You are on page 1of 469

WILBUR SMITH

Gdy Poluje Lew


Tom I Sagi rodu Courteneyw
(Przeoy Andrzej Szulc)

Z wyrazami mioci
Elfredzie i Herbertowi Jamesowi Smithom

I
NATAL

1. Dziki baant pofrun w gr zbocza, niemal muskajc w locie dba traw. Po


chwili zoy skrzyda, wyprostowa nogi i usiad na grani, znikajc w jakiej kryjwce. Dwaj
chopcy i pies skrcili z doliny, idc jego ladem. Prowadzi pies z wywieszonym rowym
jzykiem; za nim biegli rami przy ramieniu bliniacy. Na ich koszulkach khaki widniay
ciemne plamy potu - afrykaskie soce, mimo e miao ju za sob trzy czwarte dziennej
wdrwki, grzao jeszcze dosy mocno.
Pies zwietrzy baanta i przesta ziajc; przez sekund sta, wcigajc w nozdrza
zapach ptaka, a potem ruszy rano do przodu. Kluczy z pyskiem przytknitym do ziemi; nad
wyschnit brzow traw unosi si tylko jego grzbiet i ruchliwy ogon. Bliniacy wspinali
si za nim. Z trudem apali powietrze - zbocze byo strome.
- Zejd mi z drogi, nie kr si pod nogami - odezwa si ciko dyszc Sean, i
Garrick posusznie odsun si na bok. Sean by od niego wyszy o cztery cale i ciszy o
dwadziecia funtw; to dawao mu prawo wydawania rozkazw.
- Bierz go, Partacz. Szukaj go, stary - zawoa do psa. Partacz da znak ogonem, e
syszy, nie odrywajc nosa od ziemi.
Bliniacy szli za nim w napiciu, wiadomi, e ptak w kadej chwili moe zerwa si
do lotu. Trzymali w gotowoci swoje kerrie 1, starajc si stpa jak najciszej i kontrolowa
oddech. Pies odnalaz baanta skulonego pasko w trawie; skoczy do przodu, dajc po raz
pierwszy gos. Ptak wyprostowa si i poderwa do gry, trzepoczc gono skrzydami.
Sean rzuci; kerrie chybia ptaka o wos. Baant szarpn si w bok i utrzymywa dalej
w powietrzu, machajc rozpaczliwie skrzydami. Wtedy rzuci Garrick. Jego kerrie pomkna
ze wistem i trafia. Tusty brzowy ptak run w d, gubic po drodze pira. Pobiegli za
nim. Baant umyka ze zamanym skrzydem przez traw; gonic go krzyczeli z radoci. Sean
dopad do niego pierwszy. Ukrci ptakowi szyj i sta trzymajc ciepe, brzowe ciao w
doniach, i czeka na Garricka.
- Niech ci g kopnie, Garry, uda ci si rzut.
Partacz skoczy do gry, a Sean pochyli si, dajc mu do obwchania ptaka. Pies
przytkn nos, a potem prbowa go ugry, ale Sean odsun mu pysk i rzuci ptaka
Garrickowi, ktry przytroczy go obok innych do pasa.
- Jak daleko do niego miaem... z pidziesit stp? - zapyta Garrick.

Krtka wcznia.

- Tyle to a nie - wyrazi swoj opini Sean. - Najwyej trzydzieci.


- Moim zdaniem co najmniej pidziesit. Dalej ni wszystkie twoje dzisiejsze rzuty.
Sukces omieli Garricka. Z twarzy Seana znikn umiech.
- Na pewno? - zapyta.
- Na pewno! - odpar Garrick. Sean zgarn wierzchem doni kosmyki z czoa; mia
czarne, mikkie wosy, ktre wci spaday mu na oczy.
- A ten przy rzece? Trafiem go z odlegoci dwa razy wikszej.
- Na pewno? - zapyta Garrick.
- Na pewno - odpar wojowniczo Sean.
- Skoro jeste taki dobry, dlaczego nie trafie tego...? Rzucae pierwszy. Jak to si
stao, e chybie?
Zaczerwieniona twarz Seana pociemniaa jeszcze bardziej i Garrick zda sobie spraw,
e posun si za daleko. Zrobi krok do tyu.
- Chcesz si zaoy? - zapyta Sean.
Dla Garricka nie byo zbyt jasne, o co chce si zaoy brat; z dowiadczenia wiedzia
jednak, e o cokolwiek chodzio, rozstrzygnicie zapadnie w walce. Rzadko zdarzao si,
eby Garrick wygra jaki zakad z Seanem.
- Za pno. Wracajmy lepiej do domu. Tata zoi nam skr, jeli spnimy si na
kolacj - owiadczy.
Sean waha si przez chwil, ale Garrick, nie czekajc na niego, pobieg z powrotem.
Podnis swoj kerrie i ruszy w stron domu. Sean potruchta za nim, dogoni go i
wyprzedzi. Sean zawsze musia by pierwszy. Teraz, kiedy udowodni niezbicie swoj
wyszo w rzucaniu oszczepem, skonny by wybaczy bratu.
- Jak mylisz, jakiej maci bdzie rebi Cyganki? - zapyta przez rami.
Garrick przyj z ulg pokojow ofert i przyjanie nastawieni przedyskutowali ten
temat oraz tuzin innych rwnie wanych spraw. Rozmawiali w biegu - biegli przez cay dzie
z wyjtkiem jednej godziny, kiedy to zatrzymali si w ocienionym miejscu przy rzece, eby
upiec i zje kilka upolowanych baantw.
Trawiasty paskowy na zmian wznosi si i opada, gdy wspinali si na okrge
niskie pagrki i zbiegali z powrotem w doliny. Trawa wok nich poruszaa si na wietrze:
mikka, sucha, wysoka do pasa trawa koloru dojrzaego zboa. Z tyu i po bokach, jak sign
okiem, rozpociera si step, ale przed nimi ziemia urywaa si nagle, opadajc w d strom

skarp. Niej zbocze agodniao, przechodzc w dolin rzeki Tugeli. Pyna ona dwadziecia
mil dalej i nie mogli jej tego dnia dojrze z powodu lekkiej mgieki, ktra wisiaa w
powietrzu. Za rzek, daleko na pnoc i sto mil na wschd - a do morza - rozcigao si
terytorium Zulusw. Tugela stanowia granic. Stroma skarpa poprzecinana bya pionowymi
wwozami, poronitymi gstym, oliwkowozielonym buszem.
Niej, w dolinie, w odlegoci dwu mil, stay zabudowania Theunis Kraal. Dom
mieszkalny by duy, z dwuspadowym holenderskim dachem z gadko przystrzyonej somy.
W maej zagrodzie stay konie; duo koni, poniewa ojciec bliniakw by czowiekiem
zamonym. Nad kwaterami suby unosi si dym z palenisk i sycha byo stumiony odgos
rbanego drzewa.
Sean zatrzyma si na skraju skarpy i usiad na trawie. Uj jedn ze swoich
zaboconych bosych stp i przekrci, eby lepiej przyjrze si rance po cierniu. Wycign go
ju wczeniej. Skaleczenie na picie wypenia teraz szczelnie brud. Garrick usiad tu obok
niego.
- Czowieku, ale ci bdzie bolao, kiedy mama poleje jodyn - powiedzia z
przejciem. - Na pewno uyje igy, eby wyduba brud. Zao si, e bdziesz rycza...
bdziesz rycza na cae gardo!
Sean zignorowa go. Wzi odyg trawy i zacz duba ni w ranie. Garrick
przyglda si temu z zainteresowaniem.
Rzadko si zdarza, by bliniacy tak rnili si od siebie. Sean powoli upodabnia si
do mczyzny; grubiay mu ramiona, a szczenicy tuszczyk ustpowa miejsca twardym
muskuom. Mia ywe kolory: czarn czupryn, brzow od soca cer, usta i policzki jasne
od pyncej wewntrz wieej, modzieczej krwi oraz oczy koloru ciemnego indyga, ktry
przypomina odbijajcy si w grskim jeziorze cie chmury.
Garrick by szczupy, z wskimi jak u panienki kostkami i przegubami. Brzowe
wosy o niezdecydowanym odcieniu opaday mu kosmykami na szyj, skr mia upstrzon
piegami, a nos i obwdki oczu czerwone od nkajcego go bez przerwy siennego kataru.
Wykonywany przez Seana zabieg nie przyku na dugo jego uwagi. Wycign rk i zacz
bawi si zwisajcym uchem Partacza; pies przesta ziajc i przekn dwa razy kapic mu z
jzyka lin. Garrick podnis gow i spojrza w d zbocza. Nieco poniej miejsca, w
ktrym siedzieli, zaczyna si jeden z poronitych krzakami wwozw. Nagle wstrzyma
oddech.

- Sean, popatrz tam, obok zaroli - wyszepta drcym z podniecenia gosem.


- Co jest? - zapyta zdumiony Sean. W chwil potem on rwnie zobaczy. - Trzymaj
Partacza.
Garrick zapa psa za obro i obrci mu pysk w drug stron, eby nie dostrzeg
zwierzyny i nie puci si w pogo.
- To najwikszy na wiecie stary kozio inkonka 2... - wyszepta. Sean by zbyt
zaabsorbowany, eby odpowiedzie.
Kozio wynurzy si ostronie z kryjcych go zaroli. By duy, wielkoci kucyka i
poczerniay ze staroci; ctki na jego grzbiecie wyblaky niczym stare kredowe znaki.
Postawi uszy, podnis wysoko spiralne rogi i stpajc z elegancj wyszed na otwart
przestrze. Zatrzyma si, obrci gow najpierw w jedn, potem w drug stron,
sprawdzajc, czy nie grozi mu adne niebezpieczestwo, po czym potruchta na ukos i znikn
w ssiednim wwozie. Bliniacy trwali jeszcze przez chwil w bezruchu, a potem zaczli
krzycze jeden przez drugiego.
- Widziae go? Widziae te jego rogi?
- Tak blisko domu, a w ogle nie wiedzielimy, e tu jest... Zerwali si na nogi,
przekrzykujc si wzajemnie. Partaczowi udzielio si podniecenie i poszczekujc krci si
wok nich. Po krtkim zamieszaniu Sean zapanowa nad sytuacj, po prostu zaguszajc i
brata, i psa.
- Zao si, e codziennie kryje si w tym wwozie. Zao si, e siedzi tam przez
cay dzie i wychodzi dopiero noc. Chodmy zobaczy - zawoa i ruszy w d zbocza.
Na skraju buszu, w maej, chodnej, ciemnej i pokrytej limi niszy odnaleli kryjwk
koza. Ziemia stratowana tu bya kopytami, zanieczyszczona odchodami, a w miejscu, gdzie
lea, rysowao si wyrane zagbienie. Na legowisku z lici pozostao kilka poszarzaych na
kocu wosw. Sean przyklkn i podnis jeden z nich.
- Jak go zowimy?
- Moglibymy wykopa d i zamocowa w nim zaostrzone kije - zaproponowa
skwapliwie Garrick.
- Kto go wykopie... moe ty? - zapyta Sean.
- Mgby pomc.

Gatunek antylopy.

- To musiaby by duy d - stwierdzi z powtpiewaniem Sean. Przez chwil


milczeli obaj, zastanawiajc si, ile pracy trzeba by woy w wykopanie puapki. aden z
nich nie wspomnia ju o tym wicej.
- Moglibymy wzi ze sob innych chopakw i zapolowa na niego z oszczepami powiedzia Sean.
- W ilu polowaniach bralimy ju z nimi udzia? Chyba ze stu i nie upolowalimy
nawet jednego ndznego dujkera3, nie mwic o inkonce... - Garrick zawaha si i cign
dalej. - A pamitasz, co kozio zrobi Frankowi Van Essenowi? Kiedy przesta go b,
musieli mu wkada wntrznoci z powrotem do brzucha!
- Boisz si?
- Ja nie, skde - stwierdzi z oburzeniem Garrick. - Jezu - zawoa szybko - jest ju
cakiem ciemno. Lepiej si pospieszmy.
Zbiegli w dolin.

Gatunek maej antylopy.

2. Sean lea w ciemnociach i wpatrywa si w ciemny prostokt okna. Na niebie za


szyb byszcza sierp ksiyca. Sean nie mg zasn; rozmyla o kole. Obok ich sypialni
przechodzili rodzice; jego macocha powiedziaa co i ojciec rozemia si: miech Waite'a
Courteneya przypomina stumiony grzmot.
Usysza, jak zamknli za sob drzwi, i usiad na ku.
- Garry.
Nie byo odpowiedzi.
- Garry.
Podnis but i rzuci; rozlego si stumione westchnienie.
- Garry.
- Czego chcesz? - Gos Garricka by zaspany i poirytowany.
- Mylaem wanie... jutro jest pitek...
- I co z tego?
- Mama z tat jad do miasta. Nie bdzie ich przez cay dzie. Moglibymy wzi
dubeltwk i zaczai si na tego starego koza inkonk.
ko Garricka zaskrzypiao ostrzegawczo.
- Oszalae! - W jego gosie brzmiao przeraenie. - Jeli tata zapie nas z dubeltwk,
zatucze nas na mier. - Kiedy to mwi, zda sobie spraw, e powinien znale mocniejszy
argument, eby wyperswadowa ten pomys bratu. Sean unika kary, jeli to tylko byo
moliwe, ale perspektywa upolowania inkonki warta bya caej siy ramienia jego ojca.
Garrick lea wyprostowany, szukajc odpowiednich sw. - Poza tym tata trzyma naboje w
zamkniciu.
Argument by powany, ale Sean odparowa go.
- Wiem, gdzie s dwa naboje, o ktrych zapomnia: w duym wazonie w jadalni. Le
tam ju przeszo miesic.
Garrick obla si potem. Czu niemal owijajcy si wok jego poladkw bicz ze
skry hipopotama, sysza gos ojca, liczcego uderzenia: osiem, dziewi, dziesi.
- Prosz ci, Sean. Wymylmy co innego.
Po drugiej stronie pokoju Sean uoy wygodnie gow na poduszce. Decyzja zostaa
podjta.

3. Waite Courteney poda swojej onie rk i pomg jej wsi do powozu. Dotkn
czule jej ramienia, po czym obszed powz, zatrzymujc si po drodze, eby pogaska konie
i wcisn gbiej kapelusz na ys gow. By rosym mczyzn i bryczka ugia si pod jego
ciarem. Wzi do rk lejce i odwrci si. Jego oczy, osadzone po obu stronach wielkiego
zakrzywionego nosa, zamiay si do stojcych na werandzie bliniakw.
- Bd to sobie poczytywa za zaszczyt, jeli obu panom uda si unikn wszelkich
kopotw w cigu tych kilku godzin, podczas ktrych wasza matka i ja bdziemy poza
domem.
- Tak, tato - odparli zgodnym chrem.
- Sean, jeli korci ci, eby wdrapa si znowu na to wielkie niebieskie drzewo
gumowe, zwalcz to w sobie, czowieku, zwalcz to.
- Dobrze, tato.
- Garrick, postaraj si nie przeprowadza ju wicej eksperymentw z fabrykowaniem
prochu... zgoda?
- Tak, tato.
- I nie udawajcie takich niewinitek. To dopiero sprawia, e ciarki chodz mi po
grzbiecie!
Waite dotkn batem byszczcych, zaokrglonych koskich zadw i bryczka
potoczya si drog do Ladyburga.
- Nie powiedzia nic o dubeltwce - szepn z powag Sean. - Teraz id sprawdzi,
czy w okolicy nie krc si sucy... gdyby nas zobaczyli, narobiliby wrzasku. Potem
podejd do okna sypialni. Tam ci podam.
Kcili si przez ca drog do podna skarpy. Sean nis dubeltwk na ramieniu,
obejmujc obiema domi kolb.
- To by mj pomys, moe nie? - domaga si potwierdzenia.
- Ale ja pierwszy zobaczyem inkonk - protestowa Garrick. By znowu odwany. Z
kadym oddalajcym go od domu krokiem mala strach, jaki odczuwa przed kar.
- To si nie liczy - poinformowa go Sean. - Ja wpadem na pomys z dubeltwk,
wic ja bd strzela.
- Jak to jest, e tobie zawsze przypada caa przyjemno? - zapyta Garrick. Seana to
pytanie wyprowadzio z rwnowagi.

- Kiedy odkrye przy rzece gniazdo jastrzbia, daem ci si do niego wdrapa. Moe
nie? A gdy znalaze rebi dujkera, daem ci je wykarmi. Moe nie? - zapyta.
- Dobrze. Wic dlaczego nie dasz mi strzeli, skoro ja pierwszy zobaczyem inkonk?
W obliczu takiego uporu mona byo tylko zachowa milczenie i Sean nie odezwa si
ju ani sowem, zaciskajc tylko mocniej donie na kolbie strzelby. eby wzi gr w tym
sporze, Garrick musiaby mu j wydrze. Garrick wiedzia o tym i zacz si dsa. Sean
zatrzyma si wrd drzew u podna skarpy i spojrza przez rami na swego brata.
- Chcesz mi pomc, czy mam to zrobi sam?
Garrick wlepi oczy w ziemi i kopn gazk. Pocign nosem - rano zawsze
bardziej dokucza mu katar sienny.
- No wic jak?
- Co chcesz, ebym zrobi?
- Zosta tutaj i policz wolno do tysica. Zamierzam obej zbocze i poczeka tam,
gdzie przebieg wczoraj kozio. Kiedy skoczysz liczy, id w gr wwozem. W poowie
drogi zacznij krzycze, hikonka bdzie ucieka w t sam stron, co wczoraj. Zgoda?
Garrick niechtnie kiwn gow.
- Zabrae ze sob acuch Partacza?
Garnek wycign z kieszeni acuch i pies, widzc go, cofn si. Sean zapa go za
obro, a Garrick zaoy acuch. Partacz pooy uszy po sobie i popatrzy na nich z
wyrzutem.
- Nie puszczaj go. Ten stary kozio rozdarby go na strzpy. Moesz ju zacz liczy
- powiedzia Sean i ruszy w gr zbocza. Okry wwz szerokim ukiem z lewej strony.
Stopy lizgay mu si po trawie, strzelba ciya, a w zboczu tkwio mnstwo ostrych
kamieni. O jeden z nich skaleczy sobie do krwi palec u nogi, ale nie zwaa na to i pi si
dalej do gry. Na skraju zaroli stao wyschnite drzewo, obok ktrego znajdowaa si
kryjwka inkonki. Sean wdrapa si wyej i zatrzyma tu przed szczytem wzniesienia.
Wyej, ponad falujc na wietrze traw, zwierz mogoby dojrze jego gow. Dyszc ciko
znalaz gaz wielkoci beczki do piwa, o ktry mg oprze luf, ukucn za nim i wycelowa
dubeltwk. Przesun lekko luf w lewo i w prawo, sprawdzajc, czy nic nie zasania mu
pola strzau. Wyobrazi sobie, jak trzyma na muszce inkonk i dreszcz podniecenia przebieg
mu przez rce, ramiona i kark.

- Nie bd musia wodzi za nim luf... powinien biec cakiem wolno, prawie
truchtem. Wsadz mu kul prosto pod opatk - wyszepta.
Zama strzelb, wyj z kieszeni koszuli dwa naboje, wsun je do komr i zoy
bro z powrotem. Musia uy caej siy obu rk, eby odcign due ozdobne kurki, ale
udao mu si i teraz bro bya nabita i odbezpieczona. Pooy j ponownie na kamieniu i
wpatrywa si w d. Po jego lewej stronie widniaa na zboczu ciemnozielona plama wwozu,
a dokadnie poniej rozciga si trawiasty pas, przez ktry powinien przebiec kozio. Sean
zgarn niecierpliwie wosy z czoa; byy mokre od potu.
Mijay minuty.
- Na co, do diaba, czeka Garry? Taki jest czasami nierozgarnity! - mrukn i jakby w
odpowiedzi usysza w dole gos brata. Jego krzyk dobiega z daleka, stumiony przez busz.
Rozlego si pojedyncze, pozbawione entuzjazmu szczeknicie - Partacz take si dsa, nie
lubi acucha. Sean czeka z palcem wskazujcym na spucie strzelby, wlepiajc oczy w
miejsce, gdzie koczy si busz. Garrick krzykn ponownie - i kozio wynurzy si z
kryjwki.
Wybieg szybko na otwart przestrze z podniesionym pyskiem i przylegajcymi do
grzbietu dugimi rogami. Sean przechyli si na bok, wodzc luf za biegncym zwierzciem,
starajc si, by muszka i szczerbinka znalazy si na jednej linii z jego czarn opatk.
Wypali z lewej lufy i sia odrzutu zwalia go z ng; w uszach hucza mu odgos strzau, w
nozdrzach czu wo spalonego prochu. Podnis si szybko, nie wypuszczajc z doni
strzelby. Kozio lea w trawie, beczc jak owca i kopic nogami w agonii.
- Trafiem go - krzykn Sean. - Trafiem go za pierwszym strzaem! Garry! Garry!
Trafiem go, trafiem!
Partacz wynurzy si z buszu, cignc za sob na acuchu Garricka, i Sean, wci
krzyczc z radoci, pobieg w d, eby si do nich przyczy. Polizgn si na kamieniu i
upad. Strzelba wypada mu z rki i wypalia z drugiej lufy. Odgos strzau by bardzo gony.
Kiedy Sean ponownie zerwa si na nogi, Garrick siedzia na trawie i cienko piszcza piszcza, wpatrujc si w swoj nog. Strza z dubeltwki roztrzaska j i zamieni ciao pod
kolanem w krwawe strzpy. Z otwartej rany, w ktrej wida byo biae okruchy koci, laa si
silnym, ciemnym strumieniem krew, gsta niczym pomidorowy sos.
- Nie chciaem... O Boe, Garry, ja nie chciaem. Polizgnem si. Sowo daj,
polizgnem si - jkn Sean. On rwnie nie mg oderwa oczu od rany. Z twarzy

odpyny mu wszystkie kolory, a oczy pociemniay i rozszerzyy si z przeraenia. Krew laa


si na traw.
- Zrb co, eby nie krwawio! Sean! Prosz ci, zrb co, eby nie krwawio. Och,
jak to boli! Och! Sean! Prosz ci, zrb co!
Sean niepewnym krokiem podszed do brata. Chciao mu si wymiotowa. Zdj pasek
i zaoy go na postrzelon nog. Ciepa krew lepia mu si do rk. Wyj z pochwy n i
mocniej zacisn nim pasek. Krwawienie zmniejszyo si; zacisn jeszcze mocniej.
- Och, Sean, to boli! To boli... - Twarz Garricka bya blada jak wosk. Powoli
obejmoway go chodne donie szoku i zacz dre z zimna.
- Sprowadz tu Josepha - wymamrota Sean. - Wrcimy tak szybko, jak tylko
bdziemy mogli. O Boe, tak mi przykro!
Wyprostowa si i ruszy pdem w d. Przewrci si, podnis i pobieg dalej.
Przyszli po godzinie. Sean przyprowadzi ze sob trzech zuluskich sucych. Kucharz
Joseph przynis koc. Owin nim chopca i wzi go na rce. Przestrzelona noga zawisa w
powietrzu, Garrick zemdla. Kiedy zaczli schodzi ze wzgrza, Sean spojrza w dolin rzeki;
nad drog do Ladyburga unosi si may obok kurzu. Jeden ze stajennych Pdzi, eby
sprowadzi z miasta Waite'a Courteneya.
Gdy wrci ojciec, wszyscy czekali na werandzie. Garrick odzyska Przytomno.
Lea na kozetce; mia bia twarz, a krew sczya si Przez koc. Liberia Josepha pomazana
bya krwi, czarna krew zakrzepa na rkach Seana. Waite Courteney wbieg na werand i
podnis koc. Przez sekund sta, wpatrujc si w nog, a potem bardzo delikatnie zakry j z
powrotem.
Wzi na rce Garricka i zanis go do powozu. Joseph ruszy za nim i razem uoyli
Garricka na tylnym siedzeniu. Joseph obj chopca, a macocha Garricka wzia jego nog na
kolana, eby j unieruchomi. Waite Courteney wdrapa si szybko na kozio powozu, zapa
lejce, a potem odwrci si i spojrza na stojcego na werandzie Seana. Nie powiedzia nic,
ale oczy mia straszne - Sean nie mg znie ich spojrzenia. Ojciec zaci konie batem i
zawrci bryczk na drog do Ladyburga; powozi jak szalony, a wiatr rozwiewa jego brod
na boki.
Sean patrzy, jak odjedaj. Po chwili zniknli za drzewami, ale on sta wci
samotnie na werandzie; potem nagle odwrci si i przebieg pdem przez cay dom. Wybieg
kuchennymi drzwiami i przeciwszy podwrko wpad do rodka powozowni. Zdj ze stojaka

uzd i pobieg do zagrody. Zagoni w rg ogrodzenia gniad klacz, obj ramieniem jej szyj,
wetkn do pyska wdzido, zawiza rzemyki i wskoczy na oklep na jej grzbiet.
Kopn klacz pitami i nakoni do biegu w stron bramy. Odchyli si do tyu, kiedy
poderwaa si do skoku, i przylgn do jej karku, gdy ldowaa, po czym usadowi si lepiej
na jej grzbiecie i pocign za uzd, kierujc klacz na drog do Ladyburga.
Do miasta byo osiem mil i powz zajecha tam wczeniej od Seana. Odnalaz go
przed domem doktora van Rooyena; konie sapay ciko, a ich skra zlana bya potem. Sean
zelizgn si z koskiego grzbietu, podszed do drzwi gabinetu zabiegowego i cicho je
otworzy. W pokoju unosi si sodkawy zapach chloroformu. Garrick lea na stole. Po jego
obu stronach stali Waite i jego ona, a doktor my rce w stojcej przy cianie emaliowanej
miednicy. Ada Courteney cicho pakaa; jej twarz zalana bya zami. Wszyscy odwrcili si,
spogldajc na stojcego w progu Seana.
- Chod tutaj - powiedzia Waite Courteney. Gos mia matowy i bez wyrazu. - Chod
tu i sta koo mnie. Bd odcina nog twojemu bratu i, na Chrystusa, nie pozwol ci ani na
chwil odwrci od tego oczu!

4. W nocy przywieli Garricka z powrotem do Theunis Kraal. Waite Courteney


prowadzi bryczk bardzo powoli i ostronie. Daleko z tyu wlk si Sean. Byo mu zimno w
koszulce khaki i czu si niedobrze po tym, co zobaczy. Mia siniaki na ramieniu, w miejscu
gdzie trzyma go ojciec, zmuszajc do ogldania zabiegu.
Sucy zostawili na werandzie zapalone latarnie. Siedzieli w cieniu, cisi i peni
niepokoju.
- Noga? - zapyta jeden z nich w jzyku zulu, kiedy Waite wchodzi na stopnie z
owinitym w koc Garrickiem.
- Ucita - odpar zachrypnitym gosem Waite. Z ust ich wszystkich wyrwao si ciche
westchnienie.
- Jak si czuje? - zapyta ten sam gos.
- yje - powiedzia Waite.
Zanis Garricka do przeznaczonego dla goci i chorych pokoju i trzyma go w
ramionach czekajc, a jego ona pocieli ko; potem pooy go i przykry.
- Czy jest co jeszcze, co moemy zrobi? - zapytaa Ada.
- Moemy tylko czeka. Poszukaa doni ma.
- Boe, prosz Ci, pozwl mu y - wyszeptaa. - Jest taki mody.
- To wina Seana! - Waite zapon nagym gniewem. - Garry nigdy nie zrobiby sam
czego takiego. - Prbowa uwolni rk z ucisku Ady.
- Co masz zamiar zrobi? - zapytaa.
- Mam zamiar zla go na kwane jabko. Mam zamiar zedrze z niego pasy.
- Prosz ci, nie rb tego.
- O co ci chodzi?
- I tak ma ju dosy. Widziae jego twarz?
Waite'owi opady nagle bezsilnie ramiona i usiad na fotelu obok ka. Ada dotkna
jego policzka.
- Zostan tutaj z Garrym - powiedziaa. - Id i sprbuj si troch zdrzemn, mj
drogi.
- Nie - odpar. Ada usiada na skraju fotela i Waite obj j. Po dugim czasie oboje
zasnli, przytuleni do siebie w fotelu koo ka.

5. Dni, ktre nadeszy, byy ze. Umys Garricka wyzwoli si z jarzma rzeczywistoci
i pogry w gorcej krainie delirium. Chopiec dysza ciko i rzuca rozpalon gow na
wszystkie strony, paczc i zawodzc w wielkim ku; kikut nogi spuch jak bania i szwy
byy tak napite, e wydawao si, i wyrw si z obrzmiaego ciaa. Z ran wyciekaa na
przecierado ta i cuchnca ropa.
Przez cay ten czas bya przy nim Ada. Ocieraa mu pot z twarzy, zmieniaa opatrunki
na kikucie, trzymaa przy ustach szklank, eby si napi, i uspokajaa, kiedy majaczy. Miaa
podkrone ze zmczenia i zmartwienia oczy, ale nie opuszczaa go. Inaczej Waite. Cechowa
go typowy dla mczyzn strach przed cierpieniem i dosownie dusi si, gdy tylko duej
zosta w pokoju. Co p godziny wchodzi i stawa przy ku, a potem nagle odwraca si i
opuszcza pomieszczenie, eby niespokojnie kry po caym domu. Z korytarzy dochodzio
Ad jego cikie stpanie.
Sean te nie wychodzi z domu: siedzia na og w kuchni albo w odlegym kcie
werandy. Nikt si do niego nie odzywa, nawet suba; przepdzali go, kiedy prbowa
wlizgn si do sypialni Garricka. By samotny tak, jak tylko moe by samotny kto, kogo
gnbi poczucie winy - bo Garry'ego czekaa mier, poznawa to po niedobrej ciszy, ktra
wisiaa nad Theunis Kraal. Z kuchni nie dochodziy adne rozmowy ani stukanie garnkw,
nie sycha byo dononego, gbokiego miechu ojca; nawet psy byy markotne. mier
zawadna Theunis Kraal. Jej zapach unosi si z poplamionych przecierade przynoszonych
do kuchni z pokoju Garricka; pimowy, zwierzcy zapach. Czasami Seanowi wydawao si,
e j widzi; nawet siedzc w jasnym wietle dnia na werandzie czu, jak czai si blisko niego,
e jest jak cie na obrzeu jego widzenia. Na razie nie przybieraa adnej formy. Bya
chodem i ciemnoci, ktra otaczaa dom gromadzc siy potrzebne, by zabra jego brata.
Trzeciego dnia Waite wypad z krzykiem z pokoju Garricka. Przebieg przez dom i
podwrko.
- Karlic! Gdzie jeste? Osiodaj Rooiberga. Pospiesz si, czowieku, niech ci diabli.
On umiera, syszysz mnie, on umiera!
Sean nie rusza si spod kuchennych drzwi, gdzie siedzia oparty o cian. Obj tylko
mocniej ramieniem szyj Partacza, ktry dotkn chodnym nosem jego policzka. Patrzy, jak
ojciec wskakuje na ogiera i odjeda. Podkowy zadudniy na drodze do Ladyburga i kiedy
przebrzmia ich odgos, Sean wsta i wlizgn si do domu; nasuchiwa chwil przy
drzwiach sypialni Garricka, a potem otworzy je cicho i wszed do rodka. Ada odwrcia si

do niego; miaa zmczon twarz. Wygldaa o wiele starzej ni na swoje trzydzieci pi lat,
ale czarne wosy cigna do tyu w elegancki kok i miaa na sobie wie i czyst sukni.
Mimo wyczerpania wci bya pikn kobiet. Miaa w sobie agodno i dobro, ktrych nie
potrafiy zniszczy bl i zmartwienia. Wycigna rk do Seana. Podszed do jej krzesa i
spojrza na Garricka. Domyli si, dlaczego jego ojciec pojecha po doktora. W pokoju czaia
si mier - lodowaty chd unosi si nad kiem. Garrick lea nieruchomo; twarz mia
t, oczy zamknite, a usta popkane i suche.
W Seanie wezbraa caa drczca go samotno i poczucie winy. Z piersi wydar mu
si zdawiony szloch, szloch, ktry kaza mu uklkn i wtuli twarz w sukni Ady. Paka po
raz ostatni w yciu, paka, jak pacze mczyzna - z przejmujcym blem, czujc, jak kady
szloch rozrywa mu pier.
Waite Courteney wrci z Ladyburga z doktorem. Kolejny raz Seana wyprowadzono z
pokoju i zamknito drzwi. Przez ca noc sysza, jak krztaj si w pokoju Garricka, sysza
ich przytumione gosy i szuranie ng po drewnianej tej pododze. Nad ranem byo po
wszystkim. Gorczka mina, Garrick przey. By ywy, ale skrajnie wyczerpany zapadnite oczy tkwiy gboko w ciemnych oczodoach - niczym u kociotrupa.
Jego ciao i umys nigdy w peni nie wrciy do zdrowia po brutalnej amputacji.
Dochodzi do siebie wolno - min tydzie, zanim mg sam podnie do ust
poywienie. Lecz pierwszym pragnieniem bya ch zobaczenia brata.
- Gdzie jest Sean? - zapyta, zanim jeszcze potrafi wypowiedzie co goniej ni
szeptem.
I Sean, wci przepeniony poczuciem winy, przesiadywa przy nim godzinami.
Dopiero kiedy Garrick zasypia, Sean wymyka si z pokoju i z wdk albo oszczepami i
szczekajcym u jego boku Partaczem wybiega na sawann. To, e spdza tyle czasu przy
ku chorego, wiadczyo o rozmiarach jego skruchy. Bezczynno drania go niczym
uprz modego rebaka; nikt nie wiedzia, ile kosztoway go te przesiedziane w ciszy
godziny, podczas ktrych cae jego ciao rozsadzaa niewyczerpana energia, a jedna myl
gonia drug.
A potem Sean musia wraca do szkoy. Wyjecha w poniedziaek rano, kiedy byo
jeszcze ciemno. Garrick przysuchiwa si odgosom odjazdu, reniu stojcych na podjedzie
koni i gosowi Ady wydajcej ostatnie instrukcje.

- Woyam ci pod koszule butelk syropu na kaszel, oddaj j Fraulein, jak tylko si
rozpakujesz. Ona dopilnuje, eby go zay przy Pierwszych objawach przezibienia.
- Tak, mamo.
- W maym kuferku masz sze kamizelek. Zakadaj wie kadego dnia.
- Kamizelki s dla maminsynkw.
- Rb, co ci ka, mody czowieku - to gos Waite'a. - I jedz szybciej swoj owsiank.
Musimy ju wyjeda, jeli mam ci zawie do miasta na sidm.
- Mog si poegna z Garrym?
- Poegnae si z nim ju wczoraj wieczorem... teraz na pewno jeszcze pi.
Garrick otworzy usta, eby zawoa, ale wiedzia, e i tak go nie usysz. Lea cicho
przysuchujc si szuraniu odsuwanych w jadalni krzese, potem procesji krokw na
werandzie, gonym okrzykom poegnania i na koniec turkotowi k toczcej si po wirze
bryczki. Po odjedzie Seana i ojca zrobio si bardzo cicho.
Dni mijay bezbarwnie. Jedynym janiejszym momentem stay si dla Garricka
weekendy. Czeka na nie z utsknieniem, a okres midzy jednym a drugim wydawa mu si
wiecznoci - modym i chorym czas pynie wolniej. Ada i Waite niewiele wiedzieli, co czu.
W jego pokoju znajdowao si teraz centrum caego domu; przenieli tu ze wietlicy dwa
wielkie skrzane fotele, postawili je przy ku i spdzali w nich wieczory: Ada ze swoimi
robtkami, a Waite z fajk w ustach i kieliszkiem brandy przy okciu, strugajcy drewnian
nog i miejcy si swoim gbokim miechem. Oboje starali si nawiza z nim kontakt. By
moe przyczyn ich poraki sta si fakt, e robili to tak ostentacyjnie, u cofnicie si do tych
lat, kiedy Garry by maym chopcem, okazao si niemoliwe. Pomidzy dorosymi a
tajemnym wiatem modych istnieje zawsze pewna bariera, pewna rezerwa. Garrick mia si
razem z nimi i rozmawia, ale to nie byo to samo, co obcowanie z Seanem. W cigu dnia Ada
musiaa prowadzi due gospodarstwo, a Waite mia na gowie pitnacie tysicy akrw
ziemi i dwa tysice sztuk byda. To by czas, kiedy Garrick czu si najbardziej samotny.
Gdyby nie ksiki, mgby tego nie wytrzyma. Czyta wszystko, co przynosia mu Ada:
Stevensona, Swifta, Defoe'a, Dickensa, a nawet Szekspira. Wielu rzeczy nie rozumia, ale
czyta apczywie i opium drukowanego sowa pomagao mu przetrwa dugie dni a do
pitku, do powrotu Seana.
Kiedy wraca Sean, wydawao si, e przez cay dom przechodzi potny podmuch
wiatru. Drzwi trzaskay, szczekay psy, sucy zrzdzili, a wszdzie, na grze i na dole,

sycha byo tupot bosych stp. Najbardziej haasowa sam Sean, ale nie wycznie. Bya
rwnie jego wita: koledzy z klasy, z wiejskiej szkoy, do ktrej chodzi. Przyjmowali
autorytet Seana z podobn gotowoci, co Garrick; zdoby go sobie nie tylko si pici, ale
rwnie wesooci i wigorem, ktre zaraay innych. Przyjedali tego lata do Theunis Kraal
ca gromad, czasami we trzech na grzbiecie jednego kucyka, niczym siedzce na
sztachetach jaskki. Dodatkow atrakcj stanowi kikut Garricka. Sean by z niego bardzo
dumny.
- Tutaj wanie zeszy to doktor - mwi, wskazujc na lady szww biegnce wzdu
pofadowanej blizny.
- Czy mog tego dotkn?
- Nie za mocno, bo pknie.
Garrickowi nigdy nie powicano tyle uwagi w caym jego yciu. Promienia, kiedy
wlepiali w niego rozszerzone z przejcia oczy.
- mieszne uczucie... tak jakby bya gorca.
- Czy to bolao?
- Jak przeci ko?... toporem?
- Nie. - Tylko Sean by w stanie odpowiedzie na tego rodzaju techniczne pytania. Pi. Tak jak piuje si drzewo. - Pokaza otwart doni, jak si to robi.
Ale nawet tak fascynujcy temat nie mg zatrzyma ich na dugo i w kocu zaczynali
si niespokojnie krci.
- Hej, Sean, Karl i ja wiemy, gdzie jest gniazdo czapli... chcesz zobaczy? - mwili.
Albo: - Chodmy apa aby. - I wtedy Garrick prbowa desperacko zwrci z powrotem na
siebie ich uwag.
- Jeli macie ochot, moecie obejrze moj kolekcj znaczkw.
Ley tam, na kredensie.
- Nie, widzielimy j ju w zeszym tygodniu. Chodmy.
W tym wanie momencie Ada, ktra przysuchiwaa si rozmowie przez otwarte
drzwi kuchni, wnosia jedzenie. Pieczone w miodzie koeksustery4, pokryte lukrem ciastka
czekoladowe, konfitury z melona i p tuzina innych smakoykw. Wiedziaa, e nie wyjd z
pokoju, dopki nie zmiot wszystkiego z talerzy, i e rozbol ich od tego brzuchy, ale byo to

Rodzaj faworkw.

lepsze od widoku Garricka lecego samotnie i przysuchujcego si, jak biegaj po


wzgrzach.
Weekendy byy krtkie, mijay nie wiadomo kiedy. Dla Garricka zaczyna si kolejny
dugi tydzie. Mino ich osiem, osiem ponurych tygodni, zanim doktor van Rooyen pozwoli
mu przesiadywa w cigu dnia na werandzie. Ale od tej chwili perspektywa powrotu do
zdrowia zacza przybiera cakiem realne ksztaty. Drewniana noga, ktr robi Waite, bya
prawie gotowa: ojciec modelowa teraz skrzan miseczk, do ktrej mia przylega kikut,
przybija j do drewnianej Powierzchni miedzianymi gwodziami o paskich czubkach;
pracowa starannie, formujc skr i dopasowujc paski, ktre miay suy do jej
przymocowania. W tym czasie Garrick wiczy na werandzie, skaczc obok Ady, zarzuciwszy
jej rk na rami, z zacinitymi z przejcia szczkami i poblad twarz, na ktrej zaznaczay
si wyranie piegi po tak dugim przebywaniu w zamknitym pomieszczeniu. Dwa razy
dziennie Ada siadaa na poduszce przed krzesem Garricka i nacieraa mu kikut spirytusem
metylowym, eby zahartowa go przed, pierwszym zetkniciem z ciasn skrzan miseczk.
- Zao si, e Sean si zadziwi, kiedy zobaczy mnie spacerujcego po podwrku.
- Wszyscy si zadziwi - zapewnia go Ada. Spojrzaa mu w oczy i umiechna si.
- Czy mog sprbowa ju teraz? Mgbym pj z nim na ryby, kiedy przyjedzie w
sobot.
- Nie powiniene robi sobie zbyt wielkich nadziei, Garry. Na pocztku nie bdzie to
takie atwe. Najpierw bdziesz musia si nauczy. Podobnie jak jazdy na koniu; pamitasz,
ile razy spade z sioda, zanim nauczye si jedzi?
- Ale czy mog zacz ju teraz?
Ada signa po butelk, nalaa sobie troch spirytusu w stulon do i natara mu
kikut.
- Musimy zaczeka, a doktor van Rooyen powie, e jeste gotw. To nie potrwa
dugo.
I nie potrwao.
- Moecie mu ju zaoy protez - powiedzia po swojej nastpnej wizycie doktor van
Rooyen, kiedy Waite odprowadza go do dwukki. - Bdzie mia si czym zaj. Nie
pozwlcie, eby si przemcza, i pilnujcie, eby nie obtar sobie kikuta. Nie chcemy kolejnej
infekcji.

Proteza - odezwao si echem w umyle Waite'a to wstrtne sowo, kiedy znikaa mu z


oczu dwukka. - Proteza - powtrzy i zacisn pici po bokach, nie chcc odwrci gowy,
eby nie zobaczy aonie przejtej twarzy na werandzie.

6. Jeste pewien, e nigdzie ci nie uwiera? - zapyta Waite, kucajc przed krzesem
Garricka i przymierzajc protez. Obok nich staa Ada.
- Tak, nigdzie, pozwlcie mi stan. Jezu, ale Sean si zadziwi, prawda? Bd mg
pojecha z nim do szkoy w poniedziaek, prawda? - Garrick dra cay z podniecenia.
- Zobaczymy - mrukn niezobowizujco Waite. Wyprostowa si i stan obok
krzesa.
- Ado, moja droga, we go za drugie rami. Teraz suchaj, Garry, chc, eby najpierw
si z tym oswoi. Staniesz z nasz pomoc i bdziesz si stara po prostu utrzyma
rwnowag. Rozumiesz?
Garrick kiwn z entuzjazmem gow.
- Dobrze, wic teraz wsta.
Garrick wyprostowa przed sob protez, ktra zaszuraa po drewnianej pododze.
Podnieli go i stan opierajc si caym ciarem na sztucznej nodze.
- Patrzcie! Stoj na niej! Hej, patrzcie, stoj na niej - krzykn i rozjania mu si
twarz. - Dajcie mi chodzi, dalej! Dajcie mi chodzi.
Ada spojrzaa na ma, ktry skin gow. Poprowadzili wsplnie Garricka do
przodu. Potkn si dwa razy, ale nie dali mu upa. Proteza klekotaa po deskach podogi.
Zanim doszli do koca werandy, nauczy si podnosi wysoko nog, kiedy przesuwa j do
przodu. Zawrcili i w drodze powrotnej potkn si tylko raz.
- Wspaniale, Garry, wspaniale ci idzie - powiedziaa ze miechem Ada.
- Niedugo bdziesz radzi sobie sam. - Waite umiechn si z ulg.
Nie spodziewa si, e pjdzie to tak atwo, a Garrick natychmiast wzi go za sowo.
- Pozwlcie mi stan samemu.
- Nie tym razem, chopcze. Na jeden dzie wystarczy.
- O Jezu, tato. Nie bd prbowa chodzi, po prostu stan. W razie czego zapiecie
mnie razem z mam. Prosz, tato, prosz.
Waite zawaha si.
- Pozwl mu, mj drogi - wstawia si za Garrickiem Ada. - Tak dobrze sobie radzi.
Pomoe mu to odzyska wiar we wasne siy.
- No dobrze. Ale nie prbuj chodzi - zgodzi si Waite. - Gotw jeste, Garry? Pu
go.
Pucili go ostronie. Zachwia si lekko i ich rce pospieszyy z powrotem.

- Nic mi si nie stanie. Zostawcie mnie. - Umiechn si do nich uspokajajco i


ponownie odsunli rce. Przez chwil sta wyprostowany, a potem spojrza w d i umiech
zastyg mu na wargach. By na szczycie wysokiej gry, odek podchodzi mu do garda i ba
si, desperacko i irracjonalnie si ba. Przechyli si gwatownie i zanim zdyli go zapa, z
garda wydar mu si krzyk.
- Spadam! Zabierzcie to! Zabierzcie! Jednym szybkim ruchem posadzili go na krzele.
- Zabierzcie to! Spadam!
Przeraliwe krzyki syna rozdzieray Waite'owi serce. Gorczkowo szarpa rzemyki
mocujce protez.
- Zdjem to, Garry. Jeste bezpieczny. Trzymam ci. Przytuli go do piersi, pragnc,
by poczu si pewnie w ucisku jego mocnych ramion, blisko potnego ciaa, ale Garnek nie
przestawa szarpa si i rozpaczliwie krzycze.
- Zanie go do sypialni, zabierz go do rodka - zawoaa Ada i Waite wybieg z
werandy, trzymajc Garricka w ramionach.
Wanie wtedy Garrick po raz pierwszy odkry swoj kryjwk. W momencie gdy
ogarniajce go przeraenie stao si nie do zniesienia, poczu, jak co przesuwa si mikko w
jego gowie. Pod powiekami zatrzepotay mu skrzyda my. wiat przed jego oczyma
poszarza, jakby przesoni go tuman mgy, ktra gstniaa i gubiy si w niej wszelkie
odgosy i ksztaty. Bya ciepa - ciepa i bezpieczna. Nikt nie mg go tu skrzywdzi, mga
otulaa go i chronia. By bezpieczny.
- Chyba zasn - szepn Waite do swojej ony. W jego gosie brzmiao zdumienie.
Przyglda si badawczo twarzy chopca i przysuchiwa jego oddechowi.
- Ale to stao si tak szybko... to nienormalne. Cho z drugiej strony wyglda dobrze.
- Mylisz, e powinnimy wezwa doktora? - zapytaa Ada.
- Nie - potrzsn gow Waite. - Po prostu przykryj go i posiedz tutaj, a si
obudzi.
Garrick obudzi si wczesnym wieczorem i usiad umiechajc si, jakby nic si nie
stao. Odprony, troch zakopotany, ale pogodny, zjad du kolacj. Nikt nie wspomnia
ju ani sowem o sztucznej nodze. Mogo si zdawa, e Garrick zupenie o niej zapomnia.

7. Sean przyjecha do domu w pitek po poudniu. Mia podbite oko - bjka musiaa
mie miejsce przed kilkoma dniami, bo brzegi siniaka zdyy si ju zazieleni. Sean bardzo
powcigliwie wypowiada si na jej temat Przywiz ze sob jaja muchowki - ofiarowa je
Garrickowi - oraz ywego wa w tekturowym pudeku, ktrego Ada natychmiast skazaa na
mier, nie zwaajc na pen pasji mow, wygoszon przez Seana w jego obronie, a take
uk wystrugany z drzewa M'senga, ktre, wedug opinii Seana, najlepiej nadaje si do
sporzdzania ukw.
W Theunis Kraal jak zwykle wiele si zmienio wraz z jego przyjazdem - wszdzie
wicej byo gwaru, wicej ruchu i wicej miechu.
Na kolacj podano tego dnia olbrzymi piecze woow i kartofle w koszulkach ulubione danie Seana, ktry zmiata wszystko z talerza niczym godny pyton.
- Nie wkadaj tyle do ust - strofowa go siedzcy u szczytu stou Waite, ale w jego
gosie brzmiaa czuo. Trudno byo nie faworyzowa jednego z synw. Sean przyj
reprymend w duchu, w jakim zostaa udzielona.
- Tato, w tym tygodniu oszczenia si suka Frikkiego Oberholstera. Ma sze
szczeniakw.
- Nie - odpara zdecydowanym gosem Ada.
- Jezu, mamo, chocia jednego.
- Syszae, co powiedziaa matka, Sean.
Chopiec pola miso sosem, przekroi kartofel i podnis powk do ust. Waciwie
wcale nie spodziewa si, e si zgodz - ale gra bya warta wieczki.
- Czego nauczye si w tym tygodniu? - zapytaa Ada. To byo przykre pytanie. Sean
uczy si tylko tyle, ile byo trzeba, eby unikn kopotw - i ani troch wicej.
- Och, mnstwa rzeczy - odpar niezobowizujco i szybko zmieni temat. Skoczye ju sztuczn nog dla Garricka, tato?
Zapada cisza. Garrick wlepi oczy w talerz; jego twarz pozbawiona bya wyrazu. Sean
wsadzi sobie do ust drug powk kartofla.
- Jeli tak - przemwi z penymi ustami - to jutro ja i Garry idziemy na bagna owi
ryby.
- Nie mw z penymi ustami - warkn Waite z nieoczekiwan zoci. - Zachowujesz
si jak prosiak.

- Przepraszam, tato - mrukn Sean. Reszta posiku upyna w nieprzyjemnym


milczeniu i zaraz po kolacji Sean uciek do sypialni. Garry ruszy za nim, podskakujc na
jednej nodze i opierajc si rkoma o ciany.
- Dlaczego tata jest taki wcieky? - zapyta rozalony Sean, kiedy tylko znaleli si
sami.
- Nie wiem - odpar Garrick siadajc na ku. - Czasami wcieka si nie wiadomo
dlaczego... sam wiesz.
Sean cign koszul przez gow, zwin j w kbek i cisn w kt pokoju.
- Lepiej j podnie, bo bdzie awantura - ostrzeg go agodnie Garrick. Sean zdj
spodnie i kopn je w to samo miejsce. Ten may Pokaz niezalenoci poprawi mu humor.
Przeszed przez pokj i stan nagi przed Garrickiem.
- Popatrz - powiedzia z durn. - Wosy!
Garrick przyjrza mu si dokadnie. Nie sposb byo zaprzeczy: na podbrzuszu Seana
roso kilka woskw.
- Nie ma ich zbyt wiele - stwierdzi Garrick, na prno starajc si ukry brzmic w
jego gosie zazdro.
- Zao si, e mam ich wicej od ciebie - powiedzia zaczepnie Sean. - Moemy
policzy.
Ale Garrick wiedzia wietnie, e nie ma adnych szans; podnis si z ka i
pokutyka przez pokj. Opierajc si o cian, pochyli si, podnis z podogi zmite
ubranie Seana i rzuci je do stojcego przy drzwiach kosza na brudn bielizn. Sean
przyglda mu si przez chwil. Przypomnia sobie pytanie, na ktre nie otrzyma odpowiedzi.
- Czy tato zrobi ju dla ciebie sztuczn nog?
Garry odwrci si, przekn lin i szybkim drcym ruchem kiwn gow.
- Jak wyglda? Przymierzae j ju?
Garricka znowu oblecia strach. Pokrci energicznie gow, jakby szukajc ucieczki.
W korytarzu za drzwiami zabrzmiay kroki. Sean podbieg do swego ka, zapa nocn
koszul, zaoy j przez gow i da nura pod koc. Kiedy Waite Courteney wszed do pokoju,
Garrick wci sta przy koszu z brudn bielizn.
- No, Garry, dlaczego jeszcze nie leysz?

Garrick pokutyka do swego ka, a Waite spojrza na Seana. Chopak umiechn


si do z caym wdzikiem, jaki dawa mu jego zdrowy wygld, i twarz Waite'a rwnie
rozjania si w umiechu.
- Dobrze, e znowu jeste w domu, chopcze - powiedzia. Nie sposb byo dugo
gniewa si na Seana. Wycign do i zagbi palce w jego gstej, czarnej czuprynie.
- Kiedy zgasz lamp, nie chc std sysze ani sowa... rozumiecie?
Pocign pieszczotliwie Seana za wosy, zakopotany si uczucia, jakie ywi dla
tego chopca.

8. Soce stao wysoko na niebie, gdy nastpnego ranka Waite Courteney wrci do
domu na niadanie. Jeden ze stajennych wzi od niego konia i odprowadzi do zagrody, a
Waite popatrzy za nim, stojc przed siodlarni. Omit wzrokiem porzdne biae pale
zagrody, czyste podwrko i elegancko umeblowany dom. Przyjemnie jest by bogatym zwaszcza kiedy si wie, jak wyglda bieda. Pitnacie tysicy akrw yznych pastwisk, zoto
w banku i tyle byda, ile potrafi wyywi ziemia. Waite umiechn si i ruszy przez
podwrko.
Usysza piewajc w mleczarni Ad.

Jedzie, jedzie farmer


Klap, klap, tak
Klap, klap, tak - tra la
Walaj za nim kapszladzkie dziewczta
Skradnij mi causa
Skradnij mi causa - tra la.

Miaa czysty, sodki gos i Waite umiechn si jeszcze szerzej - przyjemnie jest by
bogatym i zakochanym. Zatrzyma si na progu mleczarni; grube kamienne ciany i cika
somiana strzecha sprawiay, e we wntrzu panowa chd i pmrok. Ada staa odwrcona
plecami do drzwi, koyszc si w takt piosenki i obracajcej si maselnicy. Waite przyglda
jej si przez chwil, a potem podszed i obj od tyu w pasie.
Obrcia si zaskoczona w jego ramionach, a on pocaowa j w usta.
- Dzie dobry, moja pikna mleczareczko - powiedzia.
Przywara do niego.
- Dzie dobry, mj panie - odpara.
- Co jest na niadanie?
- Och, za jakiego romantycznego gupca wyszam! - westchna. - Chod ze mn, sam
zobaczysz.
Zdja fartuch, powiesia go przy drzwiach, poprawia wosy i wycigna do niego
do. Trzymajc si za rce przecili podwrko i weszli do kuchni. Waite gono pocign
nosem.
- Pachnie przyjemnie. Gdzie s chopcy?

Joseph nie rozmawia po angielsku, ale rozumia, co si do niego mwio. Podnis


wzrok znad kuchni.
- S na werandzie od frontu, Nkosi.
Murzyn mia typowo zulusk, okrg jak ksiyc fizjonomi. Kiedy si umiecha, na
tle jego czarnej twarzy ukazyway si wielkie, biae zby.
- Bawi si drewnian nog Nkosizana Garry'ego. Twarz Waite'a oblaa si
rumiecem.
- Jak j znaleli?
- Nkosizana Sean zapyta mnie, gdzie jest, a ja powiedziaem mu, e schowa j pan w
kredensie z czyst bielizn.
- Ty cholerny gupcze! - rykn Waite. Puci rk Ady i wybieg z kuchni.
Przebiegajc przez dom, usysza krzyk Seana i odgos ciaa padajcego ciko na deski
werandy. Zatrzyma si porodku wietlicy; nie mia odwagi oglda ogarnitego
przeraeniem Garricka. Zrobio mu si niedobrze ze strachu i ze wciekoci na Seana.
Po chwili usysza miech Seana.
- No, za ze mnie, czowieku, nie le tak bez ruchu. A potem, nie do wiary, gos
Garricka.
- Przepraszam, proteza zaklinowaa mi si midzy deskami podogi.
Waite podszed do okna i wyjrza na werand. W jej drugim kocu leeli razem Sean i
Garnek. Sean wci si mia, a na twarzy Garricka igra nerwowy umiech. Sean podnis si
z podogi.
- No dalej. Wstawaj - powiedzia.
Poda Garrickowi rk, pocign go do gry i stanli opierajc si o siebie. Garnek
koysa si niepewnie na swojej protezie.
- Zao si, e ja chodzibym z tym cakiem normalnie - odezwa si Sean.
- Zao si, e nie potrafiby. To strasznie trudne.
Sean puci Garricka i stan przed nim z wycignitymi rkoma, gotw w kadej
chwili go zapa.
- Ruszaj.
Da krok do tyu i Garrick ruszy niepewnie w jego stron. Mia zacit z przejcia
twarz i wymachiwa rkoma, eby nie straci rwnowagi. Dotar do koca werandy i zapa
si oburcz porczy. Tym razem zamia si razem z Seanem.

Waite zauway, e stoi za nim Ada. Obejrza si przez rami. Chodmy std mwiy jej usta. Uja jego rk.

9. W kocu czerwca 1876 roku Garrick pojecha razem z Seanem do szkoy. Od


postrzau miny prawie cztery miesice. Odwiz ich Waite. Droga do Ladyburga prowadzia
przez las; miedzy dwiema koleinami rosa wysoka trawa, ktra muskaa spd bryczki. Konie
kusoway koleinami; ich kopyta zapaday si bezgonie w gstej warstwie ubitego kurzu. Na
szczycie pierwszego wzniesienia Waite popuci cugli i obrci si na kole, eby rzuci
okiem na swoj posiado. Pobielane ciany Theunis Kraal jarzyy si pomaraczowo w
porannym socu, a otaczajce dom ki miay odcie soczystej zieleni. Wszdzie indziej, jak
zwykle wczesn zim, trawa bya wyschnita, podobnie jak licie drzew. Soce nie wspio
si jeszcze do wysoko, eby pozbawi veld 5 wszystkich jego kolorw i zala ziemi
paskim olepiajcym wiatem poudnia. Licie byy brzowe, rdzawe i czerwonawe, tak
samo czerwonawe jak stada byda rasy afrikander, ktre pasy si midzy drzewami. Za nimi
unosia si skarpa ctkowana niczym grzbiet zebry ciemnozielonymi pasmami rosncych w
wwozach zaroli.
- Popatrz, Sean, dudek.
- Jasne, widz go od dawna. To samiec.
Ptak

poderwa

si

ziemi,

uciekajc

przed

koskimi

kopytami:

by

czekoladowoczarny, z biaymi skrzydami i podobnym do etruskiego hemu grzebieniem na


gowie.
- Skd wiesz? - dopytywa si Garrick.
- Bo ma biae skrzyda.
- Wszystkie maj biae skrzyda.
- Nieprawda. Tylko samce.
- Wszystkie te, ktre widziaem, miay biae skrzyda - stwierdzi z powtpiewaniem
Garrick.
- Moe nigdy nie widziae samicy. Nieatwo je zobaczy. Siedz przewanie w
gniazdach.
Waite Courteney umiechn si i odwrci na kole.

Poronity traw poudniowoafrykaski paskowy.

- Garry ma racj, Sean, nie mona ich odrni po upierzeniu. Samiec jest po prostu
troch wikszy, to wszystko.
- A nie mwiem - powiedzia Garrick, ktremu obecno ojca najwyraniej dodaa
odwagi.
- Taki jeste mdry - mrukn sarkastycznie Sean. - Pewnie przeczytae o tym w tych
swoich ksikach, co?
Garrick umiechn si, zadowolony z siebie.
- Popatrz, pocig.
Rzeczywicie ze skarpy zjeda pocig, cignc za sob dugi piropusz dymu. Waite
puci konie kusem. Zbliyli si do betonowego mostu nad Baboon Stroom.
- Widziaem t ryb.
- To by patyk. Ja te go widziaem.
Rzeka stanowia granic posiadoci Waite'a. Przejechali przez most i ruszyli pod
gr. Przed nimi lea Ladyburg. Pocig mija zagrody dla byda; wjedajc do miasta
zagwizda i wypuci wysoko w powietrze obok pary.
Miasto rozcigao si na duym obszarze; kady dom otoczony by ogrodem
warzywnym i sadem. Szerokie ulice mogy pomieci trzydzieci sze sztuk byda idcego w
jednym rzdzie. Cze domw wzniesiono z wypalanej cegy, cze pobielono; kryte byy
strzech lub arkuszami falistej blachy pomalowanej na zielony albo matowoczerwony kolor.
W rodku rozciga si plac, a centralny punkt Ladyburga stanowia kocielna wiea. Na
skraju miasteczka miecia si szkoa.
Waite wjecha na gwn ulic i puci konie kusem. Na chodnikach byo niewielu
ludzi; zdjci porannym chodem przemykali pod rozoystymi drzewami, ktrymi wysadzana
bya ulica; wszyscy, co do jednego, pozdrawiali Waite'a, a on unosi w gr bat witajc
mczyzn i uchyla kapelusza przed kobietami, nie na tyle jednak, by odsoni ys czaszk.
Otwarte byy ju sklepy, a przed wejciem do banku sta na swoich tyczkowatych dugich
nogach jego waciciel, David Pye. Ubrany by na czarno, niczym karawaniarz.
- Dzie dobry, Waite.
- Dzie dobry, David - zawoa zbyt serdecznie Courteney. Dopiero sze miesicy
temu spaci nalenoci cice na hipotece Theunis Kraal i zbyt wiea bya w jego umyle
pami dugw; czu si nieco zakopotany, jak wieo wypuszczony z kryminau przestpca,
ktry spotyka na ulicy naczelnika wizienia.

- Czy mgby wstpi do mnie na chwil, kiedy odwieziesz swoich chopakw?


- Moesz ju zacz parzy kaw - zgodzi si Waite. Wiadomo byo, e nikt, kto
odwiedza kiedykolwiek Davida Pye'a, nie zosta poczstowany kaw. Ruszyli dalej,
skrcajc w lewo z placu kocielnego, mijajc sd i zjedajc w d w stron budynku
internatu.
Na podwrku stao p tuzina furgonw i bryczek. Krcili si wok nich,
wyadowujc swj baga, mali chopcy i dziewczynki. Ich ojcowie zgromadzili si w rogu
podwrka; mczyni o brzowych twarzach i starannie wyszczotkowanych brodach, czujcy
si nieswojo w garniturach, pogniecionych od dugiego leenia w szafie. Mieszkali za daleko,
eby codziennie dowozi swoje dzieci do szkoy. Ich posiadoci leay wzdu brzegw
Tugeli lub na paskowyu rozcigajcym si w stron Pietermaritzburga.
Waite zatrzyma bryczk, zszed z koza i rozluni uprz koniom, a Sean zeskoczy z
tylnego siedzenia i podbieg do najbliszej grupki chopcw. Waite skierowa si ku stojcym
w rogu mczyznom; rozstpili si przed nim, umiechajc si i wycigajc rce, by ucisn
jego do. Garnek zosta sam na przednim siedzeniu bryczki, siedzc z wysunit sztywno do
przodu protez i zgarbionymi ramionami, jakby prbowa si ukry.
Po chwili Waite obejrza si przez rami. Zobaczy siedzcego samotnie Garricka i
ruszy w jego stron, ale zaraz zatrzyma si. przebieg oczyma kbicy si tum nastolatkw,
szukajc wrd nich swego drugiego syna.
- Sean.
Sean by akurat w trakcie oywionej dyskusji.
- Tak, tato?
- Pom Garry'emu wypakowa baga.
- O Jezu, tato, teraz rozmawiam.
- Sean! - Gos i twarz Waite'a zrobiy si grone.
- No dobrze, ju id. - Sean waha si jeszcze przez chwil, po czym podszed do
bryczki.
- No, Garry. Podaj mi kufry.
Garrick otrzsn si z apatii i sign niezgrabnie za tylne siedzenie. Poda baga
Seanowi. Ten postawi go obok koa i odwrci si w stron chopcw, ktrzy podeszli w lad
za nim do bryczki.

- Karl, ty zaniesiesz to - wyda instrukcje. - Denis, we t brzow torb. Tylko jej nie
upu, czowieku, w rodku s cztery soiki z demem. Chod, Garry - zwrci si do brata.
Ruszyli w stron internatu; Garrick zlaz z bryczki i pokutyka szybko za nimi.
- Wiesz, Sean? - odezwa si gono Karl. - Tato pozwoli mi strzela ze swojej
strzelby. Sean stan jak wryty.
- Niemoliwe! - krzykn bardziej z nadziej ni przekonaniem.
- Pozwoli mi - powtrzy uszczliwiony Karl. Wszyscy stanli wlepiajc w niego
oczy i wtedy dogoni ich Garrick.
- Ile razy strzelie? - zapyta ktry z nich z respektem, Karl ju mia powiedzie
sze razy, ale w ostatniej chwili zmieni zdanie.
- Och, mnstwo razy... ile tylko chciaem.
- Bdziesz si ba huku wystrzaw... mj tata mwi, e jeli czowiek zacznie zbyt
wczenie, nigdy nie zostanie dobrym strzelcem.
- Nigdy nie chybiem - stwierdzi z byskiem w oku Karl.
- Chodmy - powiedzia Sean i ruszy w stron budynku. Nigdy w yciu nie by tak
zazdrosny. Karl pospieszy za nim.
- Zao si, e nigdy nie strzelae ze strzelby, Sean, zao si. Sean umiechn si
tajemniczo, szukajc jakiego nowego tematu; wiedzia, e Karl bdzie dzisiaj mwi tylko o
jednym.
Z werandy internatu wybiega na ich spotkanie dziewczynka.
- To Anna - powiedzia Garrick.
Kiedy biega, wok jej dugich, chudych, brzowych ng owijaa si spdniczka.
Miaa czarne wosy i drobn twarz, w ktrej tkwi wystajcy podbrdek.
- Cze, Sean.
Sean odchrzkn. Anna ruszya za nim, podskakujc, eby dotrzyma mu kroku.
- Miae przyjemne ferie?
Sean ignorowa j dalej. Zawsze przyazia i zagadywaa go, kiedy by w obecnoci
swoich przyjaci.
- Mam ca puszk kruchego ciasta, Sean. Chcesz troch?
W jego oczach pojawi si bysk zainteresowania. Kruche ciasto pani van Essen byo
synne w caej okolicy i gowa Seana odwracaa si ju ku Annie, ale opanowa si w ostatniej
chwili i z determinacj kroczy dalej w stron internatu.

- Czy mog siedzie obok ciebie w tym proczu, Sean? Sean odwrci si do niej ze
wciekoci.
- Nie, nie moesz. A teraz uciekaj, jestem zajty.
Wspi si po schodach. Anna zostaa na dole; wygldaa, jakby zbierao si jej na
pacz, i Garrick pochyli si ku niej niemiao.
- Jeli chcesz, moesz usi koo mnie - powiedzia cicho. Rzucia na niego okiem, a
potem spojrzaa w d, na jego nog.
Rozchmurzya si i zachichotaa. Bya adna. Pochylia si do niego.
- Kuternoga - powiedziaa i zachichotaa znowu.
Garrick obla si jaskrawym rumiecem i nagle spociy mu si oczy. Anna zasonia
obiema domi usta, odwrcia si ze miechem i pobiega do swoich koleanek stojcych
przed czci internatu przeznaczon dla dziewczt. Garrick, wci zaczerwieniony, wspi
si po stopniach za Seanem i ciko opar o balustrad.
W drzwiach chopicej sypialni staa Frdulein. Okulary w drucianych oprawkach i
stalowoszare wosy nadaway jej przesadn powag, ktra rycho stopniaa na widok Seana.
Wychowawczyni umiechna si szeroko.
- Ach, mj Sean, dobrze, e przyjechae - co brzmiao waciwie jak: Ach, mein Sean,
topsze sze pszyjechalesz.
- Dzie dobry, Frdulein.
Sean obdarzy j swoim umiechem numer jeden.
- Znowu urose - powiedziaa, mierzc go wzrokiem. - Bez przerwy roniesz, jeste
ju najwikszym chopcem w caej szkole.
Sean przyglda si jej z rezerw, gotw do podjcia natychmiastowej akcji obronnej,
gdyby prbowaa go obj, co zdarzao si czasem, kiedy nie umiaa zapanowa nad
wypeniajcymi j uczuciami.
Wdzik, urodziwy wygld i arogancja cakowicie zawadny jej teutoskim sercem.
- Szybko, musicie si rozpakowa. Zaraz zaczynaj si lekcje. - Odesza do swoich
obowizkw i Sean poprowadzi z ulg swoj druyn do sypialni.
.- Tata mwi, e w przyszy weekend pozwoli mi pj ze strzelb na polowanie, nie
tylko strzela do celu - wraca uparcie do swojej kwestii Karl.
Sean udawa, e nie syszy.
- Denis, po kuferek Garry'ego na tym ku.

Wzdu cian znajdowao si trzydzieci ek, kade ze stojc obok szafk. Sala
bya schludna i ponura - wygldaa dokadnie tak, jak wyglda wizienna cela albo sypialnia
w internacie. W rogu siedziaa grupka piciu albo szeciu chopcw, pogronych w rozmowie. Spojrzeli na wchodzcego Seana, ale nie wymieniono adnych pozdrowie - siedzcy
w rogu naleeli do opozycji.
Sean usiad na swoim ku i podskoczy na prb - byo twarde jak deska. Garrick
przeszed przez sypialni stukajc protez i Ronny Pye, przywdca opozycji, szepn co do
swoich przyjaci, ktrzy spojrzeli na Garricka i rozemiali si. Garrick zaczerwieni si
ponownie i szybko usiad na ku, eby ukry swoj nog.
- Myl, e najpierw upoluj dujkera, a dopiero potem tata pozwoli mi strzeli do
kudu albo do inkonki - stwierdzi Karl.
Sean zmarszczy brwi.
- Jaki jest nowy nauczyciel? - zapyta.
- Wyglda na faceta w porzdku - odpar jeden z siedzcych w rogu. - Jimmy i ja
widzielimy go wczoraj na stacji.
- Jest chudy i nosi wsy.
- Raczej si nie umiecha.
- Na przysze ferie tata zabierze mnie pewnie na polowanie na drugi brzeg Tugeli odezwa si z zaczepk w gosie Karl.
- Mam nadziej, e nie ma wira na punkcie ortografii i tych rzeczy - rzuci Sean. Chyba nie zacznie znowu tej historii z ukadem dziesitnym, jak stary Jaszczur.
Rozlegy si zbiorowe potakiwania, a potem po raz pierwszy odezwa si Garrick.
- Ukad dziesitny jest cakiem atwy - powiedzia. Zapada naga cisza. Wszyscy
wlepili w niego oczy.
- Moe nawet upoluj lwa - stwierdzi Karl.

10. Najmodsi uczniowie obojga pci ulokowani zostali w jednej sali. awki byy
podwjne; na cianach wisiay mapy, due tabliczki mnoenia i portret krlowej Wiktorii.
Pan Anthony Clark przyglda si z katedry swoim nowym uczniom. Panowao pene napicia
oczekiwanie; jedna z dziewczynek zachichotaa nerwowo i oczy nauczyciela poszukay rda
dwiku, ale chichot umilk, zanim zdy go zlokalizowa.
- Moim smutnym obowizkiem jest zadba o wasze wyksztacenie - ogosi. To nie by
art. Wszelkie powoanie, ktre skonio go do obrania tego zawodu, wygaso dawno temu w
wyniku intensywnej niechci, jak budzili w nim modzi. - Waszym nie mniej smutnym
obowizkiem bdzie podda si temu z caym hartem ducha, na jaki was sta - kontynuowa,
spogldajc z niesmakiem na ich wiecce twarze.
- Co on mwi? - szepn Sean nie otwierajc ust.
- C... - uciszy go Garrick.
Oczy pana Clarka obrciy si szybko i spoczy na Garricku. Nauczyciel zszed, nie
spieszc si, z katedry i zatrzyma si przy jego awce. Uj midzy kciuk i palec wskazujcy
kilka rosncych na skroni Garricka wosw i szarpn je do gry. Garrick pisn cienko, a pan
Clark wrci powoli za katedr.
- Przechodzimy do lekcji. Grupa pierwsza bdzie tak dobra i otworzy zeszyty do
wicze ortograficznych na stronie pierwszej. Grupa druga na stronie pitnastej... - oznajmi,
po czym zleci wszystkim, co maj robi.
- Bolao ci? - zapyta szeptem Sean.
Garrick prawie niedostrzegalnie kiwn gow i Sean poczu, jak budzi si w nim
intensywna nienawi do tego czowieka. Nie spuszcza go z oczu.
Pan Clark niedawno przekroczy trzydziestk. By chudy, co podkrela dodatkowo
jego trzyczciowy garnitur. Mia blad twarz o ponurym wyrazie, ktry nadawa jej
opadajcy wsik, i nos zadarty do tego stopnia, e wida byo wyranie rozwarte nozdrza tkwiy porodku jego fizjonomii niczym lufy dubeltwki. Podnis gow znad trzymanej w
rku listy i wycelowa swoje nozdrza prosto w Seana.
Bdzie z nim kopot - pomyla; kopoty potrafi rozpoznawa bezbdnie. Zam
go, zanim wymknie si spod kontroli.
- Ty, chopcze, jak si nazywasz?
Sean obejrza si wystudiowanym ruchem przez rami. Kiedy spojrza znw przed
siebie, policzki pana Clarka nieco si zarowiy.

- Wsta.
- Kto, ja?
- Tak, ty. Sean wsta.
- Jak si nazywasz?
- Courteney.
- Prosz pana.
- Courteney, prosz pana.
Zmierzyli si wzajemnie wzrokiem. Pan Clark na prno czeka, a Sean opuci oczy.
Bdzie z nim duy kopot, duo wikszy, ni sdziem - pomyla.
- W porzdku, siadaj - powiedzia gono.
Przez klas przeszo prawie syszalne westchnienie ulgi. Sean czu, e zdoby sobie
respekt; wszyscy dumni byli z jego zachowania. Poczu dotyk na ramieniu. To bya Anna,
ktra siedziaa tu za nim - najbliej, jak moga. Normalnie draniy go jej zaloty, teraz
jednak to lekkie dotknicie ramienia sprawio, e poczu si jeszcze bardziej zadowolony z
siebie.
Seanowi wolno mijaa godzina. Narysowa strzelb na marginesie swojego zeszytu do
wicze, a potem star j starannie gumk. Przez chwil przyglda si Garrickowi; irytowaa
go pilno, z jak brat wypenia polecenia nauczyciela.
- Kujon - szepn, ale Garrick zignorowa go.
Sean nudzi si. Unis si niespokojnie w awce i jego uwag przyku kark Karla;
widnia na nim dojrzay pryszcz. Sean wzi linijk, eby go wycisn, ale zanim zdy to
zrobi, Karl zapa si rk za rami, tak jakby chcia si podrapa. Midzy palcami trzyma
zwinit kartk. Sean odoy linijk i niepostrzeenie odebra licik. Rozwin go na
kolanach. Na papierze znajdowa si jeden wyraz: Moskity.
Sean umiechn si. Mistrzostwo, z jakim imitowa brzczenie moskita, byo jedn z
wielu przyczyn, ktre spowodoway rezygnacj poprzedniego nauczyciela. Przez sze
miesicy stary Jaszczur wierzy, e po klasie fruwaj moskity; przez kolejnych sze wiedzia
ju, e ich nie ma. Prbowa wszelkich forteli, jakie zdoa wymyli, eby wykry sprawc,
ale w kocu da za wygran. Za kadym razem, kiedy zaczynao si monotonne brzczenie,
pojawia si coraz wyraniejszy tik w kciku jego ust.
Sean odchrzkn i zacz brzcze. Caa klasa z trudem powstrzymywaa si od
miechu. Wszystkie gowy, cznie z gow Seana, pochylone byy pilnie nad ksikami. Pan

Clark pisa co na tablicy; rka, w ktrej trzyma kred, zawahaa si, ale po chwili suna
rwno dalej.
Bya to sprytna imitacja; ciszajc i wzmacniajc gos Sean wywoywa wraenie, e
owad unosi si w powietrzu. Tylko lekkie drenie grdyki wskazywao, e to jego sprawka.
Pan Clark skoczy pisa i odwrci si twarz do klasy. Sean nie by taki gupi, eby
natychmiast przesta; pozwoli moskitowi jeszcze troch polata, a potem umilk.
Pan Clark opuci katedr i ruszy wzdu rzdu awek najbardziej oddalonych od
Seana. Przystan raz czy dwa, eby sprawdzi prac ktrego z uczniw. Doszed do koca
sali i zawrci, idc przejciem, przy ktrym siedzia Sean. Zatrzyma si przy Annie.
- Niepotrzebnie robisz takie zakrtasy przy L - powiedzia. Wzi od niej owek i
narysowa prawidowo liter. - Widzisz, o co mi chodzi. Popisywanie si przy pisaniu jest tak
samo naganne jak popisywanie si w yciu codziennym.
Odda jej owek i okrcajc si na picie, trzasn z caej siy Seana w gow otwart
doni. Gowa Seana odskoczya w bok; odgos uderzenia przetoczy si po zamarej w
osupieniu klasie.
- Moskit siedzia ci na uchu - powiedzia pan Clark.

11. W cigu dwu nastpnych lat Sean i Garrick z dzieci stali si modziecami.
Pynli z silnym prdem, szybko posuwajc si z biegiem rzeki ycia.

W niektrych miejscach rzeka plyna rwnomiernie.


Tam mona byo odnale Ad. Zawsze wyrozumia, gotow kadego obdarzy
swym ciepem, niezmienn w mioci do ma i rodziny, ktr uznaa za wasn.
Tu take znajdowa si Waite. W jego wosach pojawio si wicej srebrnych nitek,
ale nic nie nadwtlio jego siy, miechu i bogactwa.

W niektrych miejscach rzeka plynla szybciej.


Zaleno Garricka od Seana. Potrzebowa go coraz silniej z kadym upywajcym
miesicem. Sean stanowi jego tarcz. Jeli nie byo akurat brata, eby ochroni go przed
grocym niebezpieczestwem, wtedy pozostawaa mu tylko jego ostatnia deska ratunku;
zaszywa si w gb siebie, w ciemn mroczn mg wasnego umysu.
Poszli kra gruszki: bliniacy, Karl, Denis i dwch innych. Wok sadu pana Pye'a
rs gsty ywopot, a gruszki, ktre rosy po jego drugiej stronie, byy wielkie niczym pi
mczyzny i sodkie jak mid, ale smakoway jeszcze sodziej, kiedy pochodziy z kradziey.
Do sadu mona si byo dosta przez plantacj akacji.
- Nie rwijcie za duo gruszek z jednego drzewa! - rozkaza Sean. - Stary Pye na pewno
to zauway.
Podeszli do ywopotu. Sean odnalaz w nim dziur.
- Garry, ty zostaniesz tutaj na czatach. Jeli kto si zbliy, zagwid. Garrick nie
prbowa nawet ukry ogarniajcej go ulgi; caa ekspedycja nie bya na jego nerwy.
- Bdziemy ci podawa gruszki - cign dalej Sean. - Nie zjedz ani jednej, pki nie
wrcimy.
- Dlaczego on z nami nie idzie? - zapyta Karl.
- Bo nie umie biega, dlatego. Gdyby go zapali, wiedzieliby, kto z nim by i wszyscy
dostalibymy manto.
Odpowied zadowolia Karla. Sean przeczoga si na czworakach przez dziur, a
potem jego ladem posza pozostaa trjka. Garrick zosta sam.
Sta tu przy ywopocie; blisko zaroli dawaa mu poczucie bezpieczestwa. Czas
cign si niemiosiernie i Garrick zacz si niepokoi - nie byo ich strasznie dugo.

Nagle usysza gosy; kto szed w jego stron przez plantacj. Ogarnity panik
wcisn si gbiej w ywopot, prbujc si w nim ukry; nie pomyla nawet o tym, eby
zagwizda.
Gosy zbliay si i po chwili rozpozna midzy drzewami Ronny'ego Pye'a; razem z
nim byo dwch jego kolegw. Uzbrojeni w proce szli z zadartymi gowami, wypatrujc
ukrytych na drzewach ptakw.
Wydawao si, e nie zauwa przyklejonego do ywopotu Garry'ego. Prawie go
minli, ale w ostatniej chwili Ronny odwrci gow i zobaczy go. Wpatrywali si w siebie z
odlegoci zaledwie dziesiciu stp, Garrick skurczony w zarolach i Ronny, na ktrego
fizjonomii zdumienie powoli ustpowao miejsca zoliwej satysfakcji. Rozejrza si szybko,
eby sprawdzi, czy nie ma w okolicy Seana.
- To stary kulawiec - stwierdzi. Jego koledzy zawrcili i stanli obok niego.
- Co tutaj robisz, kuternogo?
- Szczury zary ci jzyk, kuternogo?
- Nie, to termity zary mu nog! Ich miech rani go jeszcze mocniej.
- Odezwij si do nas, kuternogo.
Ronny Pye mia odstajce uszy, ktre tkwiy po obu stronach gowy niczym skrzyda
wachlarza. By rudy i niezbyt duy jak na swj wiek, co czynio go zoliwym.
- No chod. Porozmawiaj z nami, kuternogo. Garnek obliza wargi; w kcikach oczu
zebray mu si zy.
- Hej, Ronny, ka mu ruszy w tany, o tak. - Jeden z pozostaych pokaza plastycznie,
w jaki sposb utyka Garrick. Rozlegy si kolejne wybuchy miechu, goniejsze i bardziej
miae w miar, jak go otaczali. - Poka nam, jak chodzisz.
Garrick rozejrza si na obie strony, szukajc drogi ucieczki.
- Twojego brata tutaj nie ma - zapia Ronny. - Nie musisz si za nim oglda.
Zapa Garricka za koszul i wycign go z zaroli.
- Poka nam, jak chodzisz.
Garrick bezskutecznie prbowa si wyzwoli z ucisku Ronny'ego.
- Pu mnie, bo powiem Seanowi. Jak mnie nie pucisz, powiem Seanowi.
- Dobrze, puszcz ci - zgodzi si Ronny i pchn go obiema rkoma w pier. - Nie
wchod mi pod nogi! Z drogi, kuternogo!
Garrick zachwia si do tyu.

Jeden z pozostaych tylko na to czeka.


- Z drogi, kuternogo! - krzykn popychajc go z powrotem. Otoczyli go piercieniem
i przekazywali sobie z rk do rk.
- Z drogi!
- Z drogi!
zy spyway mu po policzkach.
- Prosz was, przestacie.
- Prosz was, prosz was - przedrzeniali go.
I nagle Garrick poczu z ulg trzepoczce za powiekami cienie - twarze napastnikw
rozmazay mu si przed oczyma i prawie nie czu popychajcych go rk. Upad prosto na
twarz, ale nie poczu blu. Dwch z nich pochylio si, eby go podnie; na twarzy mia brud
pomieszany ze zami.
Z tyu, z dziury w ywopocie wynurzy si Sean. Koszul z przodu mia wypchan
gruszkami. Przez sekund tkwi na czworakach, przypatrujc si temu, co si dzieje, a potem
skoczy do przodu. Ronny usysza, jak nadbiega, puci Garricka i odwrci si.
- Krade gruszki taty - krzykn. - Powiem...
Pi Seana wyldowaa na jego nosie i Ronny upad na ziemi. Sean odwrci si w
stron dwu pozostaych, ale ci rzucili si do ucieczki. Goni ich przez kilkanacie krokw, a
potem zawrci ku Ronny'emu, ale tu take si spni. Ronny pomyka midzy drzewami,
trzymajc si za twarz; krew z nosa kapaa mu na koszul.
- Nic ci si nie stao, Garry?
Sean uklkn przy bracie, starajc si zetrze brudn chustk kurz z jego twarzy.
Pomg mu si podnie i Garrick stan, chwiejc si lekko na nogach. Mia otwarte oczy i
dziwny nieobecny umiech na ustach.

Bieg rzeki wyznaczay punkty orientacyjne. Niektre z nich niedue jak sterta kamieni
na pycinie.
Waite Courteney przyglda si Seanowi siedzcemu po drugiej stronie stou w
Theunis Kraal. Widelec, na ktry naoy sobie troch jajecznicy na szynce, zatrzyma si w
poowie drogi do ust.
- Obr si twarz do okna - odezwa si podejrzliwie. Sean usucha.
- Co tam masz, do diaba, na policzku?

- Co? - Sean przesun doni po twarzy.


- Kiedy si ostatni raz mye?
- Nie bd guptasem, mj drogi - powiedziaa Ada, dotykajc pod stoem nogi ma. To nie brud, to zarost.
- Naprawd zarost? - Waite przyjrza si uwanie Seanowi i twarz wykrzywia mu si
w umiechu; otworzy usta, eby co powiedzie i Ada domylia si natychmiast, e ma
zamiar obrci wszystko w art - w jeden z tych swoich przycikich artw, subtelnych
niczym rozjuszony dinozaur, ktre do gbi duszy ura Seana w jego wieo upieczonej
mskoci.
- Myl, e powiniene mu kupi brzytw, Waite - wtrcia si szybko.
Waite zgubi wtek, odchrzkn i podnis do ust widelec.
- Nie chc si goli - oznajmi czerwienic si Sean.
- Broda bdzie ci szybciej rosn, jeli na pocztku kilka razy j zgolisz - powiedziaa
Ada.
Po drugiej stronie stou Garrick pociera ze smutkiem swoje gadkie policzki.

Niektre z punktw orientacyjnych byy wielkie niczym cyple, gboko wrzynajce si


w rzek.
Waite zabra ich ze szkoy na grudniowe ferie. W rozgardiaszu, w jakim adowali
swoje kuferki do powozu i egnali si gono z Frdulein i kolegami - niektrych nie mieli
oglda przez cae sze tygodni - bliniacy nie zauwayli, e Waite zachowuje si troch
dziwnie.
Dopiero pniej, kiedy konie gnay do domu dwa razy szybciej ni normalnie, Sean
pochyli si do ojca.
- Dlaczego tak pdzimy, tato? - zapyta.
- Zobaczycie - odpar Waite, i obaj, Sean i Garrick, spojrzeli na niego z nagym
zainteresowaniem. Sean zada pytanie, ot tak sobie, ale odpowied ojca z miejsca ich
zaintrygowaa. Bombardowany pytaniami Waite umiecha si pod nosem i wykrca od
jasnej odpowiedzi. Kiedy dojechali do Theunis Kraal, ciekawo bliniakw signa szczytu.
Waite zajecha komi pod sam dom i jeden ze stajennych podbieg, eby zabra od
niego lejce. Na werandzie siedziaa Ada; Sean wyskoczy z bryczki i podbieg do niej po
stopniach. Pocaowa j szybko.

- Co si stao? - zapyta bagalnie. - Tata nie chce powiedzie, ale wiemy, e co si


stao.
Garrick take wspi si po schodach.
- No, powiedz nam - prosi, apic j za rk.
- Nie wiem, o co wam chodzi - rozemiaa si Ada. - Zapytajcie lepiej jeszcze raz
swojego ojca.
Na werand wszed Waite. Obj Ad w pasie i ucisn.
- Nie wiem, co im wpado do gowy - powiedzia - ale skoro ju tak si niepokoj,
mog pj do swojej sypialni i zobaczy, co tam ley. W tym roku troch wczeniej dostan
swoje gwiazdkowe prezenty.
Sean przegoni Garricka w wietlicy i z duym wyprzedzeniem dotar do drzwi
sypialni.
- Zaczekaj na mnie - woa za nim desperacko Garrick. - Prosz, zaczekaj na mnie.
Sean stan na progu jak wryty.
- Jezu Chryste - szepn. Byy to najmocniejsze sowa, jakie zna. Garrick zatrzyma
si za nim i razem wpatrywali si szeroko rozwartymi oczyma w lece na stole porodku
pokoju dwa futeray, dwa dugie paskie futeray z byszczcej jasno skry, z miedzianymi
okuciami po bokach.
- Strzelby! - krzykn Sean.
Podszed powoli do stou, jakby si ba, e to tylko fatamorgana i e za chwil znikn
mu z oczu.
- Popatrz! - powiedzia, dotykajc palcem zotych liter wybitych na wieku bliej
lecego futerau. - S na nich nawet nasze nazwiska.
Odsun zamek i podnis wieko. W gniedzie z zielonego rypsu poyskiwa,
roztaczajc wok zapach smaru do broni, poemat ze stali i drewna.
- Jezu Chryste - powtrzy Sean. A potem obejrza si przez rami na Garricka. - Nie
otworzysz swojej? - zapyta.
Garrick pokutyka do stou, starajc si ukry ogarniajce go rozczarowanie; tak
strasznie chcia dosta komplet powieci Dickensa.

Byy w rzece miejsca, w ktrych tworzyy si wiry.

Nadszed ostatni tydzie boonarodzeniowych ferii. Garrick lea w ku, leczc


jedno ze swoich przezibie. Waite Courteney pojecha do Pietermaritzburga na zebranie
Zwizku Hodowcw Byda i na farmie mao byo tego dnia do roboty. Sean zagoni
niedomagajce sztuki do zagrody dla chorego byda i przeprowadzi konn inspekcj
poudniowych pastwisk. Wrciwszy do Theunis Kraal, ca godzin przegada ze stajennymi.
Potem zajrza do domu. Garrick spa, a Ada ucieraa maso w mleczarni. Sean poprosi
Josepha o wczeniejszy lunch i jedzc na stojco w kuchni, zastanawia si, jak spdzi
popoudnie. Starannie rozwaa rne moliwoci. Mg wzi strzelb i zapolowa na
dujkera na skraju skarpy albo dosi konia i pojecha owi wgorze w stawach powyej
White Falls. Skoczy je, ale wci nie mg podj decyzji. Przeci podwrko i zajrza do
chodnego, pogronego w mroku wntrza mleczarni.
Ada umiechna si do niego znad maselnicy.
- Cze, Sean, pewnie masz ochot na lunch.
- Joseph ju mi dawa, mamo, dzikuj.
- Joseph ju mi da - poprawia go delikatnie.
Sean powtrzy za ni cae zdanie, wdychajc zapach mleczarni - lubi zalatujcy
serem ciepy aromat wieego masa i wo powalanego krowim nawozem klepiska.
- Co masz zamiar robi dzi po poudniu?
- Przyszedem zapyta, czego bardziej potrzebujesz: dziczyzny czy wgorzy... nie
wiem, czy mam i na polowanie, czy na ryby.
- Wgorze to dobry pomys. Moglibymy zrobi je w galarecie i poda jutro na
kolacj, kiedy wrci do domu ojciec.
- Przywioz ci pene wiadro.
Osioda kucyka, przytroczy do sioda puszk z robakami i ruszy z wdk na
ramieniu w stron Ladyburga. Przejecha most nad Baboon Stroom i skrci z drogi, jadc
wzdu strumienia w stron wodospadu. Kiedy mija plantacj akacji poniej domu Van
Essenw, zorientowa si, e obierajc t drog popeni bd. Spomidzy drzew wybiega z
zadart do kolan spdniczk Anna. Sean puci kucyka kusem nie ogldajc si na boki.
- Sean! Hej, Sean!
Nadbiegaa z boku, majc nad nim przewag; nie byo sposobu, eby przed ni uciec.
Zatrzyma kuca.
- Cze, Sean.

Dyszaa ciko i miaa zaczerwienion twarz.


- Cze - mrukn.
- Gdzie jedziesz?
- Tam i z powrotem, eby zobaczy, jak to daleko.
- Jedziesz na ryby. Mog zabra si z tob? - zapytaa i umiechna si bagalnie.
Miaa drobne biae zby.
- Nie, bo za duo gadasz. Bdziesz poszy ryby. Uderzy pitami kucyka.
- Prosz ci, bd cicho. Sowo daj - zawoaa biegnc obok niego.
- Nie. - Szarpn za lejce i wyprzedzi j. Po przejechaniu stu jardw obejrza si.
Wci biega za nim z rozwianymi wosami. Zatrzyma kucyka i pozwoli jej dobiec.
- Wiedziaam, e si zatrzymasz - powiedziaa, apic z trudem powietrze.
- Wracasz do domu czy nie? Nie chc, eby za mn azia.
- Bd siedzie cicho jak myszka. Sowo honoru.
Wiedzia, e bdzie biega za nim a do szczytu skarpy i da za wygran.
- Dobrze, ale jeeli powiesz cho jedno sowo, wyl ci z powrotem do domu.
- Obiecuj. Pom mi, prosz.
Pomg jej wspi si na zad kucyka i siada z boku obejmujc go w pasie rkoma.
Wspinali si w gr skarpy. Droga wioda tu obok White Falls i czuli, jak owiewa ich
delikatny jak mgieka py wodny. Anna dotrzymywaa obietnicy tylko do chwili, kiedy
upewnia si, e znaleli si zbyt daleko, eby Sean mg j wysa z powrotem. Znowu
zacza gada. Gdy chciaa, eby co powiedzia, co nie zdarzao si zbyt czsto, ciskaa go
mocniej w pasie i Sean chrzka.
W lasku nad stawami Sean spta nogi kucykowi i puci go midzy drzewa. Schowa
siodo oraz lejce w norze mrwkojada, po czym ruszyli przez trzciny w stron wody. Anna
pobiega przed nim i kiedy dotar do piaszczystego brzegu, zobaczy, e wrzuca do stawu
kamyki.
- Hej, przesta! - wrzasn na ni. - Przeposzysz wszystkie ryby.
- Och, przepraszam. Zapomniaam.
Usiada i grzebaa bosymi palcami ng w piasku. Sean zaoy przynt na haczyk i
zarzuci wdk w zielon wod; prd porwa jego spawik, ktry wirujc dotar a do
drugiego brzegu. Oboje bacznie mu si przygldali.
- Nie wydaje mi si, eby tu byy jakie ryby - stwierdzia Anna.

- Musisz by cierpliwa... ryby nie bior tak od razu.


Anna rysowaa palcem u nogi wzory na piasku. Powoli mino pi minut.
- Sean...
- C! Nastpne pi minut.
- owienie ryb to strasznie gupie zajcie.
- Nikt ci tu nie prosi - stwierdzi Sean.
- Ale gorco!
Sean nie odpowiedzia.
Wysokie trzciny nie dopuszczay do nich najmniejszej bryzy, a biay piasek odbija
gorce soce. Anna wstaa i przechadzaa si niecierpliwie po play. Podesza do skraju
trzcin, podniosa z ziemi gar dugich, zaostrzonych niczym wcznia odyg i zacza je
zaplata.
- Nudz si - oznajmia.
- Wic id do domu.
- Poza tym jest mi gorco.
Sean wycign yk, sprawdzi robaki i zarzuci wdk z powrotem. Anna pokazaa
mu za plecami jzyk.
- Popywajmy troch - zaproponowaa.
Sean zignorowa j. Wbi dolny koniec wdki w piasek, nacign kapelusz na czoo,
eby ochroni przed blaskiem oczy i opar si na okciach, wycigajc przed sob nogi.
Sysza skrzypicy pod jej stopami piasek, a potem zapada cisza. Intrygowao go, co ona tam
takiego robi, ale obracajc si do tyu, okazaby sabo.
Tak to jest z dziewczynami, pomyla z gorycz.
Nagle usysza tu za sob tupot bosych stp. Usiad szybko i zacz si odwraca. Jej
biae ciao migno mu przed oczyma i zanurzyo si z pluskiem w wodzie, niczym
wyskakujcy z potoku pstrg. Sean skoczy na rwne nogi.
- Hej, co ty robisz?
- Pywam - rozemiaa si Anna.
Staa zanurzona do pasa w zielonej wodzie, ze spywajcymi na piersi i ramiona
mokrymi wosami. Sean zapatrzy si w te piersi, biae jak misz jabka, z ciemnorowymi,
prawie czerwonymi brodawkami. Anna obrcia si na plecy i zacza mci nogami wod.
- Voet sak, mae rybki! Uciekajcie, mae rybki! - woaa ze miechem.

- Hej, nie wolno ci tego robi! - zawoa bez przekonania Sean. Chcia, eby si znowu
wyprostowaa - te piersi sprawiay, e jego odek dziwnie si zaciska - ale Anna uklka i
woda sigaa jej teraz a do podbrdka. Widzia je pod wod. Chcia, eby si wyprostowaa.
- Tak tu przyjemnie. Dlaczego nie chcesz si wykpa?
Obrcia si na brzuch i zanurzya gow pod wod; nad powierzchni ukazay si
bliniacze ksztaty jej poladkw i odek Seana znowu si zacisn.
- Wchodzisz? - zapytaa ocierajc obiema domi oczy.
Sean sta ogupiay; w cigu kilku sekund jego uczucia do niej przeszy gruntown
rewolucj. Z caej duszy pragn znale si w wodzie tu obok tych tajemniczych biaych
owalnych ksztatw, ale hamowa go wstyd.
- Boisz si! Chod, ja ci dodam odwagi - drania si z nim. Wyzwanie ukuo go.
- Nie boj si.
- No to wchod.
Waha si jeszcze przez kilka sekund, a potem zrzuci kapelusz i rozpi koszul.
Odwrciwszy si do niej plecami, cign spodnie, po czym odwrci si i da nurka do
stawu, wdziczny za oson, jak dawaa mu woda. Wynurzy gow, a Anna wepchna j z
powrotem pod powierzchni. Zapa j za nogi, wyprostowa si, przewrci j na plecy i
pocign na mielizn, tam gdzie nie moga si skry pod wod. Wymachiwaa ramionami,
eby utrzyma gow na powierzchni, i piszczaa z uciechy. Sean polizgn si na kamieniu i
upad puszczajc j. Zanim si podnis, wskoczya mu na plecy. Mg j atwo zrzuci, ale
dotyk jej ciaa sprawia mu przyjemno - byo liskie i ciepe mimo zimnej wody. Podniosa
gar piasku i sypna mu we wosy. Nie opiera si specjalnie. Zarzucia mu rce na szyj i
czu teraz, jak przylega do z tyu cae jej ciao. Napicie, jakie odczuwa w odku,
rozszerzyo si na ca pier i zapragn wzi j w ramiona. Przekrci si, sigajc do tyu,
ale ona wylizgna mu si z rk i daa z powrotem nurka na gbin. Sean rzuci si za ni z
pluskiem. Annie stale udawao si przed nim umkn i gono si miaa.
W kocu stanli naprzeciwko siebie, zanurzeni a po szyj, i Sean poczu, jak ogarnia
go zo. Chcia wzi j w ramiona. Zauwaya zmian w jego nastroju i wysza na brzeg.
Pochylia si nad jego ubraniem, podniosa koszul i wytara ni twarz. Staa naga zupenie
si nie krpujc - miaa zbyt wielu braci, eby wiedzie, co to wstyd. Sean obserwowa, jak
jej piersi zmieniay ksztat, gdy podnosia w gr ramiona; przyglda si jej ksztatom i
dostrzeg teraz, e chude niegdy nogi wypeniy si ciaem; jej uda ocieray si o siebie, a w

miejscu, w ktrym si stykay, widniaa trjktna, ciemna oznaka kobiecoci. Rozoya


koszul na piasku, usiada na niej i spojrzaa na Seana.
- Wychodzisz?
Wyszed zakopotany z wody, zasaniajc si rkoma. Anna odsuna si, robic dla
niego miejsce na koszuli.
- Moesz usi, jeli chcesz.
Siad szybko, podcigajc kolana pod brod. Obserwowa j ktem oka. Wok
brodawek miaa gsi skrk od zimnej wody. Zdawaa sobie spraw, e na ni patrzy, i
zadowolona odchylia do tyu ramiona. Sean znowu poczu oszoomienie - oczywiste byo, e
to ona panuje teraz nad sytuacj. Niedawno jeszcze mg j bez przerwy strofowa; obecnie
ona wydawaa rozkazy, a on sucha.
- Masz wosy na piersi - stwierdzia Anna obracajc si, eby mu si lepiej przyjrze.
Byy rzadkie i jedwabiste, ale Sean zadowolony by i z takich. Wyprostowa nogi.
- I masz o wiele wikszego ni Frikkie.
Sean prbowa z powrotem podcign nogi, ale powstrzymaa go kadc mu do na
udzie.
- Mog go dotkn?
Sean prbowa si odezwa, ale ze cinitego garda nie wydobywa si aden
dwik. Anna nie czekaa na odpowied.
- Och! Robi si cakiem sztywny... zupenie jak u Caribou. Caribou by ogierem pana
van Essena.
- Zawsze wiem, kiedy tata wpuszcza Caribou do zagrody, eby pokry klacz. Kae mi
wtedy odwiedzi ciotk Lettie. Ale ja chowam si na plantacji. Wida stamtd cakiem dobrze
zagrod.
Do Anny bya agodna i ruchliwa; Sean nie by w stanie myle o niczym innym.
- Wiesz, e ludzie robi to zupenie tak samo jak konie? - zapytaa.
Sean kiwn gow; uczestniczy ju w prowadzonych w szkolnych latrynach
zajciach z biologii.
- Zrobisz to ze mn, Sean?
- Nie wiem jak - jkn.
- Jeli o to chodzi, to zao si, e konie te nie wiedz za pierwszym razem - odpara
Anna. - Jako sobie poradzimy.

Wracali do domu wczesnym wieczorem. Anna siedziaa za Seanem, obejmujc go


mocno w pasie, z policzkiem przytulonym do jego plecw. Zostawi j na skraju plantacji.
- Zobaczymy si w poniedziaek w szkole - powiedziaa i odwrcia si, eby odej.
- Anno...
- Tak?
- Wci ci boli?
- Nie - odpara. - To byo cakiem przyjemne - dodaa po krtkim zastanowieniu.
Odwrcia si i pobiega midzy akacje.
Sean powoli jecha do domu. W rodku czu si pusty; byo to smutne i intrygujce
uczucie.
- A gdzie ryby? - zapytaa Ada.
- Nie bray.
- Nie zowie ani jednej?
Sean potrzsn gow i przeszed przez kuchni.
- Sean?
- Tak, mamo?
- Czy co ci jest?
- Nie - zaprzeczy szybko. - Czuj si wietnie. Wylizgn si na korytarz. Garrick
siedzia wyprostowany w ku.
Skra wok jego nozdrzy bya zaogniona i spkana; odoy czytan przez siebie
ksik i umiechn do wchodzcego do pokoju brata. Sean siad na swoim ku.
- Gdzie bye? - zapyta zakatarzonym gosem Garrick.
- Na stawach powyej wodospadw.
- owie ryby?
Sean nie odpowiedzia; siedzia pochylony do przodu z okciami opartymi o kolana.
- Spotkaem Ann. Pojechaa tam razem ze mn.
Kiedy wspomnia jej imi, zainteresowanie Garricka wzroso. Bacznie obserwowa
brata. Sean wci mia na twarzy wyraz zakopotania.
- Garry - powiedzia i zawaha si; musia to z siebie wyrzuci. - Wiesz, Garry?
Przernem Ann.

Garrick wypuci ze wistem powietrze. Gwatownie poblad, tylko jego nos pozosta
zaczerwieniony i obolay.
- To znaczy - mwi powoli Sean, tak jakby prbowa wyjani to sobie samemu - to
znaczy, naprawd j przernem, zupenie tak, jak o tym kiedy mwilimy. Zupenie tak
jak... - machn rkoma, jakby chcia sobie pomc; nie potrafi znale sw. Pooy si na
plecach na ku.
- Pozwolia ci - gos Garricka zniy si niemal do szeptu.
- Poprosia mnie o to - odpar Sean. - To byo liskie... ciepe i liskie.
A potem, dugo po zgaszeniu wiata, kiedy obaj ju leeli, Seana doszed cichy
szelest dochodzcy z ka Garricka. Przysuchiwa si jaki czas, a nabra pewnoci.
- Garry! - oskary go gono.
- Nie robiem tego, naprawd nie robiem.
- Wiesz, co powiedzia nam tato. Wypadn ci zby i dostaniesz pomieszania zmysw.
- Nie robiem tego, naprawd nie robiem - gos Garricka by zdawiony od ez i
przezibienia.
- Syszaem ci - powiedzia Sean.
- Drapaem si tylko w nog. Sowo honoru.

Na koniec wody rzeki pokonay ostatni wodospad i wpady do morza; chopcy weszli w
wiek mski.
Pan Clark nie potrafi zama Seana. Zamiast tego, da si wcign w nie koczce
si zmagania, w ktrych - wiedzia o tym dobrze - traci powoli punkt po punkcie. Teraz po
prostu ba si tego chopaka., Nie kaza mu ju wstawa z awki, bo Sean by rwnego z nim
wzrostu. Zmagania trway od dwch lat; obaj znali swoje sabe punkty i wiedzieli, jak je
wykorzystywa.
Pan Clark nie znosi pocigania nosem; by moe traktowa je podwiadomie jako
naigrawanie si z wasnego, zdeformowanego organu powonienia. Sean mia bardzo szeroki
repertuar: od ledwie syszalnego wchania konesera sprawdzajcego bukiet brandy a po
gony gardowy charkot.
- Przepraszam, prosz pana, nie mog na to nic poradzi, troch si przezibiem.

Ale potem, eby nie by mu dunym, pan Clark odkry, e moe atwo zrani Seana
poprzez Garricka. Krzywdzc choby troch tego drugiego, zadawao si nieopisane
cierpienia Seanowi.
To by zy tydzie dla pana Clarka. Dokuczaa mu wtroba osabiona uporczywymi
nawrotami malarii. Od trzech dni cierpia na straszny bl gowy; poza tym niezbyt fortunnie
zakoczyy si jego rozmowy z rad miejsk na temat przeduenia kontraktu. Poprzedniego
dnia Sean da prawdziwy pokaz pocigania nosem i pan Clark zblia si do kresu swojej
wytrzymaoci.
Wszed do klasy i zasiad za katedr; omit wzrokiem swoich uczniw, zatrzymujc
spojrzenie na Seanie.
Niech tylko sprbuje - pomyla. - Niech no tylko sprbuje, to zatuk go na
mier.
W cigu ostatnich dwu lat uczniowie zostali rozsadzeni inaczej; Seana i Garricka
rozdzielono i Garrick siedzia teraz w pierwszej awce, gdzie pan Clark mia do niego atwy
dostp, a Sean mia swoje miejsce daleko, prawie na samym kocu klasy.
- Grupa pierwsza otworzy czytanki na stronie pitej - powiedzia pan Clark - grupa
druga na...
Garrick pocign nosem; znowu dokucza mu katar sienny. Pan Clark zamkn
ksik z gonym trzaniciem.
- Niech ci diabli - zakl cicho, a potem powtrzy goniej: - Niech ci wszyscy
diabli! - Zatrzs si z wciekoci; szeroko rozwarte nozdrza wyranie mu pobielay.
Podbieg do awki Garricka.
- Niech ci diabli! Niech ci wszyscy diabli, ty may przeklty kaleko! - wrzasn i
uderzy Garricka w twarz otwart doni. Chopiec zapa si obiema rkami za policzek i
wytrzeszczy na niego oczy.
- Ty brudna maa winio - dar si pan Clark. - Teraz ty te zaczynasz.
Zapa Garricka za wosy i waln jego czoem o pulpit awki.
- Ja ci naucz. Na Boga, ja ci naucz. Ja ci poka. - Trach. - Ja ci poka. - Trach.
Tyle czasu zajo Seanowi, by do nich dobiec. Zapa rk pana Clarka i odcign go
od brata.
- Niech pan go zostawi! On nic nie zrobi!

Pan Clark spojrza na twarz Seana - nie panowa teraz zupenie nad sob - twarz, ktra
przeladowaa go przez dwa dugie lata. Zacisn pi i trzasn go w szczk.
Sean zatoczy si do tyu; od siy uderzenia stany mu zy w oczach. Przez sekund
lea oparty o jedn z awek, wpatrujc si w Clarka, a potem rykn z gniewu.
Ten dwik otrzewi nauczyciela, ktry cofn si do tyu. Sean dopad go ju po
dwch krokach. Bijc obiema rkami i ryczc z wciekoci przy kadym uderzeniu, zapdzi
Clarka a pod tablic. Nauczyciel prbowa uciec, ale Sean zapa go za konierzyk koszuli i
pocign do siebie - do poowy urwany konierzyk zosta mu w doni i Sean zada jeszcze
jedno uderzenie. Nauczyciel osun si wzdu ciany na podog. Sean sta nad nim ciko
dyszc.
- Precz std - sapn Clark. Zby mia poplamione krwi, ktra wypeniaa mu usta;
kilka kropel wypyno mu na wargi. Pod uchem stercza zabawnie naderwany konierzyk.
W klasie sycha byo tylko ciki oddech Seana.
- Precz - powtrzy pan Clark.
W Seanie wypali si cay gniew. Trzsc si ze zdenerwowania ruszy w stron
drzwi.
- Ty te - wskaza Clark Garricka.
Garrick wsta z awki i pokutyka za Seanem. Wyszli razem na szkolne podwrko.
- Co teraz zrobimy? - zapyta Garrick; na jego czole wyrs wielki czerwony guz.
- Myl, e powinnimy i do domu.
- A co z naszymi rzeczami?
- Nie damy rady ich wszystkich zabra... bdziemy musieli posa po nie pniej.
Chod.
Przeszli przez miasto i znaleli si na drodze prowadzcej na farm. Dotarli prawie do
mostka nad Baboon Stroom, zanim ktrykolwiek z nich odezwa si ponownie.
- Jak mylisz, co zrobi tata? - zapyta Garrick. To pytanie nurtowao ich od chwili, gdy
opucili mury szkoy.
- Nie wiem, ale cokolwiek zrobi, warto byo - umiechn si Sean. - Widziae, jaki
mu daem wycisk? Prosto w ten jego wiski ryj.
- Nie powiniene tego robi, Sean. Tato nas zabije. Mnie te, a ja przecie nic nie
zrobiem.
- Pocigae nosem - przypomnia mu Sean.

Stanli na mostku i pochylili si obaj nad balustrad, wpatrujc si w pync wod.


- Jak twoja noga? - zapyta Sean.
- Boli... sdz, e powinnimy troch odpocz.
- Dobrze, jeli chcesz - zgodzi si Sean. Zapado dugie milczenie; przerwa je
Garrick.
- auj, e to zrobie, Sean.
- Twj al nic nam nie pomoe. Stary Nochal nie poczuje si od tego ani troch lepiej.
Zastanwmy si teraz, co powiemy tacie.
- Uderzy mnie - powiedzia Garrick. - Mg mnie zabi.
- Tak - zgodzi si skwapliwie Sean. - I mnie te uderzy. Namylali si przez chwil.
- Moe powinnimy po prostu odej z domu - zasugerowa Garrick.
- Nie mwic nic tacie? - pomys by pocigajcy.
- Jasne, moglibymy uciec na morze albo zrobi co w tym rodzaju - stwierdzi z
byskiem w oku Garrick.
- Przecie cierpisz na morsk chorob. Robi ci si niedobrze nawet w tramwaju.
Przez jaki czas prbowali rozgry gnbicy ich problem. W kocu Sean spojrza na
Garricka, Garrick spojrza na Seana i rwnoczenie, jakby si umwili, ruszyli obaj w dalsz
drog do Theunis Kraal.
Ada staa przed domem. Na gowie miaa somiany kapelusz, ocieniajcy jej twarz
przed socem, a na ramieniu koszyk kwiatw. Zajta ogrodem zauwaya ich dopiero, kiedy
znaleli si na rodku trawnika. Ich widok sprawi, e zamara w bezruchu. Staraa si
opanowa wzbierajcy niepokj. Dowiadczenie kazao jej oczekiwa po swoich pasierbach
najgorszego i dzikowa losowi zawsze, kiedy okazywao si, e omyliy j przeczucia.
Dotarszy do niej, wyczerpali ca sw energi i zatrzymali si niczym para
nakrcanych zabawek.
- Dzie dobry - powiedziaa Ada.
- Dzie dobry - odpowiedzieli chrem.
Garrick pogrzeba w kieszeni, wycign z niej chustk i wydmucha nos. Sean wlepi
oczy w spadzisty holenderski dach Theunis Kraal, jakby widzia go pierwszy raz w yciu.
- Co si stao? - Staraa si nie podnosi gosu.
- Pan Clark kaza nam i do domu - oznajmi Garrick.
- Dlaczego? - Ada zaczynaa traci nad sob panowanie.

- No bo... - Garrick spojrza na brata, oczekujc od niego pomocy. Sean wci


przyglda si z zainteresowaniem somianej strzesze. - No bo... Sean tak jakby uderzy go w
gow i pan Clark si przewrci. Ja nic nie zrobiem.
- Och, nie - jkna cicho Ada. Wzia gboki oddech. - W porzdku, mwcie
wszystko od pocztku. Nie ukrywajcie niczego.
Opowiadali jej na przemian, zachystujc si z przejcia, przerywajc sobie wzajemnie
i kcc si o szczegy.
- Teraz idcie lepiej do waszego pokoju - powiedziaa Ada, kiedy skoczyli. - Wasz
ojciec pracuje dzisiaj niedaleko domu i wkrtce przyjedzie na lunch. Sprbuj go troch
przygotowa.
W sypialni panowaa radosna atmosfera celi skazacw.
- Ile razw dostaniemy, twoim zdaniem? - pyta Garrick.
- Moim zdaniem, bdzie nas la, pki si nie zmczy, a potem odpocznie i jeszcze
troch dooy - odpar Sean.
Usyszeli stukot kopyt koskich na podwrku. Waite powiedzia co do stajennego i
rozemia si gono; trzasny drzwi do kuchni, a potem przez p minuty czekali w napiciu,
a doszed ich jego ryk. Garrick podskoczy nerwowo.
Przez nastpne dziesi minut syszeli, jak ojciec i matka rozmawiaj ze sob - na
przemian grzmot i uspokajajce mruczenie. Potem rozlego si stpanie Ady w korytarzu.
Stana na progu.
- Chce si z wami widzie wasz ojciec. Jest w gabinecie. Waite sta przy kominku.
Mia zakurzon brod i marsowe
czoo - pomarszczone niczym wieo zaorana ziemia.
- Wejdcie - zawoa, kiedy Sean zapuka do drzwi. Wlizgnli si do rodka i stanli
przed nim. Waite uderzy si lekko szpicrut po nodze i kurz unis si z jego bryczesw.
- Podejd no tutaj - zwrci si do Garricka i uj go za wosy. Obrci do wiata jego
twarz i przyjrza si sicom na czole.
- Hmmm - mrukn. Puci wosy Garricka, ktre sterczay dalej nad czoem chopca.
- A teraz ty - zwrci si do Seana. - Wycignij rce. Domi w d.
Skra po zewntrznej stronie obu doni bya popkana, a jeden z kykci spuchnity i
obrzmiay.

- Hmmm - chrzkn ponownie ojciec. Odwrci si do szafki stojcej obok kominka,


wzi fajk ze stojaka i napeni j tytoniem z kamiennego pojemnika.
- Jestecie par cholernych gupcw - stwierdzi - ale zaryzykuj i zatrudni was za
pi szylingw tygodniowo. Idcie zje lunch. Po poudniu mamy duo roboty.
Patrzyli na niego przez chwil z niedowierzaniem, a potem wycofali si tyem ku
drzwiom.
- Sean.
Chopiec zatrzyma si; przeczuwa, e to jest zbyt pikne, eby byo prawdziwe.
- Gdzie go uderzye?
- Wszdzie, tato, wszdzie, gdzie mogem dosign.
- Tak si nie robi - stwierdzi Waite. - Musisz stara si bi tutaj - dotkn fajk
podbrdka - i zaciska mocno pici, inaczej poamiesz sobie wszystkie palce, zanim
doroniesz.
- Tak, tato.
Za Seanem zamkny si cicho drzwi i Waite pozwoli sobie na umiech.
- Do ju mieli tej ksikowej nauki - powiedzia gono i zapali fajk; po chwili
zacign si mocno i wypuci kb dymu na rodek pokoju. - Chryste, auj, e tego nie
widziaem. Ten parszywy belfer najpierw pomyli dwa razy, zanim dotknie znowu maym
palcem ktrego z moich chopakw.

12. Teraz Sean mia tor, po ktrym mg biec. Urodzi si po to, by biega, a Waite
Courteney wyprowadzi go z boksu, w ktrym sta i gryz wdzido. Sean bieg, nie wiedzc,
jaka czeka go nagroda i jak duga jest gonitwa; mimo to pdzi wypeniony radoci, poda
tak szybko, jak tylko potrafi.
Codziennie przed witem, stojc razem z ojcem i Garrickiem w kuchni i trzymajc w
obu doniach kubek z kaw, czu ogarniajce go podniecenie na myl o nadchodzcym dniu.
- Sean, we ze sob Zam i N'duti i upewnij si, czy w chaszczach nad rzek nie
zabkay si jakie krowy.
- Zabior tylko jednego pastucha, tato. N'duti bdzie ci potrzebny przy zbiorniku.
- Dobrze. Sprbuj docign do nas koo poudnia. Musimy dzisiaj wykpa tysic
sztuk.
Sean wypi do koca kaw i zapi marynark.
- W takim razie musz ju i.
Przy kuchennych drzwiach czeka stajenny, trzymajc dla niego konia. Sean wsun
strzelb do futerau i nie dotykajc stop strzemienia skoczy na siodo; unis do,
umiechajc si do Waite'a, po czym zawrci konia i ruszy przez podwrko. Ranek by
jeszcze ciemny i zimny. Waite obserwowa go stojc w progu.
Jest piekielnie pewny siebie - pomyla. Ale takiego wanie chcia mie zawsze
syna i by z niego dumny.
- Co chcesz, ebym zrobi, tato? - zapyta stojcy obok Garrick.
- W zagrodzie dla chorego byda s jawki... - Waite przerwa nagle. - Albo nie.
Lepiej bdzie, jak pojedziesz ze mn.
Sean pracowa przez cay ranek, kiedy soce wisiao niczym sceniczny reflektor
nisko nad ziemi, radosne i cae w zocie, a cienie byy dugie i czarne. Pracowa w poudnie,
pocc si w upale; pracowa w deszczu i we mgle, ktra spywaa szara i wilgotna z
paskowyu; pracowa podczas krtkiego afrykaskiego zmroku. Do domu wraca po ciemku.
Kada minuta bya dla niego przyjemnoci.
Pozna dobrze bydo. Nie po imieniu, bo tylko woy pocigowe miay swoje nazwy,
ale po rozmiarach, maci i znakach szczeglnych, zna je tak, e po jednym spojrzeniu na
stado wiedzia, ktrych sztuk brakuje.
- Zama, ta stara krowa z zakrzywionym rogiem. Gdzie ona jest?

- Nkosi - ju nie zwracano si do niego zdrobniale Nkosizana: paniczu, ale panie, jak
do ojca. - Zabraem j wczoraj do zagrody dla chorego byda. Miaa robaki w oku.
Nauczy si rozpoznawa choroby po sposobie, w jaki zwierz si poruszao i
trzymao gow. Nauczy si je leczy. Robaki najlepiej zala naft, a odpadn od rany
niczym ziarna ryu. Kiedy zwierz zapadnie na oftalmi, trzeba przepuka oko
nadmanganianem. Na wrzody i wglik najlepszy jest pocisk i ognisko, w ktrym palio si
padlin.
Pierwszego cielaka odebra w akacjowym gaju przy brzegu Tugeli; zawin do okcia
rkawy i zrobi to sam, czujc na rkach luz przypominajcy mydo. Kiedy potem matka
lizaa swoje mae, chwiejce si przy kadym dotkniciu jej jzyka, Seana dawio ze
wzruszenia w gardle.
Nic nie byo w stanie wyczerpa jego energii. Pracujc bawi si.
Doskonali swoje umiejtnoci jedzieckie: zeskakiwa z sioda i bieg obok konia, a
potem wskakiwa z powrotem i zeskakiwa z drugiej strony; stawa na siodle w penym
galopie, rozsuwa nogi i opada w d, a jego stopy same wchodziy w strzemiona.
Wprawia si w strzelaniu - a umia trafi biegncego szakala z odlegoci stu
pidziesiciu krokw, przecinajc na p cikim pociskiem jego ciao nie wiksze od
foksteriera.
Poza tym wykonywa take robot za Garricka.
- Nie czuj si zbyt dobrze, Sean.
- Co ci dolega?
- Boli mnie noga, wiesz, jak j sobie ocieram, kiedy za dugo jed.
- Wic dlaczego nie wracasz do domu?
- Tata kaza mi naprawi ogrodzenie wok trzeciego zbiornika do kpania byda Garrick pochyli si w siodle, masujc nog i prbujc si umiechn.
- Przecie naprawie je w zeszym tygodniu - zdziwi si Sean.
- Zgadza si... ale druty chyba znowu si obluzoway. Dziwnym trafem wszystkie
naprawione przez Garricka przedmioty bardzo szybko psuy si ponownie.
- Zabrae ze sob noyce do drutu? - zapyta Sean i Garrick skwapliwie wycign je
z torby przy siodle.
- Ja to zrobi - stwierdzi Sean.

- Do diaba, czowieku, strasznie ci dzikuj - a potem po krtkim wahaniu - nie


powiesz nic tacie, dobrze?
- Nie... przecie nic nie moesz poradzi, jeli ci boli noga.
I Garrick wraca do domu, zakrada si do sypialni i razem z Jimem Hawkinsem
umyka na Wysp Skarbw.
Od czasu kiedy Sean pracowa na farmie, zacz przeywa nie znane dotd emocje.
Gdy po deszczach zielenia sjg trawa i wypeniay wod pytkie niecki na paskowyu, nie
oznaczao to wycznie, e zaczyna si pora godowa ptakw i e wicej ryb uda si zapa w
Baboon Stroom - ale rwnie, e zwikszy si waga byda, ktre pogoni na sprzeda do
Ladyburga, a take to, e po raz kolejny skoczya si zima i ziemia obrodzia i daje obietnic
ycia. Te nowe emocje rozcigay si take na bydo. Seana ogarniao silne, prawie dzikie
poczucie posiadania.
Zdarzyo si to pnym popoudniem. Sean zatrzyma konia midzy drzewami i
przyglda si maemu stadu, ktre paso si na otwartej sawannie. Bydo uo traw z
pochylonymi pyskami, opdzajc si leniwie ogonami. Midzy stadem a Seanem znajdowa
si may cielak - mia nie wicej ni trzy dni, by wci jasnobeowej maci i chwiejc si
niepewnie na nogach uczy si chodzi, zataczajc niezgrabne koa w niskiej trawie. Jedna z
krw zaryczaa. Cielak zatrzyma si w miejscu z rozstawionymi krzywo nogami i podnis
uszy. Sean umiechn si i wzi do rki lece na koskiej szyi wodze; czas byo wraca do
domu.
W tej samej chwili zobaczy pikujcego na ciel orospa; spada wielki i
ciemnobrzowy z nieba, z rozwartymi szponami i zwinitymi z tyu skrzydami. W miar jak
nabiera szybkoci, wiatr coraz goniej wista mu w pirach.
Sean patrzy jak sparaliowany. Ptak spad na ciel i chopak usysza odgos
pkajcej koci, ostry niczym trzask, z jakim amie si suchy patyk. Ciel lego w trawie,
walczc rozpaczliwie z pochylonym nad nim drapienikiem.
Jeszcze przez sekund Sean tkwi w miejscu, oszoomiony szybkoci wydarze.
Potem ogarna go nienawi. Spyna na niego tak nagle, e poczu ucisk w odku.
Uderzy pitami konia i skierowa go w stron ptaka. Jadc wydawa z siebie gony krzyk,
wysoki nieartykuowany dwik, zwierzcy krzyk nienawici.
Orosp podnis eb i popatrzy na niego z ukosa jednym okiem. Otworzy swj
wielki ty dzib i odpowiedzia na jego krzyk, a potem oderwa pazury od cielaka i wzbi

si w powietrze. Trzepoczc ciko skrzydami, poszybowa nisko nad ziemi, i zacz si


coraz szybciej oddala, nabierajc wysokoci.
Sean wycign strzelb z futerau i cign konia, ktry a przysiad na zadzie.
Zeskoczy z sioda i zama bro.
Drapienik by teraz pidziesit jardw przed nim i szybko wzbija si w gr.
Jednym cigym ruchem Sean wsadzi nabj do komory, zatrzasn zamek i unis bro do
ramienia.
To by trudny strza. Ptak oddala si od niego i wznosi coraz wyej. Uderzenia
skrzyde wstrzsay caym jego ciaem. Sean pocign za spust. Strzelba uderzya go w
rami, a wiatr rozwia obok dymu, dziki czemu mg dostrzec, jak pocisk dosiga celu.
Orosp fikn w powietrzu. Niczym rozerwana poduszka run w oboku pierza w
d, poruszajc niezdarnie swymi mierzcymi sze stp skrzydami. Sean ruszy ku niemu
nie czekajc, a ptak spadnie na ziemi.
By martwy, kiedy do niego dobieg, ale nie baczc na to zapa strzelb za luf i
zamachnwszy si wysoko zdzieli go z caej siy kolb. Przy trzecim uderzeniu zamaa si
kolba, ale on nie przestawa tuc ptaka, kajc z wciekoci.
Opanowa si w kocu i sta zlany potem, trzsc si cay i ciko dyszc. Z ptaka
zostaa tylko pokrwawiona miazga misa i pir.
Cielak wci y. Strzelba nie nadawaa si do uytku. Sean uklk przy nim i paczc
z gniewu, umierci go swoim myliwskim noem.

13. Tak silne byy te nowe doznania, e Sean mg ywi nienawi nawet do
Garricka. Ale nie na dugo. Gniew Seana, podobnie jak jego nienawi, by szybki niczym
pomienie ogarniajce such traw; gorce i wysokie, ale krtkotrwae i pozostawiajce same
popioy, bez tlcych si agwi.
Waite'a nie byo akurat w Theunis Kraal. Przez trzy kolejne lata wybierano go na
prezesa Zwizku Hodowcw Byda i za kadym razem odmawia. By wystarczajco prny,
by poda zwizanego z urzdem prestiu, i zarazem do rozsdny, aby zdawa sobie
spraw, e ucierpi na tym jego farma. Sean i Garrick pomagali mu ju od dwch lat, kiedy
zbliy si termin kolejnych wyborw.
W noc poprzedzajc jego wyjazd do Pietermaritzburga Waite odby rozmow z Ad.
- W zeszym tygodniu dostaem list od Bernarda, moja droga - powiedzia stojc przed
lustrem w ich sypialni i przycinajc brod. - Nalegaj, ebym w tym roku przyj prezesur.
- Bardzo to mdre z ich strony - stwierdzia Ada. - Jeli si zgodzisz, bd mieli
najlepszego czowieka, ktry nadaje si na to stanowisko.
Waite zmarszczy brwi, koncentrujc si na przystrzyganiu brody. ona wierzya w
niego tak niepodwaalnie, e i on sam nie wtpi o swoich zdolnociach. Przypatrujc si
teraz swojemu odbiciu w lustrze, zastanawia si, jak wiele sukcesw zawdzicza wsparciu
udzielanemu mu przez Ad.
- Poradzisz sobie, Waite. - To nie by apel ani pytanie, to byo proste stwierdzenie
faktu. Kiedy to powiedziaa, on sam rwnie w to uwierzy.
Odoy noyczki na komod i obrci si do niej. Siedziaa na ku ze
skrzyowanymi nogami, w biaej koszuli nocnej i ze spywajc na ramiona fal ciemnych
wosw.
- Sdz, e Sean potrafi zaopiekowa si farm - stwierdzia. - Oczywicie razem z
Garrym - dodaa natychmiast.
- Sean szybko si uczy - przytakn Waite.
- Masz zamiar przyj ten urzd?
- Tak - odpar po krtkim wahaniu i Ada umiechna si.
- Chod do mnie - powiedziaa, wycigajc ku niemu ramiona.

Sean odwiz ojca i Ad na stacj w Ladyburgu; w ostatniej chwili Waite upar si, e
zabierze on do Pietermaritzburga. Chcia, eby i na ni spyno co z jego zaszczytu.

Sean odnis baga do wagonu i czeka na peronie, podczas gdy ojciec i Ada
rozmawiali z grupkami wybierajcych si na zebranie hodowcw. Lokomotywa zagwizdaa i
podrni rozeszli si do swoich przedziaw. Ada ucaowaa Seana i wesza do rodka. Waite
zatrzyma si troch duej na peronie.
- Gdyby potrzebowa jakiej pomocy, Sean, jed do pana Erasmusa w Lion Kop. Ja
wracam w czwartek.
- Nie bd potrzebowa adnej pomocy, tato. Waite cign usta.
- W takim razie musisz by Bogiem, bo tylko on jeden nie potrzebuje adnej pomocy powiedzia ostro. - Nie bd takim cholernym gupcem. W razie kopotw zwr si do
Erasmusa.
Wspi si za Ad do przedziau. Pocig drgn i nabierajc szybkoci ruszy w stron
skarpy. Sean patrzy, jak staje si coraz mniejszy, a potem zawrci do bryczki. By teraz
panem Theunis Kraal i podobao mu si to uczucie. Zgromadzeni na peronie ludzie
rozchodzili si i nagle ujrza idc ku niemu Ann.
- Cze, Sean.
Miaa na sobie zielon bawenian sukienk, wypowia od czstego prania.
Umiechna si, odsaniajc swoje drobne biae zby i wpatrujc si w jego twarz.
- Cze, Anno.
- Nie pojechae do Pietermaritzburga?
- Nie. Musz doglda farmy.
- O!
Stali w milczeniu, skrpowani obecnoci tylu ludzi. Sean odkaszln i podrapa si w
nos.
- Chod, Anno. Musimy jecha do domu - zawoa jeden z jej braci, stojcy przy kasie
biletowej. Anna pochylia si do Seana.
- Zobaczymy si w niedziel? - zapytaa.
- Przyjd, jeli bd mg. Ale nie wiem... musz doglda farmy.
- Postaraj si, Sean, prosz. - Na jej twarzy malowaa si powaga. - Bd na ciebie
czekaa. Zabior co na lunch i bd czekaa cay dzie. Prosz, przyjd, choby tylko na
krtk chwil.
- Dobrze, przyjd.
- Obiecujesz?

- Obiecuj. Umiechna si z ulg.


- Bd na ciebie czekaa na ciece nad wodospadami. Obrcia si i pobiega do
swojej rodziny, a Sean odjecha do Theunis Kraal. Garrick lea w ku i czyta.
- Mylaem, e tato kaza ci oznaczy te nowe sztuki, ktre kupilimy w rod.
Garrick odoy ksik i usiad.
- Kazaem arnie zatrzyma je w zagrodzie do twojego przyjazdu.
- Tata kaza ci to zrobi. Nie mona trzyma ich tam przez cay dzie bez wody i
paszy.
- Nienawidz znakowania - mrukn Garrick. - Nie mog znie, jak rycz, kiedy sieje
przypala rozarzonym elazem, nienawidz woni spalonej sierci i skry... boli mnie od tego
gowa.
- C, kto musi to zrobi. Ja nie mog. Musz napeni chemikaliami zbiorniki. Jutro
zaczniemy kpa bydo. - Sean zaczyna traci cierpliwo. - Hej, Garrick, dlaczego w niczym
nie mona na tobie polega?
- Nic na to nie poradz, nic nie poradz, skoro mam tylko jedn nog. - Garrick znowu
by bliski ez. Wzmianka o nodze odniosa podany skutek: Sean natychmiast si opanowa.
- Przepraszam. - Umiechowi Seana nikt nie potrafi si oprze. - Wiesz, co ci
powiem? Ja zajm si znakowaniem. Ty napenisz zbiorniki. Ka zaadowa kontenery z
chemikaliami na wz i zabierz ze sob do pomocy kilku stajennych. Tu masz klucze do
magazynu. - Rzuci pk kluczy na ko obok Garricka. - Powiniene skoczy przed
zmrokiem. Przy drzwiach obrci si.
- Nie zapomnij napeni wszystkich szeciu zbiornikw... nie tylko tych najbliej
domu.
Garnek zaadowa sze kontenerw na furgon i pojecha. Wrci do domu na dugo
przed zmierzchem. Przd jego bryczesw pochlapany by ciemnymi smolistymi
chemikaliami; kilka kropel wsiko w skr buta do konnej jazdy.
- Hej, Garry, napenie wszystkie? - zawoa z gabinetu Sean, kiedy jego brat wyszed
z kuchni na korytarz.
Garrick a podskoczy z wraenia. Gabinet Waite'a by miejscem witym,
wewntrznym sanktuarium Theunis Kraal. Nawet Ada pukaa, zanim tam wesza, a bliniacy
przebywali w nim wycznie wtedy, kiedy ojciec wymierza im kar. Garrick pokutyka
korytarzem i uchyli drzwi do gabinetu.

Sean siedzia odchylony do tyu w krconym fotelu, trzymajc buty na blacie biurka.
Zaoy z wdzikiem nog na nog.
- Tata ci zabije - odezwa si drcym gosem Garrick.
- Tata jest w Pietermaritzburgu - zauway nie bez racji Sean. Garrick przekroczy
prg i rozejrza si po pokoju. Tak naprawd widzia go po raz pierwszy w yciu. Podczas
dotychczasowych wizyt zbyt absorbowaa go myl o bolesnej karze. Zapamita tylko
skrzane obicie fotela, ktremu przyglda si przechylony przez porcz, z tykiem
wystawionym na smagnicia bicza.
Teraz rozglda si na wszystkie strony. ciany obite byy boazeri z ciemnotych,
szlifowanych desek, a sufit ozdobiony sztukateri w ksztacie dbowych lici. Porodku
pokoju zwisaa na miedzianym acuchu pojedyncza lampa. Mg podej do kominka z
brzowego ciosanego kamienia, obok ktrego leay gotowe polana.
Na pce przy kominku stay fajki i pojemnik na tyto, przy jednej ze cian stojak ze
strzelbami, a dalej szafka wypeniona obitymi w zielon i brzow skr encyklopediami,
sownikami oraz ksikami podrniczymi i rolniczymi - prno by jednak szuka na niej
literatury piknej. Na cianie naprzeciw biurka wisia olejny portret Ady w biaej sukni i z
kapeluszem w rku - artysta uchwyci w nim co z jej agodnego usposobienia - a nad
kominkiem przepyszne, dominujce nad caym pokojem poroe bawou cape z wielkimi
karbowanymi guzami i szerokimi rogami.
By to pokj mczyzny; na rozcignitych na pododze leopardzich skrach leay
pogubione psie wosy i wszdzie czu byo silnie obecno Waite'a; unosi si tu nawet jego
zapach. Nalea wyranie do niego, podobnie jak wiszce przy drzwiach tweedowa kurtka i
kapelusz terai 6. Obok Seana staa otwarta szafka, a na niej butelka brandy. Sean trzyma w
rku pkaty kieliszek.
- Pijesz brandy taty - stwierdzi oskarycielskim tonem Garrick.
- Jest cakiem nieza.
Sean unis kieliszek i przyjrza si zocistej cieczy; potem zanurzy w niej wargi i
przytrzyma przez chwil w ustach, przygotowujc si do jej przeknicia. Garrick
obserwowa go ze strachem i Sean stara si zrobi to bez zmruenia oka.
- Chcesz troch?

Mikki kapelusz z szerokim rondem.

