Professional Documents
Culture Documents
naszych odruchów. Ten, kto myśli, że przed nią umknie, daje dowód
samochwalstwa lub zaślepienia. Zapędzeni w kozi róg pozorów,
doprowadzeni jesteśmy do przyjęcia mądrości niepełnej, mieszaniny
marzeń i małpich grymasów. Jeśli Indie — by raz jeszcze przywołać
Hegla — reprezentują „marzenie nieskończonego ducha", nawyki
naszego intelektu i wrażliwości każą nam rozpatrywać ducha w formie
ucieleśnionej, ograniczonego do uwarunkowań historycznych, po
prostu ducha nie obejmującego świata, lecz momenty świata, czas
rozczłonkowany, z którego możemy się wyzwalać jedynie od czasu do
czasu, kiedy zdradzamy nasze pozory.
Ponieważ sfera świadomości kurczy się w działaniu, nikt, kto jest
aktywny, nie może dążyć do powszechności, albowiem działanie
równoznaczne jest z kurczowym uczepieniem się właściwości bytu z
uszczerbkiem dla bytu, pewnej formy rzeczywistości ze szkodą dla
rzeczywistości. Poziom naszego wyzwolenia mierzy się ilością działań,
od których się uwalniamy, jak również naszą zdolnością do
przekształcania wszelkiego przedmiotu w nie-przedmiot. Mówienie o
wyzwoleniu nie ma jednak najmniejszego sensu w odniesieniu do
zabieganej ludzkości, która zapomniała już, że nie da się odzyskać
życia ani się nim cieszyć, jeśli się go wpierw nie unieważni.
Oddychamy zbyt szybko, aby móc uchwycić rzeczy jako takie lub
głosić ich kruchość. Nasza zadyszka postuluje je i deformuje, tworzy i
zniekształca, przykuwając nas do nich. Miotam się, działając, a zatem
wytwarzam świat równie podejrzany, jak moja spekulacja, która go
usprawiedliwia, poślubiam ruch, ten zaś zmienia mnie w generatora
bytu, w rzemieślnika wytwarzającego fikcje, a jednocześnie mój
kosmogoniczny zapał każe mi zapomnieć, że — wciągnięty w wir
działań —jestem jedynie pomagierem czasu, agentem zmurszałych
światów.
Przekarmieni wrażeniami i ich konsekwencją — stawaniem się —
jesteśmy nie-wyzwolonymi ze skłonności i, z zasady, potępieńcami. na
własne życzenie, ofiarami gorączkowego przywiązania do tego, co
widoczne, myszkującymi w owych naskórkowych zagadkach na miarę
naszego przygnębienia i nerwowości.
Myśleć przeciw sobie 9
Bardziej jeszcze niż styl naszego życia, sam jego rytm oparty jest na
czcigodności buntu. Wzdragając się przed uznaniem powszechnej
tożsamości, zakładamy, że zjawiskiem podstawowym jest
indywiduacja, niejednorodność. Buntować się to wszak postulować
ową heterogenność, przyjmować ją w pewnym sensie za uprzednią
względem bytów i przedmiotów. Jeżeli przeciwstawiam Jedność
jedynie prawdziwą wielości bezsprzecznie kłamliwej, jeśli, inaczej
mówiąc, przyrównuję
Myśleć przeciw sobie 13
drugiego człowieka do ducha, mój bunt wyzbywa się sensu, on, który
— aby zaistnieć — musi wyjść od nie-redukowalności jednostek, od
ich statusu monady, od ograniczonych esencji. Wszelki akt ustanawia i
rehabilituje wielość, nadając osobie rzeczywistość i autonomię,
implicytnie uznaje degradację i rozdrobnienie absolutu. To z niego
także, z czynu i związanego z nim kultu, wynika napięcie naszego
umysłu oraz owa potrzeba pęknięcia i unicestwienia się w samym
sercu trwania. Ustanawiając przesąd Ja, współczesna filozofia
uczyniła z niego przyczynę naszych dramatów i oś naszych
niepokojów. Niczemu nie służy nostalgia za spoczynkiem w stanie
niezróżnicowania, marzenie o neutralnej egzystencji pozbawionej
wszelkich właściwości; pragnęliśmy się stać podmiotami, a wszelki
podmiot jest zerwaniem z błogostanem Jedni. Ktokolwiek odważa się
złagodzić naszą samotność czy nasze rozdarcie, działa przeciwko
naszym interesom i naszemu powołaniu. Wartość jednostki mierzymy
sumą jej niezgodności z rzeczami, jej niezdolnością do bycia
niezróżnicowanym, jej odmową dążenia do stanu przedmiotu. Stąd
zdeklasowanie idei Dobra, stąd moda na Diabła.
Dopóki żyliśmy pośród lęków eleganckich, w zupełności
wystarczał nam Bóg. Gdy władzę nad nami przejęły inne lęki, bardziej
odrażające, gdyż sięgające głębiej, niezbędnym stał się dla nas inny
system odniesień, inny szef. Diabeł był wymarzonym kandydatem do
tej roli. Wszystko w nim zgodne jest z naturą zdarzeń, których jest
sprawcą, zasadą regulującą: jego atrybuty są zbieżne z atrybutami
czasu. Czcijmy go zatem, ponieważ nie jest jedynie produktem naszej
subiektywności, wytworem naszej potrzeby bluźnierstwa czy
samotności, lecz także mistrzem naszych pytań i naszej paniki,
podżegaczem do naszej zguby. Jego protesty, jego akty przemocy nie
pozbawione są dwuznaczności: ten „Smutny Olbrzym" jest
buntownikiem, który wątpi. Gdyby był prosty, z jednej bryły, wcale by
nas nie poruszał, lecz jego paradoksy, jego sprzeczności są naszymi:
kumuluje nasze niemożności, służy za wzór naszym buntom
przeciwko samym sobie, nienawiści, jaką do siebie żywimy.
