaj. Cie, jedziemy.

Szary kot wsta zdenerwowany z kanapy i wskoczy na st obok szachownicy. Przyjrza si uwanie pionom, po czym mign na podog i wymaszerowa z pokoju, wysoko unoszc ogon. - Nie - odpar Cie. Nie ba si mierci. Ostatecznie i tak ju nic mu nie pozostao. - W porzdku, przyjmuj. Jeli wygrasz, bdziesz mia szans rozwalenia mi gowy jednym ciosem mota. - To rzekszy, przesun nastpny pionek na kwadrat przy skraju szachownicy. Nie pado ani jedno sowo wicej, lecz Wednesday nie sign ju po Readers Digesta. Obserwowa gr szklanym okiem i okiem ywym. Jego twarz nie zdradzaa niczego. Czernobog zbi kolejny pion Cienia, Cie dwa piony Czernoboga. Z korytarza dobiega wo obcych potraw. I cho nie pachniay zbyt apetycznie, Cie uwiadomi sobie nagle, jak bardzo jest godny. Dwaj mczyni na przemian przesuwali swe piony, czarne i biae. Kolejne ofiary. Dwa piony awansoway na krlowe: nie o graniczone jedynie do ruchw naprzd, o jedno pole na ukos, krlowe mogy wdrowa w przd i w ty, co sprawiao, e byy podwjnie niebezpieczne. Nastpne krki dotary do ostatniego rzdu, zdobywajc swobod. Czernobog mia trzy krlowe. Cie dwie. Starzec zacz przesuwa jedn z nich, eliminujc kolejne piony Cienia. Pozostaymi zablokowa krlowe przeciwnika. A potem Czernobog dooy czwart krlow i powrci na szachownic do dwch krlowych Cienia. Bez umiechu zbi je obie. I to by koniec. - Zatem - rzeki Czernobog - mog rozwali ci czaszk. A ty z wasnej woli uklkniesz przede mn. Dobrze. - Wycign star do i poklepa Cienia po ramieniu. - Wci mamy czas przed kolacj - odpar Cie. - Chcesz zagra jeszcze raz? Te same warunki. Czernobog kuchenn zapak zapali kolejnego papierosa. - Te same warunki? Jak? Chcesz, ebym zabi ci dwa razy? - W tej chwili masz tylko jeden cios. Sam mwie, e liczy si nie tylko sia, ale te umiejtnoci. W ten sposb, jeli wygrasz, bdziesz mg uderzy dwa razy. Czernobog posa mu gniewne spojrzenie. - Jeden cios wystarczy. Jeden cios. Na tym polega sztuka. Lew rk poklepa si po miniach prawego ramienia, rozsypujc wok szary popi.

- Mino wiele czasu. Jeli stracie umiejtnoci, moesz jedynie mnie oguszy. Ile lat mino od dnia, gdy po raz ostatni zamachne si motem w zagrodzie? Trzydzieci? Czterdzieci? Starzec nie odpowiedzia. Zamknite usta szar kresk przecinay twarz. Zabbni palcami o drewniany blat, wybijajc zoony rytm. Potem rozstawi na szachownicy dwadziecia cztery warcaby. - Grajmy - rzek. - Znowu bierzesz jasne, a ja ciemne. Cie pierwszy przesun pion. Czernobog odpowiedzia swoim ruchem. I nagle Cieniowi przyszo do gowy, e jego przeciwnik prbuje ponownie rozegra t sam parti, t, w ktrej wanie wygra, i to go ogranicza. Tym razem Cie gra nieostronie. Wykorzystywa wszelkie nadarzajce si okazje, porusza bez namysu, bez chwili zastanowienia. I tym razem podczas gry umiecha si, a po kadym kolejnym posuniciu Czemoboga umiech Cienia stawa si szerszy. Wkrtce Czernobog tuk pionkami w szachownice i drewniany st tak mocno, e pozostae warcaby dray na swych czarnych polach. - Prosz - rzek, z trzaskiem zbijajc jeden z pionw Cienia i przygwadajc swj wasny. - Prosz! Co ty na to? Cie nie odpowiedzia, umiechn si tylko i przeskoczy postawiony przez tamtego pionek, potem nastpny, kolejny i czwarty, oczyszczajc rodek szachownicy z czarnych krkw. Zdj jeden ze stosu biaych warcabw i ukoronowa swj pion. Pniej pozostao ju tylko sprztanie: kilka ruchw i gra dobiega koca. - Do trzech razy sztuka? - spyta Cie. Czernobog przyglda mu si chwil oczami niczym stalowe ostrza, a potem wybuchn miechem. Z rozmachem uderzy go w plecy. - Lubi ci! - wykrzykn. - Masz jaja! W tym momencie Zoria Utriennaja wsuna gow przez drzwi i oznajmia, e kolacja gotowa i powinni sprztn i nakry st obrusem. - Nie mamy jadalni - dodaa. - Przykro mi. Jadamy tutaj. Na stole rozstawiono pmiski. Kady z biesiadnikw ustawi na kolanach ma malowan tac, na ktrej spoczyway zaniedziae sztuce. Zoria Wieczernaja wzia pi drewnianych misek. W kadej umiecia gotowany ziemniak w mundurku i zalaa go solidn porcj jaskrawoszkaratnego barszczu. Dorzucia do tego yk biaej, kwanej mietany i wrczya im miski. - Sdziem, e jest nas szecioro - wtrci Cie.

- Zoria Pounocznaja wci pi - odpara Zoria Wieczernaja. - Jej kolacj przechowujemy w lodwce. Gdy si obudzi, zje. Barszcz by kwany, octowy. Smakowa marynowanymi burakami. Ziemniak mia posmak mki. Na nastpne danie skadaa si skrzasta piecze otoczona zielenin - cho ta zostaa poddana tak dugiej obrbce w garnku, e w ogle stracia barw i by a na najlepszej drodze do stania si brzow. Potem Zoria podaa licie kapusty faszerowane misem i ryem, tak twarde, e niemal nie dao si ich przeci, nie rozsypujc farszu po dywanie. Cie grzeba bez przekonania w talerzu. - Gralimy w warcaby - oznajmi Czernobog, odkrawajc kolejny kawa pieczeni. Mody czowiek i ja. On wygra, ja wygraem. Poniewa wygra, zgodziem si pojecha wraz z nim i Wednesdayem i pomc im w tym obdzie, a e ja te wygraem, kiedy skoczymy, zabij modego czowieka uderzeniem mota. Obie Zorie skiny z powag gowami. - Co za szkoda - mrukna Zoria Wieczernaja. - W mojej wrbie powiedziaabym, e czeka ci dugie, szczliwe ycie, w otoczeniu wielu dzieci. - Dlatego jeste dobr wrk - dodaa Zoria Utriennaja. Sprawiaa wraenie sennej, jakby z trudem wysiedziaa tak dugo. - Najlepiej z nas umiesz kama. Pod koniec posiku Cie wci by godny. Wizienne arcie, cho paskudne, i tak przewyszao to, co tu dosta. - Dobry posiek - mrukn Wednesday, ktry z wyranym apetytem oprni talerz. Dzikuj, moje panie. A teraz obawiam si, i musimy prosi was o polecenie nam jakiego dobrego hotelu w ssiedztwie. Zoria Wieczernaja zareagowaa uraz. - Czemu chcecie i do hotelu? - spytaa. - Nie jestemy przyjacimi? - Nie chciabym sprawia kopotu... - zacz Wednesday. - To nie kopot - odpara Zoria Utriennaja. Jedn rk bawia si zotymi wosami, nie pasujcymi do starej twarzy. Ziewna. - Ty moesz spa w pokoju Bieleboga. - Zoria Wieczernaja wskazaa Wednesdaya. Jest pusty. A co do ciebie, modziecze, pociel ci na kanapie. Bdzie ci tu wygodniej ni na puchowym materacu. Daj sowo. - To bardzo uprzejme z twojej strony - rzek Wednesday. - Dzikujemy.

- I zapacicie mi nie wicej ni za hotel - dodaa Zoria Wieczernaja, tryumfalnie odrzucajc w ty gow. - Sto dolarw. - Trzydzieci - odpar Wednesday. - Pidziesit. - Trzydzieci pi. - Czterdzieci pi. - Czterdzieci. - Dobrze. Czterdzieci pi dolarw. Zoria Wieczernaja wycigna rk nad stoem i ucisna do Wednesdaya. Potem zacza sprzta garnki. Zoria Utriennaja ziewna tak szeroko, i Cie z obaw pomyla, e zaraz wywichnie sobie szczk, i oznajmia, e kadzie si do ka, nim zanie z gow w ciecie. Powiedziaa dobranoc i wysza. Cie pomg Zorii Wieczernej zanie talerze i pmiski do malekiej kuchni. Ku jego zdumieniu obok zlewu staa stara zmywarka. Napeni j. Zoria Wieczernaja patrzya mu przez rami. Zacmokaa i zabraa drewniane miski po barszczu. - Te id do zlewu. - Przepraszam. - Nic si nie stao. W pokoju czeka ciasto - dodaa. Ciasto - szarlotka - pochodzio ze sklepu i odgrzane w piekarniku smakowao doskonale. Caa czwrka zjada je z lodami. A potem Zoria Wieczernaja wygonia wszystkich z salonu i przygotowaa Cieniowi wspaniae posanie na kanapie. Wednesday, stojc w korytarzu, odwrci si do Cienia. - To, co zrobie, ta gra w warcaby... - zacz. - Tak? - Dobrze zrobie. Bardzo, bardzo gupio, ale dobrze. Miej nocy. Cie umy zby i twarz w zimnej wodzie, a potem wrci korytarzem do salonu, zgasi wiato i zasn, nim jego gowa dotkna poduszki.

*** W jego nie rozlegy si wybuchy: kierowa ciarwk jadc przez pole minowe. Po obu stronach eksplodoway bomby. Nagle przednia szyba pka. Poczu ciep krew spywajc po twarzy. Kto do niego strzela.

Pocisk przebi mu puco. Drugi strzaska krgosup. Kolejny trafi w rami. Czu uderzenie kadego z nich. Opad na kierownic. Po ostatnim wybuchu nastaa ciemno. To musi by sen - pomyla Cie, samotny w mroku. - Chyba wanie umarem. Przypomnia sobie, e jako dziecko usysza i uwierzy, e jeli komu przyni si, e umar, mier spotka go take w prawdziwym yciu. A jednak nie czu si martwy. Eksperymentalnie unis powieki. W maym salonie dostrzeg kobiet. Staa przy oknie, zwrcona do niego plecami. Jego serce cisno si gwatownie. - Laura? - spyta. Odwrcia si, skpana w blasku ksiyca. - Przepraszam, nie chciaam ci obudzi. - Miaa mikki wschodnioeuropejski akcent. - Pjd ju. - Nie, nic si nie stao. Nie obudzia mnie. Miaem sen. - Tak. Krzyczae i jczae. Cz mnie pragna ci obudzi. Pomylaam jednak: nie, powinnam zostawi go w spokoju. W sabym wietle ksiyca jej wosy byy jasne, bezbarwne. Miaa na sobie bia bawenian koszul, wykoczon koronkami i sigajc ziemi. Cie usiad na kanapie, cakowicie rozbudzony. - Ty jeste Zoria Pou... - zajkn si. - Siostra, ktra spaa. - Owszem, jestem Zoria Pounocznaja. A ty nazywasz si Cie, prawda? Tak mwia Zoria Wieczernaja, kiedy wstaam. - Zgadza si. Na co patrzya? Spojrzaa na niego, po czym gestem pokazaa, by doczy do niej przy oknie. Gdy naciga spodnie, odwrcia si. Szybko podszed do niej. Jak na tak may pokj bya to duga droga. Nie potrafi okreli jej wieku. Skr miaa gadk, oczy ciemne, dugie rzsy, biae, sigajce pasa wosy. wiato ksiyca pochaniao kolory, zamieniao je w widmowe cienie. Bya wysza ni jej siostry. Wskazaa gwiazdy na niebie. - Patrzyam na to - rzeka, wskazujc Wielki Wz. - Widzisz? - Ursa Major - odpar. - Wielka Niedwiedzica. - Mona i tak powiedzie - odpara. - Ale tam, skd pochodz, zwiemy je inaczej. Id posiedzie na dachu. Chcesz pj ze mn?

Podniosa okno i boso wdrapaa si na schody przeciwpoarowe. Do pokoju wpad lodowaty powiew. Co drczyo Cienia, nie wiedzia jednak co. Zawaha si, po czym nacign bluz, skarpetki i buty i ruszy za ni pordzewiaymi schodami. Czekaa na niego. Jego oddech parowa w mronym powietrzu. Patrzy, jak bose stopy kobiety wdruj po lodowatych metalowych stopniach, i w lad za ni wspi si na dach. Silne powiewy wiatru przyklejay nocn koszul Zorii do ciaa i Cie, zakopotany, uwiadomi sobie nagle, e jego towarzyszka nie ma nic pod spodem. - Nie przeszkadza ci zimno? - spyta, gdy dotarli na szczyt schodw. Wiatr porwa gdzie jego sowa. - Sucham? Pochylia si. Miaa sodki oddech. - Pytaem, czy nie przeszkadza ci zimno. W odpowiedzi uniosa palec: - Zaczekaj. Lekko przekroczya krawd budynku i stana na paskim dachu. Cie pody za ni troch mniej sprawnie. Oboje stanli w cieniu wieyczki cinieniowej. Czekaa tam na nich drewniana awka. Zoria Pounocznaja usiada, on przycupn obok niej, odkrywajc z radoci, e wiea osania ich przed wiatrem. - Nie - odpara Zoria. - Zimno mi nie przeszkadza. To moja pora. Noc nigdy nie czuj si le, tak jak ryba nigdy nie czuje si le w gbinie. - Zapewne lubisz noc. Cie poaowa, e nie powiedzia czego mdrzejszego, gbszego. - Moje siostry s zwizane ze swymi porami. Zoria Utrienna - ja ze witem. W starym kraju budzia si, by otworzy bramy i wypuci naszego ojca w jego... zapomniaam sowa. Co jak samochd, ale z komi. - Powz? - W jego powozie. Nasz ojciec nim kierowa. A Zoria Wieczernaja otwieraa mu bram o zmierzchu, gdy do nas powraca. - A ty? Przez chwil milczaa. Wargi miaa pene, lecz bardzo blade. - Ja nigdy nie ogldaam ojca. Spaam. - To jaka choroba? Nie odpowiedziaa. Jeli nawet wzruszya ramionami, nie dostrzeg tego. - A zatem chciae wiedzie, na co patrzyam?

- Wielki Wz. Uniosa rk, wskazujc konstelacj. Wiatr zaopota nocn koszul, przyciskajc j do ciaa. Przez moment Cie ujrza jej sutki, gsi skrk na aureolach; ciemne punkciki pord bieli tkaniny. Zadra. - Rydwan Odyna, tak go zwali. I Wielka Niedwiedzica. Tam, skd pochodzimy, wierzymy, e co, nie bg, ale podobnego do boga, co zego, zostao uwizione w grze, wrd tych gwiazd. Jeli umknie, pore wszechwiat. S te trzy siostry, ktre musz strzec nieba. Cay dzie, ca noc. Jeli on si uwolni, w potwr w gwiazdach, nastpi koniec wiata. Pfftt! I ju. - I ludzie w to wierz? - Wierzyli. Dawno temu. - A ty szukaa wzrokiem potwora w gwiazdach? - Co w tym stylu. Tak. Umiechn si. Gdyby nie zimno, uznaby, e znw ni. Wszystko zdawao si takie nierzeczywiste. - Mog spyta, ile masz lat? Twoje siostry wygldaj na duo starsze. Skina gow. - Ja jestem najmodsza. Zoria Utriennaja urodzia si rankiem. Zoria Wieczernaja wieczorem, a ja o pnocy. Jestem Siostr Pnocn, Zoria Pounoczn. Masz on? - Nie yje. W zeszym tygodniu zgina w wypadku. Wczoraj by jej pogrzeb. - Tak mi przykro. - Zeszej nocy zoya mi wizyt. - Tu, w ciemnoci, w blasku ksiyca, powiedzia to z atwoci. Sowa te nie wydaway si nie do pomylenia, jak za dnia. - Spytae, czego chce? - Nie. Raczej nie. - Moe powiniene. To najmdrzejsza rzecz, o jak mona spyta umarych. Czasami nawet odpowiadaj. Zoria Wieczernaja mwia, e grae w warcaby z Czernobogiem. - Owszem, wygra prawo roztrzaskania mi czaszki motem. - W dawnych czasach prowadzili ludzi na szczyt gry, w najwysze miejsca. Tam rozbijali im gowy kamieniami, dla Czernoboga. Cie rozejrza si. Byli sami. Zoria Pounocznaja rozemiaa si szczerze. - Nie bd niemdry, jego tu nie ma. Ty take wygrae. Nie zada ciosu, pki to wszystko si nie skoczy. Tak powiedzia. Dowiesz si kiedy, tak jak krowy, ktre zabija. One zawsze wiedziay. W przeciwnym razie, jaki to ma sens?

- Mam wraenie - powiedzia Cie - jakbym znalaz si w wiecie kierujcym si wasn logik, wasnymi prawami. Kiedy nisz i wiesz, e s prawa, ktrych nie wolno zama, nawet jeli nie wiesz jakie, po prostu si im poddajesz. Wiesz? - Wiem. - Uja jego rk lodowato zimn doni. - Raz ju dostae ochron. Dostae soce, ale je stracie, oddae. Ja mog zapewni ci sabsz ochron. Crk, nie ojca. Ale wszystko si liczy. - Mrony wiatr unosi wok jej twarzy biae wosy. - Mam z tob walczy? Gra w warcaby? - spyta. - Nie musisz mnie nawet caowa - odpara. - Po prostu we ode mnie ksiyc. - Jak? - We ksiyc. - Nie rozumiem. - Patrz - polecia Zoria Pounocznaja. Uniosa lew rk i przytrzymaa j przed ksiycem, tak e jej palec wskazujcy i kciuk zdaway si go chwyta. Potem jednym pynnym gestem pocigna. Przez moment zdawao si, e zdja ksiyc z nieba. Pniej jednak Cie ujrza, i srebrna tarcza znw wieci. Zoria Pounocznaja rozchylia palce, ukazujc trzyman midzy kciukiem i palcem wskazujcym srebrn dolarwk z gow Wolnoci. - Przepiknie to zrobia - powiedzia. - Niczego nie zauwayem i nie wiem, jak przemycia monet. - Nie przemyciam jej, wziam. A teraz ci j daj. Schowaj bezpiecznie, nie oddawaj nikomu, prosz. Woya mu monet w praw do i zacisna palce. Pienidz by bardzo zimny. Zoria Pounocznaja pochylia si, zamkna mu oczy palcami i ucaowaa lekko w obie powieki.

*** Cie ockn si na kanapie, w peni ubrany. Wski promie soca wpada przez okno. Taczyy w nim drobinki kurzu. Wsta z ka i podszed do okna. W wietle dnia pokj wydawa si znacznie mniejszy. Nagle uwiadomi sobie, co niepokoio go zeszej nocy. Ponownie wyjrza na zewntrz, na drug stron ulicy. Za oknem nie byo schodw przeciwpoarowych, balustrady ani zardzewiaych stopni. Nadal jednak trzyma w doni jasn i lnic, jak w dniu, w ktrym j wybito, srebrn dolarwk z 1922 roku, ozdobion gow Wolnoci.

- A, wstae. - Wednesday wsun do rodka gow. - Chcesz kawy? Jedziemy napa na bank.

PRZYBYCIE DO AMERYKI 1721 Wan cech amerykaskiej historii - napisa pan Ibis w swym oprawnym w skr dzienniku - jest jej fikcyjny charakter. Ma w sobie prostot czarno-biaego rysunku dla dzieci bd ludzi, ktrzy si nudz. W wikszoci pozostaje niezbadana, niewyobraona, nieprzemylana. Jest obrazem, nie sam sob. Fikcyjna historia gosi - cign dalej, przerywajc na moment, by zanurzy piro w kaamarzu i zebra myli - i Ameryk zaoyli pielgrzymi, poszukujcy swobody i wolnoci wyznania, e przybyli do Ameryki, osiedli tam, rozmnaali si i napeniali pust ziemi. W istocie kolonie amerykaskie byy nie tylko miejscem ucieczki, ale i wysypiskiem, ostoj wyrzutkw. W czasach, gdy czowiek mg zawisn w londyskim Tyburn na drzewie o trzech gaziach za kradzie dwunastu pensw, Ameryki stay si symbolem aski, drugiej szansy. Lecz warunki zsyki byy takie, e dla niektrych atwiej byo skoczy z bezlistnego drzewa i odtaczy w powietrzu ostatni taniec a do koca. Zwano to zesaniem: na pi lat, dziesi, doywotnim. Tak brzmia wyrok. Skazaca sprzedawano kapitanowi i wsadzano na jego statek, wypakowany ciasno, niczym statek niewolniczy, zmierzajcy do kolonii albo Indii Zachodnich. Po zejciu na ld kapitan odsprzedawa go na sub komu, kto wielokrotnie odbiera sobie koszt jego skry, a do zakoczenia kontraktu. Przynajmniej jednak czowiek nie czeka na powieszenie w angielskim wizieniu (w tamtych czasach bowiem wizienia byy miejscami, w ktrych czekao si na uwolnienie, zsyk bd powieszenie, a nie odsiadywao wyroki) i mona byo skorzysta z szansy dawanej przez Nowy wiat. Mona te byo przekupi kapitana i powrci do Anglii przed zakoczeniem zsyki. Ludzie tak robili. Jeli jednak wadze schwytay kogo takiego - jeeli wyda go stary wrg bd przyjaciel, majcy rachunki do wyrwnania - takiego delikwenta wieszano bez litoci. Przypomina mi to - cign dalej po krtkiej przerwie, podczas ktrej napeni kaamarz na biurku ze schowanej w szafie butelki atramentu barwy umbry i ponownie zanurzy stalwk - o yciu Essie Tregowan, pochodzcej z maej wioski na urwiskach Komwalii, na poudniowym wschodzie Anglii. Jej rodzina ya tam od niepamitnych czasw. Ojciec by rybakiem; plotkowano, i jest jednym z korsarzy, tych ktrzy w burzliwe

noce zawieszali lampy wysoko na niebezpiecznych skaach, zwabiajc na nie statki, po to by pniej zrabowa przywoone towary. Matka Essie suya we dworze dz iedzica jako kucharka i w wieku dwunastu lat Essie take podja tam prac, w pomywalni. Bya drobn dziewczynk o wielkich brzowych oczach i ciemnobrzowych wosach. Nie przykadaa si zbytnio do pracy. Stale wymykaa si z kuchni, by sucha historii i opowieci, jeli tylko kto zechcia j zagadn: historii o skrzatach i sprigganach, o czarnych psach z wrzosowisk i kobietach-fokach z Kanau. A cho dziedzic wymiewa si z podobnych zabobonw, kuchenna suba zawsze wystawiaa noc porcelanowy spodek peen najtustsze-go mleka dla skrzatw. Mino kilka lat. Essie nie bya ju drobna i chuda. Wypenia si i napczniaa niczym fale zielonego morza. Jej brzowe oczy miay si, kasztanowe loki fruway na wietrze. Wzrok Essie spocz na Bartholomew, osiemnastoletnim synu dziedzica, ktry wrci wanie z Rugby. Noc posza pod kamie na skraju lasu, zoya na nim chleb - ktry Bartholomew napocz, ale nie dokoczy - owinity kosmykiem wosw. Ju nastpnego dnia mody panicz podszed do niej, zagadn i spojrza z aprobat oczami o niebezpieczniej barwie nieba tu przed burz. Essie czycia wanie kominek w jego sypialni. - Ma takie grone oczy - westchna Essie Tregowan. Wkrtce potem Bartholomew wyjecha do Oksfordu, a gdy Essie nie moga ukrywa swego stanu, zostaa odprawiona. Dziecko jednak urodzio si martwe i na prob matki Essie, wietnej kucharki, ona dziedzica przekonaa ma, by przywrci posad dawnej sucej. Lecz mio Essie do syna zmienia si w nienawi do caej rodziny. Po roku znalaza sobie kochanka, czowieka z ssiedniej wioski, cieszcego si z saw, znanego jako Josiah Horner. Pewnej nocy, gdy rodzina spaa, Essie wstaa i odsuna zasuw w bocznych drzwiach, wpuszczajc kochanka, ktry spldrowa cay dwr. Podejrzenia natychmiast pady na kogo w domu, jasne byo bowiem, i czyja rka musiaa otworzy drzwi - ona dziedzica dobrze pamitaa, e sama zasuna rygiel. Kto musia te wskaza, gdzie dziedzic przechowuje srebrn zastaw i w ktrej szufladzie trzyma monety i papiery dune. Essie jednak zaprzeczya wszystkiemu i wywina si - do czasu. Josiah Horn zosta schwytany u handlarza w Exeter. Prbowa wanie sprzeda jeden z papierw dziedzica. Dziedzic rozpozna go i Horner i Essie stanli przed sdem. Horner zosta skazany przez miejscow aw przysigych i, jak mawiano w wczesnym slangu, okrutnie i od niechcenia zgaszony. Sdzia jednak poaowa Essie, z powodu jej wieku bd kasztanowych wosw, i skaza na zaledwie siedem lat zesania. Miaa

popyn statkiem Neptun pod dowdztwem kapitana Clarke. Essie zatem popyna do Karoliny. Po drodze zawizaa przymierze z poczciwym kapitanem i przekonaa go, by zabra j z powrotem do Anglii jako sw on i umieci w domu matki w Londynie, gdzie nikt jej nie zna. Podr powrotna, po wymianie ludzkiego adunku na tyto i bawen, bya szczliwa dla kapitana i jego wybranki. Niczym para synogarlic bd zakochanych motyli dotykali si nieustannie, obdarzali czuymi swkami lub podarkami. Gdy dotarli do Londynu, kapitan Clarke umieci Essie u swej matki, ktra traktowaa j niczym lubn on syna. W osiem tygodni pniej Neptun wypyn z portu. Pikna, moda ona o kasztanowych wosach pomachaa mowi z brzegu, potem wrcia do domu teciowej, skd pod nieobecno starszej kobiety zabraa sztuk jedwabiu, kilka zotych monet i srebrny garnek, w ktrym tamta przechowywaa guziki. I tak Essie znikna na ulicach Londynu. W cigu nastpnych dwch lat Essie staa si niez zodziejk. Pod-szerok spdnic ukrywaa wiele grzechw, gwnie skradzione sztuki jedwabiu i koronki. ya peni ycia. Swe powodzenie i ucieczki przypisywaa istotom, o ktrych nasuchaa si jako dziecko, skrzatom (ktrych wpyw, twierdzia z uporem, siga nawet do Londynu). Co wieczr wystawiaa na parapet drewnian misk mleka. I cho przyjaciki miay si z niej, to ona miaa si ostatnia. Przyjaciki bowiem dostaway trypra bd francy, a Essie cieszya si doskonaym zdrowiem. Rok przed jej dwudziestymi urodzinami los okrutnie si odwrci. Siedziaa wanie w gospodzie Pod Skrzyowanymi Widami przy Fleet Street, gdy ujrzaa modzieca siadajcego obok kominka, ktry dopiero co przyby z uniwersytetu. Oho, obiecujcy gobek, ktrego mona obedrze z pir - pomylaa Essie, siadajc obok niego i mwic, jaki to miy z niego modzian. Jedn rk zacza gadzi go po kolanie, a drug ostronie szuka w kieszonce zegarka. A potem on spojrza jej prosto w twarz. Serce Essie zamaro, gdy ujrzaa jego oczy, niebezpiecznie niebieskie jak letnie niebo przed burz, a pan Bartholomew wypowiedzia gono jej imi. Zabrano j do Newgate i oskarono o ucieczk z zesania. Uznana za winn Essie nie zadziwia nikogo, proszc o ask ze wzgldu na swj stan, cho miejskie matki, oceniajce podobne stwierdzenia (zwykle bezpodstawne), ze zdziwieniem musiay przyzna, i Essie istotnie spodziewa si dziecka. Nie zgodzia si jednak zdradzi, kto jest ojcem. Wyrok mierci ponownie zamieniono jej na zesanie. Tym razem doywotnie. Popyna na miejsce Morsk Dziewoj. Statek przewozi dwustu zesacw, stoczonych w adowni niczym tuste winie wiezione na jarmark. Gorczka i choroby

zbieray swe niwo. Brakowao miejsca, by usi, nie mwic ju o pooeniu si do snu. Z tyu adowni jedna z kobiet zmara w poogu, a e ludzie byli zbyt stoczeni, by przenie jej ciao, wraz z dzieckiem wyrzucono j przez okienko wprost we wzburzone szare morze. Essie bya w smym miesicu ciy. Dziw, e nie stracia dziecka. Do koca ycia drczyy j koszmary o owej adowni. Budzia si wwczas z krzykiem, czujc w gardle smak i smrd tego miejsca. Morska Dziewoja wyldowaa w Norfolk w stanie Wirginia. Kontrakt Essie wykupi waciciel maej plantacji, hodowca tytoniu, John Richardson. Jego ona zmara na gorczk poogow tydzie po wydaniu na wiat crki i potrzebowa mamki oraz pomocy w gospodarstwie. Synek Essie, ktrego nazwaa Anthony, pono na pamitk nieyjcego ma i ojca dziecka (wiedziaa, e nikt nie zaprzeczy jej sowom, a zreszt, by moe znaa kiedy jakiego Anthonyego), ssa pier matki wraz z Phyllid Richardson. Dziecko pracodawcy zawsze pierwsze dostawao pier, tote roso zdrowo, wysokie i silne, podczas gdy syn Essie by saby i chorowity. Dzieci, dorastajc, wraz z mlekiem wchaniay opowieci Essie o stukaczach i modrakach yjcych w kopalniach, o Bucce, najpodstpniejszym duchu ziemi, niebezpieczniejszym ni rudowose, zadartonose skrzaty, ktrym zawsze pozostawia si na brzegu pierwsz schwytan ryb, a na polu chleb z pierwszego wypieku, by uzyska dobre plony. Opowiadaa o jaboniowych ludziach, starych jaboniach, mwicych, gdy maj ochot, ktrych aski zyskuje si porcj pierwszego cydru, wylan na korzenie na przeomie lat. Opowiadaa ze swym przecigym komwalijskim akcentem, ktrych drzew naley unika, wedle starego wierszyka. Wi myli i czeka, A db zieje gniewem, lecz wierzba wdruje czasami pod niebem. Opowiadaa im to wszystko, a one w to wierzyy, bo i ona wierzya. Farma rozkwitaa. Co noc Essie Tregowan wystawiaa za drzwi miseczk mleka dla skrzatw. Po omiu miesicach John Richardson zapuka do drzwi jej sypialni, proszc, by przyja go tak jak kobieta mczyzn. Essie odpara, e bardzo j zrani. Ona, biedna wdowa i suca, niewiele lepsza od niewolnicy, miaaby si prostytuowa z czowiekiem, ktrego darzya tak wielkim szacunkiem - a suca kontraktowa nie moe wyj za m. Czemu

zatem znca si nad ni biedn? To niebywae! Jej orzechowe oczy napeniy si zami i Richardson odkry ze zdumieniem, e j przeprasza. Ostatecznie owej gorcej letniej nocy John Richardson uklk w korytarzu przed Essie Tregowan, proponujc zakoczenie suby i ofiarujc jej swoj rk. A cho przyja owiadczyny, nie zgodzia si przyj jego samego, pki nie zalegalizowali sprawy. Wwczas przeniosa si z pokoiku na strychu do wielkiej frontowej sypialni. I jeli nawet cz przyjaci farmera Richardsona i ich on namiewaa si z niego w miecie, znacznie wicej osb uwaao, e nowa pani Richardson to pikna kobieta i Johnowi niele si poszczcio. Po roku Essie urodzia kolejne dziecko, znw chopca, lecz jasnowosego jak ojciec i przyrodnia siostra. Nazwali go John, po ojcu. Trjka dzieci uczszczaa w niedziele do kocioa, suchajc kaza wdrownego kaznodziei. Chodziy do szkoy, poznajc pismo i rachunki wraz z dziemi innych farmerw. Essie dopilnowaa te, by poznay tajemnice skrzatw, najwaniejsze tajemnice wiata: sekrety rudowosych ludzi o oczach i strojach zielonych jak rzeka i zadartych nosach; zabawnych ludzikw, ktrzy, gdy przyjdzie ich ochota, potrafi zawadn ludmi i sprowadzi ich z drogi, chyba e ma si w kieszeni sl albo okruchy chleba. Gdy dzieci szy do szkoy, kade z nich skrywao w kieszeni szczypt soli, a w drugiej okruch chleba, stare symbole ycia i ziemi. Dziki nim miay bezpiecznie wrci do domu. I zawsze wracay. Dzieci dorastay wrd zielonych wzgrz Wirginii; wysokie i silne (cho Anthony, jej pierworodny, na zawsze pozosta sabszy, bledszy, bardziej skonny do chorb i kaprysw). Richardsonowie byli szczliwi. Essie naprawd kochaa ma. Dziesi lat po lubie Johna Richardsona rozbola zb, tak gwatownie i mocno, e farmer spad z konia. Zabrali go do najbliszego miasta. Tam wyrwano mu zb, byo ju jednak za pno. Zatrucie krwi sprawio, e zmar w mkach z poczernia twarz. Pogrzebali go pod ulubion wierzb. Wdowa Richardson miaa kierowa farm do czasu, a dwjka dzieci Richardsona osignie stosowny wiek. Rozkazywaa subie i niewolnikom i co rok zbieraa spory plon z plantacji tytoniu. W sylwestra podlewaa cydrem korzenie jaboni, w czasie niw wynosia na pole bochen chleba z pierwszego pieczenia i zawsze wystawiaa skrzatom miseczk mleka. Farma rozkwitaa. Wdowa Richardson zyskaa sobie opini twardej gospodyni, ktra zawsze dostarcza najlepszy towar i nigdy nie oszukuje. I tak upyno kolejnych dziesi lat. Potem jednak nasta zy rok. Anthony, jej syn, zabi Johniego, swego przyrodniego brata, podczas wciekej ktni o przyszo farmy i rk Phyllidy. Niektrzy twierdzili, e nie zamierza go zabi i e po prostu zada zbyt mocny cios. Inni mwili inaczej. Anthony uciek. Essie samotnie pogrzebaa najmodszego syna u boku

ojca. Niektrzy powiadali, e jej pierworodny zbieg do Bostonu, inni, e pojecha na poudnie. Matka uwaaa, e popyn do Anglii, by zacign si do armii krla Jerzego i walczy ze zbuntowanymi Szkotami. Lecz po odejciu obu synw na farmie zrobio si pusto i smutno. Phyllida rozpaczaa i tsknia, jakby zamano jej serce. Nic, co by powiedziaa macocha, nie mogo jej pocieszy. Lecz mimo zamanego serca Phyllida wiedziaa, e farma potrzebuje mczyzny, tote polubia Harryego Soamesa, ciel okrtowego, ktry mia dosy morza i marzy o yciu na ldzie, na farmie, jak ta w hrabstwie Lincoln, gdzie si wychowa. A cho farma Richardsonw niezbyt j przypominaa, Harry Soames znalaz do podobiestw, by poczu si tu szczliwy. Phyllida i Harry spodzili picioro dzieci, z ktrych trjka przeya. Wdowa Richardson tsknia za synami i mem, cho obecnie pozostao jej po nim tylko wspomnienie miego mczyzny, ktry dobrze j traktowa. Dzieci Phyllidy czsto prosiy j o bajki. Opowiadaa im o czarnym psie z wrzosowisk, Trupiej Czaszce i Krwawych Kociach, o jaboniowych ludziach. Te historie jednak ich nie interesoway. Dzieci pragny wycznie opowieci o Jacku - Jacku i odydze fasoli, Jacku, zabjcy olbrzyma, Jacku, jego kocie i krlu. Essie kochaa te dzieci jak swe wasne ciao i krew, czasem jednak nazywaa je imionami dawno zmarych. By maj. Essie wyniosa krzeso do kuchennego ogrodu. Chciaa pozbiera groszek i wyuska go na socu, bowiem nawet w cieple Wirginii do jej koci zakrad si chd, a szron musn wosy. Lubia napawa si ciepem. I gdy tak wdowa Richardson uskaa groszek starymi rkami, pomylaa, jak wspaniale byoby przej si po wrzosowiskach i sonych skaach jej rodzinnej Komwalii. Wspomniaa, jak w dziecistwie siedziaa na play, czekajc na powrt statku ojca z szarego morza. Jej rce, niezgrabne, powykrcane, otwieray kolejne strczki, wrzucay ziarenka do glinianej miski i upuszczay puste upiny na podoek. A potem wrcia - pamici do dawno zapomnianych czasw, straconego ycia, gdy zrcznymi palcami podkradaa sakiewki i sztuki jedwabiu. Wspomniaa stranika z Newgate, ktry mwi, i do rozprawy zostao co najmniej trzy miesice i e moe uciec spod szubienicy, jeli zapeni brzuch. Mwi, jak bardzo jest adna, a ona odwrcia si do ciany i miao uniosa spdnic, nienawidzc siebie i jego, lecz wiedzc, e on ma racj. A potem poczua wewntrz siebie ycie, co oznaczao, e znowu wymknie si mierci... - Essie Tregowan? - spyta nieznajomy. Wdowa Richardson uniosa wzrok, osaniajc oczy przed majowym socem. - Czy ja ci znam? - spytaa. Nie syszaa, jak podszed.

Mczyzna mia na sobie zielony strj: zakurzone, zielone spodnie, zielon kurtk, ciemnozielony paszcz. Jego wosy lniy ognist czerwieni. Umiechn si do niej, przekrzywiajc gow. Byo w nim co takiego, e poczua nag rado... i co jeszcze, ostrzegajcego przed niebezpieczestwem. - Mona powiedzie, e mnie znasz. Mruc oczy, patrzy na ni. A ona odpowiedziaa tym samym, poszukujc znajomych rysw w okrgej twarzy przybysza. Wyglda modo, jak jedno z jej wnuczt. Nazwa j jednak starym nazwiskiem i przemawia z akcentem, ktry znaa z dziecistwa, ze ska i wrzosowisk domu. - Jeste z Kornwalii? - spytaa. - O, tak. Jestem kuzyn Jack - odpar rudowosy. - A przynajmniej byem. Teraz jednak przybyem do Nowego wiata, gdzie nikt nie wystawia mi mleka ni piwa, ani bochna chleba w czas niw. Stara kobieta przytrzymaa misk na kolanach. - Jeli jeste tym, o kim myl - rzeka - to nic do ciebie nie mam. Z domu dobieg j gos Phyllidy, strofujcej gosposi. - Ani ja do ciebie - odpar rudowosy z lekkim smutkiem. - Cho to ty mnie tu sprowadzia. Ty i kilkoro tobie podobnych. Do krainy pozbawionej magii, w ktrej brak miejsca dla skrzatw. - Wiele razy mi si przysuye - rzeka. - Na dobre i na ze - odpar nieznajomy. - Jestemy jak wiatr. Wiejemy we wszystkie strony. Essie przytakna. - We mnie za rk, Essie Tregowan. Wycign ku niej piegowat do. I chocia wzrok Essie nie by ju taki jak kiedy, widziaa kady pomaraczowy wosek na grzbiecie doni, poyskujcy zocicie w popoudniowym socu. Przygryza warg, a potem z wahaniem podaa mu posinia, wykrcon rk. Gdy j znaleli, wci bya ciepa, cho ycie umkno z jej ciaa i wyuskaa zaledwie poow groszku.

ROZDZIA PITY

Pani ycie caa w kwiatach, mier ledzcym za j wrogiem Ona w domu cale lata, A on czeka tu za progiem. - WE. Henley, Pani ycie caa w kwiatach Sobotnim rankiem poegnaa ich tylko Zoria Utriennaja. Wzia czterdzieci pi dolarw Wednesdaya i upara si, e wystawi mu pokwitowanie - co te uczynia szerokim, krgym pismem na odwrocie starego kuponu znikowego na oranad. W porannym wietle wygldaa jak lalka. Star twarz pokrywa staranny makija; zote wosy upia wysoko na gowie. Wednesday ucaowa jej do. - Dzikuj za gocin, moja pani - rzek. - Ty i twoje urocze siostry jestecie wci promienne, niczym samo niebo. - Okropny z ciebie czowiek - odpara, groc palcem. Potem go ucisna. - yj bezpiecznie - dodaa. - Nie chciaabym usysze, e odszede na dobre. - Mnie take nie odpowiada ta myl, moja droga. Potem ucisna do Cienia. - Zoria Pounocznaja ma o tobie wysokie mniemanie. Ja take. - Dzikuj - odpar Cie. - I dziki za kolacj. Uniosa brwi. - Smakowao? Musisz nas znw odwiedzi. Wednesday i Cie zeszli po schodach. Cie wsun rk do kieszeni kurtki i poczu dotyk zimnego metalu. Srebrna dolarwka bya wiksza i cisza ni monety ktrych dotd uywa. Przycisn j doni, pozwoli, by lewa rka wisiaa swobodnie. Potem j wyprostowa i moneta przesuna si naprzd. Tkwia tam naturalnie, lekko cinita palcami, maym i wskazujcym. - adnie zrobione - pogratulowa Wednesday. - Dopiero si ucz - odpar Cie. - Techniczne sztuczki ju znam. Najtrudniej jest sprawi, by ludzie patrzyli nie na t rk. - Naprawd?

- Tak - odpar Cie. - Nazywamy to zmyk. Wsun pod monet rodkowe palce, przycisn j do doni i w tym momencie popeni bd. Moneta z brzkiem spada na ziemi i sturlaa si po schodach. Wednesday schyli si i j podnis. - Nie moesz tak lekko traktowa podarkw - oznajmi. - Co takiego powiniene trzyma przy sobie, nie rzuca wokoo. - Uwanie obejrza dolarwk, najpierw ora, potem oblicze Wolnoci na odwrocie. - Ach, Wolno. Pikna, prawda? - Rzuci monet Cieniowi, ktry zapa j w powietrzu i pozornie przeoy srebrny pienidz do lewej rki, podczas gdy w istocie zatrzyma go w prawej, a potem wsun lew rk do kieszeni. Moneta tkwia w prawej doni, na widoku. Jej dotyk dodawa otuchy. - Wolno - cign Wednesday. - Podobnie jak wiele bogw, drogich sercom Amerykanw, to cudzoziemka, w tym przypadku Francuzka, cho szanujc amerykask wraliwo, Francuzi okryli szat wspaniae ono jej posgu, ktry podarowali Nowemu Jorkowi. Wolno. - Zmarszczy nos na widok lecej na pododze zuytej prezerwatywy. Z niesmakiem kopn j na bok. - Kto mg si na tym polizn, skrci kark - mrukn. - Co jak skrka od banana, tyle e niesmaczna i ironiczna. - Pchn drzwi i nagle uderzy w nich blask soca. - Wolno! - zagrzmia Wednesday, idc do samochodu. - To suka, ktr trzeba rn na posaniu z trupw! - Ach tak? - spyta Cie. - Cytuj - wyjani Wednesday. - Cytuj jakiego Francuza. Oto, czyj posg stoi w nowojorskim porcie: suki, ktra lubi si pieprzy na szcztkach spod gilotyny. Nie sobie wysoko swoj pochodni, moja droga. W sukni wci masz szczury, a po nogach spywa ci zimna sperma. Otworzy kluczykiem drzwi i wskaza Cieniowi fotel pasaera. - Ja uwaam, e jest pikna - oznajmi! Cie, unoszc do oczu monet. Srebrna twarz Wolnoci przypominaa mu nieco Zori Pounoczn. - To wanie - odpar Wednesday, ruszajc z miejsca - jest odwieczne szalestwo czowieka. Pocig za sodkim ciaem. Cho w istocie stanowi ono jedynie pikn oson koci, eru dla robakw. Noc ocieramy si o er dla robakw. Bez urazy. Cie nigdy jeszcze nie widzia Wednesdaya w tak wylewnym nastroju. Uzna, e jego nowy szef przechodzi przez fazy ekstrawertyzmu, przeplatane fazami gbokiego milczenia. - A zatem nie jeste Amerykaninem? - Nikt nie jest Amerykaninem - odpar Wednesday. - Nie z pochodzenia. Wanie o to chodzi. - Zerkn na zegarek. - Wci pozostao nam do zabicia kilka godzin, przed

zamkniciem bankw. A przy okazji, wczoraj wieczorem wietnie si spisae z Czernobogiem. W kocu namwibym go do wsppracy, ale dziki tobie zgodzi si z zapaem. - Tylko dlatego, e pniej moe mnie zabi. - Niekoniecznie. Jak sam-susznie zauwaye, jest stary i cios moe na przykad tylko ci sparaliowa, tak e zostaniesz bezwadnym inwalid. Masz zatem na co czeka, jeli rzecz jasna pan Czernobog przeyje nadchodzce problemy. - Istniej co do tego wtpliwoci? - spyta Cie, naladujc intonacj Wednesdaya i nienawidzc si za to. - O tak, kurwa - odpar Wednesday. Zjecha na parking przed bankiem. - Oto bank oznajmi - ktry zamierzam okra. Zamykaj go za kilka godzin. Wejdmy si przywita. Gestem wezwa Cienia, ktry z wahaniem wysiad z samochodu. Jeli stary zamierza zrobi co gupiego, Cie nie widzia powodu, by pozwoli zarejestrowa swoj twarz kamerze. Jednak ciekawo zwyciya, wic wszed do rodka. Wbija wzrok w ziemi, pociera rk nos, stara si jak najlepiej ukry twarz. - Blankiety wpaty, prosz pani? - spyta Wednesday samotn kasjerk. - Le tam. - Doskonale. A gdybym chcia wpaci w nocy...? - Te same blankiety. - Umiechna si do niego. - Wiesz, gdzie jest trezor, mj drogi? Na lewo od gwnego wejcia, na cianie. - Dzikuj piknie. Wednesday zabra plik blankietw. Poegna kasjerk umiechem i obaj wyszli. Na moment Wednesday przystan na chodniku, z namysem drapic si w gow. Wreszcie podszed do bankomatu i skrytki w cianie, po czym obejrza je uwanie. Poprowadzi Cienia na drug stron ulicy do supermarketu, gdzie kupi sobie czekoladowego loda, a Cieniowi kubek gorcej czekolady. Na cianie w holu, pod tablic ogoszeniow z informacjami o pokojach do wynajcia i kocitach i szczenitach do oddania w dobre rce, wisia telefon. Wednesday zapisa numer. Ponownie przeszli przez jezdni. - A teraz - oznajmi nagle - potrzebny nam nieg. Porzdny, gsty, irytujcy nieg. Pomyl dla mnie o niegu, dobrze? - Sucham? - Skup si na chmurach, tych na zachodzie. Myl, by stay si gciejsze, ciemniejsze. Myl o szarym niebie i ostrym wietrze znad bieguna. Myl o niegu. - Wtpi, by to cokolwiek dao.

- Bzdura. W najgorszym razie zajmiesz czym myli. - Wednesday przekrci kluczyk w zamku. - Teraz ksero. Pospiesz si. nieg - myla Cie, siedzc w samochodzie i sczc gorc czekolad. Wielkie, roziskrzone paty niegu, opadajce w powietrzu, plamy bieli na tle stalowoszarego nieba, nieg, ktry dotyka jzyka, niosc mrz i zim, niemiao cauje ci twarz, a potem zamraa na mier. Dwadziecia pi centymetrw biaej waty. Baniowy wiat, pikny, nie do poznania... Wednesday mwi co do niego. - Sucham? - Powiedziaem, e jestemy na miejscu - powtrzy Wednesday. - Ale ty bye gdzie indziej. - Mylaem o niegu - wyjani Cie. W punkcie ksero Wednesday zaj si odbijaniem bankowych blankietw wpaty. Poprosi te o wydrukowanie dwch kompletw po dziesi wizytwek. Cie poczu pierwszy bl gowy i dziwne napicie midzy opatkami. Zastanawia si, czy moe le spa, czy te w bl stanowi nieprzyjemn pamitk poprzedniego wieczoru. Wednesday usiad przy komputerze, uoy list i z pomoc pracownika punktu przygotowa kilka duych napisw. nieg - myla Cie. Wysoko w atmosferze drobniutkie, idealne krysztaki tworzce si wok miniaturowych drobinek kurzu. Kady to koronkowe dzieo sztuki fraktalnej. A potem niene krysztaki zlepiaj si w due patki i spadaj, pokrywajc Chicago biaym paszczem, cal po calu... - Prosz. - Wednesday wrczy Cieniowi kubek kawy z automatu. Porodku unosia si bryka na wp rozpuszczonej sztucznej mietanki. - Chyba ju wystarczy, nie sdzisz? - Wystarczy? Czego? - niegu. Nie chcesz przecie sparaliowa miasta. Niebo miao barw wojskowej szaroci. Zbierao si na nieg; O, tak. - Ja przecie tego nie zrobiem? - spyta Cie. - To nie ja, prawda? - Wypij kaw - poleci Wednesday. - Jest paskudna, ale zagodzi bl gowy. - Po czym doda: - Dobra robota. Wednesday zapaci za wszystko i wynis na dwr napisy, listy i wizytwki. Otworzy baganik, wsun papier do duej, czarnej, metalowej walizeczki, w typie tych noszonych przez stranikw, po czym zatrzasn klap. Wrczy Cieniowi wizytwk.

- Kim - spyta Cie - jest A. Haddock, dyrektor Dziau Ochrony w Agencji Ochrony Al? - To ty. - A. Haddock? - Tak. - Co oznacza A? - Alfreda, Alphonsa, Augustina, Ambrosea... Twj wybr. - Rozumiem. - Ja jestem James OGorman - doda Wednesday. - Widzisz, te mam wizytwk. Wsiedli do samochodu. - Jeli potrafisz myle o A. Haddocku rwnie dobrze jak o niegu, wkrtce zarobimy mnstwo licznych pienikw, za ktre ugocimy moich przyjaci. - Nie zamierzam wraca do wizienia. - Nie wrcisz. - Sdziem, e zgodzilimy si, e nie bd uczestniczy w niczym nielegalnym. - I nie uczestniczysz. Tylko udzielasz pomocy. Ukrywasz przestpc, no i oczywicie dostajesz skradzione pienidze. Wierz mi jednak, wyjdziesz z tego niewinny jak ptaszek. - Przedtem czy po tym, jak twj starszawy sowiaski Atlas jednym uderzeniem zmiady mi czaszk? - Zaczyna traci wzrok - odpar Wednesday. - Prawdopodobnie w ogle w ciebie nie trafi. No dobra, mamy jeszcze troch czasu - w soboty bank zamykaj w poudnie. Co powiesz na lunch? - Chtnie - rzek Cie. - Konam z godu. - Znam wietne miejsce. Wednesday ruszy naprzd, nucc pod nosem weso melodi, ktrej Cie nie potrafi rozpozna. Z nieba posypay si patki niegu, dokadnie takie, jakie sobie wyobrazi, i poczu osobliw dum. Rozsdek podpowiada, e nie mia nic wsplnego ze niegiem, a srebrny dolar w kieszeni nie jest i nigdy nie by ksiycem. Mimo wszystko jednak... Zatrzymali si przed wielkim, obskurnym budynkiem. Nad drzwiami wisia napis reklamujcy Bufet Wszystko, Co Zdoasz Zje - Za 4,99. - Uwielbiam to miejsce - oznajmi Wednesday. - Dobrze karmi? - spyta Cie. - Nieszczeglnie - odrzek tamten - Ale ta atmosfera!

Po lunchu - Cie zamwi pieczonego kurczaka, ktry bardzo mu smakowa - okazao si, e atmosfera, ktr uwielbia Wednesday, to firma zajmujca tyy budynku. Jak gosi transparent porodku pomieszczenia, by to magazyn resztek serii i towarw wycofanych. Wednesday wrci do samochodu i po chwili wrci z niewielk walizk, ktr zanis do toalety. Cie uzna, e wkrtce, czy tego chce, czy nie, i tak dowie si, co tamten kombinuje. Zacz zatem kry wrd pek, ogldajc kolejne towary: pudeka kawy wycznie do uytku linii lotniczych, maskotki Wojowniczych wi Ninja i lalki Xeny, wojowniczej ksiniczki, pluszowe misie, po wczeniu do kontaktu odgrywajce na ksylofonie patriotyczne melodie, puszki mielonki, kalosze i nieprzemakalne nakadki na buty, marmoladki, zegarki na rk z podobizn Billa Clintona, sztuczne miniaturowe choinki, solniczki i pieprzniczki w ksztacie zwierzt, czci ciaa, owocw i zakonnic, a take co, co spodobao mu si najbardziej: zestaw do budowy bawana, z plastikowymi oczami z nibywgla, fajk z kukurydzy i plastikowym kapeluszem. Wystarczy doda prawdziw marchewk - gosi napis na opakowaniu. Cie rozmyla o tym, jak mona zdj z nieba ksiyc i zamieni w srebrn dolarwk i co sprawia, by kobieta opucia grb i przesza przez miasto, aby z kim pomwi. - Cudowne miejsce, prawda? - odezwa si Wednesday, wychodzc z mskiej toalety. Wci mia mokre rce. Wyciera je w chusteczk. - Skoczyy im si papierowe rczniki wyjani. Przebra si. Teraz mia na sobie granatow kurtk i pasujce do niej spodnie, niebieski wczkowy krawat, gruby, niebieski sweter, bia koszul i czarne buty. Wyglda jak ochroniarz i Cie powiedzia to gono. - C mog na to rzec, mody czowieku - odpar Wednesday, biorc z puki pudeko pywajcych, plastikowych rybek (Zawsze jak nowe - i nie trzeba ich karmi!!) - chyba tylko pogratulowa ci niewiarygodnej spostrzegawczoci. Co powiesz na Arthura Haddocka? Arthur to porzdne imi. - Zbyt przyziemne. - Z pewnoci co wymylisz. No dobra, wracajmy do miasta. Zjawimy si akurat w sam por. Okradniemy bank i bd mia troch pienidzy na drobne wydatki. - Wikszo ludzi - zauway Cie - wybraaby pienidze z bankomatu. - I, o dziwo, jest to niemal dokadnie to, co zamierzam zrobi. Wednesday zaparkowa samochd przed supermarketem naprzeciwko banku. Z baganika wyj metalow walizeczk, notatnik i par kajdanek. Przypi walizk do lewego przegubu. nieg wci pada. Wednesday zaoy sztywn niebiesk czapk, do kieszeni na

piersi przypi naszywk. Na obu widnia napis: AGENCJA OCHRONY Al. W notatniku ukry blankiety wpaty, a potem si przygarbi. Wyglda jak zmczony emerytowany policjant, ktremu nagle wyrs spory brzuszek. - Zrb drobne zakupy w sklepie, a potem sta koo automatu. Jeli kto spyta, czekasz na telefon od dziewczyny, ktrej zepsu si samochd. - Czemu wic miaaby dzwoni tutaj? - Skd niby mam wiedzie? Wednesday zaoy na gow par spowiaych, rowych nausznikw. Zatrzasn baganik. Patki niegu osiaday na nausznikach i granatowej czapce. - Jak wygldam? - spyta. - Absurdalnie - odpar Cie. - Absurdalnie? - Czy moe gupio - sprecyzowa tamten. - Mmm. Gupio i absurdalnie. Doskonale. - Umiechn si Wednesday. Nauszniki sprawiay, e jednoczenie wydawa si poczciwy, zabawny i uroczy. Przeszed przez ulic i dalej w stron banku. Cie stan w przedsionku supermarketu. Obserwowa. Wednesday przylepi do bankomatu duy, czerwony napis: Zepsuty. Czerwon wstk przesoni szczelin depozytow, po czym tu nad ni nalepi kartk. Cie odczyta j z rozbawieniem: DLA PASTWA WYGODY WPROWADZAMY NIEUSTANNIE NOWE UDOSKONALENIA. PRZEPRASZAMY ZA CHWILOW NIEDOGODNO. Potem Wednesday odwrci si i spojrza na ulic. Wyglda na zmczonego i zmarznitego. Moda kobieta podesza, by skorzysta z bankomatu. Wednesday pokrci gow, wyjaniajc, e jest zepsuty. Dziewczyna zakla, przeprosia i odesza szybkim krokiem. Podjecha samochd, z ktrego wynurzy si mczyzna, trzymajcy w doni may, szary worek i klucz. Cie patrzy, jak Wednesday przeprasza nieznajomego, po czym kae mu podpisa co w notatniku, sprawdza blankiet, starannie wypisuje pokwitowanie, dugo zastanawia si, ktr kopi zachowa, w kocu otwiera czarn metalowa walizk i wkada do rodka worek.

Mczyzna dra w padajcym niegu, tupic nogami i czekajc, a stary stranik zaatwi administracyjne bzdury i pozwoli mu zabra swoje rzeczy i odjecha. Bez sowa wzi pokwitowanie, wrci do ciepego samochodu i znikn. Wednesday, nie wypuszczajc z doni metalowej walizki, przeszed przez jezdni i kupi sobie kaw w supermarkecie. - Dzie dobry, mody czowieku - powiedzia, mijajc Cienia, i zamia si gardowo. Do zimno dla ciebie? Wrci na drug stron ulicy i zacz odbiera szare worki i koperty od ludzi przychodzcych zoy w depozycie swe pensje i zarobki z soboty. Poczciwy, stary stranik w zabawnych rowych nausznikach. Cie kupi sobie kilka gazet - Turkey Hunting, People i, poniewa rozczulio go widniejce na okadce zdjcie Yeti, Weekly World News, po czym stan przy oknie, wygldajc na zewntrz. - Mog w czym pomc? - spyta Murzyn w rednim wieku z bujnym, siwym wsem. Wyglda na kierownika. - Dzikuj, nie. Czekam na telefon. Mojej dziewczynie zepsu si samochd. - To pewnie akumulator - rzek tamten. - Ludzie zapominaj, e akumulator wystarcza na trzy, moe cztery lata. A przecie nie kosztuje majtku. - Mnie pan to mwi? - odpar Cie. - Trzymaj si, wielkoludzie - rzuci kierownik i wrci do sklepu. nieg sprawia, e ulica zamieniaa si we wntrze nienej kuli, doskonae w najdrobniejszych szczegach. Cie obserwowa Wednesdaya z podziwem. Nie sysza toczonych przez niego rozmw, tote mia wraenie, jakby oglda niemy film z doskonaymi aktorami, odczytujc wszystko z gestw i wyrazw twarzy: stary stranik by szorstki, uczciwy, nieco niezrczny, lecz peen dobrych chci. Kady, kto odda mu swoje pienidze, odchodzi nieco szczliwszy. Nagle przed bankiem zatrzyma si radiowz. Serce Cienia zamaro. Wednesday uchyli czapki i powoli podszed do samochodu. Przywita si z policjantami, ucisn ich donie przez otwarte okno, potem zacz grzeba w kieszeniach. W kocu znalaz wizytwk i list. Wrczy je kierowcy i pocign yk kawy. Zadzwoni telefon. Cie podnis suchawk i odezwa si znudzonym tonem. - Agencja ochrony Al. - Czy mgbym mwi z A. Haddockiem? - poprosi policjant z drugiej strony ulicy.

- Andy Haddock przy telefonie - odpar Cie. - Panie Haddock, mwi policja - oznajmi tamten. - Czy jeden z paskich ludzi pracuje przy Pierwszym Banku Illinois na rogu ulic Drugiej i Market? - Tak, zgadza si. Jimmy OGorman. Jaki problem, panie wadzo? Jimmy dobrze si zachowuje? Nie pi chyba? - Nie ma adnego problemu, prosz pana. Paski czowiek sprawuje si wietnie. Chcielimy tylko si upewni, e wszystko jest w porzdku. - Prosz powiedzie Jimowi, e jeli znw przyapiemy go na piciu, wyleci z pracy. Rozumie pan, wylatuje. Na zbity pysk. W naszej agencji nie tolerujemy podobnego zachowania. - Naprawd nie sdz, by do mnie naleao powtarzanie takich rzeczy. Zreszt, wietnie si spisuje. Martwimy si tylko, bo tak naprawd podobne zlecenia powinny wykonywa dwie osoby. To ryzykowne. Jeden nieuzbrojony stranik, przechowujcy tak duo gotwki... - Mnie pan to mwi? Prosz to powiedzie skpiradom z Pierwszego Banku Illinois. Naraam ycie moich ludzi, panie wadzo. Porzdnych ludzi. Ludzi takich jak pan. - Cie odkry, e zaczyna si rozkrca. Czu, jak zamienia si w Andyego Haddocka - tanie cygaro o przeutej kocwce w popielniczce, stos papierw do przejrzenia na biurku, dom w Schaumburgu, kochanka w maym mieszkanku nad jeziorem. - Sprawia pan wraenie bystrego czowieka, panie... - Myerson. - Panie Myerson. Jeli bdzie pan szuka pracy na weekend albo z jakich powodw opuci policj, prosz zadzwoni. Stale potrzebujemy dobrych ludzi. Ma pan moj wizytwk? - Tak, prosz pana. - Prosz jej nie zgubi - powiedzia Andy Haddock - i zadzwoni. Radiowz odjecha. Wednesday, szurajc nogami w niegu, wrci do bankomatu, eby obsuy niewielk kolejk ludzi, ktrzy ustawili si, czekajc, by odda pienidze. - Wszystko w porzdku? - spyta kierownik, wysuwajc gow zza drzwi. - Z pask dziewczyn? - To by akumulator - odpar Cie. - Teraz musz ju tylko czeka. - Kobiety. - Kierownik westchn. - Mam nadziej, e na t warto czeka. Zapada zimowy mrok. Popoudnie powoli szarzao, przechodzc w noc. Zapalay si wiata. Coraz wicej udzi wrczao Wednesdayowi pienidze. Nagle, jakby na niewidzialny

sygna, Wednesday podszed do ciany, zdj napisy i truchtem przebieg przez mokr drog, zmierzajc na parking. Cie odczeka minut, po czym ruszy jego ladem. Wednesday siedzia na tylnej kanapie. Otworzy walizk i metodycznie ukada wszystkie depozyty na siedzeniu. - Ruszaj - poleci. - Jedziemy do Pierwszego Banku Illinois na State Street. - Powtrka z rozrywki? - spyta Cie. - Czy to nie przesada? - Ale nie - odpar tamten. - Dokonamy paru wpat. Podczas gdy Cie prowadzi, Wednesday wyciga z workw depozytowych garci banknotw, pozostawiajc nietknite czeki i kwitki z kart kredytowych. Wyjmowa te gotwk z niektrych, cho nie wszystkich, kopert. Swoje upy wrzuca do walizeczki. Cie skrci i zaparkowa pidziesit metrw od banku, poza zasigiem kamer. Wednesday wysiad i wepchn koperty w szczelin skrytki depozytowej. Potem otworzy klap nocnego sejfu i wrzuci do rodka szare worki. Zamkn klap. Po chwili siedzia ju w samochodzie. - Droga I 90 - poleci. - Kieruj si znakami na zachd, na Madison. Cie ruszy naprzd. Wednesday obejrza si na znikajcy w tyle bank. - No prosz, chopcze - rzek wesoo. - To wszystko skomplikuje. Aby naprawd si obowi, trzeba to zrobi okoo wp do pitej w niedziel, gdy kluby i banki wpacaj sobotnie zarobki. Wybierz odpowiedni bank, odpowiedniego faceta - zwykle zlecaj to uczciwym osikom, czasami w towarzystwie kilku bramkarzy, niekoniecznie zbyt inteligentnych - i moesz zarobi w jeden wieczr wier miliona. - Skoro to takie atwe, to czemu inni tego nie robi? - Trudno to nazwa bezpiecznym kawakiem chleba - wyjani. - Zwaszcza o pitej trzydzieci rano. - Chcesz powiedzie, e o czwartej trzydzieci gliniarze robi si bardziej podejrzliwi? - Ale nie. Ale bramkarze owszem. Czasami bywa niemio. Przeliczy plik pidziesitek. Doda mniejszy dwudziestek. Zway je w rce. - Prosz - rzek. - Zapata za pierwszy tydzie. Cie bez liczenia wsun pienidze do kieszeni. - Tym wic si zajmujesz? - spyta. - Tak zarabiasz na ycie?

- Bardzo rzadko. Tylko kiedy potrzebuj duo gotwki. Zwykle zdobywam pienidze od ludzi, ktrzy nigdy nie wiedz, e ich nacignem. Nie skar si i czsto sami zjawiaj si ponownie. - Sweeney mwi, e jeste oszustem. - Ale to tylko jedna z moich rl. I nie do tego ci potrzebuj, Cie.

*** Jechali naprzd, w mrok. nieg taczy w promieniach reflektorw. Miao to niemal hipnotyczne dziaanie. - To jedyny kraj na wiecie - rzek Wednesday w ciszy - ktry martwi si o to, czym jest. - Sucham? - Inne dokadnie wiedz, na czym stoj. Nikt nie musi szuka serca Norwegii albo duszy Mozambiku. Wiedz, czym s. - I co...? - Po prostu gono myl. - A zatem odwiedzie wiele innych krajw? Wednesday milcza. Cie zerkn na niego. - Nie - odpar tamten z westchnieniem. - Nigdy. Zatrzymali si na stacji benzynowej. Wednesday poszed do toalety w kurtce stra nika i z jego walizk, a wyszed w odprasowanym jasnym garniturze, brzowych butach i sigajcym kolan brzowym paszczu, ktry wyglda, jakby pochodzi prosto z Woch. - A kiedy dotrzemy do Madison, co dalej? - Skr w autostrad numer 14 do Spring Green. Spotkamy si ze wszystkimi w miejscu zwanym Domem na Skale. Bye tam kiedy? - Nie - odpar Cie. - Ale widziaem znaki. Znaki, reklamujce Dom na Skale, aluzyjne, wieloznaczne tablice, mona byo znale wszdzie w tej czci wiata - w Illinois, Minnesocie i Wisconsin, a pewnie nawet w Iowie. Wszystkie informoway o istnieniu Domu na Skale. Cie widzia je ju wczeniej i zastanawia si, co znacz. Czy dom wznosi si chwiejnie na wysokiej skale? Co jest tak interesujcego w samej skale? W domu? Myla o tym przelotnie, potem zapomnia. Nie mia w zwyczaju odwiedza atrakcji turystycznych. W Madison zjechali z autostrady midzystanowej i, wyminwszy kopu siedziby wadz, ujrzeli kolejn idealn sceneri wprost z wntrza kuli nienej. A potem znaleli si na

wiejskich drogach. Po niecaej godzinie jazdy przez miasta o nazwach takich, jak na przykad Black Earth, skrcili w wski podjazd midzy olbrzymimi, pokrytymi niegiem donicami, ozdobionymi wizerunkami przypominajcych jaszczurki smokw. Trawnik wrd drzew by niemal pusty. - Wkrtce zamykaj - mrukn Wednesday. - Co to za miejsce? - spyta Cie, gdy maszerowali razem przez parking w stron nieciekawego drewnianego budynku. - Atrakcja turystyczna - odpar Wednesday. - Jedna z najlepszych, co oznacza, e to miejsce magiczne. - Sucham? - To bardzo proste - wyjani Wednesday. - W innych krajach, w miar upywu lat ludzie dostrzegali miasta magiczne. Czasami byy to formacje naturalne, czasami miejsca, ktre, z takich czy innych powodw, staway si wyjtkowe. Ludzie wiedzieli, e dzieje si tam co wanego, e stanowi one punkt skupiajcy wewntrzne siy, okienko do niezmiennego wiata. Wznosili zatem w owych miejscach witynie, katedry, kamienne krgi i... rozumiesz. - W caych Stanach mona znale kocioy - zauway Cie. - W kadym miecie, czasami przy kadej przecznicy. Przez co staj si rwnie ciekawe, jak gabinety dentystyczne. Nie, w Stanach ludzie wci sysz w zew. Przynajmniej niektrzy wyczuwaj, e co przyciga ich do transcendentnej otchani, i reaguj na to przyciganie, wznoszc z butelek po piwie model budowli, ktrej nigdy nie odwiedzili, albo olbrzymie schronisko dla nietoperzy w czci kraju, ktrej, jak sign pamici, nietoperze nie odwiedzaj. Atrakcje turystyczne. Ludzie czuj przyciganie miejsc, w ktrych w innych czciach wiata dostrzegliby w sobie samych prawdziw duchowo. Tu tymczasem kupuj hot doga i przechadzaj si wok, zadowoleni, na poziomie, ktrego nie potrafi opisa, podczas gdy tu pod nim czai si gboki niedosyt. - Masz do wirnite teorie - zauway Cie. - Nie ma w tym nic teoretycznego, modziecze - odpar Wednesday. - Do tej pory powiniene by ju si zorientowa. Tylko jedna kasa wci jeszcze sprzedawaa bilety. - Za p godziny zamykamy - oznajmia dziewczyna. - Obejcie wszystkiego wymaga co najmniej dwch godzin. Wednesday zapaci gotwk. - Gdzie jest skaa? - spyta Cie.

- Pod domem - odpar Wednesday. - A dom? Wednesday przyoy palec do ust. Ruszyli naprzd. Gdzie przed nimi pianola odgrywaa co, co, jak si zdaje miao by Bolerem Ravela. Cie mia wraenie, jakby znalaz si w rozbudowanej kawalerce z lat szedziesitych - mnstwo goego kamienia, grubych wykadzin i monumentalnie brzydkich abaurw witraowych w ksztacie grzybw. Krte schody wiody do kolejnego pomieszczenia, penego przernych bibelotw. - Powiadaj, e zbudowa go zy brat bliniaka Franka Lloyda Wrighta - odezwa si Wednesday - Frank Lloyd Wrak. - Zamia si z wasnego dowcipu. - Widziaem taki tekst na koszulce. Kolejne schody i oto znaleli si w dugim pokoju ze szka, sterczcym niczym iga nad pozbawionym lici, czarno-biaym krajobrazem setki stp w dole. Cie zatrzyma si, patrzc na wirujce w mroku patki niegu. - I to jest Dom na Skale? - spyta ze zdumieniem. - To Pokj Nieskoczonoci, cz domu waciwego, cho dodana pniej. Ale nie, mj mody przyjacielu, nie tknlimy jeszcze nawet tego, co ten dom ma nam do zaoferowania. - Zatem wedug twojej teorii Disney World to najwitsze miejsce Ameryki? - spyta Cie. Wednesday zmarszczy brwi i pogadzi brod. - Walt Disney kupi gaje pomaraczowe porodku Florydy i zbudowa w nich miasteczko turystyczne. Nie ma w tym ani ladu magii. Myl, e pierwszy Disneyland mia w sobie co prawdziwego, moliwe e kryje si w nim moc, cho znieksztacona i trudno dostpna. Lecz w innych czciach Florydy mona znale prawdziw magi. Wystarczy tylko mie otwarte oczy. Ach syreny z Weeki Wachee... Tdy, za mn. Wszdzie wok rozbrzmiewaa muzyka: brzczca, natrtna muzyka, lekko faszywa, jakby rodem z innych czasw. Wednesday wyj z kieszeni piciodolarwk. Woy do automatu do rozmieniania i otrzyma gar mosinych, metalowych etonw. Cisn jeden Cieniowi, ktry zapa pieniek i, uwiadamiajc sobie, e obserwuje go may chopczyk, unis monet midzy kciukiem i palcem wskazujcym, po czym sprawi, e znikna. Chopiec pobieg do matki ogldajcej jednego z wszechobecnych w. Mikoajw - W SUMIE PONAD SZE TYSICY! gosi napis - i pocign naglco za skrawek jej paszcza.

Po chwili Cie ruszy na zewntrz, ladem Wednesdaya. Razem kierowali si znakami na Wczorajsze Ulice. - Czterdzieci lat temu Alex Jordan - jego twarz widnieje na etonie, ktry trzymasz w prawej rce, Cieniu - zacz budowa dom na wysokiej skale porodku pola, ktre do niego nie naleao, i nawet on nie potrafi powiedzie dlaczego. Ludzie przychodzili patrze, jak pracuje - ciekawscy, zdumieni i ci, ktrzy w ogle nie potrafili wyjani, czemu si tu znaleli. Zrobi zatem to, co kady rozsdny amerykaski mczyzna z jego pokolenia: zacz sprzedawa bilety - niedrogie - po pi centw, dwadziecia pi. Nadal budowa, a ludzie wci przybywali. A zebrawszy ich pienidze, stworzy co wikszego i osobliwsz ego. Na ziemi pod domem zbudowa magazyny i wypeni je ciekawymi rzeczami, a ludzie zjawili si, by je oglda. Co roku przybywaj tu miliony. - Czemu? Wednesday umiechn si tylko i razem weszli w pogrone w pmroku, wysadzane drzewami Wczorajsze Ulice. Z zakurzonych witryn sklepowych spoglday na nich wyniose wiktoriaskie lalki z porcelany, jakby ywcem wyjte z szacownego horroru. Kocie by pod stopami. Nad gowami ciemny dach. W tle brzczca, mechaniczna muzyka. Minli szklane pudo, pene poamanych zabawek, i olbrzymi zot pozytywk pod szkem. Zostawili za sob dentyst i aptek (LEK
OLEARYEGO!). NA POTENCJ! MAGNETYCZNY PAS

Na kocu ulicy staa wielka, szklana skrzynia z tkwicym wewntrz manekinem kobiety, odzianej w strj cyganki. - Godzi si - zagrzmia Wednesday, przekrzykujc magnetyczn muzyk - na pocztku kadej wyprawy bd przedsiwzicia zasign porady Norn. Wyznaczmy zatem t Sybill nasz Urd. Wrzuci do szczeliny mosin monet z Domu na Skale. Cyganka uniosa rk i opucia j gwatownymi, mechanicznymi ruchami. Ze szczeliny wysun si kawaek papieru. Wednesday wzi go, odczyta, mrukn, zoy i wsun do kieszeni. - Nie pokaesz mi swojej wrby? Ja ci poka swoj - powiedzia Cie. - Przyszo mczyzny to jego sprawa - odpar sztywno Wednesday. - Nie bd prosi o to, bym mg przeczyta twoj. Cie wrzuci do rodka eton. Zabra skrawek papieru i odczyta.

KADY KONIEC TO NOWY POCZTEK. TWJ SZCZLIWY NUMER - ADEN. TWJ SZCZLIWY KOLOR - MIERCI. Motto: JAKI OJCIEC, TAKI SYN Cie wykrzywi si. Zoy wrb i wsun do wewntrznej kieszeni. Szli dalej, coraz gbiej, czerwonym korytarzem, mijajc pokoje pene pustych krzese, na ktrych spoczyway skrzypce, wiolonczele, wiole, grajce bez pomocy muzykw, czy te przynajmniej tak si zdawao, jeli tylko nakarmio si je monet. Klawisze naciskay si same, cymbay dzwoniy, rury dmuchay spronym powietrzem w klarnety i oboje. Cie z cierpkim rozbawieniem zauway, e smyczki trzymane przez mechaniczne donie w ogle nie dotykaj strun, po ktrych czsto pozostao tylko wspomnienie. Zastanowi si, czy dwiki, ktre sysza, byy dzieem wiatru i perkusji, czy moe zwykymi nagraniami. Maszerowali dalej przez czas, ktry wydawa si wiecznoci. W kocu dotarli do pokoju zwanego Mikado, dziewitnastowiecznej, pseudoorientalnej zmory sennej, w ktrej krzaczastobrewi, mechaniczni bbniarze tukli w cymbay i bbny, wygldajc z ozdobionego smokami schronienia. Obecnie majestatycznie torturowali Danse Macabre Saint-Saensa. Czernobog siedzia na awce pod cian naprzeciwko maszyny Mikado. Palcami wystukiwa rytm. Flety piszczay. Dzwonki dzwoniy. Wednesday usiad obok niego. Cie postanowi, e postoi. Czernobog wycign lew rk, ucisn do Wednesdaya, a potem Cienia. - C za mie spotkanie - rzek i wyprostowa si, najwyraniej zachwycony muzyk. Danse Macabre dobieg burzliwego, faszywego koca. Lekkie rozstrojenie wszystkich instrumentw dodawao tylko obcoci temu miejscu. Zacz si nowy utwr. - Jak tam napad na bank? - spyta Czernobog. - Dobrze poszed? Wsta niechtnie, porzucajc Mikada i jego grzmic, brzczc muzyk. - Gadko jak wowi w beczce masa - odpar Wednesday. - Dostaj emerytur z rzeni - rzek Czernobog. - Nie prosz o wicej. - To nie potrwa wiecznie - mrukn Wednesday. - Nic nie trwa wiecznie. Kolejne korytarze, kolejne instrumenty. Cie zorientowaa si nagle, e nie podaj ciek przeznaczon dla turystw, lecz innym szlakiem, wymylonym przez Wednesdaya. Schodzili w d zbocza. Oszoomiony, nie potrafi orzec, czy nie odwiedzili ju tego miejsca. Czernobog chwyci rami Cienia.

- Szybko, chod tutaj - poleci, cignc go do wielkiej szklanej gabloty przy cianie. W rodku staa diorama: wczga picy na dziedzicu przed drzwiami kocioa. Syn pijaka gosi podpis, wyjaniajc, e to dziewitnastowieczna machina na monet, pierwotnie pochodzca ze stacji kolejowej w Anglii. Otwr na monety przerobiono tak, by pasoway do niego etony z Domu na Skale. - Wrzu pienidze - poleci Czernobog. - Czemu? - spyta Cie. - Musisz zobaczy. Poka ci. Cie wrzuci monet. Pijak na cmentarzu unis do ust butelk. Jeden z nagrobkw odchyli si, ukazujc wyszczerzonego trupa. Odwrcony kamie nagrobny, kwiaty zastpia rozemiana czaszka. Po prawej stronie kocioa pojawi si upir, po lewej co dziwnego, o na wp widocznej dugiej, niepokojco ptasiej twarzy: blady koszmar z wizji Boscha przemkn gadko od nagrobka w cie i znikn. A wtedy drzwi kocioa si otwary. Ze r odka wymaszerowa ksidz. Duchy, upiory i trupy znikny i na cmentarzu pozostali jedynie pijak z duchownym. Ksidz z pogard spojrza na pijaka, cofn si przez otwarte drzwi, ktre zamkny si za nim, pozostawiajc wczg samego. Automatyczna opowiastka bya niezwykle niepokojca. Znacznie bardziej, ni przystoi podobnym zabawkom. - Wiesz, czemu ci to pokazaem? - spyta Czernobog. - Nie. - Tak wanie wyglda prawdziwy wiat. wiat rzeczywisty. Jeli w ogle istnieje, to wanie w tej gablocie. Przeszli przez pokj barwy krwi, peen teatralnych organw, organw piszczakowych i czego, co przypominao olbrzymie miedziane kadzie, wykradzione z browarw. - Dokd idziemy? - spyta Cie. - Na karuzel - wyjani Czernobog. - Ale ju kilka razy minlimy odpowiednie znaki. - On idzie swoj drog. Podrujemy po spirali. Czasami najkrtsza podr trwa najduej. Cie, walczc z blem ng, pomyla i stwierdzenie to jest niezwykle mao prawdopodobne. W pokoju wysokim na kilka piter automat odgrywa Octopuss Garden. rodek pomieszczenia wypeniaa figura wielkiego, czarnego potwora, przypominajcego wieloryba, z naturalnej wielkoci szalup w ogromnej paszczy ze szklanych wkien. Std przeszli do

Sali Podry, gdzie ujrzeli samochd, pokryty pytkami dziaajcego automatycznego kurczaka Rube Goldberga, i szeleszczce reklamy pynu Burma Shave na cianach. ycie jest cikie, Pene chaosu, Wic woln szczk Miej od zarostu Burma Shave - gosia jedna. A druga: Pogrzeba swe nadzieje Na drodze tu przed celem, I teraz grabarz jeden Jest jego przyjacielem Burma Shave Znaleli si u stp pochylni. Przed sob mieli kiosk z lodami, teoretycznie otwarty, lecz dziewczyna myjca lad miaa wyranie niezachecajc min. Przeszli zatem do pizzerio-kafejki, w ktrej siedzia jedynie starszy, czarnoskry mczyzna w jasnym, kraciastym garniturze i kanarkowootych rkawiczkach. By drobny - jeden z kruchych staruszkw, wygldajcych, jakby upyw lat pozbawi ich ciaa. Paaszowa olbrzymie lody zoone z wielu gaek i sczy kaw z duego kubka. W popielniczce kopcia czarna cygaretka. - Trzy kawy - poleci Cieniowi Wednesday i ruszy do toalety. Cie kupi kawy i zanis je do Czernoboga, ktry siedzia obok starego Murzyna i ukradkowo pali papierosa, z min, jakby si ba, e kto go przyapie. Jego towarzysz, z apetytem wsuwajcy lody, ignorowa swoj cygaretk, lecz gdy Cie zbliy si do nich, podnis j, zacign si gboko i wydmuchn dwa kka z dymu - pierwsze due, a potem drugie, mniejsze, ktre przeleciao dokadnie przez rodek pierwszego. Umiechn si szeroko, jak kto niezmiernie zadowolony z siebie. - Cieniu, to jest pan Nancy - przedstawi Czernobog. Murzyn wsta i wycign praw do, okryt t rkawiczk.

- Mio mi - rzek z oszaamiajcym umiechem. - Wiem kim musisz by. Pracujesz dla tego jednookiego drania, prawda? - Jego gos zabrzmia przecigle, z lekkim akcentem z Indii Zachodnich. - Owszem, pracuj dla pana Wednesdaya - odpar Cie. - Prosz, niech pan usidzie. Czernobog zacign si papierosem. - Myl - oznajmi ponurym tonem - e my wszyscy tak bardzo lubimy papierosy, bo przypominaj nam o ofiarach, ktre niegdy przed nami palono, a dym unosi si wysoko, jakby poszukiwa naszej aprobaty bd aski. - Mnie nigdy niczego nie dawali - mrukn Nancy. - Mogem liczy jedynie na stos owocw do jedzenia, moe pieczonego koza, co zimnego, powolnego i mocnego do picia i wielk, star, piersiast kobiet dotrzymujc towarzystwa. - Umiechn si, ukazujc biae zby, i mrugn do Cienia. - W dzisiejszych czasach - rzek Czernobog, nie zmieniajc wyrazu twarzy - nie mamy niczego. - Zgadza si. Nie mam tylu owocw, co kiedy. - Oczy pana Nancyego rozbysy. Lecz na wiecie wci nie pojawio si co, co mogoby pobi ros, star, piersiast kobiet. Niektrzy twierdz, e najpierw trzeba sprawdzi tyek, aleja mwi wam, e to cycki nadal mnie nakrcaj w zimne poranki. - Nancy wybuchn miechem: dononym, zgrzytliwym, poczciwym miechem, i Cie odkry, e wbrew sobie polubi tego starca. Wednesday wrci z toalety i ucisn donie Nancyemu. - Cieniu, chcesz co do jedzenia? Kawaek pizzy? Kanapk? - Nie jestem godny - odpar Cie. - Co ci powiem - wtrci pan Nancy. - Do nastpnego posiku moe upyn wiele czasu. Jeli kto ci czstuje, zgd si. Nie jestem ju taki mody, jak kiedy, ale jedno wiem: nigdy nie odmawiaj propozycji sikania, zjedzenia czego i pgodzinnej drzemki. Zrozumiae? - Tak. Ale naprawd nie jestem godny. - Rosy z ciebie go. - Nancy spojrza wprost w szare oczy Cienia swoimi starymi oczami barwy mahoniu. - Kawa chopa, ale musz rzec, e na sprytnego to mi nie wygldasz. Mam syna, durnego jak czowiek, ktry kupi swoj gupot na wyprzeday. Przypominasz mi go. - Jeli nie ma pan nic przeciwko temu, potraktuj to jako komplement - odpar Cie. - Nazwanie durnym przez czowieka, ktry zaspa w dzie, w ktrym rozdawano mzgi?

- Porwnanie z czonkiem paskiej rodziny. Pan Nancy zgasi cygaretk i strzsn z tych rkawiczek niewidoczn drobink popiou. - Moe jednak stary jednooki nie dokona najgorszego wyboru. - Zmierzy wzrokiem Wednesdaya. - Masz pojcie, ilu nas tu dzisiaj bdzie? - Posaem wiadomo wszystkim, ktrych zdoaem znale - odpar Wednesday. Oczywicie nie wszyscy si wybior. A cz z nich - spojrza znaczco na Czernoboga moe nie chcie w tym uczestniczy. Myl jednak, e moemy spodziewa si kilku tuzinw. Wieci si rozejd. Minli wystaw zbroi pytowych (Wiktoriaska podrbka - orzek Wednesday przy kolejnych gablotach. Wspczesna podrbka. Dwunastowieczny hem na siedemnastowiecznej reprodukcji zbroi. Pitnastowieczna lewa rkawica...). A potem Wednesday pchn drzwi, poprowadzi ich wok budynku (Nie potrafi znie wszystkich tych wej i wyj - oznajmi Nancy. - Nie jestem ju taki mody, jak kiedy. I pochodz z cieplejszego klimatu.) pokrytym dachem przejciem, wiodcym do kolejnych drzwi, i oto znaleli si w Pokoju Karuzeli. Graa automatyczna muzyka: walc Straussa, poruszajcy, od czasu do czasu brzmicy faszywie. Na cianie rozwieszono antyczne koniki z karuzeli, cae setki, niektre pilnie potrzebujce opieki malarza, inne sprztaczki. Nad nimi wisiay tuziny skrzydlatych aniow, zrobionych - co do oczywiste - z kobiecych manekinw sklepowych. Cz z nich odsaniaa bezpciowe piersi. Inne straciy peruki i yse i lepe wisiay w mroku. A potem zobaczyli karuzel. Napis gosi, e jest najwiksza na wiecie, podawa jej wag, liczb arwek w setkach kandelabrw, rozmieszczonych z icie gotyckim rozmachem. Tabliczki zabraniay te gociom wchodzenia do rodka i dotykania zwierzt. A c to byy za zwierzta! Cie wbrew sobie samemu gapi si na setki dorodnych stworze, jedcych na platformie karuzeli. Stworzenia prawdziwe i wymylone, a take poczenie ich obu: kade byo inne. Zobaczy trytona i syren; centaura i jednoroca, sonie (dwa - jednego duego, drugiego maego), bul - doga, ab i feniksa, zebr, tygrysa, mantykor i bazyliszka, abdzie, cignce powz, biaego wou, lisa, bliniacze morsy, nawet morskiego wa - a wszystkie jaskrawo ubarwione i wicej ni rzeczywiste. Kryy bez koca, gdy jeden walc przeszed w drugi. Karuzela nawet nie zwolnia. - Po co tu ona? - spyta Cie. - To znaczy rozumiem, najwiksza karuzela wiata, setki zwierzt, tysice arwek, krci si bez koca i nikt na niej nie jedzi.

- Nie jest tu po to, by dosiadali jej pasaerowie. A przynajmniej nie ludzie - oznajmi Wednesday. - Jest po to, by j podziwia. To jej powd istnienia. - Jak mynek modlitewny, ktry stale si obraca - uzupeni pan Nancy. - Zbiera moc. - Gdzie si zatem spotykamy? - zapyta Cie. - Wspominalicie chyba, e umwilimy si w tym miejscu, ale tu jest zupenie pusto. Wednesday bysn swym przeraajcym umiechem. - Cieniu - rzek - zadajesz zbyt wiele pyta. Nie pac ci za to. - Przepraszam. - A teraz podejd tu i pom nam - poleci Wednesday i podszed z boku do platformy. Stan tu przy tabliczce opisujcej karuzel i zabraniajcej jej dotykania. Cie mia ochot co powiedzie, zamiast tego jednak pomaga im kolejno wchodzi na pk. Wednesday sprawia wraenie zdumiewajco cikiego. Czernobog wgramoli si bez pomocy - tylko raz wspar si na ramieniu Cienia, by nie straci rwnowagi. Nancy zdawa si w ogle nic nie way. Kady ze starcw wlaz na gr i ruszy naprzd w radosnych podskokach. - I co?! - warkn Wednesday - Nie idziesz? Cie nie bez wahania, rozgldajc si pospiesznie w poszukiwaniu czonkw obsugi Domu na Skale, ktrzy mogliby ich obserwowa, wskoczy na gr i stan obok Najwikszej Karuzeli wiata. Z rozbawieniem i lekkim zdumieniem zorientowa si, e znacznie bardziej martwi go fakt zamania tutejszego zakazu ni wczeniejsza pomoc w okradzeniu banku. Kady ze starcw wybra sobie wierzchowca. Wednesday wdrapa si na grzbiet zotego wilka. Czernobog dosiad zbrojnego centaura, ktrego gow okrywa metalowy hem. Nancy, chichoczc, wlizn si na grzbiet olbrzymiego, spitego do skoku lwa, uchwyconego przez rzebiarza w trakcie ryku. Poklepa jego bok. Walc Straussa majestatycznie porwa ich za sob. Wednesday umiecha si. Nancy, wydajc mlaskajce odgosy, zmusi si do miechu. Nawet ponury Czernobog sprawia wraenie zadowolonego. Cie poczu si nagle, jakby kto zdj mu z plecw brzemi. Trzej starcy bawili si wietnie, jadc na Najwikszej Karuzeli wiata. Co z tego, e mog ich std wyrzuci? Czy sama przejadka nie jest tego warta, nie jest warta wszystkiego? Czy nie warto przejecha si na jednym z tych cudownych potworw? Obejrza uwanie buldoga, trytona i sonia ze zotym siodem. W kocu wdrapa si na grzbiet istoty o orlej gowie i ciele tygrysa, i przytrzyma mocno.

Rytm walca Nad piknym modrym Dunajem pulsowa w gowie Cienia. Melodia odbijaa si echem. piewa w jej rytm. wiata tysica kandelabrw mieniy si wszystkimi barwami tczy. I przez jedno uderzenie serca Cie znw sta si maym chopcem, z rozkosz jadcym na karuzeli: trwa bez ruchu na grzbiecie orotygrysa, a cay wiat wirowa wok niego. By szczliwy, zupenie jakby ostatnich trzydzieci sze godzin nigdy si nie zdarzyo, jakby nie byo ostatnich trzech lat, jakby jego ycie stao si tylko snem na jawie maego dziecka, dosiadajcego karuzeli w Parku Zotych Wrt w San Francisco, podczas pierwszej wyprawy do Stanw; ogromnej podry statkiem i samochodem. Matka staa z boku, obserwujc go z dum, a on liza topniejcego loda i trzyma si mocno z nadziej, e muzyka nigdy nie ucichnie, karuzela nigdy nie zwolni, jazda nigdy si nie skoczy. Jecha dokoa, dokoa, dokoa... A potem wiata zgasy i Cie ujrza bogw.

ROZDZIA SZSTY

Otworem stoj bramy nasze, niestrzeone, Do rodka wpada przez nie zbity tum, Ludzi znad Wogi, ze stepw, znad Donu, Ludw z Hoang-Ho gosw sycha szum, Malaje i Celtowie, i Teutoni, Starego wiata opuszczaj brzeg, Przynosz z sob wiar z obcych boni, Bogw, obrzdy, pasji dziwnych bieg, Nasze ulice obce sysz gosy, Obce jzyki strachem je wosy. Gosy, co rodem z Wiey Babel s. - Thomas Bailey Aldrich, Niestrzeone bramy, 1882 W jednej chwili Cie jecha na Najwikszej Karuzeli wiata, trzymajc si mocno tygrysa o orlej gowie, w nastpnej czerwone i biae wiata rozmazay si, zadray i zgasy, i run w rodek oceanu gwiazd. Mechaniczny walc umilk, zastpiony rytmicznym grzmotem i jakby trzaskiem talerzy bd fal na wybrzeu odlegego oceanu. Jedynym wiatem by blask gwiazd, ukazywa on jednak wszystko chodno i wyranie. Cie poczu pod sob ruchy wierzchowca. Lewa do wyczuwaa ciepe futro, prawa pira. - Nieza przejadka, co? - gos dobiega zza jego plecw, rozlega si w uszach i w umyle. Cie odwrci si wolno, pozostawiajc za sob obrazy samego siebie, zastyge chwile, uamki sekund. Kady, nawet najmniejszy ruch trwa ca wieczno. Docierajce do jego umysu obrazy zdaway si nie mie sensu, zupenie jakby oglda wiat przez wielofasetkowe oczy waki, tyle e kada fasetka dostrzegaa co zupenie innego. Nie potrafi poczy rzeczy, ktre widzia, czy te zdawao mu si, e widzi, w jedn sensown cao. Patrzy na pana Nancyego, starego Murzyna z cienkim wsikiem, ubranego w sportow kraciast marynark i cytrynowote rkawiczki i dosiadajcego rozkoysanego

lwa z karuzeli; lecz jednoczenie w tym samym miejscu ujrza mienicego si klejnotami pajka wielkoci konia - ogromne szmaragdowe oczy patrzyy na niego z gry - a take niewiarygodnie wysokiego mczyzn o skrze barwy drzewa lkowego, obdarzonego trzema parami rk. Gow ozdobi falujcym piropuszem ze strusich pir, twarz pokryway mu pasy czerwonej farby. Dosiada rozwcieczonego zotego lwa; dwiema z szeciu rk przytrzymywa si mocno grzywy. Cie widzia te modego czarnoskrego chopaka w podartych achach, z lew stop spuchnit i oblepion muchami. I wreszcie ujrza maego, brzowego pajka, ukrytego pod zwidym, zasuszonym liciem. Cie widzia te wszystkie obrazy i wiedzia, e stanowi jedno. - Jeli nie zamkniesz ust - rzeka wielo, bdca panem Nancy - co ci do nich wpadnie. Cie zamkn usta i gono przekn lin. Jak mil dalej ujrza drewniany dwr na wzgrzu; zmierzali w jego stron. Kopyta i apy ich wierzchowcw bezszelestnie uderzay w suchy piasek na skraju morza. Czernobog podjecha do nich na centaurze. Poklepa ludzkie rami swego wierzchowca. - Nic z tego nie dzieje si naprawd - poinformowa Cienia nieszczliwym tonem tylko w twojej gowie. Lepiej o tym nie myl. Owszem, Cie widzia siwowosego, starego imigranta z Europy Wschodniej, odzianego w obdarty paszcz przeciwdeszczowy, z jednym zbem koloru elaza. Jednoczenie jednak ujrza przysadzist, czarn istot, ciemniejsz ni mrok, ktry ich otacza, o oczach poncych niczym wgle. Widzia te ksicia z dugimi, czarnymi wosami i dugimi, czarnymi wsami. Jego donie i twarz pokrywaa krew. Okryty jedynie niedwiedzi skr na ramionach, dosiada p czowieka, p zwierzcia, ktrego oblicze i tors pokryway bkitne tatuowane krgi i spirale. - Kim wy jestecie? - spyta Cie. - Czym jestecie? Ich wierzchowce biegy brzegiem. Pord nocy na play rozbijay si miarowo kolejne fale. Wednesday skierowa ku Cieniowi swego wilka - obecnie wielkiego, grafitowego zwierza o zielonych oczach. Wierzchowiec Cienia cofn si. Cie zacz gadzi jego szyj, powtarzajc, by si nie ba. Tygrysi ogon zakoysa si agresywnie. Nagle Cie poj, e na wydmach, tu poza zasigiem ich wzroku kryje si inny wilk, bliniak tego, ktrego dosiada Wednesday, i dotrzymuje im kroku.

- Znasz mnie, Cieniu? - spyta Wednesday. Jecha z wysoko uniesion gow. Jego prawe oko lnio i poyskiwao, lewe byo mtne. Mia na sobie paszcz z gbokim, niemal mnisim kapturem. Jego twarz wygldaa z cienia. - Mwiem, e kiedy zdradz ci moje imiona. Oto, jak mnie zw: Ordownikiem Wojny, Ponurym Jedcem i Trzecim. Jestem Jednooki, zw mnie Najwyszym i Najmdrszym. Jestem Grimnir i Zakapturzony. Jestem Wszechojcem i Gondlirem Rdkodzierc. Mam tyle imion, ile jest wiatrw na wiecie, tyle tytuw, na ile sposobw mona umrze. Moje kruki to Huggin i Muninn - Myl i Pami; wilki - Freki i Geri. Moim koniem jest szubienica. - Dwa upiornie szare kruki, przypominajce przezroczyste ptasie skrki, wyldoway na ramionach Wednesdaya; wbiy dzioby w gb jego gowy, jakby kosztoway umysu, i ponownie odleciay w dal. W co mam wierzy? - pomyla Cie i nagle powrci do niego gos z gbin pod wiatem, grzmic w pamici: Wierz we wszystko. - Odyn? - spyta Cie. Wiatr porwa to imi z jego ust. - Odyn - szepn Wednesday. Huk wzburzonych fal na play penej czaszek nie wystarczy, by zaguszy w szept. - Odyn - powtrzy Wednesday, smakujc to sowo. Odyn! - krzykn tryumfalnie gosem, ktry odbi si echem od horyzontu po horyzont. Jego imi roso, nabrzmiewao i wypeniao wiat, niczym ttnienie krwi w uszach Cienia. A potem, jakby we nie, nie jechali ju w stron odlegego dworu. Byli na miejscu. Ich wierzchowce czekay uwizane w szopie obok. Dwr by ogromny, lecz prymitywny; kryty strzech, o drewnianych cianach . Porodku pon ogie. Cie poczu, e od dymu piek go usta. - Powinnimy byli wej w mj umys, nie w jego - wymamrota do Cienia pan Nancy. - Tam przynajmniej jest cieplej. - Tkwimy w jego umyle? - Mniej wicej. To Valaskjalf, jego dawna siedziba. Cie z ulg przekona si, e Nancy znw sta si jedynie starym czowiekiem w tych rkawiczkach, cho jego cie koysa si, dra i nieustannie zmienia w pomieniach ognia. A to, w co si zmienia, nie zawsze przypominao czowieka. Pod cianami stay drewniane awy, a na nich lub obok nich czekao w sumie moe dziesi osb. Wszyscy utrzymywali stosowny dystans. Dziwaczna zbieranina: ciemnoskra, dostojna kobieta w czerwonym sari, kilku szemranych biznesmenw i inni, stojcy zbyt blisko ognia, by Cie zdoa okreli ich rysy. - Gdzie oni s? - szepn z desperacj Wednesday do Nancyego. - Powiedz, gdzie oni s? Powinny nas tu by dziesitki, wiele tuzinw.

- To ty wszystkich zapraszae - odpar Nancy. - I tak cud, e cigne a tylu. Mylisz, e na pocztek powinienem opowiedzie histori? Wednesday pokrci gow. - Nie ma mowy. - Nie wygldaj zbyt przyjanie - zauway Nancy. - Historia to dobry sposb przecignicia kogo na nasz stron. A ty nie masz barda, ktry mgby zapiewa. - adnych historii - zapowiedzia Wednesday. - Nie teraz. Pniej nadejdzie stosowna pora. Nie teraz. - W porzdku, adnych historii. Po prostu wystpi pierwszy, na rozgrzewk. Pan Nancy z wesoym umiechem wszed w krg otaczajcego palenisko blasku. - Wiem, co sobie teraz mylicie - zacz. - Mylicie: czemu Compe Anansi wychodzi, by do nas przemwi, skoro to Wszechojciec nas tu wezwa, zreszt tak jak mnie? Widzicie, czasami potrzebny jest kto, kto przypomni o paru sprawach. Gdy tu wszedem, rozejrzaem si i pomylaem: gdzie s pozostali? Potem jednak zrozumiaem, i tylko to, e jest nas niewielu, a ich mnstwo, my jestemy sabi, a oni potni, nie oznacza, e musimy przegra. Kiedy, przy wodopoju, spotkaem tygrysa. Mia najwiksze jdra wrd wszystkich zwierzt, i najostrzejsze szpony, a take dwa przednie zby dugie jak noe i ostre jak klingi. Powiedziaem do niego: - Bracie tygrysie, id popywa. Ja zaopiekuj si twoimi jdrami. By taki z nich dumny. Wskoczy zatem do wodopoju, a ja zaoyem jego jdra i zostawiem mu moje wasne, pajcze jderka. A potem wiecie, co zrobiem? Uciekem, jak najszybciej poniosy mnie nogi. Nie zatrzymywaem si, pki nie dotarem do ssiedniego miasta. Tam spotkaem Starego Map. - wietnie wygldasz, Anansi - rzek Stary Mapa. - Wiesz, co piewaj w ssiednim miasteczku? - spytaem. - Co piewaj? - zapyta. - Najzabawniejsz piosenk, jak syszaem - oznajmiem. A potem zataczyem i zapiewaem: Jdra, tygrysie jdra. Zjadem tygrysie jdra. Teraz si kady na mnie oglda. Kady mwi, jaka mapa mdra.

Bo zjadem skarb tygrysa, Zjadem jego jdra. Stary Mapa obmia si do rozpuku, trzymajc si za boki, trzsc i podskakujc. Potem zacz piewa: - Tygrysie jdra. Zjadem tygrysie jdra! - pstrykajc palcami, wirujc na dwch nogach. - To wietna piosenka - rzek. - Zapiewam j wszystkim moim przyjacioom. - Zrb to - odparem i wrciem do wodopoju. Zastaem nad nim tygrysa, wdrujcego tam i z powrotem. Gniewnie macha ogonem, uszy i futro na karku mia postawione. Na kadego podlatujcego owada kapa wielkimi, szablastymi zbami. Oczy pony mu pomaraczowym ogniem. Wyglda gronie i paskudnie, lecz midzy jego nogami koysay si najmniejsze jdra w najmniejszym i najczarniejszym, najbardziej pomarszczonym worku, jaki kiedykolwiek widzielicie. - Hej, Anansi! - mwi, gdy mnie widzi. - Miae pilnowa moich jder, gdy si kpaem. Kiedy jednak wyszedem z wody, na brzegu leay jedynie te mae, czarne, skurczone, nic nie warte pajcze jdra, ktre zaoyem. - Staraem si jak mogem - odpowiadam. - Ale to wina map. Przyszy i zjady twoje jdra, a gdy zaczem krzycze, zerway mi take moje wasne, mae. Tak bardzo si wstydziem, e uciekem. - Jeste kamc, Anansi - mwi tygrys. - Por twoj wtrob. W tym momencie jednak syszy mapy, przybywajce ze swego miasta do wodopoju. Tuzin radosnych map podskakuje na ciece, pstryka palcami i piewa dononie. Jdra, tygrysie jdra. Zjadem tygrysie jdra. Teraz si kady na mnie oglda. Kady mwi, jaka mapa mdra. Bo zjadem skarb tygrysa, Zjadem jego jdra. Tygrys rykn tylko i pobieg za nimi do lasu, mapy z wrzaskiem umkny na najwysze drzewa, a ja podrapaem si po moich piknych, nowych jdrach. Dobrze si czuem, gdy tak wisiay midzy moimi chudymi nogami. Wrciem do domu, a tygrys do dzi ciga mapy. Pamitajcie zatem, fakt, e jestecie mali, nie oznacza, e brak wam si.

Pan Nancy umiechn si, skoni gow i szeroko rozoy rce, przyjmujc oklaski i miechy jak zawodowiec. Potem odwrci si i odmaszerowa na miejsce, w ktrym stali Cie i Czernobog. - Powiedziaem: adnych historii - warkn Wednesday. - Ty to nazywasz histori? - odpar Nancy. - Zaledwie odchrzknem. Tylko ich dla ciebie rozgrzaem. Id, powal wszystkich. Wednesday wszed w krg wiata - rosy, stary mczyzna o szklanym oku, w brzowym garniturze i starym paszczu od Armaniego. Sta tak bez ruchu, patrzc na ludzi na drewnianych awkach, i milcza dug chwil. Cie wtpi, by komukolwiek innemu udao si tyle pomilcze. W kocu si odezwa: - Znacie mnie - rzek. - Wszyscy mnie znacie. Niektrzy z was nie maj powodw, by mnie kocha, ale tak czy inaczej, znacie mnie. Rozleg si szelest. Ludzie na awach poruszyli si niespokojnie. - Jestem tu duej ni wikszo z was. Tak jak i wy, sdziem, e poradzimy sobie z tym, co mamy. Nie wystarczy, by nas uszczliwi, ale wystarczy, by przey. Teraz jednak sprawy wygldaj inaczej. Nadciga burza. I nie my j stworzylimy. Urwa. Wystpi naprzd, splatajc rce na piersi. - Gdy ludzie przybyli do Ameryki, przynieli nas ze sob. Przywieli mnie, Lokiego i Thora, Anansiego i Boga Lwa, leprechauny, koboldy i banshee, Kuber i Frau Holle, Astarota, a take was. Przybylimy tu w ich umysach i zapucilimy korzenie. Podrowalimy z osadnikami do nowych krain za morzem. Ten kraj jest ogromny. Wkrtce nasi ludzie porzucili nas, wspominajc jedynie niezwyke istoty ze starych krajw, co co pozostawili za sob. Nasi prawdziwi wyznawcy umarli bd stracili wiar. Zagubieni, przeraeni, wydziedziczeni, egzystujemy tylko dziki odrobinie uznania i wiary; wszystkiemu, co uda nam si znale. Nauczylimy si sobie radzi. Oto, co zrobilimy. Radzilimy sobie, trzymalimy si na uboczu, ukrywali w miejscach, ktrych nikt nie obserwuje. Przyznajmy to otwarcie: nie mamy zbyt wielkich wpyww. Wykorzystujemy ich, bierzemy od nich co trzeba i jako sobie radzimy. Rozbieramy si, kupczymy naszymi ciaami, za duo pijemy, rozlewamy benzyn, kradniemy, oszukujemy. Istniejemy w szczelinach na skrajach spoeczestwa - starzy bogowie, tu, w nowym kraju, pozbawionym bogw.

Wednesday urwa. Powid wzrokiem po twarzach swych suchaczy: powany, wyniosy. Patrzyli na niego obojtnie. Ich nieprzeniknione twarze przypominay maski. Wednesday odchrzkn i splun w pomienie, ktre rozbysy janiej, owietlajc wntrze dworu. - Wszyscy z was zapewne zdoali ju si przekona, e w Ameryce powstaj te nowi bogowie, przywizani do rosncych krgw wiary: bogowie kart kredytowych i autost rad, telefonw i Intemetu, radia, szpitali i telewizji. Bogowie plastiku, pagerw i neonw. Dumni bogowie. Tuste, niemdre istoty, nadte wasn modoci i wanoci. Wiedz, e istniejemy. Boj si nas i nienawidz - doda Odyn. - Oszukujecie samych siebie, jeli mylicie inaczej. Jeli tylko zdoaj, zniszcz nas. Czas, abymy poczyli siy. Czas, bymy dziaali. W krg wiata wstpia stara kobieta w czerwonym sari. Na czole miaa niewielki ciemnoniebieski klejnot. - Wezwae nas tu z powodu tych bzdur? - spytaa i prychna w poczeniu rozbawienia i irytacji. Brwi Wednesdaya opady lekko. - Owszem, wezwaem was tu, ale to nie bzdury, Mamo-Ji. Nawet dziecko zdoaoby to dostrzec. - Jestem wic dzieckiem? - Pogrozia mu palcem. - Byam stara w Karigacie, nim ciebie w ogle wymylono, gupcze. Dzieckiem? Dobrze zatem, jestem dzieckiem. Nie dostrzegam bowiem niczego nowego w twej niemdrej mowie. I znw na moment obrazy przed oczami Cienia rozdwoiy si. Ujrza star kobiet o ciemnej twarzy, cignitej dezaprobat i wiekiem. Za ni jednak widzia co wielkiego: nag kobiet o skrze czarnej niczym karoseria limuzyny, ustach i jzyku czerwonych jak wiea krew. Jej szyj otacza naszyjnik z czaszek, liczne rce trzymay noe, miecze i odcite gowy. - Nie nazwaem ci dzieckiem, Mamo-Ji - Wednesday wyranie stara si j uspokoi. - Jednake jest rzecz oczywist... - Jedyn oczywist rzecz - przerwaa mu kobieta (czarny palec zakoczony ostrym paznokciem wskazywa kolejno kierunki: za ni, przez ni, nad ni) - jest twoje pragnienie chway. Dugi czas ylimy w pokoju. Niektrzy radz sobie lepiej, inni gorzej. Owszem, ja nie narzekam. W Indiach yje moje wcielenie, ktre miewa si jeszcze lepiej, ale niechaj i tak bdzie. Nie zazdroszcz. Widziaam wschody nowych i obserwowaam ich upadki. - Jej rka opada. Cie przekona si, e pozostali obserwuj j uwanie. Ich oczy miay rny wyraz:

szacunku, rozbawienia, zakopotania. - Zaledwie mrugnicie oka temu oddawano tu cze kolei. A teraz zapomniano o bogach elaza, rwnie dokadnie jak o owcach szmaragdw. - Wr do tematu, Mamo-ji - poprosi Wednesday. - Tak? - Jej nozdrza rozchyliy si. Kciki ust opady. - Ja - a bez wtpienia jestem zaledwie dzieckiem - sdz, e powinnimy poczeka, nic nie robi. Nie wiemy, czy chc nas skrzywdzi. - A czy wci bdziesz doradza czekanie, gdy zjawi si noc i zabij ci bd porw? Jej twarz miaa wyraz wzgardliwego rozbawienia. Wszystko to kryo si w ustach, wrd brwi, wok nosa. - Jeli sprbuj czego takiego - oznajmia - przekonaj si, e trudno mnie zapa, a jeszcze trudniej zabi. Za jej plecami przysadzisty mody czowiek na awce odchrzkn, by zwrci na siebie uwag, i rzek dononym gosem: - Wszechojcze, moi ludzie s zadowoleni. Jak najlepiej wykorzystujemy wszystko, co mamy. Jeli twoja wojna kae nam stan po jednej ze stron, moemy to straci. - Ju i tak wszystko stracilicie - odpar Wednesday. - Oferuj wam szans odzyskania czegokolwiek. Gdy tak mwi, pomienie wystrzeliway wysoko, owietlajc twarze suchaczy. Tak naprawd nie wierz - pomyla Cie. - Nie wierz w to wszystko. Moe wci mam pitnacie lat, mama nadal yje i nie poznaem jeszcze Laury. Wszystko, co dziao si dotd, to jedynie niezwykle wyrany sen. W to take nie mg uwierzy. Wierzy moemy tylko dziki zmysom, narzdziom wykorzystywanym do postrzegania wiata: wzrokowi, dotykowi, pamici. Jeli nas okami, niczemu nie mona ufa. A nawet, jeli nie wierzymy, wci nie moemy podrowa inaczej ni szlakiem wskazywanym przez nasz rozsdek. I drog t musimy przej do koca. A potem ogie wypali si. W Valaskjalfie, dworze Odyna, zapanowa mrok. - Co teraz? - szepn Cie. - Teraz wrcimy do pokoju z karuzel - wymamrota pan Nancy. - Tam stary jednooki kupi nam obiad, da w ap komu trzeba, ucauje kilkoro dzieci i nikt nie wspomni ju nawet o swku na B. - Swku na B? - Bogach. Gdzie si podziewae, gdy rozdawali mzgi, chopcze?

- Kto opowiada historie o tym, jak ukrad tygrysowi jaja. Musiaem si zatrzyma i posucha do koca. Pan Nancy zachichota. - Ale niczego nie rozstrzygnlicie. Nikt si na nic nie zgodzi. - Bdzie nad nimi pracowa. Powoli. Przekona ich po kolei. Zobaczysz. W kocu sami do niego przyjd. Cie poczu wiejcy skd wiatr. Unosi mu wosy, dotyka twarzy, przyzywa. Stali w pomieszczeniu najwikszej karuzeli wiata, suchajc Walca Cesarskiego. Po drugiej stronie pokoju grupka ludzi, na oko turystw, rozmawiaa z Wednesdayem. Byo ich dokadnie tylu, ile mrocznych postaci w jego dworze. - Tdy - zagrzmia Wednesday i skierowa si ku jedynemu wyjciu, uformowanemu tak, e przypominao rozwarte szczki olbrzymiego potwora; ostre ky lniy, gotowe rozedrze wszystkich na strzpy. Kry wrd nich niczym polityk, zachcajc, podpuszczajc, umiechajc si, nie zgadzajc uprzejmie, uspokajajc. - Czy to naprawd si zdarzyo? - spyta Cie. - Czy co si zdarzyo, pustomzgu? - przedrzenia pan Nancy. - Dwr, ogie, jdra tygrysa, jazda na karuzeli. - No co ty? Nikomu nie wolno jedzi na karuzeli. Nie widziae tabliczek? A teraz ciii. Paszcza potwora wioda do Pokoju Organowego, ktry zdumia Cienia. Czy nie szli ju t drog? Za drugim razem przeycie byo rwnie osobliwe. Wednesday poprowadzi ich po schodach, mijajc wiszce w powietrzu naturalnej wielkoci modele czterech jedcw Apokalipsy. Trzymajc si znakw, dotarli do otwartej bramy. Cie i Nancy tworzyli stra tyln. A potem opucili Dom na Skale, minli sklep z pamitkami i skierowali si na parking. - Szkoda, e musielimy odej przed kocem - Pan Nancy westchn. - Miaem nadziej obejrze najwiksz sztuczn orkiestr wiata. - Widziaem j - odpar Czernobog. - Nic ciekawego.

*** Restauracja leaa przy drodze, dziesi minut jazdy od Domu na Skale. Wednesday poinformowa kadego z goci, e dzi wieczr on paci za wszystko. Zorganizowa te przewz dla tych, ktrzy nie mieli wasnego rodka transportu.

Cie zastanawia si, jak w ogle dotarli do Domu na Skale bez wasnych rodkw transportu i jak si std wydostan, ale milcza. Uzna, e to najmdrzejsze wyjcie. Sam mia do przewiezienia peen samochd goci Wednesdaya. Kobieta w czerwonym sari siedziaa z przodu, obok niego. Na tylnym siedzeniu przysiado dwch mczyzn: przysadzisty modzieniec o osobliwym wygldzie, ktrego nazwiska Cie nie dosysza, cho brzmiao podobnie do Elvisa, i drugi, w ciemnym garniturze - jego w ogle nie pamita. Sta obok tego czowieka, gdy tamten wsiada do samochodu. Otworzy przed nim drzwi, zamkn je, a jednak wci nic nie pamita. Odwrci si teraz w fotelu i obejrza uwanie swego pasaera, jego twarz, wosy, ubranie, tak by znw mc go rozpozna. Potem odwrci si, uruchamiajc silnik i odkry, i tamten kompletnie wypad mu z pamici. Pozostao tylko wraenie wielkiego bogactwa, nic poza tym. Jestem zmczony - pomyla Cie. Zerkn w prawo, ukradkiem przygldajc si Hindusce. Zauway wski, srebrny naszyjnik, okalajcy szyj. Bransoletka z amuletami w ksztacie gw i doni brzczaa przy kadym ruchu niczym malekie dzwoneczki. Na czole miaa ciemnoniebieski klejnot. Pachniaa korzeniami: kardamonem, gak muszkatoow i kwiatami. Wosy miaa szpakowate. Gdy dostrzega jego wzrok, umiechna si. - Mw mi Mama-Ji - powiedziaa. - Ja jestem Cie, Mamo-Ji - odpar. - A co mylisz o planie swojego pracodawcy? Zwolni na widok wielkiej, czarnej ciarwki, ktra ich wyprzedzia, pryskajc botem. - Nie pytam, a on nie mwi - rzek. - Moim zdaniem chce stworzy ostatni bastion. Chce, ebymy odeszli w blasku chway. Oto, czego pragnie. A my jestemy do starzy i do gupi, by przynajmniej cz z nas si zgodzia. - Zadawanie pyta nie naley do moich obowizkw, Mamo-Ji - wyjani Cie. Jej dwiczny miech wypeni cay samochd. Mczyzna na tylnym siedzeniu - nie w osobliwy modzieniec, ten drugi - powiedzia co i Cie mu odpar, jednak w sekund pniej nie potrafi przypomnie sobie ani sowa. Tymczasem osobliwy modzieniec milcza. Zacz jednak nuci pod nosem gbokim, melodyjnym basem. Wntrze samochodu wibrowao do wtru. Osobliwy modzian by redniego wzrostu, lecz dziwnej postury. Cie sysza wczeniej o piersi jak beczka, nie potrafi jednak wyobrazi sobie czego podobnego. Ten modzian mia pier jak beczka i nogi, owszem, jak pnie drzew, i rce dokadnie jak tuste

szynki. Ubrany by w czarn park z kapturem, kilka warstw swetrw, grube drelichowe spodnie i, co niewiarygodne przy takim stroju i pogodzie, biae teniswki, rozmiaru i ksztatu pudeek na buty. Jego palce przypominay kiebaski, tpe, kwadratowo zakoczone. - Niezy gos - zauway Cie ze swego miejsca. - Przepraszam - odpar gbokim basem niezwyky mody czowiek, wyranie zawstydzony. Przesta nuci. - Nie, podobao mi si - rzek szybko Cie. - Nie przerywaj. Niezwyky mody czowiek zawaha si, po czym podj przerwan melodi, rwnie dwicznie jak przedtem. Tym razem wrd pomrukw pojawiay si sowa: - W d, w d, w d - piewa tak nisko, e dray szyby w oknach. - W d, w d, w d, w d, w d. Na dachach mijanych domw rozwieszono acuchy witecznych lampek, wszelkich moliwych typw - od dyskretnych, zotych arweczek, migoczcych w mroku po olbrzymie wzory bawanw, misiw i wielokolorowych gwiazd. Cie zaparkowa przed restauracj, wielkim budynkiem przypominajcym stodo, i wypuci pasaerw przednimi drzwiami. Potem podjecha na tyy, na parking. Chcia samotnie przespacerowa si do wejcia, by uporzdkowa myli. Zaparkowa obok czarnej ciarwki, zastanawiajc si, czy to ta sama, ktra wyprzedzia go wczeniej. Zatrzasn drzwi i stan bez ruchu na parkingu. Jego oddech parowa w mronym powietrzu. Wyobraa sobie, jak w restauracji Wednesday rozsadza goci wok wielkiego stou, pracujc nad nimi. Cie zastanawia si, czy naprawd na fotelu obok niego siedziaa Kali, kto podrowa na tylnych siedzeniach... - Hej, chopie, masz zapaki? - Cie usysza na wp znajomy gos. Obrci si, by powiedzie, e nie, nie ma, lecz lufa pistoletu wbia mu si w gow tu nad lewym okiem i zacz upada. Zdy jedynie wycign rk. Kto wsun mu w usta co mikkiego, uniemoliwiajc krzyk, i zamocowa tam, gadkimi, wywiczonymi ruchami, niczym rzenik patroszcy kurczaka. Cie prbowa krzykn, ostrzec Wednesdaya, ostrzec ich wszystkich, lecz z jego ust doby si jedynie stumiony jk. - Wszystkie ptaszki s ju w rodku - ponownie usysza ten sam gos. - Gotowi? - W goniku krtkofalwki rozleg si ochrypy trzask. - Ruszajmy i zgarniamy ich. - A co z tym dryblasem? - spyta kto inny. - Zapakujcie go i zabierzcie - odpar pierwszy.

Narzucili Cieniowi na gow workowaty kaptur, skrpowali tam przeguby i kostki, umiecili z tyu ciarwki i odjechali.

*** W maym pomieszczeniu, w ktrym zamknli Cienia, nie byo okien. Stao w nim jedynie plastikowe krzeso, lekki, skadany st i wiadro z przykryw, suce jako tymczasowa toaleta. Na pododze lea te dugi kawa tej pianki i cienki koc ze star, brzow plam porodku. Cie nie wiedzia, czy to krew, ka czy jedzenie, i wola tego nie sprawdza. Pod sufitem wisiaa naga arwka, osonita metalowa krat. Nie zdoa znale wycznika; wiato stale si palio. Po jego stronie drzwi nie byo klamki. Drczy go gd. Pierwsz rzecz, jak uczyni, gdy tamci wepchnli go do pokoju, zerwali mu z rk, ng i ust tamy i zostawili, byo dokadne zbadanie caego pomieszczenia. Ostuka ciany. Odpowiedzia mu metaliczny dwik. U gry Cie dojrza niewielk szczelin wentylacyjn. Drzwi byy dokadnie zamknite. Rana nad lew brwi krwawia lekko. Bolaa go gowa. Podoga bya goa. Ostuka j. Ten sam metal, co w cianach. Zdj pokryw wiadra, wysika si i ponownie je zakry. Wedug wskazania zegarka od napadu na restauracj miny zaledwie cztery godziny. Portfel znikn, ale zostawili mu monety. Usiad na krzele przy karcianym stoliku. St pokrywa zielony ryps, tu i wdzie poprzypalany papierosami. Cie zacz wiczy sztuczk z przepychaniem monet przez st. Potem wzi dwie wierdolarwki i opracowa wasn Bezsensown Sztuczk z Monetami. Ukry monet w prawej doni i pokaza drug w lewej, pomidzy palcem i kciukiem. Potem uda, e bierze j do drugiej rki, cho w istocie ukry znowu w lewej. Unis praw do, demonstrujc tkwic tam monet. Podstawow zalet manipulacji monetami by fakt, e wymagao to zaangaowania caego umysu. Cie nie potrafi tego robi, gdy zoci si albo martwi. Tote samo wiczenie iluzji, nawet zupenie bezsensownej - woy bowiem wiele wysiku i umiejtnoci w pozorne przeoenie monety z jednej rki do drugiej, cho w istocie nie wymaga to adnych stara - uspokajao go, oczyszczao umys z lkw i niepokojw. Zacz kolejn, jeszcze bardziej bezsensown sztuczk - jednorczn przemian pdolarwki w centa przy uyciu dwch wierdolarwek. Na zmian ukrywa i demonstrowa obie monety. Zacz od jednej wiartki, ukrywajc drug. Unis do do ust i

dmuchn na widoczn monet, jednoczenie ukrywajc j klasycznym gestem w doni, podczas gdy pierwsze dwa palce wyjy drug, schowan wierdolarwk, i zademonstroway j wiatu. Efekt by nastpujcy: pokaza wiartk, unis do ust, dmuchn, opuci rk i pokaza t sam wiartk. Powtarza to wiele razy. Zastanawia si, czy go zabij. Jego rka zadraa lekko. Jedna z wierdolarwek zelizna si z czubka palca na poplamiony, zielony ryps. A potem, poniewa nie by w stanie wiczy dalej, schowa monety, wyj dolarwk z gow Wolnoci, ktr dosta od Zorii Pounocznej, cisn j mocno w palcach i czeka.

