You are on page 1of 174

NEIL GAIMAN

KSIGA
CMENTARNA

PRZEOYA
PAULINA BRAITNER

WYDAWNICTWO MAG
WARSZAWA 2009
GTW
Tytu oryginau:
The Graveyard Book

Copyright 2008 by Neil Gaiman

Copyright for the Polish translation 2008 by Wydawnictwo MAG

Redakcja:
Joanna Figlewska

Korekta:
Urszula Okrzeja
Ilustracja i opracowanie graficzne okadki:

Irek Konior
Projekt typograficzny, skad i amanie:
Tomek Laisar Fru

ISBN 978-83-7480-109-6
Wydanie I

Wydawca:
Wydawnictwo MAG
ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa
tel. /fax (0-22) 8134743
e-mail: kurz@mag.com.pl
http://www.mag.com.pl

Wyczny dystrybutor:
Firma Ksigarska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o.
ul. Poznaska 91, 05-850 Oarw Maz.
tel. (22) 721-30-00
www.olesiejuk.pl

Druk i oprawa:
drukarnia@dd-w.pl
Rozrzucie koci
Po caej woci,
To tylko ndzarz,
Nikt go nie ugoci.

Tradycyjny wierszyk dziecicy


ROZDZIA
PIERWSZY

Jak Nikt nie odszed z cmentarza

W ciemnoci przesuwaa si rka trzymajca n. N mia rkoje z polerowanej czarnej


koci i kling gadsz i ostrzejsz ni jakakolwiek brzytwa. Gdyby ci skaleczy, pewnie
nawet nie zauwayby tego. Nie natychmiast.
N zrobi ju niemal wszystko, co mia do zaatwienia w tym domu. Zarwno klinga,
jak i rkoje byy mokre.
Drzwi wejciowe wci stay otworem, lekko uchylone, tak jak zostawi je n i
czowiek, ktry go trzyma, gdy wliznli si do rodka. Biae smuki nocnej mgy wnikay
przez szczelin do domu.
w czowiek, Jack, zatrzyma si na podecie. Lew rk wycign z kieszeni
czarnego paszcza wielk bia chustk i wytar ni starannie n wraz z okryt rkawiczk
praw doni, ktra go dzierya; potem schowa chustk. Polowanie niemal dobiego koca.
Kobiet zostawi w ku, mczyzn na pododze w sypialni. Starsze dziecko, dziewczynk,
w jej kolorowym pokoju, otoczon zabawkami i na wp ukoczonymi modelami. Pozosta
tylko chopczyk, waciwie niemowlak. Jeszcze tylko on i zadanie bdzie mona uzna za
wykonane.
Rozprostowa palce. Jack by przede wszystkim profesjonalist, tak przynajmniej
czsto powtarza i nie pozwoliby sobie na umiech przed kocem roboty.
Wosy mia ciemne, oczy take. Na doniach nosi czarne rkawiczki z najcieszej
jagnicej skrki.
Pokj malucha mieci si na samej grze. Jack ruszy schodami, stpajc
bezszelestnie po wykadzinie. Pchniciem otworzy drzwi na strych i przekroczy prg. Jego
uszyte z czarnej skry buty byszczay tak bardzo, e wyglday jak ciemne zwierciada: byo
w nich wida odbicie malekiego jasnego sierpa ksiyca.
Prawdziwy ksiyc wieci za oknem, jego saby blask dodatkowo rozpraszaa mga.
Lecz Jack nie potrzebowa zbyt wiele wiata. Ksiyc mu wystarcza. W zupenoci.
Widzia ju sylwetk dziecka w eczku, gow, koczyny, tors.
eczko miao wysokie cianki ze szczebli, niepozwalajce dziecku wyj.
Mczyzna imieniem Jack pochyli si, unis praw do, t z noem, i wycelowa w pier...
... po czym opuci rk. Posta w eczku okazaa si pluszowym misiem. Dziecka w
nim nie byo.
Oczy Jacka przywyky do sabego blasku ksiyca, nie mia wic ochoty zapala
elektrycznych lamp. Zreszt wiato nie byo takie wane. Dysponowa innymi zmysami.
Zacz wszy w powietrzu. Nie zwraca uwagi na zapachy, ktre wtargny do pokoju
wraz z nim, zlekceway te, ktre mg bezpiecznie zignorowa, i skupi si na woni tego, po
ktrego przyszed. Czu dziecko: mleczny zapach podobny do ciasteczek w czekoladzie,
poczony z kwan nut mokrej jednorazowej nocnej pieluchy. Czu w jego wosach
szampon dla dzieci, a take co maego i gumowego - zabawka, pomyla, a potem: nie, co
do ssania - co mia przy sobie chopczyk.
By tu jeszcze niedawno, ale teraz ju nie. Jack pody za zapachem na d, schodami
w samym sercu wysokiego wskiego domu. Sprawdzi azienk, kuchni, schowek na pranie i
w kocu przedpokj. Nie znalaz w nim jednak nic, prcz rowerw caej rodziny, sterty
pustych reklamwek, zuytej pieluchy i zbkanych pasemek mgy, ktre wnikny do domu
przez otwarte drzwi wyjciowe.
Wwczas Jack wyda cichy odgos, sapnicie nabrzmiae frustracj, ale te
zadowoleniem. Wsun: n do pochwy w wewntrznej kieszeni dugiego paszcza i wyszed
na ulic. wieci ksiyc, a take latarnie, lecz mga opatulaa wszystko, przymiewaa
wiata, tumia dwiki, sprawiaa, e noc stawaa si mroczna i zdradziecka. Spojrza w d
zbocza, w stron wiate zamknitych sklepw, a potem w gr, gdzie ostatnie wysokie
kamienice ustpoway miejsca ciemnoci starego cmentarza.
Mczyzna znw powszy. A potem bez popiechu ruszy na gr.
***
Od dnia, gdy chopczyk nauczy si chodzi, budzi rozpacz i zarazem zachwyt
rodzicw, bo nie mia sobie rwnych w wdrwkach, wspinaczce na wszystko co si dao,
wchodzeniu i schodzeniu. Tej nocy obudzi go jaki dwik dobiegajcy z pitra niej, odgos
upadku. Zbudzony, szybko si znudzi leeniem i zacz szuka wyjcia z eczka. Owszem,
miao wysokie cianki, tak jak kojec na dole, chopczyk by jednak przekonany, e da sobie
rad. Potrzebowa tylko jednego stopnia...
Podcign w kt eczka wielkiego, zotego pluszowego misia, a potem,
przytrzymujc si szczebli maymi rczkami, postawi stop na jego brzuchu, drug na
gowie, dwign si na nogi i czciowo wyszed, czciowo wypad na zewntrz.
Wyldowa ze stumionym oskotem na stosiku puchatych, mikkich zabawek. Cz z
nich stanowiy prezenty od krewnych na pierwsze urodziny niecae sze miesicy wczeniej,
cz odziedziczy po starszej siostrze. Zdziwi si, ldujc na pododze, ale nie krzykn -
kiedy krzycza, przychodzili i wkadali go z powrotem do ka.
Na czworakach wypez z pokoju.
Schody wiodce w gr byy grone i trudne, nie opanowa jeszcze do koca
umiejtnoci wspinaczki. Ju dawno jednak odkry, e schody wiodce w d s proste.
Pokonywa je, siadajc i zsuwajc si z kolejnych stopni na solidnie opatulonym tyeczku.
Possa chwil gumowy smoczek, o ktrym matka zacza wanie wspomina, e
chopiec jest ju na niego za duy.
Podczas podry na d pampers rozpi si i gdy chopczyk dotar do ostatniego
stopnia w niewielkim przedpokoju i wsta, pielucha odpada. Wyszed z niej. Mia na sobie
jedynie dziecic koszulk. Schody wiodce do pokojw jego i rodziny byy strome i grone,
lecz drzwi wyjciowe uchylay si zachcajco...
Dziecko przekroczyo z lekkim wahaniem prg domu. Mga oplota si wok niego
niczym dawno zaginiony przyjaciel. A potem, z pocztku niepewnie, a potem z rosncym
zdecydowaniem i szybkoci chopczyk podrepta w gr zbocza.
***
Kiedy dotar na szczyt wzgrza, mga zacza rzedn.
Na niebie wieci pksiyc, nie tak jasno jak w dzie, bynajmniej, lecz dostatecznie
jasno, by byo wida cmentarz, o tak.
Spjrzcie.
Oto opuszczona kaplica pogrzebowa, elazna brama zamknita na kdk, bluszcz
pncy si po cianach wieyczki, mae drzewko wyrastajce z rynny na wysokoci dachu.
Oto kamienie i grobowce, krypty i tablice. Oto przemykajce od czasu do czasu wrd
poszycia i przez ciek krlik, kret bd asica.
Oto, co moglibycie zobaczy w blasku ksiyca, gdybycie tylko byli tam owej nocy.
Zapewne nie zobaczylibycie jednak bladej pulchnej kobiety, ktra wdrowaa ciek
w pobliu cmentarnej bramy, a gdybycie nawet j ujrzeli, drugie uwaniejsze spojrzenie
upewnioby was, e to tylko promienie ksiyca, mga i cie. A jednak pulchna blada kobieta
bya tam - sza ciek wiodc przez grupk pochylonych nagrobkw w stron bramy.
Brama bya zamknita; zawsze zamykano j o czwartej po poudniu w zimie, o smej
wieczr latem. Cz cmentarza okalao elazne ogrodzenie zwieczone szpikulcami, reszt
wysoki ceglany mur. Prty bramy rozmieszczono gsto: nie przecisnby si przez nie
dorosy, ani nawet dziesiciolatek...
- Owens! - zawoaa blada kobieta gosem brzmicym jak szelest wiatru pord
dugich traw. - Owens! Chod no i popatrz tylko.
Przykucna, przygldajc si czemu na ziemi. Tymczasem plama cienia przesuna
si na ciek i w blasku ksiyca zamienia w posiwiaego mczyzn po czterdziestce.
Mczyzna spojrza z gry na sw on, potem na to, na co patrzya, i podrapa si po gowie.
- Pani Owens? - spyta, pochodzi bowiem z bardziej formalnych czasw ni obecne. -
Czy to jest to, o czym myl?
W tym momencie przedmiot ich zainteresowania najwyraniej dostrzeg pani Owens,
bo otworzy usta, upuszczajc na ziemi gumowy sutek, ktry dotd ssa, i wycign ma
pulchn pistk, jakby ze wszystkich si prbowa chwyci blady palec pani Owens.
- A niech mnie dunder winie - rzek pan Owens - jeli to nie dziecko.
- Oczywicie, e to dziecko - odpara jego ona. - Pytanie, co mamy z nim pocz?
- miem twierdzi, e to istotnie pytanie, pani Owens przytakn jej m. - Tyle e nie
nasze, bo to dziecko bez wtpienia yje, a tym samym nie ma z nami nic wsplnego i nie
naley do naszego wiata.
- Popatrz, jak si umiecha - rzeka pani Owens. - Ma najsodszy umiech na wiecie. -
I niematerialn rk pogadzia rzadkie jasne woski dziecka. Chopczyk zachichota z
radoci.
Chodny wiatr powia przez cmentarz, rozpraszajc mg w niszych partiach
(cmentarz bowiem zajmowa cay szczyt wzgrza i jego cieki piy si w gr, opaday w
d i zaptlay). Grzechot: kto przy gwnej bramie cign j i szarpa, potrzsajc star
krat, cik kdk i acuchem przytrzymujcym oba skrzyda.
- No prosz - rzek Owens. - Oto rodzina malestwa przychodzi zabra je na
stsknione ono. Zostaw maego doda, bo pani Owens obejmowaa chopczyka bezcielesnymi
ramionami, gadzc go, tulc.
- Ten tam nie wyglda mi na niczyj rodzin - odpara.
Mczyzna w czarnym paszczu zrezygnowa z szarpania gwnej bramy i oglda
teraz mniejsz boczn furtk. Ona take bya solidnie zamknita. Rok wczeniej na cmentarzu
doszo do aktw wandalizmu i rada Podja Stosowne Kroki.
- No dalej, pani Owens, zostaw go. No ju, ju - ponagla pan Owens, nagle jednak
ujrza ducha. Opada mu szczka i odkry, e nie wie co powiedzie.
Mylicie moe - a jeli tak, to macie racj - e pan Owens nie powinien zdziwi si
widokiem ducha, biorc pod uwag fakt, e oboje z pani Owens nie yli ju od kilkuset lat i
ich cae - czy niemal cae - ycie towarzyskie ograniczao si do innych martwych osb.
Istniaa jednak rnica pomidzy mieszkacami cmentarza a tym: ostr, migotliw,
zaskakujc zjaw szarej barwy telewizyjnego szumu, promieniujc panik i nagimi
emocjami, ktre zalay Owensw jak ich wasne. Trzy postaci, dwie wiksze, jedna mniejsza,
lecz tylko jedna wyraniejsza ni oglny zarys, bysk. I wanie ta posta powiedziaa: Moje
dziecko! On prbuje skrzywdzi moje dziecko!".
Hurgot. Mczyzna na zewntrz cign alejk ciki metalowy kube na mieci,
zmierzajc w stron ceglanego muru, okalajcego t cz cmentarza.
- Brocie mojego syna - powiedzia duch i pani Owens pomylaa, e to kobieta.
Oczywicie: matka malestwa.
- Co on wam zrobi? - spytaa, wtpia jednak, czy duch j usysza.
Niedawno zmara, biedactwo, pomylaa. Zawsze atwiej jest umrze spokojnie,
obudzi si w stosownym czasie w miejscu, gdzie ci pogrzebano, pogodzi si z wasn
mierci i oswoi z pozostaymi mieszkacami. To stworzenie jednak przepenia wycznie
strach i obawa o dziecko, a jej panika, ktr Owensowie odczuwali jako niski, przejmujcy
krzyk, zacza przyciga uwag innych jasnych postaci, schodzcych si z caego cmentarza.
- Kim jeste? - spyta Kajus Pompejusz. Jego nagrobek zamieni si ju dawno w
kawaek zwietrzaego kamienia, lecz dwa tysice lat wczeniej Kajus poprosi, by pogrzebano
go na tym wzgrzu obok marmurowej wityni, nie odsyajc ciaa do Rzymu. By jednym z
najstarszych mieszkacw cmentarza. Niezwykle powanie traktowa swoje obowizki. -
Leysz tutaj?
- Oczywicie, e nie! Sdzc z wygldu, dopiero co umara. - Pani Owens obja
kobiec posta i przemwia do niej cichym, spokojnym, rozsdnym gosem.
Zza wysokiego muru przy uliczce dobieg donony oskot i brzk: wywrci si kube
na mieci. Mczyzna wgramoli si na szczyt muru - ciemna sylwetka na tle widocznych we
mgle plam wiata ulicznych latarni. Waha si przez moment, po czym zsun na drug
stron, spuszczajc nogi i zeskakujc na ziemi.
- Ale moja droga - rzeka do postaci pani Owens. Z trzech sylwetek, ktre pojawiy
si na cmentarzu, zostaa ju tylko jedna. - On yje. My nie. Wyobraasz sobie...
Dziecko patrzyo na nie ze zdziwieniem. Signo ku jednej z nich, potem ku drugiej i
pod rczk poczuo jedynie powietrze. Kobieca posta nika w oczach.
- Tak - powiedziaa pani Owens w odpowiedzi na co, czego nie sysza nikt inny. -
Jeli zdoamy, zrobimy to. Odwrcia si do mczyzny obok niej. - A ty, Owens? Czy
zostaniesz ojcem tego maluszka?
- Czy co? - Owens zmarszczy brwi.
- Nigdy nie mielimy dziecka - oznajmia jego ona. A matka chce, ebymy si nim
zaopiekowali. Zgodzisz si?
Mczyzna w czarnym paszczu potkn si o kbowisko bluszczu i potrzaskanych
nagrobkw. Podnis si szybko i ruszy naprzd ostroniej, poszc sow, ktra odleciaa
bezszelestnie. Zobaczy dziecko i jego oczy zalniy triumfalnie.
Owens wiedzia co myli ona, kiedy przemawia tym tonem, ostatecznie nie na darmo
byli maestwem za ycia i po mierci przez ponad dwiecie pidziesit lat.
- Jeste pewna? - spyta. - Absolutnie pewna?
- Nigdy w yciu nie byam pewniejsza.
- W takim razie tak. Jeeli ty bdziesz mu matk, ja bd ojcem.
- Syszaa? - spytaa pani Owens, zwracajc si do migotliwej zjawy na cmentarzu, z
ktrej pozosta ju jedynie zarys sylwetki, niczym odlega letnia byskawica w ksztacie
kobiety. Powiedziaa do niej co, czego nie usysza nikt inny, i znikna.
- Nie wrci tu wicej - oznajmi pan Owens. - Nastpnym razem ocknie si na swym
wasnym cmentarzu czy te tam, dokd zmierza.
Pani Owens pochylia si nad dzieckiem i wycigna rce.
- Chod - rzeka ciepo. - Chod do mamy.
Mczynie, Jackowi, maszerujcemu ku nim ciek przez cmentarz z noem w
doni, wydao si, e kb mgy spowi dziecko w blasku ksiyca, a potem dziecka ju nie
byo: pozostaa tylko wilgotna mga, ksiycowe promienie i rozkoysana trawa.
Zamruga, wszc. Co si stao, ale nie mia pojcia co. Warkn w gbi garda
niczym drapiene zwierz, wcieke i sfrustrowane.
- Halo?! - zawoa, zastanawiajc si, czy moe dziecko nie schowao si za czym.
Gos mia mroczny i szorstki, osobliwie ostry, jakby sam dziwi si jego brzmieniem.
Cmentarz nie zdradza swych tajemnic.
- Halo?! - zawoa ponownie. Mia nadziej, e dziecko zapacze, co powie albo si
poruszy. Nie oczekiwa tego, co usysza w odpowiedzi, gadkiego i liskiego jak jedwab
gosu:
- Mog w czym pomc?
Jack by wysoki. Ten mczyzna wyszy. Jack nosi ciemne ubranie. Ubranie tego
mczyzny byo ciemniejsze. Ludzie, ktrzy zauwaali Jacka - a nie lubi by zauwaany -
czuli niepokj, poruszenie, a czasami niewytumaczalny lk. Jack spojrza na nieznajomego i
to jego ogarn niepokj.
- Szukaem kogo - owiadczy, wsuwajc praw do do kieszeni paszcza, by ukry
n, ale mie go pod rk.
- Na zamknitym cmentarzu noc? - spyta cierpko nieznajomy.
- To tylko dziecko - wyjani Jack. - Przechodziem tdy, gdy usyszaem pacz
dziecka, zajrzaem przez bram i zobaczyem je. Na moim miejscu kady postpiby
podobnie.
- Niezwykle doceniam paskie zaangaowanie - odrzek nieznajomy. - Gdyby jednak
zdoa pan znale to dziecko, jak zamierza pan z nim std wyj? Z dzieckiem na rkach nie
da si wspi na mur.
- Zaczbym krzycze, dopki kto by mnie nie wypuci - odpar Jack.
Zabrzczay klucze.
- Ten kto to bybym ja - powiedzia nieznajomy. - Ja musiabym pana wypuci. -
Wybra z pku jeden duy klucz. - Prosz za mn - poleci.
Jack ruszy za nieznajomym. Wyj z kieszeni n.
- Pan jest tu dozorc?
- Czy jestem? W pewnym sensie.
Szli w stron bramy i - Jack by tego pewien - coraz bardziej oddalali si od dziecka.
Ale dozorca mia klucze. N w ciemnoci, nie trzeba nic wicej, i bdzie mg szuka
dzieciaka ca noc, jeli zajdzie taka konieczno.
Unis ostrze.
- Gdyby faktycznie byo jakie dziecko - dozorca mwi, nie ogldajc si za siebie -
to nie tu, na cmentarzu. Moe si pan pomyli? W kocu to mao prawdopodobne, by dziecko
dotaro a tutaj. Najpewniej usysza pan nocnego ptaka i ujrza kota, czy moe lisa. Wie pan
chyba, e wadze trzydzieci lat temu, mniej wicej w czasach ostatniego pogrzebu, ogosiy
to miejsce ostoj przyrody. Prosz przemyle to dobrze i odpowiedzie: czy jest pan pewien,
e to wanie dziecko pan widzia?
Mczyzna imieniem Jack zastanowi si.
Nieznajomy otworzy furtk.
- Lis - podj. - Te stworzenia wydaj najdziwniejsze odgosy, podobne do ludzkiego
paczu. Nie, paska wizyta na cmentarzu to by bd. Dziecko, ktrego pan szuka, jest gdzie,
ale nie tutaj. - Odczeka chwil, by ta myl rozgocia si w gowie Jacka. Potem otworzy
zamaszystym gestem furtk. - Niezmiernie mio byo mi pana pozna doda. - Ufam, e za
bram znajdzie pan wszystko, czego potrzebuje.
Jack sta przed bram cmentarza. Nieznajomy, ktrego wzi za dozorc, przystan po
drugiej stronie, zamkn kdk i zabra klucz.
- Dokd pan idzie? - spyta Jack.
- Na cmentarzu jest wicej wyj - oznajmi nieznajomy. - Zostawiem samochd po
drugiej stronie wzgrza. Prosz si mn nie przejmowa. Nie musi pan nawet pamita tej
rozmowy.
- Nie - rzek pogodnie Jack - nie musz. - Przypomnia sobie wspinaczk na wzgrze i
fakt, e to, co wzi - za dziecko, okazao si lisem. A take to, e sympatyczny dozorca
odprowadzi go na ulic. Wsun n do ukrytej pochwy. - No c - doda - dobranoc.
- Dobrej nocy ycz - odpar nieznajomy, ktrego Jack omykowo wzi za dozorc.
Mczyzna imieniem Jack ruszy w d zbocza.
Nieznajomy obserwowa go z cienia, dopki tamten nie znikn mu z oczu, nastpnie
ruszy przez noc w gr, w miejsce niepodzielnie zdominowane przez obelisk i wkopany w
ziemi paski kamie, powicony pamici Josiaha Worthingtona, miejscowego piwowara,
polityka, a pniej baroneta, ktry niemal trzysta lat wczeniej kupi stary cmentarz i ziemi
wok niego i przekaza w wieczne uytkowanie miastu. Dla siebie przeznaczy najlepsze
miejsce na wzgrzu - naturalny amfiteatr z widokiem na miasto w dole - i dopilnowa, by
cmentarz przetrwa jako cmentarz. Jego mieszkacy byli mu wdziczni, cho moe nie a tak,
jak tego oczekiwa Josiah Worthington, baronet.
Na cmentarzu spoczywao okoo dziesiciu tysicy dusz, lecz wikszo spaa gboko
albo nie interesowaa si conocnymi wydarzeniami, tote w blasku ksiyca w amfiteatrze
zgromadziy si ich niecae trzy setki.
Nieznajomy dotar do nich bezszelestnie niczym mga i w milczeniu obserwowa z
cienia dyskusj.
Przemawia wanie Josiah Worthington.
- Ale dobrodziejko - rzek. - Twj upr jest... Czy nie widzisz sama, jaki jest
mieszny?
- Nie - odpara pani Owens. - Nie widz.
Siedziaa na ziemi ze skrzyowanymi nogami, ywe dziecko spao jej na kolanach.
Oplota jego gow bladymi domi.
- Pani Owens, jeli wielmony pan pozwoli, prbuje rzec, e nie widzi tego w ten
sposb - oznajmi pan Owens, stojcy obok niej. - Uwaa to za wypenienie obowizku.
Pan Owens pozna Josiaha Worthingtona, kiedy obaj jeszcze yli. W swoim czasie
wyszykowa kilka piknych mebli do jego dworu nieopodal Inglesham i wci ywi przed
nim nabony lk.
- Jej obowizek? - Josiah Worthington, baronet, potrzsn gow, jakby chcia si
pozby pasma pajczyny. Obowizki, dobrodziejko, masz wobec cmentarza i dobra tych,
ktrzy tworz wsplnot bezcielesnych duchw, zjaw i podobnych upiorw. I obowizek
nakazuje ci jak najszybciej odda to stworzenie do jego naturalnego domu, czyli nie tutaj.
- Matka chopczyka daa mi go - odpara pani Owens, jakby to wszystko wyjaniao.
- Moja droga niewiasto...
- Nie jestem twoj drog niewiast. - Pani Owens podniosa si z ziemi. - Po prawdzie
w ogle nie wiem, czemu tu jestem i rozmawiam z ca wasz band patentowanych durniw,
skoro chopiec wkrtce obudzi si godny. Chciaabym tylko wiedzie, gdzie znajd dla niego
straw na tym cmentarzu.
- I - wtrci sztywno Kajus Pompejusz - dokadnie w tym rzecz. Czym bdziesz go
karmi? Jak moesz si nim opiekowa?
Oczy pani Owens pony.
- Potrafi si nim zaj - rzucia - rwnie dobrze jak jego wasna mama. Ju mi go
oddaa. Spjrzcie... Przecie go trzymam. Dotykam.
- Bd rozsdna, Betsy - odezwaa si Mateczka Slaughter, drobne stworzenie w
wielkim czepku i pelerynie, ktre nosia za ycia i w ktrych j pochowano. - Gdzie on bdzie
mieszka?
- Tutaj - ucia pani Owens. - Moemy obdarzy go Swobod Cmentarza.
Usta mateczki Slaughter zamieniy si w mae o".
- Ale - zacza - ale ja nigdy - dodaa.
- A czemu by nie? W kocu to nie pierwszy raz obdarzylibymy przybysza z
zewntrz Swobod Cmentarza.
- To prawda - zgodzi si Kajus Pompejusz. - Ale on nie by ywy, Po tych sowach
nieznajomy uwiadomi sobie, czy tego chce, czy nie, e on take zosta wcignity do
rozmowy, i niechtnie wyoni si z cieni, odrywajc si od nich niczym plama ciemnoci.
- Nie - zgodzi si - nie jestem ywy. Ale uznaj racje pani Owens.
- Naprawd, Silasie? - spyta Josiah Worthington.
- Naprawd. Na dobre czy na ze - a szczerze wierz, e na dobre - pani Owens i jej
maonek przyjli to dziecko pod sw piecz. Lecz, by wychowa dziecko, trzeba czego
wicej ni para poczciwych dusz. Trzeba caego cmentarza.
- A co z jedzeniem i reszt?
- Ja mog opuszcza cmentarz i wraca. Przynios mu jedzenie.
- Dobrze ci to mwi - upieraa si Mateczka Slaughter. - Ale ty pojawiasz si i
znikasz i nikt nie wie, gdzie si podziewasz. Gdyby nie wrci przez tydzie, chopiec
mgby umrze.
- Mdra z ciebie kobieta - rzek Silas. - Widz ju, czemu wszyscy mwi o tobie z
szacunkiem. - Nie mg wpywa na umysy martwych tak jak na ywych, ale posugiwa si
wszelkimi narzdziami pochlebstwa i perswazji, jakimi dysponowa, owszem. A umarli nie s
na nie odporni. Nagle podj decyzj. - No dobrze, jeli pan i pani Owens zostan rodzicami,
ja bd jego opiekunem. Pozostan tutaj, a gdybym musia odej, dopilnuj, by kto zaj
moje miejsce, sprowadza dziecku jedzenie i zajmowa si nim. Moemy skorzysta z krypty
w kaplicy.
- Ale - nie poddawa si Josiah Worthington. - Ale.
Ludzkie dziecko. ywe dziecko. To znaczy. To znaczy, znaczy. To przecie cmentarz,
nie pokj dziecinny, do diaska!
- Wanie - przytakn Silas. - Dobrze powiedziane, sir Josiahu, sam lepiej bym tego
nie uj. I z tej wanie przyczyny, jeli nie z innej, jest tak wane, by wychowa dziecko, jak
najmniej zakcajc, jeli wybaczycie mi to sowo, ycie cmentarne. - To rzekszy, podszed
lekkim krokiem do pani Owens i spojrza na niemowl pice w jej ramionach. Unis brew. -
Czy on ma jakie imi, pani Owens?
- Jego matka mi go nie podaa.
- Rozumiem. Zreszt, stare imi i tak na niewiele by mu si zdao, a s tacy, ktrzy
pragn go skrzywdzi. Moe zatem sami wybierzemy mu imi?
- Kajus Pompejusz podszed bliej i przyjrza si dziecku.
- Wyglda troch jak mj prokonsul, Marek. Moglibymy nazwa go Markiem.
- Bardziej wyglda jak mj naczelny ogrodnik, Stebbins - nie zgodzi si Josiah
Worthington. - Zreszt, wcale nie proponuj nazwa go Stebbins; nieborak, pi jak smok.
- Wyglda jak mj siostrzeniec, Harry - wtrcia Mateczka Slaughter i wydawao si,
e cay cmentarz doczy do dyskusji, a kady mieszkaniec zacznie porwnywa dziecko z
kim dawno zapomnianym, gdy odezwaa si pani Owens.
- Nie wyglda jak nikt poza nim samym - owiadczya stanowczo. - Nikt.
- W takim razie nazwijmy go Nikt - zaproponowa Silas. - Nikt Owens.
I wtedy, jakby reagujc na imi, dziecko otworzyo szeroko oczy i si ockno.
Pokrcio gow, przygldajc si twarzom umarych, mgle i ksiycowi. W kocu spojrzao
na Silasa. Nie odwrcio wzroku. Sprawiao wraenie dziwnie powanego.
- A co to za imi Nikt? - oburzya si Mateczka Slaughter.
- Jego imi. I dobre imi - odpar Silas. - Dziki niemu bdzie bezpieczny.
- Nie chc adnych kopotw - zadeklarowa Josiah Worthington.
Niemowl spojrzao w gr, na niego, a potem zmczone, godne czy moe stsknione
za domem, rodzin i swoim wiatem wykrzywio twarzyczk i si rozpakao.
- Zostaw nas - poleci pani Owens Kajus Pompejusz. Omwimy t spraw bez ciebie.
***
Pani Owens czekaa przed cmentarn kaplic. Ponad czterdzieci lat temu budynek
przypominajcy may koci z wieyczk uznano za obiekt zabytkowy o znaczeniu
historycznym. Rada miasta zdecydowaa, e odnowa maej kaplicy na zaronitym, od dawna
niemodnym cmentarzu byaby zbyt kosztowna, tote zamkna drzwi na kdk i czekaa, a
budowla si zawali. Mury pors bluszcz, lecz kaplic wzniesiono solidnie i nie miaa run w
tym stuleciu.
Dziecko zasno w objciach pani Owens, ktra koysaa je ostronie, piewajc mu
star piosenk. Nauczya j jej matka, gdy ona sama bya dzieckiem, w czasach kiedy
mczyni po raz pierwszy zaczli nosi pudrowane peruki.
Piosenka brzmiaa tak:

pij, maleki, sodko pij,


popij jeszcze chwil,
gdy doroniesz, ruszysz w wiat,
jeli si nie myl.
Poznasz mio,
taca krzyn,
znajdziesz skarb
i swoje imi...

I pani Owens odpiewaa j ca, nim odkrya, e zapomniaa jak si koczy. Miaa
wraenie, e ostatnia linijka brzmiaa co jakby i olizge gile", ale by moe zakoczenie to
pochodzio z zupenie innej koysanki. Urwaa zatem i zamiast tego zapiewaa t o dwch
kotkach, szaroburych obydwch, a potem swym ciepym, mocnym gosem odpiewaa
kolejn, nowsz, o chopczyku, na ktrego z popielnika mruga iskiereczka. Zacza wanie
dug ballad o pewnym hrabim, ktrego ona, strapiona romansem ma, zmara ze
zgryzoty, gdy Silas wyoni si zza naronika budynku. W doniach trzyma kartonowe
pudeko.
- Prosz bardzo, pani Owens - rzek. - Mnstwo dobrych rzeczy dla rosncego chopca.
Moemy je schowa w krypcie, prawda?
Kdka odpada mu w doni, pocign elazne drzwi. Pani Owens wesza do rodka,
rozgldajc si z powtpiewaniem po pkach i starych drewnianych awkach ustawionych
pod cian. W jednym kcie leay spleniae puda, pene starych ksig parafialnych, za
otwartymi drzwiami w drugim dostrzega wiktoriask toalet i umywalni.
Chopczyk otworzy oczy, patrzc ciekawie.
- Jedzenie moemy zostawi tutaj - oznajmi Silas. - Jest chodno, wic si nie zepsuje.
- Sign do pudeka i wycign banana.
- A c to takiego i z czego to zrobiono? - Pani Owens przyjrzaa si podejrzliwie
to-brzowemu przedmiotowi.
- To banan. Owoc z tropikw. O ile mi wiadomo, najpierw zdziera si upin - rzek
Silas. - O tak.
Dziecko - Nikt - szarpno si w ramionach pani Owens, ktra postawia chopczyka
na kamiennej posadzce. Maluch podrepta szybko do Silasa, chwyci go za nogawk i
pocign.
Silas poda mu banana.
Pani Owens patrzya, jak chopiec je.
- Ba-nan - powtrzya z powtpiewaniem. - Nigdy o nich nie syszaam. Nigdy. Jak to
smakuje?
- Nie mam bladego pojcia - przyzna Silas, ktry ywi si tylko jednym, i to nie byy
banany. - Moglibymy przygotowa tu chopcu posanie.
- Nie ma mowy. Owens i ja mamy przecie uroczy, przytulny grb przy grzdce
onkili; mnstwo tam miejsca dla malucha. Poza tym - dodaa w obawie, e Silas mgby
uzna, e odrzuca jego gocinno - nie chc, eby chopak ci przeszkadza.
- Nie przeszkadzaby mi.
Chopczyk skoczy je banana. Tym, co zostao, wysmarowa si cay. Umiechn
si promiennie, umorusany i rumiany.
- Nan - powiedzia radonie.
- C za sprytne stworzenie. - Pani Owens zacmokaa. - I co za wintuszek! Zaraz si
tob zajm, may wiercipito. - Zacza wydubywa kawaki banana z jego ubrania i wosw.
- Jak mylisz, jak podejm decyzj?
- Nie wiem.
- Nie mog go odda. Nie po tym, co przyrzekam jego mamie.
- Cho w swoim czasie bywaem rnymi rzeczami oznajmi Silas - to nigdy matk. I
nie zamierzam nawet prbowa. Ale mog opuci to miejsce.
- Ja nie mog - powiedziaa pani Owens. - Moje koci s tutaj. Podobnie Owensa.
Nigdy std nie odejd.
- Dobrze byoby mie jakie miejsce, do ktrego si przynaley - rzek Silas. - Swj
dom.
W jego gosie nie zadwiczaa nawet najsabsza nutka alu, by suchszy ni pustynia i
sowa Silasa zabrzmiay jakby po prostu mwi co oczywistego. Pani Owens nie zaprzeczya.
- Mylisz, e bdziemy musieli dugo czeka?
- Niedugo - odpar Silas, ale tu si myli.
W amfiteatrze na zboczu wzgrza kady czonek cmentarnej wsplnoty mia wasne
zdanie i potrzeb jego wygoszenia. Fakt, e to Owensowie uczestniczyli w tym nonsensie, a
nie jacy figo-fago nowicjusze, sporo znaczy, bo Owensowie byli szacowni i szanowani. To,
e Silas zgosi si na opiekuna chopca, take miao swoje znaczenie - mieszkacy cmentarza
podchodzili do niego z czujnym podziwem, istnia bowiem na granicy pomidzy ich wiatem
i wiatem, ktry opucili. Ale jednak, ale jednak...
Na cmentarzach zazwyczaj nie panuje demokracja, a przecie mier to najwiksza
demokratka i kady z umarych mia wasne zdanie co do tego, czy ywe dziecko moe
zosta. Tej nocy kady z nich chcia koniecznie, by go wysuchano.
Dziao si to pod koniec jesieni, gdy wit przychodzi pno. Cho niebo wci byo
ciemne, z dou zbocza dobiega szum samochodowych silnikw. To ywi wyruszali do pracy
w mglistym mroku poranka. Tymczasem lud z cmentarza wci debatowa na temat dziecka,
ktre do nich przyszo, i tego, co z nim pocz. Trzysta gosw. Trzysta pogldw. Nehemiah
Trot, poeta ze zrujnowanej pnocno-zachodniej czci cmentarza, zacz wanie
deklamowa sw opini, cho nikt ze suchaczy nie potrafi okreli jak, gdy stao si co, co
uciszyo wszystkich wygadanych mwcw, co bez precedensu w historii cmentarza.
Wielki biay ko, z rodzaju tych, ktrych ludzie znajcy si na koniach nazywaj
siwkami, zbliy si ku nim powoli. Przyszed z dou. Tupot kopyt byo sycha, nim jeszcze
si pojawi, a take haas, ktry czyni, przedzierajc si przez kpy jeyn, kbowiska
bluszczu i janowca porastajce zbocze. By wielkoci angielskich koni roboczych, pene pi
okci w kbie, albo i wicej. Taki ko mg ponie do walki rycerza w penej zbroi, lecz na
swym goym grzbiecie dwiga tylko kobiet odzian od stp do gw w szary strj. Jej duga
spdnica i szal wyglday jak utkane ze starych pajczyn.
Twarz miaa pogodn i spokojn.
Mieszkacy cmentarza znali j, bo kady z nas spotyka Szar Dam pod koniec
naszych dni, a nie da si o niej zapomnie.
Ko przystan przy obelisku. Na wschodzie niebo zaczynao ju janie perow
powiat przedwitu, na widok ktrej lud cmentarny odczuwa niepokj i tskni za powrotem
do wygodnych domw. Mimo to, nikt nawet nie drgn. Wszyscy przygldali si damie na
siwku z mieszanin podniecenia i lku. Umarli nie s przesdni, zazwyczaj nie, lecz patrzyli
na ni tak, jak rzymski augur patrzy na krce po niebie wite wrony, szukajc w nich
mdroci i wskazwek.
A ona przemwia.
- Umarli winni okazywa lito - rzeka gosem przypominajcym dwik setki
malekich srebrnych dzwoneczkw. I umiechna si.
Ko, ktry dotd z zadowoleniem skuba i przeuwa kp bujnej trawy, zamar. Dama
dotkna jego szyi i wierzchowiec zawrci. Zrobi kilkanacie dugich krokw, a potem
zeskoczy ze zbocza i pomkn kusem po niebie. oskot jego kopyt zamieni si we wczesny
oskot odlegego grzmotu; po chwili ko znikn im z oczu.
Tak przynajmniej spotkanie to wygldao w opowieciach ludzi z cmentarza, ktrzy
byli na wzgrzu owej nocy.
Debata dobiega koca i nie trzeba byo nawet gosowa. Mieszkacy postanowili, e
dziecko, Nikt Owens, zostanie obdarzone Swobod Cmentarza.
Mateczka Slaughter i Josiah Wortinghton, baronet, odprowadzili pana Owensa do
krypty w starej kaplicy i przekazali pani Owens wieci.
Nie zdziwia si wcale, syszc o cudzie.
- Susznie - rzeka. - Wielu z nich nie ma w epetynach ni krztyny oleju. Ale nie ona.
Oczywicie, e nie.
***
Nim w w burzowy, szary poranek wzeszo soce, dziecko zasno smacznie w
wygodnym grobowcu Owensw (pan Owens zmar bowiem jako dobrze prosperujcy mistrz
miejscowego cechu stolarzy i rzemielnicy zadbali o to, by stosownie go uczci).
Przed wschodem soca Silas wyruszy w jeszcze jedn, ostatni podr. Znalaz
wysoki dom na zboczu, zbada znalezione tam trzy ciaa i przyjrza si ukadowi ran od noa.
Gdy w kocu zaspokoi ciekawo, wyszed w poranny mrok. W gowie wirowao mu od
nieprzyjemnych myli. Powrci na cmentarz na szczyt wiey kaplicy, gdzie sypia i
przeczekiwa dni.
W miasteczku u stp wzgrza mczyzn imieniem Jack ogarniaa coraz wiksza
zo. Ta noc, noc na ktr tak dugo czeka, kulminacja miesicy - a nawet lat - pracy zacza
si wielce obiecujco: troje ludzi zgino, nim zdoao choby krzykn. A potem...
Potem wszystko poszo paskudnie nie tak. Czemu, u licha, poszed na szczyt wzgrza,
skoro dziecko bez wtpienia ruszyo na d? Nim tam dotar, lad zdy ju ostygn. Kto
musia znale malca, zabra go, ukry. Nie istniao inne wyjanienie.
Nagle cisz przerwa grzmot, donony niczym strza z pistoletu, i deszcz rozpada si
na dobre. Mczyzna imieniem Jack by wielce metodyczny, zacz ju planowa swj
nastpny ruch - rozmowy, ktre musi przeprowadzi z pewnymi mieszkacami miasteczka,
ludmi, ktrzy zostan jego oczami i uszami.
Nie musia informowa synodu, e mu si nie powiodo.
- Poza tym - rzek do siebie, przywierajc do witryny dajcej oson przed porannym
deszczem, padajcym niczym zy - jeszcze nie ponis klski. Jeszcze nie. Nie przez
najblisze lata. Mia mnstwo czasu. Do, by zaatwi ostatni niedokoczon spraw. Do,
by przeci ostatni ni.
Dopiero gdy rozlegy si policyjne syreny i najpierw radiowz, za nim karetka, a
potem nieoznakowany wz policyjny przemkny na sygnale obok niego, kierujc si na
wzgrze, Jack z niechci unis konierz paszcza, spuci gow i odszed w poranek. N
spoczywa w kieszeni, bezpieczny i suchy w pochwie, chroniony przed rozpacz ywiow.
ROZDZIA
DRUGI

Nowa przyjacika

Nik by cichym dzieckiem o powanych szarych oczach i gstej szaroburej czuprynie.