14 Pokusa istnienia
„zapach" czasu, tym bardziej woń musi posiadać historia. Jak pozostać
na nią niewrażliwym? W bardziej bezpośrednim planie dostrzegam
złudzenie, miałkość, zgniliznę „cywilizacji"; tym niemniej czuję się z
ową zgnilizną solidarny: jestem fanatykiem padliny. Wyrzucam
naszemu wiekowi, iż zniewolił nas do tego stopnia, że nęka nas nawet
wówczas, gdy się od niego odrywamy. Nic zdolnego do przetrwania
nie może się zrodzić z okolicznościowej medytacji, z rozważań nad
zdarzeniem. W innych, szczęśliwszych epokach, umysły mogły
swobodnie oddawać się szaleństwu, jak gdyby nie należały do żadnego
okresu, albowiem były niezależne od terroru chronologii, trwając w
otchłani momentu świata, która dla nich była tożsama z całym
światem. Nie odczuwając niepokoju o względność swego dzieła,
poświęcały mu się całkowicie. Genialna głupota, która na zawsze
przeminęła, płodne uniesienie bynajmniej nie zdezawuowane
rozczłonkowaną świadomością. Przeczuwać jeszcze bezczasowość, a
jednocześnie wiedzieć, że jesteśmy czasem, że wytwarzamy czas,
powziąć ideę wieczności i hołubić nicość — oto szyderstwo, z którego
wyłaniają się zarówno nasze bunty, jak wątpliwości, które wobec nich
żywimy.
Poszukiwać cierpienia, aby uniknąć odkupienia, stąpać wstecz
drogą wyzwolenia — oto nasz wkład w materię religii: jesteśmy
przepełnionymi żółcią iluminatami, Buddami i Chrystusami wrogimi
zbawieniu, głoszącymi nędzarzom uroki ich strapień. Rzec by można,
powierzchowna rasa. A jednak nasz praszczur za całą schedę
pozostawił nam obrzydzenie do raju. Nadając rzeczom miana,
przygotowywał własny i nasz upadek. Jeśli pragniemy temu zaradzić,
należałoby zacząć od tego, by odchrzcić wszechświat, zerwać
etykietkę, która — przyklejona do każdej rzeczy — podnosi jej wartość
i nadaje jej pozór sensu. Tymczasem wszystko w nas, aż po komórki
nerwowe, odczuwa wstręt do raju. Cierpieć — oto jedyny sposób na
poznanie poczucia istnienia. Istnienie — oto jedyny sposób
podtrzymania naszej przegranej. Tak będzie aż do chwili, dopóki jakaś
terapia wiecznością nie odtruje nas ze stawania się, dopóki
Myśleć przeciw sobie 17
Gdybyśmy chcieli się dowiedzieć, czym był jakiś lud i dlaczego stał
się niegodny swojej przeszłości, wystarczyłoby przyjrzeć się
postaciom, które najbardziej go naznaczyły. Portrety wielkich ludzi
Anglii mówią wystarczająco dużo o tym, czym był ten kraj. Jakże
sugestywnych wrażeń dostarcza kontemplowanie w National Gallery
owych męskich głów, czasami delikatnych, lecz najczęściej
monstrualnych, emanującej z nich energii, oryginalności rysów,
arogancji i stanowczości spojrzenia! Potem, rozmyślając o
nieśmiałości, zdrowym rozsądku i poprawności dzisiejszych
Anglików, rozumiemy, dlaczego nie potrafią już grać Szekspira,
dlaczego interpretacje jego dzieł są
o cywilizacji w zadyszce .23
Słabość jest równie zaraźliwa jak siła: ma swój powab, niełatwo się jej
oprzeć. Gdy debilów są całe legiony, oczarowują was, przytłaczają:
jakim sposobem dałoby się walczyć z całym
32 Pokusa istnienia
się każdego ranka: narzucał sobie zadanie, którego nie mógł wykonać.
On przynajmniej, walcząc z widmem, jakim był, gardził rozkoszami
swego letargu. Nie można tego powiedzieć
0 Europie: odkrywszy u kresu usiłowań królestwo nie-chcenia,
rozkoszuje się nim, albowiem wie teraz, że jego utrata może
przysporzyć rozkoszy, zamierza zatem z tego skorzystać. Kapitulacja
oczarowuje ją i zaspokaja. Czy czas ciągle płynie? Europa nie dba o to
— niech się zajmują tym inni, to ich sprawa: nie zdają sobie oni
sprawy z ulgi, jaką może sprawić nurzanie się w prowadzącej do nikąd
teraźniejszości...
Żyć tutaj oznacza śmierć, właściwie samobójstwo. Dokąd pójść?
Gangrena toczy jedyną część planety, gdzie istnienie zdawało się w
jakiś sposób usprawiedliwione. Te arcy-cywilizowane ludy są naszymi
dostawcami rozpaczy. Aby stracić nadzieję, wystarczy w istocie na nie
spojrzeć, dostrzec poruszenia ich umysłów i zanik ich pożądań,
przytłumionych
1 prawie wygasłych. Po tak długim okresie grzeszenia przeciwko
swemu pochodzeniu i zaniedbywaniu dzikości, hordy — swego
punktu wyjścia — stwierdzić wypada, że nie ma w nich już ani kropli
krwi Hunów.
Starożytny historyk mówiąc o Rzymie, że nie może już znieść ani
swoich przywar, ani lekarstw, które by je mogły uleczyć, nie tyle
zdefiniował swoją epokę, ile raczej przepowiadał naszą. Bez wątpienia
ogromne było znużenie Cesarstwa, lecz — rozstrojone i pełne
inwencji — umiało ono jeszcze stwarzać pozory, kultywować cynizm,
przepych i dzikość, natomiast nie wychodzące poza mierność
znużenie, w którym my uczestniczymy, nie ma żadnego ze
stwarzających iluzję powabów. Zbyt widoczne, zbyt pewne,
przywołuje na myśl chorobę, której nieodwołalny automatyzm
paradoksalnie uspokoiłby zarówno pacjenta, jak lekarza: agonia
zgodna z wszelkimi regułami, dokładna jak kontrakt, agonia
uzgodniona, bez fanaberii i rozdarcia, na miarę narodów, które — nie
zadowalając się porzuceniem stymulujących życie przesądów —
odrzucają nadto i ten, który je usprawiedliwia i funduje: przesąd
stawania się.
Zbiorowe wejście w pustkę! Ale niechaj nas to nie zmyli: pustka
ta, różniąc się w każdym szczególe od tej, którą
,34 Pokusa istnienia
Europy? Jej los, a nawet jej bunty, decydują się gdzie indziej.
Znużona trwaniem, dalszą rozmową z sobą samą, jest pustką, w którą
runą niebawem stepy... inna pustka, nowa pustka.
.....■ ..
