You are on page 1of 352

John Cornwell

Naukowcy Hitlera

Nauka, wojna i pakt z diabłem


Przekład:
Stefan Baranowski, Agnieszka Kochan i Robert Palusiński
Kraków 2012
Tytuł oryginału: Hitler’s Scientists Science, War and the Devil ‘s Pact
Copyright © John Cornwell, 2003
Spis treści
Wstęp.........................................................................9
Część pierwsza
Naukowe dziedzictwo Hitlera............................................27
1.Hitler naukowiec....................................................29
2.Niemcy - mekka naukowców.....................................45
3.Fritz Haber...........................................................53
4.Naukowcy i gazy bojowe..........................................67
5.„Nauka” o higienie rasowej.......................................77
6.Eugenika i psychiatria..............................................91
Część druga
Nowa fizyka 1918-1933..................................................97
7.Fizyka po Pierwszej Wojnie Światowej..........................99
8.Niemiecka nauka trwa dalej......................................117
Część trzecia
Nazistowski entuzjazm, uległość i prześladowania 1933-1939....131
9.Zwolnienia.........................................................133
10.Inżynierowie i rakiety.............................................148
11.Medycyna za czasów Hitlera....................................158
12.Kampania antyrakowa............................................173
13.Geopolitik i Lebensraum..........................................180
14.Nazistowska fizyka................................................184
15.Pseudonauka Himmlera..........................................196
16.Deutsche Mathematik.............................................202
Część czwarta
Nauka czasów zniszczenia i obrony 1933-1944.....................207
17.Mania rozszczepiania............................................209
18.Druga Wojna Światowa.........................................230
19.Wojenne machiny................................................243
20.Radar...............................................................262
21.Szyfry..............................................................280
Część piąta
Nazistowska bomba atomowa 1941-1945............................295
22.Kopenhaga........................................................297
23.Speer i Heisenberg...............................................307
24.Haigerloch i Los Alamos..................................”......322
Część szósta
Nauka w piekle 1942-1945.............................................331
25.Praca niewolnicza w obozie Dora..............................333
26.Pseudonaukowe podstawy eksterminacji i eksperymenty na
ludziach.....................................340
27.Chemicy w służbie zła..........................................359
28.Wunderwaffe - cudowna broń.................................369
Część siódma
W cieniu Hitlera..........................................................381
29.Farm Hall.........................................................383
30.Bohaterowie, łajdacy i kolaboranci...........................397
31.Naukowa grabież................................................411
Część ósma
Nauka od zimnej wojny do wojny z terroryzmem...................419
32.Strategia nuklearna..............................................421
33.Typowo nazistowskie?..........................................438
34.Nauka znów na wojnie..........................................452
Przypisy....................................................................461
Nauka bez świadomości niszczy duszę
Rabelais
Wstęp
Zrozumieć Niemców
Z okresu mojego wczesnego dzieciństwa pamiętam, jak ojciec trzymał mnie w górze i
pokazywał ryczącego czarnego anioła, który miotał płomienie na tle księżycowej poświaty
londyńskiego nieba. To była VI - dalekosiężna, odrzutowa, bezpilotowa latająca bomba, którą
dzisiaj nazwalibyśmy bezzałogowym pociskiem samosterującym. Na początku lata 1944 roku
rakiety VI - nazywane przez londyńczyków latającymi bombami - zaczęły pojawiać się nad
stolicą nurkując i burząc budynki oraz roztrzaskując szyby w oknach w promieniu setek
metrów. VI charakteryzowały się obrzydliwym dźwiękiem podobnym do hałasu wydawanego
przez nierówno pracujący silnik motoroweru z urwanym tłumikiem. Kiedy silnik przestawał
pracować, ludzie zastygali w bezruchu i czekali na wybuch, który następował po około
dwunastu sekundach. Później pojawiły się jeszcze groźniejsze rakiety balistyczne V2.
Przemierzały stratosferę w ciszy, przenosząc większą głowicę bojową Już po wybuchu na
powierzchni ziemi słychać było grzmot wywołany przekroczeniem szybkości dźwięku przez
rakietę. Kiedy razem z mamą wracałem autobusem ze szkoły, oglądałem zniszczenia
spowodowane eksplozją rakiety V2, która spadła na granicy Wanstead i Woodford na
wschodnich przedmieściach Londynu. Rakieta zniszczyła kilka akrów lasu i wyryła ogromny
krater. Akurat w tym czasie spacerowała tam kobieta ze swoim dzieckiem i widziałem
dziecięcy wózeczek zwisający z gałęzi drzewa. W wyniku eksplozji zginęła matka z
dzieckiem oraz kilku pechowych przechodniów.
Dla dziecka urodzonego w maju 1940 roku, poczętego w miesiącu, w którym Wielka
Brytania wypowiedziała Niemcom wojnę, wojna wydawała się czymś, co trwało od zawsze i
to bez perspektywy końca. Dla dziecka wojna była permanentnym, wywołującym zdumienie
kryzysem, ale również przygodą: wyścigi do najbliższego schronu z blachy falistej, do
których sygnałem był początek melancholijnego zawodzenia syren alarmowych; znajdowanie
na ulicach srebrnych odłamków szrapneli po nocnych nalotach; wpatrywanie się w błyszczącą
zaporę balonów, które przesłaniały słońce jak stado wędrujących wielorybów. Dla naszych
rodziców i starszego rodzeństwa wojna była szokiem Blitzkriegu (z liczbą 43 tys. zabitych
brytyjskich cywili), wiadomościami o stratach żołnierzy na lądzie morzu i w powietrzu i
nocami spędzanymi pod ziemią. Dorastaliśmy, kojarząc te nieszczęścia z Niemcami, i
oczywiście wojna z Hitlerem była naszą wojną.
Latem 1945 roku mama zaprowadziła mnie w pobliże obozu przejściowego na
Wanstead Flats - niedaleko naszego miejsca zamieszkania, gdzie za kolczastymi drutami
przebywali internowani jeńcy niemieccy. Wylegiwali się, opalali i odpoczywali. Niektórzy
nosili zabawne chusty na szyjach, ciemne okulary i ciemnoszare furażerki. Jeden z nich
mrugnął do mnie i zrobił śmieszną minę. Kiedy już zobaczyło się hitlerowskich żołnierzy na
żywo, trudno było ich demonizować w taki sam sposób, jak robiliśmy to wcześniej. A jednak
nawet po zakończeniu wojny, kiedy już opuszczono flagi zwycięstwa, wciąż panowało
wrażenie, że Niemcy wyssali zło z mlekiem matki. Wrażenie to było wzmacniane i
pogłębiane przy okazji rozmów prowadzonych ze starszym pokoleniem, które walczyło w
czasie Wielkiej Wojny. U mojego dziadka stały na kominku mosiężne łuski, a on codziennie
je polerował. Opowiadał, jak przed wojną Niemcy budowali okręty wojenne, aby pobić
Królewską Flotę, i o tym, że w tamtych czasach angielskie porty były zapchane tanimi,
niemieckimi wyrobami, które zalewały Anglię. Mówił, że istnieje związek pomiędzy
niemieckimi okrętami, masą importowanych towarów takich jak zabawki, narzędzia, pióra,
przedmioty kuchenne, lampy, noże, maszyny do szycia i pisania - i stertami martwych ciał
piętrzącymi się wokół okopów. Jego zdaniem „Niemcy byli o połowę za mądrzy i tak samo
zbyt nikczemni”. To zdanie poprzedzało inny aforyzm, który w młodości często dane było mi
słyszeć: „Dobry Niemiec to martwy Niemiec”.Niemiecka nauka
Czy badając historię odkryć naukowych w Niemczech w pierwszej połowie XX w.,
możemy wyciągać uprawnione wnioski dotyczące związku pomiędzy nauką a
społeczeństwem? Czy zajmowanie się badaniami naukowymi wpływa na większy poziom
racjonalności, sceptycyzmu, internacjonalizmu, obiektywizmu? Czy oczekujemy tego, że w
systemach demokratycznych nauka będzie się lepiej rozwijać, a odkrycia naukowców będą
wykorzystywane w sposób bardziej odpowiedzialny i bardziej etyczny niż pod rządami
dyktatury?
Badanie historii społeczności niemieckich naukowców czasów międzywojnia stanowi
ważny wkład w zrozumienie natury nauki i postaw naukowców w XX wieku. Dokładna
relacja opisująca powstawanie idei oraz odkryć, badanie postaw niemieckich naukowców w
stosunku do ich dyscyplin, rządów, reżimów i bliźnich nie mogą zostać oddzielone od próby
zrozumienia wpływu, jaki nauka i technologa wywarły na ludzi po zakończeniu II Wojny
Światowej.
Ta kronika opisująca niemiecką „naukę” - słowo, którego często używam, obejmuje
nauki przyrodnicze, medycynę, technologię i szereg innych kategorii - odnosi się do
współczesnej wojny z terrorem, rozszerzenia Unii Europejskiej i wzrastającej roli Niemiec.
Obecnie Niemcy, które przeżyły blisko pięćdziesięcioletni podział, odgrywają coraz większą
rolę, zajmując obszar w centrum Europy rozciągającej się od Atlantyku do granic Rosji i od
Morza Północnego po Morze Egejskie.
Zrozumienie niemieckiej nauki najeżone jest pułapkami, ponieważ zwycięzcy
ostatniej wojny woleli się widzieć jako strona moralnie wyższa w stosunku do Niemiec.
Wpływ Niemiec na Europę, Amerykę Północną przed dojściem Hitlera, Goebbelsa i
Himmlera do władzy był bardzo duży, złożony i wieloznaczny. Niemieckie słowo
oznaczające naukę, Wissenschaft, zawierało w sobie całą gamę intelektualnych dziedzin, w
których osoby niemieckojęzyczne (nie zapominajmy o Austrii) brylowały i często wiodły
prym, począwszy od historii przez literaturę, pisma krytyczne, filozofię, teologię i
psychologię, wpływając w istotny sposób na myśl Zachodu. Wpływ wybitnych postaci:
Bacha, Goethego, Beethovena i Kanta oraz Hegla, Fichtego, Schellinga, Fregego miał godną
kontynuację w osobach Marksa i Nietzschego, myślicieli zawłaszczonych przez twórców
sowieckiego komunizmu i faszyzmu. Początek dwudziestego wieku był świadkiem wpływu
idei formułowanych przez Maxa Webera w dziedzinie nauk społecznych, Ludwika
Wittgensteina w filozofii, burzących spokój odkryć Freuda, Junga i Adlera oraz
przełomowych, acz złowrogich rozmyślań Martina Heideggera, który antycypował
egzystencjalizm i dekonstrukcjonizm - nurty francuskiej powojennej myśli krytycznej
reprezentowanej przez Sartre’a, Ricoeura, Derridę.
Tymczasem, niejako w cieniu filozofii i polityki, jeszcze przed rokiem 1933 pojawiały
się liczne osiągnięcia nauk przyrodniczych, stanowiąc impuls dla nowych technologii
posiadających potencjał przekształcania świata: Konrad Roentgen odkrył promienie X; Fritz
Haber opracował technologię pozyskiwania azotu z powietrza; Dawid Hilbert wkroczył w
takie obszary, że matematycy mają się czym zajmować przez kolejne stulecie; Max Planck
stworzył podwaliny teorii kwantowej; Albert Einstein zmienił ludzki pogląd na świat,
ogłaszając swoją teorię względności, a Werner Heisenberg wtórował mu, zajmując się
mechaniką kwantową. Po pięćdziesięciu latach rozwoju przemysłu chemicznego, w
pierwszych dwóch dekadach XX wieku, obywatele Niemiec zdobyli ponad połowę Nagród
Nobla w każdej z dziedzin nauk przyrodniczych i w medycynie. Jednocześnie biolodzy i
antropolodzy głosili, że zjawiska społeczne oraz historia mogą być wyjaśnione
historycznobiologiczną teorią ras, co okazało się równie złudne, co złowróżbne. Odkrycia
Darwina i Mendla zostały zawłaszczone przez Ernsta Haeckela i H. F. K. Guenthera, którzy
spłodzili idee uzasadniające antysemityzm Hitlera oraz stosowanie tak zwanej higieny
rasowej.
Odkrycie tego, co zawdzięczamy Niemcom i co z nimi dzielimy, stanowi fundament
pozwalający zrozumieć niektóre z wiodących idei, z których korzystaliśmy, by zrozumieć
samych siebie oraz świat XX wieku. Zasadniczy wkład Niemiec w dziedzinie nauk
przyrodniczych miał decydujące znaczenie w tym procesie.
Jednak moje pokolenie dorastające w powojennej Wielkiej Brytanii rutynowo
określało niemiecką naukę mianem nauki nazistowskiej i jeśli dodawano jakieś określenia, to
w najlepszym wypadku związane były one z brutalną skutecznością i wojskowością:
Blitzkrieg połączeniu z bombowcami nurkującymi Stukasami, czołgi ze zmotoryzowaną
piechotą rakiety VI i V2 oraz UBooty. Jeśli chodzi o najgorsze z określeń, były one związane
z monstrualnym sadyzmem - eksperymentami przeprowadzonymi na ludziach w obozach
śmierci. Jeszcze we wczesnych latach sześćdziesiątych niemiecki naukowiec był pokazywany
na ekranach kin jako doktor Strangelove w filmie S. Kubricka z udziałem Petera Sellersa.
W przeciwieństwie do tego obrazu naukowcy brytyjscy, którzy prowadzili wojnę z
Hitlerem na polu nauki do czasu przystąpienia Ameryki do wojny w 1942 r., byli pokazywani
w licznych filmach, dokumentach i popularnych opracowaniach na temat wojny jako
dowcipni jajogłowi posiadający przyrodzoną wyższość nad wrogiem, a przy tym wykazujący
się skromnością - byli to ekscentryczni cywile w wyświechtanych tweedowych marynarkach
wyczarowujący takie cuda jak radar w ogrodowych szopach z wykorzystaniem wrodzonej
inteligencji. Naszym najbardziej ofensywnym wynalazkiem były skaczące bomby, które
opracował Barnes Wallis w celu zniszczenia zapór hydroelektrowni w zagłębiu Ruhry.
Opracowywane „obszary bombardowań” zostały przedstawione jako strategiczna
konieczność. Udział Brytyjczyków w produkcji bomby atomowej raczej nie był okazją do
świętowania, oprócz przypadków, gdy trzeba było wykazać niższość niemieckiej nauki.
Oczywiście zakładaliśmy, że naziści zrzuciliby na nas bombę atomową gdyby udało im się ją
wyprodukować.
W latach pięćdziesiątych pojawiało się coraz więcej pytań związanych z polityczną i
moralną odpowiedzialnością nauki w związku ze zdetonowaniem bomb atomowych w
Japonii. Debata w tej sprawie wciąż trwa.
Z czasem moje pokolenie studentów lat pięćdziesiątych i wczesnych sześćdziesiątych
zaczęło się zastanawiać i debatować na temat szczegółów brytyjskich nocnych nalotów na
ludność cywilną w Dreźnie, Hamburgu, Lubece i innych niemieckich miastach i
miasteczkach. W tych nalotach wykorzystano technologię precyzyjnie dobranej mieszanki
bomb burzących i zapalających, aby wywołać potężne pożary, które spopieliły setki tysięcy
niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci w zamiarze złamania niemieckiego morale i z intencją
trafienia w obiekty przemysłowe. Eksperci od bombardowań Królewskich Sił Powietrznych
zadawali precyzyjne pytania takim specjalistom od hisłączeniu z bombowcami nurkującymi
Stukasami, czołgi ze zmotoryzowaną piechotą, rakiety VI i V2 oraz UBooty. Jeśli chodzi o
najgorsze z określeń, były one związane z monstrualnym sadyzmem - eksperymentami
przeprowadzonymi na ludziach w obozach śmierci. Jeszcze we wczesnych latach
sześćdziesiątych niemiecki naukowiec był pokazywany na ekranach kin jako doktor
Strangelove w filmie S. Kubricka z udziałem Petera Sellersa.
W przeciwieństwie do tego obrazu naukowcy brytyjscy, którzy prowadzili wojnę z
Hitlerem na polu nauki do czasu przystąpienia Ameryki do wojny w 1942 r., byli pokazywani
w licznych filmach, dokumentach i popularnych opracowaniach na temat wojny jako
dowcipni jajogłowi posiadający przyrodzoną wyższość nad wrogiem, a przy tym wykazujący
się skromnością - byli to ekscentryczni cywile w wyświechtanych tweedowych marynarkach
wyczarowujący takie cuda jak radar w ogrodowych szopach z wykorzystaniem wrodzonej
inteligencji. Naszym najbardziej ofensywnym wynalazkiem były skaczące bomby, które
opracował Barnes Wallis w celu zniszczenia zapór hydroelektrowni w zagłębiu Ruhry.
Opracowywane „obszary bombardowań” zostały przedstawione jako strategiczna
konieczność. Udział Brytyjczyków w produkcji bomby atomowej raczej nie był okazją do
świętowania, oprócz przypadków, gdy trzeba było wykazać niższość niemieckiej nauki.
Oczywiście zakładaliśmy, że naziści zrzuciliby na nas bombę atomową gdyby udało im się ją
wyprodukować.
W latach pięćdziesiątych pojawiało się coraz więcej pytań związanych z polityczną i
moralną odpowiedzialnością nauki w związku ze zdetonowaniem bomb atomowych w
Japonii. Debata w tej sprawie wciąż trwa.
Z czasem moje pokolenie studentów lat pięćdziesiątych i wczesnych sześćdziesiątych
zaczęło się zastanawiać i debatować na temat szczegółów brytyjskich nocnych nalotów na
ludność cywilną w Dreźnie, Hamburgu, Lubece i innych niemieckich miastach i
miasteczkach. W tych nalotach wykorzystano technologię precyzyjnie dobranej mieszanki
bomb burzących i zapalających, aby wywołać potężne pożary, które spopieliły setki tysięcy
niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci w zamiarze złamania niemieckiego morale i z intencją
trafienia w obiekty przemysłowe. Eksperci od bombardowań Królewskich Sił Powietrznych
zadawali precyzyjne pytania takim specjalistom od historycznych budowli jak Nikolaus
Pevsner bynajmniej nie po to, by dowiedzieć się, jak można chronić tego typu budowle, ale z
intencją uzyskania informacji o ich łatwopalności. Bombardowania Hamburga, znane jako
operacja Gomorra, zaczęły się 24 lipca 1943 roku i po czterech nocach zamieniły się w piekło
- w jaśniejącą na nocnym niebie kulę ognia osiągającą wysokość dwóch kilometrów,
zasysającą tlen i wzniecającą huraganowe wiatry zdolne wyrywać drzewa z korzeniami.
Cukier gotował się w piwnicach, szkło ulegało stopieniu, a ludzie byli wsysani w asfalt na
ulicach. Szacuje się, że tej jednej nocy zginęło 45 tys. Niemców - liczba porównywalna do
liczby osób zabitych w Wielkiej Brytanii podczas trwania całej wojny. Bombardowania miast
i miasteczek na terenie III Rzeszy były przyczyną śmierci 450 tys. osób cywilnych oraz ran i
obrażeń kolejnych 600 tys. Potrzeba było całego pokolenia, by Niemcy mogli głośno i
wyraźnie mówić o potwornościach, jakich doświadczyła cała ich populacja1.
Moje pokolenie było świadkiem kubańskiego kryzysu atomowego w 1962 roku.
Byliśmy także świadkami nuklearnego wyścigu zbrojeń, a także doktryny taktycznych głowic
jądrowych jako odpowiedzi w wypadku inwazji konwencjonalnych sił sowieckich na Europę
Zachodnią. Uczyliśmy się o globalnych skutkach skażenia radioaktywnego będących
wynikiem testowania broni atomowej zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. W latach
siedemdziesiątych dowiedzieliśmy się o całościowych i długofalowych skutkach stosowania
defoliantów oraz napalmu w Wietnamie. Szacuje się, że na przestrzeni dziesięciolecia Stany
Zjednoczone dokonały zniszczeń, które spowodowały zmniejszenie o 30% zbiorów żywności
w Wietnamie2.
W międzyczasie historycy nabrali dystansu i w bardziej niezależny sposób spojrzeli na
rywalizujące imperia, które sprowokowały wybuch pierwszej wojny światowej, by zakończyć
ją Traktatem Wersalskim. Sam traktat przyczynił się do upadku Republiki Weimarskiej oraz
do wzrostu znaczenia narodowego socjalizmu. Kiedy w latach osiemdziesiątych XX w.
wyekspediowano do Europy pociski cruise, a Ronald Reagan planował Gwiezdne Wojny, nie
było problemu z dostrzeżeniem zasadniczego kontrastu pomiędzy niemiecką czy sowiecką
nauką związaną z wojskowością a badaniami prowadzonymi w tej samej dziedzinie w krajach
demokratycznych. Mając na uwadze czyny nazizmu oraz jego historyczny kontekst - wszak
nie sposób o nim zapomnieć - pojawiła się możliwość przemyślenia na nowo politycznych
aspektów historii naukowców pracujących za czasów Hitlera, nie ograniczając się do
pełnionej przez nich roli na usługach niemieckiego nazizmu, ale po prostu jako naukowców.
Nauka w czasach Hitlera
Żadnego opisu osiągnięć niemieckich naukowców z czasów nazizmu nie będzie
można zrozumieć, jeśli pominiemy pierwszą opisową część tej książki traktującą o rozwoju i
sukcesach nauk przyrodniczych, medycyny, matematyki i niemieckiej technologii drugiej
połowy XIX oraz pierwszych dekad XX w. Pod koniec pierwszego dziesięciolecia XX w.
naukowcy z całego świata przybywali na niemieckie uniwersytety, uczyli się niemieckiego,
by czytać opiniotwórcze czasopisma naukowe oraz brać udział w konferencjach i
seminariach. Niemcy znajdowały się w znakomitej sytuacji, aby objąć wiodącą rolę w
rozwoju nowej fizyki, która miała przekształcić technologię nadchodzącego stulecia. Pojawiły
się takie wybitne postaci jak: Max Planck, Albert Einstein, Max Born, Werner Heisenberg i
Erwin Schrodinger wraz z naukowcami pochodzącymi z Danii, Holandii, Francji i Wielkiej
Brytanii. W efekcie ich badań nowa fizyka doprowadziła do powstania mechaniki kwantowej,
fizyki jądrowej, teorii budowy atomu i bomby wodorowej.
Jednak na początku Pierwszej Wojny Światowej reputacja niemieckich naukowców
została mocno nadszarpnięta w oczach ich zachodnich nieprzyjaciół. Niemcy jako pierwsi
storpedowali cywilny, pasażerski liniowiec (nawet wielki niemiecki pisarz Tomasz Mann
cieszył się zdumiewającym pokazem technologii wykorzystanej przeciwko Lusitanii). Na rok
przed wojną ogromna większość niemieckich naukowców wraz z akademikami oraz
intelektualistami zadeklarowała swoją wierność państwu i armii. Co więcej, w kwietniu 1915
r. jeden z najwyżej cenionych naukowców Fritz Haber zachęcał wojskowych do zastosowania
trującego gazu przeciw aliantom, a także dostarczył środków pozwalających zrealizować ten
plan. Naukowcy niemieccy bez trudu przekształcili cywilne instytuty badawcze, takie jak
Instytut Cesarza Wilhelma, w ośrodki badań nad gazem bojowym. Czy świadczy to o tym, że
niemieccy naukowcy zachowywali się jak typowi Niemcy? Czy raczej naukowcy w
Niemczech zachowywali się po prostu jak typowi naukowcy?
W czasach powojennych, pomimo braku funduszy, bojkotu ze strony zwycięzców,
trudności politycznych i ekonomicznych, nauka w Niemczech nadal dobrze prosperowała.
Republika Weimarska była świadkiem niezwykłego rozwoju nowej fizyki oraz współpracy
naukowców z różnych krajów. W środowisku naukowym pojawiały się także i ciemne strony:
wzrastający antagonizm w stosunku do prac naukowców pochodzenia żydowskiego, a także
powstanie i rozwój „higieny rasowej” będącej pochodną wypaczonych wersji teorii
medycznych, antropologicznych i teorii ewolucji. Jednak dyskryminacja Żydów w
środowisku naukowym miała miejsce też we Francji, Wielkiej Brytanii i w Stanach
Zjednoczonych.
Kiedy w 1933 r. do władzy doszedł Hitler, nauka, medycyna i technologia zostały siłą
wciągnięte w struktury nowego reżimu. Trzecia Rzesza nawoływała do działania w duchu
Gleichschaltung (równania kroku): wszystkie zasoby nowego reżimu miały pracować w
skoordynowany sposób. Edukacja, psychologia oraz środki masowego przekazu zostały
wciągnięte w służbę ideologii nazistowskiej, aby skanalizować i ukształtować opinię
publiczną w duchu, ewolucji” narodowosocjalistycznej. Naukowcy, z naprawdę nielicznymi
wyjątkami, szybko i bez sprzeciwu poddawali się presji. Jak ujął to historyk Joseph Haberer,
liderzy świata nauki zaangażowali się w „doraźne korzyści płynące z uległości” połączone ze
współudziałem w „wiktymizacji członków społeczności”3. W niektórych wypadkach jedna
część społeczności naukowej gnębiła i przymuszała inną: z punktu widzenia niektórych
wpływowych nazistowskich naukowców fizyka doświadczalna była bardziej autentyczna od
fizyki teoretycznej, którą określano mianem „żydowskiej”.
W książce „Eichmann w Jerozolimie” (1961) Hannah Arendt sformułowała tezę o
„banalności zła”, jej zdaniem zło w Trzeciej Rzeszy zrodziło się w klasie banalnych,
amoralnych biurokratów. Perspektywa Arendt została pogłębiona, a także podważona przez
nowsze interpretacje, które rzucają światło na zachowania naukowców, lekarzy oraz
inżynierów Trzeciej Rzeszy. Jedna z prezentowanych perspektyw głosi, że pomimo retoryki
mówiącej o konformizmie w Gleichschaltung wewnętrzna struktura programów
nazistowskich zachęcała do różnych form „autokoordynacji”. Okoliczności były wzmacniane
strachem, który nieustannie unosił się na obrzeżach świadomości każdej osoby, „wzmacniając
lęk przed utratą przynależności do przymusowego ruchu współobywateli”4. Jednocześnie
pojawiła się teza o wręcz przeciwnej wymowie. Jej autorem jest Michael Wildt, który pisze o
„wyalienowanym pokoleniu”, wskazując na fakt, że po dojściu Hitlera do władzy wiele osób
znakomicie funkcjonowało i zrobiło kariery, z chwilą zaś wybuchu wojny ich działalność nie
podlegała żadnym ograniczeniom5. Ten rodzaj diagnozy może lepiej od koncepcji Arendt
wyjaśniają poczynania Wernera von Brauna, który bez najmniejszych skrupułów korzystał z
niewolniczej siły roboczej.
Propaganda nazistowska stwarzała wrażenie technokratycznej nowoczesności
powiązanej z naturalizmem przejawiającym się w ćwiczeniach fizycznych, zdrowym sposobie
życia i przebywaniem na świeżym powietrzu. Stworzenie samochodu dla ludu - volkswagena
oraz wielkiej sieci autostrad (zwanych drogami Adolfa Hitlera) symbolicznie wskazywało na
nowoczesny styl życia, a propaganda tamtych czasów nazywała to małżeństwem dostępnego
dla wszystkich zmotoryzowanego transportu oraz wolności, jakie dająkrajobrazy Vaterlandu.
Odpowiedzialny za ten projekt Fritz Todt uważał, że autostrady przecinające krajobraz są
istotą nowej Deutsche Technik, która przewyższa samolubną konsumpcyjną, zorientowaną na
zysk motywację kapitalizmu. Pretensje do nowoczesności były powierzchowne, nazistowska
technologia rzadko kiedy mieszała się z ckliwością i sielanką.
Wiece, wykorzystanie reflektorów przeciwlotniczych, czyste linie nowego
berlińskiego stadionu wybudowanego z okazji Igrzysk Olimpijskich w 1936 r., neoklasyczny
nazistowski pawilon (zaprojektowany przez Alberta Speera) przyćmiewający pawilon
sowiecki na Międzynarodowej Wystawie w Paryżu w 1937 r., nacisk kładziony na ćwiczenia
fizyczne oraz programy zdrowotne, jak nazistowskie kampanie antynikotynowe czy
antyalkoholowe - to wszystko w oczach świata wzmacniało obraz Deutsche Technik.
Rozkwitały techniki komunikacji wraz z nowymi mediami, włącznie z pionierskim
zastosowaniem taśmy magnetycznej (w celu nagrania głosu Hitlera dla potomnych) i telewizji
(w celu rozpowszechniania informacji o berlińskich igrzyskach).
Jednak pozory modernizacji nie oznaczały rozkwitu technokratycznego państwa ani
też intelektualnych osiągnięć idealnego świata, co ujawniło się w prześladowaniach
żydowskich naukowców oraz w aktach palenia stosów książek 12 maja 1934 roku.
Fundamenty nauki zostały podkopane poprzez pozbycie się wielu wybitnych umysłów oraz
przez wewnętrzne i zewnętrzne ograniczenia ideologiczne. Nie doprowadziło to co prawda do
załamania badań i programów, ale znacznie zmniejszyło ich impet6. Jeśli chodzi o nauki
stosowane, medycynę i technologię, starania niektórych grup interesów zmierzające do
upolitycznienia nauki, tworzenie takich nurtów jak niemiecka fizyka, niemiecka biologia, a
nawet niemiecka matematyka wyznaczało erę podziału i schyłku w niektórych dziedzinach
nauk przyrodniczych, w szczególności w fizyce, ale również i w innych.
Najsilniejszą, opartą na nauce fantazją budującą nazistowski Weltanschauung było
oszukańcze zapożyczenie z obszaru anatomii wraz ze złowieszczym przeplataniem się tego,
co symboliczne, z tym, co realne. Pseudonaukowa wizja niemieckiego socjalizmu
narodowego mówiąca o rasowej higienie „ciała” przyczyniła się do szeroko zakrojonych
badań i zbierania danych, angażując rzeszę lekarzy, antropologów i eugeników. Podczas
pierwszej fali antysemickich kroków zwolniono setki naukowców: zostali oni usunięci, jakby
byli bakteriami odrzuconymi przez system immunologiczny organizmu. Całe pokolenie
badaczy musiało dokonać wyboru: albo poddać się rasistowskiemu prawodawstwu, albo
opuścić Niemcy; w większości wyrażali na to milczącą zgodę. Miało to miejsce niedługo
przed promowaniem sterylizacji i eutanazji - eliminacji „tych, którzy nie są godni życia” - w
imię ochrony czystości rasy.
W miarę jak łamano kolejne ustalenia Traktatu Wersalskiego, Niemcy zbroiły się, a
niezwykle silna tradycja wynalazczości oraz sztuki inżynierskiej dała im przewagę w
zbrojeniach. Połączenie nauki i technologii otworzyło puszkę Pandory wraz z faustowskimi
układami. W latach 30. XX w. oraz w czasie wojny inżynierowie i naukowcy niemieccy
opracowali imponującą liczbę wynalazków: zapalniki zbliżeniowe, okulary do widzenia w
podczerwieni, syntetyczną gumę, pociski rakietowe, mechaniczne kodowanie, paliwa
syntetyczne, silniki odrzutowe, radar, ogniwa wodorowe dla łodzi podwodnych. Od 1939
roku do zakończenia wojny naukowcy pracujący pod kontrolą wojska rozpoczęli badania nad
reakcją łańcuchową w nadziei uzbrojenia Hitlera w broń atomową W większości tych działań,
a szczególnie w wypadku badań, rozwoju i produkcji rakiet, nadmiernie kosztowne,
racjonalne metody najnowocześniejszej techniki były wykorzystywane dla irracjonalnych
celów. Ponadto od 1943 roku, gdy zawieszono niektóre uregulowania prawne, niewiele
obszarów nauki pozostało wolnych od skażenia brutalnością niewolniczą pracą torturami,
eksperymentami na ludziach bez ich zgody oraz morderstwami.
Czy nauka w czasach Trzeciej Rzeszy obciążona totalitaryzmem, tajemnicami,
niepotrzebnymi powtórzeniami, rasistowskimi wykluczeniami była skazana na porażkę? Czy
to zatrute drzewo było w stanie wydawać od czasu do czasu zdrowe owoce? W ostatnich
latach historycy zwrócili uwagę na fakt, w żaden sposób nie usprawiedliwiając bestialskich
nazistowskich eksperymentów, że niektóre obszary wiedzy rozkwitały za czasów narodowego
socjalizmu. Przykładem jest walka reżimu z rakiem będąca przykładem pionierskich badań
najwyższej jakości.
Czy istnieje jednak wyraźna linia demarkacyjna - obszar, gdzie kończy się i zaczyna
nazistowska nauka? Historycy zmieniają swoje poglądy. Istniało założenie, że z końcem II
Wojny Światowej zniknął mroczny cień padający na niemiecką naukę za czasów Trzeciej
Rzeszy, że wraz z ukaraniem winnych w procesach norymberskich i po przywróceniu
demokracji naukowcy z Niemczech Zachodnich zaczną wszystko od nowa. Jednak historycy
zajmujący się badaniem postępu naukowego zwrócili ostatnio uwagę na „podróżujących
wykładowców” - temat uważany za tabu wśród niemieckich historyków, twierdząc, że
„podróżnicy” wyrządzili więcej szkód niż legitymizowani naukowcy nazistowscy, ponieważ
nie dane im było borykać się z moralnymi wyborami i wyrzutami sumienia, co było udziałem
tych, co pozostali w Niemczech. Zgodnie z tą argumentacją większość niemieckich
naukowców niesie brzemię winy długo po zakończeniu wojny. Niektórzy z krytyków
posuwają się jeszcze dalej, mówiąc, że powojenna skaza została odziedziczona na Zachodzie i
w Związku Sowieckim z uwagi na powszechny powojenny zabór niemieckich zdobyczy
naukowych, w tym ewakuację z Peenemünde całego, korzystającego z niewolniczej pracy,
zespołu Wernera von Brauna zajmującego się pociskami rakietowymi. W podobnym duchu
dokonano rewizji historii powojennego cudu ekonomicznego Niemiec Zachodnich,
błyskawicznego odbudowania przemysłu w czasach demokracji, szczególnie takich firm jak
Mercedes Benz, które błyskawicznie przestawiły produkcję z trybów wojennych na potrzeby
cywilne. Chris Keller tak to określa w sztuce Arthura Millera My Sons”: „dostał ci się
prawdziwy łup, tylko że widać na nim krew”.
Nauka i indywidualna świadomość
Poza wspólnymi problemami politycznymi i moralnymi mamy do czynienia z
pouczającymi kwestiami dotyczącymi indywidualnej świadomości i zachowania.
Przypadkiem typowym jest szef niemieckiego programu badań atomowych Werner
Heisenberg. Czy.rozmyślnie hamował przebieg prac nad zbudowaniem niemieckiej bomby
atomowej? Czy też po prostu nie udało mu się z powodu niedostatecznego postępu fizyki? Po
wojnie mówił o moralnej wyższości, ponieważ nie odniósł sukcesu? Bez względu na jego
intencje, których źródłem było bohaterstwo lub hipokryzja, jest rzeczą jasną że przyczyną
niepowodzenia niemieckiego programu atomowego była przynajmniej częściowo niechęć
Heisenberga do przyjęcia odpowiedzialności za wywieranie presji na realizację wysoce
spekulatywnego przedsięwzięcia, które wymagałoby wyjątkowego zaangażowania
niemieckich zasobów. Niektórzy historycy uważają że była to decyzja o charakterze raczej
pragmatycznym niż moralnym.
Istotą historii Heisenberga jest jednak jej związek z następującym pytaniem: jak się
powinien zachować każdy naukowiec uczestniczący w programie budowy broni masowej
zagłady? Na problem ten zwrócił uwagę Robert Jungk w książce Jaśniej niż tysiąc słońc,
opublikowanej w angielskim przekładzie w 1957 roku, sugerując, że Heisenberg i jego
towarzysze mogli się zachować bardziej moralnie niż ci naukowcy (wielu z nich było
żydowskimi emigrantami), którzy pracowali nad bombami aliantów, następnie zrzuconymi na
Hiroszimę i Nagasaki. „Wydaje się rzeczą paradoksalną że niemieccy fizycy jądrowi, żyjący
w okowach dyktatury - pisze Jungk - posłuchali głosu sumienia i próbowali zapobiec budowie
bomby atomowej, podczas gdy ich koledzy po fachu w państwach demokratycznych, którzy
nie musieli się niczego obawiać, z nielicznymi wyjątkami, z całą energią poświęcili się
budowie nowej broni!”7. Pogląd ten, który wywołał konsternację i oburzenie utrzymujące się
przez następne czterdzieści lat (chociaż Jungk w końcu zmienił swoją opinię), zyskał nowy
impet w 1993 roku, dzięki książce Thomasa Powersa Wojna Heisenberga. Pod koniec 500-
stronicowej książki znajduje się następujący wniosek:
Od pierwszych do ostatnich tygodni wojny Heisenberg znajdował się w samym sercu
niemieckiego programu budowy bomby; żaden fizyk nie cieszył się większym szacunkiem
kolegów czy większym zaufaniem władz. Wszystko to razem prowadzi mnie do wniosku, że
Heisenberg świadomie uczynił wszystko, co możliwe, aby dopilnować, że w Niemczech nie
zostaną podjęte żadne próby zbudowania bomby atomowej.8
Najwyraźniej trudne do odgadnięcia prawdziwe intencje Heisenberga podsunęły
Michaelowi Fraynowi myśl, że w sztuce Copenhagen przeprowadzić paralelę między zasadą
nieoznaczoności Heisenberga a niepewnością co do jego historii i biografii. Jednakże dla
historyka historia Heisenberga ukazuje znaczenie dowodów w zrozumieniu postępowania
naukowców mających przed sobą wyjątkowe dylematy i dokonywanie wyboru w trakcie
wojny. Opublikowane w ostatnich latach taśmy z Farm Hall - zapisy rozmów między
zatrzymanymi niemieckimi fizykami, w tym Heisenberga, prowadzonych pod koniec wojny -
w znacznym stopniu rozwiały „niepewność”, która kiedyś przesłaniała prawdę dotyczącą
stanu umysłu Heisenberga i niemieckiego programu budowy bomby atomowej. Dowody te,
wraz z ostatnio ujawnionymi listami duńskiego fizyka Nielsa Bohra, z którym Heisenberg
spotkał się podczas wojny w Kopenhadze, stanowią końcowy rozdział niniejszej relacji.
Etyka i nauka
Jednym z najpoważniejszych zarzutów, jakie spotkały Michaela Frayna po ukazaniu
się jego sztuki, było oskarżenie, że stanowi ona przykład modnego relatywizmu moralnego.
Niektórzy krytycy uskarżali się, że przedstawiając publiczności rozmaite wersje przemyśleń i
motywacji Hisenberga, Frayn wydaje się utrzymywać, że nie można wydać ostatecznej opinii
co do zamiarów i postępowania Heisenberga. Frayn odrzuca to oskarżenie.
Na pierwszy rzut oka naukowcy nie różnią się od innych ludzi, którzy stanęli wobec
skomplikowanych dylematów moralnych. Ale jest tu pewien problem. Sami naukowcy często
mówią, że nauki podstawowe są moralnie i kulturowo neutralne. Utrzymują że na poziomie
molekuł i cząstek nie istnieje etyka, polityka czy kultura: woda wrze w tej samej temperaturze
w Pekinie co w Berlinie. Powiadają że prawdziwi naukowcy pracujący w dziedzinie nauk
podstawowych tworzą wiedzę; technika, przemysł i rządy następnie jąwykorzystują. Zgodnie
z tym poglądem badania podstawowe pod rządami Hitlera są tym samym co badania pod
rządami każdej innej władzy czy reżimu.
Na przykład w Wielkiej Brytanii były przewodniczący Komisji ds. Publicznego
Zrozumienia Nauki prof. Lewis Wolpert pisze: „Nie jest rzeczą naukowców samodzielne
podejmowanie moralnych czy etycznych decyzji: nie mają do tego prawa ani też
odpowiednich kwalifikacji w tej dziedzinie. Faktycznie pojawi się wielkie niebezpieczeństwo,
jeśli będziemy od naukowców żądać większej społecznej odpowiedzialności”9.
Jak ten pogląd sprawdza się na przykład w zastosowaniu do tych niemieckich
naukowców podczas wojny, którzy brali udział w wykorzystywaniu danych z eksperymentów
przeprowadzanych na ludziach w obozach śmierci? Jak ujął to Joseph Rotnlat: „Naukowiec
jest przede wszystkim istotą ludzką, a dopiero potem naukowcem”. Wyraźnym przykładem
wolnej od moralności wersji obiektywnej nauki wyznawanej przez Wernhera von Brauna była
uwaga, jaką wygłosił po wojnie, że nie obchodzi go, czy pracuje dla wuja Joego, czy wuja
Sama: „Wszystko, czego potrzebowałem, to wuj, który był bogaty”10.
W historii zachowania naukowców podczas wojny moralne osądy są nieuniknione. W
sumie w niniejszej relacji jestem skłonny zastosować podejście praktyczne, oceniając
działania naukowców na podstawie znanych albo przynajmniej prawdopodobnych
konsekwencji ich odkryć i opublikowanych prac. Jednakże skupiając się wyłącznie na
konsekwencjach można w ogóle nie dotknąć problemu złożoności wyborów, przed jakimi
nieustannie stają naukowcy. Dla naukowców uczciwość nie ogranicza się do wyborów
podejmowanych w oderwaniu od społeczeństwa i czasu, ale wpływa na przebieg całego ich
życia. Moralny tryb życia obejmuje wzorce postępowania, przekonania i zasady, które
gwarantują szacunek dla samego siebie. Innymi słowy: jakim widzi siebie naukowiec, patrząc
każdego ranka w lustro?
Ponadto jak postępują naukowcy jako członkowie grupy specjalistów? W ciągu
niniejszej relacji stale napotykamy naciski i żądania specyficzne dla dyscyplin naukowych,
tworzące kontekst, w ramach którego naukowcy walczą aby zachować uczciwość. Bycie
naukowcem oznacza niezwykłą rywalizację: finansowania, akademickiego i zawodowego
uznania, zatrudnienia, awansu, publikacji. Rywalizacja, żeby być pierwszym w dokonaniu
odkrycia i jego publikacji, jest dla naukowca rzeczą najważniejszą
Lojalność naukowców jest wielowarstwowa i często popada w konflikt: między
rodziną instytucją dyscypliną krajem. Naukowcy są niezwykle zależni w porównaniu z
artystami, pisarzami czy kompozytorami. Są zależni od przełożonych, mecenasów,
podmiotów finansujących ich prace i mocodawców wszelkiej maści.
Ponadto naukowców krępują wysokie standardy uczciwości intelektualnej, ścisłe
zasady przeprowadzania doświadczeń, opracowywania programów badań, gromadzenia
danych oraz informowania
0wynikach. Są elementami społecznej struktury, która ich zmusza do podawania,
potwierdzania, oceniania i udzielania poparcia pracy kolegów.
Za czasów Trzeciej Rzeszy presja dotycząca rywalizacji, zaufania
1zachowania wysokich standardów wzrosła i często nasiliła się do nieznośnego
stopnia, reżim był bowiem zdecydowany wykorzystać wszystkie aspekty nauki i
wykształcenia dla realizacji swoich celów. Równocześnie akademicka i zawodowa uczciwość
uległy wypaczeniu i deprawacji w wyniku potrzeby przetrwania, a w niektórych wypadkach
pragnienia osiągnięcia sukcesu w ramach zdeprawowanego reżimu, w którym liczne normy
prawne - na przykład traktowanie „życia tych, którzy nie są jego warci” - uległy zawieszeniu.
W każdej fazie tej relacji zobaczymy obecność nacisków, kuszenia i kompromisów, w
odniesieniu do małżonków, rodzin, lęku przed utratą możliwości prowadzenia pracy
naukowej; pragnienie uznania i zdobycia środków; rozdarcie między dyscypliną akademicką
kolegami, instytucjami, ogółem studentów i ojczyzną Ponadto wybory dokonywane przez
naukowców miały konsekwencje nie tylko w danej chwili, ale miały wpływ na ich „projekty”
jako jednostek ludzkich i na morale ich otoczenia. Są to dylematy moralne będące
nieodłączną częścią ich pracy.
A co z dylematami moralnymi pochodzącymi z zewnątrz?
>‘
Nauka i demokracja
Istnieje dość rozpowszechniony pogląd głoszony początkowo przez zachodnich
aliantów w pierwszych etapach II Wojny Światowej, zgodnie z którym nauka wspiera
wartości zachodniej, liberalnej demokracji. Na pierwszy rzut oka symbioza nauki i
demokracji przedstawia przekonywającą alternatywę dla „nieodpowiedzialnej czystości”, w
której ugrzęzło wielu naukowców za czasów Trzeciej Rzeszy. Jednak pojawia się tutaj
niebezpieczeństwo polegające na tym, że naukowcy pracujący w mniej lub bardziej
demokratycznych społeczeństwach mają skłonność do wyrzekania się osobistej
odpowiedzialności, zakładając, że ich demokratycznie wybrani przywódcy wiedzą, co jest
najlepsze.
Założenie, że bardziej lub mniej demokratyczne rządy będą działać odpowiedzialnie w
zakresie finansowania, administrowania i zastosowania zdobyczy naukowych jest naiwne, co
wykażą ostatnie rozdziały tej książki. Wolna i dobrze zarządzana nauka działająca w
warunkach demokracji w niewielkim stopniu powróciła do ideałów wolności i różnorodności
w czasach powojennych, gdy Wschód i Zachód stanęły naprzeciw siebie otoczone atmosferą
tajemnic, podejrzeń, atomowego wyścigu zbrojeń oraz powszechnej militaryzacji badań
naukowych wspieranych przez przemysł i uniwersytety. Również współcześnie, po roku
1989, gdy zakończyła się zimna wojna, wcale nie mamy do czynienia ze złotą erą nauki.
Obecnie, wiele lat po upadku muru berlińskiego, wciąż borykamy się z alarmującymi
trendami w dziedzinie biotechnologii i genetyki, ze wzrastającym zanieczyszczeniem planety,
nowymi generacjami broni jądrowej, które nie służą już odstraszaniu, ale są przeznaczone do
ataku wyprzedzającego, bilionowymi nakładami na strategiczną „tarczę” antyrakietową oraz
wzrastającymi ograniczeniami swobód obywatelskich związanymi z globalną wojną z
terroryzmem.
Wyzwaniem dla odpowiedzialnych wobec społeczeństwa przedstawicieli nauki
działających w demokratycznym otoczeniu stają się ograniczenia w swobodnym dostępie do
informacji, rozszerzanie idei własności intelektualnej mającej na celu zysk w miejsce
nieograniczonego dostępu do wiedzy, agresywne patentowanie przyrody, próby przełamania
moralnie akceptowanych kryteriów postępowania z ludzkimi embrionami i z klonowaniem,
nieprzerwane wykorzystywanie środowiska naturalnego, pogłębiająca się bieda w krajach
rozwijających się, ciągłe badania nad bronią biochemiczną.
Naukowcy nie mogą być obojętni na to, pod jakim szyldem pracują i skąd otrzymują
pieniądze na badania, nie mogą się pozbyć moralnej i politycznej czujności, nawet wówczas,
gdy wierzą, że demokracja jest najlepszym ze wszystkich możliwych światów, w których
można prowadzić badania naukowe. Chociaż książka ta przedstawia wnioski płynące z
historii, to moralne i polityczne dylematy współczesnej nauki w świetle prostytuowania się
niemieckich naukowców w pierwszej połowie XX w. przypominają nie tylko o kontrastach i
podobieństwach do przeszłości, ale także o świadomości obecnej sytuacji i o zagrożeniach w
przyszłości.
1. Hitler naukowiec
23 marca 1939 roku w dniu swoich dwudziestych siódmych urodzin Wernher von
Braun, błyskotliwy niemiecki inżynier projektujący rakiety, spotkał się po raz pierwszy w
swym życiu z samym Adolfem Hitlerem. Führer przyjechał do Kummersdorf West, ośrodka
badawczego na południe od Berlina, aby zapoznać się z przebiegiem prac nad
zaawansowanym wojskowym programem budowy rakiet balistycznych.
Walter Dornberger, przełożony von Brauna, będąc naocznym świadkiem wizyty
Hitlera, opisał spotkanie fuhrera z najbardziej zaawansowanymi technologicznie
osiągnięciami XX wieku1. Był to „zimny, wilgotny dzień. Niebo było zachmurzone, a z
mokrych sosen spadały krople wody”. Wydawało się, że Hitler myślami jest gdzie indziej.
„Jego opalona cera, brzydki, zadarty nos, czarny wąsik i wyjątkowo wąskie wargi nie
zdradzały najmniejszego zainteresowania tym, co mu pokazywaliśmy”. Chcąc zrobić
wrażenie na Hitlerze, Dornberger przygotował serię prezentacji ryczących rakiet oraz
systemów naprowadzania: zademonstrował działanie silnika rakietowego o ciągu 650 funtów,
a następnie, dla porównania, pokazał silnik o ciągu 2200 funtów. Ale Hitler „bez przerwy
patrzył na mnie” - napisał Dornberger. - Nie wiem, czy w ogóle cokolwiek zrozumiał z tego,
co do niego mówiłem”.
Później młody von Braun, umięśniony młodzieniec o wyglądzie typowego Junkra,
pokazywał i wyjaśniał sposób działania rakiety A3, korzystając z modelu przedstawiającego
przekrój pocisku; początkowo wyglądało na to, że Hitler słuchał z uwagą ale później pokręcił
głową, jak gdyby nie rozumiejąc. Następnie przedstawiono kolejną statycznądemonstrację,
tym razem modelu A5, poprzedzającego pojawienie się znacznie większej i bardziej
zaawansowanej rakiety A4, która została wybrana przez armię jako broń dalekiego zasięgu.
W czasie obiadu Dornberger siedział po przekątnej stołu w stosunku do Hitlera.
„Hitler zajadał swoją mieszankę warzyw i popijał szklanką wody mineralnej jednocześnie
rozmawiając z Beckerem o tym, co właśnie widzieli - pisał Dornberger. - Nie umiem
powiedzieć, o czym rozmawiali, ale wyglądał na bardziej zainteresowanego niż w czasie
pokazów czy zaraz po nich”. Później Hitler rzucił lakoniczną uwagę: „Es war doch gewaltig”
(to było wspaniałe). Dornberger był zszokowany. Wizyta wydawała mu się „dziwna, a nawet
niewiarygodna”. Dorberger przywykł do gości, którzy byli „wstrząśnięci, zachwyceni i
porwani potęgą spektaklu”, jak szef Luftwaffe Herman Goering, który widząc zgromadzony
sprzęt rakietowy, aż podskakiwał, śmiejąc się i uderzając dłońmi o uda w niepowstrzymanym
ataku radości2.
Kiedy po wojnie Dornberger wspominał ten epizod, napisał, że Hitler nie zrozumiał,
jak ważna jest dla przyszłości technologia rakietowa. „Nie potrafił włączyć rakiet do swoich
planów, a co gorsza, nie wierzył, że nadszedł już czas na ich praktyczne zastosowanie. Z
pewnością nie potrafił wyczuć istoty postępu technicznego, co było podstawą naszych
dokonań”.
Ten epizod jest kwintesencją podejścia Hitlera do nowych technologii, jego tendencji
do podejmowania decyzji w odosobnieniu, poleganiu raczej na osobistej intuicji oraz
inspiracji niż na wnikliwym przestudiowaniu zagadnienia i skorzystaniu z rad
współpracowników. W tamtej chwili Hitler miał podstawy, by żywić podejrzenia co do
skuteczności rakiet balistycznych produkowanych w 1939 roku, jednak jego wyraźnie
chłodny odbiór nie był bynajmniej wyrazem niechęci, jak to odbierał Dornberger, który
pragnął uzyskać fundusze na dalsze badania. Historia decyzji podejmowanych przez Fuhrera
oraz rozwoju nazistowskiego programu rakietowego - technologii, w której Niemcy
wyprzedzały resztę świata o całą dekadę - odkrywa głębokie skazy w obrazie Hitlera jako
lidera jednego z najbardziej zaawansowanych krajów pod względem naukowym. Hitler zaczął
się interesować rakietami dopiero w chwili, gdy klęska wydawała się nieunikniona.
Rozlokowanie rakiet V2 było raczej aktem rytualnej zemsty, gestem, który pisarz Tomasz
Mann określił mianem technologicznego romantyzmu, a nie racjonalną strategią która
mogłaby pomóc wygrać wojnę.
Biopolityczna retoryka Hitlera
Hitler cechował się dość spaczonym, zdegenerowanym i głęboko rasistowskim
poglądem na naukę i technologię. W procesie norymberskim Albert Speer, architekt Hitlera
oraz - począwszy od lutego 1942 r. - minister ds. zbrojeń, powiedział, że „był najważniejszym
reprezentantem technokracji, która nie miała żadnych skrupułów w zastosowaniu
nowoczesnego knowhow przeciw ludzkości”. W swym oświadczeniu Speer wyjaśniał
sędziom, że w erze mechanizacji dyktatura wymagała od jednostek bezkrytycznego
wykonywania rozkazów. Informował ponadto: „Koszmar, jakiego obawia się wiele osób,
polegający na tym, że pewnego dnia kraje zostaną zdominowane przez technologię, okazał się
niemal prawdą w warunkach autorytarnego, hitlerowskiego systemu. Każde państwo na
świecie staje obecnie przed niebezpieczeństwami płynącymi z zagrożeń związanych z
technologią Jednak w wypadku nowoczesnej dyktatury wydaje się to nieuniknione. Dlatego
jeszcze ważniejsza okazuje się wolność jednostki i jej samoświadomość”3. Były nazistowski
minister jakoś nie prezentował podobnego toku rozumowania, gdy służył Trzeciej Rzeszy,
jednak znajdując się w obliczu możliwego stryczka, przyznał się do zdradzieckiego
wykorzystywania nauki i technologii w totalitarnym państwie Hitlera, wskazując tym samym
na możliwe przyszłe zagrożenia ze strony zwycięzców II Wojny Światowej.
W jego „wyznaniach”, które zasadniczo odnosiły się do techniki zbrojeniowej,
komunikacyjnej oraz do mediów, brakowało stwierdzenia, że poglądy Hitlera na naukę, które
w szczytowym okresie panowania reżimu miały decydujące znaczenie, cechowało
ukierunkowanie na patologię w powiązaniu z rasistowską „genetyką”. Ulubione retoryczne
metafory Hitlera po jego dojściu do władzy zostały opisane jako „biopolityczne”. Hitler
uważał, że państwo niemieckie jest żywym organizmem i podobnie jak ciało człowieka może
być zarówno w dobrej formie, jak i chore.
Jeżeli chodzi o dziedziczenie i genetykę Mendla, Hitler wykazywał w tym względzie
głęboką ignorancję. Jego „biologiczne” uwagi na temat rasy wskazywały niedwuznacznie, że
ich źródłem były idee Josepha Arthura de Gobineau, dziewiętnastowiecznego francuskiego
pisarza i wczesnego propagatora teorii rasistowskiej, oraz takich rasistowskich filozofów jak
Houston Steward Chamberlain, Erwin Baur, Eugen Fischer i Fritz Lenz. Hitler wierzył, że
rasa germańskoaryjska została zanieczyszczona w wyniku „procesu mieszania”4. W związku
z tym najważniejszym zadaniem stało się zachowanie i zachęcanie do utrzymywania
nieskażonej krwi aryjskiej.
W roku 1925, kiedy Hitler skończył pisać swój polityczny manifest, czyli Mein
Kampf, rasistowskie określenia o wyższości rasy germańskiej, zaczerpnięte z broszurek z
czasów trudnych lat spędzonych w Wiedniu, ustąpiły zwulgaryzowanej wersji geopolityki,
Lebensraum - poszukiwaniu przestrzeni życiowej, skojarzonej z pseudonaukową,
gwaszmedyczną metaforyką. Nieustannie mówił o wprowadzaniu do zdrowego nordyckiego
ciała, Volkskörper, niepożądanych dziedzicznych cech, czynników zewnętrznych, które
działają jak patogeny. „Najeźdźcami” byli Żydzi, którzy podkopywali integralność
niemieckiego organizmu jak bakcyle, rak, gangrena czy guzy. Polityczny program Hitlera
bazował na takich określeniach jak kuracja, chirurgia, oczyszczenie i antidotum. Już w 1925
roku lamentował nad tym, że państwo nie ma środków, aby „zaradzić chorobie”, która
wnikała „bez żadnych utrudnień do krwiobiegu naszego ludu”5. Te fałszywe i szkodliwe idee,
będące pokłosiem tak zwanej higieny rasowej, zawierają w sobie nieuniknione tendencje
wiodące do rozwiązań, w których postrzega się niemiecki Volk]ako pacjenta, Żydów jako
chorobę, a Hitlera jako uzdrawiającego lekarza.
Obrazy Żydów jako choroby stawały się w latach 30. XX w. czymś pospolitym, w
miarę jak ideologiczna, biopolityczna treść mieszała się z nazistowskimi naukami
medycznymi. Współtwórca Nazistowskiej Ligi Lekarzy Kurt Klare mówił o „rozkładającym
wpływie żydostwa”6. Zdaniem lekarza oraz nazistowskiego pełnomocnika dra Gerharda
Wagnera völkisch - ciało potrzebowało „oczyszczenia”. Stąd właśnie wzięły się ustawy
rasowe z roku 1935, którym wtórowały obrazy odporności i wezwania do radykalnej terapii,
jak np. „wycięcie narośli”. Już w 1940 r. uważano Hitlera za wielkiego „uzdrowiciela”.W
eseju, który wyjaśniał konieczność najazdu na Polskę, nazistowski publicysta Ernst Hiemer
informował, że właśnie z Polski „ten żydowski bakcyl przeniknął do nas, rozprzestrzeniając
żydowską zarazę na naszej ziemi. Gdyby Adolf Hitler nie dostarczył lekarstwa na czas, to
nasi ludzie mogliby umrzeć na tę chorobę”7. Wraz z postępem wojny retoryka biologiczna z
jej obrazami medycznych metafor i profilaktycznego realizmu zaowocowała nieuniknioną
konkluzją: Żydzi są nie tylko pasożytniczą inwazją toczącą niemiecki organizm, ale również
odpowiadają za epidemię na Wschodzie, co wymagało natychmiastowej izolacji i
kwarantanny - zdegenerowane eufemizmy mające zastąpić słowa getta i obozy. W
patologicznym paradoksie, który często przywołuje naukę jako formę zbawienia, sprawcy
śmierci stają się tymi, co szanują i chronią ludzkie życie. Podobnie jak lekarz, który wycina
zainfekowany wyrostek robaczkowy, tak „Żyd - zgodnie z określeniem Fritza Kleina, lekarza
z Oświęcimia - jest zgorzelinowym zapaleniem ślepej kiszki w ciele ludzkości”.
Hitler i bomba
Jednak z chwilą gdy myśli Hitlera zaczęły krążyć wokół idei podboju Europy, jego
potrzeba zrozumienia ogromu i zakresu nauk stosowanych oraz przydatnych do prowadzenia
wojny technologii stały się naglącą koniecznością. Hitler interesował się różnymi rodzajami
broni i szybko się orientował, w jaki sposób działa dane urządzenie. Często wspominano, że
trafnie i treściwie potrafił podsumować długi techniczny wywód. Speer pisał, że Hitler „w
swych decyzjach dotyczących uzbrojenia sprzeciwiał się nowoczesności”. Według Speera był
przeciwny korzystaniu z karabinów maszynowych, ponieważ „prowadziło to do tchórzostwa i
uniemożliwiało walkę wręcz”8. Nie akceptował silników odrzutowych, ponieważ jego
zdaniem nadmierna prędkość przeszkadzała w podniebnej walce. Nie dowierzał naukowcom
pracującym nad konstrukcją bomby atomowej, nazywając ich wysiłki, jak to opisał Speer,
„płodem żydowskiej pseudonauki”.
23 lipca 1942 roku Albert Speer omawiał z Hitlerem kwestię bomby atomowej. W
swoich wspomnieniach Speer napisał, że zdolności intelektualne Hitlera dotarły do granic
jego możliwości i „nie n33 potrafił pojąć rewolucyjnej natury fizyki jądrowej”. Speer
zauważył, że na 2200 tematów poruszanych podczas jego konferencji z Hitlerem kwestia
rozszczepienia jądra atomu była omawiana tylko raz, i to pokrótce. Wyglądało na to, że Hitler
przejął wypaczoną wersję wiedzy o atomie od swojego fotografa Heinricha Hoffmanna, który
z kolei posiadł ją od ministra sponsorującego program badań atomowych. Jednocześnie Speer
informował, że szef oficjalnego programu badań jądrowych Werner Heisenberg nie był w
stanie potwierdzić, że można kontrolować reakcję łańcuchową „z całkowitą pewnością”.
Naukowcy zakładali możliwość, że reakcja łańcuchowa, uwalniająca potężną energię w
rozszczepianej materii poprzez natychmiastowe rozbicie jej struktury atomowej, może po jej
rozpoczęciu nie wyhamować, tylko rozprzestrzenić się na całą planetę. Speer pisał, że Hitler
„w Oczywisty sposób nie był zachwycony tym, że Ziemia za jego rządów mogłaby się
zamienić w płonącą gwiazdę”. Speer dodaje, że Hitler żartował z naukowców, mówiąc: „w
ich obojętnym na sprawy świata pędzie do odkrywania wszystkich tajemnic świata mogą
któregoś dnia podpalić całą kulę ziemską”.
Pomimo tego, kiedy Hitler najechał na Polskę we wrześniu 1939 roku, istniała w
Niemczech duża grupa naukowców, którzy wiedzieli co najmniej tyle samo, o ile nie więcej,
co AngloAmerykanie i którzy prowadzili programy badawcze mające na celu wykorzystanie
energii atomowej jako broni. To właśnie Niemiec Otto Hahn w Berlinie w asyście Fritza
Strassmana i przy wybitnym udziale Lise Meitner oraz jej siostrzeńca Ottona Frischa jako
pierwsi odkryli zjawisko rozszczepienia jądra atomu w grudniu 1938 roku.
W tym samym czasie w Peenemünde, na wybrzeżu Bałtyku, około 320 km na północ
od Berlina, niemiecka armia, począwszy od 1939 roku, zgromadziła setki naukowców i
inżynierów w celu prowadzenia bezprecedensowych badań oraz prac mających na celu
masową produkcję ponaddźwiękowych rakiet pozwalających Hitlerowi atakować wrogów z
odległości setek kilometrów. W ostatnim roku wojny niemieccy naukowcy opracowali plany
rakiet mogących przenosić ładunki wybuchowe na odległość 650 km, a nawet dalej. Gdyby
Trzecia Rzesza zdołała jako pierwsza wyprodukować bombę atomową czy choćby „brudną
bombę” składającą się z konwencjonalnego ładunku oraz materiału radioaktywnego9, to
najprawdopodobniej do jej przeniesienia zostałyby wykorzystane dalekosiężne pociski
rakietowe i cała historia wyglądałaby zupełnie inaczej. Raczej nie należy wątpić w to, że
gdyby Hitler uzyskał dostęp do tej broni, to skorzystałby z niej. Albert Speer pamięta reakcję
Hitlera oglądającego finałowe sceny kroniki filmowej z jesieni 1939 roku. W zmontowanym
filmie samolot nurkuje nad Wyspami Brytyjskimi: „Pojawia się błysk i wyspa wybucha,
rozpadając się na drobne kawałki”. Speer napisał, że entuzjazm Hitlera był niepohamowany.
Podobna reakcja miała miejsce, gdy Walter Dornberger, szef niemieckiego programu badań
nad bronią rakietową rozmawiał z Hitlerem o potencjale rakiet balistycznych latem 1943
roku; „dziwny, fanatyczny blask pojawił się w oczach fuhrera”. Hitler oznajmił: „Chcę
anihilacji - całkowitego zniszczenia”.
Historycy nauki do dzisiaj spierają się co do możliwości wyprodukowania bomby
atomowej przez nazistów. Nie ma wątpliwości, że do końca wojny naukowcy Hitlera nie
pokonali najważniejszych problemów technologicznych. Ponadto Niemcom brakowało
surowców, personelu oraz zasobów ekonomicznych koniecznych do wyprodukowania tego
typu broni. Wreszcie wskutek rasistowskiej polityki Hitlera pozbyto się setek najważniejszych
fizyków jądrowych pochodzenia żydowskiego. Naukowa i technologiczna ignorancja Hitlera,
jak również groteskowo nieefektywna i skorumpowana „polikratyczna” natura systemu
władzy Trzeciej Rzeszy osłabiły niemiecki potencjał zdolny zwyciężyć w długotrwałej wojnie
opartej na nowoczesnej technologii i wymagającej ogromnych zasobów. Amerykański
program budowy bomby atomowej „Projekt Manhattan” składał się z dwóch oddzielnych
ścieżek: bomby uranowej i bomby plutonowej. W badania i produkcję zaangażowano około
150 tys. osób i wydano dwa miliardy ówczesnych dolarów. Ameryka bez większych trudności
mogła sobie pozwolić na takie inwestycje. Jednak zupełnie inaczej było w wypadku Niemiec,
gdzie borykano się z brakami w każdym obszarze produkcji wojennej.
Jednak upadek niemieckiej nauki i technologii dotyczył wszystkich obszarów i całego
systemu. Kiedy w roku 1939 Hitler rozpętał wojnę, w niemieckim systemie edukacji, kiedyś
budzącym powszechną zazdrość, panował chaos, który obejmował także krajową strategię
wspierania i wykorzystywania nauki i technologii. Niektórzy członkowie kierownictwa
Rzeszy mówili nawet o konieczności zamknięcia niesienia zostałyby wykorzystane
dalekosiężne pociski rakietowe i cała historia wyglądałaby zupełnie inaczej. Raczej nie należy
wątpić w to, że gdyby Hitler uzyskał dostęp do tej broni, to skorzystałby z niej. Albert Speer
pamięta reakcję Hitlera oglądającego finałowe sceny kroniki filmowej z jesieni 1939 roku. W
zmontowanym filmie samolot nurkuje nad Wyspami Brytyjskimi: „Pojawia się błysk i wyspa
wybucha, rozpadając się na drobne kawałki”. Speer napisał, że entuzjazm Hitlera był
niepohamowany. Podobna reakcja miała miejsce, gdy Walter Dornberger, szef niemieckiego
programu badań nad bronią rakietową, rozmawiał z Hitlerem o potencjale rakiet
balistycznych latem 1943 roku; „dziwny, fanatyczny blask pojawił się w oczach fuhrera”.
Hitler oznajmił: „Chcę anihilacji - całkowitego zniszczenia”.
Historycy nauki do dzisiaj spierają się co do możliwości wyprodukowania bomby
atomowej przez nazistów. Nie ma wątpliwości, że do końca wojny naukowcy Hitlera nie
pokonali najważniejszych problemów technologicznych. Ponadto Niemcom brakowało
surowców, personelu oraz zasobów ekonomicznych koniecznych do wyprodukowania tego
typu broni. Wreszcie wskutek rasistowskiej polityki Hitlera pozbyto się setek najważniejszych
fizyków jądrowych pochodzenia żydowskiego. Naukowa i technologiczna ignorancja Hitlera,
jak również groteskowo nieefektywna i skorumpowana „polikratyczna” natura systemu
władzy Trzeciej Rzeszy osłabiły niemiecki potencjał zdolny zwyciężyć w długotrwałej wojnie
opartej na nowoczesnej technologii i wymagającej ogromnych zasobów. Amerykański
program budowy bomby atomowej „Projekt Manhattan” składał się z dwóch oddzielnych
ścieżek: bomby uranowej i bomby plutonowej. W badania i produkcję zaangażowano około
150 tys. osób i wydano dwa miliardy ówczesnych dolarów. Ameryka bez większych trudności
mogła sobie pozwolić na takie inwestycje. Jednak zupełnie inaczej było w wypadku Niemiec,
gdzie borykano się z brakami w każdym obszarze produkcji wojennej.
Jednak upadek niemieckiej nauki i technologii dotyczył wszystkich obszarów i całego
systemu. Kiedy w roku 1939 Hitler rozpętał wojnę, w niemieckim systemie edukacji, kiedyś
budzącym powszechną zazdrość, panował chaos, który obejmował także krajową strategię
wspierania i wykorzystywania nauki i technologii. Niektórzy członkowie kierownictwa
Rzeszy mówili nawet o konieczności zamknięcia uniwersytetów do czasu zakończenia wojny.
Tysiące wysoko wykwalifikowanych inżynierów i studentów nauk ścisłych zostało
wcielonych do armii bez względu na ich poziom wykształcenia czy przydatność podczas
działań wojennych. Ażeby odwrócić ten trend, reżim potrzebował trzech lat. Wobec braku
racjonalnego scentralizowanego zarządzania nauka i technologia znalazły się na łasce
konkurujących ze sobą wodzów oraz handlowych i biurokratycznych feudałów. Jednocześnie
Hitler świadomie stwarzał pole do rywalizacji pomiędzy głównymi rodzajami sił zbrojnych a
SS, nie prowadząc przy tym polityki przyznawania priorytetów przy mobilizacji i
remilitaryzacji technologicznie zaawansowanego kraju.
Wykształcenie naukowe Hitlera
Hitler osiągnął dojrzałość w czasie, gdy w Niemczech i Austrii miały miejsce
niezwykłe postępy nauki i techniki na przełomie ostatniego stulecia. Niemieckie ośrodki
badawcze, przemysł, uniwersyteckie wydziały przyrodnicze, Technische Hochschulen
(uczelnie techniczne o wysokim poziomie akademickim i doskonałych możliwościach
badawczych), a później instytuty cesarza Wilhelma zaliczały się do najlepszych na świecie.
Wedle opinii historyka lana Kershawa Hitler nie był „nieinteligentny” i miał
niezwykle dobrą pamięć. Nie licząc szkoły podstawowej, nie chodził do szkoły, a z natury był
niezdecydowany i ospały. W czasie gdy doszedł do władzy, najwyraźniej miał jedynie
niewielkie i wyrywkowe rozeznanie w dziedzinie nauk przyrodniczych, inżynierii i
matematyki. Nie wykazując żalu z powodu braku wykształcenia, Hitler napisał w Mein
Kampf, że kiedy był w szkole, „sabotował” te części programu, które uważał za mało ważne i
nieciekawe. Niemniej jednak wykazując wyjątkowy stopień pewności siebie, utrzymywał, że
w Realschule w Linzu najlepsze oceny uzyskiwał z przedmiotów takich jak geografia i
historia. Ale kłamał. Przedmioty te należały u niego do najgorszych; stopnie z matematyki
były zresztą jeszcze gorsze10. Utrzymywał, że w szkole prowokował nauczycieli, ukazując
zawarte w programie sprzeczności między religią i nauką: „O 10 rano odbywa się lekcja
katechizmu, na której przedstawiają stworzenie świata według Biblii; o 11 jest lekcja
przyrody, na której uczą teorii ewolucji”. Powiedział, że ta sprzeczność sprawiła, że „walił
głową o ścianę”. Jak pisał, często skarżył się nauczycielom na swoje wyniki, „i pamiętam, że
doprowadzałem ich do rozpaczy”. Dziwnym zrządzeniem losu Hitler zetknął się z Ludwigiem
Wittgensteinem, który miał zostać wybitnym filozofem, ale podczas gdy Wittgenstein poszedł
do szkoły o rok wcześniej, Hitler poszedł o rok później, mimo że między nimi była tylko
nieznaczna różnica wieku11.
Według Speera, który był człowiekiem wykształconym, niespełnionym
matematykiem, architektem, i jak kiedyś zauważył Hugh Haffner, „czystym technikiem”,
Hitler nie wybierał bezpośrednich dróg dla uzyskania informacji na temat nauki i techniki od
odpowiedzialnych osób, „natomiast opierał się na niepewnych, niekompetentnych
informatorach, którzy dostarczali mu dane o charakterze popularnym”12. Speer dodawał, że
Hitler miał „zamiłowanie do amatorszczyzny i brakowało mu zrozumienia, na czym polegają
podstawowe badania naukowe”. Tym niemniej Hitler lubił rozprawiać na temat nauki,
techniki i medycyny, jak gdyby wyrobił sobie na ich temat opinię dzięki intuicyjnemu
talentowi. Nauka była elementem jego wielkiej, wszechogarniającej wizji i opowiadał
gościom o jej historii, o prawach natury i ich zastosowaniach.
W roku 1942 prawił kazania jednemu ze swych admirałów na temat związku między
kształtem ryby i konstrukcją statków. Sposób wywodu i dogmatyczne odwoływanie się do
podstawowych zdroworozsądkowych zasad były dowodem niezachwianego egotyzmu
Hitlera. „Obecne konstrukcje statków z pewnością nie są zgodne z prawami natury”,
powiedział owemu admirałowi.
Gdyby tak było, powinniśmy znaleźć ryby wyposażone w jakiś element napędowy w
tylnej części ciała, zamiast bocznych płetw, którymi są obdarzone. Natura obdarzyłaby także
ryby w opływowego kształtu głowę, zamiast kształtu, który przypomina mniej więcej kroplę
wody.13
W połowie 1944 roku, kiedy wyżsi oficerowie Luftwaffe namawiali do użycia
samolotu odrzutowego Me-262 jako myśliwca, Hitler, upierając się, że odrzutowce powinny
być tylko używane jako bombowce, zrobił im wykład na temat fizjologii lotu z dużą
prędkością:

Myśliwce odrzutowe, myśliwce odrzutowe - sprawiają, że zaczyna się kręcić w głowie


- nie chcę o tym więcej słyszeć! To żaden myśliwiec i nie będziecie w stanie nim latać.
Lekarz powiedział mi, że części mózgu zwyczajnie wyłączają się podczas walki powietrznej,
jaką będziecie musieli prowadzić.14
Ukazując obraz zdrowego i energicznego przywódcy, Hitler bywał gnuśny, oglądając
do późna w nocy banalne filmy i śpiąc do południa. Wyznawał eklektyczną mieszaninę
medycznych fanaberii, poddając się, podobnie jak w życiu politycznym, całej plejadzie
nakładających się na siebie wpływów, spośród których wybierał jakby na chybił trafił tak, aby
wykluczyć monopol konkretnej dziedziny nauki lub medycyny.15 Stosował ścisłą dietę (którą
czasami zaniedbywał) - surowe owoce, zboża i jarzyny - opierając się na’szeptanej „nauce”.
Jednocześnie pił brom i silnie toksyczny płyn do czyszczenia broni, wierząc, że to
„lekarstwo” robiło mu dobrze na żołądek, kiedy walczył w okopach Pierwszej Wojny
Światowej. Nigdy się nie zgodził na poddanie się badaniu nago, jak gdyby nie chcąc narażać
na szwank swego autorytetu. Krótko po tym, jak został kanclerzem, udał się na konsultację do
pewnej starszej kobiety, aby zasięgnąć jej rady na temat wegetariańskiej diety. Kiedy szef
Gestapo próbował omówić z nim jakąś sprawę administracyjną, Hitler warknął, że są
„znacznie ważniejsze sprawy niż polityka, na przykład zreformowanie trybu życia. To, co ta
starsza kobieta powiedziała mi tego ranka, jest znacznie ważniejsze niż cokolwiek, co będę
mógł uczynić w swym życiu”.16 Uważa się, że wegetarianizm Hitlera, który datuje się od
1931 roku, jest związany z wpływem Richarda Wagnera, który utrzymywał, że ludzie zostali
zatruci w wyniku mieszania się ras i spożywania mięsa. Hitler wierzył, że długość życia ludzi
uległa skróceniu wskutek sterylizacji żywności podczas gotowania, powodując
Kulturkrankheiten (choroby cywilizacyjne), w tym także raka. Był przekonany, że ludzie
zaczęli spożywać mięso, kiedy nastała epoka lodowcowa. W jego mniemaniu wspieranie
spożywania surowych owoców i jarzyn zdoła ten proces odwrócić. Bojąc się zachorowania na
raka, Hitler był przekonany, że pewne niebezpieczeństwo wiąże się z występowaniem w
urzędzie kanclerskim „ziemskich promieni”, Erdstrahlen, i polecił lekarzowi, nazwiskiem
Gustav Freiherr sprawdzenie „emanacji” za pomocą różdżki.i IL
Myśliwce odrzutowe, myśliwce odrzutowe - sprawiają, że zaczyna się kręcić w głowie
- nie chcę o tym więcej słyszeć! To żaden myśliwiec i nie będziecie w stanie nim latać.
Lekarz powiedział mi, że części mózgu zwyczajnie wyłączają się podczas walki powietrznej,
jaką będziecie musieli prowadzić.14
Ukazując obraz zdrowego i energicznego przywódcy, Hitler bywał gnuśny, oglądając
do późna w nocy banalne filmy i śpiąc do południa. Wyznawał eklektyczną mieszaninę
medycznych fanaberii, poddając się, podobnie jak w życiu politycznym, całej plejadzie
nakładających się na siebie wpływów, spośród których wybierał jakby na chybił trafił tak, aby
wykluczyć monopol konkretnej dziedziny nauki lub medycyny.15 Stosował ścisłą dietę (którą
czasami zaniedbywał) - surowe owoce, zboża i jarzyny - opierając się naszeptanej „nauce”.
Jednocześnie pił brom i silnie toksyczny płyn do czyszczenia broni, wierząc, że to
„lekarstwo” robiło mu dobrze na żołądek, kiedy walczył w okopach Pierwszej Wojny
Światowej. Nigdy się nie zgodził na poddanie się badaniu nago, jak gdyby nie chcąc narażać
na szwank swego autorytetu. Krótko po tym, jak został kanclerzem, udał się na konsultację do
pewnej starszej kobiety, aby zasięgnąć jej rady na temat wegetariańskiej diety. Kiedy szef
Gestapo próbował omówić z nim jakąś sprawę administracyjną, Hitler warknął, że są
„znacznie ważniejsze sprawy niż polityka, na przykład zreformowanie trybu życia. To, co ta
starsza kobieta powiedziała mi tego ranka, jest znacznie ważniejsze niż cokolwiek, co będę
mógł uczynić w swym życiu”.16 Uważa się, że wegetarianizm Hitlera, który datuje się od
1931 roku, jest związany z wpływem Richarda Wagnera, który utrzymywał, że ludzie zostali
zatruci w wyniku mieszania się ras i spożywania mięsa. Hitler wierzył, że długość życia ludzi
uległa skróceniu wskutek sterylizacji żywności podczas gotowania, powodując
Kulturkrankheiten (choroby cywilizacyjne), w tym także raka. Był przekonany, że ludzie
zaczęli spożywać mięso, kiedy nastała epoka lodowcowa. W jego mniemaniu wspieranie
spożywania surowych owoców i jarzyn zdoła ten proces odwrócić. Bojąc się zachorowania na
raka, Hitler był przekonany, że pewne niebezpieczeństwo wiąże się z występowaniem w
urzędzie kanclerskim „ziemskich promieni”, Erdstrahlen, i polecił lekarzowi, nazwiskiem
Gustav Freiherr sprawdzenie „emanacji” za pomocą różdżki.
Wśród tego bagażu przesądów i niewydarzonych idei, którym hołdował w ciągu
całego życia, była wiara w astrologię. Nawet w ostatnich dniach istnienia Rzeszy, na początku
kwietnia 1945 roku, był skłonny wierzyć w cały szereg astrologicznych nonsensów,
mówiących o sprzyjających okolicznościach zawartych w jego horoskopie, który mu wręczył
minister propagandy Goebbels. Dowiedziawszy się o śmierci Roosevelta w dniu 12 kwietnia,
Hitler nie posiadał się z radości. „Oto mamy przed sobą wielki cud, który zawsze
przepowiadałem - powiedział kolegom. - Kto teraz? Wojna nie jest przegrana. Czytajcie!
Roosevelt nie żyje”.17
W swej wizji tysiącletniej Rzeszy jako siłę napędową państwa narodowego uznał
wolę, która miała pierwszeństwo przed nauką; nauka w szkołach, oświadczył, była powodem
rozpadu i chaosu w Republice Weimarskiej. Pisząc na temat polityki edukacyjnej w Mein
Kampf™ wymieniał wykształcenie naukowe i techniczne jako przyczynę „plagi naszego
tchórzliwego braku woli”. Ale jego wiedza na temat tego, czym jest nauka i czym zajmują się
naukowcy, była ograniczona i uboga. Właściwie nie rozumiał, że twierdzenia naukowe, w
przeciwieństwie do twierdzeń metafizycznych, mają charakter tymczasowy, że badania
naukowe nie powinny być skrępowane koniecznością nauczania, jednak miał słabe pojęcie o
naturze metody eksperymentalnej i empirycznej i skłaniał się ku utożsamianiu nauki z samym
gromadzeniem faktów, nie zdając sobie sprawy z tego, w jaki sposób fakty te ustalono.
Pisał, że kiedy znajdzie się u władzy, zmieni program nauczania: „Kształcenie szkolne
w dziedzinie nauki, które dziś jest od początku do końca prowadzone przez państwo, może po
dokonaniu jedynie niewielkich zmian zostać przejęte przez państwo narodowe”.19 Państwo
narodowe, podkreślał, „będzie musiało ograniczyć ogólne wykształcenie naukowe do formy
skróconej, obejmującej podstawy”. Był przekonany, że Niemcy przeżywają „epokę
materializmu”, co oznacza, że „nasze wykształcenie naukowe zwraca się coraz bardziej w
stronę przedmiotów praktycznych, innymi słowy, matematyki, fizyki, chemii itp.”. Ostrzegał,
że takie zainteresowania są „niebezpieczne”, ponieważ pociągają za sobą zaniedbywanie
wykształcenia „ideowego” i wyrzeczenie się „sił, które są wciąż ważniejsze dla przetrwania
narodu niż wszelkie techniczne umiejętności”.20
Tak czy inaczej, chociaż podczas wojny zmienił swoje poglądy na innowacje
techniczne, w latach dwudziestych wierzył, że najlepszym źródłem obrony ojczyzny „nie jest
broń, ale jej obywatele [...] żywa ściana mężczyzn i kobiet, których wypełnia wielka miłość
[...] i fanatyczny narodowy entuzjazm”. Oto właściwa rola „wykształcenia naukowego”:
Nauka [...] musi być przez państwo narodowe traktowana jako instrument wspierania
dumy narodowej. Nie tylko historię świata, ale całą historię kultury należy nauczać pod tym
właśnie kątem. Wynalazca powinien być wielki nie tylko jako wynalazca, ale powinien
wydawać się jeszcze większy jako towarzysz.21
Uwagi te nie były jedynie czystym pustosłowiem, powtarzały bowiem dokładnie
słowa manifestu z Fuldy, podpisanego przez dziewięćdziesięciu trzech niemieckich
intelektualistów i naukowców, którzy na początku Pierwszej Wojny Światowej wspólnie
oświadczyli, że nauka powinna działać w służbie państwa narodowego. Sygnatariusze tego
dokumentu wyrażali ten pogląd, w czasie gdy fizycy w Anglii, Francji, Niemczech i Danii
także rozważali wiele opinii na temat swych ukochanych dyscyplin naukowych, mając
wątpliwości co do tego, czy w czasie wojny nauka rzeczywiście powinna mieć charakter
międzynarodowy. Hitler, który twierdził, że podczas Pierwszej Wojny Światowej nosił
Schopenhauera w kieszeni szynela po to, by później wyrzec się go na rzecz „geniusza
Nietzschego”22, proponował wysoce nacjonalistyczny zarys nauki, ale nie on jeden nie
dostrzegał, że nowa fizyka musi się opierać na pluralizmie i międzynarodowej współpracy.
Jednak wydaje się, że Hitler nie posunął się wiele dalej niż poza skróconą wersję
siedemnastowiecznej astronomii i zniekształconych elementów darwinizmu.
Siedząc przy herbacie i ciastkach podczas długich wieczorów spędzanych w kwaterze
głównej w czasie wojny, Hitler często zajmował się niezwykłym znaczeniem dwóch
wynalazków: mikroskopu i teleskopu. Lubił powtarzać, że jego darem dla narodu będzie
budowa obserwatoriów, umieszczonych podobnie jak biblioteki miejskie w miastach
Wielkich Niemiec. W ten sposób pokona, jak mówił, „świat zabobonów”.23 Wśród jego
zainteresowań astronomicznych szczególne miejsce zajmowała dziwaczna teoria teozoficzna,
znana jako „kosmogonia lodowa”; była to stworzona przez Hansa Hórbigera mieszanina
mitów, urojeń i pseudonaukowych bredni. Według tej teorii, entuzjastycznie popieranej przez
przywódcę SS Heinricha Himmlera, wszechświat powstał w wyniku oddziaływania lodu z
pierwotnym słońcem, które jakoby było 30 milionów razy większe od naszego dzisiejszego
słońca. Hitler zlecił architektowi prof. H. Gieselerowi zaprojektowanie planetarium i
obserwatorium w Linzu, mieście swego dzieciństwa, obejmującego galerię, w której
Hórbinger znajdzie się obok Kopernika, Galileusza, Newtona i Keplera.24 Jak na ironię
słynna „Wieża Einsteina”, spektakularne futurystyczne obserwatorium zbudowane przez
astronoma Irwina Finlaya Freundlicha i architekta Ericha Mendelsohna w Poczdamie w celu
badania konsekwencji teorii względności Einsteina, za czasów Hitlera przestało prowadzić
poważne badania w dziedzinie astrofizyki. Freundlich został usunięty ze stanowiska dyrektora
za odmowę nazistowskiego salutowania wewnątrz budynku. Nowy dyrektor, nazista Hans
Ludendorff, usunął nazwisko Einsteina i nadał placówce nazwę: Instytut Fizyki Słońca.
Badania oparte na Einsteinowskiej teorii względności zostały przerwane, a obserwatorium
zostało w czasie wojny ośrodkiem naukowym pracującym dla wojska: badano tam związek
turbulencji atmosfery słonecznej z zakłóceniami sygnałów radiowych.25
Decyzją podjętą wkrótce po dojściu Hitlera do władzy było zwolnienie Żydów ze
stanowisk zajmowanych w służbie cywilnej. Ponieważ większość naukowców należała w
Niemczech do służby cywilnej, oznaczało to utratę setek wybitnych fizyków, chemików,
biologów i matematyków. Wybitny fizyk Max Planck udał się do Hitlera, aby przedstawić
argumenty za pozostawieniem czołowych niemieckich fizyków pochodzenia żydowskiego
mimo ich niearyjskiego pochodzenia. Planck miał w szczególności na myśli Fritza Habera,
Żyda, patriotę, dziekana niemieckiej społeczności naukowej i dyrektora sławnego na cały
świat Instytutu Cesarza Wilhelma w Berlinie. Haber był odkrywcą procesu chemicznego
polegającego na wiązaniu azotu z powietrza, co zapewniło objętym blokadą Niemcom
podczas Pierwszej Wojny Światowej praktycznie nieograniczony dostęp do tanich nawozów
sztucznych i materiałów wybuchowych. Gdyby nie Haber, który przez wzgląd na panujące
uprzedzenia na początku lat dwudziestych u przeszedł na chrześcijaństwo, Niemcy nie
mogłyby prowadzić wojny dłużej niż rok. Hitler doskonale zdawał sobie sprawę z epokowego
znaczenia Habera dla powstania niemieckich fortun w przemyśle i wojsku, ale nie pozwolił,
aby ta świadomość wywarła jakikolwiek wpływ na jego uprzedzenia. Jego znana odpowiedź
na prośby Plancka brzmiała następująco: „Jeżeli nauka nie może się obejść bez Żydów,
będziemy musieli się przez kilka lat obchodzić bez nauki”. W rezultacie w połowie lat
trzydziestych część najlepszych naukowców na świecie wyjechała z Niemiec i Austrii do
Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, co miało ogromne konsekwencje dla obu stron
przyszłego konfliktu. Rasistowskie pojęcia leżące u podstaw tych decyzji miały także
konsekwencje dla wyniku wojny z Rosją. Hitler zaślepiony uprzedzeniami rasowymi był
przekonany, że Rosjanie nie będą w stanie prowadzić wojny technologicznej na miarę
dwudziestego wieku.
Uważał, że pewne rasy, takie jak Rosjanie, nie są zdolne do żadnych osiągnięć:
„Rosjanie nigdy niczego nie wynaleźli - mawiał. - Dajcie im najdoskonalsze celowniki
bombowe. Mogą je skopiować, ale nie wynaleźć”.26 W jego mniemaniu nie byli też zdolni do
systematycznego myślenia, pracy i organizacji. Wkrótce po inwazji na Związek Sowiecki,
latem 1941 roku, podczas kolacji wyraził następującą opinię: „Rosjanin nigdy nie zabierze się
do pracy, chyba że pod wpływem zewnętrznego przymusu, bo nie jest w stanie się
zmobilizować. -1 dodał: - Ajeśli mimo wszystko zdoła się przemóc, to stanie się tak dzięki
odrobinie aryjskiej krwi w jego żyłach”.27 Jeśli zniszczymy ich fabryki, powiedział,
„Rosjanie nie zdołają ich odbudować i uruchomić”. Z drugiej strony Japończycy są w stanie
„udoskonalić coś już istniejącego, zapożyczając skąd się da”. Wrzucając do jednego worka
Rosjan, Chińczyków i Japończyków, oznajmił: „Ci ludzie stoją od nas niżej [...] na przykład
w dziedzinie chemii udowodniono, że wszystko, co mają, pochodzi od nas”.
Kiedy Hitler znalazł się u szczytu kariery, stworzył swoistą „filozofię”, w której
zepchnął na margines naukę, prawa przyrody oraz kwestie rasowe i religijne. Podczas swych
wieczornych monologów w kwaterze głównej rozwodził się nad nauką i jej związkiem z
polityką i religią. Uważał, że „postęp nauki sprowadził liberalizm na manowce, głosząc, że
człowiek jest panem przyrody”. Popierał holistyczne, intuicyjne poznawanie „praw natury”,
ale nauka, dowodził, nie jest w stanie odpowiedzieć na pytania ostateczne: „a dlaczego
obowiązują takie, a nie inne prawa, nigdy nie będziemy wiedzieli”. A mimo to na tego typu
pytania - podsumował, ignorując logikę wywodu - religia także nie daje odpowiedzi.
Religia, wróg nauki, jest skazana na przegraną. „Najlepiej pozwolić, aby
chrześcijaństwo zmarło śmiercią naturalną” - powiedział do Himmlera jeszcze na początku
wojny.
Dogmaty chrześcijaństwa ulegają erozji w zderzeniu z postępami nauki. Religia
będzie musiała iść na coraz dalsze ustępstwa. Mity stopniowo rozpadają się w nicość.
Pozostaje dowieść, że w naturze nie istnieje granica między materią organiczną i
nieorganiczną. Kiedy zrozumiemy, jak rozszerzał się wszechświat, kiedy większość ludzi
zrozumie, że gwiazdy to nie źródła światła, lecz całe światy, być może zamieszkane jak nasz
własny, wtedy doktryna chrześcijańska zostanie uznana za absurdalną.28
Ciskając takie gromy, przedstawił słuchaczom oszołamiające panaceum. „Naukę
można porównać do drabiny - mawiał. - Z kolejnych szczebli roztacza się coraz rozleglejszy
widok. Jednak nauka nie twierdzi, że zna istotę rzeczy”.29 Uchwycił się niezdolności nauki
do odpowiedzi na pytania o charakterze metafizycznym, ale nauka dostarczała czegoś
bardziej wartościowego: możliwości spojrzenia na to, co bardzo małe, i na to, co bardzo
wielkie. „Nauka nauczyła nas - oświadczył - że otacza nas nie tylko nieskończenie wielkie,
lecz także nieskończenie małe: makrokosmos i mikrokosmos”.30
Natomiast Churchill i Roosevelt, a później Truman, choć nie posiadali naukowego
przygotowania, żywili głęboki szacunek dla ekspertów. Słuchali ich rad, uczyli się, niekiedy z
dużym wysiłkiem, zasięgali opinii komisji, w których zasiadali specjaliści. Stalin, nastawiony
przychylnie do poglądów Lamarcka na dziedziczenie cech nabytych, popierał fałszywą naukę
Trofima Łysenki, ale najwyraźniej wykazywał zdrowy rozsądek, wybierając solidne projekty
techniczne, którym Armia Czerwona zawdzięczała zwycięskie czołgi T4; po wojnie jego
naukowcy dotrzymywali kroku Amerykanom w pogoni za skonstruowaniem bomby
wodorowej.
Pominąwszy wyjątkowe zaćmienie na początku wojny na Pacyfiku, kiedy to
Roosevelt zamierzał wypuścić tysiące nietoperzy nad
Tokio w przekonaniu, że przerażą Japończyków (nietoperze zdechły podczas
transportu), prezydent USA był otwarty na liczne sugestie ze strony komisji zajmujących się
kwestiami naukowymi. Mieli do niego także dostęp niedawno przybyli naukowcy tacy jak
Albert Einstein i Leo Szilard, fizyk urodzony na Węgrzech. Churchill, który jako Pierwszy
Lord Admiralicji wydał ogromne sumy pieniędzy w początkowych miesiącach Drugiej
Wojny Światowej na bezużyteczne mechaniczne koparki okopów mające przecinać znaną z
czasów Pierwszej Wojny Światowej ziemię niczyją, był wszakże zafascynowany nauką i
technologią i zadawał ekspertom dociekliwe pytania. Jednym z jego najbliższych przyjaciół w
latach trzydziestych i podczas wojny był fizyk prof. Frederick Lindemann.
Jednak Hitler przedstawiał siebie jako wodza, który pojął wszystko, co należało
wiedzieć na temat znaczenia wynalazczości i technologii. Miał trudności z wypełnieniem luki
między swymi aktami woli i wykonalnością decyzji, jakie musiał podejmować. „Jest rzeczą
ważną - powiedział do grupy współbiesiadników podczas obiadu na początku 1942 roku - aby
posiadać przewagę techniczną w każdej decydującej sytuacji. Wiem to dobrze, mam fioła na
punkcie technologii. Musimy stanąć naprzeciw wroga, dysponując nowymi elementami, które
go zaskoczą, tak aby nieustannie zachować inicjatywę”.31 Jak oświadczył, wojna z aliantami
ma charakter „technologiczny”. Mówił tak, jakby nowinki techniczne pojawiały się nie
wiadomo skąd za sprawą czarów; był w stanie wykorzystać cudowne wynalazki, stosując
logikę nie do obalenia. „Dziesięć tysięcy bomb zrzuconych na chybił trafił na miasto nie ma
takiej skuteczności jak jedna bomba, która precyzyjnie trafia w elektrownię lub stację
wodociągów”. Równocześnie, jak powiedział Dornbergerowi, dyrektorowi fabryki rakiet w
Peenemünde, Niemcy muszą zbudować dziesiątki tysięcy rakiet, i to od razu, a mówił to w
chwili, gdy naukowcy mieli trudności ze skonstruowaniem choćby jednego udanego
prototypu.
Od dnia gdy Hitler został przywódcą Niemiec w styczniu 1933 roku, nic, co
powiedział czy uczynił, nie wskazywało na to, że zdawał sobie sprawę z ogromnej spuścizny
Niemiec w dziedzinie nauki i technologii, jak można je wykorzystać i jak ustalić
pierwszeństwo realizowanych programów badawczych. Nie ma żadnych dowodów, że
doceniał i rozumiał cokolwiek, jeśli chodzi o źródło i historię ich rozwoju.
2. Niemcy - mekka naukowców
W pierwszych trzech dekadach dwudziestego wieku, pomimo rujnującej wojny,
Niemcy były liderem w wielu dziedzinach nauk przyrodniczych, w matematyce i technologii.
W roku 1900 Niemcom nie udało się zostać gospodarzem wielkiej Wystawy
Międzynarodowej (został nim Paryż), co jednak nie powstrzymało niemieckich wystawców,
którzy rozlokowali się w piętnastu miejscach, od Tuileries do Wieży Eiffla, prześcigając inne
narody w rozmiarach oraz inwencji1. Miliony Niemców podróżowało do Paryża, żeby pławić
się w dumie bijącej z naukowych i technologicznych osiągnięć Ojczyzny. Na Quai des
Nations Niemcy zbudowali pawilon w formie szesnastowiecznego Rathausu z wieżą, która
górowała nad podobnymi budowlami rywali. Poza pawilonami narodowymi kraje
uczestniczące w wystawie były zachęcane do pokazania swoich osiągnięć technologicznych.
W tym wypadku Niemcy zamiast pokazywać osiągnięcia poszczególnych marek i
producentów podkreślali narodowe pochodzenie własnych zaawansowanych technologii.
A jak na owe czasy Niemcy przedstawili bardzo zaawansowane technologie:
skraplanie gazów, wytwarzanie energii elektrycznej, procesy elektrochemiczne2. Jedna z
wystaw pokazywała zasadniczą rolę pierwiastków ziem rzadkich w przemyśle związanym z
produkcją oświetlenia, co budziło wielkie zainteresowanie w pałacu elektryczności, gdzie
uwagę przykuwały opatentowane lampy Walthera Nernsta. Najważniejszy w wytwarzaniu
elementów oświetlenia był tor, pierwiastek otrzymywany w najczystszej formie w
Niemczech. Akcja promocyjna towarzysząca wystawie informowała, że cena za kilogram toru
spadła z 2 tys. marek do 50 w ciągu sześciu lat. Osoby odwiedzające wystawę nauki i
technologii na Polach Marsowych podziwiali największą i najsilniejszą na świecie prądnicę
wyprodukowaną przez niemiecką firmę Helios. Brytyjski magazyn naukowy „Naturę” pisał,
że bogaty wybór niemieckich urządzeń pomiarowych „sprawiał wielką przyjemność
zwiedzającym Anglikom, jednak porównanie z podobnym działem angielskiej ekspozycji
zdecydowanie psuło dobry nastrój”.3 Katalog przedstawiający niemieckie wyroby był sam w
sobie wielkim wydarzeniem. Był to 250-stronicowy dokument będący erupcją aroganckiej
dumy z osiągnięć niemieckiej nauki i technologii. Katalog został wydany w trzech językach:
niemieckim, angielskim i francuskim, był wypełniony kolorowymi ilustracjami,
zaprojektowany w stylu art nouveau i oprawiony w muślinową okładkę. Publikacja opisywała
historię, rozwój i zastosowanie prezentowanych obiektów. We wstępie opisano sytuację
demograficzną Niemiec wraz z informacjami o zatrudnieniu kobiet, rozwodach, grupach
etnicznych, religijnych, rasowych i emigracji. Pomiędzy rokiem 1895 a 1899 populacja
wzrosła z 52 milionów do 55 milionów osób, a w okresie pomiędzy rokiem 1816 a 1900-
podwoiła się. Niemcy były krajem młodych ludzi: 61%ludności nie miała trzydziestu lat.
Przeciętna rodzina liczyła 4,7 dzieci i tylko jedno na osiem małżeństw kończyło się
rozwodem.4
Jeśli namacalne dowody niemieckiej przewagi pokazywane na tak wielu polach nie
były dość przytłaczające, to tego samego lata można się było zapoznać w Paryżu z
niemieckim przodownictwem w dziedzinie matematyki. Organizatorzy drugiego
Międzynarodowego Kongresu Matematyków zaprosili niemieckiego matematyka Davida
Hilberta jako głównego mówcę mającego wygłosić wykład na Uniwersytecie Paryskim. W
owym czasie Hilbert był „silnym, szybko poruszającym się mężczyzną o bardzo wysokim
czole odsłaniającym łysinę z kosmykami rudawych włosów” i emanowała z niego
„uderzająca inteligencja”5. Hilbert wykorzystał wykład, aby przedstawić matematykom z
całego świata serię nierozwiązanych problemów, i nie były to wyłącznie zagadki do
rozwiązania, ale głębokie, niedokończone zagadnienia w dziedzinie matematyki. Hilbert
wyjaśniał słuchaczom, że te problemy pokazują, jak głęboka, wieloraka i szeroka jest w
dzisiejszych czasach matematyka jako nauka [...] organiczna jedność matematyki zawiera się
w samej jej naturze, ponieważ matematyka jest podstawą wszelkiej wiedzy o zjawiskach
przyrodniczych.6
Dwadzieścia lat później, pomimo strat spowodowanych straszliwą wojną, która
zniszczyła morale i bogactwo narodu, sformułowana podczas wielkiej wystawy w Paryżu
obietnica mówiąca o tym, że nadchodzące stulecie będzie należeć do Niemiec, nadal
wydawała się możliwa do zrealizowania. Do roku 1921, w ciągu dwudziestu lat od
ustanowienia Nagrody Nobla, Niemcy lub ogólniej mówiąc: osoby niemieckojęzyczne
zdobyły połowę nagród w dziedzinie nauk przyrodniczych i w medycynie. Jedną z
pierwszych osób nagrodzonych po wojnie był Albert Einstein za wyjaśnienie efektu
fotoelektrycznego. Einstein urodził się na terenie Niemiec, jednak zrezygnował z
niemieckiego obywatelstwa i był bezpaństwowcem, zanim nie otrzymał obywatelstwa
szwajcarskiego. Tym niemniej nadal wielu Niemców (oraz nieNiemców) uważało go za
jednego ze „swoich”.
Pomimo swojej powojennej reputacji pariasa pośród narodów, pomimo bojkotów i
niezapraszania na międzynarodowe konferencje i rezygnacji z subskrypcji periodyków
Niemcy nadal były uważane za mekkę nauki i technologii, a język niemiecki za niezbędny
warunek edukacji i awansu. Lista laureatów Nagrody Nobla pomiędzy rokiem 1901 a 1921
mówi o potędze niemieckiego geniuszu w pierwszych dwóch dekadach wieku. Wilhelm
Konrad Roentgen za odkrycie promieniowania (promieni Roentgena); Emil Adolf von
Behring za prace nad seroterapią; Adolf von Baeyer za prace nad barwnikami organicznymi;
Wilhelm Ostwald za prace badawcze z dziedziny statyki i kinetyki chemicznej oraz nad
zagadnieniami katalizy; Philipp Lenard za pracę nad promieniami katodowymi; Max von
Laue za odkrycie zjawiska dyfrakcji promieniowania rentgenowskiego na kryształach; Max
Planck za odkrycie kwantów energii; Fritz Haber za opracowanie metody syntezy amoniaku;
Walther Nernst za dokonania w dziedzinie termodynamiki. No a jeszcze był Einstein.
Co było takiego w Niemczech, w ich systemie szkolnictwa, ich cechach narodowych i
co sprawiło, że niepowtarzalne badania i odkrycia końca dziewiętnastego i początku
dwudziestego wieku były najwspanialsze, a przy tym zakrojone na tak szeroką skalę?
Historia barwników
Zdumiewające osiągnięcia niemieckiej nauki drugiej dekady dwudziestego wieku
opierały się na chemii i szczególnej zdolności Niemców pozwalającej wykorzystywać
potencjał nowych procesów chemicznych w fabrykach produkujących barwniki. Te
chemiczne technologie uwolniły Niemców z zależności od Imperium Brytyjskiego, skąd
czerpano wiele surowców i produktów. Z kolei ów nowy rodzaj wolności w połączeniu z
rozrastającym się przemysłem żelaza, stali i węgla umożliwił Niemcom przejście od stanu
gospodarki rolnej do ekonomicznej siły stanowiącej wyzwanie dla Francji, Wielkiej Brytanii i
Stanów Zjednoczonych. Wynikająca z tego rywalizacja dwóch wielkich, burżuazyjnych sił -
Niemiec i Wielkiej Brytanii - w pierwszej dekadzie dwudziestego wieku stanowiła znaczący
czynnik wzmagający napięcie, co doprowadziło do wybuchu I Wojny Światowej.
Fundamenty niemieckiej szczególnej umiejętności korzystania z procesów
chemicznych położono na początku dziewiętnastego wieku, a wiążą się one z nazwiskiem
Justusa von Liebiga, który w 1824 roku zbudował wspaniałe laboratorium w Giessen, będąc
zarazem nauczycielem wielkiej liczby chemików. Do dzisiaj jego nazwisko jest kojarzone ze
związkami azotu oraz z prawem nazwanym jego imieniem, zgodnie z którym ten czynnik,
którego jest najmniej, działa ograniczająco na rozwój danego organizmu. Wiedza o związkach
azotu będzie miała ogromne znaczenie, gdy zwiększy się liczebność ludności Niemiec.
Geniusz Liebiga poprzedzał wielkie odkrycie Fritza Habera z 1908 roku, które uwolniło
Niemcy od importu azotu.
W 1828 roku Friedrichowi Wöhlerowi powiodła się konwersja cyjanku amonu do
mocznika. Przed dokonaniem tego odkrycia uważano, że molekuły żywego organizmu mogą
być syntetyzowane wyłącznie przez żyjące organizmy. Chemicy odkryli, że znaleźli się na
nowej drodze wiodącej do wytwarzania substancji, które nie występująw przyrodzie. W
późniejszym czasie, w 1841 roku, studiujący w laboratorium Justusa von Liebiga August
Wilhelm von Hofmann otrzymał doktorat za obronę pracy na temat pochodnych smoły
węglowej (pozostałości po spalaniu węgla) - substancji, która okaże się niezwykle istotna w
nowym świecie przekształceń chemicznych. Hofmann odkrył, że ze smoły węglowej można
otrzymywać anilinę, którąw przeszłości uzyskiwano w procesie destylacji indygo. Zaczął się
zastanawiać nad tym, czy ze smoły węglowej nie da się uzyskać sztucznych barwników...
Cztery lata później królowa Wiktoria i książę Albrecht odwiedzili Bonn, aby uczcić
siedemdziesiątą piątą rocznicę urodzin Beethovena, i spotkali się z Hofmannem w jego
laboratorium znajdującym się w pomieszczeniach, które książę Albrecht zajmował, będąc
studentem. Królewska para była pod wielkim wrażeniem. W efekcie Hofmann został
poproszony o objęcie kierownictwa w Royal College of Chemistry w Londynie na Oxford
Street. W Londynie Hofmann zgromadził grupę niemieckich oraz angielskich chemików,
którzy pracowali nad jego projektami. Laboratorium Hofmanna było już prawie fabryką gdy
w 1856 roku siedemnastoletni William Perkin - student chemii, próbując uzyskać chininę ze
smoły węglowej, odkrył sposób wytwarzania sztucznego barwnika - koloru określanego jako
fioletoworóżowy. Ojciec Perkina dostrzegł związane z tym możliwości komercyjne i
przekonał syna do opuszczenia laboratorium pomimo próśb Hofmanna, który chciał, żeby
Perkin pozostał w jego zespole. Perkinowie osiągnęli szybki, aczkolwiek umiarkowany
sukces w stosunku do możliwości. Na ulicach i w salonach stolic europejskich zaczął
królować kolor fioletoworóżowy. Cesarzowa francuska uważała, że fioletoworóżowy pasuje
do koloru jej oczu, a królowa Wiktoria założyła na swe wesele takiegoż koloru suknię.7
W międzyczasie Hofmann opracował szereg innych sztucznych barwników, zwłaszcza
odcieni fioletu. A potem nadeszła cała tęcza wspaniałych kolorów: czerwony, niebieski,
zielony. Jednak to nie w Wielkiej Brytanii zaczęto przemysłowo wykorzystywać barwniki, ale
w Niemczech, które intensywnie inwestowały w nowe technologie wykorzystujące
osiągnięcia techniczne, przy równoczesnym zastosowaniu ścisłej polityki patentowej i
marketingowej pozwalającej na utrzymanie niemieckiego monopolu. Wielu absolwentów
chemii wyjeżdżało do Anglii, aby uzyskać praktyczne doświadczenie w przemyśle, jednak
większość z nich wracała do Niemiec, żeby stać się częścią przemysłowej potęgi
Fatherlandu.8
Sam Perkin ubolewał nad utratą tego wynalazku przez Wielką Brytanię i przez resztę
życia narzekał na brytyjską tendencję inwestowania wyłącznie w przedsięwzięcia
przynoszące szybkie zyski. Równie ważna dla Niemiec była wczesna symbioza nauki oraz
przemysłu. Już w 1853 roku książę Albert zauważył, że w porównaniu do Niemiec Wielka
Brytania wykazywała „arogancję i pogardę w stosunku do praktycznego zastosowania nauki”.
Niemcy mogły opierać swój rozwój na badaniach prowadzonych w instytucjach
naukowych. Pod koniec dziewiętnastego stulecia istniało dwanaście Technische Hochschulen
powiązanych z technikami znanymi jako Realschulen. W przeciwieństwie do Wielkiej
Brytanii, gdzie rozwój systemu edukacji miał opóźnienia, niemiecki system szkolnictwa
znacznie wyprzedzał rozwój przemysłowy. Na uniwersytetach w Giesen, Getyndze,
Heidelbergu i Bonn rozkwitały wydziały chemii. Na przykład w Bonn chemik pochodzenia
węgierskiego August Kekule odkrył pierścień benzenu dzięki objawieniu, które przyszło do
niego podobno podczas snu. Kekule miał wizję atomów węgla połączonych ze sobąjak wąż,
który połyka własny ogon. Spostrzeżenie to miało zasadnicze znaczenie dla zrozumienia
budowy związków chemicznych opartych na związkach węgla.
Wiele odkryć, technik i procesów rodziło się w niemieckich laboratoriach, z których
największym było laboratorium chemii organicznej firmy Bayer w Monachium. Niektóre
procesy wywodziły się bezpośrednio z technologii rozwiniętych na potrzeby produkcji
barwników. W 1860 roku F. W. Benekemu udało się zabarwić komórki roślinne i zwierzęce
barwnikiem anilinowym. W kolejnej dekadzie Paul Ehrlich z Frankfurtu zauważył, że
barwienie za pomocą smoły węglowej może uwydatniać części komórek. Na przykład zieleń
metylowa sprawia, że jądro komórki jest zielone, podczas gdy cytoplazma jest zabarwiona na
czerwono. Proces barwienia zrewolucjonizował biologię i okazał się początkiem biochemii.
Kuzyn Ehrlicha Carl Weigert wykazał, że fiolet metylowy uwidacznia pewne bakterie, nad
którymi Robert Koch prowadził badania w Berlinie, w tym pałeczki wąglika i prątki gruźlicy.
W tym samym czasie Carl Zeiss w Jenie otworzył zakład optyczny, przyspieszając odkrycia
na polu biologii komórkowej, anatomii, histologii, embriologii i patologii dzięki zastosowaniu
ulepszonej wersji mikroskopu. Typowa dla mariażu instrumentów optycznych z biochemią
była praca Hermanna von Helmholtza, fizjologa, który jako pierwszy zmierzył szybkość
przenoszenia impulsu nerwowego u żab (20 metrów na sekundę), a za pomocą
nowegooftalmoskopu odkrył nerw wzrokowy u żywego człowieka. Pod koniec
dziewiętnastego wieku przemysł optyczny Niemiec pod przewodnictwem firm Zeissa i Leitza
nie miał sobie równych w świecie. Dla studentów niemieckich było oczywiste, że mogą
dysponować mikroskopem, a zwiększająca się produkcja niemieckich przyrządów sprawiała,
że były one znacznie tańsze od produktów konkurencji.
Niemiecki system szkolnictwa wyższego wraz z Technische Hochschulen coraz
bardziej zacieśniał więzi pomiędzy przemysłem a uniwersytetami.9 W całym dziewiętnastym
wieku powyższe związki były wzmacniane na trzy sposoby: osobistymi relacjami pomiędzy
chemikami przemysłowymi i ich kolegami na uniwersytetach, wymianą wyników badań
opartą na kontaktach osobistych oraz przepływem wyszkolonych chemików z uczelni do
przemysłu. W pierwszej dekadzie wieku nieformalne umowy pomiędzy badaczami i
pojedynczymi firmami zostały zastąpione relacjami grupowymi pomiędzy laboratoriami w
obszarze całej grupy zawodowej. Rozkwitały wysoko opłacane centra badawcze, a studenci
kończący naukę byli zachęcani do odwiedzania wielu uniwersytetów, kursów, laboratoriów
przemysłowych i uczestniczenia w programach badawczych, podobnie jak odbywało się to od
lat.
Mechanistyczne, matematyczne i empiryczne badania niemieckie najwyraźniej
odrzucały jakiekolwiek skojarzenia pomiędzy naukami przyrodniczymi a filozofią zawężając
zakres naukowych poszukiwań. Justusa von Liebiga uważa się za twórcę redukcjonistycznego
systemu w badaniach prowadzonych w obszarze biologii, gdzie mechanistyczne podejście
polegało na pieczołowitym badaniu najmniejszych cząsteczek w celu zrozumienia działania
całości. Jego sposób badania żywych organizmów zachęcał do czystego materializmu
naukowego, odrzucającego metafizyczne kaprysy Naturphilosophie.10 Brygady studentów
wyszkolonych przez Liebiga zasilały społeczności nauczycielskie i badawcze, powodując, że
przyszłe pokolenia niemieckich studentów odrzucały witalizm i spekulacje na temat celu i
znaczenia żywych istot oraz koncentrowały się na czysto fizykochemicznych elementach
procesów biologicznych. Ducha redukcjonizmu przedstawił Tomasz Mann w swojej powieści
„Doktor Faustus”.
Niemiecka inwencja w dziedzinie nauk biomedycznych i farmaceutycznych zdawała
się nie mieć żadnych ograniczeń, dzięki czemustworzono podstawy globalnego przemysłu
farmaceutycznego: w roku 1890 w wielkiej fabryce Bayera wynaleziono aspirynę, co
zmieniło podejście do bólu i gorączki, a w Hoechst nad Menem odkryto nowokainę, dzięki
czemu najsroższe tortury dentystyczne przeszły do historii. Ehrlich zyskał międzynarodową
sławę, później Nagrodę Nobla za salversan - syntetyczny produkt farmaceutyczny stosowany
w leczeniu syfilisu. W latach 1870-1900 koszt syntetycznych barwników produkowanych w
Niemczech obniżył się z 60 marek za kilogram do 1 marki za kilogram. W latach
poprzedzających Pierwszą Wojnę Światową niemieckie produkty zalewały światowe rynki:
mydła, detergenty, farby, tusze drukarskie, szkliwa, barwniki laboratoryjne, farmaceutyki,
składniki chemiczne potrzebne do przetwarzania żelaza i stali, materiały fotograficzne,
materiały wybuchowe, a przede wszystkim nawozy. W tym samym czasie ilość
produkowanego żelaza i stali w Niemczech przewyższyła produkcję Wielkiej Brytanii i
ustępowała jedynie Stanom Zjednoczonym.
3. Fritz Haber
Fritz Haber, człowiek, który miał się stać jednym z największych chemików początku
dwudziestego wieku, był wytworem niemieckiego systemu, jednym z naukowców, którzy
wiek dwudziesty uczynili „Wiekiem Niemiec”.1 Historia Fritza Habera ucieleśnia w
wyjątkowo trafny sposób Janusowe oblicze naukowej potęgi władania dobrem i złem,
kierowania potencjałem nauki pozwalającym działać na rzecz pokoju, jak również na rzecz
przemocy i okropności za pomocą prostego wzoru lub zestawu równań.2 Odkrycie, z którym
wiąże się jego nazwisko oraz nazwisko Carla Boscha, było procesem, który w efekcie
przyniósł światu wielkie ilości tanich, sztucznych nawozów azotowych, dzięki czemu
światowa populacja w roku 2000 osiągnęła liczbę 6 miliardów ludzi zamiast 3,6 miliarda
osób, które mogłyby się wyżywić, gdyby nie to odkrycie. Z tego samego powodu Niemcy
mogły produkować materiały wybuchowe w warunkach blokady gospodarczej, przez co
okropna wojna w okopach z lat 1914-18 mogła trwać tak długo. Odkrycie Habera było
doniosłym przykładem tego, że nauka została oddzielona od wartości, stała się neutralna,
apolityczna: naukowcy odkrywali prawa natury i znajdowali ich zastosowanie. Wynikające z
tych zastosowań dobro i zło obciążało sumienia innych. Jednak w wypadku Habera mamy do
czynienia z sytuacją gdy naukowiec sam proponuje wykorzystanie odkrycia w celach
wojennych. Nie tylko zainicjował on technologiczne przedsięwzięcia prowadzące do
zastosowania trujących gazów jako broni, która według niektórych szacunków była przyczyną
śmierci 1,3 miliona żołnierzy, ale z entuzjazmem poprowadził pierwsze ataki na froncie.
Fritz Haber urodził się w rodzinie, która zawdzięczała swój dobrobyt sukcesom
związanym z produkcją sztucznych barwników. Jego ojciec Siegfried Haber był bogatym
żydowskim biznesmenem z Wrocławia, który zajmował się sprzedażą technologii i
produktów chemicznych. Fritz ukończył jedno z wrocławskich gimnazjów, wykorzystując
pełen zakres edukacji typowej dla tamtych czasów, włączając w to literaturę i języki
klasyczne. Choć niemiecki poziom nauczania matematyki i nauk przyrodniczych nie miał
sobie równych w świecie, to jednak twórcy programów nauczania kładli nacisk na
zrównoważoną edukację. W szkole Fritz rozwinął w sobie miłość do poezji.
Choć ojciec Fritza bardzo chciał, by jego syn objął miejsce w biznesie z odczynnikami
chemicznymi, to jednak zachęcał syna do postawienia pierwszych kroków w karierze
naukowej związanej z naukami przyrodniczymi. Haber studiował chemię na uniwersytecie w
Berlinie pod kierownictwem Augusta Wilhelma von Hoffmanna, byłego przełożonego
Williama Perkina w laboratoriach chemicznych na Oxford Street w Londynie. Później Haber
udał się do Heidelbergu i pracował pod kierownictwem Roberta Wilhelma Bunsena, jednego
z wielkich pionierów spektroskopii.
Po odbyciu służby wojskowej Haber spędził krótki czas, pracując u swojego ojca,
gdzie doprowadził do sporych strat w wyniku przeprowadzenia transakcji spowodowanych
wrodzoną impulsywnością. Haber krótko gościł jeszcze na uniwersytetach w Zurychu i w
Jenie, by w końcu osiąść w Technische Hohschule w Karlsruhe, gdzie spędził siedemnaście
lat, publikując około pięćdziesięciu prac
0szerokim zakresie tematycznym, obejmującym chemię organiczną
1nieorganiczną, chemię spalania, elektrochemię i mechanikę.
W 1892 roku Haber przeszedł z judaizmu na luteranizm i porzucił drugie imię Jakub,
aby uniknąć skojarzeń, które mogłyby przeszkodzić mu w dalszej karierze, i to nie tylko
naukowej, na terenie Niemiec. Jego fotografia jest swego rodzaju karykaturą. Na zdjęciu
wygląda jak Prusak - ubrany w mundur, siedzi bokiem do obiektywu: kanciasta ogolona
głowa, głęboka blizna biegnąca od wargi do szczęki (najprawdopodobniej pamiątka po
pojedynku)3, binokle, wysunięty podbródek - Übermensch, jego zwolennicy powiadali o nim
„superman”. Jednak ciemne, inteligentne oczy oraz szerokie, zmysłowe usta wskazywały na
charakter pełen pasji i marzeń. Wydaje się wcieleniem niemieckiej skuteczności, energii i
wiedzy; potrafił przy tym zawierać przyjaźnie,miał słabość do kobiet (pierwsza żona
popełniła samobójstwo, a druga się z nim rozwiodła) oraz naturę poety.
W 1901 roku poślubił Klarę Immerwahr, dziewczynę z rodzinnego Wrocławia. Klara
była chemiczką i pierwszą kobietą z doktoratem na Uniwersytecie Wrocławskim. Ona
również przeszła z judaizmu na protestantyzm, aby nie mieć trudności z rozwojem kariery
naukowej. Miała nadzieję, że będzie dzielić intelektualne życie ze swoim błyskotliwym
mężem, jednak wkrótce odkryła, że jego pracoholizm nie pozostawiał zbyt wiele czasu na
konwersacje i współpracę. W 1902 roku, rok po ślubie i wkrótce po narodzinach ich syna
Hermanna, Haber wyjechał w czteromiesięczną podróż po Stanach Zjednoczonych, aby
poznać tamtejszy system edukacji naukowej i technicznej. Po powrocie objeżdżał Niemcy z
wykładami, dzieląc się tym, co zobaczył. W 1909 Klara pisała do swojego przyjaciela
Richarda Abegga, skarżąc się na zachowanie Habera:
Zawsze uważałam, że warto żyć tylko wtedy, kiedy korzysta się ze wszystkich swoich
możliwości i próbuje wszystkiego, co życie ma do zaoferowania. To między innymi z tego
powodu zdecydowałam się wówczas wyjść za mąż [...]. Bardzo krótko mi to służyło [...]
głównym powodem był despotyczny sposób bycia Fritza każący mu grać pierwsze skrzypce
w naszym domu i małżeństwie, przez co mniej bezwzględna i mniej asertywna osobowość
została po prostu zniszczona.4
Zdaniem kolegów Klara została Hausmutterchen (kurą domową) i nigdy nie
zdejmowała swojego fartucha. W miarę jak Klara malała, Fritz rósł w siłę.
Niemiecki entuzjazm dla nauki i technologii pierwszej dekady dwudziestego wieku
przełożył się na kluczowe pruskie decyzje zachęcające do podejmowania projektów
naukowych nie ograniczających się do celów czysto naukowych czy obowiązków związanych
z edukacją. Niemcy kwitły dzięki zastosowaniu nauki i technologii bezpośrednio w
przemyśle: nie utraciły perspektywy czysto badawczego podejścia, nie miały jednak
niezależnego od przemysłu odpowiednika w rodzaju Instytutu Pasteura w Paryżu albo takich
amerykańskich fundacji jak Rockefeller Medical Institute czy Carnegie and Cold Spring
Harbor. Pod koniec dziewiętnastego wieku pruski minister odpowiedzialny za szkolnictwo
wyższe Friedrich AlthofT w odpowiedzi na konkurencję ze strony Ameryki doszedł do
przekonania, że Niemcy powinni wziąć pod uwagę fakt, że obowiązek nauczania może
hamować badania oraz że nie wszyscy naukowcy są dobrymi nauczycielami.
W rezultacie cesarz niemiecki objął w roku 1910 patronat nad towarzystwem
naukowym oraz związaną z nim grupą specjalistów, które wspólnie przybrały nazwę
Towarzystwa Cesarza Wilhelma wraz z podlegającymi mu instytutami (po Drugiej Wojnie
Światowej przemianowanym na Instytut Maxa Plancka). Instytuty, na które składały się biura,
laboratoria i kwatery mieszkalne, usytuowano na południowozachodnich przedmieściach
Berlina w nadziei, że któregoś dnia cała dzielnica może zostać „Niemieckim Oxfordem”. W
1908 roku zakupiono w Dahlem, zwanym czasem berlińskim Hampstead, około
pięćdziesięciu hektarów ziemi w celu wybudowania sześciu budynków instytutu. Dzielnica
położona w pobliżu jezior i lasów Wannsee i Poczdamu pewnego dnia miała się wyróżniać
imponującymi willami zbudowanymi przez znanych niemieckich architektów: Petera
Behrensa, Hermanna Muthesiusa i Waltera Gropiusa. W 1895 roku w Dahlem żyło tylko 153
mieszkańców, ale w 1914 ich liczba zwiększyła się do 5500. Najpierw powstały instytuty
chemii, chemii fizycznej i biologii5.
Duch Towarzystwa Cesarza Wilhelma i jego instytutów został wspaniale
przedstawiony w eseju z roku 1909, napisanym przez Adolfa von Harnacka i opisującym stan
niemieckiej nauki. Pomimo wyraźnego szacunku dla badań prowadzonych na terenie Niemiec
Harnack wyrażał wiele obaw co do przyszłości niemieckiej nauki6. Odnosił się do ideału
przypisywanego Wilhelmowi von Humboldtowi o jedności badań naukowych i edukacji.
Mówił także o niezależnych instytutach zakładanych nie tylko przez państwo, ale i przez
prywatnych filantropów. Podkreślał jednocześnie, że wielkość Niemiec opiera się na dwóch
kluczowych filarach: Wehrkraft und Wissenschaft - potędze militarnej oraz nauce rozumianej
jako wiedza w jej najszerszym ujęciu.
Poszczególne instytuty były kształtowane przez wybitnych naukowców oraz przez
poglądy przemysłowców. Jednym z najhojniejszych donatorów Towarzystwa był Leopold
Koppel, żydowski bankier, który ofiarowując 700 tys. marek, ufundował Instytut Chemii
Fizycznej im. Cesarza Wilhelma, pod warunkiem że jego kierownikiem będzie Fritz Haber.
Haber zgodził się, a wkrótce potem dołączyli do niegoMax Planck, Walther Nernst i Albert
Einstein z sąsiednich instytutów (budynki ICW w większości przetrwały wojnę i zostały
później wykorzystane przez Wolny Uniwersytet Berliński). Haber, przygotowując się w
towarzystwie swojego kolegi Richarda Willstattera do ewentualnej wizyty cesarza, ćwiczył
cofanie się połączone z pokłonem i w trakcie jednej z prób stłukł wazę swojego gospodarza.7
Jako szef instytutu Haber wykorzystał swoją stanowczość, aby znaleźć rozwiązanie
zagadnienia, które od dawna stanowiło problem w dziedzinie chemii. Pod koniec
osiemnastego wieku odkryto, że amoniak, zasadniczy składnik nawozów i materiałów
wybuchowych, składa się z jednego atomu azotu i trzech atomów wodoru. Od tego czasu
chemicy bezskutecznie starali się zsyntetyzować amoniak z tych dwóch powszechnie
występujących gazów. Problem był rzeczywiście nie byle jaki pod względem technicznym,
gdyż aby doprowadzić do syntezy, potrzeba było uzyskać ciśnienie 200 atmosfer w
temperaturze 200 stopni. Kiedy Haberowi i jego angielskiemu asystentowi Robertowi Le
Rossignolowi udało się to po raz pierwszy osiągnąć w trudnych warunkach laboratoryjnych,
cały proces po długim czasie prowadził do powstania jedynie niewielkich ilości amoniaku, co
wykluczało nadzieje na zastosowania przemysłowe. Haber doszedł do wniosku, że trzeba
znaleźć katalizator, który przyspieszyłby reakcję. Po wypróbowaniu niezliczonej liczby metali
Haber odkrył, że pożądany efekt daje tylko proszek rzadkiego metalu o nazwie osm
(światowe zasoby tego metalu wynosiły wówczas jedynie 110 kilogramów). 2 lipca 1909 roku
- w dniu, który powinien przejść do historii chemii - Haber w obecności dwóch dyrektorów
technicznych największych niemieckich koncernów chemicznych Badische Anilin - und
SodaFabrik (BASF) zademonstrował produkcję amoniaku w tempie 70 kropli na minutę.
Podczas demonstracji pękł sworzeń jednego z urządzeń ciśnieniowych, opóźniając cały pokaz
o kilka godzin. Dwadzieścia lat później jeden z uczniów Habera wspominał napięcie
związane z tym wydarzeniem: Tucke des Objeckts - „złośliwość rzeczy martwych”.8 Firma
BASF naciskała na swych dyrektorów Carla Boscha i Alywina Mittascha, żeby usprawnili i
wprowadzili ten proces w życie. Chociaż firma wykupiła całe światowe zapasy osmu, zespół
z determinacją poszukiwał jeszcze szybszego i wydajniejszego katalizatora. Po 4 tys. prób
odkryto, że najlepszym katalizatorem jest mieszanina żelaza, tlenków aluminium, wapnia i
potasu. Ten przepis składu katalizatora zasadniczo nie zmienił się do dzisiaj.
Powstanie gigantycznego IG Farben
*
Rozpoczęcie produkcji i wykorzystanie sztucznego amoniaku zbiegło się w czasie z
wielką transformacją niemieckiego przemysłu chemicznego. W pierwszej dekadzie
dwudziestego wieku zyski niemieckiego przemysłu sztucznych barwników znacznie się
zmniejszyły zarówno na rynku krajowym, jak i zagranicznym. Całą gałąź przemysłu
podkopywały wojny cenowe, ograniczenia patentowe i szpiegostwo przemysłowe. Wojujące
ze sobą firmy ugrzęzły we wrogiej konkurencji i jedynym rozwiązaniem wydawało się
powstanie trustu lub kartelu. Inicjatorem był dyrektor firmy Bayer, Carl Duisberg - człowiek
o poglądach pangermańskich i rzecznik zasady kierującej (Fiihrerprinzip) na długo przed tym,
nim Adolf Hitler wykorzystał do swoich celów jej radykalne, dyktatorskie implikacje.
Duisberg żył i znakomicie prosperował w czasach cesarza, Republiki Weimarskiej oraz za
rządów Hitlera. Przez cały czas zarządzał firmą i kształtował coraz ciemniejsze i zasługujące
na potępienie fortuny IG Farben. W czasach Trzeciej Rzeszy IG Farben urosło do miana
jednej z najstraszniejszych i najbardziej skorumpowanych międzynarodowych korporacji.
Inspiracją do stworzenia kartelu złożonego z największych niemieckich firm
chemicznych był dla Duisberga przykład firm amerykańskich, które miał okazję obserwować
w trakcie wizyty w Stanach Zjednoczonych w 1903 roku. Duisberg pojechał do Stanów, aby
zbudować zakład firmy Bayer w Rensselaer w stanie Nowy York w celu ominięcia
amerykańskich ochronnych taryf celnych. Przebywając w Ameryce, studiował powstawanie
trustów - współdziałanie mające na celu przezwyciężenie konkurencji - które kwitły pomimo
antytrustowych regulacji prawnych wprowadzonych przez Shermana. Duisberg przyglądał się
uważnie organizacji i korzyściom, jakie przynosił firmom trust Standard Oil, który z
powodzeniem neutralizował wiele problemów, z jakimi borykał się przemysł chemiczny w
Niemczech. W efekcie swoich poszukiwań Duisberg doprowadził do wynegocjowania
umowy skupiającej „Wielką Szóstkę” - Bayer, BASF,Agfa, Hoechst, Casella i Kalle w
ramach Interessengemeinschaft (wspólnoty interesów) - stąd nazwa „IG” Farben. Celem było
zmniejszenie konkurencji pomiędzy członkami wspólnoty i wypracowanie modelu dzielenia
się zyskami. Oprócz tego każda z firm zachowywała niezależność, każda miała swobodę w
prowadzeniu badań i rozwijaniu innych produktów poza głównym obszarem barwników. Na
przykład Agfa specjalizowała się w materiałach fotograficznych, a Bayer i Hoechst skupiały
się na produkcji farmaceutyków.
Do jesieni 1913 roku firma BASF, która zainwestowała bardzo duże środki w metody
wiązania azotu, produkowała 5 ton syntetycznego amoniaku dziennie. Ale już w lipcu
następnego roku, tuż przed wybuchem wojny, zdolności produkcyjne zwiększono do 40 ton
dziennie. W większości amoniak był przeznaczony do produkcji nawozów sztucznych. Ze
swoim rzędem wysokich kominów zakład produkcji amoniaku w Oppau nad Renem wkrótce
stał się jednym z cudów świata, produkcja zaś rosła i wkrótce na terenie Niemiec działało
sześć fabryk wytwarzających amoniak.
Chociaż po wypowiedzeniu wojny marynarka brytyjska zablokowała niemiecki import
chilijskiej saletry, niemieckie ministerstwo wojny potrzebowało kilku miesięcy, aby
zrozumieć, jak ważny jest proces produkcji amoniaku dla niemieckiego przemysłu
zbrojeniowego, a zwłaszcza produkcji materiałów wybuchowych. W drugim tygodniu
września 1914 roku moloch Wehrmachtu został zatrzymany przez francuski kontratak i
wówczas okazało się, że Niemcom brakuje prochu strzelniczego. Do Berlina wezwano
Boscha i podpisano kontrakt włącznie z przyznaniem dodatkowych dotacji na instalacje
pozwalające przekształcać amoniak przy udziale kwasu azotowego w materiał wybuchowy.
W maju 1915 roku Bosch oświadczył, że Oppau zostało przestawione na masową produkcję
kwasu azotowego. Niemcy uwolniły się od konieczności importu z Chile, przez co blokada
Royal Navy okazała się bezcelowa. Bosch wkrótce potem przekonał rząd niemiecki do
udzielenia dotacji umożliwiających firmie BASF potężny rozwój w zakresie produkcji
azotanów, co skutkowało uruchomieniem nowych wysokociśnieniowych zakładów w
miejscowości Leuna. W międzyczasie Instytut Cesarza Wilhelma pod kierownictwem Habera
zaczął współpracować z przemysłem, wojskiem i z rządem, wyprzedzając w czasie fenomen
kompleksu przemysłowozbrojeniowegoi „Wielkiej Nauki”. Fritz Stern określił ten mariaż
„rodzajem „Projektu Manhattan”, który pojawił się przed swoim czasem”.9 Fenomen
„Wielkiej Nauki” wiąże się z potężnymi inwestycjami i finansowaniem płynącym ze strony
przemysłu, rządu i wojska, ogromnymi zakładami przemysłowymi, wielkimi zespołami
naukowców i inżynierów, co po kilku dekadach wieku zaczęło cechować naukę. Badacze
funkcjonujący w kręgu „Wielkiej Nauki” nie mieli jako jednostki dużego znaczenia, co
wiązało się z redukcją osobistej odpowiedzialności za ich wytwory.
Haber, pisząc do władz, relacjonował w 1916 roku, że produkcja chemikaliów
potrzebnych do wytwarzania nawozów i materiałów wybuchowych osiągnęła poziom 2400
ton miesięcznie, co umożliwiało kontynuację wojny.
Brytyjski projekt pancernika
Czy zatem tylko Niemcy były odpowiedzialne za stworzenie kompleksu
militarnoprzemysłowego i „Wielkiej Nauki”, które zdominują zachodnią naukę i technologię
w czasie Drugiej Wojny Światowej, a później w czasach zimnej wojny? Niemcy nie były
osamotnione w swym podejściu. Kiedy w ostatniej dekadzie dziewiętnastego stulecia
Vaterland rozrastał się, osiągając status industrialnego giganta i wielkiego europejskiego
państwa, zaburzając przy tym równowagę sił na kontynencie, w Wielkiej Brytanii można było
dostrzec napięcie, gdyż imperium brytyjskie tradycyjnie niechętnie widziało perspektywę
dominacji jednego państwa w Europie. Poza Europą siła Niemiec nie miała większego
znaczenia, przy czym imperium brytyjskie obejmowało jedną trzecią ludności świata, będąc
zarazem potęgą handlową dobrze chronioną przez okręty Royal Navy. Pod koniec
dziewiętnastego wieku królowały ciężko opancerzone okręty wojenne o napędzie parowym.
Były one uzależnione od nowych technologii, co roznieciło rywalizację angielskoniemiecką,
gdy Niemcy zaczęły aspirować do miana supermocarstwa. Zagrożenie stało się namacalne w
1898 roku, w chwili gdy Niemcy ustanowiły pierwsze prawo morskie i planowały
zwodowanie floty okrętów wojennych stacjonujących na wodach Morza Północnego, co
zagrażało morskiemu prymatowiWielkiej Brytanii, i to na jej własnych wodach
terytorialnych.10 W odpowiedzi 2 października 1905 roku Royal Navy w Portsmouth
Dockyard położyła stępkę pod pancernik „Dreadnought”, ogłaszając tym samym program
produkcji okrętów o niespotykanym wcześniej wymiarze. Admirał sir John Fischer, który
został pierwszym w Wielkiej Brytanii Lordem Admiralicji, był odpowiedzialny za
rozpoczęcie wyścigu zbrojeń, który niemal całkowicie wyczerpał zasoby Wielkiej Brytanii i
całego imperium. Ponieważ dreadnoughty miały przewagę nad wcześniej konstruowanymi
okrętami, włącznie z okrętami Royal Navy, oraz z uwagi na to, że od tamtej chwili nie liczyła
się całkowita liczba okrętów, ale liczba okrętów podobnej klasy co „Dreadnought”, rywale
Wielkiej Brytanii zostali zmuszeni do produkcji statków o tym samym standardzie. Admirał
floty sir Frederick Richards przemawiał w parlamencie: „Cała brytyjska flota nadaje się na
złom i jest technicznie zacofana, i to w chwili, gdy znajduje się w szczycie swych
możliwości, mając przewagę nie nad dwiema, ale nad wszystkimi marynarkami świata
łącznie”.11 W ciągu kolejnych piętnastu lat brytyjskie stocznie miały wybudować trzydzieści
pięć nowoczesnych pancerników i trzynaście krążowników.12 Do czasów Pierwszej Wojny
Światowej pancernik brytyjskiej Royal Navy był niewątpliwie najbardziej złożonym obiektem
na Ziemi, porównywalnym do sporego satelity wysyłanego w kosmos, a przy koszcie 7
milionów funtów z pewnością najdroższym. Ażeby osiągnąć założony cel, admiralicja złożyła
zamówienia w Royal Dockyards, a także zaprosiła do przetargów stocznie prywatne.