Zazwyczaj bywa raczej posuszny. Nauczy si mwi i kiedy ju opanowa t sztuk,
zadrcza mieszkacw cmentarza pytaniami.
- Po czemu nie wolno mi wychodzi z cmentarza? pyta.
Albo:
- Jak mam zrobi to, co on wanie zrobi?
Albo:
- Kto tu mieszka?
Doroli starali si jak mogli odpowiada na te pytania, lecz ich odpowiedzi byway
czsto mtne, mylce albo wewntrznie sprzeczne. Wwczas Nik maszerowa do starego
kocioa i rozmawia z Silasem.
Siada tam i czeka o zachodzie soca, tu przed por wstawania opiekuna.
Mg zawsze liczy na Silasa, ktry tumaczy mu wszystko jasno, wyranie i tak
prosto, e Nik w kocu rozumia.
- Nie wolno ci wychodzi z cmentarza - a przy okazji, nie mwi si po czemu" tylko
dlaczego", przynajmniej w dzisiejszych czasach - poniewa tylko na cmentarzu jeste
bezpieczny. Tu wanie mieszkasz i tu moesz znale tych, ktrzy ci kochaj. Na zewntrz
nie byoby bezpiecznie. Jeszcze nie.
- Ale ty wychodzisz. Wychodzisz tam co noc.
- Jestem nieskoczenie starszy od ciebie, chopcze, i pozostaj bezpieczny niezalenie
od miejsca.
- Ja te jestem tam bezpieczny.
- Chciabym, eby tak byo. Ale tak naprawd jeste bezpieczny, dopki pozostajesz
tutaj.
Albo:
- Jak ty mgby to zrobi? Pewne umiejtnoci da si naby dziki edukacji, inne
dziki wiczeniom, jeszcze inne z czasem. Zdobdziesz je, gdy si przyoysz do nauki.
Wkrtce opanujesz Znikanie, Przemykanie i Wdrwk we nie. Niestety, ywi nie s w
stanie przyswoi sobie niektrych umiejtnoci i na nie bdziesz musia zaczeka nieco
duej. Nie wtpi jednak, e z czasem zdobdziesz take te. Obdarzono ci Swobod
Cmentarza, tote cmentarz si tob opiekuje. Dopki tu jeste, moesz widzie w ciemnoci,
wdrowa ciekami, ktrymi ywi nie powinni kroczy.
Oczy ywych ci nie dostrzegaj. Mnie take obdarzono Swobod Cmentarza, cho w
moim przypadku wie si z ni jedynie prawo zamieszkania.
- Chciabym by taki jak ty. - Nik wyd doln warg.
- Nie - rzek stanowczo Silas. - Nie chciaby.
Albo:
- Kto tu mieszka? Wiesz, Nik, w wielu przypadkach wypisano to na kamieniach.
Umiesz ju czyta? Znasz alfabet?
- Znam co?
Silas pokrci gow, ale nic nie powiedzia. Pastwo Owens za ycia nie przykadali
wagi do czytania, a na cmentarzu brakowao elementarza.
Nastpnej nocy Silas pojawi si przed przytulnym grobowcem Owensw z trzema
duymi ksikami w objciach. Dwie z nich okazay si elementarzami z kolorowymi
obrazkami (A jak Ala, B jak baba), trzecia zbiorem wierszykw. Mia te papier i pudeko
woskowych kredek. Zabra Nika na spacer po cmentarzu, podczas ktrego przykada paluszki
chopca do najnowszych, i najwyraniejszych nagrobkw i tabliczek i uczy go odnajdywa
litery alfabetu, poczwszy od stromej iglicy duego A.
Silas da Nikowi zadanie - mia odnale na cmentarzu kad z dwudziestu szeciu
liter - i Nik zakoczy je z dum dziki odkryciu tablicy Ezekiela Ulmseya, wmurowanej w
cian starej kaplicy. Opiekun by z niego zadowolony.
Co dzie Nik zabiera na cmentarz papier i kredki i, jak najlepiej umia, przepisywa
imiona, sowa i liczby. I co noc, nim Silas wyrusza w wiat, Nik prosi, by opiekun wyjani
mu, co napisa, i przetumaczy fragmenty aciny, ktre w wikszoci wykraczay poza wiedz
Owensw.
By soneczny dzie - trzmiele baday zaronite zaktki cmentarza, zawisajc nad
kwiatami kolczolistu i dzwonkw i pobzykujc basem. Nik tymczasem lea w wiosennym
socu i przyglda si brzowemu ukowi, maszerujcemu po nagrobku Geo Reedera, jego
ony Dorcas i ich syna Sebastiana, Fidelis ad Mortem. Przepisa ju ich inskrypcj i teraz
myla tylko o uku, kiedy kto zapyta:
- Hej, ty? Co robisz?
Nik unis wzrok. Po drugiej stronie krzaka kolczolistu sta kto i patrzy na niego.
- Nic - mrukn Nik i wystawi jzyk.
Twarz po drugiej stronie krzaka wykrzywia si jak u gargulca, wywalajc jzyk,
wybauszajc oczy, po czym znw zamienia si w dziewczynk.
- To byo nieze - rzek ze szczerym uznaniem Nik.
- Potrafi robi wietne miny - oznajmia dziewczynka. - Zobacz t. - Jednym palcem
pchna nos w gr, wykrzywia usta w szerokim zadowolonym umiechu, zmruya oczy,
wyda policzki. - Wiesz, co to?
- Nie.
- To bya winia, guptasie.
- Ach. - Nikt zastanawia si chwil. - Chcesz powiedzie jak winia?
- Oczywicie, e tak. Zaczekaj.
Dziewczynka okrya krzak i stana obok Nika, ktry wsta z ziemi. Bya nieco
starsza od niego, nieco wysza, ubrana w jaskrawe kolory - ty, rowy i pomaraczowy.
Nik poczu si w swoim szarym caunie nagle strasznie nudny i nieciekawy.
- Ile masz lat? - spytaa dziewczynka. - Co tu robisz? Mieszkasz tu? Jak masz na imi?
- Nie wiem - odpar Nik.
- Nie znasz wasnego imienia? - zdziwia si dziewczynka. - Oczywicie, e znasz,
wszyscy wiedz jak si nazywaj. Gupek.
- Wiem, jak si nazywam - wyjani Nik. - I wiem co tu robi. Ale nie wiem tego
drugiego.
- Ile masz lat?
Nik przytakn.
- No to... - Dziewczynka namylaa si chwil. - Ile miae w swoje ostatnie urodziny?
- Nic - odpar Nik. - Nie miaem urodzin.
- Wszyscy maj urodziny. Chcesz powiedzie, e nigdy nie dostajesz tortu ze
wieczkami i prezentw?
Nik pokrci gow. Dziewczynka spojrzaa na niego ze wspczuciem.
- Biedactwo. Ja mam pi lat. Zao si, e ty te.
Przytakn entuzjastycznie. Nie zamierza si spiera z now przyjacik, jej
obecno ogromnie go ucieszya.
Dziewczynka oznajmia, e nazywa si Scarlett Amber Perkins. Mieszkaa w domu
bez ogrodu. Jej matka siedziaa na awce u stp wzgrza i czytaa ilustrowane pismo. Kazaa
Scarlett wrci za p godziny, porusza si troch i nie wpa w adne tarapaty ani nie
rozmawia z obcymi ludmi.
- Ja jestem obcy - przypomnia Nik.
- Wcale nie - odpara z uporem. - Ty jeste maym chopcem. - Po czym dodaa: - I
moim przyjacielem. Wic nie moesz by obcy.
Nik rzadko si umiecha, ale w tym momencie to zrobi, szeroko, radonie.
- Jestem twoim przyjacielem - powiedzia.
- Jak masz na imi?
- Nik. To skrt od Nikt.
Syszc to, rozemiaa si.
- Zabawne imi. Co teraz robisz?
- Litery - wyjani Nik. - Z nagrobkw. Musz je przepisywa.
- Mog to zrobi z tob?
Przez chwil Nik mia ochot zaprotestowa - w kocu nagrobki naleay do niego,
prawda? Potem jednak uwiadomi sobie, jakie to niemdre. Uzna te, e wypenianie
obowizkw moe by zabawniejsze w socu i z przyjacik.
- Tak - powiedzia.
Zaczli przepisywa nazwiska z nagrobkw. Scarlett pomagaa Nikowi wymawia
nieznane imiona i sowa, a on, jeli je zna, tumaczy znaczenie aciskich fraz. Mieli
wraenie, e upyna zaledwie chwila, gdy usyszeli dobiegajcy z dou gos.
- Scarlett!
Dziewczynka popiesznie oddaa Nikowi kredki i papier.
- Musz i - oznajmia.
- Zobaczymy si jeszcze, prawda? - zapyta Nik.
- A gdzie mieszkasz? - spytaa.
- Tutaj.
Odprowadza j wzrokiem, gdy zbiegaa po zboczu.
W drodze do domu Scarlett opowiedziaa matce o chopcu imieniem Nikt, ktry
mieszka na cmentarzu i bawi si z ni. Tego wieczoru matka Scarlett wspomniaa o tym ojcu
Scarlett, ktry odpar, e z tego, co mu wiadomo, wymyleni przyjaciele to czste zjawisko w
tym wieku i nie ma si czym martwi, i doda, e maj szczcie, e w ssiedztwie znajduje
si ostoja przyrody.
Po tym pierwszym spotkaniu Scarlett nigdy pierwsza nie dostrzega Nika. Kiedy tylko
nie padao, jedno z rodzicw przyprowadzao j na cmentarz. Rodzic siada na awce i czyta.
Tymczasem Scarlett w swych neonowych zieleniach, rach bd pomaraczach schodzia ze
cieki i zaczynaa zwiedza. I wtedy, zazwyczaj wczeniej ni pniej, zauwaaa drobn,
powan twarzyczk i szare oczy patrzce na ni spod czupryny szaroburych wosw. Nik i
ona zaczynali si bawi, choby w chowanego, albo wspina si na rne rzeczy, albo po
cichu, ostronie oglda krliki za star kaplic.
Nik przedstawia Scarlett swym innym przyjacioom. Fakt, e ich nie widziaa, nie
mia znaczenia. Rodzice powiedzieli jej ju stanowczo, e Nik to wymylony chopiec i e nie
ma w tym nic zego - przez kilka dni matka upieraa si nawet, by podczas kolacji
przygotowa dla niego dodatkowe nakrycie - tote zupenie jej nie zdziwio, e Nik rwnie
ma wymylonych przyjaci. Powtarza jej ich komentarze.
- Bartelmy mwi, e liczko masz rumiane jakoby wiea liwka - rzek.
- Naprawd? A czemu mwi tak miesznie? I chyba raczej pomidor.
- Nie sdz, by w czasach, z ktrych pochodzi, mieli pomidory - odpar Nik. - I tak
wanie wtedy mwili.
Scarlett czua si szczliwa. Bya bystr, samotn dziewczynk, ktrej matka
pracowaa na uniwersytecie w odlegym miecie: uczya ludzi, z ktrymi nigdy nie spotkaa
si twarz w twarz, oceniaa eseje w komputerze i wysyaa ich autorom sowa porady i
zachty. Ojciec uczy fizyki czsteczkowej, ale, jak powiedziaa Nikowi Scarlett, byo zbyt
wielu ludzi uczcych fizyki czsteczkowej i za mao tych, ktrzy chcieliby si jej uczy, wic
rodzina musiaa przeprowadza si do rnych miast uniwersyteckich. W kadym z nich jej
ojciec liczy na sta posad profesorsk i w kadym jej nie dostawa.
- Co to jest fizyka czsteczkowa? - zainteresowa si Nik.
Scarlett wzruszya ramionami.
- No wiesz - mrukna - masz atomy, takie drobinki, ktrych nie widzimy i z ktrych
jestemy zbudowani. I s te drobinki mniejsze od atomw. To wanie fizyka czsteczkowa.
Nik przytakn i uzna, e ojciec Scarlett nie bez kozery interesuje si wymylonymi
rzeczami.
Kadego popoudnia Nik i Scarlett kryli po cmentarzu, wymacujc palcami litery,
zapisujc je. Nik opowiada jej wszystko co wiedzia o mieszkacach danego grobu,
mauzoleum czy grobowca, a ona powtarzaa mu zasyszane bd przeczytane historie.
Czasami mwia take o wiecie zewntrznym, samochodach i autobusach, telewizji i
samolotach (Nik widzia, jak przelatuj wysoko na niebie i bra je za gone srebrne ptaki, ale
nigdy dotd nie zastanawia si, czym s naprawd). On z kolei snu opowieci o czasach,
kiedy ludzie lecy teraz w grobach wci yli - o tym, jak Sebastian Reeder odwiedzi
Londyn i widzia krlow, grub niewiast w futrzanej czapie, patrzc na wszystkich
nieyczliwie i niemwic nawet sowa po angielsku. Sebastian Reeder nie pamita, ktra to
bya krlowa, ale nie sdzi, by pozostaa ni zbyt dugo.
- Kiedy to si dziao? - spytaa Scarlett.
- Umar w tysic piset osiemdziesitym trzecim, tak stoi na jego nagrobku. Czyli
wczeniej.
- Kto tu jest najstarszy? Na caym cmentarzu? - zainteresowaa si Scarlett.
Nik zmarszczy brwi.
- Pewnie Kajus Pompejusz. Przyby sto lat po tym, jak Rzymianie pierwszy raz tu
dotarli. Opowiada mi o tym. Podobay mu si drogi.
- I on jest najstarszy?
- Chyba tak.
- Moemy pobawi si w dom w jednym z tych kamiennych budynkw?
- Nie wejdziesz do rodka, s zamknite. Wszystkie.
- A ty moesz tam wej?
- Oczywicie.
- To czemu ja nie?
- Cmentarz - wyjani. - Obdarzyli mnie Swobod Cmentarza, tote pozwala mi wej
w rne miejsca.
- Chc pj do kamiennego domku i pobawi si w dom.
- Nie moesz.
- Jeste wredny.
- Nie.
- Wredniak.
- Nie.
Scarlett schowaa rce do kieszeni bluzy i bez sowa poegnania pomaszerowaa w d
zbocza. Uwaaa, e Nik si z ni droczy, a jednoczenie czua, e traktuje go
niesprawiedliwie, co jeszcze bardziej j zocio.
Tego wieczoru spytaa przy kolacji matk i ojca, czy w kraju mieszka kto przed
przybyciem Rzymian.
- Gdzie usyszaa o Rzymianach? - zdziwi si ojciec.
- Wszyscy o tym wiedz. - W gosie Scarlett dwiczaa mordercza wzgarda. - I co?
- Wczeniej byli Celtowie - wyjania matka. - Mieszkali tu jako pierwsi, jeszcze przed
Rzymianami. To wanie ich podbili Rzymianie.
Na awce obok starej kaplicy Nik prowadzi podobn rozmow.
- Najstarszy? - rzek Silas. - Szczerze mwic, Niku, sam nie wiem. Najstarszy ze
znanych mi mieszkacw cmentarza to Kajus Pompejusz. Ale w tym kraju yli ludzie jeszcze
przed przybyciem Rzymian, mnstwo ludzi, przez bardzo dugi czas. Jak tam twoja
znajomo liter?
- Chyba dobrze. Kiedy naucz si je czy?
Silas si zastanowi.
- Nie wtpi - rzek po chwili - e pord wielu utalentowanych osb pogrzebanych
tutaj znajdzie si przynajmniej garstka nauczycieli. Popytam.
Te sowa zachwyciy Nika. Wyobrazi sobie przyszo, w ktrej umiaby czyta
wszystko i samodzielnie poznawa i odkrywa nowe historie.
Gdy Silas opuci cmentarz, zajmujc si wasnymi sprawami, Nik pomaszerowa pod
wierzb obok kaplicy i zawoa Kajusa Pompejusza.
Stary Rzymianin wyoni si z ziewniciem z grobu.
- A tak. ywy chopiec. - Powiedzia. - Jak si miewasz, ywy chopcze?
- Doskonale, prosz pana - odpar Nik.
- To dobrze. Rad jestem, e to sysz.
W promieniach ksiyca wosy starego Rzymianina poyskiway srebrem. Mia na
sobie tog, w ktrej go pogrzebano, a pod ni grub wenian kamizel i nogawice, by to
bowiem zimny kraj na kocu wiata, cieplejszy jedynie od Hiberni na pnocy, zamieszkanej
przez ludzi bliskich zwierztom, poronitych pomaraczowym futrem, zbyt dzikich, by
nawet Rzymianie prbowali ich podbi. Zreszt, wkrtce mieli zosta na zawsze odgrodzeni
murem w swej wiecznej zimie.
- Czy pan jest najstarszy? - spyta Nik.
- Najstarszy na cmentarzu? Tak.
- I to pana pierwszego tu pochowano?
Chwila wahania.
- Niemal pierwszego - odpar Kajus Pompejusz. - Przed Celtami na tej wyspie
mieszka inny lud. Kogo, kto do niego nalea, pogrzebano tutaj.
- Och. - Nik si zastanowi. - Gdzie jest jego grb?
Kajus wskaza wzgrze.
- Na szczycie?
Stary Rzymianin pokrci gow.
- No to gdzie?
Kajus poczochra wosy Nika.
- We wzgrzu - powiedzia. - Wewntrz. Mnie przywieli tu jako pierwszego moi
przyjaciele. Za nimi stpali miejscowi urzdnicy i mimowie, noszcy woskowe maski mojej
ony, ktr odebraa mi gorczka w Camulodonum, i ojca, zabitego w przygranicznej
potyczce w Galii. W trzysta lat po mojej mierci chop szukajcy nowego pastwiska dla owiec
odkry gaz zasaniajcy wejcie, odturla go i zszed na d z nadziej, e trafi na skarb.
Powrci nieco pniej, ciemne wosy mia biae jak moje...
- Co tam zobaczy?
Kajus przez chwil milcza.
- Chopi pooyli gaz z powrotem i z czasem zapomnieli. A potem, dwiecie lat temu,
gdy budowano krypt Frobisherw, znw go znaleziono. Modzieniec, ktry natrafi na tunel,
marzc o bogactwach, nie powiedzia nikomu i ukry wejcie za sarkofagiem Ephraima
Pettyfera. Pewnej nocy zszed tam, przez nikogo niewidziany, tak przynajmniej sdzi.
- Czy kiedy wyszed, te mia biae wosy?
- On nie wyszed.
- Uhm. Och. To kto tam ley?
Kajus pokrci gow.
- Nie wiem, mody Owensie. Ale czuem go w czasach, gdy to miejsce byo puste.
Nawet wtedy czuem, e co czeka gboko we wzgrzu.
- Na co czeka?
- Czuem tylko czekanie - odpar Kajus Pompejusz.
***
Scarlett trzymaa w doniach wielk ksik z literami. Siedziaa obok matki na
zielonej awce przy bramie, czytajc ksik. Matka tymczasem przegldaa dodatek
edukacyjny. Scarlett grzaa si w wiosennym socu, demonstracyjnie ignorujc drobnego
chopca, ktry macha do niej najpierw zza poronitego bluszczem pomnika, a potem, gdy
postanowia nie patrze w tamt stron, wyskoczy - dosownie jak diabe z pudeka - zza
nagrobka. Gorczkowo machn rk. Udaa, e go nie dostrzega.
W kocu odoya ksik na awk.
- Mamusiu? Pjd teraz na spacer.
- Trzymaj si cieki, kochanie.
Trzymaa si cieki, dopki nie skrcia i nie ujrzaa Nika, machajcego rozpaczliwie
ze zbocza wzgrza. Zrobia paskudn min.
- Dowiedziaam si czego - oznajmia Scarlett.
- Ja te - odpar Nik.
- Przed Rzymianami byli tu ludzie - cigna. - Bardzo dawno temu. To znaczy yli, a
kiedy umierali, inni grzebali ich pod ziemi na tych wzgrzach, ze skarbami i tak dalej. I
nazywali wzgrza kurhanami.
- Aha. Jasne - przytakn Nik. - To wszystko wyjania. Chciaaby zobaczy jednego?
- Teraz? - Scarlett spojrzaa na niego z powtpiewaniem. - Tak naprawd nie wiesz,
gdzie mona go znale, prawda? I wiesz, e nie zawsze daj rad pj tam gdzie ty?
Wczeniej widziaa, jak przenika przez ciany niczym duch.
W odpowiedzi unis w doni wielki zardzewiay elazny klucz.
- Wisia w kaplicy, powinien otworzy wikszo zamkw tutaj. Gdy zakadali bramy,
uywali tego samego klucza, to im oszczdzio pracy.
Scarlett ruszya za nim w gr zbocza.
- Mwisz prawd?
Przytakn z penym zadowolenia umiechem.
- Chod - rzuci.
By idealny wiosenny dzie, wok rozlega si piew ptakw i brzczenie pszcz.
onkile koysay si w lekkich powiewach wiatru, tu i tam na zboczu rozkwitao kilka
wczesnych tulipanw. Bkitne kropeczki niezapominajek i pyszne, krge te pierwiosnki
podkrelay ziele trawy, po ktrej dwjka dzieci maszerowaa w stron maego mauzoleum
Frobisherw.
Budowla bya stara i bardzo prosta: may, zapomniany, kamienny dom z metalow
krat zamiast drzwi. Nik otworzy j kluczem. Weszli do rodka.
- Tu jest dziura - rzek. - Albo drzwi. Za jedn z trumien.
Znaleli j za trumn na najniszej pce - wylot zwykego tunelu.
- W dole - powiedzia Nik. - Musimy tam zej.
Scarlett nagle odkrya, e przygoda podoba jej si o wiele mniej.
- Nic tam nie zobaczymy - zaprotestowaa. - Jest ciemno.
- Ja nie potrzebuj wiata - wyjani Nik. - Nie, dopki jestem na cmentarzu.
- Ale ja tak - ucia. - Jest ciemno.
Nik szuka w mylach sw pociechy, na przykad: Na dole nie ma nic zego". Ale
historie o siwiejcych wosach i niepowracajcych ludziach oznaczay, e nie mgby
wypowiedzie ich z czystym sumieniem.
- Pjd sam - rzek zatem. - Ty zaczekaj na mnie tutaj.
Scarlett zmarszczya brwi.
- Nie powiniene mnie zostawia.
- Pjd na d - upiera si. - Zobacz, kto tam jest, wrc i opowiem ci o wszystkim.
Odwrci si w stron otworu, schyli i wczoga do rodka. Znalaz si w tunelu do
duym, by mg w nim stan. Przed sob ujrza stopnie wycite w kamieniu.
- Schodz po schodach - zapowiedzia.
- Czy cign si daleko?
- Chyba tak.
- Gdyby wzi mnie za rk i mwi, gdzie mam i, mogabym pj z tob. O ile
dopilnujesz, eby nic mi si nie stao.
- Oczywicie. - Zanim Nik skoczy mwi, dziewczynka zjawia si w tunelu, peznc
na czworakach. Moesz wsta. - Wzi j za rk. - Stopnie s tutaj, jeli wysuniesz nog,
znajdziesz je. O prosz. Ja pjd przodem.
- Naprawd co widzisz?
- Jest ciemno - rzek Nik - ale widz.
Prowadzi Scarlett schodami w d, w gb wzgrza. Po drodze opisywa, co widzi.
- To stopnie zrobione z kamienia. Wok nas te wszdzie jest kamie. Kto
namalowa na cianie obraz.
- Jaki obraz? - zapytaa Scarlett.
- Chyba to wielkie wochate K jak krowa. Z rogami. I co, co przypomina wzr, wielki
wze. Jest nie tylko namalowane, ale wyryte w kamieniu. Widzisz? - Unis jej do i
przyoy do paskorzeby.
- Czuj to! - wykrzykna.
- Teraz stopnie s wiksze. Wchodzimy do duego pomieszczenia, jakby pokoju, ale
schody nadal wiod w d. Nie ruszaj si. Dobrze, teraz jestem midzy tob i pokojem.
Przy lew rk do ciany.
Nadal schodzili.
- Jeszcze jeden stopie i znajdziemy si na paskim oznajmi Nik. - Ziemia jest troch
nierwna.
To pomieszczenie byo mae. Na posadzce leaa kamienna pyta. W kcie, na niskim
wystpie uoono mae przedmioty. Na ziemi spoczyway koci, bardzo stare koci, a tu
obok miejsca, gdzie koczyy si schody, Nik dostrzeg skulone zwoki, odziane w resztki
dugiego brzowego paszcza - zapewne modzieca, ktry marzy o bogactwach. Musia si
polizn i spa w ciemnoci.
I wwczas zewszd wok nich zacz dobiega dziwny dwik, olizgy szelest, jakby
wa pezncego pord suchych lici. Scarlett mocniej chwycia do Nika.
- Co to? Widzisz cokolwiek?
- Nie.
W tym momencie wydaa z siebie dwik, co pomidzy sapniciem i jkiem. Nik
ujrza co i zorientowa si bez pytania, e ona te to widzi.
Na kocu pomieszczenia zajaniao wiato i z owego wiata wyoni si mczyzna
przechodzcy przez ska. Scarlett z trudem powstrzymaa krzyk.
Mczyzna wyglda na dobrze zakonserwowanego, ale jednak nieyjcego od bardzo,
bardzo dawna. Skr mia pomalowan (wedug Nika) bd wytatuowan (wedug Scarlett) w
sinoniebieskie linie i wzory. Szyj okala mu naszyjnik z dugich ostrych zbw.
- Jestem panem tego miejsca! - oznajmi przybysz sowami tak pradawnymi i
gardowymi, e niemal nie przypominay sw. - Strzeg tego miejsca przed wszystkimi,
ktrzy chcieliby je zniszczy!
Mia niebywale wielkie oczy. Nik uwiadomi sobie, e wydaj si due, bo okalaj je
sine krgi, upodabniajce mczyzn do wielkiego puszczyka.
- Kim jeste? - Mwic to, Nik ucisn do Scarlett.
Niebieski Czowiek jakby nie usysza pytania. Patrzy na nich gronie.
- Opucie to miejsce! - Te sowa rozlegy si w gowie Nika. Byy jak gardowy
warkot.
- Czy on zrobi nam krzywd? - spytaa Scarlett.
- Nie przypuszczam - odpar Nik. A potem zwrci si do Niebieskiego Czowieka: -
Dysponuj Swobod tego cmentarza i mog chodzi tam, dokd zechc.
Niebieski Czowiek nie zareagowa, co jeszcze bardziej zaskoczyo Nika, bo sowa,
ktre wypowiedzia, uspokajay zazwyczaj nawet najbardziej draliwych mieszkacw
cmentarza.
- Scarlett, czy ty go widzisz? - spyta.
- Oczywicie, e go widz. To wielki, straszliwy tatuowany czowiek, ktry chce nas
zabi. Nik, zrb, eby sobie poszed!
Nik przyjrza si szcztkom dentelmena w brzowym paszczu. Obok niego na
kamiennej posadzce leaa strzaskana lampa.
- On uciek - powiedzia gono. - Uciek, bo si przestraszy. Polizn si albo
potkn na schodach.
- Ale kto?
- Czowiek na ziemi.
Scarlett sprawiaa wraenie jednoczenie poirytowanej, zdumionej i przeraonej.
- Jaki czowiek na ziemi? Widz tylko tego z tautaami.
I wtedy, jakby chcia si upewni, e wiedz o jego obecnoci, Niebieski Czowiek
odchyli gow w ty i wyda z siebie seri jodujcych krzykw, oguszajcego zawodzenia,
na dwik ktrego Scarlett tak mocno cisna do Nika, e wbia mu w skr paznokcie.
Ale Nik ju si nie ba.
- Przepraszam, e mwiam, e s wymyleni - powiedziaa Scarlett. - Teraz ci wierz.
S prawdziwi.
Niebieski Czowiek wznis co ponad gow - wygldao to jak ostra kamienna
klinga.
- Kady, kto wtargnie w to miejsce, zginie! - zagrzmia.
Nik pomyla o czowieku, ktry posiwia po odkryciu komnaty, o tym jak nigdy tu ju
nie wrci i nie chcia powiedzie, co widzia.
- Nie - rzek. - Chyba masz racj. Bo ten taki jest.
- Jaki?
- Wymylony.
- Nie bd gupi - rzucia Scarlett. - Ja go widz.
- Wanie - rzek Nik. - A przecie ty nie widzisz umarych. - Rozejrza si po
komnacie. - Moesz ju przesta doda. - Wiemy, e to nie jest prawdziwe.
- Por twoj wtrob! - wrzasn Niebieski Czowiek.
- Nie, nie poresz. - Scarlett westchna przecigle. Nik ma racj - dodaa. - Moe to
strach na wrble.
- Co to jest strach na wrble? - spyta Nik.
- To kuka, ktr rolnicy ustawiaj na polach, eby przeposzy wrble.
- Czemu mieliby to robi? - Nik lubi wrble. Uwaa, e s zabawne, i podobao mu
si, jak zbieray mieci z cmentarza.
- Nie wiem dokadnie. Spytam mam. Ale widziaam jednego z pocigu i wyjania
mi, co to. Wrble myl, e - to prawdziwy czowiek, ale nie, to tylko kuka podobna do
czowieka, zwyky strach majcy wyposzy ptaki.
Nik rozejrza si po komnacie.
- Kimkolwiek jeste, to nie dziaa - rzek. - Nie boimy si go. Wiemy, e nie jest
prawdziwy, wic przesta.
Niebieski Czowiek przesta. Podszed do kamiennej pyty i pooy si na niej. A
potem znikn.
Dla Scarlett komnat raz jeszcze pochona ciemno. Usyszaa w niej znw w
szurajcy dwik, coraz goniejszy i goniejszy, jakby co okrao pokj.
JESTEMY SWIJ - powiedziao co w ciemnoci.
Woski na karku Nika zaczy si unosi. Gos w jego gowie by bardzo stary i bardzo
suchy, jak skrobanie martwej gazi o okno kaplicy. Wydao mu si, e jest ich wicej, e
przemawiaj chrem.
- Syszaa to? - zapyta Scarlett.
- Niczego nie syszaam, tylko szuranie. Poczuam si troch dziwnie, cisno mnie w
odku. Jakby miao si sta co strasznego.
- Nie stanie si nic strasznego - obieca Nik, a potem odwrci si i zapyta: - Czym wy
jestecie?
- JESTEMY SWIJ. STRZEEMY I CHRONIMY.
- Czego strzeecie?
- MIEJSCA SPOCZYNKU MISTRZA. TO NAJWITSZE ZE WSZYSTKICH WITYCH MIEJSC,

STRZEONE PRZEZ SWIJA.

- Nie moecie nas dotkn - powiedzia Nikt. - Moecie tylko straszy.


W wijcych si gosach pojawi si nadsany ton.
- STRACH TO BRO SWIJA.
Nik spojrza na pk.
- Czy to s skarby waszego mistrza? Stara brosza, kielich, may kamienny n? Nie
wygldaj zbyt bogato.
- SWIJ STRZEE SKARBW. BROSZY, KIELICHA, NOA. STRZEEMY ICH DLA MISTRZA, DO
CZASU, GDY POWRCI. SKARB WRACA. ZAWSZE WRACA.

- Ile was tu jest?


Lecz Swij nie odpowiedzia. Nik mia wraenie, e gow wypeniaj mu pajczyny.
Potrzsn ni, prbujc si ich pozby, potem ucisn do Scarlett.
- Powinnimy ju i - rzek.
Przeprowadzi j obok martwego mczyzny w brzowym paszczu. Nik pomyla, e,
szczerze mwic, gdyby w nieszcznik si nie wystraszy i nie spad, zawidby si w
swych poszukiwaniach. Skarby sprzed dziesiciu tysicy lat nie dorwnyway skarbom
czasw dzisiejszych. Poprowadzi ostronie Scarlett po schodach, przez wzgrze, do
sterczcej ze zbocza czarnej krypty Frobisherw.
Pnowiosenne soce przewiecao przez szczeliny w murze i krat w drzwiach,
szokujco jasne. Scarlett zamrugaa i zasonia oczy olepiona nagym blaskiem. W krzakach
pieway ptaki, trzmiele kryy, bzyczc. Wszystko byo wrcz zaskakujce w swej
normalnoci.
Nik popchn zakratowane drzwi i zamkn je za nimi na klucz.
Kolorowe ubranie Scarlett pokrywa brud i pajczyny, jej ciemna twarz i donie
zbielay od kurzu.
Niej na wzgrzu kto - kilku ktosiw - krzycza. Krzycza gono. Gorczkowo.
- Scarlett?! - woa kto. - Scarlett Perkins?!
A Scarlett odpowiedziaa.
- Tak? Halo?!
I nim zdyli z Nikiem pomwi o tym, co widzieli, i o Niebieskim Czowieku, tu
przed ni zjawia si kobieta w odblaskowej tej kamizelce z napisem POLICJA. Kobieta
dopytywaa si, czy nic jej si nie stao, gdzie bya, czy kto prbowa j porwa, i
jednoczenie rozmawiaa przez radio, dajc zna innym, e znalaza dziecko.
Nik przemyka obok, gdy maszeroway w d zbocza. Drzwi kaplicy stay otworem, w
rodku czekali rodzice Scarlett - zapakana matka, ojciec rozmawiajcy z kim nerwowo
przez komrk - a obok nich kolejna policjantka. Nikt nie zauway przycupnitego w kcie
Nika.
Ludzie wypytywali Scarlett, co si z ni dziao, a ona odpowiadaa szczerze, mwic o
chopcu imieniem Nikt, ktry zaprowadzi j w gb wzgrza, gdzie w ciemnoci pojawi si
mczyzna z sinymi tautaami, tak naprawd bdcy strachem na wrble. Poczstowali j
czekoladowym batonikiem, wytarli jej twarz i spytali, czy tatuowany czowiek przyjecha na
motorze. Ojciec i matka Scarlett, teraz, gdy przestali si o ni ba, byli wciekli na samych
siebie i na ni i powtarzali sobie, e to wina drugiego, e nie powinni pozwala maej bawi
si na cmentarzu, nawet majcym status ostoi przyrody, i e wiat w dzisiejszych czasach to
bardzo niebezpieczne miejsce i jeli cho na chwil spuci si dziecko z oka, nie wiadomo, co
strasznego moe je spotka. Zwaszcza dziecko takie jak Scarlett.
Matka Scarlett znw si rozpakaa, Scarlett te wybuchna paczem. Jedna z
policjantek wdaa si w sprzeczk z ojcem Scarlett, ktry prbowa jej powiedzie, e on jako
podatnik paci jej pensj, na co ona odpara, e te jest podatniczk i pewnie paci pensj
jemu. Tymczasem Nik siedzia w cieniu w kcie kaplicy, niewidziany przez nikogo, nawet
Scarlett, i patrzy i sucha, a wreszcie nie mg ju duej tego znie.
Tymczasem na cmentarzu zapad zmierzch. Silas wyszed z wiey i znalaz Nika
nieopodal amfiteatru, patrzcego na miasto. Stan obok chopca i milcza jak zawsze.
- To nie bya jej wina - powiedzia Nik - tylko moja. A teraz s na ni li.
- Dokd j zabrae? - spyta Silas.
- Do wntrza wzgrza. Chcielimy zobaczy najstarszy grb. Tyle e tam nikogo nie
ma. Tylko wowy stwr, ktry nazywa si Swij i straszy ludzi.
- Fascynujce.
Razem zeszli ze wzgrza. Patrzyli, jak policjanci znw zamykaj star kaplic i
znikaj z cmentarza wraz ze Scarlett i jej rodzicami.
- Pani Borrows nauczy ci poczonych liter - zapowiedzia Silas. - Czytae ju
wierszyki?
- Tak - odpar Nik. - Wieki temu. Mgby mi przynie wicej ksiek?
- Chyba tak - odrzek Silas.
- Mylisz, e zobacz j jeszcze?
- Dziewczynk? Powanie wtpi.
Ale Silas si myli. Trzy tygodnie pniej, pewnego szarego popoudnia Scarlett
zjawia si na cmentarzu w towarzystwie obojga rodzicw. Upierali si, by ani na moment nie
znikaa im z oczu, cho pozostali nieco w tyle. Matka Scarlett od czasu do czasu
wykrzykiwaa, jakie to upiorne miejsce i jak to dobrze, e wkrtce znikn std na zawsze.
Kiedy rodzice zaczli rozmawia ze sob, Nik odezwa si cicho.
- Witaj.
- Cze - odpara bardzo cicho Scarlett.
- Nie sdziem, e jeszcze ci zobacz.
- Powiedziaam, e nie pojad z nimi, jeli nie przyprowadz mnie tu jeszcze raz.
- Pojedziesz? Dokd?
- Do Szkocji. Tam jest uniwersytet. Tato bdzie uczy fizyki czsteczkowej.
Szli razem ciek - drobna dziewczynka w jaskrawopomaraczowej bluzie i drobny
chopiec w szarym caunie.
- Czy Szkocja jest daleko std?
- Tak - odpara.
- Aha.
- Miaam nadziej, e tu bdziesz. eby si poegna.
- Zawsze tu jestem.
- Ale nie jeste martwy, prawda, Nikcie Owensie?
- Jasne, e nie.
- Nie moesz przecie zosta tu cae ycie, prawda?
Pewnego dnia doroniesz, bdziesz musia std wyj i y w wiecie na zewntrz.
Nik pokrci gow.
- Tam nie jest dla mnie bezpiecznie.
- Kto tak mwi?
- Silas. Moja rodzina. Wszyscy.
Milczaa.
- Scarlett! - zawoa ojciec. - Chod, skarbie, ju czas.
Odwiedzia ostatni raz cmentarz, teraz wracajmy do domu.
- Jeste odwany - powiedziaa Scarlett do Nika. - Jeste najodwaniejszym
czowiekiem, jakiego znam i moim przyjacielem. Nie obchodzi mnie, e jeste wymylony.
Potem umkna ciek w stron, z ktrej przyszli, do swych rodzicw i wiata.
ROZDZIA
TRZECI

Ghulowa brama

Jeden grb na kadym cmentarzu naley do ghuli. Wystarczy pokry do dugo, a z


pewnoci si go znajdzie - ociekajcy wod, wykrzywiony, z pknit bd strzaskan pyt,
poronity knc traw bd cuchncymi chwastami i otoczony atmosfer opuszczenia.
Moe by te zimniejszy ni inne nagrobki, a wyrytego na nim nazwiska czsto nie daje si
odczyta. Jeli na grobie stoi posg, to bez gowy bd tak poronity grzybami i mchem, e
sam wyglda jak wielki grzyb. Jeeli jeden grb na cmentarzu sprawia wraenie idealnego
celu dla drobnych wandali, to jest to ghulowa brama. Jeli grb sprawia, e chciaby znale
si gdzie indziej, to jest to ghulowa brama.
Na cmentarzu Nika te bya taka.
Jest taka na kadym cmentarzu.
***
Silas wybiera si w podr.
Gdy Nik dowiedzia si o tym, bardzo si zmartwi. Teraz ju si nie martwi. By
wcieky.
- Ale dlaczego? - spyta.
- Ju mwiem. Musz zdoby pewne informacje. Aby to zrobi, musz podrowa.
By podrowa, musz opuci ten cmentarz. Ju o tym rozmawialimy.
- Co jest tak wanego, e musisz wyjeda? - Szecioletni umys Nika prbowa
wyobrazi sobie co, przez co Silas miaby zechcie go opuci; nie zdoa. - To
niesprawiedliwe.
Jego opiekun sucha spokojnie.
- Nie jest sprawiedliwe ani niesprawiedliwe, Nikcie Owensie. Po prostu jest.
Nika to nie przekonao.
- Masz si mn opiekowa. Sam tak powiedziae.
- Jako twj opiekun mam pewne obowizki, owszem.
Na szczcie nie jestem jedyn istot na wiecie, gotow je podj.
- Dokd si wybierasz?
- Daleko std. Musz odkry pewne rzeczy i nie zdoam tego zrobi tutaj.
Nik prychn i odszed, udajc, e kopie kamienie. Poudniowo-Zachodnia cz
cmentarza tak bardzo zarosa, e ani ogrodnik, ani stowarzyszenie Przyjaciele Cmentarza nie
zdoao sobie poradzi z gstwin. Nik skierowa si wanie tam. Obudzi grupk
wiktoriaskich dzieci, ktre zmary przed dziesitymi urodzinami, i zaczli wsplnie bawi
si w chowanego w skpanej w blasku ksiyca bluszczowej dungli. Nik stara si udawa,
e Silas nie wyjeda, e nic si nie zmieni. Gdy jednak zabawa dobiega koca i wrci
biegiem do starej kaplicy, ujrza dwie rzeczy, ktre sprawiy, e zmieni zdanie.
Pierwsz z nich bya torba. W chwili, gdy Nik j zobaczy, zrozumia, e to torba
Silasa. Miaa co najmniej sto pidziesit lat i bya pikna, zrobiona z czarnej skry z
mosinymi okuciami i czarn rczk. Podobnej mg uywa wiktoriaski medyk bd
przedsibiorca pogrzebowy, bo z pewnoci pomieciyby si w niej wszelkie niezbdne w
tych fachach narzdzia. Nik nigdy wczeniej nie widzia torby Silasa, nie wiedzia nawet, e
Silas ma torb. Ale ta niewtpliwie moga nalee tylko do niego. Chopiec prbowa zajrze
do rodka, torba jednak bya zamknita na wielk mosin kdk i zbyt cika, by Nik
zdoa j dwign.
To bya pierwsza rzecz.
Druga siedziaa na awce przy kaplicy.
- Niku - powiedzia Silas. - Poznaj pann Lupescu.
Panna Lupescu nie bya adna. Twarz miaa chud, min pen dezaprobaty, wosy
siwe, cho oblicze kobiety wydawao si zbyt mode jak na siwe wosy. Jej przednie zby
byy lekko krzywe. Miaa na sobie obszerny paszcz przeciwdeszczowy, a wok szyi
zawizaa mski krawat.
- Jak si pani miewa, panno Lupescu? - zagadn Nik.
Panna Lupescu nie odpowiedziaa. Powszya w powietrzu. Potem spojrzaa na Silasa.
- A zatem to jest chopiec. - Wstaa i okrya Nika, jej nozdrza rozdy si jakby go
obwchiwaa. Po chwili powiedziaa: - Bdziesz si do mnie zgasza po przebudzeniu i przed
snem. Wynajam pokj w domu, o tam. - Wskazaa dach, ledwie widoczny z miejsca, w
ktrym stali. - Wikszo czasu bd jednak spdza na tym cmentarzu. Przybyam tu jako
historyk, badam histori starych grobw. Zrozumiae, chopcze? Da?
- Nik - powiedzia Nik. - Nazywam si Nik. Nie chopiec.
- To skrt od Nikt - odpara. - Niemdre imi. Poza tym Nik to zdrobnienie. Nie uznaj
zdrobnie. Bd ci mwi chopcze", ty bdziesz mi mwi panno Lupescu".
Nik spojrza bagalnie na Silasa, ale na jego twarzy dostrzeg tylko obojtno.
Mczyzna podnis torb.
- U panny Lupescu bdziesz w dobrych rkach. Z pewnoci si polubicie.
- Nie polubimy! - rzuci Nik. - Ona jest okropna!
- To byo bardzo niegrzeczne - upomnia go Silas. - Chyba powiniene przeprosi, nie
sdzisz?
Nik wcale tak nie uwaa. Lecz Silas patrzy na niego, w doni trzyma czarn torb i
zaraz mia odej na nie wiadomo jak dugo.
- Przepraszam, panno Lupescu - rzek zatem Nik.
Z pocztku nie odpowiedziaa, jedynie pocigna nosem.
- Przebyam dug drog, by si tob zaj, chopcze. Mam nadziej, e jeste tego
wart - powiedziaa po namyle.
Nik nie wyobraa sobie, e mgby ucisn Silasa, wic wycign rk. Opiekun
pochyli si i ucisn j delikatnie, obejmujc wielk blad doni drobne i brudne palce
chopca. A potem odszed, niosc sw czarn skrzan torb, jakby nic nie waya.
Pomaszerowa ciek i znikn z cmentarza.
Nik opowiedzia o tym rodzicom.
- Silas odszed - rzek.
- Wrci - stwierdzi pan Owens. - Nie zaprztaj tym sobie gowy, Niku. On jest jak zy
szelg. Tak mwi.
- Kiedy si urodzie - dodaa pani Owens - obieca nam, e gdyby musia odej,
znajdzie kogo, kto bdzie ci przynosi jedzenie i mia na ciebie oko, i tak zrobi. Jest bardzo
obowizkowy.
To prawda, Silas przynosi Nikowi jedzenie i kadej nocy zostawia je w krypcie.
Lecz, przynajmniej w ocenie Nika, bya to najmniej wana z rzeczy, ktre dla niego robi.
Udziela mu rad, spokojnych, rozsdnych i nieodmiennie susznych; widzia wicej ni
mieszkacy cmentarza, bo conocne wycieczki do wiata zewntrznego oznaczay, e potrafi
opisa go takim, jakim by obecnie, a nie setki lat wczeniej. By stay i niezmienny, i
towarzyszy Nikowi kadej nocy jego ycia, wic sama myl o maym kociku
pozbawionym jedynego mieszkaca nie miecia si Nikowi w gowie. Przede wszystkim,
przy nim Nik czu si bezpieczny.
Panna Lupescu uznaa, e jej praca nie ogranicza si wycznie do przynoszenia
posikw Nikowi. Cho owszem, to te robia.
- Co to jest? - spyta Nik ze zgroz.
- Zdrowe jedzenie - odpara panna Lupescu. Siedzieli razem w krypcie. Postawia na
stole dwa plastikowe pojemniki i zdja pokrywki; wskazaa pierwszy. - To barszcz z
burakw z kasz jczmienn. - Wskazaa drugi. - A to saatka. Zjedz jedno i drugie, zrobiam
je dla ciebie.
Nik przyglda jej si, zastanawiajc si, czy to jaki art. Jedzenie od Silasa
wygldao zupenie inaczej. Byo zapakowane, pochodzio ze sklepw, w ktrych sprzedaj
posiki pn noc i nie zadaj adnych pyta. Nigdy dotd nie da mu niczego w
plastikowym pojemniku z pokrywk.
- Pachnie okropnie - zaprotestowa.
- Jeli wkrtce nie zjesz zupy - rzeka - bdzie jeszcze gorsza. Wystygnie. Jedz ju.
Nik by godny. Wzi plastikow yeczk, zanurzy w czerwonofioletowej brei i
zacz je. Jedzenie byo liskie i miao obcy smak i wygld, ale poyka je bez sprzeciwu.
- A teraz saatka. - Panna Lupescu zsuna pokrywk z drugiego pojemnika.
Na saatk skaday si due kawaki surowej cebuli, buraka i pomidora, skpane w
gstym octowym sosie.
Nik wsun do ust kawa buraka i zacz gry. Poczu napywajc lin i poj, e
jeli przeknie, zwrci wszystko.
- Nie mog tego zje.
- To bardzo zdrowe.
- Pochoruj si.
Przygldali si sobie - may chopczyk o potarganej szaroburej czuprynie i chuda
kobieta z nieskaziteln siw fryzur.
- Zjedz jeszcze kawaek - powiedziaa panna Lupescu.
- Nie mog.
- Zjesz jeden kawaek albo zostaniesz tu, dopki nie zjesz wszystkiego.
Nik wybra kawa octowego pomidora, pogryz go i przekn z trudem. Panna
Lupescu zamkna oba pojemniki i schowaa do reklamwki.
- A teraz lekcje.
By rodek lata, prawdziwy zmrok zapada koo pnocy. W rodku lata nie uczy si
niczego - jeli nie spa, bawi si, wspina i bada zaktki cmentarza w ciepym, niekoczcym
si zmierzchu.
- Lekcje? - powtrzy.
- Twj opiekun uzna, e dobrze bdzie, jeli czego ci naucz.
- Ale ja mam nauczycieli. Letycja Borrows uczy mnie pisania i sw, a pan
Pennyworth Caociowego Systemu Edukacyjnego Dla Modszych Dentelmentw z
Dodatkowymi Materiaami Przeznaczonymi dla tych Post Mortem. Przerabiam geografi i w
ogle. Nie potrzebuj wicej lekcji.
- A zatem wiesz wszystko, chopcze. Sze lat i ju wiesz wszystko.
- Tego nie powiedziaem.
Panna Lupescu splota rce na piersi.
- Opowiedz mi o ghulach - polecia.
Nik prbowa sobie przypomnie, co Silas mwi mu o nich przez te lata.
- Trzymaj si od nich z daleka - rzek.
- I to wszystko, co wiesz? Da? Dlaczego masz si od nich trzyma z daleka? Skd
pochodz? Dokd odchodz? Czemu nie stajesz w pobliu ghulowej bramy? Co, chopcze?
Nik wzruszy ramionami i pokrci gow.
- Wymie rne ludy - polecia panna Lupescu. - Ju.
Zastanawia si chwilk.
- ywi - rzek. - Eee. Umarli. - Umilk. - Koty? - doda niepewnie.
- Jeste ignorantem, chopcze - oznajmia panna Lupescu. - To le. W dodatku
odpowiada ci bycie ignorantem, - a to jeszcze gorzej. Powtarzaj za mn: ywi i umarli,
plemiona dnia i plemiona nocy, ghule i wdrujcy we mgle, Lotni owcy i Ogary Boga. A
take samotnicy.
- A czym jest pani? - spyta Nik.
- Ja? - odpara surowo. - Jestem panna Lupescu.
- A Silas?
Zawahaa si.
- To samotnik - odpara w kocu.
Od tej pory Nik musia znosi jej lekcje. Kiedy Silas uczy go czego, to byo ciekawe.
Zazwyczaj Nik nie zdawa sobie nawet sprawy, e czegokolwiek si nauczy. Panna Lupescu
stosowaa spisy i Nik nie widzia w tym sensu. Siedzia w krypcie, pragnc jedynie pobiega
w letnim mroku pod widmowym ksiycem.
Gdy lekcja dobiega koca, umkn z kaplicy w paskudnym humorze. Szuka
towarzyszy zabaw, ale nie znalaz nikogo. Zauway tylko wielkiego siwego psa, ktry kry
wrd nagrobkw, utrzymujc niezmienny dystans i przemykajc pord grobw i cieni.
Reszta tygodnia wygldaa jeszcze gorzej.
Panna Lupescu nadal przynosia Nikowi potrawy, ktre sama mu przyrzdzia: pierogi
pywajce w tuszczu; gst czerwonofioletow zup z solidn ych kwanej mietany; mae
gotowane i wystudzone ziemniaki; zimne czosnkowe kiebasy; jajka na twardo w szarej
paskudnej brei. Jad najmniej jak mg. Lekcje take trway dalej: przez dwa dni uczya go
jedynie tego, jak wezwa pomoc we wszystkich jzykach wiata, a jeli si pomyli albo
zapomnia, stukaa go po kostkach pirem. Trzeciego dnia zasypaa go pytaniami.
- Francuski.
- Au secours.
- Jzyk Morse'a.
- SOS. Trzy krtkie, trzy dugie i znw trzy krtkie.
- Nocnoskrzydii.
- To gupie. Nie wiem nawet, co to jest nocnoskrzydy.
- Maj bezwose skrzyda, lataj nisko i szybko. Nie odwiedzaj tego wiata, kr
jednak po czerwonym niebie nad szlakiem do Gholheimu.
- Nigdy mi si to nie przyda.
Mocniej zacisna wskie usta i powtrzya jedynie.
- Nocnoskrzydii?
Nik wyda odgos z gbi garda, ktrego go nauczya - gardowy krzyk
przypominajcy zew ora. Pocigna nosem.
- Wystarczy - rzeka.
Nie mg si ju doczeka powrotu Silasa.
- Czasami na cmentarzu pojawia si wielki szary pies oznajmi. - Przyby razem z
pani. To pani pies?
Panna Lupescu poprawia krawat.
- Nie - odpara.
- Skoczylimy ju?
- Na dzisiaj. Pniej przeczytasz spisy, ktre ci dzi daam, i nauczysz si ich na jutro.
Wrczya mu listy, zapisane jasnofioletowym atramentem na biaym papierze,
pachnce staroci. Nik wzi je ze sob na zbocze i prbowa odczyta sowa, lecz cay czas
co odcigao jego uwag. W kocu zoy kartk i wsun pod kamie.
Tej nocy nikt nie chcia si z nim bawi. Nikt nie chcia si bawi ani rozmawia,
biega i wspina si pod wielkim letnim ksiycem.
Poszed do grobowca Owensw poskary si rodzicom, lecz pani Owens nie chciaa
sucha ani sowa narzekania na pann Lupescu, kierujc si w opinii Nika niesprawiedliw
zasad, e Silas j wybra. Natomiast pan Owens tylko wzruszy ramionami i zacz
opowiada Nikowi o tym, jak sam terminowa u stolarza i jake chtnie nauczyby si
wwczas wszystkich uytecznych rzeczy, ktre poznaje Nik, co w jego opinii byo jeszcze
gorsze.
- Poza tym, czy nie powiniene si uczy? - spytaa pani Owens.
Nik milcza, zaciskajc pici. Wcieky, wyszed na cmentarz. Czu si niekochany i
niedoceniany.
Rozmylajc nad niesprawiedliwoci tego, co go spotyka, wdrowa po cmentarzu,
kopic kamienie. Wypatrzy ciemnoszarego psa i zawoa go, sprawdzajc, czy podejdzie i
pobawi si z nim. Lecz zwierz zachowao bezpieczny dystans i zirytowany Nik rzuci w
niego bryk zaschnitego bota, ktra roztrzaskaa si o najbliszy nagrobek, sypic dookoa
ziemi. Wielki pies spojrza na niego z wyrzutem, po czym cofn si w cie i znikn.
Chopiec pomaszerowa poudniowo-zachodnim zboczem wzgrza, omijajc szerokim
ukiem star kaplic: nie chcia oglda miejsca, w ktrym nie byo Silasa.
Zatrzyma si przy grobie wygldajcym tak, jak Nik si czu: ukrytym pod starym
dbem, w ktry niegdy trafi piorun, pozostawiajc jedynie czarny zwglony pie, podobny
do ostrego szponu sterczcego z ziemi. Grb pokryway plamy i pknicia, nad nim wznosi
si nagrobek, z ktrego wyrasta bezgowy anio, ktrego szaty wyglday jak paskudne
kdzierzawe grzyby.
Nik usiad na kpie traw, ualajc si nad sob. Nienawidzi wszystkich. Nienawidzi
nawet Silasa, za to, e odszed i go zostawi. A potem zamkn oczy, zwin si w kbek na
trawie i osun w pozbawiony marze sen.
***
Jedn z ulic wiodcych na wzgrze biegli ksi Westminsteru, czcigodny Archibald
Fitzhugh i biskup Bath i Wells. Przemykali i przeskakiwali od cienia do cienia, chudzi,
skrzaci i ylaci, odziani w achmany. migali naprzd, przeskakujc nad kubami na
mieci i trzymajc si mrocznej strony ywopotw.
Byli mali, jak doroli ludzie, ktrzy skurczyli si w socu. Rozmawiali ze sob
pgosem, wypowiadajc zdania takie jak: Gdyby wasza mio mia cho najbledsze
pojcie, co waciwie winnimy pocz, bybym niewymownie wdziczny, gdyby si z nami
podzieli. W przeciwnym razie winien trzyma sw wielk jadaczk na kdk" i Powiadam
tylko, wasza czcigodno, e wiem, e w pobliu jest cmentarz, czuj jego zapach" i Skoro
ty go czujesz, to i ja powinienem, bo mam lepszy wch ni ty, wasza mio".
Przez cay ten czas lawirowali i przemykali przez podmiejskie ogrody. Jeden ominli -
Pst", sykn czcigodny Archibald Fitzhugh. Psy!" - i przebiegli po murze niczym szczury
rozmiaru dzieci, po czym popdzili dalej przez gwn ulic i drog wiodc na szczyt
wzgrza. A potem znaleli si przy cmentarnym murze. Wbiegli na niego jak wiewirki na
drzewo, wszc w powietrzu.
- Uwaga na psa - rzek ksi Westminsteru.
- Gdzie?
- No nie wiem, gdzie tutaj. Zreszt nie pachnie jak prawdziwy pies - odpar biskup
Bath i Wells.
- Cmentarza te kto nie wyczu - wtrci czcigodny Archibald Fitzhugh. - Pamitasz?
To tylko pies.
Caa trjka zeskoczya z muru na ziemi i pobiega, podpierajc si nie tylko nogami,
ale i rkami, przez cmentarz do ghulowej bramy przy piorunowym drzewie.
I tam, obok bramy, zatrzymali si w blasku ksiyca.
- Co to ma niby by? - spyta biskup Bath i Wells.
- Niech mnie licho, jeli wiem - odpar ksi Westminsteru.
I wwczas Nik si obudzi.
Trzy twarze, ktre ujrza, mogy nalee do zmumifikowanych ludzi - pozbawionych
ciaa, wysuszonych - tyle e poruszay si i wyraay zainteresowanie. Usta umiechay si,
odsaniajc ostre poplamione zby. Mae paciorkowe oczy byszczay, szponiaste palce
poruszay si i postukiway.
- Kim wy jestecie? - spyta Nik.
- My? - odpar jeden ze stworw; Nik uwiadomi sobie, e s tylko odrobin wiksze
od niego. - Jestemy najwaniejsi ze wszystkich. Ten tutaj to ksi Westminsteru. -
Najwikszy ze stworw skoni si mwic: Jake mi mio". - A ten tutaj to biskup Bath i
Wells. - Stwr szczerzcy ostre zby i poruszajcy midzy nimi niewiarygodnie dugim
jzykiem wedug Nika zupenie nie wyglda jak biskup: skr mia aciat, a plama na oku
sprawiaa, e przypomina pirata. - A ja mam zaszczyt by czcigodnym Harichibaldem
Fitzhughiem. Do usug.
Trzy stwory skoniy si.
- A teraz rzeknij, chopcze - powiedzia biskup Bath i Wells - co z tob? Tylko nie
kam, pamitaj, e rozmawiasz z biskupem.
- Dobrze powiedziane, Wasza witobliwo - dodali pozostali dwaj.
Nikt im opowiedzia. Poali si, e nikt go nie lubi i nie chce si z nim bawi, nikt go
nie docenia i nawet opiekun go porzuci.
- Tam do kata. - Ksi Westminsteru podrapa si po nosie (maym, zaschnitym i
szpiczastym, zoonym gwnie z nozdrzy). - Wiesz, czego ci trzeba? Pj tam gdzie
miejscowi ci doceni.
- Nie ma takiego miejsca - odrzek Nik. - I nie wolno mi opuszcza cmentarza.
- Potrzebny ci cay wiat peen przyjaci i towarzyszy zabaw - owiadczy biskup
Bath i Wells, kiwajc dugim jzykiem. - Miasto dziww, zabawy i magii, gdzie byby
doceniany, a nie ignorowany.
- Pani, ktra si mn opiekuje - rzek Nik - przyrzdza straszne jedzenie. Zup z jajek
ugotowanych na twardo i inne takie rzeczy.
- Jedzenie - rzuci czcigodny Archibald Fitzhugh. - Tam, dokd idziemy, serwuj
najlepsze jedzenie na caym wiecie. Na sam myl burczy mi w brzuchu i linka napywa do
ust.
- Czy mgbym pj z wami? - spyta Nik.
- Ksi Westminsteru sprawia wraenie wstrznitego tym pomysem.
- Nie bd taki, wasza mio - rzek biskup Bath i Wells - mieje serducho, spjrz na
tego maego grzdyla. Od nie wiadomo jak dawna nie jad porzdnego posiku.
- Gosuj za tym, eby go zabra - oznajmi czcigodny Archibald Fitzhugh. - W domu
czeka na nas porzdne aro. - Poklepa si po brzuchu, demonstrujc, jakich przysmakw
mona si spodziewa.
- A zatem masz smak na przygod? - spyta ksi Westminsteru. - Czy wolisz
zmarnowa reszt ycia tutaj? - Kocistymi palcami wskaza noc i cmentarz.
Nik pomyla o pannie Lupescu, o jej paskudnych potrawach, spisach i zacinitych
ustach.
- Mam - rzek.
Trzej nowi przyjaciele moe i byli jego wzrostu, ale dysponowali znacznie wiksz
si ni jakiekolwiek dziecko. Biskup Bath i Wells zapa Nika i unis wysoko nad gow,
tymczasem ksi Westminsteru chwyci gar pokej kdzierzawej trawy, wykrzykn
co, co brzmiao jak Skagh! Thegh! Khafavagah!" i szarpn. Kamienna pyta zamykajca
bram otworzya si niczym klapa, ukazujc ciemno.
- Teraz szybko - poleci ksi i biskup Bath i Wells cisn Nika w sam rodek
mrocznego otworu, po czym wskoczy za nim. W jego lady pody czcigodny Archibald
Fitzhugh, a potem zrczny ksi Westminsteru, ktry, gdy tylko znalaz si w rodku,
wykrzykn: - Weght kharados!
Kamienna pyta zatrzasna si nad nimi.
Nik spada, koziokujc w ciemnoci niczym bryka marmuru, zbyt zaskoczony, by si
ba. Zastanawia si wanie, jak gboka moe by dziura pod grobem, gdy dwie silne rce
chwyciy go pod pachami i poczu, e zatacza uk.
Od wielu lat nie dowiadczy takiej ciemnoci. Na cmentarzu widzia tak, jak umarli, i
aden grb, grobowiec ani krypta nie kryy si przed jego oczami. Teraz znalaz si w
cakowitej czerni. Czu, jak przerzucaj go midzy sob szybko i mocno, twarz omiata mu
wiatr. Byo to przeraajce, ale te porywajce.
A potem zabyso wiato i wszystko si zmienio.
Niebo byo czerwone, ale nie ciep czerwieni zachodzcego soca. To bya
gniewna, ognista czerwie zakaonej rany. Mae soce wydawao si stare i odlege w
zimnym powietrzu. Schodzili po wysokim murze. Sterczay z niego nagrobki i posgi, jakby
kto przechyli na bok olbrzymi cmentarz, a ksi Westminsteru, biskup Bath i Wells i
czcigodny Archibald Fitzhugh niczym trzy pomarszczone szympansy w obszarpanych
czarnych garniturach zawizanych na plecach przeskakiwali od posgu do posgu, podajc
sobie Nika, przerzucajc go midzy sob i nigdy nie chybiajc, zawsze chwytajc z atwoci,
bez patrzenia.
Nik prbowa spojrze w gr, zobaczy grb, przez ktry wkroczyli do tego
dziwnego wiata. Widzia jednak tylko setki nagrobkw.
Zastanawia si, czy kady z nich to wejcie dla takich, jak ci, ktrzy go nieli.
- Dokd idziemy? - spyta, lecz wiatr ponis w dal jego sowa.
Schodzili coraz szybciej i szybciej. Przed nimi jeden z posgw unis si i kolejne
dwa stwory wskoczyy do owego wiata o szkaratnym niebie. Byy podobne do tych, ktre
niosy Nika. Jeden mia na sobie obdart jedwabn sukni, wygldajc, jakby niegdy bya
biaa, drugi - poplamiony szary garnitur, stanowczo za duy, z frdzlowatymi, obszarpanymi
rkawami. Wypatrzyli Nika i jego trzech nowych przyjaci i pomknli ku nim, z atwoci
przeskakujc siedem metrw.
Ksi Westminsteru zapiszcza w gbi garda, udajc, e si boi, i Nik wraz z ca
trjk pomknli jeszcze szybciej w d ogromnej ciany grobw. Nowa dwjka cigaa ich
uporczywie. adnemu z nich nie brakowao tchu, adnego nie ogarniao zmczenie pod
owym czerwonym niebem, z ktrego niczym martwe oko patrzyo na nich wypalone soce.
W kocu przysiedli na brzuchu wielkiego posgu przedstawiajcego stwora, ktrego ca
twarz pochon bezksztatny grzyb i Nik ucisn rce 33. prezydenta Stanw Zjednoczonych
oraz cesarza Chin.
- To jest moci Nik - oznajmi biskup Bath i Wells. Wkrtce zostanie jednym z nas.
- Pragnie porzdnego posiku - doda czcigodny Archibald Fitzhugh.
- Kiedy zostaniesz jednym z nas, moesz zawsze liczy na prawdziw uczt, mj
chopcze - rzek cesarz Chin.
- Ano - doda 33. prezydent Stanw Zjednoczonych.
- Zostan jednym z was? - zdziwi si Nik. - To znaczy stan si taki jak wy?
- Bystry jak strumie, ostry jak brzytwa. Doprawdy trudno byoby ukry co przed tym
modzianem - rzuci biskup Bath i Wells. - W istocie. Jednym z nas. Rwnie silnym, szybkim,
niepokonanym.
- Zby tak mocne, e zmiad kad ko, jzyk do dugi i ostry, by wyliza szpik z
nawet najgbszej szczeliny i zedrze ciao z twarzy najwikszego tuciocha - doda cesarz
Chin.
- Zdolny przemyka z cienia w cie, nigdy niewidziany, niedostrzegany, wolny jak
wiatr, szybki jak myl, zimny jak szron, twardy jak stal, niebezpieczny jak, jak... my -
powiedzia ksi Westminsteru.
Nik spojrza na otaczajce go stworzenia.
- A co, jeli nie zechc by taki jak wy? - spyta.
- Nie zechcesz? Oczywicie, e zechcesz! Czy jest co wspanialszego? Nie sdz, by w
caym wszechwiecie istniaa cho jedna istota niepragnca sta si taka jak my.
- Mamy najlepsze miasto... Gholheim - wtrci 33. prezydent Stanw Zjednoczonych.
- Najlepsze ycie, najlepsze jado.
- Wyobraasz sobie - przerwa biskup Bath i Wells - jak cudownie smakuje czarna
ma, zbierajca si w oowianej trumnie? I jakie to uczucie by waniejszym ni krlowie i
krlowe, premierzy i bohaterowie, by tego pewnym, tak samo jak ludzie s waniejsi od
zwykej brukselki?
- Kim wy jestecie? - spyta Nik.
- Ghulami - odpar biskup Bath i Wells. - A niech mnie, kto tu nie sucha uwanie.
Jestemy ghulami.
- Spjrzcie!
Pod nimi cay oddzia maych stworze skaka, bieg i miga, zmierzajc w stron
cieki w dole. I nim Nik zdy powiedzie cho sowo, pochwycia go para kocistych rk i
zacz lecie w powietrzu w serii podskokw i szarpni, gdy stworzenia zmierzay w d, by
doczy do swych pobratymcw.
ciana grobw koczya si, teraz widzia ju drog i tylko drog, ubity gociniec
przecinajcy jaow rwnin, pustyni pen kamieni i koci, wiodcy w stron miasta,
wysoko na wyniosym, czerwonym skalistym wzgrzu wiele mil dalej.
Nik przyjrza si miastu i poczu zgroz, poczenie odrazy i strachu, niesmaku i
obrzydzenia, suto zaprawione szokiem.
Ghule nie buduj. To pasoyty i zodzieje, poeracze trupw. Miasto, ktre nazywaj
Gholheimem, znalazy dawno temu, lecz go nie stworzyy. Nik nie wie (i by moe aden
czowiek nigdy nie wiedzia), jakie to istoty wzniosy owe budynki, wyryy w skaach sie
tuneli, zbudoway wiee. Lecz z ca pewnoci nikt prcz plemienia ghuli nie chciaby tam
zamieszka czy nawet zbliy si do tego miejsca.
Nawet z traktu pod Gholheimem, nawet z odlegoci wielu mil Nik widzia, e
wszystkie tamtejsze kty s nie takie, jak powinny - e mury pochylaj si szaleczo, e
miasto jest niczym kady koszmar, ktry go nawiedza, wcielony w ycie, olbrzymia paszcza
pena sterczcych zbw. Byo to miasto wzniesione po to, by je porzuci, w ktrego
kamieniach odcisny si wszystkie lki, szalestwa i odrazy stworze, ktre je wzniosy.
Plemi ghuli znalazo je, zachwycio si nim i nazwao domem.
Ghule poruszaj si szybko. Wyroiy si na przecinajcy pustyni gociniec prdzej
ni misoerne muchy, a Nik poda wraz z nimi, niesiony wysoko nad gow przez par
silnych ghulowych rk, przerzucany od jednego do drugiego. Czu mdoci, strach i rozpacz, a
take czu si strasznie gupio.
Nad nimi, na ponurym czerwonym niebie jakie stwory kryy na rozoystych
czarnych skrzydach.
- Ostronie - rzek ksi Westminsteru. - Schowajcie go. Nie chcecie, eby porwali go
nocnoskrzydli. Cholerni zodzieje.
- Tak, nie znosimy zodziei! - wykrzykn cesarz Chin.
Nocnoskrzydli na czerwonym niebie nad Gholheimem. Nik odetchn gboko, po
czym krzykn tak, jak go nauczya panna Lupescu. Wyda z siebie orli okrzyk,
wydobywajcy si z gbi garda.
Jedna ze skrzydlatych bestii opada ku nim, krc niej, i Nik powtrzy swj okrzyk,
dopki nie stumiy go twarde rce przycinite do jego ust.
- Niezy pomys tak je tu woa - rzek czcigodny Archibald Fitzhugh. - Ale wierz mi,
nie s jadalne, dopki nie pognij co najmniej par tygodni, i zwiastuj tylko kopoty. Nasza
strona za nimi nie przepada. Kumasz?
Nocnoskrzydy wzlecia z powrotem w suchym pustynnym powietrzu, doczajc do
pobratymcw i Nik straci wszelk nadziej.
Ghule pdziy w stron miasta po skaach, niosc ze sob Nika, bezceremonialnie
zarzuconego na cuchnce plecy ksicia Westminsteru.
Martwe soce zaszo i na niebie pojawiy si dwa ksiyce: jeden wielki, kostropaty i
biay - wydawao si, e w chwili wschodu przesania p horyzontu, cho potem, wznoszc
si, zmala; i drugi, mniejszy, o barwie bkitnozielonych yek pleni w serze. Pojawienie si
tego ksiyca ghule przywitay wybuchem radoci, przerway marsz i rozbiy obz przy
drodze.
Jeden z nowych czonkw grupy - Nikowi zdawao si, e to chyba ten, ktrego
przedstawiono mu jako synnego pisarza Wiktora Hugo - wycign worek peen drew - przy
kilku wci pozostay zawiasy bd mosine uchwyty - a take metalow zapalniczk i
wkrtce rozpali ognisko, wok ktrego zasiady ghule. Wpatryway si w bkitnozielony
ksiyc i przepychay, starajc si zaj najlepsze miejsca, obsypujc si wyzwiskami, a
czasem szarpic i gryzc.
- Wkrtce pjdziemy spa i o zachodzie ksiyca ruszymy do Ghelheimu - oznajmi
ksi Westminsteru. - Zostao jeszcze tylko dziewi, dziesi godzin biegu, powinnimy
tam dotrze przed nastpnym wschodem ksiyca. Wwczas urzdzimy sobie zabaw, co?
Uczcimy to, e zostaniesz jednym z nas!
- To nie boli - doda czcigodny Archibald Fitzhugh. Nic nie poczujesz. A potem,
pomyl, jaki bdziesz szczliwy!
Przekrzykujc si, zebrani zaczli opowiada historie o tym, jak piknie i wspaniale
jest by ghulem, o wszystkim, co poarli i zmiadyli swymi potnymi zbami. Wedle
jednego z nich nie imay si ich adne choroby. Niewane, na co zmara kolacja, i tak mogli
j pore. Opowiadali o miejscach, ktre odwiedzali, zazwyczaj katakumbach i doach zarazy
(Doy zarazy to wietne arcie" - rzek cesarz Chin i wszyscy si zgodzili). Opowiedzieli
Nikowi, skd wzili imiona i e on take, kiedy ju stanie si bezimiennym ghulem, zostanie
nazwany, jak oni.
- Ale ja nie chc zosta jednym z was - zaprotestowa.
- Tak czy inaczej - powiedzia wesoo biskup Bath i Wells - zostaniesz jednym z nas.
Drugi sposb jest mniej przyjemny, wie si ze strawieniem i raczej ci si nie spodoba.
- Ale nie warto o tym mwi - uci cesarz Chin. - Lepiej by ghulem. My nie boimy
si niczego!
I wszystkie ghule wok ogniska z trumiennego drewna rykny zgodnie, warczc,
wypiewujc i wykrzykujc, jakie s mdre, potne i jak wspaniale jest nie ba si niczego.
Wwczas z pustyni dobieg odlegy dwik, jakby wycie. Ghule zabekotay i skuliy
si bliej ognia.
- Co to byo? - spyta Nik.
Ghule potrzsny gowami.
- To tylko co na pustyni - rzek jeden z nich. - Cicho! Usyszy nas!
I wszystkie ghule umilky. Po chwili jednak zapomniay o stworzeniu na pustyni i
zaczy piewa ghulow piosenk pen brzydkich wyrazw i jeszcze brzydszych obrazw, z
ktrych najpopularniejszymi byy dugie spisy gnijcych czci ciaa, przeznaczonych do
zjedzenia - w odpowiedniej kolejnoci.
- Chc wrci do domu - owiadczy Nik, gdy ostatnie szcztki w pieni zostay ju
poarte. - Nie chc tu by.
- Nie bd taki - odpar ksi Westminsteru. - Ty may grzdylu, obiecuj ci, e gdy
tylko staniesz si jednym z nas, nie bdziesz nawet pamita, e kiedykolwiek miae dom.
- Ja nie pamitam niczego z czasw, nim zostaem ghulem - oznajmi synny pisarz
Wiktor Hugo.
- Ani ja - doda z dum cesarz Chin.
- Nic - zgodzi si 33. prezydent Stanw Zjednoczonych.
- Staniesz si jednym z wybracw, najmdrzejszych, najszybszych,
najodwaniejszych stworze na wiecie przechwala si biskup Bath i Wells.
Nikowi nie zaimponoway popisy ghuli. Rzeczywicie jednak byy silne i nieludzko
szybkie, a on znalaz si w samym rodku ich grupy, tote ucieczka bya niemoliwa:
docignyby go, nim pokonaby dziesi krokw.
Daleko w mroku znw co zawyo i ghule przysuny si bliej ognia. Nik sysza, jak
wsz i przeklinaj. Zamkn oczy, nieszczliwy, stskniony za domem. Nie chcia sta si
jednym z ghuli. Zastanawia si, jak zdoa zasn tak nieszczliwy i bezradny, po czym,
niemal ku swemu zdumieniu przespa dwie, trzy godziny.
Obudzi go haas - gony, niepokojcy, bliski. Kto mwi Gdzie oni s, co?".
Otworzywszy oczy, ujrza biskupa Bath i Wells, wrzeszczcego do cesarza Chin. Wygldao
na to, e paru czonkw grupy znikno w mroku. Po prostu znikno i nikt nie dysponowa
wyjanieniem. Reszta ghuli krcia si nerwowo. Szybko zwinli obz, 33. prezydent Stanw
Zjednoczonych dwign Nika i zarzuci go sobie na plecy.
Ghule zsuny si ze ska na trakt pod niebem barwy zepsutej krwi i znw ruszyy w
stron Gholheimu. Tego ranka wydaway si znacznie mniej radosne. Teraz - a przynajmniej
Nik podskakujcy na plecach jednego z nich odnosi takie wraenie - najwyraniej przed
czym uciekay.
Koo poudnia, gdy martwe oko soca wiecio wysoko nad gowami, ghule
zatrzymay si i zbiy w ciasn grupk. Przed nimi, wysoko na niebie, unoszeni gorcymi
prdami powietrza, szybowali nocnoskrzydli. Dziesitki nocnoskrzydych.
Ghule podzieliy si na dwa obozy - te, ktre uwaay, e zniknicie ich przyjaci nie
ma znaczenia, i te wierzce, e co, zapewne nocnoskrzydli, chce ich dopa. Nie doszy do
porozumienia, zgodziy si jednak, e warto uzbroi si w kamienie, by obrzuci nimi
skrzydlate stwory, gdyby zaatakoway. Napeniy zatem kieszenie swych garniturw i szat
kamykami.
Co zawyo na pustyni po lewej i ghule popatrzyy po sobie. Dwik by goniejszy
ni zeszej nocy i bliszy, gboki, wilczy.
- Syszelicie? - spyta lord burmistrz Londynu.
- Nie - odpar 33. prezydent Stanw Zjednoczonych.
- Ja te nie - doda czcigodny Archibald Fitzhugh.
Co znw zawyo.
- Musimy wraca do domu. - Ksi Westminsteru zway w doniach ciki kamie.
Koszmarne miasto Gholheim wznosio si przed nimi na wysokich skaach. Stwory
pomkny drog ku niemu.
- Nocnoskrzydli nadlatuj! - zaskrzecza biskup Bath i Wells. - Rzucajcie w drani
kamieniami!
W tym momencie Nik widzia wszystko do gry nogami, podskakujc na plecach 33.
prezydenta Stanw Zjednoczonych. Jego gow otaczaa chmura brudnego piasku z drogi.
Sysza jednak krzyki podobne do orlich i raz jeszcze wezwa pomocy w jzyku
nocnoskrzydych. Tym razem nikt nie prbowa go uciszy, nie by jednak pewien, czy
ktokolwiek go usysza pord krzykw nocnoskrzydych i przeklestw i wyzwisk ghuli,
ciskajcych w powietrze kamieniami.
Nagle znw usysza wycie; teraz dobiegao z prawej.
- Paskudne szubrawce. S ich dziesitki! - rzek ponuro ksi Westminsteru.
33. prezydent Stanw Zjednoczonych odda Nika synnemu pisarzowi Wiktorowi
Hugo, ktry wsadzi chopca do worka i zarzuci na rami. Nik by rad, e worek nie cuchnie
niczym gorszym ni zakurzone drwa.
- Wycofuj si! - wrzasn ghul. - Patrzcie, jak uciekaj!
- Nie bj si - rzek kto gosem podobnym do biskupa Bath i Wells. - Kiedy dotrzemy
do Gholheimu, nic takiego si nie powtrzy. Gholheim to nieprzenikniona twierdza.
Nik nie potrafi stwierdzi, czy ktrykolwiek z ghuli zgin bd zosta ranny podczas
walki z nocnoskrzydymi. Z potoku bluzgw, sypicych si z ust biskupa Bath i Wells,
wywnioskowa, e kilkanacie innych ghuli mogo uciec.
- Szybko! - krzykn kto, zapewne ksi Westminsteru, i ghule popdziy przed
siebie.
Ukryty w worku Nik uderza o plecy synnego pisarza Wiktora Hugo i od czasu do
czasu o ziemi. Fakt, i w worku byo nadal kilka pozostaoci fragmentw trumien wraz z
ostrymi rubami i gwodziami, jeszcze pogarsza spraw. Jedna ze rub znalaza si tu pod
jego doni, wbijajc si w ni bolenie.
Mimo nieustannych podrzutw, podskokw, przerzuca i pchni w rytm kolejnych
krokw przeladowcy, Nik zdoa chwyci rub w praw do. Wymaca ostry koniuszek i
gdzie w gbi jego duszy przebudzia si nadzieja. Wbi rub w tkanin worka pod sob,
przebijajc j na wylot, wycign, po czym zrobi kolejn dziur nieco poniej pierwszej.
Z tyu znowu usysza wycie. Nagle przyszo mu do gowy, e co, co tak przerazio
ghule, musi by straszniejsze, ni mgby sobie wyobrazi. Na moment zaprzesta dgania
rub - co, jeli wypadnie z worka wprost w paszcz zowieszczej bestii? Ale jeli nawet
zgin, to przynajmniej bdc sob, pomyla Nik. Ze wszystkimi wspomnieniami, wiedzc,
kim byli jego rodzice, Silas, a nawet panna Lupescu.
To dobrze.
Znw zaatakowa worek mosin rub, dgajc i szarpic, a w kocu wydar w
materiale kolejn dziur.
- No dalej, chopcy! - hukn biskup Bath i Wells. Po stopniach w gr i bdziemy w
domu, bezpieczni w Gholheimie!
- Hura, wasza czcigodno! - rykn kto inny, najpewniej czcigodny Archibald
Fitzhugh.
Teraz ruchy przeladowcw si zmieniy. Nie zmierzali ju prost drog naprzd.
Przesuwali si w gr i w przd, w gr i w przd, w gr i w przd.
Nik zacz napiera rk na worek, prbujc zrobi otwr do duy, by mc przez
niego wyjrze. Gdy si udao, ujrza nad sob zowieszcze czerwone niebo, a pod...
Pod sob widzia pustyni, tyle e teraz leaa setki stp w dole. Za nimi cigny si
schody, lecz schody zbudowane dla olbrzymw. Po prawej ujrza czarn skaln cian.
Gholheim najprawdopodobniej znajdowa si nad nimi. Po lewej Nik zobaczy przepa.
Bdzie musia polecie prosto w d, uzna, na stopnie, i mie nadziej, e ogarnite
desperacj i tsknot za bezpiecznym domem ghule nie zauwa tej prby ucieczki. Wysoko
na niebie dostrzeg nocnoskrzydych. Kryli, jakby na co czekali.
Ucieszy si, odkrywszy, e za nim nie ma ju ghuli: synny pisarz Wiktor Hugo
zamyka stawk. aden nie mg zawiadomi reszty, e w worku otwiera si coraz wiksza
dziura. Ani zauway Nika, kiedy wypadnie.
Ale byo tam co jeszcze...
Nage szarpnicie rzucio go na bok, oderwao od dziury. Ujrza jednak na stopniach
co wielkiego i szarego. cigao ich; sysza gniewny, narastajcy warkot.
Pan Owens, majc na myli dwie nieprzyjemne rzeczy, zwyk mawia, e znalaz si
midzy Zym a gbokim oceanem. Nik zastanawia si czsto co to znaczy, przez cae swe
ycie na cmentarzu nie widzia ani Zego, ani gbokiego oceanu.
Jestem pomidzy ghulami i potworem, pomyla.
I dokadnie w tym momencie ostre psie zby chwyciy worek i szarpny tak mocno,
e materia rozdar si wzdu otworkw zrobionych przez Nika i chopak wypad na
kamienne stopnie. Olbrzymie szare zwierz podobne do psa, lecz znacznie wiksze, warczao
zalinione, stojc nad nim. Ujrza ponce oczy, biae ky i potne apy. Stwr dysza,
wpatrujc si w Nika.
Przed nimi ghule zatrzymay si w biegu.
- Tam do kroset! - krzykn ksi Westminsteru. - Piekielny ogar dorwa przekltego
chopca!
- Niech go sobie wemie - odpar cesarz Chin. - Biegiem!
- Jak rany! - doda 33. prezydent Stanw Zjednoczonych.
Ghule popdziy w gr schodw.
Nik by teraz pewien, e wykuto je dla olbrzymw, bo kady stopie by wyszy od
niego. Podczas ucieczki ghule przystany tylko na moment, by si obrci i poegna besti
obelywymi gestami. By moe cz z nich bya przeznaczona take dla Nika.
Bestia pozostaa na miejscu.
Zaraz mnie pore, pomyla z gorycz Nik. Bardzo sprytnie, Nik. A potem pomyla o
domu na cmentarzu, o tym, e nie pamita ju nawet, czemu go opuci. Nik musia tam
wrci. Czekali na niego.
Przepchn si obok stwora, zeskoczy na nastpny stopie cztery stopy niej, upad,
wyldowa na kostce, ktra przekrcia si pod nim bolenie i run ciko na ska.
Usysza, jak bestia biegnie, skacze ku niemu, i prbowa si dwign, podnie na
nogi, lecz kostka odmwia posuszestwa, odrtwiaa i bolesna, i nim zdy powstrzyma
upadek, znw run. Polecia ze stopnia w bok od kamiennej ciany, w przepa, koziokujc
w powietrzu, z koszmarnej, niewyobraalnej wysokoci...
I kiedy tak spada, mia nieodparte wraenie, e usysza gos dobiegajcy mniej wicej
od strony szarej bestii. Gos nalea do panny Lupescu.
- Och, Nik! - zawoaa.
Przypominao to wszystkie nawiedzajce go sny o spadaniu. Przeraajcy lot, zblianie
si do ziemi. Mia wraenie, e jego umys jest zdolny obj tylko jedn myl, tote w jego
gowie konkuroway o uwag sowa: ten wielki pies to naprawd panna Lupescu" i Zaraz
uderz o ska i si rozbij".
Co owino si wok niego, spadajc z t sam prdkoci co on. A potem rozleg si
gony trzepot skrzastych skrzyde i wszystko zwolnio. Ziemia nie pdzia ju ku niemu.
Skrzyda uderzyy mocniej. Unieli si lekko i teraz w gowie Nika pulsowaa tylko
jedna myl: ja latam! I rzeczywicie. Wycign szyj. Nad sob ujrza ciemnobrzow
gow, idealnie ys, z gboko osadzonymi oczami wygldajcymi jak polerowane kawaki
czarnego szka.
Nik wyda z siebie skrzekliwy okrzyk, znaczcy ratunku" w mowie nocnoskrzydych.
Jego zbawca umiechn si w odpowiedzi i zahuka basowo. Sprawia wraenie
zadowolonego.
Skrcili, zwolnili i z cichym tupniciem wyldowali na pustyni. Nik sprbowa wsta i
kostka znw go zawioda. Polecia na piasek. Wia silny wiatr, ostry, pustynny piasek
kaleczy mu skr.
Nocnoskrzydy przycupn obok niego, skadajc na plecach skrzaste skrzyda. Nik
dorasta na cmentarzu i przywyk do obrazu skrzydlatych ludzi, lecz anioy na nagrobkach
wyglday zupenie inaczej.
A teraz, pdzc ku niemu po pustyni w cieniu Gholheimu, pojawia si olbrzymia szara
bestia, gigantyczny pies. Pies przemwi gosem panny Lupescu.
- To ju trzeci raz nocnoskrzydli ratuj ci ycie, Niku rzek. - Po raz pierwszy, kiedy
wezwae pomocy, a oni usyszeli. Przekazali mi wiadomo, informujc gdzie jeste. Po raz
drugi przy ognisku zeszej nocy, kiedy spae: kryli w ciemnoci i usyszeli rozmow paru
ghuli, ktre doszy do wniosku, e przynosisz im pecha i e powinny rozwali ci gow
kamieniem i zakopa gdzie, gdzie znalazyby ci, kiedy ju dobrze przegnijesz i bd mogy
ci zje. Nocnoskrzydli po cichu zaatwili spraw. No i teraz.
- Panna Lupescu?
Wielka psia gowa pochylia si ku niemu i przez jedn szalecz, przeraajc chwil
wydao mu si, e go ugryzie. Lecz zamiast tego polizaa go czule po twarzy.
- Boli ci noga?
- Tak. Nie mog na niej stan.
- Wsid mi na grzbiet - polecia szara bestia, bdca pann Lupescu.
Powiedziaa co w szczekliwej mowie nocnoskrzydych i stwr podszed bliej,
przytrzymujc Nika, gdy ten oplt rkoma szyj panny Lupescu.
- Przytrzymaj si mojego futra - polecia. - Tylko mocno. A teraz, zanim odejdziemy,
powiedz... - Zaskrzeczaa piskliwie.
- Co to znaczy?
- Dzikuj. Albo do widzenia. Jedno i drugie.
Nik zaskrzecza najlepiej jak umia; nocnoskrzydy zachichota z rozbawieniem. Potem
wyda podobny dwik, rozoy wielkie skrzaste skrzyda i pobieg wraz z wiatrem,
trzepoczc mocno, pki wiatr nie ponis go niczym wielki latawiec.
- Teraz - rzeka bestia, bdca pann Lupescu - trzymaj si mocno. - I zacza biec.
- Czy biegniemy w stron ciany grobw?
- Do ghulowych bram? Nie. One s dla ghuli. Ja jestem Ogarem Boga, podruj
wasn drog, do pieka i z powrotem.
Nikowi wydao si, e pobiega jeszcze szybciej. Wielki ksiyc wzeszed, za nim
mniejszy, barwy pleni. Doczy do nich rubinowy ksiyc, a szara wilczyca biega
swobodnie w ich blasku po pustyni penej koci. Zatrzymaa si obok strzaskanego glinianego
budynku, podobnego do olbrzymiego ula, wzniesionego obok niewielkiego rda wody,
wylewajcej si z bulgotem z pustynnej skay, zbierajcej w maleki staw i znw znikajcej
wrd piaskw. Szara wilczyca opucia gow i zacza pi. Nik nabra wody w donie i te
si napi maymi yczkami.
- To jest granica - oznajmia szara wilczyca bdca pann Lupescu i Nik unis wzrok.
Trzy ksiyce znikny, teraz widzia Drog Mleczn. Czu si tak, jakby nie oglda
jej nigdy wczeniej. Niczym migotliwy caun janiaa na uku nieba. Nieba penego gwiazd.
- S pikne - szepn.
- Kiedy wrcimy do domu - oznajmia panna Lupescu - naucz ci nazw gwiazd i ich
konstelacji.
- Bardzo bym chcia - przyzna Nik.
Wdrapa si z powrotem na wielki szary grzbiet, wtuli twarz w futro, przytrzymujc
si mocno. I mia wraenie, e mina zaledwie chwilka, podczas ktrej kto nis go
niezgrabnie - jak dorosa kobieta dwigajca szeciolatka przez cmentarz w stron grobowca
Owensw.
- Co si stao z jego nog - oznajmia panna Lupescu.
- Biedactwo. - Pani Owens odebraa jej chopca i obja mocno niematerialnymi
rkami. - Nie mog powiedzie, - e si nie martwiam, bobym skamaa. Ale teraz wrci i
tylko to ma znaczenie.
A potem by ju spokojny, bezpieczny pod ziemi, w dobrym miejscu, z gow na
wasnej poduszce, i pochona go agodna, zmczona ciemno.
***
Lewa kostka Nika spucha i posiniaa. Doktor Trefusis (1870-1936, Oby przebudzi si
w chwale) zbada j i uzna, e jest tylko zwichnita. Panna Lupescu powrcia z wyprawy do
apteki z elastycznym bandaem, a Josiah Wortinghton, baronet, pochowany z hebanow
lask, upar si, e poyczy j Nikowi, ktry bawi si a nazbyt dobrze, opierajc si o ni i
udajc stulatka.
Pokutyka na wzgrze i znalaz zoon kartk, wcinit pod kamie.

