Professional Documents
Culture Documents
Cornwell J. - Naukowcy Hitlera - Nauka, Wojna I Pakt Z Diabĺ em PDF
Cornwell J. - Naukowcy Hitlera - Nauka, Wojna I Pakt Z Diabĺ em PDF
Naukowcy Hitlera
Historia złamania szyfrów Enigmy w czasie Drugiej Wojny Światowej oraz 12 tys.
kryptoanalityków pracujących w Bletchley Park była w ostatnich latach wielokrotnie
opisywana. Znacznie mniej wiadomo na temat prac Niemców próbujących rozszyfrować kody
aliantów.
Niemieccy kryptolodzy
Hitlerowska polityka wojny błyskawicznej oraz rywalizujące ze sobą liczne ośrodki
władzy w Rzeszy były przyczyną wielu zaniedbań w dziedzinie obronności, włącznie z
wywiadem nastawionym na przechwytywanie informacji. W przeciwieństwie do
nadzwyczajnej centralizacji pfacy kryptoanalityków zgrupowanych pod czujnym okiem
Churchilla w Bletchley Park w Wielkiej Brytanii w Rzeszy Hitlera było co najmniej siedem
organizacji zajmujących się łamaniem szyfrów. Podlegały one Ministerstwu Spraw
Zagranicznych, marynarce, armii, Luftwaffe oraz licznym służbom bezpieczeństwa. Łącznie
w tych organizacjach pracowało około 6 tys. osób. Kryptolodzy często nie wiedzieli, czym się
zajmują „rywale”, i nie mieli pojęcia, że ich prace nakładają się na siebie lub dublują.6 W
1942 roku zasugerowano Hitlerowi, że kryptoanalitycy powinni działać w jednej organizacji
kontrolowanej przez węgierskiego specjalistę majora Biba, jednak Hitler odmówił poparcia
tej idei.7 Najskuteczniejszą z tych organizacji był BDienst (BeobachtungsDienst), czyli
Służba Obserwacyjna - jednostka kryptoanalityczna podlegająca marynarce wojennej i
kontrolowana przez admirała Dónitza. W rzeczywistości BDienst był podzielony na trzy
różne części: nasłuch, operacje deszyfrujące oraz wydział oceny.8 Jeszcze przed wojną
BDienst złamał stosunkowo prosty szyfr administracyjny Royal Navy, wykorzystywany przez
marynarzy. Ułatwiło to złamanie szyfru marynarki, wykorzystywanego przez oficerów do
ściśle tajnej łączności. Oba szyfry były oparte na księdze kodów, które Niemcy
zrekonstruowali bez wielkich trudności. W drugiej połowie 1940 roku BDienst
rozszyfrowywał połowę komunikatów Royal Navy.9
Jednak Brytyjczycy i Amerykanie wprowadzili szyfrowanie mechaniczne oparte na
systemie Enigmy. Maszyna brytyjska nazywała się Typex albo TypeX, a amerykańska nosiła
nazwę Sigaba. Obydwa urządzenia były złożonymi systemami mechanicznego zastępowania i
dodawania, korzystającymi z układu pięciu wirników. Istnienie tych maszyn nie było
tajemnicą Kryptolog US Army Abraham Sinkov nawiązywał do nich w eseju opublikowanym
w „Mathematical Recreations and Essays” Rouse’a Balia. Sinkov zauważył, że „współczesne
metody kryptoanalityczne praktycznie nie są w stanie odszyfrować kodowania tych
maszyn”.10 Simon Singh pisze, że Niemcy nie próbowali rozszyfrować brytyjskich i
amerykańskich układów mechanicznych, ponieważ uważali je za nie do złamania.” Ponadto w
przeciwieństwie do Enigmy alianckie urządzenia oraz ich brytyjskoamerykański system
znany jako Combined Cipher Machine były bardzo rzadko stosowane, głównie do
przekazywania informacji najwyższego dowództwa. Jednak niemieccy deszyfranci
korzystający z opatentowanych przez IBM urządzeń Hollerith chwalili się po zakończeniu
wojny, że osiągnęli duży sukces (do 50% według niektórych źródeł) w łamaniu szyfrów
aliantów.
Maszyna Holleritha została wynaleziona przez Hermana Holleritha, syna niemieckich
emigrantów, który założył w Ameryce firmę IBM. Po uzyskaniu stopnia inżyniera w 1879
roku, Hollerith został asystentem w United States Census Bureau w Waszyngtonie. Hollerith
zaprojektował maszynę pozwalającątabularyzować dane poprzez wybijanie w kartach
dziurek, które były „odczytywane” przez regulowany mechanizm sprężynowy oraz
elektryczne pędzelki, które były w stanie „wyczuć” dziurki w kartach przesuwanych przez
podajnik. Maszyna Holleritha mogła sortować miliony danych przy dużej prędkości. Edwin
Black, autor książki „IBM i Holocaust”, zauważył, że „był to dziewiętnastowieczny kod
kreskowy dla ludzi”. Hollerith szybko zorientował się, że jego system może być
wykorzystany do analizowania danych tysiące razy szybciej od rachmistrzów. Jego
maszynazaoszczędziła rządowi amerykańskiemu 5 milionów dolarów. Maszyna Holleritha
produkowana na licencji IBM była powszechnie stosowana w Niemczech nie tylko w celach
wojennych, ale także do gromadzenia informacji o Żydach i ludziach innych narodowości
kierowanych do obozów śmierci.
W 1941 roku, po przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do wojny, alianci wprowadzili
nowy kod marynarki: Naval Cypher no. 3, który miał chronić konwoje na Atlantyku. Ale już
w marcu 1942 Niemcy złamali ten kod, odczytując 80% wiadomości. Część służb
kryptoanalitycznych była tak biegła w korzystaniu z metod IBM, że jeden z operatorów,
porucznik R. HansJoachim Frowein z BDienst, odkrył sposób złamania szyfru Enigmy przy
użyciu 70 tys. kart IBM.
Pod koniec wojny Luftwaffe zaczęła korzystać z systemu szyfrującego znanego jako
„Enigma Uhr” (Uhr po niemiecku oznacza zegar). Urządzenie podłączone do Enigmy
automatycznie generowało wielką liczbę dodatkowych permutacji, jednak zostało szybko
rozszyfrowane.12
Enigma, Typex oraz technologia IBM były czymś pośrednim między starą technologią
a prawdziwą binarną technologią komputerową. Systemy binarne zostały wykorzystane i
szybko rozwinięte podczas wojny przez kryptoanalityków z Bletchley Park oraz przez
inżynierów z działu badawczego brytyjskiej Post Office na Dollis Hill w Londynie.
Niemieckie komputery
Początek niemieckich komputerów binarnych jest związany z pracami niemieckiego
inżyniera Konrada Zusego, ale jego wynalazki nigdy nie zostały zastosowane przez
kryptoanalityków. Kiedy Zuse był jeszcze studentem, udoskonalił słynną maszynę liczącą
Babbage’a. W roku 1932, w wieku dwudziestu dwóch lat, pracując samodzielnie, zastosował
binarny, zerojedynkowy kod, korzystając z dziurkowanego papieru.13 Ku niezadowoleniu
swoich rodziców zrezygnował z pracy inżyniera w przemyśle lotniczym, ponieważ nie
odpowiadała mu „zatrważająca liczba monotonnych obliczeń koniecznych przy
projektowaniu struktur statycznych i aerodynamicznych”. Projektował i konstruował maszyny
liczące przystosowane do automatycznego rozwiązywania podobnych problemów. W tamtych
czasach nikt „nie rozumiał różnicy pomiędzy hardwarem a softwarem”.14
W 1933 roku producent maszyn liczących powiedział mu przez telefon, że technologia
„komputerowa” doszła do granic możliwości i już nic nowego nie można wynaleźć. Tym
niemniej producent przyszedł do warsztatu Zusego, gdzie młody człowiek przekonał go,
demonstrując zasady cyfrowych, binarnych obliczeń.
Następnie Zuse zbudował swoje Z1 i Z2, które były próbnymi modelami
elektronicznej maszyny przekaźnikowej. W 1939 roku Zuse został powołany do wojska, co
sprawiło, że producent maszyn napisał list, w którym informował - przełożonego Zusego - że
młody wynalazca powinien otrzymać urlop, aby dokończyć prace, które są przydatne w
przemyśle lotniczym. Oficer dowodzący jednostką Zusego przeczytał list i powiedział:”Nie
rozumiem tego. Niemieckie samoloty są najlepsze na świecie. Nie widzę potrzeby dalszych
obliczeń”.
Sześć miesięcy później Zuse został zwolniony ze służby wojskowej, aby pracować w
charakterze inżyniera w przemyśle lotniczym. Nadal jednak poświęcał czas na projektowanie
swojego komputera iw 1941 roku stworzył Z3, który miał pamięć elektromechaniczną
składającą się z przekaźników, a także elektromechaniczną jednostkę arytmetyczną. Z3 jest
także opisywany jako pierwsza maszyna licząca sterowana za pomocą programu. Niemieccy
producenci samolotów wykorzystywali tę maszynę do równoczesnego rozwiązywania równań
związanych z naprężeniami w metalu. Zuse zaproponował budowę komputera na lampach
elektronowych, jednak projekt odrzucono, ponieważ Niemcy byli przekonani o bliskim końcu
wojny. Zuse zaczął prace nad komputerem o nazwie Z4, który przetrwał wojnę dzięki temu,
że przenoszono go z miejsca na miejsce, aby uniknąć bombardowań aliantów. Zuse może
szczycić się tym, że zbudował pierwszy model komputera sterowany za pomocą programu,
jednak nie został on wykorzystany jako urządzenie mające istotny wpływ na technologię
wojenną.15
Colossus przeciwko maszynie Lorenza
Historyczny dowód arogancji wywiadu Rzeszy w stosunku do oceny możliwości
osiągnięć brytyjskich kryptoanalityków można zobaczyć w Bletchley Park niedaleko Milton
Keynes na północ od Londynu. W szopie pamiętającej czasy wojny zamienionej obecnie na
muzeum stoi buczące, wydające trzaski urządzenie. Maszyna wydziela drażniący zapach
rozgrzanego bakelitu oraz lamp próżniowych i wydaje się złożona z gigantycznych klocków
w połączeniu z przeróżnymi odpadami powstającymi przy produkcji telefonów lat
trzydziestych dwudziestego wieku. Składa się z dwóch szafek zawierających panele,
przełączniki i girlandy kolorowych przewodów; cała maszyna ma dwa i pół metra wysokości,
metr szerokości i pięć metrów długości. Stalowe rusztowanie podtrzymuje błyszczące szpule,
po których biegnie taśma telegraficzna przesuwająca się nad fotoelektrycznym „okiem”, które
odczytuje informacje w tempie 5 tys. znaków na sekundę. Wewnątrz maszyny znajduje się
1500 lamp elektronowych i tysiące wtyczek oraz obwodów; wszystko to migocze i popiskuje,
przetwarzając informacje z taśm.
Colossus, dziwaczny elektroniczny potwór, chociaż już nieistniejący w swej
pierwotnej formie, został zrekonstruowany, stanowiąc dowód największego, ściśle tajnego
naukowego i technologicznego osiągnięcia Wielkiej Brytanii w czasie Drugiej Wojny
Światowej. Jego celem było łamanie najbardziej złożonych tajnych kodów niemieckich
podczas wojny, która miała zdecydować o przetrwaniu narodu. Colossus to jakby ilustracja
istotnego kontrastu w stosunku do niemieckiego podejścia do nauki i technologii za czasów
Hitlera.
Colossus był przeznaczony do obliczeń boole’owskich, czyli przetwarzania
logicznego przy użyciu symboli; innymi słowy wyrażania takich pojęć jak prawda, fałsz albo
i, lub w czysto binarnej postaci. Stworzenie tej maszyny zainspirował genialny matematyk z
Cambridge, Alan Turing, który „wynalazł” ideę komputera podczas przeprowadzania
„eksperymentu myślowego”, dzięki któremu można by rozwiązywać problemy matematyczne
przy użyciu urządzeń mechanicznych. Colossus technicznie odpowiadający „dużemu,
programowalnemu kalkulatorowi logicznemu opartemu na lampach elektronowych” został
zbudowany w celu dekodowania informacji szyfrowanych maszyną Lorenza, następczynią
Enigmy. Kodowała ona wiadomości przesyłane między członkami najwyższego dowództwa,
włącznie z rozkazami samego Hitlera. Zdaniem niemieckich historyków dane zebrane przez
Colossusa skróciły wojnę co najmniej o dwalata. Niemiecki autor zajmujący się tematyką
wojskowości Hans Meckel uważa, że Colossus zapobiegł zrzuceniu na Niemcy bomby
atomowej w celu doprowadzenia do kapitulacji, co miało miejsce w wypadku Japonii.
Historia niemieckiego Lorenza i brytyjskiego Colossusa pokazuje, jak niezwykle ważne są
tajne kody podczas wojny oraz jak Niemcy nie potrafili dostrzec słabych punktów w swoich
własnych systemach pomimo ich złożoności.
Jedyna istniejąca do dziś maszyna Lorenza również znajduje się w Bletchley Park. Jest
to bardzo precyzyjny instrument z dwunastoma błyszczącymi, stalowymi wirnikami
umieszczonymi w stalowej skrzyni. Skrzynia jest ciężka i delikatna, a do jej podniesienia
potrzeba kilku osób. Maszyna, która nazywa się tak samo jak produkująca ją firma, do
przesyłania wiadomości korzysta z dalekopisu linii stacjonarnej (chociaż może również
używać fal radiowych), wykorzystując międzynarodowy system pięciobitowych sygnałów
cyfrowych składający się z kropek i przerw reprezentujących poszczególne litery alfabetu.
Kod opracowany dla maszyny Lorenza miał ponadto dwa dodatki. Każda litera na wejściu
była zmieniana przez dodanie dwóch innych wygenerowanych przez maszynę. Dzięki temu
Niemcy mogli zakodować każdą wiadomość, korzystając z 1019 możliwości. Ustawianie
kółek szyfrujących polegało na przesuwaniu malutkich „łapek” (w sumie było ich 501)
według określonego i regularnie zmienianego wzorca. Niemcy byli przekonani, że kodu
maszyny Lorenza nie da się złamać. Dowodem ich ślepej wiary było nie tylko bezpośrednie
nadawanie przemówień Hitlera do jego generałów, lecz także fakt, że w dwóch przypadkach
wykorzystano samą maszynę Lorenza, żeby podać ustawienia szyfrowania na następny
miesiąc.
Ażeby odkodować komunikat przesłany za pomocą maszyny Lorenza, niemiecki
odbiorca musiał przepuścić otrzymaną zaszyfrowaną podziurkowaną taśmę przez identyczną
maszynę, która miała ustawione kółka w takiej samej „pozycji startowej” dla danego dnia. Te
pozycje startowe określały konfiguracje kółek, które zatrzymywały się równie przypadkowo
jak dwunastokołowy jednoręki bandyta. Pozycje startowe były początkowo zmieniane co
miesiąc, ale w miarę trwania wojny Niemcy zaczęli je zmieniać co tydzień, a potem
codziennie.
Colossus był przeznaczony do znajdowania pozycji startowych, z jakich codziennie
korzystały maszyny Lorenza. Ale brytyjscy kryptoanalitycy w celu rozszyfrowania
wiadomości odtworzyli maszynę mającą identyczne funkcje co maszyna Lorenza. Brytyjska
wersja maszyny Lorenza nazywała się „Tunny” (czyli tuńczyk) i została zaprojektowana
przez inżynierów badających zasady systemu szyfrowania maszyny Lorenza bez możliwości
zobaczenia niemieckiego oryginału takiej maszyny. Skonstruowanie pierwszego na świecie
komputera oraz towarzyszącej mu maszyny „Tunny” przez Brytyjczyków stanowi wynik
szczególnego połączenia matematycznego oraz inżynierskiego geniuszu i w dużej mierze
przypadku.
Przesyłanie danych naziemnymi liniami dalekopisowymi było praktycznie nie do
przechwycenia na terytoriach okupowanych przez nazistów, jednak od czasu do czasu te same
sygnały przesyłano drogą powietrzną w postaci wysokiego sygnału dla kreski i niskiego dla
kropki, uzyskując w ten sposób kod binarny. Pod koniec wojny Brytyjczycy, Amerykanie i
ruch oporu specjalnie niszczyli naziemne linie dalekopisowe oraz stacje nadawcze, aby
wymusić większy ruch na falach radiowych, gdzie istniała możliwość przechwycenia
nadawanych wiadomości.
Pierwszy przełom w zrozumieniu natury szyfru maszyny Lorenza pojawił się 30
sierpnia 1941 roku, kiedy niemiecki operator miał wysłać drogą radiową wiadomość o
długości 3900 znaków. Prawidłowo ustawił maszynę Lorenza i napisał wiadomość. Następnie
odbiorca odpowiedział, że wiadomość do niego nie dotarła i poprosił ojej powtórzenie. W tym
momencie popełniono fatalny błąd. Obaj operatorzy ustawili maszyny Lorenza, korzystając z
tego samego układu pozycji kół startowych, i nadawca wbrew wszelkim regułom oraz
zdrowemu rozsądkowi wysłał jeszcze raz tę samą wiadomość. W czasie transmisji operator
kilkakrotnie nacisnął klawisz inaczej niż za pierwszym razem, wstawiając gdzieś dodatkową
przerwę lub linię albo skracając słowo. Kiedy porównano te dwie wersje, zauważono, że dwa
zestawy przesyłanych znaków nie były zsynchronizowane.
Taka powtórzona wiadomość była niczym dar niebios dla deszyfrantów. Stacja
nasłuchowa w Knockholt w Kent przechwyciła obydwa strumienie i przesłała je do
Bletcheley Park, gdzie badający je deszyfrant od razu zdał sobie sprawę z ich znaczenia.
Pracując wraz z zespołem nad obydwiema wersjami przez ponad dwa miesiące, wydobył
„strumień klucza”, czyli wzorzec szyfrowania generowany przez maszynę Lorenza.
Osiągnięcie to zawdzięczali skomplikowanemu procesowi dopasowywania możliwych
układów ustawienia łapek na wirnikach maszyny. Była to pierwsza wskazówka pozwalająca
domyślać się, na jakich zasadach maszyna Lorenza generowała kod. Ażeby opracować
strukturę maszyny Lorenza, potrzebne były umiejętności drugiego deszyfranta, młodego
chemika z Cambridge Billa Tutte’a, który przekwalifikował się na matematyka.
Na początku 1942 roku deszyfranci zrozumieli działanie maszyny Lorenza na tyle, że
byli w stanie ją odtworzyć. Pozostał problem odkrycia ustawienia kół w pozycji startowej
przy każdej wiadomości wysyłanej przez kolejnych niemieckich operatorów. Aby odkodować
pozycje startowe kół dla jednej wiadomości o długości tysiąca słów, potrzeba było zespołu
ponad pięćdziesięciu deszyfrantów pracujących przez dwa do trzech miesięcy. W takiej
sytuacji starszy deszyfrant z Bletchley Max Newman wpadł na pomysł zmechanizowania tej
części procesu odszyfrowywania.
Poproszono o pomoc fizyków z zespołu centrum badawczego Post Office na Dollis
Hill i już po kilku miesiącach fizycy opracowali szereg prymitywnych maszyn zwanych
„Heath Robinsons”, które do przetwarzania informacji korzystały z podwójnej taśmy
dalekopisowej. Urządzenia te stanowiły wczesną wersję Collosusa. Pojawiał się jednak stale
problem z synchronizacją taśm, przez co nie udawało się pracować szybko i skutecznie.
Starszy inżynier z Post Office, Tommy Flowers, wbrew powszechnie panującym w tamtych
czasach opiniom wierzył, że elektroniczne urządzenie korzystające z setek lamp
elektronowych może przez długi czas pracować bez usterek. Rozwiązał problem, konstruując
urządzenie będące w zasadzie komputerem we współczesnym rozumieniu tego słowa.
Zastosowano w nim 1500 lamp, jak również wiele innych elektronicznych urządzeń
pozwalających odtwarzać stany binarne, czyli zerojedynkowe. Rozwiązywało to problem
podwójnej taśmy. Flowers wraz z zespołem zbudowali pierwszego Colossusa zaledwie w
jedenaście miesięcy. Łatwość współpracy dwóch organizacji Post Office oraz wielkiego
zespołu kryptoanalityków z Bletchley Park ukazywała wyraźny kontrast w stosunku do pełnej
marnotrawstwa rywalizacji panującej w Rzeszy.
Dowódcy z Bletchley nie byli przygotowani na pokrycie kosztów, jednak dyrektor
biura badań Post Office wierzył we Flowersa i jegozespół i w to, że prace nad Colossusem
zmieszczą się w jego budżecie. Pierwszy działający elektroniczny komputer został
zastosowany do naprawdę ważnych zadań, zwłaszcza w zestawieniu z milionami
komputerów, z których korzystano wiele lat później.
Colossus generował strumienie klucza, czyli sekwencję symboli na kółkach
niemieckiej maszyny Lorenza, wewnątrz własnych obwodów elektrycznych. Odczytywał
przechwycone wiadomości z szybkością 5 tys. znaków na sekundę, porównując taśmę
przechwyconego zakodowanego tekstu z owymi wewnętrznymi strumieniami klucza.
Następnie wykorzystując skomplikowane korelacje krzyżowe, odnajdywał pozycje startowe
kółek dla konkretnej zaszyfrowanej wiadomości.
Informacje uzyskane dzięki Colossusowi upewniły aliantów o tym, że Hitler połknął
przynętę z podstępnie przygotowanym planem oszustwa w miesiącach poprzedzających
lądowanie aliantów w Normandii (DDay). W ramach tego planu na południowym wybrzeżu
Anglii zbudowano dekorację z kartonowych czołgów i innych sił inwazyjnych w celu
przekonania Niemców, że alianci zamierzają lądować na plażach pod Pas de Calais. W
rezultacie Niemcy nie przygotowali się na desant na plażach Normandii.
Colossus rozszyfrował także wiadomości wysyłane przez marszałka polnego Karla
von Rundsteta, który po DDay wydał rozkaz zatrzymania dywizji pancernych w rezerwie w
Belgii zamiast pozwolić im wziąć udział w natarciu na aliantów w kierunku południowym.
Dało to aliantom większą pewność, jeśli chodzi o przebieg inwazji bez rozpraszania sił w celu
przeciwdziałania atakowi dużej liczby czołgów.
22. Kopenhaga
W niedzielę 15 września 1941 roku Werner Heisenberg podróżował z Berlina do
okupowanej Danii. Oficjalnym celem jego podróży było uczestnictwo w serii wykładów
poświęconych astrofizyce w niemieckim instytucie propagandowym w Kopenhadze; jednak
prawdziwym celem było spotkanie ze swym starszym mentorem i kolegą Nielsem Bohrem.
W tym czasie Niemcy odnosili na wojnie znaczne sukcesy. Upadła Polska, Francja i
Niderlandy, a Wehrmacht przedzierał się przez rosyjskie terytoria, pokonując rosyjskie armie.
Wyglądało na to, że niemiecka hegemonia w Europie stanowi fait accompli. Armie Hitlera
wydawały się nie do zatrzymania, a Stany Zjednoczone najwyraźniej postanowiły trzymać się
z dala od wojny.
We wrześniu 1941 roku Heisenberg mógł spokojnie zakładać, że wojna już długo nie
potrwa, że Niemcy zwyciężą i że niemiecka fizyka znacznie wyprzedzi rozwój badań w
Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych. Biorąc pod uwagę wiele nierozwiązanych
trudności, całkiem prawdopodobne, że Heisenberg nie uważał za możliwe wykorzystanie
energii atomowej do celów pokojowych czy wojennych przed zakończeniem wojny. W 1941
roku w Niemczech nie stosowano jeszcze żadnej metody oddzielania U-235 od naturalnego
uranu, ale nawet gdyby Niemcy potrafili to uczynić w bliżej nieokreślonej przyszłości,
przekraczałoby to możliwości przemysłu. W 1939 roku sam Niels Bohr mówił, że trzeba by
zamienić całe Stany Zjednoczone w jedną wielką fabrykę, żeby otrzymać potrzebną ilość
„wzbogaconego uranu”.
Ponieważ Heisenberg nie miał dokładnych informacji o masie krytycznej (naukowcy
wciąż jeszcze myśleli w kategoriach ton), zatemkwestia zaangażowania odpowiednich sił i
czasu potrzebnego do otrzymania takiej ilości U-235, żeby można było wyprodukować
bombę, była w tamtym czasie sprawą bliżej nieokreślonej przyszłości. Wiedział jednakże, że
bomba może zostać wykonana z plutonu wyprodukowanego w rektorze, ale i tu pojawiało się
wiele trudnych do pokonania problemów. Nie zbudowano jeszcze takiego reaktora, a poza
tym nawet mając dostęp do plutonu, niemieccy naukowcy atomowi nie mieli precyzyjnego
pomysłu, jak zbudować bombę.
Dla dalszych rozważań, zrozumienia i opisu rozmowy, jaka odbyła się między
Bohrem a Heisenbergiem, ważny jest ówczesny stan wiedzy Heisenberga na temat fizyki
bomby atomowej. Z czasem ich odrębne wersje tych rozmów będą mieć zasadnicze znaczenie
dla sumienia przynajmniej jednego z nich: Nielsa Bohra.
Istnieją różne wersje na temat tego, gdzie owe rozmowy dotyczące fizyki atomowej
miały miejsce. Jednak jeden dotychczas niepublikowany list napisany przez Heisenberga
zdaje się rzucać na to więcej światła.1
Heisenberg napisał list do żony we wrześniu, podczas trzeciego tygodnia swego
pobytu w Kopenhadze. List powstawał w trzech etapach: we wtorek, w czwartek wieczór i w
sobotę przed odjazdem. Pisał, że po przyjeździe do Kopenhagi w poniedziałek musiał ze stacji
pędzić przez całe miasto pod bezchmurnym i gwiaździstym niebem do domu Nielsa Bohra.2
Pisał, że rozmowa szybko zeszła na tematy związane z ludźmi i nieszczęściami tamtych
czasów; później napisał, że przesiedział długi czas z Bohrem. Już po północy Bohr
odprowadził go do tramwaju.
Dwa dni później, we środę, ponownie odwiedził Bohra w jego domu. Relacjonował
żonie, że podczas rozmowy była obecna młoda Angielka, ale taktownie wycofała się podczas
dyskusji politycznej, gdy czuł się zobowiązany do obrony „naszego systemu”.
Najprawdopodobniej inna rozmowa, ta sławna, co do której mieli się później różnić, miała
miejsce właśnie tego wieczora, gdy wyszli z domu, aby znowu złapać tramwaj dla
Heisenberga wracającego do hotelu. Później, oprócz innych spotkań, które odbyły się w
instytucie Nielsa Bohra, nastąpiło trzecie spotkanie o charakterze towarzyskim (o którym w
ogóle nie było wiadomo, dopóki nie ujawniono tego listu), podczas którego nie było między
nimi żadnych spięć. Przy tej okazji Bohrczytał na głos, Heisenberg zaś grał na pianinie sonatę
Adur Mozarta, która kończy się słynnym Alla Turca. Później powrócimy jeszcze do tego
najwyraźniej serdecznego spotkania.
Heisenberg w towarzystwie swojego młodszego kolegi Weizsäkkera odwiedził
Kopenhagę w związku z sukcesem (wedle propagandzistów nazistowskich) wcześniejszej
wizyty Weizsäckera w marcu 1941 roku. Przy tej okazji Weizsäcker wygłosił przemówienie
w Duńskim Towarzystwie Fizycznym i Astronomicznym na temat bardzo odległy od wojny
Hitlera: „Czy świat jest nieskończony w czasie i przestrzeni?”. Niewątpliwie celem było
zdobycie serc i umysłów duńskich intelektualistów oraz naukowców, a szczególnie tych ze
słynnego Instytutu Nielsa Bohra. W marcu Weizsäcker przyjął także zaproszenie do
wygłoszenia odczytu pt. „Związek fizyki kwantowej z filozofią Kanta”. Po kłótni z
Ministerstwem Edukacji Rzeszy kancelaria partii udzieliła również Heisenbergowi
zezwolenia na podróż do Kopenhagi, pod warunkiem że będzie trzymał się w cieniu.3
Duńscy naukowcy przyjęli Heisenberga dość chłodno. Kiedy w piątek wygłaszał swój
pierwszy wykład na temat promieniowania kosmicznego, obecnych było zaledwie kilka osób
z niemieckiej kolonii w Kopenhadze. Naukowcy z Instytutu Bohra zbojkotowali wystąpienie.
Jednak podczas tej wizyty Weizsäcker towarzyszył dyrektorowi Niemieckiego Instytutu
Kultury, który odwiedził Instytut Bohra. Przy tej okazji Weizsäckerjak opisują Duńczycy,
wymusił spotkanie między dyrektorem Niemieckiego Instytutu Kultury a niezbyt skorym do
spotkania Bohrem.4 Bohr nie chciał, aby ktoś zauważył, że przyjaźni się z Niemcami.
Według asystenta Bohra Stefana Rozentala Heisenberg w czasie swojego pobytu
kilkakrotnie przychodził na lunch do Instytutu Bohra, obraził gospodarzy, sugerując, że dla
Niemców ważne jest wygranie tej wojny. Podczas jednego z nich pozwalając sobie na
obraźliwe uwagi i mówiąc, że wojna jest „biologiczną koniecznością”. W późniejszych latach
Bohr wspominał, że Heisenberg twierdził, że zwycięstwo Hitlera jest nieuniknione i że
niemądrze byłoby w to wątpić.5 Bohr najwyraźniej był zły na Heisenberga za te uwagi, ale
jak już zauważyliśmy, miał niejedną okazję do wspólnych spotkań: mogli się na przykład obaj
wybrać na spacer, gdzie mogli rozmawiać bez przeszkód. Żadna z ich rozmów nie została
przelana na papier, ale istnieje anegdota o tym, jak Heisenberg naszkicował na kartce papieru
rysunek reaktora jądrowego - a może bomby atomowej - i przekazał go Bohrowi.
Później Heisenberg upierał się, że ich najważniejsza rozmowa miała miejsce w trakcie
spaceru,6 podczas gdy Bohr utrzymywał, że rozmawiali w jego gabinecie.7 Jakkolwiek było,
rozmowa zaczęła się od wymiany zdań na temat zniszczeń w Polsce. Bohr uznał inwazję za
coś niewybaczalnego, podczas gdy Heisenberg uważał, że Niemcy pokazali, na ile są łaskawi,
traktując Francję o wiele łagodniej. Heisenberg posunął się dalej, mówiąc, że jego zdaniem
nieuchronne zwycięstwo nad Rosjąjest czymś godnym pochwały. Później jednak zmienił
taktykę, namawiając Bohra na nawiązanie kontaktów z niemieckimi urzędnikami w Danii,
aby zabezpieczył się na wypadek, gdyby okupacja Skandynawii przybrała ostrzejsze formy.
Bohr był częściowo żydowskiego pochodzenia.
W tym momencie Heisenberg według jego własnej relacji zmienił temat, pytając, czy
Bohr uważa za właściwe badania nad uranem w czasie wojny. Na co Bohr odpowiedział:
„Naprawdę sądzisz, że rozszczepienie uranu może zostać wykorzystane do skonstruowania
broni?”.8
Heisenberg podawał po wojnie różne odpowiedzi na to pytanie. Był konsekwentny w
tym sensie, że powiedział Bohrowi, co wie na temat związku między rozszczepieniem uranu a
bombą co nie było czymś szczególnie nowym, ponieważ spekulacje na ten temat były
publikowane już dwa lata wcześniej i można było o tym przeczytać w „New York Times”.
Później wspominał, że brał udział w badaniach nad bronią jądrową, ale pisząc w 1957 roku do
Roberta Jungka, autora książki „Jaśniej niż tysiąc słońc”, wyjaśniał, że powiedział do Bohra:
„Wiem, że istnieje taka możliwość, ale trzeba by ogromnego wysiłku technicznego, który -
miejmy nadzieję - nie będzie możliwy w czasie wojny”.9 W swoich wspomnieniach „Physics
and Beyond” pisze, że Bohr był tak przerażony, że nie zapamiętał najważniejszej rzeczy, czyli
tego, że trzeba by ogromnego wysiłku technicznego. Heisenberg pisał, że starał się o tym
powiedzieć, ponieważ „dawało to fizykom możliwość decydowania o tym, czy w ogóle
rozpoczynać produkcję bomby atomowej”. Naukowcy mogli to uczynić. Heisenberg
wspomina, jak mówił Bohrowi, żeby powiadomił swoje rządy, „że bomba atomowa pojawi
się zbyt późno, aby zastosować ją w tej wojnie, i dlatego praca nad jej budową odrywa ich od
pracy”. W końcu Heisenberg wyłożył karty na stół w swoim liście do Roberta Jungka:
„Później jeszcze raz poprosiłem Bohra, czy ze względu na oczywiste kwestie moralne nie
byłoby możliwe, aby fizycy uzgodnili między sobą że nie powinno się próbować budować
bomb atomowych, których koszt byłby niewyobrażalnie wielki”.10
Zdaniem Heisenberga Bohr najeżył się, słysząc tę sugestię. Prawie ćwierć wieku
później Heisenberg tłumaczył reakcję Bohra w wywiadzie udzielonym Davidovi Irvingowi,
kontrowersyjnemu historykowi oraz autorowi pozycji „The German Atom Bomb”.
Heisenberg powiedział Irvingowi, że pomysł fizyków, aby nie brać udziału w budowie bomb
atomowych, wydał się Bohrowi „szalenie nierozsądny” i równoznaczny z „prohitlerowskimi
[...] sympatiami z mojej strony”. Heisenberg powiedział jednak Irvingowi, że, jeśli
wyprodukowalibyśmy bomby atomowe, doprowadzilibyśmy do strasznych zmian na świecie.
Nie wiadomo, co by z tego wynikło. Bałem się wszystkiego, również i takiej możliwości”.11
Niepublikowane listy Bohra
Margarethe, żona Bohra, w sztuce Michaela Frayna Copenhagen pyta na samym
początku: „Po co przyjechał do Kopenhagi?”. Historyk Paul Lawrence Rose, najsurowszy z
krytyków Heisenberga, uważa, że Heisenberg pojechał do Kopenhagi, żeby nakłonić swego
mentora do udziału w prowadzonych przez nazistów badaniach atomowych. Jak mówiliśmy,
w 1941 roku wyglądało na to, że Hitler podbił całą Europę i Wschód. Dlatego tym, co
niepokoiło Bohra zdaniem Rose’a, nie był lęk, że Niemcy wkrótce zbudują bombę atomową
„ale raczej uczucie niesmaku, że Heisenberg zamierza prowadzić badania atomowe w
nadchodzącym Pax Nazica”.12 Z drugiej strony Thomas Powers, autor książki Heisenbergs
War, utrzymuje, że Heisenberg przekazał aliantom wyraźną informację: „Niemcy byli
zainteresowani bombą”. Zdaniem Powersa Heisenberg zdradził najważniejszy fakt dotyczący
niemieckiego planu budowy bomby - mianowicie fakt, że taki plan istnieje. Heisenberg za
pośrednictwem Bohra ujawnił aliantom kierunek niemieckich badań, tak więc jawi się jako
niezwykły bohater.Nowe dowody pochodzące z archiwum Nielsa Bohra w Kopenhadze zdają
się jednak wskazywać, że jeśli chodzi o samego Bohra, coś zaszło między nimi, coś, co
dręczyło go w następnych latach.
W czasie wojny i po jej zakończeniu niektórzy z czołowych fizyków atomowych po
stronie aliantów byli zaniepokojeni tym, co robią, i czuli potrzebę jakiegoś usprawiedliwienia
swoich badań. Widzieliśmy, jak na przykład Otto Frisch pisał, że kłóci się z jego sumieniem
refleksja, iż Niemcy prawdopodobnie dążą do tego, aby zbudować bombę jako pierwsi.
Widzieliśmy, jak Einstein, człowiek o pokojowych przekonaniach, zachęcał prezydenta
Roosevelta, aby ten podjął działania w oparciu o fakt, że niemieccy fizycy poświęcają się
badaniom atomowym. W dalszym ciągu niniejszej relacji zobaczymy, jak fizyk Joseph
Rotblat zrezygnował ze stanowiska w amerykańskim laboratoriom w Los Alamos, jak tylko
zdał sobie sprawę, że Niemcomdaleko do posiadania broni atomowej. Innymi słowy
usprawiedliwienie badań nad bombą w oczach wybitnych naukowców od Leona Szilarda do
Josepha Rotblata opierało się na przekonaniu, że Niemcy mogą ich wyprzedzać. Poradzili
sobie z moralnymi skrupułami, rozważając przerażający pomysł, że Hitler może być pierwszy
i zmusi świat do kapitulacji.
Jak to wszystko wpłynęło na Bohra? Bohr, kulturalny człowiek o międzynarodowej
renomie, wyjątkowo uwrażliwiony na kwestie polityczne i moralne, był najwyraźniej głęboko
poruszony. Ale trzeba było przestudiować szereg dokumentów z jego archiwum w
Kopenhadze, żeby dokładnie ocenić rozmiary i naturę jego zaniepokojenia.
W trwającej od dawna dyskusji na temat spotkania w Kopenhadze często się mówi o
szkicu nigdy niewysłanego listu Bohra do Heisenberga, który mógłby rzucić światło na opinie
Bohra. Ujawnione dokumenty obejmują jedenaście niewysłanych listów. Najbardziej
interesujący z nich dotyczy gwałtownego sprzeciwu Bohra wobec listu, jaki Heisenberg w
roku 1957 wysłał do Roberta Jungka, autora książki Jaśniej niż tysiąc słońc. Wielce
interesujący jest fakt, że Bohr powtarza i podkreśla oraz wykreśla liczne fragmenty, co
dowodzi jego zatroskania wrażeniami, jakie pozostawiły jego rozmowy z Heisenbergiem i
reperkusjami tych wrażeń.
Zgodnie z listem Heisenberga do Jungka, tak powiedział do Bohra:Gdyby [bombę
atomową] można było łatwo zbudować, fizycy nie byliby w stanie się temu przeciwstawić.
Taka sytuacja zapewniała w owym czasie fizykom decydujący wpływ na dalsze badania,
ponieważ mogli przekonywać rządy, że w czasie trwania wojny bomby prawdopodobnie nie
będą dostępne.
Heisenberg powiedział Jungkowi, że zbudowanie bomby atomowej jest „w zasadzie
możliwe, ale wymagałoby ogromnego zaangażowania technicznego, którego miejmy
nadzieję, nie uda się zrealizować podczas tej wojny”.13
Ale w wielu szkicach niewysłanych listów Bohr wyraża przekonanie, że Heisenberg w
żadnym razie nie dał mu do zrozumienia, że niemiecki program broni atomowej ma
opóźnienia, lecz że pełną parą posuwa się naprzód.
Jednak w jednym z pierwszych szkiców Bohr przyznaje, że Heisenberg mówił na ten
temat „w sposób niejasny”. Odnośny tekst brzmi następująco:
Pamiętam także wyraźnie [...] jak mówiłeś w niejasny sposób, co mogło tylko
wywołać wrażenie, że w Niemczech robią wszystko, co możliwe, aby opracować broń
atomową, i nie ma potrzeby mówić o szczegółach, ponieważ znasz je doskonale, jako że
ostatnie dwa lata spędziłeś, pracując nad tymi przygotowaniami.14
Jednak w kolejnym szkicu Bohr już nie wspomina o niejasnościach i wyraża pewność,
nie pozostawiając miejsca na wątpliwości czy nieporozumienia:
Pamiętam dobrze przebieg tych rozmów [...] kiedy bez wstępów poinformowałeś
mnie, że według twojego przekonania wojna, gdyby trwała dostatecznie długo, zostałaby
rozstrzygnięta przy pomocy broni atomowej, a ja nie wyczułem choćby najmniejszej aluzji, że
ty sam i twoi przyjaciele zmierzacie w innym kierunku.15
W następnym szkicu zatytułowanym „uwagi do Heisenberga” wspomina o
konsekwencjach tych silnych wrażeń. Pisząc o ucieczce do Szwecji, a stamtąd do Anglii
jesienią 1943 roku, oznajmia:Pytanie, jak daleko zaszły Niemcy, było oczywiście ogromnie
ważne zarówno dla fizyków, jak i dla rządów. Miałem okazję przedyskutować tę kwestię
zarówno z angielskim wywiadem, jak i z członkami brytyjskiego rządu i oczywiście
przekazałem wszystkie nasze doświadczenia, a zwłaszcza wrażenie, jakie odniosłem podczas
twojej wizyty w Kopenhadze.16
Wspomina także, że w 1943 roku dowiedział się „po raz pierwszy o już wtedy
zaawansowanym amerykańskoangielskim programie atomowym”.
W jeszcze jednym szkicu, podkreślając „bardzo silne wrażenie”, Bohr pisze:
Dodałeś, może dlatego, że miałem wątpliwości [na temat postępów niemieckiego
programu bomby atomowej], że muszę zrozumieć, iż w ostatnich latach zajmowałeś się
niemal wyłącznie tym problemem i nie miałeś wątpliwości, że można to zrobić”.17
Jednak w późniejszym szkicu pisze po raz pierwszy:
Mimo wszystko rozmowy z aliantami na temat niemieckich postępów w dziedzinie
fizyki atomowej tak czy owak nie miały decydującego wpływu, ponieważ już wtedy było
zupełnie jasne, że nie istniała możliwość realizacji tak wielkiego przedsięwzięcia w
Niemczech przed zakończeniem wojny.18
W tym miejscu podkreśla, że jego raport - i silne wrażenie, jakie wywarły na nim
niemieckie postępy - mógł nie mieć żadnych konsekwencji dla planów aliantów, ponieważ
zdaniem Bohra wiedzieli oni, że Niemcy pozostają w tyle.
Moim zdaniem znaczenie tych szkiców polega na tym, że pokazuje niepokój Bohra, iż
jego raporty z 1943 roku dla Anglików i Amerykanów na temat postępów niemieckiego
programu atomowego mogły spowodować nieuzasadnione naukowe i polityczne
przyspieszenie realizacji alianckiego programu atomowego. Czytając między wierszami, Bohr
wydaje się dręczyć sugestią (wyraźnie sformułowaną w liście Heisenberga do Jungka), że źle
zrozumiał Heisenberga i że fakt ten mógł pobudzić aliantów do działania.Najbardziej
wątpliwym elementem jego szkiców jest twierdzenie, że jesienią 1943 roku aliancki wywiad
wiedział, że Niemcy nie osiągnęli żadnych postępów w badaniach nad bombą atomową i z
pewnością nie byli zdolni do jej skonstruowania przed zakończeniem wojny. Alianci nie
dysponowali wiedzą na temat niepowodzenia niemieckiego programu aż do grudnia 1944
roku, gdy grupa wywiadowcza o nazwie Alsos przybyła do Strasburga. Jesienią 1943 roku
nikt także nie wiedział, jak długo jeszcze potrwa wojna.
Według mnie szkice Bohra dowodzą, że fizyk ten odniósł wrażenie, iż Heisenberg dał
w zawoalowanej formie do zrozumienia, że Niemcy pracują nad bombą atomową. Jak
widzieliśmy, wiadomość ta w 1941 roku nie zaniepokoiła go tak bardzo, żeby nie spędzić
całego sobotniego popołudnia w towarzystwie Heisenberga, czytając na głos i słuchając
muzyki. I dopiero z perspektywy czasu, już po wojnie, zaczął się zastanawiać nad etyką i
polityką dotyczącą bomby atomowej, po zbombardowaniu Hiroszimy i Nagasaki, tym
bardziej że stało się jasne, że niemiecka bomba okazała się niewypałem. Powtarzające się w
tych szkicach usprawiedliwienia dowodzą niepokoju sumienia. Czy to możliwe, wydaje się
myśleć, że jego raporty dotyczące wrażeń wyniesionych z rozmów z Heisenbergiem,
przekazane aliantom w 1943 roku, mogły mieć wpływ na determinację, z jaką ci ostatni
prowadzili badania nad bombą?
Wycieczka Heisenberga do Kopenhagi i jego rozmowy z Bohrem były źródłem
kontrowersyjnych, długotrwałych dyskusji na temat tego, czy hitlerowscy naukowcy byli w
stanie i zamierzali zbudować bombę atomową. Jak pisze historyk Mark Walker: pytania typu
«co by było» nie mają definitywnych odpowiedzi i może właśnie z tego powodu mitowi
niemieckiej bomby atomowej przypisano wyjątkowe, choć nieprzekonujące znaczenie:
mitycznej rozmowie Wernera Heisenberga z jego duńskim kolegą, przyjacielem i mentorem
Nielsem Bohrem, która miała miejsce w okupowanej Kopenhadze jesienią 1941 roku.19
Wydaje mi się, że Walker ma zupełną rację, ponieważ dyskusja w znacznej mierze
dotyczy intencji i stanu wewnętrznego sumień dwojga ludzi. Ale mimo to dyskusja ta dotyczy
także faktu, jak alianccy i niemieccy naukowcy powinni byli się zachować i jak rzeczywiście
się zachowali. Wydaje mi się, że w świetle listów Bohra zainteresowanie tą sprawą pozwala
na skupienie się nie tylko na sumieniu Heisenberga, lecz także na pełnych zaniepokojenia
wnioskach Bohra, jednego z najuczciwszych naukowców na świecie, który w przeciwieństwie
do Heisenberga pozostawił dowody swoich wewnętrznych rozterek (choć sytuacja ta może
ulec zmianie, gdy rodzina Heisenberga ujawni niepublikowane listy Heisenberga).
Nieustanne poprawki, jakby wywołane rozdrażnieniem, wskazują, że Bohr nie był w
stanie zaakceptować faktu, że mógł był źle zrozumieć Heisenberga i w rezultacie dał aliantom
bodziec do stworzenia bomby atomowej.
Jednakże do tej pory nie mamy ostatecznej opinii w stosunku do Heisenberga. Dania
nie jest jedynym krajem, jaki odwiedził Heisenberg w okupowanej Europie po roku 1941;
odwiedził także Holandię i Polskę, gdzie jego działania zrodziły wiele pytań dotyczących
motywów jego postępowania.
Pod koniec wojny Heisenberg i najwybitniejsi fizycy niemieccy zamieszani w
realizację nazistowskiego programu atomowego byli trzymani w jednym z domów w
okolicach Cambridge. W pokojach założono podsłuch i ich rozmowy można było śledzić. W
świetle późniejszych wydarzeń powrócimy do pytania o Heisenberga i jego działania: czy był
bohaterem, łajdakiem, czy po prostu kolaborantem.
23. Speer i Heisenberg
W grudniu 1941 roku, trzy miesiące po powrocie Heisenberga z Kopenhagi, szef
programu badawczego armii Erich Schumann powiedział niemieckim naukowcom
zajmującym się uranem, że ich badania otrzymają wsparcie, zakładając, że istnieje realna
szansa „ich zastosowania w możliwej do przewidzenia przyszłości”.1 Naukowcy mieli
napisać raport o swoich postępach i na luty 1942 roku wyznaczono termin spotkania
poświęconego tej sprawie. W raporcie stwierdzono, że:
W obecnej sytuacji powinno się poczynić przygotowania do technicznego rozwoju i
wykorzystania energii atomowej. Ogromne znaczenie, jakie to ma dla całej gospodarki, a
szczególnie dla Wehrmachtu, uzasadnia wstępne badania, tym bardziej że nad tym
zagadnieniem intensywnie pracują wrogowie, a zwłaszcza Ameryka.2
Według raportu zbudowanie niemieckiej bomby atomowej zależało od techniki
rozdzielania izotopów lub od uzyskania plutonu z pracującego reaktora, co z kolei zależało od
zaopatrzenia w niezbędne materiały.
W tym miejscu nastąpiło dramatyczne rozejście się dróg, jakimi podążały programy
aliantów i Niemców. Przełom dokonany przez Frischa i Peierlsa w Wielkiej Brytanii z
technicznego punktu widzenia polegał na powiązaniu szybkich neutronów z szybkością
reakcji w U-235. To właśnie inicjatywa FrischaPeierlsa popchnęła do przodu amerykański
program budowy bomby atomowej, choć do jego realizacji potrzeba było jeszcze 500
milionów funtów lub dwóch miliardówdolarów. Jednak w Niemczech nie wzięto pod uwagę
odkrycia Frischa i Peierlsa.
Na armii raport fizyków nie zrobił większego wrażenia: obcięto fundusze, a badania
przekazano z powrotem do Instytutu Fizyki Cesarza Wilhelma. W kwietniu 1942 roku
Abraham Esau, szef działu fizyki agencji badawczej w Ministerstwie Edukacji, objął nadzór
nad projektem uranowym. W międzyczasie w Berlinie między 26 a 28 lutego 1942 roku
odbyły się dwa spotkania dotyczące badań jądrowych. Na jednym z nich Heisenberg
przedstawił artykuł pt. „Teoretyczne podstawy produkcji energii z rozszczepienia uranu”. Na
spotkaniu obecny był szef edukacji i nauki Bernhard Rust.
Heisenberg przedstawił w miarę przystępną i optymistyczną prezentację zagadnienia
rozszczepienia jądra atomowego oraz możliwości obronnych. Powiedział na tym spotkaniu:
Jeżeli można by zgromadzić ilość uranu 235 na tyle dużą aby ucieczka neutronów z
jego powierzchni była mała w porównaniu z wewnętrznym mnożeniem neutronów, wówczas
w bardzo krótkim czasie liczba neutronów znacznie się zwiększy i cała energia rozszczepienia
uranu - około 15 bilionów kalorii na tonę - zostanie uwolniona w ułamku sekundy. Czysty
uran 235 należy zatem uważać za materiał wybuchowy o niewyobrażalnej sile.3
Wspomniał także o bombie plutonowej. Mówiąc o reaktorze, zauważył: „W wyniku
przemiany uranu wewnątrz reaktora tworzy się nowy pierwiastek (o liczbie atomowej 94),
który najprawdopodobniej jest równie wybuchowy jak uran 235 i odznacza się równie
kolosalną mocą”.4
Biorąc pod uwagę, że wciąż było wiele niewiadomych, włącznie z prawidłową
wartością masy krytycznej, wystąpienie wydawało się obliczone na wywołanie
zainteresowania oraz wielkich oczekiwań. Czy Heisenberg starał się o uzyskanie
odpowiednich funduszy potrzebnych na zbudowanie bomby? Kiedy w czerwcu tego samego
roku Albert Speer zaproponował praktycznie nieograniczone środki, Heisenberg odrzucił jego
propozycję. Speere możliwe, że był po prostu zainteresowany jedynie zdobyciem
przychylności w celu utrzymania ważnej pozycji w fizyce atomowej, ale jednocześnie
dostrzegał fakt, że niemieckie armie nie odnosiły już takich sukcesów w Rosji, a do wojny
przystąpili Amerykanie ze swoją potęgą przemysłową.
W miarę jak Heisenberg przejmował coraz większą odpowiedzialność za program
fizyki atomowej, brał również na siebie coraz większą liczbę dodatkowych obowiązków. Z
trudem udawało mu się skupić na zadaniu, które powinno pochłaniać całąjego energię.
W grudniu 1941 roku skończył czterdzieści lat i w roku 1942 najwyraźniej w
większym stopniu pochłaniały go filozoficzne spekulacje niż fizyka eksperymentalna. W
tymże roku znalazł czas na wygłaszanie wykładów oraz pisanie esejów o bezradności
jednostki w obliczu międzynarodowych konfliktów i zmagań. „Jednostka nie może do tego
wnieść nic - pisał - poza wewnętrznym przygotowaniem się na zmiany, które nastąpią bez jej
udziału”.5 Doradzał pomaganie innym, zauważając przy tym, że niewiele można zrobić poza
akceptacją własnego losu. Jednostka jest zwolniona od odpowiedzialności za wydarzenia
zewnętrzne:
Nam nie zostaje nic poza najprostszymi sprawami: powinniśmy sumiennie wypełniać
nasze obowiązki i realizować zadania, nie pytając zbyt wiele po co i dlaczego. Powinniśmy
przekazać następnemu pokoleniu to, co wydaje się nam piękne, odbudować to, co zostało
zniszczone, i mieć wiarę w innych ludzi.6
Speer kieruje produkcją broni
7 lutego 1942 roku, trzy tygodnie przed wygłoszeniem przez Heisenberga wykładu na
temat możliwości broni atomowej, Albert Speer przebywał w Wilczym Szańcu - kwaterze
głównej Hitlera, skąd Fiihrer jako głównodowodzący osobiście kierował wojną na rosyjskim
froncie.
Kiedy przybył Speer, Fritz Todt, minister uzbrojenia i amunicji, przebywał już w
schronie. Z pomieszczenia dochodziły krzyki i kiedy wyłonił się z niego minister, zdaniem
Speera wyglądał na „spiętego i zmęczonego po długiej dyskusji”.7 Napięcie między Todtem a
Hitlerem utrzymywało się już od miesięcy. Todt uważał, że biorąc poduwagę gospodarkę,
dostawy amunicji, zasoby ludzkie i materialne, wojny nie da się wygrać. Jedynym wyjściem
dla Niemiec było zawarcie porozumień politycznych. Jednak Hitler nadal wierzył, że
zwycięstwo nie jest kwestią uzbrojenia ale siły woli.8
Speer przez chwilę rozmawiał z Todtem. Minister zaproponował architektowi miejsce
w samolocie, którym miał nazajutrz rano lecieć do Berlina. Speer przyjął zaproszenie. Hitler
wezwał Speera dopiero
0pierwszej w nocy. Zdaniem Speera Hitler wyglądał na zmęczonego. Był
przygnębiony aż do chwili, gdy rozmowa zeszła na tematy związane z planami
architektonicznymi. Wówczas Führer się rozpromienił
1obaj mężczyźni rozmawiali o planowanych projektach do trzeciej nad ranem.