Garrick potrzsn gow, a opary brandy podeszy Seanowi do nosa i zy stany mu


w oczach.
- Tata ci zabije - powtrzy Garrick.
- Siadaj - rozkaza Sean zachrypnitym gosem. - Chc ustali plan zaj na czas jego
nieobecnoci.
Garrick ruszy w stron fotela, ale zmieni zdanie, zanim do niego doszed - zbyt
bolesne byy zwizane z nim skojarzenia. Przysiad na skraju sofy.
- Jutro - powiedzia Sean, podnoszc palec - wykpiemy cae bydo, ktre pasie si
blisko domu. Powiedziaem arnie, eby zagoni je wczenie rano. Napenie zbiorniki,
prawda?
Garrick skin gow i Sean kontynuowa.
- W sobot - podnis drugi palec - wypalimy busz wzdu skarpy. Trawa jest tam
sucha jak pieprz. Ty poprowadzisz jedn grup i zaczniesz wypala przy wodospadach, a ja z
drugiej strony, niedaleko Fredricks Kloof. W niedziel... - zacz Sean i przerwa. W niedziel
czekao go spotkanie z Ann.
- W niedziel chciabym pojecha do kocioa - wtrci szybko Garrick.
- wietnie - zgodzi si Sean. - Pojedziesz do kocioa.
- Wybierasz si tam razem ze mn?
- Nie - odpar Sean.
Garrick spuci wzrok na rozcignite na pododze skry... nie namawia specjalnie
Seana, poniewa spodziewa si spotka w kociele Ann. A potem, jeli nie bdzie
towarzyszy mu brat, moe uda mu si odwie j do domu bryczk. Zacz ni na jawie i nie
sucha tego, co mwi Sean.
Kiedy nazajutrz rano Sean dotar do zbiornika, wiecio ju jasno soce. Goni przed
sob niewielkie stado maruderw, ktre wyszo spomidzy drzew i wysokiej kabkowatej
trawy na zryte racicami pole. Garrick zacz ju zagania bydo i w zagrodzie po przeciwnej
stronie stao dziesi sztuk, mokrych i aosnych, z sierci pociemnia od roztworu.
Sean popdzi swoje stado przez bram do przedniego kraalu; doczyo do zbitej
masy stojcych ju tam brunatnych zwierzt. N'duti zasun z powrotem drgi, eby
zablokowa wyjcie.
- Widz ci, Nkosi.
- Widz ci, N'duti. Mnstwo dzisiaj roboty.

- Mnstwo - zgodzi si N'duti. - Zawsze mnstwo roboty. Sean objecha dookoa


kraal, przywiza konia do drzewa i wrci pieszo do zbiornika. Garrick sta przy balustradzie,
opierajc si o jeden z pali podtrzymujcych dach.
- Cze, Garry, jak leci?
- wietnie.
Sean pochyli si nad balustrad obok Garry'ego. Zbiornik mia dwadziecia stp
dugoci i osiem szerokoci, a powierzchnia wypeniajcego go roztworu znajdowaa si
poniej poziomu gruntu. Wok stao niskie ogrodzenie, a cao zadaszona bya somian
strzech, chronic roztwr przed zbytnim rozcieczeniem przez deszcz.
Pastuchowie zagonili bydo nad krawd zbiornika. Zwierzta niechtnie skakay do
rodka.
- E'yapi, E'yapi - wrzeszczeli pastuchowie. Nacierajce z tyu zwierzta zmuszay do
skoku te, ktre znalazy si z przodu. Jeli ktre si opierao, arna pochyla si nad
balustrad i gryz je w ogon.
Zwierzta skakay z podniesionym wysoko pyskiem i skurczonymi pod piersi
przednimi nogami; na chwil znikay cakiem pod oleist czarn powierzchni, po czym
wynurzay by, pync zapamitale wzdu zbiornika, a ich racice dotkny wznoszcego si
po przeciwnej stronie dna i mogy wdrapa si do tylnej zagrody.
- Nie pozwl im si zatrzymywa, Zama! - zawoa Sean. Zulus umiechn si do
niego szeroko i ugryz opierajc si sztuk w ogon swymi wielkimi biaymi zbami.
Baw by ciki i kiedy skoczy do zbiornika, kropla roztworu kapna na policzek
przechylonego przez balustrad Seana. Chopak nie star jej, zbyt pochonity tym, co si
dzieje.
- Jeeli nie dostaniemy za nie najwyszej ceny podczas najbliszej sprzeday, to
znaczy, e kupcy nie znaj si na bydle - powiedzia bratu.
- S w porzdku - zgodzi si Garrick.
- W porzdku? To najtustsze bawoy w caym okrgu. - Sean mia zamiar rozwodzi
si dalej na ten temat, ale nagle poczu, e co jest nie w porzdku - kropla roztworu palia mu
policzek. Star j palcem i przytkn go do nosa; w nozdrza uderzy go odr. Przez sekund
spoglda baranim wzrokiem na swj palec; policzek pali go jak ogie.
Podnis szybko wzrok. Bydo w tylnym kraalu dreptao niespokojnie w miejscu;
jedna ze sztuk zachwiaa si i wyrna bokiem w balustrad.

- Zamal - wrzasn Sean. Zulus spojrza na niego. - Zatrzymaj je. Na lito bosk, nie
wpuszczaj ju tutaj wicej byda.
Na skraju zbiornika zatrzyma si kolejny baw. Sean skoczy na ogrodzenie. Zerwa
z gowy kapelusz i uderzy nim zwierz po pysku, starajc si je zawrci, ale omino go i
skoczyo w d. Trzymajc si ogrodzenia Sean zeskoczy tam, gdzie przed chwil sta baw.
- Zatrzymaj je! - krzykn. - Zablokuj przejcie drgami, nie wpuszczaj tu wicej ani
jednego!
Rozpostarszy szeroko rce, zapa si belek po obu stronach balustrady i zablokowa
wasnym ciaem przejcie, kopic po pyskach napierajce na niego zwierzta.
- Pospiesz si, do diaba, za tutaj belki! - krzycza. Nacieraa na niego ruchoma
ciana rogatych bw. Bydo, majc przed sob odganiajcego je Seana, a z tyu kolejne
pchajce si zwierzta, wpado w panik; ktry z bawow prbowa przeskoczy
ogrodzenie. Miotajc na wszystkie strony bem, zahaczy Seana rogiem pod ebro, rozrywajc
mu na piersi koszul.
Sean poczu, jak opadaj za nim blokujce przejcie drewniane drgi, i zaraz potem
silne rce Zamy, ktry wyciga go w gr z kbowiska rogw i racic. Dwch pastuchw
pomogo mu przej przez ogrodzenie, ale Sean odtrci ich rce, kiedy tylko znalaz si na
ziemi.
- Chodcie ze mn - rozkaza, biegnc po swego konia.
- Nkosi, ty krwawisz.
Koszula Seana bya poplamiona krwi, ale on nie czu wcale blu. Bydo, ktre
przeszo przez kpiel, znajdowao si teraz w strasznym stanie. Toczyo si w kraalu, ryczc
aonie; jeden z bawow upad, a kiedy si podnis, ledwo mg si utrzyma na drcych
nogach.
- Do rzeki - wrzasn Sean. - Zabierzcie je do rzeki. Moe uda si to zmy. Zama,
otwrz bram.
Do Baboon Stroom byo okoo mili. Jeden z bawow pad, zanim zdyli wygoni go
z kraalu, kolejne dziesi pado, zanim dotarli do rzeki. Zdychay w konwulsjach, z oczyma
postawionymi w sup.
Sean zagoni reszt wykpanego stada do rzeki. Woda bya tu czysta; z kadego
zwierzcia, ktre do niej weszo, spywaa ciemnobrzowa smuga.
- Zosta tutaj, arna. Nie pozwl im wyj.

Sean przepyn koniem na drugi brzeg i zawrci bawoy, ktre usioway si wdrapa
na skarp.
- Nkosi! Jedna sztuka tonie! - zawoa N'duti i Sean omit wzrokiem rzek. Mody
baw wpad w konwulsje na pycinie; lea z zanurzonym bem, mcc racicami
powierzchni wody.
Sean zeskoczy z konia i ruszy brodzc w jego stron. Woda sigaa mu po pachy.
Prbowa podnie eb zwierzcia i zacign je na brzeg.
- Pom mi, N'duti - krzykn i Zulus take wbieg do rzeki. Byo to beznadziejne
zadanie; przy kadym konwulsyjnym skoku zwierz wcigao ich obu pod powierzchni
wody. Kiedy w kocu wywlekli je na brzeg, baw nie y.
Sean usiad w bocie obok padego zwierzcia; by wyczerpany, a puca bolay go od
wody, ktrej si nayka.
- Wygo je na brzeg, Zama - powiedzia, apic z trudem oddech. Ocalae sztuki stay
na pyciznach albo pyway w kko.
- Ile? - zapyta. - Ile pado?
- Jeszcze dwa, kiedy bye w rzece. Razem trzynacie, Nkosi.
- Gdzie jest mj ko?
- Sposzy si. Nie zatrzymywaem go. Wrci sam do domu. Sean kiwn gow.
- Zago je do zagrody dla chorego byda. Przez kilka dni musimy je mie na oku.
Wsta i ruszy pieszo w stron zbiornika. Garrick znikn, a gwne stado wci
zamknite byo w kraalu. Sean otworzy bram i wypuci je na zewntrz. Poczu si teraz
lepiej; wracay mu siy, a razem z nimi ogarnia go gniew i nienawi. Ruszy drog
prowadzc do domu. W butach chlupotaa mu woda i z kadym krokiem coraz mocniej
nienawidzi Garricka. Garrick rozpuszcza chemikalia. Garrick wytraci jego bydo i Sean
nienawidzi go za to.
Wspinajc si na wzniesienie, na ktrym sta dom, zobaczy stojcego na podwrku
brata. Ten rwnie go zauway i schowa si szybko w kuchni. Sean puci si biegiem.
Wpad do domu przez kuchenne drzwi i o mao nie przewrci jednego ze sucych.
- Garrick! - zawoa. - Gdzie jeste, do diaba?
Przeszuka dom; najpierw pospiesznie, a potem jeszcze raz - dokadnie. Garnek
znikn, ale okno w sypialni byo otwarte, a na parapecie widnia zakurzony odcisk buta.
Musia tamtdy przechodzi.

- Ty cholerny tchrzu! - zawy Sean, wyskakujc t sam drog na zewntrz. Przez


chwil sta w miejscu, zaciskajc i otwierajc pici i rozgldajc si na wszystkie strony.
- Znajd ci! - zawy znowu. - Znajd ci, gdziekolwiek si ukrye.
Ruszy przez podwrko w stron stajni i w poowie drogi spostrzeg zamknite drzwi
do mleczarni. Kiedy prbowa je otworzy, okazao si, e s zablokowane od rodka. Cofn
si, rozpdzi i wyway je ramieniem. Zamek odpad, drzwi rozwary si na ocie, a Sean
przelecia przez cae pomieszczenie i wyldowa na przeciwlegej cianie. Garrick prbowa
wdrapa si na parapet, ale okno byo mae i wysokie. Sean zapa go za ty spodni i cign
w d.
- Co zrobi z roztworem? Co z nim zrobi?! - krzykn mu prosto w twarz.
- Nie chciaem. Nie wiedziaem, e to je zabije.
- Powiedz mi, co zrobie! - zawoa, apic go za koszul i wlokc w stron drzwi.
- Nic nie zrobiem. Sowo daj, nic nie wiedziaem.
- Mam zamiar spuci ci lanie tak czy owak, wic moesz mi powiedzie.
- Prosz ci, Sean, ja nie wiedziaem.
Sean przytrzyma lew rk Garricka w progu; praw zacisn w pi.
- Nie, Sean. Prosz, nie.
I nagle Sean poczu, jak przechodzi mu cay gniew. Rce opady mu wzdu bokw.
- Dobrze. Po prostu powiedz mi, co zrobi - powiedzia chodno. Opuci go gniew,
ale nie nienawi.
- Byem zmczony, robio si pno i bolaa mnie noga - wyszepta Garrick - a wci
miaem cztery pojemniki do oprnienia i wiedziaem, e sprawdzisz, czy s puste... byo tak
pno... i...
- I...?
- I wylaem zawarto wszystkich pojemnikw do jednego zbiornika... Nie
wiedziaem, e to je zabije, naprawd nie wiedziaem.
Sean odwrci si do niego plecami i powoli ruszy w stron domu. Garrick
pokutyka za nim.
- Przepraszam, Sean, sowo daj, przepraszam. Nie wiedziaem, e...
Sean wszed do kuchni i zatrzasn mu drzwi przed nosem. Przeszed do gabinetu
Waite'a. Zdj z pki ciki, oprawny w skr rejestr byda i pooy go na biurku. Otworzy
ksig, wzi do rki piro i umoczy w kaamarzu. Przez moment przyglda si pustej

kartce, a potem w rubryce Straty wpisa liczb trzynacie i dwa sowa: zatrucie
chemikaliami. Przyciska tak mocno stalwk, e przecia papier.
Reszt dnia i cay dzie nastpny zajo Seanowi i pastuchom oprnienie zbiornika,
nalanie do niego czystej wody i sporzdzenie wieego roztworu. Z Garrickiem spotyka si
tylko podczas posikw i nie rozmawiali ze sob.
Nazajutrz bya niedziela. Garrick wczenie wyjecha do miasta; naboestwo
zaczynao si o smej. Po jego wyjedzie Sean zacz przygotowania. Siedzc przy lustrze
doprowadzi do porzdku swj zbjecki wygld. Najpierw przystrzyg baczki i zgoli brzytw
cay zarost - a twarz staa si gadka i wiea. Potem przeszed do sypialni pana domu i
skorzysta szczodrze z jego brylantyny, pilnujc, eby zakrci pniej do koca pokrywk i
odstawi soik dokadnie na miejsce. Wtar brylantyn we wosy i z uznaniem wcign w
nozdrza jej zapach. Zaczesa wosy nad czoo, zrobi sobie w rodku przedziaek i czesa je
srebrnymi szczotkami Waite'a tak dugo, a nabray poysku. Potem zaoy czyst bia
koszul, bryczesy, ktre mia na sobie tylko raz, buty byszczce podobnie jak jego czupryna i by gotw.
Zegar nad kominkiem w wietlicy upewni go, e ma jeszcze, mnstwo czasu.
Dokadnie rzecz biorc, dwie godziny. Bya sma; naboestwo koczyo si najwczeniej o
dziewitej i minie zapewne kolejna godzina, zanim Annie uda si zmyli czujno rodziny i
wymkn na randk przy wodospadach. Trzeba byo poczeka. Przeczyta najnowszy numer
Farmera Natalu. Czyta go ju wczeniej ze trzy razy, wiec teraz nawet znakomity artyku o
pasoytach przewodu pokarmowego byda i owiec nie przyciga tak bardzo jego uwagi.
Przez jaki czas buja w obokach - rozmyla o tym, co go czeka, czujc znajome pulsowanie
w bryczesach. Musia inaczej usi, bo spodnie okazay si ciasne. Potem fantazje znudziy
go; Sean by czowiekiem czynu, a nie marzycielem. Przeszed do kuchni, eby poprosi
Josepha o filiank kawy. Kiedy j wypi, mia jeszcze p godziny do wyjcia.
- Niech to wszyscy diabli - zakl i kaza przyprowadzi sobie konia. Wjecha na
skarp, pozwalajc wierzchowcowi wspina si ukosem po zboczu, a na grze zeskoczy z
sioda i puci konia luzem. Tego dnia wida byo wyranie Tugel - ciemny zielony pas
daleko na rwninie. Mg policzy dachy domw w Ladyburgu, a kryta miedzi kocielna
wiea wiecia si w socu niczym morska latarnia.
Ponownie wspi si na siodo i ruszy skrajem paskowyu, a dotar do Baboon
Stroom nad wodospadami. Poda chwil brzegiem strumienia, a potem przejecha go w

pytkim miejscu, stawiajc buty wysoko na siodle, eby ich nie zamoczy. Rozsioda konia
koo staww, spta mu nogi i ruszy pieszo ciek. Po jakim czasie otoczy go gsty,
rosncy wok wodospadw las. Panowa w nim chd i wilgo, drzewa poronite byy
mchem, a gste licie i pncza zasaniay soce. Gdzie w gszczu kry si ptak butelkowy.
- Gul, gul, gul - woa, naladujc odgos pyncej z butelki wody. Jego zawoania
guszy nieustajcy grzmot wodospadw.
Sean rozoy na gazie obok cieki chusteczk, usiad na niej i czeka. Po piciu
minutach zacz si niecierpliwie wierci; po pgodzinie mrucza gono z niezadowolenia.
- Policz do piciuset... jeeli do tego czasu nie przyjdzie, nie bd duej czeka.
Kiedy skoczy liczy, spojrza niecierpliwie w d cieki. Anna wci si nie
pojawiaa.
- Nie bd tutaj siedzia przez cay dzie - owiadczy, nie ruszajc si jednak z
miejsca. Jego uwag przykua gruba ta gsienica; wspinaa si po pniu rosncego troch
niej drzewa. Podnis kamyk i rzuci w ni. Kamyk uderzy w pie o cal nad gsienic.
- Prawie trafiem - pochwali sam siebie Sean i poszuka nastpnego pocisku. Po
chwili zuy wszystkie lece wok kamyki, a gsienica wci wspinaa si leniwie po pniu.
Zmuszony byJposzuka wicej pociskw. Wrci z penymi rkoma i ponownie zaj
stanowisko na gazie. Pooy kamyki u swoich stp i wznowi bombardowanie. Celowa
maksymalnie skoncentrowany i za trzecim rzutem trafi. Gsienica pka wypuszczajc z
siebie strug zielonkawego soku. Sean poczu si oszukany. Rozejrza si, szukajc nowego
celu, lecz zamiast niego zobaczy stojc przed sob Ann.
- Cze, Sean.
Miaa na sobie row sukienk. W jednej doni trzymaa buty, w drugiej koszyk.
- Przyniosam co do zjedzenia.
- Co ci zatrzymao tak dugo? - zapyta Sean, wstajc i wycierajc rce w spodnie. Mylaem ju, e nie przyjdziesz.
- Przepraszam... wszystko poszo le.
Zapado kopotliwe milczenie. Anna zaczerwienia si lekko pod jego spojrzeniem. A
potem odwrcia si i pobiega w gr cieki.
- Go mnie! Kto pierwszy na gr!
Migaa szybko bosymi stopami, zadzierajc do kolan sukienk.

Wybiega z lasu na soce i dopiero tam Sean zdoa j dogoni. Obj j z tyu rkoma
i upadli razem na traw obok cieki. Leeli w ucisku, miejc si i ciko dyszc.
- Naboestwo cigno si strasznie dugo... Mylaam, e nigdy si nie skoczy mwia Anna - a potem...
Zanim zdya skoczy, Sean dotkn jej ust swoimi i natychmiast obja go za szyj.
Caowali si, czujc, jak ogarnia ich coraz wiksze podniecenie, a w kocu Anna zacza
cicho pojkiwa i tuli si do niego caym ciaem. Sean przesun wargami po jej policzku i
szyi.
- Och, Sean, tak dugo si nie widzielimy. Cay tydzie.
- Wiem.
- Tak za tob tskniam... mylaam o tobie kadego dnia.
Sean przyciska twarz do jej szyi i nic nie odpowiada.
- Tsknie za mn, Sean?
- Hmmm - mrukn Sean i unis gow, eby wzi midzy zby patek jej ucha.
- Czy mylae o mnie przy pracy?
- Hmmm.
- Odpowiedz mi, Sean, odpowiedz wyranie.
- Tskniem za tob, Anno, i bez przerwy o tobie mylaem - skama Sean i pocaowa
j w usta. Przywara do niego, a do Seana powdrowaa w d, do jej kolan, a potem wyej,
pod sukienk. Anna zapaa go za przegub i odsuna.
- Nie, Sean, dzisiaj bdziemy si tylko caowa.
Sean odczeka, a rozluni si jej ucisk i sprbowa ponownie. Tym razem odwrcia
si od niego i usiada.
- Czasami wydaje mi si, e to wszystko, czego ode mnie chcesz. Sean poczu, jak
ogarnia go zniecierpliwienie, ale mia do zdrowego rozsdku, eby si pohamowa.
- Nieprawda, Anno. To po prostu dlatego, e tak dugo ci nie widziaem. Tak bardzo
si za tob stskniem.
Natychmiast zmika i dotkna czule jego policzka.
- Och, Sean, przepraszam. Nie miaam wcale zamiaru... ja tylko tak... sama nie wiem. Podniosa si i wzia do rki koszyk. - Chod, pjdziemy nad stawy.
Mieli tam swoje wasne miejsce. Otaczay je trzciny, a wyej na brzegu roso due,
rzucajce cie drzewo; piasek by czysty i biay. Sean rozoy kosk derk, eby mieli gdzie

usi. Syszeli pync obok, niewidoczn rzek. Trzciny szumiay, kiwajc swymi potarganymi gowami przy kadym podmuchu wiatru.
- ...no i nie mogam si go pozby - trajkotaa Anna, klczc na derce i rozpakowujc
koszyk. - Siedzia nic nie mwic i za kadym razem, kiedy si odzywaam, rumieni si i
krci na siedzeniu. W kocu powiedziaam mu: Przykro mi, Garry, ale musz ju i!
Sean nachmurzy si. Na wzmiank o Garricku przypomnia sobie zatrute bydo;
jeszcze nie wybaczy bratu.
- A potem, kiedy wrciam do domu, okazao si, e tato bije si z Frikkiem. Mama
pakaa, a reszta dzieciakw zamknita bya w sypialni.
- Kto komu spuci wycisk? - zapyta z zainteresowaniem Sean.
- Nie bili si ze sob naprawd. Po prostu wydzierali si na siebie. Obaj byli pijani.
Seana zawsze zadziwia brak skrpowania, z jakim Anna wspominaa o zamiowaniu,
jakie zdradzaa jej rodzina do kieliszka. Wszyscy wiedzieli o panu van Essenie i jego dwch
najstarszych synach, ale Anna nie musiaa przecie mwi o tym gono. Kiedy prbowa jej
zwrci uwag. Nie powinna mwi o swoim ojcu takich rzeczy - powiedzia. Jeste mu
winna szacunek. A Anna spojrzaa na niego chodno. Dlaczego? - zapytaa. Byo to trudne
pytanie. Teraz ona sama zmienia temat.
- Chcesz co zje?
- Nie - odpar Sean i obj j. Odchylia si, bronic si i piszczc, a przytrzyma j
pod sob i pocaowa. Potem leaa spokojnie, odwzajemniajc jego pocaunki.
- Jeli teraz bdziesz prbowaa mnie powstrzyma, zwariuj - szepn Sean i
delikatnie odpi grny guzik jej sukienki. Wpatrywaa si w jego twarz szeroko rozwartymi
oczyma, trzymajc donie na jego ramionach, a on rozpi jej bluzk a do pasa. Pogadzia go
koniuszkami palcw po wystajcych ukach czarnych brwi.
- Nie, Sean. Nie powstrzymam ci. Ja te tego chc, chc tego tak samo mocno jak ty.
Tyle byo rzeczy do odkrycia, a kada z nich bya dziwna i cudowna i oni pierwsi j
odkrywali. Prce si na jego klatce piersiowej minie i miejsce, gdzie dostrzegaa
niewyrany zarys jego eber. Dotyk jej skry, gadkiej i biaej, z niewyranymi bkitnymi
smugami y. Zagbienie porodku jego plecw - dotykajc go palcami czua twardo
krgosupa. Meszek na jej policzkach - tak jasny i delikatny, e mg go dostrzec tylko w
penym socu. Uczucie, jakiego doznawali dotykajc si wargami i trzepoczcymi lekko
jzykami. Zapach ich cia; jednego mleczny i ciepy, drugiego ostry i zalatujcy pimem.

Wosy, ktre pokryway jego pier i gstniay pod pachami; i jej, zaskakujco czarne na tle
biaej skry, skupione w jednym maym jedwabistym gniedzie.
Klczc przed Ann, ktra leaa z odchylon do tyu gow i uniesionymi ramionami,
gotowa na jego przyjcie, Sean pochyli si nagle w d i dotkn jej wargami. Miaa smak
czysty jak morska woda.
Otworzya oczy.
- Sean, och nie, nie moesz... och, nie, nie moesz.
Wargi tkwiy w wargach, a midzy nimi pczek, mikki i sprysty jak owoc
winoroli. Sean odnalaz go czubkiem jzyka.
- Och, Sean, nie wolno ci tego robi. Prosz, prosz, prosz - jczaa wczepiajc
jednoczenie rce w jego gste wosy, nie pozwalajc mu si stamtd oderwa.
- Nie mog tego duej wytrzyma... chod do mnie... och, Sean, chod szybko.
Wypenia ich wiatr niczym agiel podczas huraganu, agiel, ktry napina si,
pcznieje, twardnieje, nacignity ponad wszelk wytrzymao, a w kocu pka, rozrywa
si na strzpy i znika. Wszystko znikao. Wiatr i agiel, napicie i podanie, wszystko.
Zostawaa tylko wielka pustka, ktra jest spokojem. By moe rodzajem mierci; moe taka
wanie jest mier. Ale podobnie jak w przypadku mierci, nie by to koniec - bo nawet
mier zawiera w sobie ziarna odrodzenia. Porzucali spokj i zaczynali od nowa - najpierw
powoli, potem coraz szybciej, a stawali si znowu dwojgiem podajcych si ludzkich istot.
Dwojgiem istot lecych na derce midzy trzcinami, pod biaymi palcymi promieniami
soca.
- Za kadym razem jest coraz lepiej, prawda, Sean?
- Aha! - Sean przecign si wyginajc w uk plecy i rozpocierajc ramiona.
- Ty mnie kochasz, Sean, prawda?
- Jasne. Jasne, e ci kocham.
- Myl, e musisz mnie kocha, skoro to robisz - zawahaa si - skoro robisz to, co
zrobie.
- Przecie mwi. - Uwag Seana zacz przykuwa koszyk. Wyj z niego jabko i
wytar je o derk.
- Powiedz mi wyranie. Przycinij mnie mocno i powiedz.
- Do diaba, Anno, ile razy mam ci to mwi? - Sean wbi zby w jabko. - Przyniosa
moe troch kruchego ciasta twojej mamy?

Zapadaa noc, kiedy Sean wrci do Theunis Kraal. Odda konia jednemu ze
stajennych i wszed do domu. Ciao mrowio go od soca i czu w sobie smutek i pustk,
ktre przychodz po mioci, ale by to dobry smutek, taki jaki nios ze sob stare
wspomnienia.
Garrick siedzia w jadalni, jedzc sam kolacj. Kiedy Sean wszed do pokoju, podnis
nerwowo wzrok.
- Cze, Garry. - Sean umiechn si do niego i Garrick natychmiast si odpry.
Sean usiad na krzele obok i klepn go lekko w rami. - Zostawie mi co do jedzenia?
Nienawi znikna.
- Zostao mnstwo - kiwn ranie gow Garrick. - Sprbuj kartofli, s wymienite.

14. Mwi, e gubernator posa po twojego tat, kiedy by w Pietermaritzburgu, i


rozmawiali w cztery oczy przez blisko dwie godziny. - Stephen Erasmus wyj z ust fajk i
splun na szyny. W swojej brzowej kurtce z samodziau i veldschoenach 7 wcale nie
wyglda na bogatego hodowc. - Nie potrzebujemy chyba wielkiego proroka, eby nam
powiedzia, co si szykuje, prawda?
- Nie, prosz pana - zgodzi si na wszelki wypadek Sean. Pocig si spnia i Sean
nie sucha uwanie Erasmusa. Musia wyjani swemu ojcu najnowszy wpis w rejestrze
byda i wiczy w myli to, co mia powiedzie.
- Ja, wiemy wietnie, co w trawie piszczy. - Stary Erasmus woy z powrotem fajk
midzy zby. - Miny ju dwa tygodnie od czasu, kiedy agent brytyjski odwoany zosta z
kraalu krla Cetewayo w Gingindhlovu. Liewe Her! W dawnych czasach dawno ju rozesalibymy wici.
Wepchn do rodka tlcy si tyto zrogowaciaym palcem i schowa fajk do
kieszeni. Sean zauway, e palec starego by powykrcany i pokaleczony od cigego
odcigania cikich kurkw.
- Nie bye jeszcze nigdy w commando8, Jung!
- Nie, prosz pana.
- No to czas ju, eby zobaczy, jak to jest - stwierdzi Erasmus. - Najwyszy czas.
Wysoko na skarpie zagwizda pocig i Sean podskoczy ze zdenerwowania.
- No i jedzie.
Erasmus wsta z awki, na ktrej siedzieli, a zawiadowca stacji wyszed ze swojej
budki, trzymajc w rku zwinit czerwon chorgiewk. Sean czu, jak odek opada mu
coraz niej i niej, a zatrzyma si gdzie na wysokoci kolan.
Pocig min ich, zgrzytajc hamulcami i wypuszczajc oboki pary. Pojedynczy
wagon pasaerski zatrzyma si dokadnie przy drewnianym peronie. Erasmus ruszy do
przodu i ucisn rk Waite'a.
- Goeie Mor, Steff.
- Mor, Waite. Syszaem, e zostae nowym prezesem. Dobra robota, chopie.
- Dziki. Dostae mj telegram? - Waite mwi w afrikaans.

Buty z nie wyprawionej skry.

Zoony z Burw korpus ekspedycyjny.

- Ja. Dostaem. Powtrzyem innym. Jutro przyjedamy do Theunis Kraal.


- To dobrze - kiwn gow Waite. - Zostaniecie oczywicie na lunchu. Mamy duo do
przegadania.
- Czy chodzi o to, o czym myl? - Erasmus umiechn si znaczco. Brod wok
ust mia poplamion na to tytoniem, a twarz brzow i pomarszczon.
- Powiem ci wszystko jutro, Steff - powiedzia mrugajc do niego Waite - ale
tymczasem moesz zacz odkurza ten twj stary giwer.
Rozemiali si, jeden swoim gbokim, a drugi starym zardzewiaym miechem.
- We nasze rzeczy, Sean. Jedziemy do domu. - Waite uj Ad pod rami i ruszyli
razem z Erasmusem w stron bryczki. Ada miaa na sobie now sukni, niebiesk, z
bufiastymi rkawami, a na gowie malowniczy kapelusz; wygldaa uroczo, ale z trosk
przysuchiwaa si temu, o czym mwili. To dziwne, e perspektywa zbliajcej si wojny nie
wprawia nigdy kobiet w ten sam chopicy entuzjazm, w jaki wprawia mczyzn.

Sean! - ryk siedzcego w swoim gabinecie Waite'a Courteneya przetoczy si przez


korytarz i zamknite drzwi salonu. Ada wypucia z rk robtk i jej rysy uoyy si w wyraz
nienaturalnego spokoju. Sean wsta z krzesa.
- Powiniene powiedzie mu przedtem - szepn Garrick. - Powiniene powiedzie mu
podczas lunchu.
- Nie byo sposobnoci.
- Sean! - kolejny ryk z gabinetu.
- O co chodzi? - zapytaa cicho Ada.
- Nic takiego, mamo. Nie przejmuj si tym. Sean podszed do drzwi.
- Sean - odezwa si zdawionym gosem Garrick. - Sean, chyba mu nie powiesz... to
znaczy chyba nie musisz mu mwi... - przerwa i skurczy si na krzele, wlepiajc w niego
bagalnie oczy.
- W porzdku, Garry. Jako to zaatwi.
Waite Courteney sta przy biurku. Midzy jego zacinitymi piciami lea otwarty
rejestr byda. Spojrza na Seana wchodzcego i zamykajcego za sob drzwi.
- Co to jest? - zapyta dgajc kartk wielkim, kwadratowo zakoczonym palcem.
Sean otworzy i zamkn usta.
- No mw. Sucham ci.

- No c, tato...
- No c, tato. Niech ci wszyscy diabli! Powiedz mi tylko, jak udao ci si
zmasakrowa poow byda na tej farmie w czasie niewiele duszym od tygodnia?
- To nie jest poowa byda... to tylko trzynacie sztuk - przesada bolenie uderzya
Seana.
- Tylko trzynacie - rykn Waite. - Tylko trzynacie! Boe Wszechmogcy, czy mam
ci powiedzie, ile to jest warte w gotwce? Mam ci powiedzie, ile to wymaga cikiej
harwki, czasu i stara?
- Wiem, tato.
- Wiesz! - Waite dysza ciko. - Tak, ty wiesz wszystko. Nikt nie powie ci niczego, o
czym by i tak nie wiedzia, prawda? Nawet tego, jak umierci trzynacie sztuk najlepszej
klasy byda.
- Tato...
- I nie mw do mnie tato, na Jezusa. - Waite zatrzasn cikie okadki rejestru. - Po
prostu powiedz, jak ci si to udao. Co to znaczy zatrucie chemikaliami? Co to jest, do stu
tysicy diabw, zatrucie chemikaliami? Dae je im do picia? Wetkne im do tyka?
- Roztwr by zbyt silny - powiedzia Sean.
- A dlaczego roztwr by zbyt silny? Ile wlae do zbiornika?
- Cztery beczki.
- Oszalae? Czy stracie do reszty rozum?
- Nie sdziem, e to im zaszkodzi - zapomniawszy swojej starannie przygotowanej
mowy, Sean powtarza niewiadomie sowa, ktre usysza od Garricka. - Robio si pno i
bolaa mnie noga... - Sean ugryz si w jzyk. Waite wpatrywa si w niego przez chwil, a
potem wyraz zdumienia ustpi z jego twarzy.
- To Garry! - zawoa.
- Nie - krzykn Sean. - To nie on, to ja.
- Okamujesz mnie. - Waite okry biurko. W jego gosie zabrzmiao niedowierzanie.
Z tego, co wiedzia, zdarzyo si to po raz pierwszy. Wlepi oczy w Seana i nagle ogarn go
gniew jeszcze wikszy od poprzedniego. Zapomnia o bydle - najbardziej zabolao go to, e
okamuje go jego wasny syn.
- Na Chrystusa, naucz ci mwi prawd - zawoa, apic lecy na biurku bicz ze
skry hipopotama.

- Nie bij mnie, tato - ostrzeg go Sean i da krok do tyu. Waite zamachn si wysoko
biczem i opuci go ze wistem w d. Sean uchyli si, ale kocwka dotkna jego ramienia.
Otworzy usta z blu i zapa si za piekce miejsce.
- Ty kamliwy may sukinsynu! - krzykn Waite i zaci go z boku, tak jakby kosi
pszenic. Tym razem bicz owin si Seanowi wok piersi, pod jego uniesionym ramieniem.
Ostry jak brzytwa, przeci koszul, ktra opada w d, odsaniajc czerwon, zaognion
prg na ebrach.
- Naley ci si jeszcze!
Waite podnis ponownie bicz. Odchylajc do tyu rami, straci na chwil
rwnowag i zorientowa si, e popeni bd. Sean nie trzyma si ju za bolce miejsce;
opuci nisko rce, a donie zacisny mu si w pici. Uniesione po bokach brwi nadaway
jego twarzy wyraz satanicznej furii. Poblad i odchyli do tyu wargi, odsaniajc biae zby.
Jego oczy, ju nie bkitne, ale palco czarne, znajdoway si na jednej linii z oczyma
Waite'a.
Zaraz mnie uderzy, pomyla Waite. Zdumienie osabio jego refleks i nie zdy
opuci bicza. Sean dopad go i zapierajc si mocno na obu nogach, woy ca swoj si w
cios, ktry trafi Waite'a w rodek odsonitej piersi.
Uderzenie w serce pozbawio go si. Zatoczy si na biurko i wypuci bicz z doni.
Sean ruszy za nim. Waite poczu si jak pszczoa uwiziona w syropie; widzia i myla, ale
nie by w stanie si poruszy. Zobaczy, jak Sean daje trzy szybkie kroki do przodu.
Uniesiona niczym nabita strzelba prawa rka mierzya prosto w jego odsonit twarz.
Dopiero teraz, kiedy jego ciao poruszao si w zwolnionym tempie, a umys
gorczkowo pracowa, z oczu Waite'a spady uski ojcowskiej lepoty. Zda sobie spraw, e
walczy z mczyzn, ktry dorwnuje mu si i wzrostem, a przewysza szybkoci. Jedyn
wyszo dawao Waite'owi dowiadczenie zdobyte w cigu czterdziestu lat wypenionych
licznymi bijatykami.
Sean wyprowadzi kolejny cios: mia on w sobie ca si pierwszego, i Waite
wiedzia, e jeli dojdzie jego twarzy, to bdzie koniec walki; a mimo to nie by w stanie si
uchyli. Podkurczy podbrdek i przyj uderzenie Seana na czoo. Jego sia cisna go z
powrotem na biurko, ale w momencie, gdy dosigaa go pi, usysza trzask pkajcych
koci.

Uywajc biurka jako oparcia, dwign si na kolana i przyjrza synowi. Sean zgity
by wp z blu; kontuzjowan do przyciska do brzucha. Waite stan na nogi i po paru
gbszych oddechach poczu, jak wracaj mu siy.
- W porzdku - powiedzia. - Skoro chcesz walczy, bdziemy walczy.
Okry powoli biurko, trzymajc w pogotowiu rce, tym razem w peni doceniajc
swego przeciwnika.
- Bd ci tuk tak dugo, a przestaniesz widzie na oczy - zapowiedzia. Sean
wyprostowa si i zmierzy go wzrokiem. W jego oczach byo teraz cierpienie, ale by tam
rwnie gniew. Co poruszyo si w piersi Waite'a, kiedy to zobaczy.
Jest zdolny do walki i bdzie walczy. Zobaczymy, czy dam mu rad. Radujc si w
duchu, zbliy si do Seana, obserwujc pilnie jego lew rk i lekcewac praw, ta bowiem
obezwadniona bya blem. Wiedzia, e nikt nie zdoaby uy rki w takim stanie.
Wyprowadzi cios z lewej rki, celujc dokadnie, starajc si dosign Seana.
Chopak uskoczy i pi mina go. Waite odsonity by teraz cakiem na praw pi Seana,
poaman pi, ktrej wedle wszelkiego prawdopodobiestwa jego syn nie mg uy - i
Sean uy jej, uderzajc z caej siy w twarz Waite'a.
Przed oczyma Waite'a zakwity jaskrawe kolory, a potem zapada ciemno. Okrcio
go w bok i zwali si z ng, uderzajc ramieniem o skr leoparda, ktra przesuna si razem
z nim w stron kominka. Po jakim czasie poczu dotykajce go w ciemnoci rce i usysza
gos Seana:
- Tato, o mj Boe, tato. Dobrze si czujesz?
Ciemno przerzedzia si troch i zobaczy nad sob twarz syna. Znikn gdzie
wykrzywiajcy j gniew, zamiast niego wida byo niemal paniczn trosk.
- Tato, o mj Boe! Prosz ci, tato!
Waite prbowa usi, ale bezskutecznie. Sean musia mu pomc. Klcza
podtrzymujc Waite'a, dotykajc niezdarnie jego twarzy, starajc si zgarn mu wosy z
czoa i poprawiajc potargan brod.
- Przepraszam, tato, naprawd przepraszam. Pozwl, e pomog ci usi na krzele.
Waite usiad i pomasowa podbrdek. Sean krci si wok niego, zapomniawszy o
wasnej rce.
- Co chciae ze mn zrobi? Zabi mnie? - zapyta z wyrzutem Waite.
- Nie chciaem. Po prostu straciem nad sob panowanie.

- Zauwayem to - odpar Waite. - Tak si skada, e to zauwayem.


- Tato... jeli chodzi o Garricka. Nie musisz mu nic mwi, prawda?
Waite oderwa do od twarzy i przyjrza si bacznie synowi.
- Dobij z tob targu - powiedzia. - Zostawi w spokoju Garry'ego, jeli obiecasz mi
dwie rzeczy. Po pierwsze: nigdy ju mnie nie okamiesz.
Sean szybko kiwn gow.
- Po drugie: przysignij, e jeli kto kiedykolwiek podniesie na ciebie bicz, spucisz
mu takie samo lanie, jakie spucie mnie.
Sean zacz si umiecha.
- A teraz - cign burkliwie ojciec - przyjrzyjmy si twojej rce.
Sean poda mu do, a Waite zbada j, wykrcajc po kolei wszystkie palce. Sean
krzywi si z blu.
- Boli? - zapyta Waite. Uderzy mnie tak rk. Sodki Jezu, wykarmiem na wasnej
piersi dzik besti - pomyla.
- Troch. Twarz Seana bya znowu biaa jak przecierado.
- Fatalnie wyglda - stwierdzi Waite. - Lepiej jed od razu do miasta i poka to
doktorowi van Rooyenowi.
Sean ruszy w stron drzwi.
- Zaczekaj - powiedzia ojciec i Sean zatrzyma si. Waite unis si z krzesa. Pojad z tob.
- Poradz sobie, tato. Lepiej zosta i odpocznij.
Waite zignorowa to i ruszy w jego stron.
- Naprawd, tato, potrafi to sam zaatwi.
- Jad z tob - oznajmi ostro Waite. - Chc z tob jecha, do diaba - doda cicho,
prawie niedosyszalnie.
Podnis rk, jakby chcia zarzuci j Seanowi na rami, ale zanim go dotkn, do
opada mu w d i razem wyszli na korytarz.

15. Z dwoma palcami w ubkach Sean niezgrabnie posugiwa si noem podczas


lunchu nastpnego dnia, nie odbio si to jednak wcale na jego apetycie. Zgodnie z zasadami
dobrego wychowania nie zabiera gosu w dyskusji, chyba e kto zapyta go wprost. Ale
sucha uwanie, nie przestajc je i wpatrujc si w kolejnych mwcw. Siedzia razem z
Garrickiem w kcie przy bocznym stoliku; wok Waite'a skupiali si usadzeni wedle
starszestwa gocie.
Po prawicy pana domu zasiad, jako najstarszy i najbogatszy, Stephen Erasmus;
naprzeciwko niego Tim Hope-Brown, tak samo zamony, ale o dziesi lat modszy; dalej
Gunther Niewehuisen, Sam Tingle i Simon Rousseau. Gdyby zsumowao si stan ich
posiadania, mona by powiedzie, e Waite Courteney goci przy swoim stole sto tysicy
akrw ziemi i p miliona funtw szterlingw. To byli brzowi ludzie - mieli brzowe
ubrania, brzowe buty i wielkie brzowe stwardniae donie. Ich twarze byy take brzowe brzowe i poobijane. Teraz, kiedy posiek zblia si do koca, pozbyli si pocztkowej
rezerwy i pocc si obficie, jeden przez drugiego usiowali zabra gos. Nie byo to wycznie
rezultatem tuzina butelek wymienitego Cape Mossel, ktre przygotowa na t okazj Waite,
ani stosw pochonitego jedzenia. Byo w tym co wicej. Ogarna ich niecierpliwo i z
trudem hamowane podniecenie.
- Czy mog kaza subie sprztn ze stou, Waite? - zapytaa Ada.
- Tak, oczywicie, moja droga. Napijemy si tutaj kawy, jeli pozwolisz.
Wsta i wzi z kredensu pudeko cygar, po czym osobicie poczstowa kadego ze
swoich goci. Kiedy wszyscy poucinali ich czubki i zapalili, kiedy przed kadym stan
ponownie napeniony kieliszek i filianka kawy, mczyni rozparli si wygodniej na
krzesach, a Ada wylizgna si z pokoju. Waite odchrzkn, dajc znak, eby si uciszyli.
- Panowie. - Wszyscy wlepili w niego oczy. - W ostatni wtorek rozmawiaem przez
dwie godziny z gubernatorem. Dyskutowalimy na temat niedawnych wypadkw na drugim
brzegu Tugeli.
Waite unis kieliszek, upi z niego troch, a potem trzymajc go za nk i krcc
midzy palcami, mwi dalej.
- Dwa tygodnie temu odwoany zosta brytyjski przedstawiciel w krlewskim kraalu
Zulusw. Odwoany nie jest by moe najlepszym sowem; krl oznajmi, e wysmaruje go
miodem i przywie do pala przy mrowisku. Za t ofert przedstawiciel Jej Krlewskiej

Moci grzecznie podzikowa. Krtko potem spakowa swoje sakwy i ruszy w stron
granicy.
Rozlegy si stumione miechy.
- Po jego wyjedzie Cetewayo zebra wszystkie swoje stada, ktre pasy si nad
Tugel, i pogna je na pnoc; nastpnie za zapowiedzia wielkie polowanie na bawoy, w
ktrym wemie udzia cae jego impis 9 - dwadziecia tysicy wczni. Polowanie odbdzie si
przy brzegach Tugeli, gdzie ostatniego bawou widziano dziesi lat temu. - Waite upi troch
z kieliszka, obserwujc ich twarze. - Ogosi take, e w pogoni za rannymi zwierztami
wolno bdzie wojownikom przekroczy granic.
Przy stole rozlegy si westchnienia, a potem cichy pomruk. Wiedzieli wszyscy, e
zgodnie z tradycj oznacza to, i Zulusi wypowiadaj biaym wojn.
- C zatem, panowie, mamy robi w tej sytuacji? Czy mamy siedzie i czeka, a
przyjd i nas std wykurz?
Erasmus pochyli si do przodu obserwujc Waite'a.
- Sir Bartle Frere spotka si z tydzie temu z posami krla Cetewayo. Postawi im
ultimatum. Maj do jedenastego stycznia rozpuci do domu wojownikw i przyj z
powrotem reprezentanta Jej Krlewskiej Moci. Jeli Cetewayo odrzuci ultimatum, lord
Chelmsford ma poprowadzi karny korpus ekspedycyjny skadajcy si z oddziaw
regularnych i milicji. W tej chwili trwa mobilizacja korpusu, ktry wyruszy z
Pietermaritzburga w cigu nastpnych dziesiciu dni. Ma przeprawi si przez Tugel przy
Rorkes Drift i zaatakowa Zulusw, zanim przekrocz lini graniczn. Operacja ta ma
zlikwidowa cige zagroenie na naszej granicy i zama na zawsze militarn si Zulusw.
- Najwyszy czas - odezwa si Erasmus.
- Jego Ekscelencja nada mi stopie pukownika i poleci zorganizowa oddzia w
naszym okrgu. Obiecaem, e wystawimy co najmniej czterdziestu uzbrojonych konnych z
furaem, ktrzy docz do wojsk Chelmsforda przy brzegu Tugeli. Jeeli aden z was nie
zgasza sprzeciwu, mianuj was, panowie, moimi kapitanami. Wiem, e mog na was polega
i e pomoecie mi wypeni obietnic, ktr daem Jego Ekscelencji.
Nagle Waite porzuci koturnowy styl i umiechn si od ucha do ucha.
- Nagroda za udzia w kampanii wypacona bdzie jak zwykle w bydle.

Zuluskie wojsko.

- Jak daleko Cetewayo zapdzi swoje stada? - zapyta Tim Hope-Brown.


- Rcz, e nie dosy daleko - zarechota Stephen Erasmus.
- Proponuj wznie toast - zawoa Simon Rousseau, wstajc i podnoszc kieliszek. Zdrowie Krlowej, lorda Chelmsforda i Krlewskich Stad Zulusw.
Wszyscy wstali i wypili, a potem, jakby nagle zawstydzio ich wasne zachowanie,
usiedli z powrotem, pokasujc i szurajc nogami.
- W porzdku - powiedzia Waite. - Przejdmy teraz do szczegw. Ty oczywicie
idziesz, Steff, razem z twoimi dwoma najstarszymi chopakami?
- Ja, wszyscy trzej, a take mj brat i jego syn. To daje razem piciu ludzi.
- To dobrze. A ty, Gunther?
Zaczli robi plany. Ustawiali na papierze ludzi, konie i wozy; kady z kapitanw
otrzyma zadania do wykonania. Dugie godziny trway jeszcze spory; zadawano pytania i
udzielano odpowiedzi, a w kocu gocie opucili Theunis Kraal. Odjedali kusem ca
grup, dugonodzy i rozparci wygodnie w siodach, wspinajc si po zboczu, ktrym wioda
droga do Ladyburga. Waite sta razem z synami na pierwszym stopniu werandy, obserwujc
ich odjazd.
- Tato... - prbowa niepewnie zwrci na siebie jego uwag Garrick.
- Tak, chopcze? - Waite nie spuszcza z oczu oddalajcej si grupy. Steff Erasmus
obrci si w siodle i pomacha nad gow kapeluszem. Waite zrobi to samo.
- Dlaczego musimy z nimi walczy, tato? Skoro gubernator wanie wysa kogo do
nich na rozmowy, moe nie bdziemy z nimi wcale walczy.
Waite spojrza na syna, marszczc lekko brwi.
- Trzeba walczy o wszystko, co warto posiada, Garry. Cetewayo wystawi
dwadziecia tysicy wczni, eby to wszystko zagarn. - Waite zatoczy rk koo,
obejmujc tym gestem Theunis Kraal. - Sdz, e warto o to walczy, prawda, Sean?
- Jasne - Sean pokiwa gorliwie gow.
- Ale czy nie moglibymy zawrze z nimi po prostu traktatu? - upiera si Garry.
- Kolejny krzyyk na kartce papieru - stwierdzi z gwatown pogard Waite. - Taki
sam, jaki znaleli na zwokach Pata Retriefa... na niewiele mu si przyda.
Zawrci razem z synami do domu.
Usiad w fotelu, wyprostowa przed sob nogi i umiechn si do Ady.

- To by cholernie dobry lunch, moja droga - powiedzia i splt rce na brzuchu.


Odbio mu si mimowolnie. - Przepraszam, tak mi si wyrwao - owiadczy ze skruch.
Ada pochylia gow nad szyciem, eby ukry umiech.
- W najbliszych dniach bdziemy mieli mnstwo roboty - zwrci si do synw. Zabierzemy jeden wz zaprzony w muy i po dwa konie dla kadego. Jeli chodzi o
amunicj...
- Ale czy nie moglibymy jednak...? - zacz znowu Garnek.
- Zamknij si - powiedzia mu Waite i Garry opad aonie na krzeso.
- Wanie nad czym mylaem - stwierdzi Sean.
- Teraz znowu ty - jkn Waite. - Niech to wszystko diabli, nadarza si wanie
okazja, ebycie zdobyli nareszcie swoje wasne bydo, a wy...
- O tym wanie mylaem - przerwa mu Sean. - Wszyscy dostan tyle byda, e nie
bd wiedzieli, co z nim zrobi. Ceny spadn w d.
- Na pocztku tak - zgodzi si Waite. - Ale za rok lub za dwa lata znw si podnios.
- Czy nie moglibymy sprzeda stada teraz? Caego stada oprcz bykw i mlecznych
krw. Po wojnie bdziemy mogli odkupi je za p ceny.
Przez chwil Waite siedzia zaskoczony, a potem powoli zmieni si wyraz jego
twarzy.
- Mj Boe, nigdy mi to nie przyszo do gowy.
- A poza tym, tato - owiadczy Sean, zacierajc rce z radoci - bdziemy
potrzebowa wicej ziemi. Kiedy przeprawimy stada przez Tugel, nie starczy dla nich trawy.
Pan Pye zaj hipotek Mount Sinai i Mahoba Kloof. Nie uytkuje tej ziemi. Czy nie
moglibymy wydzierawi jej od niego ju teraz, zanim wszyscy zaczn si rozglda za
pastwiskami?
- Mielimy duo do zrobienia, zanim zacze myle - powiedzia cicho Waite - ale
teraz dopiero mamy moc spraw na gowie.
Obmaca si po kieszeniach, znalaz fajk i napeniajc j tytoniem przyjrza si
Seanowi. Stara si nie zmienia wyrazu twarzy, nie potrafi jednak ukry wypeniajcej go
dumy.
- Kombinuj tak dalej, a ktrego dnia zostaniesz bogatym czowiekiem - powiedzia.

Nie mg wiedzie, jak prawdziwe okae si jego stwierdzenie; czas, w ktrym Sean
bdzie rzuca na karciany stolik pienidze warte caego Theunis Kraal - i mia si z
przegranej - by jeszcze odlegy.

16. Commando wyruszao w dzie Nowego Roku. Sylwestra witowano pod dwoma
hasami: Witamy rok 1879 i Niech Bg bogosawi Ladyburskich Strzelcw Konnych. Do
miasta zjechaa ludno caego okrgu, eby wzi udzia w braaivleis 10 i tacach
urzdzonych na rynku. Najpierw trzeba byo podj onierzy tacami, pieni i miechem, a
potem uformowa w kolumny i wyprawi na wojn.
Sean i Garrick wyjechali z domu pierwsi. Ada i Waite mieli doczy do nich po
poudniu. By jeden z tych jasnych dni, w ktre obfituje natalskie lato: bez jednego podmuchu
wiatru i bez jednej chmurki na niebie. Wzniesiony przez jadce wozy kurz dugo wisia w
powietrzu. Przejechali Baboon Stroom i spojrzeli z drugiego, wysokiego brzegu na miasto.
Nad wszystkimi wiodcymi do Ladyburga drogami unosi si kurz.
- Popatrz no, jak si spiesz - powiedzia Sean; zmruy oczy przed blaskiem i
wpatrywa si w drog z pnocy. - To musi by wz Erasmusa. Jedzie z nimi Karl.
Wozy przypominay nanizane na sznurek paciorki.
- Tam jad Petersenowie - stwierdzi Garrick - albo Niewehuisenowie.
- Ruszajmy! - zawoa Sean i smagn konia po karku kocami lejcw. Pogalopowali
w d. Wierzchowce, ktrych dosiadali, byy duymi zwierztami o byszczcej sierci i
przycitych, jak u koni angielskich, grzywach.
Dogonili wz. Na kole siedziay obok matki dwie dziewczyny, siostry Denisa
Petersena. Denis razem z ojcem jechali konno przed wozem.
Wyprzedzajc wz, Sean krzykn na wiwat, a dziewczta rozemiay si i zawoay
co, co umkno z wiatrem.
- Go mnie, Denis! - zawoa Sean, mijajc dwch dostojnie kusujcych jedcw.
Ko Denisa przysiad na zadzie, a potem ruszy w pogo za Seanem. Garrick wlk si z tyu.
Dojechali galopem do skrzyowania, lec pasko na koskich szyjach i szarpic lejce
niczym dokeje. Na ich spotkanie toczy si z gry wz Erasmusa.
- Karl! - zawoa Sean hamujc troch swego konia, eby mc stan w strzemionach.
- Karl! Ruszaj z nami, chopie, na pohybel Cetewayo!
Wjechali do Ladyburga ca paczk. Wszyscy zaczerwieniem i rozemiani; wypenieni
podnieceniem i radoci na myl o czekajcych ich tacach i zabijaniu.

10

Piknik poczony z pieczeniem misa i kiebasy w ognisku.

Przywizali konie i weszli do sklepu: Sean, Denis i Karl. Wszyscy trzej gono
chodzili i gono mwili. Byli mczyznami, duymi, ogorzaymi, kocistymi i
przyzwyczajonymi do cikiej pracy mczyznami, nie cakiem jednak docieraa do nich
wiadomo tego faktu. Dlatego gono si miali, przybierali buczuczne miny i przeklinali,
kiedy nie byo w pobliu ich ojcw - eby nikt nie domyli si, e nie do koca jeszcze
wierz w t msko.
- Co chcesz kupi, Karl?
- Buty.
- To potrwa cay dzie... bdziesz musia je przymierza. Stracimy poow zabawy.
- Nic si nie bdzie dziao przez najblisze par godzin - protestowa Karl. Zaczekajcie na mnie, chopaki.
Widok Karla siedzcego na stoku i przymierzajcego buty nie by w stanie przyku
na dugo uwagi Seana. Bdzi midzy stertami towarw wypeniajcych sklep Pye'a. Byy tu
styliska kilofw, stosy kocw, worki cukru, soli i mki, a take pki z artykuami spoywczymi i ubraniem. Pod sufitem wisiay damskie sukienki, odzie wierzchnia, sioda i latarnie;
a wszystko to przesiknite byo owym szczeglnym zapachem domu towarowego:
mieszanin parafiny, myda i nowych ubra.
Wilka cignie do lasu, magnes przyciga elazo... Nogi same zaniosy Seana do
stojakw ze strzelbami po drugiej stronie sklepu. Wzi do rki jeden z karabinw Lee
Metforda i sprawdzi mechanizm zamka; pogadzi palcami drewnian kolb, a potem zway
w rku, eby znale rodek cikoci; na koniec przyoy bro do ramienia.
- Cze, Sean.
Podnis wzrok, eby zobaczy, czyj to niemiay gosik przerwa mu mski rytua.
- Ach, to ty, Placku Truskawkowy - powiedzia umiechajc si. - Co sycha w
szkole?
- Nie chodz ju do szkoy. Skoczyam ostatni klas.
Jeli chodzi o kolory, Audrey Pye nie rnia si od reszty swojej rodziny - z jednym
maym wyjtkiem: jej wosy zamiast marchewkowej miay barw przydymionej miedzi i
rzucay jasne byski. Nie bya adna - jej twarz wydawaa si paska i szeroka - ale miaa t
niezwyk cer, ktra bardzo rzadko idzie w parze z rudymi wosami: kremow i pozbawion
piegw.
- Chcesz moe co kupi, Sean?

Sean odoy karabin z powrotem na stojak.


- Tak tylko patrzyem - odpowiedzia. - Pracujesz teraz w sklepie?
- Tak. - Opucia oczy pod badawczym wzrokiem Seana. Min rok od czasu, kiedy j
ostatnio widzia. Wiele rzeczy moe si zmieni w cigu roku: pod jej bluzk widzia co, co
wiadczyo, e nie jest ju bynajmniej dzieckiem. Przyglda si z uznaniem tym oznakom
kobiecoci, a ona spostrzega to i jej kremowa skra pokrya si rumiecem. Odwrcia si
szybko w stron tacy z owocami.
- Masz ochot na gruszk?
- Dziki - odpar Sean i poczstowa si.
- Jak si miewa Anna? - zapytaa Audrey.
- Dlaczego mnie o to pytasz? - zmarszczy brwi Sean.
- Jeste chyba jej narzeczonym?
- Kto ci to powiedzia? - Teraz Sean naprawd si nachmurzy.
- Wszyscy o tym wiedz.
- No wic wszyscy s w bdzie. - Seana zirytowaa sugestia, e mgby nalee do
Anny. - Nie jestem niczyim narzeczonym.
- Aha! - odpara Audrey i przez chwil milczaa. - Przypuszczam, e Anna bdzie
dzisiaj wieczorem na tacach? - zapytaa w kocu.
- Najprawdopodobniej. - Sean wbi zby w puszyst zot gruszk. - A ty si tam nie
wybierasz, Placku Truskawkowy?
- Nie - odpara ze smutkiem Audrey. - Nie puci mnie tato. Ile ona moga mie lat?
Sean dokona szybkich oblicze... bya od niego o trzy lata modsza. To oznaczao, e miaa
szesnacie lat. Nagle zacz aowa, e nie bdzie jej na tacach.
- Szkoda - powiedzia. - Moglibymy si nieze zabawi. - Mwic o nich obojgu w
liczbie mnogiej my, Sean ponownie wprawi j w zakopotanie.
- Smakuje ci gruszka? - spytaa o pierwsz rzecz, ktra jej przysza do gowy.
- Hmmm.
- Jest z naszego sadu.
- Od razu rozpoznaem smak - umiechn si Sean i Audrey rozemiaa si. Miaa
szeroki, przyjazny umiech.
- Wiem, e je podkradae. Tato wiedzia, e to ty. Powtarza, e musi zaoy
potrzask w dziurze w ywopocie.

- Nie wiedziaem, e odkry t dziur... zawsze j maskowalimy.


- O tak - zapewnia go Audrey. - Wiedzielimy o tym przez cay czas. Ta dziura wci
tam jest. Czasami, kiedy nie mog zasn w nocy, wychodz przez okno z mojej sypialni,
mijam sad i przechodz przez t dziur na plantacj akacji. W nocy tak tam jest ciemno i
cicho... troch si boj, ale lubi to.
- Wiesz co - owiadczy zamylony Sean. - Gdyby nie moga przypadkiem zasn
dzi w nocy i podesza o dziesitej do ywopotu, to cakiem moliwe, e zastaniesz mnie tam
znowu kradncego gruszki.
Mino par sekund, zanim Audrey zorientowaa si, o co mu chodzi. A potem na jej
policzkach pojawiy si rumiece i chciaa co powiedzie, ale w kocu nie wykrztusia z
siebie ani sowa. Odwrcia si szeleszczc spdnic i znikna midzy pkami. Sean ugryz
ostatni kawaek gruszki i rzuci ogryzek na podog. Wracajc do swoich kolegw umiecha
si.
- Do diaba, Karl, jak dugo jeszcze zamierzasz tu siedzie?

17. Pidziesit albo wicej wyprzgnitych wozw stao wok placu, ale jego
rodek zostawiono pusty; w wykopanych doach paliy si ogniska. Pomienie przygasay ju i
z daleka wida byo tylko arzce si gownie. Wok ognisk stay w dwch rzdach dugie
stoy, przy ktrych krztay si kobiety, krojc miso i boer-wors 11, smarujc masem chleb,
ustawiajc soiki z marynatami, gromadzc jedzenie na tacach i umilajc wieczr swymi
gosami i miechem.
Na paskim miejscu ustawiono estrad do taca; w jej czterech rogach wisiay na
erdziach latarnie. Od strony orkiestry strojcej instrumenty dobiegay piski skrzypiec i
astmatyczne posapywanie samotnej harmonii.
Mczyni gromadzili si w grupkach midzy wozami i kucali wok ognisk; tu i tam
migao wymierzone prosto w niebo dno butelki.
Petersen zbliy si do otoczonego swymi kapitanami Waite'a.
- Nie chc si czepia, Waite - powiedzia - ale widz, e wczye Denisa do
oddziau Gunthera.
- Zgadza si - odpar Waite podajc mu butelk. Petersen wzi j i otar szyjk
rkawem.
- Nie chodzi mi o ciebie, Gunther - Petersen umiechn si do Gunthera
Niewehuisena - ale bybym o wiele bardziej rad, majc Penisa w tym samym oddziale, w
ktrym jestem ja. eby mie go na oku, rozumiesz.
Wszyscy spojrzeli na Waite'a, czekajc, co powie.
- aden z chopcw nie jedzie razem ze swoim chopcem. Zrobilimy to celowo.
Przykro mi, Dave.
- Dlaczego?
Waite Courteney odwrci wzrok, spogldajc ponad wozami na zachodzce nad
skarp wciekle czerwone soce.
- To nie bdzie polowanie na antylopy, Dave. Moesz si znale w sytuacji, w ktrej
atwiej bdzie ci podj decyzj, kiedy nie bdzie ona dotyczya twoich wasnych synw.
Rozleg si pomruk aprobaty. Steff Erasmus wyj fajk z ust i splun w ogie.

11

Wiejska kiebasa.

- S pewne rzeczy, ktrych czowiek nie powinien oglda. Zbyt ciko je potem
zapomnie. Nie powinien oglda, jak jego syn zabija pierwszego w swoim yciu czowieka,
nie powinien te widzie, jak ginie.
Zamilkli, wiedzc, e to prawda. Nie mwili na ten temat wiele, bo zbyt duga gadka
odbiera czowiekowi odwag, ale otarli si wczeniej o mier i rozumieli, co ma na myli
Steff. Jeden po drugim odwracali gowy, a w kocu utkwili wszyscy oczy w grupce modych
zgromadzonych za ogniskami, po drugiej stronie placu. Denis Petersen powiedzia co, czego
nie dosyszeli, i jego koledzy wybuchnli miechem.
- Po to, eby y, czowiek musi od czasu do czasu zabija - powiedzia Waite - ale
kiedy jest jeszcze zbyt mody, wtedy co traci... traci szacunek dla ycia; zaczyna mu si ono
wydawa tanie. Tak samo jest z kobiet. Mczyzna nie powinien spa z kobiet, zanim nie
zrozumie, o co w tym wszystkim chodzi. W przeciwnym razie to rwnie wydaje mu si
tanie.
- Ja przespaem si po raz pierwszy z kobiet, kiedy miaem pitnacie lat - stwierdzi
Tim Hope-Brown - ale nie mog powiedzie, eby stay si przez to choby troch tasze.
Wprost przeciwnie, uwaam, e zrobiy si ostatnio pierusko drogie.
Waite pierwszy wybuchn dudnicym miechem.

Wiem, e twj stary paci ci funta tygodniowo, ale pomyl o nas, Sean - zaprotestowa
Denis. - Nie jestemy milionerami.
- Wic dobrze - zgodzi si Sean. - Po pi szylingw do puli. Zwycizca zgarnia
wszystko.
- Pi szylingw to rozsdna stawka - stwierdzi Karl - ale ustalmy teraz jasno zasady,
eby potem nie byo ktni.
- Tylko zabici, ranni si nie licz - powiedzia Sean.
- I musz by wiadkowie - nalega Frikkie van Essen. By starszy od innych i mia
lekko przekrwione oczy, zdy bowiem ju ykn z butelki.
- W porzdku, liczy si tylko martwy Zulus i musi to kto powiadczy. Ten, ktry
bdzie mia najwyszy wynik, zgarnia ca pul. - Sean popatrzy, czy si zgadzaj. Garnek
sta nieco z tyu. - Garry bdzie trzyma bank. Podejd no tutaj, Garry, nadstaw kapelusz.
Wrzucili pienidze do kapelusza Garricka, ktry przeliczy je.
- Dwa funty od nas omiu. Zgadza si.

- Niech to diabli, zwycizca bdzie mg sobie kupi od razu ca farm.


Rozemiali si.
- W torbach przy siodle schowaem kilka butelek bimbru - powiedzia Frikkie. Chodmy sprbowa, czy jest dobry.
Wskazwki zegara na kocielnej wiey pokazyway kwadrans po dziesitej. Wok
ksiyca toczyy si okolone srebrn obwdk chmury i noc zrobia si chodna. Gsty
zapach smaonego misa unosi si midzy taczcymi, rzpoliy skrzypki i piszczaa
rytmicznie harmonia. Tancerze plsali na estradzie, a widzowie klaskali do taktu i
wykrzykiwali sowa zachty. Kto zajodowa jak gral, wybijajc houbce w ferworze
zabawy. Trzeba byo zabi wlokce si minuty miechem, zatrzyma chwil, bawi si do
biaego rana.
- Gdzie idziesz, Sean?
- Zaraz wracam.
- Ale gdzie idziesz?
- Chcesz, ebym ci powiedzia, Anno, naprawd chcesz to wiedzie?
- Ach, rozumiem. Pospiesz si. Bd na ciebie czekaa przy orkiestrze.
- Zatacz z Karlem.
- Nie, zaczekam na ciebie, Sean. Prosz ci, pospiesz si. Tak mao nam zostao czasu.
Sean przelizgn si midzy ustawionymi w krgu wozami. Trzymajc si
zadrzewionej, ocienionej strony ulicy, obszed chodnikiem sklep Pye'a, a potem puci si
biegiem alejk i przeskoczy rw i ogrodzenie z drutu kolczastego. Na plantacji byo cicho i
ciemno, tak jak powiedziaa; pod jego stopami szeleciy suche licie i trzasna gazka. W
ciemnoci zatupotay czyje drobne stopy. odek podszed Seanowi do garda. Okazao si,
e to tylko krlik. Zbliy si do ywopotu szukajc dziury. Pocztkowo min j, ale potem
zawrci, znalaz i wlizgn si do sadu. Opar plecy o cian zaroli i czeka.
Korony drzew kpay si w szarym wietle ksiyca, a niej drzewa byy czarne. Za
nimi przewitywa dach domu. Sean ani przez chwil nie wtpi, e Audrey przyjdzie.
Przecie jej kaza.
Kocielny zegar wybi godzin, a potem kwadrans. Sean zacz si niecierpliwi.
Niech j diabli! Ruszy ostronie przez sad, starajc si nie wychodzi z cienia. W jednym z
bocznych okien palio si wiato; widzia, jak odbija si jasnym kwadratem na trawniku.
Okry, bezszelestnie dom.

Staa w oknie. Twarz miaa ciemn, ale wiato palcej si za ni lampy otoczyo jej
wosy miedzian aureol. Kiedy tak pochylaa si nad parapetem, wydawao si, e za czym
tskni. Przez bia nocn koszul widzia zarys jej ramion.
Zagwizda nisko, tak eby usyszaa go tylko ona, i dziewczyna poruszya si. Jeszcze
przez chwil wpatrywaa si z owietlonego pokoju w ciemno, a potem powoli i z alem
pokrcia gow. Zasuna kotary i Sean zobaczy oddalajcy si cie. Lampa zgasa.
Trzsc si ze zoci przeszed z powrotem sad i plantacj. Z alejki dobiegy go
dwiki muzyki i przyspieszy kroku. Za rogiem zobaczy ruch i wiato.
- Gupia maa idiotka - powiedzia na gos, ale prcz gniewu byo w nim co wicej.
Uczucie? Szacunek?
- Gdzie bye? Czekaam prawie godzin! - Anna staa si zaborcza.
- Chodziem tam i z powrotem, eby sprawdzi, jak to daleko.
- Ale mieszne? Gdzie bye, Seanie Courteney?
- Chcesz zataczy?
- Nie.
- W porzdku, wic nie tacz.
Przy ogniskach stali Karl i kilku innych. Sean ruszy w ich kierunku.
- Sean, Sean, przepraszam. - Skruszona Anna. - Marz o tym, eby z tob zataczy,
prosz.
Taczyli, potrcani przez innych tancerzy, ale adne z nich nie odezwao si ani
sowem a do chwili, kiedy orkiestra przestaa gra, eby otrze spocone czoa i zwily
spragnione garda.
- Mam co dla ciebie, Sean.
- Co?
- Chod, to ci poka.
Wyprowadzia go z krgu wiata midzy wozy i zatrzymali si przy stercie siode i
derek. Uklka, rozwina jedn z derek i wstaa, trzymajc w doniach kurtk.
- Zrobiam to dla ciebie. Mam nadziej, e ci si spodoba.
Sean wzi j od niej. Kurtka zrobiona bya z wygarbowanej i wygadzonej owczej
skry, z wyszytym zakochan rk ciegiem i biaym jak nieg kouszkiem od wewntrznej
strony.

- Jest pikna - powiedzia Sean. Dostrzeg, ile pracy w to woya. Poczu wyrzuty
sumienia; podarunki zawsze sprawiay, e czu si winny. - Dzikuj bardzo.
- Przymierz j, Sean.
Ciepa, obcisa w pasie i obszerna w ramionach, miecia wietnie jego rozronite
bary. Anna stana tu obok, poprawiajc mu konierz.
- adnie w niej wygldasz - pochwalia zadowolona z siebie. Pocaowa j i poczu,
jak zapomina o tamtej. Anna obja go mocno za szyj.
- Och, Sean, tak bym chciaa, eby nie odjeda.
- Poegnajmy si, jak trzeba.
- Gdzie?
- W moim wozie.
- A twoi rodzice?
- Pojechali na farm. Tato wraca jutro rano. Garry i ja nocujemy tutaj.
- Nie, Sean, za duo ludzi. Nie moemy.
- Nie chcesz? - szepn Sean. - Szkoda, bo to moe ostatni raz.
- Co przez to rozumiesz? - Znieruchomiaa nagle w jego ramionach, drobna i
milczca.
- Jutro wyjedam. Wiesz chyba, co si moe zdarzy?
- Nie. Nie mw takich rzeczy. Nawet o tym nie myl.
- Ale to prawda.
- Nie, Sean. Prosz ci, nie mw takich rzeczy.
Sean umiechn si w ciemnoci. To byo takie atwe, tak dziecinnie atwe.
- Chodmy do mojego wozu - powiedzia, biorc j za rk.

18. niadanie po ciemku, ogniska rozpalone na placu, ciszone gosy, stojcy obok
swoich on mowie, ciskajcy na poegnanie mae dzieci. Osiodane konie, tkwice w
olstrach strzelby i zrolowane z tyu derki, a porodku placu ustawione w szyku jeden za
drugim cztery zaprzone w muy wozy.
- Tato bdzie tutaj w kadej chwili. Jest ju prawie pita - powiedzia Garry.
- Wszyscy na niego czekaj - zgodzi si Sean. Ugina si pod ciarem zarzuconej na
ramiona adownicy.
- Pan Niewehuisen wyznaczy mnie na jednego ze swoich Wonicw.
- Wiem - odpar Sean. - Dasz sobie rad?
- Chyba tak.
Podesza do nich Jane Petersen.
- Cze, Jane. Czy twj brat jest ju gotw?
- Prawie. Wanie sioda konia.
Stana przed Seanem i niemiao podaa mu kawaek jedwabiu w zielone i te pasy.
- Zrobiam kokard na twj kapelusz, Sean.
- Dziki, Jane. Przypniesz mi j?
Przymocowaa kokard do ronda jego kapelusza; odebra go z jej rk i wsadzi sobie
zawadiacko na gow.
- Wygldam teraz jak genera - powiedzia, a ona rozemiaa si. - Co powiesz na
causa na poegnanie, Jane?
- Jeste straszny! - zawoaa maa Jane i szybko ucieka, oblewajc si rumiecem. Ale
niezbyt jaskrawym, zauway Sean. Krcio si ich wok niego tyle, e nie mg si
zdecydowa, od ktrej zacz.
- Jedzie tato - oznajmi Garry na widok zajedajcego na plac Waite'a Courteneya.
- Chodmy! - zawoa Sean odwizujc konia. Ze wszystkich stron ruszyli ku jego
ojcu mczyni trzymajcy swoje konie za uzdy.
- Do zobaczenia pniej - powiedzia Garry i pokutyka w stron jednego z wozw
zaprzonych w muy.
Waite zajecha na czoo kolumny. Za sob mia stojcych w dwuszeregu pitnastu
ochotnikw zgrupowanych w cztery pododdziay, a dalej cztery wozy i zapasowe konie
prowadzone przez czarnych sucych.

Ruszyli przez plac, tratujc miecie po nocnej zabawie i skrcajc w gwn ulic.
Kobiety przypatryway si im w milczeniu, stojc z toczcymi si wok ich spdnic dziemi.
One widziay ju przedtem mczyzn wyruszajcych do walki z czarnymi plemionami; nie
wiwatoway, poniewa stykay si ze mierci i wiedziay, e w grobie nie ma miejsca na
chwa.
Anna pomachaa Seanowi. Nie zobaczy tego, bo ponis go akurat ko i zanim go
okiezna, zostaa z tyu. Opucia rk i patrzya, jak odjeda. Mia na sobie ofiarowany
przez ni kouszek.
Zobaczy jednak miedziany bysk i zdmuchnity szybko z doni pocaunek w oknie
sklepu Pye'a. Zobaczy, bo go wypatrywa. Zapomnia o swojej uraonej mskiej dumie - w
wystarczajcym stopniu, eby umiechn si i pomacha w tamt stron kapeluszem.
A potem znaleli si poza miastem i nawet biegnce za nimi mae urwisy i bezpaskie
kundle zawrciy z powrotem. Kolumna potoczya si drog wiodc do Zululandu.
Soce wzeszo i osuszyo ros. Wzbijajcy si spod kopyt kurz unosi si w poprzek
drogi. Niektrzy ochotnicy spinali konie i podjedali do przodu, a inni cofali si, eby
porozmawia z przyjacimi, wic szyk, w ktrym wyruszya kolumna, rozsypa si. Jechali w
grupkach i samopas, rozlunieni i beztrosko rozgadani, tak jakby wybierali si wanie na
jednodniowe polowanie. Kady z nich ubra si w strj, ktry wydawa mu si najbardziej
sposobny na t wojenn przygod. Steff Erasmus mia na sobie swj witeczny garnitur; ale
jedynie on ubra si tak oficjalnie. Ich stroje czy tylko jeden wsplny element: zielono-ta
kokarda, ale jej upicie zaleao ju od indywidualnych upodoba - niektrzy przyczepili j
do kapeluszy, inni do rkaww, a jeszcze inni do piersi. Byli farmerami, nie wojownikami,
ale ich olstra powyginay si od czstego posugiwania si broni, a kolby strzelb lniy od
pieszczotliwego dotyku doni, ramiona za przyzwyczajone byy do ciaru adownic.
Dojechali do Tugeli dopiero po poudniu.
- Mj Boe, popatrz no! - Sean zagwizda z wraenia. - Nigdy w yciu nie widziaem
jeszcze tylu ludzi w jednym miejscu.
- Mwi, e licz a cztery tysice.
- Wiem, e cztery tysice. - Sean przebieg oczyma po obozie. - Ale nie wiedziaem,
e cztery tysice to a tyle.
Kolumna zjechaa z ostatniego wzniesienia ku Rorkes Drift. Rzeka bya szeroka,
brunatna od bota i spieniona wok pycizn wyznaczajcych brd. Oba brzegi byy agodne i

poronite traw, a na bliszym stay kamienne zabudowania, wok ktrych obozowaa w


promieniu wierci mili armia lorda Chelmsforda. Namioty rozbite byy w rzdach, w
regularnych odstpach, a midzy nimi stay uwizane do palikw konie. Wozy, w liczbie co
najmniej piciuset, mieciy si niedaleko brodu, a cay teren roi si od ludzi.
Ladyburscy Strzelcy Konni, jadc zwart, zajmujc ca drog grup, dotarli ladem
swego pukownika do granicy obozu, gdzie okazao si, e przejcie blokuje ubrany we frak
sierant, trzymajcy w doni karabin z nasadzonym na luf bagnetem.
- Cocie za jedni, jeli wolno spyta?
- Pukownik Courteney z oddziaem Ladyburskich Strzelcw Konnych.
- e jak? Nic nie sysz.
Waite Courteney unis si w strzemionach i odwrci do swoich ludzi.
- Ciszej tam, panowie. Nie moemy mwi wszyscy naraz. Gwar rozmw i
komentarzy powoli umilk i tym razem sierant
usysza odpowied.
- Aha! Prosz o wybaczenie, pukowniku. Zawoam zaraz oficera dyurnego.
Oficer dyurny by arystokrat i dentelmenem. Przyszed i zlustrowa ich wzrokiem.
- Pukownik Courteney? - w jego gosie zabrzmiaa nutka niedowierzania.
- Witam - odpar Waite, umiechajc si do niego szeroko. - Mam nadziej, e nie
spnilimy si na ca zabaw.
- Nie, nie sdz. - Uwag oficera przykua posta Steffa Erasmusa. Steff uchyli
grzecznie kapelusza.
- Mor, meneer.
Opasujce tuw starego adownice niezbyt pasoway do czarnego surduta.
- Macie swoje wasne namioty, pukowniku?
- Tak, mamy wszystko, co moe by potrzebne.
- Sierant pokae wam, gdzie rozbi obz.
- Dzikuj - odpar Waite.
Oficer odwrci si do sieranta. By do tego stopnia wytrcony z rwnowagi, e wzi
swego podkomendnego pod rami.
- Ulokujcie ich gdzie daleko. Najlepiej za saperami... - szepn. - Gdyby genera
zobaczy t band... - Zatrzs si ze zgrozy, nie tracc jednak przy tym dobrych manier.

19. Pierwsz rzecz, jak poczu Garrick, by zapach. Zapach przyku jego uwag i
trzymajc si go kurczowo, mg zacz wypeza ze swojej kryjwki. Jego powrotom do
rzeczywistoci towarzyszyy zawsze lekkie zawroty gowy i zaostrzenie wrae zmysowych.
Kolory byy jaskrawe, skra wraliwa na dotyk, a zapachy i smaki jasne i wyrane.
Lea na somianym materacu. wiecio soce, ale on sam znajdowa si w cieniu, na
werandzie murowanego szpitala nie opodal Rorkes Drift. Rozmyla o woni, ktra
spowodowaa, e oprzytomnia. Stanowia mieszanin potu, ajna i zgnilizny, odoru
rozprutych flakw i skrzepej krwi.
Rozpozna w niej zapach mierci. A potem wrcia mu ostro widzenia i zobaczy
polegych. Uoeni byli wzdu okalajcego podwrko murku, w miejscu gdzie dosign ich
krzyowy ogie ze szpitala i magazynu; leeli midzy budynkami i ekipy grzebice zwoki i
adujce je na wozy miay pene rce roboty. Leeli na pochyoci prowadzcej do brodu,
unosili si w wodzie, wida ich byo take na drugim brzegu. Martwi Zulusi, wok ktrych
leaa porzucona bro i tarcze. Garrick ze zdumieniem zda sobie spraw, e s ich setki: nie,
waciwie tysice.
A potem uwiadomi sobie, e w powietrzu unosz si dwa zapachy; oba byy
zapachami mierci. Czu byo fetor czarnych, puchncych na socu zwok z wzdtymi jak
balony brzuchami, ale take odr jego wasnego ciaa i mczyzn lecych tu obok niego,
ten sam odr cierpienia i rozkadu, tyle e zmieszany z cik woni rodkw
dezynfekcyjnych. mier owina si antyseptycznymi bandaami w ten sam sposb, w jaki
dziewczyna stara si ukry zalatujcy od niej zapach menstruacji.
Garrick przyjrza si swoim towarzyszom. Leeli w dugim rzdzie na werandzie,
kady na swoim wasnym materacu. Niektrzy dogorywali, inni nie, ale bandae wszystkich
poplamione byy krwi i jodyn. Garrick przyjrza si wasnym obraeniom. Lew rk
przymocowan mia bandaami do nagiej piersi. Poczu wzbierajcy w niej bl, pulsujcy
powoli i rwno niczym uderzenia cmentarnego werbla. Poza tym mia obandaowan gow.
Jestem ranny - kolejne zdumienie. Ale jak to si stao? Jak?
- Wrcie do nas, Koguciku - odezwa si pogodny gos. - Mylelimy ju, e
odebrao ci rozum.
Garrick obrci si i popatrzy na mwicego. By to niewielki mczyzna o mapiej
twarzy, ubrany we flanelowe szorty i owinity jak mumia bandaami.

- Doktor powiedzia, e jeste w szoku. Twierdzi, e wkrtce z niego wyjdziesz. Hej,


doktorze! - zawoa. - Nasz bohater przyszed do siebie.
Zaraz pojawi si doktor, znuony, z podkronymi oczyma, postarzay z
przepracowania.
- Wyjdziesz z tego - owiadczy po krtkim badaniu. - Odpocznij troch. Jutro
wysyaj ci z powrotem do domu.
Czekali na niego inni ranni i ruszy, eby si nimi zaj, ale po kilku krokach obejrza
si przez rami i umiechn do Garricka.
- Wtpi, czy zagodzi to twj bl, ale przedstawiono ci do odznaczenia Krzyem
Zwycistwa. Genera podpisa wczoraj rozkaz w tej sprawie.
Garrick wpatrywa si w doktora i nagle poczu, e powraca do niego w strzpach
pami o tym, co si wydarzyo.
- Bya bitwa... - wyszepta.
- Bitwa jak jasna cholera, eby wiedzia - parskn miechem jego towarzysz.
- Sean! - zawoa Garrick. - Mj brat! Co si stao z moim bratem?
Zapada cisza. Garrick zobaczy, jak przez twarz doktora przemkn cie. Wytajc
wszystkie siy usiad na ku.
- I z moim ojcem? Co stao si z moim tat?
- Przykro mi - odpar doktor. - Obawiam si, e obaj nie yj. Garrick opad na
materac i spojrza w d, na brd. Oczyszczali teraz pycizn, wycigajc z pluskiem trupy na
brzeg. Przypomnia sobie spienion wod, kiedy brd przechodzia armia Chelmsforda. Sean i
jego ojciec byli wrd zwiadowcw, ktrzy prowadzili kolumn: trzy oddziay Ladyburskich
Strzelcw Konnych i szedziesiciu ludzi z Policji Natalu. Chelmsford wysa na zwiad tych,
ktrzy znali miejsce, gdzie miaa si rozegra wstpna bitwa.
Garrick z ulg obserwowa ich wymarsz. Ledwie mg uwierzy we wasne szczcie,
ktre sprawio, e na dzie przed wyganiciem ultimatum i przekroczeniem granicy przez
armi Tugeli nabawi si ostrej dyzenterii.
- Szczliwi dranie - ali si ktry z chorych, przypatrujcy si odchodzcym.
Garrick wcale im nie zazdroci: nie chcia i na wojn; zadowolony by, e poczeka
na wynik prowadzonej przez Chelmsforda wojny razem z trzydziestoma innymi chorymi oraz
szedziesicioma onierzami, ktrzy obsadzili brd.

Patrzy, jak zwiadowcy rozjedaj si w rne strony i znikaj w falujcej trawie. Za


nimi pocigny wozy i onierze gwnych si, peznc niczym pyton coraz dalej i dalej i
pozostawiajc za sob udeptan drog.
Pamita, jak wolno mijay dni oczekiwania przy brodzie. Pamita, jak gdera i
narzeka razem z innymi, kiedy kazano im' ufortyfikowa magazyn i szpital napenionymi
piaskiem workami i puszkami po biskwitach. Pamita wszechogarniajc nud.
Potem, czujc, jak zaciska mu si odek, przypomnia sobie posaca.
- Zblia si jedziec. - Garrick zobaczy go pierwszy. Doszed ju do siebie po
dyzenterii i peni teraz sub wartownicz przy brodzie.
- Genera zapomnia swojej szczoteczki do zbw i kogo po ni przysya - zaartowa
jego towarzysz. aden z nich nie ruszy si z miejsca. Obserwowali punkcik suncy po
rwninie w stron rzeki.
- Szybko jedzie - stwierdzi Garrick. - Lepiej pjd zawiadomi kapitana.
- Chyba tak - zgodzi si drugi wartownik. Wspi si po skarpie do magazynu, a
Garrick wsta i podszed do samego brzegu. Jego proteza ugrzza gboko w bocie.
Towarzysz Garricka wrci i stan obok niego.
- Kapitan kaza przysa go do magazynu, kiedy tylko przepynie brd - powiedzia.
- Jako miesznie jedzie - zauway Garrick. - Wyglda na zmczonego.
- Musi by pijany. Kolebie si w siodle, jakby to bya sobotnia noc.
Garrick otworzy nagle usta.
- On krwawi. Jest ranny.
Ko zanurzy si w rzece, a jedziec przytuli si do jego karku; bok jego koszuli
byszcza od zakrzepej ciemnej krwi, a twarz pobielaa z blu i od kurzu. Zapali za uzd
konia, kiedy wynurzy si z wody. Jedziec usiowa krzykn, ale z ust wyrwa mu si tylko
chrapliwy szept.
- Na mio bosk, gotujcie si. Kolumna zostaa otoczona i starta z powierzchni
ziemi. Id na nas: wielka wyjca czarna tuszcza. Bd tutaj, nim zapadnie noc.
- A mj brat? - zapyta Garrick. - Co stao si z moim bratem?
- Zgin - odpar jedziec. - Zginli, wszyscy zginli - jkn i zsun si z konia.
Po paru godzinach nadeszli; zuluski impis w ksztacie byka, wielkiego czarnego byka,
ktrego gowa i korpus wypeniy rwnin, a rogi dotkny rzeki po lewej i prawej stronie,
biorc ich w okrenie. Byk kroczy dwudziestoma tysicami stp, a jego ryk dobywa si ze

piewajcych wojenn pie dziesiciu tysicy garde, a sta si podobny do odgosu morza
w sztormowy dzie. Soce odbijao si na ostrzach wczni, kiedy impis zbliy si do
Tugeli.
- Spjrz. Ci z przodu maj na gowach henny huzarw! - zawoa jeden z
obserwatorw w szpitalu. - Pozabierali je zabitym z armii Chelmsforda. Jeden z nich zaoy
frak, a inni maj karabiny.
W szpitalu panowaa spiekota; dach by z falistej blachy, a okna zastawione workami
z piaskiem. Otwory strzelnicze wpuszczay do rodka mao powietrza. Ludzie stali tu przy
nich, niektrzy w piamach, inni rozebrani do pasa, pocc si w upale.
- A wic to prawda. Kolumna zostaa zmasakrowana.
- Dosy gadania. Zajmijcie swoje stanowiska i zamknijcie gby na kdk.
Armia Zulusw przesza Tugel szerokim na piset jardw waem. Woda w rzece
spienia si na biao.
- Mj Boe! O, mj Boe! - szepta Garrick patrzc, jak si zbliaj. - Nie mamy
adnej szansy. Jest ich zbyt wielu.
- Zamknij si, do jasnej cholery - warkn sierant, skulony obok niego przy karabinie
maszynowym Gatling, i Garrick zakry doni usta.

...Zapa za kark O'Rileya


Do kuba wsadzi mu eb
Pistolet wetkn mu w...

zapiewa jeden z chorych na malari w napadzie delirium, a kto inny zamia si piskliwym,
histerycznym miechem.
- Id!
- aduj bro!
Metaliczny szczk zamkw.
- Oszczdzajcie amunicj, ludzie. Strzelajcie tylko na rozkaz.
Gos byka zmieni si z dononego gbokiego pomruku w przenikliwe wycie - wysoki
widrujcy krzyk ogarnitych krwawym szaem atakujcych.
- Spokojnie, ludzie. Spokojnie. Jeszcze nie strzelajcie.

- O mj Boe - szepn cicho Garrick, wpatrujc si w czer, ktra wspinaa si po


zboczu skarpy. - O mj Boe, prosz, nie daj mi umrze.
- Gotw!
Czoo natarcia dotaro do muru otaczajcego szpitalne podwrko. Pira na gowach
Zulusw przeskakujcych ogrodzenie przypominay grzebie piany na szczycie czarnej fali.
- Cel!
Szedziesit strzelb, trzymanych w mocnym ucisku, mierzyo prosto w zbity tum.
- Pal!
Grzmot i zaraz potem odgos rozrywanych pociskami cia, przypominajcy dwik,
jaki sycha, kiedy rzuci si w kau gar wiru. Szeregi atakujcych zachwiay si od
salwy. Lufy gatlinga podskakiway miarowo, przesuwajc si w lewo i w prawo, przecinajc
ich na p, a padali jeden na drugiego, formujc coraz wyszy wa trupw przy ogrodzeniu.
W garda drapa ostry swd spalonego prochu.
- aduj!
Przerzedzone pociskami szeregi formoway si na nowo; ci z tyu zapeniali wyrwy.
- Cel!
Nadchodzili znowu, byli ju w poowie podwrka - wyjca stoczona masa.
- Pal!
Garrick ka w cieniu werandy, wciskajc palce prawej doni w oczy, starajc si
wycisn z nich wspomnienia.
- Co z tob, Koguciku? - Cockney obrci si na bok, skrzywiony z blu, i wpatrywa
w Garricka.
- Nic! - odpar szybko Garrick. - Nic, nic!
- Wszystko to do ciebie wraca, prawda?
- Co si wydarzyo? Pamitam tylko fragmenty.
- Co si wydarzyo? Zapytaj lepiej, co si nie wydarzyo!
- Doktor powiedzia... - Garrick podnis szybko wzrok - e genera przedstawi mnie
do odznaczenia. To znaczy, e Chelmsford yje. Mj brat i mj ojciec... oni take musz y!
- Niestety nie mieli takiego szczcia, Koguciku. Doktor wyranie ci polubi... za to,
e zrobie to, co zrobie, majc tylko jedn nog... i specjalnie pyta o twoich bliskich. Nie
rb sobie zudze.

- Dlaczego? - pyta zdesperowany Garrick. - To chyba jasne. Jeeli yje Chelmsford,


oni take mogli nie zgin.
Nieduy mczyzna potrzsn gow.
- Chelmsford rozbi obz w miejscu o nazwie Isandhlwana. Zostawi tam garnizon
razem z wszystkimi wozami i zaopatrzeniem, a sam wyruszy na czele lotnej brygady, eby
dobra si do skry Zulusom. Ale ci wymknli mu si i zaatakowali obz, a potem dotarli a
tutaj, do brodu. Jak wiesz, odpieralimy ich ataki przez dwa dni, a przysza nam na pomoc
lotna brygada Chelmsforda.
- A moja rodzina... co si z nimi stao?
- Twj ojciec by w obozie pod Isandhlwana. Nie udao mu si uciec. Twj brat by w
brygadzie Chelmsforda, ale zosta odcity i zgin w jednej z potyczek jeszcze przed gwn
bitw.
- Sean zgin? - Garrick potrzsn gow. - Nie, to niemoliwe. Nie zdoaliby go
zabi.
- Zdziwiby si, gdyby zobaczy, jakie to atwe - owiadczy Cockney. - Wystarczy
we waciwe miejsce wbi ostrze na gboko kilku cali i padaj najlepsi.
- Ale nie Sean. Nie znae go. Nie potrafisz tego zrozumie.
- On zgin, Koguciku. On, twj tato i siedmiuset innych. To cud, e my yjemy. Cockney uoy si wygodniej na materacu. - Genera bardzo si rozwodzi, mwic o naszej
bohaterskiej obronie. Zapisalimy najpikniejsz kart w annaach brytyjskiego czynu
zbrojnego... czy co w tym rodzaju. - Mrugn do Garricka. - Pitnacie wnioskw o
odznaczenie Krzyem Zwycistwa to chyba co, nie mam racji? Pytam ci, Koguciku, czy to
nie jest co? Co powie twoja dziewczyna, kiedy wrcisz do domu z wielkim, pobrzkujcym
ci na piersi, gwnianym medalem?
Przyjrza si Garrickowi i zobaczy na jego policzkach oleiste lady ez.
- Daj spokj, Koguciku. Jeste cholernym bohaterem. - Odwrci oczy od Garricka i
od jego smutku. - Pamitasz to? Przypominasz sobie, co zrobi?
- Nie - odpar zachrypnitym gosem Garrick.
Sean! Nie moesz zostawi mnie samego. Co mam teraz zrobi, kiedy ciebie
zabrako?
- Staem tu obok ciebie. Wszystko widziaem. Mog ci opowiedzie - zaofiarowa si
Cockney.

Kiedy mwi, wydarzenia wracay i ustawiay si w odpowiedniej kolejnoci w gowie


Garricka.
- To byo drugiego dnia, po odparciu dwudziestu trzech atakw. Dwudziestu trzech?
Czyby byo ich tak wiele? Garrick straci
rachub; waciwie by tylko jeden horror napywajcy falami. Jeszcze teraz czu, jak
jey mu si z przeraenia kark, czu zjeczay zapach strachu we wasnym pocie.
- W kocu zaczli znosi drzewo pod cian szpitala i podoyli ogie.
Zulusi, ktrzy biegli z wizkami chrustu przez podwrko i padali od pociskw; a
potem nastpni, ktrzy podnosili wizki i transportowali je dalej, eby po paru krokach zgin
i ustpi miejsca innym. Jasnote w promieniach soca pomienie, lecy w ogniu ze
zwglon twarz martwy Zulus i pomieszany z woni dymu smrd jego spalonego ciaa.
- Wybilimy dziur w tylnej cianie i zaczlimy wynosi chorych i rannych do
magazynu.
Chopiec, w ktrego krgosupie tkwia assegai12, paczcy jak dziewczyna, kiedy go
podnosili.
- Ci cholerni dzicy zaatakowali ponownie, jak tylko zobaczyli, e si wycofujemy.
Przyszli z tej strony - pokaza obandaowan rk - tam gdzie nie mogli ich dosign
chopcy z magazynu. Przy otworach strzelniczych zostalimy tylko ja, ty i paru innych; caa
reszta zajta bya przenoszeniem rannych.
Atak prowadzi Zulus z niebieskimi czaplimi pirami we wosach - pirami Induny.
Mia tarcz w czarne i biae ctki z wysuszonej bawolej skry, a na kostkach ng i rk
wojenne grzechotki. Garrick strzeli do niego w momencie, kiedy Zulus obraca si, eby
zagrza do boju swoich wojownikw - kula przecia napite muskuy na jego brzuchu i
otworzya go niczym damsk torebk. Zulus opad na czworaki, a z jego brzucha zacza si
wydobywa skbiona masa rowych i purpurowych wntrznoci.
- Dopadli do szpitalnych drzwi i nie moglimy ju do nich pray z naszych otworw
strzelniczych.
Ranny Zulus zacz pezn do Garricka, nie spuszczajc z oczu jego twarzy i
poruszajc ustami. Wci trzyma w rku swoj assegai. Inni Zulusi walili w drzwi, a jeden z

12

Rodzaj wczni.

nich wsadzi dzid przez szpar w futrynie i podnis belk blokujc wejcie. Drzwi byy
otwarte.
Garrick obserwowa pezncego w pyle Zulusa. Rowe mokre wntrznoci koysay
si pod jego brzuchem niczym wahado. Pot spywa Garrickowi po policzkach i kapa z
podbrdka; trzsy mu si wargi. Podnis strzelb i wycelowa w twarz czarnego, ale nie by
w stanie pocign za spust.
- Wtedy wanie ruszye do przodu, Koguciku. Zobaczyem, jak belka wypada z
podprek, i wiedziaem, e za sekund wleci do rodka caa hurma i e nie ma mamy adnej
szansy w walce wrcz.
Garrick puci strzelb, ktra upada z trzaskiem na betonow podog. Odwrci si
od okna. Nie mg patrze na t okaleczon, sunc ku niemu istot. Chcia uciec, chcia si
gdzie ukry. O to wanie chodzio - eby si ukry. Pod powiekami poczu znajome
trzepotanie i wszystko zaczo szarze.
- Bye najbliej drzwi. Zrobie jedyn rzecz, ktra moga nas uratowa. Chocia
wiem, e ja bym si na to nigdy nie poway.
Na pododze leao peno usek - byszczcych miedzianych cylindrw, o ktre atwo
si byo polizgn. Garrick potkn si i padajc wysun przed siebie rami.
- Chryste Panie - wzdrygn si Cockney. - eby woy wasn rk midzy
podprki... ja bym tego nie zrobi.
Tum Zulusw rzuci si do drzwi i Garrick poczu, jak co pka mu w rce. Wisia
tam, wpatrujc si w swoje przekrcone rami i dygoczce pod naporem Zulusw drzwi. Nie
czu adnego blu i po chwili wszystko spowia bezpieczna, ciepa szaro.
- Praylimy w drzwi, a z drugiej strony nie byo nikogo. Dopiero wtedy moglimy
uwolni twoje rami, ale ty stracie przytomno. A do teraz.
Garrick patrzy na drug stron rzeki. Zastanawia si, czy pogrzebali Seana, czy
zostawili go w trawie na er spom.
Lec na boku podkurczy nogi i zwin si w kbek. Kiedy, kiedy by jeszcze nie
znajcym skrupuw maym chopcem, rozbi kamieniem skorup kraba. Zwierztko miao
tusty, mikki, podatny na zranienie odwok; przez przezroczyst skr wida byo organy
wewntrzne. Skurczyo si wtedy, przybierajc t sam obronn pozycj.
- Moim zdaniem dostaniesz swj medal - stwierdzi Cockney.
- Tak - odpar Garrick. W rzeczywistoci wcale go nie chcia. Pragn odzyska Seana.

20. Doktor van Rooyen poda rami wychodzcej z bryczki Adzie Courteney. W
cigu pidziesiciu lat praktyki nie straci wraliwoci na ludzkie cierpienie. Nauczy si j
tylko dobrze ukrywa; nie sposb byo pozna cokolwiek po jego oczach, ustach czy
pomarszczonej i zaronitej twarzy.
- On czuje si cakiem niele, Ado. Zajli si bardzo troskliwie jego rk; mam na
myli wojskowych chirurgw. Zrasta si prosto.
- Kiedy przyjechali? - zapytaa Ada.
- Mniej wicej przed czterema godzinami. Odesali na dwch wozach wszystkich
rannych z Ladyburga.
Ada skina gow, a on spojrza na ni, ukrywajc pod mask zawodowej obojtnoci
szok, jakiego dozna na jej widok. Jej sucha i pozbawiona ycia cera przypominaa patki
sprasowanych kwiatw. Usta miaa kurczowo zacinite, a czarna suknia sprawiaa, e
wydawaa si dwa razy starsza ni w rzeczywistoci.
- Czeka na ciebie w rodku - powiedzia doktor.
Wspili si po kocielnych stopniach, a stojcy przed drzwiami ludzie rozstpili si,
eby ich przepuci. Rozlegy si. stumione, pozdrawiajce Ad gosy i zwyczajowe
kondolencje. Mijali inne ubrane na czarno kobiety z podpuchnitymi oczyma.
W mrocznym wntrzu kocioa panowa chd. awki odsunito pod cian, eby
zrobi miejsce na materace. Wok lecych mczyzn krciy si kobiety.
- Trzymam tutaj najciej rannych, eby mie na nich oko - powiedzia doktor. - Jest i
Garry.
Garrick wsta z awki na ich widok. Na piersi zwisa mu temblak, w ktrym tkwia
wykrcona niezgrabnie rka. Pokutyka w ich stron, stukajc gono protez po kamiennej
pododze.
- Jestem, mamo - powiedzia. - Sean i tato...
- Przyjechaam, eby zabra ci do domu - przerwaa mu szybko Ada, wzdrygajc si
na dwik tych dwch imion.
- Nie powinni ich tam tak zostawia. Powinni...
- Prosz ci, Garry. Jedmy do domu - powiedziaa Ada. - Moemy porozmawia o
tym pniej.
- Wszyscy jestemy bardzo dumni z Garricka - powiedzia doktor.

- Tak - przytakna Ada. - Prosz ci, jedmy do domu, Garry. - Czua, jak wzbiera w
niej al i staraa si go w sobie stumi: tyle smutku stoczonego w tak ciasnej przestrzeni.
Odwrcia si ku drzwiom; nie moga si zdradzi. Nie wolno jej byo paka w ich
obecnoci; musiaa wraca do Theunis Kraal.
Pomocne donie poday torby Garricka do bryczki, a Ada chwycia lejce. adne z nich
nie odezwao si, a przejechali przez gra i spojrzeli w d, na gospodarstwo.
- Ty jeste teraz panem Theunis Kraal, Garry - powiedziaa cicho Ada i Garrick
poruszy si niespokojnie na siedzeniu obok niej. Wcale tego nie pragn; wcale nie pragn
medalu. Pragn powrotu Seana.

21. Mam nadziej, e nie masz nic przeciwko mojej wizycie - powiedziaa Anna - ale
musz z tob porozmawia.
- Nie, skde. Ciesz si, e przysza. Naprawd si ciesz - zapewni j gorco
Garrick. - Tak dobrze ci znw zobaczy, Anno. Wydaje mi si, jakby od naszego poegnania
miny wieki.
- Wiem... I tyle... tyle si w tym czasie wydarzyo. Mj tato i twj. No i Sean... przerwaa. - Och, Garry, nie jestem po prostu w. stanie jeszcze w to uwierzy. Powtarzaj mi
to i powtarzaj, ale ja nie mog w to uwierzy. On by taki... taki peen ycia.
- Tak - zgodzi si Garrick. - By taki peen ycia.
- Mwi o mierci tej nocy przed odmarszem. Nie pomylaam o niej potem ani razu
a do chwili, kiedy... - Anna potrzsna gow z niedowierzaniem - i nigdy nie sdziam, e
moe go spotka. Och, Garry, co ja mam teraz zrobi?
Garrick obrci si i spojrza na Ann. Ann, ktr kocha; Ann Seana. Ale Sean
zgin. Przez gow przeleciaa mu myl, nie uformowana jeszcze w sowa, ale na tyle realna,
by natychmiast poczu wyrzuty sumienia. Pozby si jej.
- Och, Garry, co ja ze sob poczn?
Prosia o pomoc, to byo jasne. Jej ojciec zgin pod Isandhlwan, starsi bracia wci
obozowali razem z Chelmsfordem nad brzegiem Tugeli, a w domu czekaa matka i trjka
maych dzieci, ktrym trzeba byo co woy do garnka. Jak mg o tym nie pomyle!
- Czy mog ci jako pomc, Anno? Powiedz.
- Nie, Garry. Nie sdz, eby mg mi ktokolwiek pomc.
- Jeeli chodzi o pienidze... - zawaha si, nie chcc, by zabrzmiao to obcesowo. Jestem teraz bogaty. Tato przepisa cay Theunis Kraal na mnie i na Seana, a Sean...
Spojrzaa na niego, nic nie mwic.
- Mog poyczy ci troch pienidzy, eby pomc ci stan na nogi - Garrick obla si
rumiecem. - Ile tylko potrzebujesz.
Wpatrywaa si w niego dalej, podczas gdy jej umys przystosowywa si do nowej
sytuacji. Jako jedyny waciciel Theunis Kraal Garrick by czowiekiem bogatym, dwa razy
bogatszym od Seana. A Sean zgin.
- Prosz ci, Anno. Pozwl sobie pomc. Naprawd chc to zrobi.
Garrick by w niej zakochany, to byo aonie oczywiste, a Sean nie y.
- Pozwolisz mi, Anno?

Pomylaa o godzie i o bosych stopach, o sukienkach spranych do tego stopnia, e


wszystko przez nie przewitywao, o poatanych i pocerowanych halkach. I zawsze ten strach,
niepewno, ktra towarzyszy czowiekowi, kiedy jest biedny. Garry by bogaty i ywy, a
Seana nic ju nie wskrzesi.
- Prosz, powiedz, e si zgodzisz. - Garrick pochyli si i uj jej rk. ciska j
mocno, nie potrafic ukry ogarniajcego go wzruszenia i zagldajc jej prosto w twarz.
Mona byo nawet dostrzec pewne podobiestwo, pomylaa, ale w Seanie tkwia sia,
podczas gdy w nim widziaa mikko i bezradno. Inne, nie tak intensywne byy take
kolory, jasny piasek i blady bkit w miejscu brutalnej czerni i indyga. To byo tak, jakby
artysta wzi czyj portret i kilkoma dotkniciami pdzla cakowicie go zmieni, tworzc
zupenie odmienny obraz. Nie chciaa myle o jego nodze.
- To mio z twojej strony, Garry - powiedziaa - ale mamy jeszcze troch pienidzy w
banku, a na ziemi nie ci adne dugi. Mamy konie, moemy je sprzeda, jeeli bdziemy
musieli.
- Wic o co chodzi? Prosz, powiedz.
Teraz ju wiedziaa, co powinna zrobi. Nie moga go okamywa - byo na to za
pno. Musiaa mu powiedzie i w gruncie rzeczy zdawaa sobie spraw, e prawda nie
sprawi mu adnej rnicy. No, moe niewielk - ale nie do du, by powstrzyma go przed
ofiarowaniem jej tego, czego chciaa. A ona chciaa by bogata i chciaa, by noszone w jej
onie dziecko miao ojca.
- Bd miaa dziecko, Garry.
Garrick poderwa do gry gow. Przez chwil zaparo mu dech w piersiach.
- Dziecko?
- Tak, Garricku. Jestem w ciy.
- Z kim? Z Seanem?
- Tak, Garry. Bd miaa dziecko z Seanem.
- Skd wiesz? Jeste pewna?
- Jestem pewna.
Garrick podnis si z krzesa i pokutyka przez werand. Zatrzyma si przy
balustradzie i zacisn na niej zdrow rk; druga wci tkwia w temblaku. Obrcony
plecami do Anny wpatrywa si w lekko zalesione zbocze rozcigajce si za trawnikami
Theunis Kraal. Dziecko Seana. Myl o tym oszoomia go. Wiedzia, e Sean i Anna robili to

razem. Sean powiedzia mu o tym i Garrick nie mia mu tego za ze. By zazdrosny, ale tylko
troch, poniewa Sean opowiada mu o swoim romansie, dziki czemu jaka jego cz
naleaa rwnie do Garricka. Ale dziecko? Dziecko Seana?
Powoli uwiadamia sobie wszystkie konsekwencje. Dziecko Seana bdzie stanowio
yjc czstk jego brata, czstk, ktrej nie zdoay umierci wcznie Zulusw. Nie straci
zupenie Seana. A Anna musiaa mie jakiego ojca dla swego dziecka - nie ma ma i za
miesic kopotliwe stanie si dla niej wyjcie na ulic. Moe mie ich oboje w jednym
opakowaniu: Seana i Ann. Ona zostanie moj on, nie ma innego wyjcia. Odwrci si do
Anny, czujc, jak ogarnia go uczucie triumfu.
- Co teraz zrobisz, Anno? - By pewien, e naley do niego. - Sean nie yje. Co
zrobisz?
- Nie wiem.
- Nie moesz urodzi tego dziecka. Bdzie bkartem. - Zauway, jak skrzywia si na
to sowo. Wzmoga si jego pewno.
- Bd musiaa odej. Wybraam Port Natal - owiadczya matowym gosem.
Przygldaa mu si chodno, wiedzc, jaka bdzie jego odpowied. - Wkrtce wyruszam.
Poradz sobie. Znajd jakie wyjcie.
Garrick wpatrywa si w jej twarz. Miaa ma gow, osadzon na szerokich jak na
dziewczyn ramionach, wystajcy podbrdek i troch krzywe, ale biae zby - mimo swoich
kocich oczu bya bardzo adna.
- Kochani ci, Anno - powiedzia. - Wiesz o tym, prawda? Kiwna powoli gow,
strzsajc ciemn fal wosw z ramion!
Kocie oczy pojaniay z zadowolenia.
- Tak, wiem o tym, Garry.
- Wyjdziesz za mnie? - zapyta wstrzymujc oddech.
- Nie bdzie ci przeszkadza? Nie bdzie ci przeszkadza, e mam dziecko z Seanem?
- zapytaa, znajc z gry odpowied.
- Kocham ci, Anno.
Niezrcznie zbliy si do niej. Utkwia oczy w jego twarzy. Nie chciaa myle o
nodze.
- Kocham ci. Nic innego si nie liczy. Wycign do niej rk, a ona pozwolia si
obj.

- Wyjdziesz za mnie, Anno? - zapyta nie mogc powstrzyma drenia.


- Tak.
Pooya mu uspokajajcym gestem rce na ramionach, a on zaka cicho; na jej
twarzy pojawi si niesmak. Chciaa go od siebie odepchn, ale powstrzymaa si.
- Nie bdziesz tego aowaa, kochanie. Przysigam - wyszepta.
- Musimy to zrobi szybko, Garry.
- Tak. Dzi po poudniu pojad do miasta i porozmawiam z Padre...
- Nie! Nie tutaj w Ladyburgu - przerwaa mu ostro Anna. - Za bardzo by nas ludzie
obmawiali. Nie mogabym tego znie.
- Pojedziemy do Pietermaritzburga - zgodzi si Garrick.
- Kiedy, Garry?
- Kiedy tylko zechcesz.
- Jutro - powiedziaa. - Pojedziemy jutro.

22. Katedra w Pietermaritzburgu stoi przy Church Street. Zbudowana jest z szarego
kamienia. Obok niej mieci si dzwonnica i elazna balustrada oddzielajca ulic od
trawnikw. Po trawie spaceroway z wypit piersi gobie.
Anna i Garrick skrcili w alejk i weszli do pogronego w pmroku wntrza. Przez
witrae przewitywao soce, rzucajc na ciany dziwne kolorowe refleksy. Stanli w
przejciu, trzymajc si za rce ze zdenerwowania.
- Nikogo tutaj nie ma - szepn Garrick.
- Musi kto by - odpara Anna. - Zobacz za tymi drzwiami.
- Co mam powiedzie?
- Po prostu, e chcemy si pobra. Garrick zawaha si.
- No id - szepna Anna, popychajc go delikatnie w stron zakrystii.
- Chod razem ze mn - odpar Garrick. - Ja nie wiem, co mam powiedzie.
Ksidz by szczupym mczyzn; na nosie mia okulary w stalowych oprawkach.
Stanli podenerwowani w progu, a on popatrzy ponad ich gowami i zamkn ksik, lec
przed nim na biurku.
- Chcemy wzi lub - powiedzia Garrick i obla si rumiecem.
- Wic trafilicie pod waciwy adres - odpar oschle. Zdziwi go ich popiech i przez
chwil spiera si z nimi, ale potem wysa Garricka do sdziego pokoju po specjalne
zezwolenie. Udzieli im lubu, ale caa ceremonia bya pusta i nierzeczywista. Gos ksidza
ledwo rozchodzi si w obszernym wntrzu katedry, a oni stali przed nim mali i przejci
lkiem. Dwie staruszki, ktre przyszy pomodli si w kociele, zgodziy si z radoci zosta
ich wiadkami, a potem ucaoway Ann, a ksidz ucisn Garrickowi do. Po chwili wyszli
na soce. Gobie wci spaceroway po trawniku, a ulic przejecha, turkoczc koami,
zaprzony w muy wz. Kolorowy wonica zanuci co i strzeli z bata. Mogo si wydawa,
e nic si nie wydarzyo.
- Jestemy maestwem - powiedzia z niedowierzaniem Garrick.
- Tak - przytakna Anna, ale zabrzmiao to, jakby ona te nie moga w to uwierzy.
Idc rami przy ramieniu ruszyli do hotelu. Nie rozmawiali ze sob ani si nie
dotykali. Zaniesiono baga do ich pokoju, a konie odesano do stajni. Garrick wpisa si do
rejestru, a recepcjonista wyszczerzy do niego zby.
- Umieciem pastwa w numerze dwunastym. To nasz apartament dla nowoecw powiedzia. Ledwo dostrzegalnie mrugn i Garrick, jkajc si, zamrucza co speszony.

Po kolacji, wspaniaej kolacji, Anna wrcia do pokoju, a Garrick zosta w palarni i


popija kaw. Dopiero po godzinie nabra do odwagi, eby pody jej ladem. Wszed do
ich apartamentu i min salon. Zawaha si chwil, zanim uj klamk sypialni, a potem
wszed do rodka. Anna leaa w ku. Podcigna koc pod sam szyj i wpatrywaa si w
niego swymi nieprzeniknionymi kocimi oczyma.
- Pooyam twoj nocn koszul na stoliku w azience - powiedziaa.
- Dzikuj - odpar Garrick. Przechodzc przez sypialni potkn si o krzeso.
Zamkn za sob drzwi azienki, szybko si rozebra i pochylajc si nagi nad misk, spryska
sobie twarz wod; potem wytar si i nacign przez gow nocn koszul. Wrci do
sypialni: Anna leaa odwrcona do niego plecami. Rozpuszczone na poduszce wosy lniy w
wietle lampy.
Garrick usiad na skraju krzesa. Podcign nad kolano nocn koszul, rozwiza
rzemienie mocujce protez, postawi j ostronie przy krzele i pomasowa domi kikut. By
lekko zesztywniay. Usrysza, jak zaskrzypiao cicho ko i unis wzrok. Anna patrzya na
niego, wlepiajc oczy w nog. Garrick pospiesznie cign w d koszul, eby przykry
wystajcy spod niej pofadowany, zabliniony kikut. Wsta, zapa rwnowag i podskakujc
na jednej nodze przeby odlego dzielc go od ka. Znowu si zaczerwieni.
Podnis skraj koca i wlizgn si do ka. Anna gwatownie odsuna si od niego.
- Nie dotykaj mnie - odezwaa si chrapliwym gosem.
- Anno. Prosz ci, nie bj si.
- Jestem w ciy, nie wolno ci mnie dotyka.
- Nie zrobi tego. Przysigam, e ci nie dotkn. Oddychaa ciko, nie starajc si
wcale ukry swego wstrtu.
- Chcesz, ebym spa w salonie, Anno? Mog tam pj, jeli kaesz.
- Tak - odpara. - Chc, eby tam spa.
Zabra z krzesa szlafrok i pochyli si, eby podnie z podogi protez. Podskakujc
dotar do drzwi i obrci si, eby na ni spojrze. Wci nie spuszczaa z niego oczu.
- Przykro mi, Anno, nie chciaem ci przestraszy. - Nic nie odpowiedziaa, wic
mwi dalej. - Kocham ci. Przysigam, e kocham ci bardziej ni kogokolwiek na wiecie.
Nigdy bym ci nie skrzywdzi, wiesz o tym, prawda? Wiesz, e nigdy bym ci nie
skrzywdzi?

Wci nie odpowiadaa. Wycign do niej bagalnym gestem rk, ciskajc w


drugiej drewnian protez i czujc napywajce do oczu zy.
- Raczej bym si zabi, Anno, ni ciebie przestraszy.
Przeszed szybko przez prg i zamkn za sob drzwi. Anna wyskoczya z ka. Z
trzepoczc miedzy nogami koszul przebiega przez pokj i przekrcia klucz w zamku.

23. Nastpnego ranka Garrick ze zdumieniem odnalaz Ann w radosnym,


dziewczcym nastroju. We wosach miaa zielon wstk, a jej zielona sukienka bya adna,
cho pognieciona. Trajkotaa wesoo przez cae niadanie, a kiedy dopijali kaw, przechylia
si przez st i dotkna jego rki.
- Co bdziemy dzisiaj robi, Garry?
Garrick wydawa si zaskoczony; nie przyszo mu do gowy, eby co planowa.
- Moim zdaniem, najlepiej bdzie, jak pojedziemy popoudniowym pocigiem z
powrotem do Ladyburga - powiedzia.
- Och, Garry - Anna wyda wargi, osigajc natychmiast podany skutek - czy nie
kochasz mnie do mocno, eby zafundowa mi podr polubn?
- Moim zdaniem... - zacz Garrick i przerwa. - Ale oczywicie, zupenie o tym nie
pomylaem. - Umiechn si podniecony. - Dokd moglibymy si wybra?
- Moemy popyn statkiem pocztowym w d wybrzea, a do Kapsztadu.
- Tak! - Garrickowi natychmiast spodoba si ten pomys. - Bdzie fajnie.
- Ale, Garry... - Anna spucia nos na kwint. - Mam ze sob tylko dwie stare
sukienki. - Dotkna palcami ubrania. Garrick take si stropi, nie wiedzc, jak poradzi
sobie z tym nowym problemem. Po chwili znalaz rozwizanie.
- Kupimy ci wicej!
- Och, Garry, moemy to zrobi? Naprawd?
- Kupimy tyle, ile bdziesz potrzebowa, a nawet wicej. Kiedy skoczysz pi kaw,
przejdziemy si po miecie i rozejrzymy si.
- Ju wypiam - owiadczya Anna, wstajc od stou, gotowa do wyjcia.

24. Wynajli najlepsz kabin na Dunottar Castle, pyncym z Port Natalu do


Kapsztadu. Statkiem podrowali inni modzi ludzie. Tryskajca entuzjazmem i wystrojona
Anna znalaza si w centrum zainteresowania maej wesoej grupki. Razem grali w gry
pokadowe, razem jedli posiki, razem chodzili na tace i flirtowali. Statek pyn na poudnie
i tak mijay jeden za drugim soneczne dni wczesnej zotej jesieni.
Z pocztku Garrick zadowala si skromnym miejscem u boku Anny. Nosi za ni jej
paszcz albo chodzi do kabiny po ksik lub pled. Wpatrywa si w ni z zachwytem,
cieszc si z jej sukcesw, nie majc jej za ze tego, e w nocy musi spa na sofie, i nie czujc
prawie zazdroci, kiedy znikaa za murem modych, zalecajcych si do niej mczyzn. A
potem, stopniowo, towarzysze podry zorientowali si, e to Garrick paci rachunki za
napoje i pokrywa wikszo innych drobnych wydatkw. Zaczli zwraca na niego uwag na niego i na fakt, e by chyba najbogatszy z nich wszystkich. Od tej chwili potrzebny by
tylko jeden krok, eby dopuci Garricka do ich krgu. Mczyzn zaczli bezporednio do
niego adresowa swoje uwagi, a kilka dziewczi otwarcie z nim flirtowao i zlecao drobne
usugi. Garrick by tym zachwycony, ale jednoczenie przeraony, nie potrafi bowiem stawie
czoa przymwkom, ktre sprawiay, e co chwila zacina si i oblewa rumiecem. Pniej
zorientowa si, jakie to wszystko atwe.
- Golniesz sobie kielicha, stary?
- Nie, naprawd. Ja nie pij.
- Bzdura, wszyscy pij. Steward, przynie mojemu przyjacielowi szklaneczk whisky.
- Naprawd nie bd pi.
I oczywicie Garrick wypi. Whisky miaa obrzydliwy smak i odstawiajc j na stolik,
wyla par kropel na wieczorow sukni Anny, ktra skla go po cichu, kiedy wyciera plam
wasn chusteczk, a potem rozemiaa si wesoo z dowcipu dentelmena z wsikiem
siedzcego po jej prawej stronie. Skurczony aonie w fotelu Garrick wla do garda reszt
whisky. I wtedy, po krtkiej chwili, poczu przyjemn fal ciepa, ktra wypywaa powoli
gdzie z jego gbi i rozlewaa si po caym ciele a po koniuszki palcw.
- Napije si pan jeszcze, panie Courteney?
- Tak, prosz. Jeszcze raz to samo, ale tym razem ja stawiam. Wypi nastpn
szklaneczk. Siedzieli na grnym pokadzie osonici nadbudwk, bya ciepa noc i wieci
ksiyc. Kto rozprawia o wyprawie Chelmsforda na Zulusw.

- W tym punkcie si pan myli - odezwa si mocnym gosem Garrick. Zapada krtka
cisza.
- Sucham? - mwicy spojrza na niego ze zdumieniem. Garrick pochyli si
spokojnie w fotelu i zacz mwi. Z pocztku by troch spity, ale potem pozwoli sobie na
art, z ktrego rozemiay si dwie kobiety. Gos Garricka stwardnia. W zwizy i
przenikliwy sposb przedstawi przyczyny i rezultaty wojny. Jeden z mczyzn zada mu
pytanie. Byo podchwytliwe, ale Garrick domyli si, w czym rzecz, i udzieli trafnej
odpowiedzi. Wszystko byo jasne jak soce i nie mia adnych trudnoci z doborem sw.
- Musia pan tam by - zaryzykowaa jedna z dziewczt.
- Mj m by w Rorkes Drift - powiedziaa cicho Anna, patrzc na niego, jakby by
kim obcym. - Lord Chelmsford przedstawi go do odznaczenia Krzyem Zwycistwa.
Czekamy w tej sprawie na odpowied z Londynu.
Ponownie zapada cisza, tym razem pena szacunku.
- Sdz, e teraz moja kolejka. Dla pana whisky, panie Courteney?
- Tak, prosz.
Wytrawny, stchy smak whisky tym razem nie by ju taki przykry; popijajc j w
zamyleniu, Garry odkry, e mona si w nim doszuka niewyranej sodyczy.
Kiedy wracali pniej do kabiny, Garrick obj Ann w pasie.
- Bye dzisiaj dusz towarzystwa! - powiedziaa.
- Jestem tylko odbiciem twojego wdziku, kochanie, twoim zwierciadem. - Pocaowa
j w policzek, a ona odsuna si, ale niezbyt zdecydowanie.
- Jeste naprawd nieznony, Garricku Courteney.

Tej nocy Garrick nie mia adnych snw; spa na plecach na sofie, z umiechem na
ustach. Kiedy si zbudzi, mia spierzchnit skr i bolao go midzy oczyma. Umy zby w
azience; pomogo troch, ale bl midzy oczyma nie ustpi. Wrci do salonu i zadzwoni na
stewarda.
- Dzie dobry, sir.
- Moesz mi przynie whisky z wod sodow? - zapyta z wahaniem Garry.
- Oczywicie, sir.

Garry nie zmiesza whisky z wod sodow, ale wypi j jak lekarstwo. A potem w
cudowny sposb znowu poczu grzejce go od rodka ciepo, ciepo, o ktrym przedtem nie
omiela si nawet marzy.
Wszed do kabiny Anny. Bya zarowiona od snu, na poduszce leay spltane
figlarnie jej wosy.
- Dzie dobry, kochanie.
Garrick pochyli si nad ni i pocaowa, przykrywajc kodr przewitujc przez
jedwabn koszul pier.
- Garry, jeste niegrzeczny. - Uderzya go po doni, ale artobliwie.
Na statku pyna rwnie inna para w podry polubnej, wracajca na swoj farm
niedaleko Kapsztadu: siedemdziesit pi akrw najlepszych winnic w caym Kraju
Przyldkowym, jak twierdzi ich waciciel, zapraszajc Ann i Garricka. Nie mieli innego
wyjcia - przyjli propozycj odwiedzin.
Peter i Jane Hugo byli uroczymi ludmi. Bardzo w sobie zakochani, zamoni,
powszechnie znani i lubiani w towarzystwie. Anna i Garrick spdzili z nimi sze cudownych
tygodni.
Pojechali na wycigi do Milnerton.
W Muizenbergu pywali w ciepym Oceanie Indyjskim. Pojechali na piknik do Clifton
i jedli wieo zowione i upieczone na wglu drzewnym langusty. Wybrali si na polowanie z
psami i upolowali dwa szakale po caodziennej dzikiej gonitwie po Hotentockiej Holandii.
Kolacj zjedli w Forcie, a Anna taczya z gubernatorem.
Odwiedzili bazar wypeniony skarbami i osobliwociami z Indii i Orientu. Anna
dostawaa wszystko, o co tylko poprosia. Garry rwnie co sobie kupi - wysadzan
krwawnikami srebrn flaszk, przepiknie wykonan. Pasowaa dobrze do wewntrznej
kieszeni jego marynarki i wcale nie byo jej wida z zewntrz. Dziki niej Garrick by w
stanie dotrzymywa kroku reszcie towarzystwa.
A potem nadszed czas wyjazdu. Ostatniej nocy zjedli kolacj tylko we czwrk.
Smutek z powodu rychego rozstania miesza si z radosnymi wspomnieniami spdzonych
wsplnie chwil.
Jane Hugo popakaa troch, kiedy caoway si z Ann na dobranoc. Garry i Peter
osuszyli na dole ca butelk, a potem razem weszli na pitro i ucisnli sobie donie przy
sypialni Garricka.

- Przykro nam, e wyjedacie - powiedzia ochrypym gosem Peter. Przyzwyczailimy si ju do waszej obecnoci. Jutro obudz ci wczenie i jeszcze przed
waszym odjazdem wybierzemy si na ostatni porann przejadk.
Garrick przebra si cicho w azience i wszed do sypialni. Jego proteza stpaa
bezgonie po gstym dywanie. Przysiad na wasnym ku, eby rozwiza rzemienie.
- Garry - szepna Anna.
- Jak si masz. Mylaem, e ju pisz.
Zaszelecia pociel. Spod kodry wysuna si zapraszajca do Anny.
- Czekaam, eby powiedzie ci dobranoc.
Garrick podszed do jej ka czujc, e znowu ogarnia go niemiao.
- Posied przy mnie przez chwil - powiedziaa, a on przysiad na skraju jej ka. Nie masz pojcia, Garry, jak dobrze si bawiam przez te ostatnie kilka tygodni. To byy
najszczliwsze dni w caym moim yciu. Dzikuj ci bardzo, mj mu.
Dotkna doni jego policzka. Skulona w ku wydawaa si maa i ciepa.
- Pocauj mnie na dobranoc, Garry.
Pochyli si, eby pocaowa j w czoo, ale ona uniosa szybko gow i poczu
swoimi wargami jej usta.
- Moesz wej, jeli chcesz - szepna, wci go caujc.
Odsuna doni pociel.
I Garry wszed do niej, do ciepego ka. Wino szumiao jej lekko w gowie i
podaa go owym szczeglnym rodzajem namitnoci, ktry daje wczesna cia. To
powinno by takie wspaniae.
Coraz bardziej niecierpliwa, gotowa go poprowadzi, signa w d i zamara
zdumiona, nie wierzc samej sobie. Tam, gdzie spodziewaa si twardej aroganckiej
mskoci, zastaa mikko i niezdecydowanie.
Rozemiaa si gono. Nawet strza z dubeltwki nie zabola go tak gboko jak ten
miech.
- Wyno si - powiedziaa, miejc si okrutnie. - Wracaj do swego ka.

25. Dwa miesice po lubie Anna i Garrick wracali do Theunis Kraal. Garrick mia
zdjty gips z rki, zaj si tym doktor Petera Hugo.
Wybrali drog, ktra omijaa miasteczko, i przecili mostek na Baboon Stroom. Na
szczycie wzniesienia Garrick zatrzyma konie i spojrzeli w d na farm.
- Nie potrafi zrozumie, dlaczego mama wyprowadzia si do miasta - powiedzia
Garrick. - Nie musiaa tego robi. W Theunis Kraal jest mnstwo miejsca dla wszystkich.
Anna siedziaa obok niego milczca i zadowolona. Odetchna z ulg, kiedy Ada
napisaa do nich do Port Natalu po otrzymaniu telegraficznej wiadomoci o ich maestwie.
Mimo e jeszcze moda, Anna miaa do kobiecego instynktu, by wyczu, e Ada nigdy jej
nie lubia. Kiedy si spotykay, Ada bya zawsze mia, ale jej due ciemne oczy nieodmiennie
wprawiay Ann w zakopotanie. Patrzyy zbyt gboko i Anna zdawaa sobie spraw, e
odnajdyway rzeczy, ktre usiowaa ukry.
- Bdziemy musieli j odwiedzi, kiedy tylko znajdziemy chwil czasu. Musi wrci
na farm; Theunis Kraal jest przecie i jej domem - cign dalej Garrick. Anna poruszya si
niespokojnie na siedzeniu. Niech zostanie w tym domu w Ladyburgu, niech tam zgnije pomylaa, ale jej gos, kiedy si odezwaa, by agodny.
- Theunis Kraal naley teraz do ciebie, Garry, a ja jestem twoj on. By moe twoja
macocha wie, co jest dla nas wszystkich najlepsze. - Dotkna jego ramienia i umiechna
si. - A zreszt porozmawiamy o tym kiedy indziej. Jedmy teraz do domu. To bya duga
podr i jestem bardzo zmczona.
Garrick natychmiast obrci si ku niej z wyrazem troski na twarzy.
- Strasznie ci przepraszam, moja droga. Taki jestem bezmylny. Dotkn koni batem i
ruszyli w d zbocza w stron domu.
Na zielonych, otaczajcych Theunis Kraal kach kwita czerwona, rowa i ta
kanna.
Jakie to pikne - pomylaa Anna - i wszystko moje. Nie jestem ju biedna i nigdy
nie bd. Powz toczy si alej, a ona patrzya na spadzisty dach i cikie te drewniane
okiennice.
W cieniu werandy sta jaki czowiek. Anna i Garrick zobaczyli go rwnoczenie.
Wysoki, z szerokimi ramionami, kwadratowymi niczym poprzeczka szubienicy. Wyszed z
cienia i zbieg po schodkach na soce. Umiechn si i na tle jego spalonej na brz twarzy
ukazay si biae zby; to by ten sam znajomy umiech, ktremu nikt nie mg si oprze.

- Sean - szepna Anna.

26. Po raz pierwszy Sean zwrci na niego baczniejsz uwag, kiedy zatrzymali si,
eby napoi konie. Poprzedniego dnia w poudnie odczyli si od gwnych si Chelmsforda,
eby przeprowadzi rekonesans w kierunku pnocno-wschodnim. Patrol by niewielki:
czterech biaych na koniach i p tuzina lojalnych tubylcw z plemienia Nonga z Natalu.
Murzyn wzi cugle z rk Seana.
- Przytrzymam twojego konia, kiedy bdziesz pi.
Mia donony, dudnicy gos, co wzmogo jeszcze zainteresowanie Seana. Przyjrza
si Murzynowi i natychmiast go polubi. Biaka jego oczu nie miay tego odcienia, a nos
by bardziej arabski ni murzyski. Jego skra bya barwy ciemnego bursztynu i byszczaa od
oliwy.
Sean skin gow. W jzyku Zulusw nie ma sowa wyraajcego podzikowanie,
podobnie jak sowa przepraszam.
Uklk przy strumieniu i napi si. By spragniony i woda miaa sodki smak; kiedy
wsta, kapao mu z podbrdka, a na kolanach spodni widniay mokre plamy.
Popatrzy na Murzyna trzymajcego jego konia. Mia na sobie tylko krtk spdniczk
z cywecich ogonw; adnych grzechotek, opoczy ani przybrania gowy. Jego tarcza bya z
czarnej, nie wyprawionej skry, a uzbrojenie skadao si z dwch krtkich, ostrych wczni.
- Jak ci zw? - zapyta Sean, wpatrujc si w jego szerok pier i minie brzucha,
ktre wznosiy si niczym wydma na owianej wiatrem play.
- Mbejane. Nosoroec.
- Dlatego e masz twardy rg?
Czarny rozemia si z zadowoleniem; poechtana zostaa jego mska duma.
- A ciebie jak zw, Nkosi?
- Sean Courteney.
Mbejane poruszy bezgonie wargami i potrzsn gow.
- To trudne nazwisko. - I nigdy go nie wymwi; ani razu w cigu tych wszystkich lat,
ktre miay nadej.
- Na ko! - zawoa Steff Erasmus. - Ruszamy dalej. Wskoczyli na sioda, zapali za
cugle i poprawili strzelby w olstrach.
Odpoczywajcy na brzegu Nongaje zerwali si na nogi.

- Jedziemy - zakomenderowa Steff i ruszy przez strumie, pryskajc wod. Jego ko


przysiad na tylnych nogach i wspi si na drugi brzeg. Reszta ruszya jego ladem. Jechali
gsiego przez sawann, prowadzc konie agodnym kusem, swobodnie rozparci w siodach.
Po prawej stronie Seana sadzi dugimi susami wielki Murzyn, z atwoci
dotrzymujcy kroku koniowi. Co jaki czas Sean odrywa oczy od horyzontu i spoglda w
d na Mbejane: jego obecno dziwnie go uspokajaa.
Tej nocy rozbili obz w wskiej, poronitej traw dolinie. Nie palili ognisk; na
kolacj zjedli czarne pasemka suszonego, solonego misa i popili je zimn wod.
- Marnujemy tylko czas. Przez dwa dni nie widzielimy ladu ani jednego Zulusa narzeka jeden ze zwiadowcw, Bester Klein.
- Moim zdaniem, powinnimy zawrci i poczy si z powrotem z gwnymi siami.
Odjedamy coraz dalej i dalej od centrum wydarze... ominie nas caa zabawa.
Stary Erasmus owin si szczelniej kocem.
- Zabawa, powiadasz? - Splun ze znawstwem w ciemno. - Niech oni si zabawiaj,
a my odszukamy bydo.
- Nie martwisz si, e nie wemiemy udziau w walce?
- Suchaj no ty! W moim yciu polowaem na Buszmenw w Karroo i na Kalahari,
walczyem wzdu rzeki Fish z wojownikami z plemienia Xhosa i Fingo, zapdziem si
nawet raz w gry za Mosheshem i jego Basutami. Matabele, Zulusi, Beczuani - w swoim
czasie zabawiaem si z nimi wszystkimi. A jeeli tym razem ominie nas jaka zabawa,
odpowiedni rekompensat bdzie czterysta albo piset sztuk przedniego byda. - Steff
pooy si i poprawi siodo pod gow. - A swoj drog, skd wiesz, e kiedy ju
odnajdziemy stado, nie bd go pilnowali stranicy? Nie bj si, jeszcze si zabawisz...
obiecuj ci to.
- Skd wiesz, e zapdzili swoje bydo a tutaj? - nalega Sean.
- S tutaj - oznajmi Steff - i odnajdziemy ich. Ty obejmujesz pierwsz wart - zwrci
si do Seana. - Miej oczy i uszy otwarte. - Zsun na twarz kapelusz i pomaca obok siebie
doni, sprawdzajc, czy ley przy nim strzelba. - Dobranoc - odezwa si spod kapelusza.
Inni take uoyli si, zawinici w koce, na ziemi; ubrani od stp do gw, w butach na
nogach i ze strzelbami przy doniach. Sean ruszy w ciemno, eby sprawdzi posterunki
Nongajw.