Wydatki konieczne na zbudowanie floty, która przewyższałaby liczbą i siłą ognia
dwie kolejne największe marynarki wojenne świata (co nazywano wówczas „standardem
dwóch sił”), w niebotyczny sposób wydrenowały narodowe zasoby, zabierając środki
potrzebne na realizację innych potrzeb, zwłaszcza z obszaru bezpłatnej edukacji. Popularny
„głos marynarki” zawsze górował nad wszelkimi innymi, a mimo to w porównaniu z
Niemcami w brytyjskiej zdolności do wykorzystywania osiągnięć naukowych i
technologicznych tkwiła słabość, nawet w odniesieniu do tak ważnego celu.13
Genialny brytyjski inżynier Arthur Pollen pracował nad problemem właściwego
ustawienia zasięgu i odchylenia celowników artyleryjskich w stosunku do poruszającego się
obiektu. W warunkach morskich na celność ognia wpływ miały oczywiście takie czynniki jak
wiatr, szybko zmieniające się odległości pomiędzy mierzącym z dział statkiem a celem, i to w
sytuacji, gdy oba obiekty kołyszą się na boki. Pollen zastosował rodzaj analogowego
komputera, który zbierał szybko zmieniające się dane i z centralnego miejsca na okręcie
przekazywał potrzebne ustawienia dział. Wielka szafka wielkości katedralnego ołtarza była
obsługiwana przez ośmiu ludzi. Skonstruowany przez Pollena prototyp urządzenia
określającego zasięg ognia był na owe czasy urządzeniem o wielkim stopniu złożoności i
zaawansowania. Jednak brak zaufania do skomplikowanej technologii oraz większa wiara w
załogę, która posiadała doświadczenie w obsłudze dział, doprowadziło do zrezygnowania z
propozycji Pollena, co miało daleko idące konsekwencje dla bitew morskich Pierwszej Wojny
Światowej.
Niemieckie wojsko nie wykazywało podobnego braku zaufania w stosunku do
cywilnych naukowców.
Wojna, nauka i niemiecki szowinizm
W chwili wybuchu Pierwszej Wojny Światowej Fritz Haber miał czterdzieści sześć lat
- był zbyt stary, żeby brać udział w służbie czynnej, nie przyjęto go również do rezerwy,
ponieważ był Żydem. Jednak pomimo tego z entuzjazmem zaangażował się wraz ze swoim
instytutem w działania na rzecz wojska. W pierwszych tygodniach wojny zajmował się
zagadnieniem zgłoszonym przez wojsko związanym z koniecznością wynalezienia
niezamarzającej substancji, która nie zawierałaby deficytowego toluenu, który był potrzebny
do produkcji TNT (trotylu). Haber szybko znalazł alternatywę w postaci ksylenu oraz innych
pochodnych ropy naftowej. W międzyczasie z uwagi na niedostatek prochu strzelniczego
niemieckie wojsko zaczęło poszukiwać alternatywnych wobec konwencjonalnych metod
środków pozwalających na przełamanie frontu zachodniego.
W owym czasie łącznikiem najwyższego dowództwa z przemysłem był major Max
Bauer, który interesował się możliwością zastosowania trującego gazu jako broni. Po
zarzuconych próbach zastosowania przeciwko Rosjanom bromu produkowanego przez
zakłady Bayera Fritz Haber zaczął propagować zalety chloru, substancji, której w fabrykach
barwników było bardzo dużo. W firmie BASF chlorprzechowywano w metalowych
cylindrach, co w przeciwieństwie do tradycyjnych pojemników szklanych było przydatne na
polu walki. Ażeby przyspieszyć produkcję chloru, Haber zainicjował współpracę pomiędzy
swoim instytutem a firmami z IG, dbając o utrzymanie tego faktu w tajemnicy. Rozwój
nowych broni niósł ze sobą rozmaite niebezpieczeństwa. Jeden z młodych chemików, Otto
Sackur, przyjaciel żony Habera z czasów wrocławskich, zginął w wybuchu w laboratorium
Instytutu. Klara usłyszała wybuch, mimo że była w domu mieszczącym się na terenie
Instytutu Cesarza Wilhelma. Inny z naukowców stracił prawą rękę. Na pogrzebie Sackura
Haber i Willstaeter gorzko płakali. Klara, która zdecydowanie sprzeciwiała się
wykorzystywaniu nauki w celach wojennych, była w bardzo złym stanie psychicznym.
Haber uważał, że niemieccy naukowcy powinni się angażować w wojnę w równym
stopniu co żołnierze frontowi. W swym entuzjastycznym szowinizmie z pewnością nie był
odosobniony w gronie naukowców, przez co Niemcy już na początku Wielkiej Wojny zyskali
reputację pariasa pośród cywilizowanych narodów. Haber przyłączył się do
dziewięćdziesięciu dwóch kolegów - akademików i naukowców, podpisując”manifest Fuldy
(nazwany tak, ponieważ zredagował go Ludwig Fulda, popularny pisarz narodowości
żydowskiej) pod tytułem: „Apel dziewięćdziesięciu trzech intelektualistów” (w języku
niemieckim znany także jako „Die Kulturwelt! EinAufruf!”- Świat kultury! Odezwa!). W tym
dokumencie Niemcy wypierają się swojej odpowiedzialności za wojnę, bronią prawa do
inwazji na Belgię, zaprzeczają popełnionym zbrodniom i upierają się przy tezie, że niemiecka
kultura i militaryzm to jedno. „Gdyby nie niemiecki militaryzm - piszą w dokumencie -
niemiecką cywilizację zniszczono by już dawno temu [...]. Niemiecka armia i niemiecki naród
to jedno”.14 4 października 1914 roku manifest został opublikowany w wielu niemieckich
gazetach i był szeroko komentowany w całym świecie; jego sygnatariuszami były czołowe
postaci niemieckiej nauki i laureaci Nagrody Nobla: Max Planck, Emil Fischer, Paul Ehrlich,
Richard Willstattter, Wilhelm Ostwald, Walther Nernst. Długoletni przyjaciel Habera Albert
Einstein odmówił podpisania manifestu. Zamiast tego Einstein podpisał kontrmanifest,
opracowany jeszcze w tym samym miesiącu przez G. F. Nicolaia, berlińskiego lekarza, który
starał się wpłynąć na intelektualistów, promując internacjonalizm i pokój jako formę
„organicznej jedności europejskiej”.
Jednakże Niemcy nie były odosobnione ani pierwsze, jeśli chodzi
0propagowanie idei nauki i szowinizmu. Zarzutu, że w nauce panował złoty wiek
uniwersalizmu, który został przez Niemcy wypaczony
1unicestwiony w pierwszym i drugim dziesięcioleciu dwudziestego wieku, nie
potwierdzają fakty. Szowinizm szerzył się w dziewiętnastym wieku, zwłaszcza we Francji i
Niemczech.15 W 1852 roku francuski minister edukacji oświadczył:
Czyż nasz język nie jest szczególnie odpowiedni, by go używać w kulturze i nauce?
Jego jasność, jego szczerość, jego żywy, a zarazem logiczny charakter, który tak szybko się
zmienia, przechodząc od myśli do uczuć - czyż nie jest przeznaczony, aby stanowić nie tylko
najbardziej naturalny instrument [naukowców] lecz także ich najcenniejszy przewodnik?’„6
Po porażce Francji w wojnie francuskopruskiej w 1870 roku rywalizacja między
Francją i Niemcami stawała się coraz bardziej zaciekła. Ludwik Pasteur zrzekł się listownie
tytułu doktora honoris causa uniwersytetu w Bonn, a dziekan Wydziału Medycznego
odpowiedział, że w świetle „obelgi, do jakiej ośmielił się Pan posunąć wobec niemieckiego
narodu w świętej osobie naszego miłościwego cesarza”, list „z wyrazami głębokiej pogardy”
zostaje zwrócony, ażeby „chronić nasze archiwa przez zanieczyszczeniem”.17
Według Francuzów niemiecki prymat w przemyśle chemicznym był jedynie znakiem
niemieckich tendencji militarystycznych i miał służyć zagrabieniu idei innych. W odpowiedzi
Hermann Kolbe, znakomity i znany z braku opanowania niemiecki chemik, dał upust
publicznej wrogości wobec Francuzów, oświadczając: „Czuję głęboką nienawiść i pogardę
wobec Francuzów, ale nigdy nie uważałem ich za tak prymitywnych, nikczemnych i
wrednych, jak teraz widzimy”.18
Oprócz obrzucania błotem Niemców na początku Pierwszej Wojny Światowej
pojawiły się nastroje, które miały się stać do końca stulecia stereotypowymi uprzedzeniami
antyteutońskimi. Francuski fizyk Pierre Duhem, idąc głównie śladem Pascala, nadał ton,
przedstawiając karykaturę niemieckiej nauki jako typową dla bezmyślnego,stów, promując
internacjonalizm i pokój jako formę „organicznej jedności europejskiej”.
Jednakże Niemcy nie były odosobnione ani pierwsze, jeśli chodzi
0propagowanie idei nauki i szowinizmu. Zarzutu, że w nauce panował złoty wiek
uniwersalizmu, który został przez Niemcy wypaczony
1unicestwiony w pierwszym i drugim dziesięcioleciu dwudziestego wieku, nie
potwierdzają fakty. Szowinizm szerzył się w dziewiętnastym wieku, zwłaszcza we Francji i
Niemczech.15 W 1852 roku francuski minister edukacji oświadczył:
Czyż nasz język nie jest szczególnie odpowiedni, by go używać w kulturze i nauce?
Jego jasność, jego szczerość, jego żywy, a zarazem logiczny charakter, który tak szybko się
zmienia, przechodząc od myśli do uczuć - czyż nie jest przeznaczony, aby stanowić nie tylko
najbardziej naturalny instrument [naukowców] lecz także ich najcenniejszy przewodnik?’„6
Po porażce Francji w wojnie francuskopruskiej w 1870 roku rywalizacja między
Francją i Niemcami stawała się coraz bardziej zaciekła. Ludwik Pasteur zrzekł się listownie
tytułu doktora honoris causa uniwersytetu w Bonn, a dziekan Wydziału Medycznego
odpowiedział, że w świetle „obelgi, do jakiej ośmielił się Pan posunąć wobec niemieckiego
narodu w świętej osobie naszego miłościwego cesarza”, list „z wyrazami głębokiej pogardy”
zostaje zwrócony, ażeby „chronić nasze archiwa przez zanieczyszczeniem”.17
Według Francuzów niemiecki prymat w przemyśle chemicznym był jedynie znakiem
niemieckich tendencji militarystycznych i miał służyć zagrabieniu idei innych. W odpowiedzi
Hermann Kolbe, znakomity i znany z braku opanowania niemiecki chemik, dał upust
publicznej wrogości wobec Francuzów, oświadczając: „Czuję głęboką nienawiść i pogardę
wobec Francuzów, ale nigdy nie uważałem ich za tak prymitywnych, nikczemnych i
wrednych, jak teraz widzimy”.18
Oprócz obrzucania błotem Niemców na początku Pierwszej Wojny Światowej
pojawiły się nastroje, które miały się stać do końca stulecia stereotypowymi uprzedzeniami
antyteutońskimi. Francuski fizyk Pierre Duhem, idąc głównie śladem Pascala, nadał ton,
przedstawiając karykaturę niemieckiej nauki jako typową dla bezmyślnego,oddanego
reżimowi Volk. Lubił porównywać umysłowości Francuzów i Niemców, zestawiając
francuski esprit de finesse z niemieckim esprit géométrique. Niemiecki styl nauczania jest
autorytarny, laboratoria przypominają fabryki oddane geometrycznemu sposobowi myślenia,
a naukowcom brak zdrowego rozsądku. „Matematyczne umysły Niemców, predestynowane
do wyprowadzania wniosków z danej zasady, są wspaniale przystosowane do wykorzystania
w przemyśle wyjątkowej mocy naszych maszyn, naszej fizyki i naszej chemii w chwili, gdy
osiągną odpowiedni stopień zaawansowania dedukcyjnego i matematycznego”. Odmawiając
niemieckiej nauce przywileju wątpliwości, Duhem potępił także Einsteina, używając
argumentów, które miały się stać dobrze znane w samych Niemczech, kiedy aryjscy fizycy
potępili fizyków teoretycznych, albo jak ich określali, „fizyków żydowskich” jako
niewiarygodnych. Duhem pisał: „Dla zwolennika zasady względności mówienie o prędkości
większej niż prędkość światła to wymawianie słów pozbawionych sensu”.19
Kiedy toczyła się Pierwsza Wojna Światowa, potępianie Niemiec i wszystkiego, co
osiągnęły, nabrało w Anglii i Francji rozpędu. Ale trzon niemieckiego środowiska
akademickiego wystosował kolejne manifesty; jeden z nich podpisało 3 tys. niemieckich
nauczycieli akademickich, a inny rektorzy dwudziestu dwóch niemieckich uniwersytetów.
Amerykański fizyk Michael Pupin tak pisał do swego kolegi, astronoma George’a Hale’a:
„Nauka to najwyższy przejaw cywilizacji. Dlatego nauka aliantów jest całkowicie odmienna
od nauki teutońskiej”. W szeregu artykułów w Le Figaro niemiecka nauka była przedstawiana
jako służalcza w stosunku do państwa, „zredukowana do źródła zysków, użyteczności dla
Niemiec, ich wyższości, ich dominacji”. Amerykańskie czasopismo Science napisało w
numerze z 1 sierpnia 1914 roku: „Niemiecki jest bez wątpienia językiem barbarzyńskim i
dopiero ostatnio zaczyna tracić swój prymitywny gotycki charakter, a [...] nauce wyjdzie
tylko na dobre, jeśli tak go będziemy traktować”.20
W Anglii chemik sir William Ramsay z University College w Londynie, laureat
Nagrody Nobla, ostro potępił niemiecką naukę, publikując w czasopiśmie Nature interesującą
uwagę o niemieckich naukowcach żydowskiego pochodzenia: „Wiele opinii [na temat
niemieckich naukowców] pochodzi od żyjących wśród nich Hebrajczyków i możemy
bezpiecznie zaufać tej rasie, która jest wciąż pełnawitalności i aktywności intelektualnej”.21
Niemniej jednak żydowscy naukowcy z entuzjazmem służyli ojczyźnie podczas Pierwszej
Wojny Światowej.
Tymczasem program badawczy Habera poświęcony broni chemicznej został
uwieńczony pierwszym zastosowaniem broni masowego rażenia, wymierzonej we
francuskich Algierczyków 22 kwietnia 1913 roku. Piętno tego czynu miało towarzyszyć
niemieckiej armii i niemieckiej nauce przez większą część dwudziestego wieku.
4. Naukowcy i gazy bojowe
Haber był już ważną postacią kiedy pojawił się w niemieckich okopach, podczas
pierwszej próby zastosowania gazów bojowych przeciw aliantom w 1915 roku.
Umundurowany akademik w binoklach, z kieszeniami wypchanymi papierami, cygarem
wciśniętym między zęby i w towarzystwie zespołu młodych ekscentrycznie ubranych
naukowców, wśród których byli przyszli laureaci Nagród Nobla, jak młody Otto Hahn z
Nadrenii, James Franek, Gustaw Hertz, Erwin Madelung i Wilhelm Westphal. To byli nowi
niemieccy wojownicy, naukowcy, którzy obliczali liczbę rannych i zabitych za pomocą
równań i wykresów i którzy zastosowali w charakterze broni gazy trujące wyprodukowane
zgodnie z wymyślonymi przez nich wzorami. Niemieckożydowski pisarz Alferd Dóblin
napisze pod koniec konfliktu: „Obecnie największe ataki na ludzkość pochodząz desek
kreślarskich i laboratoriów”.1 Broń chemiczna stworzyła nowy rodzaj współpracy pomiędzy
cywilnymi naukowcami a wojskiem. Uznano ją za cudowną broń.2
22 kwietnia o godzinie piątej po południu Haber oraz jego oddział Pionierkommando
36 okopali się na czterokilometrowym odcinku frontu naprzeciw algierskiej dywizji
francuskiej armii. Naukowcy mieli ze sobą 5730 cylindrów, z których każdy ważył 100 kg i
był wypełniony ciekłym chlorem. Kiedy padł rozkaz ataku, operatorzy po założeniu masek
ochronnych otworzyli zawory i wypuścili całą zawartość cylindrów w ciągu dziesięciu minut.
Efektowny gruby na około półtora metra dywan gęstego zielonożółtego gazu popłynął wraz z
zachodnią bryzą poprzez ziemię niczyją w stronę okopów aliantów. Żołnierze, którzy się nie
podusili, wyskoczyli z okopów i porzucili pięćdziesiąt armat. Piechota niemiecka przeszła
przez ziemię niczyją i zajęła okopy aliantów.Na początku dwudziestego wieku Fritz Haber,
profesor Uniwersytetu Berlińskiego oraz dyrektor Instytutu Chemii Fizycznej im. Cesarza
Wilhelma, w okrutny sposób złamał normy dotyczące uzbrojenia. Przekonywał, podobnie jak
inni pionierzy w dziedzinie gazów bojowych, np. brytyjski fizyk J. B. S. Haldane, który
szybko podążył za przykładem Habera, że nowa technologia posiada moc ratowania życia
dzięki uzyskaniu szybkiego zwycięstwa. Haber wierzył (a przynajmniej tak mówił), że broń
chemiczna jest „wyższą formą zabijania” - że obrażenia spowodowane zastosowaniem gazu
są lepsze niż trafienie konwencjonalnym odłamkiem.
Chlor atakuje błonę śluzową nosa, ust i gardła, powodując uduszenie i ślepotę.
Kapitan J. W. Barnet z Indian Medical Service napisał w swoim pamiętniku: „Widziałem
zagazowanych ludzi w kompletnym szoku, duszących się i próbujących nabrać powietrza”.
Po czym dodaje: „Jakże nienawidzimy tych Niemców”.3 Żołnierz służący w stacjonującej w
pobliżu dywizji kanadyjskiej przekazał następujące wrażenia pochodzące z obszaru mniej
dotkniętego:
Do nas gaz nie dotarł w maksymalnym stężeniu, ale to, czego doświadczyłem, było
całkowicie wystarczające: z oczu mi się lało i naprawdę poczułem się strasznie chory, jednak
objawy dosyć szybko minęły. W tym czasie było bardzo głośno, znajdowaliśmy się pod
ostrzałem karabinowym i artyleryjskim. Następne, co zobaczyłem, to horda Tuków
(brytyjskie przezwisko nadawane Algierczykom), która pędziła do naszych okopów.
Niektórzy z nich byli uzbrojeni, a niektórzy bez broni. Biedacy - byli kompletnie
sparaliżowani strachem.4
Brytyjski głównodowodzący sir John French przesłał tego dnia do Londynu
informację mówiącą o tym, że setki ludzi zapadło w śpiączkę i stan bliski śmierci oraz że w
ciągu godziny opuszczono pozycje, pozostawiając pięćdziesiąt armat. Zdaniem aliantów 5 tys.
ludzi straciło życie, a 10 tys. odniosło obrażenia. Liczba ofiar tego ataku z upływem lat
okazywała się coraz mniejsza i zgodnie ze źródłami niemieckimi liczba ofiar wyniosła około
jednej trzeciej w stosunku do pierwotnych szacunków.5
Użycie gazu złamało postawienia Konwencji Haskiej z 1899 i 1907 roku (podobnie
jak zatopienie dwa tygodnie później pasażerm skiego liniowca Lusitania przez niemieckiego
UBoota). Jednak pomimo dużej liczby zabitych i rannych Haber nie był zadowolony.
Zdaniem kolegów chciał wygrać wojnę w sposób „naukowy”. Domagał się, by zamiast
eksperymentu przeprowadzić zmasowany atak z jeszcze większą ilością gazu, żeby
znokautować rywali. Mówił później, że gdyby wojskowi posłuchali jego rady i zamiast
eksperymentu pod Ypres zastosowali atak w wielkiej skali, to Niemcy wygrałyby wojnę.
12 czerwca Niemcy zastosowali gaz w Galicji przeciwko Rosjanom, wykorzystując
śmiertelną mieszankę fosgenu i chloru. Fosgen jest bardzo toksyczny, o wiele bardziej od
kwasu pruskiego: jego wynalazca zmarł po jednorazowym powąchaniu go. Żołnierze mówili,
że po wypuszczeniu gazu ptaki spadały z drzew i nawet szczury umierały w swoich
podziemnych norach. Otto Hahn, który sam prowadził niemiecką piechotę przez ziemię
niczyją, opisywał, że widząc efekt ataku, czuł tak „głęboki wstyd i zakłopotanie”, że
bezskutecznie próbował reanimować rosyjskich żołnierzy.6
Jak się można było domyślać, pierwsze zastosowanie gazów bojowych spowodowało
wściekłość i jeszcze większą gwałtowność niemieckich wrogów, skłaniając do zemsty i
pogwałcenia większości wojennych konwencji. Według brytyjskiego historyka z Imperial
War Museum:
Nie należy się dziwić, że w ciągu dni i tygodni, które nastąpiły po wprowadzeniu gazu
- nowej i przerażającej techniki wojennej - zalecenia postępowania z jeńcami zgodnie z
Konwencją Haską były przestrzegane w bardzo minimalnym (lub w żadnym) stopniu. [...]
Poza wściekłością podczas samej bitwy intensywne odczucia w trakcie ataku - zwłaszcza
śmierć towarzyszy, pragnienie wywarcia natychmiastowej zemsty - mogły także oznaczać
wyrok dla jeńców, którzy stanowili łatwy cel, oczywisty obiekt odwetu.7
23 kwietnia sir John French nalegał na „podjęcie natychmiastowych kroków w celu
dostarczenia podobnych, jak najefektywniejszych środków, które mogłyby zostać użyte przez
nasze oddziały”. Po czym dodał: „Równie ważne jest, aby nasze oddziały posiadały środki
pozwalające walczyć z efektami działania gazów wroga”.8 Do końca wojny zastosowano po
obu stronach dwadzieścia dwa różne związki chemiczne, których zakres działania obejmował
pogorszenie pracypłuc, poparzenia skóry i zatrucie krwi. Środkami przenoszenia były pociski
artyleryjskie, moździerzowe, granaty i bomby zrzucane z samolotów. W książce „Na
zachodzie bez zmian” Erich Maria Remarque opisał, jak sytuacja wyglądała w wypadku
zaatakowania pozycji niemieckich tą samą bronią której stosowanie zapoczątkował Haber:
Odkryliśmy wielki dół pełen ludzi. Mieli niebieskie twarze i czarne wargi. Niektórzy z
nich zdjęli maski zbyt wcześnie, bo nie wiedzieli, że gaz niżej zalega najdłużej; kiedy
zobaczyli, że ci na górze zdjęli już swoje maski, zrobili to samo i połknęli wystarczająco dużo
gazu, aby poparzyć sobie płuca. Ich stan jest beznadziejny, krztuszą się i umierają w wyniku
krwotoków i uduszenia.
Najwyraźniej niemieccy cywile nie sprzeciwiali się użyciu gazu przez niemiecką
armię. Z czasem oddziały niemieckie zrezygnowały ze stosowania gazu, ponieważ we
Flandrii wiatry wiały głównie od strony zachodniej.9 Jednak przeciwników stosowania broni
chemicznej można było znaleźć nawet w gronie generałów. Niemiecki generał Carl von
Einem, głównodowodzący trzeciej armii, w taki sposób pisze do swojej żony: „Jestem
wściekły z powodu gazu i jego użycia”. Dalej opisuje działanie gazu następująco:, jest to
także bardzo podła metoda używana tylko przez nikczemników i przestępców”.10 Dowódca
szóstej armii, następca tronu Rupprecht Bawarski napisał w swoim pamiętniku w roku 1915:
Nie ukrywam, że nowa broń gazowa, wydaje się nie tylko rzeczą obrzydliwą ale i
błędem. Można z pewnością założyć, że gdyby okazała się efektywna, to wróg posiadający
dostęp do tych samych środków przy sprzyjających wiatrach mógłby wypuszczać gaz
przeciwko nam dziesięć razy częściej niż my przeciwko niemu.”
Kilka dni po Ypres Haber wrócił do Berlina, żeby odwiedzić rodzinę. W pobliżu
instytutu 1 maja wydał przyjęcie dla przyjaciół, by uczcić swój awans na stopień kapitana, co
dla naukowca było niespotykanym zaszczytem. Tej samej nocy jego żona, sama będąca
naukowcem, jedna z nielicznych w Niemczech kobiet z tytułem doktora, zabrała jego
służbowy rewolwer, poszła do ogrodu, wystrzeliła jednąkulę w powietrze, a drugą w swoją
pierś. Dwie godziny później zmarła na rękach własnego syna (który po pewnym czasie także
popełnił samobójstwo). Uważa się, że żona Habera popełniła samobójstwo, protestując
przeciwko roli swego męża jako osoby inicjującej użycie broni chemicznej. Jest niemal
pewne, że w miesiącach poprzedzających ten fakt zdecydowanie sprzeciwiała się, gdy
przedstawiał plany związane z taktyką zastosowania chloru. Haber tego samego ranka, w
którym zginęła jego żona, opuścił dom i wyruszył na front wschodni, by zainicjować atak
gazowy na Rosjan12.
W czasie wojny Haber przeprowadził szereg badań i zrealizował kilka projektów
dotyczących dalszego zastosowania gazu jako broni. Jeden z rodzajów broni górował nad
innymi. Był to Buntkreutz, będący mieszanką gazu podobnego do fosgenu i czynnika
drażniącego, który mógł przenikać przez maskę gazową. Otto Hahn, młodszy kolega Habera,
eksperymentujący z tymi substancjami w Berlinie w 1916 roku informował, że „osoby
zaatakowane zostały zmuszone do ściągnięcia masek, wystawiając się tym samym na trujące
działanie gazu”13.
Hahn jeszcze długo po wojnie brał udział w pracach nad bronią chemiczną. Pół wieku
później komentował to w taki sposób:
W rezultacie ciągłych prac nad tymi wysoce toksycznymi substancjami, nasze umysły
były tak otępiałe, że nie mieliśmy już najmniejszych skrupułów w tym względzie. Nasi
przeciwnicy i tak zaadoptowali nasze metody i wraz z ich coraz większą skutecznością i
sukcesami w tej dziedzinie przestaliśmy być jedynymi agresorami, a zamiast tego sami
znaleźliśmy się w coraz większym stopniu na celowniku. Kolejnym czynnikiem był fakt, że
my, jako dalecy obserwatorzy, rzadko kiedy mieliśmy sposobność obserwowania
bezpośredniego efektu działania naszej broni.14
W wywiadzie przeprowadzonym z nim w latach sześćdziesiątych Hahn twierdził:
„Haber powiedział mi, że Francuzi zdążyli już skonstruować kule karabinowe wypełnione
gazem”.15 Po czym dodał:
Można by powiedzieć, że Haber mnie oszukał. Nadal byłem przeciw stosowaniu gazu,
ale po tym jak Geheimrat Haber wyjaśnił mi, jak wiele od tego zależy, zostałem „nawrócony”
i w pełni zaangażowałemsię w badania. Jak wam wiadomo, do dyspozycji Habera oddało się
wielu innych szanowanych naukowców.16
»‘
Jeżeli chodzi o etykę działań wojennych, Hahn wyjaśnił: „Początkowo Anglicy byli
bardzo zaskoczeni naszym brakiem poszanowania dla Konwencji Haskiej, ale począwszy od
roku 1916, zużyli przynajmniej taką samą ilość trucizny jak Niemcy”.17
Był to niewątpliwie niespotykany wcześniej dylemat moralny i rzeczywiście byłoby
niesprawiedliwym anachronizmem w całości obciążać Hahna winą za cytowane powyżej
stwierdzenia; jednak z drugiej strony jego usprawiedliwienia to powtarzanie argumentów
osób - łamiących traktat oraz popełniających najokropniejsze przestępstwa na przestrzeni
wieków. Nawet Lise Meitner, która żałowała swojej współpracy z Hahnem, sympatyzowała z
jego argumentami tłumaczącymi konieczność pracy nad bronią chemiczną w czasie I Wojny
Światowej. „Mogę w pełni zrozumieć twoje niepokoje - pisała do Hahna - z pewnością masz
rację w swej postawie oportunisty. Po pierwsze nikt cię o to nie prosił (tylko rozkazał), a po
drugie gdybyś ty tego nie zrobił, z pewnością znalazłby się ktoś inny. Ponadto
usprawiedliwione jest użycie wszelkich środków, które mogły skrócić tę potworną wojnę”18.
Kiedy Niemcy przegrały wojnę, alianci chcieli oskarżyć Habera o zbrodnie wojenne.
Według relacji Hahna Haber na jakiś czas zapuścił brodę, dzięki czemu nie rozpoznano go od
razu. Później zniknął w Szwajcarii, ale w końcu pozwolono mu wrócić do Niemiec, żeby
wziął udział w odbudowie pokonanego kraju. Zachodnie środowisko naukowe było
zniesmaczone faktem przyznania mu Nagrody Nobla w 1918 za odkrycia związane z
amoniakiem. Haber był jeszcze przez dekadę dobrze prosperującym, ważnym i uznanym
liderem niemieckiej nauki. Otto Hahn zdobył swoją nagrodę w 1944 roku, a James Franek,
który asystował Hahnowi w eksperymentach z fosgenem, w 1925 za wykazanie, że atomy w
trakcie zderzenia zyskują lub tracą energię w sposób kwantowy.
Haber nadal był pochłonięty swoimi pracami nad bronią chemiczną. Nawet po wojnie
próbował namówić Koppela - donatora Instytutu - na sponsorowanie laboratorium technologii
zbrojeniowych, kiea rowane oczywiście przez Habera. Na projekt przeznaczono sześć
milionów marek, a Fritz Haber, Walther Nernst (stary rywal Habera w dziedzinie chemii i
równie entuzjastyczny zwolennik stosowania gazu) i Emil Fischer zostali członkami zarządu
w tym projekcie.
Planowany Instytut Broni Chemicznej nigdy nie powstał, ale po powrocie ze
Szwajcarii Haber nadal pracował nad koncepcją gazów bojowych pomimo ograniczeń
nałożonych na mocy Traktatu Wersalskiego. Brał udział w kilku operacjach militarnych
związanych z zastosowaniem gazów bojowych. Były to działania armii hiszpańskiej tłumiącej
bunt Abd el Krim w Maroku, tajne rokowania z Sowietami dotyczące produkcji gazu, budowa
fabryki broni chemicznej niedaleko Madrytu czy budowa wojskowych zakładów
chemicznych w pobliżu Wittenbergu. Haber zachęcał także do produkcji kwasu
cyjanowodorowego, który miał dwojakie zastosowanie: jako pestycyd oraz jako
śmiercionośny gaz, skuteczny w zamkniętych pomieszczeniach, znany później jako Cyklon B
i wykorzystywany do mordowania Żydów w obozach śmierci.
Kiedy Haber przestał być już ważną postacią w badaniach nad gazami bojowymi,
Cesarz, będący na wygnaniu w Holandii, nadal się z nim konsultował, przewidując kolejną
wojnę, która miałaby być zemstą na aliantach. W lipcu 1927 roku Kaiser napisał, że
szczególnie interesujego zagadnienie „totalnego zagazowania wielkich miast”19.
Korespondencja pomiędzy Haberem a pacyfistycznym chemikiem Hermannem
Staudingerem (młodszym o całe pokolenie od Habera) pozwala zrozumieć etyczne poglądy na
zagadnienie broni chemicznej. W czasie negocjowania Traktatu Wersalskiego Staudinger
opublikował we Francji artykuł i przesłał go Haberowi, pragnąc zainicjować dialog na ten
temat. Haber odpisał, oskarżając młodego chemika o „uderzanie Niemiec w plecy w chwili
ich największej potrzeby i bezradności” i dostarczanie materiału propagandowego, który
może jeszcze bardziej wzmóc tendencje do ukarania ich kraju. Zdaniem Habera patriota
powinien się skupić na zwalczaniu obcych oszczerstw, a nie na ich nasilaniu20.
Staudinger odpisał, że jego zamiary nie zostały zrozumiane. Jego głównym zamiarem
nie było obarczanie winą, ale ostrzeżenie, że nowoczesna nauka w postaci chemii wywarła zły
wpływ na działania wojenne. Haber replikował, że takie rozważania etyczne to
problemzainteresowania polityków i wojska, a nie naukowców, ale tak czy owak
zdecydowanie sprzeciwia się traktatom międzynarodowym zakazującym stosowania gazów
bojowych; moralność to sprawa jednostek. Sprowokowało to Staudingera do napisania
jeszcze jednego listu, w którym wskazywał, że jeśli sprawy potoczą się w tym kierunku,
przyszła wojna doprowadzi do totalnej destrukcji21.
Oznaką wpływów Habera była inicjatywa publikacji dokumentu 11 listopada 1920
roku, w drugą rocznicę rozejmu. Była to odpowiedź na rezolucję Ligi Narodów w sprawie
broni chemicznej z 28 października, mówiącą o tym, że użycie broni chemicznej złamało
postanowienia Konwencji Haskiej, co było naruszeniem prawa międzynarodowego. Haber
oświadczył, że broń chemiczna nie jest bardziej okrutna od broni konwencjonalnej, a
międzynarodowe potępienie tego rodzaju broni jest nielogiczne. Wskazywał ponadto na
ciągły rozwój badań nad bronią chemiczną w innych krajach już po zakończeniu wojny,
zachęcając oficerów niemieckich do zdobywania wiedzy na temat technicznych aspektów
tego typu uzbrojenia i jego potencjału22. W korespondencji ze Staudingerem zwracał uwagę
na to, że „trwałego pokoju nie można zapewnić przy pomocy środków technicznych.
Przyjazne stosunki męża i żony w ramach małżeństwa muszą wynikać z ich podstawowych
przekonań oraz samodyscypliny, a nie z niemożności sięgania po kij czy pogrzebacz.23
Chociaż Haber wraz ze swoim wpływowym głosem nie zmienił zdania na temat
korzyści płynących z posiadania i stosowania broni chemicznej, to jednak głos
internacjonalizmu, pokoju i antymilitaryzmu przetrwał w Niemczech w osobie Fritza Sterna -
„bratniej opozycji”24 Habera. Niedługo po zakończeniu Pierwszej Wojny Światowej Albert
Einstein odwiedził pola bitew na terenie Francji. Towarzyszył mu Maurice Solovine,
rumuński fizyk żydowskiego pochodzenia, oraz Paul Langevin, uznany fizyk z Francji.
Wędrowali przez zniszczone lasy i pola pełne lejów po pociskach. Stali nad grobami leżących
tuż obok siebie żołnierzy francuskich i niemieckich. „Powinniśmy w to miejsce przywozić
uczniów z Niemiec - zauważył Einstein - uczniów z całego świata, aby mogli zobaczyć, jak
obrzydliwa jest wojna”.25 Towarzysze Einsteina zastanawiali się, w jaki sposób zostanie
odebrana obecność „niemieckiego” naukowca przez Francuzów zamieszkujących tę okolicę.
W czasie lunchu grupa francuskich oficerów i jednakobieta rozpoznali Einsteina. Kiedy
grupka Einsteina wstała od stołu, Francuzi również się podnieśli i z szacunkiem skłonili przed
Einsteinem. Najprawdopodobniej ci właśnie obywatele pamiętali o tym, że to właśnie
Einstein był główną postacią wśród garstki naukowców sprzeciwiających się podpisaniu
manifestu z Fuldy wspierającego pogląd o tym, że nauka „niemiecka” powinna być na
usługach ojczyzny i wojska.
Haber po wojnie
Haber poznał swoją drugą żonę Charlotte Nathan w 1914 roku w Deutsche
Gesellschaft - towarzystwie powołanym dla dobra i wielkości Niemiec. Charlotte była tam
sekretarką Żydówką młodszą od Habera o dwadzieścia lat. Wyglądało na to, że zaloty Habera
wywarły na niej wrażenie i młoda kobieta uległa jego urokowi. Jesienią 1917 roku wzięli ślub
kościelny; ażeby to zrobić, Charlotte przeszła na chrześcijaństwo.
Jednak ani małżeństwo ani dwójka dzieci, które się urodziły z tego związku przed
1920 rokiem, nie zmniejszyły depresji Habera, na którą zapadł po zakończeniu wojny. Nawet
otrzymanie Nagrody Nobla nie poprawiło mu nastroju, choć jego przemówienie z tej okazji
zostało zapamiętane. Powiedział między innymi:
Możliwe, że to rozwiązanie nie jest ostateczne. Bakterie azotowe dowodzą, że Natura,
z jej wyrafinowanymi formami chemii żywych organizmów korzysta z metod, których nie
potrafimy jak dotąd naśladować.26
Jeden z jego przyjaciół zauważył, że Haber „w 75% wyglądał jak nieżywy”. W tym
stanie melancholii zaangażował się w dziwaczne poszukiwania mające na celu przynieść ulgę
ciężkiej, powojennej doli swej ojczyzny. Reparacje wojenne, jakich wymagał Traktat
Wersalski, sięgały 20 miliardów marek w złocie płatnych do maja 1921 roku oraz kolejne 132
miliardy do zapłacenia w kolejnych latach. To gargantuiczne odkupienie win było równe
dwóm trzecim światowych zasobów złota w tamtych czasach. Aby sprawę jeszcze pogorszyć,
alianci unieważnili wszystkie niemieckie patenty włącznie ze słynną technologią
HaberaBoscha, pozbawiając kraj sposobów zarabiania na reparacje wojenne. Czy nauka
mogła uratować kraj, pozwalając wybrnąć narodowi z nieuniknionego ekonomicznego i
politycznego chaosu?
Wychodząc z założenia, że tona wody morskiej zawiera kilka miligramów złota,
Haber wyliczył, że światowe oceany zawierają niezliczone miliony ton tego kruszcu. Haber
wraz z zespołem czternastu naukowców wypłynął w lipcu 1923 roku z Hamburga do Nowego
Jorku na liniowcu oceanicznym „Hansa”, na którym zainstalowano laboratorium pozwalające
badać zawartość złota rozpuszczonego w wodzie. W październiku popłynęli na Morze
Karaibskie i do Argentyny. W następnym roku dotarli do San Francisco, Honolulu,
Yokohamy, Morza Chińskiego, Oceanu Indyjskiego i poprzez Kanał Sueski do Morza
Śródziemnego. Haber prosił także licznych przyjaciół o przesłanie próbek wody morskiej z
różnych części świata. W wielkiej tajemnicy zbadano 5 tys. próbek wody, dochodząc do
wniosku, że pierwotne szacunki kilku miligramów na tonę wody były bardzo przesadzone.
Faktyczna zawartość złota w jednej tonie wody wyniosła 0,008 miligrama, czyli jedną
tysięczną część pierwotnych założeń, zbyt mało, aby opłacało się pozyskiwać złoto z wody
morskiej na skalę przemysłową.
W latach dwudziestych depresja Habera pogłębiła się, jednak nigdy nie zaprzestał
promowania nauki. W roku 1927 rozpadło się jego drugie małżeństwo. Pisał później do
Willstattera: „Z coraz mniejszą siłą walczę z moimi czterema wrogami: bezsennością,
finansowymi roszczeniami mojej byłej żony, niepewnością co do przyszłości oraz wrażeniem,
że popełniłem w życiu wielkie błędy”.27 Jednak największy cios miał go spotkać dopiero w
1933 roku, z chwilą dojścia Hitlera do władzy.
5. „Nauka” o higienie rasowej
Haber przez całe życie zajmował się szeroko pojmowaną chemią. Uważał się za
naukowca patriotę. Porzucił swoje żydowskie dziedzictwo na rzecz chrześcijaństwa. Urodził
się w Niemczech w czasach, gdy żyło tam wykształcone pokolenie uznające żydostwo za
przynależność religijną bądź kulturową którą można było porzucić lub wyrzec się z równą
łatwością jak ochrzcić się. Jednak w obrębie nauki, a raczej pseudonauki, istniały takie ruchy,
które sprawiały, że jego żydostwo oraz żydostwo wielu kolegów zaczynało stawać się
poważną i niebezpieczną kwestią
Wraz z rozwojem niemieckiej potęgi w dziedzinie chemii pod koniec dziewiętnastego
wieku nastąpił także znaczący postęp w biologii, antropologii oraz w badaniach nad rasami z
dalekosiężnymi, płynącymi z nich konsekwencjami dla Niemców żydowskiego pochodzenia.
Początek nowego stulecia w 1900 roku uczczono obwieszczeniem o uhonorowaniu nagrodą
kontrowersyjnego eseju w dziedzinie biologii. Organizatorzy konkursu poszukiwali takich
rozwiązań w obrębie teorii ewolucji, które pomniejszałyby znaczenie rewolucyjnego
socjalizmu i zachęcały do szerszego ujawnienia poglądów nacjonalistycznych i
konserwatywnych. Chodziło o nagrodzenie biologów, którzy promowali pogląd mówiący o
równoważności dziedzictwa społecznohistorycznego i wpływu dziedzictwa biologicznego.
Inicjatywa została wymyślona w tajemnicy przez ważną postać niemieckiego przemysłu,
potentata w produkcji stali i uzbrojenia Friedricha „Fritza” Kruppa, wnuka i wyłącznego
dziedzica twórcy potężnej firmy. Okoliczności związane z przyznawaniem tej nagrody
obrazują, w jak dużym zakresie manipulowano teorią ewolucji w celu wyciągnięciawniosków
politycznych i społecznych. Rola odegrana przez Kruppa pokazuje słabość i brak odporności
darwinizmu na pseudonaukowe „wnioski”. Krupp dobrze wiedział, o czym ma mówić
zwycięski esej na długo przed ogłoszeniem konkursu.
Krupp był w bliskich stosunkach z Wilhelmem II i czerpał ogromne zyski z cesarskiej
namiętnej determinacji związanej z budową floty. Krupp w 1896 roku nabył stocznię w
Kolonii, aby przekształcić ją w wyspecjalizowaną jednostkę umożliwiającą budowę
niemieckiej floty krążowników. Jego zakłady w Essen dostarczały armat, pocisków i
uzbrojenia dla krajów całego świata, włączając w to Wielką Brytanię, a nawet Chiny i Japonię
znajdujące się wówczas w stanie wojny.
Wspólnie z takimi firmami jak Zeiss i Siemens Krupp starał się wspierać partnerstwo
przemysłu i nauki. W 1898 roku ufundował instytut chemii i fizyki, który miał za zadanie
prowadzić eksperymentalne badania w dziedzinie stali i uzbrojenia. Jednak jego pasja do
biologii była w głównej mierze oznaką wpływu żony, która zainspirowała go książką „Natural
History of Creation” pióra niemieckiego biologa darwinisty Ernsta Haeckela podkreślającego
hierarchiczną ewolucję w obrębie ludzkiej populacji. Krupp zaczął się interesować
programami socjalnymi wprowadzanymi przez zarząd jego firmy. Opowiadał się za
stopniowym „postępem” w przeciwieństwie do kataklizmów rewolucji: był to oczywiście
kierunek socjopolityczny, faworyzujący własne cele przemysłowca. Te zainteresowania
splotły się z amatorskim zafascynowaniem biologią ewolucyjną.
Krupp studiował biologię morza i wyposażył dwa swoje jachty w laboratoria
pozwalające na prowadzenie badań na morzu. Mieszkając w willi na Capri, zaprzyjaźnił się z
Antonem Dohrnem, dyrektorem Stacji Zoologicznej w Neapolu, renomowanemu
laboratorium morskiemu. Krupp podarował instytutowi Dohrna 100 tys. marek, a także oddał
w użytkowanie jeden ze swoich jachtów wyposażonych w laboratorium. Ufundował również
laboratorium badania wody w Plon.
Na konkurs o nagrodę Kruppa (o łącznej wartości 30 tys. marek) zgłoszono
sześćdziesiąt sześć prac: czterdzieści cztery z Niemiec, a pozostałe z Austrii, Szwajcarii, Rosji
i Stanów Zjednoczonych. Krupp anonimowo napisał manifest, podkreślając, że szuka formuły
pozwalającej ożywić konserwatywną politykę państwa.1 Akademicy będący członkami
komisji przyznającej nagrody starali się powstrzymać wpływy Kruppa, wskazując na fakt, że
nauka powinna być oddzielona od historii. Jak się okazało, ponieśli porażkę, ale przynajmniej
podczas odczytywania nagród pozostawiono podział na „dziedziczenie naturalne” oraz na
„dziedziczenie tradycji”. Krupp, dobierając osoby odpowiedzialne za konkurs oraz członków
jury, zdecydował się w całości na konserwatystów, włączając w to darwinistę Haeckela.
Pieniądze przeznaczone na nagrody zostały w większości podzielone na cztery części,
przyznano też kilka mniejszych nagród. Znany aryjski rasista Ludwig Woltmann nie zdobył
pierwszej nagrody (jurorzy skrytykowali jego pracę, wskazując na wyraźne błędy w
dziedzinie biologii), tylko czwartą, w wyniku czego wycofał swoją pracę i odmówił przyjęcia
pieniędzy. Pierwszą nagrodę zdobył Friedrich Wilhelm Schallmayer, któremu przypisuje się
początki eugeniki w medycynie.
Schallmayer był psychiatrą pozostającym pod wpływem francuskiego psychologa
Theodule’a Ribota, który był przekonany o dziedziczności chorób umysłowych, jak również
zaburzeń osobowości. Historyk nauki Paul Wendling, pisząc o Ribocie zauważył, że
„wyznaczył on przejście od liberalizmu do zawodowego elitaryzmu, gdy medycy
utrzymywali, że mogą decydować o tym, kto jest degeneratem”.2 W nagrodzonym eseju oraz
w innych publikacjach Schallmayer zaleca porzucenie liberalizmu dominującego w
niemieckiej psychiatrii dziewiętnastego wieku (jak np. wypuszczanie pacjentów z zakładów
dla obłąkanych) na rzecz promocji aktywnej polityki ukierunkowanej na walkę nie tylko z
chorobami umysłowymi, ale również z dewiacjami społecznymi. Nawoływał do tworzenia
paneli składających się z lekarzy, którzy zajmowaliby się oceną stanu zdrowia psychicznego
oraz różnego rodzaju dewiantami. Ludzie mieli otrzymywać paszporty z poświadczeniem
stanu zdrowia, aby można było bez trudu odróżnić poczytalnych od niepoczytalnych. Był
przekonany, że osoby psychicznie chore nie powinny mieć możliwości powrotu do
społeczeństwa, gdzie mogłyby dochować się potomstwa. Stąd właśnie wynikała potężna
inspiracja do stosowania eugeniki w polityce nadchodzących lat. W nagrodzonej pracy
opowiadał się za silnym państwem, oparciu się na zasadach biologicznego dziedziczenia oraz
na wszechobecnej interwencji państwa. Dzięki temu Niemcy miały się cieszyć przewagą,
współzawodnicząc i walcząc o przetrwanie z innymi narodami.Fritz Krupp nie dożył czasów,
w których jego inicjatywa posłużyła roznieceniu płomienia osiągającego swą kulminację w
postaci narodowego socjalizmu. Skończył życie w sposób tragiczny. W 1902 roku gazety w
Niemczech i we Włoszech oskarżyły go o popełnienie podczas pobytu na Capri przestępstw
homoseksualnych i o pedofilię. Jego żona poprosiła o radę cesarza, który z ironią powiedział,
że Fritza powinno się oddać do zakładu dla obłąkanych. Jednak przyjaciel Kruppa admirał
Friedrich von Hollman skutecznie się temu przeciwstawił, podważając poczytalność Frau
Krupp. Przy współudziale czterech wybitnych psychiatrów Krupp zamknął swoją żonę w
zakładzie dla obłąkanych w Jenie. Dziwaczna sytuacja rozwiązała się sama, z chwilą gdy
Krupp niespodziewanie zmarł w 1902 roku. Na świadectwie zgonu wpisano udar, jednak
powszechnie podejrzewano samobójstwo.
Fritz Krupp zostanie zapamiętany z powodu wprowadzenia programów socjalnych,
które jak powiedział Jeróme Bonaparte, uczyniły jego przedsiębiorstwo „państwem w
państwie”, afer homoseksualnych oraz spuścizny w postaci niezwykle dochodowej firmy,
która w chwili powstania zatrudniała 21 tys. pracowników, a w dniu jego śmierci 43 tys.
Ponieważ starał się o dyskrecję, o wiele mniej wiadomo o tym, że miał zasadniczy wpływ na
powstanie i rozwój eugeniki oraz higieny rasowej w Niemczech - tendencji, która w drugiej
połowie dziewiętnastego wieku zyskiwała na sile w Europie i w Stanach Zjednoczonych
Ameryki Północnej.
Idee Karola Darwina
Na początku szesnastego wieku hiszpańscy filozofowie i teologowie gromadzili się
razem w juntach, aby debatować na temat naturalnego statusu amerykańskich Indian w
kontekście hiszpańskiej okupacji Nowego Świata i spierać się o prawo do traktowania ich jak
niewolników. Czy byli to ludzie, czy też nie? Po jednej stronie znajdowały się argumenty
tych, którzy przywoływali opartą na poglądach Arystotelesa ideę istnienia „człowieka
naturalnego” - co tłumaczyło istnienie dzikusów będących z natury niewolnikami i
kanibalami, którym brakuje pełnej duszy. Po przeciwnej stronie barykady znaj do wali się
teologowie głoszący judeochrześcijańskie przekonanie o jedności ludzkiej rasy pochodzącej
wprost od Adama i Ewy. Wedle tej doktryny ludzie bez wyjątku posiadają nieśmiertelną
duszę i mogą być ewangelizowani i zbawieni. Na przykład Francisco de Vitoria w dziele „De
Indis” (1539) wskazywał na wybrane fragmenty pism Arystotelesa, argumentując, że
amerykańscy Indianie byli „prawdziwymi ludźmi”, których zdolności racjonalne były w
większym stopniu potencjalne niż faktyczne.3 Dyskusje Hiszpanów, podobnie jak większość
sporów rasowych w Europie i Ameryce Północnej, trwały do dziewiętnastego wieku i
opierały się na założeniach filozoficznych i teologicznych, a nie biologicznych.
Najwcześniejszą próbę scharakteryzowania rasy jako zasadniczej siły wpływającej na
dynamikę ludzkich spraw przypisuje się francuskiemu literatowi Arthurowi Comte de
Gobineau, który w „Essay of the Inequality of the Human Races” z roku 1855 przekonywał,
że „rasowa witalność” wpłynęła na największe zmiany w historii człowieka włącznie z
przejściem od epoki kamiennej do epoki brązu i z upadkiem Cesarstwa Rzymskiego.
Gobineau utrzymywał, że rasy cechują się wrodzoną nierównością, a rasy białe, a zwłaszcza
rasa aryjska, znajdują się na szczycie hierarchicznej piramidy rasowej. Wierzył także, że
zanieczyszczenie wynika z mieszania się ras białych z innymi i że nawet rasy białe są sobie
nierówne. Alexis De Tocqueville wzgardził tezami Gobineau i zauważył, że tego typu idee
mogą znaleźć pozytywny odbiór jedynie wśród właścicieli niewolników na plantacjach
amerykańskiego Południa. Jednak najistotniejszy w eseju Gobineau jest nacisk położony na
naukę jako środek pozwalający dokonywać rozróżnień pomiędzy ludzkimi populacjami.
Od tej pory nauka stała się uniwersalnym środkiem wyjaśniającym, a także w coraz
większym stopniu narzędziem kontroli społecznej. Do typowych argumentów należały teorie
Włocha Cesarego Lombroso, który uważał, że kryminalistów można rozróżnić po kształcie
głowy. Innym przedstawicielem tego trendu był Amerykanin George Morton, którego
zdaniem niskiej inteligencji Indian, czarnoskórych oraz kobiet dowodzi kształt ich czaszek.
Historyk nauki Robert Proctor uważa, że „naukowy rasizm był programem wyjaśniającym,
ale także programem politycznym wymyślonym w celu usankcjonowania określonych
stosunków władzy jako naturalnych i nieuniknionych”.4Pojawienie się książki „O
pochodzeniu gatunków” Karola Darwina podważyło dotychczasowe biblijne rozumienie grup
ludzkich stwierdzeniem, że historia człowieka nie zaczyna się od Adama, licząc w
przybliżeniu cztery tysiące lat, ale jest efektem setek tysięcy lat ewolucji, a rasy pojawiły się
jako efekt procesu adaptacji do lokalnych siedlisk. Darwin zaproponował wizję biologicznego
pojmowania rasy i był to dla jego następców krok w stronę przywoływania zjawiska doboru
naturalnego i przetrwania najlepiej przystosowanych jako podstawy ludzkiego zachowania
oraz cech rasowych. Wcześni darwiniści w Stanach Zjednoczonych powoływali się na teorię
Darwina, aby uzasadnić wyższość białej rasy w duchu konkurencyjnego kapitalizmu. Jednak
w Niemczech darwinizm przyjął inny kierunek: apelowano
0społeczną interwencję pozwalającą na dokonywanie kontrolowanej selekcji w celu
uniknięcia degeneracji grup ludzkich.
W październiku 1866 roku Karol Darwin powitał w Down House, swoim domu w
hrabstwie Kent, człowieka, który stał się najbardziej entuzjastycznym niemieckim
propagatorem darwinizmu, zoologa Ernsta Haeckela. Spotkanie nie obyło się bez trudności,
ponieważ Haeckel był pod tak wielkim wrażeniem, że Darwin z ledwością potrafił go
zrozumieć. Niedługo później pod drzwi Darwina dostarczono „Generelle Morphologie” (w
dwóch 500-stronnicowych tomach) pióra Haeckela. W bolesnym procesie tłumaczenia słowo
w słowo z pomocą słowników Darwin zaczynał rozumieć ambitny zakres zastosowania teorii
ewolucyjnej przez niemieckiego profesora. Okazało się, że te dwa tomy były zaledwie
fragmentem teorii wszystkiego, wielce ambitnej propozycji uniwersalnego zastosowania
darwinizmu, począwszy od szczegółów w dziedzinie embriologii aż do wycieczek
opisujących formowanie się liberalnego państwa narodowego. W to wszystko wpleciona
została teza promująca wyższość ludu niemieckiego oraz potrzeba pokonania chrześcijaństwa,
kleru wraz z ideą bezcielesnego Boga. Haeckel nazywał swoją teorię ewolucyjną
„monizmem”, ponieważ z jego punktu widzenia była to jedyna realna objaśniająca zasada w
nauce. Według Haeckela państwo narodowe było porównywalne do ewolucyjnego organizmu
biologicznego, które walczy o postęp i jest ograniczone prawami naturalnymi. Przeżyją
1zwyciężą wyłącznie rasy najlepiej przystosowane, a rasa najlepiej przystosowana
będzie musiała się bronić przed chorobami i degeneracjąHaeckeł, wielbiciel Goethego,
stworzył dziwną mieszaninę ewolucji i niemieckiej filozofii natury, zapożyczając potężne
pojęcie teleologii czyli poczucie wrodzonego celu i kierunku dla swojej interpretacji teorii
Darwina. Zgodnie z jego poglądem ewolucja nieustannie zmierza ku górze poprzez
nieubłaganą skłonność ku złożoności oraz ku geniuszowi ludzi, którzy są zwieńczeniem
natury. Haeckelowska mieszanina filozofii natury i ewolucji przetrwała aż do dziś w gronie
niektórych zawodowo czynnych biologów.
Nawet wśród niemieckich entuzjastów teorii Darwina opinie na temat darwinizmu
były podzielone. Haeckel studiował medycynę na uniwersytecie w Wiirzburgu, będąc
uczniem Rudolfa Virchowa, który korzystał z technik barwienia, stosował technologię
barwników i stworzył podwaliny nowoczesnej patologii, formułując zasadę, zgodnie z którą
komórki mogą pochodzić wyłącznie od innych komórek {omnis cellula e cellula). Haeckel
znalazł się pod urokiem teorii ewolucji po przeczytaniu „The Voyage of the Beagle” już w
czasie studiów. Virchow nie zgadzał się z kilkoma podstawowymi zasadami teorii Darwina.
Jego zdaniem mutacje jednostek, które stanowią początek procesów ewolucyjnych, nie były
efektem przypadkowych czynników powodujących zmiany, ale komórkowymi
modyfikacjami będącymi prekursorami chorób. Z czasem Haeckel otrzymał stanowisko na
uniwersytecie w Jenie, gdzie wykładał przed licznym gronem rozentuzjazmowanych
studentów. Prowadził z Virchowem publiczną polemikę na temat politycznych implikacji
darwinizmu społecznego. Virchow utrzymywał, że siły lewicy pod wpływem darwinizmu
społecznego doprowadzą społeczeństwo do aktów przemocy oraz rozlewu krwi podobnego do
Rewolucji Francuskiej. Dyskusja spopularyzowała całe to zagadnienie i Haeckel w oczach
wielu Niemców wydawał się dysponować lepszymi argumentami. Jednocześnie poglądy
Haeckela zaczynały splatać się z ideami Gobineau, którego esej spotkał się z silnym
oddźwiękiem w Niemczech, w czasie gdy Anglik Houston Stewart Chamberlain pracował nad
problemem teutonicznej wyższości. Chamberlain, który został przyjacielem Wagnera i
wielbicielem idei pangermanizmu, miał wywrzeć potężny wpływ na Adolfa Hitlera.
Chamberlain urodzony w roku 1855 był synem brytyjskiego admirała i niemieckiej matki. W
swojej książce „Foundations of the 19th Century” zawarł opinię mówiącą o tym, że Niemcy
są rasą wyższą odinnych i powinni zostać uznani za podstawę dla zaawansowanych
społeczeństw, szczególnie w kontekście ich odpowiedzialności za uprzemysłowienie.
Chamberlain skupił się na darwinowskiej sugestii mówiącej o tym, że gatunek homo sapiens
jest efektem powiększenia się ludzkiego mózgu, uznając, że jest to klucz do rasy i postępu
ewolucyjnego. Elementem swojej teorii uczynił firenologię - pomysł, że rozmaite guzy na
powierzchni czaszki i jej kształt wskazują na określone cechy moralne i intelektualne
jednostek.
Stąd właśnie wywodziło się pojęcie „Rassenhygiene” (higiena rasowa). Był to termin
stworzony przez Alfreda Ploetza, medyka, który w 1936 roku, mając siedemdziesiąt sześć lat,
został wyznaczony przez Hitlera na stanowisko profesora uniwersytetu w Monachium. Wśród
głównych - opartych na mieszaninie wywiedzionej z teorii ewolucji - idei głoszonych przez
Ploetza, znalazło się pojęcie niewłaściwego doboru prowadzącego do degeneracji.
Utrzymywał on na przykład, że postępy w medycynie mogąjedynie zachęcać do przetrwania
zdegenerowanych osobników, sztucznie utrzymywanych przy życiu. Proponował wysyłanie
na front wyłącznie gorszych przedstawicieli rodzaju ludzkiego w charakterze mięsa
armatniego, zachowując najlepsze jednostki. Siłą napędową higieny rasowej Ploetza był
strach przed tym, że nieodpowiednie jednostki zaczną się rozmnażać szybciej niż osoby
przystosowane i utalentowane. Ponadto nalegał na wzmocnienie zasobów genowych oraz ich
ochronę przed szkodliwymi czynnikami takimi jak alkohol i choroby weneryczne. Dzięki
temu - w jego przekonaniu - proces naturalnej selekcji najlepiej przystosowanych mógłby
zostać osiągnięty dzięki manipulacji ludzkim materiałem genetycznym, co zastąpiłoby wojny
i walki.
Jego wyobrażenia na temat higieny rasowej skupiały się bardziej na interesie rasy niż
na jednostce. W celu wspomożenia higieny rasowej zalecał potrójne uderzenie antropologii,
socjopolityki i medycyny. W roku 1895 opublikował swoje opus magnum „The Vigour of our
Race and the Protection of the Weak”5, a w 1904 roku, Archiwa biologii rasowej i
społecznej” (Archiv fur Rassen - und Gesellschaftsbiologie). W roku 1905 założył
Towarzystwo Higieny Rasowej (Gesellschaft fur Rassenhygiene) z lokalnymi oddziałami w
Berlinie, Monachium i Freiburgu. Celem statutowym towarzystwa było badanie „zasad
optymalnych uwarunkowań pozwalających podtrzymywaći rozwijać rasę”.6 W 1909 roku
Towarzystwo podjęło uchwałę, zgodnie z którą ograniczyło członkostwo wyłącznie do
obywateli rasy nordyckiej. Ploetz był członkiem tajnego klubu propagującego przekonanie
0wyższości rasy nordyckiej, pomagał także przy tworzeniu klubu zwanego Nordyckim
Kręgiem, który promował cechy rasy germańskiej przy wykorzystaniu sportu i
samodyscypliny.
Na początku Ploetz nie był jeszcze radykalnym antysemitą. W rzeczywistości
sytuował Żydów tylko niewiele niżej od Aryjczyków
1cytował Jezusa, Spinozę i Marksa jako przykład żydowskiego talentu. Był jednak
przekonany, że umiejętności Żydów były efektem mieszania się z krwią aryjską. Był
przekonany, że rasa biała jest znacznie lepiej od czarnej przystosowana do zróżnicowanego
klimatu i terenu, dodając przy tym, że „każde amerykańskie dziecko wie o tym, że Czarni
uczą się znacznie wolniej od Białych”.7 Inteligencja białego w porównaniu do czarnego
wykazuje jego zdaniem taki sam kontrast jak inteligencja czarnego w porównaniu do goryla.
Higiena rasowa po Pierwszej Wojnie Światowej
Aż do połowy lat dwudziestych XX w. tendencje rasowe i eugeniczne można było
spotkać zarówno wśród ugrupowań lewicowych, jak i prawicowych. Istnieli socjaliści, którzy
w eugenice widzieli drogę wiodącą do zracjonalizowania środków produkcji, popierając
jednocześnie ideę państwowych programów eugenicznych. Inni socjaliści uważali, że
bohaterowie ich ruchu wywodzili się głównie z rasy nordyckiej. Karl Valentin Müller,
członek Niemieckiej Partii Socjaldemokratycznej (SPD) argumentował, że „cele ruchu
robotniczego dotyczą wyłącznie białych robotników: socjalizm nie może oznaczać tego
samego dla Chińczyka, Hindusa, Francuza z Alp czy nordyckiego Szweda”.8
Jednak już w latach dwudziestych związek pomiędzy nordycką supremacją, polityką
prawicową i higieną rasową stawał się coraz silniejszy, szczególnie pod wpływem publikacji
Juliusa Friedricha Lehmanna. Lehmann entuzjastycznie podążał śladami Ploetza, z sukcesem
wydając w Niemczech podręczniki medyczne oraz czasopisma, dzięki czemu zyskał znaczne
wpływy wśród pracowników służby zdrowia.
Innym wpływowym rasistąznajdującym się pod urokiem Ploetza był antropolog
samouk H. F. K. Gunther znany jako RassenGunther (Rasowy Gunther), który opublikował
we wczesnych latach dwudziestych pracę „Rassenkunde des deutschen Volkes (Higiena
rasowa ludu niemieckiego) - wykorzystaną przez Hitlera. Z poparciem nazistów, Ploetza i
Lehmanna Gunther starał się o stanowisko na wydziale antropologii uniwersytetu w Jenie,
które otrzymał pomimo gwałtownych protestów większości członków senatu tej uczelni. Sam
Hitler przybył, aby wysłuchać inauguracyjnego wykładu Gunthera.
Z kolei Ploetz uzyskał nominację do Nagrody Nobla za prace związane z higieną
rasową. Jednak jego antywojenna retoryka miała podłoże zdecydowanie rasistowskie. Jego
zdaniem ludzie rasy nordyckiej zostali szczególnie doświadczeni przez wojny i dlatego są
wysocy i silni, przez co wysyła się ich do pierwszych szeregów podczas bitwy; ponadto lud
nordycki był „chętniej szy do walki za swe ideały”,9 podczas gdy Żydzi „ucierpieli z powodu
wojny raczej w mniejszym stopniu, częściowo z powodu ich drobniejszej budowy, a
częściowo z powodu braku solidarności ze współziomkami i państwem”. Pod wpływem
zbliżonych idei Hitler ogłosił w niemieckim parlamencie w maju 1935, że: „Każda wojna jest
sprzeczna z doborem najlepiej przystosowanych” i dlatego narodowy socjalizm jest „głęboko
oraz filozoficznie zaangażowany na rzecz pokoju”.10
Kolejnymi dwiema postaciami mającymi wpływ na kształtowanie się wczesnej wersji
narodowego socjalizmu jako „politycznego wyrazu wiedzy biologicznej” byli Eugen Fischer i
Otmar von Verschuer. Fischer urodził się w 1874 roku, pochodził z bogatej rodziny i
początkowo studiował medycynę, jego ojciec bowiem nie zgodził się na studia z dziedziny
zoologii. Jednak jako część pracy pozwalającej uzyskać kwalifikacje medyczne Fischer
napisał pracę o słynnym orangutanie, który zmarł w stuttgarckim ZOO. Skupił się w tym
dziele na układzie moczowym i na organach rozrodczych. Wspinając się po szczeblach
kariery naukowej w zakresie zoologii i medycyny, pracował nad nowymi aspektami w
dziedzinie antropologii, prowadząc prace porównawcze nad miękkimi organami i tkankami u
różnych ras ludzkich. „Udowodnił” na przykład, że mięśnie twarzy Europejczyków są
znacznie delikatniejsze niż Papuasów, przez co Papuasi są bardzo podobni do małp.
Przeprowadził podobne badania nad kształtem nosa,pigmentem oka i mięśniami języka.” W
późniejszym czasie Fischer badał skutki mieszania się ras w niemieckich koloniach, a także
nieślubne dzieci z Nadrenii, których ojcami byli żołnierze z francuskich oddziałów
afrykańskich stacjonujących na tym obszarze w czasie okupacji po zakończeniu Pierwszej
Wojny Światowej. Konkluzją badań było stwierdzenie, że „gorsza” krew osłabia całą
populację.
Największym prorokiem, jaki wyłonił się z tej szkoły myślenia, był Erwin Liek,
doktor medycyny z Gdańska, który przekonywał, że ból to łagodna wydzielina związana z
zaburzeniem, a także zasadniczy aspekt procesu zdrowienia. Jego zdaniem tłumienie bólu
spowalnia wyzdrowienie. Wytrzymałość na ból była ponadto podstawową cechą, w którą
wyższe rasy były lepiej wyposażone. Liek wierzył, że choroby były spowodowane brakiem
moralności. Przekonanie to wpłynęło na służby medyczne, stanowiąc usprawiedliwienie w
przypadkach eliminacji chorych.
Chociaż uniwersyteccy biologowie nie współtworzyli pseudonauki o higienie rasowej
(związane z tym badania były prowadzone głównie przez antropologów i prawników), to
jednak było kilku biologów, którzy usiłowali tę dziedzinę nauki dostosować do nazistowskiej
polityki oraz ideologii. Ludwig von Bertalanffy propagował ideę mówiącą o zrównaniu
organizmów biologicznych z państwem.12 Ernst Lehmann, profesor botaniki z Tübingen,
cenił Hitlera za dostrzeżenie niebezpieczeństw związanych z degeneracją rasową. Uważał, że
„zadaniem biologii powinno być rozpowszechnianie tej wiedzy i tworzenie nowych broni
przydatnych w zbliżających się walkach”. Jego zdaniem jednostka powinna poddać się
wspólnocie Volku. Indywidualizm był guzem, który należało wyciąć. Lehmann założył nowy
miesięcznik „Die Biologie” oraz stowarzyszenie znane pod nazwą „Towarzystwo
Niemieckich Biologów”. Osobą, która wniosła bardzo duży wkład do „Die Biologie”, był
Austriak Konrad Lorenz, zoolog behawioralny, który pomstował z powodu „rozmycia” rasy,
co jego zdaniem było porównywalne do udomowienia zwierząt. Po jakimś czasie Lorenz
został członkiem biura do spraw polityki rasowej Partii Nazistowskiej i obstawał przy
„eliminacji” ludzi stojących „genetycznie niżej”.
Lorenz był także odpowiedzialny za próby naukowego uwiarygodnienia poglądu,
który stanowiłby bezpośredni związek z nazistowską polityką eugeniki. Obowiązkiem higieny
rasowej było eliminowanie ludzi stojących moralnie niżej. Jego zdaniem za czasów
prehistorycznych selekcja przy pomocy czynników środowiskowych faworyzowała
wytrzymałość, heroizm oraz użyteczność społeczną. Teraz ten proces muszą przejąć
organizacje, aby zapobiec zjawiskom degeneracji wiążącym się z udomowieniem. Ten pogląd
dostarczył „naukowej” podstawy uzasadniającej wykonywanie sterylizacji, która była
obowiązkowa w wypadku osób cierpiących z powodu chorób dziedzicznych takich jak
schizofrenia, ślepota oraz inne niedomagania - temat, którym zajmiemy się w następnym
rozdziale.
Lamarkianizm i Weismannizm
Przyjaciel Darwina Ernst Haeckel wraz z niemieckim zoologiem Augustem
Weismannem z Freiburga pracowali wspólnie nad promocją darwinizmu w Niemczech.
Weismann wysunął teorię plazmy zarodkowej materiału dziedzicznego zdeponowanego w
komórkach zarodkowych rodziców, które odpowiadają za każdy aspekt cechujący ich
potencjalne potomstwo: moralny, estetyczny, intelektualny i cielesny. Jego teoria starała się
rozstrzygnąć współczesne pytania dotyczące natury i wychowania, niosąc istotne społeczne i
polityczne implikacje.
W dziewiętnastym wieku pojęcie dziedziczenia cech nabytych wysunięte przez
francuskiego biologa JeanaBaptiste’a Lamarcka zostało powszechnie zaakceptowane, choć na
gruncie biologii wciąż czekano na wyjaśnienie sposobu przekazywania cech dziedzicznych.
Taką teorię sformułował austriacki mnich i botanik Grzegorz Mendel, który prowadził
badania w zaciszu swego klasztoru w Brünn na terenie obecnej Republiki Czech. Pracując
nad kolorem i kształtem kilku pokoleń nasion grochu wykazał, że dwie cechy, a mianowicie
żółty w zestawieniu z zielonym; okrągłe w zestawieniu z pomarszczonym - były
przekazywane niezależnie od pokoleń, zgodnie z określonymi, wymiernymi zasadami.
Przeprowadził eksperyment na 28 tys. roślin, które ręcznie nawoził, korzystając równocześnie
z licznych grup kontrolnych. Mendel w przeciwieństwie do swoich poprzedników oraz wielu
mu współczesnych oparł się na badaniach ilościowych. Jednak wyniki jego badań
opublikowane w 1865 r. nie zyskały rozgłosu aż do 1900 r., kiedy trzech naukowców Carl
Correns, Hugo de Yries orazErich von Tschermak wskrzesili jego teorię, prowadząc badania
niezależnie od siebie.
W międzyczasie Weismann próbował rozwiązać ten problem, tworząc model
pozwalający rozróżnić dwa rodzaje komórek organizmu: somatyczne (cielesne) i rozrodcze
(reproduktywne). Komórki somatyczne są zaangażowane w rozwój organizmu, ale nie
przechodzą na potomstwo. Z kolei komórki rozrodcze nie rozwijają się, za to stanowią
genetyczny materiał dziedziczenia. Dzięki temu udało mu się wyjaśnić, w jaki sposób
organizmy zachowywały stabilność pomimo różnic w pielęgnacji i odmiennych czynników
środowiskowych.
Na początku dwudziestego wieku spory na temat natury i wychowania, czynników
dziedzicznych i środowiskowych zyskały wymiar polityczny. Stronnicy higieny rasowej
odrzucali Lamarcka i wspierali poglądy Weismanna, który uważał, że komórki rozrodcze są
przekazywane przez pokolenia w niezmienionym stanie i bez wpływu ze strony komórek
somatycznych organizmu. Dla wyznawców higieny rasowej komórki rozrodcze stanowiły o
naturze człowieka. Również z tego powodu uważali oni, że wpływy społeczne nie mają
dostatecznej mocy, aby stworzyć warunki życia społecznego czy decydować
0przeznaczeniu. Różnice w argumentacji - Mendla (czy Weismanna)
1Lamarcka - były później wykorzystywane przez nazistowskich ideologów jako objaw
kontrastu pomiędzy rasą a wpływem klas i gospodarki.
W Związku Sowieckim idee Lamarcka były faworyzowane jako mechanizm
radykalnej zmiany społecznej. Z kolei teorię komórek rozrodczych uważano za
nieudowodnioną, reakcyjną, pseudonaukową propozycję wymyśloną w celu zwalczania
radykalnych socjalistów i komunistycznych reform. Dramatyczny przejaw śmiertelnej
mieszaniny ideologii i nauk biologicznych ujawnił się pod postacią praktyk rolniczych, które
doprowadziły do katastrofy. Po śmierci Lenina do władzy doszedł Stalin, który przyspieszył
kolektywizację wsi w latach dwudziestych XX w. Dzięki publikacji w gazecie „Prawda”
wielkie wpływy zyskał agronom Trofim Denisowicz Łysenko. Łysenko głosił przewagę
czynników środowiskowych, atakował „burżuazyjną genetykę”, a jej wersję niemiecką
nazywał nauką faszystowską. Stalin faworyzował marksistowską biologię Łysenki nawet
wówczas, gdy jego próba zwiększenia plonów zbóż poprzez „wernalizację” pszenicyozimej,
schładzania nasion, aby wcześniej jej zasiać, skończyła się katastrofą (po Drugiej Wojnie
Światowej Łysenko zdołał przekonać Stalina, że to nie jego teoria była błędna, ale że część
reakcyjnych biologów dokonała sabotażu, wskutek czego 3 tys. z nich wyrzucono z pracy).
Historyk Robert Proctor zauważył, że lekcja, jaką możemy wyciągnąć z dysputy
prowadzonej przez nazistowskich i sowieckich ideologów na temat wyższości modelu
Lamarcka nad teorią Mendla, polega na wykazaniu, że „polityczne motywacje skłaniające do
usprawiedliwienia poprawnych poglądów w nauce mogą być równie istotne jak
usprawiedliwianie fałszywych poglądów”.13 To z kolei otworzyło drogę do „biologizowania”
rasy, a wraz z położeniem nadmiernego nacisku na cechy dziedziczne utworzyło w
Niemczech podstawy dla entuzjazmu związanego z eugeniką, która w zróżnicowany sposób i
w różnym stopniu zyskała popularność w Stanach Zjednoczonych oraz w innych krajach
Europy. Jednak w Niemczech symbioza higieny rasowej i eugeniki okazała się wiodącą cechą
ideologii narodowosocjalistycznej.
6. Eugenika i psychiatria
Równolegle ze wzrostem znaczenia higieny rasowej w Niemczech nastąpił rozwój
eugeniki, nauki zachęcającej do płodzenia „dobrego” potomstwa. Eugenika jest związana z
osobą kuzyna Karola Darwina, sir Francisa Galtona, którego manią było mierzenie
wszystkiego: od inteligencji do fizycznej urody. W swej książce pt. „Hereditary Genius”
opublikowanej w 1869 roku zgłębiał problem dziedziczenia inteligencji, niewiele się
interesując czynnikami środowiskowymi, za to podkreślając zalety doboru wybitnie
inteligentnych jednostek z punktu widzenia idealnego rozrodu. Galtona urzekła potęga
krzywej rozkładu normalnego Gaussa, powszechnie znanej pod nazwą”krzywej dzwonowej”.
Ponieważ rozkład fizycznych prawidłowości i wyjątków - wysokości, wagi itd. - można łatwo
opisać w ramach danej populacji, Galton uważał, że inteligencję także można ujmować w
sposób ilościowy i że różne stopnie inteligencji człowieka da się wyjaśnić, znając inteligencję
jego rodziców. W okresie rosnącej liczby przestępstw i biedy panującej w drugiej połowie
dziewiętnastego wieku w wielkich miastach takich jak Londyn czy Nowy Jork Galton uważał,
że można uzyskać zdrowszą, obdarzoną większą inteligencją populację dzięki
odpowiedniemu planowaniu na poziomie rządów - tę właśnie ideę nazwał eugeniką. Jedną z
jego propozycji było zaproponowanie darmowych ceremonii ślubnych w Opactwie
Westminsterskim parom spełniającym określone kryteria „eugeniczne”.
Jednym z najbardziej gorliwych uczniów Galtona w Anglii byl Karl Pearson,
ascetyczny osobnik, kwakier i socjalista, który studiował matematykę w Cambridge, a potem
w Londynie, zanim udał się do Niemiec, aby poświęcić się tam naukom biologicznym. Był
twórcą nowoczesnej statystyki, a jego oryginalny wkład obejmował wprowadzenie testu
chikwadrat oraz pojęcia odchylenia standardowego.
Poświęciwszy się zadaniu określenia ilościowego danych biologicznych, ostatecznie
wylądował w University College w Londynie, miejscu, gdzie narodziła się filozofia
utylitarystyczna. Zdobył fundusze na „biometrykę”, wymierny aspekt biologii, co umożliwiło
założenie laboratorium biometrycznego oraz czasopisma „Biometrika”. Po śmierci Galtona w
1911 roku Pearson został profesorem w katedrze eugeniki i kierownikiem Krajowego
Laboratorium Eugeniki im. Galtona, gdzie zbierano rozmaite dane dotyczące wielu cech,
które uznawano za dziedziczne. Obejmowały one rozmaite choroby, alkoholizm oraz
inteligencję, chociaż głównąjej miarą, przed testami inteligencji, była ocena wychowawcy
klasy dziecka.
Obserwując korelacje między „inteligencją” rodziców i wielkością rodziny, Pearsons
doszedł do wniosku, że populacja Wielkiej Brytanii zmierza ku rychłej degeneracji. Pearsons
lansował ideę, że z punktu widzenia eugeniki wojna ma wartość pozytywną wskutek selekcji
będącej rezultatem walki. „Ta zależność postępu od przetrwania rasy najlepiej przystosowanej
- pisał - wyjątkowo ponura, jak wielu z was się może wydawać, sprawia, że walka o
przetrwanie stanowi ratunek; to płonący tygiel, z którego wypływa szlachetniejszy metal”.1
Entuzjazm związany z eugeniką i korzyści jakoby wynikające z wojny nie ograniczały
się do Anglii. W Stanach Zjednoczonych Roland Campbell Macfie twierdził, że wojna
prowadzi do niedoboru mężczyzn i w rezultacie do „skuteczniejszego odsiewania kobiet”.
Wojna nie oznaczała wyłącznie „żołnierskiej selekcji” mężczyzn w wyniku ich przypadkowej
eliminacji, ale „celową i rygorystyczną selekcję kobiet”. Wojna oznaczałaby więc poprawę
„zdrowia i urody walczących ras”. Jak zauważa Stefan Kühl, pogląd ten „wpisywał się w
militarystyczne, imperialistyczne myślenie tego okresu i wiązał eugenikę z ruchami
nacjonalistycznymi w różnych krajach”.2
Odpowiednikiem Karla Pearsonsa w Stanach Zjednoczonych w dziedzinie eugeniki
był Charles Davenport, który w podobny sposób łączył biologię i matematykę dla uzyskania
wniosków dotyczących eugeniki w odniesieniu do postępowania i inteligencji. Przekonano
go, że niektóre grupy etniczne cierpią na stereotypowe niedostatki moralne, że przestępczość i
prostytucja są dziedziczne. Założył Urząd Rejestrów Eugenicznych i opracował program
przetwarzania danych dotyczących cech populacji Stanów Zjednoczonych. Davenport
współpracował blisko z Henrym Goddardem, który wraz z psychologiem Lewisem Termanem
wprowadził w Stanach Zjednoczonych francuski test inteligencji Bineta, który stał się tam
znany jako „test StanfordaBineta”. Przekonani, że za inteligencję jest odpowiedzialny
pojedynczy gen, wprowadzili także pojęcie „ilorazu inteligencji” (IQ). Zastosowanie tego
testu w odniesieniu do imigrantów prowadziło do odrzucenia niektórych grup etnicznych.
Goddard popierał nazbyt uproszczony mendlowski pogląd na kwestię dziedziczności
inteligencji; tak więc dwaj heterozygotyczni rodzice mieli posiadać jeden gen „inteligencji” i
jeden gen „kretyna”. Zakładając, że żaden z nich nie jest genem dominującym, oczekiwany
stosunek typów ich potomstwa byłby następujący: jeden inteligent, jeden kretyn oraz dwa
typy pośrednie. Tego rodzaju poglądy zachęcały do stosowania praktyk eugenicznych, które
zakazywały związków osób obciążonych chorobami genetycznymi, kiłą, a także
charakteryzujących się zachowaniem antyspołecznym lub nawet nałogowym onanizowaniem
się. W niektórych stanach (przykładem może być Indiana) wprowadzono obowiązek
przymusowej sterylizacji w drodze kastracji i napromieniowania.
Tymczasem w Niemczech rozwój eugeniki, podobnie jak higieny rasowej, w coraz
większym stopniu kształtował pseudodarwinizm, jak również mitologia supremacji aryjskiej
rasy. Do głównych krzewicieli tych poglądów należeli Philalethes Kuhn, który od 1920 roku
kierował higieną kliniczną w Technische Hochschule w Dreźnie, Hans Reiter, który od 1919
roku nauczał higieny o zabarwieniu rasistowskim w Rostocku, oraz Fritz Lenz. Ten ostatni
kierował od 1923 roku katedrą higieny rasowej uniwersytetu w Monachium; Hitler wyraził
podziw dla jego poglądów dotyczących ras i medycyny, kiedy odwiedził więzienie w
Landsbergu w 1924 roku. Lenz odwzajemnił komplementy, stając się entuzjastycznym
członkiem partii nazistów.
Mimo wyrażanego w pierwszej dekadzie stulecia optymizmu wobec eugenicznych
zalet wojny Pierwsza Wojna Światowa radykalnie zmieniła to nastawienie. Na łamach
brytyjskiego Eugenics Review Edward Poulton i Leonard Darwin napisali, że „wojna
bezsprzecznie doprowadziła do śmierci najlepszych, była więc wysoce dysgeniczna”.
Z tego powodu po Pierwszej Wojnie Światowej członkowie Międzynarodowej
Organizacji Eugeniki zgodnie potępili wojnę. Ploetz przewodził niemieckim eugenikom,
opowiadając się za „eugenicznym pokojem”, a nazistowscy politycy poparli jego argumenty.
Walter Gross, kierownik Biura Polityki Rasowej partii oświadczył: „Ponieważ nazistowskie
Niemcy myślą w kategoriach rasowych, pragną pokoju”.3
O ile prawa popierające eugenikę znajdowały przychylność w oczach zwolenników w
Skandynawii i Niemczech w okresie między wojnami, podobnym środkom sprzeciwiano się
w Anglii, pomimo tego, że były wciąż popierane przez niewielką liczebnie elitę. Kiedy
profesor E. W. MacBride napisał w 1936 roku do naukowego tygodnika Nature, zalecając
wprowadzenie finansowanego przez rząd programu eugeniki, doczekał się odważnej riposty
ze strony budzącego respekt Josepha Needhama, biochemika i eksperta od spraw Chin:
„Trudno nie wyrazić konsternacji, stykając się z takimi doktrynami, tak niebezpiecznymi dla
ludzkości, które mają imprimatur tygodnika naukowego, zapewne najsławniejszego na
świecie”.4 Innym wpływowym brytyjskim naukowcem i przeciwnikiem eugeniki był w latach
trzydziestych Lionel Penrose, ojciec matematyka i fizyka Rogera Penrose’a. Penrose otrzymał
katedrę Pearsona w University College w Londynie, usuwając z jej nazwy słowo „eugenika”.
Twierdził stanowczo, że inteligencję zawdzięczamy rozmaitym czynnikom genetycznym, jak
również czynnikom środowiskowym.
Psychiatria i eutanazja
Innym dalekosiężnym skutkiem Pierwszej Wojny Światowej był ogólny upadek
popularności i reputacji psychiatrii jako cieszącej się respektem dyscypliny naukowej, czemu
towarzyszył skandal z powszechnymi zaniedbaniami i przypadkami maltretowania pacjentów
w zakładach dla umysłowo chorych. Rozziew między śmiałymi zaleceniami Friedricha
Schallmayera i rzeczywistością był wyjątkowo jaskrawy. Niedożywienie, choroby i
zaniedbania panowały w niemieckich zakładach dla obłąkanych, czego dowodem jest
ogromna liczba 30% ofiar śmiertelnych wśród ich pensjonariuszy w czasie wojny.5
Jednocześnie żołnierze cierpiący na nerwicę frontową i inne skutkiwalki w okopach byli
poddawani brutalnemu „psychiatrycznemu” leczeniu, które obejmowało stosowanie karnej
terapii elektrowstrząsowej. Sytuacja nie uległa poprawie w niemieckich szpitalach
psychiatrycznych po wojnie, gdy kryzys ekonomiczny i polityczny pozbawił zakłady dla
psychicznie chorych środków finansowych na ich podstawowe potrzeby.
Historyk Michael Burleigh zwraca uwagę, że mimo ruchu na rzecz aktywnych reform,
domagającego się poszanowania praw pacjentów oraz kontroli procedur kierowania na
przymusowe leczenie psychiatryczne, odzywały się głosy oburzenia, skarżąc się na
marnowanie środków na rzecz umysłowo chorych. Czołowymi zwolennikami rozwiązania
rosnącej armii „upośledzonych umysłowo” byli prawnik Karl Binding i psychiatra Alfred
Hoche, który spopularyzował zwrot lebensunwertes Leben (życie niezasługujące na życie) w
swym najważniejszym traktacie Die Freigabe der Vernichtung lebensunwerten Lebens
(Zwiększenie kontroli nad unicestwieniem życia niezasługującego na życie), opublikowanym
w Lipsku w 1920 roku. Binding zalecał, aby pozwolić lekarzom na przerywanie z własnej
inicjatywy bolesnej egzystencji pacjentów; tak samo nakłaniał, aby społeczeństwo
unicestwiało życie będące dla jego istnienia ciężarem. Podchodząc do rzeczy nader
praktycznie, Hoch wymieniał środki, które roztrwoniono na utrzymywanie przy życiu
niedorozwiniętych jednostek. Idioci nie mają prawa żyć, twierdził, ponieważ są pozbawieni
podstawowych wartości, które czynią życie świętym. Utrzymywał, że zakończenie życia
idioty nie oznacza zabójstwa w powszechnie przyjętym rozumieniu tego czynu.6 Powyższa
argumentacja, zapewne bardziej niż jakakolwiek inna, dostarczyła nazistowskiemu reżimowi
„etycznego” uzasadnienia eutanazji. Chociaż w pierwszym okresie panowania reżimu
publiczna dyskusja koncentrowała się na zapobieganiu płodzenia potomstwa obciążonego
chorobą dziedziczną, czyli stosowaniu sterylizacji, idea unicestwiania życia niezasługującego
na życie rozprzestrzeniała się, znajdując poparcie wśród krewnych osób, które zgodziły się na
takie rozwiązanie.
Tymczasem wielu czołowych psychiatrów, zatrudnionych na niemieckich
uniwersytetach, skłaniało się ku narodowemu socjalizmowi. Najbardziej prestiżowym
ośrodkiem naukowym był Instytut Psychiatrii Cesarza Wilhelma w Monachium, powstały w
1917 roku dziękiśrodkom z Fundacji Rockefellera oraz szczodrobliwości Jamesa Loeba,
amerykańskiego Żyda i filantropa. Dyrektor Instytutu profesor Emil Kraepelin zgromadził
grupę wybitnych klinicystów i naukowców, w tym neurologa Aloisa Alzheimera, który odkrył
chorobę nazwaną jego imieniem. W latach dwudziestych Ernst Riidin kierował programem
badawczym poświęconym genealogii i demografii, który stał się kamieniem węgielnym badań
w dziedzinie genetyki i schizofrenii.
Kiedy partia Hitlera podjęła próbę zdobycia władzy, Riidin stał się entuzjastycznym
propagatorem eugeniki i higieny rasowej. Jego reputacja zapewniała powszechną akceptację
nazistowskiej polityki przymusowej sterylizacji. Pod jego egidą schizofrenia i psychoza
maniakalnodepresyjna zostały uznane za jednostki objęte przymusem sterylizacji. W miarę
rozpowszechniania się tej praktyki Instytut Psychiatrii Cesarza Wilhelma stał się źródłem
specjalistycznych opinii w zakresie eugeniki i postępowania w konkretnych przypadkach.
W ten sposób w pierwszych latach po Pierwszej Wojnie Światowej położono
„medyczne” i „naukowe” podstawy idei eliminacji umysłowo chorych, przygotowując
Niemcy do propagandy, w której ubolewano nad kosztem utrzymywania „balastu”
psychicznie chorych i obarczonych chorobami wrodzonymi.
CZĘŚĆ DRUGA NOWA FIZYKA 1918-1933
7. Fizyka po Pierwszej Wojnie Światowej
Pierwszą Wojnę Światową nazwano „wojną chemiczną” - określenie, które
zawdzięcza pracy Fritza Habera i jego kolegów. Jednak również fizycy odegrali swoją rolę w
wojnie, w której armaty były główną bronią na lądzie i na morzu, a zasadniczy problem
polegał na celności ognia bez względu na pogodę, dym, odległość, ciemność i falowanie
morza. Do ustalenia pozycji działa wroga oraz innych celów wysyłających sygnały możliwe
do zaobserwowania żołnierze Pierwszej Wojny Światowej wykorzystywali fizykę fal
akustycznych, optykę, elektromagnetyzm i pomiary wstrząsów sejsmicznych.1 Naukowcy
zaangażowani po obu stronach w podstawowe badania poświęcili się pracom nad
technologiami wojennymi, pokazując, jak w czasie wojny nietrwały i kruchy jest podział na
naukę czystą i naukę stosowaną Max Born z Getyngi prowadził badania nad wpływem wiatru
i wysokości na rozchodzenie się dźwięku. Max Wien z Jeny pracował nad łącznością
bezprzewodową w statkach powietrznych. Arnold Sommerfeld z Monachium, szanowany
fizyk teoretyczny, pracował nad metodami podsłuchu rozmów telefonicznych wroga; jego
urządzenie podsłuchowe potrafiło wykryć sygnały z odległości ponad pół mili od linii
telefonicznej.
Naukowcy brytyjscy, którzy byli zbyt starzy, by walczyć, również angażowali się w
prace związane z wojną, podczas gdy młodsi entuzjastycznie ruszali do okopów, gdzie zbyt
wielu z nich zginęło. Od kuli snajpera w Dardanelach zginął błyskotliwy fizyk, protegowany
Rutherforda, H. J. C. Moseley.
Brytyjscy fizycy, jak na przykład Arthur Pollen, od dawna zmagali się z problemem
kontrolowania ognia artyleryjskiego w wypadkuokrętów wojennych. William Henry Bragg,
ojciec Lawrence’a i wraz z synem współtwórca krystalografii promieni X, pracował nad
urządzeniem pozwalającym za pomocą dźwięku lokalizować armaty przeciwnika. Ralph
Fowler (który został zięciem Rutherforda) prowadził w British Munitions Inventions
Department badania nad wykorzystaniem instrumentów optycznych w celu poprawy kontroli
prowadzonego ognia w działkach przeciwlotniczych. Frederick Lindemann (przyszły Lord
Cherwell, doradca naukowy Winstona Churchilla) pracował w Farnborough nad
wykorzystaniem promieniowania podczerwonego jako ewentualnego systemu wczesnego
ostrzegania przed zbliżającymi się samolotami wroga. Z kolei Ernest Rutherford z
Manchesteru badał możliwości lokalizacji UBootów.
Naukowcy brytyjscy już na początku Pierwszej Wojny Światowej zdawali sobie
sprawę z tego, jak ważna jest nauka i technologia w rozwoju uzbrojenia. Wydawca „Naturę”
w numerze z dnia 17 czerwca 1915 roku nakłaniał rząd do lepszego wykorzystania „setek
ludzi świata nauki w kraju, których energia i specjalistyczna wiedza nie jest efektywnie
wykorzystywana”. Podobnie jak ich niemieccy odpowiednicy niektórzy wielcy brytyjscy
ludzie nauki zaangażowali się w pracę na rzecz wojny niekoniecznie zgodną z ich talentami i
wiedzą. Rutherford znany z badań nad atomem w czasie wojny wierzył, że okręty podwodne
można wykryć tylko przy pomocy fal dźwiękowych. Wraz ze swoim zespołem skupił się na
rozwinięciu idei „hydrofonów” oraz innych urządzeń nasłuchowych włącznie z
wykorzystaniem zjawiska piezoelektrycznego w kwarcu (w kryształach kwarcu powstają
impulsy elektryczne w wyniku naprężeń mechanicznych, na przykład wywołanych
działaniem fal dźwiękowych) w celu lokalizacji dźwięku o wysokiej częstotliwości.
Technologia ta zapowiadała technikę detekcji w postaci sonaru. Pod koniec wojny Rutherford
zaczął mieć pewne obawy co do przyszłych możliwości fizyki atomowej. Istnieje anegdota,
która mówi, że kiedy mu robiono wyrzuty z powodu nieobecności na zebraniu ekspertów od
łodzi podwodnych, Rutherford znany ze swego tubalnego głosu powiedział: „Proszę mówić
ciszej. Brałem udział w eksperymentach, z których wynika, że atom może ulec sztucznemu
rozszczepieniu. Jeżeli to prawda, ma to o wiele większe znaczenie niż cała ta wojna”.2
Później oświadczył, że nigdy nie zdołamy w ten sposób uwolnić energii w dużych ilościach.
Rutherford,Bragg i J. J. Thomson (znany jako JJ, fizyk, który odkrył elektron) byli członkami
sztabu brytyjskiej marynarki wojennej, ale marynarka niechętnie rozmawiała o taktyce i
strategii z cywilami, wskutek czego wiele możliwości nie zostało zrealizowanych.
Pod koniec Pierwszej Wojny Światowej niewiele osób zarówno w rządzie, jak i w
armii potrzebowało dodatkowych argumentów, aby uwierzyć, że fizyka jest niezbędna przy
produkcji broni i w technologii obronnej oraz że potrzebne są poważne nakłady ze strony
rządu, jeśli nauka miałaby w przyszłych planach odegrać zasadniczą rolę. Pod koniec 1918
roku fizyka wojskowa zdążyła zyskać solidne podstawy, ale niewiele osób było w stanie
odgadnąć, do jakiego stopnia ta dyscyplina nauki zdominuje innowacje w zakresie broni i
systemów obronnych Drugiej Wojny Światowej, szczególnie przy wykrywaniu samolotów w
nocy. Tę trudność uchwycił pisarz Russel McCormmach w powieści „Night Thoughts of a
Classical Physicist”. Zastanawiając się nad tą kwestią w trakcie Pierwszej Wojny Światowej,
profesor Victor Jacob, bohater utworu, dochodzi do następującego wniosku: „Jeśli nie daj
Boże świat znowu miałby wyruszyć na wojnę, wówczas wykorzysta fizykę nowoczesną
Jednak w tej wojnie wykorzystano każdą gałąź fizyki klasycznej.
Co zatem jest fizyką „nowoczesną”?
Nowoczesna fizyka
W pierwszym roku nowego stulecia - co ujawniło się w całej okazałości podczas
Wystawy Międzynarodowej w Paryżu - świętowano triumf niemieckich osiągnięć naukowych
oraz wiarę w technologiczną przyszłość ojczyzny, która - jak powszechnie uważano -
spoczywała na bezpiecznych fundamentach. Jednak w miarę jak zwiedzający wystawę
gromadzili się w Paryżu, żeby podziwiać budzące wrażenie artefakty oraz nowe procesy
chemiczne i przemysłowe, w laboratoriach i w salach seminaryjnych Europy rodziły się idee,
które miały zmienić sposób postrzegania i rozumienia natury, torując drogę technologiom, o
jakich nikomu się jeszcze nie śniło.
Aż do przełomu wieków naukowcy uważali naturę oraz wszechświat za mniej więcej
przewidywalny, deterministyczny i mechanistyczny, gdzie materialne efekty są następstwami
materialnych przyczyn. Obiecujący młodzi fizycy byli zachęcani do zajęcia się innymi
dziedzinami, ponieważ uważano, że fizyka jako nauka zasadniczo dokonała już wszelkich
odkryć. Przeważał pogląd, że wiedza dotycząca energii, ruchu, promieniowania i
elektromagnetyzmu była mniej więcej pełna. Naukowcy pracowali, zakładając, że poznano
ogólną strukturę praw natury i że zadaniem nauki będzie teraz uzupełnianie szczegółów.
Materię i energię postrzegano w kategoriach zdroworozsądkowych modeli mechanicznych, co
odpowiadało ludzkiej intuicji. Brytyjski naukowiec William Thomson (lord Kelvin)
stwierdził, że nie zyska pełnej satysfakcji, póki nie będzie mógł stworzyć mechanicznego
modelu rzeczywistości. Jednak to wszystko miało ulec zmianie, a naukowcy niemieccy mieli
w tym procesie odegrać główną rolę.
„Są takie chwile - pisał Erie Hobsbawm w swoim dziele Age of Empire 1875-1914 -
kiedy cały sposób pojmowania i rozumienia wszechświata zmienia się w stosunkowo krótkim
czasie, a dekada poprzedzająca Pierwszą Wojnę Światową, była jednym z takich okresów”.4
Hobsbawm odnosi się do punktów zwrotnych, jakie pojawiły się w nauce pod koniec
dziewiętnastego wieku i na początku dwudziestego w psychologii, biologii, fizyce. Były to
innowacje początkowo znane i doceniane jedynie przez niewielką mniejszość stanowiącą
intelektualną i naukową elitę Stanów Zjednoczonych i Europy. Wśród tych innowacji znalazła
się publikacja „Objaśnianie marzeń sennych” Freuda, wskrzeszenie eksperymentów Mendla
w genetyce oraz prace niemieckiego naukowca Maxa Plancka, który kierował katedrą fizyki
na uniwersytecie w Berlinie.
Planck, który był typem niezwykle małomównym i powściągliwym (jeden z jego
uczniów opisywał go jako „skromną postać w ciemnym garniturze, w wykrochmalonej białej
koszuli i czarnej muszce [...] podobną do typowego, pruskiego urzędnika państwowego”),5
zajmował się naturą promieniowania elektromagnetycznego. W 1900 roku zaproponował
głęboko idącą zmianę w dotychczasowym rozumieniu fizyki, twierdząc, że promieniowanie
istnieje w postaci całkowitych wielokrotności maleńkich ilości energii zwanych kwantami.
Innymi słowy, jego obliczenia miały sens wyłącznie przy założeniu, że światło jest
emitowane nie w postaci fal o dowolnej energii, jak ogólnie sądzono, ale w maleńkich
„paczkach energii”. Kiedy na zebraniu Berlińskiej Akademii Nauk Planck przedstawił swój
kwantowy model, ani on, ani słuchacze nie zdawali sobie sprawy z konsekwencji zbliżającej
się właśnie kwantowej rewolucji w fizyce.
Hipoteza Plancka była zasadniczo tylko jednym krokiem z serii niezwykłych odkryć
fizyki pod koniec dziewiętnastego stulecia. Pięć lat wcześniej inny Niemiec Wilhelm
Roentgen odkrył promienie X, nowy rodzaj promieniowania, co podważyło dotychczasowe
założenia w fizyce i badaniach eksperymentalnych. Dwa lata później fizyk z Cambridge J. J.
Thomson wykazał, że promienie katodowe składają się z cząstek dwa tysiące razy lżejszych
od atomu wodoru. W międzyczasie we Francji fizyk AntoineHenri Becquerel zauważył, że
uran powoduje zmętnienie nienaświetlonych płyt fotograficznych. Francuskopolska badaczka
Maria SkłodowskaCurie jako pierwsza użyła określenia,radioaktywność”, gdy podczas
prowadzonych doświadczeń przypadkowo stwierdziła, że niektóre ciężkie pierwiastki emitują
różne rodzaje promieniowania. Z początkiem nowego stulecia badacze zaobserwowali
zjawisko promieniotwórczego rozpadu uranu. Promienie X, radioaktywność, rozpad beta i
widmo promieniowania wzbudziły wątpliwości co do niekwestionowanego prymatu fizyki
klasycznej - krzepiącego związku pomiędzy naukowym wyjaśnieniem a zdroworozsądkową
intuicją. Tak jak teoria Darwina zaproponowała ideę ewolucji gatunków i doprowadziła do
załamania praw naturalnych, tak fizyka atomowa miała dokonać zmian w myśleniu na temat
świata fizycznego.
Chociaż liczne pomiary potwierdziły prawdziwość wzoru Plancka, opisującego widmo
promieniowania w oparciu o hipotezę kwantów, w następnych miesiącach i latach zarówno
Planck, jak i jego koledzy nadal nie wiedzieli, co się za tym kryje. Jeden z naukowców
napisał, że Planck wyjaśnił niezrozumiały fakt za pomocą jeszcze bardziej niezrozumiałego
założenia, że fale świetlne występują w drgawkach.
W roku ogłoszenia epokowej szczególnej teorii względności (1905) Einstein napisał
artykuł, w którym stwierdził, że kwanty Plancka zainspirowały niemieckiego fizyka Philippa
Lenarda (utożsamianego później z nauką „nazistowską”) do przeprowadzenia serii
eksperymentów. Einstein wykorzystał kwantową ideę Plancka do wyjaśnienia efektu
fotoelektrycznego. Maksimum energii emitowanego elektronuzależało wyłącznie od długości
fali światła, a nie od jej natężenia, jak chciałaby fizyka klasyczna. Jak zauważył Einstein,
światło zachowywało się jak rój cząstek, czyli fotonów.
I tak oto pojawił się paradoks. Ogromnym osiągnięciem dziewiętnastowiecznej fizyki
było wykazanie przez Jamesa Clerka Maxwella, że światło zachowuje się jak fala pola
elektromagnetycznego; Maxwell podał równania matematyczne opisujące zachowanie się
światła. Ale jak światło mogło być zarówno cząstką, jak i falą? Kłócąca się z intuicją teoria
kwantów, która opierała się na prawdopodobieństwie, wielkościach nielokalnych oraz
opisywana niełatwą matematyką podważyła determinizm fizyki newtonowskiej i wniosła do
naszego rozumienia natury nieuchwytną niepewność. Do dziś owa niepewność jest
przedmiotem wielu nierozstrzygniętych dyskusji, zwłaszcza wobec faktu niemożności
pogodzenia jej z fizyką klasyczną. Pomimo zniechęcających trudności pojęciowych i
dostępności jedynie dla nielicznej elity naukowców i matematyków teoria kwantów miała
doprowadzić do powstania zdumiewającej teorii budowy świata atomowego i subatomowego,
będącej pięknym osiągnięciem intelektualnym i dowodem niezwykłej wyobraźni. Miała
wywrzeć ogromny wpływ na rozwój fizyki i chemii, a jej przewidywania wykazywały
niezwykłą zgodność z wynikami obserwacji. Miała też doprowadzić do zrozumienia i
opanowania zjawiska rozszczepienia i reakcji łańcuchowej; była źródłem nowych technologii,
które odmieniły świat, ale zarazem objawiły się w postaci grzyba bomby atomowej.
Kto zasługuje na słowa pochwały lub oskarżenia za rozwój odkryć, które wynikły z
prac Plancka i Einsteina na początku dwudziestego wieku? Jedno jest pewne: o ile niemiecki
talent miał znaczący wkład w rozwój teorii kwantów i o ile Getynga, Monachium i Berlin
były głównymi ośrodkami postępu, rozwoju i źródła inspiracji, o tyle intelektualny wigor i
geniusz miał swój początek w miejscach tak odmiennych jak Cambridge, Manchester,
Kopenhaga, Wiedeń, Moskwa, Paryż i Zurych. Fizyka kwantowa rozwijała się dzięki
swobodnemu przepływowi informacji oraz szerokiej współpracy pomiędzy naukowcami
różnych narodowości i kultur.
Kluczowym wydarzeniem ilustrującym współpracę uczonych na wczesnych etapach
badań nad teorią kwantów był Pierwszy Międzynarodowy Kongres Solvaya w dziedzinie
fizyki, który odbył się w październiku 1911 roku w Brukseli w hotelu Metropol. Ernest
Solvay był bogatym belgijskim chemikiem, który zrobił fortunę na opracowaniu procesu
przemysłowej produkcji węglanu sodu. Jego imperium przemysłowe sięgało od Stanów
Zjednoczonych przez Europę po Rosję. Jako myślicielowi i filantropowi zależało mu na
promowaniu socjologii i nauki w ogóle. Było to zapewne pierwsze międzynarodowe
spotkanie skupiające się na konkretnych zagadnieniach współczesnej fizyki. Pod auspicjami
Solvaya miało się jeszcze odbyć bardzo wiele podobnych konferencji. Media przeoczyły
znaczenie tego wydarzenia, chociaż ucieczka dwojga uczestników - pani Curie i Paula
Langevina - była w środowisku naukowym przedmiotem licznych plotek.
Udział Ernesta Rutheforda w pierwszej konferencji Solvaya wpłynął na pierwsze
prace w dziedzinie fizyki kwantowej młodego Duńczyka Nielsa Bohra z Kopenhagi. Henri
Poincare, francuski matematyk i fizyk, wywarł wpływ na innego uczestnika, Anglika Jamesa
Jeansa. Później Poincare wrócił do Paryża, aby dzielić się z innymi swą wiedzą za
pośrednictwem szeregu publikacji, które zwróciły uwagę jego francuskich kolegów.
Fizykochemik Walther Ernst zapewnił udział w konferencji takich naukowców jak
Planck, Einstein, Sommerfeld, KamerlinghOnnes, Rutherford, Langevin i Curie. Jednym z
młodych sekretarzy tego spotkania był 25-letni Frederick Lindemann, który dwie dekady
później został doradcą naukowym Winstona Churchilla. Lindemann zostawił osobiste zapiski
mówiące o tym spotkaniu. Dyskusje były „interesujące”, informował swojego ojca
mieszkającego w Devon, „ale w ich efekcie ugrzęźliśmy jeszcze bardziej. Wydaje się, że w
każdym punkcie pojawiają się sprzeczności”. Lubił Einsteina i zauważył, że ma on „żydowski
nos”. Wydaje się, że i Einstein polubił Lindemanna. „Niemal go zaprosiłem do nas, do
Devon. [...] Jednakże nie dba wcale o wygląd i przychodzi na kolację w surducie. Mówi, że
nie zna się za dobrze na matematyce i potrafi opracować jedynie ogólne założenia, ale
wygląda na to, że doskonale sobie z tym radzi”.6
Podczas końcowej sesji konferencji Einstein oświadczył:
Wszyscy zgadzamy się co do tego, że współczesna, tak zwana teoria kwantów,
chociaż przydatna jako narzędzie, nie jest teoriąw potocznym rozumieniu tego słowa i na
pewno nie jest teorią, którą można obecnierozwijać w spójny sposób. Z drugiej strony
wykazano, że mechaniki klasycznej [...] nie można uznać za przydatne narzędzie teoretyczne
w odniesieniu do wszystkich zjawisk fizycznych.7
Bez względu na wysuwane zastrzeżenia, kongres postawił Einsteina w centrum
społeczności związanej z nową fizyką. Einstein przez cały czas okazywał szacunek dla
przewodniczącego kongresu H. A. Lorentza, z kolei Lorentz usiłował skusić Einsteina
możliwością objęcia po nim katedry fizyki w Lejdzie. Einstein z szacunkiem poinformował
go, że żałuje, ale nie może przyjąć tej propozycji.
Względność i antyrelatywiści
Albert Einstein urodził się w Niemczech w mieście Ulm w 1879 roku. Jako chłopiec
uczęszczał do gimnazjum Luitpold w Monachium, militarystycznej instytucji o bardzo
surowej dyscyplinie, która nie za bardzo mu odpowiadała. Nauczyciel zachęcał go do
opuszczenia szkoły w wieku szesnastu lat, twierdząc, że indolencja Einsteina źle wpływa na
pracowitość reszty klasy i że on sam nigdy w niczym nie odniesie sukcesu. Był naturalnym
outsiderem i nie cierpiał reżimu; obecnie uważa się, że mógł być dyslektykiem. Wykazywał
miłość do muzyki i uczył się grać na skrzypcach. Kiedy zauważył w muzyce matematyczne
prawidłowości, jego zapał i zainteresowanie muzyką jeszcze wzrosło. W późniejszych latach,
pisząc o swoim braku praktycznych umiejętności i „wyobraźni”, podkreślał, że jego
spostrzeżenia były „zbyt głębokie, by je wyrazić słowami”.
Po krótkim pobycie w Mediolanie, gdzie jego ojciec próbował ratować rodzinny
biznes, Albert osiadł w Zurychu, gdzie zaczął uczęszczać na czteroletni kurs matematyki i
fizyki na politechnice. Ojcu powiedział, że postanowił zrezygnować zarówno z niemieckiego
obywatelstwa, jak i z żydowskiej wiary.8 Michael White i John Gribbin, komentując to
zdarzenie, napisali, że decyzje te „były oczywiście nieodłączną częścią jego jawnego zamiaru
trzymania się z dala od świata i zostania panem własnego losu”.9 W styczniu 1896 roku po
zapłaceniu 3 marek został oficjalnie zwolniony z niemieckiego obywatelstwa i przez pięć lat
był bezpaństwowcem, po czym otrzymałszwajcarskie obywatelstwo. Kiedy w 1911 roku
obejmował stanowisko na niemieckim uniwersytecie w Pradze, musiał przyjąć obywatelstwo
austrowęgierskie, niemniej jednak zachował swoje szwajcarskie dokumenty.10 Zurych,
miasto liczące na przełomie wieków 153 tys., mieszkańców było gościnną metropolią dla
wolnych i rewolucyjnych ludzi. Owe,Ateny nad Limmatem” - jak wówczas nazywano Zurych
- miały otwarte zarówno granice, jak i szkoły. W przepełnionych kosmopolitycznych
kawiarniach można było spotkać takich psychoanalityków jak Adler, Jung i Freud, a także
Lenina. Ponieważ Einstein nie mógł pracować jako nauczyciel, przeprowadził się do Berna,
gdzie dostał posadę w szwajcarskim biurze patentowym. W 1901 roku jego serbska kochanka
Mileva Marie urodziła nieślubną dziewczynkę. Dziecko zostało zaadoptowane i zmarło w
wieku 2 lat. W 1903 Einstein i Mileva pobrali się i przenieśli do jednopokojowego
mieszkania. Kontynuując studia, Einstein uzyskał doktorat z fizyki w 1905 roku, Mileva zaś
urodziła syna Hansa Alberta.
W tym samym roku Einstein ogłosił szczególną teorię względności, która okazała się
podstawą dla zrozumienia zjawisk atomowych i subatomowych. Teoria na wiele sposobów
sprzeciwia się powszechnej intuicji oraz naszemu rozumieniu czasu i przestrzeni. Einstein
oparł swoją teorię na obserwacji, że prędkość światła nie zależy ani od prędkości źródła
światła, ani od prędkości obserwatora, do którego światło dociera. Doprowadziło to do
podstawowego postulatu mówiącego, że prawa fizyki muszą być takie same we wszystkich
układach odniesienia poruszających się względem siebie ze stałą prędkością. W rezultacie
obserwatorzy w różnych układach odniesienia stwierdzą, że upływ czasu zależy od
wybranego układu odniesienia. Według Einsteina w szczególnej teorii względności nie
istnieje coś takiego jak absolutna przestrzeń i czas. Wszystkie obserwacje, takie jak czas
zdarzenia, długość struny lub ciężar danego obiektu, są względne i zależą od szybkości
poruszania się obserwatora. Einstein sformułował wzór E=mc2 wiążący masę (m) i energię
(E) (w fizyce klasycznej są to różne wielkości), przy czym stałą proporcjonalności jest
kwadrat prędkości światła. Później Einstein uogólnił to podejście, tworząc ogólną teorię
względności, opublikowaną w 1915 roku, która odnosi się do grawitacji oraz przyspieszonych
układów odniesienia, Wykazał, że obecność masy zmienia strukturę czasu i przestrzeni, jest
źródłemsiły, która powoduje przyspieszony ruch ciał w przestrzeni, co przyczyniło się do
wyjaśnienia istotnych zjawisk kosmologicznych.
Chociaż ogólna teoria względności w zarysie była znana już na wczesnym etapie,
jednak stała się głośna dopiero po Pierwszej Wojnie Światowej. Wydarzeniem, dzięki
któremu zyskała rozgłos, była ekspedycja związana z obserwacją zaćmienia Słońca. Einstein
przewidział, że światło gwiazdy, przechodząc w pobliżu Słońca, ulegnie ugięciu. Einstein
obliczył także wielkość tego ugięcia. W 1919 roku pod kierownictwem Arthura Eddingtona,
astrofizyka z Cambridge, zorganizowano ekspedycję do Brazylii oraz na wyspę Principe u
zachodnich wybrzeży Afryki. W rezultacie Einstein zyskał ogólnoświatową sławę. Londyński
„The Times” dał taki nagłówek: „Rewolucja w nauce: nowa teoria wszechświata. Idee
Newtona zdetronizowane”.11
Paul Dirac, fizyk matematyczny z Cambridge, któremu udało się powiązać teorię
kwantów ze szczególną teorią względności Einsteina, pisał, że po Pierwszej Wojnie „teoria
względności pojawiła się jako cudowna idea wiodąca do nowej dziedziny myśli. To była
ucieczka od wojny [...]. Teoria względności była tematem, w którymkażdy czuł się
kompetentny, aby o niej pisać w uogólniony, filozoficzny sposób”.12 Einstein nie zgadzał się,
by jego teorie nazywać „rewolucyjnymi”, wolał od tego słowo „ewolucyjne” i podkreślał, że
jego praca powstała na gruncie teorii stworzonych przez Isaaca Newtona i Jamesa Clerka
Maxwella, który dokonał unifikacji elektryczności i magnetyzmu, wprowadzając pojęcie pola
eletromagnetycznego.
Idea względności szybko została wprowadzona do literatury, estetyki, ekonomii i
filozofii, i to w sposób daleki od naukowej autentyczności. Na przykład José Ortega y Gasset
widział względność jako „cudowny dowód na harmonijną wielorakość wszystkich możliwych
punktów widzenia”.13
Naukowcy mieli różne poglądy na temat teorii Einsteina. We Francji patrzono na nią
podejrzliwie jako na teorię „niemiecką”, w Stanach Zjednoczonych uznano ją za
przeciwieństwo do zdrowego rozsądku. Pewien profesor fizyki w Princeton potępił ją,
ponieważ „podstawowe teorie fizyczne muszą być zrozumiałe dla każdego, zarówno dla
przeciętnego człowieka, jak i dla kogoś wykształconego”.14 W Wielkiej Brytanii, gdzie nadal
funkcjonowała błędna teoria eteru, naukowcy stosunkowo powoli przyjmowali teorię
Einsteina. Zgodniez falową teorią światła hipoteza „eteru” - wszechobecnego kosmicznego
medium - z grubsza tłumaczyła rozchodzenie się światła. Postawiono hipotezę, że fale muszą
się rozchodzić w jakimś medium, podobnie jak fale w wodzie. Fala rozchodząca się w próżni
wydaje się pozbawiona sensu.
Jednak w Niemczech teoria względności miała żywy oddźwięk i była przyczyną
debat. I to właśnie tutaj pojawili się antyrelatywiści, grupa fizyków, którzy byli w równym
stopniu prawicowi w dziedzinie polityki, jak i konserwatywni w nauce. Wiodącymi
postaciami wśród antyrelatywistów byli Philipp Lenard oraz Johannes Stark (laureaci
Nagrody Nobla), którzy widzieli bezpośredni związek między sprzecznościami fizyki
teoretycznej i kwantowej a antysemityzmem i fizyką aryjskią powstałą już za panowania
Hitlera. Stark i Lenard ostro krytykowali teorię Einsteina jako śmieszną, zdegenerowaną i
pozbawioną dowodów. Czterowymiarowa czasoprzestrzeń, zakrzywienie przestrzeni oraz
paradoks bliźniąt nie miały znaczenia w sensie fizycznym. Uważali, że teoria względności nie
ma nic wspólnego z nauką; teoria ta była „ideologiczna” i powiązana z polityką władzy w
nauce niemieckiej. Einstein dosyć szybko wykazał, że kampania antyrelatywistów w
rzeczywistości była aktem antysemityzmu.
Philip Lenard
Zdumiewającą cechą powstającego na początku lat dwudziestych narodowego
socjalizmu, który rósł wraz z równoległym rozwojem nowej fizyki, było przekonanie o
związku niemieckiej czystości rasowej z „autentyczną” nauką. Żydostwo natomiast było
związane z nauką „oszukańczą”. Warto zaznaczyć, że jeśli chodzi o rasowe podejście do
nauki w Niemczech w latach dwudziestych, dwaj liderzy propagujący tę postawę, czyli
Philipp Lenard i Johannes Stark, byli utalentowanymi badaczami, którzy wnieśli znaczący
wkład do nauki na długo przed tym, jak najważniejsza stała się ideologia. Jak widać,
indywidualna inteligencja oraz osobisty sukces w świecie nauki nie gwarantują posiadania
racjonalnych, niezaangażowanych emocjonalnie, uniwersalnych zasad. Wygląda na to, że
osobowość i emocje nie dają się oddzielić od sposobu, w jaki naukowcy promują siebie i
swoje własneosiągnięcia. Istnienie środowiska naukowego, dobrze umiejscowionego,
ugruntowanego, niezależnego, idealnego dla dokonywania przełomowych odkryć, nie jest
żadną gwarancją ukształtowania się dojrzałej, politycznej świadomości.
Phillipp Lenard miał zapadnięte oczy, krzaczaste brwi, zmierzwione włosy i cechował
się jadowitą, fanatyczną gorliwością w wyszukiwaniu wrogich celów. Przez wiele lat cierpiał
na chorobę węzłów limfatycznych, wskutek czego pochylał się, dotykając barku uchem.
Zabieg chirurgiczny ulżył jego cierpieniom. Lenard urodził się w rodzinie handlarza winem z
austrowęgierskiego miasta Poszony (późniejszej Bratysławy), przyjechał do Niemiec, gdzie
pracował pod okiem Heinricha Hertza, iw 1888 roku przeprowadził szereg eksperymentów, w
których wytwarzano fale elektromagnetyczne (od jego nazwiska jednostkę częstotliwości
nazwano hertzem). Lenard został później asystentem Hertza na uniwersytecie w Bonn, po
czym otrzymał katedrę na uniwersytecie w Heidelbergu. W 1905 roku, w wieku czterdziestu
trzech lat, Lenard otrzymał Nagrodę Nobla za prace nad promieniami katodowymi. Jednym z
jego odkryć jest „okno Lenarda”, dzięki czemu wiązka promieni wytwarzanych w lampie
katodowej może zostać skierowana na znajdującą się na zewnątrz tarczę. Lenard odkrył, że
promienie katodowe mogą przenikać przez atomy. Wyjaśnił także, że atom w zasadzie jest
pusty, a ładunki dodatnie i ujemne są rozdzielone.
Pomimo swej inteligencji i sukcesów w dziedzinie fizyki doświadczalnej szczerze
nienawidził wielu kolegów naukowców, a jego wrogość zapowiadała rasistowską wściekłość
pierwszych lat Trzeciej Rzeszy. Nienawidził Wilhelma Konrada Roentgena, odkrywcy
promieni X - odkrycia, które uważał za swoje. Lenard pomógł Roentgenowi zbudować lampę
o wysokiej czułości niezbędną do wytworzenia promieni X, jednak zdaniem Lenarda starszy
kolega nie raczył uznać jego wkładu. Nie cierpiał także swojego wcześniejszego
współpracownika J. J. Thomsona. Oskarżał go o wykorzystanie swoich badań nad efektem
fotoelektrycznym bez uznania wkładu samego Lenarda, przez co żywił głęboką pogardę do
całej brytyjskiej nauki. W przemówieniu wygłoszonym z okazji otrzymania Nagrody Nobla
potępił Thomsona za ten czyn. Miał nastawienie bardzo praktyczne, za to brakowało mu
wiedzy matematycznej i podstaw teoretycznych. Z czasem rozwinęła się w nim niechęć do
matematyki oraz do fizyki matematycznej, i to w chwili, gdy dyscypliny te stawały się coraz
ważniejsze.15 Na początku Pierwszej Wojny Światowej jego nienawiść do Anglików
osiągnęła punkt kulminacyjny, stając się źródłem przekonania, że rasa wyspiarska jest
zbiorowiskiem dwulicowych handlarzy, podczas gdy Niemcy są narodem bohaterów. Był
przekonany, że kontynent europejski powinien w stosunku do Anglii zastosować intelektualną
blokadę. Jego przekonanie o tym, że Anglicy popadli w intelektualną pustkę, potwierdziło się,
gdy przeczytał rasistowskie wywody Houstona Stewarta Chamberlaina, Anglika, który wkradł
się w łaski rodziny Wagnera i uznał Niemcy za swoją ojczyznę, aprobując mit teutońskiej
supremacji rasowej.
Początkowo Lenard żywił szacunek dla Einsteina i jeszcze w 1913 roku rozważał
zaproszenie go do pracy w katedrze fizyki teoretycznej w Heidelbergu. Jednak jego stosunek
do Einsteina zmienił się w czasie wojny, a Einstein zaczął kojarzyć Lenarda z
antyrelatywistyczną kampanią rozpętaną w Niemczech po wojnie. W 1920 roku odbył się
cykl wykładów atakujących teorię względności. Einstein odpowiedział na łamach „Berliner
Tageblatt”,16 pokazując, że stać go na odważną polemikę.,żebrała się grupa błaznów - napisał
Einstein - by utworzyć kompanię o pretensjonalnej nazwie: Syndykat Naukowców
Niemieckich właściwie tylko po to, by w oczach osób niemających nic wspólnego z fizyką
obrzucić błotem zarówno teorię względności, jak i mnie - jej autora”. Jedna z głównych
postaci zabierających głos, pan Weyland, „wcale nie wygląda na specjalistę (czy jest
lekarzem? inżynierem? politykiem? nie udało mi się tego odkryć) i nie przedstawił żadnych
rzeczowych argumentów. Były to po prostu obelgi i bezpodstawne oskarżenia”. W dalszym
ciągu artykułu Einstein wykazał, że przedstawione przez Lenarda obiekcje w stosunku do
teorii względności „zostały obalone na podstawie przedstawionego przeze mnie ogólnego
dowodu, który pokazuje, że w pierwszym przybliżeniu wyniki ogólnej teorii względności są
zgodne z wynikami mechaniki klasycznej”.
Ten atak wystarczył, aby wywołać dozgonny gniew Lenarda. Ale inne czynniki także
mogły podsycić ten gniew. Jego jedyny syn zmarł w 1922 roku wskutek niedożywienia
spowodowanego wojną. Ponadto Lenard był jednym z tych inwestorów, którzy wymienili
złoto naobligacje, które w latach Republiki Weimarskiej z powodu inflacji okazały się
bezwartościowe. Był przekonany, że został oszukany przez bogatych żydowskich polityków.
Z jego powodu doszło do demonstracji, która miała miejsce w Heidelbergu w czerwcu 1922
roku, kiedy nie opuścił flagi instytutu do połowy masztu dla uczczenia śmierci Walthera
Rathenaua (Rathenau był politykiem, przemysłowcem i Żydem, który zdaniem Lenarda
spowodował w Niemczech nieodwracalne szkody). Przed budynkiem zebrała się grupa
studentów, których oblano strumieniem wody, bez wątpienia na polecenie Lenarda; wtedy
studenci wdarli się do środka i siłą zaprowadzili Lenarda do audytorium, gdzie obrzucili go
wyzwiskami. Potem Lenard został ukarany przez władze uniwersytetu za to, że nie uczcił dnia
oficjalnej żałoby. Wkrótce potem Lenard wstąpił do partii nazistowskiej.
Od tej chwili antysemityzm Lenarda stał się charakterystyczną cechą jego poglądów
na naukę i naukowców. Lenard był pierwszym niemieckim naukowcem, który domagał się
potępienia „fizyki żydowskiej”, czyli fizyki teoretycznej, oraz powrotu fizyki „aryjskiej”,
czyli doświadczalnej. W roku 1922 oskarżył swoich kolegów o zdradę własnej rasy,
ogłaszając, że Żydzi są dobrze znani z przekręcania obiektywnych argumentów i
przekształcania ich w konflikty osobiste.17
Pierwszym znaczącym tekstem Lenarda była praca „Grosse Naturforscher” (Wielcy
badacze nauk przyrodniczych) opublikowana w 1929 roku, będąca pseudoantropologiczną
encyklopedią biograficzną sześćdziesięciu pięciu historycznych luminarzy nauki, których
cechowało aryjskogermańskie pochodzenie, począwszy od Hipparcha z Nicei żyjącego w
pierwszym wieku naszej ery do Heinricha Hertza - jego dawnego nauczyciela. Jak na ironię
Hertz był półkrwi Żydem, ale zainteresowania doświadczalne swego bohatera Lenard w
całości przypisywał jego aryjskiej matce, a niefortunne błędy w dziedzinie fizyki teoretycznej
były jego zdaniem winą ojca Hertza. Argument dodatku aryjskiej krwi był bardzo często
używany przez Lenarda dla wyjaśnienia obecności licznych uzdolnień wśród Żydów.
Kolejnym dziwactwem był zwyczaj odwrotnego przypisywania cech. Na przykład w
wypadku równania Einsteina E=mc2, dotyczącego związku między energią i masą, Lenard
twierdził, że odkrycia dokonał mało znany austriacki fizyk Hasenohrl, Aryjczyk czystej krwi,
a równanie zostało przez Einsteina wykradzione.18Historyk Alan D. Beyerchen utrzymuje, że
kariera Lenarda ma charakter typowy dla wczesnych aktywistów nazistowskich. „Dorastał na
pograniczu Niemiec, romantycznie tęsknił za wielką postacią, która mogłaby być jego
przewodnikiem, i żywił niezaspokojoną potrzebę odczuwania szczerego ludzkiego kontaktu i
przynależności - te trzy powszechne cechy charakteryzują osoby, które przyłączyły się do
hitlerowskiego ruchu”.19 Beyerchen dodaje, że jego zawiść i frustracja związane z
otrzymaniem Nagrody Nobla przez Einsteina wyjaśniają wzrost jego antysemityzmu, a
wyobcowanie ze środowiska fizyków było głównym czynnikiem zwrócenia się w stronę
ekstremizmu.
Nazistowski fizyk Johannes Stark
Johannes Stark, pochodzący z Bawarii syn właściciela ziemskiego, był partnerem
Lenarda w kampanii wspierającej aryjską fizykę. Szybko i z powodzeniem wspinał się po
szczeblach naukowej kariery, odkrywając wkrótce po trzydziestce efekt Dopplera w
„promieniowaniu kanalikowym” (postać promieniowania emitowanego przez elektrodę
dodatnią) oraz wpływ pól elektrycznych na linie widmowe, tak zwany „efekt Starka”, za co
został uhonorowany Nagrodą Nobla w 1919 roku. W tamtych latach był pod dużym
wrażeniem Einsteina, który poprosił go o napisanie artykułu do założonego i redagowanego
przez siebie pisma naukowego. Naukowcy korespondowali ze sobą przez blisko dwa lata.
Stark jako jeden z pierwszych zaczął wykorzystywać w swoich pracach pojęcie kwantów
światła. Napisał w późniejszych latach artykuł opisujący eksperyment potwierdzający
Einsteinowską teorię kwantów światła.
Stark jako płodny autor prac naukowych był jednocześnie, jak to określił laureat
Nagrody Nobla James Franek, utrapieniem w kwestii własności praw autorskich. Franek
przyznawał, że Stark miał dobre pomysły i wpadał na nie szybko. „Wymyślił na przykład, że
fotochemia może być procesem kwantowym. Nie było to tak wyraźne jak w wypadku
Einsteina, ale miał to coś”.20
Jednak przed Pierwszą Wojną Światową Starka rozgniewało i upokorzyło starcie z
Arnoldem Sommerfeldem związane z przyjęciem na stanowisko uniwersyteckie. Stark miał
nadzieję objąć katedrę nauniwersytecie w Getyndze, ale stanowisko to otrzymał Peter Debye,
jeden z ulubionych uczniów Sommerfelda. Sposób, w jaki Stark uzasadnił ten afront,
zapowiadał jego późniejsze uprzedzenia rasowe. Jego zdaniem doborem kadry kierował „krąg
żydowski i prosemicki” wraz ze swym „menedżerem [Sommerfeldern]”.21 Po wojnie Stark
ze swym surowym spojrzeniem i sumiastymi wąsami przypominał morsa. Otrzymał pracę w
Greifswaldzie, małym miasteczku uniwersyteckim, gdzie został aktywnym
nacjonalistycznokonserwatywnym politykiem walczącym z zagrożeniami płynącymi ze
strony rewolucji komunistycznej. Później przeniósł się na uniwersytet w Würzburgu, gdzie
zaangażował się w aktywność polityczną wciągając w nią innych fizyków. W opozycji do
liberalnego Niemieckiego Towarzystwa Fizycznego stworzył alternatywną, reakcyjną
organizację pod nazwą Związek Profesjonalnych Niemieckich Fizyków Uniwersyteckich,
mając nadzieję, że za pośrednictwem tej organizacji wywrze wpływ na obsadę stanowisk oraz
na przyznawane fundusze. Z uwagi na to, że ambitne wysiłki zmierzające do poddania
kontroli środowiska fizyków okazywały się bezskuteczne, Stark stawał się coraz bardziej
jadowity i niepohamowany. Kiedy koledzy fizycy wyśmiali pracę naukową (dotyczącą
optycznych właściwości porcelany) jego protegowanego Ludwika Glasera, Stark doszedł do
wniosku, że otaczają go miłośnicy Einsteina, i zrezygnował z katedry. Stark kandydował na
stanowisko prezesa Państwowego Instytutu Fizyki i Techniki, co miało mu zapewnić nową
prestiżową pozycję w społeczności fizyków, jednak i tutaj został pominięty, co tylko
powiększyło jego rozgoryczenie. Stark nie otrzymał stanowiska akademickiego do czasu
dojścia Hitlera do władzy w 1933 roku. Wtedy, w 1922 roku, Einstein otrzymał Nagrodę
Nobla (za rok 1921).
Sprawiło to, że Stark w swej książce zatytułowanej „The Contemporary Crisis of
German Physics” dosłownie ział jadem, atakując Einsteina oraz jego teorię względności. Na
krótko powstrzymał się od bezpośredniego antysemityzmu, tym niemniej podstawy teorii oraz
sposób publikacji uznał za antyniemieckie. Stark oskarżał Einsteina i jego naśladowców o
promowanie na całym świecie „rewolucyjnej” teorii, wskazując na zbieżności z socjalnąi
polityczną rewolucjąw Niemczech tamtych czasów. Zdaniem Starka Einsteinowska metoda
autoreklamy była wyrazem zdrady Niemiec oraz niemieckiej nauki.
Jednak książka Starka została negatywnie oceniona przez wybitnego fizyka Maxa von
Laue, laureata Nagrody Nobla z 1914 roku za odkrycie dyfrakcji promieni X w kryształach.
Wyznaczyło to, jak napisał historyk Mark Walker linię frontu późniejszej batalii związanej z
odkryciami Einsteina: po jednej stronie znalazło się naukowe poparcie teorii względności oraz
sprzeciw wobec rasistowskich, politycznych i ideologicznych ataków na ich twórcę, a po
drugiej nasiliły się osobiste ataki na Einsteina i jego dzieło, które miały coraz mniej
wspólnego z nauką, a coraz więcej z ruchem narodowosocjalistycznym.22
Laue zakończył swojąrecenzję stwierdzeniem: „Podsumowując, ta książka nigdy nie
powinna była zostać napisana; zarówno z punktu widzenia nauki w ogóle, jak i z punktu
widzenia nauki niemieckiej, nie mówiąc o dobrym imieniu samego autora”.23
Dwa lata później, sześć miesięcy po hitlerowskim puczu monachijskim, 8 maja 1924
roku Lenard i Stark wspólnie opublikowali artykuł pod tytułem „Duch i nauka Hitlera” w
gazecie Grossdeutsche Zeitung. Autorzy porównywali Hitlera z gigantami nauki, sławili
aryjski geniusz i potępiali wielowiekowe demoralizujące wpływy judaizmu. Wychwalając
„ducha totalnej przejrzystości, szczerości wobec zewnętrznego świata”, autorzy połączyli te
cechy z duchem i wiedzą wielkich umysłów przeszłości, Galileuszem, Keplerem, Newtonem i
Faradayem Te same cechy „podziwiamy w Hitlerze, Ludendorffie, Pohnerze i ich
towarzyszach [...] zastanówmy się, czym jest przywilej obcowania z tego rodzaju żywym
geniuszem, który przebywa wśród nas”.24 Jednak czytelnicy nie powinni się łudzić:
„aryjskoniemiecka krew, nośnik tego wyjątkowego ducha, szybko się wyczerpuje”, podczas
gdy rozkwita „obcy duch”, ten sam, który „powiódł Chrystusa na krzyż a Giordana Bruna na
stos”. Po czym przechodzą do bojowego okrzyku: „Kładziemy obecnie największy nacisk na
ochronę tego, co dziedziczymy przez krew, ponieważ nauczyliśmy się widzieć w niej
błogosławieństwo dla całej ludzkiej rasy. Jednak nie poprzestaniemy wyłącznie na ochronie
własnej tożsamości intelektualnej, najpierw pozbawmy ją naleciałości obcych duchów
głównie po to, aby znowu odnaleźć samych siebie. Potrzebujemy czystych umysłów nie
tylkojako naukowcy, ponieważ ludzie nie powinni być dzieleni według ich zawodów (jakże
częste semickie oszustwo!)”.
Fenomen Deutsche Physik (niemieckiej fizyki) objawił się w Niemczech w kilku
różnych, ale zbieżnych nurtach. Należeli do nich naukowcy wyznający stanowisko
intelektualnego konserwatyzmu, sprzeciwiający się teorii względności i fizyce kwantowej,
ponieważ wypływające z niej wnioski podważały ich intuicyjny, mechanistyczny model
świata. Istniała także grupa pogardzająca Einsteinem i zazdroszcząca mu, ponieważ byli oni
przekonani o tym, że kierował destrukcyjną żydowską grupą spiskowców funkcjonującą w
świecie fizyki. Ponadto byli także konserwatywni nacjonaliści, którzy nienawidzili
Einsteinowskiego internacjonalizmu, jego pacyfistycznej postawy w trakcie Pierwszej Wojny
Światowej oraz popierania demokratycznego ducha Republiki Weimarskiej.
Lenard i Stark wyrażali wszystkie powyższe przekonania już dziesięć lat przed
dojściem Hitlera do władzy, co stanowiło zapowiedź obecnego w gronie fizyków entuzjazmu
wobec narodowego socjalizmu oraz potęgi nazistowskiej nauki.
8. Niemiecka nauka trwa dalej
Rewolucj a lub - j ak wolał j ą nazywać Einstein - ewolucj a kwantowa odbywała się
na tle ostatniej porażki Niemiec, biedy, politycznych wstrząsów i podziałów. Tuż po Wielkiej
Wojnie Niemcy doświadczyły kryzysu oraz ekonomicznej zapaści. Ich sojusze i militarna
potęga legły w gruzach, a ludność stała się podatna na rewolucyjne hasła i wrzenie wojny
domowej. Niemcy zostały poniżone i doprowadzone do ruiny twardymi warunkami Traktatu
Wersalskiego, a społeczność naukowców niemieckich znalazła się w poważnych tarapatach.
W 1919 roku zwycięzcy alianci utworzyli International Research Council, ale Niemcy i
Austria nie zostały zaproszone do udziału w tej organizacji, podobnie jak kraje, które w czasie
konfliktu pozostały neutralne. Sytuacja pozostała nie zmieniona aż do czasu Traktatu w
Locarno podpisanego w 1925 roku, gdy pomiędzy byłymi przeciwnikami zapanował bardziej
liberalny duch, dzięki czemu w International Research Council zaakceptowano obecność
Niemiec. Kiedy jednak nadeszło oficjalne zaproszenie, zostało ono odrzucone zarówno przez
naukowców niemieckich, jak i austriackich.
Ponadto naukowcy niemieccy byli bojkotowani przez wiele zagranicznych grup, a ich
prośby o przyjazd wizytujących profesorów spotykały się z odmową. Podobnie było w
wypadku udziału w zagranicznych sympozjach. Pomiędzy rokiem 1919 a 1928 niemieckim
naukowcom odmawiano udziału w wielu międzynarodowych konferencjach. Na 275
międzynarodowych spotkań odbywających się na przestrzeni lat 1919-1926 w wypadku 165 z
nich przedstawiciele Niemiec byli nieobecni, włącznie z Kongresami Solvaya w latach 1921 i
1922, które były poświęcone atomom i elektronom oraz przewodnictwu elektrycznemu
metali. Oczywiście wskutek nieobecności Niemców spotkania w znacznym stopniu traciły na
jakości.
Einstein nie zgadzał się z takim stanem rzeczy. Kiedy na kolejny Kongres Solvaya
zaproszono wyłącznie jego w charakterze honorowego gościa nieutożsamianego z
narodowością niemiecką, zrezygnował z udziału w geście solidarności ze swoimi niemieckimi
kolegami. „Gdybym wziął udział w kongresie, to tym samym dołączyłbym do działań, które
uważam za głęboko niesprawiedliwe”.1
W tych trudnych czasach, pomimo otwartej wrogości ze strony Lenarda i Starka,
Einstein stał się znaną międzynarodową osobistością i wiele osób obawiało się, że Niemcy
mogłyby utracić taką postać. We wrześniu 1920 roku dyplomata akredytowany przy
niemieckiej ambasadzie w Londynie tak pisał do ministerstwa spraw zagranicznych w
Berlinie: „Profesor Einstein reprezentuje kulturę Niemiec na najwyższym poziomie z uwagi
na fakt, że jest znany na całym świecie. Nie powinniśmy dopuścić do opuszczenia Niemiec
przez takiego człowieka; powinniśmy go wykorzystać jako narzędzie skutecznej propagandy
kulturowej”.2
Lęk związany z Einsteinem pokazywał, na ile ważna jest nauka w kraju, gdzie upadło
większość obiektów narodowej dumy. „Istnieje jedna rzecz, której nie zabrał nam ani
zewnętrzny, ani wewnętrzny wróg - mówił Max Planck na zebraniu Pruskiej Akademii Nauk
w listopadzie 1918 roku - a jest niąpozycja nauki niemieckiej na świecie”.3 Planck
przekonywał, że nauka zasługuje na wsparcie ze strony narodu nie tylko dlatego, że prowadzi
to do uzdrowienia gospodarki, ale również dlatego, że jest to główne źródło kultury Niemiec.
