You are on page 1of 404

HISTORYCZNE BITWY

GRZEGORZ SWOBODA
BATOCHE 1885

Dom Wydawniczy Bellona


Warszawa 2003
OD AUTORA

Czynniki oficjalne Kanady ... chwalą sią, że nie miały tyle kłopotów z tuziemczą
ludnością co Stany Zjednoczone, i że obejmowanie kraju szło gładko, bez sprzeciwu
Indian i Metysów, jak w sielance. Gdzież ta sielanka?!
Wypadki nad Red River i nad Saskatchewan zadają temu kłam. W obronie wolności krwią
spłynęły rzeki kanadyjskie...
Arkady Fiedler, „Kanada pachnąca żywicą"

Cała sprawa dotyczyła jakichś biurokratycznych przepisów co do pomiarów 40 czy 50


tysięcy akrów. Kosztowała Kanadą życie dwustu ludzi, ranienie wielu, wydatek 6
milionów dolarów, a straty czasu i zakłócenia interesów nie dadzą sią ocenić. Kiedy to się
skończyło, rząd zaoferował za darmo 1.800.000 akrów ziemi wszystkim, którzy
zechcieliby sią tam osiedlić. Nie często jakiś kraj cierpi tak dotkliwie i tak niepotrzebnie.
George T. Denison, „Soldiering in Canada"

Największym zagrożeniem dla przetrwania Kanadyjczyków nie jest brak narodowej


tożsamości, lecz ignorancja wobec kanadyjskiej historii.
Brian Stock, „The Vicissitudes of Nationalism"

Kanada została ukształtowana w epoce lodowcowej, a potem wydarzenia znacznie


zwolniły tempa.
Erie Nicol, Dave More

16 listopada 1999 roku w Ottawie pani Adrienne Clarkson, nowa


gubernatorka generalna Kanady, wygłosiła inauguracyjne
przemówienie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że
na datę tego aktu politycznego wybrała Dzień Louisa Riela.
4

— Dopiero niedawno zaczęliśmy składać hołd Rielowi,


który budował ten kraj, i ludowi Metysów, którzy nauczyli się
żyć razem w dwujęzycznym, multikulturowym społeczeństwie
— i czerpać inspirację z tej różnorodności. Ten człowiek, Louis
Riel, był założycielem Manitoby — mówiła do grupy Metysów,
zgromadzonych w stołecznym Parku Konfederacji —
i odegrał kluczową, życiową rolę w otwarciu kanadyjskiego
Zachodu. Historia uznała go za pierwszego przywódcę ruchów
reformatorskich Zachodu. Działając na rzecz praw Zachodu i
praw swego ludu, pomógł położyć fundamenty dla praw
mniejszości — i w rezultacie dla współpracy kultur — w tym
kraju. Poczyniliśmy wiele kroków od czasu Louisa Riela, aby
zapewnić, by każdy w tym kraju — Metys, Rdzenny Miesz-
kaniec (Native), Anglik, Francuz, Chińczyk, Niemiec, Polak
— mogłabym kontynuować — był traktowany sprawiedliwie i
równo. Ale — i to jest sens czczenia Dnia Louisa Riela i samego
Louisa Riela —jeszcze nie w pełni osiągnęliśmy ten cel.
Spoczywa na nas wielka odpowiedzialność — pamiętając o
spuściźnie Louisa Riela, musimy nadal budować naród, oparty
na tolerancji, sprawiedliwości, kooperacji, dzieleniu się i
wspaniałomyślności wobec wszystkich ludów.
Dotąd można byłoby przyjąć, że pani gubernator „tego kraju"
(z pochodzenia Chinka) wykonuje obowiązkowe ćwiczenia z
polit-poprawności. Ale padły mocniejsze słowa — to, że były
cytatem z mowy dziewiętnastowiecznego polityka z Quebecu,
Wilfrida Lauriera, nie zmniejszało ich wagi, wprost przeciwnie.
— To, co jest godne nienawiści, to nie rebelia, lecz
despotyzm, który powoduje rebelię — mówiła pani Clarkson.
— Nasze więzienia są pełne ludzi, którzy nie mogąc dobić się
sprawiedliwości pokojowymi środkami, zrozpaczeni poszuki-
wali jej przez wojnę. Ludzi, którzy rozpaczliwie pragnąc być
traktowani jak ludzie wolni, wzięli swój żywot we własne ręce,
aby nie być traktowani jak niewolnicy...
Prasa przyjęła wystąpienie nowej pani gubernator chłodno.
5

„Clarkson na swój pierwszy polityczny gest wybrała jedną z


najbardziej kontrowersyjnych spraw tego kraju. Życie Riela i
jego śmierć na szubienicy dzielą ten kraj z powodu aspektów
religijnych, rasowych i językowych", pisały gazety. „Obecni
przy uroczystości Metysi przyjęli mowę Clarkson z unie-
sieniem".
Miejscowość Batoche (czyt. Batosz) można znaleźć tylko na
dokładnych mapach, lecz w historii Kanady zajmuje ona
szczególne miejsce. W 126 lat po starciu Wolfe'a i Montcalma
na Równinie Abrahama, stoczona u tej osady bitwa uczyniła
ostateczny rozłam między francuską a angielską ludnością
Kanady i zadecydowała o obecnym obliczu tego państwa. Zaś
sprawa człowieka, którego pop-artowa twarz — „namalowany
sprayem, triumfujący, nasz własny Che Guevara", pisze
lokalna poetka Kim Morrissey 1 — patronowała z trybuny
wystąpieniu pani gubernator, po dziś dzień nie została
zakończona.
Louis Riel! „Dość wymienić jego imię, by odkryły się
animozje religijne i rasowe 2 leżące pod powierzchnią ka-
nadyjskiej polityki — pisze wybitny historyk. — Kontrowersje
rasowe, które wynikły z jego działań, i polityczne zamieszanie,
które wznieciły jego proces i egzekucja, jeszcze dzisiaj
utrudniają bezstronną ocenę działań tego dziwnego i raczej
nieszczęsnego człowieka" 3. Według innego, „kumuluje on w
sobie napięcie bycia Kanadyjczykiem: Anglicy kontra
Francuzi, tubylcy kontra biali, Wschód kontra Zachód, Kanada
kontra Ameryka" 4. Trochę to dziwne, że taka postać przez
wiele lat nie była bohaterem masowej wyobraźni, lecz co
najwyżej przedmiotem sporów historyków. Aż nagle
1
K. Morrissey, Pas Fou, w: Batoche, Regina 1989.
2
W kanadyjskiej nomenklaturze historycznej i socjologicznej określenie
„rasy" i „rasowe" odnosi się do ludności Kanady pochodzenia anglosaskiego i
francuskiego.
3
G. Stanley, Louis Riel, Patriot or Rebel?, Ottawa 1967, s. 3.
4
T. Flanagan, Riel and the Rebellion. 1885 Reconsidered, wyd. I,
Saskatoon 1983.
6

w pamiętnym roku 1968 Louis Riel ożył jako idol zbuntowanej


młodzieży oraz postępowych polityków, i został wnet
okrzyknięty „prekursorem obecnych powstań na świecie,
zwłaszcza w tak zwanym Trzecim Świecie 5 . Zapomniany
Metys z prerii wszedł do obiegu życia społecznego i politycz-
nego. Na gruncie jego dokonań wyrosło pojęcie „Czwartego
Świata", na który mają się składać uciśnione mniejszości w
krajach zdominowanych przez ludność pochodzenia euro-
pejskiego. W pięciu tomach wydano jego „Dzieła zebrane" —
pisma religijne, filozoficzne, społeczne, a także poezje 6. Jego
imię noszą budynki publiczne i organizacje społeczne. Jest
bohaterem opery, oratorium, czterech sztuk teatralnych, kilku
filmów, płyt i kaset dźwiękowych, i oczywiście książek. Jego
twarz spogląda ze znaczka pocztowego, pomniki stoją w
stolicach prowincji w Reginie i Winnipegu, a jego nazwisko
zna każdy. I tylko rozgoryczony szef policji wyrzucał, że
nazwisk policjantów, poległych podczas rebelii, nie uczy się w
szkołach, o pomnikach nawet nie wspominając 7.
Kim był Louis Riel? Odpowiedzi pada tyle, ilu bywa
indagowanych. Premier Pierre Trudeau porównywał go do
Gandhiego, jakkolwiek jego działania nie przypominały „bier-
nego oporu". Komunistyczna Partia Kanady zwoływała wiece
przy grobie Riela, chociaż był twórcą reżimu wyznaniowego.
Uważa się go za postępowca, choć twierdził, że „kobiety
powinny zostać przywrócone do właściwego im stanu pod-
porządkowania mężczyznom" 8. Jest nazywany pionierem
multikulturowości, mimo że uważał Metysów za naród wy-
brany. Francuzi z Quebecu widzą w nim symbol swoich
5
G. Manuel, M. Poslums, The Fourth World, Don Mills 1974.
6
T. Flanagan, G. Martel, O. Stanley ed., The Collected Writings of Louis
Riel/Us Ecrits Complets de Louis Riel, Edmonton 1985.
7
A. L. El a y d o n, The Riders of the Plains. A record of the Royal
North-West Mounted Police of Canada 1873-1910, Edmonton 1910, repr.
1971, s. xx.
8
T. Flanagan, Louis „David" Riel: „Prophet of the New World", Halifax
1983, s. 87.
7

aspiracji, choć demonstrował odrębność Metysów od narodu


francuskiego. Jest ogłaszany wyzwolicielem Metysów, tym-
czasem więcej jego ziomków walczyło przeciw niemu niż po
jego stronie. Mianuje się go Tomaszem Müntzerem, choć losy
jego sekty każą raczej myśleć o Vernonie Howellu 9. Toteż
niektórzy utrzymują, że „nie ma prawdy o Rielu; jest tylko
zestaw faktów, które można interpretować na różne sposoby" 10,
a postmoderniści twierdzą zgoła, że nie ma i faktów — istnieją
tylko interpretacje 11. Niniejsza praca nie rozstrzyga, kim był
Louis Riel; wydaje się zresztą, że człowiek ten raczej „bywał"
niż „był". Autor przedstawia wydarzenia, które nadały Kanadzie
jej dzisiejszy kształt, i pragnie, aby bohaterowie dramatu
przemawiali za siebie 12.
Ze sprawą Riela splatają się dzieje kanadyjskich Indian.
Długo przedstawiano ich jako sojuszników Metysów, którzy
wkroczyli na wojenną ścieżkę w obronie ich sprawy; w zależ-
ności od sympatii piszącego, czyniło to Indian bohaterami
pozytywnymi lub negatywnymi. Louis Riel był zaś ukazywany
jako bojownik o prawa Indian (mimo że miał ich za dzikusów i
chciał siłą zapędzić do pracy). Obecnie podkreśla się brak
poparcia Indian dla Metysów, ich lojalność wobec królowej i
wolę dochowania wierności zawartym z białymi traktatom
(warto wskazać, że od naświetlenia tej kwestii zależą realne
interesy — zarzut popełnienia wraz z Rielem zdrady stanu

9
Sekta dawidian Vernona W. Howella, lepiej znanego jako Dawid Cyrus
(Koresz), zginęła w 1993 r. w walce z FBI w Waco (Teksas). Warto zauważyć,
że zarówno Riel jak Howell przybrali sobie imię Dawid i podawali się za
potomków króla Dawida.
10
P. D r i b e n, The Rise and Fali of Louis Riel and the Metis Nation: An
Anthropological Account, w: F. L. Barron and J. B. Waldram, ed., 1885 and
After. Native Society in Transition. Regina 1986, s. 75.
11
J. W. Friesen, The Riel/Real Story. Ottawa 1996, s. xiii.
12
Wszystkie wypowiedzi są podawane na podstawie źródeł lub rekon-
struowane z parafraz.
13
B. Stonechild, B. Waiser. Loyal till Death. Indians and the North-West
Rebellion, Calgary 1997.
8

jeszcze w sto lat później utrudniał Indianom „załatwienie zażaleń


plemiennych", czyli uzyskiwanie świadczeń od państwa).
Rzeczywistość jest prosta — Indianie mieli własne sprawy, ich
pokaz dynamiki grupowej w Battlefordzie był skutkiem
rywalizacji dwóch wodzów o rząd dusz, a „zderzenie kultur" w
osadzie Frog Lake zapoczątkował psychopata. Część Indian
skorzystała z tego, iż władza była zajęta czym innym gdzie
indziej, w wyniku czego wielu ludzi straciło życie albo dorobek. I
jak zwykle w masową świadomość zapadły imiona tych, którzy
łamali prawo, a nie tych, którzy pomagali ofiarom.
Postscriptum stanowi — niekiedy łączona z bitwą pod
Batoche — opowieść o Mocnym Głosie, celowo pozbawiona
sentymentalizmu i paternalizmu, zwykle biorących udział w
maskaradzie jako Zrozumienie i Tolerancja. Bohaterowie
tamtych lat zasługują, by traktować ich jak dorosłych. Jak
powiedział pewien Indianin z plemienia Czoktawów: „Jestem
zadowolony, że jestem Czoktawem, i to wszystko. To, że nie chcę
być białym, wcale nie znaczy, że chcę być jakimś mistycznym
Indianinem. Po prostu prawdziwym człowiekiem".
9

DRAMATIS PERSONAE

24 marca 1884 roku w domu Abrahama Montoura w miej-


scowości Batoche, nad rzeką Saskatchewan, zebrało się ze 30
mężczyzn. Byli to silni, twardzi ludzie — drwale, woźnice,
myśliwi, zwiadowcy... Brodaci, ciemnowłosi i ciemnoocy,
smagli, ubrani byli w niebieskie kurtki przepasane czerwonymi
szarfami, hajdawery z nogawkami wpuszczonymi w wysokie
buty, na głowach mieli wełniane czapki. W pomieszczeniu było
gęsto od dymu z fajek nabitych tytoniem z domieszką hart
rouge 1, a rum demerara podnosił nastroje.
Rej wodził Gabriel Dumont, przewoźnik na rzece. Jego
masywna postać i silny głos przykuwały uwagę. Michel Dumas
protokołował.
— Już dosyć długo znosiliśmy niesprawiedliwość rządu —
mówił Dumont. — Minęło sześć lat, odkąd przedstawiliśmy
nasze skargi w petycji samemu generalnemu gubernatorowi. A
on obiecał, że dopilnuje, aby rząd wszystko załatwił. I co? Ile
jeszcze skarg mamy wysyłać do Ottawy? Kradną naszą ziemię i
śmieją nam się w nos. Dlaczego nie dostaliśmy ziemi, jak nasi
bracia z Manitoby? A przecież my, mieszkańcy Północnego
Zachodu, mamy takie same prawa, jak oni, a nawet

1
Kora krzewu dogwood (comus nutralii).
10

większe — ziemia należy nam się nie tylko z tytułu pochodzenia,


jako potomkom Indian, ale i z tytułu zasiedzenia. Niektórzy z nas
są już tu piętnaście lat. Dlaczego nie dają nam na to papierów?
Rzekłem, przyjaciele, nic od nich nie dostaniemy, jeśli nie
weźmiemy spraw w swoje ręce.
Gabriel Dumont rozejrzał się po twarzach.
— No, dobrze. Może i sami nie damy rady, ale jeśli dogadamy
się z angielskimi osadnikami i razem naciśniemy na rząd...
Związek Osadników od dawna domaga się reformy rolnej. Oni
mają wpływy i powiązania polityczne. Musimy tylko dołączyć się
z naszymi żądaniami do nich.
Podniósł się gwar.
— Nie można wierzyć Anglikom, wszystko jedno, czy są ze
związku, czy nie! — krzyknął ktoś.
— Na co jeszcze jedna petycja! — zawołał Abraham
Belanger. — Trzeba wziąć broń do ręki!
— Spokój! — Maxime Lepine uderzył w stół. — Trzeba
napisać Ustawę Praw!
— A kto ją napisze, może Gabriel? — odezwał się ktoś z tyłu.
Zebrani zarechotali.
— Ja wiem, kto to może zrobić — rzekł Napoleon Nault. —
Tylko Louis Riel potrafi tak spisać nasze żądania, że rząd będzie
musiał je przyjąć. Już raz to przecież zrobił, w Mani- tobie. Wiem,
co mówię — mój ojciec Andre był dowódcą jego straży
przybocznej.
— I ja też znam Riela, i inni także — mruknął kwaśno Charles
Nolin — On jest w Montanie, w misji św. Piotra nad Missouri.
Ale może to i racja. Teraz jesteśmy jak dwukołowy wóz znad Red
River, tyle że z jednym kołem. Gabriel Dumont to jedno koło, ale
żeby ruszyć z miejsca, potrzebne nam drugie.
„Zebranie było udane", ocenił najmłodszy, Touis Goulet.
„Wszyscy najrozsądniejsi ludzie w okręgu wypowiedzieli się" 2.
Byli zgodni — człowiekiem, który nadawałby się na ich
2
G. C h a r e t t e, Vanishing Spaces. Memoirs of Louis Goulet, Winnipeg
1976, s. 113.
11

doradcę albo i przywódcę, był Louis Riel. Trzeba będzie


pojechać do niego i porozmawiać o tym...
Debatujący ludzie o francusko brzmiących nazwiskach i mało
europejskim wyglądzie byli Metysami. Władze, do których mieli
zastrzeżenia, był to rząd

DOMINIUM KANADY,

państwa utworzonego w 1867 roku z posiadłości imperium


brytyjskiego w Ameryce Północnej. Było ono związane unią
personalną z Koroną Brytyjską (reprezentowaną przez general-
nego gubernatora), i miało nosić nazwę „Królestwo Kanady", ale
zrezygnowano z niej. Taka nazwa byłaby szokująca zwłaszcza
dla mieszkańców Stanów Zjednoczonych, którzy i tak nazywali
sąsiednie państwo „Europą". Bo też Kanada była oazą
europejskości, z jej zaletami i wadami.
Na wzór europejski Kanada cechowała się przewagą rządu
centralnego, o dużych prerogatywach i decydujących upraw-
nieniach, miała też scentralizowane prawodawstwo i sądow-
nictwo. Cechy systemu odzwierciedlały się także w jej
społeczeństwie, mniej dynamicznym i bardziej zależnym od
rządu niż społeczeństwo Stanów Zjednoczonych. Rząd był
głównym motorem budowy państwa kanadyjskiego, a jego
znaczenie rosło w miarę zaawansowania tego dzieła.
Na oblicze Kanady największy wpływ wywarł handel
futrami. Słynne skórki bobrów były początkowo niemal
wyłączną podstawą gospodarki, więc kiedy w połowie XIX
wieku cylindry z bobrowego filcu zostały wyparte przez
jedwabne, wszechwładnym kompaniom futrzarskim zajrzał w
oczy kryzys. W sukurs kanadyjskiej gospodarce przyszedł
dynamiczny rozwój Stanów Zjednoczonych; w połowie stulecia
zaczęła się ona szybko rozwijać, głównie dzięki handlowi z
sąsiadem. Ułatwiał go Traktat o Wzajemności, zawarty z USA w
1854 roku, który na 10 lat zniósł cła na kanadyjskie drewno,
ryby i pszenicę. Stany Zjednoczone szybko zastąpiły
12

Wielką Brytanię w roli głównego partnera gospodarczego


Kanady. Koła gospodarcze przemysłowej metropolii, Montrealu,
miały wizję nowego kanadyjskiego imperium, zależnego nie od
bobrów ani od surowców, lecz opartego na usługach: transporcie,
żegludze i finansach dla całego kontynentu. Zaczęły się rozwijać
banki, giełda, stocznie i linie kolejowe. Zapóźnienie w rozwoju
gospodarczym Kanady było jednak zbyt duże, by je szybko
nadrobić. W przemyśle i usługach Kanada nie była zdolna do
konkurowania z USA. Miała mniejsze zasoby kapitału, mniejszy
przyrost siły roboczej z imigracji (w 1860 roku na każdego
przyjeżdżającego do Montrealu imigranta przypadało 7
lądujących w Nowym Jorku), a na domiar złego tysiące
Kanadyjczyków emigrowały do Stanów Zjednoczonych. Kiedy w
1866 roku ostatecznie stracił ważność Traktat o Wzajemności,
niedostatki kanadyjskiej gospodarki stały się dotkliwe.
Kręgi polityczne Kanady dzieliły się zasadniczo na konser-
watystów i liberałów. Odróżniało ich głównie podejście do
gospodarki: konserwatyści faktycznie byli etatystami, a libe-
rałowie byli bardziej przychylni wolnemu rynkowi. Niemal
nieprzerwanie rządziła partia konserwatywna, na której czele stał
sir John Macdonald. Był on sprawnym manipulatorem, a przy tym
— mimo pociągu do whisky, niezwykłego nawet na tle epoki, w
której nikt nie wylewał za kołnierz — mężem stanu i
niekwestionowanym autorytetem, bez którego nie wyobrażano
sobie kanadyjskiej sceny politycznej.
Na przeszkodzie rozwojowi gospodarki stał etatystyczny,
sztywny, „europejski" system. Jednak powiązany ze światem
polityki wielki biznes dobrze prosperował dzięki państwowym
zamówieniom, subwencjom i koncesjom. Zasilał więc w fundu-
sze wyborcze partię konserwatywną, i nie cofał się nawet przed
przekupywaniem elektorów. Początkowo korupcja budziła obu-
rzenie „opinii publicznej", które spowodowało nawet przejściowe
odejście partii premiera Macdonalda od władzy, ale recesja
szybko sprawiła, że oswojono się ze sterowaną demokracją.
13

— Nigdy nie zaprzeczałem, że jestem złodziejem — mawiał sir


John Macdonald — ponieważ nigdy mnie nie oskarżono, że nim
jestem.
W 1878 r. partia konserwatywna, dzięki obietnicom państ-
wowej protekcji dla gospodarki, wróciła do władzy; wyglądało, że
na zawsze. Trzeba było wywiązać się z obietnic i odwdzięczyć za
wsparcie.
— Nie mogę wiedzieć, jakiej protekcji potrzebujecie —
oświadczył premier Macdonald. — Niech każdy producent powie
nam, czego chce, a my postaramy się mu to dać.
Producenci potrzebowali subwencji, dotacji, a także ochrony
przed konkurencją amerykańską. Kanadyjską recesję tłumaczono
importem tańszych wyrobów przemysłowych z USA, mimo że
były objęte taryfą celną (kanadyjskim producentom bardzo
odpowiadał Traktat o Wzajemności, tworzący kombinację
wolnego handlu ich surowcami z protekcjonizmem w handlu
wyrobami przemysłowymi). Rząd podniósł więc cła, ku aplauzowi
sfer gospodarczych.
W tym systemie protekcjonizmu, atrakcyjnie nazwanym
„Polityką Narodową" lub „Polityką Kanadyjską", inaczej „Kanada
dla Kanadyjczyków", szczególne miejsce zajmował zachód, czyli
Terytoria Północno-Zachodnie, zwane także Ziemią Księcia
Ruperta. Był to olbrzymi teren, rozciągający się od Wielkich Jezior
do Gór Skalistych, który rząd zakupił w 1870 roku od Kompanii
Zatoki Hudsona. Według rządowych planów wschodnia Kanada
miała stać się centrum przemysłowym, zaś zachód z miejsca
łowów na zwierzynę futerkową zamienić się w zaplecze rolnicze.
Jako wzór stosunków wschód-zachód przyjęto europejski model
„metropolia-kolonia". Inaczej niż prowincje wschodu, mające
własne rządy, zachód miał status terytoriów, co znaczyło, że
podlegał władzy centralnej. Na zachodzie powstawały monopole w
transporcie i nieruchomościach, prywatne, lecz finansowane

3
Driben, op. cit., s. 98.
14

przez państwo. Koszty „Polityki Kanadyjskiej" ponosili więc


przede wszystkim zachodni farmerzy, którzy z powodu protek-
cyjnej taryfy celnej płacili drożej za wyroby przemysłowe,
zarówno importowane, jak i krajowe. Z drugiej strony mono-
polistyczny przewoźnik kolejowy narzucał im stawki za przewóz
produkowanych przez nich płodów rolnych, co zmniejszało
opłacalność ich sprzedaży na rynkach wschodniej Kanady. W ten
sposób Zachód miał dostarczyć kapitału na spóźnioną
kanadyjską rewolucję przemysłową.
Słabym punktem tego programu gospodarczego było to, że w
1875 roku zachód liczył tylko 50 tysięcy mieszkańców (wschód
miał ich 2,5 miliona). Było to mało, zarówno jeśli chodziło o
produkcję rolniczą, jak i o rynek zbytu na wyroby produkowane
w ramach „Polityki Narodowej". Rząd zakładał prowadzenie
planowego osadnictwa rolniczego na północnym krańcu prerii,
który uznano za „pas urodzajny"; południowe prerie oceniono
jako zbyt pustynne. Sprowadzano potencjalnych farmerów z
Europy, nadając im za darmo po 160 akrów (64 ha) ziemi,
obiecywano też pomoc państwową dla kolonistów. Mimo to,
inaczej niż w USA, gdzie od dziesięcioleci stałym widokiem były
ciągnące na zachód karawany wozów, zachód Kanady
pozostawał dziki i pusty. Rząd musiał dowieźć tam imigrantów.
Jedynym środkiem, który to umożliwiał, była kolej żelazna,
rozpoczęto więc budowę kolei transkontynentalnej — Canadian
Pacific Railway, CPR.
CPR była sztandarowym przykładem „Polityki Kanadyjskiej"
w działaniu. Było to przedsięwzięcie prywatne, lecz finansowane
z budżetu państwa. Członkowie rządu, a i czołowi politycy
wszystkich partii, jednocześnie pełnili różne funkcje w CPR i
powiązanych z nią przedsiębiorstwach. Zarząd kolei rewanżował
się politykom opłacaniem kampanii wyborczych. Mimo tych
powiązań i pompowania w nią pieniędzy z budżetu, Canadian
Pacific permanentnie tkwiła w kłopotach finansowych. Oprócz
złego zarządzania i przeznaczania środków na cele
pozagospodarcze, były jeszcze ich dwie przyczyny.
15

Jedną było słabe zaludnienie zachodu. Zaludnić go miała


właśnie kolej, ale na razie nie uzyskiwała wystarczających
dochodów z przewozów ani z otrzymanych od rządu 10 milionów
hektarów ziemi. Pod względem osadnictwa Kanada pozostawała
za Stanami Zjednoczonymi. W latach 1881-1885 na całym
zachodzie Kanady osiedliło się 166 tysięcy imigrantów, podczas
gdy tylko graniczący z prowincją Manitoba stan Minnesota już w
1870 roku miał pół miliona mieszkańców.
Drugą przyczyną była zmiana planów budowy. Linia kolei
miała przebiegać na ukos przez prerie na północny zachód; było to
logiczne, jeśli pamiętać o koncepcji „pasa urodzajnego". Jednak w
1881 roku zapadła decyzja, że kolej zostanie poprowadzona przez
prerie południowe, uprzednio uznawane za nieprzydatne dla
osadnictwa. Oznaczało to nie tylko bankructwo tych, którzy
zainwestowali w nieruchomości na północnym zachodzie, i nie
tylko to, że osiedleni już tam farmerzy nie będą mieli transportu
dla swych produktów. Kolej została obciążona dodatkowymi
kosztami, a były one kolosalne; droga przez Góry Skaliste
wymagała poszukiwania przejść przez przełęcze, budowy mostów
i tuneli. Na niegościnnych południowych preriach wymuszono
osadnictwo; w 1883 roku kolej dotarła do założonego tam miasta
Calgary (zaraz nazwanego „kanadyjskim Denver" — nieco na
wyrost, jeśli zważyć, że liczyło 107 domów, gdy prawdziwe
amerykańskie Denver miało już 100 000 mieszkańców). Do
leżącego na północy Edmonton uruchomiono linię dyliżansu.
Powinna to być boczna linia kolejowa, ale na to nie było pieniędzy.
CPR stanęła na progu bankructwa.
Powodem budowy kolei donikąd i nie przynoszącej zysków,
była jej rola strategiczna. Na prostej jak strzała linii transkon-
tynentalnej zależało Wielkiej Brytanii, dla której miała to być
alternatywna droga do Indii i Chin, ważna na wypadek
zablokowania Kanału Sueskiego. Jak obliczano, przejazd koleją
przez południową Kanadę miał umożliwić podróż do Chin
o 2 dni krótszą w porównaniu z drogą przez Kanał Sueski,
16

albo o 16 dni, gdyby Kanał został zamknięty. W każdym


wypadku Brytyjczycy wyprzedzaliby na tej trasie europejskich
rywali, a nawet Rosjan.
Chodziło jednak nie tylko o imperialne interesy Wielkiej
Brytanii, lecz o sprawy Kanadyjczykom znacznie bliższe.
Canadian Pacific była drogą rokadową na wypadek agresji ze
strony

