Professional Documents
Culture Documents
Harlan Coben - Nie Mów Nikomu
Harlan Coben - Nie Mów Nikomu
NIE MW NIKOMU
Przeoy: Zbigniew A. Krlicki
Data pierwszego wydania 2001
Data polskiego wydania 2004
Gapiem si w ekran.
Nie mogem si poruszy. Przestaem ufa wasnym zmysom. Byem kompletnie
odrtwiay.
To niemoliwe. Wiedziaem o tym. Elizabeth nie wypada za burt jachtu i nie
przyjto, e utona, bo nie znaleziono zwok. Jej ciao nie zwglio si w poarze, nic
takiego. Znaleziono je w rowie przy Route 80. Wprawdzie byo troch pokiereszowane, ale
zostao zidentyfikowane...
Nie przez ciebie...
Moe i nie, ale przez dwch czonkw jej rodziny: ojca i stryjka. W rzeczy samej, to
Hoyt Parker, mj te, zawiadomi mnie, e Elizabeth nie yje. Przyszed wraz ze swym
bratem Kenem do mojego pokoju w szpitalu wkrtce po tym, jak odzyskaem przytomno.
Hoyt i Ken byli postawnymi, siwowosymi mczyznami o granitowych twarzach. Jeden by
nowojorskim policjantem, drugi agentem FBI, obaj za byli wojennymi weteranami o wci
krzepkich, muskularnych ciaach. Zdjli kapelusze i prbowali przekaza mi wiadomo z
agodnym zawodowym wspczuciem, ale ja nie kupowaem tego, a oni niezbyt si starali.
C wic widziaem przed chwil?
Na ekranie monitora wci przemykali ludzie. Patrzyem jeszcze przez jaki czas,
pragnc, by wrcia. Nic z tego. Co to za miejsce? Jakie spore miasto, tylko tyle byem w
stanie stwierdzi. Rwnie dobrze mg to by Nowy Jork.
Szukaj wskazwek, idioto.
Powinienem si skoncentrowa. Ubrania. No dobrze, popatrzmy na ubrania.
Wikszo ludzi nosia paszcze lub kurtki. Wniosek: jestemy gdzie na pnocy, a
przynajmniej tam, gdzie dzisiaj nie jest zbyt ciepo. Wspaniale. Mog skreli Miami.
Co jeszcze? Przyjrzaem si ludziom. Uczesania? To nic nie da. Widziaem naronik
ceglanego budynku. Szukaem jakich charakterystycznych szczegw, czego, co
odrniaoby ten dom od innych. Nic. Szukaem czego niezwykego... czegokolwiek.
Reklamwki.
Niektrzy przechodnie nieli w rkach plastikowe torby. Usiowaem odczyta napisy,
lecz ludzie poruszali si zbyt szybko. Si woli nakazywaem im, by zwolnili kroku. Nie
usuchali. Wci patrzyem, wodzc wzrokiem na wysokoci ich kolan. Kt ustawienia
kamery wcale mi nie pomaga. Przysunem twarz tak blisko ekranu, e czuem jego ciepo.
Due R.
Pierwsza litera na jednej z reklamwek. Pozostaa cz napisu bya zbyt zawia, eby
go odczyta. Wyglda jak napisany rcznie. Dobrze, a inne? Jakie jeszcze lady...?
Obraz z kamery znik.
Do diaba. Wcisnem przycisk odwieania. Ukaza si komunikat o bdzie.
Wrciem do e-maila i kliknem hipercze. Znw bd.
Poczenie zostao przerwane.
Patrzyem na pusty ekran i mylaem o tym, e przed chwil widziaem na nim
Elizabeth.
Usiowaem jako to sobie wytumaczy. A jednak to nie by sen. Miewaem sny, w
ktrych Elizabeth ya. Miaem je a za czsto. Przewanie po prostu akceptowaem w nich
jej powrt zza grobu, zbyt szczliwy, by kwestionowa lub wtpi.
Szczeglnie zapad mi w pami jeden sen, w ktrym bylimy razem - chocia nie
pamitam, co robilimy ani gdzie bylimy - gdy nagle, miejc si, z druzgoczc pewnoci
uwiadomiem sobie, e ni i wkrtce si obudz. Pamitam, jak wtedy wycignem rce,
objem j i przycisnem do piersi, rozpaczliwie usiujc zabra ze sob.
Znaem te sny. To, co widziaem na ekranie monitora, nie byo snem.
Nie by to te duch. Nie chodzi o to, e w nie nie wierz, ale w razie wtpliwoci
naley mie otwarty umys. Tyle e duchy si nie starzej. A Elizabeth na ekranie monitora
troch si postarzaa. Niewiele, lecz wida byo po niej te osiem lat. Ponadto duchy nie
chodz do fryzjera. Pomylaem o tym grubym warkoczu, opadajcym na jej plecy w blasku
ksiyca. I o tej modnej fryzurze widzianej przed chwil. A take o oczach, w ktre
patrzyem, od kiedy skoczyem siedem lat.
To bya Elizabeth. Ona ya.
zy znw cisny mi si do oczu, ale powstrzymaem je. Nigdy nie miaem problemu
z okazywaniem uczu, lecz gdy opakaem Elizabeth, nie mogem ju wicej paka. Nie
dlatego, e si wypaliem, e zabrako mi ez czy z powodu podobnych bzdur. I nie dlatego,
e byem zbyt odrtwiay z alu, chocia po czci moe i dlatego. Sdz, e po prostu taka
bya instynktowna reakcja obronna mojego organizmu. Po mierci Elizabeth otworzyem
drzwi na ocie i wpuciem wszystek bl. Poczuem go. To bolao. Bolao tak okropnie, e
teraz jaki pierwotny mechanizm obronny nie pozwala, eby to si powtrzyo.
Nie wiem, jak dugo tam siedziaem. Moe p godziny. Staraem si oddycha
spokojniej i ochon. Powinienem myle trzewo. Zachowa rozsdek. Powinienem ju by
w domu rodzicw Elizabeth, ale nie wyobraaem sobie, jak mgbym w tych
okolicznociach spojrze im w oczy.
Potem przypomniaem sobie jeszcze co.
Sarah Goodhart.
Szeryf Lowell pyta, czy to nazwisko co mi mwi.
Mwio.
Bawilimy si z Elizabeth w tak dziecinn gr. Moe wy te czasami bawicie si w
co takiego. Z drugiego imienia robisz pierwsze, a nazwisko z nazwy ulicy, przy ktrej
mieszkasz. Na przykad ja nazywam si David Craig Beck i wychowaem si przy Darby
Road. Tak wic bybym Craigiem Darby. A Elizabeth byaby...
Sarah Goodhart.
Co si tu dzieje, do diaba?
Podniosem suchawk. Najpierw zadzwoniem do rodzicw Elizabeth. W dalszym
cigu mieszkali w domu przy Goodhart Road. Odebraa jej matka. Powiedziaem, e si
spni. Ludzie wybaczaj to lekarzom. Jedna z ubocznych korzyci tego zawodu.
Kiedy zadzwoniem do szeryfa Lowella, odezwaa si poczta gosowa. Powiedziaem,
eby zadzwoni, gdy znajdzie chwil czasu. Ja nie mam telefonu komrkowego. Wiem, e to
czyni mnie czonkiem mniejszoci, ale biper i tak zbyt mocno przykuwa mnie do wiata.
Siedziaem i mylaem, a Homer Simpson wyrwa mnie z transu nastpnym Masz
poczt!. Kurczowo chwyciem mysz. Adres nadawcy by nieznany, lecz jako temat podano
uliczn kamer. Serce znw zaczo wali mi motem.
Kliknem ikonk i wywietlia si wiadomo:
Jutro o tej samej porze plus dwie godziny w Bigfoot.com.
Wiadomo dla siebie znajdziesz pod:
Nazwa uytkownika: Bat Street
Haso: Teenage
Poniej, na samym spodzie ekranu, jeszcze pi sw:
Obserwuj ci. Nie mw nikomu.
Larry Gandle, fatalnie uczesany grubas, patrzy, jak Eric Wu spokojnie robi porzdek
w mieszkaniu.
Wu, dwudziestoszecioletni Koreaczyk ze zdumiewajc liczb kolczykw i tatuay
umieszczonych w rozmaitych miejscach ciaa, by najgroniejszym czowiekiem, jakiego
Gandle spotka w yciu. Wu by zbudowany jak may czog, cho to samo w sobie nie miao
wikszego znaczenia. Gandle zna wielu ludzi o takiej budowie ciaa i wiedzia, e wydatne
muskuy byway zbyt czsto kompletnie bezuyteczne.
To nie dotyczyo Erica Wu.
Twarde jak skaa minie to nieza rzecz, lecz sekret straszliwej siy Wu kry si, w
jego pokrytych odciskami doniach, ktre przypominay dwie bryy cementu z twardymi jak
stal pazurami. Pracowa nad nimi godzinami, tukc cegy, wystawiajc je na wysokie i niskie
temperatury, robic pompki na dwch palcach. A kiedy uywa ich jako broni, powodowa
niewiarygodne zniszczenia tkanek i koci ofiary.
O takich jak Wu zawsze kr rozmaite ponure opowieci, przewanie zmylone, ale
Larry Gandle widzia, jak Koreaczyk zabi czowieka, naciskajc palcami jakie sobie tylko
znane punkty na twarzy i brzuchu. By wiadkiem tego, jak chwyci faceta za uszy i oderwa
mu je, jakby byy z papieru. Czterokrotnie widzia, jak zabija ludzi, za kadym razem w inny
sposb, nigdy nie uywajc broni.
I adna z ofiar nie umara szybko.
Nikt nie wiedzia, skd dokadnie pochodzi Wu, ale powszechnie przyjta opowie
napomykaa o trudnym dziecistwie w Korei Pnocnej. Gandle nigdy go o to nie pyta. S
takie mroczne cieki, gdzie umys nie powinien si zapuszcza. Ciemna strona charakteru
Erica Wu - zaoywszy, e istniaa jaka jasna strona - bya jedn z nich.
Kiedy Wu skoczy wpycha do worka bezksztatn mas, ktra niedawno bya
Vikiem Lettym, spojrza na Gandlea tymi swoimi oczami. To oczy trupa, pomyla Larry
Gandle. Oczy dziecka ze zdjcia korespondenta wojennego.
Wu nawet nie zdj suchawek. Z odtwarzacza nie pyn hip hop, rap ani nawet
rocknroll. Prawie przez cay czas sucha muzyki relaksacyjnej z kompaktw, ktre mona
znale w Sharper Image, tych zatytuowanych Morska bryza lub Szemrzcy strumyk.
- Mam zabra go do Bennyego? - zapyta Azjata.
Mwi powoli, dziwnie akcentujc sowa, jak posta z kreskwek.
Larry Gandle skin gow. Benny prowadzi krematorium. Z prochu powstae i w
proch.... Cho w wypadku Vica Lettyego naleao raczej mwi o mieciu, nie prochu.
- I pozbd si tego.
Gandle wrczy Ericowi Wu dwudziestkdwjk. W ogromnej doni Koreaczyka
bro wygldaa niepozornie i bezuytecznie. Wu spojrza na ni, marszczc brwi, zapewne
rozczarowany tym, e Gandle wybra pistolet, a nie jego niezwyke umiejtnoci, po czym
wepchn dwudziestkdwjk do kieszeni. Ze strzau z broni tego kalibru rzadko powstaj
rany wylotowe. To oznaczao mniej dowodw do usunicia. Krew wraz z ciaem znalaza si
w winylowym worku. Bez baaganu, bez ladw.
- Na razie - rzek Wu.
Jedn rk podnis worek z ciaem, jakby to bya walizka, i wyszed.
Larry Gandle kiwn mu gow na poegnanie. Nie bawiy go cierpienia Vica
Lettyego - ale te niespecjalnie go poruszyy. To byo cakiem proste. Gandle musia mie
cakowit pewno, e Letty pracowa sam i nie zostawi adnych dowodw, ktre mgby
znale kto inny. To oznaczao, e musia go zama. Nie byo innego wyjcia.
Wszystko sprowadzao si do wyboru midzy rodzin Scopew a Vikiem Lettym.
Scopeowie byli porzdnymi ludmi. Nigdy nie zrobili nic zego Vicowi Lettyemu.
Tymczasem on usiowa wyrzdzi im krzywd. Tylko jedna strona moga wyj z tego
starcia cao - niewinna, majca dobre chci ofiara lub pasoyt usiujcy erowa na cudzym
nieszczciu. Jak si nad tym zastanowi, wybr by atwy.
W kieszeni Gandlea zadwiczaa komrka. Wyj aparat.
- Tak.
- Zidentyfikowali ciaa znad jeziora.
- I?
- To oni. Jezu Chryste, to Bob i Mel. - Gandle zamkn oczy. - Co to oznacza, Larry?
- Nie mam pojcia.
- I co teraz zrobimy?
Larry Gandle wiedzia, e nie ma wyboru. Bdzie musia porozmawia z Griffinem
Scopeem. To obudzi nieprzyjemne wspomnienia. Osiem lat. Po omiu latach. Gandle
potrzsn gow. Stary czowiek znw bdzie cierpia.
- Zajm si tym.
6
Kim Parker, moja teciowa, jest pikna. Zawsze tak przypominaa mi Elizabeth, e jej
twarz staa si dla mnie uosobieniem tego, co mogoby by. mier crki jednak powoli
nadwtlia jej urod. Teraz twarz miaa cignit, prawie kruch. Oczy wyglday jak kulki z
marmuru, ktry popka w rodku.
Od lat siedemdziesitych dom Parkerw prawie si nie zmieni - samoprzylepna
boazeria, podoga wyoona wochat jasnoniebiesk wykadzin w biae plamki, kominek ze
sztucznego granitu w stylu rancza Bradych. Pod jedn cian staa podstawka pod telewizor,
taka z pkami z biaego plastiku i zoconymi metalowymi nkami. Obrazy z klaunami i
malowane fajansowe talerze. Jedynej dostrzegalnej zmianie uleg telewizor. Przez te lata
urs, zmieniajc si z obego dwunastocalowego czarno-biaego odbiornika w ogromnego
kolorowego, pidziesiciocalowego potwora, ktry zajmowa cay kt pokoju.
Moja teciowa siedziaa na tej samej kanapie, na ktrej tak czsto ja i Elizabeth
siedzielimy... i nie tylko. Umiechnem si na to wspomnienie i pomylaem: ach, gdyby ta
kanapa moga mwi. Lecz ten paskudny mebel, obity materiaem w jaskrawy kwiatowy
wzr, pamita nie tylko chwile miosnych uniesie. Siedzielimy tu z Elizabeth, kiedy
otwieralimy listy z zawiadomieniami o przyjciu na studia. Przytuleni, ogldalimy z tego
miejsca Lot nad kukuczym gniazdem, owc jeleni i stare filmy Hitchcocka. Uczylimy
si, ja siedzc, a Elizabeth lec... z gow na moich kolanach. Na tej kanapie zwierzyem si
jej, e chc zosta lekarzem - wielkim chirurgiem, a przynajmniej tak sdziem. Ona
powiedziaa mi, e chce skoczy prawo i pracowa z dziemi. Elizabeth nie moga znie
myli, e s dzieci, ktre cierpi.
Pamitam sta, ktry odbya podczas wakacji po pierwszym roku studiw. Pracowaa
dla Covenant House, pomagajc bezdomnym i zbiegym z domw dzieciom z najgorszych
dzielnic Nowego Jorku. Raz pojechaem z ni furgonetk Covenant House. Jedzilimy po
Czterdziestej Drugiej Ulicy z czasw sprzed kadencji Giulianiego, szukajc w cuchncym
ludzkim mietnisku dzieci, ktre potrzeboway schronienia. Elizabeth wypatrzya
czternastoletni dziwk, tak zapan, e uwalan we wasnych nieczystociach. Skrzywiem
si z obrzydzenia. Nie jestem z tego dumny. Wprawdzie to te ludzie, lecz - mwic szczerze
- brzydziem si tym brudem. Pomagaem, ale brzydziem si.
Elizabeth nawet si nie skrzywia. Miaa dar. Braa te dzieci na rce. Nosia je. Umya
t dziewczyn, pielgnowaa j i rozmawiaa z ni przez ca noc. Patrzya tym dzieciom
prosto w oczy. Elizabeth naprawd wierzya, e wszyscy s dobrzy i wartociowi. Bya
naiwna w sposb, jakiego jej zazdrociem.
Zawsze zastanawiaem si, czy tak umara - zachowujc t czyst naiwno - mimo
blu wierzc w humanitaryzm i wszystkie te cudowne nonsensy. Mam nadziej, e tak, ale
obawiam si, e KillRoy zdoa j zama.
Kim Parker siedziaa wyprostowana, z rkami na podoku. Zawsze mnie lubia,
chocia kiedy Elizabeth i ja dorastalimy, czca nas wi troch niepokoia naszych
rodzicw. Chcieli, ebymy mieli innych przyjaci. To pewnie zupenie naturalne.
Hoyt Parker, ojciec Elizabeth, jeszcze nie wrci do domu, wic rozmawialimy z Kim
o wszystkim i niczym... a raczej, ujmujc to inaczej, rozmawialimy o wszystkim oprcz
Elizabeth. Nie odrywaem oczu od Kim, gdy wiedziaem, e nad kominkiem stoi mnstwo
zdj Elizabeth... z tym amicym serce umiechem.
Ona yje...
Nie mogem w to uwierzy. Umys, o czym wiedziaem z czasw dyurw na oddziale
psychiatrycznym (nie mwic ju o przypadku, ktry wystpi w mojej rodzinie), ma
niesamowite zdolnoci znieksztacania rzeczywistoci. Nie sdziem, e jestem dostatecznie
stuknity, eby obraz na monitorze by podem mojej wyobrani, ale przecie wariaci zawsze
uwaaj si za normalnych. Mylaem o mojej matce i zastanawiaem si, jak oceniaa swoj
psychik, czy kiedykolwiek potrafia powanie rozway jej stan.
Pewnie nie.
Rozmawialimy z Kim o pogodzie. Mwilimy o moich rodzicach. O jej nowej pracy
w niepenym wymiarze godzin u Macyego. A potem Kim piekielnie mnie zaskoczya.
- Masz kogo? - zapytaa.