Pomimo niedostatków i wstrząsów charakteryzujących lata dwudzieste XX w.
powszechne uznanie dla nauki wzmocniło się poprzez taki impuls jak budowa nowego
planetarium sfinansowana przez producenta soczewek Zeissa z Jeny.4 Entuzjazm dla
astronomii był rozniecany przez media rozpisujące się o nowej teorii powstania wszechświata
wywodzącego się z pierwotnego wybuchu. Taki wniosek wynikał z prac Einsteina (choć on
sam odnosił się sceptycznie do tego pomysłu) oraz z zaobserwowanego przez
amerykańskiego astronoma Edwina Hubble’a zjawiska ucieczki galaktyk. Pomimo kryzysu
ekonomicznego planetaria prosperowały całkiem dobrze dzięki publicznemu wsparciu i
sponsoringowi ze strony gazet. Projekt nowoczesnego planetarium firmy Zeiss narodził się w
1919 roku jako koncepcja Walthera Bauersfelda, który zrezygnował z wcześniejszych modeli
składających się głównie z dużej, obrotowej, wydrążonej kuli i zdecydował się na zespół
projektorów rzucających jasne obrazy gwiazd na nieruchomą półkulistą kopułę, która służyła
za ekran. Projektory były sterowane silnikami elektrycznymi, tworząc obraz ilustrujący ruch
ciał niebieskich zgodnie z naturą ale rzecz jasna znacznie przyspieszony. Pierwsze
planetarium zostało zbudowane na terenie fabryki Zeissa przez zespół naukowców,
inżynierów i mechaników; oddano je do użytku w marcu 1923 roku. W październiku
przeniesiono je do Deutsche Museum w Monachium, gdzie odwiedziło je tysiące ludzi.
Później, w maju 1925 roku, zastąpiono je większym planetarium drugiej generacji (które
przetrwało wojnę). Projekty pierwszych planetariów dawały obraz widziany z jednej
szerokości geograficznej. Modele były sukcesywnie rozwijane i w latach dwudziestych XX
w. astronom Walter Villiger zaprojektował instrument, który był w stanie zademonstrować
ruchy nieboskłonu dla każdej szerokości geograficznej. W latach 1923-1930 w największych
miastach Niemiec takich jak Monachium, Jena, Düsseldorf, Berlin, Mannheim i Norymberga
zbudowano co najmniej siedemnaście najnowocześniejszych planetariów (z których siedem
uległo zniszczeniu w czasie wojny). Ciekawe, że pomimo okazywanego przez Hitlera
entuzjazmu dla astronomii w czasach Trzeciej Rzeszy nie wybudowano ani jednego
planetarium, chociaż w tym samym czasie korporacja Zeissa przyjmowała zamówienia na
planetaria z innych krajów, w tym pięć ze Stanów Zjednoczonych.
Fizyka i Republika Weimarska
W połowie lat dwudziestych niemieccy fizycy ponownie rozpoczęli współpracę ze
swoimi kolegami zza granicy. Finansowanie nauki, które było trudne do uzyskania przed
rokiem 1923, zaczęło funkcjonować dzięki nowemu systemowi, który przydzielał
ograniczone zasoby, łącząc je z dodatkowymi kwotami wyasygnowanymi przez przemysł, jak
również ze znaczących źródeł zagranicznych. W Republice Weimarskiej powstała nowa
instytucja: Notgemeinschaft der Deutschen Wissenschaft (Towarzystwo Ratowania
Niemieckiej Nauki).Notgemeinschaft reprezentowało Towarzystwo Cesarza Wilhelma wraz z
jego instytucjami, uniwersytetami, politechnikami i akademiami nauk. Udzielało funduszy nie
tylko instytucjom, ale finansowało także programy badawcze oraz pojedynczych naukowców.
Fundusze pochodziły z rządowych środków Rzeszy (z Berlina), ale także z takich źródeł jak
General Electric i Fundacja Rockefellera z Ameryki. Niemiecki przemysł wspierał
konkurencyjne Towarzystwo Helmholtza oraz projekty związane z nauką stosowaną.
W pełnym napięcia powojennym okresie środowisko niemieckich fizyków było
podzielone politycznie oraz intelektualnie, wszystkich jednak łączył wstręt do Republiki
Weimarskiej. Skrajną prawicę oraz poglądy faszystowskie reprezentowali Lenard i Stark,
którzy jak już widzieliśmy, byli nastawieni antagonistycznie w stosunku do fizyki
teoretycznej. Jednak w nurcie prawicowym byli także błyskotliwi myśliciele, tacy jak Pascual
Jordan, który również miał zostać nazistą i który wniósł duży wkład w rozwój teorii kwantów.
Poza tym była spora liczba fizyków o nastawieniu konserwatywnym, którzy traktując
poważnie swoją misję służby cywilnej, znajdowali się w opozycji do rządu weimarskiego,
który pomniejszył ich prestiż oraz obciął zarobki. Nawet liberalni fizycy tacy jak Planck i
Sommerfeld byli raczej niechętnie nastawieni do Republiki Weimarskiej oraz do
rozdrobnienia, jakie reprezentowała Republika. Wśród konserwatystów rozpowszechniony
był antysemityzm, choć w ich postawie nie można było dostrzec większej różnicy od
powszechnych postaw obecnych w środowiskach naukowych innych krajów ze Stanami
Zjednoczonymi włącznie.
Znakiem antysemityzmu panującego na wielu uniwersytetach oraz w instytucjach
naukowych w latach dwudziestych XX w. może być historia Richarda Willstattera, Żyda,
chemika i laureata Nagrody Nobla (otrzymał nagrodę w roku 1920 za badania nad
barwnikami roślinnymi, zwłaszcza chlorofilem). W czasie wojny Willstatter wynalazł
trójwarstwową maskę gazową za którą dostał krzyż żelazny. Jako bliski przyjaciel Habera z
czasów przedwojennych i wojennych otrzymał katedrę w Monachium w 1916 roku. W
swoich pamiętnikach wspomina, że kiedy król Bawarii Ludwig II miał podpisać jego
nominację na profesora, jego wysokość wymruczał do ministra: „Po raz ostatni podpisuję ci
nominację dla Żyda”.5 Willstatter stwierdził, że Monachium jest tak bardzo antysemickie, że
w 1924 roku zrezygnowałze stanowiska. Uskarżał się przede wszystkim na dyskryminację
polegającą na tym, że podczas obsadzania stanowisk lub awansu nie brano pod uwagę Żydów,
chyba że byli nadzwyczaj uzdolnieni.6 Ale istniały także inne zagrożenia. Willstatter pisał, że
Monachium po próbie hitlerowskiego puczu nigdy się już nie uspokoiło i że wielka liczba
patriotycznej młodzieży została doprowadzona do rozpaczy z powodu inflacji i
niesprawiedliwości Traktatu Wersalskiego oraz francuskiej nienawiści w stosunku do
Niemiec. Na ulicach miasta pojawiały się plakaty z takim na przykład sloganami: „Żadne
niemieckie dziecko nie będzie w przyszłości uczone przez Żyda”, szeroko
rozpowszechnionymi po całym mieście.7
Mechanika kwantowa
Jeden z najmłodszych naukowców zajmujących się fizyką kwantową we wczesnym
okresie jej powstawania w okresie przed Pierwszą Wojną Światową Niels Bohr był
odpowiedzialny za pchnięcie do przodu teorii kwantów poza pierwotne idee Plancka i
Einsteina. Jego zamiłowanie do współpracy naukowej oraz nadzieja stworzenia
międzynarodowej społeczności fizyków funkcjonującej jako idealne społeczeństwo stanowiła
kontrast wobec wrogości i konfliktów, które królowały w środowisku zdominowanym przez
Starka i Lenarda. Jego stosunki z Wernerem Heisenbergiem pozwoliły doprowadzić do
historycznego Spotkania w środku wojny w okupowanej Danii.
Bohr, barczysty mężczyzna o wysokim czole, opisywany był przez znające go osoby
jako postać ekscentryczna zarówno w tym, co mówił, jak i w sposobie bycia. Jedno z
typowych wspomnień opisujących jego postać zostało odnotowane przez fizyka Jamesa
Francka: „siedział tam prawie jak idiota [...] z twarzą bez wyrazu i bezładnie zwisającymi
kończynami”. A potem zupełnie niespodziewanie „coś w nim rozbłysło”, po czym stwierdził:
„Teraz wiem”.8 Abraham Pais, biograf Nielsa Bohra, próbował wyjaśnić jego zachowanie
„głębokim zamyśleniem w chwili, gdy mówił”. Pamiętał, jak pewnego dnia Bohr, kończąc
część jakiegoś rozumowania, powiedział: „I...”, po czym na jakiś czas zamilkł, następnie
dodał: „Ale...” i znowu kontynuował wywód. Pais tłumaczy, że „kolejny pomysł przyszedł
mu do głowy[...] a on po prostu zapomniał powiedzieć to na głos, przechodząc do następnych
etapów swojego rozumowania”.9
Bohr urodził się w 1885 roku w Kopenhadze w rodzinie profesora fizjologii. W
pierwszej dekadzie stulecia pracował nad modelem atomu zaproponowanym przez Ernesta
Rutherforda. Rutherford pracujący w laboratorium w Manchesterze uważał, że atomy są o
wiele mniejsze niż wcześniej sądzono. Twierdził, że atom składa się w głównej mierze z
jądra, które stanowi 99,9% jego ciężaru, podczas gdy reszta jest obszarem, w którym
poruszają się elektrony, podobnie jak planety krążące wokół Słońca. Jednak w modelu
Rutherforda pojawił się problem polegający na tym, że nie zapewniał on stabilności atomu, co
jest jedną z najważniejszych cech. Niels Bohr zastosował kwantową hipotezę Plancka do
atomu wodoru, najlżejszego ze wszystkich atomów, posiadającego tylko jeden elektron.
Zgodnie z tym modelem elektrony pozostają na swoich orbitach, ponieważ ich moment pędu
przyjmuje dyskretne wartości, innymi słowy wartości te są”skwantowane”. Za prace nad
atomem Bohr otrzymał w 1922 roku Nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki.
Jednak model ten rodził kolejne pytania. Otto Fritsch, który jako młody niemiecki
fizyk uczestniczył w rewolucji kwantowej lat dwudziestych, ujął to w następujący sposób:
Dlaczego elektron miałby być ograniczony do określonej, kołowej orbity z jądrem w
środku, jak twierdzi Bohr? Czyżby jądro wodoru otaczał zbiór koncentrycznych torów, po
których elektrony mają podróżować? I w jaki sposób elektron, przeskakując z wyższego toru
na niższy, wyrzuca nadwyżkę energii w postaci kwantu światła? Dla tradycyjnej fizyki było
to całkowicie obce.10
Pytanie to stawało się jeszcze bardziej kłopotliwe w sytuacji, gdy trzeba było
przewidywać struktury bardziej skomplikowane. Czy dwa elektrony helu krążą jeden za
drugim po tym samym torze? Może poruszają się po torach współśrodkowych? A może ich
tory przecinają się i w jakiś sposób unikają kolizji? Jakie prawa tym rządzą? Odpowiedzi na
niektóre z tych pytań podali na początku lat dwudziestych Arnold Sommerfeld z Monachium i
Wolfgang Pauli z Wiednia. Sommerfeld opisał możliwe orbity elektronów, w tym orbity
eliptyczne,podczas gdy Pauli sformułował w 1924 roku „zasadę wykluczania”, która mówi,
że w takim samym stanie kwantowym może się znajdować tylko jeden elektron. Pauli
otrzymał za to odkrycie Nagrodę Nobla.
W obliczu problemów z bezpośrednimi obserwacjami na poziomie subatomowym
mechanika kwantowa w coraz większym stopniu zajmowała się tym, co dzieje się, gdy atomy
zostają poddane określonym oddziaływaniom takim jak światło, ciepło czy pola magnetyczne
i elektryczne. Nową fizykę posuwały naprzód zarówno eksperymenty, jak i skomplikowane
modele matematyczne - przedmiot teoretycznych badań Wernera Heisenberga, przyszłego
kierownika nazistowskiego programu atomowego.
Heisenberg dołączył do grona fizyków kwantowych, gdy w roku 1922 towarzyszył
Sommerfeldowi podczas „Festiwalu Bohra” w Getyndze, gdzie słynny duński fizyk wygłosił
serię wykładów z dziedziny mechaniki kwantowej. Heisenberg stwierdził, że „Getynga w
letnich miesiącach jest olśniewająca, pełna kwiatów i ogrodów i [...] podniecenia studentów,
którzy stanowią większość słuchaczy”. Cieszył się z tego doświadczenia, pomimo że „często
byłem o pustym żołądku, co w tamtych czasach stanowiło normę dla studenta czwartego
semestru”.
W gronie kosmopolitycznych kolegów Heisenberg wyróżniał się typowym,
niemieckim wyglądem: niebieskooki blondyn, jednocześnie członek organizacji „Tropiciele”,
która w 1919 roku wyłoniła się z Niemieckiego Ruchu Młodzieży (Jugendbewegung),
organizacji promującej patriotyzm i skauting, założonej w 1913 roku. „Tropiciele” lubili
wędrować po wzgórzach i górach oraz przesiadywać przy ogniskach. Starali się żyć w
„wewnętrznej prawdzie” i składali przysięgę następującej treści: „Chcemy być gotowi do
pomocy i obecności wszędzie, gdzie tylko pojawia się okazja niesienia pomocy. Pragniemy
podążać za naszymi przywódcami”.”
Heisenberg był wielbicielem muzyki, podobnie jak wielu jego kolegów, choć
mówiono, że jego gra, choć technicznie poprawna, była pozbawiona uczucia. Heisenberg był
synem profesora greki, studiował w Getyndze, jednym z największych ośrodków
matematycznych na świecie, a jego nauczycielem był Max Born, twórca terminu „mechanika
kwantowa” (Quantenmechanik, 1924). w 1921 roku Born został dyrektorem Instytutu Fizyki
Teoretycznej w Getyndze. Rok później, po wizycie Nielsa Bohra, Born apelował o większą
dyscyplinę intelektualną:Prawdopodobnie minął już czas, gdy niczym nieskrępowana
wyobraźnia badacza pozwalała swobodnie tworzyć modele budowy atomu. Jesteśmy teraz w
miejscu, gdzie powinniśmy konstruować modele o większym stopniu pewności, korzystając z
zasad kwantowych.12
W kolejnym roku Born zaangażował Heisenberga w charakterze asystenta i wtedy
zaczęły się odkrycia w trójkącie kwantowych poszukiwań.
Wspominając początki współpracy, Werner Heisenberg wymienia trzy intelektualne
nurty nowej dyscypliny: „Szkoła Sommerfelda z Monachium stawiająca na podejście
fenomenologiczne, matematyczne centrum w Getyndze oraz grupa z Kopenhagi, z jej
tendencjami filozoficznymi. Oczywiście wszelkie granice były płynne”.13
Poczucie niepewności, podniecenie oraz nowe pomysły po każdym pełnym objawień
seminarium bądź sympozjum pozornie mogły wyglądać jak zwariowana herbatka rodem z,
Alicji w krainie czarów”. Arnold Sommerfeld miał zwyczaj mówić swoim studentom w
Monachium, że zanim wejdą do gmachu fizyki, powinni przeczytać ostrzegawczy napis
wiszący przy wejściu: „Uwaga! Niebezpieczna konstrukcja! Chwilowo zamknięte z powodu
przebudowy”.14
Latem 1925 roku Heisenberg przebywający na wyspie Heligoland, gdzie dochodził do
siebie po ataku astmy, opracował „mechanikę macierzową” odnoszącą się do różnych stanów
kwantowych elektronów. Jednak dopiero pod egidą Bohra w Kopenhadze Heisenberg
sformułował „zasadę nieoznaczoności”. Jej istota polega na tym, że prędkości i położenia
cząstki nie można jednocześnie dokładnie określić. Zasada nieoznaczoności została
opublikowana w artykule Heisenberga zatytułowanym: „O intuicyjnej treści kinematyki i
mechaniki kwantowej” w 1927 roku.
W tym samym czasie, Erwin Schrödinger urodzony w Austrii matematyk i fizyk o
filozoficznym zacięciu zaprezentował matematycznie równoważne równanie, które nazwał
„mechaniką falową”. Implikacje równań Heisenberga i Schrödingera potwierdzały to, o czym
mówił Born, a co teraz zostało ustalone, że cząstek o rozmiarach mniejszych niż jedna
milionowa centymetra nie da się zaobserwować oraz że pomiar ich właściwości przekracza
granice intuicji i postrzegania. Otto Frisch,rozprawiając się z zastrzeżeniami fizyków i
korzystając z wizualizacji Borna, wyjaśniał: „Oto powstał nowy model atomu, niezbyt łatwy
do wyobrażenia. Elektron przypomina w nim raczej pulsującą chmurę, a nie orbitującą
planetę. Jest to najlepszy obraz, jaki możemy zaprezentować ludziom, którzy chcą
dysponować jakimś modelem atomu”.
W 1927 roku fizyk matematyczny z Cambridge Paul Dirac powiązał równanie
Schródingera z mechaniką macierzową Heisenberga, po czym sformułował teorię kwantów
zgodną ze szczególną teorią względności, która opisywała zachowanie elektronu. Młody
Dirac, którego opisywano jako „nieśmiałego jak gazela i skromnego jak wiktoriańska
dziewica”, był główną gwiazdą na Piątej Konferencji Solvaya w Brukseli (1927) poświęconej
nowej fizyce. Jego wykład zrobił tak wielkie wrażenie na szacownej publiczności, że
Schródinger powiedział do Bohra: „On nie ma pojęcia, jak trudno będzie zrozumieć
przeciętnemu człowiekowi jego idee”. Ten komentarz wskazuje na to, że nowa fizyka
stwarzała trudności nawet jej przedstawicielom.
Pod koniec lat dwudziestych XX w. fizyka kwantowa całkiem dobrze radziła sobie z
opisem wolno poruszających się elektronów, ale już znacznie gorzej było w sytuacji, gdy
cząstki pędziły z prędkością zbliżoną da prędkości światła lub gdy światło odbijało się od
obiektu. Aby rozwiązać związane z tym problemy, Dirac posłużył się szczególną teorią
względności Einsteina. Następnie przeszedł do eleganckiego i głębokiego opisu zachowania
poruszających się elektronów, znanego później jako „równanie Diraca”. W międzyczasie Max
Born doszedł do wniosku, że „fale” w mechanice kwantowej są w istocie falami amplitud
prawdopodobieństwa. Elektron krążący wokół jądra wodoru posiada „pewne
prawdopodobieństwo”, jak to wyjaśnia John Polkinghorne - fizyk i popularyzator mechaniki
kwantowej - „znalezienia się tutaj oraz pewne prawdopodobieństwo znalezienia się tam”}5
Niemiecka fizyka przed burzą
Pod koniec lat dwudziestych pomimo problemów ekonomicznych oraz ogólnego
niezadowolenia z Republiki Weimarskiej niemieccy fizycy znów odgrywali główną rolę na
świecie. Krótko przed atakiem nazizmu nastał okres niepewnego pokoju. Można było odnieść
wrażenie, że seminaria nie mają końca, gorączkowe spory były kontynuowane podczas
długich spacerów, a wszędzie słychać było muzykę: koncerty i muzykowanie po domach.
Na przykład Max Born „trzymał się nieco z dala od studentów i do fizyki miał
podejście raczej formalne”. Victor Weisskopf skarżył się, że Born, który wcześniej doznał
udaru i był przy tym samotnikiem, miał tendencję do wyrażania wszystkiego w
skomplikowanych terminach matematycznych. Zdaniem wielu osób jego osobowość
wywierała wielkie wrażenie. Pewnego razu Weisskopf poszedł zobaczyć się z Bornem, aby
mu powiedzieć, że życie sprawami nauki odsunie go od problemów ludzkości. Born na to
odparł: „Zostanę przy fizyce. Przekonasz się, jak bardzo nowa fizyka jest powiązana z
problemami ludzi”.16 Oczywiście w owym czasie Born nie mógł przewidzieć powstania
bomby atomowej.
Liderem w dziedzinie fizyki doświadczalnej był profesor James Franek, który w
czasie wojny pracował z Haberem i Hahnem przy produkcji gazów bojowych. Franek otaczał
się studentami i pełnymi wigoru asystentami. Posiadał intuicyjne rozumienie nauki i udawało
mu się z wielką dokładnością przewidywać wyniki eksperymentów lub obliczeń nawet
wówczas, gdy nie był biegły w danej dziedzinie matematyki. Jego studenci mawiali, że „miał
bezpośrednią łączność z Bogiem”.17 Czołowym matematykiem był Richard Courant, który
wprowadził do Getyngi „praktyki matematyczne”, w ramach których studenci w małych
grupkach po dwie lub trzy osoby wspólnie pracowali nad przydzielonym problemem. Według
relacji Weisskopfa Courant zapraszał studentów do swojego domu, aby wspólnie grać i
słuchać muzyki.
Również w Getyndze przebywał David Hilbert, legenda matematyki. Hilbert był
człowiekiem bardzo logicznym, ale czasem zachowywał się osobliwie. Jeden z jego
studentów popełnił samobójstwo, ponieważ nie udało mu się rozwiązać pewnego problemu
matematycznego. Hilbert został poproszony o wygłoszenie przemówienia na jego pogrzebie.
Przed włożeniem trumny do grobu i w obecności krewnych zmarłego Hilbert powiedział, że
problem matematyczny, który przerósł studenta i doprowadził do jego śmierci był w istocie
całkiem łatwy do rozwiązania. Wyjaśnił, że student podchodził do problemu z niewłaściwymi
przesłankami. Podczas wykładów zamiast profesora na tablicy pisał asystent Hilberta.
Zdenerwowany uwagami z sali miał zwyczaj mruczeć pod nosem: „Obłęd, obłęd, obłęd”.W
tym samym czasie w Berlinie mieszkała i pracowała Lise Meitner, jedna z czołowych
niemieckich fizyczek. Miała stać się znaczącą postacią w odkryciu rozszczepienia atomu w
Niemczech. Urodzona w roku 1878 w Wiedniu w rodzinie żydowskich prawników Meitner z
wielkim trudem zdobywała wykształcenie naukowe, korzystając z prywatnego nauczania,
ponieważ w owym czasie w Austrii dziewczęta kończyły naukę w wieku lat 14. Jej mentorem
na Uniwersytecie Wiedeńskim został Ludwig Boltzmann, który pracował nad zagadnieniem
entropii oraz sformułował statystyczny opis stanów energetycznych.
Pod kierownictwem Boltzmanna Meitner zaczęła badać promienie alfa, będące
jednym z typów promieniowania (wraz z promieniami beta i gamma) emitowanych przez rad.
Wiadomo było wówczas, że promienie alfa są wyrzucane przez atom radu z szybkością 14
483 km/s (co stanowi ok. 5% prędkości światła). Po śmierci Boltzmanna przeniosła się do
Berlina, gdzie spotkała Otto Hahna i nawiązała z nim współpracę ukierunkowaną na rozwój
badań nad radioaktywnością w Instytucie Chemii Cesarza Wilhelma. Meitner i Hahn
znakomicie się uzupełniali: on był chemikiem, a ona fizyczką. Jak na tamte czasy
zachowywali się bardzo przyzwoicie: nigdzie razem nie wychodzili ani nie jedli wspólnie
posiłków. Potrzebowali aż szesnastu lat, by porzucić formalny sposób zwracania się do siebie
per Fraulein i Herr.
Okoliczności, w jakich prowadziła swoje badania, świadczyły wyraźnie o
trudnościach, z jakimi w tamtych czasach musiały się borykać kobiety, które postanowiły
poświęcić się nauce na terenie Niemiec. Hahn i Meitner złożyli wniosek o stanowisko dla
Meitner u szefa Instytutu Emila Fischera, ale ten nawet nie chciał słyszeć o kobiecie, która
miałaby pracować w jego laboratorium. W końcu zgodził się, by prowadziła swoje
eksperymenty w pomieszczeniach piwnicznych budynku, pod warunkiem że nikt jej tam nie
zobaczy. Musiała korzystać z toalety w pobliskiej kawiarni.
Berlin
Otto Frisch, który był kuzynem Meitner, opisuje w swoich wspomnieniach
osobowości i środowisko Berlina lat dwudziestych XX w.: dramaty związane z odkryciami,
rutyna codziennych badań, łatwośćnawiązywania współpracy pomiędzy naukowcami, z
których wielu było Żydami niejednokrotnie słynnymi już w tamtych czasach lub mającymi
zyskać sławę w niedalekiej przyszłości.18 Frisch miał zaledwie dwadzieścia lat, gdy przybył
do Berlina zaangażowany w charakterze pracownika prowadzącego badania na rzecz
wydziału optycznego PTR (PhysikalischTechnische Reischsanstalt), analogicznego do
National Physical Laboratory w Wielkiej Brytanii. Meitner pomogła Frischowi wynająć pokój
w Dahlem - blisko jej instytutu, ale dosyć daleko od miejsca pracy Frischa. Wkrótce poznała
swojego kuzyna z Ottonem Hahnem, który zdaniem Frischa lubił się drażnić z ludźmi,
gwiżdżąc jazzową wersję koncertu skrzypcowego Beethovena i na koniec zadając pytanie:
„Czy nie fałszuję?”.
Frisch pracował nad nową jednostką pomiaru natężenia światła, która miała zastąpić
używaną do tej pory jednostkę światłości. PTR zajmował się także w owym czasie pracami
nad spektroskopią atomową. „Przebywałem w pracy po godzinach - pisał Frisch -
sprawdzając swoje hipotezy. [...] Wiele spośród nich nie sprawdziło się, lecz właśnie tak się
zdobywa wiedzę”. Naukowcy spotykali się w laboratoryjnej stołówce, ale Frisch żałował, że
kilkanaście kobiet określanych mianem „rozgorączkowanych dziewcząt” nigdy nie
przychodziło spożywać posiłków. Ich praca polegała na kalibracji tysięcy termometrów
klinicznych. Najwyraźniej młody Frisch, podobnie jak Otto Hahn, miał zwyczaj gwizdać.
Maszerując korytarzem w sąsiedztwie laboratorium Walthera Bothego (kolejnego przyszłego
laureata Nagrody Nobla), lubił „przedstawiać” własne interpretacje Koncertów
Branderburskich Bacha. Bothemu to nieustannie przeszkadzało w jego obliczeniach
zmierzających do ustalenia liczby cząsteczek alfa (nie było wówczas jeszcze kalkulatorów),
więc wywiesił komunikat, w którym nakazywał, aby młody muzyk zaprzestał pogwizdywania
raz na zawsze.
Matka Frischa była pianistką i uczyła syna gry na pianinie od piątego roku jego życia.
Frisch wyznał w swych wspomnieniach, że kiedy popisywał się w Berlinie scherzami
Chopina, to „rozmach wykonania przekraczał umiejętności”. Lise Meitner grała z nim w
duecie, zwłaszcza skróconą wersję septetu Beethovena. Razem chodzili na koncerty i w
towarzystwie swojej ciotki po raz pierwszy usłyszał symfonie Brahmsa i wiele utworów
klasycznej muzyki kameralnej.W każdym tygodniu na uniwersytecie odbywało się
seminarium. Pierwsza ławka była zajęta głównie przez laureatów Nagrody Nobla. Prawie
zawsze obecny był Max Planck, podobnie jak Haber, Einstein i Walther Nernst. Frisch opisał,
jak Nernst, niski mężczyzna w wieku lat siedemdziesięciu, częstokroć wstawał w czasie
czyjegoś wykładu, machał ręką i wykrzykiwał: „Ależ właśnie o tym mówiłem czterdzieści lat
temu!”.
Rutynę codziennych badań w Instytucie Chemii Cesarza Wilhelma przerywały czasem
wygłupy i ponure żarty. Frisch opowiada, jak Gustaw Hertz przyszedł kiedyś z wizytą do
laboratorium jego ciotki. Hertz zrezygnował z proponowanej mu herbatki i poprosił o coś
mocniejszego, każąc jednemu ze studentów, żeby sięgnął do laboratoryjnej szafki po butelkę
czystego alkoholu. Przerażona Meitner protestowała, ale Hertz nalegał. Wypił całą szklankę
płynu bez żadnego widocznego efektu. Później okazało się, że przed wizytą poprosił studenta
0napełnienie butelki wodą.
Jednak najważniejsza była praca. Frisch pisze, jak wyglądał typowy dzień jego pracy.
Zazwyczaj przychodziłem do domu około siódmej, zjadałem kolację, potem ucinałem
sobie piętnastominutową drzemkę, później z przyjemnością siadałem przy nocnej lampce nad
kartką papieru i pracowałem prawie do pierwszej w nocy - dopóki nie zacząłem mieć
halucynacji. [...] Zdawało mi się, że po drugiej stronie pokoju widzę dziwaczne zwierzęta i
wówczas myślałem: „Hm, może jednak pójdę już spać”.
Frisch pisze, że dla niego było to idealne życie: „Nigdy później nie miałem tak
satysfakcjonującego okresu życia - chodzi mi o tę intensywną aktywność, trwającą przez pięć
godzin każdej nocy”.19
Pewnego dnia Meitner przedstawiła Frischa Einsteinowi, gdy szli przez hall
uniwersytetu. „Z pośpiechem przełożyłem plik książek z prawej ręki do lewej i ściągnąłem
rękawiczkę, aby podać dłoń na powitanie, podczas gdy Einstein cierpliwie czekał z
wyciągniętą ręką
1wyglądał na całkowicie zrelaksowanego”. Frisch komentuje to zdarzenie, wskazując,
że pomimo stosunkowo spokojnego okresu można było odczuć niebezpieczne i niewidoczne
prądy niosące zagrożeniedla spokojnej społeczności naukowców. „Wielbiony przez miliony
osób nierozumiejących jego teorii znalazł się pod wściekłym ostrzałem niektórych kolegów
dokładnie z tego samego powodu i z coraz większą dozą antysemityzmu”.20
CZĘŚĆ TRZECIA
NAZISTOWSKI ENTUZJAZM, ULEGŁOŚĆ I PRZEŚLADOWANIA 1933-1939
9. Zwolnienia
Kiedy żydowscy naukowcy byli masowo usuwani z zajmowanych stanowisk na
wiosnę 1933 roku, zaraz pod dojściu Hitlera do władzy, zwolnione miejsca zajmowali ich
młodsi nieżydowscy koledzy. Zjawisko to tak oburzyło brytyjskiego naukowca George’a
Bargera, profesora chemii na uniwersytecie w Edynburgu, że postanowił napisać list w tej
sprawie do Karla Freudenberga, znanego nieżydowskiego profesora chemii nieorganicznej z
Heidelbergu. W liście pytał, jak to możliwe, że niemieccy naukowcy wspierają czystki,
zajmując opuszczone miejsca pracy. Freudenberg odpowiedział następująco:
Są takie rozkazy, które po prostu należy wykonać. W moim najgłębszym przekonaniu
uzdrowienie organizmu niemieckiego narodu było konieczne i niewielu ludzi może temu
zaprzeczyć. Sposób, w jaki się to odbyło, nie może być tematem dalszych rozważań w tym
kraju z uwagi na to, że są to rozkazy i punkt widzenia jednostki nie ma najmniejszego
znaczenia.1
Zwolnienia żydowskich naukowców i nauczycieli z ich stanowisk były pierwszym
etapem stosowania polityki higieny rasowej w hitlerowskich Niemczech, której celem było
oczyszczenie nauki i technologii z niebezpiecznego wirusa. Stosunki panujące w społeczności
naukowców były nacechowane wzajemnym szacunkiem, a więc zaakceptowanie tego rodzaju
czystek bez żadnego protestu oraz gotowość do wykorzystania opuszczonych stanowisk
wskazywały na głęboki upadek moralny niemieckiego grona naukowców.Hitler został
zaprzysiężony na kanclerza 30 stycznia 1933 roku razem z Goeringiem, który objął dwa
stanowiska: ministra lotnictwa oraz pruskiego ministra spraw wewnętrznych. W ten sposób
Goering zyskał kontrolę nad policją w Prusach i wszedł w posiadanie skutecznych środków
nacisku pozwalających na pozbycie się opozycji. Nowym ministrem obrony został generał
Werner von Blomberg, sympatyk nazistów, którego urzekła charyzma Hitlera. Alfred
Hugenberg, przywódca skrajnie konserwatywnej Narodowej Niemieckiej Partii Ludowej,
objął tekę ministra rolnictwa i ministra gospodarki.
Jednak Hitler nie był skłonny do dzielenia się władzą. Bardzo szybko, bo już na 5
marca, ogłosił nowe wybory i już z pozycji kanclerza przejął kontrolę nad wszystkim
mediami, prześladując opozycję oraz rozpętując kampanię antyżydowską i antysocjalistyczną.
Ale w marcowych wyborach Hitlerowi nie udało się uzyskać absolutnej większości dla
Narodowych Socjalistów. Jednak razem z chwilowymi koalicjantami takimi jak prawicowi
nacjonaliści Hugenberga udało mu się zebrać parlamentarną większość 52%, czyli 340 na 647
miejsc w Reichstagu. Przy frekwencji 88,7% naziści otrzymali 17 milionów głosów.
Socjaliści dostali 18,3% głosów, a Partia Centrum (chadecja), która przeprowadziła odważną
kampanię wyborczą, pozostała na niezmienionym poziomie 13,9%. Pierwsze posiedzenie
Reichstagu odbyło się w starym kościele garnizonowym w Poczdamie, miejscu pochówku
Fryderyka Wielkiego, w obecności Hitlera i Hindenburga. Kiedy Hitler przemawiał w dosyć
umiarkowanym tonie, jego brązowe Koszule otaczały „wrogów” reżimu i transportowały ich
do obozów koncentracyjnych w Dachau i Oranienburgu. Już po dwóch dniach, z chwilą gdy
Hitler uzyskał większość, w budynku opery Kroll (ponieważ Reichstag był zrujnowany z
powodu podpalenia prawdopodobnie dokonanego przez nazistów) skończyła się demokracja
parlamentarna na mocy ustawy o nadzwyczajnych pełnomocnictwach, która dawała mu
władzę dyktatora pod płaszczykiem pozornej legalności.
W ostatnim tygodniu marca trzydzieści brunatnych koszul włamało się do żydowskich
domów w miasteczku w południowozachodnich Niemczech, mieszkańców spędzono na rynek
miasta, gdzie ich pobito. Atak powtórzono w sąsiednim miasteczku, powodując przy tym
śmierć dwóch osób. Tydzień później, w dniu 1 kwietnia, naziści ogłosili Judenboykott -
bojkot żydowskich firm na terenie całego kraju.Pierwszą oznaką zmian w życiu akademickim,
intelektualnym i naukowym Niemiec było zamknięcie wydawnictw oraz ustanowienie Izby
Kulturalnej Rzeszy w celu realizacji Gleichschaltung. W lutym 1933 roku na pruskiego
ministra kultury powołano pięćdziesięciopięcioletniego Bernharda Rusta, który miał być
również odpowiedzialny za naukę i edukację. Oto deklaracja jego celów:
Każdy musi być świadom tego, że nie doświadczamy zmiany kierunku, ale
zasadniczego faktu świadczącego o tym, że oto budzi się naród niemiecki. Ten ruch jest
niepohamowany i będzie trwać aż do dnia, w którym wszyscy Niemcy zostaną przekonani i
sami zaczną tworzyć własne organizacje polityczne, ekonomiczne i kulturalne [...]. Nasz
Gleichschaltung oznacza, że nowa niemiecka ideologia jest jedyną, która się liczy i która
zajmuje najwyższe miejsce, górując nad wszystkimi innymi.2
Od 1930 roku Rust był bezrobotnym kierownikiem prowincjonalnej szkoły,
zwolnionym ze swoich obowiązków przez władze w Hanowerze z powodu podejrzeń co do
jego poczytalności. Oskarżano go o ńadużycia wobec jednej z uczennic. Podczas Pierwszej
Wojny Światowej został ranny w głowę (a także otrzymał Krzyż Żelazny), co zdaniem
niektórych osób było przyczyną jego niepoczytalnego zachowania. Jednak oskarżenie to nie
zaszkodziło jego karierze politycznej. Rok później został wybrany do Reichstagu i szybko
awansował w strukturach SA aż do stanowiska Obergruppenfiihrera. Chwalił się, że
„zlikwidował szkoły, które były instytucjami intelektualnej akrobatyki”.3 W następnym roku
otrzymał stanowisko ministra nauki, edukacji i kultury masowej.
W swoim dzienniku pod datą 3 kwietnia 1933 roku Tomasz Mann, który w tym czasie
wyemigrował już z Niemiec, pisał, że to, co „dotychczas nie było nacechowane złem,
przekształciło się w najciemniejsze barbarzyństwo”.4 Kolejną postacią, która nie była gotowa,
aby „trzymać krok”, był Albert Einstein, który przed opuszczeniem kraju 10 marca stwierdził,
że „wolność cywilna, tolerancja i równość wszystkich obywateli wobec prawa” znikła w
Niemczech, a sprawiedliwość znalazła się teraz w rękach „nazistowskiej milicji”.5 28 marca
Einstein zrezygnował z członkostwa w Pruskiej Akademii Nauk, uprzedzając decyzję
Bernharda Rusta o jego usunięciu. Członkowie Akademiiwłącznie z Maxem von Lauem i
Maxem Planckiem nie uczynili nic, aby zaprotestować przeciwko wydaleniu Einsteina.
Einstein wyraził to jasno: „Zachowanie niemieckich intelektualistów jako grupy nie było
lepsze od zwykłego motłochu”.6
Pod koniec pierwszego tygodnia kwietnia 1933 roku nowy reżim wprowadził ustawę o
przywróceniu stanu urzędniczego (niem. Gesetz zur Wiederherstellung des
Berufsbeamtentums), usuwając na jej mocy socjalistów oraz nieAryjczyków ze służby
cywilnej. NieAryjczyk był zdefiniowany jako osoba, której jeden z rodziców lub dziadków
nie był Aryjczykiem, włącznie z tymi, którzy mieli „ćwierć” krwi żydowskiej. Ponieważ
nauczyciele akademiccy oraz członkowie instytutów Cesarza Wilhelma byli pracownikami
służby cywilnej, zwolniono około tysiąca nauczycieli uniwersyteckich, z których wielu było
naukowcami, a 313 profesorami. Hitler nie przejął się ewidentną szkodą dla niemieckiej
nauki. Był niewzruszony.
Początkowo istniała możliwość wyjątkowego traktowania Żydów, którzy zostali
zatrudnieni przed Pierwszą Wojną Światowąlub którzy walczyli na wojnie albo stracili na
wojnie ojca bądź syna. Każdy przypadek był traktowany indywidualnie, a zainteresowany
musiał składać wniosek w tej sprawie. Laureat Nagrody Nobla James Franek, weteran
wojenny (jeden z pionierów należących do grupy Habera w dziedzinie broni chemicznej),
który kierował Drugim Instytutem Fizyki w Getyndze, stwierdził, że składanie wniosku o
pozostanie na stanowisku byłoby wspieraniem reżimu: „My, Niemcy pochodzenia
żydowskiego - pisał w swoim wypowiedzeniu - jesteśmy traktowani jak obcy i jak wrogowie
ojczyzny. [...] Osoby biorące udział w wojnie mająotrzymać pozwolenie na pracę dla kraju.
Odmawiam skorzystania z tego przywileju”.7 Około czterdziestu dwóch kolegów oskarżyło
go o wzniecanie w ten sposób antyniemieckiej propagandy.
Również Max Born, dyrektor Instytutu Fizyki Teoretycznej w Getyndze, odmówił
skorzystania z możliwości pozostania w pracy. Einstein napisał do niego w maju: „Wiesz,
chyba nigdy nie miałem szczególnie dobrej opinii o Niemcach (w sensie moralnym i
politycznym). Ale muszę wyznać, że stopień ich brutalności i tchórzostwa naprawdę mnie
zaskoczył”.8
Młody biochemik Hans Krebs (który w 1952 roku otrzymał Nagrodę Nobla w
dziedzinie fizjologii lub medycyny za odkrycie obiegukwasu cytrynowego) pracował w
owym czasie w laboratoriach szpitala we Fryburgu. Opisał wrażenie, jakie zrobiła na nim
kampania antysemicka: „Po kilku dniach od objęcia władzy przez Hitlera wszędzie było
widać nazistowskie mundury. Koledzy ze szpitala, którzy jedynie wspominali o sympatii dla
Hitlera, nagle przywdziewali mundury nazistowskiej organizacji”.9 Krebs pisze, że cztery
tygodnie wcześniej dziekan, profesor chirurgii E. Rehn podpisał pismo, w którym gorąco
poleca go na stanowisko nauczyciela na Wydziale Medycyny. 12 kwietnia otrzymuje pismo
od tegoż Rehna, w którym oficjalnie informuje go, że na prośbę ministra Edukacji powinien
rozważyć skorzystanie z natychmiastowego urlopu: „Z polecenia Biura Rektora niniejszym
informuję pana, że w nawiązaniu do Polecenia Ministerialnego nr 7642, został panu udzielony
urlop do chwili podjęcia dalszych decyzji”. Krebs zauważa, że różnica pomiędzy tymi dwoma
dokumentami „wykazuje rozpad więzi społecznych pod wpływem bezwzględnego nacisku
politycznego polegającego na groźbie pozbawienia środków do życia, zdyskredytowania
poprzez publiczne zniesławienie, wtrącenie do więzienia czy osadzenie w obozie
koncentracyjnym lub śmierci”.10
W międzyczasie niemieckie szkoły również zostały poddane wpływom narodowego
socjalizmu i stały się obiektem dyskryminacji rasowej. 25 kwietnia 1933 roku rząd
nazistowski wprowadził z wielkim rozgłosem ustawę o przeciwdziałaniu nadmiernemu
zagęszczeniu w szkołach, której celem było zredukowanie liczby miejsc dostępnych dla
studentów pochodzenia żydowskiego. Ten akt prawny określał dokładną liczbę (1,5% osób
przyjętych do szkół i uczelni), co wydawało się odpowiadać ogólnej wielkości niearyjskiej
lub żydowskiej populacji.
Przeredagowywano podręczniki i wprowadzano nowe programy, do których włączano
ideologię narodowego socjalizmu z naciskiem na doktryny rasistowskie. Nauczyciele byli
nakłaniani do zapisywania się do NarodowoSocjalistycznej Ligi Nauczycieli, a jako
członkowie służby cywilnej podlegali wprowadzonym regulacjom antysemickim
wynikającym z ustawy o przywróceniu stanu urzędniczego. Zwalniani byli nauczyciele
wyrażający krytyczne opinie o partii; ci, którzy zostali, musieli się uczyć zasad narodowego
socjalizmu. Czy w ogóle istniała możliwość zachowania poczucia niezależności i pracy w
opozycji do systemu? Czy w ogóle można było zostać w takim systemie? W owych czasach
istnieli zarówno nauczyciele, jak i naukowcy, którzy ogromnie cierpieli z powodu znalezienia
się w tak trudnym położeniu.
Pewien nauczyciel geografii, komentując warunki wykonywania zawodu, nie różnił
się wiele od innych nauczycieli, włącznie z tak wybitnymi naukowcami jak Werner
Heisenberg. W 1938 roku pisał w taki oto sposób:
Usiłuję przy pomocą nauczania geografii zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby
zaszczepić w chłopcach wiedzę, a mam nadzieję w przyszłości, właściwe poglądy, tak aby
kiedy dorosną, kiedy już zgaśnie nazistowska gorączka, byli głosem sprzeciwu. Czy byłoby
uczciwe, gdybym wyjechał do Ameryki, jak czynią to inni, czy też jedyni uczciwi ludzie to ci,
co siedzą już w więzieniach?”
Przed dojściem Hitlera do władzy szkołami zarządzały Länder (landy - kraje
związkowe będące prowincjami). Jednak za czasów Hitlera szkoły zostały podporządkowane
ministerstwu Bernharda Rusta. Jego urząd był także odpowiedzialny za obsadzanie rektorów i
dziekanów na uniwersytetach, co wcześniej było w gestii władz lokalnych. Rust mianował
nawet przewodniczących organizacji studenckich, którzy na uczelniach pełnili rolę stróżów
nazistowskiej politycznej poprawności.
Palenie książek
10 maja nocne niebo nad Berlinem rozjaśniło się, gdy studenci i nauczyciele palili
książki na skwerze przed operą. Lista książek zakazanych obejmowała ponad 10 tys. tytułów,
włącznie z Kafką, Marksem, Heinem, braćmi Mannami i oczywiście Einsteinem. Akcja ta
została zorganizowana przez Deutscher Studentenbund (Niemiecki Związek Studentów) z
pełnym poparciem Goebbelsa i Rosenberga. Gromadzące się tłumy wiwatowały tym głośniej,
im wyżej sięgały płomienie. W tym miesiącu podobne palenie książek miało miejsce w
całych Niemczech, w innych miastach uniwersyteckich. Jeśli chodzi o quasireligijne paralele,
nazistowski komentator następująco opisywał przyszłe zadania w obszarze kultury:Działać w
obszarze zawodów związanych z kulturą, oddzielając ziarno od plew i decydując, kto pasuje,
a kto nie [...] oddzielając niemiecką krew i ducha od obcych [...]. W nowych strukturach
powstanie potężna grupa przywódców złożona ze wszystkich tych, którzy w jakikolwiek
sposób uczestniczą w procesie formowania woli narodu, od największych geniuszy ducha do
niepozornego pomocnika, od człowieka zaangażowanego w pracę twórczą do tego, który
handluje na ulicach i na dworcach książkami i gazetami.12
Pod koniec miesiąca Martin Heidegger, filozof i świeżo mianowany rektor
uniwersytetu we Fryburgu, wygłosił do studentów i pracowników uniwersytetu przemówienie
inauguracyjne pod tytułem: „Asertywność niemieckiego uniwersytetu”. Mówił, że nowy duch
obecny w Niemczech oznacza wskrzeszenie prawdziwie filozoficznego podejścia w
pierwotnym, przedsokratejskim duchu. Z tego punktu widzenia nazizm zawiera w sobie spory
element ryzyka, oznacza podróż umysłu i ducha w nieznane. Kładąc na szali swoją reputację
uznanego filozofa, Heidegger w ten sposób legitymizował reżim. Niektórzy komentatorzy
uczepili się faktu, że nie wspomniał imienia Hitlera czy nawet partii nazistowskiej, pragnąc
zmniejszyć stopień swojej współpracy z nazizmem; w 1934 roku zrezygnował z piastowanego
stanowiska.
Jednak znane jest także stanowisko przeciwne mówiące o tym, że Heidegger czerpał
korzyści ze wspierania reżimu i nie krytykował go (w kwietniu zapisał się do partii), pozornie
zachowując dystans, dzięki czemu miał znaczący wpływ na niezdecydowanych, zwłaszcza
młodych ludzi. Błędem Heideggera było to, że uwierzył, że nowy reżim stworzy możliwość
samostanowienia uniwersytetu. Wkrótce jednak odkrył, że narodowy socjalizm zamierza
poddać uniwersytety takim samym ograniczeniom jak całe szkolnictwo. Przeciwieństwem był
tutaj rektor uniwersytetu we Frankfurcie Ernst Krieck, który nie miał podobnych złudzeń,
oświadczając, że jako „fuhrer uniwersytetu” będzie współpracować z narodowymi
socjalistami i że „z zasady uniwersytet w przyszłości będzie organem i elementem państwa,
które pod autorytatywnym przewodnictwem będzie musiało zapewnić edukację w ramach
zasad i celów uwzględniających wymogi rasowe”.13
Jeżeli w ogóle może być mowa o nowym duchu, to został on najdobitniej wyrażony
przez ideologa Alfreda Rosenberga, który w swoich pismach i przemówieniach nawoływał do
„nowej wiary”, mistycznego „poszukiwania prawdy”, „pełnej realizacji siebie” i
„doświadczenia Mythus duszy nordyckiej rasy”. W przekonaniu Rosenberga ów Mythus
pozostawał w skrajnej opozycji do „scholastycznologicznomechanicznej” drogi zdobywania
wiedzy.14 Odrzucał „matematyczny schematyzm” oraz „mechaniczny atomizm” Hobbesa,
zastępując je podejściem „organicznym”, które „łączy w sobie jednostkę i ogół, stanowiąc
indywidualność”.15 Nie był to Weltanschauung, który prowadził do ducha nauk
przyrodniczych i matematyki ani też do ducha zaawansowanego technologicznie państwa
narodowego.
W międzyczasie miały miejsce nieprzerwane, kolejne zwolnienia bez protestów ze
strony większości studentów i kolegów, co pokazywało, w jakim stopniu uniwersytety oraz
instytuty były opanowane przez osoby o poglądach prawicowych i antysemickich, od
profesorów do studentów najmłodszych roczników. Żydzi, którzy składali wnioski o
specjalne traktowanie, szybko pozbyli się złudzeń co do możliwości przetrwania w roli
pracowników naukowych. Na wykładach byli nękani kłopotliwymi pytaniami, a ze strony
kolegów spotykała ich zazdrość i inne różnego rodzaju szykany.
Nawet ci, którzy znaleźli się w wyjątkowej sytuacji, nie byli wolni od skutków
zmowy. Heisenberg, błagając Maxa Borna, by ten ubiegał się o wyjątkowe traktowanie, pisał
w taki sposób:
Was dotyczy to w najmniejszym stopniu - a już na pewno nie ciebie, Francka czy
Couranta - rewolucja polityczna może mieć miejsce bez wyrządzania szkód fizykom z
Getyngi. [...] Zbiegiem czasu to, co dobre, na pewno zostanie oddzielone od tego, co
nienawistne.16
Zwolnienia Żydów spotykały się z samozadowoleniem z jednej strony i z
przychylnością z drugiej. Gotowość do zajmowania zwolnionych miejsc wskazywała także na
obecność wyraźnego elementu oportunizmu, jak również szowinizmu. Historyk i biolog Ute
Deichmann cytuje przypadek młodego chemika fizycznego nazwiskiem Paul Harteck, który
korespondował z KarlemFriedrichem Bonhoefferem, młodym profesorem chemii fizycznej
(starszym bratem teologa Dietricha Bonhoeffera), na temat zwolnień oraz związanych z tym
nowych możliwości. Harteck, który w 1932 roku studiował w Cambridge, w kwietniu 1933
roku w swym liście przestrzegał, aby Bonhoeffer nie przejmował się skargami zwolnionych
Żydów. W maju napisał: „W Londynie zgromadziło się trzy czwarte Żydów z Niemiec. Jeśli
ci ludzie kiedykolwiek darzyli Niemcy sympatią, to z pewnością było to uczucie udawane,
ponieważ obecnie niczego podobnego nie można zauważyć”.17 W czerwcu Bonhoeffer mógł
już napisać do Hartecka o tym, że „pojawiło się równocześnie wiele możliwości przyjęcia do
pracy” oraz że „powinieneś z tego skorzystać”.18 Harteck, który pojawi się jeszcze na łamach
tej opowieści jako jeden z członków zespołu pracującego nad nazistowską bombą atomową,
w 1934 roku otrzymał stanowisko na uniwersytecie w Hamburgu opuszczone przez
żydowskiego chemika fizycznego Ottona Sterna.
Praktycznie nie było demonstracji solidarności ze zwalnianymi Żydami. Jednak na
uniwersytecie w Dusseldorfie miał miejsce rzadki przykład odmowy zajęcia miejsca po
zwolnionym Żydzie. Biolog Otto Krayer odmówił przyjęcia oferty wolnego stanowiska po
swoim żydowskim koledze. Sam Krayer również został zwolniony, po czym wyjechał do
Stanów Zjednoczonych.19 Inny przypadek dotyczył Kurta Kosswiga, genetyka wTechnische
Hohschule w Brunszwiku. Kosswig sprzeciwił się stosowaniu rasistowskich doktryn reżimu i
potępił sposób traktowania Żydów. Udało mu się uciec z kraju, zanim go zaaresztowano.20
Naukowcy, którym nie podobały się zwolnienia, ale którzy nie zabierali głosu w tej
sprawie - jak na przykład Planck, Laue i Heisenberg - liczyli na to, że niemiecka nauka
przetrwa i czekali na lepsze czasy. Laue, którego chwalono za opór, poszedł nawet tak daleko,
że ganił Einsteina za rezygnację z członkostwa w Pruskiej Akademii Nauk jeszcze przed
wprowadzeniem ustawy o przywróceniu stanu urzędniczego. Einstein był nieprzejednany w
swoich poglądach, mówiąc, że naukowcy nie powinni wspierać Trzeciej Rzeszy. „Patrząc na
sytuację w Niemczech, można zobaczyć, dokąd prowadzi taka powściągliwość. Oznacza ona
oddanie przywództwa w ręce nieodpowiedzialnego ślepca. Czyż za tym nie stoi brak poczucia
odpowiedzialności?”.21
Niektórzy aryjscy naukowcy wykazywali nieśmiałą aktywność polegającą na
zbieraniu podpisów osób przeciwnych zwolnieniom. Jednak wedle relacji Ottona Hahna
Planck powiedział: „Jeżeli dzisiajtrzydziestu profesorów powstanie i zaprotestuje przeciwko
rządowi, to jutro znajdzie się stu pięćdziesięciu, którzy ogłoszą solidarność z Hitlerem
wyłącznie z powodu obaw o swoje miejsca pracy”.22
Służba cywilna i nazistowskie pozdrowienie
Stosunkowo niewielki, ale znaczący incydent miał miejsce, kiedy rok po dojściu
Hitlera do władzy Max Planck otwierał nowy Instytut Metali im. Cesarza Wilhelma w
Stuttgarcie. Kiedy Planck podchodził do mównicy, aby wygłosić przemówienie, słuchacze
zamarli, oczekując od mówcy, że zacznie od formalnego pozdrowienia „Heil Hitler”. Planck
„podniósł rękę do połowy, po czym ją opuścił. Zrobił tak jeszcze raz. W końcu jego ramię
uniosło się wraz z wypowiedzianymi słowami Heil Hitler”. Opisujący to zdarzenie fizyk P. P.
Ewald skomentował: „Patrząc wstecz, była to jedyna rzecz, jaką można było zrobić, by nie
pogrążyć całego Kaiser Wilhelm Gesellschaft”.23 Krążąca do dzisiaj anegdota mówi o tym,
że Laue miał zwyczaj nosić ze sobą w obu rękach po paczce, dzięki czemu unikał
konieczności podnoszenia ramienia, gdy był zaczepiany przez nazistów.
Planck otwierał kolejne spotkania Towarzystwa Cesarza Wilhelma, używając
nazistowskiego pozdrowienia, najwyraźniej z wielkimi wyrzutami sumienia. Zachęcał
kolegów do pozostania w Niemczech w oczekiwaniu na lepsze czasy, a jego przemówienia
wskazywały na pragnienie pozostania w dobrych stosunkach z reżimem.24
Aby zrozumieć hitlerowskie pozdrowienie Plancka, a także uległość tych naukowców,
którzy zajęli miejsca zwolnionych nieAryjczyków, trzeba zwrócić uwagę nie tylko na poglądy
wyrażane przez cytowanego już nauczyciela geografii, ale warto również docenić rolę służby
cywilnej w nowoczesnych Niemczech. Naukowcy uczący zarówno na uniwersytetach, jak i w
Instytucie Cesarza Wilhelma byli członkami służb pracujących dla państwa podobnie jak
nauczyciele szkół, pracownicy poczty i dziesiątki tysięcy innych osób opłacanych z budżetu
państwa. Tradycją pracownika służby cywilnej było przyjęcie postawy apolitycznego
nacjonalizmu. Przez dziesięciolecia najwyżsi rangą pracownicy naukowi cieszyli się z
możliwości swobodnej pracy naukowej i nauczania, a także z uprzywilejowanej rangi
gwatrzydziestu profesorów powstanie i zaprotestuje przeciwko rządowi, to jutro znajdzie się
stu pięćdziesięciu, którzy ogłoszą solidarność z Hitlerem wyłącznie z powodu obaw o swoje
miejsca pracy”.22
Służba cywilna i nazistowskie pozdrowienie
Stosunkowo niewielki, ale znaczący incydent miał miejsce, kiedy rok po dojściu
Hitlera do władzy Max Planck otwierał nowy Instytut Metali im. Cesarza Wilhelma w
Stuttgarcie. Kiedy Planck podchodził do mównicy, aby wygłosić przemówienie, słuchacze
zamarli, oczekując od mówcy, że zacznie od formalnego pozdrowienia „Heil Hitler”. Planck
„podniósł rękę do połowy, po czym ją opuścił. Zrobił tak jeszcze raz. W końcu jego ramię
uniosło się wraz z wypowiedzianymi słowami Heil Hitler”. Opisujący to zdarzenie fizyk P. P.
Ewald skomentował: „Patrząc wstecz, była to jedyna rzecz, jaką można było zrobić, by nie
pogrążyć całego Kaiser Wilhelm Gesellschaft”.23 Krążąca do dzisiaj anegdota mówi o tym,
że Laue miał zwyczaj nosić ze sobą w obu rękach po paczce, dzięki czemu unikał
konieczności podnoszenia ramienia, gdy był zaczepiany przez nazistów.
Planck otwierał kolejne spotkania Towarzystwa Cesarza Wilhelma, używając
nazistowskiego pozdrowienia, najwyraźniej z wielkimi wyrzutami sumienia. Zachęcał
kolegów do pozostania w Niemczech w oczekiwaniu na lepsze czasy, a jego przemówienia
wskazywały na pragnienie pozostania w dobrych stosunkach z reżimem.24
Aby zrozumieć hitlerowskie pozdrowienie Plancka, a także uległość tych naukowców,
którzy zajęli miejsca zwolnionych nieAryjczyków, trzeba zwrócić uwagę nie tylko na poglądy
wyrażane przez cytowanego już nauczyciela geografii, ale warto również docenić rolę służby
cywilnej w nowoczesnych Niemczech. Naukowcy uczący zarówno na uniwersytetach, jak i w
Instytucie Cesarza Wilhelma byli członkami służb pracujących dla państwa podobnie jak
nauczyciele szkół, pracownicy poczty i dziesiątki tysięcy innych osób opłacanych z budżetu
państwa. Tradycją pracownika służby cywilnej było przyjęcie postawy apolitycznego
nacjonalizmu. Przez dziesięciolecia najwyżsi rangą pracownicy naukowi cieszyli się z
możliwości swobodnej pracy naukowej i nauczania, a także z uprzywilejowanej rangi
gwarantowanej przez ich apolityczność oraz lojalność wobec państwa.25 W związku z
inflacją i spadkiem zarobków w czasach Republiki Weimarskiej, zwłaszcza za czasów
„Głodowego Kanclerza” Bruninga, wykształceni urzędnicy służby cywilnej nie żałowali
upadłej Republiki Weimarskiej. Niemniej jednak lojalność wobec państwa oraz wyższych
struktur administracji była tradycyjnym zobowiązaniem na całe życie, które znacznie
przekraczało kwestię płacy. Obiecany przez Hitlera powrót do patriotyzmu oraz
„klarowności” znalazł wyraźny oddźwięk wśród zniechęconych urzędników. Ponadto
nazistowska propaganda obiecywała wyrównania za utracone wynagrodzenia.
Kiedy Max Planck jako prezes Towarzystwa Cesarza Wilhelma odwiedził Hitlera, aby
wstawić się za Fritzem Haberem, który zrezygnował ze stanowiska prezesa towarzystwa
działu chemii fizycznej, najwyraźniej usiłował mu wytłumaczyć, że niektórzy naukowcy
żydowscy są warci ochrony ze względu na korzyści, jakie mogą przynieść krajowi. W zapisie
tego spotkania sporządzonym przez Plancka możemy przeczytać, co mówił do Hitlera: „Są
różne rodzaje Żydów, niektórzy są wartościowi, a inni nie przedstawiają żadnej wartości dla
ludzkości. Wśród tych wartościowych znajdują się liczne rodziny o typowo niemieckiej
kulturze i w takich właśnie przypadkach należałoby dokonać rozróżnienia”.26 Hitler
odpowiedział: „To nieprawda. Żyd to Żyd, a wszyscy Żydzi trzymają się razem jak rzepy.
Jeśli gdzieś pojawi się Żyd, zaraz zbiegają się inni Żydzi wszelkiej maści”.27
Planck odpowiedział, że praca żydowskich naukowców jest na tyle ważna, że
zmuszanie Żydów do emigracji jest równoznaczne z samookaleczeniem się Niemiec, na czym
dodatkowo zyskają obce kraje. Planck napisał, że Hitler nic na to nie odpowiedział, a zamiast
tego ciskał gromy, mówiąc coraz szybciej i szybciej. Uderzając dłonią w kolano, zakończył:
„Ludzie mówią że czasami puszczająmi nerwy. To oszczerstwo. Mam nerwy ze stali”. Hitler
był tak wściekły, że Planck zamilkł i wyszedł.
Koniec Habera
Haberowi w niczym nie pomogła pełna entuzjazmu praca dla kraju, zachęcanie innych
naukowców do poświęcenia się niemieckiejmachinie wojennej, publiczne wyparcie się religii
i przyjęcie chrześcijaństwa. Z punktu widzenia hitlerowskiego reżimu był Żydem i wrogiem.
W celu wyeliminowania najmniejszych oznak uznania dla wieloletniego oddania Habera
niemieckiej nauce usunięto drzewo posadzone na terenie instytutu z okazji jego
sześćdziesiątych urodzin.
Opuszczając Instytut Cesarza Wilhelma, Haber napisał wypowiedzenie z
oświadczeniem, że zawsze czuł się dobrym Niemcem pomimo żydowskiego pochodzenia
oraz że ojczyzna zawsze była dla niego najważniejsza. Ponieważ nie mógł jej dalej służyć,
został zmuszony do opuszczenia kraju. W liście do Willstättera Haber pisze: „Jestem
zniesmaczony jak nigdy wcześniej. Byłem Niemcem do tego stopnia, że jedynie tutaj czułem
się spełniony. Myślę, że nie będę mógł z pełnym zaufaniem piastować nowego stanowiska w
obcym kraju”.28
Einstein napisał do niego ze Stanów Zjednoczonych: „Potrafię sobie wyobrazić twoje
wewnętrzne konflikty. To trochę tak, jakby ktoś musiał porzucić teorię, nad którą pracował
przez całe życie. Ze mną tak nie jest, ponieważ nigdy nie miałem takiej wiary”.29.
Haber, który cierpiał na chorobę serca, poświęcił się poszukiwaniom pracy za granicą
dla swoich żydowskich współpracowników. W końcu wylądował w Cambridge w Anglii,
gdzie został serdecznie przyjęty przez profesora chemii Williama Pope’a, jeszcze jednego
eksperta od broni chemicznej, jednak - co zrozumiałe - nie został zbyt ciepło przyjęty przez
ekipę techników laboratoryjnych, którzy mieli za sobą walkę w okopach Pierwszej Wojny
Światowej. Zaproszono go do nowo otwartego Instytutu Daniela Sieffa (dzisiaj to Instytut
Weizmanna) w ówczesnej Palestynie, co Haber zaakceptował. Einstein napisał do Habera,
ostrzegając przed współpracą z Uniwersytetem Hebrajskim, jednak jedyne, co w
rzeczywistości mógł zrobić Einstein, to: „być zadowolonym, że [...] twoja miniona miłość do
blond bestii ochłodziła się”.30 Haber nigdy nie pracował na Bliskim Wschodzie. Umarł w
styczniu 1934 roku, gdy odwiedzał swoją rodzinę mieszkającą w Bazylei, w wieku
sześćdziesięciu pięciu lat. Rok później, w atmosferze nazistowskich protestów, Planck
zorganizował spotkanie poświęcone wspomnieniom i pamięci Habera. Spotkanie doszło do
skutku pomimo otwartego sprzeciwu nazistów. Max Planck i Otto Hahn wygłosili krótkie
przemówienia. Kiedy 28 czerwca 1934 roku w Preussische Akademie der Wissenschaften
profesor Max Bodensteinodczytał przemówienie poświęcone pamięci Habera, uznano to za
akt wielkiej odwagi. Profesor powiedział:
Znaczenie Habera dla nauki i dla jej trwania nie ogranicza się jedynie do jego
własnych prac naukowych i jego myśli. Był nie tylko człowiekiem nauki i technologii, był
także człowiekiem znającym się na sprawach organizacyjnych i na zarządzaniu finansami.
[...] Haber był Żydem, podobnie jak przeważająca większość jego kolegów. To zaś sprawiło,
że konflikt z narodowymi socjalistami stał się nieunikniony.31
Instytut Chemii Fizycznej w Berlinie nosi obecnie imię Habera, co do dzisiaj
wywołuje kontrowersje. Jak to ładnie ujął Fritz Stern w eseju o Haberze i Einsteinie: „Pamięć
jest wciąż żywa, aczkolwiek słabnie w zniekształcających kontrowersjach”.32
Exodus
Exodus naukowców żydowskich miał wyniszczające konsekwencje dla Niemiec.33
Utracono około 25% fizyków tworzących społeczność naukową przed 1933 rokiem, włącznie
z Einsteinem, Franckiem, Gustawem Hertzem, Schródingerem, Hessem i Debyemwszyscy oni
byli laureatami Nagrody Nobla. Inni laureaci, którzy opuścili Niemcy, to Stern, Bloch, Born,
Wigner, Bethe, Gabor, Hebesy i Herzberg, a także matematycy Richard Courant, Hermann
Weyl oraz Emmy Noether. Większość fizyków należała do naukowców o niezwykle
oryginalnych umysłach, posiadających wyjątkowe doświadczenie; byli niezastąpieni. Odeszła
prawie połowa niemieckich fizyków teoretycznych, w tym wielu najwyższej klasy
fachowców z dziedziny mechaniki kwantowej i fizyki jądrowej.
Straty Niemiec okazały się ogromnym zyskiem dla Wielkiej Brytanii oraz dla Stanów
Zjednoczonych. W Wielkiej Brytanii William Beveridge (który później został dyrektorem
London School of Economics i zainspirował powstające państwo dobrobytu), A. V. Hill oraz
biochemik i laureat Nagrody Nobla Frederick Gowland Hopkins utworzyli Academic
Assistance Council, który zajmował się poszukiwaniem pracy dla wysiedlonyvh
pracowników naukowych. Osoby pracujące% dla Wielkiej Brytanii wywarły głęboki i
długotrwały wpływ na kulturę kraju w różnych dziedzinach. Leo Szilard, niestrudzony fizyk i
erudyta w wielu dziedzinach pracował razem z Beveridge’em, znajdując posady dla
naukowców wypędzonych z Niemiec, a w 1938 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych,
gdzie brał aktywny udział w pracach nad rozszczepieniem jądra atomu, a także optował za
stworzeniem bomby atomowej.
Ogólna liczba fizyków w Niemczech nie zmniejszyła się dzięki większej liczbie
studentów przyjętych na uniwersytety, jednak obniżyła się jakość reprezentowana przez
naukowców, a badania podstawowe utknęły w miejscu. Na wszystkich niemieckich
uniwersytetach z wyjątkiem Berlina i Getyngi - światowych ośrodków fizyki matematycznej -
straty były bardzo poważne. Utracono twórców mechaniki kwantowej: Maxa Borna, Jamesa
Francka, Waltera Heitlera, Heinricha Kuhna, Lothara Nordheima, Eugenego Rabinowicha
oraz Herthę Sponer.
Nauka niemiecka nie tylko utraciła wielu wybitnych naukowców, ale także znalazła
się w izolacji, ponieważ zagraniczni naukowcy unikali podróży do Niemiec i odmawiali
współpracy oraz udziału w programach badawczych, w których uczestniczyli Niemcy, a także
wycofywali się ze wszystkich niemieckich stowarzyszeń naukowych, rezygnując przy tym z
prenumeraty niemieckich czasopism naukowych. Jednocześnie reżim ograniczał
pracownikom naukowym możliwości podróżowania i nie zezwalał na wyjazd członkom
organizacji uznanych za wrogie wobec narodowego socjalizmu.
W gorącej atmosferze narodowosocjalistycznej „rewolucji” badania naukowe zaczęto
otaczać tajemnicą a poza tym znikły możliwości koleżeńskiej współpracy międzynarodowej.
Niemcy mieli co prawda dokonać znacznych postępów w wielu dziedzinach fizyki
stosowanej, szczególnie w zakresie procesów oraz technologii wykorzystywanych w
zbrojeniach, jednak poziom reprezentowany przez wyższe uczelnie zaczął się obniżać.
Dyrektor działu badawczego AEG, jednej z największych firm niemieckich, zauważył, że
liczba amerykańskich cytowań (w ważniejszych niemieckich czasopismach z dziedziny
fizyki) wzrosła z 3 do 15% w okresie między rokiem 1913 a 1938, podczas gdy w tym samym
czasie liczba cytowań niemieckich w czasopismach międzynarodowych spadła z 30 do
16%.15 kwietnia 1937 roku, w akcie, który odsłaniał głębię nienawiści rasowej, Rust wydał
polecenie, aby „Żydom narodowości niemieckiej nie nadawano stopnia doktora. Ponadto
wstrzymuje się możliwość odnowienia dyplomów doktoranckich przez tę grupę”.34 W
następnym tygodniu, jakby na ironię losu i czasów, otwarto nowy Instytut Fizyki Cesarza
Wilhelma w Dahlem, w pobliżu innych instytutów. Instytut Fizyki został utworzony pod
koniec Pierwszej Wojny Światowej jako rodzaj funduszu wspierającego naukę. Budynek
mieszczący laboratoria oraz biura został ukończony w 1937 roku ze środków Fundacji
Rockefellera oraz Rzeszy. Jak widać, już po kilku latach rządów Hitlera wielkie instytucje
mieszczące się w Stanach Zjednoczonych bezwstydnie wspierały reżim, który prześladował
naukowców na tle rasowym.
10. Inżynierowie i rakiety
Po Pierwszej Wojnie Światowej Niemcy będące jednym z wielkich producentów
broni, wypełniając warunki Traktatu Wersalskiego, zaprzestały produkcji armat, opancerzenia
i uzbrojenia. Niemiecka pomysłowość w technologii aeronautycznej i morskiej zrodzona ze
ścisłej synergii nauki i przemysłu została radykalnie i w upokarzający sposób ograniczona.
Zgodnie z warunkami traktatu Niemcy nie mogły produkować samolotów wojskowych, a
niemiecka marynarka, kiedyś trzecia co do wielkości na świecie, została sromotnie
ograniczona do łącznej wyporności równej wyporności statków brytyjskiej straży
przybrzeżnej. Niemcy mogli się teraz poszczycić jedynie flotyllą statków ochrony wybrzeża o
wyporności do 10 tys. ton. Jednocześnie Reichswehra - resztki armii niemieckiej - nie mogła
liczyć więcej niż 100 tys. żołnierzy, zabronione było posiadanie czołgów i armat o kalibrze
większym niż 105 mm. Zadanie armii miało polegać na kontroli granic oraz pilnowaniu
porządku wewnętrznego. Zgodnie z postanowieniami traktatu zamknięto niemiecką
Militartechnische Akademie w Poczdamie.
Jednak za czasów Republiki Weimarskiej zarówno rząd, jak i niemieccy
przemysłowcy w ukryciu kontynuowali prace nad rozwojem broni poprzez wspieranie
technologii, które mogły mieć dwojakie zastosowanie, przez prowadzenie tajnych badań
naukowych w dziedzinie wojskowości oraz przez umieszczanie programów badawczych poza
granicami kraju.
Artykuł 191 Traktatu Wersalskiego zabraniał wprost konstruowania łodzi
podwodnych przez Niemcy. Tym niemniej marynarka niemiecka utworzyła dwa tajne
fundusze, z których opłacano badaniaprowadzone w trzydziestu różnych firmach, także
zagranicznych, jak np. fabryka torped w Kadyksie. Niektóre z nich były tajne, jak jedna z
berlińskich firm. W międzyczasie trzy niemieckie firmy: Krupp, A. G., Weser i Vulkenwerft
utworzyły wspólne przedsięwzięcie w Holandii, budując osiem łodzi podwodnych dla
japońskiej stoczni Kawasaki w Kobe, z wykorzystaniem niemieckiej technologii. Zbudowano
tam także okręty podwodne dla Finlandii, Hiszpanii, Szwecji i Turcji.1 Ponadto w 1925 roku
firmy AEG, Krupp, SiemensSchuckert i Thyssen otrzymały ogromną kwotę 195 min dolarów
amerykańskich przyznanej Niemcom w ramach planu Dawesa. Fundusze wykorzystano na
utworzenie specjalnego urzędu do spraw „związanych z bronią do zwalczania łodzi
podwodnych”, w rzeczywistości był to tajny projekt badań nad konstrukcjąUBootów. Pod
kierownictwem emerytowanego specjalisty od łodzi podwodnych admirała Arnona Spindlera
marynarka wojenna zaangażowała się w złożony, tajny program rozwojowy. W ramach tego
programu pracowano nad łodziami podwodnymi R i D, czym zajmowały się firmy niemieckie
zlokalizowane za granicą szpiegostwo przemysłowe skoncentrowało się z kolei na zbieraniu
informacji na temat podobnych konstrukcji za granicą natomiast działania propagandowe
ukierunkowane były na uwypuklanie niesprawiedliwości Traktatu Wersalskiego w związku z
całkowitym zakazem rozwoju niemieckiej technologii w dziedzinie budowy łodzi
podwodnych.2
Ograniczenia wersalskie narzucone na dalszy rozwój niemieckich sił powietrznych w
czasach Republiki Weimarskiej wywołały gniew oraz były źródłem zranionej dumy. Niemcy
wykazywali ogromny entuzjazm dla latania, szybownictwo zaś stało się narodową
namiętnością z wydźwiękiem militarnym. W Wasserkuppe, gdzie pomnik poświęcony
lotnikom górował nad okolicą tysiące obserwatorów gromadziło się, aby oglądać
szybowników unoszących się w przestworzach. W napisie wyrytym na kamieniu możemy
przeczytać:
My, polegli lotnicy Pozostaniemy zwycięzcami Dzięki naszym wysiłkom Volk poleci
znowu I ty zostaniesz zwycięzcą Dzięki własnemu wysiłkowi3Niemieckie badania w
dziedzinie aeronautyki rozwijały się pomimo ograniczeń narzuconych przez Traktat
Wersalski. Na przykład na poziomie badań podstawowych Ludwig Prandtl oraz zespół
zajmujący się płatami skrzydeł w Getyndze dostarczyli Niemcom projekty konieczne do
lotów statków powietrznych. Dzięki umieszczeniu działów R i D poza granicami kraju - na
przykład w Szwecji i Hiszpanii - Niemcom udało się uniknąć alianckiej kontroli eliminującej
projekty samolotów, które mogłyby znaleźć zastosowanie bojowe. W tym samym czasie takie
plany jak budowa szybkich transportowców Heinkela oraz latających łodzi Dorniera i
pasażerskich liniowców Junkersa z silnikami Diesla pozwalały na poszerzanie wiedzy w
zakresie technologii aeronautycznej.4
Nazistowscy inżynierowie
Wraz z dojściem do władzy Hitler zastał niemieckie środowiska inżynierów w stanie
szeroko rozpowszechnionej demoralizacji i rozproszenia. Nazistowscy ideologowie wysyłali
sprzeczne informacje na temat stanu technologii w Trzeciej Rzeszy. Narodowy socjalizm w
swych wczesnych przejawach zakładał utworzenie hybrydy technokracji i powrotu do natury.
Niektórzy z wyższych rangą nazistów byli nastawieni wręcz wrogo do technologii. Na
przykład Wilhelm Stapel, wydawca Deutsches Volkstum, stwierdził, że „słowa inżynier i
organizator powinny być powszechnie traktowane w kategorii nadużyć”. Alfred Rosenberg,
wściekły antysemita i redaktor naczelny nazistowskiej gazety Volkischer Beobachter, w
swojej pracy „Mit dwudziestego wieku” starał się uspokoić kontrowersje, twierdząc, że ci,
którzy potępiają technologię, „zapominają, że opiera się ona na odwiecznym niemieckim
popędzie, który uległby zanikowi wraz z upadkiem technologii”.5 Pomimo uzależnienia od
niejasnych, mistycznych określeń takich jak Mythus krwi, odrzucanych przez klasyczną
naukę, Rosenberg twierdził, że utrata przez Niemcy technologicznego przywództwa
doprowadzi do upadku „do poziomu barbarzyńców i stworzy sytuację, w jakiej znalazły się
kiedyś cywilizacje basenu Morza Śródziemnego”. Jego zdaniem to nie technologia zabija to,
co żywe, ale „raczej ludzie, którzy się degenerują”.Tymczasem dyktatura Hitlera
doprowadziła do gwałtownej ekspansji wojskowych technologii i była źródłem
niewyobrażalnych wcześniej perspektyw.6 Hitler otworzył nowe możliwości samorealizacji
po latach bezradności i beznadziei w okresie, w którym około 5 tys. sfrustrowanych
inżynierów i techników podjęło pracę w Związku Sowieckim.7
Jako członkowie służby cywilnej większość niemieckich inżynierów wykazywała
apolityczność i jako grupa zawodowa nie wykazywała chęci wstąpienia do partii
nazistowskiej po zdobyciu władzy przez Hitlera. Jednak od początku lata 1933 roku dzięki
propagandzie nazistowskiej, która na wszelkie sposoby starała się podnieść swój status w
nowych Niemczech, największe stowarzyszenia inżynierów przyłączyły się do
kontrolowanego przez nazistów Reichsgemeinschaft technischwissaenschaftlicher Arbeit.
Czołowy inżynierski periodyk Deutsche Technik wychwalał techników i inżynierów,
nazywając ich „najistotniejszą siłą” wiodącą do realizacji celów państwa narodowego,
jednocześnie potępiając nową fizykę i przypominając czytelnikom o wybitnych technicznych
talentach niemieckiej rasy.
Początkowo główne starania o zdobycie umysłów i serc zaangażowanych inżynierów -
z punktu widzenia nazistowskich ideologów - polegały na wyrwaniu ich ze szponów
kapitalizmu oraz włączenie do społeczności narodowej. To jednak zależało od tego, czy
inżynierowie zaakceptują Fiihrerprinzip, łącząc zdolności techniczne z ideologicznym
zaangażowaniem. Fritz Todt, nazistowski minister uzbrojenia oraz budowniczy autostrad, w
1936 roku opisał to następująco w Deutsche Technik.
Jest to tak oczywiste, że nawet nie warto wspominać o tym, iż same techniczne
umiejętności są niewystarczające dla inżyniera Trzeciej Rzeszy; również sama pełna ambicji
silna chęć przywództwa (Fiihrerwille) nie stworzy polityka. Jednostronność w tym drugim
wypadku może prowadzić do powstania wartościowego mówcy lub politycznego
administratora, ale nie narodowosocjalistycznego inżyniera.8
Inżynierowie rakietowi
Tymczasem w wielkiej tajemnicy zaczął się rozwijać i nabierać kształtu niezwykły
projekt rakietowy, w ramach którego pod nadzoremft armii przeprowadzano tajne testy w
pobliżu Berlina oraz na wybrzeżu Bałtyku. Pewnego dnia przed zakończeniem wojny z
odludnych lasów północnych Niemiec wśród ogłuszającego hałasu i w strumieniach ognia
owoc pracy i geniuszu inżynierów wzniesie się w niebo.
Podobnie jak w wypadku innych wojskowych programów realizowanych wbrew
regułom Traktatu Wersalskiego niemiecka artyleria była dosyć aktywna za czasów Republiki
Weimarskiej. Szef działu balistyki i amunicji pułkownik Karl Emil Becker zgromadził wokół
siebie zespół wykwalifikowanych inżynierów, w tym Waltera Dornbergera i Leona Zanssena.
Jedną z technologii, które nie były zakazane na mocy Traktatu Wersalskiego, były rakiety, na
które Becker zwracał szczególną uwagę już od lat dwudziestych. W wyniku swoich
zainteresowań i poszukiwań spotkał się z młodym inżynierem, entuzjastycznie nastawionym
do rakiet, nazwiskiem Wernher von Braun, którego imię będzie już nierozłącznie związane z
hitlerowskimi rakietami VI i V2, które spadały na Londyn w dalszej części wojny.
Podczas Pierwszej Wojny Światowej Niemcy wykorzystywali rakiety do różnych
celów. Przy pomocy rakiet przerzucali haki, którymi ściągali zasieki, z kolei Francuzi
wystrzeliwali rakiety przeciwko obserwacyjnym sterowcom i balonom. Jednak warunki
bojowe obnażyły słabość technologii rakietowej tamtych czasów. Proch strzelniczy
wykorzystywany jako paliwo okazał się niezwykle higroskopijny, stawał się wilgotny i często
nierówno się spalał.
Ważnym aspektem badań i rozwoju dla entuzjastów lat powojennych był kształt
aerodynamiczny. Peter Wegener, nazistowski inżynier w dziedzinie produkcji rakiet, ujął to
następująco: „Rakieta musi mieć mały opór powietrza, musi być stabilna i musi się poruszać
kontrolowanym, określonym kursem [...] stabilność lotu w gęstszych warstwach atmosfery
zapewniają zewnętrzne powierzchnie podobne do skrzydeł oraz ruchome stery”.9 Kolejny
krok to paliwo. Powinno być stałe czy ciekłe? Za ideą wykorzystania paliwa ciekłego, w
przeciwieństwie do bardziej konwencjonalnego paliwa stałego, opowiadało się trzech
ważnych entuzjastów. Amerykanin Robert Goddard Clark z Massachusetts University oraz
Rosjanin Konstanty Ciołkowski zalecali paliwo płynne jako sposób na osiągnięcie większego
ciągu. Jednak to Hermann Oberth, niemieckojęzyczny mieszkaniec Transylwanii (Rumunia),
osiągnął to, co historyk Michael J. Neufeld określił armii przeprowadzano tajne testy w
pobliżu Berlina oraz na wybrzeżu Bałtyku. Pewnego dnia przed zakończeniem wojny z
odludnych lasów północnych Niemiec wśród ogłuszającego hałasu i w strumieniach ognia
owoc pracy i geniuszu inżynierów wzniesie się w niebo.
Podobnie jak w wypadku innych wojskowych programów realizowanych wbrew
regułom Traktatu Wersalskiego niemiecka artyleria była dosyć aktywna za czasów Republiki
Weimarskiej. Szef działu balistyki i amunicji pułkownik Karl Emil Becker zgromadził wokół
siebie zespół wykwalifikowanych inżynierów, w tym Waltera Dornbergera i Leona Zanssena.
Jedną z technologii, które nie były zakazane na mocy Traktatu Wersalskiego, były rakiety, na
które Becker zwracał szczególną uwagę już od lat dwudziestych. W wyniku swoich
zainteresowań i poszukiwań spotkał się z młodym inżynierem, entuzjastycznie nastawionym
do rakiet, nazwiskiem Wernher von Braun, którego imię będzie już nierozłącznie związane z
hitlerowskimi rakietami VI i V2, które spadały na Londyn w dalszej części wojny.
Podczas Pierwszej Wojny Światowej Niemcy wykorzystywali rakiety do różnych
celów. Przy pomocy rakiet przerzucali haki, którymi ściągali zasieki, z kolei Francuzi
wystrzeliwali rakiety przeciwko obserwacyjnym sterowcom i balonom. Jednak warunki
bojowe obnażyły słabość technologii rakietowej tamtych czasów. Proch strzelniczy
wykorzystywany jako paliwo okazał się niezwykle higroskopijny, stawał się wilgotny i często
nierówno się spalał.
Ważnym aspektem badań i rozwoju dla entuzjastów lat powojennych był kształt
aerodynamiczny. Peter Wegener, nazistowski inżynier w dziedzinie produkcji rakiet, ujął to
następująco: „Rakieta musi mieć mały opór powietrza, musi być stabilna i musi się poruszać
kontrolowanym, określonym kursem [...] stabilność lotu w gęstszych warstwach atmosfery
zapewniają zewnętrzne powierzchnie podobne do skrzydeł oraz ruchome stery”.9 Kolejny
krok to paliwo. Powinno być stałe czy ciekłe? Za ideą wykorzystania paliwa ciekłego, w
przeciwieństwie do bardziej konwencjonalnego paliwa stałego, opowiadało się trzech
ważnych entuzjastów. Amerykanin Robert Goddard Clark z Massachusetts University oraz
Rosjanin Konstanty Ciołkowski zalecali paliwo płynne jako sposób na osiągnięcie większego
ciągu. Jednak to Hermann Oberth, niemieckojęzyczny mieszkaniec Transylwanii (Rumunia),
osiągnął to, co historyk Michael J. Neufeld określiłjako „przełomowe” osiągnięcie w
przemyśle rakietowym. W swojej książce Die Rakete zu den Planetanraumen („Rakiety w
przestrzeni międzyplanetarnej”) opublikowanej w Niemczech w 1923 r. opisuje, w jaki
sposób rozwiązać problem lotu w przestrzeni kosmicznej, korzystając z płynnej mieszaniny
alkoholu i płynnego tlenu oraz płynnego wodoru i płynnego tlenu przy zastosowaniu rakiet
wielostopniowych. Jego książka była wstępem do tworzenia fantastycznych scenariuszy
rakietowych pojawiających się w Niemczech po Pierwszej Wojnie Światowej.
Spadkobierca zakładów motoryzacyjnych Fritz von Opel, zachęcony dziełami pisarza
Maxa Valiera, zorganizował szereg wyczynów kaskaderskich z udziałem samochodów
napędzanych silnikami rakietowymi, co wywołało szał spektakli rakietowych, w których
brały udział wszelkiego typu pojazdy włącznie z wagonami kolejowymi. W październiku
1929 roku odbyła się premiera niemego filmu Fritza Langa pt. Frau im Mond („Kobieta na
Księżycu”), w którym przedstawiono wrażenie kosmicznego lotu, budząc ogromne
zainteresowanie podróżami międzyplanetarnymi. W ramach promocji filmu Oberth
zaproponował inżynierowi samoukowi Rudolfowi Nebelowi zbudowanie rakiety na paliwo
płynne. Plan się nie powiódł. Jednak już w tym samym roku Johanes Winkler, pierwszy
prezes Verein fur Raumschiffahrt (VfR - Stowarzyszenie Podróży Kosmicznych), grupy
entuzjastów rakiet, podjął wspólne badania z firmą lotniczą Junkers w Dessau nad paliwem
rakietowym nadającym się do napędu statków powietrznych. Mniej pomyślne były „badania”
pisarza Maxa Valiera oraz jego dwóch asystentów: Waltera Riedela i Arthura Rudolpha,
którzy próbowali zbudować samochód napędzany silnikiem rakietowym zasilanym parafiną.
17 maja w wyniku eksplozji w laboratorium Valier poniósł śmierć. W wyniku tego wypadku
oraz drugiego podobnego, gdzie ofiarą był nastolatek, w Reichstagu pojawiła się inicjatywa
ustawowego zakazu podobnych eksperymentów. Jednak inicjatywa nie zyskała poparcia w
głównej mierze dlatego, że jeszcze przed głosowaniem Oberthowi udało się osiągnąć płynną,
trwającą 90 sekund pracę silnika rakietowego w ChemischTechnische Reichsanstalt.
W międzyczasie, we wrześniu 1930 roku, Rudolph Nebel (który na farmie w Saksonii
kontynuował samodzielne badania nad małą rakietą o nazwie MIRAK [Minimum Rakete])
utworzył zespół badawczy z ramienia VfR z siedzibą w byłych zakładach zbrojeniowych na
północ od Berlina. Miejsce to nazwano Raketenflugplatz (Port rakietowy). Wśród tych
miłośników rakiet znalazł się Wernher von Braun, osiemnastoletni student budowy maszyn w
Technische Hochschule w Berlinie. Von Braun urodził się w Wirtsitz w Niemczech w 1912
roku w rodzinie pruskich Junkrów. Jego ojciec był ministrem rolnictwa, a on sam posiadał
tytuł barona, do czego nie przywiązywał zresztą wielkiej wagi. W wieku dwudziestu lat
ukończył Instytut Technologii w Berlinie - uczelnię, w której kładziono nacisk na praktyczną
wiedzę przyszłych inżynierów. Von Braun miał okazję pracować w fabryce Borsig Works w
odlewni oraz na linii montażowej.
Wśród tych entuzjastów znalazł się także historyk zajmujący się tematyką rakiet Willy
Ley, autor książki Rockets, Missiles and Space Travel. Był niepoprawnym romantykiem,
który w taki oto osób opisywał lot rakiety w bagnistych okolicach niedaleko Berlina 10 maja
1931 roku:
Nasz poligon rakietowy był pokryty młodymi zielonymi pędami sosen i świeżymi
liśćmi brzóz. W dolinie pomiędzy dwoma wzgórzami było gęsto od młodych wierzb. W
wysokiej trawie ćwierkały świerszcze, a gdzieś w oddali kumkały żaby. [...] I nagle ta bestia
ruszyła! Powoli uniosła się w górę niczym winda, osiągając wysokość dwudziestu metrów.
Potem spadła i złamała nogę.10
Von Braun idzie do wojska
Pomimo młodego wieku von Braun został powołany do wojskowego tajnego
programu badawczego zajmującego się bronią rakietową kierowanego przez Beckera i
Dornbergera. Jednocześnie przyjęto go na studia doktoranckie na wydziale fizyki stosowanej
Uniwersytetu Berlińskiego. Tematem jego pracy, która zdaniem armii powinna być utajniona,
miał być opis rozwoju programu rakietowego prowadzonego pod jego kierunkiem w
wojskowym ośrodku w Kummersdorf.
Kiedy w 1933 roku Hitler doszedł do władzy, dane pochodzące z VfT zostały przejęte
przez państwo. Jeden z członków VfT pewnego razu usłyszał, jak szef kompanii w Siemens
oficjalnie informowałministrów Hitlera: „W swoich rękach skupiłem już wszystkich ludzi
związanych z projektem rakietowym i mogę pilnować, co robią”.11
Od tej pory cała praca von Brauna znalazła się pod kontrolą jego zwierzchników, czyli
wojska. W późniejszych latach von Braun starał się stworzyć wrażenie, że to on
wykorzystywał armię, a nie na odwrót:
Nasze uczucia związane z armią przypominały uczucia pionierów lotnictwa, którzy w
większości krajów starali się wydoić wojsko, aby zrealizować własne cele i którzy nie
odczuwali większych skrupułów w związku z potencjalną przyszłością ich „dziecka”.
Jedynym problemem w tych dyskusjach było pytanie: jak najskuteczniej wydoić złotą
krowę.12
Te uwagi ilustrują zależność występującą w wielu dziedzinach nauki i technologii,
potrzebę zdobywania funduszy, wyposażenia, miejsc na laboratoria - codzienną rzeczywistość
badaczy. Przebijająca z komentarzy von Brauna mieszanina alibi i zrozumiałego nacisku,
któremu trzeba było się poddać, i tłumacząca związki z reżimem będzie powtarzana przez
całe pokolenie niemieckich naukowców, którzy poświęcili swój talent i wiedzę wojennym
celom Hitlera.
W grudniu 1934 roku, dwa lata po włączeniu do wojskowego programu badawczego,
w których to latach trzy źle skonstruowane prototypy rakiety Al wybuchły w czasie startu na
poligonie Kummersdorf, do Wernhera von Brauna i ekipy jego techników dotarł transport
składający się z dwóch rakiet, które miały zostać odpalone na samotnej, miotanej wichrami
wysepce Borkum znajdującej się na Morzu Północnym. Rakiety noszące imiona Max i Moritz
w nawiązaniu do niemieckiej wersji komicznych postaci z „Katzenjammer Kids” nosiły
oficjalną nazwę A2. Nadeszła chwila prawdy dla najnowszego modelu tajnego niemieckiego
programu rakietowego.
Rakieta A2 miała rewolucyjny kształt, będąc prekursorem pocisków kierowanych
mających pojawić się w przyszłości. Posiadała oddzielne zbiorniki na paliwo i ciekły tlen, co
zapobiegało eksplozji spowodowanej wyciekiem. Pomiędzy zbiornikami w pobliżu środka
ciężkości umieszczono żyroskop, co pozwalało na utrzymanie kontroli w pierwszych fazach
lotu. Komora spalania została wydłużona, aby paliwo mogło się dłużej spalać.19 grudnia
wystartował Max. Lot przebiegł bez zarzutu. Rakieta osiągnęła wysokość 2200 metrów, po
czym opadła na spadochronie 800 metrów od wyrzutni. Z równie dobrym skutkiem przebiegła
próba z Moritzem następnego dnia.
Obecni przy próbie oficerowie pytali von Brauna, czyjego zdaniem rakiety można
wykorzystać do celów militarnych. Odpowiedź był niejednoznaczna. Tak, można je
wykorzystać w charakterze broni, tylko po co? Zasięg tych rakiet był mniejszy od zasięgu
konwencjonalnej artylerii. Również nośność była nie większa od nośności armatnich
pocisków. Reakcja von Brauna pokazuje, że we wczesnych etapach młody inżynier potrafił
oddzielić swoje zainteresowania technologią rakietową od ewentualnych celów militarnych,
jednak na dłuższą metę okazało się to jedynie romantyczną mrzonką.
Trzy miesiące później Hitler wypowiedział postanowienia Traktatu Wersalskiego,
dając zielone światło dla intensywnego programu zbrojeń. Dzięki temu projekt badawczy w
Kummersdorf zyskał nazwę „Stacja Doświadczalna Zachód” (Versuchstelle Kummersdorf
West), kwalifikując się do otrzymania znacznych środków pozwalających na jego rozwój.
Kontrwywiad Gestapo zakazał wszelkiej współpracy międzynarodowej oraz przekazywania
informacji. Chociaż ostateczny kształt programu nie został określony, celem zespołu miało
być utrzymanie czołowej pozycji Niemiec w zakresie technologii pocisków rakietowych.
Najważniejszym aspektem pracy „Stacji” miał być, jak to określił Leo Zanssen, czynnik
zaskoczenia.13
Program rakietowy miał być w pełni autonomiczny, jednak w niektórych przypadkach
zlecano zadania podmiotom zewnętrznym, co było obwarowane szczegółowymi
zastrzeżeniami. Technologiami warunkującymi powodzenie - włącznie z systemami
żyroskopów - zajmowała się Kreiselgerate GmbH, która była tajną firmą marynarki wojennej
rozwijającą nowoczesne technologie. Inną sprawą była współpraca pomiędzy resortami. Od
1935 roku Luftwaffe pod dowództwem Goeringa dążyło do współpracy przy programie
rakietowym, wnosząc bardzo znaczne środki finansowe oraz technologie opracowane w
ramach projektów takich jak dopalacze rakietowe stosowane przy startach samolotów.
Biorąc pod uwagę błyskawiczną ekspansję oraz rosnące ambicje wojskowych
inżynierów, konieczne okazało się zbudowanie stałejbazy na wybrzeżu Bałtyku. Wybrano
Peenemünde, bezpieczny, długi odcinek odludnego wybrzeża z miejscem na poligon, zakłady
produkcyjne i laboratoria. W tym samym czasie Becker został awansowany do stopnia
generała, obejmując kierownictwo działu badawczego i dążąc do uzyskania takich samych
środków, jakie otrzymywała Luftwaffe. W kwietniu 1937 roku większość zespołu została
przeniesiona z Kummersdorf na nowe miejsce.
Niemiecki projekt budowy pocisków rakietowych stał się jednym z pierwszych
przykładów zmobilizowania przez państwo zasobów ludzkich w postaci inżynierów i
naukowców w celu realizacji nowej technologii wojskowej. W czasie wojny projekt ten był
porównywalny do przewyższającego jego zakres „Projektu Manhattan”, którego celem było
zbudowanie przez Stany Zjednoczone bomby atomowej.
11. Medycyna za czasów Hitlera
Chirurg i pisarz dr Curt Emmrich donosił, że z chwilą uzyskania przez Hitlera
nieograniczonej władzy w 1933 roku jego koledzy zaczęli „początkowo z pewnym
zakłopotaniem” przychodzić do pracy ubrani w brązowe lub czarne mundury. Inny lekarz
zauważył, że tego samego roku, podczas zjazdu lekarzy marynarki wojennej, jedynie
mniejszość nie należała do Partii NarodowoSocjalistycznej.
Lekarze jako grupa zawodowa przewyższali inne grupy w swej chęci przynależności
do partii nazistowskiej. W Krajowej Izbie Lekarzy członkowie partii nazistowskiej stanowili
44,8%. Drugą w tym zestawieniu grupą zawodową byli prawnicy, wśród których odsetek
członków NSDAP nie przekraczał 25%.’ Lekarze, którzy otrzymali licencję zezwalającą na
uprawianie zawodu w latach 1925-1932 wykazywali największy entuzjazm we wstępowaniu
do partii - grupa ta liczyła 53,1%. Natomiast spośród lekarzy zarejestrowanych w latach 1878-
1918, do partii należało 39,1%. Historyk Michael Kater wyciąga z tych danych wniosek, że
najbardziej entuzjastycznie podchodzili do nazizmu ci lekarze, którzy ucierpieli w czasach
Wielkiego Kryzysu. Według Kratera lekarze „do roku 1933 włącznie przyłączali się do obozu
nazistowskiego z powodu urazy do przeszłych i obecnych warunków oraz w nadziei na lepszą
przyszłość proponowaną przez nowych liderów”.2 Till Bastian, historyk zajmujący się
historią medycyny w czasach Trzeciej Rzeszy, wskazuje na fakt, że członkowie tej grupy
zawodowej wykazywali konserwatyzm i szowinizm od wybuchu Pierwszej Wojny
Światowej.
Po dojściu Hitlera do władzy na początku 1933 roku większość niemieckich lekarzy
powitała z zadowoleniem nowy reżim, mającnadzieję na zrobienie porządku z patologiami
występującymi w opiece zdrowotnej, administracji, warunkach pracy i płacy cechujących
Republikę Weimarską Młodzi lekarze napotykali trudności z rozpoczęciem praktyki,
ponieważ w ramach istniejącego systemu na 600 osób mógł przypadać tylko jeden lekarz. W
latach dwudziestych wynagrodzenie lekarzy znacznie przekraczało płace w porównywalnych
zawodach, wliczając w to prawników. Jednak niedługo przed dojściem Hitlera do władzy
płace lekarzy spadły do najniższego poziomu. Posunięcia oszczędnościowe administracji
kanclerza Heinricha Bruninga oraz ogromne bezrobocie zniechęcało pacjentów do leczenia.
Wraz z wychodzeniem z kryzysu i zmniejszaniem się liczby lekarzy, co było spowodowane
zniknięciem medyków żydowskiego pochodzenia, płaca lekarza w roku 1934 wzrosła w
stosunku do najniższego poziomu z 1932 roku. W 1937 roku płace w służbie zdrowia były
porównywalne do poziomu z roku 1928.
Od wczesnych lat trzydziestych w tym zawodzie zarówno rasizm, jak i antysemityzm
były szeroko rozpowszechnione. W latach dwudziestych wydawca Julius Friedrich Lehmann
był głównym propagatorem rasistowskich ideologii Ploetza i Gunthera: wykorzystywał
zarówno siłę mediów, jak i własne zasoby finansowe do szerzenia nazistowskich idei wśród
studentów medycyny oraz praktykujących lekarzy. Jego bogato ilustrowane podręczniki
akademickie były bestsellerami, ponadto był właścicielem medycznego tygodnika
wydawanego w Monachium. Wykorzystując popularność tych tytułów, publikował liczne
rasistowskie rozprawy. Jedna z jego inicjatyw polegała na subsydiowaniu przekładu książki
The Physician and his Mission („Lekarz i jego misja”) rasisty Arthura Comte de Gobineau
wydanej w 1926 roku w przekładzie gdańskiego chirurga Erwina Lieka. W ciągu kilku lat
sprzedano 30 tys. egzemplarzy tej pozycji. Wobec faktu, że był uznanym wydawcą w branży
medycznej, jego poparcie dla rasizmu w znacznym stopniu przyczyniło się do szerokiej
akceptacji nazistowskiej ideologii wśród lekarzy. Lehmann zmarł w wieku siedemdziesięciu
lat, rok po dojściu Hitlera do władzy. Jednak zdążył wydać książki takich prominentnych
postaci z grona nazistowskich ideologów jak Richard Walther Darre czy Alfred Rosenberg.
Hitler docenił działalność Lehmanna za walkę z przeciwnikami narodowego socjalizmu,
mówiąc, że dopieroprzyszłe pokolenia zrozumieją, jak wiele Lehmann uczynił dla dobra
Niemiec.3
Lehmannowska propaganda w dziedzinie medycyny zniechęcała do specjalizacji i
działała na rzecz medycyny ogólnej, co było związane z partyjnym, holistycznym poglądem
na medycynę i zdrowie. Kater pisze o tym następująco:
Holistyczny punkt widzenia w zasadzie nie pozwalał się skupiać na szczegółowym
badaniu pojedynczego organu, jednak z uwagi na podejście biologiczne pewne pozytywne
odchylenie związane było z reprodukcją, a negatywne z badaniem mózgu. Ta zależność
pozostawała w doskonałej harmonii ze stałym, nazistowskim podkreślaniem znaczenia ciała
przy jednoczesnym podejściu antyintelektualnym.4
W tym samym czasie, pod wpływem obecnych w tej grupie zawodowej poglądów
narodowosocjalistycznych, lekarze zaczęli podkreślać znaczenie zdrowia całego narodu w
odróżnieniu od zdrowia jednostki.5 Nazistowscy lekarze krytykowali medycynę wykładaną
na uniwersytetach oraz kliniki uniwersyteckie za ich „negatywne cechy” określane jako
„liberalizm, indywidualizm, myślenie mechanistycznomaterialistyczne,
żydowskokomunistyczna ideologia człowieka, brak szacunku dla krwi, zaprzeczenie rasy i
dziedziczenia, podkreślanie znaczenia pojedynczych organów oraz niedocenianie duszy i
organizmu”.6
Żydowscy lekarze
Tydzień po dojściu Hitlera do władzy w styczniu 1933 roku współtwórca Ligi
Nazistowskich Lekarzy dr Kurt Klarę napisał do kolegów, że „Żydzi i filosemici powinni
wiedzieć, że Niemcy są znowu panami we własnym domu i będą kontrolować własne
przeznaczenie”.7 Zwolnienia lekarzy pochodzenia żydowskiego, którzy stanowili 16% tej
grupy zawodowej,8 zaczęły się w marcu wraz z usuwaniem żydowskich urzędników z
krajowych stowarzyszeń zawodowych i grup lokalnych. Do tego dołączył ogłoszony 1
kwietnia przez Goebbelsa bojkot żydowskiego handlu, przemysłu i usług, któremu
towarzyszyły ataki na warsztaty, sklepy i kliniki. W Norymberdze ogłoszono, żenie będzie się
uznawać talonów ubezpieczeniowych podpisanych przez lekarzy żydowskich, a kilku z nich
zaciągnięto do parku niedaleko Lehrter Bahnhof i postrzeleno w nogi. Żydowski lekarz z
Monachium został aresztowany pod zarzutem dokonania nielegalnej aborcji i przez tydzień
przetrzymywano go w areszcie. Innego lekarza z Berlina uwięziono na dziewięć miesięcy.
Żydowscy lekarze byli przygotowani na wprowadzenie antyżydowskich przepisów, zrywano
z nimi kontrakty, nie mogli pracować w zastępstwie nieżydowskich kolegów, wstrzymywano
im wypłaty wynagrodzeń, a w Bawarii nie wolno im było pracować w szkołach. W Badenii
procentowy udział żydowskich lekarzy w oficjalnych zespołach został ograniczony do udziału
ludności żydowskiej w całej populacji, czyli do 1,5%.9
Na podstawie przeprowadzonych ankiet od kwietnia 1933 roku rząd postanowił
zakazać pracy wszystkim lekarzom, którzy rozpoczęli praktykę po 1 sierpnia 1914, albo tym,
którzy nie brali udziału w wojnie albo też stracili na wojnie ojca lub syna. Lekarze, którzy
mieścili się w tych kryteriach, musieli sami występować o zezwolenie na prowadzenie
praktyki. Na początku 1939 roku zwolniono kolejnych 2600 lekarzy, a ich miejsca zostały
zajęte przez Aryjczyków. Co pewien czas powtarzały się przypadki napadów, zastraszania,
tortur i morderstw dokonywanych na żydowskich lekarzach. Oskarżano ich o niewłaściwe
leczenie, seksualne molestowanie pacjentek, nielegalne aborcje i malwersacje. Wśród lekarzy
pochodzenia żydowskiego bardzo częste były przypadki samobójstw.10 Pomimo tego
żydowscy lekarze nadal prowadzili praktyki, częściowo na podstawie zezwoleń wydawanych
na zasadzie wyjątku, częściowo dlatego, że pacjenci wysoko cenili ich usługi. Nazistowscy
aktywiści wściekali się na tych pacjentów, oskarżając ich o zdradę.
✓?
Historia pewnej żydowskiej lekarki
Poruszające świadectwo codziennych kłopotów, z jakimi musieli borykać się
żydowscy lekarze w hitlerowskich Niemczech, przynosi pamiętnik doktor Herthy Nathorff,
ginekolożki dorastającej w szanowanej rodzinie w Niemczech”. Nathroff, która przed
wyjściem za mąż nosiła nazwisko Einstein (była daleką krewną znanego
naukowca),studiowała medycynę w Heidelbergu w czasie Pierwszej Wojny Światowej.
Później pracowała w Czerwonym Krzyżu, gdzie została naczelną lekarką na oddziale
położniczym. W wieku trzydziestu ośmiu lat miała w Berlinie własną klinikę ginekologiczną
na 150 łóżek. Jej syn miał wówczas osiem lat, a od 1923 roku była zamężna z żydowskim
lelarzem.
W styczniu 1933 roku Nathorff pragnęłą uwierzyć w Hitlera, który właśnie wygrał
wybory, ale w następnym miesiącu zauważyła znaczący wzrost antysemickich uwag
wyrażanych przez jej pacjentki. W swoim dzienniku zapisała, że dwa tygodnie po
antysemickim bojkocie z kwietnia 1933 roku z sal operacyjnych wyrzucono żydowskich
chirurgów, a żydowskim lekarzom nie pozwolono przychodzić do ich szpitali. Jej męża
wyrzucono z pracy, a on sam rozpoczął prywatną praktykę. Żydowskich lekarzy pakowano na
otwarte ciężarówki i ku uciesze przechodniów wożono ulicami.
Podczas jednej z konsultacji w maju pacjentka załamała się i zaczęła płakać,
wyznając, że chce się otruć gazem, ponieważ nabrała przekonania, że z powodu seksualnych
kontaktów z Żydem nie będzie mogła począć czystego rasowo Aryjczyka. Tydzień później
znajomy żydowski lekarz popełnił samobójstwo, nie mogąc sobie poradzić z nowymi
warunkami życia. Nathorff odwiedziła w szpitalu psychiatrycznym żydowską lekarkę, która
wpadła w obłęd po zwolnieniu z pracy i po tym, jak opuścił ją aryjski partner.
Jedna z jej pacjentek, nie wiedząc o tym, że Nathorff jest Żydówką, powiedziała jej:
„Wszystko byłoby dobrze, gdyby tylko ci brudni Żydzi zostali wyrzuceni z Niemiec”. Wtedy
Nathorff wyznała, że sama jest Żydówką. Pacjentka przysłała jej kwiaty oraz kartkę z
przeprosinami.
Nathorff nie mogła zajmować się dłużej pacjentkami objętymi systemem ubezpieczeń
społecznych, podczas ostatniej wizyty wiele pacjentek przynosiło jej kwiaty; czuła się, jakby
była na własnym pogrzebie. Profesor ginekologii, któremu regularnie przysyłała pacjentki,
poinformował Nathorff, że wstąpił do partii, aby od środka kontrolować jej ekscesy.
Rozgniewana odpowiedziała mu, że gdy pragnie zapobiec szaleństwu, wybiera walkę z nim, a
nie kolaborację.
W następnym roku prześladowania nie zmniejszyły się. Pewnego ranka do jej domu
wpadła koleżanka lekarka: jej dom był przeszukiwany w nocy przez Gestapo, które polowało
na nielegalną literaturę. Położna, która asystowała jej od wielu lat, poinformowała, że
doradzono jej przyłączenie się do Państwowego Związku Położnych. Członkinie tego
związku nie mogły pracować dla Żydów. Jedna z pacjentek powiedziała, że musi przestać się
leczyć u Nathorff, ponieważ jej nastoletni syn zagroził donosem. Spotykane na ulicy pacjentki
całkowicie ją ignorowały, włącznie z jej byłą sekretarką, której Nathorff pomagała w czasach
kryzysu. Jeszcze inna pacjentka poprosiła o truciznę, aby ze sobą skończyć: odkryła, że miała
żydowską babkę, straciła pracę i chłopaka.
Zamieszczona w pamiętniku lista opisywanych prześladowań ciągnęła się do końca lat
trzydziestych. Kulminacją była Kristallnacht („Noc kryształowa”) z 9 na 10 listopada 1938
roku. Zgodnie z zapisami w pamiętniku jej mąż oraz inni żydowscy koledzy spędzili całą noc
na opatrywaniu rannych i chorych; wielu Żydów miało atak serca. Hertha została w domu,
odbierała telefony i koordynowała wizyty swojego męża. Następnego ranka do domu
przyjechała policja zaaresztować męża. Przystawiając jej oraz jej synowi pistolet do głowy,
grozili zastrzeleniem, jeśli nie powie, gdzie przebywa. Wyczerpany małżonek wrócił nad
ranem z całonocnej pracy i natychmiast został aresztowany.
12 listopada stała w kolejce do amerykańskiego konsulatu z nadzieją na otrzymanie
wizy, jednak dowiedziała się tylko, że ma przyjść nazajutrz. Dwa dni później dowiedziała się,
że jej mąż został zatrzymany pod zarzutem „splugawienia rasy”. Odwiedził ją mężczyzna,
który zażądał pieniędzy w zamian za wycofanie zarzutów. Kiedy zaczął jej grozić pistoletem,
wręczyła mu dużą kwotę, po czym zasłabła. Niedługo potem jej mąż został zwolniony z
aresztu.
Następnej wiosny udało im się wysłać syna do Anglii; zamierzali dołączyć do niego w
drodze do rodziny w Nowym Jorku. Po otrzymaniu zezwolenia na wyjazd zostali zmuszeni do
oddania srebrnej zastawy i biżuterii. Pozwolono im zabrać jedynie najniezbędniejsze rzeczy
oraz niewielką ilość gotówki.
W końcu rodzina Nathorffów osiedliła się w Nowym Jorku, gdzie zaczęła nowe życie.
Zaczęło im się powodzić dopiero po kilku trudnych latach, podczas których Hertha
pracowała jako sprzątaczka, a jej mąż uczył się angielskiego, żeby móc zacząć praktykę jako
lekarz. Zmarł w 1954roku. W 1987 roku Nathorff opublikowała pamiętnik po niemiecku, ale
nigdy nie wróciła do Niemiec.
Losy psychoanalizy
Zygmunt Freud oraz Albert Einstein, dwaj najpopularniejsi żyjący Żydzi - a wielu
uważało ich za największych żyjących naukowców - nie znali się zbyt dobrze. W 1912 roku
obaj podpisali się pod dokumentem powołującym nowe stowarzyszenie naukowe „neutralne
w stosunku do metafizycznych spekulacji i tak zwanej krytycznej doktryny transcedentalnej”.
W latach dwudziestych spotkali się na krótko w Berlinie, wyrażając wzajemny głęboki
szacunek pomimo wielkiego rozziewu płynącego z obopólnej niewiedzy w zakresie
uprawianych przez siebie dyscyplin naukowych. W owym czasie Einstein nie był skłonny
wierzyć w teorię wyparcia (choć później uznał jej wartość, w 1936 roku, z okazji
osiemdziesiątych urodzin psychoanalityka), Freud zaś miał się wypowiedzieć o Einsteinie w
następujący sposób: „on rozumie z psychologii tyle samo co ja z fizyki”, tym niemniej - jak
zauważył Freud - nie przeszkadzało to w przyjemnej pogawędce.
Kiedy latem 1932 roku partia nazistowska zyskiwała na znaczeniu, Freud zgodził się
na publiczną wymianę poglądów z Einsteinem, co miało zwiększyć znaczenie International
Institute of Intelectual Cooperation (instytut założony przez Ligę Narodów w 1926 roku).
Einstein zadał retoryczne pytanie: „Czy istnieje jakikolwiek sposób uratowania ludzkości
przed grożącą wojną?”. Einstein był nastawiony optymistycznie. Opowiadał się za
międzynarodowymi siłami utrzymującymi pokój, zgadzając się jednocześnie z tym, że ludzie
są pełni „żądzy nienawiści i zniszczenia”. Właśnie tu pojawiała się rola - zgodnie z
propozycją Einsteina - dla psychoanalizy zarówno w życiu jednostki, jak i w życiu całych
narodów dążących do pokoju.
Jednak Freud nie był skłonny do optymizmu, jeżeli chodzi o skuteczność
psychoanalizy w leczeniu agresji cechującej człowieka. We wrześniu 1932 roku tak pisał do
Einsteina:
Nie ma takiej możliwości, by stłumić agresywne tendencje ludzkie.
W niektórych szczęśliwych zakątkach świata, tam gdzie natura hojniedostarcza
wszystkiego, czego człowiek zapragnie, rozkwitają rasy żyjące w sposób łagodny bez agresji i
ograniczeń. [...] Bolszewicy również aspirują do życia pozbawionego agresji, starając się
zabezpieczyć ludzkie potrzeby i wymuszając równość pomiędzy ludźmi. [...] Jednocześnie w
pocie czoła zbroją się, a ich nienawiść do sąsiadów to nie najmniejszy spośród czynników
wskazujący na brak spójności.12
Rok później, kiedy Hitler doszedł do władzy, wspólnie napisany przez nich tekst pt.:
„Dlaczego wojna?” znalazł się na liście pozycji zakazanych w Trzeciej Rzeszy. W maju
książki Freuda płonęły na stosach wraz z dziełami Einsteina. Freud zauważył później, że
przynajmniej palił się „w doborowym towarzystwie”, komentarz przepełniony bolesną ironią,
ponieważ przed zakończeniem Drugiej Wojny Światowej cztery z jego pięciu sióstr miały
zginąć w hitlerowskich obozach śmierci.
Freud wydawał się dostrzegać niebezpieczeństwo rozlewającego się po Wiedniu
hitleryzmu, ale traktował to jako coś nieuniknionego. „Jeżeli mnie zabiją - to dobrze, w końcu
to taki sam rodzaj śmierci jak każda inna”.13 Jednak w 1934 roku przyznał, że opuści Austrię,
jeśli jakaś marionetka Hitlera zacznie kierować krajem. „Świat zamienia się w ogromne
więzienie - zauważył - a Niemcy są najgorszą z cel”.14
Niemieckie Towarzystwo Psychoanalityczne cierpiało z powodu zwolnień w takim
samym stopniu jak lekarze. Max Eitingon, przewodniczący towarzystwa, był rosyjskim
Żydem i uciekł do Palestyny. Zastąpił go numer 2, Felix Boehm. Jednak niemiecka
psychoanaliza szybko znalazła się pod ścisłą kontrolą profesora M. H. Goeringa, kuzyna
Hermanna, ministra lotnictwa. Profesor Goering oświadczył, że „Mein Kampf’ Hitlera ma
zostać podstawowym podręcznikiem psychoanalizy w Trzeciej Rzeszy. W 1936 roku
zlikwidowano bibliotekę instytutu wraz z nakładami drukowanymi przez Inernationaler
Psychoanalityscher Verlag - wydawnictwo Towarzystwa mieszczące się w Lipsku.
W tym samym czasie zreorganizowano Niemieckie Towarzystwo Psychoterapii -
siostrzaną organizację towarzystwa psychoanalitycznego - oddając je pod ścisłą kontrolę
nazistów. Ówczesny prezes Ernst Kretschmer podał się do dymisji, a jego miejsce zajął
kolega i rywalCarl Gustav Jung, który został również wydawcą psychoterapeutycznego
periodyku Zenbtralblatt fiir Psychoterapie. Jung bronił się przed zarzutem kolaboracji,
twierdząc, że dzięki temu mógł interweniować w obronie zwalnianych bądź prześladowanych
psychoterapeutów, z których wielu było Żydami. Jednak Freud obwiniał Junga, utrzymując,
że ten już od 1912 roku był antysemitą. Ponieważ Jung uznał, że wpływy Freuda są szkodliwe
dla psychoanalizy, z tego powodu w 1934 roku odszedł z ruchu psychoanalitycznego, Freud
starał się odpierać zarzuty Junga. Z pewnością Jung uczynił Freuda głównym celem swojej
krytyki psychoanalizy jako tworu żydowskiego. Jung argumentował, że sprzeciwiał się
jedynie „bezdusznemu materializmowi” Freuda i oskarżał go o popieranie antysemityzmu
wskutek tego, że ten był gotów „wszędzie węszyć antysemityzm”. W charakterystycznej
rozprawie zamieszczonej na łamach własnego periodyku Jung w 1934 roku pisał:
Wielkim błędem dawnej psychologii medycznej było stosowanie żydowskich
kategorii, które nie pasują nawet do wszystkich Żydów czy też chrześcijan, Niemców lub
Słowian. Czyniąc tak, psychologia medyczna utrzymywała, że najcenniejsza tajemnica
Niemców - kreatywna głębia duszy - jest banalnym, dziecięcym grzęzawiskiem, a mój
ostrzegawczy głos przez dziesięciolecia był traktowany jak antysemityzm. Źródłem tych
podejrzeń jest Freud. Ani on, ani jego naśladowcy nie poznali niemieckiej duszy. [...] Czy
fakt pojawienia się potężnego narodowego socjalizmu, na który cały świat patrzy ze
zdumieniem, czegoś ich w ogóle nauczył?15
Takie wychwalanie „głębi duszy” Niemców w rok po dojściu do władzy
hitlerowskiego reżimu raczej nie skłaniało psychoterapeutów, z których wielu było Żydami,
do przyjęcia poglądu, że psychoanaliza i psychoterapia znalazły się w dobrych rękach. Nic
więc dziwnego, że Wilhelm Stekel, jeden z najdawniejszych i najbardziej lojalnych
popleczników Freuda, napisał do Chaima Weizmanna list, w którym stwierdza, że ośrodkiem
niemieckiej „zakazanej gałęzi psychoanalizy” powinien zostać uniwersytet w Jerozolimie.
Analitycy pracowali w ukryciu, znajdując zatrudnienie w klinikach zajmujących się
zaburzeniami nerwowymi, gdzie analiza byładosłownie przemycana. Jeżeli chodzi o sesje
prywatne, to ich kres przyszedł w 1938 roku, kiedy policja hitlerowska uznała je za zbyt
niebezpieczne. Freudowska terminologia analizy została zastąpiona alternatywną frazeologią.
Na przykład słowo „analiza” zostało zastąpione „długofalowym leczeniem głęboko
psychologicznym”.16
Chociaż na terenie Niemiec psychoanaliza nie wymarła całkowicie, jej centrum
przeniosło się na teren Stanów Zjednoczonych, gdzie wielu praktykujących psychoanalityków
szkoliło się jeszcze w Niemczech.
Migracja psychoanalityków - z których wielu stało się mentorami amerykańskiej
społeczności terapeutów - do Stanów Zjednoczonych zbiegła się w czasie z najgorszymi
latami Wielkiego Kryzysu. Psychoanalityk i biograf Freuda Ernest Jones tak pisał w kwietniu
1933 roku:
Około siedemdziesięciu tysięcy Żydów uciekło z Niemiec, gdy nastąpiło uderzenie.
Większość członków niemieckiego Stowarzyszenia Psychoanalityków zdołała wyjechać;
wiadomo mi tylko o czterech może pięciu członkach Stowarzyszenia, którzy zostali w
Berlinie. Prześladowania były znacznie gorsze, niż można sobie wyobrazić, i wyglądały tak,
jakby się żyło w średniowieczu.17
Jones był bardzo zajęty zbieraniem funduszy potrzebnych na pomoc nowo przybyłym
psychoanalitykom.
Amerykańska społeczność terapeutów nie była jednorodna, jeśli chodzi o nastawienie
wobec niemieckich imigrantów. Ich przybycie zaostrzyło istniejące rozłamy w środowisku
amerykańskich psychoanalityków, które Ives Hendrick, w owym czasie młody radykał,
określił jako konflikt „pomiędzy Żydami a gojami, Amerykanami a Europejczykami, między
starszym a młodszym pokoleniem, miastem a miastem, osobistą rywalizacją pomiędzy
narcystycznymi ludźmi”.18 Niemniej jednak - jak to skomentował zmarły antropolog
społeczny Ernst Gellner - psychoanaliza wraz z jej licznymi odmianami nie mogłaby
prosperować w warunkach autorytarnego reżimu takiego jak nazistowskie Niemcy. W
Ameryce mogła się zająć stosunkami między ludźmi, źródłem największych lęków we
współczesnym świecie oraz tragiczną perspektywą ludzkości w epoce panującej przemocy.
Ponadto po wojnie psychoanaliza stała się ważnym elementem na rynku samodoskonalenia
się.Cierpiący na raka Freud pozostał w Wiedniu aż do Anschlussu, kiedy wobec austriackich
obywateli zastosowano prawa rasowe. Po długotrwałych negocjacjach w Wielkiej Brytanii,
Berlinie i Wiedniu Freudowi pozwolono w końcu opuścić Austrię i wyjechać do Londynu.
Zanim ostatecznie zezwolono mu udać się na stację, przyjechało do niego Gestapo i wręczyło
do podpisania oświadczenie mówiące o tym, że był dobrze traktowany. Freud złożył swój
podpis, dodając: „Z całego serca mogę każdemu polecić Gestapo”.19
Ograniczenia psychologii
Los szkół i uczelni, w których wykładano psychologię, przebiegał podobnie jak w
wypadku większości społeczności naukowych w Niemczech. Po oczyszczeniu z Żydów i
naukowców o poglądach lewicowych (sześciu z piętnastu profesorów wykładających
psychologię straciło swoje posady) psychologia przetrwała, ulegając jednak zarówno
wewnętrznym, jak i zewnętrznym naciskom.
Niemieckie Towarzystwo Psychologiczne zostało oczyszczone z żydowskich
członków w kwietniu 1933 roku. W przemówieniach wygłaszanych na zjeździe Towarzystwa
w 1933 wychwalano Hitlera, określając go jako „wielkiego psychologa” oraz „śmiałego,
głęboko uczuciowego kanclerza”. Głównymi tematami kolejnych zjazdów i konferencji były
zagadnienia rasowe oraz nazistowski komunitarianizm. Różne nurty psychologiczne były
wypaczane tak, aby pasowały do ideologii nazistowskiej. Psychologii postaci nadano na
uniwersytecie w Jenie nowe określenie: „germańskia dusza”, a inne szkoły starały się
wyeksponować rasistowskie podłoże typów psychologicznych. Erich Rudolph Jaensch z
uniwersytetu w Marburgu oraz Felix Krueger z Lipska atakowali szkołę Gestaltu Wolfganga
Kohlera z Uniwersytetu Berlińskiego jako przesadnie materialistyczną. Köhler utrzymywał,
że między umysłem człowieka a światem zewnętrznym istnieje związek strukturalny, podczas
gdy perspektywa nazistowska popierała holizm nawołujący do powrotu do uczuć, męstwa i
heroizmu. Krueger ochoczo wykorzystywał swoje ogólnikowe założenia psychologicznego
holizmu, głosząc tezę, mówiącą że Niemcy powinni zatracić swą indywidualność w
świadomości zbiorowej, a nawet wspierać geopolityczny ekspansjonizm i rasizm.
Los Instytutu Psychologii w Berlinie ilustruje próby nielicznych pracowników
naukowych usiłujących podporządkować się reżimowi dla ocalenia wartościowej placówki
badawczej w obliczu oddolnych nacisków zmuszających do konformizmu, jak również
nacisków ze strony mściwych nazistowskich naukowców z sąsiednich wydziałów. Instytut
Psychologii był kierowany przez Kohlera, nieŻyda. W uprawianym przez niego nurcie
psychologii (który nie miał związku z terapią Gestalt w Ameryce w latach pięćdziesiątych ani
z teorią Gestalt znajdującą się w opozycji do behawioryzmu) ważne było poszukiwanie teorii
subiektywnego odbioru formy oraz jej związku z obiektywnymi zjawiskami fizycznymi,
szczególnie z procesami widzenia i słyszenia. Oprócz krytyki Jaenscha nazistowscy
naukowcy szybko wskazali na fakt, że jeden z wybitnych współtwórców psychologii Gestalt
Max Wertheimer był Żydem.
Reakcja Kohlera na pierwsze zwolnienia wydawała się ambiwalentna. Z jednej strony
starał się zatrzymać swego utytułowanego żydowskiego kolegę Kurta Lewina, a z drugiej
angażował się w publiczne dyskusje dotyczące polityki zwolnień. Jednak biorąc pod uwagę
niebezpieczeńśtwa i niepewność tamtych czasów, Köhler najwyraźniej zaangażował się w
dyplomatyczną taktykę mającą na celu przetrwanie. W wywiadzie dla dziennika New York
Times z 7 lipca 1933 roku zatytułowanym „Köhler przewiduje liberalizację Niemiec”
powiedział, że rząd narodowosocjalistyczny należy pochwalić za przydzielanie głównych
stanowisk w uniwersytetach i administracji państwowej według przynależności religijnej.
„Będzie to miało - powiedział - nader uspokajający wpływ na świat zewnętrzny i przekona do
naszego nowego rządu wielu niemieckich obywateli, w tym także najbardziej
wartościowych”. Powyższa uwaga jest podobna do uwagi Maxa Plancka, który jak
pamiętamy, powiedział do Hitlera, że istnieją rozmaite rodzaje Żydów: wartościowi i
bezwartościowi i należy ich rozróżniać. Biorąc pod uwagę zagrożenia i niepewną sytuację w
tamtych czasach, Köhler wyraźnie przyjął dyplomatyczną taktykę przetrwania. Współtwórca
psychologii postaci Kurt Koffka pisał o tamtych czasach: „Köhler to bardzo odważny
człowiek, znacznie odważniej szy, niż można sobie wyobrazić”.20 Jednak podobnie jak wielu
naukowcówKöhler próbował przetrwać, oddzielając swoją publiczną rolę naukowca i
pracownika służby cywilnej od prywatnego statusu „wolnej” jednostki.
W pierwszy dzień nowego roku akademickiego Köhler, zwracając się do studentów i
współpracowników, niezdarnie wykonał nazistowskie pozdrowienie, oświadczając
jednocześnie, że nie podziela punktu widzenia nazistowskiego reżimu, ale stosuje się do
wymagań administracji uniwersytetu. Tego samego miesiąca w studenckim piśmie
wydawanym na wydziale filozofii (którego dziekanem był Ludwig Bieberbach, świeżo
upieczony nazista i uznany matematyk) ukazał się artykuł, w którym postawiono pytanie, czy
Instytut Psychologii podporządkowuje się zaleceniom Gleichschaltung. Autorem artykułu był
Hans Preuss, student i przewodniczący uniwersyteckiego Biura Naukowego. Preuss pisał, że
Instytut Psychologii jest ostoją komunistów i Żydów, a studenci niemieccy czują się tam
odizolowani. Studenci Kohlera bronili swojego profesora publicznie, oświadczając, że nie
można zaprzeczyć, iż zostali wybrani, jednak podczas selekcji kierowano się wyłącznie
kryteriami zdolności naukowych.
W następnym miesiącu do biura Kohlera włamali się członkowie Ligi Nazistowskiej
w poszukiwaniu dowodów zdrady. Jednak nie znaleziono niczego podejrzanego. Drugie
włamanie miało miejsce w kwietniu kolejnego roku - 1934, a jego bezpośrednim inicjatorem
był Ludwig Bieberbach. Wyniki były takie same. Wczesnym latem studenci instytutu
zorganizowali procesję z pochodniami w obronie Kohlera. Jeden ze studentów wspominał
później: „Byliśmy naiwni, wierząc, że istnieje możliwość zbudowania muru wokół nas,
tworząc przestrzeń, gdzie będzie można prowadzić badania, podczas gdy naziści zajmą się
sobą i swoim VoHć\2i Studenci stracili możliwość organizowania manifestacji, natomiast
Köhler musiał przegrać bitwę o uzyskanie takiej pozycji, w której wprawdzie ugnie się przed
nazistami, ale jednocześnie pozostanie niezależny jako człowiek i naukowiec.
W czerwcu 1934 roku studenci Instytutu Psychologii byli przesłuchiwani przez
członków Ligi Studentów Niemieckich pod kierownictwem ich przywódcy Richtera.
Studentom zadawano na przykład pytania, jak mogą popierać profesora, który współpracował
z Żydem Wertheimerem. Najwyraźniej niektórzy ze studentów podawali niecozmienione
wypowiedzi Kohlera. Jeden z nich odpowiedział: „Wiadomo mi, że profesor Köhler
absolutnie nie zaprzecza, że żydowski problem istnieje”.22
W tej sytuacji Köhler zgłosił rezygnację z zajmowanego stanowiska, ale jednocześnie
stanął do walki z nazistowskimi studentami, aranżując spotkanie w pruskim ministerstwie
nauki i edukacji. Oprócz niego wzięła w nim udział reprezentująca Instytut studentka
psychologii i asystentka Kohlera Hedwig von Restorff. Argumentowali, że należyte
wprowadzenie Führerprinzip jest zagrożone wskutek bezprawnego postępowania studentów,
którzy powodują zamieszanie. W efekcie tego spotkania ministerstwo wyraziło zaufanie do
profesora i wydało rozporządzenie nakazujące większą dyscyplinę w szeregach studentów
nazistowskich. Rok później Liga Studentów Niemieckich została zlikwidowana.
Jednak nie był to koniec kłopotów Kohlera. W czerwcu 1935 roku Gestapo kazało
uniwersytetowi zwolnić dwóch asystentów profesora: Karla Dunckera i Ottona von
Lauensteina za działalność antynazistowską. Pozycja Kohlera stała się w tej sytuacji nie do
utrzymania. Ponownie podał się do dymisji, która została przyjęta 6 września. Następnie
Köhler wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie otrzymał stanowisko profesora
wizytującego w Swarthmore College subsydiowanym przez Fundację Rockefellera.
Matematyk Bieberbach oraz filozof i psycholog Johann Baptist Rieffert postanowili
przejąć kierownictwo wydziału psychologii na uniwersytecie. Obaj byli entuzjastycznymi
nazistami i ich pierwszym działaniem było zadenuncjowanie asystentów Kohlera, co
stanowiło preludium do pozbycia się profesora. Rieffert pracował jako psycholog wojskowy i
rozpoczął karierę na Uniwersytecie Berlińskim w 1931 roku. W marcu 1933 roku wstąpił do
partii nazistowskiej, a w lipcu do SA. W lipcu 1935 roku Bieberbach wystąpił o obsadzenie
Riefferta na stanowisku dyrektora Instytutu Psychologii w wypadku ustąpienia Kohlera. We
wrześniu ponowił swój wniosek, wyjaśniając jednocześnie, że Rieffert powinien prowadzić w
Instytucie zajęcia z „psychologii rasowej”. W końcu Rieffert objął stanowisko pełniącego
obowiązki dyrektora, jednak jego panowanie nie trwało długo. W następnym roku odkryto, że
był członkiem Partii Socjaldemokratycznej. Wyrzucono go z uniwersytetu, a także usunięto z
partii nazistowskiej.Pod koniec lat trzydziestych kursy psychologii prowadzone na
Uniwersytecie Berlińskim były mieszaniną psychologii eksperymentalnej, rozwojowej oraz
„psychologii rasowej” stworzonej przez Wydział Filozoficzny pod kierownictwem Hansa
Giinthera. Amerykanka Barbara Burks, która odwiedziła uniwersytet w tamtych czasach,
informowała o „kompletnej jałowości” intelektualnego klimatu w miejsce tego, które kiedyś
było siłą szkoły Gestalt.23
12. Kampania antyrakowa
O ile niektóre dyscypliny naukowe pod wpływem nazistowskiej ideologii i
prześladowań ulegały degeneracji, inne, jak na przykład biologia, nie rozwijały się, o tyle
jeszcze inne najwyraźniej rozkwitały1. Historyk Joseph Needham skomentował to, mówiąc,
że drzewo złego reżimu nie wydało dobrych owoców nauki. Ale naukowcy zrewidowali
pogląd o owocach złego drzewa i przyjrzeli się temu, co wyglądało na bardzo postępową
kampanię antyrakową czasów nazizmu. „Ilu z nas wiedziało?” - pytał historyk Robert Proctor,
o tym, że działacze ochrony zdrowia za czasów Hitlera uruchomili największą na świecie
kampanię antynikotynową? Ilu z nas wie o tym, że nazistowska walka z rakiem była
najbardziej agresywna w świecie, włącznie z restrykcjami dotyczącymi azbestu, zakazami
związanymi z tytoniem oraz zakazem stosowania rakotwórczych pestycydów i barwników
żywności?2
Jest to zjawisko godne zainteresowania, ponieważ stawia pytania o samą istotę nauki i
o to, jak łatwo dała się ona dostosować do nazistowskiej polityki. Nawet najbardziej naukowa
i postępowa z punktu widzenia zdrowia publicznego kampania antyrakowa w Niemczech
hitlerowskich była nierozerwalnie związana z rasizmem i antysemityzmem.
Jako światowi liderzy w produkcji barwników i chemii przemysłowej Niemcy jako
pierwsi w ostatnich dekadach dziewiętnastego wieku odkryli związek między pochodnymi
smoły węglowej, barwnikami anilinowymi, chromianami i różnymi formami raka.
Niemieccynaukowcy jako pierwsi w 1902 roku odkryli związek między rakiem, zwłaszcza
białaczką a promieniami X. Pierwsza wspierana przez państwowe fundusze agencja, której
celem była walka z rakiem, powstała w Niemczech w 1900 roku, ponieważ zwrócono uwagę
na wzrastającą liczbę zachorowań na raka.
Od samego początku agencja postanowiła zajmować się prewencją co wskazywało na
przekonanie o środowiskowych czynnikach powodujących raka. W latach dwudziestych, za
czasów Republiki Weimarskiej, przeprowadzono ogólnonarodowe kampanie, w tym badania
ukierunkowane na wczesne wykrywanie choroby, profilaktykę zdrowotną oraz pomiary
zagrożenia w zakładach pracy. Pod rządami nazistów inicjatywy te znacznie nasiliły się.
Po dojściu Hitlera do władzy w prasie i w radiu uruchomiano kampanie informujące o
konieczności regularnych badań. Rozwieszane na ulicach plakaty doradzały mężczyznom
równie częste badania okrężnicy, jak sprawdzanie stanu technicznego ich samochodów, a
palaczy nakłaniano do rzucenia palenia. W szkołach, wojsku, fabrykach i biurach
przeprowadzano masowe badania z użyciem prześwietleń. Ponieważ nazistowska wojna z
rakiem była prowadzona bardziej na poziomie prewencji niż lecznictwa, nacisk przesunięto z
badań biomedycznych na publiczne kampanie zdrowotne, zbieranie i analizę danych
statystycznych, epidemiologię oraz nadzór ukierunkowany na wczesne wykrywanie.3
Walka z azbestozą była znamiennym przykładem światłej kampanii skierowanej
przeciwko chorobom zawodowym. W początkach funkcjonowania reżimu kampania
antypyłowa była wymierzona przeciwko włóknom azbestu stanowiącym poważne zagrożenie
i przyczyniła się do wprowadzenia obowiązkowych zasad związanych z działaniem
wentylacji oraz środkami zmniejszającymi zarażenie. W 1938 roku badacze niemieccy i
austriaccy odkryli przekonujące dowody wskazujące na związek dwunastu rodzajów raka z
azbestem. Ich odkrycia stały się podstawą szeroko zakrojonych badań, obejmujących
eksperymenty dowodzące rozrostu guzów nowotworowych w płucach myszy wystawionych
na działanie azbestu. Niemiecki przegląd z 1942 roku dowodzący, że azbest jest
niebezpieczny dla zdrowia, kontrastował wyraźnie z poglądami amerykańskimi i brytyjskimi,
zgodnie z którymi praca z tą substancją jest nieszkodliwa. Rok później rządnazistowski
przyjął zasadę, zgodnie z którą pracownicy dotknięci azbestozą powinni otrzymywać
rekompensaty.4
Antysemityzm kampanii antyrakowej ujawnił się w metaforycznym wykorzystywaniu
raka w nazistowskiej ideologii. Richard Doli, wybitny epidemiolog zajmujący się
nowotworami w Wielkiej Brytanii po Drugiej Wojnie Światowej, wspomina, że studiując w
Niemczech, widział przeźrocza, na których Żydzi byli opisywani jako komórki rakowe,
podczas gdy uzdrawiające promienie X wymierzone w te komórki porównywane były do
nazistowskich grup szturmowych.5
Pomimo tendencji do postrzegania licznych rodzajów zachowania oraz chorób za
cechy dziedziczne, właśnie w czasach nazizmu rozpowszechniło się przekonanie, że
nowotwory były spowodowane czynnikami środowiskowymi, zawodem, stylem życia i
kulturą lub „cywilizacją”, choć sugerowano jednocześnie, że ludzie o słabym dziedzictwie
genetycznym byli bardziej niż inni podatni na zachorowanie. Główny berliński radiolog i
chirurg Arthur Hintze wierzył, że istnieje związek pomiędzy rakiem a dietą; był również
zdania, że istotne mogą być także praktyki religijne. Otmar von Verschuer, uczestniczący
później w pracach Josefa Mengelego, uważał, że dziedziczność przyczynia się do raka jedynie
w jednym procencie. Jednakże zdaniem niektórych „ekspertów” Żydzi byli nosicielami raka.