Noc bya bezksiycowa, ale nad ziemi wisiay nisko jasne gwiazdy; w ich wietle
sylwetki czterech pascych si koni odcinay si wyranie na tle bladej trawy. Sean okry
obz i odnalaz dwch wartownikw w penej gotowoci. Wyznaczy przedtem wart
Mbejane na pomocnym skraju obozu i teraz ruszy w tamt stron. Z odlegoci pidziesiciu
jardw rozpozna zarys niewielkich zaroli, za ktrymi zostawi Zulusa. Nagle przyszed mu
do gowy pewien pomys. Umiechn si, opad na czworaki i trzymajc strzelb na zgitych
przedramionach zacz posuwa si do przodu. Peznc powoli i bezszelestnie przy samej
ziemi, dotar w poblie krzakw. Dziesi krokw od nich zatrzyma si i ostronie, cal po
calu, podnis gow. Wlepi oczy w ciemno, starajc si dojrze sylwetk Zulusa pomidzy
limi i poskrcanymi gazkami. Ostry czubek wczni uku go pod uchem, w mikkim
miejscu na szyi tu za koci szczki. Znieruchomia obracajc w bok oczy. W wietle gwiazd
dojrza klczcego nad nim z wczni w rku Mbejane.
- Czy Nkosi mnie szuka? - zapyta powanym gosem Zulus, ale gos dra mu od
skrywanego miechu. Sean usiad i potar miejsce, gdzie ukua go wcznia.
- Tylko nocna mapa widzi w ciemnociach. - zaprotestowa.
- I tylko wieo zowiona langusta pada pasko na brzuch - zachichota Mbejane.
- Jeste Zulusem - stwierdzi Sean, tylko Zulus mg sobie bowiem pozwoli na takie
zuchwalstwo. W gruncie rzeczy jednak od samego pocztku wiedzia, e nie ma do czynienia
z czonkiem jednego z tych bkarcich plemion natalskich, ktre mwiy jzykiem Zulusw,
ale przypominay ich w nie wikszym stopniu, ni bury kot przypomina leoparda.
- Z krwi Chaki - przytakn Mbejane, wymawiajc z szacunkiem imi zmarego krla.
- A teraz podnosisz wczni przeciwko Cetewayo, twojemu krlowi?
- Mojemu krlowi? - w gosie Mbejane nie sycha ju byo skrywanego miechu. Mojemu krlowi? - powtrzy z uraz.
Zapada cisza. Sean czeka. Z ciemnoci dobiego dwukrotne szczeknicie szakala;
jeden z koni zara cicho.
- Krlem powinien zosta kto inny, ale on zgin od ostrego pala, ktry wsadzono mu
w intymne miejsce, przebijajc wntrznoci i serce. Ten czowiek by moim ojcem powiedzia Mbejane. Wsta i ruszy z powrotem w stron zaroli. Sean poszed za nim.
Ukucnli obok siebie, milczcy, ale czujni. Szakal zaszczeka ponownie, gdzie niedaleko
obozu, i Mbejane odwrci gow tam, skd dobiega dwik.

- Niektre szakale chodz na dwch nogach - szepn w zamyleniu. Seanowi ciarki


przeszy po przedramionach.
- Zulusi? - zapyta. Mbejane ledwo dostrzegalnie wzruszy ramionami.
- Nawet jeli to oni, nie zaatakuj nas w nocy. O wicie tak, ale nigdy w nocy. Mbejane pooy sobie wczni na kolanach. - Rozumie to ten stary w wysokim kapeluszu i z
siw brod. Lata uczyniy go mdrym i dlatego pi teraz tak smacznie, lecz kae wsiada na
ko i wyrusza w ciemnociach, jeszcze przed witem.
Sean odpry si troch. Zerkn w bok na Mbejane.
- Stary uwaa, e gdzie blisko ukrywa si cz stada.
- Lata uczyniy go mdrym - powtrzy Mbejane. - Jutro ziemia bdzie bardziej
nierwna, bd wzgrza i gsty kolczasty busz. W nim ukrywa si bydo.
- Sdzisz, e je znajdziemy?
- Trudno ukry bydo przed kim, kto wie, gdzie go szuka.
- Czy bdzie go pilnowao wielu stranikw?
- Tak mam nadziej - odpar Mbejane gosem, w ktrym zabrzmia stumiony warkot.
Jego rka powdrowaa ku ostrzu wczni i pogaskaa j pieszczotliwie. - Mam nadziej, e
bdzie ich bardzo wielu.
- Bdziesz zabija ludzi z wasnego plemienia, wasnych braci i kuzynw? - zapyta
Sean.
- Zabij ich podobnie, jak oni zabili mojego ojca. - W gosie Mbejane brzmiao teraz
okruciestwo, - To nie jest moje plemi. Ja nie mam adnego plemienia. Nie mam adnych
braci... nie mam nic.
Znowu zapado midzy nimi milczenie, ale po jakim czasie gniew Mbejane powoli
osab i siedzc w kucki obok siebie czuli, jak nawizuje si midzy nimi ni sympatii.
Wzajemnie dodawali sobie otuchy.

27. Mbejane przypomina Seanowi Partacza idcego tropem dzikiego ptaka; ten sam
pochylony ku ziemi krok, to samo skupienie. Biali siedzieli w milczeniu na koniach. Soce
stao wysoko na niebie; Sean rozpi kouszek, cign go z siebie i przytroczy do
zrolowanej derki z tyu.
Mbejane wysforowa si pidziesit jardw do przodu, a teraz wraca powoli w ich
stron. Zatrzyma si i dokadnie zbada mokry placek krowiego nawozu.
- Hierdie Kaffir verstaan wat hy doen - stwierdzi z aprobat Steff Erasmus; pozostali
zachowali milczenie. Bester Klein nerwowo gadzi kurek karabinu; upa wzmaga si i
czerwona twarz Bestera lnia od potu.
Mbejane mia racj: wkrtce po wyruszeniu z obozu wjechali midzy wzgrza. Nie
byy to agodne, zaokrglone pagrki Natalu, ale skaliste granie poobione jarami i
poprzecinane gbokimi dolinami. Zbocza porasta kolczasty las i wilczomlecz, ktrego szare
pncza pezy po ziemi i krzyoway si ze sob. Trawa bya ostra i wysoka.
- Napibym si czego - powiedzia Frikkie van Essen i otar palcami usta.
Czi pip, czi pip - odezwa si piskliwie brodacz, ukryty w gaziach drzewa
koralowego, przy ktrym si zatrzymali. Sean zadar do gry gow: brzowo-czerwone
upierzenie ptaka odbijao si wyranie na tle purpurowych lici.
- Ile? - zapyta Steff, a Mbejane podszed do niego bliej.
- Pidziesit sztuk, nie wicej - odpar.
- Kiedy?
- Wczoraj po najwikszym upale zeszy powoli w d doliny. Pas si. Nie
wyprzedzaj nas wicej ni o p godziny jazdy koniem.
Steff kiwn gow. Tylko pidziesit sztuk, ale w okolicy mogo ich by wicej.
- Ilu byo z nimi mczyzn? Mbejane cmokn z niesmakiem jzykiem.
- Dwch umfaanw. - Wskaza wczni zakurzone miejsce, w ktrym wida byo
wyrany lad bosej stopy niedorosego chopca. - adnych mczyzn.
- To dobrze - powiedzia Steff. - Id ich ladem.
- Kazali nam wrci i zoy raport, kiedy tylko co odkryjemy - zaprotestowa szybko
Bester Klein. - Powiedzieli, ebymy nie wszczynali adnych burd na wasn rk.
Steff obrci si w siodle.
- Boisz si dwch umfaanw? - zapyta chodno.

- Niczego si nie boj. Takie mamy po prostu rozkazy. - Czerwona twarz Kleina
poczerwieniaa jeszcze bardziej.
- Wiem, jakie mamy rozkazy, dzikuj - powiedzia Steff. - Nie mam zamiaru
wszczyna adnej burdy, po prostu przyjrzymy im si bliej.
- Znam ci - wybuchn Klein. - Kiedy zobaczysz bydo, dostajesz na jego punkcie
krka. Wszystkim wam tutaj wiec si oczy na widok byda jak niektrym na widok
alkoholu. Kiedy zobaczycie stado bawow, nikt was nie zatrzyma. - Klein by brygadzist na
kolei.
Steff nie zwraca na niego uwagi.
- Dalej, ruszamy.
Poziom doliny stopniowo si obnia; po jej obu stronach wznosiy si skaliste zbocza.
Mbejane i Nongaje biegli po bokach wysunici jako czujki; rodkiem galopowali obok siebie
biali jedcy, stykajc si prawie strzemionami.
Sean zama strzelb i wycign nabj z komory. Wymieni go na inny z
przewieszonej przez pier adownicy.
- Pidziesit sztuk to daje tylko dziesi na gow - poskary si Frikkie.
- Czyli sto funtw... tyle, ile zarabiasz przez sze miesicy. - Sean rozemia si
podniecony, a Frikkie zawtrowa mu.
- Wy dwaj! Zamknijcie gby i miejcie oczy szeroko otwarte - skarci ich Steff. Gos
mia flegmatyczny, ale oczy rzucay jasne byski.
- Wiedziaem, e macie zamiar zaatakowa - skary si Klein. - Wiedziaem, to byo
jasne jak soce.
- Ty te si zamknij - powiedzia Steff i wyszczerzy zby do Seana.
Jechali w ten sposb przez dziesi minut; potem Steff krzykn cicho na Nongajw i
patrol zatrzyma si. Nikt si nie odzywa; wszyscy rozgldali si bacznie dookoa i
nadstawiali uszu.
- Nic - powiedzia w kocu Steff. - Jak blisko jestemy?
- Tu-tu - odpar Mbejane. - Powinnimy ju sysze stado. Wspaniale uminione
ciao Mbejane wiecio si od potu; duma kazaa mu trzyma si z daleka od Nongajw. Z
trudem powstrzymywa zapa do walki; podniecenie udzielao si wszystkim.
- Dobrze. Id dalej ich ladem.

Mbejane zaoy sobie na rami tarcz z surowej skry i ruszy dalej. Dwukrotnie
jeszcze zatrzymywali si, eby nasuchiwa, i za kadym razem Sean i Frikkie byli coraz
bardziej niespokojni i niecierpliwi.
- Uspokjcie si - warkn Steff. - Jak mamy cokolwiek usysze, jeli si tak
wiercicie?
Sean otworzy usta, ale zanim zdy odpowiedzie, usyszeli wszyscy aosny ryk
wou, dobiegajcy od strony rosncych przed nimi drzew.
- S!
- Mamy ich!
- Ruszajmy!
- Nie, zaczekajcie - rozkaza Steff. - Sean, we moj lornetk i wdrap si na to drzewo.
Powiesz mi, co widzisz.
- Marnujemy tylko czas - zaprotestowa Sean. - Powinnimy...
- Powinnicie nauczy si robi, co wam, do cholery, ka - przerwa mu Steff. Wa.
Sean z wiszc na szyi lornetk wdrapa si na drzewo i znalaz miejsce, w ktrym
rozwidlay si dwie gazie. Usadowi si tam i uama gazk, ktra zasaniaa mu widok.
- S prosto przed nami! - zawoa prawie natychmiast.
- Ile sztuk? - zapyta go Steff.
- Mae stado... pilnuje go dwch pastuchw.
- Pas si midzy drzewami?
- Nie - odpar Sean. - S na otwartej przestrzeni. Wyglda to na jakie moczary.
- Upewnij si, czy nie ma w pobliu innych Zulusw.
- Nie ma...
- Uyj lornetki, do cholery - przerwa mu ostro Steff. - Jeli tam s, bd si starali
ukry.
Sean przytkn do oczu lornetk i nastawi ostro. Bydo byo tuste, z byszczc
bia skr w czarne ctki i wielkimi rogami. Krya nad nim chmara biaych ibisw. Dwaj
pastuchowie byli cakiem nadzy - modzi chopcy z chudymi nogami i nieproporcjonalnie
duymi genitaliami - charakterystycznymi dla Afrykanw. Sean zlustrowa lornetk moczary i
otaczajcy je busz. W kocu odj j od oczu.
- Tylko dwch pastuchw - oznajmi.

- Moesz zej - pozwoli mu Steff.


Pastuchowie uciekli, kiedy tylko patrol wyjecha na otwart przestrze. Zniknli
midzy nielicznymi drzewami, rosncymi po drugiej stronie moczarw.
- Zostawcie ich - zawoa miejc si Steff. - Biednym gwniarzom i tak dostan si
baty.
Spi konia i wjecha w porastajc moczary, soczyst zielon traw. Grube, wysokie
odygi sigay mu do sioda.
Inni ruszyli za nim, popdzajc konie, ktrych kopyta chlupotay i mlaskay w bocie.
Sto jardw przed nimi wida byo nad traw grzbiety pascego si byda. Unosiy si nad nimi
ptaki skrzeczc i zataczajc krgi.
- Sean, ty i Frikkie okrcie stado z lewej strony - rzuci przez rami Steff, ale nim
skoczy mwi, trawa zaroia si od Zulusw. Byo ich co najmniej stu, w penym bojowym
rynsztunku.
- Zasadzka - wrzasn Steff. - Nie walczcie z nimi, jest ich zbyt wielu. Uciekajcie! zawoa. W chwil potem cignli go z konia.
Konie krciy si w kko w bocie, rc i stajc dba. Strza ze strzelby Kleina uton
prawie w triumfalnym ryku Zulusw. Mbejane skoczy do przodu, zapa za uzd konia Seana
i obrci do tyu jego eb.
- Uciekaj, Nkosi, szybko. Nie ma na co czeka.
Klein nie y; w jego gardle tkwia assegai, a z ust, kiedy pada do tyu, trysna
jasnym strumieniem krew.
- Trzymaj si mojego strzemienia - zawoa Sean. By zdumiewajco spokojny. Z boku
zaatakowa go jeden z Zulusw; Sean opar strzelb o kolano i wypali prosto w dotykajc
niemal lufy czarn twarz. Pocisk oderwa napastnikowi p gowy. Sean wyrzuci usk i
zaadowa ponownie.
- Uciekaj, Nkosi! - krzykn po raz kolejny Mbejane. Nie sucha wcale Seana; z
uniesion wysoko tarcz stawi czoo dwm atakujcym i powali obu w boto. Jego assegai
dwa razy uniosa si i opada.
- Ngi Dhla! - zawy Mbejane. - Nasyciem si.
Ogarnity szaem walki przeskoczy ciaa zabitych i pobieg dalej. Ktry z Zulusw
stan, eby si z nim zmierzy; Mbejane zaczepi skrajem tarczy o jego tarcz i szarpn j w
bok wystawiajc lewe rami przeciwnika na ostrze swojej wczni.

- Ngi Dhla! - zawy ponownie.


Przedar si przez piercie atakujcych i Sean skierowa grzzncego w bocie konia
w powsta wyrw. Jaki Zulus zapa za cugle, Sean przytkn luf do jego piersi i pocign
za cyngiel. Zulus wrzasn.
- Mbejane! - zawoa Sean. - Zap si mojego strzemienia! mier dosiga Frikkiego
van Essena; jego ko lea na ziemi, a wok roili si Zulusi z czerwonymi od krwi
wczniami.
Sean wychyli si z sioda i objwszy Mbejane w pasie unis go w gr. Zulus szarpa
si wciekle, ale Sean nie puszcza go z ucisku. Grunt pod koskimi kopytami sta si troch
twardszy i poruszali si szybciej. Na ich drodze stan kolejny Zulus z podniesion wczni.
Sean nie by w stanie si broni, trzymajc w jednej rce nie nabit strzelb, a drug
obejmujc szarpicego si dziko Mbejane. Z przeklestwem na ustach natar koniem na
Zulusa. Ten uchyli si i zamachn ponownie. Sean poczu piekcy bl, kiedy ostrze wczni
przecio mu gole, a potem wstrzs, kiedy wbio si w kosk pier. Wydostali si z
moczarw i wjechali midzy drzewa.
Ko bieg jeszcze przez mil. Assegai ugodzia go gboko. Run ciko na ziemi,
ale Seanowi udao si w ostatniej chwili wydoby stopy ze strzemion i zeskoczy bez
szwanku. Przystanli razem z Mbejane i przyjrzeli si pademu wierzchowcowi - obaj ciko
dyszeli.
- Potrafisz biec w tych butach? - zapyta Zulus.
- Tak. - Mia na nogach lekkie veldschoeny.
- Te bryczesy bd ci krpowa ruchy.
Mbejane szybko uklkn i rozci wczni spodnie Seana, oswobadzajc jego nogi
od ud w d, po czym wsta i nasuchiwa pierwszych odgosw pogoni. Nic.
- Zostaw strzelb, jest zbyt cika. Zostaw kapelusz i adownic.
- Przecie musz mie ze sob strzelb - zaprotestowa Sean.
- No to j zabierz - wybuchn niecierpliwie Mbejane. - Zabierz i zgi. Jeli bdziesz
j nis, dopadn ci przed poudniem.
Sean waha si jeszcze przez sekund, a potem zapa strzelb za luf, zamachn si
ni niczym toporem i uderzy w pie najbliszego drzewa. Kolba roztrzaskaa si, a on
odrzuci bro od siebie.
- Musimy rusza - powiedzia Mbejane.

Sean zerkn szybko na martwego konia i skrzane rzemyki, ktrymi przytroczony by


do sioda kouszek. Caa misterna robota Anny posza na marne - pomyla ze smutkiem. A
potem ruszy za Mbejane.
Najgorsza bya pierwsza godzina; Sean z trudnoci dotrzymywa kroku Zulusowi.
Bieg napinajc minie i wkrtce zacz odczuwa w boku bolesn kolk. Mbejane
spostrzeg, e cierpi, i zatrzyma si na kilka minut, eby pokaza mu, jak pozby si blu.
Potem ruszyli dalej i Sean bieg coraz swobodniej. Po kolejnej godzinie zapa wiatr w plecy.
- Ile czasu zajmie nam dotarcie do gwnych si? - zapyta.
- Moe dwa dni... nie rozmawiaj - odpar Mbejane. Zmieniao si powoli
uksztatowanie terenu. Wzgrza nie byy ju tak strome i skaliste, las przerzedzi si i znowu
znaleli si na poronitej falujc traw sawannie.
- Wyglda na to, e nikt nas nie ciga - odezwa si Sean, pierwszy raz po pgodzinie.
- By moe - odpar bez przekonania Mbejane. - Jeszcze za wczenie, eby co
powiedzie.
Biegli obok siebie rwnym krokiem, stpajc zgodnym rytmem po spalonej socem
ziemi.
- Chryste, ale mi si chce pi - jkn Sean.
- Nie ma tutaj nigdzie wody - stwierdzi Mbejane - ale zatrzymamy si na chwil na
szczycie nastpnego wzniesienia, eby odpocz.
Znalazszy si na wierzchoku, obejrzeli si do tyu. Koszula Seana bya mokra od
potu; oddycha gboko, ale bez wikszych trudnoci.
- Nikt nas nie ciga - w gosie Seana brzmiaa ulga. - Moemy troch zwolni.
Mbejane nie odpowiedzia. On rwnie obficie si poci, ale po jego ruchach i wysoko
uniesionej gowie wida byo, e jeszcze nie zacz odczuwa zmczenia. Mia tarcz na
ramieniu, a ostrze trzymanej w drugiej rce wczni poplamione byo zakrzep, czarn krwi.
Przez cae pi minut wpatrywa si w drog, ktr przybiegli, a w kocu mrukn gniewnie
i wskaza co swoj assegai.
- Tam! Obok tej kpy drzew! Widzisz ich?
- Och, do diaba. - Teraz i Sean zobaczy cigajcych. W odlegoci okoo czterech
mil, na skraju przerzedzajcego si lasu, wida byo na brzowym pergaminie sawanny
ciemn, podobn do narysowanej owkiem kresk, ktra poruszaa si.
- Ilu ich jest? - zapyta.

- Pidziesiciu - oceni na oko Mbejane. - Za duo.


- Szkoda, e nie zabraem strzelby - mrukn Sean.
- Gdyby zabra, byliby teraz o wiele bliej... a z jedn strzelb przeciwko
pidziesiciu mgby... - Mbejane nie dokoczy zdania.
- Dobrze, wic ruszajmy dalej - powiedzia Sean.
- Musimy jeszcze troch odpocz. To nasz ostatni przystanek przed zachodem soca.
Oddychali teraz wolniej. Sean prbowa oceni, w jakiej znajduje si formie: bolay
go troch nogi, ale wiedzia, e minie jeszcze wiele godzin, zanim poczuje prawdziwe
zmczenie. Odchrzkn i wyplu gst, lepk pecyn flegmy. Chciao mu si pi, ale zdawa
sobie spraw, e nie powinien o tym myle.
- Ach! - krzykn Mbejane. - Zobaczyli nas.
- Skd wiesz?
- Spjrz, wysyaj przodem swoich owcw. - Od czoa kreski odczyy si trzy
kropki i ruszyy szybciej do przodu.
- Co masz na myli? - Sean podrapa si z zakopotaniem po nosie. Po raz pierwszy w
yciu ogarn go strach ciganego: strach sabej, bezbronnej ofiary, ktrej depcze po pitach
nagonka.
- Wysyaj przodem swoich najlepszych biegaczy, eby nas przeforsowa. Wiedz, e
kiedy przycisn nas mocniej... nawet jeli im samym te przestanie wia wiatr w plecy...
wpadniemy atwo w rce tych, co biegn za nimi.
- Dobry Boe - Sean by teraz naprawd przeraony. - Jak sobie z nimi poradzimy?
- Na kad sztuczk jest jaka inna sztuczka - owiadczy Mbejane. - Ale dosy ju
odpoczywalimy. Biegnijmy.
Sean ruszy w d zbocza niczym sposzony dujker, ale Mbejane ostro przywoa go do
porzdku.
- Tego wanie chc. Biegnij tak, jak przedtem. - I znowu pucili si obaj zgodnym
dugim, lunym krokiem.
- Zbliaj si - powiedzia Sean, kiedy osignli szczyt nastpnego wzniesienia. Trzy
kropki daleko wyprzedzay teraz pozostaych.
- Tak - odpar matowym gosem Mbejane.
Przebiegli przez gra i pucili si w d, tupic zgodnie stopami i oddychajc
niezmiennym rytmem: wdech i wydech, wdech i wydech.

Dnem doliny pyn may strumyk; krystaliczna woda szemraa pord biaego piasku.
Sean przeskoczy go, rzucajc w ty tskne spojrzenie i ju bieg w gr, pokonujc kolejne
wzniesienie. Zbliali si do grani, kiedy w oddali usyszeli za sob przenikliwy krzyk. Sean i
Mbejane obejrzeli si. Na szczycie wzniesienia, z ktrego przed chwil zbiegli, pojawio si,
w odlegoci zaledwie p mili, trzech zuluskich biegaczy. Sean patrzy, jak zbiegaj w d w
ich stron z podskakujcymi na gowie piropuszami i wirujcymi wok ud spdniczkami z
ogonw leoparda. Odrzucili precz tarcze, ale kady z nich ciska w rku assegai.
- Spjrz na ich nogi! - zawoa triumfalnie Mbejane. Sean spostrzeg, e biegn
nierwnym, zataczajcym si krokiem. - S wykoczeni, biegli zbyt szybko - rozemia si
Mbejane. - Teraz musimy im pokaza, jacy jestemy przeraeni: musimy biec jak wiatr,
jakbymy czuli na karku oddech stu Tokoloshe13.
Do wierzchoka wzgrza byo tylko dwadziecia krokw; przebiegli je, udajc
ogarnitych panik. Ale kiedy tylko zniknli Zulusom z oczu, Mbejane zapa Seana za rami.
- Padnij - szepn. Zapadli w traw, a potem podczogali si z powrotem do szczytu
wzniesienia.
Mbejane trzyma swoj wczni skierowan do przodu. Podkurczy pod sob nogi i
wykrzywi usta w umiechu.
Sean pomaca w trawie wok siebie i znaaz kamie wielkoci pomaraczy. Mieci
si wietnie w jego doni.
Syszeli nadbiegajcych Zulusw, tupot ich zrogowaciaych, bosych stp po stoku, a
potem ich oddechy, syczce i chrapliwe, coraz bliej i bliej, a w kocu pokazali si na
grani. Sia bezwadu poniosa ich w d. Tam gdzie na ich spotkanie unieli si z trawy Sean i
Mbejane. Poszarzae ze zmczenia twarze wykrzywiy si w wyrazie absolutnego
zaskoczenia: spodziewali si zobaczy uciekinierw p mili przed sob. Mbejane przebi
pierwszego wczni; zaatakowany nie podnis nawet ramienia, eby sparowa uderzenie.
Ostrze wyszo midzy jego opatkami.
Sean cisn kamieniem w twarz drugiego. Rozlego si planicie przypominajce
odgos, z jakim dojrzaa dynia rozbija si o kamienn podog; trafiony upad na plecy, a z
doni wypada mu assegai.

13

Chimera w zuluskiej mitologii.

Trzeci Zulus odwrci si, eby uciec, ale Mbejane skoczy mu na plecy, przewrci
na wznak i siedzc na jego piersiach odchyli do tyu podbrdek i podern mu gardo.
Sean spojrza w d, na czowieka, ktrego trafi; zgubi gdzie swoje przybranie
gowy, mia wybit szczk i znieksztacon twarz. Wci si sabo porusza.
Zabiem dzisiaj trzech ludzi - pomyla Sean - i przyszo mi to z tak atwoci.
Patrzy bez emocji, jak Mbejane podchodzi do jego ofiary i jak si nad ni pochyla.
Lecy wyda z siebie krtkie, chrapliwe westchnienie i znieruchomia. Mbejane wyprostowa
si i spojrza na Seana.
- Teraz nie zdoaj nas dogoni przed zmrokiem - powiedzia.
- A tylko nocna mapa widzi w ciemnociach - doda Sean. Mbejane umiechn si,
przypomniawszy sobie art, i jego twarz na chwil odmodniaa. Zerwa gar wyschnitej
trawy i wytar ni sobie rce.
Noc nadesza w odpowiednim momencie, eby ich ocali. Sean bieg przez cay dzie
i w kocu jego ciao zaczo drtwie na znak protestu; bl rozrywa mu piersi przy kadym
chrapliwym oddechu i nie mia ju czym si poci.
- Jeszcze troch, jeszcze tylko troch. - Mbejane szeptem dodawa mu otuchy.
Pocig wyduy si; od najwytrwalszych biegaczy dzielia ich teraz nie wicej ni
mila. Inni zostali w tyle.
- Soce zachodzi, wkrtce bdziemy mogli odpocz - powiedzia Mbejane i dotkn
na chwil jego ramienia; dziwne, ale ten krtki fizyczny kontakt doda Seanowi si. Wyrwna
krok i nie potyka si ju tak czsto, kiedy zbiegali z nastpnego wzniesienia.
Spuchnite i czerwone soce wisiao nisko nad ziemi i doliny wypeniay si
cieniem.
- Ju niedugo, bardzo niedugo - gos Mbejane by niemal bagalny.
Sean obejrza si do tyu: postaci najbliszych Zulusw trudno byo rozrni w
zapadajcym zmroku. I wtedy wykrci sobie nog w kostce - upad ciko na ziemi i lea
na brzuchu nie podnoszc gowy, czujc pulsujcy bl w otartym policzku.
- Wstawaj! - w gosie Mbejane brzmiaa desperacja. Sean zwymiotowa, wyrzucajc z
siebie z blem troch ci.
- Podnie si! - Mbejane szarpa go obiema rkami, prbujc unie na kolana. Podnie si, bo zginiesz - zagrozi. Zapa go pen garci za wosy i zacz je bezlitonie
wykrca.

Seanowi napyny do oczu zy blu. Z przeklestwem na ustach prbowa rzuci si


na Zulusa.
- Wstawaj! - zawoa Mbejane i Sean unis si na nogi. - Biegnij! - pogoni go Zulus i
pchn do przodu. Nogi same poniosy dalej Seana. Mbejane znowu si obejrza. Najbliszy
Zulus by bardzo niedaleko, ale jego posta prawie rozpywaa si w mroku. Ruszyli przed
siebie. Sean jcza przy kadym kroku. Mia obrzmiay jzyk i apa szeroko rozwartymi
ustami powietrze. Mbejane podtrzymywa go, nie pozwalajc mu si przewrci.
A potem w cigu jednej chwili zapada afrykaska noc: znikny wszystkie kolory i
obja ich ciasnym krgiem ciemno. Mbejane rozglda si niespokojnie, prbujc
rozpozna w mroku otaczajce ich ksztaty i oceniajc intensywno wiata. Sean bieg tu
obok niego zataczajc si i nic nie widzc.
- Teraz sprbujemy - podj na gos decyzj Mbejane. Zapa Seana za rami i obrci
go pod ostrym ktem w prawo, zawracajc w stron cigajcych, tak by min ich w
bezporedniej bliskoci pod oson mroku.
Zwolnili do normalnego kroku. Mbejane podtrzymywa Seana, zarzuciwszy sobie jego
rk na rami i trzymajc w drugiej doni gotow do zadania ciosu assegai. Sean drepta
apatycznie ze zwieszon w d gow.
Usyszeli, jak w odlegoci pidziesiciu krokw mijaj ich pierwsi cigajcy.
- Widzisz ich? - zapyta ktry z nich w ciemnoci po zulusku.
- Aibo! - odpowiedzia przeczco inny.
- Rozcignijcie si, moe bd chcieli zawrci w ciemnoci.
- Yeh-bo! - pada odpowied twierdzca.
A potem gosy oddaliy si i znowu spowia ich noc i cisza. Mbejane nie dawa
Seanowi si zatrzyma. Na niebie pojawi si niewielki sierp ksiyca, owietlajc przed nimi
drog. Mbejane stopniowo skrca na poudniowy wschd. W kocu trafili na strumie, przy
ktrym rosy drzewa. Sean ledwo mg przeyka; mia spuchnite i obolae gardo. A pniej
pooyli si pod drzewami na dywanie z lici, zwinli si razem w kbek, eby zachowa
ciepo, i zasnli.

28. Nastpnego dnia po poudniu odnaleli miejsce, w ktrym obozowa Chelmsford:


widniejce w rwnych odstpach czarne lady po ogniskach, wygnieciona po namiotach
trawa, paliki do wizania koni, a take stosy pustych piciofuntowych puszek po biskwitach i
mniejszych - po wojskowej tuszonce.
- Zwinli obz dwa dni temu - owiadczy Mbejane.
Sean skin gow, nie wtpic w prawdziwo jego oceny.
- Ktrdy poszli?
- Z powrotem, do gwnego obozu pod Isandhlwan.
Sean zrobi zdziwion min.
- Zastanawiam si, dlaczego to zrobili.
Mbejane wzruszy ramionami.
- Opucili to miejsce w popiechu. Jedcy pogalopowali ppodeoi* zostawiajc za
sob piechot.
- Pjdziemy ich tropem - powiedzia Sean.
lad by szeroki jak rzeka, zostawiy go bowiem tysice stp, a wozy i lawety wyryy
w ziemi gbokie koleiny.
Przespali si obok drogi, godni i zzibnici. Nastpnego ranka, kiedy wyruszali, w
zagbieniach terenu kry si szron.
Na krtko przed poudniem zobaczyli wznoszce si na horyzoncie granitowe skay
Isandhlwany i bezwiednie przyspieszyli kroku. Isandhlwan - Gra Maej Rki. Sean utyka,
jeden z butw otar mu skr na picie. Wosy mia spltane i tuste od potu, a twarz pokryt
kurzem.
- Bd mi teraz smakowa nawet wojskowe konserwy - odezwa si po angielsku.
Mbejane nie zrozumia go i nie odpowiedzia. Wpatrywa si przed siebie z zastygym na
twarzy wyrazem niepokoju.
- Nie widzielimy nikogo przez ostatnie dwa dni, Nkosi. Powinnimy ju spotka
jakie patrole z obozu.
- Moe je ominlimy - odpar beztrosko Sean, ale Mbejane potrzsn gow.
Podali w milczeniu dalej. Gra bya coraz bliej, tak e mogli teraz dokadnie dostrzec
pokrywajcy jej zbocza koronkowy wzr szczelin i skalnych wystpw.
- Nad obozem nie unosi si dym - zauway Mbejane. Podnis oczy i wyranie si
wzdrygn.

- Co tam widzisz? - Sean poczu pierwszy dreszcz niepokoju.


- N'yoni - odpar cicho Mbejane i Sean zobaczy. Nad Gr Maej Rki wisia ciemny
caun obracajcy si powoli niczym koo, wci tak odlegy, e nie sposb byo dostrzec
pojedynczych ptakw, Jcz tylko cie, gsty, mroczny cie na niebie. Ten widok sprawi, e
nagle w rodku upalnego dnia przeszed go lodowaty dreszcz. Puci si biegiem.
Wtem oya rozcigajca si przed nimi rwnina. Niczym ranny ptak trzepotao w
powietrzu podarte ptno przewrconego wozu. Szamoczce si szakale uciekay na ich
widok, a wyej przemykaa zboczem skulona hiena.
- O mj Boe - szepn Sean.
Mbejane opar si na swojej wczni; twarz mia spokojn i jakby nieobecn, ale
oczyma wodzi niespiesznie po polu.
- Czy oni zginli? Czy wszyscy zginli?
Nie musia odpowiada na to pytanie. Widzia trupy lece w trawie, lece caymi
stosami wok wozw i dalej, ju coraz rzadziej, na wzniesieniu. Sprawiay wraenie bardzo
maych i nieszkodliwych. Mbejane sta w milczeniu i czeka. Przefrun nad nimi wielki
czarny sp, z rozpostartymi niczym palce u doni pirami ogona. Wysun nogi, dotkn
ziemi, podskoczy ciko kilka razy i osiad wrd trupw - byskawiczna przemiana
piknego ptaka w skurczon wstrtn kreatur. Pokrci gow, nastroszy pira i koyszc si
przeszed kilka krokw, eby zagbi dzib w odzianych w zielone sukno zwokach.
- Gdzie jest Chelmsford? Czy jego take tutaj dopadli?
- Przyby zbyt pno - odpar Mbejane potrzsajc gow. Wskaza dzid szeroki lad,
ktry cign si skrajem pola bitwy i przecina zbocza Isandhlwany w kierunku Tugeli. Poszed z powrotem w stron rzeki. Nie zatrzyma si nawet, eby pogrzeba zabitych.
Sean i Mbejane podeszli bliej. Musieli omija stosy zuluskiej broni i tarcz; ostrza
wczni zacza ju zera rdza. W miejscach gdzie padli Zulusi, trawa bya pognieciona i
poplamiona, ale same trupy znikny - najlepsza oznaka, komu przypado zwycistwo.
Zbliyli si do linii Anglikw. Seanowi zrobio si niedobrze, kiedy zobaczy, jak ich
potraktowano. Leeli jeden na drugim, twarze zdyy ju im sczernie i kady z nich by
wypatroszony. W otwartych pustych jamach brzusznych roio si od much.
- Dlaczego oni to robi? - zapyta. - Dlaczego musz ich patroszy?

Min cikim krokiem wozy. W trawie porozrzucane byy otwarte skrzynki z


jedzeniem i piciem; wok zabitych leaa odzie, papiery i skrzynki po nabojach, ale strzelby
znikny. Odr rozkadu by tak silny, e niczym rycyna przywar mu do garda i jzyka.
- Musz odnale tat - powiedzia cicho, tak jakby prowadzi z kim lun rozmow.
Mbejane szed kilkanacie krokw za nim. Doszli do linii, gdzie obozowali ochotnicy.
Namioty porwane byy w strzpy i wdeptane w py. Konie zakuto w miejscach, gdzie stay
uwizane; byy spuchnite jak balony. Sean rozpozna klacz swego ojca, Cygank. Podszed
do niej.
Ptaki wydziobay jej oczy; leaa na boku z brzuchem tak wzdtym, e siga Seanowi
do pasa. Obszed j. Tu obok leeli pierwsi Strzelcy Ladyburscy. Rozpozna wszystkich,
chocia napoczy ich ju spy. Leeli w szerokim krgu, obrceni twarz na zewntrz. A
potem spostrzeg dalsze ciaa lece z rzadka na drodze prowadzcej w stron zbocza gry.
Poda szlakiem, ktrym ochotnicy usiowali przedrze si ku brzegom Tugeli i
przypominao to zabaw w podchody. Po obu stronach, w miejscach gdzie padli Zulusi,
zostafy lady na trawie.
- Co najmniej dwudziestu na kadego z naszych - szepn Sean z nik iskierk dumy.
Wspi si wyej. Na szczycie pagrka, tu pod wznoszcymi si stromo skaami
Isandhlwany, odnalaz swego ojca.
Byo ich tam czterech, ostatnich czterech: Waite Courteney, Tim Hope-Brown oraz
Hans i Nile Erasmusowie. Leeli blisko siebie; Waite na plecach, z rozrzuconymi szeroko
rkoma. Ptaki obgryzy mu twarz do koci, ale pozostawiy brod, ktra unosia si lekko nad
piersi, poruszana podmuchami wiatru. Muchy, zielone, wielkie muchy o metalicznym
poysku, aziy po jego otwartym brzuchu niczym rojce si pszczoy.
Sean usiad przy swoim ojcu. Podnis lecy obok, niepotrzebny ju filcowy kapelusz
i przykry nim jego straszliwie okaleczon twarz. Na rondzie kapelusza wci tkwia zielonota kokarda, dziwnie wesoy akcent w obliczu wszechobecnej mierci. Muchy bzyczay
pospnie i kilka z nich usiado Seanowi na twarzy i na wargach. Zgoni je.
- Znasz tego czowieka? - zapyta Mbejane.
- To mj ojciec - odpar Sean, nie podnoszc wzroku.
- Ty te. - W gosie Mbejane zabrzmiao wspczucie i zrozumienie. Odwrci si,
eby zostawi ich samych.

Nie mam nic - powiedzia nie tak dawno Mbejane. Teraz to samo mg powiedzie
o sobie Sean. Bya w nim pustka; nie czu gniewu, smutku ani blu. Nie docieraa do niego
nawet rzeczywisto. Przygldajc si okaleczonym zwokom, nie potrafi uwierzy, e
naleay kiedy do istoty ludzkiej. Zostao tylko miso; czowiek znikn.
Mbejane wrci po jakiej chwili. Z jednego z nie spalonych wozw wyci ptno, w
ktre owinli Waite'a. Wykopali mu grb. Praca bya mudna, ziemia kamienista i ilasta.
Pochowali Waite'a z rozpostartymi w rigor mortis ramionami. Sean nie potrafi si zmusi,
eby je zama. Delikatnie przysypali go ziemi i usypali w tym miejscu kopczyk z kamieni.
Stanli obaj obok grobu.
- C, tato... - gos Seana brzmia nienaturalnie. Nie by w stanie uwierzy, e mwi
do swego ojca. - C, tato... - zacz znowu, mamroczc pod nosem. - Chciabym
podzikowa ci za wszystko, co dla mnie zrobie. - Przerwa i odchrzkn. - Wiesz chyba,
e zadbam o mam i o farm... najlepiej jak potrafi... i o Garry'ego take.
Po raz kolejny umilk i odwrci si do Mbejane.
- Brakuje mi sw - powiedzia gosem, w ktrym brzmiao zdumienie, prawie uraza.
- Tak - potwierdzi Mbejane. - Brakuje sw.
Sean sta jeszcze chwil nad grobem, zmagajc si z potwornoci mierci i prbujc
poj jej nieodwoalno, a potem odwrci si i ruszy w stron Tugeli. Z boku szed za nim
cofnity o krok Mbejane. Nie dojdziemy do rzeki przed zapadniciem zmroku - pomyla
Sean. By bardzo zmczony i utyka na jedn nog, t z obtart pit.

29. Ju niedaleko - powiedzia Denis Petersen.


- Tak - mrukn Sean. Irytowao go stwierdzenie rzeczy oczywistej; jeli jedzie si z
Mahoba Kloof i po lewej stronie wida wijcy si Baboon Stroom, to wiadomo, e do
Ladyburga pozostao nie wicej jak pi mil. Jak powiedzia Denis: Ju niedaleko. Denis
wjecha w chmur kurzu i rozkaszla si.
- Pierwsze piwo chyba wyparuje mi z garda.
- Myl, e moemy pojecha przodem - Sean przesun rk po twarzy, rozcierajc
po niej kurz. - Mbejane i inni sucy zaopiekuj si bydem przez reszt drogi.
- Wanie miaem ci to zaproponowa. - Denisowi wyranie ulyo. Gnali prawie
tysic sztuk byda, ktre toczyo si przed nimi, wzbijajc tyle kurzu, e trudno byo
oddycha. Dwa dni wdrowali z Rorkes Drift, gdzie rozwizany zosta korpus ekspedycyjny.
- Dzisiaj w nocy przetrzymamy je w zagrodach, a jutro rano pogonimy dalej...
zaczekaj, powiem tylko Mbejane.
Sean klepn pitami konia i podjecha do biegncego truchtem wielkiego Zulusa. Po
kilku minutach rozmowy da znak Denisowi. Okryli kady z innej strony stado i spotkali si
u jego czoa.
- Nie s w najlepszej formie - mrukn Denis ogldajc si za siebie.
- To nieuniknione - stwierdzi Sean. - Forsowalimy je ostro przez dwa dni.
Tysic sztuk byda stanowio cz stada Cetewayo przypadajc na pi osb Denisa i jego ojca oraz Waite'a, Seana i Garricka. Nawet umarli dostali swj przydzia.
- Jak daleko wysforowalimy si przed innych? - zapyta Denis.
- Nie mam pojcia - odpar Sean. Nie byo to wane i kada odpowied byaby tylko
wreniem z fusw; bezsensowne pytanie jest tak samo irytujce jak oczywiste stwierdzenie.
Jeszcze kilka miesicy temu podobny problem sprowokowaby co najmniej pgodzinn
ktni. Teraz nabra po prostu wody w usta. Dlaczego? Bo jestem inny. Udzieliwszy sam
sobie odpowiedzi, umiechn si sardonicznie.
- Z czego si miejesz? - zapyta Denis.
- Pomylaem wanie, jak wiele rzeczy zmienio si w cigu ostatnich miesicy.
- Ja - odpar Denis i przez chwil zapanowaa cisza przerywana tylko nierwnym
stukotem kopyt. - Zabawnie bdzie to wszystko wyglda bez taty - powiedzia z zadum. Zabawnie bdzie wyglda ycie na farmie... tylko mama, dziewczyny i ja.

Znowu si do siebie nie odzywali. Rozmylali o tych krtkich miesicach, w cigu


ktrych odmienio si ich ycie.
aden z nich nie ukoczy jeszcze dwudziestu lat, ale obaj stali si gowami rodzin,
wacicielami ziemi i byda, ludmi, ktrzy poznali smak i smutek zabijania. Na twarzy Seana
pojawiy si zmarszczki, zapuci kwadratow brdk. Wzili udzia w ekspedycji karnej,
ktra w odwecie za Isandhlwan palia i pldrowaa wioski Zulusw. Pod Ulundi stanli w
pracym socu za plecami piechoty Chelmsforda i czekali cicho, patrzc, jak Cetewayo
ustawia swoj armi i wysya j przez otwarte pole naprzeciw wtego czworoboku
Anglikw. Stali w miejscu, podczas gdy grzmiay regularne niespieszne salwy i topnia w
oczach wielki czarny byk Zulusw. A potem szeregi piechoty rozwary si i dwa tysice
konnych przypucio szar, ktra miaa na zawsze zama si zuluskiego imperium. cigali
uciekajcych a do zmierzchu i nie liczyli zabitych.
- Wida kocieln wie - powiedzia Denis.
Sean wraca powoli do rzeczywistoci. Byli w Ladyburgu.
- Czy to prawda, e twoja macocha wyjechaa z Theunis Kraal? - zapyta Denis.
- Tak, przeprowadzia si do miasta. Mieszka w domku przy Protea Street.
- Domylam si, e nie chciaa przeszkadza Annie i Garrickowi. Sean natychmiast
zmarszczy brwi.
- Kto by pomyla, e Anna wyjdzie za Garry'ego - Denis zachichota, potrzsajc z
niedowierzaniem gow. - Nie dabym za niego zamanego szelga.
Teraz dopiero Sean naprawd si nasroy. Garry zrobi z niego takiego cholernego
gupka - sprawa z Ann nie bya przecie jeszcze wcale skoczona.
- Miae od nich jakie wiadomoci? Kiedy wracaj do domu?
- Ostatni wiadomo mielimy z Pietermaritzburga; wysali do mamy telegram, eby
zawiadomi, e si pobrali. Dostaa go na par dni przed moim powrotem spod Isandhlwany.
To byo dwa miesice temu; z tego, co wiem, nie nadesza potem adna wiadomo.
- Pewnie Garry tak gboko wsun si do gniazdka, e musz go wyciga si. Denis znowu si rozemia, tym razem spronie. Sean wyobrazi sobie nagle Garricka
lecego na Annie; widzia jej zadarte kolana, odchylon do tyu gow i zamknite oczy;
wydawaa z siebie to swoje ciche miauczenie.
- Zamknij si, ty brudna winio - warkn. Denis zamruga oczyma.
- Ja tylko artowaem, przepraszam.

- Nie artuj sobie z mojej rodziny. To mj brat.


- Ale ona bya twoj dziewczyn, moe nie?
- Chcesz w nos?
- Uspokj si, chopie, ja tylko artowaem.
- Nie podobaj mi si takie arty, jasne?
- Dobrze. W porzdku. Uspokj si.
- Nie powiniene mwi takich rzeczy. To wistwo. - Sean usiowa desperacko
pozby si spod powiek obrazu Anny; widzia, jak dochodzi do orgazmu; jej donie
obejmoway poladki Garricka.
- Jezu, od kiedy zrobie si taki wity? - zawoa Denis i puszczajc konia galopem,
wyprzedzi Seana; nie zatrzymujc si pogna gwn ulic w stron hotelu. Sean zastanawia
si, czy nie zawoa go z powrotem; ale po chwili da za wygran.
Skrci w zacienion boczn uliczk. Domek Ady sta trzeci z rzdu. Waite kupi go
przed trzema laty jako lokat kapitau: czarujcy may zaktek, zaszyty wrd drzew, z
nieduym zielonym ogrodem, w ktrym rosy kwiaty. Dom by kryty strzech, bielony
wapnem i otoczony drewnianymi sztachetami. Sean przywiza konia obok furtki, po czym
ruszy ku wejciu i pchn drzwi do rodka.
W salonie siedziay dwie kobiety. Obie podniosy si z krzese, a kiedy go zobaczyy,
zdumienie na ich twarzach natychmiast zmienio si w rado. Poczu, jak robi mu si ciepo
na sercu - przyjemnie jest spotyka si z takim powitaniem.
- Och, Sean, wcale si ciebie nie spodziewaymy - powiedziaa Ada podchodzc do
niego szybko. Ucaowa j, spostrzegajc zarazem, jak gbokie lady wyobio w niej
cierpienie. Ogarn go niejasny wstyd. W nim mier Waite'a nie wywoaa a takiej zmiany.
Przytrzyma Ad w wycignitych ramionach.
- Jeste pikna - powiedzia.
Zeszczuplaa. Jej oczy wydaway si za due w stosunku do twarzy i czai si w nich
smutek przypominajcy kryjce si po zagajnikach cienie. Mimo to umiechaa si do niego.
- Mylaymy, e przyjedziesz w pitek. Tak si ciesz, e wrcie wczeniej.
Sean popatrzy w gb pokoju. Audrey wiercia si niespokojnie, usiujc zwrci na
siebie jego uwag.
- Cze, Placku Truskawkowy.

- Cze, Sean. - Zarumienia si troch pod jego spojrzeniem, ale nie spucia wzroku.
- Postarzae si - powiedziaa, nie zauwaajc prawie kurzu, ktry osiad na jego twarzy,
upudrowa czupryn i rzsy i podrani spojwki.
- Po prostu zapomniaa, jak wygldam - odpar, odwracajc si z powrotem do Ady.
- Nie, wcale nie zapomniaam - szepna Audrey tak cichutko, e adne z nich tego nie
usyszao. Poczua, jak co pulsuje jej w piersiach.
- Siadaj, Sean. - Ada zaprowadzia go do duego fotela po drugiej stronie kominka.
Sta na nim dagerotyp przedstawiajcy Waite'a. - Zrobi ci filiank herbaty.
- A nie mgbym dosta piwa, mamo? - zapyta Sean, sadowic si w fotelu.
- Oczywicie. Przynios ci.
- Nie. - Audrey przefruna przez pokj, kierujc si do kuchni. - Ja przynios.
- Jest w spiarni! - zawoaa za ni Ada. - To takie sodkie dziecko - powiedziaa do
Seana.
- Przypatrz si jej lepiej - umiechn si. - Nie jest ju wcale dzieckiem.
- auj, e Garry... - zacza Ada i przerwaa.
- Czego aujesz? - naciska Sean.
Przez chwil milczaa, mylc o tym, dlaczego Garrick nie znalaz sobie dziewczyny
takiej jak Audrey...
- Nic, nic - odpara i podesza, eby usi obok niego.
- Miaa moe jakie wiadomoci od Garry'ego? - zapyta Sean.
- Nie. Jeszcze nie, ale pan Pye mwi, e bank przysa mu czek do realizacji... z
Kapsztadu.
- Z Kapsztadu? - Sean unis zakurzon brew. - Nasz chopak uywa ycia.
- Tak - potwierdzia Ada, przypominajc sobie wysoko kwoty, na ktr wystawiony
by czek. - Uywa ycia.
Do pokoju wesza z powrotem Audrey: niosa na tacy piwo i szklank. Podesza do
fotela. Sean dotkn butelki; bya zimna.
- Pospiesz si, dziewczyno - ponagli j. - Umieram z pragnienia.
Pierwsz szklank oprni trzema ykami. Audrey nalaa mu znowu i Sean ze
szklank w doni rozpar si wygodnie w fotelu.
- A teraz - poprosia Ada - o wszystkim nam opowiedz. Dobrze byo opowiada - po
tak ciepym powitaniu, popijajc piwo, czujc pulsujcy w miniach agodny bl. Nie zdawa

sobie sprawy, e ma tyle do powiedzenia. Kiedy milk, Ada albo Audrey zadaway mu kolejne
pytania i mg mwi dalej.
- O Boe - westchna w kocu Audrey. - Na dworze jest ju prawie ciemno. Musz
i.
- Sean - powiedziaa Ada wstajc z fotela. - Czy mgby dopilnowa, eby Audrey
bezpiecznie dotara do domu?
Szli obok siebie w pmroku, pod wiszcymi wysoko gaziami drzew.
- Czy bye zakochany w Annie, Sean? - odezwaa si po duszej chwili Audrey.
Wyrzucia to w kocu, a Sean zareagowa w normalny dla siebie sposb: poczu, jak ogarnia
go zo. Otworzy usta, eby j skarci, ale w ostatniej chwili zmieni zamiar. Waciwie
byo to cakiem interesujce pytanie. Czy by zakochany w Annie? Zastanowi si nad tym po
raz pierwszy w yciu. Powtrzy w myli pytanie, usiujc znale na nie prawdziw
odpowied.
- Nie, Placku Truskawkowy, nie - odpar czujc, jak ogarnia go naga ulga.
Umiechn si do niej. - Nigdy nie byem zakochany w Annie. - Ton jego gosu by
waciwy, nie kama. Audrey sza dalej obok niego, caa szczliwa.
- Nie musisz wchodzi ze mn do domu. - Uprzytomnia sobie, e ma poplamione i
brudne ubranie, ktre mogoby wprawi go w zakopotanie w obliczu jej rodzicw. Chciaa,
eby wszystko byo tak jak trzeba od samego pocztku.
- Bd patrzy, a dojdziesz do drzwi - powiedzia Sean.
- Przypuszczam, e jutro jedziesz do Theunis Kraal? - zapytaa.
- Tak, z samego rana - odpar Sean. - Mam tam cholernie duo do roboty.
- Ale bdziesz zachodzi do sklepu?
- Tak - odrzek Sean. Sposb, w jaki na ni spojrza, sprawi, e znowu oblaa si
rumiecem. Nienawidzia swojej jasnej cery: tak atwo j zdradzaa. Pobiega szybko ciek,
ale potem zatrzymaa si i obejrzaa.
- Prosz ci, Sean, nie nazywaj mnie ju wicej Plackiem Truskawkowym. Sean
zachichota.
- Dobrze, Audrey. Bd si stara o tym pamita.

30. Sean uwiadomi sobie, e od jego powrotu z wojny z Zulusami mino ju sze
tygodni: sze tygodni jak z bicza trzs. Popija kaw z kubka wielkoci niemieckiego kufla
do piwa, siedzc na rodku ka w podcignitej do pasa nocnej koszuli i ze skrzyowanymi
nogami, w wygodnej pozie Buddy. Kawa bya gorca; popija j siorbic i wypuszczajc par
ustami.
Cay ten okres wypeniony by prac - zbyt wypeniony, by Sean mg pogry si w
smutku czy alu, chocia wieczorami, kiedy zasiada w gabinecie, gdzie wszystko
przypominao mu Waite'a, wci odczuwa bl.
Dnie ledwie si zaczy, a ju mijay. Trzeba byo teraz doglda trzech farm: Theunis
Kraal i dwch innych, wydzierawionych od starego Pye'a. Sean wypasa na nich bydo
otrzymane za udzia w kampanii i to, ktre kupi po powrocie. Z Zululandu przygnano blisko
sto tysicy sztuk i cena ywca woowego spada do nie notowanego dotd poziomu. Seana
sta byo na to, by wybiera najlepsze okazy. Mg spokojnie czeka na okres, gdy ceny
ponownie wzrosn.
Zsun nogi z ka i podszed do umywalni. Nala do miski wody z dzbanka i
sprawdzi jej temperatur jednym palcem. Bya tak zimna, e poczu ukucie. Waha si przez
chwil, stojc na pododze w swojej miesznej damskiej nocnej koszuli z pracowicie
wyszywanym przodem, spod ktrego wystaway rosnce mu na piersi, poskrcane ciemne
wosy. A potem, zebrawszy ca odwag, zanurzy twarz w misce, nabra w obie donie wody
i pola ni sobie obficie kark, wcierajc palcami we wosy. Po chwili wyprostowa si,
oddychajc gboko i zalewajc wod koszul. Wytar si rcznikiem, rozebra do naga i
spojrza za okno. Zacz si pierwszy brzask i widzia za szyb skbiony tuman mawki i
mgy.
- Cholerny dzie - mrukn gono, ale jego dezaprobata nie bya szczera.
Nadchodzcy dzie wypenia go podnieceniem; mia wiee, wyostrzone zmysy, z
przyjemnoci myla o niadaniu i gotw by zaraz jecha tam, gdzie czekaa na niego
robota.
Podskakujc na jednej nodze, wcign bryczesy, a potem wepchn do nich poy
koszuli i usiad na ku, eby zaoy buty. Przez chwil pomyla o Audrey - jutro musi
wybra si do miasta, eby si z ni zobaczy.
Waciwie zdecydowa si ju na to maestwo. Skaniay go do niego trzy powane
wzgldy. Po pierwsze odkry, e atwiej jest wama si do sejfw angielskich bankw, ni

sprawi, by Audrey daa mu zakosztowa przed lubem zakazanego owocu. A kiedy Sean
czego chcia, adna cena nie bya zbyt wysoka.
Po drugie, yjc w Theunis Kraal razem z Garrym i Ann, doszed do wniosku, e
przyjemnie byoby mie swoj wasn kobiet, kogo, kto gotowaby dla niego posiki,
naprawia ubranie i przysuchiwa si jego opowieciom, teraz bowiem czu si troch wyobcowany.
Trzecim powodem, bez wtpienia najmniej wanym, byy koneksje, jakie wizay
Audrey z tutejszym bankiem. Stanowia jeden z niewielu sabych punktw w fortecy, ktr
otoczy si stary Pye. W charakterze prezentu lubnego mg ofiarowa modej parze Mahoba
Kloof, ale nawet taki optymista jak Sean zdawa sobie spraw, e jego nadzieje s nieco
zudne. Nieatwo byo pozbawi Pye'a jakiejkolwiek czci jego fortuny.
W zasadzie wic podj decyzj. Teraz powinien znale troch czasu i wybra si do
miasta, by poinformowa o tym Audrey. To, e naleaoby j najpierw zapyta, nie przyszo
mu w ogle do gowy. Wyszczotkowa czupryn, przeczesa grzebieniem brod, mrugn do
siebie w lustrze i wyszed na korytarz. Czu zapach przygotowywanego niadania i linka
napyna mu do ust.
W kuchni krztaa si Anna. Twarz miaa zaczerwienion od aru.
- Co na niadanie, siostrzyczko?
Odwrcia si do niego, szybko odgarniajc wierzchem doni wosy z czoa.
- Nie jestem twoj siostr - powiedziaa. - Nie ycz sobie, eby nazywa mnie w ten
sposb.
- Gdzie Garry? - zapyta Sean, puszczajc mimo uszu jej sowa.
- Jeszcze nie wsta.
- Biedaczek jest na pewno bardzo zmczony - umiechn si do niej Sean i odwrcia
si zmieszana. Sean spojrza bez podania na jej brzuch. Dziwne, e Anna w charakterze
ony Garricka stracia dla niego wszelki powab. Nawet wspomnienie tego, co robili
wczeniej, wydawao mu si jakie nieprzyzwoite, kazirodcze.
- Przybierasz na wadze - powiedzia widzc, e urs jej brzuch. Pochylia gow nic
nie mwic. - Prosz o jajecznic z czterech jajek - doda - i powiedz Josephowi, eby jej za
bardzo nie wysmay.

Przeszed do jadalni i w tej samej chwili wszed tam bocznymi drzwiami Garrick.
Mia wci nieobecn, zaspan twarz. Sean poczu przez chwil jego oddech; by niewiey i
zalatywa alkoholem.
- Dzie dobry, Romeo - powiedzia.
Garry umiechn si niemiao. Mia zaczerwienione oczy i jeszcze si nie ogoli.
- Cze, Sean. Jak ci si spao?
- Wspaniale, dzikuj. Domylam si, e tobie take. Sean usiad i nala sobie z wazy
owsianki.
- Chcesz troch? - zapyta Garricka.
- Tak, prosz.
Poda mu waz. Zauway, e Garrickowi trzs si rce. Musz z nim porozmawia,
eby nie zaglda tak czsto do butelki - pomyla.
- Do diaba, ale jestem godny. - Rozmowa bya chaotyczna, jak zwykle przy
niadaniu. Do jadalni wesza Anna i usiada przy stole. Joseph przynis kaw.
- Powiedziae ju Seanowi, Garry? - zapytaa nagle z determinacj w gosie.
- Nie. - Zaskoczony Garry rozla na st kaw.
- Co mianowicie? - zapyta Sean.
Zapada cisza. Garrick machn nerwowo rk. To by ten moment, ktrego si
obawia - co bdzie, jeeli Sean si domyli, jeeli dowie si, e to jego dziecko i zabierze je,
zabierze Ann i swego potomka, zabierze ich i nie zostawi Garrickowi niczego. Ogarnity
irracjonalnymi obawami wlepi oczy w siedzcego po drugiej stronie stou brata.
- Powiedz mu, Garry - rozkazaa Anna.
- Anna bdzie miaa dziecko - powiedzia. Obserwujc bacznie twarz Seana
spostrzeg, e zaskoczenie powoli zmienia si w rado; poczu do brata obejmujc go za
rami w mocnym bolesnym ucisku, prawie miadc mu koci.
- To wspaniale - wykrzykn Sean. - To cudownie. Jeli zachowasz takie tempo,
Garry, ani si spostrzeemy, jak dom zaroi si od dzieciakw. Jestem z ciebie dumny.
Umiechajc si gupkowato Garrick patrzy z ulg, jak Sean ciska troch delikatniej
Ann i cauje j w czoo.
- Dobra robota, Anno, postaraj si, eby to by chopiec. Potrzebujemy tutaj duo
taniej siy roboczej.

Nie domyli si, pomyla Garrick, on nic nie wie i dziecko bdzie moje. Nikt mi go
teraz nie zabierze.
Tego dnia pracowali razem w sekcji poudniowej. Szczliwy i zarazem zakopotany
Garry reagowa miechem na docinki Seana. Wspaniae byo to, e Sean powica mu tyle
uwagi. Skoczyli wczenie; przynajmniej raz jego brat nie mia ochoty pracowa do pnej
nocy.
- Trafiasz do celu z kadej lufy, mj ty podny bracie - powiedzia Sean, pochylajc
si i szturchajc Garricka w rami. - Musimy pojecha do miasta to uczci. Wypijemy szybko
kilka gbszych w hotelu, a potem wpadniemy do Ady, eby jej powiedzie.
Unis si w strzemionach.
- Mbejane - zawoa przekrzykujc ryk i tupot stada - zago te dziesi chorych sztuk
do zagrody przy domu i nie zapomnij, e jutro mamy odebra stado z zagrd sprzedanych.
Zulus pomacha rk na znak, e zrozumia, i Sean odwrci si z powrotem do
Garricka.
- Zabierajmy si std, do diaba.
Jechali strzemi w strzemi; krople deszczu zbieray si na ich ceratowych pelerynach
i wieciy na brodzie Seana. Byo zimno; skarpa krya si za tumanem mokrej mgy.
- Odpowiednia pogoda na kieliszek brandy - oznajmi Sean. Garrick milcza. Znw
czu, jak ogarnia go strach. Nie chcia mwi o tym Adzie. Na pewno domyli si prawdy.
Domylaa si zawsze wszystkiego, tym razem zorientuje si, e to dziecko Seana. Nie sposb
byo jej okama.
Koskie kopyta miesiy boto. Dojechali do rozwidlenia drg i wspili si na
wzniesienie, na ktrym lea Ladyburg.
- Ada bdzie zachwycona, e zostanie babci - zachichota Sean i w tym samym
momencie jego ko potkn si lekko, zgubi krok i zacz oszczdza lew przedni nog.
Sean zeskoczy z sioda i obejrza kopyto. Tkwia w nim wbita gboko drzazga.
- Niech to wszyscy diabli - zakl. Nachyli si, zapa czubek drzazgi zbami i
wycign j. - No c, wyglda na to, e nie pojedziemy razem do Ladyburga. Przez co
najmniej par dni bdzie go bolaa noga.
Garry odetchn z ulg; to odkadao moment, w ktrym bdzie musia opowiedzie o
wszystkim Adzie.

- Twj ko nie okula - odezwa si Sean podnoszc wzrok. - Jed, chopie, przeka jej
ode mnie wyrazy mioci.
- Moemy jej powiedzie innym razem. Wracajmy do domu - zaprotestowa Garry.
- Nie wygupiaj si, Garry, to twoje dziecko. Jed, przeka jej nowin.
Garrick spiera si jeszcze przez chwil, ale spostrzegszy, e Sean zaczynu si
denerwowa, ruszy zrezygnowany do miasta. Sean poprowadzi swego konia z powrotem do
Theunis Kraal. Teraz, kiedy szed piechot, ceratowy deszczowiec krpowa mu ruchy i
zrobio mu si gorco. Zdj go i przerzuci przez siodo.
Zbliajc si do domu zobaczy stojc na werandzie Ann.
- Gdzie Garry? - zawoaa.
- Nie martw si. Pojecha do miasta zobaczy si z Ad. Bdzie z powrotem przed
kolacj.
Jeden ze stajennych podbieg, eby odebra konia. Sean powiedzia mu co i pochyli
si, eby unie uszkodzone kopyto. Bryczesy napiy mu si na poladkach, uwydatniajc
lini ksztatnych ng. Anna nie odrywaa od nich wzroku. Sean wyprostowa si. Pod mokrym
biaym ptnem koszuli wida byo wyranie jego szerokie bary. Wchodzc po stopniach na
werand umiechn si do niej. Mia zmierzwion od deszczu brod i wyglda jak
prawdziwy pirat.
- Musisz teraz bardziej o siebie dba - powiedzia, prowadzc j pod rami do rodka.
- Nie moesz dugo sta na chodzie. - Przeszli przez szklane drzwi i Anna, ktra sigaa
gow do jego ramienia, podniosa na niego wzrok.
- Wspaniaa z ciebie kobieta, Anno, i jestem pewien, e urodzisz wspaniae dziecko.
Nie powinien by tego mwi. Jej oczy zmiky i zwrcia ku niemu twarz.
Odruchowo obj j ramieniem.
- Sean! - Wymwia jego imi, jakby to by okrzyk blu. Przekrcia si szybko i
gwatownie w jego ramionach i przywara do niego caym ciaem, wczepiajc palce w jego
gste wosy. Uniosa twarz i wpia si wilgotnymi, ciepymi wargami w jego usta, wyginajc
ciao w uk i wpychajc uda midzy jego nogi. Caowaa go z cichym jkiem. Uwiziony w
ucisku, zaskoczony Sean dopiero po kilku sekundach oderwa usta od jej warg.
- Oszalaa? - Prbowa j od siebie odepchn, ale bronia si przed jego rkoma.
Opasaa go z tyu domi i przytkna twarz do jego piersi.

- Kocham ci. Prosz, prosz. Kocham ci. Pozwl mi przez chwil si do ciebie
przytuli, to wszystko. Chc si tylko do ciebie przytuli. - Jej gos tumi mokry materia jego
koszuli. Draa.
- Odsu si ode mnie. - Sean rozerwa brutalnie jej ucisk i prawie cisn j na kanap
przy kominku. - Jeste teraz on Garricka, a wkrtce bdziesz matk jego dziecka. Zostaw
dla niego swoje rozpalone mae ciao. - Odwrci si do niej plecami, czujc, jak wzbiera w
nim gniew.
- Ale ja ci kocham, Sean. O mj Boe, gdybym tylko potrafia ci przekona, jak
bardzo cierpiaam, yjc tutaj obok ciebie i nie mogc nawet ci dotkn.
Sean podszed do niej.
- Posuchaj mnie - powiedzia chrapliwym gosem. - Nie chc ciebie. Nigdy ci nie
kochaem, a teraz nie pozwolibym sobie z tob na nic wicej ponad to, co nakazuj stosunki
rodzinne. - Na jego twarzy malowa si wstrt. - Jeste on Garry'ego. Jeeli kiedykolwiek
jeszcze spojrzysz na innego mczyzn, zabij ci. - Podnis do gry donie i zakrzywi
palce. - Zabij ci goymi rkoma.
Widziaa jego twarz tu nad sob. Nie moga znie wyrazu oczu: rzucia si na niego
z pazurami. Odsun si akurat w por, eby uratowa oczy, ale jej paznokcie wyryy krwawe
linie na jego policzkach i nosie. Zapa j za nadgarstki i trzyma, czujc, jak cienka struka
krwi kapie mu na brod. Anna skrcaa si w jego doniach, szarpic si na lewo i prawo.
- Ty winio, ty brudna, brudna winio - wrzeszczaa. - ona Garry'ego, mwisz.
Dziecko Garry'ego, powiadasz. - Odrzucia do tyu gow i wybuchna dzikim miechem. Teraz powiem ci prawd. To, co nosz w swoim onie, mam od ciebie. Jest twoje! Nie
Garry'ego!
Sean puci jej rce i cofn si.
- To nie moe by - wyszepta. - To musi by kamstwo. - Anna sza za nim krok w
krok.
- Nie pamitasz ju, jak si ze mn egnae, zanim wyruszye na wojn? Nie
pamitasz ju tej nocy w wozie? Naprawd nie pamitasz? Naprawd? - ciszya teraz gos,
starajc si jak najgbiej go zrani.
- To byo przed wieloma miesicami. To nie moe by prawd - wyjka Sean, wci
si cofajc.

- Trzy i p miesica temu - poinformowaa go. - Dziecko twojego brata urodzi si


troch wczeniej, niby wypadao. Ale mnstwo dzieci rodzi si przedwczenie - cigna
monotonnym gosem. Twarz miaa upiornie blad, nie moga opanowa drenia.
Sean nie by w stanie znie tego duej.
- Zostaw mnie, zostaw mnie samego. Musz pomyle. O niczym nie wiedziaem.
Min j i wyszed na korytarz.
Stojc porodku pokoju usyszaa, jak zamykaj si drzwi do gabinetu Waite'a.
Stopniowo uspokoi si jej oddech. Wysoka fala gniewu cofna si, zostawiajc pod spodem
czarne rafy nienawici. Anna przesza korytarzem do swojej sypialni. Stana przed lustrem i
przyjrzaa si swemu odbiciu.
- Nienawidz go - poruszya bezgonie wargami. Jej twarz wci bya miertelnie
blada. - Jest jedna rzecz, ktr mog mu odebra. Garry jest teraz mj, nie jego.
Wycigna szpilki z wosw i rzucia je na ziemi. Rozpuszczone wosy opady jej na
plecy. Potrzsna gow, zarzucajc je sobie na ramiona, i targajc palcami. Przygryza
zbami wargi i poczua w ustach smak krwi.
- O Boe, jak ja go nienawidz, jak ja go nienawidz - szeptaa wykrzywiona z blu.
Jej donie powdroway do stanika sukni. Rozdara go, po czym spojrzaa bez zainteresowania
na okrge wypukoci sutkw pociemniaych w oczekiwaniu spenienia. Zrzucia z ng buty.
- Nienawidz go.
Pochylia si i wsadzia rce pod sukni. cigna z ng pantalony, podara je i
cisna obok ka. Zmiota rk stojce na toaletce kosmetyki; jeden ze soiczkw stuk si i
w powietrzu unis si obok pudru. W nozdrza uderzy j ostry zapach perfum. Rzucia si na
ko. Uniosa kolana i jej halki opady w d niczym patki ry; biae nogi i ono
przypominay prciki kwiatu.
Na krtko przed zmierzchem rozlego si niemiae pukanie do drzwi.
- O co chodzi? - zapytaa.
- Nkosikazi nie powiedziaa, co mam poda na kolacj - gos starego Josepha peen
by szacunku.
- Nie bdzie dzisiaj kolacji. Ty i reszta suby moecie odej.
- Dobrze, Nkosikazi.
Garrick wrci do domu po zmroku. By pijany; syszaa, jak idzie utykajc przez
werand.

- Hej! Gdzie si wszyscy podziali? - woa bekotliwym gosem. - Anno! Anno!


Wrciem. - Chwila ciszy, kiedy zapali lamp, a potem szybki stukot protezy na korytarzu i
znowu jego gos nabrzmiay niepokojem. - Anno, Anno, gdzie jeste?
Otworzy na ocie drzwi i zatrzyma si z lamp w doni. Anna odwrcia si od
wiata i kulc si, przycisna twarz do poduszki. Syszaa, jak stawia lamp na toaletce.
Poczua dotykajce jej palce. Obcign w d jej sukni, okrywajc nagie ciao, a potem
delikatnie obrci j ku sobie. Na jego osupiaej twarzy widniao przeraenie.
- Anno, kochanie, co ci si stao? - Patrzy na jej zakrwawione wargi i obnaone
piersi. Spojrza oszoomiony w bok i zobaczy lece na pododze kosmetyki i podarte
pantalony. Rysy jego twarzy stwardniay. Obrci si ku niej z powrotem.
- Jeste ranna? Potrzsna gow.
- Kto? Powiedz mi, kto to zrobi.
Ponownie odwrcia si od niego i skrya twarz w poduszce.
- Anno, moje biedactwo. Kto to by... kto ze suby?
- Nie - odpara stumionym ze wstydu gosem.
- Prosz, powiedz mi, Anno. Co tu si stao?
Usiada szybko, obja go mocno za szyj i przytkna wargi do jego ucha.
- Ty wiesz, Garry. Ty wiesz, kto to zrobi.
- Nie, przysigam, e nie wiem. Prosz, powiedz mi.
Anna nabraa w puca powietrza, odczekaa chwil, po czym wypucia je ze wistem.
- Sean!
Garrick zadra cay w jej ramionach. Usyszaa, jak jkn gboko, jakby dosiga go
kula.
- A wic to take. Teraz i to - odezwa si stumionym gosem. Oswobodzi szyj z jej
rk i pchn j delikatnie na poduszki.
Podszed do kredensu, otworzy jedn z szuflad i wyj z niej subowy pistolet
Waite'a.
On chce zabi Seana - pomylaa. Nie patrzc na ni, Garnek wyszed z pokoju.
Czekaa sztywno wyprona, zaciskajc po bokach rce. Kiedy usyszaa w kocu odgos
strzau, wyda jej si stumiony i nieszkodliwy. Jej ciao rozlunio si, a donie otworzyy.
Zacza cicho paka.

31. Garry pokutyka przez korytarz. Pistolet by ciki; jego obkowana kolba
ocieraa mu do. Spod drzwi gabinetu przy kocu korytarza biega smuga wiata. Byy
otwarte. Garrick wszed do rodka.
Sean siedzia z okciami opartymi na biurku i twarz schowan w doniach. Syszc
wchodzcego brata, podnis wzrok. Zadrapania na policzkach pokryy si czarnymi
strupami, ale skra wok nich bya czerwona i zaogniona. Spojrza na trzymany przez
Garricka pistolet.
- Powiedziaa ci - rzek pozbawionym wyrazu gosem. Nie zabrzmiao w nim nawet
pytanie.
- Tak.
- Miaem nadziej, e tego nie zrobi - stwierdzi Sean. - Chciaem, eby oszczdzia ci
przynajmniej tego.
- Oszczdzia mi? - zapyta Garrick. - A ona? Czy pomylae o niej?
Sean nie odpowiedzia; zamiast tego wzruszy ramionami i opar si znuony o
krzeso.
- Nigdy dotd nie zdawaem sobie sprawy, jak jeste bezlitosn wini - powiedzia
zdawionym gosem Garrick. - Przyszedem, eby ci zabi.
- Tak. - Sean nie odrywa wzroku od unoszcego si pistoletu. Garrick ciska go
obiema domi; te wosy opady mu na czoo.
- Mj biedny Garry - powiedzia cicho Sean. Pistolet zadra i opad w d. Garrick
skuli si i przytrzyma go midzy kolanami. Szlochajc i przygryzajc wargi stara si
bezskutecznie zapanowa nad sob. Sean podnis si z krzesa, eby do niego podej, ale
Garrick szarpn si do tyu i opar o futryn drzwi.
- Trzymaj si ode mnie z daleka - krzykn - nie dotykaj mnie. - Cisn w niego
pistoletem i ostry kurek zawadzi o czoo Seana, odrzucajc do tyu jego gow. Pistolet odbi
si, uderzy w cian za jego plecami i wypali. Pocisk rozupa boazeri.
- Z nami koniec! - wrzasn Garrick. - Koniec na zawsze. - Sign rozpaczliwie za
klamk i potykajc si wybieg na korytarz, min kuchni i wypad na deszcz. Proteza
grzza w trawie i cigle si wywraca, ale zawsze gramoli si z powrotem na nogi i bieg
dalej w ciemn noc. Przy kadym kroku z jego garda wydziera si szloch.
W kocu drog przeci mu wezbrany od ulewy, huczcy Baboon Stroom. Zatrzyma
si na jego brzegu, wystawiajc twarz na deszcz.

- Dlaczego ja? Dlaczego zawsze ja? - zawoa z blem w ciemno. A potem, doznajc
ulgi tak samo silnej jak pyncy u jego stp strumie, poczu, jak pod jego powiekami
trzepocze skrzydami znajoma ma. Ogarno go ciepo i szaro - osun si na kolana w
boto.

32. Sean zabra ze sob bardzo niewiele: derk, strzelb i zapasowego konia.
Dwukrotnie zgubi w ciemnociach drog do kraalu Mbejane, ale za kadym razem jego ko
odnajdywa j z powrotem. Mbejane zbudowa swoj wielk trzcinow, podobn do ula chat
w znacznej odlegoci od reszty suby, w jego zuluskich yach pyna bowiem krlewska
krew.
Oczekujcego przed ni Seana przez kilka minut dobiegay senne pomruki i odgosy
krztaniny. W kocu zaalarmowany okrzykami Mbejane wynurzy si na zewntrz. Owinity
by w koc, a w doni trzyma star parafinow lamp.
- Co si stao, Nkosi?
- Odchodz, Mbejane.
- Dokd?
- Gdzie oczy ponios. Idziesz ze mn?
- Zabior tylko moje wcznie - odpar Zulus.
Kiedy dotarli do Ladyburga, stary Pye siedzia jeszcze w swoim prywatnym kantorze
za bankiem. Przelicza suwereny, ukadajc je w rwnych zotych stosach, a jego donie byy
delikatne niczym rce mczyzny dotykajcego ukochanej kobiety. Kiedy Sean otworzy
ramieniem drzwi, sign szybko do otwartej szuflady.
- Bro nie bdzie potrzebna - powiedzia Sean i Pye odoy ze wstydem pistolet.
- Wielkie nieba! Nie poznaem ci, mj chopcze.
- Ile mam u pana na koncie? - przeci uprzejmoci Sean.
- Znasz chyba godziny otwarcia.
- Niech pan zrozumie, panie Pye. Spiesz si. Ile u pana mam? Pye wsta z krzesa i
podszed do wielkiego elaznego sejfu.
Zasaniajc kombinacj wasnym ciaem, wykrci waciwe cyfry i otworzy drzwi.
Wyj ze rodka ksig rachunkw i pooy j na biurku.
- Carter... Cloete... Courteney - mrucza przerzucajc kartki. - Jest... Ada, Garrick,
Sean. Tysic dwiecie dziewidziesit sze funtw osiem szylingw i osiem pensw; nie
liczc nalenoci za zeszomiesiczne zakupy w sklepie.
- Niech pan to w takim razie zaokrgli do tysica dwustu. Chc je w tej chwili.
Poprosz take o piro i papier.
- Le na biurku.

Sean usiad, odsun na bok kupki zota, umoczy piro w kaamarzu i zacz pisa.
Kiedy skoczy, spojrza na starego Pye'a.
- Prosz, eby pan to powiadczy.
Pye wzi kartk papieru i przeczyta j. Ze zdumienia opada mu szczka.
- Oddajesz poow swego udziau w Theunis Kraal oraz cae bydo pierwszemu
dziecku swego brata! - wybuchn.
- Zgadza si, niech pan to powiadczy.
- Chyba oszalae - zaprotestowa Pye. - Pozbywasz si caej fortuny. Pomyl o tym,
co robisz; pomyl o swojej przyszoci. Miaem nadziej, e ty i Audrey... - ugryz si w jzyk
i doda: - Nie bd gupcem, czowieku.
- Prosz, niech pan to powiadczy - powtrzy Sean i Pye zoy szybko swj podpis,
mruczc co pod nosem. - Dzikuj. - Sean wzi dokument, woy do koperty,
zapiecztowa i wsadzi do wewntrznej kieszeni paszcza.
- Gdzie s pienidze? - zapyta.
Pye pchn w jego stron pcienny woreczek. Na twarzy mia wyraz niesmaku - nie
zaleao mu na prowadzeniu interesw z pgwkiem.
- Przelicz - powiedzia.
- Wierz panu na sowo - odpar Sean, podpisujc pokwitowanie. Min zagrody
sprzedane i ruszy w gr skarpy drog prowadzc do Pietermaritzburga. U jego
strzemienia bieg Mbejane, prowadzc zapasowego konia. Zatrzymali si na szczycie skarpy.
Wiatr przegna chmury i na niebie pokazay si gwiazdy. Widzieli w dole miasto. Tu i tam
palio si jeszcze w oknach wiato.
Powinienem poegna si z Ad - pomyla Sean. Spojrza w dolin, w stron
Theunis Kraal. Nie wida tam byo adnego wiata. Dotkn listu tkwicego w wewntrznej
kieszeni paszcza.
- Wyl to Garry'emu z Pietermaritzburga - powiedzia gono do siebie.
- Co mwie, Nkosi? - zapyta Mbejane.
- Powiedziaem: Czeka nas duga droga. Ruszajmy.
- Tak - zgodzi si Mbejane. - Ruszajmy.

II
WITWATERSRAND

1. Z Pietermaritzburga skrcili na pnoc i wdrowali przez ponur, poronit traw


sawann w stron gr. Trzeciego dnia ujrzeli sterczcy na horyzoncie Drakensberg,
zakrzywiony i czarny niczym zb staroytnego rekina.
Byo zimno; owinity w swoj kaross 14 Mbejane truchta w sporej odlegoci za
Seanem. Od wyjazdu z Pietermaritzburga zamienili ze sob nie wicej jak kilkanacie sw.
Seanowi dotrzymyway towarzystwa jego wasne myli i nie byy one wesoymi kompanami.
Mbejane dyskretnie nie wchodzi mu w drog. Nie mia mu za ze milczenia, czowiek
bowiem, ktry dopiero co porzuci swoj ziemi i bydo, ma prawo by w parszywym
nastroju. Zulus rwnie nie mia powodu do radoci - idc za Seanem, zostawi w ku tust
kobiet.
Otworzy swoj niewielk, sporzdzon z tykwy tabakierk, wzi szczypt tabaki i
podsun ostronie pod nos. Spojrza na wznoszce si przed nimi gry. Lecy na nich nieg
jania rowo w promieniach zachodzcego soca. Wkrtce powinni rozbi obz. A moe
tego nie zrobi. Nie sprawiao mu to rnicy.
Zmrok dawno ju zapad, ale Sean jecha dalej. Droga zawioda ich na szczyt
kolejnego wzniesienia. W dole ujrzeli wiata.
To musi by Dundee - pomyla Sean. Nie przynagli konia, pozwoli mu jednak
pokusowa w stron miasteczka. Poczu teraz w nozdrzach smolisty dym z kopalni wgla,
gsty i drapicy w gardle. Wjechali w gwn ulic. Miasto wydawao si wyludnione, jego
mieszkacy pochowali si gdzie przed zimnem. Nie mia bynajmniej zamiaru si tu
zatrzymywa - chcia rozbi obz po drugiej stronie miasta - ale przejedajc obok hotelu,
zawaha si. Z ciepego wntrza dobiegay miechy i gosy mczyzn, i Sean uwiadomi
sobie nagle, e palce zdrtwiay mu z zimna.
- We mojego konia, Mbejane - powiedzia. - Znajd za miastem jakie miejsce na
obz i rozpal ognisko, ebym mg ci po ciemku znale.
Zeskoczy z sioda i ruszy do baru. W zatoczonej sali siedzieli przewanie grnicy pozna to po szarym wglowym pyle, ktry war si w ich skr. Przygldali mu si
obojtnie, kiedy podszed do kontuaru i zamwi brandy. Sczy j powoli, nie czynic
adnych prb przyczenia si do toczcej si za jego plecami rozmowy.

14

Uszyta ze skr zwierzcych opocza.

Pijak by nieduym czowieczkiem podobnym do Gry Stoowej: niskim,


kwadratowym i krpym. Musia stan na palcach, eby obj ramieniem Seana.
- Napij si ze mn, Boetie. - Mia kwany niewiey oddech.
- Nie, dzikuj. - Sean nie mia ochoty na pijackie rozmowy.
- Nie marud, napij si - nalega pijak; zataczajc si potrci kieliszek Seana i wyla
na kontuar jego brandy.
- Zostaw mnie w spokoju. - Sean strci z ramienia jego rk.
- Masz co do mnie?
- Nie. Chc si po prostu napi w samotnoci.
- A moe nie podoba ci si moja buzia? - Pijak przybliy do niego swoj twarz.
Seanowi wcale si nie podobaa.
- Zostaw go, to porzdny go - odezwa si barman. Pijak waln pici w kontuar.
- Nalej temu wielkiemu mapiszonowi drinka, Charlie. Podwjnego. Jeli nie wypije,
wlej mu go wasnorcznie do garda.
Sean wzgardzi zaofiarowanym kieliszkiem i wypi to, co zostao w jego wasnym.
Kiedy obrci si ku drzwiom, pijak chlusn alkoholem w jego twarz. Zapieky go oczy.
Uderzy napastnika w odek, a kiedy ten zgina si wp, zada kolejny cios - tym razem w
twarz. Facet obrci si i run na podog z krwawicym nosem.
- Za co go uderzye? - odezwa si inny grnik, pomagajc lecemu usi. - Nic by
ci nie kosztowao, gdyby si z nim napi.
Sean wyczu skierowan przeciwko niemu wrogo; by tutaj intruzem.
- Ten chopta najwyraniej szuka guza.
- To twardy mapiszon. Ale my wiemy, jak sobie radzi z twardymi mapiszonami.
- Chodmy, pokaemy temu draniowi, gdzie raki zimuj.
Sean uderzy pijaka zupenie bezwiednie. Przez chwil tego aowa, ale patrzc na
przepenione nienawici gby, szybko wyzby si poczucia winy. Znikno take jego
przygnbienie; odczu wyran ulg. To byo to, czego potrzebowa.
Ruszyo na niego szeciu, zwart grup. Szstka to cakiem okrga liczba. Jeden z
nich trzyma w rku butelk i widzc to Sean zacz si umiecha. Krzyczeli gono, dodajc
sobie odwagi i czekajc na tego, ktry rozpocznie walk.
Sean zauway ktem oka jaki ruch i skoczy do tyu gotw do odparcia ataku.

- Niech pan si nie denerwuje - uspokoi go gos typowego Anglika. - Przybywam


zaofiarowa panu moje usugi. Wydaje mi si, e ma pan cakiem sporo przeciwnikw i e
gotw jest pan si nimi podzieli.
Czowiek, ktry to mwi, wsta od jednego ze stolikw stojcych za Seanem. By
wysoki, mia pocig, wyniszczon twarz i nienagannie skrojony szary garnitur.
- Nie zamierzam si z nikim dzieli - odpar Sean.
- To cholernie nie po sportowemu - potrzsn gow nieznajomy. - Gotw jestem
odkupi od pana trzech dentelmenw z lewej strony, jeli poda pan rozsdn cen.
- Niech pan przyjmie ode mnie w podarunku dwch i uwaa si za szczciarza odpar umiechajc si Sean. Mczyzna odwzajemni jego umiech. Bawic si w
uprzejmoci zapomnieli prawie o grocym im niebezpieczestwie.
- To naprawd bardzo mio z paskiej strony. Pozwoli pan, e si przedstawi.
Dufford Charleywood.
Anglik unis w lewej doni lekk lask, wycigajc jednoczenie praw rk w stron
Seana.
- Sean Courteney - przedstawi si Sean, wymieniajc z nim ucisk doni.
- Bdziecie si w kocu bi, czy nie, wy sukinsyny? - zaprotestowa niecierpliwie
jeden z grnikw.
- Ju zaraz, mj drogi, ju zaraz - powiedzia Duff i ruszy ku niemu lekko jak tancerz,
wywijajc lask. Nie wygldaa zbyt imponujco, w zetkniciu jednak z gow przeciwnika
wydaa odgos, jaki sycha przy uderzeniu dobrze wymierzonej piki w kij baseballowy.
- Jest ich ju tylko piciu - mrukn Duff. Zapa lask za gak i zakrci ni w
powietrzu. Obciona oowiem wydaa satysfakcjonujcy wist. Zrobi wypad do przodu
niczym szermierz i trafi drugiego grnika prosto w gardo. Facet charczc run na podog.
- Reszta naley do pana, panie Courteney - owiadczy z alem Duff.
Sean da nurka do przodu, rozpocierajc szeroko ramiona, eby zapa wszystkich
czterech przeciwnikw za nogi. Po chwili usiad na stosie cia i zacz rozdziela kopniaki i
uderzenia.
- Nieelegancko, bardzo nieelegancko - mrucza z dezaprobat Duff. Wrzaski i odgosy
uderze stopniowo umilky i Sean podnis si na nogi. Krwawia mu warga i mia naderwan
klap u marynarki.
- Czego chce si pan napi? - zapyta Duff.

- Brandy, jeli wolno - odpar Sean, umiechajc si do stojcego przy barze eleganta.
- Dzi wieczr nie odmwi po raz drugi drinka.
Przestpujc przez lece ciaa, przeszli z kieliszkami w doniach do stolika Dufforda.
- Oby nam si!
- No to chlup!
Wypiwszy, przyjrzeli si sobie ze szczerym zainteresowaniem, nie zwracajc
najmniejszej uwagi na gramolcych si wok nich poszkodowanych.
- Jest pan w podry? - zapyta Duff.
- Owszem. Pan rwnie?
- Nie mam tego szczcia. Zatrudniem si na stae w firmie Dundee Collieries Ltd.
- Pracuje pan tutaj? - zapyta z niedowierzaniem Sean. Duff w niczym nie przypomina
grnika.
- Jestem zastpc gwnego inyniera - kiwn gow Charleywood. - Ale nie zabawi
tutaj dugo. Za bardzo drapie mnie w gardle wglowy py.
- Czy mog zaproponowa co, eby go spuka?
- Wspaniay pomys - zgodzi si Duff. Sean przynis kieliszki.
- Dokd pan jedzie? - zapyta jego towarzysz.
- Wyruszajc, kierowaem si na pnoc - odpar wzruszajc ramionami Sean. - I tak
ju zostao.
- A skd pan przybywa?
- Z poudnia - odpar krtko Sean.
- Przepraszam, nie miaem zamiaru wcibia nosa w nie swoje sprawy - umiechn
si Duff. - W kocu to pan funduje, nieprawda?
Barman obszed kontuar i zbliy si do ich stolika.
- Czoem, Charlie - pozdrowi go Duff. - Domylam si, e pragniesz otrzyma
rekompensat za zniszczone szko i umeblowanie?
- Niech pan si o to nie kopocze, panie Charleywood. Nieczsto zdarza si u nas taka
wspaniaa rozrba. Nie przejmujemy si jedn zaman nog od stou albo od krzesa, jeli
jest na co popatrze. Firma pokrywa koszty.
- Jeste naprawd wyjtkowo uprzejmy.

- Nie o tym chciaem z panem porozmawia, panie Charleywood. Wiem, e zna si


pan na skaach i w ogle. Mam u siebie co i chciabym, eby rzuci pan na to okiem. Moe
pan powici mi chwil?
- Chod, Sean. Zobaczymy, co tam kryje dla nas na zapleczu Charlie. Zao si, e to
jaka pikna kobieta.
- Bynajmniej, sir - odpar powanym tonem Charlie, prowadzc ich do pokoiku. Wzi
z jednej z pek skalny okruch i wrczy go Duffowi.
- Co pan o tym myli?
Duff way przez chwil kamie w doni, a potem uwanie mu si przyjrza. Mia
szklisty zielony kolor i nakrapiany by biaymi i ciemnoczerwonymi ctkami. Przez sam
rodek biega szeroka czarna prga.
- To jaki konglomerat - oznajmi bez entuzjazmu Duff. - Na czym polega sekret?
- Pewien mj kumpel znalaz go po drugiej stronie gr. Mwi, e to ruda zota. Trafili
pono na y w miejscu o nazwie Witwatersrand, niedaleko Pretorii. Nie bardzo wierz w te
wszystkie plotki, bo czowiek syszy je przez cay czas: zoto i diamenty, diamenty i zoto.
Charlie rozemia si i wytar rce w fartuch.
- Tak czy owak, mj kumpel mwi, e Burowie sprzedaj licencje grnicze tym, co
chc tam kopa. Pomylaem, e po prostu to panu poka.
- Zabior t grudk ze sob, Charlie, i jutro rano wypucz. W tej chwili ja i mj
przyjaciel pijemy brandy.

2. Nastpnego ranka obudziy Seana zagldajce przez okno, palce promienie soca.
Otworzy oczy i szybko zamkn je z powrotem, prbujc przypomnie sobie, kim jest i gdzie
si znajduje. Przeszkadza mu bl gowy i gony haas - regularne chrapliwe rzenie, ktre
brzmiao, jakby kto obok niego wanie kona. Sean otworzy oczy i powoli przekrci
gow. Kto lea w ku w drugim kcie pokoju. Sean poszuka pod kiem buta i cisn go
w tamt stron; rozlego si parsknicie i nad pociel ukazaa si gowa Duffa.
Przez sekund przyglda si Seanowi oczami czerwonymi jak zimowy zachd soca,
a potem opuci delikatnie gow na poduszk.
- Rycz troch ciszej, jeli aska - wyszepta Sean. - Masz przy sobie ciko chorego
czowieka.
Duo pniej sucy przynis im kaw.
- Daj zna do biura, e jestem chory - rozkaza Duff.
- Ju to zrobiem. - Sucy najwyraniej dobrze zna swego pana. - Jest tu na
zewntrz taki jeden, co szuka drugiego Nkosi. - Zerkn na Seana. - Bardzo si niepokoi.
- To Mbejane. Ka mu zaczeka - powiedzia Sean. Wypili w milczeniu kaw, siedzc
na skraju swoich ek.
- Jak si tutaj znalazem? - zapyta Sean.
- Skoro ty tego nie wiesz, chopie, to nie wie tego nikt. - Duff wsta i przeszed przez
pokj, eby poszuka wieego ubrania. By cakiem nagi i Sean zauway, e chocia jest
szczupy jak chopak, ciao ma piknie uminione.
- Mj Boe, co ten Charlie wla nam do brandy? - poskary si Duff, podnoszc z
podogi marynark.
Odnalaz w kieszeni skalny okruch, wyj i rzuci na kufer sucy za st. Ubierajc
si, spoglda niechtnie na kamyk, a potem podszed w kt pokoju, gdzie znajdoway si
rzeczy, ktre stanowiy jego kawalerskie gospodarstwo. Pogrzeba w nich i wydoby stalowy
modzierz, tuczek oraz poobijan czarn patelni do wypukiwania zota.
- Czuj si dzisiaj bardzo stary - stwierdzi, po czym zacz kruszy kamie w
modzierzu. Wysypa pokruszon zawarto na patelni i trzymajc j w rku wyszed na
dwr do stojcego przy drzwiach wejciowych zbiornika z falistej blachy. Podstawi patelni,
odkrci kran i nala wody.
Sean wyszed za nim i usiedli razem na schodku. Duff zacz dowiadczonym
posuwistym ruchem koysa patelni. Pokruszony skalny py wirowa w wodzie, wylewajc

si za kadym nawrotem przez brzeg patelni. Po pewnym czasie Duff dola do niej znowu
wody.
Nagle Sean zauway, e jego towarzysz zamiera w bezruchu. Z jego twarzy znikny
ostatnie lady kaca: zacisn mocno usta i nie odrywa oczu od patelni.
Sean spojrza w d: co bysno w wodzie, niczym brzuch pstrga, ktry miga w
gr, eby zapa much. Poczu, jak wosy unosz mu si na karku, a przez ramiona
przechodzi dreszcz podniecenia.
Duff szybko dola znowu wody; po trzech kolejnych posuwistych ruchach poderwa
patelni do gry. Siedzieli bez ruchu, w milczeniu, wlepiajc oczy w zakrzywiony zoty lad
na jej dnie.
- Ile masz przy sobie pienidzy? - zapyta Duff, nie podnoszc wzroku.
- Troch ponad tysic.
- A tyle! Wspaniale. Ja jestem w stanie zebra okoo piciuset, ale dorzuc do tego
moje grnicze dowiadczenie. Rwne udziay - zgadzasz si?
- Tak.
- W takim razie, dlaczego tutaj jeszcze siedzimy? Id zaraz do banku. Spotkamy si za
p godziny na skraju miasta.
- A co z twoj prac? - zapyta Sean.
- Nienawidz wglowego pyu. Do diaba z moj prac.
- A Charlie?
- To truciciel. Do diaba z nim.

3. Tej nocy rozbili obz u stp przeczy w cieniu wznoszcego si nad nimi
grskiego pasma. Jechali szybko przez cae popoudnie i konie byy zmczone. Skubay such
zimow traw wystawiajc ogony do wiatru.
Mbejane rozpali ognisko w zaomie czerwonej skay i siedzieli tam skurczeni parzc
kaw i starajc si ukry przed mronymi podmuchami grskiego wiatru, ktry co pewien
czas unosi piropusz iskier z ogniska. Zjedli kolacj; potem Mbejane zwin si w pobliu
ognia, nacign na gow kaross i nie poruszy si a do rana.
- Jak daleko mamy do celu? - zapyta Sean.
- Nie wiem - odpar Duff. - Jutro dotrzemy do przeczy; potem czeka nas pidziesit
albo szedziesit mil przez gry, a nastpnie przez wysoki paskowy. Moe jaki tydzie
jazdy.
- Czy nie gonimy za chimerami? - Sean dola wicej kawy do kubkw.
- Bd ci mg odpowiedzie, kiedy si tam znajdziemy. - Duff podnis swj kubek i
schowa go w donie. - Jedno jest pewne: ta prbka mierdziaa zotem. Jeli jest tam wicej
tego wistwa, kto zapewne rycho si wzbogaci.
- Moe my?
- Braem ju udzia w poszukiwaniach zota. Ci, ktrzy zjawi si pierwsi, zgarniaj
ca pul. Moliwe, e kiedy tam zajedziemy, ziemia w promieniu pidziesiciu mil
przypomina bdzie grzbiet jeozwierza: tyle bdzie palikw wyznaczajcych dziaki. - Duff
siorbn, ykajc kaw. - Ale mamy pienidze: to nasz as w rkawie. Jeeli uda nam si kupi
dziak, mamy kapita, eby na niej pracowa. Jeli zjawimy si za pno, moemy zawsze
odkupi koncesj od spekulantw. A jeeli i to nie wypali, to trudno. Zby zdoby zoto, nie
trzeba koniecznie ry dziury w ziemi... mona zaoy sklep, knajp, przedsibiorstwo
transportowe, co tylko chcesz. Wysypa z kubka fusy.
- Z fors w kieszeni jeste kim; kiedy jej nie masz, kady moe da ci kopa w zby. Wyj z kieszonki na piersi dugie czarne cygaro i poczstowa nim Seana. Kiedy ten
potrzsn gow, Duff odgryz czubek i wyplu go w ogie. Podnis ponc gazk i
przypali sobie, a potem zacign si z zadowoleniem.
- Gdzie nauczye si grniczego fachu? - spyta Sean.
- W Kanadzie - odpar Duff, wypuszczajc z ust obok dymu, ktry natychmiast
porwa wiatr.
- Jedzie troch po wiecie?

- eby wiedzia, chopie. Jest za zimno, aby spa; zamiast tego moemy pogada. Za
gwine gotw jestem opowiedzie ci histori mego ycia.
- Najpierw opowiedz, a potem zobacz, czy jest tyle warta! - Sean okry ramiona
kocem i czeka.
- Udziel ci kredytu - zgodzi si Duff i zawiesi dramatycznie gos. - Urodziem si
trzydzieci jeden lat temu jako czwarty i najmodszy syn barona Roxby... nie liczc
oczywicie innych, ktrym nie udao si doy wieku mskiego.
- Bkitna krew - zauway Sean.
- Oczywicie, wystarczy spojrze na mj nos. Ale prosz ci, nie przerywaj. Nasz
ojciec, Baron Szesnasty, chostajc batem swoje potomstwo bardzo wczenie pozbawi nas
wszelkich resztek uczucia, jakie moglibymy do niego ywi. Podobnie jak Henryk smy,
wola dzieci w abstrakcji. Schodzilimy mu z drogi, kiedy tylko si dao, i taka sytuacja
odpowiadaa wietnie wszystkim. Co w rodzaju permanentnego zawieszenia broni.
Drogi ojczulek mia w yciu dwie wielkie pasje: konie i kobiety. W cigu
szedziesiciu dwu lat swego penego chway ywota udao mu si zgromadzi pikn
kolekcj jednych i drugich. Jego ostatni i nie spenion ambicj bya moja pitnastoletnia
kuzynka, dziewcz, z tego, co pamitam, cakiem urodziwe. Zabiera j codziennie na
przejadk, niemiosiernie obmacujc za kadym razem, kiedy musiaa wsi lub zsi z
konia. Opowiadaa mi o tym, krztuszc si ze miechu.
Niestety, ko ojca, stworzenie gboko cnotliwe, przerwa te umizgi, kopic go w
gow, najprawdopodobniej w samym rodku owych umizgw. Biedny ojczulek nigdy ju nie
wrci do siebie. Prawd mwic, to przykre dowiadczenie tak go odmienio, e w dwa dni
pniej pochowalimy go przy akompaniamencie aosnego bicia w dzwony i zbiorowego
westchnienia ulgi, ktre wydaro si z piersi jego synw oraz ssiadw poenionych z jego
crkami. Duff pochyli si do przodu i pogrzeba w ognisku.
- Wszystko to byo bardzo przygnbiajce. Waciwie kady z moich braci mg
poinformowa lecego na ou mierci ojczulka, i nasza kuzynka jest nie tylko urodziwa,
ale odznacza si wspaniale rozwinitymi rodzinnymi skonnociami do dobrej zabawy. W
kocu, kt mg o tym wiedzie lepiej od nas? Wiesz, jak to jest midzy kuzynami. Niestety
ojciec nigdy si o tym nie dowiedzia, co jest powodem, e do dzi nie opuszcza mnie
poczucie winy... gdybym zdy mu si zwierzy, z pewnoci umarby szczliwszy. Czy ci
nie nudz?

- Nie, mw dalej. Zarobie ju p gwinei - rozemia si Sean.


- Nieoczekiwane zejcie ojca nie spowodowao jednak adnej cudownej zmiany w
moim yciu. Baron Siedemnasty, mj braciszek Tom, po odziedziczeniu tytuu sta si
dokadnie tak samo skpy i niesympatyczny jak ojciec. Miaem wwczas dziewitnacie lat i
pensj zbyt skromn, by oddawa si rodzinnemu hobby. Obrastaem pleni w ponurym
starym zamku czterdzieci mil od Londynu, w towarzystwie swoich barbarzyskich braci,
ktrzy hamowali rozwj mojej wraliwej duszy... Wyjechaem z trzyman w spoconej doni
trzymiesiczn odpraw i dwiczcymi w uszach sowami, ktrymi egnali mnie moi bracia.
Najbardziej czue z nich brzmiao: nie musisz do nas pisa... Wszyscy jechali wtedy do
Kanady: wydawao si to cakiem rozsdnym pomysem. Pojechaem i ja. Zarobiem tam
pienidze i przepuciem je. Poznaem kobiety i rwnie je straciem. Wreszcie zaczo mi
doskwiera zimno.
Duffowi zgaso cygaro. Zapali je ponownie i spojrza na Seana.
- Panowa tam taki mrz, e nie sposb byo odda moczu, eby szron nie pokry
ptaszka. Zaczem wic myle o tropikach: o zalanych socem biaych plaach,
egzotycznych owocach i nie mniej egzotycznych panienkach. Konkretne okolicznoci, ktre
skoniy mnie w kocu do odjazdu, byy zbyt bolesne, by je tutaj przypomina. Mog co
najwyej powiedzie, e odszedem z zaspionym czoem. I tak oto znalazem si w miejscu,
gdzie zamarzam powoli na mier w towarzystwie brodatego otra, a na odlego
caodziennej jazdy konnej nie uwiadczy si ani jednej egzotycznej panienki.
- Rozczulajca opowie. I dobrze opowiedziana - pochwali Sean.
- Jedna historia warta jest nastpnej... Posuchajmy teraz o twoich strapieniach.
Umiech znikn z twarzy Seana.
- Urodziem si i wychowaem tutaj, w Natalu. Mniej wicej przed tygodniem
wyjechaem z domu, rwnie w bolesnych okolicznociach.
- Kobieta? - zapyta Duff z gbokim wspczuciem.
- Kobieta - potwierdzi Sean.
- Sodkie dziwki - westchn Duff. - Jak ja je kocham.

4. Droga przez Drakensberg przypominaa poskrcan kiszk. Z obu jej stron


wznosiy si strome czarne gry, tak e prawie cay czas jechali w cieniu i ogldali soce
tylko przez kilka godzin w rodku dnia. A potem gry oddaliy si i stanli ponownie na
otwartej przestrzeni.
By to veld, rozlegy pusty paskowy poronity brzow traw, ktra zlewaa si na
horyzoncie z bezchmurnym, wyblakym niebem. Ale otaczajca ich pustka nie zdoaa osabi
tlcego w nich podniecenia; wzmagao si ono z kadym kolejnym obozem i kad przebyt
mil wijcej si jak wstga drogi. W kocu po raz pierwszy od wielu dni zobaczyli sowo
pisane. Przy rozwidleniu drg sta - samotny niczym strach na wrble na zaoranej ziemi drogowskaz z dwiema strzakami. Na prawej widnia napis Pretoria, na lewej
Witwatersrand.
- Pasmo Biaych Wd - wyszepta Sean. W tej nazwie, kiedy j wymawia, sycha
byo brzk zotych monet - monet wartych sto milionw.
- Nie jestemy pierwsi - mrukn Duff. Lewe odgazienie drogi zryte byo gsto
koleinami wozw.
- Nie ma co martwi si na zapas. - Seana ogarniaa gorczka zota. - Nasze szkapy ju
ledwo zipi. Trzeba wykrzesa z nich resztki si.
Na horyzoncie ukazaa si zawieszona nad pustk kreska - pasmo wzgrz podobne do
tych, ktre mieli za sob. Wjechali na jeden z pagrkw i spojrzeli w d. Dwie granie poudniowa i pnocna - biegy rwnolegle w odlegoci czterech mil od siebie, a w pytkiej
dolinie byszezay w promieniach soca stawy, ktre day wzgrzom nazw.
- Spjrz na to - jkn Sean.
Caa dolina wypeniona bya wozami i namiotami; pomidzy nimi, niby otwarte rany,
widniay miejsca pozbawione trawy. Zaczto w nich kopa rowy. Koncentroway si one
wzdu linii biegncej rodkiem doliny.
- Tamtdy wanie przechodzi ya - powiedzia Duff - a my si spnilimy.
Wszystko ju rozparcelowali.
- Skd wiesz? - zaprotestowa Sean.
- Popatrz sam, chopie. Nic nie zostao.
- Moe co przegapili.

- Ci chopcy niczego nie przegapi. Zjedmy do doliny, poka ci. - Duff ponagli
konia i ruszyli w d. - Spjrz tam, koo strumienia: nie marnuj czasu. Postawili ju myn.
Wyglda mi na czterotuczkowy.
Zbliyli si do jednego z wikszych obozowisk; przy ogniskach krztay si kobiety,
w powietrzu unosi si zapach jedzenia i Sean poczu, jak cieknie mu do ust lina. Mczyni
siedzieli midzy wozami i czekali na kolacj.
- Mam zamiar spyta jednego z tych typkw, co si tutaj dzieje - powiedzia Sean.
Zeskoczy z sioda i poda cugle Mbejane. Duff przyglda si z kpicym umieszkiem, kiedy
usiowa nawiza rozmow z trzema kolejnymi osobnikami. Za kadym razem upatrzona
przez Seana ofiara spuszczaa przed nim wzrok, mruczaa co niezrozumiale i odchodzia na
bok.
- Co jest ze mn nie tak? - spyta w kocu aonie. - Moe si boj, e zara ich
syfilisem?
Duff zachichota.
- Opanowaa ich gorczka zota - powiedzia. - Jeste dla nich potencjalnym rywalem.
Mgby zdechn z pragnienia i aden z nich nawet by na ciebie nie splun, bo by moe
daoby ci to do si, eby poczoga si dalej i wykupi dziak, ktra usza ich uwagi.
Marnujemy tu tylko czas - doda powaniejszym tonem. - Mamy jeszcze godzin do
zapadnicia zmroku. Rozejrzyjmy si sami.
Ruszyli w stron pokaleczonego rowami terenu. W wykopach wida byo
machajcych opatami i kilofami mczyzn - niektrzy byli szczupli i zahartowani, a u boku
kadego pracowa tuzin krajowcw. Inni, z wielkimi wyhodowanymi za biurkiem brzuchami,
pocili si i zgrzytali zbami z blu - donie mieli pokryte pcherzami, a twarze i ramiona
spalone socem na wcieky czerwony kolor. Wszyscy witali Seana i Duffa z t sam
niechtn podejrzliwoci.
Posuwali si powoli na pnoc. Co sto jardw, z regularnoci, ktra przyprawiaa ich
o mdoci, mijali wbity w ziemi i otoczony kopczykiem kamieni palik z przymocowanym
kawakiem ptna. Na ptnie widniao nagryzmolone duymi, kolawymi literami nazwisko
waciciela i numer jego koncesji.
Wiele dziaek nie byo jeszcze zagospodarowanych i Duff zsiada przy nich z konia i
przeszukiwa traw, podnoszc kawaki skay. Przyglda si dokadnie, po czym rzuca je z

powrotem na ziemi. Ruszali dalej, coraz bardziej zniechceni i zmczeni. Rozbili obz po
zmroku na wystawionym na podmuchy wiatru wzgrzu i czekali na kaw.
- Spnilimy si - owiadczy Sean, spogldajc ponuro w ogie.
- Mamy pienidze, chopie, nie zapominaj o tym. Wikszo tych dentelmenw to
bankruci: karmi si nadziej, a nie misem i ziemniakami. Spjrz tylko na ich twarze zaczyna z nich wyziera desperacja. eby dotrze do yy zota, trzeba mie kapita.
Potrzebne s maszyny i pienidze na pace, wozy i doprowadzenie wody, potrzebny jest myn
do rozdrabniania skay, a przede wszystkim potrzeba duo czasu.
- Pienidze na nic si nie zdadz bez koncesji - odpar chmurnie Sean.
- Trzymaj si mnie, chopie. Zauwaye, ile z tych dziaek jest jeszcze nie
zagospodarowanych? Nale do spekulantw i zao si, e mona je kupi. Zobaczysz, jak
w cigu kilku tygodni znikn std mali chopcy i zostan sami mczyni...
- Moim zdaniem powinnimy si std zbiera. To nie jest to, czego si spodziewaem.
- Jeste zmczony. Przepij si dobrze, a jutro zobaczymy, jak daleko biegnie to zoe,
i zastanowimy si, co robi.
Duff zapali cygaro i zacign si; w wietle ogniska jego pociga twarz
przypominaa Indianina. Siedzieli przez chwil w milczeniu.
- Co to za haas? - zapyta Sean. W mroku rozbrzmiewao stumione dudnienie,
niczym odgos tam-tamw.
- Przyzwyczaisz si do tego, jeli zostaniesz tu troch duej - odpar Duff. - To dudni
myn, ktry widzielimy ze wzniesienia. Stoi o mil std w gr doliny; jutro rano bdziemy
obok niego przejeda.
Nastpnego dnia wyruszyli w drog jeszcze przed witem i dojechali do myna w
sabym wietle poranka. Czarna, brzydka budowla przycupna na agodnym stoku gry
niczym potwr, z ktrym walczy niegdy Don Kichot. Prycha dymem i wydawa z siebie
metaliczne skrzypienie, a jego szczki dudniy pospnie, przeuwajc ska.
- Nie zdawaem sobie sprawy, e to takie due urzdzenie - powiedzia Sean.
- Dokadnie takie, jak trzeba - zgodzi si Duff. - I kosztuje due pienidze; nie daj
go nikomu za darmo. Niewielu poszukiwaczy sta na sprawienie sobie takiej maszynki.
Wok myna krcili si ludzie zaspokajajcy jego potrzeby, karmicy go ska i
krztajcy si przy miedzianych stoach, na ktre spyway zote odchody. Jeden z
pracownikw podszed do nich, eby potraktowa ich ze zwyczajn tutaj gocinnoci.

- To teren prywatny - zawoa. - Niepotrzebni s nam turyci; jedcie swoj drog.


By eleganckim niskim mczyzn o okrgej brzowej twarzy. Na gowie mia
nacignity na uszy melonik, a pod nosem wsik sterczcy jak u foksteriera.
- Francois, ty nieszczsna ziemna glisto - odezwa si Duff. - Jeli bdziesz zwraca
si do mnie w ten sposb, skrc ci kark.
Elegant zamruga niepewnie oczyma i podszed bliej, badawczo im si przypatrujc.
Duff odsun z czoa kapelusz, eby tamten mg zobaczy jego twarz.
- Duff! - zapiszcza z radoci elegant. - Stary Duff! - Skoczy do przodu, eby zapa
za rk Charleywooda, kiedy ten zeskakiwa z sioda.
Sean obserwowa z rozbawieniem powitaln orgi. W kocu Duff zdoa zapanowa
nad sytuacj i poprowadzi ku niemu niskiego Afrykanera, eby dokona prezentacji.
- Sean, przedstawiam ci Francois du Toit, mego starego znajomego z pl diamentw w
Kimberley.
Francois przywita si z Seanem i z powrotem zacz powtarza drcym z
podniecenia gosem swj refren: Gott, jak to dobrze, e ci znowu widz, Duff, stary
przyjacielu, nie przestajc przy tym klepa Charleywooda po ramieniu, mimo e ten
wyranie przyspieszy kroku, chcc unikn tych karesw. Mino kilka kolejnych minut,
zanim Francois ochon na tyle, eby wykrztusi z siebie co sensownego.
- Suchaj, Duff, jestem wanie w trakcie czyszczenia stow amalgamatowych. Id ze
swoim przyjacielem do mojego namiotu. Docz do was za p godziny, a tymczasem kacie
mojemu sucemu, eby wam da niadanie. Nie bdziesz na mnie dugo czeka, chopie.
Gott, jak to dobrze ci znowu widzie.
- Twj dawny kochanek? - zapyta Sean, kiedy zostali sami. Duff rozemia si.
- Pracowalimy razem w kopalni diamentw. Wywiadczyem mu kiedy przysug;
wycignem go ze zamanymi nogami z zasypanego chodnika. To porzdny facet, a fakt, e
go spotkalimy, jest Przysowiowym spenieniem si naszych modlitw. Nikt nie potrafi nam
Powiedzie wicej o tych zoach.
Francois przybieg do namiotu na dugo przed upywem obiecanej pgodziny i
podczas niadania Sean by niemym wiadkiem rozmowy, w ktrej kada wymiana zda
zaczynaa si od Pamitasz, jak...? albo Co sycha u takiego a takiego?
Po jakim czasie wymietli do czysta talerze i nalali sobie kawy.
- Co tutaj porabiasz? - zapyta Duff. - Czy to twj wasny sprzt?

- Nie, wci pracuj dla Kompanii.


- Chyba nie u tego sukinsyna Hradsky'ego? - Na twarzy DuffaJ pojawio si udawane
przeraenie. - To... to... by byo okro... okro... okropne - powiedzia udajc, e si jka.
- Przesta, Duff - Francois wyglda na przestraszonego. - Nie rb tego. Chcesz,
ebym straci prac?
- Norman Hradsky i Pan Bg s sobie w zasadzie rwni - wyjani Seanowi Duff - ale
w tej czci wiata to Pan Bg odbiera polecenia od Hradsky'ego.
- Przesta, Duff. - Francois by ciko przeraony, ale Charleywood cign
niewzruszenie dalej.
- Organizacja, za pomoc ktrej Hradsky sprawuje swoj bosk wadz, nosi miano
Kompanii i nikt nie wymawia tutaj tego sowa inaczej jak penym szacunku szeptem. Jej
nazwa urzdowa brzmi jednak Poudniowoafrykaska Kompania Ziemska i Wydobywcza.
Wiesz ju chyba, o co chodzi?
Sean kiwn z umiechem gow.
- Hradsky to wyjtkowy sukinsyn, a na dodatek jkaa - doda Duff.
Tego byo ju za wiele. Francois pochyli si i zapa Duffa za rami.
- Prosz ci, czowieku. Mj sucy rozumie po angielsku.
Skocz z tym.
- A wic Kompania pojawia si na tych polach. No, no, to znaczy, e tutejsze zoa
musz by cakiem due - zaduma si Duff i Francois z ulg pody za nim na
bezpieczniejsze grunty.
- O tak! Poczekaj tylko, to zobaczysz. Przy tych zoach nasze diamenty wydadz ci
si odpustowymi wiecidekami.
- Opowiedz co wicej - domaga si Duff.
- Tutejsze zoa nazywaj Zgni y, y Kwarcow albo y Heidelberga, ale w
rzeczywistoci s tutaj trzy yy, nie jedna. Biegn obok siebie, jak warstwy kremu w torcie.
- Wszystkie zotonone? - zapyta szybko Duff i Francois potrzsn gow. W oczach
zapaliy mu si ogniki; mwienie o zocie i jego wydobyciu sprawiao mu wyran
przyjemno.
- Nie. Moesz zapomnie o yle Zewntrznej: s tam tylko lady. Potem jest ya
Gwna - ta jest troch lepsza, szeroka miejscami na sze stp. Mona tam czasami znale
co wartociowego, ale generalnie jest nierwna.

Francois pochyli si z oywieniem; ogarniajce go podniecenie sprawiao, e mwi z


coraz wyraniejszym twardym akcentem Afrykanera.
- Najlepsza jest ya, ktra biegnie najniej, nazywamy j y Przewodni. Ma tylko
par cali gruboci i miejscami zupenie zanika, ale jest bogata. Zoto siedzi w niej niczym
liwki w puddingu. Jest bogata, Duff, powiadam ci, bogata, nie uwierzysz, dopki sam tego
nie zobaczysz.
- Wierz ci - odpar Duff. - A teraz powiedz, w jaki sposb mgbym uszczkn co z
tej yy Przewodniej dla siebie.
Francois natychmiast otrzewia; co przesonio jego oczy zakrywajc wiato, ktre
palio si tam jeszcze przed chwil.
- Nie ma nic. Nic nie zostao - powiedzia ostronie. - Wszystko rozparcelowali,
przyjechae za pno.
- Takie buty - mrukn Duff i w namiocie zapada grobowa cisza. Francois krci si
na stoku, gryzc koniuszki wsw i wpatrujc si smtnie w swj kubek. Duff i Sean czekali
w milczeniu; oczywiste byo, e Francois zmaga si sam ze sob, e walcz w nim dwie
lojalnoci. Otworzy usta i zaraz je zamkn, potem podmucha na kaw, eby j ostudzi. Z
kubka unis si obok pary.
- Masz jakie pienidze? - zapyta z nieoczekiwan gwatownoci.
- Mam - odpar Duff.
- Pan Hradsky pojecha do Kapsztadu po pienidze. Ma list stu czterdziestu dziaek,
ktre kupi po swoim powrocie... - Francois przerwa, gnbiony poczuciem winy. - Mwi ci
to tylko dlatego, e mam wobec ciebie dug wdzicznoci.
- Tak, wiem o tym - odpar cicho Duff. Francois nabra gono powietrza i mwi
dalej:
- Na samym pocztku listy pana Hradsky'ego jest kilka koncesji, ktre nale do
kobiety. Ona chce je sprzeda, a s to najbardziej obiecujce dziaki na caym polu.
- Tak? - doda mu odwagi Duff.
- Ta kobieta zaoya jadodajni mniej wicej dwie mile std, Przy brzegu Natal
Spruit. Nazywa si pani Rautenbach, podaje cakiem dobre arcie. Moecie tam pj co
przeksi.
- Dziki, Francois.

- Byem ci to winien - burkn Afrykaner, a potem szybko odzyska humor i


zachichota. - Z pewnoci ci si spodoba, Duff, to pikna kobieta.
Sean i Duff pojechali zje lunch u pani Rautenbach. Jadodajnia miecia si w nie
pomalowanym, obitym falist blach budynku o drewnianej konstrukcji. Na umieszczonym
nad werand szyldzie; widnia napis ze zotych i czerwonych liter: Hotel u Candy.
Pierwszorzdna kuchnia. Bezpatne toalety. Pijacy i konie wstpu nie maj. Wasno pani
Candelli Rautenbach.
Zmyli z siebie kurz w stojcej na werandzie emaliowanej miednicy, i wytarli
bezpatnym rcznikiem i uczesali, przejrzawszy si w take bezpatnym, wiszcym na cianie
lustrze.
- Jak wygldam? - zapyta Duff.
- Cudownie - odpar Sean - za to gorzej pachniesz. Kiedy si ostatni raz kpae?
Weszli do jadalni, ktra, jak stwierdzili, bya prawie pena. Tylko przy przeciwlegej
cianie sta jeden wolny stolik. W gorcym wntrzu unosi si gsty tytoniowy dym i zapach
kapusty. Brodaci zakurzeni mczyni miali si i gono krzyczeli albo pojadali w milczeniu,
zaspokajajc pierwszy gd. Sean i Duff usiedli przy stoliku i zaraz podesza do nich
kolorowa kelnerka.
- Co poda? - zapytaa. Na sukience pod pachami miaa plamy potu.
- Moemy dosta kart?
Dziewczyna spojrzaa na Duffa lekko rozbawiona.
- Dzisiaj mamy stek i tuczone ziemniaki, a na deser pudding.
- Niech bdzie - zgodzi si Duff.
- Na pewno nie dostanie pan nic innego - zapewnia goj dziewczyna i poczapaa z
powrotem do kuchni.
- Obsuga niczego sobie - ucieszy si Duff. - Moemy tylko mie nadziej, e
jedzenie i wacicielka s na tym samym wysokim poziomie.
Miso byo troch twarde, ale dobrze doprawione, a kawa mocna i sodka. Jedli ze
smakiem. Nagle Sean, siedzcy twarz do drzwi kuchennych, zatrzyma widelec w poowie
drogi do ust. Po sali przeszed szmer.
- A oto wacicielka - powiedzia Sean.
Candy Rautenbach bya wysok jasn blondynk o byszczcych wosach i
nieskazitelnej, nordyckiej cerze, ktrej nie zdyo jeszcze spali soce. Miaa czym

oddycha, a take na czym siedzie i wietnie zdawaa sobie z tego spraw. Fakt, e oczy
wszystkich wlepione s w jej biust i tyln cz ciaa, wcale nie wprawia jej w zakopotanie.
Zamierzya si gronie trzyman w doni warzchwi w stron pierwszej rki, ktra wysuna
si, eby uszczypn j w tyek i rka znikna, a Candy umiechna si sodko i ruszya w
obchd midzy stolikami. Od czasu do czasu zatrzymywaa si, wymieniajc kilka zda z
ktrym z goci i wida byo, e wielu tych samotnych mczyzn przychodzi tutaj nie tylko
po to, eby si dobrze naje. Wpatrywali si w ni jak w obrazek, umiechajc z
zadowoleniem, kiedy si do nich odezwaa. W kocu dosza do Seana i Duffa. Wstali z
krzese, a Candy otworzya szeroko oczy ze zdumienia.
- Prosz, siadajcie, panowie. - Uja j ich grzeczno. - Jestecie tutaj chyba nowi.
- Jestemy tu od wczoraj - odpar, umiechajc si do niej Duff. - A sposb, w jaki
przyrzdza pani stek, sprawi, e poczuem si znowu jak w domu.
- Skd panowie przyjechali?
W oczach Candy zapalio si co wicej ni tylko profesjonalne zainteresowanie.
- Przyjechalimy z Natalu, eby si rozejrze. To jest pan Courteney. Chciaby
zainwestowa gdzie swoje pienidze i sdzi, e tutejsze kopalnie mogyby stanowi
odpowiedni lokat dla pewnej czci jego kapitau.
Seanowi o mao nie opada szczka ze zdumienia, natychmiast jednak przybra
stosown min wielkiego finansisty.
- Ja nazywam si Charleywood - cign dalej Duff. - Doradzam panu Courteneyowi
w sprawach dotyczcych kopalni.
- Mio mi panw pozna. Jestem Candy Rautenbach. Wida byo, e prezentacja
wywara na niej wraenie.
- Czy nie zechciaaby pani przysi si do nas na chwil, pani Rautenbach? - zapyta
Duff wysuwajc krzeso i Candy zawahaa si.
- Musz teraz zajrze do kuchni. Moe troch pniej.
- Czy zawsze tak gadko kamiesz? - zapyta z podziwem Sean, kiedy zostali sami.
- Nie powiedziaem nic nieprawdziwego - broni si Duff.
- Nie, ale w jak pikne swka potrafisz przybra prawd! Jak, u diaba, mam gra
rol, ktr dla mnie wymylie?
- Nauczysz si z tym y, nie bj si. Po prostu rb mdr min i trzymaj gb na
kdk - poradzi Duff. - A swoj drog, co o niej sdzisz?

- Smakowita - odpar Sean.


- Warto by j wzi na zb - zgodzi si Duff.
Po powrocie Candy Duff prowadzi z ni przez chwil lekk pogawdk o sprawach
oglnych. Kiedy jednak zacza zadawa konkretne pytania, rycho okazao si, e jej wiedza
na temat geologii i kopalnictwa znacznie przekracza przecitne wiadomoci. Duff zagadn j
o to.
- Bawi si tymi sprawami mj m. Nauczyam si od niego - potwierdzia. Signa
do jednej z kieszonek swojej bluzki w biao-niebiesk kratk i wyja stamtd gar
mineraw. Pooya je przed Duffem. - Moe pan je nazwa? - zapytaa. By to jawny test.
Chciaa oceni warto Duffa.
- Kimberlit. Serpentyn. Skale. - Duff odsun prbki w jej stron i Candy wyranie
si odprya.
- Tak si skada, e mam kilka dziaek wzdu yy Heidelberga. By moe pan
Courteney chciaby rzuci na nie okiem. Prawd mwic, jestem wanie w trakcie negocjacji
z Poudniowoafrykask Kompani Ziemsk i Wydobywcz, ktra bardzo interesuje si tymi
terenami.
W tym momencie Sean wnis swj jedyny, ale cenny wkad w toczc si dyskusj.
- No, no - pokiwa mdrze gow. - Poczciwy stary Norman. Candy bya wstrznita niewiele osb byo z Hradskym na ty.
- Czy jutrzejszy ranek bdzie panu odpowiada? - zapytaa.

5. Tego samego popoudnia kupili namiot od rozgoryczonego kopacza, ktry porzuci


robot na kolei i przywdrowa do Witwatersrandu z Natalu, a teraz potrzebowa pienidzy,
eby mie za co wrci do domu. Rozbili obz niedaleko hotelu i zanurzyli si w Natal
Spruit, eby zay zbyt dugo odkadanej kpieli. Wieczorem urzdzili sobie skromn
uroczysto przy wypenionej do poowy butelce brandy, ktr Duff wydoby z torby przy
siodle, a nazajutrz rano Candy zabraa ich na swoje dziaki. Miaa ich dwadziecia,
ulokowanych dokadnie wzdu yy Kwarcowej. Zaprowadzia ich na miejsce, w ktrym
ya wychodzia na powierzchni.
- Zostawiam teraz panw, ebycie si rozejrzeli. Jeli bdziecie zainteresowani,
przyjdcie do hotelu i porozmawiamy. A teraz musz was opuci, czekaj na mnie godne
gby do wykarmienia.
Duff odprowadzi Candy do jej konia. Szarmancko suy jej ramieniem, kiedy sza po
pokrytej wertepami ziemi, i pomg usi w siodle, w sposb, ktrego musia si chyba
nauczy od swego ojca. Nie odrywa od niej wzroku, kiedy odjedaa, a potem zawrci do
Seana. By w sidmym niebie.
- Stpaj pan ostronie, panie Courteney. Stawiaj nogi z szacunkiem, bo tu wanie,
pod twoimi stopami, ley nasza fortuna.
Biegali po caym terenie, Sean przypominajcy wesoego ogara, a Duff zataczajcy
niespokojne krgi niczym godny tygrys. Sprawdzili wywieszki przy palikach, obeszli granice
dziaek i wypenili kieszenie prbkami ska, po czym wrcili konno do namiotu. Duff wzi
swj tuczek, modzierz i patelni i zeszli na brzeg Natal Spruit, gdzie przez cae popoudnie
kruszyli i pukali ska. Kiedy sprawdzili ostatni prbk, Duff wyda swoj opini.
- Jest tutaj zoto. Moim zdaniem, jego wydobycie powinno si opaca. Prbki nie s
nawet w przyblieniu tak bogate, jak kamyk, ktry wypukalimy w Dundee, ale tamten
musia pochodzi z yy Prowadzcej. - Urwa na chwil i popatrzy powanie na Seana. Myl, e warto sprbowa. Jeli jest tam pod spodem ya Prowadzca, dojdziemy do niej,
nie tracc w tym czasie pienidzy na obrbk yy Gwnej.
Sean podnis tuczek i wypuka go w strumieniu. Po raz pierwszy dozna owego
uczucia charakterystycznego dla gorczki zota - gdy dreszcz podniecenia przeradza si w
depresj, kiedy w jednej chwili czowiek czuje si panem stworzenia, a w nastpnej zapada
gboko w ciemno. te okruchy na patelni wydaway mu si aonie niedue i ndzne.

- Przyjmijmy, e masz racj i e namwimy Candy do sprzeday tych dziaek. I co


dalej? Ten czterotuczkowy myn wyglda mi na diabelnie skomplikowane i drogie
urzdzenie. Nie kupisz takiej rzeczy w pierwszym lepszym sklepie z elastwem.
Duff umiechn si krzywo i poklepa go po ramieniu.
- Nie masz si czego obawia, dopki opiekuje si tob wujek Duff. Candy sprzeda
swoje dziaki - wystarczy, e jej dotkn, a dry jak osika. Za dzie albo dwa bdzie jada mi z
rki. A co si tyczy myna... Zaraz po przyjedzie do tego kraju poznaem pod Kapsztadem
bogatego farmera, ktrego yciow ambicj byo posiadanie wasnej kopalni zota. Wybra
grskie pasmo, ktre, zgodnie z jego nie kwestionowan przez nikogo wiedz hodowcy
winoroli, stanowio idealne miejsce na postawienie owej kopalni. Zatrudni mnie do jej
Prowadzenia, kupi najnowoczeniejszy i najdroszy myn, jaki udao mu si znale, i
szykowa si do zalania rynku metali wartociowych swoim zotem. Po szeciu miesicach,
podczas ktrych przepucilimy Przez arna olbrzymie iloci kwarcu, iu i ziemi, uzyskujc
przy tym tyle zota, ile z atwoci mona by pomieci w mysim uchu, bynajmniej go przy
tym nie zatykajc, entuzjazm mojego chlebodawcy jakby troch zmala. Podzikowa mi za
moje nieocenione usugi i zamkn cay cyrk. Opuciem go, udajc si do kopalni
diamentw. Podobno caa maszyneria wci tam ley, czekajc na pierwszego kupca, ktry
wyoy kilkaset funtw.
Duff podnis si i ruszyli razem w stron namiotu.
- Najpierw jednak zaatwmy to, co najwaniejsze. Czy zgadzasz si, bym prowadzi
dalej negocjacje z pani Rautenbach?
- Tak sdz. - Sean by teraz troch lepszej myli. - Ale czy jeste pewien, e twoje
zainteresowanie pani Rautenbach wynika wycznie z faktu, e chcesz naby od niej te
dziaki?
Duff by zbulwersowany.
- Niech ci nawet przez myl nie przejdzie, e mam na uwadze co wicej ni interesy
naszej spki. Nie uwaasz chyba, e zwierzca chu moe mie jakikolwiek wpyw na to, co
robi?
- Skde znowu - zapewni go Sean. - Mam nadziej, e okaesz do hartu ducha,
eby przez to przej.
Duff rozemia si.

- Skoro ju o tym mowa - powiedzia - sdz, e nadszed odpowiedni moment, aby


poczu nage dolegliwoci odkowe i uda si do ka. Od tej chwili, a do podpisania
umowy, twj chopicy czar nie na wiele si nam przyda. Powiem Candy, e upowanie
mnie do wystpowania w twoim imieniu.
Duff przyczesa loki, zaoy ubranie, ktre upra dla niego Mbejane, i oddali si
drog prowadzc do hotelu Candy. Czas wolno pyn Seanowi; pogada troch z Mbejane,
napi si kawy, a potem, kiedy zaszo soce, wrci do namiotu. Zacz czyta przy wietle
lampy naftowej jedn z nalecych do Duffa ksiek, ale nie potrafi skupi si na lekturze przed oczyma mia cigle jasne wosy Candy. Gdy usysza skrobanie o pcienne drzwi
namiotu, poderwa si z niejasn nadziej, e to ona. Moe postanowia przyj do niego
sama i prowadzi dalsze negocjacje bez porednikw. Niestety, bya to kolorowa dziewczyna
z hotelu; jej krcone czarne wosy nie potrafiy pobudzi jego wyobrani.
- Madame mwi, e przykro jej z powodu paskiej choroby. Kazaa, eby pan ykn
dwie yki tego - dodaa, podajc Seanowi butelk rycyny.
- Powiedz swojej pani, e bardzo jej dzikuj - odpar Sean biorc do rki lekarstwo i
zasuwajc z powrotem pacht.
- Madame kazaa mi zaczeka i upewni si, e ykn pan dwie pene yki. Mam
zabra butelk z powrotem i pokaza jej, ile pan wypi.
Sean poczu, jak kurczy mu si odek. Popatrzy na kolorow dziewczyn, stojc
rezolutnie przed wejciem do namiotu, zdecydowan wykona otrzymane polecenia. Pomyla
o speniajcym swe mskie obowizki Duffie - nie mg okaza si od niego gorszy.
Przekn z zamknitymi oczyma gst, oleist ciecz, po czym wrci do swojej ksiki. W
nocy spa niespokojnie, budzc si co pewien czas i spogldajc na puste posanie po drugiej
stronie namiotu. Lekarstwo wygnao go na dwr o wp do trzeciej w nocy. Spojrza gniewnie
na skulonego przy ognisku Mbejane. Jego regularne, spokojne pochrapywanie wydao mu si
wykalkulowan kpin. Wysoko na wzgrzu zawy aonie szakal, wyraajc dokadnie
miotajce Seanem uczucia. Zimny wiatr owiewa jego nagie poladki.
Duff wrci o wicie. Sean od dawna ju nie spa.
- No i jak poszo? - zapyta. Duff ziewn.
- W pewnym momencie zaczem wtpi, czy jestem w wystarczajcym stopniu
mczyzn. Niemniej jednak caa sprawa zakoczya si pomylnie, ku satysfakcji obu
zainteresowanych stron. Co za kobieta!

cign koszul i Sean zobaczy, e ma podrapane plecy.


- Daa ci moe troch rycyny? - zapyta z gorycz.
- Przepraszam ci za to - umiechn si do niego ze wspczuciem Duff. Prbowaem jej to wyperswadowa, naprawd. Ma silnie rozwinite uczucia macierzyskie.
Bardzo si martwia twoimi dolegliwociami.
- Nie odpowiedziae dotd na moje pytanie. Czy poczynie jakie postpy w sprawie
dziaek?
- Ach, o to ci chodzi... - Duff nacign koc pod sam szyj. - Zaatwilimy to na
samym pocztku negocjacji. Przyjmie zaliczk w wysokoci dziesiciu funtw za kad
dziak i da nam prawo pierwokupu caoci za dziesi tysicy w cigu najbliszych dwu lat.
Ustalilimy to podczas kolacji. Pozostay czas powicilimy, jeli mona tak powiedzie, na
szlifowanie detali. Jutro po poudniu... a raczej dzisiaj po poudniu ty i ja pojedziemy do
Pretorii i znajdziemy prawnika, eby sporzdzi umow, ktr damy jej do podpisania. A teraz
potrzebuj troch snu. Obud mnie na lunch. Dobranoc, chopie.
Nazajutrz wieczorem Duff i Sean przywieli z Pretorii umow. By to imponujcy,
czterostronicowy dokument, w ktrym roio si od sformuowa typu wysokie umawiajce
si strony i o tyle, o ile. Candy zaprowadzia ich do swojej sypialni i usiedli, wiercc si
niespokojnie, podczas gdy ona przeczytaa dwukrotnie tekst.
- Wydaje si w porzdku - powiedziaa, podnoszc w kocu oczy znad kartki - ale jest
jeszcze pewien drobiazg.
Seanowi zrzeda mina. Nawet Duff nie umiecha si ju z tak pewnoci siebie. Jak
na razie wszystko przebiegao zbyt gadko.
Candy zawahaa si i Sean spostrzeg z lekkim zaskoczeniem, e na jej twarzy pojawi
si rumieniec. Przyjemnie byo popatrze na brzoskwiniowe policzki nabierajce koloru
dojrzaego jabka. Przygldali si temu z zainteresowaniem. Napicie wyranie opado.
- Chciaabym, eby kopalnia nazwana zostaa moim imieniem. Z ust o mao nie
wydar im si okrzyk ulgi.
- Wspaniay pomys! Co powiesz na Kopalni Rautenbacha? Candy potrzsna
gow.
- Wolaabym, eby ta nazwa mi go nie przypominaa. Nie chc go w to miesza.
- Doskonale... nazwijmy j w takim razie Candy Deep 15 - zaproponowa Duff. - Moe
15

Deep (ang.) - czelu, otcha.

troch przedwczenie, bo jestemy wci na powierzchni, ale trzeba by optymist.


- Tak, to urocza nazwa - odpara z entuzjazmem Candy, znowu si czerwienic, tym
razem z radoci. Podpisaa dokument, a Sean otworzy z hukiem szampana, ktrego Duff
kupi w Pretorii.
- Za Candy i Candy Deep - wznis toast Duff, kiedy stuknli si kieliszkami - oby z
kadym mijajcym dniem pierwsza stawaa si coraz sodsza, a druga coraz gbsza.