Byo to pierwsze osobiste pytanie, jakie kiedykolwiek mi zadaa. Wytrcia mnie z
rwnowagi. Nie wiedziaem, co chciaa usysze.
- Nie - odpowiedziaem.
Skina gow i miaa tak min, jakby chciaa co doda. Podniosa rk do ust.
- Czasem umawiam si na randki - powiedziaem.
- To dobrze - odpara ze zbyt energicznym skinieniem gowy. - Powiniene.
Spojrzaem na swoje donie i ze zdziwieniem usyszaem wasny gos.
- Wci tak bardzo za ni tskni.
Nie zamierzaem tego powiedzie. Chciaem to przemilcze i prowadzi
niezobowizujc pogawdk, jak zwykle. Zerknem na ni. Bya zbolaa i wdziczna.
- Wiem o tym, Beck - stwierdzia. - Nie powiniene jednak mie poczucia winy
dlatego, e spotykasz si z ludmi.
- Nie mam - odparem. - Chc powiedzie, e to nie tak.
Pochylia si do mnie.
- A jak?
Nie mogem mwi. Chciaem. Ze wzgldu na ni. Patrzya na mnie szklistymi
oczami, tak wyranie, tak rozpaczliwie chcc porozmawia o crce. Nie mogem.
Potrzsnem gow.
Usyszaem zgrzyt klucza w zamku. Oboje gwatownie wyprostowalimy si i
obejrzelimy, jak zaskoczeni kochankowie. Hoyt Parker barkiem pchn drzwi i zawoa on
po imieniu. Wszed do przedpokoju i z gonym westchnieniem postawi na pododze
sportowy worek. Krawat mia rozluniony pod szyj, koszul pomit, a rkawy podwinite
do okci. Mia bicepsy jak marynarz Popeye. Kiedy zobaczy nas siedzcych na kanapie,
wyda ponowne westchnienie, jeszcze goniejsze i z wyran nut dezaprobaty.
- Jak si masz, David? - powiedzia do mnie.
Podalimy sobie rce. Ucisk jego szorstkiej i twardej od odciskw doni jak zwykle
by zbyt mocny. Kim przeprosia i wysza z pokoju. Wymienilimy z Hoytem zwyczajowe
uprzejmoci i zapada cisza. Hoyt Parker nigdy nie czu si dobrze w mojej obecnoci. By
moe bya to jaka forma kompleksu Elektry, ale zawsze wyczuwaem, e widzia we mnie
zagroenie. Rozumiaem go. Jego maa dziewczynka spdzaa ze mn kad woln chwil. W
cigu dugich lat zdoalimy przezwyciy jego niech i nawiza prawie przyjacielskie
stosunki. Do czasu mierci Elizabeth.
Obwinia mnie o to, co si stao.
Oczywicie nigdy tego nie powiedzia, ale widz to w jego oczach. Hoyt Parker jest
krpym, silnym mczyzn. Twardym jak skaa, prawdziwym Amerykaninem. Przy nim
Elizabeth zawsze czua si bezpieczna. Roztacza tak aur. Dopki Wielki Hoyt by przy
niej, jego maej dziewczynce nie moga sta si krzywda.
Nie sdz, eby przy mnie miaa takie poczucie bezpieczestwa.
- Jak w pracy? - zapyta.
- Dobrze - odparem. - A u ciebie?
- Rok do emerytury.
Kiwnem gow i znw zamilklimy. Jadc tutaj, postanowiem nic nie mwi o tym,
co zobaczyem na ekranie monitora. Nie dlatego, e zabrzmiaoby to jak majaczenie szaleca.
Nie dlatego, e otworzyoby stare rany i sprawio im obojgu okropny bl. Chodzio o to, e
nie miaem pojcia, co si dzieje. W miar upywu czasu cay ten epizod wydawa si coraz
bardziej nierealny. Postanowiem rwnie wzi sobie do serca ostatnie sowa wiadomoci.
Nie mw nikomu. Nie wiedziaem dlaczego, nie wiedziaem, co si waciwie dzieje, lecz
wszystko to prowadzio do przeraajcych wnioskw.
Mimo to upewniem si, e Kim nie moe nas usysze, po czym nachyliem si do
Hoyta i powiedziaem cicho:
- Mog ci o co zapyta? - Nie odpowiedzia, zamiast tego obrzuci mnie jednym z
tych swoich sceptycznych spojrze. - Chciabym wiedzie... - urwaem. - Chciabym
wiedzie, jak wygldaa.
- Jak wygldaa?
- Kiedy poszede do kostnicy. Chc wiedzie, co zobaczye.
Co stao si z jego twarz, jakby mikro wybuchy podciy fundamenty.
- Na rany Chrystusa, dlaczego o to pytasz?
- Po prostu zastanawiaem si - odparem kulawo. - W rocznic i w ogle.
Zerwa si i otar donie o nogawki spodni.
- Chcesz drinka?
- Jasne.
- Moe by burbon?
- Byoby wspaniale.
Podszed do barku na kkach; sta przy kominku, a wic przy fotografiach. Nie
odrywaem oczu od podogi.
- Hoyt?
Odkrci zakrtk butelki.
- Jeste lekarzem - rzek, trzymajc w rce szklaneczk. - Widywae zwoki.
- Tak.
- No, to wiesz.
Wiedziaem.
Przynis mi drinka. Wziem go odrobin zbyt pospiesznie i upiem yk. Hoyt patrzy
na mnie przez chwil, a potem podnis szklaneczk do ust.
- Nigdy nie pytaem ci o szczegy - zaczem. Nawet wicej... wrcz celowo
unikaem rozmowy na ten temat. Inne rodziny ofiar, jak nazywaa je telewizja, pawiy si
w tym. Codziennie przychodziy na proces KillRoya, suchay i pakay. Ja nie. Nie sdziem,
eby to ulyo im w cierpieniu. Moje cierpienie zamknem w sobie.
- Nie chcesz zna szczegw, Beck.
- Bya bita?
Hoyt wpatrywa si w gb szklanki.
- Dlaczego to robisz?
- Musz wiedzie.
Zerkn na mnie znad szka. Przesun spojrzeniem po mojej twarzy. Czuem si tak,
jakby wnikao mi pod skr. Nie spuszczaem oczu.
- Miaa sice, tak.
- Gdzie?
- David...
- Na twarzy?
Zmruy oczy, jakby zauway co nieoczekiwanego.
- Tak.
- Na ciele te?
- Nie patrzyem na jej ciao - odpar. - Wiesz jednak, e odpowied brzmi tak.
- Dlaczego nie obejrzae jej ciaa?
- Byem tam jako jej ojciec, nie detektyw, i tylko po to, eby zidentyfikowa ciao.
- Czy to byo atwe?
- Co takiego?
- Identyfikacja. Chodzi mi o to, e powiedziae, e miaa posiniaczon twarz.
Zdrtwia. Oprni szklank. Z rosncym przestrachem uwiadomiem sobie, e
posunem si za daleko. Powinienem postpowa zgodnie z planem. Miaem trzyma jzyk
za zbami.
- Naprawd chcesz to wiedzie?
Nie, pomylaem. Mimo to skinem gow. Hoyt Parker odstawi szklaneczk, zoy
rce na piersi i zakoysa si na pitach.
- Lewe oko Elizabeth zniko pod opuchlizn. Nos miaa zamany i spaszczony jak
grudka gliny. Na czole ran cit, prawdopodobnie zadan otwieraczem do konserw. Szczk
wyrwano z zawiasw, rozrywajc cigna - recytowa monotonnym gosem. - Na prawym
policzku wypalono liter K... mona byo jeszcze wyczu zapach zwglonej skry.
odek podszed mi do garda. Hoyt twardo spojrza mi w oczy.
- I chcesz wiedzie, co byo w tym najgorsze, Beck? - Patrzyem na niego i czekaem.
- Mimo wszystko nie zajo mi to wiele czasu - rzek. - Natychmiast poznaem, e to
Elizabeth.
7
Nie mam swojego adwokata od spraw kryminalnych - bo kto go ma? - wic z patnego
telefonu na korytarzu zadzwoniem do Shauny i wyjaniem sytuacj. Nie tracia czasu.
- Mam kogo takiego - zapewnia. - Sied spokojnie.
Czekaem w pokoju przesucha. Carlson i Stone byli tak uprzejmi, e czekali ze mn.
Przez cay czas szeptali co do siebie. Mino p godziny. Cisza dziaaa mi na nerwy.
Wiedziaem, e wanie tego chcieli. Mimo to nie mogem si powstrzyma. W kocu byem
niewinny. Czy mog sobie zaszkodzi, jeli zachowam ostrono?
- Moj on znaleziono z wypalon na policzku liter K - powiedziaem do nich.
Obaj spojrzeli na mnie.
- Przepraszam - odezwa si Carlson, wycigajc dug szyj. - Mwi pan do nas?
- Moj on znaleziono z wypalon na policzku liter K - powtrzyem. - Ja w tym
czasie leaem ze wstrzsem mzgu w szpitalu. Chyba nie podejrzewacie... - Nie
dokoczyem.
- Co podejrzewamy? - spyta Carlson.
Jak si powiedziao A, trzeba powiedzie i B.
- e miaem co wsplnego ze mierci mojej ony.
W tym momencie otworzyy si mocno pchnite drzwi i do pokoju wpada kobieta,
ktr znaem z telewizji. Carlson a podskoczy na jej widok. Usyszaem, jak Stone
wymamrota pod nosem: O kurwa!.
Hester Crimstein nie tracia czasu na wstpy.
- Czy mj klient prosi o pomoc praw? - zapytaa.
Na Shaunie mona polega. Nigdy nie spotkaem mojej pani adwokat, ale znaem j z
jej wystpw w charakterze prawniczego eksperta oraz prowadzonego przez ni na kanale
Court TV programu Crimstein on Crime. Na ekranie Hester Crimstein bya byskotliwa,
cita i czsto roznosia goci na strzpy. Teraz przekonaem si, e miaa niezwyk charyzm
i bya jedn z tych osb, ktre patrz na innych jak godny tygrys na stado kulawych gazeli.
- Zgadza si - odpar Carlson.
- A mimo to siedzicie tu sobie, mio i wygodnie, wci go przesuchujc.
- Sam si do nas odezwa.
- Och, rozumiem. - Hester Crimstein z trzaskiem otworzya dyplomatk, wyja
dugopis i papier, po czym rzucia je na st. - Napiszcie tu wasze nazwiska.
- Sucham?
- Wasze nazwiska, przystojniaku. Chyba umiecie pisa?
Czysto retoryczne pytanie, ale Carlson wci czeka na odpowied na swoje.
- Tak - mrukn po chwili.
- Jasne - doda Stone.
- To dobrze. Napiszcie tutaj. Chc je poprawnie wymwi, kiedy wspomn w moim
programie o tym, jak wy dwaj podeptalicie konstytucyjne prawa mojego klienta.
Drukowanymi literami, prosz. - W kocu spojrzaa na mnie. - Chodmy.
- Chwileczk - powiedzia Carlson. - Chcielibymy zada pani klientowi kilka pyta.
- Nie.
- Nie? Tak po prostu?
- Tak po prostu. Nie bdziecie z nim rozmawia. On nie bdzie rozmawia z wami.
Nigdy. Rozumiecie?
- Tak - mrukn Carlson.
Skierowaa paajce spojrzenie na Stonea.
- Tak - przytakn.
- Klawo, chopcy. Macie zamiar aresztowa doktora Becka?
- Nie.
Odwrcia si do mnie.
- Na co czekasz? - warkna. - Wychodzimy std.
Hester Crimstein nie odezwaa si sowem, dopki nie znalelimy si w bezpiecznym
wntrzu jej limuzyny.
- Dokd mam ci podrzuci? - zapytaa.
Podaem kierowcy adres przychodni.
- Opowiedz mi o tym przesuchaniu - zadaa Crimstein. - Niczego nie pomijaj.
Postaraem si jak najdokadniej odtworzy moj rozmow z Carlsonem i Stoneem.
Hester Crimstein nie obdarzya mnie ani jednym spojrzeniem. Wyja notatnik grubszy od
mojego nadgarstka i zacza go kartkowa.
- A zdjcia twojej ony - odezwaa si, kiedy skoczyem. - Nie ty je zrobie?
- Nie.
- I powiedziae to tej parze baznw?
Przytaknem.
Pokrcia gow.
- Lekarze to najgorsi klienci. - Odgarna wosy z czoa. - No, dobrze, to by gupi
bd, ale nie fatalny. Mwisz, e nigdy wczeniej nie widziae tych zdj?
- Nigdy.
- I kiedy o to zapytali, w kocu zamkne si?
- Tak.
- Ju lepiej - orzeka, kiwajc gow. - A to, e siniaki byy skutkiem wypadku
samochodowego. Czy to prawda?
- Sucham?
Crimstein zamkna notatnik.
- Posuchaj... Beck, tak? Shauna mwi, e wszyscy nazywaj ci Beck, wic chyba nie
bdziesz mia nic przeciwko temu, e ja te bd si tak do ciebie zwraca?
- Nie ma sprawy.
- Dobrze. Suchaj, Beck, jeste lekarzem, zgadza si?
- Zgadza.
- Potrafisz pocieszy pacjenta?
- Staram si.
- Ja nie. Ani troch. Chcesz si pieci, przejd na diet i wynajmij masaystk. Tak
wic dajmy spokj tym wszystkim sucham, przepraszam i innym nonsensom, dobrze?
Po prostu odpowiadaj na moje pytania. Ta historia o wypadku samochodowym, ktr im
opowiedziae. Czy to prawda?
- Tak.
- Bo federalni sprawdz wszystkie fakty. Wiesz o tym?
- Wiem.
- W porzdku, wietnie, wic to sobie wyjanilimy. - Crimstein nabraa tchu. - Moe
twoja ona miaa przyjaciela, ktry zrobi te zdjcia - powiedziaa, gono mylc. - Ze
wzgldu na ubezpieczenie lub z jakiego innego powodu. Na wypadek gdyby chciaa
wystpi z roszczeniami. To mogoby mie sens, gdybymy byli zmuszeni si w to wgbia.
Dla mnie to nie miao sensu, lecz zatrzymaem t myl dla siebie.
- Tak wic pytanie pierwsze: gdzie byy te zdjcia?
- Nie wiem.
- Drugie i trzecie: W jaki sposb zdobyli je federalni? Dlaczego pojawiy si teraz?
Pokrciem gow.
- I najwaniejsze: co oni prbuj ci przypi? Twoja ona nie yje od omiu lat.
Troch za pno na wytaczanie sprawy o maltretowanie maonki. - Usiada wygodnie i
zastanawiaa si przez minut czy dwie. Potem popatrzya na mnie i wzruszya ramionami. -
Niewane. Podzwoni troch i dowiem si, co jest grane. Tymczasem nie bd gupi. Nic nie
mw nikomu. Rozumiesz?
- Tak.
Znowu opara si wygodniej i rozmylaa przez jaki czas.
- Nie podoba mi si to - powiedziaa w kocu. - Wcale mi si nie podoba.
11
Shauna czekaa na mnie na parterze wieowca przy Park Avenue 462 na Manhattanie.
- Chod - powiedziaa bez adnych wstpw. - Chc pokaza ci co na grze.
Spojrzaem na zegarek. Niecae dwie godziny do nadejcia wiadomoci z Bat Street.
Weszlimy do windy. Shauna nacisna guzik dwudziestego trzeciego pitra. Wskanik pi
si w gr i popiskiwa licznik dla niewidomych.
- Sowa Hester day mi do mylenia - oznajmia Shauna.
- Tak?
- Powiedziaa, e federalni s zdesperowani. Zrobi wszystko, eby ci dopa.
- A wic?
Dwig wyda z siebie ostatnie brzknicie.
- Zaczekaj, sam zobaczysz.
Drzwi otworzyy si, ukazujc ogromne pomieszczenie podzielone przepierzeniami.
W dzisiejszych czasach typowe wntrze firmy w duym miecie. Gdyby nie sufit i widok z
okien, z trudem mona by je odrni od laboratoryjnego labiryntu dla szczurw. Kiedy si
nad tym zastanowi, to podobiestwo nie jest wycznie zewntrzne.
Shauna pomaszerowaa pomidzy niekoczcymi si dwikochonnymi ciankami.
W poowie drogi skrcia w lewo, potem w prawo i znw w lewo.
- Moe powinienem pozostawia okruszki chleba - powiedziaem.
- Dobry art - stwierdzia bez entuzjazmu.
- Dzikuj, czynne cay tydzie.
Nie umiechna si.
- Gdzie waciwie jestemy?
- Firma DigiCom. Agencja czasem korzysta z ich usug.
- Jakich?
- Sam zobaczysz.
Skrcilimy jeszcze raz i weszlimy do zagraconej klitki, w ktrej zastalimy modego
czowieka o wysokim czole i smukych palcach pianisty-wirtuoza.
- To Farrell Lynch. Farrell, to David Beck.
Ucisnem szczupe palce.
- Cze - rzek Farrell. Skinem gow.
- W porzdku - rzucia Shauna. - Wcz to.
Farrell Lynch okrci si na krzele, twarz do komputera. Shauna i ja patrzylimy zza
jego plecw. Zacz stuka w klawisze swoimi smukymi palcami.
- Wczone - oznajmi.
- Pu.
Nacisn klawisz enter. Ekran ciemnia, a potem pojawi si na nim Humphrey
Bogart. Mia na sobie fedor i prochowiec. Natychmiast rozpoznaem obraz. Mga, samolot
na drugim planie. Finaowa scena Casablanki.
Spojrzaem na Shaun.
- Poczekaj - powiedziaa.
Kamera bya skierowana na Bogarta. Wanie rozmawia z Ingrid Bergman, mwic
jej, eby wsiadaa do samolotu z Laszlo i e problemy trojga ludzi nie maj adnego
znaczenia dla tego wiata. A potem, kiedy w obiektywie znw pojawia si Ingrid Bergman...
To wcale nie bya ona.
Zamrugaem oczami. Spod ronda tego synnego kapelusza spogldaa na Bogiego
Shauna, skpana w szarawym wietle.
- Nie mog zosta z tob, Rick - powiedziaa dramatycznym tonem komputerowa
Shauna - poniewa szaleczo kocham si w Avie Gardner.
Odwrciem si do Shauny. Obrzuciem j pytajcym spojrzeniem. Przytakna
skinieniem gowy.