STANÓW ZJEDNOCZONYCH,

które były chętne do przyłączenia jeśli nie całej Kanady, to


chociaż jej części. Myśl ta była starsza niż same Stany
Zjednoczone (pojawiła się już na Kongresie Kontynentalnym w
1775 r.), i choć Kanada nie wzięła udziału w amerykańskiej
rewolucji, to od czasu Tomasza Jeffersona zjednoczenie było
trwałym elementem polityki USA. W 1811 r. prezydent John
Quincy Adams stwierdził: „Cały kontynent Ameryki Północnej
wydaje się przeznaczony przez Boską Opatrzność do zamiesz-
kania przez jeden naród, mówiący jednym językiem, wyznający
jeden system religii i zasad politycznych". Idea ta miała
wyznawców także w Kanadzie; zwłaszcza w sferach mont-
realskiego biznesu żywa była myśl o „pokojowej i przyjaznej
separacji od Brytanii, i związku na równych prawach ze
Stanami Zjednoczonymi", jak głosił ich Manifest Aneksji z
1849 roku4. Sekretarz stanu William Seward twierdził więc po
prostu, że „jest planem Natury, aby cały ten kontynent prędzej
czy później znalazł się w magicznym kręgu amerykańskiej
Unii". W tym kręgu były już faktycznie zachodnie terytoria
Kanady: odległe od metropolii i nie mające z nią połączeń
komunikacyjnych (z Toronto na zachód podróżowano
4
Według nacjonalistycznego ruchu Canada First w takim związku
przewagę miałaby Kanada, dzięki wyższości rasowej, wynikającej z północnego
klimatu. „Jeśli klimat nie miałby wpływu na kształtowanie ras — dowodził
ideolog ruchu R. G. Hahburton — to dlaczego narody południowe zawsze stoją
niżej i są podbijane przez ludzi z północy?"
17

koleją przez USA), powiązane gospodarczo z bliższymi i


lepiej rozwiniętymi Stanami Zjednoczonymi. James Wickes
Taylor, przedstawiciel Departamentu Skarbu na zachodzie
Kanady, który na zlecenie Sewarda miał w 1861 roku ocenić
możliwość przyłączenia go do USA, podsumował krótko:
„Wystarczy nadstawić koszyk, a dojrzały owoc sam do niego
wpadnie". Oceniał, że „z 30 000 Europejczyków, którzy
mieszkają na zachód od Wielkich Jezior, 90 procent pragnie
przyłączenia do USA", a gdyby ktoś miał obiekcje, to sama
milicja stanu Minnesota wystarczy, aby „zdobyć, okupować i
zająć" terytorium Kanady aż po jezioro Winnipeg. Z
poparciem dla jego tez pospieszyli mieszkańcy leżącej na
zachodnim wybrzeżu Kanady Kolumbii Brytyjskiej, którzy
zwrócili się z petycją do prezydenta Lincolna o przyjęcie ich
kraju do Unii. Granica nad Pacyfikiem była już w 1859 roku
widownią zbrojnej konfrontacji między USA a Anglią z
powodu spornych wysp San Juan 5. W 1861 r. wojna Unii z
Konfederacją i konieczność niezadrażniania stosunków z
Anglią nie pozwalała Lincolnowi na zbyt śmiałe kroki, więc
nie skorzystał z nowej okazji. Jego sekretarz stanu Seward
jednak na zapas opracował plan zagospodarowania
północnego zachodu Ameryki jako całości — włączając
kanadyjskie ośrodki osadnictwa nad rzekami Red River i
Saskatchewan, a z centrum politycznym i administracyjnym
w St. Paul w stanie Minnesota.
Przyłączenie terytoriów brytyjskich dałoby ogromny
impuls rozwojowy zachodowi USA, więc nie tracono go z
oczu. W 1866 roku na porządku obrad Kongresu USA stanęła
uchwała o przyjęciu Kanady do Unii. Nie było to realne
wobec całej Kanady („Globe" z Toronto pisała całkiem
proroczo, że „Amerykanie może kiedyś zechcą zaanektować
Księżyc"), ale jeśli chodzi ojej części, nie było niemożliwe.
W 1867 r. USA nabyły od Rosji Alaskę za 7,2 miliona
5
Dowódcą amerykańskiego garnizonu na wyspach San Juan był wtedy
kpt. George E. Pickett. który zdobył sławę jako dowódca „ataku Picketta" 3
lipca 1863 roku pod Gettysburgiem.
18

dolarów. Między Alaską a USA leżała tylko niepewna swej


kanadyjskości Kolumbia Brytyjska, która zgodziła się przyłączyć
do Kanady w 1871 r. pod warunkiem, że otrzyma z nią połączenie
kolejowe, a ponieważ budowa się przewlekała, groziła secesją. W
dodatku napływali do niej amerykańscy poszukiwacze złota i
osadnicy. Gdyby prowincja ta stała się stanem USA, poszedłby za
nią cały zachód Kanady. Wprawdzie gwarantem integralności
Kanady była Wielka Brytania, ale Kanadyjczycy odnosili się do
niej nieufnie, podejrzewając, że w imię imperialnych interesów
może ich sprzedać Stanom Zjednoczonym. Precedens już był —
dzięki swojej pokojowej penetracji oraz ustępliwości Wielkiej
Brytanii, USA uzyskały Oregon 6.
Realność zagrożenia ze strony USA uzasadniały w oczach
Kanadyjczyków działania

BRACTWA FENIAN,

Fianna Eirionn — Żołnierzy Erinu. Pod tą nazwą krył się


utworzony w 1859 r. amerykański oddział Irlandzkiego Bractwa
Rewolucyjnego (Irish Revolutionary Brotherhood), działającego
w konspiracji na terenie Wielkiej Brytanii. Organizacja ta miała
charakter militarny i w USA działała jawnie. Irlandzcy patrioci
przynieśli ze sobą do USA (jak głosiła ich rota przysięgi) „głęboką
i nieśmiertelną nienawiść do monarchii i oligarchii Wielkiej
Brytanii" oraz zapiekłą wrogość do wszystkiego, co brytyjskie.
Najbardziej brytyjska zaś na kontynencie północnoamerykańskim
była Kanada. Kiedy wojna secesyjna wywołała napięcia między
Stanami Zjednoczonymi a Anglią (która sprzyjała Konfederacji),
pospieszyli je wykorzystać. Irlandczycy zaciągali się przede
wszystkim do armii Unii. Było ich w niej 150 000, niektóre

Według anegdoty odpowiedzialny za zachód brytyjski komisarz orzekł, iż


6

Oregon nie jest wart zatrzymania, ponieważ łososi z jego rzeki Columbia w
odróżnieniu od pstrągów nie można było łowić na muchę.
19

jednostki były całkowicie irlandzkie, a o wsławionej w bitwach


nad Antietam i pod Gettysburgiem Brygadzie Irlandzkiej
mówiono, że „była co do człeka feniańska" 7. Oficerowie
irlandzcy pełnili jednocześnie funkcje wśród Żołnierzy Erinu.
Liczyli na zdobycie doświadczenia wojskowego, a także na
zaskarbienie sobie życzliwości rządu USA dla swych planów.
Kiedy wojna się skończyła, szeregi Bractwa liczyły 10 000
zahartowanych w bojach żołnierzy.
W 1865 r. Irlandzkie Bractwo Rewolucyjne poniosło na
Szmaragdowej Wyspie dotkliwą klęskę; zostało spenetrowane
przez brytyjską agenturę i rozbite. Jedynym aktywnym ogniwem
pozostali Fianna Eirionn. Dominującą pozycję wśród nich
uzyskał William Randall Roberts, biznesmen z Nowego Jorku,
przywódca skrzydła „jastrzębi". Na jego zlecenie gen. Thomas
W. Sweeny, zawodowy oficer amerykański, opracował plan
inwazji Kanady, opanowania jej i użycia jako bazy wypadowej
do morskich ataków korsarskich na flotę brytyjską. Miało to
doprowadzić do wzrostu napięcia w stosunkach
brytyjsko-amerykańskich i w końcu skłonić Wielką Brytanię do
negocjacji na temat niepodległości Irlandii. Zamiary te
rozpoznały zarówno kanadyjska Secret Service kierowana przez
Gilberta McMickena, jak brytyjski wywiad, i ostrzegały o nich
rząd. Generalny gubernator Kanady zarzucił Stanom
Zjednoczonym, że „Fenianie, którzy są obywatelami USA,
korzystają z instytucji tego kraju, aby nie kryjąc się, przemiesz-
czać wielkie liczby ludzi i materiałów wojennych ku granicom,
w celu prowadzenia wojny z pokojowo usposobioną społecz-
nością [kanadyjską]" 8. Także poseł brytyjski w Waszyngtonie
przekazał Amerykanom „wyrazy wielkiego niezadowolenia Jej
Królewskiej Mości". Sekretarz stanu Seward w odpowiedzi
oświadczył, że „uważa sprawę feniańską za mocno przesadzo-
ną". W rzeczywistości utrzymywał z Fenianami od dawna
7
W. S. Neidhardt. Fenianism in Nonth America, University Park i Londyn
1975, s. 138.
8
Tamie, s. 124.
20

kontakty, i doceniał możliwość wykorzystania ich jako środka


nacisku na Wielką Brytanię. Nie jest pewne, co rzeczywiście
obiecał irlandzkim patriotom; prawdopodobnie faktycznie nie
zobowiązał się do niczego. W każdym razie gen. Sweeny
oczekiwał co najmniej życzliwej neutralności USA, a także
uznania dla rządu, jaki Fenianie mieli utworzyć na zajętym
obszarze Kanady.
William Roberts zakupił z demobilu 10 000 karabinów i 2,5
miliona naboi oraz wyposażenie, a także zaczarterował 5
holowników i 30 barek do forsowania granicznych rzek i
jezior. Na próbę dokonano kilku udanych wypadów na teren
kanadyjskiej prowincji Nowy Brunszwik. Wreszcie 31 maja
1866 r. płk John O'Neill na czele czterech pułków Fenian (1200
ludzi) przekroczył graniczną rzekę Niagara i ruszył na Toronto.
Fenianie maszerowali bez przeszkód, aż 2 czerwca pod wsią
Ridgeway napotkali 900-osobowy oddział kanadyjskiej milicji.
Nastąpiła wymiana strzałów, w której zginęło 9 milicjantów, a
31 zostało rannych. Po pewnym czasie w pobliżu ukazało się
kilku ludzi na koniach. Byli to farmerzy, którzy chcieli
popatrzeć na bitwę, lecz Kanadyjczycy wpadli w popłoch i
wśród krzyków „Kawaleria atakuje!" rzucili się do ucieczki.
Tak skończyła się bitwa pod Ridgeway. Inny oddział
kanadyjskiej milicji został pobity w okolicy Fortu Erie i w
całości wzięty do niewoli. Irlandczycy byli na fali — niestety,
amerykańskie kanonierki pojawiły się na rzece i uniemożliwiły
im przeprawę zaopatrzenia, a nazajutrz płk 0'Neill otrzymał
wiadomość, że wojska USA dowodzone przez zwycięzcę spod
Gettysburga, gen. George'a G. Meade'a, zatrzymały
nadchodzące kolejne oddziały Fenian i skonfiskowały czasowo
ich broń. O'Neill wydał więc rozkaz do powrotu. Inne oddziały
irlandzkie, które zdążyły przekroczyć granicę Kanady, także
cofnęły się. Irlandczycy stracili w kampanii 8 zabitych i 15
rannych.
Zawiedziony gen. Sweeny wypomniał, że „to nie Anglia,
lecz Stany Zjednoczone powstrzymały nasz marsz ku wolno-
21

ści". Inny oficer, który (jak większość irlandzkich żołnierzy)


znał gen. Meade'a, rzucił mu w twarz z goryczą:
— Dostaliśmy broń z waszych magazynów. Dawali nam do
zrozumienia, że nie będziecie interweniować. Zostaliśmy
oszukani przez rząd, użyci przez [sekretarza stanu] pana
Sewarda do jego celów.
William Roberts wyciągnął z tego wnioski i zapowiedział, że
odtąd „organizacja będzie mniej otwarta, ale o wiele bardziej
zdeterminowana, niż dawniej".
W Londynie sama inwazja Fenian nie zrobiła wrażenia (w
Europie właśnie toczyła się sporo większa od niej wojna
prusko-austriacka), ale wiadomość, że pomoc wojskowa z tej
okazji dla Kanady kosztowała brytyjskiego podatnika 622 000
funtów, i owszem. Wielka Brytania po tych doświadczeniach
była zdecydowana wymusić na Kanadzie jej własny wkład w
obronę. Polityk kanadyjski Joseph Howe oceniał, że „rząd Jej
Królewskiej Mości doszedł do wniosku, iż Prowincje [kanadyj-
skie] są źródłem niebezpieczeństw i wydatków... przewagę ma
pomysł, aby zostawić je, by się same broniły, jeśli potrafią".
Potwierdzał to artykuł redakcyjny „Timesa" z 1 marca 1867 r.:
„Uważamy Konfederację za sposób uwolnienia tego kraju od
wielkich wydatków i wielkich kłopotów... Cenimy sobie
pragnienie Kanadyjczyków, by utrzymać stosunki z Koroną
Brytyjską. Ale czteromilionowy naród powinien umieć sam się
bronić" 9. Pomysł polegał na połączeniu brytyjskich posiadłości
w Ameryce Północnej w jedno państwo, które byłoby na tyle
silne, by zapobiec wchłonięciu poszczególnych jego prowincji
przez Stany Zjednoczone. Liczono także, że takie posunięcie
złagodziłoby ujemne skutki zniesienia wolnego handlu z USA.
29 marca 1867 r. mocą ustawy British North America Act
prowincje kanadyjskie zostały złączone w konfederację i
otrzymały odrębność państwową, na wieść o czym Kongres
USA wyraził swoje „głębokie zaniepokojenie".

9
Tamże, s. 110.
22

Tak irlandzcy rewolucjoniści stali się „ojcami


założycielami" Kanady. Brytyjczycy mieli nadzieję, że teraz
obroni się ona sama, lecz

KANADYJSKIE SIŁY ZBROJNE

były bardzo szczególne. Kanadyjczycy byli bowiem zawsze


zdania, że Anglia sama powinna dbać o swoje zamorskie
interesy. Pierwsza próba utworzenia kanadyjskich sił
zbrojnych, podjęta po zatrzymaniu w 1861 r. przez okręt
Stanów Zjednoczonych brytyjskiego statku „Trent" i
uprowadzeniu płynących nim dyplomatów Stanów
Skonfederowanych, zakończyła się klapą. Wielka Brytania
skierowała do Kanady 11 tysięcy żołnierzy, a parlament
kanadyjski odmówił wsparcia ich własną milicją. Dopiero
kiedy w 1864 r., reagując na wykorzystywanie Kanady jako
bazy przez wywiad Konfederacji, a nawet jej oddziały
wojskowe, prezydent Lincoln wypowiedział Traktat o
Wzajemności i zagroził wprowadzeniem wiz w ruchu
podróżnych, Kanada przełamała niechęć do wojska i
utworzyła straż graniczną w sile 2000 ludzi.
„Opinia publiczna" była przeciwna „stałej armii", więc
kiedy w 1870 r. wojska brytyjskie zaczęły wracać do domu,
nie zamierzano ich nikim zastąpić. Kontentowano się milicją,
czyli rodzajem gwardii narodowej, której zasadniczą częścią
była ochotnicza „milicja czynna". Oprócz niej istniała
„rezerwa milicji", pochodząca z poboru, któremu na wypadek
wojny podlegali mężczyźni w wieku od 16 do 60 lat. „Milicja
czynna" była zorganizowana w systemie terytorialnym i dzie-
liła się na bataliony. Naczelnym dowódcą milicji był zawodo-
wy oficer brytyjski w randze pułkownika, w milicji mający
stopień generała majora. Oprócz niego w naczelnym dowódz-
twie było trzech zawodowców: adiutant, adiutant generalny (tę
funkcję pełnił Kanadyjczyk) i inspektor artylerii. Cywilną
kontrolę nad nimi sprawował minister milicji i obrony.
Ponieważ okazało się, że istnienie jakiejś armii zawodowej
23

jest konieczne, choćby dla zapewnienia poziomu szkolenia,


dyskretnie utworzono dwie „szkolne" baterie artylerii w Que-
becu i Ontario (na krótko także trzecią w Kolumbii Brytyjskiej),
i takież trzy kompanie piechoty i kompanię kawalerii. Ta „stała
siła" liczyła 750 ludzi.
Swoje istnienie milicja zawdzięczała dwóm czynnikom.
Jednym z nich było uzależnienie przez Wielką Brytanię pomocy
wojskowej dla Kanady od jej udziału własnego, na skutek czego
parlament co roku uchwalał jakiś budżet na obronę. Drugi
powód wynikał z pierwszego; skoro był budżet, to trzeba go było
wydać. Posłowie walczyli jak lwy o to, by w ich okręgach była
jednostka milicji (dotyczyło to zwłaszcza okręgów wiejskich).
Taka jednostka oznaczała bowiem jakieś pieniądze dla okręgu,
które przekładały się na głosy w wyborach. Toteż lobby
„parlamentarnych pułkowników", czyli posłów związanych z
milicją, pilnowało, by skąpych środków nie przeznaczono (jak
chcieli dowódca milicji i jego sztab) na utworzenie mniejszej
siły, ale lepiej uzbrojonej i wyszkolonej. Szło im to tym łatwiej,
że ministerstwo milicji i obrony uważane było za synekurę bez
realnego znaczenia. W 1885 r. kierował nim minister Adolphe
Caron, który nie znał się na wojsku, ale był wytrawnym
politykiem, toteż z reguły brał stronę „parlamentarnych
pułkowników".
Milicja była dość liczna — jej listy mobilizacyjne liczyły 36
000 ludzi. Uzbrojona była z początku w amerykańskie karabiny
Peabody i powtarzalne Spencery, które w 1867 r. zastąpiono
brytyjskim karabinem Snider-Enfield. Był to bardzo dobry,
sprawdzony na wojnie secesyjnej przez armię Stanów
Skonfederowanych, brytyjski karabin Enfield kal. 577 (14,65
mm), który w 1864 r. został przerobiony na odtylcowy, na nabój
scalony, przy zastosowaniu zamka konstrukcji Jacoba Snidera.
Pomimo osobliwego wyglądu (zamek otwierał się na bok na
zawiasach), a także nieco kłopotliwej obsługi (nie było
wyrzutnika, a po wystrzale i otwarciu zamka należało karabin
odwrócić i wytrząsnąć z niego łuskę), broń ta miała wiele
24

zalet. Snider-Enfield był o 30 procent celniejszy niż od-


przodowy Enfield, miał przeciętną szybkostrzelność 10 strzałów
na minutę (Enfield oddawał 10 strzałów w 4 minuty) i był trudny
do popsucia nawet przez zielonego rekruta.
Bataliony piechoty były uzbrojone w karabiny Snider-Enfield
w wersji „długiej" (Long Rifle — o lufie długości 95 cm) i
trójkątne bagnety nasadkowe. Bataliony strzelców oraz sierżanci
batalionów piechoty używały wersji „krótkiej" (Short Rifle — 80
cm), nadrabiając różnicę w długości 60-centymet- rowym
bagnetem typu „jatagan". Istniał także karabinek kawaleryjski
Snider-Enfield.
Oprócz milicji pieszej (piechoty liniowej i strzelców) oraz
kawalerii, Kanada miała 16 baterii polowej artylerii milicji, i
kilkadziesiąt baterii garnizonowych, głównie na wybrzeżu
atlantyckim. Podstawowym uzbrojeniem artylerii polowej była
angielska trzycalowa, gwintowana, ładowana od przodu armata
9-funtowa, strzelająca tylko ogniem na wprost. Pocisk do tej
armaty miał kształt cylindryczny i zaopatrzony był w bolce, które
wchodziły w gwint, nadając mu ruch obrotowy. W 1872 r.
Kanada zakupiła 60 takich armat. Na uzbrojeniu były także
gładkolufowe 7-funtowe haubice górskie. Artyleria garnizonowa
używała cięższych armat i haubic, głównie 24- i 32-funtowych.
Permanentnie zły stan finansów kanadyjskich odzwierciedlał
się w wyposażeniu armii. Ponieważ nie było wojskowej stadniny
koni ani środków na ich zakup na rynku, kawaleria, choć
przydatna w geograficznych warunkach Kanady, była słaba
liczebnie. Także polowe baterie artylerii (nawet zawodowe),
teoretycznie liczące po cztery działa, z powodu braku koni miały
tylko po dwa. Nie miały też na wyposażeniu wozów
amunicyjnych, kuźni polowych etc. Dla oszczędności w połowie
lat 1870-tych zlikwidowano większość jednostek artylerii
garnizonowej, ale niewiele to pomogło. Nadal artyleria polowa
nie otrzymywała nowego wyposażenia, a nawet siodeł,
Uprzęży ani zapasowych kół. Nie wytwarzano uzbrojenia,
25

dopiero w 1882 r. rozpoczęto produkcję w Quebecu amunicji


strzeleckiej, a artyleryjskiej nie produkowano do końca stulecia.
W 1871 r. armia brytyjska zaczęła przezbrajać się w kara-
biny Martini-Henry kal. 577/450 o zamku z klinem pionowym.
Nabój z łuską posiadającą kryzę pozwalał na zastosowanie do
nich pocisku popularnego kalibru 45 (11,43 mm) z silniejszym
ładunkiem prochowym kalibru 577. W 1874 r. Kanada zakupiła
2100 sztuk tej broni — na więcej nie było pieniędzy, a poza tym
uznano, że amatorom z milicji wystarczy Snider-Enfield.
Oprócz broni rząd dostarczał milicjantom tylko mundury
(bataliony piechoty nosiły barwę czerwoną, strzelców — zie-
loną, a artylerzyści — niebieską) — za inne części wyposażenia,
jak hełmy, musieli płacić. Oficerowie sami kupowali broń
boczną i konie (rząd płacił tylko za paszę dla nich). Ćwiczenia
zajmowały tylko dwa tygodnie w roku, ale i tak czasem
pracodawcy nie godzili się dawać na nie pracownikom urlopu.
Na te wydatki żołd nie starczał ani też nie kompensował
utraconej podczas ćwiczeń płacy. Służba była więc raczej
zabawą — albo sprawą prestiżu — dla ludzi w miarę zamożnych
i niezależnych finansowo. Dlatego, jak tłumaczono, więcej
batalionów pochodziło z dostatniej anglojęzycznej prowincji
Ontario, niż z uboższego francuskiego Quebecu.
Milicjanci byli przepełnieni dumą i godnością, jak oceniali
niektórzy, nieco ponad miarę. „Nie jest to kwiat armii, jak się
łudzą — stwierdził pewien angielski żołnierz fortuny. — Wi-
dywałem Prusaków w pikielhaubach, byczących się w miastach
Vaterlandu; śmieszyli mnie chłopięcy holenderscy poborowi w
Amsterdamie. Podziwiałem zdumiewające piruety musztry
belgijskich wartowników w Brukseli. Studiowałem manewry
całej francuskiej armii w Bayonne. Dzieliłem los karlistów w
dzikich przełęczach Pirenejów. Widziałem w Stambule, jak
regiment żylastych Turków, weteranów spod Plewny, prezen-
tował broń przed sułtanem. Tommy Atkins objawiał mi się w
wielu krajach w pełnej glorii szkarłatu i bieli, budząc w sercu
dumę: Civis Romanus sum! „Chłopcy" Wuja Sama
26

także nieraz paradowali przede mną. Ukoronowaniem zaś tego


była wizyta u kanadyjskich milicjantów w obozie w Gananoque;
i wyznaję, że jeśli chodzi o brud, ogólne niechlujstwo i
demoralizację, to zwłaszcza wiejskie bataliony — mówiąc ich
własnym eleganckim językiem — biją wszystkich na łeb" 10.
Kanada miała więc zamiast armii, jak określił to jeden z
dowódców, „zbiór jednostek wojskowych, nie powiązanych ze
sobą, bez sztabu i bez służb, które zapewniają transport,
wyżywienie i opiekę zdrowotną". Były one zgromadzone na
wschodzie, a ochronę zachodu zapewniać miała

PÓŁNOCNO-ZACHODNIA POLICJA KONNA (NWMP),

formacja porządkowa o charakterze paramilitarnym. Wyglądem


zbliżona była do lansjerów, a jej wyżsi oficerowie zamiast
policyjnych tytułów superintendenta i komisarza nieoficjalnie
zażywali wojskowych rang majora i pułkownika. Wojskowe
było także jej uzbrojenie, którym najpierw był siedmio-
strzałowy karabinek Spencer, a po nim kawaleryjski Snider-
-Enfield. W 1882 r. przezbrojono NWMP w dziewięcio-
strzałowe Winchestery model 1876 kal. 45-75 na wojskową
amunicję, większe i cięższe od popularnych modeli. Policjanci
nosili także rewolwery (najpierw typu Adams, później angiel-
skie Enfieldy) i szable oraz lance.
Od zwykłej policji różniło NWMP także to, że do jej
uzbrojenia należała artyleria. Na początku były to dwie armaty
9-funtowe, jakich używała połowa artyleria kanadyjska. W 1876
r., na skutek poczucia zagrożenia po przegranej przez
Amerykanów bitwie z Indianami nad Little Big Horn, do
arsenału NWMP dodano cztery amerykańskie gładkolufowe
7-funtowe haubice górskie z brązu.

10
J. D o n k i n, Trooper in the Far North-West. Recollections of Life in the
North-West Mounted Police, Canada, 1884-1888, Saskatoon 1987, s. 150.
Tommy Atkins — symbol żołnierza brytyjskiego.
27

Umundurowanie policjanta składało się ze szkarłatnej kurtki,


oranatowych spodni z żółtym lampasem, butów z cholewami i
białych skórzanych rękawic. Ubioru dopełniał biały pas —
bandolier, który mieścił 20 naboi do Winchestera i 12 do
Enfielda, oraz biały hełm typu pikielhauba albo okrągła
furażerka typu „pudełeczko na pigułki". Hełm był niewygodny,
furażerka bez daszka nie chroniła twarzy przed palącym
słońcem, a cały strój był niezbyt praktyczny, ale jego europej-
skość miała wzbudzać respekt. Konstable utrzymywali mundury
i wyposażenie w nienagannej czystości, i codziennie czyścili
pasy glinką oraz polerowali nie tylko szable i pochwy, ale nawet
łuski naboi. Nie dopuszczano również dowolności w
umundurowaniu — charakterystycznej dla obytej z zachodem
US Cavalry.
O to, by NWMP nawet z daleka odróżniała się od kawalerii
amerykańskiej, w gruncie rzeczy chodziło. Miało ją jednak
odróżniać przede wszystkim nastawienie; powszechna opinia w
Kanadzie głosiła, że Amerykanie to prymitywni rzeźnicy,
zawsze gotowi strzelać bez opamiętania „do wszystkiego, co
mówi". Morale NWMP budowano w znacznym stopniu na
poczuciu wyższości wobec nich. Ilustruje je anegdota, w której
na plemię Indian, eskortowane do granicy kanadyjskiej przez
dwie kompanie kawalerii USA, czeka po drugiej stronie tylko
sierżant z dwoma konstablami.
— Czy jest was tylko tylu? — pyta z niedowierzaniem
amerykański dowódca. — Nas są dwie kompanie i mieliśmy z
tymi Indianami wiele trudności. Czy jesteście pewni, że was
trzech wystarczy?
— Tak, sir — odpowiada sierżant — widzi pan, my nosimy
szkarłat królowej.
Pensja konstabla wynosiła od 9 do 15 dolarów miesięcznie,
lecz chętnych do niej było wielu, bowiem wśród poszukiwaczy
przygód powstała moda na poznawanie zachodu Kanady w
czerwonej kurtce. Wkrótce zrodził się szczególny esprit de
corps NWMP, styl arystokratycznej legii cudzoziemskiej. Jak
28

wspomina jeden z konstabli, w jego kompanii byli synowie


gubernatora brytyjskiej kolonii, generała majora, baroneta,
ministra rządu Quebecu, było kilku członków dobrych rodzin
kanadyjskich, eks-oficer marynarki, absolwent Oxfordu,
student medycyny i klown cyrkowy. Nikogo też nie zdziwiło,
że pewnego poranka na tyłach koszar dwaj policjanci (pruski
junkier i francuski hrabia) rozstrzygali różnicę zdań na temat
wojny francusko-pruskiej w klasycznym pojedynku na szable.
Potrzeba utworzenia jakiejś siły zbrojnej na Terytoriach
Północno-Zachodnich wynikała z faktu, że choć od 1870 r. były
one częścią Kanady, to osiedlali się na nich Amerykanie.
Początek zrobili kupcy-ryzykanci z Montany, którzy otwierali
po kanadyjskiej stronie placówki handlowe, nastawione na
Indian i dostosowane do ich popytu, oferujące głównie whisky,
broń i amunicję. Była to piorunująca mieszanka. Indianie byli
najgorszymi konsumentami — tymi, którzy nie umieją pić, a
piją (ich sposób polegał na wlewaniu w siebie duszkiem całych
baniek whisky). A nie był to napitek dla mięczaków ze
wschodu: tradycyjna receptura na „indiańską whisky" jako
składniki podawała spirytus, wodę z Missouri, pieprz cayenne
(dla smaku), sok tytoniowy (dla koloru), nieco strychniny (aby
konsument poczuł się „lekko szalony") oraz trochę szarego
mydła, aby się pochorował; doświadczenie głosiło bowiem, że
„jeśli Indianin porządnie się nie porzyga, to nie uważa, że się
dobrze bawił". Główna faktoria szybko uzyskała nazwę Fort
Whoop-Up (Fort Rozróba), a liczba Indian, którzy w „lekkim
szale" pozabijali się między sobą, szła w dziesiątki11. Pijani lub
rozzłoszczeni na kupców Indianie atakowali także ich — w
zimie 1872 r. cztery faktorie poszły z dymem, a siedmiu białych
zapłaciło życiem za swoje futra. Mimo to na kanadyjską
„ziemią niczyją" przybywało coraz więcej Amerykanów, i
zanosiło się, że pokojowo zajmą kraj, zanim nie istniejąca
jeszcze kolej przywiezie kanadyjskich osadników. Rząd nie

Ocenia się, że w r. 1871 w plemieniu Czarnych Stóp było 88 takich


11

przypadków, a w 1872 — 70.