Sprowadzili do Niemiec tytoń i handlowali nim na skalę światową, a z powodu ich
genetycznej słabości byli bardziej podatni na zachorowanie na raka.
Entuzjastyczne stosowanie promieni X w celach diagnostycznych miało szkodliwe
konsekwencje dla polityki sterylizacji. Szeroko rozpowszechnione stosowanie promieni X
jako narzędzia diagnostycznego spowodowało wzrost zachorowań na raka wśród personelu
wykonującego prześwietlenia. Ludzie, którzy chorowali, stając się ofiarami aparatury
rentgenowskiej, byli nazywani „męczennikami nauki” czczonymi na równi z innymi
bohaterami. I chociaż jeden dział medycyny stosował możliwie jak najsurowsze procedury
ochronne przy stosowaniu promieni X dla celów diagnostycznych, inny dział planował
wykorzystanie tej samej technologii w celu sterylizacji „elementów niepożądanych”.
Zdaniem nazistów walka z licznymi szkodliwymi czynnikami występująymi na
stanowiskach pracy stawiała ich na pierwszym miejscu na świecie w walce o zdrowie i
bezpieczeństwo, chociaż podczaswojny stało się to już bardziej postulatem niż
rzeczywistością. Firmy takie jak IG Farben, uznając szeroko zakrojone procedury ochrony
zdrowia oraz bezpieczeństwa pracy, trzymały się w czasie wojny ścisłego limitu 5%
robotników hospitalizowanych z powodu chorób zawodowych. W tym samym czasie
wszechobecne było pojęcie eutanazji jako uniwersalnej odpowiedzi na schorzenia: reżim
chciał zapobiegać chorobom wśród „rasy panów”, a jednocześnie wierzył w politykę
polegającą na pozbywaniu się chorych!
W walce o zapobieganie nowotworom nazistowscy dietetycy uznali dietę jako
największy czynnik dodatkowy. Niemców ostrzegano przed nadmiernym spożyciem
puszkowanego i wędzonego mięsa, tłuszczów oraz cukru, a zachęcano do spożywania zbóż,
świeżych owoców i warzyw. W dużej mierze wpływ na podobne propozycje miał przykład
Hitlera, wegetarianina, niepalącego i abstynenta.
Związek między rakiem i dietą był prawdopodobnie konsekwencją analizy
szwajcarskich i niemieckich statystyk prowadzonych od połowy dziewiętnastego wieku, które
pokazywały, że rak żołądka stanowił ponad jedną trzecią przypadków tej choroby. Stopniowe
zmniejszanie się częstotliwości zachorowań na raka żołądka od wysokiego poziomu w
czasach Pierwszej Wojny Światowej było najprawdopodobniej spowodowane wzrostem
spożycia świeżej żywności i spadkiem konsumpcji żywności konserwowanej dzięki
przyspieszeniu transportu. Ponadto wiele produktów spożywczych poddawano działaniu
dodatków i barwników mających poprawić ich wygląd.
Jednak propozycja lepszego sposobu odżywiania się jednostki z pewnością zachęcała
w znacznie mniejszym stopniu niż promocja dobra całego Volku. Pewien hitlerowski dietetyk
zajmujący się zdrowiem młodzieży stwierdził: „Odżywianie się nie jest prywatną sprawą!”.6
Propagandowy plakat ujmował to dosadniej: „Dein Körper gehört dem Führer!” (Twoje ciało
należy do Führera). Ideologowie nazistowscy zestawiali nazistowskie rozumienie zdrowia
jako wspólnego obowiązku, w przeciwieństwie do socjalistycznego przekonania mówiącego o
tym, że jednostki mogą robić ze swoimi ciałem, co zechcą. Kolejnym aspektem diety było
niemieckie przywiązanie do tradycyjnego naturalizmu: naturalna żywność taka jak chleb
pełnoziarnisty stawiane były wyżej od chleba z białej mąki, która była potępiana jako
„rewolucyjny wynalazek Francuzów”. Jednak stały za tymrównież przesłanki ekonomiczne.
W swoim planie czteroletnim Hermann Goering ostro krytykował praktykę tuczenia zwierząt
zbożem, które powinno być wykorzystane do produkcji płatków zbożowych i chleba.
Ekonomiści wykazali, że trzeba zużyć 90 tys. kalorii zawartych w zbożach, aby
wyprodukować 9 tys. kalorii wieprzowiny.
W Niemczech lat trzydziestych podejrzewanie alkoholu o związek z rakiem było dość
dobrze ugruntowane, przy czym szeroko informowano o szkodliwym wpływie alkoholu na
ludzki genotyp. Zarówno Hitler, jak i Himmler byli abstynentami, a kampania
antyalkoholowa miała u nich najwyższy priorytet. Himmler uważał, że alkohol jest
zdradziecką trucizną, Hitler zaś twierdził, że więcej ludzi straciło życie z powodu alkoholu
niż z powodu wojny. Pomimo dużej popularności piwa w Niemczech w ramach kampanii
antyalkoholowej korzystano z przesyłek pocztowych oraz racjonowania, a wprowadzone w
1933 roku prawo o sterylizacji pozwalało na dokonywanie wazektomii alkoholików
osadzonych w obozach koncentracyjnych.7
Wysiłki włożone w wykazanie związku między tytoniem a rakiem oraz w
informowanie społeczeństwa niemieckiego o niebezpieczeństwach związanych z paleniem
znacznie wyprzedzały resztę świata. Proctor komentuje: „Zaskakującą prawdą jest fakt, że to
właśnie nazistowskie Niemcy dokonały odkrycia tego związku. Niemiecka epidemiologia
tytoniowa była w owym czasie najbardziej zaawansowana na świecie”.8 Walka z paleniem
obejmowała szereg środków, które dopiero stosunkowo niedawno wprowadzono w Stanach
Zjednoczonych i w Wielkiej Brytanii, ale sytuacja większości krajów Europy wciąż pozostaje
w tyle. Naziści zabraniali palenia w miejscach publicznych włącznie z biurami i
poczekalniami. Nie wolno było reklamować papierosów, szczególnie gdy palący wyglądał na
mężnego, wysportowanego lub seksualnie atrakcyjnego człowieka. Stosowano wszechobecne
informacje o szkodliwości palenia dla zdrowia adresowane szczególnie do młodzieży. W
pociągach wprowadzono wagony dla niepalących z ustawowymi karami dla palaczy. Rektor
uniwersytetu w Jenie Karl Astel, dyrektor instytutu badań nad szkodliwością palenia tytoniu,
zakazał palenia na terenie kampusu i znany był z tego, że wyrywał studentom papierosy z ust.
Były nawet przypadki aresztowania kierowcy za spowodowanie wypadku, gdy ten palił
papierosa w trakcie jazdy. Według propagandy tytoń uszczuplał energię potrzebnądo pracy,
był przyczyną impotencji, był „epidemią”, „plagą”, formą masturbacji przy pomocy płuc.
To niemiecki lekarz Fritz Lickint zebrał i opublikował jako pierwszy statystyczne
dowody łączące raka płuc z papierosami, wykazując na szeregu przypadków, że pacjenci
chorzy na raka płuc zazwyczaj byli palaczami. Dziesięć lat później opublikował Tabak und
Organismus („Tytoń i organizm”) - tysiącstronicowe kompendium omawiające takie choroby
jak nowotwory płuc, wargi, ust, szczęki, przełyku i gardła związane z różnymi formami
używania tytoniu, począwszy od palenia poprzez żucie czy wąchanie. W międzyczasie
prowadzono dwa kolejne, niezwykle wartościowe badania, opublikowane w latach 1939 i
1943. Pierwsze Franza Hermanna Müllera z Koloni, które o siedem lat wyprzedzało
brytyjskie i amerykańskie studia epidemiologiczne nad paleniem i rakiem płuc.9 W badaniach
tych porównano zachowania związane z paleniem osób chorych na raka płuc ze „zdrową”
grupą kontrolną osób w podobnym wieku. Następnie wyniki badań przesłano krewnym osób
zmarłych na raka z dalszymi zapytaniami dotyczącymi nałogu oraz środowiska chorych.
Badania wykazały, że ofiary raka płuc sześciokrotnie częściej były osobami intensywnie
palącymi (dziesięć do piętnastu cygar lub ponad trzydzieści pięć papierosów dziennie) niż
palacze mniej zaangażowani w nałóg. Ponadto w zdrowej grupie proporcja niepalących w
stosunku do palących była znacznie wyższa. Müller, który w chwili opublikowania badań nie
miał jeszcze trzydziestu lat, wysnuł wniosek, że sam tytoń nie był bezpośrednią przyczyną
raka płuc, ale „niezwykły wzrost spożycia tytoniu”, oraz że była to „najważniejsza przyczyna
wzrostu zachorowań na raka płuc w ostatnich dziesięcioleciach”.10 Same badania nie nosiły
wyraźnie nazistowskich czy rasistowskich cech, a w treści wspomniano nawet o trzech
żydowskich naukowcach. Müller zniknął pod koniec wojny i uznano go za zaginionego w
akcji.
Następnie w Naukowym Instytucie Badań nad Zagrożeniami Nikotynowymi
(Wissenschaftliches Institut zur Erforschung der Tabakgefahren) na uniwersytecie w Jenie
dwóch badaczy - anatomopatolog Eberhard Schairer oraz jego młodszy kolega Erich
Schöniger - opublikowali w 1943 roku badania, które przewyższały studium Müllera,
zestawiając ze sobą przypadki raka płuc wśród mężczyzn i kobiet, a także wśród
mieszkańców miast i wsi. Wynikiem ich badań byłostwierdzenie, że palenie z dużym
prawdopodobieństwem powoduje raka płuc, a z mniejszym prawdopodobieństwem
przyczynia się do innych form raka.
Jednak stosowanie kampanii antynikotynowych to jedno, a faktyczne porzucenie
palenia to drugie. Przez pierwsze sześć, siedem lat po dojściu Hitlera do władzy konsumpcja
tytoniu rosła, podwajając się w okresie między rokiem 1933 a 1940. Spadek konsumpcji o
jedną trzecią nastąpił w 1943 roku, prawdopodobnie wskutek racjonowania. Czyżby ten
potężny wzrost konsumpcji tytoniu był formą „oporu” - sprzeciwem wobec nazistowskich
zasad? Czy może wskazuje na poziom stresu, jakiemu podlega naród postawiony przed
perspektywą kolejnej wojny? Pozostaje faktem, że Niemcy prowadzili w dziedzinie
epidemiologii, a reżim pomimo największego wysiłku nie miał dość siły, aby zniechęcić ludzi
do palenia.
Ogólnie można stwierdzić, że nazistowska wojna z rakiem wykazała, że - jak to ujął
Robert Proctor - „dobra” nauka może „skutecznie funkcjonować w imię
antydemokratycznych ideałów. Inicjatywy związane ze zdrowiem publicznym mogą się
rozwijać nie tylko pomimo istnienia faszyzmu, ale także jako konsekwencja faszyzmu”.11 ł ‘
13. Ceopolitik i Lebensraum
Podobnie jak w medycynie, gdzie nazizm miał zagorzałych zwolenników i był
propagowany przez lekarzy, geografia również wzniosła wkład do ideologii
narodowosocjalistycznej. To z niemieckiej geografii pochodzi idea powiększania przestrzeni
życiowej, Lebensraum, legitymizująca planowane podboje Hitlera.
„Nauka” geopolityki była wytworem Rudolfa Kjellena, szwedzkiego politologa, który
ukuł ten termin w 1905 roku. Z kolei na Kjellena duży wpływ wywarł brytyjski geograf sir
Halford Mackinder. W pierwszej dekadzie dwudziestego wieku Mackinder kierował London
School of Economies. Wprowadził pojęcie „«heartland» oraz koncepcję państwa narodowego,
organicznego z natury i zachowującego się jak jeden organizm”. Uważał, że w razie potrzeby
dane państwo może poszerzać swe granice.
Mackinder uważał, że różne typy ras przystosowały się w wyniku darwinowskiej
naturalnej selekcji do swego środowiska geograficznego. Z tego punktu widzenia
umiarkowany klimat wysp brytyjskich wytworzył typ „Johna Bulla”1, ze zdolnością do
zachowania wolności i wartości cywilizacyjnych, podczas gdy typ słowiański, który powstał
na stepach Rosji, był w większym stopniu przystosowany do reguł despotyzmu. Zdaniem
Mackindera aż do czasu całkowitego przystosowania się do klimatu i geografii ludzie na całej
planecie powinni się zdać na przewodnictwo typu anglosaskiego, a w wypadku zignorowania
tego faktu należałoby narzucić Pax Britannica dla dobra całego świata.2
Jednak to Ratzel w swoim eseju pod tytułem Der Lebensraum, opublikowanym w
1901 roku, ukuł termin Lebensraum dla opisania”obszaru geograficznego, w obrębie którego
rozwija się żywy organizm”. Zasadniczym zadaniem jego pracy były badania nad geografią
roślin i zwierząt, jednak Ratzel zastosował swoje socjobiologiczne podejście Lebensraum
także do wojen między narodami.3
Idee Ratzela zostały wykorzystane przez Karla Haushofera, byłego generała
bawarskiej armii, i zastosowane do procesu pozbywania się niechcianych mniejszości w
interesie rozrastającego się państwa narodowego, co było wczesną wersją czystek etnicznych.
W 1924 roku Haushofer kilkakrotnie odwiedził Hitlera w więzieniu w Landsbergu, gdzie
nazistowski lider został osadzony po nieudanym puczu monachijskim.
Pojęcie Lebensraum wiąże się ze strachem o przetrwanie Volku i o tym właśnie zaczął
rozmyślać Hitler. „Nasz niemiecki naród” - czytamy w jego politycznym manifeście, czyli
książce „Mein Kampf’, napisanej w więzieniu - musi znaleźć odwagę do zebrania naszych
ludzi oraz ich sił, aby podążać drogą, która poprowadzi lud z ich obecnej, ograniczonej
przestrzeni ku nowej ziemi i glebie, a przez to uwolni go od niebezpieczeństwa zniknięcia z
powierzchni ziemi lub służenia innym jako naród niewolników.4
Ale czy ta wersja geopolityki była w jakimkolwiek sensie nauką? Jako dyscyplina
była to raczej specyficzna wersja historii kulturowej i politycznej niż geografia. Ratzen i
Kjellen wierzyli, że gruntowna znajomość geografii kraju była zasadniczym elementem
kształtowania polityki narodowej na wielką skalę. Haushofer uważał, że trudne położenie, w
jakim znalazły się Niemcy po Pierwszej Wojnie Światowej, wymagało specjalistów od
geopolityki zdolnych rozwiązać problem kryzysu, bankructw i utraty terytorium. Tak jak
wedle Maxa Plancka najlepszą opcją dla ojczyzny czasów powojennych był rozwój nauki, tak
dla wielu innych najlepszym rozwiązaniem było zastosowanie „naukowej” geopolityki jako
podstawowej dyscypliny pomocnej w odbudowie Niemiec.
Aby rozpropagować nową dyscyplinę, Haushofer założył w 1924 roku czasopismo
Zeitschrift für Geopolitik, które było pełne wygórowanych roszczeń i z trudem się mieściło w
ramach obiektywizmu,i - racjonalności oraz metod empirycznych kojarzonych z
poszczególnymi dyscyplinami nauki. Haushofer opisywał geopolitykę jako naukę o
związkach między procesami politycznymi [...] opartą na ogólnych podstawach geografii, a
zwłaszcza geografii politycznej, która jest nauką o politycznych organizmach w przestrzeni i
ich strukturze. [...] Geopolityka dostarcza narzędzi do działań politycznych oraz wskazuje
kierunki życia politycznego jako całości. Geopolityka staje się zatem sztuką, a dokładniej,
sztuką kierowania polityką w praktyce. Geopolityka jest geograficznym sumieniem państwa.5
Haushofer był autorem tezy głoszącej, że porażka Niemiec w Pierwszej Wojnie
Światowej wynikła z „ignorowania geopolitycznej rzeczywistości” przez część niemieckich
przywódców.6 Nauka geopolityki wyrosła z „elementarnego pragnienia lepszej naukowej
ochrony politycznej jednostki”.7 Razem z Oswaldem Spenglerem Haushofer podzielał
pogląd, że Zachód chyli się ku upadkowi; argumentowali oni na łamach swojego periodyku,
że przeznaczeniem Niemiec jest doprowadzenie Europy do roli przewodnika w obronie
cywilizacyjnych wartości w skali świata. Niemcy były sercem Europy, a Europa sercem
cywilizowanego świata.
Wraz z pojawieniem się surowych obciążeń, wynikających z Traktatu Wersalskiego,
które wpędziły Niemcy w permanentny dług, podzieliły ludzi i pozbawiły ojczyznę wielu
prawowitych terytoriów, Haushofer nalegał, aby geografowie nie byli obojętni politycznie.
Nie wszyscy naukowcy zgadzali się z nim, co wywołało napięcie pomiędzy klasycznymi
geografami opowiadającymi się za apolitycznością a rosnącą geopolityczną grupą
Haushofera.
W czasach Republiki Weimarskiej, mimo że Hitler dostosował główne idee
Haushofera do ideologii nazistowskiej, geopolityka zaczęła się pojawiać w nauczaniu.
Wpływy prawicowej polityki w dziedzinie geografii w coraz większym stopniu przybierały
biologiczne, rasistowskie tony. Dwie kluczowe koncepcje związane z Lebensraum były
propagowane przez geografów zachęcających do niemieckiego imperializmu: Drang nach
Osten (napór na wschód) oraz Volks und Kulturboden (podłoże dla ludzi i kultury). Ta druga
koncepcja łączyła ze sobą trzy interpretacje terytorium czy też stanu posiadania: Reichlub
granice państwa, społeczności etniczne poza tymi granicami oraz szerzej pojmowane
kulturowe związki z niemieckością8
Pod rządami nazistów, począwszy od 1933 roku, geopolityka stała się przedmiotem
obowiązkowym w szkołach oraz na uniwersytetach, a świeżo zredagowane podręczniki z
licznymi cytatami z prac Haushofera i Ratzela wspierały bojową retorykę Lebensraumu
Hitlera. Dzieci w wieku szkolnym uczono, że Niemcy staną się światowym imperium -
Germanische Weltreich - co będzie naturalnym wynikiem słusznego poszukiwania
Lebensraumu przez ojczyznę.
Studenci dowiadywali się, że „żelazna wola przywódców narodowego socjalizmu
stanowi zabezpieczenie naszej Lebensraum oraz rozsądnej organizacji przestrzeni. [...]
Stworzenie przestrzennej organizacji odpowiedniej dla Niemiec oznacza naprawienie szkód
spowodowanych przez niepełnowartościową populację.9
Za czasów Hitlera Haushofer odgrywał główną rolę jako twórca niemieckiej
geopolityki, a w latach trzydziestych wychwalał politykę zagraniczną nazistów jako wyraz
własnych teorii, mimo że jego geocentryczne idee nie oznaczały ideologii rasistowskiej.
Doczekał jednak chwili, w której potępił dokonaną przez Hitlera inwazję Związku
Sowieckiego,”która stanowiła zaprzeczenie jego przekonania, że Niemcy, Japonia i Rosja
powinny połączyć się dla wspólnej sprawy.
Status geopolityki zyskał na znaczeniu wraz z szybkimi podbojami terytorialnymi
Hitlera na wschodzie po inwazji na Polskę i Rosję. W wyniku ekspansji na wschód,
ustanowienia niemieckiego osadnictwa na terenie Polski, zagłady Żydów i transportów z
przymusowymi robotnikami zdążającymi na zachód, geografowie otrzymali zadanie
opracowania odpowiedniej demografii, oceny „germańskości” populacji oraz optymalnej
gęstości zaludnienia w Rosji i na Ukrainie. Kalkulacje niemieckiej geopolityki straciły na
znaczeniu po obronie Stalingradu, gdy niszczycielska Armia Czerwona parła w kierunku
Berlina.
14. Nazistowska fizyka
W przeciwieństwie do medycyny, antropologii i geografii, które wspierały reżim,
dostarczając przydatne idee, które mogły sprawiać wrażenie, że narodowy socjalizm jest
naukowo uprawniony, fizyka była w mniejszym stopniu podatna na wpływy nazistowskiej
ideologii. To jednak nie powstrzymało nazistowskich fizyków Philippa Lenarda i Johannesa
Starka od prób zdominowania społeczności fizyków. Historia nazistowskiej fizyki lat
trzydziestych pokazuje, do jakiego stopnia wywierano nacisk na nienazistowskich fizyków i
na ile byli oni w stanie oprzeć się tym naciskom. Byli mniej przygotowani na kompromis w
ramach własnej dyscypliny niż w wypadku sił zewnętrznych.
Kiedy w 1933 roku Hitler doszedł do władzy, Lenard miał siedemdziesiąt jeden lat, a
Stark pięćdziesiąt dziewięć. Stark był bardziej aktywny z tej dwójki. Lenard spotkał się z
Hitlerem i poinformował go, że nauka na uniwersytetach jest w żałosnym stanie i wymaga
reform. Zaoferował swoje usługi dla zapewnienia odpowiednich stanowisk właściwym
niemieckim fizykom. Nie wiemy, jak na to zareagował Hitler.
Tymczasem Lenard rozpoczął serię wykładów, które stały się podstawą
czterotomowego dzieła „Deutsche Physik” („Niemiecka fizyka”) częściowo opublikowanego
w połowie lat trzydziestych. Pierwsze zdania tego dzieła niedwuznacznie dowodziły
rasistowskiego wydźwięku całego zamierzenia: „Niemiecka fizyka? - zapytacie. Równie
dobrze mógłbym powiedzieć fizyka aryjska lub fizyka osób o nordyckiej naturze lub fizyka
ludzi poszukujących prawdy. Fizyka tych, którzy stworzyli badania przyrodnicze”.1O ile
Lenard miał nadzieję wywrzeć wpływ ideowy, o tyle Stark zaangażował się w kontrolowanie,
a przynajmniej wpływanie na obsadę kluczowych dla niemieckiej nauki stanowisk. Stark
domagał się prezesury Towarzystwa Cesarza Wilhelma dla Lenarda, a dla siebie wybrał
Fundację ds. Nadzwyczajnych wraz z kontrolą jej finansów i programów badawczych.
Pragnął także objąć kierownictwo PhysikalischTechnische Reichsanstalt (PTR), co udało mu
się w maju 1933 roku. Z okazji jego nominacji Lenard napisał artykuł w „Volkischer
Beobachter”2: „Oznacza to rezygnację z pozornie nieuniknionej przewagi tego, co w skrócie
można by nazwać myśleniem einsteinowskim w fizyce; jest to zarazem ruch w kierunku
ustanowienia starych prerogatyw naukowców: niezależnego myślenia, którym kieruje
wyłącznie natura”.3 Dodawał, że teorie Einsteina są połączeniem rzetelnej wiedzy i „pewnych
arbitralnych dodatków, które zostały matematycznie powiązane ze sobą”. Teorie te Już się
rozsypują, co jest losem wszystkich nienaturalnych wytworów”.
Początkowo Stark zamierzał wprowadzić faszystowską „zasadę wodzostwa” (niem.
Führerprinzip) - która zakłada ścisłe autorytarne zasady oraz zwolnienie „Żydów, a także
przywódców poprzedniego reżimu” z komitetu doradczego instytutu - ciała, które i tak
zniknęło.4 Liczył na rozrost PTR, tak aby liczyło pięćdziesiąt dużych instytutów, 300
laboratoriów i tysiąc osób personelu. Działając w bliskiej współpracy z Luftwaffe, udało mu
się uruchomić liczne programy o profilu militarnym.
W następnym roku został prezesem Niemieckiej Fundacji Badań i mógł powiedzieć
Lenardowi, że wspólnie objęli kontrolą uniwersytety oraz programy badawcze zgodne z
„niemiecką” linią, co dosłownie oznaczało preferencję prac doświadczalnych (w stosunku do
teoretycznych). Jednak po nominacji Bernharda Rusta na stanowisko ministra
odpowiedzialnego za edukację, naukę i kulturę Stark znalazł się w konflikcie z potężnymi
przedstawicielami nazistowskich karteli.
Historia, która ilustruje rozdrobnienie reżimu w zakresie polityki związanej z nauką i
przydzielaniem funduszy na badania wraz z ostatecznym upadkiem „Deutsche Physik”, wiąże
się z postacią Wernera Heisenberga i dotyczy całej dekady poprzedzającej wybuch Drugiej
Wojny Światowej.Katedra Heisenberga
W sierpniu 1934 roku, kilka dni po śmierci prezydenta Niemiec feldmarszałka
Hindenburga, Hitler wyraził zamiar połączenia urzędów prezydenta i kanclerza, aspirując w
ten sposób do roli niekwestionowanego dyktatora. Na 19 sierpnia wyznaczono datę
referendum i równolegle wystartowała intensywna kampania propagandowa. Johannes Stark
starał się zyskać poparcie niemieckich noblistów, usilnie namawiając ich, by podpisali się pod
manifestem, w którym przyrzekaliby lojalność Hitlerowi. Heisenberg, Laue, Planck i Nernst
odmówili, twierdząc, że nauka nie ma najmniejszego związku z polityką.5 Stark odparł, że
wspieranie Hitlera nie jest aktem politycznym, ale - jak twierdził - „oświadczeniem wierności
dla swego Fiihrera”. W dalszej części pisał, że chwalenie Einsteina przy jednoczesnej
odmowie poparcia dla Fiihrera jest polityką. W tym samym miesiącu wszyscy pracownicy
służby cywilnej włącznie z zatrudnionymi na uniwersytetach naukowcami, a także
pracującymi w jednostkach budżetowych takich jak instytuty Cesarza Wilhelma musieli
złożyć przysięgę wierności wobec Fiihrera. Heisenberg odwlekał złożenia przyrzeczenia aż
do następnego roku, pogarszając swoją sytuację udziałem w konferencji zorganizowanej w
Hanowerze we wrześniu 1934, gdzie z entuzjazmem propagowano osiągnięcia fizyki
teoretycznej, włącznie z teoriami Einsteina. Heisenberg podobnie jak wielu innych
dokonywał istnej ekwilibrystyki, próbując oddzielić naukę od polityki.
Później Heisenberg pisał do swojej matki, wyjaśniając, w jaki sposób postrzega swoje
zadanie naukowca pozostającego w Niemczech i pracującego dla dobra nauki, a nie reżimu.
„Muszę się zadowolić małym poletkiem nauki i wartościami, które muszą być ważne dla
przyszłości. We wszechobecnym chaosie, jest to jedyna rzecz, która mi pozostała do
zrobienia. Zewnętrzny świat jest naprawdę szpetny, ale praca jest piękna”.6 Jednak
wydarzenia i szpetota „zewnętrznego” świata nie pozostawiły go w spokoju.
W styczniu 1935 roku naziści wydali rozporządzenie zmuszające do przejścia na
emeryturę wszystkich profesorów w wieku powyżej sześćdziesięciu pięciu lat.
Sześćdziesięciosześcioletni wybitny profesor Arnold Sommerfeld przygotowywał się więc do
opuszczenia swojego stanowiska na uniwersytecie w Monachium. Sommerfeld pracował tam
od blisko trzydziestu lat. Objął stanowisko w 1906 roku po Ludwigu Boltzmannie -
pierwszym fizyku, który zastosował rachunek prawdopodobieństwa do badania związków
energetycznych. Uniwersytet oraz sam Sommerfeld byli zdecydowani zatrudnić Wernera
Heisenberga, który w owym czasie na uniwersytecie w Lipsku kierował katedrą oraz
Instytutem Fizyki Teoretycznej. Heisenberg, w wieku trzydziestu siedmiu lat, choć
stosunkowo młody, był główną postacią w dziedzinie fizyki teoretycznej w Niemczech, a
katedra Sommerfelda z uwagi na jego wybitny wkład w tę dziedzinę była przeznaczona dla
teoretyka.
Ale pojawił się gwałtowny sprzeciw ze strony Lenarda i Starka, którzy pracowicie
wykluczali fizyków przejawiających,żydowskiego” ducha - czyli przedkładali teorię nad
eksperyment. W grudniu 1935 roku Johannes Stark wygłosił płomienne przemówienie w
Heidelbergu, ostro krytykując Einsteina i oskarżając go o to, że chociaż „zniknął z Niemiec
[...] to na nieszczęście jego niemieccy koledzy i poplecznicy nadal działają w jego duchu”.7
Stark po nazwisku wymienił filary naukowego establishmentu - Plancka i Lauego - dodając,
że teoretyczny formalista Heisenberg miał właśnie otrzymać katedrę. Po tym ataku ukazały
się obraźliwe artykuły w nazistowskiej gazecie Volkischer Beobachter oraz w ideologicznym
miesięczniku Nationalsozialistische Monathefte (Miesięcznik Narodowo Socjalistyczny).
Heisenberg odpowiedział polemiką na łamach Beobachtera w lutym 1936, broniąc
Einsteinowskiej teorii względności, jednak Stark napisał replikę, w której potępiał prace
Heisenberga jako „aberracje żydowskiego umysłu”.8 Ataki i riposty trwały przez ponad rok,
aż do artykułu opublikowanego 15 lipca 1937 roku w gazecie SS Das Schwarze Korps
(Czarny Korpus), w którym Stark scharakteryzował Heisenberga jako „białego Żyda”.
Publikacja ta miała z pewnością aprobatę Heinricha Himmlera, który rok wcześniej otrzymał
tytuł Reichsfiihrera SS i był odpowiedzialny za zbieranie informacji oraz kontrolowanie
społecznych i kulturowych aktywności w obrębie państwa. Wspomniany artykuł otwiera taka
oto tyrada:
Zwycięstwa rasowego antysemityzmu nie należy uważać za całkowite
[...] bo nie chodzi tylko o samego rasowego Żyda, który nam zagraża, ale raczej o
ducha, którego rozsiewa. A jeśli nosicielem tego ducha niejest Żyd, ale Niemiec, to należy go
zwalczać z dwukrotnie większą siłą niż rasowego Żyda, który nie może ukryć swego
pochodzenia. Dla określenia takich nosicieli infekcji w potocznym języku pojawiło się słowo
„biały Żyd”.9
W artykule tym Einstein, Haber, Sommerfeld i Planck zostali oskarżeni o
niedopuszczanie prawdziwych Niemców do stanowisk w dziedzinie fizyki, Heisenberg zaś
został scharakteryzowany jako „biały Żyd” i „przedstawiciel ducha Einsteina w Niemczech”.
Podtekst tego ataku przypomina polowanie na czarownice z lat pięćdziesiątych, czyli
w czasach makkartyzmu; jak zauważył historyk David Cassidy, „wykorzystując dominującą
wówczas ideologię nienawiści, zniesławienie bardzo ważnego człowieka można użyć do
uzyskania pożądanego wpływu”.10 Heisenberga oskarżono o przemycenie artykułu
broniącego teorii względności do nazistowskiej gazety, próbę zarażenia Ministerstwa
Edukacji zdradzieckimi ideami, odmowę udzielenia poparcia prezydenturze Hitlera,
uzyskanie katedry w Lipsku dzięki faworyzowaniu establishmentu „białych Żydów” i
ukrywanie Żydów we własnym dziale. Nie było już mowy o tym, czy Heisenberg obejmie w
Monachium stanowisko po Sommerfeldzie; ten atak źle wróżył bezpieczeństwu fizyka. W
artykule nazywano go Ossietzkim fizyki, co stanowiło aluzję do Carla von Ossietzkiego,
laureata Nagrody Nobla z 1936 roku, który w tym czasie gnił w Dachau, gdzie w następnym
roku miał umrzeć w wyniku tortur i zagłodzenia. Redaktorzy gazety skomentowali to
słowami, że „biali Żydzi” powinni zniknąć.
W tej sytuacji Heisenberg nie miał najmniejszych złudzeń, że może pogrążyć się w
„pięknie pracy” i że nie zostanie splugawiony przez „zewnętrzną” szpetotę. Postanowił bronić
się, pozostawiając na później decyzję o całkowitej rezygnacji.
W Niemczech nie był całkowicie sam. Planck i wielu jego kolegów wysyłało listy ze
skargami do dziekana uniwersytetu oraz do lokalnych i państwowych wydziałów edukacji.
Heisenberg otrzymywał także wsparcie od swoich kolegów, wybierano go bowiem do
różnych ciał, na przykład do Akademii Saksońskiej czy do Akademii Nauk w Getyndze.
Stopień osobistych oraz publicznych rozterek Heisenberga znalazł wyraz w liście do
Sommerfelda:Nie widzę innej możliwości niż podanie się do dymisji, jeśli nie będę mógł
dalej bronić mojego honoru. Jednak chciałbym cię prosić o radę. Wiesz, jak bolesne byłoby
dla mnie opuszczenie Niemiec, i nie chcę tego, dopóki nie stanie się to absolutnie konieczne.
Jednakże nie mam także zamiaru żyć tutaj jako obywatel drugiej klasy.”
Artykuł w Schwarze Korps został opublikowany wkrótce po tym, jak Heisenberg
przybył do Monachium ze swoją młodą żoną Elisabeth, która była w ciąży z ich pierwszym
dzieckiem12. Byli w drodze na wakacje, które mieli spędzić w Alpach. Początkowo
Heisenberg zastanawiał się, czy nie odeprzeć oskarżeń Starka oraz przekazu płynącego z
artykułu, pisząc list ze skargą do Ministra Edukacji i informując, że będzie zmuszony złożyć
rezygnację, jeżeli ministerstwo nie powstrzyma tych ataków. Jeśli zaś ministerstwo
potępiłoby te zarzuty, zapewniłoby to mu wsparcie i ochronę państwa taką, jaką otrzymuje
każdy „porucznik Wehrmachtu” w podobnym wypadku. Heisenberg podjął grę, napisawszy w
tej sprawie list do Reichsftihrera SS Heinricha Himmlera, z którym rodzina Heisenberga
miała luźny kontakt.
Dziadek Heisenberga, były dyrektor liceum, należał do tego samego klubu turystyki
pieszej co ojciec Himmlera, Joseph Gerhard Himmler, dyrektor gimnazjum w Landshut. Z
tego powodu matka Heisenberga znała matkę Himmlera. W lipcu lub sierpniu 1937 roku pani
Heisenberg złożyła wizytę pani Himmler w Monachium, gdzie mieszkały obie kobiety.
Według Heisenberga pani Himmler początkowo nie chciała angażować się w sprawy swojego
syna, ale pani Heisenberg przełamała lody, mówiąc: „Wie pani, my matki niewiele wiemy o
polityce, ale wiemy, że musimy się troszczyć o naszych synów. Dlatego przyszłam do
pani”.13 Pani Himmler złagodniała i wzięła list, obiecując przekazać go Himmlerowi.
Himmler zajął się sprawą dopiero w listopadzie i napisał do Heisenberga, prosząc go
odpowiedź na postawione zarzuty. Heisenberg bronił się, odpowiadając punkt po punkcie na
zarzuty, i Himmler postanowił bliżej przyjrzeć się sprawie, wszczynając śledztwo, które
trwało osiem miesięcy. W międzyczasie Lenard i Stark nadal zjadliwie atakowali
„żydowskich fizyków”, mając poparcie nazistowskiej Ligi Nauczycieli oraz Rudolfa Hessa,
zastępcy Hitlera, który chciał mieć wpływ na kształt nauki. Na spotkaniu rektorów
uniwersytetów w grudniu 1937 roku podkreślano, że przy obsadzaniu stanowisk na
uniwersytetach powinno się brać pod uwagę „polityczną wiarygodność”.
W śledztwo SS w sprawie Heisenberga zaangażowano szpiegów obecnych na jego
wykładach, a w domu zamontowano podsłuch. Ponadto bardzo dokładnie prześledzono
przeszłość Heisenberga w poszukiwaniu dowodów jego homoseksualizmu - przestępstwa, za
które można było wylądować w obozie koncentracyjnym. Istniały sugestie, że pospiesznie
ożenił się, aby to ukryć. Śledztwo nie dostarczyło żadnych dowodów.14 W listopadzie 1937
roku pisał do matki: „Te kłopoty zatruwają myślenie, a nienawiść do tych chorych jednostek
dręczy człowieka i wżera się w duszę”.15 Zimą 1937/38 Heisenberg był przesłuchiwany w
podziemiach kwatery głównej SS w Berlinie przez śledczych, którzy posiadali wykształcenie
w dziedzinie fizyki i matematyki.
Najprawdopodobniej decyzję o oczyszczeniu jego imienia podjęto mniej więcej
wiosną 1938 roku, ponieważ otrzymał pozwolenie na wyjazd z wykładami do Anglii w marcu
tegoż roku. Jednak Himmler wysłał oficjalny list do Heisenberga dopiero 21 lipca 1938 roku,
potwierdzając, że on, ReichsfuhrerSS, nie aprobuje ataków zamieszczonych na łamach Das
Schwarze Korps oraz że zakazał wszelkiej podobnej w treści krytyki. Himmler zaprosił
Heisenberga do siebie do Berlina, by mogli razem porozmawiać o tym wszystkim, jak
mężczyzna z mężczyzną”, lecz jednocześnie doradził fizykowi, żeby oddzielać sprawy
osobiste i polityczne od badań naukowych; oczywiście sugestia ta odnosiła się do prac
Alberta Einsteina. Tego samego dnia napisał do Reinharda Heydricha, szefa tajnej policji,
prosząc, aby pozwolono Heisenbergowi pracować w spokoju. „Jestem przekonany, że
Heisenberg jest przyzwoitym człowiekiem, a my nie możemy sobie pozwolić na uciszenie
bądź utratę tego człowieka, który jest stosunkowo młody i może wykształcić nowe
pokolenie”16 - dodał.
Efekty śledztwa Himmlera znalazły się także w memorandum przesłanym w 1939
roku do ministerstwa edukacji: Heisenberg jest nieszkodliwym, apolitycznym naukowcem,
dla którego „fizyka teoretyczna jest wyłącznie hipotezą roboczą która wymaga potwierdzenia
odpowiednimi eksperymentami”. Jest porządnym człowiekiem, który w coraz większym
stopniu popiera narodowy socjalizm i ma do niego pozytywny stosunek. David Cassidy,
biograf Heisenberga, komentujeto w taki sposób: „Bez względu na to, czy było to w pełni
słuszne stanowisko, powyższa opinia pozostała oficjalną oceną Heisenberga aż do końca”.17
Tak więc pakt zawarty przez Heisenberga z reżimem niósł w sobie zgodę na
oddzielenie nauki od naukowców - fizyki teoretycznej od Einsteinowskiego żydostwa. Był to
wstydliwy pakt zawarty pod przymusem w czasach, gdy Himmler i Heydrich, który był jego
prawą ręką, brali czynny udział w kampanii terroru, przymusowych wysiedleń i aresztowania
Żydów.
W listopadzie 1938 roku haniebna Kristallnacht, Noc Kryształowa, pokazała furię i
przemoc obecną w nazistowskim ataku na Żydów. Co kazało pozostać Heisenbergowi w
Niemczech pomimo tak wysokiej ceny moralnej? Jego trudne położenie wskazuje na
współistnienie intensywnych nacisków, być może wyjątkowych dla światowej klasy
naukowca mieszkającego w owych czasach w Niemczech. Heisenberg najwyraźniej usiłował
wtedy znaleźć jakąś drogę pośrednią między jego osobistym przetrwaniem a przetrwaniem
fizyki w jego ojczyźnie. W późniejszych czasach taki kompromis nie miałby już tak
łagodnego charakteru.
Heisenberg nie został wybrany na następcę Sommerfelda w Monachium, pomimo
wsparcia ze strony Himmlera. Pracę otrzymał najmniej uzdolniony z kandydatów: Wilhelm
Müller, autor podręcznika inżynierii, znany z publikacji artykułów wspierających fizykę
aryjską. Wakującej katedry fizyki w Wiedniu także nie przyznano Heisenbergowi; jego
kandydatura została zablokowana przez wpływowych popleczników nazistowskiej nauki.
Podczas gdy prześladowania Żydów, „elementów niepożądanych” i „wrogów” kraju nasilały
się, Heisenberg był bezpieczny, ale jego rehabilitacja była zwycięstwem pyrrusowym, a próba
obrony niemieckiej fizyki teoretycznej usprawiedliwieniem niezbyt przekonywającym.
Przypadek Pascuala Jordana
Nie wszyscy fizycy teoretyczni byli apolityczni we wczesnych latach hitleryzmu i nie
wszyscy nazistowscy fizycy podążali szlakiem wyznaczonym przez Lenarda i Starka. W
gronie fizyków teoretycznychzupełnie niespodziewanie pojawił się człowiek będący w
każdym calu nazistą. Pascual Jordan reprezentował całkowicie odmienne stanowisko wobec
fizyki aryjskiej, głosząc równoważność narodowego socjalizmu i przedmiotu zainteresowania
fizyki teoretycznej, która była zwalczana przez Lenarda i Starka jako „fizyka żydowska”.
Jego historia ukazuje pułapki pojawiające się w sytuacji, gdy próbuje się znaleźć
podobieństwa pomiędzy ideologią i nauką. Był pierwszym, ale bynajmniej nie ostatnim, który
wymyślił „teorię kwantową” społeczeństwa.
Pascual Jordan, żarliwy entuzjasta Hitlera, miłośnik Freudowskiej teorii
podświadomości i błyskotliwy naukowiec, był przez pewien czas przedmiotem podobnych
oszczerstw, jakie dotknęły Heisenberga (choć Jordan bronił się z większą pasją i wigorem).
Jeden z jego najzagorzalszych nazistowskich krytyków oskarżał go o próbę sabotowania
„logicznej czystości” i wielkiej aryjskiej tradycji rygorystycznej nauki za pomocą
„niesprawdzonych, pseudoreligijnych fantazji”.18
Mamy rzadką okazję poznać jego monomaniakalne zwyczaje i osobowość, zaglądając
do zakładów rakietowych w Pćenemunde, dokąd został wysłany, aby zająć się
matematycznymi problemami związanymi ze zjawiskiem turbulencji. Jego młody kolega
Peter Wegener, z którym dzielił gabinet, pamięta, jak Jordan zaniedbywał powierzone mu
zadanie, spędzając czas na pisaniu podręcznika algebry bez zaglądania do jakichkolwiek
notatek. Jordan cierpiał na wyraźną wadę wymowy, wskutek czego nie był w stanie
formułować poprawnych zdań. „Wkrótce odkryłem, że kiedy siedzi na krześle, z nogami na
biurku, z dłonią spoczywającą na czole i ściskając palcami nos, trzeba się do niego odwrócić
tyłem. W takich chwilach potrafił mówić dość sprawnie”.19
Jordan był w latach dwudziestych członkiem młodego zespołu fizyków kwantowych
pracujących wraz z Wolfgangiem Paulim i Friedrichem Hundem pod kierownictwem Maxa
Borna w Getyndze. Korzystając z niektórych pomysłów Heisenberga, pokazali oni, jak można
zbudować systematyczną teorię zachowania się atomów. Od czasu do czasu Jordan był
zapraszany do współpracy z Nielsem Bohrem w Kopenhadze.
Jordan widział związek między ideologią narodowego socjalizmu a dziwną, sprzeczną
z intuicją dynamiką fizyki kwantowej. Tak jaknowa fizyka stanowiła epokowe odkrycie
dotyczące prawdziwych sił natury, tak - w jego mniemaniu - narodowy socjalizm nie był
wyłącznie ideologią, platformą polityczną lub ulotną manifestacją poglądów pewnej grupy,
ale prawdziwą siłą natury. Z jego punktu widzenia nazizm był prawdziwy w takim sensie, w
jakim prawdziwe było drugie prawo termodynamiki.
Ponadto Jordan widział rewolucję w fizyce jako „zwierciadlane odbicie
rewolucyjnych przekształceń świata”.20 Opisując pojawienie się pierwszych idei
kwantowych, Jordan tak przedstawiał towarzyszące im intelektualne podniecenie:
Wszyscy byli pełni takiego napięcia, że niemal zapierało dech. Lody puściły [...].
Stawało się coraz jaśniejsze, że oto niespodziewanie natknęliśmy się na głęboko ukryte
tajemnice Natury. Było oczywiste, że w celu rozwikłania sprzeczności potrzebny będzie
całkowicie nowy rodzaj myślenia, przekraczający dotychczasowe ramy fizyki.21
Narodowy socjalizm posiadał moc likwidowania intelektualnych wrogów, tak jak broń
narodowych socjalistów oparta na nowych technologiach rozwiniętych przez
narodowosocjalistycznych naukowców posiadała moc niszczenia wrogich czołgów,
samolotów i armii. Na początku 1935 roku przewidywano, że w niedalekiej przyszłości
możliwe będzie dysponowanie źródłami energii, przy których elektrownia naNiagarze będzie
drobnostką. Pojawią się też materiały wybuchowe, przy których wszelkie współczesne
materiały wydadzą się nieszkodliwymi zabawkami.22
Zdaniem Jordana fizyka kwantowa odkryła wszechogarniający obraz rzeczywistości,
w którym konwencjonalny związek przyczynowoskutkowy zostaje obalony, a stare podziały
między przedmiotem a podmiotem, jednostką a społeczeństwem zostają wyeliminowane.
Nazizm rozumiany w kategoriach nowej fizyki miał zadać śmiertelny cios moralnie jałowym
wpływom Oświecenia, z jego naciskiem na jednostkę oraz tendencją do obiektywizowania
natury w kategoriach mechanistycznego determinizmu. W fizyce kwantowej widział
bezpośredni związek oraz wzór zachowań cząsteczek i cząstek subatomowych,
odpowiadający Fiihrerpńnzip narodowego socjalizmu.Wiemy, że w organizmie bakterii,
pośród ogromnej liczby cząsteczek tworzących to [...] żyjątko, bardzo mała grupa
szczególnych cząsteczek obdarzonych dyktatorską władzą nad całym organizmem tworzy
centrum dowodzenia żywej komórki.23
W świetle mechaniki kwantowej możliwe stało się wyjaśnienie wszystkiego: biologii,
psychologii, świadomości, jasnowidzenia, duchowości. Ponadto polityczną rewolucję, w
ramach której możliwe były zmiany granic oraz dążenie ku zjednoczonym kontynentom,
można było postrzegać w kategoriach nowej fizyki. „Transformacja polityczna nastąpiła już
w wielu państwach europejskich, przybierając formę zastępowania parlamentarnych form
rządzenia metodami autorytarnymi i dyktatorskimi - pisał - co nie oznacza jedynie technicznej
modernizacji aparatu rządzenia, ale raczej erupcję rewolucyjnej rekonstrukcji całości naszego
myślenia, wartości i działania, stopniowo obejmując wszystkie obszary życia i kultury”.24
Pojęcia dotyczące podświadomości w psychologii czy holizm przestaną obejmować różne
obszary myślenia, jak to było w epoce Oświecenia, mechanika kwantowa bowiem dostarcza
ścisłych naukowych podstaw tych jak dotąd „mętnych” sposobów myślenia. Jordan
przyznawał, że jego idee będą trudne do przyjęcia dla zwykłych ludzi; dostrzegał wielki
rozziew między umysłem i „rzadkim, niedoścignionym badaczem”, mózgiem „prawdziwego
myśliciela” i umysłami zwykłych ludzi. Ale nie rozpaczał z tego powodu, ponieważ jego idee
będą dostępne dla elitarnej grupy ludzi.
Jordan był atakowany nie tylko przez Lenarda i Starka, ale także przez innych
intelektualistów nazistowskich, takich jak idealistyczny eugenik i filozof Kurt Hildebrandt, za
wspieranie abstrakcyjnych i relatywistycznych idei, które i tak już demoralizowały niemiecki
naród. Jordan wystąpił z kontroskarżeniem, utrzymując, że Hildebrandt zaprzecza
internacjonalistycznej nauce, od której Rzesza musi być uzależniona z uwagi na
technologiczną zdolność do obrony i ekspansji; dla skuteczności karabinu maszynowego -
zauważał - nie ma znaczenia wiedza o rasowych czy narodowych granicach. Jednak
internacjonalistyczne argumenty w najmniejszym stopniu nie pomniejszały jego
antysemityzmu. W opublikowanej w 1941 roku pracy pt. „Fizyka i tajemnice życia
organicznego” odrzucał osobisty związek Einsteinaz teorią względności, argumentując, że i
tak odkryłby ją ktoś inny. Dodawał, że zasadniczą treść szczególnej teorii względności
przewidział francuski fizyk Henri Poincare.
Wraz z niemieckim zaborem kolejnych krajów sąsiednich Jordan ogłosił triumf
technologii nie jako środka pozostającego na usługach kapitalizmu, ale jako narzędzia
służącego życiu i społeczeństwu. „Nie chcemy - pisał - widzieć żadnych nadużyć nauki i sił
zbrojnych po tym, jak potęga zbrojna udowodniła swą zniewalającą siłę aujbauende w
budowie nowej Europy”.25
Idee Jordana nie wywarły większego wpływu na Trzecią Rzeszę. Przypadek ten jest o
tyle ciekawy, że wskazuje na możliwość niezwykłego przystosowania się nauki, nawet w
rękach utalentowanego naukowca, który pragnie utworzyć dziwaczną hybrydę politycznych i
naukowych mitów. Znajomość nowej fizyki z całym jej wyrafinowaniem została przez
Jordana wykorzystana do utworzenia faszystowskiego obrazu świata, co pokazuje, jak łatwo
naukę można oddać w służbę totalitaryzmu oraz że wielki talent nie stanowi wystarczającej
gwarancji uczciwości moralnej i politycznej.
15. Pseudonauka Himmlera
Jesienią 1935 roku Heinrich Himmler, osławiony ReichsfuhrerSS, wystosował do dra
ErnstaRoberta Grawitza, lekarza SS i policji, list następującej treści:
W nawiązaniu do naszej krótkiej rozmowy w Gmund na temat badań nad
zagadnieniem leworęczności w dawnych czasach przelewam teraz moje przemyślenia na
papier i proponuję, żeby złożył pan profesorowi Janssenowi propozycję dysertacji doktorskiej
na ten temat. Wiele wskazuje na to, że w początkach ludzkości nasz gatunek był leworęczny.
Może o tym świadczyć bardzo wiele znalezisk. Ludzkość prawdopodobnie przeszła na
praworęczność wraz z wprowadzeniem tarczy, która osłaniała lewą część ciała, gdzie znajduje
się serce, nie zapominając jednak o znaczeniu lewej ręki.’
W śmiercionośnej mieszaninie władzy, strachu, okrucieństwa i dyletantyzmu w
Niemczech hitlerowskich zaczęła królować pseudonauka pod auspicjami SS. Himmler,
któremu brakowało trzeźwego osądu czy nawet podstawowej wiedzy naukowej, już w
początkach rządów reżimu znalazł czas na to, by angażować się w różne oszukańcze projekty
badawcze związane z poszukiwaniem źródeł aryjskości, co w rezultacie doprowadziło do
morderczych „badań medycznych” prowadzonych w obozach śmierci. Choć tego typu
działania stanowiły margines wobec ogromu technologicznych i naukowych przedsięwzięć
Trzeciej Rzeszy, kierunek sponsorowanych przez SS „badań” był źródłem cierpień i śmierci
ofiar oraz degradacji wszystkich ludzi związanych z ich prowadzeniem.Himmler urodził się w
1900 roku i dorastał w rodzinie katolickiej. W młodości interesował się uprawą roślin i
hodowlą zwierząt. Będąc chłopcem, założył ogródek z ziołami - preludium do jego obsesji
związanej z medycyną alternatywną i homeopatią które uważał za formę doskonalszą niż
medycyna oparta na standardowych produktach farmaceutycznych (w kolejnych latach kazał
zakładać ogródki ziołowe w obozach koncentracyjnych). Był wegetarianinem i abstynentem.
W wieku dwudziestu dwu lat ukończył studia rolnicze w Monachium i niedługo potem
wyrzekł się katolicyzmu, aby stać się zaprzysięgłym zwolennikiem Adolfa Hitlera
wyznającym fanatyczne przekonanie
0wyższości Niemców i o potrzebie Lebensraum.
W ciągu dwóch lat po dojściu Hitlera do władzy Himmler odegrał kluczową rolę w
powstaniu Ahnenerbe (dziedzictwo przodków2) - towarzystwa naukowego, które
podejmowało wiele pseudonaukowych inicjatyw. Himmler został kuratorem, a potem
prezesem tego Towarzystwa. Ahnenerbe miało się zajmować przede wszystkim
historycznymi oraz etnograficznymi badaniami ukierunkowanymi na odkrycie źródeł
aryjskiej wyższości. W liście do Goeringa Himmler określił swoje przedsięwzięcie jako
„realizację fundamentalnych i najwartościowszych badań, które tak w części, jak i w całości
były niedostrzegane czy nawet prześladowane przez oficjalną naukę”.3 Anhenerbe
przedstawiało siebie jako instytucję przełamującą podziały pomiędzy naukami
przyrodniczymi a sztuką wspierając „holizm”, który miał otworzyć naukę na nazistowski
Weltanschaung. Ogólnie biorąc, była to mieszanina genetyki, geopolityki, filologii,
antropologii, historii
1archeologii, połączonych z astrologią, mitologią i okultyzmem. Na przykład przez
całą dekadę starano się uzyskać od Włoch wczesny traktat Tacyta pt. „Germania”, w co
zaangażował się sam Himmler, bezskutecznie prosząc o pomoc Mussoliniego. Oddziały SS
szukały traktatu jeszcze w 1943 roku.4 Tacyt opisuje niemiecką krainę jako beznadziejną
dzicz, ogromne dziewicze terytorium pokryte lasami i górami, które wzbudzało dreszcz wśród
miłośników Ahnenerbe, nie wyłączając Richarda Walthera Darrego - człowieka
odpowiedzialnego za określenie Blut und Boden (krew i ziemia), a także entuzjastycznego
propagatora nazistowskiej polityki Naturschutz (ochrony przyrody). Inni widzieli w traktacie
Tacyta odniesienia do czystości rasowej w tych fragmentach, gdzie Tacyt opisuje germańskie
hymny wychwałające boga Tuistona, który wyrósł z germańskiej ziemi: Tuiston zrodził
pierwszego człowieka i spłodził trzech synów, którzy stali się przodkami Germanów. Tak
więc krew i ziemia były nierozerwalnie związane. Jak pisał Tacyt, germański lud „był
nieskażony związkami z innymi ludami, wyjątkowy, zdrowy, a budowa ciała jego członków,
mimo ogromnej liczebności, pozostawała taka sama: dzikie niebieskie oczy, płomienne włosy
i wielki wzrost”. Była to doprawdy słodka muzyka dla wyznawców higieny rasowej.
Himmler był także przekonany, że przodkami liderów Trzeciej Rzeszy byli
Wikingowie, i dla udowodnienia tej tezy planował wyprawę na Islandię. Jak zobaczymy,
wierzył również w to, że pochodzenie rasy aryjskiej można przypisać zarodkom
zakonserwowanym w lodowych bryłach krążących w przestrzeni kosmicznej.5
Pod kierunkiem Ahnenerbe, i w zasadzie z rozkazu Himmlera, zoolog Ernst Schäfer
poprowadził w 1938 roku ekspedycję do Tybetu. Jego cele były w większym stopniu
ideologiczne niż naukowe. Był przekonany, że jako esesmani mogliśmy więcej osiągnąć i
więcej dokonać, pokazując, kim jesteśmy, niż gdybyśmy podróżowali w przebraniu, jako
neutralne stowarzyszenie naukowe; tak czy owak mamy czyste sumienie.6
Celem ekspedycji, w której wziął także udział antropolog Bruno Beger oraz
entomolog Karl Wienert, było zebranie materiałów dotyczących proporcji, pochodzenia,
znaczenia i rozwoju rasy nordyckiej w badanym obszarze. Ten sam Schäfer zostanie dwa lata
później szefem działu Badań i Ekspedycji Centralnej Azji w Ahnenerbe, mając nadzieję na
przekształcenie działu w duży instytut „odbudowujący niemiecką naukę”.
Osią wczesnej filozofii Ahnenerbe była dziwaczna teoria teozoficzna znana jako
Welteislehre, teoria lodowa, która była echem nordyckiej „heroicznej” mitologii
opowiadającej o apokaliptycznych zmaganiach ognia z lodem. Ta fantastyczna wizja pojawiła
się w śnie ekscentrycznego austriackiego inżyniera Hansa Hörbigera, który w 1913 roku
opublikował „Lodową kosmogonię Hörbigera” (Hörbigger Glacial Kosmogonię). Na stronie
tytułowej dzieła czytamy:nowa historia rozwoju wszechświata i układu słonecznego oparta na
opozycji kosmicznego neptunizmu wobec równie uniwersalnego plutonizmu, uzupełniona o
najnowsze wyniki badań, przejrzane i uzupełnione własną wiedzą oraz zredagowane przez Ph.
Fautha; opatrzona 212 wykresami.7
Wszystkie planety włącznie z Księżycem są pokryte lodem. Nasza Droga Mleczna
składa się z kryształów lodu. Fragmenty kosmicznego lodu wskutek przyciągania przez pole
grawitacyjne Słońca eksplodowały i wyparowywały. Słoneczne protuberancje to wielkie
gejzery, których erupcje powodują wyrzucanie w przestrzeń pary wodnej tworzącej meteory
zbudowane z kryształów lodu. Opadające na planety kryształy lodu tworzą skorupę, a w
wypadku Ziemi mają postać deszczu. Wybuchające w atmosferze meteory wywołują burze
gradowe. Innymi słowy nasza pogoda znajduje się pod wpływem kosmosu i Himmler pragnął
wykorzystać tę teorię do sporządzania długoterminowych prognoz pogody.
Hórbiger dalej opisuje działanie świecącego eteru, popularnego elementu fizyki
dziewiętnastego stulecia. Eter spowalnia szybkość poruszania się obiektów w kosmosie,
zanim znajdą się na orbitach wokół planet, jednak przyszły los wszystkich księżyców to
nieunikniony upadek na planetę, wokół której krążą. Ziemia miała kiedyś drugi księżyc, który
spadł do oceanu, wywołując potop Noego i powodując zatopienie Atlantydy. Epoka
lodowcowa, zniknięcie dinozaurów, powstawanie węgla i zatonięcie Atlantydy wiązały się z
upadkiem drugiego ziemskiego księżyca.
Welteislehre była teorią wszystkiego, zawierała pełne kompendium wyjaśnień
włącznie z powstaniem wszechświata i jego nieuchronną zagładą. Kiedy dopełni się czas,
Ziemia spadnie na Słońce i ulegnie zniszczeniu w ostatecznej eksplozji. Teoria zakładała inne
niż fizyka klasyczna oddziaływanie sił w kosmosie. Odwoływała się do zunifikowanego i
wspaniałego obrazu świata, do naukowych podstaw prawdziwie nordyckiego Weltschauung,
będąc odpowiedzią na „przerażającą i pełną błędów teorię” Einsteina oraz „fale duchowej
destrukcji”.8
Himmler chętnie przyciągnąłby prawdziwych naukowców do swojego instytutu, żeby
zajęli się pracą nad Welteislehre. Aby zademonstrować słuszność teorii, w „Instytucie
Meteorologii” (Pflegestätte für Wetterkunde) zebrał astronomów, geologów i meteorologów.
Ale jedynym osiągnięciem Ahnenerbe była druzgocąca krytyka, szczególnie ze strony
nazistowskiego fizyka i laureata Nagrody Nobla Philippa Lenarda, który ostro skrytykował
wydawcę Illustrierter Beobachter, czasopisma prowadzonego przez narodowych socjalistów,
kiedy jego wydawca zapowiedział długą serię artykułów poświęconych Welteislehre.
Artykuły wycofano, a dalsze badania nad teorią lodową prowadzono bardziej dyskretnie.
Pomimo krytyki Himmler nie przestawał żarliwie bronić tej teorii. W lipcu 1937 roku
pisze do dra Ottona Wackera z Ministerstwa Nauki i Edukacji, dziękując za przesłanie
memorandum Paula Guthnika z obserwatorium w Neubabelsbergu. Naukowiec ten
oświadczył, że kosmogonia lodowa jest nonsensem. Himmler tak pisał do ministra:
Oświadczam wyraźnie i stanowczo: jestem obrońcą swobodnych badań w każdej
postaci, a to oznacza również swobodne badania nad kosmogonią lodową. Ponadto
zamierzam udzielić tym badaniom gorącego wsparcia, a znajduję się w znakomitym
towarzystwie takich osób jak Führer i Kanclerz Rzeszy Niemieckiej Adolf Hitler, który przez
wiele lat był zwolennikiem tej teorii, którą pośledni naukowcy traktują z lekceważeniem.9
Miesiąc później Himmler wytropił człowieka odpowiedzialnego za puszczenie w
obieg memorandum o kosmogonii lodowej, zwolnił go z pracy, a także wyrzucił z partii.
Pisząc do Reinhardta Heydricha, dodał jeszcze, że człowiek ten „nieustannie atakował
kosmogonię lodową” oraz że „wykazywał całkowicie nienaukową postawę”, jeżeli chodzi o
to zjawisko.10
Himmler utworzył także program badawczy w ramach SD (Sicherheitsdienst - służba
bezpieczeństwa SS), aby zbadać dzieje prześladowań czarownic na terenie Niemiec w
siedemnastym wieku. Korzystając z akt i dokumentów, Himmler zamierzał wykazać, że
prześladowania czarownic były w rzeczywistości połączonym atakiem Żydów i Kościoła
katolickiego na zdrową niemieckość. Badania polegały na porównaniu 33 tys. dokumentów
wydobytych z 260 archiwów i bibliotek.11Podobnie jak Hitler Himmler bardzo troszczył się o
swoje zdrowie. Fanatycznie starał się wykluczyć wszelkie sztuczne dodatki do żywności,
oskarżając przy tym przemysł spożywczy o niszczenie naturalnej diety niemieckiego narodu.
Mieszczanie odżywiający się zimą w dużej mierze jedzeniem z puszek znaleźli się na
ich łasce, teraz jednak przedmiotem ataku stali się również mieszkańcy wsi karmieni
rafinowanym cukrem i mąką oraz białym chlebem. Wojna przerwała ten proceder; po wojnie
podejmiemy energiczne kroki zmierzające do ochrony naszych ludzi przed zrujnowaniem ich
zdrowia przez przemysł spożywczy.12
Nawet w trakcie wojny wśród licznych inicjatyw związanych z higieną rasową oraz
aspektami archaicznej genetyki znalazł się rozkaz zbadania pochodzenia oficerów SS aż do
czasów Wojny Trzydziestoletniej i jeśli po tej dacie w drzewie genealogicznym rodu pojawił
się Żyd, oficer musiał opuścić SS. W późniejszym okresie Himmler tak pisał do urzędników
SS:
W „Historiach Norweskiego Króla” Felixa Niednera zauważyłem, że w jednym z
opowiadań pewien mężczyzna ofiarowuje w prezencie swojemu królowi dwa czerwone konie
z białymi grzywami. Ostatnio widziałem czerwonobrązowego konia z białą grzywą [...]
niniejszym rozkazuję SSStandartenfuhrerowi Fegeleinowi zbadać genealogię tego konia.13
Zadanie Ahnenerbe, przy wszystkich absurdach, polegało na połączeniu teorii
rasistowskich z „eksperymentami” rasistowskimi. Jednocześnie, wraz z postępem wojny
Himmler podążał za mitem „cudownej” broni, zmuszając instytuty naukowe do prowadzenia
badań nad niedorzecznymi pomysłami.
Fenomen Himmlerowskiej pseudonauki ukazuje powszechną w badaniach i
technologii sponsorowanych przez SS amatorszczyznę, dyletantyzm, a z czasem sadyzm i
masowe mordy. Himmler usiłował stworzyć naukę odpowiadającą narodowemu
socjalizmowi, ukierunkowaną na rasowe pochodzenie i ludobójstwo, pokazując, jak mogłaby
wyglądać nauka, gdyby Himmler zastąpił Hitlera w roli Fuhrera.
16. Deutsche Mathematik
Polityka zwolnień spowodowała wyjazd wielu uznanych matematyków do Wielkiej
Brytanii i Stanów Zjednoczonych. W 1934 roku Minister Edukacji Bernhard Rust zapytał
wybitnego matematyka Davida Hilberta, jak bardzo Getynga, niegdyś przodujące na świecie
centrum matematyki, ucierpiała po usunięciu matematyków pochodzenia żydowskiego.
Hilbert odparł: „Ucierpiała? Nie ucierpiała, panie ministrze. Po prostu już nie istnieje!”.1
O ile niektóre dyscypliny, jak geografia, medycyna i antropologia, z łatwością uległy
nazyfikacji, a nawet ochoczo wniosły swój wkład do ideologii narodowosocjalistycznej, o tyle
matematyka nie przedstawiała większych perspektyw, jeżeli chodzi o jej wykorzystanie. Tym
niemniej znany niemiecki matematyk Ludwig Bieberbach podjął starania, by zbliżyć
matematykę do ideologii narodowego socjalizmu. Spotkaliśmy się już z Bieberbachem, gdy
jako dziekan wydziału filozoficznego uniwersytetu w Berlinie zachęcał studentów do działań
wymierzonych przeciwko Instytutowi Psychologicznemu Kohlera, usiłując narzucić
pracownikom i studentom tego instytutu nazistowską ideologię. Jego postępowanie pokazuje,
do jakiego stopnia poważny i niezależny myśliciel może próbować przystosować się do
panującej ideologii.
Bieberbach był wybitnym matematykiem i autorem trudnej zagadki, znanej jako
hipoteza Bieberbacha. Hipoteza została sformułowana w 1916 roku (i nieudowodniona aż do
1985 roku, kiedy to rozwiązanie podał Louis de Branges) i może znaleźć zastosowanie do
badania, jak kąty w jednej przestrzeni są powiązane z kątami w innych przestrzeniach, co
znajduje zastosowanie na przykład w astronomii.Bieberbach, urodzony w 1886 roku, wniósł
duży wkład w teorię funkcji, zyskał także opinię charyzmatycznego, choć roztargnionego
nauczyciela.
Zupełnie niespodziewanie Bieberbach został miłośnikiem nazizmu wiosną 1933 roku
z chwilą dojścia Hitlera do władzy i rozpowszechnienia antysemityzmu na uniwersytetach.
Bieberbach nie miał szczególnych powodów, żeby zostać nazistą (Max Born twierdzi, że
„chciał zabłysnąć”). Wydaje się, że jego wysiłki wtłoczenia matematyki w ramy nazizmu
mogły być spowodowane naciskami w sferze osobistej. Tak to przynajmniej postrzegał
brytyjski matematyk G. H. Hardy. Pisząc o Bieberbachu w Nature w 1934 roku, Hardy
umieszcza komentarz, w którym docenia siłę nacisku wywieranego na naukowców i
matematyków obecną w czasach kryzysu, choć Bieberbacha raczej nie usprawiedliwia:
Wielu z nas, Anglików i Niemców, mówiło tak straszne rzeczy w czasie wojny, że
wolelibyśmy teraz o nich nie pamiętać. Strach przed utratą stanowiska, lęk przed dostaniem
się w ręce rozszalałego tłumu, determinacja zdają się rzeczą naturalną. Pozycja profesora
Bieberbacha wyklucza podobne wyjaśnienia jego wypowiedzi i osobiście skłaniam się do
bardziej niemiłego wniosku, że naprawdę w to wierzył.2
Bieberbach wstąpił do SA w kwietniu 1933 roku i w tym samym czasie otrzymał
stanowisko dziekana wydziału filozofii na uniwersytecie w Berlinie. Wydział ten obejmował
nauki przyrodnicze i matematykę. W listopadzie zauważono, że uczony przechadzał się w
pobliżu uniwersytetu w nazistowskim mundurze. W następnym roku po zwolnieniu Edmunda
Landaua, żydowskiego matematyka z Getyngi, Bieberbach napisał, że jego wyjazd wyraża
ważną lekcję, mówiącą, że przedstawiciele różnych ras nie powinni się mieszać. Bez
wątpienia to pod jego wpływem przewodniczący koła Bieberbacha na uniwersytecie w
Berlinie zadeklarował: „Lepiej nie uczyć teorii liczb przez jeden semestr, niż gdyby miał ją
wykładać Żyd”.3
Opinie Bieberbacha na temat niemieckich matematyków opierały się na teorii
zaproponowanej przez antropologa Ericha Rudolfa Jaenscha, który wskazywał na trudno
dostrzegalne związki między rasami a psychologią. Bieberbach uważał, że matematycy
żydowscyi francuscy skłaniali się ku abstrakcji, a nie ku twardej, empirycznej rzeczywistości
oraz nordyckiej intuicji. Nazistowscy matematycy odwoływali się do „namacalnych”
wymiarów, które można wyraźnie przedstawić, nawet jeśli dotyczą czystej matematyki. W
napisanym w 1936 roku eseju „Rzeczywistość niemieckiej matematyki” nazistowski
matematyk profesor Erhard Tornier napisał:
Każda teoria w czystej matematyce jest usprawiedliwiona o tyle, o ile pozwala
odpowiedzieć na konkretne pytania dotyczące realnych obiektów. [...] W przeciwnym
wypadku takie teorie są [...] dokumentem świadczącym o żydowskoliberalistycznym
zamroczeniu powstałym w umysłach pozbawionych korzeni artystów, którzy żonglują
nieuchwytnymi definicjami, udając matematyczną kreatywność obliczoną na wywołanie
podziwu bezmyślnej publiczności.4
Chociaż Bieberbach bezustannie mówił o rasistowskim wyrazie matematyki,
najwyraźniej nie potrafił dokładnie wytłumaczyć, na czym ma on polegać, nie wspominając
już o jakiejś sensownej podstawie podobnego założenia. „Matematyka - mówił Bieberbach na
zebraniu Pruskiej Akademii Nauk w 1934 roku - składa się z prawd ponadczasowych, ale
sposoby jej przedstawiania, przetwarzania i wnioskowania wywodzą się z cech człowieka”.
Podczas tego samego spotkania stwierdził: „Badania matematyczne są potężnym środkiem
wyrazu cech grupowych”.5
Wpływ nazistowskiej matematyki
Nazistowska matematyka usiłowała wywierać wpływ na edukację szkolną. W eseju
dotyczącym matematyki zatytułowanym „Człowiek nordycki” pedagog Claus Heinrich
Tietjen pisał:
Wykładana nauka pozwala uczniom na bliski kontakt z dwoma zasadniczymi realiami
życia narodu: wojną światową i pracą. Są to te realia, które zrodziły ruch
narodowosocjalistyczny i o które ten ruch musi walczyć. Tym podstawowym zagadnieniom
poświęca się niewiele miejsca w podręcznikach matematyki dla Volkschule, nie są także
dostatecznie reprezentowane w podręcznikach dla szkół średnich.6Orędownicy Deutsche
Mathematik chętnie widzieliby swoją dziedzinę razem z innymi naukami
narodowosocjalistycznymi, takimi jak Deutsche Physik i higiena rasowa: obawiali się, że
matematyka mogłaby pozostać w tyle z uwagi na to, że miała opinię dyscypliny
międzynarodowej i neutralnej światopoglądowo. Nazistowska ideologia kładła nacisk, by
prawo istnienia miały tylko te dyscypliny, które bezpośrednio służą polityce narodowej.
Philipp Lenard lekceważył matematykę, twierdząc, że jest to jedynie „nauka liczenia”.
Nazistowscy matematycy, którzy pragnęli być częścią narodowosocjalistycznej rewolucji,
pisali eseje wskazujące na związek matematyki z narodowym socjalizmem, podkreślając w
nich oddanie się sprawie, potrzebę służby, wagę antymaterializmu, porządek i wyparcie się
chaosu.
Prześladowania matematyków żydowskich i dysydentów
Los matematyków żydowskich oraz matematycznych dysydentów po 1933 roku był
podobny do losu naukowców w innych dziedzinach. Ludwiga Berwalda Gestapo deportowało
do Łodzi, gdzie zginął, podobnie jak Walter Froehlich. Otto Blumenthal został wysłany do
Terezina, „modelowego” obozu stworzonego na potrzeby nazistowskiej propagandy, gdzie
zmarł w 1944 roku. Paul Epstein z uniwersytetu we Frankfurcie popełnił samobójstwo po
zatrzymaniu przez Gestapo w sierpniu 1939 roku. Feliks HausdorfFz Bonn popełnił
samobójstwo w 1942 roku, gdy nie był już w stanie dalej unikać wysłania do obozu
koncentracyjnego. Robert Remak został aresztowany podczas Nocy Kryształowej (9-10
listopada 1938 roku) i na pewien czas osadzony w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen.
W 1942 został ponownie aresztowany w Holandii i wysłany do Oświęcimia, gdzie zginął.
Stanisław Saks i Juliusz Paweł Chauder zostali zabici przez Gestapo w 1942 i 1943 roku.
John von Neumann zdołał wyjechać do Stanów Zjednoczonych w 1930 roku i osiadł w
Princeton; również Richard Courant udał się za Atlantyk, a Max Born przeniósł się do
Edynburga. Kolejną stratą dla grupy matematyków Hilberta z Getyngi była Emmy Noether,
prawdopodobnie najwybitniejsza w Niemczech przedstawicielka czystej matematyki. Wraz z
B. L. van der Waerdenem i innymizałożyła szkołę nowoczesnej algebry. W 1933 roku
opuściła Niemcy i objęła stanowisko w Bryn Mawr w Stanach Zjednoczonych. Zmarła
tragicznie podczas operacji wiosną 1935 roku. W związku z jej śmiercią The New York
Times opublikował jedynie krótki nekrolog; poruszony tym Einstein napisał pełen emocji list
do gazety, w którym oświadczył: „Zdaniem najbardziej kompetentnych żyjących
matematyków Fräulein Noether była najbardziej znaczącym, twórczym geniuszem
matematycznym [płci żeńskiej], jaki dotychczas się pojawił”.7
W 1940 roku matematycy Max Dehn i Kurt Gödel zostali bohaterami dwóch
niezwykłych ucieczek zorganizowanych na początku wojny trasą kolei transsyberyjskiej.
Urodzony w 1878 roku w Hamburgu Dehn był uczniem Hilberta; objął on stanowisko
zajmowane wcześniej przez Ludwiga Bieberbacha we Frankfurcie. Został zwolniony w 1935
roku, dwa lata później niż wielu żydowskich naukowców, z powodu zasług z czasów wojny.
Aresztowany przez hitlerowców podczas Nocy Kryształowej został wypuszczony dzień
później z powodu przepełnienia w areszcie. Następnie uciekł do Danii, a stamtąd do
Norwegii. Kiedy naziści zajęli Norwegię w marcu 1940 roku, Dehn zorientował się, że musi
uciec na wschód, ponieważ wszystkie drogi na zachód były odcięte.
Kurt Gödel urodził się w Brunn na Morawach i kształcił się na uniwersytecie w
Wiedniu, gdzie otrzymał obywatelstwo austriackie. W 1930 roku na konferencji
matematycznej w Królewcu przedstawił pierwsze elementy pracy związanej z jego słynnym
twierdzeniem, w którym wykazał, że dowolny system formalny musi obejmować twierdzenia,
których w ramach tego systemu nie można ani udowodnić, ani obalić, w przeciwieństwie do
dawnych poglądów Hilberta. Gödel spędził jakiś czas w nowo powstałym Institute of
Advanced Study w Princeton w latach 1933-1934, ale wrócił do Austrii następnego roku i
zapadł na depresję. Ostatecznie wraz z żonąw połowie stycznia 1940 roku opuścił Austrię i
ponownie wyruszył do Ameryki przez Rosję koleją transsyberyjską. Dehn i jego żona odbyli
tę samą podróż pod koniec października poprzedniego roku. Gödel potrzebował dwóch
miesięcy, aby dotrzeć do San Francisco przez Jokohamę; rodzina Dehna przybyła do San
Francisco przez Władywostok i Japonię, zużywając tyle samo czasu.8
CZĘŚĆ CZWARTA
NAUKA CZASÓW ZNISZCZENIA I OBRONY 1933-1944
17. Mania rozszczepiania
Badania naukowe, które doprowadziły do skonstruowania pierwszej broni jądrowej,
zaczęły się od ekscytujących, pełnych rozgorączkowania badań podstawowych. Niektórzy
uczestnicy tych poszukiwań zdawali się zupełnie nieświadomi płynących z ich pracy
implikacji. Inni, w kontekście reżimu Hitlera, zdawali się od samego początku boleśnie
świadomi niebezpieczeństw.
Dzieje odkrycia rozszczepienia jądra atomowego i bezpośrednich konsekwencji tego
odkrycia obejmująnajważniejsze wydarzenie w historii udanego stworzenia pierwszego
narzędzia masowego rażenia w ramach współpracy angloamerykańskiej oraz niemieckiego
niepowodzenia na drodze do osiągnięcia tego samego celu. Główne elementy tej historii
ukazują, jak istotnym czynnikiem były naciski wywierane na naukowców „od wewnątrz”:
pycha i współzawodnictwo, dążenie do zdobycia pierwszego miejsca, niechęć do uznania
cudzych zasług, unikanie odpowiedzialności.
Wiosną 1933 roku, gdy z niemieckich uniwersytetów oraz instytutów badawczych
zwalniano setki naukowców, Otto Hahn, współpracownik Lise Meitner z Instytutu Chemii
Cesarza Wilhelma, prowadził serię wykładów w Cornell w Stanach Zjednoczonych,
spotykając się z kolegami ze swojej dyscypliny. W pierwszych miesiącach rządów Hitlera na
stanowisku kanclerza Meitner pełniła obowiązki dyrektora Instytutu, mając pod sobą ponad
dwudziestu pięciu naukowców, jednocześnie widząc coraz więcej brązowych koszul na
korytarzach. Po wyborach 5 marca pisała do Hahna: „Dzisiaj księgowość zleciła nam
oszacowanie kosztu zakupu flag narodowych, ponieważ mają być zastąpione
czarnobiałoczerwonymi, za co ma zapłacićJ
KWG”.1 Dwa tygodnie później znowu napisała: „Wszystko i wszyscy są pod
wpływem politycznego wrzenia. W zeszłym tygodniu KWG powiadomiło nas, że razem z
czarnobiałoczerwoną flagą mamy również wywiesić swastykę. [...] Wywieszanie swastyki
musi być trudne dla Habera”.2
Pomimo nieprzespanych nocy Meitner funkcjonowała dzięki kawie i papierosom.
Wśród opuszczających Niemcy był także jej kuzyn i dawny partner od fortepianu Otto Frisch,
którego usunięto z programów badawczych na uniwersytecie w Hamburgu. Udał się do pracy
w instytucie Bohra, a potem przeniósł się na uniwersytet w Birmingham w Wielkiej Brytanii.
Inny młody kolega pochodzenia żydowskowęgierskiego 35-letni Leo Szilard, sam
postanowił wyemigrować, choć nie wywierano na niego bezpośredniej presji. Odwołał
wykłady, które miał prowadzić razem z Meitner, wepchnął wszystkie oszczędności do butów
i wyjechał do Austrii, stamtąd do Anglii, a w końcu do Stanów Zjednoczonych. Pisał później:
Wyjechałem z Niemiec kilka dni po pożarze Reichstagu. [...] Wsiadłem do pociągu
BerlinWiedeń przed pierwszym kwietnia. Pociąg był pusty. Kilka dni później ten sam pociąg
był już przepełniony i zatrzymano go na granicy. Ludzie musieli wysiadać i wszyscy zostali
przesłuchani przez nazistów.3
Przypominając sobie to zdarzenie, pisał: „Oto dowód, że jeśli chcesz odnieść sukces,
to wcale nie musisz być znacznie mądrzejszy, tylko potrzebujesz zrobić coś o jeden dzień
wcześniej niż inni”.4
Szilard - prawdziwy geniusz, a przy tym człowiek o wielkiej politycznej
przenikliwości, przez kilka lat żył na walizkach. Razem z Brytyjczykiem Williamem
Beveridge’em pracowali nad stworzeniem w Londynie instytucji pomagającej żydowskim
emigrantom (Academic Assistance Council, później Society for the Protection of Science and
Learning). Jesienią 1933 roku, stojąc na skrzyżowaniu niedaleko British Museum, przeżył coś
w rodzaju objawienia, dzięki któremu zrozumiał potęgę energii uwalnianej z atomu. Była to
zapowiedź technologii, która po wojnie miała zmienić świat na zawsze i obdarzyć ludzkość
możliwością samozniszczenia.Nowozelandczyk Ernest Rutheford, który przeprowadził się do
Cambridge (mieszkając „po drodze” w Manchesterze i w Montrealu), zaproponował model
atomu, w którym wokół zwartego jądra krążą elektrony. W miarę jak jego model był
doskonalony przez naukowców z Europy i Stanów Zjednoczonych, Rutherford upierał się
przy tym, że naukowcy nie będą w stanie wykorzystać energii zawartej we wnętrzu atomu.
Jednak to on właśnie jako pierwszy zaczął przemieniać pierwiastki, bombardując azot
cząstkami alfa (promieniowaniem alfa) z radu, który „pożyczył” od austriackich przyjaciół z
Wiednia i trzymał w czasie Pierwszej Wojny Światowej. Rutherford odkrył, że atomy
bombardowanego azotu zamieniają się w cięższe atomy tlenu i lżejsze atomy wodoru.
Naładowane dodatnio cząstki alfa mogą przenikać przez materię i przekształcać lekkie atomy,
jednak w wypadku cięższych pierwiastków posiadających jądra o większym ładunku
dodatnim, jak na przykład uran, cząstki alfa są odpychane.
Na rok przed dojściem Hitlera do władzy angielski fizyk James Chadwick z
Cambridge Laboratory (laboratorium Rutherforda) wniósł istotny wkład w fizykę atomową.
W 1932 roku Chadwick odkrył neutron, cząstkę, która dzięki temu, że jest elektrycznie
obojętna, może pokonać elektryczne bariery ochronne jądra atomu. W tym samym roku Fritz
Houtermans, opierając się na odkryciu Chadwicka, w przemówieniu wygłoszonym w
Akademii Technicznej w Berlinie stwierdził, że w przyszłości neutron wyzwoli gigantyczne
siły ukryte w materii. Jednak już w następnym roku Rutherford stwierdził, że to „bezsens”.
Naukowcem, który potraktował oświadczenie Rutherforda jako wyzwanie, był Leo Szilard.
12 września 1933 roku spędzał noc w hotelu Imperial niedaleko British Museum.
Przypomniał sobie wydaną w 1914 roku książkę H. G. Wellsa pt. „The World Set Free”, w
której autor przewiduje powstanie bomby atomowej. „Kiedy szedłem ulicą Londynu,
rozmyślałem nad czymś podobnym - pisał Szilard. - Pamiętam, że stanąłem na czerwonym
świetle na skrzyżowaniu z Southampton Row [...] i zastanawiałem się, czy Lord Rutherford
nie może się mylić”. W tej właśnie chwili Szilard dostrzegł możliwość „reakcji łańcuchowej”,
w wyniku której mogłaby zostać uwolniona energia zawarta w atomach.Szilard ujął to
następująco:
Nagle zrozumiałem, że jeśli udałoby się znaleźć pierwiastek, który podczas
rozszczepienia emitowałby dwa neutrony, pochłaniając jeden neutron, to taki pierwiastek przy
odpowiednio dużej masie mógłby podtrzymać reakcję łańcuchową.5
Pod pojęciem „reakcji łańcuchowej” Szilard rozumiał sytuację, w której jeśli atom
ulegający rozszczepieniu rozpadałby się na dwie części, można było przypuszczać, że
powstałe dwa fragmenty będą trwałe, a podczas całego procesu zostaną wyemitowane dwa
neutrony wtórne lub więcej. Dwa neutrony wtórne mogą następnie rozszczepić kolejne dwa
atomy, które uwolnią cztery neutrony, a te spowodują rozszczepienie czterech dodatkowych
atomów, emitując osiem neutronów wtórnych, i tak dalej - cały ten proces rozwijałby się
wykładniczo w ciągu ułamka sekundy, obejmując miliardy atomów materiału
rozszczepialnego i prowadząc do wybuchu o niespotykanej sile.
Szilard rozmawiał o tym z brytyjskimi fizykami, ale nikt go nie słuchał. W końcu
złożył odpowiedni wniosek patentowy i 12 marca 1934 roku otrzymał brytyjski patent. Biorąc
pod uwagę możliwość wytworzenia broni masowego rażenia, Szilard przekazał patent
admiralicji pod warunkiem utrzymania go w tajemnicy.
Jednak Szilard nie był jedynym, który rozważał możliwość skonstruowania bomby
atomowej. Dwa lata później francuski fizyk Frédéric JoliotCurie w trakcie uroczystości
wręczenia Nagrody Nobla w Sztokholmie ostrzegał przed możliwościami fizyki atomowej
zdolnej do skonstruowania broni masowego rażenia: „Mamy podstawy sądzić, że naukowcy,
którzy potrafią tworzyć i niszczyć pierwiastki, są w stanie zrealizować transformacje jądrowe
o charakterze wybuchowym”.6 Jak zobaczymy, sześć lat później JoliotCurie opublikował
swoje badania, które zostały wykorzystane w hitlerowskich planach budowy broni atomowej.
Jednak gdzie indziej również trwały prace ukierunkowane na eksperymentalne
przeprowadzenie kontrolowanej reakcji łańcuchowej. W latach trzydziestych w Rzymie
włoski fizyk Enrico Fermi systematycznie badał właściwości neutronów. Kiedy Hitler doszedł
do władzy, Fermi miał zaledwie trzydzieści dwa lata i już był sławny dzięki opracowaniu
statystycznej metody analizowania cząstek subatomowych. Dzięki temu zyskał miano papieża
fizyki, a jego laboratorium znalazło się w centrum zainteresowania fizyków z całego świata.
Młody Hans Bethe powiedział swojemu mentorowi Arnoldowi Sommerfeldowi, że jeśli
chodzi o Wieczne Miasto, to laboratorium Fermiego jest ważniejsze od Koloseum.
Używając szklanej probówki ze sproszkowanym berylem i radonem emitującym
neutrony, Fermi poddawał promieniowaniu kolejne pierwiastki z tablicy Mendelejewa,
przekształcając je w radioaktywne izotopy. Fermi przeprowadzał także eksperymenty poza
laboratorium - w akwarium, dzięki czemu odkrył, że radioaktywność metalu
bombardowanego neutronami wzrasta wielokrotnie, jeśli neutrony zostaną spowolnione przez
wodę lub parafinę. Odkrył również, że bombardując uran - najcięższy z pierwiastków -
powstaje mieszanina nowych, radioaktywnych pierwiastków, które nazwał transuranowcami.
W rzeczywistości, nawet o tym nie wiedząc, dokonał rozszczepienia atomu uranu.
Lise Meitner zostaje
Meitner nie wyjechała z Niemiec tak jak Szilard. Jako obywatelka Austrii nie czuła
podobnej presji zmuszającej ją do opuszczenia Berlina. Nie czuła się także zobowiązana do
rezygnacji ze stanowiska w proteście przeciw prześladowaniom żydowskich kolegów. Po
wojnie żałowała swojej decyzji: „Wiem, że nie wyjeżdżając postąpiłam nie tylko głupio, ale i
bardzo niewłaściwie”, miała napisać w 1946 roku.7
Od wyjazdu Szilarda Meitner była bardzo zaangażowana w szereg eksperymentów.
Pochodzące od Fermiego informacje o transuranowcach podziałały na nią stymuluj ąco.
Razem z Ottonem Hahnem oraz ich asystentem Fritzem Strassmannem starali się powtórzyć
jego wyniki (Strassmann, ryzykując własnym życiem, podejmie się później ukrywania
uciekinierów). W tym samym czasie dwoje fizyków, małżeństwo Ida i Walter Noddakowie z
Fryburga, doszło do zaskakujących wniosków. W artykule napisanym dla niemieckiego pisma
naukowego „Zeitschrift fur Angewandte Chemie” Ida Noddak zasugerowała, że kiedy
bombarduje się neutronami ciężkie jądra, mogą one rozpaść się na wiele dużych fragmentów.
Innymi słowy zakładała, że neutron o energii poniżej jednego elektronowolta może
spowodować rozszczepienie jądra atomowego, które opiera się bombardowaniu cząstkami o
energii milionów elektronowoltów. Fermi uznał tę sugestię za nonsens, a Otto Hahn i Lisa
Meitner przychylali się do jego zdania. Ich sceptycyzm wynikał z powszechnie przyjętego
poglądu, mówiącego, że do rozbicia jądra atomowego potrzeba specjalnych urządzeń takich
jak cyklotron. Cyklotron był urządzeniem przyspieszającym cząstki naładowane w polu
magnetycznemu o dużym natężeniu. Generatory van de Graffa i cyklotrony przyspieszały
cząstki do energii 9 milionów elektronowoltów, ale ładunek elektryczny jądra i tak
powodował odpychanie tego zmasowanego bombardowania. Było to jak sugestia, że
strzelaniem z pestek można zniszczyć fortyfikacje zdolne oprzeć się ogniu armat. Frau
Noddack pisała kilka lat później, że próbowała przekonać Ottona Hahna, aby w swoich
wykładach i publikacjach wspomniał przynajmniej ojej krytycyzmie wobec eksperymentów
Fermiego oraz jej własnych przypuszczeniach. Hahn najwyraźniej odpowiedział, że nie
chciałby jej ośmieszyć.8
Cierpliwe i systematyczne badania „pierwiastków transuranowych”, które Hahn,
Meitner i Strassmann prowadzili w Berlinie, doprowadziły do odkrycia wielu dziwnych
produktów rozpadu uranu. Przez kolejne trzy lata pisali o efektach badań na łamach
czasopism naukowych. Na przykład wiosną 1935 roku opisywali substancje o trzech różnych
okresach połowicznego rozpadu, mając trudności z sensownym wyjaśnieniem tego zjawiska.
Błądzili w ciemnościach.
Meitner wiedziała, że przez cały czas Żydzi byli obiektem coraz większego
prześladowania. Jednak na swój oderwany sposób myślała bardziej o karierze naukowej w
Berlinie niż o wstydzie i degradacji, jakiej nauka podlegała na skutek oddziaływania reżimu.
Była przeświadczona, że dzięki protekcji Maxa Plancka nic się jej nie stanie. Najwyraźniej
była całkowicie pochłonięta swoją pracą.
W 1936 roku Planck przedstawił Hahna do Nagrody Nobla w dziedzinie chemii.
Później Planck bez powodzenia zaproponował także kandydaturę Meitner. Wydaje się, że
Heisenberg, Planck i Laue sądzili, że Nagroda Nobla wraz z jej austriacką narodowością
będzie ją dodatkowo chronić. Był to ostatni gest wsparcia ze strony Plancka.W 1937 roku w
wieku siedemdziesięciu dziewięciu lat Planck zrezygnował ze stanowiska prezesa
Towarzystwa Cesarza Wilhelma, a jego miejsce zajął Carl Bosch, dawny współpracownik
Fritza Habera.
Meitner ucieka
12 marca 1938 roku Niemcy dokonały aneksji (Anschluss) Austrii, przez co wszyscy
Austriacy stali się obywatelami Trzeciej Rzeszy i zaczęli podlegać niemieckim ustawom
rasowym. Austriacki paszport już nie gwarantował bezpieczeństwa. Historia wyjazdu z
Niemiec Lise Meitner jest ilustracją złowrogiego klimatu, jaki panował w nazistowskim
państwie policyjnym.
Meitner otrzymała propozycje pracy za granicą od wielu kolegów; jednak zwlekała z
decyzją wyjazdu i nadal była mocno skupiona na swojej pracy w instytucie pomimo
rosnącego zagrożenia. Jednak teraz jej austriacki paszport stracił ważność, ona zaś nie mogła
dostać niemieckiego, ponieważ osobom z wykształceniem technicznym nie wolno było
opuszczać Niemiec. Nawet Hahn zaczął się obawiać stawania w jej obrohie9 i poinformował
Meitner, że nie może być nadal członkiem instytutu, jednak może kontynuować pracę
„nieoficjalnie”. Meitner nigdy mu nie wybaczyła tej małoduszności.
W końcu z pomocą przyszedł Carl Bosch, występując o pozwolenie na wyjazd
zagranicę. Nadeszły zaproszenia z Holandii, z Instytutu Bohra w Kopenhadze, z Liverpoolu
oraz z Cambridge. W piśmie z 22 maja Bosch napisał: „Pani Meitner jest nieAryjką, jednakże
pozwolono jej zachować stanowisko, ponieważ bierze udział w ważnych badaniach
naukowych”.10 Wniosek o pozwolenie na wyjazd został odrzucony. Meitner skopiowała tekst
odmowy, który brzmiał jak tekst z książek Kafki. Zapisała go na papeterii hotelu Adlon, gdzie
przeprowadziła się w poszukiwaniu bezpieczniejszego miejsca.
Istnieją polityczne przeciwwskazania co do wydania paszportu profesor Meitner.
Uważa się za niepożądane, aby sławni Żydzi wyjeżdżali z Niemiec, ponieważ za granicą
mogą działać na szkodę Niemiec zgodnie z ich wewnętrznymi przekonaniami jako
przedstawiciele niemieckiej nauki lub jako osoby cieszące się reputacją i
doświadczeniem.11Nie wolno jej było pracować w Niemczech i jednocześnie nie mogła
opuścić kraju, ponieważ była naukowcem.
13 lipca, gdy nie można było zdobyć dostatecznych środków gwarantujących Meitner
długoterminowy pobyt w Holandii, holenderski fizyk Dirk Coster z uniwersytetu w
Groningen „uratował” ją obiecując roczny kontrakt na uniwersytecie. Ażeby nie wzbudzać
podejrzeń, Meitner pracowała normalnie aż do dnia wyjazdu. Spakowała dwie walizeczki z
najniezbędniejszymi rzeczami i spędziła bezsenną noc w domu Ottona Hahna.
Wyjeżdżającym za granicę Niemcom nie wolno było zabrać ze sobą więcej niż dziesięć
marek, dlatego na wszelki wypadek Hahn dał jej pierścień brylantowy odziedziczony po
matce.
Chociaż Coster czekał na stacji w Berlinie, nie mógł skontaktować się z Meitner, aby
nie wzbudzać podejrzeń czujnych agentów Gestapo. Do granicy pociąg dojechał po siedmiu
godzinach. Kilka dni wcześniej Coster na przejściu granicznym rozmawiał z oficerami
migracyjnymi, pokazując im zezwolenie na wjazd i prosząc o wywieranie przyjacielskiej
perswazji na niemieckich strażników. Dzięki temu Meitner udało się bezpiecznie przekroczyć
granicę. Kiedy pociąg dotarł do Groningen, Meitner i Coster spotkali się i wsiedli do
samochodu. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami Coster wysłał telegram do Hahna,
potwierdzając, że „dziecko” przybyło.
Jednak Coster nie potrafił znaleźć dla niej odpowiedniego stanowiska, więc Meitner
pojechała do Sztokholmu, gdzie dostała pracę w nowym laboratorium Mannę Siegbahn i
gdzie mogła pracować niedaleko Nielsa Bohra z sąsiedniej Danii. Wyjazd z Holandii
prawdopodobnie uratował jej życie, ponieważ w 1942 roku holenderscy Żydzi zostali w
większości zesłani do obozów zagłady.
Odkrycie rozszczepienia
Przed wyjazdem Meitner z Berlina ona sama, Hahn i Strassmann zastanawiali się nad
tajemniczym, nowym radioaktywnym pierwiastkiem, który powstał poprzez bombardowanie
uranu neutronami w ramach doświadczeń prowadzonych w paryskim laboratorium Irene
Curie (córki Marii) i Pavía Savitcha. Kilka tygodni później Curie i Savitch opublikowali
artykuł, w którym utrzymywali, że otrzymanypierwiastek zachowuje się, jakby był
radioaktywnym izotopem lantanu, dwukrotnie lżejszym od uranu, co sugerowało, że
napromieniowane jądra uranu uległy rozszczepieniu.
Kiedy Meitner przybyła do Szwecji, Hahn i Strassmann próbowali powtórzyć
eksperymenty Curie i Savitcha. Napromieniowali oni próbkę uranu neutronami i badali ślady
radioaktywności, które najwyraźniej pochodziły od pierwiastków chemicznie podobnych do
radu, ale ich aktywność spadła do połowy po upływie kilku godzin. Następnie rozpuścili
napromieniowany uran w kwasie, dodając sól baru, niepromieniotwórczego pierwiastka
lżejszego od radu, i zauważyli, że bar stał się radioaktywny, natomiast uran pozostał w
roztworze. Istotny był fakt, że atom uranu uległ rozszczepieniu i że jednym z produktów
rozszczepienia był radioaktywny izotop baru. Hahn i Strassmann nie mogli uwierzyć w efekt
eksperymentu, w związku z czym powtarzali go na różne sposoby.
W liście do Meitner z 19 grudnia rozpoczynającym się od słów „poniedziałek rano w
laboratorium” Hahn poinformował ją o osiągnięciu dziwnych rezultatów „Dzieje się coś tak
niezwykłego z izotopami radu, że na razie mówimy o tym tylko tobie”.12 Chciał jej
zaproponować napisanie artykułu. W ten sposób pragnął uznać jej wkład w odkrycie, które
praktycznie już się dokonało, jednocześnie wyjaśniając, że opublikowanie wspólnego
artykułu z żydowskim naukowcem nie wchodziło w grę.
Dwa dni później znowu napisał do Meitner, prosząc o wyjaśnienie, „ponieważ nie
jesteśmy w stanie zmienić rezultatów, nawet gdy wydają się fizycznie absurdalne”.13 Tego
samego dnia Meitner, nie mogąc uwierzyć w rozpad jądra uranu, napisała do Hahna: „Jednak
w fizyce jądrowej doświadczamy tak wielu niespodzianek, że nie da się bezwarunkowo
stwierdzić, że coś jest niemożliwe”.14
Hahn napisał artykuł o tych eksperymentach dla czasopisma Die Naturwissenschaft,
wyjaśniając:
Z punktu widzenia chemika opisane eksperymenty zmuszają nas do stwierdzenia, że
(ciężkie) pierwiastki znane jako rad, aktyn, tor zostały zastąpione (znacznie lżejszymi)
pierwiastkami barem, lantanem, cerem, ale jako „chemicy atomowi” bliscy fizyce nie
jesteśmy jeszcze w stanie wyjaśnić czegoś, co przeczy wszelkim doświadczeniom fizyki
jądrowej.15Po otrzymaniu listu od Hahna Meitner pojechała dołączyć do swojego kuzyna
Ottona Frischa i jego przyjaciół i spotkać się z okazji Bożego Narodzenia w Kungalv nad
brzegiem Bałtyku. Jadąc ze Sztokholmu, przez cały czas myślała tylko o tym, że teoria
transuranowców Fermiego oraz cztery lata intensywnych badań jej zespołu nie zdały się na
nic.
Frisch wspomina, że kiedy wyszedł z hotelu, zobaczył, jak ciotka czyta list od Hahna.
Frisch chciał się z nią podzielić informacjami na temat własnych badań, ale nie chciała go
słuchać. Upierała się, żeby Frisch przeczytał list. „Treść listu była tak zaskakująca, że
początkowo byłem pełen sceptycyzmu” - pisał Frisch w swoich wspomnieniach.
Wspomnienia te mówią o jednej z najbardziej doniosłych chwil w nauce dwudziestego wieku.
Czy to był błąd? Nie - odpowiedziała Lise - Hahn był na to zbyt dobrym chemikiem.
Ale w jaki sposób z uranu mógł powstać bar? Nigdy od jądra nie oderwano większej cząstki
niż proton czy jądro helu (cząstka alfa). Ażeby oderwać coś większego potrzeba było
znacznie więcej energii. Nie zdarzyło się także, żeby jądro uranu zostało rozszczepione czy
rozbite. Jądro atomu nie jest kruchym ciałem stałym, które można rozszczepić bądź rozbić;
George Gamow wysunął kiedyś sugestię popartą dobrymi argumentami przez Bohra,
mówiącą o tym, że jądra są bardziej podobne do kropli płynu. Istnieje prawdopodobieństwo,
że taka kropla może podzielić się na dwie mniejsze krople, ulegając wydłużeniu, potem
pojawia się przewężenie, a w końcu następuje rozerwanie na dwie części. Wiedzieliśmy, że
istnieją potężne siły przeciwstawiające się temu procesowi, tak jak napięcie powierzchniowe
zwykłej kropli przeciwstawia się jej podziałowi na dwie mniejsze. Jednak jądra różniły się od
zwykłych kropli w istotny sposób: posiadały ładunek elektryczny, który mógł przeciwdziałać
napięciu powierzchniowemu.16
Meitner upierała się, żeby rozmawiać o konsekwencjach wynikających z listu Hahna
podczas spaceru w ośnieżonym lesie. Frisch chciał pobiegać na nartach, więc wyruszyli
razem na przechadzkę - Frisch poruszał się na drewnianych nartach, a Meitner pospiesznie
szła obok. W pewnej chwili usiedli razem na ośnieżonej kłodzie i Meitner wyciągnęła
kawałek papieru. Zaczęła liczyć. Frisch wspominał:Stwierdziliśmy, że ładunek jądra uranu
był w istocie wystarczająco duży, aby niemal w całości pokonać efekt napięcia
powierzchniowego; zatem jądro uranu mogło rzeczywiście stanowić bardzo niestabilną kroplę
gotową do podziału przy najmniejszym impulsie - na przykład w wyniku uderzenia neutronu.
Tu jednak pojawiał się problem. Po podziale dwie krople zostałyby rozdzielone wskutek siły
wzajemnego odpychania elektrycznego, zyskując dużą prędkość, a przez to bardzo dużą
energię - w sumie około 200 milionów elektronowoltów. Skąd mogła pochodzić ta energia?17
Meitner pojęła, o co w tym chodzi. Przypomniawszy sobie wzór na obliczanie mas
jąder, doszła do wniosku, że dwa jądra powstałe w wyniku podziału jądra uranu będą lżejsze
od wyjściowego jądra uranu o jedną piątą masy protonu. Kiedy znika masa, pojawia się
energia, a jedna piąta masy protonu była dokładnie równoważna odpowiedniej ilości energii.
„A więc tutaj - pisał Frisch - znajdowało się źródło energii”. Aby obliczyć energię
równoważną utracie przez atom uranu jednej piątej masy protonu, Meitner zastosowała słynne
równanie Einsteina E=mc2 i była zdumiona otrzymanym wynikiem -200 milionów
elektronowoltów! Wynikało stąd, że rozszczepienie 1 grama uranu wyzwoliłoby energię
odpowiadającą 2,5 tony węgla. Dlaczego nie zauważono tego podczas eksperymentów
przeprowadzanych przez Fermiego, Hahna i Strassmanna oraz przez paryski zespół Curie i
Savitch? Ponieważ w ich eksperymentach rozpadowi uległa tylko niewielka liczba atomów
pochodzących z minimalnej ilości uranu, przez co uwolniona energia pozostała
niezauważona.

Po powrocie do Kopenhagi Frisch przeprowadził eksperyment pozwalający zmierzyć


energię fragmentów otrzymanych z naświetlania uranu neutronami, dzięki czemu możliwe
było wykazanie, że odpowiadało to obliczeniom Meitner. Max Perutz, komentując
eksperyment Frischa, zasugerował, że potwierdza on poglądy Karla Popppera dotyczące
metody naukowej. „Gwałtowność reakcji - pisał Perutz w eseju o rozszczepieniu jądra
atomowego - pozostała niezauważona, ponieważ nie było hipotezy, która by ją przewidywała,
a Frisch wykrył ją dzięki eksperymentowi mającemu tę hipotezę obalić”.18
Meitner i Frisch napisali dwa listy do czasopisma „Naturę”. Pierwszy z nich
podpisany nazwiskami ich obojga proponował teoretyczną interpretację wyników
eksperymentu Hahna i Strassmanna.19 Drugi list, autorstwa Frischa, opublikowany tydzień
później, opisywał jego eksperyment.20 W listach wykazali, że opisane przez Fermiego, a
potem przez Hahna, Meitner i Strassmanna „transuranowce” były produktami rozszczepienia
uranu. Nie było tam także sugestii mówiącej o tym, jak ujarzmić tę, właśnie odkrytą, ogromną
energię, nie pisali też o potencjalnym jej wykorzystaniu do produkcji broni.
Bohr udaje się do Ameryki
3 stycznia 1939 roku Otto Frisch spotkał się z Bohrem w Sztokholmie i przedstawił
mu najnowsze wiadomości dotyczące rozszczepienia uranu. Rozmowa trwała tylko pięć
minut i Bohr wyraził zdumienie, że wcześniej nie wziął tej możliwości pod uwagę. Zgodził
się z tym, że rozpad ciężkiego jądra na dwa duże fragmenty był niemal klasycznym procesem,
który w ogóle nie mógł nastąpić poniżej pewnej energii, ale z łatwością pojawiał się po jej
przekroczeniu. 7 stycznia Bohr razem z Leonem Rosenfeldem, 33-letnim profesorem fizyki z
uniwersytetu w Liege, odpłynęli do Nowego Jorku, udając się na pięciomiesięczny pobyt w
Institute for Advanced Study w Princeton. W swojej kajucie Bohr zainstalował tablicę, chcąc
spędzić podróż na badaniu konsekwencji propozycji Frischa i Meitner zawartych w liście
zamieszczonym w „Naturę”. Rosenfeld wspomina:
Przez całą drogę mieliśmy złą pogodę i Bohr czuł się niedobrze, walcząc z chorobą
morską. Pomimo tego pracowaliśmy przez dziewięć dni i zanim dotarliśmy do wybrzeży
Ameryki, Bohr już w pełni rozumiał ten nowy proces wraz z jego konsekwencjami.21
Bohr i Rosenfeld okazali się głównymi osobami niosącymi wiedzę o odkryciu
rozszczepienia. Historia ich działań oraz płynące z niej konsekwencje tworzą interesującą i
pouczającą opowieść o tym, jak zachowują się naukowcy: jak ze sobą konkurują i jakim
podlegają naciskom, które w wielu wypadkach stoją w konflikcie z wyższymi ideałami,
szczególnie w czasach międzynarodowego kryzysu.Ku niezadowoleniu Bohra Rosenfeld
zaczął dyskutować o odkryciu Hahna natychmiast po przybyciu, podczas spotkania klubu w
Princeton Physics Department. A ponieważ odkrycie zostało już omówione na publicznym
forum, 26 stycznia Bohr i Fermi (który w tym czasie pracował w Columbii w stanie Nowy
Jork) postanowili poruszyć ten temat podczas piątej waszyngtońskiej Konferencji Fizyki
Teoretycznej. Poinformowali obecnych o tym, że Hahn i Strassman uzyskali na drodze
radiochemicznej potwierdzenie, że bar był wytwarzany podczas bombardowania uranu
neutronami oraz że Frisch i Meitner stwierdzili, iż wyniki te wskazują na „rozszczepienie
jądra”, które uwalnia ogromną ilość energii. Wśród około pięćdziesięciu uczestników
spotkania byli obecni Gamow, Teller i Bethe. Zanim Rosenfeld skończył prezentację, fizycy
zaczęli wychodzić z sali: niektórzy biegli zatelefonować do swoich kolegów, inni popędzili,
aby powtórzyć eksperyment w swoich laboratoriach.
Krótko po tym wydarzeniu Fermi opowiedział o zjawisku rozszczepienia w audycji
radiowej, nie wspominając o Frischu. Bohr był wściekły. Rosenfeld pisał: „Był to jedyny raz,
kiedy zobaczyłem Bohra naprawdę zdenerwowanego, a właściwie całkowicie
rozzłoszczonego”. Bohr, w towarzystwie Rosenfelda, poszedł zobaczyć się z Fermim, aby o
tym porozmawiać. „Nie byłem świadkiem tego spotkaniawspomina Rosenfeld. - widziałem
jedynie ich twarze, kiedy wyszli z pokoju, w którym przebywali dość długo. Obaj byli bladzi i
wyczerpani”.22 Bohr, człowiek legendarnej prawości, po prostu żądał odpowiedniego
uznania zasług na gruncie etyki, co w naukowym protokole było kwestią o fundamentalnym
znaczeniu.
Co najmniej jeden z naukowców dostrzegł militarne, a przez to polityczne implikacje
odkrycia, co wstrząsnęło nim do głębi. Kilka dni później, odwiedzając w Princeton fizyka
Eugena Wignera, o eksperymencie, w którym zaobserwowano rozszczepienie, dowiedział się
Leo Szilard. To właśnie o uranie myślał, gdy zastanawiał się nad tym, co sześć lat wcześniej
w Londynie zatrzymało go na czerwonym świetle. „Kiedy o tym usłyszałem” - napisał
później - natychmiast zrozumiałem, że te fragmenty rozpadu, skoro są cięższe niż
odpowiadający im ładunek, muszą emitować neutrony, a jeśli w procesie rozszczepienia
zostanie wyemitowana wystarczająca liczba neutronów, wówczas będą one mogły
podtrzymać reakcję łańcuchową. Nagle wszystko, co przewidywał H. G. Wells, wydało mi się
całkowicie realne.23
Był przekonany, że wszystkie związane z tym wyniki badań powinny zostać utajnione,
ponieważ świat znalazł się właśnie na skraju wojny. Przed świętami Bożego Narodzenia
napisał do admiralicji, wycofu jąc swój wniosek żądający opublikowania jego patentu
dotyczącego bomby opartej na reakcji łańcuchowej. Następnie 25 stycznia napisał do Lewisa
L. Straussa, biznesmena z Wall Street, list, w którym przepowiadał, że rozszczepienie
zwiastuje energię atomową i znacznie poważniejsze „potencjalne możliwości” prowadzące do
„bomb atomowych”.
W następnym tygodniu Bohr pojechał do Princeton, gdzie zamieszkał na jakiś czas w
gabinecie Einsteina. 5 lutego, rozmawiając przy śniadaniu, Bohr zauważył, że obserwowane
rozszczepienie uranu związane jest głównie z rzadkim izotopem U-235, który znajduje się w
uranie w proporcji jednej części na 139 części U-238. Dwa dni później, 7 lutego, Bohr wysłał
list do Physical Review, wskazując na ten fakt. Zarówno w tym artykule, jak i w późniejszym,
opublikowanym w sierpniu wspólnie z Johnem Wheelerem, Bohr - sugerował, że
wykorzystanie U-238 jako źródła energii jest nierealne, jednak z U-235, który z łatwością
ulega rozszczepieniu w wyniku bombardowania neutronami powolnymi, jest zupełnie inaczej
(to spostrzeżenie skłoniło fizyków do początkowego skupienia się na neutronach powolnych,
nie zaś na szybkich, co nastąpiło później). W tym samym miesiącu Bohr wziął udział w
dyskusji w Princeton, mówiąc o trudnościach w oddzieleniu U-235 od uranu naturalnego.
„Aby wyprodukować bombę - mówił - potrzeba będzie wysiłku całego kraju”.24
Sensacyjne wiadomości o rozszczepieniu jądra atomowego wywarły wielkie wrażenie
na wielu ludziach, którzy wnieśli wkład do fizyki kwantowej oraz brali udział we wczesnych
etapach rozwoju fizyki atomowej. W tydzień po odkryciu i pojawieniu się publikacji na ten
temat J. Robert Oppenheimer, nowojorczyk i człowiek o wszechstronnych zainteresowaniach,
który studiował pod kierunkiem Maxa Borna (on i Paul Dirac dzielili wynajęty pokój w
Getyndze), na tablicy w swoim gabinecie - według relacji amerykańskiego fizyka Philipa
Morrisona - „nabazgrał bardzo niewyraźny, prowizoryczny rysunek bomby”. Tymczasem
George Uhlenbeck usłyszał, jak Enrico Fermi, patrząc na Manhattan, mówi: „Niewielka
bomba tych rozmiarów - tu złączył dłonie - i to wszystko znika”.
Tajemnica, publikacje i fundusze
Szilard rozumiał, że kolejnym krytycznym krokiem w badaniach będzie potwierdzenie
liczby neutronów emitowanych w reakcji rozszczepienia prowadzących do możliwości
wystąpienia reakcji łańcuchowej, a dalej do broni masowego rażenia. Wiedział, że nad tym
problemem pracowały dwie grupy fizyków eksperymentalnych: on z Enrico Fermim na
Columbia University oraz francuska grupa, którą kierował Frédéric JoliotCurie, w Paryżu.
Biorąc pod uwagę niespójny, często nieprzewidywalny rozwój fizyki atomowej oraz
uwzględniając fakt, że świat znajdował się na krawędzi wojny, którą miał rozpętać bezlitosny
niemiecki dyktator, Szilard był przekonany, że przy każdym nowym odkryciu w dziedzinie
fizyki atomowej powinno się też brać pod uwagę kwestie bezpieczeństwa w przyszłości. Jeśli
odkrycie związane z uwolnieniem neutronów wtórnych miało zasadnicze znaczenie dla
skonstruowania bomby atomowej, to należało bezwzględnie utrzymać to odkrycie w
tajemnicy. Niemieccy naukowcy mieli takie same możliwości czytania brytyjskich czy
amerykańskich czasopism naukowych. Nie mając możliwości sprawdzenia, czy niemieccy
naukowcy pracowali już nad neutronami wtórnymi albo nad reakcją łańcuchową, Szilard
uznał, że naukowcy z krajów demokratycznych nie powinni publikować niczego, co mogłoby
pomóc w nuklearnych próbach Hitlera.
Poniższe przypadki ilustrują konflikt pomiędzy dążeniem naukowców do
publikowania a naukowym imperatywem pozbawiającym tyrana intelektualnych środków
pozwalających szantażować nieprzyjaciół. Do jakiego stopnia naukowiec jest odpowiedzialny
za niewłaściwe wykorzystanie jego zdobyczy przez innych ludzi? Ci, którzy wątpią, czy
nauka podstawowa jest bezstronna, neutralna zarówno moralnie, jak i politycznie, mogą
osądzić, czy obawy Szilarda dotyczące publikowania wyników badań były uzasadnione i czy
uczestniczący w nich naukowcy postępowali uczciwie, czy też nie.Leo Szilard błagał
Fermiego osobiście, a JoliotCurie listownie, aby nie publikowali wyników badań, jeśli uda im
się odkryć poszukiwane neutrony wtórne. „To oczywiste, że jeśli zostanie uwolniony więcej
niż jeden neutron, to pojawi się możliwość reakcji łańcuchowej - pisał w liście do JoliotCurie.
- W pewnych okolicznościach może to prowadzić do skonstruowania bomb, które byłyby
niezwykle niebezpieczne, szczególnie w rękach niektórych rządów”. Zakończył swój list
następująco: „Mam nadzieję, że uran nie wyemituje wystarczającej liczby neutronów”.
Jednak to zdanie usunął.25 Fermi, który pracował z Szilardem, zgodził się nie publikować
wyników badań. Ale JoliotCurie i członkowie jego zespołu unikali jednoznacznej
odpowiedzi.
W połowie marca 1939 roku Fermi, Szilard i Walter Zinn oraz w tym samym czasie
JoliotCurie z zespołem zaobserwowali dodatkowe neutrony, które potwierdzały teorię reakcji
łańcuchowej Szilarda. Ich wyniki wykazały, że oprócz wyprodukowania ciężkich izotopów w
reakcji rozczepienia emitowane są średnio ponad dwa neutrony (2,42 dla U-235) na każdy
pochłonięty neutron. Zatem reakcja łańcuchowa okazała się możliwa i chociaż pozostawało
do rozwiązania wiele problemów, bomba atomowa nie była już wyłącznie kwestią
wyobrażeń. Jednak pomimo próśb Szilarda JoliotCurie opublikował wyniki swoich badań 18
marca w czasopiśmie Naturę (po latach JoliotCurie tłumaczył, że czekał na dalsze
wiadomości od Szilarda, jednak cytowany powyżej pierwszy list wydaje się wystarczająco
jednoznaczny).
W Niemczech przez cały okres wojny nie odkryto konsekwencji, jakie wynikały z
artykułu JoliotaCurie, tym niemniej przebieg wydarzeń usprawiedliwiał zasadę, do której
odwoływał się Szilard: są takie okresy czasu, w których rywalizację naukową należy
powściągnąć z uwagi na ważniejsze od nauki względy polityczne.26
Na uniwersytecie w Hamburgu, w Niemczech pracował 37-letni chemik fizyczny Paul
Harteck. Harteck zajmował się badaniem neutronów, jednak dla realizacji jego programu
zaczynało brakować funduszy. W 1932 roku spędził rok w Cambridge, pracując z Ernestem
Rutherfordem i Marcusem Oliphantem, którzy zajmowali się fuzją jądrową (łączeniem
lekkich jąder). Po opublikowaniu artykułu JoliotCurie 18 marca w Naturę Harteck
natychmiast dostrzegł niezwykłą szansę dla siebie oraz dla swoich badań. Postanowił
poinformować niemiecką armię o możliwości stworzenia broni masowego
rażeniawykorzystującej rozszczepienie uranu i dzięki temu zgromadzić fundusze na swoje
badania.
24 kwietnia Harteck razem ze swoim asystentem Wilhelmem Grothem napisali do
Ericha Schumanna, szefa działu badawczego departamentu uzbrojenia:
Chcielibyśmy zwrócić pańską uwagę na najnowsze odkrycia w dziedzinie fizyki
atomowej, które naszym zdaniem mogą prawdopodobnie stworzyć możliwość
wyprodukowania materiału wybuchowego o mocy znacznie większej od środków
konwencjonalnych. [...] Kraj, który jako pierwszy je wykorzysta, uzyska niezrównaną
przewagę nad innymi.27
Co takiego skłoniło naukowca austriackiego pochodzenia, który nie był członkiem
partii nazistowskiej i uważał się za człowieka apolitycznego, niezbyt zainteresowanego bronią
do zarażenia hitlerowskich twórców broni ideą wyprodukowania bomby atomowej? Hartek
tłumaczył po wojnie, że jedynym motywem było czysto oportunistyczne poszukiwanie
środków finansowych. Zwrócił się do armii bynajmniej nie z patriotyzmu czy chęci
wspierania nazizmu, ale dlatego, że armia dysponowała ogromnymi środkami finansowymi.
„W tamtych czasach w Niemczech czysta nauka nie miała żadnego wsparcia. [...] Dlatego
musieliśmy się zwrócić tam, gdzie można było otrzymać pieniądze. W takich sprawach
zawsze byłem realistą. Wojsko miało środki, więc tam się udaliśmy”.28
Departament uzbrojenia nie spieszył się z odpowiedzią co jednak nie zmienia faktu, że
czasami kwestie związane z losem całych narodów zależą od postępowania naukowców.
Pomiędzy opublikowanym w Nature artykułem JoliotaCurie a determinacją Hartecka do
pozyskania pieniędzy z każdego możliwego źródła, i to za wszelką cenę, istniał bezpośredni
związek. To, że ten związek nie zaowocował skonstruowaniem bomby przez Hitlera
wcześniej od Amerykanów, nie pomniejszało wagi argumentów Szilarda.
Szilard, Einstein i Roosevelt
Chociaż amerykańskie badania nad sposobem uzyskania reakcji łańcuchowej z
wykorzystaniem uranu posuwały się do przodu, Leo*
Szilard nie mógł się uspokoić. W utworzonym po ataku na Pearl Harbor obozie
aliantów jako jedyny naukowiec dostrzegał, jak wielkim niebezpieczeństwem byłoby
zdobycie broni atomowej przez Hitlera. Ponieważ nie był w stanie kontrolować ani języków,
ani piór naukowców, wcale nie był zdziwiony, gdy amerykańskie media zaczęły rozgłaszać
najnowsze informacje o rozszczepieniu, neutronach i reakcji łańcuchowej. 30 kwietnia 1939
roku New York Times opisał bez żadnych skrupułów, jak ważny jest rozwój badań
atomowych, informując jednocześnie o rozbieżnościach istniejących między naukowcami:
Atmosfera wśród członków American Physical Society zrobiła się gorąca, kiedy
zamykano wiosenne spotkanie informacjami na temat prawdopodobieństwa, że niektórzy
naukowcy są w stanie wysadzić w powietrze sporą część ziemi, korzystając z maleńkiego
kawałka uranu, pierwiastka, który wytwarza rad.
Dr Niels Bohr z Kopenhagi, kolega dra Alberta Einsteina z Institute for Advanced
Study w Princeton, stwierdził, że bombardowanie niewielkiej ilości czystego izotopu U-235
powolnymi neutronami może zapoczątkować „reakcję łańcuchową” lub inaczej mówiąc,
eksplozję atomową o sile wystarczającej do wysadzenia laboratorium wraz z otoczeniem w
promieniu wielu mil.
Wielu fizyków uważa jednak, że odseparowanie izotopu U-235 z występującego
powszechnie izotopu U-238 będzie trudne, o ile nie niemożliwe. Izotop U-235 stanowi
zaledwie 1% pierwiastka uranu. Jednak dr L. Onsager z uniwersytetu w Yale opisał nową
aparaturę, która zgodnie z jego obliczeniami będzie mogła rozdzielać izotopy pierwiastków w
formie gazowej w rurach, które z jednej strony będą chłodzone, a z drugiej ogrzewane.
Inni naukowcy twierdzą, że taki proces będzie wyjątkowo kosztowny, a ilość
otrzymanego izotopu U-235 niezwykle mała. Przyznają jednak, że jeśli proces Onsagera
spełni zadanie, to wywołanie eksplozji jądrowej, która mogłaby zniszczyć cały Nowy Jork,
będzie stosunkowo łatwe. Pojedynczy neutron uderzający w jądro atomu uranu może ich
zdaniem wystarczyć, aby spowodować reakcję łańcuchową obejmującą miliony innych
atomów.
Ponieważ niektórzy czołowi fizycy włącznie z Heisenbergiem, Weizsackerem i
Ottonem Hahnem przebywali w Niemczech, a informacje o ostatnich odkryciach przeciekały
do publicznej wiadomości, co można było uczynić, aby zabezpieczyć demokratyczny świat
przed przyszłą katastrofą?
Podczas gdy Szilard zaczął intensywnie zbierać fundusze potrzebne do
przeprowadzenia eksperymentów prowadzących do reakcji łańcuchowej, jednocześnie był
zdecydowany podjąć konkretne działania w sferze politycznej oraz na arenie
międzynarodowej. Obawiając się, że Hitler może skonfiskować belgijskie rezerwy uranu
(wydobywanego w Kongo Belgijskim), wymyślił, że Einstein może ostrzec przed tym
belgijską królową Elżbietę. Ale zdarzenia biegły niezwykle wolno. Szilard opisał Einsteinowi
swoje ostatnie eksperymenty na Columbii oraz przedstawił obliczania związane z uranem i
grafitem. Według Szilarda Einstein wyraził zaskoczenie tym, że wcześniej ani nie usłyszał,
ani nie pomyślał o możliwości reakcji łańcuchowej. Powiedział: „Daran habe ich gar nicht
gedacht!” (Nigdy o tym nie pomyślałem!).29 Jednak szybko zrozumiał implikacje i był gotów
uczestniczyć w upowszechnianiu ostrzeżeń, nawet gdyby możliwości broni masowego
rażenia okazały się fałszywym alarmem. Trzej naukowcy napisali list, który postanowili
skierować do belgijskiego ambasadora w Waszyngtonie, a kopię wysłać do Departamentu
Stanu.
Po trzech dniach, jeszcze przed wysłaniem listu, Szilard poprosił o radę Alexandra
Sachsa, biologa, ekonomistę i biznesmena. Sachs uważał, że były to „sprawy, które przede
wszystkim dotyczą Białego Domu, i że najlepiej, także z praktycznego punktu widzenia,
byłoby poinformować Roosevelta”. Słynny list Einsteina do Roosevelta na temat bomby
atomowej jest datowany 2 sierpnia 1939 roku, a jego początek brzmi następująco: Szanowny
Panie, niektóre z ostatnich prac E. Fermiego i L. Szilarda, o których dowiedziałem się z
korespondencji, pozwalają przypuszczać, że pierwiastek uran może w najbliższej przyszłości
zostać wykorzystany jako nowe i ważne źródło energii. Niektóre aspekty tej sytuacji
wymagają czujności i - w razie konieczności - szybkiego działania ze strony administracji.
Dlatego uważam, że jest moim obowiązkiem zwrócić pańską uwagę na poniższe fakty i
zalecenia.■’m
Usilna prośba Einsteina została przedstawiona Rooseveltowi dopiero 11 października
1939 roku, prawie sześć tygodni po inwazji Hitlera na Polskę i po tym, jak Anglia i Francja
wypowiedziały wojnę Niemcom, co miało miejsce 3 września. Na spotkaniu był obecny
generał Edwin M. Watson noszący pseudonim Pa, doradca Roosevelta, jego sekretarz oraz
doradca wojskowy. Roosevelt powitał Sachsa słowami: „Alex, co cię sprowadza?”.
Sachs zaczął od historii pewnego młodego amerykańskiego wynalazcy Roberta
Fultona, który napisał list do Napoleona, proponując stworzenie floty bez żagli, która byłaby
w stanie zaatakować Anglię bez względu na pogodę. Napoleon żachnął się na tę propozycję,
mówiąc: „Zabierzcie tego wizjonera!”. Lord Acton, dziewiętnastowieczny historyk angielski,
cytował ten epizod, aby zilustrować francuską krótkowzroczność, która obróciła się na
korzyść Wielkiej Brytanii. Gdyby Napoleon okazał więcej zrozumienia dla tej wizji, losy
Europy mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej.
Słysząc to, Roosevelt kazał przynieść butelkę napoleona, po czym nalał szklaneczkę
sobie i swojemu gościowi. Sachs przedstawił list Einsteina oraz memorandum Szilarda.
Następnie sam wygłosił prezentację, podkreślając przyszłość energii jądrowej, wykorzystania
materiałów radioaktywnych w medycynie i na koniec „bomb o dotychczas niespotykanej
mocy i możliwościach”. Zakończył wystąpienie, mówiąc, że prezydent powinien podjąć kroki
zabezpieczające belgijskie rezerwy uranu i wspierające badania finansowane przez przemysł
oraz prywatne fundacje. Powinno się stworzyć zespół składający się z naukowców i
przedstawicieli administracji. Zakończył cytatem z wykładu „Czterdzieści lat teorii
atomowej” Francisa Astona wygłoszonego w 1936 roku:
Osobiście uważam, że nie ma wątpliwości co do tego, że energia subatomowa jest
powszechnie dostępna i że pewnego dnia człowiek ją uwolni i będzie kontrolować jej niemal
nieskończoną moc. Nie możemy go przed tym powstrzymać i jedyna nadzieja w tym, że nie
użyje jej wyłącznie po to, by wysadzić w powietrze swojego sąsiada.30
- Alex - odezwał się Roosevelt - chodzi ci o to, żeby nas nie wysadzili naziści.-
Właśnie - przyznał Sachs.
Wówczas prezydent zwrócił się do Watsona.
- To wymaga działania - stwierdził lakonicznie.31
Potrzeba było jeszcze trzech lat, aby słowa te wprowadzić czyn.
18. Druga Wojna Światowa
Początek drogi, która doprowadziła do wybuchu Drugiej Wojny Światowej, przypada
na 1935 rok, kiedy Hitler rozpoczął zbrojenia wbrew postanowieniom Traktatu Wersalskiego,
a następnie niepowstrzymywany przez nikogo wkroczył do „zdemilitaryzowanej Nedrenii”.
W 1938 roku wymusił połączenie Niemiec z Austrią, co również było zakazane na mocy
Traktatu Wersalskiego, a jesienią zajął część Czechosłowacji pod pretekstem przyłączenia
utraconego terytorium oraz powrotu Niemców do ojczyzny. Wielka Brytania zgodziła się na
podział Czechosłowacji w nadziei, że to udobrucha Hitlera. Ale jego żądania jedynie
wzrastały. W marcu 1939 zajął pozostałą część Czechosłowacji, a w lecie podpisał pakt z
Sowietami o podziale Polski. Hitler zaatakował Polskę 1 września 1939 roku w brutalny
sposób, powodując wielkie straty wśród ludności cywilnej. Francja i Wielka Brytania
wypowiedziały wojnę Niemcom, ale nie podjęły działań aż do wiosny następnego roku, kiedy
Niemcy zaatakowały Norwegię i Danię w odpowiedzi na morską blokadę Skandynawii
przeprowadzoną przez Royal Navy. Brytyjskim wojskom nie udało się odeprzeć niemieckiej
inwazji. Miesiąc później niemieckie oddziały zmechanizowane okrążyły francuskie linie
obronne i przeprowadziły potężny, dobrze skoordynowany atak przez terytorium Belgii,
Holandii i Luksemburga. Uciekający Brytyjczycy ledwo uniknęli całkowitego rozbicia,
ewakuując się w ostatniej chwili z Dunkierki. 22 czerwca 1940 roku podpisano rozejm
pomiędzy Francją a Niemcami. Od tego momentu Hitler stał się panem Europy, od Pirenejów
do Przylądka Północnego. Wielka Brytania znalazła się w niebezpieczeństwie, a wkrótce
miało się okazać, że jej los zależeć będzie w większym stopniu od technologii niż od siły
uzbrojenia i liczby żołnierzy.Jednak w Niemczech początek wojny wcale nie wiązał się z
zatrudnieniem naukowców do celów stricte wojennych. Studenci, absolwenci i eksperci
techniczni otrzymywali powołania do niemieckiej armii i musieli stawić się na linii frontu, nie
dbając o możliwe skutki dla wojny, która stawała się coraz bardziej wymagająca pod
względem technologicznym. Istniały jednak pewne wyjątki, jak na przykład przypadek
Heisenberga, który spędził lato w Stanach Zjednoczonych. Heisenberg był potrzebny jako
członek kompletowanego wiosną 1939 roku zespołu zajmującego się badaniami nad uranem.
Mobilizacja Heisenberga
W tygodniach poprzedzających wybuch wojny Heisenberg podróżował po Ameryce z
serią odczytów i było wyraźnie widać, że pomimo hitlerowskiego reżimu zamierza pozostać
w Niemczech. Tego roku brał udział w licznych spotkaniach i debatach naukowych z grupami
kolegów fizyków w Nowym Jorku, Chicago, Ann Arbor oraz Indianapolis. Jak na ironię
dwóch przyszłych kierowników pierwszych programów budowy bomby atomowej
Heisenberg i J. Robert Oppenheimer starło się w debacie na uniwersytecie w Chicago,
spierając się o jakiś techniczny szczegół dotyczący elektronów.
Heisenberg różnie tłumaczył odmowę przyjmowania zaproszeń do pozostania na
emigracji. Zdaniem fizyka 1.1. Rabiego Heisenberg nie przedstawiał powodów zbyt
szlachetnych. Mówił, że w wypadku wyemigrowania do Stanów Zjednoczonych utraci
swojąpozycję wśród niemieckich naukowców.1 Przy innych okazjach tłumaczył, że Niemcy
będą go potrzebować, kiedy skończą się rządy Hitlera. W Ann Arbor powiedział Enricowi
Fermiemu, że zgromadził w Niemczech grupę młodych fizyków.
Jeśli ich teraz opuszczę, będę się czuł jak zdrajca. [...] Myślę, że nie mam za bardzo
wyboru. Szczerze wierzę w to, że człowiek powinien być konsekwentny [...]. Ludzie muszą
się uczyć zapobiegać katastrofom, a nie uciekać przed nimi. Może powinniśmy nawet nalegać
na to, aby każdy stawiał czoło burzom we własnym kraju.2Wygląda na to, że latem 1939 roku
Heisenberg rozmawiał także
0możliwości wyprodukowania bomby atomowej oraz o roli, jaką odgrywają
naukowcy podczas wojny. W swoich powojennych wspomnieniach Heisenberg pisze, że
podczas wojny rządy oczekują od naukowców poświęcenia całej energii tworzeniu nowych
broni. Jednak w 1939 roku był przekonany, że wojna skończy się na długo przed
skonstruowaniem pierwszej bomby atomowej. To w pełni odzwierciedlało jego wiedzę na
temat technicznych trudności w tamtym czasie. Niektórzy ze starych przyjaciół zauważyli, że
w wypadku wybuchu wojny zwycięstwo Niemiec było przesądzone.3 W ostatnim tygodniu
lipca Heisenberg opuścił gorący i wilgotny Nowy Jork i odpłynął statkiem do Niemiec.
Miesiąc później Rzesza Niemiecka znajdowała się już w stanie wojny.
Latem 1939 roku, kiedy gromadziły się chmury nadciągającej wojny, niemieccy
naukowcy związani ze zbrojeniami śledzili odkrycia związane z rozszczepieniem jądra
atomowego, a także związane z tym podniecenie obecne w amerykańskich mediach. 30
kwietnia 1939 roku New York Times donosił, że bombardowanie „niewielkiej ilości izotopu
U-235 neutronami powolnymi spowoduje eksplozję wystarczającą do całkowitego
zniszczenia obszaru o powierzchni wielu mil kwadratowych”.
Dzień wcześniej w Berlinie urzędnik oraz fizyk Abraham Esau z Ministerstwa
Edukacji Bernhardta Rusta zwołał spotkanie w celu stworzenia „klubu uranowego”
(Uranverein). Esau został zmuszony do działania przez fizyków z uniwersytetu w Getyndze,
którzy dostrzegali możliwości energii jądrowej drzemiącej w uranie. Jednak ministerstwo nie
było jedynym organem zainteresowanym możliwościami wynikającymi z rozszczepienia
uranu.4 Jak już zauważyliśmy, 24 kwietnia Paul Harteck napisał list adresowany do
departamentu uzbrojenia, związany z poszukiwaniem funduszy potrzebnych do prowadzenia
swoich badań. Armia również wykazała aktywność, zwłaszcza że Nikolaus Riehl, szef działu
badań w firmie Auer, był kolejną osobą informującą o możliwości wykorzystania uranu w
charakterze materiału wybuchowego.5 (Firma Auer współpracowała z firmą Degussa z
Frankfurtu przy dostawach uranu; ta ostatnia istnieje do dziś
1do niedawna wykonywała identyczne usługi dla Iraku).6 W rezultacie to armia zajęła
się rozszczepieniem w pierwszej fazie pracy nad tymzagadnieniem, pomijając klub uranowy
zaproponowany przez Esaua. Wskazywało to - jak ujął to Mark Walker - na „hierarchię
polityki naukowej w narodowosocjalistycznych Niemczech”.7
Dla armii pracowało w charakterze ekspertów dwóch fizyków atomowych: Kurt
Diebner oraz Erich Bagge, którzy zwołali pierwsze zebranie klubu uranowego 16 września
1939 roku. Dziesięć dni później miało miejsce drugie, znacznie ważniejsze zebranie w biurze
Departamentu Uzbrojenia przy Hardenberg Strasse w Berlinie, na które przybyli Heisenberg,
Otto Hahn, Hans Geiger, Carl Friedrich von Weizsäcker (protegowany Heisenberga), Paul
Harteck oraz grupa fizyków jądrowych, wojskowych i urzędników. Heisenberg był w wieku,
w którym można go było powołać do wojska, został więc wezwany do Berlina na mocy
dekretu o mobilizacji.
Naukowcy omawiali wykorzystanie uranu zarówno jako źródła energii, jak i
potencjalnej broni i doszli do wniosku, że potrzebne są dalsze badania teoretyczne i
eksperymentalne, zanim będzie można określić cele oraz niezbędne środki. W międzyczasie
Departament Uzbrojenia poinformował generalnego sekretarza Towarzystwa Cesarza
Wilhelma, że Instytut Fizyki w Berlinie będzie zajmował się badaniami związanymi z wojną
(dotychczasowy dyrektor Instytutu, Holender z pochodzenia, został zmuszony do rezygnacji
ze stanowiska). Personel Instytutu miał się skupić na badaniach jądrowych w ramach Grupy
Badawczej Fizyki Jądrowej. Jak widać, niezależność Instytutu od samego początku wojny
została poświęcona wojennym celom państwa nazistowskiego (proces, który mogliśmy
obserwować w czasie Pierwszej Wojny Światowej w wypadku Instytutu Chemii Fizycznej
Fritza Habera). Mark Walker zauważa, że nowy duch czasów i nowe wymagania sprawiły, że
Towarzystwo Cesarza Wilhelma nawiązało także kontakty z przemysłem, tworząc w
mikroskali klasyczny przykład kompleksu przemysłowomilitarnego. Carl Bosch (ze słynnej
pary HaberBosch) z zarządu IG Farben zajął miejsce Plancka na stanowisku prezesa
Towarzystwa Cesarza Wilhelma, a wkrótce potem został zastąpiony przez Alberta Vöglera,
szefa największej firmy stalowniczej w Niemczech.8 Jednak klub uranowy był podzielony,
nie miał wyraźnego przywódcy, a jego cele nie zostały wyraźnie zdefiniowane. Diebner nie
miał dobrej opinii wśród cywilnych naukowców i podczas całej wojny liczebność klubu
uranowego nie przekroczyła stu osób. Wydaje się, że tylko Paul Harteck jako jedyny wśród
naukowców dostrzegał, jak wielkie są wymagania przemysłowe konieczne do pomyślnej
realizacji projektu.9
Diebner został administracyjnym szefem Instytutu Fizyki odpowiedzialnym za cały
projekt. Niektórzy z naukowców włącznie z Weizsackerem pracowali w instytucie w Berlinie
oraz w wojskowym laboratorium w Gottow. Inni pracowali nad projektem w swoich
siedzibach położonych w ośmiu miejscach na terenie Niemiec: Paul Harteck w Hamburgu,
Walther Bothe w Heidelbergu, a Heisenberg w Lipsku, gdzie nadal był zatrudniony na
uniwersytecie. Podróże Heisenberga do Berlina zajmowały mu dwie godziny w jedną stronę.