*** O trzeciej nad ranem, wedug wskaza zegarka, tamci powrcili, by go przesucha. Dwch ciemnowosych mczyzn, w ciemnych garniturach i byszczcych, czarnych butach. Zbiry. Jeden mia kwadratow szczk, szerokie ramiona, gste wosy; wyglda, jakby w liceum grywa w futbol, po za tym mia poobgryzane paznokcie. Drugi, ysiejce czoo, nosi okrge okulary w srebrnej oprawie, mia zrobiony staranny manicure. I cho zupenie nie przypominali si nawzajem, Cie podejrzewa, i na pewnym poziomie, by moe komrkowym, s absolutnie identyczni. Stanli po dwch stronach stolika, patrzc w d na niego. - Jak dugo pracuje pan dla Cargo? - spyta jeden z nich. - Nie wiem, o co chodzi - odpar Cie. - Przedstawia si jako Wednesday, Grimm, Stary Ojciec, Staruch. Widywano z nim pana. - Pracuj dla niego od kilku dni. - Prosz nas nie okamywa - rzeki zbir w okularach. - W porzdku - odpar Cie. - Nie bd. Ale to nadal oznacza kilka dni. Zbir o kanciastej szczce wycign rk i wykrci mocno ucho Cienia, ciskajc z caej siy. Bl by przejmujcy. - Mwilimy, eby nas pan nie okamywa - powiedzia agodnie i puci. Pod marynarkami obu Cie dostrzega zarysy kabur. Nie prbowa odpaci piknym za nadobne. Uda, e wrci do wizienia. Odsiaduj wasny wyrok - pomyla Cie. - Nie mw im niczego, czego sami nie wiedz. Nie zadawaj pyta.

- Ostatnio zadaje si pan z niebezpiecznymi ludmi - oznajmi zbir w okularach. Przysuyby si pan krajowi, skadajc zeznania. - Umiechn si wspczujco. Jestem dobrym glin mwi umiech. - Rozumiem - odrzek Cie. - A jeli nie zechce nam pan pomc - doda mczyzna o kanciastej szczce - przekona si pan, co robimy, gdy nie jestemy zadowoleni. - Wymierzy mu cios w brzuch otwart doni, pozbawiajc Cienia tchu. To nie tortury - pomyla Cie. - Jedynie znak przestankowy: Ja jestem zym glin. Zwymiotowa. - Bardzo chciabym was zadowoli - powiedzia, gdy tylko nabra tchu. - Prosimy jedynie o wspprac. - Mgbym spyta... - wykrztusi Cie (Nie zadawaj pyta - pomyla, ale byo ju za pno, zdy to powiedzie). - Mgbym spyta, z kim miabym wsppracowa? - Chcesz pozna nasze nazwiska? - spyta kanciasty. - Odbio ci? - Nie, ma racj - wtrci si okularnik. - Moe w ten sposb atwiej bdzie mu dostrzec swoje pooenie. - Spojrza na Cienia i umiechn si niczym facet z reklamy pasty do zbw. - Witam. Nazywam si pan Stone, mj kolega to pan Wood. - Prawd mwic - mrukn Cie - chodzio mi o to, w jakiej agencji pracujecie. CIA? FBI? Stone pokrci gow. - O, rany. To nie takie proste, prosz pana. Stanowczo nie takie proste. - Sektor prywatny - doda Wood. - Sektor publiczny, wie pan. W dzisiejszych czasach wszystko splata si ze sob. - Zapewniam jednak - rzek Stone z kolejnym przymilnym umiechem - e jestemy tymi dobrymi. - Godny? - Sign do kieszeni marynarki i wycign snickersa. - Prosz. May prezent. - Dzikuj - odpar Cie. Rozwin batonik i zjad go. - Pewnie chciaby si pan czego napi. Kawy? Piwa? - Wody, jeli mona. Stone podszed do drzwi i zapuka w nie. Powiedzia co do stranika po drugiej stronie, ktry powrci w minut pniej z plastikowym kubkiem penym zimnej wody. - CIA. - Wood z politowaniem pokrci gow. - Ci frajerzy. Hej, Stone, syszaem nowy dowcip o CIA. To idzie tak: Skd wiadomo, e CIA nie uczestniczya w zamachu na Kennedyego?

- Nie wiem - powiedzia Stone. - Skd wiadomo? - Bo on nie yje. Obaj wybuchnli miechem. - Lepiej ju panu? - spyta Stone. - Chyba tak. - Moe zatem opowie pan nam, co dzi zaszo. - Troch zwiedzalimy, pojechalimy do Domu na Skale, wybralimy si na kolacj. Reszt znacie. Stone westchn ciko. Wood pokrci gow z zawiedzion min i kopn Cienia w rzepk kolanow. Bolao potwornie. A potem Wood powoli wepchn mu pi w plecy, tu nad praw nerk, napierajc kostkami, i bl by jeszcze gorszy ni ten w kolanie. Jestem wikszy od nich obu - pomyla. - Poradzibym sobie. Byli jednak uzbrojeni i nawet gdyby jakim cudem udao mu si ich zabi bd obezwadni, wci pozostaby zamknity w celi (Ale miaby bro, dwa pistolety). (Nie). Wood trzyma si z daleka od twarzy Cienia. Nie zostawia ladw, nic trwaego, jedynie uderzenia pici i ng w kolana i tors. Bolao. Cie ciska mocno w doni dolarwk, czekajc na koniec. I wreszcie, po stanowczo zbyt dugim czasie, bicie dobiego koca. - Do zobaczenia za kilka godzin - powiedzia Stone. - Woody naprawd nie by tym zachwycony. Jestemy rozsdnymi ludmi i, jak mwiem, gramy po waciwej stronie. Pan nie. A tymczasem prosz sprbowa si przespa. - Lepiej zacznij traktowa nas powanie - doda Wood. - Woody ma racj - dokoczy Stone. - Prosz to przemyle. Drzwi zamkny si z trzaskiem. Cie zastanawia si, czy zgasz wiato. Nie zrobili tego jednak. Wci pono na suficie niczym zimne oko. Powoli przeczoga si po pododze a na t piank. Wdrapa si na ni, owin ciasno kocem, zamkn oczy i pochwyci pustk, zapa w rce sny. Mija czas. Znw mia pitnacie lat. Matka umieraa; prbowaa powiedzie mu co wanego, ale nie mg jej zrozumie. Poruszy si we nie. Gwatowne uczucie blu sprawio, e z psnu przenis si do pjawy. Sykn. Cie zadra pod cienkim kocem. Prawym przedramieniem zakrywa oczy przed jaskrawym wiatem arwki. Zastanawia si, czy Wednesday i pozostali zdoali zbiec, czy w ogle przeyli. Mia nadziej, e tak.

Chodna srebrna dolarwka wci tkwia w jego lewej doni. Czu j tam od pocztku przesuchania. Zastanawia si przelotnie, czemu nie rozgrzaa si do temperatury ciaa. I w tym stanie p snu p maligny moneta, idea wolnoci, ksiyc i Zoria Pounocznaja poczyy si w jedn cao, tworzc promie srebrnego wiata, padajcy z gbin na niebo, a on dosiad go, oddalajc si od cierpienia, smutku i strachu, coraz dalej od blu, z powrotem w sen... Gdzie z daleka dobieg go haas. Byo jednak za pno, by si nad nim zastanawia. Sen obj go ju we wadanie. Ostatnia myl: mia nadziej, e to nie ludzie, ktrzy przychodz go obudzi, pobi albo skrzycze, a potem zauway z radoci, e na dobre zapad w sen i przesta odczuwa chd.

*** Gdzie kto wzywa pomocy. Dziao si to w snach Cienia, a moe poza nimi. Cie przekrci si na swej piance, odkrywajc przy okazji kolejne bolesne miejsca. Kto szarpa go za rami. Pragn poprosi, by go nie budzili, by pozwolili mu spa, zostawili w spokoju. Jednak z garda dobieg tylko ochrypy jk. - Piesku - powiedziaa Laura - Musisz si obudzi. Prosz, obud si, kochany. Przez moment poczu ulg. Mia taki dziwny sen o wizieniach, oszustach, podupadych bogach, a teraz Laura go budzi, by powiedzie, e czas i do pracy. Moe wystarczy go, by przekn kaw i skra causa, czy nawet wicej ni causa. Wycign rk, by jej dotkn. Jej skra bya zimna jak ld i lepka. Otworzy oczy. - Skd ta krew? - spyta. - Z innych ludzi - odpara. - Nie jest moja. Mnie wypenia formaldehyd zmieszany z gliceryn i lanolin. - Jakich innych ludzi? - Stranikw. Wszystko w porzdku, zabiam ich. Lepiej si rusz. Wtpi, by ktokolwiek zdy wszcz alarm. We paszcz, inaczej zamarzniesz na mier. - Zabia ich? Wzruszya ramionami i umiechna si niepewnie. Jej rce wyglday jakby przed chwil skoczya malowa palcami obraz wycznie w odcieniach czerwieni. Twarz i ubranie (ten sam niebieski kostium, w ktrym zostaa pochowana) pokryway plamy i rozbryzgi, ktre

Cieniowi skojarzyy si z Jacksonem Pollockiem. Wola myle o Pollocku, ni zaakceptowa inne wyjanienie. - atwiej zabija ludzi, kiedy samemu jest si martwym - wyjania. - W kocu to nic wielkiego. Traci si uprzedzenia. - Dla mnie to nadal dua rzecz - odpar Cie. - Chcesz tu zaczeka na przyjcie porannej zmiany? - spytaa. - Jeli tak, prosz bardzo. Sdziam, e wolaby std wyj. - Pomyl, e ja to zrobiem - powiedzia tpo. - Moe - ucia. - W paszcz, kochany. Zamarzniesz. Wyszed na korytarz. Na jego kocu miecia si wartownia. Leay tam cztery trupy: trzech stranikw i mczyzna nazywajcy si Stone. Cie nie dostrzeg jego przyjaciela. Sdzc z krwawych ladw na pododze, dwch mczyzn zostao przy-wleczonych do wartowni i rzuconych w kt. Na wieszaku dostrzeg wasny paszcz. W wewntrznej kieszeni wci tkwi portfel, nietknity. Laura otworzya kilka kartonowych pude penych batonw. Teraz dopiero mg porzdnie przyjrze si stranikom. Mieli na sobie ciemne mundury maskujce, lecz adnych oficjalnych naszywek, niczego, co wiadczyoby, dla kogo pracuj. Rwnie dobrze mogli by myliwymi, polujcymi w weekendy na kaczki. Laura wycigna zimn rk i ucisna do Cienia. Na jej szyi na acuszku wisiaa zota moneta, ktr jej odda. - adnie wyglda - rzek. - Dziki. - Umiechna si. - A co z pozostaymi? Wednesdayem, ca reszt? Gdzie s? Laura podaa mu gar batonikw. Napeni nimi kieszenie. - Nie byo tu nikogo innego. Mnstwo pustych cel i jedna z tob w rodku. Ach, jeden z tych ludzi poszed ze wierszczykiem do innej celi, by sobie uly. Czeka go niezy wstrzs. - Zabia go, gdy si onanizowa? Wzruszya ramionami. - Tak - przyznaa niechtnie. - Martwiam si, e robi ci krzywd. Kto musi mie na ciebie oko. I uprzedzaam, e to bd ja. We to. - Podaa mu chemiczne rozgrzewacze doni i stp: cienkie wkadki. Po przeamaniu pieczci rozgrzeway si i pozostaway takie caymi godzinami. Cie wsun je do kieszeni. - Masz na mnie oko? O, tak - rzek. - Rzeczywicie.

Palcem musna jego czoo tu nad lew brwi. - Jeste ranny - zauwaya. - Nic mi nie jest. Otworzy tkwice w cianie metalowe drzwi, ktre uchyliy si powoli, metr nad ziemi. Zeskoczy na co, co przypominao wir. Chwyci Laur w pasie i zsadzi, tak jak kiedy, z atwoci, bez namysu. Ksiyc wynurzy si zza ciemnej chmury. Wisia nisko nad horyzontem, chyli si ku zachodowi. wiato rzucane na nieg wystarczyo, by zorientowa si w okolicy. Wyszli z pomalowanych na czarno metalowych drzwi dugiego wagonu towarowego, stojcego bd porzuconego na bocznicy w lesie. Wagony cigny si tak daleko, jak siga wzrok, i znikay wrd drzew. Trzymali go w pocigu. Powinien si by domyle. - Jak mnie u diaba znalaza? - spyta sw martw on. Powoli, z rozbawieniem pokrcia gow. - wiecisz niczym latarnia w mrocznym wiecie - odpara. - To nie byo trudne. A teraz id. Odejd std. Jak najszybciej i jak najdalej. Nie korzystaj z karty kredytowej. I wszystko powinno pj dobrze. - Dokd mam i? Przeczesaa doni spltane wosy i odrzucia je z oczu. - Droga jest tam - oznajmia. - Postaraj si. Jeli trzeba, ukradnij samochd. Jed na poudnie. - Lauro - zacz i zawaha si. - Wiesz, o co w tym wszystkim chodzi? Wiesz, kim s ci ludzie? Kogo zabia? - Tak - odpara. - Chyba wiem. - Jestem ci co winien - rzek. - Gdyby nie ty, wci siedziabym w zamkniciu. Nie sdz, by mieli wobec mnie dobre zamiary. - Nie - potwierdzia. - Raczej w to wtpi. Oddalili si od pustych wagonw. Cie pomyla o innych pocigach: czarnych, pozbawionych okien metalowych wagonach, cigncych si na cae mile, z rykiem syren pokonujcych noc. Zacisn palce wok tkwicej w kieszeni dolarwki. Przypomnia sobie Zori Pounoczn i to, jak patrzya na niego w blasku ksiyca. Spytae, czego chce? To najmdrzejsze pytanie, jakie mona zada umaremu. Czasami nawet odpowiadaj. - Lauro... czego ty chcesz? - spyta. - Naprawd chciaby wiedzie? - Tak. Prosz.

Laura uniosa wzrok i spojrzaa na niego martwymi, niebieskimi oczami. - Chc znw y - oznajmia. - Nie tkwi uwiziona w pyciu. Chc naprawd y. Pragn poczu serce, pompujce krew w piersi, i jej ruchy w moim ciele - gorcej, sonej, prawdziwej. To niesamowite. Wydaje nam si, e nie czujemy krwi, ale uwierz, kiedy przestaje pyn, natychmiast dostrzegasz rnic. - Wytara oczy, rozmazujc krwawe plamy, brudzc twarz lepk czerwieni. - Posuchaj, to trudne. Wiesz, czemu martwi pojawiaj si tylko w nocy, piesku? Bo w ciemnoci atwiej udawa prawdziwego czowieka. A ja nie chc udawa. Pragn znw y. - Nie rozumiem, co miabym zrobi. - Zaatw to, kochany. Co wymylisz. Wiem to. - Zgoda - rzek. - Sprbuj. A jeli co wymyl, jak mam ci znale? Ona jednak znikna, pozostawiajc go samego w lesie. Niebo na wschodzie zaczo lekko szarze. Grony grudniowy wiatr przynis krzyk ostatniego nocnego ptaka albo te pierwszego ptaka witu. Cie skierowa twarz ku poudniowi i ruszy naprzd.

ROZDZIA SIDMY

Hinduscy bogowie s niemiertelni jedynie w bardzo szczeglnym sensie tego stwa. Rodz si bowiem i umieraj, rozpatruj wikszo najwikszych dylematw ludzkoci i czsto nie zgadzaj si ze miertelnymi w kwestii drobnych szczegw... i jeszcze drobniejszych demonw. Hindusi uwaaj ich za klas istot z definicji zupenie odmiennych od reszty - symboli, jakimi nigdy nie stanie si aden czowiek, niewane jak archetypiczny. To aktorzy, odgrywajcy role, rzeczywiste wycznie dla nas. Tylko maski, za ktrymi powinnimy dojrze nasze wasne twarze. - Wendy Doniger OFlaherty, Wstp do Mitologii Hinduskiej, (Penguin, 1975) Cie maszerowa na poudnie - czy te mia przynajmniej nadziej, e na poudnie ju od kilku godzin. Wdrowa dug, wsk, nie oznaczon drog przez las. Mia wraenie, e znalaz si w poudniowym Wisconsin. W pewnym momencie od strony miasta nadjechay dwa jeepy z poncymi reflektorami. Ukry si za drzewami, pki nie znikny. Wczesnoporanna mgieka sigaa mu do pasa. Samochody byy czarne. Gdy p godziny pniej usysza daleki odgos nadlatujcych z zachodu helikopterw, skrci ze szlaku w las. Lea przycupnity w jamie pod zwalonym drzewem, suchajc, jak przelatuj. Gdy si oddaliy, wyjrza, unoszc wzrok ku szaremu, zimowemu niebu. Ucieszy si, zauwaywszy, e helikoptery pomalowano matow, czarn farb. Czeka pod drzewem, pki ich haas zupenie nie ucich. Pod drzewami na ziemi leaa tylko cieniutka warstwa niegu, trzeszczcego pod stopami. Szed, dzikujc Bogu za chemiczne rozgrzewacze rk i stp, ktre nie pozwalay im zamarzn. Poza tym jednak czu si odrtwiay - mia odrtwiay umys i dusz. I owo odrtwienie - uwiadomi sobie nagle - nie byo czym nowym; czu je od dawna. Czego zatem chc? - spyta samego siebie. Nie potrafi odpowiedzie. Szed wic dalej, krok po kroku, coraz gbiej w las. Drzewa sprawiay wraenie znajomych, fragmenty krajobrazu rodem z deja-vu. Czyby kry bez celu? Moe bdzie tak szed i szed, i szed, pki nie zabraknie ogrzewaczy i balonikw, a wtedy umrze i nigdy si nie podniesie. Dotar do szerokiego strumienia, takiego, ktry miejscowi nazywaj rzeczuk. Postanowi powdrowa dalej wzdu niego. Strumienie wpadaj do rzek, rzeki do Missisipi i,

gdyby szed dalej, ukrad d albo zbudowa tratw, w kocu dotarby do Nowego Orleanu, a tam jest naprawd ciepo. Myl ta wydaa mu si niezwykle pocigajca, cho wyjtkowo mao prawdopodobna. Helikoptery ju si nie zjawiy. Podejrzewa, e tamte pierwsze uczestniczyy w sprztaniu trupw z pocigu, a nie poloway na niego. W przeciwnym razie powrciyby wraz z psami, syrenami i ca pocigow otoczk. Ale nic z tych rzeczy si nie wydarzyo. Czego tak naprawd pragn? Nie da si schwyta. Nie zosta oskaronym o mier ludzi w pocigu. To nie byem ja - usysza wasny gos - tylko moja martwa ona. Wyobrazi sobie miny policjantw. Posaliby go na krzeso elektryczne, a ludzie mogliby si spiera, czy by wariatem, czy nie. Zastanawia si, czy w Wisconsin obowizuje kara mierci i czy ma to jakiekolwiek znaczenie. Chcia zrozumie, co si dzieje i jak si to wszystko skoczy, i wreszcie umiechn si z rezygnacj, uwiadomiwszy sobie, e tak naprawd pragnie, by wszystko wrcio do normy. Chcia nigdy nie trafi do wizienia. Chcia, by Laura wci ya. By nic z tego, co go ostatnio spotyka, si nie zdarzyo. Obawiam si, e to raczej niemoliwe, chopcze - pomyla, przywoujc w pamici szorstki gos Wednesdaya, i skin gow. - To niemoliwe, spalie za sob mosty. A zatem id dalej. Odsiaduj wasny wyrok... W dali dzicio zacz tuc w sprchniay pie. Cie zorientowa si, e ledz go czyje oczy: parka czerwonych kardynaw obserwowaa go z bezlistnych gazi czarnego bzu, po czym wrcia do dziobania jagd. Wyglday jak ilustracje w kalendarzu Ptaki piewajce Ameryki Pnocnej. Usysza dziwnie elektroniczne piski, wiergoty ptakw. Ich gosy towarzyszyy mu spory kawaek drogi, w kocu umilky. Martwa sama leaa na polanie, w cieniu wzgrza. Czarny ptak wielkoci niewielkiego psa atakowa jej bok olbrzymim, gronym dziobem, wydzierajc krwawe strzpy misa. Zwierz nie miao ju oczu, poza tym jednak jego gowa bya nietknita, a na zadzie wci widniay biae plamki. Cie zastanawia si, jak zgina sarna. Czarny ptak przekrzywi gow i odezwa si gosem przypominajcym zgrzyt uderzajcych o siebie kamieni. - Ty, czowiek-cie. - Jestem Cie.

Ptak wskoczy na zad sarny, unis gow, nastroszy pira na jej czubku i na szyi. By olbrzymi. Jego oczy przypominay czarne koraliki. Z tak bliska sprawia niepokojce wraenie. - Mwi, e spotka ci w Ka-Ir - wykraka. Ciekawe, ktry to z krukw Odyna - pomyla Cie. Huginn czy Muninn? Pami czy Myl? - Ka-Ir? - powtrzy. - W Egipcie. - Jak mam si dosta do Egiptu? - Wzdu Missisipi, na poudnie. Znajd Szakala. - Posuchaj - rzek Cie. - Nie chce, eby pomyla... Jezu... - Urwa. Zebra myli. Byo mu zimno. Sta w rodku lasu i rozmawia z wielkim, czarnym ptakiem, ktry wanie poywia si trupem Bambi. - W porzdku. Chciaem powiedzie, e nie przepadam za tajemnicami. - Tajemnice - zgodzi si radonie ptak. - Potrzebuj wyjanie. Szakal w Ka-Ir - to mi nic nie mwi. Jest jak haso z kiepskiego filmu szpiegowskiego. - Szakal, przyjaciel. Tok. Ka-Ir. - Ju to powiedziae. Potrzebuj nieco wicej informacji. Ptak odwrci gow i oddar od eber sarny kolejne wkno surowego misa. Potem odlecia w stron drzew, a czerwony ochap zwisa mu z dzioba niczym dugi, krwawy robak. - Hej, mgby przynajmniej doprowadzi mnie do prawdziwej drogi?! - zawoa za nim Cie. Kruk wzbi si w gr i odlecia. Cie spojrza na trupa sarenki. Gdyby by prawdziwym twardzielem, odciby sobie stek i upiek nad ogniskiem. Zamiast tego przysiad na zwalonym drzewie i zjad snickersa, wiadom, i daleko mu do prawdziwych ludzi lasu. Kruk zakraka ze skraju polany. - Chcesz, ebym za tob poszed? - spyta Cie. - A moe Timmy znw wpad do studni? - Ptak zakraka ponownie, niecierpliwie. Cie ruszy w jego stron. Kruk odczeka chwil, po czym ciko przelecia na nastpne drzewo, kierujc si nieco na lewo od wczeniej wybranego przez niego szlaku. - Hej! - zawoa Cie. - Huginn, Muninn, czy kim tam jeste. Ptak odwrci gow i przekrzywi, patrzc na niego podejrzliwie byszczcymi oczami.

- Powiedz: Nigdy ju - rzuci Cie. - Spierdalaj - odpar kruk. Przez reszt drogi ju si nie odezwa. Po pgodzinie dotarli do asfaltowej szosy na skraju miasta i kruk odlecia do lasu. Cie zauway reklam baru Culvers - lody, kremy i butterburgery - a obok niego stacj benzynow. Ruszy do Culversa. Bar by zupenie pusty. Za lad sta bystry mody czowiek o ogolonej gowie. Cie zamwi dwa butterburgery i frytki. Potem poszed do azienki, by si umy. Wyglda okropnie. Szybko sprawdzi zawarto kieszeni: mia kilka monet, w tym srebrn dolarwk, jednorazow szczoteczk i past do zbw, trzy baloniki snickers, pi chemicznych ogrzewaczy, portfel (a w nim prawo jazdy i kart kredytow zastanawia si, jak dugo karta poyje), w kieszeni paszcza za tysic dolarw w pidziesitkach i dwudziestkach, cz wczorajszego upu. Obmy w gorcej wodzie twarz i rce, przeczesa palcami ciemne wosy, po czym wrci do restauracji, zjad hamburgery i frytki, popijajc kaw. Wrci do lady. - Moe deser? - spyta bystry mody czowiek. - Nie, nie dzikuj. Czy gdzie tu mgbym wypoyczy samochd? Mj si zepsu kawaek drogi std. Modzieniec podrapa si po odrastajcych wosach. - Nie tutaj, prosz pana. Jeli mia pan awari, powinien pan zadzwoni po mechanika albo zaatwi holowanie na stacji benzynowej. - wietny pomys - rzek Cie. - Dzikuj. Przeszed przez pokryty topniejcym niegiem parking przed Culversem a na stacj. Tam kupi baloniki, suszone kabanosy i kolejne ogrzewacze rk i stp. - Czy mgbym tu gdzie wypoyczy samochd? - spyta kobiet przy kasie. Bardzo pulchna sprzedawczyni w okularach z radoci przyja pojawienie si kogo, z kim mogaby porozmawia. - Pomylmy - rzeka. - yjemy tu troch na uboczu. Takie rzeczy zaatwia si w Madison. Dokd si pan wybiera? - Do Ka-Iru - rzek. - Gdziekolwiek to jest. - Wiem, gdzie to jest - powiedziaa. - Prosz mi poda map Illinois z tamtego regau. Cie wrczy jej pokryt plastikiem map. Rozwina j i tryumfalnie wskazaa najniszy kwadrat. - O, prosz.

- Ka-Ir? - Tak nazywaj ten w Egipcie. Tu, w Maym Egipcie, zw go Kair. Maj tam te Teby i tak dalej. Moja bratowa pochodzi z Teb. Spytaam j o te w Egipcie, spojrzaa na mnie, jakby brakowao mi pitej klepki-. - Kobieta zachichotaa gboko, gardowo. - S tam piramidy? - Miasto leao w odlegoci piciuset mil, niemal dokadnie na poudnie. - Nic mi o tym nie wiadomo. Nazwali to miejsce Maym Egiptem, bo jakie sto, moe sto pidziesit lat temu w okolicy wybucha zaraza. Wybia wszystkie plony. Ale nie tam. Wic wszyscy jedzili w to miejsce, eby kupi ywno. Jak w Biblii, Jzef i Paszcz Snw w technikolorze. Hej, w drog do Egiptu, ba-da-bum. - Zatem, gdyby bya pani mn i musiaa tam dotrze, co by pani zrobia? - spyta Cie. - Pojechaabym. - Kilka mil std pad mi wz. Prawdziwa kupa zomu. Prosz wybaczy okrelenie. - Kazet - odpara. - Tak je nazywa mj szwagier. Na drobn skal kupuje i sprzedaje samochody. Dzwoni do mnie i mwi: Mattie, wanie sprzedaem kolejnego kazeta. Moe zainteresuje go paski stary wz. Choby na zom. - Naley do mojego szefa. - Cie zdumia si, widzc, jak atwo przychodz mu kamstwa. - Musz go zawiadomi, eby odebra auto. - Nagle przyszo mu co do gowy. Ten pani szwagier mieszka tutaj? - W Muscoda. Dziesi minut na poudnie std, po drugiej stronie rzeki. A czemu? - Czy ma moe jakiego kazeta, ktrego zechciaby mi sprzeda za, powiedzmy, piset, szeset dolarw? Kobieta umiechna si sodko. - Drogi panie, na jego parkingu nie znajdzie pan wozu, ktry wraz z penym bakiem kosztowaby wicej ni pi setek... Ale prosz nie mwi, e o tym wspominaam. - Zechce pani do niego zadzwoni? - poprosi Cie. - Ju to robi. - Kobieta podniosa suchawk. - Kochanie, tu Mattie. Przyjedaj tu natychmiast. Mam czowieka, ktry chce kupi wz.

*** Wybran przez niego kup zomu by Chevy Nova z 1983 roku. Wraz z penym bakiem samochd kosztowa go czterysta pidziesit dolarw. Mia na liczniku niemal wier miliona mil. Pachnia lekko burbonem, tytoniem i znacznie silniej czym, co

przypominao banany. Pod warstw brudu i niegu trudno byo dostrzec kolor, lecz ze wszystkich pojazdw na parkingu za domem szwagra Mattie tylko on wyglda, jakby mg dowie go piset mil dalej. Transakcja bya gotwkowa. Szwagier Mattie nie prosi o nazwisko i numer ubezpieczeniowy Cienia - wycznie o pienidze. Cie jecha na zachd, potem na poudnie z piciuset pidziesicioma dolarami w kieszeni, trzymajc si z dala od autostrady midzystanowej. Kazet mia radio, lecz gdy Cie je wczy, okazao si e nie dziaa. Tablica przy drodze informowaa, e opuszcza stan Wisconsin i wkracza do Illinois. Min kopalni odkrywkow. Wielkie, bkitne reflektory rozjaniay zimowy pmrok. Na obiad zatrzyma si w barze zwanym U Mamy. Dotar tam tu przed zamkniciem. Kade mijane miasto obok tablicy z nazw, informujcej, e przybywa do Naszego Miasta (720 mieszk.), miao jeszcze drug. Tablica dodatkowa gosia, e tutejsza druyna w klasie do czternastu lat bya trzecia poza podium w Midzystanowym Konkursie Koszykwki albo e dane miasteczko to ojczyzna pfinalistki Stanowych Mistrzostw w Zapasach dziewczt do lat szesnastu. Jecha dalej. Gowa chwiaa mu si lekko. Z kad minut czu si bardziej wyczerpany. Przejecha wiato stopu i o wos unikn zderzenia z prowadzonym przez kobiet dodgem. Gdy tylko znalaz si wrd pl, zjecha na pust ciek dla traktorw na poboczu i zaparkowa obok pokrytego plamami niegu pola, po ktrym wdrowaa powolna procesja tustych, czarnych, dzikich indykw. Przypominay szereg aobnikw. Cie wyczy silnik, wycign si na tylnym siedzeniu i zasn. Ciemno, uczucie spadania, jakby niczym Alicja spada w gb wielkiej dziury. Lecia tak przez sto lat w mroku. Mijay go twarze wypywajce z czerni, lecz nim zdy ich dotkn, wszystkie po kolei znikay w grze... Nagle, bez momentu przejciowego, przesta spada. Znw by w jaskini, i to nie sam. Spojrza w znajome oczy: wielkie, czarne, lnice. Zamrugay. By pod ziemi. Przypomnia sobie to miejsce. Zapach mokrej krowy. Na zachodnich wilgotnych cianach odbija si blask ognia, owietlajcego gow bawou i ludzkie ciao barwy gliny. - Nie moecie da mi spokoju? - spyta Cie. - Chc tylko spa. Czowiek-baw powoli skin gow. Jego wargi nie poruszyy si, lecz w gowie Cienia odezwa si gos.

- Dokd jedziesz, Cieniu? - Do Kairu. - Czemu? - A mam inne wyjcie? Wednesday tak sobie yczy. Wypiem jego mid. We nie Cienia, wspartym na zasadach logiki snu, zobowizanie to wydawao si czym oczywistym: trzykrotnie wypi mid Wednesdaya, piecztujc umow. Czy mia jaki wybr? Czowiek-baw wsun do w pomienie, rozgarniajc ar i poruszajc niedopalone gazie. - Nadchodzi burza. Trzyma w doniach popi. Otar je o bezwos pier, pozostawiajc czarne smugi. - Wci to powtarzacie. Mog zada jakie pytanie? Chwila ciszy. Na wochatym czole usiada mucha. Czowiek-baw przegna j. - Pytaj. - Czy to prawda? Wszyscy ci ludzie naprawd s bogami? To wszystko jest takie... Urwa. W kocu doda: - Niemoliwe. - Cho niedokadnie tego sowa szuka. I musia na nowo zadowoli si namiastk. - Czym s bogowie? - spyta czowiek-baw. - Nie wiem - odpar Cie. Gdzie w dali usysza uporczywe stukanie w okno. Cie czeka, a tamten si odezwie, wyjani, czym s bogowie, wytumaczy reguy skomplikowanego koszmaru, w jaki zamienio si jego ycie. Byo mu zimno. Puk, puk, puk. Cie sennie unis powieki i usiad powoli. By przemarznity do koci. Niebo na dworze miao barw gbokiego, rozwietlonego fioletu, oddzielajcego zmierzch od nocy. Puk, puk. - Hej, prosz pana! - odezwa si kto. Cie odwrci gow. w kto sta obok samochodu - mroczna posta na tle ciemniejcego nieba. Cie wycign rk i odrobin opuci szyb. Odchrzkn kilka razy. - Cze. - Wszystko w porzdku? Nic panu nie jest? Pi pan? - Gos by wysoki. Nalea do kobiety bd dziecka. - Nic mi nie jest - odpar Cie spokojnie. Otworzy drzwi i wysiad, przecigajc po drodze obolae koczyny i szyj. Potem zatar rce, by je rozgrza i pobudzi krenie krwi.

- Rany, spory pan jest. - Czsto mi to mwi. Kim ty jeste? - Sam. - Sam chopiec czy Sam dziewczynka? - Sam dziewczynka. Kiedy nazywaam si Sammi, przez i. Zamiast kropki stawiaam nad i umieszek. Potem jednak rzyga mi si zachciao, bo wszyscy robili co podobnego, wic przestaam. - W porzdku, dziewczynko Sam. Przejd tutaj i popatrz sobie na drog. - Czemu? Jest pan wirnitym morderc czy czym takim? - Nie - odpar Cie. - Ale musz si odla i potrzebuj nieco prywatnoci. - A, tak, jasne. Chwytam. aden problem. Doskonale pana rozumiem. Nie potrafi sika, jeli kto siedzi w kabinie obok. Mam blokad. - Ju. Przesza na drug stron samochodu, a Cie postpi kilka krokw w stron pola, rozpi rozporek i dugo sika pod supkiem. W kocu wrci na miejsce. Zmierzch w peni przemieni si w noc. - Jeszcze tu jeste? - spyta. - Tak - odpara. - Ma pan pcherz jak jezioro Erie. Podczas tego sikania zdyy powsta i run imperia, a ja wci pana syszaam. - Dzikuj. Chcesz czego? - Chciaam si dowiedzie, czy wszystko w porzdku. Gdyby pan nie y, albo co w tym stylu, wezwaabym gliny. Lecz okna s zaparowane, tote pomylaam: hej, pewnie jednak yje. - Mieszkasz tutaj? - Nie. Przyjechaam stopem z Madison. - To niebezpieczne. - Od trzech lat robi to pi razy w cigu roku. Nadal yj. A pan dokd? - Jad do Kairu. - Dzikuj - rzeka. - Ja do El Paso. Zostan tam u ciotki na wita. - Nie mog zabra ci wprost do celu - wtrci Cie. - Nie El Paso w Teksasie, do tego drugiego, w Illinois. Kilka godzin jazdy na pnoc. Wie pan, gdzie teraz jestemy? - Nie - odpar Cie. - Nie mam pojcia. Gdzie na autostradzie numer 52?

- Nastpne miasto to Peru - oznajmia Sam. - Nie to w Peru, to w Illinois. Chciaabym pana powcha, prosz si pochyli. - Cie schyli si i dziewczyna pocigna nosem tu przy jego twarzy. - No dobrze, nie czuj alkoholu. Moe pan prowadzi. Ruszajmy. - Czemu sdzisz, e ci podwioz? - Bo jestem dam w opaach, a pan rycerzem w czym tam. Niewane. W naprawd brudnym samochodzie. Wie pan, e kto napisa na tylnym oknie brudas? Cie wsiad do rodka i otworzy drzwi od strony pasaera. wiateko, ktre zwykle zapala si w takich sytuacjach, w tym wozie nie dziaao. - Nie - rzek. - Nie wiedziaem. Usadowia si w fotelu. - To ja - oznajmia. - Ja to napisaam, gdy byo do widno. Cie uruchomi silnik, wczy reflektory i z powrotem zjecha na drog. - W lewo - podpowiedziaa Sam. Skrci w lewo i ruszy naprzd. Po kilku minutach zaczo dziaa ogrzewanie, wypeniajc samochd ciepem. - Jak dotd jeszcze nic pan nie powiedzia - zauwaya Sam. - Prosz si odezwa. - Czy jeste czowiekiem? - spyta Cie. - Uczciw, yjc, oddychajc ludzk istot, zrodzon z ma i niewiasty? - Jasne - odpara. - W porzdku. Tak tylko sprawdzaem. Co niby mam powiedzie? - Co, co dodaoby mi otuchy. Nagle ogarniaj mnie wtpliwoci z cyklu: O cholera! Siedz w niewaciwym wozie obok wariata. - Jasne - rzek. - Te miewaem podobne myli. Co dodaoby ci otuchy? - Po prostu niech pan powie, e nie jest pan zbiegym winiem, seryjnym morderc czy czym w tym stylu. Zastanawia si przez chwil. - Wiesz, naprawd nie jestem. - I musia pan tak dugo myle nad odpowiedzi? - Odsiedziaem swoje. Nigdy nikogo nie zabiem. - Ach tak. Wjechali do niewielkiego miasteczka rozwietlonego blaskiem latarni i mrugajcych dekoracji witecznych. Cie obejrza si w prawo. Dziewczyna miaa krtkie, ciemne, spltane wosy i twarz jednoczenie atrakcyjn i, jak uzna, odrobin msk. Kto mgby wyku co takiego w kamieniu. Patrzya na niego. - Za co trafie do wizienia?

- Zrobiem krzywd kilku ludziom. Zdenerwowaem si. - Zasuyli sobie? Cie pomyla przez moment. - Wtedy tak sdziem. - Czy zrobiby to ponownie? - Do diaba, nie. Przez to straciem trzy lata ycia. - Mmm. Masz w yach indiask krew? - Z tego co wiem, nie. - Po prostu tak wygldae, wybacz. - Przykro mi, e sprawiem ci zawd. - Nie szkodzi. Godny? Cie kiwn gow. - Chtnie bym co zjad - przyzna. - Tu za nastpnymi wiatami jest dobra knajpka. Porzdne arcie i tanie. Cie zjecha na parking. Wysiedli z samochodu. Nie zawraca sobie gowy zamykaniem go, cho schowa kluczyki do kieszeni. Wycign kilka monet, by kupi gazet. - Sta ci na posiek? - spyta. - Tak - odpara, zadzierajc brod. - Mog za siebie zapaci. Cie skin gow. - Posuchaj, mam propozycj. Rzuc monet - rzek. - Orze, ty stawiasz mi obiad. Reszka, ja stawiam tobie. - Najpierw poka mi monet - powiedziaa podejrzliwie. - Miaam kiedy wuja, ktry kupi monet z dwiema reszkami. Obejrzaa j i stwierdzia, e wierdolarwka jest zupenie zwyczajna. Cie umieci monet orem do gry na kciuku i pchn tak, e zaledwie zakoysaa si, nie wirujc. Potem chwyci j i odwrci na grzbiecie lewej doni. Odsoni praw przed oczami dziewczyny. - Reszka - zawoaa radonie. - Ty stawiasz. - Owszem - odpar. - Nie wszystkie gry da si wygra. Cie zamwi klops, Sam lasagni. Przejrza gazet, sprawdzajc, czy pisz co o trupach w pocigu towarowym, ale nie. Jedyny interesujcy artyku znalaz na pierwszej stronie: miasto nawiedziy niespotykanie liczne stada krukw. Miejscowi farmerzy chcieli wiesza martwe ptaki na budynkach publicznych, by odstraszy pozostae. Ornitolodzy twierdzili, e to nic nie da, e ywe kruki po prostu por martwe. Miejscowi nie dawali si

przekona. Kiedy zobacz trupy swoich przyjaci - oznajmi ich rzecznik - zrozumiej, e ich tu nie chcemy. Po chwili przyniesiono talerze z porcjami przekraczajcymi moliwoci przecitnej osoby. - Po co zatem jedziesz do Kair? - spytaa Sam z penymi ustami. - Nie mam pojcia. Dostaem wiadomo od szefa, ktry kaza mi si tam zgosi. - Czym si zajmujesz? - Jestem chopcem na posyki. Umiechna si. - C - rzeka. - Z pewnoci nie pracujesz dla mafii. Nie przy takim wygldzie i z takim gwnianym samochodem. Czemu w ogle pachnie w nim bananami? Wzruszy ramionami, paaszujc jedzenie. Sam zmruya oczy. - Moe jeste przemytnikiem bananw? Nie spytae mnie jeszcze, czym si zajmuj. - Przypuszczam, e si uczysz. - Na uniwersytecie w Madison. - Gdzie bez wtpienia studiujesz histori sztuki, rol kobiet w spoeczestwie i prawdopodobnie odlewasz wasne rzeby z brzu. Pewnie te dorabiasz w kafejce, by opaci czynsz. Odoya widelec i spojrzaa na niego szeroko otwartymi oczami. Jej nozdrza rozszerzyy si gwatownie. - Skd to, kurwa, wiesz? - Co? Teraz powinna odpowiedzie: nie, tak naprawd studiuj romanistyk i ornitologi. - Twierdzisz zatem, e po prostu zgadywae? - Ale co? Patrzya na niego ciemnymi oczami. - Dziwny z ciebie facet, panie... - Mwi mi Cie - rzek. Wykrzywia usta z cierpk min, jakby skosztowaa czego, co jej bardzo nie smakowao. Umilka. Spucia gow, skoczya lasagni. - Wiesz, czemu nazywaj to miejsce Egiptem? - spyta, kiedy Sam skoczya je. - Okolice Kair? - Tak.

- Le w delcie rzek Ohio i Missisipi, tak jak Kair w Egipcie, w delcie Nilu. - To ma sens. Wyprostowaa si na krzele, zamwia kaw i ciasto czekoladowe. Rozgarna palcami czarne wosy. - Jeste onaty, Cie? - Dostrzegajc jego wahanie, dodaa: - Wanie zadaam kolejne niezrczne pytanie, prawda? - Pogrzebali j w czwartek - odpar, starannie dobierajc sowa. - Zgina w wypadku. - O Boe. Chryste, tak mi przykro. - Mnie te. Nastpia chwila penej skrpowania ciszy. - Moja przyrodnia siostra pod koniec zeszego roku stracia dziecko, mojego siostrzeca. Cika sprawa. - Owszem. Jak zgin? Pocigna yk kawy. - Nie wiemy. Tak naprawd nie wiemy, czy w ogle umar. Po prostu znikn. Mia zaledwie trzynacie lat i by rodek zimy. Moja siostra kompletnie si zaamaa. - Czy zostay jakie lady? - Uwiadomi sobie, e gada jak gliniarz. Sprbowa ponownie: - Podejrzewali jak nieczyst gr? - To zabrzmiao jeszcze gorzej. - Podejrzewali mojego eksszwagra, jego ojca. To taki dupek, e mg go porwa. I pewnie to zrobi. Ale mieszkaj w maym miasteczku w Pnocnym Lesie. To urocze, sodkie, liczne miasteczko, gdzie nikt nie zamyka drzwi. - Westchna, patrzc gdzie nad gow Cienia. Przytrzymaa oburcz filiank. - Jeste pewien, e nie masz w sobie indiaskiej krwi? - Z tego, co mi wiadomo, nie, ale moliwe. Niewiele wiem o moim ojcu. Przypuszczam, e mama powiedziaaby mi, gdyby by Indianinem. Moe. I znw skrzywienie ust. Sam poddaa si w poowie kawaka ciasta. Dorwnywa on wielkoci powce jej gowy. Podsuna talerz Cieniowi. - Masz ochot? Umiechn si i odpar: - Jasne. - Dokoczy deser. Kelnerka wrczya im rachunek. Cie zapaci. - Dziki - rzucia Sam. Robio si zimno. Wz zakasa kilka razy, nim w kocu zapali. Cie wyjecha na drog i znw ruszy na poudnie.

- Czytaa kiedy takiego gocia, Herodota? - Jezu, kogo? - Herodota. Czytaa moe jego Historie? - Wiesz - odpara rozmarzonym tonem - nie rozumiem ci. Nie rozumiem tego, jak mwisz, sw, ktrych uywasz. W jednej chwili jeste wielkim, tpym osikiem, w drugiej czytasz mi w mylach, a w trzeciej mwimy o Herodocie. Nie, nie czytaam Herodota, syszaam o nim. Moe na zajciach. Czy to nie jego nazywaj ojcem kamstw? - Sdziem, e raczej diaba. - Owszem, jego te. Ale wspominali, e Herodot pisa o olbrzymich mrwkach i gryfach strzegcych kopal ze zotem i e wszystko to sobie wymyla. - Wtpi. Opisywa to, co mu opowiadano. No wiesz, zapisywa historie, i to cakiem nieze historie. Mnstwo dziwacznych szczegw. Na przykad, wiedziaa, e w Egipcie, jeli zmara wyjtkowo pikna dziewczyna albo ona wadcy czy kogo wanego, przez trzy dni nie wysyano jej zwok do balsamowania? Najpierw pozwalano, by jej ciao zepsuo si od gorca. - Czemu? A, chwileczk, chyba wiem dlaczego. Ohyda. - S tam te bitwy. Mnstwo zwyczajnych szczegw. No i bogowie. Jaki facet biegnie, by donie o wyniku bitwy, biegnie tak, biegnie i biegnie i nagle widzi Pana na polanie, a Pan mwi: Powiedz, eby zbudowali mi tu wityni. W porzdku - odpowiada tamten. Biegnie reszt drogi, opowiada o bitwie, po czym dodaje: A przy okazji, Pan chce, ebycie zbudowali mu wityni. Tak od niechcenia, apiesz? - Zatem s tam historie, w ktrych wystpuj bogowie. Co prbujesz mi powiedzie? e ci gocie mieli halucynacje? - Nie - odpar Cie. - Bynajmniej. Przygryza paznokie. - Czytaam kiedy ksik o mzgu. Moja wsplokatorka wci wymachiwaa mi ni przed nosem. Pisali tam, e pi tysicy lat temu pkule mzgu si poczyy. Wczeniej ludzie sdzili, e gdy mwia im co prawa pkula, to przemawia do nich gos boga. To tylko mzg. - Moja teoria bardziej mi si podoba - zaprotestowa Cie. - A jak brzmi twoja teoria? - e w tamtych czasach ludzie od czasu do czasu natykali si na bogw. - Ach tak. - Cisza. Jedynie skrzypienie metalu, ryk silnika, warkot tumika, ktry nie brzmia zbyt dobrze. I wreszcie: - Sdzisz, e wci tam s?

- Gdzie? - W Grecji, Egipcie, na wyspach. W tamtych miejscach. Mylisz, e gdyby znalaz si tam, gdzie tamci ludzie, zobaczyby bogw? - Moe. Ale wtpi, czy ludzie zorientowaliby si, co widz. - Zao si, e to co jak z przybyszami z kosmosu - mrukna. - W dzisiejszych czasach ludzie widuj kosmitw, w tamtych widywali bogw. Moe kosmici take pochodz z prawej pkuli mzgu? - Wsadzanie ludziom sondy do tykw niezbyt pasuje do bogw. - Cie zamia si. - I raczej osobicie nie zabijali byda. Ludzie robili to w ich imieniu. Zachichotaa. Kilka minut jechali w milczeniu, w kocu rzeka: - Hej, to mi przypomina o moim ulubionym micie z kursu religioznawstwa. Chcesz posucha? - Jasne - odpar Cie. - W porzdku. To o Odynie. Nordyckim bogu. No wiesz. Pewien krl Wikingw pyn okrtem - oczywicie dziao si to w czasach Wikingw. Na morzu zapaa go cisza, zatem ludzie owiadczyli, e zo jednego z siebie w ofierze Odynowi, jeli tylko Odyn zele im wiatr i pozwoli dopyn do brzegu. W porzdku, wiatr si zerwa, wyldowali i na ziemi pocignli losy, by ustali, kto zostanie zoony w ofierze. Pado na krla. C, niespecjalnie zachwyci go ten pomys, uznali jednak, e mog go powiesi, nie robic mu krzywdy. Wzili jelita cielaka, zarzucili mu je na szyj, a drugi koniec przywizali do cienkiej gazi. Zamiast wczni dgnli go trzcin mwic: W porzdku, zostae powieszony - zawise? niewane - zostae zoony w ofierze Odynowi. Droga skrcia. Kolejne miasto (trzystu mieszkacw), dom wicemistrza stanu w ywiarstwie szybkim w kategorii do dwunastu lat. Po obu stronach wznosiy si dwa wielkie zakady pogrzebowe. Ile zakadw trzeba przy trzystu osobach, zastanowi si Cie. - No dobra. Gdy tylko wymwili imi Odyna, trzcina staa si wczni i przebia bok faceta, wntrznoci cielaka zamieniy si w grub lin, gazka w konar drzewa, drzewo nagle uroso, ziemia opada i krl zawis, z ran w boku i poczernia twarz. Koniec historii. Biali ludzie maj popieprzonych bogw, panie Cieniu. - O tak - odpar Cie. - Ty nie jeste biaa? - Jestem Cherokee - wyjania. - Penej krwi?

- Nie. Pkrwi. Moja mam bya biaa, tato to prawdziwy Indianin z rezerwatu. Wyprowadzi si, polubi moj mam, spodzi mnie, a potem, gdy si rozstali, wrci do Oklahomy. - Do rezerwatu? - Nie. Poyczy troch grosza i otworzy kopi Taco Bella nazwan Taco Bili. Niele mu si wiedzie. Nie lubi mnie. Twierdzi, e jestem mieszacem. - Przykro mi. - To fiut. Jestem dumna z mojej indiaskiej krwi. Dziki niej mog opaci szko. Moe ktrego dnia dostan te prac, jeli nie zdoam sprzeda moich rzeb. - Zawsze jest szansa - przytakn Cie. Zatrzyma si w El Paso, w stanie Illinois (2 500 mieszkacw), wypuszczajc Sam przed obskurnym domem na skraju miasta. Na podjedzie sta wielki druciany renifer, opleciony migajcymi lampkami. - Wejdziesz? - spytaa. - Ciotka poczstuje ci kaw. - Nie - odpar. - Musz jecha dalej. Umiechna si. Nagle, po raz pierwszy, wydaa mu si dziwnie krucha. Poklepaa go po ramieniu. - Jeste kompletnie popieprzony, facet. Ale w porzdku. - To si chyba nazywa natura ludzka - odpar Cie. - Dziki za towarzystwo. - Nie ma sprawy. Jeli po drodze do Kairu spotkasz jakich bogw, pamitaj, pozdrw ich ode mnie. Wysiada z samochodu i podesza do drzwi domu. Nacisna dzwonek i staa tak, nie ogldajc si za siebie. Cie odczeka, pki drzwi si nie otwary i nie znikna bezp iecznie w rodku. Potem nacisn peda gazu i ruszy na autostrad. Przejecha przez Normal, Bloomington i Lawndale. O jedenastej wieczr dopady go dreszcze. Wanie dotar do Middletown. Uzna, e musi si przespa, a przynajmniej wyj zza kierownicy. Zaparkowa przed motelem, zapaci trzydzieci pi dolarw z gry za pokj na parterze i ruszy do azienki. Porodku wyoonej pytkami podogi lea smutny martwy karaluch. Cie wytar rcznikiem wntrze wanny, potem odkrci wod. W pokoju zdj ubranie i uoy je na ku. Sice pokrywajce tuw byy ciemne i bardzo wyrane. Usiad w wannie, patrzc, jak zmienia si kolor wody. Potem nagi upra w umywalce skarpety, slipy i koszulk. Wykrci je i rozwiesi na sznurze wycignitym ze ciany nad wann. Karalucha pozostawi na miejscu, z szacunku dla zmarych.

Wycign si na ku. Mia ochot obejrze film dla dorosych, lecz terminal obok telefonu wymaga karty kredytowej i Cie uzna, e to zbyt ryzykowne. Poza tym ogldanie, jak inni ludzie uprawiaj seks, niekoniecznie musiao poprawi mu nastrj. Dla towarzystwa wczy telewizor, nacisn przycisk sleep na pilocie, co oznaczao, e odbiornik wyczy si automatycznie za czterdzieci pi minut. Bya za kwadrans pnoc. Obrazowi wiele brakowao do krystalicznej ostroci. Kolory faloway na ekranie. Cie przeskakiwa z jednego programu na drugi, nie mogc si skupi na kolejnych mieciach z telewizyjnego wysypiska. Kto demonstrowa co sucego do czego w kuchni i zastpujcego tuzin innych utensyliw, z ktrych Cie nie posiada adnego. Klik. Mczyzna w garniturze wyjania, i nadchodzi koniec wiata i e Jezus - z jego wymowy mona by sdzi, i imi to skada si z minimum czterech, piciu sylab - sprawi e interesy Cienia rozkwitn, jeli tylko Cie wyle im pienidze. Klik. Skoczy si odcinek serialu MASH i rozpocz Dick Van Dyke Show. Cie od lat nie oglda tego serialu, jednake w czarno-biaym wiecie z lat szedziesitych byo co dziwnie pogodnego, odoy zatem pilota na stolik przy ku i zgasi lamp. Oglda, a jego oczy zamykay si powoli. Czu jednak, e co jest nie tak. Nie widzia zbyt wielu odcinkw serialu Dick Van Dyke Show, nie zdziwio go zatem odkrycie, i tego take nie zna. Zaskoczy go natomiast sam wydwik odcinka. Wszyscy gwni bohaterowie martwili si piciem Roba, ktry coraz czciej nie pojawia si w pracy. Poszli do niego do domu, a on zamkn si w sypialni i musieli przekonywa go, by wyszed. By zalany w trupa, lecz wci zabawny. Jego przyjaciele, gr ani przez Mauryego Amsterdama i Ros Marie, wyszli po kilku dobrych gagach. A potem, gdy ona Roba pojawia si, by z nim porozmawia, on uderzy j w twarz, mocno. Usiada na pododze i zacza paka, nie zawodzc jak Mary Tyler Moore, lecz szlochajc cicho, bezradnie, kulc si i szepczc: Nie bij mnie, prosz, zrobi wszystko, tylko ju mnie nie bij. - Co to kurwa jest? - spyta gono Cie. Obraz rozpyn si w miliardzie jaskrawych kropek. Gdy znw si ustabilizowa, Dick Van Dyke Show zmieni si w Kocham Lucy. Lucy usiowaa przekona Rickyego, by pozwoli jej zastpi star chodziark nowiutk lodwk. Kiedy jednak wyszed, podesza do kanapy, usiada, krzyujc kostki i kadc rce na kolanach, i patrzya cierpliwie przed siebie, czarno-biaa posta sprzed lat. - Cie? - powiedziaa. - Musimy porozmawia.

Cie milcza. Lucy otworzya torebk, wyja papierosa, zapalia go drog srebrn zapalniczk, po czym j odoya. - Do ciebie mwi - rzeka. - I co? - To wariactwo - mrukn Cie. - A reszta twojego ycia jest normalna? Nie pieprz. - Niewane. Lucille Ball przemawiajca do mnie z telewizora jest dziwniejsza o kilka rzdw wielkoci ni wszystko, co mnie dotd spotkao. - Nie Lucille Ball. Lucy Ricardo. I wiesz co? Tak naprawd wcale ni nie jestem. To po prostu atwa posta, zwaywszy na kontekst. I tyle. Lekko poruszya si na sofie. - Kim jeste? - spyta Cie. - W porzdku - rzeka. - To dobre pytanie. Jestem gadajc skrzynk, telewizj. Wszechwidzcym okiem, wiatem zamknitym w kineskopie. Szklanym cyckiem. Ma wityni, przed ktr zbieraj si rodziny wyznawcw. - Ty jeste telewizj? Czy raczej kim w telewizji? - Telewizor to otarz. Ja jestem t, ktrej ludzie skadaj ofiary. - Czyli co? - Zwykle ich czas - odpara Lucy. - Czasami siebie nawzajem. - Uniosa dwa palce i zdmuchna z czubkw wyimaginowany dym. Potem mrugna komicznie, starowiecko. - Jeste bogini? - spyta Cie. Lucy umiechna si ironicznie i, niczym dama, zacigna papierosem. - Mona tak powiedzie. - Sam kazaa ci pozdrowi - mrukn Cie. - Co takiego? Kim jest Sam? O czym ty mwisz? Cie zerkn na zegarek. Byo dwadziecia pi po dwunastej. - Niewane. A zatem, Lucy z telewizji, o czym mamy rozmawia? Zbyt wielu ludzi chciao ostatnio ze mn rozmawia. Zwykle koczyo si na tym, e kto mnie bi. Zblienie. Lucy sprawiaa wraenie zatroskanej. cigna wargi. - Nienawidz tego. Nie podoba mi si, e kto robi ci krzywd, Cie. Ja nigdy bym tego nie zrobia, zotko. Nie, chc ci zaproponowa prac. - To znaczy co? - Prac dla mnie. Syszaam o problemach, jakie miae z tamtymi, i podoba mi si, jak sobie poradzie. Jeste skuteczny, sprawny, szybki. Kto by pomyla, e tyle w sobie kryjesz? S naprawd wkurzeni.

- Tak? - Nie docenili si, sonko. Ja nie popeni tego bdu. Chc, eby gra w mojej druynie. - Wstaa i ruszya w stron kamery. - Spjrz na to w ten sposb, Cie. My jestemy przyszoci. Jestemy centrami handlowymi - twoi przyjaciele to kiepskie atrakcje turystyczne. Do diaba, my jestemy sklepami internetowymi, a tamci siedz przy drodze, sprzedajc z wzka dziakowe owoce. Nie, nawet gorzej. To sprzedawcy pejczy, gorsetw na fiszbinach. My jestemy teraniejszoci i jutrem. Twoi przyjaciele to ju nawet nie wczoraj. Wszystko to brzmiao dziwnie znajomo. - Spotkaa kiedy grubego dzieciaka w limuzynie? - spyta Cie. W odpowiedzi rozoya rce i komicznie wywrcia oczami. Zabawna Lucy Ricardo, umywajca rce w obliczu katastrofy. - Technochopca? Spotkae technochopca? To dobry dzieciak, jeden z nas. Po prostu le si czuje, obcujc z ludmi, ktrych nie zna. Kiedy zaczniesz dla nas pracowa, przekonasz si, e jest wietny. - A jeli nie zechc dla was pracowa, Kocham Lucy? W tym momencie rozlego si pukanie do drzwi mieszkania Lucy. Cie usysza dobiegajcy zza kulis gos Rickyego: Luuucy? Czemu si tak guzdrzesz? W nastpnej scenie powinnimy by w klubie. Komiksowa twarz kobiety skrzywia si z irytacj. - Do diaba - mrukna Lucy. - Posuchaj, nie wiem, ile paci ci stary, ale mog da dwa razy wicej, trzy razy wicej, sto razy wicej. Cokolwiek dostajesz, mog to przebi. Umiechna si: idealny obuzerski umiech Lucy Ricardo. - Wystarczy tylko powiedzie, zotko. Czego potrzebujesz? - Zacza rozpina guziki bluzki. - Hej. Chciae kiedy obejrze cycki Lucy? Ekran zgas. Zadziaaa funkcja upienia, odbiornik si wyczy. Cie zerkn na zegarek. Byo wp do pierwszej. - Raczej nie - powiedzia gono. Przekrci si na ku i zamkn oczy. Nagle pomyla, e istnieje prosty powd, dla ktrego woli Wednesdaya, pana Nancyego i reszt, od ich przeciwnikw: moe i byli podstpni, skpi, a ich arcie paskudnie smakowao, ale przynajmniej nie wygadywali banaw. A poza tym wola atrakcj turystyczn, choby w najgorszym stylu, nawet oszukan czy aosn, ni jakiekolwiek centrum handlowe.

***

Ranek zasta Cienia z powrotem w drodze pord agodnych brzowych wzgrz, poronitych zimow traw i bezlistnymi drzewami. Resztki niegu znikny. Napeni bak n a stacji benzynowej w miasteczku ojczystym wicemistrzyni stanu w sprintach na trzysta metrw do szesnastego roku ycia i, wiedziony nadziej, e brud nie jest jedyn rzecz, jaka trzyma wz w kupie, przejecha przez myjni. Zdumiao go odkrycie, i po umyciu - wbrew wszelkim oczekiwaniom - samochd okaza si biay i prawie niepordzewiay. Niebo byo niewiarygodnie bkitne. Biay przemysowy dym ulatujcy z kominw fabryki zastyg na niebie niczym na fotografii. Od martwego drzewa oderwa si jastrzb i mign ku niemu. Jego skrzyda poruszay si w promieniach soca niczym seria szybko puszczonych zdj. W pewnym momencie Cie odkry, e kieruje si do Wschodniego St. Louis. Prbowa omin miasto, lecz zamiast tego trafi do dzielnicy czerwonych wiate w parku przemysowym. Wielkie ciarwki i osiemnastokoowce stay zaparkowane przed budynkami wygldajcymi jak tymczasowe burdele i obdarzonymi neonami 24 GODZINY KLUB NOCNY, oraz w jednym przypadku NAJLEPSZY PEAP SHOW W MIECIE. Cie potrzsn gow i jecha dalej. Laura uwielbiaa taczy, w ubraniu bd nago (w kilka pamitnych wieczorw zademonstrowaa przechodzenie od jednego stanu do drugiego), a on uwielbia j oglda. Na lunch zjad kanapk i wypi puszk coli w miasteczku zwanym Red Bud. Min dolin z wrakami tysicy tych spychaczy, traktorw i cignikw. Zastanawia si, czy to cmentarzysko buldoerw, miejsce, do ktrego odchodz, by umrze. Min knajpk pod parasolami. Przejecha przez Chester (ojczyste miasto Popeyea). Zauway, e domom zaczy wyrasta z przodu kolumny, nawet najskromniejszy najmniejszy domek mia wasne biae kolumny, ktre dodaway mu powagi w oczach obcych, sprawiay, e stawa si dworem. Przejecha przez wielk, mulist rzek i wybuchn gonym miechem, gdy ujrza jej nazw - wedug drogowskazu nazywaa si Wielka Mulist Rzeka. Ujrza grub warstw brzowego kudzu na zimowych martwych drzewach przyjmujcych niezwyke, niemal ludzkie pozy: moe to wiedmy, trzy stare wiedmy, gotowe odczyta przyszo. Jecha wzdu Missisipi. Cie nigdy nie widzia Nilu, lecz olepiajce popoudniowe soce odbijajce si blaskiem na wodach brzowej rzeki skojarzyo mu si z zaboconym majestatem Nilu: nie tego, jakim jest obecnie, lecz Nilu sprzed bardzo, bardzo dawna, pyncego niczym naczynie krwionone pord papirusowych moczarw ojczyzny kobry, szakala i dzikich krw...

Drogowskaz wskazywa drog do Teb. Zbudowano j na trzymetrowym nasypie, tote Cie jecha ponad mokradami. W powietrzu kryy stadka ptakw, skupiska czarnych kropek na tle niebieskiego nieba, wykonujce rozpaczliwe ruchy Browna. Pnym popoudniem soce zniyo si nad horyzontem, zocc wiat elfim blaskiem, ciepym, tym wiatem, ktre sprawia, e wszystko staje si jednoczenie bajkowe i bardziej ni rzeczywiste. I wanie w owym wietle Cie min tablic informujc, e Wjeda do Historycznego Kairu. Przejecha pod mostem i znalaz si w niewielkim porcie. Imponujce budynki sdu i jeszcze wikszych biur celnych w zocistym, miodowym wietle koca dnia wyglday niczym olbrzymie, wieo upieczone baby. Zaparkowa w bocznej uliczce i piechot ruszy na nabrzee. Sam nie wiedzia, czy ma przed sob Ohio, czy Mississipi. Niewielki brzowy kot buszowa wrd kubw z tyu budynku. wiato sprawiao, e nawet mietnik wydawa si magicznym miejscem. Samotna mewa szybowaa nad rzek, poruszajc jednym skrzydem, by utrzyma kierunek. Nagle uwiadomi sobie, e nie jest sam. Trzy metry obok niego na chodniku staa dziewczynka w starych teniswkach i szarym, mskim, wenianym swetrze, zastpujcym sukienk. Przygldaa mu si ze mierteln powag waciw szeciolatkom. Wosy miaa czarne, proste i dugie, skr brzow jak rzeka. Umiechn si do niej szeroko. Odpowiedziaa wyzywajcym spojrzeniem. Z nabrzea dobieg go pisk i wrzask. May, brzowy kot wyprysn z wywrconego kuba, cigany przez czarnego psa o dugim pysku. Kot ukry si pod samochodem. - Hej - rzuci Cie do dziewczynki - widziaa ju kiedy proszek niewidzialnoci? Zawahaa si, po czym pokrcia gow. - Dobra - rzeka Cie. - No to patrz. Wzi w lew rk wierdolarwk, unis j, przechyli z boku na bok, po czym uda, e przerzuca do drugiej doni, mocno zaciskajc palce i wysuwajc j naprzd. - A teraz - oznajmi - wyjm z kieszeni proszek niewidzialnoci... - Sign lew rk do kieszeni na piersi i ukry w niej monet. - Nasypi go do rki z pienikiem - uda, e to robi - i spjrz, moneta take znikna. - Otworzy pust do i po sekundzie doczy do niej lew. Dziewczynka patrzya bez sowa.

Cie wzruszy ramionami, wsun rce do kieszeni. Do jednej wzi wierdolarwk, do drugiej zoony piciodolarowy banknot. Zamierza uda, e wyciga je z powietrza, a potem da banknot dziewczynce. Wygldaa, jakby potrzebowaa pienidzy. - Hej, hej - mrukn - mamy widowni. Czarny pies i may, brzowy kot obserwoway go uwanie, siedzc po obu stronach dziewczynki. Pies nadstawi wielkich uszu, co sprawiao, e wyglda czujnie i komicznie. Wysoki jak uraw mczyzna w okularach o zotych oprawach zblia si chodnikiem, rozgldajc si z boku na bok, jakby czego szuka. Moe to waciciel psa - pomyla przelotnie Cie. - I co ty na to? - spyta zwierzcia, prbujc oswoi dziewczynk. - Niezy numer, co? Czarny pies obliza dugi pysk, a potem rzek gbokim, suchym gosem: - Kiedy widziaem Harryego Houdini i wierz mi, stary, ty nim nie jeste. Dziewczynka spojrzaa na zwierzta, potem na Cienia, a potem ucieka, dononie tupic na chodniku, jakby cigay j wszystkie ogary piekie. Zwierzta odprowadziy j wzrokiem. Wysoki, chudy mczyzna stan obok psa, pochyli si i podrapa go po sterczcych uszach. - Daj spokj - rzek. - To tylko sztuczka z monetami, nie adne podwodne ucieczki. - Jeszcze nie - odpar pies. - Ale daj mu czas. Zociste wiato przygaso, zastpione szaroci zmierzchu. Cie zostawi w kieszeniach monet i banknot. - No dobra - rzek. - Ktry z was to Szakal? - Uyj oczu - warkn czarny pies o dugim pysku. Ruszy chodnikiem u boku mczyzny w zotych okularach. Po chwili wahania Cie pody ich ladem. Kot gdzie znikn. Wkrtce dotarli do duego, starego budynku stojcego pord opuszczonych domw. Napis przy drzwiach gosi: IBIS I JACQUEL. FIRMA RODZINNA. ZAKAD POGRZEBOWY ZA. 1863. - Ja jestem pan Ibis - oznajmi mczyzna w okularach w zotych oprawach. - Moe kupi ci co do zjedzenia. Obawiam si, e mj przyjaciel ma jeszcze troch zaj. GDZIE W AMERYCE Nowy Jork przeraa Salima, ktry w obronnym gecie ciska sw teczk z prbkami, obiema rkami tulc j do piersi. Boi si Czarnych, tego jak na niego patrz. Boi si te ydw - tych odzianych w czer, w kapeluszach, z brodami i pejsami potrafi przynajmniej

rozpozna. Ilu innych nie? Boi si tutejszych tumw, wszelkich postaci i rozmiarw, wysypujcych si z wysokich, jake wysokich brudnych budynkw na chodniki. Boi si chaosu ulicznego, a jeszcze bardziej boi si powietrza pachncego brudem i sodycz, zupenie niepodobnego do powietrza w jego ojczystym Omanie. Salim przebywa w Nowym Jorku od tygodnia. Co dzie odwiedza dwa, moe trzy biura, otwiera walizeczk, pokazuje miedziane drobiazgi: piercionki i butelki, malekie latarki, modele Empire State Building, Statui Wolnoci, Wiey Eiffela, wszystkie poyskujce miedzianym blaskiem; kadego wieczoru pisze faksy do szwagra, Fuada, czekajcego w Muskacie, informujc, e nie dosta adnych zamwie - albo, pewnego szczliwego dnia, e znalaz kilku klientw (cho, czego jest bolenie wiadom, nie wystarczy to nawet na opacenie kosztw przelotu i hotelu). Z powodw, ktrych Salim nie potrafi poj, wsplnicy jego szwagra zarezerwowali mu pokj w hotelu Paramount na 46 Ulicy. To dziwne, kosztowne, budzce klaustrofobi, obce miejsce. Fuad jest mem siostry Salima. Niezbyt bogatym. Ma jednak niewielk wytwrni pamitek. Produkuje wycznie na eksport do innych krajw arabskich, Europy, Ameryki. Salim pracuje dla niego od szeciu miesicy. Fuad budzi w nim lk. Ton jego faksw staje si coraz mniej przyjemny. Wieczorami Salim siedzi w pokoju hotelowym, czytajc Koran i wmawiajc sobie, e to minie, e jego pobyt w tym dziwnym wiecie wkrtce dobiegnie koca. Szwagier da mu tysic dolarw na najrniejsze wydatki, i pienidze, ktre wwczas zdaway si ogromn sum, rozchodz si szybciej, ni Salim potrafiby uwierzy. Gdy zjawi si tu po raz pierwszy, lkajc si, e uznaj go za skpego Araba, wrcza wszystkim napiwki, rozdajc na prawo i lewo dolarowe banknoty. Potem uzna, e ludzie go wykorzystuj, moe nawet miej si za plecami, tote w ogle zrezygnowa z napiwkw. Podczas swej pierwszej i jedynej przejadki metrem zgubi si, zabdzi i spni na spotkanie. Teraz, jeli musi, zamawia takswk. Zwykle chodzi piechot. Z policzkami zdrtwiaymi od zimna wpada do przegrzanych biur, pocc si pod grubym paszczem, w przemoczonych butach. A kiedy alejami (wiodcymi z pnocy na poudnie, podczas gdy ulice biegn z zachodu na wschd; to takie proste i Salim zawsze wie, w ktr stron si ustawi, by stan twarz do Mekki) wieje wiatr, Salim czuje na odsonitej skrze zimno tak mocne, e przypomina bl po uderzeniu. Nigdy nie jada w hotelu (partnerzy biznesowi Fuada opacaj mu noclegi; za posiki musiaby paci sam). Zamiast tego kupuje dania na wynos w arabskich barach i maych

sklepikach, przemycajc je do hotelu pod paszczem. Dopiero po kilku dniach uwiadamia sobie, e nikogo to nie obchodzi, lecz nawet wtedy czuje si dziwnie, taszczc pene jedzenia torby do pogronej w pmroku windy (Salim zawsze musi schyli si i zmruy oczy, by odnale waciwy przycisk) i do maego biaego pokoju, w ktrym si zatrzyma. Salim si martwi. Czekajcy dzi na niego faks by krtki i jednoczenie surowy, zimny i peen wyrzutu, e zawid ich wszystkich - siostr, Fuada, jego wsplnikw, Sutanat Omanu, cay, wiat arabski. Jeli nie zdoa zdoby zamwie, Fuad przestanie czu si zobowizany dalej go zatrudnia. Polegaj na nim. Jego hotel zbyt wiele kosztuje. Co waciwie robi z pienidzmi? yje w Ameryce jak sutan? Salim przeczyta faks w swym pokoju (zawsze panowaa w nim duchota i upa, tote zeszej nocy otworzy okno i teraz byo stanowczo za zimno), po czym siedzia tam duszy czas z twarz wykrzywion rozpacz. Teraz maszeruje ulic w centrum, tulc do siebie walizeczk, jakby przechowywa w niej brylanty i rubiny. Drepczc na mrozie, pokonuje kolejne przecznice. W kocu, na skrzyowaniu Broadwayu i 19 Ulicy, znajduje przysadzisty budynek przy delikatesach. Po schodach wdrapuje si na trzecie pitro do biur Pan-globalu. Biuro wyglda raczej ndznie. Salim jednak wie, e przez Pan-global przechodzi ponad poowa ozdb, sprowadzanych z Dalekiego Wschodu. Prawdziwe due zamwienie z Panglobalu nadaoby sens wyprawie Salima, porak zmienioby w sukces, tote Salim siedzi na niewygodnym drewnianym krzele w poczekalni, z walizeczk na kolanach, i obserwuje kobiet w rednim wieku o farbowanych, jaskrawoczerwonych wosach. Kobieta za biurkiem co chwila wydmuchuje nos w kolejn chusteczk, wyciera go i wyrzuca chustk do mieci. Salim dociera na miejsce o wp do jedenastej - p godziny przed umwionym spotkaniem. Czeka zarumieniony i drcy, zastanawiajc si, czy przypadkiem nie ma gorczki. Minuty mijaj powoli. Salim patrzy na zegarek. Odchrzkuje. Kobieta zza biurka posya mu wrogie spojrzenie. - Tak? - mwi. Brzmi to jak tag. - Jest jedenasta trzydzieci pi - mwi Salim. Kobieta zerka na zegar na cianie. - Tag - odpowiada. - Owrzem. - Byem umwiony na jedenast. - Salim umiecha si przymilnie. - Pan Blanding wie, e pan tu jest - informuje go z wyrzutem sekretarka (Pad Bladig wie, e ba du jezd).

Salim bierze ze stou stary numer New York Post. Mwi po angielsku lepiej ni czyta, tote powoli przebija si przez artykuy, jakby rozwizywa krzywk. Czeka pulchny, mody mczyzna o oczach zranionego szczeniaka, bez przerwy wodzc wzrokiem od zegarka do gazety, po zegar na cianie. O dwunastej trzydzieci z gabinetu wychodzi kilku mczyzn. Rozmawiaj ze sob gono, przekomarzajc si po amerykasku. Jeden z nich, rosy czowiek o wielkim brzuchu, trzyma w ustach nie zapalone cygaro. Wychodzc, przez moment patrzy na Salima. Mwi kobiecie za biurkiem, eby sprbowaa soku z cytryny i cynku. Jego siostra zawsze stosuje cynk i witamin C. Kobieta obiecuje, e to zrobi. Wrcza mu plik kopert, mczyzna wsuwa je do kieszeni, po czym wraz z reszt osb wychodzi do holu. Ich gosy cichn w gbi klatki schodowej. Jest pierwsza. Kobieta za biurkiem otwiera szuflad i wyjmuje brzow papierow torb, z ktrej wyciga kilka kanapek, jabko i balonik Milky Way, a take ma plastikow butelk wieo wycinitego soku pomaraczowego. - Przepraszam - mwi Salim. - Czy mogaby pani zadzwoni do pana Blandinga i przypomnie, e wci czekam? Kobieta patrzy na niego ze zdumieniem, zupenie jakby od dwch i p godziny nie siedzia dwa kroki od niej. - Wyszed na lunch - mwi (Wyed na ladd). W tym momencie Salim pojmuje nagle, e Blanding to mczyzna z cygarem. - A kiedy wrci? Sekretarka wzrusza ramionami. Gryzie kanapk. - Przez reszt dnia ma spotkania. (Brzez rete dnia ma zpodgania). - Czy przyjmie mnie, kiedy wrci? - pyta Salim. Kobieta wydmuchuje nos. Salim czuje coraz wikszy gd. Jest sfrustrowany i kompletnie bezsilny. O trzeciej kobieta podnosi wzrok i mwi: - On nie wrodzi. - Sucham? - Ba Blading. Ju dzi nie wrodzi. - Czy mogaby pani umwi mnie na jutro? Sekretarka wyciera nos. - Muzi ba zadelewonowa. Umawiaby tylgo brzez delewon.

- Rozumiem - mwi Salim, a potem umiecha si szeroko. Przed wyjazdem z Muscatu Fuad powtarza mu wielokrotnie, e sprzedawca w Ameryce jest bezbronny bez swego umiechu. - Jutro zatelefonuje. Bierze walizeczk i schodzi po wielu stopniach na ulic. Zamarzajcy deszcz powoli zmienia si w nieg. Salim rozmyla o dugiej, zimnej wdrwce na 46 Ulic, o wadze walizeczki. W kocu staje na krawniku, machajc rk na kolejne te takswki, nie zwaajc na to, czy ich kogut si pali, czy nie. Kada z nich mija go, nie zwalniajc. Jedna nawet przyspiesza; koo zanurza si w penej wody dziurze, obryzgujc spodnie i paszcz Salima lodowatym botem. Przez moment Salim zastanawia si, czy nie rzuci si pod jeden z samochodw. Potem jednak uwiadamia sobie, e szwagier bardziej przejby si losem walizeczki z prbkami ni jego samego i e aowaaby go wycznie ukochana siostra, ona Fuada. (Salim zawsze stanowi powd do wstydu dla rodzicw, a jego romanse z koniecznoci byway krtkie i anonimowe). Wtpi te, by ktry z samochodw jecha do szybko, by pozbawi go ycia. Poobijana ta takswka zatrzymuje si tu obok. Cieszc si, e moe pomyle o czym innym, Salim do niej wsiada. Siedzenie posklejano kawakami szarej tamy klejcej, uchylon przeson z pleksiglasu pokrywaj karteczki z prob o nie-palenie i informujce, ile kosztuje kurs na rne lotniska. Gos z tamy, nalecy do kogo synnego, o kim Salim nigdy nie sysza, przypomina o zapiciu pasw. - Poprosz do hotelu Paramount - mwi Salim. Kierowca odchrzkuje i wcza si w ruch. Jest nieogolony. Ma na sobie gruby sweter barwy kurzu, a na nosie czarne okulary przeciwsoneczne. Na zewntrz zapada szary zmierzch. Salim zastanawia si, czy kierowca ma jakie problemy z oczami. Wycieraczki rozmazuj boto na szybie, zmieniajc wiat zewntrzny w plamy szaroci i smugi wiate. Nagle znikd pojawia si ciarwka i kierowca klnie na brod Proroka. Salim szuka wzrokiem nazwiska na tablicy rozdzielczej. Za swego miejsca nie dostrzega go jednak. - Od dawna prowadzisz takswk, przyjacielu? - pyta w swym ojczystym jzyku. - Dziesi lat - odpowiada kierowca w tej samej mowie. - Skd pochodzisz? - Z Muscatu - mwi Salim. - W Omanie. - Z Omanu. Byem kiedy w Omanie. Bardzo dawno temu. Syszae o miecie Ubar? - pyta takswkarz. - Owszem - mwi Salim. - Zaginione Miasto Wie. Odkryli je na pustyni jakie dziesi lat temu. Uczestniczye w ekspedycji, ktra je wykopaa?

- Co w tym stylu. To byo nieze miasto - mwi takswkarz. - Przez wikszo nocy obozoway tam trzy, moe cztery tysice ludzi. Kady podrny odpoczywa w Ubarze, rozbrzmiewaa muzyka, wino lao si jak woda, a woda spywaa ze studni, dziki ktrej powstao miasto. - Tak wanie syszaem. Zostao zniszczone, ile, tysic lat temu? Dwa tysice? Takswkarz milczy. Przystaj na czerwonym wietle. wiato zmienia si na zielone, lecz kierowca nie reaguje, puszczajc mimo uszu natychmiastowy faszywy chr klaksonw. Salim z wahaniem siga przez otwr w pleksiglasowej przesonie i dotyka ramienia takswkarza. Gowa tamtego unosi si nagle, stopa przyciska peda gazu. Ruszaj przez skrzyowanie. - Kurwakurwakurwa - mwi po angielsku szofer. - Musisz by bardzo zmczony, przyjacielu - zauwaa od niechcenia Salim. - Od trzydziestu godzin siedz za kierownic tej zapomnianej przez Allacha takswki. To zbyt wiele. Przedtem spaem pi godzin, a wczeniej jedziem czternacie. Przed witami brak nam ludzi do pracy. - Mam nadziej, e duo zarobie. Kierowca wzdycha. - Niewiele. Dzi rano zawiozem gocia z Pidziesitej Pierwszej Ulicy na lotnisko Newark. Tam uciek i nie zdoaem go zapa. Straciem pidziesit dolarw i musiaem sam zapaci za przejazd w drodze powrotnej. Salim kiwa gow. - Ja spdziem cay dzie, czekajc na spotkanie z czowiekiem, ktry nie chcia mnie widzie. Mj szwagier mnie nienawidzi. Od tygodnia siedz w Ameryce i jak dotd wycznie wydaje pienidze. Niczego nie sprzedaem. - A co sprzedajesz? - mieci - mwi Salim. - Bezwartociowe koszmarki, bibeloty, pamitki turystyczne. Paskudne, tanie, bezsensowne mieci. Takswkarz przekrca gwatownie kierownic w prawo, wymija co i jedzie dalej. Salim zastanawia si, jakim cudem tamten co widzi - w nocy, w deszczu, przez ciemne okulary. - Prbujesz sprzedawa mieci? - Tak - mwi Salim, zachwycony i przeraony tym, e wyzna komu prawd o prbkach towarw szwagra. - A oni nie chc kupi?

- Nie. - Dziwne. Wystarczy zajrze do ich sklepw. Tylko to sprzedaj. Salim umiecha si nerwowo. Drog przed nimi blokuje ciarwka. Policjant o czerwonej twarzy wymachuje rkami, wskazujc najblisz uliczk. - Przejedziemy do smej Alei i tamtdy dotrzemy do centrum - mwi takswkarz. Skrcaj w kompletnie zakorkowan ulic. Sycha wycznie kakofoni klaksonw. Samochody tkwi bez ruchu. Kierowca koysze si w fotelu, podbrdek opada mu na piersi - raz, drugi, trzeci. Potem zaczyna cicho chrapa. Salim wyciga rk, by go obudzi, z nadziej, e postpuje susznie. W momencie, gdy potrzsa go za rami, kierowca porusza si i do Salima muska jego twarz, zrzucajc na kolana okulary. Takswkarz otwiera oczy, siga po okulary z czarnego plastiku i zakada je. Za pno jednak. Salim zdy ju zobaczy jego oczy. Samochd wlecze si powoli. Suma na liczniku powiksza si z kad chwil. - Zabijesz mnie? - pyta Salim. Takswkarz zaciska wargi. Salim obserwuje jego twarz w lusterku. - Nie - odpowiada cicho kierowca. Wz znw si zatrzymuje. Deszcz bbni o dach. - Moja babcia - zaczyna Salim - przysigaa, e ktrego wieczoru spotkaa na skraju pustyni ifryta, czy moe marida. Mwilimy, e to tylko burza piaskowa, powiew wiatru, ale ona upieraa si, e nie, widziaa jego twarz i jego oczy, jak twoje, oczy pene pomieni. Kierowca umiecha si, lecz czarne plastikowe szka kryj jego renice i Salim nie potrafi orzec, czy umiech w wyraa rozbawienie. - Babcie take tu przybyway - mwi. - Czy w Nowym Jorku jest wiele dinnw? - pyta Salim. - Nie. Nie ma nas wielu. - Istniej anioowie i ludzie, ktrych Allach stworzy z bota, a take lud ognisty, dinny - mwi Salim. - Tutejsi nie maj o nas pojcia. Myl, e speniamy yczenia. Gdybym potrafi spenia yczenia, siedziabym za kierownic? - Nie rozumiem. Twarz takswkarza pochmurnieje. Salim obserwuje go w lusterku, nie spuszczajc wzroku z ciemnych warg ifryta.

- Wierz, e speniamy yczenia. Skd im si to wzio? Sypiam w cuchncym pokoiku w Brooklynie, prowadz takswk, woc kadego dziwaka, byle tylko mia pienidze, i wielu ich pozbawionych. Wo ich tam gdzie zechc. Czasami daj mi napiwki, czasami pac. - Jego dolna warga zadraa. Ifryt najwyraniej by bliski zaamania. - Kiedy jeden z nich nasra mi na siedzenie. Nim oddaem takswk, musiaem posprzta. Ale czemu? Musiaem sprztn z siedzenia mokr kup. Czy tak powinno by? Salim wyciga rk, klepie ifryta po ramieniu. Pod wenianym swetrem czuje zwyke materialne ciao. Ifryt odrywa rk od kierownicy i przez moment trzyma j na doni Salima. W tym momencie Salim myli o pustyni. Gwatowny suchy wiatr unosi w jego umyle kby czerwonego piasku. Szkaratny jedwab namiotw zaginionego miasta Ubar opocze i wydyma si w jego mylach. Jad sm Alej - Starzy ludzie wierz. Nie sikaj do dziur, bo Prorok powiedzia, e w dziurach yj dinny. Wiedz, e jeli prbujemy podsucha anioy, te rzucaj w nas poncymi gwiazdami. Lecz nawet dla nich, gdy przybywaj do tego kraju, jestemy bardzo, bardzo odlegli. W naszym kraju nie musiaem jedzi takswk. - Przykro mi - mwi Salim. - To ze czasy - wzdycha kierowca. - Nadciga burza. Ona mnie przeraa. Oddabym wszystko, byle mc std uciec. Przez reszt drogi do hotelu aden z nich nie odzywa si ani sowem. Kiedy Salim wysiada, wrcza ifrytowi banknot dwudziestodolarowy, mwic, by zatrzyma reszt. A potem, w nagym przypywie odwagi, podaje mu swj numer pokoju. Takswkarz nie odpowiada. Moda kobieta otwiera drzwi, wsiada i samochd znika w chodnym deszczu. Szsta wieczr. Salim nie napisa jeszcze faksu do szwagra. Wychodzi na dwr, kupuje sobie kebab i frytki. Cho jest tu dopiero tydzie, ma wraenie, e staje si ciszy, mikszy, krglejszy, w tym kraju zwanym Nowym Jorkiem. Kiedy wraca do hotelu, ze zdumieniem dostrzega takswkarza stojcego z -rkami w kieszeniach w holu. Mczyzna oglda kolekcj czarno-biaych pocztwek. Na widok Salima umiecha si niemiao. - Dzwoniem do pokoju - mwi - ale nikt nie odpowiedzia. Pomylaem zatem, e poczekam. Salim take si umiecha i muska jego rami. - Jestem - mwi.

Razem wchodz do mrocznej, skpanej w zielonym blasku windy. Wjedaj na czwarte pitro, trzymajc si za rce. Ifryt pyta, czy moe skorzysta z azienki Salima. - Czuj si bardzo brudny - mwi. Salim kiwa gow. Siada na ku zajmujcym wiksz cz niewielkiego biaego pokoju i sucha szumu wody z prysznica. Powoli zdejmuje buty, skarpetki i reszt ubrania. Takswkarz wychodzi z azienki mokry, przepasany rcznikiem. Nie ma okularw; w pmroku jego oczy pon szkaratnym ogniem. Salim mruga gwatownie, powstrzymujc zy. - Chciabym, aby mg zobaczy to, co widz. - Nie potrafi spenia ycze - szepcze ifryt odrzucajc rcznik i agodnie, lecz nieustpliwie popychajc Salima na ko. Dopiero po godzinie ifryt dochodzi, wnikajc przy tym gboko w usta Salima. Salim przey ju dwa orgazmy. Nasienie din-na smakuje dziwnie ognicie, pali go w gardo. Salim idzie do azienki, przepukuje usta. Kiedy wraca do sypialni, takswkarz ju pi na biaym ku, pochrapujc agodnie. Salim kadzie si obok niego, przytula do ifryta i wyobraa sobie, e jego skry dotyka pustynia. Kiedy ju osuwa si w sen, ogarniaj go wyrzuty sumienia. Zapomnia napisa faks do Fuada. Gdzie w gbi czuje si pusty i samotny. Siga w d, kadzie do na nabrzmiaym penisie ifryta i pocieszony zasypia. Obaj budz si nad ranem, zbliaj do siebie i ponownie kochaj. W pewnym momencie Salim uwiadamia sobie nagle, e pacze, a ifryt poncymi wargami scaowuje jego zy. - Jak masz na imi? - pyta Salim. - Na prawie jazdy wypisano imi, ale nie naley ono do mnie - odpowiada ifryt. Potem Salim nie potrafi sobie przypomnie, w ktrym miejscu usta seks, a zaczy si sny. Gdy budzi go zimny blask soca wpadajcy przez okno do pokoju, Salim jest sam. Odkrywa natychmiast, e walizeczka z prbkami znikna, podobnie wszystkie butelki, piercienie i pamitkowe miedziane latarki. A take walizka, portfel, paszport i bilet lotniczy do Omanu. Na pododze znajduje dinsy, podkoszulek i weniany sweter barwy kurzu. Pod nimi ley prawo jazdy na nazwisko Ibrahim bin Irem, licencja takswkarza na to samo nazwisko i kko z kluczami. Na kawaku papieru przyczepionego do kluczy wypisano po angielsku adres. Zdjcie w prawie jazdy niezbyt przypomina Salima, ale te to samo mona byo powiedzie o ifrycie.

Dzwoni telefon. To kto z recepcji informuje, e Salim ju si wymeldowa i jego go musi niedugo wyj, by sprztaczki mogy uprztn pokj i przygotowa go dla nastpnego klienta! - Nie speniam ycze - mwi Salim, smakujc kade sowo. Ubierajc si, czuje w sercu dziwn lekko. Topografia Nowego Jorku jest bardzo prosta. Aleje biegn z pnocy na poudnie, ulice z zachodu na wschd. To nie moe by trudne, myli. Podrzuca kluczyki i chwyta je. A potem zakada znalezione w kieszeni czarne plastikowe okulary i wychodzi z pokoju poszuka swej takswki.

ROZDZIA SMY

Rzeki mi, e zmarli mieli dusze, lecz kiedy spytaem: - Jak to moliwe - sdziem, e zmarli to duchy On wyrwa mnie z zadumy. Podejrzane, prawda? Czy martwi nie skrywaj czego przed ywymi? Tak, martwi co stale skrywaj przed ywymi. - Robert Frost Dwie wiedmy Przy obiedzie Cie dowiedzia si, e tydzie przed witami to spokojny okres w zakadzie pogrzebowym. Siedzieli w maej restauracyjce dwie przecznice od zakadu pogrzebowego Ibisa i Jacquela. Cie zamwi sobie caodobowe niadanie - cznie z placuszkami. Pan Ibis rozdziobywa widelcem kawaek ciasta kawowego. - Przewlekle chorzy - wyjani - chc przey jeszcze jedne wita, moe nawet Nowy Rok. Inni, w ktrych rado i witowanie ludzi budz wycznie bl, nie ugili si jeszcze pod ciarem ostatniego seansu Cudownego ycia, nie popadli w objcia choinkowej mierci, nie wypili ostatniej kropli z kielicha wigilijnej goryczy. - Mwic to, prychn cicho, ni to pogodnie, ni to ironicznie, zupenie jakby powtrzy starannie obmylany tekst, z ktrego jest szczeglnie dumny. Ibis i Jaquel prowadzili niewielki rodzinny dom pogrzebowy. Jeden z nielicznych, ostatnich cakowicie niezalenych zakadw w okolicy powtarza czsto pan Ibis. - W wikszoci dziedzin ludzie ceni sobie oglnonarodowe marki - rzek agodnie i szczerze niczym profesor z collegeu, ktrego Cie pamita z Farmy Mini. Tamten nie potrafi po prostu rozmawia. Umia jedynie wywodzi, rozwija, wyjania. Ju po kilku minutach znajomoci z panem Ibisem Cie uzna, e jego rola w rozmowach z szefem zakadu pogrzebowego winna ogranicza si do jak najkrtszych tekstw. - To chyba dlatego, e ludzie wol z gry wiedzie, co ich czeka. Std sukces McDonalda, Wal -Marta, F.W. Woolwortha (witej pamici), widocznych w kadym zaktku kraju. Dokdkolwiek si udasz, zawsze znajdzie co, co poza drobnymi, regionalnymi zmianami jest dokadnie takie samo. - Jeli natomiast chodzi o zakady pogrzebowe, sytuacja wyglda si rzeczy inaczej. Trzeba nawiza osobist, blisk wi z klientem i musi to zrobi kto, kto ma po temu zdolnoci. W chwili straty ludzie pragn, by kto zaj si nimi i ich bliskimi. Chc mie

pewno, e opakuje si ich na skal miejscow, nie oglnokrajow. Lecz we wszystkich gaziach przemysu - a mier to przemys, mj mody przyjacielu, nie myl, e nie - wicej zarabia si na operacjach hurtowych, zakupach na du skal, centralizacji. Tak po prostu jest. Problem w tym, e nikt nie chciaby, eby ich zmarli bliscy byli przewoeni w ciarwce chodni do wielkiego, starego magazynu, w ktrym jednoczenie przebywa dwadziecia, pidziesit, sto trupw. O, nie. Ludzie chc wierzy, e wszystko odbdzie si tak jak w rodzinie, e zostan potraktowani z szacunkiem przez kadego, kogo spotykaj na ulicy. Pan Ibis nosi kapelusz: spokojny brzowy kapelusz, pasujcy do spokojnego brzowego swetra i spokojnej brzowej twarzy; na nosie mia niewielkie okulary w zotej oprawie. W pamici Cienia pan Ibis zapisa si jako mczyzna drobnego wzrostu, kiedy jednak stawa obok niego, raz po raz odkrywa, i w istocie tamten ma dobrze ponad metr osiemdziesit i po prostu si garbi. Teraz, siedzc naprzeciwko niego, po drugiej stronie lnicego, czerwonego stou, Cie obserwowa uwanie twarz rozmwcy. - Kiedy zatem na rynek wkraczaj wielkie firmy, wykupuj nazwy mniejszych, pac ich szefom, by dalej dla nich pracowali, tworz zudzenie rnorodnoci. To jednak tylko czubek kamienia nagrobnego. W istocie s rwnie miejscowi, jak Burger King. My natomiast, z naszych wasnych powodw, jestemy naprawd niezaleni. Sami zajmujemy si balsamowaniem i jestemy w tym najlepsi, cho tylko my o tym wiemy. Nie zajmujemy si natomiast kremacj. Zarobilibymy wicej, gdybymy mieli wasne krematorium, ale jest to niezgodne z naszymi zasadami. Mj wsplnik czsto powtarza: skoro Pan da nam talent czy zdolnoci, mamy obowizek jak najlepiej je wykorzystywa. Zgadzasz si? - Brzmi rozsdnie - odpar Cie. - Pan da mojemu wsplnikowi wadz nad wiatem umarych, a mnie talent do sw. Sowa to co wspaniaego. Spisuj opowieci. To nie adna wielka literatura. Robi to dla zabawy. Ludzie ywoty - urwa. Nim Cie zorientowa si, e powinien spyta, czy mgby zapozna si z ktr z nich, waciwa chwila mina. - Zapewniamy ludziom poczucie cigoci: od prawie dwustu lat Ibis i Jaquel dogldaj zmarych. Nie zawsze kierowalimy wasnym zakadem. Wczeniej bylimy aobnikami, jeszcze wczeniej grabarzami. - A przedtem? - C - pan Ibis umiechn si z lekk wyszoci - mamy za sob bardzo dug drog. Oczywicie dopiero po wojnie pomidzy Stanami znalelimy sobie przytulny kt. To wtedy stworzylimy zakad pogrzebowy dla kolorowych. Przedtem nikt nie uwaa nas za kolorowych - moe cudzoziemcw, egzotycznych, ale nie kolorowych. Po wojnie jednak ju wszyscy postrzegali nas jako czarnych. Mj wsplnik zawsze mia ciemniejsz skr.

Wszystko poszo bardzo szybko. Czowiek jest tym, za kogo si uwaa. Dziwne tylko jest to, e nazywaj nas Afroamerykanami. Kiedy sysz Afryka, myl o ludziach z Puntu, Ofiru, Nubii. My nigdy nie uwaalimy si za Afrykaninw. Bylimy ludem znad Nilu. - Zatem bylicie Egipcjanami - zauway Cie. Pan Ibis wysun doln warg i pokiwa gow z boku na bok, jak na sprynie, rozwaajc plusy i minusy, spogldajc na zagadnienie z obu stron jednoczenie. - C, tak i nie. To sowo przywodzi mi na myl ludzi yjcych tam teraz, tych ktrzy wznieli swe miasta na naszych cmentarzach i paacach. Czy oni s do mnie podobni? Cie wzruszy ramionami. Widywa ju Murzynw wygldajcych jak pan Ibis, a take opalonych biaych, ktrzy go przypominali. - Jak tam ciasto kawowe? - spytaa kelnerka, ponownie napeniajc kubki. - Najlepsze, jakie jadem - odpar pan Ibis. - Pozdrw mam. - Dzikuj - odpara i odesza. - Jeli pracuje si w zakadzie pogrzebowym, lepiej nie pyta o zdrowie. Ludzie pomyleliby, e szukamy potencjalnych klientw - szepn pan Ibis. - Obejrzymy twj pokj? Ich oddechy paroway w wieczornym powietrzu. W oknach mijanych sklepw mrugay witeczne lampki. - Mio, e zechcielicie mnie przyj - powiedzia Cie. - Doceniam to. - Jestemy co winni twojemu pracodawcy. A poza tym nie brak nam miejsca. To wielki stary dom. Kiedy byo nas wicej, teraz zostao tylko troje. Nie bdziesz przeszkadza. - Wiecie moe, jak dugo mam tu pozosta? Pan Ibis pokrci gow. - On nie powiedzia. Chtnie jednak ci ugocimy i moemy znale ci prac, jeli nie jeste zbyt delikatny i traktujesz umarych z szacunkiem. - Co waciwie robicie w Kairze? - spyta Cie. - Wybralicie to miejsce ze wzgldu na nazw, czy jak? - Nie. Ale nie. Prawd mwic, nazwa caego regionu pochodzi od nas, cho ludzie o tym nie wiedz. W dawnych czasach miecia si tu placwka handlowa. - W czasach Zachodu? - Mona tak rzec - odpar pan Ibis. - Dobry wieczr, pani Simmons. I nawzajem, wesoych wit. Ludzie, ktrzy mnie tu sprowadzili, przypynli w gr Missisippi bardzo dawno temu. Cie gwatownie zatrzyma si na rodku ulicy. - Chcesz powiedzie, e staroytni Egipcjanie dotarli tutaj ju pi tysicy lat temu?

Pan Ibis prychn lekko. - Trzy tysice piset trzydzieci lat temu. Mniej wicej. - W porzdku - rzek Cie. - Chyba to kupuj. Czym handlowali? - Nie byo tego wiele. Skrami zwierzt, jedzeniem, miedzi z kopalni, obecnie lecych w Michigan. Caa wyprawa okazaa si klsk. Nie bya warta zachodu. Zostali tu do dugo, by w nas wierzy, skada nam ofiary, by kilku handlarzy zachorowao, umaro i zostao tu pogrzebanych. W ten sposb nas tu zostawili. - Przystan na chodniku i obrci si powoli, unoszc rce. - Ten kraj od dziesiciu tysicy lat stanowi jeden wielki punkt przesiadkowy. Pewnie spytasz, co z Kolumbem. - Jasne - rzek posusznie Cie. - Co z nim? - Kolumb zrobi to samo, co inni od tysicy lat. Nie ma niczego niezwykego w przybyciu do Ameryki. Od czasu do czasu pisuj o tym. - Znw szli naprzd. - To prawdziwe historie? - Do pewnego stopnia, owszem. Jeli chcesz, poka ci kilka. Kady, kto ma oczy i umie patrze, ju dawno mgby to dostrzec. Osobicie - i mwi to jako wierny czytelnik Scientific American - bardzo auj naukowcw, za kadym razem, gdy znajduj kolejn, nie pasujc do wzorca czaszk, co, co naleao do niewaciwych ludzi: poski, przedmioty, ktre ich zaskakuj - mwi bowiem o tym, co dziwne, ale nie o tym, co niemoliwe, i dlatego wanie mi ich - al, bo kiedy co staje si niemoliwe, tym samym uznaje si to za niewiarygodne, choby nawet byo najszczersz prawd. Istnieje czaszka, ktra dowodzi, e Ainowie, pierwotni mieszkacy Japonii, dotarli do Ameryki dziewi tysicy lat temu. Inna wiadczy o tym, e dwa tysice lat pniej w Kalifornii yli Polinezyjczycy. A tymczasem naukowcy zastanawiaj si wycznie nad tym, kto od kogo pochodzi, i w ogle nie dostrzegaj w czym rzecz. Niebiosa tylko wiedz, co si stanie, jeli kiedy odkryj tunele plemienia Hopi. Wierz mi, to bdzie prawdziwy wstrzs. Spytasz, czy Irlandczycy dotarli w redniowieczu do Ameryki? Oczywicie, e tak. Podobnie Walijczycy, Wikingowie, podczas gdy Afrykanie z Zachodniego Wybrzea, pniej zwanego Wybrzeem Niewolnikw albo Koci Soniowej, handlowali z mieszkacami Ameryki Poudniowej, a Chiczycy kilkakrotnie odwiedzili Oregon - nazwali go Fu Sang. Tysic dwiecie lat temu Baskowie ustanowili przy wybrzeu Nowej Fundlandii wite owiska. Powiesz pewnie: Ale panie Ibisie, ci ludzie byli bardzo prymitywni. Nie mieli przecie radia, witamin i odrzutowcw!. Cie milcza i wcale nie zamierza si odzywa. Uzna jednak, e przyzwoito nakazuje co powiedzie.

- A nie? Z chrzstem wdrowa naprzd po ostatnich jesiennych liciach, sztywnych i pociemniaych od mrozu. - Ludzie uwaaj bdnie, e w dawnych czasach przed Kolumbem nie odbywano dugich wypraw odziami. A przecie Nowa Zelandia, Tahiti i niezliczone wyspy na Pacyfiku zostay zasiedlone przez ludzi w odziach, ktrych zdolnoci nawigacyjne wykraczay dalece poza osignicia Kolumba. Bogactwa Afryki pochodziy z handlu, cho gwnie ze Wschodem, Indiami i Chinami. Mj lud, lud znad Nilu, odkry bardzo wczenie, e jeli nie brak nam cierpliwoci i sodkiej wody, nawet odzi z trzciny mona opyn wiat. W dawnych czasach nie przypywano zbyt czsto do Ameryki wycznie dlatego, e nie byo tu specjalnie atrakcyjnych towarw, zwaszcza biorc pod uwag odlego. Dotarli do wielkiego domu zbudowanego w stylu, ktry powszechnie nazywa si stylem krlowej Anny. Cie zastanowi si przelotnie, kim bya krlowa Anna i czemu tak bardzo lubia domy w typie rodziny Addamsw. Jako jedyny budynek w ssiedztwie dom mia normalne okna, nie zabite deskami. Przeszli przez bram i go okryli. Pan Ibis przekrci klucz w wielkich, podwjnych drzwiach i znaleli si w duym, nie ogrzanym pomieszczeniu. Byo w nim dwoje ludzi: bardzo wysoki ciemnoskry mczyzna, trzymajcy w doni duy, metalowy skalpel, i martwa nastolatka na dugim, porcelanowym stole, przypominajcym skrzyowanie lady ze zlewozmywakiem. Na tablicy korkowej na cianie przypito kilka zdj martwej dziewczyny. Na jednym szkolnym portrecie umiechaa si szeroko. Na drugim staa w szeregu z innymi dziewczynami ubranymi w balowe suknie. Czarne wosy miaa upite w misterny kok. Teraz leaa na porcelanie z rozpuszczonymi wosami wok ramion, pokrytymi zaschnit krwi. - Oto mj wsplnik, pan Jaquel - oznajmi Ibis. - Ju si spotkalimy - odpar Jaquel. - Przepraszam, e nie ciskam doni. Cie spojrza na dziewczyn na stole. - Co si jej stao? - spyta. - Kiepski dobr chopaka - odpar Jaquel. - To nie zawsze jest miertelne - pan Ibis westchn - ale tym razem owszem. By pijany, mia n, a ona oznajmia, e chyba jest w ciy. Nie uwierzy, e to jego dziecko. - Zostaa pchnita... - Jaquel zacz liczy. Rozleg si szczk, nacisn stop peda wczajcy stojcy na ssiednim stole dyktafon - pi razy, trzy rany kute, w lewej czci klatki piersiowej. Pierwsza pomidzy czwartym i pitym ebrem, na granicy lewej piersi, 2,2

centymetra dugoci. Druga i trzecia w dolnej czci lewej piersi w szstej przestrzeni midzyebrowej. Rany nachodz na siebie. W sumie trzy centymetry szerokoci. Jedna dwucentymetrowa rana w grnej lewej czci klatki piersiowej, w drugiej przestrzeni midzyebrowej, i jedna duga na pi centymetrw i gboka na 1,6 centymetra, przy rodkowym miniu ramieniowym. Rana cita. Wszystkie rany klatki piersiowej gbokie. Brak innych obrae zewntrznych. - Zwolni przycisk. Cie dostrzeg may mikrofonik wiszcy nad stoem. - Jeste zatem take koronerem? - spyta. - W tym stanie koroner to stanowisko polityczne - odpar Ibis. - Jego zadaniem jest kopnicie trupa. Jeli trup nie odpowie, koroner podpisuje akt zgonu. Jaquel jest, jak to nazywaj, prosektorem. Wsppracuje z okrgowym patologiem. Zajmuje si autopsjami, zachowuje prbki tkanek do analiz. Sfotografowa ju obraenia. Jaquel kompletnie zignorowa ich obecno. Wzi wielki skalpel i dokona gbokiego nacicia w ksztacie litery V, zaczynajcej si pod obojczykami, a koczcej za mostkiem. Nastpnie zamieni V w Y. Kolejne cicie od mostka a do krocza. Wzi z pki co, co przypominao niewielk, cik wiertark, zakoczon ma, okrg tarcz. Wczy j i przeci ebra po obu stronach mostka. Dziewczyna otwara si niczym sakiewka. Cie uwiadomi sobie nagle, e w powietrzu unosi si saby, lecz raczej nieprzyjemny, ostry zapach misa. - Sdziem, e to okropnie mierdzi. - Jest do wiea - wyjani Jaquel. - A n nie przeci jelit, wic nie cuchnie gwnem. Cie mimo woli odwrci wzrok, nie ze wstrtem, jak mona by oczekiwa, lecz z dziwnej potrzeby zapewnienia dziewczynie odrobiny prywatnoci. Trudniej by bardziej nagim ni ona w tej chwili. Jaquel wycign jelita, poyskujce niczym mokre we. Zwiza je pod odkiem i gboko w miednicy. Przesun midzy palcami, centymetr za centymetrem, opisa jako normalne i umieci w kuble na pododze. Nastpnie pomp prniow wyssa krew z piersi i zmierzy objto. Potem zbada wntrze klatki piersiowej. - Trzy przebicia osierdzia, wypenionego skrzepami i krwi - rzek do mikrofonu. Jaquel chwyci jej serce, przeci u gry, obrci w rce, ponownie nacisn przycisk. - Dwa przebicia minia sercowego. Rana 1,5 centymetra w prawej komorze i l,8 centymetra w lewej komorze.

Wyj oba puca. Lewe zostao przebite i zapado si w sobie. Zway je, a take serce. Sfotografowa rany. Z kadego narzdu wyci kawaek tkanki, ktre umieci w soju. - Formaldehyd - podpowiedzia szeptem pan Ibis. Jaquel nadal przemawia do mikrofonu, opisujc, co robi, co widzi. Kolejno usuwa wtrob dziewczyny, odek, ledzion, trzustk, obie nerki, macic i jajniki. Kady organ way, stwierdza, e jest normalny i nie uszkodzony. Z kadego odcina maleki fragment i umieszcza w soju z formaldehydem. Z serca, wtroby i obu nerek odci dodatkowe plastry. Te wsun do ust i u powoli przy dalszej prac y. Cieniowi, o dziwo, wydao si to zupenie normalne - stanowio wrcz objaw szacunku. - Chcesz zatem zosta u nas na jaki czas? - spyta Jaquel, przeuwajc kawaek serca dziewczyny. - Jeli mnie przyjmiecie - odpar Cie. - Oczywicie, e przyjmiemy - wtrci pan Ibis. - Nie ma przeciwwskaza, a mnstwo za tym przemawia. Pki tu bdziesz, pozostaniesz pod nasz ochron. - Mam nadziej, e nie przeszkadza ci sypianie pod jednym dachem z umarymi doda Jaquel. Cie przypomnia sobie dotyk warg Laury, gorzkich, zimnych. - Nie - odpar. - W kadym razie, pki pozostaj martwi. Jaquel obrci si i spojrza na niego ciemnobrzowymi oczami - zimnymi i przenikliwymi niczym oczy pustynnego psa. - Tutaj zostaj martwi - powiedzia tylko. - Mam wraenie - rzuci Cie - e martwi bardzo atwo powstaj z grobu. - Wrcz przeciwnie - nie zgodzi si Ibis. - Nawet zombi tworzy si z ludzi yjcych. Odrobina proszku, krtka pie, niewielki rozgos, i prosz, zombi. yj, cho wierz, e umarli. Lecz prawdziwe oywienie umarych w ich wasnych ciaach... o, to wymaga mocy. Zawaha si i doda: - W starym kraju, w dawnych czasach, byo atwiej. - Mona byo wwczas na pi tysicy lat przywiza ka czowieka do jego ciaa uzupeni Jaquel. - Przywiza albo uwolni. Ale to dawne czasy. Po kolei woy na miejsce wszystkie usunite narzdy. Czyni to sprawnie, z szacunkiem. Na kocu woy jelita i mostek. Nacign skr. Potem wzi grub ig i ni i zrcznymi, szybkimi ruchami zaszy zwoki, jakby zszywa pik futbolow. Trup znw z kawaka misa sta si dziewczyn.

- Musz si napi piwa - oznajmi Jaquel. Zdj gumowe rkawice, wrzuci je do kuba. Ciemnobrzowy kombinezon zostawi w koszu z praniem. Wzi do rk tekturow tac pen sojw z czerwonymi, brzowymi i fioletowymi prbkami tkanek. - Idziecie? Po schodach przeszli do kuchni. Schludne brzowo-biae pomieszczenie wygldao, jakby urzdzono je w latach dwudziestych. Na jednej ze cian staa wielka, brzczca chodziarka. Jaquel otworzy j, ustawi w rodku plastikowe pojemniki z plastrami ledziony, nerek, wtroby, serca. Wyj trzy brzowe flaszki. Ibis sign do oszklonego kredensu po trzy wysokie szklanki. Potem gestem wskaza Cieniowi miejsce za stoem. Ibis rozla piwo i wrczy po szklance Cieniowi i Jaquelowi. Byo znakomite: gorzkie i ciemne. - wietne piwo - mrukn Cie. - Sami je warzymy - wyjani Ibis. - W dawnych czasach zajmoway si tym kobiety. Byy lepsze od nas, ale teraz zostaa nas tylko trjka - ja, on i ona. - Gestem wskaza ma brzow kotk, pic twardo w koszyku w kcie. - Na pocztku byo nas wicej, ale Set wyjecha - ile to ju, dwiecie lat temu? Chyba tak. W tysic dziewiset pitym czy szstym dostalimy od niego kartk z San Francisco, a potem ju nic. No, a biedny Horus... - Urwa, wzdychajc ciko i potrzsn gow. - Od czasu do czasu nadal go widuj - wtrci Jaquel. - W drodze po zwoki. Pocign yk piwa. - Bd pracowa na utrzymanie - oznajmi Cie. - Pki tu zostan. Powiecie mi, co robi, a ja to zrobi. - Znajdziemy ci prac - zgodzi si Jaquel. Brzowa kotka otworzya oczy, przecigna si i wstaa. Niespiesznym krokiem przecia kuchni i potara ebkiem but Cienia. Cie podrapa j po czole, za uszami i na szyi. Zachwycona, wygia si w uk, wskoczya mu na kolana, wspia na pier i dotkna chodnym noskiem jego nosa. Potem zwina - si w kbek i zasna. Pogaska j. Futerko miaa mikkie. Bya ciepa i mia. Zachowywaa si, jakby jego kolana stanowiy najbezpieczniejsze miejsce na ziemi. Cienia ogarna dziwna rado. Piwo pozostawio przyjemny szmerek w jego gowie. - Twj pokj jest na grze, obok azienki - powiedzia Jaquel. - W szafie znajdziesz ubranie robocze. Sam zobaczysz. Przypuszczam, e najpierw zechcesz si umy i ogoli. Istotnie. Stan w eliwnej wannie, wzi prysznic, a potem si ogoli, zdenerwowany, brzytw, ktr poyczy mu Jaquel. Bya nieprzyzwoicie ostra, miaa rczk z masy perowej i Cie przypuszcza, e zwykle uywano jej do ostatniego golenia nieboszczykw. Ni gdy

wczeniej nie korzysta z prawdziwej brzytwy. Nie zaci si jednak. Zmy piank i obejrza siebie nagiego w upstrzonym przez muchy lustrze. Cae jego ciao pokryway sice: wiee na piersi i ramionach, a pod spodem blaknce pozostaoci bjki z szalonym Sweeneyem. Jego odbicie spojrzao na niego nieufnie ciemnymi oczami. A potem, jakby czyni to kto inny, unis brzytw i przyoy ostrze do garda. To jakie wyjcie - pomyla. - atwe wyjcie. A jeli na wiecie istnieje kto, kto przyjby to bez problemw, kto po prostu by posprzta i wrci do swoich spraw, to wanie ci dwaj na dole, sczcy piwo w kuchni. Koniec zmartwie. Koniec z Laur. Koniec tajemnic, spiskw i koszmarw. Cisza, spokj i odpoczynek na wieki. Jedno cicie, od ucha do ucha. To wszystko. Sta tak z brzytw przy szyi. W miejscu, w ktrym ostrze zetkno si ze skr, pojawia si wska smuka krwi. Nawet nie zauway, kiedy si skaleczy. Widzisz - powiedzia w mylach i wydao mu si, e syszy wasne sowa. - To nie boli. Jest za ostra, eby bolao. Zanim si zorientuj, umr. I wtedy drzwi azienki uchyliy si lekko. Brzowa kotka wsuna gow do rodka. - Mrrr? - mrukna zaciekawiona. - Hej, zdawao mi si, e zamknem drzwi na klucz. Zamkn mordercz brzytw, odoy j na urny walk, osuszy skaleczenie kawakiem papieru toaletowego. Potem okrci si w talii rcznikiem i przeszed do sypialni. Jego sypialnia, podobnie jak kuchnia, sprawiaa wraenie urzdzonej w latach dwudziestych. Miednica i dzbanek. Komoda i lustro. Kto wyoy mu na ko ubranie: czarny garnitur, bia koszul, czarny krawat, biay podkoszulek i slipy, czarne skarpety. Na wytartym perskim dywanie obok ka stay czarne buty. Cie ubra si. Wszystkie rzeczy byy dobrej jakoci, cho nie nowe. Zastanawia si przelotnie, do kogo naleay. Czy mia na sobie skarpety nieboszczyka? Czy woy buty nieboszczyka? Stan przed lustrem i wydao mu si, e odbicie umiecha si do niego ironicznie. Nie potrafi sobie wyobrazi, e mg pomyle o tym, by podern sobie gardo. Odbicie nadal si umiechao, gdy poprawia krawat. - Hej, ty - rzek - wiesz co, o czym ja nie wiem? - I natychmiast poczu si gupio. Drzwi uchyliy si, skrzypic. Kotka wlizna si do pokoju, przebiega po dywanie i wskoczya na parapet. - Posuchaj - rzek Cie - ja naprawd zamknem te drzwi. Wiem, e je zamknem. Spojrzaa na niego. Oczy miaa ciemnote, barwy bursztynu. Potem zeskoczya z parapetu na ko, zwina si w kbek i zasna - ywa futrzana poduszka na starej kapie.

Cie zostawi uchylone drzwi, by kotka moga wyj i by odrobin przewietrzy pokj. Zszed na d. Stopnie trzeszczay i jczay mu pod stopami, jakby nie podoba im si jego ciar i pragny jedynie, by zostawi je w spokoju. - A niech mnie, wietnie wygldasz - mrukn Jaquel. Czeka na dole, take ubrany w czarny garnitur, podobny do stroju Cienia. - Prowadzie kiedy karawan? - Nie. - Zawsze musi by ten pierwszy raz - rzek tamten. - Stoi przed domem.

*** Zmara stara kobieta. Nazywaa si Lila Goodchild. Posuszny wskazwkom pana Jacquela Cie wnis po niskich schodach skadany, aluminiowy wzek i rozoy przy ku staruszki. Wyj przezroczysty niebieski worek, pooy obok martwej kobiety i rozsun zamek. Nieboszczka miaa na sobie row nocn koszul i pikowany szlafrok. Cie podnis j - kruch, lekk jak pirko - i owin kocem. Potem umieci ciao w worku. Zamkn go, pooy na wzku. Podczas gdy to robi, Jaquel rozmawia z bardzo starym mczyzn, mem zmarej, a cilej mwic, sucha jego monologu. Starzec opowiada o niewdzicznoci dzieci i wnukw. I cho to byo win rodzicw - jabko pada niedaleko od jaboni - sdzi, e lepiej je wychowa. Cie i Jaquel znieli wzek po schodach. Starzec poda za nimi, cay czas mwic, przede wszystkim o pienidzach, chciwoci i niewdzicznoci. Na nogach mia kapcie. Cie dwiga cisz, doln cz wzka. Ju na ulicy postawili go na kkach i przewieli oblodzonym chodnikiem do karawanu. Jaquel otworzy tylne drzwi. Cie zawaha si i tamten rzek: - Po prostu wepchnij go do rodka. Kka si skadaj. Cie pchn wzek, podwozie zoyo si, kka zakoysay i nosze opady na podog karawanu. Jaquel pokaza mu, jak zamocowa je pasami, i Cie zamkn karawan, podczas gdy tamten sucha nadal starca, niegdysiejszego ma Liii Goodchild. Nie zwaajc na zimno, stary czowiek w kapciach i szlafroku, stojc na zanieonym chodniku, opowiada, e jego dzieci to spy, zwyke spy, czekajce, by porwa to, co udao im si z Lil zaoszczdzi. Mwi, jak oboje przenieli si do St. Louis, Memphis, Miami i w kocu trafili do Kairu, i jak si cieszy, e Lila nie zmara w domu opieki. Tak bardzo si tego ba. Odprowadzili go do domu. W kcie sypialni may telewizor mrucza cicho. Mijajc go, Cie zauway, e spiker na ekranie umiecha si i mruga do niego. Gdy by pewien, e nikt na niego nie patrzy, odpowiedzia obelywym gestem.

- Nie maj pienidzy - oznajmi Jaquel, kiedy wrcili do karawanu. - Jutro bdzie rozmawia z Ibisem. Wybierze najtaszy pogrzeb. Jej przyjaciele przekonaj go, by nie oszczdza i wynaj najlepsz sal. Ale on bdzie si opiera. Nie ma pienidzy. W dzisiejszych czasach nikt tu nie ma pienidzy. Za sze miesicy, najdalej za rok, umrze. Patki niegu wiroway i taczyy w promieniach reflektorw. nieg nadciga z pnocy. - Jest chory? - spyta Cie. - Nie o to chodzi. Kobiety przeywaj swoich mczyzn. Mczyni tacy jak on nie yj dugo po mierci ony. Sam zobaczysz. Zacznie kry bez celu. Odkryje, e wszystko co znajome odeszo wraz z ni. Zmczy si yciem, zacznie gasn, a potem podda si i umrze. Moe zabije go zapalenie puc albo rak, a moe zatrzyma mu si serce. Nadchodzi staro i czowiek traci wol walki. Wtedy umiera. Cie zastanawia si chwil. - Jaquel? - Sucham? - Czy ty wierzysz w dusz? - Nie byo to pytanie, ktre pragn zada, i zdumiaa go tre wasnych sw. Chcia spyta jako bardziej ogldnie, nie potrafi jednak ubra tego w sowa. - To zaley. W moich czasach wiedzielimy, w co gramy. Po mierci stawae przed sdziami, odpowiadae za swe dobre i ze uczynki. Jeli ze uczynki przewayy piro, oddawalimy twoj dusz i serce Ammetowi, Poeraczowi Dusz. - Musia pore mnstwo ludzi. - Nie tak wielu, jak sdzisz. To byo naprawd cikie pirko. Wyjtkowe. Trzeba byo paskudnego czowieka, by przeway szal. Zatrzymaj si na stacji. Musimy zatankowa. Na ulicach panowa spokj i cisza, ktra przynosi ze sob nieg. - Bdziemy mieli biae Boe Narodzenie. - Cie zacz napenia bak. - Zgadza, si. O kurcze, szczliwy dziewiczy syn z niego. - Z Jezusa? - Szczciarz, prawdziwy szczciarz. Mg wpa w gwno i nadal pachnie rami. To nawet nie s jego urodziny. Wiedziae o tym? Przej je od Mitry. Spotkae ju Mitr? Czerwona peleryna. Miy chopak. - Nie. Chyba nie.

- C...Nie widziaem go w tym kraju. Zawsze lubi zabawy w wojsko. Moe jest na Bliskim Wschodzie? Wci si bawi? Przypuszczam jednak, e pewnie ju odszed. To si zdarza. Jednego dnia kady onierz imperium musi skpa si we krwi ofiarnego byka. Nastpnego nie pamitaj nawet o twoich urodzinach. Szum. Wycieraczki odpychay na boki nieg, zgniatajc patki w bryki i okruchy lodu. wiato przed nimi rozbyso ci, a potem czerwieni. Cie nacisn hamulec. Karawan zakoysa si na pustej drodze, po czym przystan. wiato zmienio si na zielone. Cie przyspieszy do pitnastu kilometrw na godzin. Na liskich drogach nie odwayby si na wicej. Wz bez problemw porusza si na drugim biegu. Cie przypuszcza, e jedzi tak przez wikszo czasu, hamujc ruch. - wietnie - rzek Jaquel. - Faktycznie, Jezus doskonale sobie radzi. Spotkaem jednak gocia, ktry twierdzi, e widzia go apicego okazj w Afganistanie i nikt nie chcia go nawet podrzuci. Wszystko zaley od tego, gdzie si jest. - Chyba nadciga burza - powiedzia Cie. Mia na myli pogod. Kiedy Jaquel w kocu odpowiedzia, nie mwi o pogodzie. - Spjrz tylko na mnie i na Ibisa. Za kilka lat stracimy prac. Mamy nieco oszczdnoci na chude lata, lecz chude lata trwaj ju bardzo dugo i co roku staj si chudsze. Horus oszala. Kompletnie oszala. Cay czas spdza pod postaci sokoa. Zjada zwierzta zabite na drodze. Co to za ycie? Widziae te Bast. A i tak radzim y sobie lepiej ni wikszo innych. Przynajmniej mamy jeszcze troch wiary. Wikszoci frajerw nawet to nie zostao. Zupenie jak w przemyle pogrzebowym. Ktrego dnia duzi nas wykupi, czy nam si to podoba, czy nie. Bo s wiksi, sprawniejsi i cay czas pracuj. Walka niczego nie zmieni. Przegralimy ju t bitw, gdy sto, tysic, dziesi tysicy lat temu przybylimy do tej krainy. Przybylimy, ale Ameryki w ogle to nie obeszo. Wykupuj nas, wypieraj, ruszamy w drog. Tak, masz racj, nadciga burza. Cie skrci w ulic pen martwych domw o lepych, zabitych deskami oknach. - Alejka z tyu - poleci Jaquel. Cofn karawan, pki jego ty niemal nie dotkn podwjnych drzwi. Ibis otworzy wz i kostnic. Cie odpi wzek i wycign go. Kka zawiroway i opady na ziemi. Podjecha do stou sekcyjnego. Podnis opatulon w worek Lil Goodchild, tulc j do siebie niczym pice dziecko, i uoy ostronie na stole w lodowatej kostnicy, jakby si ba, e j zbudzi. - Mamy specjaln pochylni - powiedzia Jaquel. - Nie musisz jej nosi.