Ogary Boga

- odczyta. Sowa te, wypisane fioletowym atramentem, stanowiy pierwszy punkt


spisu.

Ci, ktrych ludzie nazywaj Wilkoakami bd Lycanthropami, sami zw


siebie Ogarami Boga, bo twierdz, e ich przemiana to dar Stwrcy i odpacaj
za niego niezomnoci, s bowiem gotowi ciga zoczycw a do samych
bram piekie.

Nik pokiwa gow.


Nie tylko zoczycw, pomyla.
Przeczyta reszt spisu, starajc si zapamita wszystko, po czym ruszy do kaplicy,
gdzie czekaa ju panna Lupescu z maym pasztecikiem i wielk torb frytek, kupionych w
barze ze smaonymi rybami u stp wzgrza, a take kolejnym stosikiem fioletowych,
odbitych na powielaczu spisw.
We dwjk zjedli frytki. Panna Lupescu umiechna si nawet raz czy dwa.
Silas wrci pod koniec miesica. W lewej doni nis czarn torb, praw trzyma
nieruchomo. By jednak Silasem i Nik ucieszy si na jego widok - a jeszcze bardziej, gdy
Silas wrczy mu prezent, may model mostu Golden Gate z San Francisco.
Dochodzia ju pnoc i nadal nie zapad prawdziwy zmrok. Siedzieli we trjk na
szczycie wzgrza, a pod nimi migotay wiata miasta.
- Ufam, e podczas mojej nieobecnoci wszystko szo jak naley - rzek Silas.
- Wiele si nauczyem. - Nik ciska w rkach swj most. Wskaza palcem niebo. - To
myliwy Orion, o tam, z pasem z trzech gwiazd. A to Taurus, Byk.
- Bardzo dobrze - pochwali Silas.
- A ty? - spyta Nik. - Dowiedziae si czego podczas swej podry?
- O tak - odpar Silas, nie rozwin jednak tematu.
- Ja take - rzeka wyniole panna Lupescu - sporo si nauczyam.
- To dobrze - powiedzia Silas. W gaziach dbu zahukaa sowa. - Wiecie, podczas
mojej nieobecnoci syszaem - pewne plotki. e par tygodni temu oboje zapucilicie si
nieco dalej, ni ja bybym w stanie pj. Zazwyczaj doradzabym ostrono, lecz w
odrnieniu od niektrych ghule maj krtk pami.
- Nic si nie stao - rzek Nik. - Panna Lupescu si mn opiekowaa. Nic mi nie
grozio.
Panna Lupescu spojrzaa na Nika, jej oczy rozbysy. Potem odwrcia si w stron
Silasa.
- Jest tyle rzeczy, ktre warto pozna - rzeka. - Moe w przyszym roku wrc latem,
by znw nauczy czego chopca.
Silas przyjrza si pannie Lupescu i odrobin unis brew.
Potem spojrza na Nika.
- Bardzo bym chcia - rzek Nik.
ROZDZIA
CZWARTY

Nagrobek dla wiedmy

Wszyscy wiedzieli, e na skraju cmentarza ley pochowana wiedma. Odkd Nik pamita,
pani Owens kazaa mu trzyma si jak najdalej od tego zaktka.
- Dlaczego? - spyta.
- To niezdrowe dla ywych - odpara pani Owens. - Panuje tam straszna wilgo,
waciwie to bagno. Zazibisz si na mier.
Pan Owens okaza si mniej wymowny i bardziej tajemniczy.
- To niedobre miejsce - rzek jedynie.
Waciwy cmentarz koczy si u stp wzgrza, pod star jaboni, ogrodzeniem z
rdzawobrzowych elaznych prtw zakoczonych niewielkimi, rdzewiejcymi grotami.
Dalej rozciga si kawa nieuytkw, poronitych gszczem pokrzyw, chwastw i jeyn,
zasypanych jesiennymi mieciami. Nik, bdcy w gruncie rzeczy grzecznym i posusznym
chopcem, nie przecisn si midzy prtami, zszed tam jednak i wyjrza na drug stron.
Wiedzia, e nie mwi mu wszystkiego, i ten fakt nieco go drani.
Potem wspi si z powrotem na wzgrze, do opuszczonego kocioa porodku
cmentarza i zaczeka do zmroku. Gdy szare wieczorne niebo pociemniao, przybierajc odcie
mocnego fioletu, na wiey rozleg si dwik przypominajcy trzepot cikiego aksamitu. To
Silas opuci swoje miejsce spoczynku na szczycie dzwonnicy i ruszy po cianie gow w
d.
- Co jest w najdalszym kcie cmentarza? - spyta Nik. Za Harrisonem Westwoodem,
Piekarzem z Naszej Parafii i jego onami, Marion i Joan?
- A czemu pytasz? - odparowa jego opiekun, strzepujc palcami barwy koci py z
czarnego surduta.
Nik wzruszy ramionami.
- Tak si tylko zastanawiaem.
- To niepowicona ziemia - oznajmi Silas. - Wiesz, co to znaczy?
- Niespecjalnie - przyzna Nik.
Silas przeszed przez ciek, nie dotykajc ani jednego licia, i usiad na kamiennej
awie obok chopca.
- S tacy - owiadczy swym jedwabistym gosem ktrzy wierz, e caa ziemia jest
uwicona, e bya wita, nim si na niej zjawilimy, i taka pozostanie. Lecz tu, w waszej
krainie, ludzie bogosawi kocioy i ziemi przeznaczon na pogrzeby, by j powici.
Obok niej zostawiaj niepowicon ziemi, zwan polem garncarza, w ktrej grzebi
zbrodniarzy, samobjcw i ludzi innej wiary.
- Zatem ludzie pochowani po drugiej stronie ogrodzenia s li?
Silas unis brew.
- Mhm? Nie, ale nie. Pomylmy. Mino sporo czasu, odkd ostatnio odwiedziem
tamto miejsce, nie przypominam sobie jednak nikogo szczeglnie zego. Zrozum, w dawnych
czasach wieszano ludzi nawet za kradzie szylinga. I zawsze znajd si tacy, ktrzy uwaaj,
e ich ycie stao si tak nieznone, e najlepiej przypieszy przejcie na inny poziom
istnienia.
- To znaczy, zabijaj si? - domyli si Nik. Mia jakie osiem lat, zachannie chon
wiedz, czsto zadawa pytania i nie by gupi.
- Owszem.
- I to si sprawdza? Po mierci s szczliwsi?
Silas umiechn si tak szeroko, e odsoni ky.
- Czasami. Zazwyczaj nie. Zupenie jak ludzie, ktrzy wierz, e bd szczliwi, jeli
przeprowadz si w jakie inne miejsce, lecz przekonuj si, e to tak nie dziaa.
Gdziekolwiek si udasz, zabierasz tam siebie, jeli rozumiesz, co mam na myli.
- Mniej wicej - mrukn Nik.
Silas wycign rk i zmierzwi mu wosy.
- A wiedma? - spyta chopiec.
- Tak. Wanie. Samobjcy, przestpcy i wiedmy. Ci, ktrzy zmarli bez ostatniego
namaszczenia. - Wsta, nocny cie w mroku. - My tu gadamy - rzek - a ja nie zjadem jeszcze
niadania. Tymczasem ty spnisz si na lekcje.
W pmroku cmentarza co zamigotao w ciszy, co czarnego, trzepoczcego, a potem
Silas znikn.
Zanim Nik dotar do mauzoleum pana Pennywortha, ksiyc zacz ju wschodzi i
Thomas Pennyworth (spoczywa tu w pokoju, pewien ciaa zmartwychwstania) czeka ju na
niego w nie najlepszym nastroju.
- Spnie si - oznajmi z wyrzutem.
- Przepraszam, panie Pennyworth.
Pennyworth zacmoka. W ubiegym tygodniu uczy Nika o ywioach i humorach, tyle
e Nik zapomina, ktre s ktre. Oczekiwa sprawdzianu, zamiast tego jednak pan
Pennyworth rzek:
- Myl, e przysza pora, by powici kilka dni kwestiom praktycznym. Ostatecznie
czas pynie.
- Naprawd? - spyta Nik.
- Niestety, tak, paniczu Owens. A jak tam twoje Znikanie?
Nik mia nadziej, e to pytanie nie padnie.
- W porzdku - odpar. - To znaczy. No wie pan.
- Nie, paniczu Owens, nie wiem. Moe zatem zechcesz je zademonstrowa?
Nik jkn w duchu, odetchn gboko i uczciwie dooy wszelkich stara, zaciskajc
powieki i prbujc znikn.
Pan Pennyworth nie by zachwycony.
- Phi, to nie to, zupenie nie to. Masz si wlizn i znikn, chopcze, tak jak to czyni
umarli. Wlinij si midzy cienie, zniknij ze wiadomoci. Sprbuj jeszcze raz.
Nik sprbowa.
- Jeste rwnie widoczny, jak nos na twojej twarzy oznajmi pan Pennyworth - a twj
nos naley do wyjtkowo widocznych nosw, podobnie jak reszta oblicza, modziecze, i ty
cay. Na mio wszystkiego co wite, oprnij umys, ju! Jeste pust uliczk. Jeste
pustymi drzwiami. Jeste niczym. Oczy ci nie ujrz. Umysy nie ogarn. Tam, gdzie stoisz,
nie ma niczego i nikogo.
Nik sprbowa jeszcze raz. Zamkn oczy, wyobraajc sobie, e znika, zlewa si z
poplamion kamienn cian mauzoleum, staje nocnym cieniem i niczym wicej. Kichn.
- Straszne. - Pan Pennyworth westchn. - Absolutnie straszne. Musz pomwi o tym
z twoim opiekunem. - Pokrci gow. - No dobrze. Humory. Wymie je.
- Uhm. Sangwiniczny. Choleryczny. Flegmatyczny. I ten czwarty. Chyba...
melancholiczny.
I tak dalej, i dalej, a w kocu nadesza pora na Gramatyk i Kompozycj z pann
Letycj Borrows, Star Pann z Naszej Parafii (Ktra w Caym swym yciu nie Skrzywdzia
adnego Czeka. Przechodniu, czy Moesz Powiedzie o Sobie to Samo?). Nik lubi pann
Borrows i jej przytuln krypt, a take fakt, e bardzo atwo dawaa si namwi do zmiany
tematu.
- Mwi, e w tutejszej niepowiconej ziemi ley wiedma - rzek.
- Tak mj drogi, ale nie chcesz tam chodzi.
- Czemu nie?
Panna Borrows posaa mu szczery umiech umarych.
- Nie zadajemy si z takimi jak oni.
- Ale to przecie nadal cmentarz. To znaczy, wolno mi tam pj, gdybym zechcia?
- To - owiadczya panna Borrows - nie byoby rozsdne.
Nik, cho posuszny, by take ciekawski, tote po zakoczeniu lekcji tej nocy
odnalaz bezgowego anioa na grobie Harrisona Westwooda, piekarza i jego rodziny. Nie
zszed jednak do stp wzgrza za ogrodzenie. Zamiast tego skrci w bok, do miejsca, gdzie
po pikniku odbytym trzydzieci lat temu pozostaa pamitka w postaci wielkiej, rozoystej
jaboni.
Nik nie by cakiem odporny na nauk. Par lat temu zerwa z tego drzewa mnstwo
niedojrzaych, kwanych, biaych jabek, zjad je i kilka nastpnych dni aowa, drczony
bolesnymi skurczami, podczas gdy pani Owens pouczaa go, czego nie wolno mu je. Od
tamtej pory zawsze czeka, a jabka dojrzej, i nigdy nie zjada wicej ni dwch, trzech na
noc. Tydzie wczeniej zerwa ostatnie, ale lubi siedzie na jaboni i rozmyla.
Wspi si po pniu na swe ulubione miejsce w rozwidleniu dwch konarw i spojrza
w d, na skpane w blasku ksiyca pole garncarza, poronite chaszczami i nieskoszon
traw. Zastanawia si, czy wiedma to starucha o elaznych zbach, podrujca w chacie na
kurzych nkach, czy te chuda czarownica z wielkim nosem, latajca na miotle.
Nagle poczu gd. Poaowa, e zjad ju wszystkie jabka. Szkoda, e nie zostawi
chocia jednego... Zerkn w gr i wydao mu si, e co widzi. Spojrza raz, potem drugi, by
si upewni. Jabko, czerwone i dojrzae.
Nik szczyci si sw umiejtnoci wspinaczki po drzewach. Teraz podcign si na
kolejnych gaziach, wyobraajc sobie, e jest Silasem, spywajcym gadko z pionowej,
ceglanej ciany. Jabko, tak czerwone, e niemal czarne w promieniach ksiyca, wisiao tu
poza jego zasigiem. Nik przesuwa si powoli po gazi, a w kocu znalaz si tu pod nim.
Potem wyprostowa si i koniuszkami palcw musn idealne jabko.
Nie byo mu dane go skosztowa.
Nagle rozleg si trzask, donony niczym strza z dubeltwki, i ga pod jego stopami
pka.
Obudzi go bysk blu, ostry jak ld barwy powolnej byskawicy. Lea w chaszczach,
w ciemnoci letniej nocy.
Ziemia pod nim wydawaa si do mikka i osobliwie ciepa. Nik przyoy do niej
do i poczu co przypominajcego futro. Wyldowa na stercie siana, na ktr ogrodnik z
cmentarza wysypywa resztki z kosiarki. Mikka trawa zagodzia upadek. Mimo to, czu
kucie w piersi, a noga bolaa okropnie, jakby spad wanie na ni i wykrci.
Jkn.
- Cichaj, cichaj, chopcze - przemwi kto za jego plecami. - Skd si tu wzie?
Rune z nieba jak gaz. Co to za maniery?
- Siedziaem na jaboni - wyjani Nik.
- Ach tak. Poka no t nog, zao si, e jest zamana, tak jak konar z drzewa. -
Zimne palce zaczy obmacywa jego lew ydk. - Nie, nie jest zamana. Skrcona, owszem,
moe te nadwerona. Masz szczcie jak sam czort, chopcze. Spade wprost na kompost.
To nie koniec wiata.
- Ciesz si - jkn Nik. - Ale i tak boli.
Odwrci gow i spojrza w gr i za siebie. Bya starsza od niego, ale nie dorosa, nie
wygldaa ani przyjanie, ani wrogo. Sprawiaa wraenie czujnej, ostronej. Twarz miaa
bystr i zdecydowanie nie pikn.
- Jestem Nik - przedstawi si.
- ywy chopak? - spytaa.
- Przytakn.
- Tak te sdziam. Syszelimy o tobie, nawet tu, na polu garncarza. Jak ci nazywaj?
- Owens - oznajmi. - Nikt Owens. W skrcie Nik.
- Jak si miewasz, paniczu Niku?
Nik przyjrza jej si uwanie. Okrywaa j prosta biaa koszula, dugie kasztanowe
wosy okalay twarz, ktra miaa w sobie co chochlikowatego - na ustach bka si
bezustannie lekki krzywy umieszek, niezalenie od tego, jak min przybieraa reszta
twarzy.
- Popenia samobjstwo? - spyta. - Ukrada szylinga?
- Nigdy w yciu niczego nie ukradam - oburzya si. Nawet chusteczki. Poza tym,
samobjcy le tam, po drugiej stronie tamtego krzaka gogu, a obaj szubienicznicy pord
jeyn. Jeden by faszerzem, drugi rozbjnikiem, tak przynajmniej twierdzi. Cho, jeli chcesz
zna moje zdanie, wtpi, by mona go nazwa nawet prawdziwym rzezimieszkiem. Ot,
zwyky zodziejaszek.
- Ach tak. - W gowie Nika obudzio si nage podejrzenie. - Mwi, e ley tu
wiedma. Czarownica.
Dziewczyna przytakna.
- Utopiona, spalona na stosie i pogrzebana w nieoznaczonym miejscu, nawet bez
nagrobka.
- Utopili ci i spalili?
Przysiada na stercie trawy obok niego i przytrzymaa obola nog Nika zimnymi
domi.
- Przyszli do mojej chaty o wicie, nim zdyam si obudzi, i wywlekli mnie na
bonie. Jeste wiedm", wrzeszczeli, grubi, wieo wyszorowani, rowi w wietle poranka,
jak warchlaki wiezione na targ. Kolejno wystpowali naprzd, stawali pod niebem i
opowiadali o skwaniaym mleku i okulaych koniach. A w kocu wstaje moci Jemima,
najgrubsza, najrowsza, najczystsza z nich wszystkich i mwi, e Solomon Porritt ju jej nie
odwiedza i zamiast tego krci si przy pralni jak osa przy garncu miodu, a wszystko to przez
moj magi. To ja go zmusiam, rzuciam na biedaka zaklcie. Przywizali mnie zatem do
stoka i wepchnli pod wod w stawie, mwic, e jeli jestem czarownic, to nie uton i nic
nie poczuj. A jeli nie, to poczuj, o tak. A ojciec moci Jemimy da kademu po srebrnym
szelgu, eby dugo przytrzymali stoek pod paskudn, zielon wod, sprawdzajc, czy si
utopi.
- I utopia si?
- O tak. Odetchnam wod. To mnie zabio.
- Och - mrukn Nik. - Czyli jednak nie bya wiedm.
Dziewczyna spojrzaa na niego okrgymi oczami ducha i umiechna si krzywo.
Wci wygldaa jak chochlik, ale adny chochlik i Nik zwtpi, by potrzebowaa magii, eby
zauroczy Solomona Porritta. Nie z takim umiechem.
- Co za bzdury. Oczywicie, e byam wiedm. Przekonali si o tym, gdy odwizali
mnie od stoka i pooyli na trawie, wieryw, oblepion rzs wodn i cuchncym muem.
Wywrciam wtedy oczami i przeklam ich wszystkich razem i kadego z osobna, tam, na
boniu, owego ranka. Przeklam, by aden z nich nigdy nie spocz spokojnie w grobie.
Sama byam zdumiona, jak atwo mi to przyszo. Zupenie jak taniec, gdy stopy podchwytuj
nowy rytm, ktrego uszy nigdy nie syszay, nie zna gowa, i tacz a do witu. - Wstaa i
obrcia si w piruecie, podskakujc. Jej bosa stopa bysna w promieniach ksiyca. - Tak
wanie ich przeklam, moim ostatnim, bulgoczcym od wody tchnieniem. A potem
umaram, a oni spalili moje ciao na boniach, a w kocu zosta z niego tylko czarny wgiel.
Wsadzili mnie do dziury na polu garncarza, nawet bez nagrobka z imieniem i nazwiskiem.
Umilka i przez moment zdawao si, e ogarn j smutek.
- Czy kto z nich ley pogrzebany na cmentarzu? - zapyta Nik.
- Ani jeden. - Dziewczyna si zamiaa. - W sobot po tym, jak utopili mnie i upiekli,
panu Porringerowi dostarczono dywan z daleka, z samego Londynu. Pikny by to dywan,
lecz okazao si, e jest w nim co wicej nili mocna wena i zrczne sploty. Wrd nich
bowiem krya si zaraza i do poniedziaku piciu z nich kasao krwi, a ich skra poczerniaa
jak moja, gdy wycignli mnie z ognia. Tydzie pniej choroba ogarna niemal ca wiosk
i ludzie wrzucali trupy do morowego dou, wykopanego w szczerym polu. Potem go zasypali.
- Czy wszyscy mieszkacy umarli?
Wzruszya ramionami.
- Wszyscy, ktrzy patrzyli, jak mnie topi i pal. Jak twoja noga?
- Lepiej - rzek - Dziki.
Nik wsta powoli i kutykajc, zszed ze sterty trawy.
Opar si o elazne prty.
- Czyli zawsze bya czarownic? - spyta. - No wiesz, zanim ich wszystkich
przekla.
- Jak gdyby trzeba byo czarw, by zwabi do mojej chaty Solomona Porritta - odpara,
pocigajc wzgardliwie nosem.
Co, jak pomyla Nik, cho nie odezwa si ani sowem, nie stanowio w adnym razie
odpowiedzi na jego pytanie.
- Jak si nazywasz?
- Nie mam nagrobka. - Kciki jej ust wygiy si w d. Mog by kadym, nikim.
- Ale przecie musisz mie jakie imi.
- Nazywam si Liza. Liza Hempstock, miy panie - odpara cierpko. - Nie pragn
przecie wiele - dodaa. - Tylko czego, co zaznaczyoby mj grb. Le o tutaj, widzisz? Nie
ma tu nic prcz pokrzyw. - Przez moment wygldaa tak smutno, e Nik zapragn j
przytuli.
I nagle, gdy przeciska si pomidzy prtami ogrodzenia, przyszed mu do gowy
pomys. Znajdzie nagrobek dla Lizy Hempstock, nagrobek z jej nazwiskiem. Sprawi, e znw
si umiechnie.
Ju na zboczu odwrci si, by pomacha jej na poegnanie, ale Liza znikna.
***
Na cmentarzu byo peno odamkw nagrobkw i pomnikw, lecz Nik wiedzia, e
podarowanie jednego z nich szarookiej wiedmie z pola garncarza to niedobry pomys.
Potrzebowa czego innego. Stwierdzi, e lepiej nie wspomina nikomu o tym, co zamierza,
uznawszy cakiem rozsdnie, e z pewnoci by mu zabronili.
Przez nastpne kilka dni umys mia zajty snuciem planw, coraz bardziej
skomplikowanych i szalonych. Pan Pennyworth rozpacza.
- Mam wraenie - oznajmi, drapic si po zakurzonych wsach - e, jeli to w ogle
moliwe, idzie ci jeszcze gorzej. Ty nie znikasz, chopcze: przeciwnie, rzucasz si w oczy.
Trudno ci nie zauway. Gdyby przyszed do mnie w towarzystwie fioletowego lwa,
zielonego sonia i szkaratnego jednoroca, na ktrym zasiadaby sam krl Anglii w
krlewskich szatach, myl, e ludzie gapiliby si tylko na ciebie, uwaajc pozostaych za
niegodnych wzmianki.
Nik jedynie patrzy na niego bez sowa. Zastanawia si, czy w miejscach, gdzie
zbieraj si ywi ludzie, istniej sklepy sprzedajce wycznie nagrobki, a jeli tak, to jak
miaby znale taki sklep. Zupenie nie mia gowy do Znikania.
Skwapliwie wykorzysta skonno panny Borrows do zapominania o zadaniach z
gramatyki i kompozycji i rozmw o wszystkim innym, wypytujc j o pienidze - jak
dokadnie dziaaj, jak ich uy, by zdoby to, czego si pragnie. Nik dysponowa garci
monet, ktre nazbiera w cigu kilku lat (przekona si, e najlepiej szuka pienidzy w
miejscach, w ktrych zakochane pary tuliy si, caoway i tarzay w trawie cmentarza. Czsto
znajdowa tam na ziemi metalowe monety) i pomyla, e moe w kocu udaoby si jako je
wykorzysta.
- Ile mgby kosztowa nagrobek? - spyta pann Borrows.
- Za moich czasw - odpara - kosztoway pitnacie gwinei. Nie wiem, ile chc za nie
dzisiaj. Przypuszczam, e wicej, znacznie, znacznie wicej.
Nik mia pidziesit trzy pensy. By pewien, e to nie wystarczy.
Miny cztery lata, niemal p jego ycia, od czasu gdy odwiedzi grb Niebieskiego
Czowieka, nadal jednak pamita drog. Wdrapa si na szczyt wzgrza i wkrtce znalaz si
ponad miastem, wyej nawet ni wierzchoek jaboni i wiea zrujnowanego kocioa, gdzie
krypta Frobisherw sterczaa z ziemi niczym sprchniay zb. Wlizn si do rodka,
schodzc niej, niej i jeszcze niej, a do niewielkich kamiennych stopni, wycitych w sercu
wzgrza. Ruszy nimi do kamiennej komnaty u jego podstawy. W grobowcu byo ciemno,
ciemno jak w kopalni, lecz Nik oglda wiat wzrokiem umarych i komora ujawniaa przed
nim swoje sekrety.
Swij lea zwinity pod cian komnaty grobowej. Wyglda tak, jak go Nik
zapamita: dugie macki utkane z dymu, nienawi i gd. Tym razem jednak Nik si go nie
ba.
- LKAJ SI MNIE - wyszepta Swij - STRZEG BOWIEM RZECZY CENNYCH I NIGDY

NIEUTRACONYCH.

- Nie boj si ciebie - oznajmi Nik. - Pamitasz? I musz co std zabra.


- NIC STD NIE ODCHODZI - pada odpowied istoty zwinitej w mroku. - N, BROSZA,
KIELICH. STRZEG ICH w CIEMNOCI. CZEKAM.

Na rodku pomieszczenia wznosia si paska skalna pyta. Leay na niej. Kamienny


n, brosza i kielich.
- Wybacz, e pytam - rzek Nik - ale czy to twj grb?
- MISTRZ POSA NAS NA T RWNIN, ABYMY STRZEGLI. POGRZEBA NASZE CZASZKI
POD TYM KAMIENIEM. POZOSTAWI NAS TU Z WIEDZ, CO MAMY ROBI. STRZEEMY SKARBW
DO CZASU POWROTU MISTRZA.