6. Bdziemy potrzebowa siy roboczej. Na pocztek dziesiciu krajowcw. To twoje


zadanie, Sean - oznajmi Duff nastpnego ranka przy niadaniu, ktre jedli przed namiotem.
Sean kiwn gow.
- Zaraz ka si tym zaj Mbejane - powiedzia, przeknwszy bekon. - Sprowadzi
nam odpowiedni liczb Zulusw, nawet jeli bdzie musia im wetkn w tyek wczni.
- To dobrze. Tymczasem my pojedziemy znowu do Pretorii, eby kupi podstawowe
wyposaenie. Kilofy, opaty, dynamit i tak dalej. - Duff otar usta i nala sobie kawy do
filianki. - Poka ci, jak usuwa wierzchni warstw ziemi i sypa rud na hady.
Wybierzemy miejsce na myn, a potem zostawi ci na jaki czas i pojad do Kraju
Przyldkowego odwiedzi mojego przyjaciela farmera. Jeli Bg i pogoda pozwol, nasz
myn bdzie tutaj drugi z kolei.
Przywieli rzeczy zakupione w Pretorii maym wozem zaprzonym w woy. Mbejane
dobrze wywiza si ze swego zadania. Przy namiocie czekao na Seana dwunastu
ustawionych w szeregu Zulusw, obok ktrych, niczym pilnujcy stada owczarek, sta z
weso min Mbejane. Sean przeszed wzdu szeregu, pytajc kadego o imi i artujc z
nimi w ich wasnym jzyku.
- Jak ci zw? - zapyta ostatniego.
- Na imi mam Hlubi, Nkosi.
- Jeli bdziesz dla mnie pracowa, niedugo urodzisz - powiedzia Sean, wskazujc
na jego pokany brzuch wylewajcy si spod przepaski na biodrach.
Wybuchnli radosnym miechem i Sean umiechn si do nich ciepo: dumni, proci
ludzie, wysocy i wietnie uminieni, kompletnie bezbronni wobec dobrze wymierzonego
artu. Przez chwil migna mu przed oczyma gra w Zululandzie, rozcigajce si u jej stp
pole bitwy i muchy rojce si w pustych, rozprutych brzuchach. Zamruga oczyma, oddalajc
od siebie ten obraz.
- Zatem niech bdzie - zawoa, przekrzykujc ich miech. - Sze pensw dziennie i
caodzienne wyywienie: tyle, ile zdoacie zje. Zgadzacie si u mnie pracowa?
Odpowiedzi by chralny okrzyk zgody. Zulusi wdrapali si na wz, a Sean i Duff
zawieli ich do Candy Deep. W drodze miali si i gadali niczym jadce na piknik dzieci.
W cigu nastpnego tygodnia Duff nauczy Seana posugiwa si dynamitem,
wyjani, gdzie chce wykopa pierwsze rowy, i zaznaczy miejsce na myn i had. Przenieli
namiot na teren kopalni i pracowali po dwanacie godzin dziennie. Wieczorem jechali do

hotelu Candy, eby si solidnie naje, a potem Sean wraca sam do namiotu. By tak
zmczony, e prawie nie zazdroci Duffowi komfortu sypialni Candy; wprost przeciwnie,
podziwia jego wigor. Kadego ranka wypatrywa u swego partnera oznak zmczenia, ale
chocia twarz Duffa bya tak samo pociga i wychuda jak zawsze, oczy mia jasne, a krzywy
umiech tchn wesooci.
- Nie mam pojcia, jak ty to wszystko wytrzymujesz - powiedzia mu Sean w dniu, w
ktrym skoczyli wytycza miejsce na myn.
- Lata praktyki, chopie - mrugn do niego Duff. - Ale mwic midzy nami, podr
do Kapsztadu bdzie dugo oczekiwanym odpoczynkiem.
- Kiedy wyjedasz? - zapyta Sean.
- Myl, e z kadym mijajcym dniem naraamy si na to, i kto nas ubiegnie.
Sprzt grniczy bdzie teraz na wag zota.
A ty zaczynasz sobie ju cakiem dobrze radzi. Jakie jest twoje zdanie?
- To samo chodzi mi po gowie - przyzna Sean. Wrcili do namiotu i zasiedli na
polowych krzesach, majc przed sob widok na ca dolin. Przed tygodniem wok hotelu
Candy stao moe ze dwa tuziny wozw - teraz byo ich co najmniej dwie setki, a z miejsca,
gdzie siedzieli, mogli zobaczy osiem albo dziewi innych obozowisk; niektre byy
wiksze od tego, ktre otaczao hotel. Obok pciennych namiotw staway budynki z drzewa
i falistej blachy, a caa rwnina poprzecinana bya polnymi drogami, ktrymi poruszali si bez
adnego okrelonego celu jedcy na koniach i toczyy si wozy.
Bezustanny ruch, chmury kurzu wznoszone przez ludzi i zwierzta, rozlegajce si od
czasu do czasu wybuchy dynamitu wzdu gwnego zoa - wszystko to wzmagao nastrj
podniecenia i oczekiwania, wiszcy nad ca dolin.
- Wyjad jutro rano o brzasku - postanowi Duff. - Dziesi dni zajmie mi jazda konno
do stacji kolejowej w Colesbergu, a dalsze cztery podr na miejsce. Przy odrobinie szczcia
powinienem wrci za dwa miesice. - Obrci si na krzele i spojrza Seanowi prosto w
oczy. - Po zapaceniu Candy jej dwustu funtw i opaceniu wydatkw w Pretorii, zostao mi
tylko mniej wicej sto pidziesit funtw. Kiedy ju dostan si do Paarl, bd musia
wyoy trzysta albo czterysta funtw na myn, a potem wynaj dwadziecia lub trzydzieci
wozw, eby go tutaj dostarczy... powiedzmy, e po doliczeniu niezbdnej rezerwy na
nieoczekiwane wydatki potrzebowa bd omiuset funtw.
Sean spojrza na niego. Zna tego czowieka zaledwie par tygodni. Osiemset funtw

stanowio redni trzyletni pensj. Afryka to rozlegy kontynent i czowiek mg si tu atwo


rozpyn w powietrzu. Nie powiedzia jednak nic. Rozpi pasek, rzuci go na st i odwiza
sakiewk.
- Pom mi przeliczy pienidze - poprosi.
- Dziki - odpar Duff i nie mia bynajmniej na myli pienidzy. Zaufanie, o ktre
jeden z nich zwrci si tak bezporednio, a drugi tak spontanicznie okaza, ostatecznie
scementowao ich przyja.

7. Po wyjedzie Duffa Sean eksploatowa bez litoci siebie i swoich ludzi. Zdjli
wierzchni warstw ziemi ze zoa i odsonili je na caej dugoci dziaek nalecych do
Candy, a potem wgryli si w rud i zaczli j gromadzi na hadzie obok miejsca, w ktrym
mia
stan myn. Wci nie mogli natrafi na lad yy Prowadzcej, ale Sean mao mia
czasu, eby si tym przejmowa. Wieczorami wskakiwa do ka i odsypia zmczenie a do
chwili, kiedy kolejny wit wzywa go z powrotem do pracy. W niedziel jedzi do namiotu
Francois i rozmawiali o grnictwie i lekarstwach. Francois mia olbrzymi skrzyni
patentowanych lekw oraz ksik pod tytuem Lekarz domowy. Wasne zdrowie stanowio
jego gwne hobby i leczy si jednoczenie na trzy powane choroby. Chocia zdarzay mu
si chwile niewiernoci, jego prawdziw mioci bya cukrzyca. Powicona tej chorobie
stronica Lekarza domowego bya wytarta i poplamiona od dotyku jego palcw. Mg
recytowa symptomy z pamici i stwierdza u siebie wszystkie. Kolejn jego wybrank bya
grulica koci: poruszaa si z przeraajc szybkoci po caym ciele Afrykanera,
przerzucajc si w czasie krtszym ni tydzie z biodra na nadgarstek. Mimo podupadajcego
zdrowia Francois by jednak prawdziwym grniczym ekspertem i Sean bezwstydnie
wykorzystywa jego wiedz. Cukrzyca Francois nie bya wida taka grona, gdy podczas
kadego z tych niedzielnych posiedze wysuszali do spki z Seanem butelk brandy.
Od hotelu Candy Sean trzyma si z daleka - te byszczce jasne wosy i
brzoskwiniowa cera byy dla niego zbyt wielk pokus. Nie chcia narazi na szwank wieej
przyjani z Duffem przez kolejny niefortunny romans; zamiast tego ca energi
wyadowywa w wykopach Candy Deep.
Kadego ranka wyznacza swoim Zulusom prac na cay dzie, zawsze troch wiksz
ni poprzedniego dnia. Pracowali ze piewem na ustach i bardzo rzadko zdarzao si, by
robota nie zostaa wykonana do zmierzchu. Dnie zleway si ze sob i przeksztacay w
tygodnie, a te, niczym mnoca si ameba, przepoczwarzay w miesice. Wyobrani Seana
coraz czciej nawiedza obraz Duffa zabawiajcego si za jego osiemset funtw z
kapsztadzkimi dziewcztami. Ktrego dnia wypuci si par mil na poudnie drog
prowadzc do Kapsztadu, rozpytujc o Duffa wszystkich podrnych, ktrych spotka, a
kiedy da w kocu za wygran i wrci, pierwsze kroki skierowa do jednej z knajp, szukajc
kogo, na kim mgby si wyadowa. Znalaz wielkiego, towosego niemieckiego
grnika, ktry zgodzi si wywiadczy mu t grzeczno. Wyszli na dwr i przez ca

godzin okadali si piciami pod przejrzystym, nocnym niebem Transwalu, otoczeni


krgiem uszczliwionych gapiw. A potem razem z Niemcem wrcili do baru, ucisnli
sobie krwawice prawice, wypili za dozgonn przyja i Sean wrci do Candy Deep,
wyegzorcyzmowawszy na jaki czas swego demona.
Nastpnego popoudnia pracowa przy pnocnej granicy dziaek; do tej pory wgryli
si w ziemi na gboko okoo pitnastu stp i w kadej chwili spodziewali si dotrze do
zoa. Sean skoczy wanie zaznacza miejsca, w ktrych naleao umieci dynamit. Zulusi
stali wok niego zaywajc tabaki i popluwajc w donie przed kolejnym atakiem na ska.
- Do roboty, nicponie ze spiczastymi uszami. Co to jest, zebranie zwizkowe? zabrzmia nad ich gowami znajomy gos. Znad wykopu spoglda na nich Duff. Sean
wygramoli si na gr i zapa go w niedwiedzi ucisk. Duff wyszczupla, policzki pokryte
mia bladym zarostem, a krcone wosy pojaniay mu od kurzu.
- W porzdku, a gdzie jest prezent, ktry miae mi przywie? - zapyta Sean, kiedy
opada pierwsza gorczka powitania.
- Niedaleko std - rozemia si Duff. - Zaj tylko dwadziecia pi wozw.
- Wic udao ci si go kupi? - rykn Sean.
- Oczywicie, do diaba. Jed ze mn, poka ci.
Konwj Duffa rozcignity by na dugoci czterech mil, a wikszo wozw sza w
podwjnych zaprzgach, tak cika bya zaadowana na nie maszyneria. Duff wskaza
poznaczony smugami rdzy cylinder, ktrym wypeniony by w caoci jeden z pierwszych
wozw.
- To jest mj prawdziwy krzy paski, wacy siedem ton, najzoliwszy, najbardziej
uparty i wredny kocio na wiecie. Od czasu gdy opucilimy Colesberg, dwanacie razy
zamaa si pod nim oka, nie mwic ju o tym, e dwukrotnie stoczy si z wozu, w tym raz
dokadnie na samym rodku rzeki.
Przejechali wzdu sznuru wozw.
- Dobry Boe. Nie zdawaem sobie sprawy, e tyle tego bdzie. - Sean potrzsa z
niedowierzaniem gow. - Czy aby na pewno wiesz, jak to z powrotem zoy?
- Zostaw to wujkowi Duffowi. Oczywicie trzeba bdzie woy w to troch pracy,
cae to elastwo leao w kocu przez kilka lat w szczerym polu. Cz solidnie zardzewiaa,
ale wystarczy troch smaru, wieej farby i fachowej wiedzy pana Charleywooda, a nie dalej
jak za miesic myn przy Candy Deep bdzie kruszy ska i wypluwa z siebie zoto... - Duff

przerwa i pomacha rk w stron zbliajcego si jedca. - To nasz przewonik, Frikkie


Malan... a to pan Courteney, mj wsplnik.
Przewonik zatrzyma przy nich konia i przywita si, ocierajc rkawem koszuli pot z
czoa.
- Gott, panie Charleywood, nie musz panu mwi, e to by najciej zapracowany
kawaek chleba w moim yciu. Bez obrazy, ale bd vragtig szczliwy, kiedy wyaduj na
ziemi ostatni kawaek tego elastwa.

8. Duff pomyli si, trwao to znacznie duej ni miesic. Korozja wgryza si


gboko w niektre czci maszynerii i kada ruba, ktr odkrcili, bya czerwona od
uszczcej si rdzy. Pracowali po dwanacie godzin dziennie, skrobic i szorujc, polerujc i
oliwic, z poobijanymi o stal kykciami i mokrymi, pokrwawionymi od pkajcych pcherzy
domi. A potem, ktrego dnia, nagle i w cudowny sposb robota skoczya si. Na zboczu
Candy Deep lea rozoony na czci myn - elegancki, pachncy sodko wie farb i
lepicy si od tego smaru. Trzeba go byo jeszcze tylko zoy.
- Ile czasu nam to zabrao? - zapyta Duff.
- Chyba sto lat.
- Tylko tyle? - odpar z udanym zdziwieniem Duff. - W takim razie ogaszam wakacje:
dwa dni medytacji.
- Ty moesz medytowa, bracie. Ja id pohula.
- To wspaniaa alternatywa. Ruszajmy.
Zaczli u Candy, ale wyrzucono ich stamtd po trzeciej sprowokowanej przez nich
bjce. W okolicy mona ju byo zwily gardo w kilkunastu knajpach i zaliczyli je
wszystkie. Inni te witowali - poprzedniego dnia stary Kruger, prezydent republiki,
oficjalnie zatwierdzi fakt powstania zotononego zagbia. Jedynym tego rezultatem by, jak
na razie, fakt, e pienidze za koncesje nie miay ju napycha kabz wacicieli gruntw, lecz
pyn prosto do skarbu pastwa. Nikt si tym nie przejmowa oprcz, by moe, farmerw.
Wszyscy za to oblewali proklamacj. Knajpy wypeniy si przeklinajcymi i spoconymi
mczyznami. Duff i Sean pili razem z nimi.
W kadym barze dziaay bez przerwy urzdy probiercze i toczya si wok nich
nowa napywowa ludno: obnaeni do pasa i pokryci pyem grnicy, a obok nich sprzedawcy
krzykliwie ubrani i jeszcze krzykliwiej zachwalajcy swj towar - od dynamitu po lekarstwo
na dyzenteri - misjonarz kramarzcy zbawieniem, szulerzy, wydobywajcy zoto z cudzych
kieszeni, dentelmeni usiujcy nie poplami sobie butw kapicym im z ust tytoniowym
sokiem, chopcy, ktrzy uciekli z domu i pragnli jak najszybciej znale si tam z powrotem,
a take odziani w szare surduty brodaci Burowie. Ci ostatni pili niewiele, przypatrujc si
bacznie intruzom, ktrzy zajli ich ziemi. Byli i inni: urzdnicy i farmerzy, wczdzy i
przedsibiorcy - wszyscy nasuchujcy chciwie brzku zota.
Drugiego dnia po poudniu odnalaza Seana i Duffa kolorowa dziewczyna imieniem
Martha. Zaszyli si w krytej strzech lepiance noszcej dumn nazw Tawerny Pod Jasnymi

Anioami. Duff odstawia taniec Dziarskiego Biaego Sieranta, majc za partnerk krzeso;
Sean wraz z pidziesicioma innymi klientami wybija na kontuarze takt kieliszkami i
pustymi butelkami.
Martha pognaa prosto do Seana oganiajc si od rk, ktre prboway dosta si pod
jej spdnic i piszczc gono za kadym razem, kiedy komu udao si uszczypn j w
tyek. Pojawia si u jego boku zaczerwieniona i zdyszana.
- Madame kazaa wam szybko przyj. Szykuj si due kopoty - wyrzucia z siebie i
ruszya ciek zdrowia z powrotem w stron drzwi. Kto zadar jej z tyu spdnic i
zbiorowy mski ryk wiadczy o tym, e nie miaa nic pod spodem.
Duff tak si zapamita w tacu, e Sean musia wynie go na plecach z baru i
zanurzy gow w koskim korycie. Dopiero wtedy udao mu si zwrci na chwil jego
uwag.
- Po jak choler to zrobie? - wrzasn Duff, parskajc wod i wyprowadzajc
potny sierpowy w gow Seana, ktry uchyli si i zapa napastnika wp ratujc go przed
upadkiem.
- Wzywa nas Candy. Twierdzi, e szykuj si due kopoty - powiedzia.
Duff zastanawia si nad tym przez kilka sekund, marszczc czoo z wysiku, a potem
odrzuci gow do tyu i zapiewa na melodi London Burning:

Wzywa nas Candy, wzywa nas Candy,


Lecz my nie chcemy Candy, my chcemy brandy.

Wyrwa si Seanowi z ucisku i ruszy z powrotem do baru. Sean zapa go ponownie i


zawrci w stron hotelu. Candy siedziaa w swojej sypialni. Spojrzaa na nich, kiedy stanli
rami w rami, zataczajc si niepewnie w progu.
- Dobrze si bawilicie? - zapytaa sodkim gosikiem. Duff wymamrota co, prbujc
poprawi przekrzywion kurtk. Stopy uciekay mu w bok w mimowolnej kontynuacji taca i
Sean musia go podtrzymywa, eby nie upad.
- Co si stao z twoim okiem? - zapytaa Seana, dotykajc delikatnie jego policzka;
oko mia spuchnite i sine. - No c - cigna sodko, nie czekajc na jego odpowied - jeli
chcecie, dwaj piknisie, zachowa do jutra swoje dziaki, powinnicie szybko wytrzewie.
Wlepili w ni oczy.

- Dlaczego? Co si stao? - zapyta z wysikiem, cho niezbyt skadnie, Sean.


- Chc uniewani koncesje. Oto, co si stao. Ta nowa proklamacja daa grnikom z
dawna oczekiwany pretekst. Okoo stu z nich utworzyo syndykat. Ogosili, e stare tytuy nie
maj ju mocy prawnej; zamierzaj wycign paliki i podzieli ziemi midzy siebie.
Duff ruszy pewnym krokiem ku stojcej obok ka miednicy; opryska twarz wod,
wytar j mocno rcznikiem, a potem pochyli si ku Candy i ucaowa j.
- Dziki, moja sodka.
- Prosz ci, bd ostrony, Duff! - zawoaa za nim.
- Wemy kilku najemnikw - zasugerowa Sean.
- wietny pomys; moe znajdziemy kilku trzewych. Powinni siedzie w restauracji
Candy.
Nakadajc troch drogi, podjechali pod namiot Francois. Tymczasem zapad zmrok i
Francois powita ich w wieo wyprasowanej nocnej koszuli. Unis brwi na widok
uzbrojonych po zby piciu mczyzn towarzyszcych Seanowi i Duffowi.
- Wybieracie si na polowanie? - zapyta.
Duff powiedzia mu szybko, o co chodzi. Ju po pierwszych jego sowach Francois
zacz podskakiwa z oburzenia.
- Chc nam ukra tytuy wasnoci! To otry, to mierdzce otry! Wbieg z powrotem
do namiotu i wynurzy si stamtd z dubeltwk w rku.
- Zobaczymy, chopie, jak bd wygldali, kiedy nafaszeruj im tyek oowiem.
- Posuchaj mnie, Francois - przerwa mu Sean. - Nie wiemy, na czyje dziaki
wyprawi si najpierw. Przygotuj swoich ludzi i jeli usyszysz z naszej strony jakie strzay,
pospiesz nam z pomoc. My zrobimy to samo, jeli napadn na ciebie.
- Ja, ja, oczywicie, e przyjdziemy. To dopiero mierdzce otry! Francois pobieg, w
trzepoccej wok ng nocnej koszuli, zwoa swoich ludzi.
Mbejane razem z innymi Zulusami pichcili sobie obiad, siedzc w kucki wok
stojcego na trjnogu kocioka. Sean podjecha do nich.
- Przyniecie dzidy! - zawoa. Pobiegli do swoich szaasw i prawie natychmiast
zjawili si z powrotem, toczc si wok jego konia.
- Z kim trzeba walczy, Nkosi? - pytali, zapomniawszy o jedzeniu.
- Chodcie, to wam poka.
Umiecili wynajtych rewolwerowcw pomidzy fragmentami zdemontowanego

myna; tak eby mieli na oku drog prowadzc do kopalni. Zulusw ukryli w rowach. Gdyby
doszo do walki wrcz, ludzi z syndykatu miaa oczekiwa spora niespodzianka. Duff i Sean
zeszli troch w d zbocza, aby upewni si, e s dobrze zamaskowani.
- Ile zostao nam dynamitu? - zapyta niewinnym gosem Sean. Duff przyglda mu si
przez chwil, po czym wykrzywi twarz w umiechu.
- Chyba wystarczy. Dzi wieczorem przychodz ci do gowy same dobre pomysy odpar i ruszy w stron szopy, ktra suya im za magazyn.
Zakopali pen skrzynk materiaw wybuchowych kilkaset jardw niej, na samym
rodku drogi, i postawili w tym miejscu star blaszan puszk. Nastpnie wrcili do szopy i
przez ca godzin robili granaty z powizanych ze sob lasek dynamitu, zaopatrujc kady z
nich w detonator i bardzo krtki lont. Potem znaleli sobie odpowiednie miejsce i opatuleni w
krtkie kouszki czekali ze strzelbami na kolanach.
Widzieli byskajce w dolinie wiata obozowisk i syszeli dalekie, dochodzce z
barw piewy; zalana ksiycow powiat droga do kopalni pozostawaa jednak pusta. Sean
i Duff siedzieli obok siebie opierajc si plecami o wieo pomalowany kocio.
- Zastanawiam si, skd Candy dowiedziaa si o tym? - odezwa si Sean.
- Ona wie wszystko. Ten jej hotel stanowi centrum tutejszego ycia, a ona dobrze
nadstawia uszu.
Jaki czas milczeli, zanim Sean odezwa si ponownie.
- Nieza dziewczyna z tej naszej Candy...
- Tak - zgodzi si Duff.
- Chcesz si z ni oeni, Duff?
- Dobry Boe! - Duff wyprostowa si nagle, jakby kto ugodzi go noem. - Albo
oszalae, chopie, albo to jest art w najgorszym moliwym gucie.
- Podkochuje si w tobie, a i ty, z tego, co widziaem, nie jeste wobec niej cakiem
obojtny. - Szybkie zaprzeczenie przyjaciela sprawio ulg Seanowi. By zazdrosny, ale nie o
kobiet.
- Oczywicie, cz nas wsplne interesy, temu nie zaprzeczam... ale maestwo! Duff zadra lekko, nie tylko z powodu zimna. - Jedynie gupiec popenia dwa razy ten sam
bd.
Sean obrci si ku niemu zaskoczony.
- Bye ju przedtem onaty?

- eby wiedzia. Ona bya p Hiszpank, p Norwek. Prawdziwa mieszanka


wybuchowa zimnego ognia i gorcego lodu. - Duff rozmarzy si. - Teraz, kiedy jestem w
stanie myle o tym wszystkim spokojnie, wspominam j niekiedy z pewnym alem.
- I co si z wami stao?
- Odszedem od niej.
- Dlaczego?
- Robilimy razem dobrze tylko dwie rzeczy, a jedn z nich byo skakanie sobie do
oczu. Kiedy przymkn powieki, wci widz, jak wydyma te swoje cudowne wargi i przytyka
je do mego ucha, eby szepn jakie szczeglnie obelywe sowo. A potem... heje ha... z
powrotem skakalimy do ka, eby si pogodzi.
- Moe dokonae zego wyboru. Rozejrzyj si, s wok nas miliony szczliwych
maonkw.
- Wymie mi cho jednego - przerwa mu Duff i zapado dugie milczenie, podczas
ktrego Sean gorczkowo wysila pami.
- Jest tylko jeden powd zawierania maestw - podj po jakim czasie Duff - i
powodem tym s dzieci.
- I przyja. To chyba take wystarczajca przyczyna.
- Oczekiwa przyjani od kobiety? - przerwa mu z powtpiewaniem Duff. - To tak
jakby oczekiwa zapachu perfum od czosnku. Kobiety s do przyjani niezdolne. Gwnym
powodem tego, jak przypuszczam, mog by lekcje udzielane im przez matki, ktre same s
rwnie kobietami. Jak mona przyjani si z kim, kto podejrzewa na kadym kroku o
najgorsze, kto ocenia cae postpowanie na podstawie jednego tylko moliwego kryterium:
kocha mnie czy nie kocha? - Duff potrzsn aonie gow. - Jak dugo moe trwa
przyja, kiedy co godzina trzeba j wzmacnia deklaracj mioci? Synny katechizm
maestwa: Kochasz mnie, najdroszy? Tak, najdrosza, oczywicie, e ci kocham, moja
sodka. Musi to brzmie za kadym razem bardzo przekonywajco, inaczej gotuj si na zy.
Sean zachichota.
- Racja, to mieszne... to przezabawne, dopki czowiek nie musi przej przez to sam
- gos Duffa by przepojony smutkiem. - Czy prbowae kiedy rozmawia z kobiet o
czymkolwiek innym ni o mioci? Rzeczy, ktre ci interesuj, dla nich s bez znaczenia.
Prawdziwy szok przeywa si wwczas, gdy po raz pierwszy usiuje si Porozmawia z nimi
rozsdnie i nagle czowiek uwiadamia sobie, e nie zwracaj najmniejszej uwagi na to, co si

do nich mwi. Wlepiaj oczy w jeden punkt i ju wiadomo, e myl o nowej sukience albo o
tym, czy zaprosi pani van der Hum na przyjcie. Zapada wwczas milczenie i to kolejny
bd. To znak, a maestwo pene jest znakw, ktre potrafi rozpozna tylko ona.
- Nie zamierzam bynajmniej broni instytucji maestwa, Duff, ale czy nie jeste
troch niesprawiedliwy, oceniajc wszystko na podstawie swoich wasnych negatywnych
dowiadcze?
- Wybierz jakkolwiek kobiet i za jej na serdeczny palec obrczk, a stanie si
twoj on. Najpierw otworzy przed tob swoje ciepe, mikkie ciao, co jest przyjemne, a
potem bdzie si staraa otworzy przed tob swj ciepy, mikki mdek, co nie jest ju
wcale takie przyjemne. Kobieta nie pragnie niczego dzieli, ona chce posiada; przywiera i
tamsi. W stosunku mczyzny do kobiety nie ma niczego odkrywczego, poniewa stosuje si
on do pewnego stworzonego przez natur wzoru, ktrego podstawowym celem jest
zachowanie gatunku eby osign ten rezultat, kada mio, nie wyczajc tej midzy
Romeem i Juli, czy Napoleonem i Jzefin, sprowadza si do wypeniania prostej,
biologicznej funkcji. To taka nic nie znaczca rzecz... takie krtkotrwae, trywialne doznanie.
Poza nim mczyzna i kobieta inaczej myl, inaczej odczuwaj i interesuj si zupenie
innymi rzeczami. I ty to nazywasz przyjani?
- Nie, ale czy ten obraz jest na pewno prawdziwy? Czy to rzeczywicie wszystko, co
ich czy?
- Sam si o tym ktrego dnia przekonasz. Natura w swojej trosce o zachowanie
gatunku umiecia w umyle mczyzny specjaln zapor; uodparnia go ona niczym
szczepionka na wszelkie dobre rady udzielane przez wsptowarzyszy. Kiedy nadejdzie twoja
kolej, wstpisz na szafot z pieni na ustach.
- Przeraasz mnie.
- Najbardziej przygnbia mnie jednostajno tego wszystkiego.. przeklta monotonia.
- Duff pokrci si niespokojnie w miejscu i opar z powrotem o kocio. - O interesujcych
stosunkach midzyludzkich mona mwi tylko tam, gdzie nie wchodzi w gr seks
zrwnujcy wszystkich i wszystko... Mam na myli wizy czce braci, mog to by stosunki
midzy przeciwnikami, panem a jego sug, ojcem i synem, mczyzn i mczyzn.
- Homoseksualistami?
- Nie, bo to po prostu nietypowa posta seksu, a wtedy znowu wracaj stare kopoty.
Kiedy mczyzna zawiera z kim przyja, nie czyni tego powodowany nie kontrolowanym

impulsem, ale z wasnego wolnego wyboru. Kada przyja jest inna, kada inaczej si
koczy albo trwa wiecznie. Nie wi jej adne acuchy, aden rytua ani pisemny kontrakt.
Nie trzeba wszystkiego dla niej porzuca, nie trzeba bez przerwy o niej mwi, rozwodzi si
nad ni i deklamowa na jej cze peanw. - Duff podnis si, eby rozprostowa koci. - To
jedna z niewielu dobrych rzeczy w tym yciu. Ktra jest godzina? Sean wycign zegarek i
przekrci go tak, eby wiato ksiyca pado na tarcz.
- Ju po pnocy. Nie wyglda na to, eby si tu wybierali.
- Przyjad. Tutaj jest zoto, a ono rwnie sprawia, e czowiek przestaje nad sob
panowa. Przyjad. Pytanie tylko kiedy.
Jedno po drugim gasy wiata w dolinie, a w rowach cichy gbokie, piewne gosy
Zulusw. Trawa na stoku Candy Deep falowaa w porywach zimnego wiatru. Siedzc razem chwilami drzemic, a chwilami cicho rozmawiajc - przeczekali ca noc. Niebo rozjanio si
troch, potem piknie zarowio. Niedaleko Hospital Hill zaszczeka pies, doczy do niego
nastpny. Sean wsta i przecign si. Spojrza w d, w stron Obozowiska Ferrieras i
zobaczy ich. Czarna, ruchoma, przelewajca si przez drog plama, ktra wyduya si,
kiedy przejedali przez Natal Spruit, i z powrotem zgstniaa na bliszym brzegu. Pokryta
ros ziemia sprawiaa, e spod koskich kopyt nie unosia si ani jedna chmurka kurzu.
- Mamy towarzystwo, panie Charleywood. Duff poderwa si na nogi.
- Mog nas min i pojecha najpierw do obozowiska Jack and Whistle.
- Zobaczymy, gdzie skrc na skrzyowaniu. Tymczasem lepiej si przygotujmy.
Mbejane! - zawoa Sean, i z wykopu wynurzya si czarna twarz.
- Nkosi?
- Nie picie? Jad.
Czer rozchylia si w biaym umiechu.
- Nie pimy.
- Wic schowajcie si na dole i siedcie tam, a dam wam znak. Piciu najemnikw
leao na brzuchach w trawie, kady z otwartym pudekiem amunicji przy okciu. Sean wrci
szybko do Duffa i przykucnli za kotem.
- Puszk wida std cakiem wyranie. Jeste pewien, e uda ci si w ni trafi?
- Z zamknitymi oczyma - odpar Sean.
Jedcy dotarli do rozwidlenia i skrcili bez wahania w stron
Candy Deep, przyspieszajc kroku, w miar jak wspinali si po zboczu. Sean opar

strzelb o kocio i wycelowa w srebrny punkcik.


- Jaka jest nasza sytuacja z prawnego punktu widzenia? - zapyta pgbkiem.
- Wanie minli granic naszych dziaek... Od tej chwili mona ich oficjalnie uzna
za intruzw - owiadczy z powag Duff.
Jeden z koni jadcych na przedzie kopn blaszan puszk i Sean strzeli w miejsce,
gdzie przed chwil staa. Strza zabrzmia nieprzyzwoicie gono w cichym porannym
powietrzu i gowy ludzi z syndykatu obrciy si z niepokojem w stron grani, a potem ziemia
pod nimi uniosa si na spotkanie nieba. Kiedy opad kurz, ujrzeli stos kbicych si ludzi i
koni, a do szczytu wzgrza dobiegay gone okrzyki blu.
- Mj Boe - szepn Sean przeraony obrazem dokonanego przez siebie zniszczenia.
- Czy mamy ich wykoczy, szefie?
- Nie - odpar szybko Duff. - Maj ju dosy.
Zacza si bezadna rejterada; w d zbocza zbiegali ludzie bez koni, konie bez
jedcw i jedcy na koniach. Sean z ulg zauway, e na drodze pozostao nie wicej ni
p tuzina osb i kilka koni.
- No c, to byo chyba najatwiej w yciu zarobione przez was pi funtw - zwrci
si Duff do najemnikw. - Myl, e moecie teraz miao wrci do domu na niadanie.
- Poczekaj, Duff - powstrzyma go Sean. Ci, ktrzy ocaleli, dotarli z powrotem do
skrzyowania drg. Zatrzymywali ich dwaj osobnicy na koniach.
- Oni prbuj ich zawrci.
- Pommy im zmieni zdanie. S wci w zasigu strzau.
- Nie znajduj si teraz na naszym terenie - sprzeciwi si Sean. - Chcecie zasuy
sobie na sznur?
Patrzyli na czonkw syndykatu, ktrzy mieli do walki - jak na jeden dzie - i
oddalili si drog prowadzc w stron obozowisk. Reszta zbia si w gst mas przy
skrzyowaniu.
- Powinnimy byli wystrzela ich jak kaczki; mielimy tak okazj - mrukn z
niepokojem jeden z najemnikw. - Teraz wracaj; popatrzcie no na tego sukinsyna, ktry do
nich przemawia.
Atakujcy zostawili konie i ruszyli ostronie tyralier w gr zbocza. Dotarszy do
granicy dziaek, zawahali si przez chwil, a potem pobiegli dalej, wywracajc paliki.
- Wszyscy razem, panowie, jeli aska - zawoa uprzejmie Duff i rozlega si salwa z

siedmiu strzelb. Okoo trzydziestu atakujcych byo jeszcze do daleko; biegli zygzakiem,
skuleni wp. Pociski nie odnosiy z pocztku spodziewanego efektu, jednak w miar, jak
odlego si zmniejszaa, zaczli pada pierwsi ludzie. W poprzek zbocza przechodzi pytki
parw i ci, ktrzy do niego dotarli, wskakiwali do rodka i odpowiadali ostrym ogniem na
strzay wynajtych przez Seana ludzi. Kule dzwoniy uderzajc o czci maszynerii,
zostawiajc na niej jasne rysy.
Do oglnego rozgardiaszu doczyy si gosy Zulusw.
- Pozwl nam zej do nich, Nkosi.
- S blisko. Pozwl nam zaatakowa.
- Uciszcie si, szalecy, nie przeszlibycie stu krokw pod ogniem tych strzelb ofukn ich niecierpliwie Sean.
- Ubezpieczaj mnie, Sean - szepn Duff. - Mam zamiar obej od tyu wzgrze, wyj
na nich z boku i wrzuci par lasek dynamitu do tego parowu.
Sean zapa go za rami, wbijajc w nie z caej siy palce. Duff skrzywi si z blu.
- Zrb choby jeden krok, a roztrzaskam ci gow kolb. Jeste tak samo gupi, jak ci
czarni. Strzelaj dalej i daj mi pomyle. - Sean wyjrza na chwil znad kota, ale natychmiast
schowa z powrotem gow. O par cali od jego ucha zabrzcza uderzony kul metal. Gapi
si przez chwil na widniejc tu przed jego nosem wieo odupan farb, a potem wspar
si ramieniem o kocio i poruszy go lekko. Podnisszy wzrok, spostrzeg przygldajcego
mu si bacznie Duffa.
- Razem zejdziemy w d i obrzucimy ich dynamitem - powiedzia. - Mbejane i jego
spragnione krwi dzikusy potocz kocio przed nami. Inni panowie bd nas ubezpiecza.
Rozegramy to wszystko z klas.
Sean przywoa Zulusw i wyjani, o co chodzi. Zgodnym chrem wyrazili swoj
aprobat i przepychajc si wzajemnie, zajli najlepsze miejsca przy kotle. Sean i Duff
wypenili koszule granatami z dynamitu. Zapalili krtkie, nasycone smo kawaki liny.
Sean da znak Mbejane.
- Gdzie s dzieci Zulu? - zaintonowa przenikliwym gosem Mbejane, powtarzajc
starodawne retoryczne pytanie.
- Tutaj - odparli piewnie jego wojownicy, wsparszy ramiona na kotle.
- Gdzie s dzidy Zulu?
- Tutaj.

- Jak jasne s dzidy Zulu? - Janiejsze od soca.


- Jak godne s dzidy Zulu?
- Godniejsze od szaraczy.
- Pozwlcie wic nam je nakarmi.
- Yeh-bo. - Zgodny okrzyk i kocio obrci si powoli pod naporem czarnych ramion.
- Yeh-bo. - Kolejny wolny obrt.
- Yeh-bo. - Kocio toczy si coraz szybciej.
- Yeh-bo. - Teraz pocigna go w d sia cienia. Poturla si ociale po zboczu, a
oni pobiegli za nim. Ostrza z parowu wzmg si; kule grzechotay niczym grad o wielki
metalowy cylinder. Zmieni si take piew Zulusw. Rytm nuconej niskim tonem pieni
stawa si coraz szybszy, a gosy ogarnite krwawym podnieceniem byy coraz bardziej
wysokie i przenikliwe. Od obkaczego, potwornego wycia cierpa Seanowi skra; poczu,
jak jego krzya dotykaj upiorne palce przeszoci. Usta otworzyy mu si same i zapiewa
razem z nimi. Przytkn lont pierwszego granatu do palcej si liny i cisn go wysokim,
iskrzcym si ukiem. Wybuch w powietrzu tu nad parowem. Sean rzuci ponownie.
upno. Duff take nie marnowa czasu. Kocio przeskoczy przez skraj parowu i zatrzyma
si w miejscu wzniecajc chmur kurzu; Zulusi wyskoczyli zza niego, wci wyjc, i
rozbiegli si na wszystkie strony, czynic uytek ze swoich wczni. Opr biaych zaama
si. Wypezali gorczkowo z wwozu i rzucali si do ucieczki, majc za plecami siekcych
ich Zulusw.
Kiedy na czele pidziesiciu uzbrojonych kopaczy dotar do nich Francois, bitwa
bya skoczona.
- Jed ze swoimi ludmi do obozowisk. Dokadnie je przeczesz. Chcemy dosta
wszystkich, ktrym udao si std umkn - powiedzia mu Duff. - Czas ju zaprowadzi w
tym miejscu troch prawa i porzdku.
- Jak mamy rozpozna tych, ktrzy brali udzia w tej awanturze? - zapyta Francois.
- Poznacie ich po pobladych twarzach i przepoconych koszulach - odpar Duff.
Francois i jego ludzie odeszli, pozostawiajc Seanowi i Duffowi uprztnicie pola
bitwy. Nie byo to przyjemne zajcie - zwaszcza kiedy ogldao si rany zadane dzidami.
Dobili konie, ktre okaleczy wybuch, i zebrali w parowie ponad pitnacie trupw, wrd
nich dwch Zulusw. Rannych, a byo ich wielu, zaadowali na wz i zawieli do hotelu
Candy.

Przybyli tam wczesnym popoudniem. Przecisnli si wozem przez tum, zatrzymujc


si przed hotelem. Zgromadzia si tutaj chyba caa miejscowa ludno - otaczali ciasnym
koem kawaek wolnej przestrzeni, gdzie Francois umieci swoich jecw.
Du Toit o mao nie dosta histerii z podniecenia. Zataczajc strzelb niebezpieczne
krgi, przemawia do tumu. W pewnym momencie cofn si do tyu, eby szturchn
ktrego z winiw luf dubeltwki.
- Ty otrze! - wrzasn. - Chciae ukra nasze dziaki! Nasze dziaki!
Obrci si i zobaczy Duffa i Seana prowadzcych wz.
- Duff, Duff - zawoa. - Mamy ich w saku. Ca band. Tum cofn si z szacunkiem
na widok zataczajcej grone krgi dubeltwki, a Sean wzdrygn si, kiedy przez sekund
lufa mierzya prosto w niego.
- Widz, Francois - zawoa Duff. - Prawd mwic, rzadko kiedy widziaem kogo,
kto tkwiby tak gboko w saku.
Winiowie powizani byli od stp do gw grubymi sznurami; mogli porusza tylko
gowami, a w charakterze dodatkowego rodka bezpieczestwa przy kadym z nich
postawiono kopacza z zaadowan strzelb. Duff zeskoczy z wozu.
- Czy nie sdzisz, e powinno si im poluni troch te sznury? - zapyta niepewnie.
- I uatwi ucieczk? - odpar z oburzeniem Francois.
- Sdzisz, e udaoby im si daleko umkn?
- Nie, nie sdz.
- Jeszcze p godziny i wszyscy dostan gangreny. Spjrz na rk tego jednego - ju
teraz nabraa piknego bkitnego koloru.
Francois niechtnie ustpi i kaza swoim ludziom rozwiza winiw.
Duff przecisn si przez tum i wspi na schodki hotelu. Stan na ganku i unis
obie rce, proszc o cisz.
- Zgino dzisiaj wielu ludzi. Nie chcemy, eby to si powtrzyo - powiedzia. Jedynym sposobem, eby do tego nie dopuci, jest upewnienie si, e ci, ktrzy tu stoj,
dostan to, na co zasuyli.
Francois da haso do wiwatw.
- Ale musimy zrobi to porzdnie. Proponuj, bymy powoali komitet, ktry zajby
si t spraw, a take wszelkimi innymi problemami, jakie mog wyoni si w przyszoci.
Bdzie si skada z, powiedzmy, dziesiciu czonkw i przewodniczcego.

Kolejne oklaski.
- Nazwijmy go Komitetem Kopaczy - krzykn kto, a tum z entuzjazmem
zaakceptowa t nazw.
-

porzdku,

niech

bdzie

Komitet

Kopaczy.

Teraz

potrzebujemy

przewodniczcego. Czy s jakie propozycje?


- Pan Charleywood! - wrzasn Francois.
- Tak. Duff si nadaje.
- Tak, Duff Charleywood.
- Jakie inne propozycje?
- Nie - rykn tum.
- Dzikuj, panowie - umiechn si do nich Duff. - Zdaj sobie spraw z wagi
powierzonego mi zaszczytu. Teraz dziesiciu czonkw.
- Jock i Trevor Heynsowie.
- Karl Lochtkamper.
- Francois du Toit.
- Sean Courteney.
Zgoszono pidziesit kandydatur. Duff skrzywi si na propozycj liczenia gosw i
do komitetu weszli ci, ktrzy zebrali po prostu najwicej oklaskw. Przewodniczcy
wymienia po kolei nazwiska i ocenia, z jak spotykaj si reakcj. Wrd wybranych
znaleli si Sean i Francois. Na werand wyniesiono krzesa i st. Duff zaj za nim
bezzwocznie miejsce i waln dzbankiem o blat, eby si uciszyli. Ogosi otwarcie
pierwszego posiedzenia Komitetu Kopaczy, po czym natychmiast ukara trzech obecnych
grzywnami, w wysokoci dziesiciu funtw kada, za strzay z broni palnej, gdy czyn ten
uzna za powan obraz Komitetu. Grzywny zostay uiszczone i od razu zapanowaa
waciwa atmosfera skupienia i powagi.
- Poprosz teraz pana Courteneya o przedstawienie zarzutw. Sean wsta i opisa
zwile przebieg porannej bitwy.
- Wysoki Sd sam tam zreszt by - stwierdzi na koniec - i widzia wszystko na
wasne oczy.
- Istotnie, byem tam - przytakn Duff. - Dzikuj panu, panie Courteney. Uwaam,
e przedstawi pan wydarzenia w bardzo rzetelny sposb. A teraz - zwrci si do winiw kogo wybieracie, eby przemwi w waszym imieniu?

Ca minut trway namawiania si i szepty. W kocu wypchnli do przodu swego


reprezentanta, ktry cign z gowy kapelusz i natychmiast obla si rumiecem.
- Wasza Ekscelencjo... - zacz i przerwa, Przestpujc niemiao z nogi na nog. Wasza Ekscelencjo...
- Ju to mwie.
- Nie wiem dobrze, od czego zacz, panie Charleywood... to znaczy Wysoki Sdzie,
prosz pana.
Duff spojrza ponownie na winiw.
- Moe macie ochot rozway ponownie swj wybr? Wycofano okrytego hab
pierwszego ordownika i wysano nastpnego, eby zmierzy si z Komitetem. Ten mia w
sobie wicej ognia.
- Nie macie, sukinsyny, adnego prawa nas sdzi - zacz. Duff natychmiast ukara
go grzywn dziesiciu funtw. Kiedy odezwa si ponownie, by ju bardziej grzeczny. Wysoki Sd nie moe nam tego zrobi. Mielimy prawo, no wiecie, po tej nowej proklamacji
i w ogle. Te stare koncesje s ju teraz cakiem niewane, moe nie? Przejedalimy tylko
obok, tak spokojnie, e bardziej nie mona, a stare koncesje nie s ju przecie duej wane i
mielimy prawo zrobi to, co zrobilimy. I wtedy wy, sukinsyny, to znaczy Wysoki Sd,
obrzucilicie nas dynamitem i w ogle, i mielimy prawo si broni, to znaczy chyba je
mielimy, Wysoki Sdzie?
- Znakomita obrona, wspaniale poprowadzona. Twoi towarzysze powinni by z ciebie
dumni - pogratulowa mu Duff, po czym zwrci si do czonkw komitetu. - Co na to
powiecie, mili panowie? Winni czy niewinni?
- Winni - odparli wszyscy zgodnie.
- Parszywe otry - doda Francois stawiajc kropk nad i.
- Zastanwmy si zatem nad wyrokiem.
- Powiesi ich - krzykn kto i nastrj natychmiast si zmieni. Z tumu zaczy
dobiega grone pomruki.
- Jestem ciel, mog wam w okamgnieniu zrobi pikn szubienic.
- Nie ma co na nich traci dobrego drewna. Wystarczy pierwsze lepsze drzewo.
- Przyniecie sznury!
- Powiesi ich!
Motoch zblia si, ogarnity dz linczu. Sean zapa dubeltwk Francois i

wskoczy na st.
- Zastrzel pierwszego, ktry ich dotknie palcem przed wydaniem wyroku, tak mi
dopom Bg - zawoa.
Zatrzymali si. Sean nie dawa za wygran.
- Z tej odlegoci nie mog chybi. Chodcie, sprbujcie tylko. Mam tutaj dwa adunki
na antylopy. Rozerw zaraz ktrego na p.
Cofnli si w kocu, nie przestajc gniewnie pomrukiwa.
- Moe o tym zapomnielicie, ale istnieje jeszcze w tym kraju policja, a take paragraf
dotyczcy morderstwa. Powiecie ich dzisiaj, to jutro inni bd wiesza was.
- Ma pan racj, panie Courteney, to byoby okrutne, bezlitosne morderstwo - zawoa
paczliwym gosem przedstawiciel winiw.
- Zamknij si, ty cholerny gupcze - ofukn go Duff i kto z tumu zamia si. Inni
rozemieli si take i Duff cicho odetchn z ulg. O mao nie doszo do linczu.
- Wytarzajcie ich w pierzu i smole. Duff wyszczerzy zby w umiechu.
- Teraz mwicie do rzeczy. Kto ma na sprzeda kilka beczek smoy? - Rozejrza si
wok. - Co, nie widz adnych ofert? W takim razie musimy pomyle o czym innym.
- Mam dziesi puszek czerwonej farby, po trzydzieci szylingw puszka. Dobry
importowany towar. - Duff rozpozna w mwicym kupca, ktry otworzy wanie sklep w
Obozie Ferrieras.
- Pan Tarry proponuje farb. Co wy na to?
- Nie, zbyt atwo schodzi. Saby pomys.
- Sprzedam taniej. Dwadziecia pi szylingw puszka.
- Wsad sobie gdzie twoj rud farb - wygwizda go tum.
- Niech zagraj w szatask ruletk - krzykn kto inny i tum zaakceptowa pomys
gon wrzaw.
- Tak, tak, przywicie ich do koa!
- Krci si, krci szataskie koo, gdzie si zatrzyma, nie wie nikt - zarycza z dachu
chaty po drugiej stronie drogi brodaty grnik. Tum zawy z radoci.
Sean obserwowa twarz przewodniczcego - nie byo ju na niej umiechu. Duff way
w sobie decyzj. Jeli ponownie sprbuje ich powstrzyma, mog straci cierpliwo i nie
cofn si tym razem przed grob dubeltwki. Nie mg ryzykowa.
- W porzdku. Jeli tego wanie chcecie - powiedzia i obrci si ku przeraonej

grupce winiw. - Z mocy wyroku tego sdu bdziecie przez godzin grali w ruletk z
szatanem. Macie rwnie opuci tutejsze pola. Jeli was tu kiedykolwiek zapiemy, zafundujemy wam kolejn godzin. Rannych nie dotyczy pierwsza cz wyroku. Uwaam, e i tak
dostali za swoje. Pan du Toit dopilnuje wykonania kary.
- Wolelibymy farb, panie Charleywood - odezwa si znowu przedstawiciel
winiw.
- Nie musisz mi tego mwi - odpar cicho Duff, ale tum porwa ju winiw,
cignc ich w stron otwartej, rozcigajcej si za hotelem rwniny. Wikszo obecnych
miaa wasne koncesje i paaa zdecydowan niechci do tych, ktrzy chcieli je uniewani.
Sean zeskoczy ze stou.
- Chodmy si czego napi - zaproponowa Duff.
- Nie masz zamiaru na to popatrze? - zdziwi si Sean.
- Widziaem to ju raz w Kraju Przyldkowym. Wystarczyo mi na cae ycie.
- Na czym to polega?
- Id sam i zobacz. Bd na ciebie czeka Pod Jasnymi Anioami. Zdziwi si, jeli
wytrzymasz ca godzin.
Zanim Sean przyczy si do tumu, wikszo wozw przetoczono ju z obozu i
ustawiono jeden za drugim. Wok nich toczyli si mczyni, podnoszc tylne osie i
podstawiajc pod nie kobyki tak, eby wielkie tylne koa mogy obraca si w powietrzu.
Potem wypchnito do przodu winiw - po jednym na kade koo. Ochocze rce uniosy ich
do gry i podtrzymay w czasie, gdy inni przywizali ich za kostki i nadgarstki do obrczy
k. Plecy skazanych opieray si teraz o piast, a rce i nogi rozpostarte byy szeroko przypominali wyrzucone na mielizn rozgwiazdy. Francois przeszed szybkim krokiem
wzdu wozw, sprawdzajc wizy i wyznaczajc po czterech kopaczy do kadego koa,
dwch na pocztek i dwch na zmian, kiedy zmcz si pierwsi. Doszed do koca linii,
wrci na rodek placu, wycign z kieszeni zegarek i sprawdzi czas.
- W porzdku - krzykn - moecie obraca, kerels.
Koa zaczy si krci, z pocztku powoli, potem coraz szybciej, w miar jak
nabieray rozpdu. Wirujce ciaa zacieray si w powietrzu.
- Krci si, krci szataskie koo, krci si, krci szataskie koo - piewa
uszczliwiony tum.
Po kilku minutach rozlegy si gone miechy przy ostatnim wozie. Ktry z

winiw zacz wymiotowa; pryska na wszystkie strony tymi iskrami niczym wirujce
sztuczne ognie. Potem doczyli do niego kolejni - Sean sysza, jak jczeli i charczeli, kiedy
sia odrodkowa wpychaa im wymiociny z powrotem do garde i wyrzucaa nosem. Odczeka
jeszcze kilka minut, ale kiedy zaczli si wyprnia, odwrci si i zatykajc usta ruszy w
stron Jasnych Aniow.
- Podobao ci si? - zapyta Duff.
- Zamw dla mnie du brandy - odpar Sean.

9. Od czasu gdy Komitet Kopaczy rozpocz sw dziaalno, w obozach zapanoway


pozory adu. Prezydentowi Krugerowi nie zaleao na zaprowadzeniu wasnych porzdkw w
powstaym o dwa kroki od jego stolicy zbjeckim gniedzie. Zadowala si na razie
umieszczaniem tam swoich szpiegw, a trosk o bezpieczestwo pozostawia samym
mieszkacom. Istnienie z nie zostao jeszcze dostatecznie potwierdzone i cakiem
prawdopodobne byo, e za rok veld bdzie tak samo wymary, jak przed dziewicioma
miesicami. Kruger mia czas; na razie przymyka oczy na dziaalno Komitetu. Kiedy
mrwki ryy ziemi kilofami i wysadzay j dynamitem, wwczas trutnie czekay w barakach
i barach. Jedynie myn na terenie Jack and Whistle dawa zoto i tylko Hradsky i Francois du
Toit wiedzieli, ile go jest. Hradsky przebywa wci w Kapsztadzie, gromadzc pienidze, a
Francois nie rozmawia z nikim, nawet z Duffem, na temat wydajnoci myna.
Plotki rozprzestrzeniay si z szybkoci wiatru. Jednego dnia wydawao si, e ya
urywa si na gbokoci pidziesiciu stp, nastpnego w barach gono byo o tym, e
braciom Heyns udao si dotrze na gboko stu stp i wydobywaj samorodki wielkoci
kul do muszkietw. Nikt nie wiedzia nic na pewno, ale kady domyla si wszystkiego.
Sean i Duff pracowali bez wytchnienia przy Candy Deep. Na betonowym fundamencie
powoli rs w gr myn; jego otwarte szczki czekay na pierwszy ks skay. Kocio
wtoczyo pod gr i ustawio na miejscu dwudziestu spoconych, piewajcych Zulusw.
Zamontowano miedziane stoy - ich blaty mona byo posmarowa choby jutro cienk
warstw rtci. Nie mieli czasu martwi si o y ani o topniejce w sakiewce Seana
pienidze. W dzie pracowali, a w nocy spali - nie byo mowy o niczym innym. Duff wrci
do Seana, do namiotu na zboczu wzgrza, a Candy znowu spaa sama pod swoj puchow
pierzyn.
Dwudziestego listopada po raz pierwszy uruchomili kocio. Zmczeni i wychudli, stali
z poobijanymi domi, patrzc na pnc si do gry strzak manometru. W kocu dotara do
czerwonej kreski na grze.
Duff odchrzkn.
- No to mamy teraz przynajmniej energi - powiedzia i szturchn Seana w rami. Co tak, do diaba, stoisz? Wydaje ci si, e to piknik w szkce niedzielnej? Zakasz lepiej
rkawy, chopie.
Drugiego grudnia po raz pierwszy nakarmili myn ska i obserwowali, jak
rozdrobnione okruchy wypywaj na stoy amalgamatowe. Sean zapa Duffa za kark,

zakadajc mu nieszkodliwego nelsona, a Duff zdzieli go okciem w brzuch i nacign


kapelusz na oczy. Przy kolacji wypili po kieliszku brandy i pomiali si troch, ale to byo
wszystko. Czuli si zbyt zmczeni, eby witowa. Od tej chwili jeden z nich musia bez
przerwy pilnowa elaznego potwora. Duff obj pierwsz nocn wacht i kiedy nastpnego
ranka Sean wspi si do myna, zasta go chwiejcego si na nogach, z podkronymi czarno
oczyma.
- Wedug moich oblicze - powiedzia - przepucilimy ju przez arna jakie dziesi
ton skay. Czas oczyci stoy i zobaczy, ile zebralimy zota.
- Id si najpierw troch przespa - poradzi mu Sean, ale Duff puci mimo uszu jego
rad.
- Przyprowad tutaj kilku swoich dzikusw, Mbejane, bdziemy wymienia blaty.
- Suchaj, Duff, to moe poczeka godzin albo dwie. Id, przy na chwil gow do
poduszki.
- Przesta marudzi, prosz ci. Jeste nudny jak prawdziwa ona. Sean wzruszy
ramionami.
- Jak sobie yczysz. Poka mi w takim razie, jak to si robi. Skierowali strumie
pokruszonej skay na drugi, stojcy obok st; nastpnie Duff zdrapa szerok ostr szpachl
rt z miedzianego blatu, zbierajc j w kul wielkoci kokosowego orzecha.
- Rt czy si z czstkami zota - wyjani Seanowi, nie przerywajc pracy - i
przepuszcza okruchy skay, ktre przepywaj przez stoy i spadaj na had. Oczywicie
nigdy nie udaje si zebra caego zota. Cz idzie na mietnik.
- A jak odzyskuje si poczone z rtci zoto?
- Wkada si wszystko do retorty i wyparowuje rt. Zoto pozostaje na spodzie.
- Traci si przy tym diabelnie duo rtci, prawda?
- Nie, bynajmniej. Rt zbiera si po skropleniu i uywa ponownie. Chod, to ci
poka.
Duff zanis kulk amalgamatu na d do szopy, umieci j w retorcie i zapali palnik.
Ogrzana kula szybko rozpucia si i metal zacz wrze. Przygldali si w milczeniu. Poziom
cieczy w retorcie wci opada.
- Gdzie jest zoto? - spyta w kocu Sean.
- Och, zamknij si - warkn na niego niecierpliwie Duff. - Przepraszam ci, chopie doda po chwili skruszony - ale jestem dzisiaj po prostu skonany.

Resztki rtci wyparoway i na samym dnie pojawia si byszczca jasnota kropla.


Zoto wielkoci ziarnka grochu. Duff zgasi palnik i aden z nich przez chwil si nie
odzywa.
- To wszystko? - zapyta w kocu Sean.
- To wszystko, mj przyjacielu - odpar znuonym gosem Duff. - Co chcesz z tym
zrobi? Wypeni dziur w zbie?
Zgarbi plecy i odwrci si ku drzwiom.
- Utrzymuj myn w ruchu. Jeli ju i na dno, to z honorem.

10. Boonarodzeniowa kolacja upyna w niewesoym nastroju. Zjedli j w hotelu


Candy - mieli tutaj kredyt. Candy podarowaa Duffowi zoty sygnet, a Seanowi pudeko
cygar. Sean nigdy przedtem nie pali, ale drapanie w piersi dawao mu teraz co w rodzaju
masochistycznej przyjemnoci. Jadalnia huczaa od mskich gosw i szczku sztucw, w
powietrzu unosi si zapach jedzenia i gsty dym tytoniowy, ale Sean, Duff i Candy siedzieli
w swoim kcie samotni i markotni niczym na bezludnej wyspie. Sean unis w kocu swj
kieliszek w stron Duffa.
- Wesoych wit - powiedzia gosem przedsibiorcy pogrzebowego.
Wargi Duffa wykrzywiy si w upiornym umiechu.
- Wzajemnie.
Wypili.
- Powiedz mi jeszcze raz - odezwa si Duff - ile nam zostao? Podoba mi si, jak to
mwisz; masz taki pikny gos, powiniene deklamowa Szekspira.
- Trzy funty i szesnacie szylingw.
- Tak, rzeczywicie, piknie to uje: trzy funty i szesnacie szylingw. A teraz, aby
wprawi mnie w prawdziwie witeczny nastrj, powiedz, ile wynosz nasze dugi.
- Napijmy si jeszcze - zmieni temat Sean.
- Zgoda, to cakiem dobry pomys.
- Och, prosz was, po prostu zapomnijmy dzisiaj o tym wszystkim - zawoaa Candy. Chciaam, eby to byo takie udane przyjcie. Patrzcie, przyszed Francois. Hej, Francois,
jestemy tutaj!
Elegancko ubrany du Toit przecisn si do ich stolika.
- Wesoych wit, kerels, pozwlcie, e postawi wam drinka.
- Mio ci widzie. - Candy daa mu causa. - Jak zdrowie? Wygldasz wietnie.
Francois natychmiast spowania.
- To zabawne, e akurat o tym wspomniaa, Candy. Prawd mwic, troch si
martwi. - Popuka si palcem w pier i usiad na wolnym krzele. - Chodzi o moje serce.
Powiem wam, e troch si tego spodziewaem. I oto wczoraj, kiedy staem przy mynie,
poczuem nagle, jakby kto zacisn mi imado na piersi. Nie byem w stanie oddycha... w
kadym razie przychodzio mi to z olbrzymim trudem. Pobiegem naturalnie do namiotu i
zajrzaem do mojej ksiki. Strona osiemdziesita trzecia. Choroby serca. - Potrzsn ze
smutkiem gow. - Bardzo si tym martwi. Wiecie, e ju przedtem nie cieszyem si zbyt

dobrym zdrowiem, a teraz jeszcze to...


- O, nie - jkna Candy. - Nie mog tego znie. Teraz ty zaczynasz.
- Przepraszam, czy powiedziaem co zego?
- Podtrzymujesz po prostu wspaniay witeczny nastrj przy tym stole. Popatrz na ich
szczliwe oblicza - wskazaa na Duffa i Seana. - Jeli pozwolicie, to zajrz na chwil do
kuchni - powiedziaa i oddalia si.
- Co si stao, Duff?
Duff ponownie obdarzy Seana swoim upiornym umiechem.
- Ten czowiek chce wiedzie, co si stao. Powiedz mu.
- Trzy funty i szesnacie szylingw - oznajmi Sean i zdumiony Francois wytrzeszczy
na niego oczy.
- Nie rozumiem.
- To znaczy, e jestemy bankrutami. Spukalimy si rwno.
- Gott, przykro mi to sysze, Duff, sdziem, e dobrze wam si wiedzie. Przez cay
ten miesic syszaem, jak pracuje wasz myn. Mylaem, e do dzisiaj zdobylicie fortun.
- Owszem, myn pracuje, ale zota z niego mamy tyle, co kot napaka.
- Ale dlaczego, chopie? Wydobywacie przecie rud z yy Prowadzcej?
- Zaczynani podejrzewa, e caa ta twoja historia o yle Prowadzcej to bajeczka dla
grzecznych dzieci.
Francois wlepi oczy w swj kieliszek.
- Jak gboko kopiecie?
- Mamy jeden szyb na gbokoci okoo pidziesiciu stp.
- Ani ladu Prowadzcej? Duff potrzsn gow.
- Musicie wiedzie - powiedzia Francois - e kiedy pierwszy raz z wami
rozmawiaem, wiele z tego, co mwiem, byo czystym domysem.
Duff kiwn gow.
- Teraz wiem ju troch wicej. Ale to, co powiem, jest wycznie do waszej
wiadomoci. Gdyby si wydao, stracibym prac, rozumiecie?
Duff ponownie kiwn gow.
- Jak na razie ya Prowadzca odkryta zostaa w dwch miejscach. Dotarlimy do
niej u nas, w Jack and Whistle. Wiem take, e natrafili na ni bracia Heynsowie w Cousin
Jock. Pozwlcie, e wam narysuj. - Wzi do rki n i przejecha nim po sosie, ktry

pozosta na talerzu Seana. - To jest ya Gwna. Biegnie mniej wicej prosto. Tutaj jestem
ja, tu Cousin Jock, a porodku jestecie wy. Heynsowie i my odnalelimy Prowadzc, wy
nie. Wedug mnie, macie j i u siebie; nie wiecie tylko, gdzie szuka.
Na drugim kocu dziaek nalecych do Jack and Whistle yy Gwna i Prowadzca
biegn w odlegoci dwch stp od siebie. Ale kiedy docieraj do granicy Candy Deep,
odlego midzy nimi wzrasta do siedemdziesiciu stp. Natomiast na granicy Cousin Jack z
powrotem zbiegaj si do pidziesiciu stp. Wydaje mi si, e dwie yy tworz co na
ksztat dugiego haku, o takiego - narysowa noem. - ya Gwna jest ciciw, a ya
Prowadzca ukiem. - Mwi ci, Duff, jeli wykopiesz szyb pod waciwym ktem do yy
Gwnej, znajdziesz j... a kiedy to si ju stanie, moesz postawi mi drinka.
Suchali z powag, a gdy Francois skoczy, Duff opar si o krzeso.
- Gdybymy to wiedzieli miesic temu! Skd teraz wemiemy pienidze, eby
wykopa ten nowy szyb i nie wycza myna?
- Moglibymy sprzeda troch naszego sprztu - zaproponowa Sean.
- Potrzebujemy kadego narzdzia, a poza tym gdybymy sprzedali choby jeden
szpadel, wierzyciele rzuciliby si na nas jak godne spy.
- Poyczybym wam, gdybym mia... ale z tym, co paci mi pan Hradsky... - Francois
wzruszy ramionami. - Potrzeba wam okoo dwustu funtw. Nie mam a tyle.
Powracajca do stolika Candy usyszaa ostatnie sowa Francois.
- Co to za tajemnica?
- Czy mog jej powiedzie, Francois?
- Jeeli uwaasz, e to co da...
Candy wysuchaa w milczeniu Duffa, po czym przez chwil si zastanawiaa.
- Wanie kupiam dziesi dziaek ziemi w Johannesburgu, tym nowym rzdowym
osiedlu w dole doliny, i troch krucho u mnie z fors. Ale mog poyczy wam pidziesit
funtw... jeli to wam pomoe.
- Nigdy przedtem nie poyczaem pienidzy od damy... to bdzie dla mnie nowe
dowiadczenie. Kocham ci, Candy.
- Chciaabym w to wierzy - odpara, ale, na szczcie, Duffa kompletnie zawid w
tym momencie such.
- Bdziemy potrzebowa jeszcze stu pidziesiciu - cign szybko dalej - czekam na
wasze dalsze propozycje, panowie.

Zapada duga cisza. Nagle Duff zacz si umiecha i zerka na Seana.


- Nic nie mw, pozwl mi zgadn - powstrzyma go Sean. - Masz zamiar wystawi
mnie w najbliszej gonitwie?
- Ciepo, ciepo, ale niezupenie. W jakiej jeste formie, chopie?
- Dzikuj, czuj si wietnie.
- Jak twoje siy?
- W porzdku.
- A odwaga?
- Daj spokj, Duff, powiedz, co wymylie. Nie podoba mi si ten bysk w twoim
oku.
Duff wycign z kieszeni notes i nagryzmoli w nim co ogryzkiem owka. Potem
wydar kartk i poda j Seanowi.
- Bdziemy musieli porozlepia plakaty tej treci w kadej tutejszej tawernie powiedzia.
Sean przeczyta:

W DNIU NOWEGO ROKU PRZED HOTELEM CANDY


PAN SEAN COURTENEY
MISTRZ WAGI CIKIEJ REPUBLIKI TRANSWALU
STANIE DO WALKI Z WSZYSTKIMI,
KTRZY ZECHC SI Z NIM ZMIERZY.
STAWKA WYNOSI PIDZIESIT FUNTW.

Wstp dwa szylingi.


Serdecznie wszystkich zapraszamy.

Candy zajrzaa mu przez rami i pisna z uciechy.


- Wspaniay pomys. Bd musiaa zatrudni dodatkowych kelnerw do podawania
drinkw i otworzy bufet z zakskami. Chyba mog pobra po dwa szylingi od gowy?
- Zaatwi plakaty - nie chcia da si przelicytowa Francois. - I wyl kilku moich
ludzi, eby postawili ring.
- Do Nowego Roku zamykamy myn. Sean musi porzdnie wypocz. Zastosujemy

tylko lekki trening. Duo snu, no i oczywicie adnego alkoholu - owiadczy Duff.
- Widz, e wszystko zostao ju postanowione, prawda? - stwierdzi Sean. - A ja
musz tylko wyj na ring i da si stuc na miazg?
- Robimy to tylko dla ciebie, chopie, po to, eby zdoby saw i bogactwo.
- Dzikuj, bardzo wam jestem wdziczny.
- Chyba lubisz si bi?
- Kiedy jestem w nastroju.
- Nie przejmuj si, wymyl jakie odpowiednio paskudne wyzwiska, eby kiedy
bdzie trzeba, zagrza ci do boju.

11. Jak si czujesz? - zapyta Duff po raz szsty tego ranka - Tak samo jak pi minut
temu - zapewni go Sean. Duff wycign zegarek, popatrzy na tarcz i przytkn go sobie do
ucha zdumiony, e jeszcze tyka.
- Zgromadzilimy przeciwnikw na werandzie. Kazaem Candy poda im drinki za
darmo... mog pi, ile tylko zechc. Im duej tu jestemy, tym mocniej zaprawiaj sobie by
alkoholem. Francois zbiera pienidze za wstp - do mojego sakwojaa. Powdruje do niego
take forsa za wygrane walki. Na drodze za hotelem postawiem na posterunku Mbejane. Jeli
dojdzie do jakiej draki, jeden z nas rzuci mu torb, a on umknie z ni w wysok traw.
Sean wylegiwa si na ku Candy z rkoma zaoonymi za gow. Rozemia si.
- Pomylae o wszystkim. A teraz, na mio bosk, uspokj si, czowieku.
Wyprowadzasz mnie z rwnowagi.
Drzwi otworzyy si gono na ocie i Duff podskoczy z wraenia. W progu stan
Francois, przyciskajc rk do piersi.
- Moje serce - wyszepta, ciko dyszc. - Caa ta historia jest nie na moje serce.
- Co si dzieje na dworze? - zapyta Duff.
- Zebralimy ju ponad pidziesit funtw za wstp. Na dachu siedz wczdzy,
ktrzy nie zapacili, ale za kadym razem, kiedy si do nich zbliani, rzucaj we mnie
butelkami - powiedzia i przekrzywi gow. - Posuchaj tylko. - Cienkie ciany hotelu sabo
tumiy ryk tumu. - Nie powinnimy kaza im dugo czeka. Lepiej wyjdcie, zanim zaczn
was szuka.
Sean wsta.
- Jestem gotw. Francois zawaha si.
- Pamitasz, Duff, Fernandesa? Tego Portugalczyka z Kimberley?
- O nie! - przerwa mu Duff. - Nie mw mi, e tutaj jest. Francois kiwn gow.
- Nie chciaem ci niepokoi, ale kilku miejscowych chopakw zoyo si i wysao
do niego telegram. Przyjecha p godziny temu ekspresowym dyliansem. Miaem nadziej,
e nie zdy, ale... - wzruszy ramionami.
Duff spojrza ze smutkiem na Seana.
- Mwi si pech, chopie. Francois stara si zagodzi szok.
- Zapowiedziaem, e walki odbd si w kolejnoci zgosze. Fernandes jest szsty z
kolei, wic Seanowi i tak uda si zarobi par setek. A potem moemy zawsze powiedzie, e
jest zmczony i zakoczy zawody.

Sean przysuchiwa si mu z zainteresowaniem.


- Ten Fernandes jest taki niebezpieczny?
- To jego wanie mieli na myli, kiedy wymylili to sowo - poinformowa go Duff.
- Chodmy mu si przyjrze.
Kroczc na czele maego pochodu, Sean wyszed z pokoju Candy.
- Zdobye moe jak wag? - zapyta Duff maego Afrykanera.
- Nie, nie ma tutaj adnej, ktrej udwig przekraczaby sto pidziesit funtw odpar Francois - ale sprowadziem Gideona Barnarda.
- Po co?
- Jest handlarzem byda. Przez cae ycie ocenia na oko ciar zwierzt. Poda nam
wag zawodnikw z dokadnoci do kilku funtw.
Duff zachichota.
- Bdzie to musiao wystarczy. Wtpi poza tym, czy wystpimy o midzynarodowe
uznanie tytuw.
Mruc oczy wyszli na werand. Olepiy ich jasne promienie soca i oguszy ryk
tumu.
- Ktry z nich to Fernandes? - szepn Sean. Nie musia wcale pyta. Portugalczyk sta
wrd innych zawodnikw niczym goryl w klatce z szympansami. Poronity by gstym
zmierzwionym wosem, ktry okrywa jego ramiona, plecy i pier, cakowicie zasaniajc
brodawki i podkrelajc rozmiary jego wielkiego brzucha.
Tum rozstpi si i Sean wraz z Duffem ruszyli w stron ringu. Klepano Seana po
plecach, ale yczenia wygranej tony we wszechogarniajcym haasie. Sdzi by Jock Heyns
- pomg Seanowi przej przez sznury i przeszuka mu kieszenie.
- Tak tylko sprawdzam - powiedzia przepraszajco. - Nie chcemy na ringu adnych
kastetw - doda, po czym kiwn na wysokiego mczyzn o brzowej twarzy, ktry opiera
si na sznurach, ujc tyto.
- To jest pan Barnard. Nasz wagowy. No, co powiesz, Gideonie? Wagowy strzykn w
bok tytoniowym sokiem.
- Dwiecie dziesi. - Dzikuj.
Jock unis w gr rce i po kilku chwilach zosta nagrodzony wzgldnym
milczeniem.
- Panie i panowie...

- Do kogo mwisz, szefie?


- Mamy zaszczyt goci dzisiaj u nas pana Seana Courteneya...
- Obud si, Boet, gocimy go ju od kilku miesicy.
- ...mistrza republiki w wadze cikiej...
- Dlaczego nie nazwiesz go po prostu mistrzem wiata, fiucie? Ma takie same prawo
do tego tytuu.
- ...ktry odbdzie sze walk...
- Jeli da rad!
- ...w obronie swego tytuu. Kada ze stron wpaca do puli pidziesit funtw.
Dugo nie milknce oklaski.
- Jego pierwszym przeciwnikiem jest wacy dwiecie dziesi funtw pan Anthony...
- Jock Heyns wzi gboki oddech.
- Chwileczk - zawoa Sean - kto powiedzia, e on bdzie pierwszy?
Heyns wypuci ze wistem powietrze.
- Tak ustali pan du Toit.
- Ja z nimi walcz i ja bd ich wybiera. Chc Portu... Duff zatka Seanowi usta.
- Nie bd gupi - szepn mu desperacko do ucha. - Walcz najpierw z tymi, ktrych
atwo pokonasz. Puknij si w gow: nie robimy tego dla zabawy, staramy si sfinansowa
budow szybu, pamitasz?
Sean oswobodzi usta.
- Chc Portugalczyka! - wrzasn.
- On tylko artuje - zapewni widzw Duff, po czym odwrci si wcieky do Seana. Oszalae? Ten mieszaniec to istny ludoerca, jestemy z gry ubosi o pidziesit funtw.
- Chc Portugalczyka - powtrzy Sean z uporem maego chopca, ktry wybra sobie
najdrosz zabawk w caym sklepie.
- Niech walczy z mieszacem! - wrzeszczeli dentelmeni siedzcy na dachu i Jock
Heyns zmierzy ich nerwowym wzrokiem; zachodzia obawa, e w charakterze dodatkowych
argumentw mog uy pustych butelek.
- W porzdku - zgodzi si szybko. - Pierwszym przeciwnikiem jest wacy - spojrza
na Barnarda i powtrzy za nim - dwiecie pidziesit pi funtw pan Felezardo da Silva
Fernandes.
Przy akompaniamencie gwizdw i braw Portugalczyk zszed koyszcym si krokiem

z werandy i wbieg na ring. Sean zobaczy Candy machajc do niego z okna jadalni. Posaa
mu z obu rk causa i w tej samej chwili Trevor Heyns, ktry mierzy czas, uderzy w suce
za gong wiadro. Sean usysza ostrzegawczy krzyk Duffa
i instynktownie si uchyli. Zobaczy przed oczyma gwiazdy, po czym ockn si,
lec midzy nogami stojcych w pierwszym rzdzie widzw.
- Ten sukinsyn uderzy mnie - poskary si gono. Potrzsn gow, dziwic si, e
wci tkwi na swoim miejscu. Kto wyla na niego kufel piwa i to go otrzewio. Poczu, jak
wzbiera w nim gniew.
- Sze - liczy Jock Heyns. Portugalczyk sta przy sznurach.
- Wracaj, gnojku. Mam zamiar jeszcze ci przyoy. Gniew chwyci Seana za gardo.
- Siedem... osiem... Sean podnis si na nogi.
- Cauj twoje matk. - Fernandes cmokn oblenie grubymi wargami. - Pieprz twoj
siostr, o tak. - Pokaza plastycznie, jak to robi.
Sean ruszy do ataku. Zdy trzasn z caej siy Fernandesa w szczk, a potem
napite liny zatrzymay go w biegu i cisny z powrotem w tum.
- Nie byo ci nawet na ringu, jak moge go uderzy! - zaprotestowa facet, na
ktrego wpad, najwyraniej jeden z tych, co postawili na Fernandesa.
- O tak! - zademonstrowa mu Sean. Facet usiad ciko na ziemi i nie mia nic wicej
do powiedzenia. Sean przeskoczy przez sznury. Jock Heyns by wanie w poowie swego
drugiego wyliczania, kiedy Sean przerwa mu i zapawszy lecego Portugalczyka za kudy
podnis go na nogi. Pomg mu zapa rwnowag, po czym zada kolejny cios.
- Raz... dwa... trzy... - zacz z rezygnacj liczy po raz trzeci Jock Heyns. Tym razem
udao mu si dotrze bez przeszkd do dziesiciu.
W tumie rozlegy si gone protesty; Heyns musia krzycze na cae gardo, eby go
usyszano.
- Czy kto chce wnie jakie formalne zastrzeenie? Wygldao na to, e byli tacy, co
chcieli to zrobi.
- Bardzo dobrze, prosz w takim razie na ring. Nie przyjmuj komentarzy z tumu. Stanowisko Heynsa byo zrozumiae; w przypadku zmiany decyzji grozia mu powana kara
finansowa. Ale Sean chodzi wzdu sznurw i mierzy wszystkich srogim spojrzeniem
niczym lew, ktry wyszed wanie na polowanie. Jock odczeka przyzwoit chwil, po czym
unis do gry jego praw rk.

- Zwycizcy przysuguje dziesi minut odpoczynku przed nastpn walk. Czy


mgbym prosi trenerw o odebranie swojego zawodnika? - wskaza na lecego
Portugalczyka.
- wietnie ci idzie, chopie, moe jeste troch na bakier z przepisami, ale widowisko
jest wspaniae - stwierdzi Duff, biorc Seana pod rami i prowadzc go do stojcego na
werandzie krzesa. - Jeszcze trzy takie walki i dzie bdzie mona uzna za udany.
Wrczy Seanowi szklank.
- Co to?
- Sok pomaraczowy.
- Wolabym co mocniejszego.
- Pniej, chopie.
Duff odebra pienidze Portugalczyka i schowa je do sakwojaa, a lekko
podenerwowani panowie, sponsorujcy Fernandesa, znieli go z ringu i zoyli w ustronnym
miejscu na werandzie, eby mg troch odpocz.
Nastpny zawodnik, pan Anthony Blair, nie mia serca do walki. Odznacza si dobr
prac ng, ale korzysta z nich wycznie po to, by trzyma si w jak najwikszej odlegoci
od pici Seana.
- Ten chopak to urodzony dugodystansowiec.
- Uwaaj, Courteney, bo ci zagoni na mier.
- Jeszcze jedno okrenie, Blair, i przebiegniesz pi mil. Gonitwa skoczya si,
kiedy lekko spocony Sean osaczy go w naroniku i powali na ziemi.
Tymczasem trzeci przeciwnik zacz odczuwa dotkliwy bl w klatce piersiowej.
- Nie uwierzycie, jak mnie boli - oznajmi zgrzytajc zbami.
- Czy przypadkiem nie bulgocze ci w pucach przy oddychaniu? - zapyta Francois.
- Tak, wanie to. Nie uwierzycie, jak mi bulgocze.
- Zapalenie opucnej - orzek du Toit z lekk zazdroci w gosie.
- Czy to co powanego? - zapyta niespokojnie chory.
- Niestety tak. Strona sto szesnasta. Kuracja polega...
- W takim razie nie bd mg walczy. Co za cholerny pech! - poskary si wesoym
gosem chory.
- Rzeczywicie masz wyjtkowego pecha - zgodzi si Duff. - Oznacza to bowiem, e
stracie pienidze wpacone do puli.

- Nie zrobicie chyba takiego wistwa choremu?


- Moe si zaoymy? - zasugerowa przymilnym gosem Duff. Czwartym
zawodnikiem by wielki, jasnowosy i pyzaty Niemiec.
W drodze na ring potkn si trzy albo cztery razy; potem wywrci si przechodzc
przez liny i na czworakach dotar do naronika. Tam udao mu si - nie bez pomocy
ringowego supka - przybra z powrotem pozycj pionow. Jock podszed do niego blisko,
eby sprawdzi wo jego oddechu, i zanim zdy si cofn, Niemiec zapa go w
niedwiedzi ucisk i puci si z nim w tany. Tumowi szalenie si to spodobao i nie byo
wikszych zastrzee, kiedy po skoczonym walcu Jock ogosi zwycistwo Seana
walkowerem. Dokadniej rzecz biorc, zasug naleaoby przyzna Candy - to ona
dostarczya darmowych drinkw.
- Jeli chcesz, moemy ju zamkn ten cyrk, chopcze - powiedzia Duff. - Zarobie
dosy, eby przez kilka nastpnych miesicy utrzyma przy yciu Candy Deep.
- Nie trafi mi si jeszcze ani jeden porzdny przeciwnik. Ale podoba mi si ten
ostatni. Z tamtymi chodzio o pienidze; z tym bd walczy dla przyjemnoci.
- Bye wspaniay; zasuye sobie na ten luksus - zgodzi si Duff.
- Pan Martin Curtis, mistrz stanu Georgia, USA, w wadze cikiej - przedstawi go
Jock.
Gideon Barnard oceni jego wag na dwiecie dziesi funtw - tyle samo, ile way
Courteney. Ju po powitalnym ucisku rki Sean zorientowa si, e nie czeka go
rozczarowanie.
- Mio pana pozna - gos Amerykanina by cichy...
- Paski uniony suga - odpar Sean i posa cios tam, gdzie jeszcze przed chwil
znajdowaa si gowa Curtisa. Pi przeciwnika grzmotna go w odkryt pier pod
uniesion praw rk. Sean stkn z blu i ostronie si cofn. Przez tum przeleciao lekkie
westchnienie, po czym zapada pena ukontentowania cisza. To byo to, na co wszyscy
czekali.
Wczenie podano czerwone wino; pryskao drobnymi kropelkami przy kadym
zadanym i przyjtym ciosie. Walczcy poruszali si zgrabnie po placyku udeptanej trawy. Po
kadym guchym odgosie uderzenia tum wybucha haaliwym rykiem; pozostae sekundy
wypenione byy chrapliwym oddechem obu mczyzn i szuraniem ich stp po trawie.
- Aaaaaaa!

Pen napicia cisz przerwa odgos przypominajcy ryk miertelnie rannego


nosoroca. Zdumieni przeciwnicy odskoczyli od siebie i spojrzeli razem z innymi w stron
hotelu. Fernandes ockn si z letargu; jego wielka jak gra wochata sylwetka zdawaa si
wypenia ca werand. Unis w gr jeden z najlepszych stow Candy i trzymajc go
przed sob wyrwa dwie nogi, tak jakby to byy skrzydeka pieczonego kurczaka.
- Francois, torba! - krzykn Sean. Afrykaner podnis j i cisn ponad gowami
tumu. Sean wstrzyma oddech obserwujc jej powolny lot, a potem odetchn z ulg widzc,
jak Mbejane chwyta j i znika za wgem hotelu.
- Aaaaaaa! - ponownie zagrzmia Fernandes. Trzymajc w obu rkach stoowe nogi
natar na tum stojcy midzy nim a Seanem. Ludzie rozpierzchli si na boki.
- Nie ma pan nic przeciwko temu, e skoczymy t walk innym razem? - zapyta
Sean Amerykanina.
- Skde znowu. W dowolnym czasie i miejscu. I tak wanie miaem zamiar si
oddali.
Duff sign przez liny, apic Seana za rami.
- Jest tutaj kto, kto ci szuka... a moe ju sam zdye to zauway?
- Moe chce mi w ten sposb okaza swoj przyja?
- Nie bybym tego taki pewny. Idziesz?
Fernandes zatrzyma si, zamachn i cisn stoow nog w Seana. Przeleciaa,
furkoczc niczym wzbijajcy si w powietrze gob, tu obok jego gowy; od podmuchu
zwichrzyy mu si wosy.
- Prowad, Duff - odpar Sean. Fernandes wci poda w jego stron, uzbrojony w
potn stoow nog. Dzieliy ich zaledwie trzy cienkie liny. Nie byo na co czeka.
Szybko, z jak Sean opuci wraz z Duffem pole walki, zdecydowanie zamia poprzednie
wyczyny pana Blaira. Brzuchaty Fernandes nie mia w tym wycigu adnych szans.
Par minut po poudniu do Candy Deep przyby Francois z wiadomoci, e
Portugalczyk, pobiwszy do nieprzytomnoci trzech swoich sponsorw, wyjecha z powrotem
do Kimberley dyliansem o dwunastej.
Duff spuci kurek strzelby.
- Dziki, Franz. Czekalimy na niego z lunchem. Sdziem, e moe zoy nam
wizyt.
- Policzye pienidze?

- Tak, twoja prowizja jest w tej papierowej torbie na stole.


- Dzikuj, chopie. Zejdmy na d i uczcijmy to.
- Moesz pj sam i wypi za nas jednego.
- Hej, Duff, przecie obiecae... - zacz Sean.
- Powiedziaem: pniej. Za trzy albo cztery tygodnie. W tej chwili mamy jeszcze
troch roboty. Musimy na przykad wykopa szyb, ktry bdzie mia pidziesit stp
gbokoci i trzysta dugoci.
- Moemy zacz jutro, od samego rana.
- Chcesz by bogaty, prawda? - zapyta Duff.
- Tak, ale...
- Chcesz nosi pikne angielskie garnitury i pi francuski szampan...
- Tak, ale...
- Wic przesta si kci, poderwij swj tusty tyek i zabieraj si do roboty.

12. Chiczycy do odpdzania demonw uywaj petard. Duff i Sean stosowali t


sam metod: utrzymywali myn w ruchu; pki po dolinie nioso si jego dudnienie i syszeli
go wierzyciele, wszystko byo w porzdku. Wszyscy byli przekonani, e Duff i Sean trafili na
bogate zoa i zostawiali ich w spokoju. Tymczasem samo utrzymywanie myna w ruchu
kosztowao dwa razy wicej, ni mona byo uzyska za wypluwane przez niego mae,
aosne, te ruciny.
Przez cay ten czas wgryzali si w ziemi, starajc si skoczy kopanie szybu przed
Dniem Osadnikw. Wysadzali ska dynamitem i kiedy tylko opad na ziemi ostatni kamie,
biegli z powrotem do wykopu, krztuszc si dymem i odgarniajc rumowisko, eby
wywierci nowe dziury. Trwao lato, dni byy dugie i pracowali, dopki byo jasno. Ostatnie
lonty zapalali czasem przy wietle latarni.
Piasek w klepsydrze sypa si jednak szybciej, ni si spodziewali, i pienidze
rozeszy si. Pitnastego lutego Duff ogoli si, zmieni koszul i poszed prosi Candy o
kolejn poyczk. W poprzednim tygodniu sprzedali dwa konie i Sean, przygldajc si
schodzcemu ze zbocza Duffowi, po raz pierwszy od kilku lat zmwi krtk modlitw.
Duff wrci pnym rankiem. Stan na skraju wykopu i popatrzy na Seana
zakadajcego nastpne adunki. Jego plecy lniy od potu; niczym na paskorzebie wida
byo na nich napinajce si i rozluniajce minie.
- To si nazywa muskulatura, chopcze. Tak trzymaj. Sean podnis zaczerwienione

od kurzu oczy.
- Ile? - zapyta.
- Znowu pidziesit. Grozi, e to ju ostatni raz.
Oczy Seana przyku pakunek, ktry Duff trzyma pod pach.
- A to co?
Spostrzeg kapicy przez brzowy papier tuszcz i linka napyna mu do ust.
- Kawaek najlepszej poldwicy. Od dzisiaj koniec z kasz kukurydzian - umiechn
si do niego Duff.
- Befsztyki - rozmarzy si Sean. - Nie dosmaone: krwawice przy kadym ksie,
doprawione odrobin czosnku i sol.
- A obok mnie siedzisz ty i nucisz tskn pie na pustkowiu - doda Duff. - Skocz z
t poezj, chopie, zapal lonty i zejd na d na arcie.
Godzin pniej szli rami w rami dnem swojego wykopu. Za ich plecami toczyli si
Mbejane i jego Zulusi. Seanowi odbio si jedzenie.
- To bya uczta. Ju chyba nigdy nie spojrz na kukurydz. Doszli do samego koca
wykopu, tam gdzie leao rumowisko wieo wysadzonej ziemi i skay. Sean poczu, jak co
ciska go w gardle; ciarki podniecenia chodziy mu po plecach i karku. Nagle w jego rami
wbiy si mocno palce Duffa; czu wyranie ich drenie.
Wygldao to jak w. Gruby szary pyton wi si wzdu jednej ze cian wykopu,
znika pod wieym rumowiskiem i pojawia z powrotem po drugiej stronie.
Duff pierwszy rzuci si do przodu. Uklk, podnis kawaek zotononej skay, duy,
szary nakrapiany odamek, i ucaowa go.
- To musi by ona, prawda, Duff? To musi by Prowadzca?
- To nasza chimera.
- Nigdy wicej kukurydzy - powiedzia cicho Sean, i Duff rozemia si. A po chwili
dzikim, szalonym rykiem uczcili swj triumf.

13. Daj mi to jeszcze do rki - poprosi Sean. Duff poda mu.


- Do diaba, ale to cikie.
- Nie ma na ziemi nic ciszego.
- Musi way z pidziesit funtw.
Sean trzyma sztab w obu doniach. Nie bya wiksza od cygarniczki.
- Wicej!
- Odrobilimy wszystkie nasze straty w cigu dwch dni pracy.
- I troch nawet udao nam si odoy.
Sean pooy zot sztabk na stojcym midzy nimi stole. Byszczaa to,
umiechajc si do nich w wietle latarni. Duff pochyli si i pogaska j; powierzchnia
surowego odlewu bya lekko chropowata.
- Nie mog si powstrzyma, eby tego nie robi - przyzna z zaenowaniem.
- Ja te! - Sean rwnie dotkn doni sztabki. - Za tydzie albo dwa bdziemy mogli
zapaci Candy za dziaki.
Duff zrobi wielkie oczy.
- Co powiedziae?
- e bdziemy mogli spaci Candy.
- Mylaem, e si przesyszaem. - Duff poklepa go z pobaaniem po plecach. Posuchaj, chopcze, postaram si wyoy to w prosty sposb. Ile czasu mamy na spacenie
dziaek?
- Dwa lata.
- Zgadza si. A teraz nastpne pytanie: ilu ludzi ma tutaj jakie pienidze?
Sean spojrza na niego zaintrygowany.
- No c, teraz my, a take... a take...
- Nikt inny do czasu powrotu Hradsky'ego - skoczy za niego Duff.
- A bracia Heynsowie? Dotarli przecie do yy Prowadzcej.
- Oczywicie, ale nic z niej nie wycisn, dopki nie sprowadz sprztu z Anglii.
- Mw dalej! - odezwa si Sean nie bardzo zdajc sobie spraw, do czego zmierza
Duff.
- Zamiast spaca teraz Candy, powinnimy uy tej sztabki - poklepa zoto - i
nastpnych jej maych siostrzyczek na wykupienie wszystkich terenw, na ktrych zdymy
pooy rce. Na pocztek dziaki Doca Sutherlanda, lece midzy nami i Jack and Whistle.

Potem zamwimy kilka duych, dziesiciotuczkowych mynw, a kiedy zaczn wypluwa


zoto, kupimy za nie ziemi, sfinansujemy budow cegielni i warsztatw, firmy przewozowe i
inne. Powiedziaem ci ju wczeniej: zota mona si dorobi nie tylko wtedy, gdy wykopuje
si je spod ziemi.
Sean wpatrywa si w niego w milczeniu.
- Nie masz lku przestrzeni? - zapyta Duff. Sean potrzsn gow.
- To dobrze, bo niedugo poszybujemy wysoko... tam gdzie lataj ory... Bdziemy
uczestniczy w najwikszym finansowym przewrocie, jaki kiedykolwiek widzia ten kraj.
Sean zapali cygaro, jedno z tych, ktre dosta od Candy. Draa mu lekko rka.
- Nie sdzisz, e lepiej byoby wzi troch na wstrzymanie? Do diaba, Duff,
dotarlimy do zoa zaledwie dwa dni temu.
- I zarobilimy od tego czasu tysic funtw - przerwa mu Duff. - Posuchaj mnie,
Sean: cae ycie czekaem na tak okazj. Jestemy tutaj pierwsi, te zoa czekaj na nas
niczym otwierajca szeroko nogi dziwka. Wejdmy w nie i zgarnijmy, ile si da.
Nastpnego ranka Duffowi udao si odnale Doca Sutherlanda i porozmawia z nim
o interesach, zanim ten - jak zwyk to robi codziennie - zdy zala si w pestk. Jeszcze
godzina i byoby za pno. Doc stuk swj kieliszek i spad z krzesa, w kocu jednak
podpisa umow na sprzeda dwudziestu piciu dziaek Seanowi i Duffowi. Atrament nie
wysech jeszcze na kontrakcie, kiedy Duff pdzi do Obozu Ferrieras, eby spotka si z
Tedem Reynecke, ktry by wacicielem terenw po drugiej stronie Cousin Jock. Sean
pozosta w Candy Deep i doglda myna, gryzc paznokcie. W cigu siedmiu dni Duff kupi
wicej ni sto dziaek i zaduy ich na ponad czterdzieci tysicy funtw.
- Duff, ty chyba oszalae - zaamywa rce Sean. - Znowu wszystko stracimy.
- Ile dotd wycignlimy z Candy Deep?
- Cztery tysice.
- Dziesi procent caego naszego dugu w cigu dziesiciu dni, z tym ndznym
czterotuczkowym mynem na dodatek. Trzymaj si stou, chopie, bo jutro mam zamiar kupi
czterdzieci dziaek po drugiej stronie Jack and Whistle. Miabym je wszystkie ju dzisiaj, ale
ten przeklty Grek nie chce zej poniej tysica funtw za jedn dziak. Przypuszczam, e
bd mu je w kocu musia da.
Sean zapa si za skronie.
- Duff, prosz ci. Ju i tak jestemy zadueni po uszy.

- Stj z boku, chopie, i patrz, jak sobie radzi stary w.


- Id do ka. Wyglda na to, e jutro rano znw bd musia obj twoj zmian,
poniewa upare si przez cay dzie jedzi po okolicy, wpdzajc nas w ruin.
- To nie jest konieczne. Zatrudniem tego jankesa, Curtisa. No wiesz, twojego
sparingowego partnera. Okazao si, e jest grnikiem, i zgodzi si pracowa za trzy dychy
miesicznie. Moesz wic pojecha razem ze mn do miasta i przyjrze si, jak robi z ciebie
zamonego czowieka. Umwiem si z Grekiem w hotelu Candy o dziewitej rano.

14. O dziewitej Duff rozprawia z oywieniem, a Sean siedzia milczco na skraju


krzesa; o dziesitej, kiedy Grek wci si nie pojawia, Duff straci wyranie werw, a Sean
promienia z radoci. O jedenastej Sean chcia wraca do kopalni.
- To dobry omen, Duff. Bg spojrza w d i zobaczy, jak tu siedzimy, gotowi
popeni straszliwe gupstwo. Nie, powiedzia, nie mog na to pozwoli. Sprawi, e Grek
zamie sobie nog. Nie dopuszcz, eby co zego wydarzyo si takim miym chopakom.
- Dlaczego nie pjdziesz i nie wstpisz do klasztoru trapistw? - zapyta Duff
spogldajc na zegarek. - Chod, zabieramy si std.
- Tak jest, prosz pana! - Sean podnis si skwapliwie z krzesa. - Zdymy jeszcze
oczyci stoy przed lunchem.
- Nie wracamy do obozu, jedziemy szuka Greka.
- Posuchaj, Duff.
- Posucham pniej, teraz chod.
Pojechali do gospody Pod Jasnymi Anioami, zostawili na dworze konie i razem
weszli do rodka. Po jaskrawym socu na zewntrz sala wydawaa si pogrona w
ciemnoci, ale nawet w pmroku ich uwag natychmiast przykuli siedzcy przy jednym ze
stolikw ludzie. By wrd nich Grek, odwrcony plecami do wejcia; dzielcy jego czarne,
tuste wosy przedziaek wydawa si narysowany bia kred. Sean spojrza na dwch
mczyzn, ktrzy siedzieli po drugiej stronie stou. Obaj byli ydami, to nie ulegao
najmniejszej wtpliwoci, ale na tym koczyo si ich podobiestwo. Modszy by szczupy, z
gadk, oliwkow skr, napit mocno na wystajcych kociach policzkowych. Mia
jaskrawoczerwone usta i brzowe wilgotne oczy, ocienione dziewczcymi rzsami i
przypominajce kolorem cukierki toffi. Na krzele obok niego siedzia czowiek, ktrego
ulepiono chyba z wosku, a potem trzymano zbyt blisko gorcego pomienia. Zaokrglone do
granicy deformacji ramiona wieczyy korpus zbliony ksztatem do gruszki, z trudnoci
podtrzymujc potn gow, sklepion niczym mauzoleum Taj Mahal. Uczesane w stylu
Braciszka Tucka wosy byy gste tylko za uszami. Ale oczy - te, rzucajce snopy iskier nie miay w sobie nic komicznego.
- Hradsky - sykn Duff, po czym szybko zmieni wyraz twarzy. Podszed z
umiechem do stolika.
- Serwus, Nikky, mylaem, e mamy umwione spotkanie. Grek obrci si szybko na
krzele.

- Przepraszam, panie Charleywood, zatrzymano mnie.


- Jak widz, lasy pene s zbjcw.
Sean zobaczy, jak spod konierza Hradsky'ego wypeza rumieniec. Po chwili znikn.
- Sprzedae swoje dziaki? - zapyta Duff. Grek kiwn nerwowo gow.
- Przykro mi, panie Charleywood, ale pan Hradsky zapaci bez adnych targw tyle,
ile zadaem. Gotwk!
Duff leniwie spojrza na mczyzn siedzcych po drugiej stronie stou.
- Cze, Norman. Jake si miewa twoja crka?
Tym razem rumieniec obla ca twarz Hradsky'ego. Otworzy usta, cmokn dwa razy
jzykiem i zamkn je z powrotem. Duff umiechn si i spojrza na modszego yda.
- Powiedz to za niego, Max.
Max wlepi w st swoje oczy koloru toffi.
- Crka pana Hradsky'ego czuje si wietnie.
- Mam nadziej, e wkrtce po moim przymusowym wyjedzie z Kimberley wysza za
m.
- Istotnie.
- Wykazae si wielkim sprytem, Norman, o wiele wikszym ni wtedy, kiedy
kazae swoim zbirom wygna mnie z miasta. To nie byo zbyt uprzejme z twojej strony.
Nikt si nie odezwa.
- Musimy si kiedy spotka i porozmawia o dobrych, starych dziejach. A do tego
czasu, b... b... bd zdrw.
- On ma crk? - zapyta Sean w drodze powrotnej do kopalni. - Jeeli jest do niego
podobna, to miae szczcie, e udao ci si od niej zwia.
- Nie jest. Bya jak grono obsypanych kwieciem dojrzaych winogron.
- Trudno mi w to uwierzy.
- Podobnie jak i mnie. Jedyny nasuwajcy si wniosek jest taki, e i w tym wypadku
wykona za niego robot Max.
- Co to za facet?
- Jest krlewskim baznem. Plotka gosi, e kiedy Hradsky skoczy si odlewa, Max
strzsa z jego ptaka kropelki.
Sean rozemia si.
- Ale nie wolno ci lekceway Hradsky'ego - cign dalej Duff. - To, e si jka, jest

jego jedynym sabym punktem, a majc przy sobie Maxa, pokona i t przeszkod. Pod t
olbrzymi czaszk kryje si mzg szybki i bezlitosny niczym gilotyna. Teraz, kiedy tutaj
przyjecha, zacznie si nareszcie co dzia. Bdziemy musieli ostro przyspieszy, eby
dotrzyma mu kroku.
- Skoro mowa o przyspieszeniu, Duff - powiedzia po namyle Sean - teraz, kiedy nie
udao nam si kupi dziaek od Greka i nie musimy wydawa caej naszej gotwki, eby
zaspokoi jego chciwo, powinnimy pomyle o zamwieniu sprztu, ktry pracowaby na
kupionych przez nas dziakach.
Duff wyszczerzy do niego zby.
- W zeszym tygodniu wysaem telegram do Londynu. Przed kocem tego miesica
na statku znajd si dwa fabrycznie nowe dziesiciotuczkowe myny.
- Dobry Boe, dlaczego mi nic nie powiedziae?
- I tak miae ju do zmartwie na gowie. Nie chciaem ama ci serca.
Sean ju otwiera usta, eby zdmuchn Duffa z sioda, ale ten puci do niego oko i
zadray mu wargi. Prbowa stumi wzbierajcy w gardle miech, lecz bezskutecznie.
- Ile to bdzie nas kosztowa? - zapyta parskajc gono.
- Jeeli jeszcze raz mnie o to zapytasz, zadusz ci - odpar Duff, miejc si razem z
nim. - Wiedz tylko, e jeli chcemy mie do forsy, eby zapaci za fracht, kiedy wyaduj
te myny w Port Natalu, bdziemy musieli w cigu kilku nastpnych tygodni przepuci przez
t nasz ma maszynk ca gr.
- A co z patnociami za nowe dziaki?
- O to si nie kopocz. To moje zmartwienie.
W ten sposb docieraa si ich spka; w cigu nastpnych tygodni ustali si midzy
nimi podzia zaj. Duff ze swoim darem przekonywania i czarujcym umiechem by tym,
ktry prowadzi negocjacje i wylewa oliw na wzburzone przez niecierpliwych wierzycieli
morze. By istn kopalni wiedzy grniczej - Sean czerpa z niej prawie codziennie - i
pomysw, z ktrych cz bya szalona, a cz wspaniaa. Ale rozpierajca go, niespokojna
energia nie sprzyjaa ich urzeczywistnieniu. Szybko traci zapa i to Sean by tym, ktry
rezygnowa z jego najbardziej niedorzecznych planw i akceptowa te, ktre wydaway si
obiecujce; a kiedy ju sta si ich ojcem chrzestnym, realizowa je tak, jakby naleay do
niego. Duff by teoretykiem, Sean praktykiem. Sean rozumia, dlaczego Duffowi nigdy dotd
nie udao si osign sukcesu; ale zdawa sobie jednoczenie spraw, e sam nie dokonaby

niczego. Obserwowa z gbokim podziwem sposb, w jaki Duff wykorzystywa wski


pyncy z Candy Deep strumie zota, eby utrzyma myn w ruchu, opaci dostawcw,
uici w terminie opaty za zakupione dziaki i zaoszczdzi na nowy sprzt.
By niczym ongler podrzucajcy w gr gorce kawaki wgla: gdyby przytrzyma
duej w rku ktrykolwiek z nich, grozio mu poparzenie, a gdyby ktrego nie zapa,
runyby w d wszystkie. Ale Duff, w w gbi duszy niepewny Duff, mia cian, o ktr
mg si oprze. Nigdy tego nie mwi, ale wida to byo w jego oczach, kiedy patrzy na
Seana. Czasami czu si bardzo may przy swoim wielkim przyjacielu i jego jeszcze wikszej
determinacji - ale byo to przyjemne uczucie: jakby sta, zapierajc si mocno nogami, na
szczycie agodnego wzniesienia.
Wok myna stany nowe budynki: magazyny, barak, w ktrym wytapiali zoto, i
dwa domki mieszkalne, jeden dla Seana, drugi dla Duffa. Duff znowu nocowa w hotelu
Candy. Obozowisko czarnych rozrastao si bezadnie w d zbocza, cofajc si co tydzie
przed napierajc na nie bia had. Zmieniaa si caa dolina. Przyjechay nowe myny
Hradsky'ego i stany obok siebie na zboczu, wysokie i dumne do czasu, kiedy pomniejszyy
je ich wasne hady. Johannesburg, ktry na pocztku by tylko siatk wytyczonych przez
geometrw dziaek, wchon porozrzucane tu i wdzie obozowiska i wczy je w poronit
traw szachownic ulic.
Komitet Kopaczy, znudzony cigym zeskrobywaniem gwna z butw, zarzdzi
budow publicznych latryn, a potem, zadziwiony wasn miaoci, wznis most na Natal
Spruit, wynaj konn polewaczk, ktra spryskiwaa pokryte kurzem ulice Johannesburga, a
take wyda prawo zabraniajce grzebania zwok w promieniu p mili od centrum miasta.
Sean i Duff, jako czonkowie Komitetu, uznali za swj obowizek zademonstrowanie wiary w
rozwj zagbia, i kupili dwadziecia pi parceli w Johannesburgu, po pi funtw kada - z
terminem patnoci w cigu szeciu miesicy. Candy zwerbowaa wszystkich swoich klientw
i podczas trwajcego jeden weekend bohaterskiego zrywu rozebrali oni hotel, zaadowali
kad desk i kady kawaek elaza na swoje wozy, przewieli je o mil dalej wzdu doliny i
odbudowali hotel na nalecych do Candy gruntach w centrum miasta. Podczas przyjcia,
ktre wydaa z tej okazji w niedzielny wieczr, o mao nie udao im si zrwna go z
powrotem z ziemi. Kadego dnia z Natalu i Kapsztadu przybywao coraz wicej wozw i
ludzi, ktrych zncia sawa Witwatersrandu. Pomys Duffa, aby w celu zasilenia funduszu
robt publicznych pobiera gwine od kadego nowo przybyego, zosta z niechci

odrzucony, powszechnie bowiem obawiano si buntu. Przybyszw byo wicej ni czonkw


Komitetu, a nikt nie chcia znale si po przegranej stronie.
Pewnego dnia, wracajc rano do kopalni, Duff przywiz telegram. Bez sowa poda
go Seanowi. Ten przeczyta. W porcie czekay na nich myny.
- Dobry Boe! Przypyny trzy tygodnie wczeniej, ni si spodziewalimy.
- Musieli pyn z grki, mie sprzyjajce wiatry albo jaki inny dodatkowy napd mrukn Duff.
- Czy mamy do pienidzy, eby uregulowa rachunki? - zapyta Sean.
- Nie.
- Wic co zrobimy?
- Zo wizyt w banku.
- Wywal ci na ulic.
- Przekonam ich, eby dali nam poyczk pod zastaw naszych dziaek.
- Jak ci si, do diaba, to uda? Przecie jeszcze za nie nie zapacilimy.
- To jest wanie to, co nazywa si finansowym geniuszem. Wyka dyrektorowi, e
s warte pi razy wicej, ni za nie mamy zapaci. - Duff umiechn si. - Czy ty i Curtis
dacie sobie tutaj rad podczas mojej nieobecnoci?
- Jeli uda ci si to zaatwi, dam ci z radoci miesiczny urlop. Tego samego
popoudnia Duff przynis do kopalni kartk papieru.
Z boku na dole opatrzona bya czerwon woskow pieczci, gr bieg napis List
kredytowy, a w rodku, ukryta w masie maego druku, widniaa liczba opatrzona imponujco
wygldajcymi licznymi zerami.
- Jeste fenomenalny, ty draniu - stwierdzi Sean.
- Musz chyba przyzna ci racj - zgodzi si askawie Duff.

15. Tym samym statkiem przypyn rwnie sprzt braci Heynsw. Jock i Duff
pojechali razem do Port Natalu, wynajli sto wozw i przywieli wszystko za jednym
zamachem.
- Powiem ci, co zrobi, Jock. Zao si z tob, e uruchomimy nasze myny przed
wami. Przegrywajcy zapaci za cay transport - rzuci mu wyzwanie Duff, kiedy dotarli do
Johannesburga i spukali kurz z garda w nowym barze Candy.
- Przyjmuj.
- Powiem wicej. Stawiam dodatkowo piset funtw. Sean szturchn Duffa w ebra.
- Uspokj si, Duff, nie mamy tyle pienidzy - szepn, ale Jock ju przeci zakad.
- Co to znaczy, e nie mamy tyle pienidzy? - zdziwi si Duff. - Zostao nam jeszcze
co najmniej ptora tysica na licie kredytowym.
Sean potrzsn gow.
- Ju nie.
Duff wycign kartk z wewntrznej kieszeni marynarki i pacn ni Seana w nos.
- O tutaj, przeczytaj sobie sam. Sean wyj list kredytowy z rki Duffa.
- Dzikuj, staruszku. A teraz pjd i zapac temu facetowi.
- Jakiemu znw facetowi?
- Od wozw.
- Jakich wozw?
- Tych, ktre razem z Jockiem wynaje w Port Natalu. Kupiem je.
- Co ty wygadujesz, do cholery?
- To by twj pomys, eby uruchomi przedsibiorstwo przewozowe. Zaraz po
rozadowaniu wyrusz w drog do Dundee, eby przywie stamtd transport wgla.
Twarz Duffa rozjania si w umiechu.
- Czy ty nigdy nie zapominasz adnych pomysw? W porzdku, chopcze, moesz
i. Musimy po prostu wygra ten zakad, to wszystko.
Jeden z mynw postawili w Candy Deep, drugi na nowych terenach po drugiej stronie
Cousin Jock. Wynajli do pracy dwie brygady spord johannesburskich bezrobotnych. Jedn
z nich kierowa Curtis, drug Sean, a Duff jedzi tam i z powrotem, dogldajc obu. Mijajc
Cousin Jock, zatrzymywa si zawsze na kilka minut, eby sprawdzi, jak idzie Jockowi i
Trevorowi.

- Wyprzedzili nas, Sean; ich koty s ju pod par - donis ktrego dnia z
niepokojem, ale nazajutrz znowu si umiecha.
- Nie dali do cementu pod fundamenty. Zaczy pka, kiedy zamontowali
zgniatacz. Bd musieli wyla je jeszcze raz. Opni to ich o jakie trzy, cztery dni.
W gospodach ludzie porobili zakady. Notowania zmieniay si gwatownie za
kadym razem, kiedy do jednej ze stron bardziej umiechao si szczcie. Pewnego
sobotniego popoudnia pojawi si w Candy Deep Francois. Przyjrza si, jak pracuj, i rzuci
par dobrych rad.
- Pod Jasnymi Anioami - powiedzia - stawiaj trzy do jednego przeciwko wam.
Uwaaj, e Heynsowie skocz przed przyszym weekendem.
- Moesz i na d i postawi na mnie nastpn pisetk - odpar Duff, nie zwaajc
na przeraon min Seana.
- Nie przejmuj si, chopcze - uspokoi swego partnera. - Ten inynier amator, Jock
Heyns, zamontowa odwrotnie szczki zgniatacza. Zauwayem to dopiero dzisiaj rano; czeka
go nielicha niespodzianka, kiedy sprbuje uruchomi myn. Bdzie musia wszystko rozebra.
Duff mia racj - uruchomili myn pitnacie godzin przed Heynsami. Kiedy Jock
przyjecha do nich z wizyt, opada mu z wraenia szczka.
- Gratulacje.
- Dziki, Jock. Przywioze moe ksieczk czekow?
- O tym wanie przyjechaem pogada. Nie mgby da mi troch czasu?
- Masz u mnie kredyt - zapewni go Duff - a na razie pozwl, e zaprosz ci na
kieliszek i zaproponuj sprzeda wgla.
- A tak, syszaem, e dzisiaj rano przyjechay wasze wozy. Ile bierzesz?
- Pitnacie funtw za cetnar.
- Dobry Boe! To rozbj w jasny dzie. Zao si, e w Dundee nie zapacie wicej
jak pi szylingw.
- Czowiek ma prawo do rozsdnego zysku - broni si Sean. Wspicie si na szczyt
trwao dugo i nie byo atwe, ale Duff i Sean dotarli tam wreszcie i teraz czekaa ich droga z
grki. Zewszd napyway pienidze.
Ten sam fenomen geologiczny, ktry odsun na terenie Candy Deep y Prowadzc
od Gwnej, wzbogaci zoe, wstrzykujc w nie niemal czysty metal. Francois odwiedzi ich
ktrego wieczoru, kiedy umiecili kul amalgamatu w retorcie. W miar jak wyparowywaa

rt, oczy wychodziy mu z orbit; wpatrywa si w zoto niczym czowiek nie mogcy
oderwa wzroku od nagiej kobiety.
- Gott! Od dzisiaj bd chyba musia przesta mwi wam na ty.
- Widziae kiedy bogatsze zoa, Francois? - puszy si Duff. Francois powoli
potrzsn gow.
- Znacie moj teori o tym, e ta skaa tworzya niegdy dno jeziora. To, co tu widz,
obala t hipotez. Wasza ya powstaa w gbokim uskoku, biegncym wzdu dna jeziora...
w naturalnej puapce, w ktrej gromadzio si zoto. Do diaba, chopy, wyowilicie z
zamknitymi oczami liwk z puddingu. Jock and Whistle jest zaledwie w poowie tak
bogaty.
Ich zaduenie w banku spadao niczym supek rtci w barometrze podczas huraganu;
kupcy kaniali si im z umiechem. Wrczony Docowi Sutherlandowi czek pozwala mu do
koca ycia pawi si w whisky. Candy ucaowaa ich obu, kiedy spacili j co do pensa,
razem z siedmioprocentowymi odsetkami. Wkrtce potem postawia nowy dwupitrowy
hotel, z krysztaowym yrandolem w jadalni i wspaniaymi apartamentami na drugim pitrze,
caymi w zotych i kasztanowych obiciach. Duff i Sean natychmiast je wynajli, dajc przy
tym jasno do zrozumienia, e jeli kiedykolwiek zawita do Johannesburga krlowa,
natychmiast oddadz pokoje do jej dyspozycji. Uprzedzajc niejako t ewentualno, Candy
nadaa im nazw Apartamentw Wiktorii.
Francois zgodzi si, po niezbyt dugich namowach, przej prowadzenie Candy Deep
i przenis tam z Jack and Whistle cay swj dobytek skadajcy si z jednej skrzyni z odzie
i czterech skrzy patentowanych lekw. Martin Curtis zosta zarzdc mynu na nowych
terenach; nazwali je Little Sister. Chocia nawet w przyblieniu nie tak bogate jak Candy
Deep, przynosiy co miesic cakiem pokan fortun, a Curtis okaza si tak samo dobrym
pracownikiem jak bokserem.
W kocu sierpnia Sean i Duff pozbyli si wierzycieli; byli teraz niepodzielnymi
wacicielami dziaek i mynw, mieli take pienidze, eby inwestowa.
- Potrzebne nam wasne biuro w miecie. Nie moemy prowadzi tego cyrku w
naszych sypialniach - poskary si Sean.
- Masz racj - zgodzi si Duff. - Wybudujemy je na tej parceli przy placu targowym.

Planowali wznie skromny, liczcy cztery izby domek, w kocu jednak rozrs si on
do dwch piter i dwudziestu pokojw, wyoonych dbow boazeri. Te z nich, ktre nie
byy im potrzebne, wynajli.
- Cena ziemi wzrosa trzykrotnie w cigu ostatnich trzech miesicy - stwierdzi Sean i wci idzie w gr.
- Masz racj; teraz jest czas kupowania - zgodzi si Duff. - Zaczynasz prawidowo
rozumowa.
- To by twj pomys.
- Czyby? - odpar ze zdumieniem Duff.
- Nie pamitasz ju swojej mowy o tym, jak to bdziemy szybowali razem z orami?
- A ty naprawd nie zapominasz niczego?
Kupili ziemi: tysic akrw w Orange Grove i drugi tysic koo Hospital Hill. Ich
wozy, ktrych byo teraz prawie czterysta, kursoway codziennie midzy Johannesburgiem a
Port Natalem i Lourenco Marques. Ich cegielnie pracoway przez siedem dni w tygodniu, po
dwadziecia cztery godziny na dob, eby zaspokoi wci rosncy popyt na materiay
budowlane.
Przez cay tydzie Sean wybija Duffowi z gowy zamiar wzniesienia teatru
operowego, w kocu jednak udao mu si to. Przyczyli si do budowy paacu nieco innych
uciech, finansowanej przez wikszo czonkw Komitetu Kopaczy. Nadano mu, zgodnie z
propozycj Duffa, miano Opery. Wystpujce w nim artystki - zamiast w najwikszych
europejskich teatrach - zwerbowano w otaczajcych Kapsztad i Port Natal dokach, a jako
dyrygenta zaangaowano pewn Francuzk o nader bogatym dowiadczeniu. Nazywaa si
Blue Bessie - Niebieska Bessie - i taki te kolor miay jej wosy. Opera oferowaa rozrywk
na dwch poziomach. Dla czonkw Komitetu i innych wieo upieczonych bogaczy
przewidziano dyskretne wejcie z boku i wytwornie umeblowany salon, gdzie mogli
dyskutowa przy najlepszym szampanie o najnowszych notowaniach giedy w Kimberley.
Dalej znajdoway si urzdzone ze smakiem pokoje wypoczynkowe. Dla prostych robotnikw
przeznaczono obskurny korytarz, w ktrym toczyli si stojc w kolejce. Tutaj nie byo mowy
o adnym wybrzydzaniu i obowizywa piciominutowy limit czasu. W cigu jednego
miesica Opera przyniosa wikszy dochd ni cay Jack and Whistle.
Zanim nasta grudzie, w Johannesburgu pojawili si pierwsi milionerzy: Hradsky,
bracia Heynsowie, Karl Lochtkamper, Duff Charleywood, Sean Courteney i tuzin innych.

Mieli w swoich rkach kopalnie, ziemi, budynki i cae miasto: stali si miejscow
arystokracj, nobilitowan bogactwem i ukoronowan zotem.
Na tydzie przed Boym Narodzeniem Hradsky, niekoronowany, ale uznawany przez
wszystkich krl, wezwa ich na zebranie, ktre miao si odby w prywatnych salonach hotelu
Candy.
- Za kogo on si, do diaba, uwaa - skary si Jock Heyns. - Rozkazuje nam jak
jakiej bandzie czarnuchw.
- Verdammt Juden! - przytakn Lochtkamper.
Ale przyszli, co do jednego, gdy wszystko, za co bra si Hradsky, pachniao
pienidzmi, a oni nie potrafili oprze si temu zapachowi, podobnie jak pies nie moe si
oprze woni cieczki.
Sean i Duff zjawili si ostatni. W pokoju unosi si gsty cygarowy dym i nastrj
oczekiwania. Hradsky rozsiad si w jednym z wytwornych skrzanych foteli; przy jego boku
przycupn cicho Max. Na widok Duffa staremu zabysy oczy, ale jego twarz pozostaa
nieporuszona. Kiedy Duff i Sean znaleli sobie w kocu krzesa, Max wsta z miejsca.
- Panowie, pan Hradsky zaprosi was tutaj, eby przedstawi pewn propozycj.
Pochylili si lekko na krzesach, a w oczach zapaliy im si ogniki, niczym u psw,
ktre zapay wiey trop lisa.
- Zdarza si od czasu do czasu, e kto zajmujcy podobn do waszej pozycj
poszukuje kapitau do sfinansowania dalszych przedsiwzi i pomnoenia ju osignitych
zyskw; z drugiej strony ci z nas, ktrzy maj lece bezczynnie pienidze, szukaj drg ich
zainwestowania.
Max odchrzkn i potoczy po nich swymi smutnymi, piwnymi oczyma.
- Nie mamy dotychczas miejsca, w ktrym spotykayby si owe wzajemne potrzeby,
miejsca podobnego do tych, ktre funkcjonuj w innych centrach wiata finansowego.
Najbliej nas znajduje si gieda w Kimberley, jestem jednak pewien, e przyznacie mi
panowie racj, kiedy powiem, e ze wzgldu na znaczne oddalenie nie ma ona dla nas, w
Johannesburgu, adnego praktycznego znaczenia. Pan Hradsky zaprosi panw tutaj, abymy
rozwayli moliwo utworzenia naszej wasnej giedy oraz jeli spodoba wam si ten
pomys, powoali jej przewodniczcego i rad nadzorcz.

Max usiad i w zapadej ciszy kady z nich zastanawia si nad propozycj,


przymierzajc j do swych wasnych planw i zadajc sobie to samo pytanie: Ile na tym
zarobi?
- Ja, to jest cakiem dobry pomys - odezwa si pierwszy Lochtkamper.
- Tak, tego wanie potrzebujemy.
- Moecie na mnie liczy.
Sean obserwowa ich, kiedy ustalali szczegy, kcc si co do regulaminu,
wysokoci opat i lokalizacji giedy. Widzia twarze ludzi rozgoryczonych i szczliwych,
twarze tych, co milczeli, i tych, ktrzy przekrzykiwali innych - ale wszystkie czya jedna
wsplna cecha: chciwy bysk w oku. Skoczyli dobrze po pnocy.
Max ponownie podnis si ze swego fotela.
- Panowie, pan Hradsky chciaby, abycie wychylili razem z nim kieliszek szampana
za pomylno nowego przedsiwzicia.
- Nie mog w to uwierzy; ostatnim razem zafundowa komu drinka w latach
szedziesitych - zawoa Duff. - Wylijcie kogo prdko! Niech znajdzie kelnera, zanim
kochany Norman si rozmyli.
Hradsky opuci powieki, eby nikt nie dostrzeg kryjcej si pod nimi nienawici.

16. Ze swoj wasn gied i burdelem Johannesburg sta si miastem z prawdziwego


zdarzenia. Z tego faktu zdawa sobie spraw take Kruger. Zdelegalizowa Komitet Kopaczy,
przysyajc na jego miejsce wasne siy policyjne; sprzeda monopole na dostawy sprztu
grniczego czonkom wasnej rodziny i rzdu, zapowiedzia take takie zmiany w systemie
podatkw, aby w wikszym stopniu obciy nimi zyski z wydobycia zota. Mimo stara
Krugera, pragncego oskuba kur znoszc zote jaja, miasto stawao si krzykliwe i
agresywne, rozwijao si, poykajc pierwsze wyznaczone przez rzd parcele i zagarniajc
coraz to wiksze tereny.
Sean i Duff roli razem z nim. Ich tryb ycia szybko si zmieni: odwiedzali teraz
kopalnie tylko podczas cotygodniowych inspekcji, a codzienny dozr zostawiali wynajtym
pracownikom. Do ich biur przy Eloff Street pyn ze zbocza nieprzerwany strumie zota zatrudniali bowiem najlepszych ludzi, jakich mona byo znale za pienidze.
Ich wiat ogranicza si do dwch obitych boazeri wntrz: Apartamentw Wiktorii
oraz pomieszcze giedy. Mimo e by to wiat niewielki, oferowa dreszcz podniecenia, o
ktrym Sean nie marzy nawet w snach. Nie dostrzega go w cigu tych pierwszych
gorczkowych miesicy; by tak zaabsorbowany, e nie starczyo mu energii, eby cieszy si
jego urokami. Nie wiedzia nawet o jego istnieniu.
A wreszcie ktrego dnia po raz pierwszy poczu to zmysowe askotanie. Zwrci si
do banku po potrzebny mu tytu wasnoci ziemi, oczekujc, e dostarczy go jaki asystent.
Zamiast niego w biurze zoy pen uszanowania wizyt sam zastpca dyrektora wraz ze
starszym urzdnikiem. Dla Seana by to prawdziwy szok - przejrza dziki temu na oczy.
Zacz dostrzega nabony szacunek, z jakim ludzie mijali go na ulicy. Zda sobie nagle
spraw, e zaley od niego byt ponad stu pidziesiciu istnie ludzkich.
Przyjemnie byo patrze na rozstpujcy si przed nim i Duffem tum, kiedy
przechodzili kadego ranka przez hall giedy, eby zasi w zarezerwowanych dla siebie
fotelach w gabinecie zarzdu. A kiedy przed rozpoczciem sesji pochylali si do siebie i
wymieniali szeptem uwagi, bieg ku nim wzrok innych finansowych rekinw. Jock i Trevor
Heynsowie, Karl Lochtkamper, nawet skrywajcy swoje przeszywajce oczy za sennie
opadajcymi powiekami Hradsky - wszyscy oni oddaliby dzienn produkcj swoich kopalni,
eby tylko usysze, o czym tak szepcz.
- Kupuj! - mwi Sean.

- Kupuj! Kupuj! Kupuj! - przekrzykiwali si wszyscy i ceny akcji skakay w gr, a


potem opaday, kiedy Duff i Sean wycofywali z nich swe pienidze, pragnc umieci je w
innych, bardziej opacalnych interesach.
Pewnego marcowego poranka, roku 1886, dreszcz podniecenia przeszed prawie w
orgazm. Ze swego miejsca u boku Normana Hradsky'ego podnis si Max i ruszy w ich
stron. Zatrzyma si, popatrzy na nich swoimi smutnymi oczyma, zazwyczaj utkwionymi we
wzorzystym dywanie, i z prawie bagalnym wyrazem twarzy poda im luny plik kartek.
- Dzie dobry, panie Courteney. Dzie dobry, panie Charleywood. Pan Hradsky prosi
mnie, abym przedstawi wam t now emisj akcji, w nadziei, e panw zainteresuje. Raport
jest oczywicie poufny, ale pan Hradsky uwaa, e emisja warta jest panw poparcia.
Jeli dochodzi do tego, e czowiek, ktry ci nienawidzi, zwraca si do ciebie z
prob o przysug, oznacza to, e masz w rku wadz. Po tym pierwszym pojednawczym
kroku ze strony Hradsky'ego wsppracowali ze sob czciej. Hradsky ani razu nie
zaszczyci ich spojrzeniem; nigdy si te do nich nie odezwa. Duff za to kadego ranka
pozdrawia go wesoo.
- Cze, gaduo - krzycza przez ca dugo sali. Albo: - Zapiewaj nam co,
Norman.
Hradsky mruga gronie oczyma i zapada si troch gbiej w swoim fotelu, ale
potem, jeszcze przed dzwonkiem oznaczajcym otwarcie sesji, Max wstawa i podchodzi do
nich, pozostawiajc swego pryncypaa gapicego si w pusty kominek. Wymieniano po cichu
kilka zda i Max wraca na swoje miejsce przy boku Hradsky'ego.
Nikt nie mg si oprze ich poczonym fortunom: potrafili w cigu jednego poranka
zarobi po pidziesit tysicy na samej grze akcjami.
Niedowiadczony chopak traktuje swoj pierwsz strzelb jak zabawk. Sean mia ju
dwadziecia dwa lata. Wadza, ktr dziery, stanowia bardziej miercionon bro od
jakiejkolwiek strzelby, a przy tym bardziej sodk i przyjemn w uyciu. Z pocztku bya to
tylko gra z Witwatersrandem jako szachownic i ludmi oraz zotem w roli pionkw. Porusza
nimi skadajc podpis na kawaku papieru. Zoto brzczao, a ludzie przesuwali si tam, gdzie
im kaza. Nie myla o konsekwencjach - liczy si tylko wynik, wypisany czarnymi cyframi
na bankowych dokumentach. A w kocu - byo to rwnie w marcu tego samego roku uwiadomi sobie, e nie sposb skreli czowieka z t sam obojtnoci, z jak odkada si
szachowego krla do pudeka.

Karl Lochtkamper, w wiecznie miejcy si Niemiec z pyzat twarz, odsoni si.


Potrzebowa pienidzy, eby zagospodarowa nowe tereny na wschodnim kracu Randu;
zacign w tajemnicy krtkoterminowe dugi, pewien, e mu si uda, jeli to okae si
konieczne, sprolongowa ich spat. Poyczy od ludzi, ktrym ufa. Odsoni si i rekiny
zwietrzyy zapach krwi.
- Skd bierze pienidze Lochtkamper? - zapyta ktrego dnia Max.
- Wiesz? - odpowiedzia pytaniem Sean.
- Nie, ale potrafi si domyli. Nazajutrz Max podszed do nich ponownie.
- Wystawi osiem weksli. Oto lista - szepn smutnym gosem. - Pan Hradsky wykupi
te, przy ktrych stoi krzyyk. Czy moecie panowie zaj si reszt?
- Oczywicie - zgodzi si Sean.
Osaczyli Karla w dniu, w ktrym mija kwarta; dali mu dwadziecia cztery godziny
na spacenie wszystkiego. Karl obszed po kolei trzy banki.
- Przykro nam, panie Lochtkamper, ale przekroczylimy ju nasz kwartalny limit
kredytowy.
- Paskie weksle s w posiadaniu pana Hradsky'ego, naprawd bardzo nam przykro.
- Przykro mi, panie Lochtkamper, ale jednym z naszych dyrektorw jest pan
Charleywood.
Lochtkamper wrci na gied. Po raz ostatni przeszed przez hall i wkroczy do
gabinetu zarzdu. Stan z poszarza twarz porodku duej sali.
- Niech Jezus ma nad wami tyle samo litoci, kiedy przyjdzie na was kryska powiedzia amicym si, zgorzkniaym gosem. - Przyjaciele! Moi przyjaciele! Sean, ile to
razy wsplnie zalewalimy robaka? A ty, Duff, czy nie wczoraj jeszcze ciskae moj rk?
Przeszed przez hall i znikn za drzwiami. Jego apartament w hotelu Great North
znajdowa si nie dalej ni pidziesit jardw od giedy. W gabinecie zarzdu sycha byo
wyranie strza z pistoletu.
Tej nocy Duff i Sean upili si razem w Apartamentach Wiktorii.
- Dlaczego to zrobi? Dlaczego musia si zabi?
- Wcale nie musia - odpar Duff. - Mia nie po kolei w gowie.
- Gdybym tylko wiedzia, e ma zamiar to zrobi. Boe, gdybym tylko wiedzia.
- Niech to diabli, czowieku, on po prostu zaryzykowa i przegra. To nie nasza wina.
Tak samo postpiby w stosunku do nas.

- Nie podoba mi si to. To pode. Wycofajmy si, pki jeszcze czas.


- Kto wywrci si na torze, a ty chcesz zawoa koniec wycigu!
- Teraz inaczej to wyglda. Na pocztku byo inaczej.
- Tak. I inaczej bdzie jutro rano. Chod, chopcze, wiem, czego ci potrzeba.
- Dokd idziemy?
- Do Opery.
- Co powie Candy?
- Candy nie musi wiedzie.
Duff mia racj; nazajutrz wygldao to inaczej. W biurze czeka ich jak zwykle nawa
pracy, a na giedzie doszo do interesujcych przetasowa. Pomyla o Karlu tylko raz w
cigu caego dnia i sam nie wiedzia dlaczego, ale nie obeszo go to ju tak bardzo. Posali mu
pikny wieniec.
Zda sobie spraw z rzeczywistego charakteru uprawianej przez siebie gry. Rozwaa,
czy nie wycofa si z ju zgromadzon fortun; ale oznaczaoby to oddanie trzymanej w rku
wadzy. Nag tkwi w nim ju zbyt gboko, nie mg mu si oprze. Jego podwiadomo
wessaa sumienie i umiecia je gdzie gboko. Czu czasami, jak si szarpie i wyrywa, ale
im duej tam siedziao, tym sabsze byy te podrygi. Uspokaja go Duff; sowa Duffa byy
niczym soki odkowe, ktre pomagay przetrawi tkwic we wntrznociach grud. Nie
zorientowa si jeszcze, e to, co Duff mwi, i to, co Duff robi, nie jest koniecznie tym
samym, w co Duff wierzy.
Trzeba gra bez litoci, trzeba gra, eby wygra.

17. Duff sta w gabinecie Seana, odwrcony plecami do kominka, palc cygaro i
czekajc na powz, ktry mia ich zawie na gied. Jego szczupe ksztatne nogi, obute w
czarn byszczc skr, odbijay si wyranie na tle pomieni. Mia na sobie palto, zimowy
poranek by bowiem do chodny. Rozchylony konierz odsania brylant, ktry iskrzy si i
jania w jego krawacie.
- Czowiek przyzwyczaja si w kocu do kobiety - stwierdzi. - Znam Candy od
czterech lat, a wydaje mi si chwilami, e jestem z ni przez cae ycie.
- To wspaniaa dziewczyna - zgodzi si machinalnie Sean, zanurzajc piro w
kaamarzu i podpisujc lecy przed nim dokument.
- Skoczyem trzydzieci pi lat - cign dalej Duff - i jeli kiedykolwiek zamierzam
mie syna...
Sean odoy ostronie piro i spojrza na przyjaciela; usta rozchyliy mu si w
umiechu.
- Kto powiedzia mi kiedy: one otwieraj przed tob swj mikki may mdek, a
potem doda: one nie pragn niczego dzieli, chc tylko posiada. Czy mi si wydaje, czy
sysz cakiem nowy ton?
Duff przestpi z zakopotaniem z nogi na nog.
- Czasy si zmieniaj - prbowa si broni. - Mam trzydzieci pi lat...
- Powtarzasz si - zarzuci mu Sean, a Duff umiechn si sabo.
- No c, prawda polega na tym, e...
Nie dane mu byo skoczy tego zdania; z ulicy doszed ich nagy ttent i machinalnie
odwrcili gowy w stron okna.
- Popiech oznacza kopoty - powiedzia Sean, wstajc szybko z krzesa. Podszed do
okna. - To Curtis. Po jego twarzy widz, e nie przynosi dobrych wiadomoci.
Za drzwiami sycha byo podniesione gosy i szybkie kroki. Po chwili do pokoju
wpad bez pukania Martin Curtis. Mia na sobie kombinezon grniczy i pochlapane botem
kalosze.
- Trafilimy na kurzawk na dziewitym poziomie.
- Jakie szkody? - zapyta Duff.
- Due, zalao wszystko do poziomu smego.
- Jezu, naprawienie tego zajmie nam co najmniej dwa miesice! - krzykn Sean. - Czy
kto na miecie ju o tym wie? Mwie komu?

- Przyjechaem prosto tutaj. Na przodku, kiedy to si stao, by Cronje i jeszcze piciu


ludzi.
- Natychmiast tam wracaj - zakomenderowa Sean. - Ale jed spokojnie. Nie chcemy,
eby cay wiat si dowiedzia, e mamy kopoty. Nie wypuszczaj nikogo z terenu kopalni.
Musimy mie troch czasu, eby sprzeda akcje.
- Tak jest, panie Courteney - odpar Curtis i zawaha si. - W kurzawce zgin Cronje i
tych piciu. Czy mam zawiadomi wdowy?
- Nie rozumiesz po angielsku? Nie chc, eby cho jedno sowo o katastrofie
wydostao si stamtd przed godzin dziesit. Musimy mie troch czasu.
- Ale, panie Courteney... - Curtis by wzburzony. Sta patrzc Seanowi prosto w oczy
i ten poczu w kocu ogarniajce go wyrzuty sumienia. Szeciu ludzi utono w gstym jak
melasa bocie... Machn niezdecydowanie obiema rkoma.
- Nie moemy...
- S teraz martwi - wtrci si Duff - i bd tak samo martwi
o dziesitej, kiedy powiemy ich onom. Ruszaj w drog, Curtis.
Sprzedali akcje Little Sister w cigu godziny od otwarcia sesji, a po tygodniu odkupili
je za p ceny. Dwa miesice pniej wydobycie w Little Sister ponownie szo pen par.

18. Podzielili na parcele tereny w Orange Grove i sprzedali je, zachowujc sobie
tylko sto akrw, na ktrych zaczli budowa dom. W jego projekt woyli ca swoj
poczon energi i wyobrani. Duff skusi wielkimi pienidzmi ogrodnika z
Kapsztadzkiego Ogrodu Botanicznego. Sprowadzi go do Johannesburga ekspresowym
dyliansem i pokaza mu teren.
- Niech pan zaoy tutaj ogrd - powiedzia.
- Na caych stu akrach?
- Tak.
- Bdzie to pana niele kosztowa.
- Pienidze nie graj roli.
Dywany sprowadzili z Persji, drzewo z lasw wok Knysny, a marmur z Italii. Na
gwnej bramie wjazdowej wyryli sowa: W Xanadu kaza wznie Kubilajchan wspaniay
paac uciech. Tak jak powiedzia ogrodnik, kosztowao to wszystko sporo grosza.
Codziennie po poudniu, po zamkniciu giedy, jechali razem na miejsce budowy i przygldali
si postpowi prac. Ktrego dnia wybraa si z nimi Candy i pokazywali jej wszystko niczym
dwaj mali chopcy.
- Tu bdzie sala balowa - oznajmi jej z ukonem Sean. - Czy mog prosi pani do
taca?
- Z przyjemnoci, sir - odpara dygajc, po czym oparszy si o jego rami, ruszya
dalej, stpajc po nie heblowanych deskach.
- Tutaj bd schody - pyszni si Duff. - Z biaego i czarnego marmuru. A na gwnym
podecie sta bdzie w szklanej gablocie piknie zakonserwowana gowa Hradsky'ego z
jabkiem w zbach.
Rozemiani wspili si po rampie z surowego betonu.
- To pokj Seana. ko zrobimy mu z grubego dbowego drzewa, eby wytrzymao
wszelkie czekajce je tortury.
Objli si ramionami i ruszyli dalej korytarzem.
- A to bdzie mj pokj. Mylaem o wannie z czystego zota, ale inynier uwaa, e
byaby zbyt cika, a Sean, e zbyt wulgarna. Spjrz na widok z okien: mona std podziwia
ca dolin. Mog wylegiwa si rano w ku i czyta przez teleskop wywieszone w
gwnym hallu giedy najwiesze notowania.
- Cudowne miejsce - rozmarzya si Candy.