,..."J
MAŁA TEORIA PRZEZNACZENIA
Niektóre ludy, jak rosyjski czy hiszpański, są tak bardzo zajęte sobą,
że są swoim jedynym problemem: ich pod każdym względem
specyficzny rozwój zmusza je do pogrążenia się we właściwym dla
nich ciągu anomalii, w cudzie lub nijakości swego losu.
Początki literatury w Rosji były w ostatnim wieku rodzajem
apogeum, oszałamiającego powodzenia, które w konsekwencji
zburzyło spokój tego kraju. Uznajemy za naturalne, że okazało się to
dla niej samej zaskoczeniem i że przywiązywała do nich nadmierną
wagę. Postacie w rodzaju Dostojewskiego stawiają Rosję w pozycji
Boga, ponieważ rozciągają one na nią sposób zadawania pytań
właściwy temu, jaki jest typowy w odniesieniu do niego: czy należy
wierzyć w Rosję? Czy należy ją zanegować? Czy istnieje ona w
sposób rzeczywisty, czy też jest jedynie pretekstem? Stawianie sobie
w ten sposób pytania oznacza sproblematyzowanie w terminach
teologicznych kwestii lokalnej. Jednakże dla Dostojewskiego właśnie
Rosja nie jest bynajmniej problemem lokalnym, lecz uniwersalnym —
w tej samej mierze, w jakiej problemem uniwersalnym jest dlań
kwestia istnienia Boga. Podobna metoda, niewłaściwa i dziwaczna,
mogła powstać wyłącznie w kraju, którego anormalna ewolucja miała
czym zadziwić i zbić z tropu umysły. Trudno sobie wyobrazić Anglika
zadającego sobie pytanie, czy Anglia ma sens, albo odwołującego się
do całego arsenału retoryki, aby przypisać jej jakąś misję: Anglik wie,
że jest Anglikiem — to mu wystarcza. Ewolucja jego kraju nie
implikuje pytań zasadniczych.
40 Pokusa istnienia
Hiszpania pochyla się nad sobą z innych względów. Jej początki też
były oszałamiające, ale należą do odległej przeszłości. Pojawiła się
zbyt wcześnie, zbulwersowała świat, potem upadła. Pewnego dnia
doznałem objawienia jej upadku. Było to w Yalladolid w domu
Cervantesa. Jakaś nie wyróżniająca się wyglądem staruszka
kontemplowała tam portret Filipa III. „Szaleniec" — rzekłem.
Odwróciła się w moją stronę: „Od niego zaczęła się nasza
dekadencja!". Oto i sedno problemu. „Nasza dekadencja!" Zatem,
myślałem, dekadencja jest w Hiszpanii pojęciem potocznym,
narodowym, kliszą, oficjalną dewizą. Naród, który w XVI wieku
roztaczał w całym świecie obraz wielkości i szaleństwa, sprowadzony
został do kodyfikowania swego letargu. Gdyby ostatni Rzymianie
mieli na to czas, zapewne nie postąpiliby inaczej, lecz im nie było dane
rozpamiętywać — Barbarzyńcy już zaciskali wokół nich pętlę. Lepiej
usytuowani, Hiszpanie mieli czas (trzy wieki!), aby rozmyślać o swojej
nędzy i nią przesiąknąć. Rozgadani z rozpaczy, improwizatorzy
złudzeń, żyją w czymś w rodzaju cierpkiego rozśpiewania, tragicznej
nie-powagi, która chroni ich od pospolitości, od szczęścia i od
powodzenia. Nawet gdyby któregoś dnia zastąpili swe dawne manie
innymi, bardziej nowoczesnymi, i tak pozostaliby naznaczeni tak długą
nieobecnością. Niezdolni do przystosowania się do rytmu
„cywilizacji", ci klerykałowie lub monarchiści nie potrafiliby się
wyrzec swej nieaktualności. Jak dogoniliby inne narody, jak mogliby
stać się na czasie, jeśli wyczerpali to, co w nich najlepsze, na
przeżuwanie myśli o śmierci, na tarzanie się w niej, na uczynienie z
niej najgłębiej przeżywanego doświadczenia? Cofając się bezustannie
ku temu, co najistotniejsze,
Mala teorìa przeznaczenia 41
Gdy na zawsze wyludnią się kościoły. Żydzi wejdą do nich lub zbudują
inne, czy wreszcie, co bardziej prawdopodobne, osadzą krzyże na
synagogach. Tymczasem wyczekują chwili, gdy Jezus zostanie
porzucony: czy ujrzą w nim wówczas prawdziwego Mesjasza? Stanie
się to wiadome, gdy przeminie Kościół... albowiem, pomijając
ewentualność jakiegoś nieprzewidywalnego upośledzenia umysłowego.
Żydzi nie zechcą uklęknąć obok chrześcijan i gestykulować wraz z
nimi. Uznaliby Chrystusa, gdyby nie został zaakceptowany przez inne
narody, gdyby nie stał się dobrem wspólnym, mesjaszem eksportowym.
Pod władztwem rzymskim jako jedyni nie uznawali w swych
świątyniach posągów cesarzy; gdy zmuszono ich do tego, • podnieśli
bunt. Ich nadzieja mesj ani styczna była nie tylej marzeniem o podboju
innych narodów, ile raczej pragnienieml obalenia ich bożyszcz ku
chwale Jahwe, ponurą teokracjąj wymierzoną w sceptyczny politeizm.