- To nic takiego. - Cie pomyla, e z kad chwil mwi coraz bardziej podobnie do swego towarzysza. - Jestem duy, to mi nie wadzi. Jako dzieciak Cie by drobny jak na swj wiek. Same koci, okcie, kolana. Jego jedyne zdjcie z tamtego okresu, ktre spodobao si Laurze na tyle, by je oprawi, ukazywao powane dziecko o zmierzwionych wosach i ciemnych oczach, stojce przy stole penym tortw i ciastek. Mia wraenie, e zrobiono je na przyjciu gwiazdkowym w ambasadzie, bo mia na sobie najlepsze ubranie i muszk. Zbyt czsto przeprowadzali si z matk. Najpierw w Europie, krc od ambasady do ambasady. Matka pracowaa w subie zagranicznej, rozszyfrowujc i wysyajc po caym wiecie tajne telegramy. Potem, gdy skoczy osiem lat, wrcili do Stanw Zjednoczonych. Tam matka, chorujca zbyt czsto, by utrzyma sta prac, przeprowadzaa si bez ustanku z miasta do miasta, rok tu, rok tam. Gdy czua si lepiej, pracowaa na tymczasowych posadach. Nigdzie nie zostali do dugo, by Cie mg znale sobie prawdziwych przyjaci, poczu si jak w domu, odpocz, a do tego by drobnym dzieckiem... Bardzo szybko wyrs. Wiosn trzynastego roku jego ycia miejscowi chopcy nabijali si z niego i wcigali w bjki, ktrych, jak dobrze wiedzieli, nie mogli przegra. Po walce Cie ucieka wcieky i czsto zapakany do mskiej toalety, eby zmy z twarzy boto bd krew, nim ktokolwiek je zobaczy. A potem nadeszo lato, dugie, magiczne trzynaste lato, ktre spdzi, unikajc innych dzieciakw, pywajc w miejscowym basenie, czytajc ksiki z biblioteki. Na pocztku lata ledwie umia pywa. Pod koniec sierpnia przepywa kraulem basen za basenem i skaka z najwyszej trampoliny, opalony na brz przenikajcym wod socem. We wrzeniu wrci do szkoy i odkry, e chopcy, ktrzy uprzykrzali mu ycie, to mae, mikkie istotki, niezdolne go zirytowa. Dwm, ktrzy prbowali, udzieli szybkiej, ostrej i bolesnej lekcji dobrych manier. Wwczas to Cie uleg przemianie. Nie mg ju by spokojnym chopcem trzymajcym si na uboczu. By na to zbyt duy, zbyt widoczny. Pod koniec roku nalea do druyny pywackiej, wiczy podnoszenie ciarw, a trener zachca go do prb w triatlonie. Podobao mu si bycie duym i silnym. Dziki temu zyska wasn tosamo. Jako cichy, niemiay ml ksikowy cierpia. Teraz by tpym osikiem i nikt nie oczekiwa po nim adnych wyczynw poza przeniesieniem kanapy do ssiedniego pokoju. W kadym razie nikt, pki nie pojawia si Laura.

*** Pan Ibis przygotowa obiad - ry i gotowane jarzyny - dla siebie i pana Jacquela. - Nie jadam misa - wyjani. - A Jaquel dostaje go do woli w czasie pracy.

Obok talerza Cienia stao kartonowe pudeko kurczaka z KFC i butelka piwa. Porcja bya za dua jak na jego moliwoci. Podzieli si zatem resztkami z kotk, zdejmujc skr i chrupk panierk, i rozdzierajc miso palcami. - W wizieniu siedzia pewien go, nazwiskiem Jackson - powiedzia Cie podczas jedzenia - ktry pracowa w bibliotece wiziennej. Powiedzia mi kiedy, e firma zmienia nazw z Kentucky Fried Chicken, Smaonego Kurczaka z Kentucky, na KFC, poniewa nie serwuj ju prawdziwych kurczt, tylko genetycznie zmodyfikowane mutanty, co w rodzaju olbrzymiej stonogi bez gowy, segment po segmencie, nogi, piersi, skrzydeka. Wszystko karmione przez rurk. Facet mwi, e rzd nie pozwoliby im uy sowa kurczak. Pan Ibis unis brwi. - Mylisz, e to prawda? - Nie. Mj kumpel z celi, Lokaj, twierdzi, e zmienili nazw, poniewa sowo smaony zaczo si le kojarzy. Moe chcieli, by ludzie sdzili, e kurczak sam si upiek. Po obiedzie Jaquel przeprosi pozostaych i zszed do kostnicy. Ibis uda si do gabinetu, by popisa. Cie zosta jeszcze w kuchni. Karmi brzow kotk kawakami kurzej piersi, popijajc piwo. Gdy piwo i kurczak znikny, umy talerze i sztuce, odstawi na suszark i poszed na gr. Nim zdy dotrze do sypialni, brzowa kotka ju zasna w nogach ka, zwinita w futrzasty pksiyc. W rodkowej szufladzie toaletki znalaz kilka pasiastych piam. Wyglday, jakby pochodziy sprzed siedemdziesiciu lat, lecz pachniay wieo, tote woy jedn. Podobnie jak czarny garnitur, leaa jak ula. Na stoliku przy ku lea niewielki stosik Readers Digest. Najnowszy z nich pochodzi z marca tysic dziewiset sze dziesitego roku. Jackson, facet z biblioteki - ten sam, ktry przysiga co do prawdziwoci opowieci o smaonym kurzym mutancie z Kentucky i opowiedzia Cieniowi o krcych noc po kraju czarnych pocig ach towarowych, ktrymi rzd przewozi winiw politycznych do tajnych obozw koncentracyjnych w Pnocnej Kalifornii - twierdzi, e CIA wykorzystuje Readers Digest jako zason swoich filii na caym wiecie. Mwi, i kada redakcja Readers Digest w kadym kraju w istocie naley do CIA. Dowcip - odezwa si w jego wspomnieniach nieyjcy ju pan Wood. - Skd mamy pewno, e CIA nie uczestniczya w zamachu na Kennedyego?. Cie uchyli nieco okno - dostatecznie, by do rodka wpadao wiee powietrze i by kotka moga wyj na balkon.

Zapali lampk przy ku, pooy si i troch poczyta, prbujc wyczy umys, odegna obrazy z ostatnich kilku dni. Wybiera najnudniejsze artykuy w najtrudniejszych numerach. W poowie tekstu Jestem ledzion Joego poczu, e zasypia. Zdy zaledwie zgasi wiato i zoy gow na poduszce, a potem jego oczy zamkny si i odpyn.

*** Pniej nie zdoa przypomnie sobie kolejnoci wydarze i szczegw owego snu. Wszelkie prby przywoyway jedynie pltanin mrocznych wizji. Bya w nich dziewczyna; spotka j gdzie i teraz szli razem przez most. Most wznosi si nad niewielkim jeziorem porodku miasta. Wiatr marszczy tafl wody, wzbudzajc fale zwieczone biaymi grzywami, ktre Cieniowi wydaway si rkami sigajcymi ku niemu. - Tam, w dole - powiedziaa kobieta. Miaa na sobie spdnic w lamparcie ctki, ktra opotaa i taczya na wietrze. Ciao pomidzy szczytami poczoch i spdnic byo mikkie i kremowe. W jego nie, na mocie, na oczach Boga i wiata Cie uklk przed ni, tulc gow do jej krocza i wcigajc w puca oszaamiajcy, zwierzcy, kobiecy zapach. We nie uwiadomi sobie, e na ywo take ma wzwd. Jego sztywny, pulsujcy penis, ogromny i nabrzmiay, by w swej twardoci bolesny, jak erekcje, ktre miewa w modoci, gdy dopiero stawa si mczyzn. Oderwa si od niej i unis wzrok, wci jednak nie widzia jej twarzy, lecz ustami szuka jej warg. Znalaz je tu obok. Rkami pieci jej piersi, a potem przesuwa je po jedwabicie gadkiej skrze, wnikajc w okrywajce jej tali futro i rozdzierajc je, wsuwajc si w cudown szczelin, ktra rozgrzaa si dla niego, zwilgotniaa, otwara, rozchylia pod palcami niczym kwiat. Wtulona w niego kobieta zamruczaa rozkosznie. Jej do powdrowaa ku twardemu czonkowi i cisna go mocno. Cie odrzuci pociel, przekrci si, tak e lea na niej. Doni rozsun jej uda, a ona poprowadzia go midzy nogi, gdzie jedno pchnicie, jedno magiczne pchnicie... Nagle znalaz si w swej starej celi w wizieniu, wraz z ni, caowa j namitnie. Mocno oplota go ramionami i nogami, tak ciasno, e nie mg si oderwa, nawet gdyby zechcia. Nigdy nie caowa rwnie mikkich ust. Nie wiedzia, e na wiecie istniej takie usta. Jej jzyk natomiast okaza si szorstki jak papier cierny. - Kim jeste? - jkn.

Nie odpowiedziaa, jedynie pchna go na plecy i jednym gibkim ruchem dosiada go i zacza ujeda. Nie, nie ujeda - wi si na nim, porusza gadkimi falami, kad silniejsz od poprzedniej. Kolejne ruchy, uderzenia, zmiany rytmu atakoway jego umys i ciao, tak jak fale na jeziorze atakuj brzeg. Paznokcie miaa ostre jak szpilki. Przebijay mu boki, rozdzieray skr. On jednak nie czu blu, jedynie rozkosz. Nieznana alchemia przeksztacaa wszystko w chwile niewiarygodnej rozkoszy. Prbowa jako si otrzsn, pozbiera myli, przemwi. Jego gow wypeniay wizje wydm i pustynnych wiatrw. - Kim jeste? - powtrzy zdyszany. Spojrzaa na niego oczami barwy ciemnego bursztynu, a potem pochylia si nad nim i pocaowaa namitnie, tak mocno, e w tym momencie niemal doszed - na mocie nad jeziorem, w celi wiziennej, w ku, w kairskim domu pogrzebowym. Uczucie to porwao go niczym huragan latawiec. Nie chcia, by osigno szczyt. Nie chcia eksplodowa. Pragn, by to nigdy si nie skoczyo. W kocu si opanowa. Musia j ostrzec. - Moja ona, Laura. Zabije ci. - Nie mnie - odpara kobieta. Gdzie w gbi jego umysu pojawia si bzdurna myl. W redniowieczu powiadano, e kobieta bdca na grze podczas stosunku pocznie biskupa. Tak wanie nazywano t pozycj: Podejcie do biskupa... Chcia pozna jej imi, nie mia jednak spyta po raz trzeci, a ona przywara do czu jej twarde sutki - i ciskaa go, jakim cudem ciskaa go tam w gbi siebie. Tym razem nie mg ju opanowa owego uczucia. Tym razem porwao go cakowicie. Wygi plecy, wbijajc si w ni tak gboko, jak tylko potrafi, jakby pod pewnym wzgldem stanowili dwie czci tej samej istoty, smakujcej, pijcej, objtej, pragncej... - Pozwl na to - powiedziaa z kocim, gardowym pomrukiem. - Daj mi to, pozwl. I wtedy doszed. Jego ciaem wstrzsn dreszcz. Myli w jego gowie rozpyny si nagle, po czym znw nabray ostroci. Wreszcie odetchn gboko. Zimna fala powietrza dotara do puc i zrozumia, e od dawna wstrzymywa oddech, przynajmniej trzy lata, moe nawet duej. - A teraz odpocznij - polecia i ucaowaa jego powieki mikkimi ustami. - Zostaw to. Zostaw to wszystko. Sen, w ktry zapad, by gboki, pozbawiony marze, zdrowy. Cie zanurzy si we i zanurkowa a do dna.

*** wiato wydao mu si dziwne. Zerkn na zegarek i odkry, e jest szsta czterdzieci pi. Na dworze jednak wci panowaa ciemno, cho w pokoju dostrzega bkitn y pmrok. Podnis si z ka. By pewien, e kiedy si kad, mia na sobie piam. Teraz jednak by nagi. Zimne powietrze ksao mu skr. Podszed do okna i je zamkn. Noc nadesza burza niena. Spado pitnacie centymetrw, moe nawet wicej. Fragment miasta, ktry Cie dostrzega ze swego okna: brudny, zniszczony, znikn, zamieniony w co czystego i odmiennego. Domy nie byy ju zapomniane i porzucone, lecz pokryte eleganckim szronem. Ulice znikny bez ladu pod grub, bia koderk. Gdzie w umyle Cienia pojawio si sowo przemijanie. Rozbyso i znikno. Widzia wszystko dokadnie, jak za dnia. W lustrze dostrzeg co dziwnego. Podszed bliej i przyjrza si zdumiony. Wszystkie sice znikny. Dotkn boku, mocno wbijajc palce w skr, poszukujc jednego z bolesnych miejsc, pamitek po bliskim spotkaniu z panem Stone i panem Woodem, ktrego z zielonych sicw pozostawionych przez szalonego Sweeneya. Niczego jednak nie znalaz. Twarz mia czyst, nietknit. Natomiast jego boki i plecy - odwrci si, by je obejrze - pokryway zadrapania. Wyglday, jakby zaday je szpony. A zatem nie ni. Nie do koca. Otworzy szuflad i woy to, co w niej znalaz: par niebieskich dinsw, koszul, gruby niebieski sweter i czarny grabarski paszcz, ktry widzia w szafie w kcie pokoju. Zostawi sobie wasne stare buty. Dom by wci pogrony we nie. Cie przekrad si przez niego, nakazujc w mylach deskom, by nie skrzypiay, i znalaz si na zewntrz. Ruszy naprzd w niegu, pozostawiajc za sob gbokie lady stp. Na dworze byo janiej, ni zdawao si ze rodka domu. nieg odbija padajce z nieba wiato. Po pitnastu minutach wdrwki Cie dotar do mostu. Tablica z boku ostrzegaa, e opuszcza historyczne miasto Kair. Pod mostem sta wysoki i chudy mczyzna. Pali papierosa i cay czas dygota. Cieniowi wydao si, e go rozpoznaje. A potem, pod mostem, w mroku zimowego poranka znalaz si do blisko, by dostrzec fioletowy siniak otaczajcy jedno z jego oczu. - Dzie dobry, Szalony Sweeneyu - rzek. Wok panowaa kompletna niegowa cisza. Nawet samochody jej nie zakcay. - Witaj, stary - odpar Szalony Sweeney. Nie unis wzroku. Papieros okaza si skrtem.

- Jeli tak dalej bdziesz si chowa pod mostami, Szalony Sweeneyu - rzuci Cie ludzie wezm ci za trolla. Tym razem Szalony Sweeney unis wzrok. Cie ujrza biaka, otaczajce ze wszystkich stron tczwki. Tamten sprawia wraenie przeraonego. - Szukaem ci - rzek. - Musisz mi pomc, stary. Spieprzyem spraw. Zacign si gboko skrtem i wyj go z ust. Bibuka przywara do dolnej wargi i papieros rozlecia si, zasypujc tytoniem rud brod i przd brudnego podkoszulka. Szalony Sweeney otrzepa si gwatownie poczerniaymi rkami, jakby zaatakoway go niebezpieczne owady. - Nie ma zbyt wielkiego pola manewru, Sweeneyu - powiedzia Cie. - Ale moe powiesz mi, czego potrzebujesz? Przynie ci kaw? Szalony Sweeney potrzsn gow. Wyj z kieszeni dinsowej kurtki woreczek z tytoniem i bibuki i zacz skrca kolejnego papierosa. Jego broda zjeya si, usta poruszay lekko, cho nie wymawia adnych sw. Obliza pasek kleju i przesun skrta midzy palcami. Efekt jego stara tylko w przyblieniu przypomina papierosa. - Nie jestem trollem, cholera. Ci dranie s naprawd popieprzeni. - Wiem, e nie jeste trollem, Sweeneyu - rzek agodnie Cie. - Jak mog ci pomc? Szalony Sweeney otworzy mosin zapalniczk. Pierwszy cal jego papierosa zapon i zamieni si w popi. - Pamitasz, jak ci pokazywaem, skd bra monety? Pamitasz? - Tak - odpar Cie. Oczyma duszy ujrza zot monet. Widzia, jak wpada do trumny Laury, lni na jej szyi. - Pamitam. - Wzie nie t monet, stary. Mrok pod mostem rozjaniy reflektory nadjedajcego samochodu. Ich blask olepi obu mczyzn. Mijajc ich, wz zwolni, po czym si zatrzyma. Szyba opada. - Wszystko w porzdku, panowie? - W najzupeniejszym, panie wadzo. Dzikuj - odpar Cie. - Wybralimy si tylko na spacer. - To dobrze - powiedzia gliniarz. Nie wyglda, jakby uwierzy, e nic si nie dzieje. Czeka. Cie obj ramieniem Szalonego Sweeneya i poprowadzi go naprzd za miasto, coraz dalej od radiowozu. Usysza pomruk zamykanego okna, lecz samochd pozosta na miejscu. Cie szed naprzd. Szalony Sweeney take. Od czasu do czasu chwia si na nogach.

Radiowz min ich powoli, potem zawrci i ruszy w stron miasta, cay czas przyspieszajc na onieonej drodze. - A teraz powiedz, co ci gryzie - rzek Cie. - Zrobiem, jak kaza. Zrobiem wszystko, tak jak kaza, ale daem ci z monet. To nie miaa by ta moneta. Ta jest przeznaczona dla krlw. Rozumiesz? Nie powinienem nawet mc jej zabra. To moneta, ktr wrcza si krlowi Ameryki, nie jakiemu frajerowi, takiemu jak ty czy ja. A teraz mam powane kopoty. Po prostu oddaj mi t monet, stary. Jeli to zrobisz, nigdy wicej mnie nie zobaczysz. Przysigam na pieprzonego Brana, na lata, ktre spdziem wrd pieprzonych drzew. - Zrobie, jak kto kaza? - Grimnir. Ten, ktrego nazywasz Wednesday. Wiesz, kim jest? Kim tak naprawd? - Tak. Chyba tak. W szalonych niebieskich oczach Irlandczyka bysna panika. - To nie byo nic zego. Nic, co... nic zego. Po prostu kaza mi zjawi si w barze i wywoa bjk. Powiedzia, e chce zobaczy, do czego jeste zdolny. - Mwi co jeszcze? Sweeney zadra. Jego twarz wykrzywi tik. Przez chwil Cie sdzi, e to z zimna. Potem przypomnia sobie, gdzie widzia podobne dreszcze - w wizieniu; nazywano je drgawkami punw. Sweeneya drczy gd czego i Cie gotw by si zaoy, e chodzio o heroin. Leprechaun narkoman? Szalony Sweeney oderwa ponc kocwk papierosa, odrzuci j na ziemi. t reszt schowa do kieszeni. Zala czarne od brudu palce, dmuchn na nie, wcierajc ciepo w skr. Jego gos przypomina aosny jk. - Posuchaj. Po prostu daj mi t pieprzona monet, stary. Oddam ci inn, rwnie dobr. Do diaba, dam ci ca kup tego gwna. Zdj z gowy szmelcowan czapeczk baseballow, po czym praw rk pogadzi powietrze, wyjmujc ze wielk, zot monet. Wrzuci j do czapki. Potem wyj kolejn z parujcego oddechu. I jeszcze jedn, wyapujc je w nieruchomym porannym powietrzu. Po chwili czapeczka bya ju pena. Sweeney musia trzyma j oburcz. Wycign w stron Cienia czapk pen zota. - Prosz - rzek. - We je, stary. Po prostu oddaj mi monet, ktr ci wtedy daem. Cie spojrza na czapk, zastanawiajc si, ile mona by dosta za jej zawarto. - Na co miabym niby wyda te monety, Szalony Sweeneyu? - spyta. - Ile jest miejsc, w ktrych zoto mona zamieni na gotwk?

Przez moment zdawao mu si, e Irlandczyk zaraz go uderzy. Jednake chwila mina, a Sweeney sta przed nim bez ruchu, trzymajc oburcz wypenion zotem czapk, niczym Oliver Twist. Po chwili w bkitnych oczach wezbray zy i zaczy spywa po policzkach. Unis czapk - obecnie pust, jedynie z zatuszczonym paskiem - i nasadzi na rzedniejce wosy. - Musisz, stary - rzek. - Czy nie pokazaem ci, jak to si robi? Pokazaem, jak bra monety ze skarbu. Pokazaem, gdzie jest skarbiec. Prosz, oddaj mi pierwsz monet. Nie naleaa do mnie. - Ju jej nie mam. zy Szalonego Sweeneya przestay pyn. Na jego policzkach pojawiy si czerwone plamy. - Ty, ty pieprzony... - zacz, po czym zabrako mu sw. Jego usta otwary si i zamkny bezgonie. - Mwi prawd - rzek Cie. - Przykro mi. Gdybym j mia, oddabym ci. Ale nie mam. Brudne donie Sweeneya zacisny si na ramionach Cienia. Jasnobkitne oczy spojrzay wprost w jego twarz. zy wyobiy lady w warstwie brudu na policzkach tamtego. - Cholera - rzek. Cie poczu nowe zapachy: tyto, zwietrzae piwo, pot cuchncy whisky. - Mwisz prawd, fiucie. Oddae j nieprzymuszony, z wasnej woli. Niech diabli porw twoje ciemne oczy. Ty j oddae. - Przykro mi. - Cie przypomnia sobie szmer i brzk monety ldujcej w trumnie Laury. - Przykro ci czy nie, niczego to nie zmienia. Jestem skoczony. - Sweeney wytar rkawem nos i oczy. Rozmazany brud stworzy na twarzy dziwne wzory. Cie w niezgrabnym gecie mskiej solidarnoci ucisn rami towarzysza. - Lepiej by byo, gdybym nigdy si nie urodzi - powiedzia po duszej chwili Szalony Sweeney. Potem unis wzrok. - A ten kto, komu j oddae, nie zechciaby zwrci? - To kobieta. I nie wiem gdzie jest. Wtpi jednak, by ci j oddaa. Sweeney westchn aonie. - Gdy byem modym szczeniakiem - rzek - spotkaem pewn kobiet. Pod Gwiazdami. Pozwolia mi bawi si cycuszkami i przepowiedziaa przyszo. Oznajmia, e strac wszystko i zostan porzucony na zachd od zachodu soca, a byskotka martwej kobiety przypiecztuje mj los. Ja za rozemiaem si, nalaem jej wicej wina chmielowego,

pobawiem si cycuszkami i ucaowaem j prosto w pikne usta. To byy wspaniae czasy pierwsi szarzy mnisi nie przybyli jeszcze do naszego kraju ani nie popynli zielonym morzem na zachd. A teraz... - Urwa w p zdania. Poruszy gow, skupiajc wzrok na Cieniu. - Nie powiniene mu ufa - upomnia z wyrzutem. - Komu? - Wednesdayowi. W adnym razie mu nie ufaj. - Nie musz mu ufa. Pracuj dla niego. - Pamitasz, jak to si robi? - Co? - Cie mia wraenie, e jednoczenie prowadzi rozmow z kilkoma nieznanymi osobami. Samozwaczy leprechaun przeskakiwa od jednej osobowoci do drugiej, z tematu na temat, jakby pozostajce mu jeszcze komrki mzgowe zapalay si kolejno, rozbyskiway i gasy. - Monety, stary. Monety. Pokazaem ci przecie, pamitasz? - Unis dwa palce do twarzy, spojrza na nie i wyj z ust monet. Cisn j Cieniowi, ktry wycign rk i zapa, lecz jego palce wyczuy tylko pustk. - Byem pijany - powiedzia Cie. - Nie pamitam. Sweeney, koyszc si, przeszed przez drog, ktra w jasnym wietle dnia bya biaoszara. Cie pody za nim. Sweeney szed dugim miarowym krokiem, jakby cay czas nieustannie upada, lecz nogi powstrzymyway go, pozwalay przey. Gdy dotarli do mostu, Sweeney opar si rk o cegy, po czym si odwrci i spyta: - Masz moe kilka dolcw? Niewiele potrzebuj. Tylko na bilet, by wyjecha z tego miasta. Dwadziecia dolarw w zupenoci wystarczy. Zwyke dwadziecia. - Gdzie moesz dojecha z biletem za dwadziecia dolarw? - spyta Cie. - Wyjecha std - odpar Sweeney. - Mog wyjecha, nim rozpta si burza. Z dala od wiata, w ktrym opaty stay si religi dla mas. Daleko, jak najdalej. - Urwa, wytar nos grzbietem doni i otar j o rkaw. Cie sign do dinsw, wycign dwudziestk i wrczy Sweeneyowi. - Prosz. Sweeney zwin banknot. Wepchn go gboko do kieszeni na piersi poplamionej smarem kurtki, tu pod naszyt at z dwoma spami siedzcymi na gazi i napisem: Cierpliwo, akurat. Musz co zabi!. - Dziki temu std odejd - rzek. Opar si o ceglan cian, pogrzeba w kieszeniach, wyj peta, zapali go ostronie, prbujc nie poparzy sobie palcw i nie spali brody.

- Powiem ci co - rzek, jakby dotd cay czas milcza. - Wdrujesz pod szubienic. Twoj szyj okala sznur. Na ramionach siedz ci kruki, czekajce na uczt z oczu, a drzewo wisielcw ma gbokie korzenie, siga bowiem od nieba do pieka. Nasz wiat to tylko ga, z ktrej zwisa sznur. - Urwa. - Odpoczn tu odrobin - doda, kucajc, oparty plecami o poczerniae cegy. - Powodzenia - rzuci Cie. - I tak koniec ze mn - odpar Szalony Sweeney. - Co mi tam. Dzikuj. Cie pomaszerowa w stron miasta. Bya sma rano. Kair budzi si ze snu. Obejrza si i ujrza blad twarz, pasy skry i brudu. Tamten odprowadza go wzrokiem. Wtedy po raz ostatni widzia Szalonego Sweeneya ywego.

*** Krtkie zimowe dni przed witami rozbyskiway niczym ulotne chwile wiata pomidzy porami zimowej ciemnoci. Mijay szybko w Domu Umarych. By 23 grudnia. Jaquel i Ibis urzdzili styp dla Liii Goodchild. W kuchni zaroio si od kobiet dwigajcych kubeki, rondle, garnki, plastikowe pojemniki. Zmar wystawiono w trumnie, otoczon cieplarnianymi kwiatami w najlepszej sali domu pogrzebowego. Po bokach stay stoy, uginajce si pod ciarem saatek, fasoli, bueczek kukurydzianych, kurczt, eberek, groszku. Wczesnym popoudniem cay zakad zapeni si ludmi: zapakanymi i rozemianymi, ciskajcymi donie pastora. Wszystko odbywao si pod czujnym okiem panw Jacquela i Ibisa, odzianych w czarne garnitury. Pogrzeb mia si odby nastpnego dnia. Gdy zadzwoni telefon w holu (czarny, bakelitowy z prawdziw tarcz do krcenia), pan Ibis podnis suchawk. Po chwili gestem wezwa Cienia na bok. - Dzwoni z policji - rzek. - Moesz odebra zwoki? - Jasne. - Tylko dyskretnie, prosz. Zapisa na kartce adres, poda j Cieniowi, ktry przeczyta starannie wykaligrafowane sowa, zoy karteczk i wsun do kieszeni. - Radiowz czeka - doda Ibis. Cie przeszed na ty domu po karawan. Obaj, Jaquel i Ibis, wyjanili mu kiedy, kady z osobna, e tak naprawd karawanu uywa si wycznie do pogrzebw, a do odbioru cia wystarczy furgonetka. Od trzech tygodni bya jednak w naprawie. Czy mgby wiec prowadzi ostronie? Zatem ostronie zjecha ulic. Pugi niene oczyciy ju asfalt, dobrze

si jednak czu, jadc powoli. Mia wraenie, e tak wypada, cho nie mg sobie przypomnie, kiedy ostatnio widzia na ulicy prawdziwy karawan. mier znikna z amerykaskich ulic - pomyla Cie. Teraz nastpowaa w pokojach szpitalnych i karetkach. Nie moemy straszy ywych. Pan Ibis powiedzia mu, e w niektrych szpitalach zmarych przewozi si na dolnych plkach pozornie pustych wzkw. Umarli podruj wasnymi drogami, na swj wasny tajemny sposb. Przy bocznej uliczce czeka granatowy radiowz. Cie zaparkowa tu za nim. W rodku siedziao dwch policjantw, pijcych kaw ze styropianowych kubkw. Silnik wozu cay czas pracowa. Cie zapuka w okno. - Tak? - Jestem z domu pogrzebowego - wyjani. - Czekamy na koronera - wyjani policjant. Ciekawe, czy to ten sam, ktry rozmawia z nami pod mostem - pomyla Cie. Czarnoskry policjant wysiad z samochodu, pozostawiajc koleg za kierownic, i podprowadzi Cienia do mietnika, obok ktrego siedzia w niegu Szalony Sweeney. Na kolanach mia pust zielon butelk. Twarz, czapk i ramiona pokrywaa warstewka niegu i lodu. Nie mruga. - Martwy pijak - mrukn policjant. - Na to wyglda - odpar Cie. - Prosz na razie niczego nie dotyka - poleci tamten. - Koroner zjawi si lada moment, ale moim zdaniem facet urn si i zamarz. - Tak - zgodzi si Cie. - Zdecydowanie na to wyglda. Przykucn i obejrza butelk na kolanach Szalonego Sweeneya: irlandzka whisky Jameson, dwudziestodolarowy bilet w jedn stron. W tym momencie nadjecha may zielony nissan, z ktrego wyskoczy zmczony mczyzna w rednim wieku o jasnych wosach i jasnych wsach. Dotkn szyi trupa. Kopie zwoki - pomyla Cie - a jeli nie odpowiedz kopniakiem... - Nie yje - oznajmi koroner. - Ma jaki dokument? - NN - odpar policjant. Koroner spojrza na Cienia. - Pracujesz dla Jacquela i Ibisa? - Tak - powiedzia Cie.

- Przeka Jaquelowi, eby zdj odciski palcw i zrobi zdjcia zbw do identyfikacji. Nie musi przeprowadza sekcji. Wystarczy pobra krew na badania toksykologiczne. Zapamitasz czy mam zapisa? - Nie. W porzdku, zapamitam. Tamten skrzywi si na moment, po czym wycign z portfela wizytwk, nabazgra co na niej i wrczy Cieniowi. - Daj to Jaquelowi - poleci. Nastpnie yczy wszystkim wesoych wit i odjecha. Policjanci zatrzymali pust butelk. Cie pokwitowa odbir zwok NN i umieci je na wzku. Ciao byo sztywne. Nie mg zmieni jego pozycji. Pomajstrowa przy wzku i odkry, e moe podnie jeden koniec. Przypi siedzcego NN i umieci z tyu karawanu, patrzcego naprzd. Rwnie dobrze moe zabra go na przejadk. Zacign zasonki i ruszy w drog powrotn. Karawan zatrzyma si na wiatach i nagle Cie usysza ochrypy gos: - Chciabym mie porzdn styp, wszystko co najlepsze - pikne kobiety lejce lozy, rozdzierajce stroje, miakw, opakujcych mnie i snujcych historie o moich czynach. - Ty nie yjesz, Szalony Sweeneyu. Martwi musz zadawala si tym, co im damy. - Niestety - westchn nieboszczyk z tyu karawanu. lady narkotykowego godu znikny z jego gosu. Teraz brzmia on gucho, beznamitnie, jakby sowa nadawano z bardzo, bardzo daleka. Martwe sowa, przesyane na martwej fali. wiato zmienio si na zielone. Cie delikatnie nacisn peda gazu. - Ale jednak urzd mi styp - poprosi Szalony Sweeney. - Naszykuj miejsce przy stole i urnij si dla mnie. W kocu mnie zabie. Jeste mi co winien. - Ja ci nie zabiem, Sweeneyu - odpar Cie. Dwadziecia dolarw, pomyla. Na bilet. - To whisky i mrz, nie ja. Brak odpowiedzi. Przez reszt drogi w karawanie panowaa cisza. Cie zaparkowa za domem i zabra wzek do kostnicy. Wrzuci Sweeneya na st sekcyjny niczym poe misa. Okry zwoki lnianym przecieradem i zostawi je tak wraz z dokumentami. A kiedy wchodzi po schodach, wydao mu si, e syszy gos - cichy, stumiony, niczym radio w odlegym pokoju. - Jakim cudem whisky i mrz mogy zabi mnie, leprechauna czystej krwi? Nie, to przez ciebie, przez to, e stracie mae zote soneczko. To ty mnie zabie, Cieniu. To pewne, jak to, e woda jest mokra, dni dugie, a przyjaciel zawsze w kocu ci zawiedzie. Cie pragn zauway, e to do gorzka filozofia, podejrzewa jednak, i po mierci gorycz jest czym naturalnym.

Wrci na gr do gwnych pomieszcze. Grupa kobiet w rednim wieku oklejaa foli pmiski z zapiekankami i nakadaa pokrywki na plastikowe pojemniki z pieczonymi ziemniakami i makaronem z serem. Pan Goodchild przyszpili pana Ibisa do ciany i opowiada mu, e dobrze wiedzia, i adne z dzieci nie zjawi si, aby okaza szacunek matce. Jabko pada niedaleko od jaboni poinformowa wszystkich, ktrzy zechcieli sucha. Niedaleko od jaboni.

*** Tego wieczoru Cie przygotowa dodatkowe miejsce przy stole. Przy kadym postawi szklank, porodku butelk zotego Jamesona, najdroszej irlandzkiej whisky sprzedawanej w miejscowym sklepie. Gdy ju zjedli (wielki pmisek resztek, zostawionych przez kobiety), Cie nala kademu sporego drinka - sobie, Ibisowi, Jaquelowi i Szalonemu Sweeneyowi. - Co z tego, e siedzi teraz na wzku w piwnicy - rzek, rozlewajc alkohol - i czeka go ebraczy pogrzeb. Dzi wieczr wypijemy za niego i urzdzimy styp, jakiej pragn. Cie unis szklank w toacie, zwracajc si do pustego miejsca. - Za ycia spotkaem Szalonego Sweeneya tylko dwukrotnie - powiedzia. - Za pierwszym razem uznaem, e to frajer i dra, ktry kryje w sobie diaba. Za drugim razem pomylaem, e totalnie spieprzy swe ycie, i daem mu pienidze, aby si zabi. Pokaza mi sztuczk z monetami, ktrej nie pamitam, narobi sporo siniakw i twierdzi, e jest leprechaunem. Spoczywaj w pokoju, Szalony Sweeneyu. - Pocign yk whisky, pozwalajc, by dymny smak rozszed si w ustach. Pozostali take wypili, wraz z nim wznoszc toast w stron pustego krzesa. Pan Ibis sign do wewntrznej kieszeni, wyj notatnik, przez chwil szuka odpowiedniej strony, po czym odczyta skrcon wersj ywota Szalonego Sweeneya. Wedug pana Ibisa Szalony Sweeney rozpocz swe ycie ponad trzy tysice lat temu jako stranik witego kamienia na maej irlandzkiej ce. Pan Ibis opowiedzia im o miostkach Szalonego Sweeneya, jego wrogach, szalestwie, ktre dawao mu moc. (, f o dzi dzie opowiada si pniejsz wersj tej opowieci, cho jej uwicona natura i wite przesanie zostay ju zapomniane), czci, jak otaczano go niegdy w ojczynie, powoli zamieniajcej si w peen rezerwy szacunek i w kocu w rozbawienie. Opowiedzia o dziewczynie z Bantry, ktra przybya do Nowego wiata i przywioza ze sob wiar w Szalonego Sweeneya, leprechauna. Czy bowiem nie spotkaa go noc nad stawem? Czy nie umiechn si do niej i nie nazwa jej wasnym imieniem? Przybya jako uciekinierka w

adowni statku, wypenionej ludmi, ktrzy patrzyli, jak ich ziemniaki zamieniaj si w czarn ma, widzieli przyjaci i kochankw umierajcych z godu, marzyli o krainie penych brzuchw. Dziewczyna z Zatoki Bantry nia o miecie, w ktrym zdoaaby zarobi do, by sprowadzi do Nowego wiata rodzin. Wielu Irlandczykw przybywajcych do Ameryki uwaao si za katolikw, nawet jeli nie znali katechizmu, a jeli religie, syszeli tylko o Bean Sidhe, banshee zawodzcych w murach domu, ktry wkrtce nawiedzi mier, i o witej Bridge, niegdy Bridget, jednej z trzech sistr (pozostae dwie take nosiy imi Bridget i byy t sam kobiet), oraz opowieci o Finnic, Osinie, Conanie ysym - nawet o leprechaunach, maym ludku. (Czy to nie typowy irlandzki art? Leprechauny bowiem w swoich czasach byy najwyszym ludem na wyspie...). O wszystkim tym, i jeszcze wicej, opowiada im pan Ibis owego wieczoru w kuchni. Jego cie na cianie rozcigaj si coraz bardziej i po kilku ykach Cieniowi wydao si, e dostrzega gow wielkiego wodnego ptaka - dugi, zakrzywiony dzib. Gdzie w poowie drugiej szklanki Szalony Sweeney zacz wtrca swoje trzy grosze do opowieci Ibisa (...cudna to bya dziewczyna, o piersiach barwy mietanki pokrytej piegami i sutkach czerwonorowych niczym wschd soca w dniu, gdy przed poudniem lunie deszcz, a pod wieczr znw si rozjani...). A potem Sweeney prbowa, pomagajc sobie obiema rkami, opowiedzie dzieje bogw irlandzkich, kolejnych fal przybywajcych z Galii, Hiszpanii, z caego cholernego wiata. A kada kolejna fala przemieniaa poprzednich bogw w trolle, wrki i najdziwniejsze stwory. W kocu zjawi si wity Koci i wszyscy bogowie w Irlandii stali si wrkami, witymi bd martwymi krlami. Nikt nawet nie pyta ich o zdanie... Pan Ibis wytar okulary w zotej oprawie i kiwajc przed nimi palcem, wyjani wymawiajc sowa jeszcze wyraniej i dokadniej ni zwykle, tote Cie wiedzia, e tamten jest pijany (wskazywaa na to wycznie wymowa i perlcy si na czole pot, mimo zimna panujcego w domu) - e jest artyst. Jego opowieci nie naley traktowa jako dosownych relacji, lecz odtworzenie wymylonych faktw, prawdziwszych ni prawda. - Ja ci poka wymylone odtworzenie faktw - mrukn Szalony Sweeney. - Moja pi zaraz wymylnie odtworzy twoj pieprzon gb. Pan Jaquel odsoni zby i warkn jak wielki pies, ktry nie pragnie walki, ale zawsze moe j zakoczy, rozdzierajc czowiekowi gardo. Sweeney zrozumia, usiad i nala sobie kolejn szklaneczk whisky. - Pamitasz, jak robi moj sztuczk z monetami? - spyta Cienia z szerokim umiechem.

- Nie. - Jeli uda ci si zgadn - oznajmi Szalony Sweeney. Wargi mia fioletowe, bkitne oczy zasnute mg - powiem, gdy bdziesz blisko. - Nie ukrywasz jej w doni, prawda? - spyta Cie. - Nie. - To jaki gadet? Trzymasz co w rkawie czy gdzie indziej? Co, co wystrzeliwuje monety, ktre potem apiesz? - Ani jedno, ani drugie. Jeszcze komu whisky? - Czytaem kiedy, e Sen Biedaka mona wykona dziki lateksowi, ktrym powleka si do, robic co w rodzaju naturalnie wygldajcej kieszonki na monety. - C za smutna stypa. Wielki Sweeney, ktry niczym ptak fruwa po caej Irlandii w swym szalestwie, ywic si rzeuch, umar i opakuj go tylko ptak, pies i idiota. Nie, to nic z tych rzeczy. - To tyle. Nie mam wicej pomysw - mrukn Cie. - Przypuszczam, e po prostu bierzesz je znikd. - To mia by sarkazm, nagle jednak dostrzeg wyraz twarzy Sweeneya. Ty naprawd to robisz - rzek. - Bierzesz je znikd. - No nie do koca znikd - odpar Szalony Sweeney - ale zaczynasz rozumie. Monety pochodz ze skarbu. - Skarbu - powtrzy Cie. Co sobie przypomina. - Tak. - Musisz tylko widzie go przed sob, w umyle, i moesz czerpa do woli. Skarb Soca. Pojawia si chwilach, gdy wiat rodzi tcz, w momencie zamienia i nadejcia burzy. I pokaza Cieniowi, jak to zrobi. Tym razem Cie zapamita.

*** Potwornie bolaa go gowa, jzyk sprawia wraenie okrconego lepem na muchy. Cie zmruy oczy, poraone blaskiem porannego soca. Poprzedniego wieczoru zasn z gow na kuchennym stole. By ubrany, cho w ktrym momencie cign czarny krawat. Zszed na d do kostnicy i z ulg, cho bez specjalnego zdumienia, odkry, e NN wci siedzi na stole sekcyjnym. Cie wyrwa z zacinitych palcw trupa pust butelk po zotym Jamesonie i wyrzuci j. Z gry dobiegy go odgosy krztaniny. Kiedy wrci do kuchni, pan Wednesday siedzia przy stole i jad plastikow yeczk resztki saatki z pojemnika. Mia na sobie ciemnoszary garnitur, bia koszul i krawat

marengo. Promienie porannego soca odbijay si w srebrnej spince w ksztacie drzewa. Na widok Cienia umiechn si szeroko. - Cie, mj chopcze, dobrze, e ju wstae. Sdziem, e bdziesz spa wiecznie. - Szalony Sweeney nie yje - oznajmi. - Tak, syszaem o tym - odpar Wednesday. - C za strata. Oczywicie, w kocu wszystkich nas to spotka. - Uda, e okrca szyj sznurem, gdzie na poziomie uszu, a potem szarpn gow na bok, wysuwajc jzyk i wybauszajc oczy. Bya to bardzo niepokojca pantomima. Po chwili wypuci sznur i jego twarz rozjani jake znajomy umiech. - Masz ochot na saatk ziemniaczan? - Raczej nie. - Cie rozejrza si szybko po kuchni i holu. - Wiesz, gdzie podziali si Ibis i Jaquel? - Oczywicie. Chowaj wanie pani Lil Goodchild. Prawdopodobnie nie zmartwiaby ich twoja pomoc, poprosiem jednak, by ci nie budzili. Czeka nas duga jazda. - Wyjedamy? - W cigu godziny. - Powinienem si poegna. - Poegnania s przereklamowane. Nie wtpi, e nim wszystko si skoczy, jeszcze si spotkacie. Po raz pierwszy od dnia jego przybycia brzowa kotka leaa w swym koszyku. Otwara obojtne bursztynowe oczy, odprowadzajc go wzrokiem. I tak Cie opuci dom umarych. Cienka warstewka lodu pokrywaa czarne, zimowe krzaki i drzewa, przemieniajc je w roliny rodem ze snu. Chodnik by niebezpiecznie liski. Wednesday poprowadzi Cienia do biaego Chevy Nova, zaparkowanego na drodze. Niedawno go umyto, tablice z Wisconsin zastpiono tablicami z Minnesoty. Baga Wednesdaya lea ju na tylnym siedzeniu. Wednesday otworzy drzwi kluczykami stanowicymi kopi tych, ktre wci tkwiy w kieszeni Cienia. - Ja poprowadz - rzek. - Trzeba co najmniej godziny, eby nadawa si do uytku. Pojechali na pnoc. Po lewej mieli Missisipi - szerok srebrn rzek pod szarym niebem. Nagle Cie dostrzeg na bezlistnym drzewie przy drodze wielkiego brzowo -biaego sokoa, ktry patrzy na nich szalonymi oczami, a potem zerwa si do lotu, zataczajc na niebie coraz szersze krgi. W tym momencie zrozumia, i pobyt w domu umarych stanowi jedynie czasowy odpoczynek. Ju teraz zaczyna odnosi wraenie, jakby wszystko to spotkao kogo innego, bardzo dawno temu.

CZ DRUGA MJ AINSEL

ROZDZIA DZIEWITY

Nie mwic ju o mitycznych stworach wrd rumowisk... - Wendy Cope ycie policjanta Gdy tego samego wieczoru opucili stan Illinois, Cie zada Wednesdayowi pierwsze pytanie. Ujrza tablic z napisem Witamy w Wisconsin i spyta: - Kim byli ci gocie, ktrzy porwali mnie z parkingu? Pan Wood i pan Stone. Kto to? Reflektory wozu owietlay zimowy krajobraz. Wednesday oznajmi, e nie bd jechali autostrad, bo nie wiadomo, po czyjej stronie s autostrady, tote Cie trzyma si bocznych drg. Nie mia nic przeciwko temu. Nie by nawet cakiem pewien, czy Wednesday rzeczywicie oszala. - Dwch osikw. - Wednesday mrukn gono. - Czonkowie druyny przeciwnej. Czarne Kapelusze. - Mam wraenie - rzek Cie - i oni uwaali, e nosz biae. - Oczywicie, e tak. W caych dziejach ludzkoci nie byo prawdziwej wojny, w ktrej nie walczyyby dwa narody, kady z nich przekonany, e racja ley po jego stronie. Najniebezpieczniejsi ludzie wierz, e robi to, co robi, poniewa bez dwch zda jest to najsuszniejsza rzecz do zrobienia. Dlatego wanie staj si niebezpieczni. - A ty? - spyta Cie. - Czemu robisz to, co robisz? - Bo tego chc - odpowiedzia Wednesday i umiechn si szeroko. - Zatem wszystko w porzdku. - Jak mnie w ogle znalaze? - spyta Cie. - A moe im ucieke? - Ucieklimy - przytakn Wednesday - cho byo ju gorco. Gdyby nie zajli si tob, mogliby zaatwi nas wszystkich. To przekonao kilka osb siedzcych na uboczu, e nie oszalaem do koca. - Jak si wic wydostalicie? Wednesday pokrci gow. - Nie pac ci za zadawanie pyta - oznajmi. - Ju mwiem. Cie wzruszy ramionami. Noc spdzili w Motelu Super 8, na poudnie od la Crosse.

Pierwszy dzie wit upyn im w drodze. Jechali na pnocny wschd. Farmy przeksztaciy si w sosnowy las. Midzy kolejnymi osadami nastpoway coraz dusze kawaki pustki. witeczny obiad zjedli po poudniu w rodzinnej restauracyjce w pnocnorodkowym Wisconsin. Cie bez entuzjazmu dzioba widelcem suchego indyka, sodki jak dem sos urawinowy, okropnie twarde pieczone ziemniaki i jadowicie zielony groszek z puszki. Sdzc po zapale, z jakim je zaatakowa, i cigym oblizywaniu warg Wednesdayowi niezwykle smakowao. Z czasem stawa si coraz bardziej wylewny - mwi, mia si, artowa, a gdy tylko kelnerka znalaza si bliej, flirtowa z ni - nisk, jasnowos dziewczyn o wygldzie wyrzuconej ze szkoy licealistki. - Przepraszam, moja droga, czy mgbym prosi o jeszcze jeden kubek tej znakomitej gorcej czekolady? Ufam te, e nie uznasz mnie za natrta, gdy powiem, i niezwykle piknie ci w tej sukience. witeczna, ale z klas. Kelnerka, ktra miaa na sobie jaskraw czerwono-zielon spdnic, wykoczon srebrnymi foliowymi frdzlami, zachichotaa, zarumienia si i umiechna radonie, po czym posza po kolejny kubek czekolady dla Wednesdaya. - Zgrabnie - rzek Wednesday z namysem, odprowadzajc j wzrokiem. - Stosownie doda. Cie wtpi, by mia na myli strj. Wednesday wpakowa do ust ostatni plaster indyka, otar brod serwetk i odsun talerz. - Ach, jak dobrze. - Rozejrza si po restauracji. W tle z tamy leciay kolejne witeczne piosenki. May dobosz nie mia prezentw dla bliskich, para, pa, pam, rapa, pam, pam, rapa, pa, pam. - Pewne rzeczy si zmieniaj - powiedzia nagle Wednesday. - Ale ludzie... ludzie zostaj tacy sami. Niektre oszustwa trwaj wiecznie, inne gin wkrtce, pochonite przez wiat i czas. Moje ulubione oszustwo jest ju dzi niemoliwe. Jednake mnstwo innych okazao si ponadczasowymi - Hiszpaski Wizie, Gobi up, Zgrabny Chwyt - to samo co Gobi up, tyle e ze zotym piercieniem zamiast portfela, Skrzypek... - Nigdy nie syszaem o Skrzypku - wtrci Cie. - O innych chyba tak. Mj stary kumpel z celi twierdzi, e stosowa Hiszpaskiego Winia. By oszustem. - Ach - westchn Wednesday. Jego lewe oko zalnio. - Skrzypek to naprawd cudowny numer. Dwuosobowe oszustwo w najczystszej formie. Wykorzystuje chciwo i zachanno, jak wszystkie wielkie oszustwa. Uczciwego czowieka te da si nabra, wymaga to jednak wicej pracy. A zatem tak. Jestemy w hotelu, gospodzie, eleganckiej

restauracji. Nagle widzimy mczyzn w podniszczonym stroju - podniszczonym, lecz niegdy eleganckim. To nie biedak, lecz bez wtpienia nie dopisao mu szczcie. Nazwijmy go Abraham. Gdy nadchodzi pora uregulowania rachunku - nie jest to zbyt duy rachunek, rozumiesz: pidziesit, siedemdziesit pi dolarw - co za wstyd! Gdzie jego portfel? Dobry Boe, musia zostawi go u przyjaci. To niedaleko. Pjdzie i natychmiast odbierze portfel. A oto, gospodarzu - mwi Abraham, zanoszc tamtemu swe stare skrzypki - oto mj skarb. Jak widzisz jest stary, lecz tak zarabiam na ycie. Gdy Wednesday dostrzeg zbliajc si kelnerk umiechn si szeroko, drapienie. - Ach, gorca czekolada, przyniesiona przez gwiazdkowego anioa. Powiedz, moj a droga, czy znajdziesz chwil, by przynie mi jeszcze tego doskonaego chleba? Kelnerka (ile ma lat? - zastanawia si Cie. Szesnacie? Siedemnacie?) wbia wzrok w podog i zarumienia si gwatownie. Trzscymi si rkami odstawia kubek i umkna w kt pomieszczenia, tu obok obrotowej pki z ciastami. Tam przystana, patrzc na Wednesdaya. Po chwili ruszya do kuchni, by przynie chleb. - A zatem skrzypce - bez wtpienia stare, moe nawet nieco poobijane - trafiaj z powrotem do futerau, a chwilowo pozbawiony pienidzy Abraham wyrusza na poszukiwanie portfela. Jednake pewien dobrze ubrany dentelmen, ktry wanie skoczy je obiad, obserwuje z boku ca scen. Teraz podchodzi do gospodarza. Czy mgby - za pozwoleniem - obejrze skrzypce zostawione przez uczciwego Abrahama? Oczywicie, e moe. Gospodarz wrcza mu je i mczyzna w eleganckim stroju - nazwijmy go Harrington otwiera szeroko usta, potem przypomina sobie o manierach, zamyka je, z ogromnym szacunkiem oglda skrzypce niczym czek, ktrego dopuszczono do najwitszej kaplicy, aby zbada koci witego. - Ale! - mwi - to... to... musz by... nie, niemoliwe... ale tak, owszem... Mj Boe! To niewiarygodne! - I wskazuje znak lutniarza na kawaku mocno pokego papieru wewntrz skrzypiec, dodajc, e nawet bez tego poznaby je po ksztacie, barwie drewna, ukadzie limaka. Harrington siga do kieszeni i wyjmuje eleganck wizytwk, goszc, e jest znanym handlarzem rzadkich i antycznych instrumentw. - A zatem to cenne skrzypce? - pyta gospodarz. - O tak - odpowiada Harrington, wci patrzc na nie z zachwytem - i warte ponad sto tysicy dolarw, jeli si nie myl. Nawet jako handlarz zapacibym pidziesit - nie, siedemdziesit pi tysicy w gotwce za tak wspaniay okaz. Mam klienta na Zachodnim

Wybrzeu, ktry kupiby je jutro bez ogldania. Wystarczy jeden telegram i zapaci tyle, ile zadam. Nagle zerka na zegarek. Mina mu rzednie. - Mj pocig - mwi. - Mam ju tylko tyle czasu, by go zapa. Szanowny panie, kiedy waciciel tego bezcennego instrumentu wrci, prosz przekaza mu moj wizytwk, bo ja, niestety, musz ju i. - Z tymi sowy Harrington wychodzi. Oto czowiek, ktry wie, e czas i pocigi nie czekaj na nikogo. Gospodarz oglda skrzypce, a w jego mylach prcz ciekawoci wzbiera zachanna dza. Powoli krystalizuje si w nich plan. Minuty jednak mijaj, a Abraham nie wraca. Jest ju pno, gdy drzwi otwieraj si i do rodka wkracza ubogi, lecz dumny skrzypek. W doni trzyma portfel - portfel, ktry oglda ju lepsze czasy, ktry nigdy nie kry w sobie wicej ni sto dolarw. Wyjmuje z niego pienidze za pobyt, czy posiek, i prosi o zwrot skrzypiec. Gospodarz kadzie na barze skrzypce w futerale. Abraham bierze je i tuli niczym matka dziecko. - Powiedz - rzecze gospodarz (elegancka wizytwka czowieka, ktry zapaciby gotwk pidziesit tysicy dolarw pali go przez kiesze) - ile warte s takie skrzypce? Moja siostrzenica bowiem bardzo pragnie uczy si gry, a za tydzie ma urodziny. - Miabym sprzeda moje skrzypki? - rzecze Abraham. - Nie, nigdy! Mam je od dwudziestu lat, graem na nich we wszystkich stanach Unii. A kiedy je kupiem, zapaciem piset dolarw. Gospodarz z trudem powstrzymuje umiech. - Piset dolarw? A gdybym zaproponowa tysic, tu i teraz? Skrzypek umiecha si radonie, potem jednak smutnieje. - Ale panie - rzecze - jestem skrzypkiem. Tylko to umiem. Te skrzypce znaj mnie i kochaj. Moje palce poznay je tak dobrze, e potrafi gra na nich nawet w ciemnoci. Gdzie znajd podobne, o rwnie czystym tonie? Tysic dolarw to pikna suma, ale tu chodzi o moje utrzymanie. Nie wystarczy tysic, nawet pi tysicy. Gospodarz dostrzega, e jego zysk maleje. To jednak tylko interes. Trzeba wyda pienidze, by je zarobi. - Osiem tysicy dolarw - mwi. - Skrzypce nie s tyle warte, lecz spodobay mi si, a poza tym kocham siostrzenic i lubi j rozpieszcza. Abraham ze zami w oczach myli o rozstaniu z ukochanymi skrzypcami. Jak jednak moe odrzuci osiem tysicy dolarw, zwaszcza gdy gospodarz podchodzi do sejfu i

wyjmuje nie osiem, lecz dziewi tysicy, starannie poukadanych, gotowych obciy pust kiesze skrzypka? - Dobry z pana czowiek - mwi Abraham. - Prawdziwy wity, ale musi pan przysic, e zadba o moj mi. - Z wahaniem wrcza mu skrzypce. - Co jednak, jeli gospodarz po prostu odda Abrahamowi wizytwk Barringtona i oznajmi, e mu si poszczcio? - spyta Cie. - Wwczas tracimy koszt dwch obiadw - odpar Wednesday. Kawakiem chleba zebra z talerza resztki sosu i zjad z apetytem. - Zobaczmy, czy dobrze zrozumiaem. Abraham wychodzi z dziewicioma tysicami dolarw. Na parkingu przy dworcu spotyka Barringtona, dziel si fors, wsiadaj do Forda A Barringtona i kieruj si do nastpnego miasta. W baganiku maj pewnie cae stosy skrzypiec po sto dolarw sztuka. - Osobicie poczyniem sobie za punkt honoru nigdy nie uywa skrzypiec droszych ni po pi dolcw - odrzek Wednesday i odwrci si do czekajcej obok kelnerki. - A teraz, moja droga, zaszczy nas opisem rozkosznych deserw, ktre proponujecie nam w dzie narodzin Pana. - Patrzy na ni niemal lubienie, jakby nic, co moga zaproponowa, nie stanowio tak apetycznego kska jak ona sama. Cie poczu si dziwnie niezrcznie, zupenie jakby obserwowa starego wilka osaczajcego sarn zbyt mod, by wiedziaa, e jeli natychmiast nie zacznie ucieka, skoczy na odlegej polanie, a jej resztki rozdziobi kruki. Dziewczyna zarumienia si ponownie i oznajmia, e na deser podaj szarlotk a la mod - to znaczy z gak lodw waniliowych - ciasto witeczne a la mod, albo czerwonozielony pudding. Wednesday spojrza jej prosto w oczy i oznajmi, e prosi o ciasto witeczne a la mod. Cie podzikowa. - Numer ze skrzypcami - podj Wednesday - ma co najmniej trzysta lat, moe wicej. Jeli dobrze wszystko skalkulujesz, wci moesz go wykrci w caej Ameryce. - Zdawao mi si, i wspominae, e twoje ulubione oszustwo jest ju przestarzae zauway Cie. - Istotnie. Lecz numer ze skrzypcami nie jest moim ulubionym. Mj ulubiony nazywano Biskupem. Byo w nim wszystko: podstp, podnieta, potencja, niespodzianka. Od czasu do czasu myl sobie, e moe po wprowadzeniu maych zmian... - Zastanowi si przez moment, po czym potrzsn gow. - Nie, jego czas min. Powiedzmy, e jest rok tysic dziewiset dwudziesty, w rednim bd duym miecie, Chicago, Nowym Jorku albo Filadelfii. Znajdujemy si w sklepie jubilerskim. Do rodka wchodzi mczyzna przebrany za duchownego - i to nie zwykego duchowego, lecz biskupa, purpurata. Wybiera naszyjnik,

wspaniay, kosztowny naszyjnik z brylantw i pere i paci za niego tuzinem nowiutkich studolarwek. Na grnym banknocie wida smug zielonego tuszu. Waciciel agodnie, lecz stanowczo mwi, e musi przesa banknoty do banku, aby je sprawdzono. Wkrtce jego pomocnik wraca z pienidzmi. Bank twierdzi, e s prawdziwe. Waciciel ponownie przeprasza, biskup przyjmuje to wyrozumiale, doskonale pojmuje, w czym rzecz. Po wiecie krci si tylu bezbonikw, panuje gwat i bezprawie - i te bezwstydne kobiety. A teraz, gdy wiat podziemny wynurzy si z rynsztokw i oy na ekranach kin, c si stanie z Ameryk? Naszyjnik trafia do futerau, a jubiler stara si nie zastanawia, po co biskupowi klejnot wart tysic dwiecie dolarw i czemu paci za niego gotwk. Biskup egna go serdecznie i wychodzi na ulic. W tym momencie na jego rami spada cika do. - Soapy, stary draniu. Znw zaczynasz stare sztuczki? - Rosy, poczciwy policjant o uczciwej irlandzkiej twarzy wprowadza biskupa do sklepu jubilera. - Przepraszam najmocniej, ale czy ten czowiek kupi co wanie u pana? - pyta policjant. - Oczywicie, e nie - odpowiada biskup. - Prosz powiedzie, e nie. - Ale tak - mwi jubiler. - Kupi ode mnie naszyjnik z pere i brylantw. Zapaci gotwk. - Ma pan te banknoty? - pyta gliniarz. Jubiler wyjmuje z kasy kilkanacie studolarwek i wrcza je policjantowi, ktry unosi banknoty pod wiato i z podziwem krci gow. - Och, Soapy, Soapy, to twoja najlepsza robota. Prawdziwy z ciebie artysta, stary. Na usta biskupa wypeza umieszek. - Niczego nie udowodnisz. Bank stwierdzi, e s w porzdku. Prawdziwe zielone. - Nie wtpi w to ani przez moment - zgadza si policjant. - Nie sdz jednak, by kto uprzedzi bank, e w miecie pojawi si Soapy Sylvester, ani wspomnia o jakoci studolarwek, ktre rozprowadzae w Denver i St. Louis. - To rzekszy, siga do kieszeni biskupa i wyciga naszyjnik. - Pery i brylanty za tysic dwiecie dolcw w zamian za papier i tusz za pidziesit centw! Policjant wzdycha, to niewtpliwie filozof w gbi serca. - I w dodatku udajesz czowieka Kocioa. Powiniene si wstydzi. - Zatrzaskuje kajdanki na przegubach biskupa, ktry najwyraniej nie jest biskupem, i wyprowadza go. Wczeniej wrcza jubilerowi pokwitowanie odbioru naszyjnika i tysica dwustu faszywych dolarw. W kocu to dowody.

- Naprawd byy faszywe? - spyta Cie. - Oczywicie, e nie. wiee banknoty prociutko z banku, jedynie ozdobione smug zielonego tuszu i odciskiem kciuka, by wyglday nieco bardziej interesujco. Cie pocign yk kawy. Bya gorsza ni w wizieniu. - A zatem, policjant to nie policjant. A naszyjnik? - Dowd. - Wednesday odkrci solniczk, wysypa na st stosik soli. - Jubiler dosta pokwitowanie, zapewniono go, e odzyska naszyjnik, gdy tylko Soapy stanie przed sdem. Policjant gratuluje mu postawy obywatelskiej, a on sucha z dum, mylc ju o tym, jak wietn histori opowie jutro kolegom w klubie. Policjant wyprowadza ze sklepu czowieka udajcego biskupa, W jednej kieszeni ma tysic dwiecie dolarw, w drugiej brylantowy naszyjnik. I razem kieruj si na komisariat, do ktrego nigdy nie dotr. Kelnerka powrcia, aby wytrze st. - Powiedz, moja droga - rzek Wednesday. - Jeste matk? Pokrcia gow. - Zdumiewajce, e nikt jeszcze nie zowi tak uroczej, modej panny. - Paznokciem grzeba w rozsypanej soli, krelc szerokie, przypominajce runy figury. Kelnerka staa obok niego. Teraz bardziej ni sarn przypominaa Cieniowi modego krlika, pochwyconego w wiata reflektorw ogromnej ciarwki, zastygego w lku i niepewnoci. Wednesday zniy gos, tak e Cie siedzcy naprzeciw niego ledwie go sysza. - O ktrej koczysz prac? - O dziewitej - odpara i przekna lin. - Najpniej o dziewitej trzydzieci. - Jaki jest najlepszy motel w okolicy? - Mamy tu Motel 6 - odpara. - To niewiele, ale zawsze. Wednesday musn palcami wierzch jej doni, pozostawiajc na skrze ziarenka soli. Nie prbowaa ich strzepn. - Dla nas - rzek niskim, niemal niesyszalnym tonem - stanie si on paacem rozkoszy. Kelnerka spojrzaa na niego, przygryza wskie wargi, zawahaa si, po czym skina gow i umkna do kuchni. - Daj spokj - rzuci Cie. - Jest taka moda. Za to wchodzi prokurator. - Nigdy nie przejmowaem si prokuratorami - odpar Wednesday. - Poza tym jej potrzebuj. Nie jako jej samej, lecz by nieco si oywi. Nawet krl Dawid wiedzia, e istnieje jeden sposb oywienia krwi w starym ciele: we dziewic i wezwij mnie rano. Cie odkry, e zastanawia si, czy dziewczyna w recepcji w hotelu w Eagle Point bya dziewic.

- Nie boisz si chorb? - spyta - A jeli wpadniesz? Jeli ona ma brata? - Nie - odpar Wednesday. - Nie boj si chorb. Ja nie choruj. Niestety, tacy jak ja zwykle-strzelaj lepakami, tote nie ryzykuj zapodnienia. W dawnych czasach to si zdarzao. Teraz te jest moliwe, lecz tak nieprawdopodobne, e trudno to sobie wyobrazi, wic si nie boj. Wiele dziewczyn ma braci i ojcw. To nie mj problem. W dziewidziesiciu dziewiciu przypadkach na sto zd opuci miasto. - A zatem zostajemy tu na noc? Wednesday podrapa si po brodzie. - Ja nocuj w Motelu 6 - oznajmi. Wsun do do kieszeni i wyj klucz barwy brzu, z doczepion tabliczk z adresem Northridge Rd 502, numer 3. - Na ciebie natomiast czeka mieszkanie, w miasteczku daleko std. - Wednesday na moment przymkn powieki, po czym na Cienia znw spojrzay szare, lnice, odrobin rnice si od siebie oczy. - Za dwadziecia minut zjawi si tu autobus Greyhounda. Zatrzymuje si na stacji benzynowej. Oto bilet. - Wycign zoony bilet autobusowy. Popchn go po stole. Cie obejrza go uwanie. - Kto to jest Mike Ainsel? - spyta. Na bilecie widniao takie nazwisko. - Ty. Wesoych wit. - A gdzie jest Lakeside? - To twj szczliwy dom w nadchodzcych miesicach. A teraz, poniewa wszystko co dobre przychodzi trjkami... - Wycign z kieszeni ma, ozdobnie zapakowan paczuszk i pchn w stron Cienia. Zatrzymaa si obok butelki z ketchupem, pokrytej zaschnitymi, czarnymi zaciekami. Cie nie zareagowa. - Na co czekasz? Powoli, z wahaniem rozdar czerwony papier i ujrza portfel z jasnej cielcej skrki, wywiecony i uywany. Bez wtpienia wczeniej do kogo nalea. W rodku tkwio prawo jazdy ze zdjciem Cienia, na nazwisko Michael Ainsel, z adresem w Milwaukee, karta kredytowa Mastercard, wystawiona dla M. Ainsela i dwadziecia wieutkich pidziesiciodolarwek. Cie zamkn portfel i schowa do wewntrznej kieszeni. - Dziki. - Moesz to uzna za premi gwiazdkow. Pozwl, e odprowadz ci teraz na stacj. Pomacham ci, gdy szary ogar uwizie ci na pnoc.

Wyszli przed restauracj. Cie zdumia si, czujc, jak bardzo spada temperatura w cigu ostatnich kilku godzin. Mia wraenie, e jest za zimno na nieg, agresywnie zimno. Czekaa ich ostra zima. - Hej, Wednesday? Oba numery, ktre mi opisae - oszustwo ze skrzypcami i biskupem, biskupem i policjantem... - Zawaha si, prbujc zebra myli, oblec je w sowa. - Co z nimi? W kocu zaapa. - Oba s dwuosobowe. Potrzeba do nich dwch ludzi. Miae kiedy wsplnika? Oddech Cienia parowa w mronym powietrzu. Cie poprzysig sobie, e gdy dotrze do Lakeside, wyda cz witecznej premii na najcieplejszy, najgrubszy zimowy paszcz, jaki zdoa znale. - Tak - odpar Wednesday. - Tak, miaem wsplnika. Modszego wsplnika. Niestety, te czasy ju miny. A oto stacja benzynowa i, jeli mnie oko nie myli, autobus. - Greyhound wczy wanie kierunkowskaz, sygnalizujc skrt na parking. - Adres masz przy kluczu. Jeli ktokolwiek spyta, jestem twoim wujem, noszcym z radoci i dum niezwyke nazwisko Emerson Borson. Urzd si w Lakeside, siostrzecze Ainselu. Zjawi si w cigu tygodnia. Bdziemy razem podrowa, odwiedza ludzi, ktrych musz odwiedzi. Tymczasem nie wychylaj si i trzymaj z dala od kopotw. - Mj wz? - zacz Cie. - Zajm si nim. Baw si dobrze w Lakeside. Wednesday wycign rk i Cie ucisn j. Jego do bya zimniejsza ni rka trupa. - Jezu - westchn Cie. - Zimny jeste. - Zatem im szybciej zo si w besti o dwch grzbietach z gorc pann z restauracji w pokoju w Motelu 6, tym lepiej. - Drug rk ucisn rami Cienia. W tym momencie wiat postrzegany przez Cienia rozdwoi si nagle. Widzia przed sob stojcego starszego, siwiejcego mczyzn, ciskajcego mu rami. Jednoczenie jednak ujrza co innego: wiele, jake wiele zim, setki zim, i szarego czowieka w kapeluszu z szerokim rondem, wdrujcego od osady do osady, wspartego na lasce, zagldajcego przez okna, za ktrymi ponie ogie, panuje rado i gorce ycie, ktrego nikt nie zdoa dotkn, nigdy nie poczuje... - Id. - Gos Wednesdaya dodawa otuchy. - Wszystko jest dobrze, wszystko dobrze, i wszystko bdzie dobrze. Cie pokaza bilet kobiecie za kierownic.

- Mamy dzie na podr - zauwaya, a potem dodaa z pewn satysfakcj: - Wesoych wit. Autobus by prawie pusty. - Kiedy dotrzemy do Lakeside? - spyta Cie. - Za dwie godziny, moe troch wicej - odpara. - Mwi, e idzie fala mrozw. Kciukiem przesuna przecznik i drzwi zamkny si z sykiem. Cie przeszed do poowy autobusu, maksymalnie opuci oparcie i pogry si w mylach. Koysanie i ciepo zamiy mu umys. Nim si zorientowa, ju spa.

*** W ziemi i pod ziemi. Znaki na cianie miay barw czerwonej, mokrej gliny - odciski doni, palcw, tu i wdzie rozrzucone prymitywne wizerunki zwierzt, ludzi i ptakw. Ogie cay czas pon. Czowiek-baw wci siedzia po drugiej stronie, patrzc na Cienia wielkimi oczami, oczami niczym studnie pene czarnego bota. Wargi bawou otoczone spltanymi brzowymi wosami nie poruszay si, cho rozleg si jego gos: - I co, uwierzye ju? - Nie wiem - odpar Cie. Jego usta take si nie poruszay. Cho mwili do siebie, to nie w sposb znany Cieniowi. Zupenie nie przypominao to mowy. - Czy ty jeste prawdziwy? - Uwierz. - Czy ty jeste prawdziwy? - Uwierz - rzek czowiek-baw. - Czy ty... - Cie zawaha si i w kocu spyta: - Czy te jeste bogiem? Czowiek-baw woy do w ogie i wycign ponc ga. Uj j w poowie. Bkitne i te pomienie lizay czerwon rk, ale nie parzyy. - To nie jest kraj dla bogw - oznajmi czowiek-baw. Lecz teraz to nie on mwi; Cie we nie poj, e to przemawia ogie, trzaskajcy, taczcy pomie, ktry zwraca si do niego w mrocznym miejscu pod ziemi. - Krain t wydwign z gbin nurek - rzek ogie. - Pajk utka j z wasnej materii. Zostaa wysrana przez kruka. To ciao powalonego Ojca, ktrego koci stay si grami, a oczy jeziorami. - To kraina snw i ognia - rzek pomie. Czowiek-baw odrzuci ga z powrotem do ogniska.

- Czemu mwisz mi te wszystkie rzeczy? Ja przecie nie jestem wany. Jestem nikim. Byem niezym trenerem, kiepskim drobnym przestpc i moe nie tak dobrym mem, jak sdziem... - Urwa. - Jak mam pomc Laurze? - spyta po chwili czowieka-ba - wou. - Ona chce znw y. Obiecaem, e jej pomog. Jestem jej to winien. Tamten milcza. Wskaza rk w stron sklepienia jaskini. Cie pody wzrokiem za jego gestem. Przez maleki otwr daleko w grze przebijao sabe zimowe wiato. - Na gr? - spyta Cie z nadziej, e uzyska odpowied cho na jedno pytanie. Wej na gr? - I wwczas sen zawadn nim bez reszty. Pomys sta si rzeczywistoci i Cienia otoczya cika, kamienista ziemia. Niczym kret prbowa przepycha si przez ni, jak borsuk kopicy w ziemi, jak wistak przebijajcy si naprzd, niczym niedwied. Lecz ziemia bya zbyt twarda, zanadto ubita. Oddycha coraz ciej i wkrtce nie mg ju i dalej, kopa ani si wspina. Wiedzia, e umrze gdzie w gbinach wiata. Jego wasna sia nie wystarczya, mia jej coraz mniej. Wiedzia, e cho jego ciao siedzi teraz w ciepym autobusie przejedajcym przez zimowe lasy, to jeli przestanie oddycha tu, pod wiatem, tam take umrze. A w tej chwili dysza ju coraz ciej. Szarpa si i prbowa pcha naprzd, coraz sabiej. Z kadym ruchem zuywa resztki bezcennego powietrza. Ugrzz w puapce. Nie mg i dalej ani wrci tam, skd przyszed. - Teraz z ofert - usysza gos w swym umyle. - Co mgbym zaoferowa? - spyta Cie. - Nie mam nic. Czu w ustach smak gliny, gstej, zapiaszczonej. I wtedy zrozumia. - Oprcz samego siebie. Mam przecie siebie, prawda? Odnis wraenie, jakby wszystko wok wstrzymao oddech. - Proponuj siebie - powiedzia. Odpowied przysza natychmiast. Otaczajce go kamienie i ziemia zaczy napiera na Cienia, ciska go tak mocno, e wypchny mu ostatni drobin powietrza z puc. Nacisk zamieni si atakujcy ze wszystkich stron w bl. Osign szczyt blu i pozosta na nim, wiedzc, e duej tego nie wytrzyma. W tym momencie ucisk zela. Cie znw mg odetchn. wiato nad nim stao si wiksze. Co pchao go ku powierzchni. Gdy nadszed nastpny wstrzs, Cie prbowa da si mu ponie. Tym razem poczu pchanie w gr. Podczas ostatniego skurczu bl by niewiarygodny. Poczu, jak co go miady, przeciska, przepycha przez nieustpliw szczelin skaln. Jego koci pkay z trzaskiem, ciao

zmieniao si w bezksztatny strzp. Gdy jego usta i zmiadona gowa wynurzyy si z dziury, zacz krzycze ze strachu i blu. Krzyczc, zastanawia si, czy na jawie take krzyczy - czy wrzeszczy przez sen w ciemnym autobusie. Gdy spazm dobieg koca, Cie lea na ziemi, ciskajc w palcach czerwon glin. Powoli dwign si do pozycji siedzcej. Otar doni twarz i spojrza w niebo. By zmierzch: dugi, fioletowy zmierzch. Na firmamencie rozbyskiway gwiazdy, jedna po drugiej, znacznie janiejsze i wyraniejsze ni te, ktre oglda na ywo bd w wyobrani. - Wkrtce - oznajmi trzeszczcy gos pomienia, dobiegajcy zza plecw - wszystkie spadn. Wkrtce spadn i ludzie z gwiazd spotkaj ludzi z ziemi. Wrd nich przybd bohaterowie, ludzie, ktrzy zabij potwory i przynios ze sob wiedz. Lecz nie bogowie. To kiepskie miejsce dla bogw. Jego twarz owiaa fala powietrza, szokujco zimnego. Zupenie jakby kto chlusn na lodowat wod. Usysza gos kobiety zza kierownicy, informujcy, e dotarli do Pinewood. - Jeli kto chce zapali albo rozprostowa nogi, postj trwa dziesi minut. Potem ruszamy w dalsz drog. Cie wygramoli si z autobusu. Stali przed kolejn wiejsk stacj benzynow, niemal identyczn z t, z ktrej odjeda. Kobieta pomagaa dwjce nastolatek wej do rodka i umieszczaa walizki w luku bagaowym. - Hej! - zawoaa na widok Cienia - Wysiada pan w Lakeside, zgadza, si? Cie skin gow sennie. - To naprawd dobre miasto - oznajmia. - Czasami myl, e gdybym miaa gdzie si przenie, to wanie do Lakeside. Najadniejsze miasteczko, jakie kiedykolwiek widziaam. Od dawna pan tam mieszka? - To moja pierwsza wizyta. - Prosz zje w moim imieniu pieroek u Mabel, dobrze? Cie postanowi nie prosi o wyjanienie. - Przepraszam - rzek. - Czy mwiem moe przez sen? - Jeli nawet, to nic nie usyszaam. Wracam do autobusu. Powiem, kiedy dotrzemy do Lakeside. Dwie dziewczynki - wtpi, by ktra maa wicej ni czternacie lat - ktre wsiady w Pinewood, siedziay teraz tu przed nim. Cie, przysuchujc si mimo woli ich rozmowie, uzna, e to przyjaciki, nie siostry. Jedna nie miaa pojcia o seksie, wiedziaa natomiast

mnstwo o zwierztach - pomagaa albo spdzaa wiele czasu w schronisku. Drugiej zwierzta nie interesoway, dysponowaa natomiast arsenaem mnstwa ciekawostek zebranych z Intemetu i telewizji i zdawao jej si, e doskonale zna si na ludzkiej seksualnoci. Cie ze zgroz i rozbawieniem sucha, jak moda wiatowa dama udziela przyjacice instrukcji uywania tabletek musujcych Alka-Seltzer do zwikszania przyjemnoci w seksie oralnym. Potem znw zacz si wycza, obojtny na wszystko poza szumem silnika. Od czasu do czasu przez mur przebijay si strzpy rozmowy. - Goldie to taki fajny pies. Czystej krwi retriever. Gdyby tylko mj tato si zgodzi! Na mj widok zawsze merda ogonem. - S wita, musi mi pozwoli wzi skuter nieny. - Moesz zapisa jzykiem swoje imi na boku jego interesu. - Tskni za Sandym. - Tak, mnie te go brakuje. - Dzi ma spa dziesi centymetrw, ale to tylko wymysy. Wymylaj te prognozy i nikt jeszcze nie przyapa... A potem sykny hamulce. Kobieta za kierownic krzykna: - Lakeside! - I drzwi otwary si z trzaskiem. Cie pody w lad za dziewczynkami na owietlony reflektorami parking przed wypoyczalni wideo i solarium, najwyraniej penicy rol dworca autobusowego w Lakeside. Byo upiornie zimno, ale jednoczenie orzewiajco. w mrz obudzi Cienia, ktry powid wzrokiem po wiatach miasta na poudniu i zachodzie i po zamarznitej tafli jeziora na wschodzie. Dziewczynki stay na parkingu, rozpaczliwie tupic i chuchajc w rce. Jedna z nich, modsza, spojrzaa ukradkiem na Cienia i umiechna si zawstydzona, odkrywszy, e t o zauway. - Wesoych wit - powiedzia Cie. - Tak - mrukna druga dziewczyna, starsza o jaki rok od pierwszej. - Panu take. Miaa rude, marchewkowe wosy i zadarty nos, pokryty setkami tysicy piegw. - adne miasteczko - zauway Cie. - Nam te si podoba - odpara modsza. To ona lubia zwierzta. Obdarzya Cienia niemiaym umiechem, ukazujc niebieskie klamry na przednich zbach. - Wyglda pan jak kto - powiedziaa z powag. - Jest pan czyim bratem, czyim synem, czy co takiego?

- Ale z ciebie frajerka, Alison - westchna przyjacika. - Kady jest czyim synem, bratem czy czym takim. - Nie o to mi chodzio... - zacza Alison. Nagle przez moment ca trjk zala blask reflektorw nalecych do furgonetki kierowanej rk matki. Po chwili furgonetka pokna dziewczta i ich bagae, pozostawiajc Cienia samotnego na parkingu. - Mody czowieku, mgbym co dla ciebie zrobi? - Stary mczyzna zamyka wanie wypoyczalni. Wsun do kieszeni klucze. - W wita zamknite - owiadczy wesoo - ale zawsze wychodz na autobus. Sprawdzam, czy wszystko w porzdku. Nie potrafibym znie myli, e jaki biedak utkn tu w wita. - By tak blisko, e Cie widzia dokadnie jego twarz, star, lecz zadowolon, oblicze czowieka, ktry niejeden raz musia wypi ocet serwowany przez ycie i odkry, e zwykle w istocie jest to whisky, i to cakiem dobra whisky. - No, mgby mi pan poda numer miejscowej firmy takswkowej - odrzek Cie. - Mgbym - powiedzia z powtpiewaniem starzec. - Ale Tom o tej porze ley ju w ku. A nawet gdyby zdoa go do - budzi, nic by to nie dao - widziaem go wczeniej w barze Pod ostatnim groszem, bardzo wesoego. Bardzo, bardzo wesoego. Dokd si wybierasz? Cie pokaza mu adres na etykietce przy kluczu. - No c - mrukn starzec. - To dziesi, moe dwadziecia minut spacerkiem przez most. Ale w taki mrz spacer to adna przyjemno, a kiedy si nie wie, gdzie si idzie, wszystko wydaje si trwa duej - zauwaye? Pierwszy raz trwa cae wieki. Kady nastpny mgnienie oka. - Tak - przyzna Cie. - Nigdy si nad tym nie zastanawiaem, ale to chyba prawda. Stary czowiek kiwn gow. Jego twarz rozjani szeroki umiech. - A co mi tam, s wita. Zawioz ci Tessie. Cie ruszy w lad za nim, w stron drogi, gdzie czeka duy, stary samochd. Wyglda jak wz gangsterski z ryczcych lat dwudziestych, z botnikami itd. W blasku sodowych latarni wydawa si ciemny - moe czerwony, moe zielony. - To wanie Tessie - oznajmi przewodnik Cienia. - Czy nie liczna? - Poklepa j gestem waciciela, w miejscu, gdzie maska zakrzywiaa si w uk nad przednim koem. - Co to za marka? - spyta Cie. - Wendt Phoenix. Wendt zbankrutowa w trzydziestym pierwszym roku. Nazw wykupi Chrysler, ale nigdy nie produkowali wozw tej marki. Harvey Wendt, zaoyciel

firmy pochodzi wanie std. Wyjecha do Kalifornii, zabi si w czterdziestym pierwszym albo czterdziestym drugim roku. Wielka tragedia. W samochodzie pachniao skr i starym dymem papierosowym. Najwyraniej dostatecznie wielu ludzi wypalio przez lata w rodku do duo papierosw i cygar, by wo palonego tytoniu staa si integraln czci samego samochodu. Stary czowiek przekrci klucz w stacyjce i Tessie natychmiast zapalia. - Jutro - poinformowa Cienia - odstawiam j do garau. Na - kryj pokrowcem i zostawi tam do wiosny. Prawd mwic, w tej chwili te nie powinienem ni jedzi. Nie po tym, gdy spad nieg. - le si ni jedzi w niegu? - Ale nie. Chodzi o sl, ktr posypuj drogi. Trudno uwierzy, jak szybko niszczy podobne licznotki. Chcesz od razu jecha na miejsce czy masz ochot na wycieczk po miecie w blasku ksiyca? - Nie chciabym sprawia kopotu. - aden kopot. Jeli doyjesz mojego wieku, bdziesz wdziczny za kad chwil snu. W dzisiejszych czasach ciesz si, gdy uda mi si przespa pi godzin. Potem budz si i myli wiruj mi w gowie. Ale, ale, gdzie moje maniery. Nazywam si Hinzelmann. Powiedziabym: mw mi Richie, lecz miejscowi, ktrzy mnie znaj, wszyscy zwracaj si do mnie Hinzelmann. Ucisnbym ci do, ale potrzebuj obu na kierownicy. Tessie wie, kiedy j zaniedbuj. - Mike Ainsel - odpar Cie. - Mio mi ci pozna, Hinzelmann. - Pojedziemy zatem dookoa jeziora. Prawdziwy objazd - oznajmi Hinzelmann. Gwna ulica, na ktrej si znajdowali, sprawiaa mie wraenie nawet w nocy i wygldaa starowiecko w najlepszym znaczeniu tego sowa - jakby od stu lat ludzie dbali o t ulic i nie chcieli traci niczego, co polubili. Hinzelmann wskaza kolejno dwie tutejsze restauracje (niemieck i drug, ktr opisa jako Czciowo greck, czciowo norwesk i bueczka przy kadym talerzu), a take piekarnie i ksigarni (Zawsze powtarzam, e miasto nie jest miastem, jeli nie ma w nim ksigarni. Moe nazywa si miastem, ale bez ksigarni nikogo nie nabierze). Zwolni, przejedajc obok biblioteki, by Cie mg przyjrze si jej bliej. Nad drzwiami migotay stare lampy gazowe - Hinzelmann pokaza mu je z dum. - Ufundowa j w latach siedemdziesitych dziewitnastego wieku John Hennig, miejscowy baron drzewny. Chcia j nazwa Bibliotek Henniga, lecz po jego mierci ludzie zaczli mwi Biblioteka Lakeside i pozostanie ju ni do koca swych dni. Czy to nie

cudo? - W jego gosie pobrzmiewaa duma, zupenie jakby sam zbudowa cay gmach. Budynek skojarzy si Cieniowi z zamkiem i Cie powiedzia to gono. - Zgadza si - przytakn Hinzelmann. - Wieyczki i tak dalej. Hennig chcia, by to tak wygldao. Wewntrz wci maj stare sosnowe regay. Miriam Schultz chce wszystko wywali i unowoczeni, ale wcignito je do rejestru zabytkw i nic nie moe na to poradzi. Objechali poudniowy brzeg jeziora. Miasto okrao lecy dziesi metrw w dole zbiornik wody. Cie dostrzega biae plamy nieprzejrzystego lodu; lnica kaua odbijaa wiata miasta. - Zamarza - zauway. - Od miesica jest zamarznite - odpar Hinzelmann. - Te janiejsze plamy to niene wysepki, czyste to ld. Zamarzo tu po wicie Dzikczynienia, w jedn zimn noc. Gadkie jak szko. owisz moe ryby w przerbli, mj panie Ainselu? - Nigdy. - To najlepsze zajcie dla mczyzny. Nie chodzi o ryby, ktre chwytamy, ale o spokj. Zanosimy go do domu na zakoczenie dnia. - Zapamitam sobie. - Cie wyjrza przez okno Tessie. - Mona ju po nim chodzi? - Chodzi, jedzi te. Ale jeszcze bym nie ryzykowa. - Od szeciu tygodni mamy mrz - odpar Hinzelmann. - Jednak tu, w pnocnym Wisconsin, takie rzeczy dziej si mocniej i szybciej ni gdzie indziej. Kiedy wybraem si na polowanie na jelenia, trzydzieci, czterdzieci lat temu. Strzeliem do kozioka, spudowaem i ujrzaem, jak ucieka przez las - dziao si to po pnocnej stronie jeziora, w pobliu twojego obecnego mieszkania, Mike. Zwierz byo pikne, najwyszej klasy. Wielkoci dorwnywao maemu koniowi. Byem wtedy modszy i peen energii, pomylaem: W tym roku jeszcze przed Halloween zacz pada nieg, teraz mamy wito Dzikczynienia. Warstwa niegu pokrywaa ziemi, wiea, nietknita, widziaem odciski kopyt jelenia. Wygldao na to, e w panice skierowa si w stron jeziora. Tylko dure prbuje docign koza, ale te ze mnie by cholerny gupiec. Zobaczyem go stojcego w wodzie, gbokiej na jakie trzydzieci centymetrw. Spojrza na mnie. W tym momencie soce zaszo za chmur, nadszed mrz - temperatura w cigu minuty spada o dwadziecia stopni, sowo daj. Jele szykuje si do ucieczki i nie moe si ruszy. Utkn w lodzie. Podchodz do niego powoli. Wida, e chce zwia, ale nic z tego. Przymarz na dobre. Nie potrafi si jednak zmusi do zastrzelenia bezbronnego zwierzaka, ktry nie moe uciec co za mczyzna byby ze mnie. Wyjmuj wic dubeltwk i strzelam prosto w powietrze.

Haas i wstrzs wystarcz, by jele wyskoczy ze skry - i przy przymarznitych nogach dokadnie to zrobi. Zostawia za sob skr i rogi i ucieka do lasu rowiutki jak nowo narodzona mysz i drcy z zimna. Poaowaem wtedy jelenia i porozmawiaem z kkiem robtek rcznych z Lakeside i namwiem, by panie wydziergay mu co ciepego. Zrobiy zatem weniany kombinezon, by nie zamarz na mier. Oczywicie, ostatecznie to on mia si ostatni, bo ubranko byo wydziergane z jaskrawopomaraczowej weny i aden myliwy nie strzeliby w jego stron. W tych okolicach myliwi w czasie sezonu nosz jaskrawopomaraczowe ciuchy - doda gwoli wyjanienia. - A jeli sdzisz, e w historii tej jest choby ziarno nieprawdy, mog ci udowodni. Do dzi w moim gabinecie wisz rogi. Cie rozemia si. Stary czowiek odpowiedzia penym zadowolenia umiechem dowiadczonego gawdziarza. Zahamowali przed ceglanym budynkiem o duej drewnianej werandzie, z ktrej zwisay zociste lampki, mrugajce zachcajco. - Numer piset dwa - oznajmi Hinzelmann. - Mieszkanie numer trzy to najwysze pitro, wejcie z drugiej strony, okna na jezioro. Jestemy na miejscu, Mike. - Dzikuj, panie Hinzelmann. Czy mgbym dorzuci si do benzyny? - Po prostu Hinzelmann. I nie, nie jeste mi winien ani grosza. Wesoych wit ode mnie i od Tessie. - Na pewno nie przyjmie pan niczego? Starzec podrapa si po brodzie. - Powiem ci co - rzek. - W przyszym tygodniu zjawi si u ciebie, eby sprzeda bilety na loteri. Charytatywn. A na razie, modziecze, lepiej kad si do ka. Cie umiechn si. - Wesoych wit, Hinzelmannie. Stary czowiek ucisn do Cienia rk o czerwonych kostkach, tward i skat niczym dbowa ga. - Uwaaj na ciece, jest lisko. Widz std twoje drzwi. Z boku, o tam. Zaczekam tu, w wozie, pki nie dotrzesz do rodka. Moesz unie kciuk, a wtedy odjad. Czeka z wczonym silnikiem, a Cie wdrapie si bezpiecznie po drewnianych schodach z boku domu i otworzy kluczem drzwi mieszkania. Uchyliy si, Cie unis kciuki i starzec w Wendcie - w Tessie, poprawi si w mylach Cie i wizja samochodu obdarzonego imieniem sprawia, e znw si umiechn - Hinzelmann i Tessie zawrcili i odjechali mostem.

Cie zamkn drzwi. W pokoju panowao przejmujce zimno. Pachniao ludmi, ktrzy odeszli wraz ze swoim yciem, wszystkim, co jedli, o czym nili. Znalaz termostat i przekrci na dwadziecia stopni. Poszed do malutkiej kuchni, sprawdzi szuflady, otworzy lodwk barwy awokado i odkry, e jest pusta. adnych niespodzianek. Przynajmniej w rodku pachniao czystoci. Obok kuchni znalaz niewielk sypialni i goy materac na pododze, dalej jeszcze mniejsz azienk, ktrej wiksz cz zajmowaa kabina prysznicowa. W toalecie pywa stary niedopaek, plamic wod brzem. Cie spuka go. W szafie znalaz pociel i koce i przygotowa ko. Potem zdj buty, kurtk i zegarek i pooy si w ubraniu, ciekaw, ile czasu minie, nim zdoa si ogrza. Lea przy zgaszonym wietle. W mieszkaniu panowaa cisza, zakcana jedynie brzczeniem lodwki i dobiegajcym gdzie z gbi budynku odgosem grajcego radia. Lea tak w ciemnoci, zastanawiajc si, czy po drzemce w autobusie w ogle zdoa zasn, czy moe gd, zimno, nowe ko i obd ostatnich tygodni zupenie pozbawi go snu. W ciszy usysza trzask. Ga, pomyla, albo ld. Na zewntrz panowa mrz. Ciekawe, ile bdzie musia czeka na przybycie Wednesdaya. Dzie? Tydzie? Zreszt niewane. Wiedzia, e tymczasem musi si czym zaj. Postanowi, e znw zacznie trenowa i wiczy sztuczki z monetami, pki nie osignie perfekcji (wszystkie sztuczki, szepn kto wewntrz jego gowy, gos nie nalecy do niego, wszystkie prcz jednej, tej ktr pokaza ci biedny nieyjcy Szalony Sweeney, ktry zmar z zimna, wyczerpania, zapomnienia i poczucia, e jest niepotrzebny. Tylko nie t sztuczk, o, tylko nie t). Ale to rzeczywicie byo dobre miasto. Czu to. Pomyla o swym nie, jeli w ogle to by sen, owej pierwszej nocy w Kairze. Myla o Zorii... jak si u diaba nazywaa? Siostra pnocna. A potem pomyla o Laurze... I zupenie jakby ta myl otworzya okno w jego umyle, ujrza j. Jakim cudem j widzia. Bya w Eagle Point, na podwrku przed wielkim domem matki. Staa na mrozie, ktrego ju nie czua, albo moe czua stale, przed domem kupionym przez matk w 1989 roku za pienidze z ubezpieczenia (ojciec Laury, Harvey McCabe, zmar na atak serca, siedzc na kiblu); zagldaa do rodka, przyciskajc do szyby zimne donie, a szko nie parowao od oddechu, ani odrobin. Obserwowaa matk, siostr, dzieci siostry i ma z Teksasu przy witecznej kolacji. A Laura tkwia w ciemnoci i nie moga nie patrze.

Zapieky go oczy. Cie odwrci si na drugi bok. Czu si jak podgldacz, tote odepchn tamte myli, przyzywajc do siebie inne: widzia rozcigajce si w dole jezioro, wiatr wiejcy z Arktyki, lodowate palce mrozu, sto razy zimniejsze ni rce trupa. Jego oddech stawa si coraz pytszy. Sysza zrywajcy si wiatr, gorzki skowyt na dworze. Przez sekund - wydao mu si, e sycha w nim sowa. Skoro ju gdzie musz by, to czemu nie tutaj? - pomyla, a potem zasn.

TYMCZASEM: PEWNA ROZMOWA Dzy dzy. - Pani Wrona? - Tak. - Pani Samantha Czarna Wrona? - Tak. - Czy moglibymy zada kilka pyta, prosz pani? - Jestecie z policji? O co chodzi? - Nazywam si Town. Mj kolega to pan Road. Badamy spraw zniknicia dwch naszych wsppracownikw. - Jak si nazywali? - Sucham? - Prosz poda ich nazwiska. Chc wiedzie, jak si nazywali. Wasi wsppracownicy. Jeli poda mi pan nazwiska, moe pomog. - W porzdku. Nazywali si pan Stone i pan Wood. Czy teraz moemy zada kilka pyta? - Stone i Wood? Kamie i Drewno? Czy wy dobieracie sobie nazwiska wedug tego, co akurat zobaczycie? Ty bdziesz panem Chodnikiem, on panem Dywanem? Powitajcie pana Samolota? - Bardzo zabawne, moda damo. Pierwsze pytanie: musimy wiedzie, czy widziaa pani tego czowieka? Prosz, oto zdjcie. - No, no. En face i z profilu, z liczbami na dole... Duy go, cakiem przystojny. Co zrobi? - By zamieszany w napad na bank w maym miasteczku, jako kierowca. Kilka lat temu. Jego dwch kolegw postanowio zatrzyma sobie cay up. Zdenerwowa si, znalaz

ich, o mao nie zabi goymi rkami. Prokurator zawar umow z tamtymi, zeznawali przeciw niemu. Widoczny tu Cie dosta sze lat. Odsiedzia trzy. Moim zdaniem takich goci powinno si zamyka na dobre. - Nigdy nie syszaam, eby kto tak mwi. A ju z pewnoci nie gono. - Jak, panno Wrono? - up. Ludzie nie uywaj takich sw. Moe w filmach, ale nie naprawd. - To nie jest film, panno Wrono. - Czarna Wrono. Pani Czarna Wrono. Przyjaciele mwi mi Sam. - W porzdku, Sam. A teraz co do... - Ale wy nie jestecie moimi przyjacimi. Moecie mi mwi: pani Czarna Wrono. - Posuchaj, ty bezczelna smarkulo... - Nic nie szkodzi, panie Road. Sam, to znaczy, szanowna pani, pani Czarna Wrona chce nam pomc. Jest praworzdn obywatelk. - Wiemy, e pomoga pani Cieniowi. Widziano pani z nim w biaym Chevy Nova. Podwiz pani, kupi obiad. Czy wspomina o czym, co mogoby pomc nam w ledztwie? Znikno dwch naszych najlepszych ludzi. - Nigdy go nie spotkaam. - Spotkaa pani. Prosz nie popenia bdu i nie zakada, e jestemy gupi. Nie jestemy. - Hmm, spotykam wielu ludzi. Moe spotkaam go i zapomniaam. - Naprawd, lepiej dla pani byoby, gdyby zgodzia si wsppracowa. - Bo w przeciwnym razie przedstawicie mnie swoim przyjacioom, panu rubie i panu Pentotalowi? - Nie uatwia nam pani zadania. - Jake mi przykro. Co jeszcze? Bo zamierzam powiedzie pa, pa i zamkn drzwi. Wy dwaj moecie wsi do pana samochodu i odjecha. - Zapamitamy pani brak woli wspdziaania. - Pa, pa. Szczk zamka.

ROZDZIA DZIESITY

Zdradz ci me sekrety, Lecz o przeszoci skami, Wic polij mnie do ka po kres mych dni - Tom Waits Tango Till Theyre Sore Cae ycie spdzone w ciemnoci, smrodzie i brudzie - oto, o czym ni Cie swej pierwszej nocy w Lakeside. Dziecice ycie, dawno temu, daleko std, w kraju za oceanem, tam gdzie wschodzi soce. Jednake w yciu owym soce nigdy nie wschodzio: po pmroku dnia nastpowaa lepota nocy. Nikt si do niego nie odzywa. Sysza dobiegajce z zewntrz ludzkie gosy, lecz nie rozumia ich mowy, tak jak nie rozumia pohukiwania sw ani psiego ujadania. Pamita, czy te zdawao mu si, e pamita, pewn noc, p ycia temu, gdy jeden z duych ludzi wszed cicho do rodka, nie zwiza go ani nie nakarmi, lecz unis, przycisn do piersi i ucisn. To bya kobieta. adnie pachniaa. Z jej twarzy na jego skr upady gorce krople wody. Ba si i paka gono ze strachu. Kobieta pospiesznie posadzia go na somie i odesza, starannie zamykajc drzwi. Pamita t chwil i ceni j sobie jak skarb. Pamita te sodycz kapucianego gba, cierpki smak liwek, soczysto jabek, tuszcz pieczonej ryby. A teraz ujrza twarze w blasku ognia - wszystkie spoglday na niego, gdy wyprowadzano go z chaty po raz pierwszy i jedyny. A zatem tak wygldaj ludzie. Wychowany w ciemnociach nigdy nie widzia ich twarzy. Wszystko byo takie nowe, takie dziwne. Blask ognia rani mu oczy. A oni cignli za sznur owinity wok jego szyi, prowadzc go w miejsce, gdzie czeka w czowiek. Kiedy pierwsze ostrze unioso si w blasku ognia, tium zakrzykn radonie. Dziecko z ciemnoci zamiao si wraz z innymi, radosne i wolne. I wtedy ostrze opado. Cie otworzy oczy i uwiadomi sobie, e jest godny i zmarznity. Wewntrzn stron szyby pokrywaa warstewka lodu. Mj zamarznity oddech, pomyla. Wsta, cieszc si, e nie musi si ubiera. Poskroba okno paznokciem; poczu, jak ld zbiera si pod nim i zamienia w wod.

Prbowa przypomnie sobie sen, lecz pamita wycznie smutek i ciemno. Woy buty. Postanowi, e dzi wybierze si do centrum. Przejdzie mostem nad poudniowym kracem jeziora, jeli dobrze zapamita plan miasta. Nacign cienk kurtk ju wczeniej obieca sobie, e kupi ciepy zimowy paszcz - otworzy drzwi mieszkania i stan na drewnianym pomocie. Mrz odebra mu dech w piersi; Cie wcign powietrze i poczu, e sztywniej mu woski w nosie. Ze swego miejsca doskonale widzia jezioro, nieregularne plamy szaroci otoczone nieskaziteln biel. Nadszed mrz, bez wtpienia. Z pewnoci byo koo dwudziestu stopni poniej zera i spacer nie zapowiada si przyjemnie, Cie sdzi jednak, i bez kopotu dotrze do miasta. Co mwi wczoraj Hinzelmann - dziesiciominutowa przechadzka? A on jest przecie duy i silny. Bdzie maszerowa szybko, w ten sposb si ogrzeje. Ruszy na poudnie w stron mostu. Wkrtce zacz kasa, sucho, bolenie, gdy ostre mrone powietrze dotkno mu puc. Zaczy piec go uszy, twarz, wargi, a potem stopy. Goe rce wepchn gboko do kieszeni, zaciskajc palce w poszukiwaniu ciepa. Przypomnia sobie opowieci Lokaja Lyesmitha o zimach w Minnesocie - zwaszcza o myliwym, zagnanym przez niedwiedzia na drzewo podczas najwikszych mrozw; myliwy w wyj fiuta i odla si szerokim tym strumieniem parujcego moczu, ktry zamarz, nim jeszcze dotkn ziemi, a facet zsun si po zamarznitych szczynach i uciek. Cie umiechn si cierpko na to wspomnienie, po czym znw rozkasa bolenie. Krok, nastpny i kolejny. Obejrza si przez rami. Dom nie by wcale tak daleko, jak Cie oczekiwa. Ta wyprawa, uzna Cie, to bd. Ale spdzi ju poza mieszkaniem trzy, moe cztery minuty i widzia przed sob most na jeziorze. Rwnie dobrze moe pj dalej. To lepsze ni powrt do domu (i co wtedy? Zamwi takswk z nieczynnego telefonu? Zaczeka do wiosny? Nie mia przecie ani okrucha jedzenia). Szed dalej, z kad chwil zmieniajc ocen panujcej na dworze temperatury. Minus dwadziecia pi? Minus trzydzieci? Moe minus czterdzieci, w niezwyky punkt na termometrze, w ktrym spotykaj si skale Celsjusza i Fahrenheita. Prawdopodobnie nie byo a tak zimno, dodajmy do tego jednak wiatr, mocny i nieustpliwy, wiejcy znad jeziora i dalej, przez Kanad z Arktyki. Wspomnia tsknie chemiczne ogrzewacze stp i doni. Poaowa, e nie ma ich teraz przy sobie.

Wedle jego oceny mino kolejne dziesi minut, most jednak wcale si nie przybliy. Cie by zbyt zmarznity, eby dre. Bolay go oczy. To nie by zwyky mrz, lecz co wicej, rodem z fantastyki naukowej. Oto historia dziejca si po ciemnej stronie Merkurego, gdy jeszcze uwaano, e Merkury ma ciemn stron; przygoda ze skalistego Plutona, gdzie Soce to zaledwie jedna z gwiazd wiecca nieco janiej w ciemnoci. Jeszcze troch i znajdzie si w miejscu, gdzie powietrze dostarcza si kubami i rozlewa jak piwo. Mijajce go od czasu do czasu samochody wydaway si nierzeczywiste - statki kosmiczne, mae konserwy z metalu i szka, z tkwicymi w rodku ludmi ubranymi cieplej ni on sam. W gowie zadwiczaa mu stara piosenka, ktr uwielbiaa matka: Spacer wrd zimowych cudw. Zacz nuci przez zacinite wargi, maszerujc w rytm. Cakowicie straci czucie w stopach. Popatrzy na swe czarne skrzane buty, cienkie baweniane skarpetki i zacz powanie martwi si odmroeniami. To ju nie byo mieszne. Ju dawno przekroczyo granice miesznoci i idiotyzmu, wkraczajc na terytorium szczerej, absolutnej, totalnej gupoty. Rwnie dobrze mg mie na sobie siatki czy koronki: wiatr przewiewa go na wylot, zamraa krew i szpik w kociach, oczy i rzsy, ciepe miejsce pod jdrami, ktre cofay si w gb miednicy. Id dalej, upomina si w duchu. Id dalej. Kiedy wrc do domu, bd mg wypi cebrzyk powietrza. Gdzie w gowie zadwiczaa mu piosenka Beatlesw i zacz maszerowa w jej rytm. Dopiero gdy dotar do refrenu, uwiadomi sobie, e nuci Help. Pomocy. By ju prawie przy mocie. Potem bdzie musia przez niego przej i wci zostanie mu dziesi minut marszu do sklepw na tamtym brzegu - moe troch wicej... Ciemny samochd min go, zatrzyma si, po czym zacz si cofa w oboku mglistego dymu i przystan tu obok Cienia. Szyba w oknie opucia si, obok pary z wntrza zmieszany ze spalinami spowi wz gst chmur smoczego oddechu. - Wszystko w porzdku? - spyta siedzcy w rodku policjant. Pierwszy odruch nakazywa Cieniowi odpowiedzie: Tak, wszystko wietnie. Dzikuj bardzo, panie wadzo. Byo ju jednak za pno, zacz mwi. Chyba zamarzam. Szedem do Lakeside, eby kupi jedzenie i ubranie, ale nie doceniem odlegoci - tyle zdy wypowiedzie w mylach, gdy uwiadomi sobie, i w istocie rzek jedynie: - Z-zz-zamarzam - po czym szczkajc zbami doda: - P - przepraszam. Zimno. Policjant otworzy tylne drzwi samochodu. - Prosz wsi i rozgrza si. Ale ju.

Cie z wdzicznoci wgramoli si do rodka. Usiad na tylnym siedzeniu, rozcierajc donie, prbujc nie myle o odmroonych palcach u ng. Policjant wrci za kierownic. Cie patrzy na niego przez przegrod z siatki. Wola nie wspomina ostatniego razu, gdy siedzia z tyu radiowozu, i zignorowa fakt, e drzwi nie maj klamek. Skupi si cakowicie na przywracaniu ycia rkom. Bolaa go twarz, paliy czerwone palce. Teraz, w cieple, zacz te czu bl w palcach u ng. Uzna, e to dobry znak. Policjant wczy silnik i wrzuci pierwszy bieg. - Wiesz pan - rzek, nie odwracajc si do Cienia, jedynie nieco podnoszc gos - to bya, jeli wybaczy mi pan okrelenie, czysta gupota. Nie sysza pan prognoz pogody? Na dworze jest minus dwadziecia pi stopni. Bg jeden wie, ile do tego dodaje wiatr. Minus pidziesit? Minus pidziesit pi? Cho osobicie uwaam, e jeli temperatura spada poniej dwudziestu, to wiatr jest ju najmniejszym problemem. - Dziki - odpar Cie. - Dzikuj, e si pan zatrzyma. Jestem bardzo wdziczny. - Pewna kobieta z Rhinelander wysza dzi rano w szlafroku i kapciach, by dosypa jedzenie do karmnika, i przymarza, dosownie przymarza do chodnika. Jest teraz na oddziale intensywnej terapii. Dzi rano pokazywali to w telewizji. Jest pan nowy w miecie. Zabrzmiao to jak pytanie, cho tamten zna odpowied. - Przyjechaem autobusem wczoraj wieczorem. Miaem zamiar kupi dzi jedzenie, ciepe ubranie i samochd, ale nie spodziewaem si takiego mrozu. - Tak - odrzek policjant. - Mnie te zaskoczy. Ostatnio martwiem si gwnie globalnym ociepleniem. Jestem Chad Mulligan, szef policji w Lakeside. - Mike Ainsel. - Cze, Mike. Ju ci lepiej? - Odrobin. - To gdzie mam ci zabra? Cie wsun donie w strumie gorcego powietrza. Poczu gwatowny bl w palcach i cofn je szybko. Lepiej niech rozgrzewaj si we wasnym tempie. - Mgby po prostu podrzuci mnie do centrum? - Nie ma mowy. O ile nie chcesz, bym pomg ci w ucieczce po napadzie na bank, chtnie zabior ci wszdzie gdzie trzeba. Potraktuj to jako powitanie w miecie. - Od czego proponujesz zacz? - Wprowadzie si wczoraj wieczorem? - Zgadza si. - Jade ju niadanie?

- Jeszcze nie. - Wedug mnie to cakiem niezy pocztek - mrukn Mulligan. Przejechali ju most i znaleli si w pnocno-zachodniej czci miasta. - Oto Main Street - oznajmi Mulligan. - A to - doda, przecinajc Main Street i skrcajc w prawo - rynek. Nawet zim plac sprawia imponujce wraenie, lecz Cie wiedzia, e tak naprawd naley oglda go latem. Wwczas musi tu panowa prawdziwa orgia barw, szalestwo makw, onkili i wszelkich innych kwiatw. Kpa brzz w rogu zmienia si w zielonosrebrzysty zaktek. Teraz rynek by wyprany z barw, ale pikny na swj surowy chodny sposb. Muszla koncertowa staa pustk, podobnie wyczona na zim fontanna. Ratusz z rdzawego piaskowca pokrywaa warstewka biaego niegu. - A to - zakoczy Chad Mulligan zatrzymujc radiowz przed oszklonym frontem starego budynku po zachodniej stronie rynku - bar U Mabel. Wysiad z samochodu i otworzy Cieniowi drzwi. Obaj skulili si pod naporem mronego wiatru i pospieszyli przez chodnik do ciepego wntrza, w ktrym unosi si apetyczny zapach wieo pieczonego chleba, ciast, zupy i bekonu. W rodku byo niemal zupenie pusto. Mulligan przysiad przy jednym ze stow, Cie zaj miejsce naprzeciwko niego. Podejrzewa, i policjant robi to wszystko, by lepiej pozna nowego przybysza. Z drugiej strony moliwe, e po prostu taki by, przyjacielski, skonny do pomocy, dobry. Do ich stou zbliya si kobieta, nie gruba, lecz rosa, potna kobieta po szedziesitce, o brzowych farbowanych wosach. - Witaj, Chad - rzeka. - Kubek gorcej czekolady? - Wrczya im dwa laminowane jadospisy. - Ale bez mietany - odpar policjant. - Mabel zbyt dobrze mnie zna - doda, zwracajc si do Cienia. - A ty czego si napijesz? - Gorca czekolada brzmi super - odpar Cie. - I nie przeszkadza mi wcale bita mietana. - To dobrze - przytakna Mabel. - Grunt to niebezpieczne ycie. Przedstawisz mnie, Chad? Czy to nowy policjant? - Jeszcze nie. - Chad Mulligan bysn biaymi zbami. - To jest Mike Ainsel. Wczoraj wieczorem wprowadzi si do Lakeside. A teraz przepraszam. - Wsta, przeszed na ty sali i znikn za drzwiami podpisanymi Pionierzy. Obok widniay drugie, Osadniczki.

- A, tak, nowy lokator mieszkania przy Northridge Road, w starym domu Pilsenw rzeka radonie. - Ju wiem. Hinzelmann wpad rano na pieroek. Opowiedzia mi wszystko o tobie. Pijecie tylko czekolad czy chcecie zerkn na menu niadaniowe? - Ja poprosz niadanie - powiedzia Cie. - Co pani poleca? - Wszystko - odpara Mabel. - Sama gotuj. Ale Lakeside to miejsce najdalej na poudnie i wschd od gupa, gdzie mona dosta pieroki. S znakomite, ciepe i sycce. Moja specjalno. Cie nie mia pojcia, jak wyglda pieroek, zamwi go jednak i po kilku chwilach Mabel wrcia z talerzem, na ktrym leao co przypominajcego zoony na p placek. Doln powk okrcono papierow serwetk. Cie podnis go ostronie i ugryz. W ciepym ciecie kry si farsz z misa, ziemniakw, marchewki i cebuli. - Mj pierwszy pieroek - oznajmi. - Doskonay. - To potrawa z gupa - odpara Mabel. - eby je dosta, trzeba dotrze co najmniej do Ironwood. Przywieli je tutaj Kornwalijczycy, ktrzy przybyli do pracy w kopalniach elaza. - Gupa? - Grny pwysep. G.P., gupa. To niewielki skrawek Michigan, wysunity na pnocny wschd. Szef policji wrci. Wzi kubek i pocign yk gorcej czekolady. - Mabel - rzek - czy wmuszasz w tego modzieca jeden ze swoich pierokw? - Jest bardzo dobry - zaprotestowa Cie. I rzeczywicie by: smakowite nadzienie w ciepym lekkim ciecie. - Ronie od nich brzuch. - Chad Mulligan poklepa si znaczco. - C, ostrzegaem. Potrzebujesz samochodu? - Zdj park i Cie ujrza chudego mczyzn o okrgym sterczcym brzuchu. Sprawia wraenie zatroskanego i bardzo fachowego; wyglda bardziej na inyniera ni na policjanta. Cie przytakn z penymi ustami. - W porzdku. Zadzwoniem w par miejsc. Justin Liebowitz sprzedaje swojego dipa, chce za niego cztery tysice. Zadowoli si trzema. Guntherowie od trzech miesicy usiuj pozby si toyoty z napdem na cztery koa. Prawdziwe paskudztwo; myl, e s gotowi zapaci, byle tylko kto im j zabra. Jeli nie przejmujesz si urod wozu, to naprawd wietny interes. Skorzystaem z telefonu w toalecie i zostawiem wiadomo Missy Gunther w biurze obrotu nieruchomoci. Jeszcze jej nie byo, pewnie jest u fryzjera.

Cie nadal paaszowa pieroek, ktry, o dziwo, nie straci nic ze swej apetycznoci. By te zdumiewajco syccy. Treciwe jedzenie, jak powiedziaaby jego matka. Zostaje w czowieku. - A zatem - oznajmi szef policji Chad Mulligan, ocierajc usta z czekoladowej pianki - myl, e teraz wpadniemy do sklepu przemysowo-gospodarczego Henningsa, sprawimy ci prawdziw zimow garderob, przeskoczymy do delikatesw Davea, eby mg napeni spiarni, a potem podrzuc ci do biura obrotu nieruchomociami. Jeli zdoasz wyskroba tysic z gry za samochd, to wietnie. W przeciwnym razie piset miesicznie przez cztery miesice. Jak mwiem, to paskudny wz, ale gdyby dzieciak nie pomalowa go na fioletowo, kosztowaby dziesi kawakw. Solidny. A jeli chcesz zna moje zdanie, to przyda ci si co takiego tej zimy. - To bardzo mie z twej strony - odpar Cie. - Ale czy nie powiniene raczej apa przestpcw, ni pomaga nowo przybyym? Nie ebym narzeka. Mabel zachichotaa. - Wszyscy mu to powtarzamy. Mulligan wzruszy ramionami. - To dobre miasto - rzek z prostot. - Niewiele si tu dzieje, prcz ludzi jedcych z nadmiern prdkoci w granicach miasta. I dobrze, mandaty opacaj moj pensj. W pitkowe i sobotnie noce zdarzaj si palanci, ktrzy po pijanemu bij wspmaonkw - i tyczy si to obojga pci, mczyzn i kobiet. Poza tym jednak panuje tu spokj. Ludzie wzywaj mnie, gdy zatrzasn kluczyki w samochodzie i kiedy pies w ssiedztwie szczeka. Co roku przyapujemy kilkoro dzieciakw z liceum palcych trawk w kotowni. Najwicej roboty przez ostatnich pi lat mielimy, gdy Dan Schwartz urn si, przestrzeli wasn przyczep, a potem uciek Main Street na swym wzku, wymachujc dubeltwk i wrzeszczc, e zastrzeli kadego, kto wejdzie mu w drog, e nikt nie powstrzyma go przed dotarciem na autostrad. Mam wraenie, e wybiera si do Waszyngtonu, by zastrzeli prezydenta. Wci zbiera mi si na miech, gdy pomyl o Danie jadcym autostrad w fotelu na kkach, na ktrego oparciu przylepi naklejk: Mj modociany przestpca pieprzy twoj najlepsz studentk. Pamitasz, Mabel? Kobieta skina gow, cigajc wargi. Najwyraniej wspomnienie to nie mieszyo jej tak jak Mulligana. - I co zrobie? - spyta Cie. - Porozmawiaem z nim. Odda mi strzelb i przespa si w areszcie. Da nie jest taki zy. By po prostu pijany i zdenerwowany.

Cie zapaci za swe niadanie i, mimo sabych protestw Chada Mulligana, za dwie czekolady. Sklep przemysowo-gospodarczy Henningsa okaza si budynkiem wielkoci magazynu na poudniu miasta, sprzedajcym wszystko - od traktorw po zabawki (zabawki wraz z ozdobami witecznymi znalazy si na wyprzeday). Wok krcio si mnstwo powitecznych klientw. Cie pozna modsz z dziewczynek siedzcych przed nim w autobusie. Dreptaa za rodzicami. Pomacha do niej, a on odpowiedziaa niemiaym, niebiesko-biaym umiechem. Zastanowi si przelotnie, jak bdzie wyglda za dziesi lat. Prawdopodobnie dorwna urod dziewczynie przy kasie ze sklepu przemysowogospodarczego Henningsa. Dziewczyna kolejno przeskanowaa metki towarw piszczcym skanerem, zdolnym - Cie nie mia co do tego wtpliwoci - wczyta nawet traktor, gdyby kto podjecha nim do wyjcia. - Dziesi par kalesonw? - spytaa. - Robimy zapasy, co? Wygldaa jak gwiazdka filmowa. Cie poczu si znw jak niemiay skrpowany czternastolatek. Milcza, podczas gdy ona wybijaa kolejno ceny ocieplonych butw, rkawic, swetrw i puchowego paszcza. Cie nie mia ochoty sprawdza karty kredytowej otrzymanej od Wednesdaya, nie w obecnoci szefa policji Mulligana, tote zapaci za wszystko gotwk. Nastpnie zabra torby do toalety i wynurzy si przyodziany w znaczn cz zakupw. - Niele wygldasz, wielkoludzie - rzuci Mulligan. - Przynajmniej jest mi ciepo - odpar Cie. Na zewntrz, na parkingu, cho mrony wiatr a parzy skr twarzy, Cieniowi nadal byo ciepo. Na zaproszenie Mulligana zoy torby z tyu radiowozu i usiad z przodu, w fotelu pasaera. - Czym si zajmujesz, Mikeu Ainsel? - spyta szef policji. - Wielki z ciebie facet. Jaki masz zawd? I czy zamierzasz pracowa w nim tu, w Lakeside? Serce Cienia zabio mocniej, lecz jego gos pozosta spokojny. - Pracuj dla mojego wuja, ktry kupuje rzeczy w caym kraju. Jestem jego tragarzem. - Dobrze paci? - Jak to rodzina. Wie, e go nie oszukam, a ja przy okazji ucz si fachu, pki nie zrozumiem, czym tak naprawd chciabym si zajmowa. Mwi gadko, z penym zaangaowaniem. W tym momencie wiedzia wszystko o wielkim Mikeu Ainselu i lubi go. Mike Ainsel nie mia problemw drczcych Cienia. Nigdy nie by onaty. Panowie Wood i Stone nie przesuchiwali go w pocigu towarow ym.