- Sdzisz... - urwaem. - Sdzisz, e daem si nabra na fotomonta? - musiaem
zada jej to pytanie.
Farrell przej paeczk.
- Fotografi cyfrow - poprawi. - Znacznie atwiej uzyska podany efekt. - Obrci
si na fotelu, twarz do mnie. - Widzi pan, obrazy komputerowe to nie film. To po prostu
piksele zapisane w plikach. Troch podobnie jak dokumenty stworzone w trakcie pracy z
procesorem tekstu. Z pewnoci pan wie, jak atwo zmieni taki dokument? Jego zawarto,
typ fontw lub interlini? - Skinem gow. - No c, kto, kto opanowa choby
podstawowe umiejtnoci z dziedziny cyfrowej obrbki obrazu, rwnie atwo moe
manipulowa plikami wideo. Nie s to zdjcia, filmy czy tamy. Komputerowe pliki wideo to
po prostu zbiory pikseli. Kady moe nimi manipulowa. Wystarczy wci, naoy i
przepuci przez program miksujcy.
Spojrzaem na Shaun.
- Przecie na filmie wygldaa inaczej - upieraem si. - Bya starsza.
- Farrell? - powiedziaa Shauna.
Stukn w inny klawisz. Znw pojawi si Bogie. Kiedy tym razem kamera pokazaa
Ingrid Bergman, Shauna wygldaa na siedemdziesicioletni staruszk.
- Oprogramowanie postarzajce - wyjani Farrell. - Najczciej wykorzystywane do
sporzdzania portretw zaginionych dzieci, lecz teraz w kadym sklepie komputerowym
mona kupi program tego typu do domowego uytku. Mog rwnie zmieni dowoln cech
wizerunku Shauny: jej fryzur, kolor oczu, wielko nosa. Mog zrobi jej ciesze lub
grubsze wargi, tatua, cokolwiek.
- Dzikuj, Farrell. - Shauna obdarzya go spojrzeniem, ktre zrozumiaby nawet
lepiec.
- Przepraszam - rzuci i pospiesznie wyszed.
Nie mogem zebra myli.
Kiedy Farrell znik z pola widzenia, zwrcia si do mnie.
- Przypomniaam sobie sesj fotograficzn, ktr miaam w zeszym miesicu. Jedno
ujcie wyszo doskonale... sponsorowi bardzo si podobao... tylko e klips zsun mi si z
ucha. Przynielimy to zdjcie tutaj. Farrell byskawicznie je przemontowa i voil, klips
znalaz si na waciwym miejscu.
Pokrciem gow.
- Pomyl, Beck. Federalni uwaaj, e to ty zabie Elizabeth, ale maj trudnoci z
udowodnieniem. Hester mwia, e rozpaczliwie staraj si tego dowie. Zaczam si
zastanawia. Moe usiuj ci podej. Czy byby lepszy sposb ni podsyanie ci takich e-
maili?
- A czas causa?
- Co z nim?
- Skd wiedzieliby o czasie causa?
- Ja o tym wiem. Linda wie. Zao si, e Rebecca wie take, a moe rodzice
Elizabeth te. Federalni mogli si dowiedzie.
Poczuem, e zy cisn mi si do oczu. Usiowaem zapanowa nad nimi i zdoaem
wykrztusi:
- To monta?
- Nie wiem, Beck. Naprawd nie wiem. Lecz pomylmy rozsdnie. Gdyby Elizabeth
ya, gdzie podziewaaby si przez osiem lat? Dlaczego akurat teraz miaaby powsta z
grobu... dziwnym zbiegiem okolicznoci w tym samym czasie, kiedy FBI zaczo
podejrzewa, e to ty j zamordowae? Poza tym... czy naprawd wierzysz, e ona yje?
Wiem, e bardzo tego pragniesz. Do diaba, ja te. Sprbujmy jednak zachowa rozsdek.
Pomyl o tym i odpowiedz na pytanie: ktry scenariusz wydaje si bardziej prawdopodobny?
Kolana ugiy si pode mn i opadem na krzeso. wiat rozsypywa si w gruzy.
Znw zaczem traci nadziej.
Monta. Czyby to by tylko podstp?
17
- Nic si nie dzieje - powiedzia Eric Wu. - Beck prbuje si poczy, ale za kadym
razem otrzymuje komunikat o bdzie.
Larry Gandle ju mia go o co zapyta, kiedy usysza szum jadcej w gr windy.
Spojrza na zegarek.
Rebecca Schayes wracaa punktualnie.
Eric Wu oderwa si od komputera. Spojrza na Larry ego Gandlea takim wzrokiem,
na widok ktrego czowiek instynktownie cofa si o krok. Gandle wyj pistolet - tym razem
kaliber dziewi milimetrw. Na wszelki wypadek. Wu zmarszczy brwi. Przenis swe
potne cielsko pod drzwi i zgasi wiato.
Czekali w ciemnoci.
Dwadziecia sekund pniej winda zatrzymaa si na pitrze, na ktrym miecia si
pracownia.
Rebecca Schayes rzadko teraz wspominaa Elizabeth i Becka. W kocu mino ju
osiem lat. Lecz to, co zdarzyo si tego ranka, obudzio gboko upione wspomnienia.
Dziwne uczucia.
Zwizane z wypadkiem samochodowym.
Po tylu latach Beck w kocu zapyta j o to.
Osiem lat temu Rebecca bya gotowa wyzna mu wszystko.
Ale on nie odpowiada na jej telefony. Z upywem czasu - i po aresztowaniu zabjcy -
nie widziaa powodu, by odgrzebywa przeszo. Tylko zraniaby Becka. A przecie po
aresztowaniu KillRoya nie miao to ju znaczenia.
Mimo to dziwny niepokj - wraenie, e obraenia, jakich doznaa Elizabeth w
wyniku wypadku samochodowego, byy w jaki sposb powizane z jej mierci -
pozosta... Co wicej, ten niepokj drczy j, kac si zastanawia, czy gdyby ona, Rebecca,
postaraa si, naprawd si postaraa pozna prawd o tym wypadku samochodowym, to
czy nie zdoaaby uratowa ycia przyjacice.
Stopniowo jednak uspokajaa si. Pod koniec dnia dosza do wniosku, e Elizabeth
wprawdzie bya jej przyjacik, ale czowiek oswaja si z myl o mierci przyjaci, choby
nie wiem jak bliskich. Gary Lamont pojawi si w jej yciu przed trzema laty i cakowicie je
zmieni. Tak - Rebecca Schayes, artystka z Greenwich Village, zakochaa si w zbijajcym
fors maklerze z Wall Street. Pobrali si i przenieli do szykownego wieowca przy Upper
West Side.
Zabawne, jak dziwnie ukada si ycie.
Rebecca wsiada do windy towarowej i zasuna za sob drzwi. Na korytarzu byo
ciemno, co w tym budynku nie wydawao si niczym niezwykym. Kabina zacza sun w
gr i warkot silnika odbija si gonym echem od kamiennych cian. Nocami syszaa
czasem renie koni, ale teraz byy cicho. W powietrzu unosi si zapach siana i czego mniej
przyjemnego.
Lubia pracowa tu w nocy. Samotno mieszajca si z odgosami nocnego ycia
miasta sprawiaa, e Rebecca wpadaa w twrczy nastrj.
Wrcia mylami do rozmowy, ktr poprzedniego wieczoru przeprowadzia z Garym.
Chcia wyprowadzi si z centrum Nowego Jorku, najchtniej do jakiego przestronnego
domu na Long Island, w Sands Point, gdzie si wychowa. Myl o przeprowadzce na
przedmiecia przeraaa j. Nie tylko kochaa wielkie miasto, ale take wiedziaa, e
opuszczajc je, zdradziaby swoje artystyczne zasady. Staoby si to, do czego poprzysigaa
sobie nigdy nie dopuci: upodobniaby si do swojej matki i babki.
Kabina zatrzymaa si. Rebecca podniosa krat i wysza na korytarz. Nie palio si ani
jedno wiato. Odgarna wosy do tyu i zwizaa je w gruby koski ogon. Spojrzaa na
zegarek. Prawie dziewita. W budynku pewnie nie ma nikogo. A przynajmniej adnego
czowieka.
Obcasy jej butw zastukay o zimny cement. Chodzio gwnie o to - i Rebecca
niechtnie godzia si z t myl, jako artystka i w ogle - e w miar jak si nad tym
zastanawiaa, coraz wyraniej zdawaa sobie spraw z tego, e chce mie dzieci, a miasto nie
jest dobrym miejscem do ich wychowywania. Dzieciom potrzebne jest podwrko, hutawka,
wiee powietrze i...
Wkadajc klucz do zamka i otwierajc drzwi studia, Rebecca Schayes wanie
podejmowaa decyzj - decyzj, ktra niewtpliwie zachwyciaby jej ma Garyego. Wesza
do rodka i zapalia wiato.
Wtedy zobaczya mocno zbudowanego Azjat.
Przez moment tylko na ni patrzy. Rebecca znieruchomiaa. W nastpnej chwili stan
przy niej, nieco z boku, i uderzy j pici w plecy.
Jakby kafar rbn j w nerk.
Osuna si na kolana. Mczyzna chwyci j dwoma palcami za kark. Nacisn sploty
nerwowe. Wszystkie gwiazdy stany jej przed oczami. Sztywne i zimne jak ld palce drugiej
rki wbi jej pod ebra. Poczua je a na wtrobie i oczy wyszy jej na wierzch. Nigdy nie
wyobraaa sobie tak potwornego blu. Usiowaa wrzasn, lecz z jej ust wydoby si tylko
zduszony jk.
Z drugiego koca pomieszczenia, ktre widziaa jak przez mg, nadlecia mski gos.
- Gdzie jest Elizabeth? - usyszaa.
Po raz pierwszy.
Ale nie ostatni.
19
Nie mogem myle o niczym innym poza spotkaniem w Washington Square Park. To
prawda, e nie powinienem si tam pokazywa jeszcze przez cztery nastpne godziny. A
przecie, pomijajc nage przypadki, dzisiaj miaem wolny dzie. Byem wolny jak ptak -
zapiewaby Lynyrd Skynyrd - i ten ptaszek chcia jak najszybciej polecie do Washington
Square Park.
Wanie zamierzaem opuci szpital, kiedy mj biper znw odegra sw zowieszcz
pie. Westchnem i sprawdziem numer. Telefon komrkowy Hester Crimstein. Obok
widnia symbol oznaczajcy pilne.
To nie moga by dobra wiadomo.
Przez chwil czy dwie miaem ochot nie odpowiada i polecie za gosem swego
ptasiego serca - tylko co by mi to dao? Wrciem do mojego gabinetu. Drzwi byy zamknite,
a tarcza przy klamce pokazywaa czerwone pole. To oznaczao, e z gabinetu korzysta inny
lekarz.
Przeszedem dalej korytarzem, skrciem w lewo i znalazem pusty gabinet na
oddziale ginekologiczno-pooniczym. Czuem si jak szpieg w obozie wroga. Pokj lni
nadmiarem chromu. Otoczony przez fotele ze strzemionami i inne elementy wyposaenia,
wygldajcego na zatrwaajco przedpotopowe, wybraem numer.
Hester Crimstein nie fatygowaa si powitaniami.
- Beck, mamy powany problem. Gdzie jeste?
- W szpitalu. Co si dzieje?
- Odpowiedz mi na jedno pytanie - powiedziaa Hester Crimstein. - Kiedy ostatni raz
widziae Rebecc Schayes?
Serce zabio mi mocniej.
- Wczoraj. Dlaczego pytasz?
- A przedtem?
- Osiem lat temu.
Crimstein zakla pod nosem.
- O co chodzi? - spytaem.
- Rebecca Schayes zostaa zeszej nocy zamordowana w swojej pracowni. Kto dwa
razy strzeli jej w gow.
Miaem wraenie, e spadam. Co takiego czujesz na chwil przed tym, zanim
pogrysz si we nie. Kolana ugiy si pode mn. Z oskotem opadem na taboret.
- O Chryste...
- Beck, posuchaj mnie. Suchaj uwanie.
Przypomniaem sobie, jak Rebecca wygldaa wczoraj.
- Gdzie bye zeszej nocy?
Odsunem suchawk od ucha i gono apaem powietrze. Martwa. Rebecca nie yje.
Dziwne, ale wci miaem przed oczyma ten poysk jej piknych wosw. Pomylaem o jej
mu. Pomylaem, co przynios mu te noce, kiedy bdzie lea w ku, przypominajc
sobie, jak piknie te wosy wyglday na poduszce.
- Beck?
- W domu - powiedziaem. - Byem w domu z Shaun.
- A potem?
- Poszedem na spacer.
- Dokd?
- Spacerowaem.
- Gdzie bye?
Nie odpowiedziaem.
- Posuchaj mnie, Beck, dobrze? Znaleli w twoim domu bro, za pomoc ktrej
dokonano morderstwa.
Syszaem sowa, lecz ich sens z trudem dociera do mzgu. Pokj nagle wyda mi si
ciasny. Nie mia okien. Nie byo czym oddycha.
- Syszysz mnie?
- Tak - odparem. Potem, zaczynajc rozumie, dodaem: - To niemoliwe.
- Posuchaj, nie mamy teraz na to czasu. Zaraz ci aresztuj. Rozmawiaam z
prokuratorem prowadzcym t spraw. To skoczony kutas, ale zgodzi si, eby sam odda
si w rce policji.
- Aresztuj?
- Zacznij kojarzy, Beck.
- Ja nic nie zrobiem.
- To teraz jest nieistotne. Zamierzaj ci aresztowa. Potem postawi przed sdem.
Wtedy wycign ci za kaucj. Ju jestem w drodze do szpitala. Tam si spotkamy. Sied
spokojnie. Nie rozmawiaj z nikim, syszysz? Ani z glinami, ani z federalnymi, ani z nowym
kumplem w celi. Rozumiesz?
Przywarem wzrokiem do zegara nad kozetk. Byo kilka minut po drugiej.
Washington Square. Pomylaem o Washington Square.
- Nie mog da si aresztowa, Hester.
- Wszystko bdzie dobrze.
- Jak prdko?
- Co jak prdko?
- Wycigniesz mnie za kaucj.
- Trudno powiedzie. Nie sdz, eby byy jakie problemy z kaucj. Nie bye
karany. Jeste czonkiem spoecznej elity, masz rodzin i obowizki. Pewnie bdziesz musia
odda paszport...
- Jak prdko?
- Co jak prdko, Beck? Nie rozumiem.
- Jak prdko wyjd.
- Posuchaj, sprbuj ich przycisn, dobrze? Jeli nawet mi si uda - a tego nie mog
ci obieca - bd musieli wysa twoje odciski palcw do Albany. Takie s przepisy. Jeli
bdziemy mieli szczcie - duo szczcia - to staniesz przed sdem przed pnoc.
Przed pnoc?
Strach cisn mi pier stalowymi obrczami. Uwizienie oznaczao, e nie bd mg
pj na spotkanie w Washington Square Park. Mj kontakt z Elizabeth by tak cholernie
saby jak pajcza ni. Jeli o pitej nie zjawi si w Washington Square Park...
- To na nic - powiedziaem.
- Co?
- Musisz to odwlec, Hester. Niech aresztuj mnie jutro.
- artujesz, prawda? Suchaj, pewnie ju ci pilnuj.
Wystawiem gow przez uchylone drzwi i rozejrzaem si po korytarzu. Z tego
miejsca widziaem tylko kawaek kontuaru rejestracji, naronik po prawej stronie, ale to mi
wystarczyo.
Zobaczyem dwch gliniarzy, lecz mogo ich by wicej.
- O Chryste - jknem, cofajc si do gabinetu.
- Beck?
- Nie mog pj do wizienia - powtrzyem. - Nie dzisiaj.
- Nie wiruj, Beck, dobrze? Po prostu zosta tam. Nie ruszaj si, nie rozmawiaj z
nikim, nic nie rb. Sied w swoim gabinecie i czekaj. Ju jad.
Rozczya si.
Rebecca nie ya. Oni myleli, e to ja j zabiem. mieszne, oczywicie, ale to
morderstwo musiao mie jaki zwizek z ca t spraw. Wczoraj odwiedziem j po raz
pierwszy od omiu lat. Jeszcze tego samego wieczoru zostaa zamordowana.
Co si dzieje, do diaba?
Otworzyem drzwi i zerknem. Gliniarze nie patrzyli w moim kierunku.
Wylizgnem si i poszedem korytarzem. Z tyu byo wyjcie awaryjne. Wymkn si
tamtdy. Dotr do Washington Square Park.
Czy to wszystko si dzieje naprawd? Czy rzeczywicie uciekam przed policj?
Nie miaem pojcia. Kiedy znalazem si przy drzwiach, zaryzykowaem i obejrzaem
si. Jeden z policjantw zauway mnie. Wskaza na mnie palcem i rzuci si w pocig.
Pchnem drzwi i wybiegem.
Nie mogem w to uwierzy. Uciekaem przed policj.
Drzwi wychodziy na ciemn uliczk na tyach szpitala. Nie znaem jej. Moe to
wydawa si dziwne, ale to nie bya moja dzielnica. Przyjedaem tutaj, pracowaem i
odjedaem. Siedziaem zamknity w pomieszczeniach bez okien, kryjc si przed socem
jak ponura sowa. Wystarczyo, ebym oddali si o jedn przecznic od szpitala, a znalazbym
si na kompletnie nieznanym mi terenie.
Bez adnego konkretnego powodu skrciem w prawo. Za plecami usyszaem
trzaniecie otwieranych drzwi.
- Sta! Policja!
Naprawd tak krzyczeli. Nie zatrzymaem si. Czy bd strzela? Bardzo w to
wtpiem. Ze wzgldu na reperkusje, jakie wywoaoby postrzelenie nieuzbrojonego
czowieka, ktry usiowa uciec. Wprawdzie nie mona byo tego wykluczy - przynajmniej
nie w tej dzielnicy - ale wydawao si to mao prawdopodobne.
Wok znajdowao si niewielu ludzi, lecz wszyscy przygldali mi si z wyranym,
nie tylko przelotnym, zainteresowaniem. Biegem dalej, najszybciej jak mogem.
Przemknem obok gronie wygldajcego mczyzny z rwnie gronie wygldajcym
rottweilerem. Starcy siedzieli na rogu i narzekali na ciki dzie. Kobiety taszczyy zbyt wiele
sprawunkw. Dzieciaki, ktre zapewne powinny by w szkole, podpieray ciany, szpanujc
jedne przed drugimi.