Z powodu później pory Speer zmienił zdanie, postanowił dłużej pospać i nie lecieć z
Todtem. Todt był jedynym pasażerem samolotu i zginął, kiedy samolot eksplodował podczas
startu. Podjęto dochodzenie i wyeliminowano możliwość sabotażu, jednak w autobiografii
Speer pisze, że istniały przesłanki wskazujące na możliwość zabójstwa.9
Tego samego popołudnia Hitler wezwał Speera i przekazał mu liczne obowiązki
Todta. „Sądziłem, że wyraził się niedokładnie, dlatego odpowiedziałem, iż dołożę starań, aby
zastąpić dr. Todta w jego przedsięwzięciach budowlanych”. - pisał Speer. „Nie - sprostował
Hitler - we wszystkich jego funkcjach, również jako ministra do spraw uzbrojenia”.10 Tak
więc Speer w wieku trzydziestu siedmiu lat znalazł się w sytuacji wymagającej najwyższej
odpowiedzialności za naukę i technologię Trzeciej Rzeszy. Jednak już po zaakceptowaniu
rozkazu Führera Goering wybuchł w obecności Hitlera (Speer pisze, że marszałek Rzeszy nie
tracił czasu, pędząc do Kwatery Głównej ze swojej leśniczówki oddalonej o 100 km od
Wilczego Szańca), twierdząc, że to on powinien przejąć obowiązki Todta „w ramach planu
czteroletniego”. Napięcie, jakie istniało między Goeringiem a Todtem wskazywało raz
jeszcze na bezproduktywną rywalizację, do której zachęcał Hitler w ramach swojej dyktatury.
Speer komentował: „Jako minister uzbrojenia dr Todt mógł realizować zadania postawione
przez Hitlera jedynie poprzez bezpośrednie rozkazy przekazywane dalej do przemysłu. Z
kolei Goering jako komisarz planu czteroletniego czuł się odpowiedzialny za całość
gospodarki wojennej”.11Speer zajął się reorganizacją chaotycznej i podlegającej silnym
naciskom produkcji uzbrojenia w sytuacji, gdy losy wojny zdawały się odwracać. Chociaż
Speer nie posiadał doświadczenia Todta, dysponował jednak licznymi zdolnościami i miał
technokratyczne podejście do problemów. Ojciec Speera był architektem, a jego syn Albert
cieszył się przywilejami, na które między innymi składały się lekcje prywatnej guwernantki.
Speer już w szkole lubił statystykę, a będąc dzieckiem, przejawiał pasję do samochodów,
sterowców oraz wykazywał „techniczne zamiłowania w świecie, który wówczas nie był zbyt
stechnicyzowany”.12 Był najlepszym matematykiem w szkole i miał zamiar studiować
matematykę na uniwersytecie, ale jego ojciec „przedstawił przekonujące argumenty
przeciwko tej opcji - pisał Speer - i musiałbym nie być matematykiem dobrze obeznanym z
prawami logiki, gdybym nie dał się przekonać tym argumentom”. Studiował w Instytucie
Technologii w Karlsruhe, Monachium i Berlinie. W Berlinie, jeszcze będąc studentem,
usłyszał przemawiającego Hitlera i przekonała go mieszanina „rozsądnej skromności” i
„hipnotycznej argumentacji”. Speer został członkiem NSDAP w 1931 roku. A pociągała go
nie tyle nazistowska polityka, ile osobowość Hitlera oraz siła, z jaką potrafił wcielać w życie
swoje ambitne wizje architektoniczne.
Jako minister do spraw uzbrojenia i amunicji Speer w sytuacji gdy w 1942 roku
Ameryka przyłączyła się do wojny, a na rosyjskim froncie sytuacja stale się pogarszała,
potrafił wprowadzić innowacje, uruchamiając niewykorzystane zasoby i ograniczając
produkcję na rynek wewnętrzny,a jednocześnie zwiększając zatrudnienie kobiet i ściągając
inżynierów z frontu do kraju. W swoich wspomnieniach pisze, że „nacisk i wymogi” w
czasach reżimu „zniszczyły wszelką spontaniczność”.13 Pragnął zachęcić do gospodarki
wolnorynkowej, która nagradzałaby inicjatywę. Było to odwróceniem zasady Fuhrerprinzip,
na której zbudowana była Trzecia Rzesza. „Byłem krytykowany z różnych stron, ale
najtrudniej było pogodzić się z krytyką oddolną”.14
Po wojnie Speer pisał, że jego sukces zależał od entuzjazmu tysięcy techników
stymulowanych nowym zakresem odpowiedzialności, do jakiej zachęcał w czasach
gospodarki wojennej. „Zasadniczo - pisał - wykorzystałem częste w zawodach technicznych
zjawisko ślepego poświęcenia się zadaniu”.15 Mogło to się także odnosić do Heisenberga. To
o czym Speer nie pisał, to morderczy wyzysk robotnikówprzymusowych w niemieckim
przemyśle, który miał początek za czasów Todta i stale rozkwitał, osiągając rozmiary setek
tysięcy niewolników za kadencji Speera.
Speer spotyka Heisenberga
»* s
Speer pisał w swojej autobiografii o regularnych roboczych obiadach z generałem
Friedriechem Frommem w prywatnej sali restauracji Horcher w Berlinie. Pod koniec kwietnia
1942 roku Fromm stwierdził, że najlepszą szansą Niemiec na wygranie wojny byłoby
opracowanie nowych broni. Wspomniał o grupie naukowców pracujących nad bombą która
mogłaby niszczyć całe miasta, wyłączając z wojny nawet Wielką Brytanię. Speer miał już
kontakt z drem Albertem Vöglerem, szefem niemieckiego stalowego giganta oraz prezesem
Towarzystwa Cesarza Wilhelma, który narzekał na zbyt małe środki przyznane przez
Ministerstwo Edukacji i Nauki.
Latem 1942 roku Speer zorganizował konferencję w Harnack House, berlińskiej
centrali Towarzystwa Cesarza Wilhelma, na której spotkał się z naukowcami zajmującymi się
fizykąjądrową wśród nich z Heisenbergiem. Heisenberg był w tym czasie główną osobą
odpowiedzialną za program fizyki atomowej, a od października pełnił funkcję dyrektora
„przy” Instytucie Fizyki Cesarza Wilhelma. Otrzymał także katedrę na uniwersytecie w
Berlinie.
Heisenberg mówił na temat „rozbijania atomów i opracowania maszyny uranowej
oraz cyklotronu”. Według Speera Heisenberg gorzko narzekał na brak funduszy i materiałów
oraz na brak techników i naukowców, którzy zostali powołani do wojska. Przeciwstawiał
temu ogromny wysiłek, jaki jego zdaniem stał się udziałem Stanów Zjednoczonych.
Heisenberg powiedział Speerowi, że chociaż kilka lat wcześniej Niemcy były na czele
wyścigu w badaniach jądrowych, to obecnie Amerykanie prawdopodobnie ich znacznie
wyprzedzili. Dodał, że „z punktu widzenia rewolucyjnych możliwości rozszczepienia
jądrowego, dominacja na tym polu będzie niezwykle brzemienna w skutki”.16
Według własnego opisu tego spotkania Speer zapytał, w jaki sposób fizykę jądrową
można wykorzystać do produkcji bomb atomowych. Jego odpowiedź była zdaniem Speera
„zachęcająca”. Heisenberg najwyraźniejpowiedział, że znaleziono naukowe rozwiązanie i
teoretycznie nie było przeszkód w wyprodukowaniu takiej bomby. Jednak niezbędne warunki
techniczne zawsze wymagające najwięcej wsparcia przy takich projektach były zniechęcające
i wymagały co najmniej dwóch lat inwestowania.
Marszałek polny Milch zapytał, jakiej ilości jądrowego materiału wybuchowego
potrzeba do zniszczenia miasta. Heisenberg odpowiedział, że tutaj są dwie szkoły: jedna
mówi o masie „wielkości ananasa”, a druga o masie „wielkości piłki futbolowej”.17 Zostało
to uznane zarówno przez Heisenberga, jak i innych za prawidłowe oszacowanie masy
krytycznej U-235 - kilogramów, a nie ton - co stanowiło dowód, że Heisenberg wiedział, jak
skonstruować bombę atomową.
Kiedy Speer zapytał go, czego potrzebuje, Heisenberg najwyraźniej wspomniał o
braku cyklotronu: jeden cyklotron znajdował się w Paryżu, ale z uwagi na konieczność
zachowania badań w tajemnicy nie można było z niego w pełni korzystać. Kiedy jednak Speer
zapytał, czy ministerstwo uzbrojenia powinno zamówić równie wielki lub nawet większy
cyklotron od używanego w Stanach Zjednoczonych, Heisenberg sprzeciwił się, mówiąc, że z
uwagi na brak doświadczenia w Niemczech warto zacząć od mniejszego modelu. Pod koniec
spotkania Speer poprosił Heisenberga, aby ten przedstawił mu listę wszystkiego, czego
potrzebuje, by pchnąć do przodu badania jądrowe. Po kilku tygodniach naukowcy wystąpili o
kilkaset tysięcy marek, niewielkie ilości stali, niklu i innych deficytowych materiałów.
Chcieli mieć do dyspozycji bunkier, baraki i obietnicę, że ich eksperymenty zyskają
najwyższy priorytet. Speer napisał w swojej autobiografii, że sugerował kwotę miliona, 2
milionów marek oraz odpowiednio większe ilości materiałów, ale oferta nie została przyjęta
ponieważ „nie można by jej spożytkować”. Z perspektywy czasu taki stan rzeczy potwierdzał
zapewnienia Heisenberga o tym, że świadomie sabotował własny jądrowy program
badawczy. Speer pisał: „Dano mi do zrozumienia, że bomba atomowa nie będzie miała
wpływu na przebieg wojny.18
Speer porzuca ideę bomby atomowej
23 czerwca 1942 roku Speer rozmawiał z Hitlerem o jądrowym programie
badawczym. Minister postanowił przedstawić rzecz jaknajkrócej, ponieważ „dobrze znał
tendencję Hitlera do popierania fantastycznych projektów oraz stawiania związanych z tym
bezsensownych wymagań”.19 Jednak Hitler, który miał tendencję do chwytania się różnych
amatorskich pomysłów i plotek, był pod wpływem zniekształconej wizji perspektyw
jądrowych, wymyślonych przez jego fotografa Heinricha Hoffmanna. Hoffmann był
zaprzyjaźniony z ministrem poczty Ohnesorgem, który wspierał badania jądrowe Manfreda
von Ardennego, dla którego pracował Houtermans. Speer twierdził, że Hitler był pod
wrażeniem wizji naukowców przemieniających Ziemię w płonącą gwiazdę. W krótkiej
refleksji na temat niekontrolowanej reakcji łańcuchowej Speer zauważa: „Właściwie profesor
Heisenberg nie dał żadnej wiążącej odpowiedzi wyjaśniającej, czy dysponujemy absolutną
pewnością że rozszczepienie jądrowe można utrzymać pod kontrolą, czy też nastąpi
nieprzerwana reakcja łańcuchowa”.20
Kwestia niekontrolowanej reakcji łańcuchowej była również podnoszona w 1942 roku
przez Edwarda Tellera, który z dwoma kolegami napisał na ten temat artykuł. Dzień przed
pierwszym próbnym wybuchem amerykańskiej bomby atomowej - testem Trinity - wojskowy
szef projektu generał Groves był poirytowany tym, że włoski fizyk Enrico Fermi „nagle
zaczął proponować zakłady swoim kolegom naukowcom, proponując obstawianie możliwości
zapłonu atmosfery, a jeśli tak by się stało, to czy zjawisko zniszczy wyłącznie Nowy Meksyk,
czy cały świat”.21
W swojej autobiografii Speer napisał, że „zgodnie z sugestiami fizyków jądrowych”
projekt bomby atomowej został zamknięty jesienią 1942 roku, po tym jak na pytanie o termin
realizacji odpowiedziano, że nie można niczego oczekiwać w ciągu trzech lub czterech lat.
Latem 1943 roku Speer wyraził zgodę na wykorzystanie uranowych rdzeni w
amunicji. Wiele lat po wojnie napisał: „Pozbycie się zapasów około tysiąca dwustu ton uranu
świadczyło o tym, że już przestaliśmy myśleć o produkcji bomb atomowych”.
Zastanawiając się nad możliwością posiadania bomby atomowej przez Niemców,
Speer spekulował w swojej autobiografii - znając już koszt „Projektu Manhattan” - że
niemiecka bomba mogłaby być gotowa w 1945 roku, jednak musiałoby to oznaczać
likwidację wszystkich innych projektów. Speer był skłonny winić program rakietowy, „nasz
największy i najmniej trafiony projekt”, a także ideologicznąnieobliczalność Philippa
Lenarda, który odrzucał fizykę jądrową oraz teorię względności. W podsumowaniu Speer
stwierdzał, że nawet w najlepszej sytuacji Niemcy nigdy nie dorównałyby „wyższej zdolności
produkcyjnej, która pozwoliła Stanom Zjednoczonym podjąć się tego gigantycznego
projektu”.22 Według Speera Niemcy mogły wyprodukować bombę najwcześniej w 1947
roku, ale nawet w takim wypadku zużycie ostatnich rezerw rud chromu nie pozwoliłoby
Niemcom kontynuować wojny po 1 stycznia 1946 roku.
Dwa lata po wojnie Heisenberg napisał w czasopiśmie „Naturę”, że niemieckim
fizykom oszczędzono decyzji, czy mają uczestniczyć w budowie bomb atomowych.
Okoliczności kształtujące politykę krytycznego roku 1942 sprawiły, że zajęli się problemem
wykorzystania energii jądrowej jako źródła napędu.23
Chociaż Speer przeznaczył spore środki na program rakietowy Wernhera von Brauna,
jako największej nadziei na cudowną broń, alianci nadal obawiali się możliwości, że Niemcy
jako pierwsi wejdą w posiadanie bomby atomowej.
Reaktor Heisenberga
23 czerwca 1942 roku, kiedy Speer relacjonował Hitlerowi stan niemieckich badań
nad bronią atomową w laboratorium Heisenberga w Lipsku miała miejsce eksplozja, która
skaziła radioaktywnym pyłem uranu technika pracującego w laboratorium. Heisenberg na
chwilę zajrzał do laboratorium, po czym wrócił, aby prowadzić seminarium, jednak wezwano
go ponownie, kiedy rozpadły się na kawałki dwie półkule jego modelu reaktora. Tydzień
później Heisenberg opuścił Lipsk, aby skoncentrować się na swoich badaniach w berlińskim
Instytucie Fizyki Cesarza Wilhelma.
Eksperymenty prowadzone w „maszynie uranowej” Heisenberga ukierunkowane na
podtrzymanie reakcji łańcuchowej nie udawały się głównie z powodu trudności technicznych.
Trudności zwiększone przez bombardowania nie minęły w 1943 roku i nie pozwoliły na
dalsze eksperymenty aż do ostatnich miesięcy tamtego roku. Paul Harteck, typowy
eksperymentator, w przeprowadzonym po wojnie wywiadzie wyraził swoją frustrację,
wspominając projekt kierowany przez Heisenberga:Jak można być szefem takiego
technologicznego przedsięwzięcia, jeśli przez całe życie nie przeprowadziło się ani jednego
eksperymentu? To śmieszne! Nie ma na to usprawiedliwienia! Choć Heisenberg jest jednym z
najlepszych teoretyków naszej ery, a Weizsäcker jest oprócz tego doskonałym teoretykiem i
filozofem, który potrafi w znakomity sposób przedstawić swój punkt widzenia, żaden z nich
nigdy wcześniej nie brał udziału w większym przedsięwzięciu eksperymentalnym. Jak mogli
sądzić, że potrafią pokierować rozwojem nowej technologii?24
Heisenberg nadal dojeżdżał do pracy przez pierwszy rok na swym stanowisku w
Berlinie. Po ciężkich nalotach wiosną 1943 roku jego rodzina przeprowadziła się do małego
domu w Urfeld w południowych Niemczech, gdzie praktycznie była oddzielona od
Heisenberga aż do czasów powojennych.
Jeżeli chodzi o reaktor, a pośrednio także o bombę, Heisenberg rozpraszał swoją
energię licznymi zainteresowaniami: pracował jako profesor w Berlinie, prowadził seminaria,
wykłady, podróżował jako gość różnych imprez naukowych w całej okupowanej Europie.
Interesujące byłoby porównanie jego trybu życia ze zdecydowanie pracoholicznym oddaniem
jego odpowiednika w alianckim programie budowy bomby atomowej - J. Roberta
Oppenheimera, który „tylko raz w ciągu trzech lat znalazł czas na dwudniową wycieczkę”.25
Pomimo licznych funkcji pełnionych na Uniwersytecie i w Instytucie Fizyki Cesarza
Wilhelma Heisenberg zdawał się nienasycony w odbieraniu dowodów szacunku i uznania za
swoje naukowe osiągnięcia. „Było to tak” - pisze David Cassidy - jak gdyby uznanie i
szacunek, którego zawsze oczekiwał, były tak długo nieobecne, że kiedy w końcu się
pojawiły, były na tyle słabe, że żadne wyrazy uznania nie mogły upewnić go w tym, że jego
status nagle znów nie ulegnie pogorszeniu.26
W 1943 roku Heisenberg otrzymał prestiżową nagrodę Kopernika na Uniwersytecie
Rzeszy w Królewcu. W marcu tego samego roku został poproszony przez nazistowską gazetę
„Volkischer Beobachter” o napisanie artykułu z okazji osiemdziesiątych piątych urodzin
Maxa Plancka. W październiku został przedstawiony przez Goeringa do orderu
KrzyżaPierwszej Klasy za Służbę dla Obronności Kraju. W ciągu roku Goebbels umieszczał
Heisenberga na pierwszych stronach swojego czasopisma propagandowego „Das Reich”. I
chociaż częste podróżowanie było dla niego jako fizyka całkiem normalne, jego podróże
miały głównie wymiar propagandowy. Podczas gdy w latach trzydziestych i pierwszych
dwóch latach wojny podróżował głównie z własnej inicjatywy, teraz otrzymał specjalne
„zaproszenia” ze strony ministerstwa edukacji lub dziekana Uniwersytetu Berlińskiego,
nazistowskiego matematyka Ludwiga Bieberbacha. Zdaniem Cassidy’ego jego wizyty były
wykorzystywane do „wzniecania podupadającego wsparcia dla Rzeszy”, jednak Heisenberg
wydawał się całkiem chętnie brać udział w tych podróżach.
Heisenberg w Holandii
Pomiędzy rokiem 1942 a 1944 Heisenberg odbył szereg podróży po okupowanej
Europie, w tym także odwiedził Holandię w 1943 r. Okupacja Holandii wywołała silny opór
holenderskiego społeczeństwa, przejawiający się między innymi strajkami i aktami
nieposłuszeństwa, co spowodowało brutalne represje oraz deportacje Żydów. Działania
Niemców wzmacniały opór szczególnie wśród nauczycieli i studentów holenderskich
uniwersytetów. Według historyka Wernera Warmbrunna, cytowanego przez Cassidy’ego, co
najmniej jedna trzecia ludzi, na których dokonano egzekucji, to studenci. Ruch oporu był
najsilniejszy na uniwersytecie w Lejdzie, gdzie studenci strajkowali, a nauczyciele
rezygnowali z pracy w proteście przeciwko zwolnieniom pracowników pochodzenia
żydowskiego w 1940 roku. Kiedy w październiku 1943 roku Heisenberg odwiedził Holandię,
mówiono o jego dwuznacznej postawie. Cassidy pisze: „Holenderskie zainteresowania
związane z naukową współpracą dzięki tej wizycie uległy wzmocnieniu - zatem osiągnięto
wynik oczekiwany przez niemiecki rząd. Zarazem współpraca naukowa była dobrym
argumentem pozwalającym zachować holenderskie laboratoria i programy badań”.27
Po wizycie Heisenberga naukowcy holenderscy mieli mieszane uczucia. Hendrik
Casimir powiedział członkowi alianckiego wywiadu naukowego, że Heisenberg przyznał, iż
wie o istnieniu obozów koncentracyjnych i o rabowaniu okupowanych terenów. Pomimo
tegoprywatnie mówił, że chciałby, aby Niemcy wygrały wojnę. Według informacji
pochodzących od przedstawiciela wywiadu Heisenberg powiedział: „Demokracja nie jest w
stanie wykrzesać dostatecznej energii, aby rządzić Europą. Pozostają dwie możliwości:
Niemcy i Rosja. W takim wypadku Europa pod przywództwem Niemiec będzie być może
mniejszym złem”.28
W swojej autobiografii Casimir napisał, że Heisenberg spacerował z nim i opowiadał
o Niemczech jak o obrońcy cywilizacji zachodniej przed hordami atakującymi ze wschodu.
Ani Francja, ani Anglia nie miały - zdaniem Heisenberga - dostatecznej determinacji i sił, aby
odegrać kluczową rolę w tych zmaganiach. Casimir pisze:
Oczywiście oponowałem, wskazując, że liczne nikczemności nazistowskiego reżimu,
a w szczególności obłąkańczy i okrutny antysemityzm, nie pozwalają zaakceptować takiej
opcji. Heisenberg nie próbował ani zaprzeczyć, ani bronić swego stanowiska, powiedział
tylko, że należy oczekiwać, że po zakończeniu wojny sytuacja się poprawi.29
Rozmowa ta potwierdza, że Heisenberg rozumował w kategoriach dwóch wojen.
Niemcy zaangażowały się w dwie wojny: jedną z zachodnimi demokracjami i drugą z Rosją -
siedzibą sowieckiego komunizmu oraz wschodnich hord. Pierwszej wojny należało żałować,
podczas gdy druga była konieczna dla uratowania Europy Zachodniej.
Innym naukowcem spotkanym przez Heisenberga podczas pobytu w Holandii był
Kramers, który potrafił oddzielić osiągnięcia w dziedzinie fizyki, od ewidentnie
proniemieckich poglądów politycznych i nacjonalistycznych Heisenberga. Krämers, który
kiedyś już pracował z Heisenbergiem w Kopenhadze, chętnie się z nim spotkał, licząc na
pomoc w zmniejszeniu trudności, z jakimi borykała się nauka pod niemiecką okupacją.
Wydaje się, że Heisenberg pomógł w ułatwieniu podróżowania holenderskim naukowcom
oraz przyczynił się do ponownego otwarcia laboratorium w Lejdzie. Ta przyjaźń pomimo
zaangażowania Heisenberga w pracę dla reżimu jest kolejnym elementem składającym się na
skomplikowany przypadek Heisenberga, ponieważ Krämers był człowiekiem uczciwym i
odważnym. Krämers i Heisenberg rozmawiali o fizyce, a nawet rozważali współpracę
poświęconą problemom podstawowym. W tym samym roku Krämersnapisał list do
Heisenberga: „aby powiedzieć raz jeszcze, jak uszczęśliwiła mnie twoja wizyta,
przypominając stare ideały”. Jednak ostatecznie przekreślił możliwość jakiejkolwiek
współpracy naukowej, ponieważ „nie jest to czas na wspólne publikacje”.30
Polska i Hans Frank
O ile podróż Heisenberga do Holandii obfituje w dwuznaczności, o tyle inna wyprawa
nie pozostawia wielu wątpliwości co do tego, że Heisenberg był znieczulony na potworności
reżimu, któremu poświęcił swój geniusz. Chodzi tutaj o „kulturalną” wycieczkę do Polski w
grudniu 1943 roku, osiem miesięcy po zbrodniczym stłumieniu powstania w warszawskim
getcie.31
Generalnym gubernatorem okupowanej Polski był Hans Frank, który znał
Heisenberga i jego starszego brata Erwina: wszyscy trzej swego czasu uczęszczali do tej
samej szkoły, MaxGymnasium w Monachium. Heisenberg i Frank byli także członkami
Pfadfinder, niemieckiego ruchu skautowskiego oraz członkami Neupfadfinder-”nowych
tropicieli”, ruchu sławiącego teutoński mistycyzm i zajęcia na świeżym powietrzu. Frank
ukończył prawo i błyskawicznie się piął w strukturach NSDAP, dołączając do szturmowców,
i pracował jako prawnik, broniąc w sądach różnych instancji członków partii pozywanych w
latach dwudziestych.
Po inwazji na Polskę Hitler zamierzał przekształcić kraj w niemiecką kolonię,
zniszczyć kulturę i zdegradować mieszkańców do roli niewolników. Około 150
wykładowców akademickich z uniwersytetu w Krakowie zostało zesłanych do obozów
koncentracyjnych, gdzie około jedną trzecią z nich, głównie Żydów, zamordowano.
Uniwersytet pozostał zamknięty do końca wojny.
Za czasów administracji Franka warszawscy Żydzi zostali zgromadzeni w getcie.
Frank w grudniu 1941 powiedział do swoich urzędników: „Jeżeli chodzi o Żydów, to chcę
wam szczerze powiedzieć, że trzeba się ich pozbyć w ten czy inny sposób”.32 W tym samym
czasie wydał rozkaz aresztowania i transportu Polaków jako robotników przymusowych; do
sierpnia 1942 roku około 800 tys. Polaków zesłano do Niemiec na roboty przymusowe.
Jednocześnie w lipcu rozpoczęto wywóz Żydów do Treblinki. Do października deportowano
300 tys. osób.
Wśród Żydów, którzy pozostali w Warszawie, zaczął się tworzyć ruch, którego celem
była obrona przed nieuniknioną likwidacją getta. W kwietniu 1943 roku około 3 tys.
Niemców przypuściło atak na Getto, zabijając 14 tys. Żydów. Pozostałe 7 tys. wywieziono do
Treblinki.
W grudniu tego samego roku Heisenberg odbył podróż do Polski w celu wygłoszenia
serii wykładów na zaproszenie generalnego gubernatora Hansa Franka. Co wiedział
Heisenberg o zbrodniach Franka dokonanych w Polsce? We wspomnieniach żony
Heisenberga opublikowanych po śmierci fizyka pod tytułem „Inner Exile” możemy
przeczytać, że oboje wiedzieli o eksterminacji Żydów w Polsce przed podróżą Heisenberga.
Ta kwestia pojawia się w jej książce, kiedy opisuje spotkanie ze swoim ojcem:
Przypominam sobie twarz mego ojca stojącego naprzeciw. Był to człowiek o bardzo
czcigodnych i praworządnych poglądach, który dosłownie wściekł się, kiedy Heisenberg
pokazał mu raport otrzymany od jednego z kolegów z instytutu, który był świadkiem
pierwszych, cynicznych masowych egzekucji dokonanych na Żydach w Polsce. Mój ojciec
stracił panowanie nad sobą i zaczął na nas krzyczeć: „A więc do tego już doszło, zaczynacie
wierzyć w coś podobnego! To wszystko przez ciągłe słuchanie zagranicznych stacji
radiowych. Niemcy czegoś takiego by nie zrobili - to niemożliwe!”. On nie był nazistą i
odszedł ze swego stanowiska na wcześniejszą emeryturę z chwilą przejęcia władzy przez
narodowych socjalistów.33
Po raz pierwszy Heisenberg został zaproszony do Krakowa przez Wilhelma Coblitza,
dyrektora Instytutu Niemieckich Prac na Wschodzie, powołanego do życia decyzją
gubernatora Hansa Franka wiosną 1940 roku. Heisenberg był skłonny przyjechać, ale nie
dostał zezwolenia od władz. Coblitz w imieniu Franka ponownie zaprosił Heisenberga w
maju 1943 roku, zapewniając go, że Frank weźmie udział w odczycie. Pod koniec września
przyszło potwierdzenie mówiące o tym, że „Herr Generaldirektor Dr Frank” zaprasza go wraz
z małżonką jako swoich gości. W pierwszych dniach grudnia Heisenbergpojechał do
Krakowa. Zatrzymał się w jednej z rezydencji Franka umeblowanej zrabowanymi przez
Niemców dziełami sztuki. Według profesora Bernsteina, który rozmawiał z Polakami, którzy
przeżyli ten okres, kilku Polaków chciało dostać się na odczyt, ale zawrócono ich od drzwi.
Wpuszczano wyłącznie Niemców. W niemieckojęzycznej gazecie „Krakauer Zeitung” 18
grudnia ukazał się artykuł mówiący o tym, że wykładu wysłuchało liczne grono fizyków
kwantowych. Tytuł wykładu brzmiał „Najmniejsze cegiełki materii”.
Wiedząc, co się działo w Polsce w tamtych czasach, i biorąc pod uwagę obowiązki,
jakie na nim ciążyły, wydaje się, że chęć podróży do Krakowa wskazywała, że po prostu
zamierzał przymknąć oczy na to, co się tam działo. Jeżeli chodzi o Franka, to uznano go
winnym zbrodni przeciwko ludzkości w procesie w Norymberdze i skazano na karę śmierci.
Został powieszony 16 października 1946 roku.
W styczniu 1944 roku Heisenberg wyruszył w jeszcze jedną podróż, tym razem do
Kopenhagi, aby rozstrzygnąć kwestię losu Instytutu Fizyki Bohra. Bohr wraz z innymi
Żydami z Danii uciekł za granicę. Heisenberg chciał zwrócić Instytut duńskim naukowcom
wraz z jego cennym cyklotronem. Okupacyjne władze niemieckie zgodziły się na to
warunkowo, ale wydaje się, że Weizsäcker wykorzystał wpływy swojego ojca w
ministerstwie spraw zagranicznych. Dwa miesiące później Heisenberg powrócił do
Kopenhagi, aby wygłosić wykład w Niemieckim Instytucie Kultury. Oficjalny duński
werdykt oceniający Heisenberga po wojnie brzmiał następująco: „Heisenberg nie jest nazistą,
ale zdecydowanym nacjonalistą o charakterystycznym poczuciu szacunku dla władz
rządzących krajem”.34
24. Haigerloch i Los Alamos
1 marca 1943 roku Heisenberg wraz z kolegami brał udział w wykładzie na temat
skutków wybuchu bomby na ciało człowieka. Wykład miał miejsce w ministerstwie lotnictwa
i w tym samym czasie RAF oraz amerykańska Ósma Armia Powietrzna dokonały
zmasowanego nalotu bombowego na stolicę. Słuchacze udali się do schronu, a znajdujący się
nad nimi budynek ministerstwa został zrównany z ziemią.
Kiedy samoloty wroga odleciały, Heisenberg wyszedł ze schronu, aby udać się pieszo
na przedmieścia Fichteburga - zajęło mu to około 90 minut - do domu teściów, u których
mieszkał, pracując w instytucie w Dahlem. Wszędzie leżały gruzy, w ciemności dogasały
kałuże płonącego fosforu. Bał się wracać do dzieci - bliźniaków Wolfganga i Marii, które
były w odwiedzinach u dziadków.
Doświadczenie tej nocy utkwiło w pamięci Heisenberga z powodu rozmowy z
Adolfem Butenandtem, który mu towarzyszył.1 Kiedy szli przez zdewastowane miasto,
Butenandt mówił o załamaniu się niemieckiej nauki, zniszczeniu laboratoriów, braku
studentów i o zabitych naukowcach. Heisenberg opowiadał, że jego uwaga skupiona była na
tym, by uchronić buty od płonącego fosforu. Opisywana scena widziana z powojennej
perspektywy pokazuje, jak niewiele mogą uczynić nieszczęśni naukowcy poza ratowaniem
własnych butów - choć i to jest dość trudne.
W ciągu kilku tygodni po nalocie podjęto decyzję o przeniesieniu badań atomowych z
instytutu w Dahlem do bardziej oddalonego i bezpiecznego miejsca na południe od Berlina.
Potrzeba przeprowadzenia się na południe była jeszcze bardziej paląca po zbombardowaniu
Lipska oraz części Instytutu Fizyki Heisenberga wraz z jego wszystkimi dokumentami i
domem.Kolega Heisenberga Karl Wirtz zaczął przygotowywać eksperyment w reaktorze, w
nowym pomieszczeniu w piwnicy, ale z powodu częstych bombardowań warunki do pracy
dalekie były od ideału. Jednocześnie trwała długa przeprowadzka instytutu do Hechingen -
miasteczka w pobliżu Jury Szwabskiej. Przeprowadzką kierował Walter Gerlach, monachijski
profesor fizyki, znany patriota, choć nieprzejawiający sympatii do reżimu.
W budynku kotłowni byłego browaru w Hechingen zainstalowano elektrownię, a biura
i warsztaty znalazły się w zakładzie włókienniczym. Jednak Gerlach szukał bezpiecznego
schronienia dla nowego reaktora i w końcu znalazł je w miejscu znanym mu sprzed wojny, w
odosobnionej wiosce Haigerloch. Haigerloch wznosi się na dwóch skałach nad rzeką Eyach.
Właściciel miejscowej gospody wynajął Gerlachowi magazyn znajdujący się w podziemnej
jaskini bezpośrednio pod zamkiem Haigerloch. Kontrast między amerykańskim rozmachem
związanym z budową bomby, fabrykami, miastami wzniesionymi na pustyni oraz wieloma
dziesiątkami zatrudnionych tam osób nie mógłby być większy w zestawieniu z marnym
niemieckim programem badań. Haigerloch miał więcej wspólnego z filmami o księciu
Draculi niż z miejscem, gdzie działała najnowocześniejsza elektrownia. To tutaj w ciągu
miesięcy naukowcy nadzorowali transporty uranu, ciężkiej wody i grafitu.
Każdego ranka naukowcy dojeżdżali z Hechingen dziesięć mil na rowerach. Jednak
były też takie godziny w długim okresie przygotowań, kiedy Heisenberg grał fugi Bacha na
organach w kaplicy dobudowanej do zamku na górze.
Jeden z asystentów Heisenberga wspomina: „To był absolutnie fantastyczny okres
mojego życia. Przebywając w tym ekstrawagancko romantycznym miejscu, czułem się jak
nigdy dotąd zmuszony do częstego rozmyślania o Fauście Gounoda i Wolnym strzelcu
Webera”.2 Jednak uruchomienie reaktora opóźniało się z powodu braku uranu i innych
materiałów.
Niedoszły zabójca Heisenberga
W trakcie bajkowego pobytu w Haigerloch przed świętami Bożego Narodzenia 1944
roku, gdy Brytyjczycy i Amerykanie torowalisobie drogę przez Francję, a Armia Czerwona
parła ze wschodu, Heisenberg stał się celem dziwacznego działania: usiłowania zabójstwa z
inicjatywy szefa „Projektu Manhattan” generała Grovesa. Pomysł polegał na tym, żeby agent
Morris (Moe) Berg wyruszył do Zurychu, gdzie Heisenberg miał wygłosić wykład 18 grudnia
w obecności specjalistów. Berg miał udawać fizyka (w rzeczywistości niewiele wiedział o
fizyce) i miał być uzbrojony w pistolet. Gdyby podczas wykładu Heisenberg zdradził, że
pracuje nad bombą, Berg, ryzykując własnym życiem, miał go zastrzelić na miejscu w sali
wykładowej.3 Paul Scherer, który był miejscowym kontaktem amerykańskiego wywiadu,
poinformował wywiad amerykański o podróży Heisenberga, wiedział też o przyjeździe Berga.
Informował także o tym, gdzie przebywa Heisenberg oraz z kim i o czym rozmawia; nie ma
informacji, czy wiedział o planach zastrzelenia Heisenberga przez Berga. Scherer dowiedział
się między innymi, że Heisenberg nigdy nie zamierzał przejmować instytutu fizyki Bohra w
Kopenhadze oraz że faktycznie uratował ten instytut. Heisenberg powiedział mu także, że
Walter Gerlach, dyrektor wydziału fizyki jądrowej, przechodził załamanie nerwowe.
Seminarium odbyło się na uniwersytecie w Zurychu przy ulicy Ramistrasse o 16.15.
W bardzo zimnym pomieszczeniu było nie więcej niż 20 osób. Berg, trzymając w kieszeni
pistolet, usiadł razem z Leonem Martinuzzim - jeszcze jednym agentem OSS - z pistoletem w
kieszeni.
Wykład dotyczył macierzy S - czysto teoretycznego tematu z dziedziny mechaniki
kwantowej niezwiązanego z bombą atomową - Heisenberg mówił, przechodząc od jednego
końca tablicy do drugiego, od czasu do czasu zaglądając do notatek spisanych na maszynie.
Kiedy skończył, zaczęła się ożywiona techniczna dyskusja trwająca do około 18.40.
Po skończonym spotkaniu Berg rozmawiał z Schererem. Scherer powiedział mu, że
Heisenberg pracował nad zjawiskiem promieniowania kosmicznego, a nie nad bombą
atomową, oraz że projekt budowy broni tego typu zajmie Niemcom od dwóch do dziesięciu
lat. Ich rozmowa dotyczyła także planu porwania lub „przesiedlenia Heisenberga z rodziną do
Stanów Zjednoczonych”.4
W tym samym tygodniu, przed wyjazdem Heisenberga ze Szwajcarii, Scherer zaprosił
grupę osób na obiad, włączając w to Heisenberga i Berga. Podczas obiadu rozmawiano o
wojnie, o czym opowiadali później zaproszeni goście. Jednym z nich był duński fizyk Piet
Gugelot, który w ostatnich latach korespondował z pisarzem i ekspertem wywiadu Thomasem
Powersem na temat tego wydarzenia,5 mówiąc, że padły „bardzo poważne argumenty”, które
stanowiły wyzwanie dla Heisenberga, gdyż mówiły o nazistowskich zbrodniach w Holandii i
we Francji. Heisenberg powiedział, że nic nie wie o tych okropnościach, ale bronił się,
odwołując się do niemieckiej izolacji po Pierwszej Wojnie Światowej i mówiąc, że „kiedy
zamkniesz ludzi w czterech ścianach bez okien, to zaczynają wariować”. Gdy zarzucono mu,
że wspiera rząd Hitlera, Heisenberg oświadczył, że nie jest nazistą, lecz Niemcem. Następnie
przeszedł do wyjaśnień, które w latach powojennych okazały się logiczne, czyli do idei
dwóch wojen. Według Gugelota Heisenberg powiedział, że prawdziwym problemem jest
Rosja i że tylko Niemcy mogą stanowić zaporę, oddzielając Rosję od cywilizacji europejskiej.
Było to z pewnością skierowane do obecnych w tym gronie Szwajcarów. W tym momencie
Gugelot wyszedł zniesmaczony, przez co stracił inną, ważną wymianę zdań, w której fizyk
Gregor Wentzel powiedział: „Teraz musisz przyznać, że wojna jest przegrana”. Na co
Heisenberg odparł: „Tak, ale byłoby dobrze, gdybyśmy wygrali”.6
W oczach powojennych krytyków uwaga ta dowodziła, że sympatyzował z nazistami.
Jak na ironię Berg również to odnotował, a jego przełożeni wysnuli z tego wniosek, że
Niemcy nie mają bomby atomowej, ponieważ Heisenberg otwarcie przyznał, że Niemcy
przegrały wojnę.
Pod koniec tego wieczoru Berg, potencjalny zabójca, towarzyszył Heisenbergowi w
spacerze po opustoszałych ulicach Zurychu w drodze do hotelu fizyka. Nie rozmawiali o
fizyce, jednak Heisenberg zapamiętał, że młody człowiek zadawał wnikliwe pytania
dotyczące jego poglądów na temat nazistowskiego reżimu.
Heisenberg opuścił Zurych i pojechał do miejsca tymczasowego zamieszkania jego
rodziny w Urfeld, w bawarskich górach, i dotarł tam akurat w wigilię Bożego Narodzenia.
Jego syn Martin, który był wówczas dzieckiem, pamięta te ostatnie święta Bożego
Narodzenia w samotnej „górskiej chacie”. Jego matka przygotowała bożonarodzeniową
muzykę oraz przedstawienie, w którym brały udział dzieci. Niewiele było do jedzenia, ale
udało się jej zachować trochę składników do upieczenia ciasteczek. Ojciec po powrocie zabrał
dzieci „naspacer, śnieg w niektórych miejscach był tak głęboki, że zasłaniał mi widok”.
Wieczorami, pisze Martin Heisenberg, ojciec grał na pianinie, a mama śpiewała. Mieli też
„choinkę z prawdziwymi świecami”, a Heisenberg, który zawsze obawiał się ognia, „postawił
w kącie salonu wiadro pełne wody”.7
Amerykańska bomba
Jak się przekonaliśmy, Amerykanie nie mieli żadnych praktycznych planów
związanych z bombą atomową aż do sierpnia 1942 roku. Ale dopiero w lipcu następnego roku
J. Robert Oppenheimer został dyrektorem laboratorium w Los Alamos, gdzie mieszkały i
pracowały setki naukowców. Oppenheimer, syn niepraktykujących Żydów z Nowego Jorku,
dużo podróżował po Europie. W 1927 roku był studentem Maxa Borna w Getyndze i brał
udział we wczesnym, ekscytującym okresie rozwoju mechaniki kwantowej, po czym
przebywał w Lejdzie i Zurychu, a kiedy wrócił do Stanów Zjednoczonych, wykładał w
Berkeley i California Institute of Technology w Pasadenie. Był wybitnym i charyzmatycznym
nauczycielem, studenci naśladowali jego sposób mówienia, a nawet sposób, w jaki zapalał
papierosy.
W książce „Oppenheimer: The Story of a Friendship” Haakon Chevalier, którego
Oppenheimer zadenuncjował służbom specjalnym jako potencjalnego szpiega, w 1937 roku
przedstawił taki oto opis naukowca:
Wysoki, nerwowy, zdecydowany [...] poruszał się dziwnym chodem, czymś w rodzaju
truchtu, machając kończynami na wszystkie strony. Głowę miał zawsze przechyloną na jedną
stronę, jedno z ramion wyżej od drugiego [...]. Wyglądał jak młody Einstein, a jednocześnie
jak wyrośnięty ministrant. Z jego twarzy biło coś subtelnie mądrego i ogromnie niewinnego
zarazem.8
Pierwszym praktycznym krokiem wiodącym do powstania bomby było
skonstruowanie małego, prymitywnego reaktora na opuszczonym korcie do squasha w
Chicago. Twórcą był Enrico Fermi we współpracy z fizykami Arthurem Comptonem i
Leonem Szilardem. Reaktor zostałnazwany Chicagowskim Reaktorem nr 1 - urządzenie, jak
ujął to Richard Rhodes, było potencjalnie „małym Czarnobylem w środku zatłoczonego
miasta”. Reaktor był zbudowany z bloków grafitowych rozdzielonych szczelnymi
pojemnikami ze sproszkowanym tlenkiem uranu oraz kostkami naturalnego uranu. Musiał
posiadać rozmiary krytyczne, aby zapobiec ucieczce zbyt wielkiej liczby neutronów, zanim
nie zostaną zaabsorbowane przez jądra uranu. Reaktor osiągnął stan „krytyczny” 2 grudnia
1942 roku, dowodząc, że może być źródłem energii oraz plutonu.
Stworzenie bomby było jednak czymś całkiem innym. W „Projekt Manhattan”
powołanym w celu wyprodukowania pierwszej na świecie bomby atomowej było
zaangażowanych ponad trzydzieści różnych fabryk w Stanach Zjednoczonych z głównym
ośrodkiem badawczym w Los Alamos (znanym pod kryptonimem „Miejsce Y”) na terenie
szkoły dla chłopców na pustyni niedaleko Santa Fe w Nowym Meksyku. Tutaj właśnie
pracowała większość naukowców pod kierunkiem Oppenheimera. Generał Groves
początkowo próbował zachować tajność poprzez oddzielenie naukowców od siebie. Jednak
Oppenheimer był przekonany, że sukces zależy od swobodnego komunikowania się. W Oak
Ridge, w Tennessee, zaplanowano budowę wielkiej fabryki z najdłuższym na świecie
budynkiem, przeznaczonym do oddzielania U-235 od U-238 za pomocą dyfuzji gazów. Trzeci
zakład, którego zadaniem było wytwarzanie plutonu, powstał w Hanford nad rzeką Columbia.
Osobna, anglofiancuskokanadyjska fabryka produkująca ciężką wodę została zbudowana pod
okiem brytyjskiego naukowca J. D. Cockrofta w Chalk River.
Wszystkie te zakłady, w których zatrudniano 150 tys. ludzi, były ściśle tajne.
Niemiecki wywiad oraz niemieccy naukowcy aż do wybuchu pierwszej bomby atomowej nie
mieli najmniejszego pojęcia, co planowali Amerykanie. Los zrządził, że najważniejsi fizycy
niemieccy byli zgromadzeni w jednym pomieszczeniu w Anglii, w chwili gdy 6 sierpnia 1945
roku dotarła do nich wiadomość o pierwszym zastosowaniu broni atomowej podczas ataku na
Hiroshimę.
Alsos
Alianci wiedzieli, że istnieje nazistowski program produkcji bomby, ale ich wywiad
nie znał szczegółów. Generał Groves napisał w swoich wspomnieniach, że przed lądowaniem
w Normandii „dopuszczaliśmy możliwość, że Niemcy opracowali nieznaną nam obronę
radioaktywną skierowaną przeciwko naszym oddziałom”.9 Brytyjczycy byli co pewien czas
informowani o niemieckim programie atomowym przez austriackiego wydawcę dzieł
naukowych Paula Rosbauda, dzięki czemu mieli podstawy sądzić, że niemieckie badania są
daleko w tyle za amerykańskimi. Jednak Amerykanie coraz bardziej obawiali się, że Niemcy
poczynili znacznie większe postępy, niż dowodziły dane wywiadu.
Przygotowując się do inwazji na Europę oraz do ostatecznego pokonania Niemiec,
Brytyjczycy i Amerykanie zorganizowali specjalną misję mającą na celu zgromadzenie
informacji o naukowym knowhow, personelu i wyposażeniu. Szefem tej misji był holenderski
naukowiec Samuel Goudsmit, fizyk znający wiele języków, który wyemigrował do Stanów
Zjednoczonych w 1927 roku i który osobiście znał Heisenberga. Grupa Goudsmita została
nazwany,Alsos”, co po grecku oznacza zagajnik. Goudsmit niewiele wiedział o szczegółach
budowy amerykańskiej bomby, dzięki czemu był idealnym kandydatem na szefa jednostki.
„Gdybym wpadł w ręce Niemców - napisał we wspomnieniach - nie mogliby mieć wielkiej
nadziei na uzyskanie istotnych informacji dotyczących tajemnic związanych z bombą”.10
Zaraz po inwazji w Normandii pierwszym celem Goudsmita było laboratorium
JoliotCurie w College de France w Paryżu. W grudniu 1944 roku oddział wkroczył do
Strasbourga, gdzie Weizsäcker kierował wydziałem fizyki na tamtejszym uniwersytecie. Sam
Weizsäcker zdążył uciec, ale zespół Goudsmita znalazł duże ilości dokumentów, dzięki
którym dowiedziano się, że Niemcy byli znacznie w tyle za alianckimi osiągnięciami w
dziedzinie badań nad bronią atomową. Goudsmit odkrył, że Niemcom nie udało się nawet
skonstruować reaktora atomowego. Jednak Groves nadal obawiał się, że ważne informacje na
temat broni atomowej lub zajmujący się tą sprawą naukowcy mogą wpaść w ręce Rosjan.
Kiedy dowiedział się, że firma Auer znajdująca się na terenie Niemiec Wschodnich, w
obszarze, który na pewno zajmą Rosjanie, produkuje metaliczny uran, rozkazał fabrykę
zniszczyć zmasowanymi nalotami bombowymi.
W międzyczasie Goudsmit wrócił do swojego rodzinnego domu w Hadze i odkrył, że
dom stoi pusty. Jego wspomnienia są wzruszającym świadectwem smutku. Nie miał
wiadomości od swojej rodziny od listu z marca 1943 roku, który nosił adres nazistowskiego
obozu koncentracyjnego.
Kiedy wszedłem do mojego pokoiku, w którym spędziłem tak wiele godzin mego
życia, zobaczyłem porozrzucane papiery, a wśród nich moje świadectwa semestralne ze
studiów, które rodzice tak pieczołowicie przez te wszystkie lata przechowywali. [...] Kiedy
stałem tam, pośród ruin tego, co kiedyś było moim domem, owładnęły mną emocje, które
były udziałem wszystkich, którzy stracili rodziny i przyjaciół pomordowanych przez
nazistów. Miałem okropne poczucie winy spowodowane tym, że nie udało mi się ich
uratować.”
Goudsmit, zastanawiając się nad niemieckimi zdolnościami systematycznej
organizacji, pisze:
To dlatego prowadzili szczegółowe zapiski wszystkich swoich niegodziwości, które
później odnajdywaliśmy w ich aktach znajdujących się na terenie Niemiec. To dlatego znam
dokładnie datę śmierci mojego ojca i mojej niewidomej matki, którzy zginęli w komorze
gazowej. Było to w dniu siedemdziesiątych urodzin mojego ojca.12
W styczniu 1945 roku niemieccy fizycy Walter Gerlach, Kurt Diebner i Karl Wirtz
porzucili berlińskie laboratoria, zabierając ze sobą duże ilości uranu i ciężkiej wody.
Kierowali się na południe Niemiec w okolice Hechingen, niedaleko reaktora budowanego
przez Heisenberga w Haigerloch. (Najwyraźniej Gerlachowi nie udało się przetransportować
całego zapasu tlenku uranu, gdyż zdaniem historyka Antony Beevora NKWD nadciągające
wraz z Armią Czerwoną 24 kwietnia 1945 roku znalazło w Instytucie Cesarza Wilhelma „250
kilogramów metalicznego uranu, trzy tony tlenku uranu i dwadzieścia litrów ciężkiej wody”.
Z pewnością była to nagroda, na którą Stalin i Beria od dawna czekali).13
Kiedy grupa Alsos dotarła do Hechingen i Haigerloch, Heisenberg zdążył już
wyjechać, podobnie jak Weizsäcker. Niemcom udało się ukryć dokumentację związaną z
badaniami, jednak odnaleziono ją w zapieczętowanym cylindrze utopionym w szambie.W
Hechingen oraz w jego okolicy Alsos zatrzymał Lauego i Ottona Hahna. Nie byli oni
związani z badaniami atomowymi, jednak Gouldsmit uważał, że mogą być bardzo przydatni
przy odbudowie niemieckiej nauki w erze powojennej. W tej samej okolicy zespół Alsos
pojmał również Wirtza, Baggego i Horsta Korschinga. Gerlacha złapano w Monachium na
początku maja, a Diebnera dzień później.
Heisenberg uciekł do swojego domu w Urfeld, podróżując przez zniszczone Niemcy
na rowerze i pokonując w ten sposób dystans 160 kilometrów z Hechingen. Grupa Alsos
zatrzymała go 3 maja i przewiozła, podobnie jak innych naukowców, do głównej kwatery
aliantów w Rheims. Kiedy Gouldsmit rozmawiał z nim po raz pierwszy, Heisenberg
oświadczył: „Jeśli amerykańscy koledzy chcą nauczyć się czegoś związanego z zagadnieniem
uranu, to chętnie pokażę im wyniki naszych badań, jeśli przyjadą do mojego laboratorium”.14
Goudsmit uznał tę wypowiedź za żałosną.
25. Praca niewolnicza w obozie Dora
Wybuch wojny we wrześniu 1939 roku spowodował niedobór siły roboczej na wsi
oraz w przemyśle Niemiec, szczególnie w kopalniach, gdzie w samym Zagłębiu Ruhry
brakowało 30 tys. robotników. Szybkim i praktycznym remedium było zatrudnienie
robotników zza granicy - co było nieuniknioną konsekwencją wojny i okupacji. Polscy
robotnicy ściągani do pracy na wsi byli początkowo opisywani jako „Retter in der Not”
(zbawcy w czasach potrzeby). Od 1940 roku byli także zatrudniani w przemyśle
zbrojeniowym, włącznie z fabryką rakiet w Peenemünde. Od wiosny 1941 roku około 600
polskich robotników dołączyło do 1000 robotników włoskich i 100 francuskich. W
pierwszych latach wojny liczba pracowników cudzoziemskich była ograniczana z uwagi na
wymogi bezpieczeństwa.
W latach od 1942 do 1943, kiedy skierowano do produkcji projekt rakiety A4 zarówno
w Peenemünde, jak i w kooperujących zakładach Zeppelina we Friedrichshafen oraz
RaxWerke w Austrii - zapotrzebowanie na niewykwalifikowaną siłę roboczą stało się bardzo
znaczne. Kluczową postacią był tutaj główny inżynier z Peenemünde Arthur Rudolph, który
jako pierwszy przygotowywał się na przyjęcie rosyjskich jeńców z frontu wschodniego
(pierwsi rosyjscy jeńcy byli zazwyczaj pozostawiani sami sobie i umierali z głodu i chorób).
Jednak w kwietniu 1943 roku szef programu rakietowego zaproponował nowe rozwiązanie w
formie obozów koncentracyjnych SS dla więźniów - robotników przymusowych.