Do Mikea Ainsela nie przemawia telewizor (Chcesz zobaczy cycki Lucy?, spyta gos w jego gowie). Mike Ainsel nie miewa zych snw i nie wierzy, e nadciga burza. Napeni swj koszyk w delikatesach Davea. Na razie byy to zakupy w stylu stacj i benzynowej - mleko, chleb, jajka, jabka, ser, herbatniki, po prostu co do jedzenia. Postanowi, e pniej zrobi prawdziwe zapasy. A kiedy kry po sklepie, Chad Mulligan wita si z kolejnymi ludmi i przedstawia im go. - To jest Mike Ainsel. Zaj puste mieszkanie w starym domu Pilsenw, na tyach powtarza. Cie zrezygnowa z prb zapamitania wszystkich nazwisk. Po prostu uciska kolejne donie i umiecha si, lekko spocony. W rozgrzanym wntrzu dusi si w swoim nowym wielowarstwowym ubraniu. Chad Mulligan przewiz Cienia przez ulic do biura obrotu nieruchomociami. Missy Gunther, ze wieo uczesanymi i wy-lakierowanymi wosami, nie czekaa, a j przedstawi wiedziaa dokadnie, kim jest Mike Ainsel. Ale tak, ten miy pan Borson, jego wuj, Emerson, c za uroczy czowiek, zjawi si tu, okoo szeciu omiu tygodni temu i wynaj mieszkanie w starym domu Pilsenw. Czy nie pikny z niego widok? Kochaniutki, zaczekaj do wiosny, mamy ogromne szczcie, tyle jezior w tej czci wiata latem zarasta zielonymi wodorostami, a czowiekowi robi si niedobrze na sam widok, lecz nasze jezioro - o, czwartego lipca wci jeszcze mona z niego pi. Pan Borson zapaci z gry za cay rok, a co do toyoty, niewiarygodne, e Chad Mulligan wci o niej pamita, o tak, chtnie si jej pozbdzie. Prawd mwic, praktycznie postanowia ju odda j Hinzelmannowi jako tegorocznego gruchota i zadowoli si odpisem podatkowym, nie eby wz by gruchotem, ale skde, nalea do jej syna, nim tamten wyjecha do szkoy w Green Bay i, no c, ktrego dnia pomalowa go na fioletowo, cha, cha, oby Mike Ainsel lubi fiolet. To wszystko, co chciaa powiedzie, jeli mu si nie spodoba, nie bdzie go wini... Szef policji Mulligan poegna si w poowie przemowy Missy. - Zdaje si, e potrzebuj mnie w pracy. Mio ci byo pozna, Mike - rzek i przerzuci torby z zakupami Cienia do furgonetki Guntherw. Missy zawioza Cienia do siebie. Na podjedzie sta niezbyt nowy wz. nieg naniesiony wiatrem pokrywa jego dach olepiajc warstw bieli; reszt pomalowano na obrzydliwy odcie fioletu, ktry tylko bardzo napany czowiek mgby uzna za atrakcyjny dla oka. Niemniej jednak silnik zapali przy pierwszej prbie, ogrzewanie te dziaao, cho potrzeba byo niemal dziesiciu minut na penych obrotach, by we wntrzu samochodu

nieznony mrz zosta zastpiony zwykym chodem. W tym czasie Missy Gunther zaprowadzia Cienia do kuchni - przepraszam za baagan, ale maluchy po witach rozrzucaj wszdzie zabawki i nie mam serca ich sprzta. Czy miaby ochot na indyka? A zatem kawa. To tylko chwila, zaraz zaparz wieej. Cie zdj z krzesa przy stole duy czerwony plastikowy samochd i usiad, a tymczasem Missy Gunther spytaa, czy pozna ju swoich ssiadw, on za przyzna si, e nie. W czasie parzenia kawy zosta poinformowany, e w domu mieszka jeszcze czworo lokatorw - w czasach, gdy by to dom Pilsenw, Pilsenowie zajmowali parter, wynajmujc grne dwa mieszkania. Teraz ich mieszkanie zaja para modych mczyzn, pan Holz i pan Neiman, ktrzy naprawd tworz par, a kiedy mwi para, panie Ainsel, c, mamy tu rnych ludzi, niejedno drzewo ronie w lesie, cho wikszo im podobnych trafia do Madison albo Minneapolis, szczerze mwic jednak, nikt si tym nie przejmuje. Zim spdzaj w Key West, ale wrc w kwietniu, wwczas ich pan pozna. Lakeside to naprawd dobre miasto. Tu obok pana Ainsela mieszka Marguerite Olsen i jej synek, urocza kobieta, naprawd urocza kobieta, ale po przejciach, lecz nadal urocza. Pracuje w Nowinach z Lakeside, moe nie najciekawszej gazecie wiata, ale prawd mwic, Missy Gunther uwaa, e to wanie odpowiada miejscowym. Och, westchna, nalewajc kawy, szkoda, e pan Ainsel nie moe teraz zobaczy miasta w lecie, albo pn wiosn, gdy kwitn bzy, jabonie i winie, nie ma niczego pikniejszego w wiecie, nigdzie pod socem. Cie wrczy jej zadatek w wysokoci piciuset dolarw, wsiad do samochodu i wrzuci wsteczny bieg, wyjedajc na waciwy podjazd. Missy Gunther postukaa w przedni szyb. - To dla ciebie - oznajmia. - Byabym zapomniaa. - Wrczya mu grub kopert. - To taki dowcip. Kazalimy je wydrukowa kilka lat temu. Nie musisz teraz czyta. Podzikowa i ostronie ruszy do miasta, skrcajc na drog wok jeziora. On te poaowa, e nie moe zobaczy go wiosn, latem bd jesieni - z pewnoci byby to pikny widok. Po dziesiciu minutach by ju w domu. Zaparkowa na ulicy i wdrapa si po stopniach do zimnego mieszkania. Rozpakowa zakupy, umieci jedzenie w szafkach i lodwce, po czym otworzy kopert od Missy Gunther. W rodku znalaz paszport. Niebieska laminowana okadka, a wewntrz informacja, e Michael Ainsel (nazwisko wykaligrafowane rcznie starannym pismem Missy Gunther) jest

obywatelem Lakeside. Na nastpnej stronie widniaa mapa miasta. Reszt paszportu wypeniay kupony znikowe do rnych miejscowych sklepw. - Chyba mi si tu spodoba - powiedzia gono Cie. Przez oszronione okno wyjrza na zamarznite jezioro. - Jeli kiedykolwiek zrobi si cieplej. Okoo drugiej po poudniu kto zastuka gono do drzwi. Cie wiczy wanie Zniknicie Frajera, niepostrzeenie przerzucajc wierdolarwk z jednej rki do drugiej. Donie mia tak zmarznite i zesztywniae, e wci upuszcza monet na blat. Stukani e sprawio, e ponownie wylizna mu si z palcw. Podszed do drzwi i je otworzy. Przez sekund poczu przejmujcy strach. Stojcy w drzwiach mczyzna mia na twarzy czarn mask, podobn do tych, ktre w telewizji zakadaj bandyci napadajcy na banki czy seryjni mordercy z tanich filmw, pragncy przerazi ofiary. Gow mczyzny okrywaa czarna weniana czapka. Nieznajomy by jednak niszy i drobniejszy ni Cie, nie wyglda te na uzbrojonego. Mia na sobie paszcz w kolorow krat, ktrego nie tknby aden szanujcy si seryjny morderca. - Mm hihelhan - oznajmi go. - Sucham? Mczyzna cign mask i Cie ujrza weso twarz Hinzelmanna. - Powiedziaem jestem Hinzelmann. Sam nie wiem, jak sobie radzilimy przed wynalezieniem tych masek. Nieprawda, pamitam: nosilimy grube weniane czapki osaniajce twarze, szaliki i wol ju nie wiedzie co jeszcze. W dzisiejszych czasach wymylaj prawdziwe cuda. Owszem, jestem stary, ale nie zamierzam uskara si na postp. Nie ja. Zakoczy sw przemow, wpychajc Cieniowi w rce kosz peen miejscowych serw, butelek, soikw i kilku niewielkich salami zrobionych z, jak gosiy metki, letniej dziczyzny. Wszed do rodka. - Wesoego drugiego dnia wit - rzek. Nos, uszy i policzki mia czerwone jak maliny. - Syszaem, e zjade ju cay pieroek Mabel. Przyniosem ci kilka rzeczy. - To bardzo mio z twojej strony - odpar Cie. - Mio, te mi. W nastpnym tygodniu przypomn ci o loterii. Organizuje j izba handlowa, a ja kieruj izb handlow. W zeszym roku zebralimy prawie siedemnacie tysicy dolarw na oddzia dziecicy szpitala w Lakeside. - Moe od razu sprzedasz mi los?

- Loteria zaczyna si, gdy gruchot stanie na lodzie - oznajmi Hinzelmann. Wyjrza przez okno w stron jeziora. - Zimno. Zeszej nocy temperatura spada o trzydzieci stopni. - Bardzo szybko - zgodzi si Cie. - W dawnych czasach modlilimy si o podobne mrozy - oznajmi Hinzelmann. Mwi mi mj tato. - Modlilicie si o co takiego? - Owszem. Tylko dziki nim osadnicy mogli przey. Jedzenia nie wystarczao dla wszystkich, a w dawnych czasach nie mona byo po prostu wybra si do Davea i zrobi zakupw. Mj dziadunio zacz wic kombinowa i gdy nadszed porzdny mrony dzie, taki jak dzisiaj, zabiera babuni i dzieci, mojego wuja, ciotk i tat - najmodszego - a take suc i pomocnika. Szli razem nad strumie, tam dawa im po yku rumu z zioami - przepis ze starego kraju - a potem polewa ich wod. Oczywicie, w cigu kilku sekund zamarzali, bladzi i sini, wielkie ludzkie sople. Dziadunio wlk ich do wykopanego wczeniej rowu penego somy, ukada tam kolejno niczym kawaki drewna, opatula som i zakrywa rw cikimi deskami, eby nie dobra si do nich aden zwierzak. Wwczas mielimy tu wilki, niedwiedzie i inne zwierzaki, ktrych dzi ju si nie zobaczy, ale nie gadobyki, to tylko czcza gadanina, a ja nie zamierzam opowiada czczych historyjek - wic zakrywa rw deskami, a nastpna nieyca zasypywaa go bez ladu. Pozostawaa tylko chorgiewka, ktr dziadek wbija w ziemi, oznaczajc to miejsce. Potem dziadunio spokojnie przeywa zim, nie martwic si o zapasy jedzenia i drewna, a gdy zbliaa si prawdziwa wiosna, znajdowa flag, przekopywa si przez nieg, zdejmowa deski, wynosi kolejno czonkw rodziny i ustawia ich przed kominkiem, eby si rozmrozili. Nikomu nigdy nic si stao, oprcz jednego pomocnika, ktry straci p ucha rodzina myszy odgryza mu je, bo dziadek nie do mocno zsun deski. Oczywicie, w tamtych czasach mielimy prawdziwe zimy. Wtedy mona byo robi co takiego. Dzi nie ma ju podobnych mrozw. - Nie? - spyta Cie. Udawa, e we wszystko wierzy i wietnie si bawi. - Nie, od czterdziestego dziewitego roku. Jeste za mody, by to pamita. To bya zima! Widz, e kupie sobie samochd. - Owszem. Co o nim sdzisz? - Prawd mwic, nigdy nie przepadaem za chopakiem Guntherw. Na tyach mojej dziaki pynie strumie, w ktrym yj pstrgi. Jest w lesie, na terenach miejskich, ale czsto wrzucam tam kamienie, tworzc malekie stawy i pycizny, na ktrych lubi mieszka ryby. Zapaem w ten sposb sporo piknych okazw - jeden z nich mia ponad trzy kilo. A ten

smarkacz Guntherw zniszczy wszystkie moje stawki i zagrozi, e doniesie na mnie stray ochrony przyrody. Teraz studiuje w Green Bay; wkrtce wrci do miasta. Gdyby na wiecie istniaa sprawiedliwo, odszedby w wiat jako jeden z zimowych uciekinierw, ale nie, trzyma si nas jak rzep psiego ogona. - Hinzelmann zacz rozstawia na kuchennym blacie zawarto kosza powitalnego. - To dem z dzikich jabek Katherine Powdermaker. Co roku dostaj od niej na gwiazdk jeden soik, i dzieje si to duej, ni ty jeste na wiecie. Zdradz ci smutn prawd: nigdy adnego nie otworzyem. Stoj wszystkie w piwnicy, czterdziec i czy pidziesit soikw. Moe kiedy sign po jeden i odkryj, e mi to smakuje. Tymczasem masz, moe tobie przypadnie do gustu. - Co to jest zimowy uciekinier? - Mmm. - Starzec podcign wenian czapk nad uszy i potar skronie rowym palcem. - Nie jest to zjawisko wystpujce wycznie w Lakeside. To dobre miasto, lepsze ni wikszo, ale nie idealne. Czasami, w zimie, kiedy nadchodzi mrz tak wielki, e nie mona wyj z domu, a nieg tak suchy, e nie da si z niego ulepi nawet jednej nieki, dzieciakom po prostu odbija. - I uciekaj? Stary czowiek z powag skin gow. - Osobicie uwaam, e to wina telewizji, pokazujcej dzieciom rzeczy, ktrych nigdy nie dostan - Dallas, Dynastie, wszystkie te bzdury. Od jesieni osiemdziesitego trzeciego roku nie mam telewizora, poza czamo-biaym odbiornikiem, ktry trzymam w szafie na wypadek, gdyby przyjecha kto spoza miasta, a w telewizji pokazywano wany mecz. - Mog ci czym poczstowa, Hinzelmannie? - Nie kaw. Dostaj po niej zgagi. Wystarczy zwyka woda. - Hinzelmann potrzsn gow. - Najwikszym problemem w tej czci wiata jest bieda. Nie taka jak w czasie Wielkiego Kryzysu, lecz co bardziej... Jak to nazwa? Co takiego co, skrada si ukradkiem, niczym karaluchy. - Podstpnego? - Tak, podstpnego. Przemys drzewny umar, podobnie grnictwo. Turyci nie zapuszczaj si tak daleko na pnoc, poza garstk myliwych i dzieciakami obozujcymi nad jeziorem, a oni nie wydaj pienidzy w miastach. - Mam jednak wraenie, e Lakeside prosperuje. Starzec zamruga.

- I wierz mi, wymaga to wiele pracy - rzek. - Cikiej pracy. Ale to dobre miasto i warto si dla niego wysila. Nie eby moja rodzina nie bya kiedy biedna. Spytaj mnie, jacy bylimy biedni. Cie przybra powan min. - Jacy bylicie biedni w dziecistwie, panie Hinzelmann? - Wystarczy sam Hinzelmann, Mike. Bylimy tak biedni, e nie sta nas byo na ogie. W Sylwestra ojciec zjada mitwk, a my, dzieci, otaczalimy go z wycignitymi rkami, napawajc si ciepem. Cie prychn. Hinzelmann naoy mask narciarsk, narzuci obszerny kraciasty paszcz, wygrzeba z kieszeni kluczyki i w kocu nacign grube rkawice. - Jeli bdziesz si tu nudzi, przyjed do wypoyczalni i spytaj o mnie. Poka ci moj kolekcj rcznie robionych much. U mnie tak bardzo si wynudzisz, e powrt do mieszkania okae si ulg. - Jego gos, cho stumiony, pozostawa wyrany. - Zrobi tak - odpar Cie z umiechem. - Jak tam Tessie? - Zapada w sen zimowy. Wiosn opuci gara. Uwaaj na siebie, Ainsel. - Po tych sowach Hinzelmann zamkn za sob drzwi. W mieszkaniu zrobio si jeszcze zimniej. Cie woy paszcz i rkawiczki, potem buty. Pokrywajcy wewntrzn szyb okna szron sprawi, e widok jeziora zamieni si w obraz abstrakcyjny. Oddech Cienia parowa w powietrzu. Cie wyszed z mieszkania na drewniany podest i zapuka do ssiednich drzwi. Usysza kobiecy gos, krzyczaa, by na mio bosk kto w mieszkaniu zamkn si i ciszy telewizor - pewnie to dziecko, pomyla Cie. Doroli nie krzycz tak na innych dorosych. Drzwi otwary si i ze rodka spojrzaa na niego znuona kobieta o bardzo dugich, bardzo czarnych wosach. - Sucham? - Dzie dobry, prosz pani. Jestem Mike Ainsel, pani ssiad. Jej twarz nie zmienia wyrazu. - I? - Prosz pani. Zamarzam u siebie. Z wywietrznika leci gorce powietrze, ale w ogle nie ogrzewa pokoju. Ani troch. Kobieta zmierzya go czujnym spojrzeniem. Potem na jej wargach zataczy cie umiechu. - Wejd zatem. Jeli szybko tego nie zrobisz, nam take zabraknie ciepa.

Cie wszed do mieszkania. Po caej pododze walay si wielobarwne plastikowe zabawki, przy cianie leay stosiki podartego papieru do pakowania prezentw gwiazdkowych. Kilka krokw od telewizora siedzia niewielki chopiec ogldajcy na wideo disneyowskiego Herkulesa. Na ekranie miota si wanie animowany satyr. Cie odwrci si plecami do odbiornika. - No dobrze - oznajmia kobieta. - Oto, co musisz zrobi. Najpierw uszczelnij okna. Materiay moesz kupi u Henningsa. Przypomina to zwyk folie spoywcz, tyle e do okien. Przylep j do szyb. Jeli chcesz, moesz podmucha suszark; wwczas zostanie tam ca zim. To nie pozwala ciepu ucieka przez okna. Dokup do tego jeszcze par dmuchaw. Tutejszy piec jest stary, nie radzi sobie z prawdziwym mrozem. Ostatnio mielimy kilka lekkich zim, chyba powinnimy si cieszy. - Nagle wycigna do niego donie. - Marguerite Olsen. - Mio mi pozna - odpar Cie. Zdj rkawiczk i ucisnli sobie rce. - Jeli mog co powiedzie, zawsze wyobraaem sobie Olsenw jako bardziej... no, jasnowosych. - Mj byy m mia tak jasne wosy, e janiejszych ju mie nie mona. Jasne wosy, row cer. W yciu nie zdoa si opali. - Missy Gunther wspominaa, e pisujesz do miejscowej gazety. - Missy Gunther opowiada wszystko o wszystkich. Gazeta nie jest dla niej adn konkurencj. - Skina gow. - Tak. Od czasu do czasu zajmuj si najnowszymi wiadomociami, lecz wikszo pisze mj redaktor. Do mnie naley dzia przyrodniczy, dzia ogrodniczy, coniedzielny dzia opinii i dzia wieci lokalnych, ktry opisuje z oszaamiajcymi szczegami, kto w promieniu pitnastu mil zaprosi kogo na obiad. Czy lepiej kto kogo zaprosi? - To drugie - odpar Cie, nie zdoawszy si powstrzyma. - Tak brzmi lepiej. Spojrzaa na niego czarnymi oczami i Cie nagle odnis silne wraenie deja vu. Ju to przeyem, pomyla. Nie, po prostu mi kogo przypomina. - W kadym razie tak oto mona ogrza mieszkanie. - Dzikuj - powiedzia Cie. - Kiedy ju je rozgrzej, musicie z maym mnie odwiedzi. - Nazywa si Leon - odpara. - Mio mi pana pozna, panie... Przepraszam... - Ainsel - powtrzy Cie. - Mike Ainsel. - Co to za nazwisko Ainsel? Cie nie mia pojcia.

- Moje - odrzek. - Niestety, nie interesowaem si zbytnio histori mojej rodziny. - Moe norweskie? - zasugerowaa. - Nie mielimy nic wsplnego z Norwegi - odpar. Potem jednak przypomnia sobie wuja Emersona Borsona i doda: - Przynajmniej z tej strony.

*** Gdy zjawi si u niego Wednesday, Cie zdy ju oklei wszystkie okna warstwami folii. W sypialni dziaaa jedna dmuchawa, w salonie druga. Powoli robio si ciepo i przytulnie. - Co to do diaba za fioletowy zom? - spyta Wednesday na powitanie. - C - odpar Cie - mj biay zom mi zabrae. A przy okazji, gdzie jest teraz? - Przehandlowaem go w Duluth - oznajmi Wednesday. - Ostronoci nigdy dosy. Nie martw si, po wszystkim dostaniesz swoj dziak. - Co ja tu robi? - spyta Cie. - To znaczy w Lakeside, nie na tym wiecie. Wednesday umiechn si, jak to on. w umiech sprawia, e Cie zawsze mia ochot go uderzy. - Mieszkasz tu, bo to ostatnie miejsce, w ktrym by ci szukali. Tu mog ci ukry. - Szukali? Oni? Czarne kapelusze? - Wanie. Niestety Dom na Skale jest dla nas w tej chwili niedostpny. Bdzie trudno, ale poradzimy sobie. Teraz moemy tylko tupa, wymachiwa flag, pyszni si i harcowa, pki si nie zacznie - nieco pniej ni oczekiwalimy. Myl, e przetrzymaj nas do wiosny. Do tego czasu nie dojdzie do niczego wanego. - Czemu? - Bo mog sobie bredzi do woli o mikromilisekundach, wiatach wirtualnych i zmianach paradygmatw, ale nadal mieszkaj na tej planecie i s uzalenieni od pr roku. Teraz mamy martwe miesice. Zwycistwo w tym czasie to martwe zwycistwo. - Nie mam pojcia, o czym mwisz - przyzna Cie, nie do koca zgodnie z prawd. Mia pojcie, wolaby jednak si myli. - Czeka nas cika zima. Musimy jak najmdrzej wykorzysta dany nam czas. Sami zgromadzimy wojska i wybierzemy pole bitwy. - W porzdku. - Cie wiedzia, e Wednesday mwi prawd, czy raczej cz prawdy. Zbliaa si wojna. Nie, nie tak. Wojna ju si zacza. Zbliaa si bitwa. - Szalony Sweeney mwi, e kiedy spotkalimy go tamtego dnia, pracowa dla ciebie. Powiedzia mi o tym przed mierci.

- A po c miabym zatrudnia kogo, kto nie potrafiby pokona rwnie aosnego osobnika w barowej bjce? Nie lkaj si jednak, wiele razy udowodnie, e susznie w ciebie wierzyem. Bye kiedy w Las Vegas? - Las Vegas w stanie Nevada? - Zgadza si. - Nie. - Lecimy tam dzi z Madison, jak przystao na dentelmenw, samolotem czarterowym dla klas wyszych. Przekonaem ich, e powinnimy si w nim znale. - Czy te kamstwa nigdy ci nie mcz? - spyta Cie, szczerze zaciekawiony. - Ani troch. Zreszt to prawda. Gramy w kocu o najwysz stawk. Dotarcie do Madison powinno nam zaj najwyej dwie godziny. Zamknij zatem drzwi i wycz dmuchawy, lepiej nie myle, co by byo, gdyby pod twoj nieobecno spali si cay dom. - Kogo mamy spotka w Las Vegas? Wednesday mu powiedzia. Cie wyczy dmuchawy, spakowa do torby kilka ubra, odwrci si do Wednesdaya i rzek: - Posuchaj, czuj si gupio. Wiem, e wanie powiedziae mi, z kim si spotykamy, ale mzg mi pierdn czy co, wszystko znikno. O kim mwimy? Wednesday znw odpowiedzia. Tym razem Cie ju prawie usysza, mia to imi na czubku umysu. Poaowa, e nie zwraca pilniejszej uwagi na sowa Wednesdaya. - Kto prowadzi? - spyta. - Ty - odpar Wednesday. Wyszli z domu, po drewnianych schodach i oblodzonej ciece doszli do miejsca, gdzie sta zaparkowany czarny Lincoln. Cie usiad za kierownic.

*** Po wejciu do kasyna otaczaj nas pokusy - pokusy tak potne, e trzeba czowieka z kamienia, pozbawionego serca, umysu i nawet odrobiny skpstwa, by im si opar. Posuchajcie tylko: oto oguszajcy oskot srebrnych monet, sypicych si - z odgosem przypominajcym szczk karabinu maszynowego - przez szczelin na tac automatu i dalej, na ozdobione monogramami wykadziny, cichnie, zastpiony syrenim szczkiem maszyn, brzczcym, rozedrganym chrem, ktry rozpywa si w ogromnych salach i, gdy docieramy

do stow karcianych, przeradza w miy szmer, odleg fal dwikw, utrzymujc poziom adrenaliny w yach hazardzisty. Kasyna kryj w sobie pewien sekret, tajemnic, ktrej strzeg ponad wszystko, najwitsze z ich misteriw. Wikszo ludzi nie gra po to, by wygra, cho to wanie wmawiaj im reklamy, to si sprzedaje, o tym ni. Wygrana jest jedynie zwykym prostym kamstwem, sprawiajcym, e przekraczaj ogromne, zawsze otwarte, zapraszajce drzwi. Oto prawdziwy sekret: ludzie graj po to, by straci pienidze. Przychodz do kasyn dla chwil, w ktrych czuj si ywi, gdy kr wraz z wirujc ruletk, obracaj si z kartami i wraz z monetami wpadaj do szczelin automatw. I cho przechwalaj si swoimi wygranymi, pienidzmi wyrwanymi kasynom, w gbi duszy nade wszystko ceni sobie chwile, gdy przegrali. To w pewnym sensie ich ofiara. Pienidze pyn przez kasyna nieprzerwanym strumieniem srebra i zieleni, z rki do rki, od gracza do krupiera, kasjera, kierownika ochrony, by w kocu wyldowa w najwitszym ze witych miejsc, wewntrznym sanktuarium, Pokoju Rozlicze. Tu wa nie, w Pokoju Rozlicze kasyna, zatrzymajmy si na chwil. To miejsce, w ktrym przelicza si banknoty, sortuje, ukada w stosy, spisuje. Miejsce coraz bardziej zbdne, bo coraz wicej pienidzy przepywajcych przez kasyno jest czysto umownych: elektryczn e sekwencje impulsw, wdrujce przewodami telefonicznymi. W pokoju rozlicze widzimy trzech mczyzn, liczcych pienidze pod czujnym szklanym wzrokiem kamer, ktre s widziane, a take pod owadzimi spojrzeniami malekich kamer ukrytych przed ich wzrokiem. W czasie jednej zmiany kady przelicza wicej pienidzy, ni zarobi przez cale ycie. Kady z nich ni o liczeniu pienidzy, o stosach i paczkach banknotw, banderolach i liczbach, ktre cay czas rosn w ustalonym porzdku. Kady z tej trjki zastanawia! si wielokrotnie, co najmniej raz w tygodniu, jak przechytrzy zabezpieczenia kasyna i uciec z moliwie najwiksz liczb pienidzy, i kady z wahaniem przyglda si swym marzeniom, po czym uznawa je za niepraktyczne, zadowalajc si sta pensj woln od dwch upiorw: wizienia i anonimowego grobu. Tu wanie, w sanctum sanctorum, widzimy trzech mczyzn liczcych pienidze, a take stranikw obserwujcych ich, znoszcych kolejne stosy banknotw i zabierajcych poprzednie. Jest te jeszcze jedna osoba, mczyzna w nienagannym grafitowym garniturze, o ciemnych wosach i gadko wygolonych policzkach. Jego twarz i cae zachowanie dziwnie umykaj pamici. aden z pozostaych ludzi nigdy go nie dostrzeg, a jeli nawet, natychmiast o nim zapomnia.

Pod koniec zmiany drzwi si otwieraj. Mczyzna w grafitowym garniturze wychodzi z pokoju i maszeruje korytarzem wraz ze stranikami. Ich stopy szuraj po ozdobionym monogramem dywanie. Zamknite pienidze w kasetkach trafiaj na wewntrzn pochylni zaadowcz, gdzie pakuje si je do opancerzonych pojazdw. Gdy drzwi garau si otwieraj, wypuszczajc pancerny samochd na poranne ulice Las Vegas, mczyzna w grafitowym garniturze wychodzi przez nie niepostrzeenie i wspina si po pochylni na chodnik. Nie unosi nawet wzroku, aby spojrze na widoczn po lewej stronie imitacj Nowego Jorku. Las Vegas przypomina miasto z sennych dziecicych marze, rodem z kart ksieczki obrazkowej - tu bajkowy zamek, tam czarna piramida pomidzy dwoma sfinksami, z ktrej wierzchoka strzela w gr promie biaego wiata niczym sygna dla latajcych spodkw. Wszdzie wok byszcz neonowe wyrocznie i migoczce ekrany, opisujce szczcie i powodzenie, reklamujce najnowszych piosenkarzy, komikw i magikw, obecne i przysze atrakcje. wiata stale migaj, wzywaj, nawouj. Co godzina wulkan wybucha w blasku pomieni, co godzina statek piracki zatapia okrt wojenny. Mczyzna w grafitowym garniturze wdruje swobodnie ulic, czujc przepyw pienidzy krcych po miecie. Latem panuje tu potworny upa, z kadych drzwi mijanych sklepw bucha chodne klimatyzowane powietrze, mroc pot na twarzy. Teraz jednak na pustyni panuje zima, suchy chd, ktry bardziej mu odpowiada. W jego umyle trasy wdrujcych pienidzy tworz gst sie, trjwymiarow koci koysk wiate i ruchw. W tym pustynnym miecie pociga go ich szybko, to, jak pienidze przechodz z miejsca na miejsce, z rki do rki. Syci go to, upaja, ciga na ulic niczym narkomana. Jego ladem poda wolno takswka, utrzymujc bezpieczny dystans. Mczyzna jej nie dostrzega; nawet nie przychodzi mu to do gowy. Tak rzadko ktokolwiek go zauwaa, i sam pomys, e mona by go ledzi, wydaje mu si niewiarygodny. Jest czwarta rano i mczyzna czuje, jak przyciga go hotel i kas yno, niemodne od trzydziestu lat, lecz wci dziaajce. Jutro czy za sze miesicy robotnicy wysadz budynek, na jego miejscu postawi nowy paac rozkoszy i wszyscy zapomn o starym. Nikt go nie zna, nikt nie pamita, lecz bar w holu jest spokojny i pretensjonalny, powietrze bkitne od starego papierosowego dymu, a w jednym z prywatnych pokoi na grze kto, grajc w pokera, ma wanie postawi kilka milionw dolarw. Mczyzna w grafitowym garniturze siada w barze, kilka piter poniej. Kelnerka kompletnie go ignoruje. Z gonikw dobywa si niemal podprogowa wersja Why Cant He Be You. Piciu naladowcw Elvisa Presleya, kady w innym kombinezonie, oglda powtrk meczu.

Rosy mczyzna w jasnoszarym garniturze siada przy jego stoliku. Kelnerka, ktra go dostrzega, cho wci nie widzi czowieka w graficie, podchodzi do nich i umiecha si szeroko. Jest zbyt chuda, by nazwa j adn, zbyt anorektyczna, by pracowa w Luksorze czy Tropicanie. W mylach liczy minuty do koca pracy. Mczyzna w jasnym garn iturze umiecha si szeroko. - Wygldasz dzi doprawdy rozkosznie, moja droga. C za widok dla biednych starych oczu - mwi. Wyczuwajc duy napiwek, kelnerka odpowiada umiechem. Mczyzna w jasnoszarym garniturze zamawia dla siebie Jacka Danielsa oraz Laphroaiga i wod dla siedzcego obok towarzysza w grafitowym stroju. - Wiesz - mwi pierwszy, gdy kelnerka przynosi im drinki - e najpikniejszy tekst poetycki w dziejach tego cholernego kraju wypowiedzia Canada Bill Jones w 1853 roku w Baton Rouge, gdy oskubano go do goego w oszukaczej grze w faro? George Devol, ktry, podobnie jak Canada Bill, nie mia nic przeciwko temu, by od czasu do czasu nacign frajera, zawoa Billa na bok i spyta, czy nie widzia, e przeciwnicy oszukuj. Canada Bill westchn w odpowiedzi i wzruszy ramionami. Wiem, ale to jedyna gra w miecie, rzeki i wrci do stou. Ciemne oczy spogldaj nieufnie na mczyzn w jasnoszarym garniturze. Mczyzna w grafitowym garniturze mwi co w odpowiedzi. Jego towarzysz o twarzy poronitej siwiejc rud brod krci gow. - Posuchaj - mwi. - Przykro mi z powodu tego, co si wydarzyo si w Wisconsin, ale wycignem was w bezpieczne miejsce. Nikomu nic si nie stao. Mczyzna w ciemnym garniturze sczy Laphroaiga i wod, napawajc si ostrym torfowym smakiem mierci i moczarw. Zadaje pytanie. - Nie wiem. Wszystko dzieje si szybciej, ni oczekiwaem. I wszyscy dziwnie interesuj si dzieciakiem, ktrego ostatnio zatrudniem. Teraz czeka w takswce na zewntrz. Nadal mog na ciebie liczy? Mczyzna w ciemnym garniturze odpowiada. Brodacz krci gow. - Nie widziano jej od dwustu lat. Jeli wci yje, to cakowicie usuna si na ubocze. Co jeszcze. - Posuchaj. - Brodaty mczyzna jednym haustem oprnia szklank. - Przybd na miejsce, kiedy bdziemy ci potrzebowali, a ja zajm si tob. Czego chcesz? Somy? Mog ci zaatwi butelk Somy. Prawdziwej.

Mczyzna w ciemnym garniturze patrzy na niego. Potem z wahaniem kiwa gow i mwi kilka sw. - Oczywicie, e tak. - Brodacz umiecha si ostro, drapienie. - A czego oczekiwae? Ale spjrz na to inaczej: to jedyna gra w miecie. - Wyciga szponiast do i ciska wymanikiurowan rk tamtego. Potem odchodzi. Chuda kelnerka podchodzi zdumiona do stolika w rogu. Siedzi przy nim teraz tylko jeden czowiek, elegancko ubrany mczyzna o ciemnych wosach, w grafitowym garniturze. - Wszystko w porzdku? - pyta kobieta. - Czy paski przyjaciel jeszcze wrci? Mczyzna o ciemnych wosach wzdycha i wyjania, e jego przyjaciel nie wrci, c o oznacza, i kelnerka nie otrzyma zapaty za jej czas i uprzejmo. A potem, dostrzegajc bl w jej oczach i czujc lito, mczyzna bada zociste nitki jej umysu, obserwujc wzr, podajc ladem pienidzy, pki nie dostrzee wza, i dodaje, e jeli o szstej rano stanie przed kasynem Treasure Island, trzydzieci minut po skoczeniu pracy, pozna onkologa z Denver, ktry wygra wanie czterdzieci tysicy dolarw i bdzie potrzebowa nauczycielki, partnerki, kogo, kto pomoe mu je wszystkie wyda w cigu czterdziestu omiu godzin, jakie pozostay do jego odlotu do domu. Sowa znikaj bez ladu w umyle kelnerki, sprawiaj jednak, e nagle czuje si szczliwa. Wzdycha, odkrywszy, i mczyni siedzcy w rogu zniknli, nie zostawiajc napiwku. Przychodzi jej do gowy, e po zejciu ze zmiany, zamiast jecha wprost do domu, powinna podjecha pod Treasure Island. Gdybycie jednak j spytali, nie potrafiaby wyjani dlaczego.

*** - Kim by facet, z ktrym si spotkae? - spyta Cie, gdy razem wdrowali przez lotnisko w Las Vegas. Nawet tutaj wszdzie stay automaty i mimo pnej pory ludzie wci karmili je monetami. Cie zastawia si, czy to ci, ktrzy nigdy nie opuszczaj lotnisk, ludzie, ktrzy wysiedli z samolotw, przeszli do terminalu i ju tam zostali, oszoomieni wirujcymi obrazami i migajcymi wiatami, do czasu a wrzuc do maszyn ostatnie wier dolara. A potem, gdy nic ju im nie zostaje, odwracaj si na picie i wsiadaj do leccego do domu samolotu. Nagle uwiadomi sobie, e si wyczy, dokadnie w chwili, gdy Wednesday wyjania, kim jest mczyzna w ciemnym garniturze, ktrego ledzili takswk. Cie nie usysza ani sowa.

- No i prosz - powiedzia Wednesday. - Bdzie mnie to jednak kosztowao butelk Somy. - Co to jest Soma? - Taki napj. Wsiedli do czarterowego samolotu. W rodku byo prawie pusto; oprcz nich dwch leciaa tylko trjka firmowych rozrzutnikw, ktrzy musieli wrci do Chicago przed pierwszym dniem roboczym... Wednesday rozsiad si wygodnie, zamwi Jacka Danielsa. - Dla moich pobratymcw wy, ludzie, jestecie jak... - Zawaha si. - To co jak pszczoy i mid. Kada pszczoa robi tylko malek kropelk miodu. Potrzeba tysicy, moe nawet milionw wsppracujcych zgodnie, by stworzy sj miodu, stojcy teraz na stole przy niadaniu. A teraz wyobra sobie, e mgby ywi si wycznie miodem. Tak to wanie wyglda... karmimy si wiar, modlitwami, mioci. - A Soma to... - eby kontynuowa analogi, to miodowe wino. Co takiego, jak pie - zachichota. Stone modlitwy i wiara, po destylacji zamienione w mocny trunek. Przelatywali gdzie nad Nebraska i poywiali si nieciekawym lotniczym niadaniem, gdy Cie powiedzia: - Moja ona. - Nieywa. - Laura. Nie chce by nieywa. Powiedziaa mi to, gdy ju mnie uwolnia z tamtego pocigu. - Jak przystao na dobr on. Uwalnia z powanych tarapatw, morduje tych, ktrzy robi ci krzywd. Dbaj o ni, siostrzecze Ainselu. - Ona chce znw y. Czy moemy to zrobi? Czy to w ogle moliwe? Wednesday milcza tak dugo, e Cie zacz si zastanawia, czy jego towarzysz usysza pytanie, czy te moe zasn z otwartymi oczami. Potem, patrzc przed siebie, powiedzia: - Znam urok, ktry potrafi uleczy bl i chorob i uwolni od smutku pogrone w aobie serce. Znam urok leczenia dotykiem. Znam urok odwracajcy ciosy wroga. Znam kolejny urok pozwalajcy uwolni si z wszelkich wizw i zamkw. Pity urok: mog zapa strza w locie i nie ucierpie.

Jego sowa byy ciche, przejmujce. Rubaszny ton znikn, podobnie szeroki umiech. Wednesday przemawia, jakby recytowa sowa religijnego rytuau bd obrzdu, albo wspomina co mrocznego i bolesnego. - Szsty: zaklcia, ktre maj mnie zrani, zrani jedynie rzucajcego. Sidmy urok, ktry znam: potrafi zgasi ogie samym wzrokiem. smy: nawet gdy kto mnie nienawidzi, umiem zdoby jego przyja. Dziewity: potrafi uciszy wiatr, uspokoi burz, na do dugo, by doprowadzi statek do brzegu. Oto pierwszych dziewi urokw, jakie poznaem. Dziewi nocy wisiaem na nagim drzewie z bokiem przebitym ostrzem wczni. Koysaem si w powiewach mronych wiatrw i gorcych wiatrw, bez jedzenia bez wody, samemu sobie zoony w ofierze, i wiat otworzy si przede mn. Oto dziesity urok: nauczyem si przegania wiedmy, przesuwa je po niebie tak, by ju nigdy nie odnalazy drogi do domu. Jedenasty: jeli wypiewam go w ogniu bitwy, przeprowadz przez ni wojownikw nietknitych i odel caych i zdrowych do domowych ognisk. Dwunasty znany mi urok: gdy zobacz wisielca, mog cign go z szubienicy, a on wyszepcze mi wszystko, co tylko pamita. Trzynasty: jeli pokropi wod gow dziecka, dziecko to nie zginie w bitwie. Czternasty: znam imiona wszystkich bogw. Wszystkich cholernych bogw. Pitnasty: ni o wadzy, chwale i mdroci i umiem sprawi, by ludzie uwierzyli w mj sen. Jego gos opad tak nisko, e Cie musia wyta such, by usysze cokolwiek poza szumem silnikw. - Szesnasty znany mi urok: jeli potrzebuj mioci, umiem zawrci w gowie i sercu kadej kobiety. Siedemnasty: adna kobieta, ktrej zapragn, nigdy nie zechce innego. Znam te osiemnasty urok, najwikszy ze wszystkich, lecz nie mog nikomu wyjawi na czym polega, albowiem tajemnica znana nam tylko to najpotniejsza tajemnica wiata. Westchn i umilk. Cie czu dziwny dreszcz, zupenie jakby tu przed nim otwary si nagle drzwi wiodce do innego miejsca, odlegego o wiele wiatw, w ktrym na kadych rozstajach koysali si wisielcy, a wiedmy wrzeszczay na niebie. - Laura - powiedzia tylko.

Wednesday odwrci gow i spojrza wprost w jasnoszare oczy Cienia. - Nie potrafi jej oywi - oznajmi. - Nie wiem nawet, czemu nie umara, tak jak powinna. - Chyba to przeze mnie - mrukn Cie. - To moja wina. Wednesday unis brwi. - Szalony Sweeney da mi zot monet, wtedy gdy uczy mnie swojej sztuczki. Z tego, co mwi, bya to niewaciwa moneta. Co znacznie potniejszego, ni sdzi. Przekazaem j Laurze. Wednesday odchrzkn i opuci gow na piersi, marszczc czoo. Potem wyprostowa si. - To moliwe - rzek. - I nie, nie potrafi ci pomc. Oczywicie po pracy moesz zaj si wasnymi sprawami. - Co to dokadnie miao znaczy? - spyta Cie. - To znaczy, e nie mog ci powstrzyma, jeli zechcesz polowa na ptaki gromu i orle kamienie, wolabym jednak, by siedzia cicho w Lakeside, nie rzucajc si w oczy i nie wchodzc nikomu w drog. Kiedy zrobi si kiepsko, bdziemy potrzebowali kadej pomocnej doni. Mwic to, wyglda bardzo staro i krucho; jego skra bya niemal przejrzysta, a cia o pod ni szare. Cie zapragn nagle sign ku niemu i pooy do na poszarzaej rce Wednesdaya. Chcia mu powiedzie, e wszystko bdzie dobrze - cho sam w to nie wierzy, wiedzia, e to waciwe sowa. Gdzie w wiecie czaili si ludzie w czarnych pocigach, tusty dzieciak w wielkiej limuzynie i postaci telewizyjne nie yczce im dobrze. Nie dotkn Wednesdaya. Nic nie powiedzia. Pniej zastanawia si, czy gdyby wykona wwczas w gest, mgby cokolwiek zmieni, odwrci zbliajce si zo. Powtarza sobie, e nie. Wiedzia, e nic by to nie dao, lecz mimo wszystko aowa, i podczas owego lotu nawet przez moment nie dotkn doni Wednesdaya.

*** Zimowe soce przygasao ju, gdy Wednesday wysadzi Cienia przed mieszkaniem. Gdy Cie otworzy drzwi, mrz panujcy w rodku wyda mu si jeszcze bardziej nierzeczywisty w porwnaniu z klimatem Las Vegas. - Trzymaj si z dala od kopotw - poleci Wednesday. - Nie wychylaj si, sied cicho. - Wszystko naraz?

- Nie wymdrzaj si, chopcze. Moesz si przyczai w Lakeside. eby ci tu umieci, musiaem przywoa stare dugi. Gdyby trafi do zwykego miasta, po kilku chwilach wpadliby na twj trop. - Bd siedzia cicho, z dala od kopotw. - Cie mwi szczerze. Cae jego ycie wypeniay kopoty. Najchtniej pozbyby si wszystkich. - Kiedy wrcisz? - spyta. - Wkrtce. - Wednesday uruchomi silnik Lincolna, zamkn okno i odjecha w mron noc.

ROZDZIA JEDENASTY

Trzech ludzi moe zachowa sekret, pod warunkiem, e dwch z nich nie yje. Ben Franklin Almanach biednego Ryszarda

*** Miny trzy zimne dni. Termometr ani razu, nawet w poudnie, nie wskaza minus dwudziestu stopni. Cie zastanawia si, jak ludzie przeywali w czasach przed wynalezieniem elektrycznoci, ochronnych masek na twarzy i lekkiej, ciepej bielizny, przed czasami atwych podry. By wanie w wypoyczalni wideo, poczonej z solarium i sklepem wdkarskim, i oglda rcznie robione muchy Hinzelmanna. Okazay si znacznie ciekawsze, ni sdzi: barwne imitacje ycia zrobione z pir i nici, kada z ukrytym wewntrz haczykiem. Zapyta wic o to Hinzelmanna. - Serio? - rzuci tamten. - Serio - odpar Cie. - No c - powiedzia starzec. - Czasami nie przeywali i ginli. Nieszczelne kominy i kuchenki oraz piece zabijay rwnie wielu ludzi, co mrz. Lecz tamte czasy w ogle byy cikie - cae lato i jesie gromadzili zapasy i drewno na zim. Ale najgorsze byo szalestwo. Syszaem w radiu, e miao to co wsplnego ze wiatem i z tym, e w zimie jest go za mao. Mj tato mwi, e ludzie dostawali prawdziwego wira - nazywali to zimowym obdem. W Lakeside znoszono to cakiem niele, ale w niektrych innych miastach w tej okolicy bywao ciko. Za moich chopicych czasw mielimy takie powiedzonko, e jeli do lutego suca nie prbuje ci zabi, to znaczy, e mikka z niej sztuka. Ksiki byy niczym zoto - nim w miecie powstaa biblioteka, ceniono wszystko, co dawao si czyta. Kiedy dziadek dosta ksik od brata z Bawarii, wszyscy Niemcy w miecie spotkali si w Ratuszu, by posucha, jak czyta. A Finowie, Irlandczycy i reszta prosili, by im tumaczy. Dwadziecia mil na poudnie std, w Jibway, znaleli kiedy kobiet. Sza nago, jak j Pan Bg stworzy, w rodku zimy z martwym dzieckiem u piersi i nie pozwolia go sobie odebra. - Z namysem pokrci gow i zamkn szafk z muchami. Szczkny drzwiczki. Kiepska sprawa. Chcesz kart wypoyczalni wideo? W kocu otworz tu Blockbustera i stracimy prac. Na razie jednak mamy cakiem niezy wybr.

Cie przypomnia Hinzelmannowi, e nie ma telewizora ani magnetowidu. Lubi towarzystwo starca - wspomnienia, niestworzone historie, chochlikowaty umiech. Wyznanie, e czuje si nieswojo w towarzystwie telewizora, od czasu gdy jeden z nich zacz do niego mwi, mogoby pogorszy nieco ich stosunki. Hinzelmann pogrzeba w szufladzie, wyj blaszane pudeko - sdzc z wygldu niegdy witeczn bombonierk z czekoladkami czy ciastkami. Z pokrywki umiecha si do nich szeroko poplamiony wity Mikoaj, trzymajcy tac butelek z coca-col. Hinzelmann zdj wieczko, odsaniajc notes i ksieczk pustych losw. - Na ile ci zapisa? - spyta. - Ile czego? - Losw na gruchota. Dzi stawiamy go na ld, wic zaczem sprzeda losw. Kady kosztuje pi dolarw, dziesi za czterdzieci, dwadziecia za siedemdziesit pi. Jeden los to pi minut. Oczywicie nie moemy przyrzec, e gruchot zatonie akurat w trakcie twoich piciu minut, lecz osoba najblisza waciwej pory wygrywa piset dolcw, a jeli wrak rzeczywicie zatonie w wyznaczonym czasie, wygrywa si tysic. Im wczeniej kupisz losy, tym wicej nie zarezerwowanych godzin. Chcesz obejrze statystyki? - Jasne. Hinzelmann wrczy mu odbit na ksero notatk. Cie dowiedzia si, e gruchot to stary samochd z usunitym silnikiem i bakiem. Na zim stawiano go na lodzie. Wiosn ld na jeziorze zaczyna topnie i gdy stawa si zbyt cienki, by unie ciar samochodu, gruchot wpada do jeziora. Najwczeniej zdarzyo si to dwudziestego sidmego lutego (To bya zima 1998 roku. Wtpi, by w ogle mona j byo nazwa zim), najpniej pierwszego maja (To by 1950. Mielimy wtedy wraenie, e zima skoczy si dopiero wtedy, gdy kto przebije jej kokiem serce). Najpopularniejszymi datami byy te w okolicach pocztku kwietnia - zwykle po poudniu. Wszystkie popoudnia w kwietniu zostay ju zajte, zakrelone w notatniku Hinzelmanna. Cie kupi trzydzieci minut rankiem dwudziestego trzeciego marca, od dziewitej do dziewitej trzydzieci. Wrczy Hinzelmannowi trzydzieci dolarw. - Oby wszyscy w miasteczku tak chtnie kupowali losy - westchn Hinzelmann. - To podzikowanie za przejadk pierwszego dnia, gdy przybyem do miasta. - Nie, Mike - odpar Hinzelmann. - Tu chodzi o dzieci. - Na chwil z jego pomarszczonej, starej twarzy znikna wesoo. Wyglda miertelnie powanie. - Przyjd nad jezioro po poudniu. Pomoesz wepchn gruchota na ld.

Wrczy Cieniowi sze niebieskich karteczek - kad z dat i godzin, wypisan starannie starowieckim charakterem pisma. Potem zanotowa wszystko w zeszycie. - Hinzelmannie? - spyta Cie. - Syszae kiedy o orlich kamieniach? - Tu? Na pnoc od Rhinelander? Nie. Mamy tylko Orl Rzek. Nie mam pojcia. - A o ptakach gromu? - Na 5. Ulicy mielimy galeri Ptak Gromu, ale ju j zamknito. Nie pomogem ci, prawda? - Nie. - Posuchaj, moe przejdziesz si do biblioteki? Jest tam par mdrych osb, cho mog by nieco rozkojarzone. Maj w tym tygodniu wyprzeda. Pokazaem ci chyba, gdzie jest biblioteka? Cie skin gow i poegna si, aujc, e sam nie wpad na ten pomys. Wsiad do fioletowego wozu i ruszy na poudnie Main Street, dookoa jeziora. Po chwili dotar do przypominajcego zamczysko budynku, w ktrym miecia si miejska biblioteka. Wszed do rodka. Strzaka z napisem: WYPRZEDA BIBLIOTECZNA wskazywaa drog do piwnicy. Sama biblioteka miecia si na parterze. Cie otrzepa buty ze niegu. Surowa kobieta o cignitych, szkaratnych ustach spytaa niezbyt uprzejmie, w czym moe pomc. - Chyba najpierw musz si zapisa - odpar. - I chc dowiedzie si wszystkiego o ptakach gromu. Dzia Wierze i Tradycji Indian Amerykaskich zajmowa jedn pk w bibliotecznej wieyczce. Cie wybra kilka ksiek i usiad przy oknie. Po kilkunastu minutach dowiedzia si, e ptaki gromu to mityczne olbrzymie ptaki, yjce na szczytach gr. Sprowadzay byskawice, a trzepot ich skrzyde brzmia jak grzmot. Niektre plemiona wierzyy, e ptaki gromu stworzyy wiat. Kolejne p godziny lektury nie przynioso nic nowego. Nie znalaz te adnej wzmianki o orlich kamieniach. Odkada wanie na pk ostatni ksik, gdy uwiadomi sobie, e kto go obserwuje. Kto may i powany ledzi go zza cikiego regau. Gdy Cie odwrci si, maleka twarz znikna. Obrci si plecami do chopca i ponownie zerkn przez rami. W kieszeni mia dolarwk z gow Wolnoci. Wyj j teraz, unis w prawej doni, tak by chopiec na pewno zobaczy, co robi. Ukry monet w lewej rce, zademonstrowa obie donie puste, potem unis lew do ust i zakasa, pozwalajc, by moneta wyleciaa do prawej rki.

Chopiec patrzy na niego oszoomiony, potem odbieg. Kilka chwil pniej wrci, cignc za sob ponur Marguerite Olsen, ktra spojrzaa na Cienia podejrzliwie. - Dzie dobry, panie Ainsel. Leon mwi, e pokaza mu pan magiczn sztuczk. - To tylko iluzja, prosz pani. A przy okazji, nie podzikowaem za rady co do mieszkania. W tej chwili jest tam cieplutko jak w uchu. - To dobrze. - Jej lodowata mina bynajmniej nie zagodniaa. - liczna biblioteka - zauway Cie. - Tak, to pikny budynek, lecz miasto potrzebuje czego wygodniejszego, cho niekoniecznie tak urodziwego. Wybiera si pan na wyprzeda? - Nie zamierzaem. - Powinien pan. Zbieramy na szczytny cel. - W takim razie oczywicie. - Prosto na korytarz i w d schodami. Mio byo pana widzie, panie Ainsel. - Prosz mi mwi Mike. Nie odpowiedziaa. Chwycia tylko Leona za rk i poprowadzia do dziau dziecicego. - Ale mamo - Cie usysza jeszcze gos chopca - to nie bya adna iluzja. Widziaem, jak pienidz znika i wylatuje mu z nosa. Widziaem. Ze ciany spojrza na niego olejny portret Abrahama Lincolna. Cie zszed po marmurowych i dbowych stopniach do piwnicy, otworzy drzwi i znalaz si w duej sali penej stolikw, na ktrych leay stosy ksiek: ksiek wszelkiego rodzaju, pomieszanych, uoonych bez adu i skadu: mikkie okadki, twarde okadki, beletrystyka, literatura faktu, pisma, encyklopedie, grzbietami do gry bd do dou. Ruszy w gb sali, gdzie dostrzeg stolik peen starych ksiek w skrzanych oprawach. Na grzbiecie kadej z nich biaymi cyframi wypisano numer katalogowy. - Jest pan pierwsz osob, ktra dzi zajrzaa a tutaj - powiedzia mczyzna siedzcy obok stosu pustych pude i workw, przy maej metalowej kasetce. - Wikszo bierze jaki thriller, ksiki dla dzieci, Harlequiny, Jenny Kerton, Danielle Steel, co w tym gucie. Mczyzna czyta Zabjstwo Rogera Ackroyda Agathy Christie. - Wszystkie ksiki na stoach s po pidziesit centw albo trzy za dolara. Cie podzikowa i zacz grzeba wrd tomw. Znalaz Historie Herodota w zniszczonej skrzanej oprawie i przypomnia sobie swj egzemplarz pozostawiony w wizieniu. Niedaleko leaa ksika zatytuowana Niewiarygodne iluzje. Moe opisywali w niej sztuczki z monetami? Zanis je obie do mczyzny przy kasie.

- Niech pan wemie jeszcze jedn, to wci tylko dolar - zaproponowa tamten - a my si ucieszymy, mogc si czego pozby. Potrzebujemy miejsca. Cie wrci do starych, oprawnych w skr tomw. Postanowi uwolni ksik, ktrej raczej nikt nie kupi, ale nie mg si zdecydowa, czy wybra Pospolite Choroby Ukadu Moczowego Z Ilustracjami, Pira Doktora Medycyny, czy Dokumenty z posiedze Rady Miejskiej Lakeside 1872-1884. Obejrza ilustracje w ksice medycznej i uzna, e gdzie w miecie z pewnoci znajdzie si nastolatek, ktry chtnie nastraszy kolegw podobnymi rysunkami. Zanis zatem Dokumenty mczynie przy drzwiach, ktry przyj dolara i woy ksiki do brzowej, papierowej torby z delikatesw Davea. Cie wyszed z biblioteki. Przed sob widzia wyranie jezioro. Dostrzega nawet swj dom, przypominajcy domek dla lalek, daleko za mostem. Tu przy nim, na lodzie, zauway kilka osb, cztery czy pi. Mczyni pchali przed sob ciemnozielony samochd. - Dwudziestego trzeciego marca - mrukn cicho Cie, zwracajc si do jeziora. - Od dziewitej do dziewitej trzydzieci rano. Zastanawia si, czy jezioro bd Gruchot w ogle go usyszay, a jeli tak, czy zwrc uwag na jego sowa. Powanie wtpi. Mrony wiatr ksa odsonit twarz. Gdy Cie wrci do domu, Chad Mulligan ju na niego czeka. Na widok radiowozu Cieniowi mocniej zabio serce. Uspokoi si jednak, stwierdziwszy, e policjant siedzi za kierownic i grzebie w papierach. Podszed do wozu, niosc pod pach torb z ksikami. Mulligan opuci szyb. - Wyprzeda biblioteczna? - spyta. - Tak. - Dwa czy trzy lata temu kupiem tam pudo powieci Roberta Ludluma. Wci mam zamiar kiedy je przeczyta. Mj kuzyn go uwielbia. Jeli kiedy wylduj samotnie na bezludnej wyspie i bd mia przy sobie pudo ksiek Ludluma, to moe w kocu do nich sign. - Mog w czym pomc, szefie? - Ale nie, stary. Po prostu pomylaem, e wpadn i zobacz, jak sobie radzisz. Pamitasz takie chiskie przysowie? Jeli ocalisz komu ycie, jeste za niego odpowiedzialny. Nie twierdze, e w zeszym tygodniu uratowaem ci ycie, ale uznaem, e powinienem zajrze. Jak si sprawuje fioletowy Guntheromobil? - Dobrze - odpar Cie. - Cakiem dobrze. Jedzi bez zarzutu.

- Mio mi to sysze. - W bibliotece spotkaem moj ssiadk - rzek Cie. - Pani Olsen. Zastanawiaem si... - Co ugryzo j w tyek? - Delikatnie to uje. - To duga historia. Przejed si ze mn, to ci j opowiem. Cie zastanowi si przez moment. - Zgoda - rzek w kocu. Wsiad do radiowozu na fotel pasaera. Mulligan wyjecha z miasta, kierujc si na pnoc, potem zgasi wiata i zaparkowa przy drodze. - Darren Olsen pozna Margie na uniwersytecie w Stevens Point i sprowadzi j ze sob do Lakeside. Studiowaa dziennikarstwo, a on, do diaba, hotelarstwo czy co w tym stylu. Gdy tu przyjechali, ludziom opady szczki. To byo, zaraz... trzynacie, czternacie lat temu. Bya taka pikna... te czarne wos y... - Urwa. - Darren zarzdza motelem America w Camden, dwadziecia mil na zachd std, tyle e nikt si tam nie zatrzymywa i w kocu motel zamknito. Mieli dwch synw. W tym czasie Sandy skoczy jedenacie lat, a modszy - Leon, prawda? - by jeszcze niemowlciem. Darren Olsen nie nalea do najodwaniejszych ludzi. W szkole niele gra w pik, ale pniej ju niczym si nie popisa. Nie odway si przyzna Margie, e straci prac, i przez miesic, moe dwa, wyjeda z domu co rano i wraca pnym wieczorem, narzekajc na ciki dzie w motelu. - Co wtedy robi? - spyta Cie. - Mmm, trudno orzec. Przypuszczam, e jecha do Ironwood, moe do Green Bay. Z pocztku szuka pracy. Wkrtce zacz pi, pa, a pewnie take zaywa rozrywek w towarzystwie miejscowych panienek. Moe gra? Wiem tylko, e w cigu dziesiciu tygodni kompletnie oprni konto w banku. W kocu Margie dowiedziaa si o wszystkim; to byo tylko kwesti czasu. No, prosz! Gwatownie skrci na drog, wczajc wiata i syreny, i miertelnie przestraszy drobnego mczyzn w samochodzie z rejestracj stanu Iowa, ktry wynurzy si wanie ze wzgrza, jadc z szybkoci prawie stu kilometrw na godzin. Po wrczeniu mandatu Mulligan wrci do przerwanej opowieci. - Gdzie to ja skoczyem? A tak. Margie go wykopaa. Wystpia o rozwd. Doszo do zacitej walki o dzieci. Tak to nazywaj w magazynie People - zacita walka o dzieci. Margie wygraa. Darrenowi przyznano prawo do odwiedzin i niewiele wicej. W tych czasach Leon by jeszcze malutki. Sandy, starszy, dobry dzieciak, z tych chopcw, ktrzy uwielbiaj

ojcw, nie pozwala Margie powiedzie na niego zego sowa. Stracili dom - przytulny domek przy Daniels Street. Margie przeprowadzia si do wynajtego mieszkania, on wyjecha z miasta. Wraca co sze miesicy, by uprzykrza wszystkim ycie. I tak cigno si to przez kilka lat. Wraca, wydawa pienidze na dzieci, doprowadza Margie do paczu. Wikszo z nas zacza marzy o tym, by ju nigdy si nie zjawi. Jego rodzice przenieli si na Floryd, twierdzc, e nie znios kolejnej zimy w Wisconsin. W zeszym roku pojawi si, mwic, e chce zabra chopcw na wita na Floryd. Margie posaa go do wszystkich diabw. Zrobio si nieprzyjemnie. W pewnym momencie musiaem si tam wybra - ktnia rodzinna. Gdy dotarem na miejsce, Darren sta przed domem i wrzeszcza, chopcy nie wiedzieli, co si dzieje, a Margie pakaa. Powiedziaem Darrenowi, e jeli tak dalej pjdzie, wylduje w celi. Przez chwil zdawao mi si, e mnie uderzy, ale by do trzewy, by si powstrzyma. Podrzuciem go do osiedla przyczep na poudnie od miasta. Powiedziaem, eby co ze sob zrobi, e dostatecznie j skrzywdzi... Nastpnego dnia wyjecha. Dwa tygodnie pniej Sandy znikn - nie wsiad do szkolnego autobusu. Najlepszemu koledze powiedzia, e wkrtce zobaczy si z ojcem, e Darren ma dla niego wyjtkowy prezent, bo nie mg spdzi wit na Florydzie. Od tego czasu nikt go nie widzia. Rodzinne porwania s najgorsze. Trudno znale dzieciaka, ktry nie chce zosta znaleziony, chwytasz? Cie odpowiedzia, e tak. Dostrzeg te co jeszcze. Chad Mulligan kocha si w Marguerite Olsen. Cie zastanawia si, czy policjant zdaje sobie spraw z tego, e wida to jak na doni. Mulligan ponownie wczy syren i zatrzyma nastolatkw jadcych ponad dziewidziesitk. Nie da im mandatu, a jedynie zasia w sercach lk boy.

*** Tego wieczoru Cie siedzia przy stole w kuchni, prbujc przemieni srebrn dolarwk w centa. Sztuczk t znalaz w Niesamowitych iluzjach, lecz instrukcje okazay si irytujco mtne i wyjtkowo mao pomocne. Okrelenia takie jak znikanie centa zwyk metod pojawiay si w tekcie co chwila. Ciekawe, co to za zwyka metoda. Francuska? Ukrycie w rkawie? Okrzyk: O Boe, patrzcie, puma! i szybkie wsunicie monety do kieszeni?

Rzuci w powietrze dolarwk. apic j, przypomnia sobie ksiyc i kobiet, ktra mu go podarowaa. Potem sprbowa wykona sztuczk. Nic z tego nie wyszo. Przeszed do azienki i sprbowa ponownie przed lustrem. Mia racj. Sztuczka wykonywana wedug opisu nie moga si uda. Westchn, schowa monety do kieszeni i usiad na kanapie. Okry nogi tani kap i otworzy Dokumenty z posiedze Rady Miejskiej Lakeside 1872-1884. Druk w dwch kolumnach by tak may, e niemal nieczytelny. Cie przeglda ksik, ogldajc reprodukcje starych zdj, kolejne wcielenia Rady Miejskiej: dugie bokobrody, gliniane fajeczki, sfatygowane i wywiecone kapelusze, a pod nimi twarze, ktre jake czsto zdaway si dziwnie znajome. Bez specjalnego zaskoczenia odkry, i przysadzisty sekretarz Rady z 1882 roku nazywa si Patrick Mulligan: wystarczyoby go ogoli, odchudzi o dziesi kilogramw i byby sobowtrem Chada Mulligana, swego - chyba - praprawnuka. Zaciekawio go, czy na zdjciach nie ma te dziadka Hinzelmanna, wygldao jednak na to, e w stary pionier nie zaapa si do Rady Miejskiej. Cieniowi wydao si, e dostrzeg gdzie w tekcie wzmiank o jakim Hinzelmannie, nie zdoa jej jednak odszuka, a od maego druku rozbolay go oczy. Wycign si i pooy otwart ksik na piersi. Nagle uwiadomi sobie, e gowa ciy mu coraz bardziej. Uzna, e gupio byoby usn na kanapie, skoro od sypialni dzieli go zaledwie kilka krokw. Z drugiej strony sypialnia i ko nie uciekn, a zreszt on przecie nie zanie, jedynie na chwil przymknie oczy... Ciemno rykna. Stal na rwninie obok miejsca, z ktrego kiedy wynurzy si, wypchnity przez sam ziemi. Z nieba wci spaday gwiazdy; kada z nich, dotykajc czerwonej ziemi, zamieniaa si w mczyzn bd kobiet. Mczyni mieli dugie, czarne wosy i wysokie koci policzkowe. Kobiety wyglday jak Marguerite Olsen. Gwiezdni ludzie. Patrzyli na niego ciemnymi, penymi dumy oczami. - Opowiedzcie mi o ptakach gromu - powiedzia Cie. - Prosz. Nie dla mnie. Dla mojej ony. Kolejno odwracali si do niego plecami i gdy przesta widzie ich twarze, zniknli, stajc si jednoci z ziemi. Ostatnia, w ktrej wosach dostrzeg pasma bieli bd szaroci, na odchodnym wskazaa niebo barwy wina. - Sam ich spytaj - rzeka. W tym momencie w grze zalnia letnia byskawica, na sekund owietlajc okolic, od horyzontu po horyzont.

Tu obok wznosiy si wysokie skay, szczyty i iglice z piaskowca. Cie zacz wdrapywa si na najwysz. Iglica miaa barw starej koci soniowej. Chwyci j i poczu, jak rozcina mu do. To koci - pomyla Cie. - Nie kamie. Stara, sucha ko. To by sen, a we nie nie mamy wyboru. Nie podejmujemy decyzji, bd zostaj one podjte na dugo przedtem, nim sen si rozpocznie. Cie wdrapywa si dalej. Bolay go rce. Pod bosymi stopami koci pkay z trzaskiem. Wiatr napiera na niego, tote Cie przywar do iglicy i wspina si coraz wyej. Wie zbudowano tylko z jednego rodzaju koci, uwiadomi sobie, wyczuwajc powtarzajce si ksztaty. Kada z nich bya sucha, okrga jak pika. Moe to skorupy jaj olbrzymiego ptaka? Lecz kolejny rozbysk pokaza, e jest inaczej. Cie dostrzeg dziury po oczach i zby wyszczerzone w pozbawionych wesooci umiechach. Gdzie w dali krzyczay ptaki. Na twarzy poczu krople deszczu. Wisia setki stp nad ziemi, przywierajc do wiey czaszek. Wok widzia wiata byskawic, ponce w skrzydach mrocznych ptakw okrajcych iglic - olbrzymich, czarnych, przypominajcych kondory ptakw z biaymi pirami wok szyi. Byy wielkie, wdziczne i przeraajce. Odgos uderze ich skrzyde rozlega si w nocnym powietrzu niczym grzmot. Kryy wok wiey. Ich skrzyda maj co najmniej pi metrw rozpitoci - pomyla Cie. I wtedy pierwszy ptak zmieni kierunek i mign ku niemu. W jego skrzydach lniy bkitne byskawice. Cie wcisn si midzy czaszki; puste oczodoy spoglday na niego, poke zby umiechay si zowrogo, a on wspina si dalej, coraz wyej i wyej na grze czaszek. Ostre koci ciy mu skr, lecz wdrapywa si, czujc wstrt, przeraenie i podziw. Kolejny ptak run ku niemu. Szpony wielkoci doni wbiy si w rami Cienia. Cie wycign rk, prbujc chwyci piro w skrzydle ptaka - jeli bowiem wrci do swego plemienia bez pira ptaka gromu, okryje si hab; nigdy ju nie zostanie mczyzn - lecz ptak umkn w gr i poszybowa z wiatrem. Cie wspina si dalej. Tych czaszek musz by tysice - pomyla. - Tysice tysicy. I nie wszystkie naleay do ludzi. W kocu stan na szczycie iglicy. Wielkie ptaki, ptaki gromu, powoli kryy wok, szybujc na falach burzy, lekko koyszc skrzydami. Usysza gos, gos czowieka-bawou, nawoujcy w szumie wiatru, mwicy, do kogo naleay czaszki...

Wiea zakoysaa si. Najwikszy ptak, o oczach olepiajcych, bkitnobiaych niczym byskawica, run ku niemu z oguszajcym grzmotem. Cie zacz spada. Spada w d do stp wiey czaszek... Zadwicza telefon. Cie nie mia nawet pojcia, e go podczy. Oszoomiony podnis suchawk. - Co do kurwy?! - krzykn Wednesday; Cie nigdy jeszcze nie sysza w jego gosie podobnej wciekoci. - Co do pieprzonej kurwy ndzy wyprawiasz?! - Spaem - odpar Cie. - Jak mylisz, czemu do jasnej cholery upchnem ci w tej dziurze Lakeside, skoro robisz tyle zamieszania, e nawet trup to usysza? - niem o ptakach gromu... - powiedzia Cie. - I wiey, czaszkach... - Czu, e powinien przypomnie sobie w sen, e to bardzo wane. - Wiem, o czym nie. Do diaba, wszyscy doskonale wiedz, o czym nie. Chryste Panie! I po co ja ci ukrywam, skoro wszem i wobec ogaszasz sw obecno. Cie milcza. Po drugiej stronie zapada cisza. - Bd u ciebie rano - oznajmi Wednesday zmczonym gosem, jakby uszed z niego cay gniew. - Jedziemy do San Francisco. Kwiaty we wosach nie s wymagane. Odoy suchawk. Cie odstawi telefon na dywan i usiad sztywno. Bya szsta rano. Na zewntrz wci panowaa ciemno. Wstrzsany dreszczami wsta z kanapy. Sysza wiatr, pdzcy ze skowytem po zamarznitym jeziorze, i czyj bliski pacz, oddalony zaledwie o grubo ciany. By pewien, e to Marguerite Olsen. Pakaa cicho, bolenie, bez koca. Cie poszed do azienki, wysika si, po czym wrci do sypialni i zamkn drzwi, odcinajc si od pobliskiego paczu kobiety. Na dworze wiatr wy i zawodzi, jakby on take szuka straconego dziecka.

*** San Francisco w styczniu okazao si niezwykle ciepe, tak ciepe, e na karku Cienia zebra si pot. Wednesday mia na sobie granatowy garnitur i okulary w zotej oprawie. Wyglda w nich jak prawnik z przemysu rozrywkowego. Szli razem Haight Street. Uliczni ludzie - ebracy, oszuci - obserwowali ich uwanie. Nikt nie wystawi w ich stron papierowego kubka z monetami. Nikt o nic nie prosi.

Wednesday zaciska szczki. Cie natychmiast dostrzeg, e tamten wci si wcieka. Nie zadawa zatem pyta, gdy rano pod jego dom podjecha czarny Lincoln. W drodze na lotnisko nie rozmawiali. Potem z ulg odkry, e Wednesday ma miejsce w pierwszej klasie, a on z tyu, w ekonomicznej. Byo pne popoudnie. Cie, ktry od czasw dziecistwa nie odwiedza San Francisco i oglda je tylko jako to akcji filmw, ze zdumieniem odkry, e miasto wydaje mu si niezwykle znajome. Zachwycaa go barwa i wyjtkowe ksztaty drewnianych domw, stromizna wzgrz, wraenie niezwykoci. - Trudno uwierzy, e to ten sam kraj, w ktrym ley Lakeside - powiedzia gono. Wednesday spojrza na niego nieprzychylnie. - Bo tak nie jest. San Francisco nie ley w tym samym kraju, co Lakeside. Podobnie jak Nowy Orlean i Nowy Jork, czy Miami i Minneapolis. - Naprawd? - spyta agodnie Cie. - O, tak. Maj pewne wsplne elementy kulturowe - pienidze, rzd federalny, rozrywk - to bez wtpienia ta sama ziemia - lecz jedyn rzecz dajc zudzenie wsplnoty s dolary, The Tonight Show i Mc Donalds. - Zbliali si do parku. - Bd miy dla damy, ktrej skadamy wizyt. Ale nie nazbyt miy. - Spokojnie - rzuci Cie. Weszli na traw. Moda dziewczyna, majca najwyej czternacie lat, o wosach ufarbowanych na zielono, pomaraczowo i rowo, wpatrywaa si w nich uwanie. Siedziaa obok psa kundla - zamiast na smyczy uwizanego na kawaku sznurka. Wygldaa na jeszcze godniejsz ni jej pies, ktry szczekn na nich i zamacha ogonem. Cie da dziewczynie dolara. Przez chwil przygldaa mu si, jakby nie wiedziaa, co to. - Kup za to arcie dla psa - zaproponowa. Skina gow i umiechna si promiennie. - Powiem brutalnie - cign Wednesday. - Musisz bardzo uwaa na swe zachowanie przy owej damie. Mgby jej si spodoba, a to by byo bardzo niedobrze. - To twoja dziewczyna czy co w tym stylu? - Nie, na wszystkie plastikowe zabawki w Chinach - odpar tamten pogodnie. Jego gniew znikn. A moe Wednesday zainwestowa go na przyszo? Cie podejrzewa, e to wanie gniew napdza jego silnik.

Na trawie pod drzewem siedziaa kobieta. Rozoya przed sob papierowy obrus i rozstawia liczne plastikowe pojemniki. Bya... nie gruba, nie, bynajmniej. Raczej - pomyla Cie, szukajc waciwego okrelenia - miaa ksztaty klepsydry i wosy tak jasne, e niemal biae. Platynowy blond, jak u dawno zmarej filmowej gwiazdki. Usta pocignite szkaratn szmink. Na oko liczya sobie od dwudziestu piciu do pidziesiciu lat. Gdy si zbliyli, sigaa wanie do talerza jajek w papryce. Uniosa wzrok, spojrzaa na Wednesdaya, odoya wybrane jajko i otara do. - Witaj, stary oszucie - powiedziaa. Umiechaa si jednak i Wednesday skoni si nisko, po czym uj jej do, unis do ust. - Wygldasz bosko - rzek. - Jak inaczej miaabym wyglda? - spytaa sodko. - A zreszt kamiesz. Nowy Orlean okaza si bdem - przybyo mi tam prawie pitnacie kilo, przysigam. Kiedy zaczam si koysa, zrozumiaam, e musz wyjecha. Wyobraasz sobie, e moje uda ocieraj si o siebie, kiedy chodz? - To ostatnie zdanie skierowane byo do Cienia. Nie mia pojcia, co odpowiedzie. Poczu fal gorca zalewajc twarz. Kobieta zamiaa si radonie. - On si rumieni. Wednesday, mj drogi, przyprowadzie mi skromnisia! Jakie to cudowne. Jak go nazywaj? - To jest Cie. - Wednesday wyranie napawa si zawstydzeniem swego towarzysza. - Cieniu, przywitaj si z Wielkanoc. Cie powiedzia co, co zabrzmiao jak Witam i kobieta znw si umiechna. Czu si tak, jakby kto schwyta go w promie wiata, olepiajce wiato reflektora, uywane przez kusownikw do oszaamiania saren, nim inni je zastrzel. Z miejsca, w ktrym sta, czu zapach jej perfum - oszaamiajc mieszank jaminu i koniczyny, sodkiego mleka i kobiecej skry. - Jak tam klienci? - spyta Wednesday. Kobieta - Wielkanoc - zamiaa si gboko, gardowo, radonie, caym ciaem. Jak mona nie lubi kogo, kto si tak mieje? - Wszystko w porzdku - odpara. - A u ciebie, stary wilku? - Miaem nadziej, e namwi ci do pomocy. - Marnujesz tylko czas. - Przynajmniej wysuchaj mnie, nim mnie odprawisz. - Nie ma po co. Nie trud si. - Spojrzaa na Cienia. - Prosz, usid, poczstuj si. We talerz. Nie krpuj si, miao. Wszystko jest bardzo dobre: jajka, pieczony kurczak, curry

z kurczaka, saatka z kurczaka, a tu trusia, to znaczy krlik. Krlik na zimno smakuje cudownie. W tamtej misce znajdziesz potrawk z zajca. Moe po prostu sama ci nao? Tak te zrobia, wyadowujc plastikowy talerz po brzegi kolejnymi potrawami. Wrczya mu go i zerkna na Wednesdaya. - Zjesz co? - spytaa. - Jestem do usug, moja droga - odpar Wednesday. - Ty i twoje gwniane kamstwa. - Westchna. - Dziwne, e oczy jeszcze ci nie zbrzowiay. - Wrczya mu pusty talerz. - Czstuj si. Popoudniowe soce za plecami rozwietlao jej wosy, zmieniajc je w platynow aureol wok twarzy. - Cie - mrukna midzy jednym ksem kurczaka a drugim. - Urocze imi. Czemu nazywaj ci Cieniem? Zwily jzykiem wargi. - Gdy byem may, mieszkalimy wraz z matk, to znaczy bylimy, no, ona bya czym w rodzaju sekretarki w kilku kolejnych ambasadach Stanw Zjednoczonych. Podrowalimy od miasta do miasta w Pnocnej Europie. Potem matka rozchorowaa si, musiaa przej na wczeniejsz emerytur i wrcilimy do Stanw. Nigdy nie wiedziaem, co powiedzie innym dzieciakom. Znajdowaem sobie zatem dorosych i chodziem w lad za nimi, nie mwic ani sowa. Pewnie po prostu potrzebowaem ich towarzystwa. Sam nie wiem, byem bardzo may. - Wyrose - zauwaya. - Tak - odpar Cie. - Wyrosem. Kobieta odwrcia si z powrotem do Wednesdaya, wcinajcego z apetytem co, co przypominao zimn potrawk na gsto. - Czy to wanie chopiec, ktrym wszyscy tak bardzo si przejmuj? - Syszaa? - Zawsze nadstawiam uszu. - Zwracajc si do Cienia, dodaa: - Nie wchod im w drog. Na wiecie jest zbyt wiele tajnych stowarzysze, ktre nie znaj mioci ani lojalnoci - zwizki handlowe, niezalene, rzdowe. Wszystkie siedz w tej samej odzi - od ledwie sprawnych, po niezwykle niebezpieczne. Hej, stary wilku, syszaam ostatnio dowcip, ktry mgby ci si spodoba. Skd wiadomo, e CIA nie uczestniczya w zamachu na Kennedyego? - Syszaem go - odpar Wednesday. - Szkoda. - Ponownie skupia wzrok na Cieniu. - Ale te zbiry, ktrych poznae, to co zupenie innego. Istniej, bo wszyscy wiedz, e musz istnie. - Oprnia papierowy kubek

czego, co wygldao jak biae wino i wstaa. - Cie to dobre imi - oznajmia. - Mam ochot na cappuccino. Chodcie. Ruszya naprzd. - A co z jedzeniem? - spyta Wednesday. - Nie moesz go tu zostawi. Kobieta umiechna si do niego i wskazaa dziewczyn z psem siedzc nieopodal. Potem wycigna rce, jakby chciaa obj ca ulic Haight i wiat. - Niechaj si poywi - rzeka i odesza. Cie i Wednesday dreptali w lad za ni. - Pamitaj - powiedziaa po drodze - jestem bogata. wietnie sobie radz. Czemu miaabym ci pomc? - Jeste jedn z nas - odpar Wednesday. - Rwnie niekochan, zapomnian, nie wspominan, jak my. To jasne, po ktrej powinna stan stronie. Dotarli do przydronej kafejki, weszli do rodka, usiedli. Samotna kelnerka nosia w brwi kolczyk jako oznak kastow. Druga kobieta staa za lad, obsugujc ekspres. Kelnerka podesza do nich z wystudiowanym umiechem, wskazaa miejsca, przyja zamwienia. Wielkanoc pooya szczup do na grzbiecie kanciastej, szarej rki Wednesdaya. - Mwi przecie, e wietnie sobie radz. W dni mojego wita ludzie wci ucztuj, jedz jajka i krliki, miso i sodkoci - symbole odrodzenia i kopulacji. Na czepkach nosz kwiaty; wrczaj je sobie nawzajem. Czyni to wszystko w moim imieniu. Kadego roku jest ich coraz wicej. W moim imieniu, stary wilku. - A ty pawisz si w ich mioci i wierze? - spyta cierpko. - Nie bd dupkiem. - Nagle w jej gosie zabrzmiao ogromne zmczenie. Pocigna yk cappuccino. - To powane pytanie, moja droga. Owszem, zgadzam si, e miliony ludzi wymieniaj si drobiazgami w twoim imieniu, wci obchodz rytuay twojego wita, cznie z poszukiwaniem ukrytego jajka. Ale ilu z nich wie, kim jeste? Co? Przepraszam panienko - ostatnie sowa pady pod adresem kelnerki. - Jeszcze jedna kawa? - spytaa. - Nie, moja droga. Zastanawiaem si tylko, czy zechciaaby rozstrzygn pewien spr midzy nami. Nie zgadzam si z przyjacik co do znaczenia sowa Wielkanoc. Moe ty wiesz? Dziewczyna spojrzaa na niego, jakby spomidzy jego warg zaczy wyazi z ielone ropuchy. - Nie znam si na chrzecijaskich witach - oznajmia w kocu. - Jestem pogank.

- To chyba z aciny - wtrcia kobieta zza lady. - Chodzi o zmartwychwstanie Chrystusa. - Naprawd? - spyta Wednesday. - Jasne - odpara kobieta. - Wielkanoc, bo po jego mierci nastaa noc. - Ofiara z syna. Oczywicie, logiczne zaoenie. - Kobieta umiechna si i wrcia do mynka do kawy. Wednesday spojrza na kelnerk. - Chyba rzeczywicie poprosz jeszcze jedn, jeli to nie kopot. Powiedz mi te, jako poganka, komu oddajesz cze? - Cze? - Zgadza si. Przypuszczam, e masz ich do wyboru, do koloru. Komu zatem powicony jest twj domowy otarz? Przed kim si korzysz, do kogo modlisz o wicie i zmroku? Jej usta poruszyy si kilkakrotnie, nie wypowiadajc ani jednego sowa. - Pierwiastek eski - oznajmia w kocu. - To dodaje mocy, nam, kobietom. Rozumie pan? - Istotnie. A ten twj pierwiastek eski, czy on ma imi? - To bogini wewntrz nas wszystkich - odpara dziewczyna z kolczykiem we brwi. Jej policzki porowiay. - Nie potrzebuje imienia. - Ach! - Wednesday westchn, umiechajc si drwico. - Czy zatem urzdzacie sobie szalone bachanalia, pijecie czerwone jak krew wino o peni ksiyca, gdy szkaratne wiece pon w srebrnych lichtarzach? Wchodzicie nago w morsk pian, nucc ekstatyczne pieni powicone bezimiennej bogini, podczas gdy fale li wam nogi i uda niczym jzyki tysica lampartw? - Pan ze mnie szydzi - rzeka. - Nie robimy niczego podobnego. - Odetchna gboko. Cie przypuszcza, e w duchu liczy do dziesiciu. - Jeszcze jakie zamwienia? Kolejne cappuccino dla pani? Jej umiech do zudzenia przypomina ten, ktrym obdarzya ich na powitanie. Pokrcili gowami. Kelnerka odwrcia si i zaja nastpnym klientem. - Oto - rzek Wednesday - jedna z tych, ktrzy nie maj wiary, wic nie dostpi zabawy. Chesterton. Poganka, akurat. A zatem, co? Wyjdziemy na ulic, moja droga, i powtrzymy nasz prb? Sprawdzimy, ilu przechodniw wie, e wita Wielkiej Nocy bior sw nazw od Eostre, Pogromczyni Nocy? Dobrze. Mam. Spytamy stu osb. Za kad, ktra zna prawd, bdziesz moga obci mi jeden z palcw u rk, a kiedy ich zabraknie, u ng. Za kade dwadziecia, ktre nie bd wiedziay, spdzisz noc, kochajc si ze mn. Przyznasz,

e masz spore szans. Ostatecznie jestemy w San Francisco. Na tych stromych ulicach krci si wielu niewiernych, pogan i wikkan. Zielone oczy spojrzay na Wednesdaya. Cie uzna, e maj dokadnie ten odcie, co wiosenny li, przez ktry przewieca soce. Wielkanoc milczaa. - Moglibymy sprbowa - cign Wednesday - ale skoczybym z dziesicioma palcami u rk i ng, i picioma nocami w twoim ku. Nie twierd zatem, e oddaj ci cze i wituj twj dzie. Wymawiaj twoje imi, ale nic ono dla nich nie znaczy. Absolutnie nic. W jej oczach zakrciy si zy. - Wiem o tym - odpar cicho. - Nie jestem gupia. - Nie - przyzna Wednesday. - Nie jeste. Za bardzo na ni naciska - pomyla Cie. Wednesday ze wstydem spuci wzrok. - Przepraszam. Cie usysza w jego gosie prawdziw szczero. - Potrzebujemy ci. Potrzebujemy twojej energii, twojej mocy. Zechcesz walczy u naszego boku, gdy nadcignie burza? Kobieta zawahaa si. Wok lewego przegubu miaa wytatuowany wianuszek niebieskich niezapominajek. - Tak - powiedziaa w kocu. - Chyba tak. Wyglda na to, e jest wiele prawdy w starym powiedzonku - pomyla Cie. - Jeli potrafisz udawa szczero, moesz dokona wszystkiego. Nagle poczu si winny, e to pomyla. Wednesday ucaowa koniuszek palca i musn nim policzek Wielkanocy. Wezwa kelnerk, zapaci za kawy, starannie odliczy pienidze, skadajc je razem z rachunkiem, i wrczy dziewczynie. Kelnerka odesza, Cie jednak zawoa za ni. - Prosz pani! Przepraszam. Chyba to pani upucia. Podnis z podogi dziesiciodolarowy banknot. - Nie - odpara, patrzc na pienidze w doni. - Widziaem, jak upada - rzek uprzejmie Cie. - Powinna pani przeliczy. Kelnerka policzya trzymane w doni pienidze i ze zdumieniem uniosa wzrok. - Jezu, ma pan racj, przepraszam. Wzia dziesiciodolarwk i odesza.

Wielkanoc sza obok nich chodnikiem. wiato dnia zaczynao przygasa. Skina gow Wednesdayowi, po czym dotkna rki Cienia. - O czym nie zeszej nocy? - O ptakach gromu - odpar. - I grze z czaszek. Skina gow. - Wiesz, do kogo naleay? - Syszaem gos - rzek. - W mojej gowie. Powiedzia mi... - Ponownie skina gow, czekajc. - Twierdzi, e s moje. Moje stare czaszki. Tysice. Tysice tysic y. Wielkanoc spojrzaa na Wednesdaya. - Powiniene go zatrzyma. - Umiechna si promiennie. Potem poklepaa Cienia po ramieniu i odesza. Odprowadzi j wzrokiem, prbujc - bez powodzenia - nie myle o jej ocierajcych si o siebie udach. W takswce w drodze na lotnisko Wednesday odwrci si do Cienia. - Co to byo, ta dziesiciodolarwka? - Nie dopacie. Musiaaby pokry rnic z wasnej pensji. - Co to ci, do diaba, obchodzi? - Wednesday sprawia wraenie naprawd rozdranionego. Cie zastanawia si przez chwil. W kocu rzek: - Nie chciabym, eby kto wyci mi taki numer. Nie zrobia przecie nic zego. - Nie? - Wednesday spojrza przed siebie. - Gdy miaa siedem lat, zamkna w szafie kociaka. Kilka dni suchaa, jak miaucza. Kiedy umilk, wycigna go z szafy, wsadzia do pudeka po butach i pogrzebaa na podwrku. Chciaa co pogrzeba. Stale kradnie w kadym miejscu pracy. Zwykle to drobne sumy. W zeszym roku odwiedzia babci w domu opieki, do ktrego kazaa j odda. Z jej stolika zabraa stary, zoty zegarek, a potem ruszya na wypraw po ssiednich pokojach, kradnc drobne sumki pienidzy i osobiste pamitki chorym starszym ludziom. Gdy wrcia do domu, nie wiedziaa, co zrobi ze swymi upami. Przeraona, e kto zacznie ich szuka, wyrzucia wszystko, prcz gotwki. - Ju api - wtrci Cie. - Ma te bezobjawow rzeczk - cign Wednesday. - Podejrzewa, e moe by chora, ale nic z tym nie robi. Gdy ostatni chopak oskary j o to, e go zarazia, zareagowaa uraz, oburzeniem i wicej si z nim nie spotkaa. - To naprawd niepotrzebne - powiedzia Cie. - Mwiem, e ju chwytam. Moesz to zrobi z kadym? Opowiedzie mi o nim same ze rzeczy?

- Oczywicie - zgodzi si Wednesday. - Wszyscy postpuj tak samo. Sdz, e ich grzechy s oryginalne i wyjtkowe. Zwykle powtarzaj si bez koca. - I dlatego moesz jej ukra dziesi dolcw? Wednesday zapaci takswkarzowi. Obaj weszli do budynku lotniska i skierowali si do swojej bramki. Jeszcze nie wpuszczano na pokad. - A co innego mog robi? - spyta Wednesday. - Nie skadaj mi ju w ofierze baranw ani bykw, nie przysyaj mi dusz zabjcw, niewolnikw, powieszonych na szubienicy, rozdziobanych przez kruki. To oni mnie stworzyli, a potem zapomnieli. Teraz odbieram im, co si da. Czy to nie sprawiedliwe? - Moja mama mawiaa: ycie nie jest sprawiedliwe - zauway Cie. - Oczywicie, e tak - odpar Wednesday. - To jedno z maminych powiedzonek, podobnie jak: Gdyby wszyscy twoi przyjaciele zeskoczyli z mostu, czy zrobiby to samo?. - Oszukae dziewczyn na dziesi dolcw. Ja daem jej dziesi dolcw - powiedzia z uporem Cie. - Postpiem susznie. Obojtny gos oznajmi, e pasaerowie mog wchodzi na pokad. Wednesday wsta. - Oby zawsze mia przed sob rwnie jasny wybr.

*** Gdy Wednesday wysadzi Cienia w Lakeside w rodku nocy, mrz nieco zela. Wci byo przyzwoicie zimno, ale ju nie nieznonie. Podwietlona tablica na cianie banku M&I pokazywaa na przemian trzeci trzydzieci rano i minus dwadziecia pi stopni. Bya dziewita trzydzieci, gdy do drzwi mieszkania zastuka szef policji, Chad Mulligan, i spyta Cienia, czy zna dziewczyn nazwiskiem Alison McGovern. - Nie sdz - odpar Cie sennie. - Oto jej zdjcie - oznajmi Mulligan, demonstrujc szkoln fotografi. Cie natychmiast rozpozna, kogo przedstawia: dziewczyn z niebieskimi klamrami na zbach, t, ktra dowiadywaa si od przyjaciki o wszelkich oralnych zastosowaniach tabletek AlkaSeltzer. - A, tak, zgadza si. Jechaa ze mn autobusem, kiedy tu przybyem. - Gdzie pan by wczoraj, panie Ainsel? Cie poczu, jak wiat wiruje wok niego. Wiedzia, e nie ma nic na sumieniu (Jeste skazacem, amicym warunki zwolnienia, i yjcym pod przybranym nazwiskiem usysza spokojny szept w swym umyle. - Czy to nie wystarczy?).

- W San Francisco - odpar - w Kalifornii. Pomagaem wujowi w transporcie ka z baldachimem. - Masz moe kupony biletw, co w tym stylu? - Jasne. - W kieszeni wci tkwiy odcinki kart pokadowych. Wycign je. - Co si dzieje? Chad Mulligan uwanie obejrza kupony. - Alison McGovern znikna. Pomagaa ochotniczo w Towarzystwie Opieki nad zwierztami. Karmia je, wyprowadzaa psy na spacer. Przychodzia na kilka godzin po szkole. Dolly Knopf, kierujca oddziaem Towarzystwa, zawsze odwozia j do domu, gdy zamykali. Wczoraj Alison nie dotara na miejsce. - Znikna? - Tak. Jej rodzice zadzwonili do mnie wieczorem. Gupia maa jedzia czasami autostopem do siedziby Towarzystwa. Schronisko ley w Okrgu W, na uboczu. Rodzice zabraniali jej tego, ale tu u nas nie dzieje si nic zego... Ludzie nie zamykaj nawet drzwi na noc, a dzieciaki i tak robi swoje. Spjrz wic jeszcze raz na zdjcie. Alison McGovern umiechaa si. Na fotografii klamry na jej zbach byy czerwo ne, nie niebieskie. - Moesz powiedzie z rk na sercu, e jej nie porwae, nie zgwacie i nie zamordowae? - Byem w San Francisco. I w yciu nie zrobibym czego takiego. - Tak wanie sdziem, stary. To co, pomoesz nam jej szuka? - Ja? - Ty. Dzi rano zawiadomilimy oddziay poszukiwawcze. Jak dotd, nic. - Westchn. - Cholera, Mike, mam nadzieje, e zjawi si wkrtce w Minneapolis w objciach modego puna. - Mylisz, e to prawdopodobne? - Na pewno moliwe. Doczysz do grupy? Cie przypomnia sobie spotkanie z dziewczyn w sklepie przemysowogospodarczym Henningsa. Bysk niemiaego, niebieskiego umiechu, dostrzeon w jej twarzy zapowied przyszej urody. - Tak - rzek. W sieni remizy czekao ze dwadziecia osb - mczyzn i kobiet. Cie rozpozna Hinzelmanna. Kilka innych twarzy take wydao mu si znajomych. Byli wrd nich policjanci i ludzie w brzowych mundurach biura szeryfa okrgowego. Chad Mulligan

poinformowa ich, co miaa na sobie Alison w chwili zniknicia (czerwony kombinezon, zielone rkawiczki, pod kapturem niebiesk, wenian czapk), i rozdzieli ochotnikw na trzyosobowe grupki - jedn z nich stanowili Cie, Hinzelmann i mczyzna nazwiskiem Brogan. Przypomnia im, jak krtko trwa dzie, i e jeli, nie daj Boe, znajd cia o Alison, nie wolno im, absolutnie nie wolno, niczego rusza, jedynie wezwa pomoc przez radio. Gdyby jednak wci ya, maj j ogrza do chwili nadejcia pomocy. Wkrtce znaleli si w Okrgu W. Hinzelmann, Brogan i Cie wdrowali brzegiem zamarznitego strumienia. Przed odejciem kadej trjce wrczono ma krtkofalwk. Chmury wisiay nisko nad ziemi. Cay wiat spowijaa szaro. Przez ostatnich trzydzieci sze godzin nie spad ani patek niegu. W migotliwej nienej pokrywie wyranie dostrzegali lady stp. Brogan sprawia wraenie emerytowanego pukownika - krtki ws, posiwiae skronie. Poinformowa Cienia, e do niedawna pracowa jako dyrektor liceum. - Ale nie robiem si modszy. W dzisiejszych czasach wci ucz i reyseruj szkolne przedstawienie. To zwykle najwaniejsze wydarzenie sezonu. Troch poluj, mam chat nad Pike Lake. Spdzam tam stanowczo zbyt wiele czasu. - Gdy ruszali w drog, Brogan rzek: Z jednej strony mam nadziej, e j znajdziemy. Z drugiej, jeli w ogle kto maj znale, zdecydowanie wolabym, eby to by kto inny, nie my. Rozumiesz, co mam na myli? Cie dokadnie wiedzia, co tamten ma na myli. Trzej mczyni niewiele rozmawiali. Szli naprzd, szukajc czerwonego kombinezonu, zielonych rkawiczek, niebieskiej czapki, biaego ciaa. Od czasu do czasu Brogan, opiekujcy si krtkofalwk, porozumiewa si z Chadem Mulliganem. Na lunch zebrali si wszyscy w przejtym na t okazj szkolnym autobusie. Szybko zjedli hot dogi, popijajc gorc zup. Kto wskaza siedzcego na pobliskim drzewie sokoa, kto inny odpar, e bardziej przypomina jastrzbia. Ptak jednak odlecia i dyskusja skoczya si rwnie szybko, jak si zacza. Hinzelmann opowiedzia im histori o trbce dziadka, o tym, jak gra na niej podczas wielkich mrozw, lecz na zewntrz byo tak zimno, e ze stodoy, w ktrej wiczy dziadek, nie wydobywa si aden dwik. - Potem, gdy wrci do domu, odoy trbk na miejsce przy piecu, by odtajaa. Tej nocy rodzina leaa ju w kach, gdy nagle z trbki wydobyy si dwiki. Tak bardzo przeraziy moj babk, e omal nie urodzia na miejscu. Popoudnie cigno si bez koca, przygnbiajce, bezowocne. wiato powoli gaso, odlegoci malay, wiat ciemnia, fioletowia, a wiatr by tak zimny, e pali skr twarzy.

Gdy byo ju zbyt ciemno, by kontynuowa poszukiwania, Mulligan wezwa wszystkich przez radio. Autobus odwiz ca grup z powrotem do remizy. Przecznic dalej znajdowa si pub Pod Ostatnim Groszem. Tam wanie wyldowaa wikszo wyczerpanych i zniechconych poszukiwaczy. Rozmawiali ze sob o tym, jak bardzo jest zimno i e Alison zapewne zjawi si sama za dzie czy dwa, nie majc pojcia, ile wywoaa zamieszania. - Nie powiniene z tego powodu le myle o naszym miecie - powiedzia Brogan. To dobre miasto. - Lakeside - wtrcia kobieta, ktrej nazwisko umkno pamici Cienia, jeli w ogle ich sobie przedstawiono - to najlepsze miasto w Pnocnych Lasach. Wiesz, ilu mamy tu bezrobotnych? - Nie - odpar Cie. - Mniej ni dwudziestu, cho w miecie i wok niego mieszka pe tysicy ludzi. Moe nie jestemy bogaci, ale wszyscy pracuj. Nie przypomina to grniczych miast na pnocnym wschodzie - z wikszoci z nich pozostay ju tylko duchy. Spadek cen mleka i wi zabi cae miasteczka rolnicze. Wiesz, jaki jest najczstszy powd nienaturalnej mierci wrd rolnikw na rodkowym Zachodzie? - Samobjstwo? - zaryzykowa Cie. Kobieta sprawiaa wraenie zawiedzionej. - Tak, zgadza si. Dokadnie. Oni si zabijaj. - Potrzsna gow. - W tych okolicach mamy zbyt wiele miast utrzymujcych si wycznie z myliwych i turystw, miast przyjmujcych pienidze i odsyajcych ludzi z trofeami i ladami uksze owadw. S jeszcze miasta nalece do wielkich koncernw, gdzie wszystko idzie piknie, pki Wal-Mart nie przeniesie swego centrum dystrybucji albo 3M nie przestanie produkowa opakowa do kompaktw. Nagle mamy ca kup udzi, ktrych nie sta na spat kredytu. Przepraszam, nie dosyszaam nazwiska. - Ainsel - oznajmi Cie. - Mike Ainsel. Piwo w jego kuflu pochodzio z miejscowego browaru, woda z miejscowego rda. Byo wietne. - Ja jestem Gallic Knopf, siostra Dolly. - Twarz miaa wci rumian od mrozu. Mwi wic, e Lakeside si poszczcio. Mamy tu odrobin wszystkiego: rolnictwa, przemysu lekkiego, turystyki, rzemiosa, dobre szkoy. Cie spojrza na ni ze zdumieniem. W jej sowach krya si dziwna pustka - zupenie jakby sucha sprzedawcy, dobrego sprzedawcy, ktry wierzy w swj produkt, nadal jednak

pragnie, aby wrci do domu z zestawem pdzli bd kompletem encyklopedii. By moe kobieta dostrzega to w jego twarzy. - Przepraszam - rzeka. - Kiedy co si kocha, czowiek cay czas o tym gada. Czym si pan zajmuje, panie Ainsel? - Mj wuj kupuje i sprzedaje antyki, w caym kraju. Pomagam mu w przewoeniu duych, cikich rzeczy. To dobra praca, ale nieregularna. Czarny kot, barowa maskotka, wykrci semk midzy nogami Cienia, ocierajc si ebkiem o jego but. Potem wskoczy na aw obok i zasn. - Przynajmniej duo podrujesz - wtrci Brogan. - Robisz co jeszcze? - Masz moe osiem wierdolarwek? - spyta Cie. Brogan pogrzeba w kieszeni, znalaz pi. Przesun je po stole w stron Cienia. Gallic Knopf dooya jeszcze trzy. Cie rozoy monety, po cztery w rzdzie. A potem cakiem zrcznie zademonstrowa sztuczk pod nazw Monety przelatujce przez st, udajc, e przepycha poow drobnych przez drewniany blat, z lewej rki do prawej. Nastpnie zebra osiem monet w prawej doni, w lew wzi pust szklank, zakry j serwetk i sprawi, e pienidze kolejno znikay z rki, ldujc z brzkiem w szklance. W kocu otworzy praw do, pokazujc, e jest pusta, i szybko zdj serwetk, demonstrujc pienidze w szklance. Zwrci monety - trzy Callie, pi Broganowi. Potem wzi z rki Brogana jedn wiartk, pozostawiajc cztery. Dmuchn na ni i zmieni w centa, ktrego odda Broganowi. Ten przeliczy wiartki i oszoomiony odkry, e wci trzyma ich w doni pi. - Houdini. - Hinzelmann zamia si radonie. - Prawdziwy z ciebie Houdini. - Tylko amator - odpar skromnie Cie. - Czeka mnie jeszcze duo pracy. - Poczu jednak ukucie dumy. Po raz pierwszy wystpi przed doros widowni. W drodze do domu przystan w sklepie, eby kupi karton mleka. Rudowosa dziewczyna przy kasie wydaa mu si znajoma. Oczy miaa zaczerwienione od paczu, twarz pokryt niezliczonymi piegami. - Znam ci - powiedzia. - Jeste... - Ju mia powiedzie dziewczyn od AlkaSeltzeru, ale ugryz si w jzyk. - Jeste przyjacik Alison, z autobusu. Mam nadziej, e nic jej nie bdzie. Pocigna nosem i przytakna. - Ja te. - Mocno wydmuchna nos w chusteczk i wsuna j do rkawa.

Na piersi miaa znaczek z napisem: Cze, jestem Sophie. Spytaj mnie, jak moesz straci dziesi kilo w cigu trzydziestu dni. - Szukaem jej dzisiaj cay dzie. Jak dotd, nic. Sophie skina gow i zamrugaa, powstrzymujc zy. Przesuna kart nad skanerem, ktry pisn, rejestrujc cen. Cie wrczy jej dwa dolary. - Wyjedam z tego pieprzonego miasta - powiedziaa nagle gono, zdawionym gosem. - Zamieszkam z mam w Ashland. Alison znikna. W zeszym roku znikn Sandy Olsen. Rok wczeniej Jo Ming. A co, jeli w przyszym roku przyjdzie kolej na mnie? - Sdziem, e Sandyego Olsena zabra ojciec. - Tak - odpara z gorycz dziewczyna. - Na pewno. A Jo Ming wyjechaa do Kalifornii, a Sarah Lindquist zabdzia na szlaku i nigdy jej nie znaleli. Jasne. Chc jecha do Ashland. Odetchna gboko. Przez moment zatrzymaa powietrze w pucach. Potem niespodziewanie umiechna si do niego. W tym umiechu nie byo nic nieszczerego; pewnie po prostu nauczono j, e gdy wydaje reszt, powinna si umiecha. yczya mu miego dnia. Potem odwrcia si do kobiety z penym wzkiem i zacza wyadowywa zakupy. Cie zabra mleko i odjecha, mijajc stacj benzynow i gruchota na lodzie. Przeszed most i znalaz si w domu.

PRZYBYCIE DO AMERYKI 1778 Bya sobie dziewczyna i jej wuj sprzeda j w niewol - starannie wykaligrafowa pan Ibis. Oto opowie, reszta to szczegy. Istniej historie, ktre, jeli otworzymy przed nimi nasze serca, rani zbyt mocno. Spjrzmy, oto dobry czowiek, naprawd dobry, we wasnych oczach i oczach przyjaci: uczciwy, wiemy onie. Uwielbia dzieci i zawsze znajduje dla nich czas. Kocha swoj ojczyzn. Skrupulatnie wykonuje sw prac, dokadajc wszelkich stara. Zatem pogodnie i bardzo skutecznie eksterminuje ydw. Zachwyca si grajc w tle muzyk. Przypomina, by wchodzc pod prysznice, nie zapominali numerw identyfikacyjnych - wielu ludzi, informuje ich, zapomina o swych numerach i przy wyjciu pobiera niewaciw odzie. To uspokaja ydw. Po prysznicu wci bd yli, powtarzaj sobie w duchu. Nasz czowiek doglda

wszystkich szczegw palenia zwok. Jeli czego auje, to tylko tego, e gazowanie szkodnikw wci budzi w nim niepokj. Gdyby by naprawd dobrym czowiekiem, nie czuby niczego poza radoci, e oczyszcza z nich ziemi. Bya sobie dziewczyna i jej wuj sprzeda j w niewol. Jake prosto to brzmi, prawda? aden czowiek nie jest wysp - twierdzi Donn i myli si. Gdybymy nie byli wyspami, zginlibymy, utonli w otchaniach obcych tragedii. Jestemy odizolowani (odcici jak wyspy) od tragedii innych, dziki naszej naturze wysp i powtarzalnoci kolejnych historii. Ich ksztat si nie zmienia. Oto ludzka istota, ktra urodzia si, ya, a potem w taki czy inny sposb umara. Prosz. Szczegy uzupeniamy z wasnego dowiadczenia. Banalne, jak kada historia; wyjtkowe, jak kade ycie. ywoty s niczym patki niegu. Tworz wzory, ktre ju ogldalimy, rwnie podobne do siebie, jak groszki w strczku (Czy kiedykolwiek tak naprawd przygldalicie si groszkom w strczku? Naprawd si przygldalicie? Nie ma mowy, by pomyli je ze sob. Wystarczy minuta), lecz wci unikalne. Bez jednostek dostrzegamy tylko liczby: tysic zmarych, sto tysicy. Liczba ofiar moe sign miliona. Dziki jednostkom statystyki staj si ludmi - lecz nawet to pozostaje kamstwem, bo ludzie wci cierpi, ogromne iloci ludzi, same w sobie oszaamiajce i pozbawione znaczenia. Spjrzcie na spuchnity z godu brzuch dziecka i muchy ace w kcikach oczu; wychudzone koczyny: czy bdzie wam atwiej, jeli poznacie jego imi, wiek, marzenia, lki, ujrzycie to dzieo od rodka? A jeli tak, czy w ten sposb nie krzywdzimy jego siostry, ktra ley obok na rozpalonym piachu, znieksztacona, powykrcana karykatura ludzkiego dziecka? Jeli za poczujemy wspczucie, czy stan si tym samym waniejsze ni tysic innych dzieci, cierpicych z powodu tego samego godu, tysic innych, modych ywotw, ktre wkrtce padn ofiar milionw tustych larw much. Odrzucamy od siebie owe chwile blu i pozostajemy na naszych wyspach, tam gdzie nas nie zrani. Spowija je gadka, bezpieczna otoczka, pozwalajca, by niczym pery wylizny si z naszych dusz, nie czynic nam blu. Fikcja literacka sprawia, e moemy wnikn w cudze gowy, w cudze miejsca i spojrze na wiat obcymi oczami. A potem historia koczy si, nim zginiemy, albo te umieramy w niej - miao i na niby, by w wiecie poza opowieci obrci stron, zamkn ksik i wrci do wasnego ycia. ycia podobnego i niepodobnego do innych. Prosta prawda brzmi tak. Bya sobie dziewczyna i jej wuj sprzeda j w niewol.

Oto,- co mawiano w kraju, z ktrego pochodzia dziewczyna: Mczyzna nigdy nie moe by pewien, kto jest ojcem dziecka, lecz matka - o, tego mona by pewnym. Majtki i rodowody przechodziy po linii macierzystej, lecz wadza pozostawaa w rkach mczyzn. Mczyzna by wadc i wacicielem dzieci i siostry. W owym kraju wybucha wojna - niewielka wojna, zaledwie potyczka pomidzy mieszkacami dwch ssiednich wiosek. Niewiele wicej ni ktnia. Jedna wioska zwyciya, druga przegraa. ycie to towar, ludzie to wasno. Niewolnictwo od tysicy lat stanowio cz tamtejszej kultury. Arabscy handlarze niewolnikw zniszczyli ostatnie wielkie krlestwa Wschodniej Afryki. Narody Afryki Zachodniej wyniszczyy siebie nawzajem. W fakcie sprzeday przez wuja blinit nie byo niczego zdronego ani niezwykego, cho blinita uwaano za istoty magiczne, i wuj ba si ich, ba tak bardzo, e nie powiedzia, i je sprzedaje, by nie zraniy jego cienia i go nie zabiy. Blinita miay dwanacie lat. Dziewczynk nazywano Wututu, ptakiem przynoszcym wieci, chopca Agasu na pamitk zmarego krla. Oboje byli zdrowi. Poniewa urodzili si jako blinita, chopiec i dziewczynka, opowiadano im liczne historie o bogach, a e byli blinitami, suchali wszystkiego i zapamitywali. Ich wuj by tusty i leniwy. Gdyby mia wicej krw, moe zamiast dzieci sprzedaby jedn z nich. Ale nie mia, sprzeda zatem blinita. Wystarczy; wicej o nim nie wspomnimy. Nie pojawi si w naszej opowieci. My podymy ladem blinit. Wraz z kilkunastoma innymi niewolnikami, schwytanymi bd sprzedanymi po wojnie, poprowadzono je kilkanacie mil dalej do niewielkiej placwki handlowej. Tu odbywa si targ i blinita wraz trzynastoma innymi niewolnikami trafiy do szeciu mczyzn uzbrojonych w noe i wcznie. Mczyni zaprowadzili je na zachd, ku morzu, a potem wiele mil wzdu wybrzea. W sumie niewolnikw byo pitnacioro. Mieli luno skrpowane rce i byli zwizani szyja w szyj. Wututu spytaa swego brata, Agasu, co si z nimi stanie. - Nie wiem - odpar. Agasu czsto si umiecha. - Zby mia biae i doskonae i lubi je pokazywa. Radosny umiech brata sprawia, e Wututu take czua rado. Teraz jednak nie umiecha si; prbowa pocieszy siostr, zachowywa si odwanie. Unosi gow, prostowa ramiona - dumnie, gronie i komicznie jak najeony szczeniak. Idcy tu za ni mczyzna o pokrytych bliznami policzkach rzek:

- Zostaniemy sprzedani biaym diabom, ktre zabior nas do swych domw po drugiej stronie Wielkiej Wody. - I co z nami zrobi? - spytaa Wututu. Tamten milcza. - Co? - powtrzya Wututu. Agasu prbowa obejrze si przez rami. Nie wolno im byo rozmawia ani piewa podczas marszu. - Moliwe, e nas zjedz - odpar w kocu mczyzna. - Tak przynajmniej syszaem. To dlatego potrzebuj a tylu niewolnikw. S stale godni. Wututu rozpakaa si. - Nie plcz, siostro - powiedzia Agasu. - Oni ci nie zjedz. Bd ci chroni. Nasi bogowie ci obroni. Wututu jednak pakaa dalej. Sza naprzd z cikim sercem, czujc bl, gniew i strach, takie jakie potrafi odczuwa jedynie dziecko: potne, przejmujce. Nie potrafia wyjani Agasu, e nie martwi jej to, i mog j zje biae diaby. Bya pewna, e przeyje. Pakaa, bo lkaa si, e por jej brata, i nie miaa pewnoci, czy zdoa go ochroni. Dotarli do kolejnej placwki handlowej i zostali tam dziesi dni. Rankiem dziesitego dnia zabrano ich z chaty, w ktrej tkwili uwizieni (w cigu ostatnich dni zrobio si tam toczno, bo wci przybywali nowi handlarze, prowadzcy wasne acuchy niewolnikw), a potem wyprowadzono na brzeg i Wututu ujrzaa statek, ktry mia ich stamtd zabra. Jej pierwsz myl byo, e statek jest bardzo wielki, drug, e wci za may, by ich pomieci. Unosi si lekko na wodzie, a szalupa krya tam i z powrotem, przewoc jecw na pokad, gdzie zakuwano ich w kajdany i umieszczano na dolnych pokadach. Cz marynarzy miaa ognicie czerwon bd brzowaw skr, dziwne szpiczaste nosy i brody, ktre upodabniay ich do zwierzt. Inni przypominali jej ludzi, ktrzy przyprowadzili j na wybrzee. Marynarze rozdzielili mczyzn, kobiety i dzieci, przydzielajc im rne miejsca w adowniach. Niewolnikw byo zbyt wielu, by si normalnie pomiecili, tote kolejny tuzin ludzi przykuto na pokadzie pod otwartym niebem, w miejscu gdzie zaoga rozwieszaa swe hamaki. Wututu umieszczono nie z kobietami, lecz z dziemi, nie miaa te kajdan; po prostu siedziaa zamknita w adowni. Agasu, jej brat, trafi zakuty w acuchy midzy mczyzn, upakowanych jak ledzie w beczce. Pod pokadem mierdziao, cho zaoga umya adownie po ostatnim adunku. Smrd w jednak wsik w drewno: wo strachu, ci, biegunki i

mierci, gorczki, obdu i nienawici. Wututu siedziaa w rozgrzanej adowni wraz z innymi dziemi. Czua, jak wszystkie si poc. Fala cisna jednego z chopcw wprost na ni. Maluch przeprosi w jzyku, ktrego nie rozpoznaa. Prbowaa umiechn si do niego w pmroku. Statek wypyn. Teraz ciko zanurza si w wod. Wututu zastanawiaa si, skd przybywaj biali ludzie (cho aden z nich nie by do koca biay - ogorzali od soca i morza skr mieli ciemn). Czy tak bardzo brakuje im ywnoci, e musz posya statki daleko do jej kraju, po ludzi do zjedzenia? A moe stanowia przysmak, rarytas, dla ludzi, ktrzy jedli tak wiele rzeczy, i jedynie czarnoskre ciao w garnkach odnawiao ich apetyt? Drugiego dnia po wyjciu z portu nadcign szkwa, niezbyt grony, lecz cay statek podskakiwa i koysa si, a do mieszaniny smrodu moczu, pynnych odchodw, strachu i potu, doczya wo wymiocin. Deszcz la si na nich caymi wiadrami, z powietrznych szczelin w suficie adowni. Po tygodniu, gdy ld na dobre znikn im z oczu, niewolnikw uwolniono z kajdan, ostrzegajc wczeniej, e kade nieposuszestwo, kady kopot, prowadzi do kary tak cikiej jak nigdy. Rankiem jecw karmiono fasol i sucharami; kady z nich dostawa te yk zepsutego soku cytrynowego, tak ostrego, e wykrzywia im twarze. Kasali po nim i prychali; cz jczaa i zawodzia, przyjmujc sok, nie wypluwali go jednak. Przyapanych na wypluwaniu karano chost. Noc dawano im solon woowin. Nie smakowaa dobrze, a szara powierzchnia misa poyskiwaa tczowo. Tak byo ju na pocztku podry, z czasem miso stawao si coraz gorsze. Gdy tylko mogli, Wututu i Agasu tulili si do siebie, rozmawiajc o matce, domu i towarzyszach zabaw. Czasami Wututu opowiadaa bratu historie zasyszane od matki, tak jak te o Elegbie, najsprytniejszym z bogw, oczach i uszach wielkiego Mawu, Elegbie, ktry zanosi Mawu wiadomoci i przynosi jego odpowiedzi. Wieczorami, by przerwa monotoni podry, marynarze rozkazywali niewolnikom piewa i taczy tace z ojczyzn. Wututu miaa szczcie, e umieszczono j z dziemi. Stoczone w adowni dzieci ignorowano; sytuacja kobiet wygldaa zgoa inaczej. Na niektrych statkach niewolniczych zaoga regularnie gwacia kobiety, traktujc to jak co oczywistego. Nie by to jeden z owych statkw, co nie znaczy, e nie dochodzio do gwatw.

W drodze zmara setka kobiet, mczyzn i dzieci. Wszyscy zostali wyrzuceni za burt. Cz z nich nie bya wtedy jeszcze martwa, lecz zielony chd oceanu ostudzi ostatni gorczk. Wymachujc rkami, tonli, tracc dech. Wututu i Agasu podrowali duskim statkiem, nie mieli jednak o tym pojcia. Rwnie dobrze statek mg by brytyjski, portugalski, hiszpaski czy francuski. Czarni czonkowie zaogi, o skrze ciemniejszej ni Wututu, informowali jecw, gdzie maj i, co robi, kiedy taczy. Pewnego ranka Wututu dostrzega, i jeden z nich patrzy na ni. Kiedy jada, mczyzna zbliy si i zacz gapi bez sowa. - Czemu to robisz? - spytaa. - Czemu suysz biaym diabom? Umiechn si szeroko, jakby jej pytanie byo najzabawniejsz rzecz, jak kiedykolwiek sysza. Potem pochyli si, jego usta niemal musny czoo Wututu. Gorcy oddech na skrze sprawi, e zrobio jej si niedobrze. - Gdyby bya starsza - rzek - sprawibym, e krzyczaaby z radoci przez mojego penisa. Moe zrobi to dzi w nocy. Widziaem, jak dobrze taczysz. Spojrzaa na niego orzechowobrzowymi oczami i odpara z umiechem, nie spuszczajc wzroku: - Jeli mi go woysz, odgryz go moimi zbami tam w dole. Jestem czarownic i mam bardzo ostre zby. Z przyjemnoci patrzya, jak zmienia si wyraz jego twarzy. Nie odpowiedzia. Odszed. Sowa padajce z jej ust nie byy jej sowami. Nie ona je wymylia ani nie ona wypowiedziaa. Nie, uwiadomia sobie, to sowa Elegby Podstpnego. Mawu stworzy wiat, a potem, dziki podstpom Elegby, przesta si nim interesowa. To mdro i twarda jak elazo erekcja Elegby Mdrca przemwiy przez ni, na moment si w ni wcieliy. Tej nocy przed snem podzikowaa swemu bogu. Kilku niewolnikw odmwio jedzenia. Wychostano ich, pki sami nie woyli w usta ywnoci i jej nie przeknli. Chosta bya tak surowa, e dwch z nich zmaro, lecz nikt wicej na statku nie prbowa si zagodzi. Mczyzna i kobieta usiowali si zabi, wyskakujc za burt. Kobiecie si udao; mczyzn uratowano, przywizano do ma sztu i chostano cay dzie, a jego plecy spyny krwi. Pozosta tam, gdy dzie zmieni si w noc, nie dosta nic do jedzenia ani do picia, poza wasnym moczem. Trzeciego dnia oszala. Gowa spucha mu i zmika niczym stary melon. Gdy przesta bredzi, wrzucili go do morza. Do tego, na pi dni po prbie ucieczki wszystkich jecw z powrotem zakuto w acuchy.

To bya duga podr - niezwykle cika dla niewolnikw i nieprzyjemna dla zaogi, cho marynarze nauczyli si przyjmowa wszystko obojtnie, udawa, e s jak farmerzy wiozcy zwierzta na targ. W pikny pogodny dzie rzucili kotwic w Bridgeport na Barbados. Przesane z portu odzie przewiozy niewolnikw na ld. Nastpnie zaprowadzono ich na targ, a tam, do wtru wrzaskw handlarzy i ciosw paek, ustawiono w szeregi. Zadwicza gwizdek i na targu zaroio si od ludzi obmacujcych, kujcych, ludzi o czerwonych twarzach, ktrzy wrzeszczeli, ogldali, nawoywali, oceniali, mamrotali. Wwczas to rozdzielono Wututu i Agasu. Wszystko stao si bardzo szybko - wielki mczyzna si otworzy Agasu usta, obejrza zby, obmaca minie ramion, skin gow i dwaj inni odcignli go na bok. Brat Wututu nie walczy, spojrza tylko na ni, krzyczc: Bd dzielna!. Skina gow, a potem wiat przed jej oczami rozpyn si za zason ez. Zacza zawodzi. Razem byli blinitami, magicznymi, potnymi, osobno dwjk cierpicych dzieci. Pniej widziaa go ju tylko raz i nigdy ywego. Oto, co stao si z Agasu: najpierw zabrano go na farm przystosowawcz, gdzie codziennie poddawano chocie za rzeczy, ktre robi i ktrych nie robi. Pozna tam odrobin angielskiego i otrzyma imi Inkaust Jack, z powodu wyjtkowo ciemnej skry. Gdy uciek, polowali na niego z psami i sprowadzili z powrotem. Potem odcili mu kilofem palec u nogi, zdajc lekcj, ktrej nigdy nie zapomnia. Zagodziby si na mier, gdy jednak odmwi przyjmowania pokarmu, wybili mu przednie zby i si wlali do ust rozrzedzon owsiank. Nie mia wyboru, musia przekn albo si udusi. Nawet w tamtych czasach ludzie woleli niewolnikw zrodzonych w niewoli od tych sprowadzanych z Afryki. Niegdy wolni niewolnicy stale prbowali ucieka albo si zabi. Jedno i drugie kosztowao pienidze. Gdy Inkaust Jack skoczy szesnacie lat, zosta sprzedany z kilkoma innymi niewolnikami na plantacj trzciny cukrowej na wyspie Santo Domingo. Nazwano go tam Hiacynt - wielki niewolnik o wybitych zbach. Na plantacji spotka star kobiet ze swej wioski - wczeniej suya w domu, lecz reumatyzm powykrca jej pace - ktra twierdzia, i biali z rozmysem rozdzielaj niewolnikw z tych samych miast, wiosek i okolic, by unikn buntu i rewolty. Nie podobao im si, e niewolnicy rozmawiaj w swych wasnych jzykach. Hiacynt pozna nieco jzyk francuski i nauki kocioa katolickiego. Co dzie wycina trzcin cukrow - zaczyna przed witem, koczy po zachodzie soca.

Spodzi kilkoro dzieci. Nad ranem mimo zakazu wraz z kilkoma niewolnikami znika w lesie, aby taczy calind, piewa do Damballi-Wedo, boga wa pod postaci czarnego gada. piewa pieni Elegby, Ogu, Shango, aki i wielu innych, wszystkich bogw, ktrych niewolnicy sprowadzili na t wysp, w umysach i w gbi serc. Niewolnicy z plantacji trzciny cukrowej na Santo Domingo rzadko przeywali tam duej ni dziesi lat. Ich wolne chwile - dwie godziny w najgorszym poudniowym skwarze i pi w mroku nocy (od jedenastej do czwartej) - stanowiy jedyn por, gdy mogli hodowa i uprawia swoje jedzenie (waciciele bowiem nie karmili ich, jedynie przydzielali mae spachetki ziemi, na ktrych mogli hodowa co trzeba). Tylko wtedy mogli sypia i ni. Oni jednak powicali cz czasu na gromadzenie si, piewanie, tace, oddawanie czci bogom. Ziemia Santo Domingo bya yzna; bogowie Dahomeju, Kongo i Nigerii szybko zapucili grube korzenie, rozwijali si bujnie i przyrzekli wolno odwiedzajcym ich w nocy wrd drzew wyznawcom. Hiacynt mia dwadziecia pi lat, gdy pajk uksi go w grzbiet prawej doni. Doszo do infekcji. Ciao na grzbiecie doni zaczo obumiera. Wkrtce mia spuchnite cae rami, jego do gnia, pulsowaa i pieka. Napoili go cuchncym surowym rumem, potem rozgrzali w ogniu kling maczety do czerwonoci, pi obcili mu rk przy ramieniu, po czym przypalili ran rozgrzan kling. Tydzie walczy z chorob, by w kocu wrci do pracy. Jednorki niewolnik imieniem Hiacynt uczestniczy w buncie niewolnikw w 1791 roku. Sam Elegba opanowa Hiacynta w lesie, dosiada go tak, jak biay dosiada konia, przemawia jego ustami. Hiacynt nie pamita, co si wtedy dziao, lecz jego towarzysze poinformowali go, e przyrzek im wolno. Pamita wycznie erekcj, tward jak skaa, bolesn, i to, e unis obie rce - t ktr mia i t ktrej nie mia - do ksiyca. Zabito wini. Mczyni i kobiety z plantacji wypili gorc wisk krew, skadajc przysig, tworzc bractwo. Przysigali, e stan si armi wolnoci, wiern bogom wszystkich krain, z ktrych wyrwano ich przemoc. Jeli zginiemy w bitwie z biaymi, powtarzali sobie, odrodzimy si w Afryce, w naszych domach, w naszych szczepach. W powstaniu uczestniczy jeszcze jeden Hiacynt, tote towarzysze nazwali Agasu Wielkim Jednorkim. Walczy, oddawa cze bogom, skada ofiary, planowa. Widzia, jak jego przyjaciele i kochanki gin, i walczy dalej.