Ponieważ w imperium! stanowili odrębną grupę, uważano ich za
zbrodniarzy, gdyż nie rozumiano ich ekskluzywizmu, ich odmowy
dzielenia stołu z innowiercami, uczestniczenia w ich zabawach,
widowiskach, mieszania się z innymi i przestrzegania cudzoziemskich^
obyczajów. Wierzyli wyłącznie we własne przesądy: stąd* oskarżenie o
„mizantropie", zbrodnię, jaką zarzucali im Cyceron, Seneka i Celsjusz,
a wraz z nimi cały świat starożytny. Już w 130 roku przed Chrystusem,
podczas oblężenia Jerozolimy przez Antiocha, przyjaciele tego
ostatniego radzili mu „opanować miasto siłą i całkowicie wytępić rasę
żydowską, gdyż jako jedyna spośród wszystkich nacji odmawia
utrzymywania jakichkolwiek stosunków społecznych z innymi ludami i
uważa je za wrogów" (Posydonios z Apamei). Czyżby Żydzi upodobali
Naród samotników 59
Niech nikt nie waży się oskarżać ich o to, że sąparweniuszami: jak
mogliby nimi być, skoro towarzyszyli tylu cywilizacjom, naznaczając
je swym piętnem? Nie ma w nich nic świeżego, improwizowanego:
ich powołanie do samotności zbiega się z jutrzenką Historii; nawet ich
wady przypisać można właściwej im krzepkiej starości, nadmiarowi
sprytu i przenikliwości umysłu, ich zbyt długiemu doświadczeniu. Nie
znają komfortu Ograniczeń: jeśli posiadają mądrość, jest to mądrość
wygnańca, mądrość, która uczy, jak zatriumfować nad jednomyślnym
sabotażem, jak wierzyć, że jest się wybranym, gdy straciło się
Wszystko: to mądrość wyzwania. A przecież uważa się ich za
tchórzy! Prawdąjest, że nie potrafiliby przywołać jakiegokolwiek
spektakularnego zwycięstwa, lecz czyż samo ich istnienie nie jest
takim nieprzerwanym, straszliwym pasmem zwycięstw bez żadnej
szansy na to, że kiedykolwiek dobiegnie końca?
Przeczyć ich odwadze to nie doceniać ich wartości, wysokiej
jakości ich strachu, odruchu będącego u nich nie kurczeniem się
74 Pokusa istnienia
ledwie się od niej odróżniali. Nigdy się nie spieszyli, bo niby odzie
mieliby pójść? Ich prędkość była prędkością pługa, prędkością
wieczności... Alemoment wejścia w Historię zakłada minimum
pośpiechu, niecierpliwości i żywości, a więc przymiotów obcych
powolnemu barbarzyństwu ludów rolniczych ściśniętych w Nawyku,
owej reglamentacji nie ich praw, lecz smutków. Kopiąc ziemię, aby w
końcu wygodniej w niej spocząć, wiodąc życie nad grobem, życie, w
którym śmierć zdawała się być nagrodą i przywilejem, nasi antenaci
pozostawili nam w spadku swe permanentne rozespanie, swą milczącą
i nieco upajającą rozpacz, długie westchnienie pół-żywych.
Jesteśmy oszołomieni; nasze przekleństwo działa na nas jak
narkotyk: czyni nas ociężałymi. Przekleństwo Żydów jest jak
prztyczek w nos: popycha ich do przodu. Czy starają się od niego
uwolnić? Delikatne pytanie, być może bez odpowiedzi. Pewnym jest
natomiast, że ich tragizm różni się od greckiego. Ajschylos traktuje o
nieszczęściu jednostki lub rodziny. Pojęcie przekleństwa w skali
narodu, podobnie zresztą jak pojęcie zbiorowego zbawienia, obce jest
kulturze helleńskiej. Bohater tragiczny rzadko żąda rachunku od
bezosobowego, ślepego przeznaczenia: jego duma polega na tym, by
przystać na jego wyroki. Zginie więc — on i jego bliscy. Tymczasem
Hiob nęka swego Boga, wymaga, by się przed nim wytłumaczył:
zwraca się doń z żądaniem —jest ono w złym guście, a jednocześnie
jest wzniosłe, niewątpliwie wzbudziłoby wstręt w Greku, ale nas
wzrusza i bulwersuje. Jak moglibyśmy pozostać nieczuli na te
wybuchy, wrzaski zadżumionego, który stawia warunki Niebu i
zasypuje je złorzeczeniami? Im bliżsi jesteśmy poddania się, tym
bardziej porusza nas ten skowyt. Hiob jest nieodrodnym członkiem
swego plemienia: jego łkanie to demonstracja siły, ^tak. „Noc
przeszywa moje kości" — lamentuje. Jego lament kulminuje w
krzyku, który przenika sklepienie niebieskie \ porusza Boga. O tyle, o
ile ponad naszym milczeniem 1 naszymi słabościami ośmielamy się
uskarżać na próby, jakim jesteśmy poddawani, wszyscy jesteśmy
potomkami wielkiego trędowatego, spadkobiercami jego strapienia i
ryku. Ale nasze glosy zbyt często milkną i chociaż Hiob uczy nas, jak
wznosić
76 Pokusa istnienia |
się do jego tonów, nie udaje mu się poruszyć naszej inercji. W istocie
był on w lepszej sytuacji niż my; wiedział, kogo oskarżać lub błagać,
kogo okładać i do kogo wznosić modły. A my — komu mamy
złorzeczyć? Bliźnim? Wydaje się nam to śmieszne. Nasze bunty, ledwo
wyartykułowane, zastygają nam na wargach. Mimo echa, jakie Hiob w
nas wywołuje, nie mamy prawa uważać go za naszego przodka; nasza
boleść — zbyt nieśmiała, nasza trwoga — nie dość wielka. Pozbawieni
woli i zuchwałości delektowania się naszym strachem, j ak moglibyśmy
uczynić z niego bodziec czy rozkosz? Łatwo jest drżeć, lecz
umiejętność kierowania swym drżeniem to sztuka — z niej rodzą się
wszystkie bunty. Ten, kto pragnie uniknąć rezygnacji, winien kształcić,
pielęgnować swe lęki i przekształcać je w słowa; przyjdzie mu to tym
łatwiej, że będzie kultywował Stary Testament, prawdziwy raj drżenia.
Wpajając nam odrazę dla niepohamowania języka, poszanowanie i
posłuszeństwo dla wszystkiego, chrześcijaństwo doprowadziło nasze
obawy do anemii. Gdyby chciało przywiązać nas do siebie na zawsze,
powinno było obchodzić się z nami szorstko i obiecać nam zbawienie
najeżone niebezpieczeństwami. Czego można się spodziewać po
dwudziestu stuleciach na klęczkach? Teraz, gdy jesteśmy nareszcie w
pozycji stojącej, ogarnia nas zawrót głowy; nas, na próżno
wyzwolonych niewolników, buntowników, z których drwi lub za
których rumieni się demon.
Hiob przekazał swą energię pobratymcom; jak on spragnieni
sprawiedliwości, nie uginają się w obliczu oczywistości
niesprawiedliwego świata. Idea odmowy w najmniejszym stopniu nie
dotyka tych instynktownych rewolucjonistów: jeżeli Hiob, ów biblijny
Prometeusz, walczył z Bogiem, oni zmagać się będą z ludźmi... Im
bardziej przenika ich fatalizm, tym bardziej się przeciw niemu buntują.