Oprócz rozproszenia personelu i wielu godzin spędzonych w podróżach istnieją dowody
wskazujące na to, że członkowie różnych grup nie żywili dla siebie zbyt wielkiego uznania.10
Na terenie Instytutu Biologii (również imienia Cesarza Wilhelma) niedaleko Instytutu
Fizyki zbudowano osobny budynek, aby pomieścić w nim cylindryczny model reaktora:
budowlę nazwano „Dom wirusów” w nadziei, że zagrożenie zdrowia, jakie niesie ten
niewielki napis, skutecznie zniechęci ciekawskich. Jednocześnie przygotowywano drugi
model reaktora w lipskim instytucie Heisenberga.
Niewątpliwie od czasów odkrycia rozszczepienia przez Hahna i Strassmanna
niemieccy naukowcy posiadali wszystkie potrzebne dane oraz teorię, która pojawiła się po
obu stronach Atlantyku. Co więcej, Trzecia Rzesza cieszyła się także posiadaniem
największych rezerw uranu zlokalizowanych w zasobach kopalni Joahimsthal w okupowanej
Czechosłowacji. Państwo nazistowskie jako pierwsze na świecie stworzyło program badań
jądrowych bezpośrednio pod nadzorem wojskowym, z Heisenbergiem jako czołową postacią
projektu. Ich podstawowe cele miały jednak poważny brak. Program badawczy koncentrował
się na dwóch obszarach: rozdzielania izotopów oraz budowie reaktora. Jednocześnie Walther
Bothe, czołowy fizyk eksperymentalny w Niemczech, nalegał, aby badać właściwości reakcji
jądrowych, co wymagało zastosowania cyklotronu. Kiedy zainteresował się cyklotronami,
stwierdził, że było ich dziewięć w Stanach Zjednoczonych i budowano kolejnych dwadzieścia
siedem, natomiast w Niemczech nie było żadnego. Bothe nie miał do swojej dyspozycji
cyklotronu aż od 1944 roku.Opinia
Heisenberg z entuzjazmem przystąpił do pisania opinii na temat stanu teorii i
zastosowania zjawiska rozszczepienia jądra atomowego. Trzy miesiące po berlińskim
spotkaniu napisał pierwszy z dwóch ściśle tajnych raportów. Tytuł raportu brzmiał:
„Możliwości technicznego pozyskania energii z rozszczepienia uranu” i nosił datę 6 grudnia
1939 roku. Potwierdzał w nim wykonalność reaktora, w którym zachodziłaby kontrolowana
reakcja rozszczepienia uranu. W dalszej części raportu pisał, że jeśli uda się uzyskać jeden z
izotopów uranu w formie dostatecznie wzbogaconej, to możliwe będzie skonstruowanie
bomby o dotychczas niespotykanej sile wybuchu.11 Podsumował aktualny stan wiedzy.
Wskazywał na fakt, że uran w stanie naturalnym składa się z dwóch izotopów o różnej masie
atomowej: uranu 238 (U-238), który przeważa w przyrodzie, oraz ze znacznie rzadszego U-
235 (którego jest mniej niż 1% w uranie naturalnym). Jednak to U-235 jest bardziej podatny
na rozszczepienie, co oznacza, że jego jądra łatwiej ulegają rozbiciu pod wpływem
bombardowania neutronami niż jądra U-238. Zatem wstępem do rozszczepienia jądrowego
oraz do udanej reakcji łańcuchowej prowadzącej do spektakularnego uwolnienia energii
byłoby „wzbogacenie” uranu poprzez oddzielenie U-235 od powszechnie występującego U-
238.
Zasadniczym aspektem tego procesu byłoby zastosowanie „moderatora”, który
powodowałby zmniejszenie szybkości neutronów, obniżając tym samym szansę ich
zaabsorbowania przez U-238, dzięki czemu wzrosłaby możliwość rozszczepienia jąder U-
235. Heisenberg proponował na podstawie teorii dwa rodzaje moderatorów: węgiel i ciężką
wodę. W pierwszym projekcie widział zastosowanie dla obu moderatorów w cylindrycznym
stosie. Jednocześnie spekulował na temat możliwości zastosowania wzbogaconego U-235 w
niewielkich reaktorach polowych zamontowanych w czołgach i łodziach podwodnych, a także
w bombach „o sile wybuchu przekraczającej dziesiątki razy najpotężniejsze z dostępnych
materiałów wybuchowych”.12
Drugi raport Heisenberga dostarczony do Departamentu Uzbrojenia w lutym 1940
roku był ostrożniej szy. Nie wspominał w nim o bombie i kładł nacisk na trudności
techniczne, z jakimi trzeba się zmierzyć przy budowie reaktora dla celów energetycznych.Na
początku 1940 roku rozdzielenie izotopów uranu w ilościach wystarczających dla
zgłaszanych potrzeb wydawało się zbyt trudne nie tylko dla Niemców. Najlepszą drogą
rozdzielania wydawała się metoda dyfuzji gazów, opracowana przez Gustawa Hertza, który
miał żydowskie pochodzenie, wskutek czego został zwolniony z kierowniczego stanowiska w
berlińskiej Szkole Technicznej znajdującej się naprzeciwko siedziby Departamentu
Uzbrojenia. Wraz z jego dymisją zaprzestano prac nad rozdzielaniem izotopów. Ale właśnie
ta metoda zostanie zastosowana w „Projekcie Manhattan”.
W pierwszej fazie niemieckich badań Heisenberg domagał się od Diebnera
odpowiedniej ilości tlenku uranu, mówiąc, że pilnie potrzebuje tony tego pierwiastka w celu
przeprowadzenia badań. Proponował również zbudowanie zakładu produkującego ciężką
wodę, a także podkreślał potrzebę posiadania cyklotronu. W międzyczasie grupa badawcza
Heisenberga eksperymentowała ze zwykłą wodą oraz z parafiną w charakterze potencjalnych
moderatorów.
Pluton
Błyskawiczna wojna Hitlera sprawiła, że dzięki niemieckim podbojom udało się
zaspokoić niektóre z pilnych potrzeb Heisenberga. Podczas inwazji na Norwegię Niemcy
zdobyli Vermork. Była to siedziba jedynego na świecie zakładu produkującego ciężką wodę.
W lipcu, po upadku Paryża, Bothe i Diebner wyruszyli w drogę do College de France, gdzie
JoliotCurie właśnie kończył budowę cyklotronu.
Kolejny rok Heisenberg spędził na nieudanych eksperymentach z reaktorami w Lipsku
i w Berlinie, a równoczesne próby wyprodukowania znaczącej ilości U-235 okazały się
nieudane. Jednakże w lipcu 1940 roku von Weizsäcker, wraz z kolegami pracując nad teorią
„maszyny uranowej” (czyli reaktora), opublikował raport dla Departamentu Uzbrojenia pod
tytułem „Możliwości wyprodukowania energii z U-238”. Przypuszczano, że następny za
uranem pierwiastek, będący produktem rozpadu promieniotwórczego w reaktorze
wykorzystującym U-238, może posiadać cechy pozwalające na uzyskanie wybuchu
atomowego (nazwali ten prawdopodobny pierwiastek ekarenem lub neptunem). Otwierało to
możliwość wyprodukowania bomby atomowej bez konieczności oddzielenia U-235. Jednakże
na drodze do sukcesu nadal stały problemy techniczne (nie rozumiano, jak ważne jest
wykorzystanie szybkich neutronów).13 Heisenberg otrzymał kopię sporządzonego przez nich
dokumentu.
Następnego lata, w sierpniu 1941 roku, Fritz Houtermans, błyskotliwy fizyk z Berlina,
potwierdził teoretyczną możliwość wywołania reakcji łańcuchowej w przypadku plutonu -
produktu ubocznego powstającego w reaktorze pracującym na naturalnym uranie. Pojawienie
się Fritza Houtermansa na niemieckiej scenie atomowej wymaga kilku słów wyjaśnienia. Był
to wykształcony w Getyndze fizyk o poglądach lewicowych, który w 1940 roku przybył do
Berlina ze Związku Sowieckiego. Wbrew licznym ostrzeżeniom w roku 1935 przyjął posadę
w ukraińskim instytucie fizyki w Charkowie w czasach stalinowskich czystek. W grudniu
1937 roku został aresztowany w Moskwie, ponieważ w trakcie przyjęcia pozwolił sobie na
krytyczną uwagę pod adresem Stalina. Torturami wymuszono na nim przyznanie się do
szpiegostwa na rzecz Niemiec. Po dwóch i pół roku spędzonych w sowieckich więzieniach
powrócił do Niemiec latem 1940 roku w chwili krótkiego zbliżenia między Niemcami i
Rosją. Naziści uwięzili go, ponieważ był podejrzewany o prosowieckie sympatie, jednak
dzięki interwencji Lauego został zwolniony i podjął pracę badawczą w laboratorium innej
niezwykłej postaci, Manfreda von Ardennego.
Von Ardenne zajmował się najbardziej niezwykłym z tajnych projektów, które z
pozycji monopolisty finansowała armia. Von Ardenne był naukowcem i wynalazcą
zainteresowanym zastosowaniem najnowocześniejszych technologii. Po tym, kiedy
wynaleziono mikroskop elektronowy, sam zbudował dla siebie podobny instrument w 1938
roku. Wcześniej eksperymentował z telewizją, czym zwrócił uwagę Führera oraz poczty,
zajmującej się w tamtych czasach komunikacją i przesyłaniem informacji. Kiedy von
Ardenne wyraził zainteresowanie energią atomową poczta dała mu środki na badania nad
reakcją rozszczepienia oraz na prace mające rozwiązać problem oddzielenia izotopu U-235.
Von Ardenne skierował Houtermansa do pracy nad badaniem reakcji łańcuchowej. W
sierpniu, opierając się na artykule BohraWheelera z września 1939 roku oraz raporcie
JoliotaCurie z kwietnia 1939 roku ogłoszonego w Naturę, doszedł do wniosku, na razie czysto
teoretycznego, że dziewięćdziesiąty czwarty pierwiastek - pluton może zostać wytworzony w
reaktorze. Czy Houtermans wiedział o możliwości zastosowania plutonu do budowy bomby
atomowej? Wydaje się, że tak. Jednak wydaje się mało prawdopodobne, aby wiedział coś
więcej niż Amerykanie w początkowym etapie prac, gdy mnożyły się technologiczne
trudności związane z produkcją bomby plutonowej.
Odkrycie problemów związanych z zastosowaniem plutonu w bombie nigdy nie stało
się udziałem Niemców, ponieważ nie udało im się skonstruować działającego reaktora. Tym
niemniej Houtermans dostrzegał możliwości zastosowania plutonu. Jako osoba
prześladowana zarówno przez nazistów, jak i przez Sowietów Houtermans rozumiał naturę
totalitaryzmu i postępował odpowiednio. Nie znając zaawansowania angloamerykańskich
badań w dziedzinie atomistyki, przesłał wiadomość przez jednego z uchodźców, który
wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Wiadomość adresowana do fizyków w Ameryce
brzmiała: powinniście się spieszyć. Ponadto informował, że Heisenberg, obawiając się
zbudowania bomby, starał się opóźniać niemieckie badania.
Ta ostatnia informacja, która wskazuje na rys heroiczny w charakterze Heisenberga,
pogłębia tajemniczość tej postaci oraz utrudnia wyjaśnienie roli odegranej przez niego w
niemieckim programie atomowym.
Brytyjski przełom
Podczas gdy po obu stronach nazistowskodemokratycznego podziału naukowcy
kontynuowali eksperymenty i dociekania w dziedzinie energii atomowej, poważną
przeszkodą na drodze do wyprodukowania bomby atomowej była ilość uranu potrzebnego do
zainicjowania reakcji łańcuchowej prowadzącej do wybuchu.
9 czerwca 1939 roku kolega Heisenberga fizyk Siegfried Flügge z Instytutu Fizyki im.
Cesarza Wilhelma w Berlinie opublikował artykuł w czołowym niemieckim periodyku
naukowym „Naturwissenschaften”,14 w którym obliczył, że jeden metr sześcienny tlenku
uranu zawiera wystarczającą ilość energii, aby unieść kilometr sześcienny wody na wysokość
27 kilometrów. W latach 1939-1940 naukowcypochodzący ze wszystkich wysoko
rozwiniętych krajów świata, włącznie ze Stanami Zjednoczonymi, Wielką Brytanią i
Niemcami, uważali, że masa uranu U-235 potrzebna do wyprodukowania „bomby uranowej”
jest tak olbrzymia, że stworzenie bomby atomowej wydaje się niemożliwe. Edward Teller,
węgierski naukowiec, który wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, w 1940 roku mówił o
30 tonach, natomiast Brytyjczyk James Chadwick oraz francuski teoretyk Francis Perrin
oszacowali tę masę na 40 ton.15 Włoski fizyk Fermi uważał, że potrzeba równowartości masy
małej gwiazdy! Jak można by dostarczyć taką bombę? Z pewnością nie za pomocą samolotu.
Dobrym środkiem transportu był statek, ale czy taka wyprawa nie byłaby narażona na zbyt
wysokie ryzyko?
Przełomem w kwestii „masy krytycznej” ponownie okazało się odkrycie Ottona
Frischa, kuzyna Lise Meitner. Latem 1939 roku Frish opuścił Danię, udając się do
Birmingham University. Otrzymał tam stanowisko „wykładowcy pomocniczego” na wydziale
fizyki kierowanym przez Australijczyka Marcusa Oliphanta, który w wielkiej tajemnicy
pracował na technologią radaru. Jednak Frisch kontynuował swoje prace teoretyczne nad
rozszczepieniem. W czasie swojej pierwszej brytyjskiej zimy napisał artykuł o postępach w
eksperymentalnej fizyce atomowej dla British Chemical Society. „Udało mi się napisać ten
artykuł w łóżku w ciągu dnia, gdy w ogrzewanym gazem mieszkaniu temperatura wzrastała
do 6 stopni Celsjusza, podczas gdy nocą zamarzała woda w szklance stojącej przy łóżku”.
Ukończył artykuł w płaszczu i z maszyną do pisania na kolanach.16 Artykuł mówił o
wybuchu w wyniku reakcji łańcuchowej. Podobnie jak inni Frisch uważał, że skonstruowanie
bomby jest niemożliwe z uwagi na olbrzymią ilość uranu potrzebnego do jej produkcji.
Napisał, że była to pocieszająca konkluzja. Później wspominał: „Ludzie często pytali
mnie, czy był to świadomy kamuflaż. Zapewniam, że nie. Byłem szczerze przekonany o tym,
co napisałem: nie było możliwości wyprodukowania bomby atomowej”.17
W Birmingham Frisch zawarł przyjaźń z innym niemieckim naukowcem - uchodźcą,
fizykiem matematycznym Rudolphem Peierlsem, który pracował w Anglii, głównie w
Cambridge, przebywając od 1933 roku na stypendium Rockefellera. Ich współpraca naukowa
okazała się czymś wyjątkowym. Otto Frisch napisał w swoich wspomnieniach”What Little I
Remember”, że dzięki wykorzystaniu wzoru Francisa Perrina udoskonalonego przez Peierlsa
odkrył, że masa U-235 niezbędna do reakcji łańcuchowej była „znacznie mniejsza, niż
przypuszczałem; nie była to kwestia ton, ale od pół kilograma do jednego”.18 Frish napisał,
że razem z Peierlsem długo patrzyli na siebie „i zdali sobie sprawę z faktu, że stworzenie
bomby atomowej mimo wszystko jest możliwe”. Jednak masa U-235 musiała osiągnąć
„wielkość krytyczną” lub „masę krytyczną”, wystarczającą do tego, aby neutrony z jednej
reakcji rozszczepienia mogły trafić w kolejne jądro, zanim opuszczą materiał rozszczepialny.
Oszacowali, że 5 kg U-235 powinno prowadzić do eksplozji równoważnej „kilku tysiącom
ton dynamitu”. Wielkość ta była niezwykle bliska parametrom bomby, która później została
zrzucona na Japonię.
Świeżość tego podejścia polegała na tym, że na nowo przyjrzano się problemowi
oddzielenia U-235 od U-238 w uranie naturalnym. Trudności związane z oddzieleniem U-235
czy też wzbogaceniem były tak duże, że nikt nie zajmował się obliczeniami „masykrytycznej”
potrzebnej do wywołania eksplozji z użyciem U-235. Podsumowując, istnieje minimalna ilość
pierwiastka potrzebnego do podtrzymania reakcji łańcuchowej; materiał w ilości mniejszej od
owej „wielkości krytycznej” jest trwały (w tym sensie, że neutrony uciekają na zewnątrz) i nie
dochodzi do reakcji łańcuchowej.
Frisch podszedł do problemu separacji (lub wzbogacenia) z założeniem zastosowania
techniki opracowanej przez niemieckiego chemika fizycznego Klausa Clusiusa. Sprzęt
potrzebny do eksperymentu był bardzo prosty. Rura z elementem grzewczym znajdującym się
w jej wnętrzu była wypełniona materiałem, który ma zostać poddany separacji
doprowadzonym do postaci gazowej. Ściany tuby były chłodzone wodą. Wzbogacony, lżejszy
izotop unosi się ku górze, a cięższy opada w dół. Frisch doszedł do wniosku, że
„wykorzystując sposób separacji Clusiusa, przy zastosowaniu stu tysięcy takich rur można
uzyskać jakiś funt stosunkowo czystego uranu 235 w sensownym czasie rzędu kilku tygodni”.
Często zwracano uwagę na fakt, że naukowcy emigranci, tacy jak Frisch i Peierls,
wiedli prym w badaniach atomowych, ponieważ miejscowi fizycy byli zajęci badaniami nad
radarem i wojną elektroniczną. Frisch pisał, że w późniejszych latach, gdy już wiedzianoo
potwornej naturze tych bomb, często pytano go, dlaczego od razu nie zarzucił projektu,
nikomu nie mówiąc o swoim odkryciu. „Odpowiedź - napisał - jest bardzo prosta. Mieliśmy
wojnę, a sama idea była dość oczywista: było wielce prawdopodobne, że jacyś niemieccy
naukowcy doszli w swych pracach do takich samych wniosków”. Razem z Peierlsem opisali
wyniki swoich badań i wysłali do Henry’ego Tizarda, doradcy naukowego brytyjskiego rządu
do spraw uzbrojenia. „Memorandum Frischa i Peierlsa” było pierwszym udokumentowanym
studium mówiącym o tym, że wyprodukowanie bomby atomowej było możliwe. Dokument
ten przyczynił się do powstania Komitetu MAUD, brytyjskiego ciała zajmującego się
badaniami nad bronią atomową. Z kolei brytyjskie prace zmierzające do rozdzielenia
izotopów uranu odbywały się teraz w ramach wydziału „Tube Alloys” w Departamencie
Nauki i Badań Przemysłowych.
Komitet MAUD miał stać się częścią ściśle tajnej współpracy naukowej Brytyjczyków
i Amerykanów, która już się zaczęła w ramach pracy nad rozwojem radaru. Następnego lata
komitet sporządził szczegółowy raport na temat bomby U-235 stwierdzający: „Obecnie
doszliśmy do wniosku, że istnieje możliwość stworzenia skutecznej bomby uranowej [...]
która może wpłynąć na losy wojny”.19
To właśnie ten dokument skłonił Vannevara Busha, twórcę National Research
Committee w Stanach Zjednoczonych, do rozpoczęcia programu budowy amerykańskiej
bomby. Mając ostateczną wersję raportu MAUD, Bush spotkał się z prezydentem
Rooseveltem w październiku 1941, aby poinformować o jego treści.
Uprzedzając rozwój badań nad aliancką bombą atomową, Roosevelt od razu
zorientował się, jak ważna jest ta sprawa, i zaakceptował fakt, że „potrzeba będzie ogromnych
pieniędzy”. Powiedział Vannevarowi Bushowi, żeby „działał na wszelkie sposoby”.20 Jednak
dopiero w sierpniu następnego, 1942 roku Amerykanie podjęli zdecydowane praktyczne
decyzje. Kontrola nad badaniami atomowymi została przekazana Military Police Committee,
w którym zasiadał sam Vannevar Bush oraz James Conant. Pierwsza, wojskowa kwatera
główna amerykańskiej armii ds. tego projektu powstała w Nowym Jorku, stąd jej kryptonim:
„Manhattan Project”. Brytyjskie inicjatywy związane z bombą atomową zostały przekazane
do „Projektu Manhattan”. We wrześniu pułkownik Leslie Groves (awansowany później na
generała)o pseudonimie Greasy, opisywany przez kolegów jako „największy z napotkanych
skurczybyków”, został dowódcą programu bomby. Mając czterdzieści sześć lat w chwili
przydzielenia mu tego zadania, wyróżnił się jako budowniczy koszar; był także
odpowiedzialny za budowę Pentagonu, głównej kwatery armii zlokalizowanej na obrzeżach
Waszyngtonu. Jego doświadczenie budowniczego okazało się przydatne, ponieważ musiał
bardzo szybko zbudować coś w rodzaju trzech małych miast.✓
19. Wojenne machiny
Podczas gdy klub uranowy i laboratorium von Ardenne’a pracowały nad
możliwościami energii jądrowej jako broni, rozwój i produkcja uzbrojenia zaczęły
szwankować w wyniku osobliwego chaosu, jaki ogarnął Trzecią Rzeszę. Na początku wojny
Franz Neumann przywołał uderzający obraz związku między strukturami władzy Trzeciej
Rzeszy oraz perspektywami nauki i techniki.1 Neumann postrzegał nazistowskie Niemcy
niejako reżim pod surowymi rządami dyktatora, Fiihrera, ale jako kartel grup władzy -
moloch, potężną koalicję armii, wielkiego biznesu, administracji państwowej i partii.
Członkowie tego kartelu czasami ze sobą współpracowali, ale na ogół znajdowali się
w konflikcie. Ostatecznie grupy te sprawowały władzę ze względu na chwilową przychylność
Hitlera.2 Spoczywał na nich obowiązek czytania w myślach Hitlera i oczekiwania jego
aprobaty. W przeciwieństwie do mitu o faszystowskim przywództwie oznaczało to, że Hitler
od czasu do czasu ingerował w ich poczynania, ale w istocie sprawował tylko niewielką
kontrolę nad kierunkami badań, rozwojem i produkcją przemysłową w Trzeciej Rzeszy. Na
rozbudowanej liście członków kartelu historycy odnaleźli marynarkę, lotnictwo, SS,
Hitlerjugend, Plan Czteroletni, organizacje robotnicze Todta oraz Ministerstwo Uzbrojenia i
Produkcji Wojennej. Wszystkie te instytucje konkurowały ze sobą jednocześnie strzegąc
zazdrośnie swych tajemnic.
Zbieżność interesów, jak również sporadyczną współpracę można dostrzec w roli, jaką
odgrywały jednostki, które piastowały liczne kierownicze stanowiska w rozmaitych grupach
kartelu. Przykładem tego może być przypadek generała SS, profesora Rudolfa Mentzela,który
był członkiem założycielem partii i honorowym członkiem SS, nie tracąc wpływowych
stanowisk w innych gremiach odpowiedzialnych za finansowanie badań naukowych.
Równocześnie w rozmaitych grupach ludzie wzniecali konflikty, na przykład kolejne fale
antysemityzmu, antykomunizmu i nacjonalizmu oraz entuzjazmu dla technokracji. Kiedy
potentaci reżimu prężyli muskuły i reagowali na to, co wydawało im się wizją Fiihrera albo
kręgów zbliżonych do ośrodków władzy, pobudzane były niektóre aspekty nauki i techniki,
inne były tłumione, a jeszcze inne kwitły, nie mając żadnego poparcia. Tak więc przyszłość
niemieckiej technologii wojennej była uzależniona od reżimu, cierpiącego na brak
scentralizowanego ośrodka, który mógłby decydować o wyborze dotyczącym siły roboczej i
materiałów. Goering był nominalnie władcą krajowej gospodarki i zazdrośnie strzegł swej roli
kierownika tak zwanego Planu Czteroletniego od roku 1936, ale mnogość innych jego zadań,
które obejmowały dowództwo Luftwaffe, uniemożliwiały mu kierowanie gospodarką w
czasie wojny. Tymczasem Walter Funk, minister gospodarki odpowiedzialny za sytuację w
kraju, był zwykłym aparatczykiem na pasku Goeringa, natomiast produkcję wojskową
kontrolował generał Georg Thomas, który określił chaotyczne zarządzanie zasobami jako
„wojnę wszystkich ze wszystkimi”.3
W czasie Drugiej Wojny Światowej nastapił znaczny postęp technologiczny w takich
dziedzinach jak technika radarowa, kryptologia oraz broń atomowa, która miała zakończyć
wojnę w Japonii. Niemiecki program rakietowy znacznie wyprzedzający rywali aż do
ostatnich dni wojny wciąż znajdował się w fazie rozwoju i badań, systemy naprowadzania
oraz ciężar użyteczny pozostawały w tyle za systemami napędowymi. Jednak pomimo
wszystkich innowacji większość walk na terenie objętym działaniami wojennymi prowadzono
przy wykorzystaniu konwencjonalnej technologii rozwiniętej w latach trzydziestych i
doprowadzonej w szybkim tempie do optymalnego poziomu skuteczności.
Taktycy niemieccy rozwinęli w latach przedwojennych sposób połączonego
wykorzystania samolotów, czołgów, artylerii i oddziałów zmotoryzowanych, w postaci
Blitzkriegu, skoncentrowanego uderzenia mającego na celu dokonanie wyłomu w liniach
obrony nieprzyjaciela i przeprowadzenie szybkiego manewru okrążającego. Dla
zrealizowania Blitzkriegu kluczowe było wykorzystanie komunikacji radiowej pomiędzy
ziemią a siłami powietrznymi.4 Broń automatyczna zyskała większą skuteczność, zwłaszcza
konstrukcje zamków i magazynków poprawiających szybkostrzelność; niemniej jednak
historyk Gerhard Weinberg zauważył: „żaden z weteranów Pierwszej Wojny Światowej nie
miałby trudności z rozpoznaniem ciężkiego uzbrojenia piechoty w 1945 roku”. W jednym
aspekcie niemieccy inżynierowie nie ustrzegli się gigantomanii: skonstruowali 31-calowe
(800 mm) działo o nazwie Dora, poruszające się na szynach, które wymagało obsługi przez 4
400 ludzi. Działo Dora wystrzeliło tylko czterdzieści osiem razy podczas oblężenia
Sewastopola w czerwcu 1942 roku, po czym odeszło w zapomnienie. Inne niemieckie działo
długie na prawie sto metrów, znane jako V3, działało na zasadzie odpalania serii ładunków w
lufie i zostało zbudowane na wybrzeżu kanału La Manche w celu ostrzeliwania Londynu.
Jednakże zostało wykorzystane jedynie przeciwko Luksemburgowi.
Znaczącym krokiem w technologii budowy pocisków było wykorzystanie przez obie
strony, choć skuteczniej przez aliantów, zapalnika zbliżeniowego, który został
zaprojektowany, aby wybuchać nie od razu, ale w bezpośredniej bliskości od celu. Zasada
działania polegała na emisji sygnału radiowego, który odbity od celu powodował detonację
materiału wybuchowego z chwilą, gdy sygnał ten osiągał właściwe natężenie.
Obie strony europejskiego konfliktu rozwinęły w latach trzydziestych technologie
produkcji czołgów, rozstając się z ociężałymi modelami z okresu Pierwszej Wojny
Światowej. Niemcy skoncentrowali się na modelu Mark II i Mark IV, choć to raczej ich
rozmieszczenie w formie dywizji pancernych zadecydowało o skuteczności w Polsce i Francji
oraz w początkach inwazji na Rosję, kiedy czołgi te działały na otwartych, stosunkowo
płaskich terenach północnej Europy oraz na stepach Rosji. Lepsza niemiecka taktyka
pozwoliła Wehrmachtowi niemal pokonać Armię Czerwoną w pierwszych etapach najazdu na
Rosję. Trzy i pół tysiąca niemieckich czołgów złamało opór około 15 tys. sowieckich
pojazdów. Niezwykłe początkowe sukcesy niemieckiej nawałnicy przesłoniły fakt, że Hitler
posiadał stosunkowo słabo zmechanizowaną armię wspieraną przez dziewiętnastowieczne
środki transportu - 700 tys. koni oraz pociągi.Zniszczenie sowieckich dywizji pancernych
zmusiło Rosjan do zaprojektowania czołgów nowej generacji oraz do zastosowania taktyki,
która naśladowała czy nawet przewyższała taktykę formacji niemieckich. Zbudowano szybki
czołg T34, a KV-1 (później zastąpione „Stalinami”) zostały zaprojektowane pod kątem siły
ognia. Solidny, niezawodny i stosunkowo prosty projekt oraz wysoka standaryzacja
pozwalały na szybką, masową produkcję. Sowieckie armie pancerne miały ponadto wsparcie
ze strony dobrze wyszkolonego i dobrze wyposażonego zmotoryzowanego personelu
technicznego. W odpowiedzi na T-34 Niemcy zbudowali Panterę, która dorównywała
rosyjskiemu czołgowi, a następnie Tygrysa, który przewyższał T-34. Nowe czołgi,
pospiesznie wprowadzone do służby w drugiej połowie 1942 roku, były niedopracowane,
skomplikowane technicznie, trudne we wdrożeniu do masowej produkcji i w naprawach.
Jednocześnie w celu szybkiego zebrania armii Hitler zarekwirował ogromną liczbę pojazdów
z całej okupowanej Europy. Według historyka Richarda Overy’ego w czasie ataku na Rosję
korzystano z 2 tys. modeli pojazdów: „Tylko grupa Armii Środek wiozła ze sobą milion
części zamiennych. Jedna dywizja pancerna ruszała do boju na 96 typach pojazdów
przewożących żołnierzy, 111 typach ciężarówek i 37 różnych rodzajach motocykli”.5 Biorąc
pod uwagę olbrzymie odległości, uzależnienie od syntetycznego paliwa i gumy, słabe drogi,
jesienne deszcze, które zamieniły teren w morze błota, i w końcu okrutną rosyjską zimę, to
zbiorowisko różnorakich maszyn i pojazdów było bardzo podatne na awarie.
Po przejściu chrztu bojowego w bitwach pod Kurskiem i Stalingradem T34 szybko
udowodniły, że mogą się równać z niemieckimi czołgami. W pierwszych etapach operacji
Barbarossa sowieckie siły pancerne traciły sześć lub siedem pojazdów na jeden zniszczony
pojazd niemiecki; jesienią 1944 stosunek ten zmniejszył się, osiągając wartość jeden do
jednego6. Biorąc pod uwagę przewagę produkcyjną, która w 1943 roku trzykrotnie
przewyższała produkcję niemiecką oznaczało to klęskę armii hitlerowskich. Zarówno
Amerykanie, jak i Brytyjczycy w 1944 roku opierali się na czołgach Sherman, które nieco
ustępowały Panterom i Tygrysom; jednak alianci mieli wielką przewagę liczebną.
Podobnie jak z innymi zmechanizowanymi formami broni badania oraz rozwój
techniki samolotowej szybko osiągnęły szczyt istniejącej konwencjonalnej technologii we
wszystkich zaangażowanych w wojnę krajach produkujących wielką liczbę samolotów.
Omawiany później napęd odrzutowy był rozwijany przez Brytyjczyków i Niemców, ale
podobnie jak w wypadku badań nad rakietami determinacja, żeby wprowadzić nową
technologię, która wymagała stopniowej ewolucji, specjalnych materiałów oraz współpracy
badawczej, wyczerpała źródła pozwalające na produkcję wielkiej liczby konwencjonalnych
myśliwców i bombowców.
Technologicznym wyzwaniem w grupie samolotów konwencjonalnych było przede
wszystkim wyprodukowanie jednosilnikowego, jednopłatowego myśliwca, który mógłby
latać szybciej i dalej od samolotu wroga, posiadając zarazem większą nośność i większą siłę
ognia. Drugie wyzwanie polegało na wyprodukowaniu bombowców o większym zasięgu,
które mogły przenosić cięższe ładunki. Jednocześnie rozwój wymagał synchronizacji z
radarem pozwalającym na wykrywanie innych obiektów poruszających się w powietrzu,
nawigacją oraz precyzyjnym celowaniem, a także komunikacji radiowej pomiędzy bazą i
innymi samolotami.
Początkowo Niemcy prowadzili w tym wyścigu, ale Brytyjczycy szybko ich dogonili
dzięki silnikowi RollsRoyce Merlin, który lotnictwo otrzymało w 1938 roku. Pierwsze silniki
Merlin uważano za niepewne, ale producent wprowadził system kontroli jakości polegający
na wyrywkowym sprawdzaniu silników schodzących z taśmy produkcyjnej i utrzymywaniu
ich na pełnych obrotach, dopóki nie odmówiły posłuszeństwa. Dzięki temu inżynierowie
odkrywali, które części zawodziły. W 1940 roku silnik Merlin stał się wyjątkowo
niezawodnym urządzeniem. Ostatecznie silnik ten pracował na 100-oktanowym paliwie
opracowanym w Stanach Zjednoczonych, co zapewniało dużą szybkość samolotu dodatkowo
zwiększaną przez skuteczny system doładowania.
Luftwaffe nie mogła konkurować z paliwem wysokooktanowym, przez co musiała
poprzestać na produkcji większych silników. W rezultacie niemieckie samoloty miały gorszy
stosunek mocy do ciężaru. W wypadku samolotów Luftwaffe częściową przewagę zapewniał
im system wtrysku paliwa. Jednak Niemcom nigdy nie udało się wyprodukować skutecznego
bombowca, ani ciężkiego, ani lekkiego, ani dalekiego, ani średniego zasięgu.Poza
uzależnieniem od paliwa syntetycznego wpływ na przegraną w wyścigu zbrojeń w wypadku
Niemiec nie wywarł brak technologicznej wiedzy, ale w dużej mierze wynikał z chaosu
systemowego. W krytycznych pierwszych etapach wojny, techniczne kierownictwo
Lufitwaffe dostało się w niekompetentne ręce osoby bliskiej Hermannowi Goeringowi. W
1939 roku miejsce byłego dyrektora Lufthansy Erharda Milcha odpowiedzialnego za badania,
rozwój i produkcję lotniczą zajął pułkownik Ernst Udet. Dawniej Udet był kaskaderem. Miał
słaby charakter i niewielkie umiejętności menedżerskie. Nie miał kwalifikacji na to
stanowisko i nigdy nie chciał być kimś innym niż tylko pilotem oblatywaczem. Uwielbiał żyć
na wysokim poziomie, otaczać się kobietami i jeździć na polowania. Szaleńczo przywiązany
do filozofii Blitzkriegu wykorzystania bombowców nurkujących zlecił budowę
dwusilnikowego bombowca mającego zastąpić starzejącego się jednosilnikowego bombowca
nurkującego (JU-87) trapionego problemami technicznymi. Następnie polecił skonstruowanie
bombowca czterosilnikowego, co jednak wiązało się z niemożliwymi do pokonania
trudnościami technicznymi. Wiele testowych samolotów zapalało się podczas startu lub w
powietrzu i rzadko który był w stanie bombardować z lotu nurkującego.
Pancerniki
Jednym z zaskakujących zjawisk na początku Drugiej Wojny Światowej było
zniszczenie najdroższych i wywierających największe wrażenie symboli wojskowej potęgi:
pancerników i krążowników. Pierwszym sygnałem mówiącym o niezwykłej wrażliwości
pancerników było zatonięcie brytyjskiego pancernika „Royal Oak” zaatakowanego przez
samotnego UBoota w nocy 13 października 1939 roku w zatoce Scapa Flow - w
„bezpiecznym” porcie brytyjskiej floty. Wraz ze statkiem utonęło około 800 marynarzy.
Wielka Brytania była w szoku; jednak już dwa miesiące później Royal Navy zemściła się, gdy
brytyjskie krążowniki Ajax i Achilles zapędziły w pułapkę w porcie Montevideo mały
niemiecki pancernik Graf Spee. 17 grudnia 1939 roku dowódca „Grafa Spee” wydał rozkaz
zatopienia okrętu, co obserwowało 250 tys. zgromadzonych na brzegu Urugwajczyków.W
latach 1940-1941 niemieckie pancerniki Scheer, Scharnhorst i Gneisenau atakowały z
powodzeniem brytyjską flotę na Atlantyku i na Oceanie Indyjskim. Jednak na początku wojny
największą dumą Rzeszy były bliźniacze pancerniki Bismarck i Tirpitz, największe i
najbardziej technologicznie zaawansowane okręty tego typu na świecie. Były wyposażone w
trzy wielkie dieslowskie turbiny napędzające trzy śruby, które mogły zwiększyć szybkość
okrętu do 29 węzłów, były uzbrojone w 8 armat kalibru 380 mm, a sam okręt chroniło
opancerzenie o grubości 340 mm. Na pokładzie znajdował się hangar z czterema
hydroplanami Arado 196. Dwa inne stały bezpośrednio na pokładzie gotowe do startu, w
czym pomagała katapulta na sprężone powietrze. Specjalne dźwigi i bomy pozwalały
wyławiać samoloty z morza; w tym sensie okręty pełniły także rolę lotniskowców.7 Bismarck
miał 41 700 ton wyporności, zbudowano go w stoczni Blohm i Voss w Hamburgu, a wodował
go sam Hitler 14 lutego 1939 roku. Jeśli Hitler miał jakiekolwiek wątpliwości co do
skuteczności pancerników, nie dał tego po sobie poznać, przemawiając przed zgromadzonym
tłumem na temat duchowego światopoglądu narodowego socjalizmu oraz jego
organizacyjnych i technologicznych środków pozwalających „raz na zawsze pokonać wrogów
Rzeszy”.8 W rzeczywistości projektowano już następną generację monstrualnych
pancerników o wyporności przekraczającej 100 tys. ton - czyli dwukrotnie większych od
najcięższych z dotychczas istniejących.
19 maja 1941 roku Bismarck w eskorcie krążownika Prinz Eugen wyruszył z misją
zaatakowania i zniszczenia brytyjskich konwojów handlowych na Atlantyku. O godzinie
szóstej 24 maja HMS Hood, duma Royal Navy, największy z pływających krążowników,
choć nieco przestarzały (zbudowano go w 1920 roku), starł się z dwoma niemieckimi
jednostkami. Zaledwie po ośmiu minutach wymiany ognia piąta salwa Bismarcka trafiła w
Hooda, powodując eksplozję w składzie amunicji. W ciągu trzech minut wielki brytyjski
okręt zniknął pod powierzchnią morza. Towarzyszący Hoodowi krążownik Prince of Wales
również został trafiony i wycofał się z pola walki. Wielka Brytania była w szoku. Churchil
wydał rozkaz: „Za wszelką cenę dopaść Bismarcka”.
Przez dwa dni brytyjskie okręty razem z dwoma lotniskowcami przeczesywały
Atlantyk w poszukiwaniu niemieckiego pancernika.Uprzedzając przedstawioną w kolejnym
rozdziale dyskusję o radarze, warto podkreślić, że Bismarcka namierzył brytyjski krążownik
HMS Suffolk, korzystając z radaru kontrolującego artylerię okrętową a coup de grace zadał
mu samolot, również korzystając z radaru, gdy niemiecki okręt zmierzał do portu Brest.9
Wieczorem 26 maja samolot typu Swordfish (dwupłatowiec z otwartym kokpitem o
maksymalnej prędkości 224 km/h) wystrzelił torpedę, która unieruchomiła oba stery,
uszkadzając statek na tyle, że mógł pływać jedynie po okręgu. Samoloty umieszczone na
pokładzie Bismarcka nigdy nie wystartowały, ponieważ zawiódł mechanizm katapultowania.
Następnego dnia przypłynęły cztery okręty Royal Navy i dokończyły dzieła. Z załogi liczącej
2200 osób przeżyło jedynie 115 marynarzy. W rezultacie Hitler nakazał powrót głównych
okrętów do bazy.
Tego samego roku, po ataku na Pearl Harbor i włączeniu się do wojny Stanów
Zjednoczonych, Royal Navy straciła kolejne dwa wielkie krążowniki: Prince of Wales oraz
Repulse. Wysłano je na północne wybrzeże Malajów, gdzie zauważono ruch japońskich
oddziałów. Brytyjskie okręty zostały zaatakowane przez dużą formację japońskich
bombowców. Obydwa okręty poszły na dno, a życie straciło 840 marynarzy. Nadszedł czas,
kiedy na morzach zaczęły dominować samoloty, a dni pancerników były policzone.
Samolot odrzutowy
We wczesnych godzinach rannych 27 sierpnia 1939 roku, na cztery dni przed
hitlerowską inwazją na Polskę, Erich Warsitz, pilot oblatywacz profesora Ernsta Heinkela,
założyciela firmy o tej samej nazwie, wszedł na lotnisko Heinkela w Marienehe niedaleko
niemieckiego portu Rostock i wsiadł do niewielkiego, pozbawionego śmigieł samolotu
zaprojektowanego przez pioniera napędu turboodrzutowego HansaJoachima Pabsta von
Ohaina. Grupa inżynierów włącznie z Ernstem Heinkelem patrzyła z niepokojem na start
Warsitza. Pilot sporządził następującą notatkę z tego historycznego, dziewiczego lotu:
Wszystkie urządzenia kontrolne działały bez zarzutu, dźwięk pracującej turbiny
przypominał głośną monotonną pieśń. W takich warunkachcudownie było latać: nie było
najmniejszego wiatru, a słońce znajdowało się wciąż nisko nad horyzontem. Trzeba było
jeszcze tylko dobrze wylądować i pierwszy lot z napędem turboodrzutowym okaże się
sukcesem.10
Kilka tygodni później Hitler sam oglądał jeden z pierwszych lotów odrzutowca, ale
nie zrobiło to na nim wrażenia. Zapytał, jakie korzyści daje latanie z prędkością większą od
prędkości dźwięku. W ciągu kolejnych sześciu lat na deskach kreślarskich niemieckich
projektantów lotniczych powstało wiele projektów. Jednak niemieccy pionierzy napędu
odrzutowego, choć pełni wyobraźni i uzdolnieni, pracowali w niesprzyjających warunkach i
nie tylko podlegali ciągłym naciskom w celu jak najszybszego dostarczenia nowych
technologii, ale brakowało im wysokiej jakości metali, surowców i wykwalifikowanej siły
roboczej.
Słowo „turbina” pochodzi od łacińskiego słowa turbo oznaczającego wirujący obiekt i
odnosi się do pierwotnego sposobu wykorzystania strumienia wody do obracania koła.
Pierwsze turbiny parowe pojawiły się w Stanach Zjednoczonych, a ich technologia rozwijała
się przez kolejne stulecie w Ameryce Północnej i w Europie. W Wielkiej Brytanii „turbina
gazowa” pojawiła się w 1790 roku: powietrze oraz paliwo były poddawane kompresji i
kierowane przez dysze na koło turbiny. Pierwsze modele nie były zbyt wydajne, ale generalna
zasada zapowiadała sposób działania nowoczesnych turbin gazowych dwudziestego wieku. W
1872 roku F. Stolze z Niemiec opatentował maszynę znanąjako „turbinę ogniową”; w 1880
roku angielski inżynier Charles Parsons zaprojektował turbinę pozwalającą napędzać statki,
model francuski zaś powstał na przełomie wieków. Turbina, która łączyła pierwsze modele
oraz silniki turboodrzutowe produkowane w dwudziestym wieku, była dziełem innego
Niemca, nazwiskiem Hans Holzwarth, który w 1905 roku zaczął program badań nad
turbinami gazowymi i kontynuował go przez kolejne trzydzieści lat. W latach trzydziestych
zasada działania turbiny oczekiwała na projektanta, który stworzy silnik na tyle lekki i mocny,
że będzie on zdolny napędzać samolot. Zgodnie z tą zasadą powietrze byłoby zasysane do
silnika, gdzie ulegałoby sprężeniu oraz zmieszaniu z odpowiednim paliwem w komorze
spalania, a następnie ulegałoby rozprężeniu w turbinie,4 dostarczając dostatecznej mocy do
napędu sprężarki, zanim zostałoby wypchnięte przez potężne dysze odrzutowe.
Idee związane z silnikami turboodrzutowymi były badane w latach dwudziestych i
trzydziestych dwudziestego wieku we Francji przez Charles’a Guillaume’a, który opatentował
pierwszy prototyp w 1921 roku, a w Wielkiej Brytanii przez A. A. Griffithsa. Jednak aby
stworzyć sprawny silnik, w Wielkiej Brytanii potrzeba było geniuszu i determinacji Franka
Whittle’a, byłego kadeta z koledżu RAFu. Whittle uparcie pracował w latach trzydziestych z
niewielkim wsparciem finansowym i bez zachęty ze strony wojska. Razem z przyjaciółmi
stworzył prywatną firmę Power Jets o początkowym funduszu 20 tys. funtów szterlingów.
Jego silnik ujrzał światło dzienne w warsztacie mieszczącym się w nieużywanej szopie w
Rugby. W czerwcu 1939 roku udało mu się stworzyć model, który działał przez dwadzieścia
minut. Kiedy na horyzoncie zamajaczyła wojna z Niemcami, testami zainteresował się
dyrektor Działu Badań Naukowych brytyjskiego Ministerstwa Lotnictwa. W rezultacie
Ministerstwo Lotnictwa podpisało z Whittle’em kontrakt na wyprodukowanie silnika
dostosowanego do korpusu zaprojektowanego przez Gloster Aircraft Company. Realizacja
inicjatywy Whittle’a była jednak spóźniona w stosunku do działań prowadzonych przez
Niemców.
Niemieckie pierwszeństwo, którego potwierdzeniem był pierwszy lot, jest w dużej
mierze zasługą młodego studenta fizyki Hansa Joachima Pabsta von Ohaina, który prowadził
w Berlinie firmę zajmującą się dystrybucją żarówek, jednocześnie starając się w połowie lat
trzydziestych zbudować z pomocą mechanika Maxa Hahna prototyp silnika
turboodrzutowego. Szczęście uśmiechnęło się do Ohaina, gdy w wieku dwudziestu pięciu lat
przedstawiono go producentowi samolotów Ernstowi Heinkelowi, inżynierowi, który miał
obsesję na punkcie szybkości lotu. 17 marca 1936 roku Ohain zademonstrował swój prototyp
Heinkelowi oraz jego grupie inżynierów. 15 kwietnia 1936 roku Heinkel podpisał kontrakt z
Ohainem oraz z jego mechanikiem, zapewniając im fundusze oraz zespół inżynierów. Heinkel
zbudował dla nich budynek i odgrodził płotem od reszty fabryki w Warnemünde. Jesienią
1937 roku Ohain testował silnik napędzany wodorem i planował zbudowanie samolotu
specjalnie zaprojektowanego do lotu odrzutowego. Był to He-178, w którym Warsitz wykonał
swój dziewiczy lot w sierpniu 1939 roku, na dwa lata przed prototypem Whittle’a (Gloster
Whittle E28/39). Jednak na tym etapie model Heinkela miał godnego rywala.
Pod koniec lat trzydziestych Luftwaffe dostrzegła zalety napędu odrzutowego. Helmut
Schlep, inżynier lotniczy, wraz z niemieckim Instytutem Badań Aeronautycznych otrzymali z
niemieckiego Ministerstwa Lotnictwa zadanie opracowania technologii turboodrzutowej dla
celów Luftwaffe, co doprowadziło do kontraktu na projekt i produkcję dwusilnikowego
samolotu odrzutowego z firmą Messerschmitt, która miała wykonać zarówno kadłub, jak i
silniki. Program Messerschmitta zaowocował słynnym Me-262, który wykonał swój
dziewiczy lot w lipcu 1942 roku. Pierwszy na świecie myśliwiec odrzutowy został
wyprodukowany w liczbie blisko 2 tys. sztuk, ale i tak była to zbyt mała liczba, by wpłynąć
na wynik wojny. Amerykańskie i brytyjskie myśliwce atakowały Me-262, w czasie gdy te
leciały wolno, czyli przy starcie i lądowaniu. Odkryto także, że niemiecki odrzutowiec nie
może wchodzić w ciasne zakręty tak jak samolot z napędem śmigłowym. Z powodu braku
wyraźnej polityki w tej kwestii oraz interwencji Hitlera, który nie widział w odrzutowcu
myśliwca, upierając się przy jego wersji bombowej, odrzutowce Rzeszy dołączyły do
rosnącego grona bezużytecznych „cudownych” broni, które wiele obiecywały, ale niewiele
dawały, wyczerpując źródła nękanego coraz większymi kłopotami reżimu. Po wojnie
zarówno Amerykanie, jak i Rosjanie korzystali z osiągnięć niemieckiej technologii
odrzutowej.
Łodzie podwodne
Podczas gdy w Wielkiej Brytanii brakowało skutecznych środków pozwalających na
wykrywanie hitlerowskich flotylli UBootów, niemiecka marynarka dysponowała ogromną
przewagą nad brytyjskimi statkami handlowymi pływającymi po Atlantyku. Niemcy starali
się maksymalnie udoskonalić technologię związaną z budową łodzi podwodnych jeszcze
przed rozwojem alianckich radarów i przed złamaniem szyfrów, ponieważ pływanie po
atlantyckich szlakach morskich stało się dla załóg UBootów zadaniem samobójczym.
Przez kilka lat przed wojną spodziewano się znaczącego postępu w wyniku odkryć
błyskotliwego niemieckiego inżyniera morskiegoHelmuta Waltera, który w latach
trzydziestych zaprojektował system uwalniający tlen z nadtlenku wodoru, umożliwiając
dzięki temu pracę silników diesla w zanurzeniu. Paliwo dieslowskie było wtryskiwane do
komory reakcyjnej, spalając się w obecności tlenu i uwalniając parę wodną oraz inne gazy
rozgrzane do wysokiej temperatury, które napędzały silnik turbinowy. Gazy spalinowe i para
były usuwane na zewnątrz. W swoich wczesnych eksperymentach Walter interesował się
bardziej szybkością niż długością czasu zanurzenia. Jeden z pierwszych prototypów z 1940
roku osiągnął prędkość 28 węzłów w zanurzeniu, w czasie gdy najszybsze łodzie
konwencjonalne osiągały niecałe 10 węzłów. Hitler już na początku wojny zaakceptował
konstrukcję dwóch prototypów Waltera, ale projekt spotykały liczne, trudne do rozwiązania
trudności, nie mówiąc o tym, że konwencjonalne UBooty (serii VII i IX) odnosiły wielkie
sukcesy. Ponadto występowały poważne trudności z zaopatrzeniem, w tym z niedoborem
nadtlenku wodoru, który był stosowany także w programie rakiety A4. Flo.ta nowych
UBootów Waltera wymagałaby zbudowania kilku fabryk, co raczej nie znajdowało się na
liście priorytetów. Na dodatek pierwsza badawcza łódź U-791 została zniszczona podczas
bombardowania Kolonii w marcu 1942 roku.” Ponadto pojawił się trudny do rozwiązania
problem techniczny. Nadtlenek wodoru był paliwem nieodnawialnym (w przeciwieństwie do
akumulatorów, które można ponownie ładować). Clay Blair, historyk zajmujący się łodziami
podwodnymi, tak pisze:
Ponieważ w łodzi Waltera nie było dosyć miejsca na akumulatory oraz na zbiorniki z
nadtlenkiem wodoru, które oczywiście miały ograniczone rozmiary, pływanie w zanurzeniu
musiało być ograniczone [...] dopóki nie zostałyby opracowane jakieś sposoby pozwalające
na uzupełnienie tego egzotycznego paliwa na środku morza.12
W tym samym czasie, korzystając z eksperymentów w tunelu aerodynamicznym oraz
z matematyki stosowanej, Walter opracował nowy model opływowego kadłuba, który
zwiększał szybkość statku. Jednak wtedy czas zaczął już działać na niekorzyść Niemiec i
rozkaz Dónitza, aby rozpocząć budowę 700 UBootów, które miały być znane jako
„elektrostatki”, nie mógł być wypełniony na tyle szybko, aby zmienić wynik
wojny.Tymczasem doświadczenie inżynierskie Waltera zastosowano do unowocześnienia
istniejących łodzi podwodnych, wprowadzając udoskonalone „chrapy”, szeroko znane w
środowisku żeglarzy. Urządzenie to składało się z dwóch rurek, które można było podnosić
jak peryskop, kiedy statek był w zanurzeniu. Jedną rurką zasysano powietrze do zasilania
silników diesela, drugą odprowadzano spaliny. Pomysł był nienowy: inżynierowie
eksperymentowali z tym urządzeniem od początku stulecia. Wersja niemiecka (oparta na
projekcie holenderskim z lat trzydziestych) była obarczona poważnymi błędami. W czasie
zanurzenia chrapy zasysały powietrze z wnętrza statku, a spaliny były wypuszczane
wewnątrz. Ponadto pierwsze chrapy zużywały podwójną ilość paliwa i czyniły wiele hałasu,
wskutek czego statek był narażony na wykrycie przez sonar.
Walter zastosował układ zaworów i pływaków, aby zapobiec problemom ze
spalinami, ale wyniki nie były zadowalające. Clay Blair pisze: „Wychwalane przez niektórych
historyków i inżynierów jako kolejne osiągnięcie techniczne chrapy wcale nim nie były.
Stanowiły raczej nędzne, tymczasowe urządzenie, które załogi UBootów szczerze
nienawidziły”. We wspomnieniach poświęconych życiu na pokładzie UBoota,
zatytułowanych Iron Coffins, Herbert Werner opisuje skutki rozrzedzonego powietrza
wewnątrz UBoota, kiedy chrapy ulegały zapchaniu:
Ludzie z trudem łapali powietrze, oczy wychodziły im z orbit. Komendant zwiększył
zanurzenie, tak aby chrapy znalazły się pod powierzchnią wody, próbując uwolnić pływak.
Bez skutku. Oddychanie stało się jeszcze trudniejsze; wydawało się, że za chwilę wszyscy się
podusimy. Komendant dziko gestykulował, próbując nakazać ludziom, aby się położyli, co
pozwoliłoby odblokować pływak [...] który wreszcie odskoczył i powietrze głośno wtargnęło
do łodzi. Nagła zmiana ciśnienia sprawiła, że niektórym popękały bębenki. Ludzie zakrywali
twarze z bólu i padali na deski pokładu.13
Rakiety
Ośrodek rozwojowy zajmujący się budową rakiet mieścił się w Peenemünde. Na cały
kompleks składały się laboratoria, warsztaty, platformy startowe, biura administracji oraz
fabryki. Ośrodek zaczął działać na początku 1936 roku. Został zaprojektowany i wzniesiony
przez ekipy budowlane Luftwaffe w ulubionym przez nazistów stylu neoklasycznym. W
pełnym pychy współzawodnictwie dwóch służb Luftwaffe i Wehrmacht walczyły ze sobą o
fundusze na programy badawcze i rozwojowe. Hermann Goering przedstawił plany samolotu
napędzanego silnikami rakietowymi; ponadto badano możliwość skonstruowania samolotów
bezzałogowych znanych później pod nazwą VI oraz rakiet ziemiapowietrze, które nazwano
Wasserfall. Z kolei plany armii związane były z dużą ponaddźwiękową rakietą A4 znaną jako
V2.
Przed wybuchem wojny Dornberger planował zbudowanie rakiety, która mogłaby
przenieść jednotonowy ładunek materiału wybuchowego na odległość 260 kilometrów, a więc
na odległość dwa razy większą niż pociski wielkiego działa paryskiego z czasów Pierwszej
Wojny Światowej. Cel poszukiwań nie był nowy, ale potrzebna technologia musiała być
zdecydowanie innowacyjna. Projektowany pocisk rakietowy miał poruszać się z prędkością
pięciokrotnie większą od prędkości dźwięku, i to w czasie gdy żadna z rakiet będących na
wyposażeniu armii nie pokonała bariery dźwięku.
Wernher von Braun miał na początku wojny tylko dwadzieścia siedem lat, ale już
wówczas był dynamicznym przywódcą zespołu inżynierów. Jeśli ktoś skarżył się na niego, to
z powodu jego niepohamowanego entuzjazmu oraz tendencji do zbaczania z głównego
tematu. Główne zadanie von Brauna polegało na wystrzeleniu rakiety A3, która ważyła ponad
800 kilogramów, mierzyła 6,5 metra wysokości i była wyposażona w silniki o sile ciągu 1600
kg. Rozwój i badania nad A3 były już mocno zaawansowane, w chwili gdy cały zespół
przeniósł się do Peenemünde, jednak von Braun był również zaangażowany we wspólny
projekt samolotu rakietowego armii i Luftwaffe. Nie planowano pilotowania samolotu
napędzanego paliwem płynnym, ale von Braun sam chciał nim polecieć i zapisał się do szkoły
pilotażu. Z obawy o jego bezpieczeństwo zobowiązano jego przełożonych do sprzeciwienia
się jego planom pilotowania wersji prototypowej.
Rakieta A3 została przetestowana 4 grudnia 1937 roku na wyspie Greifswalder, kilka
kilometrów od wybrzeży Peenemünde, w obecności 120 osób personelu oraz widzów
reprezentujących najwyższe władze. Panowała fatalna pogoda. Pierwsza rakieta o nazwie
Deutschland przedwcześnie, bo już po około trzech sekundach, otworzyła spadochron i spadła
na wyspę, wybuchając przy zderzeniu z ziemią Z drugą było tak samo. Trzecia osiągnęła
wysokość 1000 metrów, po czym spadła niekontrolowana, i podobnie było z czwartą. Von
Braun stwierdził, że winny był system kierowania lotem.14
Mówiąc o von Braunie, trzeba stwierdzić, że niepowodzenia z rakietą A3 były dla
niego przełomową lekcją Nie obawiał się perspektywy przejścia do większego wyzwania,
jakim była rakieta A4, tylko czy był w stanie uzyskać dostęp do wyrafinowanej technologii
potrzebnej do stworzenia takiej rakiety? Von Braun już od jakiegoś czasu odgrywał kluczową
rolę w zdobywaniu naukowej wiedzy i technologii do swojego projektu.
Nauka a niemiecka rakieta
Współpraca między programem rakietowym armii a naukowcami zaczęła się w
połowie lat trzydziestych od udziału dra Rudolfa Hermanna, asystenta w Technische
Hochschule w Aachen, gdzie pracował nad modelami rakiet w tunelu aerodynamicznym
uniwersytetu. Hermann był nazistą, który przeniósł się do Peenemünde z zamiarem
skonstruowania największego i najpotężniejszego na świecie tunelu aerodynamicznego. Jego
budowę zakończono jesienią 1939 roku, z chwilą gdy Niemcy rozpoczęły wojnę. W tym
czasie również inne Technische Hohschulen, zwłaszcza te w Dreźnie i Darmstadt, zaczęły
pracę nad skomplikowaną technologią naprowadzania.
Tunel aerodynamiczny odegrał znaczną rolę w czasie pionierskich badań w
Peenemünde. Współgrało to z polityką dyrekcji ośrodka, która pragnęła zgromadzić
wszystkie aspekty badań pod jednym dachem. Dornberger przyznał później, że przestraszył
go budżet tunelu aerodynamicznego planowany na 300 tys. marek. Z czasem budżet
powiększał się. W końcu w Peenemünde zbudowano dwa duże tunele ponaddźwiękowe i
trzeci mniejszy. Zatrudnienie w tych obiektach znalazło sześćdziesiąt osób na początku wojny
w 1939 roku, a wzrosło do dwustu w roku 1943.
Zadaniem tych urządzeń było badanie oporu powietrza, stabilności i sterowania
proporcjonalnie zmniejszonymi modelami samolotów i rakiet, które były wystawione na
działanie wiatru o dużej szybkości, naśladującego rzeczywiste zjawiska występujące w
warunkach lotu naddźwiękowego. Tunele wymagały skonstruowania sprężarek wielkiej
mocy, które nieprzerwanie tłoczyłyby powietrze z prędkością przekraczającą prędkość
dźwięku do kołowego tunelu badawczego.
Rezultatem prac Hermanna było dopracowanie kształtu kadłuba i lotek dzięki czemu
stworzono pierwszy, ponaddźwiękowy, stabilizowany lotkami rakietowy pocisk balistyczny.
Dr Walter Thiel zwiększył moc stosowanego w A3 silnika na alkohol i płynny tlen do ciągu
równego 25 ton potrzebnego w wypadku rakiety A4.
Peenemünde przed wybuchem wojny ze swoimi zaawansowanymi technologiami
otrzymało najwyższy priorytet równoważny produkcji UBootów i samolotów, zwiększając
stan zatrudnienia od początkowych 5 tys. do 9 tys. ludzi. W międzyczasie projekt samolotu o
napędzie rakietowym został odłożony na półkę i chwalona współpraca armii i Luftwaffe
ograniczała się do prac nad systemami naprowadzania oraz planowanego systemu
rakietowego wspomagania startu bombowców.
Priorytetem było dopracowanie założeń technicznych A4 i zbudowanie fabryki tak,
aby rozpocząć produkcję dwa lata przed pierwotnie planowanym terminem. Wymagało to
większych dostaw stali, w czasie gdy pojawiły się poważne braki w zapasach amunicji z
powodu inwazji na Polskę. Jesienią 1939 roku interweniował sam Hitler, aby zażegnać
„kryzys amunicyjny”, i nakazał powrócić do pierwotnego planu, który wymagał dostaw stali
na poziomie 2 tys. ton zamiast proponowanych 4 tys. Niemniej jednak Dornberger i tak dążył
do tego, by rozpocząć produkcję A4 w 1941 roku zamiast w 1943, zaczynając od 18 rakiet
miesięcznie, aby w lipcu 1942 roku osiągnąć poziom dziewięćdziesięciu rakiet miesięcznie.
Z początkiem 1940 roku, gdy było już wiadomo, że wojna obejmie znaczne obszary,
Dornberger walczył o utrzymanie statusu swojego projektu, korzystając z wszelkich
dostępnych argumentów włącznie z ostrzeganiem, że Francuzi, Brytyjczycy oraz Amerykanie
będą próbowali dogonić Niemców w badaniach nad rakietami. Z drugiej strony zagrożone
były zadania konstrukcyjne z uwagi na brak materiałów, ciężką zimę, braki w dostawach
prądu oraz trudności w zakwaterowaniu pracowników.Późniejszych cięć uniknięto dzięki
osobistemu zaangażowaniu Alberta Speera, architekta Hitlera, z którym konsultowano rozwój
obiektu. W swojej autobiografii Speer napisał, że odwiedził Peenemünde w styczniu 1940
roku, gdzie praca inżynierów „wprawiła mnie w dziwną fascynację. To było jak planowanie
cudu. Byłem pod wrażeniem [...] tych techników z ich fantastycznymi wizjami, tych
matematycznych romantyków. Za każdym razem, gdy odwiedzałem Peenemünde, czułem z
nimi spontaniczną bliskość”.15 Jesienią 1940 roku Speer objął kontrolę nad konstrukcją
zakładów produkcyjnych w Peenemünde, włączając swoje zdolności organizacyjne, w
czasach gdy - jak to ujął Speer - królowała ekonomiczna „niekompetencja, arogancja i
egotyzm”.
Minister Todt
Na początku 1940 roku na scenie pojawił się Fritz Todt, nowy minister uzbrojenia i
amunicji, który potrafił wpłynąć na program rakietowy, a także na całą produkcję broni. Todt
podobnie jak Speer pochodził z dobrze prosperującej rodziny wywodzącej się klasy średniej.
Był inżynierem, a w czasach Pierwszej Wojny Światowej dosłużył się stopnia oficerskiego.
Był wysoki i pewny siebie. Zdobył sławę w latach trzydziestych, budując niemieckie
autostrady oraz zakładając organizację Todta, która budowała Ścianę Zachodnią (zwaną także
Linią Zygfryda) - linię obronną o długości 480 kilometrów biegnącą od Bazylei do Kleje,
naprzeciw francuskiej Linii Maginota. Do tych prac organizacja Todta zaangażowała około
pół miliona osób, zużywając jedną trzecią rocznej produkcji cementu w Niemczech. Kiedy
wybuchła wojna, armia robotników urosła do miliona.
Todt postanowił udrożnić wąskie gardła produkcji wojennej, jednak nawet z chwilą
przystąpienia przez Niemcy do wojny nie udało mu się w pełni kontrolować marynarki i
Luftwaffe ze względu na spory kompetencyjne z Goeringiem, Roederem i Dónitzem. Todt
natychmiast wydał rozkaz przerwania wszystkich projektów, które nie rokowały szybkich
wyników.
Oznaką dezorganizacji i chaosu w obszarze produkcji militarnej w roku 1940 było
niespodziewane samobójstwo szefa uzbrojenia armii Karla Beckera, który przez lata był
bliskim sprzymierzeńcem projektu rakietowego. Skonsternowany nominacją Todta Becker
przekonał Hitlera do utworzenia jeszcze jednego urzędu ds. uzbrojenia, który nadzorowałby
produkcję amunicji i był kierowany przez wojskowych, nie zaś przez ministerstwo Todta. Ale
dyrektor zakładów Kruppa namówił Hitlera do zmiany zdania jeszcze tego samego dnia,
napomykając o jakichś skandalach w rodzinie Beckera. Przybity nieustannymi zarzutami
wobec Departamentu Uzbrojenia i jadowitymi plotkami, które godziły w jego reputację,
Becker się zastrzelił.

Todt przejął obowiązki Beckera i już następnego dnia po jego samobójstwie


Dornberger i von Braun złożyli wizytę Todtowi, zyskując jego entuzjastyczne poparcie dla
programu rakietowego. Projekt Peenemünde otrzymał kolejne oznaki wsparcia ze strony
generała Emila Leeba, który został później następcą Beckera.
To właśnie Leeb po upadku Francji dostrzegł w A4 możliwości zastraszania Wielkiej
Brytanii w takim stopniu, aby zmusić ją do zawarcia rozejmu. Nadał Peenemünde najwyższy
priorytet, jednak jego decyzję zawieszono, gdyż przełożeni nie byli pewni, czy uda im się
zdobyć akceptację Hitlera. Gdy w 1940 roku Hitler świętował zwycięstwo na zachodzie,
priorytety - dla marynarki, Luftwaffe oraz armii - nadal się pokrywały, co prowadziło do
zamieszania i utraty rozmachu. Również awans Goeringa na stopień marszałka Rzeszy nie był
okolicznością sprzyjającą - postawiło go to ponad innymi marszałkami polnymi - gdyż
Goering wymyślił nieefektywny schemat, racjonując stal stosownie do dwóch poziomów
priorytetu.
Jednak również losy wojny miały wpłynąć na stanowisko Goeringa i rzucić nowe
światło na program rakietowy. Wraz z coraz większymi niemieckimi stratami w czasie Bitwy
o Anglię w latach 1940-1941 Dornberger napisał memorandum do marszałka polnego von
Brauchitscha, informował w nim, że rakiety A4 nazwane później V2 można uznać za
„znacznąpomoc, zmniejszając zaangażowanie lotnictwa w operacjach przeciwko Anglii,
zwłaszcza w wypadku Londynu i miast portowych”.16 Podkreślał, że przewaga rakiet polega
na ich zdolności przełamywania obrony, dokładności oraz możliwości lądowania o dowolnej
porze dnia i nocy bez względu na warunki atmosferyczne. Mówiąc krótko, byłby to istotny
wkład pozwalający „pokonać Anglię”. Memorandum zawierało ukrytą informację mówiącą o
tym, że A4 będzie bronią zastraszania, która osłabi wolę Brytyjczyków do kontynuowania
wojny.
Znaczącym czynnikiem tej strategii był nadzwyczajny sukces brytyjskiego radaru,
technologii, którą brytyjscy naukowcy rozwinęli w latach trzydziestych dwudziestego wieku
jako element systemu obronnego chroniącego przed nalotami bombowców. Również i w
Niemczech skonstruowano radar w tym samym czasie, jednak jego skuteczność była mniejsza
głównie z uwagi na ofensywny a nie defensywny kierunek myślenia.
20. Radar
Radar, będący akronimem określenia „radio detection and ranging”, został wymyślony
przez amerykańskiego oficera marynarki (w Anglii był na początku znany jako RDF - radio
detection finding), jest powszechnie uważany przez historyków za jedno z najważniejszych
osiągnięć technicznych dwudziestego wieku.1 Jego rozwój i zastosowanie obronne na
początku wojny pozwoliły Wielkiej Brytanii pozbawić Luftwaffe dominacji w powietrzu i
przetrwać do chwili, gdy Amerykanie przyłączyli się do wojny w grudniu 1941 roku, po ataku
na Pearl Harbour. W ten sposób radar przyczynił się do zwycięstwa w Europie.
Na początku Niemcy dotrzymywali kroku, o ile nie prowadzili w tym wyścigu
technologicznym. 26 września 1935 roku grupa niemieckich oficerów marynarki, w tym
admirał Raeder, dowódca niemieciciej floty, i kilku urzędników rządowych zebrali się na
wysokiej na ponad 10 metrów wieży w Pelzerhaken koło Neustadt.2 Przybyli, aby przyjrzeć
się działaniu urządzeń radarowych znanych pod nazwą Funkmessgerat. Cały ten sprzęt
obejmujący obrotnice, nadajniki, odbiorniki, ekrany i generatory był przeznaczony do
wykrycia obecności dwóch statków znajdujących się w odległości prawie 10 kilometrów.
Nadajnik wysyłał impuls radiowy, który odbijał się od statków i powracał do odbiornika,
który z kolei wysyłał sygnał na monitor ekranowy, tworząc obraz dowodzący obecności
statków. Próba ta, po drobnej korekcie ustawienia anten, powiodła się i zrobiła niemałe
wrażenie na obserwatorach.
Ten pokaz nie był pierwszym zastosowaniem nadajnika i odbiornika fal radiowych w
celu namierzenia odległych obiektów. RobertMorris Page zbudował prowizoryczny układ w
grudniu 1934 roku w pobliżu Waszyngtonu, demonstrując możliwości radaru przed
eksperymentem WatsonaWatta przeprowadzonym w lutym 1935 roku. Page wyprzedził także
Niemców, którzy przeprowadzili pierwsze próby z radarem w marcu 1935 roku, kiedy
prymitywny sprzęt umieszczony na balkonie wykrył niemiecki okręt wojenny znajdujący się
w odległości blisko kilometra. Inne prymitywne eksperymenty z radarem prowadzono w roku
1935 we Włoszech, Francji, Rosji i Japonii.
Stosunkowo zaawansowana demonstracja możliwości radaru, która odbyła się w
Pelzerhaken 26 września 1935 roku, była związana z badaniami fizyka Rudolfa Kiihnolda,
który pracował w Instytucie Badawczym Marynarki w Kiel, oraz dwóch inżynierów z firmy
GEMA,3 specjalizującej się w budowie nadajników i odbiorników radiowych. Firma ta była
blisko związana z badaniami marynarki, ale teoretycznie pozostawała niezależna od wojska i
w okresie wojny zatrudniała 6 tys. pracowników. Urzędnicy obecni na tym pokazie
natychmiast dostrzegli możliwości urządzenia w czasie prowadzenia działań wojennych na
morzu, ale nie mieli zamiaru dzielić się swymi spostrzeżeniami z Luftwaffe. Inne prywatne
niemieckie firmy takie jak Siemens, Lorenz i Telefunken z czasem miały także rozpocząć
własne badania w tej dziedzinie.
Historia pierwszych badań ukazuje interesujące kontrasty między podejściem
Anglików i Niemców do nowej, ważnej technologii, zanim Ameryka przystąpiła do wojny. W
wypadku Anglii ważny okazał się charakter i geniusz pojedynczego inżyniera.
Brytyjski fizyk WatsonWatt, który był potomkiem Jamesa Watta, wynalazcy maszyny
parowej, miał pięćdziesiąt dwa lata i był szefem radiowej grupy badawczej w brytyjskim
National Physical Laboratory, gdy w 1934 roku Ministerstwo Lotnictwa zleciło mu
zainteresowanie się możliwością wysyłania „promieniowania zakłócającego” w odpowiedzi
na atak. W rezultacie WatsonWatt zaproponował strategię wykorzystania sygnałów
radiowych w celu wczesnego wykrywania nieprzyjacielskich samolotów i otrzymał fundusze
dla skonstruowania prototypu urządzenia, które będzie realizowało ten cel. 26 lutego 1935
roku, siedem miesięcy przed Niemcami, wraz z A. P. Rowem zorganizował pierwszą próbę z
urządzeniem radarowym w radiostacji BBC w Daventry. Wykorzystując fale radiowe o
długośi 50 m, zastosował odbiornik, który już był używany do detekcji sygnałów radiowych.
Sygnały radiowe są wytwarzane przez prąd zmienny o wysokiej częstotliwości. Fale
radiowe to promieniowanie elektromagnetyczne, podobnie jak fale świetlne, tylko o znacznie
większej długości fali (długość fali to odległość między dwoma kolejnymi grzbietami lub
dolinami). Kiedy wykorzystujemy sygnały radiowe do wykrywania odległych obiektów,
część emitowanej wiązki fal zostaje rozproszona na danym obiekcie i powraca w postaci
echa, które może wychwycić odbiornik umieszczony w miejscu, skąd wiązka została wysłana.
Chociaż długość fal radiowych jest stosunkowo duża, a fale stosowane do wykrywania
odległych obiektów mają długość kilku metrów, aby móc wyróżnić szczegóły jakiegoś
obiektu, trzeba użyć fal o stosunkowo małej długości. Problem, przed którym stali pierwsi
eksperymentatorzy, polegał na tym, że przesyłanie na duże odległości fal o długości mniejszej
od dziesięciu centymetrów - mikrofal - wymaga wielkiej energii (ponieważ aparatura ma
rozmiary porównywalne z długością fali, przyrząd do wykrywania mikrofal byłby bardzo
mały, a więc można by go zainstalować w samolocie.
W wypadku pierwszego eksperymentu WatsonaWatta bombowiec przeleciał nad
antenami radiowymi BBC w Daventry i podczas drugiego przelotu obserwatorzy widzieli
obraz na ekranie przez dwie minuty, a podczas trzeciego przelotu przez cztery minuty. Tor
bombowca śledzono mniej więcej osiem mil.4
Podczas pierwszych prób z radarem zarówno Niemcy, jak i Anglicy popełniali błędy,
zapewne największe po stronie Niemiec, gdy technicy postanowili nie używać magnetronu,
który ich naukowcy zarzucili w połowie lat trzydziestych. Pogląd brytyjskich historyków, że
to Anglicy odegrali kluczową rolę, prowadzi do interesujących pytań o sytuację nauki i
techniki w kraju nazistowskim i w kraju demokratycznym.
Na pierwszej konferencji poświęconej radarowi, która odbyła się we Frankfurcie w
1953 roku, WatsonWatt mówił:
Uważam, że nasz sukces w tej dziedzinie zawdzięczamy przede wszystkim swobodzie
badań naukowych, jaką przyznano mnie i moim kolegom, oraz wzajemnemu zaufaniu
naukowców i techników. Jeśli sięwydaję nieskromny, wynika to stąd, że jestem zdania, iż
najważniejszą lekcją wyniesioną z badań nad radarem jest intelektualne i organizacyjne
środowisko, jakie udało nam się stworzyć.5
Stanowisko Niemców w tej kwestii całkowicie pokrywa się z opinią WatsonaWatta.
„Aspektem badań niemieckich, który wydaje się odmienny od aliantów - pisze niemiecki
historyk Harry von Kroge - był stopień rywalizacji, która miała wpływ na bieg wydarzeń.
Liczne porozumienia, które trzeba było zawrzeć, dotyczące licencji i praw, aby ułatwić proces
produkcji, z pewnością wydają się niezwykłe amerykańskim i angielskim czytelnikom”. I
dalej pisze: „Zdumiewającym aspektem niemieckich badań nad radarem były opóźnienia
spowodowane utrzymywaniem tajemnicy w kontaktach z wieloma uniwersytetami i
politechnikami aż do ostatnich dni wojny, podczas gdy Ameryka i Anglia od samego
początku w pełni wykorzystywały te możliwości”6.
Utrzymuje się, że technologia Amerykanów i Anglików powstała głównie, choć nie
wyłącznie, pod auspicjami wojska czy rządu, przy czym do badań mieli dostęp naukowcy i
inżynierowie. Pierwszy niemiecki wynalazek narodził się w prywatnej firmie przy poparciu
instytucji badawczej związanej z marynarką Wymaganie utrzymania tych badań w tajemnicy
nakładało istotne ograniczenia na możliwość współpracy z kadrą naukowców.
Kontrasty między niemiecką i brytyjską organizacją badań i przyznawaniem
priorytetów omówimy dalej w niniejszym rozdziale, ale spostrzeżeń WatsonaWatta i Krogego
raczej nie powinno się uogólniać na wszystkie rodzaje technologii w nazistowskich
Niemczech. Na przykład inżynierowie zajmujący się techniką rakietową korzystali swobodnie
już na początku z systemów naprowadzania i tuneli aerodynamicznych na terenie
uniwersytetów. Ponadto naukowcy tacy jak Norbert Wiener, który pracował nad systemami
naprowadzającymi w Stanach Zjednoczonych w czasie wojny, uskarżali się w 1947 roku, że
środki podejmowane podczas wojny przez nasze komórki wojskowe, dotyczące ograniczenia
swobodnych kontaktów między naukowcami na temat podobnych programów czy nawet tego
samego programu posunęły się tak daleko, że gdyby stosowano je w czasie pokoju, doM
prowadziłoby to do całkowitego braku odpowiedzialności naukowców i ostatecznie do końca
nauki.7
Jednakże prawdą jest, że brytyjskie i amerykańskie próby rozwiązania konkretnych
problemów, zwłaszcza dotyczących urządzeń radarowych pracujących w zakresie
mikrofalowym, były wynikiem (podobnie jak w wypadku wzbogacania uranu)
pluralistycznego i różnorodnego środowiska badawczego, pomimo istniejących ograniczeń
spowodowanych wojną. Te wspólne wysiłki pozwalające na obieranie różnych dróg do celu
oraz metoda prób i błędów, działanie w oparciu o instytucje badawcze, naukowe,
przemysłowe i wojskowe w końcu doprowadziły do celu - mimo licznych trudności - czyli do
scentralizowanych badań, a następnie produkcji. W Niemczech mimo rywalizacji kilku
monopoli nie było prawdziwego pluralizmu, co znacznie utrudniało badania. Dodatkowym
problemem był fakt utajniania informacji do tego stopnia, iż nie dało się skonsolidować
wysiłków różnych sił zbrojnych i firm. Nie istniała także bezpośrednia droga do najwyższego
dowództwa, które podejmowało decyzje po dokonaniu analizy i zasięgnięciu opinii
odpowiednich komisji.
Kolejny kluczowy element nazistowskiej technologii radarowej, przedstawiony przez
historyka Roberta Buderiego, dotyczy niemieckiego „sposobu myślenia”. Hitler i jego
generałowie „myśleli w kategoriach błyskawicznej ofensywy i dlatego nie naciskali na rozwój
w zasadzie nastawionego na defensywę radaru. Takie jednowymiarowe myślenie,
podkreślone przez brak cywilnych naukowców pokroju Vannevara Busha i Fredericka
Lindemanna miało druzgocący wpływ na niemieckie działania wojenne.8 Na koniec istniała
niechęć ze strony samych niemieckich sił zbrojnych wobec radaru. Generał Ernst Udet,
nieudolny szef Luftwaffe, sprzeciwiał się badaniom nad radarem, gdyż jego zdaniem - gdyby
działał, „latanie nie byłoby już taką zabawą”.
Jednak historyk nauki prof. David Zimmerman zwraca uwagę na jeszcze jeden
element technologicznego sukcesu czy niepowodzenia o charakterze bardziej osobistym.
„Znaczna część pierwszych szybkich postępów [w Anglii] - pisze - była bezpośrednim
wynikiem zapału, energii i kierownictwa WatsonaWatta”. I dodaje ostrzegawczą uwagę:
„Paradoksalnie to nieobliczalne, niemal szaleńcze postępowanie Watmm sonaWatta i brak
zdolności administracyjnych mogły się stać istotnym czynnikiem niepowodzenia w
zorganizowaniu na czas skutecznej obrony przed nocnymi atakami”.9 Problemem było także
utrzymanie w sekrecie pierwszych osiągnięć, a sam Winston Churchill zagroził, że ujawni w
parlamencie brytyjskie informacje na temat radaru, próbując w ten sposób bić na alarm w
związku z remilitaryzacją Niemiec.
Promienie śmierci i Raport z Oslo
Radar i łamanie szyfrów stanowiły dziedziny, w których Wielka Brytania przodowała
w Drugiej Wojnie Światowej, jednak te sukcesy osiągnięto nieomal cudem, wbrew wszelkim
wynikającym z ignorancji polityków przeciwnościom. Można zatem powiedzieć, że
Brytyjczycy mieli również szczęście. Jak na ironię ludzie, którzy uratowali kraj od klęski,
konstruując radar i łamiąc szyfiy, niewiele wiedzieli o niemieckiej technice wojennej w
czasach przed wybuchem wojny. Nieumiejętność odkrycia niemieckich planów, zwłaszcza w
zakresie wczesnego ostrzegania przed obiektami w powietrzu i na morzu, wynikała w dużej
mierze z arogancji - samozadowolenia zwycięzców poprzedniej wojny, a także z braku
umiejętności oceny sytuacji. Dwa przypadki ilustrują sposób myślenia brytyjskiego wywiadu
na początku wojny.
19 września 1939 roku, niecałe trzy tygodnie po inwazji Wehrmachtu na Polskę oraz
po wypowiedzeniu wojny Niemcom przez Francję i Anglię, Hitler wygłosił przemówienie w
„wyzwolonym” Gdańsku, w którym według tłumaczenia brytyjskiego Ministerstwa Spraw
Zagranicznych groził „tajną bronią”, przed którą nie będzie możliwa żadna obrona. Istnienie
„promieni śmierci” było przed laty przedmiotem dyskusji doradców naukowych brytyjskiego
rządu.
Informacje mówiące o tym, że nieprzyjaciel może być w posiadaniu broni
wykorzystującej nieznany rodzaj naukowych sztuczek, obiegły brytyjski gabinet, jeszcze
zanim zostały na dobre upowszechnione. Premier Neville Chamberlain w trybie pilnym
zażądał informacji od brytyjskiego wywiadu, dzięki czemu dwudziestoośmioletni fizyk
Reginald Vistor (R. V.) Jones został mianowany pierwszym naukowym oficerem wywiadu,
który miał za zadanie przeglądać raporty szpiegówi weryfikować je pod kątem naukowym.
Jones dotarł do przemówienia Hitlera i odkrył, że ministerstwo spraw zagranicznych błędnie
zinterpretowało jedno ze zdań. Führer nie odnosił się do cudownej broni, chodziło mu o
Luftwaffe.
Niedługo później brytyjski wywiad otrzymał nadaną w Oslo przesyłkę zawierającą
prototyp zapalnika zbliżeniowego, który pozwalał automatycznie zdetonować pocisk w
pobliżu celu. W tamtym czasie była to technologia nieznana w Wielkiej Brytanii. Przesyłce
towarzyszył dokument znany jako „Raport z Oslo”. Siedem stron niemieckojęzycznego
maszynopisu opisywało listę najtajniejszych niemieckich innowacji w dziedzinie uzbrojenia.
Były tam informacje o badaniach nad rakietami prowadzonymi w Peenemünde, o nowych
rodzajach torped (jedna kontrolowana przy pomocy radia, a druga wykorzystująca zapalnik
magnetyczny), o radiowym dalmierzu naprowadzającym bombowce na cele oraz o dwóch
systemach zaawansowanego ostrzegania przed samolotami, czyli o radarze. Do dziś nie ma
pewności, kto wysłał ten materiał, choć najprawdopodobniej był to Paul Rosbaud (pseudonim
Griffin), antynazistowski wydawca literatury naukowej z Berlina.10 Zatem informacje te nie
pochodziły od brytyjskiego wywiadu, lecz od odważnego niemieckiego antynazisty.
Oficerowie wywiadu brytyjskiego powątpiewali w dostarczone informacje i obniżali ich
wartość, uznając to za niemiecki podstęp. Byli przekonani, że tego typu technologie z
wyjątkiem radaru przekraczają możliwości Brytyjczyków, a więc także leżą poza zasięgiem
Niemiec.
Tylko R. V. Jones dał wiarę dokumentom. Szczególnie zainteresowała go informacja,
że atak RAFu na Wilhelmshaven na początku września został odkryty z odległości 120
kilometrów przy pomocy łańcucha stacji emitujących impulsy radiowe.
W rzeczywistości niemiecki ofensywny system radarowy używany w 1939 roku do
kierowania samolotów na cele, znany jako YGerät lub aparat Y, był rozwijany już od sześciu
lat. Pierwotnie był to system opracowany przez dra Hansa Plendla złożony z przecinających
się wiązek wysyłanych z kontynentu - z Kleve na granicy niemieckoholenderskiej i w
Szlezwiku Holsztynie, niedaleko granicy z Danią - pozwalający z dużą precyzją na
kierowanie niemieckich bombowców na cele położone na Wyspach Brytyjskich.Churchill i
technologia
Ponieważ przed przystąpieniem do wojny Ameryki z jej ogromnymi zasobami
przemysłowymi i ekonomicznymi Wielka Brytania była osamotniona w walce z Niemcami,
Winston Churchill szybko zorientował się, że jego kraj zaangażował się w konflikt, w którym
nauka i technologia miały decydujące znaczenie dla przeżycia, nie mówiąc o późniejszym
zwycięstwie. Struktura organizacyjna, która pozwoliła Churchillowi dokonywać selekcji i
decydować o priorytetach badawczych i rozwojowych, stała się kluczowym czynnikiem
brytyjskiej obrony i przetrwania. Sukces brytyjskiego zarządzania technologią nie był
bynajmniej czymś przesądzonym, niemniej jednak był silnie związany ze zdolnością
Churchilla do przystosowywania się oraz do uczenia się na własnych błędach.
Churchill nie był zbyt dobrze zorientowany w sprawach nauki i wierzył w siłę Royal
Navy. Jego podejście do przyszłej wojny w Europie było ukształtowane przez okropności i
lęki Pierwszej Wojny Światowej. Jednak szczęśliwym trafem miał niezwykłego przyjaciela i
naukowego doradcę, Fredericka Lindemanna (lorda Cherwella). W napisanej przez siebie
historii Drugiej Wojny Światowej wspominał o tym, że w Chartwell, w swoim rodzinnym
domu, gdy nie brał aktywnego udziału w polityce w latach 1931-1934, bardzo często widywał
się z Lindemannemn (którego ostatnio spotkaliśmy w roli sekretarza podczas pierwszej
konferencji Solvaya), z wykształcenia fizykiem, człowiekiem niezwykle wszechstronnym,
który świetnie radził sobie także ze statystyką.
Jeszcze na początku wojny, przed objęciem stanowiska premiera, Churchil nadal
myślał o wojnie na lądzie głównie w kontekście wojny pozycyjnej w okopach. Był entuzjastą
projektu o nazwie „Cultivator No. 6”, opisując go jako metodę „wyposażenia naszej armii w
środek przenikania przez linie wroga bez nadmiernych strat własnych”. Była to maszyna
kopiąca okopy z szybkością do 3 mil na godzinę, która potrafiła wyżłobić kanał
wystarczająco głęboki i szeroki, aby pozwolić piechocie i czołgom przejść przez ziemię
niczyją i dostać się do okopów wroga. W lutym 1940 roku gabinet premiera i skarb państwa
zatwierdziły budowę 200 maszyn kopiących węższe rowy i 40 maszyn kopiących rowy
szerokie. W ostatecznej postaci większe maszynyważyły ponad 100 ton, miały ponad 23
metry długości i 2,5 metra wysokości. Mogły kopać w glinianym gruncie okop o głębokości
1,5 metra i 2,3 metra szerokości z szybkością pół mili na godzinę, usuwając w tym czasie 8
tys. ton ziemi. W produkcji części i montażu całości uczestniczyło trzysta pięćdziesiąt firm.
Była to, jak ujmował to Churchill, „część wielkiego, ofensywnego planu bitewnego”. Jednak
po niemieckim Blitzkriegu, dzięki któremu Hitler pokonał Francję, Churchill musiał
przyznać, że „pojawiły się rozmaite rodzaje broni, spadając na nas jak lawina i zmiatając
wszystkie wcześniej istniejące”. W typowo churchillowskim stylu, odnosząc się do
zmarnowanego czasu, pieniędzy i energii wydatkowanych na „kultywatory”, oświadczył po
wojnie: „Jestem za to odpowiedzialny, ale nie mam wyrzutów sumienia”.11
W przeciwieństwie do zorganizowanego chaosu Rzeszy z jej watażkami
konkurującymi o względy i uwagę Fuhrera Churchill po objęciu urzędu premiera zdecydował
o bezpośrednim i szeroko zakrojonym nadzorze nad technologią wojenną obejmując także
stanowisko ministra obrony. Trzema innymi ministrami kierującymi resortami związanymi z
obronnością zostali „moi przyjaciele, których wybrałem do tej służby” napisał Churchill.
Organizowali oni i administrowali coraz większymi siłami, i robili to w łatwym,
praktycznym angielskim stylu. Będąc członkami komitetu obrony, mieli dostęp do wszystkich
informacji i stały kontakt ze mną. [...] maszyneria działała niemal automatycznie i mogła bez
trudu przekładać idee na skutecznie działanie.12
Przypominając sobie czasy, gdy latem 1940 roku groziła Wielkiej Brytanii niemiecka
inwazja, Churchill wspomina po wojnie o potrzebie wprowadzenia naukowych i technicznych
innowacji jako środków zaradczych. „Nie było czasu, by podążać normalnymi kanałami w
ramach doraźnych działań”. Aby zapewnić szybkie działania, wolne od ministerialnych
procedur opiniujących „każdy dobry pomysł czy gadżet”, utrzymywał bliski kontakt z
„eksperymentalną placówką” stworzoną przez majora Jefferisa w Whitchurch, człowieka
„opętanego” zdaniem Churchilla „duchem inwencji i geniuszu”. Churchill mianował także
Fredericka Lindemanna swoim „osobistym asystentem” i byłz nim w stałym kontakcie.
Lindemann dostarczał Churchillowi danych statystycznych dotyczących różnych działów
zajmujących się wojną i przedstawiał mu opinie na temat ogromnej liczby naukowych
zagadnień. Podczas wojny Lindemann napisał około 2 tys. artykułów.
Wśród wielu długofalowych projektów rozwojowych z dziedziny zaawansowanych
technologii, dzięki którym Wielka Brytania miała odnieść sukces, zdarzały się także pomysły
kompletnie amatorskie. W obliczu inwazji Hitlera Churchill pisał:
Bomba, którą można było zrzucić na czołg, być może z okna, i która przywarłaby do
pancerza [...]. Wyobraziliśmy sobie, jak żołnierze lub cywile podbiegają do czołgu i nawet
udaje im się rzucić bombę, jednak to kosztuje ich życie.13
Churchill brał także pod uwagę zastosowanie gazu bojowego przeciwko Niemcom
atakującym brytyjskie plaże.
W czerwcu 1940 roku Winston Churchill poprosił o dane dotyczące zapasów gazu
musztardowego lub innych gazów bojowych, które mogłyby zostać użyte w pociskach lub
byłyby zrzucane z powietrza.14 Pomysł polegał na zbombardowaniu Niemców lądujących na
plażach. Według brytyjskiego inspektora broni chemicznej:
Ataki polegające na spryskiwaniu gazem z niedużej wysokości wrogów zbliżających
się w otwartych łodziach lub zaraz po wylądowaniu, jeśli byłyby regularnie powtarzane,
prowadziłyby do 100-procentowej śmiertelności ludzi wystawionych na działanie gazu. Jeśli
wrogowie nie osłoniliby oczu, pokaźna liczba żołnierzy oślepłaby. Jednak nie jest możliwe
jednoczesne osłanianie się przed bronią chemiczną i korzystanie z tej samej broni. Rozpylanie
z małej wysokości zmniejszyłoby ryzyko ponoszone przez inne nisko lecące samoloty
bombowe ostrzeliwujące wroga z broni maszynowej.15
Nie trzeba dodawać, że zarówno wojsko, jak i rząd miały poważne skrupuły, jeżeli
chodzi o pierwsze zastosowanie broni chemicznej, zwłaszcza że sądzono, iż niemieckie
zapasy gazu były pięć razy większe od brytyjskich; niemniej jednak Churchill nalegał, by
utrzymywać w gotowości opcję zastosowania tej broni.Jesienią 1940 roku Churchill docenił
naukowe i techniczne elementy wojny z Hitlerem. W memorandum zatytułowanym „Kwestia
amunicji” przygotowanym dla gabinetu we wrześniu oznajmił, że wojna nie jest: wojną
wielkiej liczby ludzi wystrzeliwujących tony pocisków w swoim kierunku. Dzięki
opracowaniu nowych broni, a przede wszystkim dzięki przodownictwo w wyścigu
naukowym, będziemy mogli najlepiej poradzić sobie z większymi siłami wroga. Jeśli na
przykład seria wynalazków - nad którymi pracujemy - pozwalających zlokalizować i trafić
wrogi samolot zarówno z powietrza, jak i z ziemi bez względu na jego widoczność spełni
pokładane w nich nadzieje, zmieni się nie tylko sytuacja strategiczna, ale wpłynie to także na
zapasy amunicji. [...] Musimy zatem uznać całą sferę związaną z RDF (radarem) z jej
nieograniczonymi możliwościami za kwestię priorytetową dla sił powietrznych. Zwiększenie
liczebności wysokiej klasy personelu naukowego, jak również szkolenie osób posługujących
się nowym rodzajem broni oraz związane z nią prace naukowe powinny stać się osią naszego
myślenia i wysiłków.16
Wojna promieni
Idąc za informacjami dostarczonymi w „Raporcie z Oslo”, R. V. Jones zaczął zbierać
informacje pozwalające zrozumieć działanie niemieckich wiązek kierunkowych. Składały się
na to szczegółowe badania rozbitych niemieckich bombowców, wiadomości przechwycone
przez specjalistów od łamania szyfrów w kwaterze głównej w Bletchley Park oraz raporty z
przesłuchań niemieckich jeńców. W połowie czerwca Jones miał w swoich rękach dokumenty
mówiące o istnieniu sygnałów radiowych wysokiej częstotliwości, emitowanych z kontynentu
i przesyłanych poprzez Wyspy Brytyjskie. W tym momencie zwołał dramatyczne i
historyczne spotkanie na Downing Street. Kiedy Jones wszedł do sali narad, zobaczył
czekającego Churchilla, Lindemana oraz lorda Beaverbroka - ministra ds. produkcji
samolotów. Poza tym obecni byli Tizard, WatsonWatt oraz Charles Portal. Co ciekawe, ludzie
ci zażarcie dyskutowali na temat niemieckich promieni i ich potencjalnego celu. Po
półgodzinie R. V. Jones, który nie miał jeszcze skończonej trzydziestki, przerwał politycznym
i wojskowym figurom w ten oto sposób: „Czy nie byłoby pomocne, gdybym przedstawił tę
historię od samego początku?”. Po pełnej zdumienia chwili odezwał się Churchill: „No cóż,
chyba tak”.
Jones potrzebował tylko dwudziestu minut, aby przekonać Churchilla o realności
istnienia niemieckiego radaru kierunkowego oraz o tym, że można skonstruować środki
neutralizujące jego działanie. Churchill był uradowany. Uderzając w stół, zawołał: „Z
ministerstwa dostaję tylko papiery, papiery i papiery!”. Jednak inni zgromadzeni, z
Lindemannem włącznie, nadal powątpiewali, czy fale radiowe mogą bez przeszkód
pokonywać krzywiznę Ziemi między Niemcami i Wyspami Brytyjskimi.
Jednak jesienią tego roku Jones odkrył, że Niemcy korzystają z trzech, a nie z dwóch
sieci radionawigacji, pomagając w kierowaniu niemieckich samolotów. Dwie wiązki
kierowały pilota na cel, a trzecia dokładnie określała miejsce zrzucenia bomb. Inżynierowie z
brytyjskiej Telecommunications Research Establishment (TRE) doradzali wysyłanie
sygnałów zagłuszających, które zaburzałyby częstotliwości wiązek kierunkowych. W miarę
jak technicy stawali się coraz sprawniejsi w stosowaniu środków zaradczych, byli w stanie
zaburzać wiązki w takim stopniu, że niemieckie bombowce zbaczały z trasy. Nieczynny w
trakcie wojny nadajnik telewizyjny BBC umieszczony w Alexandra Palace był
wykorzystywany do wysyłania sygnałów zakłócających sygnał określający miejsce zrzutu
bomb.
Niemieckie radarowe systemy wczesnego ostrzegania
Przekonanie, że Niemcy nie posiadali radaru jako technologii wczesnego ostrzegania,
brało się po części z braku jakichkolwiek instalacji przypominających wysokie wieże radiowe
tak rzucające się w oczy na brytyjskim wybrzeżu. Sam WatsonWatt spędził letnie wakacje
1937 roku, poszukując wysokich wież w Niemczech, i żadnej nie znalazł. To doprowadziło
go do wniosku, że Niemcy nie posiedli tajemnicy radaru. Po przestudiowaniu Raportu z Oslo,
w którym wspomina się o falach krótkich wykluczających stosowanie dużychanten, R. V.
Jones doszedł do innego wniosku. Jego podejrzenia potwierdziły się latem 1940 roku, gdy
otrzymano informacje, że brytyjski samolot został przechwycony dzięki użyciu niemieckiego
systemu „FreyaMeldungFreya”. Jones przypomniał sobie, że Freya była nordycką boginią,
której naszyjnika przez całą dobę pilnował strażnik będący w stanie widzieć na duże
odległości i we wszystkich kierunkach.
W międzyczasie jesienią 1940 roku radarowy ekspert korzystający z TRE wykrył na
kanale La Manche sygnały radiowe o długości 80 centymetrów, które pojawiły się, gdy
ostrzeliwano brytyjskie okręty. W ten sposób natknął się na kolejną ściśle tajną niemiecką
technologię radarową znaną jako Seetakt, która stanowiła zaawansowany system
zintegrowany z kontrolą ognia artyleryjskiego.
Jones zauważył, że ten radar przeznaczony do kontroli ostrzału artyleryjskiego nie był
tym samym co system wczesnego ostrzegania Freya, który wydawał się zupełnie innym
rodzajem technologii. Przełom nastąpił w lutym 1941 roku, kiedy pokazano Jonesowi pewne
zarejestrowane na fotografii podczas lotu rozpoznawczego’„osobliwości” nad półwyspem
Hague: dwa okrągłe talerze o średnicy 6 metrów na skraju pola. Dzięki dalszym obserwacjom
odkryto, że talerze obracały się. Była to stacja Freya. Zaczęto pracować nad ich
zlokalizowaniem na kontynencie oraz nad zlokalizowaniem częstotliwości, na jakich działały,
co pozwoliłoby je zagłuszać. W międzyczasie Jones zaczął koncentrować się na wyposażeniu
systemu Freya opisanym w Raporcie z Oslo i wspominanym od czasu do czasu w
zaszyfrowanych informacjach, które mówiły o Wurzburgu.
Zgodnie z tymi informacjami systemy zostały przetransportowane do Rumuni i
Bułgarii, gdzie po jakimś czasie brytyjskie stacje nasłuchowe wyśledziły transmisję fal o
długości 53 centymetrów (Raport z Oslo mówił o 50 centymetrach). Loty zwiadowcze nie
odkryły obecności radarów aż do listopada 1941 roku, kiedy to na fotografii zauważono mały
obiekt, który zidentyfikowano jako stację Freya na przylądku d’Antifer. Kolejne fotografie
ujawniły usytuowane w pobliżu paraboliczne zwierciadło o średnicy 3 metrów. Jones zaczął
się domyślać, na czym polega złożony system niemieckiego wczesnego ostrzegania
składający się z długodystansowych detektorów Freya oraz dwóch typów Wurzburgów -
mniejszych systemów,które kontrolowały operacje poszukiwawcze. Ponadto istniały jeszcze
większe systemy, Wiirzburg Riesen, które naprowadzały niemieckie nocne myśliwce
atakujące bombowce RAFu. Jones nie spoczął, dopóki nie zdobył działającego egzemplarza
Wurzburga. Wpadł on w ręce Brytyjczyków w wyniku przeprowadzonego desantu 119
spadochroniarzy, którzy zrzuceni na przylądek d’Antifer na początku 1942 roku dostarczyli
do Wielkiej Brytanii większość instalacji, korzystając z niewielkich jednostek morskich.
Brytyjski wywiad miał w ręku wszystkie ważne składniki systemu Wiirzburg i bez trudu mógł
obliczyć długość fali potrzebnej do zagłuszenia niemieckich urządzeń.
W okresie gdy marszałek Rzeszy Goering planował zniszczenie sił powietrznych
Wielkiej Brytanii za pomocą dziennych nalotów jako wstęp do inwazji, niemiecki wywiad nie
wykazał się przezornością, wytrwałością i przebiegłością. Kiedy w lipcu 1940 roku
rozgorzała Bitwa o Anglię, brytyjski radarowy system wczesnego ostrzegania składał się z
dwudziestu jeden stacji Chain Home (niektóre miały wysokość 106 metrów) oraz z kolejnych
trzydziestu jednostek Chain Home Low, które wysyłały ostrzeżenia o zbliżających się
najeźdźcach przekraczających kanał La Manche oraz Morze Północne. Jednostki
Królewskiego Korpusu Obserwacyjnego działały na lądzie jako wsparcie, chociaż ich
obserwacje zależały od pory dnia i stopnia zachmurzenia.
Wywiad niemiecki nie zorientował się, do czego służą brytyjskie doskonale widoczne
wieże radarowe, choć o ich istnieniu wiedziano na dwa lata przed wybuchem wojny.
Nieuzbrojone niemieckie samoloty latały nad Wielką Brytanią pod pretekstem prowadzania
obserwacji meteorologicznych na potrzeby Lufthansy. W 1939 roku sterowiec Zeppelin LZ
130 przeleciał nad siecią brytyjskich radarów, usiłując przechwycić sygnały radiowe, ale
niczego nie zarejestrowano.17 Między lipcem a wrześniem nie udało się Luftwaffe pokonać
Królewskich Sił Powietrznych w dużej mierze dzięki zdolności brytyjskiej obrony radarowej
do dostatecznie wczesnego wykrywania nadlatujących samolotów i szybkiej reakcji
myśliwców. Chociaż po pewnym czasie Goering zorientował się, do czego służą wieże
radarowe, nigdy nie zrozumiał, jak ważna była ich funkcja, i nie próbował ich wyeliminować.
Po przypadkowym nalocie i zbombardowaniu Londynu nocą24 sierpnia 1940 roku Churchill
rozkazał zbombardować Berlin, na co Hitler odpowiedział nocnymi nalotami na Londyn
trwającymi przez cały tydzień. Choć atak na Londyn przyniósł wielkie zniszczenia, RAF oraz
lotniska mogły odpocząć. Kiedy Goering powrócił do swojej pierwotnej strategii, dywizjony
myśliwskie były gotowe do decydującego starcia. Przełomowym dniem Bitwy o Anglię był
15 września, gdy Niemcy stracili siedemdziesiąt dziewięć maszyn, a straty RAFu wyniosły
trzydzieści sześć myśliwców. Potem Goering wrócił do wcześniejszej taktyki nocnych
nalotów na Londyn oraz na ośrodki przemysłowe, a Hitler zawiesił na czas nieokreślony
inwazję na Wielką Brytanię.
Jednocześnie Brytyjczycy wzmogli nocne naloty na cele w Niemczech i w
okupowanej Europie, a niemieccy inżynierowie pracowali nad poprawą obrony radarowej.
Generałmajor Josef Kammhuber dowodzący z kwatery głównej w Zeist w Holandii podzielił
kraj na prostokąty o bokach 43 kilometry na 34 kilometry, umieszczając w nich system
wczesnego ostrzegania Freya oraz dwa Wurzburgi - jeden do wykrywania pojedynczych
samolotów wroga, a drugi do naprowadzania myśliwców Luftwaffe. Pod koniec 1941 roku
system potrafił wykrywać nadlatujące obiekty z odległości 320 kilometrów oraz określać
pułap samolotów z odległości 240 kilometrów.
Magnetron
Jednak największą przewagę w technologii radarowej Wielka Brytania wraz ze
Stanami Zjednoczonymi uzyskała dzięki skonstruowaniu na rok przed przystąpieniem do
wojny niewielkiego urządzenia wielkości talerza o nazwie magnetron. Jego budowa jest
przykładem na to, jak nauka i technologia przyczyniły się do zdobycia nieporównywalnej
przewagi aliantów i do porażki Niemiec.
Wyzwaniem była konstrukcja takiej postaci radaru, która pozwoliłaby maksymalnie
zmniejszyć rozmiary urządzeń dostarczających dokładnych informacji. Potrzebny był radar,
który mógłby zostać zamontowany w myśliwcu, pracujący na falach o długości 10
centymetrów, dzięki czemu możliwe byłoby wykrywanie nocnych myśliwców przy
jednoczesnej dostatecznej mocy pozwalającej na daleki zasięg.Głównym zadaniem było
osiągnięcie wąskiej wiązki promieniowania, która dokładnie wskazywałaby cel. To z kolei
zależy od szerokości anteny w stosunku do długości fali. Im krótsza długość fali tym mniejsza
antena dla tej samej szerokości wiązki.
Niemiecki historyk Kroge uważa, że latem 1935 roku niemieccy inżynierowie z
prywatnej firmy GEMA pracowali nad podstawową formą magnetronu wymyślonego przez
Alberta W. Hulla z amerykańskiej firmy General Electric około roku 1920. Magnetron składa
się z rury próżniowej umieszczonej w polu magnetycznym tak, aby elektrony poruszały się w
rurze po torach krzywoliniowych. Niemieccy badacze stwierdzili, że magnetron pracuje
niestabilnie i nie pozwala na zasięg większy niż 20 kilometrów, a ponadto „tylko ciągłe
strojenie odbiornika umożliwia jakiekolwiek obserwacje na dalsze odległości”.18 W
rezultacie wynalazek nie znalazł zastosowania.
Brytyjska droga wiodąca do wykorzystania magnetronu miała początek na
Uniwersytecie Birmingham w 1939 roku wraz z eksperymentami mającymi na celu
wytworzenie mikrofal, które doprowadziły do skonstruowania „magnetronu wnękowego”
będącego zasadniczą modyfikacją urządzenia Hulla. Historyk radaru Robert Buderi zauważył,
że odkrycie pojawiło się „przypadkowo”. Dwóch fizyków John Randall i Henry Boot,
prowadząc eksperymenty pod kierownictwem Marcusa Oliphanta z Uniwersytetu
Birmingham, połączyli zalety dwóch urządzeń: tradycyjnego magnetronu oraz klistronu,
amerykańskiego wynalazku (od greckiego słowa kluzo oznaczającego załamywanie się fal),
który zbudowano w trakcie prac nad źródłem mikrofal pozwalających na lądowanie na ślepo.
Buderi ujął to następująco: „Zadanie polegało na przystosowaniu kształtu wnęk
klistronu do kształtu katody i węzłowej struktury magnetronu, co zależało od jego symetrii
cylindrycznej”.19 Amerykański fizyk 1.1. Rabi opisywał to rok później jako rodzaj gwizdka
działającego pod wpływem pola elektrycznego i magnetycznego. Buderi wyjaśnia:
✓i
Podobnie jak powietrze płynące we wnętrzu gwizdka natrafia na otwór i wywołuje
dźwięk - którego częstotliwość zależy od wielkości i kształtu instrumentu - elektrony drgały z
określoną częstotliwością zależną od wielkości wnęki.20Pierwszy test urządzenia został
przeprowadzony 21 lutego 1940 roku, a w trzy dni później naukowcy mogli potwierdzić, że
powstają fale
0długości 9,5 cm i mocy 400 watów. W maju moc zwiększono do imponującej
wielkości 12-15 kilowatów. To był początek radaru mikrofalowego, ale znajdująca się pod
presją w jednym z najgroźniejszych momentów wojny Wielka Brytania rozpaczliwie
potrzebowała poważnego partnera do dalszych badań rozwojowych oraz masowej produkcji.
Angloamerykańska współpraca technologiczna
Na początku sierpnia 1940 roku Churchill poprosił jednego ze swoich doradców do
spraw nowoczesnych technologii Henry Tizarda, aby ten udał się do Stanów Zjednoczonych z
kilkoma ściśle tajnymi wynalazkami. Wśród nich był także magnetron wnękowy. W swej
końcowej postaci urządzenie wyglądało jak rzutek i mogło zmieścić się w dłoni dorosłej
osoby. 19 września Tizard wraz z zespołem zademonstrowali działanie magnetronu w
Waszyngtonie oniemiałej widowni składającej się z członków Komisji Badań Amerykańskiej
Obrony Narodowej. Podczas prezentacji okazało się, że malutkie urządzenie potrafiło
generować tysiąc razy silniejsze promieniowanie niż najbardziej zaawansowane urządzenia
amerykańskie pracujące na długości fali mniejszej niż 10 centymetrów. Wciągu miesiąca
podjęto decyzję o powołaniu Laboratorium Radarowego na MIT w Cambridge, znanego
później jako Rad Lab.
W 1943 roku radar centymetrowy wykorzystujący magnetron wnękowy był używany
przez aliantów nie tylko do przechwytywania nocnego, ale także do lokalizowania celów
ataku w warunkach braku widoczności. Tylko kwestią czasu było odkrycie przez Niemców
alianckiej tajemnicy we wraku jakiegoś zestrzelonego samolotu. 2 lutego samolot należący do
Pathfinder Force (PFF), jednostki wyszukującej
1oświetlającej flarami cele dla formacji bombowców, został zestrzelony niedaleko
Rotterdamu, a uszkodzony magnetron wydobyto z wraku. Niemieccy inżynierowie, którzy
nazwali urządzenie Rotterdamgerat, szybko potwierdzili, że było to urządzenie
centymetrowego radaru wspomagające nocne myśliwce oraz naprowadzające bombowce na
cel. Herman Goering na wieść o tym powiedział:Musimy szczerze przyznać, że w tej
dziedzinie Brytyjczycy oraz Amerykanie znacznie nas wyprzedzili. Przypuszczałem, że są
bardziej zaawansowani, ale nie domyślałem się, jak bardzo.21
Profesor Leo Brandt z firmy Telefunken dostał rozkaz rekonstrukcji urządzenia w celu
wykorzystania go przez Niemców. Jednak 1 marca urządzenie to zostało zniszczone w czasie
bombardowania. Już tej samej nocy znaleziono kolejny magnetron w bombowcu
zestrzelonym nad Holandią i Brandt mógł podjąć pracę.
Niemieccy naukowcy śpieszyli się, aby jak najszybciej zastosować magnetrony
wnękowe w swych systemach naprowadzania, wykrywania wrogich samolotów i artylerii, ale
gdy już byli gotowi wykorzystać urządzenia w walce, wojna miała się ku końcowi. W
międzyczasie niemieccy naukowcy wynaleźli sposoby przeciwdziałania korzyściom
wynikającym ze stosowania magnetronu wnękowego. Były to w szczególności detektor
Naxos oraz inne urządzenie o nazwie Korfu zaprojektowane do wykrywania fal o długości 10
centymetrów. Naxos był szczególnie przydatny dla UBootów, ponieważ umożliwiał
wykrywanie samolotów poszukiwawczych wykorzystujących obszar mikrofalowy do
wykrywania obecności peryskopów. Jednak z chwilą gdy niemieccy inżynierowie opracowali
środki obrony, alianci wprowadzili radar wykorzystujący fale o długości 3 centymetrów.
Choć radar był niezwykle pomocny w obronie przed atakami na Wyspy Brytyjskie,
nie był jedynym urządzeniem dostarczającym informacji pozwalających odwrócić bieg
wojny. Równie wielkim osiągnięciem był niezwykły sukces Brytyjczyków w dziedzinie
łamania niemieckich, ściśle tajnych kodów.
21. Szyfry
Sztuka potajemnego porozumiewania się i szpiegostwo w czasie wojny zawsze miały
duży wpływ na przebieg i wynik konfliktu. Ważną cechą charakteryzującą niemiecką
kryptografię podczas Drugiej Wojny Światowej, która posługiwała się wyrafinowaną sztuką
mechanicznego kodowania, była wiara, że ich szyfiy nie mogą.zostać złamane, co dowodziło
całkowitego braku uznania dla technologicznych osiągnięć przeciwników. Z drugiej strony
niemiecki wywiad dokonywał znacznych wysiłków zmierzających do rozszyfrowania
komunikatów przesyłanych przez wrogów oraz potencjalnych nieprzyjaciół.
Historia niemieckich prób związanych z szyfrowaniem w okresie Drugiej Wojny
Światowej sięga roku 1923, kiedy Winston Churchill opublikował historię Wielkiej Wojny
„The World Crisis”, opisując, jak we wrześniu 1914 roku Brytyjczycy weszli w posiadanie
tajnych kodów marynarki niemieckiej. Opublikowanie historii, którą mógł przeczytać cały
świat, nie mówiąc o Niemcach, nie było rozsądne, ponieważ Niemcy jeszcze pięć lat po
wojnie nie wiedzieli, jak do tego doszło. Z pewnością wpłynęło to na decyzje związane z
szyfrowaniem w latach dwudziestych i trzydziestych dwudziestego wieku.
We wrześniu 1914 roku niemiecki lekki krążownik Magdeburg został zatopiony na
Bałtyku. Kilka godzin później Rosjanie wyłowili ciało niemieckiego marynarza, który
trzymał książkę szyfrów i sygnałów niemieckiej marynarki w zesztywniałej z powodu
stężenia pośmiertnego, przyciśniętej do piersi ręce. 6 września rosyjski attache marynarki
przybył do Winstona Churchilla, pełniącego wówczas funkcję Pierwszego Lorda Admiralicji.
Attache otrzymał informację z Piotrogrodu o całym wydarzeniu oraz o tym, że rosyjskie
dowództwo zapomocą książki szyfrów i sygnałów może odszyfrować część niemieckich
kodów morskich. Rosjanie przeczuwali, że największa na świecie brytyjska flota chciałaby
wejść w posiadanie tych książek. Gdyby Brytyjczycy wysłali statek do Aleksandrowa,
rosyjski oficer mógłby przywieźć je do Wielkiej Brytanii. Książki zostały ostatecznie
dostarczone brytyjskim deszyfrantom, którzy pracowali nad rozszyfrowywaniem tajnych
niemieckich komunikatów. Kiedy Niemcy zaczęli opisywać działania wojenne z czasów
Pierwszej Wojny Światowej, zauważyli, że: „dowództwo niemieckiej floty, której przekazy
radiowe były przechwytywane i odszyfrowywane przez Anglików, grali - można powiedzieć -
otwartymi kartami przeciwko dowództwu brytyjskiemu”.1
W rezultacie Niemcy w okresie międzywojennym udoskonalili swoje systemy
szyfrowania, inwestując w złożony układ mechaniczny, który po pewnym czasie przekroczył
amerykańskie i brytyjskie możliwości łamania kodów. Aby złamać najtrudniejsze niemieckie
kody, Brytyjczycy zbudowali Colossus - pierwszy komputer na świecie, i zatrudnili 12 tys.
pracowników, w tym śmietankę krajowych matematyków. Po wojnie Churchill już nie
popełnił błędu z 1923 roku. Plany Colossusa zostały zniszczone, a brytyjskich deszyfrantów
zobowiązano do zachowania tajemnicy aż do roku 1975. Specjalny algorytm zastosowany w
Colossusie pozostał ściśle tajny do dzisiaj.
Po ujawnieniu tajemnicy przez Churchilla w 1923 roku niemiecka armia
zainteresowała się wynalazkiem będącym „wirnikową maszynę szyfrującą”, rodzajem
maszyny do pisania, która działała na zasadzie mechanicznego „podstawiania”. Standardowe
urządzenie, które wyglądało jak maszyna do pisania o rozmiarach 30 na 15 centymetrów i
ważyło niecałe piętnaście kilogramów, zostało zbudowane przez niemieckiego inżyniera
elektryka Arthura Scherbiusa i było przeznaczone do stosowania w handlu, dyplomacji, a w
końcu w wojsku. Scherbius nazwał swój wynalazek Enigma, co pochodziło od greckiego
słowa oznaczającego zagadkę. Kiedy Scherbius mający wówczas trzydzieści trzy lata i
mieszkający w Berlinie opisywał maszynę Niemieckiej Cesarskiej Marynarce w 1918 roku,
chwalił się, że „maszyna uniknie powtarzania sekwencji liter, nawet gdy ta sama litera
zostanie użyta miliony razy. [...] Również nie będzie możliwe wysłanie telegramu, w sytuacji
gdyby maszyna wpadła w niepowołane ręce, gdyż jej użycie wymaga zastosowania
wstępnego klucza.2Szyfrowanie za pomocą maszyny wirnikowej typu Enigma polega na
naciskaniu klawiszy odpowiadających literom przekazywanej wiadomości, czyli „zwykłego
tekstu”, zwracając uwagę na „tekst cyfrowy” sukcesywnie pojawiających się liter na
szklanym ekranie. Historyk kryptografii David Kahn wyjaśnia:
Z chwilą gdy zaszyfrowany elektryczny impuls przechodzi przez płytkę
odpowiadającą danej literze, dociera do wirnika, który styka się z następnym wirnikiem, a ten
z kolejnym, wskutek czego na końcu prąd dociera do innej litery, zapalając lampkę
podświetlającą zaszyfrowaną literę.3
Aby odebrać tekst zaszyfrowanej wiadomości, odbiorca musiał ustawić maszynę za
pomocą tego samego klucza.
Niemieckie siły zbrojne były wyposażone w Enigmy o pięciu wirnikach, z których
trzy miały za zadanie ustawienie maszyny na dany czas (zazwyczaj porę dnia), pozwalając na
sześćdziesiąt możliwych ustawień wirników. Każdy z nich posiadał pierścień z dwudziestoma
sześcioma literami alfabetu, co umożliwiało dwadzieścia sześć do potęgi trzeciej (czyli 17
576) różnych ustawień pierścieni, dzięki czemu Jednostka szyfrująca” znajdująca się
wewnątrz maszyny dysponowała ponad milionem różnych kombinacji. Ale maszyna
posiadała ponadto tablicę połączeń, która pozwalała na zamianę liter, jeszcze zanim prąd
dotarł do wnętrza maszyny szyfrującej, oraz taką samą zamianę po opuszczeniu wnętrza
maszyny, a przed zapaleniem się zakodowanej litery. Ponieważ podstawianie liter miało
charakter symetryczny i było stosowane zarówno na wejściu, jak i na wyjściu, zapewniało to
zachowanie zasadniczej cechy Enigmy: żadna z liter nie mogła zostać zakodowana jako ta
sama na wyjściu, przy czym cały proces był odwracalny: jeśli A zostało zakodowane jako P,
to P było kodowane jako AQ. Zastosowanie dziesięciu par wtyczek wprowadziło dodatkowy
czynnik 150 bilionów kombinacji, a całkowita liczba różnych ustawień maszyny wynosiła
około 159 trylionów. Ustawienia wybierane na każdy dzień były rozsyłane do wszystkich
użytkowników określonej sieci zazwyczaj w odstępach miesięcznych.
Dodatkowo pozycja startowa każdej wiadomości musiała być wybierana przez
nadawcę i przesyłana do odbiorcy bez ujawniania jejwrogowi. Ta informacja była
przekazywana na liczne sposoby przez odmiennych użytkowników i w różnych fazach wojny.
Przez większą część wojny armia i siły powietrzne korzystały z prostej metody szyfrowania.
Szyfrowano pozycję startową (powiedzmy DQX) na maszynie przy pozycji początkowej
(powiedzmy RTG), która również była wybierana przez operatora. Jeśli DQX zakodowano
jako KLB, wysyłano trój znaki RTG KLB jako część wstępną wiadomości. Odbiorca musiał
tylko ustawić swoje urządzenie w pozycji RTG, wpisać na klawiaturze KLB, aby odczytać na
maszynie pozycję startową DQX. Gdyby więc nieprzyjaciel wiedział, jakie są ustawienia
maszyny w danym czasie, mógłby odszyfrować dowolną przesyłaną z tej maszyny
wiadomość.
Scherbius, mając ambicje, żeby sprzedawać swoją maszynę, wykupił w 1927 roku
konkurencyjny system opracowany przez Holendra Hugona Alexandra Kocha. W 1929 roku,
w roku swojej śmierci (zabił go galopujący koń), Scherbius sprzedał swój wynalazek
niemieckiej armii i marynarce, która korzystała z innej wersji urządzenia. Po dojściu do
władzy przez Hitlera w 1933 roku oraz po złamaniu przez niego Traktatu Wersalskiego
zakazującego Niemcom zbrojeń zapotrzebowanie na maszyny szyfrujące znacznie wzrosło.
W końcu także Luftwaffe, SS, Abwehra (niemiecki wywiad i kontrwywiad) oraz koleje
państwowe, Reichsbahn, korzystały z Enigmy, a armia i marynarka dla większego
bezpieczeństwa skoordynowały swoje systemy Enigmy.
Naczelne dowództwo dołączyło jako dodatkowe zabezpieczenie systemu Stichwort,
czyli słowo kluczowe. Nawet gdyby Enigma dostała się w ręce wroga i nawet gdyby
przechwycono tajną listę słów kluczowych, to po otrzymaniu komunikatu radiowego operator
na UBoocie mógł otworzyć zalakowaną kopertę, w której znajdowała się kartka papieru ze
słowem kluczowym. Operatorzy musieli potem wykonać skomplikowaną procedurę, dodając
litery słowa kluczowego do ustawień danego klucza dziennego.
Polscy kryptolodzy
Niemcy zaczęli używać Enigmy w 1926 roku, zaskakując brytyjskich, francuskich i
amerykańskich deszyfrantów, którzy stwierdzili, że złamanie kodu Enigmy nie jest możliwe.
Jedynym krajem, który sprzeciwił się tej opinii, była Polska. Schwytana w kleszcze między
rosyjskim gigantem a Niemcami, którzy czuli się okradzeni z terenów, które powróciły do
Polski po Pierwszej Wojnie Światowej, Polska nie mogła sobie pozwolić na to, aby
zignorować niemieckie tajne plany.
Kapitan Maksymilian Ciężki był szefem polskiego biura szyfrów. Ciężki znał
komercyjną wersję Enigmy, co było pomocne, ale maszyna używana prze niemiecką armię
różniła się sposobem szyfrowania. Tym niemniej biuro miało szczęście, ponieważ dzięki
wysiłkom szpiega Hansa Thila Schmidta zdobyto kopię książek kodów i ustawień. Wywiad
francuski przekazał te materiały Polakom.4 Zdrada Schmidta pozwoliła Polakom
skonstruować maszynę, ale kryptoanalitycy musieli złamać kody ustawień. Praktyczna
niemożliwość wykonania tego zadania doprowadziła do ważnych decyzji związanych z
rekrutacją.
Kryptoanalitycy tradycyjnie wywodzili się z filologów klasycznych i lingwistów.
Wobec mechanicznej złożoności Enigmy polskie biuro szyfrów postanowiło zwrócić się do
matematyków a wśród zwerbowanych w 1929 roku osób znalazł się dwudziestoczteroletni
Marian Rejewski. Mówiący po niemiecku Rejewski ukończył matematykę w Getyndze, a
potem przeniósł się na Uniwersytet Poznański, gdzie studiował statystykę i kryptologię. Jego
prawdziwym powołaniem okazała się praca nad złamaniem Enigmy; skupił się na wzorach
„klucza” dwukrotnie powtarzanego na początku każdej wiadomości. W żmudnym procesie
sprawdzania każdego z 105 456 ustawień, co zajęło mu rok pracy, Rejewski zaczął
rozsupływać zagadkę szyfru Enigmy. Jak to ujął historyk kryptologii Simon Singh, „atak
Rejewskiego na Enigmę jest jednym z naprawdę wielkich osiągnięć analizy kryptologicznej”.
Autor dodaje, że polski sukces złamania szyfru można przypisać trzem czynnikom:
„strachowi, matematyce i szpiegostwu”.5 W latach trzydziestych dwudziestego wieku Polacy
potrafili odszyfrowywać niemieckie wiadomości, poprawiając skuteczność we właściwym
ustawieniu Enigmy przy pomocy sześciu połączonych równolegle urządzeń zwanych
„bombami”.
Kiedy jednak Niemcy zaczęli przygotowywać się do wojny, ich kryptografowie
zwiększyli bezpieczeństwo systemu Enigma, powiększając liczbę kabli w tablicy połączeń z
sześciu do dziesięciu i zwiększając liczbę możliwych kombinacji kluczy - jak już widzieliśmy
- do159 trylionów. Nagły wzrost zabezpieczeń był poważnym ciosem dla Polaków, ponieważ
Blietzkrieg Hitlera zależał od łączności między lotnictwem, artylerią i piechotą. Jednak na
kilka tygodni przed wybuchem wojny francuskie tajne służby zaaranżowały spotkanie
Rejewskigo i jego zespołu z brytyjskimi kryptoanalitykami w polskim biurze szyfrów.
Jeszcze przed wybuchem wojny 1 września 1939 roku Brytyjczycy otrzymali replikę Enigmy
oraz plany bomb, które skutecznie łamały kody przez większą część dziesięciolecia.

Historia złamania szyfrów Enigmy w czasie Drugiej Wojny Światowej oraz 12 tys.
kryptoanalityków pracujących w Bletchley Park była w ostatnich latach wielokrotnie
opisywana. Znacznie mniej wiadomo na temat prac Niemców próbujących rozszyfrować kody
aliantów.
Niemieccy kryptolodzy
Hitlerowska polityka wojny błyskawicznej oraz rywalizujące ze sobą liczne ośrodki
władzy w Rzeszy były przyczyną wielu zaniedbań w dziedzinie obronności, włącznie z
wywiadem nastawionym na przechwytywanie informacji. W przeciwieństwie do
nadzwyczajnej centralizacji pfacy kryptoanalityków zgrupowanych pod czujnym okiem
Churchilla w Bletchley Park w Wielkiej Brytanii w Rzeszy Hitlera było co najmniej siedem
organizacji zajmujących się łamaniem szyfrów. Podlegały one Ministerstwu Spraw
Zagranicznych, marynarce, armii, Luftwaffe oraz licznym służbom bezpieczeństwa. Łącznie
w tych organizacjach pracowało około 6 tys. osób. Kryptolodzy często nie wiedzieli, czym się
zajmują „rywale”, i nie mieli pojęcia, że ich prace nakładają się na siebie lub dublują.6 W
1942 roku zasugerowano Hitlerowi, że kryptoanalitycy powinni działać w jednej organizacji
kontrolowanej przez węgierskiego specjalistę majora Biba, jednak Hitler odmówił poparcia
tej idei.7 Najskuteczniejszą z tych organizacji był BDienst (BeobachtungsDienst), czyli
Służba Obserwacyjna - jednostka kryptoanalityczna podlegająca marynarce wojennej i
kontrolowana przez admirała Dónitza. W rzeczywistości BDienst był podzielony na trzy
różne części: nasłuch, operacje deszyfrujące oraz wydział oceny.8 Jeszcze przed wojną
BDienst złamał stosunkowo prosty szyfr administracyjny Royal Navy, wykorzystywany przez
marynarzy. Ułatwiło to złamanie szyfru marynarki, wykorzystywanego przez oficerów do
ściśle tajnej łączności. Oba szyfry były oparte na księdze kodów, które Niemcy
zrekonstruowali bez wielkich trudności. W drugiej połowie 1940 roku BDienst
rozszyfrowywał połowę komunikatów Royal Navy.9
Jednak Brytyjczycy i Amerykanie wprowadzili szyfrowanie mechaniczne oparte na
systemie Enigmy. Maszyna brytyjska nazywała się Typex albo TypeX, a amerykańska nosiła
nazwę Sigaba. Obydwa urządzenia były złożonymi systemami mechanicznego zastępowania i
dodawania, korzystającymi z układu pięciu wirników. Istnienie tych maszyn nie było
tajemnicą Kryptolog US Army Abraham Sinkov nawiązywał do nich w eseju opublikowanym
w „Mathematical Recreations and Essays” Rouse’a Balia. Sinkov zauważył, że „współczesne
metody kryptoanalityczne praktycznie nie są w stanie odszyfrować kodowania tych
maszyn”.10 Simon Singh pisze, że Niemcy nie próbowali rozszyfrować brytyjskich i
amerykańskich układów mechanicznych, ponieważ uważali je za nie do złamania.” Ponadto w
przeciwieństwie do Enigmy alianckie urządzenia oraz ich brytyjskoamerykański system
znany jako Combined Cipher Machine były bardzo rzadko stosowane, głównie do
przekazywania informacji najwyższego dowództwa. Jednak niemieccy deszyfranci
korzystający z opatentowanych przez IBM urządzeń Hollerith chwalili się po zakończeniu
wojny, że osiągnęli duży sukces (do 50% według niektórych źródeł) w łamaniu szyfrów
aliantów.
Maszyna Holleritha została wynaleziona przez Hermana Holleritha, syna niemieckich
emigrantów, który założył w Ameryce firmę IBM. Po uzyskaniu stopnia inżyniera w 1879
roku, Hollerith został asystentem w United States Census Bureau w Waszyngtonie. Hollerith
zaprojektował maszynę pozwalającątabularyzować dane poprzez wybijanie w kartach
dziurek, które były „odczytywane” przez regulowany mechanizm sprężynowy oraz
elektryczne pędzelki, które były w stanie „wyczuć” dziurki w kartach przesuwanych przez
podajnik. Maszyna Holleritha mogła sortować miliony danych przy dużej prędkości. Edwin
Black, autor książki „IBM i Holocaust”, zauważył, że „był to dziewiętnastowieczny kod
kreskowy dla ludzi”. Hollerith szybko zorientował się, że jego system może być
wykorzystany do analizowania danych tysiące razy szybciej od rachmistrzów. Jego
maszynazaoszczędziła rządowi amerykańskiemu 5 milionów dolarów. Maszyna Holleritha
produkowana na licencji IBM była powszechnie stosowana w Niemczech nie tylko w celach
wojennych, ale także do gromadzenia informacji o Żydach i ludziach innych narodowości
kierowanych do obozów śmierci.
W 1941 roku, po przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do wojny, alianci wprowadzili
nowy kod marynarki: Naval Cypher no. 3, który miał chronić konwoje na Atlantyku. Ale już
w marcu 1942 Niemcy złamali ten kod, odczytując 80% wiadomości. Część służb
kryptoanalitycznych była tak biegła w korzystaniu z metod IBM, że jeden z operatorów,
porucznik R. HansJoachim Frowein z BDienst, odkrył sposób złamania szyfru Enigmy przy
użyciu 70 tys. kart IBM.
Pod koniec wojny Luftwaffe zaczęła korzystać z systemu szyfrującego znanego jako
„Enigma Uhr” (Uhr po niemiecku oznacza zegar). Urządzenie podłączone do Enigmy
automatycznie generowało wielką liczbę dodatkowych permutacji, jednak zostało szybko
rozszyfrowane.12
Enigma, Typex oraz technologia IBM były czymś pośrednim między starą technologią
a prawdziwą binarną technologią komputerową. Systemy binarne zostały wykorzystane i
szybko rozwinięte podczas wojny przez kryptoanalityków z Bletchley Park oraz przez
inżynierów z działu badawczego brytyjskiej Post Office na Dollis Hill w Londynie.
Niemieckie komputery
Początek niemieckich komputerów binarnych jest związany z pracami niemieckiego
inżyniera Konrada Zusego, ale jego wynalazki nigdy nie zostały zastosowane przez
kryptoanalityków. Kiedy Zuse był jeszcze studentem, udoskonalił słynną maszynę liczącą
Babbage’a. W roku 1932, w wieku dwudziestu dwóch lat, pracując samodzielnie, zastosował
binarny, zerojedynkowy kod, korzystając z dziurkowanego papieru.13 Ku niezadowoleniu
swoich rodziców zrezygnował z pracy inżyniera w przemyśle lotniczym, ponieważ nie
odpowiadała mu „zatrważająca liczba monotonnych obliczeń koniecznych przy
projektowaniu struktur statycznych i aerodynamicznych”. Projektował i konstruował maszyny
liczące przystosowane do automatycznego rozwiązywania podobnych problemów. W tamtych
czasach nikt „nie rozumiał różnicy pomiędzy hardwarem a softwarem”.14
W 1933 roku producent maszyn liczących powiedział mu przez telefon, że technologia
„komputerowa” doszła do granic możliwości i już nic nowego nie można wynaleźć. Tym
niemniej producent przyszedł do warsztatu Zusego, gdzie młody człowiek przekonał go,
demonstrując zasady cyfrowych, binarnych obliczeń.
Następnie Zuse zbudował swoje Z1 i Z2, które były próbnymi modelami
elektronicznej maszyny przekaźnikowej. W 1939 roku Zuse został powołany do wojska, co
sprawiło, że producent maszyn napisał list, w którym informował - przełożonego Zusego - że
młody wynalazca powinien otrzymać urlop, aby dokończyć prace, które są przydatne w
przemyśle lotniczym. Oficer dowodzący jednostką Zusego przeczytał list i powiedział:”Nie
rozumiem tego. Niemieckie samoloty są najlepsze na świecie. Nie widzę potrzeby dalszych
obliczeń”.
Sześć miesięcy później Zuse został zwolniony ze służby wojskowej, aby pracować w
charakterze inżyniera w przemyśle lotniczym. Nadal jednak poświęcał czas na projektowanie
swojego komputera iw 1941 roku stworzył Z3, który miał pamięć elektromechaniczną
składającą się z przekaźników, a także elektromechaniczną jednostkę arytmetyczną. Z3 jest
także opisywany jako pierwsza maszyna licząca sterowana za pomocą programu. Niemieccy
producenci samolotów wykorzystywali tę maszynę do równoczesnego rozwiązywania równań
związanych z naprężeniami w metalu. Zuse zaproponował budowę komputera na lampach
elektronowych, jednak projekt odrzucono, ponieważ Niemcy byli przekonani o bliskim końcu
wojny. Zuse zaczął prace nad komputerem o nazwie Z4, który przetrwał wojnę dzięki temu,
że przenoszono go z miejsca na miejsce, aby uniknąć bombardowań aliantów. Zuse może
szczycić się tym, że zbudował pierwszy model komputera sterowany za pomocą programu,
jednak nie został on wykorzystany jako urządzenie mające istotny wpływ na technologię
wojenną.15
Colossus przeciwko maszynie Lorenza
Historyczny dowód arogancji wywiadu Rzeszy w stosunku do oceny możliwości
osiągnięć brytyjskich kryptoanalityków można zobaczyć w Bletchley Park niedaleko Milton
Keynes na północ od Londynu. W szopie pamiętającej czasy wojny zamienionej obecnie na
muzeum stoi buczące, wydające trzaski urządzenie. Maszyna wydziela drażniący zapach
rozgrzanego bakelitu oraz lamp próżniowych i wydaje się złożona z gigantycznych klocków
w połączeniu z przeróżnymi odpadami powstającymi przy produkcji telefonów lat
trzydziestych dwudziestego wieku. Składa się z dwóch szafek zawierających panele,
przełączniki i girlandy kolorowych przewodów; cała maszyna ma dwa i pół metra wysokości,
metr szerokości i pięć metrów długości. Stalowe rusztowanie podtrzymuje błyszczące szpule,
po których biegnie taśma telegraficzna przesuwająca się nad fotoelektrycznym „okiem”, które
odczytuje informacje w tempie 5 tys. znaków na sekundę. Wewnątrz maszyny znajduje się
1500 lamp elektronowych i tysiące wtyczek oraz obwodów; wszystko to migocze i popiskuje,
przetwarzając informacje z taśm.
Colossus, dziwaczny elektroniczny potwór, chociaż już nieistniejący w swej
pierwotnej formie, został zrekonstruowany, stanowiąc dowód największego, ściśle tajnego
naukowego i technologicznego osiągnięcia Wielkiej Brytanii w czasie Drugiej Wojny
Światowej. Jego celem było łamanie najbardziej złożonych tajnych kodów niemieckich
podczas wojny, która miała zdecydować o przetrwaniu narodu. Colossus to jakby ilustracja
istotnego kontrastu w stosunku do niemieckiego podejścia do nauki i technologii za czasów
Hitlera.
Colossus był przeznaczony do obliczeń boole’owskich, czyli przetwarzania
logicznego przy użyciu symboli; innymi słowy wyrażania takich pojęć jak prawda, fałsz albo
i, lub w czysto binarnej postaci. Stworzenie tej maszyny zainspirował genialny matematyk z
Cambridge, Alan Turing, który „wynalazł” ideę komputera podczas przeprowadzania
„eksperymentu myślowego”, dzięki któremu można by rozwiązywać problemy matematyczne
przy użyciu urządzeń mechanicznych. Colossus technicznie odpowiadający „dużemu,
programowalnemu kalkulatorowi logicznemu opartemu na lampach elektronowych” został
zbudowany w celu dekodowania informacji szyfrowanych maszyną Lorenza, następczynią
Enigmy. Kodowała ona wiadomości przesyłane między członkami najwyższego dowództwa,
włącznie z rozkazami samego Hitlera. Zdaniem niemieckich historyków dane zebrane przez
Colossusa skróciły wojnę co najmniej o dwalata. Niemiecki autor zajmujący się tematyką
wojskowości Hans Meckel uważa, że Colossus zapobiegł zrzuceniu na Niemcy bomby
atomowej w celu doprowadzenia do kapitulacji, co miało miejsce w wypadku Japonii.