Walczyli tak dwanacie lat, toczc szalecz krwaw wojn z wacicielami plantacji i z wojskami cignitymi z Francji. Walczyli i walczyli i, co niewiarygodne, zwyciyli. Pierwszego stycznia 1804 roku ogoszono niepodlego Santo Domingo, ktre wiat pozna wkrtce jako republik Haiti. Wielki Jednorki nie doy tego dnia. Zgin w sierpniu 1802 roku zadgany bagnetem przez francuskiego onierza. Dokadnie w chwili mierci Jednorkiego (ktrego kiedy nazywano Hiacyntem, wczeniej Inkaust Jackiem, lecz ktry w sercu na zawsze pozosta Agasu) jego siostra, ktr zna jako Wututu, a ktr na pierwszej plantacji w Karolinie nazwano Mary, potem, gdy staa si niewolnic domow, Daisy, a gdy sprzedano j rodzinie Lavere w Nowym Orleanie, Sukey, poczua, jak zimna stal bagnetu wbija si jej miedzy ebra, i zacza krzycze i paka wniebogosy. Jej crki bliniaczki obudziy si i zapakay. Byy koloru kawy z mlekiem, niepodobne do czarnych dzieci, ktre rodzia na plantacji jeszcze jako dziewczynka - tych dzieci nie widziaa, odkd skoczyy pitnacie i dziesi lat. Gdy j sprzedano, rednia dziewczynka nie ya od roku. Od zejcia na ld Sukey wiele razy karano chost - raz w rany wtarto sl, innym razem wybatoono j tak mocno, e przez kilkanacie dni nie moga siada ani nie pozwolia, by cokolwiek dotkno jej plecw. Za modu zostaa wielokrotnie zgwacona: przez czarnych, ktrym rozkazano dzieli z ni drewnian prycz, i przez biaych. Zakuwano j te w acuchy, wtedy jednak nie pakaa. Odkd odebrano jej brata, zapakaa tylko raz, w Karolinie Pnocnej, gdy ujrzaa, jak jedzenie dla dzieci niewolnikw i psw wlewaj do tego samego koryta, i zobaczya wasne dzieci walczce z psami o ochapy. Ktrego dnia zobaczya to - tak jak wczeniej na plantacji i wiele razy przed odejciem - i widok ten zama jej serce. Przez jaki czas bya pikna. Potem lata blu odcisny na niej swe pitno i stracia urod. Twarz miaa pomarszczon, w brzowych oczach odbijao si cierpienie. Jedenacie lat wczeniej, gdy miaa dwadziecia pi lat, jej prawa rka uscha. Nikt z biaych nie wiedzia, co si dzieje, ciao zdawao si spywa z koci. Teraz prawa rka wisiaa u boku - suchy kikut pokryty skr, praktycznie nieruchomy. Po tym wypadku zacza pracowa w domu. Rodzina Castertonw, wacicieli plantacji, zachwycia si tym, jak gotuje, i zdolnociami gospodarskimi, lecz pani Casterton nie podobaa si uschnita rka, tote niewolnic sprzedano rodzinie Lavere, wieo przybyej z Luizjany. Pan Lavere, gruby, wesoy mczyzna, potrzebowa kucharki i sucej, a rka niewolnicy Daisy w ogle mu nie

przeszkadzaa. Gdy w rok pniej Lavereowie wrcili do Luizjany, niewolnica Sukey pojechaa wraz z nimi. W Nowym Orleanie zaczli odwiedza j mczyni i kobiety. Kupowali przeklestwa, uroki miosne i mae fetysze. Oczywicie byli czarni, ale biali te si zdarzali. Rodzina Lavere udawaa, e niczego nie dostrzega. Moe podobao im si, i maj u siebie niewolnic, ktra budzi szacunek i lk. Nie zgadzali si jednak sprzeda jej wolnoci. Noc Sukey chodzia na moczary, taczya calind i bamboul. Tak jak tancerze z Santo Domingo i ich ojczyzn, tak i ci z moczarw jako swj voudon przyjli czarnego wa. Jednake bogowie z ojczyzny Sukey i innych afrykaskich krain nie brali ludzi w posiadanie, tak jak czynili to z jej bratem i wojownikami z Santo Domingo. Wci jednak przyzywaa ich, wykrzykiwaa ich imiona, bagajc o pomoc. Suchaa biaych, opowiadajcych o rewolcie na Santo Domingo (jak j nazywali) i twierdzcych, e jest skazana na porak -Pomylcie tylko, kraina kanibali!. Wkrtce miaa wraenie, i biali udaj, e wyspa Santo Domingo nigdy nie istniaa. Nikt nawet nie wspomina nazwy Haiti, zupenie jakby nard amerykaski uzna, e sam wiar moe sprawi, by spora wyspa na Karaibach znikna z powierzchni wiata. Cae pokolenie dzieci Lavereow dorastao pod czujnym okiem Sukey. Najmodsza, nie potrafica w dziecistwie wymwi jej imienia, nazwaa niewolnic Mam Zouzou i imi to przylgno do niej na dobre. Teraz by rok 1821. Sukey ju dawno przekroczya pidziesitk, a wygldaa znacznie starzej. Znaa wicej tajemnic ni stara Sanite Dede, sprzedajca sodycze przed Cabildo, wicej ni Marie Saloppe, zwca si krlow wudu. Obie byy wolnymi kobietami, podczas gdy Mama Zouzou wci pozostawaa niewolnic i miaa umrze jako niewolnica - tak czsto powtarza jej pan. Moda kobieta, ktra przysza do niej, aby si dowiedzie, co stao si z jej mem, nazwaa si wdow Paris. Bya dumna i wysoka, o wyniosych piersiach. Miaa w sobie krew afrykask, europejsk i indiask, czerwonaw skr, lnice czarne wosy, czarne, pene pychy oczy. Jej m, Jacques Paris, by moe ju nie y. W trzech czwartych biay, bkart, niegdy dumnego rodu, jeden z wielu imigrantw, ktrzy uciekli z Santo Domingo, urodzony na swobodzie, podobnie jak jego pikna moda ona. - Mj Jacques. Czy nie yje? - spytaa wdowa Paris. Pracowaa jako fryzjerka; krya od domu do domu, ukadajc fryzury eleganckich nowoorleaskich dam przed kolejnymi spotkaniami towarzyskimi. Mama Zouzou zasigna rady koci i potrzsna gow.

- Jest z bia kobiet, gdzie na pnoc std - oznajmia. - Bia kobiet o zotych wosach. yje. Nie bya to magia. W Nowym Orleanie powszechnie wiedziano, z kim uciek Jacques Paris i jaki kolor wosw miaa jego kochanka. Mama Zouzou ze zdumieniem odkrya, e wdowa Paris nie miaa pojcia, i jej Jacques wtyka co noc swego kwarteroskiego pipi rowoskrej dziewczynie z Colfax, no, tylko w te noce, gdy nie by zbyt pijany. Kiedy indziej sta go byo wycznie na sikanie. A moe wiedziaa, moe miaa inny powd, by do niej przyj? Wdowa Paris odwiedzaa star niewolnic raz czy dwa razy w tygodniu. Po miesicu przyniosa jej podarki: wstk do wosw, ciasto z makiem i czarnego koguta. - Mamo Zouzou - powiedziaa dziewczyna. - Czas, aby nauczya mnie tego, co wiesz. - Tak - odpara Mama Zouzou, ktra wiedziaa, skd wieje wiatr. A poza tym, wdowa Paris wyznaa, i urodzia si ze zronitymi palcami u ng, co oznaczao, e bya bliniaczk i zabia drugie dziecko w onie matki. Jaki wybr miaa Mama Zouzou? Nauczya dziewczyn, e dwie gaki muszkatoowe zawieszone na sznurku wok szyi, pki sznurek nie pknie, ulecz szmery w sercu, a gob, ktry nigdy nie lata, rozcity noem i uoony na gowie pacjenta sprowadzi gorczk. Pokazaa, jak przygotowa woreczek ycze: ma skrzan sakiewk, zawierajc trzynacie groszy, dziewi nasion baweny i szczecin czarnego wieprza, i jak pociera woreczek, by yczenia si speniay. Wdowa Paris uczya si wszystkiego, o czym mwia jej Mama Zouzou, nie interesowali jej jednak bogowie, nie tak naprawd. Wolaa sprawy praktyczne. Z radoci dowiadywaa si, e jeeli zanurzy yw ab w miodzie i umieci w mrowisku, wrd oczyszczonych biaych koci znajdzie si pask kostk w ksztacie serca i drug, zakoczon haczykiem. Ko z haczykiem trzeba wpi w ubranie osoby, ktra ma nas pokocha, t w ksztacie serca ukry w bezpiecznym miejscu (jeli bowiem zginie, kochanek odwrci si od nas niczym wcieky pies). Jeeli zrobi si to jak naley, ukochana osoba stanie si nasza. Dowiadywaa si, e proszek z wysuszonego wa dosypany po pudru nieprzyjaciki wywouje lepot i e nieprzyjacik mona zmusi, by si utopia, jeeli zabierze si jej sztuk bielizny, odwrci na lew stron i o pnocy pogrzebie pod ceg. Mama Zouzou pokazaa wdowie Paris cudowny Korze wiata, wielkie i mae korzenie Jana Zdobywcy. Pokazaa jej smocz krew, walerian, piciopalczast traw. Pokazaa jak parzy herbatk mierci, przygotowywa wod id za mn i magiczn wod shingo.

Wszystkiego tego uczya wdow Paris, ktra jednak sprawia zawd starej kobiecie. Mama Zouzou dokadaa wszelkich stara, by wpoi jej ukryte prawdy, gbok wiedz, opowiedzie o Papie Legbie, o Mawu, o Aido-Hwedo, o wu voudon i pozostaych. Lecz wdowy Paris (teraz zdradz wam nazwisko, pod ktrym si urodzia i ktre pniej rozsawia; brzmiao ono Marie Laveau, ale nie ta wielka Marie Laveau, o ktrej syszelicie; to bya jej matka, ktra pniej zostaa wdow Glapion) nie interesowali bogowie odlegych krain. Santo Domingo byo yzn gleb dla afrykaskich bogw; ta ziemia, z jej kukurydz i melonami, langustami i bawen, okazaa si nieprzyjazna i jaowa. - Ona nie chce wiedzie - skary si Mama Zouzou Clementine, swej powiernicy, ktra zbiera pranie z wielu domw w ssiedztwie, zasony i kapy na ka. Policzek Clementine pokrywaj blizny po oparzeniach; jedno z jej dzieci ugotowao si ywcem, gdy przewrci si miedziany kocio z wrztkiem. - Zatem jej nie ucz - mwi Clementine. - Ucz j, lecz ona nie dostrzega tego, co najcenniejsze - widzi tylko, co moe osign. Daj jej diamenty, a j pocigaj wycznie liczne szkieka. Daj jej flaszk najlepszego Clareta, a ona pije wod z rzeki; daj jej przepirki, a ona chce je pieczonego szczura. - Czemu zatem upierasz si przy niej? - pyta Clementine. Mama Zouzou wzrusza szczupymi ramionami, uschnita rka koysze si lekko. Nie potrafi odpowiedzie. Mogaby rzec, e uczy, bo jest wdziczna za to, e yje. I tak jest w istocie. Widziaa zbyt wiele mierci. Mogaby te powiedzie, e nia, i pewnego dnia niewolnicy powstan, tak jak powstali (i zostali pokonani) w La-Place. Wie jednak w gbi serca, e bez afrykaskich bogw, bez pomocy Legby i Mawu, nigdy nie pokonaj swych biaych panw. Nie powrc do ojczyzny. Kiedy ockna si owej straszliwej nocy niemal dwadziecia lat wczeniej i poczua zimn stal midzy ebrami, w tym momencie ycie Mamy Zouzou dobiego kresu. Teraz bya kim, kto ju nie yje, kto jedynie nienawidzi. Gdyby spyta j o nienawi, nie potrafiaby opowiedzie o dwunastoletniej dziewczynce na mierdzcym statku. Wydarzenia te zatary si w jej wspomnieniach. Przeya zbyt wiele chost i bicia, zbyt wiele nocy w kajdanach, zbyt wiele rozsta, zbyt wiele blu. Mogaby opowiedzie o swym synu, o tym, jak odcito mu kciuk, gdy pan odkry, e chopiec potrafi czyta i pisa. Mogaby opowiedzie o crce , dwunastoletniej i ju w smym miesicu ciy z nadzorc, o tym, jak wykopali w czerwonej ziemi dziur na ciarny brzuch crki i wychostali j a do krwi. Mimo starannie

wykopanego otworu crka stracia dziecko i umara w sobotni ranek, gdy biali siedzi eli w kociele... Zbyt wiele blu. - Czcij ich - powiedziaa Mama Zouzou do modej wdowy Paris na moczarach, w godzin po pnocy. Nagie do pasa stay obok siebie, pocc si w wilgotnym nocnym powietrzu; ich skra poyskiwaa w blasku biaego ksiyca. M wdowy Paris, Jacques (ktrego mier trzy lata pniej wywoaa sporo komentarzy), opowiedzia Marie o bogach z Santo Domingo. Jej jednak to nie obchodzio. Moc czerpie si z rytuaw, nie od bogw. Mama Zouzou i wdowa Paris zawodziy, tupay i koysay si na bagnach. pieway pie czarnych wy - wolna kolorowa kobieta i niewolnica o uschnitej rce. - Jest w tym co wicej ni zapewnienie sobie dobrobytu i pokonywanie wrogw powtarzaa Mama Zouzou. Wiele sw ceremonii, sw, ktre niegdy znaa i ktre zna jej brat, umkno ju z jej pamici. Powiedziaa licznej Marie Laveau, e sowa nie maj znaczenia, jedynie melodie, rytmy. I gdy tak piewa i taczy na bagnach, nawiedza j niezwyka wizja. Widzi przed sob rytmy pieni, rytm calindy, bambouli, wszystkie rytmy Afryki Rwnikowej rozchodzce si po ziemi. Wkrtce cay kraj dry i koysze si w rytm starych bogw, ktrych krain opucia. I w gbi serca, tam na bagnach, rozumie, e nawet to nie wystarczy. Obraca si do licznej Marie i dostrzega siebie jej oczami: star czarnoskr kobiet o pomarszczonej twarzy i kocistej rce, sztywno wiszcej u boku, o oczach, ktre widziay dzieci walczce z psami o jedzenie. Oglda sam siebie i po raz pierwszy dowiadcza wstrtu i lku, jaki czuje moda kobieta. A potem mieje si, kuca i podnosi zdrow rk wa, dugiego jak mode drzewko, grubego niczym lina. - Prosz - mwi. - Oto nasz voudon. Wrzuca nie stawiajcego oporu wa do koszyka trzymanego w doni przez t Marie. I wwczas w blasku ksiyca po raz ostatni nawiedzia j wizja. Mama Zouzou ujrzaa swego brata Agasu - nie dwunastolatka z targu w Bridgeport, lecz rosego mczyzn, ysego, ukazujcego w umiechu wybite zby, o plecach pokrytych gbokimi bliznami. W jednej rce trzyma maczet, z prawej pozosta tylko kikut. Signa ku niemu zdrow lew rk. - Zosta jeszcze chwil - szepna. - Wkrtce przybd. Wkrtce bd z tob.

A Marie Paris pomylaa, e stara kobieta mwi do niej.

ROZDZIA DWUNASTY

Ameryka zainwestowaa swoje wierzenia, podobnie jak moralno, w solidne, bezpieczne obligacje. Przyjta postaw narodu bogosawionego, bo zasugujcego na bogosawiestwo. A jej synowie, niezalenie od uznawanych, bd nie, teologii, bez wahania podpisuj si pod owym narodowym wyznaniem wiary. - Agnes Rentier, Czasy i Trendy Cie jecha na zachd przez Wisconsin i Minnesot do Pnocnej Dakoty. Pokryte niegiem wzgrza wyglday jak wielkie, pice bizony. Caymi milami wraz Wednesdayem nie widzieli niczego - i byo go wyjtkowo duo. Potem ruszyli na poudnie, do Poudniowej Dakoty, kierujc si w stron rezerwatw. Wednesday wymieni Lincolna, ktrego Cie lubi prowadzi, na ciki, nieruchawy wz kempingowy Winnebago, przesiknity atwym do rozpoznania zapachem dorosego kocura. Prowadzenie tego samochodu zupenie Cienia nie cieszyo. Gdy minli pierwszy drogowskaz, wskazujc gr Rushmore, nadal odleg od nich o kilkaset mil, Wednesday chrzkn gono. - To dopiero wite miejsce - rzek. Cie myla dotd, e jego towarzysz pi. - Wiem, e dla Indian byo wite - rzek. - To wite miejsce upar si Wednesday. - Tak wanie wyglda amerykaskie ycie musicie dawa ludziom pretekst do przybycia i oddawania czci. W dzisiejszych czasach ludzie nie ogldaj tak po prostu gry. Std wanie olbrzymie oblicza prezydenckie pana Gutzona Borgluma. Ich wyrzebienie stao si pretekstem. Teraz ludzie przyjedaj tu caymi tumami, by obejrze na wasne oczy co, co widzieli ju na tysicach pocztwek. - Znaem kiedy pewnego faceta. wiczy na Farmie Mini kilka lat temu. Mwi, e modzi Indianie Dakota wdrapuj si na gr i tworz nieprawdopodobne ludzkie acuchy, zwisajce z wierzchoka tylko po to, by go na kocu mg odla si na nos prezydenta. Wednesday zamia si dononie. - Dobre! Bardzo dobre. Czy ktry szczeglny prezydent zasuy sobie u niego na te niezwyke wzgldy? Cie wzruszy ramionami. - Nie mwi.

Pod koami Winnebago znikay kolejne mile. Cie wyobraa sobie, e tkwi nieruchomo, podczas gdy amerykaski krajobraz mija ich z prdkoci dziewidziesiciu kilometrw na godzin. Zimowa mgieka zacieraa kontury wiata. W poudnie drugiego dnia jazdy niemal dotarli ju na miejsce. - W zeszym tygodniu w Lakeside znikna dziewczyna - powiedzia Cie, wyrwawszy si z zamylenia. - Wtedy gdy bylimy w San Francisco. - Mmm. - W gosie Wednesdaya nie dosysza zbytniego zainteresowania. - Nastolatka, Alison McGovern. I to nie ona pierwsza znikna. Byli te inni. Odchodz zim. Wednesday zmarszczy brwi. - Prawdziwa tragedia, co? Mae twarze na kartonach mleka - cho nie pamitam, kiedy ostatnio widziaem zdjcie dziecka na kartonie mleka - i na cianach barw przy autostradzie. Widzielicie mnie? pytaj napisy. To niezwykle egzystencjalne pytanie. Widzielicie mnie? Skr w nastpny zjazd. Cieniowi wydao si, e usysza przelatujcy w grze helikopter, lecz chmury wisiay zbyt nisko, eby cokolwiek dostrzec. - Czemu wybrae akurat Lakeside? - spyta. - Ju mwiem. To mie, ciche miejsce. wietnie nadaje si na kryjwk. Tam znikasz z widoku. Znikasz z ich radarw. - Czemu? - Bo tak ju jest. Skrcaj w lewo - poleci Wednesday. Cie posucha. - Co jest nie tak - rzek Wednesday. - Kurwa. Ja pierdole. Zwolnij, ale nie zatrzymuj si. - Rozwiniesz temat? - Mamy kopoty. Znasz jak inn drog? - Raczej nie. Pierwszy raz jestem w Poudniowej Dakocie i nie mam pojcia, dokd jedziemy. Po drugiej stronie wzgrza co bysno czerwonym wiatem, rozmazanym we mgle. - Blokada - oznajmi Wednesday. Wsun rk gboko najpierw do jednej kieszeni marynarki, potem do drugiej. Wyranie czego szuka. - Mog si zatrzyma i zawrci. - Nie moemy zawrci. Za nami te jad - odpar Wednesday. - Zwolnij do dwudziestu paru kilometrw na godzin.

Cie zerkn w lusterko. Ponad kilometr dalej dostrzeg reflektory. - Jeste pewien? - spyta. - Pewien, jak tego, e jajko jest jajkiem - prychn Wednesday - jak powiedzia hodowca indykw po wykluciu si pierwszego wia. No, wreszcie! - Z samego dna kieszeni wycign may kawaek kredy. Zacz pisa ni na desce rozdzielczej samochodu, stawiajc znaki, jakby rozwizywa zagadk matematyczn - albo moe, pomyla Cie, niczym wczga pozostawiajcy dugie wiadomoci innym wczgom w ich wasnym kodzie: zy pies, niebezpieczne miasto, mi a kobieta, wygodne wizienie, w ktrym mona nocowa... - W porzdku - powiedzia Wednesday. - Teraz przyspiesz do czterdziestu. I nie schod poniej. Jeden z samochodw za ich plecami wczy koguta i syren. - Nie zwalniaj - powtrzy Wednesday. - Chc, ebymy zwolnili przed dotarciem do blokady. Skrzyp, skrzyp, skrzyp. Pokonali szczyt wzgrza. Od blokady dzielio ich niecae p kilometra. Dwanacie samochodw stao na jezdni, a na poboczach czekay radiowozy i kilka wielkich, czarnych terenwek. - Ju. - Wednesday schowa kred. Ca desk rozdzielcz Winnebago pokryway znaki przypominajce runy. Radiowz na sygnale jecha tu za nimi. Zwolni do ich prdkoci. W goniku rozleg si gos: - Zjed na pobocze. Cie spojrza na Wednesdaya. - Skr szybko w prawo - poleci Wednesday. - Po prostu zjed z drogi. - Nie mog! Przewrcimy si. - Nic nam nie bdzie. W prawo, ju! Cie pocign praw rk kierownic. Winnebago szarpn si i skoczy naprzd. Przez moment Cieniowi wydawao si, e ma racj, e wz kempingowy przewrci si na bok, a potem wiat widoczny za szyb rozpyn si i zamigota niczym odbicie na tafli jeziora, gdy wiatr muska powierzchni. Chmury, mga, nieg i cienie znikny. Teraz nad ich gowami lniy gwiazdy, wiszce na nocnym niebie niczym zamarznite wietlne wcznie, przeszywajce ciemno.

- Zaparkuj tutaj - poleci Wednesday. - Reszt drogi przejdziemy piechot. Cie wyczy silnik. Przeszed na ty wozu, woy paszcz, wysokie buty i rkawiczki. Potem wyskoczy na dwr. - W porzdku, ruszajmy. Wednesday spojrza na niego z rozbawieniem i czym jeszcze - by moe irytacj albo dum. - Czemu nie protestujesz? - spyta. - Czemu nie krzyczysz, e to niemoliwe? Dlaczego po prostu robisz to, co ci ka, i przyjmujesz jak co kurewsko oczywistego? - Bo nie pacisz mi za zadawanie pyta - odpar Cie, a potem doda, uwiadamiajc sobie, e mwi prawd w chwili, gdy sowa opuciy jego usta: - A poza tym, od czasu Laury nic nie zdoao mnie ju zaskoczy. - Odkd wysza z grobu? - Odkd si dowiedziaem, e rna si z Robbiem. To bolao. Wszystko inne spywa po wierzchu. Dokd teraz? Wednesday wskaza kierunek i ruszyli naprzd. Pod stopami mieli ska - lisk, wulkaniczn, od czasu do czasu pokryt warstewk szkliwa. Powietrze byo chodne, ale nie mrone. Powoli, ostronie schodzili w d zbocza, podajc ledwo przetart ciek. Cie spojrza w d. - Co to jest, do diaba? - spyta. Wednesday jednak przytkn palec do ust, gwatownie potrzsajc gow: Cisza! To co wygldao jak mechaniczny pajk - bkitny metal, poyskujce wiateka wywietlaczy. Wielkoci dorwnywao traktorowi. Przycupno u stp wzgrza, wrd rozrzuconych wok koci. Obok kadej pon migotliwy ogieniek, niewiele wikszy od pomyka wiecy. Wednesday nakaza gestem Cieniowi trzyma si jak najdalej od owych przedmiotw. Cie odsun si na bok, co okazao si bdem: polizn si na szklistej ciece, powina mu si noga i run w d zbocza, turlajc si, lizgajc, obijajc. Po drodze chwyci obsydianow iglic. Krawd rozdara skrzan rkawic, jakby zrobiono j z papieru. Zatrzyma si na dole - pomidzy mechanicznym pajkiem a komi. Wycign rk, prbujc odepchn si od ziemi, i odkry, e dotyka czego, co przypomina ko udow, i nagle... ...sta w blasku dnia, palc papierosa i zerkajc na zegarek. Otaczay go samochody niektre puste, inne nie. aowa, e wypi ostatni filiank kawy, bo strasznie chciao mu si siku i peny pcherz doskwiera coraz bardziej.

Jeden z miejscowych policjantw podszed do niego - wielki mczyzna o sumiastych, przyprszonych siwizn wsach. Zdy ju zapomnie jego nazwisko. - Nie wiem, jakim cudem ich zgubilimy - mwi Miejscowy Policjant przepraszajcym tonem. - To byo zudzenie optyczne - odpowiada. - Zdarzaj si przy niezwykych warunkach pogodowych, mgle i tak dalej. Mira. Jechali inn drog. A nam zdawao si, e s na tej. Miejscowy Policjant patrzy na niego rozczarowany. - Och, mylaem, e to moe co jak z Archiwum X. - Niestety, nic tak pasjonujcego. Dolegaj mu hemoroidy. Zaczyna czu pierwsze swdzenie w tyku i wie, e wkrtce zacznie go piec. Bardzo chciaby wrci do Waszyngtonu. auje, e nie moe schowa si za jakim drzewem, bo coraz bardziej chce mu si sika. Odrzuca papierosa i przydeptuje go nog. Miejscowy Policjant podchodzi do jednego z radiowozw i mwi co do kierowcy. Obaj krc gowami. On siga po telefon, przyciska Menu i znajduje haso Pralnia, ktre, gdy je wpisywa, wydao mu si niezwykle mieszne - aluzja do serialu Czowiek z U.N.C.L.E. Patrzc na nie, uwiadamia sobie, e si pomyli, e w serialu by krawiec. Chodzio mu o Get Smart. Po tych wszystkich latach wci czuje si dziwnie i nieco niezrcznie, poniewa jako dzieciak nie zdawa sobie sprawy, e to komedia; bra wszystko na serio... Kobiecy gos w telefonie: - Tak? - Mwi pan Town. Do pana Worlda. - Chwileczk. Zobacz, czy moe odebra. Cisza. Town krzyuje nogi, podciga pasek spodni - musi zrzuci pi kilo - tak by nie uciska pcherza. Po chwili w suchawce odzywa si uprzejmy gos: - Sucham, panie Town. - Zgubilimy ich - mwi Town. Czuje nagy ucisk w odku. - To byli oni. Dranie. Cholerne skurwysyny. Ci sami, ktrzy zabili Woodyego i Stonea, takich dobrych, porzdnych ludzi. Town bardzo chce zern pani Stone, ale wie, e jest jeszcze za wczenie, by zacz dziaa. Na razie wic zaprasza j co par tygodni na obiad, inwestujc w przyszo, a ona przyjmuje to z wdzicznoci... - Jak?

- Nie wiem. Zorganizowalimy blokad. Nie mieli gdzie skrci, ale i tak zniknli. - Jeszcze jedna z tajemnic ycia. Nie przejmujcie si. Uspokoie miejscowych? - Powiedziaem, e to zudzenie optyczne. - Kupili to? - Prawdopodobnie. Gos pana Worlda brzmia niezwykle znajomo - co za dziwna myl; pracuje z nim przecie od dwch lat, rozmawia co dzie. Oczywicie, e zna jego gos. - Do tej pory zdyli ju uciec. - Czy mam posa ludzi do rezerwatu i sprbowa ich przechwyci? - Gra niewarta wieczki. Zbyt wiele problemw z jurysdykcj, a ja nie zd pocign za wszystkie niezbdne sznurki. Mamy mnstwo czasu. Po prostu wracaj tutaj. Cay czas prbuj zorganizowa spotkanie. - Kopoty? - Mnstwo uraonych ambicji. Zaproponowaem, eby zorganizowa je tutaj. Techniczni chc si spotka w Austin, czy moe w St. Jose. Gracze w Hollywood. Niematerialni na Wall Street. Kady chce urzdzi spotkanie na swoim podwrku. Nikt nie zamierza ustpi. - Mam co zrobi? - Na razie nie. Powarcz na jednych, pogaszcz drugich. Znasz to. - Tak, prosz pana. - Powodzenia, Town. Koniec rozmowy. Town myli, e powinien by zamwi oddzia SWAT i zaatakowa pieprzonego Winnebago, albo zaminowa drog, albo waln w nich taktycznym pociskiem jdrowym, eby pokaza skurwielom, e nie artuje. Pan World powiedzia mu kiedy: Piszemy przyszo ognistymi literami, a pan Town myli: Jezu, jeli zaraz si nie odlej, strac nerk, pknie mi na kawaki. Zupenie jak mawia jego ojciec, gdy podrowali razem, kiedy Town by jeszcze dzieckiem. Na autostradzie ojciec powtarza zawsze: Zaczynaj mi pywa zby. Pan Town jeszcze teraz sysza jego gos w uszach: ostry jankeski akcent. Bd musia si odla, synu. Zaczynaj mi pywa zby... ...w tym momencie Cie poczu do, rozginajc kolejno jego palce, zacinite wok koci. Nie musia ju si zaatwi. To by kto inny. Sta pod gwiazdami na szklistej, skalnej rwninie.

Wednesday ponownie nakaza mu gestem milczenie. Ruszy naprzd. Cie pody jego ladem. Mechaniczny pajk poruszy si ze zgrzytem i Wednesday zamar. Cie zatrzyma si, czekajc. Po bokach pajka przebiegy migotliwe serie zielonych wiateek. Cie stara si nie oddycha zbyt gono. Myla o tym, co zdarzyo si przed chwil - zupenie, jakby spojrza przez okno do wntrza czyjego umysu. A potem zrozumia. Pan World. To mnie jego gos wyda si znajomy. To bya moja myl, nie Towna, dlatego wydawaa si taka dziwna. Prbowa zidentyfikowa w gos, przypisa do jakiej kategorii. Nie potrafi jednak. W kocu to do mnie dotrze - pomyla Cie. - Wczeniej czy pniej. Zielone wiateka zmieniy barw; stay si niebieskie, potem czerwone, przygasy i pajk przysiad na swych metalowych nogach. Wednesday znw ruszy naprzd: samotna posta pod gwiazdami, w szerokim kapeluszu. Postrzpiony czarny paszcz opota, unoszony porywami wiatru znikd. Laska postukiwaa w szklisty kamie. Gdy metalowy pajk sta si ju tylko odlegym byskiem w wietle gwiazd, daleko na rwninie, Wednesday odezwa si cicho: - Moemy ju bezpiecznie rozmawia. - Gdzie jestemy? - Za kulisami. - Sucham? - Potraktuj to jako kulisy, drug stron, co jak w teatrze. Po prostu zabraem nas z widowni za kulisty. To taki skrt. - Kiedy dotknem tamtej koci, znalazem si w umyle faceta nazwiskiem Town. Wsppracuje z reszt drani. Nienawidzi nas. - Tak. - Ma szefa, pana Worlda, ktry kogo mi przypomina, ale nie wiem kogo. Zagldaem do gowy Towna - a moe znalazem si w niej? Nie mam pewnoci. - Czy wiedz, dokd si kierujemy? - Myl, e w tej chwili odwouj poszukiwania. Nie chc jecha za nami do rezerwatu. Idziemy do rezerwatu? - Moe. Wednesday na moment wspar si na lasce, po czym podj przerwan wdrwk. - Co to byo, ten pajk? - Materializacja wzorca. Wyszukiwarka.

- Czy one s niebezpieczne? - Doyem mojego wieku, bo zawsze zakadam najgorsze. Cie umiechn si. - A ile waciwie masz lat? - Tyle co mj jzyk - odpar Wednesday - i kilka miesicy wicej ni moje zby. - Trzymasz karty tak blisko przy orderach - zauway Cie - e czasami nie jestem nawet pewien, czy to naprawd karty. Wednesday jedynie mrukn co w odpowiedzi. Kade kolejne wzgrze okazywao si trudniejsze do pokonania. Cie poczu pierwszy bl gowy. wiato gwiazd pulsowao i jego rytm odbija si echem w skroniach i piersi Cienia. U stp nastpnego wzgrza Cie potkn si, otworzy usta, by co powiedzie, i bez ostrzeenia zwymiotowa. Wednesday sign do wewntrznej kieszeni i wyj ma piersiwk. - Napij si - poleci. - Ale tylko yk. Pyn w rodku by ostry, cuchncy, parowa w ustach niczym dobry koniak, cho nie smakowa alkoholem. Wednesday zabra piersiwk i j schowa. - Niedobrze jest, gdy widzowie znajduj si nagle za kulisami. To dlatego le si czujesz. Musimy si pospieszy i zabra ci std. Dalej poszli szybciej. Wednesday maszerowa miarowo, Cie potyka si od czasu do czasu, lecz po lekarstwie czu si lepiej. W ustach pozosta mu smak skrki pomaraczowej, olejku rozmarynowego, mity i godzikw. Nagle towarzysz chwyci go za rk. - Tam! - Wskaza dwa identyczne pagrki ze zwykej, szklistej skay, po lewej stronie. - Przejd midzy nimi, obok mnie. Zrobili tak. Zimne powietrze i jasne dzienne wiato jednoczenie uderzyy Cienia w twarz. Stali w poowie zbocza agodnego wzgrza. Mga znikna. Dzie by soneczny i mrony, niebo miao barw doskonaego bkitu. U stp wzgrza dostrzeg wirow drog, na ktrej podskakiwaa czerwona furgonetka - maleka jak dziecicy samochodzik. Z pobliskiego budynku ulatywa drzewny dym, unoszony porywami wiatru. Wygldao to, jakby kto wzi star przyczep i trzydzieci lat temu upuci j na zbocze. Dom by wielokrotnie naprawiany, poatany, a w niektrych miejscach take rozbudowany. Gdy si zbliyli, drzwi si otwary i ze rodka spojrza na nich mczyzna w redn im wieku o bystrych oczach i ustach niczym szrama po nou.

- A niech mnie! Syszaem, e wybiera si do mnie dwch biaych. Dwch biaych w Winnebago. Syszaem te, e zabdzili, jak to zwykle biali, jeli nie maj swoich drogowskazw. I spjrzcie tylko na tych dwch nieszcznikw na progu. Wiecie, e jestecie na ziemi Lakotw? - Wosy mia siwe i dugie. - Od kiedy to jeste Lakot, stary oszucie? - Wednesday mia na sobie paszcz i czapk z nausznikami i Cieniowi wydao si nagle nieprawdopodobne, e zaledwie kilka chwil temu pod gwiazdami jego towarzysz by ubrany w postrzpion peleryn i szerokoskrzydy kapelusz. - Witaj, Whiskey Jacku. Umieram z godu, a mj przyjaciel przed chwil wyrzyga niadanie. Zaprosisz nas do rodka? Whiskey Jack podrapa si pod pach. Odziany w niebieskie dinsy, podkoszulk szar jak wosy i mokasyny, zdawa si nie dostrzega zimna. - Tu mi si podoba. Wejdcie do rodka, biali ludzie, ktrzy zgubilicie swego Winnebago. Wewntrz przyczepy w powietrzu unosi si gciejszy dym. Dostrzegli drugiego czowieka, siedzcego przy stole. Ten mczyzna by bosy, odziany w skry zwierzt. Jego wasna skra miaa kolor kory. Wednesday umiechn si radonie. - No, no - rzek. - Wyglda na to, e nasze spnienie okazao si owocne. Whiskey Jack i Johnny Jabko. Dwa ptaszki w garci. Mczyzna przy stole, Johnny Jabko, popatrzy na Wednesdaya. Potem sign doni do kroku, pomaca i rzek: - I znw si mylisz. Mojego ptaszka nie masz w garci. Jest tam, gdzie by powinien. Zerkn na Cienia i unis rk w powitalnym gecie. - Jestem John Chapman. Nie zwracaj uwagi na to, co mwi o mnie twj szef. Jest dupkiem, by dupkiem i zawsze nim bdzie. Niektrzy ludzie tak po prostu maj. Nic nie poradzisz. - Mike Ainsel - przedstawi si Cie. Chapman potar palcami zaronity podbrdek. - Ainsel - powtrzy. - To nie nazwisko, ale moe by. Jak ci zw? - Cie. - Zatem ja te bd ci mwi Cie. Hej, Whiskey Jacku. - Tak naprawd jednak nie mwi wcale Whiskey Jack, uwiadomi sobie Cie. Wymawia zbyt wiele sylab. - Jak tam arcie? Whiskey Jack wzi drewnian yk i podnis pokrywk czarnego, elaznego garnka, w ktrym co bulgotao na kuchni.

- Gotowe - oznajmi. Wzi z pki cztery plastikowe miski, rozoy do nich yk zawarto garnka i ustawi na stole. Potem otworzy drzwi, wyszed na nieg i wycign z zaspy plastikowy kanisterek. Przynis go do rodka i nala cztery due szklanki mtnego, tobrzowego pynu. Ustawi je obok misek. W kocu znalaz cztery yki i usiad przy stole, zapraszajc goci. Wednesday podejrzliwie podnis szklank. - Wyglda jak szczyny. - Wci je pijesz? - spyta Whiskey Jack. - Wy, biali, naprawd macie wira. To jest znacznie lepsze. - A potem doda, zwracajc si do Cienia: - To gulasz z dzikiego indyka, a Johnny przynis jabcoka. - Saby jabkowy cydr. Nie lubi mocnych alkoholi. Mieszaj ludziom w gowach. Gulasz okaza si doskonay. Podobnie cydr. Cie zmusi si, by je powoli, dokadnie przeuwa miso, nie przeyka zachannie. By godniejszy, ni przypuszcza. Dooy sobie gulaszu, dola cydru. - Dotary do mnie plotki, e rozmawiasz z rnymi ludmi i proponujesz im najrniejsze rzeczy. Pono namawiasz staruszkw do wstpienia na ciek wojenn zagadn John Chapman. Cie i John Chapman zmywali. Reszt gulaszu schowali do plastikowych pojemnikw. Whiskey Jack ustawi je w niegu i nakry pust skrzynk, by wiedzie, gdzie s. - To cakiem trafne podsumowanie. - Oni zwyci - oznajmi Whiskey Jack tonem nie dopuszczajcym dyskusji. - Ju zwyciyli, wy przegralicie. Tak jak to byo z biaymi i z moim ludem. Zwykle wygrywali, a gdy przegrywali, zawierali ukady, potem je amali, i znw zwyciali. Nie zamierzam walczy w kolejnej przegranej sprawie. - I nie patrz te na mnie - doda John Chapman. - Bo gdybym nawet stan po waszej stronie - a tego nie zrobi - i tak na nic si nie przydam. Te cholerne szczury odrzuciy mnie, kompletnie zapomniay - urwa, po czym doda: - Paul Bunyan. - Powoli pokrci gow i powtrzy: - Paul Bunyan. Cie nigdy nie sysza tak gbokiej nienawici w dwch rwnie prostych sowach. - Paul Bunyan? A co on zrobi? - Zaj miejsce w ich gowach - wtrci Whiskey Jack. Wyebra od Wednesdaya papierosa i obaj zapalili.

- To tak jak z tymi idiotami, ktrzy uwaaj, e kolibry przejmuj si swoj lini, prchnic zbw czy innymi bzdurami, i chc im oszczdzi kontaktu z cukrem, bia mierci - wyjani Wednesday. - Wypeniaj zatem karmniki dla kolibrw pieprzonym sodzikiem. Ptaki pij pyn i umieraj, bo w ich jedzeniu brakuje kalorii, cho brzuszki maj pene. Tak samo wyglda sprawa z Paulem Bunyanem. Nikt nigdy nie opowiada historii o Paulu Bunyanie. Nikt nie wierzy w Paula Bunyana. Paul Bunyan to produkt nowojorskiej agencji reklamowej. Wyszed z niej w tysic dziewiset dziesitym roku i napeni mityczny brzuch narodu pustymi kaloriami. - Lubi Paula Bunyana - wtrci Whiskey Jack. - Kilka lat temu wybraem si na Przejadk z Panem Bunyanem w centrum handlowym America. Wida stojcego na grze wielkiego, starego Paula Bunyana, a potem siup, jazda w d i plusk. Nic do niego nie mam. Nie przeszkadza mi, e nie istnia, bo to znaczy, e tak naprawd nie wyci adnych drzew. Nie jest to jednak tak dobre, jak sadzenie drzew. Co fakt, to fakt. - Sporo gadasz - zauway Johnny Chapman. Wednesday wydmuchn kko z dymu, ktre zawiso w powietrzu, rozpywajc si powoli drobnymi smukami. - Do diaba, Whiskey Jacku, nie o to tu chodzi i dobrze o tym wiesz! - Ja ci nie pomog - oznajmi Whiskey Jack. - Kiedy nakopi ci w tyek, moesz wrci, i jeli nadal tu bd, znw ci nakarmi. Najlepsze arcie dostaniesz na jesieni. - Wszystkie inne wyjcia s gorsze - rzek Wednesday. - Nie masz pojcia o wyjciach - odrzek Whiskey Jack i spojrza na Cienia. - Ty polujesz - rzek gosem ochrypym od dymu i papierosw. - Pracuj - poprawi Cie. Whiskey Jack potrzsn gow. - Nie tylko. Take na co polujesz. Masz dug, ktry pragniesz spaci. Cie przypomnia sobie sine wargi Laury i krew na jej rkach. - Posuchaj. Lis by tu pierwszy. Mia brata Wilka. Lis oznajmi, e ludzie bd yli wiecznie. Jeli umr, to na krtko. Wilk odpar: Nie, ludzie bd umiera, musz umiera. Wszystko, co yje, musi umiera. W przeciwnym razie rozmno si, zajm cay wiat, zjedz wszystkie ososie, karibu i bizony, wszystkie dynie, ca kukurydze. Pewnego dnia Wilk umar i powiedzia do Lisa: Szybko, oyw mnie, a Lis na to: Martwi musz pozosta martwi. Przekonae mnie. Paka, gdy to mwi, ale tak powiedzia i tak zrobi. Teraz wilk wada wiatem umarych, a Lis yje na wieki pod socem i ksiycem i wci opakuje swego brata. - Skoro nie chcecie gra, to nie chcecie - wtrci Wednesday. - Ruszamy w drog.

Twarz Whiskey Jacka nawet nie drgna. - Mwi do tego modzieca. Tobie nie da si ju pomc, jemu owszem. - Z powrotem odwrci si do Cienia. - Opowiedz mi swj sen. - Wspinaem si na wie z czaszek. Wok kryy olbrzymie ptaki. W skrzydach miay pioruny. Atakoway mnie. Wiea runa. - Wszyscy ni - mrukn Wednesday. - Moemy ju i? - Nie wszyscy ni o Wakinyau, ptakach gromu - powiedzia Whiskey Jack. - Nawet tu czulimy echa. - Mwiem - warkn Wednesday. - Jezu. - W zachodniej Wirginii yje stadko ptakw gromu - wtrci beztrosko Chapman. Kilka kur i stary kogut. Jest te modsza parka, w okolicy, ktr kiedy nazywano Stanem Franklina, lecz stary Ben nigdy nie dosta swojego stanu, pomidzy Kentucky i Tennessee. Oczywicie nigdy, nawet w najlepszych czasach, nie byo ich zbyt wielu. Whiskey Jack wycign rk barwy czerwonej gliny i delikatnie dotkn twarzy Cienia. - Eyah - rzek. - To prawda. Jeli upolujesz ptaka gromu, moesz oywi swoj kobiet. Ale jej miejsce jest u wilka, w wiecie umarych, nie na ziemi ywych. - Skd wiesz? - spyta Cie. Wargi Whiskey Jacka nie poruszyy si. - Co ci powiedzia baw? - ebym wierzy. - Dobra rada. Zamierzasz jej posucha? - Tak sdz. Rozmawiali bez sw, bez ruchu warg, bez dwiku. Cie zastanawia si, czy ich towarzysze widz tylko dwie nieruchome postaci - zastyge na czas jednego uderzenia serca, uamka owego uderzenia. - Kiedy znajdziesz swj szczep, odwied mnie znowu - powiedzia Whiskey Jack. Pomog ci. - Tak zrobi. Whiskey Jack spuci gow i odwrci si do Wednesday a. - Zamierzasz zabra swojego Ho Chunka? - Mojego co? - Ho Chunka. Tak nazywaj si Winnebago. Wednesday potrzsn gow.

- Zbyt ryzykowne. Odzyskanie wozu mogoby stanowi problem. Bd go szuka. - Jest kradziony? Wednesday popatrzy na niego z uraz. - W adnym razie. Dokumenty s w schowku na rkawiczki. - A kluczyki? - Ja je mam - oznajmi Cie. - Mj siostrzeniec, Harry Sjka, ma buicka z osiemdziesitego pierwszego. Dajcie mi kluczyki do swojego wozu kempingowego. Moecie wzi jego wz. Wednesday wyranie si najey. - Co to za wymiana? Whiskey Jack wzruszy ramionami. - Wiesz, jak trudno bdzie ci sprowadzi tamten samochd z miejsca, w ktrym go porzucilicie. Robi wam przysug. Moecie si zgodzi albo nie. Mnie to nie obchodzi. Zacisn wskie wargi. Wednesday przez chwil milcza z gniewn min. Potem gniew zamieni si w al. - Cieniu - poleci. - Daj mu kluczyki do Winnebago. Cie poda je Whiskey Jackowi. - Johnny - poprosi Whiskey Jack - zabierz ich do Harryego Sjki. Powiedz, e kazaem mu odda im samochd. - Z przyjemnoci - odpar Jack Chapman. Wsta, podszed do drzwi, podnis lecy obok niewielki worek, nacisn klamk i wyszed na zewntrz. Cie i Wednesday podyli w lad za nim. Whiskey Jack zosta na progu. - Hej! - rzuci w stron Wednesdaya. - Nie wracaj tu wicej. Nie jeste mile widziany. Wednesday unis palec, celujc nim w niebo. - Nabij si na niego - odpar pogodnie. Zeszli na d w niegu, przebijajc si przez zaspy. Chapman maszerowa z przodu. Jego bose stopy odcinay si ostr czerwieni na tle zamarznitego niegu. - Nie zimno ci? - spyta Cie. - Moja ona bya z plemienia Choctaw - odpar Chapman. - I nauczya ci mistycznych metod unikania mrozu? - Nie. Uwaaa, e jestem wariatem. Stale powtarzaa: Johnny, czemu po prostu nie woysz butw?.

Zbocze stawao si coraz bardziej strome. Musieli przerwa rozmow. Caa trjka schodzia, potykajc si i lizgajc, przytrzymujc pni rosncych wok brzz, aby nie upa. Gdy pokonali najgorszy odcinek, Chapman odezwa si znowu: - Oczywicie ju nie yje. Kiedy zmara, troch oszalaem. Co takiego moe spotka kadego, nawet ciebie. - Klepn Cienia w rami. - Jezu i Jozefacie, z ciebie to kawa chopa. - Tak powiadaj - odpar Cie. Maszerowali okoo p godziny. W kocu dotarli do okrajcej wzgrze wirowej drogi i ruszyli w stron widocznych z gry budynkw. Mijajcy ich samochd zwolni i przystan. Kobieta za kierownic pochylia si, opucia szyb i spytaa: - Hej, frajerzy, podwie was? - To bardzo uprzejme z pani strony - odpar Wednesday. - Szukamy pana Harryego Sjki. - Jest pewnie w klubie - mrukna kobieta. Na oko sdzc, skoczya ju czterdziestk. - Wskakujcie. Wsiedli. Wednesday zaj miejsce obok niej, John Chapman i Cie usiedli z tyu. Cie mia troch za dugie nogi, by mc usadowi si wygodnie, ale postara si jak mg. Samochd szarpn i ruszy naprzd, podskakujc na wirowej drodze. - Skd przyszlicie, wy trzej? - spytaa kobieta. - Odwiedzilimy przyjaciela - odpar Wednesday. - Mieszka na wzgrzu - doda Cie. - Na jakim wzgrzu? Cie obejrza si przez zakurzone tylne okno, lecz za sob nie dostrzeg wysokiego wzgrza, jedynie chmury nad rwnin. - To Whiskey Jack - powiedzia. - Aaa - odpara. - Tu nazywamy go Inktomi. Myl, e to ten sam facet. Dziadek opowiada mi o nim nieze historie. Oczywicie te najlepsze byy do nieprzyzwoite. Natrafili na wybj. Kobieta zakla. - Wszystko w porzdku? - Tak, prosz pani - rzek Johnny Chapman. Obiema rkami przytrzymywa si siedzenia. - Drogi w rezerwatach - westchna. - Mona do nich przywykn. - Wszystkie s takie? - spyta Cie.

- Mniej wicej. Wszystkie w tych okolicach. I nie pytajcie o fors z kasyn, bo jaki czowiek o zdrowych zmysach przybyby tutaj, eby zagra w kasynie? My nie ogldamy tych synnych pienidzy. - Przykro mi. - Niepotrzebnie. - Z dononym zgrzytem zmienia bieg. - Wiedzielicie, e tutejsi biali odchodz? Wystarczy przejecha si kawaek i natraficie na puste widmowe miasta. Jak zatrzyma ludzi na farmie, skoro na ekranach telewizorw ogldaj cay wiat, a na Zych Ziemiach i tak nie da si niczego wyhodowa. Zabrali nam te tereny, osiedli tutaj, a teraz odchodz, przenosz si na poudnie, zachd. Moe, jeli poczekamy jeszcze troch, dostatecznie wielu z nich przeniesie si do Nowego Jorku, Miami i Los Angeles, i bez walki odzyskamy to co nasze. - Powodzenia - rzuci Cie. Harryego Sjk znaleli w klubie, przy stole bilardowym. Popisywa si wanie strzaami przed grupk dziewczt. Na wierzchu prawej doni mia wytatuowan niebiesk sjk, w prawym uchu kilka kolczykw. - Ho hoka, Harry Sjko - pozdrowi go John Chapman. - Spierdalaj, wirnity biay duchu - odpar pogodnie Harry. - Boj si ciebie. Po drugiej stronie pomieszczenia siedziao kilku starszych mczyzn. Niektrzy grali w karty, inni rozmawiali. Byli te inni, modsi, mniej wicej w wieku Harryego Sjki, czekajcy na swoj kolejk przy stole bilardowym. Rozdarcie w przykrywajcym st zielonym rypsie naprawiono srebrnoszar tam klejc. - Mam wiadomo od twojego wuja - oznajmi spokojnie Chapman. - Kae ci odda tym dwm samochd. W klubie musiao by w sumie jakie trzydzieci, czterdzieci osb. W tej chwili wszyscy wpatrywali si uwanie w swoje karty, stopy bd palce, udajc z caych si, e nie sysz ani sowa. - On nie jest moim wujem. W powietrzu unosi si dym papierosowy. Chapman umiechn si szeroko, demonstrujc najpaskudniejsze zby, jakie Cieniowi zdarzyo si oglda u ludzkiej istoty. - Chcesz mu to powiedzie osobicie? Twierdzi, e tylko dla ciebie zosta wrd Lakotw. - Whiskey Jack gada mnstwo rzeczy - odpar potulnie Harry Sjka. On jednak take nie powiedzia Whiskey Jack. To, co mwi brzmia niemal tak samo, lecz nie do koca. Wisakedjak - pomyla Cie. - Oto co mwi. Nie Whiskey Jack.

- Wanie - wtrci gono. - Midzy innymi powiedzia, e wymienimy naszego Winnebago na twojego buicka. - Nie widz tu Winnebago. - On ci go przyprowadzi - oznajmi John Chapman. - Doskonale o tym wiesz. Harry Sjka prbowa wykona trudny strza. Chybi. Zanadto trzsy mu si rce. - Nie jestem siostrzecem tego starego lisa - oznajmi. - Chciabym, eby nie wmawia ludziom takich rzeczy. - Lepszy ywy lis ni martwy wilk - powiedzia Wednesday gosem tak niskim, e niemal przypominajcym warknicie. - I co, sprzedasz nam swj wz? Mczyzna zadra - wyranie, gwatownie. - Jasne - rzek. - Jasne. Tak tylko artowaem. Lubi sobie po - artowa. - Odoy kij bilardowy i spord licznych grubych kurtek wiszcych przy drzwiach, wybra t waciw. Pozwlcie tylko, e zabior z niego moje mieci. Cay czas zerka na Wednesdaya, jakby lka si, e stary czowiek lada moment eksploduje. Samochd Harryego Sjki sta zaparkowany sto metrw dalej. Po drodze minli may biay kociek katolicki, z ktrego drzwi obserwowa ich mczyzna w koloratce. Pali papierosa z min, jakby okropnie mu nie smakowa. - Dzie dobry, ojcze! - zawoa Johnny Chapman, lecz mczyzna w koloratce nie odpowiedzia. Zgnit obcasem papierosa, podnis niedopaek, wrzuci do stojcego obok kuba i znikn w rodku. Samochd Harryego Sjki nie mia bocznych lusterek, mia za to najbardziej yse opony, jakie Cieniowi zdarzyo si oglda: idealnie gadk, czarn gum. Waciciel oznajmi, e wz wypija olej. Jeli jednak bd go stale dolewa, bdzie jedzi jak marzenie, dopki nie przestanie. Harry Sjka napeni mieciami czarny plastikowy worek (wrd wzmiankowanych mieci znalazo si kilka zakrcanych butelek taniego piwa z resztkami pynu w rodku, maa paczuszka ywicy cannabisowej, owinita w srebrn foli i kiepsko ukryta w popielniczce, ogon skunksa, dwa tuziny kaset z muzyk country i zaczytany poky egzemplarz Obcego w obcym kraju). - Przepraszam za moje arty - powiedzia do Wednesdaya, wrczajc mu kluczyki. Wiecie moe, kiedy dostan Winnebago? - Spytaj wuja. To on tu handluje pieprzonymi uywanymi samochodami - warkn Wednesday.

- Wisakedjak nie jest moim wujem - podkreli Harry Sjka. Zabra swj czarny worek, skierowa si do najbliszego domu i zamkn za sob drzwi. Johnnyego Chapmana wysadzili w Sioux Falls, pod sklepem ze zdrow ywnoci. Podczas jazdy Wednesday milcza. By w ponurym nastroju, ktry nie opuszcza go od chwili poegnania z Whiskey Jackiem. W rodzinnej restauracji na przedmieciach St. Paul Cie znalaz zostawion przez kogo gazet. Zerkn na ni, spojrza ponownie i pokaza Wednesdayowi. - Spjrz tylko - poprosi. Wednesday westchn i popatrzy na gazet. - Jestem zachwycony - oznajmi - e kontrolerzy lotw zgodzili si na ugod, nie podejmujc akcji strajkowej. - Nie o to chodzi - mrukn Cie. - Spjrz, tu jest data: 14 lutego. - Szczliwych walentynek. - Wyjechalimy w drog w styczniu, dwudziestego? Dwudziestego pierwszego? Nie pamitam dokadnie, ale w trzecim tygodniu stycznia. Spdzilimy w trasie trzy dni, jak w pysk strzeli. Jakim cudem mamy dzi czternastego lutego? - Bo maszerowalimy prawie przez miesic - wyjani Wednesday. - Na Zych Ziemiach. Na tyach. - Te mi skrt - rzuci Cie. Wednesday odsun gazet. - Pieprzony Johnny Jabo, stale tylko gada o Paulu Bunyanie. W rzeczywistoci Chapman by wacicielem czternastu sadw jabkowych. Uprawia tysice akrw. Owszem, dotrzymywa kroku granicy na zachodzie, ale adna z opowiadanych o nim historii nie ma w sobie ani krzty prawdy, poza tym, e na jaki czas oszala. Zreszt niewane. Kiedy w gazetach mawiano, e jeli prawda nie jest do imponujca, naley drukowa legendy. Ten kraj potrzebuje legend. Ale nawet legendy w nic ju nie wierz. - Ty jednak widzisz wszystko. - Ja nale do przeszoci. Kogo niby obchodz? - Jeste bogiem - powiedzia cicho Cie. Wednesday spojrza na niego ostro. Zdawao si, e chce co rzec, potem jednak opad na krzeso, wbijajc wzrok w jadospis. - Co z tego? - Dobrze jest by bogiem. - Rzeczywicie? - spyta Wednesday.

Tym razem to Cie odwrci wzrok. Na stacji benzynowej czterdzieci kilometrw od Lakeside na cianie obok toalet Cie ujrza plakat domowej roboty: czarno-biae zdjcie Alison McGovern i rcznie wypisane sowa Czy kto mnie widzia?. To samo zdjcie szkolne. Peen otuchy umiech dziewczynki w klamrach na zbach, ktra, gdy doronie, pragnie pracowa ze zwierztami. Czy kto mnie widzia? Cie kupi sobie snickersa, butelk wody i egzemplarz Nowin z Lakeside. Gwny tekst numeru, autorstwa Marguerite Olsen, naszej reporterki z Lakeside, zilustrowano zdjciem chopca i starszego mczyzny, trzymajcych w rkach wielk ryb. Obaj umiechali si szeroko. Ojciec i syn api rekordowego szczupaka. Czytaj w rodku. Wednesday prowadzi. - Jeli znajdziesz co ciekawego w gazecie, przeczytaj na gos - poleci. Cie uwanie przeglda kolejne strony, niczego jednak nie znalaz. Wednesday wysadzi go na podjedzie przed domem. Z drogi patrzy na Cienia kot barwy dymu. Kiedy jednak Cie pochyli si, by go pogaska, zwierze ucieko. Cie zatrzyma si na drewnianym podecie przed drzwiami mieszkania i spojrza na jezioro, tu i tam pokryte zielonymi i brzowymi plamkami namiotw. Obok wielu z nich stay zaparkowane samochody. Tu przy mocie tkwi stary, zielony gruchot, dokadnie taki jak w gazecie. - Dwudziestego trzeciego marca - rzuci zachcajco Cie. - Okoo dziewitej pitnacie. Moesz to zrobi. - Nie ma szans. - Gos nalea do kobiety. - Trzeciego kwietnia. Szsta po poudniu. Po caym dniu ld bdzie rozgrzany. Cie umiechn si. Marguerite Olsen miaa na sobie kombinezon narciarski. Staa po drugiej stronie podestu, dosypujc ziarna do karmnika. - Czytaem twj artyku w Nowinach Lakeside, ten o rekordowym szczupaku. - Zajmujca historia, prawda? - C, moe pouczajca. - Ju mylaam, e do nas nie wrcisz - rzeka. - Dugo ci nie byo, co? - Wuj mnie potrzebowa - wyjani Cie. - Stracilimy rachub czasu. Umiecia w karmniku ostatni sprasowan kostk ziarna i zacza napenia siatk nasionami ostu, trzymanymi w plastikowym dzbanku na mleko. Kilka szczygw o oliwkowych zimowych pirach wiergotao niecierpliwie na pobliskim drzewie.

- Nie znalazem w gazecie niczego o Alison McGovem. - Bo nie ma o czym pisa. Wci jest uwaana za zaginion. Kryy plotki, e widziano j w Detroit, ale to faszywy alarm. - Biedna maa. Marguerite Olsen zakrcia plastikowy pojemnik. - Mam nadziej, e nie yje - powiedziaa spokojnie. Cie spojrza na ni oszoomiony. - Czemu? - Bo alternatywa jest znacznie gorsza. Szczygy przeskakiway desperacko z gazi na ga wierku, niecierpliwie czekajc, a ludzie w kocu sobie pjd. Ty nie mylisz o Alison, stwierdzi w duchu Cie. Mylisz o swoim synu, o Sandym. Przypomnia sobie, jak kto mwi Tskni za Sandym. Kto to by? - Mio si rozmawiao - rzek. - Tak - odpara. - Mnie te.

*** Luty min w serii krtkich szarych dni. Czasami pada nieg. Powoli si ocieplao. W pogodne dni temperatura przekraczaa zero. Cie tkwi w swoim mieszkaniu, pki nie zacz czu si w nim jak w wiziennej celi. Potem, w dni, kiedy Wednesday go nie potrzebowa, zacz si wyprawia na piesze wdrwki. Spacerowa przez wikszo dnia, daleko za miasto. Szed sam, pki nie dotar do lasu, parku narodowego na pnocy i zachodzie, albo pastwisk i pl kukurydzy na poudniu. Pokona leny szlak Okrgu Drwali, maszerowa wzdu starych torw kolejowych, kry po bocznych drogach. Kilka razy przeszed si nawet z pnocy na poudnie wzdu zamarznitego jeziora. Czasami widywa miejscowych, zimowych turystw, mionikw joggingu; macha do nich i pozdrawia. Zwykle nie spotyka nikogo, tylko wrony i ziby. Od czasu do czasu dostrzega sokoa, szarpicego trupa oposa czy szopa, ktry wpad pod samochd, a raz, pewnego pamitnego dnia, ujrza ora wyawiajcego srebrn ryb ze rodka rzeki White Pine. Przy brzegach woda zamarza, lecz rodkiem wci rwa mocny nurt. Ryba szarpaa si w szponach ora, poyskujc w poudniowym socu. Cie wyobrazi sobie, e ryba uwalnia si i odpywa w gb nieba. Umiechn si ponuro. Odkry, e kiedy tak chodzi, nie musi myle, i to mu odpowiadao. Gdy zaczyna rozmyla, jego umys wdrowa w miejsca, ktrych nie potrafi kontrolowa, miejsca gdzie

czu si nieswojo. Najbardziej pomagao wyczerpanie. Gdy by zmczony, nie myla o Laurze, o dziwnych snach, o istotach, ktre nie istniej, bo nie mog istnie. Wraca do domu i zasypia bez problemw, bez snw. W zakadzie fryzjerskim Georgea w rynku Cie natkn si na szefa policji Mulligana. Cie zawsze podchodzi z nadziej do kolejnej wizyty, lecz rezultat pracy fryzjera nigdy nie dorwnywa oczekiwaniom. Po kadym strzyeniu wyglda dokadnie tak samo, tyle e mia krtsze wosy. Chad siedzcy obok Cienia dziwnie przejmowa si wasnym wygldem. Gdy fryzjer skoczy go strzyc, policjant spojrza ponuro na swe odbicie, jakby zamierza zaraz wlepi mu mandat. - Wyglda niele - rzuci Cie. - Czy wygldaoby niele, gdyby by kobiet? - Chyba tak. Razem przeszli przez rynek do Mabel i zamwili gorc czekolad. - Hej, Mike - powiedzia Chad - zastanawiae si kiedy nad prac w organach cigania? Cie wzruszy ramionami. - Raczej nie - odpar. - Mam wraenie, e w takiej pracy trzeba wiedzie mnstwo rzeczy. Chad pokrci gow. - Wiesz, na czym gwnie polega praca policjanta w takim miejscu jak to? Na nie traceniu gowy. Co si dzieje, kto na ciebie krzyczy, wymyla niestworzone historie, a ty musisz po prostu mc powiedzie, e to z pewnoci nieporozumienie i wszystko zaatwisz, jeli tylko ten kto spokojnie wyjdzie na zewntrz. I musisz mwi powanie. - A pniej to zaatwiasz? - Pniej zwykle zakadasz mu kajdanki. Ale owszem, starasz si jednak wszystko zaatwi. Daj mi zna, jeli ci to zainteresuje. Potrzebujemy nowych ludzi, a ty jeste waciwym typem. - Jeli interes z wujem nie wyjdzie, bd o tym pamita. Popijali gorc czekolad. - Hej, Mike - odezwa si w kocu Mulligan. - Co by zrobi, gdyby mia kuzynkwdow, a ona zaczaby do ciebie dzwoni? - Dzwoni? Jak? - No, przez telefon. Rozmowy zamiejscowe. Mieszka w innym stanie. - Jego twarz poczerwieniaa gwatownie. - W zeszym roku widziaem j na lubie w rodzinie. Bya wtedy

matk, to znaczy jej m wtedy y. No i naley do rodziny. Ale nie jest blisk kuzynk. Do odleg. - Podoba ci si? Rumieniec. - No nie wiem. - Dobra, ujmijmy to inaczej. Czy ty jej si podobasz? - No, kiedy ostatnio dzwonia, powiedziaa kilka rzeczy. To bardzo pikna kobieta. - A zatem... co masz zamiar zrobi? - Mgbym j tu zaprosi. Mgbym, prawda? Wspomniaa, e chtnie by mnie odwiedzia. - Oboje jestecie doroli. Do dziea. Chad skin gow, spiek raka. Telefon w mieszkaniu Cienia by guchy i martwy. Cie myla nad tym, by kaza go podczy, ale nie mia nikogo, do kogo chciaby dzwoni. Pewnej nocy podnis suchawk i wydao mu si, e syszy szum wiatru oraz odgosy odlegej rozmowy midzy grup ludzi mwicych zbyt cicho, by cokolwiek zrozumia. - Halo? - powiedzia. - Kto tam? Nikt nie odpowiedzia. W suchawce zapada naga cisza, potem rozleg si saby miech, tak saby, e Cie nie mia pewnoci, czy go sobie nie wyobrazi.

*** W cigu nastpnych tygodni odby kilka kolejnych wypraw z Wednesdayem. Czeka w kuchni domku na Rhode Island, nasuchujc, podczas gdy Wednesday sprzecza si w zaciemnionej sypialni z kobiet, ktra nie chciaa wyj z ka. Nie pozwalaa te Wednesdayowi ani Cieniowi spojrze sobie w twarz. W lodwce trzymaa foliow torb pen wierszczy i drug, z truchami maych myszek. W klubie rockowym w Seattle Cie patrzy, jak Wednesday, przekrzykujc zesp, wita mod kobiet o krtkich rudych wosach i skrze pokrytej niebieskimi tatuowanymi spiralami. Rozmowa musiaa pj niele, bo Wednesday rozsta si z kobiet, majc szeroki umiech na twarzy. W pi dni pniej Cie czeka w wynajtym wozie. Wednesday wyszed skrzywiony z holu biurowca w Dallas, wsiad do rodka, trzasn drzwiami i przez chwil siedzia w milczeniu.

- Jed - poleci w kocu, po czym doda: - Pieprzeni Albaczycy. Jakby kogokolwiek interesowali. Po trzech dniach polecieli do Boulder i w miej atmosferze zjedli lunch z picioma modymi Japonkami. By to posiek peen wzajemnych grzecznoci. Cie wsta od niego niepewny, czy cokolwiek ustalono, Wednesday jednak sprawia wraenie zadowolonego. Cie zaczyna tskni za powrotami do Lakeside. Mia tu spokj i czu si mile widziany. Kadego ranka, gdy nie przebywa w rozjazdach, przejeda przez most na rynek. Kupowa dwa pieroki u Mabel, jednego jad na miejscu, popijajc kaw. Jeli kto zostawi gazet, czyta j, cho nie interesowa si nowinami na tyle, by samemu za nie paci. Drugi pieroek zabiera ze sob w papierowej torebce i zjada na lunch. Pewnego ranka czyta USA Today, gdy Mabel odezwaa si do niego: - Hej, Mike. Dokd si dzi wybierasz? Niebo miao barw jasnego bkitu. Poranna mga pozostawia na drzewach grub warstw szronu. - Sam nie wiem - przyzna Cie. - Moe znw przejd si lenym szlakiem. Dolaa mu kawy. - Bye kiedy na wschodzie, w Okrgu Q? Jest tam cakiem adnie. Wystarczy pj drk naprzeciwko sklepu z dywanami na Dwudziestej Alei. - Nie. Nigdy tam nie byem. - C - odpara. - To cakiem adne miejsce. Byo niezwykle adne. Cie zaparkowa samochd na skraju miasta i ruszy poboczem krtej wiejskiej drogi, okrajcej wzgrza na wschd od Lakeside. Kade ze wzgrz porastay bez-listne klony, biae jak ko brzozy, ciemne wierki i sosny. Przez jaki czas dotrzymywa mu towarzystwa may ciemny kot barwy ziemi, o biaych przednich apkach. Cie podszed do niego. Zwierz nie ucieko. - Hej, kocie - pozdrowi go Cie. Kot przechyli gow i spojrza na niego szmaragdowymi oczami. A potem sykn nie na niego, lecz na co po drugiej stronie drogi, co, czego Cie nie widzia. - Spokojnie - rzuci Cie. Kot umkn pospiesznie i znikn na polu starej nie zebranej kukurydzy. Za nastpnym zakrtem Cie ujrza niewielki cmentarz, peen zwietrzaych nagrobkw. Na kilku z nich spoczyway wizanki wieych kwiatw. Cmentarza nie otacza pot ani ogrodzenie, jedynie rzd niskich drzew morwowych, pochylonych pod ciarem lodu

i wieku. Cie przekroczy pryzm niegu na poboczu. Wejcia na cmentarz strzegy dwa kamienne supy, ktrych nie czya brama. Przeszed midzy nimi i znalaz si pord nagrobkw. Dug chwil spacerowa po cmentarzu, ogldajc groby. Nie znalaz adnej inskrypcji nowszej ni z 1969 roku. Oczyci ze niegu solidnego granitowego anioa i opar si o niego. Wyj z kieszeni papierow torebk, odwin pieroek i odama czubek. W zimowym powietrzu rozszed si oboczek pary. Pachniaa bardzo zachcajco. Cie odgryz duy ks. Co zaszelecio za jego plecami. Przez moment wydao mu si, e to kot, potem jednak poczu perfumy, a pod nimi smrd rozkadu i zgnilizny. - Prosz, nie patrz na mnie - powiedziaa zza jego plecw. - Witaj, Lauro - rzek Cie. W jej gosie pobrzmiewao wahanie, moe nawet nuta lku. - Cze, piesku. Odama kawaek pieroka. - Sprbujesz? Teraz staa tu za nim. - Nie - rzeka. - Zjedz sam. Ja ju nie jadam. Schrupa pieroek. By bardzo dobry. - Chc na ciebie spojrze - oznajmi. - Nie spodobam ci si. - Prosz. Okrya kamiennego anioa i Cie ujrza j w blasku dnia. Niektre rzeczy si zmieniy, inne pozostay takie same. Jej oczy ani przekrzywiony, peen nadziei umiech, nie ulegy zmianie. Bya tez niewtpliwie, bezdyskusyjnie martwa. Cie skoczy pieroek, wyprostowa si, wysypa okruchy z torebki, po czym zoy j i schowa do kieszeni. Czas spdzony w zakadzie pogrzebowym w Kairze sprawi, e czu si przy niej nieco mniej skrpowany. Nie wiedzia jednak, co powiedzie. Zimne palce musny jego do. Ucisn je lekko. Poczu, jak serce tucze mu si w piersi. Ba si, najbardziej obawia si normalnoci tej chwili. Czu si tak dobrze z Laur u boku, e chtnie pozostaby tu na wieki. - Tskni za tob - przyzna. - Jestem tu - odpara. - Wtedy wanie najbardziej tskni. Kiedy tu jeste. Gdy ci nie ma, gdy pozostajesz tylko duchem z przeszoci, marzeniem z innego ycia, jest atwiej.

Ucisna mu rk. - Jak tam mier? - spyta. - Cika - odpara. - Trwam tak i trwam. Opara mu gow na ramieniu i to niemal go zaamao. - Chcesz si przej? - Jasne. - Umiechna si do niego: nerwowy przekrzywiony umiech na martwej twarzy. Wyszli z cmentarza, zmierzajc drog w stron miasta. Trzymali si za rce. - Gdzie si podziewae? - spytaa. - Gwnie tutaj. - Od wit zupenie jakbym ci zgubia. Czasami wiedziaam, gdzie jeste, przez kilka godzin, kilka dni. Krcie si w rnych miejscach. Potem znw mi znikae. - Byem w tym miecie - wyjani. - W Lakeside. To poczciwe miasteczko. - Ach tak. Nie miaa ju na sobie niebieskiego kostiumu, w ktrym j pochowano. Zamiast tego bya opatulona w kilka swetrw, dug ciemn spdnic i wysokie bordowe buty. Cie pogratulowa jej wyboru. Laura pochylia gow i umiechna si. - Czy nie s wspaniae? Znalazam je w wietnym sklepie w Chicago. - Czemu zatem przyjechaa tu z Chicago? - Ju jaki czas temu wyjechaam z Chicago, piesku. Zmierzaam na poudnie. Zimno mnie mczy. Mona by sdzi, e powinnam czu si w nim dobrze, ale nie. To ma chyba co wsplnego ze mierci. Nie czuj zimna jak zimno, tylko jak nico. A po mierci jedyn rzecz, jakiej naprawd si boimy, jest wanie nico. Wybieraam si do Teksasu. Zamierzaam spdzi zim w Galveston. W dziecistwie te tam zimowaam. - Chyba nie - wtrci Cie. - Nigdy o tym nie wspominaa. - Nie? Moe wic chodzio o kogo innego. Pamitam mewy - rzucanie w powietrze okruchw chleba dla mew, setek mew. Cae niebo wypeniao si mewami, ktre trzepotay skrzydami i poryway okruchy z powietrza. - Urwaa. - Jeli ja tego nie widziaam, to chyba kto inny. Zza zakrtu wynurzy si samochd. Kierowca pomacha im. Cie odpowiedzia pozdrowieniem. Czu si cudownie, mogc spacerowa z on. - To mie - powiedziaa Laura, jakby czytaa mu w mylach. - Tak - odpar Cie.

- Kiedy nadeszo wezwanie, musiaam si pospieszy. Wanie przekroczyam granic Teksasu. - Wezwanie? Uniosa wzrok. Wiszca na szyi zota moneta zalnia. - Miaam wraenie, jakby co mnie wzywao. Zaczam o tobie myle, o tym, jak bardzo pragn ci zobaczy. Zupenie jakby ogarn mnie gd. - I wiedziaa, e tu jestem? - Tak. - Zatrzymaa si. Zmarszczya brwi. Grne zby nacisny doln sin warg, przygryzajc j lekko. Z namysem przekrzywia gow. - Tak. Nagle ju wiedziaam. Sdziam, e to ty mnie przyzywasz, ale si myliam, prawda? - Tak. - Nie chciae mnie widzie. - Nie o to chodzi. - Zawaha si. - Nie, nie chciaem ci widzie. To za bardzo boli. nieg chrzci im pod stopami. W promieniach soca lni niczym brylanty. - To musi by trudne - zauwaya Laura - nie y. - Chcesz powiedzie, e mier jest dla ciebie trudna? Posuchaj, wci prbuj si dowiedzie, jak ci oywi. Chyba jestem na dobrym tropie. - Nie - zaprotestowaa. - To znaczy jestem wdziczna i mam nadziej, e ci si uda. Zrobiam mnstwo zych rzeczy. - Potrzsna gow. - Ale mwiam o tobie. - Ja yj - powiedzia Cie. - Nie jestem martwy, pamitasz? - Nie jeste martwy - zgodzia si. - Ale nie mam pewnoci, czy jeste te do koca ywy. Niezupenie. Nie tak powinna potoczy si ta rozmowa, pomyla Cie. Wszystko wyglda nie tak. - Kocham ci - oznajmia Laura obojtnie. - Jeste moim pieskiem, ale po mierci pewne rzeczy wida wyraniej. Zupenie jakby nikogo nie byo. Wiesz, jeste niczym wielka, przypominajca mczyzn dziura w materii wiata. - Zmarszczya czoo. - Nawet gdy bylimy razem. Uwielbiaam twoje towarzystwo. Kochae mnie, zrobiby dla mnie wszystko. Czasami jednak wchodziam do pokoju i zdawao mi si, e nikogo tam nie ma. Potem zapalaam albo gasiam wiato i uwiadamiaam sobie, e tam jeste: siedzisz samotnie, nie czytasz, nie ogldasz telewizji, niczego nie robisz. Nagle ucisna go, jakby chciaa zagodzi swe sowa. - Najlepsz rzecz w Robbiem byo to, e on kim by. Czasami palantem, czasami frajerem, uwielbia te kocha si przed lustrem, eby mg patrze, jak mnie pieprzy, ale on

y, piesku. Pragn rnych rzeczy. Zapenia przestrze. - Umilka. Spojrzaa na niego, lekko przechylia gow. - Przepraszam. Zraniam twoje uczucia? Cie nie ufa wasnemu gosowi, wic jedynie potrzsn gow. - To dobrze - rzeka. - Dobrze. Zbliali si do miejsca, w ktrym zaparkowa samochd. Cie czu, e powinien co powiedzie - kocham ci albo prosz, nie odchod, albo przykro mi, sowa, ktre zwykle ataj rozmowy, skrcajce bez ostrzeenia w mrok. Zamiast tego rzek: - Ja nie jestem martwy. - Moe nie - zgodzia si. - Ale czy na pewno jeste ywy? - Spjrz na mnie. - To nie jest odpowied - odpara jego martwa ona. - Gdyby by ywy, wiedziaby o tym. - I co teraz? - C - rzeka - spotkaam si z tob. Znw ruszam na poudnie. - Z powrotem do Teksasu? - Gdzie, gdzie jest ciepo. Niewane gdzie. - Ja musz tu czeka - oznajmi Cie. - Na wezwanie szefa. - To nie jest ycie - powiedziaa Laura. Westchna, po czym umiechna si tym samym umiechem, ktry nieodmiennie porusza mu serce. Za kadym razem, gdy tak si umiechaa, czu si jak podczas pierwszego spotkania. Sprbowa j obj, ona jednak pokrcia gow i cofna si. Usiada na skraju zasypanego niegiem stou piknikowego, odprowadzajc go wzrokiem.

INTERLUDIUM Zacza si wojna i nikt si nie zorientowa. Zbliaa si burza i nikt o tym nie wiedzia. Opadajca stalowa belka na Manhattanie na dwa dni zablokowaa ulic. Zabia dwoje pieszych, arabskiego takswkarza i pasaera takswki. Kierowca ciarwki z Denver zosta znaleziony martwy w domu. Obok trupa leao narzdzie mordu: zakrzywiony motek o gumowej rkojeci. Mczyzna mia nietknit twarz, lecz ty gowy zmiadony. Na lustrze w azience brzow szmink wypisano kilka sw w obcym alfabecie. W sortowni pocztowej w Phoenix, w stanie Arizona, pewien czowiek oszala, wpad w sza, jak to powiedziano w dzienniku, i zastrzeli Terryego Trolla Evensena, upiornie otyego niezgrabnego mczyzn, ktry samotnie mieszka w przyczepie. Strzela te do kilku innych osb w sortowni, lecz zgin wycznie Evensen. Sam strzelec - z pocztku uwaano, e to niezadowolony pracownik poczty - nigdy nie zosta schwytany ani zidentyfikowany. - Szczerze mwic - powiedzia w dzienniku o pitej przeoony Terryego Trolla Evensona - jeli ktokolwiek u nas mia dosta wira, stawiabym na samego Trolla. Facet w porzdku, ale do dziwny. Nigdy nic nie wiadomo, prawda? Kiedy pniej w dzienniku powtrzono wiadomo o mierci Evensena, fragment ten zosta z niej wycity. W Montanie znaleziono zwoki dziewiciu anachoretw. Reporterzy zastanawiali si, czy to nie przypadek zbiorowego samobjstwa, wkrtce jednak ogoszono przyczyn mierci - zatrucie czadem ze starego piecyka. Na cmentarzu w Key West zbezczeszczono krypt. W Idaho pocig pasaerski uderzy w ciarwk UPS, zabijajc kierowc. aden z pasaerw nie ucierpia. Na tym etapie bya to jeszcze zwyka zimna wojna, niby-wojna, w ktrej nie da si zwyciy ani przegra. Wiatr porusza gaziami drzew. Z ogniska wzlatyway skry. Nadcigaa burza.

*** Krlowa Saby, pkrwi demon ze strony ojca - tak przynajmniej powiadali ludzie czarownica, mdra kobieta, krlowa rzdzca Sab, gdy Saba bya najbogatsz krain wiata, kiedy korzenie, klejnoty i pachnce drewno zabierano stamtd odziami i karawanami

wielbdw i rozwoono do wszystkich zaktkw wiata, krlowa, ktrej ju za ycia oddawano cze, a najmdrsi krlowie uznawali j za bogini, stoi na chodniku Bulwaru Zachodzcego Soca o drugiej nad ranem, patrzc tpo na przejedajce samochody, niczym wulgarna plastikowa panna moda na czamo-biaym neonowym torcie. Soi tak, jakby chodnik nalea do niej, podobnie jak noc, ktra j otacza. Gdy kto patrzy wprost na ni, jej usta poruszaj si, jak gdyby mwia do siebie. Kiedy obok przejedaj mczyni w samochodach, ona patrzy im w oczy i umiecha si lekko. To bya duga noc. To by dugi tydzie i dugie cztery tysice lat. Bilquis szczyci si faktem, e nikomu niczego nie zawdzicza. Pozostae dziewczta na ulicy maj swoich alfonsw, maj naogi, dzieci, ludzi, ktrzy zabieraj im pienidze. Ale nie ona. W jej zawodzie nie pozostaa ju ani odrobina witoci. Ani odrobinka. Tydzie temu w Los Angeles zaczy pada deszcze, zamieniajc ulice w tory przeszkd, zmywajc boto ze zboczy wzgrz i zwalajc domy w kaniony, spukujc wiat do rynsztokw i odpyww, topic wczgw i bezdomnych obozujcych w betonowym korycie rzeki. Gdy w Los Angeles pada deszcz, jego nadejcie zawsze zaskakuje ludzi. Ostatni tydzie Bilquis spdzia pod dachem. Niezdolna sta na chodniku, zwina si w kbek na ku w pokoju barwy surowej wtrbki, suchajc deszczu bbnicego o metalow skrzynk naokiennego klimatyzatora. Cay czas zamieszczaa ogoszenia w Internecie. Zostawia swko zachty w adultfriendfinder.com, LA-escorts.com, Classyhollywoodbabes.com, zarejestrowaa anonimowy adres poczty elektronicznej. Z dum myli o zdobywaniu nowych terytoriw, lecz denerwuje si - dugi czas unikaa pozostawiania po sobie ladw. Nigdy nie zamiecia nawet najmniejszego ogoszenia na tylnych stronach L.A. Weekly. Prbowaa sama dobiera sobie klientw, znale wzrokiem, wchem, dotykiem tych, ktrzy oddadz jej cze, tak jak tego pragnie, ktrzy pozwol jej porwa si bez reszty... Nagle, gdy tak stoi, drc, na rogu ulicy (pnolutowe deszcze ju miny, lecz przyniesiony z nimi chd pozosta w miecie), przychodzi jej do gowy, e ma jednak nag, rwnie potny jak uzalenienie dziwek od kokainy czy cracku. To j niepokoi. Jej wargi znw si poruszaj. Gdybymy byli do blisko owych rubinowych ust, usyszelibymy:

Stan, a obie miasto. Po ulicach i po rynkach szuka bd, ktrego miuje dusza moja, szepcze do siebie kobieta. Na ku moim w nocy szukaam tego, ktrego miuje dusza moja. Niech mnie pocauje pocaowaniem ust swoich. Miy mj mnie, a ja jemu. Bilquis ma nadziej, e koniec deszczw sprowadzi z powrotem klientw. P rzez wiksz cz roku kry po tych samych dwch czy trzech przecznicach na Bulwarze Zachodzcego Soca, napawajc si chodnym nocnym powietrzem. Raz na miesic opaca funkcjonariusza LAPD, ktry zastpi poprzedniego faceta biorcego apwki. Tamten znikn. Nazywa si Jerry LeBec, jego zniknicie pozostao tajemnic. Mia obsesj na punkcie Bilquis. Zacz j ledzi. Pewnego popoudnia ockna si, zaskoczona haasem. Otworzya drzwi mieszkania i znalaza Jerryego LeBeca w cywilnym stroju, klczce go i koyszcego si na przetartej wykadzinie. Kania si nisko, czekajc, by wysza. Haasem, ktry usyszaa, byo tuczenie gowy mczyzny o jej drzwi. LeBec zakoysa si na kolanach. Pogadzia jego wosy, polecia, eby wszed do rodka. Pniej woya jego ubranie do plastikowego czarnego worka na mieci i cisna do zsypu za hotelem kilka przecznic dalej. Jego bro i portfel umiecia w torbie na zakupy, obsypaa fusami po kawie i zgniym jedzeniem. Podwina grn cz torby i wrzucia j do kosza na mieci na przystanku autobusowym. Nie zachowywaa pamitek. Pomaraczowe nocne niebo migocze na zachodzie w rytm odlegych byskawic, szalejcych nad morzem, i Bilquis wie, e wkrtce znw zacznie pada. Wzdycha. Nie chce da si zapa deszczowi. Wrci do mieszkania, postanawia. Wykpie si, ogoli nogi - ma wraenie, e nieustannie nie robi nic, tylko goli nogi - i zanie. Rusza zatem chodnikiem w stron szczytu wzgrza, gdzie czeka jej samochd. Za jej plecami rozbyskuj reflektory. Bilquis odwraca si i umiecha, lecz umiech zastyga jej na twarzy, gdy widzi zbliajc si dug bia limuzyn. Ludzie w limuzynach chc si pieprzy w limuzynach, a nie w prywatnoci pokoju Bilquis. Ale moe to inwestycja na przyszo? Przyciemnione okno opada z szumem. Bilquis, umiechnita, podchodzi do limuzyny. - Hej, zotko - mwi. - Szukasz czego? - Sodkiej mioci - syszy gos dobiegajcy z tylnej kanapy. Bilquis zaglda do rodka, tyle ile moe przez uchylone okno. Zna dziewczyn, ktra wsiada do limuzyny z picioma pijanymi futbolistami i trafia do szpitala. Tu jednak siedzi tylko jeden facet, i to do mody. Nie sprawia wraenia wyznawcy, lecz pienidze, dobre pienidze, przechodzce

z jego doni do jej, take maj w sobie energi - kiedy nazywano j barak - ktra moe si przyda, a w dzisiejszych czasach niczego nie mona marnowa. - Ile? - pyta mczyzna. - Zaley, czego chcesz i jak dugo to ma potrwa - mwi Bilquis. - A take czy ci na to sta. - Czuje sczcy si przez okno zapach dymu, wo poncych obwodw i rozgrzanych mechanizmw. Drzwi otwieraj si od wewntrz. - Mog zapaci za wszystko, czego zapragn - oznajmia klient. Bilquis pochyla si i rozglda. W wozie nie ma nikogo wicej, tylko klient, pulchny dzieciak o nalanej twarzy, ktry jest jeszcze zbyt mody na drinka. Nie widzi nikogo innego, tote wsiada do rodka. - Bogaty dzieciak, co? - rzuca. - Jeszcze bogatszy. - Grubas powoli podnosi si ze skrzanego siedzenia. Ona umiecha si. - Mmm, rozgrzewasz mnie, zotko - mwi. - Pracujesz pewnie w jednym z tych dotcomw, o ktrych tyle czytaam. On sapie z zadowolenia, dyszy niczym ropucha. - Tak. Midzy innymi. Jestem techniczny. Samochd rusza. - Powiedz mi zatem - cignie facet - Bilquis, czy chciaaby ssa mi fiuta? - Jak mnie nazwae? - Bilquis - powtarza. A potem piewa gosem nie stworzonym do piewania. - Jeste niematerialn dziewczyn, yjc w materialnym wiecie. - W jego sowach jest co sztucznego, wywiczonego, jakby trenowa t scen co dzie przed lustrem. Ona przestaje si umiecha. Jej twarz si zmienia, staje si czujniejsza, ostrzejsza, twardsza. - Czego chcesz? - Ju mwiem, sodkiej mioci. - Dam ci wszystko, czego zapragniesz. - Bilquis wie, e musi wydosta si z limuzyny. Wz jedzie zbyt szybko, by moga wyskoczy, zrobi to jednak, jeli nie zdoa si wykrci. Nie podoba jej si to wszystko. - Czego chc. O tak. - Tusty chopak urywa, lubienie oblizuje wargi. - Pragn czystego wiata, chc, aby jutro naleao do mnie. Pragn ewolucji, dewolucji i rewolucji. Chc, by nasi pobratymcy przeszli z pogranicza do gwnego nurtu. Twoi kryj si pod

ziemi. Niesusznie. Musimy zaj nalene nam miejsce, wieci. Sam przd. Wy od tak dawna tkwicie pod ziemi, e nie potraficie posugiwa si oczami. - Nazywam si Ayesha - mwi Bilquis. - Nie mam pojcia, o co ci chodzi. Przy tej ulicy pracuje druga dziewczyna, to ona nazywa si Bilquis. Moemy wrci na Bulwar Zachodzcego Soca, znajdziemy j, moemy zrobi trjkt... - Och, Bilquis. - Chopak wzdycha teatralnie. - Na wiecie jest ograniczona ilo wiary. Oni nie dadz nam ju jej wicej. To przepa wierzeniowa. - A potem znw zaczyna piewa faszywym nosowym gosem Jeste analogow dziewczyn, yjc w cyfrowym wiecie. Limuzyna skrca zbyt szybko i modzieniec leci wprost na ni. Kierowca jest ukryty za przyciemnion szyb. Bilquis ogarnia irracjonalne przekonanie, e nikt nie kieruje wozem, e biaa limuzyna sucha samej siebie, krc po Beverly Hills niczym wielki metalowy uk. A potem mczyzna wyciga rk i stuka w przyciemnion szyb. Samochd zwalnia. Nim jeszcze zupenie si zatrzymuje, Bilquis otwiera drzwi i ni to wyskakuje, ni wypada na asfalt. Znajduje si na jezdni na zboczu, po lewej ma strome wzgrze, po prawej krawd jaru. Limuzyna stoi bez ruchu. Zaczyna pada. Wysokie obcasy Bilquis lizgaj si pod ni i uginaj. Kopniciem zrzuca buty i biegnie przemoknita do suchej nitki, szukajc miejsca, gdzie mogaby zej z drogi. Boi si. Owszem, ma moc, ale to moc godu, moc cipy. Od bardzo dawna utrzymywaa j przy yciu, do innych celw jednak musz jej wystarczy bystre oczy i umys, wzrost i sia. Po prawej, na wysokoci kolan, wznosi si metalowa barierka, nie pozwalajca samochodom spa ze zbocza wzgrza. Deszcz pynie ze szczytu, przemieniajc szos w rzek. Stopy Bilquis zaczynaj krwawi. Przed ni, w dole, rozcigaj si wiata Los Angeles, elektryczna migotliwa mapa wymylonego krlestwa, niebiosa na ziemi. Bilquis wie, e jeli zdoa zej z drogi, bdzie bezpieczna. Czarnam, ale pikna, powtarza w mylach, zwracajc si do nocy i deszczu. R jestem Szarona, jako lilia midzy cierniem. Obcie mi kwieciem, osypcie mi jabkami, bo mdlej od mioci. Na nocnym niebie ponie zielonkawa byskawica. Bilquis potyka si, zelizguje kilka krokw, obdzierajc ze skry okie i nog. Zrywa si z ziemi i dostrzega wiata jadcego w jej stron samochodu. Wz zblia si zbyt szybko, niebezpiecznie, i Bilquis zastanawia si, czy skoczy na prawo, gdzie mgby przygnie j do zbocza, czy te w lewo, w d. Biegnie przez drog, zamierzajc wdrapa si na gr po mokrej ziemi, a biaa limuzyna pdzi ku niej z prdkoci stu kilometrw na godzin, moe lizga si po mokrej nawierzchni, a ona

wyciga rce, chwytajc ziemi i kpy chwastw. Wie, e wdrapie si na gr i ucieknie, i w tym momencie mokra ziemia ustpuje i Bilquis leci z powrotem na drog. Samochd uderza w ni z sil, ktra zgniata mu mask z przodu i wyrzuca kobiet w powietrze niczym lalk. Bilquis lduje na jezdni za wozem. Uderzenie miady jej miednic, uszkadza czaszk. Po twarzy spywaj zimne krople deszczu. Zaczyna przeklina swego zabjc: przeklina bezgonie, bo nie moe poruszy ustami. Przeklina jego jaw i sen, ycie i mier. Przeklina, jak tylko potrafi przeklina kto majcy ojca demona. Trzask drzwi. Kto zblia si do niej. - Bya analogow dziewczyn - piewa modzieniec, faszujc - yjc w cyfrowym wiecie - po czym mwi: - wy pieprzone Madonny. Same pieprzone Madonny. Odchodzi. Trzask drzwi. Limuzyna cofa si i powoli przejeda po niej po raz pierwszy. Koa miad jej koci. A potem wz wraca. Gdy w kocu odjeda i znika w dole zbocza, pozostawia na jezdni ochap czerwonego misa, ledwie przypominajcy czowieka. Wkrtce deszcz spukuje reszt ladw.

INTERLUDIUM 2 - Cze, Samantho. - Mags? To ty? - A ktby inny? Leon mwi, e kiedy braam prysznic, dzwonia ciocia Sammy. - Pogadalimy sobie. Sodki z niego dzieciak. - Owszem, chyba go sobie zatrzymam. Chwila penej skrpowania ciszy, szmer na linii. A potem: - Sammy, jak tam w szkole? - Daj nam tydzie wolnego. Problemy z ogrzewaniem. A jak tam ycie w Pnocnych Lasach? - Mam nowego ssiada. Umie robi sztuczki z monetami. W kolumnie listw Nowin z Lakeside toczy si ostra dyskusja na temat propozycji nowego podziau gruntw miejskich przy starym cmentarzu na poudniowo-wschodnim brzegu jeziora. Twoja rozmwczyni musi napisa stanowczy tekst od redakcji, podsumowujcy zdanie gazety tak, by nikogo nie urazi i w ogle nie ujawni, co o tym mylimy. - Brzmi niele. - Ale takie nie jest. W zeszym tygodniu znikna Alison Mc - Govern - najstarsza crka Jilly i Stan McGovemow. Kilka razy opiekowaa si Leonem. Usta otwieraj si, by co powiedzie, i zamykaj bezdwicznie. - To okropne. - Tak. - A co... - Wszystko, co mogaby powiedzie, musiaoby rani, tote pyta: - adny jest? - Kto? - Ssiad. - Nazywa si Ainsel. Mike Ainsel. Jest w porzdku. Dla mnie za mody. Wielki facet, wyglda... jak brzmi to sowo? Na m. - Miniak? Mistyk? Mski? M? Krtki miech. - Owszem, wyglda mi na ma. To znaczy, onaci faceci zachowuj si nieco inaczej. I on ma w sobie co z tego. Ale tak naprawd chodzio mi o melancholi. Wyglda melancholijnie. - I mrocznie?

- Nieszczeglnie. Gdy si wprowadzi, sprawia wraenie bezradnego. Nie wiedzia nawet, jak uszczelni okna przed mrozem. Teraz te wydaje si, e nie do koca wie, co tu robi. Gdy tu jest, to jest. Potem znw go nie ma. Od czasu do czasu widuj go, jak spaceruje. - Moe szykuje si do napadu na bank? - Tak wanie mylaam. - Nieprawda. To mj pomys. Posuchaj, Mags, jak ty si czujesz? W porzdku? - Tak. - Naprawd? - Nie. Duga cisza. - Wybieram si do ciebie. - Sammy, nie. - Po tym weekendzie, nim uruchomi ogrzewanie i szkoa znw si zacznie. Bdziemy si wietnie bawi. Pocielisz mi na kanapie i ktrego wieczoru zaprosisz na obiad tajemniczego ssiada. - Sam, nie baw si w swatk. - Kto tu si bawi w swatk? Po Claudine, piekielnej suce, moe na jaki czas wrc do chopcw. Kiedy jechaam stopem do El Paso na wita, poznaam miego faceta. - Sam, musisz przesta jedzi autostopem. - A jak inaczej dotr do Lakeside? - Alison McGovern te jedzia stopem. Nawet w tak spokojnym miecie to niebezpieczne. Przel ci pienidze. Przyjed autobusem. - Nic mi nie bdzie. - Sammy... - W porzdku, Mags. Wylij mi pienidze, jeli dziki temu bdziesz lepiej sypia. - Wiesz, e bd. - Zgoda, szefowo. Ucinij ode mnie Leona. Powiedz, e przyjeda ciocia Sammy i tym razem nie wolno mu chowa zabawek w jej ku. - Powiem. Nie obiecuj, e to co da. Kiedy wic ci oczekiwa? - Jutro wieczorem. Nie musisz wychodzi po mnie na stacj. Poprosz Hinzelmanna, by podwiz mnie Tessie. - Za pno. Tessie tkwi ju w naftalinie. Ale Hinzelmann i tak ci podrzuci. Lubi ci. Suchasz jego historii.

- Moe to on powinien napisa za ciebie tekst. Pomylmy... o nowym podziale ziemi przy starym cmentarzu. Tak si skada, e wiosn 1902 roku mj dziadunio zastrzeli przy starym cmentarzu jelenia. Brakowao mu pociskw, uy wic pestki z wini, ktr zapakowaa mu na obiad moja babcia. Pestka wbia si w czaszk jelenia, a ten uciek jak cigany przez piekieln sfor. Dwa lata pniej dziadunio odwiedzi tamt okolic i ujrza rosego jelenia, ktremu midzy rogami wyrastao winiowe drzewko. Zastrzeli go i babcia narobia do plackw z winiami, by wystarczyo ich do nastpnego czwartego lipca... Obie si rozemiay.

INTERLUDIUM 3 JACKSONVILLE, STAN FLORYDA 2 RANO - W ogoszeniu pisz, e szukacie ludzi. - Zawsze kogo szukamy. - Mog pracowa tylko noc. Czy to problem? - Raczej nie. Dam pani papiery. Pracowaa ju pani na stacji benzynowej? - Nie, ale to chyba nie moe by trudne? - Nie jest to fizyka kwantowa. Przepraszam, e to mwi, prosz pani, ale nie wyglda pani najlepiej. - Wiem. To choroba. Wyglda gorzej, ni jest w istocie. Nie zagraa yciu. - W porzdku. Moe pani zostawi papiery tutaj. Naprawd brakuje nam ludzi na nocnej zmianie. Nazywamy j zmian zombi, bo gdy pracuje si na niej zbyt dugo, tak wanie czowiek si czuje. Dobrze... Lamo? - Lauro. - Lauro. W porzdku. Mam nadziej, e nie przeszkadzaj ci kontakty ze wirami, bo oni przyjedaj gwnie noc. - Nie wtpi. Dam sobie rad.

ROZDZIA TRZYNASTY

Cz, stary druhu. Co powiesz, stary druhu? W porzdku, stary druhu. Niech przyja dalej trwa. Czemu taki ponury? Pozostaniemy razem. Ty, ja i on, mj druhu To o nas toczy si gra... - Stephen Sondheim, Starzy przyjaciele By sobotni ranek. Cie otworzy drzwi. Na progu staa Marguerite Olsen. Nie wesza do rodka; czekaa skpana w blasku soca, min miaa powan. - Panie Ainsel...? - Prosz mi mwi Mike - wtrci Cie. - Dobrze, Mike. Zechciaby wpa dzisiaj do mnie na kolacj? Okoo szstej? Nic wielkiego, spaghetti i klopsiki. - Lubi spaghetti i klopsiki. - Oczywicie, jeli masz inne plany... - Nie mam innych planw. - O szstej. - Mam przynie kwiaty? - Jeli chcesz, ale to zwyke spotkanie towarzyskie, nic romantycznego. Wzi prysznic. Wybra si na krtki spacer, do mostu i z powrotem. Soce wiecio na niebie niczym zaniedziay miedziak i nim dotar do domu, obla si potem. Pojecha swym wozem do delikatesw Davea i kupi butelk wina za dwadziecia dolarw. Cie uzna, e to gwarantuje stosown jako. Nie zna si na winach, wic kupi kalifornijski cabernet. Widzia kiedy naklejk na zderzaku, gdy jeszcze by modszy, a ludzie naklejali na zderzaki cokolwiek, goszc Bo ycie cabernetem jest. Wwczas go rozmieszya. Wybra rolin w doniczce, zielone licie, adnych kwiatw. Zdecydowanie nic romantycznego.

Kupi te karton mleka, ktrego nie wypije, i rne przekski, ktrych nie skosztuje. A potem pojecha do Mabel i zamwi jeden pieroek na lunch. Na jego widok oblicz e gospodyni rozjani szeroki umiech. - Hinzelmann skontaktowa si ju z tob? - Nie wiedziaem, e mnie szuka. - Owszem. Chce ci zabra na ryby. A Chad Mulligan pyta, czy ci nie widziaam. Przyjechaa jego kuzynka. Daleka kuzynka, ktr nazywalimy kuzynk od causkw. Sodka dziewczyna, spodoba ci si. Wrzucia pieroek do brzowej papierowej torebki i szczelnie zamkna, eby zachowa ciepo. Cie ruszy do domu okrn drog. Jedn rk trzyma kierownic, drug podnosi do ust pieroek. Okruchy posypay si na jego dinsy i podog samochodu. Min bibliotek na poudniowym brzegu jeziora. Miasto w okowach niegu i lodu wygldao jak czarno-biae. Nie potrafi nawet wyobrazi sobie nadejcia wiosny - gruchot na zawsze pozostanie na lodzie, otoczony namiotami wdkarzy, pciarwkami, ladami niegoazw. Dotar do domu, zaparkowa i po drewnianych schodach wspi si do mieszkania. Siedzce w karmniku szczygy i kowaliki zlekcewayy go cakowicie. Wszed do rodka, podla rolink, zastanawiajc si, czy nie powinien woy wina do lodwki. Do szstej pozostao mnstwo czasu. Cie poaowa, e nie moe spokojnie oglda telewizji. Pragn rozrywki. Chcia mc nie myle, pozwoli porwa si obrazom i dwikom. Chcesz zobaczy cycki Lucy? odezwa si w pamici znajomy gos. Pokrci gow, cho w pokoju nie byo nikogo, kto mgby go zobaczy. Uwiadomi sobie, e si denerwuje. Wkrtce czekao go pierwsze towarzyskie spotkanie z innymi ludmi - zwykymi ludmi, nie winiami, bogami, bohaterami kulturowymi czy snami. Pierwsze od czasu aresztowania ponad trzy lata temu. Bdzie musia toczy normalne rozmowy jako Mike Ainsel. Zerkn na zegarek: wp do trzeciej. Marguerite Olsen prosia, by przyszed o szstej. Czy powinien zjawi si dokadnie o szstej? Odrobin wczeniej? Odrobin pniej? W kocu postanowi, e wyjdzie pi po. Zadzwoni telefon. - Tak? - rzuci Cie. - To niezbyt uprzejmy sposb odbierania telefonu - warkn Wednesday.

- Kiedy go podcz, zaczn odpowiada grzecznie - rzek Cie. - Mog w czym pomc? - Nie wiem. - Chwila ciszy. W kocu Wednesday powiedzia: - Organizowanie bogw przypomina tresur kotw: nie przychodzi im to atwo. - W jego gosie brzmiao tpe kracowe wyczerpanie. Cie nigdy wczeniej nie sysza u niego podobnego tonu. - Co si stao? - To trudne. Kurewsko trudne. Nie mam pojcia, czy si uda. Rwnie dobrze moglibymy od razu podern sobie garda. Ciach i ju. - Nie wolno ci tak mwi. - Tak. Jasne. - Jeli rzeczywicie poderniesz sobie gardo - Cie prbowa zaartowa, wyrwa Wednesdaya z obj mrocznych myli - moe nawet nie zaboli. - Zaboli. Nawet my odczuwamy bl. Jeli dziaamy w wiecie materialnym, wiat materialny oddziauje na nas. Bl wci boli, chciwo oszaamia, dza pali. Nie umieramy atwo i z pewnoci nie wdzicznie, ale umieramy. Jeli wci jestemy kochani i wspominani, co innego, bardzo do nas podobnego, zjawia si i zajmuje nasze miejsce, i wszystko zaczyna si od pocztku. Jeeli jednak zostalimy zapomniani, to koniec. Cie nie wiedzia, co powiedzie. - Skd waciwie dzwonisz? - Nie twoja sprawa. - Jeste pijany? - Jeszcze nie. Ale cay czas myl o Thorze. Nie poznae go. Wielki facet, co jak ty. Mia dobre serce. Niezbyt bystry, ale gdyby go poprosi, oddaby ci ostatni pieprzon koszul. I wiesz co? On si zabi. W 1932 roku w Filadelfii. Wsadzi sobie do ust luf pistoletu i rozwali gow. Co to za mier dla boga? - Przykro mi. - W ogle ci to nie obchodzi, synu. By bardzo podobny do ciebie, wielki i gup i. Wednesday umilk, zakasa. - Co si dzieje? - spyta Cie po raz drugi. - Skontaktowali si z nami. - Kto? - Przeciwnik. - I? - Chc rozmawia o rozejmie. Rozmowy pokojowe. yj i pozwl y innym.

- I co teraz? - Teraz pojad na spotkanie i bd pi kiepsk kaw w towarzystwie wspczesnych dupkw w Masoskim Dworze w Kansas City. - W porzdku. Wpadniesz po mnie czy spotkamy si na miejscu? - Ty zostajesz. Nie wychylaj si, do niczego nie mieszaj. Syszae? - Ale... Rozlego si szczknicie i w suchawce zapada cisza. Nie sysza nawet sygnau, ale te nigdy go tam nie byo. Nie pozostao mu nic innego, jak tylko zabija czas. Rozmowa z Wednesdayem zbudzia niepokj w sercu Cienia. Wsta z zamiarem wyjcia na przechadzk, lecz na zewntrz robio si ciemno, tote usiad z powrotem. Wzi ze stou Dokumenty z posiedze Rady Miejskiej Lakeside 1872-1884 i zacz przewraca kartki, przebiegajc wzrokiem drobny druk. Tak waciwie to nie czyta. Od czasu do czasu przeglda tylko fragment, ktry przycign jego uwag. Dowiedzia si, e w lipcu 1874 Rada Miejska dyskutowaa o rosncej liczbie wdrownych drwali z zagranicy, przybywajcych do miasta. Na rogu Trzeciej Ulicy i Broadwayu planowano wybudowa oper. Spodziewano si, e problemy zwizane z przegrodzeniem tam Strumyka Mynarskiego znikn, gdy staw zostanie zamieniony w jezioro. Rada zatwierdzia wypat siedemdziesiciu dolarw panu Samuelowi Samuelsowi i osiemdziesiciu piciu dolarw panu Heikki Salminenowi w zamian za ich ziemi i wydatki zwizane z przeniesieniem domu z terenw, ktre miay zosta zalane. Cieniowi nigdy wczeniej nie przyszo do gowy, e tutejsze jezioro zostao stworzone rkami czowieka. Czemu nazwano miasto Lakeside, skoro jezioro byo z pocztku jedynie stawem przy mynie? Czyta dalej i odkry, e projektem stworzenia jeziora kierowa pan Hinzelmann, pochodzcy z Hiidemuhlen w Bawarii. Rada Miejska przyznaa mu trzysta siedemdziesit dolarw na koszta projektu. Reszt miano uzupeni z datkw publicznych. Cie oddar kawaek papierowego rcznika i wsun go midzy kartki, jako zakadk. Wyobraa sobie rado Hinzelmanna ze wzmianki o dziadku. Zastanawia si, czy starzec wiedzia, jak rol jego rodzina odegraa w stworzeniu jeziora. Zacz przerzuca kartki, szukajc kolejnych wzmianek na ten temat. Wiosn 1876 roku jezioru nadano nazw. Stanowio to pocztek obchodw stulecia miasta. Rada przegosowaa wystosowanie oficjalnego podzikowania panu Hinzelmannowi.

Cie spojrza na zegarek. Wp do szstej. Poszed do azienki, wzi prysznic, uczesa si, przebra. Ostatni kwadrans upyn niepostrzeenie. Cie zabra wino i rolink, po czym zastuka do ssiednich drzwi. Otwary si natychmiast. Marguerite Olsen sprawiaa wraenie niemal tak zdenerwowanej jak on sam. Wzia od niego butelk i doniczk, podzikowaa. Na ekranie telewizora zaczyna si wanie Czarnoksinik z krainy Oz. Obraz wci mia barw sepii, Dorota nadal przebywaa w Kansas. Siedziaa z zamknitymi oczami w wozie Profesora Cudotwrcy, a stary oszust udawa, e czyta jej w mylach, gdy tymczasem do miasta zbliaa si trba powietrzna, ktra miaa odmieni jej ycie. Leon siedzia przed telewizorem i bawi si wozem straackim. Na widok Cienia jego maa twarz si rozpromienia. Chopiec wsta i pobieg do sypialni, potykajc si z podniecenia. Po chwili wypad stamtd, tryumfalnie wymachujc trzyman w rce wierdolarwk. - Patrz, Mikeu Ainselu! - krzykn. Zacisn obie donie i uda, e bierze monet do prawej rki. Wyprostowa palce. - Sprawiem, e znikna, Mikeu Ainselu! - Owszem - zgodzi si Cie. - A po obiedzie, jeli mama si zgodzi, poka ci, jak zrobi to jeszcze zrczniej. - Jeli chcesz, zrb to teraz - wtrcia Marguerite. - Wci czekamy na Samanth. Posaam j do sklepu po kwan mietan. Nie mam pojcia, czemu tak dugo nie wraca. W tym momencie, jak na zawoanie, na drewnianym podecie rozleg si odgos krokw. Kto otworzy drzwi mieszkania. Z pocztku Cie jej nie pozna. Potem jednak powiedziaa: - Nie wiedziaam, czy chodzio ci o mietan z kaloriami, czy te tak, ktra smakuje jak pasta papierowa, wic wybraam t z kaloriami. - Wreszcie j rozpozna: dziewczyna z drogi do Kairu. - wietnie - odpara Marguerite. - Sam, to jest mj ssiad Mike Ainsel. Mike, to jest Samantha Czarna Wrona, moja siostra. Nie znam ci - pomyla desperacko Cie. Nigdy wczeniej si nie spotkalimy. Jestemy sobie obcy. Prbowa sobie przypomnie, jak myla o niegu, jak atwo mu to przyszo. Teraz czu rosnc desperacj. Wycign rk. - Mio mi - rzek. Dziewczyna zamrugaa, spojrzaa mu prosto w twarz. Chwila wahania, po czym jej oczy bysny. Kciki ust uniosy si w umiechu. - Witaj - rzeka.

- Zobacz jak tam obiad - oznajmia Marguerite penym napicia tonem kogo, kto potrafi wszystko przypali, jeli tylko na moment spuci z tego oko. Sam zdja puchowy paszcz i czapk. - A zatem ty jeste melancholijnym, tajemniczym ssiadem - powiedziaa. - Kto by pomyla. - Mwia bardzo cicho. - A ty - odpar - jeste dziewczyn Sam. Moemy porozmawia o tym pniej? - Jeli obiecasz, e wyjanisz, co si dzieje. - Sowo. Leon pocign Cienia za nogawk. - Pokaesz mi teraz? - spyta, unoszc monet. - Jasne - odpar Cie. - Ale jeli to zrobi, pamitaj, e mistrz magii nigdy nie zdradza swoich sekretw. - Obiecuj - oznajmi z powag Leon. Cie wzi monet w lew rk, potem przesun praw do Leona, pokazujc mu jak udawa, e przekada pieniek, tak naprawd pozostawiajc go na miejscu. Kaza Leonowi powtrzy wszystko samodzielnie. Po kilku prbach chopiec opanowa sztuczk. - Teraz poznae poow triku - oznajmi Cie. - Druga poowa wyglda nastpujco: skup si na miejscu, w ktrym powinna by moneta. Patrz tylko na nie. Jeli bdziesz si zachowywa, jakby trzyma j w prawej rce, nikt nawet nie spojrzy na lew, niewane, jak niezrcznie ci poszo. Sam obserwowaa to wszystko, lekko przechylajc gow. Milczaa. - Obiad! - zawoaa Marguerite i wynurzya si z kuchni, dwigajc w doniach misk parujcego spaghetti. - Leon, id umyj rce. Posiek skada si z chrupicego chleba czosnkowego, gstego, czerwonego sosu i pikantnych klopsikw. Cie pogratulowa ich Marguerite. - Stary, rodzinny przepis - odpara. - Z korsykaskiej strony rodziny. - Sdziem, e jeste Indiank. - Ojciec jest Czirokezem - wtrcia Sam. - Ojciec mamy Meg pochodzi z Korsyki. Sam jako jedyna w pokoju pia wino. - Tato zostawi j, gdy Mag miaa dziesi lat. Przenis si na drug stron miasta. Urodziam si sze miesicy pniej. Kiedy ojciec dosta rozwd, oeni si z mam. Gdy skoczyam dziesi lat, odszed. Najwyraniej potrafi skupi uwag tylko na dziesi lat. - Od dziesiciu lat siedzi w Oklahomie - dodaa Marguerite.

- Rodzina mojej matki to europejscy ydzi - cigna Sam - pochodzcy z jednego z tych krajw, w ktrych komunizm zastpi chaos. Myl, e spodobaa jej si wizja maestwa z Czirokezem. Pieczenie chleba, siekana wtrbka... - Pocigna kolejny yk czerwonego wina. - Mama Sam to szalona kobieta. - W gosie Marguerite zadwiczaa nutka dezaprobaty. - Wiesz, gdzie jest teraz? - Cie pokrci gow. - W Australii - odpara Sam. - W Internecie poznaa faceta z Hobart. Gdy spotkali si na ywo, uznaa, e jest obleny, ale spodobaa jej si Tasmania, wic zamieszkaa tam wraz z grup kobiet. Uczy je batikowania i podobnych bzdur. Odlotowe, prawda? W jej wieku? Cie zgodzi si i poprosi o dokadk klopsikw. Sam opowiedziaa im o tym, jak Brytyjczycy wymordowali pierwotnych mieszkacw Tasmanii i o stworzonym przez nich ludzkim acuchu, ktry mia schwyta Aborygenw, a doprowadzi jedynie do ujcia starca i chorego chopca. Opowiedziaa te o diabach tasmaskich - wilkach workowatych wybitych przez bojcych si o owce farmerw, i o tym, jak politycy z lat trzydziestych zauwayli, e warto chroni zwierzta, gdy wszystkie ju nie yy. Oprnia drugi kieliszek, nalaa sobie trzeci. - Teraz ty, Mike - powiedziaa nagle. Jej policzki zarumieniy si gwatownie. Opowiedz nam o swojej rodzinie. Jacy s Ainselowie? - Umiechaa si kpico, zoliwie. - Jestemy strasznie nudni - odpar Cie. - aden z nas nie dotar nigdy do Tasmanii. Syszaem, e uczysz si w Madison. Jak tam jest? - No wiesz - mrukna. - Historia sztuki, studia kobiece. Odlewam te wasne rzeby w brzie. - Kiedy dorosn - wtrci Leon - zostan czarodziejem. Puf! Nauczysz mnie, Mikeu Ainselu? - Jasne - odpar Cie. - Jeli mama si zgodzi. - Kiedy skoczymy - oznajmia Sam - i bdziesz kada Leona do ka, chyba zabior Mikea na godzink do Ostatniego Grosza. Marguerite nie wzruszya ramionami. Jej gowa poruszya si lekko. Uniosa brwi. - Uwaam, e jest interesujcy, i mamy sobie wiele do opowiedzenia. Marguerite spojrzaa na Cienia, ktry udawa, e wyciera serwetk nieistniejc plam sosu na brodzie. - No c, w kocu jestecie doroli - odpara tonem sugerujcym, e wcale nie s, a jeli nawet, to nie powinni by.

Po obiedzie Cie pomg Sam w zmywaniu - wyciera - a potem zademonstrowa specjaln sztuczk - wkada monety do rki Leona. Za kadym razem, gdy Leon otwiera do i przelicza pienidze, znajdowa o jedn monet mniej. A co do ostatniego centa ciskasz go, mocno? - to gdy Leon rozchyli palce, odkry, i zamieni si w dziesiciocentwk. Do wyjcia odprowadziy ich okrzyki chopca: - Jak to zrobie? Mamo, jak on to zrobi? Sam wrczya mu paszcz. - Chod - powiedziaa. Jej twarz pokrywa rumieniec, pamitka po winie. Na zewntrz panowa mrz. Cie zajrza do swego mieszkania, wrzuci do reklamwki Dokumenty z Posiedze Rady Miejskiej Lakeside i zabra ze sob. Moe w barze spotka Hinzelmanna. Chcia mu pokaza wzmiank o dziadku. Rka w rk ruszyli na podjazd. Otworzy drzwi garau i Sam wybuchna miechem. - O mj Boe! - jkna na widok toyoty. - Samochd Paula Gunthera. Kupie samochd Paula Gunthera. O mj Boe! Cie otworzy przed ni drzwi. Potem sam wsiad do rodka. - Znasz go? - Gdy dwa czy trzy lata temu odwiedziam Mag, namwiam Paula, by pomalowa wz na fioletowo. - Ach, tak - mrukn Cie. - Dobrze wiedzie, kogo za to wini. Wyjecha na ulic. Wysiad, zamkn gara, z powrotem usiad za kierownic. Sam patrzya na niego dziwnym wzrokiem, z kad chwila tracc pewno siebie. Zapi pas i wtedy si odezwaa: - No dobra. To gupie z mojej strony, prawda? Wsiada do samochodu z maniakalnym morderc. - Ostatnio bezpiecznie dowiozem ci do domu - przypomnia! - Zabie dwch ludzi, szukaj ci federalni, a teraz dowiaduj si, e mieszkasz tu pod przybranym nazwiskiem, tu obok mojej siostry. Chyba e naprawd nazywasz si Mike Ainsel? - Nie. - Cie westchn. - Nie nazywam si. - Bardzo nie chcia tego mwi. Zupenie jakby rezygnowa z czego wanego, porzuca Mikea Ainsela, wypiera si go, jakby rozstawa si z przyjacielem. - Zabie tych ludzi?

- Nie. - Przyszli do mnie. Oznajmili, e widziano was razem. Jeden z nich pokaza mi twoje zdjcia. Jak si nazywa? Pan Hat? Nie, pan Town. Prosto ze ciganego. Powiedziaam jednak, e ci nie znam. - Dzikuj. - A zatem opowiedz mi, co si dzieje. Dotrzymam twojej tajemnicy, jeli ty dotrzymasz mojej. - Nie znam adnych twoich tajemnic - zauway Cie. - Wiesz, e to ja wpadam na pomys pomalowania tego wozu na fioletowo. Przeze mnie Paul Gunther sta si przedmiotem drwin w kilku okrgach i musia opuci miast o. Bylimy troch napani - przyznaa. - Wtpi, by stanowio to sekret - zauway Cie. - Wszyscy w Lakeside zapewne o tym wiedz. To bardzo napany fioletowy. I wtedy Sam powiedziaa - bardzo cicho, bardzo szybko: - Jeli zamierzasz mnie zabi, prosz, tylko bez blu. Nie powinnam tu by. Jestem taka gupia, strasznie gupia. Mog ci zidentyfikowa. Jeezu! Cie westchn. - Nigdy nikogo nie zabiem. Sowo. Teraz zawioz ci do baru - doda. - Wypijemy po drinku. Albo, jeli wolisz, zawrc i wrcimy do domu. Tak czy inaczej, mam nadziej, e nie wezwiesz glin. W milczeniu pokonali most. - Kto zabi tych ludzi? - spytaa. - Gdybym ci powiedzia, nie uwierzyaby. - Uwierzyabym. - W jej gosie dwicza gniew. Cie zastanowi si, czy wino do obiadu stanowio dobry pomys. W tej chwili jego ycie z pewnoci nie byo cabernetem. - Nieatwo w to uwierzy. - Ja potrafi uwierzy we wszystko - oznajmia. - Nie masz pojcia, w co wierz. - Naprawd? - Wierz w rzeczy prawdziwe i w rzeczy nieprawdziwe. Wierz te w rzeczy, ktrych prawdziwoci nikt nie potrafi okreli. Wierz w witego Mikoaja, zajczka wielkanocnego, Marilyn Monroe, Beatlesw, Elvisa i pana Eda. Posuchaj, wierz, e ludzie mog osign doskonao, e wiedza jest nieskoczona, wiatem kieruje tajny kartel bankierw i e regularnie odwiedzaj nas obcy przybysze: mili, wygldajcy jak pomarszczone lemury, i li, ranicy bydo, pragncy naszej wody i naszych kobiet. Wierz, e

w przyszoci moe by tylko gorzej i... e moe by lepiej. I wierz, e pewnego dnia powrci do nas biaa kobieta-ba - w i skopie wszystkim tyki. Wierz, e mczyni to wyronici chopcy, nie potraficy si porozumie, i e upadek seksu w Ameryce wie si z bankructwami kin dla zmotoryzowanych. Wierz, e wszyscy politycy to bezwzgldni kamcy, ale i tak lepsze to ni alternatywa. Wierz, e pewnego dnia Kalifornia zatonie w morzu, a Floryd zawadnie szalestwo, aligatory i odpadki toksyczne. Wierz, e mydo antybakteryjne niszczy nasz odporno na brud i choroby i pewnego dnia wszystkich nas zaatakuje zwyke przezibienie, jak Marsjan w Wojnie wiatw. Wierz, e najwikszymi poetami zeszego wieku byli Edith Sitwell i Don Marquis. Wierz, e jaspis to wysuszona smocza sperma i e tysice lat temu w poprzednim yciu byam jednork syberyjsk szamank. Wierz, e ludzko zmierza do gwiazd. Wierz, e cukierki naprawd smakuj lepiej w dziecistwie. Wierz, e prawa aerodynamiki nie pozwalaj trzmielowi lata, e wiato to jednoczenie fala i czsteczka, e gdzie w pudeku siedzi kot jednoczenie ywy i martwy (cho jeli nie otworz pudeka i nie nakarmi go, w kocu bdzie martwy na dwa rne sposoby) i e we wszechwiecie mona znale gwiazdy starsze o miliardy lat od samego wszechwiata. Wierz w mojego osobistego boga, ktry o mnie dba; martwi si i pilnuje wszystkiego, co robi. Wierz w bogini uniwersaln, ktra stworzya wszechwiat, a potem odesza zabawia si ze swoimi dziewczynami i nie wie nawet, e yje. Wierz w pusty, pozbawiony Boga wszechwiat, ktrym kieruje chaos, szum i lepe szczcie. Wierz, e kady, kto twierdzi, i przeceniamy znaczenie seksu, po prostu nigdy porzdnie si nie kocha, a ci, ktrzy twierdz, e wiedz, co si dzieje, kami, choby w drobnych sprawach. Wierz w absolutn szczero i mae kamstewka. Wierz w prawo kobiety do wyboru, prawo dziecka do ycia i w to, e cho ludzkie ycie jest rzecz wit, nie ma nic zego w karze mierci, o ile mona zaufa bez reszty wymiarowi sprawiedliwoci. Wierz te, e jedynie kretyn mgby zaufa wymiarowi sprawiedliwoci. Wierz, e ycie to gra, okrutny art, to co dzieje si, gdy yjemy, tote rwnie dobrze moemy si nim cieszy. Umilka i odetchna gboko. Cie mia ochot nagrodzi j oklaskami. Zamiast tego rzek tylko: - W porzdku. Jeli wic opowiem ci o tym, czego si dowiedziaem, nie uznasz mnie za wira. - Moe - rzeka. - Sprbuj. - Czy uwierzyaby, e wszyscy bogowie, ktrych wyobraali sobie ludzie, wci yj wrd nas? - Moe.

