Professional Documents
Culture Documents
Neil Gaiman - Księga Cmentarna
Neil Gaiman - Księga Cmentarna
KSIGA
CMENTARNA
PRZEOYA
PAULINA BRAITNER
WYDAWNICTWO MAG
WARSZAWA 2009
GTW
Tytu oryginau:
The Graveyard Book
Redakcja:
Joanna Figlewska
Korekta:
Urszula Okrzeja
Ilustracja i opracowanie graficzne okadki:
Irek Konior
Projekt typograficzny, skad i amanie:
Tomek Laisar Fru
ISBN 978-83-7480-109-6
Wydanie I
Wydawca:
Wydawnictwo MAG
ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa
tel. /fax (0-22) 8134743
e-mail: kurz@mag.com.pl
http://www.mag.com.pl
Wyczny dystrybutor:
Firma Ksigarska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o.
ul. Poznaska 91, 05-850 Oarw Maz.
tel. (22) 721-30-00
www.olesiejuk.pl
Druk i oprawa:
drukarnia@dd-w.pl
Rozrzucie koci
Po caej woci,
To tylko ndzarz,
Nikt go nie ugoci.
I pani Owens odpiewaa j ca, nim odkrya, e zapomniaa jak si koczy. Miaa
wraenie, e ostatnia linijka brzmiaa co jakby i olizge gile", ale by moe zakoczenie to
pochodzio z zupenie innej koysanki. Urwaa zatem i zamiast tego zapiewaa t o dwch
kotkach, szaroburych obydwch, a potem swym ciepym, mocnym gosem odpiewaa
kolejn, nowsz, o chopczyku, na ktrego z popielnika mruga iskiereczka. Zacza wanie
dug ballad o pewnym hrabim, ktrego ona, strapiona romansem ma, zmara ze
zgryzoty, gdy Silas wyoni si zza naronika budynku. W doniach trzyma kartonowe
pudeko.
- Prosz bardzo, pani Owens - rzek. - Mnstwo dobrych rzeczy dla rosncego chopca.
Moemy je schowa w krypcie, prawda?
Kdka odpada mu w doni, pocign elazne drzwi. Pani Owens wesza do rodka,
rozgldajc si z powtpiewaniem po pkach i starych drewnianych awkach ustawionych
pod cian. W jednym kcie leay spleniae puda, pene starych ksig parafialnych, za
otwartymi drzwiami w drugim dostrzega wiktoriask toalet i umywalni.
Chopczyk otworzy oczy, patrzc ciekawie.
- Jedzenie moemy zostawi tutaj - oznajmi Silas. - Jest chodno, wic si nie zepsuje.
- Sign do pudeka i wycign banana.
- A c to takiego i z czego to zrobiono? - Pani Owens przyjrzaa si podejrzliwie
to-brzowemu przedmiotowi.
- To banan. Owoc z tropikw. O ile mi wiadomo, najpierw zdziera si upin - rzek
Silas. - O tak.
Dziecko - Nikt - szarpno si w ramionach pani Owens, ktra postawia chopczyka
na kamiennej posadzce. Maluch podrepta szybko do Silasa, chwyci go za nogawk i
pocign.
Silas poda mu banana.
Pani Owens patrzya, jak chopiec je.
- Ba-nan - powtrzya z powtpiewaniem. - Nigdy o nich nie syszaam. Nigdy. Jak to
smakuje?
- Nie mam bladego pojcia - przyzna Silas, ktry ywi si tylko jednym, i to nie byy
banany. - Moglibymy przygotowa tu chopcu posanie.
- Nie ma mowy. Owens i ja mamy przecie uroczy, przytulny grb przy grzdce
onkili; mnstwo tam miejsca dla malucha. Poza tym - dodaa w obawie, e Silas mgby
uzna, e odrzuca jego gocinno - nie chc, eby chopak ci przeszkadza.
- Nie przeszkadzaby mi.
Chopczyk skoczy je banana. Tym, co zostao, wysmarowa si cay. Umiechn
si promiennie, umorusany i rumiany.
- Nan - powiedzia radonie.
- C za sprytne stworzenie. - Pani Owens zacmokaa. - I co za wintuszek! Zaraz si
tob zajm, may wiercipito. - Zacza wydubywa kawaki banana z jego ubrania i wosw.
- Jak mylisz, jak podejm decyzj?
- Nie wiem.
- Nie mog go odda. Nie po tym, co przyrzekam jego mamie.
- Cho w swoim czasie bywaem rnymi rzeczami oznajmi Silas - to nigdy matk. I
nie zamierzam nawet prbowa. Ale mog opuci to miejsce.
- Ja nie mog - powiedziaa pani Owens. - Moje koci s tutaj. Podobnie Owensa.
Nigdy std nie odejd.
- Dobrze byoby mie jakie miejsce, do ktrego si przynaley - rzek Silas. - Swj
dom.
W jego gosie nie zadwiczaa nawet najsabsza nutka alu, by suchszy ni pustynia i
sowa Silasa zabrzmiay jakby po prostu mwi co oczywistego. Pani Owens nie zaprzeczya.
- Mylisz, e bdziemy musieli dugo czeka?
- Niedugo - odpar Silas, ale tu si myli.
W amfiteatrze na zboczu wzgrza kady czonek cmentarnej wsplnoty mia wasne
zdanie i potrzeb jego wygoszenia. Fakt, e to Owensowie uczestniczyli w tym nonsensie, a
nie jacy figo-fago nowicjusze, sporo znaczy, bo Owensowie byli szacowni i szanowani. To,
e Silas zgosi si na opiekuna chopca, take miao swoje znaczenie - mieszkacy cmentarza
podchodzili do niego z czujnym podziwem, istnia bowiem na granicy pomidzy ich wiatem
i wiatem, ktry opucili. Ale jednak, ale jednak...
Na cmentarzach zazwyczaj nie panuje demokracja, a przecie mier to najwiksza
demokratka i kady z umarych mia wasne zdanie co do tego, czy ywe dziecko moe
zosta. Tej nocy kady z nich chcia koniecznie, by go wysuchano.
Dziao si to pod koniec jesieni, gdy wit przychodzi pno. Cho niebo wci byo
ciemne, z dou zbocza dobiega szum samochodowych silnikw. To ywi wyruszali do pracy
w mglistym mroku poranka. Tymczasem lud z cmentarza wci debatowa na temat dziecka,
ktre do nich przyszo, i tego, co z nim pocz. Trzysta gosw. Trzysta pogldw. Nehemiah
Trot, poeta ze zrujnowanej pnocno-zachodniej czci cmentarza, zacz wanie
deklamowa sw opini, cho nikt ze suchaczy nie potrafi okreli jak, gdy stao si co, co
uciszyo wszystkich wygadanych mwcw, co bez precedensu w historii cmentarza.
Wielki biay ko, z rodzaju tych, ktrych ludzie znajcy si na koniach nazywaj
siwkami, zbliy si ku nim powoli. Przyszed z dou. Tupot kopyt byo sycha, nim jeszcze
si pojawi, a take haas, ktry czyni, przedzierajc si przez kpy jeyn, kbowiska
bluszczu i janowca porastajce zbocze. By wielkoci angielskich koni roboczych, pene pi
okci w kbie, albo i wicej. Taki ko mg ponie do walki rycerza w penej zbroi, lecz na
swym goym grzbiecie dwiga tylko kobiet odzian od stp do gw w szary strj. Jej duga
spdnica i szal wyglday jak utkane ze starych pajczyn.
Twarz miaa pogodn i spokojn.
Mieszkacy cmentarza znali j, bo kady z nas spotyka Szar Dam pod koniec
naszych dni, a nie da si o niej zapomnie.
Ko przystan przy obelisku. Na wschodzie niebo zaczynao ju janie perow
powiat przedwitu, na widok ktrej lud cmentarny odczuwa niepokj i tskni za powrotem
do wygodnych domw. Mimo to, nikt nawet nie drgn. Wszyscy przygldali si damie na
siwku z mieszanin podniecenia i lku. Umarli nie s przesdni, zazwyczaj nie, lecz patrzyli
na ni tak, jak rzymski augur patrzy na krce po niebie wite wrony, szukajc w nich
mdroci i wskazwek.
A ona przemwia.
- Umarli winni okazywa lito - rzeka gosem przypominajcym dwik setki
malekich srebrnych dzwoneczkw. I umiechna si.
Ko, ktry dotd z zadowoleniem skuba i przeuwa kp bujnej trawy, zamar. Dama
dotkna jego szyi i wierzchowiec zawrci. Zrobi kilkanacie dugich krokw, a potem
zeskoczy ze zbocza i pomkn kusem po niebie. oskot jego kopyt zamieni si we wczesny
oskot odlegego grzmotu; po chwili ko znikn im z oczu.
Tak przynajmniej spotkanie to wygldao w opowieciach ludzi z cmentarza, ktrzy
byli na wzgrzu owej nocy.
Debata dobiega koca i nie trzeba byo nawet gosowa. Mieszkacy postanowili, e
dziecko, Nikt Owens, zostanie obdarzone Swobod Cmentarza.
Mateczka Slaughter i Josiah Wortinghton, baronet, odprowadzili pana Owensa do
krypty w starej kaplicy i przekazali pani Owens wieci.
Nie zdziwia si wcale, syszc o cudzie.
- Susznie - rzeka. - Wielu z nich nie ma w epetynach ni krztyny oleju. Ale nie ona.
Oczywicie, e nie.
***
Nim w w burzowy, szary poranek wzeszo soce, dziecko zasno smacznie w
wygodnym grobowcu Owensw (pan Owens zmar bowiem jako dobrze prosperujcy mistrz
miejscowego cechu stolarzy i rzemielnicy zadbali o to, by stosownie go uczci).
Przed wschodem soca Silas wyruszy w jeszcze jedn, ostatni podr. Znalaz
wysoki dom na zboczu, zbada znalezione tam trzy ciaa i przyjrza si ukadowi ran od noa.
Gdy w kocu zaspokoi ciekawo, wyszed w poranny mrok. W gowie wirowao mu od
nieprzyjemnych myli. Powrci na cmentarz na szczyt wiey kaplicy, gdzie sypia i
przeczekiwa dni.
W miasteczku u stp wzgrza mczyzn imieniem Jack ogarniaa coraz wiksza
zo. Ta noc, noc na ktr tak dugo czeka, kulminacja miesicy - a nawet lat - pracy zacza
si wielce obiecujco: troje ludzi zgino, nim zdoao choby krzykn. A potem...
Potem wszystko poszo paskudnie nie tak. Czemu, u licha, poszed na szczyt wzgrza,
skoro dziecko bez wtpienia ruszyo na d? Nim tam dotar, lad zdy ju ostygn. Kto
musia znale malca, zabra go, ukry. Nie istniao inne wyjanienie.
Nagle cisz przerwa grzmot, donony niczym strza z pistoletu, i deszcz rozpada si
na dobre. Mczyzna imieniem Jack by wielce metodyczny, zacz ju planowa swj
nastpny ruch - rozmowy, ktre musi przeprowadzi z pewnymi mieszkacami miasteczka,
ludmi, ktrzy zostan jego oczami i uszami.
Nie musia informowa synodu, e mu si nie powiodo.
- Poza tym - rzek do siebie, przywierajc do witryny dajcej oson przed porannym
deszczem, padajcym niczym zy - jeszcze nie ponis klski. Jeszcze nie. Nie przez
najblisze lata. Mia mnstwo czasu. Do, by zaatwi ostatni niedokoczon spraw. Do,
by przeci ostatni ni.
Dopiero gdy rozlegy si policyjne syreny i najpierw radiowz, za nim karetka, a
potem nieoznakowany wz policyjny przemkny na sygnale obok niego, kierujc si na
wzgrze, Jack z niechci unis konierz paszcza, spuci gow i odszed w poranek. N
spoczywa w kieszeni, bezpieczny i suchy w pochwie, chroniony przed rozpacz ywiow.
ROZDZIA
DRUGI
Nowa przyjacika
Ghulowa brama
Ogary Boga
Wszyscy wiedzieli, e na skraju cmentarza ley pochowana wiedma. Odkd Nik pamita,
pani Owens kazaa mu trzyma si jak najdalej od tego zaktka.
- Dlaczego? - spyta.
- To niezdrowe dla ywych - odpara pani Owens. - Panuje tam straszna wilgo,
waciwie to bagno. Zazibisz si na mier.
Pan Owens okaza si mniej wymowny i bardziej tajemniczy.
- To niedobre miejsce - rzek jedynie.
Waciwy cmentarz koczy si u stp wzgrza, pod star jaboni, ogrodzeniem z
rdzawobrzowych elaznych prtw zakoczonych niewielkimi, rdzewiejcymi grotami.
Dalej rozciga si kawa nieuytkw, poronitych gszczem pokrzyw, chwastw i jeyn,
zasypanych jesiennymi mieciami. Nik, bdcy w gruncie rzeczy grzecznym i posusznym
chopcem, nie przecisn si midzy prtami, zszed tam jednak i wyjrza na drug stron.
Wiedzia, e nie mwi mu wszystkiego, i ten fakt nieco go drani.
Potem wspi si z powrotem na wzgrze, do opuszczonego kocioa porodku
cmentarza i zaczeka do zmroku. Gdy szare wieczorne niebo pociemniao, przybierajc odcie
mocnego fioletu, na wiey rozleg si dwik przypominajcy trzepot cikiego aksamitu. To
Silas opuci swoje miejsce spoczynku na szczycie dzwonnicy i ruszy po cianie gow w
d.
- Co jest w najdalszym kcie cmentarza? - spyta Nik. Za Harrisonem Westwoodem,
Piekarzem z Naszej Parafii i jego onami, Marion i Joan?
- A czemu pytasz? - odparowa jego opiekun, strzepujc palcami barwy koci py z
czarnego surduta.
Nik wzruszy ramionami.
- Tak si tylko zastanawiaem.
- To niepowicona ziemia - oznajmi Silas. - Wiesz, co to znaczy?
- Niespecjalnie - przyzna Nik.
Silas przeszed przez ciek, nie dotykajc ani jednego licia, i usiad na kamiennej
awie obok chopca.
- S tacy - owiadczy swym jedwabistym gosem ktrzy wierz, e caa ziemia jest
uwicona, e bya wita, nim si na niej zjawilimy, i taka pozostanie. Lecz tu, w waszej
krainie, ludzie bogosawi kocioy i ziemi przeznaczon na pogrzeby, by j powici.
Obok niej zostawiaj niepowicon ziemi, zwan polem garncarza, w ktrej grzebi
zbrodniarzy, samobjcw i ludzi innej wiary.
- Zatem ludzie pochowani po drugiej stronie ogrodzenia s li?
Silas unis brew.
- Mhm? Nie, ale nie. Pomylmy. Mino sporo czasu, odkd ostatnio odwiedziem
tamto miejsce, nie przypominam sobie jednak nikogo szczeglnie zego. Zrozum, w dawnych
czasach wieszano ludzi nawet za kradzie szylinga. I zawsze znajd si tacy, ktrzy uwaaj,
e ich ycie stao si tak nieznone, e najlepiej przypieszy przejcie na inny poziom
istnienia.
- To znaczy, zabijaj si? - domyli si Nik. Mia jakie osiem lat, zachannie chon
wiedz, czsto zadawa pytania i nie by gupi.
- Owszem.
- I to si sprawdza? Po mierci s szczliwsi?
Silas umiechn si tak szeroko, e odsoni ky.
- Czasami. Zazwyczaj nie. Zupenie jak ludzie, ktrzy wierz, e bd szczliwi, jeli
przeprowadz si w jakie inne miejsce, lecz przekonuj si, e to tak nie dziaa.
Gdziekolwiek si udasz, zabierasz tam siebie, jeli rozumiesz, co mam na myli.
- Mniej wicej - mrukn Nik.
Silas wycign rk i zmierzwi mu wosy.
- A wiedma? - spyta chopiec.
- Tak. Wanie. Samobjcy, przestpcy i wiedmy. Ci, ktrzy zmarli bez ostatniego
namaszczenia. - Wsta, nocny cie w mroku. - My tu gadamy - rzek - a ja nie zjadem jeszcze
niadania. Tymczasem ty spnisz si na lekcje.
W pmroku cmentarza co zamigotao w ciszy, co czarnego, trzepoczcego, a potem
Silas znikn.
Zanim Nik dotar do mauzoleum pana Pennywortha, ksiyc zacz ju wschodzi i
Thomas Pennyworth (spoczywa tu w pokoju, pewien ciaa zmartwychwstania) czeka ju na
niego w nie najlepszym nastroju.
- Spnie si - oznajmi z wyrzutem.
- Przepraszam, panie Pennyworth.
Pennyworth zacmoka. W ubiegym tygodniu uczy Nika o ywioach i humorach, tyle
e Nik zapomina, ktre s ktre. Oczekiwa sprawdzianu, zamiast tego jednak pan
Pennyworth rzek:
- Myl, e przysza pora, by powici kilka dni kwestiom praktycznym. Ostatecznie
czas pynie.
- Naprawd? - spyta Nik.
- Niestety, tak, paniczu Owens. A jak tam twoje Znikanie?
Nik mia nadziej, e to pytanie nie padnie.
- W porzdku - odpar. - To znaczy. No wie pan.
- Nie, paniczu Owens, nie wiem. Moe zatem zechcesz je zademonstrowa?
Nik jkn w duchu, odetchn gboko i uczciwie dooy wszelkich stara, zaciskajc
powieki i prbujc znikn.
Pan Pennyworth nie by zachwycony.
- Phi, to nie to, zupenie nie to. Masz si wlizn i znikn, chopcze, tak jak to czyni
umarli. Wlinij si midzy cienie, zniknij ze wiadomoci. Sprbuj jeszcze raz.
Nik sprbowa.
- Jeste rwnie widoczny, jak nos na twojej twarzy oznajmi pan Pennyworth - a twj
nos naley do wyjtkowo widocznych nosw, podobnie jak reszta oblicza, modziecze, i ty
cay. Na mio wszystkiego co wite, oprnij umys, ju! Jeste pust uliczk. Jeste
pustymi drzwiami. Jeste niczym. Oczy ci nie ujrz. Umysy nie ogarn. Tam, gdzie stoisz,
nie ma niczego i nikogo.
Nik sprbowa jeszcze raz. Zamkn oczy, wyobraajc sobie, e znika, zlewa si z
poplamion kamienn cian mauzoleum, staje nocnym cieniem i niczym wicej. Kichn.
- Straszne. - Pan Pennyworth westchn. - Absolutnie straszne. Musz pomwi o tym
z twoim opiekunem. - Pokrci gow. - No dobrze. Humory. Wymie je.
- Uhm. Sangwiniczny. Choleryczny. Flegmatyczny. I ten czwarty. Chyba...
melancholiczny.
I tak dalej, i dalej, a w kocu nadesza pora na Gramatyk i Kompozycj z pann
Letycj Borrows, Star Pann z Naszej Parafii (Ktra w Caym swym yciu nie Skrzywdzia
adnego Czeka. Przechodniu, czy Moesz Powiedzie o Sobie to Samo?). Nik lubi pann
Borrows i jej przytuln krypt, a take fakt, e bardzo atwo dawaa si namwi do zmiany
tematu.
- Mwi, e w tutejszej niepowiconej ziemi ley wiedma - rzek.
- Tak mj drogi, ale nie chcesz tam chodzi.
- Czemu nie?
Panna Borrows posaa mu szczery umiech umarych.
- Nie zadajemy si z takimi jak oni.
- Ale to przecie nadal cmentarz. To znaczy, wolno mi tam pj, gdybym zechcia?
- To - owiadczya panna Borrows - nie byoby rozsdne.