29

mógł pozostawać bezczynny, lecz nie chciał również inter-


wencji zbrojnej, aby uniknąć konfrontacji z USA. Pretekst
nasunął się w 1873 r. Na pograniczu w Cypress Hills grupa
Amerykanów i Kanadyjczyków, w wyniku pijackiej awantury o
skradzionego przez Indian konia, zabiła ponad 20 „kanadyj-
skich" Assiniboinów, tracąc jednego zabitego. Wśród klangoru
o „masakrze w Cypress Hills", pod pozorem ochrony Indian
przed barbarzyńcami z USA, w 1874 r. 300 policjantów (w tym
174 eks-wojskowych) przybyło na zachód i objęło go de facto
jurysdykcją kanadyjską. Amerykanie odeszli nie stawiając
oporu, zaś udręczeni przez nich

INDIANIE

przywitali wyzwolicieli z mieszanymi uczuciami. Chemogimt-


suk (policjanci) otrzymali na kredyt olbrzymi autorytet, jako
wybawiciele Indian od amerykańskiej whisky. Faktycznie,
wobec Indian przestrzegali prohibicji, choć sami przemycali na
własny użytek „ładunki żyta lub burbona", a „polowanie na
przemytników whisky nie było [w NWMP] popularne, zaś jeśli
ktoś się upierał przy ich ściganiu, był otaczany pogardą" 12.
Jednak co najważniejsze, policja odnosiła się do Indian
przyjaźnie i nie kryła, że w razie jakiegoś ich konfliktu z
białymi stanie po stronie Indian. Część wodzów wydawała się
to doceniać, zwłaszcza ci, którzy na dobrych układach z
NWMP opierali wpływy w swoim plemieniu. Szczególnie
wódz Czarnych Stóp Wronia Stopa zasłynął z rzewnych
tekstów: „zanim przyszliście, Indianin musiał pełzać, a teraz nie
boi się chodzić z podniesioną głową"; „policja chroni nas, jak
pióra ptaka chronią go w zimie przed mrozem". Policjanci brali
to za dobrą monetę, więc na zewnątrz powstał obraz idylli,
jakże różnej od amerykańskiego „dark and bloody ground".
Jednak nie wszystkim Indianom podobały się nowe

12
D o n k i n, op. cit., s. 14-15, 90.
30

porządki; w 1876 r. kilka tysięcy ich zebrało się w Cypress Hills


i zażądało wycofania „policyjnego prawa". Super-intendent
NWMP James M. Walsh przez trzy dni tłumaczył im, że ich
plemienne prawo „jest tyrańskie i pozbawia wolności tak
osobę, jak rodzinę", zaś prawo kanadyjskie chroni ich wolność,
ale Indianie nie byli przekonani. Ustąpili dopiero wtedy, gdy
zagroził, że rząd kanadyjski potraktuje ich jak „wrogich
Indian" 13.
Było to pusta groźba, bowiem w kanadyjskiej doktrynie
pojęcie „wrogich Indian" nie istniało. Inaczej niż Amerykanie,
którzy plemiona indiańskie traktowali jak quasi-suwerenne
państwa, które mogły zostać uznane za „wrogie" i przekazane
do kompetencji Departamentu Wojny, Kanadyjczycy uważali
Indian w Kanadzie za poddanych Jej Królewskiej Mości
(zajmowały się nimi dwa departamenty — spraw wewnętrz-
nych oraz Indian, a na czele obydwóch stał sam premier
Macdonald). Pociągało to za sobą istotne rozróżnienie w po-
dejściu do egzekwowania prawa. Według doktryny amerykań-
skiej przestępstwa dokonane przez Indian wobec białych
(zabójstwa, rabunki etc.) były aktem wojny ze strony całego
plemienia, i zajmowało się nimi wojsko. Doktryna kanadyjska
zakładała, że przestępstwa, niezależnie od tego, czy zostały
popełnione przez Indian, czy przez białych, są sprawą krymi-
nalną, ściganie ich sprawców leży w gestii policji, a od-
powiedzialność za nie jest indywidualna.
Na 700 000 km kwadratowych kanadyjskiego zachodu było
20 000 Indian. Na prerii były to plemiona koczownicze —
Assiniboinowie (w Kanadzie zwani „Kamieniarzami" z
powodu zamiłowania do łaźni, w których uzyskiwali parę lejąc
wodę na gorące kamienie), Równinni Kri, Równinni
Odżibwejowie (inaczej Saulteaux — „Skaczący") i Czarne
Stopy (w tym Siksika, czyli Czarne Stopy właściwe, Krew i
Piegan — „Malowane Twarze"), a na obszarze zalesionym
13
C. P. Muhaney, The History of the North-West Rebellion of 1885, etc.
Toronto 1885, s. 86.
31

semi-osiadłe plemiona Kri (Leśnych, Wierzbowych i Ba-


giennych), Sarcee i Odżibwejów-Czippewajów („Zakręceni"
— nie chodziło tu o charakter, lecz o charakterystycznie
wygięte noski ich mokasynów). Dominującą pozycję zajmowali
Czarne Stopy, dzięki odwadze i sprawności wojennej połączo-
nej z niezwykłym okrucieństwem. Jedynym liczącym się
przeciwnikiem dla nich byli Równinni Kri, którzy choć mniej
waleczni, przewyższali jednak Czarne Stopy chytrością. Oba
plemiona toczyły nieustanne walki, w których mimo bez-
względności, zabijania kobiet i dzieci i niszczenia całych
obozów, żadne nie uzyskiwało przewagi.
Inaczej niż w USA, konfliktu cywilizacji na zachodzie w
okresie prekanadyjskim zasadniczo nie było; cywilizację
białych reprezentowali kupcy Kompanii Zatoki Hudsona,
którzy żyli w symbiozie z Indianami, dostarczającymi im futer i
kupującymi ich towary. Symbioza ta szła bardzo daleko; w
ocenie znawcy zachodu, Jamesa W. Taylora, głównym
powodem spokoju na kanadyjskich kresach były liczne mał-
żeństwa między białymi (pracownikami Kompanii) a Indian-
kami, dzięki którym „kraj nasycił się populacją o krwi
mieszanej, równą liczebnie Indianom, która w pewnym stopniu
sprawuje nad nimi kontrolę moralną i fizyczną, co dla
Dominium Kanady jest zrządzeniem Opatrzności" 14.
Po nabyciu Terytoriów Północno-Zachodnich rząd kanadyj-
ski kontynuował wobec Indian brytyjską politykę, zgodnie z
którą osadnictwo na zamieszkanych przez Indian terenach
dokonywało się tylko po zawarciu z nimi traktatów. Korona
Brytyjska chciała mieć w Indianach sojusznika przeciwko
Stanom Zjednoczonym; rządowi Kanady chodziło o to, by
indiańskie pretensje terytorialne nie zakłócały budowy infra-
struktury, a zwłaszcza kolei. Przede wszystkim zaś chciał
uniknąć kosztownej wojny, która, jak się obawiano, nastąpiłaby,
gdyby niekontrolowany napływ osadników natrafił na
14
G. F. G. Stanley, Louis Riel, Toronto i Montreal 1972, s. 255.
32

opór Indian. Mimo nazwy, traktaty były w istocie umowami


kupna-sprzedaży. Ich zasadą było przekazywanie Indianom
świadczeń pieniężnych i innych w zamian za zrzeczenie się przez
nich praw do ziemi na rzecz państwa (rząd uważał, że mają te
prawa jako pierwotni mieszkańcy).
Obok groźby wojny, problemem były bizony. Liczba tych
zwierząt w Kanadzie malała już na długo zanim na preriach
pojawili się biali ludzie. Kiedy przybyli, zdumieli się marno-
trawstwem, z jakim Indianie obchodzili się z bizonami.
Wprawdzie nie było takiej części bizona, którą uważaliby za
niejadalną, ale w praktyce jadali tylko garby, a czasem z kilku
setek upolowanych zwierząt wycinali tylko ozory. Ich naj-
częstszym sposobem polowania było zaganianie bizonów do
zagród (naturalnych, jak wąwozy, lub sztucznych) albo wpę-
dzanie ich w przepaść. Antropomorfizujący Indianie polowali
tak, jak wojowali — w zagrodach maczugami rozłupywali
uwięzionym zwierzętom czaszki bez wyboru płci, wieku i
przydatności do spożycia — aby nie uszedł ani jeden świadek
klęski, który mógłby ostrzec innych. Z urwisk stada bizonów
spadały w przepaść, pierwsze spychane przez następne i
grzebane pod stosem ciał, aż Indianie mogli ruszyć na nie z
nożami i siekierami. Jak wyglądało to „polowanie", którego
ofiarą padało czasem ponad tysiąc bizonów naraz, wskazuje
obrazowa nazwa takiego urwiska — piskim, „głęboki kocioł
krwi" 15. Tylko część zwierzyny była zużywana — z reguły

15
Jedno z takich urwisk w prowincji Alberta, zwane Head-Smashed-In
Buffalo Jump, ma obecnie wysokość 12 m, a u jego podnóża zalega warstwa
kości gruba na 10 m. Miejsce to zostało zaliczone przez UNESCO do obiektów
dziedzictwa światowego i jest przeciwstawiane marnotrawstwu białych jako
przykład „zrozumienia równowagi ekologicznej oraz ekonomicznego
użytkowania zasobów". Tysiąc zabitych bizonów to na raz ok. 200 ton mięsa.
Warto porównać, że William F. Cody (..Buffalo Bill"), kiedy zaopatrywał armię
budowniczych kolei Kansas Pacific, upolował 4280 bizonów w ciągu 18
miesięcy, co czyni 8 bizonów (średnio razem 1500 kg mięsa) dziennie (dzienna
norma żywieniowa pracowników Kompanii Zatoki Hudsona wynosiła 1,2 kg
mięsa).
33

ponad jedna czwarta bizonów, leżących na samym spodzie,


pozostawała nie ruszona. Ponieważ krowy ze względu na swe
mięso, skóry i futra były cenniejsze od byków, często w
zagrodach i piskunach sprawiano tylko je, gardząc zabitymi
bykami. Na dodatek wiosną, „gdy cielęta w łonie są już dobrze
pokryte futrem", jak napisał świadek tego procederu, Indianie
polowali na krowy dla nienarodzonych cieląt, które były ich
przysmakiem 16. Metysi byli zdania, że było to „główną
przyczyną zdziesiątkowania bizonów; pokolenia przestały
istnieć, zanim się narodziły, umarły z zabitymi matkami" 17.
Indianie uważali to za nonsens, bowiem wiedzieli, iż bizony nie
rodzą się zwyczajnie, lecz odradzają przez reinkarnację — a
więc im więcej ich wytłuką, tym więcej się znów pojawi.
Na spadek liczby bizonów wpłynęła także susza, która
nawiedzała równiny cyklicznie od lat 1840-tych do 1870-tych.
Susza sprawiała ponadto, że praktykowane przez Indian
wypalanie traw zamieniało prerię w inferno, które gorzało po
kilka tygodni i pochłaniało po kilkaset tysięcy kilometrów
kwadratowych, zabijając i okaleczając tysiące bizonów. W po-
łowie XIX wieku populacja bizonów na kanadyjskich preriach
bardzo ucierpiała również od chorób.
Indianie uważali, że Wielki Duch przeznaczył bizony
specjalnie dla nich jako niewyczerpalne źródło pożywienia,
więc nigdy nie da się ich eksterminować. Mieli poniekąd
słuszność, bowiem w pojedynkę żaden ze szkodliwych czyn-
ników nie zagrażał egzystencji zwierząt. Niebezpieczne stały
się one dopiero wszystkie razem, przy czym decydujący wpływ
miała komercjalizacja bizonów. Od połowy lat 1860-tych
wzrost popytu ludności na mięso oraz zapotrzebowanie na futra
i skóry ze strony przemysłu (jako surowiec i na pasy
transmisyjne), w połączeniu z możliwością nabycia za nie

16
S. Krech III, The Ecological Indian. Mith and History, Nowy Jork
i Londyn 1999, s. 135.
17
C h a r e t t e, op. cit., s. 50.
34

towarów, sprawiły, że Indianie zaczęli masowo zabijać bizony


na handel, pozostawiając na prerii tysiące odartych ze skór
karkasów (później, w gorszych czasach, zbierali i sprzedawali
ich kości).
Rząd traktował bizony jako jeden z zasobów naturalnych,
niezbędny dla utrzymania Indian, kalkulował, na jak długo ich
wystarczy, i starał się prowadzić racjonalną gospodarkę nimi.
Było jednak jasne, że kiedy osadnicy zaczną przerabiać prerie na
pola i pastwiska, bizony będą musiały ustąpić.
Traktaty z Indianami (w latach 1871-1877 było ich siedem)
rząd uważał za humanitarne i sensowne gospodarczo roz-
wiązanie problemu. Dzięki —jak pisał ich główny negocjator
Alexander Morris — „mądremu i paternalistycznemu rządowi,
który zrobi wszystko, aby dopomóc i podnieść na wyższy
poziom indiańską populację, która została poddana naszej
opiece"18, Indianie mieli bezboleśnie przejść od łowiectwa i
zbieractwa do życia osiadłego i gospodarki rolniczej. Nie
wydawało się to niemożliwe; na południu Ameryki, po tym, jak
w XVIII wieku wytępiono jelenie dla ich zamszowych skór,
łowieckie plemiona Czoktawów, Czirokezów, Krików,
Czikasawów i innych zajęły się rolnictwem, zyskując sobie
miano „Plemion Cywilizowanych".
Dla Indian traktaty nie były niczym osobliwym; plemiona
indiańskie wciąż zawierały ze sobą jakieś układy, po czym ze
spokojem je łamały. Nie obawiali się białych; jak pisze znawca
zachodu, „przeciętny biały był dla Indianina uosobieniem
prostoduszności"19. Poza tym Indianie kanadyjscy słyszeli już o
amerykańskich traktatach, i kojarzyli je z wszelakimi dobrami.
Toteż sami nalegali na zawarcie takich z rządem Kanady. Mieli
całkiem sprecyzowane wyobrażenia.
— Słyszeliśmy, że sprzedaliście ten kraj Kanadyjczykom za
mnóstwo pieniędzy — zwrócił się podczas negocjacji wódz
18
A. M o r r i s, The Treaties of Canada with the Indians of Manitoba and
the North-West Territories, Saskatoon 1991. s. 296-297.
19
S. Steele, Forty Years in Canada, Toronto 1915. repr. 1972, s. 71.
35

Kri do urzędnika Kompanii Zatoki Hudsona — za 300 000


funtów. Chcemy tych pieniędzy.
Wiemy, że rząd buduje pewabisko meskano, żelazną
drogę, aby w wielkich wozach przywozić biednym Indianom
jedzenie i ubranie — powiedział przy innej okazji wódz Mała
Topola — Chcę, żeby w tych wozach wieźli także pieniądze i
rozrzucali je po obu stronach drogi, aby każdy miał ich
mnóstwo.
Pierwszy traktat z Indianami na Terytoriach, a szósty
kolejny, rząd podpisał w 1876 r. w Forcie Carlton z plemieniem
Kri. Alexander Morris rozpoczął negocjacje, w natchnieniu
używając sławetnych słów „to, co obiecam, i co, jak wierzę i
mam nadzieję, przyjmiecie, ma trwać tak długo, jak to słońce
świeci i płynie owa rzeka" 20. Niespodziewanie jego godnym
partnerem okazał się niejaki Budowniczy Zagród. Nie był on
wodzem, nie był nawet Kri, lecz synem Assiniboina i Metyski,
ale miał dużo do powiedzenia, był bowiem przybranym synem
Wroniej Stopy, wielkiego wodza Czarnych Stóp 21, któremu
zawdzięczał wiedzę i majątek. Podczas rozmów tak narzekał na
utratę przez Kri godności łowców i wojowników, wyrażał brak
wiary w rolnictwo i wnosił coraz nowe zastrzeżenia, że zmęczył
nie tylko białych, lecz nawet własnych negocjatorów 22.
Sekundował mu niejaki Peter Erasmus, który formalnie był
tylko zatrudnionym przez Indian tłumaczem, ale ponieważ
tłumaczył wypowiedzi obu stron, a oprócz niego nikt z białych
nie znał języka Kri, miał wpływy bardzo duże. W końcu
Indianie traktat podpisali, „cedując, zwalniając, oddając i
przekazując Rządowi Dominium Kanady dla Jej Królewskiej
Mości i jej następców na zawsze" 121 tysięcy mil

20
Morris, op. cit., s. 202.
21
H. Dempsey, Crowfoot, Chief of the Blackfeet, Halifax 1988, s. 72.
budowniczy Zagród odziedziczył imię po ojcu, szamanie i myśliwym, znaczyło
specjalistę od polowania na bizony przy pomocy zagród. Wśród Czarnych Stóp
nosił imię Wilk o Cienkich Nogach.
22
P. Erasmus, Buffalo Days and Nights, Calgary 1974. s. 247-250.
36

kwadratowych terytorium od ujścia Saskatchewanu do Gór


Skalistych. W zamian za to otrzymywali rezerwat, czyli
rezerwę ziemi na cele rolnicze. Traktat głosił, że „Jej
Królewska Mość niniejszym zgadza się i podejmuje
wydzielenia rezerwy ziemi uprawnej, [...] która będzie
administrowana i zarządzana dla nich przez Rząd Jej
Królewskiej Mości Dominium Kanady, pod warunkiem, że
takie rezerwy nie będą przekraczać jednej mili kwadratowej
na każdą pięcioosobową rodzinę. [...] Zostaną one określone i
wyznaczone dla każdego szczepu po konsultacji z Indianami
co do tego, jaką lokalizację znajdują jako najbardziej dla nich
odpowiednią". Inaczej niż w Stanach Zjednoczonych, gdzie
starano się osiedlać Indian w wielkich rezerwatach, w których
mogliby bez kontaktu z białymi kultywować swój sposób
życia, w Kanadzie celem była ich asymilacja. Indianie mieli
sami sobie wybrać niewielkie tereny rolnicze w pobliżu osad.
Po osiedleniu się mieli otrzymać pługi i brony (po jednej
sztuce na trzy rodziny), a na każdą rodzinę cztery motyki, dwa
szpadle, po dwie kosy, widły i grabie, siekiery, piły, pilniki,
świder, osełki i toczysko, a dla wodza „skrzynię zwykłych
narzędzi ciesielskich". Mieli też dostać „tyle pszenicy,
jęczmienia, ziemniaków i owsa, ile trzeba dla obsiania
faktycznie zaoranej ziemi", a także na każdy szczep cztery
woły, byka i sześć krów oraz wieprza i dwie świnie. „Do
użytku i wykorzystania przez Indian" miała być przeznaczona
apteczka. Ponadto „każda indiańska osoba" — mężczyźni,
kobiety i dzieci — miała otrzymywać rocznie po 5 dolarów,
wódz dodatkowo rocznie 25 dolarów, a jego doradcy po 15.
Indianie zachowywali poza tym prawo do polowania i
łowienia ryb na całym scedowanym obszarze — na zakup
amunicji i sieci dla nich rząd przeznaczał 1500 dolarów
rocznie. Mieli też otrzymać prezenty — jednorazowo po 12
dolarów dla mężczyzn, kobiet i dzieci, a dla każdego wodza
uniform, medal, flagę, konia, uprząż i duży wóz (albo, jeśli
będzie wołał, dwa małe wozy z żelaznymi piastami i
obręczami). Jej Królewska Mość zgadzała się ponadto na
37

utrzymywanie szkół, jeśli Indianie będą sobie ich życzyć. Oni


zaś ze swej strony zobowiązywali się do lojalności wobec
królowej i do przestrzegania prawa.
Rząd Kanady nie miał zamiaru wobec Indian naśladować
praktyki USA (wyrażającej się w słowach „karmić ich lub z
nimi walczyć"), lecz Budowniczy Zagród zmusił Morrisa, by
w traktacie znalazły się klauzule, które nie były przewidziane.
Na ustępliwość Morrisa mógł wpłynąć fakt, że w USA właśnie
toczyła się wojna z plemionami Siuksów i Szejenów, u której
źródeł leżał traktat z 1868 r., fetowany wówczas jako początek
„polityki pokojowej" prezydenta Granta. Toteż rząd poszedł
na takie ustępstwa, jakie wydały mu się znośne. Indianie,
którzy uprawiają ziemię, mieli przez trzy lata otrzymywać
żywność za 1000 dolarów rocznie „aby im dopomóc w tej
uprawie". Ważniejsza była — feralna, jak się miało okazać —
klauzula, że „w przypadku zarazy albo powszechnego głodu
Królowa zapewni Indianom pomoc [...] konieczną i
wystarczającą dla uwolnienia Indian od tej klęski" 23.
— Z tego nie wydaje mi się, abym mógł przyodziewać moje
dzieci i karmić je tak długo, jak słońce świeci i woda płynie —
stwierdził Budowniczy Zagród. Słowami tymi wyraził
zasadniczą rozbieżność między intencjami „wysokich
umawiających się stron".
W zamyśle rządu rezerwaty (nieco anachronicznie można je
nazwać kołchozami) miały być etapem przejściowym na
drodze do uzyskania przez Indian samowystarczalności. In-
dianie mieli w nich wspólnie uprawiać ziemię i hodować
bydło, ucząc się przy tym gospodarowania. Póki się nie
nauczą, mieli korzystać z socjalu. Po trzech latach (nie bacząc
na doświadczenia Amerykanów rząd przyjmował, że tyle
wystarczy) rezerwaty miały zostać rozparcelowane na farmy,
na których Indianie mieli gospodarzyć samodzielnie. W ten

23
Morris, op. cit., s. 351-356.
38

sposób „system plemienny, czyli komunistyczny", jak pisał


komisarz do spraw Indian Hayter Reed, miał zostać zastąpiony
przez „ducha indywidualnej odpowiedzialności". Wizja Indian
była znacznie prostsza — postrzegali rezerwaty jako miejsce
odbioru świadczeń socjalnych, i oczekiwali, że rząd będzie
utrzymywał ich i następne pokolenia. Konfrontacja wizji była
kwestią czasu.
Budowniczy Zagród zaczął robić karierę: traktat zapewnił
mu pozycję wodza szczepu liczącego 170 Indian, rezerwat w
pobliżu miasta Battleford, a także rozgłos i wielki prestiż wśród
białych. Inne plemiona zaczęły zazdrośnie spoglądać na Kri.
Czarne Stopy złożyli nawet petycję, zarzucając rządowi
faworyzowanie ich wrogów i również żądając traktatu. Wódz
Czarnych Stóp, wspomniany Wronia Stopa 24, cieszył się wśród
białych wielką renomą od 1866 r., kiedy to jego plemię napadło
i obrabowało karawanę Kompanii Zatoki Hudsona, a on nie
pozwolił pozabijać woźniców, co spotkało się z jej wielkim
uznaniem i wdzięcznością. Był uważany za stratega i
dyplomatę, i rzeczywiście dawał dowody zręczności w po-
stępowaniu.
Wronia Stopa wykorzystał nastrój defetyzmu wśród białych
po zwycięstwie Sjuksów nad 7 pułkiem kawalerii ppłk. Custera
nad Little Big Horn. Poinformował insp. Denny'ego z Fortu
Calgary, że szaman Sjuksów Siedzący Byk proponował mu, by
wspólnie najpierw pobili Amerykanów, a potem rozprawili się
z Kanadyjczykami. On ten pomysł z oburzeniem odrzucił, lecz
na to Siedzący Byk zagroził, że gdy Sjuksowie przyjdą do
Kanady, potraktują Czarne Stopy jak wrogów (którymi
skądinąd dla Sjuksów zawsze byli). Wronia Stopa prosił o
gwarancje, że biali ich obronią, a w zamian zapewniał, że
przyśle im w sukurs 2000 wojowników (których zresztą nie
miał; całe plemię Czarnych Stóp liczyło ich 1000). Najważ-
niejsze zostawił na koniec. „Kri i biali ludzie wchodzą do
24
Dokładnie jego imię brzmiało hapo-omux-okut lub Isapo-muxika —
Wielka Stopa Indianina Wrony.
39

naszego kraju i pozostawiają nas bez środków do życia; mimo


to nie przyłączymy się do Sjuksów, ale liczymy na waszą
pomoc. Zobaczycie, jak biedne Czarne Stopy głodują. Serce
białego żołnierza ogarnie żal, i powie o tym wielkiej matce,
która nie pozwoli swoim dzieciom głodować". Denny połknął
wszystko, spisał mowę Wroniej Stopy i wysłał ją do królowej
Wiktorii. W odpowiedzi polecono mu „poinformować
Wodzów plemienia, że Jej Królewska Mość przyjęła z wielką
satysfakcją ich dowodzące wierności zachowanie, wyrażające
się w odmowie podniesienia broni wraz ze Sjuksami, i była
bardzo zadowolona z tego dowodu lojalności i
przywiązania" 25. Wronia Stopa uzgodnił z gubernatorem tekst
Traktatu numer 7 (podobnego do traktatu z Kri, ale z
większym naciskiem na hodowlę bydła niż na uprawę ziemi) i
przekonał innych wodzów, by go podpisali („dotknęli pióra"),
dzięki czemu wyrósł w oczach białych na wymarzonego
„króla Indian". Sam na wszelki wypadek tylko wykonał ruch
ręką nad piórem, nie dotykając go.
W 1877 r. Sjuksowie rzeczywiście przybyli do Kanady.
Siedzący Byk ani myślał zadzierać z Wronią Stopą, o którego
wpływie na shaglashapi (czerwone kurtki) dobrze wiedział.
Zawarł z wodzem Czarnych Stóp układ o przyjaźni, a swego
syna nazwał jego imieniem. Wyglądało to tak poważnie, że
amerykańskie gazety pisały o sojuszu Indian dla dokonania
inwazji USA. W ten sposób Siedzący Byk dodatkowo
umocnił prestiż Wroniej Stopy, stawiając go w pozycji
gwaranta pokoju 26.
NWMP uważnie przyglądała się nowo przybyłym. Pamię-
tano, że gdy w 1854 r. Amerykanie po raz pierwszy spotkali
Sjuksów, banalna kradzież krowy przez nich spowodowała
25
Dempsey, op. cit., s. 90.
26
Układ ten był kilkakrotnie łamany i wznawiany. Gdy w 1880 r., w
kilka dni po kolejnym uroczystym odnowieniu go, Sjuksowie znowu napadli
na Czarne Stopy i uprowadzili ich konie, Wronia Stopa nazwał Siedzącego
Byka łgarzem o podwójnym języku i więcej z nim nie rozmawiał.
40

walkę, w której został wybity oddział dragonów USA. Jednak


kiedy dwaj kanadyjscy policjanci aresztowali za kradzież
koni jednego ze Sjuksów Siedzącego Byka, nie spotkali się z
oporem. Kanadyjczykom wydało się, że Sjuksowie, sławni
pogromcy armii amerykańskiej, poczuli przed nimi respekt
— szkarłatna barwa królowej okazała się lepsza niż niebieska
Wuja Sama. Uznali także, iż ich doktryna jest bezwzględnie
słuszna, i akcentowali przewagę podejścia „policyjnego" nad
„wojskowym" — aby uniknąć wojny, wystarczy delikwenta
aresztować i przekazać „niezawisłemu sądowi". Nie całkiem
mieli rację; Indianie, którzy walczyli z mila hańska (długimi
nożami), ustępowali shaglashapi nie dlatego, że uważali ich
za groźniejszych, czy też ponieważ szanowali prawo, lecz
dlatego, że obawiali się, iż wszczynając wojnę, utracą w
Kanadzie bezpieczny azyl. Kiedy zorientowali się, że to im
nie grozi, stali się bardziej pewni siebie 27. Co gorsza, miało
się okazać, że mieli duży wpływ na Indian kanadyjskich.
Konsekwencje tego miały ujawnić się później.
Tymczasem na wschodzie Kanady tlił się, a czasami
wybuchał konflikt między białymi ludźmi. Był to odwieczny
antagonizm między Anglikami a

FRANCUZAMI,

przeniesiony z Europy, a utrwalony walką między nimi o


panowanie nad Kanadą. Po utracie Quebecu na rzecz Anglii
w 1760 roku i upadku francuskiego imperium w Ameryce, w
trzy lata później, ludność francuska znalazła się pod presją.
Oparcie, które pozwoliło jej przetrwać jako narodowi, miała
w Kościele katolickim — jedynej instytucji, która nie została
przejęta przez Anglików. Po próbach wyeliminowania go
przez kościół anglikański, władze pogodziły się z nim na tyle,

27
Por. G. Swoboda, Little Big Horn 1876, Warszawa 1998.
41

że zaprzestały otwartej walki. W 1774 r. Quebec otrzymał


samorząd, Kościół uzyskał osobowość prawną, a katolicy zostali
dopuszczeni do pełnienia urzędów. Mimo to Francuzi byli
nieufni i zaniepokojeni o swą narodową tożsamość. Główną siłą,
broniącą ich przed asymilacją, pozostawał Kościół, który w
Quebecu miał charakter narodowy — w tym sensie, że strzegł
mowy, ideałów i tradycji francuskich. W krzewieniu kultury
francuskiej szczególna rola przypadała proboszczom, na których
barkach spoczywała także edukacja wiernych, również i w
arkanach polityki. „To silna organizacja katolickiej parafii
uratowała francuskiego Kanadyjczyka po 1760 roku i zachowała
go po dziś dzień" 28.
Przywódcą obrońców francuskości był biskup lgnące Bour-
get, równie żarliwy patriota francuski, jak szermierz wiary
katolickiej. Jak twierdził, „nie można rozdzielić rasy i religii —
gdyby francuskich Kanadyjczyków pozbawić ojczystej mowy,
straciliby także wiarę". Jego siedziba, Montreal, była widownią
licznych napięć na tle „rasowym" i religijnym, których
kulminacją była zbrojna rebelia patriotes w r. 1837. Późniejsze
konflikty były mniej drastyczne, ale równie zapiekłe. Quebec
był niechętny połączeniu się w Konfederację z trzema
angielskimi koloniami, i wyraził na to zgodę dopiero po
uzyskaniu prawnych gwarancji dla języka francuskiego, kultury
i religii. Mimo tych gwarancji wybuchały w Quebecu rozruchy,
przy których dochodziło nawet do użycia artylerii.
Quebec był bastionem konserwatyzmu. Liberałowie, oce-
niani jako antyreligijni i antynarodowi, nie mieli tam szans.
Toteż biskup Bourget miał w nich zaciekłych wrogów.
Zwalczali go również „czerwoni" (rouges), socjaliści i
wolnomyśliciele, a także zwolennicy „otwartości" Kościoła, dla
których był zbyt fundamentalistyczny. Wojujący biskup, który
w 1837 r. otwarcie popierał rebelię, a w 1867 r. wysłał
kanadyjskich Żuawów Papieskich do obrony Państwa
28
G. Stanley, The Biali of Western Canada, Toronto 1963, s. 61.
42

Kościelnego przed Garibaldim, nie był łatwym przeciwnikiem.