Amor fati, formuła odpowiednia dla amatorów heroizmu, nie
odpowiada tym, którzy mają w nadmiarze przeznaczenia, aby uczepiać
się jeszcze jego idei... Przywiązani do życia tak bardzo, że pragną je
zreformować i doprowadzić do triumfu niemożliwego, Dobra, rzucają
się na każdy system mogący utwierdzić ich w tym złudzeniu. Nie ma
utopii, która by ich nie zaślepiała i nie
Naród samotników 77
przeżuwają ideę nicości... A życie doczesne, które dla nas streszcza się
w formule: „Wszystko jest niemożliwe" — życie, którego ostatnie
słowo skierowane jest ku pochlebstwu, ku naszym błądzeniom, ku
naszej bezwolności czy bezpłodności — to życie wzbudza w nich
upodobanie do przeszkód, wstręt do wyzwolenia i do wszelkiej formy
kwietyzmu. Ci wojownicy ukamienowaliby Mojżesza, gdyby zwracał
się do nich słowami Buddy, językiem . metafizycznego znużenia,
zachęcającym do unicestwienia i zbawienia. Dla tego, kto umie
kultywować porzucenie, nie istnieje spokój ani szczęśliwość: absolut,
traktowany jako zniesienie wszelkiej nostalgii, jest nagrodą daną tym
jedynie, którzy ograniczają się do złożenia broni. Ten rodzaj
rekompensaty drażni owych zatwardziałych wojowników,
wolontariuszy przekleństwa, ów lud Pragnienia... Na podstawie jakiej
to aberracji można było mówić o ich upodobaniu do destrukcji? Oni
mieliby niszczyć? Należałoby raczej wyrzucać im, że nie byli
wystarczająco niszczycielscy. Za ileż to naszych nadziei są
odpowiedzialni! Dalecy od myśli o burzeniu dla samego burzenia,
nawet jeśli są anarchistami, zawsze myślą o przyszłych dokonaniach, o
budowli być może niemożliwej, lecz pożądanej. Poza tym niesłuszne
byłoby minimalizować jedyny w swoim rodzaju pakt, jaki zawarli ze
swym Bogiem — pakt, którego wspomnienie i piętno noszą w sobie
wszyscy, ateiści czy wierzący. Na próżno się nad nim pastwimy, nie
jest on z tego powodu ani mniej obecny, ani mniej cielesny, jest zaś
stosunkowo skuteczny, taki, jakim winno być każde plemienne bóstwo,
podczas gdy nasz Bóg, bardziej uniwersalny, a przez to bardziej
anemiczny, jest —jak każdy duch — odległy i bierny. Stare
Przymierze, o wiele bardziej solidne niż Nowe, pozwala wprawdzie
synom Izraela iść naprzód wespół ze swym popędliwym Ojcem, nie
pozwala im wszakże doceniać inherentnego piękna destrukcji.
echem. Nie ma czasu, jest tylko ów strach, który rozwija sięl i przebiera
w chwile... który jest w nas i poza nami, wszechobecny i i
niewidzialny, tajemnica naszych milczeń i krzyków, naszych.^ modłów
i bluźnierstw. Właśnie w XX wieku, w pełni rozwinięty, dumny ze
swych podbojów i sukcesów, zbliża się do swego j apogeum. Nasze
frenezje i nasz cynizm nie liczyły na tak wiele.l Toteż nie należy się
dziwić, że jesteśmy tak daleko od' Goethego, od ostatniego obywatela
kosmosu, od ostatniego, wielkiego naiwnego. Jego „przeciętność"
równa jest tej, któral właściwa jest naturze. To najmniej wykorzeniony
z umysłów:; przyjaciel żywiołów. Naszą koniecznością i prawie
powinnością J jest przeciwstawienie się wszystkiemu, czym był,
okazanie się| niesprawiedliwym wobec niego, aby zmiażdżyć go w nas,
aby ■ nas zmiażdżyć...
Jeśli brak Ci siły, aby zdemoralizować się wraz z tą epoką, upaść
równie nisko i zajść równie daleko, jak ona, nie uskarżaj się, że Cię nie
rozumieją. Przede wszystkim wszakże nie \ uważaj się za prekursora: w
tym wieku nie będzie światła. Jeśli; zależy Ci na wprowadzeniu
jakiejkolwiek innowacji, przepatrz ■ się w swych nocach lub nie miej
złudzeń co do swojej kariery.,
W każdym razie nie oskarżaj mnie, że odzywałem się doi Ciebie
tonem nie znoszącym sprzeciwu. Moje przekonania to | preteksty:
jakim prawem miałbym Ci je narzucać? Inaczej przedstawia się sprawa
z moim dryfowaniem; tego bynajmniej nie wymyślam, wierzę w nie,
wierzę w nie wbrew sobie. Toteż ! w dobrej wierze i z żalem
narzuciłem Ci tę lekcję nie- j zdecydowania. .
STYL JAKO PRZYGODA
którego był przywiązany, upraszcza się, staje się innyr^^ wyzbywa się
swych ekstrawagancji, przezwycięża dawny zamęt, coraz lepiej
przystosowuje się do zdrowego rozsądku i do racjonalnego
rozumowania; poza tym, czyż można stracić rozum i nadal posługiwać
się instrumentem, który wymaga ćwiczenia, a nawet nadużywania
władzy racjonalnego myślenia? Jak w takim języku być szalonym lub
poetą? Wszystkie jego słowa jawią się w świetle znaczenia, którego są
nośnikiem: to słowa przenikliwe. Stosowanie ich do celów poetyckich
byłoby równoznaczne z przygodą lub męczeństwem.
„To piękne jak proza" — powiedzenie typowo francuskie. Świat
sprowadza się do połączeń między zdaniami, proza jest jedyną
rzeczywistością, słownictwem wciągniętym w siebie,
wyemancypowanym od przedmiotu i od świata: to dźwięk sam w
sobie, odcięty od zewnętrza, tragiczna ipiseiczność języka
sprowadzonego do własnej doskonałości.