Nik, cho posuszny, by take ciekawski, tote po zakoczeniu lekcji tej nocy
odnalaz bezgowego anioa na grobie Harrisona Westwooda, piekarza i jego rodziny. Nie
zszed jednak do stp wzgrza za ogrodzenie. Zamiast tego skrci w bok, do miejsca, gdzie
po pikniku odbytym trzydzieci lat temu pozostaa pamitka w postaci wielkiej, rozoystej
jaboni.
Nik nie by cakiem odporny na nauk. Par lat temu zerwa z tego drzewa mnstwo
niedojrzaych, kwanych, biaych jabek, zjad je i kilka nastpnych dni aowa, drczony
bolesnymi skurczami, podczas gdy pani Owens pouczaa go, czego nie wolno mu je. Od
tamtej pory zawsze czeka, a jabka dojrzej, i nigdy nie zjada wicej ni dwch, trzech na
noc. Tydzie wczeniej zerwa ostatnie, ale lubi siedzie na jaboni i rozmyla.
Wspi si po pniu na swe ulubione miejsce w rozwidleniu dwch konarw i spojrza
w d, na skpane w blasku ksiyca pole garncarza, poronite chaszczami i nieskoszon
traw. Zastanawia si, czy wiedma to starucha o elaznych zbach, podrujca w chacie na
kurzych nkach, czy te chuda czarownica z wielkim nosem, latajca na miotle.
Nagle poczu gd. Poaowa, e zjad ju wszystkie jabka. Szkoda, e nie zostawi
chocia jednego... Zerkn w gr i wydao mu si, e co widzi. Spojrza raz, potem drugi, by
si upewni. Jabko, czerwone i dojrzae.
Nik szczyci si sw umiejtnoci wspinaczki po drzewach. Teraz podcign si na
kolejnych gaziach, wyobraajc sobie, e jest Silasem, spywajcym gadko z pionowej,
ceglanej ciany. Jabko, tak czerwone, e niemal czarne w promieniach ksiyca, wisiao tu
poza jego zasigiem. Nik przesuwa si powoli po gazi, a w kocu znalaz si tu pod nim.
Potem wyprostowa si i koniuszkami palcw musn idealne jabko.
Nie byo mu dane go skosztowa.
Nagle rozleg si trzask, donony niczym strza z dubeltwki, i ga pod jego stopami
pka.
Obudzi go bysk blu, ostry jak ld barwy powolnej byskawicy. Lea w chaszczach,
w ciemnoci letniej nocy.
Ziemia pod nim wydawaa si do mikka i osobliwie ciepa. Nik przyoy do niej
do i poczu co przypominajcego futro. Wyldowa na stercie siana, na ktr ogrodnik z
cmentarza wysypywa resztki z kosiarki. Mikka trawa zagodzia upadek. Mimo to, czu
kucie w piersi, a noga bolaa okropnie, jakby spad wanie na ni i wykrci.
Jkn.
- Cichaj, cichaj, chopcze - przemwi kto za jego plecami. - Skd si tu wzie?
Rune z nieba jak gaz. Co to za maniery?
- Siedziaem na jaboni - wyjani Nik.
- Ach tak. Poka no t nog, zao si, e jest zamana, tak jak konar z drzewa. -
Zimne palce zaczy obmacywa jego lew ydk. - Nie, nie jest zamana. Skrcona, owszem,
moe te nadwerona. Masz szczcie jak sam czort, chopcze. Spade wprost na kompost.
To nie koniec wiata.
- Ciesz si - jkn Nik. - Ale i tak boli.
Odwrci gow i spojrza w gr i za siebie. Bya starsza od niego, ale nie dorosa, nie
wygldaa ani przyjanie, ani wrogo. Sprawiaa wraenie czujnej, ostronej. Twarz miaa
bystr i zdecydowanie nie pikn.
- Jestem Nik - przedstawi si.
- ywy chopak? - spytaa.
- Przytakn.
- Tak te sdziam. Syszelimy o tobie, nawet tu, na polu garncarza. Jak ci nazywaj?
- Owens - oznajmi. - Nikt Owens. W skrcie Nik.
- Jak si miewasz, paniczu Niku?
Nik przyjrza jej si uwanie. Okrywaa j prosta biaa koszula, dugie kasztanowe
wosy okalay twarz, ktra miaa w sobie co chochlikowatego - na ustach bka si
bezustannie lekki krzywy umieszek, niezalenie od tego, jak min przybieraa reszta
twarzy.
- Popenia samobjstwo? - spyta. - Ukrada szylinga?
- Nigdy w yciu niczego nie ukradam - oburzya si. Nawet chusteczki. Poza tym,
samobjcy le tam, po drugiej stronie tamtego krzaka gogu, a obaj szubienicznicy pord
jeyn. Jeden by faszerzem, drugi rozbjnikiem, tak przynajmniej twierdzi. Cho, jeli chcesz
zna moje zdanie, wtpi, by mona go nazwa nawet prawdziwym rzezimieszkiem. Ot,
zwyky zodziejaszek.
- Ach tak. - W gowie Nika obudzio si nage podejrzenie. - Mwi, e ley tu
wiedma. Czarownica.
Dziewczyna przytakna.
- Utopiona, spalona na stosie i pogrzebana w nieoznaczonym miejscu, nawet bez
nagrobka.
- Utopili ci i spalili?
Przysiada na stercie trawy obok niego i przytrzymaa obola nog Nika zimnymi
domi.
- Przyszli do mojej chaty o wicie, nim zdyam si obudzi, i wywlekli mnie na
bonie. Jeste wiedm", wrzeszczeli, grubi, wieo wyszorowani, rowi w wietle poranka,
jak warchlaki wiezione na targ. Kolejno wystpowali naprzd, stawali pod niebem i
opowiadali o skwaniaym mleku i okulaych koniach. A w kocu wstaje moci Jemima,
najgrubsza, najrowsza, najczystsza z nich wszystkich i mwi, e Solomon Porritt ju jej nie
odwiedza i zamiast tego krci si przy pralni jak osa przy garncu miodu, a wszystko to przez
moj magi. To ja go zmusiam, rzuciam na biedaka zaklcie. Przywizali mnie zatem do
stoka i wepchnli pod wod w stawie, mwic, e jeli jestem czarownic, to nie uton i nic
nie poczuj. A jeli nie, to poczuj, o tak. A ojciec moci Jemimy da kademu po srebrnym
szelgu, eby dugo przytrzymali stoek pod paskudn, zielon wod, sprawdzajc, czy si
utopi.
- I utopia si?
- O tak. Odetchnam wod. To mnie zabio.
- Och - mrukn Nik. - Czyli jednak nie bya wiedm.
Dziewczyna spojrzaa na niego okrgymi oczami ducha i umiechna si krzywo.
Wci wygldaa jak chochlik, ale adny chochlik i Nik zwtpi, by potrzebowaa magii, eby
zauroczy Solomona Porritta. Nie z takim umiechem.
- Co za bzdury. Oczywicie, e byam wiedm. Przekonali si o tym, gdy odwizali
mnie od stoka i pooyli na trawie, wieryw, oblepion rzs wodn i cuchncym muem.
Wywrciam wtedy oczami i przeklam ich wszystkich razem i kadego z osobna, tam, na
boniu, owego ranka. Przeklam, by aden z nich nigdy nie spocz spokojnie w grobie.
Sama byam zdumiona, jak atwo mi to przyszo. Zupenie jak taniec, gdy stopy podchwytuj
nowy rytm, ktrego uszy nigdy nie syszay, nie zna gowa, i tacz a do witu. - Wstaa i
obrcia si w piruecie, podskakujc. Jej bosa stopa bysna w promieniach ksiyca. - Tak
wanie ich przeklam, moim ostatnim, bulgoczcym od wody tchnieniem. A potem
umaram, a oni spalili moje ciao na boniach, a w kocu zosta z niego tylko czarny wgiel.
Wsadzili mnie do dziury na polu garncarza, nawet bez nagrobka z imieniem i nazwiskiem.
Umilka i przez moment zdawao si, e ogarn j smutek.
- Czy kto z nich ley pogrzebany na cmentarzu? - zapyta Nik.
- Ani jeden. - Dziewczyna si zamiaa. - W sobot po tym, jak utopili mnie i upiekli,
panu Porringerowi dostarczono dywan z daleka, z samego Londynu. Pikny by to dywan,
lecz okazao si, e jest w nim co wicej nili mocna wena i zrczne sploty. Wrd nich
bowiem krya si zaraza i do poniedziaku piciu z nich kasao krwi, a ich skra poczerniaa
jak moja, gdy wycignli mnie z ognia. Tydzie pniej choroba ogarna niemal ca wiosk
i ludzie wrzucali trupy do morowego dou, wykopanego w szczerym polu. Potem go zasypali.
- Czy wszyscy mieszkacy umarli?
Wzruszya ramionami.
- Wszyscy, ktrzy patrzyli, jak mnie topi i pal. Jak twoja noga?
- Lepiej - rzek - Dziki.
Nik wsta powoli i kutykajc, zszed ze sterty trawy.
Opar si o elazne prty.
- Czyli zawsze bya czarownic? - spyta. - No wiesz, zanim ich wszystkich
przekla.
- Jak gdyby trzeba byo czarw, by zwabi do mojej chaty Solomona Porritta - odpara,
pocigajc wzgardliwie nosem.
Co, jak pomyla Nik, cho nie odezwa si ani sowem, nie stanowio w adnym razie
odpowiedzi na jego pytanie.
- Jak si nazywasz?
- Nie mam nagrobka. - Kciki jej ust wygiy si w d. Mog by kadym, nikim.
- Ale przecie musisz mie jakie imi.
- Nazywam si Liza. Liza Hempstock, miy panie - odpara cierpko. - Nie pragn
przecie wiele - dodaa. - Tylko czego, co zaznaczyoby mj grb. Le o tutaj, widzisz? Nie
ma tu nic prcz pokrzyw. - Przez moment wygldaa tak smutno, e Nik zapragn j
przytuli.
I nagle, gdy przeciska si pomidzy prtami ogrodzenia, przyszed mu do gowy
pomys. Znajdzie nagrobek dla Lizy Hempstock, nagrobek z jej nazwiskiem. Sprawi, e znw
si umiechnie.
Ju na zboczu odwrci si, by pomacha jej na poegnanie, ale Liza znikna.
***
Na cmentarzu byo peno odamkw nagrobkw i pomnikw, lecz Nik wiedzia, e
podarowanie jednego z nich szarookiej wiedmie z pola garncarza to niedobry pomys.
Potrzebowa czego innego. Stwierdzi, e lepiej nie wspomina nikomu o tym, co zamierza,
uznawszy cakiem rozsdnie, e z pewnoci by mu zabronili.
Przez nastpne kilka dni umys mia zajty snuciem planw, coraz bardziej
skomplikowanych i szalonych. Pan Pennyworth rozpacza.
- Mam wraenie - oznajmi, drapic si po zakurzonych wsach - e, jeli to w ogle
moliwe, idzie ci jeszcze gorzej. Ty nie znikasz, chopcze: przeciwnie, rzucasz si w oczy.
Trudno ci nie zauway. Gdyby przyszed do mnie w towarzystwie fioletowego lwa,
zielonego sonia i szkaratnego jednoroca, na ktrym zasiadaby sam krl Anglii w
krlewskich szatach, myl, e ludzie gapiliby si tylko na ciebie, uwaajc pozostaych za
niegodnych wzmianki.
Nik jedynie patrzy na niego bez sowa. Zastanawia si, czy w miejscach, gdzie
zbieraj si ywi ludzie, istniej sklepy sprzedajce wycznie nagrobki, a jeli tak, to jak
miaby znale taki sklep. Zupenie nie mia gowy do Znikania.
Skwapliwie wykorzysta skonno panny Borrows do zapominania o zadaniach z
gramatyki i kompozycji i rozmw o wszystkim innym, wypytujc j o pienidze - jak
dokadnie dziaaj, jak ich uy, by zdoby to, czego si pragnie. Nik dysponowa garci
monet, ktre nazbiera w cigu kilku lat (przekona si, e najlepiej szuka pienidzy w
miejscach, w ktrych zakochane pary tuliy si, caoway i tarzay w trawie cmentarza. Czsto
znajdowa tam na ziemi metalowe monety) i pomyla, e moe w kocu udaoby si jako je
wykorzysta.
- Ile mgby kosztowa nagrobek? - spyta pann Borrows.
- Za moich czasw - odpara - kosztoway pitnacie gwinei. Nie wiem, ile chc za nie
dzisiaj. Przypuszczam, e wicej, znacznie, znacznie wicej.
Nik mia pidziesit trzy pensy. By pewien, e to nie wystarczy.
Miny cztery lata, niemal p jego ycia, od czasu gdy odwiedzi grb Niebieskiego
Czowieka, nadal jednak pamita drog. Wdrapa si na szczyt wzgrza i wkrtce znalaz si
ponad miastem, wyej nawet ni wierzchoek jaboni i wiea zrujnowanego kocioa, gdzie
krypta Frobisherw sterczaa z ziemi niczym sprchniay zb. Wlizn si do rodka,
schodzc niej, niej i jeszcze niej, a do niewielkich kamiennych stopni, wycitych w sercu
wzgrza. Ruszy nimi do kamiennej komnaty u jego podstawy. W grobowcu byo ciemno,
ciemno jak w kopalni, lecz Nik oglda wiat wzrokiem umarych i komora ujawniaa przed
nim swoje sekrety.
Swij lea zwinity pod cian komnaty grobowej. Wyglda tak, jak go Nik
zapamita: dugie macki utkane z dymu, nienawi i gd. Tym razem jednak Nik si go nie
ba.
- LKAJ SI MNIE - wyszepta Swij - STRZEG BOWIEM RZECZY CENNYCH I NIGDY
NIEUTRACONYCH.
Co wielkiego dotkno go, otaro si o niego od stp do gw. Nik zadra, zjeyy mu
si wosy, na ciele wystpia gsia skrka. Co si zmienio.
- Co zrobia? - spyta.
- Tylko troch ci pomogam - odpara. - Moe i nie yj, ale nawet po mierci jestem
czarownic, a my nie zapominamy.
- Ale...
- Teraz cicho - rzucia. - Wracaj.
W zamku magazynku zagrzechota klucz.
- No dobra, kolego - rzek kto. Nik nie rozpozna tego gosu. - Na pewno wszyscy
zostaniemy kumplami. - To rzekszy, Tom Hustings otworzy pchniciem drzwi i stan w
progu, rozgldajc si, wyranie zaskoczony. By wysokim, potnym mczyzn o
lisiorudych wosach i czerwonym, pijackim nosie. - Hej, Abanazer! Zdawao mi si, e
mwie, e tu jest.
- Bo mwiem - odpar zza jego plecw Bolger.
- Nie widz ani ladu.
Obok czerwonej twarzy pojawia si gowa Bolgera. Zajrza do pokoju.
- Schowa si - rzek, patrzc wprost w miejsce, gdzie sta Nik. - Ukrywanie si nie ma
sensu - doda gono. Widz ci, wychod.
Obaj mczyni weszli do ciasnego pomieszczenia. Nik sta midzy nimi nieruchomo
jak posg, mylc o lekcjach pana Pennywortha. Nie reagowa, nie porusza si, pozwala
spojrzeniom mczyzn przelizgiwa si po nim.
Nie widzieli go.
- Poaujesz gorzko, e nie wyszede, kiedy ci woaem - oznajmi Bolger i zamkn
drzwi. - No dobra - powiedzia do Toma Hustingsa - ty sta tutaj i przypadkiem go nie
wypu! - Zacz kry po pokoju, zagldajc za rne przedmioty. Pochyli si niezgrabnie,
sprawdzajc pod biurkiem. Przeszed tu obok Nika i otworzy szaf. Widz ci! - zawoa. -
Wychod!
Liza zachichotaa.
- Co to byo? - Tom Hustings obrci si gwatownie.
- Nic nie syszaem - odpar Abanazer Bolger.
Liza znw zachichotaa, cigna wargi i dmuchna. Jej gwizd przeszed stopniowo
w przecigy wist, zawodzenie odlegego wiatru. wiata elektryczne w pomieszczeniu
zamrugay, zabrzczay i zgasy.
- Cholerne korki - mrukn Abanazer Bolger. - Chod, tylko tracimy czas.
Klucz szczkn w zamku i Liza z Nikiem zostali sami w pokoju.
***
- Uciek - oznajmi Abanazer Bolger; teraz Nik sysza go przez drzwi. - To maa
klitka, nie miaby si gdzie schowa. Z pewnoci bymy go znaleli.
- Temu Jackowi si to nie spodoba.
- A kto mu powie?
Chwila ciszy.
- Hej, Tomie Hustingsie, gdzie jest brosza?
- Mhm? A, to. Tutaj. Schowaem j, eby si nie zgubia.
- Schowae? Do kieszeni? Zabawne miejsce, jeli chcesz zna moje zdanie. Wyglda
raczej na to, e zamierzae z ni wyj. Chciae zatrzyma dla siebie moj brosz!
- Twoj brosz, Abanazerze? Twoj? Nasz brosz.
- Nasz, akurat. Nie pamitam, eby tu by, kiedy zabraem j chopakowi.
- Chopakowi, ktrego nie potrafie nawet zatrzyma dla tego gocia, Jacka?
Wyobraasz sobie co zrobi, kiedy si dowie, e miae chopaka, ktrego szuka, i go
wypucie?
- Pewnie to inny chopak. Na wiecie roi si od chopcw. Jakie s szanse, e
trafilimy akurat na tego, na ktrym mu zaley? Zao si, e zwia std, gdy tylko
odwrciem si plecami. - Po krtkiej chwili Abanazer Bolger doda wysokim, piskliwym,
aosnym tonem: - Nie martw si o Jacka, Tomie Hustingsie. To z pewnoci by inny
chopak. Stary mzg zaczyna szwankowa. Spjrz, prawie skoczya si nam tarniwka.
ykniesz porzdnej szkockiej? Mam w magazynku whisky. Zaczekaj tu chwilk.
Drzwi pokoju otwary si, do rodka wszed Abanazer uzbrojony w lask i latark
elektryczn. Min mia jeszcze kwaniejsz ni wczeniej.
- Jeeli wci tu jeste - wyszepta cierpko - nawet nie myl o prbie ucieczki.
Wezwaem ju policj. O tak, to wanie zrobiem.
Abanazer pogrzeba chwil w szufladzie i wycign do poowy oprnion butelk
whisky i ma czarn flaszeczk. Nala kilka kropel pynu z maej butelki do duej, po czym
schowa flaszeczk do kieszeni.
- To moja brosza i tylko moja - wymamrota, dodajc goniej: - Ju id, Tom!
Powid gniewnym wzrokiem po ciemnym pokoju, patrzc wprost na Nika, i wyszed,
niosc przed sob whisky. Zamkn drzwi na klucz.
- No prosz - dobieg z drugiej strony gos Abanazera Bolgera. - Daj mi szklank,
Tom. Nie ma to jak whisky, rosn od niej wosy na piersi. Powiedz, ile.
Cisza.
- Tanie wistwo. A ty nie pijesz?
- Tarniwka bya troch za mocna; musz odczeka chwil, a uspokoi mi si
odek... Hej, Tom, co zrobie z moj brosz?
- To niby twoja brosza? Zaraz, zaraz, co ty... Wlae mi co do drinka, ty mieciu!
- A jeli nawet? Widziaem po twej minie co planujesz, Tomie Hustingsie. Ty
zodzieju!
I wtedy zaczli krzycze. Nik usysza kilka trzaskw i gonych hurgotw, jakby kto
wywraca meble...
... i zapada cisza.
- Teraz, szybko! - rzucia Liza. - Zabierajmy si std.
- Ale drzwi wci s zamknite. - Spojrza na ni. - Moesz co z tym zrobi?
- Ja? Nie znam adnej magii, ktra uwolniaby ci z zamknitego pokoju, chopcze.