- Podoba ci si?
- O tak.
- Moe nalee take do ciebie.
Candy zaczerwienia si, ale po chwili na jej twarzy pojawia si irytacja.
- Sean mia racj. Jeste wulgarny.
Ruszya ku drzwiom, a Sean zacz szuka po kieszeniach cygara, eby ukry
ogarniajce go zakopotanie. Duff dopad jej dwoma szybkimi krokami i obrci ku sobie.
- Ty sodka idiotko, to byy owiadczyny.
- Pu mnie - powiedziaa bliska ez, szarpic si w jego ucisku.
- Mwi powanie, Candy. Wyjdziesz za mnie?
Cygaro wypado Seanowi z ust, ale zapa je, zanim dotkno podogi. Candy staa bez
ruchu, nie odrywajc oczu od twarzy Duffa.
- Tak czy nie? Wyjdziesz za mnie?
Pokiwaa gow - raz powoli, a potem szybko dwa razy. Duff zerkn przez rami na
Seana.
- Zostaw nas teraz samych, chopcze.
W drodze powrotnej Candy ponownie odzyskaa wigor. Szczebiotaa beztrosko, a
Duff odpowiada na jej pytania umiechajc si pgbkiem. Sean siedzia skurczony i ponury
w kcie powozu. Jego cygaro nie palio si rwno i w kocu wyrzuci je przez okno.
- Mam nadziej, e pozwolisz mi zachowa moj sypialni w Apartamentach Wiktorii,
Candy.
Zapada cisza.
- Co masz na myli? - zapyta Duff.
- e w takim gniazdku najlepiej mieszka si we dwoje - odpar Sean.
- Och, nie! - zawoaa Candy.
- To jest take twj dom - stwierdzi ostro Duff.
- Oddaj go wam w lubnym prezencie.
- Och, zamknij si - odpar szczerzc zby Duff. - Jest wystarczajco duy, ebymy
pomiecili si w nim wszyscy.
Candy przesiada si szybko obok Seana i pooya mu rk na ramieniu.
- Prosz ci... tak dugo bylimy razem. Bdziemy bez ciebie samotni.
Sean odchrzkn.

- Prosz!
- Zamieszka z nami - powiedzia Duff.
- Prosz.
- No dobrze, zgadzam si - odpar z pospn min Sean.

19. Pojechali na wycigi do Milnerton. Candy w kapeluszu ozdobionym strusimi


pirami, a Sean i Duff w perowoszarych cylindrach, z laskami, ktrych gaki sporzdzone
byy ze szczerego zota.
- Moesz zarobi na swoj sukni lubn, jeli postawisz pidziesit gwinei na Trade
Winda - oznajmi Duff swojej narzeczonej.
- A ta nowa klacz pana Hradsky'ego? Syszaam, e na ni take warto postawi zapytaa Candy i Duff zmarszczy brwi.
- Chcesz przej na stron przeciwnika?
- Mylaam, e ty i Hradsky jestecie prawie partnerami - odpara Candy, krcc
mynka parasolk. - Syszaam plotki, e pracujecie czasem rka w rk.
Wjechali w zbit mas pieszych i pojazdw toczcych si przy bramie klubu i
Mbejane przyhamowa powz.
- le syszaa, za pierwszym i za drugim razem. Jego Sun Dancer nigdy nie
przecignie Trade Winda, ma zbyt delikatne nogi. Za duo pynie w jej yach hugenockiej
krwi, osabnie po pierwszej mili. A co si tyczy Hradsky'ego w roli naszego partnera, to
rzucamy mu czasem jak ko do ogryzienia, nie mam racji, Sean?
Sean wpatrywa si w plecy Mbejane. Zulus, odziany tylko w przepask na biodrach i
trzymajcy przy stopach swoje dzidy, radzi sobie z komi bez adnych trudnoci.
- Nie mam racji, Sean? - powtrzy Duff.
- Oczywicie - odpar machinalnie Sean. - Wiesz co? Sdz, e powinienem sprawi
Mbejane liberi. Nie pasuje tutaj w tych swoich skrach.
- Ale niektre konie z tego stada okazay si cakiem wytrzymae. Sun Honey wygraa
dwukrotnie kapsztadzkie Derby, a Eclipse pokazaa w zeszym roku angielsk krew w
Metropolitan Handicap - nie dawaa za wygran Candy.
Duff umiechn si z wyszoci.
- Daj ci sowo, e Trade Wind wygra z atwoci dzisiejsz gonitw i znajdzie si w
boksie, zanim Sun Dancer zobaczy met.

- Kasztanowy i zoty... takie same kolory, jak te, ktrymi oznaczone s nasze konie mrukn zamylony Sean. - Bd pasowa do jego czarnej skry. A do tego turban ze strusim
pirem.
- O czym ty, do diaba, mwisz? - zdziwi si Duff.
- O liberii Mbejane.
Zostawili powz w specjalnie dla nich zarezerwowanym miejscu i ruszyli w stron
loy czonkowskiej, eskortujc eglujc midzy nimi przeliczn Candy.
- Powiem ci, Duff, e adna z obecnych tutaj kobiet nie umywa si do naszej
towarzyszki.
- Dzikuj - odpara Candy, posyajc Seanowi szeroki umiech.
- Czy to dlatego przez cay czas wlepiasz wzrok w jej biust? - zakpi sobie Duff.
- Masz brudne myli - oburzy si Sean.
- Nie zaprzeczaj - zamiaa si Candy. - Bardzo mi to zreszt pochlebia. Moesz
patrze, ile chcesz.
Przecisnli si przez cib barwnych jak motyle kobiet i wyfraczonych mczyzn.
Nis si za nimi szmer pozdrowie.
- Dzie dobry, panie Courteney. - Akcent umieszczony by na panie. - Jakie s
szans Trade Winda w gwnej gonitwie?
- Moesz na niego postawi ostatniego pensa.
- Cze, Duff, gratulacje z okazji zarczyn.
- Dziki, Jock, czas, eby i ty si za kim rozejrza.
Byli modzi, bogaci, przystojni i wszyscy ich podziwiali. Sean czu si jak w sidmym
niebie z pikn, wspart o jego rami kobiet i idcym tu obok przyjacielem.
- Jest i Hradsky. Podejdmy do niego troch si podroczy - zaproponowa Duff.
- Dlaczego tak go nienawidzisz? - zapytaa cicho Candy.
- Spjrz na niego, to bdziesz miaa gotow odpowied. Widziaa kiedykolwiek
kogo bardziej pompatycznego, aosnego i niesympatycznego?
- Och, zostaw go w spokoju, Duff, nie psuj takiego przyjemnego dnia. Zejdmy na
padok.
- Nie ma mowy.
Duff zaprowadzi ich tam, gdzie tu przy porczy stali Hradsky i Max.
- Szalom, Normanie, i z tob take pokj, Maksymilianie.

Hradsky skin gow, a Max mrukn co pod nosem; kiedy zamruga oczyma, jego
rzsy dotykay policzkw.
- Zobaczyem, jak gawdzicie sobie na boku i pomylaem, e podejd, eby
przysucha si waszemu byskotliwemu dialogowi. Widziaem wczoraj twoj now klacz na
torze prbnym - cign dalej, nie otrzymawszy adnej odpowiedzi - i powiedziaem sobie:
Norman ma now przyjacik... to jedyna moliwo... kupi t szkap dla swojej
ukochanej. Ale dzisiaj mwi mi, e masz zamiar wystawi j do wycigu. Och, Norman,
szkoda, e nigdy nie korzystasz z mojej rady przed popenieniem jednego z tych twoich
gupstw. Jeste czasami taki diabelsko porywczy.
- Pan Hradsky jest przekonany, e Sun Dancer pokae si dzisiaj z jak najlepszej
strony - mrukn Max.
- Miaem zamiar zaproponowa ci dodatkowy zakad, ale bdc z natury czowiekiem
dobrego serca, doszedem do wniosku, e byaby to z mojej strony gruba nieuczciwo.
Zgromadzi si wok nich may tumek, wszyscy byli ciekawi, czym si to zakoczy.
Candy uja delikatnie Duffa za okie, prbujc odcign go na bok.
- Mylaem, e Norman przyjby zakad w wysokoci piciuset funtw. Ale
zapomnijmy o tym - wzruszy ramionami Duff.
Hradsky zrobi niecierpliwy gest doni. Max nie mia adnych trudnoci z
interpretacj.
- Pan Hradsky proponuje tysic.
- To bd, Normanie, wyjtkowa nierozwaga - westchn Duff. - Ale sdz, e nie
mam chyba innego wyjcia, musz przyj.
Przeszli do bufetu. Candy przez duszy czas milczaa.
- Mie takiego przeciwnika jak Hradsky to luksus, na ktry nawet wy, dwaj bogowie,
nie zawsze moecie sobie pozwoli - stwierdzia w kocu. - Dlaczego nie zostawicie go w
spokoju?
- To takie hobby Duffa - wyjani Sean, kiedy znaleli wolny stolik. - Kelner, przynie
nam butelk Pol Rogera.
Przed gwn gonitw zeszli na padok. Posugacz otworzy przed nimi furtk i weszli
midzy krcce si niespokojnie konie. Zbliy si do nich may gnom odziany w jedwabny
strj w brzowo-zote pasy. Przytkn do do czapki i stan przed nimi zakopotany
obracajc w palcach bat.

- Wyglda dzisiaj wspaniale, prosz pana - oznajmi wskazujc gow Trade Winda.
Na koskim barku widniaa ciemna plama potu. Gryz niespokojnie wdzido, unoszc
delikatnie nogi, a w pewnym momencie parskn i dokej obrci oczyma w udawanym
przeraeniu.
- To ostry ko, prosz pana. Jest w nim co takiego, e sam nie wiem... jeli rozumie
pan, o co mi chodzi.
- Chc, eby wygra, Harry - powiedzia Duff.
- Zrobi to, prosz pana, zrobi, co bd mg.
- Jeli ci si uda, dostaniesz tysic gwinei.
- Tysic... - powtrzy dokej wstrzymujc oddech.
Duff zerkn na Hradsky'ego i Maxa, ktrzy konferowali ze swoim trenerem. Zapa
wzrok Hradsky'ego, spojrza znaczco na jego buan klacz i pokiwa ze wspczuciem
gow.
- Wygraj dla mnie, Harry - powiedzia cicho.
- Zrobi to, prosz pana!
Stajenny przyprowadzi do nich wielkiego ogiera i Sean pomg dokejowi wskoczy
na siodo.
- ycz szczcia - powiedzia.
Harry nasun czapk na gow i wzi do rki wodze; mrugn do Seana i jego
maleka twarzyczka zmarszczya si w umiechu.
- Nie ma wikszego szczcia od tysica gwinei, jeli rozumie pan, o co mi chodzi.
- Idziemy - powiedzia Duff, ujmujc Candy pod rami. - Przejdmy na trybuny.
Wyszli szybko z padoku i minli obszar zarezerwowany tylko dla czonkw klubu.
Trybuny byy zatoczone, ale ustpiono im z szacunkiem miejsca.
- Nie potrafi was obu zrozumie - stwierdzia, miejc si cicho Candy. - Najpierw
zawieracie ekstrawagancki zakad, a potem zaatwiacie to w ten sposb, e nie zyskacie nic
nawet w przypadku wygranej.
- Nie chodzi o pienidze - zapewni j Duff.

- Tyle wanie wygra ode mnie wczoraj wieczorem w klabejas16 - powiedzia Sean. Jeeli Trade Wind okae si lepszy od tej klaczy, jego jedyn nagrod bdzie widok twarzy
Hradsky'ego. Strata tysica gwinei zaboli go nie wicej ni kopniak midzy uda.
Przeparadoway przed nimi konie. Szy, podnoszc wysoko nogi, obok prowadzcych
je za uzdy stajennych, a potem zawrciy i pognay galopem w stron zakrtu, skaczc na
boki i podrzucajc do gry bami. W socu lnia ich sier i pobyskiwa okrywajcy
grzbiety jasny jedwab.
Nad szumicym z podniecenia tumem nis si tubalny gos bukmachera.
- Numer drugi dwadziecia do jednego. Sun Dancer pi do jednego. Trade Wind
jeden do jednego.
Duff wyszczerzy zby w umiechu.
- Prawidowo. Ludzie znaj si na rzeczy.
Candy spojrzaa na Seana, gniotc nerwowo w doniach rkawiczki.
- Hej, ty tam na grze. Widzisz, co si dzieje?
- Podchodz teraz wszystkie razem do linii. Wyglda na to, e zaraz rusz informowa j Sean, nie odejmujc od oczu lornetki. - Tak, ruszyy... id do przodu.
- Mw, co widzisz. Mw, co widzisz! - krzyczaa Candy, szturchajc go w rami.
- Harry wysun si na czoo. Czy widzisz klacz, Duff?
- Co zielonego miga w caej grupie... tak, jest szsta albo sidma.
- Co to za ko zaraz za Trade Windem?
- To waach Hamiltona, nie przejmuj si nim, nie wytrzyma do koca okrenia.
Fryz uniesionych koskich bw i cigncej si za nimi wskiej, bladej smugi kurzu
obramowany by otaczajc tor barierk i majaczcymi z tyu biaymi grniczymi hadami.
Konie rozcigny si na zakrcie niczym sznur ciemnych paciorkw, a potem na prostej zbiy
z powrotem w grup.
- Trade Wind wci jest pierwszy... chyba nie odda prowadzenia... waach odpad i
wci nie wida klaczy.
- Jest tam! Tam, Duff, daleko po zewntrznej. Idzie do przodu.
- Szybciej, kochany - szepn Duff. - Poka, co potrafisz.
- Oderwaa si od grupy... dochodzi, Duff, jest coraz bliej - ostrzega Sean.

16

Gra w karty.

- No szybciej, Trade Wind, nie daj si - szepta bagalnie Duff. - Nie daj si.
Doszed ich teraz stukot kopyt; przypomina z pocztku odlegy przybj, ale z kad
chwil potnia. Wida byo wyranie kolory: szmaragdow ziele na buanym grzbiecie i
brzowo-zote pasy na prowadzcym stawk gniadoszu.
- Trade Wind! Szybciej, Trade Wind! - piszczaa podskakujc w miejscu Candy.
Kapelusz opad jej na oczy; zerwaa go niecierpliwie z gowy i wosy rozsypay jej si na
ramiona.
- Dochodzi go, Duff!
- Daj mu pokosztowa bata, Harry, na mio bosk, podetnij go, czowieku!
Ttent kopyt wzmg si, przebrzmia obok nich i odpyn. Pysk klaczy by na
wysokoci buta Harry'ego i posuwa si wci do przodu; za chwil znalaz si na rwnej linii
ze wznoszcym si i opadajcym w galopie barkiem gniadosza.
- Podetnij go, niech ci diabli! - wrzasn Duff. - Podetnij go! Prawa rka Harry'ego
poruszya si szybko jak mamba17 - prask, prask; przez zgiek tumu i stukot kopyt doszed
ich odgos tncego skr bata i ogier jak oparzony skoczy do przodu. Oba konie przeciy
lini mety niczym para w zaprzgu.
- Kto wygra? - zapytaa zamierajcym gosem Candy.
- Nie widziaem, niech to wszyscy diabli - odpar Duff.
- Ani ja... - Sean wyj z kieszeni chustk i otar ni sobie czoo. - To nie na moje
serce, jakby powiedzia Francois. Masz, poczstuj si cygarem, Duff.
- Dziki. Rzeczywicie musz zapali.
Gowy tumu obrciy si ku tablicy nad lo sdziowsk. Zapado pene napicia
milczenie.
- Dlaczego tyle czasu zajmuje im ustalenie kolejnoci? skarya si Candy. - Tak si
zdenerwowaam, e musz i do toalety. Duej nie wytrzymam.
- Wywieszaj numery! - krzykn Sean.
- Czyje? - Candy podskoczya w gr, eby zobaczy co ponad gowami tumu, i
natychmiast zamara w bezruchu z wyrazem przeraenia na twarzy.
- Numer szesnasty! - ryknli chrem Duff i Sean. - To Trade Wind!

17

Jadowity afrykaski w.

Sean szturchn Duffa w pier, a Duff zama Seanowi tkwice w ustach cygaro.
Potem obaj zapali w objcia Candy i uciskali j. Wydaa z siebie cichy pisk i wyzwolia si
z ich ramion.
- Przepraszam - powiedziaa i ucieka.
- Pozwl, e postawi ci drinka - zaproponowa Sean, zapalajc okaleczone cygaro.
- To ja mam zaszczyt ci zaprosi. Nie odmawiaj. - Duff obj go za rami i
umiechnici od ucha do ucha pomaszerowali razem do bufetu. Przy jednym ze stolikw
siedzia Hradsky z Maxem. Duff zaszed go od tyu, zdj mu z gowy cylinder i poczochra
nieliczne ocalae wosy.
- Nie przejmuj si, Norman. Nie mona bez przerwy wygrywa. Hradsky powoli si
odwrci. Wyj z rki Duffa swj cylinder i wyrwna doni wosy. Jego oczy rzucay
niebezpieczne te byski.
- Ma zamiar co powiedzie - szepn podniecony Duff.
- Zgadzam si z panem, panie Charleywood, nie mona bez przerwy wygrywa stwierdzi Norman Hradsky. Wypowiedzia ca kwesti do gadko, zaci si tylko lekko
na p - ten dwik zawsze sprawia mu trudno. Wsta, woy na gow kapelusz i wyszed.
- Czek zostanie dorczony do paskiego biura w poniedziaek rano - powiedzia cicho
Max, nie odrywajc oczu od stou, po czym wsta i wyszed w lad za Hradskym.

20. Sean wyszed z azienki z niesamowicie potargan brod i owinitym wok


bioder rcznikiem.

Dziesi tysicy pieszych


Mia synny ksi Yorku
Kaza im wej pod gr
I zbiec w penym rynsztunku.

piewajc nala w donie wody koloskiej z krysztaowego flakonu i wtar j sobie we


wosy. Duff obserwowa go siedzc na jednym z pozacanych krzese. Sean uczesa si
starannie, po czym umiechn si do swego odbicia w lustrze.
- Wygldasz wspaniale - oznajmi obrazowi swej postaci.
- Przytye - mrukn Duff. Sean zrobi obraon min.
- To muskuy.
- Tyek ci si rozrs jak u hipopotama.
Sean odwiza rcznik i odwrci si tyem do lustra, przygldajc si sobie uwanie
przez rami.
- Potrzebuj cikiego motka, eby wbi dugi gwd - zaprotestowa.
- Och, nie - jkn Duff. - Twoje poranne dowcipy s niczym befsztyk na niadanie:
zbyt ciko strawne.
Sean wyj z szuflady jedwabn koszul, przytrzyma j przed sob niczym torreador
pacht na byka, da dwa kroki do przodu i robic p obrotu zasoni ni sobie tyln cz
ciaa.
- Ole! - zawoa z kwan min Duff.
Sean nacign spodnie i usiad, eby woy buty.
- Jeste dzisiaj w przepysznym humorze - powiedzia Duffowi.
- Przeszedem przed chwil prawdziw burz uczu!
- Co si stao?
- Candy chce wzi lub w kociele.
- Czy to niedobry pomys?
- Prawd mwic, nie najlepszy.
- Dlaczego?

- Tak masz krtk pami?


- Ach, masz na myli swoj pierwsz on.
- Zgadza si, moj pierwsz on.
- Opowiedziae o niej Candy?
- Dobry Boe, skde znowu - odpar z przeraeniem na twarzy Duff.
- No tak, teraz rozumiem twj problem. A m Candy? Czy jego istnienie nie
wyrwnuje midzy wami rachunkw?
- Bynajmniej. M Candy przenis si ju dawno temu do wiecznoci.
- Bardzo to uprzejmie z jego strony. Czy kto jeszcze wie tutaj o twoim pierwszym
maestwie?
Duff potrzsn gow.
- A Francois?
- Nie, nigdy mu nie mwiem.
- Wic z czym masz kopot? Zawie j do kocioa i e si.
Duff zrobi niewyran min.
- Nie mam nic przeciwko zawarciu drugiego lubu w magistracie; oszukam wtedy
tylko paru starych ysych Holendrw. Ale lub w kociele to co innego - stwierdzi
potrzsajc gow.
- Bd wiedzia o tym tylko ja.
- Ty i Szef.
- Duff... - rozpromieni si Sean. - Duff, mj chopcze, ty masz skrupuy? To
zdumiewajce.
Duff zacz si niespokojnie wierci na krzele.
- Pozwl, e si zastanowi. - Sean dotkn dramatycznym gestem czoa. - Chyba co
wpado mi do gowy. Tak, tak, chyba mam pomys.
- Przesta si wygupia, mw - przynagli go Duff, siadajc na skraju krzesa.
- Id do Candy i powiedz jej, e wszystko zaatwione: e nie tylko godzisz si na lub
kocielny, ale zamierzasz zbudowa w tym celu prywatn kaplic.
- Wspaniay pomys - mrukn z przeksem Duff. - W ten sposb bd mia z gowy
wszystkie swoje kopoty.

- Daj mi skoczy - powiedzia Sean, napeniajc srebrn cygarnic. - Powiedz jej, e


chcesz take wzi lub cywilny. Dodaj, e podobnie postpuje si w rodzinie krlewskiej. To
powinno j przekona.
- Wci nie bardzo za tob nadam.
- A potem wybudujesz prywatn kaplic w Xanadu. Znajdziemy jakiego faceta o
odpowiednio witobliwym wygldzie, zaoymy mu koloratk na szyj i nauczymy
waciwych sw. To powinno zadowoli Candy. Natychmiast po ceremonii ksidz wyjedzie
dyliansem do Kapsztadu, a ty zabierzesz Candy do magistratu. Dziki temu ty take bdziesz
zadowolony.
W pierwszej chwili Duff mia zdumion min, ale potem umiechn si od ucha do
ucha.
- Jeste geniuszem, prawdziwym geniuszem. Sean zapi guziki kurtki.
- Nie musisz mi dzikowa. A teraz, jeli pozwolisz, pjd troch popracowa. Kto
musi zaj si zarabianiem pienidzy, eby sta nas byo na twoje ekstrawagancje.
Obcign kurtk, wzi do rki lask i wykrci ni w powietrzu mynka. Zakoczona
zot gak trzymaa si rki niczym zrobiona na zamwienie strzelba. Delikatny jedwab
muskajcy jego skr i unoszcy si wok gowy zapach wody koloskiej sprawiay, e czu
si po prostu bosko.
Zszed po schodkach. Na dziedzicu przed hotelem czeka na niego, siedzc na kole,
Mbejane. Powz przechyli si lekko na bok, kiedy wsiada, a skrzane obicia przyjy
mikko jego ciar. Sean zapali pierwsze tego dnia cygaro, a Mbejane umiechn si do
niego.
- Widz ci, Nkosi.
- Ja take ci widz, Mbejane. Co to za guz wyrs ci na czole?
- Troch si wczoraj upiem, Nkosi, w przeciwnym razie ten mapiszon z Basuto nigdy
nie dosignby mnie swoj pak.
Mbejane zakrci zgrabnie powozem na podwrku i wyjecha na ulic.
- O co wam poszo? Zulus wzruszy ramionami.
- Czy mczyzna musi mie jaki powd do walki?
- Tak na og bywa.
- Wydaje mi si, e poszo o kobiet.
- Tak te na og bywa. Kto okaza si lepszy?

- Mczyzna krwawi lekko; zabrali go jego przyjaciele. A kiedy wychodziem od


kobiety, umiechaa si przez sen.
Sean rozemia si, a potem przyjrza koyszcym si nagim plecom Mbejane. Tak ju
duej by nie mogo. Mia nadziej, e jego sekretarz nie zapomnia porozmawia z
krawcem. Zatrzymali si przed wejciem do biura. Jeden z urzdnikw zbieg szybko z
werandy i otworzy drzwiczki powozu.
- Dzie dobry panu, panie Courteney.
Sean ruszy w gr po schodach; urzdnik bieg przed nim jak mody chart.
- Dzie dobry panu, panie Courteney - rozleg si grzeczny szmer zza biurek
ustawionych w rzdach w gwnej sali. Sean unis w gecie pozdrowienia lask i wszed do
swego gabinetu. Znad kominka patrzy na niego z ukosa jego wasny portret.
- Co mamy dzisiaj rano do zaatwienia, Johnson?
- Przejrze list zamwie, sir, wypisa czeki, sir, rzuci okiem na raporty o postpie
prac, sir...
Johnson by maym czowieczkiem o przetuszczonych wosach, odzianym w
marynark z alpaki wygldajc tak, jakby kto poplami j tuszczem; przy kadym sir
sualczo si kania. Sprawnie wypenia swoje obowizki, i to byo powodem, dla ktrego
zosta zatrudniony, nie oznaczao jednak wcale, e cieszy si sympati swego chlebodawcy.
- Boli ci brzuch, Johnson?
- Nie, sir.
- Wic wyprostuj si, na lito bosk, czowieku. Johnson stan na baczno.
- Zajmijmy si teraz wszystkim po kolei - powiedzia Sean, sadowic si za biurkiem.
To bya najgorsza pora dnia. Nienawidzi papierkowej roboty i przystpi do niej z ponur
determinacj, sprawdzajc na wyrywki dugie kolumny cyfr, prbujc skojarzy nazwiska z
twarzami i kwestionujc te z zamwie, ktre wyday mu si zbdne. Umieci w kocu swj
podpis w ostatnim, zaznaczonym przez Johnsona miejscu i rzuci piro na biurko.
- Co tam jeszcze mamy?
- O godzinie wp do pierwszej spotkanie z panem Maxwellem z banku, sir.
- A pniej?
- O pierwszej agent braci Brook i zaraz potem pan MacDougal, sir. Pniej jest pan
oczekiwany w Candy Deep.

- Dzikuj, Johnson. Gdyby wyskoczyo co niespodziewanego, bd, jak zwykle, na


giedzie.
- Tak jest, panie Courteney. I jeszcze jedno... - Johnson wskaza lec na kanapie w
drugim kocu pokoju, opakowan w brzowy papier paczk. - To przyszo dzisiaj od
paskiego krawca.
- Aha - umiechn si Sean. - Przylij tutaj mojego sucego. - Podszed do kanapy i
otworzy paczk. Po paru chwilach w progu pojawi si Mbejane.
- Tak, Nkosi?
- To twj nowy strj, Mbejane - powiedzia Sean, pokazujc lece na kanapie
ubranie. Murzyn spojrza na brzowo-zot liberi i nagle zgasy mu oczy.
- Za to na siebie, szybko, zobaczymy, jak wygldasz. Zulus podszed do kanapy i
wzi do rki kurtk.
- To dla mnie?
- Tak. W to - ponagla go ze miechem Sean.
Mbejane zawaha si przez chwil, a potem rozwiza swoj opask na biodrach i
pozwoli jej opa na podog. Sean patrzy niecierpliwie, jak Zulus zapina kurtk i pantalony,
a potem obszed go dookoa, mierzc krytycznym wzrokiem.
- Niele - mrukn i przechodzc na zulu zapyta: - Czy ten strj nie jest pikny?
Nienawyky do szorstkiego materiau, Mbejane skurczy tylko ramiona i nic nie
odpowiedzia.
- No mw, podoba ci si?
- Kiedy byem may, pojechaem z moim ojcem na bydlcy targ do Port Natalu. By
tam czowiek, ktry chodzi po caym miecie z mapk na acuchu. Mapka taczya, a
ludzie miali si i rzucali jej pienidze. Miaa zupenie taki sam strj jak ten, Nkosi, i nie
sdz, eby to bya szczliwa mapka. Umiech spez z twarzy Seana.
- Wic wolisz dalej nosi swoje skry?
- To, co nosz, jest strojem zuluskiego wojownika.
Na twarzy Mbejane wci nie zna byo adnych uczu. Sean otworzy usta, eby go
przekona, ale zanim zdy cokolwiek powiedzie, ogarn go gniew.
- Bdziesz nosi t liberi! - wrzasn. - Bdziesz nosi to, co ci ka. I bdziesz to
robi z umiechem, syszysz?
- Sysz ci, Nkosi.

Mbejane podnis z podogi swoj przepask ze skry leoparda i ulotni si z gabinetu.


Kiedy Sean wyszed z budynku, Zulus siedzia na kole odziany w now liberi. W drodze na
gied ani razu si nie odwrci i aden z nich si nie odezwa. Sean spiorunowa wzrokiem
portiera, wypi w cigu caego ranka cztery kieliszki brandy, a o dwunastej wrci do swego
biura - wci wpatrujc si ponuro w znieruchomiae w niemym protecie plecy Mbejane.
Zmy gow Johnsonowi, potraktowa obcesowo dyrektora banku, nie zostawi suchej nitki na
agencie braci Brook i wyruszy do Candy Deep wcieky jak wszyscy diabli. Ale milczenie
Mbejane byo niewzruszone, a duma nie pozwalaa Seanowi pierwszemu zacz ktni.
Wpad jak burza do nowego budynku administracyjnego Candy Deep, wpdzajc wszystkich
w popoch.
- Gdzie jest pan du Toit? - rykn.
- Na dole, w szybie numer trzy, panie Courteney.
- Co tam, u diaba, robi? Mia tu na mnie czeka.
- Spodziewa si pana dopiero za godzin, sir.
- No to dajcie mi jaki kombinezon i grniczy kask, nie stjcie tak.
Zaoy na gow hem i poczapa w cikich gumiakach w stron szybu numer trzy.
Winda zawioza go gadko piset stp w gb ziemi. Wysiad na poziomie dziesitym.
- Gdzie jest pan du Toit? - zapyta brygadzist przy windzie.
- Pracuje w przodku, sir.
Dno chodnika byo nierwne i zalane botem; gumiaki Seana chlupotay przy kadym
kroku. Poszarpane skalne ciany odbijay pytkie biae wiato karbidowej lampy i Sean
poczu, jak oblewa go pot. Dwch krajowcw pchao przed sob wzek po szynach i musia
stan przy samej cianie, eby ich przepuci. Czekajc, a go min, wsun rk pod
kombinezon i wyj cygarnic, ktra wylizgna mu si z doni i wpada w boto. Gdy
przejecha wzek, pochyli si, eby j podnie, i przez chwil jego ucho znalazo si w
odlegoci jednego cala od ciany. Rozdranienie na jego twarzy przeszo w wyraz zdumienia.
Skaa skrzypiaa. Przystawi ucho bliej. Brzmiao to tak, jakby kto zgrzyta zbami.
Przysuchiwa si temu przez chwil, zastanawiajc si, co moe by przyczyn tych haasw:
wykluczy echo opat i oskardw, a take szum pyncej wody. Przeszed jakie trzydzieci
jardw i ponownie zbliy ucho do ciany. W tym miejscu zgrzytanie, cho nie tak gone, jak
poprzednio, przerywane byo co jaki czas ostrymi trzaskami, ktre przypominay odgos
amicego si noa. Dziwne, bardzo dziwne; nigdy przedtem nie sysza czego podobnego.

Ruszy dalej chodnikiem, do tego stopnia zaintrygowany nowym nieznanym haasem, e


ulotni si gdzie jego zy humor. Natkn si na Francois, zanim dotar do przodka.
- Dzie dobry, panie Courteney. - Sean dawno temu przesta przekonywa Francois,
eby tak si do niego nie zwraca. - Gott, przepraszam, e nie czekaem na grze.
Spodziewaem si pana o trzeciej.
- W porzdku, Francois. Jak zdrowie?
- Doskwiera mi troch reumatyzm, panie Courteney, ale poza tym czuj si dobrze. A
jak si miewa pan Charleywood?
- Doskonale. - Sean nie mg ju duej powstrzymywa ciekawoci. - Powiedz mi,
Franz, dosownie przed chwil przyoyem ucho do ciany w chodniku i usyszaem dziwny
haas. Nie mam pojcia, co to moe by.
- Jaki haas?
- Jakby... - Sean szuka odpowiednich sw - jakby ocieray si o siebie dwa kawaki
szka.
Francois wybauszy szeroko oczy, poszarza na twarzy i zapa Seana za rami.
- Gdzie?
- Tam z tyu.
Przez krtk chwil Francois nie mg wykrztusi z siebie ani sowa, ciska tylko
rozpaczliwie Seana za rami.
- Zawa! - wycharcza w kocu. - To zawa, czowieku! Poderwa si do biegu, ale
Sean zapa go za rk.
- Ilu ludzi zostao w przodku, Francois?
- Zawa! - wrzasn histerycznie Francois. Wyrwa si Seanowi i popdzi w stron
windy, rozpryskujc na wszystkie strony boto. Jego przeraenie udzielio si Seanowi.
Pobieg za nim par krokw, ale zaraz si zatrzyma. Przez kilka bezcennych sekund zmaga
si ze strachem, ktry zalg si, liski niczym gad, w jego odku. Zawrci po innych i by
moe zgin razem z nimi, czy pody za Francois i przey? Po chwili strach znalaz
rwnego sobie przeciwnika, tak samo liskiego i zimnego - by nim wstyd i to wanie wstyd
kaza mu zawrci. Przy cianie pracowao piciu czarnych i jeden biay - wszyscy obnaeni
do pasa, z torsami byszczcymi od potu. Sean rzuci w ich stron tylko to jedno sowo, a oni
zareagowali niczym pywacy, gdy kto na play krzyknie: Rekin! Ta sama chwila
paraliujcego lku, a potem paniczna ucieczka. Popdzili tunelem w stron windy. Sean

bieg razem z nimi. Cikie kalosze grzzy mu w bocie, a nogi, przywyke do lekkiego ycia
i jazdy powozem, szybko saby. Jeden po drugim mijali go kolejni grnicy.
- Zaczekajcie na mnie - chcia zawoa. - Zaczekajcie na mnie.
Polizgn si na grzskim podou i padajc uderzy o chropowat cian. Podnis
si; brod mia oblepion botem i szumiao mu w uszach. Obijajc si o ciany ruszy dalej.
W tym momencie, z trzaskiem przypominajcym strza z karabinu, pk pod naporem
przesuwajcej si skay jeden z podtrzymujcych strop stempli i z sufitu buchn nagle gsty
obok kurzu. Sean zachwia si na nogach. Wszdzie wok niego gadaa, stkaa i zawodzia
ziemia; co jaki czas dochodziy go jej krtkie stumione jki. Pkay z trzaskiem kolejne
belki, a potem powoli, niczym kurtyna w teatrze, skaa przed nim zacza osuwa si w d.
Tunel wypeni si gstym pyem, ktry przymi wiato lampy i zatyka mu gardo. Wiedzia
ju, e nie ma szans, ale bieg dalej, nie zwracajc uwagi na sypice si obok niego kawaki
skay. Jeden z nich uderzy go w kask i o mao nie zwali z ng. Olepiony wirujc chmur
kurzu zderzy si w penym pdzie z blokujcym przejcie porzuconym wzkiem i upad na
jego metalowy korpus, kaleczc sobie uda.
To koniec - przeleciao mu przez gow, ale natychmiast, wiedziony instynktem,
podnis si i zacz niezdarnie przeciska si obok wzka. Tunel przed nim run z hukiem.
Sean pad na kolana i wpez midzy koa, kurczc si pod stalow solidn platform
dosownie na sekund przed zawaleniem si stropu nad jego gow.
Wydawao si, e oguszajcy grzmot nigdy si nie skoczy, gdy nagle wszystko si
urwao i w zapadej ciszy rozlega si tylko zgrzyt i skrzypienie osiadajcej skay. Sean zgubi
gdzie swoj lamp i otaczajce ciemnoci gnioty go rwnie mocno, jak napierajca na jego
mikroskopijn kryjwk ziemia. W powietrzu unosi si gsty py i Sean nie mg
powstrzyma kaszlu; kaszla, a zabolao go w piersi i poczu w ustach sony smak krwi.
Miejsca byo tak mao, e ledwie mg si poruszy - stalowa platforma wzka wisiaa
zaledwie sze cali nad jego gow; w kocu jednak udao mu si rozpi z przodu
kombinezon i odedrze rbek koszuli. Przyoy kawaek jedwabiu do twarzy, zakrywajc ni,
niczym chirurgiczn mask, usta i nos. Zatrzymywaa drobiny pyu i mg teraz swobodniej
oddycha. Kurz powoli opada; Sean kaszla coraz rzadziej, a w kocu zupenie przesta.
Zdziwiony, e jeszcze yje, zacz bada swoj kryjwk. Sprbowa rozprostowa nogi, ale
natrafi zaraz stop na ska. Obmaca palcami otaczajc go przestrze: nad gow mia sze
cali, po bokach moe dwanacie, pod sob ciepe boto, a wok ska i stal. Zsun z gowy

hem. Lea w skalnej trumnie, przykryty stalowym wiekiem, pogrzebany piset stp pod
ziemi. Poczu pierwszy przypyw paniki. Zajmij czym umys, pomyl o czym, myl o
czymkolwiek, byle nie o otaczajcej ci skale - powiedzia sobie. Poruszajc si z trudnoci
w ciasnej przestrzeni, zacz przeszukiwa kieszenie.
- Jedna srebrna cygarnica z dwoma havanami. - Pooy j obok siebie.
- Jedno mokre pudeko zapaek. - Pooy je na cygarnicy.
- Kieszonkowy zegarek.
- Jedna chusteczka z irlandzkiego ptna, z monogramem.
- Szylkretowy grzebie... czowieka ocenia si po tym, jak wyglda.
Zacz czesa brod, ale zaraz uwiadomi sobie, e zajwszy czym rce, pozwoli
swobodnie buja mylom. Pooy grzebie obok zapaek.
- Dwadziecia pi funtw w zotych suwerenach... - przeliczy je dokadnie - zgadza
si, dwadziecia pi. - Mgbym zamwi butelk dobrego szampana - mwic to poczu w
ustach kredowy smak pyu - i malajsk dziewczyn. Albo nie, dlaczego mam sobie aowa:
od razu dziesi Malajek. Kazabym im taczy, eby szybciej mija czas. Obiecabym kadej
po suwerenie, eby nabray wikszego entuzjazmu.
Szuka dalej, ale nie znalaz ju niczego.
- Kalosze, skarpetki, szyte na miar spodnie, koszula, niestety podarta, kombinezon,
kask... i to chyba wszystko.
Kiedy ju wyliczy cay swj dobytek i zbada cel, nie mg duej odsuwa
toczcych si pod czaszk myli. Przede wszystkim o drczcym go pragnieniu. Boto, w
ktrym lea, byo zbyt gste, by mg odsczy z niego wod. Prbowa to zrobi przez
koszul, ale bez powodzenia. Potem pomyla o powietrzu i doszed do wniosku, e lune
rumowisko przepuszcza go tyle, e zdoa utrzyma si przy yciu. Przeyje, jeli nie umrze z
pragnienia. Jeli nie umrze zwinity niczym pd w ciemnym onie Matki Ziemi. Rozemia
si - robak uwiziony w mrocznych, ciepych wntrznociach olbrzyma - a potem uwiadomi
sobie, e tak wanie wygldaj pierwsze objawy paniki i gryzc palce wcisn pi w usta,
eby powstrzyma miech. Zrobio si bardzo cicho, skaa przestaa si osuwa.
- Jak dugo to jeszcze potrwa, doktorze? Ile mam czasu?
- No c, jeeli bdziesz si tak poci, to szybko si odwodnisz. Moim zdaniem, nie
duej jak cztery dni - odpowiedzia sam sobie.
- A gd, doktorze?

- Och, tym nie musisz si przejmowa. Bdziesz oczywicie godny, ale umrzesz z
pragnienia.
- A tyfus, czy moe dur, nie pamitam ju, jak nazywa si ta choroba. Co o tym
sdzisz, doktorze?
- Gdyby gdzie koo ciebie leay trupy, byby powanie zagroony. Lecz jeste sam,
wiesz o tym.
- Czy nie uwaasz, e dostan pomieszania zmysw, doktorze? Nie od razu,
oczywicie, ale w cigu kilku dni?
- Tak. Chyba zwariujesz.
- Nigdy nie cierpiaem na pomieszanie zmysw, nic mi w kadym razie o tym nie
wiadomo. Nie sdzisz, e atwiej bdzie mi to wszystko znie, kiedy oszalej?
- Jeli pytasz, czy to ci w jakim sensie pomoe, to nie wiem.
- Ach, teraz zaczynasz by tajemniczy; ale rozumiem, chodzi ci o to, i nie wiadomo,
jakie mog mnie przeladowa koszmary? Innymi sowy, e umierajc jako szaleniec, mog
cierpie bardziej ni umierajc z pragnienia? Ale przecie mog nie zdy oszale. Ten
wzek moe zaama si pod ciarem; napieraj w kocu na niego tony skay. To cakiem
prawdopodobne, doktorze; jako lekarz, a wic czowiek nauki, powinien pan sam wpa na
ten pomys. Matce Ziemi nic si nie stao, ale dziecko niestety urodzio si martwe. Para zbyt
mocno.
Sean mwi gono sam do siebie i nagle zrobio mu si gupio. Wzi do rki kamie i
postuka nim w wzek od spodu.
- Brzmi cakiem pewnie. Najprzyjemniejszy odgos, jaki w yciu syszaem, sowo
daj.
Postuka mocniej w metalowy korpus - raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy - i nagle kamie
wypad mu z rki. Stukot powraca - daleki i cichy niczym echo odbite od ksiyca. Sean
zamar cay w bezruchu, a potem zadra z podniecenia. Chwyci z powrotem kamie: uderzy
mocno trzy razy i trzy razy powrcia do niego odpowied.
- Usyszeli mnie, sodki Jezu, usyszeli mnie. - Rozemia si bezgonie. - Droga
Matko Ziemio, nie przyj zbyt mocno, bagam ci, nie przyj. Bd cierpliwa. Poczekaj kilka
dni. Zrobi ci cesarskie cicie i wyjm dziecko z twego ona.

Mbejane zaczeka, a Sean zniknie we wntrzu szybu numer trzy, i dopiero wtedy
zdj z siebie now kurtk. Zoy j starannie i usiad obok niej na kole. Przez chwil
rozkoszowa si dotykiem soca grzejcego jego nag skr, a potem zeskoczy na ziemi i
zaj si komi. Napoi je, odprowadzi z powrotem do powozu i zaoy im luno uprz na
grzbiety. Zabra swoje dzidy ze stopnia przy kole i ruszy w stron poronitego nisk traw
pola, obok budynku administracyjnego. Usiad na ziemi i mruczc cicho pod nosem, zacz
ostrzy dzidy. Po jakim czasie przecign dowiadczonym palcem wzdu kadego ostrza.
Odchrzkn, zgoli kilka woskw z przedramienia, umiechn si zadowolony i pooy
dzidy na trawie. Rozcign si na ziemi i zasn w ciepych promieniach soca.
Obudziy go krzyki. Usiad i instynktownie sprawdzi pozycj soca. Spa godzin
albo troch duej. Krzycza Duff, a Francois, cay zabocony, ypic dookoa przeraonym
okiem, odpowiada na jego pytania. Stali przed wejciem do budynku administracyjnego. Ko
Duffa by mokry od potu. Mbejane wsta i ruszy w ich stron; nadstawi ucha, prbujc
zrozumie ich podniesione gosy. Mwili zbyt szybko, ale domyli si, e stao si co zego.
- Chodnik zawali si prawie do stacji wind na poziomie dziesitym - mwi Francois.
- Zostawie go tam - zarzuci mu Duff.
- Mylaem, e biegnie tu za mn, ale zawrci.
- Po co... dlaczego to zrobi?
- eby zawoa innych.
- Czy zacze ju oczyszcza chodnik?
- Nie. Czekaem na pana.
- Ty cholerny gupcze, on moe jeszcze yje... kada minuta jest na wag zota.
- On nie ma adnej szansy, panie Charleywood. Na pewno zgin.
- Zamknij si, do diaba.
Duff odwrci si plecami od Francois i ruszy w stron szybu. Wok stalowej wiey
zgromadzi si tum i nagle Mbejane domyli si, e chodzi o Seana. Dopdzi Duffa, zanim
ten doszed do szybu.
- Czy to Nkosi?
- Tak.
- Co si stao?
- Zasypao go.

Mbejane przepcha si do windy zaraz za Duffem i aden z nich nie odezwa si ani
sowem a do chwili, kiedy dotarli do poziomu dziesitego. Ruszyli chodnikiem i po krtkiej
chwili zatrzymao ich rumowisko. Kilku grnikw z elaznymi drgami i opatami w rkach
oczekiwao na rozkazy. Mbejane przecisn si midzy nimi. Zatrzymali si razem z Duffem
przed cian pokruszonej, blokujcej tunel skay i dugo milczeli. Wreszcie Duff odwrci si
do biaego brygadzisty.
- Bylicie w przodku?
- Tak.
- On zawrci, eby was zawoa, prawda?
- Tak.
- A wy go tam zostawilicie?
Mczyzna nie mia odwagi spojrze Duffowi w oczy.
- Mylaem, e biegnie tu za nami - mrukn.
- Mylae tylko o tym, eby ocali swoj ndzn skr! - krzykn Duff. - Ty wredny
may tchrzu. Ty obleny, srajcy w portki sukinsynu...
Mbejane zapa Duffa za rami i ten przerwa swoj tyrad. W zapadej ciszy usyszeli
wszyscy cichy stuk: raz, dwa, trzy.
- To on. To musi by on - wyszepta Duff. - On yje! - Wyrwa om z rk jednego z
krajowcw i postuka nim w cian tunelu. Odczekali chwil, syszc tylko wasne oddechy, a
potem dotara do nich odpowied - goniejsza i wyraniejsza ni poprzednio. Mbejane
odebra om Duffowi i wbi go w szczelin w rumowisku. Wida byo napinajce si na jego
plecach muskuy, kiedy prbowa podway jeden z gazw. om wygi mu si w rkach
niczym lukrecjowy lizak; Mbejane odrzuci go na bok i zacz odgarnia kamienie goymi
rkami.
- Hej, ty - warkn Duff do brygadzisty. - Przy oczyszczaniu tunelu bdziemy
potrzebowa drzewa na stemple. Masz je tu dostarczy. Czterech z was - zwrci si do
krajowcw - bdzie pracowao przy cianie. Reszta ma usuwa std kamienie w miar, jak
bdziemy uprzta chodnik.
- Chce pan uy dynamitu? - zapyta brygadzista.
- I spowodowa nastpny zawa? Puknij si w gow, czowieku. Id po to drzewo, a
kiedy bdziesz na grze, wezwij tutaj pana du Toit.

W cigu czterech godzin oczycili pitnacie stp tunelu, rozbijajc wiksze gazy
potnym motem i usuwajc niniejsze sztuki omami. Duffa bolao cae ciao; donie mia
zdarte do krwi. Musia odpocz. Dowlk si do stacji wind, gdzie znalaz koce i wielk
waz zupy.
- Skd to przysano?
- Z hotelu Candy, sir. Przy wejciu do szybu czeka p Johannesburga.
Duff owin si w koc i wypi troch zupy.
- Gdzie jest du Toit?
- Nie mogem go znale, sir.
Mbejane nie odchodzi od ciany. Pierwszych czterech krajowcw skoczyo prac i
ich miejsce zaja wiea zmiana. Kierowa ni Mbejane. Od czasu do czasu mrucza jakie
polecenie, wikszo si rezerwowa jednak na walk ze ska. Duff odpoczywa przez
godzin. Kiedy pojawi si z powrotem, Mbejane wci tam by. Duff patrzy, jak Zulus
obejmuje ramionami gaz wielkoci beczki od piwa, mocno zapiera si nogami i wyrywa go z
rumowiska. W lad za gazem posypay si mniejsze kamienie i ziemia, grzebic nogi
Mbejane a do kolan. Duff skoczy, eby mu pomc. Po kolejnych dwch godzinach musia
znowu chwil odpocz. Tym razem zabra ze sob Zulusa. Da mu koc i kaza wypi troch
zupy. Usiedli obok siebie, z plecami opartymi o cian i zarzuconymi na ramiona kocami. Do
Duffa zbliy si brygadzista, trzymajc w rku wypenion do poowy butelk brandy.
- Przysya to pani Rautenbach, sir.
- Przeka jej moje podzikowania - powiedzia Duff, wycigajc korek zbami i
pocigajc dwa spore yki. zy stany mu w oczach; poda butelk Mbejane.
- Nie wypada - wzdraga si Zulus.
- Pij.
Mbejane upi troch, wytar starannie swoim kocem szyjk butelki i odda j. Duff
pocign kolejny yk i ponownie poda butelk Zulusowi, ale ten potrzsn przeczco gow.
- Maa ilo daje si, dua j odbiera. Czeka nas ogrom pracy. Duff zakorkowa
butelk.
- Ile czasu potrwa, nim do niego dotrzemy? - zapyta Mbejane.
- Dzie, moe dwa.
- Przez dwa dni czowiek moe umrze - zaduma si Zulus.
- Nie kto, kto ma postur byka i diabelski temperament - zapewni go Duff.

Mbejane umiechn si, a Duff poszuka w pamici zuluskich sw.


- Kochasz go, Mbejane?
- Kochasz to sowo, ktrego uywaj kobiety.
Mbejane przyjrza si dokadnie swemu kciukowi; jego naderwany paznokie stercza
nad skr niczym cmentarny nagrobek. Zulus chwyci go zbami, urwa i wyplu na ziemie.
Duff wzdrygn si.
- Te pawiany nie bd pracowa, jeli nikt nie bdzie im sta nad gow. - Mbejane
wsta. - Odpocze?
- Tak - skama Duff i wrcili razem na przodek.

Sean lea w bocie z gow opart o tward poduszk hemu. Ciemno bya tak samo
nieprzenikniona jak otaczajca go skaa. Prbowa wyobrazi sobie, gdzie koczy si jedna i
zaczyna druga - kiedy to robi, zapomina na chwil o drczcym go pragnieniu. Sysza brzk
uderzajcego o ska mota i grzechot osypujcych si luno kamieni, ale nie zdaway si one
wcale przyblia. Zdrtwia cay i bola go bok, ale nie by w stanie si obrci - za kadym
razem, kiedy prbowa to zrobi, zaczepia kolanami o wzek. Powietrze w jego maej jaskini
zalatywao stchlizn - zacza go bole gowa. Poruszy si niespokojnie i natrafiwszy rk
na ma kupk suwerenw, uderzy w nie gniewnie, rozsypujc w boto. To one byy
przynt, ktra zwabia go w t puapk. Teraz oddaby je i miliony innych, eby tylko poczu
na twarzy powiew wiatru i dotyk soca. Przywara do niego ciemno, gsta i duszca
niczym czarna melasa; mia wraenie, e wypenia jego nos, gardo i oczy, szczelnie go
oblepiajc. Pomaca wok siebie i znalaz pudeko zapaek. Przez te kilka jasnych sekund
spaliby wikszo drogocennego, wypeniajcego jego jaskini tlenu i nazwaby to uczciw
transakcj - niestety, pudeko zamoko. Pociera zapak po zapace, ale mokre gwki
kruszyy si, nie dajc iskry, wic odrzuci je i zacisn mocno powieki, eby cho w ten
sposb rozjani ciemno. Przed jego zamknitymi oczyma pojawiy si jaskrawe kolory;
poruszay si i zmieniay, i nagle cakiem wyranie ujrza wyaniajc si z nicoci twarz
Garricka. Przez dugie miesice ani razu nie pomyla o swojej rodzinie, zbyt pochonity by
zbieraniem zotego plonu, ale teraz wrciy do tumnie wspomnienia. Tyle byo rzeczy, o
ktrych zapomnia. W porwnaniu z wadz i zotem wszystko inne wydawao si niewane nawet ycie, ludzkie ycie stracio dla niego znaczenie. A teraz jego wasne ycie wisiao na
skraju czarnego uskoku.

Doszed go ponownie odgos kowalskich motw. Po drugiej stronie zasypanego


tunelu byli ludzie. Prbowali go uratowa, przedosta si przez zdradzieckie rumowisko,
ktre w kadej chwili mogo ponownie zwali si im na gowy. To oni byli co warci, a nie
ten trujcy metal, te mae zote monety, ktre leay obojtnie, podczas gdy ludzie walczyli o
jego ycie.
Pomyla o Garricku, okaleczonym przez jego nieostrony strza i wychowujcym
spodzonego przeze bkarta; o Adzie, ktr zostawi bez jednego sowa poegnania; o
trzymajcym w doni pistolet Karlu Lochtkamperze i o jego mzgu, ktry obryzga podog
sypialni; o wszystkich bezimiennych ludziach, ktrzy stracili ycie bd zbankrutowali z jego
winy.
Przesun jzykiem po wargach i wsucha si w odgos motw; nabra pewnoci, e
s teraz bliej niego.
- Jeeli si std wydostan, zmieni si. Przysigam.

W cigu nastpnych trzydziestu szeciu godzin Mbejane odpoczywa tylko przez


cztery godziny. Duff obserwowa, jak pocc si obficie, dosownie nikn w oczach. Zulus
zabija si. Duff nie mia ju si; nie by w stanie duej pracowa fizycznie, ale kierowa
zespoami, ktre stemploway oczyszczony tunel. Wieczorem drugiego dnia uprztnli okoo
stu stp chodnika. Duff kolejny raz pojawi si w przodku.
- Ile czasu mino od jego ostatniego sygnau? - zapyta Zulusa. Mbejane odstpi od
ciany trzymajc w pokaleczonych doniach
ciki mot; jego stylisko lepio si od skrzepej brunatnej krwi.
- Caa godzina, a wydawao si, e dzieli nas tylko dugo dzidy. Duff wzi om od
jednego z krajowcw i postuka w ska.
Odpowied nadesza natychmiast.
- Uderza w co elaznego - owiadczy Duff. - Brzmi to tak, jakby znajdowa si kilka
stp od nas. Pozwl, eby ci ludzie zastpili ci przy cianie, Mbejane. Jeli chcesz, to zosta,
ale musisz troch odpocz.
Zamiast odpowiedzi Mbejane unis mot i zamachn si. Uderzona skaa pka;
dwch krajowcw podeszo bliej i podwayo j omami. W gbi powstaej dziury zobaczyli
brzeg wzka. Wszyscy wlepili we oczy.
- Sean, Sean, czy mnie syszysz? - zawoa Duff.

- Zamiast tyle gada, lepiej mnie std wycignij. - Gos Seana by schrypnity z
pragnienia i zdawiony od kurzu.
- On ley pod wzkiem!
- To on!
- Dobrze si czujesz, Nkosi!
- Znalelimy go!
Krzyki usyszeli ludzie pracujcy przy stemplowaniu chodnika i przekazali gono
wiadomo do stacji wind.
- Odnaleli go! Jest cay i zdrw! Odnaleli go! Zapominajc zupenie o zmczeniu
Duff i Mbejane skoczyli razem do przodu. Pracujc rami przy ramieniu odgarnli ostatnie
kamienie i klczc zajrzeli pod wzek.
- Widz ci, Nkosi.
- Ja ci te widz, Mbejane. Co zatrzymao ci tak dugo?
- Musielimy odgarn po drodze par maych kamykw, Nkosi. Mbejane sign pod
wzek i ujmujc Seana pod pachy wycign go na zewntrz.
- Nieliche sobie miejsce wybrae, chopcze, eby polee. Jak si czujesz?
- Daj mi troch wody i zaraz dojd do siebie.
- Wody! Dajcie wody! - wrzasn Duff.
Sean przyssa si do kubka, prbujc za jednym ykiem wyprni ca jego
zawarto. Zakrztusi si i woda prysna mu z nosa.
- Spokojnie, chopcze, spokojnie - powiedzia Duff klepic go po plecach. Nastpny
kubek Sean wypi ju wolniej i odsun go od ust, sapic ze zmczenia.
- To byo dobre.
- Chod, na grze czeka na ciebie doktor.
Duff zarzuci mu na ramiona koc, a Mbejane wzi delikatnie na rce.
- Pu mnie, do jasnej cholery. Nie zapomniaem jeszcze, jak si chodzi.
Mbejane postawi go ostronie na ziemi, ale pod Seanem ugiy si nogi, jakby wsta
wanie z ka po dugiej chorobie. Zapa si kurczowo ramienia Zulusa. Mbejane wzi go
ponownie na rce i zanis do windy. Wyjechali na powierzchni.
- wieci ksiyc. I gwiazdy... Boe, jakie to pikne - w gosie Seana brzmia
niekamany zachwyt; nabra pene puca chodnego, nocnego powietrza, ale byo dla niego

zbyt rzekie i ponownie si rozkaszla. Kiedy wyszli z windy, czekajcy przy wiey ludzie
otoczyli ich gstym piercieniem.
- Co z nim?
- Jak si czujesz, Sean?
- W biurze czeka doktor Symmonds.
- Szybko, Mbejane - powiedzia Duff. - Zabierzmy go std, eby si nie przezibi.
Podtrzymujc z obu stron Seana zaprowadzili go do budynku administracyjnego i
pooyli na kozetce w gabinecie Francois. Symmonds przebada go, zajrza do garda i
zmierzy puls.
- Macie tutaj zamknity powz?
- Tak - odpar Duff.
- To dobrze. Owicie go ciepo i zawiecie do domu, do ka. Nawdycha si tyle
kurzu i stchego powietrza, e istnieje powane niebezpieczestwo zapalenia puc. Pojad
razem z wami i dam mu rodek uspokajajcy.
- Nie potrzebuj adnego rodka, doktorze - stwierdzi z umiechem Sean.
- Wydaje mi si, e ja wiem lepiej, co jest panu potrzebne, panie Courteney. - Doktor
Symmonds by modym mczyzn. Cieszy si prawdziw renom wrd johannesburskich
bogaczy i traktowa swoj prac bardzo powanie. - Teraz, jeeli pan pozwoli, odwieziemy
pana do paskiego hotelu - powiedzia i zacz pakowa swoje instrumenty do walizki.
- To pan jest doktorem - zgodzi si Sean. - Ale zanim pojedziemy, chciaem pana
prosi, eby zerkn pan na rce mojego sucego. S strasznie poranione. Zdar je prawie do
koci.
Doktor Symmonds nie podnis nawet oczu znad swojej walizki.
- Nie prowadz praktyki dla czarnych, panie Courteney. Jestem pewien, e znajdzie
pan jakiego innego lekarza, kiedy wrcimy do miasta.
Sean usiad powoli, pozwalajc, by koc zsun mu si z ramion. Podszed do doktora
Symmondsa i zapa go za gardo przygwadajc do ciany. Lekarz mia liczne woskowe
wsiki. Sean uj jeden z nich midzy kciuk i palec wskazujcy i wyrwa go tak, jak to si
robi z pirami martwej dzikiej kaczki. Doktor Symmonds gono zapiszcza.
- Od dzisiaj, doktorze, prowadzi pan praktyk dla czarnych - poinformowa go Sean.
Wycign z kieszeni marynarki Symmondsa chusteczk i wytar ni mae kropelki krwi,

ktre pojawiy si na grnej wardze doktora. - Niech pan bdzie tak dobry i zajmie si moim
sucym.

21. Kiedy Sean obudzi si nastpnego ranka, wskazwki ciennego zegara


wskazyway godzin dwunast. W pokoju krztaa si Candy. Obok stao dwch kelnerw z
penymi tacami.
- Dzie dobry. Jak si miewa dzisiaj nasz bohater? Kelnerzy zostawili swoje tace i
wyszli, a Candy podesza do ka.
Sean zamruga sennie oczyma.
- Boli mnie gardo, jakbym pokn pmisek tuczonego szka.
- To od kurzu - powiedziaa Candy i pooya mu obie donie na czole. Rka Seana
wykonaa zdradziecki manewr i uszczypnita Candy gono pisna. Masujc sobie tyln
cz ciaa cofna si na bezpieczn odlego od ka i zmierzya go gronym spojrzeniem.
- Ty wcale nie jeste chory!
- To wietnie, w takim razie wstaj - stwierdzi Sean, cigajc z siebie kodr.
- Nie wa si nawet, dopki nie zbada ci doktor.
- Jeeli ten sukinsyn omieli si tu wej, to tak mu przywal, e wymaszeruj mu
przez tyek wszystkie zby.
Candy odwrcia si w stron tac ze niadaniem, eby ukry umiech.
- Jak ty si wyraasz w obecnoci damy. Ale nie przejmuj si, to nie bdzie
Symmonds.
- Gdzie jest Duff? - zapyta Sean.
- Wanie si kpie, a potem przyjdzie zje niadanie razem z tob.
- Poczekam na niego, ale moesz mi da w tym czasie filiank kawy, kochanie.
Podaa mu kaw.
- Twj dzikus od samego rana chodzi za mn krok w krok. Chce si z tob widzie.
Miaam wanie postawi przed drzwiami uzbrojonego stranika, eby go odpdzi.
Sean rozemia si.
- Moesz go do mnie przysa, Candy.
Podesza do drzwi i zatrzymaa si z doni na klamce.
- To wspaniale, e jeste tutaj z powrotem, Sean. Postaraj si nie robi w przyszoci
adnych takich gupstw, dobrze?
- Obiecuj - zapewni.
Po krtkiej chwili zjawi si Mbejane.
- Czy wszystko z tob w porzdku, Nkosi? - zapyta, stajc w progu.

Sean spojrza bez sowa na poplamione jodyn bandae na jego rkach i na liberi w
zociste i brzowe pasy. A potem odwrci si plecami do Zulusa i wlepi oczy w sufit.
- Kazaem przyj mojemu sucemu, a zamiast niego przysali mi tu mapk na
acuchu.
Mbejane sta nieruchomo. Jego twarz nie zdradzaa adnych uczu, tylko w oczach
mign cie urazy.
- Id, znajd mojego sucego. Poznasz go po stroju, jaki nosz zuluscy wojownicy.
Dopiero po kilku sekundach brzuch Mbejane zatrzs si od skrywanego miechu;
potem zawadn jego ramionami i wykrzywi kciki ust. Zulus zamkn za sob bardzo cicho
drzwi, a kiedy powrci, odziany w swoj star opask, Sean wyszczerzy do niego w
umiechu zby.
- A! Teraz ci widz, Mbejane.
- Ja ci te widz, Nkosi.
Podszed do ka i zaczli rozmawia. Nie mwili wiele o samym zawale i ani sowa
o udziale Mbejane w akcji ratowniczej. Ta sprawa bya zrozumiaa sama przez si, sowa
mogy j tylko popsu. By moe porusz ten temat kiedy w przyszoci, ale nie teraz.
- Bdziesz jutro potrzebowa powozu, Nkosi? - zapyta w kocu Mbejane.
- Tak. A teraz id. Najedz si i wypij.
Sean usiad w ku i dotkn doni ramienia Zulusa. Prawie ze wstydem pozwoli
sobie na ten krtki fizyczny kontakt i zaraz potem Mbejane wyszed.
Wkrtce zjawi si ubrany w jedwabny szlafrok Duff. Zjedli razem stek z jajkiem
sadzonym, a Duff posa po butelk wina, eby mogli po raz kolejny spuka kurz z garde.
- Powiedzieli mi, e Francois wci siedzi Pod Jasnymi Anioami. Zalewa pak,
odkd wydosta si z szybu. Kiedy wytrzewieje, moe przyj do biura i odebra swoj
pensj.
Sean wyprostowa si w ku.
- Masz zamiar go wywali?
- Mam zamiar da mu takiego kopniaka, e wylduje dopiero w Kapsztadzie.
- Za co, do jasnej cholery? - zapyta Sean.
- Za co? - zaperzy si Duff. - Za to, e uciek... wanie za to.
- On przey zawa w Kimberley, zgadza si, Duff?
- Tak.

- Poamao mu wtedy nogi, prawda?


- Tak.
- Wiesz, co ci powiem? Gdyby miao mi si to przytrafi po raz drugi, wiabym, a by
si za mn kurzyo.
Duff napeni bez sowa swj kieliszek.
- Wylij kogo do tawerny, niech mu powie, e alkohol szkodzi na wtrob... to
powinno go otrzewi... i niech mu przekae, e jeli do jutra rana nie stawi si w robocie,
potrcimy mu z pensji - powiedzia Sean.
Duff patrzy na niego zaintrygowany.
- O co ci chodzi? - zapyta.
- Przemylaem sobie troch spraw, kiedy byem tam na dole, w tej dziurze.
Doszedem do wniosku, e w drodze na szczyt nie trzeba wszystkich tratowa.
- Ach, rozumiem - umiechn si z przeksem Duff. - Chcesz speni jaki dobry
uczynek... Boe Narodzenie w sierpniu. Jeli tak, to wietnie, bo ju si baem, e kawaek
skay spad ci na gow. Ja take speniam dobre uczynki.
- Duff, nie ycz sobie, eby wyrzuci z roboty Francois.
- W porzdku, w porzdku, pozwol mu zosta. Jeli chcesz, moemy otworzy w
biurze darmow garkuchni i zamieni Xanadu w dom dla starcw.
- Wypchaj si. Po prostu nie uwaam, eby konieczne byo zwalnianie Francois.
- A kto si z tob spiera? Chyba ju si zgodziem? Bardzo si ciesz, gdy kto spenia
dobre uczynki. Sam robi to bez przerwy.
Przystawi krzeso do ka.
- Cakiem przypadkowo mam przy sobie karty. - Wyj tali z kieszeni szlafroka. - Co
powiesz na ma partyjk klabejas?
Sean straci pidziesit funtw, zanim uratowao go przybycie nowego lekarza.
Doktor ostuka jego pier, cmokn raz czy dwa razy, zajrza mu do garda, znowu cmokn,
po czym wypisa recept i kaza lee w ku przez cay dzie. W drzwiach min si z
Jockiem i Trevorem Heynsami. Jock trzyma w rkach bukiet kwiatw, ktre
zaambarasowany wrczy zaraz Seanowi.
A potem w pokoju zaczo si robi toczno - przyszli pozostali znajomi, a kto kupi
skrzynk szampana. W jednym kcie zacza si gra w pokera, w innym - polityczny mityng.

- Za kogo on si ma, ten Kruger... za jakiego boga? Wiecie, co powiedzia, kiedy


ostatni raz pojechalimy zobaczy si z nim w sprawie prawa gosu? Protestujcie sobie,
protestujcie. Ja mam armaty, a wy ich nie macie!
- Trzy krle wygrywaj. Ty rozdajesz.
- ... poczekaj, to zobaczysz. Do koca miesica cena akcji Consolidated Wits. skoczy
do trzydziestu szylingw.
- ... no i podatki. Znowu naoyli dwadziecia procent na dynamit.
- ... w Operze mamy now artystk. Jock wykupi na ni abonament na cay sezon.
Nikt poza nim jej jeszcze nie widzia.
- Hej, wy dwaj, uspokjcie si. Jeli chcecie si bi, wyjdcie na dwr. To jest pokj
chorego.
- Duff, ta butelka jest pusta. Trzeba otworzy nastpn.
Sean zdy przegra kolejn setk do Duffa i nagle, kilka minut po pitej, do pokoju
wpada Candy. Z przeraeniem popatrzya na to, co si dzieje.
- Wszyscy za drzwi, ale ju!
Pokj opustosza tak samo szybko, jak si zapeni. Candy krztaa si dookoa,
zbierajc niedopaki cygar i puste kieliszki.
- To wandale! Kto wypali dziur w dywanie. Popatrz tutaj! Cay st zalany
szampanem.
Duff odkaszln i zacz nalewa sobie kolejnego drinka,
- Nie uwaasz, e masz ju dosy, Duffordzie? Duff odstawi kieliszek.
- A poza tym czas ju, eby si przebra do obiadu.
Duff puci ukradkiem oko w stron ka, ale zaraz grzecznie wyszed.
Wrcili razem do Seana po kolacji i wypili z nim kieliszek likieru.
- A teraz pij - nakazaa Candy podchodzc do okna, eby zasun story.
- Jest jeszcze wczenie - zaprotestowa Duff, ale nie odnioso to adnego skutku.
Candy zdmuchna lamp.
Sean nie by wcale zmczony. Przez cay dzie lea w ku i teraz nie daway mu
zasn myli. Zapali cygaro i puszczajc kby dymu przysuchiwa si ulicznym haasom.
Dopiero po pnocy zapad w krtki niespokojny sen. Obudzi si z krzykiem, bo znowu
otaczaa go ciemno i dusiy okrywajce koce. Odrzuci je gorczkowo i przebieg na olep
przez pokj. Dopad grubych, welwetowych zason, ktre oblepiy mu twarz. Zdar je z siebie

i uderzy barkiem we framug balkonowych drzwi; otworzyy si na ocie i nagle znalaz si


na zewntrz, na balkonie, wdychajc chodne powietrze i patrzc na zawieszony na niebie
tusty, tawy ksiyc. Powoli uspokoi mu si oddech. Wrci do pokoju i zapali lamp, a
potem przeszed do pustej sypialni Duffa. Na stoliku przy ku lea egzemplarz Wieczoru
Trzech Krli; wzi go do rki. Usiad przy lampie i zacz czyta zmuszajc oczy, by
poday za drukowanym sowem, nawet kiedy przesta ju rozumie sens tego, co czyta.
Odoy ksik, gdy za otwartym oknem zaczo szarze niebo. Ogoli si, ubra i wyszed
tylnymi schodami na hotelowy dziedziniec. Odnalaz Mbejane w stajni.
- Osiodaj mi siwka.
- Dokd jedziesz, Nkosi?
- Umierci diaba.
- W takim razie jad z tob.
- Nie. Wrc przed poudniem.
Pojecha do Candy Deep i przywiza konia przy budynku administracyjnym. W
biurze od frontu siedzia zaspany urzdnik.
- Dzie dobry, panie Courteney. Czym mog panu suy?
- Daj mi kombinezon i hem.
Ruszy w stron szybu numer trzy. Ziemia pokryta bya skrzypicym pod nogami
szronem, a soce wanie pokazao si nad wschodni grani Witwatersrandu. Zatrzyma si
przy baraku obok wiey.
- Czy poranna zmiana ju zjechaa? - zapyta obsugujcego wind.
- P godziny temu, sir. - Facet by najwyraniej zdumiony widzc go tutaj. - Nocna
zmiana skoczya wysadza ska o pitej.
- To dobrze. Spu mnie na poziom czternasty.
- Czternasty jest teraz nieczynny, panie Courteney, nikt tam nie pracuje.
- Wiem o tym.
Sean podszed do wiey. Zapali karbidow lamp i czekajc na wind rozejrza si po
dolinie. Powietrze byo rzekie, a soce rzucao dugie cienie. Wszystko byo obwiedzione
wyranym konturem. Od wielu miesicy nie wstawa ju o tak wczesnej porze i prawie
zapomnia, jak wiee i delikatne s kolory poranku. Winda zatrzymaa si tu przed nim.
Wzi gboki oddech i wsiad do rodka. Kiedy dojecha na poziom czternasty, wysiad, da
sygna dwigowemu i zosta sam w rodku ziemi. Ruszy do przodu korytarzem; za nim

podao echo jego krokw. Obla si potem i poczu, jak zaczyna drga mu policzek; kiedy
doszed do ciany, postawi lamp na skalnym wystpie. Upewni si, e ma w kieszeni
zapaki, po czym zdmuchn pomie. Ogarna go ciemno. Najgorsze byo pierwsze p
godziny. Dwukrotnie trzyma ju w rku zapaki, ale w ostatniej chwili si powstrzyma. Pod
pachami czu zimne plamy potu; ciemno wypenia jego otwarte usta i dawia go. Musia
walczy o kady haust powietrza: nabiera go, trzyma w pucach, a potem wypuszcza. Na
pocztku uspokoi oddech, a potem powoli, powoli zapanowa nad gnbicym go koszmarem
i wiedzia ju, e wygra. Odczeka jeszcze dziesi minut, oddychajc z atwoci i opierajc
swobodnie plecy o cian tunelu, i zapali lamp. Umiechajc si, ruszy z powrotem do
stacji wind i da sygna dwigowemu. Po wyjciu z windy zatrzyma si na chwil, eby
zapali cygaro; zapak cisn w czarny, kwadratowy otwr szybu.
- Tyle ci si tylko dostao, dziuro - powiedzia, ruszajc w stron budynku
administracyjnego.
Nie wiedzia, e szyb numer trzy zabierze mu w przyszoci co, co ceni sobie rwnie
wysoko jak wasn odwag. Zabierze i nie odda z powrotem. Ale to miao si zdarzy dopiero
po latach.

22. W padzierniku Xanadu byo prawie gotowe. Ktrego sobotniego popoudnia


wybrali si tam jak zwykle we trjk.
- Opnienie siga tylko szeciu miesicy - powiedzia Sean. - Przedsibiorca
twierdzi, e skoczy do Boego Narodzenia; nie mam tylko odwagi zapyta go, w ktrym
roku?
- To przez te wszystkie zmiany, ktre wprowadzia Candy - odpar Duff. - Tak
zamieszaa temu biedakowi w gowie, e nie wie ju, czy jest chopcem, czy dziewczynk.
- Gdyby najpierw poprosi mnie o rad, oszczdziby sobie wielu kopotw stwierdzia Candy.
Powz przejecha przez marmurow bram i rozejrzeli si wok siebie. Teren
posiadoci by wyrwnany i zielenia si na nim pierwsza trawa. Drzewka jacarandy, ktrymi
wysadzany by podjazd, sigay ju ramienia.
- Mam wraenie, e to miejsce zasuy na swoj nazw - owiadczy z satysfakcj w
gosie Sean. - Ogrodnik naprawd woy w to mnstwo pracy.
- Nie nazywaj go tylko w jego obecnoci ogrodnikiem, bo gotw zastrajkowa. To
dyplomowany agronom - stwierdzi umiechajc si Duff.
- Skoro o tym mwimy - wtrcia si Candy - nie uwaacie, e nazwa Xanadu jest...
jakby troch wydumana?
- Nie, wcale tak nie uwaam - odpar Sean. - Sam j wymyliem. Moim zdaniem jest
fantastyczna.
- Nie jest zbyt powana... dlaczego nie nazwiemy naszego gniazdka po prostu Fair
Oaks18?
- Po pierwsze dlatego, e w promieniu pidziesiciu mil nie ma tu adnego dbu, a
po drugie, bo ju nazywa si Xanadu.
- Nie denerwuj si, tak tylko zaproponowaam.
U szczytu podjazdu czeka na nich przedsibiorca budowlany i wsplnie z nim
zwiedzali dom. Zajo im to ca godzin; potem przeszli do ogrodu. Niedaleko pnocnej
granicy posiadoci odnaleli ogrodnika dogldajcego pracujcych tam krajowcw.
- Jak leci, Joubert? - powita go Duff.
- Niele, panie Charleywood, ale wie pan, e urzdzenie ogrodu wymaga czasu.

18

Jasne Dby (dosownie).

- Na razie odwali pan kawa wspaniaej roboty.


- Mio mi to sysze, sir.
- Kiedy zacznie pan stawia labirynt?
Ogrodnik wydawa si zaskoczony; zerkn na Candy, otworzy usta, eby co
powiedzie, zamkn je i ponownie spojrza na Candy.
- Och, powiedziaam Joubertowi, eby nie zawraca sobie gowy labiryntem.
- Dlaczego to zrobia? Chciaem tu mie labirynt... odkd jako dziecko odwiedziem
Hampton Court, zawsze chciaem mie swj wasny labirynt.
- To gupota - stwierdzia Candy. - Labirynt zajmuje tylko mnstwo miejsca i nie jest
wcale adny.
Sean spodziewa si, e Duff rozpocznie ktnie, ale nic takiego si nie stao.
Porozmawiali jeszcze chwil z dyplomowanym agronomem, a potem ruszyli trawnikiem do
stojcej przed domem kaplicy.
- Zostawiam w powozie swj parasol. Czy mgby mi go przynie, Duffordzie? poprosia Candy.
Kiedy Duff znikn, wzia Seana pod rami.
- To bdzie uroczy dom. Bdziemy tutaj bardzo szczliwi.
- Czy ustalilicie ju termin? - zapyta Sean.
- Chcemy najpierw wykoczy dom, tak eby wprowadzi si tutaj prosto po lubie.
Myl, e nie wczeniej jak w lutym.
Doszli do kaplicy i zatrzymali si tu przed wejciem.
- To taki may sodki kociek - odezwaa si rozmarzonym gosem Candy. - Jaki
wspaniay pomys mia Duff: bdziemy mieli swj wasny koci.
Sean zaszura z zakopotaniem nogami.
- Tak - przytakn - to bardzo romantyczny pomys. - Obejrza si przez rami i
zobaczy powracajcego z parasolem Duffa. - To nie moja sprawa, Candy - zacz szybko. Nigdy nie byem onaty, ale znam si troch na hodowli koni: najpierw trzeba im zaoy
uzd, a potem dopiero siodo.
- Nie bardzo za tob nadam. - Candy zrobia zdziwion min. - Co chcesz przez to
powiedzie?
- Nic takiego, zapomnij o tym. Idzie Duff.

Kiedy wrcili do hotelu, w recepcji czekaa na Seana wiadomo. Przeszli przez


gwny hall i Candy rozstaa si z nimi, eby sprawdzi obiadowe menu. Sean rozdar kopert
i przeczyta tre listu.
Chciabym spotka si z panem oraz panem Charleywoodem, aby omwi sprawy,
ktre mog panw zainteresowa. Dzisiaj po kolacji czekam w moim apartamencie. Mam
nadziej, e bdziecie mogli, panowie, zoy mi wizyt. N. Hradsky.

Pokaza licik Duffowi.


- Jak mylisz, czego on chce?
- Dowiedzia si, jak wietnie grasz w klabejas. Na pewno chce u ciebie wzi lekcje odpar Duff.
- Pjdziemy?
- Oczywicie. Wiesz, e oddabym wszystko za par chwil spdzonych w
towarzystwie Normana.
Kolacja bya wspaniaa. Langust oboon lodem dostarczono ekspresowym
dyliansem prosto z Kapsztadu.
- Sean i ja wybieramy si z wizyt do Hradsky'ego. Moemy wrci troch pniej.
- Jeeli to rzeczywicie Hradsky - odpara z umiechem Candy. - Nie zabdcie po
drodze. Wiecie chyba, e mam w Operze swoich szpiegw.
- Pojedziemy powozem? - zapyta Duff, a Sean zauway, e jego wsplnik nie
rozemia si wcale z dowcipu Candy.
- To tylko dwie przecznice, moemy pj piechot.
Szli w milczeniu. Sean czu, jak w jego brzuchu moci sobie wygodne miejsce
zjedzona niedawno kolacja. Dyskretnie bekn i zacign si cygarem. Kiedy byli o par
krokw od hotelu Grand National, Duff zatrzyma si.
- Sean... - zacz.
- Tak? - zachci go Sean.
- Co si tyczy Candy... - znowu przerwa.
- Wspaniaa z niej dziewczyna.
- Tak, wspaniaa z niej dziewczyna.
- To wszystko, co masz mi do powiedzenia?
- No c... a zreszt niewane. Chodmy zobaczy, czego chc Saul i Dawid.

W drzwiach apartamentu Hradsky'ego powita ich Max.


- Dobry wieczr panom. Ciesz si, e znalelicie dla nas chwil czasu.
- Cze, Max.
Duff wymin go, kierujc si prosto do stojcego przy kominku Hradsky'ego.
- Norman, mj drogi przyjacielu, jak zdrowie?
Hradsky skin gow na powitanie. Duff zapa go za klapy marynarki, uwanie im
si przyjrza, po czym zdmuchn z nich wyimaginowane pirko.
- Ty to wiesz, jak si ubra, Norman. Chyba si ze mn zgodzisz, Sean, e Norman ma
fenomenalny gust. Nie znam poza nim nikogo, na kim kupiony za dwadziecia gwinei
garnitur wygldaby jak wypeniony do poowy worek na pomaracze. - Poklepa
Hradsky'ego z afektacj po ramieniu. - Dzikuj ci bardzo, rzeczywicie czego si napij. Podszed do barku i nala sobie brandy. - A teraz, panowie, powiedzcie, czym moecie mi
suy?
Max zerkn na Hradsky'ego. Ten skin gow.
- Przejd od razu do rzeczy - zacz Max. - Nasze dwie korporacje s najwiksze na
terenie caego Witwatersrandu.
Duff odstawi kieliszek i przesta si umiecha. Sean usiad w fotelu, rwnie
przybierajc powany wyraz twarzy. Obaj domylali si tego, co nastpi.
- W przeszoci - cign dalej Max - wsppracowalimy ze sob przy rnych
okazjach i obie strony odnosiy z tego korzyci. Nastpnym logicznym krokiem jest
oczywicie poczenie naszych si, scalenie zasobw i wsplne podanie ku nowym, jeszcze
wspanialszym perspektywom.
- Rozumiem, e proponujecie fuzj?
- Dokadnie tak, panie Courteney. Fuzj dwu potnych firm finansowych.
Sean odchyli si w fotelu i cicho zagwizda. Duff ponownie wzi do rki kieliszek i
zwily sobie gardo.
- Co na ten temat sdzicie, panowie? - zapyta Max.
- Czy opracowalicie wasz propozycj w szczegach? Czy macie co konkretnego,
nad czym moglibymy si zastanowi?
- Tak, panie Courteney, zrobilimy to. - Max podszed do biurka stojcego w rogu
pokoju, wzi do rki plik papierw i wrczy go Seanowi. Ten szybko je przekartkowa.

- Zadae sobie mnstwo trudu, Max. Dokadne zorientowanie si w szczegach


waszej propozycji zajmie nam dzie albo dwa.
- To zrozumiae, panie Courteney. Zastanawiajcie si, panowie, tak dugo, jak tylko
uznacie za stosowne. Sporzdzenie tego pakietu zajo nam cay miesic i mam nadziej, e
nasz trud nie pjdzie na marne. Sdz, e uznacie nasz ofert za bardzo atrakcyjn.
Sean podnis si z fotela.
- Skontaktujemy si z wami za par dni, Max. Duff dopi do koca swojego drinka.
- Dobranoc, Max, opiekuj si Normanem. Wiesz, jaki jest dla nas drogocenny.
Przespacerowali si do budynku przy Eloff Street, gdzie mieciy si ich biura. Weszli
bocznymi drzwiami; Sean zapali lampy w gabinecie, a Duff przysun dodatkowe krzeso do
biurka. O drugiej w nocy wiedzieli z grubsza, na czym polega istota propozycji Hradsky'ego.
Sean wsta, eby otworzy okno, w pokoju bowiem a gsto byo od cygarowego dymu.
Potem rzuci si na kanap, podsun sobie pod gow poduszk i spojrza na Duffa.
- Powiedz, co mylisz.
Duff postuka si owkiem po zbach, szukajc waciwych sw.
- Najpierw zadecydujmy, czy chcemy si z nim poczy.
- Tak, jeeli to nam si opaci - odpar Sean.
- Zgadzam si z tob... tylko wtedy, jeli to nam si opaci. - Duff opar si o krzeso. Teraz nastpna sprawa. Powiedz mi, chopcze, co przede wszystkim uderzyo ci w projekcie
Normana.
- My zyskujemy piknie brzmice tytuy wasnoci i grub fors, a Hradsky peni
wadzy - odpar Sean.
- Trafie w samo sedno, chopcze. Norman chce mie w rku ca wadz. To wicej
ni pienidze. On chce pooy na wszystkim apska, eby mc zasi na samym szczycie,
popatrze na wszystkich z gry i powiedzie: No i co, sukinsyny, moe ktremu z was si
nie podoba, e si jkam?
Duff wsta, obszed biurko i zatrzyma si przy kanapie, na ktrej lea Sean.
- Nastpne pytanie: czy my chcemy mu odda wadz?
- Jeli zapaci wyznaczon przez nas cen, wwczas tak, oddamy mu - odpowiedzia
Sean.
Duff odwrci si i podszed do otwartego okna.

- Wydaje mi si, e wolabym by tym facetem, ktry pociga za sznurki - powiedzia


zamylony.
- Posuchaj, Duff, przyjechalimy tutaj, eby zarobi pienidze. Jeli poczymy si z
Hradskym, bdziemy ich mieli jeszcze wicej.
- Ju teraz mamy ich tyle, chopcze, e moglibymy zasypa ten pokj suwerenami.
Mamy ich wicej, ni zdoamy wyda przez cae ycie, a ja chc by tym facetem, ktry
pociga za sznurki.
- Trzeba spojrze prawdzie w oczy: Hradsky jest od nas potniejszy. Ma poza tym
swoje kopalnie diamentw, wic nie jeste tutaj najwaniejszy. Jeeli si do niego
przyczymy, w dalszym cigu nie bdziesz najwaniejszy, ale za to o wiele bogatszy.
- Przemawia przez ciebie elazna logika - stwierdzi Duff. - Skoro tak, to zgadzam si.
Hradsky dostanie do rk wadz, ale sono za ni zapaci; wyciniemy go jak cytrynk. Sean
zsun nogi na podog.
- Zgoda. Teraz moemy rozebra cay ten projekt na czci i zoy z powrotem tak,
eby odpowiada naszym potrzebom.
Duff spojrza na zegarek.
- Jest ju po drugiej. Dajmy sobie na razie spokj. Wrcimy do tego jutro rano, kiedy
bdziemy wypoczci.
Nazajutrz kazali sobie przynie lunch do biura i zjedli go przy biurku.
- Przez cay dzie byo cicho jak na cmentarzu, sir - relacjonowa Johnson, ktrego
wysali na gied, eby pilnowa cen i zawiadomi ich, gdy tylko wydarzy si co
niezwykego. - Ale kr najrniejsze plotki. Wyglda na to, e kto widzia wiata w
oknach tego biura
o drugiej w nocy. A poniewa nie pojechalicie, panowie, sami na gied, ale
wysalicie mnie w zastpstwie... no c, mog tylko powiedzie, e zadaje si mnstwo
pyta. - Johnson zawaha si, a potem wzia w nim gr ciekawo. - Moe mgbym w
czym pomc, sir? - Wycign szyj w stron lecych na biurku papierw.
- Poradzimy sobie sami, Johnson. Zamknij za sob drzwi, prosz. O wp do smej
doszli do wniosku, e pracowali dostatecznie
dugo i wrcili do hotelu. Wchodzc do hallu, zobaczyli znikajcego w gwnej
jadalni Trevora Heynsa.
- S ju! - usyszeli jego gos.

Po krtkiej chwili Trevor pojawi si z powrotem, lecz ju ze swoim bratem.


- Cze, chopcy. - Jock udawa, e spotkanie jest cakiem przypadkowe. - Co was
tutaj sprowadza?
- Mieszkamy tutaj - odpar Duff.
- A tak, oczywicie. Chodcie si z nami czego napi - zaproponowa, umiechajc
si od ucha do ucha.
- Po to, ebycie mogli wpompowa w nas odpowiedni ilo brandy i dowiedzie si,
nad czym cay dzie pracowalimy?
Jock zrobi gupi min.
- Nie wiem, co masz na myli. Sdziem, e wypijemy razem po kielichu, to wszystko.
- Dzikuj ci, Jock, ale mamy za sob ciki dzie. Myl, e pjdziemy spa - odpar
Duff i ruszy dalej. W poowie hallu stan i odwrci si w stron dwch braci. - Powiem
wam co, chopcy - odezwa si scenicznym szeptem. - To, nad czym pracujemy, jest czym
wielkim... tak wielkim, e czowiek musi si chwil zastanowi, nim obejmie to umysem.
Kiedy wy dwaj zorientujecie si, e zgarnlimy to wam sprzed nosa, trafi was jasny szlag.
Zostawili wpatrzonych w nich braci Heynsw w hallu i weszli na gr.
- To nie byo zbyt mie - powiedzia miejc si Sean. - Nie bd mogli teraz spa
przez cay tydzie.

23. Gdy ani Sean, ani Duff nie pojawili si nazajutrz rano na giedzie, przez sal
zarzdu przetoczya si fala plotek, a ceny skakay jak szalone. Po otrzymaniu z
wiarygodnych rde informacji o tym, e Sean i Duff odkryli nowe bogate zoa zota, ceny
akcji Courteneya-Charleywooda poszyboway na niebotyczn wysoko; dwadziecia minut
pniej, po zdementowaniu tych wiadomoci, spady o dwadziecia szylingw. Przez cay
ranek Johnson biega midzy biurem a gied. O jedenastej ledwo mg mwi ze zmczenia.
- Nie przejmuj si, Johnson - powiedzia mu Sean. - Masz tu suwerena, id do hotelu
Grand National i zamw sobie co do picia. Miae ciki ranek.
Jeden z ludzi Jocka Heynsa, ktremu zlecono obserwacj biur CourteneyaCharleywooda, poszed za Johnsonem a do hotelu. Kiedy usysza, co zamawia u barmana,
pobieg w te pdy na gied, eby zoy raport Jockowi.
- Ich starszy ksigowy poszed do baru i zamwi sobie butelk francuskiego
szampana - oznajmi, ciko dyszc.
- Dobry Boe! - Jock omal nie spad z krzesa. Siedzcy obok niego Trevor dawa
gorczkowe znaki swojemu maklerowi.
- Kupuj - szepn mu do ucha. - Kupuj kady skrawek ich akcji, na ktrym zdoasz
pooy rk.
Po drugiej stronie sali Hradsky zagbi si jeszcze niej w fotelu; splt palce na
brzuchu i prawie si umiecha.
O pnocy kontroferta Seana i Duffa bya gotowa.
- Jak zareaguje na to Norman? - zapyta Sean.
- Mam nadziej, e ma do silne serce, eby nie dosta zawau - odpar Duff,
szczerzc zby. - A nie bdzie gry podogi tylko dlatego, e nie pozwoli mu na to jego
wielki brzuch.
- Moe pojedziemy ju teraz do jego hotelu i pokaemy, comy wysmayli? zaproponowa Sean.
- Chopcze, chopcze. - Duff pokiwa ze smutkiem gow. - Tyle czasu zmarnowaem
na twoj edukacj, a ty wci niczego si nie nauczye.
- Wic co zrobimy?
- Polemy po mego, chopcze, zmusimy, eby przyszed do nas. Zagramy z nim na
naszym wasnym boisku.
- Co nam to da? - zapyta Sean.

- Przewag ju na samym wstpie. Bdzie pamita, e to on jest tutaj tym, ktry prosi.
Hradsky przyby do ich biura nazajutrz o godzinie dziesitej rano; zajecha z pomp
czterokonnym powozem, w asycie Maxa i dwch innych sekretarzy. Johnson powita ich
przy wejciu i zaprowadzi do gabinetu Seana.
- Norman, stary Norman! Jake si ciesz, e ci znw widz - powita go Duff,
wtykajc mu do ust cygaro, mimo e dobrze wiedzia, i Hradsky nie pali tytoniu. Kiedy
wszyscy usiedli, Sean otworzy zebranie.
- Spdzilimy troch czasu, studiujc propozycj panw i w zasadzie uznalimy j za
rzeteln, uczciw i do przyjcia.
- Jak najbardziej - potwierdzi grzecznie Duff.
- Na pocztku chciabym stwierdzi - kontynuowa Sean - e ja i pan Charleywood
jestemy przekonani, i zwizek naszych dwch firm jest bardzo podany, co ja mwi... jest
wrcz nieunikniony. Posu si tutaj, jeli mi, panowie, pozwolicie, aciskim przysowiem:
Ex unitate vires.
- Jak najbardziej - przytakn Duff, zapalajc cygaro.
- Jak ju powiedziaem, dokadnie przestudiowalimy propozycj panw i
przyjmujemy j chtnie i z zadowoleniem, ale z pewnymi maymi poprawkami, ktre
pozwolilimy sobie przedstawi. - Sean podnis gruby plik kartek. - By moe zechcecie,
panowie, rzuci na nie okiem. Potem bdziemy mogli sporzdzi ostateczny tekst umowy.
Max z naboestwem wzi do rk papiery.
- Jeli chcecie, panowie, naradzi si na osobnoci, zostawiamy do waszej dyspozycji
przylegajcy do tego pokoju gabinet pana Charleywooda.
Hradsky przenis si wraz ze sw wit do ssiedniego pokoju. Kiedy po godzinie
pojawili si z powrotem, przypominali orszak aobnikw. Max by bliski ez. Odchrzkn
przez cinite gardo.
- Sdz, e powinnimy przestudiowa kad z tych poprawek osobno - owiadczy ze
smutkiem.
Trzy dni pniej dobili targu.
Duff rozla drinki i wrczy kademu jego kieliszek.
- Za now firm, Central Rand Consolidated. Jej pord nie trwa krtko, ale sdz,
panowie, e dalimy ycie dziecku, z ktrego moemy by dumni.
Hradsky zdoby wadz, ale drogo go ona kosztowaa.

Chrzciny Central Rand Consolidated odbyy si w gwnym hallu johannesburskiej


giedy; dziesi procent akcji zostao wyoonych do publicznej sprzeday. Zanim jeszcze
zacza si sesja, cay budynek giedy i przylege ulice wypeni gsty tum. Prezes odczyta
prospekt emisyjny Central Rand Consolidated; w zapadej ciszy kade jego sowo sycha
byo wyranie w gabinecie zarzdu. Rozleg si dzwonek rozpoczynajcy sesj, ale cisza
trwaa dalej. Przerwa j dopiero niemiao makler Hradsky'ego:
- Sprzedaj CRC.
O mao nie skoczyo si to masakr: dwustu ludzi prbowao jednoczenie kupi
akcje. Podarto na nim najpierw marynark, a potem koszul. Straci okulary; ludzie zdeptali je
na miazg. Po dziesiciu minutach udao mu si przedrze przez tum i zoy raport swoim
mocodawcom:
- Sprzedaem wszystko, panowie.
Sean i Duff rozemiali si gono. Mieli powody do radoci - w cigu tych dziesiciu
minut warto ich trzydziestoprocentowego udziau w CRC wzrosa o p miliona funtw.

24. Boonarodzeniowe przyjcie w hotelu Candy byo w tym roku zdecydowanie


bardziej udane od tego, ktre pamitali sprzed piciu laty. Siedemdziesit pi osb zasiado
przy jednym stole i okoo trzeciej, kiedy czas byo wraca do domu, tylko poowa z nich
zdolna bya wsta o wasnych siach. Sean dotar na gr, apic si po kolei wszystkich
szczebli porczy.
- Kocham was - owiadczy u szczytu schodw Candy i Duffowi - kocham was oboje
jak wariat, ale teraz musz i spa.
Zostawi ich i ruszy korytarzem, obijajc si o ciany niczym le puszczona kula
bilardowa, a w kocu, po ktrym z kolei rykoszecie, wpad w drzwi swojego pokoju.
- Lepiej si upewnij, czy wszystko z nim w porzdku, Duffordzie.
- To tak jakby jeden lepy pijak prowadzi drugiego lepego pijaka - wybekota Duff i
obijajc si o ciany, puci si za Seanem. Ten siedzia na skraju ka, walczc ze swoim
butem.
- Co robisz, chopcze? Prbujesz sobie zama kostk?
Sean podnis wzrok i na jego twarzy pojawi si szczliwy umiech.
- Wchodcie, wchodcie, wszyscy czterej. Napijemy si.
- Dzikuj, mam swoj wasn flaszk.
Duff zamkn za sob konspiracyjnie drzwi i wydoby z kieszeni marynarki pen
butelk.
- Nic nie widziaa... nie widziaa, e jej may Duffordzik ma w wewntrznej kieszeni
wielk pikn butl.
- Czy mgby mi pomc z tym przekltym butem? - poprosi Sean.
- To bardzo dobre pytanie - odpar powanym tonem Duff, obierajc kurs na jeden z
foteli. - Ciesz si, e je zadae. - Dotar do fotela i usiad. - Odpowied oczywicie brzmi
nie! Nie mgbym.
Sean opuci nog i rozcign si na ku.
- Chopcze, chc z tob powanie porozmawia - owiadczy Duff.
- Rozmowa nic nie kosztuje. Gadaj.
- Co mylisz o Candy?
- Ma cudowne cycki - wyrazi swoj opini Sean.
- Jasne, ale mczynie nie wystarcz do szczcia same cycki.

- Oczywicie. Uwaam jednak, e w innych miejscach jest tak samo dobrze


zbudowana - owiadczy sennym gosem Sean.
- Chopcze, ja wcale nie artuj. Potrzebna mi jest twoja rada. Czy uwaasz, e dobrze
robi? Mam na myli t ca histori z maestwem.
- Mao wiem o maestwie. - Sean odwrci si na brzuch.
- Ju mnie nazywa Duffordem... zauwaye to, chopcze? To zy omen, to zapowied
nieszczcia. Zauwaye? - Duff czeka kilka sekund na odpowied, ale nie doczeka si jej. Tak wanie nazywaa mnie moja pierwsza. Duffordzie - mwia... sysz, jakby to byo
dzi: Duffordzie, jeste wini.
Duff spojrza surowym wzrokiem na ko.
- Syszysz, co mwi? adnej odpowiedzi.
- Sean, chopcze, potrzebna mi jest twoja pomoc. Rozlego si ciche chrapanie.
- Ach, ty pijany ole - odezwa si aosnym gosem Duff.

25. Xanadu byo gotowe do zamieszkania ju w kocu stycznia. lub wyznaczono na


dwudziestego lutego. Duff wysa zaproszenie komendantowi i wszystkim funkcjonariuszom
johannesburskiej policji, ktrzy w rewanu wystawili dwudziestoczterogodzinn honorow
wart w sali balowej, gdzie na dugich stoach zoone zostay lubne prezenty. Po poudniu
dziesitego lutego Sean wybra si tam razem z Candy i Duffem, eby, jak uj to Duff,
dokona ostatniego przegldu upw. Sean poczstowa dyurnego konstabla cygarem, po
czym weszli do sali balowej.
- Popatrzcie, ach, popatrzcie! - pisna Candy. - Jest tutaj caa masa nowych
prezentw!
- To od Jocka i Trevora - stwierdzi Sean czytajc kart.
- Prosz ci, otwrz to szybko, Duffordzie, chc zobaczy, co nam podarowali.
Duff podway wieko skrzynki i Sean gwizdn cicho z wraenia.
- Serwis obiadowy ze szczerego zota - westchna Candy. Wzia do rki jeden z
talerzy i przycisna go do piersi. - Och, po prostu nie wiem, co powiedzie.
Sean zbada zawarto innych paczek.
- Hej, Duff, tu jest co, co sprawi ci szczegln frajd: Najlepsze yczenia, N.
Hradsky.
- Musz to obejrze - owiadczy Duff z entuzjazmem, ktrego nikt nie widzia u
niego ju od miesica. Rozpakowa paczk.
- Cay tuzin! - zawoa rozradowany. - Normanie, ty nieoceniony may izraelito! Cay
tuzin ciereczek do zmywania!
- Liczy si pami - miejc si powiedzia Sean.
- Kochany stary Norman, z jakim blem musia wysupa te par pensw. Ka mu na
tych ciereczkach zoy autograf, oprawi w ramy i powiesz w gwnym hallu.
Zostawili Candy, eby nacieszya si prezentami, i wyszli do ogrodu.
- Zorganizowae ju tego faszywego ksidza? - zapyta szeptem Duff.
- Tak. Zakwaterowaem go w hotelu w Pretorii. Teraz jest w trakcie nauki; kiedy
nadejdzie odpowiedni moment, bdzie klepa pacierze jak stary kaznodzieja.
- Czy nie sdzisz, e urzdzanie caego tego przedstawienia jest tak samo zym
wyjciem jak uczciwy lub? - zapyta niepewnym gosem Duff.
- Chyba troch za pno, eby si nad tym zastanawia.
- Tak, chyba tak.

- Gdzie spdzicie miesic miodowy?


- Pojedziemy dyliansem do Kapsztadu i zaokrtujemy si na statek pyncy do
Londynu. Potem jaki miesic spdzimy na Kontynencie. Wrcimy by moe w czerwcu.
- Powinnicie si niele zabawi.
- Dlaczego i ty si nie oenisz?
- Po co? - Sean sprawia wraenie szczerze zdumionego.
- Nie wydaje ci si, e podupadnie przez to nasza stara firma... jeli pozwolisz mi
wej samemu w ten nowy interes?
- Ani troch - odpar Sean. - A zreszt, kto tu w kocu si eni, ty czy ja?
- A ta dziewczyna, ktr przyprowadzie w zesz sobot na wycigi? Wydaje si
urocza.
Sean unis brew.
- Syszae, jak si mieje?
- Tak, syszaem - przyzna Duff. - Trudno byo tego nie sysze.
- Sprbuj sobie wyobrazi, e syszysz ten miech codziennie rano podczas niadania.
Duff wzdrygn si.
- Tak, rozumiem twj punkt widzenia. Ale zaraz po powrocie poprosz Candy, eby
znalaza ci jak odpowiedni kobiet.
- Mam lepszy pomys: pozwl Candy, eby zaja si twoim yciem, a ja zajm si
swoim.
- Tego wanie, chopcze, najbardziej si obawiam.
Hradsky, aczkolwiek niechtnie, zgodzi si na wstrzymanie w dniu dwudziestego
lutego dziaalnoci caej korporacji - to znaczy nalecych do niej kopalni, warsztatw,
przedsibiorstw transportowych i wszystkich innych - po to, aby zatrudnieni w niej
pracownicy mogli uczestniczy w uroczystociach weselnych Duffa. Oznaczao to, e poowa
firm Witwatersrandu bdzie w tym dniu nieczynna. W konsekwencji wikszo niezalenych
przedsibiorstw rwnie zdecydowaa si zamkn swoje podwoje.
Osiemnastego lutego wyadowane ywnoci i alkoholem wozy zaczy toczy si w
stron Xanadu. Tej samej nocy Sean w przypywie dobroci zaprosi na wesele cay zesp
Opery. Przypomnia to sobie mglicie nastpnego ranka i pospieszy z powrotem, eby
wycofa zaproszenie, ale Blue Bessie oznajmia mu, e wikszo dziewczt wysza ju na
miasto sprawi sobie nowe suknie.

- Mwi si trudno... niech przyjd. Mam tylko nadziej, e Candy niczego si nie
domyli.
Dziewitnastego lutego odby si wieczr kawalerski Duffa. Candy udostpnia na ten
cel jadalni i inne pooone na parterze pomieszczenia hotelowe. Francois przyby ze
sporzdzonym w kopalnianych warsztatach prawdziwym majstersztykiem: zaopatrzon w
acuch, olbrzymi elazn kul. acuch przykuto oficjalnie Duffowi do nogi i przyjcie si
zaczo.
Jedna z powstaych pniej frakcji utrzymywaa, e przedsibiorca wezwany do
naprawienia wyrzdzonych w hotelu szkd by po prostu bandyt i wystawiony przez niego
na sum prawie tysica funtw rachunek to ordynarne zodziejstwo. Nikt jednak nie mg
zaprzeczy, e podczas toczonej w jadalni, z udziaem stu mczyzn, gry w bok-boka
ucierpiay troch meble i obicia; take temu, i yrandol nie utrzyma wagi pana Courteneya i
przy trzecim bujniciu urwa si z sufitu, wybijajc cakiem pokan dziur w pododze. Nie
podwaano rwnie faktu, e po tym, jak Jock Heyns przez przeszo p godziny stara si
trafi korkiem od szampana w szklank ustawion na gowie swego brata, kaua wina
signa kostek i caa klepka wymagaa wymiany. Tak czy owak kwot tysica funtw uznano
za grubo przesadzon. W jednym punkcie panowaa za to oglna zgoda - byo to przyjcie,
ktre na dugo zapado wszystkim w pami.
Z pocztku Sean martwi si troch o Duffa, ktry sta przy barze i trzymajc pod
pach metalow kul sucha spronych komentarzy z przylepionym do twarzy kwanym
umieszkiem. Po siedmiu czy omiu kolejkach Sean przesta si niepokoi o przyjaciela i
zaj si yrandolem.
O pnocy Duff namwi Francois, eby uwolni go z acucha, po czym ulotni si z
jadalni tak dyskretnie, e nikt - a ju najmniej Sean - tego nie zauway.
Courteney nie pamita, jak znalaz si w ku. Nad ranem dyskretnie obudzi go
kelner, ktry przynis na tacy kaw oraz licik.
- Ktra godzina? - zapyta Sean, rozkadajc list.
- sma, baas.
- Nie ma potrzeby krzycze - wymamrota. Z trudem udao mu si odczyta sowa mia wraenie, e oczy wyskocz mu z orbit.

Drogi Drubo,

Przypominam ci mniejszym, e ty i Duff macie o jedenastej pewn spraw do


zaatwienia. Wierz, e go tam dostarczysz - ywego lub martwego. Ucaowania, Candy.

Kwany odr brandy na podniebieniu przypomina chloroform. Zmy go kaw i zapali


cygaro, ktre przyprawio go o kaszel. Przy kadym kaszlniciu czu si tak, jakby miaa mu
pkn gowa. Zgasi cygaro i wszed do azienki. Po pgodzinie poczu si na tyle lepiej,
eby pj obudzi Duffa. Przeszed przez salon i pchn drzwi do sypialni pana modego;
kotary byy jeszcze zacignite. Rozsun je, mruc oczy przed olepiajcym socem.
Obrci si w stron ka i zastyg w bezruchu. Powoli podszed i usiad na jego skraju.
- Musia spa u Candy - mrukn, spogldajc na nie ruszone poduszki i elegancko
zasane ko. Dopiero po kilku sekundach odkry luk w swoim rozumowaniu.
- Dlaczego w takim razie napisaa do mnie ten licik?
Wsta, czujc pierwsze ukucie niepokoju. Przed oczyma stan mu obraz Duffa
spitego jak bela w jakim zauku albo lecego z gow rozwalon przez ktrego z
johannesburskich zbjw. Przebieg sypialni, kierujc si w stron salonu, ale w poowie
drogi dostrzeg lec na kominku kopert.
- Co to, spotkanie zwizku literatw? - mrukn, biorc j do rki. - Gdziekolwiek
spojrze, wszdzie jakie listy.
Rozdar z trzaskiem kopert i rozpozna odchylony do tyu charakter pisma Duffa.

Z pierwsz przeyem koszmar, z drug bdzie to samo. Nie mam zamiaru przez to
wszystko przechodzi. Ty jeste drub, wic przepro w moim imieniu tych wszystkich miych
ludzi. Wrc, kiedy si troch uspokoi. D.

Sean usiad w fotelu i przeczyta list jeszcze dwa razy. Potem wybuchn.
- Niech ci wszyscy diabli, Charleywood! Przepro w moim imieniu. Ty tchrzliwy
sukinsynu! Tak si zmy i zostawi mi na gowie cay ten baagan!
Wypad z sypialni w szlafroku.
- Sam bdziesz za wszystko przeprasza, chobym mia przywlec ci tutaj na linie!
Zbieg w d tylnymi schodami. Mbejane sta na podwrku przy stajni, rozmawiajc z
trzema stajennymi.

- Gdzie jest Nkosi Duff? - rykn Sean. Wlepili w niego wszyscy szeroko rozwarte
oczy.
- Gdzie on jest? - powtrzy Sean ze zjeon brod.
- Baas wzi konia i pojecha na przejadk - odpowiedzia nerwowo jeden ze
stajennych.
- Kiedy? - wrzasn Sean.
- W nocy... moe siedem, moe osiem godzin temu. Powinien niedugo wrci.
Sean ciko dyszc, spojrza na stajennego.
- Gdzie pojecha?
- Nic nie powiedzia, baas.
Osiem godzin temu... Mg by teraz o pidziesit mil std. Sean wrci do swego
pokoju. Rzuci si na ko i nala sobie kolejn filiank kawy.
- To j kompletnie zaamie... - Wyobrazi sobie zy i chaotyczne sceny dzikiej
rozpaczy. - Niech to wszyscy diabli... niech ci wszyscy diabli, Charleywood. - Pocign yk
kawy i pomyla, e on take mgby si std zabra: wsi na konia i pojecha, gdzie oczy
ponios. - To nie ja narobiem tego bigosu... nie chc bra teraz wszystkiego na siebie.
Wypi kaw i zacz si ubiera. Spojrza w lustro, eby si uczesa i wyobrazi sobie
czekajc samotnie w kaplicy Candy... wiszce za jej plecami milczenie, a potem pojedyncze
szepty i miechy.
- Charleywood, ty winio - jkn. - Nie mog pozwoli, eby tam posza. Bdzie
miaa dosy i bez tego. Musz jej powiedzie.
Podnis z toaletki zegarek; byo par minut po dziewitej.
- Niech ci diabli, Charleywood.
Przeszed korytarzem i zatrzyma si przy drzwiach prowadzcych do apartamentu
Candy. Usysza w rodku kobiece gosy i zapuka przed wejciem. W pokoju byy dwie
przyjaciki Candy i kolorowa pokojwka, Martha. Wlepiy w niego oczy.
- Gdzie jest Candy?
- W sypialni, ale nie moe pan tam wchodzi, to przynosi pecha.
- Tak, to najgorszy pech, jaki mona sobie wyobrazi - zgodzi si Sean i zapuka do
drzwi sypialni.
- Kto tam?
- Sean.

- Nie moesz tutaj wej. O co chodzi?


- Jeste ubrana?
- Tak, ale nie wolno ci tutaj wchodzi.
Otworzy drzwi i wszed do rodka, nie zwaajc na zamieszanie i piski kobiet.
- Wynocie si std - powiedzia ostro. - Musz porozmawia z Candy w cztery oczy.
Kiedy ucieky, Sean zamkn za nimi drzwi. Candy bya w szlafroku. Na jej twarzy
malowa si wyraz oczekiwania; na ramiona spyway byszczce mikkie wosy. Sean
uwiadomi sobie, jaka jest Pikna. Spojrza na koronkow lubn sukni lec na ku.
- Przynosz ze nowiny, Candy. Gotowa jeste je przyj? - zapyta brutalnie.
Nienawidzi samego siebie, nienawidzi za to, co musia zrobi.
Widzia, jak na jej twarzy ganie rumieniec i pojawia si martwa, nieprzenikniona
maska.
- Nie ma go - powiedzia. - Uciek przed tob.
Candy wzia z toaletki szczotk i zacza mechanicznie czesa wosy. W pokoju
zapada grobowa cisza.
- Przykro mi, Candy.
Nie patrzc na niego, kiwna gow; wpatrywaa si teraz w czekajc j dug
samotn przyszo. To byo gorsze od ez: to ciche pogodzenie si z losem.
Sean podrapa si po twarzy; nienawidzi samego siebie.
- Przykro mi. auj, ale nie jestem w stanie ci pomc - powiedzia i obrci si ku
drzwiom.
- Dzikuj ci, Sean, dzikuj, e przyszede mi powiedzie. - W jej gosie nie byo ani
ladu emocji; by tak samo martwy jak jej twarz.
- Nie ma za co - burkn.
Pojecha do Xanadu. Ludzie gromadzili si pod markizami na trawnikach. Po ich
gonym miechu pozna, e maj ju niele w czubie. Soce wiecio jasno, ale nie byo zbyt
gorco. Na rozlegej werandzie graa orkiestra; suknie kobiet wyglday licznie na tle
zielonej trawy. Wszystkiego najlepszego - powieway zawieszone nad namiotami flagi.
Wszystkiego najlepszego - sycha byo w rozbrzmiewajcym wszdzie miechu.
Sean podjecha pod sam dom, unoszc do w odpowiedzi na gone powitalne
okrzyki. Z wysokoci sioda dostrzeg Francois i Martina Curtisa. Trzymali kieliszki w

doniach i gawdzili z dwiema dziewczynami z Opery. Sean odda lejce jednemu z czarnych
stajennych i pospieszy w ich stron.
- Cze, szefie - zawoa Curtis. - Skd taka markotna mina? To przecie nie pan si
eni.
Wszyscy si rozemieli.
- Francois, Martin, pozwlcie ze mn na chwil.
- Co si stao, panie Courteney? - zapyta Francois, kiedy zostali sami.
- Przyjcie skoczone - owiadczy ponuro Sean. - Wesela nie bdzie.
Otworzyli usta z wraenia.
- Idcie i powiedzcie wszystkim. Powiedzcie, e mog zabra z powrotem swoje
prezenty - wyrzuci z siebie i odwrci si na picie.
- Co si stao, szefie? - zapyta Curtis.
- Powiedz im po prostu, e Candy i Duff zmienili zdanie.
- Chce pan, ebymy im kazali i do domu? Sean zawaha si.
- Nie, niech zostan... niech si wszyscy urn w trupa. Powiedz im tylko, e nie
bdzie wesela.
Wszed do rodka domu. Podenerwowany pseudoksidz czeka na niego w gabinecie
na parterze. Sztywno wykrochmalona koloratka ocieraa mu grdyk.
- Nie bdziemy ci potrzebowa - poinformowa go Sean. Wyj ksieczk czekow,
usiad przy biurku i wypisa czek.
- To za fatyg. A teraz wyno si z miasta.
- Dzikuj panu, panie Courteney, dzikuj panu bardzo. - Facet wyglda, jakby
kamie spad mu z serca. Ruszy ku drzwiom.
- Jeszcze jedno, przyjacielu - zatrzyma go Sean. - Jeli kiedykolwiek szepniesz komu
swko o tym, co tu dzisiaj planowalimy, zabij ci. Czy wyraziem si jasno?
Sean odczeka chwil, po czym przeszed do sali balowej i wsun kilka suwerenw w
do konstabla.
- Wyrzu std tych wszystkich ludzi. - Wskaza gow wasajcy si midzy stoami i
ogldajcy prezenty tum. - A potem zamknij drzwi na klucz.
Odnalaz szefa kuchni.
- Wystaw arcie na zewntrz... niech zjedz to teraz. A potem zamknij kuchni.

Obszed dookoa dom, zamykajc drzwi i zasuwajc kotary. Kiedy wszed do


gabinetu, zobaczy par lec na skrzanej kanapie. Mczyzna siga doni pod sukienk;
dziewczyna chichotaa.
- To nie burdel! - wrzasn Sean i para pospiesznie wyniosa si z gabinetu. Sysza
dobiegajce z trawnikw gosy i miechy; orkiestra graa straussowskiego walca.
Rozdraniony spojrza ponuro na marmurowy kominek. Znowu rozbolaa go gowa. Skr na
twarzy mia wysuszon i spierzchnit po nocnej hulance.
- Niech to wszystko szlag trafi! - powiedzia gono. Po godzinie wyszed i odnalaz
swojego konia. Pokusowa drog do Pretorii, a kiedy min ostatnie domy, skrci na otwart
sawann. Puci si cwaem przez morze traw z odchylonym do tyu kapeluszem i wystawion
na soce i wiatr twarz. Po jakim czasie usiad swobodnie w siodle i da si nie koniowi.
Pnym popoudniem wrci do Johannesburga, zajecha pod stajni i odda konia
Mbejane. Poczu si troch lepiej. Wysiek fizyczny i wiee powietrze rozjaniy mu w
gowie i pomogy spojrze na wszystko z waciwej perspektywy. Napuci sobie gorcej
wody do wanny, wszed do niej i namydlajc si, uprzytomni sobie, e nie jest ju taki
wcieky na Duffa. Znowu panowa nad sob. Wyszed z wanny, wytar si, a potem zaoy
szlafrok i otworzy drzwi do sypialni. Na jego ku siedziaa Candy.
- Cze, Sean. - Jej umiech by kruchy jak szko. Miaa potargane wosy i blad, nie
umalowan twarz. Ubrana bya w ten sam szlafrok, w ktrym widzia j rano.
- Cze, Candy. - Wzi do rki krysztaowy flakon z wod kolosk i wtar j sobie
we wosy i brod.
- Nie masz mi za ze, e tu do ciebie przyszam, prawda?
- Nie, skde. - Zacz si czesa. - Wanie miaem zamiar do ciebie zajrze.
Podkurczya pod siebie nogi w w przedziwny kobiecy sposb, ktrego nie potrafi
skopiowa aden mczyzna.
- Czy mgby mi da co do picia?
- Przepraszam, mylaem, e nie bierzesz do ust alkoholu.
- Och, dzisiaj jest wyjtkowy dzie. - Rozemiaa si troch za wesoo. - Dzisiaj jest
moje wesele, chyba o tym nie zapomniae.
Nie patrzc w jej stron nala brandy do kieliszka. Nie mg znie jej cierpienia i
poczu, jak znowu ogarnia go zo na Duffa. Candy wzia kieliszek do rki i pocigna yk.
Wykrzywia twarz.

- Smakuje okropnie.
- Dobrze ci zrobi.
- Zdrowie panny modej - powiedziaa i wypia do dna.
- Nala ci jeszcze? - zapyta Sean.
- Nie, dzikuj. Wstaa i podesza do okna.
- Robi si ju ciemno. Nienawidz ciemnoci. Ciemno wszystko znieksztaca. To, co
w dzie jest ze, w nocy staje si po prostu nie do zniesienia.
- Przykro mi, Candy. auj, e nie mog ci pomc. Okrcia si na picie i zbliya do
niego, zarzucajc mu ramiona na szyj i przyciskajc blad przestraszon twarz do jego piersi.
- Och, Sean, prosz ci, przytul mnie... tak si boj. Obj j niezgrabnie.
- Nie chc o tym myle. Nie teraz, nie teraz, kiedy jest ciemno - szepna. - Prosz,
pom mi. Pom mi o tym nie myle.
- Zostan z tob. Nie bj si. Usid. Nalej ci nastpnego drinka.
- Nie, nie - przywara do niego z desperacj. - Nie chc by sama. Nie chc o niczym
myle. Pom mi.
- Nie mog ci w niczym pomc. Mog z tob zosta, ale to wszystko.
Gniew i al paliy Seana niczym mieszanka wgla drzewnego i saletry; wbi mocno
donie w jej ramiona, a poczu pod palcami opatki.
- Tak, zra mnie. Dziki temu zdoam na chwil zapomnie. Zabierz mnie do ka i
zra mnie, Sean, zra mnie gboko.
Sean wstrzyma oddech.
- Nie wiesz, co mwisz. To szalestwo.
- Tego wanie chc... chocia przez chwil zapomnie. Prosz ci, Sean, prosz.
- Nie mog tego zrobi, Candy. Duff jest moim przyjacielem.
- Zerwa ze mn, a ja z nim. Jestem rwnie twoj przyjacik. Och, Boe, taka
jestem samotna. Nie zostawiaj mnie i ty. Pom mi, Sean, prosz ci, pom mi.
Sean poczu, jak wypeniajcy go gniew spywa w d i wybucha gorcym pomieniem
w ldwiach. Ona poczua to take.
- Och, tak, prosz ci.
Wzi j w ramiona i zanis na ko. Stojc nad ni, zdar z siebie szlafrok. Ona
take zrzucia to, co miaa na sobie i rozpostara nogi, eby go przyj i pozwoli mu
wypeni pustk. Opad na ni szybko, przebijajc mikk zason i wchodzc w gb jej

ciepego ciaa. W tym, co robili, nie byo podania: byo okruciestwo posunite do granic
ludzkiej wytrzymaoci.
On wyadowywa wypeniajcy go al i gniew, dla niej stanowio to akt ostatecznego
zerwania. Nie skoczyo si na jednym razie. Wchodzi w ni raz po raz, a pociel pokrya
si brzowymi smugami z jego krwawicych plecw, a jej ciao wygio si w uk i legli
spleceni obok siebie, mokrzy i wyczerpani wasn gwatownoci.
- Nie pomogo, prawda? - zapyta cicho Sean przerywajc milczenie.
- Pomogo. - Fizyczne zmczenie sprawio, e nie bya w stanie duej
powstrzymywa ez. Wci tulc si do niego, zacza paka.
Uliczna latarnia rzucaa srebrny kwadrat wiata na sufit. Sean wpatrywa si we,
lec na plecach i suchajc kania Candy. Wyczu moment, kiedy signo szczytu, a potem
czeka, a umilknie. Wtedy oboje zasnli. Obudzili si jednoczenie, jeszcze przed witem,
jakby si wczeniej umwili.
- Jeste teraz jedyn osob, ktra moe mu pomc - powiedziaa Candy.
- Pomc w czym? - zapyta Sean.
- Odnale to, czego szuka. Spokoju ducha, samego siebie... nazywaj to, jak chcesz.
On jest zagubiony. Zagubiony i samotny, prawie tak samo samotny jak ja. Mogam mu
pomc, pewna jestem, e mogam.
- Duff zagubiony? - zapyta cynicznie Sean. - Chyba nie wiesz, co mwisz.
- Nie bd lepy, Sean, nie daj si oszuka jego buczucznym odywkom i manierom
lorda. Zwr uwag na co innego.
- Na przykad na co? - zapyta Sean. Przez chwil nie odpowiadaa.
- Wiesz o tym, e nienawidzi swego ojca.
- Nie mwi o tym duo, ale domylam si, e tak.
- A to, e odrzuca wszelkie autorytety? Jego stosunek do Hradsky'ego, do kobiet, do
ycia. Pomyl o tym, Sean, i powiedz, czy tak postpuje czowiek szczliwy.
- Hradsky wyrzdzi mu kiedy krzywd... Duff go po prostu nie lubi - broni
przyjaciela.
- O, nie, to co znacznie gbszego. Zwalczajc Hradsky'ego, mci si w pewien
sposb na wasnym ojcu. On jest taki rozbity, Sean, dlatego wanie do ciebie przylgn.
Moesz mu pomc.
Sean rozemia si gono.

- Candy, moja droga, my si po prostu lubimy, i to wszystko. W naszej przyjani nie


ma adnych ukrytych ani ciemnych motyww. Nie musisz by o mnie zazdrosna.
Candy usiada i koc zelizgn si jej do bioder. Nachylia si do Seana wysuwajc do
przodu piersi - cikie i zaokrglone, byszczce w dobiegajcym z ulicy srebrzystobiaym
wietle.
- Jest w tobie sia, Sean, jest co, na czym mona polega, co, z czego sam jeszcze
nie zdajesz sobie sprawy. Duff odkry to w tobie i to samo uczyni w przyszoci inni
okaleczeni przez los ludzie. On ciebie potrzebuje, potrzebuje ciebie jak powietrza. Zaopiekuj
si nim w moim imieniu, pom mu odnale to, czego szuka.
- Nonsens, Candy - wymamrota z zakopotaniem Sean.
- Obiecaj, e mu pomoesz.
- Czas ju, eby wrcia do swojego pokoju. Ludzie zaczn plotkowa.
- Obiecaj mi, Sean.
- Dobrze, obiecuj.
Candy wylizgna si z jego ka. Szybko si ubraa.
- Dzikuj, Sean. Dobranoc.

26. Johannesburg bez Duffa wydawa si Seanowi bardziej pusty; ulice byy mniej
zatoczone. Rand Club sta si ponury, a przyjemno, jak dawaa gra na giedzie, nie tak
intensywna. Musia jednak prowadzi dalej sprawy firmy - za siebie i za Duffa.
Po koczcych si pnym wieczorem konferencjach z Hradskym i Maxem wraca do
siebie, do hotelu. Dawao o sobie zna caodzienne napicie - z odrtwiaym umysem i
piekcymi oczyma mao mia siy, eby rozpamitywa przeszo. Mimo to czu si samotny.
Poszed raz do Opery i pi razem z innymi szampana. Jedna z dziewczt taczya kankana na
duym, ustawionym porodku sali stole i kiedy zadzierajc wysoko halki i dotykajc czoem
kolana zatrzymaa si tu przed Seanem i Trevorem Heynsem, Sean pozwoli Trevorowi
pocign j za majtki - tydzie temu prdzej strzeliby go w nos, ni zrezygnowa z tego
zaszczytu. Wcale go to ju nie bawio. Wczenie wrci do domu.
Nastpnego dnia bya sobota. O dwunastej stawili si w biurze Francois i Curtis, eby
zda sprawozdanie z mijajcego tygodnia.
- Chodcie ze mn - zaproponowa Sean po zakoczeniu zebrania i wyjciu
Hradsky'ego. - Wypijemy par gbszych w barze Grand National, eby, jak to mwi,
ochrzci nadchodzcy tydzie.
Curtis i Francois zaczli si wierci na krzesach.
- Umwilimy si ju wczeniej z innymi Pod Jasnymi Anioami, szefie.
- To wietnie. Id z wami - ucieszy si Sean. Perspektywa spdzenia kilku godzin
wrd prostych ludzi wydaa mu si nagle bardzo ncca. Rzyga mu si chciao na myl o
tych, ktrzy ciskajc z umiechem jego do, czekali jednoczenie na pierwsz nadarzajc
si sposobno, by wykluczy go ze skadu rady nadzorczej. Wspaniale bdzie zabawi si z
tymi dwoma i pogada o tym, jak kopie si ska, a nie o akcjach i udziaach; wspaniale
bdzie pomia si z ludmi, ktrzy w nosie maj to, czy kurs CRC skoczy w poniedziaek do
szedziesiciu szylingw. Da sobie troch w gaz razem z Francois i Martinem; a potem by
moe wyzwie kogo na pojedynek na pici - uczciwy, regularny pojedynek, w ktrym poleje
si krew. Dobrze bdzie spotka si z ludmi, ktrzy nie splamieni s wewntrznym brudem nawet jeli maj brudne paznokcie i plamy potu pod pachami.
Curtis spojrza szybko na Francois.
- Bdzie tam peno obuzw, szefie, w sobot schodz si tam wszyscy grnicy.
- To wietnie - odpar Sean. - Chodmy.

Wsta zapinajc swoj jasnopopielat marynark; jej klapy obszyte byy czarnym
jedwabiem, z ktrym dobrze harmonizowaa tkwica w szpilce krawata czarna pera. Wzi
do rki lec na biurku lask.
- Chodmy... nie stjcie tak.
Ju z odlegoci caej przecznicy doszed ich dobiegajcy z tawerny gwar. Sean
umiechn si i przyspieszy kroku - niczym stary myliwski pies, ktry zwietrzy trop
dzikiej kaczki. Z obu stron eskortowali go Francois i Curtis. Kiedy otworzyli drzwi, na
kontuarze sta akurat olbrzymi grnik. Sean rozpozna w nim jednego ze swoich ludzi z
kopalni Little Sister; ciao mczyzny odchylone byo do tyu, eby zrwnoway ciar
przytknitego do ust gsiora. Przy kadym yku chodzia mu miarowo grdyka.
- Do dna, do dna, do dna! - rycza zgromadzony u jego stp tum.
Grnik wypi do dna, cisn gsiorem w przeciwleg cian i bekn niczym
zablokowany powietrzem gejzer. Ukoni si dzikujc za oklaski i w tej samej chwili
spostrzeg stojcego w progu Seana. Zawstydzony otar usta wierzchem doni i zeskoczy z
kontuaru. Inni obrcili si, zobaczyli Seana i gwar ucich jak noem uci. Ludzie rozeszli si
w milczeniu do swoich miejsc. Sean poprowadzi Francois i Curtisa przez sal. Rzuci na
kontuar gar suwerenw.
- Stawiam wszystkim kolejk. Dzi sobota, mona troch poszale.
- Paskie zdrowie, panie Courteney.
- Wszystkiego najlepszego, sir.
- Gezondheid, panie Courteney.
Ich gosy przepenione byy szacunkiem.
- Pijcie, ludzie, jeszcze mi troch zostao w sakiewce.
Sean sta razem z Francois i Martinem przy barze. Wszyscy miali si z jego
dowcipw, a on przemawia gono, z zarowion ze szczcia twarz, cieszc si, e jest
wrd swoich. Stawia kolejne drinki. Po jakim czasie zacz mu doskwiera pcherz i
wyszed tylnymi drzwiami do ubikacji. Rozmawiali tam dwaj faceci; Sean zatrzyma si na
chwil za przepierzeniem.
- Czego on tutaj, do diaba, chce? To nie jest jego parszywy Rand Club...
- Cicho, czowieku! Chcesz, eby ci usysza, chcesz straci prac?

- Gwno mnie to obchodzi. Za kogo on si, do cholery, uwaa: Pijcie, chopcy,


jeszcze mi troch zostao w sakiewce, ja jestem szefem, chopcy, rbcie, co ka, chopcy,
pocaujcie mnie w dup, chopcy.
Sean sta jak sparaliowany.
- Uspokj si, Frank, on zaraz sobie pjdzie.
- Im prdzej, tym lepiej, mwi ci. Cholerny sukinsyn w butach za dziesi gwinei i ze
zot lask w rce! Niech wraca tam, gdzie jego miejsce!
- Jeste pijany, czowieku, nie krzycz tak gono!
- Pewnie, e jestem pijany, dosy pijany, eby pj i wygarn mu to wszystko prosto
w twarz...
Sean cicho zamkn za sob drzwi i powoli podszed do Francois i Curtisa.
- Mam nadziej, e mi wybaczycie; wanie sobie przypomniaem, e mam dzi po
poudniu co do zaatwienia.
- To fatalnie, szefie - Curtisowi wyranie ulyo. - Moe wpadnie pan tutaj innym
razem?
Kiedy pojawi si w Rand Clubie, wszyscy bardzo si ucieszyli. Trzech znajomych o
mao si nie pobio o zaszczyt postawienia mu drinka.

27. Tej nocy zjad kolacj razem z Candy i przy alkoholu opowiedzia jej, co mu si
przydarzyo. Suchaa w milczeniu.
- Nie chcieli mnie tam. Nie wiem, co im zrobiem. Dlaczego mnie tak nie lubi?
- To ci martwi? - zapytaa.
- Tak, to mnie martwi. Nigdy przedtem ludzie nie ywili wobec mnie takich uczu.
- Zadowolona jestem, e nie daje ci to spokoju - powiedziaa umiechajc si do niego
agodnie. - Ktrego dnia staniesz si cakiem sympatycznym facetem.
- Ale dlaczego mnie tak nienawidz? - nie dawa za wygran Sean.
- Dlaczego? Bo ci zazdroszcz... syszae, co powiedzia ten facet: buty za dziesi
gwinei i zota laska... i o to wanie chodzi. Rnisz si od nich, jeste bogaty. Nie moesz
oczekiwa, e to zaakceptuj.
- Ale ja nigdy nie zrobiem im nic zego - zaprotestowa.
- Wcale nie musiae. Jednej rzeczy nauczyam si w tym yciu: wszystko ma swoj
cen. To jest cz haraczu, ktry musisz zapaci za swj sukces.
- Do diaba, auj, e nie ma tutaj Duffa - stwierdzi Sean.
- Duff wyjaniby ci, e to wszystko nie ma adnego znaczenia, prawda? - zapytaa. Kto by si nimi przejmowa, chopcze, t nie domyt gawiedzi? Poradzimy sobie bez nich
- dodaa naladujc sposb mwienia Duffa. Sean podrapa si w nos i wlepi oczy w st.
- Prosz ci, Sean, nie pozwl na to, by Duff ci wmwi, e ludzie nie maj znaczenia.
On sam w to nie wierzy... ale jest taki przekonywajcy. Ludzie s wani. Waniejsi od zota,
od paacw... od wszystkiego.
Sean spojrza jej prosto w oczy.
- Ju raz to sobie uwiadomiem: kiedy zasypao mnie w Candy Deep. Zobaczyem to
bardzo wyranie, lec w ciemnoci i w bocie. Postanowiem wtedy, e si poprawi. Umiechn si niemiao. - Powiedziaem sobie, e jeli bdzie to w mojej mocy, nigdy ju
nikogo nie skrzywdz. Naprawd miaem taki zamiar, Candy. Tak silnie chciaem go wtedy
wykona, ale...
- Chyba ci rozumiem. atwiej jest co sobie postanowi, trudniej dotrzyma. Nie
wierz, eby jakie pojedyncze zdarzenie mogo odmieni sposb mylenia czowieka. To
przypomina budowanie domu: cega po cegle. Jest ich coraz wicej, a w kocu dom jest
skoczony. Powiedziaam ci ju wczeniej, Sean, e masz w sobie si. Sdz, e ktrego
dnia skoczysz budowa swj dom - a kiedy to zrobisz, nie bdzie w nim sabych punktw.

28. W nastpny wtorek Sean odwiedzi Xanadu po raz pierwszy od czasu ucieczki
Duffa. Johnson i czterej inni urzdnicy z biura pracowali w sali balowej, pakujc i oznaczajc
prezenty.
- Koczycie ju, Johnson?
- W zasadzie tak, panie Courteney. Jutro rano przyl kilka wozw po te rzeczy.
- Dobrze, zrb to. Nie chc, eby one tutaj duej leay. Wszed na gr po
marmurowych schodach i zatrzyma si na podecie. Dom mia w sobie co martwego: nowy i
sterylny, czeka, by wprowadzili si do ludzie i wypenili yciem. Ruszy korytarzem,
zatrzymujc si przed obrazami, ktre wybraa Candy. Byy to oleje utrzymane w mikkich,
kobiecych kolorach.
- Pozbdziemy si ich. Kupi takie, w ktrych bdzie ogie: szkarat, czer i jaskrawy
bkit.
Pchn drzwi do swojej wasnej sypialni. Tu byo lepiej: na pododze leay jaskrawe
perskie dywany, ciany obite byy ciemnosatynow boazeri, a ko nie ustpowao
rozmiarami boisku do gry w polo. Pooy si na nim i spojrza na ozdobiony sztukateri sufit.
- Chciabym, eby Duff ju wrci. Niele bymy tu pohulali. Zszed z powrotem na
d.
U stp schodw czeka na niego Johnson.
- Ju skoczylimy, sir.
- Dobrze si spisae. Moecie i.
Wszed do gabinetu i zbliy si do stojaka z broni. Wzi do rki dubeltwk
Purdeya, podszed do francuskiego okna i przyjrza si jej w penym wietle. Nozdrza
rozchyliy mu si lekko, kiedy poczu zapach smaru do broni. Wracay stare wspomnienia.
Opar strzelb o rami i ciar trzymanej w rku broni sprawi, e ogarno go podniecenie.
Zatoczy luf koo w pogoni za wyimaginowanym ptakiem i nagle zorientowa si, e mierzy
prosto w Duffa. By do tego stopnia zaskoczony, e zamar w bezruchu ze strzelb
wycelowan w jego gow.
- Nie strzelaj, przychodz w pokojowych zamiarach - odezwa si powanym tonem
Duff.
Sean odj strzelb od ramienia i odstawi j na stojak.
- Cze.
- Cze - odpar, nie ruszajc si z progu, Duff.

Sean odwrci si do niego plecami udajc, e poprawia strzelb na stojaku.