Historia niemieckiego Lorenza i brytyjskiego Colossusa pokazuje, jak niezwykle ważne są
tajne kody podczas wojny oraz jak Niemcy nie potrafili dostrzec słabych punktów w swoich
własnych systemach pomimo ich złożoności.
Jedyna istniejąca do dziś maszyna Lorenza również znajduje się w Bletchley Park. Jest
to bardzo precyzyjny instrument z dwunastoma błyszczącymi, stalowymi wirnikami
umieszczonymi w stalowej skrzyni. Skrzynia jest ciężka i delikatna, a do jej podniesienia
potrzeba kilku osób. Maszyna, która nazywa się tak samo jak produkująca ją firma, do
przesyłania wiadomości korzysta z dalekopisu linii stacjonarnej (chociaż może również
używać fal radiowych), wykorzystując międzynarodowy system pięciobitowych sygnałów
cyfrowych składający się z kropek i przerw reprezentujących poszczególne litery alfabetu.
Kod opracowany dla maszyny Lorenza miał ponadto dwa dodatki. Każda litera na wejściu
była zmieniana przez dodanie dwóch innych wygenerowanych przez maszynę. Dzięki temu
Niemcy mogli zakodować każdą wiadomość, korzystając z 1019 możliwości. Ustawianie
kółek szyfrujących polegało na przesuwaniu malutkich „łapek” (w sumie było ich 501)
według określonego i regularnie zmienianego wzorca. Niemcy byli przekonani, że kodu
maszyny Lorenza nie da się złamać. Dowodem ich ślepej wiary było nie tylko bezpośrednie
nadawanie przemówień Hitlera do jego generałów, lecz także fakt, że w dwóch przypadkach
wykorzystano samą maszynę Lorenza, żeby podać ustawienia szyfrowania na następny
miesiąc.
Ażeby odkodować komunikat przesłany za pomocą maszyny Lorenza, niemiecki
odbiorca musiał przepuścić otrzymaną zaszyfrowaną podziurkowaną taśmę przez identyczną
maszynę, która miała ustawione kółka w takiej samej „pozycji startowej” dla danego dnia. Te
pozycje startowe określały konfiguracje kółek, które zatrzymywały się równie przypadkowo
jak dwunastokołowy jednoręki bandyta. Pozycje startowe były początkowo zmieniane co
miesiąc, ale w miarę trwania wojny Niemcy zaczęli je zmieniać co tydzień, a potem
codziennie.
Colossus był przeznaczony do znajdowania pozycji startowych, z jakich codziennie
korzystały maszyny Lorenza. Ale brytyjscy kryptoanalitycy w celu rozszyfrowania
wiadomości odtworzyli maszynę mającą identyczne funkcje co maszyna Lorenza. Brytyjska
wersja maszyny Lorenza nazywała się „Tunny” (czyli tuńczyk) i została zaprojektowana
przez inżynierów badających zasady systemu szyfrowania maszyny Lorenza bez możliwości
zobaczenia niemieckiego oryginału takiej maszyny. Skonstruowanie pierwszego na świecie
komputera oraz towarzyszącej mu maszyny „Tunny” przez Brytyjczyków stanowi wynik
szczególnego połączenia matematycznego oraz inżynierskiego geniuszu i w dużej mierze
przypadku.
Przesyłanie danych naziemnymi liniami dalekopisowymi było praktycznie nie do
przechwycenia na terytoriach okupowanych przez nazistów, jednak od czasu do czasu te same
sygnały przesyłano drogą powietrzną w postaci wysokiego sygnału dla kreski i niskiego dla
kropki, uzyskując w ten sposób kod binarny. Pod koniec wojny Brytyjczycy, Amerykanie i
ruch oporu specjalnie niszczyli naziemne linie dalekopisowe oraz stacje nadawcze, aby
wymusić większy ruch na falach radiowych, gdzie istniała możliwość przechwycenia
nadawanych wiadomości.
Pierwszy przełom w zrozumieniu natury szyfru maszyny Lorenza pojawił się 30
sierpnia 1941 roku, kiedy niemiecki operator miał wysłać drogą radiową wiadomość o
długości 3900 znaków. Prawidłowo ustawił maszynę Lorenza i napisał wiadomość. Następnie
odbiorca odpowiedział, że wiadomość do niego nie dotarła i poprosił ojej powtórzenie. W tym
momencie popełniono fatalny błąd. Obaj operatorzy ustawili maszyny Lorenza, korzystając z
tego samego układu pozycji kół startowych, i nadawca wbrew wszelkim regułom oraz
zdrowemu rozsądkowi wysłał jeszcze raz tę samą wiadomość. W czasie transmisji operator
kilkakrotnie nacisnął klawisz inaczej niż za pierwszym razem, wstawiając gdzieś dodatkową
przerwę lub linię albo skracając słowo. Kiedy porównano te dwie wersje, zauważono, że dwa
zestawy przesyłanych znaków nie były zsynchronizowane.
Taka powtórzona wiadomość była niczym dar niebios dla deszyfrantów. Stacja
nasłuchowa w Knockholt w Kent przechwyciła obydwa strumienie i przesłała je do
Bletcheley Park, gdzie badający je deszyfrant od razu zdał sobie sprawę z ich znaczenia.
Pracując wraz z zespołem nad obydwiema wersjami przez ponad dwa miesiące, wydobył
„strumień klucza”, czyli wzorzec szyfrowania generowany przez maszynę Lorenza.
Osiągnięcie to zawdzięczali skomplikowanemu procesowi dopasowywania możliwych
układów ustawienia łapek na wirnikach maszyny. Była to pierwsza wskazówka pozwalająca
domyślać się, na jakich zasadach maszyna Lorenza generowała kod. Ażeby opracować
strukturę maszyny Lorenza, potrzebne były umiejętności drugiego deszyfranta, młodego
chemika z Cambridge Billa Tutte’a, który przekwalifikował się na matematyka.
Na początku 1942 roku deszyfranci zrozumieli działanie maszyny Lorenza na tyle, że
byli w stanie ją odtworzyć. Pozostał problem odkrycia ustawienia kół w pozycji startowej
przy każdej wiadomości wysyłanej przez kolejnych niemieckich operatorów. Aby odkodować
pozycje startowe kół dla jednej wiadomości o długości tysiąca słów, potrzeba było zespołu
ponad pięćdziesięciu deszyfrantów pracujących przez dwa do trzech miesięcy. W takiej
sytuacji starszy deszyfrant z Bletchley Max Newman wpadł na pomysł zmechanizowania tej
części procesu odszyfrowywania.
Poproszono o pomoc fizyków z zespołu centrum badawczego Post Office na Dollis
Hill i już po kilku miesiącach fizycy opracowali szereg prymitywnych maszyn zwanych
„Heath Robinsons”, które do przetwarzania informacji korzystały z podwójnej taśmy
dalekopisowej. Urządzenia te stanowiły wczesną wersję Collosusa. Pojawiał się jednak stale
problem z synchronizacją taśm, przez co nie udawało się pracować szybko i skutecznie.
Starszy inżynier z Post Office, Tommy Flowers, wbrew powszechnie panującym w tamtych
czasach opiniom wierzył, że elektroniczne urządzenie korzystające z setek lamp
elektronowych może przez długi czas pracować bez usterek. Rozwiązał problem, konstruując
urządzenie będące w zasadzie komputerem we współczesnym rozumieniu tego słowa.
Zastosowano w nim 1500 lamp, jak również wiele innych elektronicznych urządzeń
pozwalających odtwarzać stany binarne, czyli zerojedynkowe. Rozwiązywało to problem
podwójnej taśmy. Flowers wraz z zespołem zbudowali pierwszego Colossusa zaledwie w
jedenaście miesięcy. Łatwość współpracy dwóch organizacji Post Office oraz wielkiego
zespołu kryptoanalityków z Bletchley Park ukazywała wyraźny kontrast w stosunku do pełnej
marnotrawstwa rywalizacji panującej w Rzeszy.
Dowódcy z Bletchley nie byli przygotowani na pokrycie kosztów, jednak dyrektor
biura badań Post Office wierzył we Flowersa i jegozespół i w to, że prace nad Colossusem
zmieszczą się w jego budżecie. Pierwszy działający elektroniczny komputer został
zastosowany do naprawdę ważnych zadań, zwłaszcza w zestawieniu z milionami
komputerów, z których korzystano wiele lat później.
Colossus generował strumienie klucza, czyli sekwencję symboli na kółkach
niemieckiej maszyny Lorenza, wewnątrz własnych obwodów elektrycznych. Odczytywał
przechwycone wiadomości z szybkością 5 tys. znaków na sekundę, porównując taśmę
przechwyconego zakodowanego tekstu z owymi wewnętrznymi strumieniami klucza.
Następnie wykorzystując skomplikowane korelacje krzyżowe, odnajdywał pozycje startowe
kółek dla konkretnej zaszyfrowanej wiadomości.
Informacje uzyskane dzięki Colossusowi upewniły aliantów o tym, że Hitler połknął
przynętę z podstępnie przygotowanym planem oszustwa w miesiącach poprzedzających
lądowanie aliantów w Normandii (DDay). W ramach tego planu na południowym wybrzeżu
Anglii zbudowano dekorację z kartonowych czołgów i innych sił inwazyjnych w celu
przekonania Niemców, że alianci zamierzają lądować na plażach pod Pas de Calais. W
rezultacie Niemcy nie przygotowali się na desant na plażach Normandii.
Colossus rozszyfrował także wiadomości wysyłane przez marszałka polnego Karla
von Rundsteta, który po DDay wydał rozkaz zatrzymania dywizji pancernych w rezerwie w
Belgii zamiast pozwolić im wziąć udział w natarciu na aliantów w kierunku południowym.
Dało to aliantom większą pewność, jeśli chodzi o przebieg inwazji bez rozpraszania sił w celu
przeciwdziałania atakowi dużej liczby czołgów.
22. Kopenhaga
W niedzielę 15 września 1941 roku Werner Heisenberg podróżował z Berlina do
okupowanej Danii. Oficjalnym celem jego podróży było uczestnictwo w serii wykładów
poświęconych astrofizyce w niemieckim instytucie propagandowym w Kopenhadze; jednak
prawdziwym celem było spotkanie ze swym starszym mentorem i kolegą Nielsem Bohrem.
W tym czasie Niemcy odnosili na wojnie znaczne sukcesy. Upadła Polska, Francja i
Niderlandy, a Wehrmacht przedzierał się przez rosyjskie terytoria, pokonując rosyjskie armie.
Wyglądało na to, że niemiecka hegemonia w Europie stanowi fait accompli. Armie Hitlera
wydawały się nie do zatrzymania, a Stany Zjednoczone najwyraźniej postanowiły trzymać się
z dala od wojny.
We wrześniu 1941 roku Heisenberg mógł spokojnie zakładać, że wojna już długo nie
potrwa, że Niemcy zwyciężą i że niemiecka fizyka znacznie wyprzedzi rozwój badań w
Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych. Biorąc pod uwagę wiele nierozwiązanych
trudności, całkiem prawdopodobne, że Heisenberg nie uważał za możliwe wykorzystanie
energii atomowej do celów pokojowych czy wojennych przed zakończeniem wojny. W 1941
roku w Niemczech nie stosowano jeszcze żadnej metody oddzielania U-235 od naturalnego
uranu, ale nawet gdyby Niemcy potrafili to uczynić w bliżej nieokreślonej przyszłości,
przekraczałoby to możliwości przemysłu. W 1939 roku sam Niels Bohr mówił, że trzeba by
zamienić całe Stany Zjednoczone w jedną wielką fabrykę, żeby otrzymać potrzebną ilość
„wzbogaconego uranu”.
Ponieważ Heisenberg nie miał dokładnych informacji o masie krytycznej (naukowcy
wciąż jeszcze myśleli w kategoriach ton), zatemkwestia zaangażowania odpowiednich sił i
czasu potrzebnego do otrzymania takiej ilości U-235, żeby można było wyprodukować
bombę, była w tamtym czasie sprawą bliżej nieokreślonej przyszłości. Wiedział jednakże, że
bomba może zostać wykonana z plutonu wyprodukowanego w rektorze, ale i tu pojawiało się
wiele trudnych do pokonania problemów. Nie zbudowano jeszcze takiego reaktora, a poza
tym nawet mając dostęp do plutonu, niemieccy naukowcy atomowi nie mieli precyzyjnego
pomysłu, jak zbudować bombę.
Dla dalszych rozważań, zrozumienia i opisu rozmowy, jaka odbyła się między
Bohrem a Heisenbergiem, ważny jest ówczesny stan wiedzy Heisenberga na temat fizyki
bomby atomowej. Z czasem ich odrębne wersje tych rozmów będą mieć zasadnicze znaczenie
dla sumienia przynajmniej jednego z nich: Nielsa Bohra.
Istnieją różne wersje na temat tego, gdzie owe rozmowy dotyczące fizyki atomowej
miały miejsce. Jednak jeden dotychczas niepublikowany list napisany przez Heisenberga
zdaje się rzucać na to więcej światła.1
Heisenberg napisał list do żony we wrześniu, podczas trzeciego tygodnia swego
pobytu w Kopenhadze. List powstawał w trzech etapach: we wtorek, w czwartek wieczór i w
sobotę przed odjazdem. Pisał, że po przyjeździe do Kopenhagi w poniedziałek musiał ze stacji
pędzić przez całe miasto pod bezchmurnym i gwiaździstym niebem do domu Nielsa Bohra.2
Pisał, że rozmowa szybko zeszła na tematy związane z ludźmi i nieszczęściami tamtych
czasów; później napisał, że przesiedział długi czas z Bohrem. Już po północy Bohr
odprowadził go do tramwaju.
Dwa dni później, we środę, ponownie odwiedził Bohra w jego domu. Relacjonował
żonie, że podczas rozmowy była obecna młoda Angielka, ale taktownie wycofała się podczas
dyskusji politycznej, gdy czuł się zobowiązany do obrony „naszego systemu”.
Najprawdopodobniej inna rozmowa, ta sławna, co do której mieli się później różnić, miała
miejsce właśnie tego wieczora, gdy wyszli z domu, aby znowu złapać tramwaj dla
Heisenberga wracającego do hotelu. Później, oprócz innych spotkań, które odbyły się w
instytucie Nielsa Bohra, nastąpiło trzecie spotkanie o charakterze towarzyskim (o którym w
ogóle nie było wiadomo, dopóki nie ujawniono tego listu), podczas którego nie było między
nimi żadnych spięć. Przy tej okazji Bohrczytał na głos, Heisenberg zaś grał na pianinie sonatę
Adur Mozarta, która kończy się słynnym Alla Turca. Później powrócimy jeszcze do tego
najwyraźniej serdecznego spotkania.
Heisenberg w towarzystwie swojego młodszego kolegi Weizsäkkera odwiedził
Kopenhagę w związku z sukcesem (wedle propagandzistów nazistowskich) wcześniejszej
wizyty Weizsäckera w marcu 1941 roku. Przy tej okazji Weizsäcker wygłosił przemówienie
w Duńskim Towarzystwie Fizycznym i Astronomicznym na temat bardzo odległy od wojny
Hitlera: „Czy świat jest nieskończony w czasie i przestrzeni?”. Niewątpliwie celem było
zdobycie serc i umysłów duńskich intelektualistów oraz naukowców, a szczególnie tych ze
słynnego Instytutu Nielsa Bohra. W marcu Weizsäcker przyjął także zaproszenie do
wygłoszenia odczytu pt. „Związek fizyki kwantowej z filozofią Kanta”. Po kłótni z
Ministerstwem Edukacji Rzeszy kancelaria partii udzieliła również Heisenbergowi
zezwolenia na podróż do Kopenhagi, pod warunkiem że będzie trzymał się w cieniu.3
Duńscy naukowcy przyjęli Heisenberga dość chłodno. Kiedy w piątek wygłaszał swój
pierwszy wykład na temat promieniowania kosmicznego, obecnych było zaledwie kilka osób
z niemieckiej kolonii w Kopenhadze. Naukowcy z Instytutu Bohra zbojkotowali wystąpienie.
Jednak podczas tej wizyty Weizsäcker towarzyszył dyrektorowi Niemieckiego Instytutu
Kultury, który odwiedził Instytut Bohra. Przy tej okazji Weizsäckerjak opisują Duńczycy,
wymusił spotkanie między dyrektorem Niemieckiego Instytutu Kultury a niezbyt skorym do
spotkania Bohrem.4 Bohr nie chciał, aby ktoś zauważył, że przyjaźni się z Niemcami.
Według asystenta Bohra Stefana Rozentala Heisenberg w czasie swojego pobytu
kilkakrotnie przychodził na lunch do Instytutu Bohra, obraził gospodarzy, sugerując, że dla
Niemców ważne jest wygranie tej wojny. Podczas jednego z nich pozwalając sobie na
obraźliwe uwagi i mówiąc, że wojna jest „biologiczną koniecznością”. W późniejszych latach
Bohr wspominał, że Heisenberg twierdził, że zwycięstwo Hitlera jest nieuniknione i że
niemądrze byłoby w to wątpić.5 Bohr najwyraźniej był zły na Heisenberga za te uwagi, ale
jak już zauważyliśmy, miał niejedną okazję do wspólnych spotkań: mogli się na przykład obaj
wybrać na spacer, gdzie mogli rozmawiać bez przeszkód. Żadna z ich rozmów nie została
przelana na papier, ale istnieje anegdota o tym, jak Heisenberg naszkicował na kartce papieru
rysunek reaktora jądrowego - a może bomby atomowej - i przekazał go Bohrowi.
Później Heisenberg upierał się, że ich najważniejsza rozmowa miała miejsce w trakcie
spaceru,6 podczas gdy Bohr utrzymywał, że rozmawiali w jego gabinecie.7 Jakkolwiek było,
rozmowa zaczęła się od wymiany zdań na temat zniszczeń w Polsce. Bohr uznał inwazję za
coś niewybaczalnego, podczas gdy Heisenberg uważał, że Niemcy pokazali, na ile są łaskawi,
traktując Francję o wiele łagodniej. Heisenberg posunął się dalej, mówiąc, że jego zdaniem
nieuchronne zwycięstwo nad Rosjąjest czymś godnym pochwały. Później jednak zmienił
taktykę, namawiając Bohra na nawiązanie kontaktów z niemieckimi urzędnikami w Danii,
aby zabezpieczył się na wypadek, gdyby okupacja Skandynawii przybrała ostrzejsze formy.
Bohr był częściowo żydowskiego pochodzenia.
W tym momencie Heisenberg według jego własnej relacji zmienił temat, pytając, czy
Bohr uważa za właściwe badania nad uranem w czasie wojny. Na co Bohr odpowiedział:
„Naprawdę sądzisz, że rozszczepienie uranu może zostać wykorzystane do skonstruowania
broni?”.8
Heisenberg podawał po wojnie różne odpowiedzi na to pytanie. Był konsekwentny w
tym sensie, że powiedział Bohrowi, co wie na temat związku między rozszczepieniem uranu a
bombą co nie było czymś szczególnie nowym, ponieważ spekulacje na ten temat były
publikowane już dwa lata wcześniej i można było o tym przeczytać w „New York Times”.
Później wspominał, że brał udział w badaniach nad bronią jądrową, ale pisząc w 1957 roku do
Roberta Jungka, autora książki „Jaśniej niż tysiąc słońc”, wyjaśniał, że powiedział do Bohra:
„Wiem, że istnieje taka możliwość, ale trzeba by ogromnego wysiłku technicznego, który -
miejmy nadzieję - nie będzie możliwy w czasie wojny”.9 W swoich wspomnieniach „Physics
and Beyond” pisze, że Bohr był tak przerażony, że nie zapamiętał najważniejszej rzeczy, czyli
tego, że trzeba by ogromnego wysiłku technicznego. Heisenberg pisał, że starał się o tym
powiedzieć, ponieważ „dawało to fizykom możliwość decydowania o tym, czy w ogóle
rozpoczynać produkcję bomby atomowej”. Naukowcy mogli to uczynić. Heisenberg
wspomina, jak mówił Bohrowi, żeby powiadomił swoje rządy, „że bomba atomowa pojawi
się zbyt późno, aby zastosować ją w tej wojnie, i dlatego praca nad jej budową odrywa ich od
pracy”. W końcu Heisenberg wyłożył karty na stół w swoim liście do Roberta Jungka:
„Później jeszcze raz poprosiłem Bohra, czy ze względu na oczywiste kwestie moralne nie
byłoby możliwe, aby fizycy uzgodnili między sobą że nie powinno się próbować budować
bomb atomowych, których koszt byłby niewyobrażalnie wielki”.10
Zdaniem Heisenberga Bohr najeżył się, słysząc tę sugestię. Prawie ćwierć wieku
później Heisenberg tłumaczył reakcję Bohra w wywiadzie udzielonym Davidovi Irvingowi,
kontrowersyjnemu historykowi oraz autorowi pozycji „The German Atom Bomb”.
Heisenberg powiedział Irvingowi, że pomysł fizyków, aby nie brać udziału w budowie bomb
atomowych, wydał się Bohrowi „szalenie nierozsądny” i równoznaczny z „prohitlerowskimi
[...] sympatiami z mojej strony”. Heisenberg powiedział jednak Irvingowi, że, jeśli
wyprodukowalibyśmy bomby atomowe, doprowadzilibyśmy do strasznych zmian na świecie.
Nie wiadomo, co by z tego wynikło. Bałem się wszystkiego, również i takiej możliwości”.11
Niepublikowane listy Bohra
Margarethe, żona Bohra, w sztuce Michaela Frayna Copenhagen pyta na samym
początku: „Po co przyjechał do Kopenhagi?”. Historyk Paul Lawrence Rose, najsurowszy z
krytyków Heisenberga, uważa, że Heisenberg pojechał do Kopenhagi, żeby nakłonić swego
mentora do udziału w prowadzonych przez nazistów badaniach atomowych. Jak mówiliśmy,
w 1941 roku wyglądało na to, że Hitler podbił całą Europę i Wschód. Dlatego tym, co
niepokoiło Bohra zdaniem Rose’a, nie był lęk, że Niemcy wkrótce zbudują bombę atomową
„ale raczej uczucie niesmaku, że Heisenberg zamierza prowadzić badania atomowe w
nadchodzącym Pax Nazica”.12 Z drugiej strony Thomas Powers, autor książki Heisenbergs
War, utrzymuje, że Heisenberg przekazał aliantom wyraźną informację: „Niemcy byli
zainteresowani bombą”. Zdaniem Powersa Heisenberg zdradził najważniejszy fakt dotyczący
niemieckiego planu budowy bomby - mianowicie fakt, że taki plan istnieje. Heisenberg za
pośrednictwem Bohra ujawnił aliantom kierunek niemieckich badań, tak więc jawi się jako
niezwykły bohater.Nowe dowody pochodzące z archiwum Nielsa Bohra w Kopenhadze zdają
się jednak wskazywać, że jeśli chodzi o samego Bohra, coś zaszło między nimi, coś, co
dręczyło go w następnych latach.
W czasie wojny i po jej zakończeniu niektórzy z czołowych fizyków atomowych po
stronie aliantów byli zaniepokojeni tym, co robią, i czuli potrzebę jakiegoś usprawiedliwienia
swoich badań. Widzieliśmy, jak na przykład Otto Frisch pisał, że kłóci się z jego sumieniem
refleksja, iż Niemcy prawdopodobnie dążą do tego, aby zbudować bombę jako pierwsi.
Widzieliśmy, jak Einstein, człowiek o pokojowych przekonaniach, zachęcał prezydenta
Roosevelta, aby ten podjął działania w oparciu o fakt, że niemieccy fizycy poświęcają się
badaniom atomowym. W dalszym ciągu niniejszej relacji zobaczymy, jak fizyk Joseph
Rotblat zrezygnował ze stanowiska w amerykańskim laboratoriom w Los Alamos, jak tylko
zdał sobie sprawę, że Niemcomdaleko do posiadania broni atomowej. Innymi słowy
usprawiedliwienie badań nad bombą w oczach wybitnych naukowców od Leona Szilarda do
Josepha Rotblata opierało się na przekonaniu, że Niemcy mogą ich wyprzedzać. Poradzili
sobie z moralnymi skrupułami, rozważając przerażający pomysł, że Hitler może być pierwszy
i zmusi świat do kapitulacji.
Jak to wszystko wpłynęło na Bohra? Bohr, kulturalny człowiek o międzynarodowej
renomie, wyjątkowo uwrażliwiony na kwestie polityczne i moralne, był najwyraźniej głęboko
poruszony. Ale trzeba było przestudiować szereg dokumentów z jego archiwum w
Kopenhadze, żeby dokładnie ocenić rozmiary i naturę jego zaniepokojenia.
W trwającej od dawna dyskusji na temat spotkania w Kopenhadze często się mówi o
szkicu nigdy niewysłanego listu Bohra do Heisenberga, który mógłby rzucić światło na opinie
Bohra. Ujawnione dokumenty obejmują jedenaście niewysłanych listów. Najbardziej
interesujący z nich dotyczy gwałtownego sprzeciwu Bohra wobec listu, jaki Heisenberg w
roku 1957 wysłał do Roberta Jungka, autora książki Jaśniej niż tysiąc słońc. Wielce
interesujący jest fakt, że Bohr powtarza i podkreśla oraz wykreśla liczne fragmenty, co
dowodzi jego zatroskania wrażeniami, jakie pozostawiły jego rozmowy z Heisenbergiem i
reperkusjami tych wrażeń.
Zgodnie z listem Heisenberga do Jungka, tak powiedział do Bohra:Gdyby [bombę
atomową] można było łatwo zbudować, fizycy nie byliby w stanie się temu przeciwstawić.
Taka sytuacja zapewniała w owym czasie fizykom decydujący wpływ na dalsze badania,
ponieważ mogli przekonywać rządy, że w czasie trwania wojny bomby prawdopodobnie nie
będą dostępne.
Heisenberg powiedział Jungkowi, że zbudowanie bomby atomowej jest „w zasadzie
możliwe, ale wymagałoby ogromnego zaangażowania technicznego, którego miejmy
nadzieję, nie uda się zrealizować podczas tej wojny”.13
Ale w wielu szkicach niewysłanych listów Bohr wyraża przekonanie, że Heisenberg w
żadnym razie nie dał mu do zrozumienia, że niemiecki program broni atomowej ma
opóźnienia, lecz że pełną parą posuwa się naprzód.
Jednak w jednym z pierwszych szkiców Bohr przyznaje, że Heisenberg mówił na ten
temat „w sposób niejasny”. Odnośny tekst brzmi następująco:
Pamiętam także wyraźnie [...] jak mówiłeś w niejasny sposób, co mogło tylko
wywołać wrażenie, że w Niemczech robią wszystko, co możliwe, aby opracować broń
atomową, i nie ma potrzeby mówić o szczegółach, ponieważ znasz je doskonale, jako że
ostatnie dwa lata spędziłeś, pracując nad tymi przygotowaniami.14
Jednak w kolejnym szkicu Bohr już nie wspomina o niejasnościach i wyraża pewność,
nie pozostawiając miejsca na wątpliwości czy nieporozumienia:
Pamiętam dobrze przebieg tych rozmów [...] kiedy bez wstępów poinformowałeś
mnie, że według twojego przekonania wojna, gdyby trwała dostatecznie długo, zostałaby
rozstrzygnięta przy pomocy broni atomowej, a ja nie wyczułem choćby najmniejszej aluzji, że
ty sam i twoi przyjaciele zmierzacie w innym kierunku.15
W następnym szkicu zatytułowanym „uwagi do Heisenberga” wspomina o
konsekwencjach tych silnych wrażeń. Pisząc o ucieczce do Szwecji, a stamtąd do Anglii
jesienią 1943 roku, oznajmia:Pytanie, jak daleko zaszły Niemcy, było oczywiście ogromnie
ważne zarówno dla fizyków, jak i dla rządów. Miałem okazję przedyskutować tę kwestię
zarówno z angielskim wywiadem, jak i z członkami brytyjskiego rządu i oczywiście
przekazałem wszystkie nasze doświadczenia, a zwłaszcza wrażenie, jakie odniosłem podczas
twojej wizyty w Kopenhadze.16
Wspomina także, że w 1943 roku dowiedział się „po raz pierwszy o już wtedy
zaawansowanym amerykańskoangielskim programie atomowym”.
W jeszcze jednym szkicu, podkreślając „bardzo silne wrażenie”, Bohr pisze:
Dodałeś, może dlatego, że miałem wątpliwości [na temat postępów niemieckiego
programu bomby atomowej], że muszę zrozumieć, iż w ostatnich latach zajmowałeś się
niemal wyłącznie tym problemem i nie miałeś wątpliwości, że można to zrobić”.17
Jednak w późniejszym szkicu pisze po raz pierwszy:
Mimo wszystko rozmowy z aliantami na temat niemieckich postępów w dziedzinie
fizyki atomowej tak czy owak nie miały decydującego wpływu, ponieważ już wtedy było
zupełnie jasne, że nie istniała możliwość realizacji tak wielkiego przedsięwzięcia w
Niemczech przed zakończeniem wojny.18
W tym miejscu podkreśla, że jego raport - i silne wrażenie, jakie wywarły na nim
niemieckie postępy - mógł nie mieć żadnych konsekwencji dla planów aliantów, ponieważ
zdaniem Bohra wiedzieli oni, że Niemcy pozostają w tyle.
Moim zdaniem znaczenie tych szkiców polega na tym, że pokazuje niepokój Bohra, iż
jego raporty z 1943 roku dla Anglików i Amerykanów na temat postępów niemieckiego
programu atomowego mogły spowodować nieuzasadnione naukowe i polityczne
przyspieszenie realizacji alianckiego programu atomowego. Czytając między wierszami, Bohr
wydaje się dręczyć sugestią (wyraźnie sformułowaną w liście Heisenberga do Jungka), że źle
zrozumiał Heisenberga i że fakt ten mógł pobudzić aliantów do działania.Najbardziej
wątpliwym elementem jego szkiców jest twierdzenie, że jesienią 1943 roku aliancki wywiad
wiedział, że Niemcy nie osiągnęli żadnych postępów w badaniach nad bombą atomową i z
pewnością nie byli zdolni do jej skonstruowania przed zakończeniem wojny. Alianci nie
dysponowali wiedzą na temat niepowodzenia niemieckiego programu aż do grudnia 1944
roku, gdy grupa wywiadowcza o nazwie Alsos przybyła do Strasburga. Jesienią 1943 roku
nikt także nie wiedział, jak długo jeszcze potrwa wojna.
Według mnie szkice Bohra dowodzą, że fizyk ten odniósł wrażenie, iż Heisenberg dał
w zawoalowanej formie do zrozumienia, że Niemcy pracują nad bombą atomową. Jak
widzieliśmy, wiadomość ta w 1941 roku nie zaniepokoiła go tak bardzo, żeby nie spędzić
całego sobotniego popołudnia w towarzystwie Heisenberga, czytając na głos i słuchając
muzyki. I dopiero z perspektywy czasu, już po wojnie, zaczął się zastanawiać nad etyką i
polityką dotyczącą bomby atomowej, po zbombardowaniu Hiroszimy i Nagasaki, tym
bardziej że stało się jasne, że niemiecka bomba okazała się niewypałem. Powtarzające się w
tych szkicach usprawiedliwienia dowodzą niepokoju sumienia. Czy to możliwe, wydaje się
myśleć, że jego raporty dotyczące wrażeń wyniesionych z rozmów z Heisenbergiem,
przekazane aliantom w 1943 roku, mogły mieć wpływ na determinację, z jaką ci ostatni
prowadzili badania nad bombą?
Wycieczka Heisenberga do Kopenhagi i jego rozmowy z Bohrem były źródłem
kontrowersyjnych, długotrwałych dyskusji na temat tego, czy hitlerowscy naukowcy byli w
stanie i zamierzali zbudować bombę atomową. Jak pisze historyk Mark Walker: pytania typu
«co by było» nie mają definitywnych odpowiedzi i może właśnie z tego powodu mitowi
niemieckiej bomby atomowej przypisano wyjątkowe, choć nieprzekonujące znaczenie:
mitycznej rozmowie Wernera Heisenberga z jego duńskim kolegą, przyjacielem i mentorem
Nielsem Bohrem, która miała miejsce w okupowanej Kopenhadze jesienią 1941 roku.19
Wydaje mi się, że Walker ma zupełną rację, ponieważ dyskusja w znacznej mierze
dotyczy intencji i stanu wewnętrznego sumień dwojga ludzi. Ale mimo to dyskusja ta dotyczy
także faktu, jak alianccy i niemieccy naukowcy powinni byli się zachować i jak rzeczywiście
się zachowali. Wydaje mi się, że w świetle listów Bohra zainteresowanie tą sprawą pozwala
na skupienie się nie tylko na sumieniu Heisenberga, lecz także na pełnych zaniepokojenia
wnioskach Bohra, jednego z najuczciwszych naukowców na świecie, który w przeciwieństwie
do Heisenberga pozostawił dowody swoich wewnętrznych rozterek (choć sytuacja ta może
ulec zmianie, gdy rodzina Heisenberga ujawni niepublikowane listy Heisenberga).
Nieustanne poprawki, jakby wywołane rozdrażnieniem, wskazują, że Bohr nie był w
stanie zaakceptować faktu, że mógł był źle zrozumieć Heisenberga i w rezultacie dał aliantom
bodziec do stworzenia bomby atomowej.
Jednakże do tej pory nie mamy ostatecznej opinii w stosunku do Heisenberga. Dania
nie jest jedynym krajem, jaki odwiedził Heisenberg w okupowanej Europie po roku 1941;
odwiedził także Holandię i Polskę, gdzie jego działania zrodziły wiele pytań dotyczących
motywów jego postępowania.
Pod koniec wojny Heisenberg i najwybitniejsi fizycy niemieccy zamieszani w
realizację nazistowskiego programu atomowego byli trzymani w jednym z domów w
okolicach Cambridge. W pokojach założono podsłuch i ich rozmowy można było śledzić. W
świetle późniejszych wydarzeń powrócimy do pytania o Heisenberga i jego działania: czy był
bohaterem, łajdakiem, czy po prostu kolaborantem.
23. Speer i Heisenberg
W grudniu 1941 roku, trzy miesiące po powrocie Heisenberga z Kopenhagi, szef
programu badawczego armii Erich Schumann powiedział niemieckim naukowcom
zajmującym się uranem, że ich badania otrzymają wsparcie, zakładając, że istnieje realna
szansa „ich zastosowania w możliwej do przewidzenia przyszłości”.1 Naukowcy mieli
napisać raport o swoich postępach i na luty 1942 roku wyznaczono termin spotkania
poświęconego tej sprawie. W raporcie stwierdzono, że:
W obecnej sytuacji powinno się poczynić przygotowania do technicznego rozwoju i
wykorzystania energii atomowej. Ogromne znaczenie, jakie to ma dla całej gospodarki, a
szczególnie dla Wehrmachtu, uzasadnia wstępne badania, tym bardziej że nad tym
zagadnieniem intensywnie pracują wrogowie, a zwłaszcza Ameryka.2
Według raportu zbudowanie niemieckiej bomby atomowej zależało od techniki
rozdzielania izotopów lub od uzyskania plutonu z pracującego reaktora, co z kolei zależało od
zaopatrzenia w niezbędne materiały.
W tym miejscu nastąpiło dramatyczne rozejście się dróg, jakimi podążały programy
aliantów i Niemców. Przełom dokonany przez Frischa i Peierlsa w Wielkiej Brytanii z
technicznego punktu widzenia polegał na powiązaniu szybkich neutronów z szybkością
reakcji w U-235. To właśnie inicjatywa FrischaPeierlsa popchnęła do przodu amerykański
program budowy bomby atomowej, choć do jego realizacji potrzeba było jeszcze 500
milionów funtów lub dwóch miliardówdolarów. Jednak w Niemczech nie wzięto pod uwagę
odkrycia Frischa i Peierlsa.
Na armii raport fizyków nie zrobił większego wrażenia: obcięto fundusze, a badania
przekazano z powrotem do Instytutu Fizyki Cesarza Wilhelma. W kwietniu 1942 roku
Abraham Esau, szef działu fizyki agencji badawczej w Ministerstwie Edukacji, objął nadzór
nad projektem uranowym. W międzyczasie w Berlinie między 26 a 28 lutego 1942 roku
odbyły się dwa spotkania dotyczące badań jądrowych. Na jednym z nich Heisenberg
przedstawił artykuł pt. „Teoretyczne podstawy produkcji energii z rozszczepienia uranu”. Na
spotkaniu obecny był szef edukacji i nauki Bernhard Rust.
Heisenberg przedstawił w miarę przystępną i optymistyczną prezentację zagadnienia
rozszczepienia jądra atomowego oraz możliwości obronnych. Powiedział na tym spotkaniu:
Jeżeli można by zgromadzić ilość uranu 235 na tyle dużą aby ucieczka neutronów z
jego powierzchni była mała w porównaniu z wewnętrznym mnożeniem neutronów, wówczas
w bardzo krótkim czasie liczba neutronów znacznie się zwiększy i cała energia rozszczepienia
uranu - około 15 bilionów kalorii na tonę - zostanie uwolniona w ułamku sekundy. Czysty
uran 235 należy zatem uważać za materiał wybuchowy o niewyobrażalnej sile.3
Wspomniał także o bombie plutonowej. Mówiąc o reaktorze, zauważył: „W wyniku
przemiany uranu wewnątrz reaktora tworzy się nowy pierwiastek (o liczbie atomowej 94),
który najprawdopodobniej jest równie wybuchowy jak uran 235 i odznacza się równie
kolosalną mocą”.4
Biorąc pod uwagę, że wciąż było wiele niewiadomych, włącznie z prawidłową
wartością masy krytycznej, wystąpienie wydawało się obliczone na wywołanie
zainteresowania oraz wielkich oczekiwań. Czy Heisenberg starał się o uzyskanie
odpowiednich funduszy potrzebnych na zbudowanie bomby? Kiedy w czerwcu tego samego
roku Albert Speer zaproponował praktycznie nieograniczone środki, Heisenberg odrzucił jego
propozycję. Speere możliwe, że był po prostu zainteresowany jedynie zdobyciem
przychylności w celu utrzymania ważnej pozycji w fizyce atomowej, ale jednocześnie
dostrzegał fakt, że niemieckie armie nie odnosiły już takich sukcesów w Rosji, a do wojny
przystąpili Amerykanie ze swoją potęgą przemysłową.
W miarę jak Heisenberg przejmował coraz większą odpowiedzialność za program
fizyki atomowej, brał również na siebie coraz większą liczbę dodatkowych obowiązków. Z
trudem udawało mu się skupić na zadaniu, które powinno pochłaniać całąjego energię.
W grudniu 1941 roku skończył czterdzieści lat i w roku 1942 najwyraźniej w
większym stopniu pochłaniały go filozoficzne spekulacje niż fizyka eksperymentalna. W
tymże roku znalazł czas na wygłaszanie wykładów oraz pisanie esejów o bezradności
jednostki w obliczu międzynarodowych konfliktów i zmagań. „Jednostka nie może do tego
wnieść nic - pisał - poza wewnętrznym przygotowaniem się na zmiany, które nastąpią bez jej
udziału”.5 Doradzał pomaganie innym, zauważając przy tym, że niewiele można zrobić poza
akceptacją własnego losu. Jednostka jest zwolniona od odpowiedzialności za wydarzenia
zewnętrzne:
Nam nie zostaje nic poza najprostszymi sprawami: powinniśmy sumiennie wypełniać
nasze obowiązki i realizować zadania, nie pytając zbyt wiele po co i dlaczego. Powinniśmy
przekazać następnemu pokoleniu to, co wydaje się nam piękne, odbudować to, co zostało
zniszczone, i mieć wiarę w innych ludzi.6
Speer kieruje produkcją broni
7 lutego 1942 roku, trzy tygodnie przed wygłoszeniem przez Heisenberga wykładu na
temat możliwości broni atomowej, Albert Speer przebywał w Wilczym Szańcu - kwaterze
głównej Hitlera, skąd Fiihrer jako głównodowodzący osobiście kierował wojną na rosyjskim
froncie.
Kiedy przybył Speer, Fritz Todt, minister uzbrojenia i amunicji, przebywał już w
schronie. Z pomieszczenia dochodziły krzyki i kiedy wyłonił się z niego minister, zdaniem
Speera wyglądał na „spiętego i zmęczonego po długiej dyskusji”.7 Napięcie między Todtem a
Hitlerem utrzymywało się już od miesięcy. Todt uważał, że biorąc poduwagę gospodarkę,
dostawy amunicji, zasoby ludzkie i materialne, wojny nie da się wygrać. Jedynym wyjściem
dla Niemiec było zawarcie porozumień politycznych. Jednak Hitler nadal wierzył, że
zwycięstwo nie jest kwestią uzbrojenia ale siły woli.8
Speer przez chwilę rozmawiał z Todtem. Minister zaproponował architektowi miejsce
w samolocie, którym miał nazajutrz rano lecieć do Berlina. Speer przyjął zaproszenie. Hitler
wezwał Speera dopiero
0pierwszej w nocy. Zdaniem Speera Hitler wyglądał na zmęczonego. Był
przygnębiony aż do chwili, gdy rozmowa zeszła na tematy związane z planami
architektonicznymi. Wówczas Führer się rozpromienił
1obaj mężczyźni rozmawiali o planowanych projektach do trzeciej nad ranem.
Z powodu później pory Speer zmienił zdanie, postanowił dłużej pospać i nie lecieć z
Todtem. Todt był jedynym pasażerem samolotu i zginął, kiedy samolot eksplodował podczas
startu. Podjęto dochodzenie i wyeliminowano możliwość sabotażu, jednak w autobiografii
Speer pisze, że istniały przesłanki wskazujące na możliwość zabójstwa.9
Tego samego popołudnia Hitler wezwał Speera i przekazał mu liczne obowiązki
Todta. „Sądziłem, że wyraził się niedokładnie, dlatego odpowiedziałem, iż dołożę starań, aby
zastąpić dr. Todta w jego przedsięwzięciach budowlanych”. - pisał Speer. „Nie - sprostował
Hitler - we wszystkich jego funkcjach, również jako ministra do spraw uzbrojenia”.10 Tak
więc Speer w wieku trzydziestu siedmiu lat znalazł się w sytuacji wymagającej najwyższej
odpowiedzialności za naukę i technologię Trzeciej Rzeszy. Jednak już po zaakceptowaniu
rozkazu Führera Goering wybuchł w obecności Hitlera (Speer pisze, że marszałek Rzeszy nie
tracił czasu, pędząc do Kwatery Głównej ze swojej leśniczówki oddalonej o 100 km od
Wilczego Szańca), twierdząc, że to on powinien przejąć obowiązki Todta „w ramach planu
czteroletniego”. Napięcie, jakie istniało między Goeringiem a Todtem wskazywało raz
jeszcze na bezproduktywną rywalizację, do której zachęcał Hitler w ramach swojej dyktatury.
Speer komentował: „Jako minister uzbrojenia dr Todt mógł realizować zadania postawione
przez Hitlera jedynie poprzez bezpośrednie rozkazy przekazywane dalej do przemysłu. Z
kolei Goering jako komisarz planu czteroletniego czuł się odpowiedzialny za całość
gospodarki wojennej”.11Speer zajął się reorganizacją chaotycznej i podlegającej silnym
naciskom produkcji uzbrojenia w sytuacji, gdy losy wojny zdawały się odwracać. Chociaż
Speer nie posiadał doświadczenia Todta, dysponował jednak licznymi zdolnościami i miał
technokratyczne podejście do problemów. Ojciec Speera był architektem, a jego syn Albert
cieszył się przywilejami, na które między innymi składały się lekcje prywatnej guwernantki.
Speer już w szkole lubił statystykę, a będąc dzieckiem, przejawiał pasję do samochodów,
sterowców oraz wykazywał „techniczne zamiłowania w świecie, który wówczas nie był zbyt
stechnicyzowany”.12 Był najlepszym matematykiem w szkole i miał zamiar studiować
matematykę na uniwersytecie, ale jego ojciec „przedstawił przekonujące argumenty
przeciwko tej opcji - pisał Speer - i musiałbym nie być matematykiem dobrze obeznanym z
prawami logiki, gdybym nie dał się przekonać tym argumentom”. Studiował w Instytucie
Technologii w Karlsruhe, Monachium i Berlinie. W Berlinie, jeszcze będąc studentem,
usłyszał przemawiającego Hitlera i przekonała go mieszanina „rozsądnej skromności” i
„hipnotycznej argumentacji”. Speer został członkiem NSDAP w 1931 roku. A pociągała go
nie tyle nazistowska polityka, ile osobowość Hitlera oraz siła, z jaką potrafił wcielać w życie
swoje ambitne wizje architektoniczne.
Jako minister do spraw uzbrojenia i amunicji Speer w sytuacji gdy w 1942 roku
Ameryka przyłączyła się do wojny, a na rosyjskim froncie sytuacja stale się pogarszała,
potrafił wprowadzić innowacje, uruchamiając niewykorzystane zasoby i ograniczając
produkcję na rynek wewnętrzny,a jednocześnie zwiększając zatrudnienie kobiet i ściągając
inżynierów z frontu do kraju. W swoich wspomnieniach pisze, że „nacisk i wymogi” w
czasach reżimu „zniszczyły wszelką spontaniczność”.13 Pragnął zachęcić do gospodarki
wolnorynkowej, która nagradzałaby inicjatywę. Było to odwróceniem zasady Fuhrerprinzip,
na której zbudowana była Trzecia Rzesza. „Byłem krytykowany z różnych stron, ale
najtrudniej było pogodzić się z krytyką oddolną”.14
Po wojnie Speer pisał, że jego sukces zależał od entuzjazmu tysięcy techników
stymulowanych nowym zakresem odpowiedzialności, do jakiej zachęcał w czasach
gospodarki wojennej. „Zasadniczo - pisał - wykorzystałem częste w zawodach technicznych
zjawisko ślepego poświęcenia się zadaniu”.15 Mogło to się także odnosić do Heisenberga. To
o czym Speer nie pisał, to morderczy wyzysk robotnikówprzymusowych w niemieckim
przemyśle, który miał początek za czasów Todta i stale rozkwitał, osiągając rozmiary setek
tysięcy niewolników za kadencji Speera.
Speer spotyka Heisenberga
»* s
Speer pisał w swojej autobiografii o regularnych roboczych obiadach z generałem
Friedriechem Frommem w prywatnej sali restauracji Horcher w Berlinie. Pod koniec kwietnia
1942 roku Fromm stwierdził, że najlepszą szansą Niemiec na wygranie wojny byłoby
opracowanie nowych broni. Wspomniał o grupie naukowców pracujących nad bombą która
mogłaby niszczyć całe miasta, wyłączając z wojny nawet Wielką Brytanię. Speer miał już
kontakt z drem Albertem Vöglerem, szefem niemieckiego stalowego giganta oraz prezesem
Towarzystwa Cesarza Wilhelma, który narzekał na zbyt małe środki przyznane przez
Ministerstwo Edukacji i Nauki.
Latem 1942 roku Speer zorganizował konferencję w Harnack House, berlińskiej
centrali Towarzystwa Cesarza Wilhelma, na której spotkał się z naukowcami zajmującymi się
fizykąjądrową wśród nich z Heisenbergiem. Heisenberg był w tym czasie główną osobą
odpowiedzialną za program fizyki atomowej, a od października pełnił funkcję dyrektora
„przy” Instytucie Fizyki Cesarza Wilhelma. Otrzymał także katedrę na uniwersytecie w
Berlinie.
Heisenberg mówił na temat „rozbijania atomów i opracowania maszyny uranowej
oraz cyklotronu”. Według Speera Heisenberg gorzko narzekał na brak funduszy i materiałów
oraz na brak techników i naukowców, którzy zostali powołani do wojska. Przeciwstawiał
temu ogromny wysiłek, jaki jego zdaniem stał się udziałem Stanów Zjednoczonych.
Heisenberg powiedział Speerowi, że chociaż kilka lat wcześniej Niemcy były na czele
wyścigu w badaniach jądrowych, to obecnie Amerykanie prawdopodobnie ich znacznie
wyprzedzili. Dodał, że „z punktu widzenia rewolucyjnych możliwości rozszczepienia
jądrowego, dominacja na tym polu będzie niezwykle brzemienna w skutki”.16
Według własnego opisu tego spotkania Speer zapytał, w jaki sposób fizykę jądrową
można wykorzystać do produkcji bomb atomowych. Jego odpowiedź była zdaniem Speera
„zachęcająca”. Heisenberg najwyraźniejpowiedział, że znaleziono naukowe rozwiązanie i
teoretycznie nie było przeszkód w wyprodukowaniu takiej bomby. Jednak niezbędne warunki
techniczne zawsze wymagające najwięcej wsparcia przy takich projektach były zniechęcające
i wymagały co najmniej dwóch lat inwestowania.
Marszałek polny Milch zapytał, jakiej ilości jądrowego materiału wybuchowego
potrzeba do zniszczenia miasta. Heisenberg odpowiedział, że tutaj są dwie szkoły: jedna
mówi o masie „wielkości ananasa”, a druga o masie „wielkości piłki futbolowej”.17 Zostało
to uznane zarówno przez Heisenberga, jak i innych za prawidłowe oszacowanie masy
krytycznej U-235 - kilogramów, a nie ton - co stanowiło dowód, że Heisenberg wiedział, jak
skonstruować bombę atomową.
Kiedy Speer zapytał go, czego potrzebuje, Heisenberg najwyraźniej wspomniał o
braku cyklotronu: jeden cyklotron znajdował się w Paryżu, ale z uwagi na konieczność
zachowania badań w tajemnicy nie można było z niego w pełni korzystać. Kiedy jednak Speer
zapytał, czy ministerstwo uzbrojenia powinno zamówić równie wielki lub nawet większy
cyklotron od używanego w Stanach Zjednoczonych, Heisenberg sprzeciwił się, mówiąc, że z
uwagi na brak doświadczenia w Niemczech warto zacząć od mniejszego modelu. Pod koniec
spotkania Speer poprosił Heisenberga, aby ten przedstawił mu listę wszystkiego, czego
potrzebuje, by pchnąć do przodu badania jądrowe. Po kilku tygodniach naukowcy wystąpili o
kilkaset tysięcy marek, niewielkie ilości stali, niklu i innych deficytowych materiałów.
Chcieli mieć do dyspozycji bunkier, baraki i obietnicę, że ich eksperymenty zyskają
najwyższy priorytet. Speer napisał w swojej autobiografii, że sugerował kwotę miliona, 2
milionów marek oraz odpowiednio większe ilości materiałów, ale oferta nie została przyjęta
ponieważ „nie można by jej spożytkować”. Z perspektywy czasu taki stan rzeczy potwierdzał
zapewnienia Heisenberga o tym, że świadomie sabotował własny jądrowy program
badawczy. Speer pisał: „Dano mi do zrozumienia, że bomba atomowa nie będzie miała
wpływu na przebieg wojny.18
Speer porzuca ideę bomby atomowej
23 czerwca 1942 roku Speer rozmawiał z Hitlerem o jądrowym programie
badawczym. Minister postanowił przedstawić rzecz jaknajkrócej, ponieważ „dobrze znał
tendencję Hitlera do popierania fantastycznych projektów oraz stawiania związanych z tym
bezsensownych wymagań”.19 Jednak Hitler, który miał tendencję do chwytania się różnych
amatorskich pomysłów i plotek, był pod wpływem zniekształconej wizji perspektyw
jądrowych, wymyślonych przez jego fotografa Heinricha Hoffmanna. Hoffmann był
zaprzyjaźniony z ministrem poczty Ohnesorgem, który wspierał badania jądrowe Manfreda
von Ardennego, dla którego pracował Houtermans. Speer twierdził, że Hitler był pod
wrażeniem wizji naukowców przemieniających Ziemię w płonącą gwiazdę. W krótkiej
refleksji na temat niekontrolowanej reakcji łańcuchowej Speer zauważa: „Właściwie profesor
Heisenberg nie dał żadnej wiążącej odpowiedzi wyjaśniającej, czy dysponujemy absolutną
pewnością że rozszczepienie jądrowe można utrzymać pod kontrolą, czy też nastąpi
nieprzerwana reakcja łańcuchowa”.20
Kwestia niekontrolowanej reakcji łańcuchowej była również podnoszona w 1942 roku
przez Edwarda Tellera, który z dwoma kolegami napisał na ten temat artykuł. Dzień przed
pierwszym próbnym wybuchem amerykańskiej bomby atomowej - testem Trinity - wojskowy
szef projektu generał Groves był poirytowany tym, że włoski fizyk Enrico Fermi „nagle
zaczął proponować zakłady swoim kolegom naukowcom, proponując obstawianie możliwości
zapłonu atmosfery, a jeśli tak by się stało, to czy zjawisko zniszczy wyłącznie Nowy Meksyk,
czy cały świat”.21
W swojej autobiografii Speer napisał, że „zgodnie z sugestiami fizyków jądrowych”
projekt bomby atomowej został zamknięty jesienią 1942 roku, po tym jak na pytanie o termin
realizacji odpowiedziano, że nie można niczego oczekiwać w ciągu trzech lub czterech lat.
Latem 1943 roku Speer wyraził zgodę na wykorzystanie uranowych rdzeni w
amunicji. Wiele lat po wojnie napisał: „Pozbycie się zapasów około tysiąca dwustu ton uranu
świadczyło o tym, że już przestaliśmy myśleć o produkcji bomb atomowych”.
Zastanawiając się nad możliwością posiadania bomby atomowej przez Niemców,
Speer spekulował w swojej autobiografii - znając już koszt „Projektu Manhattan” - że
niemiecka bomba mogłaby być gotowa w 1945 roku, jednak musiałoby to oznaczać
likwidację wszystkich innych projektów. Speer był skłonny winić program rakietowy, „nasz
największy i najmniej trafiony projekt”, a także ideologicznąnieobliczalność Philippa
Lenarda, który odrzucał fizykę jądrową oraz teorię względności. W podsumowaniu Speer
stwierdzał, że nawet w najlepszej sytuacji Niemcy nigdy nie dorównałyby „wyższej zdolności
produkcyjnej, która pozwoliła Stanom Zjednoczonym podjąć się tego gigantycznego
projektu”.22 Według Speera Niemcy mogły wyprodukować bombę najwcześniej w 1947
roku, ale nawet w takim wypadku zużycie ostatnich rezerw rud chromu nie pozwoliłoby
Niemcom kontynuować wojny po 1 stycznia 1946 roku.
Dwa lata po wojnie Heisenberg napisał w czasopiśmie „Naturę”, że niemieckim
fizykom oszczędzono decyzji, czy mają uczestniczyć w budowie bomb atomowych.
Okoliczności kształtujące politykę krytycznego roku 1942 sprawiły, że zajęli się problemem
wykorzystania energii jądrowej jako źródła napędu.23
Chociaż Speer przeznaczył spore środki na program rakietowy Wernhera von Brauna,
jako największej nadziei na cudowną broń, alianci nadal obawiali się możliwości, że Niemcy
jako pierwsi wejdą w posiadanie bomby atomowej.
Reaktor Heisenberga
23 czerwca 1942 roku, kiedy Speer relacjonował Hitlerowi stan niemieckich badań
nad bronią atomową w laboratorium Heisenberga w Lipsku miała miejsce eksplozja, która
skaziła radioaktywnym pyłem uranu technika pracującego w laboratorium. Heisenberg na
chwilę zajrzał do laboratorium, po czym wrócił, aby prowadzić seminarium, jednak wezwano
go ponownie, kiedy rozpadły się na kawałki dwie półkule jego modelu reaktora. Tydzień
później Heisenberg opuścił Lipsk, aby skoncentrować się na swoich badaniach w berlińskim
Instytucie Fizyki Cesarza Wilhelma.
Eksperymenty prowadzone w „maszynie uranowej” Heisenberga ukierunkowane na
podtrzymanie reakcji łańcuchowej nie udawały się głównie z powodu trudności technicznych.
Trudności zwiększone przez bombardowania nie minęły w 1943 roku i nie pozwoliły na
dalsze eksperymenty aż do ostatnich miesięcy tamtego roku. Paul Harteck, typowy
eksperymentator, w przeprowadzonym po wojnie wywiadzie wyraził swoją frustrację,
wspominając projekt kierowany przez Heisenberga:Jak można być szefem takiego
technologicznego przedsięwzięcia, jeśli przez całe życie nie przeprowadziło się ani jednego
eksperymentu? To śmieszne! Nie ma na to usprawiedliwienia! Choć Heisenberg jest jednym z
najlepszych teoretyków naszej ery, a Weizsäcker jest oprócz tego doskonałym teoretykiem i
filozofem, który potrafi w znakomity sposób przedstawić swój punkt widzenia, żaden z nich
nigdy wcześniej nie brał udziału w większym przedsięwzięciu eksperymentalnym. Jak mogli
sądzić, że potrafią pokierować rozwojem nowej technologii?24
Heisenberg nadal dojeżdżał do pracy przez pierwszy rok na swym stanowisku w
Berlinie. Po ciężkich nalotach wiosną 1943 roku jego rodzina przeprowadziła się do małego
domu w Urfeld w południowych Niemczech, gdzie praktycznie była oddzielona od
Heisenberga aż do czasów powojennych.
Jeżeli chodzi o reaktor, a pośrednio także o bombę, Heisenberg rozpraszał swoją
energię licznymi zainteresowaniami: pracował jako profesor w Berlinie, prowadził seminaria,
wykłady, podróżował jako gość różnych imprez naukowych w całej okupowanej Europie.
Interesujące byłoby porównanie jego trybu życia ze zdecydowanie pracoholicznym oddaniem
jego odpowiednika w alianckim programie budowy bomby atomowej - J. Roberta
Oppenheimera, który „tylko raz w ciągu trzech lat znalazł czas na dwudniową wycieczkę”.25
Pomimo licznych funkcji pełnionych na Uniwersytecie i w Instytucie Fizyki Cesarza
Wilhelma Heisenberg zdawał się nienasycony w odbieraniu dowodów szacunku i uznania za
swoje naukowe osiągnięcia. „Było to tak” - pisze David Cassidy - jak gdyby uznanie i
szacunek, którego zawsze oczekiwał, były tak długo nieobecne, że kiedy w końcu się
pojawiły, były na tyle słabe, że żadne wyrazy uznania nie mogły upewnić go w tym, że jego
status nagle znów nie ulegnie pogorszeniu.26
W 1943 roku Heisenberg otrzymał prestiżową nagrodę Kopernika na Uniwersytecie
Rzeszy w Królewcu. W marcu tego samego roku został poproszony przez nazistowską gazetę
„Volkischer Beobachter” o napisanie artykułu z okazji osiemdziesiątych piątych urodzin
Maxa Plancka. W październiku został przedstawiony przez Goeringa do orderu
KrzyżaPierwszej Klasy za Służbę dla Obronności Kraju. W ciągu roku Goebbels umieszczał
Heisenberga na pierwszych stronach swojego czasopisma propagandowego „Das Reich”. I
chociaż częste podróżowanie było dla niego jako fizyka całkiem normalne, jego podróże
miały głównie wymiar propagandowy. Podczas gdy w latach trzydziestych i pierwszych
dwóch latach wojny podróżował głównie z własnej inicjatywy, teraz otrzymał specjalne
„zaproszenia” ze strony ministerstwa edukacji lub dziekana Uniwersytetu Berlińskiego,
nazistowskiego matematyka Ludwiga Bieberbacha. Zdaniem Cassidy’ego jego wizyty były
wykorzystywane do „wzniecania podupadającego wsparcia dla Rzeszy”, jednak Heisenberg
wydawał się całkiem chętnie brać udział w tych podróżach.
Heisenberg w Holandii
Pomiędzy rokiem 1942 a 1944 Heisenberg odbył szereg podróży po okupowanej
Europie, w tym także odwiedził Holandię w 1943 r. Okupacja Holandii wywołała silny opór
holenderskiego społeczeństwa, przejawiający się między innymi strajkami i aktami
nieposłuszeństwa, co spowodowało brutalne represje oraz deportacje Żydów. Działania
Niemców wzmacniały opór szczególnie wśród nauczycieli i studentów holenderskich
uniwersytetów. Według historyka Wernera Warmbrunna, cytowanego przez Cassidy’ego, co
najmniej jedna trzecia ludzi, na których dokonano egzekucji, to studenci. Ruch oporu był
najsilniejszy na uniwersytecie w Lejdzie, gdzie studenci strajkowali, a nauczyciele
rezygnowali z pracy w proteście przeciwko zwolnieniom pracowników pochodzenia
żydowskiego w 1940 roku. Kiedy w październiku 1943 roku Heisenberg odwiedził Holandię,
mówiono o jego dwuznacznej postawie. Cassidy pisze: „Holenderskie zainteresowania
związane z naukową współpracą dzięki tej wizycie uległy wzmocnieniu - zatem osiągnięto
wynik oczekiwany przez niemiecki rząd. Zarazem współpraca naukowa była dobrym
argumentem pozwalającym zachować holenderskie laboratoria i programy badań”.27
Po wizycie Heisenberga naukowcy holenderscy mieli mieszane uczucia. Hendrik
Casimir powiedział członkowi alianckiego wywiadu naukowego, że Heisenberg przyznał, iż
wie o istnieniu obozów koncentracyjnych i o rabowaniu okupowanych terenów. Pomimo
tegoprywatnie mówił, że chciałby, aby Niemcy wygrały wojnę. Według informacji
pochodzących od przedstawiciela wywiadu Heisenberg powiedział: „Demokracja nie jest w
stanie wykrzesać dostatecznej energii, aby rządzić Europą. Pozostają dwie możliwości:
Niemcy i Rosja. W takim wypadku Europa pod przywództwem Niemiec będzie być może
mniejszym złem”.28
W swojej autobiografii Casimir napisał, że Heisenberg spacerował z nim i opowiadał
o Niemczech jak o obrońcy cywilizacji zachodniej przed hordami atakującymi ze wschodu.
Ani Francja, ani Anglia nie miały - zdaniem Heisenberga - dostatecznej determinacji i sił, aby
odegrać kluczową rolę w tych zmaganiach. Casimir pisze:
Oczywiście oponowałem, wskazując, że liczne nikczemności nazistowskiego reżimu,
a w szczególności obłąkańczy i okrutny antysemityzm, nie pozwalają zaakceptować takiej
opcji. Heisenberg nie próbował ani zaprzeczyć, ani bronić swego stanowiska, powiedział
tylko, że należy oczekiwać, że po zakończeniu wojny sytuacja się poprawi.29
Rozmowa ta potwierdza, że Heisenberg rozumował w kategoriach dwóch wojen.
Niemcy zaangażowały się w dwie wojny: jedną z zachodnimi demokracjami i drugą z Rosją -
siedzibą sowieckiego komunizmu oraz wschodnich hord. Pierwszej wojny należało żałować,
podczas gdy druga była konieczna dla uratowania Europy Zachodniej.
Innym naukowcem spotkanym przez Heisenberga podczas pobytu w Holandii był
Kramers, który potrafił oddzielić osiągnięcia w dziedzinie fizyki, od ewidentnie
proniemieckich poglądów politycznych i nacjonalistycznych Heisenberga. Krämers, który
kiedyś już pracował z Heisenbergiem w Kopenhadze, chętnie się z nim spotkał, licząc na
pomoc w zmniejszeniu trudności, z jakimi borykała się nauka pod niemiecką okupacją.
Wydaje się, że Heisenberg pomógł w ułatwieniu podróżowania holenderskim naukowcom
oraz przyczynił się do ponownego otwarcia laboratorium w Lejdzie. Ta przyjaźń pomimo
zaangażowania Heisenberga w pracę dla reżimu jest kolejnym elementem składającym się na
skomplikowany przypadek Heisenberga, ponieważ Krämers był człowiekiem uczciwym i
odważnym. Krämers i Heisenberg rozmawiali o fizyce, a nawet rozważali współpracę
poświęconą problemom podstawowym. W tym samym roku Krämersnapisał list do
Heisenberga: „aby powiedzieć raz jeszcze, jak uszczęśliwiła mnie twoja wizyta,
przypominając stare ideały”. Jednak ostatecznie przekreślił możliwość jakiejkolwiek
współpracy naukowej, ponieważ „nie jest to czas na wspólne publikacje”.30
Polska i Hans Frank
O ile podróż Heisenberga do Holandii obfituje w dwuznaczności, o tyle inna wyprawa
nie pozostawia wielu wątpliwości co do tego, że Heisenberg był znieczulony na potworności
reżimu, któremu poświęcił swój geniusz. Chodzi tutaj o „kulturalną” wycieczkę do Polski w
grudniu 1943 roku, osiem miesięcy po zbrodniczym stłumieniu powstania w warszawskim
getcie.31
Generalnym gubernatorem okupowanej Polski był Hans Frank, który znał
Heisenberga i jego starszego brata Erwina: wszyscy trzej swego czasu uczęszczali do tej
samej szkoły, MaxGymnasium w Monachium. Heisenberg i Frank byli także członkami
Pfadfinder, niemieckiego ruchu skautowskiego oraz członkami Neupfadfinder-”nowych
tropicieli”, ruchu sławiącego teutoński mistycyzm i zajęcia na świeżym powietrzu. Frank
ukończył prawo i błyskawicznie się piął w strukturach NSDAP, dołączając do szturmowców,
i pracował jako prawnik, broniąc w sądach różnych instancji członków partii pozywanych w
latach dwudziestych.
Po inwazji na Polskę Hitler zamierzał przekształcić kraj w niemiecką kolonię,
zniszczyć kulturę i zdegradować mieszkańców do roli niewolników. Około 150
wykładowców akademickich z uniwersytetu w Krakowie zostało zesłanych do obozów
koncentracyjnych, gdzie około jedną trzecią z nich, głównie Żydów, zamordowano.
Uniwersytet pozostał zamknięty do końca wojny.
Za czasów administracji Franka warszawscy Żydzi zostali zgromadzeni w getcie.
Frank w grudniu 1941 powiedział do swoich urzędników: „Jeżeli chodzi o Żydów, to chcę
wam szczerze powiedzieć, że trzeba się ich pozbyć w ten czy inny sposób”.32 W tym samym
czasie wydał rozkaz aresztowania i transportu Polaków jako robotników przymusowych; do
sierpnia 1942 roku około 800 tys. Polaków zesłano do Niemiec na roboty przymusowe.
Jednocześnie w lipcu rozpoczęto wywóz Żydów do Treblinki. Do października deportowano
300 tys. osób.
Wśród Żydów, którzy pozostali w Warszawie, zaczął się tworzyć ruch, którego celem
była obrona przed nieuniknioną likwidacją getta. W kwietniu 1943 roku około 3 tys.
Niemców przypuściło atak na Getto, zabijając 14 tys. Żydów. Pozostałe 7 tys. wywieziono do
Treblinki.
W grudniu tego samego roku Heisenberg odbył podróż do Polski w celu wygłoszenia
serii wykładów na zaproszenie generalnego gubernatora Hansa Franka. Co wiedział
Heisenberg o zbrodniach Franka dokonanych w Polsce? We wspomnieniach żony
Heisenberga opublikowanych po śmierci fizyka pod tytułem „Inner Exile” możemy
przeczytać, że oboje wiedzieli o eksterminacji Żydów w Polsce przed podróżą Heisenberga.
Ta kwestia pojawia się w jej książce, kiedy opisuje spotkanie ze swoim ojcem:
Przypominam sobie twarz mego ojca stojącego naprzeciw. Był to człowiek o bardzo
czcigodnych i praworządnych poglądach, który dosłownie wściekł się, kiedy Heisenberg
pokazał mu raport otrzymany od jednego z kolegów z instytutu, który był świadkiem
pierwszych, cynicznych masowych egzekucji dokonanych na Żydach w Polsce. Mój ojciec
stracił panowanie nad sobą i zaczął na nas krzyczeć: „A więc do tego już doszło, zaczynacie
wierzyć w coś podobnego! To wszystko przez ciągłe słuchanie zagranicznych stacji
radiowych. Niemcy czegoś takiego by nie zrobili - to niemożliwe!”. On nie był nazistą i
odszedł ze swego stanowiska na wcześniejszą emeryturę z chwilą przejęcia władzy przez
narodowych socjalistów.33
Po raz pierwszy Heisenberg został zaproszony do Krakowa przez Wilhelma Coblitza,
dyrektora Instytutu Niemieckich Prac na Wschodzie, powołanego do życia decyzją
gubernatora Hansa Franka wiosną 1940 roku. Heisenberg był skłonny przyjechać, ale nie
dostał zezwolenia od władz. Coblitz w imieniu Franka ponownie zaprosił Heisenberga w
maju 1943 roku, zapewniając go, że Frank weźmie udział w odczycie. Pod koniec września
przyszło potwierdzenie mówiące o tym, że „Herr Generaldirektor Dr Frank” zaprasza go wraz
z małżonką jako swoich gości. W pierwszych dniach grudnia Heisenbergpojechał do
Krakowa. Zatrzymał się w jednej z rezydencji Franka umeblowanej zrabowanymi przez
Niemców dziełami sztuki. Według profesora Bernsteina, który rozmawiał z Polakami, którzy
przeżyli ten okres, kilku Polaków chciało dostać się na odczyt, ale zawrócono ich od drzwi.
Wpuszczano wyłącznie Niemców. W niemieckojęzycznej gazecie „Krakauer Zeitung” 18
grudnia ukazał się artykuł mówiący o tym, że wykładu wysłuchało liczne grono fizyków
kwantowych. Tytuł wykładu brzmiał „Najmniejsze cegiełki materii”.
Wiedząc, co się działo w Polsce w tamtych czasach, i biorąc pod uwagę obowiązki,
jakie na nim ciążyły, wydaje się, że chęć podróży do Krakowa wskazywała, że po prostu
zamierzał przymknąć oczy na to, co się tam działo. Jeżeli chodzi o Franka, to uznano go
winnym zbrodni przeciwko ludzkości w procesie w Norymberdze i skazano na karę śmierci.
Został powieszony 16 października 1946 roku.
W styczniu 1944 roku Heisenberg wyruszył w jeszcze jedną podróż, tym razem do
Kopenhagi, aby rozstrzygnąć kwestię losu Instytutu Fizyki Bohra. Bohr wraz z innymi
Żydami z Danii uciekł za granicę. Heisenberg chciał zwrócić Instytut duńskim naukowcom
wraz z jego cennym cyklotronem. Okupacyjne władze niemieckie zgodziły się na to
warunkowo, ale wydaje się, że Weizsäcker wykorzystał wpływy swojego ojca w
ministerstwie spraw zagranicznych. Dwa miesiące później Heisenberg powrócił do
Kopenhagi, aby wygłosić wykład w Niemieckim Instytucie Kultury. Oficjalny duński
werdykt oceniający Heisenberga po wojnie brzmiał następująco: „Heisenberg nie jest nazistą,
ale zdecydowanym nacjonalistą o charakterystycznym poczuciu szacunku dla władz
rządzących krajem”.34
24. Haigerloch i Los Alamos
1 marca 1943 roku Heisenberg wraz z kolegami brał udział w wykładzie na temat
skutków wybuchu bomby na ciało człowieka. Wykład miał miejsce w ministerstwie lotnictwa
i w tym samym czasie RAF oraz amerykańska Ósma Armia Powietrzna dokonały
zmasowanego nalotu bombowego na stolicę. Słuchacze udali się do schronu, a znajdujący się
nad nimi budynek ministerstwa został zrównany z ziemią.
Kiedy samoloty wroga odleciały, Heisenberg wyszedł ze schronu, aby udać się pieszo
na przedmieścia Fichteburga - zajęło mu to około 90 minut - do domu teściów, u których
mieszkał, pracując w instytucie w Dahlem. Wszędzie leżały gruzy, w ciemności dogasały
kałuże płonącego fosforu. Bał się wracać do dzieci - bliźniaków Wolfganga i Marii, które
były w odwiedzinach u dziadków.
Doświadczenie tej nocy utkwiło w pamięci Heisenberga z powodu rozmowy z
Adolfem Butenandtem, który mu towarzyszył.1 Kiedy szli przez zdewastowane miasto,
Butenandt mówił o załamaniu się niemieckiej nauki, zniszczeniu laboratoriów, braku
studentów i o zabitych naukowcach. Heisenberg opowiadał, że jego uwaga skupiona była na
tym, by uchronić buty od płonącego fosforu. Opisywana scena widziana z powojennej
perspektywy pokazuje, jak niewiele mogą uczynić nieszczęśni naukowcy poza ratowaniem
własnych butów - choć i to jest dość trudne.
W ciągu kilku tygodni po nalocie podjęto decyzję o przeniesieniu badań atomowych z
instytutu w Dahlem do bardziej oddalonego i bezpiecznego miejsca na południe od Berlina.
Potrzeba przeprowadzenia się na południe była jeszcze bardziej paląca po zbombardowaniu
Lipska oraz części Instytutu Fizyki Heisenberga wraz z jego wszystkimi dokumentami i
domem.Kolega Heisenberga Karl Wirtz zaczął przygotowywać eksperyment w reaktorze, w
nowym pomieszczeniu w piwnicy, ale z powodu częstych bombardowań warunki do pracy
dalekie były od ideału. Jednocześnie trwała długa przeprowadzka instytutu do Hechingen -
miasteczka w pobliżu Jury Szwabskiej. Przeprowadzką kierował Walter Gerlach, monachijski
profesor fizyki, znany patriota, choć nieprzejawiający sympatii do reżimu.
W budynku kotłowni byłego browaru w Hechingen zainstalowano elektrownię, a biura
i warsztaty znalazły się w zakładzie włókienniczym. Jednak Gerlach szukał bezpiecznego
schronienia dla nowego reaktora i w końcu znalazł je w miejscu znanym mu sprzed wojny, w
odosobnionej wiosce Haigerloch. Haigerloch wznosi się na dwóch skałach nad rzeką Eyach.
Właściciel miejscowej gospody wynajął Gerlachowi magazyn znajdujący się w podziemnej
jaskini bezpośrednio pod zamkiem Haigerloch. Kontrast między amerykańskim rozmachem
związanym z budową bomby, fabrykami, miastami wzniesionymi na pustyni oraz wieloma
dziesiątkami zatrudnionych tam osób nie mógłby być większy w zestawieniu z marnym
niemieckim programem badań. Haigerloch miał więcej wspólnego z filmami o księciu
Draculi niż z miejscem, gdzie działała najnowocześniejsza elektrownia. To tutaj w ciągu
miesięcy naukowcy nadzorowali transporty uranu, ciężkiej wody i grafitu.
Każdego ranka naukowcy dojeżdżali z Hechingen dziesięć mil na rowerach. Jednak
były też takie godziny w długim okresie przygotowań, kiedy Heisenberg grał fugi Bacha na
organach w kaplicy dobudowanej do zamku na górze.
Jeden z asystentów Heisenberga wspomina: „To był absolutnie fantastyczny okres
mojego życia. Przebywając w tym ekstrawagancko romantycznym miejscu, czułem się jak
nigdy dotąd zmuszony do częstego rozmyślania o Fauście Gounoda i Wolnym strzelcu
Webera”.2 Jednak uruchomienie reaktora opóźniało się z powodu braku uranu i innych
materiałów.
Niedoszły zabójca Heisenberga
W trakcie bajkowego pobytu w Haigerloch przed świętami Bożego Narodzenia 1944
roku, gdy Brytyjczycy i Amerykanie torowalisobie drogę przez Francję, a Armia Czerwona
parła ze wschodu, Heisenberg stał się celem dziwacznego działania: usiłowania zabójstwa z
inicjatywy szefa „Projektu Manhattan” generała Grovesa. Pomysł polegał na tym, żeby agent
Morris (Moe) Berg wyruszył do Zurychu, gdzie Heisenberg miał wygłosić wykład 18 grudnia
w obecności specjalistów. Berg miał udawać fizyka (w rzeczywistości niewiele wiedział o
fizyce) i miał być uzbrojony w pistolet. Gdyby podczas wykładu Heisenberg zdradził, że
pracuje nad bombą, Berg, ryzykując własnym życiem, miał go zastrzelić na miejscu w sali
wykładowej.3 Paul Scherer, który był miejscowym kontaktem amerykańskiego wywiadu,
poinformował wywiad amerykański o podróży Heisenberga, wiedział też o przyjeździe Berga.
Informował także o tym, gdzie przebywa Heisenberg oraz z kim i o czym rozmawia; nie ma
informacji, czy wiedział o planach zastrzelenia Heisenberga przez Berga. Scherer dowiedział
się między innymi, że Heisenberg nigdy nie zamierzał przejmować instytutu fizyki Bohra w
Kopenhadze oraz że faktycznie uratował ten instytut. Heisenberg powiedział mu także, że
Walter Gerlach, dyrektor wydziału fizyki jądrowej, przechodził załamanie nerwowe.
Seminarium odbyło się na uniwersytecie w Zurychu przy ulicy Ramistrasse o 16.15.
W bardzo zimnym pomieszczeniu było nie więcej niż 20 osób. Berg, trzymając w kieszeni
pistolet, usiadł razem z Leonem Martinuzzim - jeszcze jednym agentem OSS - z pistoletem w
kieszeni.
Wykład dotyczył macierzy S - czysto teoretycznego tematu z dziedziny mechaniki
kwantowej niezwiązanego z bombą atomową - Heisenberg mówił, przechodząc od jednego
końca tablicy do drugiego, od czasu do czasu zaglądając do notatek spisanych na maszynie.
Kiedy skończył, zaczęła się ożywiona techniczna dyskusja trwająca do około 18.40.
Po skończonym spotkaniu Berg rozmawiał z Schererem. Scherer powiedział mu, że
Heisenberg pracował nad zjawiskiem promieniowania kosmicznego, a nie nad bombą
atomową, oraz że projekt budowy broni tego typu zajmie Niemcom od dwóch do dziesięciu
lat. Ich rozmowa dotyczyła także planu porwania lub „przesiedlenia Heisenberga z rodziną do
Stanów Zjednoczonych”.4
W tym samym tygodniu, przed wyjazdem Heisenberga ze Szwajcarii, Scherer zaprosił
grupę osób na obiad, włączając w to Heisenberga i Berga. Podczas obiadu rozmawiano o
wojnie, o czym opowiadali później zaproszeni goście. Jednym z nich był duński fizyk Piet
Gugelot, który w ostatnich latach korespondował z pisarzem i ekspertem wywiadu Thomasem
Powersem na temat tego wydarzenia,5 mówiąc, że padły „bardzo poważne argumenty”, które
stanowiły wyzwanie dla Heisenberga, gdyż mówiły o nazistowskich zbrodniach w Holandii i
we Francji. Heisenberg powiedział, że nic nie wie o tych okropnościach, ale bronił się,
odwołując się do niemieckiej izolacji po Pierwszej Wojnie Światowej i mówiąc, że „kiedy
zamkniesz ludzi w czterech ścianach bez okien, to zaczynają wariować”. Gdy zarzucono mu,
że wspiera rząd Hitlera, Heisenberg oświadczył, że nie jest nazistą, lecz Niemcem. Następnie
przeszedł do wyjaśnień, które w latach powojennych okazały się logiczne, czyli do idei
dwóch wojen. Według Gugelota Heisenberg powiedział, że prawdziwym problemem jest
Rosja i że tylko Niemcy mogą stanowić zaporę, oddzielając Rosję od cywilizacji europejskiej.
Było to z pewnością skierowane do obecnych w tym gronie Szwajcarów. W tym momencie
Gugelot wyszedł zniesmaczony, przez co stracił inną, ważną wymianę zdań, w której fizyk
Gregor Wentzel powiedział: „Teraz musisz przyznać, że wojna jest przegrana”. Na co
Heisenberg odparł: „Tak, ale byłoby dobrze, gdybyśmy wygrali”.6
W oczach powojennych krytyków uwaga ta dowodziła, że sympatyzował z nazistami.
Jak na ironię Berg również to odnotował, a jego przełożeni wysnuli z tego wniosek, że
Niemcy nie mają bomby atomowej, ponieważ Heisenberg otwarcie przyznał, że Niemcy
przegrały wojnę.
Pod koniec tego wieczoru Berg, potencjalny zabójca, towarzyszył Heisenbergowi w
spacerze po opustoszałych ulicach Zurychu w drodze do hotelu fizyka. Nie rozmawiali o
fizyce, jednak Heisenberg zapamiętał, że młody człowiek zadawał wnikliwe pytania
dotyczące jego poglądów na temat nazistowskiego reżimu.
Heisenberg opuścił Zurych i pojechał do miejsca tymczasowego zamieszkania jego
rodziny w Urfeld, w bawarskich górach, i dotarł tam akurat w wigilię Bożego Narodzenia.
Jego syn Martin, który był wówczas dzieckiem, pamięta te ostatnie święta Bożego
Narodzenia w samotnej „górskiej chacie”. Jego matka przygotowała bożonarodzeniową
muzykę oraz przedstawienie, w którym brały udział dzieci. Niewiele było do jedzenia, ale
udało się jej zachować trochę składników do upieczenia ciasteczek. Ojciec po powrocie zabrał
dzieci „naspacer, śnieg w niektórych miejscach był tak głęboki, że zasłaniał mi widok”.
Wieczorami, pisze Martin Heisenberg, ojciec grał na pianinie, a mama śpiewała. Mieli też
„choinkę z prawdziwymi świecami”, a Heisenberg, który zawsze obawiał się ognia, „postawił
w kącie salonu wiadro pełne wody”.7
Amerykańska bomba
Jak się przekonaliśmy, Amerykanie nie mieli żadnych praktycznych planów
związanych z bombą atomową aż do sierpnia 1942 roku. Ale dopiero w lipcu następnego roku
J. Robert Oppenheimer został dyrektorem laboratorium w Los Alamos, gdzie mieszkały i
pracowały setki naukowców. Oppenheimer, syn niepraktykujących Żydów z Nowego Jorku,
dużo podróżował po Europie. W 1927 roku był studentem Maxa Borna w Getyndze i brał
udział we wczesnym, ekscytującym okresie rozwoju mechaniki kwantowej, po czym
przebywał w Lejdzie i Zurychu, a kiedy wrócił do Stanów Zjednoczonych, wykładał w
Berkeley i California Institute of Technology w Pasadenie. Był wybitnym i charyzmatycznym
nauczycielem, studenci naśladowali jego sposób mówienia, a nawet sposób, w jaki zapalał
papierosy.
W książce „Oppenheimer: The Story of a Friendship” Haakon Chevalier, którego
Oppenheimer zadenuncjował służbom specjalnym jako potencjalnego szpiega, w 1937 roku
przedstawił taki oto opis naukowca:
Wysoki, nerwowy, zdecydowany [...] poruszał się dziwnym chodem, czymś w rodzaju
truchtu, machając kończynami na wszystkie strony. Głowę miał zawsze przechyloną na jedną
stronę, jedno z ramion wyżej od drugiego [...]. Wyglądał jak młody Einstein, a jednocześnie
jak wyrośnięty ministrant. Z jego twarzy biło coś subtelnie mądrego i ogromnie niewinnego
zarazem.8
Pierwszym praktycznym krokiem wiodącym do powstania bomby było
skonstruowanie małego, prymitywnego reaktora na opuszczonym korcie do squasha w
Chicago. Twórcą był Enrico Fermi we współpracy z fizykami Arthurem Comptonem i
Leonem Szilardem. Reaktor zostałnazwany Chicagowskim Reaktorem nr 1 - urządzenie, jak
ujął to Richard Rhodes, było potencjalnie „małym Czarnobylem w środku zatłoczonego
miasta”. Reaktor był zbudowany z bloków grafitowych rozdzielonych szczelnymi
pojemnikami ze sproszkowanym tlenkiem uranu oraz kostkami naturalnego uranu. Musiał
posiadać rozmiary krytyczne, aby zapobiec ucieczce zbyt wielkiej liczby neutronów, zanim
nie zostaną zaabsorbowane przez jądra uranu. Reaktor osiągnął stan „krytyczny” 2 grudnia
1942 roku, dowodząc, że może być źródłem energii oraz plutonu.
Stworzenie bomby było jednak czymś całkiem innym. W „Projekt Manhattan”
powołanym w celu wyprodukowania pierwszej na świecie bomby atomowej było
zaangażowanych ponad trzydzieści różnych fabryk w Stanach Zjednoczonych z głównym
ośrodkiem badawczym w Los Alamos (znanym pod kryptonimem „Miejsce Y”) na terenie
szkoły dla chłopców na pustyni niedaleko Santa Fe w Nowym Meksyku. Tutaj właśnie
pracowała większość naukowców pod kierunkiem Oppenheimera. Generał Groves
początkowo próbował zachować tajność poprzez oddzielenie naukowców od siebie. Jednak
Oppenheimer był przekonany, że sukces zależy od swobodnego komunikowania się. W Oak
Ridge, w Tennessee, zaplanowano budowę wielkiej fabryki z najdłuższym na świecie
budynkiem, przeznaczonym do oddzielania U-235 od U-238 za pomocą dyfuzji gazów. Trzeci
zakład, którego zadaniem było wytwarzanie plutonu, powstał w Hanford nad rzeką Columbia.
Osobna, anglofiancuskokanadyjska fabryka produkująca ciężką wodę została zbudowana pod
okiem brytyjskiego naukowca J. D. Cockrofta w Chalk River.
Wszystkie te zakłady, w których zatrudniano 150 tys. ludzi, były ściśle tajne.
Niemiecki wywiad oraz niemieccy naukowcy aż do wybuchu pierwszej bomby atomowej nie
mieli najmniejszego pojęcia, co planowali Amerykanie. Los zrządził, że najważniejsi fizycy
niemieccy byli zgromadzeni w jednym pomieszczeniu w Anglii, w chwili gdy 6 sierpnia 1945
roku dotarła do nich wiadomość o pierwszym zastosowaniu broni atomowej podczas ataku na
Hiroshimę.
Alsos
Alianci wiedzieli, że istnieje nazistowski program produkcji bomby, ale ich wywiad
nie znał szczegółów. Generał Groves napisał w swoich wspomnieniach, że przed lądowaniem
w Normandii „dopuszczaliśmy możliwość, że Niemcy opracowali nieznaną nam obronę
radioaktywną skierowaną przeciwko naszym oddziałom”.9 Brytyjczycy byli co pewien czas
informowani o niemieckim programie atomowym przez austriackiego wydawcę dzieł
naukowych Paula Rosbauda, dzięki czemu mieli podstawy sądzić, że niemieckie badania są
daleko w tyle za amerykańskimi. Jednak Amerykanie coraz bardziej obawiali się, że Niemcy
poczynili znacznie większe postępy, niż dowodziły dane wywiadu.
Przygotowując się do inwazji na Europę oraz do ostatecznego pokonania Niemiec,
Brytyjczycy i Amerykanie zorganizowali specjalną misję mającą na celu zgromadzenie
informacji o naukowym knowhow, personelu i wyposażeniu. Szefem tej misji był holenderski
naukowiec Samuel Goudsmit, fizyk znający wiele języków, który wyemigrował do Stanów
Zjednoczonych w 1927 roku i który osobiście znał Heisenberga. Grupa Goudsmita została
nazwany,Alsos”, co po grecku oznacza zagajnik. Goudsmit niewiele wiedział o szczegółach
budowy amerykańskiej bomby, dzięki czemu był idealnym kandydatem na szefa jednostki.
„Gdybym wpadł w ręce Niemców - napisał we wspomnieniach - nie mogliby mieć wielkiej
nadziei na uzyskanie istotnych informacji dotyczących tajemnic związanych z bombą”.10
Zaraz po inwazji w Normandii pierwszym celem Goudsmita było laboratorium
JoliotCurie w College de France w Paryżu. W grudniu 1944 roku oddział wkroczył do
Strasbourga, gdzie Weizsäcker kierował wydziałem fizyki na tamtejszym uniwersytecie. Sam
Weizsäcker zdążył uciec, ale zespół Goudsmita znalazł duże ilości dokumentów, dzięki
którym dowiedziano się, że Niemcy byli znacznie w tyle za alianckimi osiągnięciami w
dziedzinie badań nad bronią atomową. Goudsmit odkrył, że Niemcom nie udało się nawet
skonstruować reaktora atomowego. Jednak Groves nadal obawiał się, że ważne informacje na
temat broni atomowej lub zajmujący się tą sprawą naukowcy mogą wpaść w ręce Rosjan.
Kiedy dowiedział się, że firma Auer znajdująca się na terenie Niemiec Wschodnich, w
obszarze, który na pewno zajmą Rosjanie, produkuje metaliczny uran, rozkazał fabrykę
zniszczyć zmasowanymi nalotami bombowymi.
W międzyczasie Goudsmit wrócił do swojego rodzinnego domu w Hadze i odkrył, że
dom stoi pusty. Jego wspomnienia są wzruszającym świadectwem smutku. Nie miał
wiadomości od swojej rodziny od listu z marca 1943 roku, który nosił adres nazistowskiego
obozu koncentracyjnego.
Kiedy wszedłem do mojego pokoiku, w którym spędziłem tak wiele godzin mego
życia, zobaczyłem porozrzucane papiery, a wśród nich moje świadectwa semestralne ze
studiów, które rodzice tak pieczołowicie przez te wszystkie lata przechowywali. [...] Kiedy
stałem tam, pośród ruin tego, co kiedyś było moim domem, owładnęły mną emocje, które
były udziałem wszystkich, którzy stracili rodziny i przyjaciół pomordowanych przez
nazistów. Miałem okropne poczucie winy spowodowane tym, że nie udało mi się ich
uratować.”
Goudsmit, zastanawiając się nad niemieckimi zdolnościami systematycznej
organizacji, pisze:
To dlatego prowadzili szczegółowe zapiski wszystkich swoich niegodziwości, które
później odnajdywaliśmy w ich aktach znajdujących się na terenie Niemiec. To dlatego znam
dokładnie datę śmierci mojego ojca i mojej niewidomej matki, którzy zginęli w komorze
gazowej. Było to w dniu siedemdziesiątych urodzin mojego ojca.12
W styczniu 1945 roku niemieccy fizycy Walter Gerlach, Kurt Diebner i Karl Wirtz
porzucili berlińskie laboratoria, zabierając ze sobą duże ilości uranu i ciężkiej wody.
Kierowali się na południe Niemiec w okolice Hechingen, niedaleko reaktora budowanego
przez Heisenberga w Haigerloch. (Najwyraźniej Gerlachowi nie udało się przetransportować
całego zapasu tlenku uranu, gdyż zdaniem historyka Antony Beevora NKWD nadciągające
wraz z Armią Czerwoną 24 kwietnia 1945 roku znalazło w Instytucie Cesarza Wilhelma „250
kilogramów metalicznego uranu, trzy tony tlenku uranu i dwadzieścia litrów ciężkiej wody”.
Z pewnością była to nagroda, na którą Stalin i Beria od dawna czekali).13
Kiedy grupa Alsos dotarła do Hechingen i Haigerloch, Heisenberg zdążył już
wyjechać, podobnie jak Weizsäcker. Niemcom udało się ukryć dokumentację związaną z
badaniami, jednak odnaleziono ją w zapieczętowanym cylindrze utopionym w szambie.W
Hechingen oraz w jego okolicy Alsos zatrzymał Lauego i Ottona Hahna. Nie byli oni
związani z badaniami atomowymi, jednak Gouldsmit uważał, że mogą być bardzo przydatni
przy odbudowie niemieckiej nauki w erze powojennej. W tej samej okolicy zespół Alsos
pojmał również Wirtza, Baggego i Horsta Korschinga. Gerlacha złapano w Monachium na
początku maja, a Diebnera dzień później.
Heisenberg uciekł do swojego domu w Urfeld, podróżując przez zniszczone Niemcy
na rowerze i pokonując w ten sposób dystans 160 kilometrów z Hechingen. Grupa Alsos
zatrzymała go 3 maja i przewiozła, podobnie jak innych naukowców, do głównej kwatery
aliantów w Rheims. Kiedy Gouldsmit rozmawiał z nim po raz pierwszy, Heisenberg
oświadczył: „Jeśli amerykańscy koledzy chcą nauczyć się czegoś związanego z zagadnieniem
uranu, to chętnie pokażę im wyniki naszych badań, jeśli przyjadą do mojego laboratorium”.14
Goudsmit uznał tę wypowiedź za żałosną.
25. Praca niewolnicza w obozie Dora
Wybuch wojny we wrześniu 1939 roku spowodował niedobór siły roboczej na wsi
oraz w przemyśle Niemiec, szczególnie w kopalniach, gdzie w samym Zagłębiu Ruhry
brakowało 30 tys. robotników. Szybkim i praktycznym remedium było zatrudnienie
robotników zza granicy - co było nieuniknioną konsekwencją wojny i okupacji. Polscy
robotnicy ściągani do pracy na wsi byli początkowo opisywani jako „Retter in der Not”
(zbawcy w czasach potrzeby). Od 1940 roku byli także zatrudniani w przemyśle
zbrojeniowym, włącznie z fabryką rakiet w Peenemünde. Od wiosny 1941 roku około 600
polskich robotników dołączyło do 1000 robotników włoskich i 100 francuskich. W
pierwszych latach wojny liczba pracowników cudzoziemskich była ograniczana z uwagi na
wymogi bezpieczeństwa.
W latach od 1942 do 1943, kiedy skierowano do produkcji projekt rakiety A4 zarówno
w Peenemünde, jak i w kooperujących zakładach Zeppelina we Friedrichshafen oraz
RaxWerke w Austrii - zapotrzebowanie na niewykwalifikowaną siłę roboczą stało się bardzo
znaczne. Kluczową postacią był tutaj główny inżynier z Peenemünde Arthur Rudolph, który
jako pierwszy przygotowywał się na przyjęcie rosyjskich jeńców z frontu wschodniego
(pierwsi rosyjscy jeńcy byli zazwyczaj pozostawiani sami sobie i umierali z głodu i chorób).
Jednak w kwietniu 1943 roku szef programu rakietowego zaproponował nowe rozwiązanie w
formie obozów koncentracyjnych SS dla więźniów - robotników przymusowych.
Początkowo obozy miały na celu izolację podejrzanych o faktyczną bądź fikcyjną
działalność opozycyjną wobec reżimu, ale już wówczas SS starała się czerpać zyski z
przyobozowych zakładówpracy. Jednak w 1942 roku głównym celem obozów zakładanych na
terenie Polski była zagłada Żydów. Zmiana w podejściu do więźniów zbiegła się z decyzją
Himmlera ukierunkowaną na czerpanie większych korzyści z niewolniczej pracy. Obozy
nadzorowane przez SS dostarczały pracowników do firm prywatnych i państwowych w
ramach rozliczeń „ekonomicznych”. Główny Urząd GospodarczoAdministracyjny SS
standardowo liczył cztery marki za dzień pracy robotnika niewykwalifikowanego i sześć
marek za dzień pracy robotnika wykwalifikowanego. SS zapewniała dach nad głową
wyżywienie na minimalnym poziomie i bezpieczeństwo. Przepełnienie, ciężkie warunki
życia, zwłaszcza zimą brak higieny, głodowe racje żywnościowe, brutalność oraz obciążenie
pracą prowadziły do nieuniknionej śmierci.
Arthur Rudolph poprzedził zawarcie układu z SS wizytą w fabryce Heinkela w
Oranienburgs na północ od Berlina, w kwietniu 1943 roku. Pracowało tam 4 tys. robotników
przymusowych, głównie Rosjan, Polaków i Francuzów - mieszkających w wielkim tłoku i
uwięzionych za elektrycznymi płotami i kolczastymi drutami. Rudolph ńapisał pismo,
podkreślając, że korzystanie z więźniów jest korzystniejsze, szczególnie ze względu na
„skuteczniejszą ochronę tajemnicy”.1
Historyk Michael Neufeld zwrócił uwagę, że pismo to dowodzi poparcia głównego
inżyniera (oczywiście znane Dornbergerowi i von Braunowi), a także kierownictwa obozu
„na kilka miesięcy przed utworzeniem niesławnego podziemnego kompleksu Mittelwerke” w
górach Harzu, dla wcielenia w życie idei pracy niewolniczej więźniów.2
11 czerwca 1943 roku Hitler podniósł priorytet programu rakietowego „ponad
wszystkie inne rodzaje uzbrojenia”, a sam Dornberger został mianowany generałem brygady
już następnego dnia. Rudolph poprosił o dostarczenie kolejnych 1400 więźniów z obozu
koncentracyjnego dla Peenemünde. Pierwsze transporty wraz z sześćdziesięcioma strażnikami
SS przybyły dwa tygodnie później z Buchenwaldu leżącego niedaleko Weimaru. Według
jednej z relacji (Willy’ego Steimela, skazanego za przestępstwa kryminalne i zatrudnionego w
administracji w Buchenwaldzie) praca trwała jedenaście godzin dziennie przez sześć dni w
tygodniu. Po czterech miesiącach trzech więźniów zmarło z powodu chorób, a dwóch w
wyniku odniesionych obrażeń. Jeden został zastrzelony podczas próby ucieczki, a czterech
innych popełniło samobójstwo, wypijając paliwo do rakiet.7 lipca Hitler zaprosił Dornberega
i von Brauna do Wilczego Szańca, aby podkreślić, jak wielką wagę przywiązuje do tego
rodzaju broni. Ponownie wyświetlono Hitlerowi film pokazujący rakietę A4 w locie podczas
udanej próby, która miała miejsce 3 października poprzedniego roku. Hitler zażądał, aby
rakieta była w stanie przenieść głowicę bojową o wadze dziesięciu ton oraz aby co miesiąc
fabryki opuszczało 2 tys. rakiet. Kiedy Dornberger wyjaśnił, że takie liczby nie wchodzą w
grę, Hitler omal nie wpadł w jeden ze swoich napadów wściekłości. To właśnie wówczas
wypowiedział słynne „Chcę zniszczenia - całkowitego zniszczenia!”.3 Pod koniec spotkania
Hitler przyznał von Braunowi tytuł profesora i na miejscu podpisał niezbędne dokumenty.
Podczas spotkania Hitler nalegał, żeby ze względów bezpieczeństwa nie zatrudniać
przy projekcie obcokrajowców. Jednak jego rozkazy nie zostały wypełnione. Na początku
sierpnia Dornberger rozkazał, aby przy „pracach podstawowych” zatrudnić więźniów. Do
Peenemünde przysłano z obozów koncentracyjnych 2500 więźniów, a do pozostałych
zakładów 1500. Jednak w trzecim tygodniu sierpnia starannie opracowane plany na najbliższe
osiem lat pokrzyżowały nieprzewidziane podniebne odwiedziny.
Nalot na Peenemünde
Brytyjski wywiad przez cały rok 1943 zbierał informacje oraz wykonywał
szpiegowskie fotografie lotnicze dokumentuąjce położenie Peenemünde oraz innych tajnych
zakładów zbrojeniowych. Fotografie zgromadzone podczas szpiegowskich misji stały się
istotnym czynnikiem mającym wpływ na akty sabotażu oraz zmasowany nalot bombowców
noszący kryptonim „Crossbow”.
Latem 1943 roku w Peenemünde zaostrzono wszystkie środki bezpieczeństwa,
wzmocniono baterie artylerii przeciwlotniczej, a strażnikom z SS kazano wzmóc czujność.
Nalot na Peenemünde w nocy z 17 na 18 sierpnia nie był całkowicie niespodziewany. O
pierwszej w nocy nadleciało 600 ciężkich bombowców i zrzuciło na zakłady 1,5 min kg
materiałów wybuchowych.
Nalot zniszczył większość domów mieszkalnych we wschodniej części Peenemünde,
włącznie z mieszkaniami inżynierów oraz barakami, gdzie mieszkało około 3 tys.
cudzoziemskich robotników. Podczas nalotu w schronie przeciwlotniczym zginął główny
projektant silnika Walter Thiel wraz z rodziną. Zniszczono w dużym stopniu budynki, w
których zajmowano się pracami badawczymi, oraz pomieszczenia biurowe: widziano, jak von
Braun krążył wśród gruzów, starając się odnaleźć resztki planów i dokumentacji.
W tym czasie w Peenemünde mieszkało 12 tys. robotników, spośród tej liczby zginęło
ponad 700, w tym 500 obcokrajowców. Budynki fabryki, gdzie montowano rakiety, pozostały
praktycznie nietknięte. Obraz zniszczeń przedstawiał znacznie gorszy widok, niż było w
rzeczywistości; większość budynków pozostawiono w ruinach, aby zniechęcić RAF do
dalszych nalotów. Historycy zajmujący się tym wydarzeniem - zarówno brytyjscy, jak i
niemieccy - stwierdzili, że nalot zwolnił o dwa miesiące tempo prowadzonych prac, co
oznaczało zmniejszenie produkcji rakiet o 740 sztuk. Śmierć Thiela była istotną stratą i prace
nad rakietą przeciwlotniczą Wasserfall straciły impet, podobnie jak prace badawcze nad
dwustopniowym pociskiem rakietowym, który mógł dotrzeć dalej nad terytorium Wielkiej
Brytanii. Martin Middlebrook, którego książka „The Peenemünde Raid” obszernie opisuje to
wydarzenie, uzupełnia to uwagą o ogromnym destrukcyjnym wpływie na morale Niemców:
Wiele osób doznało szoku, począwszy od młodej kobiety, która uciekała z
Peenemünde w futrze narzuconym na koszulę nocną krzycząc, że chce wracać do domu, a
skończywszy na generale Luftwaffe, dla którego nalot na Peenemünde „był ciosem tak
potężnym, że popełnił samobójstwo”.4
Peenemünde uważano za „śpiącą królewnę”, która obudziła się, aby podjąć fatalną
decyzję. Himmler osobiście zaangażował się w przyszłość programu rakietowego, teraz gdy
przeniesienie i rozproszenie działań stało się nieuniknione. Tydzień po nalocie na
Peenemünde Himmler przybył do Wilczego Szańca i namówił Führera, aby ten zgodził się na
przeniesienie produkcji do podziemnej fabryki i zatrudnienie więźniów obozów
koncentracyjnych. Część zarządzania projektem A4 przekazano SS. Testy rakiet miały być
przeprowadzane na terytorium Polski. Najwyraźniej ReichsfiihrerSS przekonał Hitlera,że
nalot był skutkiem działalności szpiegowskiej. Ukrycie zakładów produkcyjnych pod ziemią
miało zapewnić większe bezpieczeństwo, a także ochronę przed kolejnymi nalotami.
Budowę nowych zakładów powierzono Brigadefuhrerowi SS Hansowi Kammlerowi,
człowiekowi wyjątkowo bezwzględnemu. Himmler zdecydowanie wkroczył do walki o
władzę, która wiązała się z projektem A4. A Albert Speer, mający opinię człowieka
czyniącego cuda, nadał był odpowiedzialny za rozwój tej broni.
26 sierpnia, zaledwie tydzień po rozmowie Himmlera z Hitlerem, wybrano miejsce na
podziemną fabrykę. Tunele wyryte w górze Kohnstein z myślą o przechowywaniu ropy i
broni chemicznej stały się siedzibą Mittelwerke, położoną niedaleko miasta Nordhausen w
górach Harzu. Kiedy podjęto decyzję, były tam dwa tunele, każdy o długości około 1,5
kilometra. Każdy mieścił dwa równoległe tory kolejowe, a jeden z nich przechodził przez
górę na wylot. 28 sierpnia więźniowie obozów koncentracyjnych rozpoczęli pracę nad
przedłużeniem drugiego tunelu oraz wyżłobieniem dwudziestu poprzecznych tuneli łączących
dwa główne.
Obiekty badawcze zostały rozrzucone na terenie całego Peenemünde i na terenie
Niemiec, włącznie z Alpami Bawarskimi, gdzie w Kochel zmontowano tunele
aerodynamiczne. Pomimo trudności komunikacyjnych między różnymi miejscami prace nad
A4 wznowiono już po dwóch miesiącach, przy czym zaangażowanie robotników
przymusowych oraz brutalne traktowanie tych ludzi urosło do bezprecedensowego poziomu.
W tunelach Mittelwerke pracowało 4 tys. więźniów, głównie Rosjan, Polaków i Francuzów.
Żydzi zostali dopuszczeni do pracy dopiero latem 1944 roku. W listopadzie liczba
zatrudnionych więźniów wzrosła do 8 tys. Kammler powiedział do swoich podwładnych:
„Nie zwracajcie uwagi na straty w ludziach. Praca musi iść naprzód i to jak najszybciej”. I SS
stworzyła tam piekło na ziemi.
Jeden z przywódców francuskiego ruchu oporu, Jean Michel, tak pisał o swoich
przeżyciach w Mittelwerke z połowy października 1943:
Kapo i SS poganiali nas z piekielną szybkością, krzycząc, bijąc i grożąc egzekucją.
Demony! Hałas wwiercał się w mózg i szarpał nerwy. Obłąkańczy rytm trwał przez piętnaście
godzin. Po przybyciu do pomieszczenia, w którym spaliśmy [...] nawet nie próbowaliśmy
dojść do prycz. Pijani z wyczerpania padaliśmy na ziemię. Za nami napierali kapo. Wkrótce
tysiąc zdesperowanych mężczyzn znajdujących się na krawędzi śmierci i umierających z
pragnienia leżało, chcąc zasnąć, co się jednak nie udawało. Przeszkadzały okrzyki strażników,
hałas maszyn, wybuchy i dzwonienie lokomotyw, które docierało nawet tam.
Pracowano dzień i noc, skały rozsadzano dynamitem, a wybuchy napełniały powietrze
duszącym pyłem. Nie było toalet ani łaźni, ludzie przecinali na pół beczki po oleju, żeby
zrobić z nich latryny. Michel pisze: „Niektórzy więźniowie byli zbyt słabi i chorowali na
dyzenterię. Robili pod siebie. Nie mieli dość siły, aby siadać na beczkach, nie mogli nawet do
nich dojść”.6 W pierwszych siedmiu miesiącach zmarło 6 tys. więźniów (wliczając osoby
odesłane z powrotem do obozów zagłady).
W grudniu 1943 roku do Mittelwerke przyjechał Albert Speer, po czym napisał do
Kammlera list, chwaląc go za osiągnięcia „przekraczające znacznie wszystko, co do tej pory
wykonano w Europie, a nawet w Ameryce”.7 Po wojnie przypisywał sobie zasługi za
poprawę warunków w barakach zwanych Dora, które zbudowano dla więźniów na zewnątrz.
Podobnie jak i w innych przypadkach jego powojenne uwagi nie były wiarygodne.8
Speer wziął na siebie odpowiedzialność za horror Mittelwereke i podzielił ją z
Himmlerem oraz Kammlerem. Są dowody mówiące o tym, że zarówno Dornberger, jak i von
Braun doradzali wykorzystanie niewolniczej siły roboczej, traktując ją jako element obliczeń
wydajności.9 Jednak von Braun miał wkrótce przeżyć niemiły kontakt z SS, co oddaliło go od
Himmlera oraz samego SS, zapewniając zarazem alibi chroniące go przed oskarżeniami
związanymi z wyzyskiem przymusowych robotników w obozach pracy.
Zgodnie z napisanym po wojnie przez von Brauna artykułem w lutym 1944 roku
odebrał telefon wzywający go do głównej kwatery Himmlera w Prusach Wschodnich.
Wspominał, że czuł strach, kiedy pojawił się w gabinecie Reichsfiihrera. Himmler, który
przypominał mu bardziej szkolnego nauczyciela niż skąpanego we krwi potwora, grzecznie
przywitał się z młodym naukowcem. Według von Brauna Himmler miał powiedzieć: „Może
pan do nas przejdzie?”.Było to otwarte zaproszenie do porzucenia służby wojskowej na rzecz
wstąpienia w szeregi SS. Von Braun odpowiedział, że generał Dornberger jest najlepszym
przełożonym, jakiego jest sobie w stanie wyobrazić. To wydawało się kończyć sprawę.
Jednak w następnym miesiącu von Braun został aresztowany wraz z bliskimi
współpracownikami Klausem Riedelem i Helmutem Gröttrupem. Zarzucono im, że głównym
celem ich badań było „stworzenie statku kosmicznego”. Ponadto mieli być winni powiązań z
komórkami komunistycznymi.
Jedynie dzięki zdecydowanym działaniom Dornbergera oraz najprawdopodobniej
bezpośredniej interwencji Speera u Hitlera von Braun został zwolniony po dwóch tygodniach.
Pozostałą dwójkę zwolniono niedługo później. Chociaż von Braun mógł być w
niebezpieczeństwie, ponieważ za postawione zarzuty groziła śmierć, to jego aresztowanie
można uznać za łut szczęścia niezwykle pomocny w jego dalszej, powojennej karierze szefa
badań kosmicznych w Stanach Zjednoczonych. Dzięki temu aresztowaniu von Braun
zachował wizerunek naukowca, który pożostawał apolityczny i który był za to prześladowany
przez SS. Prawda była taka, że Himmler sfabrykował te zarzuty, aby przejąć kontrolę nad
projektem A4.
26. Pseudonaukowe podstawy eksterminacji i eksperymenty na ludziach
Rozprzestrzenianie się ideologii i praktyki dotyczącej’pseudonaukowej „higieny
rasowej” w Niemczech w latach dwudziestych poprzedzało, jak się przekonaliśmy, stopniowe
propagowanie i akceptację przymusowych sterylizacji, co doprowadziło do polityki
przymusowej „eutanazji”, która zaczęła się na dobre już po wybuchu wojny. Stąd był już
tylko krok do eksterminacji Żydów i pozostałych ofiar nienawiści rasowej.
Wskazania do sterylizacji, według specjalnej ustawy z czerwca 1933 roku,
obejmowały szereg wrodzonych defektów umysłowych i fizycznych, jak również dziedziczną
ślepotę, głuchotę i alkoholizm. Opłakany w następstwie Pierwszej Wojny Światowej stan
psychiatrii i szpitali psychiatrycznych doprowadził do tego, że uwagę poświęcano wyłącznie
pacjentom kwalifikującym się do leczenia, w zaledwie minimalnym stopniu sprawując opiekę
nad pozostałymi i poddając sterylizacji tych, którzy pozostawali poza murami zakładów dla
obłąkanych.
Grupy hitlerowców rutynowo zabierano do szpitali psychiatrycznych, aby pokazać im
bezcelowość leczenia znajdujących się tam pacjentów. Uczniowie byli pośrednio
zaznajamiani z kwestią „eutanazji”, gdy w klasach stawiano im pytania o koszty utrzymania
bezużytecznych istot ludzkich. W ówczesnej propagandzie perspektywa narodowego kryzysu,
takiego jak wojna o przetrwanie narodu, kiedy apelowano do ludzi zdrowych o ogromne
poświęcenia, usprawiedliwiała jednocześnie pozbawianie życia tych, którzy nie byli Jedynie
bezwartościowi, ale których życie miało wartość ujemną”.1Tymczasem reformatorzy przez
swoje własne inicjatywy - popierające terapię zajęciową i badanie „anormalności” w
szerszym kontekście społecznym - skłaniali się, według słów Michaela Burleigha, nie do
„pytania o środowisko społecznoekonomiczne”, ale do wzmacniania „funkcji kontrolnej
rejestrowania rozpowszechnionych dewiacji w prymitywnych bankach danych”.2 Szeroko
rozpowszechniona praktyka terapii zajęciowej właściwie przyczyniała się do „tworzenia
zdefiniowanych psychiatrycznie podklas wewnątrz grupy ludzi już uznanych za margines
społeczny”.
Zakres sterylizacji, zorganizowanej i zarządzanej przez służby medyczne, poszerzał
się z biegiem lat, obejmując skazanych, prostytutki i nawet te dzieci z sierocińców, które
uznano za „niechętne do współpracy”. W niedługim czasie nawet problemy społeczne, jak na
przykład ubóstwo, zostały przypisane dziedziczeniu. Od 1941 roku politykę sterylizacji
rozciągnięto na Romów i Żydów. Często w wyniku zabiegów pojawiały się komplikacje i
notowano wypadki śmiertelne. Szacuje się, że między rokiem 1934 a 1944 w III Rzeszy
zostało przymusowo wysterylizowanych od 300 tys. do 400 tys. ludzi.3
W następnej kolejności zalegalizowano zabijanie dzieci z deformacjami umysłowymi i
fizycznymi. Proces ten rozpoczął się pod koniec 1938 roku, kiedy Hitler nakazał Karlowi
Brandtowi, jednemu ze swoich osobistych lekarzy, pojechać do Lipska i zbadać prośbę
rodziców o „miłosierną śmierć” dla ich dziecka. Od tej pory Brandt uzyskał uprawnienia, aby
zainicjować program obejmujący mordowanie upośledzonych dzieci w szpitalach przy
pomocy śmiercionośnego zastrzyku. Ta inicjatywa zapoczątkowała ekspansję „eutanazji”,
która objęła ogromną liczbę umysłowo chorych dorosłych. Podstawą prawną tych działań był
dekret Ftihrera z października 1939 roku antydatowany 1 września, czyli w dzień wybuchu
wojny, co było celowym zabiegiem mającym podkreślić wagę zagadnienia wobec
narodowego kryzysu. Ostateczny dekret Hitlera zezwalający na proces „eutanazji” obarczał
Philippa Bouhlera i Karla Brandta „odpowiedzialnością za rozszerzenie kompetencji lekarzy,
którzy zostaną wymienieni z nazwiska, tak aby osobom według wszelkiego
prawdopodobieństwa nieuleczalnie chorym, w wyniku krytycznej oceny stanu ich zdrowia,
można było zapewnić miłosierną śmierć”. Biurokratyczna machina morderstw została tym
samym powołana do życia. Znana była jako Urząd Eutanazji albo Aktion T4. W ramach jego
działalności pacjenci byli oceniani przez współpracujących lekarzy i przewożeni do komór
gazowych. Proces ten stał się zapowiedzią Ostatecznego Rozwiązania Kwestii Żydowskiej,
które nabrało tempa od roku 1942.
Typowa dla współdziałania między Urzędem Eutanazji a światem nauki akademickiej
była działalność Instytutu im. Cesarza Wilhelma w Berlinie, który otrzymywał duże stypendia
od Fundacji Rockefellera. Gdy w 1939 roku weszła w życie Operacja T4, profesor Julius
Hallervorden z tego ośrodka dostrzegł w niej okazję do powiększenia zbiorów materiałów
neuropatologicznych Instytutu Badania Mózgu. Głównym źródłem pozyskiwania okazów
było centrum eutanazji w Brandenburgu. Ofiary, głównie z miejscowego szpitala
psychiatrycznego w Górden, gromadzono w pokoju przypominającym łaźnię i zabijano za
pomocą trującego gazu. Hallervorden był obecny przy niektórych morderstwach, aby szybko
wykonać sekcję zwłok, pobrać mózgi i spreparować je w laboratorium szpitalnym, a
następnie zabrać do Instytutu im. Cesarza Wilhelma. Preparaty, o których mowa, pozostały w
tym samym miejscu, przemianowanym na Instytut Maxa Plancka, aż do 1990 roku.
Projekt T4, nazwany tak ze względu na adres siedziby głównej przy ulicy Tiergarten
4, czyli Zarządu Sanatoriów i Domów Opieki III Rzeszy w Berlinie, obejmował specjalne
zakłady służące zabijaniu, rozmieszone na całym terytorium Niemiec. Były one nadzorowane
przez wykwalifikowanych lekarzy, którzy wyznaczali ofiary do eksterminacji w komorach
gazowych, urządzonych tak, że przypominały łaźnie z prysznicami, co wykorzystano później
w obozach zagłady. Preludium do mordowania Żydów i innych „istot niewartych życia”
stanowił program 14fl3 (znany też jako „Operacja Inwalida” albo „eutanazja więźniów”).
Kod „14fl3” zapisywano w aktach dokumentujących biurokratyczne przygotowania do
zabijania „nadmiaru” więźniów w obozach koncentracyjnych. Według Roberta J. Liftona
program „14fl3” obejmował dwa filary, jeden ideologiczny, a drugi instytucjonalny, za
pomocą których wcześniejsza koncepcja higieny rasowej osiągnęła stadium Ostatecznego
Rozwiązania. Hitlerowscy lekarze w ten sposób nadzorowali mordowanie milionów ofiar
obozów śmierci, wybierając na rampach tych, którzy powinni zostać zabici, i tych, których
można było oszczędzić i przeznaczyć do pracy, a także kontrolując ciągłość działania komór
gazowych. W ten sposób lekarz stałsię ucieleśnieniem niemoralnej nazistowskiej wizji
masowej zagłady jako formy szatańskiej terapii rasowej.
W dniu 20 stycznia 1942 roku w willi przy ulicy Grossen Wannsee 58, z której okien
rozciągał się widok na podberlińskie jezioro Grosser Wannsee, odbyło się pewne spotkanie.4
Uczestniczyło w nim piętnastu ważnych urzędników, którym przewodził Reinhard Heydrich.
Heydrich poprosił wszystkich zgromadzonych o współdziałanie przy wprowadzaniu w życie
„rozwiązania”. Czytając szkic przygotowany przez Eichmanna, Heydrich zarządził, że Żydzi
powinni zostać pod odpowiednim nadzorem przetransportowani na wschód do obozów pracy
przymusowej. Po rozdzieleniu ze względu na płeć Żydzi, którzy mogli pracować, byli
zmuszani do służby. Spodziewano się, że spora ich liczba „odpadnie wskutek naturalnej
selekcji”. Według statystyk przygotowanych przez Adolfa Eichmanna zginęło kilka milionów
Żydów. Deportacje zaczęły się w marcu 1942 roku i były kontynuowane aż do 1944 roku.
Obozy śmierci zbudowano na odległych obszarach dawnej Polski: w OświęcimiuBrzezince,
Treblince, Bełżcu, Sobiborze, Chełmnie i Majdanku. Transporty więźniów stały się sprawą
priorytetową. Wymagało to zaangażowania biurokratycznej machiny do przygotowywania
rozkładów jazdy, wynajmowania pociągów, organizacji połączeń i wyposażenia strażników.
Wysłannicy Eichmanna podróżowali w tym celu do Francji, Belgii, Holandii, Luksemburga,
Norwegii, Rumunii, Grecji, Bułgarii, Węgier, Polski i Czechosłowacji.
Technologia eksterminacji i usuwania ciał
W ostatnich latach wyszły na jaw informacje na temat tego, jak „zwyczajna”
technologia wykorzystywana do kremacji ludzkich zwłok od 1942 roku przeszła
transformację w kierunku uzyskania bezprecedensowej wydajności w wyniku dążenia do
masowego mordowania w ramach „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Zakres i
wydajność inżynierii spopielania bez wątpienia przyczyniły się do rozwoju tej polityki.
Czynniki takie jak techniczna pomysłowość i perfekcja, staranne planowanie i organizacja, a
także pogoń za finansową gratyfikacją, zarówno indywidualną, jak i zbiorową połączyły się,
by umożliwić osiągnięcie wysokiej skuteczności zabijania.Wcześniejsze relacje dotyczące
krematoriów w Oświęcimiu opierały się na archiwach z Niemiec, Polski i Izraela. Do
materiałów tych dołączono źródła z Moskwy, które stały się dostępne dopiero od początku lat
90, w wyniku upadku muru berlińskiego. Historycy JeanClaude Pressac i RobertJan van Pelt
połączyli swoją wiedzę i doświadczenie, publikując w 1994 roku doniosłą pracę pt.
„Mechanizm masowej zagłady w Oświęcimiu”, przedstawiającą kronikę budowy
krematorium w OświęcimiuBrzezince jako przykład przerażającego technologicznego
„postępu” w III Rzeszy.5
Najnowocześniejsza technologia kremacji ludzkich zwłok we wczesnych latach
trzydziestych w Niemczech wymagała palnika, skomplikowanego urządzenia
wykorzystującego żar spalin, oraz tygla - najważniejszej części pieca, w który wkładano
trumnę. Problem związany z tą metodą polegał na wysokich kosztach oraz dużych
gabarytach, gdyż układ palnika zajmował aż dwie trzecie całej objętości pieca. Niemieccy
inżynierowie zaprojektowali nowy system kremacji polegający na wykorzystaniu sprężonego
zimnego powietrza, co zdecydowanie zmniejszyło zużycie paliwa i przyspieszyło proces
spopielania. Projekt został opatentowany w 1928 roku. W roku 1935 technologia sprężonego
powietrza została udoskonalona przez Kurta Priifera, inżyniera w renomowanej fabryce
pieców „Topf i Synowie” w Erfiircie.
W maju 1937 roku SS ogłosiło przetarg na krematorium dla obozu koncentracyjnego
w Dachau, ponieważ liczba zgonów przerosła znacznie moc przerobową miejscowych
krematoriów. Zresztą obecność zwłok pochodzących z obozu w tych krematoriach mogła
wzniecić niepożądany rozgłos. Ofertę w przetargu SS zgłosiła firma „Walter Müller” z
Allach. Jej projekt zawierał kompresor zimnego powietrza, ale miał tylko jeden tygiel i był
wykonany z marmuru w neoklasycystycznym stylu. SS postanowiło nie realizować tego
projektu.
W 1939 roku wraz pojawieniem się potrzeby wybudowania krematoriów obozowych
centralne biuro finansowe SS w Berlinie ogłosiło przetarg raz jeszcze. Tym razem Prüfer z
„Topf i Synowie” zaproponował solidny, opalany ropą naftową przenośny model z
podwójnym tyglem, również wykorzystujący technologię sprężonego powietrza. Jego „moc
przerobowa” wynosiła dwa ciała na godzinę, zamiast jak dotąd jednego, a koszt w
przeliczeniu na dzisiejszą wartość pieniądza sięgał 23 tys. funtów, zamiast 25 tys. jak w
wypadku zgłoszonego przezMüllera modelu z pojedynczym tyglem. SS zamówiło jeden z
projektów Priifera do Dachau i drugi do Buchenwaldu, położonego blisko fabryki pieców w
Erfurcie. Na początku następnego roku SS zamówiło kolejne dwa egzemplarze, jeden do
Oświęcimia, postawiony w miejscu dawnych koszar, gdzie 10 tys. polskich więźniów miało
zostać „poddanych kwarantannie”, a drugi do obozu koncentracyjnego w Flossenburgu.
Okolice Oświęcimia, miasta liczącego około 12 tys. mieszkańców, pierwotnie zostały
wybrane przez Rzeszę na miejsce modelowej kolonii. Miała tam powstać osada o dziwacznej
średniowiecznej architekturze, uwzględniającej specjalne udogodnienia rekreacyjne, które
umożliwiały uprawianie muzyki, tańca i szeroko rozumianego życia artystycznego w
sielankowej scenerii. Robotnicy mieli żyć w tym świecie fantazji inspirowanym komunami
rzemieślników i artystów. Ten plan, mający swe źródło w nazistowskiej ideologii Blut und
Boden, został w ciągu kilku miesięcy sprowadzony do postaci karykaturalnej: ogrodzonego
drutem kolczastym piekła na ziemi, w którym panował głód, choroby, przeprowadzane pod
pozorem eksperymentów medycznych tortury oraz ludobójstwo. Wśród zaprojektowanych
elementów obozu były latryny; jedna przypadała na 150 mieszkańców, z których wielu
cierpiało na dyzenterię.
Prüfer był zachwycony zamówieniami, ponieważ otrzymywał 2-procentową prowizję
z dochodów, które przynosił każdy piec. Miał też jednak świadomość, że „Kori”,
konkurencyjne przedsiębiorstwo mające powiązania z SS, zaprojektowało podobne tanie i
przenośne krematorium opalane koksem, co miało znaczenie w związku z tym, że ropa była
racjonowana. Zainspirowany przez rywala Prüfer zmienił konstrukcję nowego krematorium
dla Oświęcimia, tak aby można w nim było używać koks, i poprawił jego wydajność,
wyposażając je w elektryczny wentylator, który był w stanie usunąć 4 tys. metrów
sześciennych dymu na godzinę oraz elektryczną dmuchawę wtłaczającą zimne powietrze do
tygla. Szacował, że urządzenie takie mogłoby spopielić trzydzieści do trzydziestu sześciu ciał
w ciągu dziesięciu godzin albo siedemdziesiąt ciał, gdyby pracowało w cyklu
dwudziestogodzinnym. Określił też, że urządzenie wymaga tylko trzech godzin konserwacji
dziennie. Stało się powszechnie znane jako krematorium I w KL Auschwitz i funkcjonowało
bez zarzutu. W rezultacie Prüferotrzymał zlecenie zbudowania podobnego krematorium dla
obozu w Mauthausen, który dotąd był klientem „Kori”.
W dniu 1 marca 1941 roku dowódca SS Heinrich Himmler odwiedził Oświęcim i na
miejscu podjął decyzję o natychmiastowej rozbudowie obozu, tak aby mógł pomieścić 30 tys.
więźniów, oraz o utworzeniu w pobliskiej Brzezince kolejnego obozu Birkenau dla 100 tys.
więźniów. Więźniowie mieli stanowić źródło siły roboczej dla fabryki IG Farben, która
potrzebowała 10 tys. przymusowych robotników do budowania obiektów, w których
prowadzono produkcję syntetycznego paliwa i gumy. Karl Bischoff, były chorąży Luftwaffe,
wcześniej odpowiedzialny za przygotowywanie lotnisk w Francji, miał nadzorować prace
budowlane w Oświęcimiu. Bischoff obliczył wymaganą w tych warunkach ogromną
przepustowość krematorium i wezwał Priifera. Razem zaprojektowali krematorium, które
mogło się pochwalić pięcioma piecami o trzech tyglach każdy, co dawało łącznie piętnaście
tygli zdolnych do spalenia sześćdziesięciu ciał na godzinę,.czyli 1440 ciał na dobę. Pod
koniec 1941 roku Priifer zapewnił SS, że możliwa będzie również konstrukcja pieca z
czterema tyglami, co pozwalałoby, uwzględniając konfigurację pięciu pieców, na spalanie
dwudziestu zwłok równocześnie i w ten sposób spopielanie 1920 ciał na dobę.
W międzyczasie środek owadobójczy pod nazwą Cyklon B, czyli kwas pruski albo
cyjanowodorowy, został wypróbowany po raz pierwszy nie na wszach czy owadach, dla
których był przeznaczony, ale w celu zamordowania 250 „nieuleczalnie chorych”
mieszkańców obozu i 600 jeńców wojennych. Przedsięwzięcie nie było całkowicie udane.
Niektóre ofiary według raportów żyły jeszcze dwa dni.6 Ale w owych pierwszych miesiącach
funkcjonowania obozu w Oświęcimiu wielu więźniów i tak zmarło wskutek wybuchu
epidemii tyfusu brzusznego w wyniku zanieczyszczenia wody. W maju 1942 roku, cztery
miesiące po konferencji w Wannsee, podjęto decyzję o budowie w AuschwitzBirkenau
nowego krematorium wyposażonego w piętnaście tygli.
Biurokracja rozrastała się, ponieważ Ostateczne Rozwiązanie weszło w fazę
intensywnej realizacji, a obóz w OswięcimiuBrzezince wybrano w czerwcu 1942 na główny
ośrodek ludobójstwa. Liczba zamawianych krematoriów, do których przylegały komory
gazowe zaprojektowane jak łaźnie, wzrosła w kolejnych latach początkowo z dwóch do
trzech, potem do czterech, a wreszcie do pięciu obiektów.Zamówienie na czwarte i piąte
krematorium było według dzisiejszego kursu warte 230 tys. funtów. Ale korespondencja
między Topf a SS wskazuje, że klient nie płacił rachunków i musiano mu wysyłać nieustanne
ponaglenia.
Ocalała dokumentacja i plany inżynierów opowiadają również historię walki z czasem
i presją na maksymalne zwiększenie wydajności. Ujawniają też informacje o utarczkach o
materiały, elementy projektów, normy technologiczne, opóźnienia w dostawach, kosztorysy i
marże. Można odnieść wrażenie, że pracowano w atmosferze ciągłego kryzysu i gwałtownych
kłótni o pękające kominy, nieskuteczną wentylację, systemy izolacyjne i wentylacyjne, jakby
nieustannie rosnące zapotrzebowanie na spalanie zwłok przerosło możliwości inżynierów.
Wzrost mocy przerobowych pociągał za sobą zyskiwanie fachowego doświadczenia. Co
najmniej jedenastu podwykonawców zostało włączonych w dostarczanie elementów i
specjalistyczne prace konstrukcyjne przy budowie krematoriów III, IV i V, a współpracowało
z nimi wielu inżynierów zajmujących się funkcjonowaniem pieców i wentylacji. Cywilni
podwykonawcy uczestniczyli też w rozwiązywaniu problemów dotyczących zabezpieczeń,
osuszania, pokrycia dachowego, odporności na zawilgocenia, wind i wykrywaczy kwasu
pruskiego. W wypadku krematorium III SS poprosiło o przeprowadzenie badań, czy piec
krematoryjny może zostać wykorzystany do ogrzewania 100. pryszniców.
Szacuje się, że w samym AuschwitzBirkenau zagazowano i spopielono milion ofiar,
wliczając w to masakrę węgierskich Żydów przeprowadzoną w maju i czerwcu 1944 roku w
krematoriach II, III i V. Według akt krematorium V szybko przestało nadążać z pracą ze
względu na ogromną liczbę ciał i zwłoki palono w dołach wykopanych obok komór
gazowych. Kiedy pod koniec lata zabrakło cyklonu B, ofiary były wrzucane do dołów i
palone żywcem.
Kiedy przeprowadzano eksterminację węgierskich Żydów, Topf załatwiał swoje
rozliczenia z SS, przedstawiając długą i pełną narzekań korespondencję dotyczącą takich
drobiazgów jak zużycie cylindra tlenowego i kradzież kilku litrów oleju silnikowego.
W październiku 1944 roku, gdy nadciągała już Armia Czerwona, krematorium V
zostało podpalone przez pracujące w nim Sonderkommando. Budynek zburzono podczas
brutalnie stłumionego przez SSbuntu więźniów. Przed końcem listopada Himmler zarządził
zakończenie eksterminacji za pomocą cyklonu B jeńców, a krematoria II oraz III rozebrano.
Obóz ewakuowano 18 stycznia, a w dwa dni później SS wysadziło w powietrze jego
pozostałości. Krematorium V wysadzono 22 stycznia o pierwszej w nocy, a następnego dnia
do obozu dotarła Armia Czerwona i nie znalazła nic oprócz pokrytego śniegiem gruzu.
Prüfer został zatrzymany przez Amerykanów po kapitulacji Niemiec 8 maja 1945
roku. Jego przełożony, Ludwig Topf, popełnił samobójstwo pod koniec miesiąca. Prüfern
wkrótce wypuszczono, ale zanim opuścił więzienie, zdołał podpisać kontrakt na piec dla
amerykańskiego wojska. Nigdy już o nim nie usłyszano; prawdopodobnie został ponownie
aresztowany przez Sowietów i dokonał żywota w Gułagu.
Eksperymenty na ludziach
J. B. S. Haldane, wybitny fizjolog i genetyk, jeden z największych brytyjskich
entuzjastów stosowania gazów trujących, w jednym z wywiadów opowiedział, jak w wieku
dziewięciu lat został przez swojego ojca, fizjologa z Oksfordu, Johna Scotta Haldane’a,
wysłany do kopalni węgla, aby zbadać stan powietrza. Przy innej okazji ojciec zamknął go w
dusznej trumnie, zostawiając tylko jego głowę na zewnątrz. Jego celem było przetestowanie
na chłopcu działania pewnej mieszaniny gazów. W wieku lat dwunastu został ubrany przez
ojca w przeciekający kombinezon do nurkowania i wciągnięty na głębokość 40 stóp pod
powierzchnię zamarzniętego jeziora, gdzie trzymano go przez pół godziny, tak że omal nie
utonął. Jak powiedział Haldane: „to nie było miłe doświadczenie i zanim mnie wyciągnięto,
byłem cały przemoczony i zmarznięty na kość”.7
Przypadek Haldane’ow dzieli od eksperymentów w hitlerowskich obozach śmierci
przepaść, ale jest on ważnym dowodem na to, że pokusa eksperymentowania na żywym
człowieku (w tym wypadku nawet na własnym synu) jest niezmiernie silna i
rozpowszechniona w naukach medycznych. Nauka hitlerowska, jak dowiemy się z kart tej
książki, nie była pod tym względem wyjątkiem. Ta pokusa jest ponadczasowa, istotne jest to,
gdzie nakreśli się granice i jak silne są normy prawne, które regulują zasady takiego
eksperymentowania.W medycynie zdarza się traktowanie ludzi jak królików
doświadczalnych. Bez testów na ludziach, czy to podczas eksperymentów naukowców na
samych sobie, czy to w badaniach klinicznych nietestowanych leków na ochotnikach (często
kolegach po fachu albo odważnych i jednocześnie ubogich studentach medycyny), nie byłoby
postępu w medycynie. Oczywiście J. B. S. Haldane, już jako dorosły, stał się jednym z
najsławniejszych eksperymentatorów na sobie samym w historii brytyjskiej medycyny. Ale
nauka i naukowcy, jak w tej książce wielokrotnie podkreślano, nie działają w społecznej i
moralnej próżni. Kluczowe warunki dla jakiejkolwiek formy badań czy eksperymentów na
ludziach, według procedur opracowanych w wyniku powojennych procesów norymberskich
lekarzy niemieckich, to odpowiednio wyrażona zgoda (nieletni syn nie wydaje się
odpowiednim kandydatem, nawet jeśli wyrazi taką zgodę), brak zastraszania, godne warunki,
unikanie niepotrzebnego bólu i autentycznie naukowy cel badań.
Hitlerowscy naukowcy, którzy wykorzystywali więźniów obozów koncentracyjnych
jako króliki doświadczalne, byli winni nie tylko rażącego lekceważenia etycznych norm
medycznych eksperymentów na ludziach, ale sadystycznie zadawali cierpienie bez
jakiegokolwiek naukowego celu. Ta działalność, rozpoczęta w 1939 roku i kontynuowana do
końca wojny w 1945 roku, także wiązała się z nazistowskim ruchem higieny rasowej,
operacją „Eutanazja”, polityką pracy niewolniczej oraz „ostatecznym rozwiązaniem kwestii
żydowskiej”. Trzeba je rozumieć, podkreślmy to jeszcze raz, jako element światopoglądu,
który uznawał pewne etniczne i pseudomedyczne grupy za bezwartościowe istoty ludzkie, a
do których zaliczano Żydów, Cyganów, Untermenschen, opóźnionych w rozwoju,
homoseksualistów i nieuleczalnie chorych.
Takich ludzi wykorzystywano w imię czystości narodu albo dla zdrowia i
bezpieczeństwa niemieckich oddziałów w czynnej służbie. Uważano, że przedstawiciele
hitlerowskiego świata medycznego, wspomagani i podżegani przez Himmlera i jego SS,
powinni poddawać obozowych więźniów wszelkim formom pseudomedycznych badań, bez
ich zgody i bez żadnego poszanowania dla ich cierpienia i narażania ich życia. Nie była to
nauka, lecz jej mroczne i niemoralne przeciwieństwo.Grupy sprawców nie ograniczały się do
zdemoralizowanych pseudonaukowców działających w ukryciu i izolacji w obozach śmierci.
Około 350 wykwalifikowanych lekarzy, czyli 1 na 300 członków niemieckiej społeczności
medycznej (w tym profesorowie i wykładowcy uniwersyteccy) było zamieszanych w
eksperymenty w obozach koncentracyjnych.8 Profesor Kurt Gutzeit, gastroenterolog na
uniwersytecie we Wrocławiu, przeprowadzał eksperymenty dotyczące zapalenia wątroby na
żydowskich dzieciach w Oświęcimiu. Profesor Heinrich Berning z uniwersytetu w Hamburgu
przeprowadzał eksperymenty z głodzeniem na radzieckich jeńcach wojennych, starannie
notując objawy, podczas gdy oni sami konali zagłodzeni na śmierć. Profesor Julius
Hallervorden w Berlinie zamówił, jak już wiemy, setki mózgów ofiar eutanazji dla badaczy
swojego oddziału neuropatologii.9 Profesor Otmar von Veschuer z Instytutu Antropologii im.
Cesarza Wilhelma w Berlinie wszechstronnie zaangażował się we współpracę z Josefem
Mengele z Oświęcimia.10 Chociaż lekarze obozowi starali się po wojnie uchylić od
odpowiedzialności, twierdząc, że działali pod przymusem, ci pseudonaukowcy z własnej woli
odegrali aktywną i wiodącą rolę w organizacji i realizacji tego typu programów
„badawczych”. W tym kontekście sprawcy nie zawsze działali pod naciskiem zewnętrznym,
czy to ze strony samego reżimu, czy to ze strony kierowanej przez Himmlera Ahnenerbe, ale
byli entuzjastycznymi wykonawcami programów, które sami zainicjowali.11 Wiedząc, że
normy prawa cywilnego i karnego zostały na terenie Niemiec zawieszone, lekarze chcący się
zaangażować w taką działalność mogli być pewni swojej bezkarności.
Fakty dotyczące tych działań zostały potwierdzone i opisane w szeregu kluczowych
prac opublikowanych w ciągu ostatnich czterech dekad.12 Niektóre programy miały na celu
poprawę szans przeżycia żołnierzy niemieckich walczących na froncie. Jeńcy wojenni byli
zanurzani w zamarzającej wodzie, co miało służyć oszacowaniu, jak długo pilot lub marynarz
będzie w stanie przeżyć ujemne temperatury po rozbiciu się samolotu lub statku na morzu
podczas zimy. Zmuszano więźniów do picia wody morskiej, aby przetestować zdolność
fizjologiczną człowieka do jej konsumpcji. Umieszczano ich w specjalnych komorach o
niskim ciśnieniu powietrza, żeby sprawdzić wytrzymałość organizmu w warunkach
zbliżonych do panujących nadużych wysokościach. Innych poddano działaniu fosgenu i gazu
musztardowego albo zakażeniu chorobami, którymi mogliby się zarazić niemieccy żołnierze
w Afryce. W eksperymentach związanych z planami zasiedlenia Europy Wschodniej
dokonywano na zdrowych mężczyznach i kobietach kastrację i sterylizację.