Nik przykucn i wyjrza przez dziurk. Bya zatkana, wci tkwi w niej klucz.
Zastanawia si chwil, po czym umiechn przelotnie i w umiech rozjani mu twarz
niczym bysk latarki. Z jednego z pude wycign zgniecion gazet, rozprostowa j jak
najlepiej umia i przepchn pod drzwiami, pozostawiajc po swej stronie tylko roek.
- Co ty kombinujesz? - spytaa niecierpliwie Liza.
- Potrzebne mi co jak owek, tyle, e ciesze - rzek. No, mam. - Wzi z biurka
cieniutki pdzelek i wepchn drewnian kocwk w zamek, koyszc ni i popychajc.
Klucz upad z cichym brzkiem wprost na gazet. Nik przycign j szybko z
powrotem.
Liza zamiaa si zachwycona.
- To ci dopiero mdra gowa, modziecze! To ci dopiero mdro.
Nik wsun klucz do zamka, przekrci i pchniciem otworzy drzwi.
Porodku zagraconego antykwariatu leao dwch mczyzn. To, co sysza, okazao
si istotnie odgosem wywracanych mebli. W sklepie panowa chaos, wok walay si
strzaskane zegary i krzesa, a pomidzy nimi na pododze spoczywao masywne cielsko
Hustingsa, przygniatajce drobniejsz posta Bolgera. aden z nich si nie porusza.
- Czy oni nie yj? - spyta Nik.
- Niestety, nie - odpara Liza.
Obok mczyzn na pododze leaa brosza z byszczcego srebra, szkaratno-
pomaraczowy, pasiasty kamie przytrzymywany w miejscu metalowymi szponami i
gowami wy. Na ich pyskach malowa si wyraz tryumfu, godu i zadowolenia.
Nik schowa brosz do kieszeni, gdzie spocza obok cikiego szklanego przycisku
do papierw, pdzelka i soiczka z farb.
- To te zabierz - polecia Liza.
Zerkn w d i ujrza kart o czarnych brzekach, z wypisanym po jednej stronie
imieniem Jack. Widok ten wstrzsn nim do gbi. Byo w nim co znajomego, co, co
poruszyo stare wspomnienia, co niebezpiecznego.
- Nie chc jej.
- Nie moesz jej im zostawi - upieraa si Liza. - Chcieli jej uy, by zrobi ci
krzywd.
- Nie chc jej - powtrzy Nik. - Jest za, spal j.
- Nie! - wykrzykna Liza. - Nie rb tego! Nie wolno ci.
- W takim razie oddam j Silasowi.
Nik wsun kart do koperty, by nie musie jej dotyka.
Kopert schowa do wewntrznej kieszeni starej ogrodniczej kurtki, tu przy sercu.
***
Dwiecie mil dalej mczyzna o imieniu Jack obudzi si ze snu i zacz wszy.
Zszed na d.
- Co si stao? - spytaa jego babka, mieszajc zawarto wielkiego elaznego garnka
na kuchence. - Co znw w ciebie wstpio?
- Sam nie wiem - odpar. - Co si dzieje, co... ciekawego. - Obliza wargi. - Pachnie
smakowicie. Bardzo smakowicie.
***
Byskawica rozwietlia brukowan uliczk.
Nik bieg w deszczu przez stare miasto, cay czas kierujc si w gr, w stron
cmentarza. Kiedy siedzia zamknity w magazynku, szary dzie przeistoczy si we wczesny
wieczr, tote nie zdziwio go, gdy w blasku latarni ujrza znajomy cie. Chopiec si
zatrzyma. Tu przed nim z trzepotem czarnego jak noc aksamitu pojawi si mczyzna.
Silas splt rce na piersi i niecierpliwie ruszy naprzd.
- I co? - spyta.
- Bardzo mi przykro, Silasie - odpar Nik.
- Zawiode mnie, Niku. - Silas pokrci gow. - Szukam ci, odkd si zbudziem.
Bardzo nabroie. Wiesz, e nie wolno ci wychodzi samemu do wiata ywych.
- Wiem, tak mi przykro. - Po policzkach chopca spyway krople deszczu; wyglday
zupenie jak zy.
- Najpierw musimy ci zabra w bezpieczne miejsce. Silas wycign rce, owin
paszczem ywe dziecko i Nik poczu, jak ziemia pod jego stopami znika.
- Silasie? - zagadn.
Jego opiekun nie odpowiedzia.
- Troch si baem, ale wiedziaem, e gdyby byo le, zjawisz si i mnie zabierzesz.
Poza tym bya tam Liza. Bardzo mi pomoga.
- Liza? - zapyta ostrym tonem Silas.
- Czarownica z pola garncarza.
- I twierdzisz, e ci pomoga?
- Tak, zwaszcza ze Znikaniem. Chyba teraz potrafi ju to robi.
Silas mrukn co pod nosem.
- Opowiesz mi o wszystkim, gdy wrcimy do domu.
Nik milcza, dopki nie wyldowali obok kocioa. Weszli do rodka, do pustej nawy.
Deszcz rozpada si na dobre, krople wpaday do pokrywajcych ziemi kau, rozbryzgujc
wod.
Nik wyj z kieszeni kopert z kart o czarnych brzekach.
- Uhm - rzek. - Pomylaem, e powiniene to wzi. No, tak naprawd, Liza
pomylaa.
Silas spojrza na kopert, otworzy j, wyj kart, przyjrza si jej, odwrci i
przeczyta wypisane owkiem instrukcje Abanazera Bolgera, opisujce, jak dokadnie uy
karty.
- Opowiedz mi wszystko - poleci.
I Nik opowiedzia, wszystko co pamita.
Kiedy skoczy, Silas powoli, z namysem pokrci gow.
- Bardzo nabroiem? - spyta Nik.
- Nikcie Owensie - odpar Silas - istotnie, bardzo nabroie. Chyba jednak pozostawi
twoim przybranym rodzicom wymierzenie ci kary i nagany, jak uznaj za waciw. Ja
tymczasem musz si zaj t spraw.
Karta o czarnych krawdziach znikna pod aksamitnym paszczem, a potem, jak to
maj w zwyczaju tacy jak on, Silas znikn.
Nik nacign kurtk na gow i pobieg niezgrabnie liskimi ciekami na szczyt
wzgrza, do krypty Frobisherw, a potem w d, w d i jeszcze dalej w d.
Pooy brosz obok kielicha i noa.
- Prosz - rzek. - Calutka wyczyszczona. licznie wyglda.
- WRACA - odpar Swij przepenionym satysfakcj dymnym gosem. - ZAWSZE WRACA.
***
Noc bya bardzo duga, lecz w kocu niemal nasta wit.
Mocno picy i do obolay Nik ostronie wymin niewielki grb panny Liberty
Roach (Wolno i Karaluch, pomyla, co za cudowne poczenie) . (To, co wydaa,
przepado, to, co rozdaa, pozostanie z ni na zawsze. Przechodniu, bd hojny dla biednych),
miejsce ostatniego spoczynku Harrisona Westwooda, Piekarza z Naszej Parafii i jego on,
Marion i Joan, i znalaz si na polu garncarza. Pastwo Owens zmarli kilkaset lat przed tym,
nim wiatli ludzie uznali, e nie naley bi dzieci, i pan Owens z niechci zrobi tej nocy to,
co uzna za swj obowizek, tote Nika nieznonie pieky poladki. Mimo wszystko jednak
troska na twarzy pani Owens zabolaa bardziej ni jakiekolwiek lanie.
Dotar do elaznego ogrodzenia stanowicego granic pola garncarza i przelizn si
midzy prtami.
- Halo?! - zawoa. Nikt mu nie odpowiedzia. Nik nie dostrzeg nawet dodatkowego
cienia wrd gogu. - Mam nadziej, e nie masz przeze mnie kopotw.
Nic.
Wczeniej odnis dinsy do chatki ogrodnika - lepiej si czu w swym szarym caunie
- ale zatrzyma kurtk. Podobao mu si, e ma kieszenie.
Na cianie w chatce ogrodnika wisiaa niewielka kosa. Zabra j i teraz zaatakowa
energicznie kpy pokrzyw na polu, wycinajc je, wyrzucajc w powietrze i wyrywajc, a w
kocu na ziemi pozostao jedynie nierwne, kujce ciernisko.
Z kieszeni wyj ciki, szklany przycisk do papierw, mienicy si wszystkimi
barwami tczy, oraz soiczek z farb i pdzel.
Zanurzy pdzelek w brzowej farbie i starannie wymalowa na powierzchni przycisku
litery:
EH.
nie zapominamy.
Danse macabre
- Co to? - spyta Nik, najwyraniej jednak nie byo to waciwe pytanie, bo twarz pani
Owens pociemniaa niczym gradowa chmura i Nik wybieg z grobowca, nim matka zdya
ostrzej wyrazi swe niezadowolenie.
Na cmentarzu byo zimno, zimno i ciemno, gwiazdy ju zaszy. Na zaronitej
bluszczem Egipskiej ciece Nik min Mateczk Slaughter, ktra, mruc oczy, przygldaa
si zieleni.
- Masz oczy modsze od moich, modziecze - rzeka. Widzisz kwiaty?
- Kwiaty? W zimie?
- Nie patrz na mnie z tak min, modziecze. Wszystko kwitnie w swoim czasie,
pczkuje i kwitnie, rozkwita i widnie. Wszystko w swoim czasie. - Mocniej opatulia si
paszczem i czepkiem i powiedziaa.
Czas aoby, czas wesela,
i czas taca Makabrela.
- Co, chopcze?
- Sam nie wiem - rzek Nikt. - Co to jest Makabrel?
Lecz Mateczka Slaughter wnikna w kb bluszczu i znikna mu z oczu.
- Jakie to dziwne - powiedzia Nik.
Szukajc ciepa i towarzystwa, skierowa si do tocznego mauzoleum Bartlebych.
Lecz rodzina Bartlebych - cae siedem pokole - tej nocy nie miaa dla niego czasu, wszyscy
sprztali i porzdkowali, od najstarszego (zm. 1831), do najmodszego (zm. 1690). Fortynbras
Bartleby, dziesicioletni w chwili mierci (na suchoty, rzek kiedy do Nika, ktry przez kilka
lat bdnie uwaa, e Fortynbras usech na mier niczym podrni na pustyni, i z olbrzymim
zawodem odkry, e tak naprawd chodzio o chorob), przeprosi go popiesznie.
- Nie moemy si dzi bawi, moci Niku, bo ju niedugo nadejdzie jutrzejsza noc. A
jak czsto mona rzec co takiego?
- Kadej nocy - odpar Nik. - Zawsze nadejdzie jutrzejsza noc.
- Nie ta noc - rzek Fortynbras. - Na witego Dygdy, co go nie ma nigdy. Raz na ruski
rok.
- To nie jest noc Guya Fawkesa - zastanawia si gono Nik. - Ani wito duchw. To
nie Boe Narodzenie ani Nowy Rok.
Fortynbras odpowiedzia wielkim umiechem, ktry rozjani jego krg, piegowat
twarzyczk.
- To adna z nich - rzek. - Ta jest wyjtkowa.
- Jak j nazywaj? - spyta Nik. - Co si stanie jutro?
- To najlepszy dzie - powiedzia Fortynbras.
Nik by pewien, e chcia co doda, lecz jego babcia Luisa Bartleby (majca zaledwie
dwadziecia lat) zawoaa go do siebie i szepna mu co ostro do ucha.
- Nic - mrukn Fortynbras, po czym doda, zwracajc si do Nika: - Przepraszam,
musz wraca do pracy. - Wzi szmat i zacz polerowa ni ciank zakurzonej trumny.
Lalala ump - piewa. - Lalala ump. - Przy kadym ump" podskakiwa radonie ze sw
szmat.
- Nie zapiewasz tej piosenki?
- Jakiej piosenki?
- Tej, ktr piewaj wszyscy.
- Nie mam na to czasu - rzek Fortynbras. - To w kocu jutro, ju jutro.
- Nie ma czasu - zgodzia si Luisa, ktra zmara w poogu, rodzc blinita. - Wracaj
do swych zaj.
I czystym, sodkim gosem zanucia:
Pani Caraway zawahaa si, zerkna na stojcego obok mczyzn, jakby czekaa na
wskazwki. Mczyzna mia na sobie szlafrok i kapcie, do jednej z klap szlafroka by
przypity biay kwiat. Umiechn si i pokiwa gow.
- Oczywicie.
Pani Caraway wycigna rk. Gdy jej palce zetkny si z palcami Josiaha
Worthingtona, muzyka znw zabrzmiaa, i jeli melodia syszana wczeniej przez Nika bya
preludium, to ta ju nie. To bya muzyka, za ktr tu przyszed. Melodia porywajca do taca
stopy i palce.
Brali si za rce - ywi i umarli - i taczyli. Nik ujrza Mateczk Slaughter taczc z
mczyzn w turbanie, biznesmen taczy z Luis Bartleby. Pani Owens umiechna si do
Nika, ujmujc do starego sprzedawcy gazet, a pan Owens chwyci za rk ma
dziewczynk, bez cienia wzgardy, ona za zareagowaa, jakby cae ycie czekaa na to, by z
nim zataczy. Potem Nik przesta patrze, bo kto chwyci go za rk i zacz si taniec.
Liza Hempstock umiechna si szeroko.
- To bardzo mie - rzeka, gdy zaczli stawia razem taneczne kroki.
A potem zapiewaa na melodi muzyki:
Muzyka wypeniaa gow i piersi Nika gwatown radoci, jego stopy poruszay si,
jakby znay wszystkie kroki. Znay je od zawsze.
Taczy z Liz Hempstock, a potem odkry, e za rk chwyta go Fortenbras Bartleby,
i zataczy z Fortenbrasem, mijajc szeregi taczcych, szeregi, ktre si rozstpoway, gdy
si zbliali.
Nik ujrza Abanazera Bulgera taczcego z pann Borrows, jego dawn nauczycielk.
Widzia ywych taczcych z umarymi. A potem pary zamieniy si w dugie szeregi ludzi
stpajcych razem, kroczcych i unoszcych nogi (Lalala ump! Lalala upm!) we wsplnym
tacu, ktry ju tysic lat wczeniej by stary.
Teraz taczy obok Lizy Hempstock.
- Skd si bierze ta muzyka? - spyta.
Wzruszya ramionami.
- Kto sprawia to wszystko?
- Zawsze si tak dzieje - odpara. - ywi nie pamitaj, ale my tak... Spjrz! - zawoaa
podekscytowana.
Nik nigdy wczeniej nie widzia prawdziwego konia, jedynie na kartkach ksiek
obrazkowych. Lecz siwek zbliajcy si ku nim ulic zupenie nie przypomina
wierzchowcw, jakie chopiec sobie wyobraa. By znacznie wikszy, mia powany, dugi
pysk. Na nagim grzbiecie konia jechaa kobieta odziana w dug szar sukni, ktra zwisaa i
migotaa w promieniach grudniowego ksiyca niczym oblepione ros pajczyny.
Kobieta dotara na plac. Ko si zatrzyma, a jego pasaerka zsuna si zrcznie i
stana na ziemi naprzeciw nich wszystkich, ywych i martwych razem.
Dygna.
A oni jak jeden m skonili si bd dygnli i taniec znw si zacz.
- zapiewaa Liza Hempstock, a potem taniec porwa j daleko od Nika. Tupali w rytm
muzyki, stpali, unosili nogi i kopali, a Pani taczya z nimi, z entuzjazmem stpajc, tupic i
kopic. Nawet siwy ko koysa gow i drepta w rytm.
Muzyka przypieszya, tancerze take. Nik ciko chwyta powietrze, nie mg sobie
jednak wyobrazi, by taniec mia kiedy usta: makabrel, taniec ywych i umarych, taniec ze
mierci. Umiecha si, podobnie jak inni.
I gdy tak wirowa i tupa w ogrodach publicznych, od czasu do czasu ktem oka
dostrzega dam w szarej sukni.
Wszyscy, pomyla, wszyscy tacz! I kiedy tylko ta myl uformowaa mu si w
gowie, zrozumia, e si myli. Pord cieni obok starego ratusza sta mczyzna odziany w
czer. Nie taczy. Przyglda im si.
Nik zastanawia si, czy to, co ujrza na twarzy Silasa, to tsknota, smutek, czy co
innego. Nie potrafi rozpozna nastroju opiekuna.
- Silas! - zawoa, majc nadziej, e opiekun przyjdzie do nich, doczy do taca,
bdzie si bawi wraz z innymi.
Jednake na dwik swego imienia Silas cofn si pomidzy cienie i znikn mu z
oczu.
- Ostatni taniec! - zawoa kto i muzyka zwolnia, wygrywajc powan, powoln,
ostateczn melodi.
Kady z tancerzy wybra sobie partnera, ywi umarych, umarli ywych. Nik
wycign rk i odkry, e dotyka palcw i spoglda w szare oczy Pani w pajczynowej
sukni.
Umiechna si do niego.
- Witaj, Nik - rzeka.
- Witaj - odpar, taczc z ni. - Nie wiem, jak masz na imi.
- Imiona nie s takie wane.
- Strasznie mi si podoba twj ko, jest taki wielki! Nigdy nie sdziem, e konie
mog by takie wielkie.
- Jest do agodny, by ponie najpotniejszych z was na swym szerokim grzbiecie, i
do silny, by zabra dodatkowo najmniejszych.
- Mgbym si na nim przejecha? - spyta Nik.
- Pewnego dnia - odpara, a jej pajczynowa spdnica zamigotaa. - Pewnego dnia
kady to robi.
- Obiecujesz?
- Obiecuj.
Gdy to rzeka, taniec dobieg koca. Nik skoni si nisko swej partnerce, a potem,
dopiero wtedy, poczu ogromne zmczenie. Czu si, jakby przetaczy wiele godzin, bolay
go wszystkie minie. Gono chwyta powietrze.
Zegar w pobliu zacz wybija godzin, Nik liczy. Dwanacie uderze. Zastanawia
si, czy taczyli dwanacie godzin, czy moe dwadziecia cztery, czy te taniec w w ogle
nic nie trwa.
Wyprostowa si i rozejrza. Martwi zniknli, podobnie Szara Pani. Pozostali tylko
ywi, ktrzy wanie rozchodzili si do domw - zaspani, opuszczali rynek, sztywno, jak
ludzie wyrwani z gbokiego snu, nie do koca przebudzeni.
Cay rynek by zasypany maymi biaymi kwiatami. Wyglda, jakby pada nieg.
***
Nastpnego dnia Nik obudzi si w grobowcu Owensw. Czu si, jakby pozna wielk
tajemnic, zrobi co wanego i nie mg si doczeka rozmowy.
- Wczorajsza noc bya niesamowita! - rzek, gdy tylko pani Owens wstaa.
- Ach tak? - spytaa pani Owens.
- Taczylimy - rzek Nik. - My wszyscy. W starym miecie.
- Czyby? - Pani Owens prychna. - Taczylimy, tak?
Wiesz przecie, e nie wolno ci chodzi do miasta.
Nik wiedzia doskonale, e nie warto rozmawia z matk, gdy jest w takim humorze.
Wymkn si z grobu. Na dworze zapada zmierzch.
Chopiec ruszy na wzgrze, do czarnego obelisku i nagrobka Josiaha Worthingtona w
naturalnym amfiteatrze. Patrzy stamtd na stare miasto i otaczajc je feeri wiate.
Obok niego sta Josiah Worthington.
- Pan rozpocz taniec - powiedzia Nik. - Z pani burmistrz. Taczy pan z ni. -
Josiah Worthington patrzy na niego bez sowa. - Naprawd - upiera si Nik.