Dowiódł tego spektakularnie, kiedy w 1869 r. nie zgodził się na
katolicki pogrzeb znanego wolnomyśliciela Josepha Guiborda.
Po pięciu latach procesów brytyjski sąd najwyższy orzekł na
niekorzyść Kościoła. Zwłoki Guiborda pod ochroną tysiąca
milicjantów przeniesiono na katolicki cmentarz, a mogiłę
zalano utwardzonym betonem. Biskup Bourget mimo to
postawił na swoim — po prostu odkonsekrował teren grobu.
Quebecka specyfika nie podobała się nacjonalistom z ruchu
„Kanada Przede Wszystkim" (Canada First), którzy widzieli
zagrożenie w zacofaniu kulturowym, klerykalizmie i obsku-
rantyzmie Francuzów, lecz nie tylko im. Odrębność fran-
kofonów stwarzała również problem dla rządu centralnego,
którego długofalowym celem była konsolidacja państwa
narodowego, o obliczu anglosaskim. Działająca w Quebecu
partia konserwatywna była filarem rządu i grała rolę „partii
ludzi rozsądnych", z jednej strony pretendując do reprezen-
towania interesów frankofonów, z drugiej zaś uczestnicząc w
realizacji „Polityki Narodowej", która zmierzała do ich
ograniczania. Ponieważ quebeccy konserwatyści byli bardzo
przywiązani do rządowych posad, premier John Macdonald
uważał ich poparcie za pewne.
Na skutek rozczarowania społeczeństwa tą dialektyką, w
Quebecu zaczęli zdobywać wpływy „skrajni" nacjonaliści
francuscy. Również pozycja tamtejszych liberałów polepszyła
się; sprawił to młody polityk, umiarkowany rouge Wilfrid
Laurier, głoszący tolerancję i rozdział religii od polityki.
Doprowadził on w 1877 r. do przyjazdu wysłannika Watykanu,
który zezwolił katolikom na członkostwo w partii liberalnej i
polecił, aby proboszczowie zaprzestali bezpośredniego infor-
mowania wyborców. Mimo opinii, że jest to początek kapitu-
lacji Kościoła przed modernizmem, odtąd księża co najwyżej
pozwalali sobie na aluzje, iż czerwień to kolor ognia piekiel-
nego, zaś niebo jest błękitne jak narodowa flaga Quebecu.
43

Strefa francuska była faktem. Nie miała jednak rozszerzać się


na zachód — Terytoria Północno-Zachodnie miały być
kanadyjskie", anglojęzyczne i protestanckie. Rząd jakby nie
zauważył, iż na zachodzie Kanady istniała już grupa ludnoś-
ciowa, związana z kulturą francuską. Byli to

METYSI,

od których narady w domu Abrahama Montoura w Batoche


zaczyna się ta opowieść. Metysi byli potomkami Francuzów i
Indianek. Grupa ta datowała się od najwcześniejszych wypraw
francuskich, była na wyższym poziomie cywilizacyjnym niż ich
pobratymcy w USA, i inaczej niż oni stanowiła samodzielną
jakość. Miano Metysów (Metif) nosili ludzie o części krwi
francuskiej, mówiący dialektem metchif, odmianą języka
francuskiego; oprócz neologizmów i zapożyczeń z języków
indiańskich istniały w nim słowa i zwroty starofrancuskie, które
we Francji już zanikły. Mniej liczni od Metysów anglojęzyczni
potomkowie Indianek i Szkotów lub Orkadyjczyków byli
nazywani mieszańcami (halfbreed) 29 — słowem, którym
generalnie określano ludzi o krwi mieszanej. Metysi mieli
świadomość swojej odrębności i byli z niej dumni — nie
uważali się ani za Indian, ani za Kanadyjczyków, ani Amery-
kanów, nie poczuwali się również do więzi z Francuzami z
Quebecu. Decydującym czynnikiem odróżniającym była nie
krew, lecz kultura. Ludzie o podobnych proporcjach krwi
europejskiej i indiańskiej określali się jako Metysi, mieszańcy
29
Jak wiedzą wszyscy zajmujący się północnoamerykańskimi ludami o krwi
mieszanej, na konferencjach na temat ich historii zawsze wynikają kłótnie o
terminologię. [...] Słowo „mieszaniec"' (half-breecl} w tamtych czasach było
dominującym terminem w języku angielskim, choć zdaję sobie sprawę, że
obecnie to słowo jest dla wielu obraźliwe, zwłaszcza dla białych liberałów.
którzy sympatyzują z aspiracjami tubylców. (Co ciekawe, współcześni
rzecznicy Metysów często są dumni z nazywania się mieszańcami).
100 lat temu był to bardziej neutralny termin i mam nadzieję, że będzie mi
dozwolone używać go w tym kontekście" (Flanagan, Riel..., s. viii ix).
44

lub Indianie, zależnie od tego, z którą kulturą czuli się


związani. I tak, wódz Kri Jedna Strzała oraz większość jego
szczepu byli mieszańcami (dziećmi Szkota George'a Sufher-
landa i jego indiańskich żon), lecz będąc wychowani w in-
diańskim środowisku, nazywali siebie Kri i kultywowali
indiański sposób życia.
Metysi grupowali się w kilku koloniach, z których
największa, licząca 10 000 osób, istniała od początku XIX
wieku wzdłuż rzek Assiniboine i Red River, w kraju zwanym
Assiniboia lub — od założonej tam przez Kompanię Zatoki
Hudsona kolonii — Red River Settlement (jej centrum
znajdowało się tam, gdzie obecnie leży Winnipeg). Kompania
mianowała instytucje władzy w kolonii, w osobach guber-
natora, Rady Assiniboi oraz sądu. Prawo było zawarte w Sta-
łych Zasadach Handlu Futrami, będących „kodeksem" Kom-
panii. Metysi cenili jej autorytet i podobało im się, że nie
ingerowała ona w ich obyczaje, a zwłaszcza że pozwalała im
zajmować farmy bez innego tytułu prawnego, niż prawo
zasiedzenia.
Porządek społeczny w kolonii oparty był na tradycji
francuskiego ancien regime'u (do Metysów nie dotarły wpływy
rewolucji francuskiej ani Napoleona), a jego fundamentem
była religia katolicka. Proboszczowie dbali również o kulturę
oraz zapewniali oświatę. Społeczeństwo było patriarchalne, a
oprócz mężczyzn wielkim autorytetem cieszyły się w nim stare
kobiety. Metyski słynęły z urody, zaś jako gospodynie znane
były z niezbyt przesadnego zamiłowania do porządku.
Porządek natomiast panował w dziedzinie obyczajów; dziew-
częta były pod kontrolą przyzwoitek. Księża czuwali również
nad „opieką społeczną" — oprócz silnych więzów rodzinnych,
dzięki którym nikt nie pozostawał bez pomocy i opieki, sierot,
chorych i inwalidów strzegło miłosierdzie gminy.
Metysi nosili się zawadiacko — po myśliwsku i trapersku, z
wyróżniającymi ich niebieskimi płaszczami (capote) i czer-
wonymi pasami, Metyski zaś ubierały się na modłę wiktoriań-
45

ską — skromnie i elegancko. Krew francuska sprawiała, że byli


ludem wesołym i pogodnym, a domieszka krwi indiańskiej
przydawała im beztroski i pewnej lekkomyślności. Lubili się
bawić z byle okazji albo i bez, urządzali bale i zabawy, tańcząc
do upadłego skoczny Red River Jig przy wtórze skrzypiec i
drumli. Nawet w podróży na każdym wozie wieźli z sobą
drewniane drzwi, które służyły za podłogę do tańca. Lubili także
dużo i dobrze zjeść; gustowali we wszelakiej dziczyźnie
(potrafili smacznie przyrządzić nawet skunksa), a ich kuchnia
słynęła z deserów, ciast z owocami i puddingów ze śmietaną. Od
Anglików przejęli upodobanie do herbaty i pili jej bardzo dużo.
Z tęższych napojów preferowali własne owocowe wino
piąuette, piwo albo rum; nie uznawali whisky. Wino sprzyjało
śpiewom — wiele francuskich tradycyjnych i ludowych pieśni
przechowało się w metyskim folklorze. Gdy pogoda
dopisywała, spotykali się na piknikach, często połączonych z
zawodami sportowymi i turniejami strzeleckimi. Popularnymi
rozrywkami była gra w bilard albo w karty; mężczyźni grywali
w pokera i euchre, a kobiety w bardziej niewinne gry.
Zamiłowanie do hazardu znajdowało także ujście w wyścigach
konnych. Księża ganili ich za to, jak też za próżność i
popisywanie się pięknymi końmi i powozami.
Głównym zajęciem Metysów obok rolnictwa był transport
towarów dla Kompanii Zatoki Hudsona. Patentem Metysów był
słynny Red River cart — wóz dwukołowy, zbudowany
wyłącznie z drewna, bez kawałka metalu. Można było jego
pudło osadzić na płozach, tworząc towarowe sanie. Zbliżanie się
karawany takich wozów na prerii zapowiadał z daleka
przeraźliwy skrzyp drewnianych osi. Na rzekach zaś częstym
widokiem były konwoje ładownych łodzi i statków rzecznych •
metyskimi załogami — brygady voyageurs, uznanych
fachowców od żeglugi śródlądowej. Metysi słynęli także z
hodowli koni różnych ras. Ich cayuse, większe i cięższe niż
broncho (używana przez NWMP krzyżówka mustanga z ko-
niem angielskim pełnej krwi), nadawały się i do jazdy
46

wierzchem, i do ciągnięcia wozów. Do swoich ulubionych


wyścigów Metysi hodowali szybkie konie.
Atawistycznym elementem życia Metysów było doroczne
polowanie na bizony. W czerwcu i we wrześniu ustawała praca
na farmach, a Metysi opuszczali farmy i całymi rodzinami, w
karawanach wozów ruszali na prerie. Inaczej niż Indianie,
którzy najczęściej wpędzali bizony do zagród albo w przepaść,
Metysi organizowali się w paramilitarne oddziałki i polowali
na bizony goniąc je konno lub strzelając do nich z daleka.
Skóry bizonów dawały niezły dochód, a mięso bardzo się
przydawało, bowiem farmerzy miewali nieudane zbiory z
powodu mrozów, suszy czy szarańczy. Na swych wozach
przywozili do kolonii nieraz po 500 ton mięsa, zanim z
początkiem drugiej połowy stulecia bizony stały się w As-
siniboi tylko wspomnieniem.
Stosunki Metysów z Indianami bywały różne. Indianie nie
patrzyli przychylnie na metyskich łowców bizonów (których z
powodu upodobania do szpiku nazywali shlota, zapusz-
czonymi), a Metysom nie podobało się, że Indianie kradną im
konie. Mimo niesnasek, do walk między nimi dochodziło
rzadko; można powiedzieć, jak to w rodzinie.
Metysi uchodzili za lud wojowniczy, znakomitych
strzelców i jeźdźców, lecz rząd Dominium i osobiście premier
Macdonald lekceważyli ich, uważając za jeszcze jednych
dzikusów, przy tym mniej niebezpiecznych od Indian. Był to
błąd. Ignorowali dwie istotne sprawy: po pierwsze, Metysi
zamieszkiwali zwartą grupą pewne terytorium, w dodatku
będące kluczem do panowania nad całym zachodem Kanady, a
po drugie — choć sami twierdzili, że są „ludem na poły
cywilizowanym" — osiągnęli ten poziom cywilizacji, na
którym nie tylko dostrzega się odrębność własnych obyczajów,
lecz odczuwa potrzebę posiadania państwa, jako ochrony przed
narzuceniem obyczajów cudzych. Brakowało im tylko
suwerennej władzy. Kanada miała jeszcze o nich usłyszeć.
SYMBOL JEZUICKIEGO FENIANIZMU

Louis Riel urodził się 22 października 1844 r. w St. Boniface,


jednej z osad w kolonii Red River. Miał w sobie jedną ósmą
krwi indiańskiej — po matce ojca, Indiance z plemienia
Czippewajów. Jego matka, Julie Lagimodiere, była Francuzką,
córką pierwszej białej kobiety, która zamieszkała na kanadyj-
skim zachodzie. Ojciec Jean-Baptiste, młynarz, był nie tylko
prosperującym przedsiębiorcą, lecz angażował się w politykę.
W 1849 r. stanął na czele buntu Metysów, którzy pod hasłem
„Riel i wolny handel!" przełamali monopol Kompanii Zatoki
Hudsona i wywalczyli sobie prawo sprzedawania futer do USA
bez jej pośrednictwa. W tej rodzinie o wyraźnym obliczu
patriotycznym, konserwatywnym i religijnym, Louis był
najstarszym z jedenaściorga dzieci. Jego siostra została pierw-
szą Metyską-zakonnicą, a on miał zostać pierwszym Metysem -
-misjonarzem. Laką nadzieję żywił biskup Alexandre Lache,
dzięki którego wsparciu Louis Riel w wieku 14 lat wyjechał na
studia do Montrealu, do renomowanego Kolegium Ojców
Sulpicjan, kształcącego elitę frankofońską. Program obejmował
literaturę, filozofię, teologię, matematykę, łacinę i grekę.
Koledzy zapamiętali, że Louis Riel miał wielkie ambicje i
bardzo przeżywał, kiedy coś mu się nie powiodło. Drażniło ich
tylko czasem, że „nie rozumiał, jak ktoś może się z nim
48

nie zgadzać, tak był pewien swojej nieomylności'". Praw-


dopodobnie była to jednak tylko poza chłopca z prowincji, którą
maskował kompleksy.
Dzięki intensywnej pracy Louis Riel stał się jednym z
najlepszych studentów, lecz jego kompleksy zamiast znikać,
zaczęły przyjmować niepokojące formy. W 1865 roku dosięgnął
go kryzys psychiczny. Łączono go z wiadomością o zgonie jego
ojca, ale Riel nie miał z nim kontaktu od lat — może więc
załamanie było skutkiem ciężaru nadmiernych ambicji i
oczekiwań wobec niego? W każdym razie opuścił się w
studiach, zaczął naruszać dyscyplinę, aż przed ukończeniem
uczelni został z niej wydalony. Wyznał wtedy jednemu z
przyjaciół, że jego problem leży w tym, iż jest kim innym, niż
ludzie sądzą — prawdziwy Louis Riel jako dziecko utopił się w
Missisipi, zaś on w rzeczywistości jest Dawidem Mordechajem,
Żydem z Marsylii i nowym Mesjaszem. Mimo takiej
proweniencji po usunięciu z uczelni miał problemy finansowe.
Szukał posady rządowej i usilnie zabiegał o względy czołowego
polityka francusko-kanadyjskiego, drugiej osoby w państwie po
premierze Macdonaldzie, George'a-Etienne'a Cartiera. Z jakim
skutkiem, różnie mówiono — niektórzy twierdzą, że choć
Cartier oficjalnie pracy mu nie załatwił, to Riel wykonywał dla
niego pewne poufne zadania. Louis Riel bowiem znalazł się w
firmie prawniczej Rodolphe'a Laflamme'a, prominentnego
socjalisty, który zdobył rozgłos wytoczeniem procesu
biskupowi Bourgetowi o odmowę pogrzebu Guiborda 2. Trudno
powiedzieć, dlaczego wybrał takiego pracodawcę — może
dlatego, że z jakiegoś względu winił Kościół za swe
niepowodzenia, a może wiązało się to ze współpracą z
Cartierem. Działalność Riela w tym okresie okrywa mgła
tajemnicy. Po roku Louis Riel opuścił Montreal, co niektórzy
tłumaczą przeżytym zawodem miłosnym. Nie wiadomo
również, co robił później. Jest tylko pewne, że od
1
FI a n a g a n, Louis „David" Riel, s. 8.
2
Laflamme sam uniknął kłopotów Guiborda, bowiem na łożu śmierci
pojednał się z Kościołem.
49

roku 1866 był w Stanach Zjednoczonych — widywano go w


Chicago, bywał również w St. Paul i na terytorium Dakoty.
W tym okresie stosunki USA z Wielką Brytanią przeżywały
napięcia, a to zawsze sprawiało, że administracja amerykańska
przypominała sobie o Kanadzie. Przyczyną napięć były trudne
rozmowy na temat odszkodowania za straty floty Unii w wyniku
działań konfederackiego krążownika „Alabama", zbudowanego
w stoczni brytyjskiej. Wielka Brytania nie była skłonna do
płacenia, więc Amerykanie sięgnęli po sprawdzony sposób
regulowania zobowiązań kosztem strony trzeciej. Na początku
1869 r. James W. Taylor poinformował Kompanię Zatoki
Hudsona, że prezydent Ulysses S. Grant jest „bardzo
zainteresowany zawarciem traktatu z Anglią, na mocy którego
dokonałby się transfer kraju pomiędzy Minnesotą a Alaską, jako
rozliczenie kontrowersji co do „Alabamy" i jako warunek
wstępny pełnej liberalizacji handlu z Kanadą" 3. Chodziło o
Ziemię Księcia Ruperta, czyli tereny, które rząd Dominium
Spodziewał się nabyć od Kompanii.
Jednocześnie od początku roku pogarszały się stosunki
kanadyjsko-amerykańskie — z powodu Fenian, o których długo
było cicho. W marcu 1869 r. konsul w Nowym Jorku
informował gubernatora Kanady, że Fenianie „podejmą na
wiosnę wrogie działania na wielką skalę". 7 kwietnia został
zastrzelony w Ottawie deputowany Thomas D'Arcy McGee,
główny w parlamencie przeciwnik fenianizmu; czy było to już
„działanie na wielką skalę", czy należało spodziewać się jeszcze
czegoś? Wielka Brytania ostrzegała Stany Zjednoczone, że ich
subwersyjna działalność może zagrozić wzajemnym
stosunkom, i jednocześnie naciskała na Kompanię Zatoki
Hudsona. Ostatecznie Kompania zrzekła się swych posiadłości
na rzecz Kanady za 300 tysięcy funtów (1,5 miliona dolarów),
choć Amerykanie proponowali jej 10 milionów dolarów
(więcej, niż zapłacili Rosji za Alaskę). Za rok na zachodzie

3
Stanley. The Birth.... s. 37.
50

miała pojawić się administracja kanadyjska. Ten emocjonujący


czas wybrał Louis Riel, aby niespodzianie przybyć do kolonii
Metysów nad Red River. Oznajmił, że wrócił do rodziny, ale ma
także zamiar zająć się sprawami publicznymi.
Kto chciał zajmować się sprawami publicznymi, ten miał
nad Red River pole do popisu. Interesy ścierały się tam z
impetem. Metysi, którzy stanowili 80 procent ludności, byli
ogólnie zadowoleni z życia pod rządami Kompanii i bynajmniej
nie cieszyła ich perspektywa zmiany, o której nikt nawet nie
powiadomił oficjalnie ich rady okręgu. Przyłączenie do Kanady
natomiast mile widzieli ludzie, którzy przyjechali z Ontario i
grupowali się w popieranej przez masonerię „Partii
Kanadyjskiej". Jej aktywiści werbowali kolejnych Ontaryj-
czyków do osiedlania się w kolonii Red River, przedstawiając ją
w gazetach jako kraj nieograniczonych możliwości, którego
niedorozwój gospodarczy wynika z przestarzałych, paternalis-
tycznych instytucji oraz zacofania klerykalnych i konser-
watywnych Metysów. Najbezczelniejszy pismak został wik-
toriańskim obyczajem wychłostany szpicrutą przez pewną
metyską damę, ale proimigracyjna agitacja trwała ku obawom
Metysów, widzących w napływie anglojęzycznych protestantów
zagrożenie nie tylko dla swojej ziemi, lecz także mowy, idei i
religii. Potwierdzały to głosy przywódców „Partii
Kanadyjskiej", którzy w swym zatroskaniu o demokrację
proponowali, aby po przyłączeniu terytorium do Kanady nie
nadawać jego mieszkańcom praw wyborczych, dopóki propor-
cje ludnościowe nie zmienią się na tyle, by zapewnić zwycięs-
two wyborcom o słusznych poglądach 4. Wielu Metysów

4
Stanley. Louis Riel, s. 54-55. 23 kwietnia 1869 r. przywódca „Partii
Kanadyjskiej" John Schultz pisał do gubernatora nowej prowincji in spe:
„Największym niebezpieczeństwem [...] byłoby nadanie ludziom od razu praw
wyborczych. Teoretycznie fair, w praktyce byłoby brzemienne w zagrożenia,
jak długo nie nastąpi tu imigracja Kanadyjczyków o zasadach kanadyjskich". 7
września jego gazeta pytała dramatycznie: „Czy jesteśmy gotowi na prawo
wyborcze? Kim są nasi wyborcy?"
51

zaczynało sądzić, że aby obronić swoją tożsamość, muszą


stworzyć jakąś własną organizację państwową, a przynajmniej
uzyskać autonomię. Pokaźna grupa była zaś zdania, że byłoby
lepiej zamiast do etatystycznej, zbiurokratyzowanej Kanady
dołączyć do wolnorynkowych i dynamicznie się rozwijających
Stanów Zjednoczonych. Kolonia Red River i tak pod względem
ekonomicznym była północną wypustką Minnesoty, a James W.
Taylor, amerykański przedstawiciel gospodarczy, od dawna
zachęcał ją do unii ekonomicznej z USA.
Konsul USA w Winnipegu Oscar Malmros 11 września
powiadamiał Departament Stanu, że „masa osadników jest
bardzo skłonna..., by wszcząć rozruchy i wypędzić nowego
gubernatora, kiedy przyjedzie tu około 15 października.
Konwersując na temat przyczyn sukcesów lub klęsk rewolucji w
innych krajach, pośrednio próbowałem zapobiec błędom lub
nieprzemyślanym posunięciom tych ludzi. W wypadku
powstania, gdyby osadnicy sformowali mały, regularnie uzbro-
jony oddział, powiedzmy 1000 żołnierzy, utworzyłby on jądro,
wokół którego mogliby się zebrać ochotnicy ze Stanów". Ze
swej strony Secret Service Gilberta McMickena informowała
premiera Macdonalda, że „w St. Paul była dostępna na ten cel
wielka suma pieniędzy — wymienia się aż do miliona
dolarów" 5 . Meldunek nie precyzował, kto w St. Paul był tak
hojny, ale miasto to, stanowiące wrota na zachód Ameryki, było
siedzibą nie tylko wielkiego biznesu, lecz i dowództwa
departamentu wojskowego Dakoty.
Jeśli Louis Riel (jak zapowiadał) zajmował się sprawami
publicznymi, to czynił to bardzo dyskretnie, bowiem przez cały
rok nikt go nie zauważał. Według niektórych źródeł w lecie
jeździł z karawanami wozów między Winnipegiem
“wspomnianym St. Paul; może to coś oznaczać, a może i nie. W
każdym razie jesienią 1869 r. Riel zaczął być widoczny
wszędzie tam nad Red River, gdzie wyrażano niezadowolenie.
5
Stanley, The Birth.... s. 58-59. Należy sądzić, że Malmros „konwer- at z
osadnikami amerykańskimi i miał na myśli jakąś ich irredentę.
52

Wreszcie 11 października zdarzyło się, że Metysi przegonili


rządowych geodetów, którzy próbowali wytyczać na ich łąkach
miejsce na publiczną drogę. Wtedy Louis Riel po raz pierwszy
wystąpił publicznie, dobitnie oznajmiając, że kolonia Red River
należy do Metysów, a rząd kanadyjski nie ma w niej czego
szukać. 16 października (jak trafnie przepowiedział Malmros)
zaczęła się rewolucja. Ignorując Radę Assiniboi, wciąż
formalnie sprawującą władzę z ramienia Kompanii Zatoki
Hudsona, Metysi utworzyli Komitet Narodowy pod
przewodnictwem Johna Bruce'a. Jeśli ktoś miał wątpliwości, że
prawdziwym szefem jest Louis Riel (nominalnie sekretarz
Bruce'a), to stracił je, gdy Riel ze swymi zwolennikami zajął
Fort Garry, zdobył 20 armat, spacyfikował „Partię Kanadyjską"
groźbą ich użycia, skonfiskował broń, prokanadyjskich ak-
tywistów uwięził w forcie, zamknął redakcję gazety, a także
zarekwirował kasę Kompanii Zatoki Hudsona. Przywódca
Metysów lojalnych wobec Kompanii Charles Nolin usłyszał od
niego, że „jest skończony", i zrobi najlepiej, jeśli się wyniesie.
Stronnicy Riela ustawili szlaban na granicy kolonii, pobierali
myto, kontrolowali i cenzurowali pocztę, rewidowali
podróżnych, konfiskowali broń i towary. Nie wpuścili także
przysłanego przez Ottawę gubernatora terytorium, i chcąc nie
chcąc musiał się on zatrzymać po amerykańskiej stronie
(spowodowało to błyskawiczną reakcję Senatu, który zażądał od
prezydenta wyjaśnienia, w jakim charakterze kanadyjski oficjel
przebywa w USA). Gdy 8 grudnia Komitet Narodowy
przekształcił się w rząd tymczasowy, Louis Riel otrzymał w nim
fotel premiera. Kluczową tekę skarbnika dostał niejaki William
0'Donoghue, Irlandczyk i Fenianin. O dobrym współdziałaniu
świadczyła powiewająca nad siedzibą rządu w Forcie Garry
biała flaga z francuskim fleur-de-lys i irlandzkim listkiem
koniczyny, razem tworzącymi „symbol jezuickiego
fenianizmu", jak z niesmakiem skonstatowali anglosascy
protestanci. Louis Riel ogłosił, że władzę nad Red River
sprawuje on i rząd tymczasowy, a jeśli kolonia miałaby wejść
53

W bliższe stosunki z Kanadą, to tylko na warunkach, które


sama wynegocjuje z Ottawą 6.
Sir John Macdonald przyglądał się temu niechętnie, ale
bezradnie. Wprawdzie Kompania Zatoki Hudsona zrzekła się
swych posiadłości, ale generalny gubernator Kanady
zdecydował, że „Kanada nie może zaakceptować transferu,
jeśli przekazanie własności nie może odbyć się spokojnie". De
facto jedyną działającą administracją na terytorium był rząd
Riela. Premier Kanady nie dysponował żadną realną siłą,
która mogłaby zaprowadzić na nowo nabytym terenie władzę
Dominium, a oddziały milicji nie mogły dotrzeć tam
wcześniej, niż w lecie następnego roku. Amerykanie mieli
bliżej; niepokój Macdonalda budziły nie tylko raporty o
inicjatywach feniańskich, lecz zwłaszcza działania konsula
Malmrosa, który zabiegał o fundusze dla rządu tymczasowego
i nalegał na uznanie go przez Stany Zjednoczone, dodając:
„Jeśli rewolucja się powiedzie, to najdalej za dwa lata
wszystkie brytyjskie kolonie na tym kontynencie poproszą o
przyjęcie ich do Unii". Istnieją przypuszczenia, iż cały rząd
tymczasowy został utworzony według wskazań szarej
eminencji z USA, prawnika Enosa Stutsmana, który był
nieoficjalnym reprezentantem Riela w St. Paul, a miał także
biuro adwokackie w Winnipegu. Działania mniej i bardziej
dyplomatyczne szły wielotorowo; ambasador USA w
Londynie sondował nastawienie kierownictwa Kompanii
Zatoki Hudsona wobec amerykańskich interesów. Sam szef
Kompanii ostrzegał zaś Kanadę, że „rząd w Waszyngtonie jest
znacznie bardziej zainteresowany sprawą Red River niż
ktokolwiek przypuszcza, i kolonia może zwrócić się w
zupełnie innym kierunku" 7.
Na stronników Kanady nad Red River nie można było
liczyć. Wprawdzie rozeszły się pogłoski, że ludzi Riela
zaatakują Sjuksowie Santee (uchodźcy z Minnesoty po
6
Stanley, Louis Riel, s. 106.
7
D. G. C r e i g h t o n. John A. Macdonald, the Old Chieftain, Toronto
’955, „. 54.
54

masakrze białych w 1862 r.), którzy byli lojalni wobec Kompanii


i tradycyjnie nieprzyjaźni Metysom, ale ich wódz Mały Lis
ogłosił neutralność. Zaś podjęta przez „Partię Kanadyjską" próba
rewolty skończyła się tym, że jeden z jej uczestników został
zabity, a pozostali uwięzieni. Pewien więzień, 25-letni Thomas
Scott, działacz robotniczy i anglosaski nacjonalista, naraził się,
wzywając więźniów, by nie szli na żadną współpracę z rządem
Riela. Toteż kiedy w dodatku posprzeczał się ze strażnikami,
Louis Riel zajął się nim osobiście. Już raz po kilkuminutowym
„procesie" skazał na śmierć brytyjskiego majora Charlesa
Boultona, ale został przekonany, by go ułaskawić. Teraz
postanowił zademonstrować suwerenność swojego rządu
wymierzeniem za „obrazę strażników oraz jego, pana Riela" kary
głównej.
— Musimy nauczyć Kanadę szacunku dla nas — powiedział.
3 marca 1870 r. Thomas Scott stanął przed „trybunałem
prerii"; nie miał obrońcy, nic nie rozumiał, bo nie znał
francuskiego, i nazajutrz został rozstrzelany. Metysi wyznaczeni
do plutonu egzekucyjnego nie wykazali się sprawnością i nie byli
pewni słuszności tego, co robią, więc Scotta trzeba było dobić.
Pojawiły się makabryczne relacje na ten temat, a wydawał się
potwierdzać je fakt, że Riel odmówił wydania zwłok, i nigdy ich
nie odnaleziono. W Ontario nasiliła się agitacja antyfrancuska i
antykatolicka, a w Quebecu wybuchły rozruchy antyangielskie i
antyprotestanckie. Tymczasem Louisowi Rielowi złożył wizytę
były gubernator Minnesoty William Marshall, aby przedyskuto-
wać z nim sprawę przyłączenia kolonii do USA. Odwiedził go
także wysłannik cesarza Napoleona III kpt. Norbert Gay, który
przekonywał, że Metysi powinni utworzyć niepodległe państwo
pod egidą Francji.
W kwietniu delegacja Metysów przybyła do Ottawy na
rozmowy z rządem, pod czujnym okiem Secret Sernice
McMickena z jednej, a dyplomaty USA Jamesa Taylora j z
drugiej strony. 26 kwietnia premier Macdonald rozpoczął
55