- Jak si czujesz, chopcze?
- wietnie! Doskonale!
- A jak inni?
- Kogo masz na myli w szczeglnoci? - zapyta Sean.
- Na przykad Candy.
Sean namyla si chwil nad odpowiedzi.
- No c, gdyby j wrzuci do naszego myna, moe udaoby ci si zrani j bardziej.
- Niedobrze, prawda?
- le - zgodzi si Sean. Stali przez chwil w milczeniu.
- Rozumiem, e ty take nie ywisz do mnie zbyt przyjaznych uczu - powiedzia w
kocu Duff.
Sean wzruszy ramionami i podszed do kominka.
- Jeste wini, Duffordzie - rzuci lunym tonem. Duff skrzywi si.
- No c, przyjemnie byo ci pozna, chopcze. Przypuszczam, e od tej chwili nasze
drogi si rozchodz.
- Nie opowiadaj gupstw, Duff, szkoda na to czasu. Daj co do picia i powiedz mi, co
czuje czowiek, ktry si zewini. Poza tym chc przedyskutowa z tob kwesti tych
obrazw, ktre Candy kazaa zawiesi w korytarzu na grze. Nie wiem, czy odda je z
powrotem, czy spali.
Duff przesta podpiera framug; prbowa ukry pojawiajcy si na jego twarzy
wyraz ulgi.
- Zanim zamkniemy ten temat, eby do niego nigdy nie wraca - doda szybko Sean chc, eby wiedzia, i nie podoba mi si to, co zrobie. Potrafi zrozumie dlaczego, ale nie
podoba mi si. To wszystko. Chcesz moe co doda?
- Nie - stwierdzi Duff.
- W takim razie w porzdku. Butelk Courvoisier powiniene znale z tyu barku,
zaraz za karafk z whisky.

Wieczorem Sean pojecha do hotelu. Znalaz Candy w jej gabinecie.


- On wrci, Candy.
- Och... - Candy wstrzymaa oddech. - Co u niego sycha, Sean?

- Troch zgaszony, ale to minie.


- Nie to miaam na myli. Jak si czuje?
- Tak samo jak zawsze. Mia do przyzwoitoci, eby zapyta o ciebie.
- Co mu powiedziae? - zapytaa.
Sean wzruszy ramionami i usiad na krzele obok jej biurka. Spojrza na wysoki stos
przeliczanych przez ni suwerenw.
- To dzisiejszy utarg z baru? - zapyta, nie odpowiadajc na jej pytanie.
- Tak - odpara roztargnionym tonem.
- Bogata z ciebie dziewczyna... a moe wyjdziesz za mnie? - zapyta z umiechem.
Candy wstaa i podesza do okna.
- Przypuszczam, e obaj wyprowadzicie si teraz do Xanadu - powiedziaa. Sean
odchrzkn. - Apartamenty Wiktorii przejm bracia Heynsowie - cigna szybko dalej. - Ju
o tym ze mn rozmawiali, wic nie musisz si martwi. W Xanadu bdzie wam si wietnie
mieszka, to wspaniae miejsce. Zao si, e co wieczr bdziecie tam urzdza bankiety, z
tumami ludzi. Mnie to nie przeszkadza... ju si z tym pogodziam.
Sean wsta. Podszed do niej i uj delikatnie pod rami. Wyj z kieszonki na piersi
jedwabn chusteczk i poda jej, eby wydmuchaa nos.
- Chcesz si z nim znowu zobaczy, Candy? Potrzsna gow przeczco, nie ufajc
wasnemu gosowi. - Bd si nim opiekowa, tak jak obiecaem. Ucisn j i odwrci si,
eby wyj.
- Sean! - zawoaa. Obejrza si. - Przyjd czasem mnie odwiedzi. Zjemy kolacj i
troch pogadamy. Wci przecie jeste moim przyjacielem, prawda?
- Oczywicie, Candy. Oczywicie, moja droga. Umiechna si przez zy.
- Jeeli zapakujesz swoje rzeczy i rzeczy Duffa, wyl je wam do Xanadu.

29. Sean popatrzy na Duffa siedzcego po drugiej stronie stou, szukajc u niego
poparcia. Charleywood wypuci z ust gsty krg cygarowego dymu, ktry zawirowa i
rozpyn si niczym fale na wodzie... Sean, nieco rozgoryczony, zda sobie spraw, e Duff
nie ma zamiaru go poprze. Spierali si o t spraw przez p ubiegej nocy. Do ostatniej
chwili mia jednak nadziej, e jego wsplnik zmieni zdanie. Teraz wiedzia, e tego nie
zrobi. Po raz ostatni zaapelowa do zebranych.
- Poprosili o dziesicioprocentow podwyk pac. Uwaam, e na ni zasuguj: ceny
w miecie skoczyy w gr, a pace pozostay takie same. Ci ludzie maj ony i dzieci,
panowie. Czy nie powinnimy wzi tego pod uwag?
Duff wypuci z ust kolejne kko dymu, a Hradsky wyj z kieszeni zegarek i
popatrzy na znaczco. Max zakaszla.
- Sdz - wtrci si - e dosy ju mwilimy na ten temat. Czy moemy podda
wniosek pod gosowanie?
Sean patrzy, jak Hradsky gosuje przeciwko niemu. Nie chcia patrze na Duffa. Nie
chcia patrze, jak Charleywood gosuje razem z Hradskym, ale zmusi si i obrci gow.
Rce Duffa spoczyway na stole. Wypuci z ust kolejny krg dymu i patrzy, jak rozpywa si
nad stoem.
- Kto jest za przyjciem wniosku? - zapyta Max i Sean razem z Duffem podnieli
jednoczenie rce. Sean wiedzia, jak wane byo to, e Charleywood gosowa tak samo jak
on. Duff puci do niego oko i Sean nie mg powstrzyma umiechu.
- Trzydzieci gosw za, szedziesit przeciw - podsumowa Max. - Oznacza to, e
wniosek pana Courteneya nie przeszed. Zawiadomi zwizek grnikw o decyzji. Czy kto
zgasza jeszcze jakie sprawy przed zamkniciem obrad?
Sean przeszed razem z Duffem do swego gabinetu.
- Poparem ci tylko dlatego, e byem pewien wygranej Hradsky'ego - poinformowa
go artobliwym tonem Duff.
Sean parskn niecierpliwie.
- On ma oczywicie racj - cign nie zraony tym Duff i otworzy drzwi do gabinetu.
- W wyniku dziesicioprocentowej podwyki pac koszty produkcji wzrosyby o dziesi
tysicy miesicznie.
Sean zamkn nog drzwi, nic nie odpowiadajc.

- Na lito bosk, Sean, nie doprowadzaj tej swojej manii do absurdu. Hradsky ma
racj: Kruger moe nam w kadej chwili dowali jeden z tych swoich podatkw, a poza tym
musimy sfinansowa nowe kopalnie w East Randzie. Nie moemy teraz sobie pozwoli na
wzrost kosztw produkcji.
- W porzdku - burkn Sean. - Sprawa jest rozstrzygnita. Mam tylko nadziej, e nie
grozi nam strajk.
- Ze strajkiem te mona sobie poradzi - stwierdzi Duff. - Hradsky ma po swojej
stronie policj, a poza tym moemy w kadej chwili sprowadzi kilkuset ludzi z Kimberley.
- Do diaba, Duff, tak nie mona. Wiesz chyba sam, e tak nie mona. Ten groteskowy
Budda ze swoimi maymi oczkami nie ma racji. Ale co ja mog na to poradzi? Co ja mog
zrobi, do jasnej cholery? - wybuchn Sean. - Czuj si taki bezradny.
- No c, to ty bye tym, ktry chcia odda mu kontrol - odpar miejc si Duff. Przesta prbowa zmienia wiat i chod do domu.
W przedpokoju czeka na nich Max. Sprawia wraenie podenerwowanego.
- Przepraszam, panowie, czy mgbym zamieni z wami dwa sowa?
- W czyim imieniu? - przerwa mu ostro Sean. - Swoim czy Hradsky'ego?
- To sprawa prywatna, panie Courteney - powiedzia, ciszajc gos, Max.
- Nie moe zaczeka do jutra? - zapyta Sean, mijajc go i kierujc si ku drzwiom.
- Prosz, panie Courteney, to szalenie wane. Zdesperowany Max pocign Seana za
rami.
- O co chodzi? - zapyta Duff.
- Musz z wami porozmawia bez wiadkw. - Max ponownie ciszy gos i zerkn
bojaliwie w stron drzwi.
- Wic mw - zachci go Duff. - Jestemy teraz sami.
- Nie tutaj. Czy nie moglibycie spotka si ze mn gdzie indziej? Duff unis brew.
- Co to za sprawa, Maksymilianie? Chyba nie sprzedajesz nieprzyzwoitych obrazkw?
- Pan Hradsky czeka na mnie w hotelu. Powiedziaem mu, e id po kilka
dokumentw, ale jeli natychmiast nie wrc, nabierze podejrze. - Max bliski by paczu;
jego jabko Adama bawio si w chowanego, na przemian wyskakujc i znikajc za wysokim
konierzykiem. Duffa nagle bardzo zainteresowao, co Max ma do powiedzenia.
- Naprawd nie chcesz, eby Norman si dowiedzia? - zapyta.
- O Boe, nie! - W oczach Maxa zalniy zy.

- Kiedy chcesz si z nami spotka?


- Dzisiaj w nocy, po dziesitej, kiedy pan Hradsky uda si na spoczynek.
- Gdzie? - zapyta Duff.
- Jest taka boczna droga za hadami przy wschodniej granicy Little Sister. Nikt jej ju
nie uywa.
- Wiem, gdzie to jest - stwierdzi Duff. - Bdziemy tamtdy przejeda o wp do
jedenastej.
- Dzikuj panu, panie Charleywood, nie bdzie pan tego aowa - powiedzia Max.
Rzuci si ku drzwiom i znikn im z oczu.
Duff poprawi na gowie cylinder, a potem szturchn Seana w brzuch kocem laski.
- Powiedz mi, co czujesz.
Pocign znaczco nosem; Sean zrobi to samo.
- Nic specjalnego - stwierdzi Sean.
- Czuj bardzo wyranie - poinformowa go Duff. - Sodki zapach zdrady.
Wyjechali z Xanadu zaraz po wp do dziesitej. Duff nalega, eby zaoyli czarne
teatralne peleryny.
- Atmosfera jest tutaj szalenie wana, chopcze. Nie moesz pj na takie spotkanie
w brudnej koszuli khaki i veldschoenach, bo wszystko popsujesz.
- Niech mnie wszyscy diabli, jeli zao na siebie taki mieszny strj. Ten garnitur
jest bardzo dobry. Powinien pasowa.
- Zgd si chocia zatkn za pas pistolet - nalega Duff.
- Nie - odpar ze miechem Sean.
- Nie? - Duff potrzsn gow. - Straszny z ciebie barbarzyca, chopcze. adnego
smaku, ot co.
Przejedajc przez Johannesburg unikali gwnych ulic i wjechali na drog do
Kapsztadu p mili za miastem. Ksiyc by w nowiu, ale gwiazdy wieciy jasno na
nieboskonie i w ich wietle wida byo wyranie biae grnicze hady, wyrose niczym
pryszcze na obliczu ziemi, kada wielkoci sporego wzgrza.
Seanowi zapierao dech z podniecenia; jak zwykle udzieli mu si niepokj Duffa.
Galopowali dotykajc si niemal strzemionami; za Duffem powiewaa jego peleryna, a
podmuch wiatru rozarzy do czerwonoci czubek tkwicego w ustach Seana cygara.

- Zwolnij, Duff, musimy gdzie tutaj skrci. Droga jest zaronita, jeszcze j
miniemy.
cignli lejce, zwalniajc do stpa.
- Ktra godzina? - zapyta Duff.
Sean zacign si cygarem i przybliy tarcz zegarka do arzcego si punkcika.
- Kwadrans po dziesitej. Przyjechalimy troch za wczenie.
- Zao si, e Maksymilian ju tu jest... a oto i nasza droga. Duff skrci w bok, a
Sean ruszy jego ladem. Tu przed nimi wyrosa nagle hada kopalni Little Sister, stroma i
biaa w wietle gwiazd. Minli j i wjechali w rzucany przez ni cie. Ko Duffa parskn i
sposzy si, a Sean musia cisn swojego kolanami, eby nie skoczy w bok. Zza rosncej
przy drodze gstej kpy krzakw wynurzy si Max.
- C za urocze spotkanie w wietle ksiyca - pozdrowi go Duff.
- Prosz, zabierzcie, panowie, z drogi swoje konie. - Max wci zdradza oznaki
najwyszego niepokoju. Przywizali konie obok stojcego w krzakach wierzchowca Maxa i
podeszli bliej do asystenta Hradsky'ego.
- No, Max, co masz nam do powiedzenia ciekawego? Jak si miewa rodzinka? zapyta Duff.
- Zanim przejdziemy do rzeczy, chciabym, abycie dali mi, panowie, sowo honoru,
e bez wzgldu na wynik naszej rozmowy nie zdradzicie nikomu ani swka z tego, co tu
teraz powiem.
Max jest blady jak mier - przeleciao przez gow Seanowi. A moe to tylko
wiato gwiazd.
- Zgoda - przytakn Sean.
- Nic nie powiem, jak Bozi kocham! - zarczy Duff.
Max rozpi guziki paszcza i wydoby spod niego dug kopert.
- Sdz, e atwiej mi bdzie przedstawi moj propozycj, jeli najpierw rzucicie na
to okiem.
Sean odebra mu kopert.
- Co jest w rodku, Max?
- Ostatnie wycigi bankowe ze wszystkich czterech bankw, z ktrymi prowadzi
interesy pan Hradsky.
- Zapaki, Sean. Zawie nam, chopcze - rzuci z oywieniem Duff.

- Mam ze sob latarni - owiadczy Max i ukucn, eby j zapali. Sean i Duff
Ukucnli razem z nim, zbliajc dokumenty do wiata, i przez jaki czas sprawdzali je w
milczeniu. W kocu Sean odchyli si do tym i zapali kolejne cygaro.
- No c, wypada mi si tylko cieszy, e to nie ja jestem winien tyle forsy - oznajmi.
Zoy kartki, wsadzi je z powrotem do koperty, uderzy ni o otwart do i zacz si cicho
mia.
Max zabra mu kopert i ostronie woy j z powrotem pod paszcz.
- W porzdku, Max, wyrzu to z siebie - zachci go Sean. Max pochyli si i zgasi
latarni. To, co mia do zaproponowania, atwiej byo powiedzie w ciemnoci.
- Due wypaty gotwk, ktre pan Hradsky musia przekaza na wasz rzecz,
panowie, a take ograniczenia w wydobyciu diamentw w Kimberley, naoone w wyniku
nowego porozumienia kartelu diamentowego, zmusiy go do zacignicia znacznych dugw
we wszystkich czterech bankach. - Max przerwa na chwil, eby odchrzkn. - Z
rozmiarami tych dugw wanie si, panowie, zapoznalicie. Banki naturalnie zaday
zabezpieczenia i pan Hradsky przekaza im w charakterze takowego cay swj pakiet akcji
CRC. Banki ustaliy kurs graniczny w wysokoci trzydziestu piciu szylingw za akcj. Jak
wiecie, panowie, bieca warto akcji CRC wynosi dziewidziesit szylingw, co zapewnia
bezpieczestwo. Jeli jednak dojdzie do zaamania kursu i cena akcji spadnie do poziomu
trzydziestu piciu szylingw, banki natychmiast rozpoczn sprzeda. Rzuc na rynek
wszystkie akcje, ktre pan Hradsky posiada w CRC.
- Mw dalej, Max - zachci go Duff. - Podoba mi si tembr twojego gosu.
- Przyszo mi do gowy, i w wypadku, gdyby pan Hradsky musia na pewien czas
opuci Johannesburg... na przykad, eby wybra si do Anglii po zakup nowego sprztu...
moglibycie spowodowa, panowie, spadek cen akcji CRC do trzydziestu piciu szylingw.
Przeprowadzona umiejtnie operacja zajaby co najwyej trzy, cztery dni. Moglibycie
zacz si wyprzedawa i rozpuci plotki, e ya Prowadzca si skoczya. Nieobecny pan
Hradsky nie mgby skutecznie broni swoich interesw i w chwili, gdy cena CRC signaby
trzydziestu piciu szylingw, banki rzuciyby na rynek posiadane przez siebie akcje. Ich cena
spadaaby na eb na szyj, a panowie, dysponujc odpowiedni gotwk, moglibycie
wykupi je za drobny uamek ich rzeczywistej wartoci. Nic nie przeszkodzioby wam w
przejciu kontroli nad ca korporacj i zarobieniu przy okazji paru milionw.
Zapada cisza. Mino sporo czasu, zanim Sean odezwa si ponownie.

- A ty? Co ty bdziesz z tego mia, Max?


- Wasz czek na sto tysicy funtw, panie Courteney.
- Ceny rosn - stwierdzi Sean. - Mylaem, e ryczatowa opata za tego rodzaju
przysug wynosi trzydzieci srebrnikw. Zdaje si, e kiedy ustalili jej wysoko twoi
rodacy.
- Zamknij si - warkn Duff. - Pana Courteneya - zwrci si agodniejszym gosem
do Maxa - trzymaj si jak zwykle gupie arty. Powiedz mi, Max, czy to wszystko, czego
chcesz... ? To znaczy tylko pienidzy? Bd z tob szczery: nie bardzo chce mi si w to
wierzy. Musisz by przecie wzgldnie zamonym czowiekiem.
Max wsta nagle i ruszy w stron koni. Nie dochodzc do nich, odwrci si. Nie
wida byo w ciemnociach jego twarzy, ale gos odsoni wszystko, co byo do ukrycia.
- Mylicie, e nie wiem, jak mnie nazywaj?! - krzykn. - Krlewski bazen, Jzyk
Hradsky'ego, ten, co lie Hradsky'emu dup. Mylicie, e mi si to podoba? Mylicie, e
sprawia mi przyjemno codzienne zginanie si przed nim w pas? Chc by znowu wolny,
chc by znowu prawdziwym mczyzn. - Gos zaama mu si i ukry twarz w doniach.
ka. Sean nie mg na to patrze i nawet Duff wlepi w zakopotaniu oczy w ziemi. Kiedy
Max odezwa si ponownie, jego gos by jak zwykle cichy i przepojony smutkiem.
- Jeeli zaoy pan jutro rano do biura swoj t kamizelk, panie Courteney,
potraktuj to jako znak, e przyjlicie, panowie, moj propozycj i zaakceptowalicie jej
warunki. Podejm wtedy niezbdne dziaania, aby spowodowa wyjazd pana Hradsky'ego z
kraju.
Odwiza konia, wskoczy na siodo i odjecha w stron traktu prowadzcego do
Kapsztadu. Ani Sean, ani Duff nie ruszyli si z miejsca, przysuchujc si zamierajcemu w
ciemnoci ttentowi koskich kopyt.
- Te certyfikaty bankowe byy autentyczne - stwierdzi Duff, kiedy zapada cisza. Przyjrzaem si dobrze pieczciom.
- Jeszcze autentyczniejsze byy jego uczucia - doda Sean, rzucajc cygaro w krzaki. Nikt nie potrafiby tak dobrze udawa. Rzyga mi si chciao, kiedy go suchaem. Do diaba,
jak mona z tak zimn krwi zdradza swego chlebodawc?
- Nie zaczynajmy teraz, chopcze, dyskusji na temat moralnoci Maxa. Zajmijmy si
faktami. Podano nam na talerzu Normana, elegancko przybranego, doprawionego czosnkiem,
z zatknit za kade ucho pietruszk. Moim zdaniem powinnimy go spaaszowa.

Sean umiechn si.


- Podaj mi kilka rozsdnie brzmicych przyczyn. Chc, eby mnie przekona. Biorc
pod uwag uczucia, jakie ywi do niego po dzisiejszym zebraniu, nie powinno ci to sprawi
zbytnich trudnoci.
- Po pierwsze - podnis palec Duff - Norman zasuy sobie na to.
Sean kiwn gow.
- Po drugie - kontynuowa Duff, prostujc drugi palec - jeeli przejmiemy kontrol,
bdziemy mogli prowadzi firm tak, jak chcemy. Ty bdziesz mg bawi si w dobroczyc
i da kademu podwyk, a ja bd z powrotem facetem, ktry pociga za sznurki.
- Zgadza si - owiadczy Sean, gadzc w zamyleniu wsy.
- Po trzecie, jestemy tutaj, eby zarobi pienidze, a nigdy nie pojawi si druga taka
okazja. Najwaniejszy jest jednak ostatni powd: wygldasz tak wspaniale w tej swojej tej
kamizelce, chopcze, e nie pozbawibym si przyjemnoci ujrzenia ci w niej nawet za cen
tysica akcji CRC.
- Jest cakiem niebrzydka - przyzna Sean. - Mam tylko jedno ale, Duff. Nie chc,
eby powtrzya si historia Lochtkampera. Wiesz, co mam na myli.
Duff podnis si.
- Norman to dzielny chopak, on nigdy czego takiego nie zrobi. Poza tym wci
bdzie bogaty: ma swoje kopalnie diamentw. Uwolnimy go tylko od odpowiedzialnoci za
firmy w Witwatersrandzie.
Ruszyli w stron koni. Wkadajc stop w strzemi Sean zastyg nagle w bezruchu.
- Mj Boe! - wykrzykn - nie mog tego zrobi. Wszystko stracone.
- Dlaczego? - zapyta z niepokojem Duff.
- Oblaem t kamizelk sosem... nie mog jej jutro zaoy. Zamordowaby mnie mj
krawiec.

30. Wyprawienie w podr Hradsky'ego nie okazao si trudne: kto musia jecha do
Londynu. Trzeba byo kupi maszyny, ktre miay stan na nowych terenach na East
Randzie, a take wybra dwch inynierw z przeszo stu, ktrzy zoyli podania i czekali w
Londynie. Hradsky pozwoli askawie, by wanie jemu powierzono to zadanie.
- Wydamy na jego cze poegnalne przyjcie - zaproponowa Duff tego samego dnia
przy kolacji. - Nie, adne poegnalne przyjcie - poprawi si - ale prawdziw styp.
Sean zagwizda Marsz pogrzebowy, a Duff stuka do taktu rkojeci noa w blat
stou.
- Urzdzimy to w hotelu Can... - zacz i przerwa. - Chciaem powiedzie, e
urzdzimy to tutaj. Nie bdziemy skpi grosza, eby sprawi troch radoci staremu
Normanowi. Biedaczek bdzie mg przynajmniej powiedzie: dranie oskubali mnie do
czysta, ale wydali na moj cze wspaniay bankiet.
- On nie lubi przyj - zauway Sean.
- To jeszcze jedna przyczyna, dla ktrej powinnimy je wyda - stwierdzi Duff.
Tydzie pniej pidziesiciu ubranych w wieczorowe stroje czonkw rady
nadzorczej johannesburskiej giedy wyszo prosto z bankietu, eby pomacha na poegnanie
Maxowi i Hradsky'emu, ktrzy odjedali porannym dyliansem do Port Natalu. Duff
wystpi ze wzruszajc, cho wygoszon nieco bekotliwym gosem mow, po ktrej
ofiarowa Hradsky'emu bukiet r. Rozdranione haasem i ruchem konie ruszyy ostro na
pierwszy odgos bata i Max wpad na siedzcego na tylnym siedzeniu Hradsky'ego. Gone
wiwaty nie ustaway a do chwili, kiedy dylians znik z pola widzenia. Sean zarzuci
Duffowi rk na rami, zaprowadzi do biura po drugiej stronie ulicy i usadzi w jednym z
gbokich, skrzanych foteli.
- Czy jeste do trzewy, eby mwi do rzeczy? - zapyta z powtpiewaniem.
- Jasne. Zawsze do paskich usug, jak powiedziaa pewna kurtyzana do klienta.
- Udao mi si zeszej nocy zamieni swko z Maxem - poinformowa go Sean. Wyle nam telegram z Port Natalu, kiedy tylko razem z Hradskym zaokrtuj si na pokad
statku pocztowego. Dopki go nie dostaniemy, nie bdziemy nic robi.
- Bardzo sprytnie... jeste najsprytniejszym facetem, jakiego znam. Na twarzy Duffa
pojawi si szczliwy umiech.
- Id lepiej do ka - poradzi mu Sean.
- Za daleko. Przepi si tutaj.

Mino kolejnych dziesi dni, zanim nadszed telegram od Maxa. Dostarczono go


Seanowi i Duffowi podczas lunchu w Rand Clubie. Sean rozerwa kopert i przeczyta tre
Duffowi.

Wypywamy dzisiaj o czwartej po poudniu. Powodzenia. Max.

- Wypijmy za to - owiadczy Duff, wznoszc w gr kieliszek wina.


- Jutro - stwierdzi Sean. - Teraz ruszam do Candy Deep. Ka Francois wycofa ludzi
z najniszych poziomw. Nikomu nie bdzie wolno tam wej.
- Postaw take stranika na poziomie czternastym - zaproponowa Duff. - To wywrze
jeszcze wiksze wraenie.
- wietny pomys - zgodzi si Sean. Zerkn na mijajcego ich stolik mczyzn i
nagle na jego twarzy pojawi si umiech.
- Wiesz, kto to jest, Duff?
- O kim mwisz? - zapyta zdezorientowany Charleywood.
- Ten facet, ktry wanie wychodzi do hallu... mam go, idzie do toalety.
- Czy to nie ten dziennikarz, Elliott?
- Wydawca Rand Mail - kiwn gow Sean. - Chod ze mn, Duff.
- Po co?
- Postaramy si zdoby troch taniej popularnoci;
Duff ruszy w lad za Seanem do mskiej toalety. Drzwi jednej z kabin byy zamknite
i kiedy przechodzili obok, kto puci w niej cicho wiatry. Sean mrugn do Duffa i podszed
do pisuaru.
- No c, moemy mie teraz tylko nadziej - odezwa si ponurym gosem - e
Normanowi uda si dokona jakiego cudu w Anglii. W przeciwnym razie... - zawiesi gos i
wzruszy ramionami.
- Liczc na to cholernie ryzykujemy - przej paeczk Duff. - Wci uwaam, e
powinnimy sprzeda akcje, pki jest jeszcze czas. Dzisiaj rano kurs wci wynosi
dziewidziesit jeden szylingw, wic jasne jest, e nikt jeszcze nic nie wie. Ale kiedy
sprawa si wyda, nigdy si ich nie pozbdziemy. Moim zdaniem powinnimy to zrobi, pki
kurs jest w miar wysoki.

- Nie - sprzeciwi Si Sean. - Poczekajmy na wiadomo od Normana. Wiem, e to


troch ryzykowne, ale ciy przecie na nas odpowiedzialno za robotnikw.
Wzi Duffa pod rami i wyprowadzi z toalety. Przy samych drzwiach wygosi swoj
koronn kwesti.
- Jeeli CRC zbankrutuje, tysice ludzi straci prac... czy zdajesz sobie z tego spraw?
Zamkn za sob drzwi; obaj z trudem powstrzymywali miech.
- Jeste geniuszem, chopcze - wyszepta Duff.
- Musz z przyjemnoci stwierdzi, e si z tob zgadzam - odpowiedzia szeptem
Sean.
Nastpnego dnia Sean obudzi si z przewiadczeniem, e tego dnia wydarzy si co
niezwykego. Lea jaki czas delektujc si tym uczuciem, a potem postanowi ustali, skd
si ono wzio. Usiad energicznie na ku i sign po lec na tacy gazet. Rozpostar j
szeroko i znalaz to, czego szuka, na pierwszej stronie. Czy wszystko w porzdku z Central
Rand Consolidated? Tajemnicza podr Normana Hradsky'ego - gosiy zoone wielkimi
literami tytuy. Sam artyku by prawdziwym dziennikarskim majstersztykiem. Nieczsto
zdarzao mu si czyta autora, ktry rozprawiaby z tak swad i przekonaniem na temat, o
ktrym nie ma najmniejszego pojcia. Sugeruje si, Godne zaufania rda, Nie ma
powodu wtpi - te stare, nic nie znaczce zwroty. Sean zaoy po omacku pantofle i
poczapa korytarzem do pokoju przyjaciela.
Duff zaj prawie cae ko i zagarn wikszo kocw; jego towarzyszka leaa na
skraju, zwinita w kbek niczym rowa sardela. Duff chrapa na peny regulator,
dziewczyna powistywaa cicho przez sen. Sean poachota go w usta paskiem od szlafroka i
chrapanie umilko. Dziewczyna usiada i wlepia w Seana zaspane oczy.
- Szybko, uciekaj! - krzykn Sean. - Nadchodz buntownicy. Skoczya do gry i
wyldowaa w odlegoci trzech stp od ka,
trzsc si ze strachu. Sean przyjrza si jej okiem konesera. Nieza sztuka zauway. Postanowi zachowa dziewczyn w pamici, eby zaj si ni, kiedy tylko Duff
puci j na zielon trawk.
- W porzdku - uspokoi j. - Ju sobie poszli.
Dopiero teraz zdaa sobie spraw z wasnej nagoci i ze szczerego uznania w oczach
Seana. Prbowaa si zasoni, ale miaa na to zbyt drobne donie. Sean podnis lecy tu
przy ku szlafrok Duffa i poda go jej.

- Id si wykpa albo zajmij si czymkolwiek innym, kochanie. Chc porozmawia z


panem Charleywoodem.
Zarzuciwszy na ramiona szlafrok, odzyskaa rezon.
- Nic na sobie nie miaam, panie Courteney - stwierdzia surowym tonem.
- Nigdy bym nie zgad - odpar grzecznie Sean.
- To nie byo zbyt adne.
- Jeste zbyt skromna. Moim zdaniem adniejsze od tego, co widuje si na co dzie.
No ju, uciekaj, bd grzeczna.
Znikna z nadsan min w azience, a Sean skierowa ca sw uwag na Duffa. Ten
trzyma si jeszcze kurczowo resztek snu, ale da za wygran, kiedy Sean zdzieli go w tyek
zoon gazet. Jasna czupryna wyonia si spod kocw niczym gowa wia wynurzajca
si spod skorupy. Sean wrczy mu gazet i usiad na skraju ka. Obserwowa, jak twarz
Duffa wykrzywia si w umiechu.
- Lepiej jed do redakcji i urzd tam ma awantur, eby potwierdzi ich
podejrzenia. Ja jad do Candy Deep zamkn wszystkie dolne poziomy wydobywcze.
Spotkamy si na giedzie w porze otwarcia sesji i nie zapomnij zmy z twarzy tego umiechu,
zanim pokaesz si na miecie. Staraj si sprawia odpowiednio ponure wraenie. Nie
powinno ci to przysporzy wikszych trudnoci.
Kiedy Sean zjawi si przed budynkiem giedy, ludzie wypeniali przylege ulice.
Mbejane skierowa powz ku wejciu i tum rozstpi si, eby ich przepuci. Sean
wpatrywa si ponurym wzrokiem prosto przed siebie, nie zwracajc najmniejszej uwagi na
wykrzykiwane pod jego adresem pytania. Mbejane zatrzyma powz przed gwnym
wejciem, a Sean wyskoczy na chodnik i znikn za podwjnymi drzwiami. Czterech
konstabli musiao powstrzymywa usiujcy dosta si do rodka tum. Duff przyby ju
wczeniej i sta w centrum rozgestykulowanej grupy maklerw i czonkw zarzdu. Zobaczy
swego wsplnika i pomacha do nerwowo nad gowami inkwizytorw. To wystarczyo, by
caa ich uwaga przeniosa si na Seana. Opadli go, otaczajc krgiem wykrzywionych
wciekoci twarzy. Pchnity z tyu kapelusz opad mu na oczy; kto zapa go za klapy,
urywajc z trzaskiem guzik paszcza.
- Czy to prawda?! - wrzasn, pryskajc mu w twarz kropelkami liny. - Mamy prawo
wiedzie, czy to prawda?!

Laska Seana zatoczya peny uk, uderzajc intruza w gow i posyajc go na


mikkich nogach prosto w ramiona stojcych z tyu.
- Cofnijcie si, dranie! - rykn Sean i tak dugo pazowa i dga ich lask, a
rozpierzchli si na boki, zostawiajc go samego na placu boju. Popatrzy na nich gronie,
wci krcc mynka lask.
- Zo owiadczenie pniej. Do tego czasu zachowujcie si jak ludzie.
Poprawi na gowie kapelusz, oderwa lun nitk po guziku i ruszy z podniesion
dumnie gow w stron Duffa. Zobaczy, jak zaczynaj mu drga usta i zgromi go surowym
spojrzeniem. Z ponurymi minami przeszli do sali czonkowskiej.
- Jak ci poszo? - zapyta ciszonym gosem Duff.
- Wspaniale - odpar Sean, zachowujc zatroskane oblicze. - Wystawiem uzbrojonego
stranika na poziomie czternastym. Kiedy dowiedz si o tym te szakale, piana pjdzie im z
ust.
- Skadajc owiadczenie, postaraj si, eby zabrzmiay w nim tony pewnoci siebie poinstruowa go Duff. - Jeli tak dalej Pjdzie, cena spadnie do trzydziestu piciu szylingw
w cigu godziny.
Na pi minut przed otwarciem Sean zaj miejsce za mwnic. Gdy przemawia do
czonkw rady, Duff sucha go ze wzrastajcym podziwem. Gromkie zapewnienia i werbalne
uniki zasiay pesymizm w sercach najwytrwalszych optymistw. Sean skoczy i zszed z
mwnicy nagrodzony ponurym milczeniem. Zabrzmia dzwonek i na dole pojawili si
pojedynczy i gromadzcy si w maych grupkach maklerzy, wszyscy z nosami na kwint.
- Sprzedaj CRC - rzuci na prb ktry z nich.
Nikt nie kwapi si jednak do kupowania. Po dziesiciu minutach odnotowano
pierwsz transakcj w cenie osiemdziesiciu piciu szylingw, o sze szylingw niej od
kursu zamknicia w ubiegym dniu. Duff pochyli si do Seana.
- Bdziemy musieli sprzeda troch naszych wasnych akcji, eby ich rozrusza, w
przeciwnym razie wszyscy bd siedzie jak kury na pocie.
- Dobrze - skin gow Sean. - Odkupimy je potem za wier ceny. Na razie
zaczekajmy, a dotrze wiadomo o Candy Deep.
Stao si to kilka minut przed dziesit. Reakcja bya natychmiastowa. W cigu jednej
krtkiej chwili akcje CRC spady do szedziesiciu szylingw. Spady i zatrzymay si na

tym poziomie, podlegajc chaotycznym wahaniom w zalenoci od tego, czy gr braa


nadzieja, czy zwtpienie.
- Musimy teraz wczy si do sprzeday - szepn Duff. - Na rynku zostao mao
akcji. Trzeba je im odda, bo inaczej cena nie drgnie.
Sean poczu, jak trzs mu si rce. Zacisn je kurczowo w kieszeniach. Duff rwnie
zdradza oznaki zdenerwowania: drga mu policzek i zapady si lekko oczy. Gra sza o
wysok stawk.
- Nie przesad. Sprzedaj trzydzieci tysicy.
Cena CRC ugia si pod ciarem, ale po chwili zatrzymaa ponownie na poziomie
czterdziestu piciu szylingw. Do zamknicia zostaa jeszcze caa godzina i Sean skrca si
ze zdenerwowania. Czu zimne plamy potu pod pachami.
- Sprzedaj kolejne trzydzieci tysicy - poleci swemu maklerowi; nawet jemu samemu
wasny gos wyda si lekko wiszczcy. Zgasi cygaro w mosinej popielniczce do poowy
wypenionej niedopakami. Nie musieli ju duej udawa zatroskanych. Tym razem cena
utkna na wysokoci czterdziestu szylingw, a sprzeda kolejnych szedziesiciu tysicy
nalecych do nich akcji obniya j zaledwie o kilka szylingw.
- Kto wykupuje - mrukn podenerwowany Sean.
- Na to wyglda - potwierdzi Duff. - Zao si, e to ten cholerny Grek Efthyvoulos.
Obawiam si, e bdziemy musieli sprzedawa tak dugo, a si nimi udawi.
Zanim po raz ostatni ogoszono notowania, Duff i Sean sprzedali trzy czwarte swego
udziau w CRC. Cena wci staa uparcie na poziomie trzydziestu siedmiu szylingw i
szeciu pensw - tak prowokujco blisko magicznej cyfry, ktrej przekroczenie powinno
spowodowa masowy wypyw akcji Hradsky'ego na nie przygotowany rynek. Ale teraz nie
mieli ju prawie wasnych akcji, eby sprzedajc je, obniy cen o te ostatnie dwa i p
szylinga.
Sesj zamknito. Sean i Duff siedzieli w swoich fotelach, roztrzsieni i umordowani
niczym zawodowi bokserzy po skoczonej pitnastej rundzie. Sala powoli pustoszaa, ale oni
nie ruszali si z miejsc. Sean pochyli si i dotkn doni ramienia Duffa.
- Wszystko bdzie dobrze - powiedzia. - Jutro bdzie lepiej. Popatrzyli na siebie,
prbujc doda sobie wzajemnie odwagi i natchn optymizmem. W kocu obaj si
umiechnli.

- Chod, idziemy do domu - powiedzia Sean wstajc z fotela. Wczenie pooy si


spa. Chocia wypruty z si, dugo nie mg zasn, a kiedy w kocu mu si to udao,
drczyy go koszmary i budzi si kilkakrotnie w cigu nocy. Z ulg patrzy w szarzejce o
wicie okna, gdy widok ten oznacza koniec mki. Na niadanie wypi filiank kawy i nie
przekn ani ksa z podanego steku z jajkami - na myl o nadchodzcych wydarzeniach
kompletnie zacisn mu si odek. Duff take by ponury i wyglda na zmczonego; prawie
nie odzywali si do siebie podczas posiku i nie zamienili ani sowa w prowadzonym przez
Mbejane powozie.
Budynek giedy znowu otacza tum. Przecisnli si jako i weszli do rodka; kiedy
zajli miejsca na sali, Sean przyjrza si twarzom innych czonkw rady. Na kadej z nich
wida byo te same oznaki niepokoju: podkrone oczy i niespokojne tiki. Zobaczy
ziewajcego ostentacyjnie Jocka Heynsa i poczu, e jego te ogarnia ziewanie. Unis rk,
eby zasoni usta, i zobaczy, e dry mu do. Pooy j na porczy fotela i trzyma
nieruchomo. Siedzcy po drugiej stronie sali Bonzo Barnes pochwyci jego spojrzenie i
szybko odwrci oczy, a potem rwnie otworzy usta w mimowolnym ziewniciu. Wszystkiemu winne byo zdenerwowanie. W przyszoci Sean bdzie oglda tak samo nerwowo
ziewajcych ludzi, czekajcych w okopach na wit i haso do ataku na uzbrojonych po zby
Burw.
Duff pochyli si ku Seanowi, wyrywajc go z zamylenia.
- Sprzedajemy zaraz po otwarciu - powiedzia. - Sprbujemy posia troch paniki.
Zgadzasz si?
- Raz kozie mier - przytakn Sean. Nie znisby drugiego takiego ranka. - Nie
moemy od razu zaoferowa akcji po prostu po trzydzieci dwa i p szylinga i mie t
spraw za sob? - zapyta.
Duff umiechn si.
- Nie moemy tego zrobi. To byoby zbyt oczywiste. Musimy sprzedawa za
najwysz moliw do uzyskania cen i czeka, a kurs spadnie sam.
- Chyba masz racj. Zagramy teraz nasz kart atutow. Rzucimy na rynek reszt akcji
zaraz po otwarciu. Nie wyobraam sobie, eby kurs mg si po czym takim utrzyma.
Duff kiwn gow. Da znak czekajcemu cierpliwie przy drzwiach maklerowi. Ten
podszed do nich.

- Sprzedaj sto tysicy akcji CRC za najwysz moliw do uzyskania cen - poleci
mu Duff.
Facet zamruga oczyma z wraenia, ale zapisa posusznie zlecenie w swoim notesie i
zszed niej, na gwn sal, gdzie gromadzili si ju inni maklerzy. Do dzwonka zostao
tylko kilka minut.
- Co bdzie, jeli to nie poskutkuje? - zapyta Sean. Ucisk w odku by tak silny, e
robio mu si niedobrze.
- Musi poskutkowa... nie moe nie poskutkowa - szepn Duff, tak jakby stara si
przekona rwnie samego siebie. ciska palcami gak laski i przeyka nerwowo lin.
Usiedli czekajc na dzwonek. Kiedy w kocu zabrzmia, Sean a podskoczy z wraenia.
eby pokry zakopotanie, sign do kieszeni po cygarnic. Usysza podniesiony wysoko
gos maklera: Sprzedaj CRC, a potem stumiony pomruk, kiedy zaczto zawiera
transakcje. Przez drzwi sali zobaczy zapisywane na tablicy pierwsze notowania. Trzydzieci
siedem szylingw.
Zacign si mocno cygarem i odchyli w fotelu, usiujc si odpry i nie zwraca
uwagi na niespokojne stukanie palcw Duffa o porcz ssiedniego fotela. Zapisujcy kursy
star poprzednie cyfry i zapisa nowe. Trzydzieci sze szylingw.
Sean wypuci z ust dugi obok dymu.
- Spada - szepn.
Duff zacisn do na porczy z tak si, e pobielay mu palce. Trzydzieci pi.
Nareszcie zaklta liczba. Sean usysza, jak Duff oddycha gono, z ulg.
- Teraz! Przypatrz si dobrze, jak to poleci, chopcze. Wcz si banki. Szykuj si,
chopcze, szykuj si!
Trzydzieci cztery szylingi i sze pensw, zapisa urzdnik.
- Musz teraz wkroczy - odezwa si ponownie Duff. - Przygotuj si, chopcze, zaraz
bdziesz bogaty.
Sal gwn wraca ich makler. Wszed do gabinetu zarzdu i zatrzyma si przed
nimi.
- Udao mi si je sprzeda, sir. Sean wyprostowa si.
- Tak szybko? - zapyta.
- Tak, sir, trzy due transakcje i pozbyem si ich wszystkich. Niestety cena przy
ostatniej sprzeday wynosia ju tylko trzydzieci cztery i sze.

Sean zerkn z powrotem na tablic. Wci widniaa tam ta sama liczba.


- Duff, co tutaj nie gra. Dlaczego nie wkroczyy dotd banki?
- Zmusimy je, eby zaczy sprzedawa - rzuci chrapliwym gosem Duff. - Zmusimy
tych sukinsynw! - Unis si w fotelu. - Sprzedaj nastpne sto tysicy za trzydzieci
szylingw - poleci maklerowi. Urzdnikowi opada szczka ze zdumienia. - Pospiesz si,
czowieku, syszysz, co mwi? Na co czekasz?
Makler cofn si przed Duffem, a potem okrci na picie i wybieg z sali.
- Duff, na lito bosk! - zawoa Sean, apic Charleywooda za rami. - Oszalae?
- Zmusimy ich - wymamrota Duff. - Musz zacz sprzedawa.
- Nie mamy ju adnych stu tysicy akcji. - Sean skoczy z fotela. - Id go
powstrzyma. - Przebieg przez sal, ale zanim dotar do drzwi, na tablicy ukazaa si nowa
cena: trzydzieci szylingw. Przepchawszy si przez zatoczon sal, dopad maklera.
- Nie sprzedawaj ani jednej akcji wicej - szepn mu. Facet zrobi zdziwion min.
- Ju nie mam ani jednej, sir.
- Cae sto tysicy sprzedae? - W gosie Seana zabrzmia strach pomieszany z
niedowierzaniem.
- Tak, sir, kto wykupi wszystkie za jednym zamachem.
Sean ruszy pprzytomny z powrotem. Opad na fotel obok Duffa.
- Ju sprzeda - powiedzia, sam w to nie wierzc.
- Zmusimy ich, zmusimy sukinsynw - mrukn ponownie Duff i Sean odwrci si do
niego zaniepokojony. Czoo Duffa zroszone byo potem, oczy rzucay jasne byski.
- Duff, na lito bosk - szepn do niego. - Uspokj si, czowieku.
Zdawa sobie spraw, e wszyscy ich obserwuj. Wlepione w nich oczy wydaway si
nienaturalnie due, niczym ogldane przez teleskop, a szmer gosw odbija si dziwnym
echem w uszach Seana. Poczu zawrt gowy: wszystko zdawao si porusza w zwolnionym
tempie, tak jak w zym nie. Spojrza w d. Naprzeciw wci tkwia wypisana kred
trzydziestka. Co robi banki? Dlaczego nie sprzedaj?
- Zmusimy ich, zmusimy sukinsynw! - powtrzy Duff. Sean chcia co powiedzie,
ale nie mg wykrztusi z siebie ani sowa. Spojrza ponownie w d i zrozumia, e spenia
si jego zy sen. Przez hall szli w stron sali czonkowskiej Max i Hradsky. Ludzie toczyli si
wok nich, a Hradsky umiecha si, unoszc w gr rce, jakby chcia opdzi si od ich
pyta. Weszli na sal i Hradsky skierowa si w stron stojcego przy kominku fotela.

Zagbi si w nim, wysuwajc do przodu ramiona, a jego kamizelka zmarszczya si,


opinajc szczelnie wystajcy brzuch. Wci si umiecha i Sean pomyla, e ten umiech
jest jedn z najbardziej irytujcych rzeczy, jakie w yciu oglda. Wpatrywa si we
zafascynowany, a ciarki chodziy mu po grzbiecie. Duff siedzia rwnie cichy i
oszoomiony. Max powiedzia co szybko do swojego pryncypaa i podszed do Seana i
Duffa.
- Panowie, makler poinformowa nas wanie, e sprzedalicie panu Hradsky'emu
piset tysicy akcji CRC po redniej cenie trzydziestu szeciu szylingw. - Max opuci ze
smutkiem powieki, dotykajc rzsami policzkw. - Zapewne wiecie, panowie, e CRC
wypucio cznie milion akcji. W cigu ostatnich dwu dni panu Hradsky'emu udao si
zakupi siedemdziesit pi tysicy... poza tymi, ktre sprzedalicie mu wy, panowie. Dziki
temu posiada teraz prawie szeset tysicy akcji. Z prostego rachunku wynika, e sprzedalicie akcje, ktre nie istniej. Zdaniem pana Hradsky'ego, napotkacie, panowie, pewne
trudnoci w dotrzymaniu warunkw umowy.
Sean i Duff nie odrywali od niego oczu. Max skoczy to, co mia do powiedzenia i
zabiera si z powrotem.
- A banki? - zapyta Duff. - Dlaczego banki nie zaczy sprzedawa?
Max umiechn si z politowaniem.
- W dniu, w ktrym przybylimy do Port Natalu, pan Hradsky przekaza ze swoich
tamtejszych rachunkw odpowiednie fundusze, eby zlikwidowa dugi, ktre zacign w
Johannesburgu. Wysaem wam ten telegram i natychmiast ruszylimy w drog powrotn.
Przyjechalimy godzin temu.
- Okamae nas! Wystawie nas do wiatru! Max pochyli gow.
- Panie Charleywood, nie zamierzam dyskutowa na temat uczciwoci z czowiekiem,
ktry nie rozumie znaczenia tego sowa - powiedzia i oddali si, eby zaj miejsce u boku
Hradsky'ego. Syszeli go wszyscy obecni i podczas gdy fortuna Seana i Duffa lega w
gruzach, na dole zacza si walka o kupno akcji CRC. W cigu piciu minut kurs
przekroczy dziewidziesit szylingw i wci pi si w gr. Kiedy doszed setki, Sean
dotkn ramienia Duffa.
- Chodmy - powiedzia. Wstali razem i ruszyli w stron drzwi.

- Tak, panie Charleywood - odezwa si Hradsky, kiedy mijali jego fotel - nie mona
bez przerwy wygrywa. - Wypowiedzia ca kwesti do gadko, zaci si tylko lekko na
p - ale ten dwik zawsze sprawia trudno Normanowi Hradsky'emu.
Duff zatrzyma si, spojrza mu prosto w twarz i otworzy usta, eby si odci.
Porusza przez chwil bezradnie wargami, szukajc odpowiednich sw - i nie znalaz
adnych. Opady mu ramiona, potrzsn gow i odwrci si. Idc potkn si o wystajc
klepk. Sean wzi go pod rami i przeprowadzi przez trajkoczcy tum. Nikt nie zwraca na
nich najmniejszej uwagi. Poszturchiwani i popychani wydostali si na zewntrz. Sean da
znak Mbejane, eby podjecha bliej. Wsiedli do powozu i wrcili do Xanadu.
Weszli do salonu.
- Daj mi si czego napi, Sean.
Twarz Duffa bya szara i wymita. Sean nala dwa due kieliszki brandy i poda jeden
z nich Duffowi. Ten wypi i usiad, wlepiajc oczy w pusty kieliszek.
- Przepraszam ci, straciem gow. Mylaem, e bdziemy w stanie odkupi te akcje
za grosze, kiedy tylko banki zaczn wyprzeda.
- To nie ma znaczenia - odpar zmczonym gosem Sean. - Bylimy bankrutami i bez
tego. Chryste! Ale nas zrobili na szaro!
- Nie moglimy tego przewidzie. To byo tak diabelsko sprytne. Nie moglimy si
domyli, prawda, Sean? - prbowa si usprawiedliwi Duff.
Sean zdj buty i rozluni konierzyk.
- Tamtej nocy przy hadzie... dabym gow, e Max mwi prawd. - Odchyli si do
tyu w fotelu i zakoysa kieliszkiem. - Chryste! Niele si musieli z nas mia, patrzc, jak
sami zaciskamy sobie ptl na szyi.
- Ale przecie nie jestemy kompletnymi bankrutami, prawda, Sean? - zapyta
bagalnym gosem Duff, proszc choby o cie nadziei. - Wyjdziemy z tego? Wierzysz chyba,
e nam si uda? Zaoszczdzimy dosy, eby zacz od nowa. Odbudujemy to, comy stracili,
no powiedz, Sean.
- Jasne - odpar, miejc si brutalnie. - Ty bdziesz czyci spluwaczki Pod Jasnymi
Anioami, a ja zatrudni si jako pianista w Operze.
- Ale... ale... co nam przecie zostao. Choby par tysicy. Moemy sprzeda ten
dom.

- Nie rb sobie zudze, Duff, ten dom naley do Hradsky'ego. Wszystko naley do
niego. - Sean wychyli do dna swj kieliszek. Wsta szybko i podszed do barku. - Zaraz ci to
wyjani. Jestemy winni Hradsky'emu sto tysicy nie istniejcych akcji. eby je odda,
musimy je najpierw u niego kupi: to jedyna droga. A on moe wyznaczy dowoln cen.
Jestemy bankrutami, Duff, wiesz, co to znaczy? Jestemy zrujnowani!
Sean napeni kieliszek, wylewajc troch brandy na blat.
- Wypij zdrowie Hradsky'ego, to teraz jego alkohol. - Zatoczy rk po pokoju,
wskazujc kosztowne meble i cikie zasony. - Nasy po raz ostatni oczy tym widokiem.
Jutro zjawi si tutaj szeryf, eby przystawi swoje pieczcie; a potem wszystko przejdzie z
mocy prawa w rce pana Normana Hradsky'ego. - Sean ruszy z powrotem w stron fotela i
nagle si zatrzyma.
- Z mocy prawa... - powtrzy cicho - tak si zastanawiam... moe to rzeczywicie
jakie wyjcie.
Duff wyprostowa si z nadziej.
- Masz jaki pomys? Sean skin gow.
- Powiedzmy, p pomysu. Posuchaj, Duff, czy gdyby udao mi si ocali ndzne
par tysicy, zgodziby si std wynie?
- Dokd? Dokd chcesz wyruszy?
- Podalimy na pnoc, kiedy zaczlimy wspln podr. To tak samo dobry
kierunek jak kady inny. Syszaem, e po drugiej stronie Limpopo czeka na chtnych ko
soniowa i zoto.
- Ale dlaczego nie moemy tutaj zosta? Moglibymy zacz gra na giedzie - rzuci
niepewnie, prawie lkliwie Duff.
- Do diaba, jestemy tutaj skoczeni. Inaczej wyglda gra na giedzie, kiedy to ty
pacisz skrzypkowi i ustalasz ton, a inaczej, gdy masz w rku ndzne par tysicy i walczysz o
ochapy ze stou Hradsky'ego. Wyrwijmy si std i zacznijmy od nowa. Pojedziemy na
pnoc, zapolujemy na sonie i rozejrzymy si za now y zota. Zabierzemy ze sob par
wozw i znowu umiechnie si do nas fortuna. Zao si, e ju zapomniae, jak to jest,
kiedy czowiek siedzi w siodle i trzyma w rku strzelb, kiedy czuje na twarzy powiew wiatru
i wie, e w promieniu piciuset mil nie ma adnej kurwy ani maklera.
- Ale to oznacza porzucenie wszystkiego, co stworzylimy tutaj cik prac - jkn
Duff.

- Sodki Jezu, czowieku, jeste lepy, czy po prostu gupi jak but? - napad na niego
Sean. - Nic nie naley tutaj do ciebie. Jak moesz porzuci co, czego nie jeste
wacicielem? Jad do Hradsky'ego i sprbuj dobi z nim targu. Jedziesz ze mn?
Duff spojrza na niego nie widzcymi oczyma. Potrzsn gow. Dotaro do niego w
kocu, w jakiej znaleli si sytuacji, i wpad w co w rodzaju letargu. Z wysokiego konia
bolenie si spada.
- W porzdku - powiedzia Sean. - Zaczekaj na mnie tutaj. Apartament Hradsky'ego
wypenia rozemiany, gadatliwy tum.
W wikszoci obecnych Sean rozpozna pochlebcw, ktrzy jeszcze niedawno krcili
si wok tronw, na ktrych zasiadali on i Duff. Krl umar, niech yje krl! Zobaczyli go
stojcego w progu i nagle umilk miech i gone rozmowy. Ujrza, jak Max zblia si dwoma
szybkimi krokami do biurka, otwiera szuflad, zagbia w niej rk i zastyga w tej pozycji,
wpatrzony w niego. Dworzanie jeden po drugim chwycili kapelusze i laski i pospiesznie
wynieli si z pokoju. Niektrzy z nich mijajc Seana, mamrotali z zakopotaniem sowa
powitania. Po chwili w caym pokoju zostay tylko trzy osoby: stojcy spokojnie w progu
Sean, sterczcy przy biurku z rk na pistolecie Max i siedzcy w fotelu obok kominka
Hradsky. Ten ostatni utkwi w Seanie swoje te, na p zmruone oczy.
- Nie masz zamiaru zaprosi mnie do rodka? - zapyta Sean. Max rzuci szybko
okiem na Hradsky'ego. Ten skin ledwie dostrzegalnie gow.
- Prosz, niech pan wejdzie, panie Courteney. Sean zamkn za sob drzwi.
- Nie bdzie ci potrzebna bro, Max, gra jest skoczona.
- A jej wynik jest korzystny dla nas, nieprawda, panie Courteney?
Sean kiwn gow.
- Zgadza si, wygralicie. Gotowi jestemy odda wam wszystkie nasze akcje CRC.
Max potrzsn ze smutkiem gow.
- Obawiam si, e nie bdzie to takie proste. Sprzedalicie nam, Panowie, cile
okrelon liczb akcji i bdziemy si domagali dostarczenia nam wszystkich.
- A w jaki sposb, waszym zdaniem, mamy je zdoby? - zapyta Sean.
- Moecie je kupi na giedzie.
- Od was?
Max wzruszy ramionami i nic nie odpowiedzia.
- Macie wic zamiar podern nam garda, prawda?

- Uj to pan bardzo poetycznie.


- Rozwaylicie, jakie bd konsekwencje doprowadzenia nas do bankructwa?
- Przyznam szczerze, e to nas wcale nie interesuje. Sean umiechn si.
- To nie byo zbyt mie, Max, ale ja staram si wej w wasz sytuacj. Wystawienie
polecenia konfiskaty, spotkania wierzycieli... moecie by spokojni, e wyznaczony z urzdu
likwidator bdzie czonkiem Volksraadu albo jego krewnym. Bdziemy wodzi si po sdach,
dojdzie do wymuszonej sprzeday akcji i trzeba bdzie paci koszty. Znajcy si na rzeczy
likwidator zdoa to przecign do trzech, czterech lat i przez cay czas bdzie pobiera
wysok prowizj. Czy pomylae o tym, Max?
Zwajce si renice yda wiadczyy, e nie, nie pomyla. Spojrza na Hradsky'ego
oczyma, z ktrych wyzieraa bezradno, i Sean widzc to, poczu si troch lepiej.
- Moja propozycja brzmi nastpujco - powiedzia. - Pozwolicie nam zabra dziesi
tysicy, nasze konie i osobisty dobytek. Oddamy wam w zamian reszt. Akcje, rachunki
bankowe, nieruchomoci, wszystko. Z pewnoci nie zdoacie wycign z tego wicej,
doprowadzajc nas do bankructwa.
Hradsky da Maxowi znak w ich prywatnym kodzie.
- Zechce pan poczeka na zewntrz, podczas gdy my zastanowimy si nad pask
propozycj - poprosi Max.
- Zejd do baru i czego si napij - powiedzia Sean. Wycign zegarek z kieszeni
marynarki i sprawdzi czas. - Czy dwadziecia minut wystarczy?
- Z pewnoci nie potrwa to tak dugo, panie Courteney. Sean nie mia si z kim napi,
cho wcale nie szuka samotnoci.
Na jego statku powiewaa czarna flaga i musia zaj samotne miejsce przy nabrzeu.
Inne statki omijay go szerokim ukiem. Nikt nie spoglda w jego stron, a tematy toczcych
si wok rozmw byy dobrane w ten sposb, by nie mg si do nich wczy. Czekajc, a
minie dwadziecia minut, prbowa sobie wyobrazi, jak zareagowaliby jego niedawni
przyjaciele, gdyby poprosi ich o poyczk. To pomogo mu znie afront, ale wci czu, jak
jtrzy si w nim uraza. Spojrza ponownie na zegarek. Dwadziecia minut mino. Wsta i
ruszy wzdu kontuaru ku drzwiom. Widzc, e si zblia, Jock i Trevor Heynsowie
natychmiast obrcili si do niego plecami i z wielkim zainteresowaniem przygldali si
rzdom stojcych za barem butelek. Sean zatrzyma si na wysokoci Jocka i chrzkn z
szacunkiem.

- Mgby mi powici chwil? Jock odwrci si powoli.


- A to ty, Sean. Sucham, o co chodzi?
- Duff i ja wyjedamy z Randu. Chciabym ci co ofiarowa, co, dziki czemu
bdziesz o nas pamita. Wiem, e Duffowi te bardzo na tym zaley.
Jock obla si rumiecem.
- To naprawd niepotrzebne - powiedzia i chcia odwrci si z powrotem do baru.
- Prosz ci, Jock.
- No dobrze ju - odpar lekko poirytowanym gosem Heyns. - Co to jest?
- To - powiedzia Sean i da krok do przodu, zadajc potne uderzenie. Wielki i
zaczerwieniony od whisky nochal Jocka stanowi wymarzony cel. Nie by to najlepszy cios
Seana - dawno ju nie trenowa - ale wystarczy, eby Jock wywin wspaniaego koza i
wyldowa po drugiej stronie baru. Sean podnis roztargnionym ruchem szklank Jocka i
wyla jej zawarto na gow Trevora.
- Nastpnym razem kiedy mnie zobaczycie, macie si umiechn i powiedzie dzie
dobry - powiedzia. - A do tego czasu zachowujcie si grzecznie.
Wchodzc po schodach do apartamentu Hradsky'ego, by w znacznie lepszym
humorze. Czekali ju na niego.
- Powiedz, cocie uradzili, Max? - zapyta, szczerzc zby w umiechu.
- Pan Hradsky z waciw sobie wielkodusznoci...
- Ile? - przerwa mu ostro Sean.
- Pan Hradsky pozwala wam zabra ptora tysica funtw oraz osobisty dobytek. W
zamian za to musicie obieca, e w cigu najbliszych trzech lat nie zaoycie ani nie
wejdziecie do adnej firmy dziaajcej na terenie Witwatersrandu.
- To i tak zbyt krtki okres - stwierdzi Sean. - Zrbcie z tego dwa tysice i umowa
stoi.
- Nasza oferta nie podlega dyskusji.
Sean spostrzeg, e Max nie artuje. Hradsky nie musia si targowa; to byo
ultimatum.
- W porzdku, przyjmuj.
- Pan Hradsky posa po swojego adwokata, eby sporzdzi umow na pimie. Moe
pan chwilk zaczeka, panie Courteney?
- Ale oczywicie, Max. Powiniene wiedzie, e mam teraz mnstwo wolnego czasu.

31. Sean odnalaz Duffa w fotelu w salonie, tam gdzie zostawi go wychodzc z
domu. Zacinita w jego doni butelka bya pusta, a Duff nieprzytomny. Poplami alkoholem
kamizelk i mia rozpite trzy guziki. Gdy tak lea w wielkim fotelu, jego ciao wydawao si
jakby skurczone, a zwisajce nad czoem loki agodziy surowy wyraz twarzy. Sean
rozprostowa palce zacinite na szyjce butelki i Duff poruszy si niespokojnie, mruczc i
krcc gow.
- Mali chopcy musz ju i do ka - powiedzia Sean. Unis go z fotela i
przewiesi sobie przez rami.
Duff wypuci z siebie potnego pawia.
- No i dobrze, poka Hradsky'emu, co mylisz o jego cholernym dywanie - zachci go
Sean. - Ulyj sobie jeszcze raz, na zdrowie, nie poplam mi tylko butw.
Duff speni posusznie jego prob i Sean chichoczc wnis go po schodach.
Zatrzyma si na grze i stojc z przewieszonym przez rami Duffem prbowa
przeanalizowa swoje uczucia. Do diaba, czu si szczliwy. To byo naprawd zabawne w
obliczu takiej klski. Dziwic si samemu sobie, ruszy korytarzem w stron sypialni Duffa.
Rzuci go na ko, rozebra i okry kocami, a potem przynis z azienki emaliowan misk i
postawi obok ka.
- Moe bdzie ci potrzebna. pij dobrze. Jutro czeka nas duga droga.
Zatrzyma si ponownie u szczytu marmurowych schodw i spojrza na wspaniay
hall. Zostawia to wszystko i naprawd nie byo si z czego cieszy. Rozemia si gono.
Moe dlatego, e przed chwil jeszcze grozia mu kompletna zagada, a on w ostatnim
momencie zamieni j na co lepszego: uniknwszy najgorszego, przeksztaci klsk w
zwycistwo. aosne mae zwycistwo, zgoda, ale nie znaleli si przynajmniej w gorszej
sytuacji ni wtedy, kiedy przybyli do Witwatersrandu. Czy std wanie brao si
wypeniajce go zadowolenie? Po chwili zastanowienia uzna, e nie tylko. Czu si w jaki
dziwny sposb wyzwolony. To by ten drugi powd. Jecha prosto przed siebie: na pnoc, na
spotkanie nowej przygody. Powoli ogarnia go dreszcz podniecenia.
- adnej kurwy ani maklera w promieniu piciuset mil - powtrzy gono i
umiechn si. Nie prbowa ju dokadnie analizowa wypeniajcych go uczu. Emocje s
tak diabelnie nieuchwytne; kiedy si je w kocu osaczy, zmieniaj ksztat i przygotowana dla
nich siatka sw okazuje si nieprzydatna. Pozwoli, by go pochaniay, czujc, jak dreszcz

radoci przenika cae jego ciao. Zbieg po schodach i kuchennymi drzwiami wypad na
podwrko przy stajni.
- Mbejane! - zawoa. - Gdzie jeste, do diaba?
W kwaterach dla suby rozleg si oskot przewracanego stoka. Drzwi do jednego z
pomieszcze otwary si na ocie.
- Co si stao, Nkosi? - Nago, z jak pojawi si Sean, zaniepokoia Zulusa.
- Wymie mi sze naszych najlepszych koni. Mbejane wymieni je, nie prbujc
ukry zaciekawienia.
- Czy wszystkie s odporne na nagan 19?
- Wszystkie, Nkosi.
- To dobrze. Maj by gotowe jutro przed witem. Dwa osiodane, pozostae pod juki.
Twarz Mbejane rozjania si w umiechu.
- Czy to moliwe, Nkosi, bymy wybierali si na polowanie?
- Cakiem moliwe - zgodzi si Sean.
- Na jak dugo, Nkosi?
- Jak dugo trwa cae ycie? Poegnaj si ze wszystkimi kobietami i zabierz kaross i
dzidy. Zobaczymy, dokd poprowadz nas drogi.
Sean wrci do sypialni. Spakowanie si zajo mu p godziny. Powoli rs porodku
pokoju stos zbytecznych ubra; te, ktre zachowa, mog zaj tylko poow jukw
przeznaczonych na jednego konia. Upchn wszystko w dwch skrzanych walizkach. W
jednej z szaf odnalaz wcinity gboko kouszek i rzuci go na krzeso razem ze skrzanymi
bryczesami i powyginanym kapeluszem - aby leay przygotowane na jutro rano. Zszed na
d do gabinetu i przeprowadzi selekcj broni, ignorujc wymylne dubeltwki i sztucery o
nietypowym kalibrze. Zabra dwie strzelby i cztery mannlichery.
A potem pojecha do Candy, eby si poegna. Bya w swoim Prywatnym
apartamencie, ale wyjrzaa szybko, syszc jego pukanie.
- Wiesz ju? - zapyta j.
- Tak, wie o tym cae miasto. Och, Sean, tak mi przykro... Prosz ci, wejd. Otworzya szeroko drzwi. - Co z Duffem?
- Dojdzie do siebie. W tej chwili urn si w trupa i pi.

19 piczka. Uodparniano na ni zwierzta, wystawiajc je celowo na ukszenia much tse-tse. Te, ktre przeyy,
byy uodpornione.

- Pjd do niego - powiedziaa. - Bdzie mnie teraz potrzebowa.


Zamiast odpowiedzi Sean unis brew i popatrzy jej prosto w oczy. Spucia wzrok.
- Nie, chyba masz racj. Moe pniej, kiedy ochonie po pierwszym szoku. Spojrzaa na Seana i umiechna si. - Przypuszczam, e masz ochot si napi. Dla ciebie to
take musiao by straszne. - Ruszya w stron barku. Miaa na sobie bkitn nocn koszul,
ktra przylegaa ciasno do bioder i nie zasaniaa do koca jej krgych piersi. Nalaa brandy
do kieliszka i podaa mu. Sean nie spuszcza jej z oczu. Jest naprawd urocza, pomyla.
- Za nasze ponowne spotkanie - powiedzia unoszc w gr kieliszek.
Otworzya szeroko swoje niebieskie oczy.
- Nie rozumiem. Dlaczego to mwisz?
- Wyjedamy, Candy, jutro z samego rana.
- Chyba artujesz, Sean? - zapytaa, ale po chwili zorientowaa si, e mwi serio. Po
tym, co usyszaa, nie mieli sobie duo wicej do powiedzenia. Wypi do dna swj kieliszek,
zamienili par sw i pocaowa j na poegnanie.
- Postaraj si by szczliwa - powiedzia.
- Sprbuj. Wracaj szybko.
- Tylko jeeli obiecasz, e si ze mn oenisz - wyrzek z umiechem, a ona chwycia
go za brod i wytargaa.
- Wyno si std... zanim zapi ci za sowo.
Wyszed szybko, bo widzia, e w kcikach jej oczu zbieraj si zy, a on nie chcia
patrze, jak pacze.
Nastpnego ranka przed witem Duff spakowa pod czujnym okiem Seana swoje
rzeczy. Posusznie, jakby pod wpywem hipnozy, wykonywa wszystkie polecenia i
odpowiada na pytania Seana. Z wasnej inicjatywy nie mwi nic, zasklepiony w pancerzu
milczenia. Kiedy skoczy, Sean kaza mu zanie swoje torby na podwrko, gdzie w
chodnym mroku czekay na nich konie. Obok nich kryy si w ciemnociach cztery sylwetki i
Sean zatrzyma si na ich widok.
- Mbejane - zawoa. - Co za ludzie s razem z tob? Postpili kilka krokw naprzd,
wchodzc w krg padajcego od drzwi wiata i Sean zachichota.
- Hlubi, z wielkim brzuchem! Nonga! To ty, Kandhla?
Ludzie, ktrzy pracowali z nim rami w rami w rowach Candy Deep, ludzie, ktrych
opaty stworzyy jego bogactwo i ktrych wcznie obroniy go przed pierwszymi

grabiecami. Szczliwi, e ich poznaje, bo od tego czasu mino ju przecie kilka lat,
toczyli si wok niego i umiechali od ucha do ucha byskajc biaymi zbami, jak potrafi
tylko Zulusi.
- Co przywiodo tutaj trzech takich jak wy rzezimieszkw o tak wczesnej porze? zapyta Sean.
- Usyszelimy, Nkosi, o szykujcej si wyprawie - odpowiedzia w ich imieniu Hlubi
- i zaczy nas pali stopy. Usyszelimy o polowaniu i nie moglimy zasn.
- Nie ma pienidzy na zapat - oznajmi szorstkim tonem Sean. Chcia pokry nag
fal sympatii, jak do nich poczu.
- A kto tu mwi o zapacie? - odpar z godnoci Hlubi. Sean skin gow. Takiej
wanie odpowiedzi oczekiwa. Odchrzkn.
- Pjdziecie ze mn nawet, kiedy wam powiem, e ciy na mnie tagathi? - uy
zuluskiego sowa oznaczajcego kltw. - Pjdziecie wiedzc, e zostawiam za sob trupy i
smutek?
- Nkosi - odpowiedzia powanym tonem Hlubi - tam gdzie poluje lew, zawsze musi
kto zgin. A mimo to starcza poywienia dla tych, ktrzy id jego ladem.
- Sysz gderanie starych kobiet przy tykwie z piwem - zauway oschle Mbejane. Nie ma o czym gada. Konie zaczynaj si niepokoi.
Ruszyli alej pomidzy drzewkami jacarandy i wystrzyonymi szerokimi trawnikami.
Za sob zostawiali szary, spowity w mroku paacyk. Skrcili na drog do Pretorii, wjechali na
szczyt wzniesienia i zatrzymali konie. Sean i Duff obejrzeli si do tyu. Z porannej
wypeniajcej dolin mgieki wystaway grnicze wiee. Patrzyli, jak przy akompaniamencie
ponurego wycia syren mga zamienia si w zoto pod dotykiem soca.
- Nie moglibymy zosta tutaj jeszcze choby przez tydzie? Moe udaoby si co
zaatwi? - zapyta cicho Duff.
Sean siedzia w milczeniu w siodle, wpatrzony w zot mg. Bya pikna. Spowijaa
pokaleczon ziemi i myny - stanowia najlepsz zason dla tego zego, chciwego miasta.
Obrci konia w stron Pretorii i uderzy go po karku lunymi kocami cugli.

III
PUSZCZA

1. W Pretorii spdzili pi dni - tyle zajo im kupno wozw i ich zaadowanie.


Rankiem szstego dnia wyjechali z miasta, kierujc si na pnoc Drog Myliwych. Wozy
prowadzili Zulusi oraz tuzin nowych sucych wynajtych przez Seana. Kolumnie towarzyszya banda biaych i czarnych wyrostkw i bezpaskich psw; mijani mczyni yczyli im
powodzenia, a siedzce na werandach kobiety machay rk na poegnanie. A potem miasto
zostao za nimi; znaleli si porodku veldu i tylko najbardziej wytrwae kundle cigny
dalej ich ladem.
Ujechali pitnacie mil i kiedy przy brzegu maego strumienia rozbili na noc obz,
Seana bolay plecy i nogi po dniu spdzonym w siodle - pierwszym od piciu lat. Wypili
troch brandy i zjedli upieczone w arze steki, a potem pozwolili wypali si ognisku, siedzc
i wpatrujc si w ciemno. Niebo byo niczym zasona, w ktr kto wystrzeli adunek
drobnego rutu - przez powstae w ten sposb dziury padao wiato gwiazd. Sucy
brzczeli jak w ulu, a dalej, poza krgiem wiata, sycha byo smtne zawodzenie szakala.
Wczenie wdrapali si do wozu mieszkalnego, a szorstki dotyk koca i twardy, wypchany
som materac nie przeszkodziy bynajmniej Seanowi, przyzwyczajonemu do jedwabnych
przecierade, szybko zapa w sen.
Nazajutrz wyruszyli wczesnym rankiem i pokonali dwadziecia mil do zapadnicia
zmroku. Nastpnego dnia kolejne dwadziecia. Popiech i cige denie naprzd - tego
wanie nauczy si Sean w Witwatersrandzie, tam droga bya kada minuta, a strata jednego
dnia rwnaa si katastrofie. Ciko byo si pozby tych nawykw i Sean pdzi karawan na
pnoc z t sam zaciekoci, z jak pogania grnikw wyrbujcych nowy chodnik w
Candy Deep.
- Czy mamy si z kim spotka, Nkosi? - zapyta go Mbejane ktrego ranka, kiedy
jak zwykle zaprzgali o wicie woy.
- Nie. Dlaczego pytasz?
- Jeli czowiek pdzi do przodu, to co na og go do tego skania. Prbuj zgadn,
jaki jest powd naszego popiechu.
- Powd jest taki... - zacz Sean i urwa. Rozejrza si szybko wok siebie, jakby
spodziewa si tam znale odpowied, a potem odchrzkn i podrapa si w nos -... e chc
rozbi obz na godzin przed por najwikszych upaw - dokoczy i podszed do swego
konia.

Tego dnia wypucili si razem z Duffem o mil albo dwie przed karawan, a potem
Sean nie mia ochoty trzyma si szlaku ani jecha z powrotem.
- Podjedmy do tego kopje20 - zaproponowa. - Moemy zostawi konie na dole i
wdrapa si na szczyt.
- Po co? - zapyta Duff.
- Dla samej przyjemnoci. Ruszaj.
Podjechali do wzgrza, sptali konie i ruszyli stromym zboczem w gr, omijajc
lece gazy i spltane korzenie drzew. Spoceni i zdyszani dotarli na szczyt i znaleli
ocieniony skalny wystp, gdzie mona byo usi. Sean poczstowa Duffa cygarem i palc
przygldali si krajobrazowi, ktry rozpociera si przed nimi jak mapa.
Poronity traw paskowy przechodzi tutaj w zalesiony, pagrkowaty busz. Na
paskiej jak pszeniczne pole sawannie wyrastay tu i wdzie strome pagrki albo kpy
wysokich drzew. Ze szczytu kopje, gdzie siedzieli, wida byo koryta podziemnych rzek rosnce nad nimi drzewa byy wysze i bardziej zielone. Caa reszta miaa kolor Afryki kolor brzowy o tysicu rnych odcieni. Bladobrzowa trawa na czerwonobrzowej ziemi, z
ktrej wyrastay poskrcane, czekoladowobrzowe pnie obsypane mas brzowych lici.
Midzy drzewami i na zboczach nagich brzowych wzgrz byskay nieokrelonymi
odcieniami brzu grzbiety pascych si gazeli - a dalej, a po odlegy horyzont, rozpociera
si niespiesznie rozlegy brzowy ld, nie tknity ludzk stop, spokojny i dostojny w swoim
bogactwie.
- Czuj si taki may, ale jednoczenie bezpieczny... tak jakbym nie musia si ba, e
kto mnie tu zauway - wyzna Duff i rozemia si z zaenowaniem.
- Wiem, co masz na myli - odpar Sean. Dostrzeg, e po raz pierwszy, odkd opucili
Witwatersrand, z twarzy Duffa Znikno napicie. Umiechnli si do siebie i oparli o
wiszc nad nimi ska. Widzieli swoje wozy ustawione w ciasnym krgu obozu i
wyprzone, pasce si woy. Soce zachodzio i coraz bardziej wyduay si biegnce po
ziemi cienie. Sean i Duff zeszli w kocu ze wzgrza i odnaleli konie. Tej nocy duej ni
dotychczas siedzieli przy ognisku i chocia mao si do siebie odzywali, czuli, e na nowo
poczyo ich stare uczucie. Odkryli now y zota wypenion samorodkami czasu i
przestrzeni. Tych dwu skarbw byo wok nich wicej, ni potrzebowa czowiek w tuzinie

20

Wzgrze.

kolejnych wciele. Przestrze, w ktrej mogli si porusza, jedzi konno i strzela; bezkres
zalany sonecznym wiatem, wypeniony wiatrem, traw i drzewami, zbyt wielki, by mogli
go wypeni sob. I czas. To tutaj wanie si zaczyna: w odmtach leniwej rzeki, toczcej
wody, lecz niezmiennej w ruchu; moesz czerpa z niej, ile chcesz, i wci jest pena. Czas
odmierzany porami roku, ktre go jednak nie ograniczaj, bo lato, ustpujce teraz miejsca
jesieni, jest tym samym latem, ktre nastao przed tysicem lat i nastanie po kolejnym tysicu.
Kiedy miao si wok siebie tyle czasu i przestrzeni, daremne byy wszystkie pragnienia.
Od tej chwili ich ycie potoczyo si w powolnym rytmie obracajcych si k wozu.
Sean, dotychczas wpatrujcy si prosto przed siebie, tam gdzie prowadzi szlak, teraz zacz
oglda si na boki. Kadego ranka wypuszczali si razem z Duffem przed karawan i
wczyli po buszu. Czasami spdzali cay dzie puczc piasek w strumieniu, kiedy indziej
wypatrywali pierwszych ladw soni, ale najczciej po prostu rozmawiali ze sob bd
podkradali si pod stada zwierzyny, ktra z dnia na dzie stawaa si coraz bardziej liczna.
Udawao im si upolowa dosy, eby nakarmi siebie, sub i psy, idce za nimi od Pretorii.
Minli ma bursk osad Pietersburg, a potem na horyzoncie zamajaczyy strome,
pociemniae od tropikalnej puszczy zbocza i wysokie skalne urwiska Zoutpansbergu. Tutaj, u
podna gr, zatrzymali si na tydzie w Louis Trichardt, najdalej na pnoc wysunitej
osadzie biaego czowieka.
W miasteczku rozmawiali z ludmi, ktrzy polowali na pnocnych stokach gr i po
drugiej stronie Limpopo. Byli to maomwni Burowie z poplamionymi tytoniem brodami wysocy mczyni o oczach, z ktrych bi spokj buszu. W dwiku ich uprzejmej,
niespiesznej mowy Sean wyczu gwatown, zaborcz mio do zwierzt, na ktre polowali, i
do kraju, po ktrym poruszali si w sposb tak nieskrpowany. Byli ulepieni z innej gliny ni
Afrykanerzy w Natalu, a take ludzie, z ktrymi spotka si w Witwatersrandzie; nabiera do
nich szacunku, ktry mia jeszcze wzrosn w przyszoci, wwczas gdy przyszo mu z nimi
walczy.
Powiedzieli mu, e przez gry nie prowadzi aden szlak, ale mona je obej dookoa.
Droga zachodnia zahaczaa o pustyni Kalahari, ponur krain, gdzie koa wozw grzzy w
piasku, a kolejne wodopoje byy coraz bardziej oddalone od siebie. Na wschodzie rozcigaa
si za to bujna tropikalna puszcza, obfita w wod i zwierzyn; pooona na nizinie, ktra
stawaa si tym gortsza, im bliej byo do morza - tam wanie, w prawdziwym buszu, kryy
si sonie.

Sean i Duff udali si na wschd i nie tracc z oczu wznoszcych si po lewej stronie
gr, wjechali w puszcz.

2. Po tygodniu trafili na pierwsze lady soni: poamane drzewa i odarte z kory pnie.
Mimo e pochodziy prawie sprzed miesica - drzewa byy ju wyschnite - Sean poczu, jak
przeszywa go dreszcz podniecenia. Tej nocy ca godzin spdzi na czyszczeniu i oliwieniu
broni. Las zgstnia i wozy z trudem przeciskay si midzy drzewami. Co jaki czas
napotykali polany: otwarte, poronite traw vleis21, gdzie, niczym stada domowego byda,
pasy si bawoy i skrzeczay biae ibisy wydziobujce im z grzbietw kleszcze. Teren
poprzecinany by gsto strumieniami, przypominajcymi krystalicznie czyste, obfitujce w
pstrgi szkockie potoki, tyle e ich woda bya ciepa jak krew, a brzegi poronite buszem.
Wzdu strumieni, w lesie i na polanach, pasa si zwierzyna: impale z zagitymi do tyu
rogami, pierzchajce przy pierwszej prbie podejcia, kudu z wielkimi uszami i zazawionymi
oczyma, czarne antylopy z biaymi brzuchami i zakrzywionymi niczym marynarskie
kordelasy poroami, zebry, truchtajce z powag tustego kucyka, podczas gdy dookoa
dokazywali ich towarzysze: gnu, kozy wodne, nyale, antylopy roan - i na kocu sonie.
Sean i Mbejane trafili na lad, idc mil przed karawan. By wiey, tak wiey, e
sok wci spywa z pnia drzewa mahoba-hoba, tam gdzie kora najpierw zostaa podwaona
kem, a potem zerwana. Drzewo pod spodem byo nagie i biae.
- Trzy samce - stwierdzi Mbejane. - Jeden bardzo duy.
- Zaczekaj tutaj. - Sean spi konia i pogalopowa z powrotem. Duff lea na siedzeniu
pierwszego wozu, koyszc si mikko w takt jazdy, ze zsunitym na twarz kapeluszem i
rkoma zaoonymi za gow.
- Duff! Sonie! - wrzasn Sean. - Nie dalej jak godzin drogi std. Siodaj konia,
czowieku!
Duff by gotw w pi minut. Mbejane czeka na nich; zbada ju trop i ustali
kierunek. Jechali za nim wolno strzemi przy strzemieniu.
- Polowae ju przedtem na sonie, chopcze? - zapyta Duff.
- Nigdy - odpar Sean.
- Jasny gwint! - Duff sprawia wraenie zaniepokojonego. - Uwaaem ci za eksperta.
Chyba lepiej bdzie, jak wrc i dokocz drzemki. Moesz mnie zawoa, kiedy nabierzesz
troch wprawy.

21

Bezodpywowe, bagniste zagbienie terenu.

- Nie przejmuj si - rozemia si Sean, nie mogc opanowa rozsadzajcego go


podniecenia. - Wiem na ten temat wszystko, co trzeba. Wychowano mnie na opowieciach o
polowaniach na sonie.
- To uspokaja moje obawy - mrukn z sarkazmem Duff. Mbejane obejrza si przez
rami, nie kryjc ogarniajcej go irytacji.
- Lepiej teraz nie rozmawia, Nkosi. W kadej chwili moemy si na nie natkn.
Podali wic dalej w milczeniu, mijajc wysokie do kolan placki tego nawozu,
ktry przypomina wygldem wntrze materaca sporzdzonego z wkien kokosowych; szli
ladem odbitych w kurzu owalnych stp i poamanych gazi.
To pierwsze polowanie byo udane. Lekki wietrzyk wia im w twarz, a wiey gorcy
trop wid prosto przed siebie. Zbliali si, z kad minut zwikszajc szans na celny strza.
Sean siedzia sztywno wyprostowany w siodle, z przerzucon przez kolana strzelb i oczyma
przeszukujcymi niespokojnie busz. Nagle Mbejane zbliy si do Seana.
- Tutaj si po raz pierwszy zatrzymay. Jest gorco i chciay odpocz, ale to miejsce
im si nie spodobao i ruszyy dalej. Teraz szybko je odnajdziemy.
- Busz robi si zbyt gsty - mrukn Sean, spogldajc na spltane gazie, w stron
ktrych prowadzi trop. - Bdziemy musieli zostawi tutaj konie pod opiek Hlubiego i i
dalej pieszo.
- Potrafi biega znacznie szybciej, kiedy siedz w siodle, chopcze - prbowa
protestowa Duff.
- Z konia! - sykn Sean i skin na Mbejane, eby prowadzi. Ruszyli dalej. Wielkie
krople potu kapay Seanowi z brwi i spyway po policzkach. Star je niecierpliwym ruchem.
Z podniecenia zascho mu w gardle. W odku czu tward nie przetrawion grud.
Duff nie spieszc si szed za Seanem; umiecha si pgbkiem, ale oddech mia
szybszy ni zwykle.
Nagle Mbejane podnis ostrzegawczo rk i zatrzymali si. Powoli mijay minuty i
wreszcie rka Mbejane poruszya si: rowe wymowne wntrze doni.
- To nie byo nic wanego - mwia rka. - Idcie za mn. Ruszyli dalej. W kcikach
oczu Seana roio si od pijcych pot much mopani. Mrugajc odpdza je od siebie. Bzyczay
tak gono, e obawia si, i haas przeposzy zwierzyn. Jego zmysy byy wyostrzone do
wszelkich granic: wyta such i wzrok, a wch mia tak wyczulony, e rozrnia wo
kurzu, zapach lenych kwiatw i zalatujcy pimem odr ciaa Mbejane.

Mbejane znowu zastyg w bezruchu; jego rka ponownie delikatnie si poruszya. Nie
byo adnych wtpliwoci.
- S tutaj - mwia rka.
Sean i Duff Ukucnli, wpatrujc si w busz, ale widzieli tylko spltane gazie i szare
cienie. Oddychali chrapliwie, a z twarzy Duffa znikn umiech. Rka Mbejane podniosa si
powoli, wskazujc rozcigajc si przed nimi cian rolinnoci. Sekundy mijay niczym
paciorki nawlekane na sznur czasu, a oni wci nic nie widzieli.
Nagle zafalowao wielkie ucho i zmieni si cay obraz. Tu przed nimi sta w
popielatym cieniu wielki szary samiec. Sean dotkn doni ramienia Mbejane.
- Widz - mwio dotknicie.
Rka Mbejane przesuna si powoli, wskazujc w inn stron. Znowu chwila
oczekiwania i wytrzeszczania oczu. I wtedy usyszeli burczenie w brzuchu, w wielkim szarym
brzuchu wypenionym niezupenie przetrawionymi limi. W otaczajcej ich ciszy ten
bulgotliwy, chlupoczcy dwik zabrzmia tak miesznie, e Sean o mao si nie rozemia.
W tej samej chwili zobaczy drugiego samca. Sta take w cieniu, mia dugie te ky i mae,
zamknite oczka. Sean przystawi Duffowi wargi do ucha.
- Ten bdzie twj - szepn. - Poczekaj, a zajm lepsz pozycj. Skrci w prawo,
zachodzc swojego samca z boku, a zobaczy przed sob jego odsonity bark i ujrza pod
workowat, pomarszczon skr ksztat opatki. Kt by odpowiedni; z tego miejsca mg
trafi prosto w serce. Skin na Duffa, podnis strzelb i przyciskajc mocno kolb do
ramienia pocign za spust, celujc tam, gdzie koczy si masywny bark.
Przez spltany busz przetoczy si oguszajcy huk wystrzau; z barku zwierzcia
unis si obok kurzu i samiec zachwia si. Stojcy za nim trzeci so przebudzi si z
drzemki i rzuci do ucieczki. Sean byskawicznie zama bro, wyrzuci zuyt usk,
zaadowa, poderwa strzelb do gry i pocign ponownie za spust. Zobaczy, jak pocisk
doszed celu i wiedzia, e rana jest miertelna. Dwa samce uciekay razem; ciana buszu
rozwara si i pokna je - znikny tratujc wszystko, co stao im na drodze, i trbic gono
z blu. Sean pobieg za nimi, przedzierajc si przez krzaki i nie zwracajc uwagi na ukucia
czepiajcych si go kolczastych gazi.
- Tdy, Nkosi - krzykn pdzcy obok niego Mbejane. - Szybko, bo je zgubimy.
Biegli za oddalajcymi si odgosami ucieczki - sto, dwiecie jardw - dyszc ciko i
pocc si w upale. Nagle busz skoczy si i ujrzeli przed sob szerokie wyschnite koryto

rzeki, okolone stromymi brzegami. Lecy na dnie piasek by olepiajco biay, a rodkiem
sczya si niemrawo cienka struka wody. Jeden z samcw lea martwy w strumieniu; z
rany cieka jasnobrzowa krew. Drugi prbowa wspi si na brzeg; skarpa bya dla niego za
stroma i ranny so bezsilnie si z niej zsuwa. Rwnie krwawi; obrci gow i zobaczy
Seana i Mbejane. Unis uszy i prbowa zaszarowa, grzznc w mikkim piasku
wypeniajcym koryto rzeki.
Sean patrzy, jak si zblia, i podnis z alem strzelb; ale oprcz alu bya w nim
take duma, ktr odczuwa czowiek na widok straceczej odwagi. Zabi go jednym szybkim
strzaem prosto w mzg.
Zeszli na dno rzeki i zbliyli si do zabitego sonia. Klcza z podkulonymi nogami;
ky zaryy si gboko w piasek pod wpywem siy upadku. Przy maych, czerwonych
brzegach ran roio si ju od much. Mbejane dotkn jednego z kw i spojrza na Seana.
- To dobry so - stwierdzi. Nie powiedzia nic wicej, bo nie byo czasu na
pogaduszki. Sean opar strzelb o bark samca; wyj z kieszonki na piersi cygaro i sta
trzymajc je nie zapalone w zbach. Wiedzia, e w przyszoci zabije wicej soni, ale tego
jednego zapamita na cae ycie. Dotkn doni szorstkiej skry - pokrywajca j szczecina
bya sztywna i ostra.
- Gdzie jest Nkosi Duff? - przypomnia sobie nagle. - Czy trafi swojego sonia?
- Nie strzeli - odpar Mbejane.
- Co?! - Sean odwrci si szybko do Zulusa. - Dlaczego? Mbejane pocign szczypt
tabaki, kichn i wzruszy ramionami.
- To dobry so - powtrzy, przygldajc si samcowi.
- Musimy go odszuka - powiedzia Sean podnoszc strzelb. Mbejane ruszy za nim.
Odnaleli Duffa siedzcego samotnie w buszu. Obok niego staa bro oparta o drzewo.
Popija wod z butelki. Na widok Seana odj j od ust i unis w gecie pozdrowienia.
- Hip hip hura! Oto nadchodzi zdobywca! - W jego oczach byo co, czego Sean nie
potrafi odczyta.
- Chybie swojego? - zapyta.
- Tak - odpar Duff - chybiem. - Podnis butelk i pocign nastpny yk. Sean
poczu, e wstydzi si za Duffa. Spuci wzrok nie chcc, by zobaczy, e uwaa go za
tchrza.
- Ruszajmy z powrotem - powiedzia. - Mbejane wrci tutaj z jucznymi komi po ky.

W drodze powrotnej nie jechali obok siebie.

3. Byo prawie ciemno, kiedy przybyli do obozu. Oddali konie jednemu ze sucych,
umyli si w misce, ktr przygotowa dla nich Kandhla, a potem usiedli przy ogniu. Sean
zaj si kieliszkami, unikajc uporczywie wzroku Duffa. Czu si nieswojo. Musieli o tym
porozmawia i ama gow, szukajc sposobu, w jaki mgby poruszy t spraw. Duff
stchrzy i Sean prbowa znale dla niego jakie usprawiedliwienie - moe nie wypalia mu
bro albo on sam zasoni mu cel. Bez wzgldu na to, jak byo, nie zamierza milcze, nie
mg pozwoli, by ta sprawa rzucia cie na ich przyja. Wyjani sobie wszystko i zapomn
o tym. Umiechajc si poda Duffowi kieliszek.
- Prawidowo, umiechaj si, jakby nic si nie stao - powiedzia Duff, wznoszc
kieliszek. - Za naszego wielkiego dzielnego myliwego. Do diaba, chopcze, jak moesz to
robi?
Sean wytrzeszczy oczy.
- O co ci chodzi?
- Wiesz, o co mi chodzi, to przecie cholerny wstyd nie pozwala ci spojrze mi prosto
w twarz. Jak moesz zabija te wspaniae wielkie zwierzta i, co gorsza, odczuwa z tego
powodu przyjemno?
Sean opad mikko na fotel. Nie potrafi powiedzie, ktre z ogarniajcych go teraz
uczu byo silniejsze: ulga czy zdumienie.
- Spodziewam si nawet, co mi powiesz - cign szybko Duff. - Syszaem ju
wczeniej te argumenty... od mojego drogiego ojca. Wyjani mi to wszystko ktrego
wieczoru po polowaniu na lisa. Mwic polowanie, mam na myli dwudziestu jedcw i
liczc czterdzieci psw sfor.
Sean nie ochon jeszcze ze zdumienia, jakie wywoao znalezienie si na awie
oskaronych - przecie przed chwil on gotowa si do roli sdziego.
- Nie lubisz polowa? - zapyta z niedowierzaniem. W ten sam sposb mgby
zapyta: nie lubisz je?
- Zapomniaem ju, jak to wyglda. Z pocztku udzielio mi si twoje podniecenie, ale
kiedy zobaczyem, jak je mordujesz, wszystko z powrotem stano mi przed oczyma. - Duff
pocign yk brandy i popatrzy w ogie. - Od pocztku nie miay adnej szansy. Drzemay
sobie spokojnie, a ty zacze rozrywa ich skr pociskami w ten sam sposb, w jaki psy
rozerway tego biednego lisa. Nie miay najmniejszej szansy.
- Ale, Duff, tu nie chodzi o rywalizacj.

- Wiem, wyjani mi to ojciec. To rytua: wity obrzdek bogini Diany. Powinien


wyjani to take temu lisowi.
Sean poczu, jak wzbiera w nim gniew.
- Przyjechalimy tutaj, eby zdoby ko soniow... i to wanie robi.
- Jeli mi powiesz, chopcze, e zabijasz te sonie tylko po to, eby zdoby ich ky, to
nazw ci kamc. Ty to uwielbiasz. Chryste! Powiniene zobaczy wasn twarz i twarz tego
twojego cholernego dzikusa.
- W porzdku! Lubi polowa, a jedyny znany mi czowiek, ktry tego nie lubi, okaza
si tchrzem - wypali Sean.
Duff zblad i podnis wzrok na Seana.
- Co chcesz przez to powiedzie? - szepn. Mierzyli si przez chwil wzrokiem w
zapadej ciszy, a Sean zda sobie spraw, e jeli si nie opanuje, straci na zawsze przyja
Duffa, na jzyku mia bowiem sowa, ktre zniszczyyby j bezpowrotnie. Rozprostowa
palce zacinite na porczy fotela.
- Nie miaem tego na myli - powiedzia.
- Mam nadziej - odpar Duff i na wszelki wypadek wykrzywi twarz w umiechu. Powiedz mi, dlaczego lubisz polowa, chopcze. Sprbuj ci zrozumie, ale nie spodziewaj
si, e kiedykolwiek jeszcze wybior si z tob na polowanie.
Opowiadanie o pasji ogarniajcej myliwego komu, kto si bez niej urodzi,
przypominao mwienie o kolorach lepemu. Duff trwa w lodowatym milczeniu, a Sean
szuka po omacku waciwych sw. Stara si opisa podniecenie, ktre sprawia, e krew
piewa czowiekowi w yach, ktre zaostrza wszystkie zmysy i pozwala zatraci si w
namitnoci tak starej jak instynkt pciowy. Prbowa przekona Duffa, e im szlachetniejsza
i pikniejsza jest ofiara, tym silniejsze jest pragnienie, by na ni zapolowa i zabi - e nie ma
w tym czynie wiadomego okruciestwa, lecz jest on raczej wyrazem mioci: zaborczej i
niepohamowanej. Niszczycielskiej mioci, ktra spenia si dopiero w akcie nieodwracalnej
mierci. Tylko niszczc co, czowiek moe tym czym bez reszty zawadn; jest to by
moe egoistyczne, ale instynkt nie wie, co to moralno. Wszystko to byo bardzo jasne dla
Seana; do tego stopnia zroso si z nim samym, e nigdy nie prbowa tego wypowiedzie, a
teraz potyka si o sowa, powtarza je i gestykulowa w bezradnej niemonoci wyznania
swych uczu. W kocu umilk, widzc po wyrazie twarzy Duffa, e i tak nie zdoa go
przekona.

- I to ty jeste tym piknoduchem, ktry walczy z Hradskym o prawa czowieka stwierdzi cicho Duff. - Tym samym, ktry cigle przekonywa, e nie wolno krzywdzi
innych ludzi.
Sean otworzy usta, eby zaprotestowa, ale Duff nie da mu doj do gosu.
- Ty bdziesz zdobywa dla nas ko soniow - cign dalej - a ja bd poszukiwa
zota; kady bdzie robi to, co umie najlepiej. Ja wybacz ci twoje sonie, a ty zapomnisz, co
zrobiem Candy. W ten sposb bdziemy kwita. Zgoda?
Sean skin gow, a Duff podnis do gry kieliszek.
- Jest pusty - powiedzia. - Bd tak dobry i nalej mi jeszcze, chopcze.

4. Ta dyskusja nie pozostawia w nich adnego niesmaku, nie byo skrywanych myli
ani nurtujcych ich wtpliwoci. Cieszyli si tym, co ich czyo, akceptowali dzielce ich
rnice. I kiedy po kadym polowaniu juczne konie przywoziy do obozu ko soniow, nie
sposb byo dostrzec na twarzy ani w gosie Duffa ladu krytyki. Wyraa tylko autentyczn
rado z powrotu Seana. Czasami dzie by udany - Sean trafia na trop, dopada stada i
wraca do obozu tej samej nocy. Czciej jednak, kiedy sonie poruszay si szybko, grunt by
twardy albo Sean nie mg odda strzau przy pierwszym podejciu, nie byo go przez cay
tydzie, nieraz duej. witowali kady jego powrt, siedzc do pna w nocy przy
kieliszku, zamiewajc si i wylegujc dugo nastpnego ranka. Leeli na swoich posaniach
grajc na pododze wozu w klabejas lub czytajc na gos ksiki, ktre Duff zabra ze sob z
Pretorii. A potem, po dniu czy dwch dniach, Sean wyrusza na nastpne polowanie razem z
psami i biegncymi u jego boku krajowcami.
To nie by ten sam Sean, ktry ugania si za dziwkami w Operze i przewodniczy
zebraniom odbywajcym si przy Eloff Street. Na piersi wia mu si nie czesana i nie
strzyona gsta broda. Ziemisty kolor jego twarzy i ramion zmieni si w promieniach soca
na gboki brz, przypominajcy wieo wypieczony bochenek. Napite niebezpiecznie z tyu
bryczesy teraz zwisay luno; zaokrgliy mu si ramiona, a mikkie fady tuszczu ustpiy
miejsca twardym wypukociom mini. Chodzi pewniejszym krokiem, porusza si szybciej
i radoniej si mia.
Zmiana, ktra zasza w Duffie, nie uwidoczniaa si tak bardzo. By jak zawsze
szczupy i mizerny na twarzy, ale w jego oczach przesta si odbija niepokj. Wolniej mwi
i chodzi, a zapuszczona broda w dziwny sposb go odmodzia. Kadego ranka opuszcza
obz w towarzystwie jednego ze sucych i przez cay dzie wczy si po buszu, stuka
motkiem w napotkane gazy albo kuca przy strumieniu puczc wir w swojej patelni.
Wieczorem wraca i bada zebrane w cigu dnia prbki ska; potem wyrzuca je, bra kpiel i
stawia na stole przy ognisku butelk i dwa kieliszki. Jedzc kolacj nasuchiwa, czy w
ciemnoci nie odezwie si szczekanie psw, stpanie koni bd gos Seana. Jeli nic nie
przerywao nocnej ciszy, odstawia butelk i wdrapywa si do swego wozu. Czu si wtedy
samotny, moe niezbyt gboko, wystarczajco jednak, by powroty Seana nabray dla niego
dodatkowego uroku.
Przez cay czas posuwali si na wschd. Znajdujce si na pnocy zbocza
Zoutpansbergu zaczy stopniowo agodnie: urwiska nie byy ju tak stronie i pasmo powoli

si obniao. Myszkujc wzdu jego skraju, Sean odnalaz przecz, przez ktr przeprawili
wozy, zjedajc do doliny rzeki Limpopo. Po raz kolejny zmieni si krajobraz: teren by
tutaj paski, a monotoni kolczastych zaroli z rzadka tylko urozmaicay pojedyncze baobaby
ze swymi wielkimi grubymi pniami zwieczonymi ma aureol gazi. Zaczy si kopoty z
wod, dlatego przed wyruszeniem w dalsz podr Sean wypuszcza si zawsze naprzd w
poszukiwaniu nastpnej glinianki. Za to wyniki polowania byy wspaniae, caa zwierzyna
gromadzia si bowiem wok nielicznych wodopojw i zanim przebyli poow drogi midzy
grami a Limpopo, Sean zaadowa koci soniow kolejny wz.
- Przypuszczam, e bdziemy wraca t sam drog? - zapyta Duff.
- Chyba tak - przytakn Sean.
- W takim razie nie widz sensu taszczenia ze sob tony koci soniowej. Zakopmy j
tutaj i zabierzmy w drodze powrotnej.
Sean spojrza na niego zamylony.
- Mniej wicej raz na rok przychodzi ci do gowy dobry pomys. Tak wanie zrobimy.
Nastpny obz rozbili w dobrym miejscu. Bya tam woda - cay akr botnistej cieczy,
nie zasolonej uryn soni, tak jak niektre z poprzednich wodopojw, by take cie, ktry
znaleli w zagajniku dzikich fig. Bujna trawa zapowiadaa ryche odzyskanie si przez woy
osabione grsk przepraw. Postanowili zatrzyma si tutaj na duej, aby zakopa ko
soniow, zrobi drobne naprawy wozw oraz pozwoli subie i zwierztom przybra troch
na wadze. Przede wszystkim trzeba byo jednak wykopa d wystarczajco duy, by
pomiecio si w nim okoo stu zdobytych do tej pory kw. Uporali si z tym dopiero
trzeciego dnia pod wieczr.

5. Sean i Duff siedzieli w obozie, przygldajc si zachodzcemu krwawo socu, a


potem, kiedy schowao si za horyzontem, poncym purpurowo chmurom. Kandhla dorzuci
drew do ogniska i pomienie buchny wyej. Na kolacj zjedli po kawaku pieczonej wtroby
kudu i potne steki, obwiedzione paskami tego tuszczu, popijajc to brandy i kaw.
Rozmowa utkna w martwym punkcie, dzie bowiem da si im obu porzdnie we znaki.
Siedzieli gapic si w ognisko, zbyt rozleniwieni, by wsta i uda si na spoczynek. Sean
patrzy na obrazy, ktre formowa ogie w rozarzonych gowniach, na wyaniajce si i
znikajce twarze i zjawy. Ujrza ma wityni, spod ktrej usuwa kolumny ognisty Samson
i ktra walia si w d w fontannie iskier - a potem wydawao mu si, e widzi poncego
konia, ktry zaraz zmieni si magicznym sposobem w bkitnego smoka. Odwrci na chwil
gow, eby da odpocz oczom, a kiedy spojrza z powrotem w ogie, zobaczy maego
czarnego skorpiona, ktry wypez spod oderwanej kory jednej z kd. Jego ogon by
uniesiony niczym rami tancerza flamenco - buchajce wokoo pomienie odbijay si na
byszczcym pancerzu. Duff take pochyli si do przodu, opar okcie o kolana i rwnie
obserwowa skorpiona.
- Czy udli si sam, zanim dosign go pomienie? - zapyta cicho. - Syszaem, e
tak wanie robi.
- Nie - odpar Sean.
- Dlaczego?
- Tylko czowiek ma do inteligencji, aby skoczy ze sob w obliczu nieuniknionej
mierci. Wszystkie inne stworzenia maj zbyt silnie rozwinity instynkt samozachowawczy.
Skorpion uciek w bok przed najbliszymi pomieniami i zatrzyma si ponownie z
lekko drcym, uniesionym w gr dem.
- A poza tym skorpion jest odporny na swoj wasn trucizn, nie ma wic adnego
wyboru - doda Sean.
- Mgby skoczy w ogie i skoczy z tym - mrukn Duff, przygnbiony
rozgrywajc si na jego oczach ma tragedi.
Skorpion rozpocz ostatni desperack prb ucieczki przed okrajcymi go
pomieniami. Opuci ogon i niepewnie chwyci si szczypcami szorstkiej kory; kurczy si z
gorca, podwijajc pod siebie nogi i ogon. Jaki pomie dotkn go wreszcie swoj szybk
t doni i powlek byszczcy pancerz nieruchomoci mierci. Koda przewrcia si na
bok i czarny ksztat znikn im z oczu.

- A ty? - zapyta Sean. - Ty by skoczy? Duff westchn cicho.


- Nie wiem - odpowiedzia, wstajc z krzesa. - Odlej si i id spa. - Oddali si
wolnym krokiem i stan na skraju wiata rzucanego przez ognisko.
Od wyjazdu z Pretorii towarzyszyo im zawodzce przy kadym obozowisku wycie
szakali - stanowio tak nieodczny element afrykaskiej nocy, e nie zwracali na nie uwagi ale tym razem dwik by inny. Sycha byo gos tylko jednego szakala: zaamujce si
przenikliwie i przepojone blem histeryczne wycie, od ktrego ciarki przechodziy po
grzbiecie. Sean zerwa si na nogi i stan niezdecydowany, wpatrujc si w ciemno. Szakal
zblia si do obozu, zblia si szybko - i nagle Sean poj, co moe si zdarzy.
- Duff! - zawoa. - Wracaj do ogniska! Uciekaj, czowieku, uciekaj!
Duff spojrza bezradnym wzrokiem na Seana. Trzyma przed sob nisko rce, oddajc
mocz, ktry spada srebrzcym si ukiem na ziemi.
- Duff! - wrzasn Sean, ile mia si w pucach. - To wcieky szakal! Uciekaj, do
diaba, uciekaj!
Zwierz byo bardzo blisko. Duff rzuci si w kocu do ucieczki. W poowie drogi do
ogniska potkn si o co i upad na ziemi. Przekrci si i podkuli pod siebie nogi, eby
wsta, a potem odwrci gow, spogldajc w ciemno, z ktrej nadbiega szakal. W tej
samej chwili zobaczy go Sean. Wynurzy si z mroku jak szara ma i zblia szybko do
miejsca, w ktrym klcza Duff. Sean dostrzeg, jak Duff prbuje zasoni sobie twarz
rkoma. Szakal skoczy. W tym momencie jeden z psw wyrwa si z rki Mbejane i rzuci do
przodu, ocierajc si o nogi Seana. Ten zapa kod drzewa i pobieg za nim, ale Duff lea
ju na plecach, prbujc odsun od siebie napastnika, nie wikszego od terriera, ktry ksa
go po twarzy i rkach. Pies dopad szakala, zapa go za gardo i odcign na bok, warczc
przez zacinite zby. Sean zdzieli szakala kod, amic mu grzbiet, a potem uderzy go
ponownie i okada tak dugo, a jego ciao zamienio si w krwaw miazg. Dopiero wtedy
wrci do Duffa, ktry wsta tymczasem z ziemi, zdj z szyi szarf i przyoy j do twarzy.
Trzsy mu si rce, a sczca si przez materia krew kapaa mu na koszul. Sean
zaprowadzi go do ognia, kaza odsun rce od twarzy i zbada ukszenia. Duff mia
podrapany nos i przeorany gboko policzek.
- Usid!

Duff posucha, przykadajc ponownie szarf do twarzy. Sean podszed szybko do


ogniska: wzi do rki ga i zsun ni w jedno miejsce arzce si gownie, a potem
wsadzi w rodek ostrze myliwskiego noa.
- Mbejane! - zawoa, nie odrywajc oczu od noa. - Wrzu szakala do ognia. Dorzu
duo drzewa. Nie dotykaj jego ciaa rkoma. Kiedy to zrobisz, przywi tego psa i trzymaj z
daleka od innych. - Obrci ostrze noa na drug stron. - Duff, wypij tyle brandy, ile
potrafisz.
- Co chcesz zrobi?
- Wiesz, co musz zrobi.
- Ugryz mnie take w nadgarstek - przyzna si Duff, pokazujc Seanowi rk, na
ktrej wida byo lady zbw: czarne punkty, z ktrych sczya si wolno wodnista krew.
- Pij - powiedzia Sean wskazujc butelk brandy. Przez sekund patrzyli na siebie i
Sean zobaczy, jak w oczach Duffa pojawia si strach: strach przed rozarzonym noem i
strach przed zarazkami, ktre dostay si do jego ciaa i ktre trzeba wypali, nim przenikn
do krwi, eby dojrzewa tam i fermentowa, a w kocu zabij jego mzg i zamieni w
wyjc, bekoczc besti.
- Pij! - powtrzy Sean. Duff podnis butelk i przystawi sobie do ust. Sean pochyli
si i wycign n z ognia. Zbliy ostrze do wierzchu doni. Nie byo jeszcze dostatecznie
gorce. Wsun n z powrotem midzy gownie.
- Mbejane, Hlubi, stacie po obu stronach fotela Nkosi Duffa. Macie go dobrze
trzyma.
Sean odpi gruby pasek przy spodniach, zdj go, zoy na p i poda Duffowi.
- Masz, przygry to.
Odwrci si z powrotem do ogniska i kiedy tym razem wycign n, jego ostrze
byo bladorowe.
- Jeste gotw?
- To, co zamierzasz zrobi, zamie serce milionom panienek - stwierdzi Duff. Ostatni
aosny przejaw wisielczego humoru.
- Przytrzymajcie go - rozkaza Sean.
Dotknity noem Duff rozchyli usta w niemym krzyku, a potem zadygota cay i
wypry si do tyu, ale dwaj Zulusi trzymali go w elaznym ucisku. Sean przycisn n
gbiej, skraj rany pociemnia i zasycza. Od odoru spalenizny chciao mu si rzyga. Zacisn

zby. Kiedy da krok do tyu, Duff opad pprzytomny na rce Zulusw. Koszul i wosy
mia mokre od potu. Sean rozgrza ponownie n i oczyci rany na nadgarstku, podczas gdy
Duff jcza i wi si sabo w fotelu. Nastpnie posmarowa oparzenia smarem do osi i obandaowa luno do Duffa pasami, na ktre podar czyst koszul. Zanieli go do wozu i
uoyli na posaniu. Sean podszed do uwizanego przez Mbejane psa. Odnalaz podrapania
pod sierci na barku. Zaoyli psu worek na gow, eby nie ksa, i Sean wypali rwnie
jego rany.
- Przywi go do ostatniego wozu, nie pozwl zblia si tam innym psom i dopilnuj,
eby mia pod dostatkiem jedzenia i picia - przykaza Zulusowi.
A potem wrci do Duffa pprzytomnego z blu i przepicia. Czuwa przy jego
posaniu a do rana.

6. W odlegoci mniej wicej pidziesiciu jardw od obozu, pod jedn z dzikich fig,
zbudowali Duffowi chatk. Na sporzdzonej z erdzi konstrukcji rozpili pacht brezentu,
zrobili dla niego ko i przenieli tam z wozu jego materac i koce. Sean poczy razem
cztery kawaki acucha, zaklepujc mocno motkiem nowe ogniwa. Owin acuchem
drzewo figi. Duff siedzia w cieniu wozu z rk na temblaku i obrzmia twarz obserwujc,
jak pracuj. Jego rany byy pokryte strupami, a ich brzegi zaognione. Sean skoczy mocowa
acuch i podszed do Duffa.
- Przykro mi, stary, ale musimy to zrobi.
- Jeli przypadkiem o tym nie wiesz, niewolnictwo obalono ju do dawno temu stwierdzi Duff, starajc si wykrzywi swoj znieksztacon twarz w umiechu. Podnis si
i ruszy w stron chatki. Sean obwiza go w pasie drugim kocem acucha. Przymocowa
nitem dwa ogniwa i przyklepa kilkunastoma uderzeniami motka.
- To powinno ci utrzyma.
- wietnie dopasowane - pochwali go Duff. - A teraz przyjrzyjmy si mojemu
nowemu mieszkanku.
Sean wszed za nim do chatki. Duff pooy si na ku. Sprawia wraenie bardzo
zmczonego i chorego.
- Kiedy bdziemy wiedzieli? - zapyta cicho.
- Nie jestem pewien - potrzsn gow Sean. - Myl, e powiniene tu zosta co
najmniej miesic... dopiero potem pozwolimy ci wrci do spoeczestwa.
- Cay miesic... to moe by zabawne. Lee tutaj spodziewajc si, e lada chwila
zaczn szczeka lub podnosi nog przy najbliszym drzewie.
Sean nie rozemia si.
- Wypaliem ran bardzo starannie - powiedzia. - Szans, e wydobrzejesz, s jak
tysic do jednego. To, co zrobiem, to po prostu niezbdny rodek ostronoci.
- Tysic do jednego, powiadasz. W takim razie stawiam pitk. - Duff zaoy nog na
nog i wlepi oczy w brezentowy sufit. Sean przysiad na skraju ka. Mino duo czasu,
zanim jego towarzysz odezwa si ponownie.
- Jak to bdzie wyglda, Sean? Widziae kiedy kogo chorego na wcieklizn?
- Nie.
- Ale co na ten temat syszae, prawda? Opowiedz mi, co syszae - nalega Duff.
- Na mio bosk, Duff, na pewno nic ci nie bdzie.

- Powiedz mi, Sean, powiedz, co wiesz. - Duff usiad na ku i zapa Seana za rami.
Sean popatrzy mu twardo w oczy.
- Widziae chyba tego szakala? - zapyta. Duff opad z powrotem na poduszki.
- O, mj Boe! - szepn.
Zaczo si dla nich obu dugie czekanie. Zawiesili przy chatce drug pacht brezentu
i spdzali w jej cieniu cae dnie.
Na pocztku byo bardzo le. Sean prbowa wycign Duffa z czarnej desperacji,
ale Charleywood cae godziny spdza gapic si w busz i macajc pokryt strupami twarz.
Rzadko kiedy si umiecha, suchajc zabawnych historyjek, ktrymi bez przerwy raczy go
Sean. Ale w kocu wysiki tego ostatniego zostay uwieczone sukcesem i Duff zacz
mwi. Opowiada o rzeczach, o ktrych nie wspomina nigdy przedtem, a Sean suchajc
pozna go o wiele bliej ni w cigu spdzonych razem piciu lat. Czasami Duff przechadza
si przed jego fotelem ze zwisajcym z tyu niczym ogon acuchem; innym razem siedzia
spokojnie i mwi, a z jego gosu przebijaa mio do matki, ktrej nigdy nie widzia na oczy.
- W galerii na pitrze by jej portret, spdzaem przy nim cae popoudnia. Miaa
najbardziej urocz twarz, jak w yciu widziaem.
Gos twardnia mu, gdy mwi o ojcu.
- Ten stary sukinsyn... Opowiada o swojej crce.
- Czowiek sucha jej miechu i roso mu serce. Jej grb, przysypany niegiem,
wyglda jak wielkie ciastko z kremem, na pewno by si jej spodoba...
W jego gosie brzmiao niezdecydowanie, kiedy analizowa jakie swoje dawne
postpki, albo gniew, gdy przypomina sobie bdy bd nie wykorzystane moliwoci.
Przerywa wwczas i umiecha si z zaenowaniem.
- Opowiadam same gupoty...
Strupy na jego twarzy zaczy wysycha i odpada, i coraz czciej wypeniaa go
dawna rado ycia.
Zacz sporzdza kalendarz na jednej z erdzi podtrzymujcych brezentowy dach kadego dnia wycina kolejny karb. Stao si to codziennym rytuaem. Wykonywa kade
nacicie z namaszczeniem cyzelujcego marmur rzebiarza, a potem cofa si i liczy
wszystkie na gos, jakby chcia, by przekroczyy trzydziestk, liczb, ktra sprawi, e bdzie
mg si pozby acucha.

Pies wciek si, kiedy na erdzi znajdowao si osiemnacie naci. Stao si to po


poudniu. Grali w klabejas. Sean rozda wanie karty, gdy usyszeli dochodzce od strony
wozw przeraliwe wycie. Poderwa si na nogi, wywracajc krzeso. Zapa stojc przy
cianie strzelb i pobieg do obozu. Znikn za wozem, przy ktrym przywizany by pies, i
prawie natychmiast rozleg si strza. Zapada naga cisza. Duff powoli zagbi twarz w
doniach.
Mina prawie godzina, zanim Sean powrci do chatki. Podnis swoje krzeso,
przystawi je do stou i usiad.
- Ty licytujesz... wchodzisz? - zapyta biorc do rki karty. Grali z ponur zacitoci,
nie podnoszc oczu znad kart, ale obaj wiedzieli, e przy stole towarzyszy im teraz kto
trzeci.
- Obiecaj, e nigdy mi tego nie zrobisz - wybuchn w kocu Duff.
Sean podnis na niego wzrok.
- e czego ci nigdy nie zrobi?
- Tego, co zrobie z tym psem.
Ten pies! Ten przeklty pies. Nie trzeba byo kusi losu. Powinien zabi go od razu,
wwczas gdy si to stao.
- Fakt, e zachorowa pies, wcale nie oznacza, i...
- Przysignij mi - przerwa mu gwatownie Duff - przysignij, e nigdy nie
podniesiesz na mnie strzelby.
- Duff, sam nie wiesz, o co prosisz. Kiedy to si stanie... - Sean przerwa; wszystko, co
mg powiedzie, pogorszyoby tylko sytuacj.
- Przysignij mi - powtrzy Duff.
- W porzdku, przysigam.

7. Byo teraz gorzej ni na samym pocztku. Duff porzuci swj kalendarz i razem z
nim ostatnie skrawki nadziei. Jeli dni byy ze, to noce zamieniy si w prawdziwe pieko.
Nachodziy go wtedy koszmary. Powtarzay si kadej nocy - czasami dwu- albo trzykrotnie.
Po wyjciu Seana stara si nie zasypia, czytajc przy wietle latarni - czasami lea
wsuchujc si w odgosy: chlupotanie ng i parskanie pijcych wod bawow, mikkie trele
nocnych ptakw i gboki pomruk lwa. Ale w kocu zasypia i znowu nawiedza go ten sen:
Siedzia w koskim siodle przemierzajc pask, brzow rwnin: adnych wzgrz,
adnych drzew, nic oprcz gadkiej jak dywan rozpocierajcej si a po horyzont trawy. Jego
ko nie rzuca cienia - co chwila szuka go i dziwi si, e nie znajduje. A potem napotyka
sadzawk - woda w niej bya czysta i bkitna, ale dziwnie byszczca. Ba si tej sadzawki,
lecz co kazao mu do niej podej. Klka tu przy tafli wody i widzia w niej odbicie
wasnej twarzy - poronity brzow sierci zwierzcy pysk, w ktrym tkwiy biae wilcze
zby. W tym momencie si budzi, a strach, jaki przeywa na widok tej twarzy, nie opuszcza
go a do rana.
Sean prbowa mu jako pomc, sam bliski desperacji z powodu swej kompletnej
bezradnoci. W cigu wsplnie spdzonych lat zapanowaa midzy nimi wyjtkowa
harmonia, byli sobie bardzo bliscy - i dlatego Sean cierpia razem z nim. Prbowa si z tego
wyzwoli; czasami udawao mu si zapomnie o wszystkim przez godzin lub dwie, ale
potem pami wracaa z si, od ktrej skrcao go w odku. Duff mia umrze... Duff mia
umrze straszliw mierci. Czy to bd, e pozwala si drugiemu czowiekowi wej w
siebie tak gboko, e potem musi si z nim dzieli ca agoni, sekunda po sekundzie? Czy
czowiek nie ma do swoich wasnych cierpie, e musi rwnie przeywa ich pen miar
z kim innym?
Tymczasem zaczy wia padziernikowe wiatry, zwiastuny pory deszczowej: gorce,
niosce kurz wichury, wysuszajce pot na skrze, zanim jeszcze zdyy j ochodzi;
obudzone przez nie pragnienie sprawiao, e cae stada zwierzyny podchodziy w wietle dnia
do wodopoju - nie zwaajc na rozbity tu obok obz.
Sean mia schowane pod swoim posaniem p skrzynki wina. Tego wieczoru
schodzi cztery butelki, owijajc je w mokre worki. Na krtko przed kolacj zanis je do
chatki Duffa i postawi na stole. Duff obserwowa go bacznie. Rany na twarzy prawie cakiem
ju si zagoiy, zostawiajc na bladej skrze szkliste czerwone lady.
- Chateau Olivier - powiedzia Sean i Duff skin gow.

- To dobre wino. wietnie si po nim rzyga.


- Jeli nie chcesz, mog je std zabra - powiedzia Sean.
- Przepraszam, chopcze - usprawiedliwi si szybko Duff. - Nie miaem zamiaru
okaza si niewdzicznikiem. To wino pasuje po prostu do mojego dzisiejszego nastroju.
Wiesz, e wino to napj aobnikw?
- Nonsens! - zaprzeczy Sean wycigajc korek. - Wino to sama rado. - Nala troch
Duffowi do kieliszka. Ten podnis go i zbliy do ogniska, przygldajc mu si pod wiato.
- Widzisz tylko to, co na wierzchu, Sean. Dobre wino ma w sobie elementy tragedii.
Im lepsze wino, tym bardziej smutne.
Sean prychn gono.
- Wytumacz, o co ci chodzi - powiedzia.
Duff postawi z powrotem kieliszek na stole i przez chwil si w niego wpatrywa.
- Ile twoim zdaniem mino lat, zanim to wino dojrzao, nim doszo do obecnej
doskonaoci?
- Przypuszczam, e jakie dziesi, pitnacie lat - odpar Sean. Duff pokiwa gow.
- A teraz wszystko, co mona z nim zrobi, to wypi: w jednej krtkiej chwili na
marne id cae lata pracy. Nie uwaasz, e to smutne? - zapyta cicho.
- Mj Boe, Duff, nie bd taki cholernie ponury. Ale Duff go nie sucha.
- To wsplna cecha wina i gatunku ludzkiego. Dochodz do doskonaoci dopiero z
wiekiem, po caym wypenionym poszukiwaniami yciu. A kiedy j osign, czeka je rychy
koniec.
- Uwaasz zatem, e wystarczy y dostatecznie dugo, eby doj do doskonaoci? zagadn go Sean.
- Niektre grona wyrastaj na niewaciwej glebie - odpar Duff, wci wpatrujc si
w kieliszek - inne usychaj, zanim pjd pod pras, a jeszcze inne psuje niedbay waciciel
winnicy. Nie z kadego grona udaje si dobre wino. - Podnis kieliszek, pocign z niego
yk, po czym mwi dalej: - Z czowiekiem trwa to duej; on nie osiga dojrzaoci
uwiziony midzy ciasnymi klepkami beczki, ale we wrzcym kotle ycia. Dlatego jego
tragedia jest wiksza.
- Tak, ale nikt nie moe y wiecznie - zaprotestowa Sean.

- Mylisz, e dlatego wydaje si to mniej bolesne? - odpar Duff, potrzsajc gow. Mylisz si oczywicie. To tylko pogarsza spraw. Gdyby tylko bya jaka droga ucieczki,
jaki sposb na przetrwanie tego, co dobre. Ale nie. Jest tylko kompletna bezsilno.
Duff opar si o krzeso. Twarz mia blad i wymizerowan.
- Nawet z tym mgbym si zgodzi, jeli dano by mi wicej czasu.
- Dosy mam tego gadania. Porozmawiajmy o czym innym. Nie wiem, dlaczego tak
si przejmujesz. Twj czas jeszcze nie nadszed, masz przed sob dwadziecia albo
trzydzieci lat - powiedzia grubym gosem Sean i Duff po raz pierwszy spojrza mu prosto w
oczy.
- Rzeczywicie tak mylisz?
Sean nie mg znie jego spojrzenia. Wiedzia, e Duff umrze. Ten za umiechn
si pgbkiem i z powrotem wlepi oczy w kieliszek. Umiech powoli spez mu z twarzy.
- Gdybym tylko mia wicej czasu. Tyle mgbym jeszcze zdziaa - cign dalej. Mgbym odnale swoje sabe miejsca i ufortyfikowa je. Mgbym znale odpowied.
Mgbym! - doda podniesionym gosem. - Wiem, e mgbym! O Boe, nie jestem jeszcze
gotw. Potrzebuj wicej czasu. - Gos wibrowa mu z przejcia, a oczy rzucay dzikie byski.
- Jeszcze za wczenie! Za wczenie!
Sean nie by w stanie tego duej wytrzyma. Zerwa si na nogi, zapa go za ramiona
i potrzsn nim.
- Zamknij si, do diaba, zamknij si! - wrzasn. Duff dysza ciko, wargi mia
rozchylone i drce. Dotkn ich opuszkami palcw, jakby chcia je uspokoi.
- Przepraszam, chopcze, nie miaem zamiaru urzdza scen. Sean puci jego
ramiona.
- Obaj jestemy cholernie napici - powiedzia. - Wszystko bdzie dobrze, zobaczysz.
- Tak. Wszystko bdzie dobrze - zgodzi si Duff, dotykajc palcami wosw
spadajcych mu na oczy. - Otwrz nastpn butelk, chopcze.

8. Tej nocy, kiedy Sean pooy si do ka, Duff mia znowu zy sen. Wino osabio
go i nie zdoa si obudzi. Lea uwiziony w rodku wasnego koszmaru, szamoczc si i
prbujc oprzytomnie, ale za kadym razem, kiedy zblia si do granicy jawy, sen bra go
ponownie w posiadanie.
Sean zjawi si w chatce wczesnym rankiem. Chocia pod rozoystymi gaziami
dzikich fig wci kry si nocny chd, dzie zapowiada si gorcy i suchy. Zwierzta czuy
to. Woy choway si pod drzewami, a od wodopoju oddalao si niewielkie stado elandw.
Samiec, z krtkimi grubymi rogami i ciemnym czubem na czole, prowadzi swoje samice
gdzie w cie. Sean przystan w progu chatki czekajc, a oczy przywykn do panujcego
wewntrz mroku. Duff nie spa.
- Wstawaj z ka, bo na domiar zego porobi ci si odleyny na tyku.
Duff zsun stopy z posania i zajcza.
- Co ty wsypa do tego wina wczoraj wieczorem? - zapyta masujc sobie skronie. Pod czaszk taczy mi kozaka sto tysicy krasnoludkw.
Sean poczu pierwsze ukucie niepokoju. Pooy do na ramieniu Duffa, szukajc
oznak gorczki. Byo zimne. Odetchn z ulg.
- niadanie gotowe - oznajmi.
Duff duba yk w owsiance i prawie nie dotkn pieczonej wtroby elanda. Nie
przestawa mruy oczu, olepiony blaskiem soca, a kiedy wypili kaw, odsun do tyu
swj fotel.
- Mam zamiar pooy swoj obola gow do ka.
- W porzdku - zgodzi si Sean, take wstajc. - Brakuje nam ju misa. Przejd si
po buszu, moe uda mi si upolowa koza.
- Nie, zosta i porozmawiaj ze mn - powiedzia szybko Duff. - Moemy rozegra
par partyjek.
Nie grali ju kilka dni i Sean chtnie si zgodzi. Usiad na skraju ka Duffa i w
cigu p godziny wygra trzydzieci dwa funty.
- Musz ci kiedy nauczy, jak si w to gra - stwierdzi rozpromieniony.
Duff rzuci z rozdranieniem karty na st.
- Nie mam ju ochoty gra. - Przycisn palce do zamknitych powiek. - Ten bl
gowy nie pozwala mi si skupi.
- Chcesz si zdrzemn? - zapyta Sean, zbierajc karty i wkadajc je do pudeka.

- Nie. Moe by mi troch poczyta?


Duff wzi z nocnego stolika oprawiony w skr egzemplarz Pustkowia i rzuci go
Seanowi na kolana.
- Gdzie mam zacz? - spyta Sean.
- Niewane, i tak znam to prawie na pami. - Duff odchyli si do tyu i zamkn
oczy. - Zacznij gdziekolwiek.
Sean zacz gono czyta. Przez p godziny duka ciko, nie mogc nagi swego
jzyka do rytmu angielskiej prozy. Od czasu do czasu zerka na Duffa, ale ten lea
nieruchomo. Twarz byszczaa mu od potu, a blizny byy bardzo wyrane. Oddycha
spokojnie. W upalny ranek Dickens ma silne waciwoci usypiajce i Seanowi powoli
zaczy opada powieki. Czyta coraz wolniej, a w kocu przesta. Ksika zelizgna mu
si z kolan.
Zbudzi go cichy brzk acucha; otworzy oczy i spojrza na ko. Duff siedzia na
nim w kucki niczym mapa. W jego oczach lni pomie szalestwa; policzki mia
wykrzywione. Z ust toczya mu si, spywajc po brodzie, tawa piana.
- Duff... - zacz Sean i w tej samej chwili Duff skoczy na niego z zakrzywionymi
palcami, wydajc z siebie chrapliwy ryk, ktry nie by ani ludzki, ani zwierzcy. Ten
dobywajcy si z garda przyjaciela odgos zamieni odek Seana w galaret i odebra mu
si w nogach.
- Nie! - krzykn. W tej samej chwili acuch zaczepi si o jedn z ng ka.
Szarpnity do tyu Duff nie zdy zatopi zbw w jego sparaliowanym ciele.
Sean rzuci si do ucieczki. Wyskoczy z chatki prosto w busz. Bieg gnany
przeraeniem, od ktrego uginay mu si nogi i dusio w gardle. Serce bio jak oszalae w
rytmie pdzcych stp, a puca kurczowo apay powietrze. Jaka ga rozcia mu policzek i
bl troch go otrzewi. Zwolni, a potem zatrzyma si i sta ciko dyszc i ogldajc si w
stron obozu. Odczeka, a uspokoi si cae jego ciao. Z paraliujcego go panicznego
strachu zostao tylko bolesne kucie w odku. Przedzierajc si przez kolczasty busz,
okry obozowisko i zbliy si do niego z drugiej strony. Obz by pusty, sucy opucili
go ogarnici tym samym przeraeniem, ktre kazao ucieka Seanowi. Pamita, e zostawi
strzelb w chatce, przy ku Duffa. Wlizgn si do swego wozu i szybko otworzy
skrzynk z zapasow broni. Znowu zaczy mu dre rce, bo acuch mg si przecie
zerwa, i ba si, e lada chwila usyszy za sob ten nieludzki ryk. Znalaz wiszc u stp

ka adownic i wyj z niej naboje. Zaadowa strzelb i odbezpieczy j. Dotyk stali i


drewnianej kolby troch go uspokoi. Uczyni z niego na powrt mczyzn.
Wyskoczy na zewntrz i z gotow do strzau strzelb wyjrza ostronie zza krgu
wozw. acuch si nie urwa. Duff szarpa go, stojc w cieniu dzikiej figi i wydajc z siebie
dwiki, ktre przypominay piski niemowlaka. Sta odwrcony tyem do Seana, by cay
nagi; dookoa poniewierao si podarte ubranie. Sean ruszy powoli w jego stron. Zatrzyma
si w miejscu, do ktrego nie siga acuch.
- Duff - zawoa niepewnym gosem. Duff odwrci si i ukucn. Jego zota broda
bya caa w pianie; zobaczy Seana i obnay zby. A potem rzuci si na niego z wyciem i
znowu zatrzyma go acuch. Duff przewrci si na wznak, ale zaraz zerwa si na nogi i
zacz ze zdwojon si szarpa acuch, wlepiwszy wygodniae oczy w Seana. Ten cofn
si. Podnis strzelb i wycelowa j Duffowi midzy oczy.
Przysignij mi. Przysignij, e nie podniesiesz na mnie strzelby. Zadrao mu rami.
Cofn si jeszcze bardziej do tyu. Duff krwawi. Stalowe ogniwa zdary mu skr z bioder,
ale wci szarpa je, prbujc dopa Seana - ktrego wizaa zoona przed kilku dniami
obietnica. Nie potrafi pooy temu kresu. Opuci luf i przypatrywa si przyjacielowi
zdjty niemoc i alem. Zbliy si do niego Mbejane.
- Odejd std, Nkosi. Jeli nie moesz z tym skoczy, odejd. On ju ci nie
potrzebuje. Twj widok tylko go rozwciecza.
Duff ryczc gniewnie, wci walczy z acuchem. Spywajca z pokaleczonych
bioder krew przywara do jego owosionych ng, lepka niczym rozpuszczona czekolada. Przy
kadym szarpniciu gow toczca si z jego ust piana kapaa mu na pier i ramiona.
Mbejane zaprowadzi Seana do obozu. Czekali tam wszyscy i Sean otrzsn si na
chwil, eby wyda im polecenia.
- Chc, ebycie si std wynieli. Zabierzcie ze sob koce i jedzenie... rozbijcie obz
po drugiej stronie wody. Pol po was, kiedy bdzie po wszystkim.
Poczeka, a spakuj swj dobytek, a kiedy odchodzili, zawoa do siebie Mbejane.
- Co mam robi? - zapyta.
- Co si robi, kiedy ko zamie nog? - odpowiedzia mu pytaniem Mbejane.
- Daem mu sowo - potrzsn rozpaczliwie gow Sean, obracajc si mimowolnie w
stron dobiegajcego z tyu wycia.

- Tylko ajdak i czowiek odwany potrafi zama przysig - odpowiedzia z powag


Mbejane. - Zaczekamy na ciebie.
Odwrci si i ruszy ladem innych. Kiedy odeszli, Sean ukry si w jednym z wozw
i przez szczelin w brezencie obserwowa Duffa krccego si w kko na acuchu. Patrzy
na kretysko podrygujc gow i na dziwnie powczcy chd. Widzia, jak tarza si z blu
po ziemi, zaciska rce na skroniach, wyrywa sobie wosy z gowy i znaczy dugimi
zadrapaniami twarz. Sysza odgosy szalestwa: wcieke okrzyki blu, bezmylny chichot i
ten ryk, ten potworny ryk.
Kilkanacie razy podnosi strzelb i trzyma Duffa na muszce, a pot zalewa mu oczy
i przestawa cokolwiek dostrzega. Odejmowa wtedy kolb od ramienia i odwraca wzrok.
Tam, na zewntrz, na kocu acucha, w wystawionym na palce promienie soca
poczerwieniaym ciele, umieraa jaka jego czstka. Umieraa jego modo, jego miech,
jego beztroska i rado ycia - i dlatego musia zbliy twarz do dziury w brezencie i patrze
dalej.
Soce dobiego zenitu i zaczo sw wdrwk w d. Uwiziona na acuchu istota
osaba. Upada i przez duszy czas pezaa na czworakach, zanim znowu stana na nogi.
Na godzin przed zachodem soca Duff dosta pierwszych konwulsji. Sta wpatrzony
w wz Seana, krcc gow i poruszajc cicho wargami. Kiedy zapay go drgawki,
zesztywnia; wyszczerzy zby, a oczy stany w sup i znikny gdzie, pozostawiajc tylko
biaka. Cae ciao zaczo si wygina do tyu. To przepikne ciao, wci szczupe jak u
chopca, z dugimi, jak wytoczonymi z marmuru nogami, wyginao si coraz bardziej i
bardziej, a nagle z gonym trzaskiem pk krgosup i Duff upad. Lea wijc si i cicho
jczc, a jego tuw by skrcony pod niewiarygodnym ktem.
Sean wyskoczy z wozu i podbieg do niego: stojc tu nad Duffem strzeli mu prosto
w gow i odwrci si. Odrzuci strzelb i usysza, jak stukna uderzajc o tward ziemi.
Wrci do wozu i zabra z posania Duffa pojedynczy koc. Owin nim przyjaciela, starajc
si nie patrze na jego okaleczon gow. Zanis go do chatki i uoy na ku. Krew
przesika przez koc i przenikaa na pociel niczym rozlany na bibuk atrament. Sean usiad
obok, w fotelu.
Na zewntrz robio si coraz ciemniej i w kocu zapada noc. Po paru godzinach
zbliya si do obozu zwabiona wieym zapachem krwi hiena; pokrcia si troch i odesza.

W buszu po drugiej stronie wodopoju czatowao stado lww; dwie godziny przed witem
udao im si co upolowa i siedzcy w ciemnoci Sean sysza ich radosny ryk.
Kiedy nasta ranek, Sean wsta zdrtwiay z fotela i ruszy w stron wozw. Przy
ognisku czeka na niego Mbejane.
- Gdzie s inni? - zapyta Sean. Mbejane wsta.
- Czekaj tam, gdzie ich posae. Przyszedem sam. Wiedziaem, e bdziesz mnie
potrzebowa.
- Tak - przytakn Sean. - Przynie z wozu dwie siekiery. Narbali drzewa, ca gr
suchego drzewa, i oboyli nim ko Duffa - a potem Sean podpali je. Mbejane osioda
Seanowi konia, a ten dosiad go i spojrza z gry na Zulusa.
- Zaprowad wozy do nastpnego wodopoju. Tam si z wami spotkam - powiedzia i
wyjecha z obozu. Obejrza si tylko raz i zobaczy, e wiatr rozciga unoszcy si ze stosu
dym w smug dug na mil, pync nad koronami drzew.