- Martwi i ywi nie mieszaj si ze sob, chopcze - rzek jego towarzysz. - Nie
jestemy ju czci ich wiata ani oni nie s czci naszego. Gdyby si zdarzyo, e
zataczylibymy z nimi danse macabre, taniec mierci, nie rozmawialibymy o tym, a ju z
ca pewnoci nie z ywymi.
- Ale ja jestem jednym z was.
- Jeszcze nie, chopcze, nie, przez cae ycie.
- I Nik poj, czemu taczy jako jeden z ywych, a nie czonek grupy, ktra zesza ze
wzgrza.
- Rozumiem - mrukn. - Chyba.
Pobieg na d, tak szybko, e o mao nie potkn si o Digby'ego Poole'a (1785-1860.
To, co mnie spotkao, spotka i ciebie), jedynie najwyszym wysikiem woli utrzyma
rwnowag i wpad do starego kocioa, przeraony, e minie si z Silasem, e opiekun zdy
ju odej.
Usiad na awce.
Obok niego co si poruszyo, cho nie usysza adnego dwiku.
- Dzie dobry, Niku - powiedzia opiekun.
- Bye tam zeszej nocy - rzuci Nik. - Nie prbuj mi wmawia, e nie ani nic takiego,
bo wiem, e tam bye.
- Tak - odpar Silas.
- Taczyem z ni. Z Pani na siwym koniu.
- Naprawd?
- Widziae! Patrzye na nas! Na ywych i umarych! Taczylimy. Dlaczego nikt nie
chce o tym rozmawia?
- Bo istniej pewne tajemnice. Bo istniej rzeczy, ktrych nie pamitaj.
- Ale ty o tym mwisz. Rozmawiamy o Makabrelu.
- Ja go nie taczyem - przypomnia Silas.
- Ale widziae.
- Nie wiem, co widziaem - odpar opiekun.
- Taczyem z Pani, Silasie! - wykrzykn Nik.
Na twarzy jego opiekuna na moment odbi si tak przejmujcy bl, e Nik przestraszy
si niczym dziecko, ktre zbudzio pic panter.
- To ju koniec tej rozmowy - rzek jedynie Silas.
Nik ju mia co powiedzie - na usta cisny mu si setki sw, moe nawet
niemdrych - gdy co odcigno jego uwag: szelest, cichy i delikatny i chodne municie
na twarzy.
Wszelkie myli o tacu znikny, strach zastpiy zachwyt i rado.
Po raz trzeci w yciu widzia co podobnego.
- Popatrz, Silasie, pada nieg! - Jego pier i gow przepenia rado, nie
pozostawiajc miejsca na nic innego. Naprawd pada nieg.
INTERLUDIUM
Synod
Maa tabliczka w holu hotelowym informowaa wszem wobec, e Sala Waszyngtona jest tego
wieczoru zamknita, bo odbywa si w niej prywatne przyjcie, lecz nie znalaza si na niej
informacja, o jakie przyjcie chodzi. Prawd mwic, gdybycie mieli okazj przyjrze si
gociom, zebranym tego wieczoru w Sali Waszyngtona, z pewnoci take nie
zorientowalibycie si, co si dzieje, cho ju na pierwszy rzut oka dostrzeglibycie, e nie
ma tam adnych kobiet. Zebrani, wycznie mczyni, siedzieli przy zastawionych stoach,
wanie koczyli deser.
Bya ich jaka setka, bez wyjtku odzianych w uroczyste czarne garnitury. Lecz tylko
stroje stanowiy wsplny, czcy ich element. Niektrzy mieli siwe wosy, inni czarne, jasne,
rude bd w ogle adnych. Przyjazne twarze ssiadoway z nieprzyjaznymi, pogodne z
nadsanymi, szczere z zacitymi, brutalne z wraliwymi. Wikszo miaa row skr, ale
byli te czarno - i brzowoskrzy, Europejczycy, Afrykanie, Hindusi, Chiczycy, Poudniowi
Amerykanie, Filipiczycy, Amerykanie. Midzy sob i z kelnerami rozmawiali po angielsku,
lecz ich akcenty byy tak samo zrnicowane, jak sami dentelmeni. Przybyli z caej Europy i
caego wiata.
Mczyni w czarnych garniturach siedzieli przy stoach. Tymczasem na podecie
jeden z nich - rosy, pogodny czek - ogasza list Dokonanych Dobrych Uczynkw. Biedne
dzieci wywoono na egzotyczne wakacje. Kupiono autobus dla ludzi potrzebujcych go na
wycieczki.
Mczyzna imieniem Jack siedzia przy rodkowym stole w pierwszym rzdzie, obok
eleganckiego czowieka o srebrzystobiaych wosach. Czekali wanie na kaw.
- Czas ucieka - rzek srebrnowosy - i aden z nas nie modnieje.
- Tak si zastanawiam - odpar Jack. - Wydarzenia w San Francisco par lat temu...
- Byy wielce niefortunne, owszem, lecz jak kwiaty kwitnce wiosn, tralala, nie miay
absolutnie nic wsplnego z t spraw. Zawiode, Jack. Miae zaatwi ich wszystkich. To
obejmowao take dziecko. Zwaszcza dziecko. Prawie" liczy si tylko w rzucie podkow i
granatem.
Kelner w biaym smokingu nala kawy wszystkim siedzcym przy stole: drobnemu
mczynie z cieniutkim czarnym wsikiem, wysokiemu blondynowi, do przystojnemu, by
by gwiazd filmow bd modelem, i ciemnoskremu gociowi o wielkiej gowie, ktry
patrzy na wiat gniewnie niczym rozwcieczony byk. Wszyscy ci mczyni
demonstracyjnie udawali, e nie suchaj rozmowy Jacka. Zamiast tego skupili uwag na
mwcy, od czasu do czasu nawet klaszczc. Srebrnowosy wsypa do swej kawy kilka
czubatych yeczek cukru i zamiesza szybko.
- Dziesi lat - powiedzia. - Czas i ycie nie czekaj na nikogo. Dziecko wkrtce
doronie. A wtedy co?
- Nadal mam czas, panie Dandysie - zacz mczyzna imieniem Jack, lecz siwowosy
uciszy go, unoszc w jego stron duy rowy palec.
- Miae czas. Teraz masz nieprzekraczalny termin. Musisz dziaa mdrze. Nie
moemy pozwoli ci na bierno, ju nie. Mamy dosy czekania, kady obecny tu Jack.
Jack przytakn krtko.
- Mam pewne tropy - oznajmi.
Siwowosy siorbn kaw.
- Naprawd?
- Naprawd. I powtarzam: uwaam, e to si wie z problemami, jakie mielimy w
San Francisco.
- Rozmawiae o tym z sekretarzem? - Pan Dandys wskaza mczyzn na podium,
ktry wanie opowiada im o sprzcie szpitalnym, zakupionym w zeszym roku dziki ich
szczodroci. (Nie jeden, nie dwa, lecz trzy aparaty do dializ" - mwi. Zebrani uprzejmie
nagrodzili oklaskami sw wasn hojno).
Mczyzna imieniem Jack przytakn.
- Wspominaem o tym.
- I?
- Nie jest zainteresowany, pragnie tylko wynikw. Chce, ebym dokoczy to, co
zaczem.
- Wszyscy chcemy, soce - rzek siwowosy. - Chopiec nadal yje. A czas nie jest
ju naszym sprzymierzecem.
Pozostali gocie przy stole, ktrzy dotd udawali, e nie suchaj, zaczli pomrukiwa
i przytakiwa.
- Jak powiedziaem - zakoczy beznamitnie pan Dandys - zegar tyka
ROZDZIA
SZSTY
Na cmentarzu pada deszcz i odbicie wiata rozmazao si na powierzchni kau. Nik siedzia
ukryty przed wszystkimi, ktrzy mogliby go szuka, ywymi i umarymi, pod ukiem
oddzielajcym Egipsk ciek i cignc si za ni pnocno-zachodni gusz od reszty
cmentarza, i czyta ksik.
- Tam do kroset! - dobieg go krzyk ze cieki. - Do kroset, moci panie, i niech ci
dunder winie! Kiedy ci zapi, a uczyni to na pewno, sprawi, e poaujesz dnia, w
ktrym przyszo ci si narodzi!
Nik westchn, opuci ksik i wychyli si na tyle, by ujrze Thackeraya Porringera
(1720-1734, syn powyszego) maszerujcego gniewnie lisk ciek. Thackeray by duym
chopcem - kiedy umar, mia czternacie lat i wanie zaczyna termin u mistrza malarza.
Dosta osiem miedziakw i kazano mu nie wraca bez p galona czarno-biaej pasiastej farby
do malowania fryzjerskich supkw. Pewnego mokrego styczniowego ranka Thackeray przez
pi godzin kry po miecie, suchajc drwin w kadym kolejnym odwiedzanym kramie i
wdrujc do nastpnego; gdy zrozumia, e sobie z niego zadrwiono, z wciekoci dosta
apopleksji, ktra zabia go po tygodniu. Zmar, patrzc gniewnie na reszt czeladnikw, a
take na pana Horrobina, mistrza malarskiego, ktry wycierpia tak wiele gorszych rzeczy
podczas swego terminu, e nie pojmowa, o co to cae zamieszanie.
Tote Thackeray Porringer zmar w gniewie, ciskajc w doni swojego Robinsona
Crusoe". Ksika ta, oprcz srebrnej szeciopenswki ze spiowanymi brzegami i ubrania,
ktre wczeniej nosi, stanowia jego jedyny dobytek. Na prob matki pogrzebano go z ni.
mier nie zagodzia wcale jego charakteru.
- Wiem, e gdzie tu jeste! - krzycza teraz. - Wychod po swoj kar, ty, ty
zodzieju!
Nik zamkn ksik.
- Nie jestem zodziejem, Thackerayu. Tylko j poyczyem. Obiecuj, e oddam ci
ksik, kiedy skocz.
Thackeray unis gow i ujrza Nika przycupnitego obok posgu Ozyrysa.
- Powiedziaem: nie!
Nik westchn.
- Ale tu jest tak mao ksiek i wanie dotarem do najlepszej czci. Znalaz odcisk
stopy. Ale nie swojej. To oznacza, e na wyspie jest kto jeszcze!
- To moja ksika - rzek z uporem Thackeray Porringer. - Oddaj mi j.
- Nik by gotw spiera si albo negocjowa, dostrzeg jednak bl na twarzy
Thackeraya i ustpi. Zsun si bokiem z uku i zeskoczy na ziemi. Wycign przed siebie
rk z ksik.
- Prosz.
Thackeray wzi j niezgrabnie. Nadal patrzy gniewnie.
- Mgbym ci j przeczyta - zaproponowa Nik. Mgbym to zrobi.
- Mgby te wsadzi swj eb do pieca - odpar Thackeray i zamachn si, celujc w
ucho Nika. Cios by celny i bolesny, cho, widzc wyraz twarzy Thackeraya Porringera, Nik
uzna, e tamten musia poczu rwnie mocny bl w pici.
Rosy chopak odmaszerowa ciek. Nik odprowadzi go wzrokiem. Bolao go ucho,
oczy pieky. Potem ruszy w deszczu zdradliw, poronit bluszczem ciek. W pewnym
momencie polizn si i otar kolano, rozdzierajc dinsy.
Przy murze rosa kpa wierzb. Nik niemal wpad na pann Eufemi Horsfall i Toma
Sandsa, ktrzy spotykali si od wielu lat. Tom zosta pogrzebany tak dawno, e jego kamie
zamieni si w zwietrzay gaz. y i umar w czasie stu lat wojny z Francj. Natomiast panna
Eufemia (1861-1883, pi tylko, o tak, pi z Anioami) trafia tutaj w epoce wiktoriaskiej, po
tym jak cmentarz zosta powikszony i rozbudowany, i przez jakie pidziesit lat by
cakiem zyskownym przedsiwziciem. Miaa dla siebie cay grobowiec za czarnymi
drzwiami przy wierzbowej drce. Parze najwyraniej nie przeszkadzaa rnica czasw, z
ktrych pochodzili.
- Powiniene zwolni, mody Niku - rzek Tom. - Zrobisz sobie krzywd.
- Ju zrobie - dodaa panna Eufemia. - Ojej, Niku, nie wtpi, e twoja matka bdzie
ci miaa sporo do powiedzenia. Nie zdoamy atwo naprawi tych pantalonw.
- Uhm. Przepraszam - rzek Nik.
- Poza tym opiekun ci szuka - doda Tom.
Nik spojrza w szare niebo.
- Ale wci mamy dzie - zaprotestowa.
- Wsta chyo - odpar Tom, ktre to sowo, Nik wiedzia, oznaczao szybko, wczenie
- i kaza ci powiedzie, e chce si z tob widzie. Gdybymy ci zobaczyli.
Nik przytakn.
- W gszczu za pomnikiem Littlejohnsw - doda Tom z umiechem, jakby chcia
zagodzi cios - s ju dojrzae orzechy laskowe.
- Dzikuj.
Nik puci si szaleczym biegiem w deszczu krt ciek w d cmentarza. Nie
zwolni dopki nie dotar do starej kaplicy.
Drzwi stay otworem. Silas, ktry nie przepada ani za deszczem, ani za resztkami
dziennego wiata, sta w rodku wrd cieni.
- Syszaem, e mnie szukasz - rzuci Nik.
- Tak - odpar Silas i doda: - Wyglda na to, e rozdare spodnie.
- Biegem - wyjani Nik. - Uhm. Wdaem si w bjk w Thackerayem Porringerem,
bo chciaem przeczyta Robinsona Crusoe", to ksika o czowieku na odzi - to co, co
pywa po morzu, duej wodzie jak olbrzymia kaua i o tym, jak statek si rozbi na wyspie,
czyli miejscu na morzu, na ktrym mona stan, i...
- Mino jedenacie lat, Niku - przerwa mu Silas. - Jedenacie lat, odkd jeste z nami.
- No tak - rzek Nik. - Skoro tak twierdzisz.
Silas zmierzy swego podopiecznego wzrokiem. Chopiec by szczupy, a jego
szarobure wosy lekko pociemniay z wiekiem.
Wntrze starej kaplicy zasnuway cienie.
- Myl - powiedzia Silas - e ju czas pomwi o tym, skd si tu wzie.
Nik odetchn gboko.
- To nie musi by teraz - rzek. - Nie, jeli nie chcesz. Powiedzia to tak lekko, jak
tylko zdoa, lecz serce walio mu w piersi.
Cisza. Sysza jedynie bbnienie deszczu i szum wody spywajcej z rynien. Cisza
cigna si, a w kocu Nik mia wraenie, e zaraz si zamie.
- Wiesz, e jeste inny - powiedzia w kocu Silas. - e yjesz. e ci przyjlimy -
oni ci przyjli - a ja zgodziem si zosta twoim opiekunem.
Nik milcza.
Silas przemawia dalej gosem jak aksamit.
- Miae rodzicw. Starsz siostr. Zostali zabici. Uwaam, e ty take miae zgin, i
fakt, e ocalae, zawdziczasz przypadkowi i interwencji Owensw.
- I twojej - doda Nik, ktry przez lata sysza opis owych wydarze od wielu ludzi.
Cz z nich nawet przy tym bya. Dla mieszkacw cmentarza bya to pamitna noc.
- Gdzie na wiecie pozosta czowiek, ktry zabi twoj rodzin. Uwaam, e wci
ci szuka, nadal zamierza zamordowa.
Nik wzruszy ramionami.
- I co z tego? To tylko mier. No wiesz, wszyscy moi najlepsi przyjaciele s martwi.
- Tak. - Silas si zawaha. - Istotnie. I w wikszoci pokoczyli ju to, co mieli do
zrobienia na tym wiecie. Ale ty nie, ty jeste ywy, Nik. To znaczy, e masz nieskoczony
potencja, moesz zrobi, co tylko zechcesz, stworzy, co zechcesz, marzy, o czym zechcesz.
Jeli zmienisz wiat, wiat si zmieni. Potencja. Gdy umrzesz, to wszystko przeminie.
Dobiegnie koca. Stworzysz ju wszystko, co miae stworzy, wynisz swj sen, zapiszesz
swoje imi. Moesz zosta tu pogrzebany, moesz nawet kry po cmentarzu, ale twj
potencja si wyczerpie.
Nik si zastanowi. Brzmiao to bardzo prawdziwie, cho natychmiast przyszy mu do
gowy wyjtki - choby adoptujcy go rodzice. Lecz wiedzia, e ywi i umarli rni si od
siebie, nawet jeli sympatyzowa z umarymi.
- A co z tob? - spyta Silasa.
- Co ze mn?
- No, ty nie yjesz, a jednak chodzisz i robisz rne rzeczy.
- Ja - odpar Silas - jestem dokadnie tym, czym jestem, i niczym wicej. Jak sam
powiedziae, nie yj. Jeli jednak spotka mnie koniec, po prostu przestan istnie. Tacy jak
ja istniej bd nie. Rozumiesz, co mam na myli?
- Nie do koca.
Silas westchn. Deszcz przesta pada i pochmurne popoudnie przeistoczyo si w
prawdziwy zmierzch.
- Niku - rzek - istnieje wiele powodw, dla ktrych wane jest zapewnienie ci
bezpieczestwa.
- Ten czowiek, ktry skrzywdzi moj rodzin. Ten, ktry chce mnie zabi. Jeste
pewien, e wci tam jest? Rozmyla nad tym od jakiego czasu i dobrze wiedzia czego
chce.
- Tak, wci tam jest.
- W takim razie... - Po chwili Nik rzek co niewyobraalnego: - Chc pj do szkoy.
Silas nie zareagowa. wiat mg si skoczy, a on nawet by si nie zdziwi.
Otworzy jednak usta i zmarszczy lekko brwi.
- Co takiego? - spyta.
- Wiele si nauczyem na tym cmentarzu - cign Nik. - Umiem Znika i Nawiedza,
potrafi otworzy ghulow bram i znam wszystkie gwiazdozbiory. Ale tam, na zewntrz,
istnieje inny wiat, w ktrym s morza, wyspy, wraki statkw i winie. Jest tam peno rzeczy,
ktrych nie znam. Tutejsi nauczyciele duo mnie nauczyli, ale potrzebuj wicej. Jeli kiedy
mam tam przetrwa.
Silasa nie przekonay jego sowa.
- Nie ma mowy. Tu moemy zapewni ci bezpieczestwo, na zewntrz moe si
wydarzy wszystko. Jak mamy ci tam chroni?
- Tak - zgodzi si Nik. - To wanie potencja, o ktrym wspominae. - Umilk, a
potem rzek: - Kto zabi moj matk, mojego ojca i siostr.
- Owszem. Kto to zrobi.
- Czowiek?
- Czowiek, mczyzna.
- Co oznacza - podj Nik - e zadajesz niewaciwe pytanie.
Silas unis brew.
- To znaczy?
- Jeli wyjd poza bram cmentarza, pytanie nie brzmi: kto ochroni mnie przed tym
czowiekiem.
- Nie?
- Nie. Tylko: kto ochroni jego przede mn.
Gazki postukiway o wysokie okna, jakby chciay, eby je wpuci. Silas strci
nieistniejc drobink kurzu z rkawa paznokciem ostrym niczym klinga noa.
- Bdziemy musieli znale szko dla ciebie - powiedzia.
***
Nikt nie zauway chopca, przynajmniej z pocztku.
Nikt nie zorientowa si nawet, e go nie dostrzegaj. Siedzia w poowie klasy, rzadko
odpowiada, chyba e zadano mu pytanie wprost, i nawet wtedy jego odpowiedzi byy
krtkie, bezbarwne, nieciekawe. Znika z umysu i pamici.
- Sdzisz, e jego rodzina jest bardzo religijna? - spyta pan Kirby w pokoju
nauczycielskim. Ocenia wanie wypracowania.
- Czyja rodzina? - zdziwia si pani McKinnon.
- Owensa z smej be.
- Tego wysokiego, pryszczatego?