nimi negocjacje. Zaraz w dwa dni później płk John O'Neill,


zwycięzca spod Ridgeway, szef Bractwa Fenian w Stanach
Zjednoczonych (jego poprzednik William Roberts zajął się
karierą w Kongresie USA), wydał rozkaz mobilizacyjny do
ataku na Kanadę. Głównym kierunkiem natarcia miały być
prowincje wschodnie — po związaniu tam wojsk kanadyjskich,
Fenianie ze stanów zachodnich mieli wkroczyć nad Red River 8.
Premier Macdonald na tę wieść wyłączył się z działa-
nia, rozpoczynając tygodniowe pijaństwo.
Brytyjski poseł w Waszyngtonie zażądał zatrzymania Fenian
i skonfiskowania ich broni, lecz sekretarz stanu USA wyjaśnił,
że nie ma dowodów, iż broń ta zostanie niewłaściwie użyta.
— Brytyjczycy nie zatrzymali ani nie skonfiskowali „Ala-
bamy" — dodał prezydent Grant. Ostatecznie pod naciskiem
Wielkiej Brytanii wydał deklarację neutralności.
Parlament obradował szybko i 12 maja 1870 r. uchwalił
wynegocjowaną z Metysami ustawę o nazwie Manitoba Act. Na
jej kształt miał wielki wpływ biskup Tache, niegdysiejszy
protektor Louisa Riela. Tache zapewne był rozczarowany, że
jego pupil nie ukończył uczelni, a zamiast tego wziął się za
podejrzane interesy; kiedy spotkał go w 1867 r„ radził mu, aby
„spróbował prowadzić życie godne szacunku". Mimo to
przyjechał z Rzymu, prosto z posiedzenia Rady Ekumenicznej,
odwiedził Riela w Forcie Garry i starał się mu dopomóc, choć
ten boczył się i ogólnie zachowywał niezbyt uprzejmie. To
ochłodzenie wzajemnych stosunków nie zmieniło poparcia
biskupa dla Metysów — Tache pragnął uzyskać dla nich taki
status, jaki mieli mieszkańcy Quebecu. Na wzór Quebecu
zostały więc powołane instytucje nowej prowincji Kanady,
której nazwa miała brzmieć Manitoba. Zamieszkujący ją Metysi
otrzymali pełnię praw politycznych, prawo własności
zajmowanej ziemi, a ponadto gwarancje dla języka francuskiego
8
30 kwietnia 1870 r. „St. Paul Press" pisała, że „jeśli Fenianie chcą zadać
naprawdę skuteczny cios potędze brytyjskiej na tym kontynencie, miejscem,
Którym powinni uderzyć, jest Zachodnia Ameryka Brytyjska".
56

i religii katolickiej. Aby nie było zbyt pięknie, parlament


zdecydował, iż do Manitoby wyruszy ekspedycja wojskowa
płk. Gameta Wolseleya, „z misją pokojową" i aby „zapewnić
jej mieszkańcom i plemionom Indian ochronę brytyjskiego
berła". Mieli w niej uczestniczyć kanadyjscy milicjanci, a także
pewna liczba brytyjskich żołnierzy regularnych, aby przypo-
mnieć Amerykanom, że Kanada może liczyć na pomoc im-
perium. Prezydent Grant zaraz zapowiedział, że nie przepuści
obcych wojsk ani zaopatrzenia dla nich koleją przez terytorium
USA; będą musiały przedzierać się przez bezdroża, skały i lasy
północnego Ontario. Louis Riel dostał jeszcze trochę czasu.
Tymczasem Fenianie maszerowali. Dzięki staraniom
McMickena Kanadyjczycy byli poinformowani o ich planach i
zmobilizowali 13 000 milicjantów. Gdy 25 maja 0'Neill z 200
ludźmi przekroczył granicę w pobliżu Montrealu, milicja
czekała na niego. Ostrzelani znienacka Irlandczycy stracili
czterech zabitych oraz kilkunastu rannych i cofnęli się. Zanim
nadeszły posiłki, 0'Neill został aresztowany przez władze
amerykańskie, a pozbawieni dowódcy Fenianie odeszli. Inny
200-osobowy oddział napotkał na swojej drodze 1000
kanadyjskich milicjantów i po krótkiej walce zawrócił. Nad
Red River Irlandczycy w ogóle nie dotarli. Kanadyjczycy po
raz pierwszy pokonali Fenian. Już po walkach w 1866 roku na
cześć milicji uchwalono specjalne święto (chociaż świętować
raczej nie było czego), ale teraz Kanadę ogarnęła euforia.
Posypały się ordery, gratulacje i listy pochwalne.
Rząd tymczasowy uczcił uchwalenie Manitoba Act salwami
armatnimi z bastionów Fortu Garry oraz libacją w gospodzie, a
potem nastąpił niemiły marazm. Na razie nie było władz
prowincji, rządził premier Riel, ale co miało nastąpić potem,
nie było jasne. Rząd Kanady dał ustne przyrzeczenie, że nikogo
za nic nie pociągnie do odpowiedzialności, ale oficjalnej
amnestii — mimo nalegań biskupa Tache — nie ogłosił. Za to
zbliżała się „z misją pokojową" ekspedycja Wolseleya, której
trzon stanowiła ontaryjska milicja, a jej członkowie
57

zapowiadali, że „policzą się z Rielem, który zamordował


Analika, pana Scotta". Wokół Riela zaczęło robić się pusto.
Zorał się i nie ma już przyjaciół — informował 9 lipca jeden z
agentów Stutsmana. — Skończył się jego czas i jeśli teraz
czegoś spróbuje, to będzie musiał polegać tylko na sobie" 9. 24
sierpnia, kiedy Wolseley stanął przed Fortem Garry, premier
Riel opuścił swój gabinet i wraz ze skarbnikiem O'Donoghue
przepadł w badlands Dakoty.
Wkroczenie Wolseleya Metysi uznali za okupację, tym
bardziej że zaczęli się na nich odgrywać ich sąsiedzi. Członek
plutonu egzekucyjnego, który zadał Scottowi coitp de grace,
został zabity, członek sądu, który go skazał, utopił się w rzece
podczas ucieczki, było kilku pobitych i sporo ciężko prze-
straszonych. Louis Riel był zorientowany w nastrojach;
utrzymywał stały kontakt z biskupem Tache, a także z fran-
cusko-kanadyjskimi politykami G. E. Cartierem i Josephem
Royalem. We wrześniu wrócił do Manitoby, odbył w Win-
nipegu naradę z Metysami, po czym skierował do prezydenta
Granta petycję, w której domagał się interwencji USA w obro-
nie ich praw. Z petycją pojechał William O'Donoghue. Grant
przyjął go uprzejmie, ale otwarcie zaangażować się nie chciał.
Za to Bractwo Fenian przekazało mu 400 karabinów odtyl-
cowych na realizację projektu przekształcenia Manitoby w
niepodległą „Republikę Ziemi Ruperta". Wieści o tym tak
zaniepokoiły gubernatora Manitoby, że poprosił o ratunek
Louisa Riela. Publicznie ściskał jego dłoń i obiecywał, że jeśli
Metysi dochowają lojalności wobec Kanady, „będą mieli
prawo do jak najkorzystniejszych względów" 10.
5 października 1871 r. John O'Neill na czele kilkudziesięciu
Fenian przekroczył granicę nad Red River, zajął faktorię
Kompanii Zatoki Hudsona i uwięził kilkunastu pracowników.
Grupa „prokanadyjskich" Metysów Louisa Riela wyruszyła na
pomoc, ale ubiegła ją kompania kawalerii USA, która
9
Stanley. Louis Riel, s. 153.
10
Tamże, s. 174.
58

wkroczyła na teren Kanady, tyleż dbając o zaproszenie, co


Fenianie. Na widok Amerykanów O'Neill wycofał się. Nie
osiągnął żadnego celu militarnego, ale umocnił pozycję Riela,
demonstrując, że cieszy się on mirem wśród Metysów, i że
uznają go także władze prowincji.
Riel po tych przejściach zapadł na zdrowiu. Już raz będąc
premierem dostał „febry mózgowej". W dodatku „opinia
publiczna" w Ontario ciągle burzyła się, a rząd tej prowincji
wyznaczył 5000 dolarów nagrody za głowę Riela jako mordercy
Thomasa Scotta. Także premier Macdonald był w kłopocie.
Opozycja oskarżała go, że bierze w ochronę zbrodniarza, zaś
frankofoni grozili, że gdyby dopuścił do jego aresztowania,
będą o tym pamiętać przy wyborach. Zaproponował więc
Rielowi roczne stypendium zagraniczne. Po krótkim namyśle
Riel przyjął dość skromną sumę 1600 dolarów i znowu wyjechał
do USA. W St. Paul, jak zauważył jeden z przyjaciół, szybko
przybrał na wadze. Odzyskał także wigor: zgłosił swoją
kandydaturę w wyborach do parlamentu kanadyjskiego, wygrał
i w 1874 r. został członkiem Izby Gmin". Pojechał nawet do
Ottawy, jednak przed samym gmachem parlamentu stracił
odwagę i nie wszedł, lecz skierował kroki do Montrealu.
Niestety, politycy francuskiej Kanady, którym Riel kiedyś
wyświadczał przysługi i na których liczył, nie zrewanżowali się
załatwieniem mu amnestii. Młody liberał Wilfrid Taurier odbył
z nim rozmowę; zauważył, że Riel był zaskakująco dobrze
obyty w arkanach polityki amerykańskiej i europejskiej, lecz
mimo to uznał go za „irracjonalnego" i „monomaniaka" 12.
Oparcie znajdował Riel tylko w Kościele; walczył o niego
arcybiskup (od niedawna) Tache, a także biskup Ignace
Louis Riel w 1872 r. uzyskał nominację do wyborów, ale odstąpił ją
11

G.-E. Cartierowi. Wygrał w wyborach po śmierci Cartiera w 1873 r.


12
W ówczesnej terminologii psychiatrycznej monomanią nazywano
„szaleństwo skupione na jednym obszarze percepcji lub działania, któremu
niekiedy towarzyszą długie okresy przytomności" (R. Smith, Trial by
Medicine: Insanity and Responsibility in Victorian Trials. Edynburg 1981, s.
30).
59

Bourget (od nieudanego pogrzebu), mimo że wiedział o jego


konszachtach z socjalistą Laflammem. Ale i oni nie uzyskali
amnestii, i pomimo ich działań Izba Gmin przegłosowała
usunięcie Riela z parlamentu.
Louis Riel wyjechał do USA, zamieszkał u przyjaciół w
Waszyngtonie. Tam 18 grudnia 1874 r. zaczął się nowy etap jego
życia. „Kiedy siedziałem na szczycie góry w pobliżu
Waszyngtonu — wyznał później — ten sam duch, który ukazał
się Mojżeszowi wskroś płonącej chmury, objawił się mnie w ten
sam sposób. Powstań, Louisie Dawidzie Rielu, masz misję do
spełnienia" — rzekł. Wyciągając ręce i skłaniając głowę,
przyjąłem tę niebiańską wieść 13 Nie wiedział jeszcze tylko, co
było tą misją.
W 1875 r. rząd udzielił Rielowi amnestii, skazując jedno-
cześnie na pięcioletnią banicję. Na pocieszenie Riel otrzymał list
od biskupa Bourgeta, w którym między innymi były słowa: „Bóg
cię nie opuści w najciemniejszej godzinie życia, albowiem dał ci
misję do spełnienia". Nosił ten list zawsze przy sobie jak
relikwię.
Louis Riel podjął eksperyment z transcendencją: odwiedził
wpływowego senatora Olivera Mortona i próbował go zainte-
resować sprawą „wyzwolenia" Manitoby. Ponieważ Morton był
sceptyczny, Riel oświadczył, że dokona cudu — uzdrowi jedną z
jego sparaliżowanych nóg (drugą miał uzdrowić po tym, jak
senator udzieli mu poparcia). Niestety, cud się nie udał.
Zdesperowany Riel uzyskał spotkanie z samym prezydentem U.
S. Grantem i zaprezentował mu swój projekt, podając więcej
szczegółów: Metysi i Irlandczycy mieli dokonać inwazji
Manitoby z terenu USA, zaś wspierać ją mieli „awanturnicy z
północnego zachodu", mieszańcy, Indianie, a także Quebec. Riel
stanąłby na czele rządu w Manitobie. Dla Irlandczyków
zamierzał utworzyć oddzielną prowincję na zachodzie Kanady.
Koszty tej operacji miały zostać sfinansowane sprzedażą
13
Stanley, Louis Riel, s. 217.
60

obligacji przyszłego państwa na rynku amerykańskim 14. Pechowo


dla Riela, w 1871 r. USA podpisały z Wielką Brytanią Traktat
Waszyngtoński i w stosunkach kanadyjsko-amerykańskich
zaczęło się odprężenie. Grant nie wyraził więc zainteresowania.
Wydawało się, że Louis Riel wyczerpał już wszystkie
możliwości, kiedy 8 grudnia 1875 r., w 6 rocznicę utworzenia
swojego rządu, doznał w kościele nowej iluminacji. „Nagle
poczułem radość w sercu, która mnie ogarnęła całego...
Radowałem się około dwóch minut, gdy znów zostałem uderzony
przeogromnym smutkiem ducha. Ból był tak samo wielki, jak
moja radość... Bóg namaścił mnie Swymi darami i owocami Jego
Ducha, jako proroka Nowego Świata" 15.

14
H. Bowsfield, ed., Louis Riel. Selected Readings, Toronto 1988, s. 94-101.

13
Flanagan, Louis „David" Riel, s. 50.
CUDOWNE SUKCESY

Rząd Kanady z niepokojem oczekiwał chwili, gdy zabraknie


bizonów. W 1876 i 1877 roku parlament podjął decyzje o ich
ochronie, a Rada Terytorium wydała zakaz polowania przy
pomocy zagród i wpędzania w przepaść, zakaz zabijania
bizonów dla zabawy lub tylko dla zdobycia ozorów, zakaz
zabijania cieląt, oraz wyznaczyła okres ochronny od listopada
do sierpnia. Metysi poczuli się pokrzywdzeni, bowiem In-
dianom pozostawiono prawo do „ograniczonego" polowania w
zimie. Ale Indianie i tak podnieśli protest. Sam Siedzący Byk,
szaman Sjuksów, zabrał głos w tej sprawie.
— Kiedy to Wielki Manitou dal rządowi kanadyjskiemu
prawo zabraniać Indianom zabijania bizonów? — zapytał.
Biali, którzy wiązali spadek liczebności bizonów z ich
masowym zabijaniem, inaczej niż żyjący w symbiozie z naturą
Indianie nie znali zasad funkcjonowania ekosystemu. Indianom
było wiadome, że zasadnicze stada bizonów żyją na podziem-
nych preriach pod wielkimi jeziorami, i tylko ich nadwyżki
wychodzą na powierzchnię przez jaskinie i źródła rzek.
Niektórzy sami to widzieli albo znali takich, którzy widzieli.
Ostatnio bizonów było faktycznie jakby mniej, ale należało
tylko wywabić je na zewnątrz odpowiednimi szamańskimi
rytuałami. Przepisy białych ludzi nigdy więc nie weszły
62

w życie. Jednak mimo starań szamanów, w 1878 r. bizony


zniknęły z północnych prerii (biali ignoranci twierdzili, że ich
resztki zostały wypłoszone wypalaniem traw albo spłonęły w
pożarach). W poszukiwaniu bizonów plemiona Indian
ruszyły na południe, do Cypress Hills, wydzierając sobie
wzajemnie tereny łowieckie. Policja szybko im ten sport
uniemożliwiła; Kri i Czarne Stopy stoczyli ostatnią walkę w
1879 roku.
Koniec wojen plemiennych przyspieszył zagładę bizonów
— teraz wszyscy Indianie mogli na nie polować bez obawy
napotkania wroga. Decydujące było jednak, że przez
likwidację odrębnych plemiennych terenów łowieckich
znikła rozdzielająca je „ziemia niczyja", na której przedtem
bizony znajdowały bezpieczne schronienie i mogły się
rozmnażać. Jeszcze w lutym 1879 r. rząd oceniał, że bizonów
wystarczy na pięć lat, ale ich populacja poniosła takie straty,
że w ciągu trzech lat znikła, jakby ją ziemia pochłonęła.
Czarne Stopy wytępili bizony w Cypress Hills, a potem
zabrali się za inne zwierzęta. „Po raz pierwszy zaczęli
polować na antylopy i prawie wszystkie wybili", głosił raport
jednego z agentów1. Po tym fakcie NWMP zaczęła
dostarczać Indianom żywności, zaś rząd wyłożył 10 tysięcy
dolarów na zaopatrzenie „klęskowe", ale wystarczyło ono na
dwa miesiące. Wronia Stopa oficjalnie zażądał od komisarza
do spraw Indian Edgara Dewdneya, by wypędzono Sjuksów z
Kanady, a z rąk „nieznanych sprawców" zginął w Cypress
Hills pierwszy policjant, 19-letni konstabl Marmaduke
Graburn 2. Wyglądało, że może być jeszcze gorzej, więc
komisarz Dewdney doradził swym podopiecznym, aby poszli
szukać bizonów w Stanach Zjednoczonych, i nawet dał im
zapasy na drogę. Za „magiczną linią" zaroiło się od Czarnych
Stóp, Sarcee, Assiniboinów, Kri, Pieganów i Gros
1
N. D y c k, An Opporhmity Lost: Tlw lnitiative of the Resewe
Agricultural Programme in the Prairie West, w: Barron, Waldram, ed., op.
2
W 1881 r. niejaki Gwiezdne Dziecko przyznał się do zamordowania
Graburna, lecz mimo to został uniewinniony przez sąd przysięgłych.
63

Ventres. „Przez ich pozostawanie [w USA] zaoszczędziłem


rządowi co najmniej 100 000 dolarów" pochwalił się
premierowi Dewdney 3 , ale pogorszyło to stosunki
kanadyjsko-amerykańskie. Indianie wprawdzie bizonów w
USA nie znaleźli, lecz stada bydła na pastwiskach też były nie
do pogardzenia — w okolicy Fortu Benton w zimie 1880 r.
zabili 3000 sztuk. Dalej na południe Czarne Stopy natrafili na
ostatnie stado bizonów w Montanie, wytłukli je, a kilkadziesiąt
tysięcy skór sprzedali handlarzom za whisky. Zima minęła na
wzajemnych napadach, pijackich hulankach i bijatykach. W
następnym roku bizony w Montanie się skończyły, więc mimo
ostrzeżeń Dewdneya, iż „nie ma środków, by ich karmić",
głodni i obdarci Indianie powrócili do Kanady. Niestety, tam
również bizonów już nie było. W 1881 r. Indianie zabili ostatnie
— Czarne Stopy 50, Krew 35, Pieganowie 40, a Sarcee 15.
Teraz byli zdani na łaskę rządu. „Jeśli kiedykolwiek bezmyślni
ludzie zostali ukarani za swoją skrajną nieprzezorność, to
Indianie i mieszańcy z Terytoriów Północno-Zachodnich płacą
teraz karę za marnotrawną rzeź bizonów sprzed zaledwie kilku
lat. Bizon stał się swym własnym mścicielem, w takim stopniu,
jak się nawet nie śniło jego bezlitosnym zabójcom",
skomentował współczesny uczony 4.
W 1881 r. już 11 000 Indian mieszkało w rezerwatach.
Indianie z plemion semi-osiadłych radzili sobie nieźle; pobu-
dowali domy i zaczęli uprawiać pszenicę, owies, jęczmień,
ziemniaki, rzepę, buraki i marchew. Choć daleko im było do
samowystarczalności, mieli się lepiej od Indian koczowniczych.
Ci ani nie umieli, ani nie mieli chęci grzebać w ziemi, byli więc
nieprzychylni stanowisku władz, iż świadczenia należą się tylko
tym Indianom, którzy pracują — zwłaszcza że, jak rozumieli
traktaty, to wielka matka miała im pomagać, a nie oni jej.
Komisarz Dewdney wyliczył, iż 80 procent Indian jest w
beznadziejnej sytuacji" i musi polegać wyłącznie na
3
Dempsey, op. cit., s. 115.
4
William T. Hornaday, członek rady naukowej Muzeum Narodowego USA
(Krech, op. cit., s. 127).
64
zaopatrzeniu rządowym. Minister finansów oświadczył, że
sytuacja budżetowa także jest beznadziejna i zaproponował,
aby Indian zatrudnić przy budowie kolei (kpił czy o drogę
pytał?). Ostatecznie obciął im racje żywnościowe do trzech
czwartych funta mięsa i takiejż ilości mąki na głowę dziennie,
podkreślając, że „system pomocy dla Indian jest skalkulowany
tak, aby przyzwyczaić ich do gospodarności i nauczyć pole-
gania na własnych siłach". Dla Indian był to szok — kiedy
jeszcze bizony były w obfitości, jedli bardzo dużo (na jednym
posiedzeniu Indianin potrafił zjeść nawet 20 funtów mięsa) 5,
więc uznali, że nie chodzi tu o żadną gospodarność, lecz o
morzenie ich głodem. Mimo tych oszczędności koszty
utrzymania Indian ciągle rosły, ponieważ coraz więcej ich
porzucało koczowanie i przechodziło na garnuszek rządowy.
Rząd zdecydował o przyspieszeniu wdrażania programu rol-
niczego, chcąc przynajmniej uniknąć wydatków
„klęskowych", lecz Departament Indian sobie nie radził; był
niekompetentny w sprawach rolnictwa, nie zorientowany co
do warunków naturalnych zachodu, a w dodatku
biurokratyczny i nieudolny. Dużo energii wkładał za to w
tłumaczenie, dlaczego, skoro prawie cały budżet wydaje na
potrzeby Indian z Terytoriów Północno-Zachodnich, efektów
tego nie widać.
Premier Macdonald nigdy nie był na zachodzie. Nie
przeszkodziło mu to jednak w ogłoszeniu w 1882 roku, że
Indianie dokonali w rolnictwie „ważnych i godnych uwagi
postępów" i odnieśli „cudowne sukcesy". Tego samego nie
dało się powiedzieć o gospodarce Kanady, która była dotknięta
recesją. Jednak parlament nie przyjął słów premiera za żart, i
— skoro było tak dobrze — zmniejszył pomoc dla Kri i
Czarnych Stóp o dalsze 15 procent 6. Spotkało się to z ich
głośnym niezadowoleniem.
5
S t e e l e, op. cit., s. 127.
6
Tamże, 1882, s. 10-12. Ogólnie wydatki na Indian zmniejszono z 1107
tysięcy dolarów w 1882 r. do miliona w 1884 r., mimo że liczba mieszkańców
rezerwatów wzrosła.
65

Ich sąsiedzi, biali farmerzy, nie uważali go za uzasadnione.


„Indianie nie mają na co się skarżyć — pisała jedna z miesz-
kanek zachodu. — Traktowani są jak najlepiej i najbardziej
wspaniałomyślnie. [...] Kiedy angielski, szkocki czy irlandzki
farmer przyjeżdża do Kanady biedny, uważałby, że zdobył
fortunę, gdyby miał choć połowę tych przywilejów, które rząd
gwarantuje Indianom. Im nigdy nie brak jedzenia. Regularnie
dostają przydziały, i płaci im się za to, że uprawiają własną
ziemię. Pracują dla siebie, a w dodatku płaci im się za to — a
jeśli zbiory się nie udadzą, to i tak mają zapewnione
pożywienie. Czy rozsądny człowiek może żądać więcej?" 7.
Szumnie ogłaszana rządowa pomoc dla farmerów miała
charakter pożyczki pszenicy siewnej, ze zwrotem jesienią na
warunkach 1,5 buszla za buszel. Ale za to cła, dzięki którym
maszyny rolnicze importowane z USA były droższe, w 1883 r.
podniesiono z 25 do 35 procent (rząd musiał skądś brać
pieniądze na tę pomoc), to zaś zwiększyło liczbę gospodarstw,
których nie było stać na mechanizację.
Oprócz rządu, ludziom z zachodu życie uprzykrzała natura.
Zimą 1882/1883 w Edmonton i Battlefordzie nie było zaopat-
rzenia, ponieważ nie dało się tam dojechać nawet saniami.
Zabrakło nafty i świec, więc między zmierzchem a świtem
życie zamierało. We wrześniu 1883 r. mróz zniszczył zboże
ozime. W 1884 r. nastąpiła susza, potem powódź, a po niej
znowu ciężka zima. Farmerzy nie głodowali, bowiem nie
mogąc „polegać na zaopatrzeniu rządowym", sami robili
zapasy, lecz i tak z zazdrością spoglądali na rezerwaty i ich
przydziały żywności. Nawet indiańskie bydło przenoszono na
zimę do rządowych obór w Battlefordzie. „Trzeba wprawdzie
dla niego kupować siano, ale za to oszczędza się biednemu
Indianinowi kłopotu troszczenia się o własne bydło", pisał
zgryźliwie „Saskatchewan Herald". Nic dziwnego, że Metysi
7
T. Gowanlock, T. Delaney, Two Months in the Camp of Big Bear, The
Life and Adventures of Theresa Gowanlock and Theresa Delaney Regina
’999, s. 62.
66

zaczęli składać wnioski, aby rząd im także wyznaczył rezer-


waty, przydzielał ziarno, zwolnił od podatków, zapewnił szkoły
oraz naukę zawodów 8. Arcybiskup Tache popierał ten pomysł,
ale zastrzegał, że pomoc socjalna w takim rezerwacie może być
oferowana, lecz nikomu nie powinna być narzucana. Nie
czekając na to, wielu Metysów deklarowało status Indianina i
przenosiło się do rezerwatów Kri (Metysem był nawet wódz
Kri Brodacz, który swoje imię zawdzięczał demaskującemu go
zarostowi).
Jakby tego było mało, zmorą farmerów były wizyty
indiańskich sąsiadów. Wyglądało to tak: „Drzwi otwierały się
gwałtownie i jeden za drugim wchodziło kilku agresywnie
wyglądających facetów. Siadali z karabinami między kolanami
i czekali, aż zostaną nakarmieni. Gdy zjedli, od razu
wychodzili, ale zanim postawiono przed nimi jedzenie, mogli
tak siedzieć przez kilka godzin" 9 . Farmerzy próbowali
„zaszczepić im doktrynę gospodarności i ambicji", ale bez
widocznego efektu.
Oprócz Indian i farmerów, do niezadowolonych należeli
administratorzy rezerwatów, potocznie znani jako agenci
indiańscy. Inaczej niż w USA, gdzie funkcje agentów pełnili
głównie duchowni, kanadyjskie rezerwaty były obsadzane
urzędnikami. Nie była to ciepła posadka. Płace były takie same,
jak na wschodzie, więc ani nie kompensowały uciążliwości
życia w dziczy, ani nie były adekwatne do odpowiedzialności.
Nie nęciły pracowników o wysokich kwalifikacjach, a przy tym
żonatych (od żon oczekiwano, że będą szkolić squaws w
prowadzeniu gospodarstwa domowego). Często na zachód
jechali młodzi i niedoświadczeni albo tacy, którzy liczyli na
spokojną pracę z dala od centrali. Bywały więc i nadużycia —
najczęściej zawyżanie kosztów albo liczby Indian
pobierających świadczenia. Trzeba dodać, że nie zawsze
wynikało to ze złej woli agentów. Liczbę beneficjantów
8
B o w s f i e 1 d, op. cit.. s. 104.
9
R. J e f f e r s o n, Fifty Years on the Saskatchewan, Battleford 1929, s. 35.
67

socjalu było trudno ustalić; z początku Indianie sami ją określali,


z reguły mnożąc swoje plemię bez opamiętania. Kiedy
zauważono to i zaczęto ich liczyć, pożyczali sobie dzieci i innych
członków rodziny. Czasem domagali się wypłaty na dzieci, które
miały się jeszcze urodzić, a niekiedy „dla niewidomych braci,
którzy nie mogli przyjść". Praktykowali także pobieranie wypłat
w kilku rezerwatach po kolei.
Agentów czekało wiele niespodzianek. Zaskakiwały ich
nawyki i obyczaje Indian — na przykład, że nie lubili
wieprzowiny, a osobliwie bekonu, który rząd obok wołowiny
uczynił drugim zasadniczym składnikiem racji żywnościowych.
O hodowli świń w rezerwatach nie było mowy, te sympatyczne
zwierzęta w ogóle się Indianom nie spodobały. Skądinąd nie
podobało im się niemal nic nowego. Wronia Stopa nie zgodził
się na budowę misji anglikańskiej, oświadczając, że na skutek
wybudowania misji katolickiej umarli wszyscy starcy i dzieci,
zaś jeśli zbuduje się jeszcze anglikańską, umrze reszta plemienia
— „na nadmiar kościoła". Nie pozwalał na żadne budowy, czy to
płotu przy torze, bocznicy kolejowej do kopalni, czy rurociągu.
Może chodziło mu o to, by łopatami nie ranić matki Ziemi.
Innym źródłem sporów były szkoły. Rząd przewidywał
powszechne i przymusowe nauczanie, ale Indianie nie docenili
jego troski; agent raportował, że z powodu szkół Czarne Stopy
byli „w ciągłym stanie stłumionego podniecenia". Jak mu
wyjaśnili, jeśli dzieci przesiąkną naukami białych, po śmierci nie
spotkają się z rodzicami w krainie szczęśliwych łowów.
Centrala w Ottawie za wszelkie niepokoje w rezerwatach
obarczała winą agentów. Tymczasem to sam Departament
Indian, przez swój brak wiedzy o terenie i ręczne sterowanie na
odległość kilku tysięcy kilometrów, wprowadzał zamęt.
Przyjmując każde zażalenie i nakazując spełnianie wszelkich
indiańskich żądań, jego urzędnicy mogli czuć się dobroczyń-
cami, ale takie działania dezawuowały agentów i odbierały im
autorytet. Mała Topola, wódz Kri, który wędrował z obozem
68

to po amerykańskiej, to po kanadyjskiej stronie, ciągnąc zasiłki


od obu rządów, czuł się tak mocny, że potrafił publicznie
oznajmić agentowi, iż wystarczy, aby uderzył pejczem w druty
telegrafu, a w ciągu jednego księżyca Departament przyśle
nowego agenta na jego miejsce. Nic dziwnego, że chętnych do
takiej pracy było mało, a w dodatku niejeden zniechęcony
wracał na wschód. Wytrzymywali odporni i konsekwentni,
którzy jednak z powodu tych cech nie byli wśród Indian zbyt
popularni.
Co bardziej lękliwi agenci podkreślali, że Indianie wyrażali
swoje pretensje ze „zdumiewającą powściągliwością", sugeru-
jąc, że gdyby chcieli, mogliby rozpętać wojnę. Pod wpływem
opowieści o masakrach osadników w USA, przeceniali zarówno
potęgę, jak wojowniczość Indian. Plemiona Kanady były
stosunkowo nieliczne i słabo uzbrojone. Broń powtarzalna
dawała przewagę w sile ognia nad żołnierzami uzbrojonymi w
karabiny jednostrzałowe, ale Indianie mieli jej niewiele. Była
mniej dostępna niż w USA, a poza tym kłopotliwa, ponieważ
wymagała specjalnej amunicji, konserwacji i fachowych
napraw. Poza tym, odkąd znikły bizony, bardziej przydatne do
polowania były strzelby, więc wielu Indian posprzedawało
farmerom swoje Winchestery i Sharpsy, a sami zaopatrzyli się w
tańsze, dostarczane przez Kompanię Zatoki Hudsona strzelby
kapiszonowe typu I. Hollis and Sons North-West-Gun, Barnett
oraz Parker-Fields. Te gładkolufowe strzelby uniwersalne, na
kule i śrut, najczęściej dużego kalibru, miały sporo zalet
(niewielki ciężar, prosta konstrukcja, odporność na
uszkodzenia), lecz była to broń myśliwska, skuteczna na małą
odległość. Oprócz tego Indianie posiadali łuki i różnoraką broń
białą.
Ale osadnicy nie byli uzbrojeni lepiej. Większość farmerów
nie miała broni ani nie umiała strzelać, a nawet miejscowi
kowboje najczęściej nie nosili rewolwerów. Inaczej niż
Amerykanie, nie liczyli na siebie, lecz na opiekę policji.
NWMP zapewniała, że pod jej skrzydłami są bezpieczni.
69