Początkowo obozy miały na celu izolację podejrzanych o faktyczną bądź fikcyjną
działalność opozycyjną wobec reżimu, ale już wówczas SS starała się czerpać zyski z
przyobozowych zakładówpracy. Jednak w 1942 roku głównym celem obozów zakładanych na
terenie Polski była zagłada Żydów. Zmiana w podejściu do więźniów zbiegła się z decyzją
Himmlera ukierunkowaną na czerpanie większych korzyści z niewolniczej pracy. Obozy
nadzorowane przez SS dostarczały pracowników do firm prywatnych i państwowych w
ramach rozliczeń „ekonomicznych”. Główny Urząd GospodarczoAdministracyjny SS
standardowo liczył cztery marki za dzień pracy robotnika niewykwalifikowanego i sześć
marek za dzień pracy robotnika wykwalifikowanego. SS zapewniała dach nad głową
wyżywienie na minimalnym poziomie i bezpieczeństwo. Przepełnienie, ciężkie warunki
życia, zwłaszcza zimą brak higieny, głodowe racje żywnościowe, brutalność oraz obciążenie
pracą prowadziły do nieuniknionej śmierci.
Arthur Rudolph poprzedził zawarcie układu z SS wizytą w fabryce Heinkela w
Oranienburgs na północ od Berlina, w kwietniu 1943 roku. Pracowało tam 4 tys. robotników
przymusowych, głównie Rosjan, Polaków i Francuzów - mieszkających w wielkim tłoku i
uwięzionych za elektrycznymi płotami i kolczastymi drutami. Rudolph ńapisał pismo,
podkreślając, że korzystanie z więźniów jest korzystniejsze, szczególnie ze względu na
„skuteczniejszą ochronę tajemnicy”.1
Historyk Michael Neufeld zwrócił uwagę, że pismo to dowodzi poparcia głównego
inżyniera (oczywiście znane Dornbergerowi i von Braunowi), a także kierownictwa obozu
„na kilka miesięcy przed utworzeniem niesławnego podziemnego kompleksu Mittelwerke” w
górach Harzu, dla wcielenia w życie idei pracy niewolniczej więźniów.2
11 czerwca 1943 roku Hitler podniósł priorytet programu rakietowego „ponad
wszystkie inne rodzaje uzbrojenia”, a sam Dornberger został mianowany generałem brygady
już następnego dnia. Rudolph poprosił o dostarczenie kolejnych 1400 więźniów z obozu
koncentracyjnego dla Peenemünde. Pierwsze transporty wraz z sześćdziesięcioma strażnikami
SS przybyły dwa tygodnie później z Buchenwaldu leżącego niedaleko Weimaru. Według
jednej z relacji (Willy’ego Steimela, skazanego za przestępstwa kryminalne i zatrudnionego w
administracji w Buchenwaldzie) praca trwała jedenaście godzin dziennie przez sześć dni w
tygodniu. Po czterech miesiącach trzech więźniów zmarło z powodu chorób, a dwóch w
wyniku odniesionych obrażeń. Jeden został zastrzelony podczas próby ucieczki, a czterech
innych popełniło samobójstwo, wypijając paliwo do rakiet.7 lipca Hitler zaprosił Dornberega
i von Brauna do Wilczego Szańca, aby podkreślić, jak wielką wagę przywiązuje do tego
rodzaju broni. Ponownie wyświetlono Hitlerowi film pokazujący rakietę A4 w locie podczas
udanej próby, która miała miejsce 3 października poprzedniego roku. Hitler zażądał, aby
rakieta była w stanie przenieść głowicę bojową o wadze dziesięciu ton oraz aby co miesiąc
fabryki opuszczało 2 tys. rakiet. Kiedy Dornberger wyjaśnił, że takie liczby nie wchodzą w
grę, Hitler omal nie wpadł w jeden ze swoich napadów wściekłości. To właśnie wówczas
wypowiedział słynne „Chcę zniszczenia - całkowitego zniszczenia!”.3 Pod koniec spotkania
Hitler przyznał von Braunowi tytuł profesora i na miejscu podpisał niezbędne dokumenty.
Podczas spotkania Hitler nalegał, żeby ze względów bezpieczeństwa nie zatrudniać
przy projekcie obcokrajowców. Jednak jego rozkazy nie zostały wypełnione. Na początku
sierpnia Dornberger rozkazał, aby przy „pracach podstawowych” zatrudnić więźniów. Do
Peenemünde przysłano z obozów koncentracyjnych 2500 więźniów, a do pozostałych
zakładów 1500. Jednak w trzecim tygodniu sierpnia starannie opracowane plany na najbliższe
osiem lat pokrzyżowały nieprzewidziane podniebne odwiedziny.
Nalot na Peenemünde
Brytyjski wywiad przez cały rok 1943 zbierał informacje oraz wykonywał
szpiegowskie fotografie lotnicze dokumentuąjce położenie Peenemünde oraz innych tajnych
zakładów zbrojeniowych. Fotografie zgromadzone podczas szpiegowskich misji stały się
istotnym czynnikiem mającym wpływ na akty sabotażu oraz zmasowany nalot bombowców
noszący kryptonim „Crossbow”.
Latem 1943 roku w Peenemünde zaostrzono wszystkie środki bezpieczeństwa,
wzmocniono baterie artylerii przeciwlotniczej, a strażnikom z SS kazano wzmóc czujność.
Nalot na Peenemünde w nocy z 17 na 18 sierpnia nie był całkowicie niespodziewany. O
pierwszej w nocy nadleciało 600 ciężkich bombowców i zrzuciło na zakłady 1,5 min kg
materiałów wybuchowych.
Nalot zniszczył większość domów mieszkalnych we wschodniej części Peenemünde,
włącznie z mieszkaniami inżynierów oraz barakami, gdzie mieszkało około 3 tys.
cudzoziemskich robotników. Podczas nalotu w schronie przeciwlotniczym zginął główny
projektant silnika Walter Thiel wraz z rodziną. Zniszczono w dużym stopniu budynki, w
których zajmowano się pracami badawczymi, oraz pomieszczenia biurowe: widziano, jak von
Braun krążył wśród gruzów, starając się odnaleźć resztki planów i dokumentacji.
W tym czasie w Peenemünde mieszkało 12 tys. robotników, spośród tej liczby zginęło
ponad 700, w tym 500 obcokrajowców. Budynki fabryki, gdzie montowano rakiety, pozostały
praktycznie nietknięte. Obraz zniszczeń przedstawiał znacznie gorszy widok, niż było w
rzeczywistości; większość budynków pozostawiono w ruinach, aby zniechęcić RAF do
dalszych nalotów. Historycy zajmujący się tym wydarzeniem - zarówno brytyjscy, jak i
niemieccy - stwierdzili, że nalot zwolnił o dwa miesiące tempo prowadzonych prac, co
oznaczało zmniejszenie produkcji rakiet o 740 sztuk. Śmierć Thiela była istotną stratą i prace
nad rakietą przeciwlotniczą Wasserfall straciły impet, podobnie jak prace badawcze nad
dwustopniowym pociskiem rakietowym, który mógł dotrzeć dalej nad terytorium Wielkiej
Brytanii. Martin Middlebrook, którego książka „The Peenemünde Raid” obszernie opisuje to
wydarzenie, uzupełnia to uwagą o ogromnym destrukcyjnym wpływie na morale Niemców:
Wiele osób doznało szoku, począwszy od młodej kobiety, która uciekała z
Peenemünde w futrze narzuconym na koszulę nocną krzycząc, że chce wracać do domu, a
skończywszy na generale Luftwaffe, dla którego nalot na Peenemünde „był ciosem tak
potężnym, że popełnił samobójstwo”.4
Peenemünde uważano za „śpiącą królewnę”, która obudziła się, aby podjąć fatalną
decyzję. Himmler osobiście zaangażował się w przyszłość programu rakietowego, teraz gdy
przeniesienie i rozproszenie działań stało się nieuniknione. Tydzień po nalocie na
Peenemünde Himmler przybył do Wilczego Szańca i namówił Führera, aby ten zgodził się na
przeniesienie produkcji do podziemnej fabryki i zatrudnienie więźniów obozów
koncentracyjnych. Część zarządzania projektem A4 przekazano SS. Testy rakiet miały być
przeprowadzane na terytorium Polski. Najwyraźniej ReichsfiihrerSS przekonał Hitlera,że
nalot był skutkiem działalności szpiegowskiej. Ukrycie zakładów produkcyjnych pod ziemią
miało zapewnić większe bezpieczeństwo, a także ochronę przed kolejnymi nalotami.
Budowę nowych zakładów powierzono Brigadefuhrerowi SS Hansowi Kammlerowi,
człowiekowi wyjątkowo bezwzględnemu. Himmler zdecydowanie wkroczył do walki o
władzę, która wiązała się z projektem A4. A Albert Speer, mający opinię człowieka
czyniącego cuda, nadał był odpowiedzialny za rozwój tej broni.
26 sierpnia, zaledwie tydzień po rozmowie Himmlera z Hitlerem, wybrano miejsce na
podziemną fabrykę. Tunele wyryte w górze Kohnstein z myślą o przechowywaniu ropy i
broni chemicznej stały się siedzibą Mittelwerke, położoną niedaleko miasta Nordhausen w
górach Harzu. Kiedy podjęto decyzję, były tam dwa tunele, każdy o długości około 1,5
kilometra. Każdy mieścił dwa równoległe tory kolejowe, a jeden z nich przechodził przez
górę na wylot. 28 sierpnia więźniowie obozów koncentracyjnych rozpoczęli pracę nad
przedłużeniem drugiego tunelu oraz wyżłobieniem dwudziestu poprzecznych tuneli łączących
dwa główne.
Obiekty badawcze zostały rozrzucone na terenie całego Peenemünde i na terenie
Niemiec, włącznie z Alpami Bawarskimi, gdzie w Kochel zmontowano tunele
aerodynamiczne. Pomimo trudności komunikacyjnych między różnymi miejscami prace nad
A4 wznowiono już po dwóch miesiącach, przy czym zaangażowanie robotników
przymusowych oraz brutalne traktowanie tych ludzi urosło do bezprecedensowego poziomu.
W tunelach Mittelwerke pracowało 4 tys. więźniów, głównie Rosjan, Polaków i Francuzów.
Żydzi zostali dopuszczeni do pracy dopiero latem 1944 roku. W listopadzie liczba
zatrudnionych więźniów wzrosła do 8 tys. Kammler powiedział do swoich podwładnych:
„Nie zwracajcie uwagi na straty w ludziach. Praca musi iść naprzód i to jak najszybciej”. I SS
stworzyła tam piekło na ziemi.
Jeden z przywódców francuskiego ruchu oporu, Jean Michel, tak pisał o swoich
przeżyciach w Mittelwerke z połowy października 1943:
Kapo i SS poganiali nas z piekielną szybkością, krzycząc, bijąc i grożąc egzekucją.
Demony! Hałas wwiercał się w mózg i szarpał nerwy. Obłąkańczy rytm trwał przez piętnaście
godzin. Po przybyciu do pomieszczenia, w którym spaliśmy [...] nawet nie próbowaliśmy
dojść do prycz. Pijani z wyczerpania padaliśmy na ziemię. Za nami napierali kapo. Wkrótce
tysiąc zdesperowanych mężczyzn znajdujących się na krawędzi śmierci i umierających z
pragnienia leżało, chcąc zasnąć, co się jednak nie udawało. Przeszkadzały okrzyki strażników,
hałas maszyn, wybuchy i dzwonienie lokomotyw, które docierało nawet tam.
Pracowano dzień i noc, skały rozsadzano dynamitem, a wybuchy napełniały powietrze
duszącym pyłem. Nie było toalet ani łaźni, ludzie przecinali na pół beczki po oleju, żeby
zrobić z nich latryny. Michel pisze: „Niektórzy więźniowie byli zbyt słabi i chorowali na
dyzenterię. Robili pod siebie. Nie mieli dość siły, aby siadać na beczkach, nie mogli nawet do
nich dojść”.6 W pierwszych siedmiu miesiącach zmarło 6 tys. więźniów (wliczając osoby
odesłane z powrotem do obozów zagłady).
W grudniu 1943 roku do Mittelwerke przyjechał Albert Speer, po czym napisał do
Kammlera list, chwaląc go za osiągnięcia „przekraczające znacznie wszystko, co do tej pory
wykonano w Europie, a nawet w Ameryce”.7 Po wojnie przypisywał sobie zasługi za
poprawę warunków w barakach zwanych Dora, które zbudowano dla więźniów na zewnątrz.
Podobnie jak i w innych przypadkach jego powojenne uwagi nie były wiarygodne.8
Speer wziął na siebie odpowiedzialność za horror Mittelwereke i podzielił ją z
Himmlerem oraz Kammlerem. Są dowody mówiące o tym, że zarówno Dornberger, jak i von
Braun doradzali wykorzystanie niewolniczej siły roboczej, traktując ją jako element obliczeń
wydajności.9 Jednak von Braun miał wkrótce przeżyć niemiły kontakt z SS, co oddaliło go od
Himmlera oraz samego SS, zapewniając zarazem alibi chroniące go przed oskarżeniami
związanymi z wyzyskiem przymusowych robotników w obozach pracy.
Zgodnie z napisanym po wojnie przez von Brauna artykułem w lutym 1944 roku
odebrał telefon wzywający go do głównej kwatery Himmlera w Prusach Wschodnich.
Wspominał, że czuł strach, kiedy pojawił się w gabinecie Reichsfiihrera. Himmler, który
przypominał mu bardziej szkolnego nauczyciela niż skąpanego we krwi potwora, grzecznie
przywitał się z młodym naukowcem. Według von Brauna Himmler miał powiedzieć: „Może
pan do nas przejdzie?”.Było to otwarte zaproszenie do porzucenia służby wojskowej na rzecz
wstąpienia w szeregi SS. Von Braun odpowiedział, że generał Dornberger jest najlepszym
przełożonym, jakiego jest sobie w stanie wyobrazić. To wydawało się kończyć sprawę.
Jednak w następnym miesiącu von Braun został aresztowany wraz z bliskimi
współpracownikami Klausem Riedelem i Helmutem Gröttrupem. Zarzucono im, że głównym
celem ich badań było „stworzenie statku kosmicznego”. Ponadto mieli być winni powiązań z
komórkami komunistycznymi.
Jedynie dzięki zdecydowanym działaniom Dornbergera oraz najprawdopodobniej
bezpośredniej interwencji Speera u Hitlera von Braun został zwolniony po dwóch tygodniach.
Pozostałą dwójkę zwolniono niedługo później. Chociaż von Braun mógł być w
niebezpieczeństwie, ponieważ za postawione zarzuty groziła śmierć, to jego aresztowanie
można uznać za łut szczęścia niezwykle pomocny w jego dalszej, powojennej karierze szefa
badań kosmicznych w Stanach Zjednoczonych. Dzięki temu aresztowaniu von Braun
zachował wizerunek naukowca, który pożostawał apolityczny i który był za to prześladowany
przez SS. Prawda była taka, że Himmler sfabrykował te zarzuty, aby przejąć kontrolę nad
projektem A4.
26. Pseudonaukowe podstawy eksterminacji i eksperymenty na ludziach
Rozprzestrzenianie się ideologii i praktyki dotyczącej’pseudonaukowej „higieny
rasowej” w Niemczech w latach dwudziestych poprzedzało, jak się przekonaliśmy, stopniowe
propagowanie i akceptację przymusowych sterylizacji, co doprowadziło do polityki
przymusowej „eutanazji”, która zaczęła się na dobre już po wybuchu wojny. Stąd był już
tylko krok do eksterminacji Żydów i pozostałych ofiar nienawiści rasowej.
Wskazania do sterylizacji, według specjalnej ustawy z czerwca 1933 roku,
obejmowały szereg wrodzonych defektów umysłowych i fizycznych, jak również dziedziczną
ślepotę, głuchotę i alkoholizm. Opłakany w następstwie Pierwszej Wojny Światowej stan
psychiatrii i szpitali psychiatrycznych doprowadził do tego, że uwagę poświęcano wyłącznie
pacjentom kwalifikującym się do leczenia, w zaledwie minimalnym stopniu sprawując opiekę
nad pozostałymi i poddając sterylizacji tych, którzy pozostawali poza murami zakładów dla
obłąkanych.
Grupy hitlerowców rutynowo zabierano do szpitali psychiatrycznych, aby pokazać im
bezcelowość leczenia znajdujących się tam pacjentów. Uczniowie byli pośrednio
zaznajamiani z kwestią „eutanazji”, gdy w klasach stawiano im pytania o koszty utrzymania
bezużytecznych istot ludzkich. W ówczesnej propagandzie perspektywa narodowego kryzysu,
takiego jak wojna o przetrwanie narodu, kiedy apelowano do ludzi zdrowych o ogromne
poświęcenia, usprawiedliwiała jednocześnie pozbawianie życia tych, którzy nie byli Jedynie
bezwartościowi, ale których życie miało wartość ujemną”.1Tymczasem reformatorzy przez
swoje własne inicjatywy - popierające terapię zajęciową i badanie „anormalności” w
szerszym kontekście społecznym - skłaniali się, według słów Michaela Burleigha, nie do
„pytania o środowisko społecznoekonomiczne”, ale do wzmacniania „funkcji kontrolnej
rejestrowania rozpowszechnionych dewiacji w prymitywnych bankach danych”.2 Szeroko
rozpowszechniona praktyka terapii zajęciowej właściwie przyczyniała się do „tworzenia
zdefiniowanych psychiatrycznie podklas wewnątrz grupy ludzi już uznanych za margines
społeczny”.
Zakres sterylizacji, zorganizowanej i zarządzanej przez służby medyczne, poszerzał
się z biegiem lat, obejmując skazanych, prostytutki i nawet te dzieci z sierocińców, które
uznano za „niechętne do współpracy”. W niedługim czasie nawet problemy społeczne, jak na
przykład ubóstwo, zostały przypisane dziedziczeniu. Od 1941 roku politykę sterylizacji
rozciągnięto na Romów i Żydów. Często w wyniku zabiegów pojawiały się komplikacje i
notowano wypadki śmiertelne. Szacuje się, że między rokiem 1934 a 1944 w III Rzeszy
zostało przymusowo wysterylizowanych od 300 tys. do 400 tys. ludzi.3
W następnej kolejności zalegalizowano zabijanie dzieci z deformacjami umysłowymi i
fizycznymi. Proces ten rozpoczął się pod koniec 1938 roku, kiedy Hitler nakazał Karlowi
Brandtowi, jednemu ze swoich osobistych lekarzy, pojechać do Lipska i zbadać prośbę
rodziców o „miłosierną śmierć” dla ich dziecka. Od tej pory Brandt uzyskał uprawnienia, aby
zainicjować program obejmujący mordowanie upośledzonych dzieci w szpitalach przy
pomocy śmiercionośnego zastrzyku. Ta inicjatywa zapoczątkowała ekspansję „eutanazji”,
która objęła ogromną liczbę umysłowo chorych dorosłych. Podstawą prawną tych działań był
dekret Ftihrera z października 1939 roku antydatowany 1 września, czyli w dzień wybuchu
wojny, co było celowym zabiegiem mającym podkreślić wagę zagadnienia wobec
narodowego kryzysu. Ostateczny dekret Hitlera zezwalający na proces „eutanazji” obarczał
Philippa Bouhlera i Karla Brandta „odpowiedzialnością za rozszerzenie kompetencji lekarzy,
którzy zostaną wymienieni z nazwiska, tak aby osobom według wszelkiego
prawdopodobieństwa nieuleczalnie chorym, w wyniku krytycznej oceny stanu ich zdrowia,
można było zapewnić miłosierną śmierć”. Biurokratyczna machina morderstw została tym
samym powołana do życia. Znana była jako Urząd Eutanazji albo Aktion T4. W ramach jego
działalności pacjenci byli oceniani przez współpracujących lekarzy i przewożeni do komór
gazowych. Proces ten stał się zapowiedzią Ostatecznego Rozwiązania Kwestii Żydowskiej,
które nabrało tempa od roku 1942.
Typowa dla współdziałania między Urzędem Eutanazji a światem nauki akademickiej
była działalność Instytutu im. Cesarza Wilhelma w Berlinie, który otrzymywał duże stypendia
od Fundacji Rockefellera. Gdy w 1939 roku weszła w życie Operacja T4, profesor Julius
Hallervorden z tego ośrodka dostrzegł w niej okazję do powiększenia zbiorów materiałów
neuropatologicznych Instytutu Badania Mózgu. Głównym źródłem pozyskiwania okazów
było centrum eutanazji w Brandenburgu. Ofiary, głównie z miejscowego szpitala
psychiatrycznego w Górden, gromadzono w pokoju przypominającym łaźnię i zabijano za
pomocą trującego gazu. Hallervorden był obecny przy niektórych morderstwach, aby szybko
wykonać sekcję zwłok, pobrać mózgi i spreparować je w laboratorium szpitalnym, a
następnie zabrać do Instytutu im. Cesarza Wilhelma. Preparaty, o których mowa, pozostały w
tym samym miejscu, przemianowanym na Instytut Maxa Plancka, aż do 1990 roku.
Projekt T4, nazwany tak ze względu na adres siedziby głównej przy ulicy Tiergarten
4, czyli Zarządu Sanatoriów i Domów Opieki III Rzeszy w Berlinie, obejmował specjalne
zakłady służące zabijaniu, rozmieszone na całym terytorium Niemiec. Były one nadzorowane
przez wykwalifikowanych lekarzy, którzy wyznaczali ofiary do eksterminacji w komorach
gazowych, urządzonych tak, że przypominały łaźnie z prysznicami, co wykorzystano później
w obozach zagłady. Preludium do mordowania Żydów i innych „istot niewartych życia”
stanowił program 14fl3 (znany też jako „Operacja Inwalida” albo „eutanazja więźniów”).
Kod „14fl3” zapisywano w aktach dokumentujących biurokratyczne przygotowania do
zabijania „nadmiaru” więźniów w obozach koncentracyjnych. Według Roberta J. Liftona
program „14fl3” obejmował dwa filary, jeden ideologiczny, a drugi instytucjonalny, za
pomocą których wcześniejsza koncepcja higieny rasowej osiągnęła stadium Ostatecznego
Rozwiązania. Hitlerowscy lekarze w ten sposób nadzorowali mordowanie milionów ofiar
obozów śmierci, wybierając na rampach tych, którzy powinni zostać zabici, i tych, których
można było oszczędzić i przeznaczyć do pracy, a także kontrolując ciągłość działania komór
gazowych. W ten sposób lekarz stałsię ucieleśnieniem niemoralnej nazistowskiej wizji
masowej zagłady jako formy szatańskiej terapii rasowej.
W dniu 20 stycznia 1942 roku w willi przy ulicy Grossen Wannsee 58, z której okien
rozciągał się widok na podberlińskie jezioro Grosser Wannsee, odbyło się pewne spotkanie.4
Uczestniczyło w nim piętnastu ważnych urzędników, którym przewodził Reinhard Heydrich.
Heydrich poprosił wszystkich zgromadzonych o współdziałanie przy wprowadzaniu w życie
„rozwiązania”. Czytając szkic przygotowany przez Eichmanna, Heydrich zarządził, że Żydzi
powinni zostać pod odpowiednim nadzorem przetransportowani na wschód do obozów pracy
przymusowej. Po rozdzieleniu ze względu na płeć Żydzi, którzy mogli pracować, byli
zmuszani do służby. Spodziewano się, że spora ich liczba „odpadnie wskutek naturalnej
selekcji”. Według statystyk przygotowanych przez Adolfa Eichmanna zginęło kilka milionów
Żydów. Deportacje zaczęły się w marcu 1942 roku i były kontynuowane aż do 1944 roku.
Obozy śmierci zbudowano na odległych obszarach dawnej Polski: w OświęcimiuBrzezince,
Treblince, Bełżcu, Sobiborze, Chełmnie i Majdanku. Transporty więźniów stały się sprawą
priorytetową. Wymagało to zaangażowania biurokratycznej machiny do przygotowywania
rozkładów jazdy, wynajmowania pociągów, organizacji połączeń i wyposażenia strażników.
Wysłannicy Eichmanna podróżowali w tym celu do Francji, Belgii, Holandii, Luksemburga,
Norwegii, Rumunii, Grecji, Bułgarii, Węgier, Polski i Czechosłowacji.
Technologia eksterminacji i usuwania ciał
W ostatnich latach wyszły na jaw informacje na temat tego, jak „zwyczajna”
technologia wykorzystywana do kremacji ludzkich zwłok od 1942 roku przeszła
transformację w kierunku uzyskania bezprecedensowej wydajności w wyniku dążenia do
masowego mordowania w ramach „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Zakres i
wydajność inżynierii spopielania bez wątpienia przyczyniły się do rozwoju tej polityki.
Czynniki takie jak techniczna pomysłowość i perfekcja, staranne planowanie i organizacja, a
także pogoń za finansową gratyfikacją, zarówno indywidualną, jak i zbiorową połączyły się,
by umożliwić osiągnięcie wysokiej skuteczności zabijania.Wcześniejsze relacje dotyczące
krematoriów w Oświęcimiu opierały się na archiwach z Niemiec, Polski i Izraela. Do
materiałów tych dołączono źródła z Moskwy, które stały się dostępne dopiero od początku lat
90, w wyniku upadku muru berlińskiego. Historycy JeanClaude Pressac i RobertJan van Pelt
połączyli swoją wiedzę i doświadczenie, publikując w 1994 roku doniosłą pracę pt.
„Mechanizm masowej zagłady w Oświęcimiu”, przedstawiającą kronikę budowy
krematorium w OświęcimiuBrzezince jako przykład przerażającego technologicznego
„postępu” w III Rzeszy.5
Najnowocześniejsza technologia kremacji ludzkich zwłok we wczesnych latach
trzydziestych w Niemczech wymagała palnika, skomplikowanego urządzenia
wykorzystującego żar spalin, oraz tygla - najważniejszej części pieca, w który wkładano
trumnę. Problem związany z tą metodą polegał na wysokich kosztach oraz dużych
gabarytach, gdyż układ palnika zajmował aż dwie trzecie całej objętości pieca. Niemieccy
inżynierowie zaprojektowali nowy system kremacji polegający na wykorzystaniu sprężonego
zimnego powietrza, co zdecydowanie zmniejszyło zużycie paliwa i przyspieszyło proces
spopielania. Projekt został opatentowany w 1928 roku. W roku 1935 technologia sprężonego
powietrza została udoskonalona przez Kurta Priifera, inżyniera w renomowanej fabryce
pieców „Topf i Synowie” w Erfiircie.
W maju 1937 roku SS ogłosiło przetarg na krematorium dla obozu koncentracyjnego
w Dachau, ponieważ liczba zgonów przerosła znacznie moc przerobową miejscowych
krematoriów. Zresztą obecność zwłok pochodzących z obozu w tych krematoriach mogła
wzniecić niepożądany rozgłos. Ofertę w przetargu SS zgłosiła firma „Walter Müller” z
Allach. Jej projekt zawierał kompresor zimnego powietrza, ale miał tylko jeden tygiel i był
wykonany z marmuru w neoklasycystycznym stylu. SS postanowiło nie realizować tego
projektu.
W 1939 roku wraz pojawieniem się potrzeby wybudowania krematoriów obozowych
centralne biuro finansowe SS w Berlinie ogłosiło przetarg raz jeszcze. Tym razem Prüfer z
„Topf i Synowie” zaproponował solidny, opalany ropą naftową przenośny model z
podwójnym tyglem, również wykorzystujący technologię sprężonego powietrza. Jego „moc
przerobowa” wynosiła dwa ciała na godzinę, zamiast jak dotąd jednego, a koszt w
przeliczeniu na dzisiejszą wartość pieniądza sięgał 23 tys. funtów, zamiast 25 tys. jak w
wypadku zgłoszonego przezMüllera modelu z pojedynczym tyglem. SS zamówiło jeden z
projektów Priifera do Dachau i drugi do Buchenwaldu, położonego blisko fabryki pieców w
Erfurcie. Na początku następnego roku SS zamówiło kolejne dwa egzemplarze, jeden do
Oświęcimia, postawiony w miejscu dawnych koszar, gdzie 10 tys. polskich więźniów miało
zostać „poddanych kwarantannie”, a drugi do obozu koncentracyjnego w Flossenburgu.
Okolice Oświęcimia, miasta liczącego około 12 tys. mieszkańców, pierwotnie zostały
wybrane przez Rzeszę na miejsce modelowej kolonii. Miała tam powstać osada o dziwacznej
średniowiecznej architekturze, uwzględniającej specjalne udogodnienia rekreacyjne, które
umożliwiały uprawianie muzyki, tańca i szeroko rozumianego życia artystycznego w
sielankowej scenerii. Robotnicy mieli żyć w tym świecie fantazji inspirowanym komunami
rzemieślników i artystów. Ten plan, mający swe źródło w nazistowskiej ideologii Blut und
Boden, został w ciągu kilku miesięcy sprowadzony do postaci karykaturalnej: ogrodzonego
drutem kolczastym piekła na ziemi, w którym panował głód, choroby, przeprowadzane pod
pozorem eksperymentów medycznych tortury oraz ludobójstwo. Wśród zaprojektowanych
elementów obozu były latryny; jedna przypadała na 150 mieszkańców, z których wielu
cierpiało na dyzenterię.
Prüfer był zachwycony zamówieniami, ponieważ otrzymywał 2-procentową prowizję
z dochodów, które przynosił każdy piec. Miał też jednak świadomość, że „Kori”,
konkurencyjne przedsiębiorstwo mające powiązania z SS, zaprojektowało podobne tanie i
przenośne krematorium opalane koksem, co miało znaczenie w związku z tym, że ropa była
racjonowana. Zainspirowany przez rywala Prüfer zmienił konstrukcję nowego krematorium
dla Oświęcimia, tak aby można w nim było używać koks, i poprawił jego wydajność,
wyposażając je w elektryczny wentylator, który był w stanie usunąć 4 tys. metrów
sześciennych dymu na godzinę oraz elektryczną dmuchawę wtłaczającą zimne powietrze do
tygla. Szacował, że urządzenie takie mogłoby spopielić trzydzieści do trzydziestu sześciu ciał
w ciągu dziesięciu godzin albo siedemdziesiąt ciał, gdyby pracowało w cyklu
dwudziestogodzinnym. Określił też, że urządzenie wymaga tylko trzech godzin konserwacji
dziennie. Stało się powszechnie znane jako krematorium I w KL Auschwitz i funkcjonowało
bez zarzutu. W rezultacie Prüferotrzymał zlecenie zbudowania podobnego krematorium dla
obozu w Mauthausen, który dotąd był klientem „Kori”.
W dniu 1 marca 1941 roku dowódca SS Heinrich Himmler odwiedził Oświęcim i na
miejscu podjął decyzję o natychmiastowej rozbudowie obozu, tak aby mógł pomieścić 30 tys.
więźniów, oraz o utworzeniu w pobliskiej Brzezince kolejnego obozu Birkenau dla 100 tys.
więźniów. Więźniowie mieli stanowić źródło siły roboczej dla fabryki IG Farben, która
potrzebowała 10 tys. przymusowych robotników do budowania obiektów, w których
prowadzono produkcję syntetycznego paliwa i gumy. Karl Bischoff, były chorąży Luftwaffe,
wcześniej odpowiedzialny za przygotowywanie lotnisk w Francji, miał nadzorować prace
budowlane w Oświęcimiu. Bischoff obliczył wymaganą w tych warunkach ogromną
przepustowość krematorium i wezwał Priifera. Razem zaprojektowali krematorium, które
mogło się pochwalić pięcioma piecami o trzech tyglach każdy, co dawało łącznie piętnaście
tygli zdolnych do spalenia sześćdziesięciu ciał na godzinę,.czyli 1440 ciał na dobę. Pod
koniec 1941 roku Priifer zapewnił SS, że możliwa będzie również konstrukcja pieca z
czterema tyglami, co pozwalałoby, uwzględniając konfigurację pięciu pieców, na spalanie
dwudziestu zwłok równocześnie i w ten sposób spopielanie 1920 ciał na dobę.
W międzyczasie środek owadobójczy pod nazwą Cyklon B, czyli kwas pruski albo
cyjanowodorowy, został wypróbowany po raz pierwszy nie na wszach czy owadach, dla
których był przeznaczony, ale w celu zamordowania 250 „nieuleczalnie chorych”
mieszkańców obozu i 600 jeńców wojennych. Przedsięwzięcie nie było całkowicie udane.
Niektóre ofiary według raportów żyły jeszcze dwa dni.6 Ale w owych pierwszych miesiącach
funkcjonowania obozu w Oświęcimiu wielu więźniów i tak zmarło wskutek wybuchu
epidemii tyfusu brzusznego w wyniku zanieczyszczenia wody. W maju 1942 roku, cztery
miesiące po konferencji w Wannsee, podjęto decyzję o budowie w AuschwitzBirkenau
nowego krematorium wyposażonego w piętnaście tygli.
Biurokracja rozrastała się, ponieważ Ostateczne Rozwiązanie weszło w fazę
intensywnej realizacji, a obóz w OswięcimiuBrzezince wybrano w czerwcu 1942 na główny
ośrodek ludobójstwa. Liczba zamawianych krematoriów, do których przylegały komory
gazowe zaprojektowane jak łaźnie, wzrosła w kolejnych latach początkowo z dwóch do
trzech, potem do czterech, a wreszcie do pięciu obiektów.Zamówienie na czwarte i piąte
krematorium było według dzisiejszego kursu warte 230 tys. funtów. Ale korespondencja
między Topf a SS wskazuje, że klient nie płacił rachunków i musiano mu wysyłać nieustanne
ponaglenia.
Ocalała dokumentacja i plany inżynierów opowiadają również historię walki z czasem
i presją na maksymalne zwiększenie wydajności. Ujawniają też informacje o utarczkach o
materiały, elementy projektów, normy technologiczne, opóźnienia w dostawach, kosztorysy i
marże. Można odnieść wrażenie, że pracowano w atmosferze ciągłego kryzysu i gwałtownych
kłótni o pękające kominy, nieskuteczną wentylację, systemy izolacyjne i wentylacyjne, jakby
nieustannie rosnące zapotrzebowanie na spalanie zwłok przerosło możliwości inżynierów.
Wzrost mocy przerobowych pociągał za sobą zyskiwanie fachowego doświadczenia. Co
najmniej jedenastu podwykonawców zostało włączonych w dostarczanie elementów i
specjalistyczne prace konstrukcyjne przy budowie krematoriów III, IV i V, a współpracowało
z nimi wielu inżynierów zajmujących się funkcjonowaniem pieców i wentylacji. Cywilni
podwykonawcy uczestniczyli też w rozwiązywaniu problemów dotyczących zabezpieczeń,
osuszania, pokrycia dachowego, odporności na zawilgocenia, wind i wykrywaczy kwasu
pruskiego. W wypadku krematorium III SS poprosiło o przeprowadzenie badań, czy piec
krematoryjny może zostać wykorzystany do ogrzewania 100. pryszniców.
Szacuje się, że w samym AuschwitzBirkenau zagazowano i spopielono milion ofiar,
wliczając w to masakrę węgierskich Żydów przeprowadzoną w maju i czerwcu 1944 roku w
krematoriach II, III i V. Według akt krematorium V szybko przestało nadążać z pracą ze
względu na ogromną liczbę ciał i zwłoki palono w dołach wykopanych obok komór
gazowych. Kiedy pod koniec lata zabrakło cyklonu B, ofiary były wrzucane do dołów i
palone żywcem.
Kiedy przeprowadzano eksterminację węgierskich Żydów, Topf załatwiał swoje
rozliczenia z SS, przedstawiając długą i pełną narzekań korespondencję dotyczącą takich
drobiazgów jak zużycie cylindra tlenowego i kradzież kilku litrów oleju silnikowego.
W październiku 1944 roku, gdy nadciągała już Armia Czerwona, krematorium V
zostało podpalone przez pracujące w nim Sonderkommando. Budynek zburzono podczas
brutalnie stłumionego przez SSbuntu więźniów. Przed końcem listopada Himmler zarządził
zakończenie eksterminacji za pomocą cyklonu B jeńców, a krematoria II oraz III rozebrano.
Obóz ewakuowano 18 stycznia, a w dwa dni później SS wysadziło w powietrze jego
pozostałości. Krematorium V wysadzono 22 stycznia o pierwszej w nocy, a następnego dnia
do obozu dotarła Armia Czerwona i nie znalazła nic oprócz pokrytego śniegiem gruzu.
Prüfer został zatrzymany przez Amerykanów po kapitulacji Niemiec 8 maja 1945
roku. Jego przełożony, Ludwig Topf, popełnił samobójstwo pod koniec miesiąca. Prüfern
wkrótce wypuszczono, ale zanim opuścił więzienie, zdołał podpisać kontrakt na piec dla
amerykańskiego wojska. Nigdy już o nim nie usłyszano; prawdopodobnie został ponownie
aresztowany przez Sowietów i dokonał żywota w Gułagu.
Eksperymenty na ludziach
J. B. S. Haldane, wybitny fizjolog i genetyk, jeden z największych brytyjskich
entuzjastów stosowania gazów trujących, w jednym z wywiadów opowiedział, jak w wieku
dziewięciu lat został przez swojego ojca, fizjologa z Oksfordu, Johna Scotta Haldane’a,
wysłany do kopalni węgla, aby zbadać stan powietrza. Przy innej okazji ojciec zamknął go w
dusznej trumnie, zostawiając tylko jego głowę na zewnątrz. Jego celem było przetestowanie
na chłopcu działania pewnej mieszaniny gazów. W wieku lat dwunastu został ubrany przez
ojca w przeciekający kombinezon do nurkowania i wciągnięty na głębokość 40 stóp pod
powierzchnię zamarzniętego jeziora, gdzie trzymano go przez pół godziny, tak że omal nie
utonął. Jak powiedział Haldane: „to nie było miłe doświadczenie i zanim mnie wyciągnięto,
byłem cały przemoczony i zmarznięty na kość”.7
Przypadek Haldane’ow dzieli od eksperymentów w hitlerowskich obozach śmierci
przepaść, ale jest on ważnym dowodem na to, że pokusa eksperymentowania na żywym
człowieku (w tym wypadku nawet na własnym synu) jest niezmiernie silna i
rozpowszechniona w naukach medycznych. Nauka hitlerowska, jak dowiemy się z kart tej
książki, nie była pod tym względem wyjątkiem. Ta pokusa jest ponadczasowa, istotne jest to,
gdzie nakreśli się granice i jak silne są normy prawne, które regulują zasady takiego
eksperymentowania.W medycynie zdarza się traktowanie ludzi jak królików
doświadczalnych. Bez testów na ludziach, czy to podczas eksperymentów naukowców na
samych sobie, czy to w badaniach klinicznych nietestowanych leków na ochotnikach (często
kolegach po fachu albo odważnych i jednocześnie ubogich studentach medycyny), nie byłoby
postępu w medycynie. Oczywiście J. B. S. Haldane, już jako dorosły, stał się jednym z
najsławniejszych eksperymentatorów na sobie samym w historii brytyjskiej medycyny. Ale
nauka i naukowcy, jak w tej książce wielokrotnie podkreślano, nie działają w społecznej i
moralnej próżni. Kluczowe warunki dla jakiejkolwiek formy badań czy eksperymentów na
ludziach, według procedur opracowanych w wyniku powojennych procesów norymberskich
lekarzy niemieckich, to odpowiednio wyrażona zgoda (nieletni syn nie wydaje się
odpowiednim kandydatem, nawet jeśli wyrazi taką zgodę), brak zastraszania, godne warunki,
unikanie niepotrzebnego bólu i autentycznie naukowy cel badań.
Hitlerowscy naukowcy, którzy wykorzystywali więźniów obozów koncentracyjnych
jako króliki doświadczalne, byli winni nie tylko rażącego lekceważenia etycznych norm
medycznych eksperymentów na ludziach, ale sadystycznie zadawali cierpienie bez
jakiegokolwiek naukowego celu. Ta działalność, rozpoczęta w 1939 roku i kontynuowana do
końca wojny w 1945 roku, także wiązała się z nazistowskim ruchem higieny rasowej,
operacją „Eutanazja”, polityką pracy niewolniczej oraz „ostatecznym rozwiązaniem kwestii
żydowskiej”. Trzeba je rozumieć, podkreślmy to jeszcze raz, jako element światopoglądu,
który uznawał pewne etniczne i pseudomedyczne grupy za bezwartościowe istoty ludzkie, a
do których zaliczano Żydów, Cyganów, Untermenschen, opóźnionych w rozwoju,
homoseksualistów i nieuleczalnie chorych.
Takich ludzi wykorzystywano w imię czystości narodu albo dla zdrowia i
bezpieczeństwa niemieckich oddziałów w czynnej służbie. Uważano, że przedstawiciele
hitlerowskiego świata medycznego, wspomagani i podżegani przez Himmlera i jego SS,
powinni poddawać obozowych więźniów wszelkim formom pseudomedycznych badań, bez
ich zgody i bez żadnego poszanowania dla ich cierpienia i narażania ich życia. Nie była to
nauka, lecz jej mroczne i niemoralne przeciwieństwo.Grupy sprawców nie ograniczały się do
zdemoralizowanych pseudonaukowców działających w ukryciu i izolacji w obozach śmierci.
Około 350 wykwalifikowanych lekarzy, czyli 1 na 300 członków niemieckiej społeczności
medycznej (w tym profesorowie i wykładowcy uniwersyteccy) było zamieszanych w
eksperymenty w obozach koncentracyjnych.8 Profesor Kurt Gutzeit, gastroenterolog na
uniwersytecie we Wrocławiu, przeprowadzał eksperymenty dotyczące zapalenia wątroby na
żydowskich dzieciach w Oświęcimiu. Profesor Heinrich Berning z uniwersytetu w Hamburgu
przeprowadzał eksperymenty z głodzeniem na radzieckich jeńcach wojennych, starannie
notując objawy, podczas gdy oni sami konali zagłodzeni na śmierć. Profesor Julius
Hallervorden w Berlinie zamówił, jak już wiemy, setki mózgów ofiar eutanazji dla badaczy
swojego oddziału neuropatologii.9 Profesor Otmar von Veschuer z Instytutu Antropologii im.
Cesarza Wilhelma w Berlinie wszechstronnie zaangażował się we współpracę z Josefem
Mengele z Oświęcimia.10 Chociaż lekarze obozowi starali się po wojnie uchylić od
odpowiedzialności, twierdząc, że działali pod przymusem, ci pseudonaukowcy z własnej woli
odegrali aktywną i wiodącą rolę w organizacji i realizacji tego typu programów
„badawczych”. W tym kontekście sprawcy nie zawsze działali pod naciskiem zewnętrznym,
czy to ze strony samego reżimu, czy to ze strony kierowanej przez Himmlera Ahnenerbe, ale
byli entuzjastycznymi wykonawcami programów, które sami zainicjowali.11 Wiedząc, że
normy prawa cywilnego i karnego zostały na terenie Niemiec zawieszone, lekarze chcący się
zaangażować w taką działalność mogli być pewni swojej bezkarności.
Fakty dotyczące tych działań zostały potwierdzone i opisane w szeregu kluczowych
prac opublikowanych w ciągu ostatnich czterech dekad.12 Niektóre programy miały na celu
poprawę szans przeżycia żołnierzy niemieckich walczących na froncie. Jeńcy wojenni byli
zanurzani w zamarzającej wodzie, co miało służyć oszacowaniu, jak długo pilot lub marynarz
będzie w stanie przeżyć ujemne temperatury po rozbiciu się samolotu lub statku na morzu
podczas zimy. Zmuszano więźniów do picia wody morskiej, aby przetestować zdolność
fizjologiczną człowieka do jej konsumpcji. Umieszczano ich w specjalnych komorach o
niskim ciśnieniu powietrza, żeby sprawdzić wytrzymałość organizmu w warunkach
zbliżonych do panujących nadużych wysokościach. Innych poddano działaniu fosgenu i gazu
musztardowego albo zakażeniu chorobami, którymi mogliby się zarazić niemieccy żołnierze
w Afryce. W eksperymentach związanych z planami zasiedlenia Europy Wschodniej
dokonywano na zdrowych mężczyznach i kobietach kastrację i sterylizację.
Homoseksualistów, uznanych za zagrożenie dla zdrowia narodu niemieckiego, zmuszano do
przyjmowania zastrzyków hormonalnych. W ramach procedury, która stała się symbolem
nazistowskiego pseudomedycznego okrucieństwa, wstrzykiwano barwniki w oczy
mężczyznom, kobietom i dzieciom. W laboratorium doktora Josefa Mengele w obozie w
Birkenau wybierano bliźnięta spośród więźniów obozu i przeprowadzano na nich
eksperymenty „genetyczne” i „zakaźne”.
W jednym z eksperymentów w Buchenwaldzie strzelano do więźniów zatrutymi
kulami, żeby się przekonać, jak szybko zadziała trucizna. Wyraźna intencja zabicia i
okaleczenia przewija się w szczegółach akt dowodowych procesu w Norymberdze nawet w
przypadkach, gdy eksperyment miał rzeczywiście służyć badaniu szans przetrwania. Szukając
słów, którymi można by scharakteryzować „naukowość” takiego zabijania dla samego
zabijania, Taylor Telford, prokurator na procesie lekarzy w Norymberdze, rozpoczętym 9
grudnia 1946 roku, określił ją mianem tanatologii, nauki o śmierci.13
Kolejne podrozdziały dadzą wyobrażenie o zasięgu eksperymentów jedynie w pięciu
obozach i o związkach między obozowymi eksperymentatorami a nauką akademicką
uprawianą na uniwersytetach, w szpitalach i w naukowych instytucjach w Niemczech.
Dachau14
Eksperymenty dotyczące wpływu wysokości i niskiego ciśnienia na organizm ludzki
przeprowadzano w obozie koncentracyjnym w Dachau w 1942 roku pod kierownictwem
doktora Sigmunda Raschera, kapitana Służby Medycznej Luftwaffe i oficera SS. W czasie
procesu norymberskiego Rascher był nieobecny i uznany za zmarłego. W liście do Himmlera
z maja 1941 roku Rascher sugerował wykorzystanie więźniów dla celów eksperymentu,
wyrażając żal z powodu niedostatku danych opartych na „materiale ludzkim”. Prosił, aby
dano mu dodyspozycji taki materiał, ostrzegając, że te ludzkie króliki doświadczalne mogą
umrzeć. Oficer administracyjny Himmlera, Rudolf Brandt, w odpowiedzi potwierdził, że
można do tego celu wykorzystać więźniów. Testy przeprowadzono wiosną i latem 1942 roku
z użyciem przenośnej komory ciśnieniowej. W warunkach eksperymentu odtworzono efekt
spadania z ogromnych wysokości bez spadochronu i tlenu. W jednym ze sprawozdań,
zacytowanym na procesie lekarzy w Norymberdze, Rascher opisywał trzy kolejne badania na
„trzydziestosiedmioletnim Żydzie”, którego „zrzucano” z wysokości 12 kilometrów. Po
trzecim takim „upadku” ofiara zmarła. W dalszej części raport Raschera zawierał wyniki
autopsji opisujące poważne urazy osierdzia, mózgu, serca i wątroby15.
Kolejnymi ofiarami następnych eksperymentów byli Polacy, Rosjanie i Żydzi
oskarżeni o Rassenschande (zhańbienie rasy), co wskazuje, że byli winni małżeństwa albo
kontaktów seksualnych z Aryjczykami. Sprawozdania żywo opisywały fizyczną i
psychologiczną agonię ofiar w komorze ciśnień.
Dachau było także miejscem eksperymentów z zamrażaniem, które nastąpiły po
testach wysokościowych i były kontynuowane do wiosny 1941 roku. Ofiary zostały zmuszone
do stania lub leżenia nago pod gołym niebem w środku zimy przez dziewięć do czternastu
godzin. Niektórych przemocą zanurzono w zbiorniku zamarzającej wody na co najmniej trzy
godziny, a niekiedy na dłużej. Organy ofiar, które zmarły, były usuwane i przesyłane do
Instytutu Patologii w Monachium. Z drugiej strony stosowano rozmaite metody rozgrzewania
po wychłodzeniu. Jedna z nich, szczególnie zalecana przez Himmlera, opierała się na
niepotwierdzonych opowieściach popularnych w kręgach rybaków, a polegała na zmuszaniu
ofiar do współżycia z kobietami więzionymi w obozie, głównie z Cygankami.
W tych eksperymentach, zatwierdzonych przez Kurta Blomego, Naczelnego Lekarza
III Rzeszy, zginęło około osiemdziesięciu z trzystu uczestniczących w nich więźniów.16
Pielęgniarz obozowy, również więzień, Walter Neff był naocznym świadkiem następującego
zdarzenia:
Dwaj rosyjscy oficerowie zostali przyprowadzeni z baraków obozowych. Przybyli
około czwartej po południu. Rascher kazał im się rozebrać i musieli nago wejść do
kadzi.Mijała godzina za godziną i chociaż zazwyczaj najpóźniej po sześćdziesięciu minutach
w takiej sytuacji ludzie tracili przytomność, ci dwaj mężczyźni nadal normalnie reagowali po
upływie dwóch i pół godziny. Wszystkie kierowane do Raschera prośby, aby ich uśpić
zastrzykiem, były bezowocne. Około trzeciej godziny jeden z Rosjan powiedzianych do
drugiego: „Towarzyszu, proszę, powiedz oficerowi, żeby nas zastrzelił”. Tamten odparł, że
nie należy się spodziewać litości od faszystowskiego psa. Uścisnęli dobie dłonie i wyszeptali
„żegnaj, towarzyszu”... Eksperyment trwał co najmniej pięć godzin, zanim nastąpiła śmierć.
Oba ciała zabrano do Szpitala Schwabing w Monachium w celu przeprowadzenia sekcji
zwłok.17
Dane na temat eksperymentów z zamrażaniem przedostały się poza krąg medycyny
nazistowskiej. W końcu października 1942 roku w hotelu Deutscher Hof w Norymberdze
odbyła się konferencja na temat metod utrzymywania przy życiu pilotów. Brało w niej udział
dziewięćdziesięciu pięciu uczestników, w tym najwyżsi rangą oficerowie Luftwaffe. Jeden z
mówców wygłosił prezentację na temat: „Zapobieganie i leczenie odmrożeń”, a inny omówił
„Rozgrzewanie po zamarznięciu w stadium krytycznym”. Szczegóły opisanych
eksperymentów nie pozostawiały żadnych wątpliwości co do tego, że ofiary zmarły. Jednak
nie zanotowano żadnych sprzeciwów ze strony słuchaczy.18
Również w Dachau około 1200 więźniów zostało zakażonych malarią poprzez
wystawienie ich na ukąszenia komarów albo przez zastrzyki z wydzielin komarzych
gruczołów. Ofiary miały przytwierdzone do rąk małe pudełka zawierające komary, tak aby
mogły je kąsać. Po zarażeniu ofiar poddawano je działaniu rozmaitych silnych leków, między
innymi chininy, neosalvarsanu, pyramidonu, antypiryny i połączenia tych medykamentów.
Wielu zmarło w wyniku przedawkowania lekarstw. Według dowodów przedstawionych
sędziom na procesie norymberskim malaria była bezpośrednią przyczyną trzydziestu zgonów,
a 300 do 400 osób zmarło w wyniku późniejszych komplikacji.
Eksperymenty te przeprowadzano pod kierunkiem doktora Klausa Schillinga,
honorowego profesora parazytologii na Wydziale Medycyny Uniwersytetu Berlińskiego,
dyrektora Komisji Malarii działającej przy Lidze Narodów oraz beneficjenta stypendiów
Fundacji Rockefellera w Nowym Jorku i Fundacji Kahna w Paryżu. Schilling miał już 73
lata,a jego działalność badawcza ugrzęzła na mieliźnie, kiedy zawarł umowę z Himmlerem,
który wysłał go do Dachau w celu zbadania możliwości uodpornienia na malarię, stanowiącą
duży problem dla żołnierzy stacjonujących w Afiyce. Według akt z Dachau Schilling był
bezpośrednio odpowiedzialny za śmierć dziesięciu więźniów.19
Dachau było też terenem badań nad uzdatnianiem do picia wody morskiej.
Przedstawiciele Lufwaffe, marynarki wojennej i IG Farben spotkali się w maju 1944 roku i
zdecydowali o przeprowadzeniu eksperymentów na ludziach, którzy mieli zostać zmuszeni do
picia wody morskiej. Inspektor medyczny Luftwaffe zwrócił się do Himmlera z prośbą o
czterdzieści odpowiednich obiektów doświadczalnych. Reichsfuhrer zdecydował, że
udostępni w tym celu Cyganów.20
Ofiary tego eksperymentu, który został zorganizowany i przeprowadzony przez
Wilhelma Beiglboecka, Głównego Lekarza Luftwaffe, zostały podzielone na cztery grupy.
Pierwsza nie otrzymała żadnej wody, drugą pojono zwykłą wodą morską trzeciej podawano
wodę morską przetworzoną metodą „Berka”, niwelującą posmak soli, ale jej nie usuwającą.
Osoby z czwartej grupy piły wodę morską odsalaną za pomocą substancji zwanej „Wofatit”.