- Nie wydaje mi si, jest redniego wzrostu.
Pani McKinnon wzruszya ramionami.
- I co z nim?
- Wszystko pisze rcznie - powiedzia pan Kirby. - Ma pikne pismo, kiedy nazywano
je kaligraficznym.
- I to ma dowodzi, e jest religijny? Bo?
- Mwi, e nie maj komputera.
- I?
- Nie ma te telefonu.
- Nie rozumiem, jaki to ma zwizek z religi. - Pani McKinnon, ktra, odkd w pokoju
nauczycielskim zakazano palenia, zaja si szydekowaniem, siedziaa i dziergaa na
szydeku koderk dla dziecka. Sama nie wiedziaa, dla kogo j przeznaczy.
Pan Kirby wzruszy ramionami.
- To bystry dzieciak, ale jest sporo rzeczy, ktrych nie wie. A na historii dorzuca
drobne, wymylone detale, rzeczy, ktrych nie znajdziesz w ksikach.
- Jakie na przykad?
Pan Kirby skoczy ocenia wypracowanie Nika i odoy na stos. Gdy ju nie mia go
przed sob, caa sprawa nagle wydaa mu si mtna i nieciekawa.
- Po prostu - mrukn i zapomnia o wszystkim. Tak jak zapomnia wpisa nazwisko
Nika do dziennika. Tak jak jego nazwiska nie mona byo znale rwnie w szkolnej bazie
danych.
Chopiec uczy si wzorowo i wszyscy atwo o nim zapominali. Wikszo wolnego
czasu spdza na tyach pracowni jzyka angielskiego pord regaw ze starymi ksikami, a
take w szkolnej bibliotece, wielkim pomieszczeniu penym ksiek i antycznych foteli, w
ktrych odczytywa historie z rwnym entuzjazmem, z jakim niektre dzieci jedz.
Nawet koledzy o nim zapominali. Nie kiedy siedzia przed nimi: wwczas go
pamitali. Ale gdy chopak Owensw znika z oczu, znika te z serc. Nie myleli o nim. Nie
musieli. Gdyby kto poprosi wszystkich uczniw VIII B, by zamknli oczy i wymienili
nazwiska dwudziestu piciu osb, chopcw i dziewczyn, chodzcych z nimi do klasy, syn
Owensw nie znalazby si na ich listach. Niemal przypomina zjaw.
Oczywicie, kiedy by na miejscu, sprawy wyglday inaczej.
Mick Farthing mia dwanacie lat, ale mona go byo wzi - i czasem brano - za
szesnastolatka. Wysoki chopak o krzywym umiechu, niemal pozbawiony wyobrani,
zajmowa si gwnie rzeczami praktycznymi. wietnie sobie radzi z kradzieami
sklepowymi, a od czasu do czasu lubi komu przywali. Nie obchodzio go, czy cieszy si
sympati, byle tylko inne dzieci, zwaszcza te mniejsze, robiy to, co im kaza. Poza tym mia
przyjacik. Nazywaa si Maureen Quilling, lecz wszyscy mwili jej Mo. Bya szczupa,
miaa jasn skr i jasnozote wosy, wodniste, niebieskie oczy i szpiczasty, wcibski nos.
Mick lubi kra w sklepach, ale to Mo mwia mu, co ma zwin. Mick umia pobi i
zastraszy, lecz to Mo wskazywaa mu ludzi, ktrych naleao nastraszy. Tworzyli, jak
czasem mawiaa, idealny zesp.
Siedzieli wanie w kcie biblioteki, dzielc si zebranym od sidmoklasistw
kieszonkowym. Mieli omiu czy dziewiciu jedenastolatkw przyuczonych tak, by co tydzie
oddawali im pienidze.
- Singh jeszcze si nie wypaci - oznajmia Mo. - Bdziesz go musia znale.
- Tak - odpar Mick. - Zapaci.
- Co takiego zwdzi? Pyt?
- Mick skin gow.
- Uwiadom mu, e popeni bd - polecia Mo, ktra bardzo chciaa brzmie jak
twardziele z telewizji.
- atwizna - mrukn Mick. - Jestemy wietnym zespoem.
- Jak Batman i Robin - rzeka Mo.
- Bardziej jak doktor Jekyll i pan Hyde - rzuci kto, kto czyta przy oknie, po czym
wsta i wyszed.
Paul Singh siedzia na parapecie w szatni, z rkami w kieszeniach, pogrony w
ponurych mylach. Wycign jedn rk, rozprostowa palce i przyjrza si kilku funtowym
monetom. Potem pokrci gow i znw zacisn do.
- Czy to na to czekaj Mick i Mo? - spyta kto.
Paul podskoczy, rozsypujc pienidze po pododze.
Drugi chopak pomg mu je pozbiera i odda. By starszy, Paulowi wydao si, e ju
go gdzie widzia, ale nie mia pewnoci.
- Jeste z nimi? - spyta. - Z Mickiem i Mo?
Tamten pokrci gow.
- Nie, uwaam, e s obrzydliwi. - Zawaha si, po czym doda: - Prawd mwic,
przyszedem eby udzieli ci rady.
- Tak?
- Nie pa im.
- atwo ci mwi.
- Bo mnie nie szantauj?
Chopak spojrza na Paula i ten zawstydzony odwrci wzrok.
- Bili ci albo grozili tak dugo, e w kocu ukrade dla nich pyt. A potem
powiedzieli, e jeli nie oddasz im kieszonkowego, opowiedz o wszystkim. Jak to zaatwili?
Sfilmowali ci?
Paul przytakn.
- Po prostu powiedz: nie - rzek chopak. - Nie rb tego.
- Oni mnie zabij. I mwili...
- Powiedz im, e uwaasz, e policj i wadze szkolne znacznie bardziej zainteresuje
parka dzieciakw, ktrzy zmuszaj modszych do tego, by dla nich kradli, a potem wycigaj
od nich kieszonkowe, ni jeden chopak przymuszony wbrew swojej woli do kradziey pyty.
e jeli jeszcze raz ci tkn, zadzwonisz na policj. I dodaj, e opisae to wszystko i jeli co
ci si stanie, cokolwiek, jeli nawet podbij ci oko, twoi przyjaciele automatycznie wyl
wszystko wadzom szkolnym i policji.
- Ale... - zacz Paul. - Ja. Nie mog.
- W takim razie oddawaj im kieszonkowe do koca nauki w tej szkole. I wci si ich
bj.
Paul si zastanowi.
- Czemu po prostu nie zadzwoni na policj? - spyta.
- Jeli chcesz, moesz.
- Najpierw sprbuj po twojemu. - Paul si umiechn.
Nie by to duy umiech, ale za to prawdziwy. Jego pierwszy od trzech tygodni.
Zatem Paul Singh wyjani Mickowi Farthingowi, jak i dlaczego nie bdzie ju mu
paci, i odszed, podczas gdy Mick Farthing sta bez sowa, zaciskajc i rozluniajc pici.
Nastpnego dnia piciu kolejnych jedenastolatkw znalazo go na boisku i oznajmio, e
ycz sobie zwrotu pienidzy, wszystkich kieszonkowych, ktre oddali przez ostatni miesic,
albo pjd na policj, i Mick Farthing sta si wyjtkowo nieszczliwym modziecem.
- To by on - mrukna Mo. - To on to zacz. Gdyby nie on... sami nigdy by na to nie
wpadli. To jemu musimy da nauczk, wtedy znw zaczn si sucha.
- Komu? - spyta Mick.
- Temu, ktry stale czyta, temu z biblioteki. Nickowi Owensowi. Jemu.
Mick przytakn powoli.
- A ktry to? - spyta.
- Poka ci - obiecaa Mo.
***
Nik przywyk do bycia niedostrzeganym, do ycia w cieniu. Kiedy spojrzenia
naturalnie przemykaj po tobie, to natychmiast czujesz na sobie czyj wzrok, i e inni zerkaj
w twoj stron, obserwuj. A kiedy ledwie istniejesz w ludzkich umysach, fakt, e kto
pokazuje ci komu i ci ledzi... takie sytuacje zwracaj twoj uwag.
Szli za nim ze szkoy, drog obok kiosku na rogu i przez most kolejowy. Nie pieszy
si, pilnujc, by ledzca go dwjka, rosy chopak i jasnowosa dziewczyna o ostrych rysach,
nie zgubia ladu. Potem skrci na teren niewielkiego miejscowego kocioa na kocu drogi,
z miniaturowym cmentarzem, i zaczeka przy grobie Rodericka Perrsona i jego ony
Amabelli, a take drugiej ony, Portunii, Zasnli, by Znw si Zbudzi.
- To ty - powiedziaa dziewczyna. - Nick Owens. Masz naprawd przerbane, Nicku
Owensie.
- Tak naprawd nazywam si Nik - rzek Nik i spojrza na nich. - Przez samo k. A wy
jestecie Jekyll i Hyde.
- To bye ty - cigna dziewczyna. - Ty rozmawiae z sidmoklasistami.
- Udzielimy ci lekcji. - Mick Farthing umiechn si bez cienia rozbawienia.
- Bardzo lubi lekcje - rzek Nik. - Gdybycie bardziej przykadali si do swoich, nie
musielibycie szantaowa modszych dzieci i odbiera im kieszonkowego.
Mick zmarszczy czoo.
- Ju nie yjesz, Owens - rzuci.
Nik pokrci gow i machn rk.
- Ja nie, ale oni owszem.
- Jacy oni? - spytaa Mo.
- Tutejsi - odpar Nik. - Posuchajcie, przyprowadziem was tutaj, eby da wam
wybr.
- Nie przyprowadzie nas - wtrci Mick.
- Jestecie tu - przypomnia - chciaem, ebycie tu trafili. Przyszedem tu, a wy za
mn. To to samo.
Mo rozejrzaa si nerwowo.
- Masz tu przyjaci?
- Obawiam si, e nie rozumiesz. Obydwoje musicie przesta. Przestacie si
zachowywa tak, jakby inni si nie liczyli. Przestacie krzywdzi ludzi.
Mo umiechna si drapienie.
- Na mio bosk - rzeka do Micka - walnij go.
- Daem wam szans - rzek Nik.
Rosy chopak zamachn si pici, ale Nika ju tam nie byo i jego pi rbna w
bok nagrobka.
- Gdzie on si podzia? - spytaa Mo. Mick kl i potrzsa rk. Rozejrzaa si
zdumiona po pogronym w cieniu cmentarzu. - By tutaj. Wiesz, e by.
Jej towarzysz nie dysponowa zbytni wyobrani i nie zamierza zaczyna myle.
- Moe uciek? - podsun.
- Nie uciek. Po prostu ju go tu nie ma. - Mo miaa wyobrani; to ona podsuwaa
wszystkie pomysy. Siedzieli na upiornym cmentarzu, zapada zmierzch, a jej wosy na karku
zjeyy si nagle. - Co jest bardzo, bardzo nie tak - mrukna, po czym dodaa wysokim,
spanikowanym gosem: - Musimy std ucieka.
- Znajd tego dzieciaka - oznajmi Mick Farthing. - Pobij go tak, e nie wstanie.
odek Mo cisn si nagle, cienie wok nich jakby si poruszay.
- Mick - powiedziaa - boj si.
Strach jest zaraliwy, potrafi si udzieli. Czasami wystarczy, by kto powiedzia, e
si boi, i strach staje si prawdziwy. Mo bya przeraona i teraz Mick take.
Nie odpowiedzia, po prostu puci si biegiem. Mo pdzia tu za nim. A gdy tak
biegli w stron swego wiata, na ulicy zapalay si latarnie, zamieniajc zmierzch w noc, a
cienie w plamy ciemnoci, w ktrych wszystko mogo si czai.
Biegli tak, dopki nie dotarli do domu Micka. Weszli do rodka i zapalili wszystkie
wiata. Mo zadzwonia do swojej mamy i niemal paczc, zadaa, by ta przyjechaa po ni i
zawioza j do domu, bo tej nocy nie wyjdzie sama na dwr.
Nik z zadowoleniem odprowadzi ich wzrokiem.
- Bardzo dobrze, mj drogi - powiedziaa stojca za nim wysoka kobieta w bieli. -
Najpierw bardzo adne Zniknicie. A potem Strach.
- Dzikuj - odpar Nik. - Nie prbowaem dotd Strachu na ywych. To znaczy
znaem teori, ale... No c.
- Zadziaao jak zoto - rzucia radonie. - Jestem Amabella Persson.
- Nik. Nikt Owens.
- ywy chopiec? Z wielkiego cmentarza na wzgrzu? Naprawd?
- Uhm. - Nik nie zdawa sobie sprawy, e ktokolwiek poza mieszkacami jego
cmentarza sysza o nim. Amabella tymczasem stukaa w nagrobek.
- Rody? Portunia? Chodcie, zobaczcie kto przyszed!
A potem bya ich trjka. Amabella przedstawiaa Nika, a on ciska kolejne donie,
mwic niezmiernie mi mio", poniewa potrafi powita kogo uprzejmie wedle
najlepszych manier ostatnich dziewiciu stuleci.
- Ten tu moci Owens przerazi park dzieci, ktre bez wtpienia na to zasuyy -
wyjaniaa Amabella.
- Dobra robota - rzek Roderick Persson. - apserdaki zachowujce si nagannie, h?
- Zastraszali sabszych - wytumaczy Nik. - Zmuszali, by oddawali im swoje
kieszonkowe, takie rzeczy.
- Przeraenie to niewtpliwie dobry pocztek - oznajmia Portunia Persson,
przysadzista kobieta, znacznie starsza od Amabelli. - A co zaplanowae, gdyby si nie udao?
- Tak naprawd nie zastanawiaem si... - zacz Nik, lecz Amabella mu przerwaa.
- Sugerowaabym Wdrwk w Snach, jako najskuteczniejsze remedium. Umiesz
Wdrowa, prawda?
- Nie jestem pewien - przyzna Nik. - Pan Pennyworth pokaza mi jak, ale tak
naprawd... C, s rzeczy, ktre znam tylko w teorii i...
- Wdrwka w Snach to wietna sprawa - rzeka Portunia Persson. - Ale osobicie
sugerowaabym porzdne Nawiedzenie. To jedyny jzyk, jaki niektrzy rozumiej.
- Och - mrukna Amabella. - Nawiedzenie? Portunia, moja droga, naprawd nie
myl...
- Istotnie, nie mylisz. Na szczcie jednej z nas si to zdarza.
- Musz ju wraca do domu - oznajmi Nik. - Bd si o mnie martwi.
- Oczywicie - odpara rodzina Perssonw. - I jake mio byo ci pozna. I dobrego
wieczoru, modziecze.
Amabella Persson i Portunia Persson patrzyy na siebie gniewnie.
- Wybacz, e pytam - rzek Roderick Persson - ale twj opiekun dobrze si miewa?
- Silas? Tak, doskonale.
- Pozdrw go, prosz. Obawiam si, e na maym cmentarzu, takim jak nasz, nigdy nie
spotkamy prawdziwego czonka Gwardii Honorowej. Dobrze jednak wiedzie, e s w
pobliu.
- Dobranoc - odpar Nik, ktry nie mia pojcia, o czym mwi tamten, ale to
zapamita. - Powtrz mu.
Podnis torb z podrcznikami i ruszy do domu, kryjc si wrd cieni.
***
Zajcia z ywymi nie oznaczay koca lekcji z umarymi. Noce byy dugie, czasami
Nik przeprasza i miertelnie zmczony kad si przed pnoc. Zwykle jednak jako sobie
radzi.
Pan Pennyworth nie mia si na co uskara. Nik przykada si do nauki i zadawa
mnstwo pyta. Tego wieczoru wypytywa go o Nawiedzenia, coraz bardziej szczegowo.
Pan Pennyworth, ktry sam nigdy nie zajmowa si podobnymi rzeczami, odpowiada z
rosncym zakopotaniem.
- Jak dokadnie mam wywoa chodny krg w powietrzu? - pyta. - Chyba ju
opanowaem Strach, ale jak przej wyej, do Grozy?
Pan Pennyworth wzdycha, chrumka i stara si jak mg najlepiej wyjani. Nim
skoczyli, mina czwarta rano.
Nastpnego dnia w szkole Nik by bardzo zmczony. Na pierwszej lekcji, historii -
ktry to przedmiot lubi, cho czsto musia walczy z pokus mwienia, e co nie
wydarzyo si tak jak w podrczniku, przynajmniej wedug ludzi, ktrzy w tym uczestniczyli -
oczy same mu si zamykay.
Stara si usilnie skupi na lekcji, tote nie zwraca uwagi na otoczenie. Myla o krlu
Karolu I, o swoich rodzicach, o pani i panu Owensie i drugiej rodzinie, tej, ktrej nie
pamita, gdy kto zastuka do drzwi. Caa klasa i pan Kirby spojrzeli, kto to
(pierwszoklasista, ktrego przysano po podrcznik). Gdy si odwrcili, Nik poczu, jak co
ukuo go mocno w grzbiet doni. Nie krzykn, jedynie unis wzrok.
Mick Farthing umiecha si do niego. W rce trzyma zaostrzony owek.
- Nie boj si ciebie - wyszepta.
Nik przyjrza si swojej rce. W miejscu, gdzie grafit przebi skr, zebraa si maa
kropla krwi.
Tego popoudnia Mo Quilling mina Nika na korytarzu. Oczy miaa otwarte tak
szeroko, e widzia biaka otaczajce tczwki.
- Jeste dziwny - rzeka. - Nie masz adnych przyjaci.
- Nie przychodz tu szuka przyjaci - odpar szczerze - tylko si uczy.
Jej nos drgn.
- Wiesz, jakie to dziwaczne? Nikt nie chodzi do szkoy, eby si uczy. Przychodzisz
tu, bo musisz.
Nik wzruszy ramionami.
- Nie boj si ciebie - oznajmia. - Nie wiem, jak sztuczk wczoraj wycie, ale mnie
nie przestraszye.
- Dobra - odrzek i odszed w gb korytarza.
Zastanawia si, czy zaangaowanie si w t spraw byo pomyk. Bez wtpienia
popeni bd w ocenie. Mo i Mick zaczli o nim gada, pewnie sidmoklasici take. Inne
dzieci patrzyy na niego, pokazyway go sobie. Stawa si obecnoci, nie nieobecnoci, i nie
czu si z tym dobrze. Silas ostrzega, by si nie wychyla. Radzi, by przechodzi przez szko
w pZnikniciu, lecz teraz wszystko si zmienio.
Tego wieczoru podczas rozmowy z opiekunem opowiedzia mu o wszystkim. Nie
spodziewa si pozytywnej reakcji Silasa.
- Trudno mi uwierzy, e moge by taki, taki... gupi. Mwiem ci przecie, e masz
pozosta niewidzialny. A ty stae si tematem rozmw w caej szkole?
- A co niby miaem zrobi?
- Nie to - uci Silas. - Czasy si zmieniy. Teraz mog ci obserwowa, Nik, mog ci
znale. - Wyranie walczy z gniewem, opanowywa go. Niewzruszona twarz bya niczym
twarda skorupa skalna, kryjca rozpalon law.
Nik wiedzia, jak wcieky jest teraz Silas, tylko dlatego, e dobrze go zna. Przekn
lin.
- Co mam robi? - spyta z prostot.
- Nie wrcisz tam - odpar Silas. - Cay ten pomys ze szko stanowi eksperyment.
Przyznajmy po prostu, e zakoczy si niepowodzeniem.
Nik milcza krtk chwil.
- Nie chodzi tylko o nauk - rzek w kocu - ale o inne sprawy. Wiesz, jak mio jest
by w pomieszczeniu penym ludzi, ktrzy oddychaj?
- Sam nigdy si tym nie rozkoszowaem - uci Silas. Czyli jutro nie wracasz do
szkoy.