- Przypuszczam, e o was zapomnia - rzek rozsdnie Nik. - Z pewnoci sam ju od


wiekw nie yje.
- JESTEMY SWIJ. STRZEEMY.
Nik zastanawia si, jak dawno temu najgbszy grobowiec we wntrzu wzgrza mg
lee na rwninie. Wiedzia, e musiao min bardzo duo czasu. Czu, jak Swij tka wok
niego fale strachu, oplatajce go niczym macki misoernej roliny. Zaczyna odczuwa
chd, spowolnia, jakby nieznana, arktyczna mija uksia go w samo serce i wpompowaa
do ciaa lodowaty jad.
Postpi krok naprzd, tak e stan obok skalnej pyty, wycign rk i zacisn palce
wok zimnej broszy.
- HIszsz - wyszepta Swij. - STRZEEMY TEGO DLA MISTRZA.
- On nie miaby nic przeciw temu.
Nik zacz si cofa, zmierzajc w stron kamiennych stopni i starannie omijajc
lece na ziemi wyschnite szcztki ludzi i zwierzt.
Swij wi si gniewnie wok niewielkiej komory, niczym upiorny dym. W kocu
zwolni.
- SKARB WRCI - rzek swym osobliwym, potrjnym gosem. - ZAWSZE WRACA.
Nik pobieg najszybciej jak umia po kamiennych schodach wewntrz wzgrza. W
pewnym momencie wydao mu si, e co go ciga, ale gdy dotar na szczyt, wpad do krypty
Frobisherw i odetchn chodnym powietrzem przedwitu, wok nic si nie poruszao.
Usiad na ziemi, ciskajc w doni brosz. Z pocztku zdawao mu si, e jest zupenie
czarna, potem jednak wzeszo soce i przekona si, e kamie osadzony porodku czarnego
metalu migocze czerwieni. Wielkoci dorwnywa jajku rudzika i Nik wpatrywa si w
niego, zastanawiajc si, czy co porusza si w jego sercu. Posa swj wzrok i dusz w sam
rodek szkaratnego wiata. Gdyby by mniejszy, z pewnoci zapragnby wsun go do ust.
Kamie przytrzymywao w miejscu czarne metalowe zapicie, co podobnego do
szponw, wok ktrych pezao co innego. To co innego przypominao wa, miao jednak
zbyt wiele gw. Nik zastanawia si, czy tak wanie w blasku dnia wyglda Swij.
Zbieg ze zbocza, wykorzystujc wszelkie znane skrty przez spltany bluszcz
porastajcy rodzinn krypt Bartlebych (ze rodka dobiegay gosy Bartlebych, gderajcych i
szykujcych si do snu) i dalej, przez ogrodzenie, na pole garncarza.
- Liza! Liza! - zawoa, rozgldajc si wok.
- Dobrego dnia, mody niezgrabiaszu - odpara.
Nik nie widzia Lizy, lecz pod rozoystym gogiem ujrza dodatkowy cie - cie,
ktry zgstnia i sta si czym przejrzystym i opalizujcym w wietle poranka. Czym
podobnym do dziewczyny. Czym o szarych oczach.
- Powinnam ju smacznie spa - oznajmia. - C to za pilna sprawa?
- Twj nagrobek - rzek. - Chciabym wiedzie, co powinno na nim by.
- Moje imi. Musi by na nim moje imi, due E, od Elizabeth, jak u starej krlowej,
ktra zmara, gdy przyszam na wiat. I wielkie H, od Hempstock. Niczego wicej nie
potrzebuj, bo nigdy nie nauczyam si czyta.
- A daty? - dopytywa si Nik.
- Wilhelm Zy Cizca, tysic szedziesit sze - zapiewaa szeptem porannego
wiatru wrd gazi gogu. - Due E, jeli aska, i due H.
- Miaa jak prac? To znaczy, kiedy nie bya czarownic.
- Robiam pranie - odpara nieywa dziewczyna, a potem promienie porannego soca
zalay pole i Nik zosta sam.
Bya dziewita rano, pora, o ktrej cay wiat pi. Nik jednak nie zamierza si ka,
mia przecie do wypenienia misj. Skoczy ju osiem lat i wiat poza cmentarzem wcale go
nie przeraa.
Ubranie, bdzie potrzebowa ubrania. Wiedzia, e jego zwyky codzienny strj, szary
caun, to za mao. Na cmentarz nadawa si wietnie, bo doskonale zlewa si z kamiennymi
nagrobkami i cieniami. Jeli jednak Nik zamierza odway si wkroczy do wiata poza
murami cmentarza, bdzie musia do niego pasowa.
W krypcie pod zrujnowanym kocioem leao sporo ubra, lecz nie chcia tam
schodzi, nawet za dnia. By gotw tumaczy si panu i pani Owens, ale zdecydowanie nie
Silasowi - na sam myl o owych ciemnych oczach penych gniewu albo co gorsza smutku i
zawodu, ogarn go wstyd.
Na samym kocu cmentarza przycupna chatka ogrodnika, may, zielony budyneczek,
pachncy olejem silnikowym, skrywajcy star, rdzewiejc kosiark, a take cay zestaw
starowieckich narzdzi. Chatka bya pusta od czasu, gdy ostatni ogrodnik przeszed na
emerytur, jeszcze przed urodzeniem Nika. Obecnie obowizek utrzymania porzdku na
cmentarzu wzia na siebie rada (przysyajca od maja do wrzenia raz w miesicu kogo, by
skosi traw) i miejscowi ochotnicy.
Wielka kdka na drzwiach strzega zawartoci chaty, lecz Nik ju dawno odkry
poluzowan desk z tyu. Czasami, gdy wola by sam, zakrada si do chatki ogrodnika,
siada tam i rozmyla.
Odkd pamita, na haczyku po wewntrznej stronie drzwi w chacie wisiaa brzowa
robocza kurtka, zapomniana bd porzucona wiele lat temu wraz z par pokrytych zielonymi
plamami ogrodniczych dinsw. Dinsy byy o wiele za due na Nika, podwin jednak
nogawki, odsaniajc bose stopy. Zrobi sobie pasek z brzowego ogrodniczego szpagatu,
obwizujc si mocno w talii.
W kcie stay te buty. Zmierzy je, okazay si jednak tak cikie od zaschnitego
bota i cementu, e ledwie zdoa nimi poruszy, a kiedy zrobi krok, buty zostay na pododze
chaty. Przecisn kurtk przez szpar midzy deskami, wylizn si na zewntrz i zaoy j.
Uzna, e kiedy podwinie rkawy, wyglda cakiem niele. Miaa wielkie kieszenie. Wsadzi
do nich rce, czujc si jak prawdziwy elegant.
Nik pomaszerowa do gwnej bramy cmentarza i wyjrza przez prty. Ulic z
oskotem przejecha autobus. Byy tam te samochody, haasy i sklepy. Za jego plecami
rozciga si chodny, zielony cie, poronity drzewami i bluszczem: dom.
Z walcym sercem Nik wyszed na wiat.
***
Abanazer Bolger widywa w swoim yciu najrniejsze typy ludzi. Gdybycie
kierowali sklepem takim jak sklep Abanazera, te bycie ich widywali. w sklep, mieszczcy
si w labiryncie uliczek starego miasta - troch antykwariat, troch rupieciarnia i troch
lombard (nawet sam Abanazer nie by pewien, ktre troch" przewaa) - ciga
najdziwniejszych ludzi. Cz z nich chciaa kupowa, inna sprzedawa. Abanazer Bolger
siedzia za lad, kupujc i sprzedajc; lepszych interesw dobija na zapleczu, gdzie
przyjmowa przedmioty, by moe zdobyte w nie cakiem uczciwy sposb, i po cichu
puszcza je dalej w obrt. Jego dziaalno przypominaa gr lodow. Na powierzchni byo
wida tylko may, zakurzony sklepik. Reszta tkwia niej, i to wanie mu odpowiadao.
Abanazer Bolger nosi grube okulary. Jego twarz stale wykrzywia grymas lekkiego
niesmaku, jakby wanie poczu, e dodane do herbaty mleko skwaniao, i nie mg si
pozby ohydnego smaku. Mina ta znakomicie mu suya, gdy kto prbowa co sprzeda.
- Naprawd - mwi wwczas skrzywiony - to nie jest nic warte. Dam tyle, ile bd
mg, biorc pod uwag warto sentymentaln.
Moge si nazwa szczciarzem, jeli Abanazer Bolger zapaci ci choby cz tego,
co chciae dosta.
Ze swej natury interes taki, jak nalecy do Abanazera Bolgera, przyciga dziwnych
ludzi, lecz chopiec, ktry zjawi si owego ranka, by jednym z najdziwniejszych, jakich sam
Abanazer pamita z caego ycia powiconego oszukiwaniu osobliwych ludzi i pozbawianiu
ich drogocennych przedmiotw. Wyglda na jakie siedem lat, mia na sobie ubranie dziadka
i pachnia jak wntrze szopy. By bosy, wosy mia dugie, potargane, a do tego niezwykle
powan min. Rce trzyma gboko w kieszeniach zakurzonej brzowej kurtki, lecz, nawet
ich nie widzc, Abanazer wiedzia, e w prawej doni ciska co bardzo mocno, jakby chcia
to chroni.
- Przepraszam? - zagadn chopiec.
- Hej ho, synku - odpar czujnie Abanazer Bolger.
Dzieciaki, pomyla. Albo co komu podwdz, albo prbuj sprzeda swoje
zabawki. Tak czy inaczej, zwykle odmawia. Czowiek kupi kradziony przedmiot od
dzieciaka i ledwie si obejrzy, a wsidzie mu na gow wcieky dorosy, wrzeszczcy, e
zapacie maemu Johnniemu albo Matildzie dziesitaka za lubn obrczk. Wicej
kopotw ni to warte. Dzieciaki.
- Potrzebuj czego dla przyjaciki - oznajmi chopiec - i pomylaem, e moe kupi
pan co ode mnie.
- Nie kupuj niczego od dzieci - oznajmi stanowczo Abanazer Bolger.
Nik wyj rk z kieszeni i pooy brosz na wytuszczonej ladzie. Bolger zerkn na
ni, spojrza jeszcze raz. Wyj z szufladki jubilersk lup i przycisn do oka. Zdj okulary,
zapali ma lampk na ladzie i przez lup uwanie obejrza brosz.
- mijowy kamie - rzek do siebie, nie do chopca.
Potem zdj lup, z powrotem zaoy okulary i zmierzy chopaka kwanym,
podejrzliwym spojrzeniem.
- Skd to masz?
- Chce pan to kupi? - odpar pytaniem Nik.
- Ukrade j, z muzeum albo komu, prawda?
- Nie - odrzek spokojnie Nik. - Zamierza pan j kupi czy mam i poszuka kogo
innego?
W tym momencie kiepski nastrj Abanazera Bolgera zmieni si gwatownie. Nagle
sklepikarz sta si serdeczny, do rany przy. Umiechn si szeroko.
- Przepraszam - powiedzia. - Po prostu nie co dzie widuje si takie cacka, a
przynajmniej nie w takich sklepach jak mj. Nie poza muzeum. Owszem, z ca pewnoci
chc j kupi. Powiem ci co: moe usidziemy sobie, napijemy si herbaty, przeksimy co
sodkiego - mam na zapleczu paczk ciasteczek czekoladowych - i ustalimy, ile to jest warte?
Co ty na to?
Nik ucieszy si, e mczyzna w kocu zacz zachowywa si przyjaniej.
- Potrzebuj tyle, by kupi nagrobek - oznajmi - dla mojej przyjaciki. No, tak
naprawd nie jest moj przyjacik; to po prostu znajoma. Widzi pan, chyba mi pomoga,
uleczya nog.
Nie zwracajc uwagi na gadanin chopaka, Abanazer Bolger poprowadzi go za lad i
otworzy drzwi do magazynu, pozbawionego okien ciasnego pomieszczenia zapchanego po
sufit chwiejnymi stosami kartonowych pude penych najrniejszych mieci. By tam te
sejf, stojcy w kcie wielki, stary sejf. A take pudo pene skrzypiec, kolekcja martwych,
wypchanych zwierzt, krzesa bez siedze, ksiki i ryciny.
Tu przy drzwiach stao malekie biurko. Abanazer Bolger odsun jedyne krzeso i
usiad, nie przejmujc si Nikiem. Pogrzeba w szufladzie, w ktrej Nik dostrzeg na wp
oprnion butelk whisky, i wycign niemal pust paczk ciasteczek czekoladowych.
Poczstowa jednym chopaka. Potem zapali lamp, raz jeszcze obejrza brosz, z zachwytem
podziwiajc czerwone i pomaraczowe wiry w gbi kamienia, a take czarn, metalow
opraw. Z trudem powstrzyma dreszcz na widok wyrazu pyskw wowatych stworw.
- Jest stara - rzek. I bezcenna", doda w mylach. Pewnie niewiele warta, ale nigdy
nie wiadomo.
Nikowi zrzeda mina. Abanazer Bolger postara si doda mu otuchy spojrzeniem.
- Nim jednak ci zapac - kontynuowa - musz wiedzie czy nie jest kradziona.
Zabrae j z toaletki mamy, zwine z muzeum? Moesz mi powiedzie. Nie narobi ci
kopotw, po prostu musz wiedzie.
Nik pokrci gow, powoli przeuwajc ciastko.
- No to skd j wzie?
Nik milcza.
Abanazer Bolger nie mia ochoty odkada broszy, lecz popchn j po blacie w stron
chopca.
- Jeli nie moesz mi powiedzie, to lepiej j zabierz. Zaufanie obowizuje obie strony.
Mio si z tob rozmawiao. Przykro mi, e nie dobilimy targu.
Nik poruszy si niespokojnie.
- Znalazem j w starym grobie - powiedzia w kocu ale nie mog powiedzie gdzie.
Nagle umilk, bo na twarzy Abanazera Bolgera przyjazny umiech ustpi miejsca
nieskrywanej chciwoci i podnieceniu.
- Jest tam takich wicej?
- Jeli nie chce pan jej kupi - rzek Nik - poszukam kogo innego. Dzikuj za
ciastko.
- pieszy ci si, co? - rzuci Bolger. - Pewnie czekaj na ciebie mama z tat.
Chopiec pokrci gow i natychmiast poaowa, e nie przytakn.
- Nikt nie czeka. Doskonale. - Abanazer Bolger zacisn palce wok broszy. - Teraz
powiesz mi dokadnie, gdzie j znalaze, jasne?
- Nie pamitam - broni si Nik.
- Ju na to za pno. Moe zastanowisz si troch, przypomnisz sobie, skd to wzie.
A potem, kiedy ju wszystko przemylisz, porozmawiamy.
Wsta i wyszed z pokoju, zamykajc za sob drzwi. Przekrci w zamku duy,
metalowy klucz. Rozprostowa palce, spojrza na brosz i umiechn si zachannie.
Dzwonek nad drzwiami brzkn na znak, e kto wszed do sklepu. Przyapany na
gorcym uczynku Abanazer unis wzrok, nikogo jednak nie ujrza. Drzwi byy lekko
uchylone, tote zatrzasn je, a potem na wszelki wypadek odwrci tabliczk w oknie tak, e
gosia teraz wszem wobec: ZAMKNITE. Zacign zasuw; nie chcia, by dzi ktokolwiek mu
przeszkadza.
Na zewntrz jesienne soce znikno za chmurami, wiato poszarzao. O brudn
witryn zabbni lekki deszcz.
Abanazer Bolger podnis z lady telefon i zacz wybiera numer palcami, ktre
jedynie leciutko si trzsy.
- Mam bomb, Tom - owiadczy. - Przychod jak najszybciej.
***
Syszc szczk klucza w zamku, Nik zrozumia, e znalaz si w puapce. Pocign
klamk, drzwi ani drgny. Czu si strasznie gupio, e da si zwabi do rodka i nie zaufa
pierwszemu odruchowi, ktry nakazywa mu uciec jak najdalej od mczyzny o kwanej
minie. Zama wszystkie zasady cmentarza i wszystko poszo nie tak. Co powie Silas? Albo
Owensowie? Czu, e wpada w panik, i stumi j, zamykajc niepokj gdzie wewntrz
siebie. Wszystko bdzie dobrze. Wiedzia, e tak. Oczywicie, najpierw musi si wydosta...
Obejrza uwanie pokj, w ktrym go zamknito - zwyky, niewielki magazyn z
biurkiem. Jedyn drog na zewntrz byy drzwi.
Otworzy szuflad biurka, znalaz jednak tylko kilka maych soiczkw z farb
(uywan do odnawiania antykw) i pdzel. Zastanawia si, czy mgby chlusn farb w
twarz mczyzny i olepi go na do dugo, by uciec. Odkrci wieczko soika i zanurzy w
rodku palec.
- Co robisz? - spyta gos tu obok jego ucha.
- Nic. - Nik popiesznie zakrci soik i wsadzi do jednej z olbrzymich kieszeni kurtki.
Liza Hempstock spojrzaa na niego, wyranie niezachwycona.
- Skd si tu wzie? I kim jest ten stary tucioch?
- To jego sklep. Prbowaem co mu sprzeda.
- Po co?
- Nie twoja broszka.
Pocigna nosem.
- No c - rzeka - naprawd powiniene wrci na cmentarz.
- Nie mog. Zamkn mnie tu.
- Jasne, e moesz. Po prostu przeniknij przez cian...
Pokrci gow.
- Nie mog. Mog to robi tylko w domu, bo kiedy byem may, obdarzyli mnie
Swobod Cmentarza. - Spojrza na ni. W wietle elektrycznej lampy trudno j byo dojrze,
lecz Nik cae ycie rozmawia ze zmarymi. - A co ty tu robisz? Skd si wzia poza
cmentarzem? Jest dzie, a ty nie jeste taka jak Silas, powinna zosta w grobie.
- Te zasady dotycz pogrzebanych na cmentarzu, nie tych lecych w niepowiconej
ziemi - odpara. - Nikt mi nie mwi, co mam robi i dokd chodzi. - Spojrzaa gniewnie w
stron drzwi. - Nie podoba mi si ten czowiek - oznajmia. - Id sprawdzi, co zamierza.
Zamigotaa i Nik znw zosta sam w pokoju. Gdzie w dali zagrzmiao.
W zagraconym pmroku Antykwariatu Bolgera Abanazer Bolger podejrzliwie unis
wzrok, pewien, e kto go obserwuje, i natychmiast zrozumia, e zachowuje si gupio.
- Chopak siedzi zamknity na zapleczu - rzek do siebie. - Drzwi frontowe te s
zamknite.
Polerowa wanie metalow opraw otaczajc mijowy kamie, delikatnie i ostronie
jak archeolog podczas wykopalisk, cierajc czarn patyn i odsaniajc ukryte pod ni
lnice srebro.
Zaczyna aowa, e zadzwoni po Toma Hustingsa, cho Hustings by wielki i
wietnie si nadawa do zastraszania ludzi. aowa te, e po wszystkim bdzie musia
sprzeda brosz. Bya wyjtkowa. Im bardziej poyskiwaa w wietle maej lampki na ladzie,
tym bardziej pragn, by naleaa do niego i tylko do niego.
Ale w miejscu, z ktrego pochodzia, byo takich wicej.
Chopak mu powie, chopak go zaprowadzi.
Chopak...
I nagle co mu si przypomniao. Niechtnie odoy brosz i sign do szuflady za
lad, wycigajc puszk po herbatnikach pen kopert, wizytwek i kawakw papieru.
Pogrzeba w rodku i znalaz kart, tylko odrobin wiksz od zwykej wizytwki. Miaa
czarne brzeki. Nie wydrukowano na niej nazwiska ani adresu; porodku widniao tylko imi,
wypisane rcznie atramentem, ktry spowia i zbrzowia z wiekiem: Jack.
Na odwrocie Abanazer Bolger zanotowa owkiem swym drobnym, starannym
pismem instrukcje dla samego siebie - na wszelki wypadek, cho mao prawdopodobne, by
zapomnia, jak ma uy karty, uy jej, by wezwa mczyzn imieniem Jack. Nie, nie
wezwa. Zaprosi. Takich jak on si nie wzywa.
Kto zastuka do zewntrznych drzwi sklepu.
Bolger rzuci kart na lad i podszed do wejcia, wygldajc na deszczowy,
popoudniowy wiat.
- Popiesz si! - zawoa Tom Hustings. - Tu jest paskudnie, okropnie. Przemokem do
suchej nitki.
Bolger otworzy drzwi i Tom Hustings bezceremonialnie wtargn do rodka. Jego
wosy i paszcz ociekay wod.
- O co takiego wanego chodzi, e nie moge rozmawia o tym przez telefon? Co?
- O nasz fortun - odpar z kwan min Abanazer Bolger. - Ni mniej, ni wicej.
Hustings zdj paszcz i powiesi na sklepowych drzwiach.
- Czyli co? Co fajnego spado z ciarwki?
- Skarb - odrzek Abanazer Bolger. - A cilej dwa skarby.
Podprowadzi przyjaciela do lady i pokaza mu brosz, lec w krgu wiata lampy.
- Stara, prawda?
- Z czasw pogaskich - rzek Abanazer. - Nie, jeszcze wczeniejsza, z czasw
druidw, przed nadejciem Rzymian. Nazywaj to mijowym kamieniem; widziaem takie w
muzeum, ale nigdy nie ogldaem podobnej oprawy. I tak piknego kamienia. Musiaa
nalee do krla. Chopak, ktry j znalaz, mwi, e pochodzi z grobu. Pomyl tylko, kurhan
peen takich rzeczy!
- Moe warto by byo zaatwi to legalnie - zaproponowa z namysem Hustings. -
Zgosi znalezienie skarbu. Musieliby nam zapaci warto rynkow i zyskalibymy saw.
Dar Hustingsa-Bolgera.
- Bolgera-Hustingsa - poprawi odruchowo Abanazer, po czym rzek: - Znam par
osb dysponujcych prawdziwymi pienidzmi, ktre zapaciyby wicej ni warto rynkow.
Gdyby tylko zobaczyy j na wasne oczy i wziy do rki jak ty. - Albowiem Tom Hustings
gadzi delikatnie brosz palcami, jakby gaska kociaka. - I nie zadawayby adnych pyta. -
Wycign rk.
Tom Hustings odda mu z wahaniem zdobycz.
- Mwie o dwch skarbach - rzek. - Jaki jest ten drugi?
Abanazer Bolger podnis kart o czarnych brzegach i pokaza j kumplowi.
- Wiesz, co to jest?
Tamten pokrci gow.
Abanazer odoy kart na lad.
- Jest pewna osoba, ktra szuka innej osoby.
- Co z tego?
- Z tego, co syszaem - rzek Abanazer Bolger - owa druga osoba to chopak.
- Wszdzie roi si od chopakw. Ganiaj po caym wiecie, mieszaj si do
wszystkiego, nie znosz ich. A zatem owa osoba szuka jakiego szczeglnego chopaka?
- Ten nasz wydaje si w odpowiednim wieku. Jest ubrany... sam zobaczysz, jak jest
ubrany. No i znalaz ten skarb.
To mgby by on.
- A jeli to on?
Abanazer Bolger znw sign po kart, chwyci j za krawd i powoli przesun tam
i z powrotem, jakby tu nad nieistniejcym pomieniem.
- Entliczek pentliczek, wiecowy pomyczek...
- ...rach-ciach, krtka mowa, ju spada ci gowa - dokoczy z namysem Tom
Hustings. - Ale posuchaj, jeli wezwiesz tego Jacka, stracisz chopaka, a jeli stracisz
chopaka, stracisz te skarb.
I dwaj mczyni zaczli dyskutowa, rozwaajc zalety i wady zgoszenia obecnoci
chopca i wydobycia skarbu, ktry w ich umysach sta si ju wielk podziemn jaskini
pen drogocennoci. I gdy tak debatowali, Abanazer wycign spod lady butelk tarniwki i
nala obu po hojnej porcji, by uczci okazj".
Liz wkrtce znudzia ich rozmowa, zataczajca cige krgi niczym wir, prowadzca
donikd, tote wrcia do magazynu i ujrzaa Nika stojcego porodku pokoju z zacinitymi
powiekami i piciami i spit, wykrzywion twarz, zupenie jakby go bola zb.
Wstrzymywa oddech tak dugo, e a posinia.
- Co teraz wyprawiasz? - spytaa z niesmakiem.
Otworzy oczy i si odpry.
- Prbuj Znikn - wyjani.
Liza prychna.
- Sprbuj jeszcze raz.
Posucha, tym razem jeszcze duej wstrzymujc oddech.
- Przesta - upomniaa go - bo pkniesz.
Nik odetchn gboko i westchn.
- To nie dziaa - rzek. - Moe waln go kamieniem i sprbuj uciec?
W pomieszczeniu nie byo kamienia, podnis zatem przycisk do papierw z
kolorowego szka i zway w doni, zastanawiajc si, czy zdoaby cisn nim do mocno,
by zatrzyma Abanazera Bolgera.
- Teraz jest ich dwch - oznajmia Liza. - I jeli jeden ci nie dopadnie, to zrobi to
drugi. Chc, eby im pokaza, skd wzie brosz. Zamierzaj rozkopa grb i wydoby
skarb. - Nie wspomniaa mu o drugiej toczcej si dyskusji ani o karcie z czarnymi
brzekami. Pokrcia gow. - Czemu w ogle zrobie co tak gupiego? Znasz przecie
zasady dotyczce opuszczania cmentarza. Sam si prosie o kopoty.
Nik poczu si bardzo may i bardzo gupi.
- Chciaem zdoby dla ciebie nagrobek - przyzna cicho - i pomylaem, e bdzie
kosztowa wicej ni mam. Zamierzaem zatem sprzeda mu brosz, by ci go kupi.
Nie odpowiedziaa.
- Jeste za?
Pokrcia gow.
- To pierwsza mia rzecz, jak ktokolwiek dla mnie zrobi od piciuset lat. - Na jej
twarzy pojawi si cie chochlikowatego umiechu. - Dlaczego miaabym by za? - Urwaa
na chwil. - Co waciwie robisz, kiedy prbujesz Znikn?
- To, co mi kaza pan Pennyworth. Jestem pustym przejciem, jestem pust dolink,
jestem niczym, oczy mnie nie dostrzeg, spojrzenia przelizn si po mnie". Ale to nigdy nie
dziaa.
- Dlatego e jeste ywy. - Liza pocigna nosem. - To si sprawdza u nas, umarych,
bo i tak musimy si mocno stara, ebycie nas zauwayli. U was to nie zadziaa.
Krzyujc rce, chwycia si za ramiona i zakoysaa w przd i w ty, jakby
zastanawiaa si nad czym.
- To przeze mnie wpltae si w kopoty - rzeka w kocu. - Podejd tu, Nikcie
Owensie.
Postpi krok w jej stron w ciasnym pomieszczeniu, a ona pooya mu na czole
zimn do. Mia wraenie, jakby na skr opad mu szal z mokrego jedwabiu.
- Teraz - rzeka - moe ja zdoam ci si przysuy.
A potem zacza co mamrota, sowa, ktrych Nik nie rozumia. W kocu rzeka
gono i wyranie:

Bd dziur, bd pyem, bd myl, bd tchnieniem.


Bd noc, ciemnoci, umysem, marzeniem.
I wlinij si, wsu si, przeniknij, czym prdzej
Nad, pod, dookoa, w kt, na bok, pomidzy.

Co wielkiego dotkno go, otaro si o niego od stp do gw. Nik zadra, zjeyy mu
si wosy, na ciele wystpia gsia skrka. Co si zmienio.
- Co zrobia? - spyta.
- Tylko troch ci pomogam - odpara. - Moe i nie yj, ale nawet po mierci jestem
czarownic, a my nie zapominamy.
- Ale...
- Teraz cicho - rzucia. - Wracaj.
W zamku magazynku zagrzechota klucz.
- No dobra, kolego - rzek kto. Nik nie rozpozna tego gosu. - Na pewno wszyscy
zostaniemy kumplami. - To rzekszy, Tom Hustings otworzy pchniciem drzwi i stan w
progu, rozgldajc si, wyranie zaskoczony. By wysokim, potnym mczyzn o
lisiorudych wosach i czerwonym, pijackim nosie. - Hej, Abanazer! Zdawao mi si, e
mwie, e tu jest.
- Bo mwiem - odpar zza jego plecw Bolger.
- Nie widz ani ladu.
Obok czerwonej twarzy pojawia si gowa Bolgera. Zajrza do pokoju.
- Schowa si - rzek, patrzc wprost w miejsce, gdzie sta Nik. - Ukrywanie si nie ma
sensu - doda gono. Widz ci, wychod.
Obaj mczyni weszli do ciasnego pomieszczenia. Nik sta midzy nimi nieruchomo
jak posg, mylc o lekcjach pana Pennywortha. Nie reagowa, nie porusza si, pozwala
spojrzeniom mczyzn przelizgiwa si po nim.
Nie widzieli go.
- Poaujesz gorzko, e nie wyszede, kiedy ci woaem - oznajmi Bolger i zamkn
drzwi. - No dobra - powiedzia do Toma Hustingsa - ty sta tutaj i przypadkiem go nie
wypu! - Zacz kry po pokoju, zagldajc za rne przedmioty. Pochyli si niezgrabnie,
sprawdzajc pod biurkiem. Przeszed tu obok Nika i otworzy szaf. Widz ci! - zawoa. -
Wychod!
Liza zachichotaa.
- Co to byo? - Tom Hustings obrci si gwatownie.
- Nic nie syszaem - odpar Abanazer Bolger.
Liza znw zachichotaa, cigna wargi i dmuchna. Jej gwizd przeszed stopniowo
w przecigy wist, zawodzenie odlegego wiatru. wiata elektryczne w pomieszczeniu
zamrugay, zabrzczay i zgasy.
- Cholerne korki - mrukn Abanazer Bolger. - Chod, tylko tracimy czas.
Klucz szczkn w zamku i Liza z Nikiem zostali sami w pokoju.
***
- Uciek - oznajmi Abanazer Bolger; teraz Nik sysza go przez drzwi. - To maa
klitka, nie miaby si gdzie schowa. Z pewnoci bymy go znaleli.
- Temu Jackowi si to nie spodoba.
- A kto mu powie?
Chwila ciszy.
- Hej, Tomie Hustingsie, gdzie jest brosza?
- Mhm? A, to. Tutaj. Schowaem j, eby si nie zgubia.
- Schowae? Do kieszeni? Zabawne miejsce, jeli chcesz zna moje zdanie. Wyglda
raczej na to, e zamierzae z ni wyj. Chciae zatrzyma dla siebie moj brosz!
- Twoj brosz, Abanazerze? Twoj? Nasz brosz.
- Nasz, akurat. Nie pamitam, eby tu by, kiedy zabraem j chopakowi.
- Chopakowi, ktrego nie potrafie nawet zatrzyma dla tego gocia, Jacka?
Wyobraasz sobie co zrobi, kiedy si dowie, e miae chopaka, ktrego szuka, i go
wypucie?
- Pewnie to inny chopak. Na wiecie roi si od chopcw. Jakie s szanse, e
trafilimy akurat na tego, na ktrym mu zaley? Zao si, e zwia std, gdy tylko
odwrciem si plecami. - Po krtkiej chwili Abanazer Bolger doda wysokim, piskliwym,
aosnym tonem: - Nie martw si o Jacka, Tomie Hustingsie. To z pewnoci by inny
chopak. Stary mzg zaczyna szwankowa. Spjrz, prawie skoczya si nam tarniwka.
ykniesz porzdnej szkockiej? Mam w magazynku whisky. Zaczekaj tu chwilk.
Drzwi pokoju otwary si, do rodka wszed Abanazer uzbrojony w lask i latark
elektryczn. Min mia jeszcze kwaniejsz ni wczeniej.
- Jeeli wci tu jeste - wyszepta cierpko - nawet nie myl o prbie ucieczki.
Wezwaem ju policj. O tak, to wanie zrobiem.
Abanazer pogrzeba chwil w szufladzie i wycign do poowy oprnion butelk
whisky i ma czarn flaszeczk. Nala kilka kropel pynu z maej butelki do duej, po czym
schowa flaszeczk do kieszeni.
- To moja brosza i tylko moja - wymamrota, dodajc goniej: - Ju id, Tom!
Powid gniewnym wzrokiem po ciemnym pokoju, patrzc wprost na Nika, i wyszed,
niosc przed sob whisky. Zamkn drzwi na klucz.
- No prosz - dobieg z drugiej strony gos Abanazera Bolgera. - Daj mi szklank,
Tom. Nie ma to jak whisky, rosn od niej wosy na piersi. Powiedz, ile.
Cisza.
- Tanie wistwo. A ty nie pijesz?
- Tarniwka bya troch za mocna; musz odczeka chwil, a uspokoi mi si
odek... Hej, Tom, co zrobie z moj brosz?
- To niby twoja brosza? Zaraz, zaraz, co ty... Wlae mi co do drinka, ty mieciu!
- A jeli nawet? Widziaem po twej minie co planujesz, Tomie Hustingsie. Ty
zodzieju!
I wtedy zaczli krzycze. Nik usysza kilka trzaskw i gonych hurgotw, jakby kto
wywraca meble...
... i zapada cisza.
- Teraz, szybko! - rzucia Liza. - Zabierajmy si std.
- Ale drzwi wci s zamknite. - Spojrza na ni. - Moesz co z tym zrobi?
- Ja? Nie znam adnej magii, ktra uwolniaby ci z zamknitego pokoju, chopcze.
Nik przykucn i wyjrza przez dziurk. Bya zatkana, wci tkwi w niej klucz.
Zastanawia si chwil, po czym umiechn przelotnie i w umiech rozjani mu twarz
niczym bysk latarki. Z jednego z pude wycign zgniecion gazet, rozprostowa j jak
najlepiej umia i przepchn pod drzwiami, pozostawiajc po swej stronie tylko roek.
- Co ty kombinujesz? - spytaa niecierpliwie Liza.
- Potrzebne mi co jak owek, tyle, e ciesze - rzek. No, mam. - Wzi z biurka
cieniutki pdzelek i wepchn drewnian kocwk w zamek, koyszc ni i popychajc.
Klucz upad z cichym brzkiem wprost na gazet. Nik przycign j szybko z
powrotem.
Liza zamiaa si zachwycona.
- To ci dopiero mdra gowa, modziecze! To ci dopiero mdro.
Nik wsun klucz do zamka, przekrci i pchniciem otworzy drzwi.
Porodku zagraconego antykwariatu leao dwch mczyzn. To, co sysza, okazao
si istotnie odgosem wywracanych mebli. W sklepie panowa chaos, wok walay si
strzaskane zegary i krzesa, a pomidzy nimi na pododze spoczywao masywne cielsko
Hustingsa, przygniatajce drobniejsz posta Bolgera. aden z nich si nie porusza.
- Czy oni nie yj? - spyta Nik.
- Niestety, nie - odpara Liza.
Obok mczyzn na pododze leaa brosza z byszczcego srebra, szkaratno-
pomaraczowy, pasiasty kamie przytrzymywany w miejscu metalowymi szponami i
gowami wy. Na ich pyskach malowa si wyraz tryumfu, godu i zadowolenia.
Nik schowa brosz do kieszeni, gdzie spocza obok cikiego szklanego przycisku
do papierw, pdzelka i soiczka z farb.
- To te zabierz - polecia Liza.
Zerkn w d i ujrza kart o czarnych brzekach, z wypisanym po jednej stronie
imieniem Jack. Widok ten wstrzsn nim do gbi. Byo w nim co znajomego, co, co
poruszyo stare wspomnienia, co niebezpiecznego.
- Nie chc jej.
- Nie moesz jej im zostawi - upieraa si Liza. - Chcieli jej uy, by zrobi ci
krzywd.
- Nie chc jej - powtrzy Nik. - Jest za, spal j.
- Nie! - wykrzykna Liza. - Nie rb tego! Nie wolno ci.
- W takim razie oddam j Silasowi.
Nik wsun kart do koperty, by nie musie jej dotyka.
Kopert schowa do wewntrznej kieszeni starej ogrodniczej kurtki, tu przy sercu.
***
Dwiecie mil dalej mczyzna o imieniu Jack obudzi si ze snu i zacz wszy.
Zszed na d.
- Co si stao? - spytaa jego babka, mieszajc zawarto wielkiego elaznego garnka
na kuchence. - Co znw w ciebie wstpio?
- Sam nie wiem - odpar. - Co si dzieje, co... ciekawego. - Obliza wargi. - Pachnie
smakowicie. Bardzo smakowicie.
***
Byskawica rozwietlia brukowan uliczk.
Nik bieg w deszczu przez stare miasto, cay czas kierujc si w gr, w stron
cmentarza. Kiedy siedzia zamknity w magazynku, szary dzie przeistoczy si we wczesny
wieczr, tote nie zdziwio go, gdy w blasku latarni ujrza znajomy cie. Chopiec si
zatrzyma. Tu przed nim z trzepotem czarnego jak noc aksamitu pojawi si mczyzna.
Silas splt rce na piersi i niecierpliwie ruszy naprzd.
- I co? - spyta.
- Bardzo mi przykro, Silasie - odpar Nik.
- Zawiode mnie, Niku. - Silas pokrci gow. - Szukam ci, odkd si zbudziem.
Bardzo nabroie. Wiesz, e nie wolno ci wychodzi samemu do wiata ywych.
- Wiem, tak mi przykro. - Po policzkach chopca spyway krople deszczu; wyglday
zupenie jak zy.
- Najpierw musimy ci zabra w bezpieczne miejsce. Silas wycign rce, owin
paszczem ywe dziecko i Nik poczu, jak ziemia pod jego stopami znika.
- Silasie? - zagadn.
Jego opiekun nie odpowiedzia.
- Troch si baem, ale wiedziaem, e gdyby byo le, zjawisz si i mnie zabierzesz.
Poza tym bya tam Liza. Bardzo mi pomoga.
- Liza? - zapyta ostrym tonem Silas.
- Czarownica z pola garncarza.
- I twierdzisz, e ci pomoga?
- Tak, zwaszcza ze Znikaniem. Chyba teraz potrafi ju to robi.
Silas mrukn co pod nosem.
- Opowiesz mi o wszystkim, gdy wrcimy do domu.
Nik milcza, dopki nie wyldowali obok kocioa. Weszli do rodka, do pustej nawy.
Deszcz rozpada si na dobre, krople wpaday do pokrywajcych ziemi kau, rozbryzgujc
wod.
Nik wyj z kieszeni kopert z kart o czarnych brzekach.
- Uhm - rzek. - Pomylaem, e powiniene to wzi. No, tak naprawd, Liza
pomylaa.
Silas spojrza na kopert, otworzy j, wyj kart, przyjrza si jej, odwrci i
przeczyta wypisane owkiem instrukcje Abanazera Bolgera, opisujce, jak dokadnie uy
karty.
- Opowiedz mi wszystko - poleci.
I Nik opowiedzia, wszystko co pamita.
Kiedy skoczy, Silas powoli, z namysem pokrci gow.
- Bardzo nabroiem? - spyta Nik.
- Nikcie Owensie - odpar Silas - istotnie, bardzo nabroie. Chyba jednak pozostawi
twoim przybranym rodzicom wymierzenie ci kary i nagany, jak uznaj za waciw. Ja
tymczasem musz si zaj t spraw.
Karta o czarnych krawdziach znikna pod aksamitnym paszczem, a potem, jak to
maj w zwyczaju tacy jak on, Silas znikn.
Nik nacign kurtk na gow i pobieg niezgrabnie liskimi ciekami na szczyt
wzgrza, do krypty Frobisherw, a potem w d, w d i jeszcze dalej w d.
Pooy brosz obok kielicha i noa.
- Prosz - rzek. - Calutka wyczyszczona. licznie wyglda.
- WRACA - odpar Swij przepenionym satysfakcj dymnym gosem. - ZAWSZE WRACA.
***
Noc bya bardzo duga, lecz w kocu niemal nasta wit.
Mocno picy i do obolay Nik ostronie wymin niewielki grb panny Liberty
Roach (Wolno i Karaluch, pomyla, co za cudowne poczenie) . (To, co wydaa,
przepado, to, co rozdaa, pozostanie z ni na zawsze. Przechodniu, bd hojny dla biednych),
miejsce ostatniego spoczynku Harrisona Westwooda, Piekarza z Naszej Parafii i jego on,
Marion i Joan, i znalaz si na polu garncarza. Pastwo Owens zmarli kilkaset lat przed tym,
nim wiatli ludzie uznali, e nie naley bi dzieci, i pan Owens z niechci zrobi tej nocy to,
co uzna za swj obowizek, tote Nika nieznonie pieky poladki. Mimo wszystko jednak
troska na twarzy pani Owens zabolaa bardziej ni jakiekolwiek lanie.
Dotar do elaznego ogrodzenia stanowicego granic pola garncarza i przelizn si
midzy prtami.
- Halo?! - zawoa. Nikt mu nie odpowiedzia. Nik nie dostrzeg nawet dodatkowego
cienia wrd gogu. - Mam nadziej, e nie masz przeze mnie kopotw.
Nic.
Wczeniej odnis dinsy do chatki ogrodnika - lepiej si czu w swym szarym caunie
- ale zatrzyma kurtk. Podobao mu si, e ma kieszenie.
Na cianie w chatce ogrodnika wisiaa niewielka kosa. Zabra j i teraz zaatakowa
energicznie kpy pokrzyw na polu, wycinajc je, wyrzucajc w powietrze i wyrywajc, a w
kocu na ziemi pozostao jedynie nierwne, kujce ciernisko.
Z kieszeni wyj ciki, szklany przycisk do papierw, mienicy si wszystkimi
barwami tczy, oraz soiczek z farb i pdzel.
Zanurzy pdzelek w brzowej farbie i starannie wymalowa na powierzchni przycisku
litery:

EH.

A pod nimi sowa:

nie zapominamy.

Ju prawie witao. Wkrtce powinien i do ka, a nie byoby zbyt rozsdnie


spni si, przynajmniej przez jaki czas.
Pooy przycisk na ziemi w miejscu, gdzie jeszcze niedawno rosy pokrzywy, tam
gdzie, jak ocenia, powinna spoczywa jej gowa, i jedynie przez moment przyjrzawszy si
swojemu dzieu, wrci do ogrodzenia i ruszy biegiem w gr zbocza.
- Niele - usysza dobiegajcy z pola garncarza rezolutny gos. - Cakiem niele.
Kiedy si odwrci, nie ujrza nikogo.
ROZDZIA
PITY

Danse macabre

Co si dziao, Nik by tego pewien, wyczuwa to w ostrym zimowym powietrzu, w blasku


gwiazd, wietrze, ciemnoci. W rytmach dugich nocy i krtkich, szybko mijajcych dni.
Pani Owens wypchna go z niewielkiego grobowca Owensw.
- Zmykaj ju - rzucia. - Mam do zaatwienia par spraw.
Nik spojrza na sw matk.
- Ale tam jest zimno! - zaprotestowa.
- Tak mam nadziej - rzeka - to przecie zima i tak by powinno. A teraz - dodaa,
bardziej do siebie ni do Nika - buty. I spjrz tylko na t sukni - trzeba j podszy. I na
mio bosk, wszdzie tu peno pajczyn. No, zmykaj - powtrzya do Nika. - Mam mnstwo
pracy i nie chc, eby plta mi si pod nogami.
A potem zapiewaa par linijek, ktrych Nik nigdy wczeniej nie sysza.

Wrg dzi wzywa przyjaciela,


Chod zataczy Makabrela.

- Co to? - spyta Nik, najwyraniej jednak nie byo to waciwe pytanie, bo twarz pani
Owens pociemniaa niczym gradowa chmura i Nik wybieg z grobowca, nim matka zdya
ostrzej wyrazi swe niezadowolenie.
Na cmentarzu byo zimno, zimno i ciemno, gwiazdy ju zaszy. Na zaronitej
bluszczem Egipskiej ciece Nik min Mateczk Slaughter, ktra, mruc oczy, przygldaa
si zieleni.
- Masz oczy modsze od moich, modziecze - rzeka. Widzisz kwiaty?
- Kwiaty? W zimie?
- Nie patrz na mnie z tak min, modziecze. Wszystko kwitnie w swoim czasie,
pczkuje i kwitnie, rozkwita i widnie. Wszystko w swoim czasie. - Mocniej opatulia si
paszczem i czepkiem i powiedziaa.
Czas aoby, czas wesela,
i czas taca Makabrela.

- Co, chopcze?
- Sam nie wiem - rzek Nikt. - Co to jest Makabrel?
Lecz Mateczka Slaughter wnikna w kb bluszczu i znikna mu z oczu.
- Jakie to dziwne - powiedzia Nik.
Szukajc ciepa i towarzystwa, skierowa si do tocznego mauzoleum Bartlebych.
Lecz rodzina Bartlebych - cae siedem pokole - tej nocy nie miaa dla niego czasu, wszyscy
sprztali i porzdkowali, od najstarszego (zm. 1831), do najmodszego (zm. 1690). Fortynbras
Bartleby, dziesicioletni w chwili mierci (na suchoty, rzek kiedy do Nika, ktry przez kilka
lat bdnie uwaa, e Fortynbras usech na mier niczym podrni na pustyni, i z olbrzymim
zawodem odkry, e tak naprawd chodzio o chorob), przeprosi go popiesznie.
- Nie moemy si dzi bawi, moci Niku, bo ju niedugo nadejdzie jutrzejsza noc. A
jak czsto mona rzec co takiego?
- Kadej nocy - odpar Nik. - Zawsze nadejdzie jutrzejsza noc.
- Nie ta noc - rzek Fortynbras. - Na witego Dygdy, co go nie ma nigdy. Raz na ruski
rok.
- To nie jest noc Guya Fawkesa - zastanawia si gono Nik. - Ani wito duchw. To
nie Boe Narodzenie ani Nowy Rok.
Fortynbras odpowiedzia wielkim umiechem, ktry rozjani jego krg, piegowat
twarzyczk.
- To adna z nich - rzek. - Ta jest wyjtkowa.
- Jak j nazywaj? - spyta Nik. - Co si stanie jutro?
- To najlepszy dzie - powiedzia Fortynbras.
Nik by pewien, e chcia co doda, lecz jego babcia Luisa Bartleby (majca zaledwie
dwadziecia lat) zawoaa go do siebie i szepna mu co ostro do ucha.
- Nic - mrukn Fortynbras, po czym doda, zwracajc si do Nika: - Przepraszam,
musz wraca do pracy. - Wzi szmat i zacz polerowa ni ciank zakurzonej trumny.
Lalala ump - piewa. - Lalala ump. - Przy kadym ump" podskakiwa radonie ze sw
szmat.
- Nie zapiewasz tej piosenki?
- Jakiej piosenki?
- Tej, ktr piewaj wszyscy.
- Nie mam na to czasu - rzek Fortynbras. - To w kocu jutro, ju jutro.
- Nie ma czasu - zgodzia si Luisa, ktra zmara w poogu, rodzc blinita. - Wracaj
do swych zaj.
I czystym, sodkim gosem zanucia:

Kto yw, martwy, kto umiera,


Chodcie taczy Makabrela.

Nik pomaszerowa do zapadajcego si maego kocika, wnikn pomidzy kamienie


i do krypty, gdzie usiad, czekajc na powrt Silasa. Owszem, byo mu zimno, ale to nie
przeszkadzao Nikowi, nie tak naprawd: cmentarz go przyj, a umarli nie zwaaj na chd.
Jego opiekun powrci nad ranem. W rku nis du foliow torb.
- Co tam masz?
- Ubrania. Dla ciebie. Przymierz.
Silas wycign z torby szary sweter koloru caunu Nika, par dinsw, bielizn i buty
- jasnozielone adidasy.
- Po co mi one?
- To znaczy, oprcz noszenia? Po pierwsze, uwaam, e jeste ju do duy - ile masz
lat, dziesi? - a normalni ywi ludzie nosz takie stroje. Ty te bdziesz musia - pewnego
dnia, moe wic ju teraz wyrobisz w sobie nawyk. Poza tym mog by niezym kamuflaem.
- Co to jest kamufla?
- Kiedy co wyglda jak co innego do tego stopnia, e patrzcy na ludzie nie wiedz,
co waciwie widz.
- Ach. Rozumiem. Chyba.
Nik woy ubranie. Mia spore kopoty ze sznurowadami i Silas musia nauczy go
ich wizania. Nikowi wydawao si to niezwykle skomplikowane i dopiero po kilkunastu
prbach wizania i rozwizywania sznurwek Silas uzna wynik za zadowalajcy. Dopiero
wtedy Nik odway si zada mu pytanie.
- Silasie. Co to jest Makabrel?
Brwi Silasa uniosy si, jego gowa przekrzywia na bok.
- Gdzie o tym syszae?
- Wszyscy na cmentarzu o tym mwi. To chyba co, co nastpi jutro w nocy. Co to
jest Makabrel?
- To taniec - wyjani Silas.
- Wszyscy tacz Makabrela - zacytowa Nik. - A ty go taczye? Co to za taniec?
Opiekun spojrza na niego oczami przypominajcymi czarne, bezdenne jeziora.
- Nie wiem. Wiem wiele rzeczy, Niku, bo kr po tej ziemi co noc od bardzo, bardzo
dawna. Ale nie wiem, jak to jest taczy Makabrela. By wzi w nim udzia, musisz by
ywy albo martwy: a ja nie jestem ani taki, ani taki.
Nik zadra. Mia ochot obj opiekuna, przytuli i powiedzie, e nigdy go nie
opuci, ale co takiego byoby nie do pomylenia. Rwnie dobrze mgby obj promie
ksiyca. Nie dlatego, e Silas by niematerialny, lecz poniewa to nie byoby waciwe.
Istnieli ludzie, ktrych mona obj, i istnia te Silas.
Opiekun przyjrza si z namysem nowemu strojowi chopca.
- Wystarczy - rzek. - Teraz wygldasz, jakby cae ycie spdzi poza cmentarzem.
Nik umiechn si z dum. Potem jednak umiech znikn mu z twarzy i chopiec
znw spowania.
- Ale ty zawsze tutaj bdziesz, Silasie, prawda? A ja nie bd musia odej, jeli nie
zechc?
- Wszystko ma swoj por - odpar Silas i nie odezwa si wicej tej nocy.
***
Nastpnego dnia Nik obudzi si wczenie. Soce niczym srebrna moneta janiao
wysoko na szarym zimowym niebie. A nadto atwo byo przespa cay jasny dzie i przey
ca zim niczym jedn dug noc, nie ogldajc soca. Tote kadego dnia przed zaniciem
przyrzeka sobie, e obudzi si za dnia i opuci przytulny grobowiec Owensw.
W powietrzu unosi si dziwny zapach, ostry i kwiatowy. Nik pody za nim w gr
zbocza, a do Egipskiej cieki, gdzie rs zimowy bluszcz, zasaniajc wiecznie zielonym
gszczem imitacje egipskich murw, posgw i hieroglifw.
W tym miejscu wo bya najsilniejsza. Przez moment Nik zastanawia si, czy moe
spad nieg, bo pord zieleni dostrzeg plamy bieli. Przyjrza si bliej jednej z nich: skaday
si na ni drobne kwiatki o piciu patkach. Wanie pochyli gow, by je powcha, gdy
usysza zbliajce si kroki.
Nik Znikn pord bluszczu i patrzy. Trzej mczyni i kobieta, wszyscy ywi,
zjawili si u wylotu Egipskiej cieki. Kobieta miaa na szyi ozdobny acuch.
- To tutaj?
- Tak, pani Caraway - odpar jeden z mczyzn. By pulchny, siwowosy i zdyszany.
Podobnie jak pozostali dwiga w doni duy, pusty wiklinowy kosz.
Kobieta sprawiaa wraenie jednoczenie zaskoczonej i zdezorientowanej.
- No c, skoro pan tak twierdzi. Ale nie mog rzec, e cokolwiek rozumiem. -
Przyjrzaa si kwiatom. - Co mam teraz zrobi?
Najniszy z mczyzn sign do kosza i wyj par zaniedziaych srebrnych noyc.
- Noyce, pani burmistrz - powiedzia.
Odebraa mu je i zacza cina pki kwiatw. Wraz z mczyznami napeniali nimi
kosze.
Po jakim czasie pani Caraway albo pani burmistrz powiedziaa z irytacj:
- To absolutnie mieszne.
- To tradycja - odpar tucioch.
- Absolutnie mieszna - powtrzya pani Caraway, nadal jednak cinaa biae kwiaty i
wrzucaa je do wiklinowych koszy. Gdy napenili pierwszy, spytaa: - Nie wystarczy?
- Musimy zapeni wszystkie kosze - rzek najniszy z mczyzn. - A potem rozda po
kwiecie kademu mieszkacowi starego miasta.
- Co to niby za tradycja? - rzucia pani Caraway. - Pytaam mojego poprzednika
burmistrza i odpar, e nigdy o niej nie sysza. - A potem dodaa: - Nie macie wraenia, e
kto nas obserwuje?
- Co? - odezwa si dotd milczcy trzeci mczyzna. Mia brod i turban. - Chce pani
powiedzie: duchy? Nie wierz w duchy.
- Nie duchy - zaprotestowaa pani Caraway. - Po prostu mam wraenie, e kto na nas
patrzy.
Nik zwalczy ochot wcinicia si gbiej w gszcz bluszczu.
- Nic dziwnego, e poprzedni burmistrz nie wiedzia o tej tradycji - oznajmi tusty
mczyzna, ktrego kosz by ju niemal peen. - Zimowe kwiaty rozkwity po raz pierwszy od
osiemdziesiciu lat.
Mczyzna z brod i turbanem, ktry nie wierzy w duchy, rozglda si nerwowo.
- Kady w starym miecie dostaje kwiat - doda najniszy. - Mczyzna, kobieta i
dziecko. - A potem wyrecytowa powoli, jakby prbowa sobie przypomnie co, czego
nauczy si bardzo dawno temu: - Kto yw, martwy, kto umiera, wszyscy tacz Makabrela.
Pani Caraway pocigna nosem.
- Bajdy i bzdury - mrukna, nadal cinajc kwiaty.
***
Tego popoudnia zmierzch zapad wczenie i o wp do pitej wiatem zawadna
noc. Nik kry ciekami cmentarza, szukajc kogo, z kim mgby pogada, ale nikogo nie
dostrzeg. Odwiedzi pole garncarza, sprawdzajc, czy jest tam Liza Hempstock, lecz nie
zasta nikogo. Wrci do grobowca Owensw i odkry, e take stoi pusty. Jego ojciec i pani
Owens zniknli.
Wwczas ogarna go panika, z pocztku jedynie kiekujca. W swym
dziesicioletnim yciu Nik po raz pierwszy czu si opuszczony w miejscu, ktre zawsze
uwaa za swj dom. Pobieg w d zbocza do starego kocioa, gdzie czeka na Silasa.
Silas si nie zjawi.
Moe si minlimy? - pomyla Nik, ale sam w to nie uwierzy. Wrci na wzgrze,
na szczyt i si rozejrza. Gwiazdy janiay na mronym niebie, w dole rozcigaa si misterna
siatka wiate miasta, latarni, reflektorw samochodowych i innych ruchomych obiektw.
Powoli ruszy na d, a do bramy cmentarza. Tam przystan.
Sysza muzyk.
Nik sucha rnej muzyki: sodkich dzwonkw furgonetki z lodami, piosenek
puszczanych w radiach robotnikw, melodii, ktre Claretty Jake wygrywa na zakurzonych
skrzypkach. Nigdy jednak nie sysza niczego podobnego: bya to seria niskich crescendo,
niczym muzyka na pocztku czego, moe preludium albo uwertura.
Przelizn si przez zamknit bram i pomaszerowa w d, do starego miasta.
Po drodze min pani burmistrz, stojc na rogu. Na jego oczach wycigna rk i
przypia may biay kwiatek do klapy przechodzcego biznesmena.
- Nie daj datkw na cele dobroczynne - oznajmi mczyzna. - Zajmuje si tym moje
biuro.
- To nie akcja dobroczynna - odpara pani Caraway. To miejscowa tradycja.
- Ach. - Mczyzna wypi pier, demonstrujc wiatu may biay kwiatek, i odszed,
dumny jak paw.
Za nim pojawia si moda kobieta, pchajca dziecinny wzek.
- O co chodzi? - spytaa podejrzliwie, gdy zbliya si pani burmistrz.
- Jeden dla ciebie, jeden dla maego - odpara burmistrz.
Przypia kwiatek do zimowego paszcza modej kobiety, po czym tam przykleia
drugi do kurteczki dziecka.
- Ale po co? - spytaa kobieta.
- To zwyczaj ze starego miasta - odpara oglnikowo pani burmistrz. - Jaka tradycja.
Nik poszed dalej. Wszdzie wok widzia ludzi noszcych biae kwiaty. Na
kolejnych rogach min mczyzn, ktrzy towarzyszyli pani burmistrz na cmentarzu; kady
trzyma w doni kosz i rozdawa kwiaty. Nie wszyscy je brali, ale wikszo owszem.
Muzyka wci graa, gdzie na skraju wiadomoci, powana i niezwyka. Nik
przekrzywi gow, prbujc zlokalizowa jej rdo. Bez powodzenia. Dwiczaa w
powietrzu dokoa, w opocie flag i markiz, szumie odlegych samochodw, postukiwaniu
obcasw na suchych pytach chodnika...
I obserwujc ludzi zmierzajcych do domw, zauway co niezwykego. Maszerowali
w rytm muzyki.
Mczynie z turbanem i brod niemal skoczyy si kwiaty. Nik podszed do niego.
- Przepraszam - rzek.
Mczyzna wzdrygn si.
- Nie zauwayem ci - rzuci oskarycielsko.
- Przepraszam - odpar Nik. - Czy ja te mgbym dosta kwiatek?
Mczyzna w turbanie przyjrza mu si podejrzliwie.
- Mieszkasz tutaj? - spyta.
- O tak - odpar Nik.
Tamten wrczy mu biay kwiatek. Nik wzi go, po czym rzuci Au!", bo co ukuo
go w podstaw kciuka.
- Przypnij go do paszcza - poleci mczyzna. - Uwaaj na szpilk.
Na kciuku Nika pojawia si szkaratna kropla, wyssa j. Tymczasem mczyzna
przypi kwiatek do jego swetra.
- Nigdy ci tu nie widziaem - powiedzia.
- Ja tu mieszkam, naprawd - odpar Nik. - Po co te kwiaty?
- To taka tradycja ze starego miasta - wyjani mczyzna - nim nowe rozroso si
wok niego. Kiedy zimowe kwiaty rozkwitaj na cmentarzu na wzgrzu, cina si je i
rozdaje wszystkim, mczyznom i kobietom, starym i modym, bogatym i biednym.
Muzyka dwiczaa goniej. Nik zastanawia si, czy syszy j lepiej, bo nosi kwiat -
teraz wyczuwa te rytm, niczym granie odlegych bbnw i fletw, niemia melodi, ktra
sprawiaa, e mia ochot uderza obcasami i maszerowa w rytm.
Nik nigdy dotd nie przechadza si swobodnie po wiecie zewntrznym. Zapomnia o
zakazie opuszczania cmentarza. Zapomnia, e dzi wieczr na cmentarzu zniknli wszyscy
zmarli. Myla jedynie o starym miecie i maszerowa przez nie a do ogrodw publicznych
przed starym ratuszem. (Obecnie miecio si tam muzeum i orodek informacji turystycznej;
sam ratusz przenis si do znacznie okazalszego, cho nowszego i nudniejszego biurowca w
innej czci miasta).
Wok kryli ju ludzie, spacerujcy po ogrodach obecnie, zim, pozostay w nich
jedynie due, poronite traw pola, na ktrych tu i tam mona si natkn na schodki, krzak
czy posg.
Zafascynowany Nik sucha muzyki. Na plac napywali kolejni ludzie, pojedynczo i
dwjkami, samotni i cae rodziny. Nigdy nie widzia tak wielu ywych naraz, musiao ich by
setki i wszyscy oddychali, kady z nich rwnie ywy jak on sam, kady z biaym kwiatem.
Czy to wanie robi ywi, zastanawia si Nik. Wiedzia jednak, e nie. Czymkolwiek
to byo, stanowio wyjtek.
Moda kobieta, ktr widzia wczeniej pchajc przed sob wzek, staa obok niego,
trzymajc w objciach dziecko i koyszc gow w rytm muzyki.
- Jak dugo bdzie gra ta muzyka? - spyta Nik.
Ona jednak nie odpowiedziaa, tylko cay czas si umiechaa i koysaa. Nikowi nie
wydawao si, by zazwyczaj zbyt wiele si umiechaa. W pewnej chwili rzeka:
- Tam do licha, czuj si jak w Boe Narodzenie. - Nie kierowaa tych sw do nikogo
konkretnie. Zachowywaa si, jakby nia, jakby ogldaa sam siebie z zewntrz. Potem nie
do koca obecnym tonem dodaa: - Przypomina mi siostr mojej babci, cioci Clar. W noc
przed Gwiazdk chodzilimy do niej po mierci babci, a ona graa na starym pianinie i
czasami piewaa. A my jedlimy czekoladki i orzechy. Lecz ta muzyka jest jak wszystkie jej
piosenki zagrane jednoczenie.
Dziecko chyba spao, oparszy gwk o jej rami. Lecz nawet ono koysao agodnie
domi w rytm muzyki.
A potem muzyka ucicha i na placu zapada cisza, stumiona, niczym cisza
towarzyszca padajcemu niegowi. Noc i ciaa na placu pochony wszelkie dwiki, nikt
nie tupa ani nie szura, wszyscy ledwie oddychali.
Nieopodal zacz bi zegar: dwanacie uderze, pnoc.
I wtedy przyszli.
Zeszli ze wzgrza w powolnej procesji, stpajc uroczycie, wszyscy razem. Podali
dziesitkami, zapeniajc ca drog. Nik zna ich wszystkich, czy niemal wszystkich. W
pierwszym szeregu rozpozna Mateczk Slaughter i Josiaha Worthingtona oraz starego
hrabiego, ktry zosta ranny w krucjatach i wrci do domu, by umrze, i doktora Trefusisa.
Wszyscy wygldali powanie i uroczycie.
Zebrani na placu ludzie sapnli na widok pochodu, kto si rozpaka, powtarzajc:
Panie, miej lito, to Dzie Sdu, o tak, Dzie Sdu". Ale wikszo po prostu si gapia,
jakby to wszystko dziao si we nie.
Martwi szli dalej, szereg za szeregiem. W kocu dotarli na plac.
Josiah Worthington zatrzyma si przed pani Caraway, pani burmistrz. Wycign
rk i rzek tak gono, by usysza go cay plac:
Noc ta dzi mnie tak omiela
- pjdmy taczy Makabrela.