A ja uciekaem przed policj.
Mj umys z trudem rejestrowa ten fakt. Nogi ju zaczynay odmawia mi
posuszestwa, lecz obraz spogldajcej w obiektyw kamery Elizabeth popycha mnie
naprzd i dodawa si.
Ciko dyszaem.
Na pewno syszelicie o adrenalinie, e pobudza i obdarza niesamowit si, ale ma te
pewn wad. Uderza do gowy i tracisz panowanie nad sob. Wyostrza zmysy tak, e prawie
paraliuje. Musisz okiezna t si, inaczej ci udusi.
Wpadem w boczn uliczk - tak zawsze robi w telewizji - lecz ta okazaa si lepym
zaukiem, zamknitym stert najokropniejszych kontenerw na mieci na caej kuli ziemskiej.
Smrd osadzi mnie w miejscu... jak rumaka. Niegdy, zapewne za czasw burmistrzowania
LaGuardii, te pojemniki mogy by zielone, ale farb ju dawno pokrya rdza. Przeara
metal, uatwiajc dostp stadu szczurw, ktre wylay si przez nie jak struga szlamu z rury.
Szukaem jakiej drogi ucieczki, drzwi lub czegokolwiek, ale nie znalazem. adnego
tylnego wyjcia. Moe mgbym rozbi okno, lecz wszystkie znajdujce si na parterze byy
zakratowane.
Mogem wydosta si std tylko t sam drog, ktr przybiegem - a wtedy
niewtpliwie zobacz mnie policjanci.
Znalazem si w puapce.
Spojrzaem w lewo, w prawo, a potem - niespodziewanie - w gr.
Schody ewakuacyjne.
Miaem je nad gow. Wci czerpic z moich zapasw adrenaliny, podskoczyem
najwyej jak mogem, wycigajc obie rce w gr. Upadem na tyek. Sprbowaem
ponownie. Nie udao si. Drabiny byy o wiele za wysoko.
I co teraz?
Moe zdoam jako przesun kontener na mieci, stan na nim i dosign jednej z
drabinek. Tylko e te pojemniki byy kompletnie przerdzewiae. Jeli nawet stan na
mieciach, i tak bd za nisko.
Zaczerpnem tchu i usiowaem zebra myli. Ten smrd mnie wykacza: wdziera
mi si do nosa i wydawa si tam zagnieda. Ruszyem w kierunku wylotu zauka.
Szum radia. Dwik mogcy pochodzi z policyjnej radiostacji.
Przywarem plecami do muru i suchaem.
Ukry si. Trzeba si ukry.
Szum przybiera na sile. Rozrniaem gosy. Policjanci si zbliali. Byem widoczny
jak na doni. Jeszcze mocniej przycisnem si do muru, jak gdyby to mogo mi jako pomc.
Jakby mieli wyjecha zza rogu i wzi mnie za paskorzeb.
Cisz rozdar dwik policyjnych syren.
Szukali mnie.
Kroki. Zdecydowanie coraz bliej. Mogem ukry si tylko w jednym miejscu.
Szybko oceniem, ktry z pojemnikw na mieci jest najmniej brudny, zamknem
oczy i wskoczyem do rodka.
Kwane mleko. Bardzo kwane mleko. Ten zapach poczuem najpierw. Ale nie tylko.
Co przypominajcego odr wymiotw... Siedziaem w tym. W czym wilgotnym i
rozkadajcym si. Lepio si do mnie. Mj organizm postanowi zareagowa odruchem
wymiotnym. odek zacz podchodzi mi do garda.
Usyszaem czyje kroki u wylotu zauka. Pozostaem na miejscu.
Szczur przebieg mi po nodze.
O mao nie wrzasnem, lecz podwiadomo jako zdoaa utrzyma struny gosowe
w ryzach. Boe, to nie moe dzia si naprawd. Wstrzymaem oddech. Nie na dugo.
Usiowaem wciga powietrze nosem, lecz znw zaczem si dawi. Zasoniem nos i usta
po koszuli. Troch pomogo, ale niewiele.
Nie syszaem ju szumu radia. Ani krokw. Czybym si im wymkn? Jeli nawet,
to jedynie chwilowo. Kolejne syreny doczyy do chru. Prawdziwa Bkitna rapsodia.
Gliniarze cignli wsparcie. Wkrtce kto tu wrci. Ponownie sprawdz ten zauek. I co
wtedy?
Chwyciem brzeg kontenera, eby wyj. Zardzewiaa krawd skaleczya mi do.
Odruchowo zaczem ssa krwawic ran. Lekarz we mnie natychmiast zacz pokrzykiwa
o tcu, ale pozostaa cz mojego umysu podpowiadaa, e tec jest teraz najmniejszym z
moich zmartwie.
Nasuchiwaem.
adnych krokw. Ani szumu radiostacji. Wycie syren, czego jednak mogem si
spodziewa? Wci cigali wsparcie. Morderca grasujcy po naszym licznym miecie.
Dobrzy faceci zbior oddzia pocigowy. Zamkn cay obszar i przeczesz go gstym
grzebieniem.
Jak daleko odbiegem?
Nie byem w stanie oceni. Mimo to wiedziaem jedno. Powinienem wynie si std.
Odej jak najdalej od szpitala.
A to oznaczao, e musz wydosta si z tej lepej uliczki.
Zaczem skrada si w kierunku wylotu. Nie syszaem adnych krokw czy szumu
radia. Dobry znak. Usiowaem zebra myli. Ucieczka to dobry pomys, ale jeszcze lepiej
byoby wiedzie dokd. Postanowiem kierowa si na wschd, chocia oznaczao to mniej
bezpieczne dzielnice. Przypomniaem sobie, e widziaem estakad z torami.
Metro.
Jedyny sposb, eby si std wydosta. Wystarczy dotrze na pierwsz lepsz stacj i
kilkakrotnie si przesi, eby znikn. Tylko gdzie jest najblisza stacja?
Wanie usiowaem odtworzy z pamici map metra, kiedy w uliczk wszed
policjant.
Wyglda tak modo, tak gadziutko ogolony, wieo wyszorowany i rowiutki.
Rwno podwinite rkawy niebieskiej koszuli byy jak dwie opaski uciskowe na jego
potnych bicepsach. Na mj widok drgn - rwnie zaskoczony tym spotkaniem jak ja.
Obaj zamarlimy. Lecz jego zaskoczenie trwao sekund duej.
Gdybym sprbowa zaatakowa go jak bokser lub adept kung-fu, pewnie musiabym
zbiera moje zby z rynsztoka. Nie zrobiem tego. Wpadem w panik. Kierowa mn
wycznie strach.
Rzuciem si na niego jak rozwcieczony byk.
Opuciem gow, przycisnem brod do piersi i wystartowaem niczym rakieta
skierowana w jego tuw. Elizabeth graa w tenisa. Powiedziaa mi pewnego razu, e kiedy
przeciwnik jest przy siatce, czsto najlepiej celowa pik w jego brzuch, gdy wtedy on lub
ona nie wie, w ktr stron uskoczy. To spowalnia czas reakcji.
Tak stao si teraz.
Wpadem na niego z impetem. Zapaem go za ramiona, jak mapa trzymajca si
potu. Straci rwnowag. Podcignem kolana a na wysoko jego pasa. Brod
przyciskaem do piersi, a czubek gowy miaem tu pod szczk gliniarza.
Z okropnym omotem wyldowalimy na ziemi.
Usyszaem gony trzask. Przeszywajcy bl rozszed si z miejsca, w ktrym moja
czaszka zetkna si z jego szczk. Mody policjant wyda z siebie ciche ufff. Impet
uderzenia wycisn mu powietrze z puc. Myl, e mia zaman szczk. Dopiero teraz
wpadem w panik. Zeskoczyem z niego, jakby by ywym paralizatorem.
Napadem na funkcjonariusza policji.
Nie byo czasu, by si nad tym zastanawia. Chciaem si tylko wydosta std.
Zdoaem jako wsta i ju miaem odwrci si i uciec, kiedy zapa mnie za kostk.
Popatrzyem w d i nasze spojrzenia si spotkay.
Cierpia. To ja zadaem mu bl.
Udao mi si, utrzyma rwnowag i kopnem go. Trafiem w ebra. Tym razem
uff byo zduszone. Krew pocieka mu z kcika ust. Sam nie mogem uwierzy, e to robi.
Kopnem go jeszcze raz. Nie za mocno, ale wystarczajco, by rozluni chwyt. Wyrwaem
si.
I uciekem.
25
Hester i Shauna pojechay takswk do szpitala. Linda wsiada do metra linii jeden,
zmierzajc do doradcy finansowego w World Financial Center, eby zleci mu zebranie
pienidzy na kaucj.
Przed szpitalem, w ktrym pracowa Beck, stao kilkanacie radiowozw
zaparkowanych bez adu i skadu, jak strzaki rzucone przez pijaka. Migotay czerwonymi
wiatami. Sycha byo wycie syren. Nadjeday kolejne radiowozy.
- Co tu si dzieje, do diaba? - zapytaa Shauna.
Hester dostrzega asystenta prokuratora okrgowego Lancea Feina, lecz on zauway
j pierwszy. Ruszy ku niej. By czerwony z wciekoci i yka na jego czole pulsowaa
gwatownie.
- Ten skurwysyn uciek - prychn bez adnych wstpw.
Hester przyja cios i natychmiast odparowaa go.
- Pewnie sprowokowali go wasi ludzie.
Podjechay dwa nastpne radiowozy. I furgonetka z ekip Channel 7. Fein zakl pod
nosem.
- Prasa. Niech to szlag, Hester. Wiesz, jak teraz wygldam?
- Posuchaj, Lance...
- Jak jaki cholerny dupek, ktry certoli si z bogatymi, ot co. Jak moga mi to zrobi,
Hester? Czy wiesz, jak zaatwi mnie burmistrz? Odgryzie mi dupsko i posieka na zrazy.
- A Tucker... - (Tucker by prokuratorem okrgowym Manhattanu) - Jezu Chryste,
moesz sobie wyobrazi, co on zrobi?
- Panie Fein!
Jeden z policjantw zawoa prokuratora. Fein przeszy obie kobiety gniewnym
wzrokiem, po czym odszed. Hester rzucia si na Shaun.
- Czy ten Beck zwariowa?
- On si boi - powiedziaa Shauna.
- Uciek przed policj! - wrzasna Hester. - Rozumiesz? Czy rozumiesz, co to
oznacza? - Wskazaa na samochd reporterw. - S tu media, rany boskie. Zaczn, gada o
zabjcy na wolnoci. To niebezpieczne. Sprawi, e zacznie wyglda na winnego. A to
wpywa na sdziw.
- Uspokj si - poradzia Shauna.
- Mam si uspokoi? Czy nie rozumiesz, co on narobi?
- Uciek. To wszystko. Tak jak OJ, no nie? Zdaje si, e tamtemu to nie zaszkodzio w
sdzie.
- Nie mwimy o Simpsonie, Shauno. Mwimy o bogatym biaym lekarzu.
- Beck nie jest bogaty.
- Nie o to chodzi, do licha. Po czym takim wszyscy bd chcieli go ukrzyowa.
Zapomnij o kaucji. Zapomnij o uczciwym procesie. - Nabraa tchu i zaoya rce na piersi. - I
nie tylko reputacja Feina jest zagroona.
- O czym ty mwisz?
- Mwi o sobie! - wrzasna Hester. - Tym jednym posuniciem Beck zniszczy moj
wiarygodno w oczach prokuratury. Jeli obiecuj dostarczy faceta, to musz im go
dostarczy.
- Hester?
- Co?
- W tym momencie guzik mnie obchodzi twoja reputacja. Nagy haas i zamieszanie
przerway im t rozmow. Odwrciy si i zobaczyy pdzc ulic karetk. Kto co
krzykn. Policjanci zaczli miota si jak chmara kulek wpuszczonych jednoczenie do
automatu do gier.
Karetka zatrzymaa si z piskiem opon. Sanitariusze - mczyzna i kobieta -
wyskoczyli z szoferki. Szybko. Za szybko. Otworzyli tylne drzwi i wycignli nosze na
kkach.
- Tdy! - wrzasn kto. - Jest tutaj!
Shauna poczua, e serce na moment przestao jej bi. Podbiega do Lance a Feina.
Hester za ni.
- Co jest? - spytaa. - Co si stao? Fein zignorowa j.
- Lance?
W kocu spojrza na nie. Twarz wykrzywi mu grymas wciekoci.
- Twj klient.
- Co z nim? Zosta ranny?
- Wanie napad na funkcjonariusza policji.
Czyste szalestwo.
Przekroczyem granic, uciekajc, ale atak na tego modego policjanta... Teraz ju nie
byo odwrotu. Rzuciem si do ucieczki. Biegem ile si w nogach.
- Policjant ranny!
Kto naprawd tak krzykn. Potem rozlegy si kolejne okrzyki. Szum radiostacji.
Wycie syren. Coraz bliej. Serce podchodzio mi do garda. Wci poruszaem nogami,
chocia robiy si coraz sztywniejsze i cisze, jakby minie i cigna powoli staway si
twarde jak kamie. Nie byem w formie. Zaczo mi ciekn z nosa. luz miesza si z
brudem nad moj grn warg i sczy do ust.
Co chwila skrcaem w boczne ulice, jakbym w ten sposb mg zgubi pocig.
Wiedziaem, e nie zdoam. Nie odwracaem si, eby sprawdzi, czy depcz mi po pitach.
Zdradzao to wycie syren i szum krtkofalwek.
Nie miaem szansy.
Zapuszczaem si coraz dalej w gb dzielnicy, przez ktr normalnie babym si
nawet przejeda. Przeskoczyem przez pot i pobiegem po wysokiej trawie porastajcej to,
co kiedy mogo by placem zabaw dla dzieci. Mwi o rosncych cenach nieruchomoci na
Manhattanie. Tymczasem tutaj, niedaleko od Harlem River Drive, byy puste parcele zasane
potuczonym szkem oraz zardzewiaymi resztkami tego, co mogo niegdy by hutawkami,
drabinkami gimnastycznymi i samochodzikami.
Przed rzdem tandetnych czynszowych budynkw staa grupka czarnych nastolatkw,
wszyscy obcici i ubrani w stylu gangsta. Spojrzeli na mnie jak na smakowity ksek. Ju
mieli co zrobi - nie wiem co - kiedy zorientowali si, e cigaj mnie policjanci.
Zaczli zagrzewa mnie do ucieczki.
- Szybciej, biaasie!
Kiwnem im gow, przebiegajc obok, jak maratoczyk wdziczny za doping tumu.
Jeden z nich wrzasn Diallo!. Biegem dalej, chocia - oczywicie - wiedziaem, kim by
Amadou Diallo. Wiedzia o tym kady mieszkaniec Nowego Jorku. Policjanci wpakowali mu
czterdzieci jeden ku - a by nieuzbrojony. Przez chwil mylaem, e ci modzi chc mnie
ostrzec, e policja zaraz zacznie do mnie strzela.
Nie o to jednak chodzio.
Podczas procesu obrocy twierdzili, e kiedy Amadou Diallo sign po portfel,
policjanci pomyleli, e siga po bro. Od tego czasu ludzie protestowali przeciwko temu,
szybko sigajc do kieszeni, wyjmujc portfele i krzyczc Diallo!. Policjanci twierdzili, e
dostaj dreszczy, ilekro kto w taki sposb wkada rk do kieszeni.
Tak stao si i teraz. Moi nowi sprzymierzecy - prawdopodobnie uwaajcy mnie za
morderc - byskawicznie wycignli portfele. Dwaj cigajcy mnie policjanci przystanli na
moment. To wystarczyo, ebym zwikszy dzielcy nas dystans.
I co z tego?
Czuem pieczenie w gardle. Wcigaem za duo powietrza. Buty ciyy mi, jakby
byy z oowiu. Z trudem poruszaem nogami. Zawadziem o co czubkiem buta i upadem.
Padajc na chodnik, poraniem sobie donie, kolana i twarz.
Jako zdoaem wsta, ale nogi uginay si pode mn.
Koniec by bliski.
Mokra od potu koszula lepia mi si do ciaa. W uszach miaem charakterystyczny
szum przyboju. Zawsze nienawidziem biegania. Mionicy joggingu nieraz opisuj upajajce
przeycia, jakich doznaj podczas biegu, kiedy to osigaj stan nirwany zwany odlotem
biegacza. Pewnie. Zawsze byem przekonany, e - tak samo jak w wypadku asfiksji - ten
bogostan jest wywoany bardziej brakiem tlenu ni zwikszon produkcj endorfin.
Moecie mi wierzy, to nie byo przyjemne.
Byem zmczony. Byem zbyt zmczony. Nie mog ucieka bez koca. Obejrzaem
si. Nie dostrzegem policjantw. Ulica bya pusta. Sprbowaem otworzy pierwsze lepsze
drzwi. Zamknite. Podbiegem do nastpnych. Znowu usyszaem szum krtkofalwki.
Ruszyem przed siebie. Nieco dalej dostrzegem lekko uchylon klap wejcia do piwnicy.
Bya zardzewiaa. Wszystko tutaj byo zardzewiae.
Pochyliem si i pocignem za metalowy uchwyt. Klapa otworzya si z przecigym
zgrzytem. Zerknem w ciemno.
- Zajd go z drugiej strony! - usyszaem krzyk policjanta.
Nie obejrzaem si. Wskoczyem w otwr. Postawiem nog na pierwszym stopniu.
Ugi si. Opuciem nog, szukajc drugiego. Nie znalazem.
Wisiaem tak przez sekund, jak Wile E. Coyote, ktry wybieg poza krawd
urwiska, po czym runem w ciemno.
Spadem z wysokoci najwyej trzech metrw, ale wydawao mi si, e mina duga
chwila, zanim dotarem na d. Machaem ramionami. Nic nie pomogo. Wyldowaem na
cementowej pododze z impetem, od ktrego zadzwonio mi w uszach.
Leaem na plecach, spogldajc w gr. Klapa zatrzasna si za mn. Pewnie dobrze
si stao, tylko e teraz znalazem si w kompletnych ciemnociach. Pospiesznie obmacaem
koczyny, jak lekarz badajcy pacjenta. Wszystko mnie bolao.