- Ja nie uciekn. Nie przed Mo ani Mickiem, ani szko. Prdzej opuszcz to miejsce.
- Zrobisz to, co ci ka, chopcze. - Silas wezbra w ciemnoci gniewem niczym
aksamitny wulkan.
- Albo co? - Nika zapieky policzki. - Co zrobisz, eby mnie tu zatrzyma? Zabijesz?
Odwrci si na picie i ruszy ciek wiodc do bramy i poza cmentarz.
Silas zacz go woa, potem umilk i zosta sam w mroku.
Zazwyczaj z jego twarzy nic nie dawao si odczyta, teraz przypominaa ksig
zapisan ju dawno zapomnianym alfabetem. Silas opatuli si cieniami niczym kocem,
patrzc w lad za odchodzcym chopcem. Nawet nie prbowa pj za nim.
***
Mick Farthing lea w ku. Spa i ni o piratach na sonecznym bkitnym morzu,
kiedy wszystko zaczo si psu. W jednej chwili by kapitanem swego wasnego pirackiego
okrtu - radosnego statku z zaog posusznych jedenastolatkw i dziewczyn, ktre bez
wyjtku byy rok czy dwa starsze od Micka i wyglday przelicznie w swych pirackich
kostiumach; w nastpnej sta samotnie na pokadzie, a w jego stron pdzi potny, mroczny
okrt wielkoci tankowca, z poszarpanymi czarnymi aglami i czaszk osadzon na dziobie.
A potem, jak to bywa w snach, znalaz si na czarnym pokadzie nowego statku. Kto
patrzy na niego z gry.
- Nie boisz si mnie - rzek stojcy nad nim mczyzna.
Mick unis wzrok. Ba si we nie, ba owego mczyzny o martwej twarzy,
odzianego w piracki strj, z doni na rkojeci szabli.
- Mylisz, e jeste piratem, Mick? - spyta jego przeladowca i nagle co w nim
wydao mu si znajome.
- Ty jeste tym chopakiem - rzek. - Nickiem Owensem.
- Ja - odpar przeladowca - jestem Nikt. A ty musisz si zmieni, odsoni now kart,
naprawi swe bdy i tak dalej. Albo zrobi si bardzo le.
- le? Jak?
- le w twojej gowie - odpar krl piratw, ktry teraz by tylko chopcem z jego
klasy. Znajdowali si w sali gimnastycznej, nie na pokadzie statku pirackiego, cho burza nie
ustpia i podoga falowaa i koysaa si niczym okrt na morzu.
- To tylko sen - rzek Mick.
- Oczywicie, e to sen - odpar tamten chopak. - Musiabym by potworem, by umie
zrobi co takiego na jawie.
- Co moesz mi zrobi we nie? - Mick si umiechn. - Nie boj si ciebie. Wci
masz lad po moim owku. - Wskaza grzbiet doni Nika i czarny punkcik pozostawiony
przez grafit.
- Miaem nadziej, e nie bd musia tego robi - powiedzia tamten. Przechyli
gow, jakby nasuchiwa. - S godne - doda.
- Ale co?
- Stwory w piwnicy. Czy moe pod pokadem, zaley, czy to szkoa, czy statek,
prawda?
Mick poczu zalki paniki.
- To nie... pajki... prawda?
- Moliwe - odpar tamten. - Wkrtce si dowiesz, czy nie?
Mick pokrci gow.
- Nie - rzek. - Prosz, nie.
- C - odpar chopak - wszystko zaley od ciebie. Zmie si albo trafisz do piwnicy.
Haas sta si goniejszy - chr szmerw, szelestw, tupotw. I cho Mick Farthing
nie mia pojcia co to, by absolutnie, cakowicie, stuprocentowo pewien, e czymkolwiek by
si okazao, byaby to najstraszniejsza rzecz, jak kiedykolwiek widzia - i zobaczy - w
yciu...
Obudzi si z krzykiem.
***
Nik usysza w krzyk, wrzask grozy, i ogarno go zadowolenie z dobrze wykonanej
pracy.
Sta na chodniku przed domem Farthingw, twarz mia wilgotn od gstej nocnej
mgy. By zachwycony i wyczerpany, ledwie panowa nad Wdrowaniem w Snach i cay czas
zdawa sobie spraw, e w owym nie nie ma niczego prcz Micka i jego samego, a Mick
wystraszy si jedynie dwiku.
Nik czu jednak zadowolenie. Chopak zawaha si, nim znw zacznie drczy modsze
dzieci.
A teraz?
Wsun rce do kieszeni i ruszy naprzd, niepewny, dokd zmierza. Opuci szko,
pomyla, tak jak opuci cmentarz. Uda si gdzie, gdzie nikt go nie zna, caymi dniami
bdzie siedzia w bibliotece, czyta ksiki i sucha oddechw ludzi. Zastanawia si, czy na
wiecie wci istniej bezludne wyspy, takie jak ta, na ktrej rozbi si Robinson Crusoe.
Mgby zamieszka na jednej z nich.
Nie patrzy w gr. Gdyby to zrobi, ujrzaby par wodnistobkitnych oczu,
obserwujcych go uwanie z okna sypialni.
Skrci w alejk. Czu si lepiej z dala od wiate.
- A zatem uciekasz? - spyta dziewczcy gos.
Nik nie odpowiedzia.
- To wanie rnica midzy ywymi i umarymi, nieprawda? - doda gos. Nik
wiedzia, e naley do Lizy Hempstock, cho nie widzia samej czarownicy. - Umarli ci nie
zawodz. Przeyli ju swoje ycie, zrobili to co zrobili. My si nie zmieniamy, ywi
natomiast zawsze zawodz. Spotykasz chopca, dzielnego i szlachetnego, a kiedy dorasta,
ucieka.
- To niesprawiedliwe - zaprotestowa Nik.
- Nikt Owens, ktrego znam, nie uciekby z cmentarza, nie poegnawszy si z tymi,
ktrym na nim zaley. Zamiesz serce pani Owens.
Nik o tym nie pomyla.
- Pokciem si z Silasem - oznajmi.
- I co?
- Chce, ebym wrci na cmentarz. Przesta chodzi do szkoy. Uwaa, e to zbyt
niebezpieczne.
- Czemu? Twoje zdolnoci wraz z moimi zaklciami wystarcz, by ledwie ci
zauwaali.
- Zaczem si angaowa. Bya tam parka dzieciakw zastraszajcych innych.
Chciaem, eby przestali. Zwrciem na siebie uwag...
Teraz widzia ju Liz, mglist posta w alejce, dotrzymujc mu kroku.
- On gdzie tu jest i chce, eby zgin - odpara. - Ten, ktry zabi twoj rodzin. My,
na cmentarzu, chcemy, eby pozosta przy yciu. Chcemy, eby nas zaskoczy i zawid,
zdumia i zadziwi. Wracaj do domu, Nik.
- Ja... powiedziaem co Silasowi. Bdzie zy.
- Gdyby go nie obchodzi, nie wpadby w zo - odpara jedynie.
Stopy Nika lizgay si na zacieajcych uliczk jesiennych liciach. Mga
rozmazywaa krawdzie wiata. Nic nie byo tak wyrane, jak sdzi jeszcze par minut
wczeniej.
- Wdrowaem w Snach - rzek.
- I jak ci poszo?
- Dobrze. No, w porzdku.
- Powiniene powiedzie panu Pennyworthowi. Ucieszy si.
- Masz racj - przyzna. - Powinienem.
Dotar do koca alejki i zamiast skrci w prawo, jak zamierza, skrci w lewo, na
gwn ulic wiodc z powrotem do Dunstan Road i na wzgrze, na cmentarz.
- I co? - spytaa Liza Hempstock. - Co teraz robisz?
- Wracam do domu - wyjani. - Tak jak mwia.
Wok pony sklepowe wiata. Nik czu w powietrzu wo rozgrzanego tuszczu z
frytkami na rogu. Kamienne pyty poyskiway.
- To dobrze - odpara Liza Hempstock, znw niewidoczna, a potem dodaa: - Uciekaj!
Albo Zniknij! Co jest nie tak!
Nik mia jej wanie powiedzie, e wszystko w porzdku, e to niemdre z jej strony,
gdy wielki samochd z byskajcym na dachu wiatem zawrci gwatownie z przeciwnej
strony ulicy i zatrzyma si przed nim. Ze rodka wysiado dwch mczyzn.
- Przepraszam, mody czowieku - rzek jeden - policja. Mgbym spyta, co robisz tak
pno na dworze?
- Nie wiedziaem, e prawo tego zabrania - odpar Nik.
Wyszy z policjantw otworzy tylne drzwi samochodu.
- Czy to jest mody czowiek, ktrego widziaa, panienko?
Mo Quilling wysiada z samochodu, spojrzaa na Nika i si umiechna.
- To on - oznajmia. - By w naszym ogrodzie i rozbija rne rzeczy. A potem uciek. -
Popatrzya Nikowi prosto w oczy. - Widziaam ci z sypialni - dodaa. - Myl, e to on stuk
okna w ssiedztwie.
- Jak si nazywasz? - spyta niszy z policjantw. Mia rude wsy.
- Nikt - odpar Nik, a potem: - Au!
Rudy policjant chwyci jego ucho midzy kciuk i palec wskazujcy i cisn mocno.
- Tylko bez takich tekstw - rzek. - Odpowiadaj uprzejmie na pytania. Jasne?
Nik milcza.
- Gdzie dokadnie mieszkasz? - naciska policjant.
Nik milcza. Prbowa Znikn, lecz Znikanie - nawet wzmocnione zaklciem
wiedmy - wymaga, by uwaga ludzi skupiaa si na czym innym, a w tym momencie
spojrzenia wszystkich - nie mwic o parze silnych doni - koncentroway si na nim.
- Nie moecie mnie aresztowa za to, e nie podam wam nazwiska ani adresu -
powiedzia.
- Nie - odpar policjant. - Nie mog. Ale mog ci zabra na komisariat i zatrzyma,
dopki nie podasz nam nazwiska rodzica, opiekuna, odpowiedzialnego dorosego, ktremu
moemy ci przekaza.
Wcign Nika na tylne siedzenie, gdzie siedziaa Mo Quilling z umiechem kota,
ktry wanie zjad kanarka.
- Zobaczyam ci z frontowego okna - powiedziaa cicho - i zadzwoniam na policj.
- Nic nie robiem - odpar Nik. - Nie byo mnie nawet w twoim ogrodzie. I dlaczego
waciwie zabrali ci, eby mnie znalaza?
- Cicho tam! - warkn wyszy policjant.
Wszyscy umilkli. Wz zajecha przed dom, ktry musia nalee do Mo. Wyszy
policjant otworzy przed ni drzwi, a ona wysiada.
- Zadzwonimy jutro, damy zna twoim rodzicom, czego si dowiedzielimy - oznajmi
wysoki policjant.
- Dziki, wujku Tamie. - Mo si umiechna. - Speniam tylko swj obowizek.
W milczeniu jechali z powrotem przez miasto. Nik stara si z caych si Znikn; bez
powodzenia. Czu si nieszczliwy. W cigu jednego wieczoru po raz pierwszy naprawd
pokci si z Silasem, prbowa uciec z domu, nie udao mu si uciec, a teraz nie udao mu
si wrci. Nie mg powiedzie policjantom, gdzie mieszka, ani poda nazwiska.
Reszt ycia spdzi w policyjnej celi albo w wizieniu dla dzieci. Czy istniej
wizienia dla dzieci? Nie mia pojcia.
- Przepraszam? Czy macie wizienia dla dzieci? - spyta mczyzn na przednim
siedzeniu.
- A co, zaczynasz si ba? - odpowiedzia pytaniem wujek Mo. - Nie dziwi ci si.
Wy, dzieciaki, i te wasze szalestwa. Niektre z was zasuyy na zamknicie.
Nik nie by pewien, czy oznacza to tak, czy nie. Wyjrza przez okno. Co wielkiego
leciao w powietrzu nad samochodem, z boku, co ciemniejszego i wikszego ni najwikszy
ptak. Co wielkoci czowieka, co migotao i trzepotao przy kadym ruchu, niczym
stroboskopowy lot nietoperza.
- Kiedy dojedziemy na komisariat - powiedzia rudy policjant - najlepiej od razu podaj
nam nazwisko i powiedz, kogo powiadomi. Zadzwonimy tam, powiemy, e porzdnie ci
ochrzanilimy, i zabior ci do domu. Rozumiesz? Ty bdziesz wsppracowa, a nam bdzie
atwiej, mniej roboty papierkowej. W kocu jestemy przyjacimi.
- Za bardzo mu odpuszczasz. Noc w celi nie jest taka straszna - wtrci wysoki
policjant. Potem obejrza si na Nika. - Chyba e to akurat cika noc i bdziemy musieli
wsadzi ci razem z pijakami. Potrafi by paskudni.
On kamie, pomyla Nik. Robi to specjalnie: jeden miy, drugi twardy.
I wtedy samochd policyjny skrci i rozleg si huk. Co wielkiego przeturlao si
przez mask i poleciao na bok. Zapiszczay hamulce, samochd zatrzyma si gwatownie, a
rudy policjant zacz kl pod nosem.
- Go po prostu wybieg na drog! - rzuci. - Widziae!
- Nie jestem pewien, co widziaem - odpar wysoki. Ale z pewnoci w co uderzye.
Wysiedli z wozu i zaczli wieci latarkami.
- By ubrany na czarno - mwi rudzielec. - Nic nie wida.
- Jest tam! - krzykn wysoki.
Obaj popieszyli do lecego na ziemi ciaa, unoszc latarki.
Nik sprawdzi klamki z tyu. Nie dziaay, a tylne siedzenie od przedniego odgradzaa
metalowa krata. Nawet gdyby Znikn, wci tkwiby uwiziony na tylnym siedzeniu
policyjnego samochodu.
Wychyli si jak tylko mg, wycigajc szyj i prbujc zobaczy, co si dzieje, co
ley na drodze.
Rudy policjant przykucn obok ciaa, przyglda mu si. Drugi, ten wyszy, sta nad
nim, owietlajc latark twarz.
Nik spojrza na ow twarz i zacz rozpaczliwie, gorczkowo tuc piciami o szyb.
Wysoki policjant podszed do wozu.
- Co jest? - spyta rozdraniony.
- Potrcilicie mojego... mojego tat! - odpar Nik.
- artujesz.
- Wyglda jak on. Mgbym si przyjrze?
Wysoki policjant si zgarbi.
- Ej! Simon, dzieciak twierdzi, e to jego ojciec.
- Chyba, kurna, artujesz.
- Myl, e mwi serio. - Wysoki policjant otworzy drzwi, Nik wysiad.
Silas lea na ziemi na plecach, w miejscu gdzie odrzuci go samochd. By miertelnie
nieruchomy.
Nika zapieky oczy.
- Tato? - powiedzia. - Zabilicie go!
Nie kami, doda w duchu - nie tak naprawd.
- Wezwaem ju karetk - odpar Simon, policjant o rudym wsie.
- To by wypadek - doda drugi.
Nik przykucn obok Silasa, ucisn jego zimn do.
Jeli naprawd wezwali karetk, nie mieli zbyt wiele czasu.
- To ju koniec waszej kariery.
- To by wypadek, widziae!
- Wyskoczy na...
- Chcecie wiedzie, co widziaem? - odpar gniewnie Nik. - Widziaem, e zgodzi si
pan zrobi przysug siostrzenicy i nastraszy dzieciaka, z ktrym pokcia si w szkole.
Aresztowa mnie pan bez nakazu za to, e byem pno poza domem. A potem, kiedy mj
tato wybieg na drog, prbujc was zatrzyma albo dowiedzie si o co chodzi, specjalnie go
przejechalicie.
- To by wypadek - powtrzy Simon.
- Kcie si w szkole z Mo? - spyta wuj Mo.
- Oboje chodzimy do smej be, w szkole w starym miecie - odpar Nik. - A wy
zabilicie mojego tat.
W oddali sysza syren.
- Simon - rzuci wysoki mczyzna - musimy o tym pogada.
Przeszli na drug stron wozu, pozostawiajc Nika samego, wrd cieni, z
nieruchomym Silasem. Nik sysza, jak dyskutuj gorczkowo.
Wrd wielu sw pady takie, jak twoja cholerna siostrzenica" oraz gdyby tylko
patrzy na drog!". Simon dgn palcem Tama w pier.
- Nie patrz na nas - wyszepta Nik. - Teraz! - I Znikn.
Co zawirowao w ciemnoci i ciao lece dotd na ziemi stao teraz obok niego.
- Zabior ci do domu - powiedzia Silas. - Zap mnie za szyj.
Nik posucha, przywierajc mocno do opiekuna. Pomknli przez noc, zmierzajc w
stron cmentarza.
- Przepraszam - powiedzia Nik.
- Ja te przepraszam - odpar Silas.
- Czy to bolao? Kiedy dae si potrci?
- Tak. Powiniene podzikowa swojej przyjacice czarownicy. Przysza i mnie
znalaza. Powiedziaa, e masz kopoty, i jakie dokadnie.
Wyldowali na cmentarzu. Nik spojrza na swj dom, jakby go ujrza po raz pierwszy.
- To, co si dzi stao, byo gupie, prawda? To znaczy naraziem nas na
niebezpieczestwo.
- Nie tylko nas, mody Nikcie Owensie.
- Miae racj - przyzna Nik. - Ju tam nie wrc. Nie do tej szkoy i nie w ten sposb.
***
Maureen Quilling przeywaa najgorszy tydzie swego ycia: Mick Farthing ju z ni
nie rozmawia, jej wuj Tam nakrzycza na ni z powodu Owensa, a potem zabroni
wspomina komukolwiek o wydarzeniach tamtego wieczoru, inaczej mgby straci prac, a
wwczas nie chciaby by w jej skrze; rodzice byli na ni wciekli, czua si zdradzona
przez cay wiat, nawet sidmoklasici ju si jej nie bali. Co okropnego. Chciaa, by w
Owens, ktrego winia za wszystko, co j spotkao, zwija si z blu i strachu. Jeli sdzi, e
aresztowanie to co strasznego... Zaczynaa snu skomplikowane plany zemsty, rozbudowane
i paskudne. Tylko one sprawiay, e czua si lepiej. Ale nawet te myli nie do koca
pomagay.
Jeli istniao co, czego Mo si baa, to sprztanie pracowni przyrodniczej -
odstawianie na miejsce palnikw Bunsena, sprawdzanie, czy wszystkie probwki, szalki
Petriego, nieuywane papierowe filtry i tak dalej trafiy tam gdzie powinny.
cile przestrzegany system rotacyjny sprawia, e musiaa to robi raz na dwa
miesice. Logiczne jednak, e wizyta w pracowni, w dodatku samotna, przypada wanie na
ten tydzie, najgorszy tydzie jej ycia.
Przynajmniej pani Hawkins, uczca nauk przyrodniczych, wci tam bya. Zgarniaa
papiery i zbieraa swoje rzeczy, jak to pod koniec dnia pracy. Obecno drugiego czowieka
dodawaa Mo otuchy.
- Dobrze ci idzie, Maureen - powiedziaa pani Hawkins.
Biay w w soju z formalin patrzy na nie lepymi oczyma.
- Dzikuj - odpara Mo.
- Czy nie powinno was by dwoje? - spytaa pani Hawkins.
- Miaam to robi z Owensem, ale od kilku dni nie zjawia si w szkole.
Nauczycielka zmarszczya brwi.
- Ktry to? - spytaa z roztargnieniem. - Nie mam go na licie.
- Nick Owens. Do ciemne wosy, troch za dugie, maomwny. To on potrafi
nazwa wszystkie koci na klaswce. Pamita pani?
- Niespecjalnie - przyznaa pani Hawkins.
- Musi pani pamita! Dlaczego nikt go nie pamita?! Nawet pan Kirby!