- I e istniej te nowi bogowie, bogowie komputerw, telefonw i innych takich, i jedni i drudzy uwaaj, e dla nich wszystkich nie wystarczy miejsca, wic szykuj si do wojny. - I ci bogowie zabili tamtych dwch facetw? - Nie. Zrobia to moja ona. - Zdawao mi si, e mwie, e ona nie yje. - Bo nie yje. - Zabia ich przed mierci? - Po. Nie pytaj. Sam uniosa rk i odrzucia z czoa kosmyk wosw. Wjechali w Main Street i zatrzymali si przed barem. Na szyldzie wymalowano pijaczka: w jednej rce trzyma kufel piwa, w drugiej lnic monet. Cie zabra torb z ksik i wysiad. - Czemu mieliby walczy? - spytaa Sam. - To jedno wydaje mi si bez sensu. Co mogliby wygra? - Nie wiem - przyzna Cie. - atwiej wierzy w obcych ni w bogw - oznajmia. - Moe pan Town i pan jaki tam to naprawd faceci w czerni pracujcy dla obcych. Stali na chodniku przed Ostatnim Groszem. Sam zatrzymaa si nagle. Spojrzaa na Cienia. Z jej ust ulecia oboczek pary. - Powiedz po prostu, e grasz po stronie dobrych. - auj, ale nie mog. Cho naprawd si staram. Zmierzya go wzrokiem i przygryza doln warg. W kocu skina gow. - To mi wystarczy. Nie zdradz ci. Moesz mi kupi piwo. Cie otworzy przed ni drzwi. Nagle zalaa ich fala gorca i muzyki. Weszli do rodka. Sam pomachaa do znajomych. Cie pozdrowi skinieniem gowy ludzi, ktrych twarze - cho nie nazwiska - zapamita z poszukiwa Alison McGovern, albo ktrych spotka rankiem u Mabel. Chad Mulligan sta przy barze, otaczajc ramieniem plecy drobnej, rudowosej kobiety - pewnie dalekiej kuzynki - pomyla Cie. Ciekaw by, jak wyglda, staa jednak do niego tyem. Na widok Cienia Chad unis do w gecie pozdrowienia. Cie umiechn si szeroko i pomacha rk. Rozejrza si w poszukiwaniu Hinzelmanna, lecz tego wieczoru stary najwyraniej nie odwiedzi baru. Dostrzeg pusty stolik i ruszy ku niemu. I wtedy kto zacz krzycze. By to przejmujcy, rozpaczliwy krzyk - krzyk histeryczny, z rodzaju zobaczyem ducha!. Wszyscy umilkli. Cie rozejrza si, pewien, e kto kogo morduje. I nagle

uwiadomi sobie, e wszystkie twarze zwracaj si w jego stron. Nawet czarny kot, za dnia picy w oknie, sta na szafie grajcej, unoszc ogon i wyginajc grzbiet, i patrzy na Cienia. Czas zwolni bieg. - apcie go! - wrzeszczaa kobieta na granicy histerii. - Na mio bosk, niech kto go zatrzyma. Nie pozwlcie mu uciec, prosz! Zna ten gos. Nikt nawet nie drgn. Patrzyli na Cienia. On odpowiedzia im spojrzeniem. Chad Mulligan wystpi naprzd, przeciskajc si przez tum. Obok niego stpaa ostronie drobna kobieta. Szeroko otwieraa oczy, jakby szykowaa si do kolejnego krzyku. Cie j zna. Oczywicie, e j zna. Policjant wci trzyma w doni szklank z piwem. Odstawi j na najbliszy stolik. - Mike - powiedzia. - Chad - odpar Cie. Audrey Burton chwycia Chada za rkaw. Twarz miaa bia. W jej oczach lniy zy. - Cie - rzucia. - Ty draniu! - Jeste pewna, e znasz tego czowieka, kochanie? - Chad sprawia wraenie zakopotanego. Audrey Burton spojrzaa na niego z niedowierzaniem. - Oszalae?! Od lat pracowa dla Robbiego. Ta dziwka, jego ona, bya moj najlepsz przyjacik. cigaj go za morderstwo. Musiaam odpowiada na pytania. To byy wizie. Zachowywaa si przesadnie. Jej gos dra od tumionej histerii. Wyrzucaa z siebie sowa jak aktorka telewizyjna, prbujca zdoby nagrod Emmy. Kuzynka od causkw pomyla z pogard Cie. Nikt w barze nie odezwa si ani sowem. Chad spojrza na Cienia. - To pewnie pomyka. Jestem pewien, e z atwoci wszystko wyjanimy. - I zwracajc si do ludzi, doda: - Wszystko w porzdku. Nie ma si czym przejmowa. Zaatwimy t spraw. Nic si nie stao. - I znw do Cienia: - Wyjd na dwr, Mike. - Spokj i fachowo. Cie by pod wraeniem. - Jasne - odpar. Poczu, jak czyja do dotyka jego rki. Odwrciwszy si, ujrza patrzc na niego Sam. Umiechn si do niej pocieszajco. Sam zadara gow, patrzc na Cienia. Potem rozejrzaa si po barze i wpatrzonych w nich ludziach.

- Nie wiem, kim jeste - powiedziaa, zwracajc si do Audrey Burton - Ale. Jeste. Tak. Straszn. Cip. Wspia si na palce, pocigna ku sobie Cienia i pocaowaa go mocno w usta, napierajc na nie z caych si. Cie mia wraenie, e trwa to kilka minut. W rzeczywistoci byo to moe pi sekund. Dziwny pocaunek - pomyla Cie, czujc na ustach jej wargi. Jakby nie by przeznaczony dla niego, lecz dla innych ludzi w barze, by im pokaza, e Sam wybraa, po czyjej stronie stoi. Pocaunek poparcia. Czu przecie, e tak naprawd wcale jej si nie podoba - no, nie w ten sposb. Kiedy, dawno temu, jako dzieciak przeczyta pewn histori. Opowie o podrniku, ktry spad ze skay. Na grze czekay tygrysy-ludoercy, na dole mier w przepaci. On za zatrzyma si w poowie urwiska, wiszc na rkach. Obok siebie mia krzaczek truskawek, w grze i w dole pewn mier. Co mia zrobi? - brzmiao pytanie. A odpowied? Zje truskawki. W dziecistwie nie dostrzega sensu historii. Teraz owszem. Zamkn zatem oczy i skupi si wycznie na pocaunku. Czu jedynie wargi Sam, jej mikk skr, sodk niczym letnia truskawka. - Chod ju, Mike - rzuci stanowczo Chad Mulligan - prosz. Wyjdmy na zewntrz. Sam cofna si. Oblizaa wargi i umiechna si szeroko, tak e umiech odbi si w jej oczach. - Niele - powiedziaa. - Cakiem dobrze caujesz jak na faceta. No dobra, idcie bawi si na dwr. - Odwrcia si do Audrey Burton. - Ale ty - dodaa - cigle jeste cip. Cie rzuci Sam swoje kluczyki. Zapaa je jedn rk. Przeszed przez bar i przekroczy prg. Tu za nim poda Chad Mulligan. Na zewntrz zacz pada nieg; patki wiroway i taczyy w blasku neonu. - Chcesz o tym pogada? - spyta Chad. Audrey wysza za nimi na chodnik. Wygldaa, jakby lada moment miaa znw zacz krzycze. - On zabi dwch ludzi, Chad - oznajmia. - Przyszo do mnie FBI. To wariat. Jeli chcesz, pjd z wami na komisariat. - Do ju sprawia pani kopotu. - W gosie Cienia brzmiao znuenie. - Prosz odej. - Chad, syszae? On mi grozi!

- Wracaj do rodka - poleci Chad Mulligan. Przez moment wygldaa, jakby zamierzaa protestowa. Potem zacisna wargi tak mocno, e zbielay, i wesza do baru. - Chciaby co doda do tego, co powiedziaa? - spyta Chad. - Nigdy nikogo nie zabiem. Chad skin gow. - Wierz ci - rzek. - Jestem pewien, e z atwoci odeprzemy te zarzuty. Nie bdziesz sprawia kopotw, prawda, Mike? - Pewnie, e nie. To jedna wielka pomyka. - Wanie - zgodzi si Chad. - Chodmy zatem do mnie i zaatwmy to. - Jestem aresztowany? - spyta Cie. - Nie, chyba e chcesz. Po prostu chod ze mn w ramach obowizku obywatelskiego i zaatwmy spraw. Chad obszuka Cienia. Nie znalaz broni. Wsiedli do samochodu Mulligana. I znw Cie usiad z tyu, wygldajc przez metalow krat. W mylach powtarza: SOS, Mayday, Ratunku. Prbowa wpywa na Mulligana swym umysem, tak jak kiedy na gliniarza w Chicago. To twj stary kumpel, Mike Ainsel. Uratowae mu ycie. Nie wiesz, jakie to wszystko gupie? Czemu po prostu nie dasz sobie siana? - Pomylaem, e lepiej bdzie ci stamtd zabra - oznajmi Chad. - Wystarczyo tylko, by jaki krzykacz uzna, e to ty zabie Alison McGovem, i mogoby doj do linczu. - Racja. Przez reszt drogi na komisariat w Lakeside milczeli. Gdy z ajechali przed posterunek, Chad wyjani, e w istocie naley on do Departamentu Szeryfa Okrgowego. Miejscowa policja zadowalaa si kilkoma pomieszczeniami. Wkrtce okrg zbuduje im nowoczesn siedzib. Na razie musiao im wystarczy to, co maj. Weszli do rodka. - Powinienem zadzwoni do adwokata? - spyta Cie. - O nic ci nie oskaramy - odpar Mulligan. - Sam zdecyduj. - Przecisnli si przez wahadowe drzwi. - Usid. Tam. Cie przysiad na drewnianym krzele, z boku pokrytym ladami po papierosach. Czu si odrtwiay, ogupiay. Na tablicy ogosze, obok wielkiego napisu: ZAKAZ PALENIA, widniaa ulotka ze zdjciem Alison McGovern. Napis nad ni gosi: ZAGINIONA. Na drewnianym stole leay stare numery Sports Illustrated i Newsweeka. Lampa wiecia sabo. Poka farba na cianach kiedy, by moe, bya biaa. Po dziesiciu minutach Chad przynis mu kubek wodnistej czekolady z automatu.

- Co masz w siatce? - spyta i dopiero wtedy Cie uwiadomi sobie, e wci trzyma w doni plastikow torb z Dokumentami z Posiedze Rady Miejskiej Lakeside. - Star ksik - odpar. - Jest tam zdjcie twojego dziadka, czy moe pradziadka. - Tak? Cie przerzuci kartki i w kocu znalaz portret czonkw rady miejskiej. Wskaza mczyzn nazwiskiem Mulligan. Chad zachichota. - A niech mnie. Minuty zamieniay si w godziny. Cie przeczyta dwa numery Sports Illustrated i zabra si za Newsweeka. Od czasu do czasu w pomieszczeniu zjawia si Chad. Raz spyta, czy Cie nie chce skorzysta z toalety, innym razem zaproponowa mu buk z szynk i ma paczk chipsw. - Dziki - odpar Cie. - Ju jestem aresztowany? Chad ze wistem wcign powietrze. - C - odpar - jeszcze nie. Nie wyglda na to, eby naprawd nazywa si Mike Ainsel. Z drugiej strony, w tym stanie, jeli chcesz, moesz przedstawia si jak dusza zapragnie, o ile nie czynisz tego w celach przestpczych. Na razie zaczekaj. - Mog zadzwoni? - To rozmowa miejscowa? - Zamiejscowa. - Zadzwo na moj kart, bdzie taniej. W przeciwnym razie cay czas bdziesz wrzuca monety do automatu. Jasne - pomyla Cie. No i w ten sposb dowiesz si, pod jaki numer dzwoni, a pewnie take podsuchasz wszystko z drugiej linii. - Dziki - rzek gono. Przeszli do pustego biura. Numer, ktry Cie poda Chadowi, nalea do zakadu pogrzebowego w Kairze, w stanie Illinois. Chad wybra kolejne cyfry, wrczy Cieniowi suchawk. - Zostawi ci tu - oznajmi i wyszed. Telefon zadzwoni kilka razy. Potem kto podnis suchawk. - Jaquel i Ibis. Sucham. - Dzie dobry, panie Ibis. Mwi Mike Ainsel. Pomagaem wam kilka dni w okolicy wit. Chwila wahania. - Oczywicie, Mike. Co u ciebie?

- Nie najlepiej, panie Ibis. Mam kopoty. Chyba mnie aresztuj. Mam nadziej, e widzielicie moe mojego wuja albo zdoacie przekaza mu wiadomo. - Mog popyta. Zaczekaj, Mike. Kto chciaby zamieni z tob par sw. Chwila ciszy, a potem w suchawce odezwa si zmysowy, kobiecy gos: - Cze, zotko. Tskni za tob. By pewien, e nigdy go nie sysza, ale zna j. Wiedzia, e j zna... Zostaw to - szepn w jego umyle zmysowy gos, we nie. Zostaw to wszystko. - Co to za dziewczyna, z ktr si caowae, zotko? Chcesz, ebym bya zazdrosna? - Jestemy tylko przyjacimi - odpar Cie. - Myl, e prbowaa tym co udowodni. Skd wiesz, e mnie pocaowaa? - Mam oczy wszdzie, gdzie mieszka kto z naszych. Uwaaj na siebie, zotko. Znw cisza i ponownie pan Ibis. - Mike? - Tak. - Nie mog skontaktowa si z twoim wujem. Jest w tej chwili zajty. Ale prbuj przekaza wiadomo twojej ciotce Nancy. Powodzenia. Jego rozmwca rozczy si. Cie usiad, czekajc na powrt Chada. Siedzia w pustym biurze, aujc, e nie ma czym zaj myli. W kocu raz jeszcze sign z wahaniem po Dokumenty, otworzy i zacz czyta. Uchwaa zabraniajca spluwania na chodniki i podogi budynkw uytecznoci publicznej, a take wyrzucania na nie tytoniu w jakiekolwiek postaci zostaa przegosowana stosunkiem gosw osiem do czterech w grudniu 1876 roku. Lemmi Hautala mia dwanacie lat, gdy jak si obawiano, odszed gdzie w ataku gorczki 13 grudnia 1876. Natychmiast zorganizowano poszukiwania. Odwoano je jednak z powodu olepiajcej nieycy. Rada jednogonie postanowia przesa kondolencje rodzinie Hautala. W nastpnym tygodniu wybuch poar w stajni Olsenw. Ugaszono go jednak bez adnych strat w ludziach czy koniach. Cie przebiega wzrokiem drobny druk. Nie znalaz wicej adnej wzmianki o Lemmim Hautali. A potem, kierujc si czym wicej ni kaprysem, przerzuci kartki a do zim y 1877. W notkach styczniowych znalaz to, czego szuka: Jessie Lovat, nie podano wicej, maa Murzynka znikna noc 28 grudnia. Uwaano, e mogli porwa j tak zwani wdrowni handlarze. Rodzinie Lovatow nie posano kondolencji.

Cie przeglda sprawy z zimy 1878, gdy do drzwi zapuka Chad Mulligan. Wszed do rodka z min winowajcy, niczym dziecko, ktre przynioso ze szkoy zy stopie. - Panie Ainsel - rzek. - Naprawd bardzo mi przykro. Osobicie ci lubi, ale to niczego nie zmienia. Wiesz o tym? Cie odpar, e wie. - Nie mam wyboru - oznajmi Chad. - Musz ci aresztowa za naruszenie warunkw zwolnienia. Mulligan odczyta Cieniowi jego prawa. Wypeni dokumenty, pobra odciski i odprowadzi Cienia do wizienia okrgowego, po drugiej stronie budynku. W pomieszczeniu Cie ujrza dug lad oraz kilkoro drzwi, dwie oszklone cele przechodnie i przejcie do kolejnych. Jedna z cel bya zajta. Na betonowym ku pod cienkim kocem spa jaki mczyzna. Druga cela staa pusta. Za lad siedziaa zaspana kobieta w brzowym mundurze i ogldaa Jaya Leno w maym, przenonym czarno-biaym telewizorku. Wzia do Chada papiery, podpisaa przyjcie winia. Chad krci si obok, wypeniajc kolejne formularze. Kobieta wysza zza lady, obmacaa Cienia, odebraa mu wszystko - portfel, monety, klucz do drzwi frontowych, ksik, zegarek - i pooya na blacie. Nastpnie wrczya mu foliowy worek z pomaraczowym kombinezonem i polecia i do otwartej celi, przebra si. Mg zatrzyma wasn bielizn i skarpety. Posusznie woy pomaraczowy strj i klapki. W celi okropnie cuchno. Na plecach bluzy wielkimi, czarnymi literami wypisano: WIZIENIE OKRGOWE. Metalowa toaleta najwyraniej si zapchaa. A po brzeg wypeniaa j mieszanina pynnych brzowych odchodw i kwanego, cuchncego piwem moczu. Cie wyszed na zewntrz, wrczy kobiecie swoje ubranie - schowaa je do worka wraz z reszt rzeczy - i nim odda portfel, pogrzeba w nim chwil. - Prosz go nie zgubi - rzek. - W rodku jest cae moje ycie. Kobieta odebraa mu portfel i zapewnia, e bdzie bezpieczny. Poprosia Chada o potwierdzenie. Chad, unoszc gow znad ostatniego dokumentu, oznajmi, e Liz mwi prawd. Nigdy jeszcze nie zgubia niczego, co naleao do winia. Cie, przebierajc si, wsun do skarpetki cztery banknoty studolarowe, ktre wycign wczeniej z portfela, a take srebrn dolarwk z gow Wolnoci, ktr ukry w doni, oprniajc kieszenie. - Przepraszam - spyta grzecznie - czy mgbym skoczy czyta ksik? - Przykro mi, Mike. Takie s przepisy - odpar Chad.

Liz zaniosa rzeczy Cienia do pokoju z tyu. Chad oznajmi, e zostawi go w fachowych rkach funkcjonariusz But. Liz suchaa ze znuon, obojtn min. Chad wyszed. Zadzwoni telefon i Liz - funkcjonariusz But - podniosa suchawk. - W porzdku - powiedziaa. - W porzdku. aden problem. Dobrze. Nie ma sprawy. Dobrze. Odoya suchawk i skrzywia si. - Jaki problem? - spyta Cie. - Tak. Nie. W pewnym sensie. Przysyaj po ciebie kogo z Milwaukee. - To w czym rzecz? - Musz trzyma ci tu przez trzy godziny - oznajmia. - A tamta cela - wskazaa pomieszczenie przy drzwiach ze picym mczyzn - jest zajta. Pilnujemy go, bo grozi samobjstwem. Nie powinnam ci wsadza razem z nim. Nie ma jednak sensu odsya ci do wizienia, a potem wypisywa. - Pokrcia gow. - No i chyba nie chcesz siedzie tam. Pokazaa pust celk, w ktrej si przebiera. - Ma zepsuty kibel. Potwornie mierdzi, prawda? - Tak. Obrzydliwie. - To kwestia humanitaryzmu. Im szybciej dostaniemy nowy budynek, tym lepiej. Nie mog si ju doczeka. Jedna z kobiet, ktre byy tu wczoraj, musiaa spuci tampon, chocia mwiam, eby tego nie robi. Do tego su kosze na mieci. Tampony i podpaski zatykaj rury. Kady spuszczony tampon kosztuje okrg setki dolarw opat hydraulicznych. Mog wic zostawi ci tutaj, ale w kajdankach, albo idziesz do celi. - Spojrzaa na niego. Wybieraj. - Nie przepadam za kajdankami, ale dobrze. Liz odpia od paska par kajdanek i poprawia tkwicy w kaburze pistolet, jakby chciaa przypomnie Cieniowi, e jest uzbrojona. - Rce za plecy - polecia. Kajdanki byy bardzo ciasne. Cie mia szerokie przeguby. Potem policjantka zaoya mu acuchy na kostki i posadzia na awce po drugi ej stronie lady, przy cianie. - Jeli nie bdziesz mi przeszkadza, to ja nie bd przeszkadza tobie oznajmia. Przekrcia telewizor tak, by Cie mg patrze na ekran. - Dziki - rzek. - Gdy dostaniemy ju now siedzib - odpara - nie bd musiaa robi takich rzeczy. Tonight Show dobieg koca i zacz si odcinek serialu Zdrwko. Cie nigdy nie oglda Zdrwka. Widzia w yciu tylko jeden odcinek - w ktrym crka Trenera przychodzi do baru - i to kilka razy. Ju wczeniej zauway, e jeli nie oglda si jakiego

serialu, to przypadkowo stale natrafia si na ten sam odcinek. To pewnie jakie prawo kosmiczne. Funkcjonariusz Liz But przecigna si wygodnie. Nie spaa, ale z pewnoci te nie czuwaa. Nie dostrzega zatem, e obsada Zdrwka nagle przestaje mwi i przerzuca si przycinkami, i spoglda z ekranu wprost na Cienia. Diane, jasnowosa barmanka, uwaajca si za intelektualistk, odezwaa si pierwsza. - Cie - powiedziaa - tak bardzo si o ciebie martwilimy. Zupenie jakby znikn z powierzchni ziemi. Dobrze znw ci widzie - mimo kajdan i pomaraczowej kreacji. - Masz proste wyjcie - wtrci barowy nudziarz Cliff. - Uciec w sezonie szczytu owieckiego. Wtedy wszyscy i tak ubieraj si na pomaraczowo. Cie milcza. - Widz, e odjo ci mow. - Dian umiechna si. - Niele si ciebie naszukalimy. Cie odwrci wzrok. Funkcjonariusz Liz zacza cicho pochrapywa. - Hej, frajerze! - warkna Carla, drobna kelnereczka. - Przerywamy program, by pokaza ci co, co sprawi, e zsikasz si w gacie. Gotowy? Ekran zamigota, poczernia; na dole zacz pulsowa napis: PRZEKAZ NA YWO. Cie usysza cichy, kobiecy gos: - Nie jest jeszcze za pno, by przej na stron zwycizcy. Masz jednak swobod wyboru. Moesz pozosta tam, gdzie jeste. To wanie oznacza bycie Amerykaninem. Oto amerykaski cud. Wolno i swoboda pogldw oznacza take swobod wierzenia w niewaciwe rzeczy, tak jak swoboda wypowiedzi daje prawo, by zachowa milczenie. Na ekranie pojawia si ulica. Kamera ruszya naprzd tak, jak rczne kamery w filmach dokumentalnych. Cay ekran wypenia posta opalonego mczyzny o rzedncych wosach i nieco cierpicym wyrazie twarzy. Mczyzna sta pod cian, popijajc kaw z plastikowego kubka. Spojrza wprost do kamery. - Terroryci ukrywaj si pod zgrabnymi swkami. Nazywaj si bojownikami o wolno, lecz wy i ja dobrze wiemy, i w istocie to zwykli mordercy. Stawiamy na szal swoje ycie, eby co zmieni. Cie pozna ten gos. Kiedy przebywa w gowie tego mczyzny. Z wewntrz pan Town brzmia nieco inaczej - gos mia gbszy, dwiczniejszy - ale bez wtpienia by to ten sam czowiek. Kamera cofna si, pokazujc, e pan Town stoi przed ceglanym budynkiem na zwykej amerykaskiej ulicy. Nad drzwiami widnia cyrkiel i kompas z liter G.

- Wszyscy na miejsca - powiedzia kto spoza kadru. - Zobaczmy, co z kamerami wewntrz - odezwaa si spikerka. Sowa NA YWO nadal mrugay na dole ekranu. Teraz obraz ukazywa wntrze niewielkiej sali, pogronej w pmroku. Na kocu siedziao dwch mczyzn, jeden z nich zwrcony plecami do kamery. Kamera dokonaa chwiejnego najazdu. Na moment obraz rozmaza si, potem znw wyostrzy. Mczyzna siedzcy przodem do kamery wsta i zacz kry tam i z powrotem niczym niedwied na acuchu. To by Wednesday. Wyglda, jakby w pewnym sensie niele si bawi. Sekund pniej w goniku pojawi si dwik. To mwi czowiek zwrcony plecami do kamery: - Dajemy wam szans zakoczenia wszystkiego. Tu i teraz. Koniec z rozlewem krwi, z agresj, blem, utrat ycia. Czy to nie warte poczynienia pewnych ustpstw? Wednesday zatrzyma si i odwrci. Jego nozdrza rozszerzyy si gwatownie. - Po pierwsze - warkn - musicie zrozumie, e dacie, bym przemawia w imieniu nas wszystkich, co jest kompletn bzdur. Po drugie, czemu w ogle miabym wierzy, e dotrzymacie sowa? Jego rozmwca poruszy gow. - Nie doceniasz si - oznajmi. - Niewtpliwie wasza grupa nie ma przywdcy, ale ciebie przynajmniej suchaj. Zwracaj uwag na to, co mwisz. A co do mojego sowa, c, nasze rozmowy s filmowane i przekazywane na ywo. - Machn rk w stron kamery. Cz waszych oglda nas w tej chwili. Inni zobacz nagranie. Kamera nie kamie. - Wszyscy kami - odpar Wednesday. Cie rozpozna gos mczyzny zwrconego plecami do ekranu. To by pan World. Ten, ktry rozmawia z Townem przez telefon, gdy Cie nawiedzi gow tamtego. - Nie wierzysz, e dotrzymamy sowa? - spyta pan World. - Wierze, e wasze obietnice stworzono, by je ama, a przysigi, b y ich nie dotrzymywa. Ja natomiast dotrzymam sowa. - Bezpieczestwo to bezpieczestwo - oznajmi pan World. - My zgodzilimy si na rozejm. A przy okazji powinienem doda, e twj mody protegowany znw znalaz si w naszych rkach. Wednesday prychn. - Nieprawda. - Nie musimy przecie by wrogami. Wednesday sprawia wraenie wstrznitego. - Zrobi, co w mojej mocy...

W tym momencie Cie dostrzeg w wizerunku Wednesdaya na ekranie telewizora co dziwnego. W jego lewym oku, tym szklanym, poyskiwao czerwone wiateko, pozostawiajc za sob barwn smuk, gdy si porusza. Wednesday wyranie nie zdawa sobie z tego sprawy. - To wielki kraj - mwi, zbierajc myli. Poruszy gow i czerwony wskanik laserowy przesun mu si na policzek. Potem znw powdrowa do szklanego oka. Wystarczy miejsca dla... Rozleg si huk, stumiony przez goniki telewizora, i bok gowy Wednesdaya eksplodowa. Jego ciao runo do tyu. Pan World wsta, wci zwrcony plecami do kamery, i wyszed za kadr. - Obejrzyjmy to ponownie, tym razem w zwolnionym tempie - powiedziaa spikerka. Sowa NA YWO znikny zastpione sowem REPLAY. Tym razem czerwony wskanik powoli wdrowa ku szklanemu oko Wednesdaya i znw bok jego twarzy znikn w rozbryzgu krwi. Stop-klatka. - O tak, to nadal kraj boga - powiedzia spiker, niczym reporter koczcy relacj. Jest tylko jedno pytanie: ktrego boga? Kolejny gos - Cieniowi wydawao si, e to pan World, brzmia bowiem dziwnie znajomo - oznajmi: - Wracamy do przerwanego programu. Na planie Zdrwka Trener zapewni crk, e jest pikna, tak jak jej matka. Zadzwoni telefon. Funkcjonariusz Liz wyprostowaa si gwatownie. Podniosa suchawk. - Dobrze, dobrze, tak, dobrze - powiedziaa i odoya suchawk. Wstaa zza lady i podesza do Cienia. - Umieszcz ci w celi. Nie korzystaj z kibla. Niedugo zjawi si ludzie z Departamentu Szeryfa w Lafayette. Zdja mu kajdanki i acuchy i zaprowadzia do celi. Teraz, przy zamknitych drzwiach, mierdziao tu jeszcze gorzej. Cie usiad na betonowym ku, wycign ze skarpetki dolarwk i zacz przekada j w doniach, z jednej pozycji w drug, z rki do rki, starajc si wycznie, by nikt jej nie zobaczy. Zabija czas. By jak odrtwiay. Nagle poczu gwatown, gbok tsknot za Wednesdayem. Brakowao mu pewnoci siebie starszego mczyzny, jego zapau, jego przekonania. Otworzy do i spojrza na pani Wolno, srebrny profil na awersie. Ponownie zacisn palce, mocno ciskajc monet.

Zastanawia si, czy bdzie jednym z goci, ktrzy dostaj doywocie za co, czego nie zrobili. Jeli w ogle doyje procesu. Z tego, co zdy dowiedzie si o panu Worldzie i panu Townie, bez problemu zdoaj go usun. Moe w drodze do nastpnego wizienia spotka go nieszczliwy wypadek, zostanie zastrzelony przy prbie ucieczki? Wcale nie wydawao si to takie nieprawdopodobne. W pomieszczeniu po drugiej stronie szyby zapanowao poruszenie. Do rodka wrcia funkcjonariusz Liz. Nacisna przycisk. Drzwi, ktrych Cie nie widzia, otwary si. Do rodka wmaszerowa czarny zastpca szeryfa w brzowym mundurze i energicznie podszed do biurka. Cie wsun dolarwk z powrotem do skarpetki. Przybysz wrczy Liz plik papierw. Kobieta przebiega je wzrokiem i podpisaa. W tym momencie pojawi si Chad Mulligan. Powiedzia kilka sw do przybysza, otworzy drzwi celi i wmaszerowa do rodka. - W porzdku, przyjechali po ciebie. Najwyraniej to kwestia bezpieczestwa narodowego. Wiedziae o tym? - W sam raz do artykuu na pierwsz stron Nowin z Lakeside - odpar Cie. Chad spojrza na niego beznamitnie. - Aresztowanie wczgi, ktry naruszy warunki zwolnienia? Te mi historia. - A zatem tak to wyglda? - Tyle mi powiedzieli. Cie wysun rce przed siebie. Chad zaoy mu kajdanki, potem acuchy na ko stki i prt czcy jedne z drugimi. Zabior mnie na zewntrz - pomyla Cie. - Moe uda mi si uciec. Jasne, w acuchach, kajdankach i lekkim pomaraczowym ubraniu na niegu. Natychmiast zda sobie spraw, e to beznadziejne. Chad wyprowadzi go na zewntrz. Liz wyczya telewizor. Czarny zastpca szeryfa zmierzy go uwanym wzrokiem. - Spory go - rzek. Liz wrczya mu papierow torb z rzeczami Cienia. Mczyzna pokwitowa. Chad powid wzrokiem od zastpcy szeryfa do Cienia i powiedzia, cicho, ale na tyle gono, by Cie usysza: - Posuchaj, chc tylko powiedzie, e nie podoba mi si to wszystko. Tamten skin gow. - Bdzie pan musia pomwi o tym z waciwymi wadzami. My mamy tylko go przewie. Chad skrzywi si cierpko i odwrci do Cienia.

- W porzdku. Przez te drzwi i za bram. - Co? - Na zewntrz. Samochd ju czeka. Liz otworzya drzwi. - Dopilnujcie, by odesano nam jego strj. Kiedy ostatnio przekazalimy faceta do Lafayette, nie dostalimy zwrotu. To kosztowao okrg spor sum. Wyprowadzili Cienia na podjazd, gdzie czeka ju samochd. Nie by to radiowz departamentu szeryfa, lecz zwyky czarny wz. Obok niego sta drugi zastpca, starszy biay wsacz. Pali papierosa. Gdy si zbliyli, zgnit go stop i otworzy przed Cieniem tylne drzwi. Cie usiad niezgrabnie, plczc si w acuchach i kajdankach. Tylnego siedzenia nie oddzielaa krata. Obaj zastpcy szeryfa zajli miejsca z przodu. Czarnoskry wczy silnik. Czekali na otwarcie bramy. - No, dalej, dalej - powtarza czarny mczyzna, bbnic palcami po kierownicy. Chad Mulligan postuka w okno. Biay stranik zerkn na kierowc, po czym opuci szyb. - Nie powinno tak by - oznajmi Chad. - Po prostu chciaem to powiedzie. - Zapamitamy paskie uwagi i przekaemy waciwym wadzom - odpar kierowca. Drzwi do wiata zewntrznego otwary si. Patki wci padajcego niegu poyskiway olepiajc biel w promieniach reflektorw. Kierowca nacisn peda gazu. Samochd ruszy, kierujc si na Main Street. - Syszae o Wednesdayu? - spyta kierowca. Jego gos brzmia teraz inaczej, starzej, znajomo. - Nie yje. - Tak, wiem - odpar Cie. - Widziaem w telewizji. - Skurwiele - wtrci biay funkcjonariusz. Byo to pierwsze sowo, jakie wypowiedzia. Gos mia szorstki, z cudzoziemskim akcentem i, podobnie jak kierowca, zdecydowanie znajomy. - Mwi ci, to dranie, pieprzone dranie. - Dziki, e po mnie przyjechalicie - mrukn Cie. - Nie ma sprawy - odpar kierowca. W wietle mijanego samochodu jego twarz take wydawaa si starsza, a on sam drobniejszy. Gdy Cie widzia go ostatnio, mczyzna mia na sobie kraciast marynark i cytrynowote rkawiczki. - Bylimy w Milwaukee, gdy zadzwoni Ibis. Musielimy jecha jak wariaci.

- Mylae, e pozwolimy im ci zamkn i posa na krzeso elektryczne, podczas gdy ja wci czekam, by rozwali ci gow moim motem? - spyta ponuro biay zastpca szeryfa, grzebic w kieszeni w poszukiwaniu papierosw. Jego akcent pochodzi ze Wschodniej Europy. - Za nieca godzin zacznie si zabawa - oznajmi pan Nancy, z kad chwil coraz bardziej podobny do siebie. - Gdy naprawd po ciebie przyjad. Przed skrtem na autostrad 53 zjedziemy na bok, zdejmiemy ci kajdanki i woysz wasne ubranie. Czernobog unis kluczyk i umiechn si szeroko. - adne wsy - zauway Cie. - Pasuj ci. Czernobog pogadzi je pokym palcem. - Dzikuj. - Wednesday - powiedzia Cie. - Naprawd nie yje? To nie by jaki podstp, prawda? Uwiadomi sobie, e cho wiedzia, e to gupie, w gbi serca wci ywi nadziej. Lecz teraz twarz Nancyego powiedziaa mu wszystko, co musia wiedzie. Nadzieja znikna.

PRZYBYCIE DO AMERYKI 14 000 IAT P.N.E. Zimno byo i ciemno, gdy nawiedzia j wizja, albowiem na najdalszej pnocy dzie pozostawa jedynie szarym pmrokiem w poudnie. Nadchodzi i mija, i znw nadchodzi, krtka przerwa pomidzy ciemnoci. Nawet wedle wczesnych standardw nie byli zbyt duym plemieniem: grupa wdrowcw z pnocnych rwnin. Mieli wasnego boga, czaszk i skr mamuta, z ktrej skrojono prymitywny paszcz. Nazywali go Nunyunnini. Gdy nie wdrowali, ich bg spoczywa na drewnianym piedestale na wysokoci gowy czowieka. Ona bya wit kobiet szczepu, powiernic sekretw. Nazywaa si Atsula, lisica. Atsula wdrowaa pomidzy dwoma mczyznami dwigajcymi na dugich tykach boga, owinitego w niedwiedzie skry, by nie mogy go ujrze oczy zwykych miertelnikw. Nie wtedy, gdy nie by wity. Wczyli si po tundrze, rozbijajc wszdzie namioty. Najpikniejszy z nich, ze skry karibu, take uwaano za wity. W rodku siedziao ich czworo: kapanka Atsula, starszy

szczepu Gugwei, przywdca wojenny Yanu i zwiadowczyni Kalanu. Atsula zwoaa ich tam w dzie po tym, jak miaa wizj. Wczeniej zebraa nieco porostw, cisna je w ogie, potem uschnit lew rk wrzucia do ognia gar lici. Spony, wydzielajc palcy szary dym. W powietrzu rozesza si przenikliwa wo. Nastpnie kapanka wzia z pki drewniany kubek i podaa go Gugweiowi. Kubek do poowy wypeniaa ciemnota ciecz. Atsula znalaza grzyby pungh - kady z siedmioma kropkami; tylko prawdziwa wita kobieta moga znale grzyb o siedmiu kropkach - zebraa je w porze bezksiycowej ciemnoci i wysuszya, nawleczone na chrzstk jelenia. Wczoraj przed snem zjada trzy suche kapelusze i nawiedziy j sny pene chaosu i strachu, biaych wiate i szybkich ruchw, kamiennych gr penych wiata strzelajcego w gr niczym sople lodu. Noc ockna si spocona, z brzuchem rozdtym od wody. Przykucna nad drewnianym kubkiem i napenia go moczem. Potem wystawia kubek przed namiot w nieg i wrcia na posanie. Gdy si obudzia, zebraa kawaki lodu z drewnianego kubka, zostawiajc wewntrz ciemniejszy, bardziej skoncentrowany pyn. I wanie kubek z tym pynem podaa teraz najpierw Gugweiowi, potem Yanu i Kalanu. Kade z nich pocigno dugi yk pynu. Jako ostatnia zrobia to Atsula. Przekna, reszt wylaa przed sob na ziemi przed ich bogiem jako ofiar dla Nunyunniego. Siedzieli w zadymionym namiocie, czekajc, by ich bg przemwi. Na zewntrz w ciemnoci wiatr skowycza i zawodzi. Kalanu, zwiadowca, bya kobiet, ktra ubieraa si i poruszaa jak mczyzna. Wzia sobie za on czternastoletni Dalani. Teraz szybko zamrugaa, wstaa i podesza do czaszki mamuta. Narzucia na siebie paszcz z mamuciej skry, stana tak, e jej gowa znalaza si wewntrz czaszki. - W naszym kraju yje zo - oznajmi Nunyunnini gosem Kalanu. - Ogromne zo. I jeli pozostaniecie tutaj, w krainie waszych matek i matek waszych matek, wszyscy zginiecie. Pozostaa trjka suchaa. - Czy to owcy niewolnikw? Wielkie wilki? - spyta Gugwei o dugich siwych wosach i twarzy pomarszczonej niczym szara kora drzewa cierniowego. - To nie owcy niewolnikw - odpar Nunyunnini, stara czaszka i skra. - Nie wielkie wilki. - Czy to gd? Czyby nadciga wielki gd? - dopytywa si Gugwei. Nunyunnini milcza. Kalanu wynurzya si z czaszki, czekajc na pozostaych.

Gugwei narzuci paszcz z mamuciej skry i wsun gow do czaszki. - To nie gd, jaki znacie - rzek Nunyunnini ustami Gugwei - ego - cho bdzie te gd. - A zatem co to? - pyta Yanu. - Nie boj si, wszystkiemu stawi czoo. Mamy wcznie, mamy kamienie. Niechaj zjawi si setka wspaniaych wojownikw, a my i tak wygramy. Zagonimy ich na bagna i roztrzaskamy czaszki naszymi krzemieniami. - To nie czowiek - oznajmi Nunyunnini gosem Gugweiego. - Przybdzie z nieba i adna z waszych wczni, aden kamie was nie ochroni. - Jak moemy si broni? - spytaa Atsula. - Widziaam ogie na niebie, syszaam haas goniejszy ni grzmot. Widziaam powalone lasy i wrzc rzek. - Ai... - zacz Nunyunnini i umilk. Gugwei wynurzy si z czaszki sztywno pochylony, by bowiem starym mczyzn, a jego kostki byy zapuchnite i poodgniatane. Zapada cisza. Atsula wrzucia do ognia kolejne licie i dym zaku ich w oczy. Po tym Yanu podszed do czaszki, na szerokie ramiona naoy paszcz i wsun gow do rodka. - Musicie wyruszy w drog - oznajmi gono Nunyunnini - i ruszy w stron soca. Tam, gdzie wstaje soce, odkryjecie now ziemi, bdziecie na niej bezpieczni. Czeka was duga podr. Ksiyc uronie i zmaleje, umrze i oyje dwa razy. Po drodze napotkacie owcw niewolnikw i wszelkiego zwierza, ja jednak poprowadz was bezpiecznie, jeli ruszycie w stron wschodu soca. Atsula spluna na glinian ziemi. - Nie - powiedziaa. Czua, e bg na ni patrzy. - Nie - powtrzya. - Jeste zym bogiem, skoro mwisz nam takie rzeczy. Umrzemy. Wszyscy umrzemy, a wtedy kto bdzie przenosi ci z jednego wzgrza na drugie, rozbija twj namiot, namaszcza wielkie ky tuszczem? Bg milcza. Atsula i Yanu zamienili si miejscami. Twarz Atsuli wygldaa na nich spod pokej koci mamuta. - Atsuli brak wiary - oznajmi Nunyunnini gosem kapanki. - Atsula umrze, nim reszta z was dotrze do nowej ziemi, lecz pozostali przeyj. Wierzcie mi, na wschodzie rozciga si bezludna ziemia. Ta ziemia stanie si wasz ziemi, ziemi waszych dzieci i dzieci waszych dzieci do sidmego pokolenia i siedmiu sidmych pokole. Gdyby nie brak wiary Atsuli, zatrzymalibycie j dla siebie na zawsze. Rankiem spakujcie namioty i dobytek i ruszajcie w stron wschodu soca.

Gugwei, Yanu i Kalanu skonili gowy i okrzykami sawili moc i mdro Nunyunniniego. Ksiyc urs i zmala, znw urs i zmala. Czonkowie szczepu wdrowali na wschd, w stron wschodu soca. Lodowate wiatry mroziy im skr. Nunyunnini dotrzyma sowa, w drodze nie stracili nikogo oprcz kobiety rodzcej dziecko, a kobiety w poogu nale do ksiyca, nie do Nunyunniniego. Przeprawili si przez ldowy most. O pierwszym blasku Kalanu ruszya na zwiady. Teraz niebo byo ciemne, a ona nie wracaa. Nocne niebo oyo, przepenione wiatami, splatajcymi si, migoczcymi, pulsujcymi i taczcymi, biaymi, zielonymi, fioletowymi i czerwonymi. Atsula i jej lud ogldali ju wczeniej zorz polarn, nadal jednak si jej obawiali, a czego takiego nie widzieli nigdy. Kalanu powrcia do nich w blasku wiate rozkwitajcych na niebie. - Czasami - rzeka do Atsuli - czuj, e mogabym rozoy rce i upa w gbin nieba. - To dlatego, e jeste zwiadowc - odpara Atsula, kapanka. - Kiedy umrzesz, runiesz w gb nieba i staniesz si gwiazd wskazujc nam drog po mierci, tak jak wczeniej za ycia. - Na wschodzie s lodowate szczyty, wielkie, wysokie urwiska. - Kalanu odgarna kruczoczarne wosy, dugie jak u mczyzny. - Moemy si na nie wdrapa, ale potrwa to wiele dni. - Poprowadzisz nas bezpiecznie - odpar Atsula. - Ja umr u stp urwiska i stan si ofiar, ktra jest potrzebna, by doprowadzi was na nowe ziemie. Na zachodzie, w krainie, z ktrej przybyli, gdzie kilka godzin temu zaszo soce, rozbyso paskudne tawe wiato, janiejsze ni byskawice, janiejsze ni wiato dnia. Rozbysk w sprawi, e ludzie na ldowym mocie zakryli domi oczy, spluwajc i wykrzykujc. Dzieci zaczy paka. - Oto los, przed ktrym ostrzeg nas Nunyunnini - oznajmi stary Gugwei. - To mdry bg i potny. - Najlepszy ze wszystkich bogw - zgodzia si Kalanu. - W nowej krainie wyniesiemy go wysoko, wypolerujemy mu ky, namacimy rybim olejem i smalcem i powiemy naszym dzieciom i dzieciom ich dzieci, i dzieciom sidmych dzieci, e Nunyunnini to najpotniejszy ze wszystkich bogw. Nigdy nie zostanie zapomniany.

- Bogowie s wielcy - powiedziaa powoli Atsula, jakby zdradzaa im ogromny sekret - lecz serce jest jeszcze wiksze, bo wanie z niego przychodz i do naszych serc powrc. Nie wiadomo jakie jeszcze blunierstwa wypowiedziayby jej usta, gdyby nie przeszkodzio jej co, co nie dopuszczao adnych sprzeciww. Huk, ktry dobieg z zachodu, by tak gony, e krwawiy uszy. Jaki czas ludzie niczego nie syszeli, olepieni, oguszeni, ale wci ywi. Wiedzieli, e mieli wicej szczcia ni szczepy z zachodu. - Dobrze - oznajmia Atsula, sama jednak nie syszaa w gowie tego, co mwi. Atsula zgina u stp urwiska, gdy wiosenne soce stao w zenicie. Nie zobaczya nowego wiata i szczep przyby tam bez witej kobiety. Wdrapali si na skay i ruszyli na zachd i poudnie, pki nie znaleli doliny ze rdlan wod, rzek pen srebrnych ryb, jeleniami nie bojcymi si czowieka i tak ufnymi, i przed ich zabiciem trzeba byo splun i przeprosi ich ducha. Dalani urodzia trzech chopcw. Niektrzy twierdzili, e Kalanu dokonaa ostatniego rytuau magicznego i moga zaj si sw on jak mczyzna, inni twierdzili, e Gugwei nie jest tak stary, by nie mg dotrzymywa towarzystwa modej onie pod nieobecno ma. I rzeczywicie, po mierci Gugweiego Dalani nie urodzia wicej dzieci. Pory lodu przychodziy i odchodziy, ludzie mnoyli si na rozlegych ziemiach, tworzc nowe szczepy, wybierajc nowe totemy: kruki, lisy, naziemne leniwce, wielkie koty, bizony. Kady zwierz okrela tosamo szczepu, kady z nich by bogiem. Mamuty w nowym wiecie byy wiksze, wolniejsze i gupsze ni mamuty z rwniny syberyjskiej, a grzyby pungh z siedmioma kropkami odeszy w zapomnienie. W nowej krainie grzyby pungh nie rosy i Nunyunnini nie przemawia wicej do swego szczepu. A w dniach wnukw Dalani i Kalanu grupka wojownikw czonkw wielkiego bogatego klanu, powracajcych z polowania na niewolnikw na pnocy, znalaza dolin i pierwszych ludzi. Zabili wikszo mczyzn, kobiety i dzieci zabrali w niewol. Jedno z dzieci, liczc na ich lito, zabrao najedcw do jaskini na wzgrzach, w ktrej znaleli czaszk mamuta, postrzpione resztki paszcza z jego skry, drewniany kubek i zasuszon gow wyroczni, Atsuli. Cz wojownikw chciaa zabra ze sob wite przedmioty, ukra bogw pierwszych ludzi i ich moc. Inni odradzali to, twierdzc, e niczego nie osign, przynios jedynie pecha i oka zo wasnemu bogu. Ci ludzie bowiem naleeli do szczepu kruka, a kruki to zazdroni bogowie.

Cisnli zatem przedmioty w d zbocza do gbokiego jaru i zabrali ze sob resztki pierwszego ludu w dug drog na poudnie. Szczepy kruka i lisa rozrastay si, zyskiway coraz wiksz wadz, podczas gdy Nunyunnini zosta wkrtce zapomniany.

CZ TRZECIA NASTANIE BURZY

ROZDZIA CZTERNASTY

Bkaj si w ciemnociach, nie wiedz co i jak, Ja mam przy sobie lamp, lecz zdmuchn j i tak. Wycigam zatem rk. I licz, e ty te. Chc poby z tob razem, gdy ciemno wok jest. - Greg Brown, Z tob, gdy ciemno jest O pitej rano w Minneapolis na parkingu lotniskowym zmienili samochody. Wjechali na grny poziom, gdzie wozy stay pod goym niebem. Cie wrzuci pomaraczowy kombinezon, kajdanki i acuchy do brzowej papierowej torby, w ktrej jake krtko spoczyway jego rzeczy, zwin wszystko i wyrzuci do kuba. Czekali dziesi minut, gdy w drzwiach pojawi si modzieniec o piersi pkatej jak beczka i podszed do nich, zajadajc frytki z Burger Kinga. Cie natychmiast go pozna. Gdy wyjedali z Domu na Skale, modzieniec siedzia na tylnym siedzeniu i nuci tak gbokim gosem, e cay samochd wibrowa w rytm pieni. Teraz jego twarz okalaa zimowa broda z pasmami siwizny. Postarzaa go. Mczyzna wytar w dinsy zatuszczone palce i wycign potn do w stron Cienia. - Syszaem o mierci Wszechojca - rzek. - Zapac za ni. I to drogo. - Wednesday by twoim ojcem? - spyta Cie. - By Wszechojcem - wyjani mczyzna. Gboki gos wibrowa mu w gardle. Powiedzcie im, powiedzcie wszystkim, e gdy bdziemy potrzebni, przyjdziemy. Czernobog wyduba spomidzy zbw kawaek tytoniu i wyplu na zmarznit niegow brej. - A ilu was jest? Dziesiciu? Dwudziestu? Potny modzieniec wzdrygn si, jec brod. - A czy dziesiciu z nas nie jest wartych ich setki? Kto zdoaby stan przeciw nam w bitwie? A zreszt jest nas wicej. yjemy na skraju miast. Kilkoro ukrywa si w grach. Inni w Catskillach, kilku w cyrkowych miasteczkach na Florydzie. Wszyscy maj topory w pogotowiu. Przybd na wezwanie.

- Dobra, Elvis - wtrci pan Nancy. Przynajmniej Cieniowi wydao si, e mwi Elvis. Nancy zamieni mundur zastpcy szeryfa na gruby brzowy rozpinany sweter, sztruksy i brzowe buty. - Wezwij ich. Stary dra pragnby tego. - Oni go zdradzili. Zabili. Wymiewaem si z Wednesdaya, ale nie miaem racji. Nikt z nas nie jest ju bezpieczny - rzek mczyzna, ktrego imi brzmiao jak Elvis. - Moecie jednak na nas polega. - Lekko poklepa Cienia po plecach, niemal posyajc go na ziemi, zupenie jakby rbna go kula do burzenia budynkw. Czernobog rozglda si po parkingu. - Przepraszam za pytanie - rzek w kocu - ale nasz nowy pojazd to ktry? Rosy modzian wskaza rk. - Tam - rzek. Czernobog prychn. - Co takiego? To by volkswagen bus rocznik 1970. Jego tyln szyb pomalowano we wszystkie barwy tczy. - To wietny wz. I ostatnia rzecz, jakiej bd si spodziewa. Czernobog okry furgonetk. Zacz kasa ostrym starczym kaszlem palacza. Zachysn si i splun. Unis do do piersi, rozmasowujc bl. - Tak. Ostatnia rzecz, jakiej bd si spodziewa. A co si stanie, jeli zatrzyma nas policja, szukajc hipisw i prochw? Nie jestemy tu po to, by jedzi magicznym autobusem. Mamy wtopi si w tum. Brodaty mczyzna otworzy drzwiczki busa. - Spojrz na was, zobacz, e nie jestecie hipisami, i poegnaj. Idealny kamufla. Jedyny, ktry zdoaem zdoby w tak krtkim czasie. Czernobog by wyranie skonny do dalszej dyskusji, lecz pan Nancy zainterweniowa szybko. - Elvis, spisae si. Jestemy bardzo wdziczni. Ten wz musi trafi do Chicago. - Zostawimy go w Bloomington - odpar brodacz. - Wilki si nim zajm. Nie przejmujcie si. - Odwrci si do Cienia. - Wspczuj ci i podzielam twj bl. Przyjmij wyrazy podziwu i wspczucia. - Ucisn do Cienia sw ogromn rk. - Powodzenia. A jeli przypadkiem przypadnie ci czuwanie, przyjmij wyrazy podziwu i wspczucia. Powtrz to jego zwokom, gdy je ujrzysz. Powiedz, e Alviss, syn Vindalfa, dochowa wiary. W volkswagenie pachniao olejkiem paczuli, starymi kadzidekami i tytoniem do skrtw. Podog i ciany oklejono wyblak row wykadzin.

- Kto to by? - spyta Cie, zjedajc ze zgrzytem biegw po pochylni. - Tak, jak powiedzia. Alviss, syn Vindalfa, krl krasnali. Najwikszy, najsilniejszy, najpotniejszy z nich. - Ale to przecie nie krasnal - zauway Cie. - Ma... ile to? Metr siedemdziesit pi? Metr osiemdziesit? - Co czyni go olbrzymem wrd krasnali - odpar z tyu Czernobog. - Najwyszym krasnalem w Ameryce. - O co chodzio z tym czuwaniem? - docieka Cie. Starcy nie odpowiedzieli. Cie zerkn na pana Nancyego, ktry wyglda przez okno. - I co? Mwi co o czuwaniu. Syszelicie. - Nie bdziesz musia tego robi - przemwi z tyu Czernobog. - Czego? - Czuwa. On za duo gada. Wszystkie krasnale gadaj i gadaj. Nie ma si czym przejmowa. Lepiej zapomnij o tym wszystkim.

*** Jazda na poudnie przypominaa podr w czasie. niegi znikay powoli. Nastpnego ranka, gdy dotarli do Kentucky, nie pozosta po nich lad. W Kentucky zima ju mina i nadcigaa wiosna. Cie zastanawia si, czy istnieje jakie rwnanie wyjaniajce to zjawisko - by moe kade sto kilometrw na poudnie oznaczao przeskoczenie o jeden dzie w przyszo. Chtnie wspomniaby komu o tym, ale pan Nancy spa w fotelu obok, a Czernobog chrapa dononie z tyu. W tym momencie czas wydawa mu si czym pynnym, zudzeniem, subiektywnym wymysem. Zacz dostrzega obecno ptakw i zwierzt: widzia wrony na poboczu i na drodze dziobice rozjechane stworzenia, stadka ptakw kryy po niebie, tworzc wzory, ktre z czym mu si kojarzyy; z trawnikw i ogrodze obserwoway ich koty. Czernobog zachrapa i ockn si. Powoli usiad na kanapie. - nio mi si co dziwnego - oznajmi. - niem, e jestem Bielebogiem, e cho wiat sdzi, i jest nas dwch, bg wiata i bg mroku, teraz, gdy si postarzelimy, istniej tylko ja, sam daj im dary, a potem odbieram. - Oderwa filtr od lucky strikea, wsun papierosa do ust i zapali. Cie spuci szyb w oknie.

- Nie boisz si raka puc? - spyta. - Ja jestem rakiem - odpar Czernobog. - Nie boj si siebie. - Tacy jak my nie dostaj raka - wtrci Nancy. - Nie chorujemy na arterioskleroz, chorob Parkinsona czy syfilis. Trudno nas zabi. - Wednesdaya zabili - przypomnia Cie. Skrci na stacj benzynow. Potem zaparkowa przy restauracji na wczesne niadanie. Gdy przekroczyli prg, zadwicza telefon w przejciu. Starsza kobieta o zatroskanym umiechu, siedzca za lad i czytajca Czego pragnie me serce Jenny Kerton, przyja zamwienie. Potem westchna, ruszya do telefonu i podniosa suchawk. - Tak. - Zerkna na nich, po czym dodaa: - Zgadza si. Ju tu s. Jedn chwileczk. Podbiega do pana Nancyego. - Do pana - oznajmia. - Dobrze - odpar pan Nancy. - Czy moe pani dopilnowa, by frytki byy mocno przypieczone? A jeszcze lepiej przypalone. - Pomaszerowa do telefonu. - Tu on. - A czemu sdzicie, e jestem do gupi, by wam uwierzy? - spyta. - Mog sprawdzi - doda. - Wiem, gdzie to jest. - Tak - rzek. - Oczywicie, e chcemy. Dobrze o tym wiecie. A ja wiem, e chcecie si go pozby, wic skoczcie z tymi bzdurami. Odwiesi suchawk i wrci do stou. - Kto to by? - spyta Cie. - Nie powiedzieli. - Czego chcieli? - Proponowali nam rozejm na czas zwrotu ciaa. - Oni kami - wtrci Czernobog. - Chc nas do siebie zwabi, a potem pozabija. To wanie zrobili z Wednesdayem. Ja te zawsze tak postpowaem - doda z ponur dum. - To bdzie teren neutralny - wyjani Nancy. - Naprawd neutralny. Czernobog zachichota, zupenie jakby w suchej czaszce zagrzechotaa metalowa kula. - To te mwiem. Przyjdcie w miejsce neutralne, powtarzaem. A potem noc zjawialimy si i zabijalimy ich wszystkich. To byy czasy. Pan Nancy wzruszy ramionami. Zacz chrupa ciemnobrzowe frytki, umiechajc si z zadowoleniem. - Mmm, pyszne - rzek. - Nie moemy ufa tym ludziom - wtrci Cie.

- Posuchaj, jestem starszy od ciebie, mdrzejszy od ciebie i przystojniejszy od ciebie. - Pan Nancy zacz klepa w dno odwrconej butelki z ketchupem, polewajc nim spieczone frytki. - W jeden dzie mog zdoby wicej cipek, ni ty przez cay rok. Umiem taczy jak anio, walczy jak zagoniony do kta niedwied, planowa lepiej ni lis, piewa jak sowik... - I mwisz mi to, bo...? Brzowe oczy Nancyego spojrzay na Cienia. - A oni musz pozby si ciaa. Zaley im na tym tak bardzo, jak nam na jego odzyskaniu. - Nie istnieje neutralne miejsce - podkreli Czernobog. - Jedno istnieje - nie zgodzi si pan Nancy. - rodek.

*** Ustalenie dokadnego rodka danej rzeczy zwykle sprawia problemy, a jeli mamy do czynienia z istot yw - na przykad ludmi albo kontynentami - problemem staje si sama odpowied na pytanie: Czyme jest rodek czowieka, rodek snu?. W przypadku kontynentalnych Stanw Zjednoczonych dochodzi jeszcze pytanie, czy naley uwzgldnia Alask i Hawaje. Na pocztku dwudziestego wieku sporzdzono z kartonu model kontynentalnych Stanw Zjednoczonych, czterdziestu omiu stanw. Aby znale rodek, ustawiali model na szpilce, pki nie znaleli jednego miejsca, w ktrym utrzymywa si w rwnowadze. O ile mona stwierdzi, dokadny rodek kontynentalnych Stanw Zjednoczonych mieci si kilka mil od miasteczka Lebanon, w stanie Kansas, na wiskiej farmie Johnnyego Griba. W latach trzydziestych mieszkacy Lebanon byli gotowi wznie pomnik porodku owej farmy, lecz Johnny Grib owiadczy, e nie yczy sobie milionw turystw, ktrzy bd niepokoi jego winie, tote pomnik upamitniajcy geograficzny rodek USA ustawiono trzy kilometry na pnoc od miasta. Zbudowano tam park, kamienny pomnik z mosin tablic, wylano asfaltem drog z miasta i, w oczekiwaniu gwatownego napywu turystw, nawet motel obok pomnika. I zaczo si czekanie. Turyci nie przybyli. Nikt si nie zjawi. Obecnie to aosny park, w ktrym mieci si ruchoma kaplica, niezdolna pomieci nawet niewielkiego orszaku pogrzebowego, i motel o oknach niczym martwe oczy.

- I wanie dlatego - zakoczy pan Nancy, gdy wjedali do Humansville w stanie Missouri (1084 mieszkacw) - dokadny rodek Ameryki to may zaniedbany park, pusty koci, stos kamieni i opuszczony motel. - wiska farma - wtrci Czernobog. - Powiedziae przed chwil, e prawdziwy rodek Ameryki to wiska farma. - Nie chodzi o to, czym jest - odpar pan Nancy - lecz o to, za co uwaaj go ludzie. I tak jest rzecz czysto wymylon. Dlatego wanie sta si wany. Ludzie walcz wycznie o wymylone rzeczy. - Ludzie tacy jak ja? - spyta Cie. - Czy ludzie tacy jak wy? Nancy nie odpowiedzia. Czernobog wyda z siebie odgos, ktry mg by rwnie dobrze miechem, jak i pogardliwym prychniciem. Cie usiowa usadowi si wygodnie z tyu minibusu. Niewiele spa. Co ciskao go w odku. Byo to gorsze ni to, co czu w wizieniu, gorsze ni wraenie w chwili, gdy Laura przysza do niego i opowiedziaa o napadzie. Wosy na karku jeyy mu si lekko, czu mdoci, a kilka razy ogarna go fala strachu. Pan Nancy zjecha na pobocze w Humansville i zaparkowa przed supermarketem. Wszed do rodka. Cie pody za nim. Czernobog czeka na parkingu, palc papierosa. Po sklepie krci si mody jasnowosy mczyzna, niemale chopiec. Uzupenia wanie zapasy patkw niadaniowych na regaach. - Cze - rzuci pan Nancy. - Cze - odpar modzieniec. - A zatem to prawda? Zabili go? - Tak - odpar pan Nancy. - Zabili. Modzieniec z trzaskiem postawi na pce kilka pudeek patkw. - Myl, e mog nas zgnie jak karaluchy. - Na jego przegubie poyskiwaa bransoleta z poczerniaego srebra. - Ale nas nie tak atwo zmiady, prawda? - Nie - zgodzi si pan Nancy. - Nieatwo. - Przybd, panie. - Jasnoniebieskie oczy modzieca pony. - Wiem, Gwydionie - odpar pan Nancy. Pan Nancy kupi kilka duych butelek RC coli, sze rolek papieru toaletowego, paczk niesympatycznych czarnych cygaretek, ki bananw i opakowanie mitowej gumy do ucia. - To dobry chopiec. Przyby tu w sidmym stuleciu z Walii. Minibus pokonywa krte drogi, wiodce najpierw na zachd, a potem na pnoc. Wiosna ustpia znw miejsca martwej zimie. Kansas miao barw ponurej szaroci,

samotnych chmur, pustych okien, zagubionych serc. Cie nabra ogromnej wprawy w wyszukiwaniu stacji radiowych i negocjacjach pomidzy panem Nancym, lubic ym audycje sowne i muzyk taneczn, i Czernobogiem, preferujcym muzyk klasyczn, im bardziej ponur, tym lepiej, na zmian z co bardziej ekstremistycznymi stacjami religijnymi. Co do Cienia, najbardziej lubi stare hity. Pnym popoudniem zatrzymali si na prob Czernoboga na peryferiach Cherryvale, w stanie Kansas (2464 mieszkacw). Czemobog poprowadzi ich na k przed miastem. W cieniu drzew wci pozostay lady niegu. Trawa miaa barw brzu. - Zaczekajcie tutaj - poleci Czernobog. Samotnie przeszed na rodek ki i jaki czas sta tam, nie zwracajc uwagi na porywy lutowego wiatru. Z pocztku zwiesi gow, potem zacz gestykulowa. - Wyglda, jakby z kim rozmawia - zauway Cie. - Z duchami - wyjani pan Nancy. - Ponad sto lat temu oddawano mu tu cze. Ludzie skadali mu krwawe ofiary, krew rozlan uderzeniem mota. Po jakim czasie mieszkacy miasta odgadli, jakim cudem tak wielu przejedajcych przez miasto nieznajomych znika bez ladu. Tu wanie ukryli cz cia. Czemobog zbliy si do nich. Wsy mia teraz ciemniejsze, w siwych wosach pojawiy si czarne pasma. Umiechn si, odsaniajc elazny zb. - Dobrze si czuj. Ach! Pewne rzeczy nie znikaj, a krew trwa najduej. Przeszli przez k do miejsca, gdzie zaparkowali busa. Czernobog zapali papierosa, nie zakasa. - Zrobili to motem - rzek. - Wotan cay czas gada o szubienicach i wczniach, ale dla mnie mot to podstawa. - Wycign palec zabarwiony nikotyn i postuka nim mocno w rodek czoa Cienia. - Nie rb tego, prosz - rzek uprzejmie Cie. - Nie rb tego, prosz - naladowa Czernobog. - Ktrego dnia wezm mj mot i zrobi z tob co znacznie gorszego. Pamitaj. - Tak - odpar Cie. - Ale jeli jeszcze raz pukniesz mnie w gow, zami ci rk. Czernobog prychn. - Tutejsi ludzie powinni by wdziczni. Wyzwolili wielk moc. Nawet trzydzieci lat po tym, jak zmuszono ich do ukrycia si, tutejsza ziemia, ta wanie ziemia zrodzia najwiksz gwiazd filmow wszech czasw. - Judy Garland? - spyta Cie. Czernobog pokrci gow.

- On ma na myli Louise Brooks - powiedzia pan Nancy. Cie postanowi nie pyta, kim bya Louise Brooks. Zamiast tego rzek: - Posuchaj, kiedy Wednesday wybra si na narad, zrobi to, bo zawar rozejm. - Tak. - A teraz my jedziemy po jego ciao, bo uzgodnilimy rozejm. - Tak. - Wiemy te, e tamci ludzie chc si mnie pozby, najlepiej na dobre. - Wszystkich nas chc zabi. - Zupenie nie rozumiem zatem, czemu zakadamy, e tym razem zagraj fair. - To dlatego - odpar Czemobog - spotykamy si w rodku. To... - Urwa, marszczc brwi. - Chodzi o odwrotno witoci. - Profanum? - odpar Cie. - Nie. Chodzi mi o miejsca mniej wite ni kade inne. O ujemnej witoci. Miejsca, w ktrych nie da si postawi adnej wityni, ktrych ludzie unikaj, a jeli ju je odwiedz, znikaj jak najszybciej mog. Jedynie bogowie mog stpa po tych miejscach, jeli oczywicie kto ich do tego zmusi. - Nie wiem - rzek Cie. - Nie sdz, by istniao takie sowo. - Caa Ameryka jest troch taka - wyjani Czernobog. - To dlatego nie jestemy tu mile widziani. Ale rodek... on jest najgorszy. Zupenie jak pole minowe. Wszyscy stpamy tam zbyt ostronie, by odway si naruszy rozejm. Dotarli do minibusu. Czernobog poklepa Cienia po ramieniu. - Nie bj si - powiedzia ponurym tonem, majcym w zamierzeniu doda otuchy. Nikt ci nie zabije. Nikt poza mn.

*** Cie znalaz rodek Ameryki wieczorem tego samego dnia, nim jeszcze zapady ciemnoci. Mieci si on na niewielkim wzgrzu na pnocny zachd od Lebanon. Przejechali przez may park, mijajc niewielk kaplic-przyczep i kamienny pomnik, a gdy Cie ujrza stojcy na skraju parku jednopitrowy motel z lat pidziesitych, jego serce cisno si nieprzyjemnie. Przed motelem parkowa czarny hummer - wyglda jak dip odbity w krzywym zwierciadle, kanciasty, bezsensowny i przysadzisty, niczym samochd opancerzony. Wewntrz budynku nie pono ani jedno wiato.

Zaparkowali obok motelu, a gdy to uczynili, z budynku wymaszerowa mczyzna w stroju i czapce szofera. Przez moment zala go blask reflektorw. Mczyzna uprzejmie dotkn czapki, wsiad do hummera i odjecha. - Wielki wz, may fiut - mrukn pan Nancy. - Mylicie, e w ogle maj tu ka? - spyta Cie. - Od wiekw nie spaem w ku. To miejsce wyglda, jakby czekao na ekip rozbirkow. - Naley do myliwych z Teksasu - wyjani pan Nancy. - Przyjedaj tu raz do roku. Nie mam pojcia, na co poluj. Dziki nim motel jeszcze stoi. Wygramolili si z minibusu. Kto ju na nich czeka: nieznana Cieniowi kobieta. Miaa idealny makija i doskona fryzur. Przypominaa mu wszystkie dziennikarki ogldane w telewizji niadaniowej, siedzce w studio nie przypominajcym adnego normalnego salonu. - Jak mio jest was widzie powiedziaa. - Ty musisz by Czemobog. Wiele o tobie syszaam. A ty to Anansi, zawsze gotowy do psot, prawda? Wesoy czowiek, nie ma co. A ty... ty musisz by Cie. Dugo si nam wymykae, czy nie? - Kobieta ucisna do Cienia i spojrzaa mu prosto w oczy. - Ja jestem Media. Mio mi. Mam nadziej, e zaatwimy nasze sprawy bez adnych trudnoci. Gwne drzwi otwary si powoli. - Wiesz, Toto - powiedzia tusty dzieciak, ktrego Cie oglda ostatnio w limuzynie - wtpi, abymy wci byli w Kansas. - Jestemy w Kansas - odpar pan Nancy. - Prawie cay dzie jechalimy przez ten stan. Cholernie paski, bez dwch zda. - W tym miejscu nie ma wiata, prdu ani gorcej wody - oznajmi dzieciak. - A, bez urazy, wam naprawd przydaaby si gorca woda. mierdzicie, jakbycie od tygodnia siedzieli w tym busie. - Wolaabym nie porusza tego tematu - wtrcia gadko kobieta. - Wszyscy jestemy tu przyjacimi. Chodcie, zobaczycie pokoje. My zajlimy pierwsze cztery. Wasz nieyjcy przyjaciel jest w pitym. Pokoje z numerami powyej piciu s puste - sami moecie wybra. Obawiam si, e to nie Cztery Pory Roku, ale te c mogoby im dorwna? Otworzya przed nimi drzwi do holu motelowego. Pachniao w nim pleni, wilgoci, kurzem i rozkadem. W pogronym w gbokiej ciemnoci holu siedzia mczyzna. - Jestecie godni? - spyta. - Zawsze mgbym co zje - odpar pan Nancy.

- Kierowca pojecha po hamburgery - oznajmi tamten. - Wkrtce wrci. - Unis wzrok. Byo zbyt ciemno, by dao si dostrzec twarze, on jednak powiedzia: - Hej ty! Ty jeste Cie? Dupek, ktry zabi Woodyego i Stonea? - Nie - odpar Cie. - Zrobi to kto inny. Ale wiem, kim ty jeste. - I rzeczywicie. Kiedy znalaz si wewntrz gowy swego rozmwcy. - Jeste Town. Przespae si ju z wdow po Woodym? Pan Town spad z krzesa. W filmie byoby to zabawne, w yciu okazao si jedynie niezgrabne. Wsta szybko i ruszy w stron Cienia. Cie spojrza na niego z gry. - Nie zaczynaj czego, czego nie jeste gotw skoczy. Pan Nancy pooy mu do na ramieniu. - Zawieszenie broni, pamitasz? - rzek. - Jestemy w rodku. Pan Town odwrci si, przechyli przez kontuar i wyj trzy klucze. - Mieszkacie na kocu korytarza - oznajmi. - Prosz. Wrczy klucze panu Nancyemu i odszed w cie. Usyszeli odgos otwieranych i zatrzaskiwanych motelowych drzwi. Pan Nancy wrczy jeden z kluczy Cieniowi, drugi Czernobogowi. - Czy w busie mamy moe latark? - spyta Cie. - Nie - odpar pan Nancy. - Ale to tylko ciemno. Nie powiniene ba si ciemnoci. - Nie boj si - odrzek Cie. - Lkam si ludzi w ciemnoci, - Ciemno jest dobra - wtrci Czernobog. Bez problemw orientujc si, dokd idzie, poprowadzi ich w gb mrocznego korytarza i z atwoci wsun klucze w zamki. Bd w pokoju numer dziesi - oznajmi, po czym doda: - Media? Chyba o niej syszaem. Czy to nie ona zabia swoje dzieci? - Inna kobieta - odpar pan Nancy. - Ten sam charakter. Pan Nancy mieszka w pokoju numer osiem, a Cie naprzeciwko, w dziewitce. W pokoju unosia si wo kurzu, wilgoci i opuszczenia. Porodku staa rama ka z materacem, lecz bez pocieli. Zza okna, ze spowitego w paszcz zmierzchu wiata, wpadaa odrobina wiata. Cie usiad na materacu, zdj buty i wycign si wygodnie. W cigu ostatnich dni zbyt wiele jedzi. Moe nawet zasn.

*** Szed naprzd.

Zimny wiatr szarpa mu ubranie. Malekie patki niegu, niewiele wiksze ni krysztaowy py, wiroway i taczyy w powietrzu. Wok siebie widzia drzewa, nagie, zimowe drzewa. Otaczay go wysokie wzgrza. Byo pne zimowe popoudnie, niebo i nieg przybray ten sam odcie gbokiego fioletu. Gdzie z przodu - w tym wietle nie dao si oceni odlegoci - mrugay pomienie ogniska, te i pomaraczowe. Obok niego po niegu bieg szary wilk. Cie przystan. Wilk take si zatrzyma, odwrci i wyranie czeka. Jedno z jego oczu poyskiwao taw zieleni. Cie wzruszy ramionami i znw skierowa si ku pomieniom. Wilk szed spokojnie przed nim. Ognisko pono porodku zagajnika drzew. Musiaa by ich setka, zasadzonych w dwch rzdach. Na drzewach koysay si niewyrane postaci. W oddali wznosi si budynek przypominajcy nieco obrcon do gry dnem d. Wyrzebiono go z drewna. Wok roio si od drewnianych istot i twarzy - smokw, gryfw, trolli - taczcych w migotliwym blasku ognia. Ognisko pono tak jasno, e Cie nie mg podej bliej. Wilk okry je ostronie. W miejsce wilka, z drugiej strony, zbliy si mczyzna wsparty na wysokiej lasce. - Jeste w Uppsali, w Szwecji - oznajmi mczyzna znajomym gbokim gosem. Jaki tysic lat temu. - Wednesday? - spyta Cie. Mczyzna wci mwi, jakby Cienia w ogle tam nie byo. - Najpierw co roku, a pniej, gdy dotkna ich zaraza lenistwa, co dziewi lat, skadali tu ofiary. Ofiary z dziewiciu. Kadego dnia, przez dziewi dni, wieszali dziewi stworze na drzewach w gaju. Jednym z nich zawsze by czowiek. Odszed od ognia w stron drzew. Cie ruszy za nim. Po chwili wiszce na gaziach postaci nabray ksztatw; dostrzeg nogi, oczy, jzyki, szyje. Cie potrzsn gow. W widoku byka powieszonego na drzewie byo co mrocznego i smutnego, a jednoczenie na tyle surrealistycznego, e wydawa si niemal zabawny. Min wiszcego jelenia, ogara, brunatnego niedwiedzia, kasztanowego konia o biaej grzywie, niewiele wikszego od kucyka. Pies wci y, co kilka sekund szarpa si spazmatycznie i skomla cicho, dyndajc na kocu sznura. Mczyzna uj w do dug lask, ktra, jak sobie uwiadomi Cie, w istocie bya wczni i jednym ciciem rozpru brzuch psa. Parujce wntrznoci wypyny na nieg.

- mier t powicam Odynowi - powiedzia uroczycie tamten. - To tylko gest doda, odwracajc si do Cienia - lecz gesty znacz wszystko. mier jednego psa symbolizuje mier wszystkich psw. Oddali mi dziewiciu ludzi, s oni jednak wszystkimi ludmi, ca krwi i moc. Tyle e to nie wystarczyo. Pewnego dnia krew przestaa pyn. Wiara bez krwi nie przetrwa wiecznie. Krew musi pyn. - Widziaem twoj mier - wtrci Cie. - W wiecie bogw - odpara posta; teraz Cie by ju pewien, e to Wednesday; nikt inny nie potrafi mwi rwnie ochryple, z podobn cyniczn radoci - nie mier si liczy, lecz szansa zmartwychwstania. A kiedy popynie krew... - Wskaza zwierzta i ludzi wiszcych na drzewach. Cie nie potrafi zdecydowa, czy mijani martwi ludzie s bardziej czy mniej straszni ni zwierzta. Ludzie przynajmniej z gry znali swj los. Otaczaa ich cika wo alkoholu, co sugerowao, e pozwolono im si znieczuli w drodze na szubienic. Zwierzta tymczasem po prostu zamordowano, podcignito w gr cakiem ywe i przeraone. Oblicza mczyzn byy takie mode, aden z nich nie mia wicej ni dwadziecia lat. - A kim ja jestem? - spyta Cie. - Ty? - odpar mczyzna. - Ty bye pewn sposobnoci, czci odwiecznej tradycji. Cho obaj zaangaowalimy si w spraw tak mocno, e gotowimy odda za ni ycie. Prawda? - Kim ty jeste? - spyta Cie. - Najtrudniejsz rzecz jest zwykle przetrwanie - odpar tamten. Ognisko - Cie uwiadomi sobie ze zgroz, e nie pon w nim drwa, tylko koci, ebra i piszczele, ognistookie czaszki spoglday na niego z pomieni, wyrzucajc w mrok barwy pierwiastkw ladowych, zielenie, bkity i cie - trzeszczao, pono gorco. - Trzy dni na drzewie, trzy dni w wiecie podziemi, trzy dni na odnalezienie drogi powrotnej. Pomienie zamigotay i zapony zbyt jasno, by Cie mg spojrze wprost w ogie. Popatrzy zatem w mrok pod drzewami. Stukanie do drzwi - przez okno wpaday promienie ksiyca. Cie wsta gwatownie. - Podano do stou - oznajmia z korytarza Media. Woy buty, podszed do drzwi i wyszed na zewntrz. Kto znalaz kilka wiec, recepcje owietla saby tawy blask. Kierowca hummera wmaszerowa do rodka,

dwigajc tekturow tac i papierowy worek. By ubrany w dugi czarny paszcz i spiczast szofersk czapk. - Przepraszam za spnienie - powiedzia ochryple. - Wszystkim kupiem to samo: par burgerw, due frytki, du cole i szarlotk. Zjem w samochodzie. - Postawi tace na ladzie i wyszed. Cae pomieszczenie wypenia wo fast foodu. Cie wzi worek i zacz rozdawa jedzenie, serwetki, porcyjki ketchupu. Jedli w milczeniu. wiece migotay, poncy wosk sycza lekko. Cie zauway, e Town patrzy na niego gniewnie. Odwrci si z krzesem tak, by mie za sob cian. Media zjada swego hamburgera i unoszc do ust serwetk, strzepna okruszki. - No wietnie, te hamburgery s prawie zimne - oznajmi tusty dzieciak. Wci mia na nosie ciemne okulary. Cieniowi wydao si to gupie i bezsensowne, zwaywszy na panujcy wok mrok. - Przepraszam - odpar Town. - Najbliszy McDonald mieci si w Nebrasce. Skoczyli ledwo letnie hamburgery i zimne frytki. Gruby dzieciak wgryz si w ciastko i nadzienie popyno mu po brodzie. o dziwo, wci byo gorce. - Auu! - Westchn, star je rk i obliza. - To piecze - doda. - Kto ich zaskary, jak dwa razy dwa. Cie mia ochot uderzy dzieciaka. Pragn go uderzy, odkd tamten kaza swym gangsterom porwa go do limuzyny po pogrzebie Laury. Odpdzi te myli. - Nie moemy po prostu zabra ciaa Wednesdaya i wynie si std? - O pnocy - odparli jednoczenie pan Nancy i tusty dzieciak. - Trzeba postpowa wedug regu - wtrci Czemobog. - Owszem - odpar Cie - ale nikt nie powiedzia mi, jakie s reguy. Cay czas o nich gadacie, a ja nie wiem nawet, na czym polega wasza gra. - To jak wyznaczona z gry data - powiedziaa radonie Media. - No wiesz, od tego i tego mona urzdza wyprzedae. - Osobicie uwaam, e to czysta bzdura - doda Town. - Lecz jeli reguy ich ciesz, moja agencja take si cieszy i wszyscy s szczliwi. - Z gonym siorbniciem pocign yk coli. - Byle do pnocy. Wy zabierzecie trupa i wszyscy odjad. Bdziemy sobie pi z dzibkw jak pieprzone gobki, poegnamy si i znw zaczniemy na was polowa jak na szczury, ktrymi jestecie. - Hej - rzuci dzieciak, zwracajc si do Cienia. - To mi o czym przypomina. Kazaem ci powtrzy twojemu szefowi, e jest ju tylko histori. Powiedziae mu to?

- Owszem - odpar Cie. - I wiesz, co mi odpowiedzia? ebym powiedzia gwniarzowi, jeli kiedykolwiek go jeszcze spotkam, by pamita, e dzisiejsza przyszo to jutrzejsze wczoraj. - Wednesday nigdy nie powiedzia niczego podobnego, ale ci ludzie zdawali si lubi banay. W skierowanych na ciemnych okularach odbiy si migotliwe pomyki wiec, ywe jak oczy. - Co za koszmarna dziura - Dzieciak westchn. - Nie ma prdu ani zasigu komrek. Kiedy trzeba siga po przewody, to jak powrt do epoki kamienia upanego. - Wypi resztk coli przez somk, upuci kubek na st i odszed w gb korytarza. Cie umieci mieci w torbie. - Id obejrze rodek Ameryki - oznajmi. Wsta i wyszed na dwr, w noc. Pan Nancy pody za nim. Wdrowali razem przez niewielki park. Milczeli, pki nie dotarli do kamiennego pomnika. Wiatr uderza w nich kaprynie, najpierw z jednej, a potem z drugiej strony. - I co teraz? - spyta Cie. Blady pksiyc wisia na ciemnym niebie. - Teraz - odpar Nancy - powiniene wrci do pokoju. Zamknij drzwi na klucz, sprbuj si przespa. O pnocy oddadz nam ciao, a wtedy wyniesiemy si std w diaby. rodek nie jest najlepszym miejscem dla nikogo. - Skoro tak twierdzisz. Pan Nancy zacign si dymem z cygaretki. - Nigdy nie powinno byo do tego doj - powiedzia. - Nic z tego nie powinno si zdarzy. Ja i nasi jestemy... - pomacha cygaretk jakby szuka waciwego okrelenia, po czym dgn ni naprzd -...wyjtkowi. Nietowarzyscy. Nawet ja. Nawet Bachus. Nie na dugo. Wdrujemy wasnymi drogami bd trzymamy si wasnych grupek. Niezbyt dobrze radzimy sobie z innymi. Chcemy, by nas uwielbiano, szanowano, oddawano nam cze. Osobicie lubi, by opowiadali historie o moim sprycie i przebiegoci. Wiem, to wada, ale taki jestem. Lubimy by wielcy, lecz w tych marnych czasach zmalelimy. Nowi bogowie powstaj, upadaj i znw powstaj. Lecz ten kraj nie na dugo znosi bogw. Brahma tworzy, Wisznu chroni, Sziwa niszczy i Brahma znw moe wzi si za dzieo stworzenia. - Co zatem chcesz powiedzie? - spyta Cie. - Walka si skoczya? Koniec z bitw? Pan Nancy prychn. - Oszalae? Zabili Wednesdaya. Zabili go i przechwalali si tym. Sami wszystkich zawiadomili. Pokazali to na wszystkich kanaach, kademu, kto ma oczy i widzi. Nie, Cieniu. To dopiero pocztek

Schyli si u stp kamiennego pomnika, zgasi cygaretk, wbijajc j w ziemi, i pozostawi niczym ofiar. - Kiedy artowae - zauway Cie. - Teraz ju nie. - W dzisiejszych czasach trudniej o arty. Wednesday nie yje. Wracasz do rodka? - Za moment. Nancy odszed w stron motelu. Cie wycign rk i dotkn kamieni pomnika. Przesun wielkimi palcami po zimnej mosinej tablicy. Potem odwrci si i podszed do maej biaej kaplicy. Przekroczy prg i znalaz si w ciemnoci. Usiad na awce, zamkn oczy, opuci gow i zacz myle o Laurze, Wednesdayu, o tym, co oznacza ycie. Za plecami usysza szczk, ciche planicie buta o ziemi. Cie wyprostowa si, odwrci gow. Kto sta w otwartych drzwiach, ciemna posta na tle gwiazd. Promienie ksiyca odbijay si w czym metalowym. - Zamierzasz mnie zastrzeli? - spyta Cie. - Bardzo bym chcia - odpar pan Town. - To w kocu tylko samoobrona. Modlisz si? Czyby wmwili ci, e s bogami? Nie s bogami. - Nie modliem si - odpar Cie. - Po prostu mylaem. - Osobicie uwaam, e to mutanci. Eksperymenty ewolucji. Troch zdolnoci hipnotycznych, may hokus-pokus i sprawiaj, e ludzie wierz we wszystko. Nie ma si czym ekscytowa. I tyle. Ostatecznie umieraj jak ludzie. - Zawsze umierali. - Cie wsta. Town cofn si o krok i Cie wyszed z kapliczki. Tamten utrzymywa dystans. - Hej - rzuci Cie. - Syszae o Louise Brooks? - To twoja przyjacika? - Nie. Bya gwiazd filmow. Pochodzia z tych okolic. Town przystan. - Moe zmienia nazwisko i teraz nazywa si Liz Taylor, Sharon Stone czy co w tym stylu? - podsun. - Moe. - Cie skierowa si do motelu. Town dotrzymywa mu kroku. - Powiniene wrci do wizienia - oznajmi. - Powiniene siedzie w pieprzonej celi mierci. - Nie zabiem twoich kolegw, ale powiem ci co, co kiedy usyszaem od jednego faceta, gdy jeszcze siedziaem w wizieniu. Co, czego nigdy nie zapomniaem. - To znaczy? - W Biblii pojawia si tylko jeden czowiek, ktremu Jezus osobicie przyrzek miejsce u swego boku w raju. Nie jest to Piotr, Pawe ani aden z apostow. By zodziejem

skazanym na mier. Nie obgaduj zatem facetw z celi mierci. Moe wiedz co, czego ty nie wiesz. Kierowca sta obok hummera. - Dobry wieczr, panowie - rzek, gdy go mijali. - Dobry wieczr - odpar pan Town, a potem zwrci si do Cienia: - Osobicie nic mnie to nie obchodzi. Robi to, co kae pan World. Tak jest atwiej. Cie przeszed korytarzem do pokoju numer dziewi. Otworzy drzwi i wszed do rodka. - Przepraszam. Sdziem, e to mj pokj. - Susznie - odpara Media. - Czekaam na ciebie. - W blasku ksiyca widzia jej wosy i blad twarz. Siedziaa sztywno na ku. - Znajd sobie inny. - Nie zostan dugo - powiedziaa. - Po prostu uznaam, e to waciwa chwila, by zoy ci propozycj. - W porzdku. Skadaj. - Spokojnie. - W jej gosie brzmiao rozbawienie. - Jeste potwornie sztywny. Posuchaj, Wednesday nie yje. Nie jeste nic nikomu winien. Pracuj dla nas. Czas przej na stron zwycizcy. Cie milcza. - Moemy da ci saw, Cie. Wadz nad tym, w co wierz ludzie, co mwi, nosz, o czym marz. Chcesz zosta nastpnym Carym Grantem? Moemy to sprawi. Moemy z ciebie zrobi nastpnych Beatlesw. - Chyba wolaem, kiedy proponowaa, e pokaesz mi cycki Lucy - mrukn Cie. Jeli to bya ty. - Ach tak. - Chciabym zosta sam. Dobranoc. - Oczywicie - odpara, nie poruszajc si, jakby w ogle nic nie powiedzia - moemy te odwrci sytuacj. Moemy uprzykrzy ci ycie. Na zawsze staby si tematem artw, Cie. Albo moe zapamitano by ci jako potwora. Pozostaby na zawsze w ludzkiej pamici jako Manson, Hitler. Jakby ci si to spodobao? - Przepraszam, ale jestem bardzo zmczony - oznajmi Cie. - Bybym wdziczny, gdyby pani wysza. - Ofiarowaam ci wiat - oznajmia. - Kiedy bdziesz umiera w rynsztoku, przypomnij to sobie.

- Bd pamita - rzek. Odesza, pozostawiajc za sob smug woni perfum. Pooy si na goym materacu, mylc o Laurze. Lecz kady obraz - Laura grajca w ringo, Laura jedzca bez yeczki lody z piwem imbirowym, Laura miejca si, pozujca w erotycznej bielinie, ktr kupia na zjedzie pracownikw biur podry w Anaheim - zawsze zmienia si w jego umyle w obraz Laury obcigajcej Robbiemu, podczas gdy ciarwka spycha ich z drogi w objcia mierci. A potem sysza jej sowa, nieodmiennie wzbudzajce bl. Nie jeste martwy, mwia Laura cichym gosem. Ale nie mam pewnoci, czy jeste te do koca ywy. Nagle kto zapuka do drzwi. To by tusty dzieciak. - Te hamburgery - rzek. - Paskudztwo. Wyobraasz sobie? Osiemdziesit kilometrw od najbliszego McDonalda. Nie sdziem, e na wiecie mona znale miejsce, ktre jest a osiemdziesit kilometrw od McDonalda. - Mj pokj powoli zamienia si w ruchliwy dworzec. W porzdku, zgaduj, e przyszede tu, aby zaproponowa mi wolno Internetu, jeli przejd na wasz stron. Tak? Gruby dzieciak zadra. - Nie. Ty jeste ju martwy. Martwe miso - rzek. - Jeste pieprzonym gotyckim rkopisem. Nawet gdyby prbowa, nie zamieniby si w hypertekst. Ja... wywodz si od synaps, ty jeste szympans. Cie uwiadomi sobie, e tamten dziwnie pachnie. W wizieniu, w celi po drugiej stronie korytarza siedzia go, ktrego nazwiska nigdy nie pozna. Pewnego dnia zdj z siebie wszystkie ciuchy, oznajmi wszem i wobec, e przysano go, by ich stamtd zabra, tych naprawd dobrych, srebrnym statkiem kosmicznym wprost do raju. Wwczas Cie widzia go po raz ostatni. Gruby dzieciak pachnia dokadnie tak samo. - Jeste tu z jakiego powodu? - Po prostu chciaem porozmawia - odpar dzieciak. W jego gosie zabrzmiaa paczliwa nuta. - W moim pokoju jest okropnie. To wszystko. Naprawd okropnie. Osiemdziesit kilometrw do McDonalda, uwierzyby? Moe mgbym tu zosta z tob? - A co z twoimi przyjacimi z limuzyny? Tymi, ktrzy mnie uderzyli? Czy nie lepiej by byo, gdyby ich zaprosi? - Dzieci tu nie dziaaj. Jestemy w martwej strefie. - Do pnocy zostao jeszcze wiele czasu - oznajmi Cie. - A jeszcze wicej do witu. Chyba potrzebujesz odpoczynku. Ja na pewno. Przez chwil gruby dzieciak milcza, potem skin gow i wyszed z pokoju.

Cie zamkn drzwi, przekrci klucz w zamku. Pooy si na materacu. Po kilku chwilach zaczy si haasy. Potrzebowa kilku minut, by zidentyfikowa rdo dwiku. Otworzy drzwi i wyszed na korytarz. To by tusty dzieciak, zamknity w swym pokoju. Wygldao na to, e rzuca o cian czym cikim. Z dwikw Cie odgad, i owym czym by on sam. - To tylko ja - szlocha. Czy moe: - To tylko ciao. - Cie nie potrafi okreli. - Cisza! - rykn Czernobog ze swego pokoju w gbi korytarza. Cie wrci do holu i wyszed na zewntrz. By zmczony. Kierowca wci sta obok hummera, ciemna posta w szpiczastej czapce. - Nie moe pan spa? - spyta. - Nie - odpar Cie. - Papierosa? - Nie, dzikuj. - A ja mog zapali? - Prosz bardzo. Kierowca sign po jednorazow zapalniczk i w tym blasku pomyka Cie po raz pierwszy ujrza jego twarz, tak naprawd zobaczy, rozpozna go i zacz rozumie. Zna owo szczupe oblicze. Wiedzia, e pod czarn czapk kryj si krtko ostrzyone pomaraczowe wosy. Wiedzia, e gdy wargi mczyzny wygn si w umiechu, ukae si sie wyranych blizn. - Dobrze wygldasz, wielkoludzie - rzuci kierowca. - Lokaj? - Cie nie spuszcza czujnego wzroku ze swego niegdysiejszego towarzysza. Wizienne przyjanie nie s ze, pozwalaj przetrwa pobyt w mrocznym miejscu, nie oszale z upywu lat. Lecz wizienna przyja koczy si za progiem wizienia i przyjaciel pojawiajcy si pniej w yciu w najlepszym przypadku wywouje mieszane uczucia. - Jezu. Lokaj Lyesmith - westchn Cie. Nagle usysza wasne sowa i zrozumia. Loki - rzek. - Loki Lie-Smith. - Wolno kojarzysz - mrukn Loki. - Ale w kocu dochodzisz do sedna. - Jego wargi rozcigny si w pokrytym bliznami umiechu, w ciemnych oczach zapon ar.

*** Siedzieli w pokoju Cienia w opuszczonym motelu, na ku, po przeciwnych stronach materaca. Odgosy dobiegajce wczeniej z pokoju tustego dzieciaka ucichy.

- Miae szczcie, e wsadzili nas razem - powiedzia Loki. - Beze mnie nie przeyby pierwszego roku. - Nie moge wyj w dowolnej chwili? - atwiej jest odsiedzie swoje. - Urwa. - Musisz zrozumie, jak to jest z bogami. Tu nie chodzi o magi, lecz o bycie sob, ale sob takim, w jakiego wierz ludzie. Wwczas stajesz si skoncentrowan, powikszon esencj wasnej istoty. Stajesz si gromem, si biegncego konia, mdroci, choniesz ich wiar i stajesz si wikszy, potniejszy, jeste nadczowiekiem. To jak krystalizacja. - Umilk. - A potem, pewnego dnia zapominaj tobie. Ju w ciebie nie wierz, nie skadaj ofiar, nie obchodzisz ich i nim si obejrzysz, grasz w trzy karty na rogu Broadwayu Czterdziestej Trzeciej Ulicy. - Czemu siedziae w mojej celi? - Przypadek. Czysty przypadek. - A teraz pracujesz jako kierowca przeciwnika. - Jeli tak chcesz ich nazwa. To zaley od punktu widzenia. Wedug mnie pracuj dla zwycizcy. - Ale przecie ty i Wednesday pochodzilicie z tego samego, no... - Panteonu bogw nordyckich. Owszem, obaj pochodzimy z nordyckiego panteonu. Czy to prbowae powiedzie? - Tak. - I co z tego? Cie zawaha si. - Musielicie si przyjani. Kiedy. - Nie, nigdy si nie przyjanilimy. Nie jest mi przykro z powodu jego mierci. Nie pozwala nam si rozwija. Bez niego reszta bdzie musiaa stawi czoo faktom. Musz si zmieni albo umrze, ewoluowa bd wygin. On odszed, wojna si skoczya. Cie spojrza na niego zdumiony. - Nie jeste przecie a tak gupi. Zawsze bye bardzo bystry. mier Wednesdaya niczego nie zmienia. Wcigna tylko do gry tych, ktrzy balansuj midzy owsem i sianem. - Mieszasz przenonie, Cie. To niedobry nawyk. - Niewane - odpar Cie. - Po prostu mwi prawd. Jezu, jego mier w jednej chwili dokonaa tego, czego nie udao mu si osign przez ostatnich kilka miesicy. Zjednoczya ich. Daa im co, w co mogli uwierzy.

- Moliwe. - Loki wzruszy ramionami. - Z tego, co wiem, po mojej stronie uznano, e kiedy pozbd si krzykacza, pozbd si kopotw. Ale to ju nie moja sprawa. Ja po prostu prowadz. - Powiedz mi wic - rzek Cie - czemu wszyscy si tak mn interesuj? Zachowuj si jakbym by wany. Co ich to obchodzi? - Niech mnie diabli, jeli wiem. Dla nas bye wany, bo Wednesday przykada wielk wag do twojej osoby. Natomiast czemu... To jeszcze jedna tajemnica ycia. - Zmczyy mnie ju tajemnice. - Tak? Ja uwaam, e dodaj wiatu smaku, tak jak sl w gulaszu. - Jeste wic ich kierowc? Jedzisz ze wszystkimi? - Z kadym, kto mnie potrzebuje - odpar Loki. - Mona przey. Unis do twarzy zegarek, nacisn przycisk. Tarcza zalnia agodnym bkitem, ktry zala mu twarz, nadajc jej znkany, zaskoczony wyraz. - Za pi minut pnoc. Ju czas - powiedzia Loki. - Idziesz? Cie odetchn gboko. - Id. Szli naprzd ciemnym hotelowym korytarzem, pki nie dotarli do pokoju numer pi. Loki wyj z kieszeni paczk zapaek i potar jedn z nich o paznokie kciuka. Nagy bysk porazi oczy Cienia. Knot wiecy zaj si i zapon, po nim kolejne. Loki wzi nastpn zapak i zapala kolejne ogarki na parapetach, ramie ka, w zlewie, w kcie. ko przesunito spod ciany na rodek pokoju i okryto pociel, star hotelow pociel, poplamion i podziurawion przez mole. Na niej lea Wednesday, cakowicie nieruchomy. Mia na sobie jasny garnitur, w ktry by ubrany w chwili mierci. Prawa strona twarzy pozostaa nietknita, doskonaa, nie splamiona krwi. Lewa bya jedn wielk ran. Lewe rami i przd marynarki pokryway ciemne plamy. Rce spoczyway po bokach. Zmasakrowanej twarzy daleko byo do spokoju, wygldaa na udrczon, przepeniaa j nienawi, gniew i szalestwo, na pewnym poziomie za take satysfakcja. Cie wyobrazi sobie dowiadczone rce pana Jacquela, zacierajce lady blu i nienawici, odtwarzajce oblicze Wednesdaya w wosku i kosmetykach, nadajce mu wyraz spokoju i godnoci, ktrego nie przyniosa nawet mier. Jednak ciao nawet po mierci nie wydawao si mniejsze i wci lekko pachniao Jackiem Danielsem.

Na zewntrz wiatr znad rwnin przybiera na sile. Cie sysza, jak ze skowytem mija stary motel w teoretycznym rodku Ameryki. wiece na parapecie zamrugay gwatownie. Sysza dobiegajce z korytarza kroki. Kto zapuka do drzwi. - Pospieszcie si! Ju czas. Zaczli kolejno wchodzi do rodka, spuszczajc gowy. Pierwszy wszed Town, po nim Media, pan Nancy i Czernobog. Jako ostatni stpa tusty dzieciak. Jego twarz pokryway wiee czerwone siniaki, a wargi poruszay si stale, jakby bezgonie co recytowa. Cie odkry, e jest mu go al. Bez jednego sowa ustawili si wok ciaa, kady o dugo rki od nastpnego. Atmosfera panujca w pokoju bya religijna - gboko religijna. Cie nigdy nie dowiadczy niczego podobnego. Sysza jedynie wycie wiatru i cichy trzask wieczek. - Spotykamy si tu, w pozbawionym bogw miejscu - rzek Loki - by przekaza ciao tego czowieka tym, ktrzy waciwie si nim zajm i dopeni rytuaw. Jeli kto chce co powiedzie, niech przemwi teraz. - Nie ja - wtrci Town. - Tak naprawd w ogle go nie poznaem. A przez to wszystko czuj si nieswojo. - Kade dziaanie ma swoje konsekwencje - oznajmi Czernobog. - Wiecie, e to dopiero pocztek. Gruby dzieciak zacz chichota wysokim histerycznym dziewczcym gosikiem. - Ju dobra, dobra, chwytam - rzek. A potem, jednym tchem wyrecytowa: Wszystko si krci w przeogromnym wirze Sok nie syszy swego sokolnika; Wszystko si wali; rodek nie trzyma... Urwa, marszczc brwi. Cholera, kiedy znaem na pami cay wiersz. - Wytar domi skro, skrzywi si i odszed na bok. Nagle wzrok wszystkich wbi si w Cienia. Wiatr na zewntrz krzycza. Cie nie wiedzia, co powiedzie. - To wszystko jest aosne. Poowa z was go zabia albo przyczynia si do jego mierci, a teraz oddajecie nam ciao. wietnie. By niepoprawnym starym skurwielem, ale wypiem jego mid i wci dla niego pracuj. To wszystko.

- W wiecie, gdzie codziennie gin ludzie - odpara Media - musimy wszyscy pamita, e kadej chwili, w ktrej ludzie codziennie opuszczaj ten pad, towarzyszy chwila, gdy wkracza do niego nowe dziecko. Pierwszy pacz to - magia; trudno to wyrazi, ale mio i smutek s niczym mleko i ciasteczka. Oto jak wietnie do siebie pasuj. Wszyscy powinnimy pomyle o tym przez chwil. Pan Nancy odchrzkn. - A zatem ja to powiem, bo nikt inny nie chce. Jestemy w samym rodku tego miejsca, kraju, ktremu brak cierpliwoci dla bogw, a tu, w rodku, ma jej jeszcze mniej ni gdziekolwiek indziej. To ziemia niczyja, miejsce neutralne, a my dotrzymujemy tu rozejmw. Nie mamy wyboru: wy oddajecie nam ciao przyjaciela, my je przyjmujemy. Zapacicie za to, morderstwo za morderstwo, krew za krew. - Tak, jasne - wtrci Town. - Oszczdzilibycie sobie wiele czasu i wysiku, gdybycie po prostu wrcili do domu i strzelili sobie w eb. To wyklucza porednika. - Pieprz si - odpar Czemobog. - Niech szlag trafi ciebie, twoj matk i pieprzonego konia, na ktrym tu, kurwa, przyjechae. Nie zginiesz nawet w bitwie, aden wojownik nie skosztuje twojej krwi, ywy czowiek nie odbierze ci ycia. Umrzesz aosn mierci miczaka, zginiesz z pocaunkiem na wargach i kamstwem w sercu. - Uspokj si, starcze - rzuci Town. - Wzbiera krwawy przypyw - powiedzia dzieciak. - Tak to chyba idzie. Wiatr skowycza. - W porzdku - oznajmi Loki. - Jest wasz. Skoczylimy. Bierzcie drania. Pstrykn palcami. Town, Media i grubas wyszli z pokoju. Loki umiechn si do Cienia. - Nie nazywaj nikogo szczliwym, co, may? - Z tymi sowy take przekroczy prg. - I co teraz? - spyta Cie. - Teraz go zawiniemy - powiedzia Anansi. - I zabierzemy std. Owinli ciao motelowymi przecieradami, okrcili zaimprowizowanym caunem tak, by nikt go nie dostrzeg i by mogli go zabra. Dwaj starsi mczyni ustawili si po bokach, Cie jednak rzek: - Tylko co sprawdz. - Ugi kolana, wsun rce pod spowit w biel posta, pocign j i zarzuci na rami. Wyprostowa si i stan do pewnie na nogach. - W porzdku - rzek. - Mam go. Zaniemy go do samochodu.

Czernobog wyglda, jakby mia ochot si kci, zamkn jednak usta. Splun na palec wskazujcy i kciuk i zacz gasi nimi wiece. Opuszczajc mroczny pokj, Cie sysza za plecami syk. Wednesday by ciki, ale Cie poradzi sobie z ciarem. Maszerowa miarowo. Nie mia wyboru. Przy kadym kroku w jego gowie dwiczay sowa Wednesdaya, w gardle czu kwan sodycz miodu. Chronisz mnie. Przewozisz z miejsca na miejsce. Wykonujesz moje polecenia. W razie zagroenia, ale tylko w wyjtkowym przypadku, robisz krzywd ludziom, ktrych naley skrzywdzi. Na wypadek mojej mierci, co mao prawdopodobne, bdziesz nade mn czuwa.... Pan Nancy otworzy przed nim drzwi wyjciowe, potem poszed naprzd i podnis klap z tyu busa. Pozostaa czwrka staa ju przy swym dipie, obserwujc ich, jakby nie mogli si doczeka chwili odjazdu. Loki z powrotem woy czapk kierowcy. Wiatr atakowa Cienia, szarpa przecieradami. Cie moliwie najdelikatniej uoy Wednesdaya z tyu mini-busu. Kto klepn go w rami. Cie odwrci si. Tu za nim sta Town z wycignit rk. - Prosz - rzek. - Pan World chcia ci to przekaza. To byo szklane oko, nadpknite porodku. Z przodu brakowao odamka szka. - Znalelimy je we Dworze Masoskim podczas sprztania. Zatrzymaj je na szczcie. Bg jeden wie, e bdziesz go potrzebowa. Cie zacisn palce wok oka. Poaowa, e nie potrafi odci si czym zjadliwym i byskotliwym, Town zdy ju dotrze do dipa i wsi do niego, a Cie wci szuka waciwej riposty.

*** Jechali na wschd. wit zasta ich w Princeton, w stanie Missouri. Cie nie zdrzemn si jeszcze ani chwili. - Gdzie mam ci podrzuci? - spyta Nancy. - Na twoim miejscu zaatwibym sobie lewe papiery i wyjecha do Kanady. Albo do Meksyku. - Zostaj z wami - odpar Cie. - Tego wanie pragnby Wednesday. - Ju dla niego nie pracujesz. On nie yje. Kiedy pozbdziemy si jego ciaa, bdziesz wolny. - I co mam robi? - Nie wchodzi nikomu w drog podczas wojny. - Nancy wczy kierunkowskaz i skrci w lewo.

- Schowaj si, mody przyjacielu - powiedzia Czernobog. - Kiedy wszystko si skoczy, wrcisz do mnie, a ja zakocz spraw. - Dokd zabieramy ciao? - spyta Cie. - Do Wirginii. Tam jest drzewo - odpar Nancy. - Drzewo wiata - uzupeni z ponur satysfakcj Czernobog. - Kiedy mielimy takie w naszej czci wiata, ale nasze roso pod ziemi, nie nad ni. - Zoymy go u stp drzewa - cign pan Nancy - i zostawimy tam. Wypucimy ciebie i pojedziemy na poudnie. Czeka nas bitwa. Rozlew krwi. Wielu zginie. wiat zmieni si nieco. - Nie chcecie, ebym wzi udzia w bitwie? Jestem do duy i dobrze sobie radz w bjkach. Nancy odwrci gow i umiechn si do Cienia - by to pierwszy prawdziwy umiech, jaki Cie oglda na jego twarzy od chwili wycignicia go z okrgowego wizienia. - Bitwa ta zostanie stoczona w miejscu, do ktrego nie moesz si uda. Ktrego nie zdoasz dotkn... - W sercach i umysach ludzi - dokoczy Czemobog. - Jak na tamtej wielkiej zabawce. - Gdzie? - Na karuzeli - przetumaczy pan Nancy. - Ach tak, na tyach. Rozumiem. Co jak ta pustynia z komi. Pan Nancy unis gow. - Za kadym razem, gdy uznaje, e brak ci rozsdku, by wykona najprostsz czynno, zaskakujesz mnie. Owszem, tam wanie rozegra si bitwa. Dla innych pozostanie tylko rozbysk i grzmot. - Opowiedz mi o czuwaniu - poprosi Cie. - Kto musi zosta przy ciele. Tak kae tradycja. Znajdziemy kogo. - Chcia, ebym ja to zrobi. - Nie - uci Czernobog. - To ci zabije. Zy, zy, zy pomys. - Ach tak? Zabije mnie? Czuwanie przy ciele? - Nie tego chciabym podczas mojego pogrzebu - oznajmi pan Nancy. - Gdy umr, chc, aby pochowali mnie gdzie, gdzie jest ciepo. A gdy adne dziewczyny bd przechodzi nad moim grobem, bd apa je za kostki. Jak w tamtym filmie. - Nigdy go nie ogldaem - odpar Czernobog.

- Oczywicie, e ogldae. Scena na samym kocu. To szkolny film. Dzieci idce na bal maturalny. Czernobog pokrci gow. - Nazywa si Carrie, panie Czemobog - wtrci Cie. - No dobrze, niech ktry z was opowie mi o czuwaniu. - Ty mu opowiedz - poleci pan Nancy. - Ja prowadz. - Nigdy nie syszaem o filmie Carrie. Ty mu powiedz. W kocu Nancy rzek: - Osoba wybrana do czuwania zostaje przywizana do drzewa, tak jak kiedy Wednesday. A potem wisi na nim przez dziewi dni i dziewi nocy, bez jedzenia, bez snu. Zupenie sama. W kocu odcinaj j, jeli przeyje... no, to moliwe. Teoretycznie. A Wednesday bdzie mia swoje czuwanie. - Moe Alviss przyle nam kogo ze swoich - mrukn Czernobog. - Krasnal zdoaby to przey. - Ja to zrobi - oznajmi Cie. - Nie - powiedzia pan Nancy. - Tak - odpar Cie. Obaj starcy umilkli. W kocu Nancy spyta: - Czemu? - Bo co takiego zrobiby ywy czowiek - wyjani Cie. - Oszalae! - mrukn Czernobog. - Moliwe. Lecz zamierzam czuwa przy zwokach Wednesdaya. Gdy zatrzymali si na stacji benzynowej, Czernobog owiadczy, e jest mu niedobrze i chce jecha z przodu. Cie nie mia nic przeciwko przejciu na tylne siedzenia. Wycign si na nich i zasn. Jechali w milczeniu. Cie mia wraenie, e podj decyzj wan i dziwn zarazem. - Hej, Czernobogu - odezwa si w kocu pan Nancy. - Widziae technicznego chopca w motelu? Nie by szczliwy. Dosta pierdolca, i to ostrego. To wanie najwikszy problem z tymi nowymi. Uwaaj, e zjedli wszystkie rozumy i wszystkiego musz dowiadczy na wasnej skrze. - I dobrze - rzek Czernobog. Cie lea na tylnym siedzeniu. Czu si dziwnie rozdwojony, moe nawet wicej ni rozdwojony. Jaka cz jego mylaa z radoci i zachwytem: w kocu co zrobi. Wykona wasny ruch. Nie miaoby to znaczenia, gdyby nie chcia y, ale on tego pragn. Oto

rnica. Mia nadziej, e przeyje. By jednak gotw umrze, jeli wymagao tego ycie. Przez chwil wydawao mu si, e wszystko to jest zabawne, najzabawniejsze na wiecie. Zastanawia si, czy Laura doceniaby komizm sytuacji. Inna cz jego - moe to Mike Ainsel, unicestwiony jednym naciniciem guzika na komisariacie w Lakeside? - wci prbowaa wszystko zrozumie, dostrzec oglny wzr. - Ukryci Indianie - powiedzia gono. - Co? - z przodu dobieg go poirytowany skrzeczcy gos Czemoboga. - Obrazki, ktre kolorowalimy w dziecistwie. Czy widzisz ukrytych Indian? Na tym obrazku jest ich dziesiciu, znajdziesz wszystkich?. Na pierwszy rzut oka byo wida wycznie wodospad, skay i drzewa; potem dostrzegalimy, e jeli przekrci obrazek, cie zamienia si w Indianina... - Ziewn. - Id spa - poradzi Czernobog. - Ale wzr - zaprotestowa Cie. Potem zasn, nic o ukrytych Indianach.

*** Drzewo roso w Wirginii, na tyach starej farmy. Aby na ni dotrze, musieli jecha niemal godzin na poudnie od Blacksburga, pokonujc drogi o nazwach takich jak Gazka Pennywinklea i Koguci Grzebie. Dwa razy musieli zawraca. Pan Nancy i Czernobog wciekli si na Cienia i siebie nawzajem. Zatrzymali si i poprosili o wskazwki w maym sklepiku u stp wzgrza, w miejscu gdzie droga si rozwidlaa. Z zaplecza wyszed stary czowiek i spojrza na nich. Mia na sobie dinsowe ogrodniczki i nic poza tym, nawet butw. Czernobog wyj ze soja na ladzie marynowan wieprzow nk i wyszed na zewntrz, eby j zje, gdy tymczasem mcz yzna w ogrodniczkach narysowa panu Nancyemu mapki na serwetkach, zaznaczajc waciwe zakrty i punkty charakterystyczne. Znw ruszyli w drog. Pan Nancy prowadzi. Po dziesiciu minutach dotarli na miejsce. Napis nad bram gosi JESION. Cie wysiad z minibusu i otworzy bram. Wz przejecha przez ni, podskakujc na wyboistej ce. Potem zamkn bram, kawaek szed za busem, aby rozprostowa nogi. Od czasu do czasu podbiega, gdy wz oddala si zbytnio. Cieszy si, e moe porusza wasnym ciaem. Podczas jazdy z Kansas straci poczucie czasu. Ile jechali? Dwa dni? Trzy? Nie wiedzia.

Ciao z tyu minibusu nie ulegao rozkadowi. Wci czu jego zapach - lekk wo Jacka Danielsa poczon z czym, co przypominao skwanialy mid. Nie bya jednak nieprzyjemna. Od czasu do czasu Cie wyciga z kieszeni szklane oko i przyglda mu si. Byo mocno pknite, przypuszcza, e od uderzenia pocisku, lecz prcz odprynitego kawaka z boku tczwki, powierzchni miao nietknit. Cie przekada je z rki do rki, ukrywa w doniach, przesuwa palcami. Upiorna pamitka, lecz dziwnie dodajca otuchy. Podejrzewa, e Wednesday niele by si umia, gdyby si dowiedzia, e jego oko wyldowao w kieszeni Cienia. Farma bya opuszczona. Na pozostawionych odogiem kach rosa wysoka trawa. Z tyu dach budynku zaczyna si wali. Pokryway go pachty czarnego plastiku. A potem przejechali przez szczyty wzgrza i Cie ujrza drzewo. Byo srebrzystoszare, wysze ni dom na farmie. Najpikniejsze drzewo, jakie zdarzyo mu si oglda - widmowe, a przecie absolutnie rzeczywiste i niemal idealnie symetryczne. Natychmiast te wydao mu si znajome; zastanawia si, czy o nim ni, a potem zrozumia, e nie, po prostu widzia je wczeniej, czy raczej jego wizerunek, i to wielokrotnie - srebrn spink do krawata Wednesdaya. Volkswagen jecha naprzd, podskakujc na wybojach. W kocu zatrzyma si jakie pi metrw od pnia. Obok drzewa stay trzy kobiety. Na pierwszy rzut oka Cie pomyla, e to Zorie, ale nie, nie zna ich. Sprawiay wraenie zmczonych i znudzonych, jakby stay tam od bardzo dawna. Kada z nich trzymaa drewnian drabin, najwysza dodatkowo brzowy worek. Wyglday jak zestaw rosyjskich lalek babuszek: wysoka bya wzrostu Cienia, czy nawet wysza, druga redniego wzrostu i trzecia kobieta tak drobna i zgarbiona, e na pierwszy rzut oka Cie bdnie wzi j za dziecko. Byy do siebie tak podobne, i uzna, e to z pewnoci siostry. Najdrobniejsza z kobiet przykucna i dygna przed hamujcym wozem. Pozostae dwie patrzyy bez sowa. Wszystkie trzy paliy jednego papierosa, a do filtra. W kocu jedna z nich zgasia go o korze. Czernobog otworzy ty samochodu. Najwiksza z kobiet przecisna si obok niego i bez trudu, jakby miaa do czynienia z workiem mki, zabraa ciao Wednesdaya i zaniosa je pod drzewo. Uoya zwoki na ziemi tu przed drzewem, jakie trzy metry od pnia. Wraz z siostrami odwina ciao Wednesdaya. W blasku dnia wyglda gorzej ni w wietle wiec w pokoju motelowym. Po jednym szybkim spojrzeniu Cie odwrci wzrok. Kobiety

uporzdkoway jego strj, wyprostoway krawat, potem pooyy Wednesdaya na skraju przecierada i z powrotem go owiny. A pniej podeszy do Cienia. - Ty nim jeste? - spytaa najwiksza z sistr. - Tym, ktry bdzie opakiwa Wszechojca? - spytaa rodkowa. - Postanowie czuwa? - spytaa najdrobniejsza. Cie skin gow. Potem nie potrafi ju sobie przypomnie, czy rzeczywicie usysza ich gosy. Moe po prostu zrozumia, co mwiy, dziki ich wygldowi i wyrazowi oczu. Pan Nancy, ktry odszed do domu, eby skorzysta z toalety, wrci pod drzewo. Pali cygaretk. Sprawia wraenie zamylonego. - Cieniu! - zawoa. - Naprawd nie musisz tego robi. Znajdziemy kogo, kto lepiej nada si do tej roli. - Ale to zrobi - odpar z prostot Cie. - A jeli umrzesz? - spyta z prostot pan Nancy. - Jeli to ci zabije? - Wwczas - odpar Cie - zabije mnie. Pan Nancy gniewnym gestem odrzuci cygaretk w gb ki. - Mwiem, e masz w gowie gwno nie mzg, i to wci prawda. Nie dostrzegasz, gdy kto proponuje ci honorowe wyjcie? - Przykro mi. - Cie nie odezwa si wicej. Nancy wrci do minibusu. Do Cienia podszed Czernobog. Nie wyglda na zadowolonego. - Musisz przez to przej i przey - powiedzia. - Zrb to dla mnie. - agodnie postuka zgitymi palcami w czoo Cienia, mwic: - Bam! - cisn mu rami, poklepa po rce i doczy do pana Nancyego. Najwysza z kobiet, ktrej imi brzmiao Urtha czy moe Urder - Cie nie potrafi powtrzy tego prawidowo - polecia mu gestami, aby zdj ubranie. - Wszystko? Wysoka kobieta wzruszya ramionami. Cie rozebra si do slipw i podkoszulka. Kobiety opary drabiny o pie drzewa. Jedn z nich - pomalowan rcznie w mae kwiatki i listki wok szczebli - wskazay jemu. Wdrapa si na dziewi szczebli, po czym, na ich nalegania, przeszed na niski konar. Kobieta niskiego wzrostu wyrzucia na traw zawarto worka. Wypeniaa go pltanina cienkich lin, brzowych ze staroci i brudu. Kobieta zacza je sortowa, rozkada wedug dugoci i ostronie ukada na ziemi obok ciaa Wednesdaya.

Nastpnie wdrapay si na wasne drabiny i zaczy wiza wzy, eleganckie, skomplikowane wzy. Najpierw okrcay linami pie drzewa, a potem ciao Cienia. Beznamitnie niczym poone, pielgniarki czy ludzie szykujcy zwoki do pogrzebw zdjy mu koszulk i slipy, a potem przywizay, nie za ciasno, lecz mocno, stanowczo. Ze zdumieniem przekona si, e sznury i wzy spokojnie znosz jego ciar. Liny biegy mu pod pachami, midzy nogami, wok pasa, kostek, piersi, czyy go z drzewem. Ostatni sznur kobiety obwizay Cieniowi luno wok szyi. Z pocztku nie byo mu zbyt wygodnie, jednake ciar ciaa zosta waciwie rozoony i adna z lin nie kaleczya skry. Stopy mia ptora metra nad ziemi. Olbrzymie bezlistne drzewo wycigao w gr gazie, czarne na tle szarego nieba. Jego pie mia barw gadkiej srebrzystej szaroci. Kobiety zabray drabiny. Przez sekund, gdy sznury przejy na siebie cay ciar ciaa, Cie poczu panik. Opad o kilka centymetrw. Jednak nie wyda z siebie adnego odgosu. Kobiety umieciy owinite w motelowy caun ciao u stp drzewa i zostawiy je tam. Zostawiy go samego.

ROZDZIA PITNASTY

Powie mnie, powie, a ja odejd wnet, Powie mnie, powie, a ja odejd wnet, Bo sznur mi nie przeszkadza, lecz w grobie lee wiek? Mam lee cay wiek. - stara piosenka Pierwszego dnia wiszenia na drzewie Cie czu jedynie dziwny dyskomfort, powoli przeradzajcy si w bl, a take strach i od czasu do czasu co pomidzy nud a apati: szar bezbarwn akceptacj. Czeka. Wisia. Powietrze trwao nieruchomo. Po kilkunastu godzinach zaczy mu rozbyskiwa przed oczyma kolory, rozkwita czerwieni i zotem, dre i pulsowa wasnym yciem. Bl w rkach i nogach powoli stawa si nie do zniesienia. Kiedy Cie odpra minie, pozwala ciau zawisn, przesuwa si naprzd, wwczas cay ciar przyjmowaa na siebie lina wok szyi i wiat zaczyna wirowa mu przed oczami, tote Cie napiera z powrotem na pie drzewa. Czu, jak serce tucze mu si w piersi, ttnicy, nierytmiczny dwik krwi przepywajcej przez ciao... Przed jego oczami krystalizoway si i eksplodoway szmaragdy, szafiry, rubiny. Oddycha pytko, z trudem. Na plecach czu szorstk kor drzewa. Chd popoudnia na nagim ciele sprawi, e Cie zadra. Pokrya go gsia skrka. To atwe, rzek kto w gbi jego umysu. Kryje si w tym pewne sztuczka. Zrobisz to albo umrzesz. Spodobaa mu si ta myl, tote powtarza j raz po raz, gdzie w gbi umysu, niczym mantr i dziecinny wierszyk, w rytm wewntrznego werbla serca. To atwe, kryje si w tym pewna sztuczka, zrobisz to albo umrzesz. To atwe, kryje si w tym pewna sztuczka, zrobisz to albo umrzesz.

To atwe, kryje si w tym pewna sztuczka, zrobisz to albo umrzesz. To atwe, kryje si w tym pewna sztuczka, zrobisz to albo umrzesz. Czas pyn. Zapiew trwa dalej. Cie sysza go wyranie. Kto powtarza sowa i przerwa tylko, gdy Cieniowi zascho w ustach i jego jzyk stwardnia niczym kawaek skry. Unis si i odepchn stopami od drzewa, prbujc podtrzyma swj ciar tak, by wci mc oddycha. Oddycha, a w kocu zabrako mu si i z powrotem opad w wizach, wiszc na drzewie. Gdy usysza szczebiot - gniewny drwicy szczebiot - zamkn usta, zaniepokojony, e to on sam, ale nie, dwik trwa dalej. To wiat si ze mnie mieje, pomyla Cie. Gowa opada mu na bok. Co zbiego po pniu obok niego, zatrzymao si przy gowie Cienia, zawiergotao gono wprost do ucha jedno sowo, brzmice jak ratatosk. Cie prbowa je powtrzy, lecz jzyk przywar mu do podniebienia. Obrci si powoli i spojrza wprost w szarobrzowy pyszczek i szpiczaste uszy wiewirki. Odkry, e z tak bliska wiewirka wyglda znacznie mniej uroczo ni z daleka. Nie bya sodka i wdziczna, lecz niebezpieczna niczym grony szczur. I miaa ostre zby. Oby nie uznaa go za zagroenie albo rdo pokarmu. Nie sdzi, by wiewirki byy misoerne... ale te wiele rzeczy okazao si innymi, ni myla z pocztku. Zasn. W cigu nastpnych kilku godzin par razy obudzi go bl, wyrywajc z dugiego mrocznego snu, w ktrym martwe dzieci powstaway i przychodziy do niego, patrzc oczami wybauszonymi i opuchnitymi, niczym pery. Czyniy mu wyrzuty za to, e je zawid. Pajk przebieg mu po twarzy i Cie ockn si. Potrzsn gow, zrzucajc bd poszc intruza, i powrci do krainy snw. Teraz mczyzna o gowie sonia z jednym zamanym kem jecha ku niemu na grzbiecie ogromnej myszy. Czowiek-so unis trb, wskazujc Cienia. - Gdyby mnie przywoa przed rozpoczciem tej podry, moe zdoaby unikn czci kopotw - rzek. Nastpnie so wzi mysz, ktra w jaki niezrozumiay dla Cienia sposb staa si maleka, a przecie nie zmienia wielkoci, i zacz przekada j z rki do rki, zaginajc palce. Mae zwierztko przebiegao z jednej doni na drug i Cie nie zdumia si nawet

wtedy, gdy bg o gowie sonia w kocu otworzy cztery rce, ukazujc, e s puste. Kolejn o pynnie wzruszy ramionami, patrzc na Cienia z nieodgadnion min. - Magiczny kufer - powiedzia Cie. W gbi pnia widzia przed chwil znikajcy ruchomy ogon. Czowiek-so skin olbrzymi gow. - Tak. W kufrze. Zapomnisz o wielu rzeczach, wiele innych oddasz i stracisz, ale nie zapomnij o tym. A potem zacz pada deszcz, wyrywajc drcego i mokrego Cienia z gbin snu wprost na jaw. Dreszcze staway si coraz mocniejsze, przeraajc Cienia. Trzs si gwatowniej, ni zdawao mu si to moliwe, w serii konwulsji narastajcych potn fal. Nakazywa swemu ciau przesta, wci jednak dygota, szczkajc zbami. Jego koczyny dray i kurczyy si. Czu te prawdziwy bl, gboki kujcy bl, pokrywajcy ciao maymi niewidzialnymi ranami, nieznonymi i intymnymi niczym dotyk kochanki.