Testy przeprowadzono jesienią 1944 roku, a ich ofiary zmarły w straszliwych
męczarniach. Według pielęgniarza, naocznego świadka:
Zdarzało się często, że ci pacjenci pili pomyje z wiader albo, gdy ich nie
obserwowano, wypijali wodę z wiader przygotowanych w salach na wypadek nalotu.
Niektórzy zlizywali z podłogi wodę użytą do jej umycia. Musiałem codziennie ważyć ludzi
biorących udział w badaniu i zauważyłem, że za każdym razem tracili około kilograma.21
Sachsenhausen i Natzweiler
Profesor Karl Brandt, osobisty lekarz Adolfa Hitlera, Komisarz Rzeszy do spraw
Zdrowia i Warunków Sanitarnych, w 1943 roku zarządził serię eksperymentów dotyczących
żółtaczki w obozach koncentracyjnych w Sachsenhausen i Natzweiler. Zapalenie wątroby
stało się problemem dla walczących na froncie, szczególnie w południowej Rosji. W
niektórych oddziałach zachorowało 60% żołnierzy.Więźniowie z Oświęcimia (ośmiu Żydów
z polskiego ruchu oporu) zostali przymusowo przeniesieni do obozów w Sachsenhausen i
Natzweiler w celu poddania ich eksperymentowi, który zakończył się torturami i śmiercią.
W tych samych obozach ofiary były celowo kaleczone, a ich rany zakażano gazem
musztardowym, powszechnie stosowanym jako trujący gaz bojowy podczas Pierwszej Wojny
Światowej. Innych zmuszano do wdychania trucizny lub przyjmowania jej w formie płynnej.
Niektórym robiono z niej zastrzyki. Celem tych badań miało być odkrycie antidotum.
Himmler udostępnił swoje laboratorium organizacji Ahnenerbe w Natzweiler głównemu
eksperymentatorowi, profesorowi Augustowi Hirtowi z wydziału medycznego uniwersytetu w
Strasburgu. Były więzień tak zeznawał na temat skutków polania rąk więźniów gazem w
postaci ciekłej:
Po około dziesięciu godzinach [...] na całym ciele zaczęły pojawiać się oparzenia.
Oparzenia były wszędzie tam, gdzie dotarły opary tego gazu. Kilku ludzi straciło wzrok. Ich
cierpienia były tak straszliwe, że prawie nie można było przebywać blisko tych pacjentów.22
Więźniowie w Natzweiler zostali zakażeni durem plamistym, żółtą febrą ospą durem
rzekomym typu A i B, cholerą i dyfterytem. Umierały ich całe setki. Badania były
prowadzone przez doktora Eugena Haagena, również profesora uniwersytetu w Strasburgu. W
wypadku eksperymentów nad leczeniem duru plamistego wybrano grupę „zdrowych”
więźniów i zaszczepiono ich, aby zapewnić im pewną odporność. Następnie wszystkie osoby
w grupie zostały zakażone durem plamistym. Równocześnie inni więźniowie, określeni jako
„grupa kontrolna”, zostali zakażeni bez żadnych uprzednich szczepień. W tym samym czasie
jeszcze inną grupę umyślnie zakażono tylko w tym celu, aby utrzymać wirusa duru
plamistego przy życiu do dalszych badań.23 ✓ i
Ravensbruck
W obozie w Ravensbrtick kobiety zostały poddane eksperymentalnym przeszczepom
kości, organów wewnętrznych i nerwów. W jednym wypadku łopatka więźnia została
usunięta i wszczepiona pacjentowi szpitala w Hohenlychen. Zadawano rany i umyślnie
wywoływano gangrenę i inne infekcje. Odtwarzano rany postrzałowe i również je
infekowano. Inicjatorem badań z użyciem sulfonamidu był doktor Kerl Gebhardt, konsultant
chirurgii przy WaffenSS i osobisty lekarz Himmlera. Gebhardt zostały obarczony winą za
niewystarczające zastosowanie terapii sulfonamidowej, co przyczyniło się do śmierci
Reinharda Heydricha, zastępcy Himmlera, po tym jak został zaatakowany 27 maja w Pradze.
Czterech czeskich patriotów obrzuciło granatami jego samochód, w wyniku czego fragmenty
końskiego włosia, skóry i sprężyn utkwiły w jego śledzionie. Doprowadziło to do zapalenia
otrzewnej i śmierci (w wyniku infekcji 4 czerwca). Profesor Karl Grawitz zainicjował
intensywny program badawczy, a Gebhardt zajął się przeprowadzeniem eksperymentów na
ludziach z użyciem sulfonamidu w Ravensbriick.24 Około 75 więźniom zadano głębokie
rany, zakażono je bakteriami i wypełniono drzazgami. Następnie niektórych rannych poddano
kuracji sulfonamidem, a innych nie. W rezultacie zmarła nieznana liczba pacjentów.
Eksperymentalne sterylizacje przeprowadzano przy użyciu promieni X, co
spowodowało rozległe uszkodzenia ważnych organów ofiar. W liście administratora SS
Viktora Braka do Himmlera w czerwcu 1942 roku znajdujemy oczywisty dowód na
wprowadzenie praktyki masowej sterylizacji:
Wśród 10 milionów Żydów w Europie można znaleźć, jak przypuszczam, co najmniej
2 do 3 milionów mężczyzn i kobiet wystarczająco zdatnych do pracy. Jestem zdania, że [...]
powinni oni zostać wyselekcjonowani i ocaleni. Jednakże można to zrobić tylko pod
warunkiem, że uczyni się ich niezdolnymi do rozmnażania się.25
Oświęcim i Mengele
W książce „Mordercza nauka. Eliminacja w drodze naukowej selekcji Żydów,
Cyganów i innych w Niemczech w latach 1933-1945” niemiecki genetyk profesor Benno
MiillerHill zwięźle opisuje eksterminację i pseudonaukowe eksperymenty w Oświęcimiu pod
nadzoremJosefa Mengelego i innych, opierając się na obszernym materiale archiwalnym.
Oświęcim, zaplanowany jako obóz pracy niewolniczej dla IG Farben stał się jak
wiadomo obozem śmierci w 1943 roku. Aż 10 tys. więźniów przywoziły tam pociągi każdego
dnia. Ofiary były zabijane w zamykanych komorach gazowych za pomocą Cyklonu B,
trującego cyjanowodoru produkowanego przez firmę Degesch, której współwłaścicielem była
firma IG Farben. Ciała palono w krematoriach, które w końcowej fazie mogły unicestwić
około 5 tys. zwłok dziennie.
Istnienie Oświęcimia z jego ogromną liczbą „istnień niewartych życia” stanowiło
okazję do eksperymentów dla profesora Otmara von Verschuera, od 1942 roku pełniącego
funkcję dyrektora Instytutu Antropologii, Genetyki i Eugeniki im. Cesarza Wilhelma.
Zarówno Verschuer, jak i jego poprzednik Eugen Fischer byli entuzjastami higieny rasowej.
Szczególne zainteresowanie Verschuera budziła analiza genetyczna patologicznych i
normalnych rysów ludzkich, zwłaszcza w wypadku bliźniąt. Ponieważ trwała wojna,
Verschuer nie był w stanie podróżować po Niemczech i badać chorujących na rzadkie
dziedziczne schorzenia bliźniaków, którzy byli przeznaczeni do „eutanazji”.
Josef Mengele urodził się w 1911 roku jako drugi syn w dobrze sytuowanej i głęboko
katolickiej rodzinie. Po wstąpieniu do SA w 1934 roku był studentem medycyny, antropologii
i genetyki w Monachium, Bonn, Wiedniu i wreszcie we Frankfurcie, gdzie pracował pod
kierunkiem Verschuera w Instytucie Biologii Dziedziczenia. Został głównym lekarzem
wojskowym Oświęcimia po odbyciu służby wojskowej na froncie wschodnim. Na wieść o
jego przybyciu Verschuer zorganizował specjalnie dla niego fundusze, aby mógł prowadzić
badania nad dziedzicznością.
Mengele i inni lekarze oraz antropolodzy mogli do woli wybierać więźniów na rampie
kolejowej, gdzie przywoziły ich transporty. Tutaj Żydzi, którzy przybyli do Oświęcimia, byli
dzieleni na dwie główne grupy: matki, dzieci i starcy byli kierowani na lewo, do Birkenau,
gdzie ginęli w komorach gazowych. Natomiast zdolnych do pracy kierowano na prawo, do
Monowitz, gdzie mieli pracować w fabryce IG Farben. Mengele wybrał około stu par
bliźniaków oraz około stu rodzin karłów i więźniów ze zniekształceniami fizycznymi.
Przebadano ich i poddano testom psychologicznym. Ci, którzy nie zmarli na choroby
zakaźne, byli na ogół zabijani przez Mengeleza pomocą śmiertelnego zastrzyku, po czym
wycinano im organy i wysyłano je do odpowiednich laboratoriów w Instytucie Antropologii
im. Cesarza Wilhelma.
Mengele prowadził rozmaite projekty badawcze dotyczące bliźniaków w Oświęcimiu,
współpracując z Verschuerem i innymi. Część tych badań można zrekonstruować na
podstawie sprawozdania sporządzonego przez jego przymusowego asystenta, węgierskiego
Żyda doktora Miklosa Nyiszliego, jak również na podstawie zeznań więźniów. Wcześniejsze
badania na Cyganach ujawniły dwie rodziny dziedzicznie obciążone anomaliami oka (czyli
różnokolorowymi bądź częściowo odbarwionymi tęczówkami). Mengele rozwinął te badania,
eksperymentując na bliźniętach wybranych spośród więźniów. Nyiszli opisuje, jak preparował
oczy czterech par bliźniaków, których Mengele zabił zastrzykami dosercowymi. Oczy zostały
wysłane do Instytutu Antropologii im. Cesarza Wilhelma, gdzie zbadał je niejaki doktor
Magnussen, który pisał pracę naukową na ten temat.
W 1944 roku Mengele rozpoczął projekt dotyczący bliźniąt, który szczególnie
interesował Verschuera. Czy da się znaleźć powtarzające się, zdeterminowane rasowo różnice
w surowicy poddanej działaniu chorób zakaźnych? Mengele zakażał jedno - i dwujajowe
bliźnięta żydowskie i cygańskie bakteriami duru brzusznego, pobierał krew do analizy
chemicznej, którą przeprowadzano w Berlinie i obserwował rozwój choroby aż do
śmiertelnego końca.
27. Chemicy w służbie zła
W Polsce na początku roku 1944 wstawał właśnie mroźny świt. Primo Levi, chemik,
pisarz i więzień Oświęcimia został zabrany z miejsca morderczej pracy fizycznej i poddany
egzaminowi ustnemu, który miał wykazać, czy nadaje się do pracy jako technik w jednym z
laboratoriów fabryki produkującej syntetyczną gumę. Fabryka ta nosiła nazwę „Buna” i
należała do konsorcjum przemysłu chemicznego IG Farben. Egzaminatorem był dr Pannwitz,
„wysoki, szczupły blondyn”, który siedział „wyniośle za potężnym biurkiem”. Już po wojnie
Levi napisał:
Od tamtego dnia rozmyślałem o doktorze Pannwitzu wiele razy i na wiele sposobów.
Zastanawiałem się, jak naprawdę funkcjonował jako człowiek. Czym wypełniał czas poza
kwestiami polimeryzacji i rozterkami indogermańskiego sumienia? A przede wszystkim [...]
chciałem go znowu spotkać [...] choćby ze względu na zainteresowanie ludzką duszą’
Egzamin poszedł dobrze. Pannwitz spytał Leviego, jaki był temat jego pracy
dyplomowej. Levi musiał zrobić gwałtowny wysiłek, aby przywołać sekwencję wspomnień
pogrzebanych tak głęboko, jak gdyby miał przypomnieć sobie to, co spotkało go w
poprzednim wcieleniu. Na szczęście Pannwitz zainteresował się jednym z tematów Leviego,
pomiarami stałej dielektrycznej. Zdał test. W przedmowie do swej książki „Czy to jest
człowiek” Primo Levi napisał:
Miałem szczęście, że zostałem deportowany do Oświęcimia dopiero w 1944 roku,
czyli już po tym, jak niemiecki rząd zadecydował, żez powodu rosnącego niedoboru rąk do
pracy trzeba wydłużyć przeciętną długość życia więźniów przeznaczonych do eksterminacji.
Przyniosło to widoczną poprawę obozowego życia i chwilowo powstrzymało mordowanie
jeńców pod wpływem czyjegoś kaprysu.2
Przez kolejne dziewięć miesięcy Levi był zmuszany do pracy fizycznej, polegającej na
podnoszeniu i transportowaniu worków wypełnionych chemikaliami. „Substancje
[chemiczne] wciskały się pod nasze ubrania i przyczepiały do przepoconych kończyn,
znacząc nas na podobieństwo trądu. Poparzona skóra schodziła nam z twarzy ogromnymi
płatami”.3
Chociaż Monowitz, obóz Leviego, był jednym z położonych najbliżej fabryki Buna,
droga do pracy wymagała marszu przez 4 mile, po czym rozpoczynał się ośmio - lub
dwunastogodzinny dzień pracy. W południe każdy przymusowy robotnik otrzymywał litr
zupy, zawierający kilka strzępów kapusty lub rzepy rozgotowanej w gorącej wodzie.
Wieczorem również litr z kawałkiem zepsutego ziemniaka, brukwi lub ciecierzycy. Chleb,
350-gramowe porcje rozdawane co rano, był wzbogacany o dodatki takie jak trociny. Więzień
w Monowitz otrzymywał niewiele ponad 1000 kalorii dziennie, a w jego diecie brakowało
protein i tłuszczów.
Pewien szczegół dowodzi umiejętności zachowania niezwykłej w tych warunkach
sprawności umysłowej udręczonych więźniów obozu: towarzysz Leviego Jean Samuel należał
do grupy wielbicieli matematyki, której przewodził znakomity francuski matematyk Jacques
Feldbau. Omawiali zagadnienia matematyczne w tracie długich marszów do miejsca pracy i z
powrotem, a także wymieniali bezcenny chleb na kupowane przez strażników książki
dotyczące równań logarytmicznych.
Wciąż trwała zima, gdy Levi został zaproszony do laboratorium chemicznego, gdzie
skierowano go do pracy w doskonałych, sterylnych warunkach. Ale niewiele było tam do
roboty, a dni fabryki Buna były policzone: „Zniszczona Buna leży pod pierwszym śniegiem,
cicha i sztywna niczym ogromny trup. Każdego dnia wyją syreny przeciwlotnicze. Rosjanie
sąjuż pięćdziesiąt mil stąd. Elektrownia stanęła, nie ma już stanowisk rektyfikacji metanolu,
trzy z czterech gazometrów acetylenowych wysadzono w powietrze”.4Jednak wreszcie Levi
uzyskał dostęp do tych laboratoriów z ich „ulotnym zapachem chemii organicznej”. Ten
zapach podziałał na niego Jak uderzenie bicza”. Poczuł się, jakby przeniesiono go z powrotem
do czasów jego młodości w Turynie, do „dużego, zaciemnionego pomieszczenia na
uniwersytecie”.
Ale nawet w tych warunkach Levi nie miał wiele do roboty poza rozstawianiem
probówek i instrumentów doświadczalnych, a potem chowaniem ich, kiedy wzrosło
zagrożenie nalotami, ponownym rozkładaniem i zbieraniem w oczekiwaniu na nadejście
Rosjan.
IG Farben w Oświęcimiu
Przemysł chemiczny Niemiec był pogrążony w bezdennej otchłani bestialstwa wśród
zamarzniętego błota i ruin fabryki syntetyków Buna w Oświęcimiu. IG Farben, które niegdyś
przodowało w świecie w wytwarzaniu substancji syntetycznych, teraz wykorzystywało pracę
niewolniczą w swoich laboratoriach chemicznych. Jak to się stało, że to wielkie
przedsiębiorstwo przemysłowe, największe w Europie (czwarte co do wielkości na świecie po
General Motors, US Steel i Standard Oil) upadło tak nisko? Co robiło to konsorcjum,
światowy lider w technologii przetwarzania substancji chemicznych, w sercu obozu w
Oświęcimiu, wykorzystując niewolniczą pracę ludzi takich jak Primo Levi? Historia wzrostu i
upadku IG Farben prowadzi nas przez meandry historii Niemiec, pozwalając poznać wybitne
postacie nauki niemieckiej, które w uznaniu swoich innowacyjnych zasług otrzymały
Nagrodę Nobla.
Gdy Niemcy w XIX wieku rozwijały się przemysłowo i militarnie, mogły cieszyć się
nieograniczonymi zapasami węgla, który służył jako źródło energii dla urządzeń parowych i
ogrzewania domów, a także jako surowiec do produkcji syntetyków. W pierwszej dekadzie
XX wieku, w epoce benzyny i silników diesla, Niemcy stały się ekonomicznie i strategicznie
uzależnione od rezerw benzyny. W tej sytuacji raz jeszcze talent i doświadczenie niemieckich
chemików przyszły w sukurs krajowi. Jak niegdyś brak azotu i konieczność polegania na
życzliwości Imperium Brytyjskiego oraz jego marynarki wojennej doprowadziły do rozwoju
badań nad syntetycznym amoniakiem, takteraz naukowcy i inżynierowie niemieccy podjęli
prace nad uzyskaniem syntetycznej ropy naftowej z węgla i jego pochodnych.5 Jedną z metod
było uwodornianie, dzięki któremu różne odmiany węgla reagowały z wodorem pod wysokim
ciśnieniem i w wysokiej temperaturze. Proces ten, znany jako metoda Bergiusa, polegał na
rozbijaniu złożonych cząsteczek węgla i łączenia ich z wodorem pod ogromnym ciśnieniem,
w wyniku czego otrzymywano cząsteczki płynnej ropy. Prekursor tej metody, Friedrich
Bergius, nauczył się tej techniki od Fritza Habera z Karlsruhe i Walthera Nernsta z Berlina
przed założeniem fabryki w Hanowerze, gdzie rozpoczął swoje pierwsze eksperymenty z
syntetycznym paliwem przy użyciu sztucznego węgla otrzymanego z celulozy.
W 1913 roku Bergius opatentował syntetyczną ropę naftową otrzymywaną w wyniku
uwodornienia węgla brunatnego i węgla kamiennego, co pozwalało na efektywne
wykorzystanie 85% surowca. W 1915 roku założył nową fabrykę w Rheinau w pobliżu
Mannheim. Niemcy potrzebowały ogromnych ilości ropy naftowej podczas Pierwszej Wojny
Światowej, za czym nie nadążała technologia Bergiusa i dopiero zdobycie rumuńskich pól
naftowych pozwoliło ten deficyt chwilowo zażegnać.
Tymczasem, w 1914 roku, dwóch chemików, Franz Fischer i Hans Tropsch, z
Wydziału Badania Węgla Instytutu im. Cesarza Wilhelma w Mulheim w Zagłębiu Ruhry
odkryło inną metodę, nazwaną później syntezą FT lub w skrócie FTS, opartą na oryginalnym
pomyśle rozwiniętym przez giganta chemicznego Badische Anilin - und SodaFabrik (BASF).
Metoda polegała na przepuszczaniu gazu wodnego (mieszaniny tlenku węgla i wodoru,
otrzymywanej w wyniku traktowania koksu parą wodną) nad gorącym katalizatorem, co
prowadziło do powstania mieszaniny węglowodorów. Nazwano ją Kogasin i używano jako
paliwa. Rok przed wybuchem Drugiej Wojny Światowej BASF opatentował uwodornienie
tlenku węgla jako metodę produkcji węglowodorów. W następnym roku Fischer i Tropsch
opracowali odmienną od metody BASF mieszaninę wodoru i tlenku węgla w stosunku 2:1,
którą nazwali benzyną syntetyczną. Stała się ona podstawą do dalszych badań nad
stworzeniem syntetycznego paliwa.
Ostateczny sukces przemysłu paliw syntetycznych w Niemczech był wynikiem
odkrycia skutecznych katalizatorów w IG Farben w latach dwudziestych. Technologia
polegała na rozbijaniu węgla i smoły na mniejsze cząsteczki w postaci płynnej i na
zastosowaniu alternatywnych katalizatorów, które pozwalały na uwodornienie mniejszych
cząsteczek w fazie lotnej. Następnie mieszaninę paliw można było za pomocą destylacji
rozdzielić na różne frakcje.
Większość syntetycznego paliwa w Niemczech była wytwarzana w procesie
uwodornienia Bergiusa, który wymagał ogromnych kompresorów wytwarzających ciśnienie
sięgające 10 tys. funtów na cal kwadratowy. Metodą Bergiusa otrzymywano
wysokooktanowe paliwo dla lotnictwa i benzynę wysokiej jakości, podczas gdy syntezę FT
stosowano raczej do otrzymywania paliwa do silników Diesla, smarów i wosków.
Rozwój paliwa syntetycznego w Niemczech, dziesięciokrotnie droższy niż normalna
rafinacja ropy, został sztucznie pobudzony i był podtrzymywany przez nazistowski reżim.
Poparcie rządowe oparte na ogromnych zamówieniach i subwencjach finansowych
umożliwiło jego dalszy rozwój po ogłoszeniu w 1936 roku przez Hitlera Planu
Czteroletniego, za którego wykonanie odpowiadał Hermann Goering. Gdy zbliżała się wojna,
w umocnionych bunkrach w całych Niemczech zaczęto składować ogromne ilości paliwa
odpowiedniego dla czołgów, ciężarówek i samolotów.
Tymczasem IG Farben podjęło decyzję, aby produkować gumę syntetyczną przy
użyciu metody, która wymagała użycia cząsteczek butadienu i sodu (Na), stąd nazwa „buna”.
Pierwsza guma buna została wyprodukowana w nowej fabryce w Schkopau w 1937 roku i
zdobyła złoty medal na Wystawie Międzynarodowej w Paryżu. Ale wysoki koszt produkcji i
ograniczona dostępność naturalnej gumy sprawiły, że technologia ta nie była rozwijana.
Wybuch wojny we wrześniu 1939 roku zmienił wszystko. Hitler wyruszył na wojnę z
niewielkim, tylko dwumiesięcznym zapasem gumy na składzie. Umowy z Wielką Brytanią
przestały obowiązywać i Niemcy stanęły przed groźbą niedoboru gumy. Wyprodukowanie
syntetycznej gumy stało się teraz priorytetem i IG Farben musiało wybrać miejsce na nowe
fabryki. Niemcy spoglądały na Wschód, a IG Farben już brało pod uwagę ogromny potencjał
nowych rynków w Azji.
Niezwykły zbieg okoliczności sprawił, że kiedy Himmler rozważał zalety Oświęcimia
jako modelowej kolonii wschodniej, dr OttoAmbros, odpowiedzialny za produkcję gumy i
tworzyw sztucznych w IG Farben, niezależnie od niego spoglądał na tę samą część mapy.
Miał przede wszystkim na uwadze potrzebę zbudowania fabryki, która wymagałaby
dostarczania ponad 525 tys. metrów sześciennych wody na godzinę i byłaby położona w
obszarze posiadającym dobre połączenia kolejowe. Analiza terenów okupowanej Polski u
schyłku roku 1940 doprowadziła go do skupienia się nad obszarem połączenia trzech rzek:
Soły, górnej Wisły i Przemszy. Najbliżej położonym miastem był Oświęcim. Ambros zwrócił
się do burmistrza tego miasta z pytaniami o dane dotyczące regionu i wsi leżących na jego
terenie, o liczbę szkół i mieszkańców. Burmistrz w styczniu 1941 roku przesłał szczegółową i
obszerną odpowiedź. Zbiegła się ona w czasie z dwoma ważnymi wydarzeniami. Himmler
(który był szkolnym kolegą Ambrosa) planował zbudować kolonię wschodnią w której chciał
wykorzystywać dostępną niewolniczą siłę roboczą. Szefowie IG Farben natomiast mieli
wątpliwości, czy miasto Oświęcim zapewni odpowiednie warunki ich niemieckim
pracownikom. „Oświęcim i otaczające go wsie sprawiają wrażenie brudnych i obskurnych” -
skarżył się w raporcie wysłannik przedsiębiorstwa.6 Jednak w ciągu kilku tygodni problem
został rozwiązany i odtąd miała zapanować symbioza między SS dostarczającym
przymusowych pracowników a IG Farben zapewniającym fundusze i materiały budowlane.
Z powodu dotkliwego braku robotników główne przedsiębiorstwa w Niemczech
przyjęły z entuzjazmem zasadę zatrudniania zarówno robotników przymusowych, jak i
więźniów obozów koncentracyjnych. Tymczasem SS pod rządami Himmlera postrzegało
przemysł i przymusowych robotników jako środki służące budowaniu swojego królestwa na
okupowanych ziemiach.
Wzajemne zainteresowanie prowadzące do współpracy między IG Farben i SS
doprowadziło do symbiozy pełnej okrucieństwa i przemocy. Aby szybko zbudować fabrykę
Buna, robotnicy spoza obszaru Niemiec zostali zmuszeni do pracy pod groźbą śmierci. Jeden
z nich, Rudolf Vrba, przywieziony do Oświęcimia w czerwcu 1942 roku opisuje taką scenę:
Ludzie biegali i upadali, kopano ich i rozstrzeliwano. Rozwścieczeni kapo znaczyli
krwią ślad, po którym szli między szeregami więźniów,a esesmani strzelali do nich z biodra.
[...] Spokojni ludzie w czystych cywilnych ubraniach przechodzili przez stosy trupów,
których nie chcieli dostrzec, mierząc deski jaskrawożółtą taśmą mierniczą, sporządzając
skrupulatne notatki w oprawionych w czarną skórę notesach, nie zwracając uwagi na rzeź.7
Sierżant Charles J. Conrad, członek grupy robotników złożonej z 1200 brytyjskich
jeńców wojennych, zeznawał na temat czynnego udziału pracowników IG Farben w tych
brutalnych działaniach:
Widziałem, jak kilku cywilnych pracowników firmy Farben biło sześciu więźniów
pracujących w fabryce, a trzech lub czterech cywilów przyglądało się. Bili ich kawałkami
żelaza i drewna za niewłaściwe wykonanie pracy.8
Upadek i rozwój Farben
Wykorzystywanie pracy niewolniczej przez IG Farben w fabrykach syntetycznego
paliwa i gumy w Niemczech wzrosło od 9% w 1941 roku do 30% do końca wojny.9 W
pobliżu Oświęcimia było około 50 podobozów. Największym z nich był Auschwitz III,
służący ogromnej fabryce Buna przeznaczonej głównie do produkcji syntetycznej gumy.
Primo Levi opisał tę fabrykę jako „wielką jak miasto”. Obejmowała obszar o powierzchni 12
mil kwadratowych.10 Około 300 tys. więźniów obozu koncentracyjnego zostało włączonych
do programu pracy niewolniczej do roku 1944, a około 30 tys. z nich zmarło, chociaż w
trakcie procesu wytwarzania gumy fabryki nie opuściła ani jedna kropla substancji
syntetycznej oprócz alkoholu metylowego.
Ogromne wysiłki Niemiec włożone w produkcję syntetycznego paliwa, włókien,
gumy i innych surowców wymagały utworzenia skupisk powiązanych ze sobą fabryk, które w
końcu stały się celem bombardowań, gdy Luftwaffe utraciło kontrolę nad przestrzenią
powietrzną. Azot, alkohol metylowy (który piło ze śmiertelnym skutkiem wielu więźniów),
amoniak i karbid miały znaczenie strategiczne dla przebiegu wojny, podobnie jak wiele
innych produktów. Kwas azotowy, uzyskiwany z amoniaku, był podstawowym surowcem do
wytwarzania materiałów wybuchowych i paliw. Karbid (wypalany w piecach elektrycznych z
wapna i koksu) był surowcem do produkcji acetylenu, którego używano do uzyskania
butadienu służącego do wytwarzania syntetycznej gumy. Metoda ta wymagała użycia
niewielkich ilości naturalnej gumy, przywożonej do Niemiec przez okręty podwodne z
Japonii.
Produkcja tych materiałów zależała od dostępności różnych rodzajów węgla, koksu,
smoły, energii elektrycznej i transportu. Istniało sześć głównych kompleksów (poza fabryką
w Oświęcimiu), z których dwa, Leuna i Ludwigshafen, wytwarzały ogromne ilości ważnych
substancji chemicznych poza syntetycznym paliwem i gumą. Leuna, poza produkcją około
46% syntetycznej gumy, produkowała ciężką wodę dla nazistowskiego programu atomowego.
Po wojnie, 3 maja 1947 roku, z inicjatywy Stanów Zjednoczonych postawiono przed
sądem dwudziestu czterech członków rady nadzorczej IG Farben. Był też wśród nich Otto
Ambros. Oskarżenie obejmowało współudział w działaniach wojennych, plądrowanie i
grabież, ale decydujący był zarzut „niewolnictwa i ludobójstwa”. Dokładne oskarżenie
brzmiało następująco:
IG Farben, ignorując całkowicie wszelkie zasady przyzwoitości i względy
humanitarne, wyzyskiwało robotników przymusowych przez poddawanie ich, między innymi,
nadmiernie długiej, uciążliwej i wyczerpującej pracy, zupełnie lekceważąc ich zdrowie i
kondycję fizyczną. Jedynym kryterium prawa do życia była wydajność produkcyjna tych
więźniów.”
Proces, który rozpoczął się 27 sierpnia 1947 roku w Pałacu Sprawiedliwości w
Norymberdze, miał początkowo charakter procesu antytrustowego, wiążącego się z
wielogodzinną pracą organizacyjną. Dopiero po postawieniu oskarżeń o niewolnictwo i
ludobójstwo sąd zaczął przesłuchiwać naocznych świadków i byłych więźniów. Typowe pod
tym względem było zeznanie Rudolfa Vitka, lekarza i więźnia: „Więźniowie byli w nieludzki
sposób zmuszani do pracy przez kapo, kierowników i nadzorców z IG. Nie okazywano im
żadnej litości. Bito ich, maltretowano w najgorszy sposób, a nawet zabijano.12 Kolejni
świadkowie mówili o udziale IG Farben w selekcjach, oznaczających śmierć dla tych, których
nie wybrano, o pracownikach przedsiębiorstwa obecnych przy wieszaniu więźniów, o
ludziach z Farben zdających sobie sprawę z mordowania ludzi w komorach gazowych i
kremacji więźniów w innej części obozu.
Co najmniej jeden z sędziów, Paul M. Herbert, chciał wskazać na zależność łączącą
dążenie IG Farben do produkcji gumy buna i śmierć licznych robotników, będącą
bezpośrednim skutkiem morderczego tempa pracy. Herbert stwierdził:
To nacisk Farben na szybkie wybudowanie Auschwitz doprowadził pośrednio do
eksterminacji tysięcy więźniów wskutek selekcji dokonywanej przez SS. Dowody wskazują
że strach przed śmiercią był używany jako środek do zmuszania więźniów do zwiększenia
wysiłku i podejmowania przez nich pracy ponad siły.13
Większość sędziów trybunału w Norymberdze uważała, że odpowiedzialnością za
okrucieństwo i nieludzkie warunki w fabryce w Buna nie można obciążać władz IG Farben,
lecz reżim III Rzeszy, który wprowadził przepisy prowadzące do tych zbrodni.
Wyroki wydane przez sąd na dwunastu członków kierownictwa IG Farben
obejmowały kary od ośmiu lat więzienia (dla Ottona Ambrosa) do półtora roku. Tylko pięciu
z dwunastu uznano za winnych wykorzystywania pracy niewolniczej i ludobójstwa (wszyscy
oni otrzymali wyroki w granicach od sześciu do ośmiu lat). Główny prokurator Josiah Du
Bois zauważył, że wyroki były „wystarczająco niskie, aby odpowiednio ukarać złodzieja
kurczaków”. Zapowiedział, że napisze książkę, aby opowiedzieć światu o dowodach, które
zostały przedstawione w sądzie. Po czterech latach spełnił swoją obietnicę i opublikował
ponury opis niemieckiego przemysłu w III Rzeszy, zatytułowany „Chemicy w służbie zła”.
Sędzia Herbert tak skomentował proces: „Liczy się nie tylko wydanie wyroku
odnośnie winy bądź niewinności oskarżonych, ale także przedstawienie dokładnego zapisu
podstawowych faktów udokumentowanych przez dowody”.14
Primo Levi, dla którego przedstawianie „podstawowych faktów” stało się celem życia,
napisał po wojnie: „Trzeba chcieć przeżyć, żeby o wszystkim opowiedzieć, stać się
świadkiem [...] aby przeżyć musijących śmierć dla tych, których nie wybrano, o
pracownikach przedsiębiorstwa obecnych przy wieszaniu więźniów, o ludziach z Farben
zdających sobie sprawę z mordowania ludzi w komorach gazowych i kremacji więźniów w
innej części obozu.
Co najmniej jeden z sędziów, Paul M. Herbert, chciał wskazać na zależność łączącą
dążenie IG Farben do produkcji gumy buna i śmierć licznych robotników, będącą
bezpośrednim skutkiem morderczego tempa pracy. Herbert stwierdził:
To nacisk Farben na szybkie wybudowanie Auschwitz doprowadził pośrednio do
eksterminacji tysięcy więźniów wskutek selekcji dokonywanej przez SS. Dowody wskazują,
że strach przed śmiercią był używany jako środek do zmuszania więźniów do zwiększenia
wysiłku i podejmowania przez nich pracy ponad siły.13
Większość sędziów trybunału w Norymberdze uważała, że odpowiedzialnością za
okrucieństwo i nieludzkie warunki w fabryce w Buna nie można obciążać władz IG Farben,
lecz reżim III Rzeszy, który wprowadził przepisy prowadzące do tych zbrodni.
Wyroki wydane przez sąd na dwunastu członków kierownictwa IG Farben
obejmowały kary od ośmiu lat więzienia (dla Ottona Ambrosa) do półtora roku. Tylko pięciu
z dwunastu uznano za winnych wykorzystywania pracy niewolniczej i ludobójstwa (wszyscy
oni otrzymali wyroki w granicach od sześciu do ośmiu lat). Główny prokurator Josiah Du
Bois zauważył, że wyroki były „wystarczająco niskie, aby odpowiednio ukarać złodzieja
kurczaków”. Zapowiedział, że napisze książkę, aby opowiedzieć światu o dowodach, które
zostały przedstawione w sądzie. Po czterech latach spełnił swoją obietnicę i opublikował
ponury opis niemieckiego przemysłu w III Rzeszy, zatytułowany „Chemicy w służbie zła”.
Sędzia Herbert tak skomentował proces: „Liczy się nie tylko wydanie wyroku
odnośnie winy bądź niewinności oskarżonych, ale także przedstawienie dokładnego zapisu
podstawowych faktów udokumentowanych przez dowody”.14
Primo Levi, dla którego przedstawianie „podstawowych faktów” stało się celem życia,
napisał po wojnie: „Trzeba chcieć przeżyć, żeby o wszystkim opowiedzieć, stać się
świadkiem [...] aby przeżyć musimy zmusić się do uratowania przynajmniej szkieletu,
rusztowania zewnętrznej formy cywilizacji”.15
Generał Eisenhower po wojnie wytrwale dążył do zlikwidowania IG Farben, co uznał
za,jeden ze środków zapewniających pokój na świecie”. Sojusznicza Rada Kontroli Niemiec
zdecydowała, że cały majątek Farben powinien zostać przejęty, a prawny tytuł do niego
należy powierzyć Radzie. Ostatecznym celem było pozbawienie przedsiębiorstwa jego
wojennego charakteru i rozbicie go na oddzielne firmy. W tej sprawie jednak nie uczyniono
nic aż do chwili, gdy Sojusznicza Rada Kontroli Niemiec została zastąpiona przez Wysoką
Komisję Aliantów w czerwcu 1949 roku. Wtedy udaremniono plan rozbicia konsorcjum na 47
jednostek. Zamiast tego połączono je w trzy przedsiębiorstwa, które niegdyś tworzyły IG
Farben: Bayer, BASF i Hoechst. W 1955 roku następcy wielkiego IG Farben odbyli swoje
pierwsze spotkanie udziałowców, na którym przegłosowano, że właściciele akcji firmy Bayer
pozostaną anonimowi. Pozostałe dwie firmy też wkrótce podążyły tą drogą. We wrześniu
1955 roku Freidrich Jaehne, skazany na półtora roku więzienia w Norymberdze, został
wybrany prezesem Hoechst. Rok później Fritz ter Meer, skazany za grabież i
wykorzystywanie pracy niewolniczej, został przewodniczącym rady nadzorczej firmy
Bayer.16
Fabryka Buna w Oświęcimiu przetrwała wojnę i działa po dziś dzień. Sam Primo Levi
z gorzką ironią zauważył w 1984 roku, że jej niesławna wieża Karbidu nadal góruje nad
fabryką, a dawna Buna stała się największym producentem syntetycznej gumy w Polsce.
28. Wunderwaffe - cudowna broń
W roku 1942 wobec przystąpienia Ameryki do wojny i rosnących niepowodzeń w
Rosji Hitler zarządził powszechną mobilizację świata nauki do wojennego wysiłku.1 W
odpowiedzi konstruktorzy broni rozpoczęli szereg nieskoordynowanych i rywalizujących ze
sobą poszukiwań w desperackiej próbie wynalezienia broni służącej odzyskaniu inicjatywy na
froncie.
Pojawił się pewien rodzaj popularnych książek i filmów, które ukazują najbardziej
niezwykłe z tych broni jako dowód wyższości nazistowskiej technologii, która mogła się
przyczynić do wygrania wojny. Pamiętam dobrze książkę, która przedstawia na okładce
artystyczną wizję kolorowego sześciosilnikowego odrzutowca o trójkątnych skrzydłach z
nazistowskimi emblematami, przelatującego nad Nowym Jorkiem. A pod spodem podpis:
Tak właśnie mogło być. Odrzutowiec Arado E555/1 został zaprojektowany jako
bombowiec dalekiego zasięgu poruszający się na wysokości powyżej 40 tys. stóp. Gdyby
wojna trwała do 1950 roku, ten scenariusz ścigania dwóch samolotów przez P-80 Shooting
Star nad dachami Manhattanu mógłby stać się rzeczywistością.2
Ale nawet ta „rekonstrukcja” to nic nadzwyczajnego w porównaniu z próbami
przekonania opinii publicznej, że na początku lat 40 Niemcy dysponowały wysoko rozwiniętą
technologią, która jest do tej pory tajemnicą pilnie strzeżoną przez CIA. Na przykład pewien
rodzaj samolotu był opisywany jako „latający talerz”. Rzekomi świadkowie i eksperci
widzieli podczas wojny w Niemczech niezidentyfikowanyobiekt latający prawdopodobnie
utrzymujący się w powietrzu „wskutek wypuszczania i natychmiastowego odpalania błękitnej
plazmy”. Był to, według jednego z obserwatorów, „świecący dysk wirujący wokół swej
własnej osi”, który wyglądał w nocy „jak płonący balon”.3 Pojawiały się też wzmianki o
„maszynie antygrawitacyjnej” i urządzeniu, które niszczyło elektronikę samolotów (o czym
będzie mowa później).
Niemcy osiągnęły wysoki poziom zaawansowania technologicznego w badaniach nad
napędem rakietowym i odrzutowym, którego mogli im pozazdrościć alianci, ale te fantazje na
temat futurystycznych technologii i nauki III Rzeszy, które nie mogły się przyczynić do
ostatecznego zwycięstwa tylko wskutek błędnych decyzji Hitlera i braku wystarczającej ilości
czasu, dały początek popularnemu gatunkowi historii alternatywnej. Poza rozwojem badań
nad rakietami i na szczęście ślamazarnymi próbami stworzenia bomby atomowej i
prawdopodobnie także „brudnej” bomby, istotnie podejmowano wiele nerwowych
poszukiwań trwających aż do ostatnich tygodni wojny. Jednak tematem większości z nich
były czasochłonne i niewykonalne taktyki dywersyjne mające na celu odsunięcie w czasie
tego, co i tak było nieuniknione. Niektóre opracowywano wyłącznie po to, aby budziły strach
i podziw, nie zaś po to, aby ich użyć w celach strategicznych. Kwestią dyskusyjną jest to, czy
można je uznać za nazistowskie, pomijając wykorzystywanie pracy niewolniczej. Zdradzały
jednak bez wątpienia desperację pogrążającego się w chaosie reżimu oddalającego się coraz
bardziej od rzeczywistości i racjonalności.
Pracowano na przykład nad prototypem superczołgu bojowego Porsche ważącego 185
ton, uzbrojonego w działo o niesamowitym kalibrze 150 mm, jaki stosowano na okręcie
wojennym „Bismarck”. W ostatnich dniach istnienia Rzeszy pracowano także nad
tysiąctonowym czołgiem nazywanym „myszą”.
Z innowacji lotniczych należy wymienić prototypy samolotów, które potrafiły
lądować i startować w pionie. Powstały na deskach kreślarskich projektantów firmy Henkel;
nazwano je „osa” i „skowronek”. Istniały także dość egzotyczne plany, opracowane w
fabrykach Daimler Benz i Mercedes, dotyczące szybkich bombowców
międzykontynentalnych, które przez część trasy byłyby transportowane przez lotniskowce, a
potem rozpoczynałyby samodzielny lot do celu. Pomysłten zakładał zrzucenie załogi na
spadochronach (prawdopodobnie u wybrzeży Stanów Zjednoczonych), a następnie zabranie
jej przez oczekującą tam łódź podwodną. W tym samym czasie BMW przedstawiło projekt
samolotu odrzutowego, w którym pilot miał leżeć twarzą w dół, co pozwoliłoby mu znosić
przeciążenia do 14 g, podczas gdy piloci w pozycji siedzącej mogli wytrzymać tylko 9 g, po
czym tracili przytomność.
W miarę wyczerpywania się zasobów naturalnych rozkwitały eksperymenty nad
wykorzystywaniem nowych materiałów lub stosowaniem tradycyjnych do nowych celów.
Hermann Goering na przykład chciał uruchomić produkcję lokomotyw wykonanych z
cementu.
Jednym z ulubionych projektów Himmlera była „nowa” substancja nazwana durofol,
która miała być rodzajem cudownego, niepalnego materiału, zastępującego żelazo i inne
metale. W istocie była to zaledwie odmiana sprasowanego drewna. Himmler nakazał
wykonanie prototypu silnika samochodowego z durofolu i zbadanie możliwości jego
zastosowania w innych pojazdach i budynkach. Okazał się on jednak zbyt miękki i
kompletnie bezużyteczny poza dźwignią zmiany biegów, zderzakami i ramami okien.
Po zwolnieniu z więzienia w Spandau Albert Speer opracował w swej książce
„Państwo niewolników” katalog „cudownych broni” i innych programów dotyczących
zaawansowanych technologii, zainicjowanych bądź wspieranych przede wszystkim przez
Himmlera. Dalekosiężne plany Himmlera pokazują chaos kompetencyjny i wszechobecną
konkurencję, często popieraną przez Hitlera, jako efekt dyletanckich fantazji prominentnych
nazistów.
Wśród inicjatyw Himmlera znajdował się program produkcji tak zwanych turbin
tlenowych dla UBootów, nadzorowany przez zupełnego laika w kwestiach inżynierii
podwodnej. Himmler założył też Agencję Rzeszy ds. Badań nad Wysokimi
Częstotliwościami, działającą przy obozie koncentracyjnym w Dachau i wykorzystującą
pracujących tam „naukowców”, której celem było wynalezienie metody „elektronicznego”
zestrzelenia samolotu wroga. Wspierał prace nad cudownym pistoletem bojowym, który
nigdy nie wystrzelił, nad szybką łodzią motorową, którą nie była zainteresowana marynarka
wojenna i która nigdy nie została zwodowana, a także nad latającą łodzią „Zisch”, która nigdy
nie wzbiła się w powietrze.Po zamachu na Hitlera 20 lipca 1944 roku wpływy Himmlera i
napływ planów oraz zamówień na nowe badania nie miały już żadnych granic.
SSReichsfUhrer był już nie tylko szefem Gestapo i policji, ale podporządkował sobie także
Wehrmacht jako dowódca rezerw armii, oraz dowódca oddziałów stacjonujących w Nadrenii i
nad Wisłą.
Gdy wojna zmierzała już do nieuniknionego końca, od ekscentrycznych wynalazców
nie przestawał płynąć strumień projektów „cudownej broni”. Himmler kierowany
dyletanckim entuzjazmem rzadko pozostawiał któryś pomysł bez rozpatrzenia i zbadania.
Jeden z projektów dotyczył zdalnie sterowanej maszyny, która miała wyłączać urządzenia
elektryczne, wykorzystując „materiał izolacyjny atmosfery”.4 Ten hipotetyczny materiał, jak
przypuszczano, mógł być „podstawą izolacji wszelkiej technologii elektrycznej” i poprzez
zniesienie jego izolujących właściwości można było uniemożliwić działanie „każdego
urządzenia elektrycznego znanej konstrukcji i sposobie działania”. Ta dziwaczna koncepcja,
przedstawiona przez amatora, została potraktowana poważnie przez Himmlera, a w
konsekwencji przez jego podwładnych, którzy wiedzieli, że za udaremnienie jego „programu
badawczego” mogliby zapłacić własnym życiem.
Pod koniec stycznia 1945 roku, gdy Rzesza drżała w posadach, Himmler tracił czas i
energię na badania nad wykorzystaniem korzeni modrzewia jako źródła benzyny i innych
paliw. Nie był to tylko skutek paniki towarzyszącej oszalałym ze strachu przywódcom w tych
ostatnich dniach. Dokładnie tak samo było z wcześniejszym przekonaniem Himmlera, że
można w jakiś sposób otrzymać alkohol z dymu z kominów w piekarniach. W maju 1943
roku wydał rozkaz swojemu podwładnemu Oswaldowi Pohlowi: „Piekarnie takie jak nasza
piekarnia w Dachau mogłyby codziennie dostarczyć 100 do 120 litrów alkoholu tego rodzaju.
Proszę, zajmij się tą sprawą i zorientuj się, czy można tak samo zrobić ze wszystkimi naszymi
piekarniami”.5
Kiedy jeden z jego oficerów naukowych, niejaki Haupsturmfuhrer SS Niemann,
odrzucił ten pomysł, Himmler natychmiast wysłał do Pohla kolejny rozkaz: „Zatrudnij innego
dowódcę SS do tych eksperymentów [...]. Niemann jest nastawiony zupełnie negatywnie do
tego problemu. Nie podoba mi się też ton jego raportu. Jestem zdania, że w czasie wojny
produkcja nawet niewielkich ilości alkoholu jest ważna”.6Sześć miesięcy później Himmler
zajmował się niedorzecznym pomysłem, że cenne paliwo, które mogłoby posłużyć
nazistowskiej machinie wojennej, można otrzymać z kwiatów geranium. Zarządził obsadzenie
pól geranium i przetestowanie możliwości tego pomysłu, napominając, że przebieg tych
testów powinien być systematycznie nadzorowany.
Myśliwiec ludowy
Pod koniec wojny nowe inicjatywy zbrojne mające na celu opóźnienie nieuniknionej
klęski były raczej prymitywne niż zaawansowane technologicznie i zakładały zarówno brak
wyszkolenia, jak i gotowość żołnierzy do samobójczej śmierci. Teutońska duma wkroczyła w
erę byle jakiej technologii i lekceważenia życia niemieckich pilotów. Gdy wzrosła liczba
nalotów alianckich, wiodące niemieckie fabryki przemysłu lotniczego zaproszono we
wrześniu 1944 roku do opracowania i produkcji dziesiątek tysięcy egzemplarzy
jednosilnikowego odrzutowca, taniego w eksploatacji i łatwego do pilotowania. Dano
producentom zaledwie dwanaście dni na przygotowanie projektu. Pomysł od samego
początku zakładał wykorzystanie zrzeszonych w FliegerHitlerjugend chłopców, zaledwie
szesnastoletnich, o minimalnym wyszkoleniu, do pilotowania tych miniodrzutowców w
ostatniej fazie obrony III Rzeszy. Marszałek Rzeszy Goering był podobno
rozentuzjazmowany perspektywą tysięcy myśliwców ludowych z odważnymi młodymi
pilotami startującymi z autostrad przeciw alianckim formacjom lotniczym.7
Jedną z oznak kompletnego oderwania od rzeczywistości w tym szale bojowym była
sytuacja związana ze zdobyciem przez koncern Heinkel zamówienia na masową produkcję
myśliwców ludowych w ciągu tygodnia od złożenia wniosku. Prototyp samolotu, Salamandra
He-62, wzbiła się w powietrze 6 grudnia 1944 roku. Kolejny próbny lot z 10 grudnia okazał
się śmiertelny dla pilota, gdy drewniane skrzydło odpadło na skutek zastosowania wadliwego
kleju. Kadłub samolotu, w którym umocowano silnik, wykonano z metalu, natomiast lotki ze
sklejki. Plany obejmowały zbudowanie 1000 samolotów, których produkcja miała się
rozpocząć 1 stycznia 1945 roku, podczas gdySześć miesięcy później Himmler zajmował się
niedorzecznym pomysłem, że cenne paliwo, które mogłoby posłużyć nazistowskiej machinie
wojennej, można otrzymać z kwiatów geranium. Zarządził obsadzenie pól geranium i
przetestowanie możliwości tego pomysłu, napominając, że przebieg tych testów powinien być
systematycznie nadzorowany.
Myśliwiec ludowy
Pod koniec wojny nowe inicjatywy zbrojne mające na celu opóźnienie nieuniknionej
klęski były raczej prymitywne niż zaawansowane technologicznie i zakładały zarówno brak
wyszkolenia, jak i gotowość żołnierzy do samobójczej śmierci. Teutońska duma wkroczyła w
erę byle jakiej technologii i lekceważenia życia niemieckich pilotów. Gdy wzrosła liczba
nalotów alianckich, wiodące niemieckie fabryki przemysłu lotniczego zaproszono we
wrześniu 1944 roku do opracowania i produkcji dziesiątek tysięcy egzemplarzy
jednosilnikowego odrzutowca, taniego w eksploatacji i łatwego do pilotowania. Dano
producentom zaledwie dwanaście dni na przygotowanie projektu. Pomysł od samego
początku zakładał wykorzystanie zrzeszonych w FliegerHitlerjugend chłopców, zaledwie
szesnastoletnich, o minimalnym wyszkoleniu, do pilotowania tych miniodrzutowców w
ostatniej fazie obrony III Rzeszy. Marszałek Rzeszy Goering był podobno
rozentuzjazmowany perspektywą tysięcy myśliwców ludowych z odważnymi młodymi
pilotami startującymi z autostrad przeciw alianckim formacjom lotniczym.7
Jedną z oznak kompletnego oderwania od rzeczywistości w tym szale bojowym była
sytuacja związana ze zdobyciem przez koncern Heinkel zamówienia na masową produkcję
myśliwców ludowych w ciągu tygodnia od złożenia wniosku. Prototyp samolotu, Salamandra
He-62, wzbiła się w powietrze 6 grudnia 1944 roku. Kolejny próbny lot z 10 grudnia okazał
się śmiertelny dla pilota, gdy drewniane skrzydło odpadło na skutek zastosowania wadliwego
kleju. Kadłub samolotu, w którym umocowano silnik, wykonano z metalu, natomiast lotki ze
sklejki. Plany obejmowały zbudowanie 1000 samolotów, których produkcja miała się
rozpocząć 1 stycznia 1945 roku, podczas gdyJunkers miał rozpocząć produkcję kolejnego
tysiąca w podziemnych laboratoriach, zaś podziemna fabryka Mittelwerke, pracująca już nad
rakietami VI i V2, miałaby montować kolejne 2 tys. jednostek. Przewidywano, że fabryki
będą produkować taką liczbę co miesiąc. Produkcję części składowych powierzono
rozmaitym rozproszonym zakładom, z których wiele mieściło się pod ziemią. Części były
transportowane na miejsce za pomocą ciężarówek, ale niektóre z nich posłańcy przynosili w
plecakach. Zaniechano normalnego testowania i kontroli jakości, aby nie spowalniać prac.
Kontrakt na samolot zawierał zastrzeżenie, że „seryjna produkcja będzie oparta na pierwszych
szkicach i że należy zaakceptować ryzyko potencjalnego niepowodzenia”.8 Zespoły
projektowe miały otrzymać nagrodę w postaci 10 tys. sztuk papierosów i 500 butelek
wermutu, jeśli będą się trzymać tych absurdalnych wytycznych.
Krytykując założenia techniczne myśliwca, historyk Ulrich Albrecht stwierdza:
Rzeczywiste doświadczenie wykazało, że myśliwiec ludowy w żadnym stopniu nie
był zdatny do walki. Kiedy strzelano ze znajdującego się na jego pokładzie karabinu
maszynowego, siła odrzutu powodowała odrywanie fragmentów powłoki aluminiowej.
Podwozie było bardzo liche. Żebrowanie krawędzi natarcia skrzydeł miało nieodpowiednie
wymiary. Stateczność boczna była słaba. Ulepszenia wymagały urządzenia służące do
kontroli wysokości.9
Wielu pilotów zginęło, próbując tym samolotem wylądować. Zazwyczaj ster ulegał
uszkodzeniu w wyniku działania siły odrzutu gazów wylotowych, co prowadziło do
pikowania i rozbicia myśliwca. Projekt okazał się porażką, jeszcze zanim warunki pozwoliły
na wprowadzenie go w życie.