Homoseksualistów, uznanych za zagrożenie dla zdrowia narodu niemieckiego, zmuszano do
przyjmowania zastrzyków hormonalnych. W ramach procedury, która stała się symbolem
nazistowskiego pseudomedycznego okrucieństwa, wstrzykiwano barwniki w oczy
mężczyznom, kobietom i dzieciom. W laboratorium doktora Josefa Mengele w obozie w
Birkenau wybierano bliźnięta spośród więźniów obozu i przeprowadzano na nich
eksperymenty „genetyczne” i „zakaźne”.
W jednym z eksperymentów w Buchenwaldzie strzelano do więźniów zatrutymi
kulami, żeby się przekonać, jak szybko zadziała trucizna. Wyraźna intencja zabicia i
okaleczenia przewija się w szczegółach akt dowodowych procesu w Norymberdze nawet w
przypadkach, gdy eksperyment miał rzeczywiście służyć badaniu szans przetrwania. Szukając
słów, którymi można by scharakteryzować „naukowość” takiego zabijania dla samego
zabijania, Taylor Telford, prokurator na procesie lekarzy w Norymberdze, rozpoczętym 9
grudnia 1946 roku, określił ją mianem tanatologii, nauki o śmierci.13
Kolejne podrozdziały dadzą wyobrażenie o zasięgu eksperymentów jedynie w pięciu
obozach i o związkach między obozowymi eksperymentatorami a nauką akademicką
uprawianą na uniwersytetach, w szpitalach i w naukowych instytucjach w Niemczech.
Dachau14
Eksperymenty dotyczące wpływu wysokości i niskiego ciśnienia na organizm ludzki
przeprowadzano w obozie koncentracyjnym w Dachau w 1942 roku pod kierownictwem
doktora Sigmunda Raschera, kapitana Służby Medycznej Luftwaffe i oficera SS. W czasie
procesu norymberskiego Rascher był nieobecny i uznany za zmarłego. W liście do Himmlera
z maja 1941 roku Rascher sugerował wykorzystanie więźniów dla celów eksperymentu,
wyrażając żal z powodu niedostatku danych opartych na „materiale ludzkim”. Prosił, aby
dano mu dodyspozycji taki materiał, ostrzegając, że te ludzkie króliki doświadczalne mogą
umrzeć. Oficer administracyjny Himmlera, Rudolf Brandt, w odpowiedzi potwierdził, że
można do tego celu wykorzystać więźniów. Testy przeprowadzono wiosną i latem 1942 roku
z użyciem przenośnej komory ciśnieniowej. W warunkach eksperymentu odtworzono efekt
spadania z ogromnych wysokości bez spadochronu i tlenu. W jednym ze sprawozdań,
zacytowanym na procesie lekarzy w Norymberdze, Rascher opisywał trzy kolejne badania na
„trzydziestosiedmioletnim Żydzie”, którego „zrzucano” z wysokości 12 kilometrów. Po
trzecim takim „upadku” ofiara zmarła. W dalszej części raport Raschera zawierał wyniki
autopsji opisujące poważne urazy osierdzia, mózgu, serca i wątroby15.
Kolejnymi ofiarami następnych eksperymentów byli Polacy, Rosjanie i Żydzi
oskarżeni o Rassenschande (zhańbienie rasy), co wskazuje, że byli winni małżeństwa albo
kontaktów seksualnych z Aryjczykami. Sprawozdania żywo opisywały fizyczną i
psychologiczną agonię ofiar w komorze ciśnień.
Dachau było także miejscem eksperymentów z zamrażaniem, które nastąpiły po
testach wysokościowych i były kontynuowane do wiosny 1941 roku. Ofiary zostały zmuszone
do stania lub leżenia nago pod gołym niebem w środku zimy przez dziewięć do czternastu
godzin. Niektórych przemocą zanurzono w zbiorniku zamarzającej wody na co najmniej trzy
godziny, a niekiedy na dłużej. Organy ofiar, które zmarły, były usuwane i przesyłane do
Instytutu Patologii w Monachium. Z drugiej strony stosowano rozmaite metody rozgrzewania
po wychłodzeniu. Jedna z nich, szczególnie zalecana przez Himmlera, opierała się na
niepotwierdzonych opowieściach popularnych w kręgach rybaków, a polegała na zmuszaniu
ofiar do współżycia z kobietami więzionymi w obozie, głównie z Cygankami.
W tych eksperymentach, zatwierdzonych przez Kurta Blomego, Naczelnego Lekarza
III Rzeszy, zginęło około osiemdziesięciu z trzystu uczestniczących w nich więźniów.16
Pielęgniarz obozowy, również więzień, Walter Neff był naocznym świadkiem następującego
zdarzenia:
Dwaj rosyjscy oficerowie zostali przyprowadzeni z baraków obozowych. Przybyli
około czwartej po południu. Rascher kazał im się rozebrać i musieli nago wejść do
kadzi.Mijała godzina za godziną i chociaż zazwyczaj najpóźniej po sześćdziesięciu minutach
w takiej sytuacji ludzie tracili przytomność, ci dwaj mężczyźni nadal normalnie reagowali po
upływie dwóch i pół godziny. Wszystkie kierowane do Raschera prośby, aby ich uśpić
zastrzykiem, były bezowocne. Około trzeciej godziny jeden z Rosjan powiedzianych do
drugiego: „Towarzyszu, proszę, powiedz oficerowi, żeby nas zastrzelił”. Tamten odparł, że
nie należy się spodziewać litości od faszystowskiego psa. Uścisnęli dobie dłonie i wyszeptali
„żegnaj, towarzyszu”... Eksperyment trwał co najmniej pięć godzin, zanim nastąpiła śmierć.
Oba ciała zabrano do Szpitala Schwabing w Monachium w celu przeprowadzenia sekcji
zwłok.17
Dane na temat eksperymentów z zamrażaniem przedostały się poza krąg medycyny
nazistowskiej. W końcu października 1942 roku w hotelu Deutscher Hof w Norymberdze
odbyła się konferencja na temat metod utrzymywania przy życiu pilotów. Brało w niej udział
dziewięćdziesięciu pięciu uczestników, w tym najwyżsi rangą oficerowie Luftwaffe. Jeden z
mówców wygłosił prezentację na temat: „Zapobieganie i leczenie odmrożeń”, a inny omówił
„Rozgrzewanie po zamarznięciu w stadium krytycznym”. Szczegóły opisanych
eksperymentów nie pozostawiały żadnych wątpliwości co do tego, że ofiary zmarły. Jednak
nie zanotowano żadnych sprzeciwów ze strony słuchaczy.18
Również w Dachau około 1200 więźniów zostało zakażonych malarią poprzez
wystawienie ich na ukąszenia komarów albo przez zastrzyki z wydzielin komarzych
gruczołów. Ofiary miały przytwierdzone do rąk małe pudełka zawierające komary, tak aby
mogły je kąsać. Po zarażeniu ofiar poddawano je działaniu rozmaitych silnych leków, między
innymi chininy, neosalvarsanu, pyramidonu, antypiryny i połączenia tych medykamentów.
Wielu zmarło w wyniku przedawkowania lekarstw. Według dowodów przedstawionych
sędziom na procesie norymberskim malaria była bezpośrednią przyczyną trzydziestu zgonów,
a 300 do 400 osób zmarło w wyniku późniejszych komplikacji.
Eksperymenty te przeprowadzano pod kierunkiem doktora Klausa Schillinga,
honorowego profesora parazytologii na Wydziale Medycyny Uniwersytetu Berlińskiego,
dyrektora Komisji Malarii działającej przy Lidze Narodów oraz beneficjenta stypendiów
Fundacji Rockefellera w Nowym Jorku i Fundacji Kahna w Paryżu. Schilling miał już 73
lata,a jego działalność badawcza ugrzęzła na mieliźnie, kiedy zawarł umowę z Himmlerem,
który wysłał go do Dachau w celu zbadania możliwości uodpornienia na malarię, stanowiącą
duży problem dla żołnierzy stacjonujących w Afiyce. Według akt z Dachau Schilling był
bezpośrednio odpowiedzialny za śmierć dziesięciu więźniów.19
Dachau było też terenem badań nad uzdatnianiem do picia wody morskiej.
Przedstawiciele Lufwaffe, marynarki wojennej i IG Farben spotkali się w maju 1944 roku i
zdecydowali o przeprowadzeniu eksperymentów na ludziach, którzy mieli zostać zmuszeni do
picia wody morskiej. Inspektor medyczny Luftwaffe zwrócił się do Himmlera z prośbą o
czterdzieści odpowiednich obiektów doświadczalnych. Reichsfuhrer zdecydował, że
udostępni w tym celu Cyganów.20
Ofiary tego eksperymentu, który został zorganizowany i przeprowadzony przez
Wilhelma Beiglboecka, Głównego Lekarza Luftwaffe, zostały podzielone na cztery grupy.
Pierwsza nie otrzymała żadnej wody, drugą pojono zwykłą wodą morską trzeciej podawano
wodę morską przetworzoną metodą „Berka”, niwelującą posmak soli, ale jej nie usuwającą.
Osoby z czwartej grupy piły wodę morską odsalaną za pomocą substancji zwanej „Wofatit”.
Testy przeprowadzono jesienią 1944 roku, a ich ofiary zmarły w straszliwych
męczarniach. Według pielęgniarza, naocznego świadka:
Zdarzało się często, że ci pacjenci pili pomyje z wiader albo, gdy ich nie
obserwowano, wypijali wodę z wiader przygotowanych w salach na wypadek nalotu.
Niektórzy zlizywali z podłogi wodę użytą do jej umycia. Musiałem codziennie ważyć ludzi
biorących udział w badaniu i zauważyłem, że za każdym razem tracili około kilograma.21
Sachsenhausen i Natzweiler
Profesor Karl Brandt, osobisty lekarz Adolfa Hitlera, Komisarz Rzeszy do spraw
Zdrowia i Warunków Sanitarnych, w 1943 roku zarządził serię eksperymentów dotyczących
żółtaczki w obozach koncentracyjnych w Sachsenhausen i Natzweiler. Zapalenie wątroby
stało się problemem dla walczących na froncie, szczególnie w południowej Rosji. W
niektórych oddziałach zachorowało 60% żołnierzy.Więźniowie z Oświęcimia (ośmiu Żydów
z polskiego ruchu oporu) zostali przymusowo przeniesieni do obozów w Sachsenhausen i
Natzweiler w celu poddania ich eksperymentowi, który zakończył się torturami i śmiercią.
W tych samych obozach ofiary były celowo kaleczone, a ich rany zakażano gazem
musztardowym, powszechnie stosowanym jako trujący gaz bojowy podczas Pierwszej Wojny
Światowej. Innych zmuszano do wdychania trucizny lub przyjmowania jej w formie płynnej.
Niektórym robiono z niej zastrzyki. Celem tych badań miało być odkrycie antidotum.
Himmler udostępnił swoje laboratorium organizacji Ahnenerbe w Natzweiler głównemu
eksperymentatorowi, profesorowi Augustowi Hirtowi z wydziału medycznego uniwersytetu w
Strasburgu. Były więzień tak zeznawał na temat skutków polania rąk więźniów gazem w
postaci ciekłej:
Po około dziesięciu godzinach [...] na całym ciele zaczęły pojawiać się oparzenia.
Oparzenia były wszędzie tam, gdzie dotarły opary tego gazu. Kilku ludzi straciło wzrok. Ich
cierpienia były tak straszliwe, że prawie nie można było przebywać blisko tych pacjentów.22
Więźniowie w Natzweiler zostali zakażeni durem plamistym, żółtą febrą ospą durem
rzekomym typu A i B, cholerą i dyfterytem. Umierały ich całe setki. Badania były
prowadzone przez doktora Eugena Haagena, również profesora uniwersytetu w Strasburgu. W
wypadku eksperymentów nad leczeniem duru plamistego wybrano grupę „zdrowych”
więźniów i zaszczepiono ich, aby zapewnić im pewną odporność. Następnie wszystkie osoby
w grupie zostały zakażone durem plamistym. Równocześnie inni więźniowie, określeni jako
„grupa kontrolna”, zostali zakażeni bez żadnych uprzednich szczepień. W tym samym czasie
jeszcze inną grupę umyślnie zakażono tylko w tym celu, aby utrzymać wirusa duru
plamistego przy życiu do dalszych badań.23 ✓ i
Ravensbruck
W obozie w Ravensbrtick kobiety zostały poddane eksperymentalnym przeszczepom
kości, organów wewnętrznych i nerwów. W jednym wypadku łopatka więźnia została
usunięta i wszczepiona pacjentowi szpitala w Hohenlychen. Zadawano rany i umyślnie
wywoływano gangrenę i inne infekcje. Odtwarzano rany postrzałowe i również je
infekowano. Inicjatorem badań z użyciem sulfonamidu był doktor Kerl Gebhardt, konsultant
chirurgii przy WaffenSS i osobisty lekarz Himmlera. Gebhardt zostały obarczony winą za
niewystarczające zastosowanie terapii sulfonamidowej, co przyczyniło się do śmierci
Reinharda Heydricha, zastępcy Himmlera, po tym jak został zaatakowany 27 maja w Pradze.
Czterech czeskich patriotów obrzuciło granatami jego samochód, w wyniku czego fragmenty
końskiego włosia, skóry i sprężyn utkwiły w jego śledzionie. Doprowadziło to do zapalenia
otrzewnej i śmierci (w wyniku infekcji 4 czerwca). Profesor Karl Grawitz zainicjował
intensywny program badawczy, a Gebhardt zajął się przeprowadzeniem eksperymentów na
ludziach z użyciem sulfonamidu w Ravensbriick.24 Około 75 więźniom zadano głębokie
rany, zakażono je bakteriami i wypełniono drzazgami. Następnie niektórych rannych poddano
kuracji sulfonamidem, a innych nie. W rezultacie zmarła nieznana liczba pacjentów.
Eksperymentalne sterylizacje przeprowadzano przy użyciu promieni X, co
spowodowało rozległe uszkodzenia ważnych organów ofiar. W liście administratora SS
Viktora Braka do Himmlera w czerwcu 1942 roku znajdujemy oczywisty dowód na
wprowadzenie praktyki masowej sterylizacji:
Wśród 10 milionów Żydów w Europie można znaleźć, jak przypuszczam, co najmniej
2 do 3 milionów mężczyzn i kobiet wystarczająco zdatnych do pracy. Jestem zdania, że [...]
powinni oni zostać wyselekcjonowani i ocaleni. Jednakże można to zrobić tylko pod
warunkiem, że uczyni się ich niezdolnymi do rozmnażania się.25
Oświęcim i Mengele
W książce „Mordercza nauka. Eliminacja w drodze naukowej selekcji Żydów,
Cyganów i innych w Niemczech w latach 1933-1945” niemiecki genetyk profesor Benno
MiillerHill zwięźle opisuje eksterminację i pseudonaukowe eksperymenty w Oświęcimiu pod
nadzoremJosefa Mengelego i innych, opierając się na obszernym materiale archiwalnym.
Oświęcim, zaplanowany jako obóz pracy niewolniczej dla IG Farben stał się jak
wiadomo obozem śmierci w 1943 roku. Aż 10 tys. więźniów przywoziły tam pociągi każdego
dnia. Ofiary były zabijane w zamykanych komorach gazowych za pomocą Cyklonu B,
trującego cyjanowodoru produkowanego przez firmę Degesch, której współwłaścicielem była
firma IG Farben. Ciała palono w krematoriach, które w końcowej fazie mogły unicestwić
około 5 tys. zwłok dziennie.
Istnienie Oświęcimia z jego ogromną liczbą „istnień niewartych życia” stanowiło
okazję do eksperymentów dla profesora Otmara von Verschuera, od 1942 roku pełniącego
funkcję dyrektora Instytutu Antropologii, Genetyki i Eugeniki im. Cesarza Wilhelma.
Zarówno Verschuer, jak i jego poprzednik Eugen Fischer byli entuzjastami higieny rasowej.
Szczególne zainteresowanie Verschuera budziła analiza genetyczna patologicznych i
normalnych rysów ludzkich, zwłaszcza w wypadku bliźniąt. Ponieważ trwała wojna,
Verschuer nie był w stanie podróżować po Niemczech i badać chorujących na rzadkie
dziedziczne schorzenia bliźniaków, którzy byli przeznaczeni do „eutanazji”.
Josef Mengele urodził się w 1911 roku jako drugi syn w dobrze sytuowanej i głęboko
katolickiej rodzinie. Po wstąpieniu do SA w 1934 roku był studentem medycyny, antropologii
i genetyki w Monachium, Bonn, Wiedniu i wreszcie we Frankfurcie, gdzie pracował pod
kierunkiem Verschuera w Instytucie Biologii Dziedziczenia. Został głównym lekarzem
wojskowym Oświęcimia po odbyciu służby wojskowej na froncie wschodnim. Na wieść o
jego przybyciu Verschuer zorganizował specjalnie dla niego fundusze, aby mógł prowadzić
badania nad dziedzicznością.
Mengele i inni lekarze oraz antropolodzy mogli do woli wybierać więźniów na rampie
kolejowej, gdzie przywoziły ich transporty. Tutaj Żydzi, którzy przybyli do Oświęcimia, byli
dzieleni na dwie główne grupy: matki, dzieci i starcy byli kierowani na lewo, do Birkenau,
gdzie ginęli w komorach gazowych. Natomiast zdolnych do pracy kierowano na prawo, do
Monowitz, gdzie mieli pracować w fabryce IG Farben. Mengele wybrał około stu par
bliźniaków oraz około stu rodzin karłów i więźniów ze zniekształceniami fizycznymi.
Przebadano ich i poddano testom psychologicznym. Ci, którzy nie zmarli na choroby
zakaźne, byli na ogół zabijani przez Mengeleza pomocą śmiertelnego zastrzyku, po czym
wycinano im organy i wysyłano je do odpowiednich laboratoriów w Instytucie Antropologii
im. Cesarza Wilhelma.
Mengele prowadził rozmaite projekty badawcze dotyczące bliźniaków w Oświęcimiu,
współpracując z Verschuerem i innymi. Część tych badań można zrekonstruować na
podstawie sprawozdania sporządzonego przez jego przymusowego asystenta, węgierskiego
Żyda doktora Miklosa Nyiszliego, jak również na podstawie zeznań więźniów. Wcześniejsze
badania na Cyganach ujawniły dwie rodziny dziedzicznie obciążone anomaliami oka (czyli
różnokolorowymi bądź częściowo odbarwionymi tęczówkami). Mengele rozwinął te badania,
eksperymentując na bliźniętach wybranych spośród więźniów. Nyiszli opisuje, jak preparował
oczy czterech par bliźniaków, których Mengele zabił zastrzykami dosercowymi. Oczy zostały
wysłane do Instytutu Antropologii im. Cesarza Wilhelma, gdzie zbadał je niejaki doktor
Magnussen, który pisał pracę naukową na ten temat.
W 1944 roku Mengele rozpoczął projekt dotyczący bliźniąt, który szczególnie
interesował Verschuera. Czy da się znaleźć powtarzające się, zdeterminowane rasowo różnice
w surowicy poddanej działaniu chorób zakaźnych? Mengele zakażał jedno - i dwujajowe
bliźnięta żydowskie i cygańskie bakteriami duru brzusznego, pobierał krew do analizy
chemicznej, którą przeprowadzano w Berlinie i obserwował rozwój choroby aż do
śmiertelnego końca.
27. Chemicy w służbie zła
W Polsce na początku roku 1944 wstawał właśnie mroźny świt. Primo Levi, chemik,
pisarz i więzień Oświęcimia został zabrany z miejsca morderczej pracy fizycznej i poddany
egzaminowi ustnemu, który miał wykazać, czy nadaje się do pracy jako technik w jednym z
laboratoriów fabryki produkującej syntetyczną gumę. Fabryka ta nosiła nazwę „Buna” i
należała do konsorcjum przemysłu chemicznego IG Farben. Egzaminatorem był dr Pannwitz,
„wysoki, szczupły blondyn”, który siedział „wyniośle za potężnym biurkiem”. Już po wojnie
Levi napisał:
Od tamtego dnia rozmyślałem o doktorze Pannwitzu wiele razy i na wiele sposobów.
Zastanawiałem się, jak naprawdę funkcjonował jako człowiek. Czym wypełniał czas poza
kwestiami polimeryzacji i rozterkami indogermańskiego sumienia? A przede wszystkim [...]
chciałem go znowu spotkać [...] choćby ze względu na zainteresowanie ludzką duszą’
Egzamin poszedł dobrze. Pannwitz spytał Leviego, jaki był temat jego pracy
dyplomowej. Levi musiał zrobić gwałtowny wysiłek, aby przywołać sekwencję wspomnień
pogrzebanych tak głęboko, jak gdyby miał przypomnieć sobie to, co spotkało go w
poprzednim wcieleniu. Na szczęście Pannwitz zainteresował się jednym z tematów Leviego,
pomiarami stałej dielektrycznej. Zdał test. W przedmowie do swej książki „Czy to jest
człowiek” Primo Levi napisał:
Miałem szczęście, że zostałem deportowany do Oświęcimia dopiero w 1944 roku,
czyli już po tym, jak niemiecki rząd zadecydował, żez powodu rosnącego niedoboru rąk do
pracy trzeba wydłużyć przeciętną długość życia więźniów przeznaczonych do eksterminacji.
Przyniosło to widoczną poprawę obozowego życia i chwilowo powstrzymało mordowanie
jeńców pod wpływem czyjegoś kaprysu.2
Przez kolejne dziewięć miesięcy Levi był zmuszany do pracy fizycznej, polegającej na
podnoszeniu i transportowaniu worków wypełnionych chemikaliami. „Substancje
[chemiczne] wciskały się pod nasze ubrania i przyczepiały do przepoconych kończyn,
znacząc nas na podobieństwo trądu. Poparzona skóra schodziła nam z twarzy ogromnymi
płatami”.3
Chociaż Monowitz, obóz Leviego, był jednym z położonych najbliżej fabryki Buna,
droga do pracy wymagała marszu przez 4 mile, po czym rozpoczynał się ośmio - lub
dwunastogodzinny dzień pracy. W południe każdy przymusowy robotnik otrzymywał litr
zupy, zawierający kilka strzępów kapusty lub rzepy rozgotowanej w gorącej wodzie.
Wieczorem również litr z kawałkiem zepsutego ziemniaka, brukwi lub ciecierzycy. Chleb,
350-gramowe porcje rozdawane co rano, był wzbogacany o dodatki takie jak trociny. Więzień
w Monowitz otrzymywał niewiele ponad 1000 kalorii dziennie, a w jego diecie brakowało
protein i tłuszczów.
Pewien szczegół dowodzi umiejętności zachowania niezwykłej w tych warunkach
sprawności umysłowej udręczonych więźniów obozu: towarzysz Leviego Jean Samuel należał
do grupy wielbicieli matematyki, której przewodził znakomity francuski matematyk Jacques
Feldbau. Omawiali zagadnienia matematyczne w tracie długich marszów do miejsca pracy i z
powrotem, a także wymieniali bezcenny chleb na kupowane przez strażników książki
dotyczące równań logarytmicznych.
Wciąż trwała zima, gdy Levi został zaproszony do laboratorium chemicznego, gdzie
skierowano go do pracy w doskonałych, sterylnych warunkach. Ale niewiele było tam do
roboty, a dni fabryki Buna były policzone: „Zniszczona Buna leży pod pierwszym śniegiem,
cicha i sztywna niczym ogromny trup. Każdego dnia wyją syreny przeciwlotnicze. Rosjanie
sąjuż pięćdziesiąt mil stąd. Elektrownia stanęła, nie ma już stanowisk rektyfikacji metanolu,
trzy z czterech gazometrów acetylenowych wysadzono w powietrze”.4Jednak wreszcie Levi
uzyskał dostęp do tych laboratoriów z ich „ulotnym zapachem chemii organicznej”. Ten
zapach podziałał na niego Jak uderzenie bicza”. Poczuł się, jakby przeniesiono go z powrotem
do czasów jego młodości w Turynie, do „dużego, zaciemnionego pomieszczenia na
uniwersytecie”.
Ale nawet w tych warunkach Levi nie miał wiele do roboty poza rozstawianiem
probówek i instrumentów doświadczalnych, a potem chowaniem ich, kiedy wzrosło
zagrożenie nalotami, ponownym rozkładaniem i zbieraniem w oczekiwaniu na nadejście
Rosjan.
IG Farben w Oświęcimiu
Przemysł chemiczny Niemiec był pogrążony w bezdennej otchłani bestialstwa wśród
zamarzniętego błota i ruin fabryki syntetyków Buna w Oświęcimiu. IG Farben, które niegdyś
przodowało w świecie w wytwarzaniu substancji syntetycznych, teraz wykorzystywało pracę
niewolniczą w swoich laboratoriach chemicznych. Jak to się stało, że to wielkie
przedsiębiorstwo przemysłowe, największe w Europie (czwarte co do wielkości na świecie po
General Motors, US Steel i Standard Oil) upadło tak nisko? Co robiło to konsorcjum,
światowy lider w technologii przetwarzania substancji chemicznych, w sercu obozu w
Oświęcimiu, wykorzystując niewolniczą pracę ludzi takich jak Primo Levi? Historia wzrostu i
upadku IG Farben prowadzi nas przez meandry historii Niemiec, pozwalając poznać wybitne
postacie nauki niemieckiej, które w uznaniu swoich innowacyjnych zasług otrzymały
Nagrodę Nobla.
Gdy Niemcy w XIX wieku rozwijały się przemysłowo i militarnie, mogły cieszyć się
nieograniczonymi zapasami węgla, który służył jako źródło energii dla urządzeń parowych i
ogrzewania domów, a także jako surowiec do produkcji syntetyków. W pierwszej dekadzie
XX wieku, w epoce benzyny i silników diesla, Niemcy stały się ekonomicznie i strategicznie
uzależnione od rezerw benzyny. W tej sytuacji raz jeszcze talent i doświadczenie niemieckich
chemików przyszły w sukurs krajowi. Jak niegdyś brak azotu i konieczność polegania na
życzliwości Imperium Brytyjskiego oraz jego marynarki wojennej doprowadziły do rozwoju
badań nad syntetycznym amoniakiem, takteraz naukowcy i inżynierowie niemieccy podjęli
prace nad uzyskaniem syntetycznej ropy naftowej z węgla i jego pochodnych.5 Jedną z metod
było uwodornianie, dzięki któremu różne odmiany węgla reagowały z wodorem pod wysokim
ciśnieniem i w wysokiej temperaturze. Proces ten, znany jako metoda Bergiusa, polegał na
rozbijaniu złożonych cząsteczek węgla i łączenia ich z wodorem pod ogromnym ciśnieniem,
w wyniku czego otrzymywano cząsteczki płynnej ropy. Prekursor tej metody, Friedrich
Bergius, nauczył się tej techniki od Fritza Habera z Karlsruhe i Walthera Nernsta z Berlina
przed założeniem fabryki w Hanowerze, gdzie rozpoczął swoje pierwsze eksperymenty z
syntetycznym paliwem przy użyciu sztucznego węgla otrzymanego z celulozy.
W 1913 roku Bergius opatentował syntetyczną ropę naftową otrzymywaną w wyniku
uwodornienia węgla brunatnego i węgla kamiennego, co pozwalało na efektywne
wykorzystanie 85% surowca. W 1915 roku założył nową fabrykę w Rheinau w pobliżu
Mannheim. Niemcy potrzebowały ogromnych ilości ropy naftowej podczas Pierwszej Wojny
Światowej, za czym nie nadążała technologia Bergiusa i dopiero zdobycie rumuńskich pól
naftowych pozwoliło ten deficyt chwilowo zażegnać.
Tymczasem, w 1914 roku, dwóch chemików, Franz Fischer i Hans Tropsch, z
Wydziału Badania Węgla Instytutu im. Cesarza Wilhelma w Mulheim w Zagłębiu Ruhry
odkryło inną metodę, nazwaną później syntezą FT lub w skrócie FTS, opartą na oryginalnym
pomyśle rozwiniętym przez giganta chemicznego Badische Anilin - und SodaFabrik (BASF).
Metoda polegała na przepuszczaniu gazu wodnego (mieszaniny tlenku węgla i wodoru,
otrzymywanej w wyniku traktowania koksu parą wodną) nad gorącym katalizatorem, co
prowadziło do powstania mieszaniny węglowodorów. Nazwano ją Kogasin i używano jako
paliwa. Rok przed wybuchem Drugiej Wojny Światowej BASF opatentował uwodornienie
tlenku węgla jako metodę produkcji węglowodorów. W następnym roku Fischer i Tropsch
opracowali odmienną od metody BASF mieszaninę wodoru i tlenku węgla w stosunku 2:1,
którą nazwali benzyną syntetyczną. Stała się ona podstawą do dalszych badań nad
stworzeniem syntetycznego paliwa.
Ostateczny sukces przemysłu paliw syntetycznych w Niemczech był wynikiem
odkrycia skutecznych katalizatorów w IG Farben w latach dwudziestych. Technologia
polegała na rozbijaniu węgla i smoły na mniejsze cząsteczki w postaci płynnej i na
zastosowaniu alternatywnych katalizatorów, które pozwalały na uwodornienie mniejszych
cząsteczek w fazie lotnej. Następnie mieszaninę paliw można było za pomocą destylacji
rozdzielić na różne frakcje.
Większość syntetycznego paliwa w Niemczech była wytwarzana w procesie
uwodornienia Bergiusa, który wymagał ogromnych kompresorów wytwarzających ciśnienie
sięgające 10 tys. funtów na cal kwadratowy. Metodą Bergiusa otrzymywano
wysokooktanowe paliwo dla lotnictwa i benzynę wysokiej jakości, podczas gdy syntezę FT
stosowano raczej do otrzymywania paliwa do silników Diesla, smarów i wosków.
Rozwój paliwa syntetycznego w Niemczech, dziesięciokrotnie droższy niż normalna
rafinacja ropy, został sztucznie pobudzony i był podtrzymywany przez nazistowski reżim.
Poparcie rządowe oparte na ogromnych zamówieniach i subwencjach finansowych
umożliwiło jego dalszy rozwój po ogłoszeniu w 1936 roku przez Hitlera Planu
Czteroletniego, za którego wykonanie odpowiadał Hermann Goering. Gdy zbliżała się wojna,
w umocnionych bunkrach w całych Niemczech zaczęto składować ogromne ilości paliwa
odpowiedniego dla czołgów, ciężarówek i samolotów.
Tymczasem IG Farben podjęło decyzję, aby produkować gumę syntetyczną przy
użyciu metody, która wymagała użycia cząsteczek butadienu i sodu (Na), stąd nazwa „buna”.
Pierwsza guma buna została wyprodukowana w nowej fabryce w Schkopau w 1937 roku i
zdobyła złoty medal na Wystawie Międzynarodowej w Paryżu. Ale wysoki koszt produkcji i
ograniczona dostępność naturalnej gumy sprawiły, że technologia ta nie była rozwijana.
Wybuch wojny we wrześniu 1939 roku zmienił wszystko. Hitler wyruszył na wojnę z
niewielkim, tylko dwumiesięcznym zapasem gumy na składzie. Umowy z Wielką Brytanią
przestały obowiązywać i Niemcy stanęły przed groźbą niedoboru gumy. Wyprodukowanie
syntetycznej gumy stało się teraz priorytetem i IG Farben musiało wybrać miejsce na nowe
fabryki. Niemcy spoglądały na Wschód, a IG Farben już brało pod uwagę ogromny potencjał
nowych rynków w Azji.
Niezwykły zbieg okoliczności sprawił, że kiedy Himmler rozważał zalety Oświęcimia
jako modelowej kolonii wschodniej, dr OttoAmbros, odpowiedzialny za produkcję gumy i
tworzyw sztucznych w IG Farben, niezależnie od niego spoglądał na tę samą część mapy.
Miał przede wszystkim na uwadze potrzebę zbudowania fabryki, która wymagałaby
dostarczania ponad 525 tys. metrów sześciennych wody na godzinę i byłaby położona w
obszarze posiadającym dobre połączenia kolejowe. Analiza terenów okupowanej Polski u
schyłku roku 1940 doprowadziła go do skupienia się nad obszarem połączenia trzech rzek:
Soły, górnej Wisły i Przemszy. Najbliżej położonym miastem był Oświęcim. Ambros zwrócił
się do burmistrza tego miasta z pytaniami o dane dotyczące regionu i wsi leżących na jego
terenie, o liczbę szkół i mieszkańców. Burmistrz w styczniu 1941 roku przesłał szczegółową i
obszerną odpowiedź. Zbiegła się ona w czasie z dwoma ważnymi wydarzeniami. Himmler
(który był szkolnym kolegą Ambrosa) planował zbudować kolonię wschodnią w której chciał
wykorzystywać dostępną niewolniczą siłę roboczą. Szefowie IG Farben natomiast mieli
wątpliwości, czy miasto Oświęcim zapewni odpowiednie warunki ich niemieckim
pracownikom. „Oświęcim i otaczające go wsie sprawiają wrażenie brudnych i obskurnych” -
skarżył się w raporcie wysłannik przedsiębiorstwa.6 Jednak w ciągu kilku tygodni problem
został rozwiązany i odtąd miała zapanować symbioza między SS dostarczającym
przymusowych pracowników a IG Farben zapewniającym fundusze i materiały budowlane.
Z powodu dotkliwego braku robotników główne przedsiębiorstwa w Niemczech
przyjęły z entuzjazmem zasadę zatrudniania zarówno robotników przymusowych, jak i
więźniów obozów koncentracyjnych. Tymczasem SS pod rządami Himmlera postrzegało
przemysł i przymusowych robotników jako środki służące budowaniu swojego królestwa na
okupowanych ziemiach.
Wzajemne zainteresowanie prowadzące do współpracy między IG Farben i SS
doprowadziło do symbiozy pełnej okrucieństwa i przemocy. Aby szybko zbudować fabrykę
Buna, robotnicy spoza obszaru Niemiec zostali zmuszeni do pracy pod groźbą śmierci. Jeden
z nich, Rudolf Vrba, przywieziony do Oświęcimia w czerwcu 1942 roku opisuje taką scenę:
Ludzie biegali i upadali, kopano ich i rozstrzeliwano. Rozwścieczeni kapo znaczyli
krwią ślad, po którym szli między szeregami więźniów,a esesmani strzelali do nich z biodra.
[...] Spokojni ludzie w czystych cywilnych ubraniach przechodzili przez stosy trupów,
których nie chcieli dostrzec, mierząc deski jaskrawożółtą taśmą mierniczą, sporządzając
skrupulatne notatki w oprawionych w czarną skórę notesach, nie zwracając uwagi na rzeź.7
Sierżant Charles J. Conrad, członek grupy robotników złożonej z 1200 brytyjskich
jeńców wojennych, zeznawał na temat czynnego udziału pracowników IG Farben w tych
brutalnych działaniach:
Widziałem, jak kilku cywilnych pracowników firmy Farben biło sześciu więźniów
pracujących w fabryce, a trzech lub czterech cywilów przyglądało się. Bili ich kawałkami
żelaza i drewna za niewłaściwe wykonanie pracy.8
Upadek i rozwój Farben
Wykorzystywanie pracy niewolniczej przez IG Farben w fabrykach syntetycznego
paliwa i gumy w Niemczech wzrosło od 9% w 1941 roku do 30% do końca wojny.9 W
pobliżu Oświęcimia było około 50 podobozów. Największym z nich był Auschwitz III,
służący ogromnej fabryce Buna przeznaczonej głównie do produkcji syntetycznej gumy.
Primo Levi opisał tę fabrykę jako „wielką jak miasto”. Obejmowała obszar o powierzchni 12
mil kwadratowych.10 Około 300 tys. więźniów obozu koncentracyjnego zostało włączonych
do programu pracy niewolniczej do roku 1944, a około 30 tys. z nich zmarło, chociaż w
trakcie procesu wytwarzania gumy fabryki nie opuściła ani jedna kropla substancji
syntetycznej oprócz alkoholu metylowego.
Ogromne wysiłki Niemiec włożone w produkcję syntetycznego paliwa, włókien,
gumy i innych surowców wymagały utworzenia skupisk powiązanych ze sobą fabryk, które w
końcu stały się celem bombardowań, gdy Luftwaffe utraciło kontrolę nad przestrzenią
powietrzną. Azot, alkohol metylowy (który piło ze śmiertelnym skutkiem wielu więźniów),
amoniak i karbid miały znaczenie strategiczne dla przebiegu wojny, podobnie jak wiele
innych produktów. Kwas azotowy, uzyskiwany z amoniaku, był podstawowym surowcem do
wytwarzania materiałów wybuchowych i paliw. Karbid (wypalany w piecach elektrycznych z
wapna i koksu) był surowcem do produkcji acetylenu, którego używano do uzyskania
butadienu służącego do wytwarzania syntetycznej gumy. Metoda ta wymagała użycia
niewielkich ilości naturalnej gumy, przywożonej do Niemiec przez okręty podwodne z
Japonii.
Produkcja tych materiałów zależała od dostępności różnych rodzajów węgla, koksu,
smoły, energii elektrycznej i transportu. Istniało sześć głównych kompleksów (poza fabryką
w Oświęcimiu), z których dwa, Leuna i Ludwigshafen, wytwarzały ogromne ilości ważnych
substancji chemicznych poza syntetycznym paliwem i gumą. Leuna, poza produkcją około
46% syntetycznej gumy, produkowała ciężką wodę dla nazistowskiego programu atomowego.
Po wojnie, 3 maja 1947 roku, z inicjatywy Stanów Zjednoczonych postawiono przed
sądem dwudziestu czterech członków rady nadzorczej IG Farben. Był też wśród nich Otto
Ambros. Oskarżenie obejmowało współudział w działaniach wojennych, plądrowanie i
grabież, ale decydujący był zarzut „niewolnictwa i ludobójstwa”. Dokładne oskarżenie
brzmiało następująco:
IG Farben, ignorując całkowicie wszelkie zasady przyzwoitości i względy
humanitarne, wyzyskiwało robotników przymusowych przez poddawanie ich, między innymi,
nadmiernie długiej, uciążliwej i wyczerpującej pracy, zupełnie lekceważąc ich zdrowie i
kondycję fizyczną. Jedynym kryterium prawa do życia była wydajność produkcyjna tych
więźniów.”
Proces, który rozpoczął się 27 sierpnia 1947 roku w Pałacu Sprawiedliwości w
Norymberdze, miał początkowo charakter procesu antytrustowego, wiążącego się z
wielogodzinną pracą organizacyjną. Dopiero po postawieniu oskarżeń o niewolnictwo i
ludobójstwo sąd zaczął przesłuchiwać naocznych świadków i byłych więźniów. Typowe pod
tym względem było zeznanie Rudolfa Vitka, lekarza i więźnia: „Więźniowie byli w nieludzki
sposób zmuszani do pracy przez kapo, kierowników i nadzorców z IG. Nie okazywano im
żadnej litości. Bito ich, maltretowano w najgorszy sposób, a nawet zabijano.12 Kolejni
świadkowie mówili o udziale IG Farben w selekcjach, oznaczających śmierć dla tych, których
nie wybrano, o pracownikach przedsiębiorstwa obecnych przy wieszaniu więźniów, o
ludziach z Farben zdających sobie sprawę z mordowania ludzi w komorach gazowych i
kremacji więźniów w innej części obozu.
Co najmniej jeden z sędziów, Paul M. Herbert, chciał wskazać na zależność łączącą
dążenie IG Farben do produkcji gumy buna i śmierć licznych robotników, będącą
bezpośrednim skutkiem morderczego tempa pracy. Herbert stwierdził:
To nacisk Farben na szybkie wybudowanie Auschwitz doprowadził pośrednio do
eksterminacji tysięcy więźniów wskutek selekcji dokonywanej przez SS. Dowody wskazują
że strach przed śmiercią był używany jako środek do zmuszania więźniów do zwiększenia
wysiłku i podejmowania przez nich pracy ponad siły.13
Większość sędziów trybunału w Norymberdze uważała, że odpowiedzialnością za
okrucieństwo i nieludzkie warunki w fabryce w Buna nie można obciążać władz IG Farben,
lecz reżim III Rzeszy, który wprowadził przepisy prowadzące do tych zbrodni.
Wyroki wydane przez sąd na dwunastu członków kierownictwa IG Farben
obejmowały kary od ośmiu lat więzienia (dla Ottona Ambrosa) do półtora roku. Tylko pięciu
z dwunastu uznano za winnych wykorzystywania pracy niewolniczej i ludobójstwa (wszyscy
oni otrzymali wyroki w granicach od sześciu do ośmiu lat). Główny prokurator Josiah Du
Bois zauważył, że wyroki były „wystarczająco niskie, aby odpowiednio ukarać złodzieja
kurczaków”. Zapowiedział, że napisze książkę, aby opowiedzieć światu o dowodach, które
zostały przedstawione w sądzie. Po czterech latach spełnił swoją obietnicę i opublikował
ponury opis niemieckiego przemysłu w III Rzeszy, zatytułowany „Chemicy w służbie zła”.
Sędzia Herbert tak skomentował proces: „Liczy się nie tylko wydanie wyroku
odnośnie winy bądź niewinności oskarżonych, ale także przedstawienie dokładnego zapisu
podstawowych faktów udokumentowanych przez dowody”.14
Primo Levi, dla którego przedstawianie „podstawowych faktów” stało się celem życia,
napisał po wojnie: „Trzeba chcieć przeżyć, żeby o wszystkim opowiedzieć, stać się
świadkiem [...] aby przeżyć musijących śmierć dla tych, których nie wybrano, o
pracownikach przedsiębiorstwa obecnych przy wieszaniu więźniów, o ludziach z Farben
zdających sobie sprawę z mordowania ludzi w komorach gazowych i kremacji więźniów w
innej części obozu.
Co najmniej jeden z sędziów, Paul M. Herbert, chciał wskazać na zależność łączącą
dążenie IG Farben do produkcji gumy buna i śmierć licznych robotników, będącą
bezpośrednim skutkiem morderczego tempa pracy. Herbert stwierdził:
To nacisk Farben na szybkie wybudowanie Auschwitz doprowadził pośrednio do
eksterminacji tysięcy więźniów wskutek selekcji dokonywanej przez SS. Dowody wskazują,
że strach przed śmiercią był używany jako środek do zmuszania więźniów do zwiększenia
wysiłku i podejmowania przez nich pracy ponad siły.13
Większość sędziów trybunału w Norymberdze uważała, że odpowiedzialnością za
okrucieństwo i nieludzkie warunki w fabryce w Buna nie można obciążać władz IG Farben,
lecz reżim III Rzeszy, który wprowadził przepisy prowadzące do tych zbrodni.
Wyroki wydane przez sąd na dwunastu członków kierownictwa IG Farben
obejmowały kary od ośmiu lat więzienia (dla Ottona Ambrosa) do półtora roku. Tylko pięciu
z dwunastu uznano za winnych wykorzystywania pracy niewolniczej i ludobójstwa (wszyscy
oni otrzymali wyroki w granicach od sześciu do ośmiu lat). Główny prokurator Josiah Du
Bois zauważył, że wyroki były „wystarczająco niskie, aby odpowiednio ukarać złodzieja
kurczaków”. Zapowiedział, że napisze książkę, aby opowiedzieć światu o dowodach, które
zostały przedstawione w sądzie. Po czterech latach spełnił swoją obietnicę i opublikował
ponury opis niemieckiego przemysłu w III Rzeszy, zatytułowany „Chemicy w służbie zła”.
Sędzia Herbert tak skomentował proces: „Liczy się nie tylko wydanie wyroku
odnośnie winy bądź niewinności oskarżonych, ale także przedstawienie dokładnego zapisu
podstawowych faktów udokumentowanych przez dowody”.14
Primo Levi, dla którego przedstawianie „podstawowych faktów” stało się celem życia,
napisał po wojnie: „Trzeba chcieć przeżyć, żeby o wszystkim opowiedzieć, stać się
świadkiem [...] aby przeżyć musimy zmusić się do uratowania przynajmniej szkieletu,
rusztowania zewnętrznej formy cywilizacji”.15
Generał Eisenhower po wojnie wytrwale dążył do zlikwidowania IG Farben, co uznał
za,jeden ze środków zapewniających pokój na świecie”. Sojusznicza Rada Kontroli Niemiec
zdecydowała, że cały majątek Farben powinien zostać przejęty, a prawny tytuł do niego
należy powierzyć Radzie. Ostatecznym celem było pozbawienie przedsiębiorstwa jego
wojennego charakteru i rozbicie go na oddzielne firmy. W tej sprawie jednak nie uczyniono
nic aż do chwili, gdy Sojusznicza Rada Kontroli Niemiec została zastąpiona przez Wysoką
Komisję Aliantów w czerwcu 1949 roku. Wtedy udaremniono plan rozbicia konsorcjum na 47
jednostek. Zamiast tego połączono je w trzy przedsiębiorstwa, które niegdyś tworzyły IG
Farben: Bayer, BASF i Hoechst. W 1955 roku następcy wielkiego IG Farben odbyli swoje
pierwsze spotkanie udziałowców, na którym przegłosowano, że właściciele akcji firmy Bayer
pozostaną anonimowi. Pozostałe dwie firmy też wkrótce podążyły tą drogą. We wrześniu
1955 roku Freidrich Jaehne, skazany na półtora roku więzienia w Norymberdze, został
wybrany prezesem Hoechst. Rok później Fritz ter Meer, skazany za grabież i
wykorzystywanie pracy niewolniczej, został przewodniczącym rady nadzorczej firmy
Bayer.16
Fabryka Buna w Oświęcimiu przetrwała wojnę i działa po dziś dzień. Sam Primo Levi
z gorzką ironią zauważył w 1984 roku, że jej niesławna wieża Karbidu nadal góruje nad
fabryką, a dawna Buna stała się największym producentem syntetycznej gumy w Polsce.
28. Wunderwaffe - cudowna broń
W roku 1942 wobec przystąpienia Ameryki do wojny i rosnących niepowodzeń w
Rosji Hitler zarządził powszechną mobilizację świata nauki do wojennego wysiłku.1 W
odpowiedzi konstruktorzy broni rozpoczęli szereg nieskoordynowanych i rywalizujących ze
sobą poszukiwań w desperackiej próbie wynalezienia broni służącej odzyskaniu inicjatywy na
froncie.
Pojawił się pewien rodzaj popularnych książek i filmów, które ukazują najbardziej
niezwykłe z tych broni jako dowód wyższości nazistowskiej technologii, która mogła się
przyczynić do wygrania wojny. Pamiętam dobrze książkę, która przedstawia na okładce
artystyczną wizję kolorowego sześciosilnikowego odrzutowca o trójkątnych skrzydłach z
nazistowskimi emblematami, przelatującego nad Nowym Jorkiem. A pod spodem podpis:
Tak właśnie mogło być. Odrzutowiec Arado E555/1 został zaprojektowany jako
bombowiec dalekiego zasięgu poruszający się na wysokości powyżej 40 tys. stóp. Gdyby
wojna trwała do 1950 roku, ten scenariusz ścigania dwóch samolotów przez P-80 Shooting
Star nad dachami Manhattanu mógłby stać się rzeczywistością.2
Ale nawet ta „rekonstrukcja” to nic nadzwyczajnego w porównaniu z próbami
przekonania opinii publicznej, że na początku lat 40 Niemcy dysponowały wysoko rozwiniętą
technologią, która jest do tej pory tajemnicą pilnie strzeżoną przez CIA. Na przykład pewien
rodzaj samolotu był opisywany jako „latający talerz”. Rzekomi świadkowie i eksperci
widzieli podczas wojny w Niemczech niezidentyfikowanyobiekt latający prawdopodobnie
utrzymujący się w powietrzu „wskutek wypuszczania i natychmiastowego odpalania błękitnej
plazmy”. Był to, według jednego z obserwatorów, „świecący dysk wirujący wokół swej
własnej osi”, który wyglądał w nocy „jak płonący balon”.3 Pojawiały się też wzmianki o
„maszynie antygrawitacyjnej” i urządzeniu, które niszczyło elektronikę samolotów (o czym
będzie mowa później).
Niemcy osiągnęły wysoki poziom zaawansowania technologicznego w badaniach nad
napędem rakietowym i odrzutowym, którego mogli im pozazdrościć alianci, ale te fantazje na
temat futurystycznych technologii i nauki III Rzeszy, które nie mogły się przyczynić do
ostatecznego zwycięstwa tylko wskutek błędnych decyzji Hitlera i braku wystarczającej ilości
czasu, dały początek popularnemu gatunkowi historii alternatywnej. Poza rozwojem badań
nad rakietami i na szczęście ślamazarnymi próbami stworzenia bomby atomowej i
prawdopodobnie także „brudnej” bomby, istotnie podejmowano wiele nerwowych
poszukiwań trwających aż do ostatnich tygodni wojny. Jednak tematem większości z nich
były czasochłonne i niewykonalne taktyki dywersyjne mające na celu odsunięcie w czasie
tego, co i tak było nieuniknione. Niektóre opracowywano wyłącznie po to, aby budziły strach
i podziw, nie zaś po to, aby ich użyć w celach strategicznych. Kwestią dyskusyjną jest to, czy
można je uznać za nazistowskie, pomijając wykorzystywanie pracy niewolniczej. Zdradzały
jednak bez wątpienia desperację pogrążającego się w chaosie reżimu oddalającego się coraz
bardziej od rzeczywistości i racjonalności.
Pracowano na przykład nad prototypem superczołgu bojowego Porsche ważącego 185
ton, uzbrojonego w działo o niesamowitym kalibrze 150 mm, jaki stosowano na okręcie
wojennym „Bismarck”. W ostatnich dniach istnienia Rzeszy pracowano także nad
tysiąctonowym czołgiem nazywanym „myszą”.
Z innowacji lotniczych należy wymienić prototypy samolotów, które potrafiły
lądować i startować w pionie. Powstały na deskach kreślarskich projektantów firmy Henkel;
nazwano je „osa” i „skowronek”. Istniały także dość egzotyczne plany, opracowane w
fabrykach Daimler Benz i Mercedes, dotyczące szybkich bombowców
międzykontynentalnych, które przez część trasy byłyby transportowane przez lotniskowce, a
potem rozpoczynałyby samodzielny lot do celu. Pomysłten zakładał zrzucenie załogi na
spadochronach (prawdopodobnie u wybrzeży Stanów Zjednoczonych), a następnie zabranie
jej przez oczekującą tam łódź podwodną. W tym samym czasie BMW przedstawiło projekt
samolotu odrzutowego, w którym pilot miał leżeć twarzą w dół, co pozwoliłoby mu znosić
przeciążenia do 14 g, podczas gdy piloci w pozycji siedzącej mogli wytrzymać tylko 9 g, po
czym tracili przytomność.
W miarę wyczerpywania się zasobów naturalnych rozkwitały eksperymenty nad
wykorzystywaniem nowych materiałów lub stosowaniem tradycyjnych do nowych celów.
Hermann Goering na przykład chciał uruchomić produkcję lokomotyw wykonanych z
cementu.
Jednym z ulubionych projektów Himmlera była „nowa” substancja nazwana durofol,
która miała być rodzajem cudownego, niepalnego materiału, zastępującego żelazo i inne
metale. W istocie była to zaledwie odmiana sprasowanego drewna. Himmler nakazał
wykonanie prototypu silnika samochodowego z durofolu i zbadanie możliwości jego
zastosowania w innych pojazdach i budynkach. Okazał się on jednak zbyt miękki i
kompletnie bezużyteczny poza dźwignią zmiany biegów, zderzakami i ramami okien.
Po zwolnieniu z więzienia w Spandau Albert Speer opracował w swej książce
„Państwo niewolników” katalog „cudownych broni” i innych programów dotyczących
zaawansowanych technologii, zainicjowanych bądź wspieranych przede wszystkim przez
Himmlera. Dalekosiężne plany Himmlera pokazują chaos kompetencyjny i wszechobecną
konkurencję, często popieraną przez Hitlera, jako efekt dyletanckich fantazji prominentnych
nazistów.
Wśród inicjatyw Himmlera znajdował się program produkcji tak zwanych turbin
tlenowych dla UBootów, nadzorowany przez zupełnego laika w kwestiach inżynierii
podwodnej. Himmler założył też Agencję Rzeszy ds. Badań nad Wysokimi
Częstotliwościami, działającą przy obozie koncentracyjnym w Dachau i wykorzystującą
pracujących tam „naukowców”, której celem było wynalezienie metody „elektronicznego”
zestrzelenia samolotu wroga. Wspierał prace nad cudownym pistoletem bojowym, który
nigdy nie wystrzelił, nad szybką łodzią motorową, którą nie była zainteresowana marynarka
wojenna i która nigdy nie została zwodowana, a także nad latającą łodzią „Zisch”, która nigdy
nie wzbiła się w powietrze.Po zamachu na Hitlera 20 lipca 1944 roku wpływy Himmlera i
napływ planów oraz zamówień na nowe badania nie miały już żadnych granic.
SSReichsfUhrer był już nie tylko szefem Gestapo i policji, ale podporządkował sobie także
Wehrmacht jako dowódca rezerw armii, oraz dowódca oddziałów stacjonujących w Nadrenii i
nad Wisłą.
Gdy wojna zmierzała już do nieuniknionego końca, od ekscentrycznych wynalazców
nie przestawał płynąć strumień projektów „cudownej broni”. Himmler kierowany
dyletanckim entuzjazmem rzadko pozostawiał któryś pomysł bez rozpatrzenia i zbadania.
Jeden z projektów dotyczył zdalnie sterowanej maszyny, która miała wyłączać urządzenia
elektryczne, wykorzystując „materiał izolacyjny atmosfery”.4 Ten hipotetyczny materiał, jak
przypuszczano, mógł być „podstawą izolacji wszelkiej technologii elektrycznej” i poprzez
zniesienie jego izolujących właściwości można było uniemożliwić działanie „każdego
urządzenia elektrycznego znanej konstrukcji i sposobie działania”. Ta dziwaczna koncepcja,
przedstawiona przez amatora, została potraktowana poważnie przez Himmlera, a w
konsekwencji przez jego podwładnych, którzy wiedzieli, że za udaremnienie jego „programu
badawczego” mogliby zapłacić własnym życiem.
Pod koniec stycznia 1945 roku, gdy Rzesza drżała w posadach, Himmler tracił czas i
energię na badania nad wykorzystaniem korzeni modrzewia jako źródła benzyny i innych
paliw. Nie był to tylko skutek paniki towarzyszącej oszalałym ze strachu przywódcom w tych
ostatnich dniach. Dokładnie tak samo było z wcześniejszym przekonaniem Himmlera, że
można w jakiś sposób otrzymać alkohol z dymu z kominów w piekarniach. W maju 1943
roku wydał rozkaz swojemu podwładnemu Oswaldowi Pohlowi: „Piekarnie takie jak nasza
piekarnia w Dachau mogłyby codziennie dostarczyć 100 do 120 litrów alkoholu tego rodzaju.
Proszę, zajmij się tą sprawą i zorientuj się, czy można tak samo zrobić ze wszystkimi naszymi
piekarniami”.5
Kiedy jeden z jego oficerów naukowych, niejaki Haupsturmfuhrer SS Niemann,
odrzucił ten pomysł, Himmler natychmiast wysłał do Pohla kolejny rozkaz: „Zatrudnij innego
dowódcę SS do tych eksperymentów [...]. Niemann jest nastawiony zupełnie negatywnie do
tego problemu. Nie podoba mi się też ton jego raportu. Jestem zdania, że w czasie wojny
produkcja nawet niewielkich ilości alkoholu jest ważna”.6Sześć miesięcy później Himmler
zajmował się niedorzecznym pomysłem, że cenne paliwo, które mogłoby posłużyć
nazistowskiej machinie wojennej, można otrzymać z kwiatów geranium. Zarządził obsadzenie
pól geranium i przetestowanie możliwości tego pomysłu, napominając, że przebieg tych
testów powinien być systematycznie nadzorowany.
Myśliwiec ludowy
Pod koniec wojny nowe inicjatywy zbrojne mające na celu opóźnienie nieuniknionej
klęski były raczej prymitywne niż zaawansowane technologicznie i zakładały zarówno brak
wyszkolenia, jak i gotowość żołnierzy do samobójczej śmierci. Teutońska duma wkroczyła w
erę byle jakiej technologii i lekceważenia życia niemieckich pilotów. Gdy wzrosła liczba
nalotów alianckich, wiodące niemieckie fabryki przemysłu lotniczego zaproszono we
wrześniu 1944 roku do opracowania i produkcji dziesiątek tysięcy egzemplarzy
jednosilnikowego odrzutowca, taniego w eksploatacji i łatwego do pilotowania. Dano
producentom zaledwie dwanaście dni na przygotowanie projektu. Pomysł od samego
początku zakładał wykorzystanie zrzeszonych w FliegerHitlerjugend chłopców, zaledwie
szesnastoletnich, o minimalnym wyszkoleniu, do pilotowania tych miniodrzutowców w
ostatniej fazie obrony III Rzeszy. Marszałek Rzeszy Goering był podobno
rozentuzjazmowany perspektywą tysięcy myśliwców ludowych z odważnymi młodymi
pilotami startującymi z autostrad przeciw alianckim formacjom lotniczym.7
Jedną z oznak kompletnego oderwania od rzeczywistości w tym szale bojowym była
sytuacja związana ze zdobyciem przez koncern Heinkel zamówienia na masową produkcję
myśliwców ludowych w ciągu tygodnia od złożenia wniosku. Prototyp samolotu, Salamandra
He-62, wzbiła się w powietrze 6 grudnia 1944 roku. Kolejny próbny lot z 10 grudnia okazał
się śmiertelny dla pilota, gdy drewniane skrzydło odpadło na skutek zastosowania wadliwego
kleju. Kadłub samolotu, w którym umocowano silnik, wykonano z metalu, natomiast lotki ze
sklejki. Plany obejmowały zbudowanie 1000 samolotów, których produkcja miała się
rozpocząć 1 stycznia 1945 roku, podczas gdySześć miesięcy później Himmler zajmował się
niedorzecznym pomysłem, że cenne paliwo, które mogłoby posłużyć nazistowskiej machinie
wojennej, można otrzymać z kwiatów geranium. Zarządził obsadzenie pól geranium i
przetestowanie możliwości tego pomysłu, napominając, że przebieg tych testów powinien być
systematycznie nadzorowany.
Myśliwiec ludowy
Pod koniec wojny nowe inicjatywy zbrojne mające na celu opóźnienie nieuniknionej
klęski były raczej prymitywne niż zaawansowane technologicznie i zakładały zarówno brak
wyszkolenia, jak i gotowość żołnierzy do samobójczej śmierci. Teutońska duma wkroczyła w
erę byle jakiej technologii i lekceważenia życia niemieckich pilotów. Gdy wzrosła liczba
nalotów alianckich, wiodące niemieckie fabryki przemysłu lotniczego zaproszono we
wrześniu 1944 roku do opracowania i produkcji dziesiątek tysięcy egzemplarzy
jednosilnikowego odrzutowca, taniego w eksploatacji i łatwego do pilotowania. Dano
producentom zaledwie dwanaście dni na przygotowanie projektu. Pomysł od samego
początku zakładał wykorzystanie zrzeszonych w FliegerHitlerjugend chłopców, zaledwie
szesnastoletnich, o minimalnym wyszkoleniu, do pilotowania tych miniodrzutowców w
ostatniej fazie obrony III Rzeszy. Marszałek Rzeszy Goering był podobno
rozentuzjazmowany perspektywą tysięcy myśliwców ludowych z odważnymi młodymi
pilotami startującymi z autostrad przeciw alianckim formacjom lotniczym.7
Jedną z oznak kompletnego oderwania od rzeczywistości w tym szale bojowym była
sytuacja związana ze zdobyciem przez koncern Heinkel zamówienia na masową produkcję
myśliwców ludowych w ciągu tygodnia od złożenia wniosku. Prototyp samolotu, Salamandra
He-62, wzbiła się w powietrze 6 grudnia 1944 roku. Kolejny próbny lot z 10 grudnia okazał
się śmiertelny dla pilota, gdy drewniane skrzydło odpadło na skutek zastosowania wadliwego
kleju. Kadłub samolotu, w którym umocowano silnik, wykonano z metalu, natomiast lotki ze
sklejki. Plany obejmowały zbudowanie 1000 samolotów, których produkcja miała się
rozpocząć 1 stycznia 1945 roku, podczas gdyJunkers miał rozpocząć produkcję kolejnego
tysiąca w podziemnych laboratoriach, zaś podziemna fabryka Mittelwerke, pracująca już nad
rakietami VI i V2, miałaby montować kolejne 2 tys. jednostek. Przewidywano, że fabryki
będą produkować taką liczbę co miesiąc. Produkcję części składowych powierzono
rozmaitym rozproszonym zakładom, z których wiele mieściło się pod ziemią. Części były
transportowane na miejsce za pomocą ciężarówek, ale niektóre z nich posłańcy przynosili w
plecakach. Zaniechano normalnego testowania i kontroli jakości, aby nie spowalniać prac.
Kontrakt na samolot zawierał zastrzeżenie, że „seryjna produkcja będzie oparta na pierwszych
szkicach i że należy zaakceptować ryzyko potencjalnego niepowodzenia”.8 Zespoły
projektowe miały otrzymać nagrodę w postaci 10 tys. sztuk papierosów i 500 butelek
wermutu, jeśli będą się trzymać tych absurdalnych wytycznych.
Krytykując założenia techniczne myśliwca, historyk Ulrich Albrecht stwierdza:
Rzeczywiste doświadczenie wykazało, że myśliwiec ludowy w żadnym stopniu nie
był zdatny do walki. Kiedy strzelano ze znajdującego się na jego pokładzie karabinu
maszynowego, siła odrzutu powodowała odrywanie fragmentów powłoki aluminiowej.
Podwozie było bardzo liche. Żebrowanie krawędzi natarcia skrzydeł miało nieodpowiednie
wymiary. Stateczność boczna była słaba. Ulepszenia wymagały urządzenia służące do
kontroli wysokości.9
Wielu pilotów zginęło, próbując tym samolotem wylądować. Zazwyczaj ster ulegał
uszkodzeniu w wyniku działania siły odrzutu gazów wylotowych, co prowadziło do
pikowania i rozbicia myśliwca. Projekt okazał się porażką, jeszcze zanim warunki pozwoliły
na wprowadzenie go w życie.
Misje samobójcze
Rozpaczliwą bronią ostateczną w powietrzu miał być projekt samolotu, który zakładał
śmierć pilota w misji samobójczej (Selbstopferung). Pomysł ten pierwotnie powstał z
inicjatywy ochotników wyrażających gotowość rozbicia samolotów na lotniskowcach
alianckiej floty wojennej zbliżającej się do brzegów okupowanej Europy. Jedną z
najzagorzalszych orędowniczek tego pomysłu była Hanna Reitsch, pilot oblatywacz, która
apelowała do Hitlera o jego zatwierdzenie. Führer zgodził się na dalsze prace, ale nie dał im
swego błogosławieństwa. Reitsch słynęła ze swych śmiałych wyczynów, do których zaliczało
się latanie i lądowanie awaryjne przy użyciu jednej z wersji latającej bomby wyposażonej w
pulsacyjny silnik odrzutowy, czyli bezzałogowej rakiety VI przeznaczonej do nowej wojny
błyskawicznej o Wielką Brytanię. W początkowej fazie wojny Wernher von Braun także
zaangażował się w to przedsięwzięcie, projektując samolot rakietowy przeznaczony do misji
samobójczych. Inna koncepcja wiązała się z badaniami nad samolotem, który mógłby
startować zaraz po dostrzeżeniu nadlatującego samolotu alianckiego. Samolot ten był znany
jako Natter (ang. Adder, czyli Żmija) i zaprojektowano go tak, by mógł przenosić rakiety.
Niestety po ich zrzuceniu tracił stateczność i nie można już było nim kierować. Zakładano, że
pilot wyskoczy ze spadochronem. W czasie dziewiczego lotu pilot oblatywacz skręcił kark,
gdy samolot wystartował. Próby prowadzono aż do końca wojny.
Kiedy w ostatnich miesiącach i tygodniach wojny Niemcy cierpiały na niedobór
paliwa, reżim zaprojektował typ opancerzonego szybowca, który miał staranować atakujący
bombowiec albo zestrzelić go z bliskiej odległości. Tak czy inaczej ryzyko śmierci pilota było
bardzo wysokie. Głównym zadaniem taktycznym pilota było dotarcie z ciężkim ładunkiem
wybuchowym w pobliże bombowca nieprzyjacielskiej formacji, zdetonowanie go i
wyskoczenie ze spadochronem. „Ponieważ użycie spadochronu podczas zbliżania się do
wroga było teoretycznie możliwe, ale praktycznie wykluczone, można to było nazwać
„bombą samobójczą”.10 Inny prototypowy szybowiec wykonany z drewna i zaprojektowany
przez Messerschmitta to samolot, który miał się wznieść ponad formację bombowców
nieprzyjacielskich i zaatakować je stamtąd lotem ślizgowym. Miał jednak bardzo słabą
sterowność i nigdy nie został wprowadzony do walki. Jeszcze jeden pomysł misji
samobójczej zakładał użycie obsługiwanego przez człowieka działka przeciwpancernego.
Szybowiec miał przewozić dwie rakiety pozbawione urządzeń celowniczych, które zostałyby
wystrzelone bezpośrednio w bombowiec, zanim pilot zdążyłby umknąć.Brudne bomby
Boris Rajewsky, dyrektor Instytutu Podstaw Fizycznych Medycyny, pracujący nad
standardami zdrowia i bezpieczeństwa w niemieckich kopalniach w lutym 1943 roku szukał
funduszy, aby zbadać możliwości „biologicznych skutków promieniowania korpuskularnego,
w tym neutronów, w związku z możliwością użycia ich jako broni, ale przede wszystkim jako
biologicznej metody ochrony przed promieniowaniem”.11 Wydaje się, że badania ostatecznie
nie zostały sfinansowane, ale sam wniosek potwierdza, że nazistowscy konstruktorzy broni
opracowywali technologię „brudnej bomby” wymierzonej w ludność cywilną Wielkiej
Brytanii, a w końcu i Stanów Zjednoczonych.
Niektórzy historycy sugerowali, że bomba radioaktywna mogłaby zostać użyta jako
głowica bojowa olbrzymiej rakiety (A9/10), której plany już prawdopodobnie powstawały na
deskach kreślarskich w Peenemünde. Kiedy jednak zorientowano się, że plany te zbytnio
wybiegają w przyszłość i nie da się ich na czas zrealizować, inżynierowie zaczęli rozważać
możliwość przenoszenia tych bomb przez mniejsze rakiety wystrzeliwane z okrętów
podwodnych.
Dowody na istnienie planów wykonania i zrzucenia bomb radioaktywnych są nikłe i
mają głównie charakter poszlak, ale biorąc pod uwagę szeroki zasięg projektów dotyczących
działań niszczycielskich poza granicami Rzeszy, jest to wysoce prawdopodobne.12 W
końcowej fazie wojny pojawiały się wzmianki o Uraniumbombe, bombie uranowej, na
przykład w notatkach stenografa Hitlera, dra Henry’ego Pickera, który pisał o „prototypie
niemieckiej bomby uranowej”, trzymanym „w najgłębszej tajemnicy”.13 Według Juliusa
Schauba, osobistego adiutanta Hitlera, który dowiedział się o takiej bombie od oficerów SS
pracujących w Mittelwerke, była ona „wielkości małej dyni i składała się z kilku małych
bomb uranowych połączonych z konwencjonalnymi ładunkami wybuchowymi”.14
Jeżeli jest ziarno prawdy w domysłach, że Hitler posiadał taką broń, miałaby ona takie
samo znaczenie jak broń biologiczna i gazy bojowe używane podczas wojny po obu stronach
frontu. Ponadto jej ewentualne użycie przez Hitlera byłoby ograniczone ze względu na
ostrożność, związaną z zastosowaniem po raz pierwszy innej broni chemicznej, obawą że
odwet byłby szybki i potężny. Prawdopodobniejedynymi ludźmi, którzy ucierpieliby wskutek
działania takiej bomby, byliby więźniowie obozów koncentracyjnych, zmuszeni do
niewolniczej pracy nad jej budową.
Gaz trujący Hitlera
Historia rozwoju i składowania gazu trującego przez nazistowskie Niemcy zaczęła się
w grudniu 1936 roku, kiedy dr Gerhard Schrader, chemik z IG Farben pracujący nad
środkami owadobójczymi, odkrył wysoce śmiertelną substancję atakującą ludzki system
nerwowy. Wkrótce stała się znana jako „tabun”, jeden z organicznych związków fosforu.15
Tabun uszkadza pewien neuroprzekaźnik, naturalny enzym w ludzkim ciele, znany jako
esteraza cholinowa, który reaguje z innym neuroprzekaźnikiem: acetylocholiną co umożliwia
normalny ruch mięśni. Kiedy acetylocholina odkłada się bez przeszkód w centralnym
układzie nerwowym, prowadzi to do silnych skurczów i zesztywnienia, szczególnie w obrębie
układu oddechowego. Ofiara dosłownie dławi się na śmierć.
Schrader został skierowany do kwatery głównej armii w Berlinie, gdzie
zademonstrował działanie nowej substancji na psach i małpach, które padły w ciągu
dwudziestu minut po wystawieniu na jej działanie. Tabun został ściśle tajną bronią.
Odpowiedzialny za taktykę wykorzystania gazów trujących pułkownik Rudriger nakazał
Schraderowi dalsze prowadzenie badań nad jego odkryciem w fabryce w Elberfeld w
Zagłębiu Ruhry i kazał opracować plany zbudowania specjalnej fabryki gazu trującego w
Spandau.
Jednakże rok później Schrader dokonał kolejnego odkrycia. Był nim
fluorometylofosfonian izopropylu, który okazał się po przeprowadzeniu testów na
zwierzętach jeszcze bardziej śmiertelny niż tabun. Znany jest pod nazwą sarin. We wrześniu
1939 roku IG Farben podjęło decyzję zbudowania zakładów produkujących tabun i sarin na
Śląsku, w miejscowości o nazwie Dyherfurth. Inwestycję tę finansowała armia, ale
nadzorował ją Otto Ambros z IG Farben. Dyherfurth rozrosło się do rozmiarów ogromnej
fabryki o długości półtorej mili i szerokości pół mili, z podziemnymi laboratoriami,
zatrudniającej 3 tys. pracowników w warunkach najwyższej tajności. Praca w fabryce była
uciążliwa psychologicznie z powodu odosobnienia, a także ze względu na ekstremalne
niebezpieczeństwo związane z użyciem toksycznych substancji. Pracownicy mieszkali w
specjalnie zbudowanych koszarach. Mimo stosowania odzieży ochronnej operatorzy maszyn
regularnie ulegali zatruciom i przynajmniej dziesięciu z nich wskutek tego zmarło.
Tymczasem w innych fabrykach w całych Niemczech trwały prace nad innymi gazami
bojowymi, stosowanymi już podczas Pierwszej Wojny Światowej. Należały do nich między
innymi fosgen, chlor i gaz musztardowy. Prowadzono szeroko zakrojone eksperymenty na
zwierzętach oraz, jak już wiemy, na ludziach w obozach koncentracyjnych. Baron Georg von
Schnitzler, dyrektor IG Farben, zeznał po wojnie, że Ambros wiedział o eksperymentach na
ludziach.16
Poza dziesiątkami tysięcy ton zmagazynowanego gazu musztardowego, chloru i
fosgenu pod koniec wojny odkryto, jak się szacuje, około 12 tys. ton tabunu. Opracowano
także wiele rodzajów broni z użyciem gazów trujących, między innymi były to miny
przeciwpiechotne, granaty ręczne, rozpylacze i specjalne naboje wystrzeliwane z broni
maszynowej.
Broń odwetowa: VI i V2
Rozwijanie zaawansowanej technologii zbrojeniowej w Peenemünde i w podziemnych
zakładach pracy przymusowej w Mittelwerke służyło irracjonalnej i nieekonomicznej strategii
zemsty czy odwetu. W języku niemieckim powstało określenie Vergeltungswaffen (broń
odwetowa). Pierwsza z nich, VI (czyli Vergeltungswaffe 1), którą zastosowano na
południowym wschodzie Anglii, była powszechnie zwana przez Anglików „latającą bombą”.
Był to w zasadzie bezzałogowy jednopłatowiec wykonany z cienkiej prasowanej stali i
sklejki. Wyrzucany ze specjalnej katapulty albo wystrzeliwany przez samolot pocisk osiągał
prędkość około 300 mil na godzinę i poruszał się na wysokości maksymalnej 4 tys. stóp i
minimalnej nieprzekraczającej wysokości drzew. Pulsacyjny silnik odrzutowy zużywał 150
galonów benzyny, a skompresowane powietrze służyło jako utleniacz. System naprowadzania
był kontrolowany automatycznie przez urządzenieżyroskopowe i nastawiony wcześniej
kompas kierunkowy. Gdy pocisk osiągał zamierzoną odległość, śmigło zatrzymywało się,
dając w ten sposób urządzeniom utrzymującym wysokość sygnał do obniżenia lotu i
uderzenia pocisku wraz z ładunkiem w ziemię.
Pierwsza rakieta VI została zrzucona na Londyn 13 czerwca 1944 roku. Do końca
miesiąca wystrzelono ich 2452. Jedna trzecia uległa zniszczeniu, jeszcze zanim dotarła do
angielskiego wybrzeża, kolejna jedna trzecia wymknęła się spod kontroli i rozbiła na
otwartym terenie, ale pozostałe 800 spadło w rejonie Londynu lub w pobliżu Southampton.
Najstraszniejsza była niedziela 18 czerwca, kiedy latająca bomba eksplodowała w kaplicy
Koszar Wellington w centrum Londynu, zabijając podczas nabożeństwa 121 ludzi, w tym 63
żołnierzy.
Jesienią 1944 roku wiele rakiet VI zrzucono na Antwerpię, aby zniszczyć zapasy
przed nadciągającymi wojskami aliantów. W sumie przeciw Wielkiej Brytanii użyto około 10
tys. pocisków VI. Około 2500 spadło na Londyn. W rezultacie zginęło ponad 6 tys. ludzi, a 18
tys. zostało rannych.17
Jak już wiemy, produkcja rakiet V2 rozpoczęła się w maju 1944 roku w podziemnej
fabryce Mittelwerke w górach Harzu, wykorzystującej niewolniczą pracę robotników
przymusowych. Ten ponaddźwiękowy pocisk, przeciw któremu nie było żadnych
skutecznych środków obrony, był gotowy do wystrzelenia we wrześniu 1944 roku, kiedy to
nastąpiła przerwa w nalotach. Pierwsze dwa, wystrzelone z okolic Hagi w Holandii,
wylądowały 8 września wieczorem, prawie równocześnie w Chiswick w zachodnim Londynie
i w lesie Parndon, niedaleko Epping, na wschód od Londynu. Każdy pocisk zawierał
jednotonowy ładunek wybuchowy. Trzech ludzi zostało zabitych, a siedemnastu rannych w
miejscu eksplozji w Chiswick. Od tego dnia do 27 marca 1945 roku spadło około 1054 rakiet
(czyli około pięciu dziennie), zabijając 2700 londyńczyków. Ponad 900 pocisków
wystrzelono w ostatnim kwartale 1944 roku z Antwerpii.
Jeżeli Hitler miał zamiar rzucić Wielką Brytanię na kolana za pomocą tych siejących
przerażenie bomb, to jego nadzieje okazały się płonne. Z punktu widzenia Niemiec ogrom
wysiłku i pomysłowości włożony w konstrukcję rakiet V2 był irracjonalny. Przesłuchiwany
po wojnie feldmarszałek Erhard Milch, z ramienia Goeringa zwierzchnik Luftwaffe,
powiedział:Najważniejszym powodem, dla którego tak ogromne siły zaangażowano w
produkcję broni V, było po prostu to, że ludziom złożono daleko idące obietnice o cudownej
broni, i chciano je w jakiś sposób spełnić.18
To uzasadnienie zostało potwierdzone w zeznaniach dra Karla Frydaga, szefa
produkcji lotniczej:
[V2] był energicznie rozwijany ze względów propagandowych, i było to nierozsądne.
Speer, minister uzbrojenia, stwierdził, że celem broni V było odpowiedzieć na brytyjskie
naloty czymś podobnym, co nie wymagałoby użycia drogich bombowców i praktycznie nie
przynosiło strat. Zatem głównym powodem były aspekty psychologiczne ze względu na
wpływ, jaki użycie tej broni miało na morale narodu niemieckiego.”
Kampania, która przynosząc niewielkie skutki, pochłonęła wszystkie zasoby
przeznaczone na produkcję lotniczą, w końcowej fazie wojny miała prawdopodobnie większy
wpływ na morale Hitlera niż jego narodu.
29. Farm Hall
W dniu 30 kwietnia 1945 roku Hitler wraz z Evą Braun popełnił samobójstwo w
berlińskim bunkrze. Miał wówczas pięćdziesiąt sześć lat, od dwunastu lat i trzech miesięcy
był u władzy. III Rzesza oficjalnie skapitulowała tydzień później i w Europie oficjalnie
skończyła się wojna. Niemcy były zrujnowane, ich transport rozbity, miliony ludzi
pozbawionych dachu nad głową i głodnych przemierzało kraj jako uchodźcy.
Dwa miesiące później, 3 lipca 1945 roku, gdy tysiące bomb zapalających spadało
nieprzerwanie na miasta Japonii, która kontynuowała walkę, dziesięciu czołowych
niemieckich fizyków, z których większość brała podczas wojny udział w nazistowskim
programie badawczym nad energią jądrową przybyło do rezydencji w pobliżu rzeki Ouse,
dziesięć mil na zachód od Cambridge w Anglii. Jeden z nich, chemik fizyczny Paul Harteck,
rozpoznał katedrę w Ely, gdy ich Dakota podchodziła do lądowania w wojskowej bazie
nieopodal Huntingdon.
Farm Hall, dom z czerwonej cegły z epoki króla Jerzego, znajdujący się na obrzeżach
wioski Godmanchester, był otoczony własnym parkiem i wysokim murem. W tym samym
stanie zachował się po dziś dzień, choć obecnie znajduje się bardzo blisko ruchliwej
autostrady A14 łączącej Anglię Środkową i Wschodnią W latach czterdziestych należał do
Ministerstwa Spraw Zagranicznych Wielkiej Brytanii i był używany przez MI6 jako
bezpieczne miejsce dla członków ruchu oporu czekających na zrzut.
Pokoje w tym domu zostały w trakcie przygotowań na przyjęcie naukowców
wyposażone w ukryte mikrofony podłączone do urządzeńnagrywających, nad którymi
czuwali wojskowi tłumacze. Zapisy nagrań miały zostać wysłane do Londynu, a stamtąd do
generała Grovesa, szefa „Projektu Manhattan”. Operacja ta jest znana jako „Operacja
Epsilon”.
Groves interesował się tymi naukowcami nie po to, by odkryć, jak bardzo byli
zaawansowani w badaniach nad bronią atomową, gdyż wiedział już o tym z innych źródeł, ale
przede wszystkim chciał się zorientować, jakie jest ich nastawienie wobec Rosjan. Czy w
razie zaistnienia odpowiednich okoliczności przeszliby na ich stronę i pracowali nad
radziecką bombą atomową? Transkrypcje nagrań, które pozostały tajne przez pięćdziesiąt lat,
stanowią niezwykły zapis historyczny. Najlepsi fizycy niemieccy, pozostający w zawieszeniu
pomiędzy końcem jednej ery a początkiem następnej, dyskutowali między sobą, nieświadomi
tego, że ich rozmowy są nagrywane. Zastanawiali się nad tym, jak postrzegają swoje cele,
osiągnięcia i porażki.1
Dwiema czołowymi postaciami byli weterani: Otto Hahn, wybitny radiochemik, który
odkrył rozszczepienie jądrowe i łagodny Max Von Laue, laureat Nagrody Nobla za pracę nad
promieniami X, który trzymał się z daleka od nazistowskiego od reżimu. Żaden z nich nie
odegrał decydującej roli w badaniach nad energią jądrową podczas wojny, ale Goudsmit, jak
wiemy, chciał, aby ci starzy, wybitni naukowcy pozostali w rękach Amerykanów i
Brytyjczyków, ponieważ jego zdaniem powinni odegrać ważną rolę w odbudowie Niemiec po
wojnie.
Noszący okulary Erich Bagge, trzydziestotrzylatek, był najmłodszy z tej grupy.
Prowadził badania nad rozdzielaniem izotopów (w czasie sentymentalnej wizyty w Farm Hall
w latach osiemdziesiątych chwalił się ówczesnym właścicielom, że czasami przekradał się
przez mur na spotkania z miejscowymi dziewczynami).2 Pozostałymi członkami tej grupy
byli Kurt Diebner z Wydziału Uzbrojenia, opisywany przez tych, którzy go schwytali, jako
„nieprzyjemna postać”; Walter Gerlach, siwowłosy, o wojskowej sylwetce, kluczowa postać
w niemieckim atomowym programie badawczym, mający powiązania z Gestapo; Paul
Harteck, który napisał pierwszy list do Wydziału Uzbrojenia na temat artykułu JoliotaCurie
dotyczącego neutronów i opublikowanego w czasopiśmie „Naturę”; Karl Wirtz, ekspert od
ciężkiej wody; Horst Korsching, brunet o filmowej urodzie, opisywany przez agentów jako
„kompletna zagadka”. W tym gronie znaleźli się także Carl Friedrich von Weizsäcker i
Werner Heisenberg.
Przez sześć miesięcy naukowcy mieszkali ukryci przed światem. Największą
niedogodnością był brak kontaktu z rodzinami pozostawionymi w Niemczech. Ich codzienne
życie płynęło w rytm nauki i ćwiczeń. Dostarczano im gazety i w ramach wieczornego
relaksu mogli słuchać radia lub uczestniczyć w recitalach fortepianowych Heisenberga, a
potem grać w karty do północy. Niemieccy jeńcy wojenni byli ich ordynansami i służącymi.
W pierwszym tygodniu niewoli Diebner powiedział do Heisenberga: „Zastanawiam
się, czy są tu zainstalowane mikrofony”. Heisenberg zaśmiał się: „Mikrofony? O nie, oni nie
są do tego zdolni. Wątpię, żeby znali prawdziwe metody Gestapo, są pod tym względem
trochę staromodni”.3
Taśmy z Farm Hall, cytowane poniżej na podstawie zapisów profesora Jeremy’ego
Bernsteina, ujawniają, że ludzie ci nie okazywali żadnych wyrzutów sumienia i chętnie
odżegnywali się od jakichkolwiek oficjalnych powiązań z reżimem. Nie myśleli o sobie jako
0nazistowskich naukowcach. Erich Bagge i Kurt Diebner byli pełnoprawnymi
członkami NSDAP, podczas gdy Otto Hahn, Max Von Laue
1Werner Heisenberg byli jedynymi osobami wśród internowanych, które nie były
członkami jakiegokolwiek nazistowskiego stowarzyszenia. Diebner utrzymywał, że był
prześladowany przez hitlerowców i że wstąpił do partii tylko po to, żeby zapewnić sobie
możliwość przyzwoitej pracy po wojnie. Twierdził, że wykorzystywał swoje członkostwo w
NSDAP, aby zapobiec aresztowaniu norweskiego kolegi. Erich Bagge przekonywał, że został
członkiem partii przez pomyłkę: matka podała jego nazwisko, gdyż myślała, że będzie to dla
niego dobre. Heisenberg, rozmawiając z brytyjskim naukowcem profesorem Patrickiem
Blackettem, zauważył, że Bagge to w pewnym sensie „typ proletariusza” i że to właśnie,
jeden z powodów, dla których wstąpił do partii, ale nigdy nie był kimś, kogo można by
nazwać fanatycznym nazistą”.4
Niemniej jednak Gerlach stwierdził, że nikogo nie zmuszano do wstępowania do
partii. Bagge odpowiedział, że Gerlach był pod ochroną jako osobisty znajomy Goeringa i
brat członka SS. Dodał też, że nazistowskie okrucieństwa, do których zaliczał obozy
koncentracyjne, były konsekwencją nacisków związanych z wojną.Hiroszima
Codzienny spokój ustronnego wiejskiego domu zakłóciła wiadomość, która 6 sierpnia
1945 roku dotarła do dziesięciu niemieckich fizyków. Od tej chwili ustały wszelkie dyskusje
na temat przynależności do NSDAP. Tego wieczora, tuż przed obiadem, brytyjski oficer
przekazał Ottonowi Hahnowi informację, że w wiadomościach podano, iż Amerykanie i
Anglicy zrzucili bombę atomową na Japonię. Oficer poparł tę informację konkretnymi
szczegółami: sto tysięcy ludzi zginęło, wiele tysięcy ludzi pracowało przy budowie bomby,
kosztowała 500 milionów funtów, a siła wybuchu była równa 20 tys. ton trotylu.
Hahn, według relacji brytyjskiego oficera, był „do głębi wstrząśnięty tymi
wiadomościami”, ponieważ uważał, że to jego własne odkrycie przyczyniło się do
skonstruowania tej bomby. Powiedział, że początkowo rozważał samobójstwo, kiedy
zrozumiał „przerażające możliwości, jakie otworzyło przed ludzkością to odkrycie” i teraz,
kiedy te możliwości zaczęto realizować, poczuł ciężar swojej winy. Brytyjscy szpiedzy
przekazali zwierzchnikom, że Hahn uspokoił się „dzięki znacznym ilościom alkoholu”.
Kiedy Hahn przekazał tę wiadomość pozostałym naukowcom zebranym na kolacji, ich
reakcje były rozmaite: od zaskoczenia do niewiary. Wtedy Hahn trafnie zauważył:
- Jeżeli Amerykanie mają bombę uranową, to wszyscy jesteście przegrani. Biedny
stary Heisenberg.
Laue zareagował kpiną:
- Niewiniątko!
- Czy użyli słowa „uran” w odniesieniu do tej bomby atomowej? - zapytał
Heisenberg.3
- Nie! - odpowiedzieli zgodnie jego towarzysze.
- W takim razie nie ma ona nic wspólnego z atomami - kontynuował Heisenberg. -
Chociaż siła wybuchu równa 20 tys. tonom materiału wybuchowego jest przerażająca.
Kiedy Gerlach zasugerował, że alianci mogli uzyskać ten rezultat przy użyciu bomby
plutonowej, wykorzystując produkt powstający w reaktorze zwany przez Niemców
„silnikiem” (izotop o liczbie atomowej 93, jak wiemy, rozpada się na izotop o liczbie
atomowej 94, czyli pluton), Heisenberg wyraził swoje niedowierzanie:-Mogę jedynie
przypuszczać, że jakiś dyletant w Ameryce, który wie bardzo niewiele na ten temat, zmylił
ich mówiąc: „Jeśli to zrzucicie, siła wybuchu będzie równoważna 20 tys. ton TNT”, i że
naprawdę wcale tak nie było.
Kiedy naukowcy kontynuowali swoje rozważania nad tym, jak można było
skonstruować taką bombę, pojawiła się kwestia odpowiedzialności naukowców.
- Cieszę się, że nie mieliśmy czegoś takiego - powiedział Wirtz.
- To zupełnie inna sprawa - odparował Heisenberg.
Kilka chwil później Weizsäcker powiedział:
- Myślę, że Amerykanie zrobili rzecz straszną. To szaleństwo z ich strony.
- Nie wolno tak mówić - upierał się Heisenberg. - Równie dobrze można by
powiedzieć, że to najszybszy sposób zakończenia wojny.
Ta uwaga rzecz jasna pokrywała się dokładnie z próbą racjonalizacji, która w ciągu
kolejnych dziesięcioleci była podstawą angielskoamerykańskiej linii obrony w kwestii
zrzucenia bomby atomowej na Japonię.
- To mnie pociesza - stwierdził Hahn.
Następnie zastanawiano się nad tym, ile czystego izotopu uranu-235 było potrzebne
do skonstruowania bomby i w jaki sposób można było tę ilość uzyskać. W którymś momencie
Hahn zwrócił się do Heisenberga:
- Wyjaśnij mi tylko, dlaczego kiedyś powiedziałeś, że potrzeba 50 kilogramów
izotopu 235, żeby cokolwiek zrobić. Teraz mówisz, że potrzeba dwóch ton.
Heisenberg odparł, że w tym momencie nie może powiedzieć niczego wiążącego, ale
pytanie Hahna było ważne, ponieważ dowodziło, że Niemcy dyskutowali o konstrukcji
bomby, czemu później publicznie zaprzeczali.
Potem rozmowa znów zaczęła krążyć wokół kwestii etycznych.
- Kiedyś chciałem zaproponować, aby cały uran został zatopiony na dnie oceanu -
powiedział Hahn. - Zawsze uważałem, że można stworzyć bombę takiej wielkości, która jest
w stanie wysadzić w powietrze całą prowincję.
Pojawiały się kolejne argumenty. Czy Amerykanie osiągnęli przełom dzięki
wynalazkowi czy też odkryciu? I dlaczego im, Niemcom, się nie udało? Otaczała ich
atmosfera zwątpienia i samokrytyki.
O godzinie dziewiątej goście zebrali się wokół radia, aby posłuchać głównego
wydania wiadomości BBC, które zawierało następujące doniesienie:
- Oto wiadomości. Najważniejsza dotyczy olbrzymiego osiągnięcia naukowców
alianckich, którzy skonstruowali bombę atomową. Jedną taką bombę już zrzucono na
japońską bazę wojskową. Jej siła wybuchu wynosiła tyle, co dwa tysiące naszych wielkich
dziesięciotonowców.
Po omówieniu kolejnych wydarzeń dnia, w tym wystąpień prezydenta Trumana,
Winstona Churchilla i generała Eisenhowera, prezenter dodał, przeskakując na całkiem
przyziemne tematy:
- W kraju mieliśmy święto, pogoda była słoneczna z paroma burzami. Rekordowa
liczba widzów u Lorda była świadkiem zwycięstwa Australii w krykieta 273 do 5.6
Prezenter zajął się następnie szczegółami tego wydarzenia. Około 125 tys. robotników
zbudowało fabryki, w których nad bombą pracowało 65 tys. ludzi. Wszystko było
utrzymywane w największej tajemnicy: „widać było ogromne ilości materiałów wwożonych
do środka, ale nie zauważono, żeby opuszczały fabrykę, gdyż ładunki wybuchowe są bardzo
małe”. Do produkcji bomby użyto uranu i naukowcy sąprzekonani, że jej konstrukcję „można
jeszcze udoskonalić”. Fakt, że energię atomową można uwolnić na ogromną skalę, oznacza,
że „ostatecznie będzie ona stosowana w przemyśle w czasie pokoju”.
Transmisja zakończyła się odczytaniem przygotowanego wcześniej oświadczenia
Winstona Churchilla, który po zakończeniu wojny przegrał w wyborach powszechnych i
musiał oddać władzę Partii Pracy. Oświadczenie opisywało długą drogę prowadzącą do
skonstruowania bomby i przełom, który osiągnięto w wyniku współpracy
brytyjskoamerykańskiej. Bombę zbudowano w Stanach Zjednoczonych, żeby uniknąć ryzyka
zniszczenia zakładów wskutek niemieckich nalotów na Wielką Brytanię. Następnie Churchill
dał wyraz brytyjskiej i amerykańskiej dumie, porównując ją z naukową porażką Niemiec:
- Dzięki Bogu brytyjscy i amerykańscy naukowcy wyprzedzili Niemców w tym
wyścigu. Konkurenci również podejmowali wysiłki, ale znaleźli się daleko w tyle. Posiadanie
tej broni przez Niemców mogło w każdej chwili odmienić losy wojny, co budziło głęboki
niepokój wszystkich, którzy o tym wiedzieli.Zakończył uroczystą refleksją:
- Trzeba naprawdę modlić się, aby dzięki tym straszliwym środkom udało się
zaprowadzić pokój między narodami i aby zamiast straszliwego spustoszenia całego globu
mogły one stać się nieprzemijającym źródłem pomyślności całego świata.
Po zakończeniu transmisji goście zebrali się raz jeszcze. Harteck spekulował, że
Amerykanie posłużyli się „spektrografami masowymi na dużą skalę albo osiągnęli sukces
dzięki wykorzystaniu procesów fotochemicznych”. Taki proces był możliwy, jak stwierdził
Heisenberg, „biorąc pod uwagę, że pracowało nad tym 180 tys. ludzi”.
- Co oznacza 100 razy więcej niż u nas.
- Amerykanie są zdolni do prawdziwej współpracy na ogromną skalę - powiedział
Korsching. - W Niemczech byłoby to niemożliwe. Nikt tam z nikim się nie liczy.
- Ilu ludzi - spytał Weizsäcker - pracowało nad VI i V2?
- Tysiące - odparł Diebner.
Wtedy Heisenberg zauważył:
- Nie mielibyśmy moralnej odwagi, by na wiosnę 1942 roku powiedzieć rządowi, że
powinien przeznaczyć 120 tys. osób do prac tylko nad ią bronią
Miał najwyraźniej na myśli fakt, że obawiałby się składać rządowi obietnice, których
nie byłby w stanie dotrzymać.
Wtedy pojawiła się propozycja, która miała stać się podstawą „mitu” niemieckiego
projektu broni jądrowej. Polegał on na nagłośnieniu deklaracji oczyszczenia z zarzutów,
połączonego z samokrytyką złożoną przez niemieckich badaczy jądrowych, obecną w takich
dziełach jak „Jaśniej niż tysiąc słońc” Roberta Jungka, „Wojna Heisenberga” Toma Powersa
czy częściowo nawet „Kopenhaga” Michaela Frayna. Mit ten podsumował Jeremy Bernstein
słowami: „Mogliśmy to zrobić, wiedzieliśmy, jak to zrobić, ale w imię zasad nie zrobiliśmy
tego”.
Po raz pierwszy mit ten znalazł najbardziej dramatyczny wyraz w książce Jungka,
który napisał:
To paradoks, że niemieccy fizycy jądrowi żyjący w warunkach dyktatury wojskowej,
posłuchali głosu sumienia i usiłowali zapobiec powstaniu bomby atomowej, podczas gdy ich
koledzy po fachu w krajachdemokratycznych, wolni od obaw, z niewielkimi tylko wyjątkami
skoncentrowali całą swoją energię na produkcji nowej broni.7
Trzy lata po opublikowaniu książki Jungka, w korespondencji z Paulem Rosbaudem,
Laue napisał, że to Weizsäcker usiłował stworzyć ten mit. Laue nazwał go Lesart, czyli
wersja. Jak pisał: „Liderem we wszystkich tych dyskusjach był Weizsäcker. Nie usłyszałem
ani słowa na temat względów etycznych. Heisenberg głównie milczał”.8
W wieczór po wysłuchaniu wiadomości w Farm Hall Weizsäcker powiedział:
- Uważam, że nie zrobiliśmy tego, ponieważ wszyscy jako naukowcy mamy pewne
zasady. Gdybyśmy tylko chcieli, aby Niemcy wygrały wojnę, udałoby nam się to.
Hahn, wybitny naukowiec, który wiele już wycierpiał, poczuwając się do
odpowiedzialności za powstanie bomby, powiedział beznamiętnie:
- Nie wierzę w to, ale jestem zadowolony, że nam się nie udało.
Znaczący był fakt, że nikt mu nie zaprzeczył, przynajmniej nie tym razem.
Dyskusja powróciła teraz do kwestii, czy naukowcy zamierzali skonstruować bombę,
czy też nie.
- To prawda - stwierdził Weizsäcker - że byliśmy całkowicie przekonani, że nie uda
się skończyć prac w czasie wojny.
- To niezupełnie prawda - sprzeciwił się Heisenberg. - Powiedziałbym, że byłem
całkowicie przekonany, iż stworzenie „silnika uranowego” leży w zasięgu naszych
możliwości, ale nigdy nie myślałem, że zbudujemy bombę, i muszę przyznać, że w głębi
serca byłem naprawdę zadowolony, że ma to być tylko reaktor, a nie bomba.
Podczas tej wymiany zdań Hahn opuścił pokój. Weizsäcker kontynuował swoje
jednostronne samousprawiedliwienie.
- Nie sądzę, żebyśmy się teraz powinni tłumaczyć z porażki, ale musimy przyznać, że
nie dążyliśmy do sukcesu. Gdybyśmy włożyli w to tyle samo energii co Amerykanie i chcieli
tego tak samo mocno jak oni, to i tak zapewne by nam się nie udało, bo przecież zniszczono
by nasze fabryki.
W końcu Heisenberg powiedział:-Myślę, że powinniśmy unikać wewnętrznych
sporów o przegraną sprawę. Poza tym nie powinniśmy jeszcze utrudniać tego wszystkiego
Hahnowi.
Wtedy Wirtz przedstawił bulwersujące porównanie między niemiecką
innowacyjnością a amerykańskim pośpiechem:
- Moim zdaniem to charakterystyczne, że Niemcy dokonali odkrycia i nie
wykorzystali go, a Amerykanie nie mieli takich oporów. Muszę powiedzieć, że nie sądziłem,
iż Amerykanie się na to odważą.
Gdy Hahn i Laue prowadzili dalsze dyskusje, określając całe wydarzenie jako
ogromne, bezprecedensowe osiągnięcie w historii świata, Gerlach, który jak wiemy, był
odpowiedzialny za program jądrowy z rozkazu Speera, pozostawał w swoim pokoju, skąd do
uszu agentów, a także jego kolegów, dobiegały odgłosy gwałtownego płaczu. Harteck i Laue
w końcu poszli go pocieszyć.
- Nigdy ani przez chwilę nie myślałem o bombie - wyznał Gerlach - ale powiedziałem
sobie, że jeżeli Hahn dokonał tego odkrycia, to my powinniśmy przynajmniej wykorzystać je
jako pierwsi na świecie. Kiedy wrócimy do Niemiec, nastaną dla nas straszne czasy. Będą nas
uważać za tych, którzy sabotowali prace. Nie pozostawią nas długo przy życiu.
Potem także i Hahn poszedł do Gerlacha i spytał go:
- Martwisz się tym, że nie stworzyliśmy bomby uranowej? Ja dziękuję Bogu na
klęczkach, że nam się to nie udało. A może jesteś zły, że Amerykanie zrobili to lepiej, niż my
kiedykolwiek bylibyśmy w stanie?
- Tak - odparł Gerlach.
- Z pewnością - rzekł Hahn - nie jesteś entuzjastą tak nieludzkiej broni jak bomba
uranowa?
- Nie - odrzekł Gerlach. - Nigdy nie pracowaliśmy nad bombą. Nie wierzyłem, że to
pójdzie tak szybko. Ale myślałem, że powinniśmy zrobić wszystko, by odkryć nowe źródła
energii i wykorzystać te możliwości na przyszłość.
Czy Gerlach mówił naprawdę szczerze? Nie było do końca prawdą jakoby Niemcy nie
zastanawiali się nad bombą na poszczególnych etapach badań atomowych prowadzonych
podczas wojny. Ale Hahn stwierdził:
- Jestem wdzięczny, że to nie my byliśmy tymi, którzy jako pierwsi zrzucili bombę
uranową.Dyskusja toczyła się dalej, poruszano sprawę konfliktów wewnętrznych i
niepowodzeń, w tym szczególną predylekcję Heisenberga do stawiania teorii ponad
doświadczenie, i raz po raz wracano do szczegółów technicznych.
Wieczorem raz jeszcze Hahn i Heisenberg rozmawiali ze sobą. Mówili o cierpieniu
Gerlacha, które Heisenberg przypisywał rozczarowaniu spowodowanemu klęską Niemiec,
pomimo dezaprobaty wobec nazistowskich zbrodni. Hahn powiedział, że chociaż kocha
Niemcy, z tego właśnie powodu miał nadzieję, że w wojnie poniosą one klęskę. Obaj
naukowcy, według notatek agentów, utrzymywali, że „nigdy nie chcieli pracować nad bombą
i byli zadowoleni, gdy zdecydowano o skoncentrowaniu całej uwagi na reaktorze”.
W notatkach uzupełniających codzienny raport agent nadzorujący podsłuch napisał:
Chociaż mieszkańcy położyli się do łóżek około 1:30, większość z nich
prawdopodobnie miała ciężką noc, sadząc po głębokich westchnieniach, a niekiedy
sporadycznych krzykach dobiegających nocą z pokojów. Na korytarzach także panował
ruch.9
Wcześniej tego wieczora brytyjski dowódca wezwał Lauego i poprosił, aby naukowcy
dopilnowali, żeby Hahn nie wyrządził sobie jakiejś krzywdy. Laue odpowiedział, że bardziej
martwi się Gerlachem, który jak się wydawało, przeżywał „prawdziwe załamanie nerwowe,
zalewając się łzami”.
Wyższość moralna
Nazajutrz znów podkreślano w rozmowach wyższość moralną Niemiec.
- Jeśli Niels Bohr przyłożył do tego rękę - zauważył Hahn - to muszę powiedzieć, że
wiele stracił w moich oczach.
Wtedy Weizsäcker wystąpił z bardzo rozbudowaną tezą o moralnej wyższości.
- Historia zapisze - powiedział - że Amerykanie i Anglicy skonstruowali bombę i że w
tym samym czasie Niemcy, pod rządami Hitlera, stworzyli działający reaktor. Innymi słowy
w hitlerowskich Niemczech prowadzono pokojowe prace nad reaktorem uranowym, podczas
gdy Amerykanie i Anglicy skonstruowali straszliwą broń.10 Wiele lat później Laue
skomentował to następująco:
Podczas rozmowy przy stole wypracowano wersję (Lesart), że niemieccy fizycy
jądrowi naprawdę nie dążyli do stworzenia bomby atomowej czy to dlatego, że było to
niemożliwe do osiągnięcia w określonym czasie przed zakończeniem wojny, czy też po prostu
dlatego, że wcale tego nie chcieli.”
Tego dnia internowani zgodzili się, niektórzy niechętnie, przygotować memorandum
precyzujące naturę ich programu badań jądrowych. Jego szkic został sporządzony przez
Heisenberga i Gerlacha w wojskowym notesie i podpisany przez wszystkich obecnych.
Memorandum, opatrzone datą 8 sierpnia, rozpoczyna się opisem odkrycia rozszczepienia
jądra atomu uranu, dokonanego przez Hahna i Strassmanna w Berlinie w 1938 roku, a kończy
na roku 1945, w którym planowano „zbudowanie urządzeń wytwarzających energię jądrową”
w Haigerloch. Naukowcy zwrócili uwagę, że rozszczepienie jądra atomu było „efektem
czysto naukowych badań, nie mających związku z jakimkolwiek praktycznym ich
zastosowaniem”. Memorandum stwierdza, że „niemal równocześnie w różnych krajach”
zdano sobie sprawę z tego, że reakcja łańcuchowa jest możliwa i w rezultacie może być
wykorzystywana jako źródło energii.
W dalszej części dokument stwierdza, że „na początku wojny utworzono grupę
badaczy i poinstruowano ich, aby zbadali praktyczne zastosowanie tych sił”. Ich prace
dowiodły w roku 1941, że istnieje „możliwość wykorzystania energii jądrowej do
wytwarzania ciepła i tym samym do wprawiania w ruch maszyn”. Nie wydawało się wówczas
wykonalne „wyprodukowanie bomby ze względu na uwarunkowania techniczne Niemiec”.
Badania wymagały dostępu nie tylko do uranu, ale także do ciężkiej wody, a produkcja tej
ostatniej została wstrzymana w wyniku ataków aliantów na fabrykę Norsk Hydro. Do końca
wojny, jak napisano w memorandum, prowadzono eksperymenty nad wyeliminowaniem
konieczności użycia ciężkiej wody w drodze wzbogacenia uranu w izotop U-235.Poza
całkowitym pominięciem roli Lise Meitner w odkryciu rozszczepienia jądra atomu
memorandum to jest pierwszą próbą samousprawiedliwienia się niemieckich fizyków
przeznaczoną dla opinii publicznej. Ostatecznie dokument nie został opublikowany, ale
dobrze współbrzmi z duchem kampanii prowadzonej w kolejnych latach. Ironia losu polega
na tym, że sam fakt internowania dał im okazję to zawarcia porozumienia i uzgodnienia takiej
wersji historii, którą mogli przekazać rodakom i całemu światu. Ponadto dokument pomija
fakt, że Paul Harteck zwrócił się do Bernharda Rusta z prośbą o sfinansowanie badań nad
wykorzystaniem uranu do stworzenia broni masowej zagłady. Pomija też raport Weizsäckera
z 1940 roku dotyczący wykorzystania neptunu w celach militarnych, jak również spekulacje
Houtermansa na temat plutonu. Nie wspomina także o teoretycznych badaniach nad użyciem
grafitu jako moderatora.
Wykład Heisenberga
Między 8 i 22 sierpnia dyskusje wśród internowanych zaczęły krążyć wokół tego, czy
są przygotowani do współpracy z aliantami. Była to rzecz ogromnej wagi dla inicjatorów ich
zatrzymania. Istotnym problemem była kwestia tego, jak naukowcy postrzegali związek
między swoją przyszłą działalnością naukową a tymi auspicjami.
Zgadzali się co do tego, że Anglicy i Amerykanie, których często nazywali
Anglosasami, uczynią wszystko, aby trzymać ich z daleka od Rosjan. Weizsäcker nieustannie
podkreślał swoją dezaprobatę wobec decyzji o skonstruowaniu bomby. Przyznawał, że ma
„wiele wspólnego z Anglosasami”, jednak pogardza ich rządem.
- Każdy z nas - powiedział Heisenberg - musi dopilnować tego, żeby zająć
odpowiednie stanowisko.
- Jeśli znajdziesz się w Niemczech - odpowiedział mu Weizsäcker - to na tobie będzie
spoczywała odpowiedzialność za dalszy rozwój fizyki niemieckiej.
Ta uwaga zdradza przywiązanie do pozostałości XIXwiecznego sposobu myślenia
naukowców, kiedy to wielki profesor był odpowiedzialny za całą dyscyplinę naukową.
System ten nie mógł przetrwać.Po kilku dniach dyskusji na temat technicznych aspektów
budowy bomby atomowej Heisenberga poproszono o wykład na ten temat. Miał on miejsce
14 sierpnia.12 Jednak mimo trwającego tydzień zapoznawania się z doniesieniami prasowymi
i radiowymi oraz analizowania tego problemu było jasne, że Heisenberg nie zrozumiał
podstawowej różnicy między reaktorem a bombą. „Prawie wszystko, co powiedział
Heisenberg w trakcie wykładu, pomija kluczowe zagadnienia, a komentarze jego kolegów
zdradzają jeszcze głębszy brak orientacji w temacie” - napisał Jeremy Bernstein, który jest
historykiem specjalizującym się w Drugiej Wojnie Światowej, a kiedyś był czynnie
uprawiającym zawód fizykiem jądrowym.13
Ocena Bernsteina w świetle nagrań z Farm Hall jest ważna, gdyż pojawiały się
stwierdzenia zupełnie przeciwstawne, przedstawiane przez samych Niemców, przez Jungka w
„Jaśniej niż tysiąc słońc”, a zwłaszcza przez Thomasa Powersa w jego książce „Wojna
Heisenberga”. Powers pisze w swojej biografii Heisenberga: „Ogólna dyskusja wywołana
przez wykład Heisenberga [...] wyjaśniła, że tylko niektórzy z naukowców naprawdę
rozumieli fizyczny mechanizm działania bomby - Heisenberg, Harteck, von Weizsäcker i
Wirtz - podczas gdy dla pozostałych była to ewidentnie nowość”.14 Bernstein odrzuca
implikacje tego stwierdzenia - mianowicie to, że Heisenberg wiedział, jak zbudować bombę,
ale nie udostępnił Hitlerowi tej wiedzy - w sposób gwałtowny i charakterystyczny dla drugiej
strony tego ciągnącego się przez wiele lat sporu, która zaprzeczała poglądowi, jakoby
Heisenberg potrafił skonstruować bombę, lecz udaremnił jej wykonanie.15
Znaczenie publikacji wykładu z Farm Hall polega na tym, że powinna nam ona
uświadomić, jak blisko Heisenberg był zrozumienia zasad i praktycznych zagadnień
związanych z bombą atomową. Nie chodzi w tej sprawie o osąd historyczny, ale - według
Bernsteina - o zrozumienie fizyki. Fizyk Bernstein wojowniczo formułuje swój wyrok co do
tego, czy Heisenberg w momencie wygłaszania wykładu znał się na fizyce w stopniu
wystarczającym, aby zbudować bombę atomową:
Opinia, że ten wykład pokazał, iż czterej wspomniani naukowcy naprawdę rozumieli
fizyczny mechanizm działania bomby atomowej, jest tak śmieszna, że można się zastanawiać,
czy Powers w ogóle cokolwiekrozumie z zagadnień poruszonych w tym wykładzie i w
poczynionych w jego trakcie komentarzach. Ponadto fantazjowanie, że Heisenberg cały czas
wiedział, co zrobić, ale zachował ten sekret dla siebie, jest równie absurdalne. Ten wykład
został wygłoszony, aby pokazać profesorów jako tych, którzy byliby w stanie zrozumieć, na
czym polegała konstrukcja bomby. Reprezentował najwyższy dostępny im poziom tego
zrozumienia.16
O ile z najwyższym podziwem odnoszę się do wnikliwych badań i talentu
narracyjnego Thomasa Powersa, o tyle jestem skłonny zgodzić się z wyrokiem Bernsteina,
który przedstawia dokładniejszą interpretację.
30. Bohaterowie, łajdacy i kolaboranci
Zapis nagrań z Farm Hall są niczym dziwna naukowa psychodrama rozgrywająca się
u schyłku wojny. Mamy ni wygodne więzienie, subtelną presję psychologiczną napięcia
interpersonalne i rosnące antagonizmy, przypominające sztukę Sartre’a „Huis Cios”.
Niedobrane z punktu widzenia pochodzenia i osobowości osoby internowane połączył fakt, że
wszyscy byli naukowcami obdarzonymi różnorodnymi zdolnościami, którzy pracowali dla
reżimu Hitlera. W sposób wyjątkowy łączyła ich też niezdolność do wzięcia moralnej
odpowiedzialności za ich zmowę z nazistowskimi władzami. Oprócz Hahna i Lauego nikt nie
wykazywał cienia wyrzutów sumienia. Niemieccy naukowcy zajmowali się tylko
samousprawiedliwieniem i rozważaniami nad tym, jak będą żyć i prosperować w
powojennych Niemczech. Rzadkim dowodem zrozumienia zła nazizmu była uwaga Wirtza:
- Robiliśmy rzeczy, które nie zdarzyły się na świecie...
Niektórzy z zatrzymanych w Farm Hall doznali szoku na wieść o zbombardowaniu
Hiroszimy, ale jedynie Laue uznał, że to strach przed Hitlerem i odraza do jego reżimu
doprowadziły do stworzenia bomby: „Silna nienawiść emigrantów wobec Hitlera wprawiła to
wszystko w ruch”, zauważył w liście do swego syna.1 Jak widzieliśmy, nawet Bagge, jeden z
dwóch członków NSDAP, zdołał uchylić się od odpowiedzialności za swoje członkostwo i
obwiniał o to własną matkę.
Jeśli spojrzymy w przyszłość, na naukowe losy tych ludzi w czasach powojennych,
zauważymy, że skłaniali się oni do uznania swoistej równowagi moralnej między demokracją
angloamerykańską a Związkiem Sowieckim. Decydujące było nie to, który z dwóch bloków
reprezentuje wolne i dobre społeczeństwo, gdzie ich działalnośćnaukowa mogłaby rozkwitać
niezagrożona, ale to, który z nich zapewni im wysoki status i sfinansuje ich programy
badawcze.
- Gdybyśmy się zorientowali, że jesteśmy w stanie ocalić swoje życie pod władzą
Anglosasów, podczas gdy Rosjanie zaoferowaliby nam pracę za powiedzmy 50 tys. rubli, co
wtedy? - pytał retorycznie Weizsäcker.
- Czy oni spodziewają się - odpowiedział mu kiedyś Heisenberg - że odpowiemy:
„Nie, odrzucimy te 50 tys. rubli, ponieważ jesteśmy wdzięczni i szczęśliwi, że możemy zostać
po angielskiej stronie”?2
Później Heisenberg powiedział do Hahna:
- Nie chcę zajmować się jakąś nieważną fizyką [...]. Jeżeli końcowa decyzja będzie
taka, że nie mogę poważnie pracować naukowo i wrócić do Niemiec, to muszą sobie zdawać
sprawę, że wtedy zastanowię się nad pracą dla Rosjan.
Heisenberg, ostateczny wyrok
Cóż więc w końcu zrobimy z Wernerem Heisenbergiem? Czy był on wspaniałym
bohaterem, który pozbawił Hitlera bomby atomowej? A może niekompetentnym fizykiem,
który skonstruowałby bombę, gdyby wiedział jak? A może na zawsze pozostanie zagadką z
„Kopenhagi” Michaela Frayna? Warto podsumować, co wiemy o nim na pewno.
Nie był nazistą, wzgardził członkostwem w NSDAP nawet wtedy, kiedy zanosiło się,
że Niemcy wygrają wojnę. Miał wiele powodów, by pogardzać nazistami, z których nie
najmniejszymi było to, że był prześladowany przez Starka i Lenarda, jego życie zaś było
przedmiotem śledztwa prowadzonego przez SS. Wielokrotnie wyrażał tę pogardę wobec
nazistów i ich reżimu podczas rozmów z żoną. Niemniej jednak był patriotą, nacjonalistą,
wielkim miłośnikiem niemieckiej kultury, krajobrazu, muzyki. Jego przywiązanie do Niemiec
nie było ani sielankowe, ani oparte na teutońskiej mitologii. Kochał swoją dyscyplinę
naukową, fizykę, i jego pragnienie, aby ochronić przedmiot swoich badań i wychować nowe
pokolenie fizyków dla Niemiec, a nie dla nazistowskiej Rzeszy, wydaje się prawdziwe.
Nie ma żadnego dowodu na to, że był antysemitą. Studiował u Maxa Borna w
Getyndze i wszystko wskazuje, że go uwielbiał. Kiedy zdobył Nagrodę Nobla z fizyki w 1932
roku, którą jego zdaniem powinien dzielić z Bornem, pojechał do Szwajcarii i wysłał do niego
list, w którym wyraził smutek, że nie zostali wyróżnieni razem. Wśród swoich bliskich
kolegów i przyjaciół wymieniał Einsteina, Wolfganga Pauliego, Rudolpha Peierlsa, a przede
wszystkim Nielsa Bohra. Wszyscy oni mieli żydowskich przodków.
Był wielkim fizykiem, jednym z największych fizyków teoretycznych dwudziestego
wieku. Jeżeli jego nauka miała jakąkolwiek skazę, to był nią, jak się przekonaliśmy, brak
zdolności eksperymentatora i pewnej skrupulatności w obliczeniach matematycznych. Z
pewnością nie był odpowiednią osobą do kierowania nazistowskim programem badań nad
bombą atomową a jego niezdecydowane, chwiejne i roztargnione przywództwo było prawie
na pewno głównym powodem braku postępów. Ale nie ma żadnego dowodu, jakoby dążył do
tego przywództwa, aby pozbawić Hitlera bomby atomowej. Jak wielu innych był przekonany,
że wojna nie potrwa długo, i był na tyle śmiały, by powiedzieć to samemu Albertowi
Speerowi.
Jedno, czego możemy być pewni, to fakt, że popierał wojenne cele Hitlera. Jako
pewną okoliczność łagodzącą można uznać fakt, że opowiadał się jedynie za wojną z Rosją w
przeciwieństwie do wojny z Zachodem - Nie zastanawiał się nad bezprawiem i bestialstwem
wojny w ogóle. Jak widzieliśmy, nie miał też najmniejszych skrupułów co do nazistowskiego
podboju takich krajów jak Dania, Holandia i Polska, choć na pewno był świadom okrucieństw
tam popełnianych.
W końcu w Farm Hall najwyraźniej wziął stronę Weizsackera i przyjął Lesart, wersję,
która miała na celu przedstawienie ich sposobu uprawiania fizyki pod rządami Hitlera nie
tylko jako apolitycznego, ale wręcz szlachetnego. Nie usiłował kreować się na bohatera, ale
nigdy nie wyraził otwarcie żalu, że pracował dla Hitlera i dla nazizmu.
Według mnie najgorsze, co można Heisenbergowi zarzucić, to to, że brakowało mu
moralnej i politycznej inteligencji. Wrósł w tradycję akademicką w której wielki profesor
funkcjonuje na obrzeżach „nieodpowiedzialnej czystości”, miał „niewybaczalny zwyczaj
kombinowania”, jak ujął to Tomasz Mann w „Doktorze Faustusie”. Najbardziej szkodliwy
aspekt tego sympatyzowania z Hitlerem polegał na tym, że legitymizował jego reżim i czynił
go wiarygodnym w oczach przyglądających się z daleka i niezdecydowanych, zwłaszcza
młodychludzi. Nie ma żadnego dowodu, że Heisenberg kiedykolwiek żałował roli, jaką
odegrał podczas wojny, a jest wiele świadectw, że zafałszował swoją pamięć o niej.
Zafałszowywanie pamięci w czasach powojennych skłoniło historyków, zwłaszcza w
Ameryce Północnej, do kontynuowania badań nad znaczeniem nauki pod rządami Hitlera. Jak
ujął to Mark Walker, naukowa społeczność Niemiec i większość jej członków zawarła
„faustowski pakt z narodowym socjalizmem, w zamian za finansowe i materialne wsparcie,
oficjalne uznanie i iluzję zawodowej niezależności, płacąc świadomym lub nieświadomym
poparciem polityki nazizmu, prowadzącej do wojny, gwałtu zadanego Europie i
ludobójstwa”.3 Ponadto należy dodać, że niewiele dziedzin nauki w III Rzeszy było wolnych
od hańby wykorzystywania pracy niewolniczej.
Punkt widzenia Walkera opiera się na rozróżnieniu, którego powinno się dokonać
między naukowcami, którzy powitali nazizm z entuzjazmem, jak Lenard i Stark, a tymi,
którzy po prostu pozostali w Niemczech, pracując na polu naukowym, zachowując, jak można
sądzić, moralną i polityczną powściągliwość wobec narodowego socjalizmu i utrzymując, że
nauka jest dziedziną apolityczną.i neutralną. To rozróżnienie jest podtrzymywane przez
historyków i dziennikarzy, co było do zaakceptowania w czasach, gdy głównym zadaniem
było zidentyfikowanie nikczemników i oczywistych bohaterów, traktując pozostałych, czyli
sympatyków, jako pewnego rodzaju tabu. Istniała ponadto łatwa pokusa, aby określać ludzi
podobnych do Heisenberga i Hahna nie jako neutralnych, ale wręcz jako bohaterów. Skoro
Heisenberg i Hahn nie byli łajdakami jak Lenard i Stark, pojawił się uporczywy i szkodliwy
mit, że oparli się oni Hitlerowi, sabotując program budowy bomby atomowej. Geneza tego
mitu została najpełniej ujawniona na taśmach z Farm Hall, a dokładne wsłuchanie się w te
rozmowy pokazuje stopień ich gotowości przyjęcia nie tylko fałszywego
samousprawiedliwienia, ale i twierdzenia o moralnej wyższości nad fizykami jądrowymi ze
Stanów Zjednoczonych, z których wielu było zresztą wygnańcami z Niemiec.
Status naukowców - sympatyków nazizmu w hitlerowskich Niemczech okazuje się
wyjątkowy w kontekście brzmiących znajomo nawoływań o bezstronność nauki. Zgodnie z
tym punktem widzenia jest rzeczą możliwą, aby uprawiać rzetelną naukę pod
jakimkolwiekludzi. Nie ma żadnego dowodu, że Heisenberg kiedykolwiek żałował roli, jaką
odegrał podczas wojny, a jest wiele świadectw, że zafałszował swoją pamięć o niej.
Zafałszowywanie pamięci w czasach powojennych skłoniło historyków, zwłaszcza w
Ameryce Północnej, do kontynuowania badań nad znaczeniem nauki pod rządami Hitlera. Jak
ujął to Mark Walker, naukowa społeczność Niemiec i większość jej członków zawarła
„faustowski pakt z narodowym socjalizmem, w zamian za finansowe i materialne wsparcie,
oficjalne uznanie i iluzję zawodowej niezależności, płacąc świadomym lub nieświadomym
poparciem polityki nazizmu, prowadzącej do wojny, gwałtu zadanego Europie i
ludobójstwa”.3 Ponadto należy dodać, że niewiele dziedzin nauki w III Rzeszy było wolnych
od hańby wykorzystywania pracy niewolniczej.
Punkt widzenia Walkera opiera się na rozróżnieniu, którego powinno się dokonać
między naukowcami, którzy powitali nazizm z entuzjazmem, jak Lenard i Stark, a tymi,
którzy po prostu pozostali w Niemczech, pracując na polu naukowym, zachowując, jak można
sądzić, moralną i polityczną powściągliwość wobec narodowego socjalizmu i utrzymując, że
nauka jest dziedziną apolityczną.i neutralną. To rozróżnienie jest podtrzymywane przez
historyków i dziennikarzy, co było do zaakceptowania w czasach, gdy głównym zadaniem
było zidentyfikowanie nikczemników i oczywistych bohaterów, traktując pozostałych, czyli
sympatyków, jako pewnego rodzaju tabu. Istniała ponadto łatwa pokusa, aby określać ludzi
podobnych do Heisenberga i Hahna nie jako neutralnych, ale wręcz jako bohaterów. Skoro
Heisenberg i Hahn nie byli łajdakami jak Lenard i Stark, pojawił się uporczywy i szkodliwy
mit, że oparli się oni Hitlerowi, sabotując program budowy bomby atomowej. Geneza tego
mitu została najpełniej ujawniona na taśmach z Farm Hall, a dokładne wsłuchanie się w te
rozmowy pokazuje stopień ich gotowości przyjęcia nie tylko fałszywego
samousprawiedliwienia, ale i twierdzenia o moralnej wyższości nad fizykami jądrowymi ze
Stanów Zjednoczonych, z których wielu było zresztą wygnańcami z Niemiec.
Status naukowców - sympatyków nazizmu w hitlerowskich Niemczech okazuje się
wyjątkowy w kontekście brzmiących znajomo nawoływań o bezstronność nauki. Zgodnie z
tym punktem widzenia jest rzeczą możliwą aby uprawiać rzetelną naukę pod
jakimkolwiekzwierzchnictwem. A jednak właśnie w tym apolitycznym, nie poddawanym
ocenom moralnym, nietykalnym statusie, którego żądali sympatycy, tkwi zdaniem profesora
Walkera „często znacznie większe niebezpieczeństwo niż w wypadku sytuacji prawdziwych
zwolenników Hitlera czy też jego zaciekłych przeciwników”.
Na palcach jednej ręki można policzyć tych, którzy wyróżniali się prawdziwą odwagą
i prawością. Należał do nich Hermann Weyl, matematyk, który porzucił Getyngę i wyjechał
do Stanów Zjednoczonych. Napisał on:
Nie mógłbym żyć pod rządami tego demona, który zhańbił imię Niemiec i chociaż ból
był ogromny, a cierpienie duchowe tak dotkliwe, że przeżyłem poważne załamanie,
otrząsnąłem kurz Ojczyzny z moich stóp.4
Ale czy można było pozostać w Niemczech, pracować tam jako naukowiec, zachować
swoją uczciwość w opozycji wobec władzy i nie zostać aresztowanym? Doskonałym tego
przykładem jest Max von Laue, który rozpoczął swój bierny opór od przemówienia w
Würzburgu w roku 1933, kiedy pod pretekstem omawiania losów Galileusza odniósł się do
prześladowania Einsteina. Opisując, jak zmieniło się jego życie w 1933 roku, wyznał:
Często tuż po przebudzeniu, kiedy rozpamiętywałem straszne wydarzenia
poprzedniego dnia, pytałem sam siebie, czy to wszystko nie było snem. Niestety była to
rzeczywistość [...]. Gdy tylko mogłem, pomagałem zagrożonym, na przykład starając się
ostrzec ich na czas [...]. Pewnego razu przewiozłem człowieka przekonanego, że jest
śledzony, swoim własnym samochodem na terytorium Czech. Wszystko to musiało się
odbywać w najściślejszej tajemnicy. Jednak przekonania swoje deklarowałem publicznie.5
Gerda Freise napisała ponadto o poruszającym przykładzie profesora Heinricha
Wielanda, którego odwaga jest prawdopodobnie mniej znana. Wieland zdobył Nagrodę Nobla
w 1928 roku za pracę z dziedziny chemii organicznej i objął katedrę chemii w Monachium po
Liebigu, Baeyerze i Willstätterze.6 Wieland tak zreorganizował wydziały, aby zapewnić
wielu studentom pochodzenia żydowskiego zatrudnienie w charakterze asystentów i
umożliwić im nieoficjalnie ukończenie studiów wtedy, kiedy odebrano im prawo do
stypendiów i stanowisk. Jego laboratorium nazywano „gettem”.
Odmówił używania pozdrowienia „Heil Hitler” i udzielił nagany nazistowskim
studentom, którzy grozili kolegom denuncjacją za bratanie się z pochodzącym z żydowskiej
rodziny studentem Hansem Konradem Liepeltem. W 1943 roku Liepelt został zatrzymany
razem z innymi kolegami za zbiórkę pieniędzy dla żydowskich studentów znajdujących się w
trudnej sytuacji materialnej i za posiadanie nieprawomyślnych ulotek oraz nielegalnego radia.
Wieland usiłował pomóc zatrzymanym studentom, odwiedzając ich rodziny i zapewniając
pomoc prawników. Jesienią 1944 roku w czasie procesu Liepelta Wieland był świadkiem
obrony. Mimo to Liepelt został uznany za winnego i stracony 29 stycznia 1945 roku.
Freise, która była studentką Wielanda, przyznaje, że naukowcy nie będący
zwolennikami nazizmu zdołali wypracować podwójną metodę „autonomii” i „adaptacji”,
dzięki czemu mogli w granicach narzuconego im prawa skupić się na czystości i
obiektywności swoich badań, które uważali za dobro wyższe. W konsekwencji wyrazili zgodę
na swoisty polityczny dryf.7 Jej zdaniem Wieland był jednym z tych, którzy nie zgodzili się
uznać nauki za zjawisko pozostające poza i ponad okolicznościami politycznymi,
wpływającymi na warunki pracy i życia. Jego sposób pojmowania autonomii obejmował
społeczny kontekst pracy, zaś lojalność wobec instytucji akademickich nie była absolutna.
Wieland był działaczem ruchu oporu, ale miał to szczęście, że mógł bezkarnie odżegnać się
od współpracy z władzami. Nagroda Nobla prawdopodobnie mu w tym pomogła, ale mimo to
stawiał się w ryzykownym położeniu, a fakt, że uniknął represji, jest czymś wyjątkowym.
List Lise Meitner
Innego rodzaju wyjątkiem byli naukowcy, którzy służyli reżimowi Hitlera, a później
zmienili swoje poglądy, mieli wyrzuty sumienia i wyrazili skruchę. Najwięcej energii na
krytykę naukowcówsympatyków III Rzeszy poświęciła Lise Meitner, której argumenty są
tymbardziej wymowne, że sama siebie zalicza do grona zasługujących na najwyższe
potępienie za pracę pod rządami Hitlera.
W czerwcu 1945 roku, kiedy to w Wielkiej Brytanii wyszła na jaw prawda o obozach
koncentracyjnych, przedstawiana w prasie i w radio, Meitner w liście do Hahna, dawnego
współpracownika, podzieliła się płynącymi z głębi serca przemyśleniami. List do niego nie
dotarł, ale echa poruszonych w nim tematów powtarzały się w dalszej korespondencji. Pod
koniec tego długiego i przekonywającego listu napisała, że to, co usłyszała na temat
„niezmierzonej grozy obozów koncentracyjnych, przewyższa wszelkie możliwe obawy”.8
Gdy wysłuchała w BBC opartego na faktach sprawozdania Anglików i Amerykanów
dotyczącego Belsen i Buchenwaldu, „szlochała głośno i przez całą noc nie mogła zasnąć”.
Przywołując wspomnienia o tym, w jak żałosnym stanie byli więźniowie przybywający z
obozów, napisała, że „Heisenberga i miliony innych powinno się zmusić do obejrzenia tych
obozów i umęczonych ludzi. Jego pojawienie się w Danii w 1941 roku jest niewybaczalne”.
Niektóre fragmenty listu zasługują na zacytowanie ze wszystkimi przejmującymi
szczegółami jako jedno z najważniejszych wystąpień przeciwko naukowcom kolaborujących
z Hitlerem, napisane przez osobę wywodzącą się z ich kręgu:
Wszyscy pracowaliście dla nazistowskich Niemiec. I próbowaliście jedynie biernego
oporu. Z pewnością aby oszukać własne sumienie, od czasu do czasu pomogliście jakiemuś
prześladowanemu, ale miliony niewinnych ludzi zostało zamordowanych bez jednego słowa
protestu z waszej strony.
Muszę to napisać, ponieważ zarówno dla Niemiec, jak i dla Ciebie samego tak wiele
zależy od przyznania się do tego, na co przyzwoliliście [...]. Ja i wielu innych sądzimy, że
właściwym wyjściem byłoby opublikowanie wyraźnej deklaracji, że jesteś świadom, iż przez
swoją bierność ponosisz odpowiedzialność za to, co się wydarzyło. [...] Ale wielu uważa, że
jest na to za późno. Twierdzą że najpierw zdradziliście swoich przyjaciół, potem mężczyzn i
dzieci, którym pozwoliliście narażać życie w zbrodniczej wojnie, a wreszcie zdradziliście
same Niemcy, ponieważ kiedy wojna była już całkowicie przegrana, nie uczyniliście nic, aby
zapobiec bezsensownemu zniszczeniu Niemiec. Słowa temogą brzmieć okrutnie, ale uwierz
mi, piszę o tym do Ciebie kierowana najczystszą przyjaźnią.
Kończy przyznaniem się do własnej winy, konsekwencji zwlekania aż do 1938 roku z
opuszczeniem Niemiec, wymuszonym raczej przez okoliczności niż spowodowanym
względami moralnymi. Napisała:
Może sobie przypominasz, że kiedy byłam jeszcze w Niemczech (a dzisiaj wiem, że to
było nie tylko głupie, ale wysoce niewłaściwe, że nie wyjechałam natychmiast), często
mówiłam do Ciebie: „Dopóki my, a nie Ty, mamy bezsenne noce, nic w Niemczech nie
zmieni się na lepsze”. Ale Ty nie cierpiałeś na bezsenność, nie chciałeś przejrzeć na oczy,
byłoby to dla Ciebie zbyt niewygodne. Mogę przedstawić Ci wiele przykładów, wielkich i
małych. Błagam cię, uwierz mi, że wszystko, co tutaj piszę, jest próbą wyciągnięcia do was
wszystkich pomocnej dłoni.9
Trzy lata później Meitner wróciła do kwestii własnej winy polegającej na pozostaniu
w Niemczech: „Dzisiaj jest dla mnie zupełnie jasne, jak poważnym moralnym błędem było
pozostanie w Niemczech w 1933 roku, ponieważ tym samym udzieliłam poparcia
hitleryzmowi”.10 Wyznanie to ostro kontrastuje z samousprawiedliwianiem się i
przekonaniem o moralnej wyższości dziesięciu naukowców internowanych w Farm Hall.
Powojenne losy naukowców Hitlera
Wbrew zdecydowanej krytyce Lise Meitner naukowcy Hitlera nie okazywali
wyrzutów sumienia, ponieważ świat nauki w Niemczech Zachodnich przystosował się do
nowej sytuacji podzielonego narodu.
Profesor Mark Walker twierdzi, że kierownictwo Towarzystwa im. Cesarza Wilhelma
i jego następcy, Towarzystwa im. Maxa Plancka „od zakończenia wojny systematycznie
ignorowało, pomniejszało albo fałszywie przedstawiało swoją współpracę z nazizmem”.11
Towarzystwo i jego instytuty stały się polem gry między zwycięzcami. Sowieci próbowali je
przenieść do Niemiec Wschodnich i postawić naich czele komunistę. Francuzi starali się
zabrać ich wartościowe elementy do Francji. Amerykanie uznali Towarzystwo jako całość za
zbyteczne, ale chcieli przekształcić niektóre jego instytuty w nieżelazne byty. Jednakże
Anglicy wzmocnili Towarzystwo, umieściwszy jego centralę w swojej strefie okupacyjnej.
Nalegali jednak na zmianę nazwy. W 1948 roku Towarzystwo im. Cesarza Wilhelma zostało
przemianowane na Towarzystwo im. Maxa Plancka. Hahn, który miał zostać pierwszym
powojennym prezesem Towarzystwa, ostro walczył
0zachowanie dawnej nazwy. Groził ustąpieniem i przekazaniem misji reorganizacji
Towarzystwa Związkowi Sowieckiemu. W końcu jednak skapitulował.
W wysiłkach, aby zaprezentować się jako zrehabilitowane i odcinające się od
nazistów, Towarzystwo przecięło więzi z niemieckim przemysłem i zadeklarowało
poświęcenie się wyłącznie badaniom podstawowym. Nowy rząd federalny całkowicie
finansował Towarzystwo. Trwało to jednak krótko i raz jeszcze wkroczyła do akcji stara
Nadzwyczajna Fundacja Nauki Niemieckiej, założona po Pierwszej Wojnie Światowej.
Zdaniem Marka Walkera krok ten był „próbą cofnięcia czasu do okresu Republiki
Weimarskiej i potraktowania III Rzeszy jako chwilowej aberracji. Takie nastawienie było
rozpowszechnione w Niemczech po Drugiej Wojnie Światowej”.12 Hahn usiłował stworzyć
scentralizowaną instytucję do celów badawczych
1w celu finansowania badań, zwaną „Niemiecką Radą Badawczą”, ale uznano to za
odwołanie się do metod typowych dla faszyzmu i zdecydowano o wprowadzeniu systemu
zdecentralizowanego.
W roku 1946, kiedy Hahn objął kierownictwo Towarzystwa im. Cesarza Wilhelma, co
było najwyższym stanowiskiem, jakie mógł zająć naukowiec w Niemczech, odebrał w
Sztokholmie Nagrodę Nobla za odkrycie rozszczepienia jądra atomowego. Meitner, która tak
wiele uczyniła, aby opracować i wyjaśnić teoretycznie wyniki prac Hahna i Strassmanna, nie
została wzięta pod uwagę przez Komitet Noblowski.
W latach pięćdziesiątych Hahn stał się głównym niemieckim głosicielem etyki i
polityki naukowej. Na przykład na początku roku 1954 napisał pracę na temat wykorzystania
energii jądrowej, która była szeroko rozpowszechniana w Niemczech i na całym świecie.
Trzy lata później stał się przyczyną międzynarodowej kontrowersji, kiedywraz z
siedemnastoma kolegami, członkami tak zwanej „Grupy Fizyków Jądrowych” zaatakował
rząd kanclerza Adenauera za współpracę z NATO w sprawie planowanego składowania broni
jądrowej na terenie Niemiec Zachodnich. Grupa wskazywała na niebezpieczeństwa związane
z taktyczną bronią jądrową podkreślając, że w razie jej użycia przeciwko państwom Układu
Warszawskiego, Niemcy najdotkliwiej odczułyby efekt opadu radioaktywnego. Wśród
sygnatariuszy tego oskarżycielskiego manifestu, opublikowanego w trzech największych
niemieckich gazetach, znaleźli się Max Born, Walther Gerlach, Werner Heisenberg, Max von
Laue, Josef Mattach, Fritz Strassmann, Carl Friedrich von Weizsäcker i Karl Wirtz. Kilku z
nich to dawni internowani z Farm Hall. Jak się okazało, inicjatywa tego zespołu starzejących
się naukowców nie odniosła sukcesu, ale stanowiła dowód, jak dawni naukowcy III Rzeszy
ustawili się w jednym szeregu z tak szlachetnym człowiekiem jak Max Born i jak on sam był
gotów stać się jednym z nich.13
Przewrotnym zrządzeniem przeznaczenia Adenauer wybrał Pascuala Jordana, fizyka,
który porównywał fizykę kwantową z nazizmem, aby bronił stanowiska Chrześcijańskich
Demokratów w sprawie poparcia rosnącej ilości broni jądrowej NATO w Europie. Jordan
wskrzesił katalog swoich starych argumentów odnoszących się do „woli rządzenia”.
Twierdził, że Hahn i jego grupa fizyków nie są w stanie tak dobrze rozstrzygnąć
podstawowych kwestii politycznych jak „przeciętny obywatel państwa demokratycznego”.
Ten incydent spowodował ostry atak ze strony Maxa Borna, który oskarżył Jordana o
przeszłość, cuchnącą kompromisem i samooszukiwaniem się. Born nie ustawał w publicznym
potępianiu Jordana, a zwłaszcza jego umiejętności manipulowania ludźmi i ich ideami, aby
usprawiedliwić prymat władzy. Gniew Borna nie powinien być zaskoczeniem. Jordan był na
tyle bezwstydny, aby w roku 1948 zwrócić się do niego z prośbą o referencje, załączając
usprawiedliwienie swego postępowania pod rządami Hitlera. Przechwalał się w tym
dokumencie, że uczynił wszystko, co było w jego mocy, aby obronić fizykę kwantową przed
atakami Lenarda i Starka oraz gratulował sobie, że nie pracował nad bombą atomową ani nad
rakietami, co zresztą było kłamstwem, jak mógł zaświadczyć Peter Wegener. Born po prostu
odesłał mu listę swoich przyjaciół i członków rodziny, którzy zostali zabici pod rządami
nazistów. Z drugiej jednak strony Heisenberg był skłonny zaakceptować linię obrony Jordana.