Pani Hawkins wsuna do torby reszt kartek i wstaa.
- C, doceniam, e robisz to sama, moja droga. Nie zapomnij przed wyjciem
przetrze wszystkich blatw. I znikna, zamykajc za sob drzwi.
Pracownie naukowe byy stare, stay w nich dugie stoy z ciemnego drewna, z
wbudowanymi zaworami gazu, kranami i zlewami, a take ciemne, drewniane regay, na
ktrych ustawiono okazy w wielkich budach. Stworzenia pywajce w owych butlach nie
yy, i to od bardzo dawna. W kcie pomieszczenia sta nawet poky ludzki szkielet. Mo
nie wiedziaa, czy by prawdziwy, czy nie, ale w tej chwili budzi w niej dreszcz.
Kady, nawet najsabszy dwik odbija si echem od cian. Zapalia wszystkie lampy,
cznie z t nad tablic, po to by poczu si lepiej. W pokoju zrobio si zimno, poaowaa,
e nie moe podkrci ogrzewania. Podesza do jednego z duych metalowych kaloryferw i
dotkna. Niemal parzy. Ona jednak draa z zimna.
Puste pomieszczenie niepokoio sam swoj pustk. Mo miaa wraenie, e nie jest
sama, e kto j obserwuje. Oczywicie, e mnie obserwuj, pomylaa. Sto martwych
stworze w sojach i wszystkie na mnie patrz, nie mwic ju o szkielecie. Zerkna na
pki. I wtedy martwe stworzenia w sojach zaczy si porusza. W o lepych,
mlecznobiaych oczach zwija si w soju z alkoholem. Pozbawione pyska kolczaste morskie
stworzenie obracao si w swym pynnym domu. Kociak, martwy od dziesicioleci, odsoni
zby i zacz drapa szko.
Mo zamkna oczy. To si nie dzieje naprawd, powiedziaa w duchu. Tylko to sobie
wyobraam.
- Nie boj si - oznajmia gono.
- To dobrze - odpar kto stojcy w cieniu obok tylnych drzwi. - Strach to paskudne
uczucie.
- Nikt z nauczycieli ci nie pamita - rzeka.
- Ale ty mnie pamitasz - odpar chopak odpowiedzialny za wszystkie jej
nieszczcia.
Podniosa szklan zlewk i cisna w niego. Nie trafia jednak i naczynie roztrzaskao
si o cian.
- Jak tam Mick? - spyta chopak jak gdyby nigdy nic.
- Wiesz jak - warkna. - Nie odzywa si do mnie, siedzi tylko w klasie, a potem wraca
do domu i odrabia zadania. Pewnie w wolnym czasie buduje sobie makiet kolejki.
- To dobrze - mrukn.
- A ty? Od tygodnia nie byo ci w szkole. Masz powane kopoty, Nicku Owensie.
Niedawno bya u mnie policja, szukali ci.
- To mi przypomina... Jak tam twj wuj Tam?
Mo nie odpowiedziaa.
- W pewnym sensie - rzek - wygraa. Nie wrc do szkoy. W innym jednak
przegraa. Czy bya kiedy nawiedzona, Maureen Quilling? Spojrzaa kiedy w lustro,
zastanawiajc si, czy patrzce na ciebie oczy nale do ciebie? Siedziaa kiedy w pustym
pokoju i nagle uwiadomia sobie, e nie jeste sama? To mao przyjemne.
- Zamierzasz mnie nawiedza? - Gos jej zadra.
Nik milcza i tylko patrzy na ni. W przeciwlegym kcie pokoju co trzasno, jej
torba zsuna si z krzesa na podog. Gdy Mo si obejrzaa, przekonaa si, e jest sama. A
przynajmniej nie ma z ni nikogo, kogo by widziaa. Jej droga do domu miaa by bardzo
duga i bardzo ciemna.
***
Chopiec i jego opiekun stali na szczycie wzgrza, spogldajc na cignce si w dole
wiata miasta.
- Nadal ci boli? - spyta chopiec.
- Odrobin - odpar opiekun. - Ale moje rany szybko si goj. Wkrtce bd zupenie
zdrw.
- Czy to ci mogo zabi? No wiesz, kiedy rzucie si pod samochd?
Opiekun pokrci gow.
- Istniej sposoby na zabicie takich jak ja, ale nie uywa si do tego samochodw.
Jestem bardzo stary i bardzo odporny.
- Myliem si, prawda? - rzek Nik. - Chodzio o to, eby nikt mnie nie zauway, ale ja
musiaem wtrci si do spraw innych dzieciakw i nim si obejrzaem, zjawia si policja i
inne takie. Bo byem samolubny.
Silas unis brwi.
- Nie bye samolubny. Musisz przebywa wrd swoich. To zrozumiae. Tyle e tam,
w wiecie ywych, jest trudniej i nie moemy tak atwo ci chroni. Chciaem, eby by
bezpieczny, ale dla takich jak ty istnieje tylko jedno absolutnie bezpieczne miejsce. Nie
dotrzesz w nie, dopki twoje przygody nie dobiegn koca i nie bd ju miay znaczenia.
Nik potar doni o nagrobek Thomasa R. Stauta (1817-1851. egnany z gbokim
alem przez wszystkich, ktrzy go znali), czujc mech kruszcy si pod palcami.
- On wci tam jest - rzek. - Czowiek, ktry zabi moj pierwsz rodzin. Nadal
musz si dowiedzie jak najwicej o ludziach. Powstrzymasz mnie przed wyjciem z
cmentarza?
- Nie, to by bd i od tego czasu obaj si czego nauczylimy.
- A zatem co?
- Postaramy si zaspokoi twoj ciekawo historii, ksiek i wiata. Istniej jeszcze
biblioteki i inne sposoby. A take wiele miejsc, w ktrych moesz znale si wrd innych
ywych ludzi, na przykad w teatrze czy kinie.
- Co to takiego? Co jak pika nona? W szkole podobao mi si, jak w ni grali.
- Pika nona. Hm. To zwykle nieco za wczenie jak na mnie - odpar Silas. - Ale
panna Lupescu mogaby zabra ci na mecz, kiedy znw si tu zjawi.
- Bardzo bym chcia - przyzna Nik.
Ruszyli razem w d zbocza.
- W cigu ostatnich kilku tygodni - rzek Silas - obaj zostawilimy po sobie zbyt wiele
wspomnie i ladw. Oni wci ci szukaj, wiesz?
- Ju mi mwie - odpar Nik. - Ale skd ty wiesz? I kim oni s? I czego chc?
Silas jedynie pokrci gow i nie zdradzi niczego wicej. Na razie Nik musia si
zadowoli tym, co ju wiedzia.
ROZDZIA
SIDMY
Przez ostatnie kilka miesicy Silas by bardzo zajty. Znika z cmentarza na kilka dni, czasem
nawet tygodni. W okresie wit panna Lupescu zastpowaa go trzy tygodnie i Nik jada z ni
posiki w maym mieszkanku w starym miecie. Zabraa go nawet na mecz pikarski, tak jak
obieca Silas, ale potem, uszczypnwszy policzki Nika i nazwawszy go Nimini, swym
ulubionym zdrobnieniem, musiaa wraca do miejsca, ktre nazywaa Starym Krajem".
Teraz nie byo ani Silasa, ani panny Lupescu. Pastwo Owens siedzieli w grobowcu
Josiaha Worthingtona, rozmawiajc z gospodarzem. adne nie wygldao na uszczliwione.
- Chcecie powiedzie, e nie uprzedzi nikogo z was, dokd si wybiera i jak macie
zaj si dzieckiem? - spyta Josiah Worthington. Gdy Owensowie pokrcili gowami,
mrukn: - Gdzie on si podziewa?
adne z nich nie potrafio odpowiedzie.
- Nigdy dotd nie znika na tak dugo - rzek pan Owens. - A kiedy dziecko si zjawio,
przyrzek nam. Przyrzek, e tu bdzie albo przyle kogo, kto pomoe nam si nim zaj.
Przyrzek.
- Obawiam si, e co musiao mu si sta. - Pani Owens bya bliska ez. A potem
ogarn j gniew. - To okropne z jego strony! Czy nie istnieje jaki sposb, by go znale,
przywoa z powrotem?
- Nie znam adnego - przyzna Josiah Worthington. Ale przypuszczam, e zostawi w
krypcie pienidze na jedzenie dla chopca.
- Pienidze! - prychna pani Owens. - Po co komu pienidze?
- Bd potrzebne Nikowi, jeli ma pj kupi sobie co do jedzenia - zacz pan
Owens, lecz ona odwrcia si do niego.
- Jeste rwnie okropny jak on!
Opucia grobowiec Worthingtona i ruszya na poszukiwania syna, ktrego zgodnie z
oczekiwaniami znalaza na szczycie wzgrza. Spoglda w d na miasto.
- Grosik za twoje myli - zagadna.
- Nie masz grosika - odpar Nik. Skoczy ju czternacie lat i by wyszy od matki.
- Mam dwa w trumnie. Pewnie nieco zaniedziay, ale nadal tam s.
- Mylaem o wiecie - powiedzia Nik. - Skd w ogle wiemy, e czowiek, ktry
zabi moj rodzin, nadal yje? e wci tam jest?
- Silas mwi, e tak.
- Ale Silas nie mwi nam niczego innego.
- Chce dla ciebie jak najlepiej - rzeka pani Owens. Wiesz o tym.
- Dziki - odpar obojtnie Nik. - W takim razie gdzie jest?
Pani Owens nie odpowiedziaa.
- Widziaa czowieka, ktry zabi moj rodzin, prawda? W dniu, gdy mnie
adoptowaa.
Pani Owens skina gow.
- Jaki on by?
- Patrzyam wtedy gwnie na ciebie. Pomylmy... Mia ciemne wosy, bardzo ciemne.
I baam si go. Mia ostre rysy twarzy, w oczach gd i jednoczenie wcieko. Silas go
wyprowadzi.
- Czemu po prostu go nie zabi? - zapyta gwatownie Nik. - Powinien by go wtedy
zabi.
Pani Owens musna grzbiet doni Nika zimnymi palcami.
- On nie jest potworem, Niku.
- Gdyby Silas wtedy go zabi, bybym teraz bezpieczny. Mgbym pj
dokdkolwiek.
- Silas wie o tych rzeczach wicej ni ty czy ktokolwiek z nas. Wie te duo o yciu i
mierci - dodaa. - To nie takie atwe.
- Jak si nazywa? - naciska Nik. - Czowiek, ktry ich zabi.
- Nie powiedzia. Nie wtedy.
Nik przekrzywi gow, wpatrujc si w ni oczami szarymi jak gradowe chmury.
- Ale ty wiesz, prawda?
- Nic nie moesz zrobi - odpara pani Owens.
- Owszem mog. Mog si uczy, mog nauczy si wszystkiego, co musz wiedzie,
wszystkiego co zdoam. Uczyem si o ghulowych bramach, nauczyem si Wdrowa w
Snach. Panna Lupescu nauczya mnie obserwowa gwiazdy, Silas nauczy mnie ciszy.
Potrafi Nawiedza i Znika. Znam kady cal tego cmentarza.
Pani Owens dotkna ramienia syna.
- Pewnego dnia... - zacza i si zawahaa. Pewnego dnia nie bdzie moga go dotkn,
pewnego dnia on ich opuci. Pewnego dnia. Po chwili podja decyzj i zakoczya: - Silas
powiedzia mi, e czowiek, ktry zabi twoj rodzin, nazywa si Jack.
Nik przez chwil milcza, w kocu pokiwa gow.
- Matko?
- O co chodzi, synu?
- Kiedy Silas wrci?
Z pnocy powia zimny nocny wiatr.
Pani Owens nie bya ju za. Baa si o syna.
- Chciaabym wiedzie, mj kochany chopcze - mrukna jedynie. - Chciaabym
wiedzie.
***
Scarlett Amber Perkins miaa pitnacie lat. W tym momencie siedziaa na grnym
pokadzie starego pitrowego autobusu, kipic gniewem. Nienawidzia rodzicw za to, e si
rozeszli. Nienawidzia matki za to, e ta wyprowadzia si ze Szkocji. Nienawidzia ojca, bo
nie obchodzio go, e wyjechaa. Nienawidzia tego miasta, bo cakowicie rnio si od
Glasgow, w ktrym dorastaa, i poniewa od czasu do czasu skrcaa za rg, dostrzegaa co i
wiat wok nagle stawa si bolenie, straszliwie znajomy.
Tego ranka nie wytrzymaa i naskoczya na matk.
- W Glasgow przynajmniej miaam przyjaci! - rzucia, nie do koca krzyczc, nie do
koca paczc. - Ju nigdy ich nie zobacz.
- Przynajmniej jeste gdzie, gdzie ju kiedy bya - odpara matka. - To znaczy
mieszkalimy tu, kiedy bya maa.
- Nie pamitam - warkna Scarlett. - Poza tym, nikogo tu nie znam. Chcesz, ebym
odszukaa przyjaci z czasw, kiedy miaam pi lat? Czy tego wanie chcesz?
- Ja ci nie powstrzymuj - rzeka matka.
Scarlett odbbnia dzie w szkole, nadal wcieka. Wci czua gniew. Nienawidzia
szkoy, nienawidzia wiata, a w tej chwili nienawidzia zwaszcza miejskich autobusw.
Co dzie po szkole autobus 97 do centrum zawozi j spod bramy na koniec ulicy, przy
ktrej jej matka wynaja niewielkie mieszkanko. Owego wietrznego kwietniowego dnia
czekaa na przystanku niemal p godziny i nie zjawio si 97. Gdy zatem zobaczya 121 z
napisem Centrum, wsiada. Lecz w miejscu, gdzie jej autobus zawsze skrca w prawo, ten
skrci w lewo, w gb starego miasta, mijajc ogrody publiczne, na rynek, obok pomnika
Josiaha Worthingtona, baroneta, po czym zacz wspina si krt drog na wzgrze. Po obu
stronach sterczay wysokie domy. Na ich widok zo Scarlett znikna, zastpi j al nad
sob.
Zesza na d, przesuna si naprzd, przyjrzaa tabliczce zabraniajcej rozmw z
kierowc w czasie jazdy, po czym rzeka:
- Przepraszam, chciaam si dosta na Acacia Avenue.
Autobus prowadzia rosa kobieta o skrze ciemniejszej nawet ni skra Scarlett.
- Powinna bya zatem wsi w dziewidziesit siedem.
- Ale ten te jedzie do centrum.
- Owszem, ale kiedy tam dotrzesz, nadal bdziesz musiaa si cofn. - Kobieta
westchna. - Najlepiej, eby wysiada tutaj i zesza ze wzgrza. Przed ratuszem zobaczysz
przystanek, zatrzymuje si tam numer cztery i pidziesit osiem. Oba dowioz ci prawie na
Acacia Avenue. Moesz wysi przy orodku sportowym i stamtd pj pieszo.
Zapamitaa?
- Czwrka albo pidziesitka semka.
- Wypuszcz ci tutaj. - To by przystanek na danie, na zboczu, tu obok wielkiej
otwartej elaznej bramy. Wyglda niezachcajco i ponuro. Scarlett staa w otwartych
drzwiach autobusu, dopki kobieta jej nie ponaglia: - No dalej, wyskakuj.
Zesza na chodnik. Autobus wypuci obok czarnego dymu i odjecha z rykiem.
Wiatr koysa drzewami po drugiej stronie muru.
Scarlett ruszya na d. Oto dlaczego potrzebuj komrki, pomylaa. Jeli spniaa
si nawet pi minut, matka wpadaa w sza, ale nadal nie chciaa kupi Scarlett telefonu. No
c. Bdzie musiaa znie kolejny wybuch, nie pierwszy i nie ostatni.
Zrwnaa si z otwart bram. Zajrzaa do rodka i...
- To dziwne - rzeka na gos.
Istnieje taki zwrot, dj vu, oznaczajcy, e czujemy si, jakbymy co, co nas
spotyka, ju kiedy przeyli, w jaki sposb wynili to sobie bd dowiadczyli tego w
umyle. Scarlett znaa to uczucie - pewno, e nauczycielka zaraz im powie, e spdzia
wakacje w Inverness, albo e kto upuci ju kiedy w identyczny sposb yk. Teraz to
uczucie jednak si rnio. To nie byo wraenie, e ju odwiedzia to miejsce - to byo
prawdziwe.
Przesza przez bram i znalaza si na cmentarzu.
Niemal spod ng umkna jej sroka i wzleciaa w bysku czerni, bieli i migotliwej
zieleni, po czym usiada na gazi cisu, ledzc kady krok dziewczyny. Za rogiem, pomylaa
Scarlett, jest koci, a przed nim awka. Skrcia za rg i ujrzaa go - znacznie mniejszy ni
ten w jej pamici - zowieszcz, masywn gotyck budowl z szarego kamienia ze sterczc
w gr wie. Przed ni staa zbielaa ze staroci drewniana awka. Scarlett podesza do niej,
usiada i zacza wymachiwa nogami jak maa dziewczynka.
- Halo? Uhm, halo - usyszaa za plecami czyj gos. Wiem, e to okropnie niegrzeczne
z mojej strony, ale zechciaaby to przytrzyma? Potrzebuj drugiej pary rk, jeli to nie
kopot.
Scarlett obejrzaa si i ujrzaa mczyzn w powym paszczu przeciwdeszczowym,
przykucnitego przed nagrobkiem. W rkach trzyma du kartk papieru, ktra falowaa na
wietrze. Podesza do niego.
- Przytrzymaj tutaj - poprosi mczyzna. - Jedn rk tu, drug tam. O tak. Zdaj
sobie spraw, e to okropna miao z mojej strony, i jestem niewiarygodnie wdziczny.
Na ziemi obok siebie ustawi puszk po herbatnikach. Wyj z niej co, co wygldao
jak kredka wielkoci niewielkiej wieczki. Zacz trze ni po kamieniu zrcznymi,
wywiczonymi ruchami.
- No prosz - rzek wesoo. - I oto jest... Ups, ten zawijas na dole, to pewnie ma by
bluszcz: w czasach wiktoriaskich uwielbiali umieszcza go na wszystkim, na czym si dao.
To mia by wiele mwicy symbol, rozumiesz... I ju, moesz puci.
Wsta i przeczesa rk szpakowate wosy.
- Au, musz si wyprostowa, mam mrwki w nogach wyjani. - No i co na to
powiesz?
Nagrobek pokryway zieono-te plamy porostw, kamie by tak zwietrzay, e
niemal nie dao si odcyfrowa napisu. Lecz na kartce widnia wyranie.
- Majella Godspeed, Panna z tej Parafii, 1791-1870, yje ju tylko we Wspomnieniach -
odczytaa na gos Scarlett.
- I zapewne w nich te ju nie - uzupeni mczyzna o rzedncych wosach.
Umiechn si niemiao i mrugn do niej zza maych okrgych okularw, ktre
upodabniay go nieco do sympatycznej sowy.
Wielka kropla deszczu chlapna na kartk. Mczyzna zwin j popiesznie i chwyci
puszk z kredkami. Do pierwszej kropli doczyy kolejne. Scarlett wzia opart o pobliski
grb teczk, ktr wskaza mczyzna, i podya za nim na niewielki ganek kocika, gdzie
deszcz nie mg ich zmoczy.
- Ogromnie dzikuj - powiedzia mczyzna. - Nie sdz, by miao zbytnio pada,
dzisiejsza prognoza przepowiadaa soneczn pogod.
Jakby w odpowiedzi powia lodowaty wiatr i deszcz rozpada si na dobre.
- Wiem o czym mylisz - rzek mczyzna kopiujcy nagrobki.
- Wie pan? - mrukna. Mylaa wanie: mama mnie zabije.