Misje samobójcze
Rozpaczliwą bronią ostateczną w powietrzu miał być projekt samolotu, który zakładał
śmierć pilota w misji samobójczej (Selbstopferung). Pomysł ten pierwotnie powstał z
inicjatywy ochotników wyrażających gotowość rozbicia samolotów na lotniskowcach
alianckiej floty wojennej zbliżającej się do brzegów okupowanej Europy. Jedną z
najzagorzalszych orędowniczek tego pomysłu była Hanna Reitsch, pilot oblatywacz, która
apelowała do Hitlera o jego zatwierdzenie. Führer zgodził się na dalsze prace, ale nie dał im
swego błogosławieństwa. Reitsch słynęła ze swych śmiałych wyczynów, do których zaliczało
się latanie i lądowanie awaryjne przy użyciu jednej z wersji latającej bomby wyposażonej w
pulsacyjny silnik odrzutowy, czyli bezzałogowej rakiety VI przeznaczonej do nowej wojny
błyskawicznej o Wielką Brytanię. W początkowej fazie wojny Wernher von Braun także
zaangażował się w to przedsięwzięcie, projektując samolot rakietowy przeznaczony do misji
samobójczych. Inna koncepcja wiązała się z badaniami nad samolotem, który mógłby
startować zaraz po dostrzeżeniu nadlatującego samolotu alianckiego. Samolot ten był znany
jako Natter (ang. Adder, czyli Żmija) i zaprojektowano go tak, by mógł przenosić rakiety.
Niestety po ich zrzuceniu tracił stateczność i nie można już było nim kierować. Zakładano, że
pilot wyskoczy ze spadochronem. W czasie dziewiczego lotu pilot oblatywacz skręcił kark,
gdy samolot wystartował. Próby prowadzono aż do końca wojny.
Kiedy w ostatnich miesiącach i tygodniach wojny Niemcy cierpiały na niedobór
paliwa, reżim zaprojektował typ opancerzonego szybowca, który miał staranować atakujący
bombowiec albo zestrzelić go z bliskiej odległości. Tak czy inaczej ryzyko śmierci pilota było
bardzo wysokie. Głównym zadaniem taktycznym pilota było dotarcie z ciężkim ładunkiem
wybuchowym w pobliże bombowca nieprzyjacielskiej formacji, zdetonowanie go i
wyskoczenie ze spadochronem. „Ponieważ użycie spadochronu podczas zbliżania się do
wroga było teoretycznie możliwe, ale praktycznie wykluczone, można to było nazwać
„bombą samobójczą”.10 Inny prototypowy szybowiec wykonany z drewna i zaprojektowany
przez Messerschmitta to samolot, który miał się wznieść ponad formację bombowców
nieprzyjacielskich i zaatakować je stamtąd lotem ślizgowym. Miał jednak bardzo słabą
sterowność i nigdy nie został wprowadzony do walki. Jeszcze jeden pomysł misji
samobójczej zakładał użycie obsługiwanego przez człowieka działka przeciwpancernego.
Szybowiec miał przewozić dwie rakiety pozbawione urządzeń celowniczych, które zostałyby
wystrzelone bezpośrednio w bombowiec, zanim pilot zdążyłby umknąć.Brudne bomby
Boris Rajewsky, dyrektor Instytutu Podstaw Fizycznych Medycyny, pracujący nad
standardami zdrowia i bezpieczeństwa w niemieckich kopalniach w lutym 1943 roku szukał
funduszy, aby zbadać możliwości „biologicznych skutków promieniowania korpuskularnego,
w tym neutronów, w związku z możliwością użycia ich jako broni, ale przede wszystkim jako
biologicznej metody ochrony przed promieniowaniem”.11 Wydaje się, że badania ostatecznie
nie zostały sfinansowane, ale sam wniosek potwierdza, że nazistowscy konstruktorzy broni
opracowywali technologię „brudnej bomby” wymierzonej w ludność cywilną Wielkiej
Brytanii, a w końcu i Stanów Zjednoczonych.
Niektórzy historycy sugerowali, że bomba radioaktywna mogłaby zostać użyta jako
głowica bojowa olbrzymiej rakiety (A9/10), której plany już prawdopodobnie powstawały na
deskach kreślarskich w Peenemünde. Kiedy jednak zorientowano się, że plany te zbytnio
wybiegają w przyszłość i nie da się ich na czas zrealizować, inżynierowie zaczęli rozważać
możliwość przenoszenia tych bomb przez mniejsze rakiety wystrzeliwane z okrętów
podwodnych.
Dowody na istnienie planów wykonania i zrzucenia bomb radioaktywnych są nikłe i
mają głównie charakter poszlak, ale biorąc pod uwagę szeroki zasięg projektów dotyczących
działań niszczycielskich poza granicami Rzeszy, jest to wysoce prawdopodobne.12 W
końcowej fazie wojny pojawiały się wzmianki o Uraniumbombe, bombie uranowej, na
przykład w notatkach stenografa Hitlera, dra Henry’ego Pickera, który pisał o „prototypie
niemieckiej bomby uranowej”, trzymanym „w najgłębszej tajemnicy”.13 Według Juliusa
Schauba, osobistego adiutanta Hitlera, który dowiedział się o takiej bombie od oficerów SS
pracujących w Mittelwerke, była ona „wielkości małej dyni i składała się z kilku małych
bomb uranowych połączonych z konwencjonalnymi ładunkami wybuchowymi”.14
Jeżeli jest ziarno prawdy w domysłach, że Hitler posiadał taką broń, miałaby ona takie
samo znaczenie jak broń biologiczna i gazy bojowe używane podczas wojny po obu stronach
frontu. Ponadto jej ewentualne użycie przez Hitlera byłoby ograniczone ze względu na
ostrożność, związaną z zastosowaniem po raz pierwszy innej broni chemicznej, obawą że
odwet byłby szybki i potężny. Prawdopodobniejedynymi ludźmi, którzy ucierpieliby wskutek
działania takiej bomby, byliby więźniowie obozów koncentracyjnych, zmuszeni do
niewolniczej pracy nad jej budową.
Gaz trujący Hitlera
Historia rozwoju i składowania gazu trującego przez nazistowskie Niemcy zaczęła się
w grudniu 1936 roku, kiedy dr Gerhard Schrader, chemik z IG Farben pracujący nad
środkami owadobójczymi, odkrył wysoce śmiertelną substancję atakującą ludzki system
nerwowy. Wkrótce stała się znana jako „tabun”, jeden z organicznych związków fosforu.15
Tabun uszkadza pewien neuroprzekaźnik, naturalny enzym w ludzkim ciele, znany jako
esteraza cholinowa, który reaguje z innym neuroprzekaźnikiem: acetylocholiną co umożliwia
normalny ruch mięśni. Kiedy acetylocholina odkłada się bez przeszkód w centralnym
układzie nerwowym, prowadzi to do silnych skurczów i zesztywnienia, szczególnie w obrębie
układu oddechowego. Ofiara dosłownie dławi się na śmierć.
Schrader został skierowany do kwatery głównej armii w Berlinie, gdzie
zademonstrował działanie nowej substancji na psach i małpach, które padły w ciągu
dwudziestu minut po wystawieniu na jej działanie. Tabun został ściśle tajną bronią.
Odpowiedzialny za taktykę wykorzystania gazów trujących pułkownik Rudriger nakazał
Schraderowi dalsze prowadzenie badań nad jego odkryciem w fabryce w Elberfeld w
Zagłębiu Ruhry i kazał opracować plany zbudowania specjalnej fabryki gazu trującego w
Spandau.
Jednakże rok później Schrader dokonał kolejnego odkrycia. Był nim
fluorometylofosfonian izopropylu, który okazał się po przeprowadzeniu testów na
zwierzętach jeszcze bardziej śmiertelny niż tabun. Znany jest pod nazwą sarin. We wrześniu
1939 roku IG Farben podjęło decyzję zbudowania zakładów produkujących tabun i sarin na
Śląsku, w miejscowości o nazwie Dyherfurth. Inwestycję tę finansowała armia, ale
nadzorował ją Otto Ambros z IG Farben. Dyherfurth rozrosło się do rozmiarów ogromnej
fabryki o długości półtorej mili i szerokości pół mili, z podziemnymi laboratoriami,
zatrudniającej 3 tys. pracowników w warunkach najwyższej tajności. Praca w fabryce była
uciążliwa psychologicznie z powodu odosobnienia, a także ze względu na ekstremalne
niebezpieczeństwo związane z użyciem toksycznych substancji. Pracownicy mieszkali w
specjalnie zbudowanych koszarach. Mimo stosowania odzieży ochronnej operatorzy maszyn
regularnie ulegali zatruciom i przynajmniej dziesięciu z nich wskutek tego zmarło.
Tymczasem w innych fabrykach w całych Niemczech trwały prace nad innymi gazami
bojowymi, stosowanymi już podczas Pierwszej Wojny Światowej. Należały do nich między
innymi fosgen, chlor i gaz musztardowy. Prowadzono szeroko zakrojone eksperymenty na
zwierzętach oraz, jak już wiemy, na ludziach w obozach koncentracyjnych. Baron Georg von
Schnitzler, dyrektor IG Farben, zeznał po wojnie, że Ambros wiedział o eksperymentach na
ludziach.16
Poza dziesiątkami tysięcy ton zmagazynowanego gazu musztardowego, chloru i
fosgenu pod koniec wojny odkryto, jak się szacuje, około 12 tys. ton tabunu. Opracowano
także wiele rodzajów broni z użyciem gazów trujących, między innymi były to miny
przeciwpiechotne, granaty ręczne, rozpylacze i specjalne naboje wystrzeliwane z broni
maszynowej.
Broń odwetowa: VI i V2
Rozwijanie zaawansowanej technologii zbrojeniowej w Peenemünde i w podziemnych
zakładach pracy przymusowej w Mittelwerke służyło irracjonalnej i nieekonomicznej strategii
zemsty czy odwetu. W języku niemieckim powstało określenie Vergeltungswaffen (broń
odwetowa). Pierwsza z nich, VI (czyli Vergeltungswaffe 1), którą zastosowano na
południowym wschodzie Anglii, była powszechnie zwana przez Anglików „latającą bombą”.
Był to w zasadzie bezzałogowy jednopłatowiec wykonany z cienkiej prasowanej stali i
sklejki. Wyrzucany ze specjalnej katapulty albo wystrzeliwany przez samolot pocisk osiągał
prędkość około 300 mil na godzinę i poruszał się na wysokości maksymalnej 4 tys. stóp i
minimalnej nieprzekraczającej wysokości drzew. Pulsacyjny silnik odrzutowy zużywał 150
galonów benzyny, a skompresowane powietrze służyło jako utleniacz. System naprowadzania
był kontrolowany automatycznie przez urządzenieżyroskopowe i nastawiony wcześniej
kompas kierunkowy. Gdy pocisk osiągał zamierzoną odległość, śmigło zatrzymywało się,
dając w ten sposób urządzeniom utrzymującym wysokość sygnał do obniżenia lotu i
uderzenia pocisku wraz z ładunkiem w ziemię.
Pierwsza rakieta VI została zrzucona na Londyn 13 czerwca 1944 roku. Do końca
miesiąca wystrzelono ich 2452. Jedna trzecia uległa zniszczeniu, jeszcze zanim dotarła do
angielskiego wybrzeża, kolejna jedna trzecia wymknęła się spod kontroli i rozbiła na
otwartym terenie, ale pozostałe 800 spadło w rejonie Londynu lub w pobliżu Southampton.
Najstraszniejsza była niedziela 18 czerwca, kiedy latająca bomba eksplodowała w kaplicy
Koszar Wellington w centrum Londynu, zabijając podczas nabożeństwa 121 ludzi, w tym 63
żołnierzy.
Jesienią 1944 roku wiele rakiet VI zrzucono na Antwerpię, aby zniszczyć zapasy
przed nadciągającymi wojskami aliantów. W sumie przeciw Wielkiej Brytanii użyto około 10
tys. pocisków VI. Około 2500 spadło na Londyn. W rezultacie zginęło ponad 6 tys. ludzi, a 18
tys. zostało rannych.17
Jak już wiemy, produkcja rakiet V2 rozpoczęła się w maju 1944 roku w podziemnej
fabryce Mittelwerke w górach Harzu, wykorzystującej niewolniczą pracę robotników
przymusowych. Ten ponaddźwiękowy pocisk, przeciw któremu nie było żadnych
skutecznych środków obrony, był gotowy do wystrzelenia we wrześniu 1944 roku, kiedy to
nastąpiła przerwa w nalotach. Pierwsze dwa, wystrzelone z okolic Hagi w Holandii,
wylądowały 8 września wieczorem, prawie równocześnie w Chiswick w zachodnim Londynie
i w lesie Parndon, niedaleko Epping, na wschód od Londynu. Każdy pocisk zawierał
jednotonowy ładunek wybuchowy. Trzech ludzi zostało zabitych, a siedemnastu rannych w
miejscu eksplozji w Chiswick. Od tego dnia do 27 marca 1945 roku spadło około 1054 rakiet
(czyli około pięciu dziennie), zabijając 2700 londyńczyków. Ponad 900 pocisków
wystrzelono w ostatnim kwartale 1944 roku z Antwerpii.
Jeżeli Hitler miał zamiar rzucić Wielką Brytanię na kolana za pomocą tych siejących
przerażenie bomb, to jego nadzieje okazały się płonne. Z punktu widzenia Niemiec ogrom
wysiłku i pomysłowości włożony w konstrukcję rakiet V2 był irracjonalny. Przesłuchiwany
po wojnie feldmarszałek Erhard Milch, z ramienia Goeringa zwierzchnik Luftwaffe,
powiedział:Najważniejszym powodem, dla którego tak ogromne siły zaangażowano w
produkcję broni V, było po prostu to, że ludziom złożono daleko idące obietnice o cudownej
broni, i chciano je w jakiś sposób spełnić.18
To uzasadnienie zostało potwierdzone w zeznaniach dra Karla Frydaga, szefa
produkcji lotniczej:
[V2] był energicznie rozwijany ze względów propagandowych, i było to nierozsądne.
Speer, minister uzbrojenia, stwierdził, że celem broni V było odpowiedzieć na brytyjskie
naloty czymś podobnym, co nie wymagałoby użycia drogich bombowców i praktycznie nie
przynosiło strat. Zatem głównym powodem były aspekty psychologiczne ze względu na
wpływ, jaki użycie tej broni miało na morale narodu niemieckiego.”
Kampania, która przynosząc niewielkie skutki, pochłonęła wszystkie zasoby
przeznaczone na produkcję lotniczą, w końcowej fazie wojny miała prawdopodobnie większy
wpływ na morale Hitlera niż jego narodu.
29. Farm Hall
W dniu 30 kwietnia 1945 roku Hitler wraz z Evą Braun popełnił samobójstwo w
berlińskim bunkrze. Miał wówczas pięćdziesiąt sześć lat, od dwunastu lat i trzech miesięcy
był u władzy. III Rzesza oficjalnie skapitulowała tydzień później i w Europie oficjalnie
skończyła się wojna. Niemcy były zrujnowane, ich transport rozbity, miliony ludzi
pozbawionych dachu nad głową i głodnych przemierzało kraj jako uchodźcy.
Dwa miesiące później, 3 lipca 1945 roku, gdy tysiące bomb zapalających spadało
nieprzerwanie na miasta Japonii, która kontynuowała walkę, dziesięciu czołowych
niemieckich fizyków, z których większość brała podczas wojny udział w nazistowskim
programie badawczym nad energią jądrową przybyło do rezydencji w pobliżu rzeki Ouse,
dziesięć mil na zachód od Cambridge w Anglii. Jeden z nich, chemik fizyczny Paul Harteck,
rozpoznał katedrę w Ely, gdy ich Dakota podchodziła do lądowania w wojskowej bazie
nieopodal Huntingdon.
Farm Hall, dom z czerwonej cegły z epoki króla Jerzego, znajdujący się na obrzeżach
wioski Godmanchester, był otoczony własnym parkiem i wysokim murem. W tym samym
stanie zachował się po dziś dzień, choć obecnie znajduje się bardzo blisko ruchliwej
autostrady A14 łączącej Anglię Środkową i Wschodnią W latach czterdziestych należał do
Ministerstwa Spraw Zagranicznych Wielkiej Brytanii i był używany przez MI6 jako
bezpieczne miejsce dla członków ruchu oporu czekających na zrzut.
Pokoje w tym domu zostały w trakcie przygotowań na przyjęcie naukowców
wyposażone w ukryte mikrofony podłączone do urządzeńnagrywających, nad którymi
czuwali wojskowi tłumacze. Zapisy nagrań miały zostać wysłane do Londynu, a stamtąd do
generała Grovesa, szefa „Projektu Manhattan”. Operacja ta jest znana jako „Operacja
Epsilon”.
Groves interesował się tymi naukowcami nie po to, by odkryć, jak bardzo byli
zaawansowani w badaniach nad bronią atomową, gdyż wiedział już o tym z innych źródeł, ale
przede wszystkim chciał się zorientować, jakie jest ich nastawienie wobec Rosjan. Czy w
razie zaistnienia odpowiednich okoliczności przeszliby na ich stronę i pracowali nad
radziecką bombą atomową? Transkrypcje nagrań, które pozostały tajne przez pięćdziesiąt lat,
stanowią niezwykły zapis historyczny. Najlepsi fizycy niemieccy, pozostający w zawieszeniu
pomiędzy końcem jednej ery a początkiem następnej, dyskutowali między sobą, nieświadomi
tego, że ich rozmowy są nagrywane. Zastanawiali się nad tym, jak postrzegają swoje cele,
osiągnięcia i porażki.1
Dwiema czołowymi postaciami byli weterani: Otto Hahn, wybitny radiochemik, który
odkrył rozszczepienie jądrowe i łagodny Max Von Laue, laureat Nagrody Nobla za pracę nad
promieniami X, który trzymał się z daleka od nazistowskiego od reżimu. Żaden z nich nie
odegrał decydującej roli w badaniach nad energią jądrową podczas wojny, ale Goudsmit, jak
wiemy, chciał, aby ci starzy, wybitni naukowcy pozostali w rękach Amerykanów i
Brytyjczyków, ponieważ jego zdaniem powinni odegrać ważną rolę w odbudowie Niemiec po
wojnie.
Noszący okulary Erich Bagge, trzydziestotrzylatek, był najmłodszy z tej grupy.
Prowadził badania nad rozdzielaniem izotopów (w czasie sentymentalnej wizyty w Farm Hall
w latach osiemdziesiątych chwalił się ówczesnym właścicielom, że czasami przekradał się
przez mur na spotkania z miejscowymi dziewczynami).2 Pozostałymi członkami tej grupy
byli Kurt Diebner z Wydziału Uzbrojenia, opisywany przez tych, którzy go schwytali, jako
„nieprzyjemna postać”; Walter Gerlach, siwowłosy, o wojskowej sylwetce, kluczowa postać
w niemieckim atomowym programie badawczym, mający powiązania z Gestapo; Paul
Harteck, który napisał pierwszy list do Wydziału Uzbrojenia na temat artykułu JoliotaCurie
dotyczącego neutronów i opublikowanego w czasopiśmie „Naturę”; Karl Wirtz, ekspert od
ciężkiej wody; Horst Korsching, brunet o filmowej urodzie, opisywany przez agentów jako
„kompletna zagadka”. W tym gronie znaleźli się także Carl Friedrich von Weizsäcker i
Werner Heisenberg.
Przez sześć miesięcy naukowcy mieszkali ukryci przed światem. Największą
niedogodnością był brak kontaktu z rodzinami pozostawionymi w Niemczech. Ich codzienne
życie płynęło w rytm nauki i ćwiczeń. Dostarczano im gazety i w ramach wieczornego
relaksu mogli słuchać radia lub uczestniczyć w recitalach fortepianowych Heisenberga, a
potem grać w karty do północy. Niemieccy jeńcy wojenni byli ich ordynansami i służącymi.
W pierwszym tygodniu niewoli Diebner powiedział do Heisenberga: „Zastanawiam
się, czy są tu zainstalowane mikrofony”. Heisenberg zaśmiał się: „Mikrofony? O nie, oni nie
są do tego zdolni. Wątpię, żeby znali prawdziwe metody Gestapo, są pod tym względem
trochę staromodni”.3
Taśmy z Farm Hall, cytowane poniżej na podstawie zapisów profesora Jeremy’ego
Bernsteina, ujawniają, że ludzie ci nie okazywali żadnych wyrzutów sumienia i chętnie
odżegnywali się od jakichkolwiek oficjalnych powiązań z reżimem. Nie myśleli o sobie jako
0nazistowskich naukowcach. Erich Bagge i Kurt Diebner byli pełnoprawnymi
członkami NSDAP, podczas gdy Otto Hahn, Max Von Laue
1Werner Heisenberg byli jedynymi osobami wśród internowanych, które nie były
członkami jakiegokolwiek nazistowskiego stowarzyszenia. Diebner utrzymywał, że był
prześladowany przez hitlerowców i że wstąpił do partii tylko po to, żeby zapewnić sobie
możliwość przyzwoitej pracy po wojnie. Twierdził, że wykorzystywał swoje członkostwo w
NSDAP, aby zapobiec aresztowaniu norweskiego kolegi. Erich Bagge przekonywał, że został
członkiem partii przez pomyłkę: matka podała jego nazwisko, gdyż myślała, że będzie to dla
niego dobre. Heisenberg, rozmawiając z brytyjskim naukowcem profesorem Patrickiem
Blackettem, zauważył, że Bagge to w pewnym sensie „typ proletariusza” i że to właśnie,
jeden z powodów, dla których wstąpił do partii, ale nigdy nie był kimś, kogo można by
nazwać fanatycznym nazistą”.4
Niemniej jednak Gerlach stwierdził, że nikogo nie zmuszano do wstępowania do
partii. Bagge odpowiedział, że Gerlach był pod ochroną jako osobisty znajomy Goeringa i
brat członka SS. Dodał też, że nazistowskie okrucieństwa, do których zaliczał obozy
koncentracyjne, były konsekwencją nacisków związanych z wojną.Hiroszima
Codzienny spokój ustronnego wiejskiego domu zakłóciła wiadomość, która 6 sierpnia
1945 roku dotarła do dziesięciu niemieckich fizyków. Od tej chwili ustały wszelkie dyskusje
na temat przynależności do NSDAP. Tego wieczora, tuż przed obiadem, brytyjski oficer
przekazał Ottonowi Hahnowi informację, że w wiadomościach podano, iż Amerykanie i
Anglicy zrzucili bombę atomową na Japonię. Oficer poparł tę informację konkretnymi
szczegółami: sto tysięcy ludzi zginęło, wiele tysięcy ludzi pracowało przy budowie bomby,
kosztowała 500 milionów funtów, a siła wybuchu była równa 20 tys. ton trotylu.
Hahn, według relacji brytyjskiego oficera, był „do głębi wstrząśnięty tymi
wiadomościami”, ponieważ uważał, że to jego własne odkrycie przyczyniło się do
skonstruowania tej bomby. Powiedział, że początkowo rozważał samobójstwo, kiedy
zrozumiał „przerażające możliwości, jakie otworzyło przed ludzkością to odkrycie” i teraz,
kiedy te możliwości zaczęto realizować, poczuł ciężar swojej winy. Brytyjscy szpiedzy
przekazali zwierzchnikom, że Hahn uspokoił się „dzięki znacznym ilościom alkoholu”.
Kiedy Hahn przekazał tę wiadomość pozostałym naukowcom zebranym na kolacji, ich
reakcje były rozmaite: od zaskoczenia do niewiary. Wtedy Hahn trafnie zauważył:
- Jeżeli Amerykanie mają bombę uranową, to wszyscy jesteście przegrani. Biedny
stary Heisenberg.
Laue zareagował kpiną:
- Niewiniątko!
- Czy użyli słowa „uran” w odniesieniu do tej bomby atomowej? - zapytał
Heisenberg.3
- Nie! - odpowiedzieli zgodnie jego towarzysze.
- W takim razie nie ma ona nic wspólnego z atomami - kontynuował Heisenberg. -
Chociaż siła wybuchu równa 20 tys. tonom materiału wybuchowego jest przerażająca.
Kiedy Gerlach zasugerował, że alianci mogli uzyskać ten rezultat przy użyciu bomby
plutonowej, wykorzystując produkt powstający w reaktorze zwany przez Niemców
„silnikiem” (izotop o liczbie atomowej 93, jak wiemy, rozpada się na izotop o liczbie
atomowej 94, czyli pluton), Heisenberg wyraził swoje niedowierzanie:-Mogę jedynie
przypuszczać, że jakiś dyletant w Ameryce, który wie bardzo niewiele na ten temat, zmylił
ich mówiąc: „Jeśli to zrzucicie, siła wybuchu będzie równoważna 20 tys. ton TNT”, i że
naprawdę wcale tak nie było.
Kiedy naukowcy kontynuowali swoje rozważania nad tym, jak można było
skonstruować taką bombę, pojawiła się kwestia odpowiedzialności naukowców.
- Cieszę się, że nie mieliśmy czegoś takiego - powiedział Wirtz.
- To zupełnie inna sprawa - odparował Heisenberg.
Kilka chwil później Weizsäcker powiedział:
- Myślę, że Amerykanie zrobili rzecz straszną. To szaleństwo z ich strony.
- Nie wolno tak mówić - upierał się Heisenberg. - Równie dobrze można by
powiedzieć, że to najszybszy sposób zakończenia wojny.
Ta uwaga rzecz jasna pokrywała się dokładnie z próbą racjonalizacji, która w ciągu
kolejnych dziesięcioleci była podstawą angielskoamerykańskiej linii obrony w kwestii
zrzucenia bomby atomowej na Japonię.
- To mnie pociesza - stwierdził Hahn.
Następnie zastanawiano się nad tym, ile czystego izotopu uranu-235 było potrzebne
do skonstruowania bomby i w jaki sposób można było tę ilość uzyskać. W którymś momencie
Hahn zwrócił się do Heisenberga:
- Wyjaśnij mi tylko, dlaczego kiedyś powiedziałeś, że potrzeba 50 kilogramów
izotopu 235, żeby cokolwiek zrobić. Teraz mówisz, że potrzeba dwóch ton.
Heisenberg odparł, że w tym momencie nie może powiedzieć niczego wiążącego, ale
pytanie Hahna było ważne, ponieważ dowodziło, że Niemcy dyskutowali o konstrukcji
bomby, czemu później publicznie zaprzeczali.
Potem rozmowa znów zaczęła krążyć wokół kwestii etycznych.
- Kiedyś chciałem zaproponować, aby cały uran został zatopiony na dnie oceanu -
powiedział Hahn. - Zawsze uważałem, że można stworzyć bombę takiej wielkości, która jest
w stanie wysadzić w powietrze całą prowincję.
Pojawiały się kolejne argumenty. Czy Amerykanie osiągnęli przełom dzięki
wynalazkowi czy też odkryciu? I dlaczego im, Niemcom, się nie udało? Otaczała ich
atmosfera zwątpienia i samokrytyki.
O godzinie dziewiątej goście zebrali się wokół radia, aby posłuchać głównego
wydania wiadomości BBC, które zawierało następujące doniesienie:
- Oto wiadomości. Najważniejsza dotyczy olbrzymiego osiągnięcia naukowców
alianckich, którzy skonstruowali bombę atomową. Jedną taką bombę już zrzucono na
japońską bazę wojskową. Jej siła wybuchu wynosiła tyle, co dwa tysiące naszych wielkich
dziesięciotonowców.
Po omówieniu kolejnych wydarzeń dnia, w tym wystąpień prezydenta Trumana,
Winstona Churchilla i generała Eisenhowera, prezenter dodał, przeskakując na całkiem
przyziemne tematy:
- W kraju mieliśmy święto, pogoda była słoneczna z paroma burzami. Rekordowa
liczba widzów u Lorda była świadkiem zwycięstwa Australii w krykieta 273 do 5.6
Prezenter zajął się następnie szczegółami tego wydarzenia. Około 125 tys. robotników
zbudowało fabryki, w których nad bombą pracowało 65 tys. ludzi. Wszystko było
utrzymywane w największej tajemnicy: „widać było ogromne ilości materiałów wwożonych
do środka, ale nie zauważono, żeby opuszczały fabrykę, gdyż ładunki wybuchowe są bardzo
małe”. Do produkcji bomby użyto uranu i naukowcy sąprzekonani, że jej konstrukcję „można
jeszcze udoskonalić”. Fakt, że energię atomową można uwolnić na ogromną skalę, oznacza,
że „ostatecznie będzie ona stosowana w przemyśle w czasie pokoju”.
Transmisja zakończyła się odczytaniem przygotowanego wcześniej oświadczenia
Winstona Churchilla, który po zakończeniu wojny przegrał w wyborach powszechnych i
musiał oddać władzę Partii Pracy. Oświadczenie opisywało długą drogę prowadzącą do
skonstruowania bomby i przełom, który osiągnięto w wyniku współpracy
brytyjskoamerykańskiej. Bombę zbudowano w Stanach Zjednoczonych, żeby uniknąć ryzyka
zniszczenia zakładów wskutek niemieckich nalotów na Wielką Brytanię. Następnie Churchill
dał wyraz brytyjskiej i amerykańskiej dumie, porównując ją z naukową porażką Niemiec:
- Dzięki Bogu brytyjscy i amerykańscy naukowcy wyprzedzili Niemców w tym
wyścigu. Konkurenci również podejmowali wysiłki, ale znaleźli się daleko w tyle. Posiadanie
tej broni przez Niemców mogło w każdej chwili odmienić losy wojny, co budziło głęboki
niepokój wszystkich, którzy o tym wiedzieli.Zakończył uroczystą refleksją:
- Trzeba naprawdę modlić się, aby dzięki tym straszliwym środkom udało się
zaprowadzić pokój między narodami i aby zamiast straszliwego spustoszenia całego globu
mogły one stać się nieprzemijającym źródłem pomyślności całego świata.
Po zakończeniu transmisji goście zebrali się raz jeszcze. Harteck spekulował, że
Amerykanie posłużyli się „spektrografami masowymi na dużą skalę albo osiągnęli sukces
dzięki wykorzystaniu procesów fotochemicznych”. Taki proces był możliwy, jak stwierdził
Heisenberg, „biorąc pod uwagę, że pracowało nad tym 180 tys. ludzi”.
- Co oznacza 100 razy więcej niż u nas.
- Amerykanie są zdolni do prawdziwej współpracy na ogromną skalę - powiedział
Korsching. - W Niemczech byłoby to niemożliwe. Nikt tam z nikim się nie liczy.
- Ilu ludzi - spytał Weizsäcker - pracowało nad VI i V2?
- Tysiące - odparł Diebner.
Wtedy Heisenberg zauważył:
- Nie mielibyśmy moralnej odwagi, by na wiosnę 1942 roku powiedzieć rządowi, że
powinien przeznaczyć 120 tys. osób do prac tylko nad ią bronią
Miał najwyraźniej na myśli fakt, że obawiałby się składać rządowi obietnice, których
nie byłby w stanie dotrzymać.
Wtedy pojawiła się propozycja, która miała stać się podstawą „mitu” niemieckiego
projektu broni jądrowej. Polegał on na nagłośnieniu deklaracji oczyszczenia z zarzutów,
połączonego z samokrytyką złożoną przez niemieckich badaczy jądrowych, obecną w takich
dziełach jak „Jaśniej niż tysiąc słońc” Roberta Jungka, „Wojna Heisenberga” Toma Powersa
czy częściowo nawet „Kopenhaga” Michaela Frayna. Mit ten podsumował Jeremy Bernstein
słowami: „Mogliśmy to zrobić, wiedzieliśmy, jak to zrobić, ale w imię zasad nie zrobiliśmy
tego”.
Po raz pierwszy mit ten znalazł najbardziej dramatyczny wyraz w książce Jungka,
który napisał:
To paradoks, że niemieccy fizycy jądrowi żyjący w warunkach dyktatury wojskowej,
posłuchali głosu sumienia i usiłowali zapobiec powstaniu bomby atomowej, podczas gdy ich
koledzy po fachu w krajachdemokratycznych, wolni od obaw, z niewielkimi tylko wyjątkami
skoncentrowali całą swoją energię na produkcji nowej broni.7
Trzy lata po opublikowaniu książki Jungka, w korespondencji z Paulem Rosbaudem,
Laue napisał, że to Weizsäcker usiłował stworzyć ten mit. Laue nazwał go Lesart, czyli
wersja. Jak pisał: „Liderem we wszystkich tych dyskusjach był Weizsäcker. Nie usłyszałem
ani słowa na temat względów etycznych. Heisenberg głównie milczał”.8
W wieczór po wysłuchaniu wiadomości w Farm Hall Weizsäcker powiedział:
- Uważam, że nie zrobiliśmy tego, ponieważ wszyscy jako naukowcy mamy pewne
zasady. Gdybyśmy tylko chcieli, aby Niemcy wygrały wojnę, udałoby nam się to.
Hahn, wybitny naukowiec, który wiele już wycierpiał, poczuwając się do
odpowiedzialności za powstanie bomby, powiedział beznamiętnie:
- Nie wierzę w to, ale jestem zadowolony, że nam się nie udało.
Znaczący był fakt, że nikt mu nie zaprzeczył, przynajmniej nie tym razem.
Dyskusja powróciła teraz do kwestii, czy naukowcy zamierzali skonstruować bombę,
czy też nie.
- To prawda - stwierdził Weizsäcker - że byliśmy całkowicie przekonani, że nie uda
się skończyć prac w czasie wojny.
- To niezupełnie prawda - sprzeciwił się Heisenberg. - Powiedziałbym, że byłem
całkowicie przekonany, iż stworzenie „silnika uranowego” leży w zasięgu naszych
możliwości, ale nigdy nie myślałem, że zbudujemy bombę, i muszę przyznać, że w głębi
serca byłem naprawdę zadowolony, że ma to być tylko reaktor, a nie bomba.
Podczas tej wymiany zdań Hahn opuścił pokój. Weizsäcker kontynuował swoje
jednostronne samousprawiedliwienie.
- Nie sądzę, żebyśmy się teraz powinni tłumaczyć z porażki, ale musimy przyznać, że
nie dążyliśmy do sukcesu. Gdybyśmy włożyli w to tyle samo energii co Amerykanie i chcieli
tego tak samo mocno jak oni, to i tak zapewne by nam się nie udało, bo przecież zniszczono
by nasze fabryki.
W końcu Heisenberg powiedział:-Myślę, że powinniśmy unikać wewnętrznych
sporów o przegraną sprawę. Poza tym nie powinniśmy jeszcze utrudniać tego wszystkiego
Hahnowi.
Wtedy Wirtz przedstawił bulwersujące porównanie między niemiecką
innowacyjnością a amerykańskim pośpiechem:
- Moim zdaniem to charakterystyczne, że Niemcy dokonali odkrycia i nie
wykorzystali go, a Amerykanie nie mieli takich oporów. Muszę powiedzieć, że nie sądziłem,
iż Amerykanie się na to odważą.
Gdy Hahn i Laue prowadzili dalsze dyskusje, określając całe wydarzenie jako
ogromne, bezprecedensowe osiągnięcie w historii świata, Gerlach, który jak wiemy, był
odpowiedzialny za program jądrowy z rozkazu Speera, pozostawał w swoim pokoju, skąd do
uszu agentów, a także jego kolegów, dobiegały odgłosy gwałtownego płaczu. Harteck i Laue
w końcu poszli go pocieszyć.
- Nigdy ani przez chwilę nie myślałem o bombie - wyznał Gerlach - ale powiedziałem
sobie, że jeżeli Hahn dokonał tego odkrycia, to my powinniśmy przynajmniej wykorzystać je
jako pierwsi na świecie. Kiedy wrócimy do Niemiec, nastaną dla nas straszne czasy. Będą nas
uważać za tych, którzy sabotowali prace. Nie pozostawią nas długo przy życiu.
Potem także i Hahn poszedł do Gerlacha i spytał go:
- Martwisz się tym, że nie stworzyliśmy bomby uranowej? Ja dziękuję Bogu na
klęczkach, że nam się to nie udało. A może jesteś zły, że Amerykanie zrobili to lepiej, niż my
kiedykolwiek bylibyśmy w stanie?
- Tak - odparł Gerlach.
- Z pewnością - rzekł Hahn - nie jesteś entuzjastą tak nieludzkiej broni jak bomba
uranowa?
- Nie - odrzekł Gerlach. - Nigdy nie pracowaliśmy nad bombą. Nie wierzyłem, że to
pójdzie tak szybko. Ale myślałem, że powinniśmy zrobić wszystko, by odkryć nowe źródła
energii i wykorzystać te możliwości na przyszłość.
Czy Gerlach mówił naprawdę szczerze? Nie było do końca prawdą jakoby Niemcy nie
zastanawiali się nad bombą na poszczególnych etapach badań atomowych prowadzonych
podczas wojny. Ale Hahn stwierdził:
- Jestem wdzięczny, że to nie my byliśmy tymi, którzy jako pierwsi zrzucili bombę
uranową.Dyskusja toczyła się dalej, poruszano sprawę konfliktów wewnętrznych i
niepowodzeń, w tym szczególną predylekcję Heisenberga do stawiania teorii ponad
doświadczenie, i raz po raz wracano do szczegółów technicznych.
Wieczorem raz jeszcze Hahn i Heisenberg rozmawiali ze sobą. Mówili o cierpieniu
Gerlacha, które Heisenberg przypisywał rozczarowaniu spowodowanemu klęską Niemiec,
pomimo dezaprobaty wobec nazistowskich zbrodni. Hahn powiedział, że chociaż kocha
Niemcy, z tego właśnie powodu miał nadzieję, że w wojnie poniosą one klęskę. Obaj
naukowcy, według notatek agentów, utrzymywali, że „nigdy nie chcieli pracować nad bombą
i byli zadowoleni, gdy zdecydowano o skoncentrowaniu całej uwagi na reaktorze”.
W notatkach uzupełniających codzienny raport agent nadzorujący podsłuch napisał:
Chociaż mieszkańcy położyli się do łóżek około 1:30, większość z nich
prawdopodobnie miała ciężką noc, sadząc po głębokich westchnieniach, a niekiedy
sporadycznych krzykach dobiegających nocą z pokojów. Na korytarzach także panował
ruch.9
Wcześniej tego wieczora brytyjski dowódca wezwał Lauego i poprosił, aby naukowcy
dopilnowali, żeby Hahn nie wyrządził sobie jakiejś krzywdy. Laue odpowiedział, że bardziej
martwi się Gerlachem, który jak się wydawało, przeżywał „prawdziwe załamanie nerwowe,
zalewając się łzami”.
Wyższość moralna
Nazajutrz znów podkreślano w rozmowach wyższość moralną Niemiec.
- Jeśli Niels Bohr przyłożył do tego rękę - zauważył Hahn - to muszę powiedzieć, że
wiele stracił w moich oczach.
Wtedy Weizsäcker wystąpił z bardzo rozbudowaną tezą o moralnej wyższości.
- Historia zapisze - powiedział - że Amerykanie i Anglicy skonstruowali bombę i że w
tym samym czasie Niemcy, pod rządami Hitlera, stworzyli działający reaktor. Innymi słowy
w hitlerowskich Niemczech prowadzono pokojowe prace nad reaktorem uranowym, podczas
gdy Amerykanie i Anglicy skonstruowali straszliwą broń.10 Wiele lat później Laue
skomentował to następująco:
Podczas rozmowy przy stole wypracowano wersję (Lesart), że niemieccy fizycy
jądrowi naprawdę nie dążyli do stworzenia bomby atomowej czy to dlatego, że było to
niemożliwe do osiągnięcia w określonym czasie przed zakończeniem wojny, czy też po prostu
dlatego, że wcale tego nie chcieli.”
Tego dnia internowani zgodzili się, niektórzy niechętnie, przygotować memorandum
precyzujące naturę ich programu badań jądrowych. Jego szkic został sporządzony przez
Heisenberga i Gerlacha w wojskowym notesie i podpisany przez wszystkich obecnych.
Memorandum, opatrzone datą 8 sierpnia, rozpoczyna się opisem odkrycia rozszczepienia
jądra atomu uranu, dokonanego przez Hahna i Strassmanna w Berlinie w 1938 roku, a kończy
na roku 1945, w którym planowano „zbudowanie urządzeń wytwarzających energię jądrową”
w Haigerloch. Naukowcy zwrócili uwagę, że rozszczepienie jądra atomu było „efektem
czysto naukowych badań, nie mających związku z jakimkolwiek praktycznym ich
zastosowaniem”. Memorandum stwierdza, że „niemal równocześnie w różnych krajach”
zdano sobie sprawę z tego, że reakcja łańcuchowa jest możliwa i w rezultacie może być
wykorzystywana jako źródło energii.
W dalszej części dokument stwierdza, że „na początku wojny utworzono grupę
badaczy i poinstruowano ich, aby zbadali praktyczne zastosowanie tych sił”. Ich prace
dowiodły w roku 1941, że istnieje „możliwość wykorzystania energii jądrowej do
wytwarzania ciepła i tym samym do wprawiania w ruch maszyn”. Nie wydawało się wówczas
wykonalne „wyprodukowanie bomby ze względu na uwarunkowania techniczne Niemiec”.
Badania wymagały dostępu nie tylko do uranu, ale także do ciężkiej wody, a produkcja tej
ostatniej została wstrzymana w wyniku ataków aliantów na fabrykę Norsk Hydro. Do końca
wojny, jak napisano w memorandum, prowadzono eksperymenty nad wyeliminowaniem
konieczności użycia ciężkiej wody w drodze wzbogacenia uranu w izotop U-235.Poza
całkowitym pominięciem roli Lise Meitner w odkryciu rozszczepienia jądra atomu
memorandum to jest pierwszą próbą samousprawiedliwienia się niemieckich fizyków
przeznaczoną dla opinii publicznej. Ostatecznie dokument nie został opublikowany, ale
dobrze współbrzmi z duchem kampanii prowadzonej w kolejnych latach. Ironia losu polega
na tym, że sam fakt internowania dał im okazję to zawarcia porozumienia i uzgodnienia takiej
wersji historii, którą mogli przekazać rodakom i całemu światu. Ponadto dokument pomija
fakt, że Paul Harteck zwrócił się do Bernharda Rusta z prośbą o sfinansowanie badań nad
wykorzystaniem uranu do stworzenia broni masowej zagłady. Pomija też raport Weizsäckera
z 1940 roku dotyczący wykorzystania neptunu w celach militarnych, jak również spekulacje
Houtermansa na temat plutonu. Nie wspomina także o teoretycznych badaniach nad użyciem
grafitu jako moderatora.
Wykład Heisenberga
Między 8 i 22 sierpnia dyskusje wśród internowanych zaczęły krążyć wokół tego, czy
są przygotowani do współpracy z aliantami. Była to rzecz ogromnej wagi dla inicjatorów ich
zatrzymania. Istotnym problemem była kwestia tego, jak naukowcy postrzegali związek
między swoją przyszłą działalnością naukową a tymi auspicjami.
Zgadzali się co do tego, że Anglicy i Amerykanie, których często nazywali
Anglosasami, uczynią wszystko, aby trzymać ich z daleka od Rosjan. Weizsäcker nieustannie
podkreślał swoją dezaprobatę wobec decyzji o skonstruowaniu bomby. Przyznawał, że ma
„wiele wspólnego z Anglosasami”, jednak pogardza ich rządem.
- Każdy z nas - powiedział Heisenberg - musi dopilnować tego, żeby zająć
odpowiednie stanowisko.
- Jeśli znajdziesz się w Niemczech - odpowiedział mu Weizsäcker - to na tobie będzie
spoczywała odpowiedzialność za dalszy rozwój fizyki niemieckiej.
Ta uwaga zdradza przywiązanie do pozostałości XIXwiecznego sposobu myślenia
naukowców, kiedy to wielki profesor był odpowiedzialny za całą dyscyplinę naukową.
System ten nie mógł przetrwać.Po kilku dniach dyskusji na temat technicznych aspektów
budowy bomby atomowej Heisenberga poproszono o wykład na ten temat. Miał on miejsce
14 sierpnia.12 Jednak mimo trwającego tydzień zapoznawania się z doniesieniami prasowymi
i radiowymi oraz analizowania tego problemu było jasne, że Heisenberg nie zrozumiał
podstawowej różnicy między reaktorem a bombą. „Prawie wszystko, co powiedział
Heisenberg w trakcie wykładu, pomija kluczowe zagadnienia, a komentarze jego kolegów
zdradzają jeszcze głębszy brak orientacji w temacie” - napisał Jeremy Bernstein, który jest
historykiem specjalizującym się w Drugiej Wojnie Światowej, a kiedyś był czynnie
uprawiającym zawód fizykiem jądrowym.13
Ocena Bernsteina w świetle nagrań z Farm Hall jest ważna, gdyż pojawiały się
stwierdzenia zupełnie przeciwstawne, przedstawiane przez samych Niemców, przez Jungka w
„Jaśniej niż tysiąc słońc”, a zwłaszcza przez Thomasa Powersa w jego książce „Wojna
Heisenberga”. Powers pisze w swojej biografii Heisenberga: „Ogólna dyskusja wywołana
przez wykład Heisenberga [...] wyjaśniła, że tylko niektórzy z naukowców naprawdę
rozumieli fizyczny mechanizm działania bomby - Heisenberg, Harteck, von Weizsäcker i
Wirtz - podczas gdy dla pozostałych była to ewidentnie nowość”.14 Bernstein odrzuca
implikacje tego stwierdzenia - mianowicie to, że Heisenberg wiedział, jak zbudować bombę,
ale nie udostępnił Hitlerowi tej wiedzy - w sposób gwałtowny i charakterystyczny dla drugiej
strony tego ciągnącego się przez wiele lat sporu, która zaprzeczała poglądowi, jakoby
Heisenberg potrafił skonstruować bombę, lecz udaremnił jej wykonanie.15
Znaczenie publikacji wykładu z Farm Hall polega na tym, że powinna nam ona
uświadomić, jak blisko Heisenberg był zrozumienia zasad i praktycznych zagadnień
związanych z bombą atomową. Nie chodzi w tej sprawie o osąd historyczny, ale - według
Bernsteina - o zrozumienie fizyki. Fizyk Bernstein wojowniczo formułuje swój wyrok co do
tego, czy Heisenberg w momencie wygłaszania wykładu znał się na fizyce w stopniu
wystarczającym, aby zbudować bombę atomową:
Opinia, że ten wykład pokazał, iż czterej wspomniani naukowcy naprawdę rozumieli
fizyczny mechanizm działania bomby atomowej, jest tak śmieszna, że można się zastanawiać,
czy Powers w ogóle cokolwiekrozumie z zagadnień poruszonych w tym wykładzie i w
poczynionych w jego trakcie komentarzach. Ponadto fantazjowanie, że Heisenberg cały czas
wiedział, co zrobić, ale zachował ten sekret dla siebie, jest równie absurdalne. Ten wykład
został wygłoszony, aby pokazać profesorów jako tych, którzy byliby w stanie zrozumieć, na
czym polegała konstrukcja bomby. Reprezentował najwyższy dostępny im poziom tego
zrozumienia.16
O ile z najwyższym podziwem odnoszę się do wnikliwych badań i talentu
narracyjnego Thomasa Powersa, o tyle jestem skłonny zgodzić się z wyrokiem Bernsteina,
który przedstawia dokładniejszą interpretację.
30. Bohaterowie, łajdacy i kolaboranci
Zapis nagrań z Farm Hall są niczym dziwna naukowa psychodrama rozgrywająca się
u schyłku wojny. Mamy ni wygodne więzienie, subtelną presję psychologiczną napięcia
interpersonalne i rosnące antagonizmy, przypominające sztukę Sartre’a „Huis Cios”.
Niedobrane z punktu widzenia pochodzenia i osobowości osoby internowane połączył fakt, że
wszyscy byli naukowcami obdarzonymi różnorodnymi zdolnościami, którzy pracowali dla
reżimu Hitlera. W sposób wyjątkowy łączyła ich też niezdolność do wzięcia moralnej
odpowiedzialności za ich zmowę z nazistowskimi władzami. Oprócz Hahna i Lauego nikt nie
wykazywał cienia wyrzutów sumienia. Niemieccy naukowcy zajmowali się tylko
samousprawiedliwieniem i rozważaniami nad tym, jak będą żyć i prosperować w
powojennych Niemczech. Rzadkim dowodem zrozumienia zła nazizmu była uwaga Wirtza:
- Robiliśmy rzeczy, które nie zdarzyły się na świecie...
Niektórzy z zatrzymanych w Farm Hall doznali szoku na wieść o zbombardowaniu
Hiroszimy, ale jedynie Laue uznał, że to strach przed Hitlerem i odraza do jego reżimu
doprowadziły do stworzenia bomby: „Silna nienawiść emigrantów wobec Hitlera wprawiła to
wszystko w ruch”, zauważył w liście do swego syna.1 Jak widzieliśmy, nawet Bagge, jeden z
dwóch członków NSDAP, zdołał uchylić się od odpowiedzialności za swoje członkostwo i
obwiniał o to własną matkę.
Jeśli spojrzymy w przyszłość, na naukowe losy tych ludzi w czasach powojennych,
zauważymy, że skłaniali się oni do uznania swoistej równowagi moralnej między demokracją
angloamerykańską a Związkiem Sowieckim. Decydujące było nie to, który z dwóch bloków
reprezentuje wolne i dobre społeczeństwo, gdzie ich działalnośćnaukowa mogłaby rozkwitać
niezagrożona, ale to, który z nich zapewni im wysoki status i sfinansuje ich programy
badawcze.
- Gdybyśmy się zorientowali, że jesteśmy w stanie ocalić swoje życie pod władzą
Anglosasów, podczas gdy Rosjanie zaoferowaliby nam pracę za powiedzmy 50 tys. rubli, co
wtedy? - pytał retorycznie Weizsäcker.
- Czy oni spodziewają się - odpowiedział mu kiedyś Heisenberg - że odpowiemy:
„Nie, odrzucimy te 50 tys. rubli, ponieważ jesteśmy wdzięczni i szczęśliwi, że możemy zostać
po angielskiej stronie”?2
Później Heisenberg powiedział do Hahna:
- Nie chcę zajmować się jakąś nieważną fizyką [...]. Jeżeli końcowa decyzja będzie
taka, że nie mogę poważnie pracować naukowo i wrócić do Niemiec, to muszą sobie zdawać
sprawę, że wtedy zastanowię się nad pracą dla Rosjan.
Heisenberg, ostateczny wyrok
Cóż więc w końcu zrobimy z Wernerem Heisenbergiem? Czy był on wspaniałym
bohaterem, który pozbawił Hitlera bomby atomowej? A może niekompetentnym fizykiem,
który skonstruowałby bombę, gdyby wiedział jak? A może na zawsze pozostanie zagadką z
„Kopenhagi” Michaela Frayna? Warto podsumować, co wiemy o nim na pewno.
Nie był nazistą, wzgardził członkostwem w NSDAP nawet wtedy, kiedy zanosiło się,
że Niemcy wygrają wojnę. Miał wiele powodów, by pogardzać nazistami, z których nie
najmniejszymi było to, że był prześladowany przez Starka i Lenarda, jego życie zaś było
przedmiotem śledztwa prowadzonego przez SS. Wielokrotnie wyrażał tę pogardę wobec
nazistów i ich reżimu podczas rozmów z żoną. Niemniej jednak był patriotą, nacjonalistą,
wielkim miłośnikiem niemieckiej kultury, krajobrazu, muzyki. Jego przywiązanie do Niemiec
nie było ani sielankowe, ani oparte na teutońskiej mitologii. Kochał swoją dyscyplinę
naukową, fizykę, i jego pragnienie, aby ochronić przedmiot swoich badań i wychować nowe
pokolenie fizyków dla Niemiec, a nie dla nazistowskiej Rzeszy, wydaje się prawdziwe.
Nie ma żadnego dowodu na to, że był antysemitą. Studiował u Maxa Borna w
Getyndze i wszystko wskazuje, że go uwielbiał. Kiedy zdobył Nagrodę Nobla z fizyki w 1932
roku, którą jego zdaniem powinien dzielić z Bornem, pojechał do Szwajcarii i wysłał do niego
list, w którym wyraził smutek, że nie zostali wyróżnieni razem. Wśród swoich bliskich
kolegów i przyjaciół wymieniał Einsteina, Wolfganga Pauliego, Rudolpha Peierlsa, a przede
wszystkim Nielsa Bohra. Wszyscy oni mieli żydowskich przodków.
Był wielkim fizykiem, jednym z największych fizyków teoretycznych dwudziestego
wieku. Jeżeli jego nauka miała jakąkolwiek skazę, to był nią, jak się przekonaliśmy, brak
zdolności eksperymentatora i pewnej skrupulatności w obliczeniach matematycznych. Z
pewnością nie był odpowiednią osobą do kierowania nazistowskim programem badań nad
bombą atomową a jego niezdecydowane, chwiejne i roztargnione przywództwo było prawie
na pewno głównym powodem braku postępów. Ale nie ma żadnego dowodu, jakoby dążył do
tego przywództwa, aby pozbawić Hitlera bomby atomowej. Jak wielu innych był przekonany,
że wojna nie potrwa długo, i był na tyle śmiały, by powiedzieć to samemu Albertowi
Speerowi.