Kiedy rozpatruje się styl naszej epoki, nie sposób nie zastanowić się
nad przyczynami jego upadku. Współczesny artysta jest samotnikiem,
który pisze dla siebie samego albo dla odbiorców, co do których nie
ma wyraźnego rozeznania. Związany z określoną epoką, usiłuje
przedstawić jej rysy, lecz epoka ta jest siłą rzeczy bez twarzy. Nie wie,
do kogo się zwraca; nie reprezentuje swego czytelnika. W XVII wieku
i w następnym pisarz tworzył dla niewielkiego środowiska — znał
jego wymagania, finezyjność i pojętność. Ograniczony w swych
możliwościach, nie mógł odejść od reguł smaku, jak najbardziej
realnych, mimo że nie sformułowanych. Cenzura salonów, ostrzejsza
niż cenzura dzisiejszych krytyków, przyczyniła się do rozwoju
geniuszy doskonałych i drugorzędnych, skazanych na elegancję,
miniaturę i na doskonałość formalną.
Smak rodzi siępod wpływem presji,jaką gnuśna publiczność
wywiera na Literaturę, powstaje przeto w epokach, gdy społeczeństwo
jest wystarczająco wyrafinowane, aby nadawać jej ton. Dopiero gdy
uprzytomnimy sobie, że były czasy, gdy
Styl jako przygoda 107
Bez wątpienia należy pójść jeszcze dalej: pragnąć końca nie tylko
jednego gatunku, lecz także innych, całej sztuki. Pozbawiony
wszystkich swych wybiegów człowiek zdobyłby się na gest w dobrym
guście, ogłaszając swoją niedolę i zawieszając swój rozwój na czas
choćby kilku pokoleń. Zanim powróciłby do niego, musiałby
zregenerować się przez osłupienie, do czego zachęca go cała
współczesna sztuka o tyle, o ile zmierza do samozniszczenia.
Nie oznacza to, że należy uwierzyć w przyszłość metafizyki czy w
jakąkolwiek odmianę przyszłości. Do takiej niedorzeczności nigdy
bym się nie posunął. Tym niemniej wszelki cel kryje w sobie obietnicę
i odsłania horyzont. Gdy w witrynach księgarń nie zobaczymy już
żadnej powieści, uczyniony zostanie jeden krok — może do przodu,
może do tyłu... W każdym razie upadnie cała cywilizacja oparta na
poszukiwaniu błahostek. Utopia? Dywagacja? A może barbarzyństwo?
Nie wiem. Jednak nie mogę się powstrzymać od marzenia o ostatnim
powieściopisarzu.
Gdy pod koniec Średniowiecza epopeja zaczęła chylić się ku
upadkowi, by następnie zaniknąć, współcześni tego schyłku musieli
odczuwać ulgę: z pewnością odetchnęli swobodniej. Gdy wyczerpała
się już mitologia chrześcijańska i rycerska, heroizm pomyślany na
poziomie kosmicznym i boskim ustąpił miejsca tragedii: w Odrodzeniu
człowiek ogarnął własne granice, swe przeznaczenie i stał się samym
sobą do tego stopnia, że aż eksplodował. Potem, nie mogąc na dłuższą
metę znieść ucisku wzniosłości, obniżył swe loty do poziomu
powieści, epopei ery mieszczańskiej, epopei zastępczej.
Przed nami otwiera się wyrwa, którą wypełnią substytuty
filozoficzne, kosmogonie o mglistym symbolizmie, wątpliwej jakości
wizje. Doprowadzi to do poszerzenia umysłu i zawrze w sobie więcej
materii niż zazwyczaj. Pomyślmy o epoce hellenistycznej i o bujnym
rozkwicie sekt gnostyckich: w swej niezaspokojonej ciekawości
Cesarstwo przyswajało nie dające się wzajem pogodzić systemy i,
naturalizując wschodnie bóstwa, ratyfikowało wiele doktryn i
mitologii. Podobnie jak wyczerpana sztuka staje się przepuszczalna dla
form wyrazu, które były jej
Poza powieścią 125
a już z całą pewnością byłby nim Pascal. Gatunek staje się uniwersalny, gdy
uwodzi umysły, które nic do tego nie pociąga. Ironia pragnie jednak, by to
właśnie one działały przeciwko niej: wprowadzają do niej problemy
sprzeczne z jej naturą, różnicują ją, zniekształcają i obciążają ponad miarę,
aż cały jej gmach zaczyna trzeszczeć. Gdy nie ma się na sercu przyszłości
powieści, trzeba się cieszyć, że są filozofowie pragnący ja uprawiać. Za
każdym razem, gdy wślizgują się do Literatury, czynią to, aby wykorzystać
panujące tam zamieszanie lub przyspieszyć jej upadek.
To, że powołaniem literatury jest jej śmierć, jest możliwe a nawet pożądane.
Czemu miałaby służyć farsa naszych pytań, naszych problemów, naszych
obaw? Czy, biorąc pod uwagę to wszystko, nie byłoby lepiej skłaniać się ku
kondycji automatów? Po naszych indywidualnych smutkach, zbyt ciężkich,
nastąpiłyby smutki seryjne, zuniformizowane i łatwe do zniesienia; nie
byłoby już dzieł oryginalnych czy głębokich, nie byłoby intymności, a zatem
i marzeń czy sekretów. Szczęście, nieszczęście straciłyby wszelkie
znaczenie, ponieważ nie miałyby 5^a<^ emanować; każdy z nas byłby
wreszcie idealnie doskonały i nijaki: byłby nikim. Dotarłszy do zmierzchu,
do ostatnich dni Losu... kontemplujmy dryfujących bogów: byli nas,
biednych, warci. Być może przeżyjemy ich, być może powrócą,
pomniejszeni, w przebraniu, ukradkiem. W trosce o sprawiedliwość
uznajmy, że jeśli nawet stawali między nami a prawdą, teraz, gdy odchodzą,
nie jesteśmy jej bliżej niż w czasie, gdy wzbraniali nam na nią spoglądać lub
się do niej zbliżać. Równie nieszczęśni jak oni, w dalszym ciągu uprawiamy
fikcję i naturalnie zastępujemy jedno złudzenie drugim: nasze najwyższe
pewniki to tylko funkcjonujące kłamstwa...