Znw usyszaem policjantw. Syreny nie przestaway wy, a moe po prostu tak
szumiao mi w uszach. Mnstwo gosw. Mnstwo krtkofalwek.
Zamykali krg.
Przetoczyem si na bok. Oparem praw do o podog, poczuem kujcy bl
skalecze i zaczem si podnosi. Gow miaem zwieszon. Zaprotestowaa
przeszywajcym blem, kiedy wstaem. O mao znw nie upadem.
I co dalej?
Czy powinienem tu pozosta? Nie, to kiepski pomys. W kocu zaczn przeszukiwa
dom po domu. Zapi mnie. A jeli nawet nie, to nie uciekem po to, eby chowa si w
wilgotnej piwnicy. Uciekem dlatego, e chciaem spotka si z Elizabeth w Washington
Square.
Musz si std wydosta.
Tylko jak?
Moje oczy zaczy przyzwyczaja si do ciemnoci, przynajmniej na tyle, by
dostrzega niewyrane ksztaty. Bezadnie rzucone skrzynki. Sterty szmat, kilka barowych
stokw, stuczone lustro. Zobaczyem swoje odbicie i przeraziem si wasnym wygldem.
Miaem rozcite czoo. Spodnie podarte na kolanach. Koszul w strzpach, jak Hulk Hogan
po trzynastej rundzie. Byem umorusany tak, jakby kto przeczyci mn kilka kominw.
Ktrdy?
Schody. Musz tu by jakie schody na gr. Wymacywaem sobie drog, poruszajc
si jak w szalonym tacu, postukujc przed sob lew nog niczym bia lask. Pod podeszw
zatrzeszczao rozbite szko. Szedem dalej.
Usyszaem jakie ciche mamrotanie i nagle na mojej drodze wyrosa sterta szmat.
Co, co mogo by doni, wycigno si do mnie jak z grobu. Z trudem powstrzymaem
krzyk przeraenia.
- Himmler lubi steki z tuczyka! - wrzasn do mnie.
Mczyzna - gdy teraz widziaem ju, e to mczyzna - powoli podnosi si z
podogi. By wysoki, czarnoskry, a brod mia tak siw i wenist, e wyglda, jakby zjad
barana.
- Syszysz mnie?! - wrzasn. - Syszysz, co do ciebie mwi?!
Zrobi krok w moj stron. Cofnem si.
- Himmler! Lubi steki z tuczyka!
Brodaty najwyraniej by z czego niezadowolony. Zacisn do w pi i usiowa
mnie uderzy. Uchyliem si odruchowo. Pi omina mnie, a impet - prawdopodobnie
wzmocniony wypitym alkoholem - pozbawi napastnika rwnowagi. Mczyzna run na
twarz. Nie czekaem, a wstanie. Znalazem schody i wbiegem na gr.
Drzwi byy zamknite.
- Himmler!
Dar si za gono, o wiele za gono. Naparem na drzwi. Nie ustpiy.
- Syszysz mnie? Syszysz, co do ciebie mwi?
Skrzypnicie. Obejrzaem si i zobaczyem co, co przerazio mnie jeszcze bardziej.
Promie soca.
Kto otwiera klap zasaniajc otwr, przez ktry tu wpadem.
- Kto tam jest?
Stanowczy gos. Po pododze zataczy krg wiata z zapalonej latarki. Natrafi na
brodatego.
- Himmler lubi steki z tuczyka!
- Co tam wrzeszczysz, stary?
- Syszysz, co mwi?
Naparem ramieniem na drzwi, wkadajc w to wszystkie siy. Futryna zacza pka.
Oczami duszy ujrzaem obraz Elizabeth, tak jak widziaem j na ekranie monitora: z
wycignit rk i stsknionymi oczami. Pchnem jeszcze mocniej.
Drzwi ustpiy.
Upadem na podog. Znalazem si na parterze, niedaleko frontowego wejcia.
I co teraz?
W pobliu byli jeszcze inni policjanci - syszaem odgosy pynce z ich
krtkofalwek - a jeden z nich wci wypytywa biografa Himmlera. Nie pozostao mi duo
czasu. Potrzebowaem pomocy.
Kto mg mi pomc?
Nie mogem dzwoni do Shauny. Policja na pewno j obserwuje. Lind te. Hester
namawiaaby mnie, ebym si podda.
Kto otwiera frontowe drzwi.
Pobiegem korytarzem. Podoga pokryta linoleum bya brudna. Wszystkie drzwi byy
obite blach i pozamykane. Farba patami obazia ze cian. Z trzaskiem otworzyem drzwi
ewakuacyjne i popdziem schodami w gr. Na drugim pitrze wrciem na korytarz.
Staa na nim jaka staruszka.
Ze zdziwieniem zobaczyem, e jest biaa. Domyliem si, e usyszaa haas i wysza
sprawdzi, co si dzieje. Stanem jak wryty. Znajdowaa si dostatecznie daleko od
otwartych drzwi mieszkania, ebym mg przemkn obok niej i...
Czy zrobibym to? Jak daleko mgbym si posun, eby uciec?
Patrzyem na ni, a ona na mnie. Potem wyja bro.
O Chryste...
- Czego pan chce? - zapytaa.
Usyszaem swj gos:
- Czy mog skorzysta z pani telefonu?
Odpowiedziaa bez namysu:
- Dwadziecia dolcw.
Signem po portfel i wyjem gotwk. Staruszka kiwna gow i wpucia mnie.
Mieszkanie byo malutkie i dobrze utrzymane. Na kanapie i fotelach leay koronkowe kapy,
a st z ciemnego drewna by nakryty koronkowym obrusem.
- Tam - wskazaa mi drog,.
Aparat mia obracan tarcz. Z trudem wpychaem palec w dziurki. Zabawne. Jeszcze
nigdy nie telefonowaem pod ten numer - nigdy nie chciaem - ale znaem go na pami.
Psychiatrzy pewnie mieliby tu prawdziwe pole do popisu. Wybraem numer i czekaem.
Po dwch dzwonkach usyszaem gos.
- Hej.
- Tyrese? Tu doktor Beck. Potrzebuj twojej pomocy.
26
Eric Wu gapi si na rozoysty wiz. Twarz mia pogodn, brod lekko uniesion.
- Eric?
Gos nalea do Larryego Gandlea. Wu nie odwrci si.
- Wiesz, jak nazywa si to drzewo? - zapyta.
- Nie.
- Katowski Wiz.
- Czarujco.
Wu umiechn si.
- Niektrzy historycy uwaaj, e w osiemnastym wieku w tym parku przeprowadzano
publiczne egzekucje.
- To wspaniale, Eric.
- Taak.
Dwaj mczyni bez koszul przemknli na yworolkach. Z przenonego
radioodbiornika grzmia Jefferson Airplane. Washington Square Park - nazwany tak
oczywicie na cze Jerzego Waszyngtona - by jednym z tych miejsc, ktre z coraz
mniejszym powodzeniem usioway pozosta w latach szedziesitych. Zazwyczaj stali tu
tacy czy inni demonstranci, ale bardziej wygldajcy na aktorw jakiego nostalgicznego
spektaklu ni na prawdziwych rewolucjonistw. Uliczni aktorzy wykonywali swoje numery
nieco zbyt finezyjnie. Bezdomni byli tak malowniczymi typami, e sprawiali wraenie
przebieracw.
- Jeste pewien, e dobrze obstawilimy teren? - zapyta Gandle.
Wu kiwn gow, wci patrzc na drzewo.
- Szeciu ludzi. Plus dwch w furgonetce.
Gandle obejrza si. Biaa furgonetka miaa przyczepiony magnesami znak z napisem
B&T Paint i numerem telefonu oraz sympatycznym facetem w typie konferansjera,
trzymajcym drabin i pdzel. Poproszeni o opis samochodu wiadkowie, jeli w ogle co
zapamitaj, to tylko nazw firmy i ewentualnie numer telefonu.
I nazwa, i telefon byy fikcyjne.
Furgonetka staa nieprawidowo zaparkowana. Na Manhattanie prawidowo
zaparkowana furgonetka byaby bardziej podejrzana ni stojca na rodku ulicy. Mimo
wszystko mieli si na bacznoci. Gdyby pojawi si jaki policjant, odjechaliby. Na parkingu
przy Lafayette Street zmieniliby tablice rejestracyjne i przyczepion magnesami reklam.
Potem wrciliby tutaj.
- Powiniene wsi do furgonetki - powiedzia Wu.
- Sdzisz, e Beck zdoa tu dotrze?
- Wtpi - odrzek Wu.
- Mylaem, e jego aresztowanie wywabi j z kryjwki - cign Gandle. - Nie
miaem pojcia, e umwia si z nim na spotkanie.
Jeden z ich agentw - kdzierzawy mczyzna w czarnym dresie, ktry wszed za
Beckiem do kawiarenki Kinko - przeczyta wiadomo na ekranie komputera. Zanim jednak
przekaza t informacj, Wu ju podrzuci dowody do domu Becka.
Niewane. I tak zaraz zakocz t spraw.
- Musimy zapa ich oboje, ale j przede wszystkim - powiedzia Gandle. - W
najgorszym wypadku zabijemy ich. Najlepiej jednak byoby zapa ich ywcem. Wtedy
dowiemy si, co wiedz.
Wu milcza. Wci spoglda na drzewo.
- Eric?
- Na takim drzewie jak to powiesili moj matk - oznajmi.
Gandle nie wiedzia, co powiedzie, wic ograniczy si do przykro mi.
- Myleli, e bya szpiegiem. Szeciu mczyzn zdaro z niej ubranie, a potem
chostao bykowcem. Bili j godzinami. Wszdzie. Porozcinali nawet skr na twarzy. Przez
cay czas bya przytomna. I wrzeszczaa. Dugo trwao, zanim umara.
- Jezu Chryste - mrukn Gandle.
- Kiedy skoczyli, powiesili j na wielkim drzewie. - Wu wskaza na Katowski Wiz. -
Takim jak to. Oczywicie miaa to by lekcja dla innych. eby nikt nie szpiegowa. Potem
ptaki i zwierzta dobray si do niej. Po dwch dniach zostay tylko koci. - Zsun na uszy
suchawki walkmana. Odwrci si plecami do drzewa. - Naprawd powiniene zej z
widoku - powiedzia do Gandlea.
Larry z trudem oderwa oczy od wielkiego wizu, skin gow i odszed.
28
Wcignem czarne dinsy, ktre w pasie miay pewnie tyle samo, co obwd koa
ciarwki. Zmarszczyem je i cignem paskiem. Czarna koszulka druyny White Sox
pasowaa do nich jak pi do nosa. Kto ju zama za mnie daszek czarnej baseballowej
czapeczki ze znakiem, ktrego nie rozpoznaem. Tyrese da mi jeszcze takie kij ci w oko
okulary, jakie nosi Brutus.
O mao nie rykn miechem, kiedy wyszedem z azienki.
- Wygldasz wspaniale, doktorze.
- Chyba chciae powiedzie czadowo.
Zachichota i potrzsn gow.
- Biali ludzie.
Potem spowania. Podsun mi klika spitych razem kartek papieru. Podniosem je.
Na samej grze widnia napis: OSTATNIA WOLA I TESTAMENT. Spojrzaem pytajco na
Tyresea.
- Wanie o tym chciaem porozmawia.
- O twojej ostatniej woli?
- Mam w planie jeszcze dwa lata.
- W jakim planie?
- Bd to robi jeszcze przez dwa lata, zanim zbior do pienidzy, by zabra std
maego. Zakadam, e mam szedziesit procent szansy na to, e mi si uda.
- Co si uda?
Tyrese spojrza mi prosto w oczy.
- Przecie wiesz.
Wiedziaem. Przey.
- Dokd chcesz si przenie?
Pokaza mi pocztwk. Ukazywaa soce, bkitn wod, drzewa. Bya pomita od
czstego ogldania.
- Na Floryd - powiedzia nieoczekiwanie agodnym tonem. - Znam to miejsce.
Spokojne. Basen i dobre szkoy. Nikt nie bdzie pyta, skd mam pienidze... Wiesz, o czym
mwi?
Oddaem mu pocztwk.
- Nie rozumiem, co ja mam z tym wsplnego.
- To - pokaza mi widokwk - jest plan na szedziesit procent. A to... - podnis
testament - na pozostae czterdzieci.
Odparem, e w dalszym cigu nie rozumiem.
- Sze miesicy temu pojechaem do rdmiecia... wiesz, o czym mwi. Do
cwanego prawnika. Za dwie godziny zapaciem mu dwa patyki. Nazywa si Joel Marcus.
Jeli zgin, bdziesz musia zobaczy si z nim. Jeste wykonawc mojego testamentu. W
skrytce umieciem papiery. Dowiesz si z nich, gdzie s pienidze.
- Dlaczego ja?
- Zajmujesz si moim chopcem.
- A co z Latish?
Skrzywi si.
- To kobieta, doktorze. Jak kopn w kalendarz, zaraz znajdzie sobie innego chopa,
rozumiesz, co mwi? Pewnie znw zacznie si puszcza. A moe nawet znw zacznie pa.
- Wyprostowa si i zaoy rce na piersi. - Kobietom nie mona ufa, doktorze. Powiniene
o tym wiedzie.
- Ona jest matk TJ-a.
- Jasne.
- Kocha go.
- Tak, wiem. Ale to tylko kobieta, rozumiesz, co mwi? Daj jej tak fors, a
przepuci j w jeden dzie. Dlatego ustanowiem fundusz powierniczy i inne takie gwna. Ty
jeste wykonawc testamentu. Bdzie chciaa pienidzy dla TJ-a, ty bdziesz musia to
zaaprobowa. Ty i ten Joel Marcus.
Mgbym si spiera, e to seksizm i neandertalskie pogldy, ale nie bya to
odpowiednia chwila. Niespokojnie poruszyem si na krzele i przyjrzaem si Tyreseowi.
Mia najwyej dwadziecia pi lat. Widziaem wielu takich jak on. Zawsze wydawali mi si
jedn i ta sam osob, a ich twarze zleway si w mroczn mask za.
- Tyrese?
Spojrza na mnie.
- Wyjed natychmiast.
Zmarszczy brwi.
- Wykorzystaj te pienidze, ktre ju masz. Podejmij jak prac na Florydzie.
Poycz ci, jeli potrzebujesz. Tylko zaraz wyjed std razem z rodzin.
Pokrci gow.
- Tyrese?
Wsta.
- Chodmy, doktorze. Powinnimy ju jecha.
- Bez przerwy szukamy go.
Lance Fein wci si pieni i wydawao si, e jego woskowa twarz zaraz spynie na
podog. Dimonte u wykaaczk. Krinsky robi notatki. Stone podciga spodnie.
Carlson sucha nieuwanie, pochylony nad faksem, ktry wanie odebra w
samochodzie.
- A co z tymi strzaami? - warkn Lance Fein.
Umundurowany policjant - agent Carlson nie stara si zapamita jego nazwiska -
wzruszy ramionami.
- Nikt nic nie wie. Sdz, e ta strzelanina nie miaa adnego zwizku ze spraw.
- Nie miaa zwizku? - wrzasn Fein. - Ale z ciebie niekompetentny idiota, Benny!
Biegali po ulicy, wrzeszczc o uzbrojonym biaym mczynie.
- A teraz nikt nic nie wie.
- Przycinij ich - poradzi Fein. - Przycinij ich mocno. Jak to moliwe, do wszystkich
diabw, e temu facetowi udao si uciec?
- Dopadniemy go.
Stone klepn Carlsona w rami.
- Co jest, Nick?
Carlson ze zmarszczonymi brwiami wpatrywa si w wydruk. Nic nie powiedzia. By
pedantyczny w stopniu graniczcym z nerwic natrctw. Zreszt rzeczywicie za czsto my
rce.
I kilkakrotnie zamyka i otwiera drzwi, zanim wyszed z domu. Teraz wpatrywa si
w t kartk, poniewa co mu tu nie grao.
- Nick?
Carlson odwrci si.
- Ta trzydziestkasemka, ktr znalelimy w skrytce depozytowej Sarah Goodhart.
- Do ktrej doprowadzi nas klucz znaleziony przy zwokach?
- Wanie.
- Co z ni? - spyta Stone.
Carlson wci marszczy brwi.
- W tym jest za duo dziur.
- Dziur?
- Po pierwsze - cign Carlson - zakadamy, e skrytka depozytowa Sarah Goodhart
naleaa do Elizabeth Beck, prawda?
- Prawda.
- Tylko e przez osiem ostatnich lat kto co roku paci za t skrytk - przypomnia
Carlson. - Elizabeth Beck nie yje. Martwi nie pac rachunkw.
- Moe to jej ojciec. Myl, e on wie wicej, ni nam powiedzia.
Carlsonowi jednak nie podobao si to wszystko.
- A te urzdzenia podsuchowe, ktre znalelimy w domu Becka? Jak to
wytumaczysz?
- Nie wiem - odpar Stone, wzruszajc ramionami. - Moe kto z naszego wydziau te
go podejrzewa.
- Do tej pory bymy ju o tym wiedzieli. A to jest raport dotyczcy tej
trzydziestkisemki, ktr znalelimy w skrytce. - Wskaza palcem. - Widzisz, co przysao
mi ATF?
- Nie.
- Bulletproof nie wykaza niczego, lecz to mnie nie dziwi, gdy w bazie nie ma danych
sprzed omiu lat. NTC natomiast trafio w dziesitk.
Bulletproof, program analizujcy pociski, z ktrego korzystao Bureau of Alcohol,
Tobacco and Firearms, sprawdza, czy dana bro zostaa uyta podczas jakich przestpstw
popenionych w przeszoci. NTC to skrt od National Tracing Center.
- Zgadnij, kto by ostatnim zarejestrowanym wacicielem tej broni.
Wrczy Stoneowi wydruk. Ten przejrza dokument i znalaz nazwisko.
- Stephen Beck?
- Ojciec Davida Becka.
- Nie yje, prawda?
- Prawda.
Stone odda mu kartk.
- A zatem odziedziczy j jego syn - rzek. - To bya bro Becka.
- Tylko dlaczego jego ona trzymaa t trzydziestksemk w skrytce depozytowej
razem z tymi fotografiami?
Stone zastanowi si.
- Moe obawiaa si, e Beck j zastrzeli.
Carlson jeszcze bardziej zmarszczy brwi.
- Co przeoczylimy.