*** Otworzy usta, prbujc chwyta krople deszczu, ktry zwily popkane wargi i suchy jzyk Cienia, a take liny czce go z pniem drzewa. Nagle zalnia byskawica tak jasna, i poczu si, jakby kto wymierzy mu cios prosto w oczy. wiat sta si rozleg panoram obrazw i powidokw, a potem nadszed grzmot, trzask, huk i oskot. Wraz z nadejciem echa rozpadao si na dobre. W deszczu i mroku dreszcze ustay, ostrza noy znikny. Cie nie czu ju zimna, czy raczej czu tylko zimno, ktre jednak stao si czci jego samego. Wisia na drzewie, podczas gdy byskawice rozoryway nocne niebo, a grzmoty zleway si, tworzc wszechobecny oskot, od czasu do czasu wznoszcy si falami dwiku odlegych wybuchajcych bomb. Wiatr szarpa ciao Cienia, prbujc oderwa go od drzewa, choszczc, tnc do koci, i Cie w gbi duszy wiedzia, e zacza si prawdziwa burza. Wwczas wezbraa w nim dziwna rado, zacz si mia, a deszcz zmywa jego nag skr. Byskawice lniy, grzmoty rozbrzmieway tak gono, e prawie nie sysza wasnego miechu. Rozkoszowa si wszystkim. y. Nigdy wczeniej nie czu czego takiego. Nigdy. Jeli nawet ma umrze, pomyla, jeli umrze tu na drzewie, warto byo przey to wszystko dla tej jednej szalonej doskonaej chwili. - Hej! - krzykn, zwracajc si do burzy. - Hej, to ja! Tu jestem!

Schwyta odrobin wody pomidzy nagie rami i pie drzewa, przekrci gow i mlaskajc i siorbic, wypi deszczwk. A potem znw wybuchn radosnym miechem, penym zachwytu, nie obdu, pki w kocu nie mg si ju mia i zawis zbyt wyczerpany, by si poruszy. U stp drzewa deszcz przemoczy przecierado, ktre stao si nieco przejrzyste, unis je i odsun, tote Cie widzia martw do Wednesdaya, blad, woskowat, a take ksztat jego gowy. Pomyla o Caunie Turyskim; przypomnia sobie dziewczyn lec na stole Jacquela w Kairze. Nagle, jakby rzucajc wyzwanie chodowi, poj, e jest mu ciepo i wygodnie, a kora wabi sw mikkoci. Znw zasn i jeli nawet o czym ni, tym razem niczego nie pamita.

*** Nastpnego ranka bl nie by ju umiejscowiony, nie ogranicza si do miejsc, w ktrych sznury zagbiay si w ciao albo kora drapaa skr. Teraz czu go wszdzie. Poza tym by godny, odek zaciska si w kolejnych skurczach, Cieniowi dudnio w gowie. Czasami wyobraa sobie, e przestaje oddycha, e jego serce ju nie bije. Wwczas wstrzymywa oddech, pki nie usysza w uszach potnego bicia serca, miarowego niczym szum oceanu. Wwczas wciga w puca powietrze, niczym nurek wynurzajcy si z gbiny. Mia wraenie, e drzewo siga od pieka ku niebu, a on wisi na nim od zawsze. Brzowy sok okry drzewo, wyldowa na zamanej gazi obok Cienia i znw wzlecia w powietrze, kierujc si na zachd. Burza, ktra ustaa o wicie, w miar upywu dnia zbliaa si ponownie. Szare skbione chmury rozcigay si od horyzontu po horyzont, tworzc lekk mawk. Ciao u stp drzewa zdawao si kurczy, owinite w poplamione przecierado motelowe, zapadao si w sobie niczym zostawiony na deszczu beowy tort. Ciao Cienia raz pono, raz zamarzao. Gdy grzmoty powrciy, wyobrazi sobie, e syszy bbny i koty ukryte w odgosach gromw i biciu wasnego serca, wewntrz gowy i na zewntrz. Niewane. Postrzega bl jako barwy: czerwie barowego neonu, ziele wiate ulicznych w deszczow noc, bkit pustego ekranu. Wiewirka zeskoczya z pnia na rami Cienia, wbijajc mu w skr ostre pazurki. Ratatosk, zawiergotaa. Zimny nos dotkn jego ust...Ratatosk. Z powrotem wskoczya na drzewo.

Na caym ciele czu ukucia, mrowienie, jakby przebiegay po nim tysice mrwek. To byo nieznone uczucie. W dole, na motelowym przecieradle, ujrza cae swoje ycie: wydarzenia rozoone niczym dadaistyczny piknik, surrealistyczne tableau. Widzia zdumione spojrzenie matki, Ambasad Amerykask w Norwegii, oczy Laury w dzie lubu... Zachichota, rozcigajc zeschnite usta. - Co ci tak bawi, piesku? - spytaa Laura. - Nasz lub - odpar. - Przekupia organist, eby zamiast marsza weselnego zagra w chwili twojego wejcia temat z serialu Scooby Doo. Pamitasz? - Oczywicie, e pamitam, kochany. I udaoby si, gdyby nie te wcibskie dzieciaki. - Tak bardzo ci kochaem - rzek Cie. Czu na swych wargach jej usta, ciepe, ywe, wilgotne, nie zimne i martwe, dlatego wiedzia, e to kolejna halucynacja. - Tak naprawd ci tu nie ma, prawda? - Nie - odpara. - Ale wzywasz mnie po raz ostatni. Przybd. Oddychanie przychodzio mu coraz trudniej, sznury zagbiajce si w ciao byy czym abstrakcyjnym, jak wolna wola czy wieczno. - pij, piesku - powiedziaa, cho wydao mu si, e tak naprawd syszy wasny gos. I zasn.

*** Soce lnio niczym cynowa moneta na oowianym niebie. Cie powoli uwiadomi sobie, e ju si przebudzi i e jest mu zimno. Lecz cz jego umysu, rozumiejca sytuacj, oddalia si od caej reszty. Gdzie z dali pojmowa, e usta i gardo piek go bolenie, wysuszone, popkane. Czasami w blasku dnia widzia spadajce gwiazdy. Innym razem dostrzega lecce ku niemu olbrzymie ptaki wielkoci ciarwek dostawczych. aden do niego nie dotar, nic go nie dotkno. Ratatosk. Ratatosk. wiergot zamieni si w wyrzuty. Wiewirka wyldowaa ciko na jego ramieniu, wbijajc we ostre pazurki, i spojrzaa mu prosto w twarz. Zastanawia si, czy to take halucynacja: zwierztko trzymao w przednich apkach skorupk orzecha woskiego niczym filiank z domu dla lalek. Przycisno j do ust Cienia. Cie poczu wod; odruchowo wcign j w usta, pijc z malekiego kielicha. Zwily spkane wargi, suchy jzyk, przepuka zaschnite usta i przekn reszt, maleki yk wody.

Wiewirka wrcia na drzewo, zbiega ku korzeniom, a potem, po kilku sekundach, minutach czy moe godzinach, Cie nie potrafi okreli (pomyla, e wszystkie zegary w jego umyle ju si zepsuy, ich koa zbate, acuchy i poamane spryny tworzyy stos zomu w falujcej trawie), zwierz powrcio z orzechowym kubkiem, ostronie wspinajc si na pie. Cie wypi przyniesion mu wod. Jego usta wypeni smak bota i elaza. Woda ochodzia wysuszone gardo, zagodzia zmczenie i szalestwo. Po trzeciej porcji przestao go drczy pragnienie. I wtedy zacz walczy, szarpa liny, koysa ciaem, prbujc zej, uwolni si, uciec. Jcza. Wzy okazay si mocne, sznury wytrzymae i wkrtce Cie znw wyczerpa wszystkie siy.

*** W swym delirium Cie sta si drzewem. Jego korzenie sigay daleko w gb gliniastej ziemi, w gb czasu, do ukrytych rde. Poczu rdo kobiety zwanej Urd, co oznacza przeszo. Bya wielka niczym olbrzymka - podziemna gra o ksztatach niewiasty, a wody, ktrych strzega, byy wodami czasu. Inne korzenie sigay ku innym miejscom, niektre z nich skrywaa tajemnica. Teraz, gdy czu pragnienie, czerpa wod z korzeni, wciga j do swego jestestwa. Mia sto rk rozdzielajcych si na setki tysicy palcw, a wszystkie palce sigay ku niebu. Przytaczajcy ciar firmamentu spoczywa na jego ramionach. Jego cierpienie nie zmalao, lecz bl przynalea do postaci wiszcej na drzewie, nie do samego drzewa. Cie w swym obdzie sta si kim wicej ni czowiekiem na drzewie. By drzewem, wiatrem koyszcym nagimi gaziami drzewa wiata, szarym niebem, skbionymi chmurami, wiewirk Ratatosk przebiegajc od najgbszych korzeni ku najwyszym gaziom, sokoem o szalonych oczach, siedzcym na zamanym konarze u stp drzewa i ogldajcym stamtd wiat, robakiem w rdzeniu pnia. Gwiazdy kryy mu nad gow, a on wyciga ku nim setk rk, chwytajc je, ukrywajc, przekadajc...

***

Chwila jasnoci w morzu blu i obdu: Cie mia wraenie, jakby wypyn na powierzchni. Wiedzia, e to nie potrwa dugo. Poranne soce go olepiao. Zamkn oczy, aujc, e nie moe ich osoni. Nie zostao mu wiele czasu. To take wiedzia. Gdy otworzy oczy, przekona si, e obok niego na drzewie siedzi mody mczyzna. Skr mia ciemnobrzow, czoo wysokie, ciemne wosy mocno skrcone. Przycupn na wysokiej gazi nad gow Cienia. Cie widzia go wyranie, unoszc gow. Widzia te, e mczyzna jest kompletnie szalony. Dostrzeg to na pierwszy rzut oka. - Jeste nagi - powiedzia szaleniec zaamujcym si gosem, jakby zdradza mu najwikszy sekret wiata. - Ja te jestem nagi. - Widz - wychrypia Cie. Szaleniec spojrza na niego, przytakn i pokrci gow w d i dookoa, jakby prbowa rozluni zdrtwiay kark. W kocu spyta: - Znasz mnie? - Nie - odpar Cie. - Ja ciebie znam. Obserwowaem ci w Kairze. I potem. Moja siostra ci lubi. - Ty jeste... - nie mg przypomnie sobie imienia. Zjada zwierzta z drogi. Tak. Jeste Horus. Szaleniec skin gow. - Horus - powtrzy. - Jestem jastrzbiem poranka, sokoem popoudnia, jestem socem. Tak jak ty. I znam prawdziwe imi Ra. Matka mi powiedziaa. - To wietnie - odrzek uprzejmie Cie. Szaleniec dug chwil wpatrywa si uwanie w traw pod nimi. Milcza. A potem zeskoczy z drzewa. Sok run jak kamie ku ziemi. W ostatniej chwili wyszed z lotu koszcego, ciko zatrzepota skrzydami i wrci na drzewo, trzymajc w szponach maego krlika. Wyldowa na gazi bliej Cienia. - Jeste godny? - spyta szaleniec. - Nie - odpar Cie. - Chyba powinienem by, ale nie jestem. - Ja jestem godny - oznajmi tamten. Pospiesznie zjad krlika, rozszarpujc go, wysysajc, rozdzierajc na strzpy. Skoczywszy posiek, upuci na ziemi obgryzione koci i futro. Przeszed po gazi, zbliajc si do Cienia na odlego rki, i zacz oglda go z ciekawoci, uwan ie,

ostronie, od stp do gw. Na brodzie i piersi mia plamy krliczej krwi. Star je grzbietem doni. Cie poczu, e musi co powiedzie. - Hej - rzuci. - Hej - odpar szaleniec. Wyprostowa si na gazi, odwrci od Cienia i wypuci na k w dole strumie ciemnego moczu. Sika bardzo dugo. Gdy skoczy, znw przykucn. - Jak ci zw? - spyta Horus. - Cie - odpar Cie. Szaleniec skin gow. - Ty jeste cieniem, ja wiatem. Wszystko, co istnieje, rzuca cie. - Po czym doda: Wkrtce zaczn walczy. Obserwowaem ich, gdy si zjedali. - Ty umierasz - powiedzia po chwili milczenia. - Prawda? Cie jednak nie mg ju mwi. Sok wzlecia w powietrze i zataczajc krgi, powoli unis si ku niebu, szybujc na prdach wznoszcych.

*** Blask ksiyca. Atak kaszlu wstrzsn ciaem Cienia. Gboki bolesny kaszel ranicy gardo i puca. Cie, krztuszc si, chwyci powietrze. - Witaj, piesku - usysza znajomy gos. Spojrza w d. Biae wiato ksiyca przewiecao przez gazie drzewa, jasne jak w dzie. W dole, u stp drzewa, staa kobieta o owalnej bladej twarzy. Wiatr koysa gaziami. - Cze, piesku - powtrzya. Prbowa co powiedzie, zamiast tego z jego piersi wydoby si kaszel i dugo go mczy. - Wiesz - rzucia wesoo. - To nie brzmi dobrze. - Witaj, Lauro - wychrypia. Spojrzaa na niego ciemnymi oczami i umiechna si. - Jak mnie znalaza? Przez chwil milczaa w blasku ksiyca. - Ze wszystkiego, co mam, ty jeste najbliszy ycia. Tylko ty mi pozostae. Tylko ty nie jeste ponury, paski, szary. Nawet z zasonitymi oczami, cinita na dno najgbszego

oceanu, wiedziaabym gdzie ci szuka. Mogliby mnie pogrzeba sto mil pod ziemi, a nadal potrafiabym ci znale. Spojrza w d na kobiet w blasku ksiyca i oczy zapieky go od ez. - Odetn ci - oznajmia po chwili. - Zbyt wiele czasu powicam na ratowanie ci ycia, prawda? Znw zakasa. - Nie, zostaw mnie. Musz to zrobi. Uniosa gow i pokrcia ni. - Oszalae. Ty przecie umierasz. W najlepszym razie zostaniesz kalek, jeli ju nim nie jeste. - Moe - odpar. - Ale teraz yj. - Tak - powiedziaa po chwili. - Chyba tak. - Mwia mi wtedy, na cmentarzu. - Wydaje si, e mino tyle czasu, piesku. Tu czuj si lepiej. Tak bardzo nie boli. Wiesz, co chc przez to powiedzie? Ale bardzo chce mi si pi. Wiatr nieco zela i Cie poczu jej wo: smrd gnijcego misa, choroby i rozkadu, mdlcy, przenikliwy. - Straciam prac - oznajmia. - Pracowaam w nocy, ale mi oznajmili, e ludzie skaryli si na mnie. Mwiam, e jestem chora, ich to jednak nie obeszo. Jestem taka spragniona. - Kobiety - rzek. - Maj wod. W domu. - Piesku... - w jej gosie zabrzmia lk. - Powiedz im... powiedz, e prosiem, by day ci wod... Biaa twarz zwrcia si ku niemu. - Powinnam ju i - oznajmia. Potem zakrztusia si, skrzywia i wyplua na traw co biaego. To co wyldowao na ziemi i odpezo. Cie oddycha z najwikszym trudem. Pier mia cik, krcio mu si w gowie. - Zosta - rzek gosem cichszym od szeptu. Nie wiedzia, czy go usyszaa. - Prosz, nie odchod. - Znw zacz kaszle. - Zosta do rana. - Troch zostan - odpara. A potem, niczym matka do dziecka, dodaa: - Pki tu jestem, nic ci nie skrzywdzi. Wiesz o tym? Cie znw si zakrztusi. Zamkn oczy - tylko na chwilk, pomyla - gdy jednak znw unis powieki, ksiyc zaszed, a on znw by sam.

*** oskot i oguszajce pulsowanie w gowie, wykraczajce poza bl migrenowy, poza wszelki bl. Wszystko rozpadao si na malekie motylki krce wok niego niczym wielobarwna burza piaskowa i znikajce w mroku nocy. Biae przecierado wok ciaa u stp drzewa opotao gono, poruszane porannym wiatrem. Rytmiczny oskot ucich, wszystko zwolnio bieg. Nie zostao ju nic, co zmuszaoby go do dalszego oddychania. Serce przestao bi w piersi. Ciemno, w ktr tym razem wkroczy, bya gboka, rozwietlona blaskiem samotnej gwiazdy i ostateczna.

ROZDZIA SZESNASTY

Wiem, e to oszustwo, ale to jedyna gra w miecie. - Canada Bill Jones. Drzewo znikno. wiat znikn, szare poranne niebo nad gow take. Teraz niebo miao kolor pnocy. Wysoko w grze wiecia samotna, zimna gwiazda - jasny, mrugajcy punkcik. Nic poza tym. Cie postpi krok naprzd i o mao si nie przewrci. Spojrza w d. W skale wycito stopnie, tak wielkie, i zdawao si, e to olbrzymy je wykuy i uyway dawno, dawno temu. Zacz gramoli si w d; na p zeskakujc, na p zsuwajc si z kolejnych stopni. Bolao go cae ciao. By to bl wynikajcy z zastania mini, nie cierpienia umczonego ciaa, ktre a do mierci wisiao na drzewie. Bez zdumienia zauway, e jest teraz ubrany: w dinsy i biay podkoszulek. Stopy mia bose. Nagle przey gwatowne deja vu: dokadnie w tym samym stroju sta noc w mieszkaniu Czernoboga, gdy przysza do niego Zoria Pounocznaja i opowiedziaa o gwiazdozbiorze zwanym Rydwanem Odyna. Wtedy zdja dla niego ksiyc z nieba. I nagle wiedzia ju, co si zaraz stanie: pojawi si Zoria Pounocznaja. Czekaa na niego u stp schodw. Na niebie nie wieci ksiyc, j jednak nadal otaczaa ksiycowa powiata. Wosy miaa biae, srebrzyste, na sobie t sam baweniano koronkow nocn koszul, co wwczas w Chicago. Na jego widok umiechna si i spucia wzrok, jakby zakopotana. - Witaj - rzeka. - Cze - odpar Cie. - Co u ciebie? - Sam nie wiem. Moe to kolejny dziwny sen na drzewie. Od wyjcia z wiezienia nawiedzay mnie szalone sny. Jej twarz bya skpana w srebrnym wietle ksiyca (cho na czarnym jak liwka niebie nie lni aden ksiyc, a teraz u stp schodw stracili z oczu nawet samotn gwiazd). Wygldaa krucho i powanie. - Jeli chcesz, moesz otrzyma odpowiedzi na wszystkie twoje pytania. Gdy jednak raz je poznasz, ju nigdy nie zapomnisz.

Za jej plecami cieka si rozdzielaa. Wiedzia, e bdzie musia postanowi, ktrdy pj dalej, ale czu, e najpierw powinien zrobi co jeszcze. Sign do kieszeni dinsw i z ulg poczu na jej dnie znajomy ciar monety. Wycign j, przytrzyma midzy kciukiem i palcem wskazujcym: dolarwka z gow Wolnoci z 1922 roku. - To naley do ciebie - rzek. W tym momencie przypomnia sobie, e tak naprawd jego ubranie ley u stp drzewa. Kobiety umieciy je w pciennym worku, z ktrego wyjy liny. Zawizay koniec worka, a najwysza z nich przygniota go kamieniem, by ochroni przed wiatrem. Wiedzia, i w rzeczywistoci dolarwka spoczywa w kieszeni, w worku, pod kamieniem. Wci czu jednak jej ciar w doni, tu, u wrt podziemnego wiata. Zoria Pounocznaja wzia monet smukymi palcami. - Dzikuj. Dwa razy kupia ci wolno - oznajmia - a teraz owietli tw drog w mroku. cisna monet w doni. Potem signa w gr i umiecia j w powietrzu, najwyej jak zdoaa. Wtedy wypucia dolarwk. Miast spa, moneta uleciaa w gr, pki nie znalaza si trzydzieci centymetrw nad gow Cienia. Jednake nie bya to ju srebrna dolarwka. Twarz Wolnoci otoczona ostr koron znikna. Na monecie ujrza tajemnicze oblicze ksiyca na letnim niebie. Cie nie potrafi stwierdzi, czy patrzy na ksiyc wielkoci dolara, wiszcy tu nad jego gow, czy te na ksiyc wielkoci Oceanu Spokojnego, wiele tysicy mil dalej. Nie eby czynio to jakkolwiek rnic. Moe wszystko jest kwesti odpowiedniego spojrzenia? Zerkn na rozwidlajc si ciek. - Ktrdy powinienem pj? - spyta. - Ktra z drg jest bezpieczna? - Jeli wybierzesz jedn, nie zdoasz pj drug - odpara. - Lecz adna ze cieek nie jest bezpieczna. Ktrdy wolisz i? Drog trudnych prawd czy te drog krzepicych kamstw? - Prawd - odpar. - Zbyt wiele ju kamstw usyszaem. Spojrzaa na niego ze smutkiem. - Bdziesz musia za to zapaci. - Zapac. Jaja jest cena? - Twoje imi - rzeka. - Twoje prawdziwe imi. Musisz mi je odda. - Jak? - O tak.

Signa idealnie pikn rk ku jego gowie. Poczu palce muskajce skr, przebijajce j, wnikajce w gb czaszki, gboko, do rodka gowy. Nagle co go zaaskotao w gowie i wzdu krgosupa. Zoria wycigna rk. Na czubku palca wskazujcego taczy pomyk, podobny do pomienia wiecy, tyle e jasny, olepiajco biay. - To jest moje imi? - spyta Cie. Zacisna palce. Pomyk znikn. - To byo twoje imi - odpara. Wycigna rk i wskazaa praw odnog cieki. Tamtdy - oznajmia - na razie. Bezimienny Cie ruszy w blasku ksiyca praw ciek. Gdy si odwrci, by jej podzikowa, ujrza jedynie ciemno. Mia wraenie, e znajduje si gboko pod ziemi. Kiedy jednak unis wzrok i spojrza w mrok nad gow, wci widzia maleki ksiyc. Skrci za rg. Jeli to jest ycie po yciu - pomyla - to bardzo przypomina Dom na Skale: czciowo diorama, czciowo nocny koszmar. Widzia samego siebie w niebieskim, wiziennym stroju, w biurze naczelnika, gdy ten mwi mu o mierci Laury w wypadku samochodowym. Ujrza wyraz wasnej twarzy wyglda jak czowiek, ktrego porzuci cay wiat. w nagi strach i cierpienie sprawiay mu bl. Pospieszy naprzd, mijajc szary gabinet naczelnika, i nagle odkry, e zaglda do warsztatu naprawy magnetowidw na przedmieciach Eagle Point, trzy lata temu. O, tak. Wiedzia, e w rodku bije na miazg Larryego Powersa i B.J. Westa, rozwalajc sobie kostki: wkrtce wyjdzie, dwigajc brzow torb z supermarketu, wypenion dwudziestodolarwkami. Nigdy nie zdoali dowie, e wzi te pienidze: jego cz upu i nieco wicej, bo nie powinni byli prbowa oszuka jego i Laury. By tylko kierowc, ale swoje zrobi. Zrobi wszystko, o co go prosia... Podczas procesu nikt nie wspomina o napadzie na bank, cho wszyscy bardzo tego chcieli. Niczego nie mogli dowie, pki nikt si nie wygada, tote nic nie mwili. Oskaryciel musia skupi si na uszkodzeniach ciaa Powersa i Westa. Zademonstrowa zdjcia obu mczyzn w chwili przyjcia do miejscowego szpitala. Cie prawie si nie broni. Tak byo atwiej. Power i West nie potrafili sobie przypomnie, o co poszo, przyznali jednak, e to Cie ich zaatakowa. Nikt nie wspomina o pienidzach. Nikt nie wspomnia imienia Laury, a Cieniowi tylko o to chodzio. Zastanawia si, czy cieka krzepicych kamstw byaby atwiejsza. Odszed stamtd, podajc skalist drk do pomieszczenia przypominajcego szpitalny pokj, w szpitalu

publicznym w Chicago. Poczu, jak w gardle wzbiera mu . Zatrzyma si. Nie chcia patrze. Nie chcia i dalej. W szpitalnym ku umieraa jego matka, tak jak wtedy, gdy mia szesnacie lat. I owszem, by tutaj - wielki, niezgrabny szesnastolatek o policzkach barwy kawy ze mietank, pokrytych modzieczym trdzikiem. Siedzia przy ku, nie mogc na ni patrze, i czyta grub ksik. Cie, zaciekawiony, co to za ksika, okry ko i przyjrza si uwaniej. Stan midzy oboma meblami, wodzc wzrokiem od jednego do drugiego. Wielki chopak, ktry siedzia zgarbiony na krzele, z nosem ukrytym w Tczy grawitacji, prbowa uciec przed mierci matki do drczonego nalotami Londynu, lecz fikcyjne szalestwo ksiki nie ofiarowao schronienia. Matka leaa z zamknitymi oczami, pogrona w morfinowym spokoju. Co, co uznaa za kolejny atak anemii sierpowatej, jeszcze jedno bolesne przesilenie, okazao si, co odkryto zbyt pno, choniakiem. Jej skra miaa szarot barw. Matka niedawno przekroczya trzydziestk, lecz wygldaa o wiele starzej. Cie pragn potrzsn samym sob, niezgrabnym chopakiem, ktrym kiedy by; zmusi go, by wzi j za rk, przemwi do niej, zrobi cokolwiek, nim odejdzie, co, jak wiedzia, nastpi szybko. Nie mg jednak si dotkn, tote czyta dalej. I tak jego matka umara, gdy on siedzia przy ku, pogrony w lekturze. Potem praktycznie przesta czyta. Literaturze nie mona ufa. Na co komu ksiki, jeli nie mog obroni przed czym takim? Cie wyszed z pokoju szpitalnego i ruszy naprzd krtym korytarzem, gboko we wntrznociach ziemi. Najpierw widzi sw matk. Nie moe uwierzy, jak modo wyglda. Nie skoczya jeszcze dwudziestu piciu lat, nie odesza z pracy z powodw zdrowotnych. S w mieszkaniu wynajtym przez ambasad, gdzie w pnocnej Europie. Rozglda si w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazwki i widzi siebie - maego dzieciaka o wielkich, szarych oczach i ciemnych wosach. Kc si. Cie nie musi sucha, by wiedzie, o co si kc. Ostatecznie, nigdy nie spierali si o nic innego. - Opowiedz mi o moim ojcu. - On nie yje. Nie pytaj o niego. - Ale kim by? - Zapomnij o nim. Umar. Odszed. Niczego nie stracie. - Chc zobaczy zdjcie. - Nie mam adnego zdjcia. - Jej gos opada w gronej ciszy.

Cie wiedzia, e jeli nie przestanie pyta, ona zacznie krzycze, czy nawet go uderzy. Wiedzia te, e nie zdoa si powstrzyma, tote odwrci si plecami i ruszy dalej tunelem. cieka, ktr poda, skrcaa, zawracaa, zataczaa krgi. Przypominaa mu odrzucone wowe skry, wntrznoci, gbokie korzenie drzew. Po drugiej stronie dostrzeg jezioro. Usysza ciche kap, kap wody w gbi tunelu. Spadajca woda niemal nie naruszaa gadkiej tafli. Osun si na kolana i zacz pi, oburcz unoszc wod do ust. Potem ruszy dalej i nagle znalaz si wrd roztaczonych, dyskotekowych byskw lustrzanej kuli, zupenie jakby trafi w sam rodek wszechwiata; wszystkie gwiazdy i planety kryy wok niego. Niczego nie sysza, muzyki ani krzykw. Patrzy na kobiet, ktra nie jest wcale podobna do matki, jak zna. Teraz jest ledwie dzieckiem... I taczy. Cie odkry, e zupenie nie zdumia go widok taczcego z ni mczyzny. Mczyzna w nie zmieni si specjalnie przez ostatnie trzydzieci trzy lata. Dziewczyna jest pijana. Cie dostrzeg to natychmiast. Nie bardzo pijana, ale nieprzywyka do alkoholu. Za jaki tydzie popynie statkiem do Norwegii. Oboje pili margarit; na wargach i grzbiecie doni pozostay jej krysztaki soli. Wednesday nie ma na sobie garnituru i krawata, lecz zapinka w ksztacie srebrnego drzewa, przypita do kieszeni koszuli, migocze i poyskuje w wietle lusterek. Tworz pikn par, zwaywszy na dzielc ich rnic wieku. Wednesday porusza si z wilcz gracj. Powolny taniec. Przyciga j do siebie. Jego potna do gestem waciciela otacza poladki dziewczyny, przycigajc j bliej. Drug rk Wednesday ujmuje j pod brod. Unosi gow i cauj si na parkiecie, a blask lusterek otacza ich, wciga w serce wszechwiata. Wkrtce potem wychodz. Ona koysze si lekko, a on wyprowadza j na zewntrz. Cie ukrywa gow w doniach. Nie idzie za nimi, nie chcc lub nie mogc sta si wiadkiem wasnego poczcia. wiateka znikny. Jedyny blask pada z malekiego ksiyca, poncego wysoko nad gow. Cie ruszy naprzd. Za zakrtem przystan na moment, by odetchn. Poczu do muskajc lekko jego plecy, palce agodnie rozgarniajce wosy na karku. - Witaj - zza ramienia dobieg go zmysowy, koci szept. - Witaj - odpar i odwrci si do niej.

Miaa brzowe wosy i brzow skr. Jej oczy byy bursztynowoz ote niczym najlepszy mid, przecite pionowymi szczelinami renic. - Czy ja ci znam? - spyta zdumiony. - I to bardzo blisko - odpara z umiechem. - Sypiaam na twoim ku, a moi poddani mieli na ciebie oko. Odwrcia si do cieki, wskazujc trzy kierunki, w ktrych mg si uda. - W porzdku - rzeka. - Jedna z nich da ci mdro. Jedna sprawi, e staniesz si cay, a jedna ci zabije. - Ja chyba ju nie yj. Umarem na tamtym drzewie. Kobieta wyda wargi. - Istnieje mier - rzeka - i mier, i mier. Wszystko jest rzecz wzgldn. - Potem znw si umiechna. - Mogabym nawet zaartowa o miertelnej wzgldnoci mierci. - Nie - odpar Cie - nie trzeba. - A zatem ktrdy chcesz pj? - spytaa. - Nie wiem - przyzna. Przechylia gow w doskonale kocim gecie. Nagle Cie przypomnia sobie lady pazurw na ramionach. Poczu, e si rumieni. - Jeli mi zaufasz - oznajmia Bast - mog wybra za ciebie. - Ufam ci - rzek bez wahania. - Chcesz wiedzie, czym za to zapacisz? - Straciem ju imi - odpar. - Imiona przychodz i odchodz. Byo warto? - Tak. Moe. Nie byo atwo. To do osobiste objawienie. - Wszystkie objawienia s osobiste - rzeka. - I dlatego s te podejrzane. - Nie rozumiem. - Nie, nie rozumiesz - zgodzia si. - Wezm twoje serce. Przyda nam si pniej. Wsuna do gboko w jego pier i wycigna co rubinowego i pulsujcego w jej ostrych paznokciach, co barwy gobiej krwi, zrobionego z czystego wiata. Brya wiata rozszerzaa si i kurczya rytmicznie. Bast zacisna palce; wiato znikno. - Id rodkow drog - polecia. Cie skin gow i ruszy naprzd.

cieka stawaa si liska, kamienie pokrywaa warstwa szronu. Ksiyc nad jego gow migota w krysztakach lodu w powietrzu. Otaczao go halo, powiata rozpraszajca blask. Byo to pikne, ale utrudniao marsz niepewn ciek. W kocu dotar do rozstajw. Spojrza na pierwsz ciek i odnis dziwne wraenie, e oglda co znajomego. Prowadzia do olbrzymiej komnaty, czy te serii komnat przypominajcych mroczne muzeum. Ju je zna. Sysza dugie echa nawet najsabszych odgosw. Sysza dwik opadajcego kurzu. To byo miejsce, ktre widzia we nie owej pierwszej nocy w motelu, gdy odwiedzia go Laura, jake dawno temu. Nieskoczona sala pamici zapomnianych bogw, i tych, ktrych samo istnienie zostao zapomniane. Cofn si o krok. Przeszed na drug stron i spojrza przed siebie. Ten korytarz kojarzy si z Disneylandem - czarne ciany z pleksiglasu, wysadzane wiatekami. Kolorowe lampki mrugay i rozbyskiway, tworzc zudzenie porzdku, cho w istocie nie kierowa nimi aden wyszy sens. Byy jak konsola telewizyjnego statku kosmicznego. Tam take co sysza - gbokie basowe wibracje, ktre poczu w gbi odka. Przystan i rozejrza si. aden ze szlakw nie wydawa mu si tym waciwym. Ju nie. Mia dosy cieek. Na niego czekaa rodkowa droga, ta, ktr wskazaa mu kobieta-kot. Ruszy ku niej. Ksiyc zacz gasn. Jego krawd porowiaa, jakby zbliao si zamienie. ciek zamykay potne drzwi. Cie przeszed przez ukowate wrota w ciemno. Ciepe powietrze pachniao wilgotnym kurzem, jak miejska ulica po pierwszym letnim deszczu. Nie ba si. Ju nie. Strach zmar wraz z nim na drzewie. Nie czu ju lku, nienawici, b lu. Pozostao jedynie samo jdro istnienia. Co wielkiego poruszao si z pluskiem w dali i w plusk odbija si echem w rozlegych komnatach. Cie zmruy oczy, niczego jednak nie widzia. Byo zbyt ciemno. A potem ze strony, z ktrej dobiegay pluski, zapono widmowe wiato. wiat nabra ksztatw: Cie znajdowa si w jaskini, a przed sob widzia gadk jak lustro tafl wody. Pluski zbliyy si. wiato pojaniao. Cie czeka na brzegu. Wkrtce jego oczom ukazaa si duga, paska d. Na uniesionym dziobie pona biaa latarnia, odbijajc si w szklistoczarnej wodzie par metrw niej. d odpychaa od dna wysoka posta. Pluski,

ktre sysza Cie, towarzyszyy poruszeniom tyczki, napdzajcej dk na wodach podziemnego jeziora. - Hej, tam! - zawoa Cie. Nagle otoczyy go echa wasnych sw. Mia wraenie, jakby cay chr ludzi wita go tutaj i przyzywa, a kady z nich mia jego gos. Istota w odzi nie odpowiedziaa. Sternik by wysoki i bardzo chudy. On - jeli w ogle to by on - mia na sobie prost, bia szat, a sterczca nad ni jasna gowa bya tak cakowicie nieludzka, e Cie wicie wierzy, e to maska - ptasia gowa; maleka na dugiej szyi, z dugim, wygitym dziobem. Cie by pewien, e widzia ju gdzie t upiorn posta. Zacz szuka w pamici i z nagym uczuciem zawodu uwiadomi sobie, e wspomina automat ogldany w Domu na Skale i blad, dziwnie ptasi, ledwie dostrzeon figurk, wynurzajc si zza krypty po dusz pijaka. Woda kapaa z pluskiem z tyczki i dziobu. d pozostawiaa po sobie fale na szklistoczarnej wodzie. Zrobiono j ze zwizanych, splecionych trzcin. Powoli zbliaa si do brzegu. Sternik opar si na tyczce. Wolno odwrci gow, a w kocu spojrza wprost na Cienia. - Witaj - rzek, nie poruszajc dziobem. Gos nalea do mczyzny i, jak wszystko inne w tym yciu po mierci, brzmia znajomo. - Wejd na pokad. Lkam si, e musisz zmoczy stopy, ale nic nie da si na to poradzi. To stare odzie. Gdybym podpyn bliej, przedziurawibym dno. Cie zdj buty i wszed do wody. Sigaa mu do poowy ydek i po pierwszym szoku okazaa si zdumiewajco ciepa. Dotar do odzi, sternik poda mu rk i wcign go na pokad. Trzcinowa dka zakoysaa si lekko. Przez niskie burty polao si do rodka troch wody. Potem wszystko si uspokoio. Sternik odepchn d drgiem i odpynli od brzegu. Cie sta obok. Nogawki jego spodni ociekay wod. - Ja ci znam - rzek do istoty na dziobie. - Istotnie - odpar przewonik. Lampa oliwna na dziobie zacza mruga. Dym drapa Cienia w gardle. - Pracowae dla mnie. Niestety, musielimy pogrzeba pani Lil Goodchild bez ciebie. - Jego gos by spokojny, precyzyjny. Cienia zapieky oczy. Otar doni zy i przez moment wydao mu si, e pord dymu widzi wysokiego mczyzn w garniturze i okularach w zotej oprawie. Potem dym si rozwia. Przewonik znw sta si pludzk istot z gow rzecznego ptaka. - Pan Ibis?

- Mio znw ci widzie - odpara istota gosem pana Ibisa. - Wiesz, czym jest psychopomp? Cieniowi wydao si, e zna to sowo, ale mino zbyt wiele czasu, odkd je sysza. Pokrci gow. - To wymylne okrelenie towarzysza - wyjani pan Ibis. - Wszyscy mamy tak wiele funkcji, tak wiele powodw istnienia. W mojej wasnej wizji jestem uczonym, wiodcym spokojne ycie, zapisujcym opowieci i nicym o przeszoci, ktra by moe istniaa, a by moe nie. I w pewnym sensie jest to prawda. Oprcz tego jednak, podobnie jak wielu spotkanych przez ciebie ludzi, peni inne funkcje. Jestem te psychopompem. Towarzysz ywym w drodze do wiata umarych. - Sdziem, e ju jestemy w wiecie umarych - zauway Cie. - Nie. Nie per se. To bardziej przedsionek. - d lizgaa si na lustrzanej powierzchni podziemnego jeziora. A potem pan Ibis powiedzia, nie poruszajc dziobem: - Wy, ludzie, mwicie o yciu i mierci, jakby to byy dwie rzeczy wzajemnie si wykluczajce, jakby nie istniaa rzeka, bdca rwnie drog, czy pie, bdca kolorem. - Bo nie istniej - odpar Cie. - Prawda? - Echa znad wody powtarzay szeptem jego sowa. - Musisz pamita - rzek cierpko pan Ibis - e ycie i mier to dwie strony tej samej monety, jak orze i reszka na wierdolarwce. - A gdybym mia wierdolarwk o dwch orach? - Ale nie masz. I wtedy, gdy tak pynli po mrocznych wodach jeziora, Cie poczu nagy dreszcz. Wyobrazi sobie, e dostrzega twarze dzieci patrzce na niego z wyrzutem spod szklistej powierzchni. Ich oblicza byy mikkie, nasiknite wod, lepe oczy zamglone. W podziemnej jaskini powietrze trwao nieruchomo, nic nie naruszao czarnej tafli jeziora. - A zatem nie yj - powiedzia Cie. Powoli przywyka do tej myli. - Albo wkrtce umr. - Zmierzamy do Paacu Umarych. Prosiem, bym to ja mg po ciebie przyby. - Czemu? - Dobrze pracowae. Czemu nie? - Bo... - Cie zebra myli. - Bo ja nigdy w was nie wierzyem. W ogle nie znaem egipskiej mitologii, nie spodziewaem si tego. Co si stao ze w. Piotrem i Perow Bram? Biaa gowa o dugim dziobie poruszya si z powag z boku na bok. - Niewane, e w nas nie wierzye - oznajmi pan Ibis. - My wierzylimy w ciebie.

d dotkna dna. Pan Ibis przekroczy burt i stan w jeziorze. Poleci, by Cie uczyni to samo. Pan Ibis wyj z dziobu lin, poda Cieniowi latarni w ksztacie pksi yca. Weszli na brzeg i pan Ibis przywiza d do metalowego piercienia osadzonego w kamiennym podou. Potem odebra swemu towarzyszowi lamp i ruszy szybko naprzd, unoszc j wysoko. Na kamiennej pododze i kamiennych murach taczyy cienie. - Boisz si? - spyta pan Ibis. - Raczej nie. - Sprbuj po drodze wzbudzi w sobie uczucie lku i nabonej grozy. Przydadz si w obecnej sytuacji. Cie nie czu strachu, jedynie zaciekawienie i lekk obaw. Nie ba si ciemnoci ani mierci, ani nawet istoty o psiej gowie, wielkiej niczym silos zboowy, ktra patrzya na nich uwanie. Gdy si zbliyli, istota warkna z gbi garda i Cie poczu, e je mu si wosy na karku. - Cie - powiedziaa - nadszed czas Sdu. Cie unis wzrok. - Pan Jaquel? - spyta. Rce Anubisa opady. Ogromne, ciemne donie chwyciy Cienia i uniosy go wysoko. Gowa szakala patrzya na jasnymi, migoczcymi oczami. Obserwowaa go rwnie beznamitnie, jak pan Jaquel badajcy martw dziewczyn na stole. Cie wiedzia, i tamten dostrzega wszystkie jego wady, klski, niepowodzenia i saboci, mierzy je i way. e pod pewnym wzgldem bada go niczym ciao podczas sekcji, rozcina, smakuje. Nie zawsze pamitamy rzeczy, ktre nie przynosz nam chway. Usprawiedliwiamy je, opatulamy w pogodne kamstwa lub grub warstw niepamici. Wszystkie rzeczy, ktrych Cie dokona w yciu i z ktrych nie by dumny, wszystko, czego aowa, o czym wolaby zapomnie, powrcio do niego w straszliwym wirze alu, smutku, wstydu i poczucia winy, a on nie mia si jak ukry. By nagi i otwarty niczym trup na stole sekcyjnym, a czarny Anubis, Bg Szakal, sta si jego ledczym, oskarycielem i katem. - Prosz - rzek Cie. - Prosz, przesta! Lecz badanie trwao dalej. Kade kamstwo, ktre tylko wypowiedzia, kady ukradziony przedmiot, kady bl, jaki sprawi innej osobie, wszystkie malekie zbrodnie i drobne morderstwa, skadajce si na kady kolejny dzie - to wszystko, i jeszcze wicej, zostao wydobyte z zapomnienia i ujawnione przez sdziego umarych o gowie szakala. I wwczas na doni ciemnego boga Cie rozpaka si bolenie. Znw by maym dzieckiem, bezradnym i bezsilnym.

A potem, bez ostrzeenia, wszystko si skoczyo. Cie dysza i szlocha. Cieko mu z nosa. Wci czu si bezradny, lecz rce postawiy go ostronie, niemal czule na ziemi. - Kto ma jego serce? - warkn Anubis. - Ja - zamrucza kobiecy gos. Cie unis wzrok. Bast staa obok istoty, ktra nie bya ju panem Ibisem. W prawej doni trzymaa serce Cienia. Rubinowy blask owietla jej twarz. - Oddaj mi je - poleci Thoth, bg o gowie ibisa. Wzi w swe nieludzkie donie serce i ruszy naprzd. Anubis postawi przed sob zot wag. - Teraz dowiemy si dokd trafi? - szepn Cie do Bast. - Do nieba, pieka, czyca? - Jeli szale si wyrwnaj - odpara - bdziesz mg sam dokona wyboru. - A jeli nie? Wzruszya ramionami, jakby wolaa nie rozmawia na ten temat. - Wwczas oddamy twoje serce i dusz Ammetowi, poeraczowi dusz. - Moe - zacz - moe jednak czeka mnie szczliwe zakoczenie? - Nie ma czego takiego, jak szczliwe zakoczenia - powiedziaa. - Gorzej, w ogle nie ma zakocze. Na jednej z szal Anubis zoy z szacunkiem piro. Serce Cienia umieci na drugiej. Co poruszyo si w mroku pod wag, co, czemu Cie wola nie przyglda si bliej. To byo cikie piro, lecz Cie mia cikie serce. Szalki za-koysay si niebezpiecznie. W kocu jednak zrwnowayy si i istota w mroku umkna, nie zaspokoiwszy godu. - A zatem tak to wyglda - Bast westchna. - Kolejna czaszka na stosie. Szkoda. Miaam nadziej, e przydasz si do czego w obecnej sytuacji. Zupenie jakbym wygldaa zdjcia z wypadku na zwolnionym filmie i nie moga mu zapobiec. - Nie bdzie ci tam? Pokrcia gow. - Nie lubi, gdy inni ludzie wybieraj za mnie moje bitwy. I wtedy w olbrzymim paacu mierci, pomidzy wod i mrokiem, zapada cisza. - Teraz mog wybra, dokd pjd? - spyta Cie. - Wybieraj - rzuci Thoth. - Albo my wybierzemy za ciebie. - Nie - odpar Cie. - W porzdku, sam to zrobi.

- I co?! - rykn Anubis. - Teraz chc odpocz - oznajmi Cie. - Tego wanie pragn: niczego. Nie nieba, pieka. Niczego. Po prostu niech wszystko si skoczy. - Jeste pewien? - spyta Thoth. - Tak - odpar Cie. Pan Jaquel otworzy przed Cieniem ostatnie drzwi. Za nimi bya tylko nico. Nie ciemno czy nawet zapomnienie. Nic. Cie poczu dziwn, gwatown rado. Bez wahania spokojnie przekroczy prg, wkraczajc w nico.

ROZDZIA SIEDEMNASTY

Na tym kontynencie wszystko dzieje si w wikszej skali. Tutejsze rzeki s ogromne, klimat gwatowny, zimny i gorcy, perspektywy niewiarygodne, byskawice jakich jeszcze nie widziano. Kady wystpek sprawia, e chwiej si same podstawy prawa. Tu nasze biedy, pomyki i klski take urastaj do ogromnych rozmiarw - Lord Carlisle do Georgea Selwyna, 1778 Najwaniejsze miejsce w poudniowo-wschodnich Stanach Zjednoczonych reklamuje si na setkach dachw starych stod w stanach Georgia, Tennessee, a nawet Kentucky. Jadcy krt len drog kierowca mija zrujnowan, czerwon stodo i widzi na dachu wymalowane sowa: ODWIED SKALNE MIASTO SMY CUD WIATA Za na dachu pobliskiej obory biae litery gosz:

OBEJRZYJ SIEDEM STANW ZE SKALNEGO MIASTA PRAWDZIWEGO CUDU WIATA Kierowca moe sdzi, e Skalne Miasto znajduje si gdzie za najbliszym zakrtem, tymczasem wci jest od niego oddalone o cay dzie jazdy. Tu za granic stanu Georgia, na poudniowy zachd od Chattanoogi w stanie Tenneessee stoi Gra Czatw. Gra Czatw tak naprawd nie jest zbyt imponujc gr. Przypomina raczej niezwykle wysokie wzgrze. Gdy przybyli tam biali, wok gry mieszkali Indianie Chickmauga ze szczepu Czirokezw. Nazywali j Chattotonoogee, co oznaczao Gra Wznoszca si a po Szpic. W latach trzydziestych XIX w. Ustawa o Przesiedleniu Indian Adrew Jacksona wygnaa Indian z ich ziem - Choctaww, Chickamaugw, Czirokezw i Chickasaww. Amerykascy onierze zmusili wszystkich do liczcego sobie prawie ptora tysica kilometrw marszu Szlakiem ez na nowe indiaskie terytoria, ktre w przyszoci zostan

nazwane Oklahoma. By to akt zwykego ludobjstwa. Tysice mczyzn, kobiet i dzieci zgino w owym marszu. Zwycizcy maj zawsze racj. Nikt nie sucha przegranych. Ktokolwiek bowiem panowa nad Gr Czatw, panowa nad ca ziemi. Tak gosia legenda. Byo to w kocu wite miejsce. Podczas wojny secesyjnej stoczono tu bitw: Bitw nad Chmurami. A potem siy Unii dokonay niemoliwego i bez rozkazu wtargny na szczyt. Pnoc zdobya Gr Czatw. Pnoc zwyciya. Pod Gr Czatw rozciga si sie tuneli i jaski, niektrych bardzo starych. Obecnie wikszo z nich jest zasypana, cho miejscowy biznesmen odkopa podwodny wodospad, ktry nazwa Rubinow Kaskad. Mona do niego dotrze wind. To atrakcja turystyczna, cho znacznie wiksza atrakcja mieci si na szczycie Gry Czatw. To wanie Skalne Miasto. Skalne Miasto okala ozdobny ogrd na zboczu gry. Gocie wdruj ciek wiodc midzy skaami, nad skaami, przez skay. Rzucaj kukurydz do zagrody jeleni, przechodz przez wiszcy most i korzystaj z lornetek na monety, przez ktre w rzadki, pogodny dzie, gdy powietrze jest idealnie czyste, wida siedem stanw. Stamtd za, niczym szlak skrcajcy wprost do kamiennego pieka, cieka prowadzi miliony turystw do jaski, gdzie czekaj podwietlone lalki, ustawione w dioramy rodem z wierszykw dla dzieci i z bajek? Opuszczajc Skalne Miasto, turyci czuj rozbawienie. Nie s pewni, po co tu przybyli i co zobaczyli ani czy bawili si dobrze, czy te nie.

*** Przybywali na Gr Czatw z caych Stanw Zjednoczonych. Nie byli turystami. Przybywali samochodami, samolotami, autobusami, kolej, pieszo. Niektrzy potrafili lata, nisko i tylko w nocnych ciemnociach. Kilku wybrao wasn drog pod ziemi. Wielu jechao autostopem, korzystajc z uprzejmoci szoferw i kierowcw ciarwek. Ci, ktrzy mieli wasne samochody bd ciarwki, dostrzegali innych na poboczach, zjazdach bd w barach po drodze i rozpoznajc ich, proponowali podwiezienie. Zjawiali si u stp Gry Czatw zmczeni i zakurzeni i, unoszc wzrok ku poronitym lasem zboczom, dostrzegali - czy te zdawao im si, e dostrzegaj - cieki, ogrody i kaskady Skalnego Miasta. Pierwsi zjawili si wczesnym rankiem. Druga fala przybya o zmierzchu. I dziao si tak od kilku dni.

Poobijana pciarwka zatrzymaa si na parkingu. Ze rodka wysypaa si grupka zmczonych wi i rusaek - rozmazany makija, oczka w poczochach, zaspane, opuchnite oczy. W kpie drzew u stp wzgrza starszy wampir poczstowa marlboro nag, podobn do mapy istot, poronit gstym pomaraczowym futrem. Istota przyja papierosa i zapalili w milczeniu. Na poboczu zatrzymaa si toyota previa, z ktrej wysiado siedmioro Chinek i Chiczykw. Sprawiali wraenie czystych i schludnych. Mieli na sobie ciemne garnitury i kostiumy, ktre w pewnych krajach kojarz si ze subami rzdowymi. Jeden z nich trzyma w doni notatnik. Sprawdza po kolei wyadowywane z baganika worki golfowe, w ktrych kryy si ozdobne miecze o rkojeciach z laki, rzebione kije i lusterka. Chiczycy rozdzielili midzy siebie bro, podpisali jej odbir, pokwitowali. Synny niegdy komik, ktry teoretycznie zmar w latach dwudziestych, wygramoli si z zardzewiaego samochodu i zacz zdejmowa ubranie: mia nogi koza, ogon krtki, ciemny. Po nim zjawio si czterech Meksykanw o umiechnitych twarzach i czarnych, byszczcych wosach. Podawali sobie butelk, ukryt w brzowej papierowej torebce. Flaszka zawieraa gorzk mieszank czekolady w proszku, alkoholu i krwi. Drobny ciemnobrody mczyzna w taesie i zakurzonym, czarnym kapeluszu, spod ktrego wypyway krcone pejsy, zbliy si ku nim, maszerujc przez pole. O kilka krokw wyprzedza swego towarzysza - dwukrotnie rolejszego olbrzyma o skrze barwy szarej polskiej gliny. Na czole wypisano mu sowo oznaczajce ycie. Wci przybywali. Z takswki wysypaa si grupka kilku Rakszasw, demonw subkontynentu indyjskiego. Zaczli kry wok, przygldajc si bez sowa ludziom zebranym u stp wzgrza. W kocu znaleli Mam-Ji, modlc si z zamknitymi oczami. Ze wszystkich obecnych znali tylko j, lkali si jednak podej, pamitajc o dawnych bitwach. Donie Mamy-Ji pocieray okalajcy szyj naszyjnik z czaszek. Jej brzowa skra powoli stawaa si czarna - lnica i czarna niczym det i obsydian. Wargi uniosy si, ukazujc ostre, biae zby. W kocu otworzya wszystkie oczy, wezwaa gestem Rakszasw i powitaa ich niczym wasne zaginione dzieci. Burze szalejce w cigu kilku ostatnich dni na poudniu i wschodzie nie oczyciy wcale cikiego, dusznego powietrza. Miejscowi meteorolodzy zaczli ostrzega przed moliwymi trbami powietrznymi, nieruchomymi frontami wysokiego cinienia. Za dnia byo tu ciemno, noc panowa zib.

Zbierali si w nieformalne grupki, czasami poczeni narodowoci, czasem ras, temperamentem czy nawet gatunkiem. Rozgldali si z lkiem. Byli zmczeni. Niektrzy z nich rozmawiali; od czasu do czasu skd dobiega miech, ale zawsze stumiony. Wok kryy szeciopaki piwa. Kilkoro miejscowych mczyzn i kobiet zjawio si na kach. Ich ciaa poruszay si w niezwyky, obcy sposb. Gdy przemawiali, gosy naleay do wadajcych nimi Loa: wysoki czarnoskry mczyzna przemawia gosem Papy Legby, ktry ot wiera bramy, a Baron Samedi, wadca mierci wudu wybra sobie ciao nastoletniej fanki gotyckiego rocka z Chattanooga, by moe dlatego, e miaa ju na gowie czarny, jedwabny cylinder, tkwicy zawadiacko na ciemnych wosach. Dziewczyna przemawiaa gbokim gosem Barona, palia olbrzymie cygaro i rozkazywaa trzem Gede - Loa mierci. Gede zasiedlili ciaa trzech braci w rednim wieku. Na ramionach nieli strzelby i opowiadali dowcipy tak sprone, e tylko oni sami byli zdolni si z nich mia, co te czynili dononie. Dwie jakby pozbawione wieku kobiety Chickamaugw, w poplamionych smarem dinsach i wywieconych skrzanych kurtkach kryy dokoa, obserwujc zgromadzonych, szykujcych si do bitwy. Czasami pokazyway kogo palcem i krciy gowami. Nie zamierzay bra udziau w nadcigajcym konflikcie. Ksiyc wynurzy si zza wschodniego horyzontu. Tylko dzie dzieli go od peni. Czerwonopomaraczowa tarcza wiszca nad wzgrzami wydawaa si przesania p nieba. Gdy si wznosi, powoli mala i blad. W kocu zawis wysoko niczym latarnia. A oni, cay tum, czekali w blasku ksiyca u stp Gry Czatw.

*** Laura czua pragnienie. Czasami ywi ludzie lnili w jej umyle niczym wiece, czasami palili si jak pochodnie. Dziki temu atwo byo ich unika, a nieraz rwnie atwo znale. Cie, wiszcy na drzewie, pon niezwykym, wasnym ogniem. Kiedy, gdy spacerowali, trzymajc si za rce, wyrzucia mu, e nie jest ywy. Miaa wwczas nadziej dostrzec iskr emocji; zobaczy cokolwiek. Pamitaa, jak sza obok niego. Tak bardzo chciaa sprawi, by zrozumia, co prbowaa mu powiedzie. Lecz Cie, umierajcy na drzewie, by cakowicie, absolutnie ywy. Obserwowaa, jak umykao z niego ycie, i widziaa wszystko wyranie. By taki rzeczywisty. Prosi, by z nim

zostaa, spdzia noc. Wybaczy jej... Moe jej wybaczy. Niewane. Zmieni si. Tyle wiedziaa na pewno. Cie kaza jej pj na farm; obieca, e dostanie tam wod. Dom by pusty. W oknach nie paliy si wiata. Nie czua niczyjej obecnoci. Przyrzek jej jednak, e si ni zaopiekuj. Pchna drzwi, ktre otwary si z gonym zgrzytem protestujcych, zardzewiaych zawiasw. Co poruszyo si w jej lewym pucu, co, co wio si i wiercio. Zakasaa. Znalaza si w wskiej sieni, niemal cakowicie zablokowanej przez zakurzony fortepian. Wewntrz budynku mierdziao wilgoci i zgnilizn. Przecisna si obok instrumentu, otworzya drzwi i ujrzaa ubogi salon, peen przypadkowych mebli. Na kominku staa lampa olejna. Niej pon ogie, cho przed domem Laura nie wyczua dymu. Mimo ognia w pokoju czua chd. Ale te by moe, przyznaa w duchu, nie byo to win samego pomieszczenia. mier bolaa, cho bl wiza si gwnie z rzeczami, ktrych jej brakowao: potwornym pragnieniem, wysuszajcym wszystkie komrki ciaa, nieobecnoci ciepa w kociach. Czasami przyapywaa si na mylach, czy poncy stos zdoaby j ogrza, czy mikka brzowa koderka ziemi daaby troch ciepa, czy zimne morze zaspokoioby pragnienie... Nagle uwiadomia sobie, e w pokoju jest kto jeszcze. Na starej kanapie siedziay trzy kobiety, pasujce do siebie niczym skadowe eksponaty z niezwykej wystawy. Kanap pokryto wytartym aksamitem, obecnie brzowym, ktry kiedy, sto lat temu, mg by kanarkowoty. Kobiety poday za ni wzrokiem. Milczay. Laura nie spodziewaa si ich tutaj. Co poruszyo si w jej nosie. Signa do rkawa po chusteczk i dmuchna. Zgniota chustk, ciskajc j wraz z zawartoci na rozarzone wgle. Patrzya, jak zwija si, czernieje i zamienia w ognist koronk, a tkwice w rodku robaki kurcz si i pon. Potem odwrcia si do kobiet na kanapie. Odkd tam wesza, nawet nie drgny, nie poruszy si ani jeden wos czy misie. Patrzyy na ni. - Witani. To wasza farma? - spytaa. Najwysza z kobiet skina gow. Rce miaa czerwone, twarz obojtn. - Cie - to ten facet wiszcy na drzewie, mj m - powiedzia, e mam wam powtrzy, i chce, abycie day mi wody.

Co duego poruszyo si w jej wntrznociach. Przez chwil wio si, po czym znieruchomiao. Najdrobniejsza z kobiet podniosa si z kanapy. Wczeniej jej stopy nie sigay ziemi. Szybkim krokiem umkna z pokoju. Laura usyszaa odgosy kolejnych otwieranych i zamykanych drzwi. Potem z zewntrz dobiega j seria gonych skrzypni. Kademu z nich towarzyszy plusk wody. Wkrtce drobna kobieta powrcia. W doniach dwigaa brzowy kamionkowy dzban. Ostronie postawia go na stole i wycofaa si na kanap. Jej drobn postaci wstrzsn dreszcz, gdy znw usiada koo sistr. - Dzikuj. Laura podesza do stou, rozejrzaa si w poszukiwaniu jakiego kubka bd szklanki. Niczego jednak nie dostrzega. Podniosa dzban. Okaza si ciszy ni na to wyglda. Wypeniajca go woda bya idealnie czysta. Laura uniosa dzban do ust i zacza pi. Woda bya zimniejsza ni jakakolwiek woda wiata. Mrozia jej jzyk, zby, gardo. Mimo to jednak Laura pia dalej. Nie potrafia przesta. Czua, jak woda mron fal dociera do odka, wntrznoci, serca, y. Wypeniaa j niczym pynny ld. Nagle Laura zorientowaa si, e dzban jest pusty. Zdumiona odstawia go na st. Kobiety obserwoway j beznamitnie. Od chwili mierci Laura nie uciekaa si do przenoni. Rzeczy byy takie, jakie byy, albo nie. Teraz jednak, patrzc na kobiety n a kanapie, pomylaa nagle o awie przysigych, naukowcach obserwujcych laboratoryjne zwierz. Nagle zatrzsa si w ataku konwulsji. Wycigna rk, by oprze si o st, on jednak lizga si, koysa, jakby unika jej doni. Oparta na nim zacza wymiotowa, wyrzucajc z siebie i formaline, stonogi i robaki, a potem poczua, e si wyprnia, oddaje mocz. Jej ciao gwatownie pozbywao si wszystkiego. Krzyknaby, gdyby moga, nagle jednak zakurzone deski podogi skoczyy jej na spotkanie tak szybko i mocno, e gdyby oddychaa, pozbawiyby j tchu. Opywa j czas, porywa w swj wir niczym trba powietrzna. Jej umys jednoczenie odtwarza tysice wspomnie: tydzie przed witami zabdzia w supermarkecie, tracc z oczu ojca; siedziaa w barze Chi-Chi, zamawiajc truskawkowe daiquiri i ogldajc ukradkiem mczyzn, z ktrym umwiono j na randk - wysokiego, powanego mczyzn-dziecko. Zastanawiaa si, jak on cauje; tkwia w samochodzie, ktry koysa si i

szarpa, Robbie wrzeszcza na ni, a w kocu metalowy supek zatrzyma wz, cho nie jego zawarto... Woda czasu, pochodzca ze rda losu, studni Urd, nie jest wod ycia, niezupenie. Odywia jednak korzenie drzewa wiata. I nie ma innej, jej podobnej. Gdy Laura ockna si w pustym domu, draa. Jej oddech parowa w porannym powietrzu. Na grzbiecie doni dostrzega zadrapanie i rozmazan wilgotn plam jaskrawoczerwon plam wieej krwi. Wiedziaa, dokd musi si uda. Wypia wod czasu, pochodzc ze rda losu. W mylach widziaa gr. Oblizaa krew z grzbietu rki, zachwycajc si widokiem wasnej liny, i ruszya w drog.

*** By mokry marcowy dzie, nietypowo zimny. Burze szalejce nad poudniowymi stanami zniechciy turystw, zwykle odwiedzajcych tumnie Skalne Miasto i Gr Czatw. Zdjto ju gwiazdkowe lampki, letni gocie jeszcze si nie zjawili. Mimo wszystko jednak wok krcili si ludzie. Rankiem na parkingu zjawi si nawet autobus wycieczkowy, z ktrego wysypa si tuzin mczyzn i kobiet o idealnie opalonych, promiennie umiechnitych twarzach. Wygldali jak spikerzy z dziennikw i zdawao si, e maj co w sobie z obrazu na ekranie telewizora. Gdy si poruszali, kontury ich postaci rozmazyway si lekko. Przed wejciem do Skalnego Miasta zaparkowa czarny hummer. Ludzie z telewizji kryli po Skalnym Miecie, rozgldajc si z uwag. W kocu zajli pozycje w pobliu Chwiejnej Skay, gdzie zaczli rozmawia midzy sob w miej atmosferze. Nie oni jedni przybyli w tej fali goci. Gdybycie tego dnia wdrowali ciekami Skalnego Miasta, by moe dostrzeglibycie ludzi wygldajcych jak gwiazdy filmowe i innych, przypominajcych obcych. A take cakiem sporo osb wygldajcych jak czysta idea czowieka, nie zwyka rzeczywisto. By moe bycie ich dostrzegli, najpr awdopodobniej jednak niczego bycie nie zauwayli. Przybywali do Skalnego Miasta dugimi limuzynami, maymi wozami sportowymi i wielkimi terenwkami. Wikszo nosia ciemne okulary z nonszalancj ludzi, ktrzy zakadaj je w domu i na dworze i z wasnej woli nigdy nie zdejmuj. Sztuczna opalenizna, soneczne okulary, szykowna odzie, sodkie okrzyki, do wyboru do koloru, wszelkich maci, rozmiarw i stylw.

I wszystkich czyo co jeszcze, co w wygldzie, mwicego znasz mnie, czy moe powiniene mnie zna, natychmiastowa poufao, pozwalajca jednoczenie utrzyma dystans, sposb zachowania, podejcie do ycia - pewno, e wiat istnieje wycznie dla nich i e wszyscy ich uwielbiaj. Gruby dzieciak kry wok nich, kroczc niezgrabnie jak kto, kto mimo braku talentw towarzyskich odnis niewiarygodny sukces. Jego czarny paszcz opota na wietrze. Co stojcego obok budki z napojami na dziedzicu Matki Gski zakasao, by przycign jego uwag. Istota bya ogromna. Z jej twarzy i palcw sterczay ostrza skalpeli, twarz zera rak. - To bdzie wielka bitwa - oznajmia istota lepkim, oblenym gosem. - Nie bdzie adnej bitwy - odpar dzieciak. - Mamy tu do czynienia z pieprzon zmian paradygmatw, ze wstrzsem. Modalnoci takie jakie bitwa pozostawmy pieprzonemu Lao Tzu. Rakowata istota zamrugaa. - Czekam - powiedziaa. - Niewane - rzek tucioch. - Szukam pana Worlda. Widziae go? Stwr podrapa si ostrzem skalpela, wysuwajc w skupieniu pokryt guzami doln warg. W kocu skin gow. - Tam - rzek. Tusty dzieciak odszed, nie dzikujc, we wskazanym kierunku. Rakowata istota odczekaa w milczeniu, pki nie znikn jej z oczu. - Bdzie bitwa - rzeka do kobiety, ktrej twarz pokryway fosforyzujce punkciki. Kobieta skina gow i nachylia si ku istocie. - I co o tym mylisz? - spytaa wspczujcym tonem. Stwr zamruga, po czym zacz opowiada.

*** Ford explorer Towna zosta wyposaony w GPS, may ekranik odbierajcy sygnay z satelitw i pokazujcy dokadne pooenie samochodu. Kiedy jednak Town wjecha na wiejskie drogi na poudnie od Blacksburga, i tak natychmiast zabdzi. Tutejsze szosy miay niewiele wsplnego z pltanin linii na wywietlanej mapie. W kocu zatrzyma wz na wiejskiej drce, spuci szyb i poprosi grub bia kobiet, cignit na smyczy przez wilczarza, o wskazanie drogi na farm Jesion.

Kobieta skina gow, wskazaa rk, powiedziaa co. Nie zrozumia ani sowa, podzikowa jednak serdecznie, zamkn okno-i odjecha we wskazanym kierunku. Jecha tak nastpnych czterdzieci minut, pokonujc kolejne wiejskie drogi. adna z nich nie bya t, ktrej szuka. Town przygryz doln warg. - Za stary jestem na to wszystko - rzeki, napawajc si dwiczcym w jego gosie stylowym znueniem. Zblia si do pidziesitki. Wikszo ycia spdzi, pracujc dla rzdowej agencji, posugujcej si w nazwie wycznie inicjaami. To, czy kilkanacie lat temu porzuci posad na rzecz sektora prywatnego, pozostawao kwesti otwart. Czasami myla tak, czasami inaczej. A zreszt tylko zwykli frajerzy mogli sdzi, e istnieje jakakolwiek rnica. Ju mia zrezygnowa z poszukiwa, gdy pokona kolejne wzgrze i ujrza wypisan rcznie tabliczk na bramie. Tak jak go uprzedzano, napis by prosty: JESION. Town zatrzyma wz, wyskoczy na drog, odkrci kawaek drutu przytrzymujcy bram, z powrotem usiad za kierownic i ruszy naprzd. Zupenie jak gotowanie aby, pomyla. Wkadamy ab do wody i odkrcamy gaz. Nim aba si zorientuje, e co si dzieje, ju jest ugotowana. wiat, w ktrym pracowa, by zbyt niezwyky, pod nogami nie czu pewnego gruntu. Woda w garnku bulgotaa gwatownie. Gdy zosta przeniesiony do agencji, wszystko wydawao si takie proste, teraz za byo... nie zoone, uzna, po prostu dziwaczne. O drugiej nad ranem siedzia w gabinecie pana Worlda, suchajc instrukcji. - Zrozumiae? - spyta pan World, wrczajc mu n w pochwie z czarnej skry. Wytnij mi kij. Nie musi by duszy ni p metra. - Zrozumiaem - odpar. A potem spyta: - Czemu mam to robi? - Bo ci kazaem - odpar stanowczo pan World. - Znajd drzewo, zaatw to. Spotkamy si w Chattanooga. Nie tra czasu. - A co z tym dupkiem? - Z Cieniem? Jeli si spotkacie, unikaj go. Nie wa si go tkn, w ogle go nie zaczepiaj. Nie chc, eby zrobi z niego mczennika. W obecnym planie gry nie ma miejsca dla mczennikw. - I wtedy pan World umiechn si pokrytymi bliznami ustami. Pan Town zauway kilkakrotnie, e jego szef ma dziwne poczucie humoru, choby ta zabawa w szofera w Kansas. - Ale... - Nie chcemy adnych mczennikw, Town. Town skin gow, wzi n w pochwie i stumi w sobie ogarniajc go wcieko.

Nienawi, jak ywi do Cienia, staa si czci jego istoty. Zasypiajc, widzia powan twarz tamtego, umiech nie bdcy umiechem, ktry sprawia, e Town mia ochot rbn go pici w brzuch. Nawet przez sen czu, jak zaciskaj mu si szczki, napinaj skronie, pal wtpia. Przejecha fordem przez k, mijajc porzucone budynki farmy, pokona kolejne wzniesienie i ujrza drzewo. Zaparkowa wz nieco dalej i wyczy silnik. Zegar na desce rozdzielczej wskazywa szst trzydzieci osiem rano. Pan Town zostawi kluczyki w samochodzie i ruszy w stron drzewa. Byo wielkie; zdawao si istnie w swojej wasnej skali. Nie potrafi okreli, czy ma dwadziecia, czy sto metrw wysokoci. Jego kora poyskiwaa szaro niczym szal z byszczcego jedwabiu. Tu nad ziemi wisia nagi mczyzna przywizany do pnia pajcz pltanin sznurw. U stp drzewa leao co zawinitego w przecierado. Mijajc to co, Town uwiadomi sobie, co widzi. Pchn nog materia. Z zawoju wyjrzaa na niego zmasakrowana twarz Wednesdaya. Dotar do drzewa. Okry gruby pie, schodzc ze lepych oczu farmy, rozpi rozporek i odla si wprost na kor. Potem zasun zamek, wrci do domu, znalaz rozkadan drewnian drabin, zanis j pod drzewo i starannie opar o pie. Szybko wdrapa si na gr. Cie wisia bezwadnie, zawieszony na linach. Town zastanawia si, czy tamten w ogle yje. Jego pier nie wznosia si ani nie opadaa. Martwy albo prawie martwy. Nieistotne. - Witaj, dupku - rzuci gono Town. Cie ani drgn. Town dotar do szczytu drabiny, wycign n, znalaz niewielk ga odpowiadajc wymaganiom pana Worlda i zacz piowa j u podstawy. Przeci do poowy, po czym odama rk. Miaa okoo siedemdziesiciu centymetrw dugoci. Wsun n do pochwy i ruszy po szczeblach w d. Gdy znalaz si naprzeciwko Cienia, przystan. - Boe, jak ja ci nienawidz - powiedzia. Poaowa, e nie moe wycign spluwy i zastrzeli tamtego, wiedzia jednak, e tego nie zrobi. Nagle dgn kijem przed siebie, w stron wiszcego mczyzny, w instynktownym gecie, w ktrym zamkna si caa frustracja i wcieko Towna. Wyobrazi sobie, e trzyma w rku wczni i wbijaj we flaki Cienia. - No dalej - rzuci. - Czas ucieka.

A potem pomyla: Pierwsza oznaka obdu. Zaczynam gada do siebie. Pokona kilka szczebli i zeskoczy na ziemi. Spojrza na trzymany w rku kij i poczu si nagle jak may chopiec uzbrojony w patyk, udajcy miecz lub wczni. Mogem odci kij z dowolnego drzewa, niekoniecznie z tego. Kto do diaba by si zorientowa? Pan World by si zorientowa. Odnis drabin na farm. Wydao mu si, e ktem oka dostrzega jaki ruch. Zajrza przez okno do ciemnego pokoju, penego poamanych mebli, z tynkiem obacym ze cian. Przez sekund, w pnie, wyobrazi sobie, e w mrocznym salonie widzi trzy kobiety. Jedna z nich robia na drutach, druga siedziaa bez ruchu, patrzc na niego, trzecia sprawiaa wraenie, e pi. Spogldajca na Towna kobieta umiechna si szeroko i umiech w zdawa si dzieli jej twarz na dwoje, sigajc od ucha do ucha. Potem uniosa palec, dotkna nim szyi i przesuna powoli z jednej strony na drug. Mia wraenie, e to wanie ujrza w uamku sekundy w pustym pokoju. Jednak gdy ponownie zajrza do rodka, zobaczy tylko stare rozpadajce si meble, upstrzone przez muchy obrazki i sprchniae deski. W rodku nie byo nikogo. Town przetar oczy. Wrci do brzowego forda explorera i wsiad do rodka. Kij cisn na biay skrzany fotel obok. Przekrci kluczyk w stacyjce. Zegar na desce rozdzielczej wskazywa szst trzydzieci siedem. Town zmarszczy brwi i spojrza na wasny zegarek, na ktrym mrugay cyfry: trzynasta pidziesit osiem. No wietnie, pomyla, siedziaem na tym drzewie albo osiem godzin, albo ujemn minut. Tak wanie pomyla, ale w gbi ducha wierzy, e dziwnym przypadkiem oba czasomierze akurat si zepsuy. Ciao Cienia na drzewie zaczo krwawi. W jego boku otwara si rana. Wypywajca z niej krew bya gsta, lepka i czarna jak syrop.

*** Chmury zasnuy szczyt Gry Czatw. Wielkanoc siedziaa w pewnym oddaleniu od reszty, u stp gry. Patrzya na so ce wschodzce nad wzgrzami. Jej lewy przegub otacza wianuszek niebieskich tatuowanych niezapominajek. W roztargnieniu pocieraa je prawym kciukiem. Kolejna noc nadesza i mina, i nic si nie dziao. Wci przybywali, pojedynczo i parami. Zeszej nocy zjawio si kilka istot z poudniowego zachodu. Midzy innymi dwaj mali chopcy, kady wzrostu jaboni, i co, co dostrzega jedynie ktem oka, lecz co

wygldao jak oddzielona od ciaa gowa wielkoci volkswagena garbusa. Przybysze zniknli wrd drzew u stp gry. Nikt im nie przeszkadza. Nikt z zewntrznego wiata w ogle ich nie dostrzega. Wyobrazia sobie turystw w Skalnym Miecie, patrzcych na nich przez lornetki na monety, spogldajcych wprost na prowizoryczne obozowisko istot i ludzi u stp gry i widzcych jedynie drzewa, krzaki i skay. Czua wo dymu z ogniska. Chodny poranny wiatr nis zapach przypalonego bekonu. Z drugiej strony obozu kto zacz gra na harmonijce. Wielkanoc umiechna si odruchowo i zadraa. W plecaku miaa ksik, czekaa jednak, a niebo pojanieje dostatecznie, by moga dostrzec litery. Na niebie, tu pod chmurami, kryy dwa punkciki, jeden may, drugi wikszy. Kolejny powiew przynis fal deszczu, ktra musna jej twarz. Z obozu wyonia si bosa dziewczyna. Ruszya ku niej. Zatrzymaa si pod drzewem, uniosa spdnic i przykucna. Gdy skoczya, Wielkanoc wezwaa j gestem. Dziewczyna podesza bliej. - Dzie dobry pani - rzeka. - Bitwa wkrtce si zacznie. - Koniuszkiem rowego jzyka oblizaa szkaratne wargi. Do ramienia miaa przywizane rzemieniem czarne wronie skrzydo, na acuszku wok szyi wisiaa wronia noga. Jej rce pokryway bkitne tatuae linie, wzory, skomplikowane wzy. - Skd wiesz? Dziewczyna umiechna si szeroko. - Jestem Macha, jedna z Morrigan. Gdy nadciga wojna, czuj j w powietrzu. Jestem bogini wojny i mwi, e jeszcze dzi poleje si krew. - Ach tak - odpara Wielkanoc. - Skoro tak twierdzisz. Cay czas obserwowaa mniejszy punkcik na niebie, ktry zblia si ku nim, opadajc jak kamie. - A my staniemy do walki i zabijemy ich wszystkich - dodaa dziewczyna. Odetniemy im gowy jako trofea, a wrony rozdziobi ich oczy i trupy. Punkcik zamieni si w ptaka, ktry rozkadajc skrzyda opada z porannym wiatrem. Wielkanoc przechylia gow. - To jaka ukryta wiedza bogini wojny? - spytaa. - Pewno, kto wygra, kto komu odrbie gow? - Nie - przyznaa dziewczyna. - Czuj bitw, to wszystko. Ale przecie wygramy, prawda? Musimy. Widziaam, co zrobili z Wszechojcem, To proste, my albo oni.

- Tak - zgodzia si z ni Wielkanoc. - Chyba tak. Dziewczyna umiechna si ponownie w pwietle i wrcia do obozu. Wielkanoc dotkna doni zielonego kieka, sterczcego z ziemi niczym czubek sztyletu. Gdy go dotkna, kieek zacz rosn, rozchyla si, unosi, zmienia. Po chwili miaa pod palcami zielony pk tulipana. Gdy soce wzejdzie wysoko, kwiat rozkwitnie. Spojrzaa na sokoa. - Mog w czym pomc? - spytaa. Sok szybowa jakie pi metrw nad gow Wielkanocy. Po chwili opad ku niej i wyldowa obok na ziemi. Spojrza na ni obkanymi oczami. - Witaj, sodziutki - rzeka. - No dalej, jak naprawd wygldasz? Sok niepewnie zblia si ku niej, podskakujc, i nagle nie by ju sokoem, tylko modym mczyzn. Modzieniec spojrza na ni i spuci wzrok, patrzc w traw. - Ty? - spyta. Jego spojrzenie kryo, obejmowao wszystko, traw, niebo, krzaki. Ale nie j. - Ja - odpara. - Co ze mn? - Ty. - Zatrzyma si. Najwyraniej prbowa pozbiera myli, jego twarz wykrzywiaa si dziwnie. Za dugo pozostawa ptakiem, pomylaa Wielkanoc. Zapomnia jak by czowiekiem. Czekaa cierpliwie. W kocu rzek: - Pjdziesz ze mn? - Moe. Dokd miaabym pj? - Czowiek na drzewie. Potrzebuje ci. Widmowa rana w jego boku. Najpierw pyna krew, potem przestaa. Chyba umar. - Zblia si wojna. Nie mog po prostu uciec. Nagi modzieniec milcza, przestpowa tylko z nogi na nog, jakby niepewny wasnej wagi, przywyky do przebywania w powietrzu bd na rozkoysanej gazi, nie na twardej ziemi. - Jeli odejdzie na zawsze, to bdzie koniec. - Ale bitwa... - Jeli go stracimy, niewane kto wygra. Wyglda, jakby potrzebowa koca, kubka sodkiej kawy i kogo, kto zabierze go w miejsce, gdzie bdzie mg dre, bekota i dochodzi do siebie. Rce przyciska sztywno do bokw. - Gdzie on jest? W pobliu? Mczyzna spojrza na tulipan i potrzsn gow. - Bardzo daleko.

- No c - rzeka. - Potrzebuj mnie tutaj. Nie mog tak po prostu odej. Zreszt, jak miaabym tam dotrze? Wiesz chyba, e nie potrafi fruwa jak ty. - Nie - odpar Horus. - Nie potrafisz. - Potem z powag unis wzrok i wskaza drugi punkcik krcy po niebie, opadajcy ku nim, rosncy w oczach. - Ale on potrafi.

*** Po kilku kolejnych godzinach bezsensownego krenia w kko Town znienawidzi swj GPS niemal tak mocno jak Cienia. W tej nienawici jednak brakowao pasji. Wczeniej sdzi, e odnalezienie drogi na farm do wielkiego srebrnego jesionu byo czym trudnym, lecz odjazd z farmy okaza si znacznie trudniejszy. Niewane, w ktr drog skrca, w ktrym jecha kierunku wskimi wiejskimi szosami - krtymi drogami stanu Wirginia, ktre z pewnoci byy kiedy szlakami wydeptanymi przez jelenie i krowy - w kocu i tak mija farm, na ktrej bramie wypisano jedno sowo: JESION. To szalestwo, prawda? Wystarczyo po prostu wrci t sam drog, skrcajc w lewo za kadym razem, gdy skrca w prawo, i w prawo, gdy wczeniej pojecha w lewo. Tyle e to wanie zrobi ostatnio i oto znw wrci na farm. Na niebie zbieray si cikie burzowe chmury, robio si ciemno, jakby zapadaa noc, cho by przecie poranek, a jego czekaa jeszcze duga droga. W tym tempie nie dotrze do Chattanooga przed poudniem. Na ekranie telefonu komrkowego pokazywa si wycznie napis Brak zasigu. Skadana mapa w schowku na rkawiczki pokazywaa gwne drogi midzystanowe i prawdziwe autostrady. Wedug niej nie istniao nic wicej. W pobliu nie dostrzeg te nikogo, kogo mgby zapyta. Domy stay daleko od szosy, nigdzie nie dostrzeg wiate. Teraz wskanik paliwa zblia si do zera. Town usysza w dali odlegy grzmot, na szybie rozbryzgna si pierwsza kropla deszczu. Kiedy wic ujrza wdrujc poboczem kobiet, umiechn si odruchowo. - Dziki Bogu - powiedzia gono, zatrzymujc si obok niej. Spuci szyb po stronie pasaera. - Prosz pani, przepraszam. Chyba zabdziem. Moe mi pani wskaza, jak dojecha std na autostrad 81? Spojrzaa na niego przez otwarte okno. - Wie pan, chyba nie potrafi tego wytumaczy, ale mogabym pokaza, jeli pan chce. - Bya blada, miaa dugie ciemne wosy, obecnie mokre. - Prosz wsiada - rzek Town bez chwili wahania. - Najpierw musimy kupi benzyn. - Dziki - rzeka. - Szukaam kogo, kto by mnie podwiz. - Otworzya drzwi. Oczy miaa zdumiewajco bkitne. - Tu na siedzeniu ley kij - powiedziaa zaskoczona.

- Rzu go do tyu. Dokd si wybierasz? - spyta. - Jeli zdoasz doprowadzi mnie na stacj benzynow i dalej, na autostrad, zawioz ci a pod sam dom. - Dzikuj - odpara. - Ale podejrzewam, e jad dalej ni ty. Wystarczy, jeli podrzucisz mnie na autostrad. Moe tam zapi jak ciarwk. - Umiechna si, krzywo, z determinacj. I wanie w umiech ostatecznie go zaatwi. - Prosz pani - rzek Town - z pewnoci nadam si lepiej ni jaka ciarwka. - Czu w powietrzu jej perfumy, cikie, upajajce, sodkie, pachnce bzem i magnoli, nie przeszkadzay mu jednak. - Jad do Georgii - oznajmia. - To daleko std. - A ja do Chattanooga. Zabior ci, jak najdalej bd mg. - Mmm - odpara. - Jak si nazywasz? - Mwi mi Mack - odpar pan Town. Gdy zagadywa kobiety w barach, czasami dodawa: A ci, ktrzy znaj mnie lepiej, nazywaj mnie Wielki Mack. To jednak mogo zaczeka. Mieli przed sob dug jazd, wiele godzin, by pozna si lepiej. - A ty? - Laura - odpara. - C, Lauro - rzek. - Jestem pewien, e si zaprzyjanimy.

*** Tusty dzieciak znalaz pana Worlda w Komnacie Tczy - odgrodzonym murem fragmencie cieki o szklanych oknach zasonitych przezroczystym plastikiem, zielonym czerwonym i tym. Pan World kry niecierpliwie od okna do okna, wygldajc na zmian na zoty wiat, czerwony wiat, zielony wiat. Wosy mia ognistorude, krtko przycite, ubrany by w paszcz nieprzemakalny Burberry. Tusty dzieciak odkaszln; pan World unis wzrok. - Przepraszam, panie World. - Tak? Czy wszystko idzie zgodnie z planem? Dzieciak czu sucho w ustach, obliza wargi. - Wszystko zaatwiem. Nie mam jeszcze potwierdzenia migowcw. - Helikoptery przybd, gdy bdziemy ich potrzebowa. - To dobrze - odpar tucioch. - Dobrze. Sta tak, nie mwic ani sowa i nie odchodzc. Na jego czole widnia siniak. Po chwili pan World przemwi: - Chciae powiedzie co jeszcze? Cisza. Chopak przekn lin. Skin gow.

- Co jeszcze - rzek. - Tak. - Poczuby si lepiej, rozmawiajc o tym w cztery oczy? Ponowne skinienie gowy. Pan World przeszed wraz z gociem do swego centrum operacyjnego - wilgotnej jaskini, ozdobionej dioram przedstawiajc pijane skrzaty pdzce bimber. Tablica na zewntrz informowaa turystw o zamkniciu jaskini na czas remontu. Obaj mczyni usiedli na plastikowych krzesach. - W czym mog pomc? - spyta pan World. - No, tak. Chodzi o dwie sprawy. Okay. Po pierwsze, na co czekamy? A po drugie, to trudniejsze. Prosz posucha. Mamy bro. Zgadza si? Przewaajc si ognia. Oni maj pieprzone miecze, noe, pieprzone moty, kamienne siekiery, yki do opon. A my cholerne inteligentne bomby. - Ktrych nie bdziemy uywa - podkreli jego rozmwca. - Wiem o tym. Ju pan to mwi, wiem. I w porzdku. Ale prosz posucha, odkd zaatwiem t suk w L.A., czuem... - Urwa i skrzywi si, jakby nie chcia mwi dalej. - Czue niepokj? - Tak. Zgadza si. Dobre sowo. Niepokj. Jak przysta dla niespokojnych nastolatkw. Zabawne. O, tak. - A co dokadnie ci niepokoi? - No, bdziemy walczy i wygramy. - I to wzbudza twj lk? Mnie osobicie zdecydowanie cieszy ta wizja. - Ale. Oni i tak wymr. S jak gobie wdrowne i diaby tasmaskie. Prawda? Kogo to obchodzi? W ten sposb dojdzie do rozlewu krwi. - Ach tak. - Pan World skin gow. Przynajmniej chwyta. To dobrze. - Prosz posucha - rzek tusty dzieciak - nie tylko ja tak myl. Rozmawiaem z ekip radia Modem. Wszyscy s za tym, by rozstrzygn spraw pokojowo. Niematerialni woleliby, eby wszystko zaatwia niewidzialna rka rynku. Jestem tu. No wie pan. Gosem rozsdku. - Istotnie. Na nieszczcie nie masz dostpu do pewnych informacji. - Pokryte bliznami wargi wykrzywiy si w gorzkim umiechu. Chopak zamruga. - Panie World. Co si stao z paskimi ustami? World westchn.

- Prawd mwic - rzek - kto kiedy mi je zaszy. Dawno temu. - Rany - rzuci tucioch. - Powana sprawa. Omerta. - Tak. Chcesz wiedzie, na co czekamy? Czemu nie uderzylimy zeszej nocy? Chopak kiwn gow. Poci si, by to jednak zimny pot. - Nie uderzylimy, bo czekam na kij. - Kij? - Zgadza si. Kij. A wiesz, co zamierzam z nim zrobi? Tucioch pokrci gow. - W porzdku. Poddaj si. Co? - Mgbym ci powiedzie - rzek z powag World. - Ale wwczas musiabym ci zabi. - Mrugn. Panujce w jaskini napicie gwatownie opado. Tusty dzieciak zacz chichota, cicho, gardowo. Dwik wydostawa mu si z ust i z nosa. - Okay - rzek. - Cha, cha. Dobra. Cha. Chwytam. Planeta techno odebraa wiadomo. Jasno i wyranie. Nie ma wicej pyta. Pan World pokrci gow. Pooy do na ramieniu tuciocha. - Hej - rzuci. - Naprawd chcesz wiedzie? - Jasne. - C - mrukn pan World. - Poniewa jestemy przyjacimi, oto odpowied: zamierzam wzi w patyk i gdy armie zbli si do siebie, cisn go ponad nimi. Kiedy go rzuc, kij zamieni si we wczni, a gdy wcznia przeleci nad polem bitwy, zamierzam krzykn: Bitw t powicam Odynowi. - Sucham? Ale czemu? - Chodzi o moc. - Pan World podrapa si po podbrdku. - I poywienie. Poczenie tych dwch rzeczy. Widzisz, wynik bitwy nie ma znaczenia. Liczy si tylko chaos i rze. - Nie api. - Pozwl, e ci zademonstruj. Bdzie o tak. Patrz. - Pan World wyj z kieszeni paszcza n myliwski o drewnianym ostrzu i jednym pynnym ruchem wbi kling w mikkie ciao pod brod dzieciaka, mocno w gr, w mzg. - mier t powicam Odynowi - rzek. Na jego rk pocieko co, co tak naprawd nie byo krwi. W gbi czaszki, za oczami dzieciaka, rozlegy si odgosy iskrzenia. W powietrzu rozesza si wo spalonej izolacji.

Rka tuciocha drgna spazmatycznie. Potem upad na ziemi. Jego twarz zastyga w grymasie zdumienia i blu. - Spjrz tylko na niego - rzek pan World miym tonem. - Wyglda jakby wanie zobaczy sekwencj zer i jedynek, zamieniajc si w stado wielobarwnych ptakw odlatujcych w dal. Pusty skalny korytarz nie odpowiedzia. Pan World zarzuci sobie trupa na rami, jakby ten w ogle nic nie way, otworzy dioram i wrzuci zwoki do rodka, nakrywajc je dugim czarnym paszczem. Pozbdzie si ich wieczorem, uzna i umiechn si, rozcigajc pokryte bliznami wargi. Ukrycie ciaa na polu bitewnym to atwizna. Nikt niczego nie zauway. Nikogo to nie obejdzie. Przez jaki czas w jaskini panowaa cisza, a potem w mroku rozlego si chrzkniecie i niski gos, nie nalecy do pana Worlda, powiedzia: - Dobry pocztek.

ROZDZIA OSIEMNASTY

Prbowali powstrzyma onierzy, tamci jednak wystrzelili i zabili ich obu. Piosenka zatem mwi nieprawd w czci o wizieniu, ale wzmianka o nim znalaza si tam z powodu poezji. W poezji nie zawsze przedstawia si rzeczy takimi, jakimi byy naprawd. Poezja nie jest prawd. W wierszu nie ma na ni do miejsca. - komentarz pieniarza do Ballady o Samie Bassie Skarbnica folkloru amerykaskiego Nic z tego nie moe dzia si naprawd. Jeli dziki temu poczujesz si lepiej, moesz uwaa wszystko za jedn wielk przenoni. Ostatecznie religie to z definicji przenonie: bg jest tylko snem, nadziej, kobiet, uosobieniem ironii, ojcem, miastem, domem o wielu pokojach, zegarmistrzem, ktry zgubi swj najcenniejszy chronometr na pustyni, kim, kto ci kocha - a moe nawet, mimo dowodw wiadczcych przeciw temu, istot niebiask, ktrej zaley tylko na tym, by twoja druyna pikarska, armia, firma, bd maestwo kwity, prosperoway i zwyciay wszelkie przeszkody. Religie to miejsca, w ktrych stajemy i dziaamy i z ktrych ogldamy nasz wiat. Zatem nic z tego nie dzieje si na prawd. Podobne rzeczy s niemoliwe, ani jedno sowo nie odpowiada prawdzie. Niemniej jednak oto, co zdarzyo si dalej: U stp Gry Czatw mczyni i kobiety zgromadzili si w deszczu wok niewielkiego ogniska. Stali pod zapewniajcymi kiepsk ochron drzewami i si sprzeczali. Pani Kali, o skrze czarnej jak atrament i biaych ostrych zbach, powiedziaa: - Ju czas. Anansi - srebrne wosy, cytrynowote rkawiczki - potrzsn gow. - Moemy zaczeka. A pki moemy, powinnimy czeka. W tumie rozszed si pomruk. - Nie, suchajcie. On ma racj - wtrci stary czowiek o stalowoszarych wosach, Czemobog. W doni trzyma niewielki mot, opierajc jego koniec o rami. - Maj lepsz pozycj. Pogoda jest przeciwko nam. Rozpoczcie walki teraz to szalestwo. Co, co wygldao troch jak wilk, a troch bardziej jak czowiek, chrzkno i spluno na ziemi. - A kiedy bdzie lepsza pora do ataku, dieduszko? Czy mamy czeka, a pogoda si poprawi? Wwczas bd si nas spodziewa. Uwaam, e powinnimy rusza ju teraz.

- Oddzielaj nas od nich chmury - zauway Isten Wgierski. Mia gste czarne wsy, wielki zakurzony czarny kapelusz i umiech czowieka zarabiajcego na ycie sprzeda aluminiowych paneli, nowych dachw i rynien emerytom, czowieka, ktry zawsze opuszcza miasto, gdy tylko rozliczy czeki, niewane, czy skoczy sw prac, czy nie. Mczyzna w eleganckim garniturze, do tej pory milczcy, zoy rce, wstpi w krg wiata, po czym jasno i zwile wyoy swe zdanie. Zebrani wok zaczli kiwa gowami i szepta na znak zgody. Nagle rozleg si gos jednej z trzech kobiet-wojowniczek tworzcych w sumie Morrigan. Kobiety stay tak blisko wrd cieni, e stay si jednoci, pltanin pokrytych bkitnymi tatuaami koczyn i ozdb z wronich skrzyde. - Niewane, czy to dobra, czy za pora. To waciwa pora. Oni nas zabijaj. Lepiej zgin razem w walce jak bogowie, ni umiera pojedynczo, uciekajc jak szczury z piwnicy. Kolejny pomruk, tym razem jednogonej zgody. Wyrazia zdanie wszystkich. Nadesza chwila. - Pierwsza gowa naley do mnie - oznajmi bardzo wysoki Chiczyk, ktrego szyj okala acuch malekich czaszek. Ruszy powoli w skupieniu w gr zbocza. O rami opar kij zakoczony zakrzywionym ostrzem, srebrnym niczym ksiyc.

*** Nawet nico nie trwa wiecznie. By moe przebywa tam, w nicoci, dziesi minut, moe dziesi tysicy lat. Nie sprawiao to adnej rnicy. Czas by czym, czego ju nie potrzebowa. Nie pamita swego prawdziwego imienia. Czu si pusty i oczyszczony, w miejscu niepodobnym do innych miejsc. By pustk pozbawion postaci. By niczym. I w owej nicoci rozleg si gos: - Hohoka, kuzynie. Musimy pogada. Co, co niegdy byo Cieniem, odezwao si cicho: - Whiskey Jack? - Tak - odpar Whiskey Jack w ciemnoci. - Trudno ci znale po mierci. Nie poszede do adnego z miejsc, ktre przyszy mi do gowy. Sprawdziem wszystko, nim pomylaem, by zajrze tutaj. Znalaze w kocu swoje plemi?

Cie przypomnia sobie mczyzn i dziewczyn w dyskotece pod wirujc lustrzan kul. - Chyba znalazem rodzin, ale nie plemi. - Przepraszam, e ci przeszkodziem. - Zostaw mnie. Dostaem to, czego pragnem. To ju koniec. - Przyjd po ciebie - oznajmi Whiskey Jack. - Zamierzaj ci oywi. - Ale ja ju skoczyem - odpar Cie. - Wszystko skoczone. - Nie ma czego takiego jak koniec. Nigdy. Chodmy do mnie. Napijesz si piwa? Rzeczywicie mia ochot na piwo. - Jasne. - We te jedno dla mnie. Za drzwiami stoi lodwka. - Whiskey Jack wskaza rk. Byli w jego chacie. Cie otworzy drzwi rkami, ktrych jeszcze przed chwil nie posiada. Na zewntrz staa przenona plastikowa chodziarka wypeniona kawakami rzecznego lodu, w ktrym tkwi tuzin puszek budweisera. Wycign dwie z nich, po czym usiad w drzwiach, spogldajc na dolin. Znajdowali si na szczycie wzgrza w pobliu wezbranego po roztopach wodospadu. Woda spadaa w kilku kaskadach, moe dwadziecia metrw niej, moe trzydzieci. Soce odbijao si od lodu pokrywajcego drzewa wok stawu w dole. - Gdzie jestemy? - spyta Cie. - Tam gdzie zeszym razem - odpar Whiskey Jack. - U mnie. Zamierzasz tak trzyma mojego buda, a si ogrzeje? Cie wsta i poda mu puszk piwa. - Ostatnim razem nie miae koo domu wodospadu - zauway. Whiskey Jack nie odpowiedzia. Otworzy puszk i jednym haustem oprni do poowy. - Pamitasz mojego siostrzeca? Henryego Sjk? Poet? Zamieni swojego buicka na twojego Winnebago, pamitasz? - Jasne. Nie wiedziaem, e jest poet. Whiskey Jack unis gow i spojrza na niego z dum. - Najlepszym poet w Ameryce - oznajmi. Wysczy reszt piwa, bekn i wzi kolejn puszk, podczas gdy Cie otworzy swoj. Obaj mczyni usiedli na dworze na kamieniu, wrd jasnozielonych paproci, grzejc

si w porannym socu. Patrzyli na spadajc wod i pili piwo. Na ziemi, w miejscach gdzie zalegay cienie, wci lea nieg. Ziemia bya mokra i lepka. - Henry chorowa na cukrzyc - cign Whiskey Jack. - To si zdarza. Zbyt czsto. Wasi ludzie przybyli do Ameryki, zabrali nasz trzcin cukrow, ziemniaki i kukurydz, a potem zaczli nam sprzedawa chipsy i sodzony popcorn. I to my si pochorowalimy. - Z namysem pocign yk piwa. - Dosta kilka nagrd za swoje wiersze. Pewni ludzie w Minnesocie nawet chcieli wyda jego zbiorek. Jecha tam wanie sportowym wozem, by z nimi pomwi. Zamieni twojego Bago na t miazg. Lekarze powiedzieli, e zapad w piczk podczas jazdy, zjecha z drogi i zderzy si z drogowskazem. To do was podobne. Jestecie zbyt leniwi, by sprawdza, gdzie jestecie, odczytywa wskazwki gr i obokw. Wszdzie potrzebujecie drogowskazw. I tak Henry Sjka odszed na zawsze. Doczy do swego brata Wilka. Uznaem zatem, e nic mnie ju tam nie trzyma. Wyjechaem na pnoc. S tu nieze ryby. - Przykro mi z powodu twojego siostrzeca. - Mnie take. Teraz mieszkam na pnocy, daleko od chorb biaego czowieka. Od drg biaego czowieka. Od jego drogowskazw. tych samochodw. Sodzonego popcornu. - I piwa biaego czowieka? Whiskey Jack spojrza na puszk. - Kiedy w kocu poddacie si i odejdziecie, moecie zostawi nam browary Budweisera. - Gdzie jestemy? - spyta Cie. - Czy wci wisz na drzewie? Nie yj? Naprawd jestem tutaj? Sdziem, e to ju koniec. Co jest prawdziwe? - Tak - odpar Whiskey Jack. - Tak? I to ma by odpowied? - Bardzo dobra odpowied. W dodatku prawdziwa. - Ty te jeste bogiem? - spyta Cie. Whiskey Jack pokrci gow. - Jestem bohaterem kulturowym - oznajmi. - Zajmujemy si tym samym gwnem, co bogowie, ale czciej nam nie wychodzi i nikt nie oddaje nam czci. Opowiadaj o nas historie. W niektrych wygldamy kiepsko, w innych cakiem, cakiem. - Rozumiem - rzek Cie. I rzeczywicie mniej wicej rozumia.

- Posuchaj - doda Whiskey Jack. - To nie jest dobry kraj dla bogw. Mj lud poj to bardzo wczenie. Istniej duchy-stwr - cy, ktre znalazy ziemi, stworzyy j albo wysray. Ale zastanw si, prosz. Kto miaby oddawa cze Kojotowi, ktry kocha si z Samic Jeozwierza, po czym w jego penisie utkwio wicej igie ni w poduszeczce na szpilki? Kci si ze skaami i skay wygryway. Moi ludzie uznali wic, e moe co jednak si za tym kryje, jaki stwrca, wielki duch, i dzikowali mu, bo zawsze lepiej jest podzikowa. Nigdy jednak nie budowalimy kociow. Nie potrzebowalimy ich; sama ziemia bya naszym kocioem, nasz religi. Ziemia starsza i mdrzejsza ni ludzie, ktrzy po niej stpali. Dawaa nam ososie, kukurydz, bizony i gobie, dziki ry i szczupaki. Melony, dynie i indyki. A my bylimy dziemi tej ziemi, tak jak jeozwierz, skunks i sjka. Dokoczy drugie piwo i wskaza gestem rzek u stp wodospadu. - Jeli podysz z biegiem rzeki, dotrzesz do jezior, wok ktrych ronie dziki ry. W odpowiednim czasie wypywasz z przyjacielem canoe, zbierasz dziki ry, gotujesz go, przechowujesz, moesz na nim y bardzo dugo. W rnych miejscach ronie rna ywno. Dalej na poudniu znajdziesz drzewa cytrynowe, pomaraczowe i te maziste, zielone, wygldaj jak gruszki... - Awokado. - Awokado - zgodzi si Whiskey Jack. - Wanie. Tu nie rosn. To kraina dzikiego ryu. Kraina osi. Prbuj powiedzie, e caa Ameryka jest taka. Nie jest to dobry kraj dla bogw, nie wyrastaj tutaj. S jak awokado prbujce rosn w krainie dzikiego ryu. - Moe i nie wyrastaj - Cie przypomnia sobie nagle - ale ruszaj na wojn. Wtedy jeden jedyny raz usysza miech Whiskey Jacka. Przypomina on niemal warknicie bez cienia rozbawienia. - Hej, Cieniu - rzek. - Gdyby wszyscy twoi przyjaciele skoczyli z mostu, czy skoczyby za nimi? - Moe. - Cie czu si dobrze. Nie sdzi, by to by wycznie wpyw piwa. Nie pamita, kiedy ostatnio czu si tak ywy, tak spokojny. - To nie bdzie wojna. - A wic co? Whiskey Jack zgnit pust puszk w rkach, ciskajc j, pki zupenie si nie rozpaszczya.

- Spjrz. - Wskaza palcami wodospad. Soce wisiao wysoko na niebie, jego promienie przenikay przez py wodny, rozsiewajc w powietrzu malekie tcze. Cie pomyla, e to najpikniejsza rzecz, jak kiedykolwiek oglda. - To bdzie krwawa ania - oznajmi spokojnie Whiskey Jack. I wtedy Cie zrozumia. Ujrza wszystko prosto, wyranie. Potrzsn gow i zachichota, znw poruszy gow i chichot przeszed w donony miech. - Wszystko w porzdku? - Tak, nic mi nie jest - odpar Cie. - Po prostu zobaczyem ukrytych Indian. Nie wszystkich, ale przynajmniej cz. - Pewnie Ho Chunkw. Oni nigdy nie potrafili si ukry. Whiskey Jack spojrza na soce. - Czas wraca - uzna. I wsta. - To dwuosobowe oszustwo - oznajmi Cie - a nie wojna, prawda? Whiskey Jack poklepa go po ramieniu. - Nie jeste taki gupi. Wrcili do jego chaty. Whiskey Jack otworzy drzwi. Cie zawaha si. - Chciabym mc z tob zosta. To dobre miejsce. - Jest wiele dobrych miejsc - odrzek tamten. - W tym wanie rzecz. Posuchaj: Bogowie umieraj, gdy zostaj zapomniani. Ludzie take. Ale ziemia, ona zostaje. Dobre miejsca i ze. Ziemia nigdy nie odejdzie. Ja take. Cie zamkn drzwi. Co go przywoywao. Znw znalaz si sam w ciemnoci, lecz ciemno powoli janiaa, coraz bardziej i bardziej, a w kocu zapona niczym soce. I wtedy zacz si bl.

*** Wielkanoc wdrowaa przez k. W miejscach, ktrych dotkny jej stopy, rozkwitay wiosenne kwiaty. Mina miejsce, w ktrym dawno temu staa farma. Do dzi pozostay resztki kilku cian, sterczce spomidzy chaszczy i trawy niczym sprchniae zby. Z nieba pada lekki deszczyk, ciemne chmury wisiay nisko na niebie. Byo zimno. Nieco dalej roso drzewo: wielkie, srebrzystoszare drzewo, na oko martwe, pozbawione lici. A przed drzewem, na trawie, leay spowiae strzpki bezbarwnego materiau. Kobieta schylia si, zatrzymaa i podniosa co brzowo-biaego - ponadgryzany

kawaek koci, ktry by moe stanowi niegdy cz ludzkiej czaszki. Cisna go z powrotem na traw. A potem spojrzaa na wiszcego na drzewie mczyzn i umiechna si cierpko. - Nadzy nie s wcale interesujcy - rzeka. - Poowa zabawy to odpakowywanie. Tak jak z prezentami i jajkami. Maszerujcy obok niej mczyzna o gowie sokoa spojrza w d na swojego penisa i po raz pierwszy zda sobie spraw z faktu, e jest nagi. - Mog spojrze w soce, nie mrugajc - rzek. - To bardzo sprytna sztuczka - odpara Wielkanoc tonem dodajcym otuchy. - A teraz zdejmijmy go stamtd. Mokre sznury trzymajce Cienia ju dawno sparciay i przegniy, tote puciy z atwoci, gdy oboje szarpnli jednoczenie. Ciao zsuno si z pnia ku korzeniom. Zapali je, unieli bez trudu, cho Cie by duym mczyzn, i zoyli na szarej ce. Ciao na trawie byo zimne, nie oddychao. Na jego boku widniaa zaschnita smuga krwi, jakby przebito go wczni. - Co teraz? - Teraz - odpara - musimy go ogrza. Wiesz, co trzeba zrobi. - Wiem. Nie mog. - Jeli nie chcesz pomc, nie trzeba byo mnie wzywa. Wycigna bia do i dotkna czarnych wosw Horusa, ktry zamruga bystro, a potem zamigota, niczym spowity w obok rozgrzanego powietrza. Spogldajce na ni oko sokoa lnio pomaraczowym blaskiem, jakby w jego wntrzu zapon ogie. Ogie, ktry ju dawno wygas. Sok wzlecia w powietrze i mign w gr, zataczajc coraz szersze krgi, okrajc miejsce wrd szarych chmur, w ktrym powinno wieci soce. W miar, jak wznosi si coraz wyej, stawa si najpierw kropk, potem punkcikiem, by wreszcie zupenie znikn z oczu i pozosta tylko wyobraeniem ptaka. Po chwili chmury zaczy rozwiewa si i parowa, odsaniajc plam bkitnego nieba, na ktrym wiecio soce. Samotny jasny promie padajcy na k by niezwykle pikny, po chwili jednak rozproszy si, gdy znikny kolejne oboki. Wkrtce poranne soce zalao swym blaskiem ziemi niczym w letnie poudnie, zmieniajc par wodn pozosta po porannym deszczu we mg, a mg w nico. Zote promienie soca skpay lece na ce ciao w swym blasku i cieple. Skra trupa zacza nabiera odcienia rowoci i ciepego brzu.

Kobieta przesuna lekko palcami prawej doni po piersi martwego mczyzny. Wyobrazia sobie, e czuje w niej drenie - co, co nie byo moe biciem serca, ale jednak... Zatrzymaa sw rk tu ponad jego sercem. Pochylia gow, musna ustami wargi Cienia i odetchna powietrzem w jego puca agodny wdech i wydech, a potem oddech przeksztaci si w pocaunek. Jej pocaunek by lekki, delikatny, smakowa wiosennym deszczem i polnymi kwiatami. Z rany w boku znw popyna krew - szkaratna krew, lnica w socu niczym pynny rubin. A potem krwawienie ustao. Wielkanoc ucaowaa jego policzek i czoo. - No ju - powiedziaa. - Czas wstawa. Zaczo si. Nie chcesz tego przegapi. Jego powieki zatrzepotay, a potem si uniosy. Spojrza na ni oczami szarymi niczym zmierzch. Umiechna si i cofna rk. - Przywoaa mnie z powrotem - powiedzia. Mwi wolno, jakby zapomnia angielskiego. W jego gosie dwicza bl i zdumienie. - Tak. - Ja ju skoczyem. Zostaem osdzony. To by koniec, a ty mnie wezwaa. Odwaya si. - Przykro mi. - Tak. Powoli usiad na ziemi. Skrzywi si i dotkn boku. Potem zerkn na ni zaskoczony: wyczuwa ciep krew, ale pod ni nie byo rany. Wycign rk. Wielkanoc obja go i pomoga mu wsta. Powid wzrokiem po ce, jak gdyby prbowa sobie przypomnie nazwy rzeczy, na ktre patrzy: kwiatw wrd dugich traw, ruin farmy, mgieki jasnozielonych pkw, spowijajcej gazie wielkiego srebrzystego drzewa. - Pamitasz? - spytaa. - Pamitasz, czego si dowiedziae? - Straciem moje imi i serce. A ty mnie tu sprowadzia. - Przykro mi - powtrzya. - Wkrtce zaczn walczy. Starzy bogowie z nowymi. - Chcesz, ebym dla was walczy? Marnujesz czas. - Sprowadziam ci tu, bo musiaam to zrobi. Teraz ty zrobisz to, co musisz. Twoja kolej. Ja ju skoczyam. Nagle uwiadomia sobie, e jest nagi, i zarumienia si gwatownie, po czym odwrcia wzrok.

*** Pord deszczu i chmur, na zboczu gry, kamienistymi ciekami poruszay si cienie. Biae lisy biegy naprzd w towarzystwie rudowosych mczyzn w zielonych kurtkach. Minotaur o byczej gowie wdrowa obok elaznego palca. winia, mapa i trupojad o ostrych zbach gramoliy si w gr w towarzystwie czowieka o bkitnej skrze, trzymajcego w doni poncy uk, niedwiedzia z kwiatami wplecionymi w futro i mczyzny w zotej kolczudze, dziercego miecz z oczu. Pikny Antinous, kochanek Hadriana, maszerowa w gr na czele oddziau wymuskanych lalusiw o ramionach i klatkach piersiowych rozrosych w idealne sterydowe ksztaty. Szaroskry mczyzna o jednym cyklopowym oku - wielkim szmaragdzie o kaboszonowym szlifie - wdrowa naprzd, prowadzc kilkunastu smagych, przysadzistych ludzi o obojtnych twarzach, kanciastych niczym azteckie rzeby: oni znali sekrety, ktre pochona dungla. Snajper na szczycie wzgrza starannie wycelowa w biaego lisa i wystrzeli. Nastpi gony wybuch; w wilgotnym powietrzu rozesza si wo kordytu i prochu. Na ziemi pozosta trup modej Japonki z rozerwanym brzuchem i zakrwawion twarz. Powoli zacz znika i blednc. Armia nadal maszerowaa w gr, na dwch nogach, czterech, bd w ogle bez ng.

*** Jazda przez gry stanu Tennessee okazaa si niewiarygodnie pikna w chwilach, gdy burza cicha, i potwornie niebezpieczna w deszczu. Town i Laura cay czas rozmawiali, rozmawiali, rozmawiali. Tak bardzo si cieszy, e j spotka. Przypominao to spotkanie starej przyjaciki, bardzo bliskiej przyjaciki, ktrej nigdy nie pozna. Gadali o historii, filmach i muzyce. Laura okazaa si jedyn znan mu osob, poza nim samym, ktra ogldaa zagraniczny film (pan Town wicie wierzy, e hiszpaski, podczas gdy Laura upieraa si, e polski) z lat szedziesitych, Rkopis znaleziony w Saragossie - a ju zaczyna odnosi wraenie, e wyhalucynowa go sobie. Gdy Laura wskazaa palcem pierwsz stodo z napisem ODWIED SKALNE MIASTO, Town zachichota i przyzna, e tam wanie si wybiera. Odpara, e to super, zawsze chciaa zobaczy podobne miejsce, ale nigdy nie miaa czasu i pniej aowaa. Dlatego wanie wyruszya w drog. Zapragna przygody.

Powiedziaa mu, e pracuje w agencji turystycznej i jest w separacji z mem. Przyznaa, i wtpi, by kiedykolwiek jeszcze si zeszli, i dodaa, e to jej wina. - Nie wierz. Westchna. - To prawda, Mack. Nie jestem ju kobiet, z ktr si oeni. No c, odpar, ludzie si zmieniaj, i zanim si obejrza, zacz opowiada jej o wszystkim, co tylko mg, ze swego ycia, nawet o Woodym i Stonerze, o tym jak we trjk byli niczym trzej muszkieterowie, a teraz obaj zginli. Czowiek sdzi, e przywyk do tego w subie rzdowej, ale nie. A ona wycigna rk - tak zimn, e podkrci ogrzewanie - i mocno ucisna mu do. Na lunch zatrzymali si w kiepskiej japoskiej restauracji w ogarnitym burz Knoxville. Town nie przej si faktem, e jedzenie dostali pno, zupa miso byo zimna, a sushi ciepe. Rozkoszowa si jej towarzystwem, tym e wybraa si na poszukiwanie przygody. - C - wyznaa mu Laura. - Czuam wstrt na myl o zastoju. Gniam w zamkniciu. Wyruszyam zatem w drog bez samochodu i kart kredytowych, polegajc na uprzejmoci nieznajomych. - Nie boisz si? - spyta. - Moga gdzie utkn, zabdzi, godowa. Mg ci kto napa. Pokrcia gow, po czym rzeka, umiechajc si z wahaniem: - Przecie spotkaam ciebie. A jemu zabrako sw. Po skoczonym posiku pobiegli w deszczu do samochodu, trzymajc nad gowami japoskie gazety. Cay czas mieli si jak mae dzieci. - Jak daleko mog ci zabra? - spyta, gdy siedzieli ju w rodku. - Pojad tam gdzie ty, Mack - odpara niemiao. Ucieszy si, e nie uy tekstu z Wielkim Makiem. To nie bya przygoda na jedn noc, pan Town wiedzia o tym w gbi serca, i cho poszukiwanie jej zabrao mu pidziesit lat ycia, w kocu znalaz - to ona, ta jedyna, szalona czarodziejska kobieta o dugich ciemnych wosach. Znalaz sw mio. - Posuchaj - rzek, gdy zbliali si do Chattanoogi. Wycieraczki rozmazyway krople deszczu po szybie, przemieniajc miasto w plam szaroci. - Co powiesz na to, ebym znalaz

ci jaki motel? Zapac. A gdy dostarcz ju przesyk, moglibymy, no, na pocztek wzi gorc kpiel. Rozgrza ci. - Brzmi cudownie - odpara Laura. - A co dostarczasz? - Ten patyk - odpar i zachichota. - Ten na tylnym siedzeniu. - W porzdku - ustpia. - Niech mi pan nie mwi, Panie Tajemniczy. Oznajmi, e bdzie najlepiej, jeli zaczeka na niego na parkingu przy Skalnym Miecie. W zacinajcym deszczu wjeda zboczem Gry Czatw, ani razu nie przekraczajc pidziesiciu kilometrw na godzin. Drog owietlay wycznie reflektory wozu. Postawili samochd z tyu parkingu. Pan Town wyczy silnik. - Hej, Mack. Zanim wysidziesz, nie uciniesz mnie? - spytaa z umiechem Laura. - Jasne, e tak - odpar pan Town. Obj j, a ona przywara do niego. Tymczasem deszcz wystukiwa zoony rytm na dachu forda explorera. Pan Town czu zapach jej wosw. Pod woni perfum wyczu inny, nieprzyjemny zapach. To pewnie pamitka z podry, pomyla. Kpiel naprawd im si przyda. Ciekawe, czy gdzie w Chattanooga zdoa dosta lawendowe szyszki kpielowe, ktre uwielbiaa jego pierwsza ona. Laura uniosa gow, z roztargnieniem gadzc jego kark. - Mack... tak si zastanawiam. Pewnie bardzo chciaby wiedzie, co spotkao twoich przyjaci, Woodyego i Stonea? Czy nie? - Tak, odpar pochylajc si do pierwszego pocaunku. - Bardzo bym chcia. A zatem mu pokazaa.

*** Cie wdrowa po ce, zataczajc powoli krgi wok pnia drzewa. Stopniowo oddala si coraz bardziej. Czasami przystawa, podnoszc co z ziemi: kwiat, li, kamyk, gazk, dbo trawy. Oglda dokadnie swe znalezisko, zupenie jakby cakowicie koncentrowa si na gazkowatoci gazki, liciowatoci licia. Wielkanocy wyraz jego twarzy skojarzy si ze spojrzeniem niemowlcia w okresie, gdy dziecko po raz pierwszy prbuje skupia wzrok. Nie odwaya si do niego odezwa. W tym momencie byoby to istnym witokradztwem. Obserwowaa go, kompletnie wyczerpana, i rozmylaa. Jakie sze metrw od podstawy drzewa Cie znalaz pcienn torb, ukryt w wysokiej trawie wrd martwych bluszczy. Podnis j, rozwiza wzy na grze i otworzy.

Wycignite ze rodka ubranie naleao do niego. Byo stare, lecz wci dobre. Obrci w doni buty, pogadzi tkanin koszuli, wen swetra, patrzc na nie jakby z odlegoci miliona lat. Ubra si, po kolei wkadajc czci garderoby. Wsun rce do kieszeni i ze zdumieniem wycign jedn do, w ktrej trzyma co, co Wielkanocy wydao si biao-szar kulk. - Nie mam monet - rzek; to byy pierwsze sowa, jakie wypowiedzia przez ostatnich kilka godzin. - Nie mam monet? - powtrzya jak echo Wielkanoc. Pokrci gow. - Dziki nim mogem przynajmniej zaj czym rce. - Pochyli si, nakadajc buty. Gdy ju si ubra, wyglda cakiem normalnie, cho ponuro. Wielkanoc zastanowia si przelotnie, jak daleko odszed i ile kosztowa go powrt. Nie by pierwsz osob, ktrej powrt zapocztkowaa. Zdawaa sobie spraw, e wkrtce owo odlege o miliony lat spojrzenie zniknie, a wspomnienia i marzenia przyniesione z drzewa zblakn w obliczu wiata rzeczy dotykalnych. Tak byo zawsze. Poprowadzia go w gb ki. Przy drzewach czeka jej wierzchowiec. - Obojga nas nie uniesie - oznajmia. - Sama trafi do domu. Cie skin gow. Wyranie prbowa co sobie przypomnie. W kocu otworzy usta i krzykn radonie, powitalnie. Ptak gromu rozwar okrutny dzib i odkrzykn w odpowiedzi. Z wygldu bardzo przypomina kondora. Pira mia czarne, o fioletowym pobysku, szyj okolon biel, dzib czarny i zowieszczy: dzib ptaka drapienego, stworzony do rozrywania misa. Siedzc na ziemi ze zoonymi skrzydami, wielkoci dorwnywa czarnemu niedwiedziowi. Gow dosiga twarzy Cienia. - Sprowadziem go tu - oznajmi z dum Horus. - One yj w grach. Cie skin gow. - Kiedy miaem sen o ptakach gromu. Najdziwniejszy sen, jaki pamitam. Ptak gromu otworzy dzib i wyda z siebie zaskakujco agodny dwik. Krauruu? - Ty te syszae mj sen? - spyta Cie. Wycign rk i pogadzi delikatnie gow ptaka. Ptak gromu przytuli si do niego niczym oswojony rebak. Cie podrapa jego szyj i czubek gowy. - Przyleciaa tu na nim? - spyta Wielkanoc. - Tak - odpara. - Ty moesz polecie z powrotem. Jeli ci pozwoli.

- Jak si na nim jedzi? - To atwe - wyjania. - Trzeba tylko nie spa. Przypomina jazd na byskawicy. - Zobaczymy si tam? Potrzsna gow. - Ja ju skoczyam, sonko - oznajmia. - Le tam, gdzie ci potrzebuj. Ja jestem zmczona. Powodzenia. Cie skin gow. - Whiskey Jack. Widziaem go. Ju po mierci. Przyszed i znalaz mnie. Pilimy razem piwo. - Tak - rzeka. - Nie wtpi. - Czy jeszcze kiedy si spotkamy? - spyta. Popatrzya na niego oczami barwy zielonej dojrzewajcej kukurydzy. Milczaa. Wreszcie gwatownie pokrcia gow. - Wtpi. Cie wdrapa si niezdarnie na grzbiet ptaka gromu. Czu si jak mysz dosiadajca sokoa. W ustach wyczuwa posmak ozonu, ostry, bkitny, metaliczny. Co trzasno. Ptak gromu rozoy skrzyda i zacz opota nimi, coraz mocniej. Gdy ziemia zostaa w dole, Cie przywar mocniej do ptaka. Serce tuko mu si w piersi niczym dzikie zwierz w klatce. Dokadnie przypominao to jazd na byskawicy.

*** Laura wzia kij z tylnego siedzenia samochodu. Pozostawia pana Towna za kierownic forda explorera, wysza z wozu i ruszya w deszczu do Skalnego Miasta. Kasa bya ju zamknita, drzwi do sklepu z pamitkami nie, tote wesza do rodka, mijajc sj landrynek i rega peen budek dla ptakw z napisem ODWIED SKALNE MIASTO. Stamtd droga wioda do smego Cudu wiata. Nikt nie prbowa jej zatrzyma, cho mina po drodze w deszczu kilkanacie osb pci obojga. Wiele z nich sprawiao wraenie nieco sztucznych, kilka wrcz przezroczystych. Przesza po rozkoysanym mocie linowym, mina ogrody biaych jeleni j przecisna si przez Kleszcze Tuciocha, miejsce, w ktrym cieka biega pomidzy dwiema skalnymi cianami. W kocu przekroczya acuch z napisem ostrzegajcym, e ta cz wystawy zostaa zamknita. Wesza do jaskini i ujrzaa mczyzn siedzcego na plastikowym krzele przed

dioram z pijanymi skrzatami. Mczyzna czyta Washington Post, przywiecajc sobie ma elektryczn latark. Na jej widok zoy gazet i wsun pod krzeso. Wsta. Wysoki mczyzna o krtko przycitych rudych wosach, w kosztownym paszczu przeciwdeszczowym. Ukoni si lekko. - Zakadam, e pan Town nie yje - rzek. - Witaj, dostarczycielko wczni. - Dzikuj. Przykro mi z powodu Macka - odpara. - Bylicie przyjacimi? - Ale nie. Jeli chcia zachowa prac, powinien by utrzyma si przy yciu. Widz, e przyniosa jego kij. - Zmierzy j spojrzeniem oczu poyskujcych niczym pomaraczowy ar umierajcego ognia. - Obawiam si, e masz nade mn przewag, pani. Tu, na szczycie wzgrza, nazywaj mnie panem Werldem. - Ja jestem on Cienia. - Oczywicie. Urocza Laura. Powinienem by ci pozna. Kiedy siedzielimy w jednej celi, nad jego kiem wisiao mnstwo twoich zdj. Jeli wybaczysz mi t uwag, wygldasz pikniej, ni wedle wszystkich znakw na ziemi i niebie si spodziewaem. Czy nie powinna znale si nieco dalej na drodze rozkadu i zepsucia? - Byam ju dalej - odpara z prostot. - Lecz kobiety na farmie poczstoway mnie wod ze studni. Unis brwi. - Wod ze studni Urd? Nie wierz. Wskazaa palcem na siebie. Skr miaa blad, oczodoy ciemne, poza tym jednak wygldaa na ca i zdrow. Jeli istotnie bya chodzcym trupem, to zmarym bardzo niedawno. - To nie potrwa dugo - oznajmi pan World. - Norny day ci jedynie skosztowa przeszoci. Wkrtce ich dar rozpynie si w teraniejszoci, a wwczas te liczne bkitne oczta obrc si w czaszce i wypyn po piknych policzkach, ktre wtedy przestan ju by takie pikne. A przy okazji, masz mj kij. Zechcesz mi go odda? Wycign z kieszeni paczk lucky strikeow, wyj papierosa, zapali go jednorazowym czarnym bikiem. - Mogabym dosta jednego? - poprosia Laura. - Jasne. Dam ci papierosa, jeli ty dasz mi mj kij. - Skoro go potrzebujesz, to z pewnoci jest wart wicej ni papieros. Milcza. - Chc odpowiedzi - dodaa. - Pragn wiedzie. Zapali papierosa i wrczy go jej. Zacigna si gboko i zamrugaa.