Jedno, czego możemy być pewni, to fakt, że popierał wojenne cele Hitlera. Jako
pewną okoliczność łagodzącą można uznać fakt, że opowiadał się jedynie za wojną z Rosją w
przeciwieństwie do wojny z Zachodem - Nie zastanawiał się nad bezprawiem i bestialstwem
wojny w ogóle. Jak widzieliśmy, nie miał też najmniejszych skrupułów co do nazistowskiego
podboju takich krajów jak Dania, Holandia i Polska, choć na pewno był świadom okrucieństw
tam popełnianych.
W końcu w Farm Hall najwyraźniej wziął stronę Weizsackera i przyjął Lesart, wersję,
która miała na celu przedstawienie ich sposobu uprawiania fizyki pod rządami Hitlera nie
tylko jako apolitycznego, ale wręcz szlachetnego. Nie usiłował kreować się na bohatera, ale
nigdy nie wyraził otwarcie żalu, że pracował dla Hitlera i dla nazizmu.
Według mnie najgorsze, co można Heisenbergowi zarzucić, to to, że brakowało mu
moralnej i politycznej inteligencji. Wrósł w tradycję akademicką w której wielki profesor
funkcjonuje na obrzeżach „nieodpowiedzialnej czystości”, miał „niewybaczalny zwyczaj
kombinowania”, jak ujął to Tomasz Mann w „Doktorze Faustusie”. Najbardziej szkodliwy
aspekt tego sympatyzowania z Hitlerem polegał na tym, że legitymizował jego reżim i czynił
go wiarygodnym w oczach przyglądających się z daleka i niezdecydowanych, zwłaszcza
młodychludzi. Nie ma żadnego dowodu, że Heisenberg kiedykolwiek żałował roli, jaką
odegrał podczas wojny, a jest wiele świadectw, że zafałszował swoją pamięć o niej.
Zafałszowywanie pamięci w czasach powojennych skłoniło historyków, zwłaszcza w
Ameryce Północnej, do kontynuowania badań nad znaczeniem nauki pod rządami Hitlera. Jak
ujął to Mark Walker, naukowa społeczność Niemiec i większość jej członków zawarła
„faustowski pakt z narodowym socjalizmem, w zamian za finansowe i materialne wsparcie,
oficjalne uznanie i iluzję zawodowej niezależności, płacąc świadomym lub nieświadomym
poparciem polityki nazizmu, prowadzącej do wojny, gwałtu zadanego Europie i
ludobójstwa”.3 Ponadto należy dodać, że niewiele dziedzin nauki w III Rzeszy było wolnych
od hańby wykorzystywania pracy niewolniczej.
Punkt widzenia Walkera opiera się na rozróżnieniu, którego powinno się dokonać
między naukowcami, którzy powitali nazizm z entuzjazmem, jak Lenard i Stark, a tymi,
którzy po prostu pozostali w Niemczech, pracując na polu naukowym, zachowując, jak można
sądzić, moralną i polityczną powściągliwość wobec narodowego socjalizmu i utrzymując, że
nauka jest dziedziną apolityczną.i neutralną. To rozróżnienie jest podtrzymywane przez
historyków i dziennikarzy, co było do zaakceptowania w czasach, gdy głównym zadaniem
było zidentyfikowanie nikczemników i oczywistych bohaterów, traktując pozostałych, czyli
sympatyków, jako pewnego rodzaju tabu. Istniała ponadto łatwa pokusa, aby określać ludzi
podobnych do Heisenberga i Hahna nie jako neutralnych, ale wręcz jako bohaterów. Skoro
Heisenberg i Hahn nie byli łajdakami jak Lenard i Stark, pojawił się uporczywy i szkodliwy
mit, że oparli się oni Hitlerowi, sabotując program budowy bomby atomowej. Geneza tego
mitu została najpełniej ujawniona na taśmach z Farm Hall, a dokładne wsłuchanie się w te
rozmowy pokazuje stopień ich gotowości przyjęcia nie tylko fałszywego
samousprawiedliwienia, ale i twierdzenia o moralnej wyższości nad fizykami jądrowymi ze
Stanów Zjednoczonych, z których wielu było zresztą wygnańcami z Niemiec.
Status naukowców - sympatyków nazizmu w hitlerowskich Niemczech okazuje się
wyjątkowy w kontekście brzmiących znajomo nawoływań o bezstronność nauki. Zgodnie z
tym punktem widzenia jest rzeczą możliwą, aby uprawiać rzetelną naukę pod
jakimkolwiekludzi. Nie ma żadnego dowodu, że Heisenberg kiedykolwiek żałował roli, jaką
odegrał podczas wojny, a jest wiele świadectw, że zafałszował swoją pamięć o niej.
Zafałszowywanie pamięci w czasach powojennych skłoniło historyków, zwłaszcza w
Ameryce Północnej, do kontynuowania badań nad znaczeniem nauki pod rządami Hitlera. Jak
ujął to Mark Walker, naukowa społeczność Niemiec i większość jej członków zawarła
„faustowski pakt z narodowym socjalizmem, w zamian za finansowe i materialne wsparcie,
oficjalne uznanie i iluzję zawodowej niezależności, płacąc świadomym lub nieświadomym
poparciem polityki nazizmu, prowadzącej do wojny, gwałtu zadanego Europie i
ludobójstwa”.3 Ponadto należy dodać, że niewiele dziedzin nauki w III Rzeszy było wolnych
od hańby wykorzystywania pracy niewolniczej.
Punkt widzenia Walkera opiera się na rozróżnieniu, którego powinno się dokonać
między naukowcami, którzy powitali nazizm z entuzjazmem, jak Lenard i Stark, a tymi,
którzy po prostu pozostali w Niemczech, pracując na polu naukowym, zachowując, jak można
sądzić, moralną i polityczną powściągliwość wobec narodowego socjalizmu i utrzymując, że
nauka jest dziedziną apolityczną.i neutralną. To rozróżnienie jest podtrzymywane przez
historyków i dziennikarzy, co było do zaakceptowania w czasach, gdy głównym zadaniem
było zidentyfikowanie nikczemników i oczywistych bohaterów, traktując pozostałych, czyli
sympatyków, jako pewnego rodzaju tabu. Istniała ponadto łatwa pokusa, aby określać ludzi
podobnych do Heisenberga i Hahna nie jako neutralnych, ale wręcz jako bohaterów. Skoro
Heisenberg i Hahn nie byli łajdakami jak Lenard i Stark, pojawił się uporczywy i szkodliwy
mit, że oparli się oni Hitlerowi, sabotując program budowy bomby atomowej. Geneza tego
mitu została najpełniej ujawniona na taśmach z Farm Hall, a dokładne wsłuchanie się w te
rozmowy pokazuje stopień ich gotowości przyjęcia nie tylko fałszywego
samousprawiedliwienia, ale i twierdzenia o moralnej wyższości nad fizykami jądrowymi ze
Stanów Zjednoczonych, z których wielu było zresztą wygnańcami z Niemiec.
Status naukowców - sympatyków nazizmu w hitlerowskich Niemczech okazuje się
wyjątkowy w kontekście brzmiących znajomo nawoływań o bezstronność nauki. Zgodnie z
tym punktem widzenia jest rzeczą możliwą aby uprawiać rzetelną naukę pod
jakimkolwiekzwierzchnictwem. A jednak właśnie w tym apolitycznym, nie poddawanym
ocenom moralnym, nietykalnym statusie, którego żądali sympatycy, tkwi zdaniem profesora
Walkera „często znacznie większe niebezpieczeństwo niż w wypadku sytuacji prawdziwych
zwolenników Hitlera czy też jego zaciekłych przeciwników”.
Na palcach jednej ręki można policzyć tych, którzy wyróżniali się prawdziwą odwagą
i prawością. Należał do nich Hermann Weyl, matematyk, który porzucił Getyngę i wyjechał
do Stanów Zjednoczonych. Napisał on:
Nie mógłbym żyć pod rządami tego demona, który zhańbił imię Niemiec i chociaż ból
był ogromny, a cierpienie duchowe tak dotkliwe, że przeżyłem poważne załamanie,
otrząsnąłem kurz Ojczyzny z moich stóp.4
Ale czy można było pozostać w Niemczech, pracować tam jako naukowiec, zachować
swoją uczciwość w opozycji wobec władzy i nie zostać aresztowanym? Doskonałym tego
przykładem jest Max von Laue, który rozpoczął swój bierny opór od przemówienia w
Würzburgu w roku 1933, kiedy pod pretekstem omawiania losów Galileusza odniósł się do
prześladowania Einsteina. Opisując, jak zmieniło się jego życie w 1933 roku, wyznał:
Często tuż po przebudzeniu, kiedy rozpamiętywałem straszne wydarzenia
poprzedniego dnia, pytałem sam siebie, czy to wszystko nie było snem. Niestety była to
rzeczywistość [...]. Gdy tylko mogłem, pomagałem zagrożonym, na przykład starając się
ostrzec ich na czas [...]. Pewnego razu przewiozłem człowieka przekonanego, że jest
śledzony, swoim własnym samochodem na terytorium Czech. Wszystko to musiało się
odbywać w najściślejszej tajemnicy. Jednak przekonania swoje deklarowałem publicznie.5
Gerda Freise napisała ponadto o poruszającym przykładzie profesora Heinricha
Wielanda, którego odwaga jest prawdopodobnie mniej znana. Wieland zdobył Nagrodę Nobla
w 1928 roku za pracę z dziedziny chemii organicznej i objął katedrę chemii w Monachium po
Liebigu, Baeyerze i Willstätterze.6 Wieland tak zreorganizował wydziały, aby zapewnić
wielu studentom pochodzenia żydowskiego zatrudnienie w charakterze asystentów i
umożliwić im nieoficjalnie ukończenie studiów wtedy, kiedy odebrano im prawo do
stypendiów i stanowisk. Jego laboratorium nazywano „gettem”.
Odmówił używania pozdrowienia „Heil Hitler” i udzielił nagany nazistowskim
studentom, którzy grozili kolegom denuncjacją za bratanie się z pochodzącym z żydowskiej
rodziny studentem Hansem Konradem Liepeltem. W 1943 roku Liepelt został zatrzymany
razem z innymi kolegami za zbiórkę pieniędzy dla żydowskich studentów znajdujących się w
trudnej sytuacji materialnej i za posiadanie nieprawomyślnych ulotek oraz nielegalnego radia.
Wieland usiłował pomóc zatrzymanym studentom, odwiedzając ich rodziny i zapewniając
pomoc prawników. Jesienią 1944 roku w czasie procesu Liepelta Wieland był świadkiem
obrony. Mimo to Liepelt został uznany za winnego i stracony 29 stycznia 1945 roku.
Freise, która była studentką Wielanda, przyznaje, że naukowcy nie będący
zwolennikami nazizmu zdołali wypracować podwójną metodę „autonomii” i „adaptacji”,
dzięki czemu mogli w granicach narzuconego im prawa skupić się na czystości i
obiektywności swoich badań, które uważali za dobro wyższe. W konsekwencji wyrazili zgodę
na swoisty polityczny dryf.7 Jej zdaniem Wieland był jednym z tych, którzy nie zgodzili się
uznać nauki za zjawisko pozostające poza i ponad okolicznościami politycznymi,
wpływającymi na warunki pracy i życia. Jego sposób pojmowania autonomii obejmował
społeczny kontekst pracy, zaś lojalność wobec instytucji akademickich nie była absolutna.
Wieland był działaczem ruchu oporu, ale miał to szczęście, że mógł bezkarnie odżegnać się
od współpracy z władzami. Nagroda Nobla prawdopodobnie mu w tym pomogła, ale mimo to
stawiał się w ryzykownym położeniu, a fakt, że uniknął represji, jest czymś wyjątkowym.
List Lise Meitner
Innego rodzaju wyjątkiem byli naukowcy, którzy służyli reżimowi Hitlera, a później
zmienili swoje poglądy, mieli wyrzuty sumienia i wyrazili skruchę. Najwięcej energii na
krytykę naukowcówsympatyków III Rzeszy poświęciła Lise Meitner, której argumenty są
tymbardziej wymowne, że sama siebie zalicza do grona zasługujących na najwyższe
potępienie za pracę pod rządami Hitlera.
W czerwcu 1945 roku, kiedy to w Wielkiej Brytanii wyszła na jaw prawda o obozach
koncentracyjnych, przedstawiana w prasie i w radio, Meitner w liście do Hahna, dawnego
współpracownika, podzieliła się płynącymi z głębi serca przemyśleniami. List do niego nie
dotarł, ale echa poruszonych w nim tematów powtarzały się w dalszej korespondencji. Pod
koniec tego długiego i przekonywającego listu napisała, że to, co usłyszała na temat
„niezmierzonej grozy obozów koncentracyjnych, przewyższa wszelkie możliwe obawy”.8
Gdy wysłuchała w BBC opartego na faktach sprawozdania Anglików i Amerykanów
dotyczącego Belsen i Buchenwaldu, „szlochała głośno i przez całą noc nie mogła zasnąć”.
Przywołując wspomnienia o tym, w jak żałosnym stanie byli więźniowie przybywający z
obozów, napisała, że „Heisenberga i miliony innych powinno się zmusić do obejrzenia tych
obozów i umęczonych ludzi. Jego pojawienie się w Danii w 1941 roku jest niewybaczalne”.
Niektóre fragmenty listu zasługują na zacytowanie ze wszystkimi przejmującymi
szczegółami jako jedno z najważniejszych wystąpień przeciwko naukowcom kolaborujących
z Hitlerem, napisane przez osobę wywodzącą się z ich kręgu:
Wszyscy pracowaliście dla nazistowskich Niemiec. I próbowaliście jedynie biernego
oporu. Z pewnością aby oszukać własne sumienie, od czasu do czasu pomogliście jakiemuś
prześladowanemu, ale miliony niewinnych ludzi zostało zamordowanych bez jednego słowa
protestu z waszej strony.
Muszę to napisać, ponieważ zarówno dla Niemiec, jak i dla Ciebie samego tak wiele
zależy od przyznania się do tego, na co przyzwoliliście [...]. Ja i wielu innych sądzimy, że
właściwym wyjściem byłoby opublikowanie wyraźnej deklaracji, że jesteś świadom, iż przez
swoją bierność ponosisz odpowiedzialność za to, co się wydarzyło. [...] Ale wielu uważa, że
jest na to za późno. Twierdzą że najpierw zdradziliście swoich przyjaciół, potem mężczyzn i
dzieci, którym pozwoliliście narażać życie w zbrodniczej wojnie, a wreszcie zdradziliście
same Niemcy, ponieważ kiedy wojna była już całkowicie przegrana, nie uczyniliście nic, aby
zapobiec bezsensownemu zniszczeniu Niemiec. Słowa temogą brzmieć okrutnie, ale uwierz
mi, piszę o tym do Ciebie kierowana najczystszą przyjaźnią.
Kończy przyznaniem się do własnej winy, konsekwencji zwlekania aż do 1938 roku z
opuszczeniem Niemiec, wymuszonym raczej przez okoliczności niż spowodowanym
względami moralnymi. Napisała:
Może sobie przypominasz, że kiedy byłam jeszcze w Niemczech (a dzisiaj wiem, że to
było nie tylko głupie, ale wysoce niewłaściwe, że nie wyjechałam natychmiast), często
mówiłam do Ciebie: „Dopóki my, a nie Ty, mamy bezsenne noce, nic w Niemczech nie
zmieni się na lepsze”. Ale Ty nie cierpiałeś na bezsenność, nie chciałeś przejrzeć na oczy,
byłoby to dla Ciebie zbyt niewygodne. Mogę przedstawić Ci wiele przykładów, wielkich i
małych. Błagam cię, uwierz mi, że wszystko, co tutaj piszę, jest próbą wyciągnięcia do was
wszystkich pomocnej dłoni.9
Trzy lata później Meitner wróciła do kwestii własnej winy polegającej na pozostaniu
w Niemczech: „Dzisiaj jest dla mnie zupełnie jasne, jak poważnym moralnym błędem było
pozostanie w Niemczech w 1933 roku, ponieważ tym samym udzieliłam poparcia
hitleryzmowi”.10 Wyznanie to ostro kontrastuje z samousprawiedliwianiem się i
przekonaniem o moralnej wyższości dziesięciu naukowców internowanych w Farm Hall.
Powojenne losy naukowców Hitlera
Wbrew zdecydowanej krytyce Lise Meitner naukowcy Hitlera nie okazywali
wyrzutów sumienia, ponieważ świat nauki w Niemczech Zachodnich przystosował się do
nowej sytuacji podzielonego narodu.
Profesor Mark Walker twierdzi, że kierownictwo Towarzystwa im. Cesarza Wilhelma
i jego następcy, Towarzystwa im. Maxa Plancka „od zakończenia wojny systematycznie
ignorowało, pomniejszało albo fałszywie przedstawiało swoją współpracę z nazizmem”.11
Towarzystwo i jego instytuty stały się polem gry między zwycięzcami. Sowieci próbowali je
przenieść do Niemiec Wschodnich i postawić naich czele komunistę. Francuzi starali się
zabrać ich wartościowe elementy do Francji. Amerykanie uznali Towarzystwo jako całość za
zbyteczne, ale chcieli przekształcić niektóre jego instytuty w nieżelazne byty. Jednakże
Anglicy wzmocnili Towarzystwo, umieściwszy jego centralę w swojej strefie okupacyjnej.
Nalegali jednak na zmianę nazwy. W 1948 roku Towarzystwo im. Cesarza Wilhelma zostało
przemianowane na Towarzystwo im. Maxa Plancka. Hahn, który miał zostać pierwszym
powojennym prezesem Towarzystwa, ostro walczył
0zachowanie dawnej nazwy. Groził ustąpieniem i przekazaniem misji reorganizacji
Towarzystwa Związkowi Sowieckiemu. W końcu jednak skapitulował.
W wysiłkach, aby zaprezentować się jako zrehabilitowane i odcinające się od
nazistów, Towarzystwo przecięło więzi z niemieckim przemysłem i zadeklarowało
poświęcenie się wyłącznie badaniom podstawowym. Nowy rząd federalny całkowicie
finansował Towarzystwo. Trwało to jednak krótko i raz jeszcze wkroczyła do akcji stara
Nadzwyczajna Fundacja Nauki Niemieckiej, założona po Pierwszej Wojnie Światowej.
Zdaniem Marka Walkera krok ten był „próbą cofnięcia czasu do okresu Republiki
Weimarskiej i potraktowania III Rzeszy jako chwilowej aberracji. Takie nastawienie było
rozpowszechnione w Niemczech po Drugiej Wojnie Światowej”.12 Hahn usiłował stworzyć
scentralizowaną instytucję do celów badawczych
1w celu finansowania badań, zwaną „Niemiecką Radą Badawczą”, ale uznano to za
odwołanie się do metod typowych dla faszyzmu i zdecydowano o wprowadzeniu systemu
zdecentralizowanego.
W roku 1946, kiedy Hahn objął kierownictwo Towarzystwa im. Cesarza Wilhelma, co
było najwyższym stanowiskiem, jakie mógł zająć naukowiec w Niemczech, odebrał w
Sztokholmie Nagrodę Nobla za odkrycie rozszczepienia jądra atomowego. Meitner, która tak
wiele uczyniła, aby opracować i wyjaśnić teoretycznie wyniki prac Hahna i Strassmanna, nie
została wzięta pod uwagę przez Komitet Noblowski.
W latach pięćdziesiątych Hahn stał się głównym niemieckim głosicielem etyki i
polityki naukowej. Na przykład na początku roku 1954 napisał pracę na temat wykorzystania
energii jądrowej, która była szeroko rozpowszechniana w Niemczech i na całym świecie.
Trzy lata później stał się przyczyną międzynarodowej kontrowersji, kiedywraz z
siedemnastoma kolegami, członkami tak zwanej „Grupy Fizyków Jądrowych” zaatakował
rząd kanclerza Adenauera za współpracę z NATO w sprawie planowanego składowania broni
jądrowej na terenie Niemiec Zachodnich. Grupa wskazywała na niebezpieczeństwa związane
z taktyczną bronią jądrową podkreślając, że w razie jej użycia przeciwko państwom Układu
Warszawskiego, Niemcy najdotkliwiej odczułyby efekt opadu radioaktywnego. Wśród
sygnatariuszy tego oskarżycielskiego manifestu, opublikowanego w trzech największych
niemieckich gazetach, znaleźli się Max Born, Walther Gerlach, Werner Heisenberg, Max von
Laue, Josef Mattach, Fritz Strassmann, Carl Friedrich von Weizsäcker i Karl Wirtz. Kilku z
nich to dawni internowani z Farm Hall. Jak się okazało, inicjatywa tego zespołu starzejących
się naukowców nie odniosła sukcesu, ale stanowiła dowód, jak dawni naukowcy III Rzeszy
ustawili się w jednym szeregu z tak szlachetnym człowiekiem jak Max Born i jak on sam był
gotów stać się jednym z nich.13
Przewrotnym zrządzeniem przeznaczenia Adenauer wybrał Pascuala Jordana, fizyka,
który porównywał fizykę kwantową z nazizmem, aby bronił stanowiska Chrześcijańskich
Demokratów w sprawie poparcia rosnącej ilości broni jądrowej NATO w Europie. Jordan
wskrzesił katalog swoich starych argumentów odnoszących się do „woli rządzenia”.
Twierdził, że Hahn i jego grupa fizyków nie są w stanie tak dobrze rozstrzygnąć
podstawowych kwestii politycznych jak „przeciętny obywatel państwa demokratycznego”.
Ten incydent spowodował ostry atak ze strony Maxa Borna, który oskarżył Jordana o
przeszłość, cuchnącą kompromisem i samooszukiwaniem się. Born nie ustawał w publicznym
potępianiu Jordana, a zwłaszcza jego umiejętności manipulowania ludźmi i ich ideami, aby
usprawiedliwić prymat władzy. Gniew Borna nie powinien być zaskoczeniem. Jordan był na
tyle bezwstydny, aby w roku 1948 zwrócić się do niego z prośbą o referencje, załączając
usprawiedliwienie swego postępowania pod rządami Hitlera. Przechwalał się w tym
dokumencie, że uczynił wszystko, co było w jego mocy, aby obronić fizykę kwantową przed
atakami Lenarda i Starka oraz gratulował sobie, że nie pracował nad bombą atomową ani nad
rakietami, co zresztą było kłamstwem, jak mógł zaświadczyć Peter Wegener. Born po prostu
odesłał mu listę swoich przyjaciół i członków rodziny, którzy zostali zabici pod rządami
nazistów. Z drugiej jednak strony Heisenberg był skłonny zaakceptować linię obrony Jordana.
Przez resztę życia Hahn był dziekanem. Meitner w końcu potwierdziła wolę
pogodzenia się z nim, kiedy symbolicznie połączyła swoje nazwisko z jego nazwiskiem w
roku 1959, gdy został otwarty Instytut Badań Atomowych im. HahnaMeitner. Hahn zmarł
otoczony powszechnym szacunkiem w lipcu 1968 roku w Getyndze.
Werner Heisenberg, który był rad, że może dopomóc w rehabilitacji Pascuala Jordana,
szybko został doceniony w Niemczech Zachodnich. Rok po opuszczeniu Farm Hall został
powołany na stanowisko dyrektora Instytutu Fizyki i Astrofizyki w Getyndze. W kolejnym
ćwierćwieczu swego życia (zmarł w 1975 roku mając siedemdziesiąt lat) odzyskał pozycję
cenionego członka establishmentu naukowego zarówno w kraju, jak i za granicą. Został
członkiem Towarzystwa Królewskiego w Londynie i zdobył wiele nagród, dyplomów i
doktoratów honoris causa. Przemierzył świat, biorąc udział w konferencjach naukowych,
gdzie na ogół bardzo dobrze go przyjmowano.
Niels Bohr i Heisenberg, którzy niegdyś stanowili przykład jednej z najsławniejszych
przyjaźni w świecie fizyki, nigdy naprawdę się nie pogodzili. Bohr stanowczo odmawiał
rozmowy na temat tego, co zaszło między nimi podczas wojny. Spotykali się i zachowywali
się wobec siebie w sposób cywilizowany, ale dawna przyjaźń nigdy nie powróciła.
Heisenberg spędził resztę życia w samotności. Fizyk John Wheeler opowiadał historię, jak to
pewnego razu jadł z żoną obiad w Kopenhadze w restauracji niedaleko portu. Nagle wszedł
jakiś mężczyzna i usiadł sam do posiłku. Wheeler odwrócił się do żony i powiedział: „To
Heisenberg”.14
Napięcie między Bohrem i Heisenbergiem znacznie wzrosło, kiedy w roku 1956 (w
1957 w języku angielskim) ukazała się książka Roberta Jungka „Jaśniej niż tysiąc słońc”,
która pokazywała Heisenberga jako człowieka o nieskazitelnej moralności. Bohr
prawdopodobnie uważał, że to sam Heisenberg przekonał Jungka do takiego przedstawienia
sprawy. Bohr, jak wiemy, napisał szereg szkiców listów do Heisenberga, ale nigdy żadnego
nie wysłał. Zmarł w 1963 roku bez podjęcia jakiejkolwiek próby wyjaśnienia z
Heisenbergiem szczegółów owego sławnego spotkania w okupowanej Danii. Mimo upływu
lat nadal byli tacy, którzy go ignorowali i nie podawali mu ręki. Heisenbergreprezentował
Niemcy jako delegat na konferencję UNESCO poświęconą sprawie europejskiego centrum
badań nad energią atomową, a w 1955 roku został zaproszony, aby wygłosić prestiżowe
Wykłady Gifforda na temat filozofii i nauki na Uniwersytecie St. Andrews w Szkocji.
Kolega Heisenberga, Carl Friedrich von Weizsäcker, autor Lesart, wersji, która głosiła
moralną wyższość nazistowskich fizyków atomowych, w 1946 roku został kierownikiem
sekcji teoretycznej Instytutu im. Cesarza Wilhelma w Getyndze. W 1957 roku został
mianowany profesorem filozofii na uniwersytecie w Hamburgu. W roku 1970, w wieku 58
lat, został szefem Instytutu Badania Warunków Życia w Świecie Techniki i Nauki im. Maxa
Plancka w Starnbergu. Nieustannie udzielał wywiadów i publikował artykuły, w których
przedstawiał zracjonalizowaną wersję nazistowskich badań nad bombą atomową.
Konsekwentnie zaprzeczał, jakoby hitlerowscy naukowcy kiedykolwiek zamierzali zbudować
bombę. W wywiadzie przeprowadzonym w Niemczech w marcu 1996 roku powiedział, że
Amerykanie wydali tysiąc razy więcej na swoją bombę atomową niż Niemcy. Stwierdził, że
Niemcy nie przeznaczyliby tak ogromnych zasobów na coś, co przedstawiałoby równie
niepewną wartość.15
W odróżnieniu od osób przedstawionych powyżej przedstawiciele Deutsche Physik
dokonali żywota w hańbie. Johannes Stark po wojnie stanął przed sądem jako nazista, a
Heisenberg zeznawał przeciwko niemu. W lipcu 1947 roku uznano go za winnego, określając
jako „głównego winowajcę”, i skazano na cztery lata ciężkich robót, choć wyrok został
później zawieszony. Zmarł w 1957 roku w swojej posiadłości w Bawarii. Z drugiej strony
Philipp Lenard pod koniec wojny miał blisko osiemdziesiąt trzy lata i od dawna nie
uczestniczył w działalności nazistów. Władze starały się wytoczyć mu proces o współudział
w zbrodniach hitlerowskich, ale uchroniło go odwołanie ówczesnego rektora uniwersytetu w
Heidelbergu. Zmarł w 1947 roku.
Erich Bagge, najmłodszy z internowanych w Farm Hall, dołączył do Heisenberga w
Getyndze przed objęciem katedry fizyki w Hamburgu. W latach pięćdziesiątych działał jako
kierownik grupy badawczej zajmującej się propagowaniem energii jądrowej w konstrukcjach
morskich w HamburgGeestacht i pomagał w pracach nad pierwszym niemieckim statkiem
napędzanym energią atomową, nazwanym Otto Hahn. Zmarł w 1996 roku.Waither Gerlach,
ten, który po wysłuchaniu w Farm Hall wiadomości na temat zbombardowania Hiroszimy
popadł w depresję, wrócił do Niemiec i objął katedrę fizyki w Bonn. W roku 1948 przeniósł
się na Uniwersytet Ludwiga Maximiiiana w Monachium, gdzie wcześniej był dziekanem
wydziału fizyki, a teraz objął funkcję rektora. Zmarł w 1979 roku. Paul Harteck, chemik,
którzy poinformował Wydział Uzbrojenia Wehrmachtu o możliwości stworzenia broni
jądrowej po przeczytaniu artykułu JoliotCurie w czasopiśmie „Naturę”, po wojnie osiadł w
Hamburgu i zajął się biofizyką. W 1951 roku wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, gdzie
został profesorem w Instytucie Politechnicznym w Troy w stanie Nowy Jork i pracował aż do
przejścia na emeryturę w 1974 roku. Zmarł w 1985 roku.
Max von Laue pomagał przy przywróceniu Niemieckiego Towarzystwa Fizycznego i
podczas swej długiej emerytury (zginął w wypadku drogowym w 1960 roku) odgrywał ważną
rolę w procesie normalizacji niemieckiej kultury, stanowiąc ważne ogniwo łączące ją z
wcześniejszym okresem, kiedy Niemcy były szanowaną naukową mekką dla całego świata.
Koniec wojny zastał wielkiego Maxa Plancka u kresu sił. Nic w tym dziwnego, jeśli
się weźmie pod uwagę tragedie, jakich doświadczył: jego starszy syn zginął w okopach w
1916 roku, córki bliźniaczki zmarły tuż po narodzeniu, a młodszy syn Erwin został
zamordowany przez nazistów w 1945 roku z powodu domniemanego udziału w spisku
przeciwko Hitlerowi. Pod koniec wojny przeżył naloty na Kassel i przez długie godziny był
przysypany gruzami w schronie. Co więcej, jego dom i biblioteka zostały zniszczone w
alianckim ataku bombowym na Berlin. Uciekł przed Rosjanami, ukrywając się w lasach,
dopóki nie uratowali go Amerykanie. Dwa pozostałe mu jeszcze lata życia spędził z cioteczną
wnuczką w Getyndze, gdzie zmarł w 1947 roku. Miejsce jego pochówku oznacza prosty
prostokątny nagrobek z równaniem definiującym stałą matematyczną, która nosi jego imię.
Spośród innych naukowców uprawiających dyscypliny pokrewne fizyce tylko Konrad
Lorenz nie odczuł żadnych reperkusji za pracę podczas wojny. Został schwytany przez Rosjan
i uprawiał medycynę przez cztery lata internowania. Wrócił do Austrii w 1949 roku i założył
Instytut Porównawczych Studiów Behawioralnych w Altenbergu. W roku 1961 został
mianowany dyrektorem Instytutu Fizjologiiim. Maxa Plancka w Seewiesen niedaleko
Starnberga, a w 1973 roku zdobył Nagrodę Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny za prace
na temat zachowań ludzi i zwierząt. W roku 1982, kiedy miał już 79 lat, został dyrektorem
Sekcji Etologii przyszłego Instytutu im. Konrada Lorenza Austriackiej Akademii Nauk.
Wśród opublikowanych przez niego prac znalazły się takie pozycje jak „Tak zwane zło”,
książka traktująca o deterministycznej naturze przemocy, oraz „Osiem grzechów śmiertelnych
cywilizowanej ludzkości”, wystąpienie przeciw nieograniczonemu wzrostowi populacji i
zanieczyszczeniu środowiska. Zmarł w 1989 roku w wieku 85 lat.
Otmar von Verschuer, który korzystał z eksperymentów przeprowadzanych w
obozach koncentracyjnych, został zrehabilitowany i poddany procedurze denazyfikacyjnej. W
roku 1951 został profesorem i dyrektorem Instytutu Genetyki Człowieka na uniwersytecie w
Münster. Dziesięć lat później był gościem honorowym na II Międzynarodowej Konferencji
Genetyki Człowieka w Rzymie. Zginął w wypadku samochodowym w 1969 roku.
Josef Mengele został po wojnie zamknięty w więzieniu Monachium, ale władze nie
znały jego tożsamości ani też nie wiedziały, za co był odpowiedzialny. Po wypuszczeniu na
wolność w 1949 roku zbiegł przez Rzym do Buenos Aires, a potem podróżował od kraju do
kraju w Ameryce Południowej. W roku 1959 został obywatelem Paragwaju i tam żył
anonimowo aż do śmierci. Zmarł na atak serca podczas kąpieli w 1979 roku.
31.
Naukowa grabież
Brytyjski inżynier aeronautyki, później wybitny naukowiec z Cambridge, profesor
Austyn Mair opowiadał historię z czasów, gdy jako młody oficer RAFu leciał do Niemiec na
początku lata 1945 roku, aby zapoznać się z technologią tunelu aerodynamicznego
opracowanego przez III Rzeszę. Gdy siedział z niemieckim inżynierem rakietowym na brzegu
rzeki w południowej Bawarii, rozmowa zeszła na temat pocisku A4. Niemiecki inżynier
spytał, jak wyglądała eksplozja V2 w takim mieście jak Londyn. Mair wspominał, że jego
rozmówca wydawał się promieniować dumą gdy zadał to pytanie. Napisał: „Patrzyłem cały
czas na niego i nie odezwałem się ani słowem. Byłem wstrząśnięty jego bezdusznością”.
Wydarzenie to uzmysłowiło młodemu brytyjskiemu oficerowi różnicę między niemieckimi i
alianckimi naukowcami i inżynierami.1
W laboratoriach, fabrykach, odlewniach i miejscach testowania hitlerowskich rakiet
wojska alianckie zetknęły się z budzącymi grozę śladami niewolnictwa i sadyzmu.
Przekonały się także o istnieniu dyscypliny, zaawansowanej technologii, organizacji i
przemysłu. Produkty, wynalazki i odkrycia nazistowskiej nauki i techniki były owocem
pełnych rozmachu planów, badań, programów rozwoju i zakładów produkcyjnych. Wiele
projektów porzucono bądź zniszczono, aby nie wpadły w niepowołane ręce. Fabryki i
surowce wysadzono powietrze, opuszczono lub ukryto. Personel próbował uciekać albo
ukrywał się. Amerykańscy i angielscy szpiedzy przemysłowi niejednokrotnie byli pod
ogromnym wrażeniem tego, co znaleźli, zwłaszcza jeśli chodzi o technologię produkcji
samolotów. Niekiedy natomiast, jak w wypadku nazistowskiego programu atomowego, brak
osiągnięć budziłich pogardę. W każdym razie o ile alianccy naukowcy przyswoili sobie idee
objaśniające w ich krajach relacje między demokracją i nauką - że tylko zdrowe
społeczeństwo może powołać do życia zdrową naukę - o tyle nie mogli mieć żadnych
wątpliwości co do przewagi aliantów w dziedzinie nauki i techniki.
Na początku lat czterdziestych po upadku Polski, Niderlandów i Francji dwóch
wybitnych pisarzy, biochemik i historyk nauki Joseph Needham z Wielkiej Brytanii i socjolog
Robert Merton ze Stanów Zjednoczonych wystąpiło z tezą że istnieje mariaż między zdrową
naukąi technikąa cnotami demokracji liberalnej. Uważali, że naukowa wyobraźnia rozkwita w
środowisku, które jest racjonalne, wolne, obiektywne, sceptyczne wobec systemów
politycznych i uniwersalistyczne. Ta teza w świetle ówczesnych wydarzeń była całkowicie
zrozumiała. Była reakcją na napaść Hitlera skierowaną przeciwko cywilizacji europejskiej.
Wyżej wspomniani autorzy twierdzili ponadto, że wytwory nauki i techniki powstałe w
warunkach demokratycznych są z definicji stosowane w sposób akceptowalny etycznie. To z
kolei było oczywistą reakcją na Faustowski pakt naukowców z nazistami, pakt z
uosabiającym diabła Hitlerem, przynoszący obfite plony imponującej początkowo
technologii, która jednak była z gruntu zła i służyła irracjonalnym celom, była więc złą nauką
którą spotkał równie zły koniec.
Nadmierne uproszczenie charakterystyczne dla mitu NeedhamaMertona wkrótce
spłycono jednak jeszcze bardziej, a to dzięki planowi znanemu jako „Operacja Spinacz”,
którego celem było pozyskanie przez wywiad naukowy Wielkiej Brytanii i Stanów
Zjednoczonych (Francuzi i Rosjanie także opracowali podobne programy) każdego projektu
technologicznego i produktu, każdego przydatnego inżyniera i naukowca, znalezionego na
gruzach III Rzeszy, niezależnie od tego, pod jak bardzo niemoralnymi auspicjami działali.
Pierwotny cel tego wyścigu po naukowe łupy wojenne został sformułowany w
Wielkiej Brytanii krótko przed lądowaniem w Normandii, 5 czerwca 1944 roku, kiedy generał
sir Ronald Weeks, głównodowodzący sztabu Imperium Brytyjskiego, stwierdził, że:
„niemieckie wyposażenie jest równie dobre albo lepsze niż nasze”. Był przekonany, że
przejęcie wyników niemieckich badań, projektów i programów rozwoju to Jeden z
najistotniejszych celów naszej polityki powojennej. [...] Może się tak stać, że będzie to jedyna
formazadośćuczynienia, jaką uda się uzyskać od Niemiec. Trzeba teraz dokładnie zaplanować
wszystkie działania, które nam to zapewnią”.2 W 1945 roku amerykański sekretarz handlu
Henry A. Wallace podał niezależnie od niego racjonalne uzasadnienie technologicznej
grabieży hitlerowskiej machiny wojennej: „Przeniesienie wybitnych niemieckich naukowców
do kraju w celu stymulowania postępu naszej nauki i przemysłu - powiedział prezydentowi
Trumanowi - wydaje się mądre i logiczne. Doskonale wiadomo, że w chwili obecnej pod
kontrolą Stanów Zjednoczonych znajdują się znakomici naukowcy, których osiągnięcia
połączone z naszymi mogą poszerzyć granice nauki dla dobra całego narodu”.3 Rosjanie i w
mniejszym stopniu Francuzi, także rywalizowali z Amerykanami i Anglikami, uzasadniając
swoją determinację uzyskania od Niemiec reparacji wojennych w formie technologii poprzez
wysyłanie zespołów wywiadowców do swoich stref wpływów. Czasami te zespoły wchodziły
sobie wzajemnie w drogę, zachowując się niekiedy jak gangsterzy, uciekając się nawet do
gróźb, szantażu i porwań, żeby tylko uzyskać cokolwiek, co przedstawiało jakąkolwiek
wartość.
Rosjanie rozebrali całe fabryki i przetransportowali je wraz z pracownikami do Rosji.
Wspomagani przez Anglików Amerykanie, na czele z pułkownikiem Holgerem Toftoyem
(szefem Artylerii Rakietowej Stanów Zjednoczonych), wysłali do USA rakiety VI i V2 i
wszelkie części, jakie dostały się w ich ręce. Amerykanie przejęli też cały naddźwiękowy
tunel aerodynamiczny z Bawarii, okręt podwodny z zaawansowanym układem napędowym i
wiele różnych typów samolotów, w tym prototypy odrzutowca i rakiety. Wśród łupów
przetransportowanych do Centrum Badania Dokumentów Lotniczych w Wright Pole w
Stanach Zjednoczonych znalazły się całe tony dokumentacji projektowej.
Amerykanie nie przejęli się zbytnio nazistowskim pochodzeniem tego materiału, a
jeszcze mniej wątpliwości okazali podczas zawierania umów z niemieckimi naukowcami
winnymi korzystania z pracy niewolniczej i innych zbrodni. W ciągu kilku tygodni, podczas
spotkań, które odbywały się głównie w Bawarii, około 120 specjalistów wybranych osobiście
przez von Brauna zostało przewiezionych do Fort Bliss w pobliżu El Paso w Teksasie, gdzie
rozpoczęto prace nad zdalnie sterowanymi pociskami odrzutowymi.Początkowo Niemcy byli
zakwaterowani w koszarach. Dostawali obfite posiłki, otrzymywali wynagrodzenie, mieli
pewne przywileje i ograniczone uprawnienia takie jak cotygodniowa wyprawa do kina w
wynajętym autobusie. Wśród zwykłego personelu USAF przybycie Niemców wywołało
zrozumiałe oburzenie. Pewien inżynier zajmujący się aeronautyką, Hans Amtmann, który
początkowo został zakwaterowany wraz z rodziną w Wright Pole, opowiadał, jak on i grupa
rodaków naprawiali kort tenisowy, wkładając w to dużo pracy fizycznej i pomysłowości.
Kiedy zaczęli na nim grać, zostali wyrzuceni przez amerykańskich oficerów, których
najwyraźniej obrażał widok dobrze bawiących się Niemców. Ale w 1948 roku, nadal pracując
dla Ameryki w przemyśle lotniczym, Amtmann był już szczęśliwym właścicielem samochodu
Studebaker Champion i kupił dom w okolicy Dayton, gdzie ulokował żonę i dzieci.
W końcu główny zespół Niemców von Brauna został przeniesiony do Redstone
Arsenal w Huntsville w Alabamie, gdzie rozpoczęto na dobre prace nad pociskiem Redstone,
który stanowił zaawansowaną wersję pocisków A4, podobnie jak Jupiter i Pershing. W 1960
roku wciąż aktywni członkowie tej pierwotnej grupy niemieckich naukowców zostali raz
jeszcze przeniesieni, tym razem do NASA, do Centrum Lotów Kosmicznych imienia
George’a C. Marshalla, gdzie pracowano nad programem Saturn.
Michael J. Neufeld zwrócił uwagę, że rekonstrukcja całego systemu technologicznego
przeniesionego z pokonanego kraju do kraju zwycięzców to prawdopodobnie rzecz zupełnie
wyjątkowa. Pomimo amerykańskich wątpliwości co do własności państwowej, system
opracowywania i produkcji broni był w Stanach Zjednoczonych elementem długiej tradycji.
W Redstone von Braun nadzorował wprowadzanie w życie swojej zasady łączenia pod
jednym dachem prac badawczych i technicznych nad pociskami, przy czym na zewnątrz
zlecano jedynie wykonanie podzespołów i produkcję na skalę masową. Brakowało tylko
ogniwa, jakie stanowiły obozy koncentracyjne.
W marcu 1946 roku Projekt Paperclip zastąpił pierwotny Projekt Overcast,
zapewniając mocniejszą podstawę prawną długotrwałemu wykorzystywaniu naukowców i
inżynierów będących niegdyś wrogami. Pozwoliło to także nagiąć zasady prezydenta
Trumana dotyczące hitlerowskich zbrodniarzy wojennych, zwłaszcza tę, która
głosiła,zdecydowanie nie powinni oni być wpuszczani na terytorium Stanów Zjednoczonych
jako cywilni imigranci.4 Kiedy amerykańscy oficerowie śledczy zajmujący się zbrodniami
wojennymi rozpoczęli śledztwo dotyczące dowodów i świadków okrucieństw popełnianych w
MittelbauDora (w podziemnej fabryce, w której produkowano pociski A4), Toftoy chronił
swój zespół Niemców przed przesłuchaniami. Naukowcy z Peenemünde w Stanach
Zjednoczonych zrzucili z siebie wszelką winę za bestialskie traktowanie robotników
przymusowych w Dora, obarczając nią w całości SS. Ich amerykańscy zwierzchnicy z ulgą to
zaakceptowali. W miarę jak rozwijała się zimna wojna, powody tej amnezji dotyczącej
przeszłości wymagały coraz mniej uzasadnienia. Peenemünde odrodziło się w Huntsville,
najważniejszym miejscu dla armii Stanów Zjednoczonych, tam bowiem prowadzono prace
badawcze nad pociskami przeciwlotniczymi i międzykontynentalnymi pociskami
balistycznymi (ICBM). Niektórzy Niemcy (liczba byłych nazistowskich inżynierów w końcu
wzrosła do 500) żartem określali Huntsville jako Peenemünde South. Rzecz jasna nie miałoby
sensu rezygnowanie z wykorzystania wiedzy technicznej w interesie obrony Zachodu, jednak
ważne było i jest to, abyśmy my, którzy tak wiele wysiłku włożyliśmy w udokumentowanie
zbrodni nazistowskiej nauki, zdawali sobie sprawę, ile jest krwi przymusowych robotników i
więźniów obozów koncentracyjnych na pociskach, które bronią Zachodu. O tym, że tego nie
zapomniano, świadczy drobne wydarzenie, które miało miejsce w przededniu misji Apollo na
Księżyc. Kiedy von Braun wystąpił na konferencji prasowej, jeden z dziennikarzy spytał go,
czy jest w stanie zagwarantować, że rakieta nie wyląduje w Londynie.
Grabież radziecka
Związek Sowiecki zachował się nie lepiej, a pod wieloma względami nawet gorzej.
„Transfer technologii”, przymusowy i dobrowolny, do Związku Sowieckiego w następstwie
wojny nadal jest okryty tajemnicą. Oszacowanie liczby niemieckich naukowców, techników i
inżynierów, którzy zostali przetransportowani do Związku Sowieckiego, waha się od 6 tys. do
100 tys. Wśród zmuszonych do tego między majem i sierpniem 1945 roku znaleźli się
naukowcy zajmujący się rakietami i bronią jądrową. Wielu specjalistów z wszystkich
dziedzin uzbrojenia zostało wyrwanych wprost z własnych łóżek nocą z 1 na 2 października
1946 roku.5
Helmut Gröttrup, kluczowa postać w Peenemünde, przeszedł na stronę Rosjan
prawdopodobnie dlatego, że inny pracownik oskarżył go o zdradzenie miejsca
przechowywania dokumentacji hitlerowskich rakiet. Rosjanie uczynili go szefem instytutu
badań rakietowych w pobliżu Mittelwerke, w końcu zaś wysłali do Moskwy. Następnie
Rosjanie zmusili wielu niemieckich specjalistów do przejścia na swoją stronę. Gröttrup
otrzymał dość wygodne mieszkanie, ale wielu jego rodaków zostało uwięzionych.
Zeznania Wernera Albringa, jednego z przodujących niemieckich ekspertów w
dziedzinie aerodynamiki w III Rzeszy, pokazująjak „rekrutowano” hitlerowskich naukowców
dla Rosji pod koniec wojny oraz jak ich potraktowano.6 Ważnym czynnikiem w jego decyzji
przejścia na stronę Rosjan była obietnica, że jego rodzina nie zostanie rozdzielona (do
naukowców, którzy znaleźli się w Ameryce, też w końcu dołączyły ich żony i dzieci). Ci,
którzy przeszli na stronę Rosjan, usłyszeli, że będą mogli pozostać w Niemczech, ale było to
kłamstwo.
Po krótkim pobycie w Niemczech Wschodnich Albring został przeniesiony na wyspę
Gorodomlia na jeziorze Seliger, leżącym w połowie drogi między Moskwą a Leningradem.
Był jednym ze 150 naukowców niemieckich, którzy wraz ze swoimi rodzinami tworzyli grupę
około 500 osób. Bliski niemieckiemu model radzieckich obozów przeznaczonych dla
naukowców pracujących pod ścisłym nadzorem wymagał, aby mieszkali w drewnianych
chatach otoczonych lasami. Była tam szkoła, mała restauracja i przychodnia lekarska. Całą
wyspę otoczono drutem kolczastym. Uwięzienie Albringa trwało sześć lat. Naukowcy musieli
pracować czterdzieści osiem godzin tygodniowo. W razie spóźnienia byli karani grzywną. Dla
relaksu grali w piłkę ręczną i tenisa, niektórzy zajmowali się ogrodnictwem lub malarstwem.
Dziewczęta utworzyły chór, powstał też zespół muzyki kameralnej. Usiłowano stworzyć klub
dyskusyjny, ale natychmiast tego zakazano.
Pisząc swą książkę w roku 1957 (pracował nad nią aż do roku 1987), Albring był
przekonany, że niemieccy naukowcy w Rosji odegrali o wiele mniej znaczącą rolę w rozwoju
badań nad rakietami niż ci w Stanach Zjednoczonych. Był pewien, że nacisk w sprawie
zaangażowania Niemców płynął raczej z góry i nie miał związku z realnymi potrzebami,
najważniejsze zaś było uniemożliwienie im ucieczki na Zachód. Praca i warunki badawcze
były bardzo prymitywne. Nie dostawali nic poza ołówkami i papierem. Grupa z wyspy
stanowiła część osiemdziesiątego ósmego Moskiewskiego Instytutu Naukowego,
kierowanego przez sowieckiego generała. Gróttrup, który mieszkał w Moskwie wraz z innymi
niemieckimi naukowcami, domagał się więcej wolności dla swoich rodaków, ale nic się nie
zmieniło. Niemcy pozostali odizolowani od swoich rosyjskich kolegów i nigdy nie ujrzeli
owoców swoich prac, ani podczas testów ani w ich praktycznym zastosowaniu. Pracowali
daleko od instytutów naukowych zajmujących się aerodynamiką i termodynamiką, daleko od
tuneli aerodynamicznych i miejsc, w których przeprowadzano eksperymenty, pozbawieni
dostępu do literatury fachowej. Byli nieustannie oceniani przez nadzorców w
konfrontacyjnych sesjach. Mimo to Albring był przekonany, że Rosjanie sami mogliby zrobić
to, czym zajmowali się Niemcy, bo sami byli utalentowanymi naukowcami.7 Twierdził, że
Niemcy nie mieli nic wspólnego z sukcesem Sputnika, ale uważał, że on i jego koledzy
przyczynili się do powstania rakiet przeciwlotniczych, które poruszały się po wyznaczonym
torze z dużymi prędkościami. Pozwolono mu w końcu wrócić do Niemiec w 1952 roku, ale
zakazano udziału w pracach nad rozwojem technologii zbrojeniowej w Niemieckiej
Republice Demokratycznej.
-
,»
■
CZĘŚĆ ÓSMA
NAUKA OD ZIMNE] WOJNY DO WOJNY Z TERRORYZMEM
32. Strategia nuklearna
W ostatnim dniu sympozjum naukowego, które odbyło się w listopadzie 2002 roku w
Cambridge i było poświęcone dyskusji nad sztuką „Kopenhaga” Michaela Frayna, grupa
uczestników sympozjum wyjechała w niedzielę rano do Farm Hall, dawnego miejsca
internowania niemieckich fizyków. Ku naszemu zaskoczeniu odkryliśmy, że front domu
wychodzi na ruchliwą drogę, która prowadzi od wsi Godmanchester do miast St Ives i
Huntingdon. Opublikowane fotografie domu pokazywały najczęściej jego tyły, sprawiając
wrażenie, że znajduje się na odludziu. Rzeczywiste położenie domu było dla mnie
równoznaczne z odarciem go z nimbu tajemniczości, otaczającej jego historię i
przeniesieniem Farm Hall, położonego niedaleko dwóch dużych amerykańskich baz
powietrznych, do teraźniejszości.
Wśród nas znajdowały się takie osoby jak Mark Walker, historyk nauki, Paul Rose,
autor biografii Heisenberga, Jeremy Bernstein, fizyk jądrowy i pisarz, Walter Gratzer,
biochemik i autor „Undergrowth of Science”, dramaturg Michael Frayn i jego żona oraz
pisarka Claire Tomalin. Obecni właściciele domu także dołączyli do nas. Byli to profesor
sztuki i architektury na Uniwersytecie Cambridge Marcial Echenique i jego żona.
Siedząc w obitym boazerią pokoju i patrząc przez okna w stylu z epoki króla Jerzego,
gdzie 6 sierpnia 1945 roku fizycy słuchali wiadomości o zbombardowaniu Hiroszimy,
tworzyliśmy dziewięcioosobową grupę, a więc było nas tylko o jedną osobę mniej niż wtedy.
Wówczas, w 1945 roku, grupa naukowców mogła czuć się osaczona i skrępowana. W
przeciwieństwie do pokojów gościnnych na piętrze, salon na parterze miał niski sufit, a okna
wychodziły na północ. Widokna rzekę Ouse i rozległe błonia Anglii, swobodną przestrzeń
otwartą dla ludzi, był zachęcający i pełen słońca, sam pokój jednak był pogrążony w cieniu.
Wspominanie naukowców przebywających w tym miejscu w 1945 roku budziło mieszane
uczucia.
Sympozjum z poprzedniego dnia było źródłem wielu sporów, przerywanych
wybuchami emocji. Profesor Rose został zakrzyczany za pokazanie fotografii Wernera
Heisenberga na rzutniku i sugestię, że wyglądał „prymitywnie”. Michael Frayn na oskarżenia
o współczucie wobec hitlerowców odpowiadał chłodno z typową dla Anglików zimną krwią, i
jak zauważył jeden z dyskutantów, był przy tym „delikatny jak brzytwa”.
Kiedy podzieliliśmy się wrażeniami dotyczącymi domu i wiedzą na temat
okoliczności internowania, między profesorami znów pojawiło się napięcie. Przywołując
chwilę, gdy podano wiadomość o zrzuceniu pierwszej bomby atomowej na Japonię, trudno
było uniknąć tych samych wyrzutów sumienia, które odzywały się przez dziesięciolecia.
Kwestia opowiedzenia historii nazistowskich naukowców i ich winy nie dawała się oddzielić
od rozważań dotyczących etyki i polityki brytyjskich i amerykańskich naukowców zarówno
podczas wojny, jak i w latach późniejszych. Ten podskórny temat konferencji i spowodowane
nim wybuchy gniewu rzuciły raz jeszcze chłodne światło na sprawę zbudowania przez
Anglików i Amerykanów pierwszej broni masowej zagłady i użycia jej przeciw
Japończykom.