- Posuchaj, Nick, nie komplikujmy tego bardziej, ni musimy. Moemy Becka
przygwodzi za morderstwo popenione na Schayes. Posadzi go na dugo. Zapomnijmy o
Elizabeth Beck, dobrze?
Carlson spojrza na niego.
- Zapomnie o niej?
Stone odkaszln i rozoy rce.
- Spjrzmy prawdzie w oczy. Przygwodenie Becka za zamordowanie Schayes to
buka z masem. Natomiast za zabjstwo ony... Chryste, to sprawa sprzed omiu lat. Mamy
poszlaki, owszem, ale niczego mu nie udowodnimy. Jest za pno. Moe... - zbyt energicznie
wzruszy ramionami. - Moe nie powinnimy wywoywa wilka z lasu.
- O czym ty mwisz, do diaba?
Stone przysun si bliej i skin na partnera, eby nachyli si do niego.
- Niektrzy ludzie w biurze woleliby, ebymy nie odgrzebywali tej sprawy.
- Kto nie chce?
- Niewane, Nick. Wszyscy jestemy po tej samej stronie, zgadza si? Jeli
udowodnimy, e KillRoy nie zabi Elizabeth Beck, otworzymy puszk Pandory, mam racj?
Jego prawnik pewnie zada nowego procesu...
- Nie zosta skazany za zamordowanie Elizabeth Beck.
- Uznalimy jednak, e to jego robota. To moe wzbudzi wtpliwoci. A tak jak jest,
mamy czyst spraw.
- Nie chc czystej sprawy - warkn Carlson. - Chc pozna prawd.
- Wszyscy chcemy, Nick. Lecz jeszcze bardziej pragniemy sprawiedliwoci, czy nie?
Beck dostanie doywocie za Schayes. KillRoy zostanie w wizieniu. I tak powinno by.
- Za duo dziur, Tom.
- Wci to powtarzasz, ale ja adnych nie widz. Przecie to ty pierwszy chciae
wsadzi Becka na dobre za zamordowanie ony.
- Wanie - rzek Carlson. - Za zamordowanie ony. Nie Rebekki Schayes.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi.
- Morderstwo Schayes nie pasuje do obrazu.
- artujesz? Doskonale pasuje. Schayes wiedziaa co. Zaczlimy zaciska ptl.
Beck musia zamkn usta wiadkowi.
Carlson wci powtpiewa.
- No, co? - cign Stone. - Sdzisz, e jego wczorajsza wizyta w jej pracowni, zaraz
po przesuchaniu u nas, to tylko zbieg okolicznoci?
- Nie - odpar Carlson.
- Zatem, Nick? Nie widzisz tego? Morderstwo Schayes doskonale pasuje.
- A nazbyt dobrze.
- Och, nie zaczynaj z tymi bzdurami.
- Pozwl, e zapytam ci o co, Tom. Jak starannie Beck zaplanowa morderstwo ony
i zrealizowa ten plan?
- Cholernie starannie.
- Wanie. Pozabija wiadkw. Pozby si cia. Gdyby nie opady deszczu i ten
niedwied, nie mielibymy adnych dowodw. I spjrzmy prawdzie w oczy. Nawet teraz nie
mamy ich do, eby go oskary, a co dopiero skaza.
- A zatem?
- Zatem dlaczego Beck nagle postpuje tak gupio? Wie, e chcemy si do niego
dobra. Wie, e asystent Schayes bdzie mg zezna, e widzia go u niej w dniu
morderstwa. Dlaczego miaby by tak gupi, eby przechowywa narzdzie zbrodni w
garau? I wrzuca rkawiczki do wasnego pojemnika na mieci?
- Proste - odpar Stone. - Tym razem dziaa w popiechu. W wypadku ony mia
mnstwo czasu do namysu.
- Widziae to?
Carlson poda Stoneowi raport z obserwacji.
- Dzi rano Beck odwiedzi patologa - powiedzia. - Po co?
- Nie wiem. Moe chcia sprawdzi, czy w protokole sekcji nie ma czego, co by go
obciao.
Carlson wci marszczy brwi. Mia ochot umy rce.
- Co przeoczylimy, Tom.
- Nie wiem, co by to mogo by, ale tak czy inaczej chcemy go zgarn. Potem
wszystko wyjanimy, no nie?
Stone podszed do Feina. Sowa partnera zasiay w jego umyle ziarno wtpliwoci.
Carlson znw zacz si zastanawia nad wizyt Becka w biurze koronera. Podnis
suchawk, wytar j chusteczk i wystuka numer.
- Poprosz z patologiem Sussex County - powiedzia.
29
Gdy zapada noc, Tyrese znalaz mi pokj w mieszkaniu kuzynki Latishy. Nie
sdzilimy, by policja zdoaa odkry moje powizania z Tyreseem, ale po co ryzykowa?
Tyrese mia laptopa. Podczylimy go. Sprawdziem poczt., majc nadziej na
wiadomo od tajemniczego nadawcy. Moja skrzynka bya pusta. Sprbowaem pod nowym
kontem Bigfoot.com. Tam te niczego nie byo.
Od momentu wyjcia z gabinetu Flanneryego Tyrese dziwnie na mnie patrzy.
- Mog ci o co zapyta, doktorze?
- Jasne.
- Kiedy ten najmimorda wspomnia o tym zamordowanym facecie...
- Brandonie Scopie - podpowiedziaem.
- Tak, o nim. Wygldae, jakby kto potraktowa ci paralizatorem.
I tak si czuem.
- Zastanawiasz si dlaczego?
Tyrese wzruszy ramionami.
- Znaem Brandona Scopea. On i moja ona pracowali w tej samej fundacji
charytatywnej w centrum miasta. A mj ojciec wychowa si razem z jego ojcem i pracowa
dla niego. Mia zapozna go z prowadzeniem rodzinnych interesw.
- Uhm - mrukn Tyrese. - I co jeszcze?
- To nie wystarczy?
Tyrese czeka. Odwrciem si i spojrzaem mu w oczy. Wytrzyma mj wzrok i przez
moment miaem wraenie, e zaglda w najciemniejsze zakamarki mojej duszy. Na szczcie
trwao to tylko chwil. Potem zapyta:
- I co zamierzasz teraz zrobi?
- Przeprowadzi kilka rozmw - odparem. - Jeste pewien, e nie zlokalizuj
telefonu?
- Nie mam pojcia, jak mogliby to zrobi. Ale powiem ci co. Wykorzystamy
poczenie konferencyjne z inn komrk. W ten sposb jeszcze bardziej utrudnimy im
zadanie.
Skinem gow. Tyrese zaj si tym. Miaem zadzwoni do kogo i powiedzie mu,
jaki ma wybra numer. Tyrese ruszy do drzwi.
- Sprawdz, co u TJ-a. Wrc za godzin.
- Tyrese?
Obejrza si. Chciaem mu podzikowa, lecz wydao mi si to niestosowne. Mimo to
zrozumia.
- Musisz zosta przy yciu, doktorze. Ze wzgldu na mojego chopca, no nie?
Kiwnem gow. Wyszed. Spojrzaem na zegarek, po czym zadzwoniem pod numer
telefonu komrkowego Shauny. Odebraa po pierwszym dzwonku.
- Halo?
- Jak tam Chloe? - spytaem.
- wietnie - odpara.
- Ile kilometrw przeszycie?
- Co najmniej pi. Prdzej sze lub siedem. - Poczuem ogromn ulg. - I co teraz...?
Umiechnem si i przerwaem poczenie. Zadzwoniem do mojego nieznajomego
kolegi i podaem mu inny numer. Mrukn co o tym, e nie jest cholern telefonistk, ale
zrobi to, o co prosiem.
Hester Crimstein odezwaa si takim tonem, jakby wanie odgryza kawaek
suchawki.
- Czego?
- Tu Beck - powiedziaem pospiesznie. - Czy mog nas podsuchiwa, czy te chroni
nas prawa przysugujce adwokatowi i klientowi?
- Linia jest bezpieczna - powiedziaa po chwili wahania.
- Miaem powd, by uciec - zaczem.
- Poczucie winy?
- Co?
Znw wahanie.
- Przepraszam, Beck. Spieprzyam to. Kiedy ucieke, spanikowaam. Powiedziaam
kilka gupstw Shaunie i zrezygnowaam z prowadzenia twojej sprawy.
- Nic mi o tym nie mwia - mruknem. - Potrzebuj ci, Hester.
- Nie pomog ci w ucieczce.
- Nie mam ju zamiaru ucieka. Chc si odda w rce policji. Ale na moich
warunkach.
- Nie moesz dyktowa im warunkw, Beck. Wsadz ci do pierdla. Moesz
zapomnie o kaucji.
- Chyba e dostarcz im dowd, e nie zabiem Rebekki Schayes.
Znw chwila wahania.
- A moesz to zrobi?
- Tak.
- Jaki to dowd?
- Solidne alibi.
- Kto ci je zapewni?
- No, c - odparem. - To wanie jest najciekawsze.
Agent specjalny Carlson wyj telefon komrkowy.
- Taak?
- Mam jeszcze co - zameldowa jego partner Stone.
- Co?
- Beck przed kilkoma godzinami odwiedzi podrzdnego adwokacin, niejakiego
Flanneryego. By z nim jaki czarny gangster.
Carlson zmarszczy brwi.
- Mylaem, e jego adwokatem jest Hester Crimstein.
- Nie szuka porady prawnej. Wypytywa go o dawn spraw.
- Jak spraw?
- Osiem lat temu aresztowano recydywist, niejakiego Gonzaleza, pod zarzutem
zamordowania Brandona Scopea. Elizabeth Beck daa facetowi niepodwaalne alibi. Beck
chcia pozna szczegy.
Carlsonowi zakrcio si w gowie. Co, do diaba...?
- Jeszcze co?
- To wszystko - odpar Stone. - Gdzie jeste?
- Zadzwoni do ciebie pniej, Tom. - Carlson rozczy si i wybra inny numer.
Odezwa si kobiecy gos.
- National Tracing Center.
- Pracujesz po godzinach, Donno?
- Wanie chciaam std wyj, Nick. Czego chcesz?
- Naprawd duej przysugi.
- Nie - odpara bez wahania. A potem z westchnieniem dodaa: - Jakiej?
- Masz jeszcze t trzydziestksemk, ktr znalelimy w skrytce depozytowej Sarah
Goodhart?
- O co chodzi?
Powiedzia jej, czego chce. Kiedy skoczy, usysza:
- artujesz, prawda?
- Znasz mnie, Donno. Nie mam poczucia humoru.
- To adna nowina. - Znowu westchna. - Zarzdz poszukiwania, ale nie ma mowy,
eby wyniki byy na dzi wieczr.
- Dziki, Donno. Jeste wspaniaa.
Gdy Shauna wesza do foyer, kto j zawoa.
- Przepraszam! Pani Shauna?
Spojrzaa na mczyzn o naelowanych wosach i w drogim garniturze.
- Z kim mam przyjemno?
- Agent specjalny Nick Carlson.
- Dobranoc, panie agencie.
- Wiemy, e do pani dzwoni.
Shauna zasonia doni udawane ziewnicie.
- Na pewno jestecie dumni z tego osignicia.
- Syszaa pani kiedy o udzielaniu pomocy przestpcy?
- Niech mnie pan nie straszy - odpara z wystudiowan obojtnoci - bo posiusiam si
na ten tani chodnik.
- Sdzi pani, e blefuj?
Wycigna rce, skadajc donie.
- Aresztuj mnie, przystojniaku. - Rozejrzaa si wok. - Czy wy, chopcy, zwykle nie
podrujecie parami?
- Przyszedem sam.
- Widz. Mog ju i?
Carlson starannie poprawi okulary.
- Nie sdz, by doktor Beck zabi kogokolwiek.
Zatrzymaa si.
- Niech mnie pani le nie zrozumie. Mamy mnstwo dowodw, e to zrobi. Wszyscy
moi koledzy s pewni, e jest winny. Wci s prowadzone szeroko zakrojone poszukiwania.
- Uhm - mrukna podejrzliwie Shauna. - Tylko pan jakim cudem ujrza prawd?
- Po prostu uwaam, e tu chodzi o co innego.
- Na przykad?
- Miaem nadziej, e pani mi to powie.
- A jeli podejrzewam, e to podstp?
Carlson wzruszy ramionami.
- Nic nie mog na to poradzi.
Zastanowia si.
- Niewane - powiedziaa w kocu. - Ja nic nie wiem.
- Wie pani, gdzie on si ukrywa.
- Nie wiem.
- A gdyby pani wiedziaa?
- Nie powiedziaabym panu. To take pan wie.
- Owszem - rzek Carlson. - Dlatego domylam si, e nie wyjani mi pani, dlaczego
chcia, eby wyprowadzia pani na spacer jego psa.
Pokrcia gow.
- Wkrtce i tak si pan dowie.
- On powanie ucierpi, zdaje sobie pani z tego spraw. Pani przyjaciel napad na
policjanta. Nie wymknie si nam.
Shauna wytrzymaa jego spojrzenie.
- Nic nie mog na to poradzi.
- No tak, chyba nic.
- Mog pana o co spyta?
- Prosz strzela - odpar Carlson.
- Dlaczego pan uwaa, e on jest niewinny?
- Sam nie wiem. Mnstwo drobiazgw... - Carlson przechyli gow na bok. - Czy
wiedziaa pani, e Beck zarezerwowa miejsce w samolocie do Londynu?
Shauna spojrzaa w gb holu, usiujc zyska na czasie. Jaki mczyzna wszed i
umiechn si do niej z uznaniem. Zignorowaa go.
- Bzdura - orzeka w kocu.
- Wanie wracam z lotniska - cign Carlson. - Zarezerwowa miejsce trzy dni temu.
Oczywicie nie pokaza si. Najdziwniejsze byo jednak to, e za bilet zapacono kart
kredytow wystawion na Laur Mills. Czy to nazwisko co pani mwi?
- A powinno?
- Pewnie nie. Wci pracujemy nad tym, ale to zapewne pseudonim.
- Czyj?
Carlson wzruszy ramionami.
- Zna pani Lis Sherman?
- Nie. A co ona ma z tym wsplnego?
- Zarezerwowaa miejsce na ten sam lot do Londynu. Miaa siedzie obok naszego
podejrzanego.
- I te si nie zjawia?
- Niezupenie. Zgosia si do odprawy, ale kiedy zapowiedziano lot, nie wesza na
pokad. Dziwne, nie sdzi pani?
- Nie mam pojcia, co o tym myle - odpara Shauna.
- Niestety, nikt nie jest w stanie udzieli nam adnych informacji o Lisie Sherman. Nie
miaa adnego bagau, a bilet kupia w automacie. Dlatego zaczlimy sprawdza wszelkie
moliwe powizania. I jak pani sdzi, co odkrylimy?
Shauna potrzsna gow.
- Nic - rzek Carlson. - To wyglda na nastpny pseudonim. Czy zna pani nazwisko
Brandon Scope?
Shauna zesztywniaa.
- O co chodzi, do licha?
- Doktor Beck w towarzystwie jakiego czarnoskrego mczyzny odwiedzi dzi
adwokata, niejakiego Petera Flanneryego. To on broni podejrzanego o zamordowanie
Brandona Scopea. Doktor Beck wypytywa go o to i o rol Elizabeth w tej sprawie. Domyla
si pani powodu?
Shauna zacza grzeba w torebce.
- Szuka pani czego?
- Papierosa - odrzeka. - Ma pan jednego?
- Przykro mi, nie.
- Do licha. - Przestaa grzeba w torebce i napotkaa jego spojrzenie. - Dlaczego mwi
mi pan to wszystko?
- Mam cztery trupy. Chc wiedzie, co si dzieje.
- Cztery?
- Rebecca Schayes, Melvin Bartola, Robert Wolf... to ci dwaj mczyni, ktrych
znalelimy nad jeziorem. I Elizabeth Beck.
- To KillRoy zabi Elizabeth.
Carlson przeczco pokrci gow.
- Dlaczego pan tak uwaa?
Pokaza jej brzow kopert.
- Przede wszystkim dlatego.
- Co to jest?
- Protok jej sekcji.
Shauna przekna lin. Poczua dreszcz lku, od ktrego mrowio w palcach.
Ostateczny dowd, wyjaniajcy wszystko. Bardzo staraa si zachowa spokj.
- Mog spojrze?
- Po co?
Nie odpowiedziaa.
- A co waniejsze, dlaczego Beck tak bardzo chcia to zobaczy?
- Nie wiem, o czym pan mwi - odpara, ale te sowa zabrzmiay tak nieszczerze, e
agent z pewnoci te to wyczu.
- Czy Elizabeth Beck bya narkomank? - zapyta Carlson.
To pytanie zupenie j zaskoczyo.
- Elizabeth? Skde.
- Jest pani pewna?
- Oczywicie. Pracowaa z uzalenionymi. Uczono j wystrzega si narkotykw.
- Znam wielu gliniarzy z obyczajwki, ktrzy chtnie spdzaj kilka godzin z
prostytutkami.
- Ona nie bya taka. Elizabeth nie bya chodzcym anioem, ale narkotyki? W yciu.
Ponownie pokaza jej brzow kopert.
- Badanie toksykologiczne wykazao obecno kokainy i heroiny w jej organizmie.
- Zatem pewnie Kellerton wmusi w ni te narkotyki.
- Nie - rzek Carlson.
- Skd pan wie?
- S tu rwnie wyniki innych bada. Tkanek i wosw. Wykazuj, e zaywaa
narkotyki co najmniej przez kilka miesicy.
Pod Shauna ugiy si nogi. Opara si o cian.
- Posuchaj, Carlson, przesta si ze mn bawi w ciuciubabk. Poka mi ten raport,
dobrze?
Rozway t propozycj.
- A moe tak - powiedzia. - Bd pokazywa po jednej kartce. W zamian za kolejne
informacje. Co ty na to?
- Carlson, co to ma by, do diaba?
- Dobranoc, Shauno.
- No dobra, dobra, zaczekaj chwilk.
Oblizaa wargi. Pomylaa o dziwnych e-mailach. O Becku uciekajcym przed policj.
O zamordowaniu Rebekki Schayes i tych niewiarygodnych wynikach bada
toksykologicznych. I nagle ta przekonujca demonstracja moliwoci cyfrowej obrbki
obrazu przestaa by wiarygodna.
- Zdjcie - rzucia. - Poka mi zdjcie ofiary.