Pani Caraway zawahaa si, zerkna na stojcego obok mczyzn, jakby czekaa na
wskazwki. Mczyzna mia na sobie szlafrok i kapcie, do jednej z klap szlafroka by
przypity biay kwiat. Umiechn si i pokiwa gow.
- Oczywicie.
Pani Caraway wycigna rk. Gdy jej palce zetkny si z palcami Josiaha
Worthingtona, muzyka znw zabrzmiaa, i jeli melodia syszana wczeniej przez Nika bya
preludium, to ta ju nie. To bya muzyka, za ktr tu przyszed. Melodia porywajca do taca
stopy i palce.
Brali si za rce - ywi i umarli - i taczyli. Nik ujrza Mateczk Slaughter taczc z
mczyzn w turbanie, biznesmen taczy z Luis Bartleby. Pani Owens umiechna si do
Nika, ujmujc do starego sprzedawcy gazet, a pan Owens chwyci za rk ma
dziewczynk, bez cienia wzgardy, ona za zareagowaa, jakby cae ycie czekaa na to, by z
nim zataczy. Potem Nik przesta patrze, bo kto chwyci go za rk i zacz si taniec.
Liza Hempstock umiechna si szeroko.
- To bardzo mie - rzeka, gdy zaczli stawia razem taneczne kroki.
A potem zapiewaa na melodi muzyki:

Zwrot i krok, i zapach ziela,


Tak taczymy Makabrela.

Muzyka wypeniaa gow i piersi Nika gwatown radoci, jego stopy poruszay si,
jakby znay wszystkie kroki. Znay je od zawsze.
Taczy z Liz Hempstock, a potem odkry, e za rk chwyta go Fortenbras Bartleby,
i zataczy z Fortenbrasem, mijajc szeregi taczcych, szeregi, ktre si rozstpoway, gdy
si zbliali.
Nik ujrza Abanazera Bulgera taczcego z pann Borrows, jego dawn nauczycielk.
Widzia ywych taczcych z umarymi. A potem pary zamieniy si w dugie szeregi ludzi
stpajcych razem, kroczcych i unoszcych nogi (Lalala ump! Lalala upm!) we wsplnym
tacu, ktry ju tysic lat wczeniej by stary.
Teraz taczy obok Lizy Hempstock.
- Skd si bierze ta muzyka? - spyta.
Wzruszya ramionami.
- Kto sprawia to wszystko?
- Zawsze si tak dzieje - odpara. - ywi nie pamitaj, ale my tak... Spjrz! - zawoaa
podekscytowana.
Nik nigdy wczeniej nie widzia prawdziwego konia, jedynie na kartkach ksiek
obrazkowych. Lecz siwek zbliajcy si ku nim ulic zupenie nie przypomina
wierzchowcw, jakie chopiec sobie wyobraa. By znacznie wikszy, mia powany, dugi
pysk. Na nagim grzbiecie konia jechaa kobieta odziana w dug szar sukni, ktra zwisaa i
migotaa w promieniach grudniowego ksiyca niczym oblepione ros pajczyny.
Kobieta dotara na plac. Ko si zatrzyma, a jego pasaerka zsuna si zrcznie i
stana na ziemi naprzeciw nich wszystkich, ywych i martwych razem.
Dygna.
A oni jak jeden m skonili si bd dygnli i taniec znw si zacz.

Szara Pani w noc wesela


dzi prowadzi Makabrela.

- zapiewaa Liza Hempstock, a potem taniec porwa j daleko od Nika. Tupali w rytm
muzyki, stpali, unosili nogi i kopali, a Pani taczya z nimi, z entuzjazmem stpajc, tupic i
kopic. Nawet siwy ko koysa gow i drepta w rytm.
Muzyka przypieszya, tancerze take. Nik ciko chwyta powietrze, nie mg sobie
jednak wyobrazi, by taniec mia kiedy usta: makabrel, taniec ywych i umarych, taniec ze
mierci. Umiecha si, podobnie jak inni.
I gdy tak wirowa i tupa w ogrodach publicznych, od czasu do czasu ktem oka
dostrzega dam w szarej sukni.
Wszyscy, pomyla, wszyscy tacz! I kiedy tylko ta myl uformowaa mu si w
gowie, zrozumia, e si myli. Pord cieni obok starego ratusza sta mczyzna odziany w
czer. Nie taczy. Przyglda im si.
Nik zastanawia si, czy to, co ujrza na twarzy Silasa, to tsknota, smutek, czy co
innego. Nie potrafi rozpozna nastroju opiekuna.
- Silas! - zawoa, majc nadziej, e opiekun przyjdzie do nich, doczy do taca,
bdzie si bawi wraz z innymi.
Jednake na dwik swego imienia Silas cofn si pomidzy cienie i znikn mu z
oczu.
- Ostatni taniec! - zawoa kto i muzyka zwolnia, wygrywajc powan, powoln,
ostateczn melodi.
Kady z tancerzy wybra sobie partnera, ywi umarych, umarli ywych. Nik
wycign rk i odkry, e dotyka palcw i spoglda w szare oczy Pani w pajczynowej
sukni.
Umiechna si do niego.
- Witaj, Nik - rzeka.
- Witaj - odpar, taczc z ni. - Nie wiem, jak masz na imi.
- Imiona nie s takie wane.
- Strasznie mi si podoba twj ko, jest taki wielki! Nigdy nie sdziem, e konie
mog by takie wielkie.
- Jest do agodny, by ponie najpotniejszych z was na swym szerokim grzbiecie, i
do silny, by zabra dodatkowo najmniejszych.
- Mgbym si na nim przejecha? - spyta Nik.
- Pewnego dnia - odpara, a jej pajczynowa spdnica zamigotaa. - Pewnego dnia
kady to robi.
- Obiecujesz?
- Obiecuj.
Gdy to rzeka, taniec dobieg koca. Nik skoni si nisko swej partnerce, a potem,
dopiero wtedy, poczu ogromne zmczenie. Czu si, jakby przetaczy wiele godzin, bolay
go wszystkie minie. Gono chwyta powietrze.
Zegar w pobliu zacz wybija godzin, Nik liczy. Dwanacie uderze. Zastanawia
si, czy taczyli dwanacie godzin, czy moe dwadziecia cztery, czy te taniec w w ogle
nic nie trwa.
Wyprostowa si i rozejrza. Martwi zniknli, podobnie Szara Pani. Pozostali tylko
ywi, ktrzy wanie rozchodzili si do domw - zaspani, opuszczali rynek, sztywno, jak
ludzie wyrwani z gbokiego snu, nie do koca przebudzeni.
Cay rynek by zasypany maymi biaymi kwiatami. Wyglda, jakby pada nieg.
***
Nastpnego dnia Nik obudzi si w grobowcu Owensw. Czu si, jakby pozna wielk
tajemnic, zrobi co wanego i nie mg si doczeka rozmowy.
- Wczorajsza noc bya niesamowita! - rzek, gdy tylko pani Owens wstaa.
- Ach tak? - spytaa pani Owens.
- Taczylimy - rzek Nik. - My wszyscy. W starym miecie.
- Czyby? - Pani Owens prychna. - Taczylimy, tak?
Wiesz przecie, e nie wolno ci chodzi do miasta.
Nik wiedzia doskonale, e nie warto rozmawia z matk, gdy jest w takim humorze.
Wymkn si z grobu. Na dworze zapada zmierzch.
Chopiec ruszy na wzgrze, do czarnego obelisku i nagrobka Josiaha Worthingtona w
naturalnym amfiteatrze. Patrzy stamtd na stare miasto i otaczajc je feeri wiate.
Obok niego sta Josiah Worthington.
- Pan rozpocz taniec - powiedzia Nik. - Z pani burmistrz. Taczy pan z ni. -
Josiah Worthington patrzy na niego bez sowa. - Naprawd - upiera si Nik.
- Martwi i ywi nie mieszaj si ze sob, chopcze - rzek jego towarzysz. - Nie
jestemy ju czci ich wiata ani oni nie s czci naszego. Gdyby si zdarzyo, e
zataczylibymy z nimi danse macabre, taniec mierci, nie rozmawialibymy o tym, a ju z
ca pewnoci nie z ywymi.
- Ale ja jestem jednym z was.
- Jeszcze nie, chopcze, nie, przez cae ycie.
- I Nik poj, czemu taczy jako jeden z ywych, a nie czonek grupy, ktra zesza ze
wzgrza.
- Rozumiem - mrukn. - Chyba.
Pobieg na d, tak szybko, e o mao nie potkn si o Digby'ego Poole'a (1785-1860.
To, co mnie spotkao, spotka i ciebie), jedynie najwyszym wysikiem woli utrzyma
rwnowag i wpad do starego kocioa, przeraony, e minie si z Silasem, e opiekun zdy
ju odej.
Usiad na awce.
Obok niego co si poruszyo, cho nie usysza adnego dwiku.
- Dzie dobry, Niku - powiedzia opiekun.
- Bye tam zeszej nocy - rzuci Nik. - Nie prbuj mi wmawia, e nie ani nic takiego,
bo wiem, e tam bye.
- Tak - odpar Silas.
- Taczyem z ni. Z Pani na siwym koniu.
- Naprawd?
- Widziae! Patrzye na nas! Na ywych i umarych! Taczylimy. Dlaczego nikt nie
chce o tym rozmawia?
- Bo istniej pewne tajemnice. Bo istniej rzeczy, ktrych nie pamitaj.
- Ale ty o tym mwisz. Rozmawiamy o Makabrelu.
- Ja go nie taczyem - przypomnia Silas.
- Ale widziae.
- Nie wiem, co widziaem - odpar opiekun.
- Taczyem z Pani, Silasie! - wykrzykn Nik.
Na twarzy jego opiekuna na moment odbi si tak przejmujcy bl, e Nik przestraszy
si niczym dziecko, ktre zbudzio pic panter.
- To ju koniec tej rozmowy - rzek jedynie Silas.
Nik ju mia co powiedzie - na usta cisny mu si setki sw, moe nawet
niemdrych - gdy co odcigno jego uwag: szelest, cichy i delikatny i chodne municie
na twarzy.
Wszelkie myli o tacu znikny, strach zastpiy zachwyt i rado.
Po raz trzeci w yciu widzia co podobnego.
- Popatrz, Silasie, pada nieg! - Jego pier i gow przepenia rado, nie
pozostawiajc miejsca na nic innego. Naprawd pada nieg.
INTERLUDIUM

Synod

Maa tabliczka w holu hotelowym informowaa wszem wobec, e Sala Waszyngtona jest tego
wieczoru zamknita, bo odbywa si w niej prywatne przyjcie, lecz nie znalaza si na niej
informacja, o jakie przyjcie chodzi. Prawd mwic, gdybycie mieli okazj przyjrze si
gociom, zebranym tego wieczoru w Sali Waszyngtona, z pewnoci take nie
zorientowalibycie si, co si dzieje, cho ju na pierwszy rzut oka dostrzeglibycie, e nie
ma tam adnych kobiet. Zebrani, wycznie mczyni, siedzieli przy zastawionych stoach,
wanie koczyli deser.
Bya ich jaka setka, bez wyjtku odzianych w uroczyste czarne garnitury. Lecz tylko
stroje stanowiy wsplny, czcy ich element. Niektrzy mieli siwe wosy, inni czarne, jasne,
rude bd w ogle adnych. Przyjazne twarze ssiadoway z nieprzyjaznymi, pogodne z
nadsanymi, szczere z zacitymi, brutalne z wraliwymi. Wikszo miaa row skr, ale
byli te czarno - i brzowoskrzy, Europejczycy, Afrykanie, Hindusi, Chiczycy, Poudniowi
Amerykanie, Filipiczycy, Amerykanie. Midzy sob i z kelnerami rozmawiali po angielsku,
lecz ich akcenty byy tak samo zrnicowane, jak sami dentelmeni. Przybyli z caej Europy i
caego wiata.
Mczyni w czarnych garniturach siedzieli przy stoach. Tymczasem na podecie
jeden z nich - rosy, pogodny czek - ogasza list Dokonanych Dobrych Uczynkw. Biedne
dzieci wywoono na egzotyczne wakacje. Kupiono autobus dla ludzi potrzebujcych go na
wycieczki.
Mczyzna imieniem Jack siedzia przy rodkowym stole w pierwszym rzdzie, obok
eleganckiego czowieka o srebrzystobiaych wosach. Czekali wanie na kaw.
- Czas ucieka - rzek srebrnowosy - i aden z nas nie modnieje.
- Tak si zastanawiam - odpar Jack. - Wydarzenia w San Francisco par lat temu...
- Byy wielce niefortunne, owszem, lecz jak kwiaty kwitnce wiosn, tralala, nie miay
absolutnie nic wsplnego z t spraw. Zawiode, Jack. Miae zaatwi ich wszystkich. To
obejmowao take dziecko. Zwaszcza dziecko. Prawie" liczy si tylko w rzucie podkow i
granatem.
Kelner w biaym smokingu nala kawy wszystkim siedzcym przy stole: drobnemu
mczynie z cieniutkim czarnym wsikiem, wysokiemu blondynowi, do przystojnemu, by
by gwiazd filmow bd modelem, i ciemnoskremu gociowi o wielkiej gowie, ktry
patrzy na wiat gniewnie niczym rozwcieczony byk. Wszyscy ci mczyni
demonstracyjnie udawali, e nie suchaj rozmowy Jacka. Zamiast tego skupili uwag na
mwcy, od czasu do czasu nawet klaszczc. Srebrnowosy wsypa do swej kawy kilka
czubatych yeczek cukru i zamiesza szybko.
- Dziesi lat - powiedzia. - Czas i ycie nie czekaj na nikogo. Dziecko wkrtce
doronie. A wtedy co?
- Nadal mam czas, panie Dandysie - zacz mczyzna imieniem Jack, lecz siwowosy
uciszy go, unoszc w jego stron duy rowy palec.
- Miae czas. Teraz masz nieprzekraczalny termin. Musisz dziaa mdrze. Nie
moemy pozwoli ci na bierno, ju nie. Mamy dosy czekania, kady obecny tu Jack.
Jack przytakn krtko.
- Mam pewne tropy - oznajmi.
Siwowosy siorbn kaw.
- Naprawd?
- Naprawd. I powtarzam: uwaam, e to si wie z problemami, jakie mielimy w
San Francisco.
- Rozmawiae o tym z sekretarzem? - Pan Dandys wskaza mczyzn na podium,
ktry wanie opowiada im o sprzcie szpitalnym, zakupionym w zeszym roku dziki ich
szczodroci. (Nie jeden, nie dwa, lecz trzy aparaty do dializ" - mwi. Zebrani uprzejmie
nagrodzili oklaskami sw wasn hojno).
Mczyzna imieniem Jack przytakn.
- Wspominaem o tym.
- I?
- Nie jest zainteresowany, pragnie tylko wynikw. Chce, ebym dokoczy to, co
zaczem.
- Wszyscy chcemy, soce - rzek siwowosy. - Chopiec nadal yje. A czas nie jest
ju naszym sprzymierzecem.
Pozostali gocie przy stole, ktrzy dotd udawali, e nie suchaj, zaczli pomrukiwa
i przytakiwa.
- Jak powiedziaem - zakoczy beznamitnie pan Dandys - zegar tyka
ROZDZIA
SZSTY

Szkolne lata Nikta Owensa

Na cmentarzu pada deszcz i odbicie wiata rozmazao si na powierzchni kau. Nik siedzia
ukryty przed wszystkimi, ktrzy mogliby go szuka, ywymi i umarymi, pod ukiem
oddzielajcym Egipsk ciek i cignc si za ni pnocno-zachodni gusz od reszty
cmentarza, i czyta ksik.
- Tam do kroset! - dobieg go krzyk ze cieki. - Do kroset, moci panie, i niech ci
dunder winie! Kiedy ci zapi, a uczyni to na pewno, sprawi, e poaujesz dnia, w
ktrym przyszo ci si narodzi!
Nik westchn, opuci ksik i wychyli si na tyle, by ujrze Thackeraya Porringera
(1720-1734, syn powyszego) maszerujcego gniewnie lisk ciek. Thackeray by duym
chopcem - kiedy umar, mia czternacie lat i wanie zaczyna termin u mistrza malarza.
Dosta osiem miedziakw i kazano mu nie wraca bez p galona czarno-biaej pasiastej farby
do malowania fryzjerskich supkw. Pewnego mokrego styczniowego ranka Thackeray przez
pi godzin kry po miecie, suchajc drwin w kadym kolejnym odwiedzanym kramie i
wdrujc do nastpnego; gdy zrozumia, e sobie z niego zadrwiono, z wciekoci dosta
apopleksji, ktra zabia go po tygodniu. Zmar, patrzc gniewnie na reszt czeladnikw, a
take na pana Horrobina, mistrza malarskiego, ktry wycierpia tak wiele gorszych rzeczy
podczas swego terminu, e nie pojmowa, o co to cae zamieszanie.
Tote Thackeray Porringer zmar w gniewie, ciskajc w doni swojego Robinsona
Crusoe". Ksika ta, oprcz srebrnej szeciopenswki ze spiowanymi brzegami i ubrania,
ktre wczeniej nosi, stanowia jego jedyny dobytek. Na prob matki pogrzebano go z ni.
mier nie zagodzia wcale jego charakteru.
- Wiem, e gdzie tu jeste! - krzycza teraz. - Wychod po swoj kar, ty, ty
zodzieju!
Nik zamkn ksik.
- Nie jestem zodziejem, Thackerayu. Tylko j poyczyem. Obiecuj, e oddam ci
ksik, kiedy skocz.
Thackeray unis gow i ujrza Nika przycupnitego obok posgu Ozyrysa.
- Powiedziaem: nie!
Nik westchn.
- Ale tu jest tak mao ksiek i wanie dotarem do najlepszej czci. Znalaz odcisk
stopy. Ale nie swojej. To oznacza, e na wyspie jest kto jeszcze!
- To moja ksika - rzek z uporem Thackeray Porringer. - Oddaj mi j.
- Nik by gotw spiera si albo negocjowa, dostrzeg jednak bl na twarzy
Thackeraya i ustpi. Zsun si bokiem z uku i zeskoczy na ziemi. Wycign przed siebie
rk z ksik.
- Prosz.
Thackeray wzi j niezgrabnie. Nadal patrzy gniewnie.
- Mgbym ci j przeczyta - zaproponowa Nik. Mgbym to zrobi.
- Mgby te wsadzi swj eb do pieca - odpar Thackeray i zamachn si, celujc w
ucho Nika. Cios by celny i bolesny, cho, widzc wyraz twarzy Thackeraya Porringera, Nik
uzna, e tamten musia poczu rwnie mocny bl w pici.
Rosy chopak odmaszerowa ciek. Nik odprowadzi go wzrokiem. Bolao go ucho,
oczy pieky. Potem ruszy w deszczu zdradliw, poronit bluszczem ciek. W pewnym
momencie polizn si i otar kolano, rozdzierajc dinsy.
Przy murze rosa kpa wierzb. Nik niemal wpad na pann Eufemi Horsfall i Toma
Sandsa, ktrzy spotykali si od wielu lat. Tom zosta pogrzebany tak dawno, e jego kamie
zamieni si w zwietrzay gaz. y i umar w czasie stu lat wojny z Francj. Natomiast panna
Eufemia (1861-1883, pi tylko, o tak, pi z Anioami) trafia tutaj w epoce wiktoriaskiej, po
tym jak cmentarz zosta powikszony i rozbudowany, i przez jakie pidziesit lat by
cakiem zyskownym przedsiwziciem. Miaa dla siebie cay grobowiec za czarnymi
drzwiami przy wierzbowej drce. Parze najwyraniej nie przeszkadzaa rnica czasw, z
ktrych pochodzili.
- Powiniene zwolni, mody Niku - rzek Tom. - Zrobisz sobie krzywd.
- Ju zrobie - dodaa panna Eufemia. - Ojej, Niku, nie wtpi, e twoja matka bdzie
ci miaa sporo do powiedzenia. Nie zdoamy atwo naprawi tych pantalonw.
- Uhm. Przepraszam - rzek Nik.
- Poza tym opiekun ci szuka - doda Tom.
Nik spojrza w szare niebo.
- Ale wci mamy dzie - zaprotestowa.
- Wsta chyo - odpar Tom, ktre to sowo, Nik wiedzia, oznaczao szybko, wczenie
- i kaza ci powiedzie, e chce si z tob widzie. Gdybymy ci zobaczyli.
Nik przytakn.
- W gszczu za pomnikiem Littlejohnsw - doda Tom z umiechem, jakby chcia
zagodzi cios - s ju dojrzae orzechy laskowe.
- Dzikuj.
Nik puci si szaleczym biegiem w deszczu krt ciek w d cmentarza. Nie
zwolni dopki nie dotar do starej kaplicy.
Drzwi stay otworem. Silas, ktry nie przepada ani za deszczem, ani za resztkami
dziennego wiata, sta w rodku wrd cieni.
- Syszaem, e mnie szukasz - rzuci Nik.
- Tak - odpar Silas i doda: - Wyglda na to, e rozdare spodnie.
- Biegem - wyjani Nik. - Uhm. Wdaem si w bjk w Thackerayem Porringerem,
bo chciaem przeczyta Robinsona Crusoe", to ksika o czowieku na odzi - to co, co
pywa po morzu, duej wodzie jak olbrzymia kaua i o tym, jak statek si rozbi na wyspie,
czyli miejscu na morzu, na ktrym mona stan, i...
- Mino jedenacie lat, Niku - przerwa mu Silas. - Jedenacie lat, odkd jeste z nami.
- No tak - rzek Nik. - Skoro tak twierdzisz.
Silas zmierzy swego podopiecznego wzrokiem. Chopiec by szczupy, a jego
szarobure wosy lekko pociemniay z wiekiem.
Wntrze starej kaplicy zasnuway cienie.
- Myl - powiedzia Silas - e ju czas pomwi o tym, skd si tu wzie.
Nik odetchn gboko.
- To nie musi by teraz - rzek. - Nie, jeli nie chcesz. Powiedzia to tak lekko, jak
tylko zdoa, lecz serce walio mu w piersi.
Cisza. Sysza jedynie bbnienie deszczu i szum wody spywajcej z rynien. Cisza
cigna si, a w kocu Nik mia wraenie, e zaraz si zamie.
- Wiesz, e jeste inny - powiedzia w kocu Silas. - e yjesz. e ci przyjlimy -
oni ci przyjli - a ja zgodziem si zosta twoim opiekunem.
Nik milcza.
Silas przemawia dalej gosem jak aksamit.
- Miae rodzicw. Starsz siostr. Zostali zabici. Uwaam, e ty take miae zgin, i
fakt, e ocalae, zawdziczasz przypadkowi i interwencji Owensw.
- I twojej - doda Nik, ktry przez lata sysza opis owych wydarze od wielu ludzi.
Cz z nich nawet przy tym bya. Dla mieszkacw cmentarza bya to pamitna noc.
- Gdzie na wiecie pozosta czowiek, ktry zabi twoj rodzin. Uwaam, e wci
ci szuka, nadal zamierza zamordowa.
Nik wzruszy ramionami.
- I co z tego? To tylko mier. No wiesz, wszyscy moi najlepsi przyjaciele s martwi.
- Tak. - Silas si zawaha. - Istotnie. I w wikszoci pokoczyli ju to, co mieli do
zrobienia na tym wiecie. Ale ty nie, ty jeste ywy, Nik. To znaczy, e masz nieskoczony
potencja, moesz zrobi, co tylko zechcesz, stworzy, co zechcesz, marzy, o czym zechcesz.
Jeli zmienisz wiat, wiat si zmieni. Potencja. Gdy umrzesz, to wszystko przeminie.
Dobiegnie koca. Stworzysz ju wszystko, co miae stworzy, wynisz swj sen, zapiszesz
swoje imi. Moesz zosta tu pogrzebany, moesz nawet kry po cmentarzu, ale twj
potencja si wyczerpie.
Nik si zastanowi. Brzmiao to bardzo prawdziwie, cho natychmiast przyszy mu do
gowy wyjtki - choby adoptujcy go rodzice. Lecz wiedzia, e ywi i umarli rni si od
siebie, nawet jeli sympatyzowa z umarymi.
- A co z tob? - spyta Silasa.
- Co ze mn?
- No, ty nie yjesz, a jednak chodzisz i robisz rne rzeczy.
- Ja - odpar Silas - jestem dokadnie tym, czym jestem, i niczym wicej. Jak sam
powiedziae, nie yj. Jeli jednak spotka mnie koniec, po prostu przestan istnie. Tacy jak
ja istniej bd nie. Rozumiesz, co mam na myli?
- Nie do koca.
Silas westchn. Deszcz przesta pada i pochmurne popoudnie przeistoczyo si w
prawdziwy zmierzch.
- Niku - rzek - istnieje wiele powodw, dla ktrych wane jest zapewnienie ci
bezpieczestwa.
- Ten czowiek, ktry skrzywdzi moj rodzin. Ten, ktry chce mnie zabi. Jeste
pewien, e wci tam jest? Rozmyla nad tym od jakiego czasu i dobrze wiedzia czego
chce.
- Tak, wci tam jest.
- W takim razie... - Po chwili Nik rzek co niewyobraalnego: - Chc pj do szkoy.
Silas nie zareagowa. wiat mg si skoczy, a on nawet by si nie zdziwi.
Otworzy jednak usta i zmarszczy lekko brwi.
- Co takiego? - spyta.
- Wiele si nauczyem na tym cmentarzu - cign Nik. - Umiem Znika i Nawiedza,
potrafi otworzy ghulow bram i znam wszystkie gwiazdozbiory. Ale tam, na zewntrz,
istnieje inny wiat, w ktrym s morza, wyspy, wraki statkw i winie. Jest tam peno rzeczy,
ktrych nie znam. Tutejsi nauczyciele duo mnie nauczyli, ale potrzebuj wicej. Jeli kiedy
mam tam przetrwa.
Silasa nie przekonay jego sowa.
- Nie ma mowy. Tu moemy zapewni ci bezpieczestwo, na zewntrz moe si
wydarzy wszystko. Jak mamy ci tam chroni?
- Tak - zgodzi si Nik. - To wanie potencja, o ktrym wspominae. - Umilk, a
potem rzek: - Kto zabi moj matk, mojego ojca i siostr.
- Owszem. Kto to zrobi.
- Czowiek?
- Czowiek, mczyzna.
- Co oznacza - podj Nik - e zadajesz niewaciwe pytanie.
Silas unis brew.
- To znaczy?
- Jeli wyjd poza bram cmentarza, pytanie nie brzmi: kto ochroni mnie przed tym
czowiekiem.
- Nie?
- Nie. Tylko: kto ochroni jego przede mn.
Gazki postukiway o wysokie okna, jakby chciay, eby je wpuci. Silas strci
nieistniejc drobink kurzu z rkawa paznokciem ostrym niczym klinga noa.
- Bdziemy musieli znale szko dla ciebie - powiedzia.
***
Nikt nie zauway chopca, przynajmniej z pocztku.
Nikt nie zorientowa si nawet, e go nie dostrzegaj. Siedzia w poowie klasy, rzadko
odpowiada, chyba e zadano mu pytanie wprost, i nawet wtedy jego odpowiedzi byy
krtkie, bezbarwne, nieciekawe. Znika z umysu i pamici.
- Sdzisz, e jego rodzina jest bardzo religijna? - spyta pan Kirby w pokoju
nauczycielskim. Ocenia wanie wypracowania.
- Czyja rodzina? - zdziwia si pani McKinnon.
- Owensa z smej be.
- Tego wysokiego, pryszczatego?
- Nie wydaje mi si, jest redniego wzrostu.
Pani McKinnon wzruszya ramionami.
- I co z nim?
- Wszystko pisze rcznie - powiedzia pan Kirby. - Ma pikne pismo, kiedy nazywano
je kaligraficznym.
- I to ma dowodzi, e jest religijny? Bo?
- Mwi, e nie maj komputera.
- I?
- Nie ma te telefonu.
- Nie rozumiem, jaki to ma zwizek z religi. - Pani McKinnon, ktra, odkd w pokoju
nauczycielskim zakazano palenia, zaja si szydekowaniem, siedziaa i dziergaa na
szydeku koderk dla dziecka. Sama nie wiedziaa, dla kogo j przeznaczy.
Pan Kirby wzruszy ramionami.
- To bystry dzieciak, ale jest sporo rzeczy, ktrych nie wie. A na historii dorzuca
drobne, wymylone detale, rzeczy, ktrych nie znajdziesz w ksikach.
- Jakie na przykad?
Pan Kirby skoczy ocenia wypracowanie Nika i odoy na stos. Gdy ju nie mia go
przed sob, caa sprawa nagle wydaa mu si mtna i nieciekawa.
- Po prostu - mrukn i zapomnia o wszystkim. Tak jak zapomnia wpisa nazwisko
Nika do dziennika. Tak jak jego nazwiska nie mona byo znale rwnie w szkolnej bazie
danych.
Chopiec uczy si wzorowo i wszyscy atwo o nim zapominali. Wikszo wolnego
czasu spdza na tyach pracowni jzyka angielskiego pord regaw ze starymi ksikami, a
take w szkolnej bibliotece, wielkim pomieszczeniu penym ksiek i antycznych foteli, w
ktrych odczytywa historie z rwnym entuzjazmem, z jakim niektre dzieci jedz.
Nawet koledzy o nim zapominali. Nie kiedy siedzia przed nimi: wwczas go
pamitali. Ale gdy chopak Owensw znika z oczu, znika te z serc. Nie myleli o nim. Nie
musieli. Gdyby kto poprosi wszystkich uczniw VIII B, by zamknli oczy i wymienili
nazwiska dwudziestu piciu osb, chopcw i dziewczyn, chodzcych z nimi do klasy, syn
Owensw nie znalazby si na ich listach. Niemal przypomina zjaw.
Oczywicie, kiedy by na miejscu, sprawy wyglday inaczej.
Mick Farthing mia dwanacie lat, ale mona go byo wzi - i czasem brano - za
szesnastolatka. Wysoki chopak o krzywym umiechu, niemal pozbawiony wyobrani,
zajmowa si gwnie rzeczami praktycznymi. wietnie sobie radzi z kradzieami
sklepowymi, a od czasu do czasu lubi komu przywali. Nie obchodzio go, czy cieszy si
sympati, byle tylko inne dzieci, zwaszcza te mniejsze, robiy to, co im kaza. Poza tym mia
przyjacik. Nazywaa si Maureen Quilling, lecz wszyscy mwili jej Mo. Bya szczupa,
miaa jasn skr i jasnozote wosy, wodniste, niebieskie oczy i szpiczasty, wcibski nos.
Mick lubi kra w sklepach, ale to Mo mwia mu, co ma zwin. Mick umia pobi i
zastraszy, lecz to Mo wskazywaa mu ludzi, ktrych naleao nastraszy. Tworzyli, jak
czasem mawiaa, idealny zesp.
Siedzieli wanie w kcie biblioteki, dzielc si zebranym od sidmoklasistw
kieszonkowym. Mieli omiu czy dziewiciu jedenastolatkw przyuczonych tak, by co tydzie
oddawali im pienidze.
- Singh jeszcze si nie wypaci - oznajmia Mo. - Bdziesz go musia znale.
- Tak - odpar Mick. - Zapaci.
- Co takiego zwdzi? Pyt?
- Mick skin gow.
- Uwiadom mu, e popeni bd - polecia Mo, ktra bardzo chciaa brzmie jak
twardziele z telewizji.
- atwizna - mrukn Mick. - Jestemy wietnym zespoem.
- Jak Batman i Robin - rzeka Mo.
- Bardziej jak doktor Jekyll i pan Hyde - rzuci kto, kto czyta przy oknie, po czym
wsta i wyszed.
Paul Singh siedzia na parapecie w szatni, z rkami w kieszeniach, pogrony w
ponurych mylach. Wycign jedn rk, rozprostowa palce i przyjrza si kilku funtowym
monetom. Potem pokrci gow i znw zacisn do.
- Czy to na to czekaj Mick i Mo? - spyta kto.
Paul podskoczy, rozsypujc pienidze po pododze.
Drugi chopak pomg mu je pozbiera i odda. By starszy, Paulowi wydao si, e ju
go gdzie widzia, ale nie mia pewnoci.
- Jeste z nimi? - spyta. - Z Mickiem i Mo?
Tamten pokrci gow.
- Nie, uwaam, e s obrzydliwi. - Zawaha si, po czym doda: - Prawd mwic,
przyszedem eby udzieli ci rady.
- Tak?
- Nie pa im.
- atwo ci mwi.
- Bo mnie nie szantauj?
Chopak spojrza na Paula i ten zawstydzony odwrci wzrok.
- Bili ci albo grozili tak dugo, e w kocu ukrade dla nich pyt. A potem
powiedzieli, e jeli nie oddasz im kieszonkowego, opowiedz o wszystkim. Jak to zaatwili?
Sfilmowali ci?
Paul przytakn.
- Po prostu powiedz: nie - rzek chopak. - Nie rb tego.
- Oni mnie zabij. I mwili...
- Powiedz im, e uwaasz, e policj i wadze szkolne znacznie bardziej zainteresuje
parka dzieciakw, ktrzy zmuszaj modszych do tego, by dla nich kradli, a potem wycigaj
od nich kieszonkowe, ni jeden chopak przymuszony wbrew swojej woli do kradziey pyty.
e jeli jeszcze raz ci tkn, zadzwonisz na policj. I dodaj, e opisae to wszystko i jeli co
ci si stanie, cokolwiek, jeli nawet podbij ci oko, twoi przyjaciele automatycznie wyl
wszystko wadzom szkolnym i policji.
- Ale... - zacz Paul. - Ja. Nie mog.
- W takim razie oddawaj im kieszonkowe do koca nauki w tej szkole. I wci si ich
bj.
Paul si zastanowi.
- Czemu po prostu nie zadzwoni na policj? - spyta.
- Jeli chcesz, moesz.
- Najpierw sprbuj po twojemu. - Paul si umiechn.
Nie by to duy umiech, ale za to prawdziwy. Jego pierwszy od trzech tygodni.
Zatem Paul Singh wyjani Mickowi Farthingowi, jak i dlaczego nie bdzie ju mu
paci, i odszed, podczas gdy Mick Farthing sta bez sowa, zaciskajc i rozluniajc pici.
Nastpnego dnia piciu kolejnych jedenastolatkw znalazo go na boisku i oznajmio, e
ycz sobie zwrotu pienidzy, wszystkich kieszonkowych, ktre oddali przez ostatni miesic,
albo pjd na policj, i Mick Farthing sta si wyjtkowo nieszczliwym modziecem.
- To by on - mrukna Mo. - To on to zacz. Gdyby nie on... sami nigdy by na to nie
wpadli. To jemu musimy da nauczk, wtedy znw zaczn si sucha.
- Komu? - spyta Mick.
- Temu, ktry stale czyta, temu z biblioteki. Nickowi Owensowi. Jemu.
Mick przytakn powoli.
- A ktry to? - spyta.
- Poka ci - obiecaa Mo.
***
Nik przywyk do bycia niedostrzeganym, do ycia w cieniu. Kiedy spojrzenia
naturalnie przemykaj po tobie, to natychmiast czujesz na sobie czyj wzrok, i e inni zerkaj
w twoj stron, obserwuj. A kiedy ledwie istniejesz w ludzkich umysach, fakt, e kto
pokazuje ci komu i ci ledzi... takie sytuacje zwracaj twoj uwag.
Szli za nim ze szkoy, drog obok kiosku na rogu i przez most kolejowy. Nie pieszy
si, pilnujc, by ledzca go dwjka, rosy chopak i jasnowosa dziewczyna o ostrych rysach,
nie zgubia ladu. Potem skrci na teren niewielkiego miejscowego kocioa na kocu drogi,
z miniaturowym cmentarzem, i zaczeka przy grobie Rodericka Perrsona i jego ony
Amabelli, a take drugiej ony, Portunii, Zasnli, by Znw si Zbudzi.
- To ty - powiedziaa dziewczyna. - Nick Owens. Masz naprawd przerbane, Nicku
Owensie.
- Tak naprawd nazywam si Nik - rzek Nik i spojrza na nich. - Przez samo k. A wy
jestecie Jekyll i Hyde.
- To bye ty - cigna dziewczyna. - Ty rozmawiae z sidmoklasistami.
- Udzielimy ci lekcji. - Mick Farthing umiechn si bez cienia rozbawienia.
- Bardzo lubi lekcje - rzek Nik. - Gdybycie bardziej przykadali si do swoich, nie
musielibycie szantaowa modszych dzieci i odbiera im kieszonkowego.
Mick zmarszczy czoo.
- Ju nie yjesz, Owens - rzuci.
Nik pokrci gow i machn rk.
- Ja nie, ale oni owszem.
- Jacy oni? - spytaa Mo.
- Tutejsi - odpar Nik. - Posuchajcie, przyprowadziem was tutaj, eby da wam
wybr.
- Nie przyprowadzie nas - wtrci Mick.
- Jestecie tu - przypomnia - chciaem, ebycie tu trafili. Przyszedem tu, a wy za
mn. To to samo.
Mo rozejrzaa si nerwowo.
- Masz tu przyjaci?
- Obawiam si, e nie rozumiesz. Obydwoje musicie przesta. Przestacie si
zachowywa tak, jakby inni si nie liczyli. Przestacie krzywdzi ludzi.
Mo umiechna si drapienie.
- Na mio bosk - rzeka do Micka - walnij go.
- Daem wam szans - rzek Nik.
Rosy chopak zamachn si pici, ale Nika ju tam nie byo i jego pi rbna w
bok nagrobka.
- Gdzie on si podzia? - spytaa Mo. Mick kl i potrzsa rk. Rozejrzaa si
zdumiona po pogronym w cieniu cmentarzu. - By tutaj. Wiesz, e by.
Jej towarzysz nie dysponowa zbytni wyobrani i nie zamierza zaczyna myle.
- Moe uciek? - podsun.
- Nie uciek. Po prostu ju go tu nie ma. - Mo miaa wyobrani; to ona podsuwaa
wszystkie pomysy. Siedzieli na upiornym cmentarzu, zapada zmierzch, a jej wosy na karku
zjeyy si nagle. - Co jest bardzo, bardzo nie tak - mrukna, po czym dodaa wysokim,
spanikowanym gosem: - Musimy std ucieka.
- Znajd tego dzieciaka - oznajmi Mick Farthing. - Pobij go tak, e nie wstanie.
odek Mo cisn si nagle, cienie wok nich jakby si poruszay.
- Mick - powiedziaa - boj si.
Strach jest zaraliwy, potrafi si udzieli. Czasami wystarczy, by kto powiedzia, e
si boi, i strach staje si prawdziwy. Mo bya przeraona i teraz Mick take.
Nie odpowiedzia, po prostu puci si biegiem. Mo pdzia tu za nim. A gdy tak
biegli w stron swego wiata, na ulicy zapalay si latarnie, zamieniajc zmierzch w noc, a
cienie w plamy ciemnoci, w ktrych wszystko mogo si czai.
Biegli tak, dopki nie dotarli do domu Micka. Weszli do rodka i zapalili wszystkie
wiata. Mo zadzwonia do swojej mamy i niemal paczc, zadaa, by ta przyjechaa po ni i
zawioza j do domu, bo tej nocy nie wyjdzie sama na dwr.
Nik z zadowoleniem odprowadzi ich wzrokiem.
- Bardzo dobrze, mj drogi - powiedziaa stojca za nim wysoka kobieta w bieli. -
Najpierw bardzo adne Zniknicie. A potem Strach.
- Dzikuj - odpar Nik. - Nie prbowaem dotd Strachu na ywych. To znaczy
znaem teori, ale... No c.
- Zadziaao jak zoto - rzucia radonie. - Jestem Amabella Persson.
- Nik. Nikt Owens.
- ywy chopiec? Z wielkiego cmentarza na wzgrzu? Naprawd?
- Uhm. - Nik nie zdawa sobie sprawy, e ktokolwiek poza mieszkacami jego
cmentarza sysza o nim. Amabella tymczasem stukaa w nagrobek.
- Rody? Portunia? Chodcie, zobaczcie kto przyszed!
A potem bya ich trjka. Amabella przedstawiaa Nika, a on ciska kolejne donie,
mwic niezmiernie mi mio", poniewa potrafi powita kogo uprzejmie wedle
najlepszych manier ostatnich dziewiciu stuleci.
- Ten tu moci Owens przerazi park dzieci, ktre bez wtpienia na to zasuyy -
wyjaniaa Amabella.
- Dobra robota - rzek Roderick Persson. - apserdaki zachowujce si nagannie, h?
- Zastraszali sabszych - wytumaczy Nik. - Zmuszali, by oddawali im swoje
kieszonkowe, takie rzeczy.
- Przeraenie to niewtpliwie dobry pocztek - oznajmia Portunia Persson,
przysadzista kobieta, znacznie starsza od Amabelli. - A co zaplanowae, gdyby si nie udao?
- Tak naprawd nie zastanawiaem si... - zacz Nik, lecz Amabella mu przerwaa.
- Sugerowaabym Wdrwk w Snach, jako najskuteczniejsze remedium. Umiesz
Wdrowa, prawda?
- Nie jestem pewien - przyzna Nik. - Pan Pennyworth pokaza mi jak, ale tak
naprawd... C, s rzeczy, ktre znam tylko w teorii i...
- Wdrwka w Snach to wietna sprawa - rzeka Portunia Persson. - Ale osobicie
sugerowaabym porzdne Nawiedzenie. To jedyny jzyk, jaki niektrzy rozumiej.
- Och - mrukna Amabella. - Nawiedzenie? Portunia, moja droga, naprawd nie
myl...
- Istotnie, nie mylisz. Na szczcie jednej z nas si to zdarza.
- Musz ju wraca do domu - oznajmi Nik. - Bd si o mnie martwi.
- Oczywicie - odpara rodzina Perssonw. - I jake mio byo ci pozna. I dobrego
wieczoru, modziecze.
Amabella Persson i Portunia Persson patrzyy na siebie gniewnie.
- Wybacz, e pytam - rzek Roderick Persson - ale twj opiekun dobrze si miewa?
- Silas? Tak, doskonale.
- Pozdrw go, prosz. Obawiam si, e na maym cmentarzu, takim jak nasz, nigdy nie
spotkamy prawdziwego czonka Gwardii Honorowej. Dobrze jednak wiedzie, e s w
pobliu.
- Dobranoc - odpar Nik, ktry nie mia pojcia, o czym mwi tamten, ale to
zapamita. - Powtrz mu.
Podnis torb z podrcznikami i ruszy do domu, kryjc si wrd cieni.
***
Zajcia z ywymi nie oznaczay koca lekcji z umarymi. Noce byy dugie, czasami
Nik przeprasza i miertelnie zmczony kad si przed pnoc. Zwykle jednak jako sobie
radzi.
Pan Pennyworth nie mia si na co uskara. Nik przykada si do nauki i zadawa
mnstwo pyta. Tego wieczoru wypytywa go o Nawiedzenia, coraz bardziej szczegowo.
Pan Pennyworth, ktry sam nigdy nie zajmowa si podobnymi rzeczami, odpowiada z
rosncym zakopotaniem.
- Jak dokadnie mam wywoa chodny krg w powietrzu? - pyta. - Chyba ju
opanowaem Strach, ale jak przej wyej, do Grozy?
Pan Pennyworth wzdycha, chrumka i stara si jak mg najlepiej wyjani. Nim
skoczyli, mina czwarta rano.
Nastpnego dnia w szkole Nik by bardzo zmczony. Na pierwszej lekcji, historii -
ktry to przedmiot lubi, cho czsto musia walczy z pokus mwienia, e co nie
wydarzyo si tak jak w podrczniku, przynajmniej wedug ludzi, ktrzy w tym uczestniczyli -
oczy same mu si zamykay.
Stara si usilnie skupi na lekcji, tote nie zwraca uwagi na otoczenie. Myla o krlu
Karolu I, o swoich rodzicach, o pani i panu Owensie i drugiej rodzinie, tej, ktrej nie
pamita, gdy kto zastuka do drzwi. Caa klasa i pan Kirby spojrzeli, kto to
(pierwszoklasista, ktrego przysano po podrcznik). Gdy si odwrcili, Nik poczu, jak co
ukuo go mocno w grzbiet doni. Nie krzykn, jedynie unis wzrok.
Mick Farthing umiecha si do niego. W rce trzyma zaostrzony owek.
- Nie boj si ciebie - wyszepta.
Nik przyjrza si swojej rce. W miejscu, gdzie grafit przebi skr, zebraa si maa
kropla krwi.
Tego popoudnia Mo Quilling mina Nika na korytarzu. Oczy miaa otwarte tak
szeroko, e widzia biaka otaczajce tczwki.
- Jeste dziwny - rzeka. - Nie masz adnych przyjaci.
- Nie przychodz tu szuka przyjaci - odpar szczerze - tylko si uczy.
Jej nos drgn.
- Wiesz, jakie to dziwaczne? Nikt nie chodzi do szkoy, eby si uczy. Przychodzisz
tu, bo musisz.
Nik wzruszy ramionami.
- Nie boj si ciebie - oznajmia. - Nie wiem, jak sztuczk wczoraj wycie, ale mnie
nie przestraszye.
- Dobra - odrzek i odszed w gb korytarza.
Zastanawia si, czy zaangaowanie si w t spraw byo pomyk. Bez wtpienia
popeni bd w ocenie. Mo i Mick zaczli o nim gada, pewnie sidmoklasici take. Inne
dzieci patrzyy na niego, pokazyway go sobie. Stawa si obecnoci, nie nieobecnoci, i nie
czu si z tym dobrze. Silas ostrzega, by si nie wychyla. Radzi, by przechodzi przez szko
w pZnikniciu, lecz teraz wszystko si zmienio.
Tego wieczoru podczas rozmowy z opiekunem opowiedzia mu o wszystkim. Nie
spodziewa si pozytywnej reakcji Silasa.
- Trudno mi uwierzy, e moge by taki, taki... gupi. Mwiem ci przecie, e masz
pozosta niewidzialny. A ty stae si tematem rozmw w caej szkole?
- A co niby miaem zrobi?
- Nie to - uci Silas. - Czasy si zmieniy. Teraz mog ci obserwowa, Nik, mog ci
znale. - Wyranie walczy z gniewem, opanowywa go. Niewzruszona twarz bya niczym
twarda skorupa skalna, kryjca rozpalon law.
Nik wiedzia, jak wcieky jest teraz Silas, tylko dlatego, e dobrze go zna. Przekn
lin.
- Co mam robi? - spyta z prostot.
- Nie wrcisz tam - odpar Silas. - Cay ten pomys ze szko stanowi eksperyment.
Przyznajmy po prostu, e zakoczy si niepowodzeniem.
Nik milcza krtk chwil.
- Nie chodzi tylko o nauk - rzek w kocu - ale o inne sprawy. Wiesz, jak mio jest
by w pomieszczeniu penym ludzi, ktrzy oddychaj?
- Sam nigdy si tym nie rozkoszowaem - uci Silas. Czyli jutro nie wracasz do
szkoy.
- Ja nie uciekn. Nie przed Mo ani Mickiem, ani szko. Prdzej opuszcz to miejsce.
- Zrobisz to, co ci ka, chopcze. - Silas wezbra w ciemnoci gniewem niczym
aksamitny wulkan.
- Albo co? - Nika zapieky policzki. - Co zrobisz, eby mnie tu zatrzyma? Zabijesz?
Odwrci si na picie i ruszy ciek wiodc do bramy i poza cmentarz.
Silas zacz go woa, potem umilk i zosta sam w mroku.
Zazwyczaj z jego twarzy nic nie dawao si odczyta, teraz przypominaa ksig
zapisan ju dawno zapomnianym alfabetem. Silas opatuli si cieniami niczym kocem,
patrzc w lad za odchodzcym chopcem. Nawet nie prbowa pj za nim.
***
Mick Farthing lea w ku. Spa i ni o piratach na sonecznym bkitnym morzu,
kiedy wszystko zaczo si psu. W jednej chwili by kapitanem swego wasnego pirackiego
okrtu - radosnego statku z zaog posusznych jedenastolatkw i dziewczyn, ktre bez
wyjtku byy rok czy dwa starsze od Micka i wyglday przelicznie w swych pirackich
kostiumach; w nastpnej sta samotnie na pokadzie, a w jego stron pdzi potny, mroczny
okrt wielkoci tankowca, z poszarpanymi czarnymi aglami i czaszk osadzon na dziobie.
A potem, jak to bywa w snach, znalaz si na czarnym pokadzie nowego statku. Kto
patrzy na niego z gry.
- Nie boisz si mnie - rzek stojcy nad nim mczyzna.
Mick unis wzrok. Ba si we nie, ba owego mczyzny o martwej twarzy,
odzianego w piracki strj, z doni na rkojeci szabli.
- Mylisz, e jeste piratem, Mick? - spyta jego przeladowca i nagle co w nim
wydao mu si znajome.
- Ty jeste tym chopakiem - rzek. - Nickiem Owensem.
- Ja - odpar przeladowca - jestem Nikt. A ty musisz si zmieni, odsoni now kart,
naprawi swe bdy i tak dalej. Albo zrobi si bardzo le.
- le? Jak?
- le w twojej gowie - odpar krl piratw, ktry teraz by tylko chopcem z jego
klasy. Znajdowali si w sali gimnastycznej, nie na pokadzie statku pirackiego, cho burza nie
ustpia i podoga falowaa i koysaa si niczym okrt na morzu.
- To tylko sen - rzek Mick.
- Oczywicie, e to sen - odpar tamten chopak. - Musiabym by potworem, by umie
zrobi co takiego na jawie.
- Co moesz mi zrobi we nie? - Mick si umiechn. - Nie boj si ciebie. Wci
masz lad po moim owku. - Wskaza grzbiet doni Nika i czarny punkcik pozostawiony
przez grafit.
- Miaem nadziej, e nie bd musia tego robi - powiedzia tamten. Przechyli
gow, jakby nasuchiwa. - S godne - doda.
- Ale co?
- Stwory w piwnicy. Czy moe pod pokadem, zaley, czy to szkoa, czy statek,
prawda?
Mick poczu zalki paniki.
- To nie... pajki... prawda?
- Moliwe - odpar tamten. - Wkrtce si dowiesz, czy nie?
Mick pokrci gow.
- Nie - rzek. - Prosz, nie.
- C - odpar chopak - wszystko zaley od ciebie. Zmie si albo trafisz do piwnicy.
Haas sta si goniejszy - chr szmerw, szelestw, tupotw. I cho Mick Farthing
nie mia pojcia co to, by absolutnie, cakowicie, stuprocentowo pewien, e czymkolwiek by
si okazao, byaby to najstraszniejsza rzecz, jak kiedykolwiek widzia - i zobaczy - w
yciu...
Obudzi si z krzykiem.
***
Nik usysza w krzyk, wrzask grozy, i ogarno go zadowolenie z dobrze wykonanej
pracy.
Sta na chodniku przed domem Farthingw, twarz mia wilgotn od gstej nocnej
mgy. By zachwycony i wyczerpany, ledwie panowa nad Wdrowaniem w Snach i cay czas
zdawa sobie spraw, e w owym nie nie ma niczego prcz Micka i jego samego, a Mick
wystraszy si jedynie dwiku.
Nik czu jednak zadowolenie. Chopak zawaha si, nim znw zacznie drczy modsze
dzieci.
A teraz?
Wsun rce do kieszeni i ruszy naprzd, niepewny, dokd zmierza. Opuci szko,
pomyla, tak jak opuci cmentarz. Uda si gdzie, gdzie nikt go nie zna, caymi dniami
bdzie siedzia w bibliotece, czyta ksiki i sucha oddechw ludzi. Zastanawia si, czy na
wiecie wci istniej bezludne wyspy, takie jak ta, na ktrej rozbi si Robinson Crusoe.
Mgby zamieszka na jednej z nich.
Nie patrzy w gr. Gdyby to zrobi, ujrzaby par wodnistobkitnych oczu,
obserwujcych go uwanie z okna sypialni.
Skrci w alejk. Czu si lepiej z dala od wiate.
- A zatem uciekasz? - spyta dziewczcy gos.
Nik nie odpowiedzia.
- To wanie rnica midzy ywymi i umarymi, nieprawda? - doda gos. Nik
wiedzia, e naley do Lizy Hempstock, cho nie widzia samej czarownicy. - Umarli ci nie
zawodz. Przeyli ju swoje ycie, zrobili to co zrobili. My si nie zmieniamy, ywi
natomiast zawsze zawodz. Spotykasz chopca, dzielnego i szlachetnego, a kiedy dorasta,
ucieka.
- To niesprawiedliwe - zaprotestowa Nik.
- Nikt Owens, ktrego znam, nie uciekby z cmentarza, nie poegnawszy si z tymi,
ktrym na nim zaley. Zamiesz serce pani Owens.
Nik o tym nie pomyla.
- Pokciem si z Silasem - oznajmi.
- I co?
- Chce, ebym wrci na cmentarz. Przesta chodzi do szkoy. Uwaa, e to zbyt
niebezpieczne.
- Czemu? Twoje zdolnoci wraz z moimi zaklciami wystarcz, by ledwie ci
zauwaali.
- Zaczem si angaowa. Bya tam parka dzieciakw zastraszajcych innych.
Chciaem, eby przestali. Zwrciem na siebie uwag...
Teraz widzia ju Liz, mglist posta w alejce, dotrzymujc mu kroku.
- On gdzie tu jest i chce, eby zgin - odpara. - Ten, ktry zabi twoj rodzin. My,
na cmentarzu, chcemy, eby pozosta przy yciu. Chcemy, eby nas zaskoczy i zawid,
zdumia i zadziwi. Wracaj do domu, Nik.
- Ja... powiedziaem co Silasowi. Bdzie zy.
- Gdyby go nie obchodzi, nie wpadby w zo - odpara jedynie.
Stopy Nika lizgay si na zacieajcych uliczk jesiennych liciach. Mga
rozmazywaa krawdzie wiata. Nic nie byo tak wyrane, jak sdzi jeszcze par minut
wczeniej.
- Wdrowaem w Snach - rzek.
- I jak ci poszo?
- Dobrze. No, w porzdku.
- Powiniene powiedzie panu Pennyworthowi. Ucieszy si.
- Masz racj - przyzna. - Powinienem.
Dotar do koca alejki i zamiast skrci w prawo, jak zamierza, skrci w lewo, na
gwn ulic wiodc z powrotem do Dunstan Road i na wzgrze, na cmentarz.
- I co? - spytaa Liza Hempstock. - Co teraz robisz?
- Wracam do domu - wyjani. - Tak jak mwia.
Wok pony sklepowe wiata. Nik czu w powietrzu wo rozgrzanego tuszczu z
frytkami na rogu. Kamienne pyty poyskiway.
- To dobrze - odpara Liza Hempstock, znw niewidoczna, a potem dodaa: - Uciekaj!
Albo Zniknij! Co jest nie tak!
Nik mia jej wanie powiedzie, e wszystko w porzdku, e to niemdre z jej strony,
gdy wielki samochd z byskajcym na dachu wiatem zawrci gwatownie z przeciwnej
strony ulicy i zatrzyma si przed nim. Ze rodka wysiado dwch mczyzn.
- Przepraszam, mody czowieku - rzek jeden - policja. Mgbym spyta, co robisz tak
pno na dworze?
- Nie wiedziaem, e prawo tego zabrania - odpar Nik.
Wyszy z policjantw otworzy tylne drzwi samochodu.
- Czy to jest mody czowiek, ktrego widziaa, panienko?
Mo Quilling wysiada z samochodu, spojrzaa na Nika i si umiechna.
- To on - oznajmia. - By w naszym ogrodzie i rozbija rne rzeczy. A potem uciek. -
Popatrzya Nikowi prosto w oczy. - Widziaam ci z sypialni - dodaa. - Myl, e to on stuk
okna w ssiedztwie.
- Jak si nazywasz? - spyta niszy z policjantw. Mia rude wsy.
- Nikt - odpar Nik, a potem: - Au!
Rudy policjant chwyci jego ucho midzy kciuk i palec wskazujcy i cisn mocno.
- Tylko bez takich tekstw - rzek. - Odpowiadaj uprzejmie na pytania. Jasne?
Nik milcza.
- Gdzie dokadnie mieszkasz? - naciska policjant.
Nik milcza. Prbowa Znikn, lecz Znikanie - nawet wzmocnione zaklciem
wiedmy - wymaga, by uwaga ludzi skupiaa si na czym innym, a w tym momencie
spojrzenia wszystkich - nie mwic o parze silnych doni - koncentroway si na nim.
- Nie moecie mnie aresztowa za to, e nie podam wam nazwiska ani adresu -
powiedzia.
- Nie - odpar policjant. - Nie mog. Ale mog ci zabra na komisariat i zatrzyma,
dopki nie podasz nam nazwiska rodzica, opiekuna, odpowiedzialnego dorosego, ktremu
moemy ci przekaza.
Wcign Nika na tylne siedzenie, gdzie siedziaa Mo Quilling z umiechem kota,
ktry wanie zjad kanarka.
- Zobaczyam ci z frontowego okna - powiedziaa cicho - i zadzwoniam na policj.
- Nic nie robiem - odpar Nik. - Nie byo mnie nawet w twoim ogrodzie. I dlaczego
waciwie zabrali ci, eby mnie znalaza?
- Cicho tam! - warkn wyszy policjant.
Wszyscy umilkli. Wz zajecha przed dom, ktry musia nalee do Mo. Wyszy
policjant otworzy przed ni drzwi, a ona wysiada.
- Zadzwonimy jutro, damy zna twoim rodzicom, czego si dowiedzielimy - oznajmi
wysoki policjant.
- Dziki, wujku Tamie. - Mo si umiechna. - Speniam tylko swj obowizek.
W milczeniu jechali z powrotem przez miasto. Nik stara si z caych si Znikn; bez
powodzenia. Czu si nieszczliwy. W cigu jednego wieczoru po raz pierwszy naprawd
pokci si z Silasem, prbowa uciec z domu, nie udao mu si uciec, a teraz nie udao mu
si wrci. Nie mg powiedzie policjantom, gdzie mieszka, ani poda nazwiska.
Reszt ycia spdzi w policyjnej celi albo w wizieniu dla dzieci. Czy istniej
wizienia dla dzieci? Nie mia pojcia.
- Przepraszam? Czy macie wizienia dla dzieci? - spyta mczyzn na przednim
siedzeniu.
- A co, zaczynasz si ba? - odpowiedzia pytaniem wujek Mo. - Nie dziwi ci si.
Wy, dzieciaki, i te wasze szalestwa. Niektre z was zasuyy na zamknicie.
Nik nie by pewien, czy oznacza to tak, czy nie. Wyjrza przez okno. Co wielkiego
leciao w powietrzu nad samochodem, z boku, co ciemniejszego i wikszego ni najwikszy
ptak. Co wielkoci czowieka, co migotao i trzepotao przy kadym ruchu, niczym
stroboskopowy lot nietoperza.
- Kiedy dojedziemy na komisariat - powiedzia rudy policjant - najlepiej od razu podaj
nam nazwisko i powiedz, kogo powiadomi. Zadzwonimy tam, powiemy, e porzdnie ci
ochrzanilimy, i zabior ci do domu. Rozumiesz? Ty bdziesz wsppracowa, a nam bdzie
atwiej, mniej roboty papierkowej. W kocu jestemy przyjacimi.
- Za bardzo mu odpuszczasz. Noc w celi nie jest taka straszna - wtrci wysoki
policjant. Potem obejrza si na Nika. - Chyba e to akurat cika noc i bdziemy musieli
wsadzi ci razem z pijakami. Potrafi by paskudni.
On kamie, pomyla Nik. Robi to specjalnie: jeden miy, drugi twardy.
I wtedy samochd policyjny skrci i rozleg si huk. Co wielkiego przeturlao si
przez mask i poleciao na bok. Zapiszczay hamulce, samochd zatrzyma si gwatownie, a
rudy policjant zacz kl pod nosem.
- Go po prostu wybieg na drog! - rzuci. - Widziae!
- Nie jestem pewien, co widziaem - odpar wysoki. Ale z pewnoci w co uderzye.
Wysiedli z wozu i zaczli wieci latarkami.
- By ubrany na czarno - mwi rudzielec. - Nic nie wida.
- Jest tam! - krzykn wysoki.
Obaj popieszyli do lecego na ziemi ciaa, unoszc latarki.
Nik sprawdzi klamki z tyu. Nie dziaay, a tylne siedzenie od przedniego odgradzaa
metalowa krata. Nawet gdyby Znikn, wci tkwiby uwiziony na tylnym siedzeniu
policyjnego samochodu.
Wychyli si jak tylko mg, wycigajc szyj i prbujc zobaczy, co si dzieje, co
ley na drodze.
Rudy policjant przykucn obok ciaa, przyglda mu si. Drugi, ten wyszy, sta nad
nim, owietlajc latark twarz.
Nik spojrza na ow twarz i zacz rozpaczliwie, gorczkowo tuc piciami o szyb.
Wysoki policjant podszed do wozu.
- Co jest? - spyta rozdraniony.
- Potrcilicie mojego... mojego tat! - odpar Nik.
- artujesz.
- Wyglda jak on. Mgbym si przyjrze?
Wysoki policjant si zgarbi.
- Ej! Simon, dzieciak twierdzi, e to jego ojciec.
- Chyba, kurna, artujesz.
- Myl, e mwi serio. - Wysoki policjant otworzy drzwi, Nik wysiad.
Silas lea na ziemi na plecach, w miejscu gdzie odrzuci go samochd. By miertelnie
nieruchomy.
Nika zapieky oczy.
- Tato? - powiedzia. - Zabilicie go!
Nie kami, doda w duchu - nie tak naprawd.
- Wezwaem ju karetk - odpar Simon, policjant o rudym wsie.
- To by wypadek - doda drugi.
Nik przykucn obok Silasa, ucisn jego zimn do.
Jeli naprawd wezwali karetk, nie mieli zbyt wiele czasu.
- To ju koniec waszej kariery.
- To by wypadek, widziae!
- Wyskoczy na...
- Chcecie wiedzie, co widziaem? - odpar gniewnie Nik. - Widziaem, e zgodzi si
pan zrobi przysug siostrzenicy i nastraszy dzieciaka, z ktrym pokcia si w szkole.
Aresztowa mnie pan bez nakazu za to, e byem pno poza domem. A potem, kiedy mj
tato wybieg na drog, prbujc was zatrzyma albo dowiedzie si o co chodzi, specjalnie go
przejechalicie.
- To by wypadek - powtrzy Simon.
- Kcie si w szkole z Mo? - spyta wuj Mo.
- Oboje chodzimy do smej be, w szkole w starym miecie - odpar Nik. - A wy
zabilicie mojego tat.
W oddali sysza syren.
- Simon - rzuci wysoki mczyzna - musimy o tym pogada.
Przeszli na drug stron wozu, pozostawiajc Nika samego, wrd cieni, z
nieruchomym Silasem. Nik sysza, jak dyskutuj gorczkowo.
Wrd wielu sw pady takie, jak twoja cholerna siostrzenica" oraz gdyby tylko
patrzy na drog!". Simon dgn palcem Tama w pier.
- Nie patrz na nas - wyszepta Nik. - Teraz! - I Znikn.
Co zawirowao w ciemnoci i ciao lece dotd na ziemi stao teraz obok niego.
- Zabior ci do domu - powiedzia Silas. - Zap mnie za szyj.
Nik posucha, przywierajc mocno do opiekuna. Pomknli przez noc, zmierzajc w
stron cmentarza.
- Przepraszam - powiedzia Nik.
- Ja te przepraszam - odpar Silas.
- Czy to bolao? Kiedy dae si potrci?
- Tak. Powiniene podzikowa swojej przyjacice czarownicy. Przysza i mnie
znalaza. Powiedziaa, e masz kopoty, i jakie dokadnie.
Wyldowali na cmentarzu. Nik spojrza na swj dom, jakby go ujrza po raz pierwszy.
- To, co si dzi stao, byo gupie, prawda? To znaczy naraziem nas na
niebezpieczestwo.
- Nie tylko nas, mody Nikcie Owensie.
- Miae racj - przyzna Nik. - Ju tam nie wrc. Nie do tej szkoy i nie w ten sposb.
***
Maureen Quilling przeywaa najgorszy tydzie swego ycia: Mick Farthing ju z ni
nie rozmawia, jej wuj Tam nakrzycza na ni z powodu Owensa, a potem zabroni
wspomina komukolwiek o wydarzeniach tamtego wieczoru, inaczej mgby straci prac, a
wwczas nie chciaby by w jej skrze; rodzice byli na ni wciekli, czua si zdradzona
przez cay wiat, nawet sidmoklasici ju si jej nie bali. Co okropnego. Chciaa, by w
Owens, ktrego winia za wszystko, co j spotkao, zwija si z blu i strachu. Jeli sdzi, e
aresztowanie to co strasznego... Zaczynaa snu skomplikowane plany zemsty, rozbudowane
i paskudne. Tylko one sprawiay, e czua si lepiej. Ale nawet te myli nie do koca
pomagay.
Jeli istniao co, czego Mo si baa, to sprztanie pracowni przyrodniczej -
odstawianie na miejsce palnikw Bunsena, sprawdzanie, czy wszystkie probwki, szalki
Petriego, nieuywane papierowe filtry i tak dalej trafiy tam gdzie powinny.
cile przestrzegany system rotacyjny sprawia, e musiaa to robi raz na dwa
miesice. Logiczne jednak, e wizyta w pracowni, w dodatku samotna, przypada wanie na
ten tydzie, najgorszy tydzie jej ycia.
Przynajmniej pani Hawkins, uczca nauk przyrodniczych, wci tam bya. Zgarniaa
papiery i zbieraa swoje rzeczy, jak to pod koniec dnia pracy. Obecno drugiego czowieka
dodawaa Mo otuchy.
- Dobrze ci idzie, Maureen - powiedziaa pani Hawkins.
Biay w w soju z formalin patrzy na nie lepymi oczyma.
- Dzikuj - odpara Mo.
- Czy nie powinno was by dwoje? - spytaa pani Hawkins.
- Miaam to robi z Owensem, ale od kilku dni nie zjawia si w szkole.
Nauczycielka zmarszczya brwi.
- Ktry to? - spytaa z roztargnieniem. - Nie mam go na licie.
- Nick Owens. Do ciemne wosy, troch za dugie, maomwny. To on potrafi
nazwa wszystkie koci na klaswce. Pamita pani?
- Niespecjalnie - przyznaa pani Hawkins.
- Musi pani pamita! Dlaczego nikt go nie pamita?! Nawet pan Kirby!
Pani Hawkins wsuna do torby reszt kartek i wstaa.
- C, doceniam, e robisz to sama, moja droga. Nie zapomnij przed wyjciem
przetrze wszystkich blatw. I znikna, zamykajc za sob drzwi.
Pracownie naukowe byy stare, stay w nich dugie stoy z ciemnego drewna, z
wbudowanymi zaworami gazu, kranami i zlewami, a take ciemne, drewniane regay, na
ktrych ustawiono okazy w wielkich budach. Stworzenia pywajce w owych butlach nie
yy, i to od bardzo dawna. W kcie pomieszczenia sta nawet poky ludzki szkielet. Mo
nie wiedziaa, czy by prawdziwy, czy nie, ale w tej chwili budzi w niej dreszcz.
Kady, nawet najsabszy dwik odbija si echem od cian. Zapalia wszystkie lampy,
cznie z t nad tablic, po to by poczu si lepiej. W pokoju zrobio si zimno, poaowaa,
e nie moe podkrci ogrzewania. Podesza do jednego z duych metalowych kaloryferw i
dotkna. Niemal parzy. Ona jednak draa z zimna.
Puste pomieszczenie niepokoio sam swoj pustk. Mo miaa wraenie, e nie jest
sama, e kto j obserwuje. Oczywicie, e mnie obserwuj, pomylaa. Sto martwych
stworze w sojach i wszystkie na mnie patrz, nie mwic ju o szkielecie. Zerkna na
pki. I wtedy martwe stworzenia w sojach zaczy si porusza. W o lepych,
mlecznobiaych oczach zwija si w soju z alkoholem. Pozbawione pyska kolczaste morskie
stworzenie obracao si w swym pynnym domu. Kociak, martwy od dziesicioleci, odsoni
zby i zacz drapa szko.
Mo zamkna oczy. To si nie dzieje naprawd, powiedziaa w duchu. Tylko to sobie
wyobraam.
- Nie boj si - oznajmia gono.
- To dobrze - odpar kto stojcy w cieniu obok tylnych drzwi. - Strach to paskudne
uczucie.
- Nikt z nauczycieli ci nie pamita - rzeka.
- Ale ty mnie pamitasz - odpar chopak odpowiedzialny za wszystkie jej
nieszczcia.
Podniosa szklan zlewk i cisna w niego. Nie trafia jednak i naczynie roztrzaskao
si o cian.
- Jak tam Mick? - spyta chopak jak gdyby nigdy nic.
- Wiesz jak - warkna. - Nie odzywa si do mnie, siedzi tylko w klasie, a potem wraca
do domu i odrabia zadania. Pewnie w wolnym czasie buduje sobie makiet kolejki.
- To dobrze - mrukn.
- A ty? Od tygodnia nie byo ci w szkole. Masz powane kopoty, Nicku Owensie.
Niedawno bya u mnie policja, szukali ci.
- To mi przypomina... Jak tam twj wuj Tam?
Mo nie odpowiedziaa.
- W pewnym sensie - rzek - wygraa. Nie wrc do szkoy. W innym jednak
przegraa. Czy bya kiedy nawiedzona, Maureen Quilling? Spojrzaa kiedy w lustro,
zastanawiajc si, czy patrzce na ciebie oczy nale do ciebie? Siedziaa kiedy w pustym
pokoju i nagle uwiadomia sobie, e nie jeste sama? To mao przyjemne.
- Zamierzasz mnie nawiedza? - Gos jej zadra.
Nik milcza i tylko patrzy na ni. W przeciwlegym kcie pokoju co trzasno, jej
torba zsuna si z krzesa na podog. Gdy Mo si obejrzaa, przekonaa si, e jest sama. A
przynajmniej nie ma z ni nikogo, kogo by widziaa. Jej droga do domu miaa by bardzo
duga i bardzo ciemna.
***
Chopiec i jego opiekun stali na szczycie wzgrza, spogldajc na cignce si w dole
wiata miasta.
- Nadal ci boli? - spyta chopiec.
- Odrobin - odpar opiekun. - Ale moje rany szybko si goj. Wkrtce bd zupenie
zdrw.
- Czy to ci mogo zabi? No wiesz, kiedy rzucie si pod samochd?
Opiekun pokrci gow.
- Istniej sposoby na zabicie takich jak ja, ale nie uywa si do tego samochodw.
Jestem bardzo stary i bardzo odporny.
- Myliem si, prawda? - rzek Nik. - Chodzio o to, eby nikt mnie nie zauway, ale ja
musiaem wtrci si do spraw innych dzieciakw i nim si obejrzaem, zjawia si policja i
inne takie. Bo byem samolubny.
Silas unis brwi.
- Nie bye samolubny. Musisz przebywa wrd swoich. To zrozumiae. Tyle e tam,
w wiecie ywych, jest trudniej i nie moemy tak atwo ci chroni. Chciaem, eby by
bezpieczny, ale dla takich jak ty istnieje tylko jedno absolutnie bezpieczne miejsce. Nie
dotrzesz w nie, dopki twoje przygody nie dobiegn koca i nie bd ju miay znaczenia.
Nik potar doni o nagrobek Thomasa R. Stauta (1817-1851. egnany z gbokim
alem przez wszystkich, ktrzy go znali), czujc mech kruszcy si pod palcami.
- On wci tam jest - rzek. - Czowiek, ktry zabi moj pierwsz rodzin. Nadal
musz si dowiedzie jak najwicej o ludziach. Powstrzymasz mnie przed wyjciem z
cmentarza?
- Nie, to by bd i od tego czasu obaj si czego nauczylimy.
- A zatem co?
- Postaramy si zaspokoi twoj ciekawo historii, ksiek i wiata. Istniej jeszcze
biblioteki i inne sposoby. A take wiele miejsc, w ktrych moesz znale si wrd innych
ywych ludzi, na przykad w teatrze czy kinie.
- Co to takiego? Co jak pika nona? W szkole podobao mi si, jak w ni grali.
- Pika nona. Hm. To zwykle nieco za wczenie jak na mnie - odpar Silas. - Ale
panna Lupescu mogaby zabra ci na mecz, kiedy znw si tu zjawi.
- Bardzo bym chcia - przyzna Nik.
Ruszyli razem w d zbocza.
- W cigu ostatnich kilku tygodni - rzek Silas - obaj zostawilimy po sobie zbyt wiele
wspomnie i ladw. Oni wci ci szukaj, wiesz?
- Ju mi mwie - odpar Nik. - Ale skd ty wiesz? I kim oni s? I czego chc?
Silas jedynie pokrci gow i nie zdradzi niczego wicej. Na razie Nik musia si
zadowoli tym, co ju wiedzia.
ROZDZIA
SIDMY