Faktycznie, ścigała przestępców nieustępliwie, co zyskało jej


dewizę „ We get our man” 10. Ponieważ tropy kradzionych
krów i koni zwykle prowadziły prosto do jakiegoś tipi,
„wykrywalność" była wysoka. Policjanci bardzo starali się
odróżniać od „bezwzględnej i okrutnej" kawalerii USA, toteż
obchodzili się z Indianami jak z jajkiem; konstabl Wilson,
któremu uciekli czterej aresztowani, zameldował, że mógł użyć
broni, ale „nie ma takich rozkazów, które usprawiedliwiałyby
zabicie uciekającego więźnia" 11. NWMP nie stosowała siły, jej
specjalnością był blef. O ile więc z „wykrywalnością" było
nieźle, to „nieuchronność" kary była problematyczna, a ojej
„surowości" nie było mowy. Indianin mógł być pewien, że
sędzia wymierzy mu wyrok dużo łagodniejszy od tego, jaki za
takie samo przestępstwo otrzymałby biały. Z reguły jednak
zapadał wyrok, dający się streścić słowami: „Jesteś niewinny, i
nie rób tego więcej". Jeszcze częściej niż sędziowie
uniewinniały Indian sądy przysięgłych; insp. Sam Steele
uważał, iż dlatego, że przysięgli „bali się, że wyrok skazujący
spowoduje wojnę indiańską albo że Indianie z zemsty wybiją
ich bydło" 12. Pewien brytyjski generał major w stanie
spoczynku, Thomas Bland Strange, który miał ranczo koło
Calgary, ponosił szkody na skutek podpalania przez Indian
prerii (czasem powodowało to śmierć setek krów), i był nękany
przez bydło- i koniokradów, krytykował takie postępowanie:
„Dla wszystkich dzikich łagodność oznacza tylko tchórzostwo i
spotyka się z pogardą". Wątpił także w skuteczność
resocjalizacji. Szczególnie źle wspominał to, że kiedy raz sam
wytropił skradzione konie, a policjant („spokojny sierżant o
niestosownym nazwisku Fury") aresztował złodzieja —
niejakiego Wiszące Suszone Mięso — sąd umorzył sprawę
10
„Złapiemy, kto nasz". Dewiza ta została wymyślona przez gazetę z Fort
Benton — oficjalna brzmiała „Strzec prawa".
11
R. A t k i n, Maintain the Right. The Early History of the North West
Moimred Police, 1873-1900, Toronto 1973, s. 146.
12
S t e e l e, op. cit., s. 152.
70

ze względu na tak zwaną „znikomość". Oburzonemu genera-


łowi sędzia oświadczył jowialnie, że sprawca jest gotów na
znak ugody dać mu pocałunek pokoju, co też Wiszące Suszone
Mięso niezwłocznie uczynił. „Był to pocałunek Judasza;
wkrótce znowu kradł moje krowy. Po drugiej stronie granicy
Sędzia Lincz zrobiłby z niego wiszące mięso — wściekał się
Strange. — Nie pamiętam, aby sąd kiedykolwiek ukarał
Indianina za cokolwiek, a policja nie pozwala osadnikom wziąć
prawa w swoje ręce" 13. Nawet komisarz Acheson Gosford
Irvine pisał, że kanadyjska strona jest przyjazna dla złodziei,
ponieważ dzięki staraniom policji „nie muszą liczyć się z
ewentualnością kuli albo stryczka, która towarzyszy
uprawianiu tego zajęcia w USA". Paradoksalności swego
stwierdzenia chyba nie dostrzegał.
Tak dokonywała się erozja autorytetu policji i powagi
prawa. W pewnym rezerwacie pracownik zdenerwował się na
jakiegoś Kri, który oparty o płot drwił z jego pracy w ogródku, i
uderzył go w twarz. Indianin wezwał policję, a sąd skazał
gwałtownika na 3 dolary grzywny. Tyle wynosiła tygodniowa
pensja, ale Indianina to nie zadowoliło, więc przyszedł z
gromadą kolegów i stratowali ogródek. Policja nie reagowała, a
komisarz Irvine raportował z zadowoleniem, że „nie było o
wiele poważniejszych konsekwencji" 14. Spokojnie, panie
komisarzu, to tylko kwestia czasu...
W grudniu 1881 r. w rezerwacie przyjaznego i rozsądnego
Wroniej Stopy z powodu śniegów zaczęły się opóźniać dostawy
bydła rzeźnego z Montany. Indianie zażądali dostaw szybszych
i większych, w przeciwnym razie grożąc agentowi zastrzele-
niem. Agent nie miał wiele do powiedzenia, a kiedy wojownicy
wpakowali kilka kul w ścianę obok niego, uciekł do Fortu
Macleod. Policja przywróciła spokój, nikt nie został za-
trzymany, a 2 stycznia 1882 r. znów niejaki Byk Łoś jako
13
T. B. Strange. Gitnner Jingo's Jubilee, Londyn i Sydney 1893, s. 388-389.
14
Haydon, op. cit., s. 88.
71

argumentu w kłótni z pracownikiem agencji o cenę wołowej


głowizny użył dubeltówki. Nie trafił, ale tym razem inspektor
Francis J. Dickens postanowił go ukarać.
Francis J. Dickens był synem Karola Dickensa i nazywano go
Małym Karolkiem", zaś jego sławny ojciec (który najwidoczniej
nie miał o nim wysokiego mniemania) przezywał go
Kurokradem. Być może dlatego syn szukał potwierdzenia swej
wartości w kanadyjskiej dziczy. Jak zwykle przyjechał z dwoma
konstablami i aresztował Byka Łosia. Jednak tłuszcza była
agresywna bardziej niż zwykle. Dickens nie mógł uspokoić
Indian, stracił nerwy i popełnił błąd — wezwał na pomoc Wronią
Stopę, przez co postawił autorytet wodza ponad swoim.
Skończyły się dusery o „piórach chroniących ptaka". Indianie
powalili inspektora na ziemię, uwolnili aresztowanego, a Wronia
Stopa oświadczył, że ponieważ policja traktuje Indian gorzej niż
psy, Byk Łoś zostanie poddany jurysdykcji plemiennej. Czarne
Stopy zareagowali na to aplauzem: „Takiego wycia i strzelania
jeszcze nigdy nie słyszałem", napisał agent 15. Dickens odszedł w
niesławie. Minął tydzień, a do rezerwatu przybył z 20 ludźmi
superintendent Leif Crozier i znów aresztował Byka Łosia, czym
zaszokował Wronią Stopę, który sądził, że sprawa jest skończo-
na. Indianie przyjęli groźną postawę, lecz policjanci zamiast
interweniować, zamknęli się w magazynie i zaczęli wycinać
W ścianach otwory strzelnicze.
— Macie zamiar się bić? — zapytał Wronia Stopa.
— Nie, jeśli wy nie zaczniecie — odrzekł Crozier.
Indianie ustąpili, i Byk Łoś został odstawiony do Fortu
Macleod. Ponieważ sąd uznał, że nie chciał pracownikowi
agencji zrobić krzywdy, lecz tylko go przestraszyć, dostał dwa
tygodnie aresztu. Insp. Dickens zaś został przeniesiony na drugi
koniec Terytoriów — do dystryktu Saskatchewan.
Tam wcale nie działo się lepiej. Departament Indian
doprowadził w końcu do tego, że do Saskatchewanu powróciły
15
Stanley, The Birth..., s. 278.
72

szczepy Kri Dużego Niedźwiedzia, Piapota i Małej Sosny, które


obozowały w Cypress Hills. Departament, kusząc Indian
socjalem, namawiał wodzów, by wybrali sobie rezerwaty, ale w
paradę wchodziła mu policja z Fortu Walsh, która bez żadnych
warunków zaopatrywała Indian w żywność, herbatę, cukier i
tytoń. Mało tego, kiedy w roku 1882 pod naciskiem USA
Departament wprowadził dla Indian przepustki, bez których nie
mogli przekraczać granicy, komisarz Irvine orzekł, iż jest to
„złamanie lojalności wobec Indian", a policja nie dokonywała
ich kontroli. NWMP czuła się stanowczo zbyt niezależna, więc
ostatecznie rząd zlikwidował Fort Walsh, a Indianom wskazał
jako miejsce odbioru świadczeń istniejące rezerwaty w
Saskatchewanie.
Sukces Departamentu był pozorny. Liczba odbiorców
świadczeń raptownie wzrosła, lecz środki na socjal nie zostały
zwiększone. W rezerwatach zapanował chaos. Zasada, że
przydziały otrzymują tylko pracujący, stała się fikcją —
otrzymywał je ten, kto potrafił je wymusić na agencie, choćby
groźbą użycia broni. Indianie zaczęli nie tylko żebrać na
farmach, lecz bez skrupułów zarzynać bydło. Łatwym łupem
było bydło „kołchozowe"; zabijanie przez Indian krów ich
własnego szczepu nie było wobec prawa przestępstwem, więc w
rezerwatach stada zaczęły topnieć. Indianie zasiedzieli zaczęli
niechętnie patrzeć na nowych przybyszów. Rząd nakazał nie
wydawać żywności Indianom zabijającym kolektywne bydło,
ale to tylko zamykało błędne koło. Agenci, komisarze,
przedstawiciele miejscowych elit błagali rząd, by zwiększył
świadczenia. Tymczasem premier Macdonald stwierdził w
parlamencie, że „jeśli został popełniony jakiś błąd, to jest nim
dostarczanie Indianom zbyt dużych ilości zaopatrzenia".
Poniekąd tak to wyglądało; kontrola za rok fiskalny 1883
stwierdziła, że na karmienie Indian w rezerwatach wydano pół
miliona dolarów, czyli dwie trzecie wszystkich wydatków na
sprawy indiańskie w Manitobie i na Terytoriach, i dwa razy
73

więcej, niż na to przeznaczono w reszcie Kanady. Istotne było


nie tylko obciążenie dla budżetu. Takie proporcje wydatków
dowodziły fiaska koncepcji rezerwatów rolnych. Miały być
szkołą gospodarowania, przygotowującą mieszkańców do
samodzielnego życia w cywilizacji, a zamieniły się w getta,
zamieszkane przez odbiorców zasiłków. Widzieli to agenci, ale
przeważnie godzili się z tym jako faktem obiektywnym (jak
John Rae z Battlefordu, kuzyn premiera, który pisał do niego, że
„mówienie Indianom, że muszą pracować albo głodować, to
nonsens") 16. Kanada jednak nie doszła jeszcze do poziomu
państwa opiekuńczego. „Trzeba pamiętać — oprzytomniał
komisarz Dewdney — że ciężko pracujący podatnik płaci na to,
by Indianie mogli żyć w próżniactwie". Edgar Dewdney obok
funkcji komisarza do spraw Indian był od 1881 r. również
gubernatorem Terytoriów Północno-Zachodnich, co zmieniło
mu nieco punkt widzenia. Departament Indian, który za
panaceum uważał zwiększenie centralizacji, wydał zarządzenie,
aby wszystkie, nawet najmniejsze wydatki rezerwatów były
zatwierdzane przez Ottawę. Można się domyślać, jak poprawiło
to efektywność ich działania.
Nadszedł kolejny przednówek. Indianie zjadali ziarno
siewne i sadzeniaki. Wielu było głodnych — najczęściej
starców, kobiet i dzieci. Wojownicy radzili sobie jakoś. W
styczniu 1884 r. komisarz Hayter Reed w sprawozdaniu o stanie
rezerwatów wymienił Crooked Take jako jeden z tych, w
których nie powinno być głodu, między innymi dlatego, że
Indianie mieli „duże możliwości łowienia ryb i polowania na
drobną zwierzynę". Chyba nie wiedział, że Indianie nie lubili
polować na nic, co nie było bizonem lub w najgorszym razie
jeleniem, a do ryb czuli osobliwe obrzydzenie. Crooked Take
nie zostało więc zaliczone do obszarów klęski i tamtejszy
instruktor wydawał żywność tylko uprawnionym. W lutym
przyszła do niego grupa Indian pod wodzą Żółtego Cielęcia.
16
S t o n e c h i l d , W a i s e r , op. cit., s. 61.
74

Na propozycję instruktora, że zamiast żywności da im


amunicję do polowania, wojownicy potraktowali go nożami i
kopniakami, otworzyli magazyn i obsłużyli się sami.
Wezwany insp. Deane z 10 konstablami zastał Indian w
budynku. „Było tam pełno Indian; niektórzy mieli strzelby,
inni Winchestery, ale każdy miał jakąś broń palną —
wspomina. — Kiedy przekroczyłem próg, wpadłem do
wykopanego dołka i o mało się nie wywaliłem jak długi, na co
rozległ się ogólny rechot" 17. Daleko zaszła policja w ciągu
kilku lat... Niezrażony tym inspektor zaczął łagodnie
perswadować, iż „Wielka Biała Matka bardzo się zmartwiła
słysząc, że jej indiańskie dzieci zrobiły tak brzydką rzecz...
Jest pewna, że jej indiańskie dzieci nie ukradłyby towarów,
gdyby jacyś źli ludzie nie włożyli złych myśli w ich serca, i
spodziewa się, że ci Indianie, którzy namówili innych do tego
złego uczynku, oddadzą się w ręce sądu".
— Bierzemy, co nasze — wyjaśnił mu Żółte Cielę. — Po
co są te zapasy, jeśli nie po to, żebyśmy je zjedli?
Deane odszedł jak niepyszny i poprosił na pomoc superin-
tendenta Herchmera. Herchmer wziął 40 ludzi i spróbował
starym sposobem wejść w środek obozu Indian i wyciągnąć z
niego winowajcę w kajdankach. Zapomniał tylko, że nie miał
sądowego nakazu. „Nie wiem, co Herchmer chciał zrobić —
pisze Deane. — Nie mieliśmy nakazu aresztowania. Sami
prowokowaliśmy Indian do popełnienia morderstwa, grożąc
wdarciem się na ich teren, na który nie mieliśmy prawa
wchodzić siłą. Z kryminalistycznego punktu widzenia nie
mieliśmy „locus standi”. Dokładnie tak uważał Żółte Cielę.
Herchmer podszedł do drzwi magazynu, spojrzał z bliska w
wyloty luf indiańskiej dubeltówki i stwierdził, że „jeszcze
krok dalej, a otworzyliby ogień, i nie sądzę, że komuś z nas
udałoby się uciec" 18. Policjanci oddalili się. Z Indianami
spotkał się następnie komisarz Reed. „Iżby byli bliscy za-
17
A t k i n, op. cit., s. 206.
18
S t a n l e y, The Birth..., s. 279.
75

uładzenia, nie mogę przyznać, ich wygląd zadawał kłam


takiemu przypuszczeniu — napisał w raporcie — a jeśli nie
wygląd, to Winchestery i pełne pasy naboi sugerowały, że mają
pewne sposoby zaopatrywania się" 19. Nastąpił dwudniowy
dialog, w którym komisarz osiągnął z Indianami porozumienie,
na mocy którego ktoś tam został o coś oskarżony i od razu
uniewinniony. Reed dowodził, że gdyby nie jego rozsądek, jak
amen w pacierzu wybuchłaby wojna, ale nie dało się ukryć, że
NWMP nieodwołalnie straciła prestiż. Indianie przekonali się,
że jej stanowczość to blef bez pokrycia. Największą trzeźwość
osądu wykazał pokłuty i skopany instruktor, który napisał do
Dewdneya: „Obawiam się, że jeśli nic nie zostanie zrobione,
aby ukarać winowajców, to spróbują tej zabawy znowu".
Wieść się rozeszła, w kilku innych rezerwatach Indianie także
zechcieli zająć się rozdzielaniem dóbr, i trzeba było wystawić
posterunki policji przy magazynach.
Tymczasem stawało się głośne imię Dużego Niedźwiedzia.
Ten że Duży Niedźwiedź szczycił się, że nikt w jego szczepie
Równinnych Kri nie zabił więcej Czarnych Stóp niż on (nie był
to jednak zbyt liczny szczep, wszystkiego 12 tipi). Wódz ten w
swoim czasie nie podpisał Traktatu numer 6, ponieważ Morris
nie chciał mu dać gwarancji, której się domagał: iż w zamian
za to, że dotknie pióra, nie zostanie powieszony (nie było jasne,
czy chodziło mu o jakieś sprawki przeszłe, czy ewentualne
przyszłe). Duży Niedźwiedź podpisał traktat w 1882 r., lecz
dalej wałęsał się, zaopatrując to w tym, to w innym rezerwacie.
Przyłączali się do niego różni niezadowoleni, i obóz Dużego
Niedźwiedzia rozrósł się do dwustu osób. Pierwsze skrzypce
grał w nim wódz wojenny Wędrujący Duch, który nie lubił
kraść koni, ale lubił się bić, a pod względem zabijania
Czarnych Stóp ustępował tylko Dużemu Niedźwiedziowi.
Wkrótce wędrowny obóz zaczęła otaczać legenda.
19
B. B e a l, R. M a c l e o d, Prairie Fire. The 1885 North-West Rebellion,
Edmonton 1984, s. 84.
76

Kri pozowali na ostatnich wojowników, starając się naśladować


Sjuksów, od których w Cypress Hills nasłuchali się o
przewagach nad wasichun, a zwłaszcza o zwycięstwie nad 7
pułkiem kawalerii ppłk. Custera. W Kanadzie zafałszowany
obraz bitwy nad Little Big Horn budził zgrozę i podziw dla
Indian 20, toteż mogli sądzić, że jeśli upodobnią się do
hotamitaniu — żołnierzy-psów (w języku Kri atim-eenawuk),
wzbudzą wśród białych większy respekt, niż gdyby zostali
nawet przodującymi rolnikami. Wodzowie Indian z rezerwatów
patrzyli na Dużego Niedźwiedzia najczęściej z niechęcią. Był
dowodem, że nieposłuszeństwo popłaca — Indianie w
rezerwacie musieli pracować, by otrzymać żywność, a oporni
dostawali ją za nic. Atim-eenawuk szarogęsili się po
rezerwatach, zastraszając jednych kołchoźników, a imponując
innym, i podważając autorytet wodzów. Duży Niedźwiedź zaś
otwarcie sięgał po rząd dusz nad plemieniem Kri, wzywając do
stworzenia wspólnego frontu odmowy (w którym siłą rzeczy
odgrywałby główną rolę).
Jego jedynym konkurentem był Budowniczy Zagród.
Wprawdzie nigdy nie zabił ani jednej Czarnej Stopy, ani nawet
marnego Brzuchacza — Gros Ventre, nie należał do wpływo-
wego w jego szczepie Stowarzyszenia Grzechotników, ale i tak
cieszył się prestiżem: był zamożny, dzięki przybranemu ojcu
Wroniej Stopie miał oparcie w plemieniu Czarnych Stóp, i był
szanowany przez białych. Z pełną godności postawą, tubylczą
elegancją i kwiecistą elokwencją odpowiadał wyobrażeniu o
„szlachetnym dzikim". Robert Jefferson, instruktor rolnictwa,
pisze, że „jego mowa była tak odpowiednia, iż na
20
Przykładowo: „Z zuchwałą pogardą dla nieprzyjaciela Custer ruszył prosto
na Indian z siłą około 1200 ludzi. Niefortunny generał i wszyscy ludzie z jego
oddziału zostali zabici; ani jeden nie uszedł furii Sjuksów. [...] Siedzący Byk,
pobiwszy śmietankę kawalerii USA, wkroczył do Kanady z 4000-6000
wojowników" (Haydon, op. cit., s. xvi, 73). Taki styl obowiązuje zresztą do
dziś. W rzeczywistości ppłk Custer miał około 650 ludzi, z których zginęło 263.
indiańskich wojowników zaś było około 2000, a do Kanady z Siedzącym
Bykiem przeniosło się ich kilkuset.
77

każdym słuchaczu robił wrażenie; w rzeczy samej sądzę, że na


sobie samym też robił wrażenie" 21. Budowniczy Zagród miał
obycie w towarzystwie; w 1881 roku towarzyszył generalnemu
gubernatorowi Kanady, markizowi Lorne, i jego małżonce,
księżnej Luizie, podczas ich wizyty na Terytoriach. Jakiś
dziennikarz zauważył potem z przekąsem, że wódz „tak się
przejął okazywaną mu atencją, że nie jest już pewien, czy jest
Indianinem, czy też komisarzem (mimo że pozbył się portek i
znowu chodzi w kocu)". Budowniczy Zagród istotnie ambicje
miał nie byle jakie — w 1883 roku doprowadził do strajku
Indian i zażądał powierzenia mu kierownictwa rezerwatu. Było
kwestią czasu, kiedy jego talent polityczny zmierzy się ze
sprytem i przebiegłością Dużego Niedźwiedzia.
Chwila prawdy nadeszła w czerwcu 1884 roku. Agent John
Rae spróbował groźbą wstrzymania dostaw żywności zmusić
Dużego Niedźwiedzia, żeby wybrał sobie własny rezerwat i
przestał dawać zły przykład. Poskarżył się też komisarzowi
Reedowi, że policja zakłóca mu pracę wychowawczą,
ponieważ „wielu najgorszych typów, którym on odmówi
[wydania żywności], idzie do koszar i napycha sobie brzuchy".
Duży Niedźwiedź tak się zbiesił, że zaprosił wszystkie szczepy
Kri do spotkania... w rezerwacie Budowniczego Zagród koło
Battlefordu. Mieli tam odtańczyć taniec pragnienia 22. Ten
taniec wychodził już z mody; coraz mniej młodych mężczyzn
chciało poddawać się rytualnym torturom. Wystarczającą
udręką było grzebanie w ziemi... Nie wszyscy wodzowie byli
zachwyceni perspektywą takiej imprezy i skorzystali z dono-
sów; jak raportował Hayter Reed, „mówią mi, że Duży
Niedźwiedź zaleca drastyczne środki; mówią mi, że nawet
posunął się do zasugerowania zabicia agentów i wyższych
21
Jefferson, op. cit., s. 103.
22
Taniec pragnienia (w języku Kri dosłownie „powstrzymywanie się od
picia wody", czyli rodzaj rytualnego postu) był odpowiednikiem tańca słońca
uprawianego przez Indian prerii w USA.
78

urzędników" 23. Reed napomknął, że można by go prewencyjnie


aresztować, ale kiedy inspektor W. D. Antrobus tylko
spróbował zabronić Dużemu Niedźwiedziowi wejścia do
rezerwatu, Indianie przestraszyli jego konia, gwałtownie
otwierając przed nim parasol. Koń Antrobusa poniósł, inspektor
zgubił pikielhaubę, a Indianie mieli wiele uciechy.
Większość wodzów nie skorzystała z zaproszenia, lecz i tak
u Budowniczego Zagród zebrali się Kri z siedmiu rezerwatów.
Mistyczno-wojowniczy taniec pragnienia stwarzał atmosferę, w
której można było sądzić, że Duży Niedźwiedź w porównaniu z
mało walecznym konkurentem wypadnie lepiej i zostanie
liderem wszystkich Kri. Jednak kiedy Indianie łomotem
bębnów, samookaleczeniami i nieprzerwanym tańcem wpędzali
się w amok, wydarzył się incydent, który miał przynieść
nieoczekiwane konsekwencje.
Zaczęło się jak zwykle: niejaki Człowiek Mówiący Po
Naszemu zażądał żywności, a młody służbista, instruktor Craig
odmówił z uzasadnieniem, że zgodnie z przepisami przydziały
są tylko dla pracujących albo dla starych i chorych, a on nie
zalicza się do żadnej z tych grup.
— Myślę, że prędzej dałbyś jeść psu, niż mnie — obraził się
Człowiek Mówiący Po Naszemu.
Świadkowie byli zgodni, że Craig wykazał niezrozumienie
Indian, brak umiejętności postępowania z nimi oraz złe
wyczucie sytuacji. Spróbował mianowicie wyrzucić Człowieka
Mówiącego Po Naszemu z magazynu, przez co ten obraził się
jeszcze bardziej. Kolejnym błędem Craiga było, że poskarżył
się policji, chociaż nie było o co, bo aczkolwiek Człowiek
Mówiący Po Naszemu przywalił mu parę razy trzonkiem od
siekiery, to przecież Craig zasłonił głowę i dostał tylko po
ramieniu. Nic dziwnego, że Człowiekowi Mówiącemu Po
Naszemu ani było w głowie dać się aresztować wezwanemu
przez agenta patrolowi. Kapral Ralph Sleigh zameldował
23
B e a 1, M a c 1 e o d, op. cit., s. 56.
79

o tym superintendentowi Crozierowi w Battlefordzie, ale i ten ze


swoimi 25 konstablami nie zrobił wrażenia na Indianach, czemu
dali wyraz. „Nie strzelali do nas — meldował wciąż optymisty-
czny Crozier. — Kule przelatywały nam nad głowami". Tak jak
kiedyś u Wroniej Stopy, zamknął się w magazynie i siedział tam
przez całą noc, podczas gdy Indianie tańczyli. Nazajutrz
dołączyło jeszcze 30 konstabli, w Battlefordzie zaś zmobilizowa-
no milicję, a ludność ewakuowała się do fortu. Człowiek
Mówiący Po Naszemu nadal nie chciał iść, a policja z minuty na
minutę wyglądała mniej poważnie. Crozier wyjaśnił potem w
raporcie, że nade wszystko chciał uniknąć „wojny z całą jej
nieodłączną grozą... Niezadowolenie obejmowałoby plemię po
plemieniu, aż cała ludność indiańska zwróciłaby się przeciw
białym". Jednak po kilku godzinach handryczenia się Crozier
zaryzykował wzbudzenie niezadowolenia Indian; konstabl „Sli-
go" Kerr chwycił Człowieka Mówiącego Po Naszemu za
warkocze i wciągnął za kordon policjantów. Wtedy wydarzyło się
coś nieoczekiwanego — na środek wyskoczył nie kto inny, lecz
kulturalny i dostojny Budowniczy Zagród, wymalowany i
odziany w przepaskę biodrową.
— Teraz cię zabiję! — zaczął wrzeszczeć i rzucił się... nie na
Croziera, lecz na inspektora Antrobusa. Wywijał przy tym
złowrogo wyglądającą maczugą z trzema ostrzami.
Budowniczy Zagród dotąd nie dał się poznać z tej strony 24.
Można sądzić, że był to pokaz na użytek Indian, a chodziło o
zabranie wiatru z żagli Dużemu Niedźwiedziowi. Przemyślnie
został dobrany ubiór wodza (tradycyjny bojowy strój Sjuksów),
broń (nie palna, którą mógłby komuś — bodaj przypadkiem —
zrobić krzywdę, tylko zapożyczony od Sjuksów przerażający
24
Jeden z uczestników podróży gubernatora opisuje Budowniczego Zagród
polującego na kaczki: „Obserwowałem go, mając nadzieję, że jego wojenny Pony,
kierowany lekkim uciskiem kolan, ruszy lotem błyskawicy, a on da fura pod jego
brzuch i stamtąd strzeli kaczorowi w lewe oko. Zamiast tego dostojnie zsiadł, długo
celował, wypalił do stada siedzących kaczek i spudłował jak cywilizowany
londyńczyk" (A t k i n, op. cit., s. 161).
80

pukamakin) 25 i cel ataku — inspektor, którego uważał za


bojaźliwego. Nie ryzykował wiele. Gdyby na miejscu
policjantów stali żołnierze, mogłoby się zdarzyć, że w następnej
chwili padłby trupem, a z nim może i kilkunastu wojowników. W
historii obok Wounded Knee znalazłaby się „masakra w
Battlefordzie", a Budowniczy Zagród nie odegrałby już roli w
wydarzeniach, które miały jeszcze nastąpić. Policjanci zaś tylko
zasłonili Antrobusa i zaczęli się cofać do magazynu.
Rozentuzjazmowani Indianie schwytali tłumacza, Metysa
Laronde'a, ale i to nie skłoniło policji do nierozsądnych czynów:
nie dali się sprowokować, choć Indianie rzucili Laronde'a na
ziemię i spuścili mu łomot. Konstable zamknęli się w
magazynie, otoczeni przez wyjących Indian, i wyrzucali im
przez okna jedzenie, póki wycie nie ucichło.
Budowniczy Zagród odniósł sukces. Chociaż machając
pukamakinem sam się skaleczył w nogę, okazał się większym
chojrakiem niż Duży Niedźwiedź (ten podczas szamotaniny
zaczął krzyczeć „Pokój! Pokój!", co miało się okazać jego stałym
zwyczajem) i utrzymał dominującą pozycję w plemieniu Kri.
Człowiek Mówiący Po Naszemu został zatrzymany później, a
sędzia Charles Rouleau z Battlefordu za obrazę królowej w
osobie jej urzędnika skazał go na tydzień aresztu. Przyszłość
miała pokazać, że chyba czuł się tym wyrokiem skrzywdzony. W
lecie sędzia Rouleau napisał do premiera Macdonalda o
zwiększenie dostaw żywności i liberalizację ich wydawania, ale
bez żadnych efektów. Sędziego skłoniły zresztą do tego inne
wydarzenia, dotyczące nie bezpośrednio Indian, lecz Metysów.