Przez resztę życia Hahn był dziekanem. Meitner w końcu potwierdziła wolę
pogodzenia się z nim, kiedy symbolicznie połączyła swoje nazwisko z jego nazwiskiem w
roku 1959, gdy został otwarty Instytut Badań Atomowych im. HahnaMeitner. Hahn zmarł
otoczony powszechnym szacunkiem w lipcu 1968 roku w Getyndze.
Werner Heisenberg, który był rad, że może dopomóc w rehabilitacji Pascuala Jordana,
szybko został doceniony w Niemczech Zachodnich. Rok po opuszczeniu Farm Hall został
powołany na stanowisko dyrektora Instytutu Fizyki i Astrofizyki w Getyndze. W kolejnym
ćwierćwieczu swego życia (zmarł w 1975 roku mając siedemdziesiąt lat) odzyskał pozycję
cenionego członka establishmentu naukowego zarówno w kraju, jak i za granicą. Został
członkiem Towarzystwa Królewskiego w Londynie i zdobył wiele nagród, dyplomów i
doktoratów honoris causa. Przemierzył świat, biorąc udział w konferencjach naukowych,
gdzie na ogół bardzo dobrze go przyjmowano.
Niels Bohr i Heisenberg, którzy niegdyś stanowili przykład jednej z najsławniejszych
przyjaźni w świecie fizyki, nigdy naprawdę się nie pogodzili. Bohr stanowczo odmawiał
rozmowy na temat tego, co zaszło między nimi podczas wojny. Spotykali się i zachowywali
się wobec siebie w sposób cywilizowany, ale dawna przyjaźń nigdy nie powróciła.
Heisenberg spędził resztę życia w samotności. Fizyk John Wheeler opowiadał historię, jak to
pewnego razu jadł z żoną obiad w Kopenhadze w restauracji niedaleko portu. Nagle wszedł
jakiś mężczyzna i usiadł sam do posiłku. Wheeler odwrócił się do żony i powiedział: „To
Heisenberg”.14
Napięcie między Bohrem i Heisenbergiem znacznie wzrosło, kiedy w roku 1956 (w
1957 w języku angielskim) ukazała się książka Roberta Jungka „Jaśniej niż tysiąc słońc”,
która pokazywała Heisenberga jako człowieka o nieskazitelnej moralności. Bohr
prawdopodobnie uważał, że to sam Heisenberg przekonał Jungka do takiego przedstawienia
sprawy. Bohr, jak wiemy, napisał szereg szkiców listów do Heisenberga, ale nigdy żadnego
nie wysłał. Zmarł w 1963 roku bez podjęcia jakiejkolwiek próby wyjaśnienia z
Heisenbergiem szczegółów owego sławnego spotkania w okupowanej Danii. Mimo upływu
lat nadal byli tacy, którzy go ignorowali i nie podawali mu ręki. Heisenbergreprezentował
Niemcy jako delegat na konferencję UNESCO poświęconą sprawie europejskiego centrum
badań nad energią atomową, a w 1955 roku został zaproszony, aby wygłosić prestiżowe
Wykłady Gifforda na temat filozofii i nauki na Uniwersytecie St. Andrews w Szkocji.
Kolega Heisenberga, Carl Friedrich von Weizsäcker, autor Lesart, wersji, która głosiła
moralną wyższość nazistowskich fizyków atomowych, w 1946 roku został kierownikiem
sekcji teoretycznej Instytutu im. Cesarza Wilhelma w Getyndze. W 1957 roku został
mianowany profesorem filozofii na uniwersytecie w Hamburgu. W roku 1970, w wieku 58
lat, został szefem Instytutu Badania Warunków Życia w Świecie Techniki i Nauki im. Maxa
Plancka w Starnbergu. Nieustannie udzielał wywiadów i publikował artykuły, w których
przedstawiał zracjonalizowaną wersję nazistowskich badań nad bombą atomową.
Konsekwentnie zaprzeczał, jakoby hitlerowscy naukowcy kiedykolwiek zamierzali zbudować
bombę. W wywiadzie przeprowadzonym w Niemczech w marcu 1996 roku powiedział, że
Amerykanie wydali tysiąc razy więcej na swoją bombę atomową niż Niemcy. Stwierdził, że
Niemcy nie przeznaczyliby tak ogromnych zasobów na coś, co przedstawiałoby równie
niepewną wartość.15
W odróżnieniu od osób przedstawionych powyżej przedstawiciele Deutsche Physik
dokonali żywota w hańbie. Johannes Stark po wojnie stanął przed sądem jako nazista, a
Heisenberg zeznawał przeciwko niemu. W lipcu 1947 roku uznano go za winnego, określając
jako „głównego winowajcę”, i skazano na cztery lata ciężkich robót, choć wyrok został
później zawieszony. Zmarł w 1957 roku w swojej posiadłości w Bawarii. Z drugiej strony
Philipp Lenard pod koniec wojny miał blisko osiemdziesiąt trzy lata i od dawna nie
uczestniczył w działalności nazistów. Władze starały się wytoczyć mu proces o współudział
w zbrodniach hitlerowskich, ale uchroniło go odwołanie ówczesnego rektora uniwersytetu w
Heidelbergu. Zmarł w 1947 roku.
Erich Bagge, najmłodszy z internowanych w Farm Hall, dołączył do Heisenberga w
Getyndze przed objęciem katedry fizyki w Hamburgu. W latach pięćdziesiątych działał jako
kierownik grupy badawczej zajmującej się propagowaniem energii jądrowej w konstrukcjach
morskich w HamburgGeestacht i pomagał w pracach nad pierwszym niemieckim statkiem
napędzanym energią atomową, nazwanym Otto Hahn. Zmarł w 1996 roku.Waither Gerlach,
ten, który po wysłuchaniu w Farm Hall wiadomości na temat zbombardowania Hiroszimy
popadł w depresję, wrócił do Niemiec i objął katedrę fizyki w Bonn. W roku 1948 przeniósł
się na Uniwersytet Ludwiga Maximiiiana w Monachium, gdzie wcześniej był dziekanem
wydziału fizyki, a teraz objął funkcję rektora. Zmarł w 1979 roku. Paul Harteck, chemik,
którzy poinformował Wydział Uzbrojenia Wehrmachtu o możliwości stworzenia broni
jądrowej po przeczytaniu artykułu JoliotCurie w czasopiśmie „Naturę”, po wojnie osiadł w
Hamburgu i zajął się biofizyką. W 1951 roku wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, gdzie
został profesorem w Instytucie Politechnicznym w Troy w stanie Nowy Jork i pracował aż do
przejścia na emeryturę w 1974 roku. Zmarł w 1985 roku.
Max von Laue pomagał przy przywróceniu Niemieckiego Towarzystwa Fizycznego i
podczas swej długiej emerytury (zginął w wypadku drogowym w 1960 roku) odgrywał ważną
rolę w procesie normalizacji niemieckiej kultury, stanowiąc ważne ogniwo łączące ją z
wcześniejszym okresem, kiedy Niemcy były szanowaną naukową mekką dla całego świata.
Koniec wojny zastał wielkiego Maxa Plancka u kresu sił. Nic w tym dziwnego, jeśli
się weźmie pod uwagę tragedie, jakich doświadczył: jego starszy syn zginął w okopach w
1916 roku, córki bliźniaczki zmarły tuż po narodzeniu, a młodszy syn Erwin został
zamordowany przez nazistów w 1945 roku z powodu domniemanego udziału w spisku
przeciwko Hitlerowi. Pod koniec wojny przeżył naloty na Kassel i przez długie godziny był
przysypany gruzami w schronie. Co więcej, jego dom i biblioteka zostały zniszczone w
alianckim ataku bombowym na Berlin. Uciekł przed Rosjanami, ukrywając się w lasach,
dopóki nie uratowali go Amerykanie. Dwa pozostałe mu jeszcze lata życia spędził z cioteczną
wnuczką w Getyndze, gdzie zmarł w 1947 roku. Miejsce jego pochówku oznacza prosty
prostokątny nagrobek z równaniem definiującym stałą matematyczną, która nosi jego imię.
Spośród innych naukowców uprawiających dyscypliny pokrewne fizyce tylko Konrad
Lorenz nie odczuł żadnych reperkusji za pracę podczas wojny. Został schwytany przez Rosjan
i uprawiał medycynę przez cztery lata internowania. Wrócił do Austrii w 1949 roku i założył
Instytut Porównawczych Studiów Behawioralnych w Altenbergu. W roku 1961 został
mianowany dyrektorem Instytutu Fizjologiiim. Maxa Plancka w Seewiesen niedaleko
Starnberga, a w 1973 roku zdobył Nagrodę Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny za prace
na temat zachowań ludzi i zwierząt. W roku 1982, kiedy miał już 79 lat, został dyrektorem
Sekcji Etologii przyszłego Instytutu im. Konrada Lorenza Austriackiej Akademii Nauk.
Wśród opublikowanych przez niego prac znalazły się takie pozycje jak „Tak zwane zło”,
książka traktująca o deterministycznej naturze przemocy, oraz „Osiem grzechów śmiertelnych
cywilizowanej ludzkości”, wystąpienie przeciw nieograniczonemu wzrostowi populacji i
zanieczyszczeniu środowiska. Zmarł w 1989 roku w wieku 85 lat.
Otmar von Verschuer, który korzystał z eksperymentów przeprowadzanych w
obozach koncentracyjnych, został zrehabilitowany i poddany procedurze denazyfikacyjnej. W
roku 1951 został profesorem i dyrektorem Instytutu Genetyki Człowieka na uniwersytecie w
Münster. Dziesięć lat później był gościem honorowym na II Międzynarodowej Konferencji
Genetyki Człowieka w Rzymie. Zginął w wypadku samochodowym w 1969 roku.
Josef Mengele został po wojnie zamknięty w więzieniu Monachium, ale władze nie
znały jego tożsamości ani też nie wiedziały, za co był odpowiedzialny. Po wypuszczeniu na
wolność w 1949 roku zbiegł przez Rzym do Buenos Aires, a potem podróżował od kraju do
kraju w Ameryce Południowej. W roku 1959 został obywatelem Paragwaju i tam żył
anonimowo aż do śmierci. Zmarł na atak serca podczas kąpieli w 1979 roku.
31.
Naukowa grabież
Brytyjski inżynier aeronautyki, później wybitny naukowiec z Cambridge, profesor
Austyn Mair opowiadał historię z czasów, gdy jako młody oficer RAFu leciał do Niemiec na
początku lata 1945 roku, aby zapoznać się z technologią tunelu aerodynamicznego
opracowanego przez III Rzeszę. Gdy siedział z niemieckim inżynierem rakietowym na brzegu
rzeki w południowej Bawarii, rozmowa zeszła na temat pocisku A4. Niemiecki inżynier
spytał, jak wyglądała eksplozja V2 w takim mieście jak Londyn. Mair wspominał, że jego
rozmówca wydawał się promieniować dumą gdy zadał to pytanie. Napisał: „Patrzyłem cały
czas na niego i nie odezwałem się ani słowem. Byłem wstrząśnięty jego bezdusznością”.
Wydarzenie to uzmysłowiło młodemu brytyjskiemu oficerowi różnicę między niemieckimi i
alianckimi naukowcami i inżynierami.1
W laboratoriach, fabrykach, odlewniach i miejscach testowania hitlerowskich rakiet
wojska alianckie zetknęły się z budzącymi grozę śladami niewolnictwa i sadyzmu.
Przekonały się także o istnieniu dyscypliny, zaawansowanej technologii, organizacji i
przemysłu. Produkty, wynalazki i odkrycia nazistowskiej nauki i techniki były owocem
pełnych rozmachu planów, badań, programów rozwoju i zakładów produkcyjnych. Wiele
projektów porzucono bądź zniszczono, aby nie wpadły w niepowołane ręce. Fabryki i
surowce wysadzono powietrze, opuszczono lub ukryto. Personel próbował uciekać albo
ukrywał się. Amerykańscy i angielscy szpiedzy przemysłowi niejednokrotnie byli pod
ogromnym wrażeniem tego, co znaleźli, zwłaszcza jeśli chodzi o technologię produkcji
samolotów. Niekiedy natomiast, jak w wypadku nazistowskiego programu atomowego, brak
osiągnięć budziłich pogardę. W każdym razie o ile alianccy naukowcy przyswoili sobie idee
objaśniające w ich krajach relacje między demokracją i nauką - że tylko zdrowe
społeczeństwo może powołać do życia zdrową naukę - o tyle nie mogli mieć żadnych
wątpliwości co do przewagi aliantów w dziedzinie nauki i techniki.
Na początku lat czterdziestych po upadku Polski, Niderlandów i Francji dwóch
wybitnych pisarzy, biochemik i historyk nauki Joseph Needham z Wielkiej Brytanii i socjolog
Robert Merton ze Stanów Zjednoczonych wystąpiło z tezą że istnieje mariaż między zdrową
naukąi technikąa cnotami demokracji liberalnej. Uważali, że naukowa wyobraźnia rozkwita w
środowisku, które jest racjonalne, wolne, obiektywne, sceptyczne wobec systemów
politycznych i uniwersalistyczne. Ta teza w świetle ówczesnych wydarzeń była całkowicie
zrozumiała. Była reakcją na napaść Hitlera skierowaną przeciwko cywilizacji europejskiej.
Wyżej wspomniani autorzy twierdzili ponadto, że wytwory nauki i techniki powstałe w
warunkach demokratycznych są z definicji stosowane w sposób akceptowalny etycznie. To z
kolei było oczywistą reakcją na Faustowski pakt naukowców z nazistami, pakt z
uosabiającym diabła Hitlerem, przynoszący obfite plony imponującej początkowo
technologii, która jednak była z gruntu zła i służyła irracjonalnym celom, była więc złą nauką
którą spotkał równie zły koniec.
Nadmierne uproszczenie charakterystyczne dla mitu NeedhamaMertona wkrótce
spłycono jednak jeszcze bardziej, a to dzięki planowi znanemu jako „Operacja Spinacz”,
którego celem było pozyskanie przez wywiad naukowy Wielkiej Brytanii i Stanów
Zjednoczonych (Francuzi i Rosjanie także opracowali podobne programy) każdego projektu
technologicznego i produktu, każdego przydatnego inżyniera i naukowca, znalezionego na
gruzach III Rzeszy, niezależnie od tego, pod jak bardzo niemoralnymi auspicjami działali.
Pierwotny cel tego wyścigu po naukowe łupy wojenne został sformułowany w
Wielkiej Brytanii krótko przed lądowaniem w Normandii, 5 czerwca 1944 roku, kiedy generał
sir Ronald Weeks, głównodowodzący sztabu Imperium Brytyjskiego, stwierdził, że:
„niemieckie wyposażenie jest równie dobre albo lepsze niż nasze”. Był przekonany, że
przejęcie wyników niemieckich badań, projektów i programów rozwoju to Jeden z
najistotniejszych celów naszej polityki powojennej. [...] Może się tak stać, że będzie to jedyna
formazadośćuczynienia, jaką uda się uzyskać od Niemiec. Trzeba teraz dokładnie zaplanować
wszystkie działania, które nam to zapewnią”.2 W 1945 roku amerykański sekretarz handlu
Henry A. Wallace podał niezależnie od niego racjonalne uzasadnienie technologicznej
grabieży hitlerowskiej machiny wojennej: „Przeniesienie wybitnych niemieckich naukowców
do kraju w celu stymulowania postępu naszej nauki i przemysłu - powiedział prezydentowi
Trumanowi - wydaje się mądre i logiczne. Doskonale wiadomo, że w chwili obecnej pod
kontrolą Stanów Zjednoczonych znajdują się znakomici naukowcy, których osiągnięcia
połączone z naszymi mogą poszerzyć granice nauki dla dobra całego narodu”.3 Rosjanie i w
mniejszym stopniu Francuzi, także rywalizowali z Amerykanami i Anglikami, uzasadniając
swoją determinację uzyskania od Niemiec reparacji wojennych w formie technologii poprzez
wysyłanie zespołów wywiadowców do swoich stref wpływów. Czasami te zespoły wchodziły
sobie wzajemnie w drogę, zachowując się niekiedy jak gangsterzy, uciekając się nawet do
gróźb, szantażu i porwań, żeby tylko uzyskać cokolwiek, co przedstawiało jakąkolwiek
wartość.
Rosjanie rozebrali całe fabryki i przetransportowali je wraz z pracownikami do Rosji.
Wspomagani przez Anglików Amerykanie, na czele z pułkownikiem Holgerem Toftoyem
(szefem Artylerii Rakietowej Stanów Zjednoczonych), wysłali do USA rakiety VI i V2 i
wszelkie części, jakie dostały się w ich ręce. Amerykanie przejęli też cały naddźwiękowy
tunel aerodynamiczny z Bawarii, okręt podwodny z zaawansowanym układem napędowym i
wiele różnych typów samolotów, w tym prototypy odrzutowca i rakiety. Wśród łupów
przetransportowanych do Centrum Badania Dokumentów Lotniczych w Wright Pole w
Stanach Zjednoczonych znalazły się całe tony dokumentacji projektowej.
Amerykanie nie przejęli się zbytnio nazistowskim pochodzeniem tego materiału, a
jeszcze mniej wątpliwości okazali podczas zawierania umów z niemieckimi naukowcami
winnymi korzystania z pracy niewolniczej i innych zbrodni. W ciągu kilku tygodni, podczas
spotkań, które odbywały się głównie w Bawarii, około 120 specjalistów wybranych osobiście
przez von Brauna zostało przewiezionych do Fort Bliss w pobliżu El Paso w Teksasie, gdzie
rozpoczęto prace nad zdalnie sterowanymi pociskami odrzutowymi.Początkowo Niemcy byli
zakwaterowani w koszarach. Dostawali obfite posiłki, otrzymywali wynagrodzenie, mieli
pewne przywileje i ograniczone uprawnienia takie jak cotygodniowa wyprawa do kina w
wynajętym autobusie. Wśród zwykłego personelu USAF przybycie Niemców wywołało
zrozumiałe oburzenie. Pewien inżynier zajmujący się aeronautyką, Hans Amtmann, który
początkowo został zakwaterowany wraz z rodziną w Wright Pole, opowiadał, jak on i grupa
rodaków naprawiali kort tenisowy, wkładając w to dużo pracy fizycznej i pomysłowości.
Kiedy zaczęli na nim grać, zostali wyrzuceni przez amerykańskich oficerów, których
najwyraźniej obrażał widok dobrze bawiących się Niemców. Ale w 1948 roku, nadal pracując
dla Ameryki w przemyśle lotniczym, Amtmann był już szczęśliwym właścicielem samochodu
Studebaker Champion i kupił dom w okolicy Dayton, gdzie ulokował żonę i dzieci.
W końcu główny zespół Niemców von Brauna został przeniesiony do Redstone
Arsenal w Huntsville w Alabamie, gdzie rozpoczęto na dobre prace nad pociskiem Redstone,
który stanowił zaawansowaną wersję pocisków A4, podobnie jak Jupiter i Pershing. W 1960
roku wciąż aktywni członkowie tej pierwotnej grupy niemieckich naukowców zostali raz
jeszcze przeniesieni, tym razem do NASA, do Centrum Lotów Kosmicznych imienia
George’a C. Marshalla, gdzie pracowano nad programem Saturn.
Michael J. Neufeld zwrócił uwagę, że rekonstrukcja całego systemu technologicznego
przeniesionego z pokonanego kraju do kraju zwycięzców to prawdopodobnie rzecz zupełnie
wyjątkowa. Pomimo amerykańskich wątpliwości co do własności państwowej, system
opracowywania i produkcji broni był w Stanach Zjednoczonych elementem długiej tradycji.
W Redstone von Braun nadzorował wprowadzanie w życie swojej zasady łączenia pod
jednym dachem prac badawczych i technicznych nad pociskami, przy czym na zewnątrz
zlecano jedynie wykonanie podzespołów i produkcję na skalę masową. Brakowało tylko
ogniwa, jakie stanowiły obozy koncentracyjne.
W marcu 1946 roku Projekt Paperclip zastąpił pierwotny Projekt Overcast,
zapewniając mocniejszą podstawę prawną długotrwałemu wykorzystywaniu naukowców i
inżynierów będących niegdyś wrogami. Pozwoliło to także nagiąć zasady prezydenta
Trumana dotyczące hitlerowskich zbrodniarzy wojennych, zwłaszcza tę, która
głosiła,zdecydowanie nie powinni oni być wpuszczani na terytorium Stanów Zjednoczonych
jako cywilni imigranci.4 Kiedy amerykańscy oficerowie śledczy zajmujący się zbrodniami
wojennymi rozpoczęli śledztwo dotyczące dowodów i świadków okrucieństw popełnianych w
MittelbauDora (w podziemnej fabryce, w której produkowano pociski A4), Toftoy chronił
swój zespół Niemców przed przesłuchaniami. Naukowcy z Peenemünde w Stanach
Zjednoczonych zrzucili z siebie wszelką winę za bestialskie traktowanie robotników
przymusowych w Dora, obarczając nią w całości SS. Ich amerykańscy zwierzchnicy z ulgą to
zaakceptowali. W miarę jak rozwijała się zimna wojna, powody tej amnezji dotyczącej
przeszłości wymagały coraz mniej uzasadnienia. Peenemünde odrodziło się w Huntsville,
najważniejszym miejscu dla armii Stanów Zjednoczonych, tam bowiem prowadzono prace
badawcze nad pociskami przeciwlotniczymi i międzykontynentalnymi pociskami
balistycznymi (ICBM). Niektórzy Niemcy (liczba byłych nazistowskich inżynierów w końcu
wzrosła do 500) żartem określali Huntsville jako Peenemünde South. Rzecz jasna nie miałoby
sensu rezygnowanie z wykorzystania wiedzy technicznej w interesie obrony Zachodu, jednak
ważne było i jest to, abyśmy my, którzy tak wiele wysiłku włożyliśmy w udokumentowanie
zbrodni nazistowskiej nauki, zdawali sobie sprawę, ile jest krwi przymusowych robotników i
więźniów obozów koncentracyjnych na pociskach, które bronią Zachodu. O tym, że tego nie
zapomniano, świadczy drobne wydarzenie, które miało miejsce w przededniu misji Apollo na
Księżyc. Kiedy von Braun wystąpił na konferencji prasowej, jeden z dziennikarzy spytał go,
czy jest w stanie zagwarantować, że rakieta nie wyląduje w Londynie.
Grabież radziecka
Związek Sowiecki zachował się nie lepiej, a pod wieloma względami nawet gorzej.
„Transfer technologii”, przymusowy i dobrowolny, do Związku Sowieckiego w następstwie
wojny nadal jest okryty tajemnicą. Oszacowanie liczby niemieckich naukowców, techników i
inżynierów, którzy zostali przetransportowani do Związku Sowieckiego, waha się od 6 tys. do
100 tys. Wśród zmuszonych do tego między majem i sierpniem 1945 roku znaleźli się
naukowcy zajmujący się rakietami i bronią jądrową. Wielu specjalistów z wszystkich
dziedzin uzbrojenia zostało wyrwanych wprost z własnych łóżek nocą z 1 na 2 października
1946 roku.5
Helmut Gröttrup, kluczowa postać w Peenemünde, przeszedł na stronę Rosjan
prawdopodobnie dlatego, że inny pracownik oskarżył go o zdradzenie miejsca
przechowywania dokumentacji hitlerowskich rakiet. Rosjanie uczynili go szefem instytutu
badań rakietowych w pobliżu Mittelwerke, w końcu zaś wysłali do Moskwy. Następnie
Rosjanie zmusili wielu niemieckich specjalistów do przejścia na swoją stronę. Gröttrup
otrzymał dość wygodne mieszkanie, ale wielu jego rodaków zostało uwięzionych.
Zeznania Wernera Albringa, jednego z przodujących niemieckich ekspertów w
dziedzinie aerodynamiki w III Rzeszy, pokazująjak „rekrutowano” hitlerowskich naukowców
dla Rosji pod koniec wojny oraz jak ich potraktowano.6 Ważnym czynnikiem w jego decyzji
przejścia na stronę Rosjan była obietnica, że jego rodzina nie zostanie rozdzielona (do
naukowców, którzy znaleźli się w Ameryce, też w końcu dołączyły ich żony i dzieci). Ci,
którzy przeszli na stronę Rosjan, usłyszeli, że będą mogli pozostać w Niemczech, ale było to
kłamstwo.
Po krótkim pobycie w Niemczech Wschodnich Albring został przeniesiony na wyspę
Gorodomlia na jeziorze Seliger, leżącym w połowie drogi między Moskwą a Leningradem.
Był jednym ze 150 naukowców niemieckich, którzy wraz ze swoimi rodzinami tworzyli grupę
około 500 osób. Bliski niemieckiemu model radzieckich obozów przeznaczonych dla
naukowców pracujących pod ścisłym nadzorem wymagał, aby mieszkali w drewnianych
chatach otoczonych lasami. Była tam szkoła, mała restauracja i przychodnia lekarska. Całą
wyspę otoczono drutem kolczastym. Uwięzienie Albringa trwało sześć lat. Naukowcy musieli
pracować czterdzieści osiem godzin tygodniowo. W razie spóźnienia byli karani grzywną. Dla
relaksu grali w piłkę ręczną i tenisa, niektórzy zajmowali się ogrodnictwem lub malarstwem.
Dziewczęta utworzyły chór, powstał też zespół muzyki kameralnej. Usiłowano stworzyć klub
dyskusyjny, ale natychmiast tego zakazano.
Pisząc swą książkę w roku 1957 (pracował nad nią aż do roku 1987), Albring był
przekonany, że niemieccy naukowcy w Rosji odegrali o wiele mniej znaczącą rolę w rozwoju
badań nad rakietami niż ci w Stanach Zjednoczonych. Był pewien, że nacisk w sprawie
zaangażowania Niemców płynął raczej z góry i nie miał związku z realnymi potrzebami,
najważniejsze zaś było uniemożliwienie im ucieczki na Zachód. Praca i warunki badawcze
były bardzo prymitywne. Nie dostawali nic poza ołówkami i papierem. Grupa z wyspy
stanowiła część osiemdziesiątego ósmego Moskiewskiego Instytutu Naukowego,
kierowanego przez sowieckiego generała. Gróttrup, który mieszkał w Moskwie wraz z innymi
niemieckimi naukowcami, domagał się więcej wolności dla swoich rodaków, ale nic się nie
zmieniło. Niemcy pozostali odizolowani od swoich rosyjskich kolegów i nigdy nie ujrzeli
owoców swoich prac, ani podczas testów ani w ich praktycznym zastosowaniu. Pracowali
daleko od instytutów naukowych zajmujących się aerodynamiką i termodynamiką, daleko od
tuneli aerodynamicznych i miejsc, w których przeprowadzano eksperymenty, pozbawieni
dostępu do literatury fachowej. Byli nieustannie oceniani przez nadzorców w
konfrontacyjnych sesjach. Mimo to Albring był przekonany, że Rosjanie sami mogliby zrobić
to, czym zajmowali się Niemcy, bo sami byli utalentowanymi naukowcami.7 Twierdził, że
Niemcy nie mieli nic wspólnego z sukcesem Sputnika, ale uważał, że on i jego koledzy
przyczynili się do powstania rakiet przeciwlotniczych, które poruszały się po wyznaczonym
torze z dużymi prędkościami. Pozwolono mu w końcu wrócić do Niemiec w 1952 roku, ale
zakazano udziału w pracach nad rozwojem technologii zbrojeniowej w Niemieckiej
Republice Demokratycznej.
-


CZĘŚĆ ÓSMA
NAUKA OD ZIMNE] WOJNY DO WOJNY Z TERRORYZMEM
32. Strategia nuklearna
W ostatnim dniu sympozjum naukowego, które odbyło się w listopadzie 2002 roku w
Cambridge i było poświęcone dyskusji nad sztuką „Kopenhaga” Michaela Frayna, grupa
uczestników sympozjum wyjechała w niedzielę rano do Farm Hall, dawnego miejsca
internowania niemieckich fizyków. Ku naszemu zaskoczeniu odkryliśmy, że front domu
wychodzi na ruchliwą drogę, która prowadzi od wsi Godmanchester do miast St Ives i
Huntingdon. Opublikowane fotografie domu pokazywały najczęściej jego tyły, sprawiając
wrażenie, że znajduje się na odludziu. Rzeczywiste położenie domu było dla mnie
równoznaczne z odarciem go z nimbu tajemniczości, otaczającej jego historię i
przeniesieniem Farm Hall, położonego niedaleko dwóch dużych amerykańskich baz
powietrznych, do teraźniejszości.
Wśród nas znajdowały się takie osoby jak Mark Walker, historyk nauki, Paul Rose,
autor biografii Heisenberga, Jeremy Bernstein, fizyk jądrowy i pisarz, Walter Gratzer,
biochemik i autor „Undergrowth of Science”, dramaturg Michael Frayn i jego żona oraz
pisarka Claire Tomalin. Obecni właściciele domu także dołączyli do nas. Byli to profesor
sztuki i architektury na Uniwersytecie Cambridge Marcial Echenique i jego żona.
Siedząc w obitym boazerią pokoju i patrząc przez okna w stylu z epoki króla Jerzego,
gdzie 6 sierpnia 1945 roku fizycy słuchali wiadomości o zbombardowaniu Hiroszimy,
tworzyliśmy dziewięcioosobową grupę, a więc było nas tylko o jedną osobę mniej niż wtedy.
Wówczas, w 1945 roku, grupa naukowców mogła czuć się osaczona i skrępowana. W
przeciwieństwie do pokojów gościnnych na piętrze, salon na parterze miał niski sufit, a okna
wychodziły na północ. Widokna rzekę Ouse i rozległe błonia Anglii, swobodną przestrzeń
otwartą dla ludzi, był zachęcający i pełen słońca, sam pokój jednak był pogrążony w cieniu.
Wspominanie naukowców przebywających w tym miejscu w 1945 roku budziło mieszane
uczucia.
Sympozjum z poprzedniego dnia było źródłem wielu sporów, przerywanych
wybuchami emocji. Profesor Rose został zakrzyczany za pokazanie fotografii Wernera
Heisenberga na rzutniku i sugestię, że wyglądał „prymitywnie”. Michael Frayn na oskarżenia
o współczucie wobec hitlerowców odpowiadał chłodno z typową dla Anglików zimną krwią, i
jak zauważył jeden z dyskutantów, był przy tym „delikatny jak brzytwa”.
Kiedy podzieliliśmy się wrażeniami dotyczącymi domu i wiedzą na temat
okoliczności internowania, między profesorami znów pojawiło się napięcie. Przywołując
chwilę, gdy podano wiadomość o zrzuceniu pierwszej bomby atomowej na Japonię, trudno
było uniknąć tych samych wyrzutów sumienia, które odzywały się przez dziesięciolecia.
Kwestia opowiedzenia historii nazistowskich naukowców i ich winy nie dawała się oddzielić
od rozważań dotyczących etyki i polityki brytyjskich i amerykańskich naukowców zarówno
podczas wojny, jak i w latach późniejszych. Ten podskórny temat konferencji i spowodowane
nim wybuchy gniewu rzuciły raz jeszcze chłodne światło na sprawę zbudowania przez
Anglików i Amerykanów pierwszej broni masowej zagłady i użycia jej przeciw
Japończykom.
Najbardziej znany argument tych, którzy usprawiedliwiają pierwsze użycie broni
atomowej w Hiroszimie i Nagasaki, jest taki, że decyzja ta skróciła wojnę i uratowała życie
niezliczonym Amerykanom. Inny ważny argument, podnoszony na przykład przez historyka
wojny Johna Keegana, dotyczy faktu, że bomba atomowa stanowiła dla dyktatorów
ostrzeżenie, iż teraz, inaczej niż w przeszłości, nie mogą swoich rządów opierać na przemocy.
Co więcej, są tacy obrońcy tej decyzji, którzy odwołują się do porównania liczb zabitych: 300
tys. Japończyków zginęło od bomby atomowej, natomiast podczas Drugiej Wojny Światowej
około 50 min ludzi straciło życie w wyniku zastosowania broni konwencjonalnej, nędzy,
obozów pracy i wysiedleń.
Ale równie dobrze znane są argumenty zaprzeczające słuszności pierwszego użycia
bomby: że Japonia była na krawędzi kapitulacji, że Amerykanie postrzegali Japończyków
jako podludzi i że Truman zdecydował się na bombardowanie, aby zrobić wrażenie na
Stalinie. Niektórzy prominentni przywódcy wojskowi po stronie amerykańskiej sprzeciwiali
się użyciu bomby. Generał Eisenhower i generał MacArthur, generałowie sił powietrznych
Arnold i Le May, admirałowie Leahy i Kingwszyscy oni opowiadali się przeciwko
bombardowaniu.1 Ponadto z perspektywy pięćdziesięciu lat John Rawls, autor „Teorii
sprawiedliwości”, twierdził w roku 1995, że Truman nie był w stanie zakończyć wojny bez
broni jądrowej tylko dlatego, że brakowało mu cech, które powinien posiadać mąż stanu.2
Jednakże najmocniejszy argument przeciw bombie opiera się na stwierdzeniu, że
użycie broni jądrowej było przekroczeniem granic, co może w przyszłości doprowadzić do
użycia broni o tysiąckrotnie większej sile. Leo Szilard w petycji do prezydenta Trumana
wystosowanej zaledwie na trzy tygodnie przed zrzuceniem bomby na Hiroszimę pisał
dokładnie o tym ważkim aspekcie:
Rozwój energii atomowej dostarczy narodom nowych środków niszczenia. Bomby
atomowe znajdujące się w naszej dyspozycji stanowią tylko pierwszy krok w tym kierunku i
nie ma prawie żadnego ograniczenia niszczącej potęgi, która stanie się osiągalna w trakcie ich
przyszłego rozwoju. W ten sposób naród, który ustanawia precedens zastosowania tych
niedawno uwolnionych sił natury w niszczycielskim celu może stanąć przed koniecznością
poniesienia odpowiedzialności za otwarcie wrót do ery zniszczenia na skalę jak dotąd
niemożliwą do wyobrażenia.3
Lęki Szilarda dotyczące nieograniczonej niszczycielskiej potęgi broni jądrowej i jej
rozpowszechnienia nie były nieuzasadnione.
Bomba wodorowa
Fizyk Freeman Dyson opowiada, że kiedy zaczął pracować na Cornell University pod
kierownictwem Hansa Bethego w 1947 roku, w czasie pierwszego lunchu wprowadził
wszystkich w zakłopotanie, stwierdzając z całą nieświadomością: „Całe szczęście, że
Eddington udowodnił, iż nie da się stworzyć bomby wodorowej”4. Dyson wspomina, że
zapadła niezręczna cisza i szybko zmieniono temat. Później kolega wziął go na bok i
poinformował, że prace nad bombą wodorową są bardzo zaawansowane i że nigdy już nie
powinien wspomnieć ani słowem na ten temat.
Dyson opisuje, że w tym czasie, zaledwie dwa lata po Hiroszimie i Nagasaki, weterani
z Los Alamos zaangażowali się politycznie w ruch na rzecz poddania badań nad energią
jądrową kontroli międzynarodowej. Bethe, który „był zaniepokojony tymi kwestiami”, często
dyskutował z Dysonem na temat moralnych aspektów broni jądrowej. W październiku 1949
roku Bethe był namawiany przez Edwarda Tellera do przyłączenia się do grupy, której celem
było skonstruowanie bomby wodorowej, ale na tym etapie nie był w stanie podjąć decyzji.
Teller wspomina, jak Bethe po jednym ze spotkań zwrócił się do niego i powiedział: „Możesz
się czuć usatysfakcjonowany. Przyjadę do Los Alamos”. Jednak w niecały tydzień później,
kiedy Teller znów z nim rozmawiał, Bethe powiedział, że się rozmyślił. „Nie podał żadnego
wytłumaczenia” - wspomina Teller.5 To nie był zresztą ostatni raz, gdy Bethe zmienił zdanie.
Rok wcześniej J. Robert Oppenheimer, który miał wyrzuty sumienia z powodu
Hiroszimy i Nagasaki, opublikował swoje sławne wyznanie w lutowym numerze magazynu
„Time”: „Jakimś pierwotnym zmysłem, którego nie zdołały zatrzeć ani prostactwo, ani
humor, ani przesada, fizycy poznali grzech i tej wiedzy nie mogą zaprzepaścić”.
Wielu naukowców z Los Alamos twierdziło, że ich główną motywacją było
niedopuszczenie do sytuacji, w której Hitler dysponowałby jako pierwszy bronią jądrową.
Kiedy jednak w grudniu 1944 roku odkryto, że Hitler nie miał bomby, zaledwie jeden z nich,
Joseph Rotblat, zrezygnował z uczestnictwa w projekcie, przekonany, że jedyną moralnie
uzasadnioną podstawą w oparciu o którą taką broń można by zbudować, byłoby użycie jej
jako czynnika odstraszającego i że w konsekwencji powinno się teraz odstąpić w zupełności
od tego projektu. Władze zobowiązały go do ukrycia przed kolegami powodów rezygnacji.
Rotblat wyróżnia się jako człowiek wyjątkowo odważny i wierny zasadom,
przygotowany, aby oprzeć się naciskowi opinii publicznej. Później został współzałożycielem
„Pugwash”, ciała zajmującego się pokojem na świecie i wyeliminowaniem wszelkiej broni
jądrowej, coprzyniosło mu pokojową Nagrodę Nobla. Po zrzuceniu przez Amerykę bomb na
Japonię tacy naukowcy jak Rotblat, Leo Szilard i Niels Bohr wyrazili opinię, że należy się
wiedzą z tej dziedziny podzielić ze Związkiem Sowieckim. Tego poglądu nie był jednak
skłonny podzielać ani Truman, ani Churchill (ani też Clement Attlee, powojenny
laburzystowski premier Wielkiej Brytanii). Lęk przed Hitlerem został zastąpiony przez strach
przed Stalinem i w konfrontacji wywołanej przez zimną wojnę rozpoczął się nowy, jeszcze
bardziej śmiertelny wyścig zbrojeń. Według Rotblata, który dowiedział się o tym dopiero po
pewnym czasie, generał Leslie Groves, szef „Projektu Manhattan”, powiedział prywatnie:
„Zdajecie sobie oczywiście sprawę z tego, że głównym celem projektu jest pokonanie
Rosjan”.6
W roku 1946, a więc jakieś sześć lat wcześniej, niż spodziewali się Amerykanie,
Rosjanie przeprowadzili pierwszą próbę z własną bombą atomową. Stany Zjednoczone, jak
odkrył Dyson w roku 1947, już wówczas prowadziły prace nad bombą wodorową pod
naukowym kierownictwem Edwarda Tellera i 1 listopada 1952 roku przeprowadziły pierwszą
próbę, w wyniku której wysepka Elugelab znajdująca się na Oceanie Spokojnym dosłownie
wyparowała. Dokonano tego przy użyciu bomby o mocy 12 megaton, 1000 razy potężniejszej
niż bomba atomowa, która zniszczyła Hiroszimę. Rosjanie pozostali w tyle tylko przez 9
miesięcy i własną próbę przeprowadzili w sierpniu 1953 roku. Wtedy też okazało się, że
wyprodukowali urządzenie lżejsze niż bomba amerykańska; urządzenie, które mogłoby być
przenoszone przez międzykontynentalny pocisk balistyczny. To jeszcze bardziej
przyspieszyło wyścig zbrojeń. Według innych doniesień, amerykańskie analizy
radioaktywności przeprowadzone po tej próbie wskazywały, że eksplozja była wynikiem
raczej reakcji jądrowej niż termojądrowej.7 Obie strony pracowały intensywnie dalej, a
Rosjanie, pod przywództwem Chruszczowa, zamierzali doprowadzić do skonstruowania 100-
megatonowej bomby wodorowej, wbrew zagrożeniom dla środowiska.
Biorąc pod uwagę bezwzględną politykę zimnej wojny i silne u obu stron przekonanie
co do agresywnych zamiarów przeciwnika, pojedynczy naukowcy niewiele mogli zrobić, aby
powstrzymać determinację swoich przywódców. Technologia bomby wodorowej została
opracowana teoretycznie we wczesnej fazie i w razie sprzeciwu naprzyniosło mu pokojową
Nagrodę Nobla. Po zrzuceniu przez Amerykę bomb na Japonię tacy naukowcy jak Rotblat,
Leo Szilard i Niels Bohr wyrazili opinię, że należy się wiedzą z tej dziedziny podzielić ze
Związkiem Sowieckim. Tego poglądu nie był jednak skłonny podzielać ani Truman, ani
Churchill (ani też Clement Attlee, powojenny laburzystowski premier Wielkiej Brytanii). Lęk
przed Hitlerem został zastąpiony przez strach przed Stalinem i w konfrontacji wywołanej
przez zimną wojnę rozpoczął się nowy, jeszcze bardziej śmiertelny wyścig zbrojeń. Według
Rotblata, który dowiedział się o tym dopiero po pewnym czasie, generał Leslie Groves, szef
„Projektu Manhattan”, powiedział prywatnie: „Zdajecie sobie oczywiście sprawę z tego, że
głównym celem projektu jest pokonanie Rosjan”.6
W roku 1946, a więc jakieś sześć lat wcześniej, niż spodziewali się Amerykanie,
Rosjanie przeprowadzili pierwszą próbę z własną bombą atomową. Stany Zjednoczone, jak
odkrył Dyson w roku 1947, już wówczas prowadziły prace nad bombą wodorową pod
naukowym kierownictwem Edwarda Tellera i 1 listopada 1952 roku przeprowadziły pierwszą
próbę, w wyniku której wysepka Elugelab znajdująca się na Oceanie Spokojnym dosłownie
wyparowała. Dokonano tego przy użyciu bomby o mocy 12 megaton, 1000 razy potężniejszej
niż bomba atomowa, która zniszczyła Hiroszimę. Rosjanie pozostali w tyle tylko przez 9
miesięcy i własną próbę przeprowadzili w sierpniu 1953 roku. Wtedy też okazało się, że
wyprodukowali urządzenie lżejsze niż bomba amerykańska; urządzenie, które mogłoby być
przenoszone przez międzykontynentalny pocisk balistyczny. To jeszcze bardziej
przyspieszyło wyścig zbrojeń. Według innych doniesień, amerykańskie analizy
radioaktywności przeprowadzone po tej próbie wskazywały, że eksplozja była wynikiem
raczej reakcji jądrowej niż termojądrowej.7 Obie strony pracowały intensywnie dalej, a
Rosjanie, pod przywództwem Chruszczowa, zamierzali doprowadzić do skonstruowania 100-
megatonowej bomby wodorowej, wbrew zagrożeniom dla środowiska.
Biorąc pod uwagę bezwzględną politykę zimnej wojny i silne u obu stron przekonanie
co do agresywnych zamiarów przeciwnika, pojedynczy naukowcy niewiele mogli zrobić, aby
powstrzymać determinację swoich przywódców. Technologia bomby wodorowej została
opracowana teoretycznie we wczesnej fazie i w razie sprzeciwu naukowców czekali już
kolejni, którzy spokojnie mogli zająć ich miejsce. Mimo wszystko, wbrew twierdzeniom
niektórych etyków, nie oznaczało to, że naukowcom pracującym nad bombą wodorową obca
była jakakolwiek moralna i polityczna świadomość.
Zakres wpływu naukowców na rozwój badań nad bombą wodorową dobrze ilustrują
kontrastujące ze sobą kariery Edwarda Tellera w Stanach Zjednoczonych i Andrieja
Sacharowa w Związku Sowieckim, uznawanych za ojców bomby wodorowej.8
Sacharow, mający pod koniec Drugiej Wojny Światowej dwadzieścia cztery lata, był
błyskotliwym fizykiem teoretycznym, który interesował się zagadnieniami czysto
badawczymi po przepracowaniu większości lat wojny w fabryce amunicji. Odmówił
wstąpienia do partii komunistycznej i dwukrotnie odrzucił zaproszenia do włączenia się w
prace badawcze nad bronią jądrową. Jednakże w roku 1949 z rozkazu Berii, szefa tajnej
policji, stanął na czele rosyjskiego odpowiednika Los Alamos. Nazwano go „Instalacją”.
Zbudowany przez robotników przymusowych, znajdował się w ściśle tajnym miejscu na
Uralu. Odmowa oznaczałaby narażenie się na surową karę. Jednak w swoich pamiętnikach
Sacharow stwierdza, że mimo przerażającej natury tej broni masowej zagłady i brutalności
rządów, pod którymi przyszło mu żyć i pracować, uznał swoje uczestnictwo w tym projekcie
za konieczne dla zachowania równowagi sił między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem
Sowieckim oraz dla utrzymania pokoju. Został wybrany do Akademii Nauk i otrzymał
zaszczytny tytuł Bohatera Pracy Socjalistycznej, ale wkrótce pomiędzy nim a władzami
pojawił się rozdźwięk.
Sacharow niepokoił się sprawą opadu radioaktywnego po próbach w atmosferze i
sprzeczał się z Chruszczowem, który chciał zwiększenia liczby prób tak, aby dorównać pod
tym względem Stanom Zjednoczonym. W czasie publicznego bankietu Chruszczow prostacko
upominał naukowca, każąc mu trzymać się z dala od polityki: „Sacharow, nie próbujcie nam
mówić, co mamy robić ani jak się zachowywać”.9 Ale Sacharow zdecydował się tak właśnie
postąpić:
Sam moment eksplozji, fala uderzeniowa, która przesuwa się wzdłuż ziemi i która
miażdży trawę, wtłaczając ją w ziemię [...]. To wszystko wywołuje irracjonalny, a jednak
bardzo silny efekt emocjonalny. Jakże nie zacząć w tym momencie myśleć o
odpowiedzialności?10Sacharow nieustannie ostrzegał o niebezpieczeństwach związanych z
opadem radioaktywnym. Występował w imieniu zwolnionych kolegów, których zesłano do
Gułagu. Wstawiał się za więźniami politycznymi i inicjował kampanie w obronie praw
człowieka. Jego inicjatywy były tym bardziej wyjątkowe, że nieustannie narażał na szwank
osobiste bezpieczeństwo. Obawiając się wtrącić go do więzienia, władze mściwie obniżyły
mu pensję, pozbawiły przywilejów, przecinały opony w samochodzie i poddawały go ciągłej
inwigilacji. Kiedy w 1975 roku zdobył pokojową Nagrodę Nobla, nie pozwolono mu
wyjechać do Norwegii. Nagrodę odebrała jego druga żona, Elena Bonner, i w jego imieniu
odczytała tekst napisanego przezeń z tej okazji wykładu. Niemniej jednak Nagroda Nobla
przydała mu znaczenia i umożliwiła rozszerzenie zasięgu jego starań w obronie praw
człowieka, co zirytowało i wzburzyło Kreml. Kiedy głośno sprzeciwiał się inwazji na
Afganistan w 1979 roku, został na siedem lat zesłany do miasta Gorki, zamkniętego dla
cudzoziemców. Pozbawiony telefonu kontynuował walkę z władzami prowadząc strajk
głodowy. Pilnująca go straż kilkakrotnie uciekała się do przymusowego dokarmiania. W
wyniku pierestrojki Michaiła Gorbaczowa w 1985 roku Sacharow został wypuszczony z
Gorkiego i wrócił do Moskwy, gdzie wybrano go do parlamentu i gdzie niestrudzenie
pracował na rzecz społeczeństwa pluralistycznego i praw człowieka aż do śmierci w wieku lat
sześćdziesięciu dziewięciu.
Edward Teller, Węgier żydowskiego pochodzenia, zaczął pracować ze Stanisławem
Ulamem nad bombą wodorową znaną pod nazwą „Superbomby”, w początkowym okresie
działania „Projektu Manhattan”. Ułam, błyskotliwy matematyk, przeprowadził większość
obliczeń w oparciu o pomysły Tellera. Początkowo Ułam uznał przedstawiony przez Tellera
projekt bomby za niewykonalny z matematycznego punktu widzenia, ale Teller nie ustępował
i rozwijał swój pomysł aż do końca 1950 roku, kiedy to prezydent Truman nakazał
niezwłoczne rozpoczęcie realizacji programu bomby wodorowej.
Według Richarda Rhodesa to właśnie Stanisław Ułam w rezultacie opracował projekt,
który wreszcie wydawał się wykonalny.” Teller zaakceptował go, uzupełniwszy własnymi
poprawkami. We wspomnieniach Tellera, które spisał w wieku 92 lat, odrzuca on twierdzenia
Rhodesa, zaprzeczając roli Ulama i przyznając sobie wyłącznośćSacharow nieustannie
ostrzegał o niebezpieczeństwach związanych z opadem radioaktywnym. Występował w
imieniu zwolnionych kolegów, których zesłano do Gułagu. Wstawiał się za więźniami
politycznymi i inicjował kampanie w obronie praw człowieka. Jego inicjatywy były tym
bardziej wyjątkowe, że nieustannie narażał na szwank osobiste bezpieczeństwo. Obawiając
się wtrącić go do więzienia, władze mściwie obniżyły mu pensję, pozbawiły przywilejów,
przecinały opony w samochodzie i poddawały go ciągłej inwigilacji. Kiedy w 1975 roku
zdobył pokojową Nagrodę Nobla, nie pozwolono mu wyjechać do Norwegii. Nagrodę
odebrała jego druga żona, Elena Bonner, i w jego imieniu odczytała tekst napisanego przezeń
z tej okazji wykładu. Niemniej jednak Nagroda Nobla przydała mu znaczenia i umożliwiła
rozszerzenie zasięgu jego starań w obronie praw człowieka, co zirytowało i wzburzyło Kreml.
Kiedy głośno sprzeciwiał się inwazji na Afganistan w 1979 roku, został na siedem lat zesłany
do miasta Gorki, zamkniętego dla cudzoziemców. Pozbawiony telefonu kontynuował walkę z
władzami prowadząc strajk głodowy. Pilnująca go straż kilkakrotnie uciekała się do
przymusowego dokarmiania. W wyniku pierestrojki Michaiła Gorbaczowa w 1985 roku
Sacharow został wypuszczony z Gorkiego i wrócił do Moskwy, gdzie wybrano go do
parlamentu i gdzie niestrudzenie pracował na rzecz społeczeństwa pluralistycznego i praw
człowieka aż do śmierci w wieku lat sześćdziesięciu dziewięciu.
Edward Teller, Węgier żydowskiego pochodzenia, zaczął pracować ze Stanisławem
Ulamem nad bombą wodorową, znaną pod nazwą „Superbomby”, w początkowym okresie
działania „Projektu Manhattan”. Ułam, błyskotliwy matematyk, przeprowadził większość
obliczeń w oparciu o pomysły Tellera. Początkowo Ułam uznał przedstawiony przez Tellera
projekt bomby za niewykonalny z matematycznego punktu widzenia, ale Teller nie ustępował
i rozwijał swój pomysł aż do końca 1950 roku, kiedy to prezydent Truman nakazał
niezwłoczne rozpoczęcie realizacji programu bomby wodorowej.
Według Richarda Rhodesa to właśnie Stanisław Ułam w rezultacie opracował projekt,
który wreszcie wydawał się wykonalny.” Teller zaakceptował go, uzupełniwszy własnymi
poprawkami. We wspomnieniach Tellera, które spisał w wieku 92 lat, odrzuca on twierdzenia
Rhodesa, zaprzeczając roli Ulama i przyznając sobie wyłącznośćw kwestii skonstruowania
bomby wodorowej. Niechęć Tellera wobec Ulama potwierdza fakt, że w społeczności
naukowców istniały napięcia, osobista rywalizacja i konflikty, nawet w kwestii tak
wątpliwego zaszczytu, jakim było stworzenie największej broni masowej zagłady. W
przypisie do swoich wspomnień Teller pisze z przekąsem:
Stan [Ułam] wcale nie fanatykiem pracy, co było jego cechą tak charakterystyczną że
często stanowiło temat żartów [...]. Chętnie dowiedziałbym się, jak wygląda Stan przy pracy,
jednak nikt nigdy nie przyłapał go na gorącym uczynku.12
Entuzjazm Tellera wobec bomby wodorowej kontrastuje z niechęcią J. Roberta
Oppenheimera z lat czterdziestych i późniejszych. Sam Teller uważał ją za dowód
nielojalności wobec Stanów Zjednoczonych. Wspomina, jak Oppenheimer powiedział
podczas wojny: „Mamy do wykonania prawdziwa pracę. Nieważne, czego żąda teraz Groves,
musimy współpracować. Ale nadchodzi czas, kiedy będziemy musieli postąpić inaczej i
sprzeciwić się wojskowym”.13 Uwaga Oppenheimera była pod każdym względem naturalna
w ustach naukowca oczekującego z utęsknieniem dnia, w którym jako badacz będzie znów
niezależny od wszelkich wojskowych nacisków i rozkazów. Jednakże Teller przyznał, że był
tym „wstrząśnięty”. W swoich wspomnieniach stwierdza: „Pomysł sprzeciwiania się naszym
władzom wojskowym był według mnie czymś niewłaściwym”. Później Teller oskarżał
Oppenheimera o próbę intrygowania w celu porzucenia projektu bomby wodorowej.
Chociaż prawdą jest, że Oppenheimer ze względów moralnych sprzeciwiał się
projektowi, nie ma to nic wspólnego ze zdradą ani działalnością wywrotową. Zeznając na
przesłuchaniu w Waszyngtonie wiosną 1954 roku, Teller instrumentalnie potraktował kwestię
ewentualnego pozbawienia Oppenheimera dostępu do ściśle tajnych informacji. Krytykował
swego dawnego przełożonego za narzekanie na „przesadną tajność w związku z bomba
atomową” i zeznawał, że Oppenheimer twierdził, iż gdyby od niego zależał dalszy rozwój
badań nad energią termojądrową „odbywałby się on w sposób bardziej otwarty”.14
W czasie przesłuchania rządowego zapytano Tellera: „Czy uważa pan, że doktor
Oppenheimer stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa?”. Teller odpowiedział niezwykle
wymijająco w sposób, który ostatecznie zniszczył reputację Oppenheimera jako patrioty i
człowieka godnego zaufania. Oto, co powiedział:
W wielu sytuacjach widziałem, jak doktor Oppenheimer działał w sposób, który był
dla mnie wyjątkowo trudny do zrozumienia. Całkowicie nie zgadzałem się z nim w wielu
kwestiach i szczerze mówiąc jego działania wydawały mi się skomplikowane i
wprowadzające zamieszanie. Do tego stopnia, że wolałbym wiedzieć, iż zagadnienia
kluczowe dla istnienia tego kraju zostały złożone w ręce kogoś innego, kogo rozumiałbym
lepiej i przez to darzył większym zaufaniem.15
Po tym stwierdzeniu wielu kolegów zdecydowało, że lepiej będzie nie mieć więcej do
czynienia z Oppenheimerem. Reputacja Tellera i jego odpowiedzialność znacząco wzrosły.
Został doradcą prezydentów. Zachęcał do dalszych badań nad bronią jądrową i był
orędownikiem SDI, Inicjatywy Obrony Strategicznej, znanej powszechnie jako program
Gwiezdnych Wojen.
W roku 1988 doszło do spotkania Tellera i Sacharowa w Centrum Etyki i Polityki
Publicznej w Waszyngtonie. Sacharow wykorzystał sposobność, aby dwukrotnie ostro
skrytykować Tellera w sprawie programu Gwiezdnych Wojen, który jego zdaniem
podkopywał równowagę sił i przez to stanowił ogromne zagrożenie dla pokoju i
bezpieczeństwa. Teller niezłomnie bronił swego entuzjazmu co do rozwoju bomby
wodorowej i co do Inicjatywy Obrony Strategicznej, twierdząc, że jej zaniechanie
prowadziłoby do narzucenia nauce poważnych ograniczeń.
Joseph Rotblat tak skomentował to uzasadnienie: „Nie da się utrzymać poglądu, że
rozwój wiedzy jest ważniejszy niż wszystko inne. Josef Mengele uzasadniał swoje
eksperymenty w Oświęcimiu, odwołując się do tego, że miały dostarczać nowej wiedzy”.16
Rotblat pisze dalej: „Są inne zasady, które są ważniejsze, zasady humanitaryzmu. Naukowcy
muszą zawsze pamiętać, że przede wszystkim są istotami ludzkimi, a dopiero potem
naukowcami. A stosowanie się do zasad etycznych może czasem wymagać zahamowania
pędu ku wiedzy”.
Sacharow gwałtownie sprzeciwiał się próbom jądrowym w atmosferze ziemskiej,
opierając się na wiedzy dotyczącej ich wpływu na wiele tysięcy ludzi. W odróżnieniu od
niego Teller optował za takimi próbami, gdyż miały one pogłębiać wiedzę i sprzyjać
bezpieczeństwu Stanów Zjednoczonych. Teller uzasadniał swoje stanowisko, utrzymując, że
niewielkie dawki promieniowania nie są szkodliwe. Według Josepha Rotblata „stwierdzenie
to jest sprzeczne z ogólnie akceptowanymi normami dotyczącymi napromieniowania”.17
Teller został surowo osądzony przez innych naukowców po obu stronach żelaznej
kurtyny do tego stopnia, że nazwano go naukowcem, który przejdzie do historii jako
„prawdziwy doktor Strangelove”.
Freeman Dyson w swojej autobiografii przywołuje wspomnienie, jak pewnego dnia
wrócił do domu i usłyszał, że ktoś gra na pianinie Preludium nr 8 esmoll Bacha. „Ktokolwiek
grał, wkładał w to całe serce i duszę. Dźwięk płynął do nas niczym chór zawodzący w
otchłani, jak gdyby duchy podziemnego świata tańczyły powolną pawanę. Przy pianinie
siedział Edward Teller”.
Dyson stwierdził: „Postanowiłem, że niezależnie od tego jaki będzie wyrok historii
wobec tego człowieka, nie mam żadnego powodu uważać go za swojego wroga”.18 Dla całej
cywilizacji Zachodu Edward Teller, w swym usilnym dążeniu do tworzenia coraz to
większych bomb termojądrowych i balistycznych systemów obrony, stanowi apoteozę
ciemnych sił, które zmusiły Niemców do rozwijania prac nad programem rakietowym i
nagłych podejrzeń, które skłoniły Amerykanów do skonstruowania bomby atomowej.
Dziedzictwo Peenemünde, zbudowanego wysiłkiem robotników przymusowych w tunelach
gór Harzu, to arsenał pocisków balistycznych, które mimo upadku muru berlińskiego wciąż
zagrażają istnieniu planety. Spuścizna „Projektu Manhattan” to atomowe i termojądrowe
głowice bojowe, stanowiące ładunki tych pocisków.
Taktyczna broń jądrowa
Gdy tylko doktryna broni masowego rażenia o coraz większym zasięgu jako czynnika
odstraszającego zdominowała myślenie po obu stronach, na Wschodzie i na Zachodzie,
amerykańscy naukowcy u schyłku lat czterdziestych byli nakłaniani przez wojsko, by szukać
nowych kierunków rozwoju. Przeanalizowali i rozpracowali problem wielkości do takiego
stopnia, że byli w stanie zaoferować jądrowe głowice bojowe tak małe, że można je było
wykorzystać jako ładunek pocisków artyleryjskich. Kiedy w 1955 roku stało się oczywiste, że
NATO nie osiągnie swojego celu, którym było przeciwstawienie siłom sowieckim 100
dywizji, pojawiła się koncepcja stworzenia taktycznej broni jądrowej, która miała odegrać
rolę czynnika odstraszającego.
Koncepcja ta została entuzjastycznie przyjęta przez generałów NATO, zwłaszcza że
uważano, iż amerykańscy naukowcy zyskali przewagę nad Sowietami. Ta przewaga nie
trwała jednak długo. Do końca dekady Związek Sowiecki również porozmieszczał swe
pociski taktyczne. Odpowiedzią NATO było zwiększenie ilości taktycznej broni jądrowej, co
jednak tylko skłoniło Związek Sowiecki do wyścigu zbrojeń, przez co koncepcja czynnika
odstraszającego stała się wątpliwa. Amerykanie w dalszym ciągu pracowali nad bronią coraz
to mniejszego kalibru, nadającą się do dwojakiego wykorzystania, jako broń konwencjonalna
i jądrowa. Ale Sowieci nie poddawali się.
To samo dotyczyło pocisków. Następca A4 skonstruowanego w Peenemünde był
rozwijany zarówno przez Związek Sowiecki jak i Stany Zjednoczone jako taktyczny pocisk
jądrowy średniego zasięgu. Armia Stańów Zjednoczonych zbudowała dokładne kopie A4 i
nazwała je „Hermes”. Kolejny pocisk to Redstone, wykorzystany w 1958 roku, który mógł
przenieść głowicę bojowąo mocy 1 megatony lub 2 megaton. Jego następcą był powstały w
1962 roku Pershing, będący w stanie przenosić 60-, 200- i 400-kilotonowe głowice bojowe na
odległość 740 kilometrów. Sowiecką wersją A4 był SS1A i jego następca SS12, który mógł
przenieść 500-kilotonową jądrową głowicę bojową.19
Amerykańska doktryna strategiczna dotycząca wojny przeciw Paktowi
Warszawskiemu w Europie była oparta na gotowości zastąpienia sił konwencjonalnych bronią
jądrową. To oczywiście sprawiło, że NATO przyjęło tę samą strategię. Kiedy prezydent
Kennedy doszedł do władzy, Pentagon wprowadził doktrynę „elastycznej reakcji”, co
oznaczało mniej więcej, że NATO miało trzymać Związek Sowiecki w niepewności. Kennedy
zdecydował również, że Zachód podejmie w przyszłości próbę przeciwstawienia się
Związkowi Sowieckiemu stosownymi siłami konwencjonalnymi. Gdyby broń taktyczna
została użyta w walce przez obie strony, kontynent uległby całkowitemu zniszczeniu.W 1974
roku Związek Sowiecki powiększył swój arsenał broni jądrowej średniego zasięgu SS20, w
oczywisty sposób starając się uzyskać przewagę nad USA. System SS20 był bardzo mobilny,
a ładunek bojowy stanowiły trzy głowice MIR V. NATO odpowiedziało na ten ruch
posunięciem, które wzbudziło powszechne demonstracje, a które polegało na zastąpieniu
Pershingów systemem rakiet samonaprowadzających ziemiaziemia, rozmieszczonych w całej
Europie. Nowy wyścig zbrojeń przybierał na sile, powstawały nowe generacje broni, a
zakończyło się to dopiero wtedy, gdy Michaił Gorbaczow doszedł do władzy i zapoczątkował
ograniczenie wydatków, co doprowadziło do upadku całego systemu sowieckiego.
<
Doktryna Wzajemnego Unicestwienia
Naukowcy wraz z historykami, politykami i strategami dołączyli do chóru głoszącego,
że tylko doktryna wzajemnego zniszczenia umożliwi uniknięcie kolejnej wojny światowej.
Nawet Niels Bohr, człowiek o niezwykle wrażliwym sumieniu, spytał tuż po przybyciu do
Stanów Zjednoczonych, czy bomba atomowa będzie wystarczająco wielka, aby zakończyć
wojnę. Richard Rhodes tak pisał na ten temat:, Jeśli bomba wydaje się czymś brutalnym, a
naukowcy stają się zbrodniarzami przez samo tylko asystowanie przy jej narodzinach, to
trzeba zastanowić się, czy coś mniej ostatecznego byłoby wystarczająco przekonujące dla
instytucji zdolnych do dopuszczenia do czegoś takiego jak Pierwsza i Druga Wojna
Światowa, do zniszczenia przy pomocy ciężkiego sprzętu i w wyniku bezdusznego wyzysku
100 milionów istnień ludzkich i skłoniłoby je do odstąpienia od tych planów i zaniechania
wysiłków?”.20 Istota argumentu Rhodesa opiera się na fakcie, że świat rzeczywiście uniknął
Trzeciej Wojny Światowej. Była to jednak być może tylko kwestia zbiegu okoliczności.
Kryzys kubański, analizowany raz jeszcze przez historyków i środki masowego przekazu w
czterdziestą rocznicę, która wypadła w październiku roku 2002, pozostawił w wielu umysłach
przekonanie, że zadecydowało raczej szczęście niż doktryna wzajemnego unicestwienia i
dlatego właśnie udało się uniknąć atomowego holokaustu. Jak zwięźle ujął to John Lewis
Gaddis w swojej książce „Teraz wiemy”: „Na szczęście poW 1974 roku Związek Sowiecki
powiększył swój arsenał broni jądrowej średniego zasięgu SS20, w oczywisty sposób starając
się uzyskać przewagę nad USA. System SS20 był bardzo mobilny, a ładunek bojowy
stanowiły trzy głowice MIR V. NATO odpowiedziało na ten ruch posunięciem, które
wzbudziło powszechne demonstracje, a które polegało na zastąpieniu Pershingów systemem
rakiet samonaprowadzających ziemiaziemia, rozmieszczonych w całej Europie. Nowy wyścig
zbrojeń przybierał na sile, powstawały nowe generacje broni, a zakończyło się to dopiero
wtedy, gdy Michaił Gorbaczow doszedł do władzy i zapoczątkował ograniczenie wydatków,
co doprowadziło do upadku całego systemu sowieckiego. i ✓
Doktryna Wzajemnego Unicestwienia
Naukowcy wraz z historykami, politykami i strategami dołączyli do chóru głoszącego,
że tylko doktryna wzajemnego zniszczenia umożliwi uniknięcie kolejnej wojny światowej.
Nawet Niels Bohr, człowiek o niezwykle wrażliwym sumieniu, spytał tuż po przybyciu do
Stanów Zjednoczonych, czy bomba atomowa będzie wystarczająco wielka, aby zakończyć
wojnę. Richard Rhodes tak pisał na ten temat: „Jeśli bomba wydaje się czymś brutalnym, a
naukowcy stają się zbrodniarzami przez samo tylko asystowanie przy jej narodzinach, to
trzeba zastanowić się, czy coś mniej ostatecznego byłoby wystarczająco przekonujące dla
instytucji zdolnych do dopuszczenia do czegoś takiego jak Pierwsza i Druga Wojna
Światowa, do zniszczenia przy pomocy ciężkiego sprzętu i w wyniku bezdusznego wyzysku
100 milionów istnień ludzkich i skłoniłoby je do odstąpienia od tych planów i zaniechania
wysiłków?”.20 Istota argumentu Rhodesa opiera się na fakcie, że świat rzeczywiście uniknął
Trzeciej Wojny Światowej. Była to jednak być może tylko kwestia zbiegu okoliczności.
Kryzys kubański, analizowany raz jeszcze przez historyków i środki masowego przekazu w
czterdziestą rocznicę, która wypadła w październiku roku 2002, pozostawił w wielu umysłach
przekonanie, że zadecydowało raczej szczęście niż doktryna wzajemnego unicestwienia i
dlatego właśnie udało się uniknąć atomowego holokaustu. Jak zwięźle ujął to John Lewis
Gaddis w swojej książce „Teraz wiemy”: „Na szczęście podrugiej stronie nie czaiła się żadna
czarna dziura, choć nowe dowody potwierdzają, że niewiele do tego brakowało”.21 Nowe
dowody to aluzja do tego, że dowódcy sowieccy na Kubie mieli prawo do użycia przeciw
siłom amerykańskim taktycznych pocisków jądrowych bez pozwolenia z Moskwy. Dowódcy
sowieckich statków podwodnych na Atlantyku mieli podobne uprawnienia i mogli z własnej
inicjatywy użyć broni atomowej w razie utraty łączności z dowództwem.
Jeszcze bardziej niebezpieczna sytuacja miała miejsce pod koniec 1983 roku, kiedy to
po naruszeniu sowieckiej przestrzeni powietrznej zestrzelony został odrzutowiec koreańskich
linii lotniczych, wskutek czego zginęło 269 pasażerów. W listopadzie sowieckie misje w
krajach NATO doniosły, że amerykańskie bazy wojskowe postawiono w stan gotowości, co
okazało się nieporozumieniem związanym z przeprowadzanymi przez NATO manewrami o
kryptonimie „Able Archer”. W kolejnych tygodniach łączny efekt projektu gwiezdnych
wojen, załamania się rozmów na temat kontroli nad armią i generalnie pełnej podejrzeń
Reaganowskiej retoryki „imperium zła” doprowadził do tego, że Związek Sowiecki
spodziewał się ataku z zaskoczenia i był gotów go udaremnić. Ryzyko przypadkowego
wywołania wojny atomowej wzmogło się w czasie, gdy obecny rosyjski czynnik
odstraszający - wciąż obejmujący 6 tys. jądrowych głowic bojowych - tracił na znaczeniu w
warunkach ciągłego braku środków i wadliwego zarządzania. Co więcej, w tym samym czasie
powstawały kolejne generacje takiej broni.
W dniu 1 czerwca 1997 roku „Washington Post” przedstawił raport, z którego
wynikało, że rząd Stanów Zjednoczonych stworzył nowy rodzaj uniwersalnej bomby jądrowej
przeznaczonej do użycia pod ziemią i zniszczenia znajdujących się tam obiektów. Według
gazety były to pierwsze nowe elementy w arsenale Stanów Zjednoczonych od roku 1989 i
zakończenia zimnej wojny. Opisano je jako „długie na 12 stóp bomby grawitacyjne, o nazwie
Ból model 11”. Prace nad ich konstrukcją prowadzono bez żadnych debat na ten temat czy
konsultacji społecznych i wbrew oficjalnymi zapewnieniom, że nie prowadzi się prac nad
nową bronią jądrową. Rząd, według „Washington Post”, utrzymywał, że B61-11 to „zaledwie
modyfikacja bomby Ból-7”.
Według Grega Mella, szefa Los Alamos Study Group, lobby z Nowego Meksyku
opowiadające się za kontrolą zbrojeń, niebezpieczeństwo związane z nową bombą polegało
na tym, że niewielki zasięg wywołanego przez nią opadu radioaktywnego mógł sprawić, iż jej
użycie zostanie uznane za uzasadnione. Rząd Stanów Zjednoczonych widocznie groził Libii
takim bombardowaniem w związku z podejrzeniami o istnienie na jej terenie podziemnej
fabryki broni chemicznej. Jednakże największe niebezpieczeństwo wiązało się z tym, że nowa
broń naruszała ducha „zrodzonego w bólach międzynarodowego zakazu przeprowadzania
prób jądrowych”, kwestionując tym samym zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w misję
rozbrojenia, której ucieleśnieniem był „Układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej”.
Po upływie sześciu lat od tego ostrzeżenia łan Hofman, człowiek informujący opinię
publiczną o broni jądrowej, również związany z Los Alamos Study Group, przedstawił dwie
związane z tym zagadnieniem informacje w lutym 2003 roku.22 Według tej organizacji
podjęto decyzję o wznowieniu prób nowej klasy miniaturowych bomb jądrowych. Według
protokołów spotkania federalnych zwierzchników obrony i naukowców pracujących dla
wojska, które miało miejsce w Pentagonie 10 stycznia 2003 roku, zawarto wstępne
porozumienia, będące podstawą uaktualnienia technologii broni jądrowej.
Hofman pisze, że zwolennicy nowej generacji broni jądrowej bliskiego zasięgu
przekonywali, iż obecny arsenał Stanów Zjednoczonych zawiera broń o zbyt wielkiej mocy,
przeznaczonej do użycia podczas zimnej wojny i nie nadającej się do zwalczania zagrożeń
terrorystycznych o znacznie mniejszej skali działania. Cytuje fizyków pracujących nad bronią
jądrową w laboratoriach w Lawrence Livermore i w Los Alamos i podkreśla, że są dumni z
prac nad tą bronią, którą nieoficjalnie określają jako „broń określonego zasięgu”, co oznacza,
że można kontrolować zasięg jej promieniowania.
Czy w obliczu tych osiągnięć naukowcy godzą się na to, aby być tylko pozbawionymi
głosu obserwatorami? Przeciwstawia się temu przynajmniej jeden fizyk światowej klasy,
Steven Weinberg. Pisząc 18 lipca 2002 roku w „New York Review of Books”, Weinberg
stwierdza, że:
Jako światowy lider w dziedzinie broni konwencjonalnej jesteśmy żywotnie
zainteresowani utrzymaniem niepisanego zakazu użycia broni jądrowej, który przetrwał od
roku 1945. [...] Trudno stwierdzić, które kraje zostaną nakłonione do podjęcia decyzji o
rozwoju broni jądrowejwskutek nowych amerykańskich programów zbrojeniowych i
wznowienia prób z bronią atomową.
Następnie Weinberg odwołuje się do ponurej części historii, czyli do decyzji Wielkiej
Brytanii z 1905 roku o budowie okrętu wojennego nowej generacji, który zostawił daleko w
tyle pozostałą część brytyjskiej floty, ale ten krok sprawił, że wrogowie szybko poszli jej
śladem. Jak pisze Weinberg: „Inne kraje mogły teraz rywalizować z Wielką Brytanią, budując
pancerniki i tak rozpoczął się morski wyścig zbrojeń między Wielką Brytanią a Niemcami”.
Weinberg dochodzi do wniosku, że „podobnie jak wówczas pancerniki, tak teraz broń
jądrowa może wyrównać siły między silnymi państwami, takimi jak Stany Zjednoczone,
będące potęgą gospodarczą i militarną, a krajami słabszymi czy nawet organizacjami
terrorystycznymi. Dla każdego powinno być jasne, że konstruowanie jak najlepszej broni
wcale nie musi służyć bezpieczeństwu narodowemu”.
Rozprzestrzenianiu się broni jądrowej towarzyszy rozwój technologii wykorzystującej
energię atomową w celach pokojowych, co potwierdza argumenty Weinberga.
Atom w służbie pokoju
Decydenci i naukowcy, którzy wykorzystywali energię atomową w celach
pokojowych, sądzili, że uzyskają dzięki niej dostęp do taniej, czystej, nieograniczonej energii.
Związek Sowiecki zbudował pierwszą elektrownię atomową w Obnińsku w pobliżu Moskwy
w 1954 roku. Dwa lata później powstała pierwsza brytyjska elektrownia w Windscale w
hrabstwie Cumberland. W końcu 1957 roku rozpoczęto budowę reaktora w Shippingport w
Pensylwanii. Energia atomowa jest nierozerwalnie związana z produkcją plutonu w celach
wojskowych. Co więcej, na terenie elektrowni w Shippingport przeprowadzano testy
napędzanego energią jądrową okrętu podwodnego. Rozwój energii jądrowej był i nadal jest
operacją finansowaną przez rząd, gdyż koszty są ogromne, a zyski niepewne.
W połowie lat siedemdziesiątych było już na świecie 514 elektrowni atomowych, czy
to działających, czy to dopiero powstających,ale wkrótce ich rozwój stracił impet. Ruchy
ekologiczne lat siedemdziesiątych zrodziły szereg wątpliwości co do bezpieczeństwa
elektrowni atomowych jak również co do kwestii odpadów radioaktywnych. We wczesnej
fazie rozwoju energii atomowej zdarzyły się dwa wypadki. We wrześniu 1957 roku doszło do
eksplozji na terenie składowiska odpadów atomowych w Kysztymiu w Związku Sowieckim,
kiedy to nastąpiła eksplozja 70 ton materiału radioaktywnego, zanieczyszczając 400 mil
kwadratowych ziemi uprawnej na całe lata. Pożar w Windscale w miesiąc później
spowodował emisję dużych ilości gazów radioaktywnych i elektrownia została zamknięta.
Wszelkie utrzymujące się wątpliwości co do potencjalnych zagrożeń związanych z
energią pochodzącą z elektrowni atomowych stały się rzeczywistością w wyniku wycieku,
który miał miejsce 28 marca 1979 roku w elektrowni jądrowej na wyspie Three Miles blisko
Harrisburga w stanie Pensylwania. O wiele gorsza była eksplozja w elektrowni w Czernobylu
na Ukrainie, która miała miejsce 26 kwietnia 1986 roku. Skażenie rozprzestrzeniło się na
terytorium Ukrainy, Białorusi, Polski i Skandynawii. Została dotknięta ogromna część
ludności Europy Wschodniej wskutek wchłonięcia materiału radioaktywnego drogą
pokarmową. Może minąć kolejne dziesięciolecie, zanim poznamy pełny zakres szkód
spowodowanych tą katastrofą. Szacuje się, że do końca 1988 roku wypadek ten kosztował
Związek Sowiecki około 12,5 miliarda funtów. Uważa się, że oprócz błędu człowieka główną
przyczyną katastrofy było lekceważenie wymogów bezpieczeństwa.
Wypadek w Czernobylu przypomniał światu, że energia atomowa to także opady
radioaktywne i produkty uboczne w postaci plutonu, który może być wykorzystany do
produkcji broni. W 1974 roku Indie przeprowadziły pierwszą próbę eksplozji jądrowej,
używając plutonu wytworzonego w reaktorze zbudowanym przy pomocy Kanady i Stanów
Zjednoczonych.
Tymczasem w kolejce czekają inne kraje, pragnące dołączyć do klubu energii
atomowej. Dzięki rozpowszechnieniu energii atomowej, w roku 1980 około czterdziestu
państw dysponowało wystarczającym potencjałem, aby zbudować broń atomową. Wśród nich
znalazły się „kraje ryzyka”, nazwane tak, gdyż nie podpisały traktatu o nierozpowszechnianiu
broni jądrowej, czyli Brazylia, Indie, Pakistan, Izrael i Irak. Szczególnego zainteresowania
wymaga przypadek Izraela i Iraku. Wydaje się, że Izrael posiadał wiedzę specjalistyczną
dotyczącą broni atomowej już na początku lat siedemdziesiątych, ale ogłosił, że nie
wykorzysta posiadanych elementów, o ile do zmiany zdania nie skłoni go jakieś inne państwo
na Bliskim Wschodzie. To Francuzi, powodowani raczej względami handlowymi niż
politycznymi, umożliwili Saddamowi Husseinowi uruchomienie programu atomowego, co
sprawiło, że Izrael przeprowadził prewencyjny atak na iracki reaktor w Tammuzie w czerwcu
1981 roku. Pierwszy północnokoreański reaktor jądrowy w Yongbyou został dostarczony
przez Związek Sowiecki. W tym samym miejscu zbudowano w roku 1987 zakłady separacji
plutonu.
Było wiele powodów, które skłoniły fizyków jądrowych z całego świata do
ostrożnego rozważenia długofalowych konsekwencji zapewnienia ich rządom dostępu do
broni atomowej. Tylko ktoś ograniczony mógłby mieć wątpliwości co do tego, czy w takich
okolicznościach naukowcy ponoszą odpowiedzialność za rezultaty swojej pracy. i Irak.
Szczególnego zainteresowania wymaga przypadek Izraela i Iraku. Wydaje się, że Izrael
posiadał wiedzę specjalistyczną dotyczącą broni atomowej już na początku lat
siedemdziesiątych, ale ogłosił, że nie wykorzysta posiadanych elementów, o ile do zmiany
zdania nie skłoni go jakieś inne państwo na Bliskim Wschodzie. To Francuzi, powodowani
raczej względami handlowymi niż politycznymi, umożliwili Saddamowi Husseinowi
uruchomienie programu atomowego, co sprawiło, że Izrael przeprowadził prewencyjny atak
na iracki reaktor w Tammuzie w czerwcu 1981 roku. Pierwszy północnokoreański reaktor
jądrowy w Yongbyou został dostarczony przez Związek Sowiecki. W tym samym miejscu
zbudowano w roku 1987 zakłady separacji plutonu.
Było wiele powodów, które skłoniły fizyków jądrowych z całego świata do
ostrożnego rozważenia długofalowych konsekwencji zapewnienia ich rządom dostępu do
broni atomowej. Tylko ktoś ograniczony mógłby mieć wątpliwości co do tego, czy w takich
okolicznościach naukowcy ponoszą odpowiedzialność za rezultaty swojej pracy.
33. Typowo nazistowskie?
Czy funkcjonowanie nauki i naukowców poprawiło się od czasu upadku III Rzeszy?
Historycy nadal zastanawiają się, czym szczególnym wyróżniała się nauka, medycyna i
technika w państwie Hitlera. Szukają granic wyznaczających początek i koniec nauki
hitlerowskiej.
Unikatowym i typowym dla nauki nazistowskiej aspektem była próba opracowania
naukowych podstaw zbrodniczej „higieny rasowej”. Nigdy nie znaleziono prawdziwych
naukowych dowodów twierdzeń o wyższości rasowej Aryjczyków, ale reżim stworzył i
rozpropagował pseudonaukową rasistowską biologię, która doprowadziła do powstania
obozów śmierci.
Eksperymenty na ludziach przeprowadzane bez ich zgody w hitlerowskich Niemczech
sięgnęły przerażającej otchłani deprawacji i okrucieństwa, ale takie eksperymenty miały też
miejsce przed, w trakcie i po upadku nazistowskich rządów. Podczas wojny Japończycy
zorganizowali na terenach okupowanych przez siebie krajów Dalekiego Wschodu sieć
obozów, w których zespoły badaczy (szczególnie głośna Jednostka 731) przeprowadzały
eksperymenty dotyczące śmiertelnych patogenów i trujących substancji chemicznych na
tysiącach ludzkich królików doświadczalnych.
Praca niewolnicza była cechą nazistowskiej techniki i przemysłu, wykorzystywały ją
podczas wojny nawet wydziały niemieckich uniwersytetów.1 Ale mordercza praca
niewolnicza istniała też w Związku Sowieckim przed, w trakcie i po Drugiej Wojnie
Światowej. Budowa Kanału Białomorskiego pochłonęła aż 150 tysięcy istnień ludzkich.
Jeszcze długo po zakończeniu wojny praca niewolnicza miała istotneznaczenie dla
niemieckiego przemysłu. Niemieccy producenci tacy jak DaimlerBenz, wykorzystujący pracę
przymusową za czasów narodowego socjalizmu, zaczęli budowanie samochodów na rynek
cywilny w ciągu kilku tygodni po zakończeniu wojny, używając tych samych obrabiarek
znajdujących się w warsztatach. Przejście do przynoszącej zyski produkcji pokojowej
opierało się pierwotnie na cichej zmowie z rasistowskim barbarzyństwem III Rzeszy i
oznaczało współudział w okrutnych praktykach wobec jej ofiar, co obala mit o niemieckim
cudzie ekonomicznym, który jakoby rozpoczął się w posthitlerowskiej „godzinie zero”.2
Nawet nazistowska taktyka misji samobójczych propagowana u schyłku wojny nie
była wyłącznym wynalazkiem hitlerowców. A pozycja twarzą w dół, której wymagano od
pilotów wysyłanych w prototypach niemieckich samolotów bojowych, uznana przez
niektórych historyków za charakterystyczną dla hitlerowskiej armii, została skopiowana przez
Amerykanów i zastosowana w zmodyfikowanych Lockheedach F-80E już po wojnie.3
Michael J. Neufeld, szukając cech „wyłącznie nazistowskich”, innych niż
wykorzystanie pracy niewolniczej w hitlerowskim programie rakietowym, sugeruje, że na
pierwszy rzut oka nie ma ich zbyt wiele.4 Stworzenie kompleksu wojskowoprzemysłowego
ma wiele wspólnych cech z „Projektem Manhattan”, mianowicie tajność, hojne finansowanie
ze strony państwa, przejście od skromnych początków to rozległych fabryk i wytwórni. Co
jednak jego zdaniem jest powszechnie pomijane, to unikalny kontekst historyczny III Rzeszy.
Gdyby nie kłopotliwe położenie, w jakim postawiła hitlerowskie Niemcy rywalizacja
ośrodków władzy oraz dyletantyzm i amatorszczyzna Hitlera i Goeringa, to żadne wysiłki von
Brauna i jego współpracowników nie mogłyby doprowadzić do rozwinięcia na taką skalę
projektu Peenemünde bez odpowiedniej bazy przemysłowej. Neufeld pisze:
W rezultacie program rakietowy przyczynił się do powstania instytucji i broni, która
nie miała wiele sensu, biorąc pod uwagę ograniczone możliwości badawcze III Rzeszy i
zdolność produkcyjną przemysłu. Stało się to doskonałym symbolem irracjonalnego pościgu
nazistowskiego reżimu za nieosiągalnymi celami przy pomocy ograniczonych,
technokratycznych środków.5Nacisk na wyjątkowy historyczny kontekst, który przyczynił się
do demoralizacji nauki za czasów Hitlera, powinien uczulić nas na szybko zmieniające się
społeczne, ekonomiczne i polityczne uwarunkowania, w których nauka funkcjonuje od roku
1945.
Nauka w czasach zimnej wojny
Poszukiwanie cech charakterystycznych nauki hitlerowskiej w czasach III Rzeszy ma
na celu zbadanie aspektu etycznego i politycznego nauki nie tylko niemieckiej. Pozwala
zastanowić się, jak naukowcy w demokracjach zachodnich i w Związku Sowieckim
podchodzili do uprawianych przez siebie dyscyplin, do swoich społeczeństw i do nauki jako
takiej podczas zimnej wojny.
Druga Wojna Światowa wywołała zmiany w traktowaniu nauki i technologii, które na
trwałe wpisały się w powojenną rzeczywistość. Wiele norm dotyczących wolności naukowej i
wymiany informacji uległo zawieszeniu przez państwa walczące po obu stronach.
Sprowadzenie naukowców do roli bezimiennych członków zespołu było także skutkiem
konsekwentnego rozwoju nauki, wpieranego od roku 1940 przez państwa, przemysł i władze
wojskowe.
Najbardziej dramatyczna zmiana nastąpiła na Zachodzie. Biuro Badań Naukowych i
Rozwoju pod rządami Vannevara Busha zleciło realizację ponad 2 tys. programów
badawczych w trakcie Drugiej Wojny Światowej. Projekty wymagały zaangażowania
zespołów prowadzących badania przemysłowe i naukowe, zatrudniających dziesiątki tysięcy
naukowców i techników w przedsiębiorstwach takich jak Du Pont i General Electric, a także
w najważniejszych laboratoriach uniwersytetów takich jak Massachussets Institute of
Technology i Caltech. Jednakże Bush zmierzał do tego, by w erze powojennej państwo
finansowało naukę na ogromną skalę, pozostawiając naukowcom możliwość samodzielnego
decydowania o kierunkach prowadzonych przez nich badań.
Pod koniec 1944 roku Vannevar Bush otrzymał od prezydenta Franklina D.
Roosevelta zlecenie, aby przygotować propozycję przedstawiającą przyszłe kierunki rozwoju
nauki i technologii. Roosevelt zmarł, zanim Bush ukończył dokument, więc swój wizjonerski
traktatzatytułowany „Science, the Endless Frontier” przedstawił prezydentowi Trumanowi w
lipcu 1945 roku. Zawierał on propozycję ustanowienia wyjątkowego, nowego związku
między rządem i finansowaniem nauki, który miało nadzorować ciało noszące nazwę
National Research Foundation (Narodowa Fundacja Badawcza). NRF działałoby przede
wszystkim na rzecz amerykańskiego wojska, ale miałoby także służyć amerykańskiej
prosperity oraz przyczynić się do intelektualnego i kulturalnego rozkwitu całego narodu. Jego
propozycja rozgraniczenia między rządowym i wojskowym finansowaniem a cywilną
kontrolą nad kierunkiem głównych badań pozostała jednakże próżną nadzieją.
Wszelkie samozadowolenie płynące z wolności nauki na Zachodzie w czasach
powojennych należy jednak właściwie oceniać w świetle ogromnej władzy przemysłu i
wojska w Stanach Zjednoczonych, które sprawowały niepodzielną i niekwestionowaną
hegemonię nad nauką w latach pięćdziesiątych. Rozwój nauki był też wyraźny w mniejszych
krajach rozwiniętych, takich jak Wielka Brytania i Francja. Rządowe fundusze przeznaczone
na badania i rozwój wzrosły się w Wielkiej Brytanii od 44% całkowitych wydatków na prace
badawczorozwojowe w latach trzydziestych do 57% w latach sześćdziesiątych.6
W tym okresie trudna sytuacja nauki w Stanach Zjednoczonych przypominała warunki
panujące pod rządami reżimów autorytarnych. Nauka została poddana ścisłemu nadzorowi,
zwłaszcza w okresie antykomunistycznego polowania na czarownice za czasów
McCarthy’ego, kiedy wiele wybitnych postaci nauki pozbawiono środków finansowych i
skazano na wygnanie.
W 1961 roku ustępujący prezydent Dwight D. Eisenhower wystąpił w swoim słynnym
przemówieniu o koncernach wojskowoprzemysłowych i ostrzegał: „To połączenie
establishmentu wojskowego i wielkiego przemysłu jest czymś nowym w amerykańskiej
rzeczywistości. Jego wpływ ekonomiczny, polityczny, a nawet duchowy jest odczuwalny w
każdym mieście, każdym budynku administracji państwowej, każdym biurze rządu
federalnego [...]. Nie wolno nam lekceważyć jego poważnych konsekwencji”.
Inni krytycy uwzględniali w postrzeganiu tego zagadnienia oprócz wojska i przemysłu
jeszcze znaczącą rolę uniwersytetów.
Skutki charakterystycznej dla okresu wojny synergii armii i świata nauki na pewno nie
w każdym wypadku były szkodliwe. Fizyka cząstek elementarnych, astrofizyka, astronomia i
badania przestrzeni kosmicznej skorzystały na badaniach przeprowadzanych w Los Alamos,
podobnie jak technologia rakietowa, która przejęła spuściznę Peenemünde. Jednakże wielu
ludzi może odnieść wrażenie, że ogromne sumy pieniędzy wydane na programy badania
przestrzeni kosmicznej i rozwój nauk fizycznych można było spożytkować o wiele lepiej.
Prace w dziedzinie biologii molekularnej w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej
Brytanii korzystały z osiągnięć biofizyki i rozkwitły w wyniku rozwoju nauki i doświadczeń
zdobytych w czasie wojny. Badania nad radioaktywnością, radiem, radarem, mikroskopem
elektronowym, technologią naddźwiękową i próżniową, elektroniką i chemioterapią
przyczyniły się do rozwoju nauk medycznych.
Mimo to nie każde przedsięwzięcie w dziedzinie biologii i medycyny okazało się do
przyjęcia, o czym mogą świadczyć zdecydowane reakcje zachodnich demokracji na
medyczne zbrodnie nazistów. Kilka głośnych przypadków w Stanach Zjednoczonych
pokazuje, do jakiego stopnia normy, do których się odwoływano w czasie procesu
norymberskiego lekarzy, zostały pogwałcone przez tych, którzy sami je określali. Badania
Tuskegee nad kiłą przeprowadzone w latach 1932-1972 wiązały się z decyzją o zaniechaniu
leczenia ponad 400 Afroamerykanów cierpiących na kiłę, co miało umożliwić zbadanie
przebiegu choroby.7 Wiatach 1950-1969 rząd Stanów Zjednoczonych przeprowadził szereg
badań z wykorzystaniem substancji chemicznych i biologicznych, materiałów
radioaktywnych oraz leków na niepodejrzewających niczego cywilach bądź osobach o
ograniczonym wpływie politycznym: żołnierzach, więźniach, pacjentach zakładów
psychiatrycznych.8 Wśród innych skandali znalazło się poddawanie ludzi działaniu
promieniowania.9 W latach sześćdziesiątych naukowcy z Hanford Nuclear Reservation w
stanie Waszyngton skazili dzielnicę o powierzchni około 8 tys. mil kwadratowych przez
wypuszczanie do atmosfery pewnej ilości substancji radioaktywnych, aby pomóc wojsku w
oszacowaniu stopnia zanieczyszczenia spowodowanego przez sowieckie fabryki plutonu.10
W serii prób jądrowych przeprowadzonych przez Wielką Brytanię w latach pięćdziesiątych na
australijskich wyspach i w samej Australii personel wojskowy celowo został wystawiony na
działanie eksplozji, co miało umożliwić obserwację skutków promieniowania. W Związku
Sowieckim niemieccy, włoscy i hiszpańscy jeńcy wojenni oraz oficerowie armii Własowa,
uwięzieni na Wyspie Wrangla, byli jeszcze w roku 1962 poddawani eksperymentom, które
miały określić wpływ promieniowania na ludzkie ciało. Inne eksperymenty dotyczyły
„efektów przedłużonego przebywania na dużych głębokościach”.” W 1975 roku Amnesty
International ogłosiła, że „tortury” stanowią element leczenia więźniów politycznych
przetrzymywanych w sowieckich szpitalach psychiatrycznych przez czas nieokreślony.12
Równolegle z kwestią niezgody na niebezpieczne eksperymenty na ludziach
demokratyczny Zachód borykał się z problemem informowania opinii publicznej,
pracowników i konsumentów o niebezpieczeństwie skażeń związanych ze składowaniem
toksycznych odpadów i produktów. Rachel Carson ujawniła zagrożenia płynące ze
stosowania pestycydów w swojej książce „Cicha wiosna”(1962), a Ralph Nader podkreślił
pierwszeństwo zysków przed kwestiami bezpieczeństwa w przemyśle motoryzacyjnym.
Autorzy Gerald Markowitz i David Rosner opisali w swojej pracy „Oszustwo i zaprzeczenie.
Śmiertelna polityka zanieczyszczenia w przemyśle” (2002), jak przemysł przetwórczy ołowiu
i winylu nie tylko ograniczał dostęp do informacji, ale wręcz starał się wprowadzić w błąd
społeczeństwo uspokajającą propagandą opartą na zmanipulowanych badaniach naukowych,
dowodzących rzekomo całkowitej nieszkodliwości niebezpiecznych produktów.
Niecały rok po zjednoczeniu Niemiec Wschodnich i Zachodnich ujawniono, że
wschodnioniemieccy naukowcy i lekarze wykorzystywali ludzi, kobiety i dzieci jako ludzkie
króliki doświadczalne w dotowanym przez państwo programie badawczym udoskonalania
leków hormonalnych, co miało na celu wyprodukowanie substancji, które sprzyjałyby
poprawie wyników osiąganych przez sportowców z Niemiec Wschodnich.13 Okazało się, że
badania były prowadzone na dzieciach bez ich zgody (i bez zgody ich rodziców) i że w ten
sposób sportowcom nieodwracalnie zrujnowano zdrowie.
Rewolucja informatyczna
Tymczasem koło nauki i technologii wciąż się obracało, sprzyjając rozwojowi nowych
form etycznego i politycznego nacisku nanaukowców. Innowacje w telekomunikacji i
technologii komputerowej zapoczątkowane w latach sześćdziesiątych miały nieunikniony i
dalekosiężny wpływ zarówno na samych wynalazców, jak i na użytkowników.
Zniesienie kontroli nad środkami masowego przekazu i telefonią, któremu
towarzyszył rozwój technologii satelitarnej i światłowodowej przyczyniły się do nieustannego
kwestionowania roli państwowych nadawców ze strony komercyjnych przedsiębiorstw
medialnych. Wojsko prowadziło badania nad techniką satelitarną, ale zastosowania cywilne
nie pozostawały w tyle. Nowa technologia komunikacyjna doprowadziła do tego, że świat
skurczył się do rozmiarów globalnej wioski. Jednocześnie tania i wciąż udoskonalana
łączność zaspokajała potrzebę przekazu informacji, wspieranego przez moc, pojemność i
szybkość nowoczesnych komputerów.
Rozprzestrzenianie się technologii mikroprocesorów sprawiło, że dominujące
dotychczas w tej dziedzinie wojsko musiało ustąpić pola entuzjazmowi wolnego rynku, na
którym decydującą rolę odgrywali zwykli konsumenci.
Pojawienie się masowego konsumpcjonizmu skłoniło IBM do wejścia na rynek.
Program IBM przewidywał zlecenie przygotowania systemu operacyjnego Microsoftowi,
małemu przedsiębiorstwu założonemu przez Billa Gatesa i Paula Allena w Seattle. W 1978
roku dochód ze sprzedaży komputerów osiągnął poziom 10 miliardów dolarów. W 1984 roku
były to już 22 miliardy, z czego ponad połowa w sektorze drobnych przedsiębiorstw i tynku
wewnętrznego.14
Nadeszła rewolucja informatyczna. Jej kolejnym etapem była interakcja, która
narodziła się z pomysłu połączenia w sieć komputerów wykorzystywanych w pracach
Agencji Zaawansowanych Projektów Badawczych Pentagonu (Advanced Research Projects
Agency, czyli ARPA) w całej Ameryce Północnej. Lawrence G. Roberts opracował system
„pakietowego transferu danych w sieci”, który dzielił poszczególne wiadomości na części,
które można było przesyłać osobno, a następnie łączyć na drugim końcu w całość. System
sieci łączącej pojedyncze komputery rozpowszechnił się w instytucjach rządowych,
uniwersytetach i firmach, a w roku 1983 ARPA opracowała system umożliwiający taką samą
pakietową transmisję danych pomiędzy poszczególnymi sieciami. Rozwojowi rynku
komputerów osobistych towarzyszył rozwój Internetu, w miarę jak zaczęto doceniać
komunikację interaktywną. Sieć to przede wszystkim email (poczta elektroniczna), która
umożliwiła niezliczonym osobom prywatnym, gospodarstwom domowym i firmom
komunikowanie się między sobą Sieć stała się wkrótce także stale rozwijającym się źródłem
informacji wszelkiego rodzaju, niekontrolowanym, niepoddawanym żadnym ocenom i
przeważnie wolnym. Dla uporządkowania tej ogromnej masy informacji powstała Word Wide
Web, która rozwinęła się z pierwotnego systemu stworzonego przez Tima BernersaLee dla
potrzeb CERNu, międzynarodowego laboratorium fizycznego w Genewie.
Pojawienie się komputerów od pierwszych dni umożliwiło naukowcom i inżynierom z
każdej dziedziny tworzenie skomplikowanych modeli, przeprowadzanie zawiłych obliczeń i
analiz z nieosiągalną dotychczas szybkością. Od modelowania funkcji receptorów w
komórkach, poprzez budowanie architektury sztucznej inteligencji po określanie zachowania
czarnych dziur i całych wszechświatów - pojawienie się małych, potężnych i stosunkowo
tanich komputerów przyspieszyło ogromnie tempo rozwoju wiedzy i dokonywania odkryć. Z
nadejściem emaila naukowcy mogli tworzyć grupy badawcze bez względu na granice
ideologiczne, narodowe czy geograficzne.
Technologia informacyjna, działalność wydawnicza i biotechnologia
W epoce, w której technologia komputerowa sprzyjała współpracy i wymianie
informacji między naukowcami, rozwój gospodarczy i polityczny na Zachodzie narzucił
środowisku akademickiemu kryteria rynkowe. Nauki przyrodnicze wraz z innymi
dyscyplinami uniwersyteckimi zostały zmuszone do przystosowania się do systemu oceny
wyników finansowych i produktywności zwłaszcza w odniesieniu do publikacji naukowych.
Wzrost liczby prac i artykułów niekoniecznie przyczyniał się do wzrostu ich jakości, za to z
całą pewnością prowadził do szumu informacyjnego. Równocześnie wydawcy prac
naukowych, którzy wcześniej działali dzięki subwencjom, musieli odnaleźć się w nowej
sytuacji wobec nacisków związanych z opłacalnościąalbo przerwać działalność wydawniczą.
Wiele wielkich wydawnictw naukowych w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii,
Francji i Niemczech zaprzestało wydawania akademickich monografii z dziedziny nauk
przyrodniczych, wybierając pozycje ekonomiczne, które mogły przynieść zwrot kosztów.
Jednocześnie wydawcy wielu czasopism naukowych stali się bardziej nastawieni na rynek,
odchodząc od drukowania i przestawiając się na udostępnianie materiałów online bibliotekom
uniwersyteckim. W rezultacie doprowadziło to do kryzysu wydawniczej działalności
prasowej, co odbiło się na naukowcach, którzy musieli publikować coraz więcej, żeby
uzasadnić otrzymywanie funduszy, stałe zatrudnienie i możliwość awansu.
Globalizacja będąca wynikiem rozwoju Internetu i technologii informacyjnej w latach
dziewięćdziesiątych miała swoich orędowników i krytyków, przy czym jedni i drudzy
używali równie przekonywających argumentów. Gospodarka pozbawiona granic, w której bez
ograniczeń krążą pieniądze, technologia, przemysł i towary, obiecuje przyszłość, w której
każdy dom, wedle słów Alvina Tofflerą, stanie się „elektroniczną chatą”. Ale globalizacja ma
też swoich przegranych, nędzarzy, których można uspokoić prymitywną cyfrową rozrywką
albo karmić nienawiścią co łatwo może doprowadzić do wybuchu przemocy.
Złowieszcze konsekwencje rewolucji informatycznej dla świata akademickiego, a
zwłaszcza nauki, to zjawisko przepowiedziane nieomylnie przez filozofa JeanaFranęois
Lyotarda w jego eseju „Kondycja postnowoczesna” (1979), opatrzonym podtytułem: „Raport
o stanie wiedzy”. Lyotard dostrzegł, że zakres dominacji i obecności technologii
informatycznej prowadzi do globalizacji informacji, przy czym jedyny rodzaj wiedzy, która
ma szanse przetrwać, to wiedza nadająca się do przetłumaczenia (chodzi tu zarówno o
przekładalność kulturową jak i rozpatrywaną w kategoriach technologii informacyjnej). Wizję
Lyotarda najlepiej wyjaśnić, wyobrażając sobie świat wydawnictw naukowych i
edukacyjnych na podobieństwo czasopisma Reader’s Digest. Artykuły wybrane do publikacji
to te, które nadają się do przetłumaczenia, zredagowania i umieszczenia we wszystkich
edycjach narodowych w każdym z obsługiwanych języków. W rezultacie powstaje swoisty,
bardzo nijaki produkt, który będzie się najlepiej sprzedawał.Przenikliwość Lyotarda co do
reperkusji technologii informacyjnej częściowo znajduje odbicie w jego teorii upadku
wielkich nowoczesnych ideałów: francuskiej wolności, równości i braterstwa oraz
niemieckiego oświecenia rozumianego jako powszechny dostęp do wiedzy. Technologia
informacyjna zdaniem Lyotarda jest teraz nieodłącznie związana z kapitalizmem, a badania
naukowe uzależnione są od inwestycji związanych ze wzrostem wydajności, który sam zależy
od postępu technicznego. W rezultacie nauka przestaje sławić poszukiwanie prawdy i
rozpowszechnianie wiedzy, zaczyna za to traktować wiedzę jako towar sprzedawany dla
zysku. Mroczna wizja przyszłości nauki Lyotarda staje się powoli złowieszczą
rzeczywistością
Okres oddzielenia od wojskowych priorytetów, który zaczął się w 1989 roku po
upadku muru berlińskiego i przyniósł obietnicę nakładów na cele pokojowe związane z
medycyną, rolnictwem i ochroną środowiska, nie był równoznaczny z brakiem nacisków
politycznych i etycznych na naukowców. Wręcz przeciwnie, presja ta jeszcze wzrosła.
Wydatki na cele naukowobadawcze w dziedzinie nauk medycznych w Stanach
Zjednoczonych, w tym na biologię molekularną, genetykę, neurologię i biochemię, są
kontrolowane przez Narodowy Instytut Zdrowia (National Health Institute, czyli NIH) w
Bethesdzie w stanie Waszyngton, którego roczny budżet w 2000 roku osiągnął kolosalny
poziom 18 miliardów dolarów. Jego celem jest przede wszystkim rozwój prac nad metodami
leczenia i opieki paliatywnej w ścisłej współpracy z amerykańskim przemysłem
farmaceutycznym i jego rynkami zbytu. To współdziałanie nasuwa wiele pytań o relacje
między naukami medycznymi a biznesem.
Projekt poznania ludzkiego genomu, który kosztował 3 miliardy dolarów, miał na celu
rozpracowanie do końca minionego tysiąclecia sekwencji genów tworzących ludzki genom.
Ich liczba, pierwotnie szacowana na 100 tys., obecnie oceniana jest na 35 tys. Porównując
rozmach tej pracy z dokonaniami nauki w latach sześćdziesiątych, jej ogromnym budżetem i
aspiracjami sięgającymi w kosmos, niektórzy nazywają ją „biologicznym odpowiednikiem
programu Apollo”. Stworzenie mapy ludzkiego genomu miało nam przynieść nie tylko
rewolucję w rozumieniu biologicznych podstaw ludzkiego istnienia, ale mamiło perspektywą
dokonania zmiany, na lepsze lub gorsze, tego, czym człowiek stanie się w przyszłości.
Widziano tu możliwość znalezienia lekarstwa na około 4 tys. chorób, w tym na chorobę
Alzheimera, stwardnienie rozsiane, wielu form nowotworów i torbieli. Ale na zwycięzców
tego wyścigu czekały też znaczne gratyfikacje, przeznaczone dla tych, którzy potrafiliby
wykorzystać nową wiedzę do celów handlowych.
Architekci tego projektu rozumieli potrzebę kontroli. Laureat Nagrody Nobla James
Watson, nalegał na budżet w wysokości 90 milionów dolarów, który miał być przeznaczony
na bioetyczny aspekt badań. Jeszcze w 1992 roku, zaledwie na rok przed rozpoczęciem
realizacji tego projektu, zaczęły pojawiać się zwiastuny przyszłych problemów natury
etycznej i politycznej. Watson sprzeciwił się decyzji NIH, aby ubiegać się o opatentowanie
sekwencji genów mózgu, opracowanej w ramach projektu. Czuł się na tyle silny, że ustąpił.
W kwietniu 1992 roku Bernadine Healey, dyrektor Narodowego Instytutu Zdrowia
Stanów Zjednoczonych, zgłosiła do opatentowania prawie 3 tys. fragmentów genów, znanych
jako cDNA (komplementarne DNA), stanowiących genetyczną informację uzyskaną w
wyniku zastosowania rewolucyjnej metody przesiewu mechanicznego. Proces ten umożliwia
badaczom szybkie odizolowanie dużych ilości potencjalnie przydatnych fragmentów genów,
jeszcze zanim zostanie określona ich dokładna funkcja. Metoda ta została opracowana przez
doktora Craiga Ventera, pracującego wówczas dla laboratorium genetycznego finansowanego
przez rząd federalny. Badania Ventera zyskały uznanie wielu naukowców, ponieważ dawały
szansę na szybkie odkrycie metod leczenia poważnych chorób. Watson skarżył się, że
Bernadine Healey działała zbyt pośpiesznie, broniąc tej metody. Co więcej, opisał jej
usiłowania opatentowania fragmentów genu jako „szaleństwo”.15
Problem patentów stanowi istotę napięć między tymi, którzy postrzegają naukę jako
wolną, obiektywną i uniwersalistyczną, a tymi, którzy twierdzą, że może ona rozkwitnąć pod
ochroną prawa patentowego i autorskiego, co pozwoli na zainwestowanie w nią uzyskanych
w ten sposób funduszy. Bernadine Healey broniła pomysłu opatentowania cDNAjako
decydującego wyboru między nauką „konkurencyjną”, jak to ujęła, a „antykonkurencyjną”.16
Sama rzecz jasna opowiadała się za „konkurencyjnością”.17
Watson ze swej strony był niezadowolony z tego, co NIH zrobiło z sekwencją genów
ludzkiego mózgu. Nie chodziło tylko o niechęć do patentowania dzieł natury, ale o jego
przekonanie, że w takich kwestiach powinien się również liczyć punkt widzenia naukowców,
a nie tylko polityków, biurokratów i biznesmenów. Naukowcy, którzy twierdzą, że nauka jest
apolityczna, niepodatna na wartościowanie i moralnie obojętna, mogą się z nim nie zgadzać.
W świecie badań naukowych, w którym wiedza jest coraz częściej postrzegana w
kategoriach „prawa własności intelektualnej”, zorganizowana i rozpowszechniana tylko pod
warunkiem, że przynosi wymierne efekty lub korzyści finansowe, szybko postępuje
dewaluacja swobody naukowej. W dniu 4 październiku 2001 roku tygodnik naukowy Naturę
doniósł o mających miejsce w Europie wystąpieniach przeciwko opatentowaniu genu
odpowiedzialnego za raka piersi przez amerykańskie przedsiębiorstwo Myriad Genetics. W
sytuacji uznanej przez wielu znawców za bezprecedensową Miriad usiłował narzucić wycenę
usługi diagnostycznej w odniesieniu do genu oraz ustalić prawo własności do uzyskanej w ten
sposób informacji genetycznej. Myriad zwrócił się z prośbą o to, aby wszystkie preparaty
testowe były wysyłane do jego laboratoriów w Salt Lake City. Jednakże liczni genetycy i
wiele laboratoriów diagnostycznych przeprowadzało samodzielnie swoje własne testy genu
BRCA1.18
Etyka klonowania
Projekt zbadania ludzkiego genomu budzi nieustające kontrowersje związane z
prawem patentowym i ochroną własności intelektualnej. Jednocześnie jest tematem polemik
dotyczących związków między genetyką, diagnostyką i problemem klonowania.
Czy mamy prawo wywoływać narodziny zwierząt albo ludzi, co do których możemy z
dużą pewnością spodziewać się, że w wyniku techniki reprodukcyjnej przyjdą na świat z
poważnymi uszkodzeniami? James Watson w Niemczech pod koniec lat dziewięćdziesiątych
wpadł w poważne tarapaty z powodu publicznego propagowania wczesnego rozpoznawania
schorzeń genetycznych takich jak zespół łamliwego chromosomu X i choroba TayaSachsa po
to, aby dać matce możliwość przerwania ciąży. Został oskarżony o to, że postępuje jak
hitlerowscy naukowcy, popierający „eutanazję istnień niewartych życia”. Niemcy,wrażliwi na
fakt, że choroba TayaSachsa występuje bardzo często wśród ludności pochodzenia
żydowskiego, zwracali uwagę na to, że nikt nie ma prawa oceniać, czyje życie jest mniej
warte. Jednakże klonowanie to druga strona tego samego medalu.
Eksperymenty klonowania przeprowadzone przez lana Wilmuta i innych, których
wyniki opublikowano na początku roku 1997,19 wykazały, że jajeczka owcy (oocyty) są w
stanie odtworzyć łańcuch zróżnicowanych komórek, umożliwiając im rozwinięcie się w
tkankę dowolnego rodzaju. Implikacje tego faktu dla medycyny wydają się nadzwyczaj
doniosłe. Jest wśród nich możliwość wyeliminowania na zawsze niektórych chorób
dziedzicznych i dalszego rozwoju badań nad komórkami macierzystymi przy wykorzystaniu
ludzkich embrionów. Jeśli chodzi o klonowanie całych ludzi, w odróżnieniu od klonowania
poszczególnych tkanek w celach leczniczych, etycy stawiają fundamentalne pytania o
możliwą utratę tożsamości takich istot ludzkich.
Według biologów problemem nie jest wcale możliwość reprodukowania
„identycznych osobowości”. Mózg i centralny układ nerwowy rozwijają się w znacznym
stopniu epigenetycznie, czyli nie tylko na podstawie posiadanych genów i dlatego właśnie
wyraźnie widać odmienność zarówno sklonowanych zwierząt, jak i bliźniąt jednojajowych.
Prawdziwy problem, podnoszony przez wielu specjalistów, którzy doradzają daleko posuniętą
ostrożność, to ryzyko wprowadzenia uszkodzonych chromosomów. Richard Lewontin
wyjaśnia:
[W procesie klonowania] jądro zawierające chromosomy komórki jajowej zostaje
usunięte i komórka jajowa łączy się z komórką zawierającą jądro dawcy, która już zawiera
pełny podwójny komplet chromosomów. Chromosomy te niekoniecznie są uśpione, mogą
więc dzielić się tak, jak komórki embrionalne. Efektem tego są dodatkowe i brakujące
chromosomy, tak że powstały embrion będzie posiadał zestaw daleko odbiegający od normy i
prawdopodobnie, choć niekoniecznie, obumrze.20
Dlatego właśnie Wilmut i jego koledzy po 277 próbach stworzyli tylko jedną udaną
Dolly. Inaczej mówiąc, proces klonowania nie jest bezpieczny. Co to oznacza dla
sklonowanego embriona? Telomery, odpowiedzialne za kontrolowanie procesu starzenia się
w DNA dawcy mogą ulec uszkodzeniu, prowadząc do wczesnych anomalii. Co gorsza,
istnieje możliwość przeniesienia tego sposobu działania komórek na potomstwo
sklonowanego zwierzęcia albo człowieka. Innymi słowy, naturze opracowanie procesu
reprodukcji zajęło całe eony, a my jak dotąd nie jesteśmy nawet pewni, jakie mogą być
konsekwencje ingerowania w komórki zarodkowe. Jeśli nawet można osiągnąć lepsze efekty
niż Wilmut ze swojąowcą to jaki odsetek nieuniknionych uszkodzeń uznalibyśmy za możliwy
do przyjęcia?
Nieustanny rozwój biotechnologii pozwolił w wyjątkowym stopniu zrozumieć
związek między ewolucją istotą komórki jako podstawy życia i perspektywami dla nauk
medycznych. Postępy w tej dziedzinie są źródłem nowych dylematów dla naukowców i grożą
odrzuceniem wszelkich etycznych norm i tradycji. Ale istotne znaczenie mają także
okoliczności historyczne, podobnie jak to było w wypadku hitlerowskich Niemiec, i to one
postawią naukowców przed nowymi i niemożliwym do przewidzenia problemami.
34. Nauka znów na wojnie
11 września 2001 roku Stany Zjednoczone przeżyły wstrząs, w wyniku aktu masowej
zbrodni, popełnionej przez grupę terrorystów. Potęga nauki i techniki obróciła się przeciwko
niewinnym ludziom, zmieniając na zawsze ich codzienne życie. W ciągu kilku godzin świat
zachodni stał się miejscem znacznie bardziej wrażliwym, kruchym i niebezpiecznym.
Właściwie każda dziedzina nauki z punktu widzenia amerykańskiego rządu mogła się stać
potencjalną bronią w walce z terroryzmem.
Ataki, za którymi nastąpiły akty terrorystyczne polegające na rozprzestrzenianiu
wąglika, obawa przed bronią biologiczną i „brudnymi bombami”, które mogły być
zdetonowane w akcjach samobójczych, miały ogromny wpływ na rządową politykę
zarządzania nauką i technologią w Stanach Zjednoczonych i w innych krajach Zachodu.
Naukowcy jeszcze przez dziesięciolecia mogą doświadczać skutków tego ataku.
11 września to koniec subwencjonowania nauki w celach pokojowych, co miało być
na efektem upadku muru berlińskiego. Prezydent George W. Bush ogłosił zmianę
priorytetów. Na pierwszy plan wysunął się znów wywiad, systemy obrony i niedawno
powstała doktryna uderzenia prewencyjnego, także za pomocą nowej generacji taktycznej
broni jądrowej bliskiego zasięgu. Relacje między amerykańską administracją a światem
nauki, już osłabione przez forsowany przez prezydenta i kosztujący bilion dolarów program
tarczy antyrakietowej oraz odmowę podpisania międzynarodowego Protokołu z Kyoto
dotyczącego ochrony środowiska, stały się jeszcze bardziej napięte. Narodowy Instytut
Zdrowia w Bethesda w stanie Waszyngton, niegdyś miejsceotwarte dla wszystkich, stał się
ściśle strzeżoną fortecą. Narodowa Fundacja Nauki, odpowiedzialna za wspieranie czystej
nauki, została zmuszona do ponownego przeanalizowania zasadności swoich planów
finansowych. W ciągu miesiąca po ataku przyznano nagrody projektom, które badały „ludzkie
i społeczne reakcje” na akty terroryzmu. Nawet tak cenione poprzednio plany finansowego
wspierania rozwoju nauk matematycznych musiały ulec rewizji, aby uzyskać fundusze, które
można by przeznaczyć na cele wywiadu.1
Obecnie zbadano cały szereg czynników chorobotwórczych pod dwoma względami:
dla korzyści medycznych i pod kątem ich przydatności w akcjach terrorystycznych. Rząd
wezwał biologów, aby uświadomili sobie, że ich praca może zostać wykorzystana do
stworzenia broni masowej zagłady. Ostrzegano, że broń biologiczna przedstawia poważne i
wciąż rosnące zagrożenie, zbliżone do konsekwencji ataku jądrowego. Biuro Oceny
Technologii Kongresu Stanów Zjednoczonych przeprowadziło obliczenia, z których
wynikało, że 100 kilogramów wąglika rozpylonego i niesionego wiatrem w kierunku stanu
Waszyngton mogłoby w sprzyjających warunkach zabić 3 miliony osób. George Poste,
przewodniczący zespołu roboczego Ministerstwa Obrony Narodowej Wielkiej Brytanii ds.
Bioterroryzmu, powiedział podczas konferencji przemysłu farmaceutycznego w Londynie 6
listopada 2002 roku, że biologia musi „utracić swoją niewinność” i stawić czoła możliwym
niebezpieczeństwom związanym z wykorzystaniem niektórych danych nawet w całkowicie
legalnych projektach oraz zaakceptować konieczność wzmożonej kontroli przepływu
informacji. Poste miał na myśli rozwiązanie polegające na stworzeniu tak zwanych
„ukrytych” wirusów, które atakują układ odpornościowy. Miesiąc później Stany Zjednoczone
zdecydowały się zablokować konieczność weryfikowania zgodności prac z Konwencją o
broni biologicznej, uchwalonej w 1972 roku. W grudniu 2001 roku międzynarodowa
konferencja, której celem było zawarcie porozumienia w tej sprawie, zakończyła się bez
ustalenia wspólnego stanowiska.
Od tego czasu mogliśmy obserwować, jak prezydent Bush wspiera prace nad nową
generacją broni atomowej, co jasno wskazywało, że tego rodzaju środki nie będąjuż jedynie
czynnikiem odstraszającym, ale mogą zostać wykorzystane prewencyjnie przeciw państwom
dysponującym bronią jądrową i konwencjonalną. Wkroczyliśmy w erę, otwarte dla
wszystkich, stał się ściśle strzeżoną fortecą Narodowa Fundacja Nauki, odpowiedzialna za
wspieranie czystej nauki, została zmuszona do ponownego przeanalizowania zasadności
swoich planów finansowych. W ciągu miesiąca po ataku przyznano nagrody projektom, które
badały „ludzkie i społeczne reakcje” na akty terroryzmu. Nawet tak cenione poprzednio plany
finansowego wspierania rozwoju nauk matematycznych musiały ulec rewizji, aby uzyskać
fundusze, które można by przeznaczyć na cele wywiadu.1
Obecnie zbadano cały szereg czynników chorobotwórczych pod dwoma względami:
dla korzyści medycznych i pod kątem ich przydatności w akcjach terrorystycznych. Rząd
wezwał biologów, aby uświadomili sobie, że ich praca może zostać wykorzystana do
stworzenia broni masowej zagłady. Ostrzegano, że broń biologiczna przedstawia poważne i
wciąż rosnące zagrożenie, zbliżone do konsekwencji ataku jądrowego. Biuro Oceny
Technologii Kongresu Stanów Zjednoczonych przeprowadziło obliczenia, z których
wynikało, że 100 kilogramów wąglika rozpylonego i niesionego wiatrem w kierunku stanu
Waszyngton mogłoby w sprzyjających warunkach zabić 3 miliony osób. George Poste,
przewodniczący zespołu roboczego Ministerstwa Obrony Narodowej Wielkiej Brytanii ds.
Bioterroryzmu, powiedział podczas konferencji przemysłu farmaceutycznego w Londynie 6
listopada 2002 roku, że biologia musi „utracić swoją niewinność” i stawić czoła możliwym
niebezpieczeństwom związanym z wykorzystaniem niektórych danych nawet w całkowicie
legalnych projektach oraz zaakceptować konieczność wzmożonej kontroli przepływu
informacji. Poste miał na myśli rozwiązanie polegające na stworzeniu tak zwanych
„ukrytych” wirusów, które atakują układ odpornościowy. Miesiąc później Stany Zjednoczone
zdecydowały się zablokować konieczność weryfikowania zgodności prac z Konwencją o
broni biologicznej, uchwalonej w 1972 roku. W grudniu 2001 roku międzynarodowa
konferencja, której celem było zawarcie porozumienia w tej sprawie, zakończyła się bez
ustalenia wspólnego stanowiska.
Od tego czasu mogliśmy obserwować, jak prezydent Bush wspiera prace nad nową
generacją broni atomowej, co jasno wskazywało, że tego rodzaju środki nie będąjuż jedynie
czynnikiem odstraszającym, ale mogą zostać wykorzystane prewencyjnie przeciw państwom
dysponującym bronią jądrową i konwencjonalną Wkroczyliśmy w erę, w której Stany
Zjednoczone, jedyne supermocarstwo, przyjęło rolę światowego policjanta. Taka była niegdyś
wizja Leona Szilarda, widzącego w tej roli Amerykę lub Rosję, w zależności od tego, które
państwo okazałoby się zwycięzcą Trzeciej Wojny Światowej.
Waszyngton jest przekonany, że przebieg przyszłych konfliktów będzie uzależniony
od wyższości amerykańskiej nauki i technologii, zwłaszcza w dziedzinie nadzoru, informacji,
bomb i elektroniki. Wojna będzie prowadzona z wykorzystaniem obrazów generowanych
komputerowo, co pozwoli na jej nadzorowanie z bezpiecznej odległości. Będzie to wojna
wirtualna z aż zbyt realnymi konsekwencjami na polu walki. Amerykańskie interwencje w
Afganistanie i Iraku zdawały się potwierdzać pogląd, że Pentagon może wygrać wojnę bez
znaczących strat wśród własnych żołnierzy. To sprawiło, iż Ameryka uwierzyła, że może i
musi uporać się z każdym dostrzeżonym w porę zagrożeniem, gdy tylko się ono pojawi.
Gdzie takie zagrożenia zaczynają się i kończą? Czy cała nauka, technika i medycyna będzie
teraz postrzegana jako sprzymierzeniec albo wróg Ameryki w wojnie z terroryzmem? Jak
naukowcy w tych okolicznościach zdołają zachować swoją niezależność?
Uprawianie uczciwej pod względem etycznym nauki w jakimkolwiek czasie i w
jakimkolwiek kraju w stuleciu opisanym na kartach tej książki przywołuje bliskie, uświęcone
tradycją zasady moralne. Badacze, którzy fałszują dane, naginają statystyki, przywłaszczają
sobie odkrycia lub pomysły innych, nie są „dobrymi naukowcami” ani w sensie etycznym, ani
profesjonalnym. Rzecz jasna efekty ich działalności także nie mogą być źródłem
jakiegokolwiek dobra.
Wydarzenia Drugiej Wojny Światowej, szeroko rozpowszechniona militaryzacja i
industrializacja nauki i techniki, ekspansja nauki, zatamowanie swobodnego przepływu
informacji, klauzula tajności i rozwój broni masowej zagłady na zawsze zmieniły sposób
pojmowania nauki jako dzieła indywidualnych talentów nie interesujących się dalekosiężnymi
konsekwencjami swoich badań i niezależnych od jakichkolwiek uwarunkowań społecznych i
politycznych. Infiltracja nauki w czasach zimnej wojny przez przemysł, biznes, armię,
planowanie rządowe, prawo własności intelektualnej i walkę o fundusze zatarła różnice
pomiędzy nauką czystą i stosowaną, ograniczając indywidualność naukowców i stawiając ich
przed koniecznością dokonywania wyborów o charakterze etycznym i politycznym. Wśród
naukowców pojawiła się tendencja, aby ignorować związane z nimi skrupuły, i tak właśnie
postępowali naukowcy Hitlera, otaczając się kokonem „nieodpowiedzialnej czystości”. W
erze, która nastąpiła po 11 września, skrupuły te jeszcze wzrosły, podobnie jak pokusa
moralnego i politycznego wycofania się.
Uprawianie uczciwej nauki wymaga dzisiaj wyczulenia na jej konsekwencje,
świadomości wpływu odkryć naukowych na społeczeństwo, środowisko, naturę. Uczciwy
naukowiec nie powinien przekazywać niebezpiecznej wiedzy czy technologii w niegodne
zaufania ręce. Uczciwy naukowiec usiłuje za wszelką cenę uświadomić opinii publicznej
przewidywane społeczne i ekologiczne konsekwencje potencjalnie niebezpiecznej wiedzy.
Uczciwy naukowiec odrzuca ponadto instrumentalne traktowanie ludzi jako środka do
osiągnięcia celu. Zasada ta staje się coraz bardziej złożona w miarę rozwoju biotechnologii i
genetyki, w których rozprzestrzenianie się wiedzy i techniki zmusza do dokonywania
trudnych etycznie wyborów. W czasach szybko rozwijającej się technologii reprodukcyjnej,
w obliczu perspektyw inżynierii genetycznej pojawia się imperatyw wzywający do
dokonywania coraz subtelniejszego rozróżnienia między człowiekiem a przedmiotem
eksperymentów.
Rozwiązywanie dylematów moralnych to jednak nie tylko dokonywanie pojedynczych
wyborów, ale także cały wzór zachowań, długotrwały opór wobec kompromisów prowadzący
do wzrostu szacunku do samego siebie, jednym słowem uczciwość.2
Największa presja na uczciwość naukowców pojawia się na styku profesjonalnej
działalności naukowej i żądań finansujących ją mecenasów. W każdej części tej opowieści, od
decyzji Fritza Habera w sprawie produkcji gazów trujących do decyzji Maxa Plancka o
uniesieniu ręki w hitlerowskim pozdrowieniu, do zaakceptowania przez Paula Hartecka
wakującego miejsca pozostawionego przez zwolnionego Żyda, do decyzji Heisenberga, aby
korzystać w Krakowie z gościnności Hansa Franka, do wykorzystywania przez Wernhera von
Brauna niewolniczej pracy więźniów, mogliśmy dostrzec przejawy tragicznej pychy,
lojalności, współzawodnictwa i zależności, które w rezultacie doprowadziły pójścia na
kompromis. W końcowym rozrachunku pokusa ta okazała się preludium do zawarcia paktu z
diabłem tylko po to, aby móc dalej prowadzić działalność naukową.
Faustowskie pokusy czyhają w rutynowych podaniach o stypendium, w dążeniu do
publikowania, aby zwiększyć budżet i zdobyć posadę, w traktowaniu wiedzy i odkryć
naukowych jako towaru, który można posiadać, kupować i sprzedawać. Radzenie sobie z tymi
pokusami to nieodłączna część trudnego zadania bycia w dzisiejszych czasach uczciwym
naukowcem.
Czy pokusy te oddala działanie pod auspicjami mniej lub bardziej demokratycznego
rządu i łagodnej konstytucji? Jak się przekonaliśmy, na początku lat czterdziestych brytyjski
biochemik i historyk Joseph Needham oraz Robert Merton szeroko propagowali pogląd, że
nauka potwierdza takie wartości zachodniej demokracji liberalnej jak racjonalizm,
obiektywizm, wolność, internacjonalizm, sceptycyzm. Te właśnie wartości były wówczas
zagrożone wskutek działania europejskich reżimów totalitarnych. W tej kwestii pojawiają się
interesujące rozbieżności. J. D. Beraal, który zasadniczo zgadzał się z powyższymi tezami,
jednocześnie łagodnie oceniał Stalina, jak gdyby niektórzy dyktatorzy mniej zasługiwali na
krytykę niż inni. A podczas gdy fizyk Samuel Goudsmit twierdził, że demokracja sprzyja
uczciwej nauce, Merton dodawał jeszcze, że to właściwie uczciwa nauka sprzyja demokracji.
Na pierwszy rzut oka symbioza między nauką i demokracją to potężna alternatywa dla
„nieodpowiedzialnej czystości” obecnej nie tylko wśród niemieckich naukowców lat
dwudziestych i z czasów III Rzeszy, ale szeroko rozpowszechnionej po Drugiej Wojnie
Światowej. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że naukowcy pracujący w społeczeństwach w
zasadzie demokratycznych ulegną pokusie zrzeczenia się odpowiedzialności ze względu na
założenie, że ich demokratycznie wybrane rządy zawsze wiedzą co dobre. Założenie to jest
skrajnie naiwne. Podobnie jak ma się sprawa z prawdą w mediach, pierwszą ofiarą wojny lub
zagrożenia nią - czy to zimnej wojny, czy jak obecnie wojny z terroryzmem - jest wolność
informacji i swobodny dostęp do wiedzy. Czy naukowiec w społeczeństwie demokratycznym
rzeczywiście na rozkaz powinien zachowywać tajemnicę i na rozkaz dzielić się swoją wiedzą
mając tylko nadzieję, że rząd wie, co dobre?
Naukowcy, jak miała wykazać ta opowieść, może nie posiadają władzy politycznej,
ale nie działają przecież w etycznej, społecznej ani politycznej próżni. Naukowcy mają
władzę, jaką daje wiedza i doświadczenie, i mogą ją wedle uznania użyć, rozpowszechniać
alboporzucić. Nie są zobowiązani do pracy ani do oddawania swojej wiedzy dla władzy,
której nie ufają lub którą uznają za złą
Norbert Wiener stanowi przekonujący przykład. W 1947 roku zwróciła się do niego
amerykańska korporacja lotnicza z żądaniem przekazania jej opisu technicznego
prowadzonych przez niego badań. Odmawiając podania tych informacji, Wiener powołał się
na podstawowe zasady określające odpowiedzialność naukowca w procesie tworzenia broni.
Zaczął tak: „Polityka samego rządu podczas wojny i już po jej zakończeniu, chociażby w
kwestii zbombardowania Hiroszimy i Nagasaki, jasno udowodniła, że przekazywanie
informacji naukowej nie musi być niewinnym działaniem i może prowadzić do jak
najpoważniejszych konsekwencji”.3 W tych okolicznościach, kontynuował Wiener, tradycja
swobodnej wymiany informacji wymaga drobiazgowej analizy, „kiedy naukowiec staje się
panem życia i śmierci”. Następnie Wiener pisze:
Doświadczenie naukowców, którzy pracowali nad bombą atomową wskazuje, że w
każdym tego rodzaju procesie naukowiec na koniec przekazuje nieograniczoną władzę w ręce
ludzi, którym w najmniejszym stopniu nie można zaufać co do tego, czy użyjąjej we
właściwy sposób. Jest również oczywiste, że rozpowszechnianie wiedzy o broni w obecnym
stanie naszej cywilizacji praktycznie zawsze doprowadzi do tego, iż broń ta zostanie
wykorzystana. Z tego względu zdalnie sterowany pocisk wciąż stanowi niedoskonałe
uzupełnienie bomby atomowej i broni bakteriologicznej.
Kontynuując te refleksje, tak samo przerażająco aktualne teraz, jak i pół wieku temu,
gdy zostały spisane, Wiener stwierdza:
Jedyne praktyczne zastosowanie dla zdalnie sterowanych pocisków to bezmyślne
zabijanie ludności cywilnej pozbawionej jakiejkolwiek możliwości obrony. Nie potrafię
wyobrazić sobie sytuacji, w której taka broń przyniosłaby jakiś inny skutek niż zmuszanie do
samobójczej walki całych narodów.
Naukowcy posiadają specjalistyczną wiedzę na temat „praw natury” i znają
odpowiednią technologię oraz rozumieją jej konsekwencje. Naukowcy mogą oddziaływać na
społeczne i polityczne decyzje poprzez odmowę podzielenia się ta wiedzą lub zaprzestanie jej
zgłębiania albo też, z drugiej strony, przez wymuszenie jej rozpowszechnienia. Pojawiają się
świadkowie, jak na przykład doktor Jeffrey Wigand, przedsiębiorca tytoniowy, który mimo
ogromnych kosztów, jakie sam musiał ponieść, zdecydował się upublicznić wysiłki, które
podejmował przemysł tytoniowy, aby zbagatelizować wiedzę na temat zagrożeń, jakie palenie
stanowi dla zdrowia. Wigand powiedział: „Miałem poczucie, że przemysł jako całość oszukał
amerykańskich obywateli. I były to sprawy, o których moim zdaniem należało im
powiedzieć”.4
Historia Wiganda zadaje kłam przekonaniu, że naukowcy nie mają prawa głosu, gdyż
są zwykłymi trybikami w ogromnej machinie korporacyjnej. Rewolucja w dziedzinie
łączności miała ogromne znaczenie. Gest samotnego bohatera, jak Rotblata w roku 1945,
kiedy opuścił „Projekt Manhattan”, nie miał znaczenia. Pod groźbą uwięzienia zabroniono mu
wyjaśnienia powodów decyzji opuszczenia Los Alamos kolegom, nie mówiąc już o mediach.
Dzisiaj naukowcy mają możliwość współpracy z podobnie myślącymi, odpowiedzialnymi
ludźmi, wykorzystując w pełni możliwości, jakie daje nowa technologia informacyjna oraz
środki masowego przekazu.
Czy naukowcy ponoszą większą polityczną i etyczną odpowiedzialność wobec
przytłaczającej władzy tych, którzy posiadają i kontrolują większość nauki i technologii?
Obecnie nauka jest już poddana wpływom grup obywateli działających niezależnie od
oficjalnych organizacji rządowych i komercyjnych.5 Ruch ten może się rozwinąć i pogłębić,
wpływając na opinię publiczną w kwestii podejmowania decyzji dotyczących spraw
społecznych: zdrowia, nędzy, edukacji, wymiaru sprawiedliwości, praw człowieka,
środowiska, odżywiania.
Zacieranie granic między rynkiem a przemysłem, światem akademickim a
instytucjami rządowymi, jak również większy dostęp do mediów przez Internet stwarza nowe
możliwości dla interdyscyplinarnych, niezhierarchizowanych grup, które w ten sposób mogą
głosić własne poglądy. Obecnie naukowcy i nienaukowcy mogą wspólnie przedyskutować
kwestię konsekwencji związanych z rozwojem nauki, medycyny i techniki, od żywności
modyfikowanej genetycznie do selektywnych inhibitorów zwrotnego wychwytu serotoniny,
od badań nad komórkami macierzystymi do prób klonowania ludzi, od użyciafosforanów
organicznych w gospodarstwach rolnych do patentów, które hamują zamiast sprzyjać
rozwojowi nauk medycznych. Najważniejszym zagadnieniem pozostaje jednak kwestia
nowych generacji broni masowej zagłady.
Niemal sześćdziesiąt lat po marzeniu Vannevara Busha o nadzorowanej przez
cywilów agencji rozdzielającej środki finansowe, nauka nadal jest kształtowana i zarządzana
przede wszystkim przez rząd i armię Stanów Zjednoczonych, jedynego supermocarstwa.
Narodowa Fundacja Nauki zarządza środkami w wysokości około 4 miliardów dolarów (z
czego, jak się szacuje, tylko 2,5 miliarda przeznacza się na badania podstawowe) z
federalnego budżetu na prace badawczorozwojowe, wynoszącego rocznie około 75 miliardów
dolarów. Połowa tej sumy pozostaje do dyspozycji Pentagonu.6 Mimo to badania
finansowane przez Narodową Fundację Nauki są również dostępne dla Pentagonu.
Koncentracja tak ogromnej i pozbawionej nadzoru władzy nad nauką i techniką jest
niezmiernie niebezpieczna. Sami naukowcy powinni w tej sytuacji wyrazić sprzeciw wobec
kierunku, konsekwencji i podstaw prac nad nowymi rodzajami broni.
Czy naukowcy dzisiaj, w świecie pogrążającym się w coraz głębszym kryzysie, w
którym są bardziej niż kiedykolwiek zależni od sponsorów, zaczną postępować jak sympatycy
Hitlera: Heisenbergowie, Weizsäckerowie i von Braunowie, czerpiąc korzyści od rządu i
wojska, a jednocześnie głosząc, że jako wybitne indywidualności trzymają się z daleka od
społeczeństwa i polityki? Czy będą przekonywać, że nie są w żadnym stopniu odpowiedzialni
za sposób, w jaki wykorzystano ich wiedzę i odkrycia? A może wezmą udział w
likwidowaniu barier, które uniemożliwiają poddanie prac o charakterze obronnym kontroli ze
strony opinii publicznej?
Dziś pilnie potrzebujemy naukowców, którzy są nie tylko znakomitymi specjalistami
w swojej dziedzinie, ale także takich, którzy posiadają wysoko rozwinięty zmysł polityczny i
etyczny, którzy są gotowi kwestionować, sprawdzać i krytykować kierunek rozwoju nauki
zdominowanej przez założenia militarne. Za czasów Hitlera niezależny naukowiec ryzykował
życiem, ale przynajmniej na początku jego rządów miał możliwość wyemigrowania w nadziei
na uprawianie nauki pod życzliwszym patronatem politycznym. Dzisiaj dysydent nie ryzykuje
więzieniem ani śmiercią, ale w epoce globalizacji nauki i techniki nie znajdzie żadnej oazy,
do której mógłby się wycofać. Najlepsza obrona przed prostytuowaniem się i nadużywaniem
nauki to połączenie się naukowców w mniejsze lub większe nieoficjalne grupy, tworzące
wspólnoty naukowców, którzy zgodnie ze słowami Josepha Rotblata są „najpierw ludźmi, a
dopiero potem naukowcami”. Takie wspólnoty mogłyby zapewnić pluralistyczną równowagę
sił, która uświadomiłaby opinii publicznej konsekwencje nieodpowiedzialnego
wykorzystywania nauki, będące zagrożeniem nie tylko dla Ameryki, ale dla społeczeństw i
ludzi na całym świecie: dla środowiska, pokoju, praw człowieka i dla samej natury.
Przypisy
Wstęp
1.Zob. Ulrich Schwarz, Der Spiegel (20 stycznia 2003), s. 82-88; oraz Jorg Friedrich,
Der Brand: Deutschland im Bombenkrieg 1940-1945 (Monachium, 2002). Zob. też

You might also like