9. Seana ogarna rozpacz. Poczucie winy gnbio go tak, jak zgorzel niszczy korze
zba. By winny podwjnie. Zama dan Duffowi obietnic, a poza tym zabrako mu odwagi,
by zrobi to wtedy, kiedy naleao. Czeka zbyt dugo. Naleao zastrzeli go na samym
pocztku, szybko i sprawnie, albo nie powinien by strzela w ogle. Kadym fibrem ciaa
pragn, by dana mu zostaa powtrna szansa sprostania tej sytuacji. Wiedziaby, co robi.
Przeszedby jeszcze raz przez cay horror, byle tylko oczyci sumienie i zmaza plam, ktra
zbrukaa pami ich przyjani.
Rozpacz braa si z przejmujcego poczucia pustki - tak rozlegej, e zupenie si w
niej gubi. Tam gdzie przedtem by gony miech Duffa, jego wykrzywione w umiechu usta,
jego zaraliwy entuzjazm - teraz odnajdywa wycznie szar nico. Nie docieray tam
promienie soca, wszystko spowijaa mga.
Nastpnym napotkanym wodopojem bya pytka kaua pooona w samym rodku
paskiej, wyschnitej poaci bota, wielkoci boiska do gry w poo. Boto popkao i
wygldao jak brykiety o nieregularnym ksztacie, kady rozmiarw rozwartej doni, a kau
mona byo bez trudnoci przeskoczy, nie moczc sobie przy tym stp. Wok a gsto byo
od odchodw zwierzt podchodzcych do wodopoju. Po powierzchni wody pywao w t i z
powrotem kilka ptasich pir, zmieniajc kierunek w zalenoci od podmuchw wiatru. Woda
bya sonawa i brudna.
To by niedobry obz.
Trzeciego dnia Mbejane zajrza do wozu mieszkalnego. Sean lea na swym posaniu.
Nie zmieni ubrania od czasu rozstania z Duffem. Broda zacza mu si zbija w lepki od potu
kotun, pod brezentow pacht byo bowiem gorco jak w piecu.
- Nkosi, wyjd i popatrz na wod. Myl, e nie powinnimy tutaj zostawa.
- Co jest w niej niedobrego? - zapyta obojtnym tonem Sean.
- Jest brudna. Myl, e powinnimy wyruszy w stron duej rzeki.
- Rb, co uwaasz za stosowne - odpar Sean i odwrci si do niego plecami
wlepiajc oczy w brezentow cian.
Mbejane poprowadzi wic karawan w stron Limpopo. Dwa dni pniej ujrzeli
ciemnozielon wstg rolinnoci okalajcej brzeg rzeki. Sean ca podr spdzi na swoim
posaniu, podskakujc na wybojach i pocc si w upale - niewraliwy na wszelkie niewygody.
Mbejane ustawi wozy na skarpie powyej koryta rzeki, a potem razem z innymi sucymi
czeka, a Sean wrci do ycia. Ich nocne rozmowy przy ognisku pobrzmieway trosk i

czsto zerkali w stron nie owietlonego adn latarni wozu mieszkalnego - ciemnego jak
serce jego lokatora.
Niczym wyaniajcy si u schyku zimy ze swojej jaskini niedwied, Sean wynurzy
si nareszcie ze swej kryjwki. mierdziao na nim ubranie. Psy wybiegy mu na spotkanie i
asiy si, toczc wok jego ng, ale on poszed dalej, nie zwracajc na nie uwagi. Jak w
letargu odpowiada na pozdrowienia swoich sucych, po czym zszed ze skarpy i ruszy
wyschnitym korytem rzeki.
Lato zmienio Limpopo w szereg sadzawek porozrzucanych rzadko wzdu gwnego
koryta. Wypeniaa je ciemnooliwkowa woda. Piasek wok nich by olepiajco biay, jak
pokryte niegiem pole, a gazy, ktre dawiy ledwo pync rzek - czarne i liskie.
Rozcigajce si w odlegoci p mili od siebie brzegi byy strome i poronite drzewami.
Sean brn przez piasek, zapadajc si przy kadym kroku po kostki. Dotar do skraju wody,
usiad i zanurzy w niej rk. Uderzyo go, e jest ciepa jak krew. W piasku obok rysowa si
lad krokodyla, a stado map na drugim brzegu potrzsao gaziami i namiewao si z Seana.
Dwa psy pognay przesmykiem midzy dwiema sadzawkami, eby je przepdzi. Biegy bez
entuzjazmu, ze zwieszonymi jzykami, w korycie rzeki panowa bowiem straszliwy upa.
Sean wlepi oczy w zielon wod. Czu si samotny bez Duffa; towarzyszyy mu tylko
poczucie winy i al. Jeden z psw, ktre pozostay przy nim, dotkn zimnym nosem jego
policzka. Obj go ramieniem za szyj i pies przywar do niego. Sean usysza, e kto idzie z
tyu po piasku i odwrci si. To by Mbejane.
- Nkosi, Hlubi trafi na sonie, gdzie o godzin marszu w gr rzeki. Naliczy ze
dwadziecia sztuk z dobr koci.
Sean wlepi z powrotem wzrok w wod.
- Odejd - powiedzia.
Mbejane ukucn obok niego i opar okcie na kolanach.
- Kogo opakujesz? - zapyta.
- Odejd, Mbejane, zostaw mnie samego.
- Nkosi Duffowi niepotrzebny jest twj smutek. I dlatego myl, e opakujesz samego
siebie - stwierdzi Mbejane, podnoszc z piasku kamyk i rzucajc go w wod. - Kiedy
wdrowiec poczuje, e cier wbi mu si w stop - cign dalej cicho - to jeli jest mdry,
wyjmuje go. A jeeli jest gupi, zostawia go w ranie i mwi: zatrzymam ten cier, aby

zawsze przypomina mi, jak cika bya droga, ktr przebyem. Zamiast cierpienia lepiej
jest pamita o tym, co byo przyjemne, Nkosi.
Mbejane cisn nastpny kamyk do sadzawki, a potem wsta i ruszy z powrotem do
obozu. Sean wrci tam dziesi minut po nim, zasta osiodanego konia i strzelb w olstrze.
Mbejane i Hlubi czekali na niego z wczniami w rkach. Kandhla poda mu kapelusz. Sean
trzyma go przez chwil, obracajc w palcach, a potem zaoy na gow i wskoczy na siodo.
- Prowadcie - powiedzia.
W cigu kilku nastpnych tygodni Sean polowa z zaciekoci, ktra nie dawaa mu
chwili czasu na rozmylania. Jego powroty do obozu byy krtkie i rzadkie; robi to tylko po
to, eby zwie ko soniow i zmieni konia. Ktrego dnia, gdy wskakiwa na siodo,
zbliy si do niego Mbejane.
- Nkosi - poskary si. - Mona umrze w przyjemniejszy sposb, ni zaharowujc
si na mier.
- Wygldasz cakiem niele - zapewni go Sean, cho Mbejane by teraz chudy jak
chart, a jego skra lnia niczym antracyt.
- By moe wszyscy ludzie wydaj si zdrowi komu, kto siedzi w siodle - odpar
Mbejane, a Sean zatrzyma si z jedn nog w strzemieniu. Popatrzy uwanym wzrokiem na
Mbejane, a potem postawi nog z powrotem na ziemi.
- Bdziemy teraz wszyscy polowa pieszo, Mbejane, a tego, ktry pierwszy poprosi o
ask, reszta bdzie miaa prawo nazwa kobiet.
Zulus wyszczerzy zby w umiechu; spodobao mu si to wyzwanie. Przekroczyli
rzek i trafili na lad gdzie koo poudnia. Szli nim a do zapadnicia nocy, ktr przespali
lec pod jednym kocem. Rano ruszyli dalej. Trzeciego dnia zgubili trop na skalnej rwninie i
zawrcili w stron rzeki. Trafili na inne stado w odlegoci dziesiciu mil od obozu, ruszyli za
nim i upolowali tego wieczoru trzy dorodne samce. aden z odrbanych kw nie way mniej
ni pidziesit funtw. Noc wrcili do obozu, przespali si cztery godziny i wyruszyli na
kolejne polowanie. Sean zacz lekko utyka i drugiego dnia, podczas jednego z rzadkich
przystankw, cign z nogi but. Pcherz na jego picie pk i skarpetka Zesztywniaa od
zeschnitej krwi. Mbejane popatrzy na niego obojtnie.
- Daleko jest do obozu? - zapyta Sean
- Zdymy przed zmrokiem, Nkosi.
W drodze powrotnej Mbejane nis strzelb Seana. Z jego twarzy

ani na chwil nie zesza maska powagi. Gdy dotarli na miejsce, Kandhla przynis
misk gorcej wody i postawi j przed krzesem Seana. On zamoczy w niej nogi, a cay
orszak przysiad wok w kucki. Na twarzach tych ludzi gocia udawana troska, a cisz
przerywao tylko cmokanie jzykiem - w ten sposb ludy Bantu wyraaj wspczucie.
Rozkoszowali si kad minut oczekiwania, a Mbejane z talentem naturalnego aktora
zwleka z point, chcc wywoa wikszy efekt przed swoj widowni. Sean zacign si
cygarem i zrobi gron min. Z trudem powstrzymywa miech. Mbejane odchrzkn i
splun w ogie. Utkwione w nim byy oczy wszystkich: czekali, wstrzymujc oddech.
- Nkosi - odezwa si w kocu Mbejane. - Gdyby by moj crk, dabym ci w
posagu pidziesit wow...
Milczeli jeszcze przez kilka sekund, a potem rozleg si gony zbiorowy ryk miechu.
Z pocztku Sean mia si razem z nimi, ale potem - kiedy Hlubi o mao nie wpad do
ogniska, a Nonga gono ka wsparty na ramieniu Mbejane, nie zwaajc na to, e po
policzkach pynie mu rzsisty strumie ez - miech uwiz mu w gardle. To nie byo a takie
mieszne.
Spojrza na nich z gorycz - na ich szeroko otwarte rowe usta i biae zby, na
trzsce si ramiona i rozedrgane piersi - i nagle uwiadomi sobie bardzo jasno, e nie miej
si ju wcale z niego. miali si dla samej przyjemnoci. miali si dlatego, e yli. Chcia
zdusi wzbierajcy mu w gardle chichot, ale nie zdy. A potem miech wstrzsn ca jego
piersi i Sean odchyli si w fotelu i nie powstrzymywa go ju duej. Niech to wszyscy
diabli, on take chcia y.
Nazajutrz rano, kiedy wynurzy si ze swego wozu i pokutyka, eby zobaczy, co
Kandhla pitrasi na niadanie, znowu czu, jak na myl o nowym dniu wzbiera w nim
podniecenie. Czu si dobrze. Nie zapomnia o Duffie, nie zapomni o nim nigdy, ale tej
pamici nie towarzyszy ju obezwadniajcy bl. Wycign z rany cier.

10. W listopadzie trzy razy zmieniali obz, trzymajc si poudniowego brzegu rzeki i
posuwajc z powrotem na zachd. Wozy, ktre oprnili przy wodopoju, powoli wypeniay
si Ponownie, zwierzyna bowiem skupiaa si coraz bliej rzeki. Na terenach pooonych
dalej panowaa susza, ale kady dzie wydawa si przynosi obietnic spenienia.
Oboki, rozrzucone przedtem z rzadka na niebie, toczyy si teraz razem, gromadzc
w wielkie, pociemniae na brzegach chmury albo pitrzc dumnie w burzowe fronty. Caa
przyroda bya jak gdyby pod wraeniem ich rosncej potgi. Wieczorami odziewao je w
krlewsk purpur soce, a w cigu dnia podmuchy wiatru zabawiay tacami derwiszw.
Zbliaa si pora deszczowa. Sean musia podj decyzj, czy przeprawi si przez Limpopo i
odci sobie drog na poudnie, gdy wyleje rzeka, czy te zosta tam, gdzie wanie by, i nie
wdrowa dalej. Nie bya to trudna decyzja. Znaleli miejsce, w ktrym brzegi rzeki zbliay
si troch do siebie. Rozadowali pierwszy wz, zaprzgli do niego podwjn liczb wow i
wrzeszczc jak optani, pogonili je w d. Podskakujc na wertepach, wz stoczy si po
stromej skarpie, ale ju po chwili przechyli si niebezpiecznie do przodu, a koa ugrzzy po
osie w piasku.
- Do szprych! - krzykn Sean.
Rzucili si do k, usiujc je obrci, ale woy opady na kolana, nie dajc sobie rady
na sypkim podou.
- Niech to wszyscy diabli - zakl Sean. - Wyprzgnijcie woy i wyprowadcie je z
powrotem na brzeg. Przyniecie siekiery.
Trzy dni zajo im pooenie na dnie rzeki drogi z gazi, a nastpne dwa
przeprawienie wszystkich wozw i przeniesienie koci soniowej na drugi brzeg. A gdy
ostatni wz wtoczony zosta si ludzkich mini do nowego obozu, Sean zarzdzi dzie
wolny i nazajutrz wszyscy wyspali si do woli.
Kiedy Sean wynurzy si ze swego wozu, soce stao ju wysoko nad horyzontem.
By zaspany i rozdraniony po dugim wylegiwaniu si w ku. Ziewn od ucha do ucha i
przecign si, rozkadajc szeroko ramiona niczym rozpity na krzyu. Obliza wargi,
skrzywi si, bo nie przypad mu do gustu ich smak, i podrapa si po piersi. Pod paznokciami
zachrzciy gste wosy.
- Gdzie jest moja kawa, Kandhla? Nie obchodzi ci to, e umieram z pragnienia?
- Woda zaraz si zagotuje, Nkosi.

Sean chrzkn gniewnie i podszed do ogniska, przy ktrym siedzieli w kucki


Mbejane i pozostali Zulusi, obserwujc Kandhl.
- To dobry obz, Mbejane - powiedzia Sean, spogldajc na wiszcy nad nimi
baldachim z lici. Byo to miejsce, w ktrym panowa wiecznie zielony cie i chd mimo
porannego upau. W rozpostartych nad ich gowami gaziach cykay wierszcze.
- Bydo odpasie si na tej trawie - zgodzi si Mbejane i wycign do, podajc co
Seanowi.
- Znalazem to w trawie. Kto tu przedtem obozowa.
Sean wzi do rki may kawaek stuczonej porcelany z niebieskim deseniem w
ksztacie figowego listka i obrci go w palcach. Ten drobny, odnaleziony w rodku puszczy
fragment cywilizacji by dla niego prawdziwym szokiem.
- Pod drzewem shuma - mwi dalej Mbejane - s lady ogniska, znalazem take stare
koleiny w tym samym miejscu, w ktrym wtaczalimy wozy na brzeg.
- Jak stare?
Mbejane wzruszy ramionami.
- Chyba sprzed roku. Zarosy ju traw.
Sean usiad w fotelu - czu si wytrcony z rwnowagi. Przez chwil analizowa swoje
uczucia. Kiedy uwiadomi sobie, e ich przyczyn jest zazdro, umiechn si. Na
terytorium, ktre przyzwyczai si uwaa za wasne, pojawili si obcy. Te lady sprzed roku
sprawiy, e wydawao mu si, i znalaz si porodku tumu. Ale jednoczenie ogarno go
uczucie wprost przeciwne: gwatowna tsknota za towarzystwem ludzi wasnego pokroju.
Podwiadome pragnienie ujrzenia biaej twarzy. Dziwne, jak mg odczuwa tak yw
niech wobec tego, czego tak gorco pragn.
- Kandhla, czy mam czeka na t kaw do kolacji?
- Jest ju gotowa, Nkosi - odpar Kandhla. Wrzuci do kawy troch brzowego cukru,
zamiesza j patykiem i poda mu kubek. Sean uj go w obie donie, podmucha, eby
ostudzi, a potem zacz pi, otwierajc szeroko usta po kadym yku. Wok ogniska rozbrzmieway gosy Zulusw przerywane trzaskiem otwieranych tabakierek. Kada mdrzejsza
uwaga kwitowana bya namaszczonym chralnym stwierdzeniem: To prawda, to prawda i
zayciem tabaki. Co jaki czas wybuchay drobne sprzeczki, ale po chwili znw toczya si
powolnyi rytmem spokojna rozmowa. Sean sucha jej jednym uchem, wtrcajc czasem
drobn uwag albo opowiadajc jak histori, a w kocu odek zasygnalizowa mu, e

czas co zje. Kandhla zabra si do przygotowywania posiku pod czujnym nadzorem


pozostaych, dajcych mu mnstwo dobrych rad - rozleniwieni, nie mogli poskromi
ogarniajcego ich gadulstwa. Koczy wanie piec perliczk - ku oglnemu zadowoleniu,
tylko Mbejane uwaa, e naleao j bardziej natrze sol - kiedy siedzcy po drugiej stronie
ogniska Nonga skoczy na rwne nogi i wskaza rk na pnoc. Sean Przysoni oczy.
- Na rany Chrystusa! - krzykn.
- Ach! Ach! - zawoali jego sucy.
Zza drzew wyjecha w ich stron biay czowiek na koniu. Cwaowa, rozsiadszy si
wygodnie w siodle, z wyprostowanymi w strzemionach nogami. By do blisko, by Sean
mg ujrze, e doln cz twarzy zakrywa mu potna rya broda. Mia mocn sylwetk, a
spod zawinitych wysoko rkaww koszuli wystaway muskularne ramiona.
- Czoem! - krzykn Sean i ruszy wawo na jego spotkanie. Znalazszy si na skraju
obozu, jedziec cign cugle, po czym zeskoczy sztywno z sioda i uj wycignit rk.
Palce Seana zatrzeszczay w jego ucisku.
- Czoem, czoem. Jak idzie? - odezwa si przybysz w jzyku afrikaans. Wzrostem
dorwnywa Seanowi, a tubalny gos w peni odzwierciedla jego postur. Potrzsali swymi
prawicami, miejc si i wypeniajc szczeroci powitalne gesty.
- Kandhla! Daj butelk brandy - zawoa przez rami Sean. - Prosimy - zwrci si do
Bura - zjawi si pan akurat na lunch. Musimy to uczci. Do diaska, dobrze jest zobaczy
znowu kogo biaego!
- Podruje pan sam?
- Tak, niech pan usidzie, prosz.
Sean rozla brandy do kubkw i Bur unis swj w gr.
- Jak brzmi paskie nazwisko? - zapyta.
- Courteney. Sean Courteney.
- Ja nazywam si Jan Paulus Leroux. Mio pana pozna, meneer.
- Paskie zdrowie, meneer - odpowiedzia Sean i wypili. Jan Paulus otar wsy
wierzchem doni i westchn gboko, delektujc si zapachem brandy.
- To byo dobre - stwierdzi, nadstawiajc ponownie kubek. Zacza si oywiona,
chaotyczna rozmowa. Znueni samotnoci, prbowali powiedzie sobie wszystko i zada
jednoczenie wszelkie moliwe pytania - tak zawsze wygldaj spotkania w buszu. Tymczasem w butelce poziom brandy szybko si obnia.

- Prosz mi powiedzie, gdzie s paskie wozy? - zapyta Sean.


- O godzin albo dwie godziny drogi std. Wyprzedziem je, eby odnale rzek.
- Ile osb podruje razem z panem? - Sean obserwowa jego twarz, zadajc to pytanie
po prostu dla podtrzymania rozmowy.
- Mama i Tata, moja maa siostrzyczka, no i moja ona... to przypomniao mi, e...
powinien pan lepiej zabra std swoje wozy.
- e co? - zapyta zdumiony Sean.
- To jest moje obozowisko - wyjani mu Bur. - Widzi pan, s tutaj lady mojego
ogniska... to mj obz.
Umiech znik z twarzy Seana.
- Rozejrzyj si wok siebie, czowieku, masz do wyboru ca Afryk. Obozuj, gdzie
chcesz, byle nie tam, gdzie siedz.
- Ale to jest moje miejsce - odpar Jan Paulus czerwienic si lekko. - Zawsze obozuj
w tym samym miejscu, kiedy wracam z polowania.
W cigu kilku sekund prys cay dobry nastrj. Jan Paulus wsta gwatownie z krzesa
i podszed do swego konia. Pochyli si i nacign poprg, omal nie wywracajc biednego
zwierzcia. Wskoczy na siodo i spojrza z gry na Seana.
- Niech pan zabiera std swoje wozy - powiedzia. - Dzi wieczorem rozbij tutaj swj
obz.
- Moe si zaoymy? - zapyta z drwicym umiechem Sean.
- Zobaczymy - odpali Jan Paulus.
- Z ca pewnoci - zgodzi si Sean.
Bur zawrci konia i odjecha. Sean poczeka, a jego sylwetka zniknie za drzewami, i
dopiero wtedy da upust swojej zoci. Miota si po obozie, sfrustrowany i coraz bardziej
wcieky, spogldajc co jaki czas gronie w stron, z ktrej miay nadjecha wozy.
Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazyway, e dojdzie do straszliwej walki. Kandhla
biega za nim z talerzem, usiujc poda mu jedzenie, ale Sean odprawi go niecierpliwym
skinieniem rki i kontynuowa swj patrol. Wreszcie w oddali rozlego si trzaniecie bata i
niewyrany ryk woni, na ktry odpowiedziao natychmiast stado Seana. Zaraz te zaczy
szczeka psy. Sean przeszed na pnocn stron obozu i z udan nonszalancj oczekiwa
przybyszw. Zza drzew wynurzy si dugi sznur toczcych si w jego stron wozw. Na
wysokim kole pierwszego z nich janiay kolorowe plamy. Kobiece sukienki! Normalnie na

taki widok nozdrza Seana rozchyliyby si niczym u zarodowego ogiera, tym razem jednak
ca uwag skupi na sylwetkach jedcw towarzyszcych karawanie. Jan Paulus cwaowa
przed swoim ojcem i Sean, zaciskajc pici wzdu bokw patrzy, jak podjeda coraz
bliej. Bur siedzia sztywno wyprostowany. Zatrzyma si kilkanacie krokw przed Seanem,
brzowym i grubym jak pieczona kiebasa kciukiem zsun kapelusz na ty gowy i spi lekko
ostrogami konia. Zwierz zataczyo pod nim.
- Co? Wci tutaj jeste, Rooi Nekl - zapyta z udawanym zdumieniem.
Psy Seana pognay do przodu, eby przywita si ze stadem Przybyszy i po chwili
zbiy si w jedn podniecon i troch nieufn gromad, obwchujc si wzajemnie, prc
grzbiety ze zjeon sierci i zadzierajc nogi w udawanym akcie oddawania moczu.
- Dlaczego nie rozbijesz obozu na drzewie? Bdziesz tam si czu bardziej u siebie zaproponowa agodnym gosem Sean.
- e co? - zapyta Jan Paulus, unoszc si w strzemionach. Oswobodzi praw stop i
zatoczywszy ni uk nad koskim grzbietem chcia zeskoczy z sioda, ale w tej samej chwili
Sean rzuci si w jego stron. Ko sposzy si, Bur straci rwnowag i zapa si sioda, a
Sean chwyci go za jego ry brod i z caej siy pocign w d. Jan Paulus, krcc rkami
mynka, zlecia z sioda i zjedna nog zaczepion w strzemieniu zawis niczym hamak midzy
szarpicym si koniem i trzymajcym go za brod przeciwnikiem. Sean zapar si mocno
pitami o ziemi, delektujc si dzikimi rykami Bura.
Psy, zachcone pyncym z gry przykadem, przerway powitalne ceremonie i
warczc gronie rzuciy si na siebie z wyszczerzonymi zbami. Kaki sierci fruway w
powietrzu jak niesiony burz piasek na pustyni Kalahari.
Pk rzemie mocujcy strzemi; Sean upad na plecy i podnis si na nogi w
odpowiednim momencie, by stan do walki ze zbliajcym si Janem Paulusem. Udao mu
si sparowa sierpowy Bura, ale zatrzs si cay od uderzenia, a potem zwarli si piersiami i
Sean poczu, e trafi na rwnego sobie przeciwnika. Zmagali si w milczeniu, dotykajc
brodami; ich oczy dzielio tylko kilka cali. Sean zmieni szybko rodek cikoci i usiowa
przewrci przeciwnika, ale Jan Paulus przesun si, zwinnie jak tancerz, i nie da oderwa
od ziemi. Teraz on przeszed do ataku, wykrcajc do tyu rami Seana, ktry zaka z
wysiku, prbujc si oswobodzi.
W spraw wmiesza si tymczasem Dziadek Leroux, rozpdzajc psy i wjedajc
koniem midzy walczcych. W powietrzu zawista jego bicz ze skry hipopotama.

- Rozejdcie si! Hej, wy otry, dajcie sobie spokj! Dosy tego, rozejdcie si.
Sean wrzasn z blu, poczuwszy na plecach smagnicie bicza. Przy nastpnym
uderzeniu zawy tak samo gono Jan Paulus. Odstpili od siebie, masujc prgi po bacie i
cofajc si przed kocistym, siwobrodym starcem na koniu.
Nadjecha tymczasem pierwszy wz.
- Dlaczego ich powstrzymae, Dziadku? - zawoaa siedzca na kole matrona,
liczca chyba dwiecie funtw ywej wagi.
- Nie ma sensu, eby si nawzajem pozabijali.
- Wstyd si, stary. I dlatego tylko musisz psu wszystkim dobr zabaw? Nie
pamitasz ju, jak sam uwielbiae bijatyki? A moe tak si zestarzae, e zapomniae o
wasnej modoci? Daj im spokj!
Dziadek zawaha si, strzelajc z bicza i spogldajc spode ba to na Seana, to na Jana
Paulusa.
- Ju ci tu nie ma, ty stary nudziarzu - rozkazaa mu ona. Bya potna,
przypominaa granitowe kopje, biust wypenia szczelnie jej bluzk, a brzowe ramiona byy
grube jak u mczyzny. Twarz skrywa cie szerokiego czepka, ale Sean spostrzeg, e bya
rowa i mikka jak pudding: twarz, ktra czciej si mieje, ni zastyga w gniewie. Obok
niej siedziay na kole dwie dziewczyny, ale nie byo czasu, aby im si przyjrze. Dziadek
wycofa si i Jan Paulus znowu rzuci si do ataku. Sean pochyli si troch do przodu i
balansujc na palcach przygotowywa si na uderzenie olbrzyma, ktrego si zdy ju
posmakowa. Czekao go teraz drugie danie i nie by pewien, czy dotrwa do deseru.
Jan Paulus sprawdzi najpierw Seana dugim prawym prostym, ale ten uchyli si,
pozwalajc, by pi wytracia impet w jego gstej brodzie, i zdzieli Bura w ebra pod
uniesionym ramieniem. Jan Paulus stkn ciko i odskoczy do tyu.
Zapominajc o swoich skrupuach, Dziadek Leroux obserwowa ich ze wzrastajc
uciech. Zapowiadaa si ciekawa walka. Obaj dobrze do siebie pasowali; potni, poniej
trzydziestki, szybcy i zwinni w nogach. Obaj brali wczeniej udzia w niejednej bjce widoczne to byo po tym, jak wyczuwali swoje intencje, schodzc z linii ciosu i wystawiajc
si na uderzenie, ktre kto mniej dowiadczony mgby zada i gorzko potem tego aowa.
Nagle skoczyy si pynne, prawie leniwe ruchy. Jan Paulus zaatakowa z lewej
strony, a potem, niczym zmieniajcy kierunek rzemienny bicz, uy ponownie prawej rki;
Sean zrobi unik, wystawiajc si niewiadomie na potn fang z lewej, ktra wyldowaa

na jego twarzy. Zatoczy si do tyu, krwawic z pknitego policzka. Jan Paulus szed za
ciosem, szukajc z podniesionymi piciami jakiej szczeliny w gardzie. Seanowi udao si
przetrzyma ciki okres. Instynktownie porusza nogami, a w kocu mga przed oczyma
przerzedzia si i poczu powracajce siy. Ujrza nacierajcego ostro Jana Paulusa i uda, e
wci ma mikkie nogi; opuci ramiona i czeka, a Bur podejdzie bliej. Ten zbyt pno
dostrzeg zowrogi bysk w oku przeciwnika; prbowa si cofn, ale kocista pi rozoraa
mu twarz. Zatoczy si do tyu. Teraz i on krwawi.
Walczyli ze zmiennym szczciem - kilkanacie razy wydawao si, e jeden z nich
osiga wyran przewag. Wchodzili w zwarcie uywajc gw i kolan, a potem odskakiwali
od siebie i ponownie okadali si piciami, gonic po caym obozie. W kocu, objci niczym
para zakochanych, stoczyli si po stromej skarpie na wyschnite dno Limpopo. Mikki piasek
apa ich za nogi, wypenia przy kadym upadku usta i przylepia si jak cukier do brd i
czupryn. Po jakim czasie wturlali si do jednej z sadzawek i walczyli tam, zachystujc si
zalewajc im usta wod, brodzc w niej, podobni do hipopotamw, i poruszajc si coraz
wolniej, a zabrako im si, by si podnie i klczeli tylko naprzeciwko siebie, spywajc
wod i chrapliwie apic powietrze.
Sean nie wiedzia, czy zrobio mu si ciemno w oczach ze zmczenia, czy
rzeczywicie zapad ju zmrok. Wpatrywa si w Jana Paulusa, ktry, zgity wp, rzzi
straszliwie i rzyga ci. Sean wyczoga si na brzeg sadzawki i leg z twarz wtulon w
piasek. W uszach brzmiay mu jakie gosy, a przez zalane krwi oczy przesczyo si
czerwone wiato latarni. Podnieli go jego sucy; prawie nie czu dotykajcych go rk.
Gosy zapady w ciemno i straci przytomno.
Obudzio go ukucie i zapach jodyny; szarpn si, eby usi, ale przytrzymay go
czyje rce.
- Spokojnie, spokojnie, walka skoczona.
Sean otworzy jedno oko, aby zlokalizowa gos. Ppchylao si nad nim rowe
oblicze Babci Leroux. Jej rce dotkny jego twarzy i znowu poczu jodyn. Jkn przez
spuchnite usta.
- No tak! Prawdziwy z ciebie mczyzna - zachichotaa Babcia. - Nie pinie nawet,
kiedy rozbijaj mu na kawaki gow, ale wystarczy jedna kropla jodyny i pacze jak dziecko.

Sean przejecha jzykiem po zbach; jednego brakowao, ale wszystkie pozostae


cudownym zrzdzeniem losu byy na swoim miejscu. Chcia podnie rk, eby dotkn
zamknitego oka, ale Babcia przytrzymaa j i dalej zajmowaa si opatrywaniem jego ran.
- Boe mj, ale to bya walka! - pokiwaa uszczliwiona gow. - Bye dobry, kerel,
bye bardzo dobry.
Sean spojrza jej za rami i zobaczy dziewczyn. Staa w cieniu - ciemny ksztat na
tle jasnego brezentu. Trzymaa w rku misk. Babcia obrcia si i zanurzya w niej szmatk,
puczc krew, a potem ponownie przyoya j do jego twarzy. Wz przechyli si pod jej
ciarem, a wiszca pod sufitem latarnia zakoysaa si i owietlia z boku twarz dziewczyny.
Sean wyprostowa nogi i poruszy gow, chcc zobaczy j lepiej.
- Nie ruszaj si, jong - zakomenderowaa Babcia. Sean przyglda si przez jej rami
dziewczynie - penym, spokojnym ustom i ukowi policzka. Zobaczy spitrzone w radosnym
nieporzdku wosy, ktre spyway posusznie przez rami i sigay a do pasa, zwinite w
warkocz gruby jak jego przegub.
- Katrina, czy mam za kadym razem siga do miski przez cay wz? Przysu si
bliej, dziewczyno.
Katrina wesza w krg wiata i spojrzaa na Seana. Jej oczy byy koloru rozemianej,
prawie musujcej zieleni. A potem opucia je w d. Sean nie przestawa si w ni
wpatrywa, nie chcc straci tej chwili, kiedy spojrzy na niego ponownie.
- Ty mj wielki niedwiedziu - odezwaa si z niechtn aprobat Babcia. - Ukrade
nam nasze miejsce na obz, pobie mojego syna, a teraz strzelasz oczyma do mojej crki. Jak
tak dalej pjdzie, sama bd musiaa ci nauczy moresu. Boe, ale z ciebie niebezpieczny
typek. Katrina, id lepiej do naszych wozw i pom Henrietcie opatrzy twojego brata.
Postaw misk tutaj, na jego piersi.
Zanim wysza, posaa Seanowi kolejne spojrzenie. Ziele oczu krya w sobie tajemne
byski - nie musiaa si wcale umiecha ustami.

11. Sean obudzi si ze wiadomoci, e co jest nie w porzdku. Chcia usi, ale
powstrzyma go bl w naderwanych miniach i nie zagojonych ranach. Jkn gono i
zabolay go od tego wargi. Powoli zsun nogi z posania i przyjrza si sobie, eby oceni
rozmiary zniszczenia. Na jego owosionej piersi widnia ciemny odcisk buta Jana Paulusa;
Sean obmaca go delikatnie, sprawdzajc, czy nie ma zamanego ebra; potem, uspokojony,
podnis lew rk i zbada gbokie, sigajce plecw zadrapania, przygldajc si z bliska
popkanej skrze. Wyj kilka kakw, ktre przyczepiy si do rany. Wsta i natychmiast
zastyg w bezruchu, bo zaku go naderwany misie w ramieniu. Zacz wtedy cicho kl i,
nie milknc ani na chwil, przystpi do dugiej i bolesnej czynnoci zejcia z wozu.
Obserwowa go cay jego orszak - nawet psy wydaway si zaniepokojone. Sean stan na
ziemi i natychmiast zabra si do poajanek.
- Co, u diaba... - zacz i umilk czujc, e z pknitej wargi znw popyna krew.
- Co, u diaba - powtrzy, starajc si nie rusza ustami - mylicie sobie, stojc tutaj
niczym stare baby wok tykwy z piwem... nie macie nic do roboty? Hlubi, czy nie wysaem
ci czasem, eby poszuka ladw soni? - Zulus oddali si szybko. - Co ze niadaniem,
Kandhla? Mbejane, przynie mi misk wody i lusterko.
Usiad w fotelu i ponurym wzrokiem przyjrza si swemu obliczu.
- Gdyby przegalopowao po mnie stado bawow, mniej wyrzdzioby szkd stwierdzi.
- To nic w porwnaniu z jego twarz, Nkosi - zapewni go Mbejane.
- Porzdnie oberwa? - zapyta Sean podnoszc wzrok.
- Rozmawiaem z jednym z jego sucych. Nie podnis si jeszcze z ka i ley tam,
jczc niczym zaszyty w gszczu ranny lew; a oczy ma spuchnite jak wieo narodzony
lepy szczeniak.
- Powiedz mi co wicej, Mbejane. Powiedz szczerze, czy to bya dobra walka?
Mbejane ukucn obok fotela Seana. Przez chwil milcza, szukajc odpowiednich
sw.
- Kiedy bogowie wysyaj przeciwko szczytom Drakensbergu swoje niebieskie
wojska, uzbrojone w pioruny i wcznie byskawic, wszystkie stworzenia wstrzymuj dech z
podziwu. Gdy dwa sonie walcz ze sob na mier i ycie, nie ma w caej puszczy
wspanialszego widowiska. Mam racj?
Sean kiwn gow, mrugajc oczyma.

- Uwierz mi, Nkosi, e w porwnaniu z twoj walk wszystko to mogo si wyda


najwyej dziecinn zabaw.
Mbejane w mistrzowskim stopniu opanowa najstarsz sztuk Zululandu. Kiedy
skoczy, spojrza na twarz Seana: bya szczliwa. Zulus umiechn si i wyj zza
przepaski zoon kartk papieru.
- Przynis to sucy z drugiego obozu, Nkosi.
Sean przeczyta licik. Napisany by w jzyku grnoholenderskim - szkolnym,
zaokrglonym charakterem pisma, ktre od razu mu si spodobao. Zawiera zaproszenie na
obiad.
- Kandhla, przygotuj mj garnitur i najlepsze buty. Ponownie przyjrza si sobie w
lusterku. Niewiele mg zrobi z twarz - co najwyej przystrzyc troch brod. Odoy
lusterko i spojrza w gr rzeki, tam gdzie czciowo zasonite drzewami stay wozy rodziny
Leroux.
Mbejane nis przed Seanem latarni. Szli powoli, eby Sean mg utyka z
godnoci. Kiedy dotarli do drugiego obozu, Jan Paulus unis si sztywno z krzesa i skin
gow, odwzajemniajc rwnie sztywne pozdrowienie. Mbejane skama - jeli nie bra pod
uwag wybitych zbw Bura, ich oblicza niewiele si rniy od siebie. Dziadek poklepa
Seana po plecach i wcisn mu w do kielich brandy. By wysokim mczyzn, ale
dwadziecia tysicy sonecznych dni spalio jego ciao, pozostawiajc, tylko wkniste
minie, rozjaniajc kolor oczu do bladej zieleni i garbujc skr, ktra przypominaa
indycz szyj. Mia tawobia, lekko zrudzia wok ust brod. Zada Seanowi trzy
pytania, nie dajc czasu na odpowiedzi, po czym kaza siada.
Dziadek opowiada, Sean sucha, a Jan Paulus dsa si. Dziadek mwi o bydle, o
polowaniu i o kraju, ktry rozciga si na pnocy, po kilku minutach Sean wiedzia ju, e
nikt tutaj nie oczekuje od niego udziau w rozmowie; kilka niemiaych prb utono od razu
w lawinie sw Dziadka. Sean sucha go wic jednym uchem, drugim nasuchujc
dobiegajcych od ogniska kobiecych gosw. Raz dotar do niego jej miech. Wiedzia, e to
ona, bo sycha w nim byo bogactwo, ktre ujrza w jej oczach. W kocu kobiety przestay
krzta si przy garach i Babcia przyprowadzia dziewczta tam, gdzie siedzieli mczyni.
Sean wsta. Zobaczy, e Katrina jest wysoka i ma chopice ramiona. Kiedy ku niemu sza,
spdnica przywara jej do ud - miaa dugie nogi i mae stopy. Jej ciemnorude wosy upite
byy w ogromny kok z tyu gowy.

- Mj ty waleczny niedwiedziu - powiedziaa Babcia, biorc Seana pod rami pozwl, e przedstawi ci moj synow, Henriett. Henrietto, oto czowiek, ktry o mao nie
zabi twojego ma.
Jan Paulus prychn ze swojego krzesa i Babcia rozemiaa si, trzsc wesoo
biustem. Henrietta bya ma, ciemnook dziewczyn. Nie lubi mnie - domyli si
natychmiast Sean. Skoni lekko gow i ucisn jej rk. Szybko j cofna.
- A to moja najmodsza crka, Katrina. Widzia j pan zeszej nocy.
Lubi mnie. Poczu w doni jej dugie palce, zakoczone kwadratowymi
paznokciami. Umiechn si.
- Bez pani opieki wykrwawibym si na mier - powiedzia. Spojrzaa na niego
miejcymi si oczyma.
- Do twarzy panu z paskimi ranami, meneer. Podsinione oko dodaje panu godnoci.
- Dosy tych pogwarek, dziewczyno - przerwaa jej ostro Babcia. - Chod tutaj i siadaj
przy swojej matce. Opowiadaam panu o tym koniu? - zwrcia si do Seana. - No wic
mwi temu handlarzowi: On nie jest wart nawet piciu funtw, nie mwic ju o pitnastu.
Niech pan spojrzy na te pciny, cienkie jak patyki. Na to on, prbujc mnie wykiwa: Niech
no pani spojrzy na to siodo. Ale zobaczyam, e zrzeda mu mina.
Cienka bawena, z ktrej uszyta bya bluzka dziewczyny, ledwo powstrzymywaa
niecierpliwe poruszenia jej piersi. Sean pomyla, e nigdy w yciu nie widzia czego tak
wspaniaego.
Obok ogniska ustawiony by duy st na kozach; po jakim czasie usiedli przy nim.
Dziadek odmwi modlitw. Sean obserwowa go przez zmruone powieki. Broda Dziadka
trzsa si, kiedy si modli, a w pewnym momencie uderzy nawet pici w st, eby
podkreli wano jakiej kwestii, z ktr zwraca si do Wszechmocnego. Jego amen
wypowiedziane zostao z tak si, e Sean ledwo si powstrzyma, eby nie zacz bi
brawo.
- Amen - zawtrowaa Babcia i z garnka wielkoci sporego wiadra naoya na talerze
gulaszu. Henrietta dorzucia do niego frytek z dyni, a Katrina rozdzielia kromki wieego
kukurydzianego chleba. Przy stole zapada cisza, przerywana tylko chwilami brzkiem
uderzajcych o porcelan sztucw i sapaniem oddychajcego przez nos Dziadka.

- Mewouw Leroux, dawno ju nie jadem czego rwnie smakowitego - powiedzia w


kocu Sean, zbierajc resztk sosu kawakiem kukurydzianego chleba. Babcia rozpromienia
si.
- Zostao jeszcze bardzo duo. Lubi patrze, jak ludzie jedz. Dziadek by kiedy
wielkim arokiem. Mj ojciec szybko mnie wyda za m, gdy trudno mu byo go wyywi,
kiedy przychodzi stara si o moje wzgldy.
Wzia talerz Seana i naoya na now porcj.
- Wyglda mi pan na czowieka, ktry lubi sobie podje.
- Sdz, e mao kto potrafi dorwna mi w obarstwie - zgodzi si Sean.
- Czyby? - odezwa si po raz pierwszy tego wieczoru Jan Paulus. Poda talerz Babci.
- Na mi jeszcze, mamo, bardzo dzisiaj zgodniaem.
Seanowi zwziy si oczy. Zaczeka, a przed Janem Paulusem z powrotem stanie jego
talerz, a potem znaczcym gestem unis do gry widelec. Jan Paulus zrobi to samo.
- O mj Boe - zawoaa uszczliwiona Babcia. - Znowu si zaczyna. Moesz chyba
pj ustrzeli par bawow, Dziadku, bo dzisiejszy obiad bdzie trwa troch duej.
- Stawiam suwerena na Jana Paulusa - rzuci swojej onie wyzwanie Dziadek. - Jest
niczym armia termitw. Gdyby zabrako jedzenia, zarby brezent z wozw.
- Przyjmuj - zgodzia si Babcia. - Nigdy przedtem nie widziaam ucztujcego
niedwiedzia, ale co mi si wydaje, e ma w sobie duo miejsca.
- Stawiam mj zielony czepek przeciwko twojemu wenianemu szalowi, e Jan Paulus
pierwszy da za wygran - szepna do swojej szwagierki Katrina.
- Kiedy skoczy si gulasz, Jannie poknie tego Anglika - zachichotaa Henrietta. Ale podoba mi si twj czepek; przyjmuj zakad.
Rozpocz si pojedynek na obarstwo. Babcia ze skrupulatn dokadnoci
odmierzaa talerz po talerzu. Rozmowa przy stole przycicha i w kocu wszyscy umilkli.
- Jeszcze? - pytaa Babcia za kadym razem, kiedy wymietli do czysta talerze. Sean i
Jan Paulus spogldali jeden na drugiego i kiwali gowami. W kocu chochla zaskrobaa o dno
garnka.
- Skoczyo si, dzieci, musimy to przenie na kiedy indziej. Po jej sowach zapada
cisza. Sean i Jan Paulus siedzieli sztywno wyprostowani, wpatrujc si w swoje talerze. Nagle
Jan Paulus czkn i zmieni si na twarzy. Poderwa si na nogi i znikn w ciemnociach.

- Ach! Suchajcie, suchajcie - zawoaa Babcia. Po krtkim oczekiwaniu wybuchna


miechem. - Niewdziczny ajdaku, to tak ci smakuje moje jedzenie? Gdzie twj suweren,
Dziadku?
- Poczekaj chwil, chciwa starucho, gra si jeszcze nie skoczya - odpar Dziadek,
wlepiwszy oczy w Seana. - Co mi si widzi, e tobie te zaraz pknie badzioch.
Sean przymkn oczy. W uszach brzmiay mu nader wyranie odgosy dolegliwoci
trapicych Jana Paulusa.
- Dzikuj za przepyszny... - zacz i nie skoczy. Musia odbiec wystarczajco
daleko, eby nie usyszaa go Katrina.

12. Nazajutrz przy niadaniu Sean zastanawia si nad swym nastpnym krokiem.
Mg napisa zaproszenie na obiad i osobicie je dorczy. Oni wtedy poprosz, eby usiad i
napi si kawy, i jeli troch poczeka, moe wyoni si odpowiednia sposobno. Nawet
Dziadek przestanie w kocu mwi, a Babcia osabi czujno. By przekonany, e uda mu si
porozmawia z Katrin. Nie wiedzia jeszcze, co jej powie, ale tym bdzie si martwi, kiedy
nadejdzie pora. Wdrapa si do wozu i odszuka w skrzyni papier i owek. Wrci do stou,
rozpostar przed sob kartk i obgryzajc koniec owka wlepi oczy w busz. Co poruszyo
si midzy drzewami. Sean odoy owek i wsta. Psy zaszczekay krtko i umilky
rozpoznajc Hlubiego. Wraca biegiem - to oznaczao wane wiadomoci. Sean wyszed mu
na spotkanie.
- Due stado, Nkosi, wiele sztuk z piknymi kami. Widziaem, jak piy wod w rzece,
a potem znikny spokojnie w buszu.
- Kiedy? - zapyta Sean, chcc zyska na czasie. Szuka w mylach powodu, eby
pozosta w obozie - wystarczajco wiarygodnego, aby przekona Mbejane, ktry zacz ju
sioda konia.
- Rano, przed wschodem soca - odpar Hlubi, a Sean prbowa sobie przypomnie,
czy boli go lewe, czy prawe rami. Nie mg polowa z obolaym ramieniem, to jasne.
Mbejane przyprowadzi konia. Sean podrapa si w nos i odkaszln.
- Biegnie za mn tropiciel z drugiego obozu, Nkosi. On take widzia stado i zaraz
powie o tym swemu panu. Ale ja wyprzedziem go, bo w nogach jestem szybki jak gazela zakoczy skromnie Hlubi.
- Ach tak?
Zmieniao to cakowicie problem: Sean nie mg zostawi stada temu ryemu
Holendrowi. Pobieg do wozu i zapa lecy obok posania pas z nabojami. Jego strzelba
tkwia ju w olstrze.
- Zmczony jeste, Hlubi? - zapyta, zarzucajc sobie na rami pas z cik amunicj.
Po ciele Zulusa pyny strumienie potu; oddycha szybko i gboko.
- Nie, Nkosi.
- Dobrze, w takim razie prowad nas do tych swoich soni, moja ty szybkonoga gazelo
- powiedzia Sean, wskakujc na siodo. Spojrza przez rami na drugi obz. Dziewczyna nie
ucieknie.

Sean musia dostosowa si do szybkoci Hlubiego, podczas gdy Lerouxowie mogli


puci si galopem, trzymajc si wyranych ladw, pozostawionych przez niego. Dopdzili
go ju po dwch milach.
- Dzie dobry - zawoa Dziadek, zrwnujc si z Seanem i zwalniajc do kusa. Widz, e wybra si pan na porann przejadk.
Sean zrobi dobr min do zej gry.
- Jeli mamy zamiar zapolowa, musimy to zrobi razem. Zgadzacie si?
- Oczywicie, meneer.
- Musimy take podzieli zdobycz rwno na trzy czci.
- Tak si na og robi - skin gow Dziadek.
- Zgadzasz si? - zapyta Sean, obracajc si w siodle do Jana Paulusa. Ten chrzkn
gono. Odkd straci zby, niechtnie otwiera usta.
Odnaleli trop w cigu godziny. Sonie przedary si przez gsty busz wzdu rzeki.
Zostawiy po sobie placki nawozu, przewrciy wiksze pnie, eby dosta si do rosncych na
grze delikatnych lici i zdary kor z modych drzewek, ktre stay nagie i zalane sokiem.
- Nie potrzebujemy tropicieli, eby i ich ladem - stwierdzi Jan Paulus. W jego
gosie zabrzmiay pierwsze oznaki podniecenia. Sean spojrza na niego, zastanawiajc si, ile
soni pado od jego strzelby. Moe tysic, moe wicej - mimo to kolejny raz budzia si w
nim pasja myliwego.
- Ka swoim sucym biec za nami. Pojedziemy przodem. Bdziemy je mieli w cigu
godziny - powiedzia Jan Paulus, ukazujc w umiechu poszczerbione zby i Sean poczu, jak
jemu rwnie je si wosy na przedramionach. Odwzajemni umiech.
Cwaowali pier w pier, trzymajc luno cugle, eby konie mogy same wybra drog
midzy poprzewracanymi drzewami. W miar jak posuwali si na pnoc, nadrzeczny busz
przerzedzi si i przeszed w poronit z rzadka drzewami sawann. dba trawy muskay w
przelocie ich strzemiona. Ziemia bya twarda i rwna.
Jechali w milczeniu, pochyleni w siodach i wpatrzeni przed siebie. Rytmiczne
uderzenia kopyt przypominay zagrzewajcy do boju werbel. Sean przebieg palcami po
przewieszonych przez pier nabojach, a potem wycign strzelb, sprawdzi, czy jest nabita, i
z powrotem wsadzi w olstro.
- S! - zawoa Dziadek i w tej samej chwili Sean zobaczy stado. Stao w zagajniku
wier mili przed nimi.

- Niech mnie diabli - gwizdn Jan Paulus. - Musi ich by co najmniej ze dwiecie.
Sean usysza pierwsze, podobne do wiskiego kwiku, gosy alarmu, zobaczy
falujce uszy i uniesione trby. Sonie zbiy si w stado, odwrciy do nich zadami i rzuciy
do ucieczki, wzbijajc gsty tuman kurzu.
- Paulus zajmie si lewym skrzydem. Panu, meneer, zostawiam rodek, a sam ruszam
w prawo - krzykn Dziadek.
Sean wcisn kapelusz na uszy i uderzy pitami konia. Niczym cinity silnie trjzb
trzej jedcy pogalopowali za stadem. Sean wpad w tuman kurzu. Przed nim poruszaa si
skbiona szara masa. Wybra star samic i podjecha do niej tak blisko, jak mg. Widzia
poszczeglne woski na jej ogonie i skr pomarszczon jak moszna starca. Dotkn doni
karku swojego wierzchowca. Ten pochyli si do przodu i po kilku susach zatrzyma. Sean
wyrwa stopy ze strzemion i skoczy na ziemi na ugitych dla zagodzenia wstrzsu nogach.
Na grzbiecie sonicy wida byo odznaczajce si pod skr krgi - Sean rozerwa je
pierwszym pociskiem i zwierz upado, lizgajc si na tylnych nogach niczym chory na
robaki pies. Ko skoczy do przodu, zanim Sean zdy dobrze usadowi si w siodle, i od tej
chwili wszystko zlao si ze sob: wiszczce w uszach powietrze, ryk rannych zwierzt,
tumany pyu i wo spalonego prochu. Dogoni je pomimo drapicego w gardle kurzu.
Zrwna si z nimi, zeskoczy z konia i strzeli. Czerwona posoka na szarej skrze.
Szczkanie zamka, gorca lufa, szarpica wciekle do tyu kolba. Zalewajcy oczy sony pot.
Z powrotem w siodle. I znowu strza. Dwa kolejne sonie ryczce aonie, lece na
sparaliowanych nogach. Krew jak czerwona flaga. Nastpny, wsunity do komory nabj. I
znowu w siodle. Dogoni je, wycelowa, pocign za spust. Przeszywajcy skr z guchym
odgosem pocisk, a potem dalsza jazda - a w kocu ko osab pod Seanem i musia
pozwoli im uciec. Sta, nie mogc przekn liny i obejmujc rkami koski eb, gardo mia
wypenione kurzem i cinite z pragnienia. Trzsy mu si rce i znowu rozbolao go rami.
Odwiza jedwabn szarf, wytar ni twarz, po czym wydmucha boto z nosa i napi si
wody z manierki. Miaa sodki smak. W pogoni za stadem zapdzi si w busz, w gste
zarola mopani. Ze wszystkich stron otaczay go ich byszczce, zielone, zwieszajce si a
do ziemi licie. Powietrze byo nieruchome i gorce. Sean ruszy z powrotem. Z atwoci
odnajdywa ranne sonie, nasuchujc ich rykw. Widzc go, prboway szarowa, wlokc za
sob tylne nogi i wymachujc trbami. Po strzale w gow osuway si nieruchomo na ziemi.
To bya najbardziej przykra cz polowania, Sean stara si zakoczy j jak najszybciej.

Wok siebie sysza inne wystrzay i kiedy wyszed na polan, zobaczy Jana Paulusa
prowadzcego w jego stron konia.
- Ile? - zawoa Sean.
- Gott, czowieku, nawet ich nie liczyem. Ale polowanie, co? Dasz mi si troch
napi? Zgubiem gdzie manierk.
Strzelba Jana Paulusa tkwia w olstrze, cugle mia zarzucone na rami, a ko szed za
nim z pochylonym ze zmczenia bem. Polana otoczona bya gst cian mopani, zza ktrych
nagle wyskoczy ranny so. To musia by postrza w puco - jedn stron piersi mia ca
pokryt pian, a kiedy rycza, z trby pryskaa mu rowa fontanna krwi. Ruszy na Jana
Paulusa z uniesionymi niczym wojenne sztandary czarnymi uszami. Ko Bura stan dba,
cign Janowi Paulusowi cugle z ramienia i pogalopowa w bok, zostawiajc swego pana
sam na sam z szarujcym soniem. Sean skoczy na siodo, nie dotykajc strzemion. Jego ko
poderwa gow do gry i zataczy niespokojnie w miejscu, ale Sean opanowa go i ruszy do
przodu, eby zwrci na siebie uwag sonia.
- Nie uciekaj, na lito bosk, nie uciekaj! - zawoa, wyjmujc strzelb z olstra. Jan
Paulus usysza go. Stan w lekkim rozkroku i opuci rce. So take usysza krzyk Seana,
obrci w jego stron gow i Sean ujrza w oczach rannego zwierzcia pierwsze oznaki
wahania. Wypali, nie starajc si dokadnie celowa, majc tylko nadziej, e go zrani i
odcignie od Jana Paulusa. Kula przeszya grub skr z odgosem uderzajcego o cian
mokrego rcznika. So odwrci si niezgrabnie, osabiony postrzaem w puca. Sean
cign cugle i zawrci, syszc za sob ryk atakujcego zwierzcia.
Drcymi i liskimi od potu rkami zacz adowa strzelb. Jeden z miedzianych
nabojw wylizgn mu si z palcw, uderzy o kolano i upad w traw pod koskie kopyta.
So dogania go. Sean obluzowa przytroczon do sioda derk i pozwoli jej upa - czasami
sonie zatrzymuj si, eby stratowa nawet zgubiony kapelusz; ale nie ten. Sean obrci si w
siodle i strzeli. So zarycza ponownie - by tak blisko, e tryskajca z trby krew opryskaa
Seanowi twarz. Ko ledwie bieg; Sean czu, jak przy kadym kroku uginaj si pod nim
nogi. Zbliali si do skraju polany, zmierzajc w stron gstej, zielonej ciany buszu. Sean
wsadzi do komory kolejny nabj i przerzuci nog przez siodo. Zacz si powoli zsuwa w
d, a jego stopy dotkny ziemi i mg biec obok konia. Po chwili puci siodo; sia rozpdu
rzucia go do przodu, ale zatoczywszy si raz i drugi, zdoa utrzyma si na nogach.
Odwrci si i zoy do pierwszego porzdnego strzau. So zblia si szybko, przytaczajc

go swoim ogromem, wysoki jak wiszca skaa. Mia zwinit na piersi trb i uniesione
wysoko ky.
Jest za blisko, o wiele za blisko. Z tej odlegoci nie zdoam trafi w mzg.
Wycelowa we wgbienie na czole, tu powyej linii oczu. Wypali i pod soniem
ugiy si nogi; jego mzg niczym przejrzay pomidor trysn z czaszki.
Sean prbowa uciec przed walcym si na niego wielkim cielskiem, ale jedna z
potnych ng przygniota go i upad na twarz. Lea nie ruszajc si z miejsca. Byo mu
niedobrze, w odku wci czu lepki dotyk strachu.
Po chwili usiad i przyjrza si soniowi. Jeden z jego kw zama si rwno przy
samej wardze. Po chwili nadbieg, dyszc ciko ze zmczenia, Jan Paulus. Zatrzyma si
obok sonia, dotkn rany na jego czole, a potem wytat palce w koszul.
- Nic ci si nie stao, czowieku?
Uj Seana pod rami i pomg mu wsta; a potem podnis z ziemi jego kapelusz i
dugo go otrzepywa, zanim poda Seanowi do rki.

13. T noc spdzili osonici z trzech stron brzuchem i nogami jednego z zabitych
soni. Pili razem kaw; Sean siedzia midzy dwoma Lerouxami, oparszy plecy o szorstk
skr martwego zwierzcia. Rysujce si na tle nocnego nieba gazie obsiady spy, a w
ciemnoci sycha byo wstrtny chichot hieny. Dostarczyli prawdziwej uczty grabarzom.
Mao ze sob mwili, bo padali z ng, ale Sean wyczuwa, jak bardzo mu s obaj wdziczni.
- Dzikuj ci, kerel - odezwa si do niego w kocu grubym gosem Jan Paulus, zanim
owinli si w koce.
- By moe pewnego dnia bdziesz mia okazj odwdziczy mi si tym samym.
- Mam nadziej, ja. Mam tak nadziej. Nazajutrz obudzili si wczesnym rankiem.
- Wycicie wszystkich tych kw zajmie nam trzy albo cztery dni - oznajmi Dziadek,
po czym i zadar gow w gr. - Nie podobaj mi si te chmury. Jeden z nas powinien
pojecha do obozu, eby sprowadzi wicej ludzi oraz wozy do zwiezienia koci.
- Ja pojad - zgosi si Sean, wstajc szybko z miejsca.
- Miaem na myli siebie - zaprotestowa stary Leroux, ale Sean woa ju na Mbejane,
eby sioda mu konia, i Dziadek nie bardzo mg si z nim spiera. Nie po wczorajszym.
- Powiedz Babci, eby przeprawia wozy przez rzek - powiedzia Dziadek, dajc za
wygran. - Nie chcemy, eby przybr zasta nas po tej stronie. Na pewno bdzie ci wdziczna
za pomoc.
- Zrobi, co mog - zapewni go Sean.
Jego ko nie odzyska jeszcze si po wczorajszym polowaniu i Sean dotar do rzeki
dopiero po trzech godzinach.
Uwiza konia przy brzegu i zszed do jednej z sadzawek. Rozebra si, zanurzy w
wodzie i natar garci szorstkiego piasku. Kiedy wygramoli si z sadzawki i wytar koszul,
poczu, jak piecze go skra. Wskoczy na siodo i ruszy brzegiem rzeki, ledwo
powstrzymujc si od puszczenia konia galopem. Rozemia si gono do siebie.
- Mam wolne pole, chocia wcale bym si nie zdziwi, gdyby ten podejrzliwy stary
Holender ruszy moim tropem.
Rozemia si znowu i pomyla o ksztacie piersi Katriny i kolorze jej oczu, zielonym
jak creme-de-menthe w krysztaowym pucharze. Muskuy jego ng napiy si i ko wyduy
krok w odpowiedzi na ucisk kolan.
- Dobrze, w takim razie biegnij szybciej - zachci go Sean. - Nie nalegam, ale bd ci
serdecznie wdziczny.

Zajecha najpierw do swojego obozu i zmieni przepocon koszul? na wie,


skrzane bryczesy na czyste spodnie z zielonego perkalu, a zdarte buty na mikkie,
wyczyszczone na wysoki poysk. Natar zby sol i przejecha grzebieniem po brodzie i
czuprynie. Przyjrza si sobie w lustrze i stwierdziwszy, e lady walki powoli schodz mu z
twarzy, mrugn do wasnego odbicia.
- Kt mgby ci si oprze?
Ostatni raz podkrci wsa, wyskoczy z wozu i nagle poczu nieprzyjemne ssanie w
odku. Idc do obozu Lerouxw, ama sobie gow, skd si ono wzio. Dokadnie tego
samego uczucia doznawa, kiedy wzywa go do swego gabinetu Waite Courteney, eby
wymierzy kar za jakie chopice przewinienie.
- To dziwne - mrukn. - Czego tu si ba? - Zatrzyma si, czujc jak opuszcza go
pewno siebie. - Chyba czu mi z ust... powinienem wrci do obozu i rozgry par
godzikw. - Obrci si i ruszy z ulg z powrotem, doskonale wiedzc, e to tylko pretekst,
ale po chwili ponownie stan w miejscu. - We si w gar, czowieku. To tylko dziewczyna,
niewyksztacona holenderska dziewczyna. Miae w yciu pidziesit lepszych kobiet.
- Wymie chocia dwie - mrukn.
- wietnie, na przykad... och, na rany Chrystusa, przesta marudzi - uci i
zmobilizowawszy ca odwag, ruszy w stron obozu Lerouxw.
Siedziaa na stoku w rodku utworzonego przez wozy, zalanego socem krgu.
Pochylaa si do przodu, a jej wieo umyte, gste wosy spyway prawie do samej ziemi,
zakrywajc twarz. Przy kadym dotkniciu szczotki podryway si niczym ywa istota, a
soce krzesao z nich czerwone iskry. Sean pragn ich dotkn, pragn owin je sobie
wok rk i wtuli w twarz, wdychajc ich ciepy, lekko mleczny zapach przypominajcy wo
szczenicej sierci. Podszed do niej cicho, ale nim zdy pooy palce na wosach, uja
byszczc fal w obie donie i zarzucia j sobie na ramiona. Zobaczy bysk zaskoczenia w
jej zielonych oczach. O nie! Nie, kiedy mam rozpuszczone wosy! Zawirowaa spdnica,
upad przewrcony stoek i Katrina znikna w swoim wozie. Sean podrapa si w nos i sta
zakopotany w miejscu.
- Dlaczego wrci pan tak szybko, meneer? - zawoaa przez brezent. - Gdzie s inni?
Czy wszystko w porzdku?
- Tak, obaj s cali i zdrowi. Zostawiem ich i przyjechaem po wozy, eby zwie
ko.

- Och, to wspaniale.
Usiowa domyli si z brzmienia jej gosu, czy to wspaniale, e s cali i zdrowi, czy,
e ich zostawi. Jak na razie wszystkie oznaki byy korzystne; jej zmieszanie byo dobr
wrb.
- Co si stao? - wrzasna z ktrego wozu Babcia. - To nie Dziadek, nie powiesz mi
chyba, e co mu si stao? - Wz zakoysa si niebezpiecznie i w szczelinie ukazao si jej
rowe, pomarszczone od snu oblicze. Zapewnienia Seana utony w potnym zawodzeniu.
- Och, wiedziaam, e to si stanie. Miaam przeczucie. Nie powinnam bya go
puszcza.
- Paulus, och, Jan Paulus! Musz do niego jecha. Gdzie on jest? - krzyczaa Henrietta
biegnc od ogniska rozpalonego za wozami, a potem rozszczekay si psy i do oglnego
zamieszania doczyy si wrzaski sucych. Sean prbowa ich wszystkich przekrzycze,
zerkajc jednoczenie na wychodzc z wozu Katrin. Doprowadzia swoje wosy do
porzdku - spyway jej teraz na plecy obwizane zielon wstk. miejc si, pomoga mu
uspokoi Babci i Henriett.
Przyniosy mu kawy, po czym usiady wok niego i suchay relacji z polowania.
Sean opisa szczegowo histori uratowania Jana Paulusa, zyskujc przez to bardziej
przychylne spojrzenie Henrietty. Tymczasem zrobio si za pno, eby przeprawia wozy
przez rzek, mwi wic dalej - przyjemnie byo mie za audytorium trzy zasuchane kobiety.
Potem zjedli wszyscy kolacj.
Z ostentacyjnym taktem Babcia i Henrietta wycofay si wczenie do swoich wozw,
zostawiajc Seana i Katrin przy ognisku. W dokadnie odmierzonych odstpach rozlegay si
w wozie Babci sceniczne kaszlnicia, majce im przypomnie, e nie s zupenie sami. Sean
zapali cygaro i wlepi oczy w ogie, prbujc rozpaczliwie powiedzie co inteligentnego,
ale do gowy przychodzia mu uparcie tylko jedna kwestia: chwaa Bogu, e nie ma tutaj
Dziadka. Zerkn ukradkiem na Katrin - ona take wpatrywaa si w ogie. Na jej twarzy
widnia rumieniec. Sean natychmiast take si zaczerwieni. Otworzy usta, eby co
powiedzie, ale wydar si z nich tylko krtki, piskliwy odgos. Zamkn z powrotem usta.
- Jeli pan chce, moemy mwi po angielsku, meneer.
- Mwisz po angielsku? - zapyta amicym si ze zdumienia gosem.
- wicz codziennie wieczorem... czytam na gos moje ksiki. Sean umiechn si
do niej zadowolony - to, e mg rozmawia z ni w jego wasnym jzyku, nagle stao si

bardzo wane. Pka tama, wstrzymujca wszystkie jego pytania, i sowa zaczy pyn
nieprzerwanym potokiem. Kiedy Katrina nie umiaa odpowiedzie po angielsku, trzepotaa
rkoma i z powrotem przechodzia na afrikaans. Czasami zapadao na chwil milczenie, a
potem zaczynali mwi jednoczenie i miali si, lekko zmieszani. Rozmawiali, siedzc na
skraju krzese i wpatrujc si w siebie. Wzeszed ksiyc - czerwony, zapowiadajcy deszcz a w ognisku tlio si jeszcze tylko par gowni.
- Katrino, dawno mina ju pora, o ktrej przyzwoici ludzie kad si spa. Pan
Courteney jest zmczony.
Przyciszyli gosy do szeptu, starajc si wykorzysta ostatnie chwile.
- Za minut, dziewczyno, wychodz, eby zaprowadzi ci do ka.
Podeszli do wozu; jej spdnica ocieraa si przy kadym kroku o jego nogi.
Przystana z doni opart o stopie. Nie bya taka wysoka, jak myla: gow sigaa mu
tylko do policzka. Przez kilka sekund waha si, bojc si, e j zrazi, e przerwie delikatn
ni, ktr udao mu si nawiza, ale potem pochyli si ku niej powoli i co zafalowao w
nim, kiedy ujrza, e Katrina unosi lekko policzek i opuszcza powieki.
- Dobranoc, panie Courteney - rozleg si gony, karccy gos Babci. Wyprostowa
si przepeniony poczuciem winy.
- Dobranoc, mevrouw.
Katrina dotkna jego ramienia powyej okcia. Miaa ciepe palce.
- Dobranoc, meneer, zobaczymy si jutro rano.
Wspia si po stopniach, szeleszczc spdnic, i znikna midzy pachtami brezentu.
Sean rzuci grone spojrzenie w stron wozu Babci.
- Dzikuj bardzo... i jeli jest cokolwiek, co mgbym dla pa zrobi, prosz si nie
krpowa.

14. Nazajutrz wczesnym rankiem zaczli przeprawia wozy. W zamcie, jaki powsta
przy zaprzganiu wow i prowadzeniu ich przez uoon z pni drog, nie byo czasu na
rozmow z Katrina. Prawie cay ranek Sean spdzi w korycie rzeki, smac si w socu.
Spocony jak zapanik, zdar z siebie koszul. Kiedy przeprawiali przez rzek wz Katriny,
jecha tu obok niej. Popatrzya na jego obnaon pier i ramiona. Policzki pociemniay jej
pod czepkiem, spucia oczy i nie spogldaa na niego wicej. Kiedy na pnocnym brzegu
pozostay tylko dwa wozy - te, ktre miay pojecha po ko soniow, Sean uzna, e czas na
odpoczynek, umy si w jednej z sadzawek, naoy koszul i przeszed na Poudniowy brzeg,
oczekujc, e spdzi teraz dugie popoudnie w towarzystwie Katriny.
Na spotkanie wysza mu Babcia.
- Dzikuj, mj niedwiedziu. Dziewczta zapakoway ci zimne nuso i butelk kawy,
eby mia si czym posili po drodze.
Seanowi zrzeda mina. Na mier zapomnia o tej przekltej koci soniowej; jeli o
niego chodzio, Dziadek i Jan Paulus mogli j sobie zatrzyma ca.
- Niech pan si nami teraz nie przejmuje, meneer. Wiem, jak to jest z mczyznami.
Kiedy maj co do zrobienia, nie myl o niczym innym.
Katrina trzymaa paczk w doniach. Sean popatrzy na ni, oczekujc jakiego znaku.
Jedno skinienie gowy i oprze si nawet Babci.
- Nie sied tam zbyt dugo - szepna. Myl, e mgby uchyli si od obowizku,
najwyraniej nie przysza jej nawet do gowy. Sean zadowolony by, e tego nie
zaproponowa.
Droga z powrotem bardzo mu si duya.
- Nie spieszye si zbytnio - powita go Dziadek z kwan min i podejrzliwym
byskiem w oku. - Jeli nie chcesz straci czci swojego udziau, zabieraj si lepiej szybko
do roboty.
Wyjcie kw byo delikatnym zadaniem; jedno zelizgnicie si topora mogo
okaleczy ko i zmniejszy do poowy jej warto. Pracowali w upale otoczeni bkitnymi
rojami much, ktre siaday im na wargach i wciskay si do nozdrzy i oczu. Zwoki zaczy
si ju rozkada, a brzuchy rozdte byy gazami, ktre wydobyway si w pomiertnej
czkawce. Uwijali si spoceni, z rkoma do okci umarzanymi we krwi, ale z kad godzin
wozy wypeniay si, a w kocu trzeciego dnia zaadowali na nie ostatni kie. Sean oceni

warto swojej czci na tysic dwiecie funtw - ekwiwalent satysfakcjonujcej


jednodniowej gry na giedzie.
Wyruszajc rankiem z powrotem do obozu, by w dobrym nastroju, ale w miar jak
przedzierali si przez busz z ciko wyadowanymi wozami, powoli rzeda mu mina. Deszcz
chyba si wreszcie zdecydowa. Niebo zawiso nisko nad ich gowami jak brzuch ciarnej
maciory. Chmury nie przepuszczay gorca i ludzie oddychali ciko, a woy ryczay aonie.
Koo trzeciej usyszeli w oddali pierwszy grzmot.
- Zmoczy nas, zanim przejdziemy rzek - denerwowa si Dziadek. - Sprbuj
wykrzesa troch siy z tych wow.
Dotarli do obozu Seana w godzin po zapadniciu zmroku i prawie si nie
zatrzymujc, zrzucili z wozu jego ko soniow, a potem zjechali na dno rzeki, przeprawiajc
si na poudniowy brzeg.
- Moja matka przygotuje jedzenie - zawoa obracajc si przez rami Jan Paulus. Kiedy si umyjesz, przyjd do nas co przeksi.
Sean zjad kolacj razem z Lerouxami, ale wszelkie jego prby porozmawiania z
Katrina na osobnoci udaremnione zostay przez Dziadka, ktry zorientowa si, e
potwierdzaj si jego najgorsze podejrzenia. Starzec zagra swoj kart atutow zaraz po
kolacji, kac po prostu Katrinie i spa. Sean mg tylko wzruszy bezradnie ramionami,
kiedy rzucia mu bagalne spojrzenie. Po jej odejciu Sean wrci do swojego obozu.
Pprzytomny ze zmczenia rzuci si w ubraniu na posanie.
Deszcze rozpoczy swoj doroczn ofensyw salw piorunw, ktra zerwaa na wp
obudzonego Seana z ka. Rozchyli brezentow pacht z przodu wozu i usysza
nadchodzcy wiatr.
- Mbejane, zago stado do rodka obozu. Upewnij si, czy wszystkie pachty s
dobrze przytroczone.
- Ju to zrobiem, Nkosi. Ustawiem wozy tu przy sobie, tak eby woy nie mogy si
sposzy i...
Wiatr porwa gdzie pozostae sowa.
Nadlecia ze wschodu, poszc drzewa, ktre zatrzsy ze strachu gaziami; zabbni
po brezencie i wypeni powietrze kurzem i suchymi limi. Zapdzone do rodka obozu woy
zaczy si niespokojnie krci. A potem nadcign deszcz, zacinajc jak grad, zaguszajc
wichur i zamieniajc powietrze w rwce potoki. Zalewa pochy ziemi, niezdoln do

wchonicia wody, ogusza i olepia. Sean wrci na swoje posanie i przysuchiwa si tej
furii. Przyprawiaa go o senno. Nasun koc na policzek i zasn.
Rano wycign ze skrzyni przy ku deszczowiec. Cerata szelecia gono, kiedy go
na siebie wkada. Zeskoczy z wozu. Drepczce woy zamieniy teren wewntrz obozu w
gbokie do kostek bajoro i nie mona byo rozpali ogniska. Deszcz wci pada, ale jego
szum by nieproporcjonalnie gony w stosunku do siy. Sean przerwa swoj inspekcj
obozu; nagle uwiadomi sobie, e to nie deszcz, lecz gniewny gos wezbranej rzeki. lizgajc
si w bocie wybieg z obozu i stan na brzegu Limpopo. Spojrza na oszala wod. Bya tak
gsta od bota, e przypominaa law, a pyna tak szybko, e wydawaa si nieruchoma.
Przeskakiwaa przez skalne zwaliska, rwaa przez gbiny i syczaa, amic si w drobne fale
na mieliznach. Wraenia, e caa rzeka zastyga w brunatnych konwulsjach, prawie wcale nie
zakca widok niesionych przez ni gazi i pni - tak szybko przemykay po jej powierzchni.
Przepeniony obaw podnis oczy na przeciwlegy brzeg. Wozy Lerouxw znikny.
- Katrina - szepn, aujc tego, co mogo si wydarzy. - Katrina - powtrzy i
poczucie straty zamienio si w gniew. Uwiadomi sobie, e ogarniajca go tsknota nie jest
tylko kuciem w boku, ktre da si atwo rozmasowa i zapomnie - to by Prawdziwy bl,
ktry odczuwa si w gowie, w sercu i w rkach z tak moc jak w ldwiach. Nie powinien
da jej odej. Pobieg z powrotem do wozu, zdar z siebie ubranie i rzuci je na ko.
- Oeni si z ni - powiedzia i zaskoczyy go wasne sowa. Sta nagi, z
oniemielon min.
- Oeni si z ni - powtrzy. Bya to niezwyka myl i troch go nawet przerazia.
Wyj ze swojej skrzyni szorty, zaoy je i zapi rozporek.
- Oeni si z ni. - Umiechn si zdziwiony wasn miaoci. - Niech mnie diabli,
jeli tego nie zrobi. - Zapi pas i przywiza do niego par veldschoenw. Zeskoczy w
boto. Poczu na obnaonych plecach zimne krople deszczu i przeszed go dreszcz. A potem
zobaczy, e zza jednego z wozw wychodzi Mbejane. Ruszy biegiem w stron brzegu rzeki.
- Nkosi, Nkosi, co robisz?
Sean wtuli gow w ramiona i przyspieszy kroku. Mbejane puci si za nim w
pogo.
- To szalestwo... najpierw o tym porozmawiajmy - wrzasn. - Prosz ci, Nkosi,
prosz!

Sean zjecha skarp, lizgajc si po bocie. Mbejane skoczy za nim w d i zapa go


tu przy skraju wody, ale boto pokryo ciao Seana lepk niczym smar warstw i Zulus nie
zdoa go utrzyma. Sean wylizgn mu si z rk i rzuci w rodek nurtu. Uoy si pasko na
wodzie i stara si pyn na plecach, unikajc powrotnej fali. Rzeka porwaa go ze sob.
Nagle woda zalaa mu usta - krztuszc si zgi si wp, a wir natychmiast wcign go w
gb, potem wypuci na krtko, pozwalajc na zaczerpnicie yku powietrza, i wessa z
powrotem. Sean wynurzy si, mcc wod rkoma, ale rzeka porwaa go zaraz w d
potn kaskad i pozna po blu w piersiach, e tonie. Niesiony wartkim prdem midzy
skaami nie dba ju o nic. By zbyt zmczony. Nagle co otaro si o jego pier i podnis w
obronnym gecie rk; jego palce zacisny si na pyncej kodzie, a gowa wynurzya z
wody. Zaczerpn powietrza i przywar do pnia, wci ywy, pragncy y. Zacz mci
wod nogami, kierujc si w poprzek prdu i obejmujc ramionami kawa drzewa.
Jeden z wirw przy poudniowym brzegu porwa kod, ktra zaczepia si o jakie
gazie. Sean zapa si ich, podcign i znalaz na pycinie. Uklk w bocie; z ust i z nosa
tryskaa mu woda. Zgubi gdzie swoje veldschoeny. Odbio mu si bolenie i spojrza na
rzek. Jak szybko pyna, ile czasu spdzi w wodzie? Znajdowa si w odlegoci co
najmniej pitnastu mil od obozu. Otar twarz rk. Unis si na mikkich nogach i ruszy w
gr rzeki.
Dopiero po trzech godzinach dotar do miejsca pooonego naprzeciwko obozu.
Mbejane i inni zaczli na jego widok wymachiwa z dzik radoci rkami, ale rzeka
zaguszaa wszelkie ich okrzyki. Seanowi byo zimno i mia pokaleczone stopy. Zostawione
przez wozy Lerouxw koleiny szybko znikay w bocie. Ruszy ich ladem i szed, a
zobaczy trzepoczcy we mgle brezent. Bl w stopach ustpi, jak rk odj.
- Niech mnie kule bij! - wrzasn Jan Paulus. - Jak przedostae si na drugi brzeg
rzeki?
- Przefrunem, jakeby inaczej? - odpar Sean. - Gdzie Katrina?
Paulus wybuchn miechem, odchylajc si do tyu w siodle.
- Ach, to tu ci boli. A ja mylaem, e przeszede taki szmat drogi, eby si ze mn
poegna.
Sean zaczerwieni si.
- No dobrze, mj wesoku. Dosy zabawy na dzisiaj... Gdzie ona jest?

W ich stron nadjeda galopem Dziadek. Pierwsze pytanie zada z odlegoci


pidziesiciu jardw, a pite, kiedy si zatrzyma. Sean wiedzia ju z dowiadczenia, e nie
byo sensu na nie odpowiada. Spojrza za plecy dwch Lerouxw i zobaczy j. Nadbiegaa
od pierwszego wozu, z wiszcym u szyi czepkiem i powiewajcymi w powietrzu wosami.
Trzymaa wysoko uniesion nad botem spdnic; jej opalone policzki pokry ciemny
rumieniec, a oczy miaa bardzo zielone. Sean da nurka pod szyj Dziadkowego konia i
pogna mokry i zabocony na jej spotkanie.
A potem wstyd zatrzyma ich w miejscu i stanli kilka krokw od siebie.
- Wyjdziesz za mnie, Katrino?
Zblada. Popatrzya na niego szeroko otwartymi oczyma, a potem odwrcia si z
paczem i Sean poczu, jak ziemia usuwa mu si spod ng.
- Nie! - wrzasn wciekle Dziadek. - Nie wyjdzie za ciebie. Zostaw j w spokoju, ty
wielki pawianie. Doprowadzie j do ez. Wyno si std. To jeszcze mae dziecko. Wyno
si std. - Wjecha midzy nich koniem.
- Zamknij gb, ty stary nudziarzu - odezwaa si zdyszana Babcia. Ona take chciaa
wzi udzia w dyskusji. - Co ty o tym w ogle wiesz? To, e pacze, wcale nie znaczy, e go
nie chce.
- Mylaam, e pozwoli mi odej - kaa Katrina. - Mylaam, 2e mu na mnie nie
zaley.
Sean krzykn z radoci i prbowa obej konia.
- Zostaw j w spokoju! - wrzeszcza desperacko Dziadek, zajedajc mu drog. Doprowadzie j do ez. Mwi ci! Ona pacze!
Katrina pakaa, co do tego nie byo adnych wtpliwoci. Nie przestajc ka, take
prbowaa obej Dziadkowego konia.
- Vat haar! - krzykn Jan Paulus. - Bierz j, czowieku, bierz j! Babcia zapaa
blokujcego drog konia za cugle i odcigna na bok; bya siln kobiet. Sean i Katrina
zderzyli si i przywarli do siebie.
- No i o to wanie chodzi, czowieku. - Jan Paulus zeskoczy z konia i zacz wali
Seana po plecach. Nie mogc si obroni, Sean posuwa si po kadym uderzeniu o krok do
przodu.
Duo pniej stanli przy ognisku.
- Moe dosta w posagu dwa wozy - mrucza ponuro Dziadek.

- Trzy! - wtrcia si Katrina.


- Cztery! - oznajmia Babcia.
- Bardzo dobrze, cztery. Nie obapiaj go tak, dziewczyno. Nie masz adnego wstydu?
Katrina szybko opucia rk, ktr obejmowaa Seana w pasie. Sean poyczy ubranie
od Jana Paulusa. Przestao pada, ale nisko wiszce chmury znowu zbieray si na deszcz.
- I cztery konie - podpowiedziaa swemu mowi Babcia.
- Chcesz ze mnie zrobi ebraka, kobieto?
- Cztery konie - powtrzya Babcia.
- Dobrze, dobrze... cztery konie. - Dziadek spojrza na Katrin smutnymi oczyma. - To
jeszcze mae dziecko, czowieku, ma tylko pitnacie lat.
- Szesnacie - poprawia go Babcia.
- Prawie siedemnacie - stwierdzia Katrina - a zreszt dae ju sowo, tato, teraz nie
moesz go cofn.
Dziadek westchn; potem spojrza na Seana i zrobi gron min.
- Paulus, przynie z wozu moj Bibli. Ten wielki pawian bdzie musia zoy
przysig.
Jan Paulus pooy Bibli na desce z tyu wozu. Bya gruba, oprawiona w czarn skr
i wytarta od cigego uywania.
- Chod no tutaj - rozkaza Dziadek. - Po do na tej ksice... i nie gap si na
mnie. Patrz w gr, czowieku, patrz w gr. A teraz powtarzaj za mn: przysigam
uroczycie dba o t kobiet... nie mrucz pod nosem, mw powoli... do chwili, kiedy znajd
ksidza, ktry wypowie odpowiednie sowa. Gdybym nie dotrzyma tej przysigi, niechaj Pan
zele na mnie swoje byskawice i jadowite we i spali mnie w piekielnym ogniu... Dziadek wymieni groce Seanowi okropnoci, po czym odchrzkn z satysfakcj i wsadzi
Bibli pod pach. - On i tak nie zdy ci tego wszystkiego zrobi... ja pierwszy dostan ci w
swoje rce.
Sean spdzi t noc w wozie Jana Paulusa; nie chciao mu si spa, a poza tym Jan
Paulus strasznie chrapa. Rano znowu padao: pogoda akurat na poegnanie. Jan Paulus mia
si, Henrietta pakaa, a Babcia robia jedno i drugie. Dziadek ucaowa swoj crk.
- Bd tak sam kobiet, jak twoja matka - powiedzia, a potem ypn gronie na
Seana.
- Pamitaj, co przysig!

Sean i Katrina stali obok siebie patrzc, jak wozy jej rodziny znikaj za drzewami i
kurtyn deszczu. Sean trzyma j za rk. Czu, e posmutniaa, i obj j ramieniem; jej
sukienka bya mokra i zimna.
Ostatni wz znikn im z oczu i zostali sami w kraju tak rozlegym, jak rozlega jest
samotno. Katrina zadraa i spojrzaa na stojcego obok niej mczyzn. By taki duy i tak
obezwadniajco mski; by obcy. Nagle poczua, jak ogarnia j strach. Zapragna usysze
miech matki i zobaczy jadcych przed wozem ojca i brata - tak jak to byo zawsze.
- Ja chc... - zacza, wysuwajc si spod jego ramienia. Nigdy nie dokoczya tego
zdania. Popatrzya na jego pene, spalone socem wargi i zobaczya, e si umiechaj. A
potem popatrzya mu prosto w oczy i gdzie ulotniy si jej obawy. Czujc na sobie ich
spojrzenie, nigdy nie bdzie si musiaa niczego ba, nigdy a do samego koca, a ten by
jeszcze daleko. Jego mio bya niczym otoczony grubymi murami zamek, bezpieczne
miejsce, do ktrego nikt inny nie mia dostpu. Kiedy po raz pierwszy poczua jej si, moga
tylko cicho sta, grzejc si w jej cieple.

15. Wieczorem wyprzgli wozy Katriny przy poudniowym brzegu rzeki. Wci
padao. Sucy Seana machali rkoma dajc im rne znaki, ale toczca si z rykiem
brunatna rzeka zaguszaa wszystkie prby porozumienia, rozwiewajc zarazem nadziej na
rych przepraw. Katrina spojrzaa w bystry nurt.
- Naprawd przepyne t rzek, meneer?
- Tak szybko, e prawie si nie zamoczyem.
- Dzikuj - powiedziaa.
Mimo padajcego deszczu i dymicego ogniska Katrina przygotowaa posiek tak
samo smaczny, jak ten, ktry przyrzdzaa Babcia. Jedli go pod rozpit obok wozu
brezentow pacht. Podmuchy Wiatru gasiy lamp, szarpay tkanin i zacinay w oczy
deszczem.
Warunki byy tak cikie, e kiedy Sean zaproponowa, eby przenieli si do rodka
wozu, Katrina dugo si nie wahaa. Usiada na skraju ka, a Sean na skrzyni naprzeciwko
niej. Po troch niezrcznym wstpie rozmowa zacza si toczy tak samo szybko, jak
pynca obok rzeka.
- Mam wci mokre wosy - oznajmia w kocu Katrina. - Nie bdzie ci przeszkadza,
jeli bd je wyciera podczas rozmowy?
- Skde znowu.
- W takim razie musz wyj rcznik ze skrzyni.
Unieli si jednoczenie. Wewntrz wozu byo bardzo mao miejsca. Ich ciaa
przywary do siebie i nagle znaleli si na posaniu. Poczua jego wargi, ich ciepy smak i
dotykajce jej karku i plecw silne palce - wszystkie te rzeczy wprowadziy j w dziwne
pomieszanie. Jej ciao odpowiedziao nie kontrolowanymi ruchami, z pocztku wolno, a
potem coraz szybciej. ciskaa jego rce i ramiona. Nie rozumiaa tego, co si z ni dzieje, i
nie dbaa o to. Podniecenie rozlao si po caym ciele i nie moga ani nie chciaa z nim
walczy. Wczepia mu palce we wosy i przycigna ku sobie jego twarz. Zby Seana
zaczy miady jej wargi - sodki, podniecajcy bl. Otoczy rk jej plecy i uj w do
pen, krg pier. Poczu przez cienk bawen, jak staj jej brodawki, i zacz je delikatnie
obraca midzy palcami. Zareagowaa jak rebica smagnita po raz pierwszy batem. Jeszcze
przed chwil leaa oczarowana, a teraz, korzystajc z zaskoczenia, zrzucia go z siebie
konwulsyjnym ruchem. Sean spad z ka uderzajc gow o drewnian skrzyni. Usiad na
pododze, wlepiajc w ni oczy, zbyt zdumiony, eby pomasowa rosncy na gowie guz.

Zarumieniona Katrina zgarna oburcz wosy z czoa. Potrzsajc dziko gow, staraa si
opanowa przyspieszony oddech.
- Musi pan teraz i, meneer... sucy przygotowali panu posanie w jednym z
pozostaych wozw.
Sean gramoli si niezgrabnie.
- Ale ja mylaem... przecie jestemy... to znaczy...
- Trzymaj si ode mnie z daleka - ostrzega go, ogldajc si niespokojnie. - Jeeli
jeszcze raz mnie dzisiaj dotkniesz, to... to ci ugryz.
- Ale, Katrino, prosz ci, nie mog przecie spa w innym wozie.
- Bd przygotowywa ci jedzenie, naprawia ubrania... wszystko! Ale dopki nie
znajdziesz ksidza... - nie dokoczya, ale Sean domyli si, o co chodzi. Pocztkowo nie
dawa za wygran, ale zetknwszy si po raz pierwszy w yciu ze synnym burskim uporem,
wyszed w kocu na dwr szuka swego posania. Usadowi si tam ju przedtem jeden z
psw Katriny - ctkowany szczeniak wielkoci trzech czwartych dorosego osobnika.
Wszelkie prby Seana, eby go wygoni, spezy na niczym - podobnie jak wczeniejsze
utarczki z jego pani. W kocu spdzili t noc razem. Nad ranem znowu zaczli walczy tym razem o poow kocy. Std wzio si przezwisko, ktrym ochrzczono psa: Zodziej.

16. Sean postanowi pokaza Katrinie, jak mocno dotkno go jej zachowanie. Bdzie
uprzejmy, ale chodny. Kiedy nastpnego ranka zasiedli do niadania, jego demonstracyjna
dezaprobata ju po piciu minutach zamienia si jednak w cielcy zachwyt. Nie mg
oderwa oczu od jej twarzy i mwi tyle, e niadanie trwao ca godzin.
Deszcz pada nieprzerwanie przez trzy dni. Potem wrcio soce, witane niczym stary
przyjaciel, lecz mino jeszcze dziesi kolejnych dni, nim rzeka troch si uspokoia. Ale ani
czas, ani deszcz i rzeka nie miay dla nich dwojga wikszego znaczenia. Wczyli si po
buszu i zbierali grzyby albo siedzieli razem w obozie, a kiedy Katrina miaa co do roboty,
Sean nie odstpowa jej na krok. Przez cay ten czas ze sob rozmawiali. Przysuchiwaa si
jego opowieciom. We waciwych miejscach wybuchaa miechem i otwieraa z wraenia
usta. Bya dobr suchaczk. A jeli chodzi o Seana, to gdyby powtarzaa bez przerwy jedno
jedyne sowo, to i tak wprawiaby go w trans sam dwik jej gosu. Trudne byy tylko
wieczory. Sean robi si niespokojny i wynajdywa rne preteksty, eby j dotyka. Chciaa,
eby to robi, ale baa si zarazem wasnej nierozwagi, ktra omal jej nie zgubia podczas
pierwszej nocy.
Wymylia wic cay regulamin i przedstawia mu go.
- Obiecujesz, e bdziesz mnie tylko caowa?
- Nie zrobi nic wicej, chyba e mi pozwolisz - zgodzi si szybko.
- Nie. - Domylia si, e tkwi w tym puapka.
- To znaczy, e wolno mi ci tylko caowa, nawet jeli pozwolisz na wicej?
Zaczerwienia si.
- Jeeli pozwol ci w dzie, to co innego... ale w nocy nawet jeli Powiem tak, to si
nie liczy. A jeeli zamiesz obietnic, ju nigdy w yciu nie pozwol ci si dotkn.
Ustanowione przez Katrin zasady nie zmieniy si a do czasu, Kiedy rzeka opada
dostatecznie nisko, eby mona byo pomyle o przeprawieniu wozw. Natura odpoczywaa,
zbierajc siy do nowej ofensywy. Rzeka bya wezbrana, ale ju nie tak niebezpieczna. Teraz
wanie nadszed odpowiedni moment, eby si przeprawi. Sean pogoni najpierw woy,
ktrych cae stado przepyno rzek wpaw. Trzymajc si ogona jednego z nich, przejecha,
jak na sankach, na drugi brzeg, gdzie czekao go radosne powitanie.
Z wozu z narzdziami wzili sze zwojw nowej liny i poczyli je ze sob.
Obwizawszy si w pasie jednym kocem, Sean ruszy konno z powrotem przez rzek. Lin
popuszcza stopniowo Mbejane. Dotarszy na drugi brzeg, Sean kaza sucym Katriny

oprni wszystkie beczki i przymocowa je do burt pierwszego wozu, eby suyy jako
pywaki. Zepchnli wz do wody, przywizali do niego lin i zsunli beczki niej. Wz unis
si z dna. Sean da znak Mbejane i poczeka, a Zulus przywie mocno drugi koniec liny do
drzewa. Wtedy zepchnli wz w wartki nurt i patrzyli z niepokojem, jak zatacza uk przez
rzek, niesiony prdem i przytrzymywany zarazem przez lin. Osiad na mielinie przy
pomocnym brzegu w odlegoci rwnej szerokoci rzeki, a ludzie Seana, ponaglani radosnymi
krzykami stojcej na drugim brzegu grupy, przybiegli, eby go odzyska. Mbejane
przygotowa ju wczeniej zaprzg wow, ktre wycigny wz z wody. W tym czasie Sean
przeprawi si z powrotem przez rzek, eby odebra lin.
Sean, Katrina i wszyscy jej sucy przepynli ostatnim wozem. Sean sta za Katrina,
obejmujc j mocno w pasie - oficjalnie po to, eby nie pozwoli jej upa - a tubylcy
krzyczeli i trajkotali niczym dzieci na pikniku.
Brunatna woda uderzaa o burt, koyszc nim i przechylajc na wszystkie strony.
Pynli rzek wrd gonych miechw i osiedli po drugiej stronie. Sia uderzenia wyrzucia
ich z wozu na gbok do kolan pycizn i gramolc si wyszli na brzeg. Z sukienki Katriny
spywaa woda, a mokre wosy przylepiy jej si do twarzy. Miaa zabocony policzek i
zanosia si od miechu, drobic oblepionymi przez mokre halki nogami. Sean wzi j na
rce i zanis do swego obozu. Jego sucy dodawali mu gono otuchy, a Katrina piszczaa
radonie proszc, eby postawi j na ziemi, jednoczenie obejmujc go mocno obiema
rkami za szyj.

17. Kiedy deszcze wypeniy wod kade zagbienie terenu i wysiay wie zielon
traw tam, gdzie przedtem by tylko kurz i wyschnita ziemia, zwierzyna oddalia si od
rzeki. Tropiciele Seana wracali co kilka dni do obozu donoszc, e nigdzie nie wida ani
ladu soni. Sean skada im wyrazy ubolewania i wysya z powrotem. Sam zbytnio si nie
martwi: polowa teraz na now zdobycz, bardziej nieuchwytn, a przez to bardziej
pocigajc od starego samca dwigajcego z kadej strony ba po sto pidziesit funtw
koci soniowej. Skamaby jednak, gdyby nazwa Katrin swoj zdobycz. Bya dla niego
kim o wiele waniejszym.
Bya nowym wiatem - miejscem nie koczcych si tajemnic i nieoczekiwanych
rozkoszy, zachwycajcym poczeniem kobiety i dziecka. W niedostrzegalny sposb speniaa
swoje codzienne obowizki. Wraz z jej pojawieniem si jego ubrania stay si nagle czyste i
nie brakowao w nich ani jednego guzika. Znikn gdzie poniewierajcy si w jego wozie
stos butw, ksiek i brudnych skarpetek. Na stole by zawsze wiey chleb i owoce;
niemiertelne steki Kandhli ustpiy miejsca bardziej wymylnym potrawom. Kadego dnia
zdradzaa jaki nowy talent. Potrafia jedzi konno jak mczyzna, ale Sean musia si
odwraca plecami, gdy wsiadaa na konia lub zsiadaa z niego. Strzyga Seanowi wosy i nie
robia tego gorzej od johannesburskiego fryzjera. Miaa w swoim wozie skrzyni z
lekarstwami, ktre uzdrawiay zarwno ludzi, jak i zwierzta. Potrafia obchodzi si z broni
- bez trudnoci rozbieraa i czycia nalecego do Seana mannlichera. Pomagaa mu
sporzdza naboje, oceniajc dowiadczonym okiem adunek. Moga dyskutowa z kliniczn
obiektywnoci na temat rodzenia dzieci i prokreacji, a chwil potem oblewa si rumiecem,
kiedy spojrza na ni nie tak jak trzeba. Bya uparta jak mu, wyniosa, kiedy jej to
odpowiadao, czasami pogodna i tajemnicza, a kiedy indziej radosna jak maa dziewczynka.
Potrafia wrzuci mu za koszul kp trawy i gania si z nim po caym obozie; minutami
mia si do swoich wasnych myli, a take bawi si udajc, e psy s jej dziemi,
przemawiajc do nich i odpowiadajc w ich imieniu. Czasami bya tak naiwna, e Seanowi
wydawao si, e stroi sobie z niego arty, i dopiero po chwili przypomina sobie, e jest
jeszcze bardzo moda. Potrafia w cigu godziny doprowadzi go do szewskiej pasji, a potem
niezwykle szybko zamieni go w baranka. Ale kiedy zdoby ju sobie jej zaufanie i uwierzya,
e bdzie stosowa si do ustalonych przez ni zasad, odpowiadaa na jego pieszczoty z
gwatownoci, ktra zdumiaa ich pboje. Sean by ni kompletnie zaabsorbowany. Bya
najcudowniejsz istot, jak kiedykolwiek w yciu spotka, jeszcze waniejsze byo to, e

mg z ni rozmawia. Opowiedzia jej o Duffie. Zobaczya dodatkowe Posanie w jego


wozie i odnalaza ubrania, ktre byy na niego zdecydowanie za mae. Zaciekawio j to, a on
opowiedzia jej o nim i wszystko zrozumiaa.
Dni zamieniay si w tygodnie. Woy przybieray na wadze, skra na ich grzbiecie
zrobia si lnica i gadka. Katrina zaoya przy obozie may warzywny ogrdek i zebraa z
niego pierwsze plony. Na Boe Narodzenie upieka ciasto. Sean podarowa jej kaross z
mapich skr, zrobione w tajemnicy przez Mbejane. Katrina daa Seanowi wasnorcznie
uszyte koszule, kada z jego inicjaami na kieszonce na piersi, a take zagodzia pewne
punkty regulaminu.
I zacz si nowy rok - Sean od szeciu tygodni nie upolowa ani jednego sonia.
Ktrego dnia Mbejane poprowadzi do niego delegacj myliwych. Pytanie, ktre chcia
zada, byo taktownie zawoalowane, ale brzmiao prosto: Przyjechalimy tu chyba, eby
polowa?
Zwinli obz i ruszyli dalej na pnoc. Powoli dawao o sobie zna napicie, w jakim
y Sean. Prbowa je wyadowa, wypuszczajc si na dugie polowania, ale niewiele to
pomagao, bo cikie warunki, w jakich si odbyway, pogbiay tylko jego irytacj. Bujna
trawa przewyszaa zazwyczaj jedca na koniu, a jej ostre odygi ciy bez litoci. Najgorsze
byy kosy: dugie na cal, z wystajcymi wsami, ktre bez adnych przeszkd przekuway
ubranie i skr. Mae ranki jtrzyy si caymi godzinami w parnym powietrzu. Poza tym byy
muchy: muchy hipopotamie, muchy z zielonymi gowami, muchy piaskowe i inne. czyo je
to, e gryzy. Ich ulubionym miejscem bya mikka skra za uszami. Siaday tam tak
delikatnie, e Sean nawet nie czu, a potem dgay go swoimi rozpalonymi do czerwonoci
dami. Zawsze mokry, czasami od potu, innym razem od deszczu, Sean zblia si do stad
soni. Sysza, jak przesuwaj si obok niego w wysokiej trawie, widzia unoszcy si nad
nimi biay baldachim czapli, ale rzadko kiedy mg zoy si do strzau. A jeli zaryzykowa,
natychmiast otaczay go tratujce wszystko w dzikiej ucieczce olbrzymy. Czsto szli tropem
stada - prawie deptali mu po pitach - a Seanowi odechciewao si nagle polowania i wracali
wszyscy do obozu. Nie potrafi znie rozstania.
Sean nik w oczach, marnieli take jego sucy, za to Katrina bya szczliwa jak ptak
o poranku. Miaa swojego mczyzn, prowadzia pewn rk dom, a poniewa jej zmysy nie
byy jeszcze tak dojrzae jak Seana, odczuwaa fizyczne zadowolenie. Nawet kiedy Sean
cile stosowa si do regulaminu, ich wieczory w wozie koczyy si dla niej westchnieniem

i dreszczem podniecenia, po ktrych rozmarzona zasypiaa, zostawiajc Seana sam na sam z


szarpicym wntrznoci demonem. Jedynym stworzeniem, ktremu Sean mg si poskary,
by Zodziej. Lea z pyskiem wetknitym pod jego rami, przykryty w najgorszym przypadku
poow kocw i cierpliwie sucha.
Zulusi widzieli, w czym tkwi problem, ale nie rozumieli jego przyczyny. Nie
rozmawiali oczywicie na ten temat, ale jeli ktry z nich rozoy bezradnie rce albo w
szczeglny sposb zakaszla, wszyscy orientowali si, co ma na myli. Najtrafniej uj to w
sowa Mbejane. Sean wanie urzdzi im dzik awantur. Chodzio o zgubion siekier i o to,
kto jest za ten fakt odpowiedzialny. Kaza im stan w szeregu i po wyraeniu powanych
wtpliwoci co do ich pochodzenia, a take stwierdzeniu, jak mao s warci i jak ndzna
czeka ich przyszo, znikn w swoim wozie. Zapado dugie milczenie. Po jakim czasie
Hlubi poczstowa tabak Mbejane.
Ten wzi szczypt.
- Gupi to ogier, ktry nie wie, jak wzi przeszkod - powiedzia.
- To prawda, to prawda - przytaknli wszyscy. I na tym stano.

18. Tydzie pniej dotarli do rzeki Sabi. Na drugim brzegu widnia w oddali zarys
bkitnoszarych gr, a rzeka bya wezbrana - wezbrana i brunatna.
Ranek wsta rzeki i chodny po nocnym deszczu. Nad obozem unosi si zapach
palonego drzewa, byda i dzikiej mimozy. Z jednego ze strusich jaj, ktre znalaz
poprzedniego dnia Mbejane, Katrina przyrzdzia omlet wielkoci talerza do zupy. By ty i
poywny, doprawiony gak muszkatoow i grzybami. Na deser podaa jczmienne placki z
miodem dzikich pszcz, kaw i cygaro dla Seana.
- Wybierasz si dzi na polowanie? - zapytaa Katrina.
- Hmmm.
- Tak?
- Nie chcesz, ebym wyjeda?
- Od tygodnia nie spdzie ani jednego dnia w obozie.
- Nie chcesz, ebym wyjeda? Wstaa i zacza szybko sprzta ze stou.
- A zreszt i tak nie trafisz na lad adnego sonia... od dawna ju nic nie upolowae.
- Chcesz, ebym zosta?
- Taki adny mamy dzie - powiedziaa dajc znak Kandhli, zby zabra talerze.
- Jeli chcesz, abym zosta, popro.
- Moglibymy pj na grzyby.
- Popro - powtrzy Sean.
- No wic dobrze, prosz.
- Mbejane, rozsiodaj konia, nie bd go dzisiaj potrzebowa. Katrina rozemiaa si. Z
wirujc wok ng spdnic pobiega do swojego wozu, woajc psy. Po chwili wynurzya
si stamtd w czepku na gowie i z koszykiem w rku. Dokoa niej krciy si psiaki,
szczekajc i skaczc.
- No dobrze... w takim razie szukajcie - powiedzia im Sean i ruszyy do przodu,
zataczajc krgi, ujadajc i gonic si wzajemnie. Twarz Katriny ocienia czepek, ale kiedy
spogldaa na Seana, w jej oczach janiaa ziele. Zbierali wiee grzyby, okrge, brzowe i
twarde, z lekko lepicymi si kapeluszami i delikatnymi blaszkami przypominajcymi damski
wachlarz. W cigu godziny zapenili cay koszyk i zatrzymali si pod drzewem manili. Sean
pooy si na plecach. Katrina urwaa dbo trawy i askotaa go po twarzy. W kocu zapa
j za przegub i pocign ku sobie. Psy przyglday si im, siedzc dookoa i wywieszajc
mokre rowe jzyki.

- W Kraju Przyldkowym jest takie miejsce, niedaleko Paarl. Nad pync rzek
wznosz si gry... woda jest tam tak czysta, e wida pywajce na dnie ryby - powiedziaa
Katrina. Przytkna ucho do jego piersi i suchaa, jak bije mu serce. - Kupisz mi tam
pewnego dnia farm?
- Kupi - zgodzi si Sean.
- Wybudujemy dom z szerok werand, a w niedziele bdziemy jedzi do kocioa.
Dziewczynki i malcy zostan z nami w powozie, a wiksi chopcy bd kusowali obok.
- Ile ich bdzie? - zapyta Sean. Podnis skraj czepka Katriny i przyglda si jej
uchu. Byo bardzo adne. W promieniach soca widzia delikatny puszek na jego patku.
- Och, mnstwo... w wikszoci chopcy, ale i par dziewczynek.
- Dziesicioro? - zasugerowa Sean.
- Wicej.
- Pitnacioro?
- Tak, pitnacioro.
Leeli zamyleni. Pitnastka wydawaa si Seanowi odpowiedni, okrg liczb.
- Bd rwnie hodowa kurczaki, chc mie mnstwo kurczakw.
- Dobrze - zgodzi si Sean.
- Nie bd ci przeszkadza?
- A powinny?
- Niektrym ludziom przeszkadzaj kurczaki. S tacy, ktrzy w ogle ich nie znosz powiedziaa Katrina. - Ciesz si, e ty do nich nie naleysz. Zawsze chciaam mie kurczaki.
Sean prbowa ukradkiem dotkn wargami jej ucha, ale odgada jego zamiar i
usiada.
- Co robisz?
- To - odpar Sean, obejmujc j ramieniem.
- Nie, Sean, one na nas patrz - powiedziaa, wskazujc rk psy.
- Zrozumiej - stwierdzi... i na duszy czas zapada cisza. Nagle psy zaczy
gwatownie jazgota. Katrina usiada, a Sean obejrza si i zobaczy leoparda. Sta nie dalej
jak pidziesit jardw od nich, na skraju gstego buszu przy brzegu rzeki. Obserwowa ich.
Wyglda bardzo elegancko - opity w czarno-zote trykoty - dugi i szczupy. Po chwili
pobieg dalej - tak szybko, e zarys jego ciaa rozpyn si w powietrzu - dotykajc lekko

ziemi niczym lizgajca si po wodzie, pijca w locie jaskka. Psy ruszyy za nim caym
stadem, prowadzone przez Zodzieja, ktry ujada zaamujcym si z podniecenia gosem.
- Do nogi, wracajcie do nogi! - zawoa Sean. - Zostawcie go, do diaba, w spokoju,
wracajcie!
- Zatrzymaj je, Sean, pobiegnij za nimi. Stracimy je wszystkie.
- Zaczekaj tutaj - powiedzia.
Pobieg w busz nasuchujc odgosw szczekania. Nie woa, nie byo sensu zdziera
gosu. Wiedzia, co si stanie, i nasuchiwa. Ton polowania zmieni si - sta si ostrzejszy.
Sean zatrzyma si i ciko dyszc, wpatrywa przed siebie. Psy stany. Ich szczekanie byo
teraz goniejsze i bardziej rwnomierne.
- Ten dra ma zamiar z nimi walczy.
Znowu zacz biec i prawie natychmiast usysza skowyt pierwszej ofiary. Nie
zatrzymywa si. Odnalaz psa, star suk z biaymi uszami, lec z rozerwanym brzuchem
tam, gdzie cisn j leopard. Ruszy dalej. Nastpny by brzowy ridgeback z wyprutymi
wntrznociami; wci ywy, prbowa si ku niemu czoga. Pobieg dalej; polowanie
odbywao si poza zasigiem jego wzroku, ale nie oddalao si. Nie pomaga ju poharatanym
psom. Wikszo bya martwa, zanim do nich dotar. lina zgstniaa mu w ustach, serce
walio o ebra i biegnc chwia si na nogach.
Nagle znalaz si na otwartej przestrzeni. Teraz wszystko rozgrywao si przed nim
jak gdyby na scenie. Zostay tylko trzy psy. Jednym z nich by Zodziej. Otaczay leoparda
ujadajc, doskakujc z wyszczerzonymi zbami do jego czarnych ap i odskakujc, kiedy
rzuca si na nie ze stumionym rykiem. Polana poronita bya nisk zielon traw. Soce
stao dokadnie w zenicie; nie rzucao wcale cienia, otulajc wszystko paskim rwnym
wiatem. Sean prbowa krzykn, ale ze cinitego garda nie wydoby si aden gos.
Leopard przekrci si na plecy i leg nieruchomo z gracj sennego kota, rozkadajc apy i
odsaniajc brzuch. Psy cofny si i wahay. Sean krzykn ponownie, ale jego gos by zbyt
saby. Ten kremowoty, mikki i puszysty brzuch stanowi zbyt wielk pokus. Jeden z
psw zaatakowa z nisko pochylonym, otwartym pyskiem. apy leoparda zwary si na nim
niczym potrzask. Przednie zapay i przytrzymay, a tylne wykonay kilka szybkich ruchw.
Przecity niczym skalpelem chirurga pies zaskowycza i pofrun w bok z wypatroszonym
brzuchem. Leopard rozprostowa si ponownie, odsaniajc t przynt. Sean by teraz
bliej. Dwa psy usyszay w kocu jego krzyk. Leopard usysza go take. Stan na czterech

apach i chcia uciec, ale w momencie, kiedy si odwraca, Zodziej skoczy do przodu,
prbujc ugry go w tyln ap i zmuszajc go do przycupnicia.
- Hej, Zodziej, zostaw go! Do nogi, Zodziej, do nogi!
Pies potraktowa krzyki Seana jako zacht. Taczy poza zasigiem migajcych w
powietrzu ap, przenikliwym szczekaniem naigrawajc si z leoparda. Wayy si teraz losy
walki. Sean wiedzia, e jeeli uda mu si odcign psy, leopard ucieknie. Ruszy do przodu
spokojnym krokiem i pochyli si, eby podnie z ziemi kamie i cisn nim w Zodzieja.
Jego ruch zakci jednak rwnowag. Kiedy si wyprostowa, zobaczy, e leopard utkwi w
nim swoje oczy. Poczu w odku liski dotyk strachu. Drapienik szykowa si do ataku.
Pozna to po sposobie, w jaki pooy uszy i przysiad na skurczonych apach. Upuci kamie
i sign po n za pasem.
Leopard obnay zby. Byy te, a jego pysk z lecymi pasko uszami przypomina
eb wa. Ruszy do przodu, sunc nisko nad ziemi i zostawiajc z tyu psy. Sadzi dugimi,
piknymi susami, mknc szybko nad traw i kiedy znalaz si w odlegoci paru krokw,
skoczy wysoko w gr, bardzo szybko i bardzo gadko. Sean poczu jednoczenie wstrzs i
bl. Wstrzs wywrci go na plecy, a bl sprawi, e zabrako mu w pucach powietrza.
Pazury leoparda zagbiy si w jego piersi. Czu, jak rozdrapuj mu ebra. Wbi przedrami
w gardo drapienika i odsun jego pysk od siebie. Poczu na twarzy jego ciki, przejrzay
oddech. Tarzali si razem po trawie. Przednie apy leoparda wci tkwiy w jego piersi, a
tylne signy wyej, eby rozpru mu brzuch. Sean przekrci si desperacko, chcc przed
nimi uciec, i wbi n w grzbiet drapienika. Leopard rykn z blu i ponownie poderwa do
przodu tylne apy; Sean poczu wbijajce mu si w biodro i rozrywajce udo pazury. Bl by
gboki i silny; wiedzia, e jest ciko ranny. Tylne apy wracay. Tym razem go zabij.
Zodziej zacisn zby na apie leoparda, zanim pazury zdyy wbi si w brzuch
Seana. Zapierajc si przednimi nogami cofa si, cigajc leoparda z ciaa swego pana.
Przed oczyma Seana latay jaskrawe plamy, wszystko osuwao si w ciemno. Wbi n w
grzbiet napastnika, blisko krgosupa, i pocign ostrzem midzy ebrami - ruchem, jakim
rzenik wycina kotlet. Zwierz rykno, przez jego ciao przeszed dreszcz, a pazury zacisny
si mocniej na piersi Seana. Sean ci go znowu - gboko i dugo - a potem raz i jeszcze raz.
Dgajc na olep leoparda, ktrego krew mieszaa si z jego wasn, wysun si spod niego
pprzytomny z blu. Psy warczc rzuciy si na martwe zwierz. Sean wypuci z rki n i
dotkn ran na nodze. Laa si z nich ciemna, gsta jak syrop krew - duo krwi. Spoglda w

gb ciemnego komina. Noga leaa daleko, zupenie jakby nie naleaa do niego - to nie bya
jego noga.
- Garry - szepn. - Garry, o Boe. Przepraszam. Ja nie chciaem, polizgnem si... Komin zamkn si i nie byo ju nic - tylko ciemno. Czas by czym pynnym, cay wiat
pyn i przesuwa si w czerni. Soce stao si ciemne i tylko bl nie ustawa, mocny i
nieruchomy niczym skaa bodzca ciemne wzburzone morze. Zobaczy niewyran w
ciemnoci twarz Katriny. Prbowa powiedzie, jak mu przykro. Prbowa powiedzie, e to
by przypadek, ale bl zamkn mu usta. Pakaa. Wiedzia, e ona wszystko zrozumie i
zagbi si z powrotem w ciemnym morzu. A potem powierzchnia wody zakipiaa i zacz
krztusi si z gorca, ale cigle tkwi w nim bl - nieruchomy jak skaa, ktrej mg si
przytrzyma. Unoszca si z morza para otoczya go i zastyga, przybierajc ksztat kobiety.
Przez chwil myla, e to Katrina, ale potem zobaczy, e jej gowa jest gow leoparda, a
oddech cuchnie niczym gnijca, dotknita gangren noga.
- Nie chc ci... wiem, kim jeste! - krzykn na ni. - Nie chc ci. To nie moje
dziecko - i zjawa rozpyna si w oboku, szarym, wijcym si oboku, a potem wrcia do
niego dzwonic acuchem, toczc t pian z szarych zamglonych ust, i ogarn go strach.
Przekrci si, zakrywajc twarz i trzymajc si swego blu, bo tylko bl by czym pewnym i
prawdziwym.
A potem, po tysicu lat, morze zamarzo i szed po nim, i wszdzie, gdzie spojrza,
rozciga si biay ld. Byo mu zimno i czu si samotny. Wia lekki wiatr, lekki zimny wiatr
i po lodzie nis si jego szum, szum, ktry przejmowa smutkiem, a Sean trzyma si
swojego blu, obejmowa go z caych si, bo czu si samotny i tylko bl by Prawdziwy. A
potem pojawiy si na lodzie inne postaci, ciemne figurki podajce w popiechu w jedn
stron, toczce si wok niego i popychajce go do przodu, tak e w kocu zgubi gdzie
swj bl, utraci go w tym desperacko gnajcym gdzie tumie. I chocia adna z postaci nie
miaa twarzy, niektre z nich pakay, a inne miay si biegnc do przodu, a w kocu dotarli
do miejsca, w ktrym wyrbano w lodzie szeroki, gboki przerbel. Jego biae brzegi
przechodziy na samym skraju w ziele, potem w bkit, a w kocu w bezkresn czer i
niektre postaci rzucay si do niego radonie ze piewem na ustach, inne czepiay si
brzegw, z wykrzywionymi strachem, bezksztatnymi twarzami, a jeszcze inne wkraczay w
otcha zmczonym krokiem, jak wdrowcy u kresu dugiej podry. Zobaczywszy przerbel
Sean zacz walczy, prbujc przecisn si przez pdzcy, nioscy go ze sob tum, ale ju

po chwili znalaz si na brzegu otchani i noga zelizgna mu si w d. Zacisn palce na


liskim skraju lodu. Walczy, krzyczc gono, bo wcigaa go ciemna topiel. A potem opad
nieruchomo na plecy - przerbel zamkn si i Sean by znowu sam. Czu si zmczony pusty w rodku i straszliwie zmczony. Zamkn oczy i wtedy powrci do niego bl,
pulsujcy mikko w zranionej nodze.
Otworzy oczy i zobaczy nad sob blad twarz Katriny. Miaa szeroko otwarte i
otoczone sinymi obwdkami oczy. Chcia podnie rk, eby dotkn jej twarzy, ale nie
mg si ruszy.
- Wrcie. Och, dziki Ci, Boe. Wrcie.
Sean obrci gow i ujrza nad sob brezentow pacht.
- Jak dugo to trwao? - zapyta. Mg mwi tylko szeptem.
- Pi dni... nic nie mw, prosz ci, nic nie mw.
Sean zamkn oczy. By bardzo zmczony i zasn.

19. Kiedy si obudzi, Katrina umya go. Mbejane pomg go unie i przekrci na
bok, dotykajc delikatnie jego nogi swoimi wielkimi rowymi domi. Zmyli z niego odr
gorczki i zmienili pociel. Sean obserwowa krztajc si Katrin i za kadym razem, kiedy
obracaa ku niemu wzrok, umiechali si do siebie.
- Gdzie bye, kiedy ci potrzebowaem? - zapyta Zulusa, z trudem wymawiajc
kade sowo.
- Wylegiwaem si na socu, jak stara kobieta - odpar na wp ze miechem, na wp
ze wstydem Mbejane. Katrina przyniosa jedzenie i kiedy uderzy go w nozdrza jego zapach,
uwiadomi sobie, e jest godny. Zjad wszystko i znowu zasn.
Mbejane zbudowa w cieniu, przy brzegu Sabi, szaas z otwartymi cianami i somian
strzech, a potem zrobi ko z erdzi i powizanych ze sob skrzanych rzemieni. Pod
czujnym okiem Katriny przenieli Seana z wozu i uoyli w szaasie. Dziewczyna wrcia po
poduszki, a kiedy wesza do szaasu, zastaa Seana uoonego wygodnie razem ze Zodziejem.
- Sean, wyrzu std tego potwora... te koce s wieo wyprane. Zodziej przywar
pasko do ka, chowajc pysk pod pach Seana.
- Nic si nie stanie. Jest cakiem czysty - broni go Sean.
- Powchaj, jak cuchnie.
- Wcale nie. - Sean powcha Zodzieja. - No, w kadym razie, niezbyt mocno.
- Obaj jestecie siebie warci!
Podoya Seanowi poduszki pod gow i obesza ko.
- Jak noga?
- wietnie - stwierdzi Sean. Zodziej niepostrzeenie podpez w gr, ukadajc si
na poduszce.
Powoli mijay dnie. Rany Seana goiy si, a razem ze zdrowiem wracay mu siy. W
przepywajcym przez szaas powietrzu szybko schy strupy pokrywajce jego pier i nog,
wida byo jednak, e blizny pozostan na cae ycie. Rankiem, po niadaniu, Sean
przyjmowa, rozparty na posaniu, swoich Zulusw, Katrina siedziaa na skraju ka, a
sucy w kucki wok niego. Najpierw poruszali sprawy domowe - mwili o tym, jak czuj
si woy, wymieniajc kadego po imieniu, troszczc si o ich oczy, racice i odki. W
jednym z wozw rozdara si brezentowa pachta. Jedyna pozostaa suka miaa akurat cieczk
- czy Zodziej sprosta zadaniu? Brakowao misa - by moe Nkosikazi wybierze si pniej
w cigu dnia na polowanie. Hlubi zapa w sie cztery redniej wielkoci brzany... w tym

momencie rozmowa schodzia na sprawy otaczajcego ich buszu. Poniej pierwszego zakola
rzeki lew zabi bawou - kr nad tym miejscem spy. W nocy stado soni przyszo do
wodopoju o mil w gr rzeki. Kad spraw roztrzsali wszyscy zgromadzeni. Kady mg
wyrazi swoj wasn opini i nie zgodzi si z cudz. Kiedy wszyscy si wypowiedzieli,
Sean zleca im zadania na cay dzie i odsya do pracy. Zostawali z Katrina sami.
Z chatki mieli szeroki widok na cae zakole rzeki, na wylegujce si na biaym piasku
krokodyle i nurkujce z pluskiem w pytkiej wodzie zimorodki. Siedzieli blisko siebie
rozmawiajc o farmie, ktr kiedy kupi. Sean zaoy winnic i hodowl koni, a Katrina
bdzie miaa swoje kurczaki. Przed nastaniem nastpnej pory deszczowej wypeni koci
soniow wszystkie wozy; a potem jeszcze jedna taka Wyprawa i bd mieli do pienidzy,
eby kupi farm.
Katrina trzymaa go w ku duej, ni to byo konieczne. Opiekowaa si nim jak
matka i bardzo mu si to spodobao. Bezwstydnie, jak kady mczyzna, przyjmowa jej
wzgldy i wyolbrzymia nawet troch swoje dolegliwoci. W kocu, niezbyt chtnie,
pozwolia mu wsta. Spdzi w obozie jeszcze cay tydzie, wiczc nog, a potem, kiedy
przesta utyka, wzi ktrego wieczoru strzelb i poszed razem z Mbejane upolowa co na
kolacj. Szli wolno, Sean oszczdza nog, ale mimo to niedaleko obozu udao mu si
upolowa mod antylop eland. Usiad pod drzewem msasa i zapali cygaro, a Mbejane
poszed po sucych, eby zanieli zdobycz do obozu. Przypatrywa si, jak oprawiaj
antylop; jej miso obronite byo biaym tuszczem. Zawiesili je na erdziach i nieli
midzy sob, po dwch Zulusw do kadej erdzi. Kiedy wrcili wszyscy do obozu, Sean
zasta Katrin w jednym z jej tajemniczych nastrojw. Podczas kolacji odpowiadaa
roztargniona na jego pytania, a potem, przy ognisku, usiada daleko od niego. Wygldaa
uroczo i Sean by zaskoczony i troch rozalony. W kocu wsta z krzesa.
- Czas do ka. Odprowadz ci do twojego wozu.
- Id sam. Ja posiedz troch duej. Sean zawaha si.
- Czy co si stao? Zrobiem co zego?
- Nie - odpara szybko. - Nie. Wszystko w porzdku. Id spa. Pocaowa j w
policzek.
- Jeli bdziesz mnie potrzebowaa, jestem w pobliu. Dobranoc, pij sodko.
Wyprostowa si.
- Chod, Zodziej! - zawoa. - Czas do ka.

- Prosz, zostaw ze mn Zodzieja - powiedziaa Katrina, apic psa za skr na karku


i przytrzymujc go.
- Dlaczego?
- Po prostu chc mie towarzystwo.
- W takim razie ja te zostan.
- Nie, ty id do ka. - W jej gosie zabrzmiaa desperacja i Sean przyjrza si jej
uwanie.
- Na pewno wszystko z tob w porzdku?
- Tak, prosz ci, id ju.
Podszed do swojego wozu i obejrza si. Siedziaa sztywno wyprostowana, trzymajc
psa za kark. Wdrapa si do rodka. W wozie palia si lampa. Stan zaskoczony widokiem
swojego ka. Zamiast szorstkich kocy leaa na nim pociel. Przejecha rk po gadkim
ptnie - byo wieo uprasowane. Usiad na ku i zdj buty.
cign koszul, rzuci j na skrzyni i pooy si, wlepiajc oczy w lamp.
- Dzieje si tutaj co cholernie dziwnego - powiedzia gono.
- Sean. - Jej gos zabrzmia tu obok wozu. Sean zerwa si z ka i odsun pacht. Czy mog wej?
- Tak, oczywicie. - Poda jej rk i pomg dosta si do rodka. Przyjrza si jej
twarzy. Malowa si na niej strach.
- Stao si co zego - powiedzia.
- Nie, nie dotykaj mnie. Jest co, co musz ci powiedzie. Usid na ku.
Sean wpatrywa si w jej twarz. By zaniepokojony.
- Kiedy zostaam z tob, mylaam, e ci kocham. Wierzyam, e zawsze bdziemy
razem. - Przekna z trudem lin. - A potem znalazam ci lecego tam w trawie...
pokrwawionego i nie dajcego znakw ycia. Bye martwy, zanim zaczo si nasze wsplne
ycie.
Sean zobaczy w jej oczach bl; przeywaa to na nowo. Wycign do niej rk, ale
zapaa go za przegub.
- Nie, poczekaj... daj mi skoczy. Musz ci to wyjani. To bardzo wane.
Sean opuci rk, a ona szybko mwia dalej.
- Bye martwy i ja te umieraam w rodku. Czuam si jak wydrona. Nic we mnie
nie zostao. Nic... tylko ta pustka wewntrz i sucha, martwa skorupa na zewntrz. Dotknam

twojej twarzy i wtedy spojrzae na mnie. Zaczam si wwczas modli, Sean, i modliam si
przez wszystkie dni, podczas ktrych walczye z gangren.
Uklka przed nim i obja go w pasie.
- Teraz yjemy i jestemy z powrotem razem, ale wiem, e to nie bdzie trwa
wiecznie. Moe jeszcze tylko dzie, moe rok, moe, jeli bdziemy mieli szczcie,
dwadziecia lat. Ale nie zawsze. Widz teraz, jaka byam maostkowa. Chc zosta twoj
on.
Pochyli si ku niej szybko, ale ona odsuna si i wstaa. Rozpia guziki i pozwolia,
eby zsuno si z niej ubranie. Rozpucia wosy, ktre opady byszczc fal na jej biae
ciao.
- Spjrz na mnie, Sean. Chc, eby na mnie spojrza. Mog ci da siebie i swoj
mio... czy to wystarczy?
Staa przed nim, nie kryjc niczego, z wosami niczym czarny ogie i mikkim,
wiatem odbijajcym si na mikkiej skrze. Zobaczy, jak rumieniec przechodzi jej z twarzy
na piersi, a rozjarzyy si, rowe i niemiae, a mimo to dumne ze swojej doskonaoci. Nie
patrzy na ni duej. Przycign j do siebie i osoni jej nago swoim wielkim ciaem.
Wstrzsa ni dreszcz i musia owin j przecieradami i przemawia do niej czule tak
dugo, a uspokoia si i leaa z twarz wtulon w jego brod i szyj.
- Poka mi jak... Chc da ci wszystko. Prosz, poka mi jak - szeptaa.
Tej nocy poczyli si ze sob maeskim wzem i byo w tym poczeniu wiele
rnych rzeczy. Bya w nim mikko wiatru i pragnienie, z jakim spkana ziemia wypatruje
deszczu. By ostry i szybki bl, i ruch, ktrym spina si konia biegncego do mety; byy gosy
ciche jak nocne szepty i szczliwe jak powitanie; by radosny lot na skrzydach orw,
triumfalny przypyw i dziki strumie rozpryskujcy si o skaliste wybrzee, a potem spokj,
ciepo, blisko tulcych si do siebie zaspanych szczenit i sen. A po nie zaczo si kolejne
poszukiwanie i odnajdywanie, kolejne poczenie i kolejne odsanianie tajemnic zawartych w
sekretnych zakamarkach jej ciaa.

20. Rano przyniosa mu swoj Bibli.


- A to co? - protestowa Sean. - Zoyem ju przecie jedn przysig.
Katrina rozemiaa si do niego, szczliwa i wci wypeniona ciepym
wspomnieniem minionej nocy. Otworzya ksig na czystej kartce przed tytuem.
- Musisz wpisa tutaj swoje nazwisko... tutaj, obok mojego. Patrzya, jak to robi,
stojc tu przy jego krzele i dotykajc biodrem jego ramienia.
- I dat twoich urodzin - dodaa. Dziewity stycznia 1862 roku - wpisa Sean.
- Co to znaczy data mierci? - zapyta. - Chcesz, ebym to take wypeni?
- Nie mw tak - powiedziaa szybko i dotkna drewnianego stou.
Sean aowa, e to powiedzia.
- Jest tutaj miejsce tylko na szecioro dzieciakw - stwierdzi, prbujc zatrze ze
wraenie.
- Imiona nastpnych moemy umieci na marginesach. Tak wanie robia mama...
zapisaa nawet pierwsz stron Ksigi Rodzaju. Mylisz, e my te zajedziemy tak daleko,
Sean?
Umiechn si do niej.
- Czuj si dzisiaj tak wspaniale, e nie sprawi nam chyba wikszych trudnoci
dotarcie do Nowego Testamentu.
Wystartowali dobrze. W czerwcu, kiedy skoczyy si deszcze, Katrina chodzia
odchylona do tyu, eby zrwnoway spoczywajcy w jej onie ciar. W obozie panowa
dobry nastrj. Katrina miaa w sobie teraz wicej z kobiety ni dziecka, bya dua i
rozpromieniona. Radowa j nabony szacunek, z jakim Sean traktowa jej odmienny stan.
Czsto piewaa sama do siebie, a w nocy pozwalaa mu czasami posucha dziecka. ciga z
jej brzucha nocn koszul i przykada ucho do ciasno napitej, pokrytej bkitnymi ykami
skry. Przysuchiwa si szmerom i bulgotom i czu na policzku kopanie maego. Kiedy si
odsuwa, w jego oczach lni zachwyt, a ona umiechaa si do niego z dum, przycigaa do
siebie jego gow i leeli razem bez ruchu. Za dnia rwnie byo im ze sob dobrze. Sean
czsto mia si ze sucymi i polowa bez poprzedniej zaciekoci.
Wdrowali na pnoc wzdu rzeki Sabi, czasami przez cay miesic obozujc w
jednym miejscu. Im wiksza susza panowaa na paskowyu, tym gromadniej zwierzyna
powracaa do rzek i wozy znowu zaczy si wypenia koci.

Ktrego wrzeniowego popoudnia Sean i Katrina wybrali si na przechadzk


brzegiem rzeki. Ziemia bya brzowa, a w powietrzu unosi si zapach suchej trawy. Koryto
rzeki wypeniay sadzawki i biae achy piasku.
- Do diaba, ale gorco. - Sean zdj kapelusz i otar pot z czoa. - Chyba si ugotujesz
w tym swoim ubraniu.
- Nie, czuj si dobrze - odpara, trzymajc go za rami.
- Popywajmy troch.
- Bez ubrania? - zrobia wielkie oczy.
- Oczywicie, dlaczego nie?
- To takie prostackie.
- Daj spokj.
Wzi j na rce, znis protestujc przy kadym kroku na d i w miejscu, gdzie tu
przy samej wodzie leao kilka gazw, cign z niej sukienk. miaa si, apaa kurczowo
oddech i czerwienia jednoczenie, a Sean zanis j na rodek sadzawki, gdzie usiada,
wdziczna, e woda siga jej do samego podbrdka.
- No i jak? - zapyta.
Siedzc przebieraa palcami ng w piasku i rozpucia wosy, ktre Pyway wok
niej po powierzchni. Jej brzuch przewitywa przez wod niczym grzbiet biaego wieloryba.
- Cakiem przyjemnie - przyznaa. - Czuj si tak, jakbym bya w jedwabnej bielinie.
Sean stan tu obok niej. Mia na sobie tylko kapelusz. Spojrzaa na niego.
- Usid - powiedziaa, odwracajc si ze wstydem.
- Dlaczego? - zapyta.
- Wiesz dlaczego... jeste nieokrzesany, dlatego. Sean usiad obok niej.
- Powinna si ju do mnie przyzwyczai.
- Widocznie si nie przyzwyczaiam. Sean obj j pod wod ramieniem.
- Jeste urocza - powiedzia. - Jeste moim marzeniem. Pozwolia mu pocaowa si w
ucho.
- Co to bdzie? - zapyta dotykajc doni jej brzucha. - Chopiec czy dziewczynka? By to obecnie ich ulubiony temat rozmw.
- Chopiec. - Katrina nie miaa co do tego adnych wtpliwoci.
- Jak go nazwiemy?

- Jeli nie znajdziesz szybko jakiego predicanta, bdziemy musieli mu nada imi,
ktrym czsto obdarzasz swoich sucych.
Sean wlepi w ni oczy.
- Co masz na myli?
- Wiesz, jak ich nazywasz, kiedy jeste zy.
- Bkartami - odpar Sean. - Do diaba, e te o tym nie pomylaem! - doda po chwili
zatroskanym gosem. - Musimy znale ksidza. adne moje dziecko nie bdzie bkartem.
Musimy wraca do Louis Trichardt.
- Masz na to nie wicej jak miesic - ostrzega go.
- Mj Boe, nie damy rady tak szybko. Za pno o tym pomylelimy. - Sean poblad
na twarzy. - Poczekaj, wiem ju, co zrobi. Na wybrzeu, po drugiej stronie gr, s jakie
portugalskie osady.
- Ale przecie to s rzymscy katolicy...
- Nie szkodzi, wszyscy pracuj dla tego samego szefa.
- Ile czasu zajmie nam przejcie przez gry? - spytaa z powtpiewaniem Katrina.
- Nie wiem. Na koniu droga na wybrzee nie powinna trwa duej jak dwa tygodnie.
- Na koniu? - Katrina miaa coraz wicej wtpliwoci.
- Och, do diaba... przecie nie moesz jecha konno. - Sean podrapa si w nos. Musz pojecha i sprowadzi ksidza tutaj. Poradzisz sobie sama? Zostawi Mbejane, eby
si tob opiekowa.
- Oczywicie. Nic mi si nie stanie.
- Jeli nie chcesz, to nie pojad. To nie jest teraz a takie wane.
- Jest, sam o tym wiesz. Nic mi si nie stanie, naprawd. Przed swoim wyjazdem
nastpnego ranka Sean odszed z Mbejane na stron.
- Wiesz, dlaczego ze mn nie jedziesz, prawda?
Mbejane kiwn gow, ale Sean i tak odpowiedzia na wasne pytanie.
- Poniewa jest tutaj dla ciebie waniejsze zadanie.
- W nocy - oznajmi Mbejane - bd spa pod wozem Nkosikazi.
- Spa?! - zapyta gronym gosem Sean.
- Tylko przez krtk chwilk, a i tak bardzo lekko - odpowiedzia z umiechem Zulus.
- No, teraz ju lepiej - odpar.