25
Po raz pierwszy zobaczył tę broń superintendent Walsh u Sjuksów
Siedzącego Byka. „Był to największy i najbardziej złowrogi tomahawk, jaki
widziałem w życiu — napisał — trzy długie, szpiczaste, stalowe ostrza, osadzone
w nabijanej ćwiekami drewnianej rękojeści... Pewnie niejeden nieszczęśnik nad
Little Big Horn poczuł, jak rozszarpują jego ciało, zanim wyzionął ducha" (F. C.
Turner, Across the Medicine Line, Toronto 1973, s. 82).
Sir John A. Macdonald. premier
Kanady

Louis Riel

Louis Riel jako premier Manitoby, w otoczeniu rządu


Thomas Scott — nemezis Riela William Donohue, irlandzki patriota

James W. Taylor, człowiek za Arcybiskup Antoine A. Tache


kulisami
Budowniczy Zagród — archetyp
szlachetnego dzikiego

Gubernator Edgar Dewdney

Francois-Xavier Letendre, zwa-


ny Batoche, założyciel osady
Metysów, w 1884 r.
William Henry Jackson, przewodniczący Gabriel Dumont z małżonką
Związku Osadników Madeline

Batoche — ulica główna. Od prawej: sklep Letendre’a, zajazd Garno


saloon Boyera i sklep Fishera
Ojciec Vital Fourmond, O.M.I., w
1885 r.

Ojciec Julien Moulin, O.M.I., w


1890 r.

Kościół i plebania w Batoche


Superintendent Leif N. F. Crozier

Brodacz, wódz Wierzbowych Kri

Policyjna haubica
Komisarz Acheson Gosford lrvine

Gen. mjr Frederick Dobson


Middleton w 1885 r.

Superintendent William Macauley


Herchmer
Snider-Enfield w wersji „długiej i „krótkiej

Otwarty zamek Snidera-Enfielda

Martini-Henry

Winchester model 1876, używany przez NWMP


GŁOS LUDU WŚRÓD LUDZI WOLNYCH

Po obiecującym początku w 1870 roku, wydarzenia w Mani-


tobie rozwijały się, jak określił jeden ze współczesnych, „w
duchu bismarckowskim". Ta aluzja do Kulturkampf1
dotyczyła stosunków między władzą a Metysami i Kościołem.
„Polityka Kanadyjska" zakładała, że zachód będzie stanowił
przeciwwagę dla francuskojęzycznej prowincji Quebec, toteż
był kolonizowany jako anglojęzyczny i neutralny światopo-
glądowo, co w praktyce oznaczało dominację protestantów. W
Manitobie wkrótce zaczęto likwidować prywatne szkoły
katolickie, w których językiem nauczania był francuski. W
1879 r. podjęto próbę wycofania francuskiego jako języka
oficjalnego w tej prowincji, a w ciągu 20 lat okazało się, że
zawarte w Manitoba Act gwarancje dla frankofonów nie były
warte funta kłaków; ze szkół publicznych wycofano nie tylko
religię, ale i nauczanie w języku francuskim. Uzupełnieniem
tej polityki była miejscowa hakata, choć „rugi" Metysów
przebiegały w sposób wysoce cywilizowany. Rząd uznał ich
..tubylcze prawo" do ziemi i w celu zaspokojenia roszczeń
wydał im skrypty — papiery wartościowe na okaziciela, które
1
Kulturkampf — walka ideologiczna i polityczna rządu O. von Bismarcka
przeciw opozycji katolickiej i Kościołowi; na ziemiach zaboru pruskiego
cechowała się powiązaniem polityki antykościelnej z antypolską.
82

każdy mógł zamienić na farmę (160 akrów — 64 ha — na


głowę rodziny i po 240 akrów, czyli 96 ha, na każde dziecko)
albo je spieniężyć. Był to dobry pomysł na skoncentrowanie
ziemi w rękach banków i agencji nieruchomości, którym rząd
powierzył zadanie nasycania zachodu imigracyjną siłą roboczą.
W dodatku takie same skrypty na ziemię w Manitobie
otrzymali ontaryjscy milicjanci, w nagrodę za udział w eks-
pedycji Wolseleya. Nic więc dziwnego, że Metysi najczęściej
swoje skrypty sprzedawali i wyjeżdżali na zachód. Tam była
ziemia do wzięcia za darmo i panowały milsze stosunki.
Oba elementy tej polityki wzajemnie się uzupełniały. W
ciągu 10 lat w Manitobie liczba Metysów spadła prawie o
połowę, co w połączeniu z napływem nowych osadników
sprawiało, że przegrywali w wyborach. Umożliwiało to
demokratycznie wybranej większości dalsze ograniczanie praw
frankofonów, a to znów kolejnych Metysów zachęcało do
wyjazdu na zachód. Można było mieć nadzieję, że się w końcu
rozproszą po bezkresnej prerii i więcej nie dadzą znać o sobie.
Tymczasem w 1871 roku w głębi Terytoriów Północno-
-Zachodnich, w pobliżu faktorii Kompanii Zatoki Hudsona o
nazwie Fort Carlton, zakon oblatów założył misję Św.
Wawrzyńca. Wokół niej powstała osada Metysów o nazwie St.
Taurent. Niedaleko, koło misji św. Antoniego nad rzeką
Saskatchewan Południowy, Xavier Tetendre zwany Batoche
zbudował dom i sklep. Obok niego otworzył sklep Georges
Fisher, a Baptiste Boyer — saloon i restaurację. Kiedy jeszcze
Salomon Venne założył salon bilardowy, można było uznać, że
powstała miejscowość. Od nazwiska pioniera nazwano ją
Batoche. W ciągu 10 lat dokoła osiedliło się 2000 Metysów,
głównie przybyłych z Manitoby. Tak, jak mieli w zwyczaju,
zajmowali działki z dostępem do rzeki i zakładali na nich
farmy. Przybywali także inteligenci-politycy, jak dawny
oponent Riela, były minister prowincji Manitoba Charles i
Nolin, i dawny towarzysz Riela Maxime Tepine, oraz profe-
sjonaliści, jak nauczyciele Jean Tetendre i Philippe Garnot.
83

Proboszcz Alexis Andre, Bretończyk, oprócz gorącej wiary


przywiózł nad Saskatchewan zdrowy rozsądek i poglądy
Wandei. Dzięki niemu powstało kilka szkół katolickich i
francuskojęzycznych. Troszczył się nie tylko o swoją trzódkę
(potrafił w środku zimy jechać po sto kilometrów z sakramenta-
mi), lecz także o bizony (od 1877 roku kilkakrotnie pisał do
NWMP memoriały, aby je objąć okresem ochronnym). W
Batoche kwitło życie — Letendre i Venne prowadzili sieć
faktorii (ich działalność sięgała po Winnipeg, Montreal i
Montanę), a oprócz tego mieli rancza. Nauczyciel Garnot był
także hotelarzem. Nolin był biznesmenem, w czym bardzo
pomagał mu mandat posła do parlamentu w Ottawie. Fisher i
Venne liczyli się w społeczności jako poczmistrzowie i
sędziowie pokoju. Kolega szkolny Louisa Riela i sekretarz jego
rządu tymczasowego Louis Schmidt pełnił urząd ziemski w
Prince Albert, centrum administracyjnym Dystryktu
Saskatchewan i mateczniku anglojęzycznych mieszańców.
Gabriel Dumont, popularny i łubiany myśliwy i właściciel
promu, pochodził z Edmonton i był jednym z niewielu
Metysów miejscowych.
Batoche stanowiło ośrodek les gens libres, „ludzi wolnych".
Nazwa ta określała ich charakter oraz styl życia. Nie mieli
tytułów prawnych do zajmowanej ziemi, ale niezbyt się tym
przejmowali; uważali, że będąc potomkami Indian, jako
pierwotni mieszkańcy mają prawo do całej ziemi na zachodzie
oraz do jej zasobów naturalnych. Mieli własny kodeks —
prawo prerii, spisane jako Prawa St. Laurent, i nawet w 1875
roku próbowali utworzyć samorząd z Gabrielem Dumontem na
czele. Władze, poparte oddziałem NWMP nie zgodziły się
wprawdzie na to, ale i tak Metysom wydawało się, że siedzą jak
u Pana Boga za piecem. Niestety, rząd szybko dał im znać o
sobie. W wyniku transakcji z Kompanią Zatoki Hudsona cała
ziemia na zachodzie stała się jego własnością, i robił z nią, co
uważał — zaczynając od pomiarów geodezyjnych.
„Polityka Kanadyjska" wobec zachodu — centralne za-
84

rządzanie imigracją, osadnictwem, budową infrastruktury


— zakładała jednolity podział administracyjny. Cały obszar od
Wielkich Jezior do Gór Skalistych geodeci dzielili z maniacką
symetrią na kwadratowe parcele, dzięki której to metodzie
miasta uzyskiwały piękny w swej prostocie układ rusztu.
Podział ten był wzorowany na przyjętym w USA, ale
przewyższał go precyzją i systematycznością. Był nie tylko
powiązany ze współrzędnymi astronomicznymi, lecz aby
uniknąć amerykańskiej bezplanowości, każdej parceli było z
góry przyporządkowane jej przeznaczenie, zanim jeszcze
sprowadzono osadników. Ignorowano przy tym fakt, że
osadnicy już tam byli — Metysi, którzy wcześniej osiedlili się
na przyczepionych do rzeki, wąskich pasach ziemi o szerokości
240 m i długości około 3 km. Wymierzyli je własnymi
metodami: długość działki Metysa wyznaczała odległość, na
jaką było widać horyzont spod brzucha konia. Jak zauważył
jeden z geodetów, w tym systemie najwięcej zależało od konia.
Ponieważ podział był zarządzany centralnie, wszystkie
spory musiały się rozstrzygać w Ottawie. Metysi zwrócili się
do rządu o uznanie ich „tubylczego prawa" do ziemi oraz
zmianę metody pomiarów, ale okazało się, że Ottawa słyszeć
nie chce o innych działkach niż kwadratowe, o dostępie do
rzeki nawet nie wspominając. Po części był to opór biurokracji
przed problemami, jakie wynikły by ze specjalnego
potraktowania Metysów: trzeba byłoby oddzielnie pomierzyć
działki nadrzeczne, odrębnie je zarejestrować... Ogłoszono
więc, że według przepisów Metysi nie mogą być uznani za
rolników (chociaż nie o to prosili), ponieważ uprawiany przez
nich areał jest za mały, i kontynuowano pomiar działek. Ottawa
według swoich koncepcji wykorzystania ziemi przydzielała ją
władzom kolei oraz kompaniom kolonizacyjnym (powiązanym
z nią tak samo, jak kolej). Ci, którzy się wcześniej osiedlili,
mieli pecha — jak 24 rodziny Metysów spod Batoche, które
dowiedziały się, że ziemia, na której stoją ich domy, kościół i
szkoła, w odgórnych planach została przeznaczona na cele
85

rolnicze i przydzielona kompanii kolonizacyjnej. Część nie


czekając na eksmisję sama się wyniosła.
Było jasne, że polityczne podłoże całej sprawy jest rasowe
(w sensie kanadyjskim); władza nie po to ograniczała żywioł
francuski w Manitobie, aby pozwolić na jego odrodzenie na
zachodzie. Potwierdzał to fakt, że wszystkie dokumenty
dotyczące ziemi były w języku angielskim, i w tym języku
musiały być składane wnioski. Metysi protestowali więc i pisali
petycje; w 1878 roku zebranie w St. Laurent podjęło uchwałę,
w której Metysi domagali się udziału w administracji,
mianowania przez rząd francuskiego sędziego oraz metyskiego
członka Rady Terytorialnej, a także subsydiowania francus-
kojęzycznych szkół. Poza tym chcieli uznania „tubylczego
prawa" do ziemi oraz takiej pomocy dla farmerów metyskich,
jak dla Indian. Gabriel Dumont poinformował o uchwale
generalnego gubernatora. Potem Metysi pisali jeszcze kilka
razy... Premier Macdonald nie brał tego zbyt serio.
— Metysi są zawsze ze wszystkiego niezadowoleni — po-
wiedział, gdy sprawa „tubylczego niezadowolenia" stanęła w
parlamencie. — Na to, aby mieszaniec albo Indianin byli
zadowoleni, moglibyście czekać aż do milenium.
Przez kilka lat geodeci mierzyli ziemię nie zważając na
Metysów, Metysi osiedlali się, nie zważając na geodetów, a
premier zgodnie ze swym przydomkiem „Old Tomorrow"
(„Stary Jutro") zwlekał i czekał, z nadzieją, że ich przetrzyma.
Gdyby Metysi przestali się upierać przy „prawach tubylczych" i
wystąpili o nadanie ziemi na zasadach ogólnych, otrzymaliby
takie działki, jak wszyscy. Byłby to początek niwelowania
odrębności kulturowej Metysów i osłabiania więzi
społecznych, co zapewne skończyłoby się rozpadem kolonii
nad Saskatchewanem.
Jakby mało mieli Metysi problemów, to Indianie też nie
liczyli się z nimi. Jedna Strzała miał pretensje, że chociaż
Traktat numer 6 nie dawał praw do ziemi Metysom, tylko
Indianom, to nie pozwolono mu wyrzucić Metysów z miejsca,
86

które sobie upatrzył na rezerwat. Również Brodacz, wódz


Wierzbowych Kri, najpierw chciał usunąć Metysów z osady
Duck Lake, potem zażądał, by oddawali mu połowę plonów, a
wreszcie ustawił na drodze rogatki i pobierał od osadników myto.
W Dystrykcie Saskatchewan wszyscy mieli jakieś zmartwie-
nia: Metysi, farmerzy, Indianie... Nawet inwestorzy, którzy za
namową kompanii kolonizacyjnych zainwestowali w nierucho-
mości, rozczarowali się, ponieważ ceny ziemi spadły, gdy
ogłoszono, że przez Prince Albert nie będzie (jak miało być)
przebiegać linia kolei transkontynentalnej. Spowodowało to
lokalną depresję gospodarczą, nakładającą się na skutki ogólno-
krajowej recesji. Brak linii kolejowej godził dodatkowo w
farmerów — i tak cierpieli z powodu nieurodzajów, szarańczy,
wysokich kosztów produkcji, rozwierających się nożyc ceno-
wych, a teraz stracili szansę na dostęp swoich produktów do
rynków zbytu. Wszyscy skarżyli się na drogi kredyt, wysokie cła
i chroniczny brak gotówki. Wszyscy więc pisali skargi i petycje.
Lokalny układ polityczny obejmował Partię Konserwatywną,
reprezentującą mieszczan z Prince Albert i farmerów, oraz jej
antagonistę — Liberalny Ruch Reform, utworzony przez grupkę
inteligentów z Europy i mający oparcie w ubogich osadnikach
(„ignoranckich analfabetach", jak ich między sobą nazywali) 2,
którym podobała się ich wrażliwość społeczna. Liberałowie
występowali o przekształcenie Terytoriów w prowincję
(Manitoba Act przewidywał dokonanie tego już w 1871 roku), co
dałoby im możliwość rozwinięcia skrzydeł w nowej biurokracji.
Konserwatystom nie przeszkadzał przedłużający się status
tymczasowości, dominowali bowiem w Radzie Terytorialnej.
Wprawdzie ten naczelny organ administracyjny był instytucją
fasadową, pozbawioną wpływu na przykład na geodezję lub
szkolnictwo, ale miał możliwości w dziedzinie zamówień
publicznych, koncesji i innych konfitur.
2
D. M c L e a n. 1885: Metis Rebellion or Govemment Conspiracy?, Reaina
1985, s. 131-132.
87

Pojęcie o różnicach ideologicznych między


konserwatystami a liberałami dają wydarzenia, związane z
budową linii telegraficznej do Prince Albert. W 1883 roku z
powodu dysputy, gdzie ma być stacja telegrafu (to znaczy, ceny
których działek pójdą w górę, i czy zarobią na tym aktywiści
partii konserwatywnej, czy liberalnej), wybuchły tak gwałtow-
ne rozruchy, że do miasta ściągnięto oddział policji z Bat-
tlefordu i aresztowano 150 osób.
Metysi byli kluczowym elementem układu, ponieważ tylko
dzięki ich głosom trzymali się u władzy konserwatyści.
Liberałowie starali się ich pozyskać obietnicą załatwienia spraw
własnościowych, lecz bez powodzenia. Propagowana przez
nich gospodarka wolnorynkowa przyniosłaby z pewnością
korzyści wszystkim, ale Metysi obawiali się, że w nowej
prowincji stracą jako siła polityczna — tak jak w Manitobie
zostaną stopniowo demokratycznie zdominowani przez ludność
napływową. Poza tym do liberałów odnosili się z rezerwą, jako
do protestantów lub masonów. Partia liberalna ponosiła więc
kolejne porażki wyborcze. Na tym tle wyłoniło się jej radykalne
skrzydło — Ruch Ludowy. Rej wodził w nim młody William
Henry Jackson, przybysz z Ontario, humanista z dyplomem
uniwersytetu w Toronto, szermierz spółdzielczości, a ponadto
wydawca bezkompromisowego, nie przebierającego w słowach
pisma „The Voice of the People" („Głos Ludu"). Ruch Ludowy
startował oddzielnie w wyborach w 1883 roku, lecz poniósł
klęskę.
William Jackson wyciągnął z tego wnioski i zaczął myśleć o
utworzeniu z farmerów, mieszańców, a zwłaszcza Metysów,
szerokiego frontu ludowego, niezależnie od dzielących te grupy
różnic. Zaczął od zdobycia kontroli nad miejscowym oddziałem
Związku Ochronnego Farmerów Manitoby i Terytoriów
Północno-Zachodnich. Była to organizacja typu związku
zawodowego, więc nadawała się na „pas transmisyjny" do mas.
Aby nadać jej wyraziste klasowe oblicze, Jackson starał się
oczyścić ją z młynarzy, kupców i podobnych bogaczy
88

wiejskich. „Kułactwo" jednak wzięło górę i to jego wyrzucono


ze Związku. Jackson w odpowiedzi założył bardziej radykalny,
oparty na „biedniakach" Związek Osadników. Nowa organizacja
za cel stawiała sobie przeprowadzenie reformy rolnej oraz
„uchwalenie praw, które służyłyby ludowi Północnego Zachodu,
a nie bogatym korporacjom i ubogim politykom" 3. Jackson
wprowadzał do programu element walki klas, otwarcie
zapowiadając, że „kiedy się zacznie, pierwsi pójdą pod nóż
kupcy i prawnicy".
William Jackson pamiętał, że jego Związek Osadników bez
poparcia wyborczego Metysów daleko nie zajedzie. Pozyskanie
ich było koniecznością dziejową, lecz pozostawał jeden
problem: Jackson miał wizję „nowego społeczeństwa, w którym
nie byłoby miejsca dla starożytnych przesądów i podziałów
klasowych" 4, a Metysi hołdowali „starożytnym przesądom"
religijnym, a także nie przepadali za biedniakami, którzy zbyt
często „po bratersku" dzielili się z Metysami ich ziemią (jeden
taki osiedlił się nawet na działce ojca Andre). No i oczywiście
nie ufali anglofonom.
William Jackson nawiązał kontakt z elitą Metysów — Char-
lesem Nolinem, Maximem Lepinem i Michelem Dumasem.
Udało mu się ich przekonać do podjęcia współpracy z jego
organizacją, ale oni z kolei musieli tę ideę sprzedać mniej
uświadomionym Metysom. W tym właśnie celu zwołali —
opisaną na początku — naradę w domu Abrahama Montoura, na
której (czego jej organizatorzy raczej nie oczekiwali) Metysi
postanowili nawiązać kontakt z Louisem Rielem.

3
Stanley, The Birth..., s. 269.
4
M c L e a n, op. cit., s. 67.
POD SZTANDAREM PROROKA

Po pierwszej naradzie 24 marca 1884 roku odbyły się


jeszcze dwie. Uchwalono teksty petycji, takich samych, jak
zwykle — Charles Nolin i Gabriel Dumont mieli zawieźć je
do Ottawy, a po drodze odwiedzić Louisa Riela w Mon-
tanie i przekonsultować je z nim. Ponieważ koszty takiej
podróży uznano za zbyt wysokie, w maju wspólny komitet
Metysów i mieszańców podjął ostateczną uchwałę. „My,
angielscy i francuscy tubylcy z Północnego Zachodu,
wiedząc, że Louis Riel zawarł umowę z rządem Kanady,
która to umowa jest zawarta głównie w dokumencie
znanym jako Manitoba Act, uważamy za wskazane, aby
delegacja została wysłana do wspomnianego Louisa Riela i
uzyskała jego pomoc w przedstawieniu wszystkich kwestii,
do których odnoszą się powyższe rezolucje, we właściwej
formie i kształcie, rządowi Kanady, aby zaspokoił on nasze
żądania". Uchwalono także, że „społeczność jest proszona
o pokrycie kosztów delegacji", ale podobno pokryła je nie
społeczność, lecz lokalny oddział partii konserwatywnej 1.
W skład delegacji weszli Gabriel Dumont, Moise Ouelette,
Michel Dumas i James Isbister ze Związku Osadników.
1
Jefferson, op. cit., s. 122.
90

19 maja wyruszyli w drogę i 4 czerwca przybyli do odległej


o 700 mil Misji św. Piotra nad Missouri.
„Była dokładnie 8.00, kiedy weszliśmy na podwórze misji"
wspomina Dumont. „Właśnie zaczęła się msza. Spytaliśmy,
gdzie jest Riel, i powiedziano nam, że służy do mszy, jak co
dzień" 2. Louis Riel wyszedł do nich po mszy. Gdy usłyszał, z
czym przychodzą, jego odpowiedź była nieco dziwna.
— Bóg pomógł mi zrozumieć, dlaczego odbyliście tak
długą podróż, i pragnie On, abyście i wy pojęli, że słuszna jest
wasza droga. Albowiem jest was czterech, którzy przybyliście
dnia czwartego. A skoro pragniecie wyjechać piątego, nie mogę
wam odpowiedzieć dziś. Musicie zaczekać do dnia piątego.
Metysi nie wiedzieli, że w życiu Louisa Riela nastąpiło
wiele ważnych wydarzeń. Po iluminacji na górze koło Waszyng-
tonu zaczął otrzymywać różne wieści od aniołów i świętych, a
także bezpośrednio od Pana Boga i Matki Boskiej. Zapocząt-
kował swoją misję 8 grudnia 1875 roku, podczas mszy w
waszyngtońskim kościele — wybuchem ekstatycznego
uniesienia, spowodowanego objawieniem, że Adam i Ewa
zostali zwolnieni z czyśćca 3. Niestety, nie został zrozumiany, a
zmiany w jego zachowaniu — wybuchy płaczu, śmiechu i
ekstazy, dzikie okrzyki, bieganie nago, niszczenie sprzętów
domowych — zaniepokoiły jego przyjaciół na tyle, że wysłali
go do szpitala psychiatrycznego.
Louis Riel przebywał w zakładach w Montrealu i w Quebecu
prawie dwa lata. Dyskretnie opiekowali się nim politycy
francusko-kanadyjscy, a także arcybiskup Tache i biskup
Bourget, toteż nie był traktowany jak pacjent, lecz raczej cieszył
się statusem gościa. Mimo to Riel atakował personel,
zdemolował swój pokój i kaplicę szpitalną, podarł odzież

2
G. D u m o n t, Gabriel Dumont Speaks, Vancouver 1993, s. 43.
3
The Diaries of Louis Riel, ed. by T. Flanagan, Edmonton 1976, s. 166.
Zbiegiem okoliczności (?) 8 grudnia przypadała 6 rocznica utworzenia rządu
narodowego Riela w Manitobie.
91

i paradował nago przed siostrami zakonnymi, i ogólnie


zachowywał się jak na pensjonariusza przystało. O tych
wyczynach informował biskupa Bourgeta, wyjaśniając, że
realizuje jego duchowe nakazy — ubóstwa, czystości
(chodzenie nago miało oznaczać, że jest niewinny jak Adam
przed orzechem pierworodnym) etc. W końcu zaczął
zachowywać się spokojniej, a nawet wrócił do zarzuconego
od młodości pisania wierszy.
Był to tylko spokój zewnętrzny. Obraz przemian ducho-
wych Riela wyłania się z listów do biskupów Bourgeta i
Tachego, a także z jego notatek. Louis Riel przedstawia się w
nich jako Prorok, Król-Kapłan i Nieomylny Papież, o imieniu
Louis „Dawid" Riel (imię to zawsze ujmował w cudzysłów,
by uwypuklić jego mistyczny sens) 4. W tym charakterze
stworzył Katolicki, Apostolski i Witalny Kościół
Błyszczących Gór, który miał zastąpić przestarzały Kościół
rzymskokatolicki, i stanął na jego czele. Przejściowo użyczał
swojej godności papieża biskupowi Bourgetowi, który zasia-
dał na prawdziwym Tronie Piotrowym, według Riela znaj-
dującym się w Montrealu. Był to wstęp do apokaliptycznych
wizji. Stary świat miał ulec zniszczeniu, poczynając od
zburzenia Rzymu. „Strzaskane będą wszystkie posiadłości
brytyjskie — pisał Riel — a z całego morskiego imperium
Anglii pozostanie jeden tylko żagiel w porcie Londynu" 3.
Edynburg i Liverpool pochłoną wody oceanu. Podobny los
czekał imperium Hiszpanii, a i Stany Zjednoczone czekała
zagłada. Nad oczyszczeniem świata czuwać miał sam Riel,
jako „duchowy i doczesny król wszystkich bez wyjątku
narodów". Warto nadmienić, że jako „Mesjasz — król

4
Louis Riel wyjaśniał swoją więź z królem Dawidem tym. że Dawid był w
siedmiu ósmych Żydem, a w jednej ósmej Moabitą, on zaś był w siedmiu ósmych
francuskim Kanadyjczykiem, a w jednej ósmej Indianinem. Ponieważ Indianie
byli potomkami jednego z plemion Izraela, pokrewieństwo było wyraźne.
5
Flanagan, Louis „David" Riel, s. 92-93.
92

żydowski" Riel zapowiadał, że z pomocą Francji „na nowo


ustanowi lud, który jest drogi Panu, [...] odda Polskę domowi
Jakuba, aby na jej ziemi Pan znowu mógł spoglądać na Tron
Dawidowy" 6 (Polaków chciał umieścić na preriach Kanady).
Metysi mieli przetrwać wszystkie te kataklizmy i stać się
narodem wybranym Nowego Świata. Do nich, do St. Vital nad
Red River, miała w roku 2333 przenieść się Stolica Apostolska, i
tam pozostać, dopóki ostatni papież w roku 4209 nie powita w
Manitobie powtórnie przychodzącego Chrystusa.
Po tych rewelacjach arcybiskup Tache odwiedził Riela, lecz
po rozmowie z nim stracił resztę nadziei i określił go jako
„mentalnie martwego". Na początku 1878 roku lekarze uznali, że
Riel został „mniej więcej wyleczony" i zwolnili z przestrogą, aby
unikał spraw, które zbytnio go ekscytują: religii i polityki. Louis
Riel podziękował doktorom, ale zakończył dającymi do
myślenia słowami:
— Tak, wyjadę do Stanów Zjednoczonych, aby tam upra-
wiać ziemię, nieznany, z dala od spraw kanadyjskich, z dala od
całego podniecenia. A jeśli w przyszłości święta sprawa
Metysów zażąda moich służb, to czy mógłbym odmówić mojego
życia, mojej krwi?
Louis Riel nie powiedział im, że znów miał proroczą wizję
— ujrzał amerykańskiego herbowego orła, jak uśmiecha się do
niego, wskazując w stronę Północnego Zachodu.

MONTANA

We wrześniu 1878 roku Louis Riel przybył do Nowego Jorku.