A imi ich Jack

Przez ostatnie kilka miesicy Silas by bardzo zajty. Znika z cmentarza na kilka dni, czasem
nawet tygodni. W okresie wit panna Lupescu zastpowaa go trzy tygodnie i Nik jada z ni
posiki w maym mieszkanku w starym miecie. Zabraa go nawet na mecz pikarski, tak jak
obieca Silas, ale potem, uszczypnwszy policzki Nika i nazwawszy go Nimini, swym
ulubionym zdrobnieniem, musiaa wraca do miejsca, ktre nazywaa Starym Krajem".
Teraz nie byo ani Silasa, ani panny Lupescu. Pastwo Owens siedzieli w grobowcu
Josiaha Worthingtona, rozmawiajc z gospodarzem. adne nie wygldao na uszczliwione.
- Chcecie powiedzie, e nie uprzedzi nikogo z was, dokd si wybiera i jak macie
zaj si dzieckiem? - spyta Josiah Worthington. Gdy Owensowie pokrcili gowami,
mrukn: - Gdzie on si podziewa?
adne z nich nie potrafio odpowiedzie.
- Nigdy dotd nie znika na tak dugo - rzek pan Owens. - A kiedy dziecko si zjawio,
przyrzek nam. Przyrzek, e tu bdzie albo przyle kogo, kto pomoe nam si nim zaj.
Przyrzek.
- Obawiam si, e co musiao mu si sta. - Pani Owens bya bliska ez. A potem
ogarn j gniew. - To okropne z jego strony! Czy nie istnieje jaki sposb, by go znale,
przywoa z powrotem?
- Nie znam adnego - przyzna Josiah Worthington. Ale przypuszczam, e zostawi w
krypcie pienidze na jedzenie dla chopca.
- Pienidze! - prychna pani Owens. - Po co komu pienidze?
- Bd potrzebne Nikowi, jeli ma pj kupi sobie co do jedzenia - zacz pan
Owens, lecz ona odwrcia si do niego.
- Jeste rwnie okropny jak on!
Opucia grobowiec Worthingtona i ruszya na poszukiwania syna, ktrego zgodnie z
oczekiwaniami znalaza na szczycie wzgrza. Spoglda w d na miasto.
- Grosik za twoje myli - zagadna.
- Nie masz grosika - odpar Nik. Skoczy ju czternacie lat i by wyszy od matki.
- Mam dwa w trumnie. Pewnie nieco zaniedziay, ale nadal tam s.
- Mylaem o wiecie - powiedzia Nik. - Skd w ogle wiemy, e czowiek, ktry
zabi moj rodzin, nadal yje? e wci tam jest?
- Silas mwi, e tak.
- Ale Silas nie mwi nam niczego innego.
- Chce dla ciebie jak najlepiej - rzeka pani Owens. Wiesz o tym.
- Dziki - odpar obojtnie Nik. - W takim razie gdzie jest?
Pani Owens nie odpowiedziaa.
- Widziaa czowieka, ktry zabi moj rodzin, prawda? W dniu, gdy mnie
adoptowaa.
Pani Owens skina gow.
- Jaki on by?
- Patrzyam wtedy gwnie na ciebie. Pomylmy... Mia ciemne wosy, bardzo ciemne.
I baam si go. Mia ostre rysy twarzy, w oczach gd i jednoczenie wcieko. Silas go
wyprowadzi.
- Czemu po prostu go nie zabi? - zapyta gwatownie Nik. - Powinien by go wtedy
zabi.
Pani Owens musna grzbiet doni Nika zimnymi palcami.
- On nie jest potworem, Niku.
- Gdyby Silas wtedy go zabi, bybym teraz bezpieczny. Mgbym pj
dokdkolwiek.
- Silas wie o tych rzeczach wicej ni ty czy ktokolwiek z nas. Wie te duo o yciu i
mierci - dodaa. - To nie takie atwe.
- Jak si nazywa? - naciska Nik. - Czowiek, ktry ich zabi.
- Nie powiedzia. Nie wtedy.
Nik przekrzywi gow, wpatrujc si w ni oczami szarymi jak gradowe chmury.
- Ale ty wiesz, prawda?
- Nic nie moesz zrobi - odpara pani Owens.
- Owszem mog. Mog si uczy, mog nauczy si wszystkiego, co musz wiedzie,
wszystkiego co zdoam. Uczyem si o ghulowych bramach, nauczyem si Wdrowa w
Snach. Panna Lupescu nauczya mnie obserwowa gwiazdy, Silas nauczy mnie ciszy.
Potrafi Nawiedza i Znika. Znam kady cal tego cmentarza.
Pani Owens dotkna ramienia syna.
- Pewnego dnia... - zacza i si zawahaa. Pewnego dnia nie bdzie moga go dotkn,
pewnego dnia on ich opuci. Pewnego dnia. Po chwili podja decyzj i zakoczya: - Silas
powiedzia mi, e czowiek, ktry zabi twoj rodzin, nazywa si Jack.
Nik przez chwil milcza, w kocu pokiwa gow.
- Matko?
- O co chodzi, synu?
- Kiedy Silas wrci?
Z pnocy powia zimny nocny wiatr.
Pani Owens nie bya ju za. Baa si o syna.
- Chciaabym wiedzie, mj kochany chopcze - mrukna jedynie. - Chciaabym
wiedzie.
***
Scarlett Amber Perkins miaa pitnacie lat. W tym momencie siedziaa na grnym
pokadzie starego pitrowego autobusu, kipic gniewem. Nienawidzia rodzicw za to, e si
rozeszli. Nienawidzia matki za to, e ta wyprowadzia si ze Szkocji. Nienawidzia ojca, bo
nie obchodzio go, e wyjechaa. Nienawidzia tego miasta, bo cakowicie rnio si od
Glasgow, w ktrym dorastaa, i poniewa od czasu do czasu skrcaa za rg, dostrzegaa co i
wiat wok nagle stawa si bolenie, straszliwie znajomy.
Tego ranka nie wytrzymaa i naskoczya na matk.
- W Glasgow przynajmniej miaam przyjaci! - rzucia, nie do koca krzyczc, nie do
koca paczc. - Ju nigdy ich nie zobacz.
- Przynajmniej jeste gdzie, gdzie ju kiedy bya - odpara matka. - To znaczy
mieszkalimy tu, kiedy bya maa.
- Nie pamitam - warkna Scarlett. - Poza tym, nikogo tu nie znam. Chcesz, ebym
odszukaa przyjaci z czasw, kiedy miaam pi lat? Czy tego wanie chcesz?
- Ja ci nie powstrzymuj - rzeka matka.
Scarlett odbbnia dzie w szkole, nadal wcieka. Wci czua gniew. Nienawidzia
szkoy, nienawidzia wiata, a w tej chwili nienawidzia zwaszcza miejskich autobusw.
Co dzie po szkole autobus 97 do centrum zawozi j spod bramy na koniec ulicy, przy
ktrej jej matka wynaja niewielkie mieszkanko. Owego wietrznego kwietniowego dnia
czekaa na przystanku niemal p godziny i nie zjawio si 97. Gdy zatem zobaczya 121 z
napisem Centrum, wsiada. Lecz w miejscu, gdzie jej autobus zawsze skrca w prawo, ten
skrci w lewo, w gb starego miasta, mijajc ogrody publiczne, na rynek, obok pomnika
Josiaha Worthingtona, baroneta, po czym zacz wspina si krt drog na wzgrze. Po obu
stronach sterczay wysokie domy. Na ich widok zo Scarlett znikna, zastpi j al nad
sob.
Zesza na d, przesuna si naprzd, przyjrzaa tabliczce zabraniajcej rozmw z
kierowc w czasie jazdy, po czym rzeka:
- Przepraszam, chciaam si dosta na Acacia Avenue.
Autobus prowadzia rosa kobieta o skrze ciemniejszej nawet ni skra Scarlett.
- Powinna bya zatem wsi w dziewidziesit siedem.
- Ale ten te jedzie do centrum.
- Owszem, ale kiedy tam dotrzesz, nadal bdziesz musiaa si cofn. - Kobieta
westchna. - Najlepiej, eby wysiada tutaj i zesza ze wzgrza. Przed ratuszem zobaczysz
przystanek, zatrzymuje si tam numer cztery i pidziesit osiem. Oba dowioz ci prawie na
Acacia Avenue. Moesz wysi przy orodku sportowym i stamtd pj pieszo.
Zapamitaa?
- Czwrka albo pidziesitka semka.
- Wypuszcz ci tutaj. - To by przystanek na danie, na zboczu, tu obok wielkiej
otwartej elaznej bramy. Wyglda niezachcajco i ponuro. Scarlett staa w otwartych
drzwiach autobusu, dopki kobieta jej nie ponaglia: - No dalej, wyskakuj.
Zesza na chodnik. Autobus wypuci obok czarnego dymu i odjecha z rykiem.
Wiatr koysa drzewami po drugiej stronie muru.
Scarlett ruszya na d. Oto dlaczego potrzebuj komrki, pomylaa. Jeli spniaa
si nawet pi minut, matka wpadaa w sza, ale nadal nie chciaa kupi Scarlett telefonu. No
c. Bdzie musiaa znie kolejny wybuch, nie pierwszy i nie ostatni.
Zrwnaa si z otwart bram. Zajrzaa do rodka i...
- To dziwne - rzeka na gos.
Istnieje taki zwrot, dj vu, oznaczajcy, e czujemy si, jakbymy co, co nas
spotyka, ju kiedy przeyli, w jaki sposb wynili to sobie bd dowiadczyli tego w
umyle. Scarlett znaa to uczucie - pewno, e nauczycielka zaraz im powie, e spdzia
wakacje w Inverness, albo e kto upuci ju kiedy w identyczny sposb yk. Teraz to
uczucie jednak si rnio. To nie byo wraenie, e ju odwiedzia to miejsce - to byo
prawdziwe.
Przesza przez bram i znalaza si na cmentarzu.
Niemal spod ng umkna jej sroka i wzleciaa w bysku czerni, bieli i migotliwej
zieleni, po czym usiada na gazi cisu, ledzc kady krok dziewczyny. Za rogiem, pomylaa
Scarlett, jest koci, a przed nim awka. Skrcia za rg i ujrzaa go - znacznie mniejszy ni
ten w jej pamici - zowieszcz, masywn gotyck budowl z szarego kamienia ze sterczc
w gr wie. Przed ni staa zbielaa ze staroci drewniana awka. Scarlett podesza do niej,
usiada i zacza wymachiwa nogami jak maa dziewczynka.
- Halo? Uhm, halo - usyszaa za plecami czyj gos. Wiem, e to okropnie niegrzeczne
z mojej strony, ale zechciaaby to przytrzyma? Potrzebuj drugiej pary rk, jeli to nie
kopot.
Scarlett obejrzaa si i ujrzaa mczyzn w powym paszczu przeciwdeszczowym,
przykucnitego przed nagrobkiem. W rkach trzyma du kartk papieru, ktra falowaa na
wietrze. Podesza do niego.
- Przytrzymaj tutaj - poprosi mczyzna. - Jedn rk tu, drug tam. O tak. Zdaj
sobie spraw, e to okropna miao z mojej strony, i jestem niewiarygodnie wdziczny.
Na ziemi obok siebie ustawi puszk po herbatnikach. Wyj z niej co, co wygldao
jak kredka wielkoci niewielkiej wieczki. Zacz trze ni po kamieniu zrcznymi,
wywiczonymi ruchami.
- No prosz - rzek wesoo. - I oto jest... Ups, ten zawijas na dole, to pewnie ma by
bluszcz: w czasach wiktoriaskich uwielbiali umieszcza go na wszystkim, na czym si dao.
To mia by wiele mwicy symbol, rozumiesz... I ju, moesz puci.
Wsta i przeczesa rk szpakowate wosy.
- Au, musz si wyprostowa, mam mrwki w nogach wyjani. - No i co na to
powiesz?
Nagrobek pokryway zieono-te plamy porostw, kamie by tak zwietrzay, e
niemal nie dao si odcyfrowa napisu. Lecz na kartce widnia wyranie.
- Majella Godspeed, Panna z tej Parafii, 1791-1870, yje ju tylko we Wspomnieniach -
odczytaa na gos Scarlett.
- I zapewne w nich te ju nie - uzupeni mczyzna o rzedncych wosach.
Umiechn si niemiao i mrugn do niej zza maych okrgych okularw, ktre
upodabniay go nieco do sympatycznej sowy.
Wielka kropla deszczu chlapna na kartk. Mczyzna zwin j popiesznie i chwyci
puszk z kredkami. Do pierwszej kropli doczyy kolejne. Scarlett wzia opart o pobliski
grb teczk, ktr wskaza mczyzna, i podya za nim na niewielki ganek kocika, gdzie
deszcz nie mg ich zmoczy.
- Ogromnie dzikuj - powiedzia mczyzna. - Nie sdz, by miao zbytnio pada,
dzisiejsza prognoza przepowiadaa soneczn pogod.
Jakby w odpowiedzi powia lodowaty wiatr i deszcz rozpada si na dobre.
- Wiem o czym mylisz - rzek mczyzna kopiujcy nagrobki.
- Wie pan? - mrukna. Mylaa wanie: mama mnie zabije.
- Mylisz sobie: czy to koci, czy kaplica pogrzebowa? A odpowied brzmi: z tego,
co udao mi si stwierdzi, w tym miejscu istotnie sta kiedy may koci. Pierwotny
cmentarz powsta wok niego, byo to okoo osiemsetnego, dziewisetnego roku naszej ery.
Pniej kilkakrotnie przebudowywano go i powikszano, ale w latach dwudziestych
dziewitnastego wieku wybuch tu poar. W tamtych czasach cmentarz sta si ju za may
dla caego miasta. Miejscowi chodzili do witego Dunstana w wiosce. By to ich koci
parafialny, wic kiedy przyszli odbudowa tutejszy, wznieli kaplic pogrzebow,
zachowujc wiele pierwotnych elementw - witraowe okna w najdalszej cianie s pono
oryginalne.
- Szczerze mwic - odpara Scarlett - mylaam wanie, e mama mnie zabije.
Wsiadam do zego autobusu i jestem ju spniona.
- Dobry Boe, biedactwo - zatroska si mczyzna. - Posuchaj, mieszkam niedaleko,
przy tej ulicy. Zaczekaj tu. - To rzekszy, wcisn jej w rce swoj teczk, puszk z kredkami i
zwinit pacht papieru, po czym ruszy truchcikiem w stron bramy, zgarbiony w deszczu.
Par minut pniej Scarlett ujrzaa reflektory samochodu i usyszaa klakson.
Pobiega do wyjcia i zobaczya samochd, stare mini. Mczyzna, z ktrym
rozmawiaa, siedzia za kierownic. Opuci szyb.
- Wsiadaj - rzek. - Dokd dokadnie mam ci zawie?
Po plecach Scarlett spywa deszcz.
- Nie przyjmuj propozycji podwzki od nieznajomych - oznajmia.
- I bardzo susznie - zgodzi si mczyzna. - Ale na przysug odpowiadam
przysug... Sama wiesz. Prosz, wrzu rzeczy na tylne siedzenie, nim przemokn. - Otworzy
drzwi od strony pasaera. Scarlett zajrzaa do rodka i jak najdelikatniej uoya wszystko na
tylnej kanapie. Powiem ci co - rzek. - Moe zadzwonisz do matki - jeli chcesz skorzystaj z
mojego telefonu - i podaj jej mj numer rejestracyjny. Moesz to zrobi, siedzc w
samochodzie, inaczej przemokniesz do suchej nitki.
Scarlett si zawahaa. Deszcz moczy jej wosy, ktre zaczynay lepi si do czaszki.
Byo zimno.
Mczyzna wycign rk i wrczy jej komrk. Scarlett przyjrzaa jej si,
uwiadomia sobie, e bardziej boi si zadzwoni do matki ni wsi do samochodu.
- Mogabym te zadzwoni na policj, prawda? - rzeka.
- Oczywicie, moesz. Albo pj pieszo do domu, albo po prostu zadzwoni do matki
i poprosi, eby przyjechaa po ciebie.
Scarlett wsiada do wozu od strony pasaera, zamkna drzwi. Nadal trzymaa w rce
telefon mczyzny.
- Gdzie mieszkasz? - spyta.
- Naprawd pan nie musi. To znaczy, moe pan mnie wysadzi na przystanku.
- Zawioz ci do domu. Adres?
- Acacia Avenue sto dwa a. To w bok od gwnej drogi, kawaek za orodkiem
sportowym.
- Faktycznie daleko zajechaa. No dobrze, jedziemy. Zwolni hamulec rczny,
zawrci i skierowa si w d zbocza. - Dugo tu mieszkacie?
- Nie, wprowadziymy si tu po witach. Ale mieszkaymy tu, kiedy miaam pi
lat.
- Czybym wyczuwa w twym gosie pnocny akcent?
- Dziesi lat spdziymy w Szkocji. Tam mwiam jak wszyscy. A potem
przyjechaam tutaj i teraz wyrniam si jak wrbel wrd gobi. - Chciaa, by to zabrzmiao
jak art, ale ju w chwili, gdy wymawiaa te sowa, poja, e s prawd. Dwiczaa w nich
gorycz.
Mczyzna zajecha na Acacia Avenue, zaparkowa przed domem, po czym upar si,
e odprowadzi j do drzwi frontowych. Kiedy si otwary, powiedzia:
- Ogromnie przepraszam, pozwoliem sobie przywie pani crk. Niewtpliwie
dobrze j pani nauczya, nie powinna przyjmowa propozycji podwiezienia od obcych. Ale
pada deszcz, a ona wsiada w zy autobus i wyldowaa po drugiej stronie miasta. Okropne
zamieszanie. Mam nadziej, e znajdzie pani w sercu lito i wybaczy. Jej i, uhm, mnie.
Scarlett spodziewaa si, e matka zacznie na nich wrzeszcze. Ze zdumieniem i ulg
odkrya, e ta powiedziaa jedynie: W dzisiejszych czasach trzeba zachowa ogromn
ostrono. Czy pan, uhm, jest nauczycielem? Moe napiby si pan herbaty?".
Pan Uhm" odpar, e nazywa si Frost, ale moe mu mwi Jay. Pani Perkins
umiechna si i powiedziaa, e ma na imi Noona, po czym nastawia wod.
Przy herbacie Scarlett opowiedziaa matce przygod z pomylonymi autobusami i o
tym, jak znalaza si na cmentarzu i spotkaa pana Frosta obok kocika...
Pani Perkins upucia filiank.
Siedzieli przy stole w kuchni, tote filianka nie poleciaa daleko i nie stuka si. Pani
Perkins przeprosia niezrcznie i posza po cierk, by wytrze kau.
- Mwisz o cmentarzu na wzgrzu w starym miecie?
- Mieszkam niedaleko - odpar pan Frost. - Kopiuj tam nagrobki. Wiesz, e
technicznie rzecz biorc, to rezerwat?
- Wiem. - Pani Perkins zacisna wargi. - Dzikuj bardzo, e podwioze Scarlett do
domu. - Kade sowo przypominao kostk lodu. - Chyba powiniene ju i.
- Ale nie przesadzaj - odpar pogodnie Frost. - Nie chciaem ci urazi. Powiedziaem
co nie tak? Kopiuj nagrobki w ramach programu historii lokalnej, nie wykopuj koci ani
niczego takiego.
Przez jedn krtk chwil Scarlett wydawao si, e matka uderzy pana Frosta, ktry
jedynie przybra zmartwion min. Potem jednak pokrcia gow.
- Przepraszam, to historia rodzinna, nie twoja wina. Z wyranym wysikiem
sprbowaa si umiechn. - Wiesz, Scarlett bawia si kiedy na tym cmentarzu, gdy bya
maa. Jakie, och, dziesi lat temu. Miaa te wymylonego przyjaciela. Maego chopca
imieniem Nikt.
Kcik ust pana Frosta unis si w umiechu.
- Duszka?
- Nie wydaje mi si, po prostu tam mieszka. Pokazaa mi nawet grb, w ktrym
sypia. Przypuszczam zatem, e faktycznie by duchem. Pamitasz, skarbie?
- Scarlett pokrcia gow.
- Musiaam by dziwnym dzieckiem.
- Z pewnoci nie bya, uhm, nikim takim - zaprotestowa pan Frost. - Wychowaa
wietn dziewczyn, Noono. I c za pyszna herbata. Zawsze si ciesz, poznajc nowych
przyjaci. Bd ju ucieka, musz sobie przyrzdzi obiad, a potem mam spotkanie
miejscowego towarzystwa historycznego.
- Sam sobie przyrzdzasz obiad? - zdziwia si pani Perkins.
- Tak, przyrzdzam. To znaczy odmraam. Jestem te mistrzem da gotowych.
Jedzenie dla jednej osoby. Mieszkam sam, no wiesz, zatwardziay stary kawaler. Cho zwykle
w gazetach to oznacza geja. Nie jestem gejem, po prostu nie poznaem jeszcze waciwej
kobiety. - Przez chwil wyglda naprawd smutno.
Pani Perkins, ktra nie znosia gotowa, oznajmia, e w weekendy zawsze gotuje za
duo. I gdy odprowadzaa pana Frosta do przedpokoju, Scarlett usyszaa, jak mczyzna
mwi, e z rozkosz wpadnie na obiad w sobot.
- Mam nadziej, e odrobia lekcje - rzeka jedynie pani Perkins po powrocie.
***
Tej nocy, lec w ku, Scarlett rozmylaa o wydarzeniach popoudnia. Zza okna
dobiega szum samochodw przejedajcych gwn drog. Faktycznie, w dziecistwie bya
na tym cmentarzu, to dlatego wszystko wydawao jej si takie znajome.
I gdy tak wspominaa i wyobraaa sobie, gdzie po drodze osuna si w sen. Lecz we
nie nadal wdrowaa ciekami cmentarza. Bya noc, ale widziaa wszystko rwnie wyranie
jak za dnia. Znalaza si na zboczu - by tam chopiec mniej wicej w jej wieku. Sta
zwrcony do niej plecami i spoglda na wiata miasta.
- Chopcze? - zagadna Scarlett. - Co robisz?
Obejrza si, najwyraniej mia problemy ze skupieniem wzroku.
- Kto to powiedzia? - I po chwili doda: - A ju ci widz, mniej wicej. Wdrujesz w
Snach?
- Chyba po prostu ni.
- Nie do koca to miaem na myli - rzek chopak. Witaj. Jestem Nik.
- A ja Scarlett.
Przyjrza jej si ponownie, jakby widzia j po raz pierwszy.
- Oczywicie, e tak! Wiedziaem, e wygldasz znajomo. Bya dzi na cmentarzu z
tym czowiekiem, tym z papierami.
- Z panem Frostem - odpara. - Jest bardzo miy, podwiz mnie do domu. Widziae
nas?
- Tak, mam oko na wikszo tego, co si dzieje na cmentarzu.
- Co to za imi Nik?
- Skrt od Nikt.
- Oczywicie! To o to chodzi w tym nie. Jeste moim wymylonym przyjacielem z
czasw, kiedy byam maa. Tylko e dorosam.
Skin gow.
By wyszy od niej, ubrany na szaro, cho nie potrafia opisa jego stroju. Mia zbyt
dugie wosy i pomylaa, e od dawna nikt go nie strzyg.
- Bya bardzo dzielna - powiedzia. - Zeszlimy gboko pod wzgrze i zobaczylimy
Niebieskiego Czowieka. I spotkalimy Swija.
I wtedy w jej gowie co si stao, naga fala szumu, wir ciemnoci, zderzenie
obrazw.
- Pamitam - odpara Scarlett. Powiedziaa to jednak do ciemnoci wasnej sypialni. W
odpowiedzi usyszaa jedynie niski warkot odlegej ciarwki, jadcej przez noc.
***
Nik przechowywa w krypcie zapasy niepsujcego si jedzenia, a take dodatkowe w
kilku chodniejszych grobowcach, kryptach i mauzoleach. Silas tego dopilnowa. Mia do
jedzenia, by przey kilka miesicy. Dopki Silas bd panna Lupescu si nie zjawi, nie
zamierza opuszcza cmentarza.
Tskni za wiatem poza jego bramami, ale wiedzia, e nie jest tam bezpieczny.
Jeszcze nie. Cmentarz natomiast by jego wiatem i krlestwem, Nik szczyci si nim i kocha
go tak, jak tylko moe cokolwiek kocha czternastolatek.
A jednak...
Na cmentarzu nikt si nie zmienia. Dzieci, z ktrymi si bawi, gdy sam by may,
wci pozostay dziemi. Fortynbras Bartleby, niegdy jego najlepszy przyjaciel, teraz by
cztery, pi lat modszy i za kadym kolejnym spotkaniem mieli mniej wsplnych tematw;
Thackeray Porringer dorwnywa mu wzrostem i traktowa go znacznie milej; wieczorami
spacerowa z Nikiem i opowiada o strasznych rzeczach, ktre spotkay jego przyjaci.
Zazwyczaj opowieci te koczyy si powieszeniem, a do mierci, bez adnych przyczyn, z
powodu bdw sdziego, cho czasami jedynie zsyano ich do amerykaskich kolonii i nie
musieli umiera, o ile nie wrcili.
Liza Hempstock, przyjacika Nika przez ostatnie sze lat, zachowywaa si dziwnie
w innym sensie. Rzadziej czekaa na niego, kiedy schodzi do niej midzy pokrzywy, a kiedy
ju si zjawiaa, bya zoliwa, nieuprzejma i kcia si o wszystko.
Nik spyta o to pana Owensa.
- Takie po prostu s kobiety i ju - odpar ojciec po chwili zastanowienia. - Lubia ci
jako chopca i nie jest pewna, kim stajesz si teraz, gdy dorastasz. Ja sam bawiem si co
dzie z pewn dziewczynk przy kaczym stawie. Kiedy jednak bya w twoim wieku, rzucia
w moj gow jabkiem i nie odezwaa si do mnie, dopki nie skoczyem siedemnastu lat.
Pani Owens pocigna gono nosem.
- To bya gruszka - rzeka cierpko. - I rozmawiaam z tob cakiem niedugo potem, bo
taczylimy razem na weselu twojego kuzyna Neda. Dziao si to zaledwie dwa dni po twych
szesnastych urodzinach.
- Oczywicie, masz racj, moja duszko. - Mrugn do Nika na znak, e nie mwi
powanie, i wypowiedzia bezdwicznie sowo siedemnacie, na znak, e si nie pomyli.
Nik nie pozwoli sobie na szukanie przyjaci wrd ywych. Ju w czasie krtkiego
szkolnego epizodu zrozumia, e to tylko kopot. Pamita jednak Scarlett, tskni za ni przez
wiele lat po jej wyjedzie i ju dawno pogodzi si z faktem, e nigdy jej nie zobaczy. A teraz
bya tu, na jego cmentarzu, a on jej nie pozna...
Zapuci si gbiej w pltanin bluszczu i drzew, ktra sprawiaa, e pnocno-
zachodnia cz cmentarza bya tak niebezpieczna. Znaki ostrzegay zwiedzajcych, by
omijali ten teren. Nie byy jednak potrzebne. Gdy czowiek znalaz si poza kbowiskiem
bluszczu, na kocu Egipskiej cieki, i zostawi za sob czarne drzwi w faszywych egipskich
cianach, prowadzce do miejsc ostatniego spoczynku, zaczyna czu si niepewnie i
niesamowicie. Na pnocnym zachodzie natura odzyskiwaa cmentarz ju od prawie stu lat.
Nagrobki pochylay si, zapomniane groby znikay pod kbowiskami bluszczu i stosami lici
z ostatnich pidziesiciu lat. cieki zarastay, staway si niedostpne.
Nik szed ostronie. Dobrze zna okolic i wiedzia, jaka moe by niebezpieczna.
Mia dziesi lat i zwiedza t cz swego wiata, kiedy ziemia ustpia mu pod
nogami i wpad do dziury gbokiej na niemal siedem metrw. Grb by gboki, tak by
pomieci wiele trumien, nie mia jednak nagrobka i tylko jedn trumn, na samym dole,
kryjc szcztki egzaltowanego medyka, dentelmena nazwiskiem Carstairs, ktrego
zachwycio przybycie Nika i ktry si upar, e sam zbada jego przegub (Nik zwichn go
podczas upadku, chwytajc si korzenia), nim w kocu chopiec przekona go, by poszed po
pomoc.
Teraz przedziera si przez pnocno-zachodni cz cmentarza, brnc w stertach lici
i pltaninie bluszczu, pord ktrego gniedziy si lisy, a upade anioy patrzyy lepo,
poczu bowiem potrzeb, by pomwi z poet.
Poeta nazywa si Nehemiah Trot, jego nagrobek pod warstw zieleni wyglda
nastpujco:

Tu spoczywaj doczesne szcztki


NEHEMIAHA TROTA
POETY
1741-1774
ABDZIE PIEWAJ PRZED MIERCI.

- Panie Trot - zagadn Nik. - Mgbym prosi o rad?