Jakkolwiek by się sprawa nie przedstawiała, materia literatury coraz
bardziej wątleje, zaś bardziej ograniczona materia powieści zanika na
naszych oczach. Czy rzeczywiście umarła, czy jest jedynie śnuertelnie
chora? Brak kompetencji nie pozwala mi
ii
Po7.a powieścią 127
Gdy czyta się objawienia Małgorzaty Ebner, gdy śledzi się jej kryzysy,
jej wspaniałe piekło, ogarnia człowieka zazdrość. Całymi dniami nie
była w stanie otworzyć ust; kiedy w końcu jej się to udawało,
wydawała z siebie krzyki wywołujące w klasztorze poruszenie i
panikę. A co powiedzieć o Angeli di Foligno? Lepiej zrobimy, oddając
głos jej samej:
o obcowaniu 7. mistykami 137
Kariera słów
Zręczność Sokratesa
Św. Paweł
Luter
Mieć wiarę to nie wszystko; ważne jest jeszcze, żeby znosić ją jako
przekleństwo, upatrywać w Bogu nieprzyjaciela, kata, potwora, a jednak
kochać go, rzutując nań całą nieludzkość, jaką się dysponuje, o której się
marzy... Kościół uczynił z niego istotę pocieszną, zdegenerowaną, miłą; Luter
protestuje: Bóg — twierdzi — nie jest ani tym „nicponiem", ani tym
„poczciwiną", ani tym „rogaczem", którego każe się nam czcić; Bóg jest
„ogniem trawiącym", istotą wściekłą „straszniejszą od diabła", lubującą się w
zadawaniu nam męki. Nie, nie prawi on w ten sposób dlatego, że żywi dlań
cześć przepojoną nieśmiałością. Gdy nadarza się okazja, ofukuje go i traktuje
jak równego sobie: „Jeśli Bóg mnie nie uchroni i nie uratuje mego honoru,
okryje się hańbą". Potrafi uklęknąć, uniżyć się, potrafi też być bezczelny, umie
błagać prowokacyjnym tonem, przechodzić od westchnienia do wyzwiska,
modlić się jak polemista. W jego oczach każde słowo, nawet najbardziej
wulgarne, jest równie dobre do tego, by czcić, i do tego, by złorzeczyć.
Przywołując Boga do porządku, Luter nadał nowy sens pokorze, z której
uczynił monetę przetargową między niedolami stwórcy i stworzenia. Nie ma tu
już żadnej pobożności ani zniewieściałego niepokoju! Pewne minimum
agresywności wzmacnia wiarę: Bóg nie zwraca uwagi na delikatne apele; chce
być strofowany, ponaglany, lubuje się w nieporozumieniach pomiędzy sobą i
swoimi wiernymi — utarczkach, które Kościół usiłuje zatuszować. Cenzurując
styl swoich wiernych, odcina ich od Nieba, które reaguje tylko na płynące
wprost z trzewi wyzwiska, grubiaństwa, wyrażenia będące wyzwaniem dla
teologii i dobrego smaku, a nawet dla... rozumu.
Co wart jest ten rozum, nie pytajcie o to filozofów, którzy zawodowo
zajmują się oszczędzaniem, chronieniem go. Aby zgłębić tę tajemnicę,
zwróćcie się do tych, którzy poznali go na
Wściekłości i rezygnacje 153
Początki
Ponad self-pity
Słodycz otchłani
Język ironii
Choćbyśmy byli blisko raju, ironia nas od niego oddala. „Wasze idee
ponadczasowego lub przyszłego szczęścia są niedorzeczne" —
powiada nam. „Wyleczcie się ze swych nostalgii, z dziecinnej obsesji
początku i końca czasu. Tylko debile zajmują się wiecznością,
martwym trwaniem. Pozwólcie działać chwili, sprawcie, by
zresorbowała wasze mrzonki".
Zwracamy spojrzenia ku wiedzy? Ironia wy tyka jej daremność i
śmieszność: „Po co degradować rzeczy, przekształcając je w
problemy? Ponieważ wasze wiadomości wzajemnie się znoszą,
najświeższa z nich nie góruje w niczym nad najdawniejszą. Zamknięci
w ślepym zaułku déjà su, za jedyną materię macie materię słów, myśl
nie przystaje do bytu".
Toteż gdy, zachwyceni, myślimy o jakimś hinduskim mnichu,
którzy na dziewięć lat pogrążył się w medytacji z twarzą tuż przy
ścianie, rychło odzywa się ironia, oznajmiając, że po tak wielkim
wysiłku odkrył on nicość, czyli to, co stanowiło punkt wyjścia jego
poszukiwań! „Widzicie" —jątrzy ironia — „jak pocieszne są przygody
umysłu. Odwróćcie się od nich na korzyść pozorów, lecz nie
doszukujcie się w nich jakiejś treści, jakiejś tajemnicy: nic nie zawiera
żadnej treści ani tajemnicy. Wystrzegajcie się grzebania w złudzeniu,
godzenia w jedynie istniejącą rzeczywistość".
160 Pokusa ismiema
Okrucieństwo — luksus
Analiza uśmiechu
Aby stwierdzić, czy ktoś jest czy nie jest zagrożony obłędem,
wystarczy obserwować jego uśmiech. Jeśli, patrząc na niego, czujecie
się jakby nieswojo, możecie ustanowić się psychiatrą.
Wściekłości i rezygnacje 161
Gogol
Gogol z ostatnich lat owładnięty jest także przez mroczną siłę, którą
nie potrafi się posługiwać; pogrąża się w letargu z rzadka |
przerywanym przebudzeniami: to przebudzenia widma. Zanika ■'
humor, który pozwalał mu traktować na dystans swoje „napady
trwogi". Rozpoczyna się żałosna przygoda. Opuszczają go,;
przyjaciele. Popełnił szaleństwo, publikując Wyjątki z mojej
korespondencji będące, jak sam przyznaje, „policzkiem wymierzonym
w publiczność, w moich przyjaciół i we mnie samego". Wypierają się
go słowianofile i zapadnicy. Jego książka była apologią władzy,
niewolnictwa, reakcyjną dywagacją. Na swe nieszczęście zbliżył się
wówczas do niejakiego ojca Matwieja, nieprzemakalnego na sztukę,
ograniczonego i agresywnego, który stał się jego spowiednikiem i
katem. Otrzymywane od niego listy nosił przy sobie i odczytywał raz
po raz. Była to terapia durnością, debilizmem, przy której pascalowskie
ogłupiajcie się zdaje się jedynie niewinnym powiedzonkiem. Gdy
wyczerpuje się talent pisarza, miejsce zwolnione przez natchnienie
zajmują dyrdymały przewodnika duchowego. Ojciec Matwiej wywierał
na Gogola wpływ istotniejszy niż Puszkin; ten ostatni usiłował
pobudzić jego geniusz, tamten natomiast pracował nad tym, by zdusić
jego pozostałości... Nie dość kontent, że głosi kazania, Gogol zapragnął
się jeszcze ukarać; jego dzieło nadawało uniwersalny sens farsie i
grymasowi, co musiało pogłębiać jego zgryzoty religijne.