- Mylisz sobie: czy to koci, czy kaplica pogrzebowa? A odpowied brzmi: z tego,
co udao mi si stwierdzi, w tym miejscu istotnie sta kiedy may koci. Pierwotny
cmentarz powsta wok niego, byo to okoo osiemsetnego, dziewisetnego roku naszej ery.
Pniej kilkakrotnie przebudowywano go i powikszano, ale w latach dwudziestych
dziewitnastego wieku wybuch tu poar. W tamtych czasach cmentarz sta si ju za may
dla caego miasta. Miejscowi chodzili do witego Dunstana w wiosce. By to ich koci
parafialny, wic kiedy przyszli odbudowa tutejszy, wznieli kaplic pogrzebow,
zachowujc wiele pierwotnych elementw - witraowe okna w najdalszej cianie s pono
oryginalne.
- Szczerze mwic - odpara Scarlett - mylaam wanie, e mama mnie zabije.
Wsiadam do zego autobusu i jestem ju spniona.
- Dobry Boe, biedactwo - zatroska si mczyzna. - Posuchaj, mieszkam niedaleko,
przy tej ulicy. Zaczekaj tu. - To rzekszy, wcisn jej w rce swoj teczk, puszk z kredkami i
zwinit pacht papieru, po czym ruszy truchcikiem w stron bramy, zgarbiony w deszczu.
Par minut pniej Scarlett ujrzaa reflektory samochodu i usyszaa klakson.
Pobiega do wyjcia i zobaczya samochd, stare mini. Mczyzna, z ktrym
rozmawiaa, siedzia za kierownic. Opuci szyb.
- Wsiadaj - rzek. - Dokd dokadnie mam ci zawie?
Po plecach Scarlett spywa deszcz.
- Nie przyjmuj propozycji podwzki od nieznajomych - oznajmia.
- I bardzo susznie - zgodzi si mczyzna. - Ale na przysug odpowiadam
przysug... Sama wiesz. Prosz, wrzu rzeczy na tylne siedzenie, nim przemokn. - Otworzy
drzwi od strony pasaera. Scarlett zajrzaa do rodka i jak najdelikatniej uoya wszystko na
tylnej kanapie. Powiem ci co - rzek. - Moe zadzwonisz do matki - jeli chcesz skorzystaj z
mojego telefonu - i podaj jej mj numer rejestracyjny. Moesz to zrobi, siedzc w
samochodzie, inaczej przemokniesz do suchej nitki.
Scarlett si zawahaa. Deszcz moczy jej wosy, ktre zaczynay lepi si do czaszki.
Byo zimno.
Mczyzna wycign rk i wrczy jej komrk. Scarlett przyjrzaa jej si,
uwiadomia sobie, e bardziej boi si zadzwoni do matki ni wsi do samochodu.
- Mogabym te zadzwoni na policj, prawda? - rzeka.
- Oczywicie, moesz. Albo pj pieszo do domu, albo po prostu zadzwoni do matki
i poprosi, eby przyjechaa po ciebie.
Scarlett wsiada do wozu od strony pasaera, zamkna drzwi. Nadal trzymaa w rce
telefon mczyzny.
- Gdzie mieszkasz? - spyta.
- Naprawd pan nie musi. To znaczy, moe pan mnie wysadzi na przystanku.
- Zawioz ci do domu. Adres?
- Acacia Avenue sto dwa a. To w bok od gwnej drogi, kawaek za orodkiem
sportowym.
- Faktycznie daleko zajechaa. No dobrze, jedziemy. Zwolni hamulec rczny,
zawrci i skierowa si w d zbocza. - Dugo tu mieszkacie?
- Nie, wprowadziymy si tu po witach. Ale mieszkaymy tu, kiedy miaam pi
lat.
- Czybym wyczuwa w twym gosie pnocny akcent?
- Dziesi lat spdziymy w Szkocji. Tam mwiam jak wszyscy. A potem
przyjechaam tutaj i teraz wyrniam si jak wrbel wrd gobi. - Chciaa, by to zabrzmiao
jak art, ale ju w chwili, gdy wymawiaa te sowa, poja, e s prawd. Dwiczaa w nich
gorycz.
Mczyzna zajecha na Acacia Avenue, zaparkowa przed domem, po czym upar si,
e odprowadzi j do drzwi frontowych. Kiedy si otwary, powiedzia:
- Ogromnie przepraszam, pozwoliem sobie przywie pani crk. Niewtpliwie
dobrze j pani nauczya, nie powinna przyjmowa propozycji podwiezienia od obcych. Ale
pada deszcz, a ona wsiada w zy autobus i wyldowaa po drugiej stronie miasta. Okropne
zamieszanie. Mam nadziej, e znajdzie pani w sercu lito i wybaczy. Jej i, uhm, mnie.
Scarlett spodziewaa si, e matka zacznie na nich wrzeszcze. Ze zdumieniem i ulg
odkrya, e ta powiedziaa jedynie: W dzisiejszych czasach trzeba zachowa ogromn
ostrono. Czy pan, uhm, jest nauczycielem? Moe napiby si pan herbaty?".
Pan Uhm" odpar, e nazywa si Frost, ale moe mu mwi Jay. Pani Perkins
umiechna si i powiedziaa, e ma na imi Noona, po czym nastawia wod.
Przy herbacie Scarlett opowiedziaa matce przygod z pomylonymi autobusami i o
tym, jak znalaza si na cmentarzu i spotkaa pana Frosta obok kocika...
Pani Perkins upucia filiank.
Siedzieli przy stole w kuchni, tote filianka nie poleciaa daleko i nie stuka si. Pani
Perkins przeprosia niezrcznie i posza po cierk, by wytrze kau.
- Mwisz o cmentarzu na wzgrzu w starym miecie?
- Mieszkam niedaleko - odpar pan Frost. - Kopiuj tam nagrobki. Wiesz, e
technicznie rzecz biorc, to rezerwat?
- Wiem. - Pani Perkins zacisna wargi. - Dzikuj bardzo, e podwioze Scarlett do
domu. - Kade sowo przypominao kostk lodu. - Chyba powiniene ju i.
- Ale nie przesadzaj - odpar pogodnie Frost. - Nie chciaem ci urazi. Powiedziaem
co nie tak? Kopiuj nagrobki w ramach programu historii lokalnej, nie wykopuj koci ani
niczego takiego.
Przez jedn krtk chwil Scarlett wydawao si, e matka uderzy pana Frosta, ktry
jedynie przybra zmartwion min. Potem jednak pokrcia gow.
- Przepraszam, to historia rodzinna, nie twoja wina. Z wyranym wysikiem
sprbowaa si umiechn. - Wiesz, Scarlett bawia si kiedy na tym cmentarzu, gdy bya
maa. Jakie, och, dziesi lat temu. Miaa te wymylonego przyjaciela. Maego chopca
imieniem Nikt.
Kcik ust pana Frosta unis si w umiechu.
- Duszka?
- Nie wydaje mi si, po prostu tam mieszka. Pokazaa mi nawet grb, w ktrym
sypia. Przypuszczam zatem, e faktycznie by duchem. Pamitasz, skarbie?
- Scarlett pokrcia gow.
- Musiaam by dziwnym dzieckiem.
- Z pewnoci nie bya, uhm, nikim takim - zaprotestowa pan Frost. - Wychowaa
wietn dziewczyn, Noono. I c za pyszna herbata. Zawsze si ciesz, poznajc nowych
przyjaci. Bd ju ucieka, musz sobie przyrzdzi obiad, a potem mam spotkanie
miejscowego towarzystwa historycznego.
- Sam sobie przyrzdzasz obiad? - zdziwia si pani Perkins.
- Tak, przyrzdzam. To znaczy odmraam. Jestem te mistrzem da gotowych.
Jedzenie dla jednej osoby. Mieszkam sam, no wiesz, zatwardziay stary kawaler. Cho zwykle
w gazetach to oznacza geja. Nie jestem gejem, po prostu nie poznaem jeszcze waciwej
kobiety. - Przez chwil wyglda naprawd smutno.
Pani Perkins, ktra nie znosia gotowa, oznajmia, e w weekendy zawsze gotuje za
duo. I gdy odprowadzaa pana Frosta do przedpokoju, Scarlett usyszaa, jak mczyzna
mwi, e z rozkosz wpadnie na obiad w sobot.
- Mam nadziej, e odrobia lekcje - rzeka jedynie pani Perkins po powrocie.
***
Tej nocy, lec w ku, Scarlett rozmylaa o wydarzeniach popoudnia. Zza okna
dobiega szum samochodw przejedajcych gwn drog. Faktycznie, w dziecistwie bya
na tym cmentarzu, to dlatego wszystko wydawao jej si takie znajome.
I gdy tak wspominaa i wyobraaa sobie, gdzie po drodze osuna si w sen. Lecz we
nie nadal wdrowaa ciekami cmentarza. Bya noc, ale widziaa wszystko rwnie wyranie
jak za dnia. Znalaza si na zboczu - by tam chopiec mniej wicej w jej wieku. Sta
zwrcony do niej plecami i spoglda na wiata miasta.
- Chopcze? - zagadna Scarlett. - Co robisz?
Obejrza si, najwyraniej mia problemy ze skupieniem wzroku.
- Kto to powiedzia? - I po chwili doda: - A ju ci widz, mniej wicej. Wdrujesz w
Snach?
- Chyba po prostu ni.
- Nie do koca to miaem na myli - rzek chopak. Witaj. Jestem Nik.
- A ja Scarlett.
Przyjrza jej si ponownie, jakby widzia j po raz pierwszy.
- Oczywicie, e tak! Wiedziaem, e wygldasz znajomo. Bya dzi na cmentarzu z
tym czowiekiem, tym z papierami.
- Z panem Frostem - odpara. - Jest bardzo miy, podwiz mnie do domu. Widziae
nas?
- Tak, mam oko na wikszo tego, co si dzieje na cmentarzu.
- Co to za imi Nik?
- Skrt od Nikt.
- Oczywicie! To o to chodzi w tym nie. Jeste moim wymylonym przyjacielem z
czasw, kiedy byam maa. Tylko e dorosam.
Skin gow.
By wyszy od niej, ubrany na szaro, cho nie potrafia opisa jego stroju. Mia zbyt
dugie wosy i pomylaa, e od dawna nikt go nie strzyg.
- Bya bardzo dzielna - powiedzia. - Zeszlimy gboko pod wzgrze i zobaczylimy
Niebieskiego Czowieka. I spotkalimy Swija.
I wtedy w jej gowie co si stao, naga fala szumu, wir ciemnoci, zderzenie
obrazw.
- Pamitam - odpara Scarlett. Powiedziaa to jednak do ciemnoci wasnej sypialni. W
odpowiedzi usyszaa jedynie niski warkot odlegej ciarwki, jadcej przez noc.
***
Nik przechowywa w krypcie zapasy niepsujcego si jedzenia, a take dodatkowe w
kilku chodniejszych grobowcach, kryptach i mauzoleach. Silas tego dopilnowa. Mia do
jedzenia, by przey kilka miesicy. Dopki Silas bd panna Lupescu si nie zjawi, nie
zamierza opuszcza cmentarza.
Tskni za wiatem poza jego bramami, ale wiedzia, e nie jest tam bezpieczny.
Jeszcze nie. Cmentarz natomiast by jego wiatem i krlestwem, Nik szczyci si nim i kocha
go tak, jak tylko moe cokolwiek kocha czternastolatek.
A jednak...
Na cmentarzu nikt si nie zmienia. Dzieci, z ktrymi si bawi, gdy sam by may,
wci pozostay dziemi. Fortynbras Bartleby, niegdy jego najlepszy przyjaciel, teraz by
cztery, pi lat modszy i za kadym kolejnym spotkaniem mieli mniej wsplnych tematw;
Thackeray Porringer dorwnywa mu wzrostem i traktowa go znacznie milej; wieczorami
spacerowa z Nikiem i opowiada o strasznych rzeczach, ktre spotkay jego przyjaci.
Zazwyczaj opowieci te koczyy si powieszeniem, a do mierci, bez adnych przyczyn, z
powodu bdw sdziego, cho czasami jedynie zsyano ich do amerykaskich kolonii i nie
musieli umiera, o ile nie wrcili.
Liza Hempstock, przyjacika Nika przez ostatnie sze lat, zachowywaa si dziwnie
w innym sensie. Rzadziej czekaa na niego, kiedy schodzi do niej midzy pokrzywy, a kiedy
ju si zjawiaa, bya zoliwa, nieuprzejma i kcia si o wszystko.
Nik spyta o to pana Owensa.
- Takie po prostu s kobiety i ju - odpar ojciec po chwili zastanowienia. - Lubia ci
jako chopca i nie jest pewna, kim stajesz si teraz, gdy dorastasz. Ja sam bawiem si co
dzie z pewn dziewczynk przy kaczym stawie. Kiedy jednak bya w twoim wieku, rzucia
w moj gow jabkiem i nie odezwaa si do mnie, dopki nie skoczyem siedemnastu lat.
Pani Owens pocigna gono nosem.
- To bya gruszka - rzeka cierpko. - I rozmawiaam z tob cakiem niedugo potem, bo
taczylimy razem na weselu twojego kuzyna Neda. Dziao si to zaledwie dwa dni po twych
szesnastych urodzinach.
- Oczywicie, masz racj, moja duszko. - Mrugn do Nika na znak, e nie mwi
powanie, i wypowiedzia bezdwicznie sowo siedemnacie, na znak, e si nie pomyli.
Nik nie pozwoli sobie na szukanie przyjaci wrd ywych. Ju w czasie krtkiego
szkolnego epizodu zrozumia, e to tylko kopot. Pamita jednak Scarlett, tskni za ni przez
wiele lat po jej wyjedzie i ju dawno pogodzi si z faktem, e nigdy jej nie zobaczy. A teraz
bya tu, na jego cmentarzu, a on jej nie pozna...
Zapuci si gbiej w pltanin bluszczu i drzew, ktra sprawiaa, e pnocno-
zachodnia cz cmentarza bya tak niebezpieczna. Znaki ostrzegay zwiedzajcych, by
omijali ten teren. Nie byy jednak potrzebne. Gdy czowiek znalaz si poza kbowiskiem
bluszczu, na kocu Egipskiej cieki, i zostawi za sob czarne drzwi w faszywych egipskich
cianach, prowadzce do miejsc ostatniego spoczynku, zaczyna czu si niepewnie i
niesamowicie. Na pnocnym zachodzie natura odzyskiwaa cmentarz ju od prawie stu lat.
Nagrobki pochylay si, zapomniane groby znikay pod kbowiskami bluszczu i stosami lici
z ostatnich pidziesiciu lat. cieki zarastay, staway si niedostpne.
Nik szed ostronie. Dobrze zna okolic i wiedzia, jaka moe by niebezpieczna.
Mia dziesi lat i zwiedza t cz swego wiata, kiedy ziemia ustpia mu pod
nogami i wpad do dziury gbokiej na niemal siedem metrw. Grb by gboki, tak by
pomieci wiele trumien, nie mia jednak nagrobka i tylko jedn trumn, na samym dole,
kryjc szcztki egzaltowanego medyka, dentelmena nazwiskiem Carstairs, ktrego
zachwycio przybycie Nika i ktry si upar, e sam zbada jego przegub (Nik zwichn go
podczas upadku, chwytajc si korzenia), nim w kocu chopiec przekona go, by poszed po
pomoc.
Teraz przedziera si przez pnocno-zachodni cz cmentarza, brnc w stertach lici
i pltaninie bluszczu, pord ktrego gniedziy si lisy, a upade anioy patrzyy lepo,
poczu bowiem potrzeb, by pomwi z poet.
Poeta nazywa si Nehemiah Trot, jego nagrobek pod warstw zieleni wyglda
nastpujco:
MISTRZA.
Rozstania i poegnania
Czasami nie widzia ju umarych. Zaczo si to miesic czy dwa wczeniej, w kwietniu
bd maju. Z pocztku zdarzao si jedynie od czasu do czasu, teraz coraz czciej.
wiat si zmienia.
Nik przeszed na pnocno-zachodni cz cmentarza, do gstwiny bluszczu
zwisajcej z rozoystego cisu i czciowo przysaniajcej dalszy wylot Egipskiej cieki.
Ujrza rudego lisa i wielkiego czarnego kota z bia obrk i apkami, gawdzcych
porodku cieki. Gdy si zbliy, zaskoczone zwierzta uniosy gowy, po czym umkny w
poszycie, jakby przyapa je na spiskowaniu.
Dziwne, pomyla. Zna lisa od czasw szczenictwa, a kot kry po cmentarzu,
odkd Nik pamita. Poznaway go. Gdy byy w nastroju, pozwalay si nawet pogaska.
Zacz przenika przez bluszcz, ten jednak zagrodzi mu drog. Nik musia si
pochyli, odepchn go i si przecisn. Ostronie stpa ciek, unikajc wybojw i dziur.
W kocu dotar do imponujcego kamienia, oznaczajcego miejsce ostatniego spoczynku
Alonso Tomasa Garcii Jonesa (1837-1905, Wdrowcze, Odrzu Sw Lask).
Nik przychodzi tu co kilka dni od wielu miesicy: Alonso Jones zwiedzi cay wiat i
z wielk przyjemnoci opowiada chopcu o swych podrach. Zaczyna, mwic: Nigdy
nie spotkao mnie nic ciekawego". Po czym dodawa ponuro: I opowiedziaem ci ju
wszystkie historie", a potem jego oczy byskay i dodawa: Poza jedn... czy mwiem ci
kiedy o...?". I niewane, czy nastpne sowa brzmiay: tym jak uciekem z Moskwy?" albo:
tym, jak zgubiem kopalni zota na Alasce, wart fortun", albo: o stampede byda w
pampasach?". Nik zawsze potrzsa gow, patrzy z wyczekiwaniem i wkrtce w gowie
krcio mu si ju od opowieci o wdrwkach i przygodach, o caowanych licznotkach i
zoczycach postrzelonych z pistoletw bd przebijanych szpad, o workach zota i
diamentach wielkich jak czubek kciuka, zaginionych miastach i olbrzymich grach, parowych
pocigach i kliprach, pampasach, oceanach, pustyniach i tundrach.
Nik podszed do wysokiego, szpiczastego kamienia, na ktrym wyrzebiono
odwrcone pochodnie, i czeka, lecz nie dostrzeg nikogo. Zawoa Alonsa Jonesa, zastuka
nawet w nagrobek, lecz nikt nie odpowiedzia. Nik pochyli si, chcc wsun gow do grobu
i wezwa przyjaciela. Lecz zamiast przenikn przez ziemi niczym cie wsikajcy w
jeszcze gbszy cie, jego gowa uderzya o ni z gonym, bolesnym upniciem. Znw
zawoa, nie zobaczy jednak nikogo i niczego, tote ostronie opuci gszcz zieleni i szarych
kamieni i wrci na ciek. Trzy sroki, siedzce na rozoystym krzaku gogu, na jego widok
zerway si do lotu.
Nie dostrzeg nikogo, dopki nie dotar na poudniowo-zachodnie zbocze, gdzie
pojawia si znajoma sylwetka Mateczki Slaughter, drobnej niewiasty w wysokim czepku i w
paszczu. Spacerowaa midzy grobami ze spuszczon gow, przygldajc si dzikim
kwiatom.
- Tutaj, chopcze! - zawoaa. - S tu dzikie nastenturencje. Moe zbierzesz mi kilka i
pooysz na moim grobie?
Nik zebra bukiecik tych i czerwonych nasturcji i zanis na nagrobek Mateczki
Slaughter, tak spkany i zwietrzay, e pozostay na nim ju tylko litery ukadajce si w
sowo:
Laugh
Poznasz mio,
taca krztyn,
znajdziesz skarb
i swoje imi.
Rado ycia,
bl i win.
Nie zostaniesz w tyle.