Nehemiah Trot umiechn si sabo.
- Oczywicie, mj dzielny chopcze, rada poetw jest jak aska krlw! Jak mgbym
namaci mirr... nie, nie mirr. Jak miabym zagodzi balsamem twj bl?
- Tak naprawd nie cierpi blu, po prostu... Kiedy znaem pewn dziewczyn. Sam
nie wiem, czy powinienem j odszuka i porozmawia z ni, czy te po prostu o niej
zapomnie.
Nehemiah Trot wyprostowa si na sw pen wysoko, cho nadal by niszy od
Nika. Podniecony, przycisn donie do piersi.
- Och! - wykrzykn. - Musisz uda si do niej i baga j. Musisz nazwa j swoj
Terpsychor, swoj Echo, swoj Klitajmnestr. Musisz pisa dla niej wiersze, poruszajce
ody - pomog ci w tym - i w ten oto sposb, i tylko ten, podbijesz jej serce.
- Tak naprawd nie chc podbija jej serca, nie jest moj ukochan - wyjani Nik -
tylko kim, z kim chciabym porozmawia.
- Ze wszystkich narzdw - kontynuowa Nehemiah Trot - najniezwyklejszy jest jzyk,
uywamy go bowiem zarwno do smakowania sodkiego wina i gorzkiej trucizny, jak i do
wypowiadania sw zarwno sodkich, jak i cierpkich. Id do niej! Pomw z ni!
- Nie powinienem.
- Powiniene, mj panie! Musisz! Napisz o tym, gdy ju przegrasz i zwyciysz w
bitwie.
- Ale jeli poka si jednej osobie, innym atwiej bdzie mnie dostrzec.
- Ach, suchaj mnie, mj mody Leandrze, mody bohaterze, Aleksandrze - rzuci
Nehemiah Trot. - Jeli na nic si nie odwaysz, gdy minie dzie, niczego nie zyskasz.
- Dobrze powiedziane.
Nik by bardzo zadowolony z siebie. Cieszy si, e poprosi o rad poet. Doprawdy,
pomyla, jeli u poety nie zasigniemy rozsdnej porady, to u kogo? To mu przypomniao...
- Panie Trot - zagadn - prosz mi opowiedzie o zemcie.
- Najlepiej smakuje na zimno - odpar Nehemiah Trot. Nie daj si ponie zapaowi
chwili, zamiast tego odczekaj do waciwej pory. Przy Grub Street mieszka pewien pismak
nazwiskiem OLeary - winienem doda, e krwi irlandzkiej - ktry way si napisa o mym
pierwszym skromnym tomiku poezji Bukiecik pikna zebrany przez dentelmena szlachetnego
urodzenia, e jest to nic niewarta kupa ajna, - a papier, na ktrym go wydrukowano, lepiej
posuyby... Nie, nie mog tego powiedzie. Zgdmy si po prostu, e byo to niezwykle
wulgarne stwierdzenie.
- Ale zemcie si na nim. - Nik sucha z rosnc ciekawoci.
- Na nim i wszystkich jego przekltych pobratymcach! O tak, zemciem si, paniczu
Owens, a moja zemsta bya straszna. Napisaem i opublikowaem list, ktry przykleiem do
drzwi wszystkich londyskich gospd, ktre nawiedzaa aosna skryberska bra. I
wyjaniem w nim, e ze wzgldu na krucho ducha poezji od tej pory nie bd pisa dla
nich, lecz jeno dla siebie i potomnoci i e pki yj nie opublikuj adnego wicej wiersza -
dla nich. Pozostawiem tedy instrukcj, by po mojej mierci me wiersze pogrzeba wraz ze
mn, nieopublikowane, i dopiero gdy potomno pojmie mj geniusz i uwiadomi sobie, e
stracia setki - setki! - moich poematw, dopiero wwczas trumna zostanie wykopana,
wiersze wyjte z mej zimnej, martwej doni, by w kocu ukaza si drukiem ku aprobacie i
rozkoszy wszystkich. Straszn jest rzecz wyprzedzi swe czasy.
- I czy po mierci wykopali ci i wydali twoje wiersze?
- Nie, jeszcze nie. Ale nadal mam mnstwo czasu. Potomno jest ogromna.
- Zatem... To bya twoja zemsta?
- W istocie, i to niezwykle potna i przebiega.
- Ta-ak - mrukn Nik, nieprzekonany.
- Najlepiej. Smakuje. Na. Zimno - rzek z dum Nehemiah Trot.
- Nik opuci pnocno-zachodni cz cmentarza, powrci Egipsk ciek midzy
atwiejsze, porzdniejsze drki i kiedy zapad zmierzch, skierowa swe kroki do starej
kaplicy - nie dlatego, e liczy na to, e Silas wrci z podry, lecz poniewa cae ycie
odwiedza kaplic o zmierzchu i uwaa, e dobrze jest mie stay rytm dziaania. Poza tym
by godny.
Przelizn si przez drzwi krypty do rodka, przesun kartonowe pudo pene
poskrcanych i wilgotnych dokumentw parafialnych i wycign karton soku
pomaraczowego, jabko, pudeko paluszkw i kawa sera. Zjad, zastanawiajc si, jak i czy
w ogle ma odnale Scarlett mgby powdrowa w jej sny, skoro w ten wanie sposb
przysza do niego...
Ruszy na zewntrz i ju mia usi na szarej drewnianej awie, gdy co ujrza i si
zawaha. Kto ju tam by, siedzia na awce. Czytaa kolorowe pismo.
Nik Znikn jeszcze bardziej, sta si czci cmentarza, nie waniejsz ni cie czy
gazka.
Ona jednak uniosa wzrok i spojrzaa wprost na niego.
- Nik? - zapytaa. - To ty?
Milcza.
- Dlaczego ty mnie widzisz? - spyta w kocu.
- O mao co bym ci nie zobaczya. Z pocztku wziam ci za cie czy co takiego,
ale wygldasz jak w moim nie i powoli twj obraz si wyostrzy.
Podszed do awki.
- Moesz tu czyta? Nie jest za ciemno?
Scarlett zamkna pismo.
- To dziwne. Mona by sdzi, e jest za ciemno, ale czytaam bez adnych
problemw.
- Czy ty... - Urwa, niepewny o co chcia spyta. - Jeste tu sama?
Skina gow.
- Po szkole pomogam panu Frostowi skopiowa kilka nagrobkw. Potem
powiedziaam mu, e chc tu troch posiedzie i pomyle. Obiecaam, e kiedy skocz,
wpadn do niego na herbat. Potem odwiezie mnie do domu.
Nie pyta nawet dlaczego. Odpar tylko, e on te uwielbia siedzie na cmentarzach i
uwaa, e to najspokojniejsze miejsca na wiecie. - Spojrzaa na niego. - Mogabym ci
ucisn?
- A chcesz?
- Tak.
- No to... - Zastanowi si. - Nie mam nic przeciw temu.
- Moje rce przez ciebie nie przejd ani nic takiego? Naprawd tu jeste?
- Nie przejdziesz przeze mnie - odpar, a ona zarzucia mu ramiona na szyj i cisna
go tak mocno, e ledwo mg oddycha. - To boli - mrukn.
- Przepraszam. - Scarlett go pucia.
- Nie, byo mie. To znaczy. Po prostu cisna bardziej ni si spodziewaem.
- Chciaam wiedzie, czy jeste prawdziwy. Przez te wszystkie lata mylaam, e
wymyliam sobie ciebie, e siedziae w mojej gowie. A potem tak jakby o tobie
zapomniaam. Ale ci nie wymyliam i wrcie, jeste w mojej gowie, ale te w wiecie
rzeczywistym.
Nik si umiechn.
- W tamtych czasach nosia kurtk, bya pomaraczowa. Za kadym razem, gdy
widziaem ten szczeglny odcie, mylaem o tobie. Nie przypuszczam, eby wci j miaa.
- Nie - odpara - ju od bardzo dawna. Teraz byaby na mnie o wiele za maa.
- Tak - rzek. - Oczywicie.
- Powinnam wraca do domu - oznajmia Scarlett. Pomylaam jednak, e moe zjawi
si w weekend. - A potem, dostrzegszy wyraz twarzy Nika, dodaa szybko: - Dzi mamy
rod.
- Bardzo bym chcia.
Odwrcia si do wyjcia.
- Jak ci znajd nastpnym razem? - spytaa.
- Ja ci znajd. Nie martw si. Po prostu bd sama i ci znajd.
Kiwna gow i znikna.
Nik wrci na cmentarz i poszed na gr a do mauzoleum Frobisherw. Nie wszed
do rodka. Wdrapa si na mur budynku, przytrzymujc si gstego bluszczu, i usiad na
kamiennym dachu, spogldajc na wiat poza bramami cmentarza. Przypomnia sobie, jak to
byo, gdy Scarlett go przytulia, jak bezpieczny czu si przez moment i jak dobrze byoby
kry bez lku po krainach poza cmentarzem. A take, jak dobrze jest by panem swego
wasnego maego wiata.
***
Scarlett oznajmia, e dzikuje za filiank herbaty i ciasteczko czekoladowe. Pan
Frost si zatroska.
- Szczerze mwic - rzek - wygldasz, jakby zobaczya ducha. Waciwie cmentarz
to nieze miejsce na spotkanie z nimi, gdyby miaa taki zamiar. Jedna z moich ciotek
twierdzia kiedy, e jej papuga jest nawiedzona. Szkaratna ara. To znaczy papuga. Ciotka
bya architektem. Nigdy nie znaem szczegw tej historii.
- Nic mi nie jest - odpara Scarlett. - Po prostu miaam ciki dzie.
- W takim razie podrzuc ci do domu. Masz pojcie, co tu jest napisane? ami sobie
nad tym gow od p godziny. - Wskaza lec na stoliku odbitk, przycinit w
naronikach soikami. - To nazwisko to Gladstone? Jak mylisz? Moe to krewny premiera?
Nie potrafi odczyta niczego innego.
- Obawiam si, e nie - odpara Scarlett. - Przyjrz si jeszcze w sobot, dobrze?
- Czy zjawi si te twoja matka?
- Mwia, e podrzuci mnie tu rano. Potem musi pojecha zrobi zakupy na nasz
obiad. Przyrzdza piecze.
- Sdzisz - spyta z nadziej pan Frost - e bd te pieczone ziemniaczki?
- Tak podejrzewam, owszem.
Pan Frost si rozpromieni.
- To znaczy, nie chciabym, eby wysilaa si specjalnie dla mnie.
- Jest zachwycona - powiedziaa szczerze Scarlett. Dzikuj, e podwiezie mnie pan do
domu.
- Ale prosz bardzo - odpar pan Frost.
Zeszli razem po stopniach wysokiego, wskiego domu pana Frosta do drzwi
wyjciowych na dole.
***
W Krakowie na Wzgrzu Wawelskim jest jaskinia zwana Smocz Jam, na pamitk
od dawna nieyjcego smoka. Wiedz o niej turyci. S te jaskinie poniej, o ktrych turyci
ju nie wiedz i ktrych nie odwiedzaj. Cign si bardzo daleko i s zamieszkane.
Silas szed pierwszy, za nim szara, potna posta panny Lupescu, drepczca cicho na
czterech apach. Dalej poda Kandar - owinita w bandae asyryjska mumia z rozoystymi
orlimi skrzydami i oczami jak rubiny - trzymajc pod pach mae prosi.
Pierwotnie byo ich czworo, lecz stracili Haruna w jaskini powyej, kiedy ifryt, z
natury zbyt pewny siebie, jak caa jego rasa, wkroczy w miejsce okolone trzema lustrami z
polerowanego brzu i zosta przez nie pochonity w rozbysku metalicznego wiata. Po
chwili widzieli go ju tylko w zwierciadach, nie w rzeczywistoci. W lustrach ogniste oczy
mia szeroko otwarte, a jego usta poruszay si, jakby krzycza, by uciekali i si strzegli.
Potem rozpyn si i znikn.
Silas, ktry nie mia problemu z lustrami, zakry jedno z nich paszczem,
unieszkodliwiajc puapk.
- A zatem zostao nas troje.
- I winka - doda Kandar.
- Czemu? - spytaa panna Lupescu, poruszajc wilczym jzykiem midzy wilczymi
kami. - Czemu winka?
- Przynosi szczcie - wyjani Kandar.
Panna Lupescu warkna nieprzekonana.
- Czy Harun mia wink? - zapyta z prostot Kandar.
- Cii - sykn Silas. - Nadchodz. Sdzc z odgosw, jest ich wielu.
- Niech tu przyjd - wyszepta Kandar.
Futro panny Lupescu si zjeyo. Milczaa, bya jednak gotowa i tylko ogromnym
wysikiem woli powstrzymaa ch uniesienia gowy i zawycia.
***
- Tu jest bardzo piknie - zauwaya Scarlett.
- Tak - odrzek Nik.
- A zatem twoja rodzina zostaa zamordowana? Czy wiadomo, kto to zrobi?
- Nie, z tego, co wiem, to nie. Mj opiekun mwi jedynie, e czowiek, ktry to zrobi,
nadal yje i e ktrego dnia opowie mi reszt.
- Ktrego dnia?
- Kiedy bd gotw.
- Czego on si boi? e chwycisz spluw i wyruszysz wywrze zemst na czowieku,
ktry zabi twoj rodzin?
Nik przyjrza jej si z powag.
- No, oczywicie. Tyle e nie spluw. Ale tak. Co w tym stylu.
- artujesz.
Nie odpowiedzia, mocno zaciskajc wargi. Pokrci gow.
- Nie artuj - rzek w kocu.
Byo soneczne sobotnie przedpoudnie. Minli wanie wylot Egipskiej cieki i
znaleli si w cieniu sosen i rozoystej araukarii.
- Ten twj opiekun. On te jest martwy?
- Nie rozmawiam o nim - oznajmi Nik.
Scarlett wygldaa na uraon.
- Nawet ze mn?
- Nawet z tob.
- Aha - mrukna. - To bd sobie taki.
- Posuchaj, przepraszam, ja nie chciaem - zacz Nik, lecz w tej samej chwili Scarlett
oznajmia:
- Obiecaam panu Frostowi, e nie zabawi dugo. Musz ju wraca.
- Jasne.
Nik martwi si, e j urazi, i nie mia pojcia co powiedzie, by naprawi sytuacj.
Patrzy, jak Scarlett maszeruje krt ciek z powrotem do kaplicy. Tu obok usysza
przesycony wzgard znajomy kobiecy gos:
- Spjrz tylko, panna nadta i wyniosa.
Niestety, Nik nie zobaczy nikogo.
Czujc si dziwnie niezrcznie, wrci na Egipsk ciek. Panny Lillibet i Violet
pozwoliy mu ukry w swej krypcie kartonowe puda pene starych ksiek. Mia ochot
poczyta.
***
Scarlett a do poudnia pomagaa panu Frostowi kopiowa nagrobki. Wwczas
przerwali, by zje lunch. Zaproponowa, e w ramach podzikowania kupi jej ryb z
frytkami, i ruszyli razem do frytkami na kocu ulicy. Wracajc na wzgrze, zajadali wprost z
torebek parujce kawaki ryby i ziemniakw, pokropione octem i poyskujce od soli.
- Gdyby chcia si pan dowiedzie czego o morderstwie - spytaa Scarlett - gdzie by
pan szuka? W Internecie ju sprawdzaam.
- Uhm. To zaley. O jakim morderstwie mwimy?
- Chyba o czym miejscowym. Jakie trzynacie, czternacie lat temu gdzie tutaj
zamordowano ca rodzin.
- Ojejku - zdziwi si pan Frost. - To si zdarzyo naprawd?
- O tak. Nic panu nie jest?
- Nie, nie, ale moesz mnie uzna za miczaka. Nie lubi myle o takich rzeczach, o
miejscowych, prawdziwych zbrodniach. O tym, e mogy si zdarzy wanie tutaj. Nie
przypuszczaem, e co podobnego mogoby zainteresowa dziewczyn w twoim wieku.
- To nie dla mnie - przyznaa Scarlett - tylko dla przyjaciela.
Pan Frost skoczy je smaonego dorsza.
- Chyba w bibliotece. Jeli nie ma nic w Internecie, to bdzie w archiwum gazet. Co
skonio ci do poszukiwa?
- Och, och... - Scarlett staraa si jak najmniej kama. Jeden chopak, ktrego znam,
pyta o to.
- Zdecydowanie biblioteka. Morderstwo. Brr. A mnie dreszcz przeszed.
- Mnie te - przyznaa Scarlett. - Odrobin. - Po czym dodaa z nadziej: - Czy mgby
pan podwie mnie dzi po poudniu do biblioteki?
Pan Frost przegryz na p frytk, przeu i zawiedziony przyjrza si reszcie.
- Frytki strasznie szybko stygn, prawda? W jednej chwili parz ci usta, w nastpnej
zastanawiasz si, jak mogy tak szybko wystygn.
- Przepraszam - rzucia Scarlett - nie powinnam prosi, by wci gdzie mnie pan
podwozi.
- Ale nie, nie. Po prostu zastanawiaem si, jak najlepiej zorganizowa to popoudnie
i czy twoja matka lubi czekoladki. Butelk wina czy czekoladki? Sam nie wiem. A moe
jedno i drugie?
- Sama trafi do domu z biblioteki, a mama uwielbia czekoladki. Ja take.
- W takim razie czekoladki - powiedzia z ulg pan Frost. Dotarli do rodka rzdu
wysokich szeregowcw na wzgrzu i maego zielonego mini zaparkowanego przy wejciu. -
Wsiadaj, podrzuc ci do biblioteki.
***
Biblioteka miecia si w kanciastym budynku z cegy i kamienia, pochodzcym z
pocztkw zeszego stulecia. Scarlett rozejrzaa si i podesza do biurka.
- Tak? - spytaa siedzca za nim kobieta.
- Chciaabym zobaczy wycinki ze starych gazet.
- Czy to projekt szkolny?
- Z historii lokalnej - potwierdzia Scarlett, dumna, e nie skamaa.
- Archiwum miejscowej gazety mamy na mikrofilmach - oznajmia kobieta. Bya
wysoka, w uszach miaa srebrne kka. Scarlett czua, jak wali jej serce, bya pewna, e
wyglda podejrzanie, lecz bibliotekarka zaprowadzia j do pokoju penego urzdze
przypominajcych ekrany komputerowe i pokazaa jak ich uywa, by wywietli na ekranie
kolejne strony gazet. - W kocu kiedy wszystko zeskanujemy - rzeka. - O jakie daty ci
chodzi?
- Jakie trzynacie, czternacie lat temu - odpara Scarlett. - Niestety, nie mog okreli
dokadniej. Ale kiedy zobacz te informacje, to je poznam.
Kobieta wrczya jej niewielkie pudeko zawierajce pi rocznikw gazety na
mikrofilmach.
- Moesz szale - rzeka.
Scarlett zakadaa, e morderstwo rodziny powinno trafi na pierwsz stron. Kiedy
jednak w kocu je znalaza, tkwio niemal cakowicie ukryte na stronie pitej. Stao si to w
padzierniku, czternacie lat wczeniej. Sam tekst nie zawiera adnych szczegw, opisw,
tylko prost relacj:
Architekt Ronald Dorian, 36, jego ona Carlotta, 34, wydawca, i ich crka Misty, 7,
zostali znalezieni martwi przy Dunstan Road 33. Policja podejrzewa udzia osb trzecich.
Rzecznik owiadczy, e na tym etapie jest zbyt wczenie, by komentowa stan ledztwa, ale
sprawdzaj powane tropy".
Nie wspomniano o tym, jak zgina rodzina ani o zaginionym dziecku. Przez nastpne
tygodnie nie wracano do sprawy. Policja nigdy jej nie skomentowaa, a przynajmniej Scarlett
nie znalaza adnych ladw.
Ale to byo to. Bez wtpienia. Dunstan Road 33. Znaa ten dom. Bya w nim.
Zaniosa pudeko mikrofilmw do gwnej sali, podzikowaa bibliotekarce i ruszya
do domu w kwietniowym socu. Matka krztaa si w kuchni i sdzc ze smrodu
przypalonego garnka unoszcego si w caym mieszkaniu, nie szo jej najlepiej. Scarlett
wycofaa si do swego pokoju, otworzya szeroko okna, by go wywietrzy, po czym usiada
na ku i zadzwonia.
- Halo? Pan Frost?
- Scarlett, wszystko w porzdku? Plany na wieczr si nie zmieniy? Jak twoja matka?
- Wszystko jest pod kontrol - odpara Scarlett, bo tak wanie odpowiadaa na
podobne pytania mama. - Uhm, panie Frost, od jak dawna mieszka pan w swoim domu?
- Od jak dawna? Jakie cztery miesice.
- Jak go pan znalaz?
- Przez agencj nieruchomoci. By pusty i byo mnie na niego sta. No, mniej wicej.
Poza tym szukaem czego w pobliu cmentarza i nadawa si idealnie.
- Panie Frost... - Scarlett zastanawiaa si jak to powiedzie. - Jakie trzynacie lat
temu w pana domu zamordowano trzy osoby. Rodzin Dorianw.
Po drugiej stronie linii zapada cisza.
- Panie Frost? Jest pan tam?
- Uhm. Tak, wci tu jestem, Scarlett. Przepraszam. Po prostu nie spodziewaem si
usysze czego takiego. To stary dom, jasne, i wiadomo, e dawno temu dziay si w nim
rne rzeczy. Ale nie... Co waciwie si stao?
Scarlett zastanawiaa si ile mu powiedzie.
- Znalazam krtk notk w starej gazecie. Podawaa jedynie adres i nic wicej. Nie
wiem, jak zginli ani nic takiego.
- No c. Wielkie nieba. - Pan Frost sprawia wraenie bardziej zaintrygowanego
wieciami ni przypuszczaa. - Tu, moja moda Scarlett, zaczyna si rola lokalnych -
historykw. Zostaw to mnie. Dowiem si wszystkiego, czego zdoam, i opowiem ci.
- Dzikuj - rzeka z ulg Scarlett.
- Uhm. Zakadam, e dzwonisz teraz dlatego, e gdyby Noona dowiedziaa si, e w
moim domu doszo do morderstwa, nawet przed trzynastu laty, nigdy ju nie puciaby ci do
mnie ani na cmentarz. Zatem, uhm, nie bd o tym wspomina, chyba e ty zaczniesz.
- Dzikuj, panie Frost!
- Do zobaczenia o sidmej. Z czekoladkami.
Obiad okaza si niezwykle przyjemny. Zapach spalenizny znikn z kuchni. Kurcz
byo dobre, saatka jeszcze lepsza, pieczone ziemniaki nieco za chrupkie, lecz zachwycony
pan Frost wykrzykn, e wanie takie lubi, i wzi solidn dokadk.
Kwiaty zostay przyjte ciepo, czekoladki podane na deser okazay si doskonae, a
pan Frost siedzia z nimi i rozmawia, a potem oglda telewizj a do dziesitej, kiedy to
oznajmi, e musi wraca do domu.
- Czas, ycie i badania historyczne nie czekaj na nikogo - rzek. Ucisn z
entuzjazmem do Noony, mrugn porozumiewawczo do Scarlett i znikn.
Tej nocy Scarlett prbowaa odnale Nika w swoich snach; mylaa o nim,
zasypiajc, wyobraaa sobie, e spaceruje po cmentarzu i go szuka, lecz zamiast tego
przynia jej si wdrwka po centrum Glasgow z przyjacimi z dawnej szkoy. Szukali
pewnej szczeglnej ulicy, a znajdowali jedynie kolejne lepe zauki.
***
Gboko pod wzgrzem w Krakowie, w najgbszej krypcie pod jaskini zwan
Smocz Jam, panna Lupescu potkna si i upada.
Silas przykucn obok i obj jej gow domi. Na twarzy miaa krew. Rwnie swoj.
- Musicie mnie zostawi - rzeka. - Ratujcie chopca. W poowie przemieniona, bya
p wilkiem, p kobiet, lecz twarz miaa kobiety.
- Nie - rzek Silas. - Nie zostawi ci.
Za nimi Kandar tuli prosi, tak jak dziecko tuli lalk. Jego lewe skrzydo zwisao
strzaskane. Nigdy ju nie mia wzlecie, lecz jego brodata twarz pozostawaa niewzruszona.
- Oni wrc, Silasie - wyszeptaa panna Lupescu. A wkrtce wzejdzie soce.
- W takim razie - odpar Silas - musimy si z nimi rozprawi, nim bd gotowi do
ataku. Dasz rad wsta?
- Da. Jestem jednym z Ogarw Boga - oznajmia panna Lupescu. - Ustoj.
Pochylia gow i rozprostowaa palce. Gdy znw si wyprostowaa, miaa gow
wilka. Postawia na skale przednie apy i z wysikiem dwigna si z ziemi: szara wilczyca
wiksza od niedwiedzia, z pyskiem i futrem poplamionymi krwi. Uniosa gow i zawya z
wciekoci, wyzywajco, jej wargi uniosy si, odsaniajc ky. Powoli opucia eb.
- Teraz - warkna - zakoczymy to.
***
Pnym niedzielnym popoudniem zadzwoni telefon. Scarlett siedziaa na dole,
mozolnie przerysowujc twarze z czytanej wanie mangi na kartk papieru. Odebraa matka.
- Zabawne, wanie o tobie rozmawiaymy - rzeka, cho wcale tak nie byo. -
Naprawd cudownie - cigna matka - wietnie si bawiam. Wierz mi, to aden kopot.
Czekoladki? Doskonae. Naprawd doskonae. Mwiam wanie Scarlett, e jeli tylko
bdziesz mia ochot na dobry obiad, daj mi zna. Scarlett? Tak, jest tutaj, ju j daj.
Scarlett?
- Jestem, mamo - odpara Scarlett. - Nie musisz krzycze. - Wzia suchawk. - Pan
Frost?
- Scarlett? - W jego gosie dwiczao podniecenie. Chodzi o, uhm, o to, o czym
rozmawialimy. To, co si stao w moim domu. Powiedz swojemu przyjacielowi, e si
dowiedziaem... Uhm. Posuchaj, kiedy mwia przyjaciel", to w sensie tak naprawd
mowa o tobie" czy te ten kto istnieje naprawd, jeli wybaczysz mi to pytanie?
- Mam prawdziwego przyjaciela, ktry chce si dowiedzie - odrzeka z rozbawieniem
Scarlett.
Matka zerkna na ni pytajco.
- Powiedz swojemu przyjacielowi, e troch pokopaem, nie dosownie, raczej
grzebaem, to znaczy szukaem, i to cakiem sporo, i chyba dokopaem si do prawdziwych
informacji. Natrafiem na co ukrytego, nie co co powinnimy rozpowiada, ale... Uhm.
Dowiedziaem si pewnych rzeczy.
- Na przykad? - naciskaa Scarlett.
- Posuchaj... Nie myl tylko, e oszalaem. Ale z tego, co mi wiadomo, zginy trzy
osoby. A jedna - mae dziecko - nie. Rodzina nie liczya sobie trzech osb, tylko - cztery.
Jedynie trzy zginy. S te rzeczy, o ktrych wolabym nie rozmawia przez telefon.
Powiedz mu, temu swojemu przyjacielowi, eby mnie odwiedzi. Opowiem mu wszystko.
- Powtrz mu - obiecaa Scarlett. Odoya suchawk. Serce walio jej jak motem.
***
Nik po raz pierwszy od szeciu lat znalaz si na wskich kamiennych schodach. Jego
kroki odbijay si echem w komnacie wewntrz wzgrza.
Dotar na d i zaczeka, a pojawi si Swij. Czeka tak i czeka, lecz nic si nie
pokazao. Nic nie szeptao, nic si nie poruszyo.
Rozejrza si wok. Nie przeszkadzaa mu gboka ciemno, bo widzia wszystko
wzrokiem umarych. Podszed do pyty otarza w pododze, na ktrej spoczyway kielich,
brosza i kamienny n.
Wycign rk i dotkn krawdzi noa. By ostrzejszy, ni Nik si spodziewa, i
skaleczy go w palec.
- To SKARB SWIJA - wyszepta potrjny gos, brzmia jednak ciszej, ni Nik go
zapamita, mniej pewnie.
- Jeste najstarsz istot na cmentarzu - powiedzia Nik. - Przyszedem z tob
porozmawia. Szukam rady.
Chwila ciszy.
- NIC NIE PRZYCHODZI DO SWIJA PO RAD. SWIJ STRZEE. SWIJ CZEKA.
- Wiem. Ale Silasa tu nie ma, a ja nie wiem, z kim jeszcze mgbym porozmawia.
Brak odpowiedzi, jedynie cisza, w ktrej dwicza kurz i samotno.
- Nie wiem co robi - przyzna szczerze Nik. - Chyba mog si dowiedzie, kto zabi
moj rodzin. Kto chcia zabi mnie. Oznacza to jednak, e musz opuci cmentarz.
Swij milcza. Macki dymu powoli wiy si wewntrz komnaty.
- Nie boj si mierci - cign Nik. - Tyle e tak wiele osb starao si utrzyma mnie
bezpiecznie przy yciu, uczyo mnie, chronio.
I znw cisza.
A potem powiedzia:
- Musz to zrobi sam.
TAK.
- W takim razie to wszystko. Przepraszam, e ci przeszkodziem.
I wwczas w gowie Nika odezwa si gos, olizgy, sugestywny gos:
- SWIJOWI NAKAZANO STRZEC SKARBU A DO POWROTU NASZEGO MISTRZA. CZY JESTE
NASZYM MISTRZEM?

- Nie - odpar Nik.


- CZY ZOSTANIESZ NASZYM MISTRZEM? - W gosie pojawia si bolesna nadzieja.
- Obawiam si, e nie.
- GDYBY BY NASZYM MISTRZEM, MOGLIBYMY NA ZAWSZE ZAMKN CI W NASZYCH
SPLOTACH. GDYBY BY NASZYM MISTRZEM, CHRONILIBYMY CI I STRZEGLI A DO KRESU

CZASU I NIE POZWOLILI ZNOSI TRUDW WIATA.

- Nie jestem twoim mistrzem.


- NIE.
Nik czu, jak Swij zwija mu si w umyle.
- W TAKIM RAZIE ODNAJD SWOJE IMI - rzek.
A potem jego umys sta si pusty, podobnie komnata, i Nik zosta sam.
Ostronie, lecz szybko wspi si po schodach. Podj decyzj i musia dziaa, dopki
pona w jego gowie.
Scarlett czekaa na awce przy kaplicy.
- I co? - spytaa.
- Zrobi to. Chod.
Rka w rk ruszyli ciek w stron bramy.
***
Numer 33 okaza si wysokim, zaskakujco wskim domem porodku rzdu
szeregowcw. Zbudowany z czerwonej cegy, niczym si nie wyrnia. Nik przyjrza mu si
niepewnie, zdziwiony, e nie wyglda znajomo ani wyjtkowo. To by tylko dom, jak kady
inny. Mae, wybetonowane miejsce przed nim nie zasugiwao na nazw ogrodu, a na ulicy
parkowao zielone mini. Frontowe drzwi pomalowano kiedy jaskrawobkitn farb, ktra
wyblaka z czasem na socu.
- I co? - spytaa Scarlett.
Nik zastuka do drzwi. Najpierw odpowiedziaa cisza, potem tupot stp na schodach.
Drzwi si otwary. Sta w nich mczyzna w okularach, o rzedniejcych siwych wosach,
ktry zamruga, po czym wycign do Nika rk i umiechn si nerwowo.
- Ty musisz by tajemniczym przyjacielem panny Perkins. Mio mi ci pozna.
- To jest Nik - przedstawia Scarlett.
- Nicholas?
- Nik, przez samo k - rzeka. - Niku, to jest pan Frost.
Nik i Frost ucisnli sobie donie.
- Parz herbat - oznajmi pan Frost. - Co powiecie na wymian informacji nad
filianeczk?
Ruszyli za nim na gr, do kuchni, gdzie gospodarz nala herbaty do trzech kubkw i
zaprowadzi ich do maego salonu.
- Dom cignie si i cignie do gry - wyjani. - Na nastpnym pitrze jest toaleta i
mj gabinet, a wyej sypialnie. Przez te schody przynajmniej niele si nagimnastykuj.
Usiedli na wielkiej fioletowej kanapie (bya tu ju, gdy si wprowadziem") i zaczli
sczy herbat.
Scarlett obawiaa si, e pan Frost zasypie Nika pytaniami. Ale nie, sprawia jedynie
wraenie podekscytowanego, jakby zidentyfikowa zaginiony grobowiec kogo sawnego i
desperacko pragn ogosi to wiatu. Cay czas wierci si niecierpliwie w fotelu, jak gdyby
mia im co ogromnie wanego do powiedzenia i niewyrzucenie tego z siebie od razu
stanowio niemal fizyczny wysiek.
- I czego si pan dowiedzia? - spytaa.
- No c, miaa racj - odpar pan Frost. - To znaczy, to istotnie jest dom, w ktrym
zginli ludzie, i myl... Myl, e zbrodnia ta zostaa... no, nie do koca wyciszona, ale
zapomniana... Zlekcewaona przez wadze.
- Nie rozumiem - przyznaa Scarlett. - Morderstw nie zamiata si pod dywan.
- To zamieciono - owiadczy Frost, oprniajc filiank. - Pewni ludzie maj due
wpywy. To jedyne moliwe wyjanienie sprawy. A take tego, co si stao z najmodszym
dzieckiem.
- To znaczy? - wtrci Nik.
- Chopiec przey - powiedzia Frost. - Jestem tego pewien. Ale nie zorganizowano
poszukiwa. W zwykych okolicznociach zaginiony dwulatek trafiby do wszystkich gazet.
Ale oni, uhm, musieli jako to wyciszy.
- Jacy oni? - naciska Nik.
- Ci sami, ktrzy kazali zamordowa rodzin.
- Wie pan co wicej?
- Tak. No, odrobin. - Frost urwa. - Przepraszam. Ja. Posuchaj. Po prostu to
wszystko, co odkryem. To niewiarygodne.
Scarlett zaczynaa si denerwowa.
- Ale co? Co pan odkry?
Frost spojrza na ni zawstydzony.
- Masz racj. Przepraszam. Zaczynam mie przed wami sekrety. To kiepski pomys,
historycy nie ukrywaj prawdy. My j wydobywamy. Pokazujemy ludziom. Tak. - Zawaha
si, po czym rzek: - Znalazem list. Na grze. By ukryty pod obluzowan desk podogi. -
Odwrci si do Nika. - Modziecze, czy mam racj, zakadajc, e twoje, no c,
zainteresowanie t spraw, t straszn spraw, jest natury osobistej?
Nik przytakn.
- Nie bd pyta wicej. - Pan Frost wsta. - Chod rzek do Nika. - Ale nie ty - doda,
zwracajc si do Scarlett. - Jeszcze nie. Poka to jemu, a jeli uzna, e mog, poka te
tobie. Umowa stoi?
- Stoi - odpara Scarlett.
- To nie potrwa dugo - powiedzia pan Frost.
Nik wsta, zerkn z trosk na Scarlett.
- W porzdku. - Umiechna si do niego, starajc si doda mu otuchy. - Zaczekam
tu na was.
Obserwowaa ich cienie, gdy wychodzili z pokoju i maszerowali na gr. Ogarn j
niepokj. Wyczekujc nerwowo, zastanawiaa si, czego si dowie Nik, i cieszya si, e
usyszy to pierwszy. W kocu to bya jego historia. Jego prawo.
Na schodach pan Frost prowadzi.
Wspinajc si na gr, Nik rozglda si wok, lecz nic nie wydawao mu si
znajome. Wszystko byo zupenie obce.
- Na samiutk gr - mwi pan Frost. Pokonali kolejne pitro. - Ja nie... Nie musisz
odpowiada, jeli nie chcesz, ale... Uhm, ty jeste tym chopcem, prawda?
Nik milcza.
- To tutaj. - Pan Frost przekrci klucz w drzwiach u szczytu domu, otworzy je
pchniciem i weszli do rodka.
Pokj by may, pod ukonym dachem. Trzynacie lat wczeniej stao w nim eczko,
dzi ledwie miecili si mczyzna i chopiec.
- ut szczcia, doprawdy - rzek pan Frost. - Mona tak rzec. Pod samym moim
nosem. - Przykucn i pocign wywiecon wykadzin.
- Wie pan zatem, czemu zamordowano moj rodzin? - spyta Nik.
- Wszystko jest tutaj - owiadczy pan Frost. Przyoy rk do krtkiej deski i zacz
pcha, a w kocu zdoa j wyj. - Kiedy mieci si tu pokj dziecinny. Poka ci - co...
Tak naprawd nie wiemy tylko jednego: kto to zrobi. Nie mamy pojcia. Najmniejszego.
- Wiemy, e ma ciemne wosy - oznajmi Nik w pokoju, ktry niegdy nalea do
niego. - I wiemy, e nazywa si Jack.
Pan Frost wsun do w zagbienie pod desk.
- Mino ju prawie trzynacie lat - rzek. - Przez trzynacie lat wosy mog zrzedn i
posiwie. Ale tak, zgadza si. To wci Jack.
Wyprostowa si. Do, ktra signa do skrytki, dzierya teraz wielki ostry n.
- Ju - powiedzia mczyzna imieniem Jack. - Ju, chopcze. Czas to zakoczy.
Nik przyglda mu si. Sympatyczny gospodarz znikn bez ladu, zupenie jakby pan
Frost by paszczem bd kapeluszem, ktry przywdzia w mczyzna, a teraz odrzuci.
wiato odbijao si od jego okularw i od klingi noa.
Z dou kto ich zawoa. Scarlett.
- Panie Frost?! Kto puka do drzwi frontowych, mam otworzy?
Mczyzna imieniem Jack jedynie na moment odwrci wzrok, lecz Nik wiedzia, e
ma tylko t chwil, i Znikn, tak cakowicie jak tylko umia. Gdy mczyzna znw na niego
spojrza, zacz rozglda si po pokoju. Na jego twarzy zdumienie walczyo z wciekoci.
Postpi krok w gb pokoju, obracajc gow tam i z powrotem, niczym stary tygrys
prbujcy wywszy zdobycz.
- Jeste tu gdzie - warkn. - Czuj ci.
Za jego plecami mae drzwi sypialni na strychu zatrzasny si. Obracajc si, usysza
zgrzyt klucza w zamku.
Mczyzna imieniem Jack podnis gos.
- Zyskae kilka chwil, ale to mnie nie powstrzyma, chopcze! - zawoa przez
zamknite drzwi. Po czym doda: - Mamy niedokoczone sprawy, ty i ja.
***
Nik rzuci si ze schodw, odbijajc si od cian, niemal lecc naprzd, byle tylko jak
najszybciej dotrze do Scarlett.
- Scarlett! - krzykn, gdy j zobaczy. - To on! Chod!
- Kto? O czym ty mwisz?
- On! Frost. To Jack, prbowa mnie zabi!
W tym momencie na grze co hukno. To mczyzna imieniem Jack kopn drzwi.
- Ale... - Scarlett prbowaa zrozumie to co syszy. Ale on jest miy.
- Nie. - Nik zapa j za rk i pocign na d do przedpokoju. - Nie jest.
Scarlett otworzya szarpniciem drzwi.
- Ach, dobry wieczr, moda damo. - Stojcy za nimi mczyzna spojrza na ni z
gry. - Szukamy pana Frosta.
Mam wraenie, e mieszka w tej okolicy. - Mia srebrzystoszare wosy i pachnia wod
kolosk.
- Panowie s jego przyjacimi? - spytaa.
- O tak - odpar drobniejszy mczyzna stojcy za pierwszym. Mia may czarny
wsik, a na gowie kapelusz.
- Z ca pewnoci - doda trzeci, modszy, potny nordycki blondyn.
- Do ostatniego Jacka - rzek czwarty, rosy, podobny do byka, z masywn gow.
Skr mia brzow.
- On. Pan Frost musia wyj - wyjania.
- Ale jego samochd tu jest - zauway siwowosy.
- A kim ty jeste? - spyta jednoczenie blondyn.
- To przyjaciel mojej mamy - odpara Scarlett.
Teraz widziaa Nika po drugiej stronie grupki. Gestykulowa gorczkowo, by
zostawia mczyzn i posza za nim.
- Musia wyskoczy na chwil - rzeka najlej jak umiaa. - Po gazet, do kiosku na
rogu. - Zamkna za sob drzwi, omina mczyzn i ruszya naprzd.
- Dokd idziesz? - spyta wsaty.
- Musz zapa autobus - rzeka.
Maszerowaa w gr, w stron przystanku i cmentarza i z caym rozmysem ani razu
nie obejrzaa si za siebie. Nik szed obok, nawet Scarlett wydawa si tylko niewyranym
cieniem w zapadajcym zmierzchu, jak co, co niemal nie istnieje, migotanie rozgrzanego
powietrza nad asfaltem, kapryny li, ktry przez moment wyda jej si chopcem.
- Id szybciej - poleci. - Wszyscy na ciebie patrz. Ale nie biegnij.
- Kto to? - spytaa cicho Scarlett.
- Nie wiem - odpar Nik. - Ale sprawiaj dziwne wraenie. Jakby nie byli
prawdziwymi ludmi. Chc wrci i ich posucha.
- Oczywicie, e to ludzie. - Scarlett przypieszya kroku. Nie miaa pewnoci czy Nik
nadal jej towarzyszy.
Czterej mczyni stali w drzwiach numeru 33.
- Nie podoba mi si to - oznajmi masywny z byczym karkiem.
- Nie podoba, panie Matros? - odpar siwy. - adnemu z nas si to nie podoba. Nie tak,
wszystko jest nie tak.
- Krakw zamilk. Nie odpowiadaj. A po Melbourne i Vancouver - zacz wsaty - z
tego, co wiemy, zostalimy tylko my.
- Ciszej prosz, panie Kacie - rzek siwowosy. - Myl.
- Przepraszam pana - odpar pan Kat i pogadzi ws palcem w rkawiczce. Spojrza w
gr i zagwizda przez zby.
- Myl, e powinnimy pj za ni - oznajmi byczy kark, pan Matros.
- A ja myl, e powinnicie sucha mnie - uci siwowosy. - Powiedziaem cicho" i
macie by cicho.
- Przepraszam, panie Dandysie - mrukn jasnowosy.
Umilkli.
W ciszy usyszeli oskot dobiegajcy z poddasza domu.
- Wchodz tam - oznajmi pan Dandys. - Panie Matrosie, idzie pan ze mn. Zrczny i
Kat, zapcie t dziewczyn i sprowadcie tutaj.
- yw czy martw? - spyta z przebiegym umiechem pan Kat.
- yw, kretynie - uci pan Dandys. - Chc si dowiedzie, co ona wie.
- Moe to jedna z nich? - podsun pan Matros. - Tych, ktrzy nas zaatwili w
Vancouver, Melbourne i...
- apcie j - przerwa pan Dandys. - apcie, i to ju.
Jasnowosy mczyzna i wsacz w kapeluszu popieszyli na wzgrze.
Pan Dandys i pan Matros stali przed drzwiami numeru 33.
- Wywa - poleci pan Dandys.
Pan Matros przyoy rami do drzwi i zacz napiera caym ciarem.
- S wzmocnione - oznajmi. - Chronione.
- To, co jeden Jack napsu, drugi zawsze zdoa naprawi. - Siwowosy zdj
rkawiczk, przytkn do do drzwi i wymamrota co w jzyku starszym ni angielski. -
Prosz sprbowa teraz - poleci.
Matros opar si o drzwi, sapn i pchn. Tym razem zamek ustpi i drzwi si
otwary.
- Nieza robota - pogratulowa pan Dandys.
Wysoko nad nimi, blisko szczytu domu co hukno.
Mczyzna imieniem Jack spotka si z nimi w poowie schodw. Pan Dandys
umiechn si do niego bez rozbawienia, ukazujc idealne zby.
- Witaj, Jacku Mrozie - rzek. - Sdziem, e masz chopaka.
- Miaem - odpar Jack. - Uciek mi.
- Znowu? - Umiech Jacka Dandysa sta si jeszcze szerszy, mroniejszy i
doskonalszy. - Jeden raz to bd, Jack.
Dwa: katastrofa.
- Dopadniemy go - oznajmi Jack. - To si skoczy dzisiaj.
- Lepiej, eby tak byo - mrukn pan Dandys.
- Znajdziemy go na cmentarzu - oznajmi Jack.
Trzej mczyni popieszyli na d.
Mczyzna imieniem Jack powszy w powietrzu. W nozdrzach czu zapach chopaka,
u podstawy karku mrowienie. Odnosi wraenie, jakby to wszystko ju si wydarzyo wiele
lat wczeniej. Przystan, nacign dugi czarny paszcz wiszcy w przedpokoju, kompletnie
niepasujcy do tweedowej marynarki i powego paszcza przeciwdeszczowego pana Frosta.
Drzwi na ulic byy otwarte, dzie dobiega ju kresu. Tym razem Jack wiedzia
dokadnie, dokd pj. Nie przystan, lecz po prostu wyszed z domu i ruszy szybkim
krokiem w stron cmentarza.
***
Kiedy Scarlett dotara do bramy cmentarza, odkrya, e jest zamknita. Szarpna
rozpaczliwie, lecz oba skrzyda zabezpieczono ju na noc kdk. A potem obok zjawi si
Nik.
- Wiesz, gdzie jest klucz? - spytaa.
- Nie mamy czasu. - Nik przywar do metalowych prtw. - Obejmij mnie.
- Sucham?
- Po prostu mnie obejmij i zamknij oczy.
Przez chwil Scarlett wpatrywaa si w Nika, jakby rzucaa mu wyzwanie. Potem
chwycia go mocno i zacisna powieki.
- Dobra.
Nik napar na prty cmentarnej bramy. One take naleay do cmentarza i mia
nadziej, e Swoboda, ktr go obdarzono, moe cho tym razem obejmie te innych ludzi.
A potem jak dym przelizn si przez bram.
- Moesz ju otworzy oczy.
Posuchaa.
- Jak to zrobie?
- To mj dom - rzek. - Mog tu robi rne rzeczy.
Usyszeli tupot butw na chodniku. Dwaj mczyni znaleli si po drugiej stronie
bramy, szarpic j i omoczc.
- Witam, witam. - Jack Kat poruszy wsikiem i umiechn si do Scarlett przez kraty,
niczym krlik kryjcy jaki sekret. Lewe przedrami owin czarnym jedwabnym sznurem;
teraz szarpa go praw doni w rkawiczce. Zsun sznur z rki w do, sprawdzi,
przekadajc z jednej do drugiej, jakby zamierza uple koci koysk. - Wyjd tu,
dziewczynko, ju w porzdku. Nikt ci nie skrzywdzi.
- Chcemy tylko, eby odpowiedziaa na kilka pyta doda rosy i jasnowosy
mczyzna, pan Zrczny. - To sprawa oficjalna. (Skama, Jackowie Wszelkich Fachw nie
mieli w sobie nic oficjalnego, cho mona ich byo znale w rzdach, policjach i rnych
innych miejscach).
- Biegnij! - Nik pocign Scarlett za rk. Pobiega.
- Widziae? - spyta Jack nazywany Katem.
- Co?
- Zobaczyem z ni kogo. Chopca.
- Tego chopca? - spyta Jack Zrczny.
- Skd miabym wiedzie? Chod tu i podsad mnie.
Wyszy mczyzna wycign rce, czc je i tworzc schodek, a Jack Kat postawi
na nich stop w czarnym bucie. Dwignity, wgramoli si na szczyt bramy i zeskoczy na
drk, ldujc na czworakach niczym aba. Wsta szybko.
- Znajd inne wejcie - poleci. - Ja id za nimi. - Popdzi krt drk wiodc na
cmentarz.
***
- Powiedz mi, co si dzieje? - prosia Scarlett.
Nik maszerowa szybko przez pogrony w zmierzchu cmentarz, ale nie bieg. Jeszcze
nie.
- To znaczy? - zapyta.
- Ten czowiek chyba chcia mnie zabi. Widziae, jak bawi si czarnym sznurem?
- Nie wtpi. Tamten Jack - twj pan Frost - zamierza zabi mnie. Ma n.
- To nie jest mj pan Frost. No, moe owszem, w pewnym sensie. Przepraszam. Dokd
idziemy?
- Najpierw musimy ukry ci w bezpiecznym miejscu. Potem si nimi zajm.
Wok Nika budzili si i gromadzili mieszkacy cmentarza, zaniepokojeni i
zatroskani.
- Nik? - zagadn Kajus Pompejusz. - Co si dzieje?
- li ludzie - odpar Nik. - Moglibycie mie na nich oko? Informujcie mnie stale,
gdzie s. Musimy ukry Scarlett. Kto ma jaki pomys?
- Krypta w kaplicy? - zaproponowa Thackeray Porringer.
- Pierwsze miejsce, ktre sprawdz.
- Z kim ty rozmawiasz? - Scarlett wpatrywaa si w Nika, jakby oszala.
- Wewntrz wzgrza? - podsun Kajus Pompejusz.
Nik zastanawia si chwil.
- Tak, dobra myl. Scarlett, pamitasz miejsce, w ktrym znalelimy Niebieskiego
Czowieka?
- Mniej wicej, byo bardzo ciemno. Pamitam, e nie byo si czego ba.
- Zabieram ci tam.
Popieszyli ciek, Scarlett wiedziaa, e po drodze Nik z kim rozmawia, lecz
syszaa tylko cz dyskusji. Przypominao to suchanie, jak kto rozmawia przez telefon, co
jej przypomniao...
- Moja matka wpadnie w sza. Ju nie yj.
- Nie - nie zgodzi si Nik. - Wcale nie. Jeszcze nie. I przez bardzo dugi czas. - A
potem rzuci do kogo innego: - Teraz jest dwch razem? Jasne.
Dotarli do mauzoleum Frobisherw.
- Wejcie jest za doln trumn po lewej - poinformowa Nik. - Jeli usyszysz, e kto
si zblia, i to nie bd ja, id na sam d. Masz sobie czym powieci?
- Tak, breloczkiem z diod przy kluczach.
- wietnie.
Otworzy drzwi mauzoleum.
- I bd ostrona, nie potknij si ani nic takiego.
- Dokd ty idziesz? - spytaa Scarlett.
- To mj dom - oznajmi Nik. - Zamierzam go broni.
Scarlett nacisna breloczek i opada na czworaki.
Dziura za trumn bya ciasna, ale zdoaa si przecisn i przycign za sob trumn.
W sabym blasku breloczka widziaa kamienne stopnie. Stana wyprostowana i z doni na
cianie pokonaa trzy pierwsze, po czym zatrzymaa si, usiada i czekaa. Miaa nadziej, e
Nik wie, co robi.
- Gdzie s teraz? - zapyta.
- Jeden przy Egipskiej ciece, szuka ci - odpar jego ojciec. - Jego kolega czeka przy
murze. Zmierza tu jeszcze trzech, wa na mur z wielkich kubw.
- Chciabym, eby tu by Silas, rozprawiby si z nimi raz dwa. Albo panna Lupescu.
- Nie potrzebujesz ich - rzek zachcajco pan Owens.
- Gdzie mama?
- Przy murze.
- Powiedz jej, e ukryem Scarlett na tyach grobowca Frobisherw. Popro, eby
miaa na ni oko, jeli cokolwiek mi si stanie.
Nik puci si biegiem w gstniejcym mroku. Jedyna droga na pnocno-wschodni
cz cmentarza wioda przez Egipsk ciek. Aby tam dotrze, musia wymin drobnego
mczyzn z czarnym jedwabnym sznurem. Mczyzn, ktry go szuka i chcia zabi.
- Jestem Nikt Owens - rzek do siebie. By czci cmentarza, poradzi sobie.
O mao nie przeoczy niskiego mczyzny - Jacka zwanego Katem - wbiegajc na
Egipsk ciek. Tamten niemal zla si z cieniami.
Nik wcign powietrze. Znikn jak najlepiej potrafi i przeszed obok tamtego
niczym kurz uniesiony wieczornym wiatrem.
Szed zaronit bluszczem Egipsk ciek, a potem potnym wysikiem woli sta
si tak widoczny, jak tylko mg. Kopn kamyk.
Ujrza, jak cie przy uku odcza si od reszty i rusza za nim, niemal tak cicho jak
umarli. Nik przelizn si przez kotar bluszczu na kocu cieki i znalaz si w pnocno-
wschodniej czci cmentarza. Bdzie musia dokadnie rozegra wszystko w czasie. Za
szybko i mczyzna go zgubi. Jeli jednak poruszy si zbyt wolno, czarny jedwabny sznur
oplecie mu szyj, odbierajc oddech i wszystkie jutra.
Przeciska si haaliwie przez gszcz bluszczu, poszc jednego z wielu cmentarnych
lisw, ktry odbieg przez poszycie. Miejsce to porastaa prawdziwa dungla, pena
przewrconych nagrobkw i bezgowych posgw, drzew i krzakw ostrokrzewu, zaroli i
liskich stosw na wp przegniych lici. Nik bada t dungl, odkd by do duy, by
utrzyma si na nogach.
Teraz szed szybko, ostronie, przeskakujc ze spltanych korzeni bluszczu na kamie
i ziemi, pewny siebie. To by jego cmentarz. Nik czu, e on sam prbuje go ukry, chroni,
sprawi, by znikn, i walczy z tym, stara si pozosta widoczny.
Zauway Nehemiaha Trota i si zawaha.
- Hola, mody Niku! - zawoa Nehemiah. - Dotary do mnie pogoski, e pdzisz przez
te ziemie niczym kometa przez firmament. C to si stao, mj dobry Niku?
- Zosta tutaj - poprosi Nik. - Tu gdzie jeste. Spjrz w stron, z ktrej przychodz.
Powiedz mi, kiedy ten czowiek si zbliy.
Omin poronity bluszczem grb Carstairsw, a potem przystan, dyszc, jakby nie
mg zapa tchu, zwrcony plecami do przeladowcy.
I czeka. Trwao to tylko kilka sekund, ktre jednak cigny si jak wieczno.
(- Jest tutaj, chopcze - rzek Nehemiah Trot. - Jakie dwadziecia krokw za tob).
Jack zwany Katem ujrza przed sob chopca i nacign midzy palcami czarny
jedwabny sznur. Przez lata oplt ju wiele karkw i sta si mierci kadego z ludzi, ktrych
obj. By bardzo mikki, bardzo mocny i niewidzialny dla rentgenw na lotniskach.
Wsik Kata si poruszy. Mczyzna widzia ju ofiar i nie chcia jej sposzy. Zblia
si bezszelestnie jak cie.
Chopak si wyprostowa.
Jack Kat pomkn naprzd, jego byszczce czarne buty stpay niemal bezszelestnie
po zgniych liciach.
( - Nadchodzi, chopcze! - zawoa Nehemiah Trot).
Chopak odwrci si.
Jack Kat skoczy ku niemu... I poczu, e ziemia rozstpuje mu si pod nogami.
Prbowa go chwyci doni w rkawiczce, run jednak w gb starego grobu, cae siedem
metrw, a potem wyldowa na trumnie pana Carstairsa. Jej wieko i kostka mczyzny pky
jednoczenie.
- To jeden - rzek spokojnie Nik, cho tak naprawd by daleki od spokoju.
- Elegancko wykonane pogratulowa Nehemiah Trot. Uo o tym od. Chciaby
zosta i posucha?
- Nie mam czasu - odpar Nik. - Gdzie jest reszta?
- Trzej id poudniowo-zachodni ciek w gr zbocza - oznajmia Eufemia
Horsfall.
A Tom Sands doda:
- Jest jeszcze jeden, w tej chwili okra kaplic. To on wczy si po cmentarzu przez
ostatni miesic, ale teraz wydaje si jaki inny.
- Miej oko na czowieka w grobie pana Carstairsa. I, prosz, przepro pana Carstairsa
w moim imieniu...
Zanurkowa pod wiszc nisko sosnow gazi i zacz okra wzgrze. ciekami,
gdy mu to odpowiadao, poza ciekami, przeskakujc z pomnika na nagrobek, kiedy tak byo
szybciej.
Min star jabo.
- Wci zostao ich czterech - oznajmi cierpki damski gos. - Czterech z nich, bez
wyjtku zabjcw. A reszta nie zrobi ci tej grzecznoci i nie powpada w otwarte groby.
- Cze, Lizo. Mylaem, e jeste na mnie za.
- Moe jestem, a moe nie - odpara. Nic wicej, tylko gos. - Ale nie zamierzam
pozwoli im ci porn.
- Zatem podcinaj ich, bud zamt, spowolnij. Moesz to zrobi?
- Podczas gdy ty znw uciekniesz? Nikcie Owensie, czemu po prostu nie Znikniesz i
nie ukryjesz si w przytulnym grobowcu mamy, gdzie nigdy ci nie znajd? Wkrtce Silas
wrci i zajmie si nimi.
- Moe wrci, a moe nie - odpar Nik. - Spotkamy si przy piorunowym drzewie.
- Wci z tob nie rozmawiam - owiadczy gos Lizy Hempstock, dumny jak paw i
wawy jak wiewirka.
- A wanie, e rozmawiasz. No wiesz, rozmawiamy w tej chwili.
- Tylko w razie zagroenia, potem ani sowa.
Nik zmierza w stron piorunowego drzewa, dbu spalonego przez piorun dwadziecia
lat wczeniej, z ktrego pozosta tylko zwglony kikut, celujcy w niebo.
Mia pomys, nie do koca uksztatowany i zalecy od tego, czy zdoa sobie
przypomnie lekcje panny Lupescu, wszystko co widzia i sysza jako dziecko.
Odnalezienie grobu okazao si trudniejsze ni przypuszcza, ale w kocu si udao -
by to brzydki grb przekrzywiony pod osobliwym ktem, zwieczony bezgow, ociekajc
wod figur anioa, przypominajc raczej gigantyczn bry grzyba. Dopiero gdy Nik go
dotkn i poczu dreszcz, zyska pewno.
Usiad na grobie i zmusi si do pozostania cakowicie widocznym.
- Nie Znikne - rzek gos Lizy. - Kady moe ci znale.
- I dobrze - odpar Nik. - Chc, eby mnie znaleli.
- Nazw Jacka gupcem czciej, ni Jack gupiec myli mrukna Liza.
Wschodzi ksiyc, wielka tarcza wisiaa nisko na niebie. Nik zastanawia si, czy
przesadzi, jeli zacznie gwizda.
- Widz go!
Mczyzna bieg ku niemu, potykajc si i chwiejc. Dwaj inni podali tu za nim.
Nik by wiadom obecnoci zgromadzonych wok umarych, obserwujcych ca
scen. Zmusi si jednak, by nie zwraca na nich uwagi. Usadowi si wygodniej na brzydkim
grobie. Czu si jak przynta w puapce i nie byo to przyjemne uczucie.
Bykowaty mczyzna pierwszy dotar do grobu. Za nim pojawi si siwowosy, ktry
cigle gada, i wysoki blondyn.
Nik si nie poruszy.
- Ach - rzek siwowosy. - Nieuchwytny chopak Dorianw, jak sdz. Zdumiewajce.
Nasz Jack Mrz ciga ci po caym kraju, a ty jeste tutaj, tam gdzie ci zostawi trzynacie
lat temu.
- Ten czowiek zabi moj rodzin - stwierdzi Nik.
- W istocie.
- Dlaczego?
- Co to ma za znaczenie? I tak nikomu nie powiesz.
- Ale powiedzenie mnie nic ci nie kosztuje.
Siwowosy zamia si krtko.
- Ha, zabawny z ciebie chopak. Ja natomiast chciabym wiedzie, jak udao ci si
przey trzynacie lat na cmentarzu tak, e nikt si nie zorientowa.
- Odpowiem na twoje pytanie, jeli ty odpowiesz na moje.
- Nie mwi si w ten sposb do pana Dandysa, smarkaczu - warkn byczy kark. -
Rozerw ci, zaraz...
Siwowosy postpi krok bliej grobu.
- Zamilcz, Jacku Matrosie. Zgoda, odpowied za odpowied. Moi towarzysze i ja
jestemy czonkami bractwa zwanego Jackowie Wszelkich Fachw, a take pod nazw otrzy
bd te pod wieloma innymi. Nasze bractwo jest bardzo, bardzo stare, znamy... pamitamy
rzeczy, ktre wikszo zapomniaa. Dawn Wiedz.
- Magi - domyli si Nik. - Znacie odrobin magii.
Mczyzna przytakn z umiechem.
- Jeli tak chcesz to nazwa. Mona j czerpa od umarych. Co opuszcza ten wiat,
co innego si na nim pojawia.
- I dlatego zabilicie moj rodzin? Dla magii? To mieszne.
- Nie. Zabilimy ich dla ochrony. Dawno, dawno temu jeden z naszych ludzi - dziao
si to w Egipcie w czasach piramid - przepowiedzia, e pewnego dnia na wiat przyjdzie
dziecko, ktre bdzie wdrowa na granicy pomidzy ywymi i umarymi. I jeli to dziecko
doronie, bdzie oznaczao koniec naszego zakonu i wszystkiego, w co wierzymy. Nasi ludzie
ledzili narodziny, nim jeszcze Londyn zosta wiosk. Obserwowalimy twoj rodzin, zanim
Nowy Amsterdam sta si Nowym Jorkiem. A kiedy przyszede na wiat, wysalimy
najlepszego, najbystrzejszego i najniebezpieczniejszego z Jackw, by si z tob rozprawi.
Mia zrobi to jak naley, ebymy mogli przej z moc i zmusi j, by nam suya. I eby
wszystko dziaao jak naley przez nastpne pi tysicy lat. Tyle e tego nie zrobi.
Nik spojrza na trzech mczyzn.
- W takim razie gdzie jest? Czemu go tu nie ma?
- My si tob zajmiemy - oznajmi blondyn. - Nasz Jack Mrz ma dobry nos. Jest na
tropie twojej przyjaciki. Nie moemy zostawia wiadkw. Nie po czym takim.
Nik pochyli si, wbi donie w spltany perz rosncy na zapuszczonym grobie.
- To mnie zapcie - odpar jedynie.
Blondyn umiechn si szeroko. Byczy kark skoczy naprzd, nawet pan Dandys
postpi kilka krokw ku niemu.
Nik jak najgbiej wbi palce w perz, unis wargi, odsaniajc zby, i wypowiedzia
trzy sowa w jzyku, ktry by stary, nim narodzi si Niebieski Czowiek.
- Skagh! Thegh! Khavaghah!
Otworzy ghulow bram.
Grb unis si niczym klapa. W gbokiej dziurze poniej Nik widzia gwiazdy,
ciemno pen migotliwych wiate. Byczy kark, pan Matros, bdcy na skraju dziury, nie
zdoa utrzyma rwnowagi i zdumiony run w mrok.
Pan Zrczny skoczy ku Nikowi, wycigajc rce, przeskakujc nad dziur. Nik
patrzy, jak tamten zatrzymuje si w powietrzu w najwyszym punkcie skoku, wisi przez
moment, a potem zostaje wessany przez ghulow bram.
Pan Dandys sta na skraju ghulowej bramy, na kamiennej krawdzi. Spojrza w d,
potem unis wzrok ku Nikowi i jego wskie wargi wygiy si w umiechu.
- Nie wiem, co wanie zrobie - rzek. - Ale nie zadziaao. - Wyj z kieszeni do w
rkawiczce, trzyma w niej pistolet celujcy wprost w Nika. - Powinienem by to zrobi
trzynacie lat temu - doda. - Nie mona ufa innym. Jeli co jest wane, trzeba to zrobi
samemu.
Z ghulowej bramy powia pustynny wiatr, gorcy i suchy, nioscy ze sob piasek.
- Na dole jest pustynia - powiedzia Nik. - Jeli zaczniesz szuka wody, powiniene
jak znale. Mona tam te znale co do jedzenia, trzeba tylko uwanie poszuka. Ale nie
dranij nocnoskrzydych. Unikaj Ghelheimu. Ghule mog wymaza ci wspomnienia i
przerobi na jednego z nich albo zaczeka a zgnijesz i ci pore. Tak czy inaczej, istniej
lepsze wyjcia.
Lufa nawet nie drgna.
- Dlaczego mi to mwisz? - spyta pan Dandys.
Nik wskaza na drug stron cmentarza.
- Przez nich - rzek. Gdy to powiedzia, pan Dandys na moment odwrci wzrok, a Nik
Znikn.
Oczy pana Dandysa poruszay si tam i z powrotem, lecz Nika nie byo ju obok
zniszczonego posgu.
Z gbi dou dobieg ich krzyk, niczym samotne skwirzenie nocnego ptaka.
Pan Dandys rozglda si ze zmarszczonym gniewnie czoem, jego ciao dygotao z
wciekoci i niepewnoci co robi.
- Gdzie jeste? - warkn. - Niech ci licho! Gdzie jeste?
Wydao mu si, e syszy gos.
- Ghulowe bramy maj si otwiera i znw zamyka. Nie mona zostawi ich
otwartych. Chc si zamkn.
Krawd dou zadygotaa. Pan Dandys by kiedy wiadkiem trzsienia ziemi, wiele lat
wczeniej w Bangladeszu. Teraz wygldao to podobnie: ziemia dygotaa i pan Dandys run.
Runby w ciemno, tyle e zapa si zwalonego nagrobka. Oplt go rkoma i je zacisn.
Nie widzia, co jest pod nim, ale nie mia ochoty sprawdza.
Ziemia znw si zatrzsa. Pan Dandys poczu, e nagrobek przesuwa si pod jego
ciarem.
Unis wzrok. Chopak tam by, patrzy na niego.
- Zamierzam pozwoli bramie si zamkn - oznajmi. Myl, e jeli nadal bdziesz
si trzyma, moe si zamkn na tobie i ci zmiady albo wchon, tak e staniesz si jej
czci. Nie wiem, ale daj ci szans. To wicej, ni wy dalicie mojej rodzinie.
Kolejny wstrzs. Pan Dandys spojrza w szare oczy chopca i zakl.
- Nie moesz wiecznie nam ucieka - rzek. - Jestemy Jackami Wszelkich Fachw.
Jestemy wszdzie. To jeszcze nie koniec.
- Dla was owszem - odpar Nik. - Koniec wasz i wszystkiego, w co wierzycie. Tak jak
przewidzia wasz czowiek w Egipcie. Nie zabilicie mnie. Bylicie wszdzie, a teraz to ju
koniec. - Nik si umiechn. - To wanie robi Silas, prawda? Tam wanie jest.
Mina pana Dandysa potwierdzia wszystkie jego podejrzenia.
Nik nigdy si nie dowiedzia, co mczyzna mg jeszcze powiedzie, bo puci si
nagrobka i run powoli w gb otwartej ghulowej bramy.
- Wegh kharados - powiedzia Nik.
Brama znw staa si grobem, niczym wicej.
Co szarpao go za rkaw. Fortynbras Bartleby patrzy na niego.
- Nik! Czowiek z kaplicy! Wspina si na wzgrze.
***
Czowiek imieniem Jack poda za zapachem. Zostawi pozostaych take dlatego, e
smrd wody koloskiej Jacka Dandysa zagusza wszystkie subtelniejsze wonie.
Nie mg znale chopaka po zapachu. Nie tutaj. Chopak pachnia jak cmentarz. Ale
dziewczyna pachniaa domem jej matki, kropl perfum, ktrymi mazna szyj tego ranka.
Pachniaa jak ofiara, zimny pot, pomyla Jack. Jak jego zdobycz. A tam, gdzie bya,
wczeniej czy pniej znajdzie si take chopak.
Jego do zacisna si na rkojeci noa. Maszerowa w gr zbocza. Dotar niemal na
szczyt, gdy przyszo mu do gowy - i wiedzia, e to prawda - e Jacka Dandysa i pozostaych
ju nie ma. To dobrze, pomyla, zwolnio si miejsce na szczycie. Jego wasny awans w
organizacji leg w gruzach, gdy nie zdoa zabi caej rodziny Dorianw. Zupenie jakby nie
mogli mu ju ufa. Teraz, wkrtce, wszystko si zmieni.
Na szczycie wzgrza mczyzna imieniem Jack zgubi trop dziewczyny. Wiedzia
jednak, e jest blisko.
Cofn si, niemal od niechcenia, znw wyczu jej wo pidziesit stp dalej, obok
niewielkiego mauzoleum z zamknitymi metalowymi drzwiami. Pocign je i otworzyy si
szeroko.
Jej zapach by teraz bardzo silny, czu, e dziewczyna si boi. Zacz kolejno zsuwa z
pek trumny, zrzucajc je na ziemi. Stare drewno pkao, zawarto wysypywaa si na
posadzk. Nie, nie ukrya si w adnej z nich...
A zatem gdzie?
Zbada cian. Solidna. Opad na czworaki, wycign ostatni trumn i sign. Jego
do natrafia na otwr...
- Scarlett! - zawoa, prbujc sobie przypomnie, jak wymawia jej imi, gdy by
panem Frostem. Nie mg jednak odnale ju tej czci siebie: teraz by tylko Jackiem,
nikim wicej. Wpez na czworakach przez otwr w cianie.
Gdy Scarlett usyszaa dobiegajcy z gry oskot, ruszya na d, ostronie, lew rk
dotykajc ciany, praw trzymajc may breloczek z diod, rzucajcy do wiata, by
widziaa, gdzie stawia stopy. Dotara na sam d i wycofaa si w gb komory. Serce walio
jej jak oszalae.
Baa si: baa miego pana Frosta i jego strasznych przyjaci; tego pomieszczenia i
zwizanych z nim wspomnie; a nawet, jeli miaa by szczera, odrobin baa si Nika. Nie
by ju cichym chopcem otoczonym aur tajemnicy, wizi czc j z dziecistwem. By
czym innym, czym nie do koca ludzkim.
Ciekawe, co w tej chwili myli sobie mama, pomylaa. Pewnie wydzwania do domu
pana Frosta, prbujc si dowiedzie, kiedy wrc. Jeli ujd z tego z yciem, zmusz j,
eby kupia mi komrk. To mieszne, jestem jedyn osob w klasie, ktra nie ma wasnego
telefonu.
Tskni za mam.
Nie sdzia, e jakikolwiek czowiek mgby porusza si tak cicho w mroku. Lecz
nagle rka w rkawiczce zamkna jej usta, a gos jedynie odrobin podobny do pana Frosta,
rzek beznamitnie:
- Zrb cokolwiek cwanego - w ogle cokolwiek - i podern ci gardo. Pokiwaj gow,
jeli mnie rozumiesz.
Scarlett kiwna gow.
***
Nik ujrza rumowisko na pododze mauzoleum Frobisherw: zrzucone trumny,
rozsypan zawarto. Wok zebrao si wielu Frobisherw i Frobysherw, a take kilkunastu
Pettyferw, zdradzajcych rne poziomy irytacji i konsternacji.
- Ju jest na dole - oznajmi Efraim.
- Dzikuj. - Nik wgramoli si przez dziur do wntrza wzgrza i ruszy schodami.
Widzia tak, jak widz umarli: stopnie i komnat na dole. A kiedy pokona poow
schodw, dostrzeg mczyzn, Jacka, trzymajcego Scarlett. Wykrci jej rk za plecy, do
szyi przyoy wielki, paskudny n do misa.
Mczyzna imieniem Jack unis gow w ciemnoci.
- Witaj, chopcze - rzek.
Nik milcza, skupi si na Znikniciu. Postpi krok.
- Mylisz, e ci nie widz - rzek Jack. - I masz racj. Nie widz. Nie do koca. Ale
czuj zapach twojego strachu. Sysz, jak si poruszasz i jak oddychasz. A teraz, kiedy wiem
ju o twojej sprytnej sztuczce ze znikaniem, czuj ciebie. Powiedz co. Powiedz tak, ebym to
usysza, albo zaczn odcina mae kawaki tej modej damy. Zrozumiae?
- Tak - odpar Nik, jego gos odbi si echem w podziemnej komnacie. - Zrozumiaem.
- To dobrze - powiedzia Jack. - A teraz chod tutaj. Porozmawiajmy.
Nik podj wdrwk w d schodw. Skupi si na Strachu, na podnoszeniu poziomu
paniki w pomieszczeniu.
Groza zdawaa si niemal namacalna...
- Przesta - rzuci mczyzna imieniem Jack. - Cokolwiek robisz, przesta
natychmiast.
Nik posucha.
- Mylisz - cign Jack - e moesz mnie czstowa swymi magicznymi sztuczkami?
Wiesz, czym ja jestem, chopcze?
- Jeste Jackiem - odpar Nik. - Zabie moj rodzin. I powiniene by zabi mnie.
Jack unis brew.
- Powinienem by ci zabi?
- O tak. Stary powiedzia, e jeli pozwolicie mi dorosn, wasz zakon zostanie
zniszczony. I dorosem. Zawiode i przegrae.
- Mj zakon jest starszy ni Babilon. Nic go nie zniszczy.
- Nie powiedzieli ci, prawda? - Nik sta pi krokw od Jacka. - To byli ostatni
Jackowie. Jak to szo...? Krakw, Vancouver i Melbourne. Wszyscy zniknli.
- Prosz - wtrcia Scarlett. - Nik, ka mu mnie puci.
- Nie martw si - odpar Nik ze spokojem, ktrego nie czu. Odwrci si do Jacka. -
Nie ma sensu robi jej krzywdy. Nie ma sensu mnie zabija. Nie rozumiesz? Zakon Jackw
Wszelkich Fachw nie istnieje. Ju nie.
Jack skin z namysem gow.
- Jeli to prawda i jeli jestem teraz jedynym Jackiem, mam doskonay powd, eby
zabi was oboje.
Nik milcza.
- Dum - cign mczyzna imieniem Jack. - Dum z mojej pracy. Dum kac
skoczy to, co zaczem. - A potem zapyta: - Co robisz?
Nikowi zjeyy si wosy, czu w pomieszczeniu wijce si dymowe zwoje.
- To nie ja - odpar. - To Swij. Strzee pogrzebanego tu skarbu.
- Nie kam.
- On nie kamie - wtrcia Scarlett. - To prawda.
- Prawda? - zdziwi si Jack. - Ukryty skarb? Nie zmuszajcie mnie...
- SWIJ STRZEE SKARBU DLA MISTRZA.
- Kto to powiedzia? - Mczyzna rozejrza si.
- Syszae? - zdziwi si Nik.
- Syszaem - odrzek Jack. - Tak.
- Ja nic nie syszaam - rzeka Scarlett.
- Co to za miejsce, chopcze? - spyta mczyzna imieniem Jack. - Gdzie my jestemy?
Nim Nik zdy si odezwa, w komnacie rozbrzmia gos Swija, odbijajc si echem
od cian.
- TO MIEJSCE SPOCZYNKU SKARBU. TO MIEJSCE MOCY. TO TUTAJ SWIJ STRZEE I CZEKA
NA POWRT SWEGO MISTRZA.