Najbardziej znany argument tych, którzy usprawiedliwiają pierwsze użycie broni
atomowej w Hiroszimie i Nagasaki, jest taki, że decyzja ta skróciła wojnę i uratowała życie
niezliczonym Amerykanom. Inny ważny argument, podnoszony na przykład przez historyka
wojny Johna Keegana, dotyczy faktu, że bomba atomowa stanowiła dla dyktatorów
ostrzeżenie, iż teraz, inaczej niż w przeszłości, nie mogą swoich rządów opierać na przemocy.
Co więcej, są tacy obrońcy tej decyzji, którzy odwołują się do porównania liczb zabitych: 300
tys. Japończyków zginęło od bomby atomowej, natomiast podczas Drugiej Wojny Światowej
około 50 min ludzi straciło życie w wyniku zastosowania broni konwencjonalnej, nędzy,
obozów pracy i wysiedleń.
Ale równie dobrze znane są argumenty zaprzeczające słuszności pierwszego użycia
bomby: że Japonia była na krawędzi kapitulacji, że Amerykanie postrzegali Japończyków
jako podludzi i że Truman zdecydował się na bombardowanie, aby zrobić wrażenie na
Stalinie. Niektórzy prominentni przywódcy wojskowi po stronie amerykańskiej sprzeciwiali
się użyciu bomby. Generał Eisenhower i generał MacArthur, generałowie sił powietrznych
Arnold i Le May, admirałowie Leahy i Kingwszyscy oni opowiadali się przeciwko
bombardowaniu.1 Ponadto z perspektywy pięćdziesięciu lat John Rawls, autor „Teorii
sprawiedliwości”, twierdził w roku 1995, że Truman nie był w stanie zakończyć wojny bez
broni jądrowej tylko dlatego, że brakowało mu cech, które powinien posiadać mąż stanu.2
Jednakże najmocniejszy argument przeciw bombie opiera się na stwierdzeniu, że
użycie broni jądrowej było przekroczeniem granic, co może w przyszłości doprowadzić do
użycia broni o tysiąckrotnie większej sile. Leo Szilard w petycji do prezydenta Trumana
wystosowanej zaledwie na trzy tygodnie przed zrzuceniem bomby na Hiroszimę pisał
dokładnie o tym ważkim aspekcie:
Rozwój energii atomowej dostarczy narodom nowych środków niszczenia. Bomby
atomowe znajdujące się w naszej dyspozycji stanowią tylko pierwszy krok w tym kierunku i
nie ma prawie żadnego ograniczenia niszczącej potęgi, która stanie się osiągalna w trakcie ich
przyszłego rozwoju. W ten sposób naród, który ustanawia precedens zastosowania tych
niedawno uwolnionych sił natury w niszczycielskim celu może stanąć przed koniecznością
poniesienia odpowiedzialności za otwarcie wrót do ery zniszczenia na skalę jak dotąd
niemożliwą do wyobrażenia.3
Lęki Szilarda dotyczące nieograniczonej niszczycielskiej potęgi broni jądrowej i jej
rozpowszechnienia nie były nieuzasadnione.
Bomba wodorowa
Fizyk Freeman Dyson opowiada, że kiedy zaczął pracować na Cornell University pod
kierownictwem Hansa Bethego w 1947 roku, w czasie pierwszego lunchu wprowadził
wszystkich w zakłopotanie, stwierdzając z całą nieświadomością: „Całe szczęście, że
Eddington udowodnił, iż nie da się stworzyć bomby wodorowej”4. Dyson wspomina, że
zapadła niezręczna cisza i szybko zmieniono temat. Później kolega wziął go na bok i
poinformował, że prace nad bombą wodorową są bardzo zaawansowane i że nigdy już nie
powinien wspomnieć ani słowem na ten temat.
Dyson opisuje, że w tym czasie, zaledwie dwa lata po Hiroszimie i Nagasaki, weterani
z Los Alamos zaangażowali się politycznie w ruch na rzecz poddania badań nad energią
jądrową kontroli międzynarodowej. Bethe, który „był zaniepokojony tymi kwestiami”, często
dyskutował z Dysonem na temat moralnych aspektów broni jądrowej. W październiku 1949
roku Bethe był namawiany przez Edwarda Tellera do przyłączenia się do grupy, której celem
było skonstruowanie bomby wodorowej, ale na tym etapie nie był w stanie podjąć decyzji.
Teller wspomina, jak Bethe po jednym ze spotkań zwrócił się do niego i powiedział: „Możesz
się czuć usatysfakcjonowany. Przyjadę do Los Alamos”. Jednak w niecały tydzień później,
kiedy Teller znów z nim rozmawiał, Bethe powiedział, że się rozmyślił. „Nie podał żadnego
wytłumaczenia” - wspomina Teller.5 To nie był zresztą ostatni raz, gdy Bethe zmienił zdanie.
Rok wcześniej J. Robert Oppenheimer, który miał wyrzuty sumienia z powodu
Hiroszimy i Nagasaki, opublikował swoje sławne wyznanie w lutowym numerze magazynu
„Time”: „Jakimś pierwotnym zmysłem, którego nie zdołały zatrzeć ani prostactwo, ani
humor, ani przesada, fizycy poznali grzech i tej wiedzy nie mogą zaprzepaścić”.
Wielu naukowców z Los Alamos twierdziło, że ich główną motywacją było
niedopuszczenie do sytuacji, w której Hitler dysponowałby jako pierwszy bronią jądrową.
Kiedy jednak w grudniu 1944 roku odkryto, że Hitler nie miał bomby, zaledwie jeden z nich,
Joseph Rotblat, zrezygnował z uczestnictwa w projekcie, przekonany, że jedyną moralnie
uzasadnioną podstawą w oparciu o którą taką broń można by zbudować, byłoby użycie jej
jako czynnika odstraszającego i że w konsekwencji powinno się teraz odstąpić w zupełności
od tego projektu. Władze zobowiązały go do ukrycia przed kolegami powodów rezygnacji.
Rotblat wyróżnia się jako człowiek wyjątkowo odważny i wierny zasadom,
przygotowany, aby oprzeć się naciskowi opinii publicznej. Później został współzałożycielem
„Pugwash”, ciała zajmującego się pokojem na świecie i wyeliminowaniem wszelkiej broni
jądrowej, coprzyniosło mu pokojową Nagrodę Nobla. Po zrzuceniu przez Amerykę bomb na
Japonię tacy naukowcy jak Rotblat, Leo Szilard i Niels Bohr wyrazili opinię, że należy się
wiedzą z tej dziedziny podzielić ze Związkiem Sowieckim. Tego poglądu nie był jednak
skłonny podzielać ani Truman, ani Churchill (ani też Clement Attlee, powojenny
laburzystowski premier Wielkiej Brytanii). Lęk przed Hitlerem został zastąpiony przez strach
przed Stalinem i w konfrontacji wywołanej przez zimną wojnę rozpoczął się nowy, jeszcze
bardziej śmiertelny wyścig zbrojeń. Według Rotblata, który dowiedział się o tym dopiero po
pewnym czasie, generał Leslie Groves, szef „Projektu Manhattan”, powiedział prywatnie:
„Zdajecie sobie oczywiście sprawę z tego, że głównym celem projektu jest pokonanie
Rosjan”.6
W roku 1946, a więc jakieś sześć lat wcześniej, niż spodziewali się Amerykanie,
Rosjanie przeprowadzili pierwszą próbę z własną bombą atomową. Stany Zjednoczone, jak
odkrył Dyson w roku 1947, już wówczas prowadziły prace nad bombą wodorową pod
naukowym kierownictwem Edwarda Tellera i 1 listopada 1952 roku przeprowadziły pierwszą
próbę, w wyniku której wysepka Elugelab znajdująca się na Oceanie Spokojnym dosłownie
wyparowała. Dokonano tego przy użyciu bomby o mocy 12 megaton, 1000 razy potężniejszej
niż bomba atomowa, która zniszczyła Hiroszimę. Rosjanie pozostali w tyle tylko przez 9
miesięcy i własną próbę przeprowadzili w sierpniu 1953 roku. Wtedy też okazało się, że
wyprodukowali urządzenie lżejsze niż bomba amerykańska; urządzenie, które mogłoby być
przenoszone przez międzykontynentalny pocisk balistyczny. To jeszcze bardziej
przyspieszyło wyścig zbrojeń. Według innych doniesień, amerykańskie analizy
radioaktywności przeprowadzone po tej próbie wskazywały, że eksplozja była wynikiem
raczej reakcji jądrowej niż termojądrowej.7 Obie strony pracowały intensywnie dalej, a
Rosjanie, pod przywództwem Chruszczowa, zamierzali doprowadzić do skonstruowania 100-
megatonowej bomby wodorowej, wbrew zagrożeniom dla środowiska.
Biorąc pod uwagę bezwzględną politykę zimnej wojny i silne u obu stron przekonanie
co do agresywnych zamiarów przeciwnika, pojedynczy naukowcy niewiele mogli zrobić, aby
powstrzymać determinację swoich przywódców. Technologia bomby wodorowej została
opracowana teoretycznie we wczesnej fazie i w razie sprzeciwu naprzyniosło mu pokojową
Nagrodę Nobla. Po zrzuceniu przez Amerykę bomb na Japonię tacy naukowcy jak Rotblat,
Leo Szilard i Niels Bohr wyrazili opinię, że należy się wiedzą z tej dziedziny podzielić ze
Związkiem Sowieckim. Tego poglądu nie był jednak skłonny podzielać ani Truman, ani
Churchill (ani też Clement Attlee, powojenny laburzystowski premier Wielkiej Brytanii). Lęk
przed Hitlerem został zastąpiony przez strach przed Stalinem i w konfrontacji wywołanej
przez zimną wojnę rozpoczął się nowy, jeszcze bardziej śmiertelny wyścig zbrojeń. Według
Rotblata, który dowiedział się o tym dopiero po pewnym czasie, generał Leslie Groves, szef
„Projektu Manhattan”, powiedział prywatnie: „Zdajecie sobie oczywiście sprawę z tego, że
głównym celem projektu jest pokonanie Rosjan”.6
W roku 1946, a więc jakieś sześć lat wcześniej, niż spodziewali się Amerykanie,
Rosjanie przeprowadzili pierwszą próbę z własną bombą atomową. Stany Zjednoczone, jak
odkrył Dyson w roku 1947, już wówczas prowadziły prace nad bombą wodorową pod
naukowym kierownictwem Edwarda Tellera i 1 listopada 1952 roku przeprowadziły pierwszą
próbę, w wyniku której wysepka Elugelab znajdująca się na Oceanie Spokojnym dosłownie
wyparowała. Dokonano tego przy użyciu bomby o mocy 12 megaton, 1000 razy potężniejszej
niż bomba atomowa, która zniszczyła Hiroszimę. Rosjanie pozostali w tyle tylko przez 9
miesięcy i własną próbę przeprowadzili w sierpniu 1953 roku. Wtedy też okazało się, że
wyprodukowali urządzenie lżejsze niż bomba amerykańska; urządzenie, które mogłoby być
przenoszone przez międzykontynentalny pocisk balistyczny. To jeszcze bardziej
przyspieszyło wyścig zbrojeń. Według innych doniesień, amerykańskie analizy
radioaktywności przeprowadzone po tej próbie wskazywały, że eksplozja była wynikiem
raczej reakcji jądrowej niż termojądrowej.7 Obie strony pracowały intensywnie dalej, a
Rosjanie, pod przywództwem Chruszczowa, zamierzali doprowadzić do skonstruowania 100-
megatonowej bomby wodorowej, wbrew zagrożeniom dla środowiska.
Biorąc pod uwagę bezwzględną politykę zimnej wojny i silne u obu stron przekonanie
co do agresywnych zamiarów przeciwnika, pojedynczy naukowcy niewiele mogli zrobić, aby
powstrzymać determinację swoich przywódców. Technologia bomby wodorowej została
opracowana teoretycznie we wczesnej fazie i w razie sprzeciwu naukowców czekali już
kolejni, którzy spokojnie mogli zająć ich miejsce. Mimo wszystko, wbrew twierdzeniom
niektórych etyków, nie oznaczało to, że naukowcom pracującym nad bombą wodorową obca
była jakakolwiek moralna i polityczna świadomość.
Zakres wpływu naukowców na rozwój badań nad bombą wodorową dobrze ilustrują
kontrastujące ze sobą kariery Edwarda Tellera w Stanach Zjednoczonych i Andrieja
Sacharowa w Związku Sowieckim, uznawanych za ojców bomby wodorowej.8
Sacharow, mający pod koniec Drugiej Wojny Światowej dwadzieścia cztery lata, był
błyskotliwym fizykiem teoretycznym, który interesował się zagadnieniami czysto
badawczymi po przepracowaniu większości lat wojny w fabryce amunicji. Odmówił
wstąpienia do partii komunistycznej i dwukrotnie odrzucił zaproszenia do włączenia się w
prace badawcze nad bronią jądrową. Jednakże w roku 1949 z rozkazu Berii, szefa tajnej
policji, stanął na czele rosyjskiego odpowiednika Los Alamos. Nazwano go „Instalacją”.
Zbudowany przez robotników przymusowych, znajdował się w ściśle tajnym miejscu na
Uralu. Odmowa oznaczałaby narażenie się na surową karę. Jednak w swoich pamiętnikach
Sacharow stwierdza, że mimo przerażającej natury tej broni masowej zagłady i brutalności
rządów, pod którymi przyszło mu żyć i pracować, uznał swoje uczestnictwo w tym projekcie
za konieczne dla zachowania równowagi sił między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem
Sowieckim oraz dla utrzymania pokoju. Został wybrany do Akademii Nauk i otrzymał
zaszczytny tytuł Bohatera Pracy Socjalistycznej, ale wkrótce pomiędzy nim a władzami
pojawił się rozdźwięk.
Sacharow niepokoił się sprawą opadu radioaktywnego po próbach w atmosferze i
sprzeczał się z Chruszczowem, który chciał zwiększenia liczby prób tak, aby dorównać pod
tym względem Stanom Zjednoczonym. W czasie publicznego bankietu Chruszczow prostacko
upominał naukowca, każąc mu trzymać się z dala od polityki: „Sacharow, nie próbujcie nam
mówić, co mamy robić ani jak się zachowywać”.9 Ale Sacharow zdecydował się tak właśnie
postąpić:
Sam moment eksplozji, fala uderzeniowa, która przesuwa się wzdłuż ziemi i która
miażdży trawę, wtłaczając ją w ziemię [...]. To wszystko wywołuje irracjonalny, a jednak
bardzo silny efekt emocjonalny. Jakże nie zacząć w tym momencie myśleć o
odpowiedzialności?10Sacharow nieustannie ostrzegał o niebezpieczeństwach związanych z
opadem radioaktywnym. Występował w imieniu zwolnionych kolegów, których zesłano do
Gułagu. Wstawiał się za więźniami politycznymi i inicjował kampanie w obronie praw
człowieka. Jego inicjatywy były tym bardziej wyjątkowe, że nieustannie narażał na szwank
osobiste bezpieczeństwo. Obawiając się wtrącić go do więzienia, władze mściwie obniżyły
mu pensję, pozbawiły przywilejów, przecinały opony w samochodzie i poddawały go ciągłej
inwigilacji. Kiedy w 1975 roku zdobył pokojową Nagrodę Nobla, nie pozwolono mu
wyjechać do Norwegii. Nagrodę odebrała jego druga żona, Elena Bonner, i w jego imieniu
odczytała tekst napisanego przezeń z tej okazji wykładu. Niemniej jednak Nagroda Nobla
przydała mu znaczenia i umożliwiła rozszerzenie zasięgu jego starań w obronie praw
człowieka, co zirytowało i wzburzyło Kreml. Kiedy głośno sprzeciwiał się inwazji na
Afganistan w 1979 roku, został na siedem lat zesłany do miasta Gorki, zamkniętego dla
cudzoziemców. Pozbawiony telefonu kontynuował walkę z władzami prowadząc strajk
głodowy. Pilnująca go straż kilkakrotnie uciekała się do przymusowego dokarmiania. W
wyniku pierestrojki Michaiła Gorbaczowa w 1985 roku Sacharow został wypuszczony z
Gorkiego i wrócił do Moskwy, gdzie wybrano go do parlamentu i gdzie niestrudzenie
pracował na rzecz społeczeństwa pluralistycznego i praw człowieka aż do śmierci w wieku lat
sześćdziesięciu dziewięciu.
Edward Teller, Węgier żydowskiego pochodzenia, zaczął pracować ze Stanisławem
Ulamem nad bombą wodorową znaną pod nazwą „Superbomby”, w początkowym okresie
działania „Projektu Manhattan”. Ułam, błyskotliwy matematyk, przeprowadził większość
obliczeń w oparciu o pomysły Tellera. Początkowo Ułam uznał przedstawiony przez Tellera
projekt bomby za niewykonalny z matematycznego punktu widzenia, ale Teller nie ustępował
i rozwijał swój pomysł aż do końca 1950 roku, kiedy to prezydent Truman nakazał
niezwłoczne rozpoczęcie realizacji programu bomby wodorowej.
Według Richarda Rhodesa to właśnie Stanisław Ułam w rezultacie opracował projekt,
który wreszcie wydawał się wykonalny.” Teller zaakceptował go, uzupełniwszy własnymi
poprawkami. We wspomnieniach Tellera, które spisał w wieku 92 lat, odrzuca on twierdzenia
Rhodesa, zaprzeczając roli Ulama i przyznając sobie wyłącznośćSacharow nieustannie
ostrzegał o niebezpieczeństwach związanych z opadem radioaktywnym. Występował w
imieniu zwolnionych kolegów, których zesłano do Gułagu. Wstawiał się za więźniami
politycznymi i inicjował kampanie w obronie praw człowieka. Jego inicjatywy były tym
bardziej wyjątkowe, że nieustannie narażał na szwank osobiste bezpieczeństwo. Obawiając
się wtrącić go do więzienia, władze mściwie obniżyły mu pensję, pozbawiły przywilejów,
przecinały opony w samochodzie i poddawały go ciągłej inwigilacji. Kiedy w 1975 roku
zdobył pokojową Nagrodę Nobla, nie pozwolono mu wyjechać do Norwegii. Nagrodę
odebrała jego druga żona, Elena Bonner, i w jego imieniu odczytała tekst napisanego przezeń
z tej okazji wykładu. Niemniej jednak Nagroda Nobla przydała mu znaczenia i umożliwiła
rozszerzenie zasięgu jego starań w obronie praw człowieka, co zirytowało i wzburzyło Kreml.
Kiedy głośno sprzeciwiał się inwazji na Afganistan w 1979 roku, został na siedem lat zesłany
do miasta Gorki, zamkniętego dla cudzoziemców. Pozbawiony telefonu kontynuował walkę z
władzami prowadząc strajk głodowy. Pilnująca go straż kilkakrotnie uciekała się do
przymusowego dokarmiania. W wyniku pierestrojki Michaiła Gorbaczowa w 1985 roku
Sacharow został wypuszczony z Gorkiego i wrócił do Moskwy, gdzie wybrano go do
parlamentu i gdzie niestrudzenie pracował na rzecz społeczeństwa pluralistycznego i praw
człowieka aż do śmierci w wieku lat sześćdziesięciu dziewięciu.
Edward Teller, Węgier żydowskiego pochodzenia, zaczął pracować ze Stanisławem
Ulamem nad bombą wodorową, znaną pod nazwą „Superbomby”, w początkowym okresie
działania „Projektu Manhattan”. Ułam, błyskotliwy matematyk, przeprowadził większość
obliczeń w oparciu o pomysły Tellera. Początkowo Ułam uznał przedstawiony przez Tellera
projekt bomby za niewykonalny z matematycznego punktu widzenia, ale Teller nie ustępował
i rozwijał swój pomysł aż do końca 1950 roku, kiedy to prezydent Truman nakazał
niezwłoczne rozpoczęcie realizacji programu bomby wodorowej.
Według Richarda Rhodesa to właśnie Stanisław Ułam w rezultacie opracował projekt,
który wreszcie wydawał się wykonalny.” Teller zaakceptował go, uzupełniwszy własnymi
poprawkami. We wspomnieniach Tellera, które spisał w wieku 92 lat, odrzuca on twierdzenia
Rhodesa, zaprzeczając roli Ulama i przyznając sobie wyłącznośćw kwestii skonstruowania
bomby wodorowej. Niechęć Tellera wobec Ulama potwierdza fakt, że w społeczności
naukowców istniały napięcia, osobista rywalizacja i konflikty, nawet w kwestii tak
wątpliwego zaszczytu, jakim było stworzenie największej broni masowej zagłady. W
przypisie do swoich wspomnień Teller pisze z przekąsem:
Stan [Ułam] wcale nie fanatykiem pracy, co było jego cechą tak charakterystyczną że
często stanowiło temat żartów [...]. Chętnie dowiedziałbym się, jak wygląda Stan przy pracy,
jednak nikt nigdy nie przyłapał go na gorącym uczynku.12
Entuzjazm Tellera wobec bomby wodorowej kontrastuje z niechęcią J. Roberta
Oppenheimera z lat czterdziestych i późniejszych. Sam Teller uważał ją za dowód
nielojalności wobec Stanów Zjednoczonych. Wspomina, jak Oppenheimer powiedział
podczas wojny: „Mamy do wykonania prawdziwa pracę. Nieważne, czego żąda teraz Groves,
musimy współpracować. Ale nadchodzi czas, kiedy będziemy musieli postąpić inaczej i
sprzeciwić się wojskowym”.13 Uwaga Oppenheimera była pod każdym względem naturalna
w ustach naukowca oczekującego z utęsknieniem dnia, w którym jako badacz będzie znów
niezależny od wszelkich wojskowych nacisków i rozkazów. Jednakże Teller przyznał, że był
tym „wstrząśnięty”. W swoich wspomnieniach stwierdza: „Pomysł sprzeciwiania się naszym
władzom wojskowym był według mnie czymś niewłaściwym”. Później Teller oskarżał
Oppenheimera o próbę intrygowania w celu porzucenia projektu bomby wodorowej.
Chociaż prawdą jest, że Oppenheimer ze względów moralnych sprzeciwiał się
projektowi, nie ma to nic wspólnego ze zdradą ani działalnością wywrotową. Zeznając na
przesłuchaniu w Waszyngtonie wiosną 1954 roku, Teller instrumentalnie potraktował kwestię
ewentualnego pozbawienia Oppenheimera dostępu do ściśle tajnych informacji. Krytykował
swego dawnego przełożonego za narzekanie na „przesadną tajność w związku z bomba
atomową” i zeznawał, że Oppenheimer twierdził, iż gdyby od niego zależał dalszy rozwój
badań nad energią termojądrową „odbywałby się on w sposób bardziej otwarty”.14
W czasie przesłuchania rządowego zapytano Tellera: „Czy uważa pan, że doktor
Oppenheimer stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa?”. Teller odpowiedział niezwykle
wymijająco w sposób, który ostatecznie zniszczył reputację Oppenheimera jako patrioty i
człowieka godnego zaufania. Oto, co powiedział:
W wielu sytuacjach widziałem, jak doktor Oppenheimer działał w sposób, który był
dla mnie wyjątkowo trudny do zrozumienia. Całkowicie nie zgadzałem się z nim w wielu
kwestiach i szczerze mówiąc jego działania wydawały mi się skomplikowane i
wprowadzające zamieszanie. Do tego stopnia, że wolałbym wiedzieć, iż zagadnienia
kluczowe dla istnienia tego kraju zostały złożone w ręce kogoś innego, kogo rozumiałbym
lepiej i przez to darzył większym zaufaniem.15
Po tym stwierdzeniu wielu kolegów zdecydowało, że lepiej będzie nie mieć więcej do
czynienia z Oppenheimerem. Reputacja Tellera i jego odpowiedzialność znacząco wzrosły.
Został doradcą prezydentów. Zachęcał do dalszych badań nad bronią jądrową i był
orędownikiem SDI, Inicjatywy Obrony Strategicznej, znanej powszechnie jako program
Gwiezdnych Wojen.
W roku 1988 doszło do spotkania Tellera i Sacharowa w Centrum Etyki i Polityki
Publicznej w Waszyngtonie. Sacharow wykorzystał sposobność, aby dwukrotnie ostro
skrytykować Tellera w sprawie programu Gwiezdnych Wojen, który jego zdaniem
podkopywał równowagę sił i przez to stanowił ogromne zagrożenie dla pokoju i
bezpieczeństwa. Teller niezłomnie bronił swego entuzjazmu co do rozwoju bomby
wodorowej i co do Inicjatywy Obrony Strategicznej, twierdząc, że jej zaniechanie
prowadziłoby do narzucenia nauce poważnych ograniczeń.
Joseph Rotblat tak skomentował to uzasadnienie: „Nie da się utrzymać poglądu, że
rozwój wiedzy jest ważniejszy niż wszystko inne. Josef Mengele uzasadniał swoje
eksperymenty w Oświęcimiu, odwołując się do tego, że miały dostarczać nowej wiedzy”.16
Rotblat pisze dalej: „Są inne zasady, które są ważniejsze, zasady humanitaryzmu. Naukowcy
muszą zawsze pamiętać, że przede wszystkim są istotami ludzkimi, a dopiero potem
naukowcami. A stosowanie się do zasad etycznych może czasem wymagać zahamowania
pędu ku wiedzy”.
Sacharow gwałtownie sprzeciwiał się próbom jądrowym w atmosferze ziemskiej,
opierając się na wiedzy dotyczącej ich wpływu na wiele tysięcy ludzi. W odróżnieniu od
niego Teller optował za takimi próbami, gdyż miały one pogłębiać wiedzę i sprzyjać
bezpieczeństwu Stanów Zjednoczonych. Teller uzasadniał swoje stanowisko, utrzymując, że
niewielkie dawki promieniowania nie są szkodliwe. Według Josepha Rotblata „stwierdzenie
to jest sprzeczne z ogólnie akceptowanymi normami dotyczącymi napromieniowania”.17
Teller został surowo osądzony przez innych naukowców po obu stronach żelaznej
kurtyny do tego stopnia, że nazwano go naukowcem, który przejdzie do historii jako
„prawdziwy doktor Strangelove”.
Freeman Dyson w swojej autobiografii przywołuje wspomnienie, jak pewnego dnia
wrócił do domu i usłyszał, że ktoś gra na pianinie Preludium nr 8 esmoll Bacha. „Ktokolwiek
grał, wkładał w to całe serce i duszę. Dźwięk płynął do nas niczym chór zawodzący w
otchłani, jak gdyby duchy podziemnego świata tańczyły powolną pawanę. Przy pianinie
siedział Edward Teller”.
Dyson stwierdził: „Postanowiłem, że niezależnie od tego jaki będzie wyrok historii
wobec tego człowieka, nie mam żadnego powodu uważać go za swojego wroga”.18 Dla całej
cywilizacji Zachodu Edward Teller, w swym usilnym dążeniu do tworzenia coraz to
większych bomb termojądrowych i balistycznych systemów obrony, stanowi apoteozę
ciemnych sił, które zmusiły Niemców do rozwijania prac nad programem rakietowym i
nagłych podejrzeń, które skłoniły Amerykanów do skonstruowania bomby atomowej.
Dziedzictwo Peenemünde, zbudowanego wysiłkiem robotników przymusowych w tunelach
gór Harzu, to arsenał pocisków balistycznych, które mimo upadku muru berlińskiego wciąż
zagrażają istnieniu planety. Spuścizna „Projektu Manhattan” to atomowe i termojądrowe
głowice bojowe, stanowiące ładunki tych pocisków.
Taktyczna broń jądrowa
Gdy tylko doktryna broni masowego rażenia o coraz większym zasięgu jako czynnika
odstraszającego zdominowała myślenie po obu stronach, na Wschodzie i na Zachodzie,
amerykańscy naukowcy u schyłku lat czterdziestych byli nakłaniani przez wojsko, by szukać
nowych kierunków rozwoju. Przeanalizowali i rozpracowali problem wielkości do takiego
stopnia, że byli w stanie zaoferować jądrowe głowice bojowe tak małe, że można je było
wykorzystać jako ładunek pocisków artyleryjskich. Kiedy w 1955 roku stało się oczywiste, że
NATO nie osiągnie swojego celu, którym było przeciwstawienie siłom sowieckim 100
dywizji, pojawiła się koncepcja stworzenia taktycznej broni jądrowej, która miała odegrać
rolę czynnika odstraszającego.
Koncepcja ta została entuzjastycznie przyjęta przez generałów NATO, zwłaszcza że
uważano, iż amerykańscy naukowcy zyskali przewagę nad Sowietami. Ta przewaga nie
trwała jednak długo. Do końca dekady Związek Sowiecki również porozmieszczał swe
pociski taktyczne. Odpowiedzią NATO było zwiększenie ilości taktycznej broni jądrowej, co
jednak tylko skłoniło Związek Sowiecki do wyścigu zbrojeń, przez co koncepcja czynnika
odstraszającego stała się wątpliwa. Amerykanie w dalszym ciągu pracowali nad bronią coraz
to mniejszego kalibru, nadającą się do dwojakiego wykorzystania, jako broń konwencjonalna
i jądrowa. Ale Sowieci nie poddawali się.
To samo dotyczyło pocisków. Następca A4 skonstruowanego w Peenemünde był
rozwijany zarówno przez Związek Sowiecki jak i Stany Zjednoczone jako taktyczny pocisk
jądrowy średniego zasięgu. Armia Stańów Zjednoczonych zbudowała dokładne kopie A4 i
nazwała je „Hermes”. Kolejny pocisk to Redstone, wykorzystany w 1958 roku, który mógł
przenieść głowicę bojowąo mocy 1 megatony lub 2 megaton. Jego następcą był powstały w
1962 roku Pershing, będący w stanie przenosić 60-, 200- i 400-kilotonowe głowice bojowe na
odległość 740 kilometrów. Sowiecką wersją A4 był SS1A i jego następca SS12, który mógł
przenieść 500-kilotonową jądrową głowicę bojową.19
Amerykańska doktryna strategiczna dotycząca wojny przeciw Paktowi
Warszawskiemu w Europie była oparta na gotowości zastąpienia sił konwencjonalnych bronią
jądrową. To oczywiście sprawiło, że NATO przyjęło tę samą strategię. Kiedy prezydent
Kennedy doszedł do władzy, Pentagon wprowadził doktrynę „elastycznej reakcji”, co
oznaczało mniej więcej, że NATO miało trzymać Związek Sowiecki w niepewności. Kennedy
zdecydował również, że Zachód podejmie w przyszłości próbę przeciwstawienia się
Związkowi Sowieckiemu stosownymi siłami konwencjonalnymi. Gdyby broń taktyczna
została użyta w walce przez obie strony, kontynent uległby całkowitemu zniszczeniu.W 1974
roku Związek Sowiecki powiększył swój arsenał broni jądrowej średniego zasięgu SS20, w
oczywisty sposób starając się uzyskać przewagę nad USA. System SS20 był bardzo mobilny,
a ładunek bojowy stanowiły trzy głowice MIR V. NATO odpowiedziało na ten ruch
posunięciem, które wzbudziło powszechne demonstracje, a które polegało na zastąpieniu
Pershingów systemem rakiet samonaprowadzających ziemiaziemia, rozmieszczonych w całej
Europie. Nowy wyścig zbrojeń przybierał na sile, powstawały nowe generacje broni, a
zakończyło się to dopiero wtedy, gdy Michaił Gorbaczow doszedł do władzy i zapoczątkował
ograniczenie wydatków, co doprowadziło do upadku całego systemu sowieckiego.
<
Doktryna Wzajemnego Unicestwienia
Naukowcy wraz z historykami, politykami i strategami dołączyli do chóru głoszącego,
że tylko doktryna wzajemnego zniszczenia umożliwi uniknięcie kolejnej wojny światowej.
Nawet Niels Bohr, człowiek o niezwykle wrażliwym sumieniu, spytał tuż po przybyciu do
Stanów Zjednoczonych, czy bomba atomowa będzie wystarczająco wielka, aby zakończyć
wojnę. Richard Rhodes tak pisał na ten temat:, Jeśli bomba wydaje się czymś brutalnym, a
naukowcy stają się zbrodniarzami przez samo tylko asystowanie przy jej narodzinach, to
trzeba zastanowić się, czy coś mniej ostatecznego byłoby wystarczająco przekonujące dla
instytucji zdolnych do dopuszczenia do czegoś takiego jak Pierwsza i Druga Wojna
Światowa, do zniszczenia przy pomocy ciężkiego sprzętu i w wyniku bezdusznego wyzysku
100 milionów istnień ludzkich i skłoniłoby je do odstąpienia od tych planów i zaniechania
wysiłków?”.20 Istota argumentu Rhodesa opiera się na fakcie, że świat rzeczywiście uniknął
Trzeciej Wojny Światowej. Była to jednak być może tylko kwestia zbiegu okoliczności.
Kryzys kubański, analizowany raz jeszcze przez historyków i środki masowego przekazu w
czterdziestą rocznicę, która wypadła w październiku roku 2002, pozostawił w wielu umysłach
przekonanie, że zadecydowało raczej szczęście niż doktryna wzajemnego unicestwienia i
dlatego właśnie udało się uniknąć atomowego holokaustu. Jak zwięźle ujął to John Lewis
Gaddis w swojej książce „Teraz wiemy”: „Na szczęście poW 1974 roku Związek Sowiecki
powiększył swój arsenał broni jądrowej średniego zasięgu SS20, w oczywisty sposób starając
się uzyskać przewagę nad USA. System SS20 był bardzo mobilny, a ładunek bojowy
stanowiły trzy głowice MIR V. NATO odpowiedziało na ten ruch posunięciem, które
wzbudziło powszechne demonstracje, a które polegało na zastąpieniu Pershingów systemem
rakiet samonaprowadzających ziemiaziemia, rozmieszczonych w całej Europie. Nowy wyścig
zbrojeń przybierał na sile, powstawały nowe generacje broni, a zakończyło się to dopiero
wtedy, gdy Michaił Gorbaczow doszedł do władzy i zapoczątkował ograniczenie wydatków,
co doprowadziło do upadku całego systemu sowieckiego. i ✓
Doktryna Wzajemnego Unicestwienia
Naukowcy wraz z historykami, politykami i strategami dołączyli do chóru głoszącego,
że tylko doktryna wzajemnego zniszczenia umożliwi uniknięcie kolejnej wojny światowej.
Nawet Niels Bohr, człowiek o niezwykle wrażliwym sumieniu, spytał tuż po przybyciu do
Stanów Zjednoczonych, czy bomba atomowa będzie wystarczająco wielka, aby zakończyć
wojnę. Richard Rhodes tak pisał na ten temat: „Jeśli bomba wydaje się czymś brutalnym, a
naukowcy stają się zbrodniarzami przez samo tylko asystowanie przy jej narodzinach, to
trzeba zastanowić się, czy coś mniej ostatecznego byłoby wystarczająco przekonujące dla
instytucji zdolnych do dopuszczenia do czegoś takiego jak Pierwsza i Druga Wojna
Światowa, do zniszczenia przy pomocy ciężkiego sprzętu i w wyniku bezdusznego wyzysku
100 milionów istnień ludzkich i skłoniłoby je do odstąpienia od tych planów i zaniechania
wysiłków?”.20 Istota argumentu Rhodesa opiera się na fakcie, że świat rzeczywiście uniknął
Trzeciej Wojny Światowej. Była to jednak być może tylko kwestia zbiegu okoliczności.
Kryzys kubański, analizowany raz jeszcze przez historyków i środki masowego przekazu w
czterdziestą rocznicę, która wypadła w październiku roku 2002, pozostawił w wielu umysłach
przekonanie, że zadecydowało raczej szczęście niż doktryna wzajemnego unicestwienia i
dlatego właśnie udało się uniknąć atomowego holokaustu. Jak zwięźle ujął to John Lewis
Gaddis w swojej książce „Teraz wiemy”: „Na szczęście podrugiej stronie nie czaiła się żadna
czarna dziura, choć nowe dowody potwierdzają, że niewiele do tego brakowało”.21 Nowe
dowody to aluzja do tego, że dowódcy sowieccy na Kubie mieli prawo do użycia przeciw
siłom amerykańskim taktycznych pocisków jądrowych bez pozwolenia z Moskwy. Dowódcy
sowieckich statków podwodnych na Atlantyku mieli podobne uprawnienia i mogli z własnej
inicjatywy użyć broni atomowej w razie utraty łączności z dowództwem.
Jeszcze bardziej niebezpieczna sytuacja miała miejsce pod koniec 1983 roku, kiedy to
po naruszeniu sowieckiej przestrzeni powietrznej zestrzelony został odrzutowiec koreańskich
linii lotniczych, wskutek czego zginęło 269 pasażerów. W listopadzie sowieckie misje w
krajach NATO doniosły, że amerykańskie bazy wojskowe postawiono w stan gotowości, co
okazało się nieporozumieniem związanym z przeprowadzanymi przez NATO manewrami o
kryptonimie „Able Archer”. W kolejnych tygodniach łączny efekt projektu gwiezdnych
wojen, załamania się rozmów na temat kontroli nad armią i generalnie pełnej podejrzeń
Reaganowskiej retoryki „imperium zła” doprowadził do tego, że Związek Sowiecki
spodziewał się ataku z zaskoczenia i był gotów go udaremnić. Ryzyko przypadkowego
wywołania wojny atomowej wzmogło się w czasie, gdy obecny rosyjski czynnik
odstraszający - wciąż obejmujący 6 tys. jądrowych głowic bojowych - tracił na znaczeniu w
warunkach ciągłego braku środków i wadliwego zarządzania. Co więcej, w tym samym czasie
powstawały kolejne generacje takiej broni.
W dniu 1 czerwca 1997 roku „Washington Post” przedstawił raport, z którego
wynikało, że rząd Stanów Zjednoczonych stworzył nowy rodzaj uniwersalnej bomby jądrowej
przeznaczonej do użycia pod ziemią i zniszczenia znajdujących się tam obiektów. Według
gazety były to pierwsze nowe elementy w arsenale Stanów Zjednoczonych od roku 1989 i
zakończenia zimnej wojny. Opisano je jako „długie na 12 stóp bomby grawitacyjne, o nazwie
Ból model 11”. Prace nad ich konstrukcją prowadzono bez żadnych debat na ten temat czy
konsultacji społecznych i wbrew oficjalnymi zapewnieniom, że nie prowadzi się prac nad
nową bronią jądrową. Rząd, według „Washington Post”, utrzymywał, że B61-11 to „zaledwie
modyfikacja bomby Ból-7”.
Według Grega Mella, szefa Los Alamos Study Group, lobby z Nowego Meksyku
opowiadające się za kontrolą zbrojeń, niebezpieczeństwo związane z nową bombą polegało
na tym, że niewielki zasięg wywołanego przez nią opadu radioaktywnego mógł sprawić, iż jej
użycie zostanie uznane za uzasadnione. Rząd Stanów Zjednoczonych widocznie groził Libii
takim bombardowaniem w związku z podejrzeniami o istnienie na jej terenie podziemnej
fabryki broni chemicznej. Jednakże największe niebezpieczeństwo wiązało się z tym, że nowa
broń naruszała ducha „zrodzonego w bólach międzynarodowego zakazu przeprowadzania
prób jądrowych”, kwestionując tym samym zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w misję
rozbrojenia, której ucieleśnieniem był „Układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej”.
Po upływie sześciu lat od tego ostrzeżenia łan Hofman, człowiek informujący opinię
publiczną o broni jądrowej, również związany z Los Alamos Study Group, przedstawił dwie
związane z tym zagadnieniem informacje w lutym 2003 roku.22 Według tej organizacji
podjęto decyzję o wznowieniu prób nowej klasy miniaturowych bomb jądrowych. Według
protokołów spotkania federalnych zwierzchników obrony i naukowców pracujących dla
wojska, które miało miejsce w Pentagonie 10 stycznia 2003 roku, zawarto wstępne
porozumienia, będące podstawą uaktualnienia technologii broni jądrowej.
Hofman pisze, że zwolennicy nowej generacji broni jądrowej bliskiego zasięgu
przekonywali, iż obecny arsenał Stanów Zjednoczonych zawiera broń o zbyt wielkiej mocy,
przeznaczonej do użycia podczas zimnej wojny i nie nadającej się do zwalczania zagrożeń
terrorystycznych o znacznie mniejszej skali działania. Cytuje fizyków pracujących nad bronią
jądrową w laboratoriach w Lawrence Livermore i w Los Alamos i podkreśla, że są dumni z
prac nad tą bronią, którą nieoficjalnie określają jako „broń określonego zasięgu”, co oznacza,
że można kontrolować zasięg jej promieniowania.
Czy w obliczu tych osiągnięć naukowcy godzą się na to, aby być tylko pozbawionymi
głosu obserwatorami? Przeciwstawia się temu przynajmniej jeden fizyk światowej klasy,
Steven Weinberg. Pisząc 18 lipca 2002 roku w „New York Review of Books”, Weinberg
stwierdza, że:
Jako światowy lider w dziedzinie broni konwencjonalnej jesteśmy żywotnie
zainteresowani utrzymaniem niepisanego zakazu użycia broni jądrowej, który przetrwał od
roku 1945. [...] Trudno stwierdzić, które kraje zostaną nakłonione do podjęcia decyzji o
rozwoju broni jądrowejwskutek nowych amerykańskich programów zbrojeniowych i
wznowienia prób z bronią atomową.
Następnie Weinberg odwołuje się do ponurej części historii, czyli do decyzji Wielkiej
Brytanii z 1905 roku o budowie okrętu wojennego nowej generacji, który zostawił daleko w
tyle pozostałą część brytyjskiej floty, ale ten krok sprawił, że wrogowie szybko poszli jej
śladem. Jak pisze Weinberg: „Inne kraje mogły teraz rywalizować z Wielką Brytanią, budując
pancerniki i tak rozpoczął się morski wyścig zbrojeń między Wielką Brytanią a Niemcami”.
Weinberg dochodzi do wniosku, że „podobnie jak wówczas pancerniki, tak teraz broń
jądrowa może wyrównać siły między silnymi państwami, takimi jak Stany Zjednoczone,
będące potęgą gospodarczą i militarną, a krajami słabszymi czy nawet organizacjami
terrorystycznymi. Dla każdego powinno być jasne, że konstruowanie jak najlepszej broni
wcale nie musi służyć bezpieczeństwu narodowemu”.
Rozprzestrzenianiu się broni jądrowej towarzyszy rozwój technologii wykorzystującej
energię atomową w celach pokojowych, co potwierdza argumenty Weinberga.
Atom w służbie pokoju
Decydenci i naukowcy, którzy wykorzystywali energię atomową w celach
pokojowych, sądzili, że uzyskają dzięki niej dostęp do taniej, czystej, nieograniczonej energii.
Związek Sowiecki zbudował pierwszą elektrownię atomową w Obnińsku w pobliżu Moskwy
w 1954 roku. Dwa lata później powstała pierwsza brytyjska elektrownia w Windscale w
hrabstwie Cumberland. W końcu 1957 roku rozpoczęto budowę reaktora w Shippingport w
Pensylwanii. Energia atomowa jest nierozerwalnie związana z produkcją plutonu w celach
wojskowych. Co więcej, na terenie elektrowni w Shippingport przeprowadzano testy
napędzanego energią jądrową okrętu podwodnego. Rozwój energii jądrowej był i nadal jest
operacją finansowaną przez rząd, gdyż koszty są ogromne, a zyski niepewne.
W połowie lat siedemdziesiątych było już na świecie 514 elektrowni atomowych, czy
to działających, czy to dopiero powstających,ale wkrótce ich rozwój stracił impet. Ruchy
ekologiczne lat siedemdziesiątych zrodziły szereg wątpliwości co do bezpieczeństwa
elektrowni atomowych jak również co do kwestii odpadów radioaktywnych. We wczesnej
fazie rozwoju energii atomowej zdarzyły się dwa wypadki. We wrześniu 1957 roku doszło do
eksplozji na terenie składowiska odpadów atomowych w Kysztymiu w Związku Sowieckim,
kiedy to nastąpiła eksplozja 70 ton materiału radioaktywnego, zanieczyszczając 400 mil
kwadratowych ziemi uprawnej na całe lata. Pożar w Windscale w miesiąc później
spowodował emisję dużych ilości gazów radioaktywnych i elektrownia została zamknięta.
Wszelkie utrzymujące się wątpliwości co do potencjalnych zagrożeń związanych z
energią pochodzącą z elektrowni atomowych stały się rzeczywistością w wyniku wycieku,
który miał miejsce 28 marca 1979 roku w elektrowni jądrowej na wyspie Three Miles blisko
Harrisburga w stanie Pensylwania. O wiele gorsza była eksplozja w elektrowni w Czernobylu
na Ukrainie, która miała miejsce 26 kwietnia 1986 roku. Skażenie rozprzestrzeniło się na
terytorium Ukrainy, Białorusi, Polski i Skandynawii. Została dotknięta ogromna część
ludności Europy Wschodniej wskutek wchłonięcia materiału radioaktywnego drogą
pokarmową. Może minąć kolejne dziesięciolecie, zanim poznamy pełny zakres szkód
spowodowanych tą katastrofą. Szacuje się, że do końca 1988 roku wypadek ten kosztował
Związek Sowiecki około 12,5 miliarda funtów. Uważa się, że oprócz błędu człowieka główną
przyczyną katastrofy było lekceważenie wymogów bezpieczeństwa.
Wypadek w Czernobylu przypomniał światu, że energia atomowa to także opady
radioaktywne i produkty uboczne w postaci plutonu, który może być wykorzystany do
produkcji broni. W 1974 roku Indie przeprowadziły pierwszą próbę eksplozji jądrowej,
używając plutonu wytworzonego w reaktorze zbudowanym przy pomocy Kanady i Stanów
Zjednoczonych.
Tymczasem w kolejce czekają inne kraje, pragnące dołączyć do klubu energii
atomowej. Dzięki rozpowszechnieniu energii atomowej, w roku 1980 około czterdziestu
państw dysponowało wystarczającym potencjałem, aby zbudować broń atomową. Wśród nich
znalazły się „kraje ryzyka”, nazwane tak, gdyż nie podpisały traktatu o nierozpowszechnianiu
broni jądrowej, czyli Brazylia, Indie, Pakistan, Izrael i Irak. Szczególnego zainteresowania
wymaga przypadek Izraela i Iraku. Wydaje się, że Izrael posiadał wiedzę specjalistyczną
dotyczącą broni atomowej już na początku lat siedemdziesiątych, ale ogłosił, że nie
wykorzysta posiadanych elementów, o ile do zmiany zdania nie skłoni go jakieś inne państwo
na Bliskim Wschodzie. To Francuzi, powodowani raczej względami handlowymi niż
politycznymi, umożliwili Saddamowi Husseinowi uruchomienie programu atomowego, co
sprawiło, że Izrael przeprowadził prewencyjny atak na iracki reaktor w Tammuzie w czerwcu
1981 roku. Pierwszy północnokoreański reaktor jądrowy w Yongbyou został dostarczony
przez Związek Sowiecki. W tym samym miejscu zbudowano w roku 1987 zakłady separacji
plutonu.
Było wiele powodów, które skłoniły fizyków jądrowych z całego świata do
ostrożnego rozważenia długofalowych konsekwencji zapewnienia ich rządom dostępu do
broni atomowej. Tylko ktoś ograniczony mógłby mieć wątpliwości co do tego, czy w takich
okolicznościach naukowcy ponoszą odpowiedzialność za rezultaty swojej pracy. i Irak.
Szczególnego zainteresowania wymaga przypadek Izraela i Iraku. Wydaje się, że Izrael
posiadał wiedzę specjalistyczną dotyczącą broni atomowej już na początku lat
siedemdziesiątych, ale ogłosił, że nie wykorzysta posiadanych elementów, o ile do zmiany
zdania nie skłoni go jakieś inne państwo na Bliskim Wschodzie. To Francuzi, powodowani
raczej względami handlowymi niż politycznymi, umożliwili Saddamowi Husseinowi
uruchomienie programu atomowego, co sprawiło, że Izrael przeprowadził prewencyjny atak
na iracki reaktor w Tammuzie w czerwcu 1981 roku. Pierwszy północnokoreański reaktor
jądrowy w Yongbyou został dostarczony przez Związek Sowiecki. W tym samym miejscu
zbudowano w roku 1987 zakłady separacji plutonu.
Było wiele powodów, które skłoniły fizyków jądrowych z całego świata do
ostrożnego rozważenia długofalowych konsekwencji zapewnienia ich rządom dostępu do
broni atomowej. Tylko ktoś ograniczony mógłby mieć wątpliwości co do tego, czy w takich
okolicznościach naukowcy ponoszą odpowiedzialność za rezultaty swojej pracy.
33. Typowo nazistowskie?
Czy funkcjonowanie nauki i naukowców poprawiło się od czasu upadku III Rzeszy?
Historycy nadal zastanawiają się, czym szczególnym wyróżniała się nauka, medycyna i
technika w państwie Hitlera. Szukają granic wyznaczających początek i koniec nauki
hitlerowskiej.
Unikatowym i typowym dla nauki nazistowskiej aspektem była próba opracowania
naukowych podstaw zbrodniczej „higieny rasowej”. Nigdy nie znaleziono prawdziwych
naukowych dowodów twierdzeń o wyższości rasowej Aryjczyków, ale reżim stworzył i
rozpropagował pseudonaukową rasistowską biologię, która doprowadziła do powstania
obozów śmierci.
Eksperymenty na ludziach przeprowadzane bez ich zgody w hitlerowskich Niemczech
sięgnęły przerażającej otchłani deprawacji i okrucieństwa, ale takie eksperymenty miały też
miejsce przed, w trakcie i po upadku nazistowskich rządów. Podczas wojny Japończycy
zorganizowali na terenach okupowanych przez siebie krajów Dalekiego Wschodu sieć
obozów, w których zespoły badaczy (szczególnie głośna Jednostka 731) przeprowadzały
eksperymenty dotyczące śmiertelnych patogenów i trujących substancji chemicznych na
tysiącach ludzkich królików doświadczalnych.
Praca niewolnicza była cechą nazistowskiej techniki i przemysłu, wykorzystywały ją
podczas wojny nawet wydziały niemieckich uniwersytetów.1 Ale mordercza praca
niewolnicza istniała też w Związku Sowieckim przed, w trakcie i po Drugiej Wojnie
Światowej. Budowa Kanału Białomorskiego pochłonęła aż 150 tysięcy istnień ludzkich.
Jeszcze długo po zakończeniu wojny praca niewolnicza miała istotneznaczenie dla
niemieckiego przemysłu. Niemieccy producenci tacy jak DaimlerBenz, wykorzystujący pracę
przymusową za czasów narodowego socjalizmu, zaczęli budowanie samochodów na rynek
cywilny w ciągu kilku tygodni po zakończeniu wojny, używając tych samych obrabiarek
znajdujących się w warsztatach. Przejście do przynoszącej zyski produkcji pokojowej
opierało się pierwotnie na cichej zmowie z rasistowskim barbarzyństwem III Rzeszy i
oznaczało współudział w okrutnych praktykach wobec jej ofiar, co obala mit o niemieckim
cudzie ekonomicznym, który jakoby rozpoczął się w posthitlerowskiej „godzinie zero”.2
Nawet nazistowska taktyka misji samobójczych propagowana u schyłku wojny nie
była wyłącznym wynalazkiem hitlerowców. A pozycja twarzą w dół, której wymagano od
pilotów wysyłanych w prototypach niemieckich samolotów bojowych, uznana przez
niektórych historyków za charakterystyczną dla hitlerowskiej armii, została skopiowana przez
Amerykanów i zastosowana w zmodyfikowanych Lockheedach F-80E już po wojnie.3
Michael J. Neufeld, szukając cech „wyłącznie nazistowskich”, innych niż
wykorzystanie pracy niewolniczej w hitlerowskim programie rakietowym, sugeruje, że na
pierwszy rzut oka nie ma ich zbyt wiele.4 Stworzenie kompleksu wojskowoprzemysłowego
ma wiele wspólnych cech z „Projektem Manhattan”, mianowicie tajność, hojne finansowanie
ze strony państwa, przejście od skromnych początków to rozległych fabryk i wytwórni. Co
jednak jego zdaniem jest powszechnie pomijane, to unikalny kontekst historyczny III Rzeszy.
Gdyby nie kłopotliwe położenie, w jakim postawiła hitlerowskie Niemcy rywalizacja
ośrodków władzy oraz dyletantyzm i amatorszczyzna Hitlera i Goeringa, to żadne wysiłki von
Brauna i jego współpracowników nie mogłyby doprowadzić do rozwinięcia na taką skalę
projektu Peenemünde bez odpowiedniej bazy przemysłowej. Neufeld pisze:
W rezultacie program rakietowy przyczynił się do powstania instytucji i broni, która
nie miała wiele sensu, biorąc pod uwagę ograniczone możliwości badawcze III Rzeszy i
zdolność produkcyjną przemysłu. Stało się to doskonałym symbolem irracjonalnego pościgu
nazistowskiego reżimu za nieosiągalnymi celami przy pomocy ograniczonych,
technokratycznych środków.5Nacisk na wyjątkowy historyczny kontekst, który przyczynił się
do demoralizacji nauki za czasów Hitlera, powinien uczulić nas na szybko zmieniające się
społeczne, ekonomiczne i polityczne uwarunkowania, w których nauka funkcjonuje od roku
1945.