21. Sean poegna si z Katrina. Nie byo ez; rozumiaa konieczno jego wyjazdu i
pomagaa mu j zaakceptowa. Stali przez dusz chwil obok wozu, trzymajc si za rce i
szepczc sobie do uszu czue swka, a potem Sean kaza sobie przyprowadzi wierzchowca.
Hlubi ruszy za nim, prowadzc jucznego konia. Na drugim brzegu rzeki Sean zatrzyma si i
odwrci. Katrina wci staa przy wozie, a nad ni growaa sylwetka Mbejane. W swoim
czepku i zielonej sukience wygldaa tak modzieczo. Sean pomacha im nad gow
kapeluszem i ruszy w stron gr.
W miar jak si wspinali, puszcza zamieniaa si w sawann i kada noc bya
chodniejsza od poprzedniej. A potem sawanna ustpia miejsca stromym zboczom i
wypenionym mg wwozom. Sean i Hlubi drapali si coraz wyej, podajc ladami
zwierzyny, gubic je, cofajc si, jeli trafili na miejsce, gdzie nie sposb byo przej, i dalej
szukajc przeczy. Prowadzili konie nad urwiskami, a w nocy siedzieli tu obok siebie i
przysuchiwali si pohukujcym wok nich pawianom. A ktrego poranka, jasnego jak
oszlifowany diament, weszli na szczyt. Po zachodniej stronie ld rozpociera si niczym
Mapa i odlego, ktr przebyli w cigu tygodnia, wydaa si Seanowi aonie maa. Kiedy
naty wzrok i wyobrani, mia wraenie, e widzi ciemnozielone zakola Sabi. Po
wschodniej stronie ld zlewa si z bkitem, ktry nie by niebem, i Sean nie wiedzia przez
chwil, co to takiego. A potem uwiadomi sobie, e to morze, i mia si razem z Hubim, bo
czu si podobny bogom, stojc tak na szczycie wiata. Znaleli najatwiejsze zejcie i
podali na wschd, a dotarli do nadmorskiej rwniny. U podna gr trafili na wiosk
tubylcw. Widok uprawnych pl i ludzkich osiedli by dla Seana maym szokiem.
Przyzwyczai si ju do myli, e on i jego orszak to jedyni pozostali na ziemi przedstawiciele
gatunku ludzkiego.
Mieszkacy wioski rzucili si na ich widok do ucieczki. Matki apay na rce swoje
dzieci i biegy tak samo chyo jak ich mowie - w tej czci Afryki wci ywa bya pami
handlarzy niewolnikw. Po dwch minutach Sean mia znowu uczucie, e jest jedyn osob,
ktra pozostaa na tej ziemi. Hlubi potrzsn ze smutkiem gow.
- Mapy - odezwa si z charakterystyczn dla Zulusw pogard dla wszelkich innych
afrykaskich plemion.
Zsiedli z koni i przywizali je do stojcego porodku wioski wielkiego drzewa.
Usiedli w cieniu i czekali. Lepianki przypominajce ule byy ciemne od ognia. Midzy nimi
grzebao i dziobao go ziemi par kurczakw. Po pgodzinie Sean dostrzeg obserwujc

ich z buszu czarn twarz. Zignorowa j. Twarz powoli wynurzya si z zaroli, a za ni


niechtne ciao. Sean wci rysowa gazk wzory na ziemi. Ktem oka obserwowa
podchodzcego z wahaniem tubylca. By to starzec z chudymi jak patyki nogami i pokrytym
bielmem jednym okiem. Sean domyli si, e wspplemiecy wybrali go na ambasadora,
poniewa jego strata byaby najmniej dotkliwa.
Podnis wzrok i obdarzy starego promiennym umiechem. Ten zastyg w bezruchu, a
potem wargi rozchyliy mu si w niewyranym umiechu ulgi. Sean wsta, otrzepa donie o
bryczesy i podszed, eby ucisn mu do. Busz wok nich natychmiast zaroi si od ludzi trajkoczc i miejc si wracali z powrotem do wioski; otoczyli ze wszystkich stron Seana,
dotykajc jego ubrania, zagldajc mu w twarz i krzyczc z radoci. Oczywiste byo, e
wikszo z nich nigdy przedtem nie widziaa biaego czowieka. Sean stara si wydoby
praw rk z ucisku Jednookiego, ten jednak za nic w wiecie nie chcia jej wypuci. Hlubi
opar si z lekcewaeniem o drzewo i nie bra udziau w powitaniu. Jednooki odgoni w
kocu wieniakw, krzyczc na nich skrzypicym ze staroci gosem. Odwaga, jak okaza,
przysporzya mu teraz szacunku. Na jego rozkaz kilkanacie modszych kobiet pobiego
midzy chatki i wrcio za chwil z rzebionym stokiem i szecioma glinianymi garnkami
wypenionymi miejscowym piwem. Trzymajc wci Seana za rk, Jednooki zaprowadzi go
do stoka i da znak, eby usiad; reszta wieniakw ukucna wok nich, a jedna z dziewczt
podaa najwiksze naczynie Seanowi. Piwo byo te i wydobyway si z niego podejrzane
bbelki. Seanowi skurczy si na ich widok odek. Spojrza na Jednookiego, ktry
wpatrywa si w niego z niecierpliwoci. Unis naczynie i pocign yk, po czym
umiechn si zaskoczony. Piwo byo gste jak mietana i przyjemnie cierpkie w Smaku.
- Dobre - powiedzia.
- Dopre - powtrzyli chrem wieniacy.
- Wasze zdrowie - wznis toast Sean.
- Ztrofie - powtrzya jak jeden m caa wioska, a Sean pocign kilka potnych
ykw. Jedna z dziewczt zaniosa piwo Hlubiemu. Uklka i niemiao wycigna do niego
naczynie. Jej biodra owijaa opaska z plecionej trawy, z przyczepion z przodu krtk
spdniczk, ale ty miaa cakiem odsonity, a piersi wielkoci i ksztatu dojrzaych
melonw. Hlubi dugo si w nie wpatrywa. W kocu dziewczyna pochylia gow i dopiero
wtedy wzi z jej rk naczynie.
Seanowi potrzebny by przewodnik do najbliszego osiedla Portugalczykw.

- Miasto? Portugal? - zapyta spogldajc na Jednookiego. Okazywane mu przez


Seana zainteresowanie wyranie uszczliwio starego. Zapa go ponownie za rk i zacz
ni energicznie potrzsa.
- Przesta, ty cholerny gupcze! - zawoa poirytowany Sean. Jednooki wyszczerzy
zby i pokiwa gow, a potem nie wypuszczajc Seana z ucisku, zacz z pasj przemawia
do wieniakw. Sean odwiea tymczasem pami, prbujc przypomnie sobie nazw
jednego z portugalskich osiedli.
- Nova Sofala - wrzasn w kocu.
Jednooki gwatownie przerwa swoj mow i wlepi oczy w Seana.
- Nova Sofala - powtrzy Sean wskazujc rk na wschd. Jednooki obnay dzisa
w swoim najszerszym, jak dotd, umiechu.
- Nova Sofala - przytakn, wycigajc pewnym ruchem rk w tym samym kierunku.
Wynajcie go w charakterze przewodnika byo ju tylko kwesti minut. Hlubi osioda konie,
a Jednooki zabra z jednej z chatek pleciony z trawy materac i bojow siekierk. Sean
wskoczy na siodo, oczekujc, e Hlubi zrobi to samo, ale ten zachowywa si co najmniej
dziwnie.
- No? - spyta z rezygnacj Sean. - Co si stao?
- Nkosi. - Hlubi wpatrywa si w gazie rosncego nad ich gowami drzewa. Jucznego konia moe poprowadzi Stary.
- Moecie prowadzi go na przemian - stwierdzi Sean. Hlubi zakaszla i wlepi dla
odmiany oczy w paznokcie swojej lewej doni.
- Nkosi. Czy jest moliwe, eby wracajc znad morza przejeda przez t sam
wiosk?
- Tak, oczywicie - odpar Sean. - Musimy odprowadzi tutaj Starego. Dlaczego
pytasz?
- Wbi mi si cier w stop, Nkosi. Bardzo mnie boli. Jeli mnie nie potrzebujesz,
zaczekam tu na ciebie. Moe do tego czasu rana si zagoi.
Hlubi popatrzy ponownie na drzewo i zaszura z zakopotaniem nogami. Sean nie
zauway przedtem, eby Zulus utyka, i zaintrygowao go, dlaczego kamie. A potem Hlubi
zerkn ukradkiem tam, gdzie w krgu wieniakw staa dziewczyna. Jej spdniczka bya
bardzo skpa i w ogle nie zasaniaa bokw. Sean zrozumia, o co chodzi, i zachichota.

- Twj cier jest bardzo bolesny, ale nie tkwi wcale w stopie. - Hlubi znowu zaszura
nogami. - Mwie, e to mapy... czyby zmieni zdanie? - zapyta.
- To s rzeczywicie mapy - westchn Hlubi. - Ale bardzo przyjanie usposobione.
- W takim razie zosta... ale nie stra tutaj zbyt duo si. W drodze powrotnej czeka
nas przeprawa przez gry.

22. Jucznego konia poprowadzi Jednooki - by z tego powodu bardzo dumny. Jechali
przez poronit wysok traw sawann, przez lasy mangrowe i gorc tropikaln dungl, i
potem przez biae koralowe wydmy i poskrcane palmowe gaje, a v kocu dotarli do morza.
Fort Nova Sofala otoczony by grubymi murami i zaopatrzony w mosine dziao, a
rozcigajce si za nim morze byo brzowe od bota, niesionego przez wpadajc do rzek.
- Madre de Dio! - zawoa wartownik na widok Seana i natychmiast zaprowadzi go do
komendanta, nieduego mczyzny o tej, febrycznej twarzy, ubranego w wysuony,
przepocony mundur.
- Madre de Dio! - zakrzykn komendant, wstajc od biurka i przewracajc za sob
krzeso. Troch czasu trwao, zanim zorientowa si, e stojcy przed nim brudny, brodaty
olbrzym nie jest taki grony, na jakiego wyglda. Komendant mwi po angielsku i Sean
przedstawi mu swj problem.
Oczywicie bdzie mu w stanie pomc. W forcie byo trzech jezuickich misjonarzy,
wieo przybyych z Portugalii i wprost palcych si do jakiej roboty. Sean moe sobie
wybra ktregokolwiek z nich, ale wpierw musi si wykpa, zje z komendantem kolacj i
pomc mu w skosztowaniu rnych gatunkw win, ktre przypyny na tym samym statku co
misjonarze. Sean uzna to za dobry pomys.
Przy kolacji spotka si z jezuitami. Byli to modzi mczyni o rowych twarzach Afryka nie miaa jeszcze sposobnoci wycisn na nich swojego pitna. Chcieli z nim jecha
wszyscy trzej, ale Sean wybra najmodszego, kierujc si nie tyle jego wygldem, ile
imieniem. Ojciec Alphonso - to imi miao w sobie co bohaterskiego. Misjonarze poszli
wczenie spa, zostawiajc komendanta, jego czterech oficerw oraz Seana przy pokanej
baterii butelek porto. Wzniesiono toast za zdrowie krlowej Wiktorii oraz jej rodziny, a
nastpnie za pomylno krla Portugalii, rwnie z ca rodzin. To zaostrzyo ich
pragnienie, wypili wic za wszystkich nieobecnych przyjaci, a potem wznieli toasty
wzajemnie za swoje zdrowie. Komendant i Sean zaprzysigli sobie dozgonn przyja i
wierno, co spowodowao, e komendant posmutnia i zala si zami. Sean poklepa go po
ramieniu i zaproponowa, e zataczy specjalnie dla niego Dziarskiego Biaego Sieranta.
Komendant owiadczy, e poczytuje to sobie za wielki zaszczyt, a co wicej, bdzie wprost
wniebowzity. On sam nie zna, co prawda, tego taca, ale by moe Sean wywiadczy mu t
ask i nauczy go krokw. Taczyli na stole. Komendant radzi sobie bardzo dobrze do
chwili, kiedy wpadszy w entuzjazm, le oceni rozmiary podoa. Sean pomg modszym

oficerom pooy go do ka, a rano razem z misjonarzem i Jednookim ruszyli z powrotem w


stron gr.
Seanowi szkoda byo teraz kadej minuty; chcia jak najszybciej wrci do Katriny.
Ojciec Alphonso znal angielski w tym samym stopniu co Sean portugalski. Utrudniao to
nieco rozmow, ale Alphonso rozwiza problem, mwic za siebie i za Seana. Ten
przysuchiwa si z pocztku jego oracjom, ale kiedy zorientowa si, e poczciwy ojczulek
prbuje nawrci go na swoj wiar, da sobie spokj. Nie wytrcio to bynajmniej jezuity z
rwnowagi: mwi dalej, trzymajc si kurczowo obiema domi koskiego karku, wok
jego ng trzepotaa sutanna, a spod szerokiego ronda kapelusza wygldaa spocona twarz.
Jednooki poda ich ladem niczym stary bocian.
Po dwch dniach przybyli do wioski Jednookiego. Ich wjazd zamieni si w triumfaln
procesj, a twarz ojca Alphonsa rozpromienia si na widok tak licznej przyszej owczarni.
Sean widzia, jak zaciera w duchu rce, i postanowi rusza w dalsz drog, zanim Alphonso
zapomni o gwnym celu wyprawy. Da Jednookiemu myliwski n w nagrod za jego
usugi. Stary usiad pod wielkim drzewem porodku wioski - jego cienkie nogi z trudnoci
dwigay ciar ciaa - i przyciska kurczowo n do piersi.
- Hlubi, dosy ju si zabawie... ruszaj!
Sean nie zsiada z konia, niecierpliwie czekajc, a jego sucy poegna si z trzema
wioskowymi dziewczynami. Hlubi okaza tradycyjny zuluski gust - wszystkie trzy miay
wielkie piersi, wielkie tyki i byy mode. I wszystkie trzy zaleway si zami.
- Chod, Hlubi... co si z tob dzieje?
- One uwaaj, Nkosi, e wziem je za ony.
- Dlaczego?
- Nie wiem, Nkosi.
Hlubi wyrwa si z uciskw najmodszej i najpulchniejszej dziewczyny, zapa swoje
dzidy i uciek. Sean i Alphonso pucili si za nim galopem. Wieniacy egnali ich gono, a
Sean obejrza si i zobaczy, e Jednooki wci siedzi pod wielkim drzewem.
Alphonso zacz w kocu odczuwa narzucone przez Seana tempo. Jego tyrady
staway si coraz krtsze, przejawia take dziwn niech do dotykania sioda tyln czci
ciaa; jecha skurczony przy koskim karku, chodzc poladki na wietrze. Przebyli gry i
zjechali w d; kiedy dotarli do doliny rzeki Sabi, teren obniy si i otoczya ich puszcza.
Dziewitego dnia od wyjazdu z fortu stanli na brzegu rzeki. Z rozlewisk piy wod stada

perliczek. Gdy Sean wraz z towarzyszami zjecha w koryto rzeki, wzbiy si w powietrze w
bkitnej chmurze wirujcych skrzyde.
- Poznajesz t okolic? - zwrci si Sean do Hlubiego, kiedy poili konie.
- Tak, Nkosi, jestemy o dwie godziny drogi w gr rzeki od naszych wozw... idc
przez las zapucilimy si troch za daleko na pnoc.
Sean spojrza na soce - dotykao gazi drzew.
- Zostaa nam jeszcze niecaa godzina dnia... a dzisiejsza noc jest bezksiycowa.
- Moglibymy zaczeka do rana - zasugerowa z nadziej Hlubi. Sean zignorowa go i
da znak ojcu Alphonsowi, eby wsiada na konia. Jezuita szykowa si do duszej dyskusji
na temat sensownoci nocnej jazdy, ale Sean zapa w gar jego sutann i pomg mu wsi
na siodo.

23. Przez ostatni odcinek drogi prowadzia ich zapalona w wozie Katriny i
przewitujca przez brezent lampa. Zodziej oszczeka ich na powitanie, a Mbejane
wyprzedzi innych sucych i zapa za uzd konia Seana. W jego gosie brzmiay
rwnoczenie troska i ulga.
- Zostao mao czasu, Nkosi... zaczo si.
Sean zeskoczy z konia i pobieg do wozu. Odsun brezentow pacht.
- Sean. - Usiada na jego widok. Jej oczy w wietle latarni byy bardzo zielone, ale
widniay wok nich ciemne obwdki. - Przyjechae, dziki Bogu.
Sean uklk przy jej posaniu i wzi j za rk. Powiedzia par sw, a ona przywara
do niego i przesuna wargami po jego twarzy. Znikn cay wiat, pozosta tylko wz stojcy
w ciemnoci, owietlony pojedyncz lamp i mioci dwojga ludzi.
Nagle Katrina Zesztywniaa w jego ramionach i jkna. Sean przytrzyma j. Na jego
twarzy pojawia si bezradno - wielkie rce obejmoway j niemiao i niepewnie.
- Co mog dla ciebie zrobi, kochanie? Jak mog ci pomc? Odprya si powoli.
- Znalaze ksidza? - zapytaa szeptem.
- Ksidz! - Sean cakiem o nim zapomnia. Wci trzymajc j w ramionach, odwrci
si i rykn: - Alphonso! Alphonso! Pospiesz si, czowieku.
Twarz misjonarza pojawia si w szparze; bya blada ze zmczenia i szara od kurzu.
- Daj nam lub - powiedzia Sean. - Szybko, czowieku, kapujesz? Alphonso wlaz do
rodka. D jego sutanny by cakiem podarty i przez dziury przewityway chude, kociste
kolana. Stan nad nimi i otworzy swoj ksik.
- Obrczka? - zapyta po portugalsku.
- Tak, bior j za on - odpar Sean.
- Nie! Nie! Obrczka? - Alphonso podnis palec i zatoczy wok niego krg. Obrczka?
- Moim zdaniem, on pyta si o obrczk - szepna Katrina.
- O, mj Boe - jkn Sean. - Na mier o tym zapomniaem. - Rozejrza si
desperacko wok siebie. - Czego moemy uy? Nie masz w swojej skrzyni jakiego
piercionka lub czego podobnego?
Katrina potrzsna gow. Otworzya usta, eby odpowiedzie, ale szybko je
zamkna, bo zacz si kolejny skurcz. Sean przytrzyma j do czasu, a min, i spojrza
wciekym wzrokiem na jezuit.

- Niech ci wszyscy diabli... daj nam lub. Nie widzisz, e nie ma czasu na wszystkie
te sztuczki?
- Obrczka? - zapyta ponownie Alphonso. Wydawa si bardzo Przygnbiony.
- W porzdku, zaraz bdziesz mia swoj obrczk.
Sean wyskoczy z wozu.
- Przynie mi moj strzelb, szybko! - wrzasn do Mbejane. Jeli Sean chcia
zastrzeli Portugalczyka, to bya to jego sprawa, a obowizkiem Mbejane byo mu w tym
pomc. Poda Seanowi strzelb. Sean wysupa z sakiewki przy pasie zotego suwerena, rzuci
go na ziemi i przystawi do luf. Pocisk wybi w nim dziur o postrzpionych brzegach.
Sean cisn z powrotem strzelb Zulusowi, podnis z ziemi may zoty krek i wdrapa si z
powrotem do wozu.
Trzy razy podczas ceremonii Katrina otwieraa szeroko usta z blu i trzy razy Sean
bra j mocno w ramiona, a Alphonso szybciej klepa swoje pacierze. W kocu Sean zaoy
Katrinie na palec przestrzelonego suwerena i pocaowa j.
- Och, Sean, on wychodzi! - zawoaa Katrina, kiedy Alphonso skoczy ostatni
aciski werset.
- Uciekaj std! - krzykn Sean, wskazujc jezuicie brezentowe drzwi. Wdziczny
losowi misjonarz natychmiast wynis si z wozu.
Nie trwao to ju dugo, ale dla Seana bya to prawdziwa wieczno - jak wtedy, gdy
odcinali nog Garrickowi. A potem jedno silniejsze parcie i byo po wszystkim. Katrina leaa
bardzo cicha i bardzo blada, a niej na posaniu spoczywao ich dziecko, wci z ni
poczone, pokryte szkaratnymi plamami i pokrwawione.
- Nie yje - jkn Sean oblewajc si potem i opierajc o przeciwleg cian wozu.
- Nie! - krzykna z moc Katrina. - Nie, ono yje... Sean, musisz mi pomc.
Powiedziaa mu, co ma zrobi, i w kocu dziecko zapakao.
- To chopiec - wyszeptaa Katrina. - Och, Sean, to chopiec. Bya pikniejsza ni
kiedykolwiek: blada, wyczerpana i pikna.

24. Protesty Seana nie zday si na nic - nazajutrz rano Katrina wstaa z ka i
wlizgna si w jedn ze swoich starych sukienek. Sean kry midzy ni a lecym na
posaniu noworodkiem.
- Wci jestem taka gruba - narzekaa.
- Kochanie, zosta jeszcze w ku przez dzie albo dwa. Skrzywia si, sznurujc
dalej zawzicie swj stanik.
- A kto si zajmie dzieckiem?
- Ja! - odpar z przekonaniem Sean. - Moesz mi powiedzie, co mam robi.
Ktnia z Katrina bya niczym prba zapania rtci goymi palcami - nie warto byo
nawet zaczyna. Skoczya si ubiera i wzia na rce dziecko.
- Moesz mi pomc zej po schodach - powiedziaa z umiechem. Sean i Alphonso
ustawili dla niej krzeso w cieniu jednego z wielkich drzew shuma i sucy podeszli tam,
eby obejrze dziecko. Katrina trzymaa je na rkach, a Sean sta obok, nie wiedzc, jak si
ma zachowa. Wszystko wydawao mu si jeszcze takie nierzeczywiste... jego umys zbyt
wiele musia przetrawi w tak krtkim czasie. Umiecha si oszoomiony, suchajc nie
koczcych si komentarzy swoich sucych i ciskajc osab rk do ojca Alphonsa,
gratulujcego mu po raz dwudziesty tego ranka.
- We swoje dziecko, Nkosi. Chcemy je zobaczy na twoim ramieniu - zawoa
Mbejane, a pozostali Zulusi przyczyli si gono do jego proby. Na twarzy Seana
oszoomienie ustpio powoli miejsca obawie.
- We go, Nkosi.
Katrina wycigna w jego stron owinite w pieluchy malestwo i w oczach Seana
pojawi si wyraz zagonionego w puapk zwierzcia.
- Nie bj si, Nkosi, on nie ma zbw, nie ugryzie ci - dodawa mu odwagi Hlubi.
Sean uj niezgrabnie swego pierworodnego i pochyli si przybierajc typow postaw
wieo upieczonego ojca. Zulusi zaczli wiwatowa na jego cze i twarz Seana powoli rozpogodzia si. Umiechn si z dum.
- Czy on nie jest pikny, Mbejane?
- Tak samo pikny jak jego ojciec - przytakn Mbejane.
- Twoje sowa s niczym n o dwch ostrzach - rozemia si Sean. Przyjrza si
uwanie dziecku. Miao poronit ciemnymi wosami gwk, paski jak u buldoga nos,
mlecznoszare oczka i dugie, pomarszczone, czerwone nogi.

- Jakie bdzie jego imi? - zapyta Hlubi. Sean spojrza na Katrin.


- Powiedz im - poprosi.
- Bdzie mia na imi Dirk - powiedziaa w jzyku zulu.
- Co to oznacza? - zapyta Hlubi.
- Sztylet... ostry n - odpowiedzia Sean.
Wszyscy natychmiast pokiwali gowami w gecie aprobaty. Hlubi wyj swoj
tabakierk i puci j w obieg.
- Tak - powiedzia Mbejane biorc szczypt tabaki. - To jest dobre imi.

25. Ojcostwo, z pomoc swej misternej alchemii, w cigu dwunastu godzin


gruntownie zmienio stosunek Seana do ycia. Nigdy przedtem nikt nie by tak totalnie od
niego zaleny, tak bezbronny. Tego pierwszego wieczoru obserwowa w wozie Katrin
siedzc na skrzyowanych nogach, pochylon nad dzieckiem, karmic je. Jej wosy
spyway mikk fal na policzek, twarz miaa peniejsz i bardziej matczyn, a czerwone na
buzi dziecko cicho posapywao przy ssaniu. Podniosa wzrok i umiechna si do Seana.
Dziecko przytrzymywao jej pier swoimi maymi pistkami i zacinitymi ustami.
Sean usiad obok nich na posaniu i obj ramieniem. Katrina dotkna policzkiem
jego piersi; jej wosy pachniay ciepem i czystoci. Chopczyk wci haaliwie ssa pier.
Sean poczu ogarniajce go dziwne podniecenie, tak jakby znalaz si na progu nowej
przygody.
Tydzie pniej, kiedy na niebie zaczy si zbiera pierwsze deszczowe chmury,
Sean przeprawi wozy przez Sabi i ruszy w stron gr, eby uciec przed panujcymi na
rwninie upaami. Podrujc razem z Hlubim na wybrzee, napotka pewn dolin i
zapamita j. Jej dno porastaa sodka, niska trawa, a wzdu toczcego czyst wod
strumienia rosy cedry. Rozbi tam teraz obz.
Tutaj mogli przeczeka por deszczow, a potem - kiedy deszcze ustan i dziecko
wzmocni si w wystarczajcym stopniu, eby znie trudy podry - zawioz ko soniow
na poudnie i sprzedadz j w Pretorii.
To by szczliwy obz. Woy rozeszy si po caej dolinie, wypeniajc j ruchem i
porykujc z zadowoleniem; midzy wozami sycha byo wybuchy miechu, a noc, kiedy z
gr schodzia mga, obozowe ognisko wydawao si jasne i przyjazne. Ojciec Alphonso zosta
z nimi jeszcze prawie dwa tygodnie. Okaza si sympatycznym modym czowiekiem i
chocia ani on, ani Sean nie rozumieli sowa z tego, co mwili do siebie, porozumiewali si
cakiem gadko na migi. W drodze powrotnej przez, gry towarzyszyli misjonarzowi Hlubi i
jeszcze jeden sucy, ale zanim wyjecha, wprawi w zakopotanie Seana, caujc go na
poegnanie. Sean i Katrina z przykroci patrzyli, jak wyjeda. Zdyli go polubi, a Katrina
prawie wybaczya mu jego religi.
Deszcze zalay ziemi z waciw sobie furi i obfitoci. Tygodnie zamieniay si w
miesice. Szczliwe miesice, podczas ktrych ycie koncentrowao si wok posania
Dirka. Mbejane zrobi dla niego eczko z drzewa cedrowego, a w jednej z nalecych do
Katriny skrzy znalazy si odpowiednie przecierada i koce. Dziecko roso i szybko;

kadego dnia wydawao si zajmowa wicej miejsca na swoim eczku. Jego nki
wypeniy si ciaem, ze skry zeszy szkaratne plamy, a oczy straciy bladoniebieski odcie.
Rzucay teraz zielone byski - wiadomo byo, e bd tego samego koloru co oczy matki.
eby zapeni czym leniwie pynce dni, Sean zacz budowa przy strumieniu chat.
Sucy pomagali mu i ze skromnego projektu przeobrazia si ona w cakiem pokany
domek z uszczelnionymi glin cianami, eleganck strzech i kominkiem. Wprowadzili si
tam Sean i Katrina. Po cienkich brezentowych cianach wozu drewniany domek dawa ich
uczuciu nowe przeycie trwaoci. Ktrej nocy, kiedy na dworze szumia w ciemnoci
deszcz, a za drzwiami skowyta pragncy si dosta do rodka wiatr, rozoyli materac przy
kominku i poczli w jego migotliwym wietle nowe dziecko.
Nadeszo Boe Narodzenie, a po nim Nowy Rok. Deszcze nie paday ju bez przerwy,
a potem cakiem ustay, ale oni wci nie ruszali si z miejsca. W kocu jednak zostali
zmuszeni do wyjazdu, bo koczyy si zapasy podstawowych produktw: prochu, soli,
lekarstw i tkanin. Zaadowali dobytek, zaprzgli woy i wyruszyli wczesnym rankiem. Dolin
wi si dugi sznur zjedajcych w d wozw; na kole pierwszego z nich siedziaa Katrina,
trzymajc dziecko w ramionach, a obok jecha na koniu Sean. Obejrzaa si - przez gazie
cedrw wida byo brunatny dach ich domu. Wydawa si opuszczony i samotny.
- Musimy tu wrci pewnego dnia, bylimy tutaj tacy szczliwi - powiedziaa cicho.
Sean wychyli si z sioda i dotkn jej ramienia.
- Szczcie nie jest przypisane do jednego miejsca, kochanie. Nie zostawiamy go tutaj,
ale zabieramy ze sob.
Umiechna si do niego. Widat ju byo, e oczekuje drugiego dziecka.

26. Pod koniec lipca dotarli do Limpopo i odnaleli brd. Trzy dni zajo
rozadowanie wozw, przeprawienie ich przez mikki piasek, a potem przetransportowanie
przez rzek koci soniowej i caego dobytku. Skoczyli pnym popoudniem trzeciego dnia
i wszyscy byli solidnie zmczeni. Zjedli wczesn kolacj i w godzin po zachodzie soca
Zulusi opatuleni byli ju w swoje koce, a Sean i Katrina uoyli si w wozie i spali spleceni
ramionami. Gowa Katriny spoczywaa na jego piersi. Obudzia si rano cicha i troch blada.
Sean nie zwrci na to uwagi, dopki nie oznajmia mu, e czuje si zmczona i chce si na
chwil pooy - wtedy natychmiast sta si przesadnie troskliwy. Pomg jej wdrapa si do
wozu i podoy poduszki pod gow.
- Jeste pewna, e nic ci nie jest? - zapyta kilka razy.
- To nic takiego... jestem tylko troch zmczona. Zaraz dojd do siebie - zapewnia go.
Bya wdziczna, e si o ni troszczy, ale poczua ulg, kiedy sobie w kocu poszed, eby
dopilnowa zaadunku wozw; Sean nie najlepiej nadawa si do roli niaki. Chciaa zosta
sama, czua si zmczona i byo jej zimno.
W poudnie, ku satysfakcji Seana, ukoczyli zaadunek. Podszed do wozu Katriny,
unis brezent i zerkn do rodka. Myla, e pi, ale ona leaa na posaniu z szeroko
otwartymi oczyma, opatulona w dwa grube szare koce. Bya przeraliwie blada. Sean poczu
pierwsze ukucie niepokoju. Wdrapa si do rodka.
- Kochanie, wygldasz bardzo le. Na pewno nie jeste chora? Pooy jej rk na
ramieniu. Katrina draa. Zamiast odpowiedzie, spojrzaa w d, na podog, i wzrok Seana
pobieg za jej oczyma. Luksusem Katriny by jej nocnik: due porcelanowe naczynie, na
ktrym widniay rcznie malowane czerwone re. Uwielbiaa go, a Sean czsto jej dokucza,
kiedy na nim siedziaa. Teraz nocnik sta obok ka i na widok jego zawartoci Seanowi
zaparo dech w piersiach. Wypeniony by w poowie ciecz koloru mocnego porteru.
- O, mj Boe - szepn.
Sta jak sparaliowany, nie odrywajc wzroku od nocnika, a w gowie huczay mu jak
ttent karawaniarskiej szkapy straszne sowa podsuchanej kiedy w knajpach Witwatersrandu
piosenki:

Czarne jak Anio,


Czarne jak nieaska,
Kiedy popyn wody czarnej febry,

S czarne jak wgiel.

Owi go w koc
I karm chinin,
Ale wszyscy wiedz i tak,
e to koniec.

Czarnego jak Anio,


Czarnego jak nieaska
Zoymy wkrtce w grobie
I ziemi rzucimy na twarz.

Podnis gow i popatrzy jej twardo w oczy, szukajc tam ladw lku. Ale jej
spojrzenie byo rwnie twarde jak jego.
- To czarna febra, Sean.
- Tak... wiem - odpar, bo zaprzeczanie nic by tu nie dao; nie byo nawet cienia
nadziei. To bya czarna febra; najbardziej zoliwa posta malarii, atakujca nerki i
zamieniajca je w wypenione czarn krwi, pkajce przy najmniejszym poruszeniu worki.
Sean uklk przy jej ku.
- Musisz lee bardzo spokojnie.
Dotkn lekko opuszkami palcw jej czoa; miaa rozpalon gow.
- Tak - odpowiedziaa, ale mga zasnuwaa ju jej oczy i zacza si niespokojnie
rzuca w malignie. Sean obj j, eby powstrzyma atak.
Przed nastaniem nocy Katrina pogrya si gboko w malarycznych majakach.
miaa si i ogarnita nieprzytomnym strachem krzyczaa, rzucaa na wszystkie strony gow
i walczya z Seanem, kiedy usiowa da jej co do picia. Ale musiaa pi, to bya jej jedyna
szansa. Trzeba byo wypuka nerki, eby moga y, i Sean przytrzymywa jej gow i poi
si.
W eczku popakiwa godny i przeraony widokiem swojej matki Dirk.
- Mbejane! - zawoa Sean wysoko podniesionym z rozpaczy gosem. Zulus przez cae
popoudnie czeka u wejcia do wozu.
- Co mog zrobi, Nkosi?

- Dziecko... moesz si nim zaopiekowa?


Mbejane podnis eczko z siedzcym w rodku Dirkiem.
- Nie kopocz si o niego wicej. Zabior go do innego wozu. Sean ca trosk
powici teraz Katrinie. Gorczka stale wzrastaa.
Jej ciao byo jak rozarzony piec, a skra wysuszona. Z kad godzin rzucaa si
coraz gwatowniej w malignie i coraz trudniej byo nad ni zapanowa.
Godzin po zapadniciu zmroku do wozu zajrza Kandhla. W rkach trzyma filiank
i dzbanek wypeniony parujc ciecz. Seanowi zakrcio si w nosie, kiedy doszed do niego
jej odr.
- Co to jest, do diaba?
- To wywar z kory drzewa oblubienicy... Nkosikazi musi to wypi. Mikstura miaa ten
sam stchy odr co wywar z chmielowych szyszek i Sean zawaha si. Zna to drzewo. Roso
na wyynach i miao guzowate, pokryte kor narol, tak jakby cierpiao na jak chorob.
Guzy byy wielkoci i ksztatu kobiecej piersi, a w ich rodku tkwiy ciernie.
- Skd to wzie? Nie widziaem ani jednego takiego drzewa w okolicy - zapyta,
prbujc zyska na czasie. Zastanawia si, czy da Katrinie wywar. Zna zuluskie mikstury te, ktre nie zabiy, mogy czasem pomc.
- Hlubi pobieg do miejsca, gdzie obozowalimy przed czterema dniami... wrci z
kor jak godzin temu.
Trzydzieci mil w obie strony, w czasie krtszym ni sze godzin - na myl o tym
Sean umiechn si przez zy.
- Powiedz Hlubiemu, e Nkosikazi wypije jego lekarstwo. Kandhla przytrzyma gow
chorej, a Sean wla jej si w usta cuchncy diabelsko wywar; zmusi Katrin, eby wypia
wszystko. Sok z kory najwyraniej uwolni z krwi jej nerki, bo przed witem cztery razy
oddaa pienisty czarny mocz. Majaki przeszy stopniowo w piczk; leaa nieruchoma na
ku, opatulona w koce, wstrzsana tylko co jaki czas krtkimi atakami dreszczy. Kiedy
poranne soce dotkno brezentowej pachty, owietlajc wntrze wozu, Sean zobaczy jej
twarz. Katrina umieraa. Jej skra przybraa matowy, tawobiay odcie, a wosy straciy
cay swj poysk i przypominay such traw. Kandhla przynis kolejny dzbanek z
lekarstwem i zmusili j, eby wypia.

- Nkosi - powiedzia Kandhla, kiedy w dzbanku pokazao si dno. - Pozwl, e poo


materac na pododze przy ku Nkosikazi. Musisz si troch zdrzemn, a ja zostan tutaj z
tob i obudz ci, kiedy tylko Nkosikazi si poruszy.
Sean spojrza na niego podkronymi oczyma.
- Pniej bd mia czas, eby spa, przyjacielu. - Popatrzy na Katrin i doda cicho: By moe ju bardzo niedugo.
Nagle Katrina Zesztywniaa, Sean ukjk obok ka. Kandhla pochyli si
niespokojnie za jego plecami. Dopiero po pewnym czasie Sean zorientowa si, co si dzieje.
Podnis wzrok na Kandhl.
- Odejd std! Szybko! - powiedzia i brzmice w jego gosie cierpienie sprawio, e
Kandhla wyskoczy na olep z wozu.
Tego ranka urodzi si drugi syn Seana. Podczas gdy Kandhla pilnowa Katriny, Sean
owin dziecko w koc, zabra je na rwnin i tam pochowa. A potem wrci do swojej ony i
nie odstpowa jej w cigu dugich dni i nocy, ktre zlay si w jedno pasmo rozpaczy. By
bliski szalestwa, tak jak Katrina bya bliska mierci. Nie opuszcza wozu. Siedzia po
turecku na rozoonym przy ku materacu, ocierajc jej pot z czoa, przytykajc filiank do
ust albo po prostu wpatrujc si w jej twarz. Straci swoje dziecko, a teraz Katrina zamieniaa
si na jego oczach w ty wychudzony szkielet. Ratowa go Dirk. Mbejane przynosi mu
chopca, ktry baraszkowa na materacu, wpeza Seanowi na kolana i cign go za brod. To
by jedyny may promyk wiata w otaczajcej go ciemnoci.

27. Katrina przeya. Wracaa powoli z nieruchomej, graniczcej ze mierci piczki


i w miar, jak wahajc si sza ku niemu, rozpacz Seana zmieniaa si w nadziej, a potem w
cudowne uczucie ulgi. Jej mocz nie by ju czarny, lecz ciemnorowy i gsty od osadu.
Poznawaa teraz Seana i chocia bya tak osabiona, e nie potrafia unie gowy z poduszki,
wodzia za nim oczyma, kiedy krzta si po wozie. Min kolejny tydzie, zanim dowiedziaa
si o poronieniu. Zapytaa go znuonym szeptem o dziecko, a Sean z ca delikatnoci, na
jak go byo sta, opowiedzia jej, co si stao. Nie miaa siy, eby gono rozpacza; leaa
cicho, wpatrujc si w brezent nad gow, a zy spyway po jej tych policzkach.
Zniszczenia, ktrych dokonaa w jej organizmie febra, byy wprost niewiarygodne.
Nogi miaa tak wychudzone, e Sean mg obj jedn doni jej udo. Skra zwisaa lunymi,
tymi fadami z jej twarzy i ciaa, a mocz wci zabarwiony by na rowo. Ale na tym nie
koniec: febra odebraa jej take wol ycia. Nie potrafia broni si przed bezbrzen
rozpacz po stracie dziecka; ta rozpacz otoczya j skorup, przez ktr nie umieli si
przedrze ani Sean, ani Dirk. Sean stara si przywrci j yciu, naprawi straszliwe szkody,
ktre poniosa na ciele i umyle. Powica jej kad minut swojego czasu.
Razem ze sucymi przemierza cay veld w promieniu trzydziestu mil od obozu w
poszukiwaniu przysmakw, ktre mogyby pobudzi jej apetyt: dzikich owocw, miodu i
dyni. Stara si przyrzdza najbardziej wyszukane potrawy: kebaby ze soniowego serca i
wtroby dujkera, bia i delikatn jak pularda piecze z iguany, a take zociste filety ze
zowionego w rzece toustego leszcza. Katrina dziobaa apatycznie w talerzu, ale potem
odwracaa si i wlepiaa oczy w brezentow pacht.
Sean siada obok niej i opowiada o farmie, ktr kiedy kupi, na prno starajc si
wcign j w rozmow na temat domu, ktry tam postawi. Czyta jej ksiki Duffa, ale
jedyn jej reakcj byo lekkie drenie ust, kiedy usyszaa sowo mier albo dziecko.
Opowiada o swoich przeyciach w Witwatersrandzie, starajc si wybra te historie, ktre
mogyby j zabawi. Przynosi do niej Dirka i pozwala bawi mu si w wozie. Dirk chodzi
ju; jego czarne wosy zaczy krci si w loki, a oczy mia zielone. Nie mona go byo
jednak duej zatrzyma w wozie. Mia tyle rzeczy do zrobienia, tyle do odkrycia. Nie mijao
wiele czasu i toczy si ku wyjciu, a z jego ust rozlegao si wadcze wezwanie:
- Beaan! Beaan!
W szparze prawie natychmiast ukazywaa si gowa Mbejane. Zulus zerka na Seana,
czekajc na pozwolenie.

- No dobrze, moesz go zabra... ale powiedz Kandhli, eby nie napycha go


akociami.
Szybko, zanim Sean zmieni zdanie, Mbejane zabiera Dirka z wozu i stawia na ziemi.
Chopca rozpieszczao ponad dwudziestu Zulusw. Wspzawodniczyli gorco o jego
wzgldy - eby je zdoby, zrobiliby dosownie wszystko. Powany Mbejane biega na
czworakach midzy wozami, dajc si niemal na mier zajedzi siedzcemu na jego
grzbiecie malcowi; Hlubi drapa si pod pachami i mamrota dziko w mistrzowskiej imitacji
pawiana - na ten widok Dirk a piszcza z uciechy - a Kandhla narusza przeznaczone dla
Katriny zapasy dzikich owocw, eby mie pewno, e chopiec jest prawidowo ywiony.
Caa reszta trzymaa si nieco z tyu, pragnc gorco zwrci na siebie uwag maego i bojc
si jednoczenie, by nie wzbudzi zazdroci Mbejane albo Hlubiego. Sean zdawa sobie z
wszystkiego spraw, ale nie mg na to nic poradzi. Cay swj czas powica Katrinie.
Po raz pierwszy w yciu oddawa drugiej ludzkiej istocie co wicej ni tylko
powierzchown cz swego ja. Byo to ciche, nie koczce si powicenie: trwao przez
wszystkie te miesice, podczas ktrych wzmocnia si na tyle, by mc usi w ku bez
jego pomocy; trwao i potem - a do dnia, kiedy Sean uzna, e mog wyruszy dalej na
poudnie. Zbudowali dla niej lektyk - Sean nie pozwoliby jej usi na trzscym si na
wertepach wozie - i pierwszego dnia wdrowali tylko przez dwie godziny. Lektyk, w ktrej
leaa Katrina, nioso czterech sucych, a przed socem chronia j rozpita nad gow
pachta brezentu. Mimo e starali si j nie z najwiksz delikatnoci, po dwch godzinach
bya skrajnie wyczerpana. Bolay j plecy, a poka skra pokrya si drobnymi kropelkami
potu. W nastpnym tygodniu podrowali po dwie godziny dziennie, a potem stopniowo
zwikszali ten okres a do caego dnia.
Jeden z obozw rozbili obok botnistego bajora, pord poronitych kolczastymi
krzewami moczarw. Znajdowali si w poowie drogi do Magaliesbergu.
- Mamy jeszcze jeden pusty wz, Nkosi - zauway Mbejane.
- Ale inne s pene - odpar Sean.
- O cztery godziny marszu std ley do koci, eby go wypeni. Usta Seana
skrzywiy si z blu. Spojrza na poudniowy wschd.
- Jestem jeszcze wci modym czowiekiem, Mbejane - powiedzia cicho - ale mam
ju do zych wspomnie, by zatru nimi swoje stare lata. Czy chcesz, ebym odebra memu
przyjacielowi nie tylko ycie, ale rwnie przypadajcy na niego udzia?

Mbejane potrzsn gow.


- Tylko zapytaem.
- A ja odpowiedziaem, Mbejane. Ta ko naley do niego... niech tam zostanie.

28. Przeprawili si przez Magaliesberg i skrcili na zachd, nie tracc z oczu gr. A
potem, w dwa miesice od dnia, kiedy wyruszyli znad Limpopo, dotarli do burskiego osiedla
Louis Trichardt. Sean zostawi Mbejane, eby wyprzg wozy na otwartym placu przed
kocioem, a sam poszed szuka lekarza. W caej okolicy by tylko jeden; Sean odnalaz go w
gabinecie nad sklepem i zaprowadzi do wozw, niosc jego torb. Nienawyky do takich
niewygd siwobrody doktor bieg truchtem, eby dotrzyma mu kroku. Kiedy dotarli na
miejsce, by cay spocony i ciko dysza. Podczas badania Sean czeka na zewntrz, a kiedy
w kocu doktor zszed po schodkach z wozu, dopad go, nie kryjc niecierpliwoci.
- No i co pan o tym myli?
- Myl, meneer, e powinien pan co godzina skada dziki Najwyszemu - oznajmi
doktor potrzsajc z podziwem gow. - Wprost trudno uwierzy, e paska ona przeya
febr i utrat dziecka.
- To znaczy, e nic jej nie grozi, e nie ma niebezpieczestwa nawrotu choroby? upewnia si Sean.
- Teraz nic jej nie grozi... ale wci jest bardzo chora. Moe potrwa nawet rok, zanim
jej organizm odzyska wszystkie siy. Nie ma na to adnego lekarstwa. Musi pan po prostu
zapewni jej spokj, dobrze j odywia i czeka, a uleczy j czas. - Zawaha si. - Jest
jeszcze inne niebezpieczestwo - doda i popuka si palcem w czoo. - Rozpacz potrafi
czasem czyni straszliwe spustoszenia. Paska ona potrzebuje mioci i dobroci, a po
upywie szeciu miesicy kolejnego dziecka, dziecka, ktre zapeni pustk po tym, ktre
utracia. Prosz da jej te trzy rzeczy, meneer, a przede wszystkim mio.
Wyj z kieszeni kamizelki zegarek i spojrza na tarcz. - Czas na mnie! Zawsze tak
mao czasu. Musz i, czekaj na mnie inni potrzebujcy. - Wycign rk do Seana. - Z
Bogiem, meneer.
Sean ucisn mu do.
- Ile jestem panu winien, doktorze?
Lekarz umiechn si; mia brzow twarz i bladoniebieskie oczy; kiedy si
umiecha, wyglda jak mody chopak.
- Nie bior honorarium za sam porad. auj, e nie mog zrobi nic wicej.
Ruszy szybko z powrotem przez plac i kiedy szed, wida byo, e jego umiech
kama: nie by ju taki mody.

- Mbejane - zawoa Sean. - Zdejmij jeden duy kie z wozu i zanie go do gabinetu
doktora.
Nazajutrz Katrina i Sean wybrali si na poranne naboestwo. Katrina nie moga
piewa hymnw na stojco. Usiada cicho w swojej awce, wymawiajc bezgonie sowa
hymnu i spogldajc ze smutkiem w stron otarza.
W Louis Trichardt zostali jeszcze trzy dni, spotykajc si z yczliwym przyjciem.
Mczyni przychodzili do obozu napi si kawy i obejrze ko soniow, a kobiety
przynosiy jajka i wiee warzywa. Ale Seana cigno na poudnie i trzeciego dnia wyruszyli
w ostatni etap swojej wdrwki.
Katrina zacza teraz szybko nabiera si. Ku sabo skrywanemu rozczarowaniu
Zulusw odebraa im opiek nad Dirkiem, a wkrtce potem porzucia lektyk i zaja z
powrotem swoje miejsce na przednim siedzeniu pierwszego wozu. Przybraa na wadze, a na
jej tawych policzkach pojawiy si znowu kolory. Mimo e fizycznie wracaa do zdrowia,
jej umys wci pogrony by w depresji i Sean nie potrafi temu zaradzi.
Na miesic przed Boym Narodzeniem roku tysic osiemset dziewidziesitego
pitego karawana Seana dotara do pasma niskich, otaczajcych Pretori wzgrz i ujrzeli
przed sob stolic. Kwity wanie, obsypujc purpur cae miasto, rosnce we wszystkich
ogrodach drzewka jacarandy, a zatoczone ulice dobrze wiadczyy o stanie gospodarki
Republiki Transwalu. Sean zatrzyma si na przedmieciach, zjedajc po prostu z drogi i
wyprzgajc woy, a kiedy obz by rozbity i upewni si, e Katrina nie potrzebuje jego
pomocy, wdzia swj jedyny porzdny garnitur i kaza przyprowadzi konia. Garnitur uszyty
by wedug mody sprzed czterech lat i dopasowany do brzucha, ktrego dorobi si w
Witwatersrandzie. Teraz zwisa z niego luno, napinajc si tylko na muskularnych
ramionach. Twarz Seana bya spalona od soca, a na piersi - skrywajc fakt, e nie udao mu
si zapi konierzyka - wia si gsta, spltana broda. Na zdartych cholewach kompletnie
zdefasonowanych butw prno byoby szuka najmniejszego ladu pasty, a pot pozostawi
ciemne, tuste plamy na kapeluszu, ktry opada mu na oczy, tak e musia go w kocu zsun
na ty gowy. Nic dziwnego, e ludzie rzucali za nim zaciekawione spojrzenia, kiedy tak
jecha Church Street, majc po bokach wielkiego muskularnego dzikusa i wyronitego
ctkowanego psa. Przecisnli si midzy wypeniajcymi szerok ulic furgonami, minli sal
obrad parlamentu, a potem odwrcone tyem do ulicy i otoczone rozlegymi, zielono-

purpurowymi ogrodami domy, i znaleli si w kocu w dzielnicy handlowej, ktra rozcigaa


si wok dworca kolejowego.
Wyjedajc w busz z Duffem zaopatrzyli si u pewnego dostawcy i teraz Sean do
niego wanie skierowa swoje pierwsze kroki. Magazyn mao si zmieni; wiszcy nad
wejciem szyld wyblak nieco, ale wci gosi wszem wobec, e I. Goldberg, eksporter i
importer, dostawca sprztu grniczego, kupiec i hurtownik, chtnie nabdzie zoto,
drogocenne kamienie, skry, futra oraz ko soniow i inne produkty pochodzenia
naturalnego. Sean zeskoczy z sioda i rzuci lejce Zulusowi.
- Rozsiedlaj konia, Mbejane. To moe troch potrwa. Uchyli kapelusza przed
dwoma przechodzcymi damami i wszed do rodka budynku, w ktrym prowadzi swoje
rozliczne interesy pan Goldberg. Na jego spotkanie pospieszy zaraz jeden ze sprzedawcw,
ale Sean potrzsn gow i facet powrci za lad. Pan Goldberg sta z dwoma klientami w
drugim kocu sklepu. Seanowi si nie spieszyo. Wczy si midzy zastawionymi towarem
pkami, dotykajc jedwabnych koszul, wchajc pudeka cygar, sprawdzajc kciukiem ostrza
siekier i celujc w plam na cianie ze zdjtej ze stojaka strzelby. W kocu waciciel skadu
wymieni ukony ze swymi klientami i skierowa si w jego stron. Pan Goldberg by niski i
gruby. Mia krtko przycite wosy i tust szyj, ktra wylewaa mu si z konierzyka.
Przyglda si Seanowi beznamitnym wzrokiem, przetrzsajc zarazem w myli kartotek
swoich klientw. Nagle rozpromieni si niczym wygldajce zza chmury soce.
- Pan Courteney, jeli si nie myl. Sean wyszczerzy zby w umiechu.
- Zgadza si. Jak si miewasz, Izzy? - Ucisnli sobie donie. - Jak id interesy?
Panu Goldbergowi opada szczka.
- Fatalnie, panie Courteney, fatalnie. Same kopoty.
- Cakiem tego po tobie nie wida - stwierdzi Sean, szturchajc go w brzuch. Przybrae na wadze.
- Moe pan sobie artowa, panie Courteney, ale mwi panu, e interesy id fatalnie.
Cige kopoty z podatkami - westchn pa Goldberg - a teraz na dodatek mwi si o wojnie.
- Jakiej znowu wojnie? - zmarszczy brew Sean.
- O wojnie, panie Courteney, o wojnie midzy Wielk Brytani a Republik.
Sean rozchmurzy si i rozemia.

- Nonsens, czowieku, nawet Kruger nie moe okaza si takim cholernym gupcem.
Poczstuj mnie filiank kawy i cygarem i przejdziemy do twojego gabinetu porozmawia o
interesach.
Twarz pana Goldberga znowu staa si nieprzenikniona, a powieki opady mu na oczy,
tak jakby mia zamiar si zdrzemn.
- O interesach, panie Courteney?
- Zgadza, si, Izzy, tyle e tym razem ja sprzedaj, a ty kupujesz.
- Co pan sprzedaje, panie Courteney?
- Ko soniow.
- Ko soniow?
- Dwanacie wozw.
Pan Goldberg westchn ze smutkiem.
- Ko soniowa teraz nie idzie, cena spada jak jeszcze nigdy dotd. Trudno
cokolwiek sprzeda. - Byo to cakiem dobrze odegrane i gdyby Sean nie zapyta przed
dwoma dniami o obecne ceny, mgby mu nawet uwierzy.
- Przykro mi to sysze - stwierdzi. - Jeli nie jeste zainteresowany, zobacz, moe
uda mi si znale jakiego innego kupca.
- Tak czy inaczej, niech pan wpadnie jeszcze do mojego kantoru - powiedzia pan
Goldberg. - Moemy porozmawia. To nic nie kosztuje.
Dwa dni pniej wci rozmawiali. Sean przyprowadzi swoje wozy i wyadowa ko
soniow na podwrku za magazynem. Pan Goldberg zway osobicie kady kie i zapisa
wynik na kartce papieru. Razem z Seanem dodali dugie kolumny cyfr i zgodzili si co do
cznej wagi. Teraz znajdowali si w ostatniej fazie uzgadniania ceny.
- Daj spokj, Izzy, zmitrylimy ju dwa dni. To uczciwa cena, sam o tym wiesz...
niech ju na tym stanie - mrucza Sean.
- Strac na tej koci pienidze - lamentowa pan Goldberg. - Musz przecie z czego
y, kady musi z czego y.
- No ju dobrze. - Sean wycign do niego prawic. - Powiedzmy, e dobilimy targu.
Pan Goldberg waha si jeszcze przez sekund, a potem poda swoj pulchn do
Seanowi i umiechnli si do siebie, obaj usatysfakcjonowani. Jeden z pomocnikw pana
Goldberga wyliczy suwereny, ukadajc je na kontuarze w kupkach po pidziesit sztuk, a
potem Sean i pan Goldberg jeszcze raz je przeliczyli. Sean wypeni dwa brezentowe

woreczki zotem, poklepa pana Goldberga po plecach, poczstowa si jeszcze jednym


cygarem i ruszy ciko obadowany do banku.
- Kiedy wybiera si pan ponownie na pnoc? - zawoa za nim pan Goldberg.
- Wkrtce! - odpar Sean.
- Prosz nie zapomnie zaopatrzy si u mnie przed podr.
- Jeszcze do pana zajrz - zapewni go Sean.
Mbejane nis jedn torb, a Sean drug. Idc chodnikiem umiecha si, a nad jego
gow unosiy si kby cygarowego dymu. Jest co takiego w wypenionej zotem torbie, co
sprawia, e nioscemu j czowiekowi wydaje si, e ma osiem stp wzrostu.
- Czy mamy ju do pienidzy, eby kupi farm, Sean? - zapytaa go tej nocy
Katrina, kiedy leeli razem w spowijajcej wz ciemnoci.
- Tak - odpowiedzia Sean. - Mamy do pienidzy, eby kupi najwspanialsz farm
w caym Kraju Przyldkowym... a po nastpnej wyprawie bdziemy mieli do, eby
wybudowa dom i stodoy, kupi bydo, zaoy winnic i jeszcze co odoy.
Katrina milczaa przez chwil.
- A wic znowu wyruszamy w busz? - zapytaa.
- Jeszcze jedna wyprawa - odpar Sean. - Kolejne dwa lata, a potem bdziemy mogli
osiedli si w Kraju Przyldkowym. - Ucisn j. - Chyba nie masz nic przeciwko temu?
- Nie - powiedziaa. - Myl, e to mi nawet odpowiada. Kiedy wyjedamy?
- Nie tak od razu - rozemia si Sean. - Najpierw musimy si troch zabawi. Ucisn j ponownie; jej ciao byo wci bolenie wychudzone czu, jak dotykaj go jej
wystajce koci.
- Kupimy ci troch adnych sukienek, kochanie, a dla mnie garnitur, w ktrym nie
wygldabym jak na balu przebieracw. A potem wyjdziemy na miasto zobaczy, jakie maj
tutaj do zaoferowania rozrywki... - przerwa, bo do gowy przyszed mu niespodziewany
pomys. - Wiem, co zrobimy. Wynajmiemy powz i przejedziemy si do Jo'burga.
Zamieszkamy w apartamencie w Grand National i poyjemy troch jak ludzie. Bdziemy si
kpa w porcelanowej wannie i spa w prawdziwym ku; ty moesz si wybra do fryzjera;
a ja ka sobie przyci brod. Bdziemy si objada langusta i pingwinimi jajami... nie
pamitam ju, kiedy ostatni raz jadem wieprzowin albo baranin... - Sean zapala si coraz
bardziej - popijemy to wszystko jakim porzdnym winem z bbelkami i zataczymy walca
przy orkiestrze...

- Czy walc nie jest bardzo grzesznym tacem, Sean? - zapytaa cicho Katrina, kiedy
przerwa, eby zaczerpn oddechu.
Sean umiechn si w ciemnoci.
- Z ca pewnoci!
- Chciaabym raz troch pogrzeszy... nie za bardzo, tylko troch, razem z tob, po
prostu, eby zobaczy, jak to jest.
- Bdziemy - odpar Sean - nurza si w grzechu.

29. Nazajutrz Sean zabra Katrin do najbardziej ekskluzywnego w caej Pretorii


sklepu z damsk odzie. Wybra materiay na p tuzina sukienek, w tym na balow sukni z
kanarkowo-tego jedwabiu. Bya to prawdziwa ekstrawagancja i wiedzia o tym, ale nie
miao to dla niego znaczenia, gdy zobaczy, jak jej policzki zarowiy si ze wstydu i
radoci, a w oczach pojawiy si dawne zielone iskry. Po raz pierwszy od czasu choroby
cieszya si yciem. Wdziczny losowi, wydawa lekk rk swoje suwereny, a uszczliwione sprzedawczynie podtykay mu pod nos tace z damskimi akcesoriami.
- Tuzin tego - mwi Sean. - Dobrze, to te bior. - A potem przycign jego oko
bysk zieleni na pce w drugim kocu sali: to bya ziele Katriny.
- Co tam ley? - zapyta wskazujc rk i dwie sprzedawczynie o mao nie zderzyy
si ze sob, biegnc w stron pki. Zwyciczyni przyniosa mu szal, a Sean wzi go i
zarzuci Katrinie na ramiona. Wyglda przepiknie.
- Bierzemy - powiedzia Sean i Katrinie zadray wargi, a potem nagle zy pocieky jej
po policzkach i wybucha niepohamowanym szlochem. Skonsternowane sprzedawczynie
toczyy si wok Seana niczym kury w porze karmienia, a on wzi Katrin na rce i zanis
do wynajtego powozu. W drzwiach zatrzyma si na chwil.
- Chc, eby te sukienki byy gotowe na jutro wieczr - powiedzia przez rami. - Czy
mog na was liczy?
- Bd gotowe, panie Courteney, nawet gdyby moje dziewczta miay pracowa przez
ca noc.
Zawiz Katrin z powrotem do obozu i uoy na posaniu.
- Prosz, wybacz mi, Sean. Nigdy w yciu nie wydarzyo mi si co podobnego.
- Nic si nie stao, kochanie, rozumiem ci. Teraz musisz si troch zdrzemn.
Nazajutrz Katrina odpoczywaa w obozie, a Sean pojecha ponownie do pana
Goldberga, eby zaopatrzy si u niego w towary, ktrych bdzie potrzebowa podczas
nastpnej wyprawy. Kolejny dzie zajo zaadowanie wozw i dopiero nastpnego ranka
Katrina poczua si wystarczajco dobrze, eby pomyle o wycieczce do Johannesburga.
Wyjechali wczesnym popoudniem. Mbejane powozi, Sean i Katrina siedzieli
przytuleni do siebie na tylnym siedzeniu, trzymajc si za rce pod pledem, a Dirk krci si
jak fryga po caym powozie, przywierajc co jaki czas do szyby i nie przestajc komentowa
wszystkiego, w przedziwnej mieszance angielskiego, holenderskiego i zulu, ktr Sean
ochrzci mianem jzyka dirkaskiego. Dojechali do Johannesburga znacznie wczeniej, ni

spodziewa si Sean. W cigu czterech lat miasto podwoio swj obszar i zajo nowe tereny
na rwninie. Minli, trzymajc si gwnej ulicy, nowe dzielnice i znaleli si niebawem w
rdmieciu. Tutaj take zaszy pewne zmiany, ale niewielkie; wikszo rzeczy bya taka,
jakimi je zapamita. Przeciskali si przez zatoczon, gwarn Eloff Street i Sean czu, jak
wok niego pojawiaj si duchy przeszoci mieszajc si z wypeniajcym chodniki tumem.
Nagle usysza wyranie miech Duffa i obrci si gwatownie, eby go zlokalizowa;
siedzcy w mijajcym ich powozie dandys ze zotymi plombami w zbach i w cylindrze na
gowie rozemia si ponownie i Sean zorientowa si, e miech Duffa brzmia inaczej.
Bardzo podobnie, ale nie tak samo. Tak byo ze wszystkim - wydawao si podobne, ale
jednak lekko zmienione; budzio w nim nostalgi, ale zarazem al za tym, co mino. Tamte
lata odeszy bezpowrotnie w przeszo. Nic nie jest takie same, bo rzeczywisto moe
istnie tylko w jednym czasie i w jednym miejscu. Potem umiera i czowiek nie moe do niej
wrci - musi i dalej, eby odnale j w innym czasie i w innym miejscu.
Wynajli apartament w Grand National, z salonem, dwiema sypialniami, wasn
azienk i balkonem, z ktrego rozciga si widok na ulic i stojce na zboczu wiee
wiertnicze i biae hady. Katrina bya zmczona. Kazali sobie wczenie poda kolacj do
pokoju, a potem Katrina posza spa, a Sean zszed sam na d, eby napi si czego na
dobranoc. Bar by zatoczony. Znalaz sobie miejsce w kcie i usiad przysuchujc si, ale nie
biorc udziau w toczcej si wok niego rozmowie.
Zmienili obraz wiszcy nad barem - przedtem przedstawia on jak scen myliwsk;
teraz widnia na nim poplamiony krwi genera w czerwonym mundurze, egnajcy si na
polu bitwy ze swymi podkomendnymi. onierze sprawiali wraenie znudzonych. Oczy Seana
bdziy po ciemnych, wyoonych boazeri cianach. Tyle wspomnie wizao go z tym
miejscem. Nagle zamruga oczyma. Blisko drzwi tkwia wybita w boazerii dziura w ksztacie
gwiazdy. Umiechn si, odstawi kieliszek i pomasowa kykcie prawej doni. Gdyby Oakie
Henderson nie uchyli si przed tym uderzeniem, urwaoby mu z pewnoci gow. Da znak
barmanowi.
- Jeszcze jedn brandy, prosz. Co si stao z t boazeri blisko drzwi? - zapyta, kiedy
ten zaj si jego kieliszkiem.
Barman podnis na chwil wzrok, a potem z powrotem wlepi oczy w butelk.
- Dawno temu jaki facet wybi w niej dziur pici - powiedzia. - Szef zostawi to
jako pamitk, rozumie pan.

- Musia by z niego niezy zabijaka... te deski s grube na cal. Co to by za facet? zapyta z nadziej w gosie Sean.
Barman wzruszy ramionami.
- Jaki wczga. Tacy jak on przychodz i odchodz. Zarobi par funtw,
przepuszcz i wracaj tam, skd przyszli. - Spojrza na Seana zmczonymi oczyma. - Naley
si p dolara, chopie.
Sean wolno popija brandy, okrcajc w palcach kieliszek i przypatrujc si
alkoholowi, ktry spywa po szkle niczym oliwa. Zapamitaj ci po dziurze w boazerii.
A teraz powinienem i do ka, postanowi, to nie jest ju mj wiat. Mj wiat jest
teraz na grze i pi - tak przynajmniej mam nadziej. Umiechn si lekko sam do siebie,
wypi pozosta w kieliszku brandy i odwrci si do wyjcia.
- Sean - zabrzmia nad jego uchem czyj gos i poczu, jak kto dotyka jego ramienia. Mj Boe, Sean, to naprawd ty?
Obejrza si i zmierzy wzrokiem stojcego przed nim mczyzn. Mia elegancko
przystrzyon brod i wielki, spalony przez soce i niszczcy si nochal. Pozna go dopiero
po oczach.
- Denis, ty stary zbju. Denis Petersen z Ladyburga. Zgadza si, prawda?
- Nie poznae mnie - rozemia si Denis. - Tyle zostao z naszej przyjani... znikasz
bez sowa, a po dziesiciu latach nawet mnie nie poznajesz!
Teraz mieli si ju obaj.
- Mylaem, e ci ju dawno powiesili - broni si Sean. - Co, u diaska, porabiasz w
Johannesburgu?
- Sprzedaj woowin. Wysa mnie Zwizek Hodowcw Byda - w gosie Denisa
zabrzmiaa duma. - Przyjechaem tutaj, eby renegocjowa nasze stare kontrakty.
- Kiedy wracasz?
- Mj pocig odchodzi za godzin.
- To znaczy, e moemy si napi. Co dla ciebie?
- Ma brandy, jeli mona.
Sean zamwi drinki, po czym wzili je do rk i wstali czujc, jak ogarnia ich nage
skrpowanie. Niegdy bliscy przyjaciele, nie widzieli si przez cae dziesi lat.
- Co porabiae przez wszystkie te lata? - przerwa milczenie Denis.

- Co si dao. Zajmowaem si troch grnictwem, a teraz wrciem wanie z buszu.


Nic nadzwyczajnego.
- Tak czy owak, mio ci znowu widzie. Twoje zdrowie.
- I twoje - powiedzia Sean. Nagle uwiadomi sobie, e Denis wie z pewnoci co o
jego rodzinie - obywa si bez informacji o niej przez dugie lata.
- Jak si miewaj wszyscy w Ladyburgu... twoje siostry?
- Obie wyszy za m... a ja si oeniem i mam piciu synw - w gosie Denisa
ponownie zabrzmiaa duma.
- Z kim, kogo znam? - zapyta Sean.
- Z Audrey... pamitasz chyba crk starego Pye'a?
- Nie! - wydaro si z ust Seanowi. - To wspaniale, Denis - doda zaraz
spokojniejszym tonem. - Bardzo si ciesz. Bya z niej urocza dziewczyna.
- Najlepsza - przyzna z zadowoleniem Denis. Wyglda dokadnie tak, jak powinien
wyglda onaty, zadbany i dobrze odywiony mczyzna: zaokrglia mu si twarz i
zaczyna rosn brzuch. Ciekawe, czy i mnie wyronie - pomyla Sean.
- Stary Pye przenis si na tamten wiat... - cign dalej Denis. - mier bya
jedynym wierzycielem, ktrego nie zda spaci. Bank i sklep przej po nim Ronnie.
- Ten szczur z uszami nietoperza? - zawoa Sean i natychmiast zda sobie spraw, e
popeni gaf. Denis lekko si nachmurzy.
- Naley teraz do mojej rodziny, Sean. To naprawd bardzo przyzwoity go. I
finansista z gow na karku.
- Przepraszam ci, artowaem. A co sycha u mojej matki? Sean zmieni temat,
zadajc pytanie, ktre od duszego czasu mia
na kocu jzyka, i dobrze trafi. Denis natychmiast si rozchmurzy - w jego oczach
pojawiy si ciepe iskierki.
- Taka sama jak zawsze. Ma teraz nowy sklep z konfekcj, tu obok sklepu
Ronniego... nikt nie kupuje gdzie indziej, tylko u Ciotki Ady. Jest chrzestn matk dwch
moich najstarszych. A poza tym chyba poowy dzieciakw w naszym okrgu - doda i na jego
twarzy ponownie pojawi si wyraz dezaprobaty. - Mgby do niej przynajmniej od czasu do
czasu napisa, Sean. Nie wyobraasz sobie, ile przysporzye jej blu.
- Tak si jako zoyo - odpar Sean, wlepiajc wzrok w kieliszek.

- To adne usprawiedliwienie... zaniedbae po prostu swj obowizek. Nie ma dla


ciebie adnego usprawiedliwienia.
Ty may czowieczku - pomyla Sean, unoszc gow i nie starajc si nawet ukry
ogarniajcej go irytacji. Ty pompatyczny, wymdrzajcy si czowieczku, spogldajcy na
cay wiat przez pryzmat wasnej wanoci!
- Tego wanie musi si nauczy czowiek, zanim doronie - perorowa dalej Denis,
nie zauwaajc wcale spojrzenia Seana. - e ciy na nim okrelona odpowiedzialno i ma
do spenienia okrelone obowizki. Mczyzna staje si dorosy, kiedy bierze je na siebie,
kiedy godzi si unie ciar, ktry skada mu na barki spoeczestwo. We choby mnie:
mimo e mam mnstwo do roboty na wasnych farmach... naley teraz do mnie rwnie
Mahoba Kloof... i mimo obowizkw, ktre nakada na mnie posiadanie rodziny, znalazem
czas, eby reprezentowa dystrykt na posiedzeniach Zwizku Hodowcw Byda. Jestem poza
tym czonkiem Rady Parafialnej oraz rady miejskiej i mam wszelkie powody sdzi, e w
przyszym miesicu zaproponuj mi stanowisko burmistrza. - Denis przerwa i spojrza
surowym wzrokiem na Seana. - A ty? Czego ty dokona w swoim yciu? - zapyta.
- Przeyem je - odpar Sean. Denis na chwil zaniemwi, ale szybko odzyska rezon.
- Oenie si ju?
- Tak... ale sprzedaem on arabskim handlarzom niewolnikw na pnocy.
- Co zrobie?
- C - umiechn si Sean - bya stara i dali mi za ni dobr cen.
- To chyba art, co? Ha, ha!
Nie sposb byo oszuka starego poczciwego Denisa - Sean rozemia si gono.
Niewiarygodny czowieczek!
- Napijmy si jeszcze, Denis - zaproponowa.
- Dzikuj ci, Sean, ale dwa kieliszki to mj limit. - Denis wyj z kieszeni kamizelki
zoty zegarek i rzuci okiem na tarcz. - Obawiam si, e na mnie ju czas. Mio ci byo
spotka, Sean.
- Zaczekaj - zatrzyma go Sean. - Co z moim bratem? Co z Garrickiem?
- Biedny stary Garry... - pokiwa ze smutkiem gow Denis.
- Co mu si stao? - zapyta ostrym gosem Sean, czujc, jak ogarnia go niepokj.
- Nic takiego... - zapewni go szybko Denis. - To znaczy nic gorszego ni zazwyczaj.
- Dlaczego w takim razie powiedziae: biedny stary Garry?

- Naprawd nie wiem... po prostu wszyscy tak o nim mwi. Przypuszczam, e weszo
to ludziom w krew... on jest ju taki, e inaczej nie da si o nim powiedzie.
Sean powstrzyma ogarniajc go zo. Chcia si dowiedzie. Musia si dowiedzie.
- Nie odpowiedziae mi. Co u niego sycha? Denis zrobi znaczcy gest praw rk.
- Zaglda teraz troch do butelki... trudno mie mu to za ze, wziwszy pod uwag
kobiet, z jak si oeni. Dobrze zrobie, e si z tego wywine, Sean, jeli mog tak
powiedzie.
- Moesz - zgodzi si Sean - ale powiedz mi, jak on si czuje. Co sycha w Theunis
Kraal?
- Wszystkich uderzya troch po kieszeni epidemia rindpestu 22, ale Garry... c, Garry
straci poow stada. Biedny stary Garry, nic mu si nie wiedzie.
- Mj Boe, pidziesit procent!
- Tak... lecz Ronnie oczywicie mu pomg. Da mu poyczk z zabezpieczeniem na
farmie, eby zwiza jako koniec z kocem.
- Theunis Kraal znowu zaduony - jkn Sean. - Och, Garry, Garry.
- No tak... - Denis zakaszla zakopotany. - Chyba musz ju i. Totsiens, Sean powiedzia, wycigajc do niego do. - Czy mam im powiedzie, e ci widziaem?
- Nie - odrzek szybko Sean. - Lepiej nic nie mw.
- Jak chcesz... - Denis zawaha si. - Czy wszystko u ciebie w porzdku, Sean? To
znaczy, czy nie potrzebujesz czasem troch gotwki?
Sean poczu, jak zmniejsza si troch jego przygnbienie; ten pompatyczny may
czowieczek proponowa mu poyczk.
- To bardzo mio z twojej strony, Denis. Ale udao mi si zaoszczdzi par funtw...
dosy, eby mie za co je przez par dni - powiedzia powanym tonem.
- No to wietnie - Denis wyglda, jakby z piersi spad mu wielki ciar. - To wietnie.
Totsiens, Sean - powtrzy, obrci si i wyszed szybko z baru. Sean zapomnia o nim prawie
tak samo szybko; rozmyla teraz o swoim bracie.
A potem podj nag decyzj. Po powrocie z nastpnej wyprawy wrci do Ladyburga.
Wyniona farma niedaleko Paarl rwnie dobrze moe stan w Natalu - Sean zapragn usi
znowu w obitym boazeri gabinecie Theunis Kraal, ujrze schodzc ze skarpy porann mg

22

Choroba byda.

i unoszony wiatrem nad biaymi wodospadami tuman wody. Zapragn usysze znowu gos
Ady i wszystko jej wyjani, wiedzc, e go zrozumie i wybaczy.
Ale przede wszystkim chodzio mu o Garricka - biednego starego Garricka. Musia do
niego wrci: dziesi lat to mnstwo czasu i na pewno Garrick nie ywi ju do niego urazy.
Musi do niego wrci, eby ratowa jego i Theunis Kraal. Podjwszy decyzj, dopi brandy i
ruszy na gr do swego apartamentu.
Katrina oddychaa cicho przez sen, a jej ciemne wosy rozrzucone byy na poduszce.
Rozbierajc si, obserwowa j i powoli znikaa gdzie jego melancholia. Delikatnie odgarn
koc po swojej stronie i w tej samej chwili odezwa si z ssiedniego pokoju Dirk. Sean zajrza
do niego.
- O co chodzi? - zapyta.
Dirk zamruga oczyma niczym sowa, szukajc jakiej wymwki. W kocu na jego
twarzy pojawia si ulga i wystpi ze starym jak wiat daniem.
- Chc si napi wody.
Chwila zwoki, podczas ktrej Sean krzta si w azience, pozwolia Dirkowi zebra
siy i po powrocie ojca mg przej do powanej ofensywy.
- Opowiedz mi bajk, tato. - Siedzia teraz wyprostowany, z otwartymi szeroko
oczyma.
- Opowiem ci bajk, jak kot pali fajk... - zacz Sean.
- Nie, tej nie chc - zaprotestowa Dirk. Bajka o kocie trwaa dziesi sekund i Dirk
wiedzia o tym. Sean usiad na skraju ka i poda mu szklank.
- A co powiesz o tej? By sobie raz krl, ktry mia wszystkie bogactwa wiata... a
kiedy je straci, zorientowa si, e nie byy nic warte i teraz ma wicej, ni mia kiedykolwiek
w yciu.
Dirk sprawia wraenie rozczarowanego.
- To nie bya najlepsza bajka - wyrazi w kocu swoj opini.
- Nie - zgodzi si Sean. - Nie bya, prawda? Ale sdz, e powinnimy by
wyrozumiali i przyzna, e jak na t por nocy, nie bya te najgorsza.

30. Sean obudzi si szczliwy. Katrina siedziaa w ku, rozlewajc do filianek


kaw z cynowego dzbanka, a do drzwi ich sypialni dobija si Dirk. Umiechna si do
Seana.
- Dzie dobry, meneer. Sean usiad i pocaowa j.
- Jak ci si spao, kochanie?
- Dzikuj, dobrze - odpara, ale miaa podkrone oczy. Sean podszed do drzwi.
- Przygotuj si na atak kawalerii - powiedzia, otwierajc je na ocie. Dirk
zaszarowa ostro, ldujc w rodku ka, a Sean da nurka w lad za nim. Kiedy dwaj
mczyni obdarzeni s podobn si, decyduje zazwyczaj waga, wic ju po chwili Dirk
kad swego ojca bezapelacyjnie na opatki, a ten baga go o lito.
Po niadaniu Mbejane zajecha powozem przed hotel. Kiedy caa trjka usiada w
rodku, Sean otworzy mae okienko za siedzeniem stangreta.
- Najpierw do biura - oznajmi Zulusowi. - A o dziesitej musimy by na giedzie.
Mbejane wykrzywi twarz w umiechu.
- Tak, Nkosi, a potem lunch w Wielkim Domu. - Nigdy nie potrafi wymwi
prawidowo nazwy Xanadu.
Odwiedzili wszystkie stare kty. Sean i Mbejane miali si do siebie przez okienko,
wspominajc stare czasy. Na giedzie panowaa panika, na chodnikach kbi si tum. Biura
przy Eloff Street otrzymay now fasad, a na mosinej tablicy przy drzwiach widnia rejestr
firm zwizanych z Central Rand Consolidated. Mbejane zatrzyma powz, a Sean zacz
przechwala si przed Katrina. Przysuchiwaa mu si w milczeniu, czujc si nagle niegodna
czowieka, ktry zdziaa w yciu tak wiele. le interpretowaa entuzjazm Seana, uwaajc, e
auje przeszoci i pragnie jej powrotu.
- Zawie nas do Candy Deep, Mbejane - zawoa w kocu Sean. - Zobaczymy, co si
tam dzieje.
Ostatnie piset jardw drogi byo zaronite i wyboiste. Budynek administracyjny
zosta rozebrany, a jego fundamenty porosy gst traw. P mili dalej staa na zboczu nowa
wiea szybowa i inne zabudowania, ale tutaj zoa zostay wyeksploatowane i porzucone.
Mbejane zajecha komi na kolisty podjazd tam, gdzie niegdy stay biura. Zeskoczy na
ziemi i przytrzyma konie za uzd. Sean pomg Katrinie wyj z powozu, a potem wzi
Dirka na barana i ruszyli, przedzierajc si przez wysok do pasa traw, sterty cegie i mieci,
w stron szybu numer trzy.

Biae bloki betonu, na ktrych zamontowana bya niegdy maszyneria, tworzyy w


trawie elegancki geometryczny wzr. Za nimi wznosia si biaa grnicza hada; jaki
wchodzcy w skad sproszkowanej skay minera rozpuci si i zabarwi jej powierzchni
dugimi tymi smugami. Duff kiedy go zidentyfikowa. Nie mia duej wartoci handlowej;
uywano go czasami w przemyle ceramicznym. Sean zapomnia jego nazwy; brzmiaa jak
nazwa jakiej planety - chyba uran.
Podeszli do szybu. Jego brzegi popkay, a do rodka zaglday dugie dba trawy niczym nie przystrzyone wsy, ktre wchodz do ust starcowi. Wiea szybowa znikna i
szyb ogrodzony by tylko zardzewiaym kolczastym drutem. Sean ugi kolana i trzymajc
prosto plecy, bo Dirk wci siedzia mu na ramionach, podnis okruch skay wielkoci pici
i przerzuci go przez pot. Stali w milczeniu suchajc, jak tucze si o ciany szybu. Spada
bardzo dugo i kiedy w kocu uderzy o dno, biegnce z gbokoci tysica stp echo byo
ledwo syszalne.
- Rzu jeszcze - zada Dirk, ale Katrina powstrzymaa go.
- Nie, Sean, lepiej std chodmy. To ze miejsce. - Zadraa lekko. - Jest podobne do
grobu.
- I o mao si w grb nie zamienio - odpar cicho Sean, przypominajc sobie
ciemno i napierajc na ska.
- Chodmy - powtrzya i wrcili do Mbejane, ktry czeka na nich siedzc na kole
powozu.
Podczas lunchu Sean by wes i wypi ma butelk wina, ale Katrina, po raz
pierwszy od wyjazdu z Louis Trichardt, czua si zmczona i przygnbiona. Zacza
uwiadamia sobie, jaki tryb ycia prowadzi Sean, zanim j spotka, i baa si, e zechce do
niego powrci. Znaa tylko busz i monotoni dugiej wyprawy, wiedziaa, e nigdy nie
nauczy si y w miecie. Patrzya na Seana, jak mieje si i artuje, widziaa, z jak
nonszalancj wydaje polecenia siwowosemu kelnerowi i orientuje si w labiryncie lecych
przed nim na stole sreber, i nie bya w stanie tumi tego w sobie duej.
- Wyjedmy std, wracajmy do buszu.
Sean zastyg z podniesionym w poowie drogi do ust widelcem.
- Co?
- Prosz ci, Sean. Im prdzej wyjedziemy, tym szybciej bdziemy mogli kupi now
farm. Sean zachichota.

- Dzie albo dwa nie zrobi adnej rnicy. Zaczynamy si dobrze bawi. Dzi
wieczorem zabieram ci na tace... mielimy si przecie nurza w grzechu, pamitasz?
- A kto zajmie si Dirkiem? - zapytaa sabo.
- Mbejane... - Sean przyjrza si jej uwanie. - Wypisz si dobrze po poudniu, a
potem troch pohulamy - powiedzia umiechajc si na wspomnienie chwil, ktre wywoao
w nim to okrelenie.
Kiedy Katrina obudzia si wieczorem, odkrya dodatkow przyczyn swego
przygnbienia. Po raz pierwszy od czasu utraty dziecka zaczo si u niej miesiczne
krwawienie; z jej ciaa i umysu odpywaa caa energia. Nie powiedziaa nic Seanowi, ale
wykpaa si i zaoya t sukni. Potem zaja si wosami, szczotkujc je tak zawzicie,
a rozbolaa j gowa, ale nie zdoaa wykrzesa z nich ycia - byy tak samo matowe jak
spogldajce na ni z lustra oczy tkwice w tawej twarzy.
Sean stan za ni i pochyli si, eby pocaowa j w policzek.
- Wygldasz - powiedzia - jak wysoki na pi i p stopy stos zotych sztabek. - Ale
zda sobie spraw, e ta suknia bya bdem; jej kolor przypomina febryczny odcie jej
skry. Weszli do salonu, w ktrym czeka Mbejane.
- Moemy pno wrci - oznajmi mu Sean.
- To nie ma znaczenia, Nkosi. - Na twarzy Mbejane nie maloway si jak zwykle
adne emocje, ale Sean dostrzeg wesoe iskierki w jego oczach i zorientowa si, e Zulus nie
moe si doczeka, eby zosta z Dirkiem sam na sam.
- Nie wolno ci wchodzi do jego pokoju - ostrzeg go.
- A co bdzie, Nkosi, jeeli zapacze?
- Nie zapacze... ale jeli to zrobi, zobacz, czego chce, daj mu to i ka spa.
Mbejane zrobi rozczarowan min.
- Ostrzegam ci, Mbejane, e jeeli wrc tutaj o pnocy i zobacz, e wozisz go na
plecach po caym pokoju, obu wam wygarbuj skry.
- Nic nie zakci jego snu, Nkosi - skama gadko Zulus.
W hallu hotelowym Sean podszed do recepcjonisty.
- Gdzie mona najlepiej zje w tym miecie? - zapyta.
- Dwie przecznice dalej, sir, w Zotej Gwinei. Na pewno pan trafi.
- Brzmi to jak nazwa jakiej spelunki - odezwa si z niedowierzaniem Sean.

- Zapewniam pana, e nie bdzie si pan skary. Chodz tam wszyscy. Stouje si tam
pan Rhodes, kiedy bywa w miecie, pan Barnato, pan Hradsky...
- A take Dick Turpin23, Cesare Borgia i Benedict Arnold24... - dokoczy za niego
Sean. - W porzdku, przekona mnie pan. Mam nadziej, e nie podern mi tam garda.
Ale kiedy wkroczy do Zotej Gwinei z opart o jego rami Katrin, nawet jego
oniemieli panujcy tam przepych. Odziany w generalski uniform kelner zaprowadzi ich w
d, po marmurowych schodach, a potem po szerokim jak trawnik dywanie, pomidzy
grupkami eleganckich mczyzn i kobiet, do stolika, ktry mimo przymionego wiata
olniewa jasnym srebrem zastawy i nien biel obrusu. Ze sklepionego sufitu zwisay
krysztaowe yrandole, orkiestra bya wspaniaa, a powietrze gste od zapachu perfum i dymu
drogich cygar.
Katrin wpatrywaa si bezradnie w menu, ale Sean przyszed jej zaraz na ratunek
zamawiajc dania. Wypowiada ich nazwy z francuskim akcentem, ktry wywar wraenie na
niej, ale nie na kelnerze. Podano wina i wraz z ich pojawieniem si ogarn Seana wesoy
nastrj. Katrin siedziaa w milczeniu naprzeciwko i suchaa, prbujc wymyli co
dowcipnego, eby mu odpowiedzie. W ich wozie albo podczas spacerw we dwoje w buszu
moga z nim rozmawia godzinami, ale tutaj zamienia si w niemow.
- Zataczymy? - zapyta Sean pochylajc si ku niej i ujmujc jej do. Potrzsna
gow.
- Nie mogabym, Sean. Nie, kiedy wszyscy na mnie patrz. Zrobiabym z siebie tylko
idiotk.
- Daj spokj, poka ci, jak to si robi... to atwe.
- Nie, nie mog, naprawd, nie mog.
I nawet Sean musia przyzna, e parkiet Zotej Gwinei w sobotni noc nie nadawa
si najlepiej na lekcj walca. Kelner przynis na wielkich parujcych pmiskach zamwione
przez nich dania. Sean zaj si nimi i jednostronna rozmowa na jaki czas ustaa. Katrin
obserwowaa go, dubic widelcem w zbyt tustym dla niej jedzeniu. W uszach dzwoni jej
gony miech i rozbrzmiewajce wok gosy. Czua si strasznie wyobcowana i
nieszczliwa.

23
24

Synny osiemnastowieczny angielski rozbjnik.


Amerykaski genera, ktry dopuci si zdrady.

- No, Katrino - umiechn si do niej Sean. - Prawie nie dotkna kieliszka. Nie bd
taka ponura, yknij sobie, to ci rozgrzeje.
Posusznie wypia yk szampana. Nie smakowa jej. Sean pokn ostatni langust i
odchyli si na krzele zaczerwieniony od wina i dobrego jedzenia.
- Niech mnie kule... wypada si tylko modli, eby szef kuchni nie okaza si gorszy
przy nastpnych daniach. - Bekn dyskretnie przez palce i rozejrza si zadowolony po sali. Duff mawia, e dobrze przyrzdzona langusta wiadczy o tym, e...
Nagle przerwa i wlepi wzrok w schody - u ich szczytu pojawiy si trzy osoby.
Dwch mczyzn w wieczorowych strojach, a midzy nimi kobieta, do ktrej odnosili si z
wielk atencj. Kobiet bya Candy Rautenbach. Candy ze swymi spitymi na czubku gowy
blond wosami. Candy ze wieccymi w uszach i na szyi brylantami i biustem, ktry nie
mieci si w staniku sukni biaej jak piana na kuflu piwa. Candy z byszczcymi bkitnymi
oczyma i czerwonymi ustami, urocza i pewna siebie Candy. miejc si spojrzaa w jego
stron i ich wzrok spotka si. Patrzya na niego, nie mogc uwierzy wasnym oczom umiech zastyg jej na wargach, a potem znikna gdzie caa jej wystudiowana poza i rzucia
si biegiem po schodach, zadzierajc sukni a do kolan. Za ni ruszyli zaniepokojeni
zalotnicy. Kelnerzy ustpowali jej z drogi, a gowy wszystkich obecnych obrciy si w jej
stron. Sean odsun do tyu krzeso i wsta, a Candy dobiega do i zarzucia mu na
powitanie rce na szyj. Nastpia duga chaotyczna wymiana zda, po ktrej Seanowi udao
si w kocu oswobodzi z ucisku i odwrci w stron Katriny. Candy zarumienia si i
dyszaa lekko z podniecenia; przy kadym oddechu wydawao si, e biust wyskoczy jej ze
stanika. Wci trzymaa Seana za rami.
- Candy, chc ci przedstawi moj on, Katrin. Moja droga, to jest Candy
Rautenbach.
- Witam pani - powiedziaa umiechajc si niepewnie Katrin.
- artujesz chyba, Sean. Oenie si? - zapytaa z niedowierzaniem Candy.
Umiech spez Katrinie z twarzy. Candy zauwaya jej zmieszanie.
- Ale musz pochwali twj wybr - dodaa szybko, chcc naprawi gaf. - Tak si
ciesz, e mog ci pozna, Katrino. Musimy si kiedy spotka, opowiem ci wszystko o
bujnej przeszoci Seana.

Candy wci trzymaa jej ma za rami i Katrin wpatrywaa si w dugie wskie


palce dotykajce ciemnego garnituru Seana. On spostrzeg to i prbowa si uwolni, ale
Candy nie dawaa za wygran.
- Sean, to s moi dwaj obecni narzeczeni. - Stali za ni w penej gotowoci niczym
dwa dobrze wytresowane myliwskie psy. - Obaj s tacy sympatyczni, e nie mog si
zdecydowa na adnego z nich. Harry Lategaan i Derek Goodman. Chopcy, to jest Sean
Courteney. Mnstwo o nim syszelicie.
Ucisnli sobie wszyscy nawzajem donie.
- Nie pogniewa si pan, jeli si dosidziemy? - zapyta Derek Goodman.
- Bybym niepocieszony, gdybycie tego nie zrobili! - odpar Sean. Mczyni
rozbiegli si, eby poszuka wolnych krzese, a Candy i Katrina wykorzystay ten moment na
dokadne zlustrowanie si wzrokiem.
- Czy to pani pierwsza wizyta w Johannesburgu? - zapytaa sodkim gosikiem Candy.
Ciekawe, skd Sean j wytrzasn? Jest chuda jak patyk, a poza tym co za cera, co za akcent!
Naprawd mg wybra lepiej - mg si lepiej zastanowi.
- Owszem, ale nie zabawimy tutaj dugo. - To ladacznica. Musi ni by - te obnaone
piersi, umalowana twarz i sposb, w jaki dotyka Seana. Musiaa by kiedy jego kochank.
Jeeli dotknie go jeszcze raz, zabij j.
Sean wrci do stolika, niosc krzeso dla Candy.
- Candy jest moj star przyjacik, moja droga. Jestem pewien, e si polubicie.
- Z ca pewnoci - powiedziaa Candy, ale Katrina nie odezwaa si ani sowem. Jak to cudownie ci znowu widzie - Candy zwrcia si do Seana. - Wygldasz
fantastycznie... tak samo opalony i przystojny, jak wwczas, gdy ujrzaam ci po raz
pierwszy. Pamitasz ten dzie, kiedy pojawie si razem z Duffem w hotelu?
Na wzmiank o Duffie po twarzy Seana przebieg cie.
- Tak, pamitam. - Rozejrza si i strzeli z palcw na kelnera. - Niech pan poda
wicej szampana.
- Bior to na siebie - zawoali jednoczenie dwaj narzeczeni Candy i natychmiast
zaczli si spiera o zaszczyt zapacenia rachunku.
- Czy Duff jest tu z tob dzi wieczorem? - zapytaa Candy.

- Prawda, e Derek stawia drinki poprzednim razem? Teraz moja kolej, Candy szuka u niej poparcia Harry. Candy zignorowaa ich obu i spojrzaa wyczekujco na Seana,
ale ten obszed st i usiad obok Katriny.
- Co by powiedziaa, moja droga, na pierwszy taniec? - zapyta Derek.
- Rzumy o to monet. Zwycizca paci i dostaje w nagrod pierwszy taniec zasugerowa Harry.
- Zgoda.
- Sean, zapytaam ci, czy Duff jest tu z tob dzi wieczorem? - powtrzya Candy,
patrzc na niego przez st.
- Nie, nie ma go. Suchajcie, wy dwaj, moe dalibycie szans i mnie? - zawoa Sean,
unikajc jej wzroku i wczajc si w targi midzy Harrym i Derekiem. Candy przygryza
warg - miaa zamiar cisn Seana dalej. Chciaa wiedzie, co sycha u Duffa - ale po chwili
znowu si umiechna. Nie bdzie go przecie baga.
- A to co takiego? - zawoaa, uderzajc Harry'ego po ramieniu wachlarzem. - Chcecie
o mnie rzuca monet? Derek zapaci za szampana, a Sean dostanie w nagrod pierwszy
taniec.
- No wiesz, moja droga, powiedziabym, e to troch niesprawiedliwe - poskary si
Harry.
Ale Candy ju wstawaa z krzesa.
- Chod, Sean, zobaczymy, czy nie zgubisz kroku. Sean spojrza na Katrin.
- Nie pogniewasz si, prawda...? Tylko jeden taniec. Katrina potrzsna gow.
Nienawidz jej. To ladacznica. Katrina nigdy dotd nie wymawiaa na gos tego
sowa, widziaa je tylko w Biblii, ale teraz, nazywajc tak w mylach Candy, odczuwaa
gwatown przyjemno. Patrzya, jak Sean podaje rami Candy i idzie z ni na parkiet.
- Czy mog prosi pani do taca, pani Courteney? - zapyta Derek. Katrina ponownie
potrzsna gow, nawet na niego nie patrzc. Nie moga oderwa oczu od Seana i Candy.
Zobaczya, jak Sean bierze j w ramiona i poczua w odku zimn grud. Candy wpatrywaa
si w twarz Seana, miaa si do niego, trzymaa rami na jego ramieniu, do w jego doni.
To ladacznica. Katrina poczua, e jest bliska ez - powtrzenie w myli tego sowa
powstrzymao je. Sean obrci Candy w tacu - Katrina Zesztywniaa na krzele, zaciskajc
lece na kolanach donie - ich nogi stykay si z sob, Candy odchylia si lekko do tyu i

przycisna do niego udami. Katrin dusio w gardle, czua, jak jej piersi zalewa zimna,
obezwadniajca zazdro.
Mogabym wsta i go std wycign - pomylaa. Mogabym mu tego zabroni.
Nie ma do tego prawa. To tak, jakby oboje to robili... robili to razem. Wiem, e robili to
przedtem, teraz wiem na pewno. O Boe, spraw, eby przestali. Prosz, spraw, eby to si
skoczyo.
Sean i Candy wrcili w kocu rozemiani do stolika. Przechodzc obok krzesa
Katriny, Sean dotkn jej ramienia. Odsuna si, ale tego nie zauway. Wszyscy wietnie si
bawili. Wszyscy oprcz Katriny. Harry i Derek wspzawodniczyli o wzgldy Candy.
Tubalny miech Seana nie milk prawie na chwil, a Candy byszczaa niczym brylanty, ktre
nosia na szyi. Sean prbowa co par minut wcign Katrin w rozmow, ale ta uparcie
odmawiaa. Siedziaa tam nienawidzc ich wszystkich. Nienawidzia nawet Seana - po raz
pierwszy w yciu nie bya go pewna, baa si, e go straci. Zerkna na swoje lece na
obrusie donie i zobaczya, jakie s brzydkie w porwnaniu z rkoma Candy: kociste,
spierzchnite i poczerwieniae od wiatru i soca. Schowaa je szybko pod st i pochylia si
do Seana.
- Prosz ci, chc ju wraca do hotelu. Nie czuj si dobrze. Sean przerwa w rodku
opowiadania i spojrza na ni, jednoczenie skonsternowany i zatroskany. Nie mia ochoty
wychodzi, ale pamita, e jeszcze nie dosza do zdrowia. Zawaha si przez sekund.
- Oczywicie, kochanie, przepraszam. Zupenie zapomniaem... Musimy ju i zwrci si do pozostaych. - Moja ona nie jest jeszcze zbyt zdrowa... Dopiero niedawno
dosza do siebie po strasznym ataku czarnej febry.
- Och, Sean, naprawd musisz ju i? - Candy nie potrafia ukry rozczarowania. Tyle jeszcze mamy sobie do powiedzenia.
- Obawiam si, e tak. Spotkamy si jeszcze ktrego dnia.
- Tak - zgodzia si szybko Katrina - kiedy odwiedzimy nastpnym razem
Johannesburg.
- No, nie wiem... moe jeszcze przed naszym wyjazdem - zaoponowa Sean. - Moe w
przyszym tygodniu. Co powiecie na poniedziaek wieczorem?
- Prosz ci, Sean, chodmy ju. Jestem bardzo zmczona - wtrcia si Katrina, nie
czekajc na odpowied Candy. Ruszya sama w stron schodw, ale po chwili obejrzaa si

przez rami. Zobaczya, jak Candy apie Seana za rami, zadaje mu szeptem jakie pytanie i
otrzymawszy zwiz odpowied, wraca do stolika.
- Co ci powiedziaa? - zapytaa go, kiedy znaleli si na ulicy.
- Po prostu si poegnaa - mrukn Sean i Katrina od razu wiedziaa, e skama. W
drodze powrotnej do hotelu nie odzywali si do siebie. Katrin gnbia zazdro, a Sean
rozmyla o tym, czego chciaa od niego Candy i co jej odpowiedzia.
- Gdzie jest Duff? Musisz mi powiedzie - zapytaa.
- On nie yje, Candy.
Przez krtk sekund, zanim si odwrcia, Sean zobaczy jej oczy.

31. Seana obudzi bl gowy, ktrego nie agodzi bynajmniej skaczcy mu po piersi
Dirk. Musia uciec si do przekupstwa i obieca synowi sodycze. Dirk, ktry natychmiast
wyczu swoj przewag, podnis cen do paczki krwek i dwch lizakw, tych z
czerwonymi paskami, i dopiero wtedy pozwoli si zabra Katrinie do azienki. Sean
westchn i da z powrotem nura pod koc. Bl przesun si i tkwi teraz dokadnie midzy
oczyma. Czu w ustach niewiey smak szampana i mierdzia cay cygarami. Po jakim
czasie zapad w psen i bl troch zela.
- Dzisiaj niedziela, Sean. Idziesz z nami do kocioa? - zapytaa chodno Katrina,
stajc w drzwiach sypialni. Sean zacisn mocniej powieki.
- Sean!
Bez odpowiedzi.
- Sean! Otworzy jedno oko.
- Wstajesz czy nie?
- Nie czuj si zbyt dobrze - wycharcza. - To chyba atak malarii.
- Idziesz? - domagaa si jasnej odpowiedzi Katrina. Jej niech do niego nie zelaa
bynajmniej w cigu nocy.
- Nie czuj si na siach, naprawd. Dobry Pan Bg na pewno mi wybaczy.
- Nie wzywaj imienia Pana swego nadaremno - ostrzega go lodowatym tonem
Katrina.
- Przepraszam - jkn Sean, podcigajc obronnym gestem koc pod brod - ale
naprawd, kochanie, przez najblisze par godzin nie mog si ruszy z ka. Pkaby mi
chyba gowa.
Katrina wycofaa si do salonu i Sean usysza, jak mwi do Dirka specjalnie
podniesionym gosem, eby j usysza.
- Twj ojciec nie idzie z nami. Bdziemy musieli sami zje niadanie, a potem sami
pj do kocioa.
- Ale - zauway Dirk - obieca mi za to torb krwek i dwa lizaki z czerwonymi
paskami. - To, zdaniem Dirka, wyrwnywao rachunki. Sean usysza, jak drzwi do
apartamentu zamykaj si i gos chopca cichnie na korytarzu. Powoli odpry si, czekajc,
a przejdzie mu bl midzy oczyma. Po chwili zorientowa si, e obok niego, na stoliku, stoi
taca z kaw, i zacz rozwaa, czy dobroczynny efekt, jaki z pewnoci wywaraby na nim
dua filianka tego napoju, wart jest wysiku i blu zwizanego z koniecznoci przybrania

postawy siedzcej. Decyzja nie bya atwa, w kocu jednak ostronie usiad i nala sobie
kawy. Na tacy sta rwnie may dzbanuszek ze wie mietank i wanie mia zamiar
troch jej sobie dola, kiedy do drzwi salonu rozlego si pukanie.
- Prosz! - zawoa. Sdzi, e to kelner, ktry przyszed zabra tac, i szuka w
mylach odpowiednio ostrej odywki, eby go spawi. Usysza, jak drzwi si otwieraj.
- Kto tam? - zapyta. W salonie zabrzmiay szybkie kroki, a potem Sean wyprostowa
si tak gwatownie, e mietanka rozlaa si na przecierado i jego now nocn koszul.
- Dobry Boe, Candy, nie powinna bya tu przychodzi! - zawoa przeraony.
Odstawi z nerwowym popiechem dzbanuszek na tac i stara si bezskutecznie wytrze
rkoma plam na nocnej koszuli. - Gdyby moja ona... Czy kto ci tu widzia? Nie moesz u
mnie zosta. Gdyby Katrina dowiedziaa si, e tutaj bya... ona nigdy by tego nie
zrozumiaa.
Oczy Candy byy spuchnite i zaczerwienione. Wygldaa, jakby nie spaa przez ca
noc.
- Wszystko w porzdku, Sean, siedziaam po drugiej stronie ulicy w powozie,
czekajc, a wyjdzie twoja ona. ledzi j jeden z moich sucych. Posza do
holenderskiego kocioa przy Commisioner Street, a naboestwo trwa tam co najmniej p
wieku.
Wesza do sypialni i usiada na skraju jego ka.
- Musz porozmawia z tob sam na sam. Nie mog pozwoli ci odej, nie
dowiedziawszy si przedtem o Duffie. Chc, eby mi o tym opowiedzia... opowiedzia
wszystko. Obiecuj, e nie bd paka. Wiem, jak tego nie znosisz.
- Nie przysparzajmy sobie dodatkowych cierpie, Candy. On nie yje. Zapamitajmy
go takim, jakim by za ycia. - Sean zapomnia o blu gowy; jego miejsce zajo wspczucie
dla Candy i niepokj z powodu sytuacji, w jakiej go postawia.
- Opowiedz mi, prosz. Musz wiedzie. Nigdy nie odzyskam spokoju, jeli si nie
dowiem - powiedziaa cicho.
- Czy nie rozumiesz, e to nie ma znaczenia, Candy? Sposb, w jaki od nas odszed,
si nie liczy. Po prostu przyjmij do wiadomoci, e go ju nie ma. - Seanowi zaama si gos,
ale po chwili mwi cicho dalej, prawie sam do siebie. - Nie ma go, to tylko si liczy, nie ma
go, a my stalimy si bogatsi przez to, e go znalimy, i troch ubosi, poniewa go
stracilimy.

- Opowiedz, jak to si stao - powtrzya i spojrzeli sobie wzajemnie w oczy. Ich


twarze nie zdradzay adnych emocji. I Sean zacz opowiada, dobierajc z pocztku
ostronie sowa, a potem mwic coraz szybciej i dobitniej - w miar jak powraca do niego
horror tamtych godzin. Kiedy skoczy, nie odezwaa si ani sowem. Siedziaa na skraju
ka, wpatrujc si w dese na dywanie. Sean przysun si do niej bliej i obj ramieniem.
- Nie moemy na to nic poradzi. Taka wanie jest mier. Nie mona zrobi nic, co
skonioby j do zmiany zdania.
Pochylia si, tulc do jego wielkiego ciaa, i siedzieli jaki czas w milczeniu. Nagle
Candy odsuna si i na jej twarzy pojawi si figlarny, troch niemiay umiech.
- A teraz opowiedz mi o sobie. Jeste szczliwy? Czy to by twj syn razem z
Katrina? Urocze dziecko.
Sean z ulg odpowiada na jej pytania, byle tylko oddali od siebie tamto
wspomnienie. Mwili o sobie, wypeniajc biae plamy, powstae od czasu ich poprzedniego
spotkania. Nagle Sean powrci do rzeczywistoci.
- Dobry Boe, Candy, strasznie si zasiedziaa. W kadej chwili moe tu wrci
Katrina. Lepiej uciekaj.
Odchodzc obrcia si i pocigna go pieszczotliwie za brod.
- Jeli ona ci kiedykolwiek wyrzuci, mj ty wspaniay brutalu, wiedz, e jest kto, kto
ci zawsze przygarnie.
Wspia si na palce i pocaowaa go.
- Bd szczliwy - przykazaa i zamkna za sob cicho drzwi. Sean otar podbrdek,
a potem cign z siebie nocn koszul.
Zwin j w kbek, cisn przez otwarte drzwi do sypialni i wszed do azienki.
Naciera si wanie rcznikiem, gwidc usyszanego poprzedniego wieczoru walca i pocc
si lekko w ciepym, wypenionym par wntrzu azienki, kiedy otworzyy si drzwi
apartamentu.
- Czy to ty, kochanie?
- Tato! Tato! Mama kupia mi sodycze - zawoa Dirk dobijajc si do drzwi azienki.
Sean opasa si rcznikiem i otworzy.
- Popatrz! Popatrz ile - chwali si Dirk. - Chcesz jednego, tatusiu?
- Tak, dzikuj ci, Dirk - odpar Sean czstujc si wielkim nadziewanym cukierkiem.
- Gdzie twoja mama? - zapyta z penymi ustami.

- Tam - wskaza rk sypialni Dirk. Zamkn ostronie pudeko ze sodyczami. Zostawi troch dla Beana - oznajmi.
- Na pewno si ucieszy - odpar Sean wchodzc do sypialni. Katrina leaa na ku;
ju pierwsze spojrzenie przekonao go, e co jest z ni nie w porzdku. Leaa z oczyma
wlepionymi w sufit, z twarz t jak u nieboszczyka. Dwoma szybkimi susami dobieg do
jej ka. Dotkn palcami jej policzka i poczu, jak ponownie ogarnia go czarny,
obezwadniajcy strach.
- Katrina?
adnej odpowiedzi. Leaa bez ladu ycia. Sean okrci si na picie i wypad z
apartamentu. Pogna korytarzem i zatrzyma si u szczytu schodw. Na dole w hallu kbili
si ludzie.
- Sprowad doktora, czowieku - zawoa ponad ich gowami do recepcjonisty. - Tak
szybko, jak tylko moesz... moja ona umiera.
Facet popatrzy na niego baranim wzrokiem. Mia zbyt cienk szyj, jak na sztywny
wysoki konierzyk, i wiecce od brylantyny, rozdzielone przedziakiem czarne wosy.
- Pospiesz si, ty gupi sukinsynu! - rykn Sean. Gapili si na niego wszyscy stojcy
w hallu. Wci mia na sobie tylko wski, owinity wok bioder rcznik, a wieo umyte
wosy lepiy mu si do czoa. - Ruszaj, czowieku! Ruszaj! - krzykn podskakujc niecierpliwie. Na balustradzie staa cika kamienna waza; Sean podnis j gronie i dopiero wtedy
recepcjonista ockn si z odrtwienia i wybieg z hotelu. Sean pogna z powrotem do
apartamentu.
Przy ku Katriny sta Dirk. Policzek mia wypchany krwk, a oczy szeroko otwarte
z ciekawoci. Sean zapa go, zanis do drugiej sypialni i zamkn na klucz, nie zwaajc na
wcieke wrzaski nie przyzwyczajonego do takiego traktowania malca. Wrci do Katriny i
uklk przy jej ku. W tej pozycji zasta go doktor. Sean opowiedzia mu w zwizych
sowach o czarnej febrze, a doktor wysucha go i wysa do salonu. Mino duo czasu, zanim
pojawi si z powrotem. Sean wyczu, e za jego pokerow min profesjonalisty kryje si
autentyczna konsternacja.
- Czy to nawrt choroby? - zapyta.
- Nie, nie sdz. Daem jej rodek uspokajajcy.
- Co jej si stao? Co jej jest? - naciska go Sean, ale doktor pozosta niewzruszony.

- Paska ona doznaa szoku... moe otrzymaa jakie ze wiadomoci, co, co mogo
j wytrci z rwnowagi? Czy bya w stresie?
- Nie... wanie wrcia z kocioa. Dlaczego? Co si stao? - Sean zapa doktora za
klapy i potrzsn nim, nie mogc si opanowa.
- Wyglda to na co w rodzaju paralitycznej histerii. Daem jej laudanum. Teraz
bdzie spaa, a wieczorem przyjd zbada j ponownie.
Doktor prbowa wyswobodzi si z ucisku Seana. Ten puci w kocu jego klapy i
mijajc go, pobieg z powrotem do sypialni. Doktor odwiedzi ich ponownie tu przed
zmierzchem. Sean rozebra Katrin i uoy w ku; sama w ogle si nie poruszaa. Mimo
otrzymanego lekarstwa miaa pytki, urywany oddech. Doktor by wyranie zbity z tropu.
- Nie potrafi tego zrozumie, panie Courteney. Nie stwierdzam niczego
odbiegajcego od normy z wyjtkiem oglnego osabienia organizmu. Sdz, e powinnimy
po prostu zaczeka. Na razie nie chc jej dawa wicej lekw.
Sean zorientowa si, e lekarz niewiele tutaj pomoe. Nie zwrci wikszej uwagi na
jego wyjcie i obietnic, e odwiedzi chor nazajutrz rano. Mbejane wykpa Dirka, nakarmi
go i pooy do ka, a potem wylizgn si cicho z apartamentu, zostawiajc Seana samego
z Katrina.
Cikie popoudnie wyczerpao go. Zostawi w salonie palc si lamp i wycign
si na swoim ku. Po chwili zasn.
Kiedy wyrwna mu si oddech, Katrina obrcia ku niemu gow. Sean lea w
ubraniu na kocach, trzymajc nad gow muskularn rk, a o napiciu, w jakim pozostawa,
wiadczyy cignite usta i zmarszczki na czole. Katrina wstaa i podesza do niego, czua si
samotna, jak jeszcze nigdy, nawet w bezludnym buszu, i zraniona ponad granice ludzkiej
wytrzymaoci. Wszystko, w co wierzya, zwalio si w gruzy w cigu kilku minut - kilku
minut, ktre zajo jej odkrycie prawdy.
Przyjrzaa si Seanowi i ze zdumieniem zdaa sobie spraw z tego, e wci go kocha;
Znikno tylko poczucie bezpieczestwa. ciany jej zamku okazay si z papieru. Poczua
zimne podmuchy wiatru, widzc, jak Sean przeywa na nowo swoj przeszo i pragnie do
niej wrci. Kiedy taczy z t kobiet, ciany jej zamku trzsy si, a wiatr wy coraz goniej
- a potem runy w gruzy wok niej. Stojc w pogronym w pmroku pokoju i przygldajc
si czowiekowi, ktremu ufaa tak bezgranicznie, a on tak kompletnie j zdradzi,
przypominaa sobie wszystko od pocztku, eby upewni si, e nie popenia pomyki.

Tego ranka, wracajc z Dirkiem z kocioa, zajrzaa do sklepu ze sodyczami. Mieci


si prawie naprzeciwko hotelu. Dirk mia kopoty z wybraniem tego, na co przeznaczy dwa
pensy. Obfito eksponowanych towarw oniemielia go; dra cay z przejcia, nie mogc
si na nic zdecydowa. W kocu, przy pomocy waciciela i Katriny, udao si zrobi
odpowiednie zakupy, ktre umieszczono w brzowej papierowej torbie. Wanie mieli
wychodzi, kiedy Katrina zobaczya przez szerokie wystawowe okno sklepu wychodzc z
hotelu pani Rautenbach. Candy zesza szybko po schodkach, obejrzaa si i przebiega przez
ulic do czekajcego na ni powozu, ktry natychmiast odjecha. Przez cay ten czas Katrina
staa w miejscu jak sparaliowana. Powrcia nkajca j wczoraj zazdro; Candy wygldaa
bardzo uroczo nawet w wietle poranka. Dopiero kiedy powz znikn za rogiem, Katrina
zacza si zastanawia, co sprowadzio Candy o jedenastej rano do hotelu. Gnbica j
zazdro bya niczym wbity midzy ebra bagnet - zatykaa jej dech w piersiach. Wyranie
przypomniaa sobie Candy szepczc co Seanowi do ucha, jego szybk odpowied i
kamstwo, ktrym uraczy j po wyjciu ze Zotej Gwinei. Sean wiedzia, e Katrina pjdzie
rano do kocioa. Jakie to wszystko proste! Umwi si z Candy na schadzk, potem znalaz
pierwszy lepszy pretekst, eby nie i z ni, i w czasie jej nieobecnoci ta ladacznica
odwiedzia go.
- Mamo, to boli! - Niewiadomie cisna z caej siy rczk Dirka. Szybko wysza ze
sklepu, cignc go za sob. Prawie biegnc mina hotelowy hall i wspia si po schodach.
Drzwi do apartamentu byy zamknite. Otworzya je i powita j zapach perfum Candy.
Rozszerzya nozdrza. Nie byo mowy o pomyce, zapamitaa je dobrze z poprzedniego
wieczoru - zapach wieych fiokw. Usyszaa woajcego z azienki Seana. Dirk podbieg
do drzwi i zacz si do nich dobija.
- Tato! Tato! Mama kupia mi sodycze.
Odoya Bibli na blat biurka i przesza kilka krokw po gstym dywanie, nie mogc
si uwolni od tego zapachu. Stana w progu sypialni. Na pododze leaa nocna koszula
Seana; wci widniay na niej wilgotne plamy. Ugiy si pod ni nogi. Podniosa wzrok i
zobaczya plamy na pocieli, szare plamy na biaym przecieradle. Zakrcio jej si w gowie i
zapony policzki; ostatkiem si dobrna do wasnego ka.

32. Wiedziaa, e nie moe by mowy o pomyce. Sean kocha si z t kobiet tak
jawnie, tak ostentacyjnie, w ich wasnej sypialni, prawie na jej wasnych oczach. Trudno byo
o bardziej wyrany dowd, e nie chce by z ni duej; to tak jakby j spoliczkowa i
wyrzuci na ulic. Osabiona przez czarn febr i miesiczk, ogarnita depresj po stracie
dziecka, nie miaa siy opiera si duej. Kochaa go, ale okazao si, e to mu nie wystarcza.
Nie moga z nim duej zosta: nie pozwalaa na to uparta duma jej rasy. Zostao tylko jedno
wyjcie.
Pochylia si i niemiao go pocaowaa. Poczua ciepy, mski zapach jego ciaa i
dotyk szorstkiej brody na policzku. Przez chwil zachwiaa si w niej determinacja; chciaa
rzuci mu si na piersi, obj ramionami za szyj i baga o ask. Chciaa prosi go, eby da
jej ostatni szans. Gdyby tylko powiedzia, w czym go zawioda - mogaby si zmieni,
gdyby uwiadomi jej, co zego zrobia. By moe, jeli znowu wyrusz razem w busz...
Odsuna si od ka, wciskajc pici w usta. To nie miao sensu. On podj ju decyzj i
nawet jej bagania niczego nie zmieni, zawsze pozostan midzy nimi te sprawy. ya we
wspaniaym zamku i nie przeobrazi go teraz w lepiank. Gnana biczem wasnej dumy
podesza szybko do szafy. Zaoya paszcz i zapia go - siga jej do kostek, zakrywajc
nocn koszul. Na gow zarzucia szal i zawizaa jego koce pod brod. Ostatni raz
spojrzaa na picego Seana. Jego wielkie ciao ledwie miecio si na ku, a na twarzy
wci gocia grona mina.
W salonie zatrzymaa si przy biurku. Biblia leaa tam, gdzie j zostawia. Umoczya
piro w kaamarzu. Kiedy napisaa to, co miaa napisa, zamkna Bibli i podesza do drzwi.
Jeszcze raz si zawahaa, rzuciwszy okiem w stron sypialni Dirka. Nie moga sobie ufa jego widok osabiby jej determinacj. Zatkaa sobie szalem usta i wysza na korytarz,
zamykajc cicho drzwi.

33. Obudziwszy si nastpnego ranka, Sean z zaskoczeniem stwierdzi, e ley w


ubraniu na nie posanym ku. Za oknami panowa jeszcze pmrok i w pokoju byo chodno.
Opar si na okciu i przetar zacinit pici oczy. A potem przypomnia sobie wszystko i
spuci nogi na podog, spogldajc w stron ka Katriny. Byo puste; leay na nim
cignite na bok koce. Pierwszym uczuciem Seana bya ulga: Katrina poczua si lepiej i
sama wstaa. Zdrtwiay po niespokojnym nie ruszy, potykajc si lekko, do azienki i
zapuka do drzwi.
- Katrina? - zapyta. - Katrino, jeste tam? - powtrzy goniej.
Kiedy dotkn klamki, ustpia i drzwi otworzyy si same. Zamruga oczyma - w
rodku nie byo nikogo. Biae kafle odbijay niewyrane wiato, a na krzele, w tym samym
miejscu, gdzie go zostawi, lea rcznik. Poczu pierwsze ukucie niepokoju. Pokj Dirka drzwi byy wci zamknite, klucz tkwi na zewntrz. Otworzy je na ocie. Dirk usiad na
ku z zaczerwienion buzi i ze sterczcymi na wszystkie strony niczym licie sizalu
wosami. Sean wypad na korytarz, dobieg do schodw i omit wzrokiem hall. Obok
recepcji palio si wiato. Recepcjonista pochrapywa, oparszy gow na ramionach lecych
na biurku. Sean zbieg w d, skaczc po trzy schodki i potrzsn nim.
- Czy kto wychodzi std tej nocy? - zapyta.
- Nie... nie wiem.
- Czy drzwi wyjciowe s zamknite?
- Nie, prosz pana, zaoona jest tylko nocna zasuwa. Mona wyj na zewntrz, ale
nie mona wej do rodka.
Sean wybieg na ulic. Gdzie jej szuka? Ktrdy posza? Z powrotem do Pretorii, tam
gdzie stay ich wozy? Niemoliwe. Musiaaby wynaj jaki rodek transportu, a nie miaa na
to pienidzy. Co sprawio, e wysza nie ubrana, nie budzc go, zostawiajc Dirka i znikajc
wrd nocy? Musiay j oszoomi zaordynowane przez tego doktora leki. A moe
przypuszczenia tego lekarza, e doznaa szoku, okazay si prawdziwe, moe bka si teraz
po ulicy w nocnej koszuli, nie pamitajc, kim jest, moe... Sean sta w chodnym szarym
poranku, pord budzcego si do ycia miasta i nie mg znale odpowiedzi na adne z
kbicych si pod jego czaszk pyta.
Zawrci i przebiegszy przez hotel, wypad na dziedziniec przed stajni.
- Mbejane! - krzykn. - Mbejane, gdzie si, do diaba, podziewasz?

Mbejane wynurzy si szybko z boksu, w ktrym czesa zgrzebem jednego z


wynajtych koni.
- Tak, Nkosi?
- Widziae Nkosikazi! Mbejane zrobi zdziwion min.
- Wczoraj...?
- Nie, czowieku! - wrzasn Sean. - Dzisiaj, tej nocy... czy j widziae?
Mina Zulusa stanowia wystarczajc odpowied. Sean min go niecierpliwie i
wbieg do stajni. cign ze stojaka siodo i zarzuci je na grzbiet najbliszego konia.
- Nkosikazi jest chora - tumaczy Zulusowi, zaciskajc poprg i zakadajc wdzido.
- W nocy wysza z hotelu. Moliwe, e wci gdzie spaceruje pogrona we nie. Id szybko
do swoich przyjaci i powiedz im, eby jej poszukali, powiedz, e ten, kto j znajdzie,
dostanie dziesi funtw w zocie. A potem wr tutaj i opiekuj si Dirkiem a do mojego
powrotu.
Wyprowadzi konia ze stajni, a Mbejane wybieg, eby zawiadomi swoich
wspplemiecw. Sean wiedzia, e po pgodzinie bdzie szuka Katriny poowa
mieszkajcych w Johannesburgu Zulusw - plemienna solidarno i dziesi funtw w zocie
stanowiy wystarczajco siln zacht. Wskoczy na siodo i wyjecha galopem z podwrka.
Najpierw ruszy drog prowadzc do Pretorii. Trzy mile za miastem pascy owce czarny
chopak przekona go, e Katrina tdy nie przechodzia. Sean zawrci i pojecha na
posterunek policji przy Marshall Suare. Komendant pamita go z dawnych czasw; Sean
wierzy, e zrobi, co w jego mocy. Przez jaki czas przemierza w popiechu ulice, ktre
zaczy si wypenia codziennym gwarem. W kocu wrci do hotelu. Przywiza konia i
wbieg po prowadzcych do hallu schodach, skaczc po trzy stopnie naraz. Portier nie mia
dla niego adnej wiadomoci. Pogna na gr do apartamentu. Mbejane dawa wanie
Dirkowi niadanie. Zajadajcy jajko Dirk rozpromieni si na widok ojca i wycign ku
niemu ramiona, ale Sean nie mia dla niego czasu.
- Wrcia?
Mbejane potrzsn gow.
- Znajd j, Nkosi. Szuka jej teraz pidziesiciu ludzi.
- Zosta z dzieckiem - powiedzia Sean i zbieg do swego konia. Stan przy nim, nie
wiedzc, gdzie ma jecha.

- Dokd ona, do diaba, moga pj? - zapyta gono. - W nocnej koszuli, bez
pienidzy, dokd moga pj?
Wskoczy na siodo i dalej przemierza niespokojnie ulice, zagldajc w twarze
ludziom na chodnikach, jedc wzdu kanaw ciekowych i przeszukujc tylne podwrka i
puste parcele. Do poudnia zajedzi konia, a sam by pprzytomny ze zmartwienia i
niepokoju. Przeszuka kad uliczk w Johannesburgu, da si we znaki policjantom na
posterunku i skl portiera, ale wci nie natrafi na najmniejszy lad Katriny. Przejeda po
raz pity Jeppe Street, kiedy jego wzrok pad na imponujcy dwupitrowy budynek Candy
Hotel.
- Candy - wyszepta. - Ona moe mi pomc.
Znalaz j w jej gabinecie wrd zocistych dywanw, pozacanych mebli i cian
pokrytych row i bkitn wzorzyst tapet. Z lustrzanego sufitu zwisao sze
krysztaowych yrandoli, a w kcie stao biurko z blatem inkrustowanym hindusk mozaik.
Sean odsun na bok prbujcego go zatrzyma maego czowieczka w marynarce z czarnej
alpaki i wpad do rodka. Candy uniosa poirytowany wzrok, ale natychmiast rozchmurzya
si, kiedy zobaczya, kto j odwiedzi.
- Sean... och, jak mio ci widzie.
Wstaa i obesza biurko - jej rozkloszowana suknia zasaniaa nogi i mogo si
wydawa, e pynie nad ziemi. Miaa jedwabicie bia cer, a w oczach migotay radosne
bkitne ogniki. Wycigna rk, a potem zobaczya jego min i stropia si.
- Co si stao, Sean?
Opowiedzia jej w krtkich sowach. Kiedy skoczy, potrzsna stojcym na jej
biurku dzwonkiem.
- W szafce obok kominka stoi brandy - powiedziaa. - Wydaje mi si, e nie zaszkodzi
ci jeden gbszy.
Na dwik dzwonka pojawi si szybko niewielki czowieczek w marynarce z alpaki.
Sean nala sobie du brandy i sucha wydajcej polecenia Candy.
- Sprawd dworzec kolejowy. Zatelegrafuj do stacji dyliansw przy gwnych
drogach wyjazdowych. Wylij kogo do szpitala. Sprawd rejestry wszystkich hoteli i
pensjonatw w miecie.
- Tak jest, madame - kiwa gow przy kadym poleceniu may czowieczek, po czym
bezszelestnie znikn.

Candy odwrcia si do Seana.


- Mnie take moesz nala, a potem sid i uspokj si. Zachowujesz si dokadnie
tak, jak ona tego oczekuje.
- Co masz na myli? - zapyta Sean.
- Udzielia ci maej lekcji maeskiej dyscypliny, mj drogi. Z pewnoci jeste
onaty wystarczajco dugo, eby zdawa sobie z tego spraw.
Sean poda jej kieliszek, a Candy dotkna doni sofy obok siebie.
- Siadaj - powiedziaa. - Znajdziemy ci twojego maego Kopciuszka.
- Co masz na myli mwic o maeskiej dyscyplinie? - zapyta.
- Kar za ze zachowanie. Moesz je z otwartymi ustami, odcina si, przykrywa
si wiksz od niej liczb kocy, nie powiedzie dzie dobry odpowiednio miym gosem albo
popeni jeden z wielu innych miertelnych maeskich grzechw, ale... - Candy wypia yk
brandy i westchna lekko. - Widz, e czas nie osabi bynajmniej twojego zamiowania do
butelki. Kiedy zaprasza si Courteneya, trzeba przygotowa galon brandy... Wracajc do
sprawy, nasza maa Katy przechodzi, moim zdaniem, ostry atak zazdroci. Najprawdopodobniej pierwszy w yciu, jeli si uwzgldni fakt, e cae wasze maeskie ycie
spdzilicie w guszy i nigdy nie miaa okazji widzie, jaki czarujcy potrafi by Courteney
wobec innych kobiet.
- Nonsens - stwierdzi Sean. - O kogo miaaby by zazdrosna?
- O mnie - odpara Candy. - Po kadym jej spojrzeniu ubiegej nocy czuam si tak,
jakby kto rozszczepia mi piersi siekier. - Umiejtnie przycigajc uwag Seana, dotkna
opuszkami palcw swego wspaniaego biustu. By gboko rozcity i pachnia wieymi
fiokami. Sean poruszy si niespokojnie i odwrci oczy.
- Nonsens - powtrzy. - Jestemy po prostu starymi przyjacimi, prawie jak... zawaha si.
- Mam nadziej, mj drogi, e nie miae zamiaru powiedzie Jak brat i siostra. Nie
chciaabym, by kto oskary mnie o kazirodztwo... a moe ju o wszystkim zapomniae?
Sean nie zapomnia. Kady szczeg tkwi wyranie w jego pamici. Zaczerwieni si
i wsta.
- Lepiej ju sobie pjd - powiedzia. - Bd jej dalej szuka. Dzikuj za pomoc,
Candy, i za drinka.

- Caa przyjemno po mojej stronie, monsieur - mrukna, podnoszc brew,


rozbawiona jego rumiecem. - Dam ci zna, kiedy tylko si czego dowiem.
Pewno siebie, ktr natchna go Candy, ulatniaa si w miar, jak mijao
popoudnie i nie nadchodziy adne wiadomoci o Katrinie.
O zmroku Sean znowu umiera z niepokoju. Przytumi on cakowicie jego gniew i
odsun na bok myl o wasnym zmczeniu. Jeden po drugim zgaszali si, rozkadajc rce,
wspplemiecy Mbejane, jeden po drugim napyway negatywne raporty od ludzi, ktrym
zlecia poszukiwania Candy. Na dugo przed pnoc Sean pozosta jedyn osob, ktra cigle
szukaa Katriny. Zgarbiony w siodle przemierza z latarni w rku tereny, ktre sprawdzono
ju przedtem tuzin razy, odwiedza pooone u podna gr obozy grnikw i zatrzymywa
si, wypytujc zapnionych podrnych, spotkanych na drogach midzy kopalniami. Ale
odpowied bya zawsze ta sama. Niektrzy myleli, e stroi sobie arty, i wybuchali
miechem. Dopiero kiedy ich wzrok pada na jego podkrone oczy i zdesperowan twarz,
milkli i ruszali dalej swoj drog. Inni syszeli ju o zaginionej kobiecie; zadawali Seanowi
pytania, ale ten szybko domyla si, e nie mog mu pomc, omija ich i szuka dalej. O
wicie wrci do hotelu. Czeka na niego Mbejane.
- Przygotowaem dla ciebie jedzenie, Nkosi. Czeka ju od wieczora. Zjedz co teraz i
przepij si. Dzisiaj znowu wyl ludzi na poszukiwania, znajd j.
- Powiedz im, e ten, kto j znajdzie, dostanie sto funtw. - Sean przesun znuonym
gestem rk po twarzy. - Powiedz im, eby szukali na otwartej rwninie za grami. Nkosikazi
moe i na przeaj.
- Powiem im... ale teraz musisz co zje.
Sean zamruga oczyma - byy zaczerwienione z niewyspania, a w ich kcikach tkwiy
te grudki zaschnitego luzu.
- Co z Dirkiem? - zapyta.
- Wszystko w porzdku. Cay czas si nim opiekuj. - Mbejane cisn mocno Seana
za rami. - Czeka na ciebie jedzenie. Musisz co zje.
- Osiodaj mi drugiego konia - powiedzia Sean. - A ja tymczasem co zjem.
Trzymajc si niepewnie w siodle po nie przespanej nocy, Sean rozszerza stopniowo
krg swoich poszukiwa, a znalaz si na pozbawionej drzew rwninie - daleko na
horyzoncie widniay mae pajcze trjkty wie szybowych.

Kilkanacie razy spotyka Zulusw z miasta, wielkich czarnych mczyzn,


poruszajcych si szybkim truchtem, przeszukujcych teren niczym myliwskie psy. W ich
gosach, kiedy go pozdrawiali, kryo si wspczucie.
- Mbejane powiedzia nam, Nkosi. Znajdziemy j.
I Sean mija ich, i szuka dalej sam, bardziej samotny, ni by kiedykolwiek w swoim
yciu. Po zmroku wrci do Johannesburga i kiedy powczc nogami wchodzi do
owietlonego gazowymi lampami hotelowego hallu, wci tlia si w nim saba iskierka
nadziei. Portier spojrza na niego ze wspczuciem.
- Niestety, nic nowego, panie Courteney. Sean skin gow.
- Tak czy inaczej, dzikuj. Czy z moim synem wszystko w porzdku?
- Paski sucy troskliwie si nim opiekuje, sir. Godzin temu wysaem na gr
kolacj.
Schody wydaway si nie mie koca. Na Boga, ale by zmczony - chory ze
zmczenia i chory ze zmartwienia. Otworzy drzwi do swojego apartamentu i zobaczy Candy
wstajc z krzesa na jego powitanie. Znowu zawitaa mu nadzieja.
- Znalaza... - zawoa gono.
- Nie - odpara szybko. - Nie, Sean, przykro mi.
Opad na jedno z krzese, a Candy nalaa mu drinka ze stojcej na biurku karafki. Sean
umiechn si do niej z wdzicznoci i pocign duy yk. Candy uniosa kolejno jego lew
i praw nog i ignorujc sabe protesty cigna mu buty. Potem wzia do rki swj
kieliszek i usiada w drugim kcie pokoju.
- Przykro mi, e wczoraj sobie artowaam - powiedziaa cicho. - Chyba nie zdawaam
sobie sprawy, jak bardzo j kochasz. - Uniosa kieliszek. - Za szybkie zakoczenie
poszukiwa.
Sean oprni jednym ykiem p kieliszka.
- Kochasz j, prawda? - zapytaa Candy.
- Jest moj on - odpowiedzia ostro.
- Ale to przecie nie wszystko - cigna dalej z niepokojem Candy, wiedzc, e tylko
zmczenie powstrzymuje go od wybuchu gniewu.
- Tak, kocham j. Wanie uwiadamiam sobie, jak bardzo. Kocham j tak, jak nigdy
ju nie bd w stanie pokocha nikogo.

Wypi do dna brandy i wlepi wzrok w kieliszek. Jego twarz poszarzaa pod
opalenizn, a oczy pociemniay ze strapienia.
- Mio - powiedzia. - Mio - powtrzy smakujc to sowo, wac je na jzyku. Splugawili to sowo... sprzedaj mio w Operze... zuyli to sowo tak bardzo, e kiedy
mwi kocham Katrin, nie oznacza to wcale tego, co chc powiedzie.
Cisn kieliszkiem, rozbijajc go z trzaskiem o cian. W sypialni poruszy si
niespokojnie Dirk. Sean ciszy gos do bolesnego szeptu.
- Kocham j tak, e a mnie skrca w doku, kocham j tak, e myl o jej stracie jest
dla mnie niczym myl o wasnej mierci.
Zacisn pici pochylajc si na krzele.
- Nie strac jej teraz, na Chrystusa, odnajd j i powiem jej wszystko. Powiem jej to,
co teraz mwi tobie. - Zmarszczy brwi. - Nie sdz, ebym kiedykolwiek dotd powiedzia,
e j kocham. Nigdy nie lubiem tego sowa. Mwiem: wyjd za mnie albo jeste moim
marzeniem, ale nigdy nie powiedziaem wprost, e j kocham.
- Moliwe, e rwnie z tego powodu ucieka. By moe, skoro nigdy jej tego nie
powiedziae, dosza do wniosku, e nigdy tego nie czue - powiedziaa Candy, obserwujc
go z dziwnym wyrazem twarzy: ze wspczuciem, zrozumieniem i odrobin zazdroci.
- Odnajd j - stwierdzi Sean - i tym razem powiem... jeeli nie jest ju za pno.
- Odnajdziesz j i nie bdzie za pno. Nie pokna jej przecie ziemia. A kiedy jej to
powiesz, bdzie szczliwa. - Candy wstaa. - Musisz teraz odpocz, jutro czeka ci ciki
dzie.
Sean przespa si w ubraniu na krzele w salonie. Mia niespokojny sen. Co par
minut budziy go ze myli i rozglda si pprzytomnie po pokoju. Candy przygasia przed
wyjciem gazow lamp, ktra rzucaa saby krg wiata na blat biurka. Biblia Katriny leaa
tani, gdzie j zostawia po powrocie z kocioa i po kadym przebudzeniu wzrok Seana pada
na grub, oprawion w skr ksig. Jaki czas przed witem obudzi si i poczu, e ju nie
zanie.
Wsta. Bolao go cae ciao i czu piasek pod powiekami. Podszed do lampy gazowej i
podkrci j, a potem opuci rk na Bibli. Pod palcami poczu zimn, wylizgan skr.
Otworzy okadk i ze wistem wypuci powietrze.
Pod nazwiskiem Katriny widniaa, wpisana starannym, zaokrglonym charakterem
pisma, data jej mierci. Atrament by jeszcze wiey, jasnobkitny.

Kartka powoli rosa Seanowi przed oczyma, a przesta widzie cokolwiek poza ni.
Uszy wypeni mu szum, szum wezbranej rzeki, przez ktry przebijay si gosy rnych osb.
- Chodmy std, Sean, to le miejsce, jest podobne do grobu.
- Ale przede wszystkim potrzebuje miloci.
- Nie polknla jej przecie ziemia. I jego wasny gos:
- Jeeli nie jest za pno, jeeli nie jest za pno.
Poranne wiato nie byo jeszcze zbyt silne, kiedy dotar do ruin dawnego budynku
administracyjnego Candy Deep. Zostawi konia i pobieg w stron hady, przedzierajc si
przez traw. Wia chodny wiatr; porusza dbami traw i szarpa zielony szal Katriny, ktry
zaczepi si o kolczasty drut ograniczajcy dostp do szybu. Koce szala opotay w
porywach wiatru jak skrzyda wielkiego zielonego ptaka.
Sean doszed do ogrodzenia i spojrza w otwr szybu. Przy samym skraju wida byo
wydart w jednym miejscu kp trawy, tak jakby kto spadajc, chcia si jej w ostatniej
chwili zapa.
Sean uwolni szal z kolczastego drutu, zwin ciki materia w kbek i wystawiwszy
rk nad szyb, rzuci go w d. Opadajc w czarn pustk szal rozwin si i Seanowi
wydawao si przez chwil, e widzi byszczce w ciemnoci zielone oczy Katriny.
- Dlaczego? - szepn. - Dlaczego nam to zrobia, moje marzenie?
Odwrci si i potykajc o wyboje ruszy z powrotem w stron swego konia.
Mbejane czeka na niego w hotelowym apartamencie.
- Zaprzgaj konie - powiedzia mu Sean.
- A Nkosikazi!
- Zaprzgaj konie - powtrzy Sean.
Znis na d Dirka. Zapaci w recepcji rachunek i wyszed na ulic, gdzie czeka ju
na kole Mbejane. Wskoczy do rodka i posadzi sobie Dirka na kolanach.
- Jed z powrotem do Pretorii - powiedzia Zulusowi.
- A gdzie mama? - zapyta Dirk.
- Nie jedzie z nami.
- To znaczy, e jedziemy sami? - dopytywa si Dirk i Sean skin ze znueniem
gow.
- Tak, Dirk, jedziemy sami.
- Ale mama niedugo do nas przyjedzie?

- Nie, Dirk. Nie przyjedzie.


To koniec - pomyla Sean. Wszystko stracone, wszystkie marzenia, rado i
mio. By zbyt odrtwiay, eby odczuwa bl - to przyjdzie pniej.
- Dlaczego ciskasz mnie tak mocno, tato?
Sean rozluni swj ucisk i spojrza na siedzce na jego kolanach dziecko. Nie, to
nie koniec - uwiadomi sobie - to dopiero pocztek. Ale wpierw musz mie czas, eby doj
do siebie - czas i miejsce, gdzie mgbym si zaszy i liza rany. W Pretorii czekaj wozy.
Musz z powrotem jecha na pomoc. Moliwe, e kiedy minie kolejny rok, rany zagoj si w
wystarczajcym stopniu, bym mg zacz od nowa, mg wrci z moim synem do
Ladyburga... Do Ladyburga, do Ady i do Garricka - pomyla. A potem zwalia si na niego
kolejna fala blu i jej sia i gwatowno przeraziy go.
Prosz Ci, Boe - baga on, ktry nigdy przedtem si nie modli - prosz Ci, daj mi
si, bym mg to znie.
- Czy bdziesz paka, tato? Wygldasz, jakby mia si zaraz rozpaka. - Dirk
obserwowa twarz Seana z penym powagi zainteresowaniem. Sean przycisn delikatnie jego
gow do piersi.
Gdyby zami mona byo spaci nasze dugi - pomyla - gdybym moimi zami
zdoa uchroni ci przed wszelkim cierpieniem, gdybym paczc teraz, mg ciebie wybawi
od paczu, wtedy pakabym tak dugo, a wypakabym wasne oczy.
- Nie, Dirk - odpowiedzia. - Nie bd paka. Tak naprawd pacz wcale nie pomaga.
I Mbejane zawiz ich do Pretorii, tam gdzie czekay wozy.

You might also like