- Niemal czuj jego smak - rzeka. - Moe naprawd go czuj? - Umiechna si. Mmm, nikotyna. - Owszem - odpar. - Czemu posza do kobiet na farmie? - Cie mi kaza - wyjania. - Powiedzia, e mam je poprosi o yk wody. - Ciekawe, czy wiedzia, co zdziaa. Pewnie nie. Dobrze jednak, e wisi martwy na drzewie. Teraz przynajmniej wiem, gdzie go szuka. Zszed ze sceny. - Wystawie mojego ma - oznajmia. - Wy wszyscy go wystawilicie. A on ma dobre serce. Syszysz? - Tak - odrzek pan World. - Sysz. Gdy skoczymy z tym wszystkim, zaostrz gazk jemioy, pjd pod jesion i wbij mu j w oko. A teraz poprosz o kij. - Do czego jest ci potrzebny? - To pamitka tego caego aosnego zamieszania. Nie martw si, nie jemioa. Bysn zbami w umiechu. - Symbolizuje wczni, a w tym okropnym wiecie symbol sam staje si rzecz. Odgosy z zewntrz przybray na sile. - Po ktrej stoisz stronie? - spytaa. - Tu nie chodzi o strony. Skoro jednak pytasz, stoj po stronie zwycizcy. Jak zawsze. Skina gow, nie wypuszczajc kija. Odwrcia si od niego, wygldajc przez wejcie do jaskini. Daleko na skaach ujrzaa co, co wiecio i pulsowao. To co owino si wok chudego brodacza o fiokowej twarzy, ktry zacz je tuc gumow wycieraczk, tak jak ludzie zwykle rozmazuj brud po szybie samochodu, ktry si zatrzyma na wiatach. Rozleg si krzyk i obaj zniknli. - Zgoda, oddam ci kij - oznajmia. Tu za sob usyszaa gos pana Worlda. - Grzeczna dziewczynka - rzek ciepo tonem, ktry uderzy j jako jednoczenie protekcjonalny i niezwykle mski. Poczua dreszcz zgrozy. Czekaa u wylotu skalnej jaskini, pki nie usyszaa jego oddechu. Musia zbliy si jeszcze bardziej. Tyle wiedziaa.

*** Lot okaza si wicej ni podniecajcy, by wrcz elektryzujcy. Przemykali przez burz jak zygzaki byskawic, migajc od chmury do chmury; poruszali si niczym huk gromu, kolejne porywy huraganu. Bya to pasjonujca

niewiarygodna wyprawa. Cie nie czu strachu, jedynie moc burzy, niepowstrzyman, wszechogarniajc moc i rado latania. Wbi gboko palce w pira ptaka gromu, czujc na skrze ukucia prdu. Na jego doniach zataczyy bkitne iskierki przywodzce na myl malekie we. Deszcz obmy mu twarz, - To wspaniae! - wrzasn, przekrzykujc burz. Ptak jakby go zrozumia, zacz wzlatywa wyej. Kade uderzenie skrzyde przypominao grzmot. Wzbija si po spirali pord czarnych chmur. - W moim nie polowaem na ciebie - oznajmi Cie. Wiatr porywa jego sowa. - We nie musiaem przynie twoje pirko. Tak. Gos zabrzmia z oddali niczym trzeszczca tama w starym radiu. Przychodz do nas po pira, by udowodni, e s mczyznami. Przychodz te, by wyci nam z gw kamienie i podarowa zmarym nasze ycie. Jego umys wypenia wizja: ptak gromu - Cie zaoy, e to samica, bo pira mia brzowe, nie czarne - lea martwy na zboczu gry. Obok niego staa kobieta. Rozupywaa wanie czaszk kawakiem krzemienia. Potem zacza grzeba pord mokrych strzpkw koci i mzgu, a w kocu znalaza gadki jasny kamie topowej barwy, w jego gbi poyskiway opalizujce pomienie. Orli kamie, pomyla Cie. Kobieta zamierzaa zanie go swemu malekiemu synowi, ktry nie y ju od ostatnich trzech nocy, a potem zoy klejnot na zimnej piersi. Do nastpnego wschodu jej chopiec bdzie ywy, rozemiany, a kamie stanie si szary i zamglony niczym ptak, ktremu go ukrada. - Rozumiem - rzek do ptaka. Ptak odrzuci gow i zakraka. Jego gos przypomina huk gromu. wiat pod nimi zostawa z tyu, od jednego dziwnego snu do drugiego.

*** Laura mocniej chwycia kij, czekajc, by czowiek, znany jej wycznie jako pan World, zbliy si dostatecznie. Nie widziaa go, patrzya w gb burzy i dalej, ku widocznym w dole zielonym pagrkom. W tym okropnym wiecie, pomylaa, symbol sam staje si rzecz. O tak. Poczua do zaciskajc si powoli na jej prawym ramieniu. Doskonale, pomylaa. Nie chce mnie przestraszy. Boi si, e wyrzuc jego kij na zewntrz, e runie gdzie w d zbocza i on nigdy go nie znajdzie.

Lekko si odchylia, tak, e jej plecy dotkny piersi mczyzny, ktry obj j lew rk w dziwnie intymnym gecie. Do trzyma otwart tu przed ni. Zacisna obie rce na kocu kija, skupia si, wypuszczajc powietrze z puc. - Prosz o mj kij - rzek wprost do jej ucha. - Tak - odpara. - Jest twj. - A potem, nie wiedzc, czy to cokolwiek znaczy, dodaa: mier t powicam Cieniowi. - I wbia kij prosto w sw pier, tu pod mostkiem. Poczua, jak porusza si i zmienia w jej doni, staje si wczni. Od chwili mierci granica pomidzy uczuciem a blem cakowicie si zatara. Laura czua, jak grot wczni przebija jej pier i wychodzi przez plecy. Chwila oporu, pchna mocniej i grot wbi si w pana Worlda. Czua ciepy oddech na zimnej skrze karku, gdy mczyzna, rykn z blu i ze zdumienia, przeszyty wczni. Nie rozpoznaa wymwionych przez niego sw i jzyka. Dalej napieraa na drzewce, przebijajc wasne ciao i wbijajc wczni gbiej w niego. Na jej plecy chlusna fontanna gorcej krwi. - Suka - rzuci po angielsku. - Ty pieprzona suko. W jego gosie usyszaa bulgot i domylia si, i grot musia przebi puco. Pan World porusza si, czy raczej prbowa poruszy, przy okazji koyszc te ni. Byli ze sob zczeni, nabici niczym dwie ryby na jedno ostrze. Teraz mia w rku n; zacz dga j w piersi i brzuch, szaleczo, na olep, nie widzc, co robi. Nie obchodzio jej to. Czyme s rany dla trupa? Uderzya mocno pici w przegub mczyzny. N polecia na ziemi. Odkopna go. Teraz mczyzna krzycza i zawodzi. Czua pchnicia. Rkami napiera na jej plecy, gorce zy spyway na kark Laury. Krew zalewaa jej plecy, ciekaa po nogach. - To musi wyglda bardzo niestosownie - szepna gucho nie bez pewnego rozbawienia. Poczua, jak pan World chwieje si za ni. Take si zachwiaa, polizgna na krwi jego krwi - tworzcej kaue na kamieniach, i oboje runli na ziemi.

*** Ptak gromu wyldowa na parkingu Skalnego Miasta. Z nieba lay si strugi deszczu. Cie ledwie widzia, co dzieje si kilka metrw dalej. Wypuci pira ptaka gromu i czciowo zsun si, a czciowo spad na mokry asfalt. Zajaniaa byskawica. Ptak znikn. Cie dwign si na nogi.

Parking by w trzech czwartych pusty. Cie ruszy w stron wejcia, po drodze mijajc brzowego forda explorera, zaparkowanego tu przy murze. Byo w nim co niezwykle znajomego, tote zerkn ciekawie i dostrzeg tkwicego wewntrz mczyzn, lecego na kierownicy, jakby zasn. Cie otworzy drzwi od strony kierowcy. Ostatnio widzia pana Towna stojcego przed motelem w rodku Ameryki. Teraz jego twarz miaa zdziwiony wyraz. Kark zosta fachowo zamany. Cie dotkn jego twarzy. Bya jeszcze ciepa. W powietrzu poczu zapach, saby, niczym perfumy kogo, kto wiele lat temu opuci pokj, ale i tak rozpoznaby go wszdzie. Trzasn drzwiami explorera i ruszy przez parking. Przez moment poczu bl w boku, ostre przeszywajce ukucie. Trwao ono jednak tylko sekund, a potem mino. Nikt nie sprzedawa biletw. Cie przeszed przez budynek i znalaz si w ogrodach Skalnego Miasta. Grzmot zakoysa gaziami drzew i potrzsn ogromnymi skaami. Deszcz pada nadal, ulewny, lodowaty. Byo pne popoudnie, lecz na dworze panoway ciemnoci. Nagle chmury przeszya kolejna byskawica. Cie zastanowi si przelotnie, czy to ptak gromu wraca do swych szczytw, czy jest to tylko wyadowanie atmosferyczne. A moe, na pewnym poziomie, obie te rzeczy stanowi jedno? I oczywicie tak byo. W kocu przecie wszystko sprowadzao si do tego. Gdzie z dali dobieg go mski gos. Jedyne sowo, jakie Cie rozpozna, czy te zdawao mu si, e rozpozna, brzmiao: ...Odynowi.... Cie pospiesznie przeci dziedziniec Siedmiu Stanw. Po kamiennych pytach pyna woda. Raz polizgn si na kamieniu. Szczyt gry otaczaa gruba warstwa chmur; w mroku pord burzy nie dostrzega adnych stanw. Niczego nie sysza. Cae to miejsce wygldaa na opuszczone. Zawoa i wydawao mu si, e syszy odpowied. Ruszy w stron miejsca, z ktrego, jak sdzi, dobiegaa. Nie dostrzeg nikogo, niczego. Jedynie acuch przegradzajcy wejcie do jaskini. Cie go przekroczy. Rozejrza si, prbujc przenikn wzrokiem ciemno. Przebieg go dreszcz. W mroku za plecami usysza cichy gos: - Ani razu mnie nie zawiode.

Cie nie odwrci gowy. - Dziwne - rzek. - Samego siebie zawodz bez przerwy. Za kadym razem. - Ale nie. Zrobie to, co miae zrobi, i jeszcze wicej. Przycigne uwag wszystkich, tak e nikt nie patrzy na rk trzymajc monet. Nazywamy to zmyk. A ofiara zoona z syna ma w sobie ogromn moc, a nadto, by uruchomi lawin. Prawd mwic, jestem z ciebie dumny. - Oszustwo - rzek Cie. - Wszystko to byo oszustwem, nieprawd, stanowio jedynie przygrywk do masakry. - Zgadza si - znw usysza dobiegajcy z cienia gos Wednesdaya. - To oszustwo. Ale te jedyna gra w miecie. - Szukam Laury - oznajmi Cie. - I Lokiego. Gdzie s? Odpowiedziaa mu cisza. Poczu na twarzy uderzenie deszczu. Gdzie w pobliu zagrzmiao. Wszed gbiej do rodka. Loki Lie-Smith siedzia na ziemi, oparty plecami o metalow klatk. Wewntrz pijane skrzaty krztay si wok destylarki. Okrywa go koc, spod ktrego wystawaa jedynie twarz i rce, biae i dugie. Na krzele obok staa elektryczna lampa o niemal zupenie wyczerpanych bateriach, rzucajca sabe te wiato. Wyglda blado i niezdrowo. Lecz jego oczy - w tych oczach wci pon ogie. Patrzyy gniewnie na Cienia wdrujcego w gb jaskini. Gdy Cie znalaz si o kilka krokw od Lokiego, przystan. - Spnie si - gos tamtego zabrzmia ochryple, jkliwie. - Cisnem ju wczni, powiciem bitw. Zaczo si. - Nie gadaj - rzek Cie. - Nie gadam - odpar Loki. - Niewane wic, co teraz zrobisz. Cie zastanawia si przez chwil. W kocu rzek: - Wcznia, ktr musiae cisn, by rozpocz bitw. Tak jak ta caa sprawa z Uppsal. To bitwa, ktr si karmicie. Mam racj? Cisza. Sysza oddech Lokiego, upiorny gulgot i powisty. - Domyliem si. No, mniej wicej. Nie jestem pewien, kiedy wszystko zgadem. Moe gdy wisiaem na drzewie? Moe wczeniej? Zastanowio mnie co, co Wednesday powiedzia w wita. Loki patrzy na niego z ziemi. Milcza.

- To dwuosobowe oszustwo - cign Cie. - Tak jak biskup z diamentowym naszyjnikiem i gliniarz, ktry go aresztuje, jak facet ze skrzypkami i ten, ktry chce je kupi. Dwch mczyzn, pozornie po przeciwnych stronach, grajcych w t sam gr. - To mieszne - szepn Loki. - Czemu? Spodobao mi si to, co zrobie w motelu. To byo sprytne. Musiae si tam znale, dopilnowa, by wszystko potoczyo si zgodnie z planem. Zobaczyem ci, odgadem nawet, kim jeste, ale nie miaem pojcia, e mam przed sob ich pana Worlda. Cie podnis gos. - Moesz ju wyj - rzuci w gb jaskini. - Gdziekolwiek jeste, poka si. Wiatr zawy u wejcia groty, posyajc w ich stron chmur wodnego pyu. Cie zadra. - Mam dosy robienia ze mnie frajera - cign. - Poka si. Niech ci zobacz. Wrd cieni z tyu jaskini co si zmienio, poruszyo si, zgstniao. - Zdecydowanie za duo wiesz, mj chopcze. - To by niski znajomy gos Wednesdaya. - A zatem ci nie zabili. - Ale zabili - odpar Wednesday z cienia. - W przeciwnym razie nie udaoby si. Jego gos by saby - nie cichy - lecz mia w sobie co, co Cieniowi skojarzyo si ze starym radiem, niedokadnie dostrojonym na odleg stacj. - Gdybym nie umar naprawd, nigdy bymy ich tu nie cignli - mwi Wednesday. - Kali, Morrigan, pieprzonych Albaczykw i... Zreszt widziae ich wszystkich. To moja mier ich zczya. Byem owieczk zoon w ofierze. - Nie - odpar Cie. - Raczej przynt. Ulotny ksztat wrd cieni zakoysa si i poruszy. - Ale nie. To by sugerowao, e zdradziem starych bogw, przechodzc na stron nowych, a my zrobilimy zgoa co innego. - Wanie - wyszepta Loki. - Widz - odrzek Cie. - Nie zdradzalicie jednej strony, zdradzilicie je obie. - Chyba rzeczywicie - przyzna Wednesday, wyranie zadowolony z siebie. - Pragnlicie masakry, ofiary z krwi. Krwi bogw. Wiatr stawa si coraz silniejszy, zawodzenie u wylotu jaskini wzmagao si, przeradzao w upiorny wrzask olbrzymiej znkanej istoty. - A czemu nie, do diaba? Od prawie tysica dwustu lat tkwi uwiziony w tym cholernym kraju. Rozrzedzia mi si krew, jestem godny.

- A wy dwaj karmicie si mierci - doda Cie. Zdawao mu si, e widzi Wednesdaya, posta utkan z ciemnoci, bardziej cielesn tylko wtedy, gdy Cie odwraca wzrok. Postrzegany ktem oka Wednesday nabiera ksztatw. - Karmi si mierci, ktra jest mi powiecona - odpar Wednesday. - Tak jak moja mier na drzewie. - To byo co wyjtkowego - przyzna tamten. - A ty? Take ywisz si mierci? - spyta Cie, zerkajc na Lokiego. Loki ze znueniem pokrci gow. - Nie, oczywicie, e nie. Ty ywisz si chaosem. Na to sowo Loki umiechn si przelotnie, z blem. Pomaraczowe pomienie zataczyy w jego oczach i zamigotay niczym ognista koronka pod blad skr. - Bez ciebie nic bymy nie zdziaali - oznajmi Wednesday z kcika oka Cienia. Byem z tyloma kobietami... - Potrzebowae syna - uzupeni Cie. Duch Wednesdaya skin gow. - Potrzebowaem ciebie, mj chopcze. O tak. Mj wasny syn. Wiedziaem, e zostae poczty, lecz twoja matka wyjechaa z kraju. Tak wiele czasu potrzebowalimy, by ci odnale. A kiedy ci znalelimy, siedziae w wizieniu. Musielimy sprawdzi, co w tobie tkwi. Jak pchn ci do dziaania. Kim jeste. - Przez moment Loki umiechn si z zadowoleniem. A ty miae on, do ktrej moge wrci. Przeszkoda irytujca, lecz nie nie do pokonania. - Nie nadawaa si dla ciebie - szepn Loki. - Lepiej ci bez niej. - Gdyby tylko istnia inny sposb. - Wednesday westchn. Tym razem Cie wiedzia dokadnie, co kryje si w tych sowach. - I gdyby tylko miaa do - taktu - by pozosta martw - wy-dysza Loki. - Wood i Stone... to byli dobrzy ludzie... mieli pozwoli ci uciec... gdy pocig przejedzie przez Dakot... - Gdzie ona jest? - wtrci Cie. Loki wycign blad rk i wskaza ty jaskini. - Posza tamtdy - oznajmi, po czym bez ostrzeenia run naprzd. Jego ciao opado na kamienne dno jaskini. Cie ujrza to, co dotd skrywa koc: kau krwi, dziur w plecach Lokiego, powy paszcz pokryty czarnymi plamami krwi.

- Co si stao? - spyta. Loki nie odpowiedzia. Cie wtpi, by tamten zdoa jeszcze cokolwiek powiedzie. - Twoja ona, mj chopcze - usysza odlegy gos Wednesdaya. Jego posta rozmywaa si, zanikaa w eterze. - Lecz bitwa przywrci mu ycie. I mnie take. Teraz jestem duchem, a on trupem, ale i tak wygralimy. Gra bya oszukana. - W oszukanej grze - odpar Cie, przypominajc sobie dawne sowa - najatwiej wygra. Nie usysza odpowiedzi. Nic nie poruszao si wrd cieni. - egnaj - rzuci Cie. Po czym doda: - Ojcze. Jednake w jaskini poza nim nie byo ju nikogo. Absolutnie nikogo. Cie wrci na dziedziniec Siedmiu Stanw i rozejrza si. Sysza jedynie opot mokrych flag, szarpanych porywami burzy. Na chwiejnej tysictonowej skale nie roio si od ludzi zbrojnych w miecze, na linowym mocie nie czekali obrocy. By sam. Niczego nie widzia. Cae to miejsce byo puste. Opuszczone pole bitwy. Nie, nie puste. Nie do koca. Znajdowa si w Skalnym Miecie, od tysicy lat otaczanym czci, podziwianym. W dzisiejszych czasach miliony turystw krcych po ogrodach i pokonujcych rozkoysany linowy most daj ten sam efekt, co woda obracajca milion mynkw modlitewnych. W tym miejscu rzeczywisto bya wyjtkowo ulotna i Cie wiedzia, gdzie musi toczy si bitwa. Ruszy naprzd, przypominajc sobie, co czu na karuzeli; prbowa poczu to znowu... Pamita, jak skrca Winnebago pod ktem prostym do wszystkiego. Prbowa uchwyci to uczucie... I wtedy, atwo i szybko, stao si. Zupenie jakby przebi si przez cienk bon, z gbokiej wody wynurzy na powietrze. Jednym krokiem opuci turystyczn ciek na zboczu gry i znalaz si... W prawdziwym miejscu. By Na Tyach. Wci znajdowa si na szczycie gry, przynajmniej to si nie zmienio. Ale ten szczyt by czym znacznie wikszym, prawdziw kwintesencj szczytu, sercem prawdziwego wiata. W porwnaniu z nim Gra Czatw pozostawiona po drugiej stronie przypominaa zaledwie dekoracj, papierowy model widziany w telewizorze - wizerunek, nie prawdziw gr. Ta natomiast bya prawdziwa.

Skalne ciany tworzyy naturalny amfiteatr. Kamienne cieki, krte naturalne mosty, czyy skay pltanin rodem z rysunkw Eschera. A niebo... Niebo byo ciemne. Rozjanione, podobnie jak wiat, w dole ognist zielonobia wstg wiata, janiejsz ni soce, przecinajc szaleczym zygzakiem niebo od kraca do kraca, niczym biae rozdarcie w ciemnej pokrywie. Cie uwiadomi sobie, e to byskawica, zastyga w trwajcej wieki chwili. Jej wiato byo surowe i niemiosierne. Pozbawiao kolorw twarze, oczy zmieniao w ciemne otwory. Nadesza chwila burzy. Zmieniay si paradygmaty. Czu to. Stary wiat, wiat nieskoczonych przestrzeni, niewyczerpanych zasobw i przyszoci stan naprzeciw czego innego - sieci energii, opinii, konfliktw. Ludzie wierz, pomyla Cie. Tak ju z nimi jest. Wierz. A potem nie bior odpowiedzialnoci za to, w co wierz. Przywouj kolejne istoty i nie ufaj swoim tworom. To ludzie zaludniaj ciemno duchami, bogami, elektronami, opowieciami. Ludzie wyobraaj sobie i wierz, i owa wiara, twarda, niezmienna jak skaa, ma moc stwrcz. Szczyt gry by ich aren. Cie dostrzeg to natychmiast. Zobaczy te ich samych, gotowych do boju. Byli zbyt wielcy. Wszystko byo zbyt wielkie w tym miejscu. Widzia starych bogw, bogw o skrze brzowej niczym grzyby, rowej jak kurze miso, tej ci jesiennych lici. Niektrzy byli szaleni, inni nie. Rozpozna ich, ju ich spotka - ich bd im podobnych. Widzia ifryty i skrzaty, olbrzymw i krasnale, kobiet z mrocznej sypialni na Rhode Island o wijcych si zielonych wach zamiast wosw. Dostrzeg Mam-Ji z karuzeli - na rkach miaa krew, na twarzy umiech. Zna ich wszystkich. Rozpozna take nowych bogw. Oto niewtpliwie baron kolejowy, w starowieckim garniturze, z kieszonkowym zegarkiem z dewizk. Najlepsze czasy mia ju wyranie za sob. Jego czoem wstrzsa tik. Oto wielcy szarzy bogowie samolotw, spadkobiercy marze o lotach w powietrzu. Przybyli te bogowie samochodw: grupa potnych powanych bstw. Ich skrzane rkawiczki i chromowane zby lniy od krwi, krwi ludzkich ofiar, skadanych na skal niespotykan od czasw Aztekw. Nawet oni wydawali si niespokojni. wiaty si zmieniaj.

Inni mieli twarze mgliste i fosforyzujce, poyskiwali agodnie, jakby istnieli we wasnym wietle. Cie litowa si nad nimi wszystkimi. Nowi bogowie mieli w sobie arogancj. Wyczu to natychmiast. Wyczu te jednak strach. Obawiali si, e jeli nie dotrzymaj kroku zmieniajcemu si wiatu, nie odmienia go i nie odbuduj na swe podobiestwo, ich czas wkrtce minie. Obie strony odwanie stawiay czoo przeciwnikom. Dla kadej z nich przeciwnicy byli demonami, potworami, potpionymi. Cie zauway, e doszo ju do pierwszych potyczek. Na skaach widzia krew. Obecnie szykowali si do gwnej bitwy, prawdziwej wojny. Teraz albo nigdy, pomyla. Jeli pierwszy nie wykona ruchu, bdzie za pno. W Ameryce wszystko trwa wiecznie, odezwa si gos w gbi jego gowy. Lata pidziesite trway tysic lat. Masz cay czas tego wiata. Cie ruszy naprzd. Nieco chwiejnym spacerowym krokiem przeszed na rodek areny. Czu na sobie ich spojrzenia. Spojrzenia oczu i istot nie majcych oczu. Zadra. wietnie sobie radzisz, pocieszy go gos bawou. Jasne, pomyla Cie. Dzi rano wrciem z martwych. Po tym wszystko to ju atwizna. - Wiecie - powiedzia na gos spokojnym rozlunionym tonem - to nie jest wojna. To nigdy nie miaa by wojna. I jeli ktokolwiek z was sdzi inaczej, sam siebie okamuje. - Z obu stron dobiegy go niechtne pomruki. Nikogo nie przekona. - Walczymy o przetrwanie - zagrzmia minotaur z jednej strony areny. - Walczymy o nasze istnienie - odkrzykny usta kolumny lnicego dymu z drugiej. - To nie jest dobry kraj dla bogw - powiedzia Cie. Jako otwarcie nie dorwnywao to Przyjacioom, Rodakom, Rzymianom, ale musiao wystarczy. - Prawdopodobnie wszyscy ju si o tym przekonalicie. Starzy bogowie zostaj zapomniani, nowi rwnie szybko rodz si, jak i odchodz, zastpieni kolejnymi. yjecie w zapomnieniu, boicie si, e wkrtce staniecie si przestarzali. A moe po prostu mczy was egzystencja zalena od kaprysu ludzi? Pomruki ucichy. Powiedzia co, z czym wszyscy si zgadzali. Teraz, gdy ju go suchali, musia opowiedzie im pewn histori. - By sobie bg, ktry przyby tu z odlegego kraju i ktrego moc i wpywy malay w miar, jak coraz rzadziej w niego wierzono. Moc sw czerpa z ofiar i mierci, a zwaszcza z

wojny. Powicano mu mier wojownikw padych w boju - w starym kraju byy to cae bitwy. Czerpa z nich moc i siy. Teraz jednak by stary, dorabia na ycie jako oszust, wsppracujc z innym bogiem ze swego panteonu, bogiem kamstw i chaosu. Razem nabierali naiwnych, wykorzystywali ludzk gupot. A w kocu kiedy - moe pidziesit lat temu, moe sto - opracowali plan stworzenia zapasw mocy, do ktrych mogliby sign obaj. Co, co sprawioby, e staliby si potniejsi ni kiedykolwiek. A c nadawaoby si do tego lepiej ni pole bitewne, pen e martwych bogw? Ich gra nosia nazw Stamy po przeciwnych stronach. Rozumiecie? Bitwa, na ktr si stawilicie, nie ma znaczenia. Dla niego nie licz si wygrani ani przegrani. Chodzi tylko o to, by moliwie wielu z was zgino. Kada mier w bitwie dodaje mu si, kady z was, umierajc, karmi go i odywia. Teraz rozumiecie? Na arenie rozleg si nowy dwik: trzask czego wielkiego, zajmujcego si ogniem. Cie pody wzrokiem za tym odgosem i ujrza olbrzymiego mczyzn o ciemnej skrze barwy mahoniu i o nagiej piersi. Mczyzna mia na gowie cylinder, w ustach cygaro. Przemawia gosem gbokim jak grb. - No dobrze - rzek baron Samedi. - Ale Odyn. On umar podczas rokowa. Ci skurwysyni go zabili. Umar. Znam si na mierci. Nikt mnie nie oszuka, jeli chodzi o mier. - Oczywicie - odpar Cie. - Musia naprawd umrze. Powici swe fizyczne ciao, by wywoa wojn. Po bitwie staby si potniejszy ni kiedykolwiek. - Kim jeste?! - zawoa kto stojcy dalej. - Jestem... Byem... Jestem jego synem. Jeden z nowych bogw - sdzc po jego umiechu i migotaniu, Cie podejrzewa, e to bg narkotykw - odezwa si cicho: - Ale pan World mwi... - Pan World nigdy nie istnia. Nie byo kogo takiego. To jeszcze jeden z w as, prbujcy poywi si stworzonym przez siebie chaosem. Uwierzyli mu. Dostrzeg bl w ich oczach. Powoli pokrci gow. - Wiecie - rzek - chyba wol by czowiekiem ni bogiem. My nie potrzebujemy, by ktokolwiek w nas wierzy. Tak czy owak yjemy. To wszystko.

Na szczycie gry zapada cisza, a potem z wszechogarniajcym hukiem zastyga na niebie byskawica uderzya w wierzchoek. Arena pociemniaa. W ciemnoci wiele z obecnych bstw lnio wasnym blaskiem. Cie by ciekaw, czy zaczn si z nim spiera, atakowa, prbowa go zabi. Czeka na jakkolwiek reakcj. Nagle uwiadomi sobie, e wiata gasn. Bogowie opuszczali to miejsce. Najpierw pojedynczo, potem dziesitkami, wreszcie setkami. Pajk wielkoci rottweilera podbieg ku niemu ciko na siedmiu nogach. Jego oczy zebrane w grona poyskiway lekko. Cie nie cofn si, cho zrobio mu si niedobrze. Gdy pajk zbliy si dostatecznie, przemwi gosem pana Nancyego. - Dobra robota. Jestem z ciebie dumny. wietnie si spisae, may. - Dzikuj - odpar Cie. - Musimy zabra ci z powrotem. Zbyt dugi pobyt w tym miejscu namiesza ci w gowie. Jedna z brzowych pajczych ng spocza na ramieniu Cienia...

*** ...i pan Nancy zakasa na Dziedzicu Siedmiu Stanw. Praw rk trzyma na ramieniu Cienia. Deszcz usta. Lew do Nancy przyciska do boku, jakby co go bolao. Cie spyta, czy wszystko w porzdku. - Jestem twardy jak stal - odpar pan Nancy. - Twardszy. - Nie sprawia wraenia zadowolonego. Wyglda na cierpicego starca. Wok siebie Cie dostrzeg dziesitki osb, stojcych, siedzcych na ziemi, na kamiennych awkach. Niektre sprawiay wraenie ciko rannych. Nagle usysza zbliajcy si z poudnia oskot na niebie. Spojrza na pana Nancyego. - Helikoptery? Tamten skin gow. - Nie przejmuj si. Nie ma czym. Po prostu posprztaj ten baagan i odlec. Cie wiedzia, e chce zobaczy jeden z fragmentw baaganu, zanim i on zostanie sprztnity. Od siwowosego mczyzny, ktry wyglda jak emerytowany spiker telewizyjny, poyczy latark i rozpocz poszukiwania. Znalaz Laur lec w bocznej jaskini obok dioramy przedstawiajcej krasnoludki w kopalni rodem z Krlewny nieki. Kamienie pod ni lepiy si od krwi. Leaa na boku, w miejscu, gdzie musia odrzuci j Loki, gdy wycign wczni z nich obojga.

Jedn rk przyciskaa do piersi. Wygldaa okropnie krucho. Sprawiaa wraenie martwej, ale Cie niemal ju do tego przywyk. Przykucn obok niej, dotkn rk policzka, wymwi gono jej imi. Otworzya oczy, uniosa gow i odwrcia j, patrzc wprost na niego. - Witaj, piesku - powiedziaa sabym gosem. - Cze, Lauro. Co si tu stao? - Nic. Zwyka rzecz. Wygrali? - Powstrzymaem bitw, ktr prbowali wywoa. - Mj sprytny piesek - mrukna. - Ten czowiek, pan World, mwi, e zamierza wbi ci w oko patyk. Nie spodoba mi si. - Nie yje. Zabia go, sonko. Skina gow. - To dobrze. Jej powieki opady. Rka Cienia odnalaza zimn do Laury. Uj j mocno. Po jakim czasie znw otworzya oczy. - Czy dowiedziae si, jak przywrci mi ycie? - spytaa. - Chyba tak - odpar. - Znam co najmniej jeden sposb. - To dobrze. - cisna mu do lodowat rk. - A drugie wyjcie? Co z nim? - Drugie wyjcie? - Tak - szepna. - Chyba zasuyam sobie na nie. - Nie chc tego robi. Milczaa. Po prostu czekaa. - Zgoda - rzek w kocu Cie. Uwolni do i unis j do jej szyi. - Mj m. - Westchna z dum. - Kocham ci, sonko - powiedzia Cie. - Kocham ci, piesku - szepna. Zacisn palce wok zotej monety wiszcej na jej szyi. Szarpn mocno i acuszek puci. Potem Cie uj zot monet pomidzy dwa palce, dmuchn na ni i otworzy do. Moneta znikna. Jej oczy pozostay otwarte, nie poruszay si jednak. Pochyli si i ucaowa j agodnie w zimny policzek. Nie zareagowaa, wcale zreszt tego nie oczekiwa. Potem wsta i wyszed z jaskini, spogldajc w noc. Burza mina. Powietrze byo rzekie, czyste, nowe. Wiedzia, e jutro bdzie pikny dzie.

CZ CZWARTA CO, CO MARTWI SKRYWAJ STALE PRZED YWYMI

ROZDZIA DZIEWITNASTY

Opowie opisuje si najlepiej, opowiadajc j. Rozumiecie? Opisujc dan histori sobie samemu bd wiatu, tak naprawd opowiada siej od nowa. Oto prawdziwa rwnowaga, prawdziwy sen. Im wierniejsza mapa, tym bardziej przypomina teren. Najwierniejsza mapa sama staaby si terenem, ktry przedstawia. W ten sposb staaby si idealnie wiernie i cakowicie bezuyteczna. Opowie to mapa, ktra stal si terenem. Musicie o tym pamita. - z notatnikw pana Ibisa Siedzieli w volkswagenie busie, jadc na Floryd autostrad I-75. Jechali tak od witu - Cie za kierownic, pan Nancy obok niego. Od czasu do czasu Nancy z bolesnym wyrazem twarzy proponowa, e si zamieni. Cie zawsze odmawia. - Jeste szczliwy? - spyta nagle pan Nancy. Obserwowa go uwanie przez kilkanacie godzin. Gdy Cie zerka w prawo, widzia wlepione w siebie spojrzenie brzowych oczu barwy ziemi. - Raczej nie - odpar Cie. - Ale te jeszcze nie umarem. - Sucham? - Nie nazywaj czowieka szczliwym, pki wci jeszcze yje. Herodot. Pan Nancy unis siwe brwi. - Ja jeszcze nie umarem, a jestem szczliwy jak norka. Gwnie dlatego, e wci yj. - Herodotowi nie chodzio o to, e martwi s szczliwi - wyjani Cie. - Tylko e nie mona osdza czyjego ycia, pki si ono nie skoczy. - Ja nawet wtedy nie osdzam - mrukn pan Nancy. - A co do szczcia, istnieje wiele rnych odmian szczcia, tak jak wiele rnych odmian mierci. Ja tam bior wszystko, co mi wpadnie w rce. Cie zmieni temat. - Te helikoptery - rzek - ktre zabray ciaa i rannych. Co z nimi? Kto je przysa? Skd si wziy? - Nie powiniene si nad tym zastanawia. S jak Walkirie albo spy. Zjawiaj si, bo musz.

- Skoro tak twierdzisz. - Kto zadba o rannych i martwych. Jeli chcesz zna moje zdanie, stary Jacquel przez nastpny miesic bdzie mia pene rce roboty. Powiedz mi co, Cieniu, mj chopcze. - Dobrze. - Czy dziki temu wszystkiemu nauczye si czego nowego? Cie wzruszy ramionami. - Nie wiem. Wikszo z tego, czego dowiedziaem si na drzewie, zdyem ju zapomnie. Poznaem troch ludzi, ale niczego ju nie jestem pewien. To jak jeden ze snw, ktre zmieniaj si nieustannie. Ich fragmenty pozostaj w czowieku na zawsze i pewne rzeczy po prostu wiemy, bo je przeylimy. Gdy jednak zaczynamy szuka szczegw, wymykaj si nam. - Tak. - Pan Nancy westchn, a potem przyzna niechtnie: - Nie jeste taki gupi. - Moe nie - zgodzi si Cie. - auj jednak, e nie zatrzymaem wicej rzeczy, ktre od chwili, gdy wyszedem z wizienia, przecieky mi midzy palcami. Tak wiele mi dano, a ja wszystko straciem. - Moe - odpar tamten - zatrzymae wicej, ni sdzisz. - Nie - uci Cie. Przekroczyli granic stanu i Cie ujrza pierwsz w yciu palm. Zastanawia si , czy zasadzono j w tym miejscu specjalnie, aby byo wiadomo, e jest si na Florydzie. Pan Nancy zacz chrapa. Cie zerkn na niego. Starzec wci wyglda szaro, niezdrowo. Oddycha z trudem. Cie nie po raz pierwszy pomyla z trosk, e moe Nancy zosta ranny w pier czy puco podczas walki. Starzec nie pozwoli si zbada lekarzowi. Floryda okazaa si dusza, ni Cie przypuszcza, i dopiero wieczorem zaparkowali przed maym jednopitrowym drewnianym domem z zamknitymi okiennicami, na przedmieciach Fort Pierce. Nancy, ktry pilotowa go przez ostatnich pi mil, zaprosi Cienia na noc. - Mog zanocowa w motelu. - Owszem, moesz, ale wtedy mnie urazisz. Rzecz jasna nie powiem ani sowa, bd jednak gboko zraniony - odpar pan Nancy. - Lepiej wic zosta tutaj, a ja pociel ci na kanapie. Pan Nancy rozsun cikie przeciwburzowe okiennice i otworzy szeroko okno. W domu pachniao pleni i wilgoci, a take lekk sodycz, jakby nawiedziy go duchy dawno zmarych ciastek.

Cie niechtnie zgodzi si zosta na noc. Z jeszcze wiksz niechci towarzyszy panu Nancyemu do baru na kocu ulicy, na jednego pnego drinka. W kocu dom i tak musia si przewietrzy. - Widziae Czernoboga? - spyta Nancy, gdy maszerowali razem, oddychajc cikim powietrzem Florydy. Roio si w nim od bzyczcych ukw. Caa ziemia zdawaa si porusza - to setki owadw pezay na niej we wszystkie strony. Pan Nancy zapali cygaretk, zacz kasa i si krztusi, ale pali dalej. - Gdy wyszedem z jaskini, ju go nie byo. - Zapewne wrci do domu. Wiesz, e bdzie na ciebie czeka?. - Wiem. W milczeniu doszli do celu. Bar nie by zbyt imponujcy, lecz przynajmniej otwarty. - Ja stawiam pierwsz kolejk - oznajmi pan Nancy. - Przypominam, e przyszlimy na jedno piwo - wtrci Cie. - Co z tob? - spyta pan Nancy. - Skpisz? Pan Nancy kupi pierwsze piwa, Cie drugie dwa. Patrzy ze zgroz na swego towarzysza, ktry namwi barmana do wczenia maszyny do karaoke, a potem zawstydzony i zafascynowany sucha starca przebijajcego si przez Whats New Pussycat i zawodzcego poruszajc melodyjn wersj The Way You Look Tonight. Nancy mia wietny gos. Pod koniec gromadka ostatnich goci podzikowaa mu gorcymi oklaskami. Gdy wrci do siedzcego przy barze Cienia, wyglda lepiej. Biaka jego oczu pojaniay, szara blado skry znikna. - Twoja kolej - rzek. - Kategorycznie nie - odpar Cie. Pan Nancy jednak zamwi nastpne piwa i wrczy Cieniowi kilka poplamionych odbitek piosenek, z ktrych mg wybiera. - Lepiej, eby zna tekst na pami. - To wcale nie jest mieszne. wiat wok niego zaczyna koysa si lekko, Cie nie potrafi zebra do energii, by si kci, a pniej Nancy wybra ju akompaniament do Dont Let Me Be Misunderstood i zacz popycha - dosownie popycha - swego towarzysza na ma zaimprowizowan estrad w kcie baru. Cie uj w do mikrofon, traktujc go jak jadowitego wa, a potem zacz si podkad, tote wychrypia pocztkowe Kochanie.... Nikt w niego niczym nie rzuca. Czu si wietnie. Rozumiesz mnie teraz?. Gos mia ochrypy, lecz melodyjny, a chrypka

znakomicie pasowaa do tej piosenki. Czasami bywam nieco zy, lecz wiedz, e nikt nie jest do koca anioem. Gdy wracali piechot do domu w gorc florydzk noc, wci piewa. Stary i mody mczyzna szli obok siebie chwiejnym krokiem, weseli i szczliwi. - I cigle tylko ywi si nadziej - zapiewa krabom, pajkom i ukom palmowym, jaszczurkom i nocy. - O Boe, niech mnie le nie zrozumiej. Pan Nancy odprowadzi go na kanap, znacznie mniejsz ni Cie, ktry postanowi przespa si na pododze. Nim jednak skoczy podejmowa decyzj, zdy ju zasn, psiedzc, plec na malekiej kanapce. Z pocztku nie ni, otaczaa go jedynie przytulna ciemno. A potem ujrza ogie i ruszy ku niemu. - Dobrze si spisae - szepn czowiek-baw, nie poruszajc ustami. - Sam nie wiem, co zrobiem - odpar Cie. - Zaprowadzie pokj - stwierdzi czowiek-baw. - Przeje nasze sowa i uczynie z nich wasne. Oni nigdy nie rozumieli, e s tutaj - oni sami, a take ludzie, ktrzy oddaj im cze - bo to nam odpowiada. Moemy jednak zmieni zdanie i moe zmienimy. - Czy ty jeste bogiem? - spyta Cie. Czowiek-baw potrzsn gow. Przez moment Cieniowi wydao si, e tamten si mieje. - Ja jestem ziemi - odpar. Jeli nawet we nie zdarzyo si co jeszcze, Cie ju tego nie pamita. Usysza skwierczenie. Bolaa go gowa, wok oczu czu nieznone pulsowanie. Pan Nancy szykowa ju niadanie: wysoki stos nalenikw, skwierczcy bekon, idealnie usmaone jajka i kaw. Wyglda jak okaz zdrowia. - Boli mnie gowa - powiedzia Cie. - Zjesz porzdne niadanie i poczujesz si zupenie jak nowo narodzony. - Nie potrzebuj nowych narodzin, wystarczy mi nowa gowa - mrukn Cie. - Jedz - poleci pan Nancy. Cie zjad. - Jak si teraz czujesz? - Wci boli mnie gowa, tyle e teraz mam w odku posiek i chyba zaraz zwymiotuj. - Chod ze mn.

Obok pokrytej afrykask kap kanapy sta kufer z ciemnego drewna, przypominajcy mniejsz wersj pirackiej skrzyni. Pan Nancy przekrci klucz w kdce i unis wieko. Wewntrz leay puda. Nancy zacz w nich grzeba. - To staroytny afrykaski lek zioowy - oznajmi. - Zrobiony z mielonej kory brzozowej i tym podobnych. - Jak aspiryna? - Wanie - rzek pan Nancy. - Dokadnie tak. - Wycign z dna kufra olbrzymi butl aspiryny. Odkrci i wytrzsn na do dwie biae pastylki. - Prosz. - Niezy kufer - zauway Cie. Wzi gorzkie piguki, przekn i popi szklank wody. - Dostaem od syna - wyjani pan Nancy. - To dobry chopiec. Nie widuj go tak czsto, jak bym chcia. - Brakuje mi Wednesdaya - powiedzia Cie. - Mimo tego, co zrobi. Cay czas mam wraenie, e zaraz go zobacz. Kiedy jednak unosz wzrok, jego tam nie ma. - Nadal wpatrywa si w piracki kufer, prbujc przypomnie sobie, z czym mu si kojarzy. Zapomnisz wiele rzeczy. Nie zapomnij tej jednej. Kto to powiedzia? - Brak ci go? Po tym co z tob zrobi? Co zrobi z nami wszystkimi? - Tak - mrukn Cie. - Chyba tak. Mylisz, e on wrci? - Myl - powiedzia pan Nancy - e zawsze, gdy dwch mczyzn spiknie si, by sprzeda trzeciemu warte dwadziecia dolarw skrzypce za dziesi tysicy, bdzie przy tym obecny duchem. - Tak, ale... - Powinnimy wraca do kuchni. - Twarz pana Nancyego przybraa kamienny wyraz. - Garnki same si nie pozmywaj. Pan Nancy umy garnki i talerze, Cie wytar je i odstawi na miejsce. W trakcie tych wszystkich czynnoci bl gowy zacz sabn. Wrcili do salonu. Cie znw wbi wzrok w stary kufer, prbujc przywoa wspomnienia. - Co si stanie, jeli nie pojad do Czernoboga? - spyta. - W kocu go spotkasz - odpar beznamitne pan Nancy. - Moe on ci znajdzie? Albo sprowadzi do siebie. Lecz tak czy inaczej spotkacie si. Cie przytakn. Kawaki ukadanki zaczynay wskakiwa na miejsce. Sen na drzewie. - Hej - rzuci. - Czy istnieje bg z gow sonia? - Ganesza? To bg hinduski. Usuwa przeszkody, uatwia podre. I cakiem niele gotuje.

Cie unis wzrok. - W kufrze, powiedzia. Wiedziaem, e to wane, ale nie miaem pojcia dlaczego. Sdziem, e moe chodzi o jaki stary kufer, ale nie, prawda? Pan Nancy zmarszczy brwi. - Nie mam pojcia. - Jest w kufrze - powtrzy Cie. Wiedzia, e to prawda. Nie mia pojcia dlaczego, nie do koca. Ale by tego pewien. Zerwa si z miejsca. - Musz jecha - oznajmi. - Przykro mi. Pan Nancy unis brwi. - Skd ten popiech? - spyta. - Std - odpar z prostot Cie - e ld ju topnieje.

ROZDZIA DWUDZIESTY jest wiosna i koziostopy czowiek balon gwide w dal i w przd

- e.e. cummings Okoo smej trzydzieci rano Cie wyjecha z lasu wypoyczonym samochodem, pokona zbocze z prdkoci poniej szedziesiciu piciu kilometrw na godzin i przekroczy granic miasta Lakeside trzy tygodnie po tym, gdy, jak sdzi, opuci je na zawsze. Jadc przez miasto, ze zdumieniem odkry, jak niewiele si zmienio w cigu ostatnich kilku tygodni, ktre dla niego znaczyy cae ycie. Zaparkowa w poowie drki wiodcej do jeziora. Wysiad z samochodu. Na zamarznitym jeziorze nie dostrzeg ju wdkarskich szaasw, niegoazw, ludzi siedzcych przy przerblach z link i kartonem piwa. Jezioro byo ciemne, nie pokrywaa go olniewajco biaa warstwa niegu. Tu i wdzie na powierzchni lodu lniy migotliwym blaskiem kaue. Woda pod spodem bya czarna, a sam ld tak przejrzysty, e dawao si dostrzec skryt w gbi czer. Pod szarym niebem zlodowaciae jezioro byo czarne i puste. Prawie puste. Na lodzie pozosta jeden samochd, zaparkowany niemal pod mostem. Kady, kto przejeda przez miasto, nawet w przelocie, musia go zobaczy. Brudnozielony samochd z tych, ktre ludzie porzucaj na parkingach. Nie mia silnika. Stanowi symbol zagady czeka, a ld zmiknie i osabnie do tego stopnia, by jezioro pochono go na zawsze. Krtk drk wiodc na brzeg przegradza acuch. Tabliczka zabraniaa wstpu ludziom i pojazdom. CIENKI LD, gosi napis. Pod nim rcznie wymalowana seria skrelonych piktogramw: ZAKAZ WSTPU SAMOCHODW, PIESZYCH, POJAZDW NIENYCH. NIEBEZPIECZESTWO.

Cie zignorowa ostrzeenia i zsun si z brzegu. Byo lisko. nieg stopnia, przemieniajc ziemi pod jego stopami w boto. Brzowa trawa prawie nie zapewniaa tarcia. Powoli zjecha do jeziora i wszed ostronie na krtki drewniany pomost, z niego za na ld. Warstewka wody na lodzie, lad po stopniaym niegu, okazaa si gbsza, ni mona by sdzi, a sam ld, pokryty wod, gadszy i bardziej liski ni na jakimkolwiek lodowisku. Po kadym kolejnym kroku Cie musia walczy, by zachowa rwnowag. Z pluskiem maszerowa w lodowatej wodzie, ktra sigaa mu a do sznurwek i przedostawaa si do butw. Miejsca, ktrych dotkna, traciy czucie. I gdy tak wdrowa przez zamarznite jezioro, nagle odnis wraenie, jakby oglda samego siebie na ekranie kinowym - oto film, ktrego jest bohaterem, moe detektywem. Ruszy w stron gruchota, bolenie wiadom, e ld jest ju za saby, a woda pod spodem tak zimna, jak tylko moe by, nim zamarznie. Cay czas szed naprzd, lizga si, podjeda na butach. Kilka razy upad. Mija puste butelki po piwie i puszki, mieci zacielajce ld, a take okrge przerble, wycite w warstwie lodu przez wdkarzy, otwory, ktre ju nie zamarzy. Kady z nich wypeniaa czarna woda. Gruchot sta dalej, ni mona by sdzi, patrzc na. Cie usysza dobiegajcy z poudnia donony trzask, niczym amanego kija. Potem nadszed odgos niskich wibracji, jakby kto trci strun basow dugoci jeziora. Ld zacz pka i jcze niczym stare drzwi, protestujce, e si je otwiera. Cie szed naprzd, apic rwnowag. To samobjstwo, szepn gos rozsdku w jego umyle. Nie moesz sobie odpuci? - Nie - powiedzia gono. - Musz wiedzie. Dotar do gruchota i gdy tylko si zbliy, zrozumia, e ma racj. Wz otaczaa dziwna atmosfera; saby odraajcy smrd budzi niesmak w gbi garda. Cie okry samochd, zagldajc do rodka. Siedzenia byy podarte i poplamione, wz bez wtpienia pusty. Sprawdzi drzwi. Zamknite. Sprawdzi kufer. Take zamknity. Poaowa, e nie zabra ze sob omu. Zacisn okryt rkawiczk do w pi. Policzy do trzech i rbn ni mocno w szyb bocznego okna. Rka go zabolaa, a okno pozostao nietknite. Zastanawia si, czy si nie rozpdzi i nie rzuci biegiem - by pewien, e zdoa wkopa do rodka okno, jeli wczeniej nie polizgnie si i nie upadnie na mokrym lodzie. Lecz ostatni rzecz, jakiej pragn, byo zbytnie poruszenie gruchota. Wwczas pkby ld pod jego koami.

Spojrza na samochd. Potem sign po anten - teoretycznie powinna skada si i rozciga, ale teraz bya zardzewiaa, rozoona dziesi lat wczeniej - i po kilku ruchach odama j u podstawy. Uj w palce cieszy koniec - kiedy zakoczony metalow gak, ktra jednak zagina w pomroce dziejw - i wygi go, tworzc zaimprowizowany haczyk. Wepchn rozoon metalow anten pomidzy gum i szklan krawd okna, gboko w mechanizm drzwi. Zacz w nim grzeba, krci, porusza, popycha anten, pki haczyk nie chwyci czego, a wtedy pocign. Poczu, jak zaimprowizowany hak zsuwa si z zamka. Cie westchn. Ponownie wbi go gboko, wolniej, ostroniej. Wyobraa sobie ld jczcy pod stopami, pod ciarem ciaa. Powoli... i... Mia. Pocign anten i zamek przednich drzwi zaskoczy z trzaskiem. Cie wycign do w rkawiczce, uj klamk, nacisn przycisk, pocign. Drzwi si nie otwary. Zaciy si, pomyla. Zamarzy. To wszystko. Szarpn mocniej, lizgajc si na lodzie, i nagle drzwi gruchota otwary si gwatownie, rozsypujc wok odamki lodu. Wewntrz samochodu smrd by znacznie gorszy - cika dawica wo choroby i zgnilizny. Cieniowi zrobio si niedobrze. Sign pod desk rozdzielcz, znalaz czarn plastikow rczk otwierajc baganik i pocign mocno. Gdzie z tyu rozleg si szczk zwolnionego zatrzasku. Cie przeszed po lodzie, lizgajc si i bryzgajc wod. Jedn rk przytrzymywa si wozu. Jest w kufrze, pomyla. Klapa uchylia si na par centymetrw. Chwyci j i pocign mocno. Smrd by paskudny, ale mogo by znacznie gorzej - dno wypeniaa parucentymetrowa warstwa na wp stopionego lodu. W kufrze tkwia dziewczyna. Miaa na sobie szkaratny kombinezon narciarski, obecnie poplamiony, dugie mysie wosy i zamknite usta, tote Cie nie widzia niebieskich klamer na zbach, wiedzia jednak, e tam s. Mrz powstrzyma rozkad, sprawi, e pozostaa wiea, jak przechowywana w chodni. Patrzya na niego szeroko otwartymi oczami. Wygldaa, jakby pakaa w chwili, gdy spotkaa j mier. zy zamarznite na policzkach wci si nie roztopiy.

- Cay czas tu bya - powiedzia Cie do ciaa Alison McGovern. - Widzia ci kady, kto przejeda po tym mocie. Podobnie kady przejedajcy przez miasto. Wdkarze mijali ci co dzie i nikt nic nie wiedzia. W tym momencie uwiadomi sobie, e to niemdre. Kto wiedzia. Kto j tu woy. Sign do kufra, by sprawdzi, czy zdoa j wycign. Pochylajc si, odruchowo opar si o samochd. Moe to przesdzio spraw. Ld pod przednimi koami pk nagle. By moe sprawi to Cie, moe nie. Przd samochodu osun si kilkadziesit centymetrw w gb ciemnych wd jeziora. Przez otwarte drzwi woda wlewaa si do rodka, opywaa kostki Cienia, cho fragment lodu, na ktrym sta, wci jeszcze si trzyma. Cie rozejrza si szybko, szukajc drogi ucieczki. Ld pochyli si niebezpiecznie, ciskajc go o samochd i martw dziewczyn w kufrze. Ty samochodu pojecha naprzd i Cie run wraz z nim w zimn wod. Bya dziewita dziesi dwudziestego trzeciego marca. Nim si zanurzy, gboko zaczerpn powietrza i zamkn oczy, lecz chd uderzy go niczym ciana, pozbawiajc tchu. Pocignity przez samochd polecia w d, w zamulon lodowat to. By teraz pod wod, w dole, w ciemnoci i zimnie, cigany na dno przez ubranie, rkawice, buty, uwiziony w fadach paszcza, ktry sta si grubszy i ciszy ni kiedykolwiek. Wci spada. Prbowa odepchn si od samochodu, jednak wrak cign go za sob. A potem rozleg si oskot, ktry Cie usysza caym swym ciaem, nie uszami. Poczu szarpnicie w lewej stopie wok kostki. Stopa przekrcia si i uwizia pod samochodem, ktry osiad na dnie jeziora. Cie poczu nag panik. Otworzy oczy. Wiedzia, e w dole jest ciemno. Logicznie rzecz biorc, nie powinien nic widzie, widzia jednak, dostrzega wszystko. Widzia bia twarz Alison McGovern, patrzc na niego z otwartego kufra. I inne samochody - gruchoty z minionych lat, przerdzewiae bryy tkwice w ciemnoci, na wp pogrzebane w mule. A wczeniej, pomyla Cie, nim nastay samochody? Co wwczas wywlekano na jezioro? W kufrze kadego z nich, wiedzia to bez cienia wtpliwoci, tkwio martwe dziecko. Byy ich dziesitki... kady z kolei sta na lodzie na oczach wiata, ca mron zim. I kady, z nadejciem wiosny, osuwa si w zimn wod. Tu wanie spoczywali: Lemmi Hautala i Jessie Lovat, Sandy Olsen, Jo Ming, Sarah Lindquist i caa reszta. W dole, w chodzie i ciszy...

Szarpn nog. Utkna na dobre, a nacisk na puca stawa si nie do zniesienia. W uszach czu ostry przeszywajcy bl. Powoli wypuci powietrze; bbelki zataczyy mu wok twarzy. Ju niedugo, pomyla. Niedugo bd musia odetchn. Albo si udusz. Pochyli si, obiema rkami chwyci zderzak gruchota i pchn, napierajc na niego z caych si. Nic si nie stao. To tylko pusta karoseria, powiedzia do siebie. Wyjli silnik, najcisz cz samochodu. Dasz rad. Pchaj dalej. Popchn. Powoli, miertelnie powoli, uamek centymetra za uamkiem, samochd zacz przesuwa si naprzd w mule. Cie wyrwa nog z bota, odepchn si i prbowa wypyn na powierzchni. Nawet nie drgn. Paszcz, powiedzia do siebie. To paszcz zaczepi si albo gdzie utkn. Zsun go z ramion i zacz grzeba zmartwiaymi palcami przy zamarznitym zamku. Potem szarpn oburcz. Poczu jak materia ustpuje i rozdziera si. Pospiesznie uwolni si z jego obj i popyn w gr, byle dalej od samochodu. Czu, e pynie, nie wyczuwa jednak gry ani dou. Dusi si. Bl w piersi i w gowie by nieznony i Cie wiedzia, e bdzie musia odetchn, wcign w puca lodowat wod i umrze. W tym momencie jego gowa uderzya w co twardego. Ld. Napiera na ld skuwajcy jezioro. Zacz tuc go piciami, lecz w jego ramionach nie pozostao ju ani troch siy. Nie mia si czego przytrzyma, czego pchn. wiat rozpywa si, pochonity przez lodowat ciemno gbin jeziora. Zosta tylko chd. To mieszne, pomyla. Nagle przypomnia sobie stary film z Tonym Curtisem, ktry oglda jako dziecko. Powinien przekrci si na plecy, pchn ld w gr, przycisn do niego twarz i znale powietrze. Wtedy znw mgby odetchn; gdzie tu musi by powietrze. Ale tylko unosi si w wodzie i zamarza. Nie mg ju poruszy adnym miniem, nawet gdyby zaleao od tego jego ycie. A zaleao. Chd sta si znony, zamieni si w ciepo i Cie pomyla: Umieram. Tym razem poczu gniew, gbok wcieko. Podsyci w sobie w gniew i bl i zamachn si, zbierajc siy, zmuszajc do wysiku minie, ktre nigdy ju nie miay si poruszy. Pchn rk, poczu, jak ociera si o krawd lodu i wysuwa nad niego. Zacz maca w poszukiwaniu jakiego uchwytu. Nagle czyja do chwycia jego rk i pocigna. Gow uderzy o ld, jego twarz tara o spodni stron kry. A potem gowa wynurzya si i ujrza, e wypywa przez niewielki otwr. Przez chwil wycznie oddycha, pozwalajc, by czarna woda z jeziora wypywaa mu z nosa i ust. Gwatownie mruga, dostrzegajc

jedynie olepiajce wiato dnia i rozmazane ksztaty. Kto go cign, si wywleka z wody, powtarzajc, e zamarznie na mier; wic dalej stary, odepchnij si. Cie napi minie i otrzsn si niczym foka wychodzca na brzeg. Dra cay i kasa dononie. Chwyta gbokie hausty powietrza, wycignity na trzeszczcym lodzie. Wiedzia, e ld nie wytrzyma dugo, lecz ta wiadomo niczego nie zmieniaa. Myli z trudem pojawiay si w gowie, sodkie, lepkie jak syrop. - Zostaw mnie - prbowa powiedzie. - Nic mi nie bdzie. - Sowa rozpyway si w ustach, wszystko zwalniao tempo. Musi po prostu chwil odpocz, to wszystko. Odpocz i ju. Potem wstanie i ruszy dalej. Nie moe przecie lee tu wiecznie. Nagy ruch; woda chlusna mu na twarz. Kto unis jego gow. Cie poczu, e wlok go po lodzie, na plecach po liskiej nawierzchni. Chcia zaprotestowa, wyjani, e musi tylko chwilk odpocz, moe si zdrzemn - czy to tak wiele? - i bdzie jak nowo narodzony. Niech tylko dadz mu spokj. Nie wierzy, e zasn, nagle jednak znalaz si na rozlegej rwninie. Przed sob ujrza mczyzn o gowie i ramionach bawou, kobiet o gowie olbrzymiego kondora oraz Whiskey Jacka, stojcego pomidzy nimi. Jack patrzy na niego ze smutkiem, potrzsajc gow. Potem odwrci si i odszed od Cienia. Czowiek-baw dotrzymywa mu kroku. Kobieta-ptak gromu take odesza. Po kilku krokach pochylia si, odepchna od ziemi i poszybowaa w niebo. Cienia ogarno poczucie niepowetowanej straty. Chcia ich zawoa, baga, by wrcili, by go nie porzucali, lecz wszystko tracio posta i ksztat: zniknli, rwniny take. Ogarna go pustka.

*** Bl, przeszywajcy bl - zupenie jakby kada komrka ciaa, kady nerw topnia, budzi si i informowa o swej obecnoci pieczeniem i kuciem. Czyja do podtrzymywaa mu gow z tyu za wosy, druga trzymaa pod brod. Otworzy oczy, spodziewajc si, e trafi do szpitala. By bosy. Mia na sobie dinsy, lecz od pasa w gr by nagi. W powietrzu unosia si para. Na cianie naprzeciwko widzia lusterko do golenia, niewielk umywalk i bkitn szczoteczk w poplamionej past szklance. Jego umys powoli przetrawia informacje, fragment po fragmencie.

Pieky go palce u rk i ng. Zacz jcze z blu. - Spokojnie, Mike. Spokojnie - usysza znajomy gos. - Co? - spyta Cie, czy raczej sprbowa spyta. - Co si dzieje? - Nawet w jego uszach zabrzmiao to dziwnie obco. Lea w wannie, w gorcej wodzie. Przynajmniej zdawao mu si, e jest gorca, cho nie by pewien. Sigaa mu do szyi. - Najgupsz rzecz, jak mona zrobi z czowiekiem zamarzajcym na mier jest posadzenie go przed ogniem. Druga najgupsza rzecz to owin go kocami, zwaszcza jeli ma na sobie zimne mokre ubranie. Koce wietnie izoluj - utrzymuj zimno. Trzeci najgupsz rzecz - to moje prywatne zdanie - jest wypompowanie jego krwi, ogrzanie jej i wstrzyknicie z powrotem. Tak wanie w dzisiejszych czasach postpuj lekarze. Skomplikowane, kosztowne, gupie. - Gos dobiega z gry i z tyu. - Najszybsza, najlepsza metoda bya od setek lat stosowana przez marynarzy, gdy ktry z nich wypad za burt. Trzeba wsadzi delikwenta do gorcej wody. Niezbyt gorcej, po prostu gorcej. Dla twojej wiadomoci, kiedy znalazem ci na lodzie, praktycznie rzecz biorc, bye martwy. Jak si teraz czujesz, Houdini? - Boli - odpar Cie. - Wszystko mnie boli. Uratowae mi ycie. - Chyba rzeczywicie. Dasz rad sam utrzyma gow nad powierzchni? - Moe. - Puszcz ci. Jeli zaczniesz ton, znw ci wycign. Rce zwolniy uchwyt. Cie poczu, e osuwa si naprzd. Wycign rce, opar je na krawdzi wanny i odchyli si w ty. azienka bya maa, wanna metalowa, poplamiona, poobijana. Tu przed nim pojawi si stary, zatroskany mczyzna. - Czujesz si lepiej? - spyta Hinzelmann. - Le spokojnie, odpoczywaj. Rozgrzaem ju pokj. Powiedz, kiedy bdziesz gotw. Mam dla ciebie szlafrok, dinsy wrzuc do suszarki razem z reszt rzeczy. Co ty na to, Mike? - Nie tak si nazywam. - Skoro tak twierdzisz. - Stara pomarszczona twarz przybraa zakopotany wyraz. Cie straci poczucie czasu. Lea w wannie, pki pieczenie nie ustao i palce u rk i ng nie zaczy si porusza bez blu. Hinzelmann pomg mu wsta, wypuci ciep wod. Cie przysiad na krawdzi wanny. Starzec pomg mu cign dinsy.

Bez specjalnego trudu owin si zdecydowanie za ciasnym frotowym szlafrokiem i wsparty na ramieniu starca przeszed do pokoju. Tam opad ciko na star kanap. By zmczony i saby, wyczerpany, ale ywy. Na kominku pony drwa. Ze cian spoglday sennie jelenie gowy ze zdziwionymi minami, przysypane kurzem. O miejsce walczyy z nimi due zakonserwowane ryby. Hinzelmann znikn z dinsami Cienia. W ssiednim pomieszczeniu wypenionym szumem suszarki zapada krtka cisza, potem dwik powrci. Starzec zjawi si z parujcym kubkiem. - Kawa - oznajmi. - rodek stymulujcy. Dolaem te odrobin sznapsa. Odrobin. Tak wanie postpowalimy w dawnych czasach. Lekarz by tego nie pochwali. Cie uj kaw obiema rkami. Na kubku widniaa podobizna komara i haso: ODDAJ KREW - ODWIED WISCONSIN. - Dziki - rzek. - Od czego s przyjaciele - odpar Hinzelmann. - Ktrego dnia moe ty ocalisz mi ycie. Na razie nie ma za co. Cie pocign yk. - Sdziem, e nie yj. - Miae szczcie. Staem na mocie. Ju wczeniej stwierdziem, e dzi nadejdzie wielki dzie; w moim wieku czuje si takie sprawy. Staem tam z zegarkiem kieszonkowym i zobaczyem, jak wychodzisz na jezioro. Krzyczaem, wyglda jednak na to, e mnie nie usyszae. Widziaem toncy samochd i to, jak pociga ci za sob. Sdziem, e ju ci stracilimy. Wybiegem na ld. Naprawd mnie przerazie. Tkwie pod wod prawie dwie minuty. A potem zobaczyem twoj rk przebijajc si w miejscu, gdzie znikn wz zupenie jakbym ujrza ducha... - Urwa. - Obaj mielimy cholerne szczcie, e ld wytrzyma nasz ciar, kiedy wlokem ci do brzegu. Cie skin gow. - Dobrze si spisae - powiedzia i chochlikowat twarz Hinzelmanna rozjani promienny umiech. Gdzie w gbi domu Cie usysza trzaniecie drzwi. Pocign yk kawy. Teraz, gdy by ju w stanie myle jasno, zacz zadawa sobie pytania. Zastanawia si, jakim cudem starzec dwa razy niszy i trzy razy lejszy od niego, zdoa przecign go nieprzytomnego po lodzie i wcign na brzeg do samochodu. Zastanawia si, jak Hinzelmannowi udao si wnie go do domu i wanny.

Gospodarz podszed do ognia, wzi szczypce i starannie woy w pomienie dugi kawa drewna. - Chcesz wiedzie, co robiem na lodzie? Tamten wzruszy ramionami. - Nie moja sprawa. - Wiesz, czego nie rozumiem? - zacz Cie. Zawaha si, porzdkujc myli. - Nie rozumiem, czemu mnie uratowae. - C - odrzek Hinzelmann - tak mnie wychowano. Jeli widzimy kogo w kopocie... - Nie - przerwa mu Cie. - Nie to miaem na myli. Bo przecie zabie wszystkie te dzieci. Kadej zimy. Tylko ja si domyliem. Musiae widzie, jak otwieram baganik. Czemu nie pozwolie mi uton? Hinzelmann przekrzywi gow. Z namysem podrapa si po nosie, zakoysa w przd i w ty. - No c - rzek. - Dobre pytanie. Chyba dlatego, e byem komu winien przysug. A ja zawsze spacam dugi. - Wednesdayowi? - Zgadza si. - Mia powody, by mnie ukry wanie w Lakeside, prawda? Myla, e nikt nie zdoa mnie tu znale. Hinzelmann milcza. Zdj ze ciany ciki czarny pogrzebacz i zacz trca nim drwa, wysyajc w powietrze obok dymu i pomaraczowych iskierek. - To mj dom - rzek nadsany. - Dobre miasto. Cie skoczy kaw. Odstawi kubek na podog. Nawet ten ruch okaza si wyczerpujcy. - Od dawna tu mieszkasz? - Od do dawna. - I to ty zbudowae jezioro? Hinzelmann spojrza na niego zaskoczony. - Tak. Zbudowaem jezioro. Gdy si tu zjawiem, te je tak nazywali, ale byo to tylko rdo, maa sadzawka, strumyczek - zawiesi gos. - Wiedziaem, e w tym kraju nasi le sobie radz. Ta ziemia ich niszczy. Nie chciaem zosta zniszczony. Zawarem zatem ukad daem im jezioro i dostatek... - kosztowao ich to tylko ycie jednego dziecka kadej zimy.

- To dobre dzieciaki. - Hinzelmann powoli pokrci star gow. - Wszystkie byy dobre. Wybieram tylko te, ktre lubi. Oprcz Charliego Nelligana. To dopiero obuziak. W ktrym to roku byo? 1924? 1925? O tak, zgadza si. - Ludzie z miasta - rzek Cie. - Mabel. Marguerite. Chad Mulligan. Czy oni wiedz? Hinzelmann nie odpowiedzia. Wycign z ognia pogrzebacz: pierwszych dziesi centymetrw lnio matowym pomaraczem. Cie wiedzia, e uchwyt pogrzebacza musi by zbyt gorcy, by dao si go dotkn, nie przeszkadzao to jednak Hinzelmannowi, ktry ponownie poruszy palenisko. Woy pogrzebacz z powrotem do ognia, czubkiem naprzd, i tak zostawi. W kocu rzek: - Wiedz, e mieszkaj w dobrym miejscu, podczas gdy inne miasta i miasteczka tego okrgu, wicej, tej czci stanu, rozpadaj si i niszczej. Oni o tym wiedz. - I to twoja sprawka? - To miasto - rzek Hinzelmann. - Dbam o nie. Nie dzieje si tu nic, czego bym nie chcia. Rozumiesz? Nie przychodzi nikt, kogo nie chciabym wpuci. Dlatego wanie ojciec ci tu przysa. Nie chcia, eby kry po wiecie, zwracajc na siebie uwag. To wszystko. - A ty go zdradzie. - Nie zrobiem niczego takiego. To on by oszustem. Ja zawsze spacam dugi. - Nie wierz ci - rzek Cie. Hinzelmann sprawia wraenie uraonego. Jedn rk szarpn kosmyk biaych wosw u skroni. - Ja dotrzymuj sowa. - Nie. Nie dotrzymujesz. Najpierw Laura. Oznajmia, e co j tu przyzywao. A co powiesz na zbieg okolicznoci, ktry sprawi, e tego samego wieczoru zjawiy si tu Sam Czarna Wrona i Audrey Burton? Chyba przestaem wierzy w przypadki. Sam Czarna Wrona i Audrey Burton. Dwie osoby, ktre wiedziay, kim jestem naprawd, i zdaway sobie spraw z tego, e kto mnie szuka. Gdyby jedna zawioda, w odwodzie trzymae drug. A co, gdyby i to nic nie dao? Kto jeszcze wybiera si do Lakeside, Hinzelmannie? Mj dawny dyrektor wizienia nabra ochoty na ryby? Matka Laury? - Cie odkry ze zdziwieniem, e jest wcieky. - Chciae pozby si mnie ze swego miasta. Ale wolae si do tego nie przyznawa Wednesdayowi. W blasku ognia Hinzelmann bardziej przypomina gargulca ni chochlika. - To dobre miasto - powtrzy. Bez umiechu wyglda upiornie, jak trup. Przycignby zbyt wiele uwagi. To niedobre dla miasta.

- Trzeba byo zostawi mnie tam, na lodzie - odpar Cie. - Powiniene by zostawi mnie w jeziorze. Otworzyem kufer gruchota. W tej chwili Alison tkwi tam jeszcze przymarznieta, ale ld stopnieje i jej ciao wypynie na powierzchni. Wtedy zejd na dno i zaczn szuka. Znajd twoj kolekcj dzieci. Przypuszczam, e cz cia niele si zachowaa. Hinzelmann schyli si i podnis pogrzebacz. Nie udawa ju nawet, e grzebie w ogniu. Trzyma go jak miecz albo pak. Rozarzony niemal do biaoci czubek kreli w powietrzu skomplikowane wzory, zostawiajc za sob smuk dymu. Cie doskonale zdawa sobie spraw z faktu, e jest niemal nagi, wci zmczony, niezgrabny i raczej niezdolny do obrony. - Chcesz mnie zabi? - rzek. - Prosz bardzo. Zrb to. I tak jestem ju martwy. Wiem, e to miasto naley do ciebie. To twj wasny may wiat. Ale jeli sdzisz, e nikt nie bdzie mnie szuka, to yjesz marzeniami. To koniec, Hinzelmannie. Tak czy inaczej, to koniec. Hinzelmann dwign si z miejsca, podpierajc si pogrzebaczem niczym lask. W miejscach, gdzie rozarzony koniuszek dotkn dywanu, pojawiay si dymice dziury. Spojrza na Cienia. W jego jasnoniebieskich oczach byszczay zy. - Kocham to miasto - powiedzia. - Uwielbiam by poczciwym staruszkiem, opowiada historie, jedzi Tessie i owi ryby w przerbli. Pamitasz, co ci mwiem? Po caym dniu przynosisz do domu nie ryby, lecz spokj umysu. Wycign pogrzebacz w stron Cienia. Nawet z odlegoci kilkudziesiciu centymetrw Cie czu bijce ze gorco. - Mogem ci zabi - doda Hinzelmann. - Mogem to zaatwi. Robiem tak ju wczeniej. Ojciec Chada Mulligana te si domyli. Zaatwiem go i mog zaatwi ciebie. - Moliwe - odpar Cie. - Ale jak dugo to potrwa, Hinzelmannie. Rok? Dziesi lat? Teraz maj ju komputery. Nie s gupi. Dostrzeg w kocu prawidowo. Co roku znika jedno dziecko. Prdzej czy pniej zaczn wszy, tak jak zaczn szuka mnie. Powiedz mi, ile masz lat? - Zacisn palce na poduszce kanapy, gotw osoni ni gow. To osabioby pierwszy cios. Twarz Hinzelmanna nie wyraaa niczego. - Oddawali mi dzieci w ofierze, nim jeszcze Rzymianie zjawili si w Czarnym Lesie odpar. - Zanim zostaem koboldem, byem bogiem. - Moe czas co zmieni? - Cie nie mia pojcia, co to jest kobold. Hinzelmann spojrza na niego, potem obrci si i wsun czubek pogrzebacza w ar.

- To nie takie proste. Czemu sdzisz, e mgbym opuci to miasto, nawet gdybym chcia? Jestem jego czci. Zmusisz mnie do odejcia, Cieniu? Jeste gotw mnie zabi, abym mg odej? Cie spuci wzrok. Dywan wci jeszcze dymi, poyskiway w nim iskierki. Hinzelmann pody za nim spojrzeniem i przydepta tlce si kawaki, obracajc stop. W umyle Cienia pojawi si nieproszony obraz: dzieci, ponad setka dzieci wpatrzonych w niego lepymi jak ko oczami. Ich wosy unosiy si powoli wok twarzy niczym gazki wodorostw. Wszystkie patrzyy na niego z wyrzutem. Wiedzia, e sprawia im zawd. Tyle e nie mia pojcia, co robi. - Nie mog ci zabi - rzek. - Uratowae mi ycie. - Potrzsn gow. Czu si okropnie, pod kadym moliwym wzgldem. Nie by ju bohaterem ani detektywem - jedynie pieprzonym sprzedawczykiem, grocym surowo palcem ciemnoci, po czym odwracajcym si do niej plecami. - Chcesz pozna pewien sekret? - spyta Hinzelmann. - Jasne. - Cie czu, jak ciska mu si serce. Mia ju dosy sekretw. - Patrz. W miejscu, gdzie sta Hinzelmann, pojawio si dziecko, chopiec, liczcy sobie najwyej pi lat. Wosy mia dugie, ciemnobrzowe. By cakowicie nagi poza rzemiennym wytartym pasem wok szyi. Przebijay go dwa miecze, jeden przez pier, drugi wbity w rami i wychodzcy z ciaa pod klatk piersiow. Z ran nieustannie spywaa krew, tworzc kaue na ziemi. Miecze wyglday na niewiarygodnie stare. Chopczyk spojrza na Cienia oczami kryjcymi w sobie wycznie bl. A Cie pomyla: Oczywicie. To wietny sposb stworzenia plemiennego boga, rwnie dobry jak kady inny. Nikt nie musia mu nic mwi; Cie po prostu wiedzia. Trzeba wzi dziecko i wychowa je w ciemnoci, nie pozwalajc, by kogokolwiek widziao czy dotykao. Karmi si je dobrze, lepiej ni inne dzieci w wiosce, a potem, po upywie piciu zim, w najdusz noc, wyciga si przeraone dziecko z chaty, stawia w krgu ognisk i przebija ostrzami z elaza i brzu. Potem trzeba uwdzi drobne ciako w dymie wgla drzewnego, wysuszy je dokadnie, owin futrami i nosi ze sob od obozu do obozu, gboko w Czarnym Lesie, skadajc mu ofiary z dzieci i zwierzt, by przynosio szczcie plemieniu. Gdy w kocu rozleci si ze staroci, kruche koci umieszcza si w skrzynce i oddaje jej cze. A pewnego dnia koci zagin, zostan zapomniane. Plemiona czczce boga-dziecko w skrzynce wymr, a bg, szczcie wioski, pozostanie w pamici jedynie jako duch bd skrzat, kobold.

Ciekawe, ktry z nich przyby do pnocnego Wisconsin sto pidziesit lat temu. W czyjej gowie y wwczas Hinzelmann? Drwala? A moe kartografa? A potem krwawice dziecko znikno, podobnie krew. Pozosta jedynie starzec o puszystych siwych wosach i chochlikowym umiechu. Rkawy wci ociekay mu wod po kpieli, ktra ocalia ycie Cienia. - Hinzelmann? - powiedzia kto z drzwi pokoju. Starzec odwrci si. Podobnie Cie. - Przyszedem ci powiedzie - oznajmi Chad Mulligan wyranie napitym gosem - e gruchot wpad pod ld. Zauwayem to po drodze. Pomylaem, e dam ci zna, gdyby sam nie zauway. W rku trzyma wycelowany w ziemi pistolet. - Witaj, Chad - rzek Cie. - Cze, stary - odpar Chad. - Przysali mi wiadomo, e umare w wizieniu. Atak serca. - Co ty powiesz? Wyglda na to, e cigle gdzie umieram. - Zjawi si tu - wtrci Hinzelmann. - Grozi mi. - Nie - odpar Chad Mulligan. - Nie grozi. Jestem tu od dziesiciu minut, Hinzelmannie. Syszaem wszystko, co powiedziae. O moim ojcu, o jeziorze. - Postpi kilka krokw naprzd, nie podnoszc broni. - Jezu, Hinzelmannie. Nie da si przejecha przez to miasto i nie dostrzec pieprzonego jeziora. Ley porodku wszystkiego. I co mam teraz zrobi, do diaba? - Musisz go aresztowa. Powiedzia, e mnie zabije - wtrci Hinzelmann, przeraony starzec w zakurzonym pokoju. - Chad, ciesz si, e tu jeste. - Nie - odpar Chad Mulligan. - Wcale si nie cieszysz. Hinzelmann westchn. Pochyli si z pozorn rezygnacj i wycign pogrzebacz. Jego czubek pon jaskrawym blaskiem. - Od to, Hinzelmann. Od powoli. I trzymaj rce tak, ebym je widzia. Odwr si, sta twarz do ciany. Przez twarz starca przemkn wyraz absolutnego strachu. Cie poaowaby go, przypomnia sobie jednak zamarznite zy na policzkach Alison McGovern. Hinzelmann nie poruszy si. Nie odoy pogrzebacza. Nie odwrci si twarz do ciany. Cie ju mia sign ku niemu, sprbowa odebra mu rozpalony pogrzebacz, gdy starzec cisn nim w Mulligana.

Rzut by saby i niezbyt celny - jakby Hinzelmann uczyni to bez przekonania. Ju rzucajc, pospieszy w stron drzwi. Pogrzebacz odbi si od lewej rki Mulligana. Odgos wystrzau w ciasnym pokoju starca zabrzmia oguszajco. Jeden strza w gow. I nic wicej. - Lepiej si ubierz - rzuci Mulligan martwym tpym gosem. Cie skin gow. Przeszed do ssiedniego pomieszczenia, otworzy drzwi suszarki i wycign ubranie. Dinsy byy wci wilgotne, woy je jednak. Kiedy wrci do pokoju, ubrany - poza paszczem tkwicym gdzie gboko w zamarzajcym mule jeziora i butami, ktrych nie zdoa znale - Mulligan wycign ju z kominka kilka poncych szczap. - Kiepski to dzie, gdy gliniarz musi uciec si do podpalenia, by zatrze lady morderstwa - mrukn Mulligan i spojrza na Cienia. - Bdziesz potrzebowa butw - doda. - Nie wiem, gdzie je schowa - odpar Cie. - Cholera. Przykro mi, Hinzelmann. - Mulligan podnis starca za konierz i sprzczk paska, rozhuta i rzuci twarz w ogie. Biae wosy stany w pomieniach. Pokj wypeni swd palonego ciaa. - To nie byo morderstwo, tylko samoobrona - przypomnia Cie. - Wiem, co zrobiem - odpar stanowczo Mulligan i zaj si rozrzuconymi po pokoju dymicymi szczapami. Jedn z nich wsun pod kanap, wzi stary numer Nowin z Lakeside, podar i rzuci zgniecione kartki na poncy kawaek drewna. Papier zbrzowia i stan w ogniu. - Na zewntrz - poleci Chad Mulligan. Po drodze otworzy okna i zwolni zatrzask przednich drzwi, tak by zamkny si za nimi. Cie pody za policjantem do radiowozu. Mulligan otworzy przed nim drzwi. Cie wsiad do rodka i wytar stopy o dywanik. Potem woy niemal zupenie suche skarpety. - Kupimy ci buty u Henningsa - powiedzia policjant. - Ile syszae? - spyta Cie. - Dostatecznie duo - odpar Mulligan. - Za duo - doda. W milczeniu jechali do sklepu. Gdy tam dotarli, szef policji spyta: - Jaki nosisz rozmiar? Cie mu powiedzia. Mulligan znikn w sklepie i powrci z par grubych wenianych skarpet i skrzanych roboczych butw.

- Tylko to mieli w twoim rozmiarze. Chyba e wolisz kalosze. Uznaem, e pewnie nie. Cie woy skarpety i buty. Pasoway. - Dziki - rzek. - Masz wz? - spyta Mulligan. - Zaparkowany na drodze do jeziora. Obok mostu. Mulligan uruchomi silnik i wyjecha z parkingu. - Co si stao z Audrey? - spyta Cie. - W dzie po tym, jak ci zabrali, oznajmia, e lubi mnie jako przyjaciela, ale nigdy by nam nie wyszo, bo jestemy rodzin, i wrcia do Eagle Point. Zamaa mi pieprzone serce. - Logiczne - mrukn Cie. - To nic osobistego. Po prostu Hinzelmann ju jej nie potrzebowa. Minli dom Hinzelmanna. Z komina unosi si gsty piropusz biaego dymu. - Zjawia si tu tylko dlatego, e jej potrzebowa. Pomoga mu si mnie pozby. Przycigaem uwag, ktrej nie chcia. - Sdziem, e mnie polubia. Zatrzymali si obok wynajtego samochodu. - Co teraz zrobisz? - spyta Cie. - Nie wiem - odpar Mulligan. Jego zwykle surowa twarz po raz pierwszy od wydarze w pokoju Hinzelmanna zaczynaa nabiera ycia. Jednoczenie stawaa si coraz bardziej zatroskana. - Myl, e mam kilka opcji. Mog... - Wyprostowa dwa palce niczym lufy, wsun do ust i wyj. - Wsadz sobie kulk w mzg. Albo odczekam kilka dni, pki ld nie zejdzie, przywi do nogi kawa betonu i skocz z mostu. Albo piguki. Co mi tam, moe po prostu pojad do lasu i tam je zayj. Nie chc, by jeden z moich musia po mnie sprzta. Zostawmy to wadzom okrgowym. - Westchn i potrzsn gow. - Nie zabie Hinzelmanna, Chad. On umar ju bardzo dawno temu, bardzo daleko std. - Dziki, e to mwisz, Mike. Ale nie, zabiem go. Z zimn krwi zastrzeliem czowieka i zatarem lady. Jeli mnie spytasz, czemu to zrobiem, to tak naprawd, do diaba, nie potrafi powiedzie. Cie wycign rk i dotkn lekko ramienia swego towarzysza.

- Hinzelmann wada tym miastem. Nie sdz, by mia wybr, jeli chodzi o to, co si tam stao. Myl, e sam ci sprowadzi. Chcia, e aby usysza to, co usyszae. Wrobi ci. Tylko w ten sposb mg odej. Mulligan nadal patrzy przed siebie z nieszczliw min. Cie widzia, e szef policji w ogle go nie sucha. Zabi Hinzelmanna, zbudowa mu stos, a teraz posuszny ostatniemu yczeniu wadcy zamierza popeni samobjstwo. Cie zamkn oczy, przypominajc sobie miejsce w gowie, do ktrego si uda, gdy Wednesday kaza mu przywoa nieg; miejsce napierajce na inne umysy. Umiechn si, cho nie czu radoci, i rzek: - Chad. Zostaw to. - W umyle tamtego dostrzeg chmur, ciki, ciemny obok. Cie niemal go widzia. Skupiwszy si, wyobrazi sobie, e chmura rozwiewa si, rozpywa niczym poranna mga. - Chad - powiedzia ostro, prbujc przenikn chmur. - Teraz to miasto si zmieni. Nie bdzie jedynym kwitncym miastem w regionie dotknitym recesj. Upodobni si do reszty wiata. Czekaj was kopoty, bezrobotni, szalecy, przestpstwa, mnstwo zych rzeczy. Ludzie bd potrzebowali dowiadczonego szefa policji. To miasto ci potrzebuje. - Po czym doda: - Marguerite ci potrzebuje. Co poruszyo si w burzowych chmurach wypeniajcych gow Mulligana i Cie poczu zmian. W tym momencie pchn, wyobraajc sobie spracowane brzowe rce Marguerite Olsen, jej ciemne oczy i dugie, bardzo dugie czarne wosy. Wyobrazi sobie, jak przechyla gow i umiecha si krzywo, z rozbawieniem. - Ona na ciebie czeka - oznajmi Cie i wiedzia, e mwi prawd. - Margie? - spyta Chad Mulligan. I w tym momencie, cho Cie nie mia pojcia, jak tego dokona, i wtpi, by zdoa uczyni to ponownie, sign w gb umysu Chada Mulligana i z niewiarygodn atwoci usun z niego wydarzenia tego popoudnia, rwnie obojtnie i precyzyjnie, jak kruk wydziobujcy oko martwego zwierzcia. Zmarszczki na czole Chada wygadziy si. Policjant zamruga sennie. - Id do Margie - poleci Cie. - Milo ci byo pozna, Chad. Dbaj o siebie. - Jasne - ziewn Chad Mulligan. W policyjnym radiu co zatrzeszczao. Chad sign po mikrofon. Cie wysiad z radiowozu. Przeszed powoli do swego wynajtego samochodu. Porodku miasta widzia szar paszczyzn jeziora. Pomyla o martwych dzieciach czekajcych na dnie. Wkrtce Alison wypynie na powierzchni...

Przejedajc koo mieszkania Hinzelmanna, dostrzeg, e piropusz dymu znikn zastpiony morzem pomieni. Usysza jk syreny. Jecha na poudnie, w stron autostrady 51. Na ostatnie spotkanie. Przedtem jednak, pomyla, wpadnie do Madison, aby poegna jeszcze kogo.

*** Najbardziej ze wszystkiego Samantha Czarna Wrona lubia zamyka noc Kafejk. Dziaao to na ni uspokajajco; miaa wraenie, e przywraca porzdek wiatu. Wkadaa w odtwarzacz pyt Indigo Girls i koczya swe obowizki we wasnym tempie, na swj wasny sposb. Najpierw czycia ekspres do kawy. Potem obchodzia cay lokal, sprawdzajc, czy wszystkie filianki i talerze trafiy z powrotem do kuchni, a gazety, pod koniec dnia zawsze rozrzucone po Kafejce, le w rwnym stosiku przy drzwiach frontowych, gotowe do recyklingu. Samantha uwielbiaa Kafejk: dug seri pomieszcze, penych kanap, foteli i niskich stolikw, na ulicy znanej z ksikowych antykwariatw. Nakrya resztki sernika i schowaa na noc do wielkiej lodwki. Potem cierk zgarna z lady okruchy. Lubia by sama. Ciche pukanie w okno gwatownie przywoao j do rzeczywistoci. Podesza do drzwi i wpucia do rodka kobiet mniej wicej w jej wieku, o splecionych w warkoczyki purpurowych wosach. Dziewczyna nazywaa si Natalie. - Witaj - rzucia Natalie. Wspia si na palce i ucaowaa Sam w miejsce pomidzy policzkiem a kcikiem ust. Taki pocaunek bywa bardzo znaczcy. - Skoczya? - Prawie. - Chcesz obejrze film? - Jasne. Z rozkosz. Zostao mi jeszcze jakie pi minut. Moe poczytaj sobie Onion? - Widziaam ju ten numer. - Natalie przysiada na krzele niedaleko drzwi. Zacza grzeba w stosie odoonych gazet, pki nie znalaza czego ciekawego, i pogrya si w lekturze. Tymczasem Sam schowaa do woreczka reszt pienidzy z kasy i umiecia w sejfie. Sypiay ze sob od tygodnia. Sam zastanawiaa si, czy to ju to, mio, na ktr czekaa cae ycie. Powtarzaa sobie, e to jedynie zwizki chemiczne w mzgu i feromony sprawiaj, e czuje si szczliwa, kiedy widzi Natalie, i moe istotnie tak byo. Wiedziaa jednak, e umiecha si na jej widok i e kiedy s razem, czuje si radosna i swobodna.

- W tej gazecie - oznajmia Natalie - jest kolejny z tych artykuw. Czy Ameryka si zmienia? - A zmienia si? - Tego nie pisz. Moe, ale nie wiedz jak, nie wiedz czemu i moe w ogle to si nie dzieje. Sam umiechna si szeroko. - No to mamy wszystkie moliwe opcje, prawda? - Najwyraniej. - Natalie zmarszczya brwi i wrcia do lektury. Sam przepukaa ciereczk i zoya j. - Chodzi o to, e mimo wszystkiego, co robi rzd, i tak dalej, nagle poczulimy si dobrze. Moe to po prostu wiosna? Zima bya duga i osobicie ciesz si, e mina. - Ja te. - Chwila ciszy. - Pisz tutaj, e mnstwo ludzi miao ostatnio dziwaczne sny. Ja nie miewam dziwacznych snw. Nie dziwaczniejsze ni normalnie. Sam rozejrzaa si, sprawdzajc, czy o czym zapomniaa. Nie. Dobra robota. Zdja fartuch, powiesia go w kuchni i zacza gasi wiata. - Ja miaam ostatnio dziwaczne sny - powiedziaa. - Tak dziwne, e zaczam je zapisywa. Notuj wszystko, gdy tylko si obudz. Ale kiedy to pniej czytam, nic nie ma sensu. Woya paszcz i tanie rkawiczki. - Zajmowaam si kiedy snami - powiedziaa Natalie. Natalie zajmowaa si kiedy wieloma rzeczami, od dziwacznych technik samoobrony i duchowoci indiaskiej po feng shui i taniec nowoczesny. - Opowiedz mi o nich. Powiem ci, co znacz. - Zgoda. - Sam otworzya drzwi i zgasia ostatni lamp. Wypucia Natalie na ulic i starannie zamkna za sob na klucz drzwi Kafejki. - Czasami niam o ludziach spadajcych z nieba. Nieraz jestem pod ziemi i rozmawiam z kobiet o gowie bawou. A czasami ni mi si facet, ktrego w zeszym miesicu pocaowaam w barze. Natalie prychna. - Co, o czym powinnam wiedzie? - Moe. Ale to nie to, co mylisz. To by pocaunek na odpieprz. - Mwia mu, eby si odpieprzy? - Nie. Mwiam wszystkim innym, e mog si od nas odpieprzy. Chyba trzeba to byo zobaczy, eby zrozumie. Natalie maszerowaa chodnikiem, stukajc obcasami. Sam dreptaa obok niej. - Mj samochd naley do niego - dodaa.

- Ten fioletowy potwr, ktry trzymasz u siostry? - Tak. - Co si z nim stao? Czemu nie chce odebra wozu? - Nie wiem. Moe siedzi w wizieniu. Moe nie yje. - Nie yje? - Chyba tak. - Sam zawahaa si. - Kilka tygodni temu byam pewna, e umar. Telepatia czy co takiego. Zupenie jakbym wiedziaa. Ale potem zaczam myle, e moe jednak yje. Sama nie wiem. Chyba nie jestem zbyt dobr telepatk. - Na jak dugo zamierzasz zatrzyma jego wz? - Pki kto si po niego nie zgosi. Myl, e tego by chcia. Natalie zerkna na Sam, odwrcia wzrok i popatrzya ponownie. - Skd je wzia? - spytaa. - Co? - Kwiaty. Te, ktre trzymasz, Sam. Skd je wzia? Miaa je ju, gdy wychodziymy z Kafejki? - Nie zauwayam. - Sam spucia wzrok i umiechna si szeroko. - Jeste taka sodka. Powinnam bya podzikowa, kiedy mi je wrczya. S liczne. Strasznie dzikuj, ale czy czerwone nie byyby odpowiedniejsze? W rkach trzymaa re, ich odyki byy owinite papierem. Sze r, biaych. - Ja ci ich nie daam. - Natalie zacisna usta. adna z nich nie odezwaa si ju ani sowem, pki nie dotary do kina. Gdy tego wieczoru wrcia do domu, Sam wstawia re do zaimprowizowanego flakonu. Pniej odlaa je w brzie i zachowaa dla siebie opowie o tym, skd je wzia, cho pewnego wieczoru, po pijaku, opowiedziaa histori widmowych r Caroline, nastpczyni Natalie. Caroline zgodzia si, e to naprawd niesamowita, odlotowa historia, i w gbi duszy nie uwierzya w ani jedno sowo, wic wszystko byo w porzdku.

*** Cie zaparkowa obok budki telefonicznej. Zadzwoni na informacje, podano mu numer. Nie, usysza. Nie ma jej. Prawdopodobnie wci jeszcze jest w Kafejce. Po drodze do Kafejki zatrzyma si i kupi kwiaty. Znalaz kawiarni, przeszed przez jezdni, stan w drzwiach antykwariatu i czeka.

Lokal zamykano o smej. Dziesi po smej Cie ujrza Sam Czarn Wron wychodzc z Kafejki w towarzystwie drobniejszej kobiety, ktrej splecione w warkoczyki wosy miay niezwyky odcie czerwieni. Dziewczyny mocno trzymay si za rce, jak gdyby sam ten gest mg odgrodzi je od wiata. Rozmawiay - czy raczej Sam mwia, podczas gdy jej przyjacika suchaa. Cie zastanawia si, o czym mwi dziewczyna. Cay czas si umiechaa. Kobiety przeszy przez ulic, mijajc miejsce, w ktrym czeka. Dziewczyna z warkoczykami przesza krok od niego. Mg wycign rk i dotkn jej, a jednak go nie dostrzegy. Patrzy, jak odchodz ulic, i poczu nage ukucie, jakby kto trci w jego sercu strun. To by naprawd niezy pocaunek, lecz Sam nigdy nie spojrzaa na niego tak, jak patrzya na dziewczyn z warkoczykami. I nigdy nie spojrzy. - Och, do diaba. Przynajmniej zawsze bdziemy mieli Peru - mrukn pod nosem, gdy oddalaa si od niego. - I El Paso. To te na zawsze nam zostanie. Potem pobieg za ni, wsun kwiaty w rce Sam i odbieg, by nie moga ich odda. Wdrapa si na wzgrze, z powrotem do samochodu i pody za drogowskazami do Chicago. Cay czas jecha z dozwolon maksymaln szybkoci. Mia do zrobienia jeszcze tylko jedn rzecz. I wcale mu si nie spieszyo.

*** Noc spdzi w Motelu 6. Gdy rano wsta, zorientowa si, e ubranie wci pachnie muem z dna jeziora, ale i tak je woy. Uzna, e ju wkrtce nie bdzie go potrzebowa. Zapaci rachunek i podjecha pod znajom kamienic. Znalaz j bez trudu. Bya mniejsza, ni j zapamita. Spokojnie wszed po schodach - nie szybko, to oznaczaoby, e spieszy mu si do wasnej mierci, i nie wolno, bo to sugerowaoby lk. Kto tu posprzta, czarne worki ze mieciami znikny. Powietrze pachniao chlorem i rodkami czyszczcymi, nie gnijcymi warzywami. Czerwone drzwi na szczycie schodw stay otworem, wok wisiaa wo starych posikw. Cie zawaha si i nacisn dzwonek. - Id! - usysza kobiecy gos. Z kuchni wynurzya si drobna jak krasnoludek i olepiajco jasnowosa Zoria Utriennaja. Ruszya ku niemu, wycierajc rce w fartuch. Cie

uwiadomi sobie, e kobieta wyglda jako inaczej, sprawia wraenie szczliwej; policzki miaa urowione, jej stare oczy lniy. Na jego widok szeroko otworzya usta. - Cie! wykrzykna. - Wrcie do nas? - Pospieszya ku niemu, wycigajc rce. Schyli si i obj j, a ona ucaowaa go w policzek. - Jak dobrze ci widzie! - dodaa. - A teraz musisz odej. Cie przestpi prg mieszkania. Wszystkie drzwi (oprcz, co go nie zdziwio, drzwi Zorii Pounocznej) stay otworem. Wszystkie okna take byy pootwierane. W korytarzu czu lekki wietrzyk. - Wiosenne porzdki - domyli si. - Spodziewamy si gocia - odpara Zoria Utriennaja. - Teraz musisz ju i, ale najpierw napijesz si kawy? - Przyszedem do Czernoboga - oznajmi Cie. - Ju czas. Zoria Utriennaja gwatownie pokrcia gow. - Nie, nie - zaprotestowaa. - Nie chcesz si z nim widzie. To niedobry pomys. - Wiem - odpar Cie. - Ale nauczyem si czego o bogach. Jeli zawrze si z nimi ukad, naley go dotrzyma. Oni mog ama wszelkie reguy, my nie. Nawet gdybym prbowa std wyj, moje stopy przyniosyby mnie tu z powrotem. Zoria wysuna doln warg. - Prawda. Ale dzisiaj id. Wr jutro. Ju go nie bdzie. - Kto to? - usysza kobiecy gos w gbi korytarza. - Zorio Utriennaja, z kim rozmawiasz? Wiesz, e sama nie dam rady obrci materaca. Cie ruszy w gb korytarza. - Dzie dobry, Zorio Wieczemaja. Moe ja pomog? Kobieta w pokoju pisna zaskoczona i upucia rg materaca. Ca sypialni pokrywaa gruba warstwa kurzu - kad powierzchni, drewno i szko. Jego drobinki wiroway i taczyy w promieniach wiata wpadajcych przez otwarte okno. Od czasu do czasu unosi je mocniejszy powiew. Poke firanki opotay leniwie. Cie pamita ten pokj. Tu wanie nocowa Wednesday. W pokoju Bieleboga. Zoria Wieczemaja spojrzaa na niego niepewnie. - Materac - oznajmia. - Trzeba go obrci. - Nie ma sprawy. - Cie chwyci materac, podnis go z atwoci i odwrci. ko byo stare, drewniane. Wypchany pierzem materac way tyle, co dorosy czowiek. Kiedy opad, w powietrze wzbia si chmura kurzu. - Po co przyszede? - spytaa Zoria Wieczemaja, bynajmniej nie przyjaznym tonem.

- Przyszedem - odpar Cie - poniewa w grudniu pewien mody czowiek gra w warcaby ze starym bogiem i przegra. Stara kobieta o upitych w ciasny kok siwych wosach cigna wargi. - Wr jutro - polecia. - Nie mog - odpar z prostot. - To twj pogrzeb. A teraz id, usid. Zoria Utriennaja przyniesie ci kaw. Czernobog wkrtce wrci. Cie przeszed do salonu, ktry wyglda dokadnie tak, jak go zapamita, cho okno byo otwarte. Szary kot spa na porczy kanapy. Gdy Cie wszed do rodka, kot otworzy jedno oko, po czym znudzony znw zasn. Tu wanie gra w warcaby z Czernobogiem; tu postawi wasne ycie, by namwi starca do udziau w ostatnim przekltym oszustwie Wednesdaya. Przez otwarte okno wpadao wiee powietrze, przeganiajc zaduch. W salonie zjawia si Zoria Utriennaja, dwigajca czerwon drewnian tac z ma emaliowan filiank pen czarnej parujcej kawy i talerzykiem niewielkich czekoladowych ciasteczek. Ustawia j przed nim na stole. - Widziaem si jeszcze raz z Zoria Pounoczn - powiedzia Cie. - Przybya do mnie pod wiatem. Daa mi ksiyc, by owietla drog. I co ode mnie wzia, ale nie pamitam co. - Ona ci lubi - oznajmia Zoria Utriennaja. - Tak wiele ni. Strzee nas wszystkich. Jest bardzo odwana. - Gdzie si podziewa Czernobog? - Twierdzi, e wiosenne porzdki go irytuj. Wychodzi po gazet, siedzi w parku, kupuje papierosy. Moe w ogle dzi nie wrci. Nie musisz czeka. Id i przyjd jutro. - Zaczekam - odpar Cie. adna magia nie zmuszaa go do tego. Doskonale o tym wiedzia. Sprawia to on sam. Bya to ostatnia rzecz, ktra musiaa si wydarzy, i jeli istotnie stanie si ostatni w jego yciu, c, przyby tu z wasnej woli. Koniec z obowizkami, tajemnicami, duchami. Pocign yk gorcej kawy, czarnej i sodkiej, dokadnie takiej, jak pamita. Nagle usysza dobiegajcy z korytarza mski gos. Wyprostowa si. Z radoci stwierdzi, e nie dry mu rka. Drzwi si otwary. - Cie? - Cze - odpar Cie. Nie wstawa.

Czernobog przekroczy prg. W rku trzyma zoony numer Chicago Sun -Times; odoy go na stolik. Przez chwil patrzy na Cienia, po czym z wahaniem wycign rk. Ucisnli sobie donie. - Przybyem - oznajmi Cie. - Nasza umowa. Ty dotrzymae warunkw. Kolej na mnie. Czernobog skin gow i unis brwi. Soce poyskiwao w siwych wosach i wsach, sprawiajc, e wydaway si niemal zociste. - To... - Zmarszczy czoo. - To nie... - Urwa. - Moe powiniene odej. To niedobry moment. - Zaczekam - odrzek Cie. - Jestem gotw. Czernobog westchn. - Bardzo gupi z ciebie chopiec. Wiesz o tym? - Chyba wiem. - Gupi chopiec. Tam na szczycie zrobie co bardzo dobrego. - Tylko to, co musiaem. - Moliwe. Czernobog podszed do starego drewnianego kredensu, schyli si i wycign spod niego walizeczk. Otworzy zatrzaski, ktre odskoczyy z dononym trzaskiem. Unis wieko. Wyj ze rodka mot i zamachn si na prb. Mot przypomina zmniejszon kopi mota kowalskiego. Drewniany trzonek pokryway ciemne plamy. Potem wsta. - Jestem ci tyle winien. Wicej, ni przypuszczasz. Dziki tobie wszystko si zmienio. Nadesza wiosna. Prawdziwa wiosna. - Wiem, co zrobiem - odpar Cie. - Nie miaem wielkiego wyboru. Czernobog kiwn gow. Jego oczy miay wyraz, jakiego Cie nigdy wczeniej nie widzia. - Opowiadaem ci kiedy o moim bracie? - O Bielebogu? - Cie przeszed na rodek oproszonego popioem dywanu. Uklk. Mwie, e bardzo dawno go nie widziae. - Tak - odpar starzec, unoszc mot. - To bya duga zima. Bardzo duga. Ale teraz dobiega koca. - Powoli pokrci gow, jakby co sobie przypomina, i rzek: - Zamknij oczy. Cie zamkn oczy i unis gow. Czeka. Mot by zimny, lodowato zimny. Musn jego czoo delikatnie jak pocaunek.

- Buch! Prosz - rzuci Czernobog. - Zaatwione. Jego twarz rozjani niezwyky umiech: wesoy promienny umiech, pogodny jak soce w letni dzie. Starzec wrci do walizeczki, schowa mot, zamkn wieko i wepchn wszystko pod kredens. - Czernobog? - spyta Cie. - Ty jeste Czernobog? - Tak. Dzisiaj jeszcze tak - odpar starzec. - Jutro bdzie ju tylko Bielebog, ale dzi to wci Czernobog. - A zatem czemu? Czemu mnie nie zabie, skoro miae szans? Stary czowiek wyj z kieszeni papierosa bez filtra. Z kominka wzi wielkie pudeko zapaek i zapali papierosa. Na chwil pogry si w mylach. - Poniewa - odpar w kocu - istnieje co takiego jak krew. Ale istnieje te wdziczno. A to bya naprawd duga zima. Cie wsta. Szybkim gestem otrzepa zakurzone kolana dinsw. - Dziki - rzek. - Bardzo prosz - odpar starzec. - Nastpnym razem, kiedy zachce ci si zagra w warcaby, wiesz, gdzie mnie znale. Tym razem gram biaymi. - Dzikuj. Moe nawet przyjd - mrukn Cie. - Ale nieprdko. Spojrza wprost w wesoe oczy rozmwcy, zastanawiajc si, czy zawsze miay tak intensywnie bkitn barw. Ucisnli sobie donie. aden z nich nie odezwa si wicej. W drodze do wyjcia Cie ucaowa policzek Zorii Utriennej i do Zorii Wieczernej. Potem zbieg po schodach, przeskakujc stopnie.

POST SCRIPTUM Reykjavik, stolica Islandii, to dziwne miasto, nawet dla tych, ktrzy ogldali ju wiele dziwnych miast. Mona go nazwa miastem wulkanicznym - ogrzewajce domy ciepo pochodzi z gbin ziemi. Rzecz jasna przyjedaj tu turyci, ale nie tak wielu, jak mona by oczekiwa, nawet na pocztku czerwca. Soce wieci wwczas jasno, tak jak wiecio od tygodni; nad ranem na par godzin przygasa i pomidzy drug i trzeci znw wstaje wrd mgy, zaczynajc kolejny dzie. Tego ranka wysoki turysta zwiedzi pieszo wiksz cz Reykjaviku, suchajc toczonych wok rozmw w jzyku, ktry przez ostatni tysic lat niemal si nie zmieni. Miejscowi potrafili czyta staroytne sagi z rwn atwoci, jak zwyke gazety. Tutejsze poczucie cigoci historii przeraao go, a jednoczenie dodawao rozpaczliwej otuchy. By bardzo zmczony: niekoczcy si dzie sprawi, e praktycznie nie spa i ca beznocn noc przesiedzia w pokoju hotelowym, czytajc na zmian przewodnik i Czarny dom, powie, kupion niedawno na lotnisku, cho nie potrafiby ju powiedzie, na ktrym. Czasami wyglda przez okno. W kocu zegar i soce zgodnie ogosiy nadejcie ranka. W jednym z wielu sklepikw Cie kupi tabliczk czekolady i ruszy naprzd, bez celu. Od czasu do czasu co przypominao mu o wulkanicznej naturze Islandii: skrca za rg i przez moment czu w powietrzu wo siarki. Nie przywodzia mu jednak na myl Hadesu, lecz zgnie jaja. Wiele kobiet, ktre mija na ulicach, byo bardzo piknych: szczupych i bladych, takich, za jakimi przepada Wednesday. Cie zastanawia si, co mogo pociga Wednesdaya w jego matce, piknej, ale zupenie do nich niepodobnej. On sam umiecha si do adnych kobiet, bo czu si przy nich przyjemnie msko. Umiecha si te do innych - w kocu wietnie si bawi. Nie by pewien, kiedy si zorientowa, e kto go obserwuje. W trakcie spacerw po Reykjaviku poczu nagle, e ledz go czyje oczy. Od czasu do czasu obraca si gwatownie, prbujc dostrzec swojego przeladowc, patrzy te w szyby wystaw, na odbicie ulic. Nie ujrza jednak nikogo niezwykego, nikogo, kto zwracaby na niego uwag. Wszed do niewielkiej restauracji, gdzie zjad wdzonego maskonura, maliny, arktycznego pstrga i gotowane ziemniaki. Popi wszystko coca-col, smakujc sodziej i ciej ni ta w Stanach.

Gdy kelner przynis rachunek, spyta: - Przepraszam, pan jest Amerykaninem? - Tak. - A zatem szczliwego Czwartego Lipca! - Kelner sprawia wraenie zadowolonego z siebie. Cie nie zdawa sobie wczeniej sprawy z tego, e jest ju czwarty. Dzie Niepodlegoci. O tak, podobaa mu si idea niepodlegoci. Zostawi na stole pienidze wraz z napiwkiem i wyszed na zewntrz. Znad Atlantyku wia chodny wietrzyk. Cie zapi paszcz. Usiad na trawiastym zboczu wzgrza, spogldajc na otaczajce go miasto. Pewnego dnia bd musia wrci do domu, pomyla, a wczeniej stworzy dom, do ktrego mgbym wraca. Zastanawia si, czy dom to co, w co po jakim czasie zamienia si dane miejsce, czy te co, co znajdujemy w kocu, gdy dostatecznie dugo do niego dymy. Na zboczu pojawi si starszy mczyzna. Maszerowa ku niemu. Mia na sobie ciemnoszary paszcz, postrzpiony u dou, jakby oglda wiele podry, a take szerokoskrzydy niebieski kapelusz z pirkiem mewy wetknitym za wstk pod zawadiackim ktem. Wyglda jak starzejcy si hipis, pomyla Cie. Albo od dawna emerytowany kowboj. Mczyzna by niewiarygodnie wysoki. Przykucn obok Cienia na wzgrzu i pozdrowi go krtkim skinieniem gowy. Jedno oko przesaniaa mu czarna opaska, jak u pirata, szczk porastaa nastroszona brdka. Cie zastanowi si przelotnie, czy tamten zaraz poprosi o papierosa. - Hvernig gengur? Manst pu eftir mer? - odezwa si starszy mczyzna. - Przepraszam - odpar Cie. - Nie mwi po islandzku. - A potem doda z wahaniem, cytujc zdanie, ktrego nauczy si z rozmwek w wietle wczesnego poranka: - Eg yala bara ensku. Mwi tylko po angielsku. - I doda: - Amerykanin. Starszy czowiek powoli skin gow. - Moi ludzie dawno temu popynli std do Ameryki. Dotarli tam i wrcili na Islandi. Mwili, e to dobre miejsce dla ludzi, ale ze dla bogw. A bez bogw czuli si zbyt... samotni. Mwi pynnie po angielsku, lecz przerwy i rytm zda brzmiay osobliwie. Cie przyjrza mu si. Z bliska mczyzna wydawa si starszy ni to w ogle moliwe. Jego skr pokryway zmarszczki i szczeliny, niczym pknicia w granicie. - Ja ci znam, chopcze - oznajmi starzec. - Tak?

- Ty i ja podalimy t sam ciek. Ja take dziewi dni wisiaem na drzewie ofiara z samego siebie. Jestem wadc Asw, bogiem szubienic. - Jeste Odynem - powiedzia Cie. Mczyzna przytakn z namysem, jakby way w mylach to imi. - Rnie mnie nazywaj, ale owszem, jestem Odynem, synem Bora. - Widziaem twoj mier - rzek Cie. - Czuwaem nad twym ciaem. Prbowae tak wiele zniszczy po to, by zyska moc. Tak wiele bye gotw powici dla siebie. Ty to zrobie. - Nie. - Zrobi to Wednesday. By tob. - On by mn, owszem. Ale ja nie jestem nim. - Mczyzna podrapa si po nosie. Pirko mewy zadrao. - Wrcisz? - spyta Wadca Szubienic. - Do Ameryki? - Nie mam do czego wraca. - Mwic to, Cie zorientowa si, e kamie. - Sporo tam na ciebie czeka - powiedzia starzec. - Ale poczeka, nie ucieknie. Obok nich przelecia biay motyl, trzepoczc skrzydekami. Cie milcza. Mia dosy bogw i ich tajemnic, dosy na kilka ywotw. Postanowi, e wsidzie do autobusu na lotnisko, zmieni rezerwacj i poleci dokd, gdzie nigdy jeszcze nie by. Cay czas bdzie w ruchu. - Hej - rzek gono - mam co dla ciebie. - Sign do kieszeni, ukrywajc w doni drobny przedmiot. - Wycignij rk - poleci. Odyn spojrza na niego z dziwnym wyrazem twarzy, po czym wzruszy ramionami i wycign praw rk doni do dou. Cie chwyci j i obrci. Otworzy wasne rce, pokazujc je kolejno, demonstrujc, e s puste. Potem wepchn szklane oko w skrzast do starca i zostawi je tam. - Jak to zrobie? - Czary - odpar Cie. Starzec zamia si radonie i klasn. Obejrza oko, trzymajc je midzy kciukiem i palcem wskazujcym, skin gow, jakby wiedzia dokadnie, czym jest, i ukry w skrzanej sakiewce wiszcej u pasa. - Takk kaerlega. Zaopiekuj si tym. - Bardzo prosz. - Cie wsta, otrzepujc spodnie z trawy. - Jeszcze raz. - Pan Asgardu wyniole skin gow. Jego gos brzmia gboko, rozkazujco.

- Ech, wy - westchn Cie - nigdy nie macie dosy. Tej sztuczki nauczyem si od kogo, kto ju nie yje. Sign w pustk i wyj z powietrza zot monet. To bya zupenie zwyczajna zota moneta, nie potrafia przywraca ycia umarym ani leczy chorych, ale istniaa naprawd. - I to ju wszystko - oznajmi, pokazujc j pomidzy palcami. - Nie napisaa nic wicej. Jednym pstrykniciem wyrzuci monet w powietrze. Zawirowaa w grze, poyskujc w blasku soca, i zawisa tak na tle letniego nieba, jakby nigdy nie miaa spa. Moe istotnie nie spada. Cie nie czeka, by si przekona. Odszed, nie ogldajc si za siebie.

PODZIKOWANIE To bya duga ksika i duga podr, i musz podzikowa za ni wielu ludziom. Pani Hawley uyczya mi swojego domu na Florydzie, w zamian miaem tylko poszy spy. Wypoyczya mi take swj irlandzki dom, w ktrym koczyem ksik, i ostrzega, bym nie poszy duchw. Dzikuj jej i panu Hawleyowi za ich przyja i szczodro. Jonathan i Jane zostawili mi swj dom i oe, a ja musiaem tylko od czasu do czasu wyowi z basenu dla jaszczurek dziwaczne florydzkie zwierz. Jestem im wszystkim bardzo wdziczny. Da Johnson, lekarz medycyny, udziela mi wszystkich niezbdnych informacji medycznych, wskazywa niezamierzone anglicyzmy (wszyscy inni te to robili), odpowiada na najdziwniejsze pytania i pewnego lipcowego dnia urzdzi mi nawet wycieczk po pnocnym Wisconsin maym samolotem. Oprcz kierowania moim yciem, gdy ja pisaem ksik, moja asystentka, bajeczna Lorraine Garland, niezwykle fachowo odnajdywaa mi liczb mieszkacw kolejnych maych amerykaskich miasteczek. Wci nie jestem pewny, jak jej si to udao. (Naley do zespou zwanego The Flash Girls; zrbcie jej przyjemno i kupcie ich now pyt Play Each Morning, Wild Queen). Terry Pratchett pomg mi rozwiza problem fabularny w pocigu do Gothenburga. Eric Edelman odpowiada na pytania dyplomatyczne. Anna Sunshine Ison zdobya cae mnstwo informacji na temat obozw internowania dla Japoczykw na zachodnim wybrzeu; informacje te poczekaj na nastpn ksik, bo do tej jako nie pasoway. Najlepszy cytat z dialogw w epilogu pochodzi od Genea Wolfea, dzikuj mu za to. Sierant Kathy Ertz odpowiadaa cierpliwie na nawet najdziwniejsze pytania dotyczce procedur policyjnych, a zastpca szeryfa Marshall Multhauf zabra mnie na przejadk. Pete Clark z wyrozumiaoci i rozbawieniem odpowiada na wyjtkowo osobiste pytania, Dale Robertson udziela konsultacji z zakresu hydrologii. Byem wdziczny za komentarze doktora Jima Millera, dotyczce ludzi, jzyka i ryb, a take za pomoc lingwistyczn Margret Rodas. Jamy Ian Swiss dopilnowa, by sztuczki z monetami pozostay prawdziw magi. Wszelkie bdy pojawiajce si w ksice pochodz ode mnie, nie od nich. Wielu dobrych ludzi przeczytao rkopis i podzielio si ze mn cennymi uwagami, poprawkami, sowami zachty i informacjami. Jestem zwaszcza wdziczny Colinowi Greenlandowi i Susannie Clarke, Johnowi Clute i Samuelowi R. Delanyemu. Chciabym te podzikowa Owlowi Goingbackowi (ktry naprawd ma najbardziej odlotowe nazwisko wiata), Iselin Rosjo Evensen, Peterowi Straubowi, Jonathanowi Carrollowi, Kelli Bickman,

Diannie Graf, Lennyemu Henryemu, Peteowi Atkinsowi, Amy Horsting, Chrisowi Ewenowi, Tellerowi, Kelly Link, Barb Gilly, Willowi Shetterlyowi, Connie Zastoupil, Rantzowi Hoseleyowi, Dianie Schutz, Steveowi Brustowi, Kelly Sue DeConnick, Roz Kaveney, anowi McDowellowi, Karen Berger, Wendy Japhet, Terje Nordberg, Gwendzie Bond, Therese Littleton, Lou Aronice, Hyowi Benderowi, Markowi Askwithowi, Alanowi Moore (ktry poyczy mi Litvinoffs Book) i prawdziwemu Joe Sandersowi. Dzikuj te Rebecce Wilson, a take Stacy Weiss za jej uwagi. Po przeczytaniu pierwszego szkicu Diana Wynne Jones ostrzega mnie, co to za ksika i jakie wi si z tym niebezpieczestwa. Jak dotd nie pomylia si ani razu. Chciabym, eby profesor Frank McConnell wci by z nami. Myl, e spodobaaby mu si ta powie. Kiedy skoczyem pierwsz wersj, uwiadomiem sobie, e kilka innych osb poruszao ju przede mn podobne tematy: zwaszcza mj ulubiony niemodny autor, James Branch Cabell; nieyjcy ju Roger elazny i oczywicie jedyny w swoim rodzaju Harlan Ellison, ktrego zbir opowiada Deathbird Stories odcisn si pitnem gdzie w gbi mojego umysu, kiedy jeszcze byem w wieku, gdy ksika potrafi odmieni czowieka na zawsze. Niespecjalnie pojmuj, po co miabym pozostawia list utworw muzycznych, ktrych suchaem, piszc ksik, a byo ich naprawd mnstwo. Niemniej jednak, bez Dream Cafe Grega Browna i 69 Love Songs Magnetic Fields byaby to zupenie inna powie. Dziki zatem, Greg i Stephin. Uwaam te, e powinienem poinformowa was, i muzyki z Domu na Skale mona wysucha na tamie bd CD i obejmuje to maszyn Mikado oraz Najwiksz Karuzel wiata. Zupenie nie przypomina to niczego, co mielicie okazj sysze, co nie znaczy, e jest od tego lepsze. Oto adres: The House on the Rock, Spring Green, WI 53588 USA, telefon (608) 935-3639. Moi agenci - Merrilee Heifetz z Writers House, Jon Levin i Erin Culley La Chapelle z CAA - stali si dla mnie idealn prbn publicznoci i filarami mdroci. Wiele osb, ktre czekay na rzeczy obiecane, gdy tylko skocz, okazao zdumiewajc cierpliwo. Chciabym podzikowa miym ludziom z wytwrni Wamer Brothers (zwaszcza Kevinowi McCormickowi i Lorenzo di Bonaventurze), w Village Roadshow, w Sunbow i w Miramaxie; a take Shelly Bond, ktra zniosa naprawd wiele. Dwoje ludzi, bez ktrych...: Jennifer Hershey z Harper Collinsa w Stanach i Doug Young z Hodder Headline w Anglii. Mam szczcie do redaktorw, a to dwoje najl epszych redaktorw, jakich zdarzyo mi si spotka. Do tego oboje s cierpliwymi, spokojnymi i

gboko stoickimi ludmi, zwaszcza w obliczu upywajcych ekspresowo terminw, mijajcych nas niczym suche licie unoszone porywistym wiatrem. Potem, w Headline pojawi si Bili Massey, ktry spojrza na ksik sokolim redaktorskim okiem. Kelly Notaras przeprowadzia j przez produkcj z wdzikiem i zapaem. I w kocu chciabym podzikowa mojej rodzinie, Mikeowi, Mary, Holly i Maddy, najcierpliwszym ludziom ze wszystkich, ludziom, ktrzy mnie kochaj i przez dugi czas podczas pisania tej ksiki znosili moje wyjazdy, kiedy pisaem i odnajdywaem Ameryk ktra, jak si okazao, gdy w kocu j znalazem, cay czas leaa wanie w Ameryce. Neil Gaiman Okolice Kinsale, okrg Cork 15 stycznia 2001

SOWO OD TUMACZA Neil Gaiman lubi zabawy sowem. Czasami sigaj one poziomu, na ktrym prby przeoenia tak, by nie zatraci wieloci znacze, dawayby efekt sztuczny, jeli nie wrcz komiczny. Z drugiej za strony szkoda byoby, gdyby czytelnikowi umkna gra skojarze. Zdecydowaam si wic wyjani znaczenie trzech istotnych dla akcji Amerykaskich bogw nazwisk - dopiero tutaj, gdy wszelkie przypisy w tekcie psuyby zabaw z odkrywania akcji. Oto i one: Wednesday - dosownie oznacza rod, ktry to dzie wywodzi sw angielsk nazw od imienia boga Wotana, czyli Odyna wanie. Nota bene Wednesday na samym pocztku wspomina, e w zasadzie mgby nazwa si Czwartkiem - czwartek to z kolei dzie Thora. Lyesmith - czyli Lie-smith, kowal kamstw. Loki w mitologii nordyckiej jest mistrzem kamstwa. Mike Ainsel - aluzja do szkockiej legendy o chopczyku i wrce imieniem Ainsel (co oznacza Own Self, czyli Ja sam). Chopczyk poznawszy wrk przedstawi jej si jako My Ainsel; kiedy pniej w zabawie niechccy zrobi jej krzywd, matka wrki zrozumiaa, e jej dziecko zranio si samo. Kiedy zatem Wednesday nazywa Cienia Samym Sob...

You might also like