Carlson umiechn si.
- C, wanie to jest bardzo interesujce.
- Co takiego?
- Nie ma adnych zdj.
- Mylaam, e...
- Ja te tego nie rozumiem - przerwa jej agent. - Zadzwoniem do doktora Harpera. To
on przeprowadza sekcj Elizabeth. Sprawdzi, kto jeszcze mia wgld do tych akt. Wanie
teraz to robi.
- Chce pan powiedzie, e kto ukrad te zdjcia?
Carlson wzruszy ramionami.
- No, Shauno. Powiedz mi, co si dzieje.
O mao tego nie zrobia. O mao nie powiedziaa mu o e-mailach i obrazie z ulicznej
kamery. A przecie Beck wyrazi si jasno. Ten czowiek, pomimo caej tej gadkiej
gadaniny, mg by wrogiem.
- Czy mog zobaczy reszt protokou?
Powoli wycign do niej rk. Do diaba z rezerw, pomylaa. Zrobia krok w przd i
wyrwaa mu akta z rki. Otworzya kopert i wyja z niej pierwsz kartk. Kiedy
przelizgna si wzrokiem po stronie, poczua, e odek zmienia jej si w bry lodu.
Zobaczya wzrost i wag ofiary. Z trudem powstrzymaa krzyk.
- Co? - spyta Carlson. Nie odpowiedziaa.
Zadzwoni telefon komrkowy. Carlson wyrwa go z kieszeni.
- Carlson.
- Tu Tim Harper.
- Znalaz pan stary rejestr?
- Tak.
- Czy kto jeszcze mia wgld do protokou sekcji Elizabeth Beck?
- Trzy lata temu - odpar Harper. - Wkrtce po tym jak przeniesiono go do archiwum.
Jedna osoba.
- Kto?
- Ojciec zmarej. To take funkcjonariusz policji. Nazywa si Hoyt Parker.
36
Obudziem si, podniosem gow i o mao nie wrzasnem. Minie nie tylko miaem
zesztywniae i obolae - bolay mnie nawet takie czci ciaa, o ktrych istnieniu nigdy nie
mylaem. Sprbowaem wyskoczy z ka. Ten szybki ruch by zym pomysem. Bardzo
zym. Powoli. Oto haso tego ranka.
Najbardziej bolay mnie nogi, przypominajc o tym, e pomimo niemal maratoskiego
dystansu, jaki przebiegem wczoraj, jestem w aonie kiepskiej formie. Sprbowaem obrci
si na bok. Odniosem wraenie, e pkaj mi zaszyte rany w tych miejscach, ktre ugniata
Azjata. Przydaoby mi si kilka percodanw, ale wiedziaem, e przeniosyby mnie na ulic
Niekumatych, a nie byo to miejsce, w ktrym chciaem si teraz znale.
Spojrzaem na zegarek. Szsta rano. Czas zadzwoni do Hester. Odebraa po
pierwszym dzwonku.
- Udao si - powiedziaa. - Jeste czysty.
Poczuem tylko umiarkowan ulg.
- Co zamierzasz zrobi? - zapytaa.
Piekielnie dobre pytanie.
- Sam nie wiem.
- Zaczekaj chwilk. - W tle usyszaem drugi gos. - Shauna chce z tob porozmawia.
Rozlegy si szmery towarzyszce przechodzeniu suchawki w inne rce, a potem
odezwaa si Shauna:
- Musimy porozmawia.
Shauna, nigdy nie bawica si w zbdne uprzejmoci czy jaowe pogaduszki,
wydawaa si lekko spita, a moe nawet - co trudno sobie wyobrazi - wystraszona.
Moje serce zaczo wyprawia dziwne brewerie.
- Co si stao? - zapytaem.
- To nie na telefon.
- Mog by u was za godzin.
- Nie powiedziaam Lindzie o... hm... no wiesz.
- Moe czas ju to zrobi.
- Tak, pewnie. - A potem dodaa zaskakujco czule: - Kocham ci, Beck.
- Ja ciebie te.
Ledwie ywy, powlokem si wzi prysznic. Przytrzymujc si mebli, jako
doszedem na sztywnych nogach do azienki. Staem pod prysznicem, a skoczya si ciepa
woda. Kpiel troch zagodzia bl, ale niewiele.
Tyrese znalaz mi purpurowe welurowe wdzianko z kolekcji Ala Sharptona w stylu lat
osiemdziesitych. O mao nie poprosiem go jeszcze o zoty medalion.
- Dokd chcesz jecha? - zapyta.
- Na razie do mojej siostry.
- A potem?
- Chyba do pracy.
Tyrese pokrci gow.
- Bo co? - spytaem.
- Siedz ci na karku nieprzyjemni faceci, doktorze.
- Taak, te na to wpadem.
- Bruce Lee tak atwo nie odpuci.
Zastanowiem si nad tym. Mia racj. Nawet gdybym chcia, nie mogem po prostu
wrci do domu i czeka, a Elizabeth znw sprbuje nawiza kontakt. Przede wszystkim
jednak miaem do biernego oczekiwania. Najwyraniej cierpliwo przestaa by dewiz
Becka. Co wicej, ci faceci z furgonetki z pewnoci nie zapomn o wszystkim i nie zostawi
mnie w spokoju.
- Bd ci osania, doktorze. Brutus te. Dopki sprawa si nie skoczy.
Ju miaem powiedzie co w rodzaju nie mog ci o to prosi lub masz swoje
ycie, ale kiedy si nad tym zastanowi, mogli pomaga mi albo handlowa prochami.
Tyrese chcia - a moe nawet musia - mi pomc i jeli spojrze prawdzie w oczy, by mi
potrzebny. Mogem go ostrzec, przypomnie mu, e to niebezpieczne, ale na tych sprawach
zna si znacznie lepiej ni ja. Tak wic w kocu tylko zaakceptowaem to skinieniem gowy.
Carlson dosta odpowied z National Tracing Center prdzej, ni si spodziewa.
- Udao nam si szybko to sprawdzi - powiedziaa Donna.
- Jakim cudem?
- Syszae o IBIS-ie?
- Taak, troch.
Wiedzia, e IBIS to skrt od Integrated Ballistic Identification System - nowy
program komputerowy wykorzystywany przez Bureau of Alcohol, Tobacco and Firearms do
magazynowania zdj pociskw i usek. Cz nowego projektu o kryptonimie Ceasefire.
- Teraz ju nie potrzebujemy oryginalnego pocisku - cigna. - Przysyaj nam tylko
zeskanowane obrazy. Moemy przeprowadza analiz cyfrow i porwnywa na ekranie.
- No i?
- Miae racj, Nick - powiedziaa. - S identyczne.
Carlson zakoczy rozmow i zadzwoni pod inny numer.
Usysza mski gos.
- Gdzie jest doktor Beck? - zapyta.
39
Tyrese i ja jak zwykle usiedlimy z tyu. Poranne niebo miao barw drzewnego
popiou, kolor nagrobka. Kiedy zjechalimy z mostu Jerzego Waszyngtona, powiedziaem
Brutusowi, gdzie ma skrci. Zza swych czarnych okularw Tyrese uwanie wpatrywa si w
moj twarz. W kocu zapyta:
- Dokd jedziemy?
- Do mojego tecia.
Tyrese czeka, a powiem co wicej.
- To policjant - dodaem.
- Jak si nazywa?
- Hoyt Parker.
Brutus umiechn si. Tyrese te.
- Znacie go?
- Nigdy z nim nie pracowaem, ale owszem, syszaem to nazwisko.
- Co masz na myli, mwic, e z nim nie pracowae?
Tyrese uciszy mnie machniciem rki. Dotarlimy do granicy miasta. W cigu
ostatnich trzech dni przeyem wiele niezwykych wrae. Kolejne mona odnotowa jako
jazd po starych ktach z dwoma dilerami narkotykw w samochodzie o przyciemnionych
szybach. Udzieliem Brutusowi jeszcze kilku wskazwek, zanim zatrzymalimy si na penej
wspomnie stromej Goodhart.
Wysiadem. Brutus i Tyrese szybko odjechali. Podszedem do drzwi i posuchaem
dugiego dzwonka. Chmury zgstniay. Byskawica rozprua niebo. Ponownie nacisnem
guzik dzwonka. Poczuem bl ramienia. Wci byem obolay jak diabli po torturach i trudach
poprzedniego dnia. Przez moment zastanawiaem si, co by si stao, gdyby Tyrese z
Brutusem nie przyszli mi na pomoc. Potem pospiesznie odsunem od siebie t myl.
W kocu usyszaem gos Hoyta:
- Kto tam?
- Beck - powiedziaem.
- Otwarte.
Signem do klamki. Zatrzymaem do centymetr od mosinego uchwytu. Dziwne.
Bywaem tu niezliczon ilo razy, ale nie przypominaem sobie, aby Hoyt kiedykolwiek
pyta, kto stoi za drzwiami. By jednym z tych ludzi, ktrzy nie unikaj konfrontacji.
Ukrywanie si w krzakach to nie dla Hoyta Parkera. On nie ba si niczego i w kadej chwili
by gotw to udowodni, do licha. Dzwonisz do jego drzwi, a on otwiera je i patrzy ci w oczy.
Zerknem przez rami. Tyrese i Brutus znikli. aden spryciarz nie bdzie parkowa
przed domem gliniarza w biaej podmiejskiej dzielnicy.
- Beck?
Nie miaem wyboru. Pomylaem o glocku. Kadc lew do na klamce, praw
przysunem do biodra. Na wszelki wypadek. Obrciem klamk i pchnem drzwi.
Wsunem gow w szpar.
- Jestem w kuchni! - zawoa Hoyt.
Wszedem do domu i zamknem za sob drzwi. W rodku pachniao cytrynowym
odwieaczem pomieszcze, jednym z tych wkadanych do gniazdka elektrycznego. Ten
zapach zdawa si klei do ciaa.
- Chcesz co zje? - zapyta Hoyt.
Wci go nie widziaem.
- Nie, dzikuj.
W pmroku powlokem si w stron kuchni. Zauwayem star fotografi na gzymsie
nad kominkiem, ale tym razem nie skrzywiem si. Kiedy stanem na linoleum, powiodem
wzrokiem po pomieszczeniu. Nikogo. Ju miaem si odwrci, gdy zimny metal dotkn
mojej skroni. Czyja do nagle chwycia mnie za konierz i mocno szarpna do tyu.
- Jeste uzbrojony, Beck?
Nie odezwaem si i nie poruszyem. Nie odrywajc lufy od mojej skroni, Hoyt puci
mj konierz i obszuka mnie drug rk. Znalaz glocka, wyj go i rzuci na podog.
- Kto ci tu przywiz?
- Przyjaciele - mruknem.
- Jacy przyjaciele?
- Hoyt, co to ma znaczy, do diaba?
Cofn si. Wtedy si odwrciem. Trzyma bro wycelowan w moj pier. Lufa
wydawaa si ogromna niczym olbrzymia paszcza szykujca si, by mnie pokn. Z trudem
oderwaem wzrok od tego zimnego ciemnego tunelu.
- Przyszede mnie zabi? - zapyta Hoyt.
- Co? Nie.
Przyjrzaem mu si. By nieogolony. Oczy mia przekrwione i lekko si chwia. Pi. I
to duo.
- Gdzie pani Parker? - zapytaem.
- Jest bezpieczna. - Dziwna odpowied. - Odesaem j.
- Dlaczego?
- Mylaem, e wiesz.
Moe wiedziaem. A przynajmniej si domylaem.
- Dlaczego miabym chcie ci zabi, Hoyt?
Wci trzyma bro wycelowan w moj pier.
- Zawsze nosisz przy sobie ukryt bro, Beck? Mgbym wpakowa ci za to do
wizienia.
- Zrobie mi co gorszego - powiedziaem.
Wyduya mu si mina. Z ust wyrwa si cichy jk.
- Czyje ciao spalilimy, Hoyt?
- Gwno wiesz.
- Wiem, e Elizabeth wci yje - stwierdziem.
Przygarbi si, lecz nie przesta we mnie celowa. Zobaczyem, jak zaciska palce na
broni, i przez chwil byem pewien, e zaraz strzeli. Zastanawiaem si, czy nie powinienem
uskoczy, ale i tak trafiby mnie drugim strzaem.
- Siadaj - rzuci cicho.
- Shauna widziaa protok sekcji. Wiemy, e to nie Elizabeth leaa w kostnicy.
- Siadaj - powtrzy, nieco unoszc luf, i sdz, e zastrzeliby mnie, gdybym nie
usucha. Zaprowadzi mnie do saloniku. Usiadem na tej okropnej kanapie, ktra bya
wiadkiem tylu pamitnych chwil, lecz miaem wraenie, e wszystkie one bd niczym w
porwnaniu z tym, co si zaraz wydarzy w tym pokoju.
Hoyt usiad naprzeciw mnie. Wci trzyma bro wycelowan w moj klatk
piersiow. Ani na chwil nie przestawa we mnie mierzy. Pewnie nauczy si tego w pracy.
A jednak wida byo po nim zmczenie. Wyglda jak przekuty balon, z ktrego niemal
niedostrzegalnie uchodzi powietrze.
- Co si stao?
Nie odpowiedzia na moje pytanie.
- Dlaczego sdzisz, e ona yje?
Zawahaem si. Czy mogem si myli? Czy on mg nic o tym nie wiedzie? Nie,
zdecydowaem. Widzia zwoki w kostnicy. To on je zidentyfikowa. Musia by w to
zamieszany. Potem jednak przypomniaem sobie e-mail.
Nie mw nikomu...
Czybym popeni bd, przychodzc tutaj?
Te nie. Tamta wiadomo zostaa przysana, zanim to wszystko si wydarzyo -
praktycznie w innej erze. Musiaem podj decyzj. Powinienem dry, dziaa.
- Widziae j? - zapyta.
- Nie.
- Gdzie ona jest?
- Nie wiem - odparem.
Hoyt nagle nadstawi ucha. Przyoy palec do ust, nakazujc mi milcze. Wsta i
podkrad si do okna. Zasony byy zacignite. Ostronie zerkn z boku.
Wstaem.
- Siadaj.
- Zastrzel mnie, Hoyt. - Przyjrza mi si. - Ona ma kopoty - powiedziaem.
- I mylisz, e zdoasz jej pomc? - prychn. - Tamtej nocy uratowaem ycie wam
obojgu. A co ty zrobie?
Co ciskao mi pier.
- Daem si oguszy.
- Wanie.
- To ty... - Z trudem wymawiaem sowa. - Ty nas uratowae?
- Siadaj.
- Gdyby wiedzia, gdzie ona jest...
- Nie prowadzilibymy tej rozmowy - dokoczy.
Zrobiem nastpny krok w jego kierunku. Potem jeszcze jeden. Cho mierzy do mnie
z broni, nie zatrzymaem si. Szedem dalej, a lufa opara si o mj mostek.
- Powiesz mi - owiadczyem. - Albo bdziesz musia mnie zabi.
- Chcesz zaryzykowa?
Spojrzaem mu prosto w oczy i chyba po raz pierwszy w cigu naszej dugoletniej
znajomoci wytrzymaem to spojrzenie. Co midzy nami si zmienio, chocia nie wiem co.
Moe sprawia to jego rezygnacja. W kadym razie nie daem si zbi z tropu.
- Czy masz pojcie, jak bardzo tskni za twoj crk?
- Usid, Davidzie.
- Nie, dopki...
- Powiem ci - rzek agodnie. - Siadaj.
Nie odrywajc od niego oczu, wycofaem si na kanap. Opadem na poduszki.
Pooy bro na stole.
- Chcesz drinka?
- Nie.
- Lepiej si napij.
- Nie teraz.
Wzruszy ramionami i podszed do tandetnego, meblociankowego barku. Mebel by
stary i rozchwierutany. Kieliszki byy poustawiane byle jak i zadwiczay, uderzajc o
siebie. Doszedem do wniosku, e dzi ju nie pierwszy raz zaglda do rodka. Niespiesznie
napeni szklaneczk. Miaem ochot go popdzi, ale ju do go przycisnem. Domyliem
si, e potrzebowa czasu. Zbiera myli, ukada w nich wszystko, sprawdzajc rne
moliwoci. Niczego innego nie oczekiwaem.
Wzi szklaneczk w obie donie i opad na fotel.
- Nigdy ci nie lubiem - powiedzia. - Nic do ciebie nie miaem. Pochodzisz z dobrej
rodziny. Twj ojciec by porzdnym czowiekiem, a matka, no c... staraa si. - Jedn rk
trzyma szklaneczk, a drug przegarn wosy. - Mimo to uwaaem, e twj zwizek z moj
crk... - Podnis gow i spojrza na sufit, szukajc waciwego sowa. - Ogranicza jej
moliwoci. Teraz... C, teraz zrozumiaem, jakie oboje mielicie szczcie.
W pokoju nagle zrobio si zimno. Usiowaem si nie porusza, nie oddycha, nie
robi niczego, co mogoby mu przeszkodzi.
- Zaczn od tamtej nocy nad jeziorem - powiedzia. - Kiedy j zapali.
- Kto j zapa?
Spojrza w gb szklanki.
- Nie przerywaj! - rozkaza. - Tylko suchaj! Kiwnem gow, ale nie widzia tego.
Wci spoglda na swojego drinka, dosownie szukajc odpowiedzi na dnie szklanki.
- Dobrze wiesz, kto j zapa - rzek - a przynajmniej ju powiniene to wiedzie. Ci
dwaj mczyni, ktrych niedawno wykopali. - Nagle znw powid spojrzeniem po pokoju.
Chwyci bro, wsta i ponownie podszed do okna. Chciaem zapyta, co si spodziewa tam
zobaczy, ale wolaem nie wybija go z rytmu. - Pno dojechalimy z bratem nad jezioro.
Prawie za pno. Postanowilimy zatrzyma ich w poowie drogi dojazdowej. Wiesz, gdzie
stoj te dwa gazy?
Zerkn w kierunku okna, a potem przenis wzrok na mnie. Wiedziaem, gdzie
znajduj si te dwa gazy. Mniej wicej kilometr od jeziora Charmaine. Wielkie i okrge,
prawie tej samej wielkoci, lece naprzeciw siebie po obu stronach drogi. Opowiadano rne
legendy na temat tego, skd si tam wziy.
- Ukrylimy si za nimi, Ken i ja. Kiedy nadjechali, przestrzeliem im opon.