Nauka w czasach zimnej wojny
Poszukiwanie cech charakterystycznych nauki hitlerowskiej w czasach III Rzeszy ma
na celu zbadanie aspektu etycznego i politycznego nauki nie tylko niemieckiej. Pozwala
zastanowić się, jak naukowcy w demokracjach zachodnich i w Związku Sowieckim
podchodzili do uprawianych przez siebie dyscyplin, do swoich społeczeństw i do nauki jako
takiej podczas zimnej wojny.
Druga Wojna Światowa wywołała zmiany w traktowaniu nauki i technologii, które na
trwałe wpisały się w powojenną rzeczywistość. Wiele norm dotyczących wolności naukowej i
wymiany informacji uległo zawieszeniu przez państwa walczące po obu stronach.
Sprowadzenie naukowców do roli bezimiennych członków zespołu było także skutkiem
konsekwentnego rozwoju nauki, wpieranego od roku 1940 przez państwa, przemysł i władze
wojskowe.
Najbardziej dramatyczna zmiana nastąpiła na Zachodzie. Biuro Badań Naukowych i
Rozwoju pod rządami Vannevara Busha zleciło realizację ponad 2 tys. programów
badawczych w trakcie Drugiej Wojny Światowej. Projekty wymagały zaangażowania
zespołów prowadzących badania przemysłowe i naukowe, zatrudniających dziesiątki tysięcy
naukowców i techników w przedsiębiorstwach takich jak Du Pont i General Electric, a także
w najważniejszych laboratoriach uniwersytetów takich jak Massachussets Institute of
Technology i Caltech. Jednakże Bush zmierzał do tego, by w erze powojennej państwo
finansowało naukę na ogromną skalę, pozostawiając naukowcom możliwość samodzielnego
decydowania o kierunkach prowadzonych przez nich badań.
Pod koniec 1944 roku Vannevar Bush otrzymał od prezydenta Franklina D.
Roosevelta zlecenie, aby przygotować propozycję przedstawiającą przyszłe kierunki rozwoju
nauki i technologii. Roosevelt zmarł, zanim Bush ukończył dokument, więc swój wizjonerski
traktatzatytułowany „Science, the Endless Frontier” przedstawił prezydentowi Trumanowi w
lipcu 1945 roku. Zawierał on propozycję ustanowienia wyjątkowego, nowego związku
między rządem i finansowaniem nauki, który miało nadzorować ciało noszące nazwę
National Research Foundation (Narodowa Fundacja Badawcza). NRF działałoby przede
wszystkim na rzecz amerykańskiego wojska, ale miałoby także służyć amerykańskiej
prosperity oraz przyczynić się do intelektualnego i kulturalnego rozkwitu całego narodu. Jego
propozycja rozgraniczenia między rządowym i wojskowym finansowaniem a cywilną
kontrolą nad kierunkiem głównych badań pozostała jednakże próżną nadzieją.
Wszelkie samozadowolenie płynące z wolności nauki na Zachodzie w czasach
powojennych należy jednak właściwie oceniać w świetle ogromnej władzy przemysłu i
wojska w Stanach Zjednoczonych, które sprawowały niepodzielną i niekwestionowaną
hegemonię nad nauką w latach pięćdziesiątych. Rozwój nauki był też wyraźny w mniejszych
krajach rozwiniętych, takich jak Wielka Brytania i Francja. Rządowe fundusze przeznaczone
na badania i rozwój wzrosły się w Wielkiej Brytanii od 44% całkowitych wydatków na prace
badawczorozwojowe w latach trzydziestych do 57% w latach sześćdziesiątych.6
W tym okresie trudna sytuacja nauki w Stanach Zjednoczonych przypominała warunki
panujące pod rządami reżimów autorytarnych. Nauka została poddana ścisłemu nadzorowi,
zwłaszcza w okresie antykomunistycznego polowania na czarownice za czasów
McCarthy’ego, kiedy wiele wybitnych postaci nauki pozbawiono środków finansowych i
skazano na wygnanie.
W 1961 roku ustępujący prezydent Dwight D. Eisenhower wystąpił w swoim słynnym
przemówieniu o koncernach wojskowoprzemysłowych i ostrzegał: „To połączenie
establishmentu wojskowego i wielkiego przemysłu jest czymś nowym w amerykańskiej
rzeczywistości. Jego wpływ ekonomiczny, polityczny, a nawet duchowy jest odczuwalny w
każdym mieście, każdym budynku administracji państwowej, każdym biurze rządu
federalnego [...]. Nie wolno nam lekceważyć jego poważnych konsekwencji”.
Inni krytycy uwzględniali w postrzeganiu tego zagadnienia oprócz wojska i przemysłu
jeszcze znaczącą rolę uniwersytetów.
Skutki charakterystycznej dla okresu wojny synergii armii i świata nauki na pewno nie
w każdym wypadku były szkodliwe. Fizyka cząstek elementarnych, astrofizyka, astronomia i
badania przestrzeni kosmicznej skorzystały na badaniach przeprowadzanych w Los Alamos,
podobnie jak technologia rakietowa, która przejęła spuściznę Peenemünde. Jednakże wielu
ludzi może odnieść wrażenie, że ogromne sumy pieniędzy wydane na programy badania
przestrzeni kosmicznej i rozwój nauk fizycznych można było spożytkować o wiele lepiej.
Prace w dziedzinie biologii molekularnej w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej
Brytanii korzystały z osiągnięć biofizyki i rozkwitły w wyniku rozwoju nauki i doświadczeń
zdobytych w czasie wojny. Badania nad radioaktywnością, radiem, radarem, mikroskopem
elektronowym, technologią naddźwiękową i próżniową, elektroniką i chemioterapią
przyczyniły się do rozwoju nauk medycznych.
Mimo to nie każde przedsięwzięcie w dziedzinie biologii i medycyny okazało się do
przyjęcia, o czym mogą świadczyć zdecydowane reakcje zachodnich demokracji na
medyczne zbrodnie nazistów. Kilka głośnych przypadków w Stanach Zjednoczonych
pokazuje, do jakiego stopnia normy, do których się odwoływano w czasie procesu
norymberskiego lekarzy, zostały pogwałcone przez tych, którzy sami je określali. Badania
Tuskegee nad kiłą przeprowadzone w latach 1932-1972 wiązały się z decyzją o zaniechaniu
leczenia ponad 400 Afroamerykanów cierpiących na kiłę, co miało umożliwić zbadanie
przebiegu choroby.7 Wiatach 1950-1969 rząd Stanów Zjednoczonych przeprowadził szereg
badań z wykorzystaniem substancji chemicznych i biologicznych, materiałów
radioaktywnych oraz leków na niepodejrzewających niczego cywilach bądź osobach o
ograniczonym wpływie politycznym: żołnierzach, więźniach, pacjentach zakładów
psychiatrycznych.8 Wśród innych skandali znalazło się poddawanie ludzi działaniu
promieniowania.9 W latach sześćdziesiątych naukowcy z Hanford Nuclear Reservation w
stanie Waszyngton skazili dzielnicę o powierzchni około 8 tys. mil kwadratowych przez
wypuszczanie do atmosfery pewnej ilości substancji radioaktywnych, aby pomóc wojsku w
oszacowaniu stopnia zanieczyszczenia spowodowanego przez sowieckie fabryki plutonu.10
W serii prób jądrowych przeprowadzonych przez Wielką Brytanię w latach pięćdziesiątych na
australijskich wyspach i w samej Australii personel wojskowy celowo został wystawiony na
działanie eksplozji, co miało umożliwić obserwację skutków promieniowania. W Związku
Sowieckim niemieccy, włoscy i hiszpańscy jeńcy wojenni oraz oficerowie armii Własowa,
uwięzieni na Wyspie Wrangla, byli jeszcze w roku 1962 poddawani eksperymentom, które
miały określić wpływ promieniowania na ludzkie ciało. Inne eksperymenty dotyczyły
„efektów przedłużonego przebywania na dużych głębokościach”.” W 1975 roku Amnesty
International ogłosiła, że „tortury” stanowią element leczenia więźniów politycznych
przetrzymywanych w sowieckich szpitalach psychiatrycznych przez czas nieokreślony.12
Równolegle z kwestią niezgody na niebezpieczne eksperymenty na ludziach
demokratyczny Zachód borykał się z problemem informowania opinii publicznej,
pracowników i konsumentów o niebezpieczeństwie skażeń związanych ze składowaniem
toksycznych odpadów i produktów. Rachel Carson ujawniła zagrożenia płynące ze
stosowania pestycydów w swojej książce „Cicha wiosna”(1962), a Ralph Nader podkreślił
pierwszeństwo zysków przed kwestiami bezpieczeństwa w przemyśle motoryzacyjnym.
Autorzy Gerald Markowitz i David Rosner opisali w swojej pracy „Oszustwo i zaprzeczenie.
Śmiertelna polityka zanieczyszczenia w przemyśle” (2002), jak przemysł przetwórczy ołowiu
i winylu nie tylko ograniczał dostęp do informacji, ale wręcz starał się wprowadzić w błąd
społeczeństwo uspokajającą propagandą opartą na zmanipulowanych badaniach naukowych,
dowodzących rzekomo całkowitej nieszkodliwości niebezpiecznych produktów.
Niecały rok po zjednoczeniu Niemiec Wschodnich i Zachodnich ujawniono, że
wschodnioniemieccy naukowcy i lekarze wykorzystywali ludzi, kobiety i dzieci jako ludzkie
króliki doświadczalne w dotowanym przez państwo programie badawczym udoskonalania
leków hormonalnych, co miało na celu wyprodukowanie substancji, które sprzyjałyby
poprawie wyników osiąganych przez sportowców z Niemiec Wschodnich.13 Okazało się, że
badania były prowadzone na dzieciach bez ich zgody (i bez zgody ich rodziców) i że w ten
sposób sportowcom nieodwracalnie zrujnowano zdrowie.
Rewolucja informatyczna
Tymczasem koło nauki i technologii wciąż się obracało, sprzyjając rozwojowi nowych
form etycznego i politycznego nacisku nanaukowców. Innowacje w telekomunikacji i
technologii komputerowej zapoczątkowane w latach sześćdziesiątych miały nieunikniony i
dalekosiężny wpływ zarówno na samych wynalazców, jak i na użytkowników.
Zniesienie kontroli nad środkami masowego przekazu i telefonią, któremu
towarzyszył rozwój technologii satelitarnej i światłowodowej przyczyniły się do nieustannego
kwestionowania roli państwowych nadawców ze strony komercyjnych przedsiębiorstw
medialnych. Wojsko prowadziło badania nad techniką satelitarną, ale zastosowania cywilne
nie pozostawały w tyle. Nowa technologia komunikacyjna doprowadziła do tego, że świat
skurczył się do rozmiarów globalnej wioski. Jednocześnie tania i wciąż udoskonalana
łączność zaspokajała potrzebę przekazu informacji, wspieranego przez moc, pojemność i
szybkość nowoczesnych komputerów.
Rozprzestrzenianie się technologii mikroprocesorów sprawiło, że dominujące
dotychczas w tej dziedzinie wojsko musiało ustąpić pola entuzjazmowi wolnego rynku, na
którym decydującą rolę odgrywali zwykli konsumenci.
Pojawienie się masowego konsumpcjonizmu skłoniło IBM do wejścia na rynek.
Program IBM przewidywał zlecenie przygotowania systemu operacyjnego Microsoftowi,
małemu przedsiębiorstwu założonemu przez Billa Gatesa i Paula Allena w Seattle. W 1978
roku dochód ze sprzedaży komputerów osiągnął poziom 10 miliardów dolarów. W 1984 roku
były to już 22 miliardy, z czego ponad połowa w sektorze drobnych przedsiębiorstw i tynku
wewnętrznego.14
Nadeszła rewolucja informatyczna. Jej kolejnym etapem była interakcja, która
narodziła się z pomysłu połączenia w sieć komputerów wykorzystywanych w pracach
Agencji Zaawansowanych Projektów Badawczych Pentagonu (Advanced Research Projects
Agency, czyli ARPA) w całej Ameryce Północnej. Lawrence G. Roberts opracował system
„pakietowego transferu danych w sieci”, który dzielił poszczególne wiadomości na części,
które można było przesyłać osobno, a następnie łączyć na drugim końcu w całość. System
sieci łączącej pojedyncze komputery rozpowszechnił się w instytucjach rządowych,
uniwersytetach i firmach, a w roku 1983 ARPA opracowała system umożliwiający taką samą
pakietową transmisję danych pomiędzy poszczególnymi sieciami. Rozwojowi rynku
komputerów osobistych towarzyszył rozwój Internetu, w miarę jak zaczęto doceniać
komunikację interaktywną. Sieć to przede wszystkim email (poczta elektroniczna), która
umożliwiła niezliczonym osobom prywatnym, gospodarstwom domowym i firmom
komunikowanie się między sobą Sieć stała się wkrótce także stale rozwijającym się źródłem
informacji wszelkiego rodzaju, niekontrolowanym, niepoddawanym żadnym ocenom i
przeważnie wolnym. Dla uporządkowania tej ogromnej masy informacji powstała Word Wide
Web, która rozwinęła się z pierwotnego systemu stworzonego przez Tima BernersaLee dla
potrzeb CERNu, międzynarodowego laboratorium fizycznego w Genewie.
Pojawienie się komputerów od pierwszych dni umożliwiło naukowcom i inżynierom z
każdej dziedziny tworzenie skomplikowanych modeli, przeprowadzanie zawiłych obliczeń i
analiz z nieosiągalną dotychczas szybkością. Od modelowania funkcji receptorów w
komórkach, poprzez budowanie architektury sztucznej inteligencji po określanie zachowania
czarnych dziur i całych wszechświatów - pojawienie się małych, potężnych i stosunkowo
tanich komputerów przyspieszyło ogromnie tempo rozwoju wiedzy i dokonywania odkryć. Z
nadejściem emaila naukowcy mogli tworzyć grupy badawcze bez względu na granice
ideologiczne, narodowe czy geograficzne.
Technologia informacyjna, działalność wydawnicza i biotechnologia
W epoce, w której technologia komputerowa sprzyjała współpracy i wymianie
informacji między naukowcami, rozwój gospodarczy i polityczny na Zachodzie narzucił
środowisku akademickiemu kryteria rynkowe. Nauki przyrodnicze wraz z innymi
dyscyplinami uniwersyteckimi zostały zmuszone do przystosowania się do systemu oceny
wyników finansowych i produktywności zwłaszcza w odniesieniu do publikacji naukowych.
Wzrost liczby prac i artykułów niekoniecznie przyczyniał się do wzrostu ich jakości, za to z
całą pewnością prowadził do szumu informacyjnego. Równocześnie wydawcy prac
naukowych, którzy wcześniej działali dzięki subwencjom, musieli odnaleźć się w nowej
sytuacji wobec nacisków związanych z opłacalnościąalbo przerwać działalność wydawniczą.
Wiele wielkich wydawnictw naukowych w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii,
Francji i Niemczech zaprzestało wydawania akademickich monografii z dziedziny nauk
przyrodniczych, wybierając pozycje ekonomiczne, które mogły przynieść zwrot kosztów.
Jednocześnie wydawcy wielu czasopism naukowych stali się bardziej nastawieni na rynek,
odchodząc od drukowania i przestawiając się na udostępnianie materiałów online bibliotekom
uniwersyteckim. W rezultacie doprowadziło to do kryzysu wydawniczej działalności
prasowej, co odbiło się na naukowcach, którzy musieli publikować coraz więcej, żeby
uzasadnić otrzymywanie funduszy, stałe zatrudnienie i możliwość awansu.
Globalizacja będąca wynikiem rozwoju Internetu i technologii informacyjnej w latach
dziewięćdziesiątych miała swoich orędowników i krytyków, przy czym jedni i drudzy
używali równie przekonywających argumentów. Gospodarka pozbawiona granic, w której bez
ograniczeń krążą pieniądze, technologia, przemysł i towary, obiecuje przyszłość, w której
każdy dom, wedle słów Alvina Tofflerą, stanie się „elektroniczną chatą”. Ale globalizacja ma
też swoich przegranych, nędzarzy, których można uspokoić prymitywną cyfrową rozrywką
albo karmić nienawiścią co łatwo może doprowadzić do wybuchu przemocy.
Złowieszcze konsekwencje rewolucji informatycznej dla świata akademickiego, a
zwłaszcza nauki, to zjawisko przepowiedziane nieomylnie przez filozofa JeanaFranęois
Lyotarda w jego eseju „Kondycja postnowoczesna” (1979), opatrzonym podtytułem: „Raport
o stanie wiedzy”. Lyotard dostrzegł, że zakres dominacji i obecności technologii
informatycznej prowadzi do globalizacji informacji, przy czym jedyny rodzaj wiedzy, która
ma szanse przetrwać, to wiedza nadająca się do przetłumaczenia (chodzi tu zarówno o
przekładalność kulturową jak i rozpatrywaną w kategoriach technologii informacyjnej). Wizję
Lyotarda najlepiej wyjaśnić, wyobrażając sobie świat wydawnictw naukowych i
edukacyjnych na podobieństwo czasopisma Reader’s Digest. Artykuły wybrane do publikacji
to te, które nadają się do przetłumaczenia, zredagowania i umieszczenia we wszystkich
edycjach narodowych w każdym z obsługiwanych języków. W rezultacie powstaje swoisty,
bardzo nijaki produkt, który będzie się najlepiej sprzedawał.Przenikliwość Lyotarda co do
reperkusji technologii informacyjnej częściowo znajduje odbicie w jego teorii upadku
wielkich nowoczesnych ideałów: francuskiej wolności, równości i braterstwa oraz
niemieckiego oświecenia rozumianego jako powszechny dostęp do wiedzy. Technologia
informacyjna zdaniem Lyotarda jest teraz nieodłącznie związana z kapitalizmem, a badania
naukowe uzależnione są od inwestycji związanych ze wzrostem wydajności, który sam zależy
od postępu technicznego. W rezultacie nauka przestaje sławić poszukiwanie prawdy i
rozpowszechnianie wiedzy, zaczyna za to traktować wiedzę jako towar sprzedawany dla
zysku. Mroczna wizja przyszłości nauki Lyotarda staje się powoli złowieszczą
rzeczywistością
Okres oddzielenia od wojskowych priorytetów, który zaczął się w 1989 roku po
upadku muru berlińskiego i przyniósł obietnicę nakładów na cele pokojowe związane z
medycyną, rolnictwem i ochroną środowiska, nie był równoznaczny z brakiem nacisków
politycznych i etycznych na naukowców. Wręcz przeciwnie, presja ta jeszcze wzrosła.
Wydatki na cele naukowobadawcze w dziedzinie nauk medycznych w Stanach
Zjednoczonych, w tym na biologię molekularną, genetykę, neurologię i biochemię, są
kontrolowane przez Narodowy Instytut Zdrowia (National Health Institute, czyli NIH) w
Bethesdzie w stanie Waszyngton, którego roczny budżet w 2000 roku osiągnął kolosalny
poziom 18 miliardów dolarów. Jego celem jest przede wszystkim rozwój prac nad metodami
leczenia i opieki paliatywnej w ścisłej współpracy z amerykańskim przemysłem
farmaceutycznym i jego rynkami zbytu. To współdziałanie nasuwa wiele pytań o relacje
między naukami medycznymi a biznesem.
Projekt poznania ludzkiego genomu, który kosztował 3 miliardy dolarów, miał na celu
rozpracowanie do końca minionego tysiąclecia sekwencji genów tworzących ludzki genom.
Ich liczba, pierwotnie szacowana na 100 tys., obecnie oceniana jest na 35 tys. Porównując
rozmach tej pracy z dokonaniami nauki w latach sześćdziesiątych, jej ogromnym budżetem i
aspiracjami sięgającymi w kosmos, niektórzy nazywają ją „biologicznym odpowiednikiem
programu Apollo”. Stworzenie mapy ludzkiego genomu miało nam przynieść nie tylko
rewolucję w rozumieniu biologicznych podstaw ludzkiego istnienia, ale mamiło perspektywą
dokonania zmiany, na lepsze lub gorsze, tego, czym człowiek stanie się w przyszłości.
Widziano tu możliwość znalezienia lekarstwa na około 4 tys. chorób, w tym na chorobę
Alzheimera, stwardnienie rozsiane, wielu form nowotworów i torbieli. Ale na zwycięzców
tego wyścigu czekały też znaczne gratyfikacje, przeznaczone dla tych, którzy potrafiliby
wykorzystać nową wiedzę do celów handlowych.
Architekci tego projektu rozumieli potrzebę kontroli. Laureat Nagrody Nobla James
Watson, nalegał na budżet w wysokości 90 milionów dolarów, który miał być przeznaczony
na bioetyczny aspekt badań. Jeszcze w 1992 roku, zaledwie na rok przed rozpoczęciem
realizacji tego projektu, zaczęły pojawiać się zwiastuny przyszłych problemów natury
etycznej i politycznej. Watson sprzeciwił się decyzji NIH, aby ubiegać się o opatentowanie
sekwencji genów mózgu, opracowanej w ramach projektu. Czuł się na tyle silny, że ustąpił.
W kwietniu 1992 roku Bernadine Healey, dyrektor Narodowego Instytutu Zdrowia
Stanów Zjednoczonych, zgłosiła do opatentowania prawie 3 tys. fragmentów genów, znanych
jako cDNA (komplementarne DNA), stanowiących genetyczną informację uzyskaną w
wyniku zastosowania rewolucyjnej metody przesiewu mechanicznego. Proces ten umożliwia
badaczom szybkie odizolowanie dużych ilości potencjalnie przydatnych fragmentów genów,
jeszcze zanim zostanie określona ich dokładna funkcja. Metoda ta została opracowana przez
doktora Craiga Ventera, pracującego wówczas dla laboratorium genetycznego finansowanego
przez rząd federalny. Badania Ventera zyskały uznanie wielu naukowców, ponieważ dawały
szansę na szybkie odkrycie metod leczenia poważnych chorób. Watson skarżył się, że
Bernadine Healey działała zbyt pośpiesznie, broniąc tej metody. Co więcej, opisał jej
usiłowania opatentowania fragmentów genu jako „szaleństwo”.15
Problem patentów stanowi istotę napięć między tymi, którzy postrzegają naukę jako
wolną, obiektywną i uniwersalistyczną, a tymi, którzy twierdzą, że może ona rozkwitnąć pod
ochroną prawa patentowego i autorskiego, co pozwoli na zainwestowanie w nią uzyskanych
w ten sposób funduszy. Bernadine Healey broniła pomysłu opatentowania cDNAjako
decydującego wyboru między nauką „konkurencyjną”, jak to ujęła, a „antykonkurencyjną”.16
Sama rzecz jasna opowiadała się za „konkurencyjnością”.17
Watson ze swej strony był niezadowolony z tego, co NIH zrobiło z sekwencją genów
ludzkiego mózgu. Nie chodziło tylko o niechęć do patentowania dzieł natury, ale o jego
przekonanie, że w takich kwestiach powinien się również liczyć punkt widzenia naukowców,
a nie tylko polityków, biurokratów i biznesmenów. Naukowcy, którzy twierdzą, że nauka jest
apolityczna, niepodatna na wartościowanie i moralnie obojętna, mogą się z nim nie zgadzać.
W świecie badań naukowych, w którym wiedza jest coraz częściej postrzegana w
kategoriach „prawa własności intelektualnej”, zorganizowana i rozpowszechniana tylko pod
warunkiem, że przynosi wymierne efekty lub korzyści finansowe, szybko postępuje
dewaluacja swobody naukowej. W dniu 4 październiku 2001 roku tygodnik naukowy Naturę
doniósł o mających miejsce w Europie wystąpieniach przeciwko opatentowaniu genu
odpowiedzialnego za raka piersi przez amerykańskie przedsiębiorstwo Myriad Genetics. W
sytuacji uznanej przez wielu znawców za bezprecedensową Miriad usiłował narzucić wycenę
usługi diagnostycznej w odniesieniu do genu oraz ustalić prawo własności do uzyskanej w ten
sposób informacji genetycznej. Myriad zwrócił się z prośbą o to, aby wszystkie preparaty
testowe były wysyłane do jego laboratoriów w Salt Lake City. Jednakże liczni genetycy i
wiele laboratoriów diagnostycznych przeprowadzało samodzielnie swoje własne testy genu
BRCA1.18
Etyka klonowania
Projekt zbadania ludzkiego genomu budzi nieustające kontrowersje związane z
prawem patentowym i ochroną własności intelektualnej. Jednocześnie jest tematem polemik
dotyczących związków między genetyką, diagnostyką i problemem klonowania.
Czy mamy prawo wywoływać narodziny zwierząt albo ludzi, co do których możemy z
dużą pewnością spodziewać się, że w wyniku techniki reprodukcyjnej przyjdą na świat z
poważnymi uszkodzeniami? James Watson w Niemczech pod koniec lat dziewięćdziesiątych
wpadł w poważne tarapaty z powodu publicznego propagowania wczesnego rozpoznawania
schorzeń genetycznych takich jak zespół łamliwego chromosomu X i choroba TayaSachsa po
to, aby dać matce możliwość przerwania ciąży. Został oskarżony o to, że postępuje jak
hitlerowscy naukowcy, popierający „eutanazję istnień niewartych życia”. Niemcy,wrażliwi na
fakt, że choroba TayaSachsa występuje bardzo często wśród ludności pochodzenia
żydowskiego, zwracali uwagę na to, że nikt nie ma prawa oceniać, czyje życie jest mniej
warte. Jednakże klonowanie to druga strona tego samego medalu.
Eksperymenty klonowania przeprowadzone przez lana Wilmuta i innych, których
wyniki opublikowano na początku roku 1997,19 wykazały, że jajeczka owcy (oocyty) są w
stanie odtworzyć łańcuch zróżnicowanych komórek, umożliwiając im rozwinięcie się w
tkankę dowolnego rodzaju. Implikacje tego faktu dla medycyny wydają się nadzwyczaj
doniosłe. Jest wśród nich możliwość wyeliminowania na zawsze niektórych chorób
dziedzicznych i dalszego rozwoju badań nad komórkami macierzystymi przy wykorzystaniu
ludzkich embrionów. Jeśli chodzi o klonowanie całych ludzi, w odróżnieniu od klonowania
poszczególnych tkanek w celach leczniczych, etycy stawiają fundamentalne pytania o
możliwą utratę tożsamości takich istot ludzkich.
Według biologów problemem nie jest wcale możliwość reprodukowania
„identycznych osobowości”. Mózg i centralny układ nerwowy rozwijają się w znacznym
stopniu epigenetycznie, czyli nie tylko na podstawie posiadanych genów i dlatego właśnie
wyraźnie widać odmienność zarówno sklonowanych zwierząt, jak i bliźniąt jednojajowych.
Prawdziwy problem, podnoszony przez wielu specjalistów, którzy doradzają daleko posuniętą
ostrożność, to ryzyko wprowadzenia uszkodzonych chromosomów. Richard Lewontin
wyjaśnia:
[W procesie klonowania] jądro zawierające chromosomy komórki jajowej zostaje
usunięte i komórka jajowa łączy się z komórką zawierającą jądro dawcy, która już zawiera
pełny podwójny komplet chromosomów. Chromosomy te niekoniecznie są uśpione, mogą
więc dzielić się tak, jak komórki embrionalne. Efektem tego są dodatkowe i brakujące
chromosomy, tak że powstały embrion będzie posiadał zestaw daleko odbiegający od normy i
prawdopodobnie, choć niekoniecznie, obumrze.20
Dlatego właśnie Wilmut i jego koledzy po 277 próbach stworzyli tylko jedną udaną
Dolly. Inaczej mówiąc, proces klonowania nie jest bezpieczny. Co to oznacza dla
sklonowanego embriona? Telomery, odpowiedzialne za kontrolowanie procesu starzenia się
w DNA dawcy mogą ulec uszkodzeniu, prowadząc do wczesnych anomalii. Co gorsza,
istnieje możliwość przeniesienia tego sposobu działania komórek na potomstwo
sklonowanego zwierzęcia albo człowieka. Innymi słowy, naturze opracowanie procesu
reprodukcji zajęło całe eony, a my jak dotąd nie jesteśmy nawet pewni, jakie mogą być
konsekwencje ingerowania w komórki zarodkowe. Jeśli nawet można osiągnąć lepsze efekty
niż Wilmut ze swojąowcą to jaki odsetek nieuniknionych uszkodzeń uznalibyśmy za możliwy
do przyjęcia?
Nieustanny rozwój biotechnologii pozwolił w wyjątkowym stopniu zrozumieć
związek między ewolucją istotą komórki jako podstawy życia i perspektywami dla nauk
medycznych. Postępy w tej dziedzinie są źródłem nowych dylematów dla naukowców i grożą
odrzuceniem wszelkich etycznych norm i tradycji. Ale istotne znaczenie mają także
okoliczności historyczne, podobnie jak to było w wypadku hitlerowskich Niemiec, i to one
postawią naukowców przed nowymi i niemożliwym do przewidzenia problemami.
34. Nauka znów na wojnie
11 września 2001 roku Stany Zjednoczone przeżyły wstrząs, w wyniku aktu masowej
zbrodni, popełnionej przez grupę terrorystów. Potęga nauki i techniki obróciła się przeciwko
niewinnym ludziom, zmieniając na zawsze ich codzienne życie. W ciągu kilku godzin świat
zachodni stał się miejscem znacznie bardziej wrażliwym, kruchym i niebezpiecznym.
Właściwie każda dziedzina nauki z punktu widzenia amerykańskiego rządu mogła się stać
potencjalną bronią w walce z terroryzmem.
Ataki, za którymi nastąpiły akty terrorystyczne polegające na rozprzestrzenianiu
wąglika, obawa przed bronią biologiczną i „brudnymi bombami”, które mogły być
zdetonowane w akcjach samobójczych, miały ogromny wpływ na rządową politykę
zarządzania nauką i technologią w Stanach Zjednoczonych i w innych krajach Zachodu.
Naukowcy jeszcze przez dziesięciolecia mogą doświadczać skutków tego ataku.
11 września to koniec subwencjonowania nauki w celach pokojowych, co miało być
na efektem upadku muru berlińskiego. Prezydent George W. Bush ogłosił zmianę
priorytetów. Na pierwszy plan wysunął się znów wywiad, systemy obrony i niedawno
powstała doktryna uderzenia prewencyjnego, także za pomocą nowej generacji taktycznej
broni jądrowej bliskiego zasięgu. Relacje między amerykańską administracją a światem
nauki, już osłabione przez forsowany przez prezydenta i kosztujący bilion dolarów program
tarczy antyrakietowej oraz odmowę podpisania międzynarodowego Protokołu z Kyoto
dotyczącego ochrony środowiska, stały się jeszcze bardziej napięte. Narodowy Instytut
Zdrowia w Bethesda w stanie Waszyngton, niegdyś miejsceotwarte dla wszystkich, stał się
ściśle strzeżoną fortecą. Narodowa Fundacja Nauki, odpowiedzialna za wspieranie czystej
nauki, została zmuszona do ponownego przeanalizowania zasadności swoich planów
finansowych. W ciągu miesiąca po ataku przyznano nagrody projektom, które badały „ludzkie
i społeczne reakcje” na akty terroryzmu. Nawet tak cenione poprzednio plany finansowego
wspierania rozwoju nauk matematycznych musiały ulec rewizji, aby uzyskać fundusze, które
można by przeznaczyć na cele wywiadu.1
Obecnie zbadano cały szereg czynników chorobotwórczych pod dwoma względami:
dla korzyści medycznych i pod kątem ich przydatności w akcjach terrorystycznych. Rząd
wezwał biologów, aby uświadomili sobie, że ich praca może zostać wykorzystana do
stworzenia broni masowej zagłady. Ostrzegano, że broń biologiczna przedstawia poważne i
wciąż rosnące zagrożenie, zbliżone do konsekwencji ataku jądrowego. Biuro Oceny
Technologii Kongresu Stanów Zjednoczonych przeprowadziło obliczenia, z których
wynikało, że 100 kilogramów wąglika rozpylonego i niesionego wiatrem w kierunku stanu
Waszyngton mogłoby w sprzyjających warunkach zabić 3 miliony osób. George Poste,
przewodniczący zespołu roboczego Ministerstwa Obrony Narodowej Wielkiej Brytanii ds.
Bioterroryzmu, powiedział podczas konferencji przemysłu farmaceutycznego w Londynie 6
listopada 2002 roku, że biologia musi „utracić swoją niewinność” i stawić czoła możliwym
niebezpieczeństwom związanym z wykorzystaniem niektórych danych nawet w całkowicie
legalnych projektach oraz zaakceptować konieczność wzmożonej kontroli przepływu
informacji. Poste miał na myśli rozwiązanie polegające na stworzeniu tak zwanych
„ukrytych” wirusów, które atakują układ odpornościowy. Miesiąc później Stany Zjednoczone
zdecydowały się zablokować konieczność weryfikowania zgodności prac z Konwencją o
broni biologicznej, uchwalonej w 1972 roku. W grudniu 2001 roku międzynarodowa
konferencja, której celem było zawarcie porozumienia w tej sprawie, zakończyła się bez
ustalenia wspólnego stanowiska.
Od tego czasu mogliśmy obserwować, jak prezydent Bush wspiera prace nad nową
generacją broni atomowej, co jasno wskazywało, że tego rodzaju środki nie będąjuż jedynie
czynnikiem odstraszającym, ale mogą zostać wykorzystane prewencyjnie przeciw państwom
dysponującym bronią jądrową i konwencjonalną. Wkroczyliśmy w erę, otwarte dla
wszystkich, stał się ściśle strzeżoną fortecą Narodowa Fundacja Nauki, odpowiedzialna za
wspieranie czystej nauki, została zmuszona do ponownego przeanalizowania zasadności
swoich planów finansowych. W ciągu miesiąca po ataku przyznano nagrody projektom, które
badały „ludzkie i społeczne reakcje” na akty terroryzmu. Nawet tak cenione poprzednio plany
finansowego wspierania rozwoju nauk matematycznych musiały ulec rewizji, aby uzyskać
fundusze, które można by przeznaczyć na cele wywiadu.1
Obecnie zbadano cały szereg czynników chorobotwórczych pod dwoma względami:
dla korzyści medycznych i pod kątem ich przydatności w akcjach terrorystycznych. Rząd
wezwał biologów, aby uświadomili sobie, że ich praca może zostać wykorzystana do
stworzenia broni masowej zagłady. Ostrzegano, że broń biologiczna przedstawia poważne i
wciąż rosnące zagrożenie, zbliżone do konsekwencji ataku jądrowego. Biuro Oceny
Technologii Kongresu Stanów Zjednoczonych przeprowadziło obliczenia, z których
wynikało, że 100 kilogramów wąglika rozpylonego i niesionego wiatrem w kierunku stanu
Waszyngton mogłoby w sprzyjających warunkach zabić 3 miliony osób. George Poste,
przewodniczący zespołu roboczego Ministerstwa Obrony Narodowej Wielkiej Brytanii ds.
Bioterroryzmu, powiedział podczas konferencji przemysłu farmaceutycznego w Londynie 6
listopada 2002 roku, że biologia musi „utracić swoją niewinność” i stawić czoła możliwym
niebezpieczeństwom związanym z wykorzystaniem niektórych danych nawet w całkowicie
legalnych projektach oraz zaakceptować konieczność wzmożonej kontroli przepływu
informacji. Poste miał na myśli rozwiązanie polegające na stworzeniu tak zwanych
„ukrytych” wirusów, które atakują układ odpornościowy. Miesiąc później Stany Zjednoczone
zdecydowały się zablokować konieczność weryfikowania zgodności prac z Konwencją o
broni biologicznej, uchwalonej w 1972 roku. W grudniu 2001 roku międzynarodowa
konferencja, której celem było zawarcie porozumienia w tej sprawie, zakończyła się bez
ustalenia wspólnego stanowiska.
Od tego czasu mogliśmy obserwować, jak prezydent Bush wspiera prace nad nową
generacją broni atomowej, co jasno wskazywało, że tego rodzaju środki nie będąjuż jedynie
czynnikiem odstraszającym, ale mogą zostać wykorzystane prewencyjnie przeciw państwom
dysponującym bronią jądrową i konwencjonalną Wkroczyliśmy w erę, w której Stany
Zjednoczone, jedyne supermocarstwo, przyjęło rolę światowego policjanta. Taka była niegdyś
wizja Leona Szilarda, widzącego w tej roli Amerykę lub Rosję, w zależności od tego, które
państwo okazałoby się zwycięzcą Trzeciej Wojny Światowej.
Waszyngton jest przekonany, że przebieg przyszłych konfliktów będzie uzależniony
od wyższości amerykańskiej nauki i technologii, zwłaszcza w dziedzinie nadzoru, informacji,
bomb i elektroniki. Wojna będzie prowadzona z wykorzystaniem obrazów generowanych
komputerowo, co pozwoli na jej nadzorowanie z bezpiecznej odległości. Będzie to wojna
wirtualna z aż zbyt realnymi konsekwencjami na polu walki. Amerykańskie interwencje w
Afganistanie i Iraku zdawały się potwierdzać pogląd, że Pentagon może wygrać wojnę bez
znaczących strat wśród własnych żołnierzy. To sprawiło, iż Ameryka uwierzyła, że może i
musi uporać się z każdym dostrzeżonym w porę zagrożeniem, gdy tylko się ono pojawi.
Gdzie takie zagrożenia zaczynają się i kończą? Czy cała nauka, technika i medycyna będzie
teraz postrzegana jako sprzymierzeniec albo wróg Ameryki w wojnie z terroryzmem? Jak
naukowcy w tych okolicznościach zdołają zachować swoją niezależność?
Uprawianie uczciwej pod względem etycznym nauki w jakimkolwiek czasie i w
jakimkolwiek kraju w stuleciu opisanym na kartach tej książki przywołuje bliskie, uświęcone
tradycją zasady moralne. Badacze, którzy fałszują dane, naginają statystyki, przywłaszczają
sobie odkrycia lub pomysły innych, nie są „dobrymi naukowcami” ani w sensie etycznym, ani
profesjonalnym. Rzecz jasna efekty ich działalności także nie mogą być źródłem
jakiegokolwiek dobra.
Wydarzenia Drugiej Wojny Światowej, szeroko rozpowszechniona militaryzacja i
industrializacja nauki i techniki, ekspansja nauki, zatamowanie swobodnego przepływu
informacji, klauzula tajności i rozwój broni masowej zagłady na zawsze zmieniły sposób
pojmowania nauki jako dzieła indywidualnych talentów nie interesujących się dalekosiężnymi
konsekwencjami swoich badań i niezależnych od jakichkolwiek uwarunkowań społecznych i
politycznych. Infiltracja nauki w czasach zimnej wojny przez przemysł, biznes, armię,
planowanie rządowe, prawo własności intelektualnej i walkę o fundusze zatarła różnice
pomiędzy nauką czystą i stosowaną, ograniczając indywidualność naukowców i stawiając ich
przed koniecznością dokonywania wyborów o charakterze etycznym i politycznym. Wśród
naukowców pojawiła się tendencja, aby ignorować związane z nimi skrupuły, i tak właśnie
postępowali naukowcy Hitlera, otaczając się kokonem „nieodpowiedzialnej czystości”. W
erze, która nastąpiła po 11 września, skrupuły te jeszcze wzrosły, podobnie jak pokusa
moralnego i politycznego wycofania się.
Uprawianie uczciwej nauki wymaga dzisiaj wyczulenia na jej konsekwencje,
świadomości wpływu odkryć naukowych na społeczeństwo, środowisko, naturę. Uczciwy
naukowiec nie powinien przekazywać niebezpiecznej wiedzy czy technologii w niegodne
zaufania ręce. Uczciwy naukowiec usiłuje za wszelką cenę uświadomić opinii publicznej
przewidywane społeczne i ekologiczne konsekwencje potencjalnie niebezpiecznej wiedzy.
Uczciwy naukowiec odrzuca ponadto instrumentalne traktowanie ludzi jako środka do
osiągnięcia celu. Zasada ta staje się coraz bardziej złożona w miarę rozwoju biotechnologii i
genetyki, w których rozprzestrzenianie się wiedzy i techniki zmusza do dokonywania
trudnych etycznie wyborów. W czasach szybko rozwijającej się technologii reprodukcyjnej,
w obliczu perspektyw inżynierii genetycznej pojawia się imperatyw wzywający do
dokonywania coraz subtelniejszego rozróżnienia między człowiekiem a przedmiotem
eksperymentów.
Rozwiązywanie dylematów moralnych to jednak nie tylko dokonywanie pojedynczych
wyborów, ale także cały wzór zachowań, długotrwały opór wobec kompromisów prowadzący
do wzrostu szacunku do samego siebie, jednym słowem uczciwość.2
Największa presja na uczciwość naukowców pojawia się na styku profesjonalnej
działalności naukowej i żądań finansujących ją mecenasów. W każdej części tej opowieści, od
decyzji Fritza Habera w sprawie produkcji gazów trujących do decyzji Maxa Plancka o
uniesieniu ręki w hitlerowskim pozdrowieniu, do zaakceptowania przez Paula Hartecka
wakującego miejsca pozostawionego przez zwolnionego Żyda, do decyzji Heisenberga, aby
korzystać w Krakowie z gościnności Hansa Franka, do wykorzystywania przez Wernhera von
Brauna niewolniczej pracy więźniów, mogliśmy dostrzec przejawy tragicznej pychy,
lojalności, współzawodnictwa i zależności, które w rezultacie doprowadziły pójścia na
kompromis. W końcowym rozrachunku pokusa ta okazała się preludium do zawarcia paktu z
diabłem tylko po to, aby móc dalej prowadzić działalność naukową.
Faustowskie pokusy czyhają w rutynowych podaniach o stypendium, w dążeniu do
publikowania, aby zwiększyć budżet i zdobyć posadę, w traktowaniu wiedzy i odkryć
naukowych jako towaru, który można posiadać, kupować i sprzedawać. Radzenie sobie z tymi
pokusami to nieodłączna część trudnego zadania bycia w dzisiejszych czasach uczciwym
naukowcem.
Czy pokusy te oddala działanie pod auspicjami mniej lub bardziej demokratycznego
rządu i łagodnej konstytucji? Jak się przekonaliśmy, na początku lat czterdziestych brytyjski
biochemik i historyk Joseph Needham oraz Robert Merton szeroko propagowali pogląd, że
nauka potwierdza takie wartości zachodniej demokracji liberalnej jak racjonalizm,
obiektywizm, wolność, internacjonalizm, sceptycyzm. Te właśnie wartości były wówczas
zagrożone wskutek działania europejskich reżimów totalitarnych. W tej kwestii pojawiają się
interesujące rozbieżności. J. D. Beraal, który zasadniczo zgadzał się z powyższymi tezami,
jednocześnie łagodnie oceniał Stalina, jak gdyby niektórzy dyktatorzy mniej zasługiwali na
krytykę niż inni. A podczas gdy fizyk Samuel Goudsmit twierdził, że demokracja sprzyja
uczciwej nauce, Merton dodawał jeszcze, że to właściwie uczciwa nauka sprzyja demokracji.
Na pierwszy rzut oka symbioza między nauką i demokracją to potężna alternatywa dla
„nieodpowiedzialnej czystości” obecnej nie tylko wśród niemieckich naukowców lat
dwudziestych i z czasów III Rzeszy, ale szeroko rozpowszechnionej po Drugiej Wojnie
Światowej. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że naukowcy pracujący w społeczeństwach w
zasadzie demokratycznych ulegną pokusie zrzeczenia się odpowiedzialności ze względu na
założenie, że ich demokratycznie wybrane rządy zawsze wiedzą co dobre. Założenie to jest
skrajnie naiwne. Podobnie jak ma się sprawa z prawdą w mediach, pierwszą ofiarą wojny lub
zagrożenia nią - czy to zimnej wojny, czy jak obecnie wojny z terroryzmem - jest wolność
informacji i swobodny dostęp do wiedzy. Czy naukowiec w społeczeństwie demokratycznym
rzeczywiście na rozkaz powinien zachowywać tajemnicę i na rozkaz dzielić się swoją wiedzą
mając tylko nadzieję, że rząd wie, co dobre?
Naukowcy, jak miała wykazać ta opowieść, może nie posiadają władzy politycznej,
ale nie działają przecież w etycznej, społecznej ani politycznej próżni. Naukowcy mają
władzę, jaką daje wiedza i doświadczenie, i mogą ją wedle uznania użyć, rozpowszechniać
alboporzucić. Nie są zobowiązani do pracy ani do oddawania swojej wiedzy dla władzy,
której nie ufają lub którą uznają za złą
Norbert Wiener stanowi przekonujący przykład. W 1947 roku zwróciła się do niego
amerykańska korporacja lotnicza z żądaniem przekazania jej opisu technicznego
prowadzonych przez niego badań. Odmawiając podania tych informacji, Wiener powołał się
na podstawowe zasady określające odpowiedzialność naukowca w procesie tworzenia broni.
Zaczął tak: „Polityka samego rządu podczas wojny i już po jej zakończeniu, chociażby w
kwestii zbombardowania Hiroszimy i Nagasaki, jasno udowodniła, że przekazywanie
informacji naukowej nie musi być niewinnym działaniem i może prowadzić do jak
najpoważniejszych konsekwencji”.3 W tych okolicznościach, kontynuował Wiener, tradycja
swobodnej wymiany informacji wymaga drobiazgowej analizy, „kiedy naukowiec staje się
panem życia i śmierci”. Następnie Wiener pisze:
Doświadczenie naukowców, którzy pracowali nad bombą atomową wskazuje, że w
każdym tego rodzaju procesie naukowiec na koniec przekazuje nieograniczoną władzę w ręce
ludzi, którym w najmniejszym stopniu nie można zaufać co do tego, czy użyjąjej we
właściwy sposób. Jest również oczywiste, że rozpowszechnianie wiedzy o broni w obecnym
stanie naszej cywilizacji praktycznie zawsze doprowadzi do tego, iż broń ta zostanie
wykorzystana. Z tego względu zdalnie sterowany pocisk wciąż stanowi niedoskonałe
uzupełnienie bomby atomowej i broni bakteriologicznej.
Kontynuując te refleksje, tak samo przerażająco aktualne teraz, jak i pół wieku temu,
gdy zostały spisane, Wiener stwierdza:
Jedyne praktyczne zastosowanie dla zdalnie sterowanych pocisków to bezmyślne
zabijanie ludności cywilnej pozbawionej jakiejkolwiek możliwości obrony. Nie potrafię
wyobrazić sobie sytuacji, w której taka broń przyniosłaby jakiś inny skutek niż zmuszanie do
samobójczej walki całych narodów.
Naukowcy posiadają specjalistyczną wiedzę na temat „praw natury” i znają
odpowiednią technologię oraz rozumieją jej konsekwencje. Naukowcy mogą oddziaływać na
społeczne i polityczne decyzje poprzez odmowę podzielenia się ta wiedzą lub zaprzestanie jej
zgłębiania albo też, z drugiej strony, przez wymuszenie jej rozpowszechnienia. Pojawiają się
świadkowie, jak na przykład doktor Jeffrey Wigand, przedsiębiorca tytoniowy, który mimo
ogromnych kosztów, jakie sam musiał ponieść, zdecydował się upublicznić wysiłki, które
podejmował przemysł tytoniowy, aby zbagatelizować wiedzę na temat zagrożeń, jakie palenie
stanowi dla zdrowia. Wigand powiedział: „Miałem poczucie, że przemysł jako całość oszukał
amerykańskich obywateli. I były to sprawy, o których moim zdaniem należało im
powiedzieć”.4
Historia Wiganda zadaje kłam przekonaniu, że naukowcy nie mają prawa głosu, gdyż
są zwykłymi trybikami w ogromnej machinie korporacyjnej. Rewolucja w dziedzinie
łączności miała ogromne znaczenie. Gest samotnego bohatera, jak Rotblata w roku 1945,
kiedy opuścił „Projekt Manhattan”, nie miał znaczenia. Pod groźbą uwięzienia zabroniono mu
wyjaśnienia powodów decyzji opuszczenia Los Alamos kolegom, nie mówiąc już o mediach.
Dzisiaj naukowcy mają możliwość współpracy z podobnie myślącymi, odpowiedzialnymi
ludźmi, wykorzystując w pełni możliwości, jakie daje nowa technologia informacyjna oraz
środki masowego przekazu.
Czy naukowcy ponoszą większą polityczną i etyczną odpowiedzialność wobec
przytłaczającej władzy tych, którzy posiadają i kontrolują większość nauki i technologii?
Obecnie nauka jest już poddana wpływom grup obywateli działających niezależnie od
oficjalnych organizacji rządowych i komercyjnych.5 Ruch ten może się rozwinąć i pogłębić,
wpływając na opinię publiczną w kwestii podejmowania decyzji dotyczących spraw
społecznych: zdrowia, nędzy, edukacji, wymiaru sprawiedliwości, praw człowieka,
środowiska, odżywiania.
Zacieranie granic między rynkiem a przemysłem, światem akademickim a
instytucjami rządowymi, jak również większy dostęp do mediów przez Internet stwarza nowe
możliwości dla interdyscyplinarnych, niezhierarchizowanych grup, które w ten sposób mogą
głosić własne poglądy. Obecnie naukowcy i nienaukowcy mogą wspólnie przedyskutować
kwestię konsekwencji związanych z rozwojem nauki, medycyny i techniki, od żywności
modyfikowanej genetycznie do selektywnych inhibitorów zwrotnego wychwytu serotoniny,
od badań nad komórkami macierzystymi do prób klonowania ludzi, od użyciafosforanów
organicznych w gospodarstwach rolnych do patentów, które hamują zamiast sprzyjać
rozwojowi nauk medycznych. Najważniejszym zagadnieniem pozostaje jednak kwestia
nowych generacji broni masowej zagłady.
Niemal sześćdziesiąt lat po marzeniu Vannevara Busha o nadzorowanej przez
cywilów agencji rozdzielającej środki finansowe, nauka nadal jest kształtowana i zarządzana
przede wszystkim przez rząd i armię Stanów Zjednoczonych, jedynego supermocarstwa.
Narodowa Fundacja Nauki zarządza środkami w wysokości około 4 miliardów dolarów (z
czego, jak się szacuje, tylko 2,5 miliarda przeznacza się na badania podstawowe) z
federalnego budżetu na prace badawczorozwojowe, wynoszącego rocznie około 75 miliardów
dolarów. Połowa tej sumy pozostaje do dyspozycji Pentagonu.6 Mimo to badania
finansowane przez Narodową Fundację Nauki są również dostępne dla Pentagonu.
Koncentracja tak ogromnej i pozbawionej nadzoru władzy nad nauką i techniką jest
niezmiernie niebezpieczna. Sami naukowcy powinni w tej sytuacji wyrazić sprzeciw wobec
kierunku, konsekwencji i podstaw prac nad nowymi rodzajami broni.
Czy naukowcy dzisiaj, w świecie pogrążającym się w coraz głębszym kryzysie, w
którym są bardziej niż kiedykolwiek zależni od sponsorów, zaczną postępować jak sympatycy
Hitlera: Heisenbergowie, Weizsäckerowie i von Braunowie, czerpiąc korzyści od rządu i
wojska, a jednocześnie głosząc, że jako wybitne indywidualności trzymają się z daleka od
społeczeństwa i polityki? Czy będą przekonywać, że nie są w żadnym stopniu odpowiedzialni
za sposób, w jaki wykorzystano ich wiedzę i odkrycia? A może wezmą udział w
likwidowaniu barier, które uniemożliwiają poddanie prac o charakterze obronnym kontroli ze
strony opinii publicznej?
Dziś pilnie potrzebujemy naukowców, którzy są nie tylko znakomitymi specjalistami
w swojej dziedzinie, ale także takich, którzy posiadają wysoko rozwinięty zmysł polityczny i
etyczny, którzy są gotowi kwestionować, sprawdzać i krytykować kierunek rozwoju nauki
zdominowanej przez założenia militarne. Za czasów Hitlera niezależny naukowiec ryzykował
życiem, ale przynajmniej na początku jego rządów miał możliwość wyemigrowania w nadziei
na uprawianie nauki pod życzliwszym patronatem politycznym. Dzisiaj dysydent nie ryzykuje
więzieniem ani śmiercią, ale w epoce globalizacji nauki i techniki nie znajdzie żadnej oazy,
do której mógłby się wycofać. Najlepsza obrona przed prostytuowaniem się i nadużywaniem
nauki to połączenie się naukowców w mniejsze lub większe nieoficjalne grupy, tworzące
wspólnoty naukowców, którzy zgodnie ze słowami Josepha Rotblata są „najpierw ludźmi, a
dopiero potem naukowcami”. Takie wspólnoty mogłyby zapewnić pluralistyczną równowagę
sił, która uświadomiłaby opinii publicznej konsekwencje nieodpowiedzialnego
wykorzystywania nauki, będące zagrożeniem nie tylko dla Ameryki, ale dla społeczeństw i
ludzi na całym świecie: dla środowiska, pokoju, praw człowieka i dla samej natury.
Przypisy
Wstęp
1.Zob. Ulrich Schwarz, Der Spiegel (20 stycznia 2003), s. 82-88; oraz Jorg Friedrich,
Der Brand: Deutschland im Bombenkrieg 1940-1945 (Monachium, 2002). Zob. też