- Jack? - zapyta Nik.


Mczyzna przekrzywi gow.
- Dobrze jest sysze moje imi w twoich ustach, chopcze. Gdyby uy go wczeniej,
szybciej bym ci znalaz.
- Jack. Jak nazywaem si naprawd? Jak nazwaa mnie moja rodzina?
- Czemu to ci interesuje?
- Swij kaza mi odnale moje imi. Jak ono brzmi?
- Pomylmy - rzek Jack. - Moe Peter? Albo Paul? Albo Roderick? Wygldasz jak
Roderick. Moe nazywae si Stephen... - igra sobie z chopcem.
- Rwnie dobrze moesz mi powiedzie. I tak zamierzasz mnie zabi.
Jack wzruszy ramionami i pokiwa gow w ciemnoci, jakby chcia odrzec:
Oczywicie".
- Chc, eby wypuci dziewczyn - doda Nik. - Pu Scarlett.
Jack sprbowa przenikn wzrokiem ciemno.
- To kamienny otarz, prawda?
- Chyba tak.
- I n? Kielich? I brosza?
Teraz umiecha si w ciemnoci, Nik widzia to na jego twarzy: osobliwy, peen
zachwytu umiech, ktry wydawa si nie na miejscu na tym obliczu - umiech zrozumienia.
Scarlett widziaa jedynie czer, ktra od czasu do czasu eksplodowaa rozbyskiem
wewntrz jej oczu, syszaa jednak rado w gosie Jacka.
- Zatem bractwo zostao zniszczone, synod dobieg koca. A jednak, jeli nawet nie
ma ju Jackw Wszelkich Fachw, c z tego? Moe powsta nowe bractwo, mocarniejsze
ni poprzednie.
- MOC - powtrzy Swij.
- Doskonale - doda Jack. - Spjrz tylko, jestemy w miejscu, ktrego moi ludzie
szukali przez tysice lat, ze wszystkim co niezbdne do ceremonii. Po czym takim mona
uwierzy w opatrzno albo w poczone modlitwy wszystkich Jackw, ktrzy umarli przed
nami. Bo oto w najmroczniejszej godzinie dostajemy to.
Nik czu, jak Swij sucha sw Jacka, czu, jak w komnacie narasta pomruk
podniecenia.
- Teraz wycign rk, chopcze - oznajmi mczyzna imieniem Jack. - Scarlett,
wci trzymam n przy twoim gardle, nie prbuj wic uciec, kiedy ci puszcz. Chopcze,
zechcesz woy mi w do kielich, n i brosz?
- SKARB SWIJA - wyszepta potrjny gos - ZAWSZE POWRACA. STRZEEMY GO DLA

MISTRZA.

Nik pochyli si, zdj przedmioty z kamiennej pyty i wsun w otwart do w


rkawiczce. Jack umiechn si szeroko.
- Scarlett. Teraz ci puszcz. Kiedy zabior n, masz si pooy na ziemi twarz w
d, z rkami na gowie. Jeli si poruszysz albo czegokolwiek sprbujesz, zabij ci bolenie.
Zrozumiaa?
Sprbowaa przekn lin, w ustach miaa sucho, lecz postpia chwiejny krok
naprzd. Prawa rka wykrcona za plecami wisiaa odrtwiaa. Scarlett czua w niej mrwki;
poruszya si, przyciskajc policzek do ubitej ziemi.
Ju jestemy martwi, pomylaa i nie poczua nawet cienia emocji. Miaa wraenie,
jakby ogldaa co, co spotyka innych ludzi, surrealistyczny dramat, ktry zamieni si
wanie w zabaw w morderstwo w mroku. Usyszaa, jak Jack apie Nika...
- Pu j - powiedzia Nik.
- Jeli zrobisz co ka, nie zabij jej. - Gos Jacka. - Nawet jej nie skrzywdz.
- Nie wierz ci. Ona moe ci rozpozna.
- Nie. - Dorosy gos brzmia pewnie. - Nie moe. - A potem doda: - Dziesi tysicy
lat, a n jest wci ostry... Niemal dawao si wyczu podziw dwiczcy w owym gosie. -
Chopcze. Uklknij na kamiennym otarzu. Trzymaj rce za plecami. Ju.
- MINO TYLE CZASU - powiedzia Swij, lecz Scarlett usyszaa jedynie olizgy szmer,
jakby olbrzymie zwoje oplatay komnat.
Lecz mczyzna imieniem Jack usysza.
- Chcesz pozna swoje imi, chopcze, nim przelej twoj krew na kamieniu?
Nik poczu na szyi zimne ostrze noa i w tym momencie zrozumia. Wszystko jakby
spowolnio bieg. Wszystko si wyostrzyo.
- Znam swoje imi - odrzek. - Jestem Nikt Owens. Oto, kim jestem. - I gdy tak klcza
na zimnym kamiennym otarzu, wszystko wydao mu si bardzo proste. - Swiju - rzek,
odwracajc si do komnaty. - Czy nadal chcesz mie mistrza?
- SWIJ STRZEE SKARBU A DO POWROTU MISTRZA.
- C - zacz Nik. - Czy nie znalaze w kocu mistrza, ktrego szukae?
Czu, jak Swij si zwija i rozrasta, sysza dwik przypominajcy szuranie tysica
uschych gazek, jakby co wielkiego i uminionego pezao po komnacie. A potem po raz
pierwszy Nik ujrza Swija. Potem nie potrafi opisa tego, co zobaczy: co wielkiego,
owszem; co o ciele olbrzymiego wa, lecz z gow... czego? Byo ich po trzy: trzy szyje,
trzy gowy o martwych twarzach, jakby kto zmontowa lalki z czci ludzkich i ze
zwierzcych trupw. Oblicza pokryway sine wzory wytatuowane w niebieskich zwojach,
zmieniajce martwe twarze w niezwyke, potworne maski.
Twarze Swija ocieray si z wahaniem o powietrze obok Jacka, jakby chciay go
pogadzi, pieci.
- Co si dzieje? - spyta Jack. - Co to jest? Co robi?
- Nazywa si Swij. Strzee tego miejsca. Potrzebuje mistrza, by mwi mu co ma robi
- wyjani Nik.
Jack zway w doni n z krzemienia.
- Piknie - rzek do siebie. - Oczywicie. Czeka na mnie. I tak. Bez wtpienia ja
jestem jego nowym mistrzem.
Swij okry komnat.
- MISTRZ? - rzek jak pies, ktry czeka cierpliwie zbyt dugo. - MISTRZ - powtrzy,
jak gdyby kosztowa to sowo, sprawdzajc jak smakuje. I smakowao dobrze, tote powtrzy
raz jeszcze, z westchnieniem tsknoty i radoci: - MISTRZ...
Jack spojrza z gry na Nika.
- Trzynacie lat temu mi ucieke, teraz znw si poczylimy. Koniec jednego
porzdku. Pocztek nastpnego. egnaj, chopcze. - Opuci rk z noem i przyoy ostrze
do garda chopaka, w drugiej trzyma kielich.
- Nik - rzek Nik. - Nie chopiec. Nik. - Podnis gos: - Swiju. Co zrobisz ze swym
nowym mistrzem?
Swij westchn.
- BDZIEMY GO CHRONI A DO KRESU CZASU. SWIJ UKRYJE GO W SWYCH ZWOJACH NA
ZAWSZE I NIE POZWOLI, BY NARAA SI NA NIEBEZPIECZESTWA WIATA.

- Zatem go chro - powiedzia Nik. - Teraz.


- Jestem twoim mistrzem. Bdziesz mnie sucha - oznajmi mczyzna imieniem Jack.
- SWIJ CZEKA TAK DUGO - zabrzmia tryumfalnie potrjny gos. - TAK DUGO. - Swij
zacz oplata potnymi, leniwymi splotami mczyzn.
Jack upuci kielich. Teraz w obu doniach trzyma noe jeden z krzemienia, drugi z
czarn kocian rczk.
- Odejd! - rzuci. - Nie zbliaj si do mnie!
Machn noem, gdy Swij owija si wok niego, a potem jednym miadcym
ruchem oplt go caego.
Nik podszed do Scarlett i pomg jej wsta.
- Chc zobaczy - powiedziaa. - Chc widzie, co si dzieje. - Wycigna swj
breloczek, zapalia diod...
To, co zobaczya, wygldao inaczej ni to, co widzia Nik.
Nie ujrzaa Swija - cae szczcie. Widziaa jednak mczyzn Jacka. Widziaa strach
na jego twarzy, sprawiajcy, e znw wyglda jak pan Frost. W przeraeniu znowu sta si
miym nauczycielem, ktry odwozi j do domu. Unosi si w powietrzu pi, potem dziesi
stp nad ziemi, zadajc na olep ciosy dwoma noami, prbujc dgn co, czego nie
widziaa, najwyraniej bezskutecznie.
Pan Frost, mczyzna zwany Jackiem, kimkolwiek by, oddala si od nich jak
odcigany, cignity w ty, a w kocu z rozrzuconymi i wymachujcymi rkami i nogami
przywar do ciany komnaty.
Scarlett wydao si, e co wciga go w cian, w ska, ktra poyka go powoli. Teraz
pozostaa ju tylko twarz. Krzycza szaleczo, rozpaczliwie, bagajc Nika, by odwoa
stwora, uratowa go, prosz... A potem twarz mczyzny zagbia si w cianie i gos umilk.
Nik wsta od otarza. Ponis z ziemi kamienny n, kielich i brosz i odoy na
miejsce. Czarny metalowy n zostawi tam, gdzie upad.
- Mwie, e Swij nie moe nikogo skrzywdzi - powiedziaa Scarlett. - e potrafi
tylko budzi w nas strach.
- Tak - odpar Nik. - Ale pragn mistrza, ktrego mgby chroni. Sam mi powiedzia.
- To znaczy, e wiedziae. Wiedziae, e tak si stanie.
- Owszem. Miaem nadziej.
Pomg jej wej po schodach i przecisn si obok pogronego w chaosie
mauzoleum Frobisherw.
- Musz to wszystko posprzta - oznajmi spokojnie Nik.
Scarlett prbowaa nie patrze na lece na pododze szcztki.
Wyszli na cmentarz.
- Wiedziae, e tak si stanie - powtrzya tpo.
Tym razem Nik milcza.
Spojrzaa na niego, niepewna, co waciwie widzi.
- Czyli wiedziae. e Swij go zabierze. To dlatego ukrye mnie tam na dole?
Dlatego? Tym wanie dla ciebie byam? Przynt?
- To nie tak - odpar i po chwili doda: - Poza tym, oboje nadal yjemy, a on nie bdzie
nas ju nka.
- Scarlett czua, jak wzbieraj w niej gniew i wcieko.
Strach znikn, pozostao tylko pragnienie rzucenia si do garda, krzyku. Walczya z
nim.
- A co z pozostaymi? Ich te zabie?
- Nikogo nie zabiem.
- W takim razie gdzie s?
- Jeden ley na dnie gbokiego grobu ze zaman kostk. Pozostali trzej, c... s
bardzo daleko std.
- Nie zabie ich?
- Oczywicie, e nie - zaprotestowa Nik. - To mj dom. Miabym spowodowa, by
wczyli si tutaj po kres czasu? Posuchaj, ju wszystko dobrze. Rozprawiem si z nimi.
Scarlett cofna si o krok.
- Nie jeste czowiekiem - powiedziaa. - Ludzie tak si nie zachowuj. Jeste rwnie
zy jak on. Potwr.
Nik poczu, jak krew odpywa mu z twarzy. Po wszystkim, przez co przeszed tej nocy,
po wszystkim co si stao, to okazao si najtrudniejsze.
- Nie. To nie tak.
Scarlett zacza si cofa.
Postpia krok, dwa i ju miaa uciec, odwrci si i puci szaleczym, rozpaczliwym
biegiem po skpanym w blasku ksiyca cmentarzu, gdy wysoki mczyzna w czarnym
aksamicie pooy jej do na ramieniu.
- Lkam si, e niesprawiedliwie potraktowaa Nika powiedzia. - Ale bez wtpienia
bdziesz szczliwsza, jeli zapomnisz o wszystkim. Przejdmy si zatem razem, ty i ja, i
pomwmy o tym, co si z tob dziao przez ostatnie kilka dni. Co lepiej byoby zachowa, a
co zapomnie.
- Silasie - wtrci Nik. - Nie moesz. Nie moesz sprawi, by o mnie zapomniaa.
- Tak bdzie najbezpieczniej - odpar Silas. - Dla niej, jeli nie dla nas wszystkich.
- Czy moje... moje zdanie si nie liczy?
Silas milcza. Nik zrobi krok w stron Scarlett.
- Posuchaj, to ju koniec. Wiem, e bolao. Ale... Zrobilimy to. Ty i ja. Pokonalimy
ich.
Jej gowa poruszaa si, jakby Scarlett zaprzeczaa wszystkiemu co widziaa;
wszystkiemu czego dowiadczya.
Spojrzaa na Silasa.
- Chc wrci do domu - powiedziaa jedynie. Prosz.
Silas skin gow. Ruszy z dziewczyn ciek wiodc do wyjcia z cmentarza. Nik
patrzy za odchodzc Scarlett. Mia nadziej, e si obrci i spojrzy na niego, umiechnie si
bd jedynie popatrzy bez strachu w oczach. Lecz Scarlett si nie odwrcia. Po prostu
odesza.
Nik wrci do mauzoleum. Musia si czym zaj, zacz wic zbiera pozrzucane
trumny, sprzta mieci, ukada w trumnach rozsypane koci. Z zawodem odkry, e aden z
wielu Frobisherw, Frobysherw i Pettyferw zebranych wok nie mia absolutnej pewnoci,
ktre szcztki przynale do ktrego pojemnika.
***
Jaki mczyzna przyprowadzi Scarlett do domu. Pniej matka Scarlett nie moga
sobie dokadnie przypomnie, co jej powiedzia. Przeya jednak spory zawd, syszc, e
bardzo miy Jay Frost musia, niestety, wyjecha nagle z miasta.
Mczyzna rozmawia z nimi w kuchni o ich yciu i marzeniach i pod koniec
rozmowy matka Scarlett w jaki sposb podja decyzj, e wrc do Glasgow: Scarlett
ucieszy si, e bdzie blisko ojca i spotka starych przyjaci.
Silas pozostawi dziewczyn i jej matk w kuchni. Rozmawiay wanie o problemach
zwizanych z przeprowadzk do Szkocji, a Noona obiecywaa, e kupi Scarlett telefon.
Zdyy ju zapomnie, e Silas kiedykolwiek je odwiedzi, i to mu odpowiadao.
Wrciwszy na cmentarz, zasta Nika siedzcego z zacit min w amfiteatrze obok
obelisku.
- Co u niej?
- Odebraem jej wspomnienia - odpar Silas. - Wrc do Glasgow. Ma tam przyjaci.
- Jak moge sprawi, e mnie zapomniaa?
- Ludzie chc zapomina o tym co niemoliwe. Dziki temu ich wiat staje si
bezpieczniejszy.
- Lubiem j - powiedzia Nik.
- Przykro mi.
Nik sprbowa si umiechn, nie zdoa jednak odnale w sobie umiechu.
- Ci ludzie... rozmawiali o kopotach w Krakowie, Melbourne i Vancouver. To bye
ty, prawda?
- Nie sam - odrzek Silas.
- Panna Lupescu? - domyli si Nik, po czym, widzc wyraz twarzy opiekuna, doda
szybko: - Czy z ni wszystko dobrze?
Silas pokrci gow. Przez chwil Nik nie mg patrze na jego oblicze.
- Walczya dzielnie. Walczya dla ciebie, Niku.
- Swij zabra tamtego Jacka... Z pozostaych trzej przelecieli przez ghulow bram, a
jeden ranny lecz wci ywy ley w grobie Carstairsw.
- To ostatni z Jackw - odpar Silas. - Musz si z nim rozmwi jeszcze przed
wschodem soca.
Wiatr wiejcy na cmentarzu by zimny, lecz ani mczyzna, ani chopak jakby go nie
czuli.
- Ona si mnie baa - rzek Nik.
- Tak.
- Ale dlaczego? Ocaliem jej ycie. Nie jestem zym czowiekiem. Nie rni si od
niej. Ja te yj. - Po czym doda: - Jak zgina panna Lupescu?
- Dzielnie - odpar Silas. - W bitwie. Chronic innych.
Oczy Nika pociemniay.
- Moge j tu zabra. Pogrzeba. Wwczas mgbym z ni rozmawia.
- To nie byo moliwe - wyjani Silas.
Nika zapieko co pod powiekami.
- Nazywaa mnie Nimini. Nikt inny ju nigdy mnie tak nie nazwie.
- Moe pjdziemy i poszukamy ci czego do jedzenia? zaproponowa Silas.
- Pjdziemy? Chcesz, ebym ci towarzyszy?
- Nikt nie prbuje ju ci zabi. Nie teraz. Jest mnstwo rzeczy, ktrych nikt ju nie
bdzie robi. Zatem, na co masz ochot?
Nik zastanawia si czy nie odpowiedzie, e nie jest godny. Ale musiaby skama.
Czu lekkie mdoci, zawroty gowy i kona z godu.
- Pizz? - podsun.
Przeszli przez cmentarz a do bramy. Idc, Nik widzia mieszkacw cmentarza,
pozwalali jednak chopcu i opiekunowi przej bez sowa. Jedynie patrzyli.
Nik prbowa im podzikowa za pomoc, wyrazi sw wdziczno. Lecz martwi
milczeli.
wiata restauracji z pizz pony jasno, janiej ni to Nikowi odpowiadao. Usiedli z
Silasem pod cian w gbi lokalu. Silas pokaza mu, jak korzysta z jadospisu i zamwi
jedzenie (sam poprosi o szklank wody i ma saatk; grzeba widelcem w talerzu, lecz ani
razu nie unis go do ust).
Nik zjad pizz palcami, z zapaem i apetytem. Nie zadawa pyta. Wiedzia, e Silas
wyjani wszystko w swoim czasie. Albo nie.
- Wiedzielimy o nich... o Jackach... ju od bardzo, bardzo dawna. Ale tylko poprzez
skutki ich dziaa. Podejrzewalimy, e stoi za nimi organizacja, lecz ukrywali si zbyt
zrcznie. A potem przyszli po ciebie i zabili twoj rodzin. I powoli zdoaem odnale ich
lad.
- To my" to ty i panna Lupescu? - chcia wiedzie Nik.
- Owszem, a take inni nam podobni.
- Gwardia Honorowa - domyli si Nik.
- Gdzie o nas syszae? Zreszt niewane. Jak to mwi, may dzbanek ma najwiksze
uszy. Tak. Gwardia Honorowa. - Silas unis szklank z wod, przyoy j do ust, zwily
wargi, po czym odstawi naczynie na byszczcy czarny blat.
Powierzchnia stou przypominaa lustro i gdyby ktokolwiek zerkn, zauwayby z
pewnoci, e wysoki mczyzna nie ma odbicia.
- No tak. A teraz, kiedy ju skoczye... skoczye z tym wszystkim, zamierzasz
zosta? - spyta Nik.
- Daem sowo - odrzek Silas. - Bd tu, dopki nie doroniesz.
- Ju dorosem.
- Nie. Prawie. Jeszcze nie.
Pooy na blacie dziesicciofuntowy banknot.
- Ta dziewczyna... - zacz Nik. - Scarlett. Dlaczego tak bardzo si mnie baa?
Silas nie odpowiedzia i pytanie zawiso w powietrzu. Mczyzna i modzieniec wyszli
z jasnej restauracji w czekajcy na nich mrok i wkrtce pochona ich noc.
ROZDZIA
SMY

Rozstania i poegnania

Czasami nie widzia ju umarych. Zaczo si to miesic czy dwa wczeniej, w kwietniu
bd maju. Z pocztku zdarzao si jedynie od czasu do czasu, teraz coraz czciej.
wiat si zmienia.
Nik przeszed na pnocno-zachodni cz cmentarza, do gstwiny bluszczu
zwisajcej z rozoystego cisu i czciowo przysaniajcej dalszy wylot Egipskiej cieki.
Ujrza rudego lisa i wielkiego czarnego kota z bia obrk i apkami, gawdzcych
porodku cieki. Gdy si zbliy, zaskoczone zwierzta uniosy gowy, po czym umkny w
poszycie, jakby przyapa je na spiskowaniu.
Dziwne, pomyla. Zna lisa od czasw szczenictwa, a kot kry po cmentarzu,
odkd Nik pamita. Poznaway go. Gdy byy w nastroju, pozwalay si nawet pogaska.
Zacz przenika przez bluszcz, ten jednak zagrodzi mu drog. Nik musia si
pochyli, odepchn go i si przecisn. Ostronie stpa ciek, unikajc wybojw i dziur.
W kocu dotar do imponujcego kamienia, oznaczajcego miejsce ostatniego spoczynku
Alonso Tomasa Garcii Jonesa (1837-1905, Wdrowcze, Odrzu Sw Lask).
Nik przychodzi tu co kilka dni od wielu miesicy: Alonso Jones zwiedzi cay wiat i
z wielk przyjemnoci opowiada chopcu o swych podrach. Zaczyna, mwic: Nigdy
nie spotkao mnie nic ciekawego". Po czym dodawa ponuro: I opowiedziaem ci ju
wszystkie historie", a potem jego oczy byskay i dodawa: Poza jedn... czy mwiem ci
kiedy o...?". I niewane, czy nastpne sowa brzmiay: tym jak uciekem z Moskwy?" albo:
tym, jak zgubiem kopalni zota na Alasce, wart fortun", albo: o stampede byda w
pampasach?". Nik zawsze potrzsa gow, patrzy z wyczekiwaniem i wkrtce w gowie
krcio mu si ju od opowieci o wdrwkach i przygodach, o caowanych licznotkach i
zoczycach postrzelonych z pistoletw bd przebijanych szpad, o workach zota i
diamentach wielkich jak czubek kciuka, zaginionych miastach i olbrzymich grach, parowych
pocigach i kliprach, pampasach, oceanach, pustyniach i tundrach.
Nik podszed do wysokiego, szpiczastego kamienia, na ktrym wyrzebiono
odwrcone pochodnie, i czeka, lecz nie dostrzeg nikogo. Zawoa Alonsa Jonesa, zastuka
nawet w nagrobek, lecz nikt nie odpowiedzia. Nik pochyli si, chcc wsun gow do grobu
i wezwa przyjaciela. Lecz zamiast przenikn przez ziemi niczym cie wsikajcy w
jeszcze gbszy cie, jego gowa uderzya o ni z gonym, bolesnym upniciem. Znw
zawoa, nie zobaczy jednak nikogo i niczego, tote ostronie opuci gszcz zieleni i szarych
kamieni i wrci na ciek. Trzy sroki, siedzce na rozoystym krzaku gogu, na jego widok
zerway si do lotu.
Nie dostrzeg nikogo, dopki nie dotar na poudniowo-zachodnie zbocze, gdzie
pojawia si znajoma sylwetka Mateczki Slaughter, drobnej niewiasty w wysokim czepku i w
paszczu. Spacerowaa midzy grobami ze spuszczon gow, przygldajc si dzikim
kwiatom.
- Tutaj, chopcze! - zawoaa. - S tu dzikie nastenturencje. Moe zbierzesz mi kilka i
pooysz na moim grobie?
Nik zebra bukiecik tych i czerwonych nasturcji i zanis na nagrobek Mateczki
Slaughter, tak spkany i zwietrzay, e pozostay na nim ju tylko litery ukadajce si w
sowo:

Laugh

- miech, co od stu lat dziwio miejscowych historykw. Z szacunkiem zoy przed


nim kwiaty.
Mateczka Slaughter umiechna si do niego.
- Dobry z ciebie chopak. Nie wiem, co bez ciebie poczniemy.
- Dzikuj - odpar Nik. Po chwili zapyta: - Gdzie s wszyscy? Jeste pierwsz osob,
ktr dzi spotkaem.
Mateczka Slaughter spojrzaa na niego ostro.
- Co sobie zrobie w czoo?
- Uderzyem si o grb pana Jonesa. By twardy, ja...
Lecz mateczka Slaughter cigna wargi i przekrzywia gow. Bystre, stare oczy
przyglday si Nikowi spod czepka.
- Nazwaam ci chopcem, prawda? Ale czas mija w mgnieniu oka i teraz jeste ju
modym mczyzn. Ile masz lat?
- Chyba okoo pitnastu. Ale wci czuj si tak samo jak zawsze - zaprotestowa Nik.
Mateczka Slaughter przerwaa mu.
- A ja wci si czuj jak wtedy, gdy byam drobnym stworzeniem splatajcym wianki
ze stokrotek na starym pastwisku. Czowiek zawsze pozostaje sob, to si nie zmienia. Lecz
on sam zmienia si nieustannie i nic na to nie poradzi. - Usiada na pknitej kamiennej
pycie. Pamitam noc, gdy si tu zjawie, chopcze. Powiedziaam: Nie moemy pozwoli
maemu odej". Twoja matka si zgodzia i wszyscy zaczli si wykca. Wykcali si i
wykcali, dopki nie zjawia si Szara Pani. Ludu cmentarza" - rzeka - posuchaj
Mateczki Slaughter. Czy wy nie macie w swych kociach litoci?". I wtedy wszyscy si ze
mn zgodzili. - Pokrcia drobn gow. - Niewiele si tu dzieje, co odrniaoby jeden dzie
od drugiego. Pory roku si zmieniaj. Bluszcz ronie. Kamienie upadaj. Ale twoje
przybycie... c, ciesz si, e si zjawie, i tyle.
Wstaa, wycigna z rkawa brudny kawaek ptna, spluna na niego, signa i
stara krew z czoa Nika.
- Prosz, teraz wygldasz elegancko - rzeka surowym tonem. - A nie wiem, kiedy
znw ci zobacz. Uwaaj na siebie.
Czujc niepokj, jakiego nigdy dotd nie dowiadczy, Nik wrci do grobowca
Owensw. Ucieszy si, widzc oboje rodzicw czekajcych na niego. Gdy si zbliy, rado
zmienia si w trosk. Dlaczego pan i pani Owens stali po obu stronach grobu jak postaci na
witrau? Nie potrafi nic odczyta z ich twarzy.
Ojciec postpi krok naprzd.
- Dobry wieczr, Niku - rzek. - Ufam, e dobrze si miewasz.
- Znonie - odpar Nik. Tak wanie odpowiada pan Owens przyjacioom, gdy
zadawali mu to samo pytanie.
- Pani Owens i ja cae ycie marzylimy o dziecku - oznajmi pan Owens. - Nie wierz,
e moglibymy mie lepszego syna od ciebie, Niku. - Spojrza na niego z dum.
- No tak, dzikuj, ale... - Nik odwrci si do matki, pewien, e ona powie mu w
kocu, co si dzieje. Lecz jej ju tam nie byo. - Gdzie si podziaa?
- Ach. Tak. - Pan Owens sprawia wraenie skrpowanego. - Znasz przecie Betsy.
Czasami tak bywa, e nie wiesz co powiedzie. Wiesz?
- Nie - przyzna Nik.
- Spodziewam si, e Silas na ciebie czeka - oznajmi ojciec i on take znikn.
Mina ju pnoc. Nik ruszy w stron starej kaplicy. Podczas ostatniej burzy drzewo
wyrastajce z rynny wieyczki runo, pocigajc za sob gar czarnych upkowych
dachwek.
Usiad na szarej drewnianej awce, ale Silas si nie zjawi.
Nagle powia wiatr. By pny letni wieczr, kiedy zmierzch trwa wiecznie, lecz mimo
ciepa Nik poczu na ramionach gsi skrk.
- Powiedz, e bdziesz za mn tskni, guptasie - rzek gos przy jego uchu.
- Liza? - zdziwi si Nik. Od ponad roku nie widzia ani nie sysza modej czarownicy.
Ostatnio rozmawiali w noc Jackw Wszelkich Fachw. - Gdzie si podziewaa?
- Obserwowaam - odpara. - Czy dama musi zdradza wszystkie swe sekrety?
- Obserwowaa mnie?
- Zaiste, Nikcie Owensie, szkoda ycia dla was ywych rzek gos Lizy przy jego uchu.
- Bo jedno z nas jest zbyt gupie, by y, i to nie jestem ja. Powiedz, e bdziesz za mn
tskni.
- A dokd si wybierasz? - zdziwi si, po czym doda: - Oczywicie, e bd za tob
tskni, gdziekolwiek odejdziesz...
- Za gupi - wyszeptaa Liza Hempstock i poczu na doni municie jej palcw. - Za
gupi, by y.
Wargi dotkny jego policzka w kciku ust. Ucaowaa go lekko, a on by zbyt
oszoomiony, zbyt zagubiony, by wiedzie, co ma robi.
- Ja te bd za tob tskni - rzek jej gos. - Zawsze.
Powiew wiatru zmierzwi mu wosy - a moe to bya jej rka? - a potem poczu, e jest
sam na awce.
Wsta.
Podszed do drzwi kaplicy, unis kamie lecy obok ganku i wycign zapasowy
klucz, pozostawiony tu przez dawno zmarego kocielnego. Otworzy wielkie drewniane
drzwi, nie sprawdzajc nawet, czy zdoa przez nie przenikn. Uchyliy si, protestujc
gono.
Wntrze kaplicy byo ciemne. Nik odkry, e mruy oczy, usiujc przenikn
wzrokiem mrok.
- Wejd, Niku. - To by gos Silasa.
- Nic nie widz - rzek Nik. - Jest za ciemno.
- Ju? - Silas westchn.
Nik usysza aksamitny szelest, potem trzask zapaki, ktra zapalia dwie wielkie
wiece osadzone w rzebionych drewnianych lichtarzach na tyach pomieszczenia. W ich
blasku zobaczy swego opiekuna, stojcego obok skrzanego kufra, z rodzaju tych, ktrych
uywano na parowcach, do duego, by pomieci nawet picego rosego mczyzn. Obok
niego staa czarna skrzana torba Silasa, ktr Nik widzia ju wczeniej kilka razy, lecz
wci niezmiernie mu imponowaa.
Kufer wyoono biel. Nik wsun do niego do i dotkn jedwabiu i zaschnitej
ziemi.
- To tutaj sypiasz? - spyta.
- Gdy jestem z dala od domu, owszem - przyzna Silas.
Nik si zdumia. Silas przebywa tu, odkd pamita i duej.
- To nie jest twj dom?
Tamten pokrci gow.
- Mj dom jest daleko, bardzo daleko std, jeli w ogle nadaje si jeszcze do
zamieszkania. W mojej ojczynie sporo si dziao i wcale nie jestem pewien, co zastan po
powrocie.
- Ty wracasz? - zdziwi si Nik. Rzeczy dotd niezmienne zaczynay si zmienia. -
Naprawd nas opuszczasz?
Ale... Jeste moim opiekunem.
- Byem twoim opiekunem. Masz ju do lat, by samemu si sob zaopiekowa. A ja
musz strzec te innych rzeczy.
Silas opuci wieko brzowego skrzanego kufra i zacz zapina paski i sprzczki.
- Nie mgbym zosta tutaj? Na cmentarzu?
- Nie wolno ci - odpar Silas agodniej ni kiedykolwiek dotd. - Wszyscy tutejsi
ludzie przeyli ju swoje ycia, Niku, nawet jeli byy krtkie. Teraz nadesza twoja kolej.
Musisz y.
- Mgbym pj z tob?
Silas pokrci gow.
- Zobaczymy si jeszcze?
- Moe. - W gosie Silasa dwiczaa ciepa nuta i co jeszcze. - A niezalenie od tego,
czy ty mnie ujrzysz, czy nie, ja bez wtpienia zobacz ciebie. - Przysun kufer do ciany i
podszed do drzwi w kcie. - Chod za mn.
Nik pomaszerowa ladem Silasa krtkimi spiralnymi schodami do krypty.
- Pozwoliem sobie spakowa twoje rzeczy - wyjani Silas, gdy dotarli na d. Na
pudle spleniaych psaterzy czekaa niewielka skrzana walizka, miniaturowa bliniaczka
torby Silasa. - W rodku znajdziesz cay swj dobytek.
- Opowiedz mi o Gwardii Honorowej, Silasie - poprosi Nik. - Ty w niej jeste, panna
Lupescu w niej bya. Kto jeszcze? Czy jest was wielu? Co robicie?
- Nie do wielu - odpar Silas. - Zazwyczaj strzeemy ziem granicznych. Pilnujemy
granic.
- Jakich granic?
Silas milcza.
- Masz na myli powstrzymywanie takich jak Jack i jego ludzie?
- Robimy to, co musimy - odrzek Silas. W jego gosie dwiczao znuenie.
- Ale postpilicie jak naley, no wiesz, powstrzymujc Jackw. Oni byli straszni. Byli
potworami.
Silas zrobi krok w stron Nika, ktry musia unie gow, by spojrze w blad twarz
wysokiego mczyzny.
- Nie zawsze postpowaem susznie - rzek Silas. - Kiedy byem modszy... robiem
gorsze rzeczy ni Jack. Gorsze ni ktokolwiek z nich. Byem wtedy potworem, Niku, kim
gorszym od potwora.
Nikowi nie przyszo nawet do gowy zastanawia si, czy opiekun nie kamie bd
artuje. Wiedzia, e syszy prawd.
- Ale ju nim nie jeste. Zgadza si?
- Ludzie si zmieniaj. - Silas umilk. Nik zastanawia si, czy jego opiekun co
wspomina. Po chwili mczyzna doda: - Opiekowanie si tob byo dla mnie zaszczytem,
modziecze. - Jego do znikna pod paszczem i gdy si pojawia, trzymaa stary
sfatygowany portfel. - To dla ciebie, we go.
Nik wzi portfel, lecz go nie otworzy.
- W rodku s pienidze. Do, by mg zacz nowe ycie, ale nie wicej.
- Poszedem dzi pomwi z Alonso Jonesem, ale go tam nie byo. Albo jeli by, to ja
go nie widziaem. Chciaem, eby mi opowiedzia o odlegych miejscach, ktre odwiedzi,
wyspach i delfinach, lodowcach i grach, miejscach gdzie ludzie ubieraj si i jedz
najdziwniejsze rzeczy. - Nik si zawaha. - Te miejsca wci tam s, prawda? Poza
cmentarzem jest cay wielki wiat. Czy mog go zobaczy? Mog tam pojecha?
- Silas przytakn.
- Owszem, jest tam cay wielki wiat. W wewntrznej kieszeni walizki znajdziesz
paszport, wystawiony na nazwisko Nikt Owens. Nieatwo go byo zdoby.
- A gdybym zmieni zdanie, mog tutaj wrci? - spyta Nik, po czym sam sobie
odpowiedzia: - Jeli wrc, to bdzie miejsce, ale ju nie dom.
- Chcesz, ebym ci odprowadzi do bramy? - spyta Silas.
Nik pokrci gow.
- Lepiej, ebym zrobi to sam. Uhm. Silasie. Gdyby kiedy mia kopoty, wezwij
mnie. Zjawi si i pomog.
- Ja - odrzek Silas - nie miewam kopotw.
- No tak, pewnie nie. Ale jednak.
Krypta bya ciemna, pachniao w niej pleni, wilgoci i starymi kamieniami. Po raz
pierwszy wydaa mu si bardzo maa.
- Chc pozna ycie - oznajmi Nik. - Chc uj je w donie. Chc zostawi lad stopy
na piasku bezludnej wyspy, chc gra z ludmi w pik. Chc... - Zastanawia si chwil. -
Chc wszystkiego.
- To dobrze. - Silas unis do, jakby odgarnia wosy z oczu, niezwykle nietypowym
gestem. - Jeli kiedykolwiek zdarzy si, e bd mia kopoty, faktycznie pol po ciebie.
- Chocia nie miewasz kopotw?
- Jak powiedziae.
Na ustach Silasa pojawi si wyraz, ktry mg by umiechem, moe grymasem alu,
a moe jedynie gr cieni.
- A zatem egnaj, Silasie. - Nik wycign rk, jak wtedy, gdy by may.
Silas uj j chodn doni barwy starej koci i ucisn z powag.
- egnaj, Nikcie Owensie.
Nik podnis sw walizeczk. Otworzy drzwi, przekroczy prg krypty i ruszy
zboczem w stron cieki, nie ogldajc si za siebie.
Brama ju dawno bya zamknita. Zastanawia si, czy nadal go przepuci, czy bdzie
musia wrci do kaplicy i zabra klucz. Gdy jednak dotar na miejsce, odkry, e maa
boczna furtka wci stoi otworem, jakby na niego czekaa, jakby sam cmentarz si z nim
egna.
Przy otwartej furtce ujrza blad, pulchn posta. Umiechna si, gdy si zbliy, w
promieniach ksiyca dostrzeg zy w jej oczach.
- Witaj, matko - powiedzia.
Pani Owens otara oczy wierzchem doni, potem rbkiem fartucha. Pokrcia gow.
- Wiesz, co teraz zrobisz? - spytaa.
- Zobacz wiat - odpar Nik. - Wpadn w tarapaty, wyzwol si z nich. Odwiedz
dungle, wulkany, pustynie i wyspy. I ludzi. Chc pozna mnstwo ludzi.
Pani Owens nie odpowiedziaa od razu, przygldaa mu si. A potem zacza piewa
piosenk, ktr Nik pamita, t sam, ktr nucia mu, kiedy by malutki, ktr usypiaa go w
dziecistwie.
pij, maleki, sodko pij,
popij jeszcze chwile,
gdy doroniesz, ruszysz w wiat,
jeli si nie myl.

- Nie mylisz si - wyszepta Nik. - I rusz.

Poznasz mio,
taca krztyn,
znajdziesz skarb
i swoje imi.

I wtedy pani Owens przypomniaa sobie ostatnie linijki i odpiewaa je synowi.

Rado ycia,
bl i win.
Nie zostaniesz w tyle.

- Nie zostaniesz w tyle - powtrzy Nik. - Trudne wyzwanie, ale si postaram.


Prbowa obj matk, jak to robi, gdy by dzieckiem. Rwnie dobrze jednak mgby
sprbowa uchwyci mg, bo zosta na ciece sam.
Postpi krok naprzd, przechodzc przez furtk prowadzc poza cmentarz. Wydao
mu si, e syszy gos, mwicy: Jestem z ciebie taka dumna, mj synu", ale moe jedynie
go sobie wyobrazi.
Na wschodzie letnie niebo zaczynao ju janie i tam wanie ruszy Nik: w d
wzgrza, w stron ywych, i miasta, i witu.
W torbie mia paszport, w kieszeni pienidze. Na jego wargach taczy umiech, cho
niepozbawiony czujnoci, bo wiat to wiksze miejsce ni may cmentarz na wzgrzu, ma w
sobie tajemnice i niebezpieczestwa, nowych przyjaci, ktrych moe pozna, i starych,
ktrych odkryje na nowo. Bdy, ktre popeni, i wiele cieek, na ktre trafi, nim w kocu
powrci na cmentarz bd pojedzie z Pani na szerokim grzbiecie wielkiego siwego ogiera.
Lecz pomidzy t chwil a chwil obecn rozcigao si ycie i Nik wkroczy w nie z
otwartymi oczami i sercem.

You might also like