Zatrzymali si, eby sprawdzi, co si stao. Gdy wysiedli z samochodu, wpakowaem obu po
kuli w gow.
Jeszcze raz zerknwszy przez okno, Hoyt wrci na fotel. Odoy bro i znw
zapatrzy si w szklank. Trzymaem jzyk za zbami i czekaem.
- Griffin Scope wynaj tych dwch ludzi - powiedzia. - Mieli przesucha Elizabeth,
a potem j zabi. Ken i ja dowiedzielimy si, co planuj, i pojechalimy nad jezioro, eby ich
powstrzyma. - Podnis rk, jakby chcia mnie uciszy, chocia nie odwayem si zada
adnego pytania. - Jak i dlaczego nie ma znaczenia. Griffin Scope pragn mierci Elizabeth.
Tylko tyle musisz wiedzie. I nie powstrzymaoby go to, e zgino dwch jego chopcw.
Mg znale wielu innych. On jest jak jedna z tych mitycznych bestii, ktrej na miejsce
kadego odcitego ba wyrastaj dwa nowe. - Spojrza na mnie. - Nie mona walczy z tak
potg, Beck. - Wypi troch. Milczaem. - Chc, eby wrci mylami do tamtej nocy i
postawi si w naszej sytuacji - cign, przysuwajc si bliej, usiujc nawiza kontakt. -
Dwaj mczyni le zabici na tej wirowej drodze. Jeden z najpotniejszych ludzi na
wiecie wysa ich, eby was zabili. Jest gotowy bez wahania zabija niewinnych, byle ci
dosta. Co moesz zrobi? Zamy, e postanowilibymy zwrci si do policji. Co
moglibymy im powiedzie? Taki czowiek jak Scope nie pozostawia adnych ladw... a
jeli nawet, to ma w kieszeni wicej policjantw i sdziw ni ja wosw na gowie.
Wykoczyby nas. Tak wic pytam ci, Beck. Jeste tam. Masz dwch nieboszczykw.
Wiesz, e na tym si nie skoczy. Co by zrobi?
Uznaem to pytanie za retoryczne.
- Przedstawiem te fakty Elizabeth, tak jak teraz tobie. Powiedziaem jej, e Scope
wykoczy nas wszystkich, eby j schwyta. Gdyby ucieka... gdyby na przykad ukrya si
gdzie... kazaby nas torturowa, dopki bymy jej nie wydali. Moe kazaby zabi moj
on. Albo twoj siostr. Zrobiby wszystko, eby odnale i zabi Elizabeth. - Nachyli si
do mnie. - Teraz rozumiesz? Czy teraz widzisz jedyne wyjcie?
Skinem gow, gdy nagle wszystko stao si jasne.
- Musiae upozorowa jej mier.
Umiechn si i nagle dostaem gsiej skrki.
- Miaem troch odoonych pienidzy. Mj brat Ken mia wicej. Mielimy te
odpowiednie znajomoci. Elizabeth zesza do podziemia. Wywielimy j z kraju. Obcia
wosy i nauczya si zmienia wygld, chocia zapewne niepotrzebnie. Nikt jej nie szuka.
Przez osiem ostatnich lat przebywaa w rnych krajach Trzeciego wiata, pracujc dla
Czerwonego Krzya, UNICEF-u i tym podobnych organizacji.
Czekaem. Jeszcze nie powiedzia mi wszystkiego, ale milczaem. Powoli oswajaem
si z prawd, ktra wstrzsna mn do gbi. Elizabeth yje. Bya ywa przez te osiem lat.
Oddychaa, ya i pracowaa... By to zbyt zoony problem, jedno z tych nierozwizywalnych
zada matematycznych, przy ktrych zatykaj si wszystkie komputery.
- Pewnie zastanawiasz si nad tym ciaem w kostnicy.
Pozwoliem sobie na skinienie gow.
- To byo bardzo atwe. Przez cay czas znajdujemy niezidentyfikowane zwoki. Le
na patologii, dopki komu si nie znudz. Potem chowamy je w powiconej ziemi na
Roosevelt Island. Wystarczyo zaczeka na nastpn bia nieboszczk, ktra byaby troch
podobna do Elizabeth. Potrwao to duej, ni przypuszczaem. Dziewczyna bya zapewne
uciekinierk zadgan przez alfonsa, chocia oczywicie nigdy nie bdziemy wiedzieli na
pewno. Nie moglimy rwnie dopuci do tego, eby sprawa morderstwa Elizabeth
pozostaa nierozwizana. Potrzebowalimy koza ofiarnego, eby zakoczy postpowanie.
Wybralimy KillRoya. Wszyscy wiedzieli, e KillRoy pitnowa twarze swoich ofiar liter
K. Wypalilimy taki znak na twarzy trupa. Pozostawa tylko problem identyfikacji.
Zastanawialimy si, czy nie spali zwok, ale wtedy przeprowadzono by badania
dentystyczne i inne. Dlatego zaryzykowalimy. Kolor wosw si zgadza. Barwa skry i
wiek te. Podrzucilimy ciao w pobliu maego miasteczka, majcego koronera.
Wykonalimy anonimowy telefon na policj. Potem pojawilimy si w biurze patologa w tym
samym czasie co ciao. Wystarczyo, e ze zami w oczach zidentyfikowaem ofiar. W ten
sposb ustala si tosamo wikszoci ofiar zbrodni. Dziki rozpoznaniu zwok przez
czonka rodziny. Zrobiem to, a Ken powiadczy. Kto chciaby kwestionowa identyfikacj?
Dlaczego ojciec i stryj mieliby kama w takiej sprawie?
- Podjlicie ogromne ryzyko - powiedziaem.
- A jakie mielimy wyjcie?
- Musia by jaki inny sposb.
Nachyli si do mnie. Wyczuem jego oddech. Ujrzaem lune fady skry pod oczami.
- Powtarzam, Beck... jeste na tej wirowej drodze z dwoma nieboszczykami... Do
diaba, siedzisz tu teraz... mdry po fakcie. I powiedz mi: co powinnimy zrobi? - Nie
znalazem odpowiedzi. - Byy te inne problemy - doda Hoyt, prostujc si. - Nie mielimy
cakowitej pewnoci, e ludzie Scopea to kupi. Na szczcie dla nas te dwa miecie miay
po zamordowaniu Elizabeth opuci kraj. Znalelimy przy nich bilety do Buenos Aires. Obaj
byli wczgami, oprychami do wynajcia. To nam pomogo. Ludzie Scopea kupili
wszystko, ale wci nas pilnowali... nie dlatego, e sdzili, i ona wci yje, ale dlatego, e
si obawiali, i moga pozostawi nam jakie obciajce dowody.
- Jakie obciajce dowody?
Zignorowa moje pytanie.
- Twj dom, telefon, a zapewne i biuro. Byy podsuchiwane przez osiem ostatnich lat.
Moje rwnie.
To wyjaniao ostrone e-maile. Pozwoliem sobie omie wzrokiem pokj.
- Usunem je wczoraj - poinformowa mnie. - Dom jest czysty.
Kiedy zamilk na dug chwil, zaryzykowaem pytanie.
- Dlaczego Elizabeth postanowia wrci?
- Poniewa jest gupia - odpar i po raz pierwszy usyszaem w jego gosie gniew.
Daem mu troch czasu. Ochon i czerwone plamy zniky z jego policzkw. - Te dwa ciaa,
ktre zakopalimy...
- Co z nimi?
- Elizabeth ledzia wiadomoci przez Internet. Kiedy si dowiedziaa, e je
znaleziono, dosza do tego samego wniosku co ja... e Scope moe domyli si prawdy.
- e ona wci yje?
- Tak.
- Przecie bya za morzem i bardzo trudno byoby j odnale.
- Tak te jej mwiem. Odpowiedziaa mi, e to ich nie powstrzyma. e sprbuj
dopa mnie. Albo jej matk. Albo ciebie. A jednak... - urwa i opuci gow - nie
rozumiaem powagi sytuacji.
- O czym mwisz?
- Czasem myl, e ona chciaa, eby tak si stao. - Bawi si drinkiem, koyszc
szklaneczk. - Ona chciaa do ciebie wrci, Davidzie. Myl, e znalezienie tych dwch cia
byo tylko pretekstem.
Znw czekaem. Upi yk. Ponownie wyjrza przez okno.
- Teraz twoja kolej - powiedzia do mnie.
- Co?
- Oczekuje, kilku wyjanie - odpar. - Na przykad w jaki sposb skontaktowaa si z
tob. Jak udao ci si uciec policji. Gdzie twoim zdaniem ona jest teraz.
Zawahaem si, ale nie dugo. Co waciwie miaem do stracenia?
- Elizabeth przysyaa mi anonimowe e-maile. Posugiwaa si szyfrem, ktry tylko ja
mogem zrozumie.
- Jakim szyfrem?
- Opartym na wydarzeniach z naszej przeszoci.
Hoyt kiwn gow.
- Wiedziaa, e mog ci pilnowa.
- Tak. - Poprawiem si na kanapie. - Co wiesz o personelu Griffina Scopea? -
zapytaem.
Zdziwi si.
- Personelu?
- Czy pracuje dla niego jaki muskularny Azjata?
Reszta rumieca znika z twarzy Hoyta, jak krew wypywajca z rany. Spojrza na
mnie z podziwem, jakby mia ochot si przeegna.
- Eric Wu - powiedzia ciszonym gosem.
- Wczoraj natknem si na pana Wu.
- Niemoliwe - zdziwi si.
- Dlaczego?
- Ju by nie y.
- Miaem szczcie.
Opowiedziaem mu. Wydawa si bliski ez.
- Jeli Wu j znalaz, jeli zapali j, zanim zgarnli ciebie...
Zamkn oczy, usiujc odpdzi t wizj.
- Nie zapali jej - powiedziaem.
- Skd moesz mie pewno?
- Wu chcia wiedzie, po co przyszedem do parku. Gdyby ju j mieli w swoich
rkach, nie pytaby o to.
Powoli skin gow. Dopi drinka i nala sobie nastpnego.
- Teraz jednak wiedz, e ona yje - stwierdzi. - A to oznacza, e przyjd po nas.
- Zatem bdziemy walczy - powiedziaem odwaniej, ni si czuem.
- Nie suchae mnie. Mitycznej bestii odrasta wicej bw.
- W kocu jednak bohater zawsze pokonuje besti.
Skrzywi si, syszc to. Cakiem susznie, moim zdaniem.
Nie spuszczaem go z oczu. Stary zegar wybi godzin. Zastanawiaem si przez
chwil.
- Musisz powiedzie mi reszt - odezwaem si.
- Niewane.
- To wie si z zamordowaniem Brandona Scopea, prawda?
Pokrci gow, ale bez przekonania.
- Wiem, e Elizabeth zapewnia alibi Heliowi Gonzalezowi - nalegaem.
- To nieistotne, Beck. Zaufaj mi.
- Ju to przerabiaem i dostaem po gowie.
Pocign kolejny yk.
- Elizabeth wynaja skrytk na nazwisko Sarah Goodhart - mwiem dalej. - Tam
znaleli te zdjcia.
- Wiem - mrukn Hoyt. - Spieszylimy si tamtej nocy. Nie wiedziaem, e ju daa
im kluczyk. Oprnilimy im kieszenie, ale nie sprawdziem butw. Lecz to nie powinno
mie znaczenia. Nie przewidywaem, by kto kiedykolwiek mg znale ich ciaa.
- W tej skrytce zostawia nie tylko zdjcia - cignem.
Hoyt ostronie odstawi drinka.
- W rodku bya bro mojego ojca. Trzydziestkasemka. Pamitasz j?
Hoyt odwrci wzrok i nagle odezwa si znacznie agodniejszym tonem:
- Smith and Wesson. Sam pomagaem mu wybra.
Znowu zaczem dre.
- Wiedziae, e z tej broni zosta zastrzelony Brandon Scope?
Mocno zacisn powieki, jak dziecko usiujce uciec przed zym snem.
- Powiedz mi, co si stao, Hoyt.
- Wiesz, co si stao.
Nie byem w stanie powstrzyma drenia.
- Mimo to powiedz mi.
Kade jego sowo byo jak cios.
- Elizabeth zastrzelia Brandona Scopea.
Potrzsnem gow. Wiedziaem, e to nieprawda.
- Pracowaa z nim w tej organizacji charytatywnej. Byo tylko kwesti czasu, zanim
odkryje prawd. To, e Brandon prowadzi na boku may interes, bawic si w twardziela z
ulicy. Narkotyki, prostytucja, nie wiem co jeszcze.
- Nie powiedziaa mi.
- Nie powiedziaa nikomu, Beck. Mimo to Brandon si dowiedzia. Pobi j, eby
nastraszy. Oczywicie nie wiedziaem o tym. Opowiedziaa mi t sam bajeczk o stuczce.
- Ona go nie zabia - upieraem si.
- Zrobia to w samoobronie. Kiedy nie zaniechaa ledztwa, Brandon wama si do
waszego domu, tym razem z noem. Zaatakowa j... a ona go zastrzelia. To bya
samoobrona.
Wci krciem gow.
- Zadzwonia do mnie... zapakana. Przyjechaem do was. Kiedy dotarem na miejsce...
- urwa i nabra tchu - on ju nie y. Elizabeth miaa t bro. Chciaa wezwa policj.
Namwiem j, eby tego nie robia. Samoobrona czy nie, Griffin Scope zabiby j i nie tylko.
Powiedziaem, eby daa mi kilka godzin. Bya roztrzsiona, ale w kocu si zgodzia.
- Przewioze ciao.
Skin gow.
- Wiedziaem o Gonzalezie. Ten mie zapowiada si na skoczonego kryminalist.
Widziaem wielu takich jak on. Dziki kruczkom prawnym unikn ju wyroku za jedno
morderstwo. Kto lepiej od niego nadawa si na ofiar? Wszystko stawao si jasne.
- Tylko e Elizabeth nie pozwolia na to.
- Tego nie przewidziaem - rzek. - Usyszaa w telewizji o aresztowaniu i wtedy
postanowia zapewni mu alibi. Uratowa Gonzaleza przed... - skrzywi si sarkastycznie -
rac niesprawiedliwoci. - Potrzsn gow. - Bez sensu. Gdyby nie ratowaa tego
bezwartociowego miecia, caa sprawa zakoczyaby si ju wtedy.
- Ludzie Scopea dowiedzieli si o tym, e zapewnia mu alibi - podsunem.
- Owszem, kto z wydziau puci farb. Zaczli wszy wok i dowiedzieli si o jej
prywatnym ledztwie. Reszta staa si oczywista.
- Tak wic wtedy nad jeziorem chodzio o zemst.
Zastanowi si nad tym stwierdzeniem.
- Czciowo tak. A take o to, aby ukry prawd o Brandonie Scopie. By martwym
bohaterem. Jego ojcu bardzo zaleao na podtrzymaniu tego mitu.
Mojej siostrze rwnie - pomylaem.
- Nie rozumiem tylko, dlaczego trzymaa to wszystko w skrytce depozytowej -
powiedziaem.
- Jako dowd.
- Czego?
- Tego, e zabia Brandona Scopea. I e zrobia to w samoobronie. Obojtnie co
jeszcze miao si wydarzy, Elizabeth nie chciaa, by jeszcze kto zosta oskarony o to, co
sama uczynia. Naiwno, nie sdzisz?
Nie, wcale tak nie uwaaem. Siedziaem tam i powoli oswajaem si z prawd. Z
trudem. Sporym. Poniewa to jeszcze nie bya caa prawda, o czym wiedziaem lepiej ni
ktokolwiek. Spojrzaem na mojego tecia, na jego obwise policzki, rzednce wosy, rosncy
brzuch - na ca wci imponujc, lecz starzejc si posta. Hoyt myla, e wie, co
naprawd si przydarzyo jego crce. Nie mia pojcia, jak bardzo si myli.
Usyszaem huk gromu. Deszcz zabbni w szyby maymi pistkami.
- Powiniene mi powiedzie - stwierdziem. Pokrci gow, tym razem przez dug
chwil.
- I co by zrobi, Beck? Pody za ni? Uciek razem z ni? Dowiedzieliby si prawdy
i zabili nas wszystkich. Obserwowali ci. Wci to robi. Nie powiedzielimy nikomu. Nawet
matce Elizabeth. A jeli potrzebujesz dowodu, e postpilimy susznie, to rozejrzyj si
wok. Mino osiem lat. Ona przysaa ci tylko kilka anonimowych wiadomoci. I spjrz, co
si stao.
Trzasny drzwiczki samochodu. Hoyt jak wielki kot skoczy do okna. Wyjrza na
zewntrz.
- Ten sam samochd, ktrym przyjechae. W rodku dwch czarnych mczyzn.
- Przyjechali po mnie.
- Jeste pewien, e nie pracuj dla Scopea?
- Cakowicie.
W tym momencie zadzwoni mj telefon komrkowy. Odebraem.
- Wszystko w porzdku? - spyta Tyrese.
- Tak.
- Wyjd na zewntrz.
- Po co?
- Ufasz temu glinie?
- Sam nie wiem.
- Wyjd na zewntrz.
Powiedziaem Hoytowi, e musz i. By zbyt wyczerpany, eby si sprzeciwia.
Podniosem glocka i pospieszyem do drzwi. Tyrese i Brutus czekali na mnie. Deszcz jeszcze
si nasili, ale nam to nie przeszkadzao.
- Jest do ciebie telefon. Odejd na bok.
- Po co?
- Prywatna sprawa - odpar Tyrese. - Nie chc tego sucha.
- Ufam ci.
- Rb, co mwi, czowieku.
Odszedem poza zasig gosu. Z boku dostrzegem szpar w zasonie. Hoyt przyglda
si nam. Popatrzyem na Tyresea. Pokaza mi, ebym przyoy suchawk do ucha.
Zrobiem to. Po chwili ciszy usyszaem jego gos.
- Linia czysta, moesz mwi.
Odezwaa si Shauna.
- Widziaam j.
Milczaem.
- Powiedziaa, eby spotka si z ni wieczorem w Delfinie.
Zrozumiaem. Rozczya si. Wrciem do Tyresea i Brutusa.
- Musz pojecha gdzie sam - powiedziaem. - Tak, eby nikt nie mg mnie
wyledzi.
Tyrese zerkn na Brutusa.
- Wsiadaj - rzuci.
42