Niektórzy mogliby utrzymywać, że jego niedole były zasłużone, że
ża ich sprawą nie dokonywał ekspiacji za zdeformowanie ludzkiej
twarzy. Mnie prawdziwym wydaje się twierdzenie przeciwne — musiał
on zapłacić za to, że jego spojrzenie było słuszne. W materii sztuki
pokutujemy nie za nasze błędy, lecz za nasze „prawdy", za prawdę,
którą udało nam się podejrzeć. Jego postaci go prześladowały. Wedle
tego, co sam mówił, zawsze nosił w sobie Chlestakowów i
Cziczikowów: ich pod-człowieczość go przytłaczała. Nie zbawił
żadnego z nich; jako artysta nie mógł tego uczynić. Gdy utracił
geniusz, zapragnął zapracować na zbawienie. Przeszkodzili mu w tym
jego bohaterowie, toteż wbrew sobie musiał pozostać wierny ich
pustce.
Wściekłuści i rezygnacje 165
Demiurgia słowna
Wobec języka czujemy się nieswojo; wrażenie to niczym nie różni się
od tego, jakie wzbudza w nas rzeczywistość; pustka podejrzana przez
nas w głębi słów przywołuje tę, którą
166 Pokusa istnienia
Dla sprzecznych powodów język jest korzystny tylko dla plebsu i dla
poetów; o ile bowiem zyskuje się na tym, że zasypia się nad słowami,
gdy się z nimi zmaga, to — przeciwnie — ponosi się pewne ryzyko,
gdy sieje sonduje, aby odkryć ich kłamstwo. Ten, kto się temu
poświęca, kto pochyla się nad nimi i analizuje je, w ostatecznym
rozrachunku osłabia je i przekształca w cienie. Zostanie za to ukarany,
ponieważ podzieli ich los. Weźcie obojętnie jakie słowo, powtarzajcie
je po wielokroć, zbadajcie je: rozpłynie się, a w konsekwencji coś
rozpłynie się także w was. Weźcie następnie inne i kontynuujcie
operację. Stopniowo dotrzecie do piorunującego punktu waszego
bezsensu, do antypodów słownej demiurgii.
Nie odmawia się zaufania do słów, nie dokonuje się zamachu na ich
bezpieczeństwo, jeśli nie stoi się jedną nogą w otchłani. Ich otchłań
wynika z naszej. Nie stanowiąc już części naszego umysłu, zachowują
się tak, jakby nam nigdy nie służyły. Czy istnieją? Uznajemy ich
istnienie, nie odczuwając go. Jakaż to samotność, gdy opuszczają nas, a
my opuszczamy je! Jesteśmy wolni, to prawda, lecz żałujemy ich
despotyzmu. Istniały wraz z rzeczami; teraz, gdy się zacierają, rzeczy
gotowe są podążyć za nimi i maleją w naszym spojrzeniu. Wszystko
maleje.
Wściekłości i rezygnacje 169
W poszukiwaniu nie-człowieka
siebie, wzniesie się ku swej istocie i wypełni swą misję: stać się
wrogiem siebie samego. Jeśli życie sprzeniewierzyło się materii, on
sprzeniewierzył się życiu. Czy jego doświadczenie zostanie podjęte?
Jak się wydaje, nie implikuje ono żadnej kontynuacji: wszystko
wskazuje, że to ostatni wybryk, na jaki pozwoliła sobie natura.
Znaczenie maski
O zaraźliwości tragedii
Poza słowem
O niezbędności kłamstwa
Przyszłość sceptycyzmu
Historia strachu
Arywista
Odpady smutku
VII. Nasze przyjemności nie zatracają się ani nie zanikają; na swój
sposób naznaczają nas tak samo, jak nasze bóle. Ta spośród nich,
która zdawała się nam na zawsze zatarta, uratuje nas przed
kryzysem i bez naszej wiedzy wystąpi w naszej obronie przeciwko
któremuś z naszych rozczarowań, przeciwko pokusie rezygnacji
i kapitulacji; wytworzy w nas nowe, nieuświadaińiane przez nas
więzy i wzmocni wiele nikłych nadziei, które stanowić będą
przeciwwagę dla skłonności naszej pamięci sprawiającej, iż
zachowiijemy wyłącznie ślady tego, co okrutne i straszliwe.
Albowiem nasza pamięć jest sprzedajna: bierze stronę naszych
bolesnych doświadczeń, zaprzedała się naszym bólom.
pyszny nie ma czasu na nadzieję... Nie chcąc ani nie mogąc czekać,
zadaje gwałt zdarzeniom i naturze; zgorzkniały, zdemoralizowany, gdy
wyczerpie swe bunty, rezygnuje: nie istnieje dlań formuła pośrednia.
Niepodobna zaprzeczyć, że jest przenikliwy; nie zapominajmy jednak,
że przenikliwość to cecha tych, którzy — z powodu niemożności
kochania — nie odczuwają więzów solidarności ani z innymi, ani z
sobą.
Nie jest nam dane określenie chwili, gdy kosztem naszej substancji
dokonuje się działanie erozji. Wiemy jedynie, że jego wynikiem jest
pustka, w którą stopniowo wnika myśl o naszej destrukcji. Myśl to
niejasna, zaledwie nakreślona: to tak, jakby pustka sama myślała
siebie. Potem, mocą dźwiękowej transfiguracji, z najgłębszego zakątka
nas samych wznosi się ton, który poprzez swą uporczywość może
równie dobrze nas sparaliżować, jak nadać nam impuls. Stajemy się
zatem więźniami strachu lub nostalgii, poniżej śmierci lub na tym
samym, co ona
Pokusa istnienia 183
Żadnego innego czas, który w niej jest i który bezustannie nas tworzy i
rozkłada. Tak bardzo trzyma nas i unieśmiertelnia w agonii, że nigdy
nie moglibyśmy sobie pozwolić na luksus umierania; toteż, choć
posiadamy wiedzę o przeznaczeniu i jesteśmy encyklopedią
fatalizmów, przecież nic nie wiemy, gdyż to ona wie wszystko w nas.