Oficjalnie pragnął tylko powitać zwolnionych z angielskiego
więzienia dwóch Fenian o dźwięcznych nazwiskach
(pseudonimach?) Melody i Condon, ale przy okazji odnowił
znajomości z towarzyszami Williama O'Donoghue. Jak później

6
Tamże, s. 78.
93

ujawnił rzecznik Bractwa Fenian, Riel („ubrany jak dandys


sypiący pieniędzmi") przedstawił im plan „wyzwolenia dwóch
ras — Metysów i Irlandczyków", czyli następnej inwazji Kanady.
Tym razem celem miała być nie Manitoba, lecz Terytoria
Północno-Zachodnie. Riel podejmował się zorganizować tam
bunt Metysów i Indian, jeśli Fenianie dadzą mu fundusze i pomoc
wojskową. Rzecznik twierdził, że Riel otrzymał odmowę.
Istotnie, sytuacja była już inna — po niepowodzeniach inwazji
1870 roku Irlandczycy zarzucili myśl o otwartej wojnie, a
infiltrowane przez agenturę Bractwo Fenian przekształcili w
tajną organizację Clan-na-Gael. Odniosła ona kilka sukcesów, z
których najbardziej spektakularnym było uwolnienie statkiem
więźniów z kolonii karnej w Australii. Zachęceni tym
Irlandczycy zaangażowali się w budowę okrętu podwodnego
„Fenian Ram" 7, i nie chcieli czy nie mogli finansować Riela.
Jednak oczywiście nadal interesowali się zachodem, uchodzącym
za miękkie podbrzusze imperium brytyjskiego w Ameryce.
Fenianie mieli mocne oparcie w St. Paul, byli obecni w Bismarck
w Dakocie, a w 1872 roku próbowali utworzyć bazę w Czarnych
Górach, na terenie wielkiego rezerwatu Sjuksów. Taki człowiek,
jak Louis Riel, bywały na zachodzie, a przy tym jako Metys
mogący działać pomiędzy światami białych i Indian, był dla nich
cennym współpracownikiem. Dowodów na to nie ma, ale
zachowana korespondencja pozwala sądzić, że Riel podjął
działalność konspiracyjną lub agenturalną 8. Jego nazwisko znów
zaczęło pojawiać się w amerykańskich gazetach, a także w
raportach agentów McMickena i wywiadowców NWMP.
Louis Riel zajął się sprawą aliansu feniańsko-indiańskiego.
Pojechał do Minnesoty, spotkał się tam z Maximem Lepinem
7
Okrętu tego nie otrzymali, ponieważ jego konstruktor John Holland został
zatrudniony przez rząd USA i zerwa! z Clan-na-Gael. Według projektu Hollanda
zbudowano pierwsze okręty podwodne o nowoczesnym kadłubie w kształcie
morświna.
8
Tamże, s. 100.
94

i dawnymi towarzyszami walki z Manitoby, nawiązywał różne


kontakty — nawet z biskupem w St. Paul (który jednak był
wobec niego ostrożny). W lecie 1879 roku nadarzyła się
korzystna okoliczność — 5 tysięcy Sjuksów Siedzącego Byka,
w tym 2 tysiące wojowników, przybyło z Kanady i grasowało
po Montanie. Riel wyjechał w tamte strony, ale spóźnił się; 17
lipca płk Nelson Miles pobił Siedzącego Byka (przy okazji
aresztował 829 handlujących z nim Metysów) i zmusił go do
powrotu pod opiekę shaglashapi. Be Riel sobie obiecywał po
szamanie Sjuksów, świadczy, że pojechał za nim, mimo że miał
zakaz wstępu do Kanady. Superintendent NWMP James Walsh
właśnie akurat zachorował i wyjechał, więc Siedzący Byk i Riel
mogli w sąsiedztwie Fortu Walsh odbyć palawer. Siedzący Byk
twierdził potem, że Riel namawiał go do podjęcia wojny
przeciwko władzom kanadyjskim. Oczywiście Sjuksowie nie
mieli żadnego interesu w tym, by narażać się NWMP i
wystawiać na szwank swój azyl, więc poinformowali o tym
Walsha, tak jak i o innych kontaktach Riela. Jednak Walsh
meldunku nie przekazał wyżej; potem wyjaśniał, że sądził, iż
uda mu się samemu załatwić sprawę. Polegało to na tym, że
zanim zezwolił Sjuksom na kolejny wymarsz na zimę do
Montany, uzyskał od Siedzącego Byka przyrzeczenie, że nie
będzie tam naruszał prawa (warto przypomnieć, że bliski
znajomy Siedzącego Byka Wronia Stopa nazwał go łgarzem o
podwójnym języku).
Louis Riel pozostał w Montanie jako pracownik w firmie
niejakiego Thomasa O'Hanlona. Chociaż nigdy nie zdradzał
zainteresowania handlem, zatrudnił się jako wędrowny kupiec
— „pedlar". W ten sposób mógł krążyć po kraju i spotykać się z
kim zechciał. Dotąd nie miewał kontaktów z kanadyjskimi
Indianami, ale zimą zaczął ich odwiedzać, gdy przybywali do
USA, przynosząc oszczędności rządowi Kanady. To nie
budziło podejrzeń; wokół obozów Indian zawsze kręcili się
Metysi, wymieniając amunicję i whisky na skóry i kradzio-
95

ne konie. Riel spotkał się z Wronią Stopą, Małą Sosną,


Dużym Niedźwiedziem i innymi wodzami, a także znowu z
Siedzącym Bykiem. Informował, że w czerwcu ruszy na
Kanadę z USA inwazja. Zamiar ten popierali „ważni ludzie z
Ottawy i z USA". Gotowy był już plan zdobywania
kanadyjskich fortów. Na opanowanych Terytoriach miał
powstać rząd tymczasowy z Rielem jako premierem, ich
gubernatorem zostałby Joseph Royal (wydawca pisma „Me-
tis" i poseł partu konserwatywnej, z którym Riel współ-
pracował w Manitobie), a pod tą władzą Indianie byliby
dopiero szczęśliwi. Na znak tego Louis Riel wziął z rąk Małej
Sosny jego kopię Traktatu numer 6, cisnął ją na ziemię i
podeptał. Riel namawiał Indian do współdziałania i zapraszał
ich na wspólną naradę wojenną na wiosnę. Niektórym
Indianom to się spodobało; wódz Assiniboinów Czerwony
Kamień zawarł z Rielem w tej sprawie pakt na piśmie.
Tłumaczył te rozmowy żyjący wśród Indian łże-ksiądz Jean
L'Heureux 9, a wkrótce raport o nich znalazł się na biurku
premiera Macdonalda. Premier nawet się przestraszył i wysłał
oficjalnego delegata do amerykańskich władz wojskowych,
ale został uspokojony. Amerykanie mieli własnych
„pedlarów" (najczęściej także Metysów), co najmniej tak
dobrych, jak L'Heureux. Wprawdzie tolerowali zimowe
przyklejanie się „brytyjskich" Indian do swoich rezerwatów,
lecz na wiosnę przepędzili ich z powrotem do Kanady. Narada
wszystkich plemion nie doszła do skutku, za to superintendent
NWMP James Walsh wyleciał z posady (jakby czując, komu
to zawdzięcza, na pożegnanie dał Siedzącemu Bykowi
kopniaka w tyłek). Riel rozmawiał z Indianami jeszcze kilka
razy, ale był już oszczędniejszy w szczegółach.

9
Jean L’Heureux, wyrzucony z seminarium duchownego za pospolite
przestępstwa, udawał księdza najpierw w Montanie w misji jezuitów, a potem
w misji oblatów w St. Albert. Po zdemaskowaniu zamieszkał jako „misjonarz"
z Czarnymi Stopami.
96

Louis Riel miał jeszcze jeden pomysł. W 1880 roku


odwiedził płk. Nelsona Milesa, który w Forcie Keogh
utrzymywał nieoficjalną agencję Szejenów wodza Dwa
Księżyce. Zaproponował mu dołączenie do niej rezerwatu dla
Metysów z Manitoby. Rząd USA miałby zaopatrzyć ich w
narzędzia rolnicze, ziarno, bydło, owce etc, lecz inaczej niż
Indianom, nie dostarczałby im żywności i odzieży. W zamian za
to Metysi mieli „starać się żyć jak ludzie przestrzegający prawa" i
dawać tym dobry przykład Indianom10. Pod względem
politycznym był to projekt porównywalny z planem utworzenia
feniańskiej kolonii w Czarnych Górach. Amerykanie rozważali
go długo, zanim odrzucili, tłumacząc, że Metysi są poddanymi
brytyjskimi (co było wiadomo od początku), więc powinien
zajmować się nimi rząd Kanady. Riel nadal nie miał szczęśliwej
ręki; nie tylko nie powstał jego rezerwat, ale w następnym roku
agencja w Forcie Keogh została zlikwidowana, a Szejenowie
przeniesieni do Standing Rock, daleko od „magicznej linii".
Po wyborczym zwycięstwie prezydenta Jamesa A. Garfielda,
Louis Riel zapragnął zwrócić na siebie jego uwagę, w 1881 roku
dedykując mu swą pracę z dziedziny kosmologii. Wyjaśniał w
niej pochodzenie Księżyca, który według niego miał oderwać się
od Ziemi w wyniku działań wulkanicznych. Na skutek ruchu
wirowego uformował się „ten ładny, okrągły kształt, który
uśmiecha się do nas raz w miesiącu w pełni swego światła —
pisał. — Oto jest Księżyc! Oto Satelita Ziemi". Niepokojące było
w tym przewidywanie Riela, że powierzchnia Ziemi znowu
pęknie z tych samych powodów, i „odłączy się [lecąc] na wielką
odległość, w głębiny niebios, jako drugi satelita" 11. Niestety,
pech wydawał się kroczyć w ślad za Rielem: zaledwie w kilka dni
później prezydent Garfield poniósł śmierć z ręki zamachowca.
Louis Riel wypłynął znowu w 1882 roku, zaangażowany w
politykę. Organizował Metysów do głosowania w amerykań-
10
The Collected Wrilings of Louis Riel, vol. 2, s. 223-226.
11
Tamże, s. 237-239.
97

kich wyborach, nie licząc się z faktem, że ani on, ani


zwerbowani przez niego „wyborcy" nie mieli obywatelstwa
USA. Riel został aresztowany pod zarzutem fałszerstw wybor-
czych, ale wywinął się z niego. Można sądzić, że poprzez tę
akcję Riel starał się uzyskać możliwość wywierania wpływu na
politykę USA wobec Kanady. „Francuscy Kanadyjczycy w
USA nie mają tylu funkcji publicznych, ile im się należy, biorąc
pod uwagę wpływ, jaki wywierają podczas wyborów —
narzekał w swoim dzienniku. — O, Metysi! [...] Jak to może
być, że jeszcze nie odzyskaliście swoich ziem? Macie w rękach
wszystkie atuty, jesteście dość silni" 12. Wkrótce uzyskał
obywatelstwo amerykańskie i zamieszkał w jezuickim centrum
misyjnym St. Peter, gdzie zatrudnił się jako nauczyciel. Ożenił
się i miał dwoje dzieci.
Kiedy skończył się okres banicji, w 1883 roku Louis Riel
odwiedził Winnipeg. Spotkał się tam między innymi z Maxi-
mem Lepinem i z Napoleonem Naultem 13, który przyjechał z
Batoche. Nie wiadomo, o czym rozmawiali, lecz Riel wrócił do
szkółki kościelnej w Montanie zadowolony. Pomimo
skromnego statusu i takich że wyników swych dotychczaso-
wych działań, oceniał się nieźle. „Bóg dał mi geniusz większy
niż Mahometa — twierdził — i mogę stworzyć religię i imperia
sławniejsze niż jego" 14. Jednak nie wiadomo dlaczego
optymizm Riela wkrótce ustąpił przed przygnębieniem,
niejasnym poczuciem winy i stanami lękowymi. „Lepine!
Wiem, co potrafisz. Ludzie w Winnipegu mnie nie chcą.
Dlaczego się przechwalałem? Czemu mówić, że dobrze
wybrałem moment powrotu do Manitoby? W jednej chwili
12
The Diaries..., s. 53-54.
13
Napoleon Nault był Francuzem, synem Andre Naulta, na którego łące nad
Red River w październiku 1869 roku Louis Riel wystąpieniem przeciw
geodetom rozpoczął bunt. Andre Nault komenderował plutonem egzekucyjnym,
który rozstrzelał Thomasa Scotta, w następstwie czego został później pobity
przez sąsiadów i zbiegł do USA.
14
F I a n a g a n. Louis „David" Riel, s. 115.
98

zdrajca mógł pozbawić mnie życia" — pisał. Na wiosnę 1884


roku miał już ciężką depresję. „Koniec z radością życia —
eleganckimi ubraniami, pięknymi powozami, laskami,
fajkami... Po co komu wygodny dom? Nie chcę nawet siedzieć
wygodnie — pisał. — Chcę się ukarać, umartwić się we
wszystkim". Louis Riel żegnał się z marzeniami...
I oto 2 czerwca 1884 roku Riel obudził się, „czując w sobie
moc Boga". „Jestem zbawiony!" — zapisał w dzienniku 15.
Czyżby dlatego, że otrzymał list z Saskatchewanu? „Co do ludzi
z północnego zachodu, jak i Indian, to trzeba tylko iskry na tę
baryłkę prochu. Nie myśl, że gdy przyjedziesz, będziesz
rozpoczynał pracę; jest już wykonana, wszystko zdecydowane,
trzeba tylko twojej obecności. Nawet nie wiesz, jaki masz
wielki wpływ, nawet na Indian. Wiem, że niezbyt ich lubisz, ale
będzie to największa ze wszystkich demonstracji... Mamy
dobrych generałów, którzy ją poprowadzą" — pisał ktoś
podpisujący się N.C.W. List nosił datę 18 maja 16. 4 czerwca na
podwórzu misji stanęła delegacja z Batoche.
Nazajutrz Riel dał Gabrielowi Dumontowi odpowiedź na
piśmie. Oświadczał, że ponieważ nie dostał skryptu na 160
akrów ziemi, który należał mu się w Manitobie (nie dostał go,
bowiem był na banicji w USA), pojedzie nad Saskatchewan i
wniesie o to sprawę do władz, a przy okazji pomoże Metysom w
ich staraniach. Potem wróci do Montany. Nie potrwa to dłużej
niż do września... W tydzień później wozy ruszyły, wioząc go
wraz z rodziną na północ. Po drodze spotkali ojca
Eberschweilera, z którym Riel nieraz rozmawiał o swojej
życiowej misji. Ksiądz miał złe przeczucia i odradzał mu
wyjazd do Kanady, ostrzegając, że skończy się on rozlewem
krwi.
— Jesteś dobrym człowiekiem, ojcze — odrzekł Riel — ale
nie musiałeś znosić tylu niesprawiedliwości co ja... Zamierzam
przeprowadzić rewoltę.
15
The Diaries..., s. 24.
16
Stanley, The Birth..., s. 296-297. Delegacja do Riela wyjechała 19 maja.
99

Z uchwały Metysów z Batoche wynikało, że chcą od Riela


pomocy w sformułowaniu postulatów wobec rządu. Nikt z
nich nie żądał rewolty. Riel najwyraźniej miał spełnić
oczekiwania kogoś innego — tych, którzy według N.C.W.
wykonali pracę", a zwłaszcza „zdecydowali".

BATOCHE

1 lipca delegacja stanęła nad potokiem Fish Creek, gdzie


czekał komitet powitalny. Wszyscy razem triumfalnie
wjechali do Batoche. Louis Riel rozgościł się, a po kilku
dniach rozpoczął spotkania — najpierw z Metysami w domu
Charlesa Nolina, potem na zebraniu mieszańców-anglofonów,
a wreszcie na zebraniu białych mieszczan w Prince Albert.
Tym ostatnim był zdenerwowany, ale niepotrzebnie — wy-
glądało na to, że N.C.W. nie przesadzał, pisząc, że jego
przyjazd został dobrze przygotowany. Jedynym, który sprze-
ciwiał się Rielowi, był kpt. Richard Deacon, dawny uczestnik
ekspedycji Wolseleya, a obstawa ze Związku Osadników
szybko wyrzuciła go za drzwi. Swoją charyzmą Louis Riel
wywoływał entuzjazm. Podczas wesela, na które został
zaproszony, Riel zaproponował, by honorowe miejsce przy
stole pozostawić puste, na pamiątkę wizyty Chrystusa w Ka-
nie Galilejskiej. Metysi uznali, że jest znacznie pobożniejszy
niż księża, „z których żaden nie wpadł na tak świetny
pomysł". „Oto czarujący, oddany wierze człowiek!" — za-
chwycał się nawet proboszcz Vital Fourmond z osady St.
Laurent. Tylko proboszcz Alexis Andre z Prince Albert, który
od początku miał obiekcje, był zdania, że z zaproszenia Riela
nic dobrego nie wyniknie. Prasa relacjonowała wszystkie
wypowiedzi Louisa Riela. Kto był żądny sensacji, mógł się
rozczarować. Gabriel Dumont zapamiętał tylko, że Riel
„mówił o prawach, traktatach i innych sprawach" 17. Konkret-
17
Dumont, op. cit., s. 45.
100

nie chodziło o nadanie praw własności osadnikom, ułatwienia


dla rozwoju osadnictwa i uzyskanie przez Terytoria Północno
-Zachodnie statusu prowincji. Riel mówił bardzo ostrożnie
wielokrotnie podkreślając, że wszystkie cele należy osiągać
drogą pokojową, konstytucyjną, i że on sam ma jak najbardziej
pokojowe zamiary.
Ta obfitość pokojowych deklaracji zaniepokoiła
superintendenta Croziera. „Nic nie zapobiegnie bardzo
poważnym kłopotom, jeśli szybko nie ujrzymy tu dużej siły
policyjnej", zadepeszował 13 lipca do dowództwa NWMP 18.
Premier Macdonald 28 lipca dokonał analizy zagrożeń dla
porządku na Terytoriach. „Na Północnym Zachodzie mamy
pewne niepokojące elementy, jako to: 1. agitatorzy Związku
Farmerów, 2. francuscy mieszańcy, którym doradza Riel, 3.
element indiański, kierowany przez takich nygusów jak Duży
Niedźwiedź, Piapot etc. Indiańskiego elementu nie należy się
obawiać, jak długo nie będzie powstania białych lub
mieszańców. Gdyby to się stało, Indianie byliby skłonni
przyłączyć się do insurgentów" — pisał, dodając, iż z prze-
chwyconej korespondencji wynika, że agitatorzy Związku
Osadników szykują zbrojną rewoltę. „Nie przywiązuję wiele
znaczenia do tych spisków, ale moje doświadczenia z Fenia-
nami nauczyły mnie, że nigdy nie wolno odrzucać informacji o
spiskach czy zamierzonych rajdach tylko dlatego, że są one
głupie i skazane na fiasko" — zastrzegał 19.
Podejrzenia wzmacniało to, że u boku Louisa Riela coraz
częściej widywany był sekretarz Związku Osadników William
Jackson. Wkrótce został sekretarzem Riela i był uważany za
jego przyjaciela. Nie pasowali do siebie: biały, anglofon,
ontaryjczyk, lewicowiec — i bogobojny Metys, syn młynarza.
Jackson jednak pragnął przede wszystkim wykorzystać popu-
larność Riela dla celów swojej rewolucji. Uczynił zeń galion
18
D. J. K I a n c h e r, North West Mounted Police and the North West
Rebellion, Kamioops 1997. s. 17.
19
P. Charlebois, The Life of Louis Riel, Toronto 1978, s. 130.
101

Związku Osadników i wydał manifest, mówiący, że „Louis


Riel wsławiony w Manitobie, trwale zjednoczył żywioł
mieszańców na naszą korzyść". Wprawdzie trudno byłoby
wykazać, że Metysi rzeczywiście poparli w czymkolwiek
Związek Osadników — przeciwnie, prywatna własność ziemi,
którą Jackson uważał za źródło wszelkiego zła, była dla nich
święta — ale tworząc takie wrażenie, mógł być on uznany za
większą siłę polityczną, niż był. Jackson kursował więc
między komórkami Związku, mobilizując je do podejmowania
rezolucji dla poparcia Metysów. „Dziś kończę robotę w mieś-
cie, a jutro zaczynam w Lower Fiat etc. — pisał do Riela 23
lipca. — Proszę, pracuj nad petycją, to będziemy ją mieli w
zgrabnej formie, zanim się zbierze Komitet. [...] Grupa
oportunistów czeka, czy obecny trend na twoją korzyść się
utrzyma. Kiedy się zorientują, będzie już za późno, by nam
mogli zaszkodzić" 20.
Niektórzy przejrzeli intencje Jacksona. „Czy zawodowi
agitatorzy, kierujący «wydziałem skarg i zażaleń», zapomnieli
już, jak sami wypowiadali się przeciwko Rielowi? — pisał w
prasie kpt. Deacon. — Dlaczego teraz biorą go pod rękę?
Czyżby bali się stracić okazję wywołania wrażenia, że
jesteśmy w przededniu rebelii?" Mimo to Jackson zdobył
poparcie lewego skrzydła partii liberalnej, uniemożliwił
przechwycenie Riela przez konserwatystów, a wreszcie
doprowadził do powołania Centralnego Komitetu Wykonaw-
czego, w skład którego wchodzili przedstawiciele Metysów i
Związku Osadników, a on został jego generalnym sekre-
tarzem.
Premier Macdonald z myślą o ograniczeniu bazy działania
agitatorów zainteresował się Metysami. „Myślę, że słuszną
polityką jest zachęcanie ich, by wyszczególniali swe zażalenia
w memoriałach, i kierowanie ich do Ottawy, z delegacjami
albo i bez — pisał 12 sierpnia do gubernatora generalnego
20
Stanley, Louis Riel, s. 280.
102

lorda Lansdowne'a. — Da to czas, aby obecny ferment opadł a z


nadejściem zimy klimat uciszy wszystko do wiosny" 21. Polecił,
aby „skargi, które będą miały choćby pozór uzasadnienia, były
traktowane liberalnie", a „najbardziej liberalnie" miały być
dokonywane pomiary nadrzecznych działek Metysów. Niestety,
choć do Prince Albert przyjechał urzędnik i szybko pozałatwiał
zaległe sprawy białych i mieszańców, to spraw Metysów nie
ruszył — nie mówił po francusku, a w budżecie nie miał
środków na tłumacza. Metysi wiązali duże nadzieje z ministrem
robót publicznych sir Hectorem Langevinem, który przy okazji
wizyty w Reginie miał odwiedzić Prince Albert. Jego resort nie
miał nic wspólnego ani z geodezją, ani z rolnictwem, ale
zajmował się rozdzielaniem zamówień publicznych... Toteż
minister był tak uwielbiany, iż nawet kościół w St. Laurent
nazwano imieniem Św. Ludwika de Langevin. Metysi przez
tydzień czekali przy drodze z Reginy, lecz sir Hector nie
przyjechał.
Tymczasem Louis Riel był chyba zaskoczony sytuacją.
„Jeszcze niedawno byłem skromnym nauczycielem nad Mis-
souri — pisał do rodziny — a dziś jestem w rzędzie
najpopularniejszych polityków w Saskatchewanie. Bankierzy
zapraszają mnie na obiady... Pan uczynił dla mnie wielkie
rzeczy. A co ja mam w zamian ofiarować Panu?". Dogodnie
zapominał o wkładzie, jaki w jego sukces wnieśli wspomniani w
liście N.C.W. skryci organizatorzy. Wolno myśleć, że oni o nim
nie zapominali.
Louis Riel wiedział, co ofiarować Panu. Nie da się powie-
dzieć, jak dalece jego zamiary były zbieżne z intencjami ludzi,
którzy kryli się za kulisami wydarzeń, i w jakim stopniu był
przez nich manipulowany. Na pewno nie dał się manipulować
Jacksonowi, a z dużą dozą prawdopodobieństwa można sądzić,
że wymknął się spod kontroli również większych niż on figur.
Wskazuje na to dalszy rozwój wydarzeń; na razie Riel był
21
C h a r 1 e b o i s, op. cit., s. 132.
103

bardzo ostrożny. Pierwsze zarysy planu przedstawił nąjważniej-


szym przywódcom Metysów — Charlesowi Nolinowi i Maxi-
e'owi Lepine'owi. Poinformował ich, że wkrótce wybuchnie wojna,
a w jej wyniku Terytoria Północno-Zachodnie zostaną odłączone
od Kanady. Na ich terenie zostanie utworzone odrębne narodowe
państwo Metysów. Będzie w nim także miejsce dla imigrantów:
Irlandczyków, Bawarów, Polaków, Włochów, Skandynawów.
Nolin utrzymuje, że nie potraktował tego zbyt poważnie, mimo iż
Riel pokazał mu list biskupa Bourgeta.
W strukturze etnicznej przyszłego państwa Metysów rzucał się
w oczy brak Indian. Nie wiadomo, jak miał być rozwiązany ich
problem. Gabriel Dumont uprzednio już protestował przeciw temu,
iż na Metysów „spada brzemię karmienia Indian; Indianie są
naszymi krewnymi i kiedy są głodni, przychodzą do nas i my
musimy ich karmić". Oświadczał wobec Rady Terytorium, że
Metysi „chcą, aby Indianie byli karmieni" przez kanadyjskich
podatników. Louis Riel natomiast twierdził, że Metysi popełniają
błąd — zamiast Indian dokarmiać, powinni „pokazać im, jak się
zarabia na życie", a gdyby nie byli tym zainteresowani, wtedy rząd
powinien „zmusić Indian do pracy jak faraon Żydów". Chyba, jak
podejrzewał N.C.W., istotnie nie bardzo ich lubił.
Martwiło to Williama Jacksona, który chciał Indian włączyć do
swego frontu ludowego. Bywał w tym celu na zgromadzeniach
plemiennych, gdzie krytykował traktaty i agitował. Była to z jego
strony spora naiwność, Indianie bowiem ani nie byli
zainteresowani państwem Metysów, ani nie widzieli się w roli
sojusznika białych farmerów. Jeśli mieli jakąś koncepcję co do
przyszłości Terytoriów, to była nią ich sprzedaż Stanom
Zjednoczonym, przy czym pieniądze mieli zainkasować oczy-
wiście oni. Toteż kiedy Louis Riel spotkał się w końcu z Dużym
Niedźwiedziem i kilkoma innymi wodzami, obie strony dokonały
tylko wymiany wyrazów sympatii. Niezrażony tym Jackson
doprowadził jednak w sierpniu do spotkania Riela z Dużym
Niedźwiedziem w domu swojego brata, aptekarza z Prince Albert.
Nie wiadomo, co uradzili, ale wkrótce potem Duży Niedź-
104

wiedź zaaranżował spotkanie wodzów, na którym przedstawił


szereg żądań, w tym tali nowatorskie, jak powołanie rzecznika
praw Indian.
Tym razem Jackson przedobrzył. Mieszkańcy zachodu
mogli nie przejmować się nadmiernie aliansem lewicowych
agrarystów z metyskimi nacjonalistami, ale zadrżeli przed wizją
krwawych tomahawków. Gubernator Dewdney poinformował
premiera, iż „obawia się, że białe łotry przekonują mieszańców,
że będzie dobra zabawa, jeśli rozpoczną rozruchy", dodając, że
„gdyby mieszańcom chodziło [tylko] o załatwienie ich spraw, nie
wciągaliby do tego Indian". Komisarz Hayter Reed, który lepiej
znał stosunki na zachodzie, był świadomy, że Indianie nie mają z
Metysami żadnych wspólnych interesów. Sądził, że to Duży
Niedźwiedź, który „zawsze był agitatorem [...], korzysta z okazji,
by podburzać Indian do stawiania nowych i wygórowanych
żądań" 22. Jednak fakt, że „okazję" tę stworzył Louis Riel, oraz
podejrzenia, że udziela Indianom „moralnego wsparcia",
spowodowały przesunięcie się nastrojów na jego niekorzyść.
Wykorzystali to urażeni konserwatyści i prawicowi liberałowie.
Gazety, dotąd przychylne Rielowi i pełne lewicowych sympatii,
od sierpnia zaczęły pisać coraz krytyczniej.
Premier Macdonald, zaniepokojony sprawdzaniem się jego
prognoz, bardziej zainteresował się Rielem. 5 sierpnia napisał o
nim do generalnego gubernatora lorda Lansdowne'a, kon-
kludując: „Myślę, że powinniśmy postępować [z Rielem]
liberalnie i uczynić go na powrót dobrym poddanym" 23. Za
pośrednictwem Dewdneya zaproponował Rielowi miejsce w
Radzie Terytorialnej z roczną pensją 1000 dolarów. Riel
odpowiedział, że byłoby dla niego dyshonorem, gdyby przyjął
coś poniżej teki ministra w Ottawie albo fotela gubernatora
prowincji. Obiady z bankierami chyba nie poszły mu na
zdrowie... Maxime Lepine i Charles Nolin byli z niego
niezadowoleni; Lepine sam chciał dostać się do Rady, a Nolin
22
Stanley, The Birth..., s. 293.
23
Creighton, op. cit., s. 388.
105

liczył że Riel załatwi mu posadę agenta do spraw Indian. Kolega


Riela Louis Schmidt był zdegustowany. „Oto jak nasz piękny ruch
narodowy zmierza na wysypisko śmieci! Posady dla agitatorów i
nic więcej. Co za farsa!" 24.
Tym, co postrzegano jako spisek Metysów z Indianami,
zaniepokoiło się także duchowieństwo. Ojciec Andre uważał, że
Louis Riel postępuje nieodpowiedzialnie, starając się obrócić
niezadowolenie Indian w środek nacisku na rząd. Kościół zawsze
sprzyjał Metysom, z oddalenia czuwał nad nimi arcybiskup Tache,
a biskup Vital Grandin z St. Albert pisał do rządu memoriały,
wskazując, że „Metysi mają swoją dumę narodową" i popierając ich
żądania. Ale nie mógł już ich popierać w taki sposób, w jaki Kościół
czynił to w Manitobie w 1870 roku. Inaczej niż Ziemia Księcia
Ruperta, Terytoria Północno-Zachodnie były integralną częścią
Dominium, istniały na nich organa władzy państwa kanadyjskiego,
a występowanie przeciwko legalnemu rządowi było jakościowo
inną sprawą niż działanie w faktycznej próżni prawnej. Biskup
Grandin pisał więc w liście pasterskim: „Nasi biedni Metysi
popełnili straszny błąd. Skompromitują wszystkich, sami zyskają
sobie złą opinię, i w przyszłości nic nie będą mogli uzyskać od
rządu". Można sądzić, że wiedział o aktywności Riela w Montanie,
a być może także, iż po przyjeździe do Batoche pisał on do Jamesa
W. Taylora, konsula USA w Winnipegu. Zwrócił bowiem Rielowi
uwagę, że choć były ku temu okazje, jak dotąd nie poinformował
go, „jaki kierunek działania mają zamiar przyjąć [Metysi]", i
zapowiedział mu, że Kościół nadal będzie dopomagał sprawie
Metysów, ale „nie aprobuje żadnej tajnej agitacji" 25.

24
Flanagan, Riel..., s. 106.
25
Stanley, Louis Riel, s. 273, 288. Louis Riel informował konsula między
innymi, że jako obywatel amerykański nie angażuje się w politykę kanadyjską,
lecz załatwia swoje prywatne sprawy. Mimo że angażował się jak najbardziej,
władze kanadyjskie nie odmawiały mu tego prawa, ponieważ uważały go nie
za cudzoziemca, lecz za poddanego królowej {The Collected Writings of Louis
Riel, vol. 3, s. 36-39).
106

Louis Riel na krytykę ze strony Kościoła zareagował


nerwowo. Oznajmił ojcu Andre, że „stracił wiarę w księży" a
„ich słowa nie muszą być słuszne ani w polityce, ani w religii".
— Klnę się, że Bóg usunie z mojej drogi wszystkich] księży,
którzy sprawiają mi kłopoty i nie chcą uznać mej specjalnej i
boskiej misji! — wykrzyknął. — Jeśli mnie nie usłuchacie,
kościoły będą stały, ale będą stały puste!
Ojciec Andre zaczął podejrzewać, że Riel jest przesiąknięty
„heretyckimi i rewolucyjnymi ideami" 26. Mimo to był nadal
lojalny, i kiedy Hayter Reed i sędzia Rouleau brali go na spytki,
oświadczył, że Riel jest umiarkowany i nie ma żadnych złych
intencji.
Jednak Riel mówił coraz więcej. Ojcowie Andre i Valentin
Vegreville, a wreszcie biskup Grandin, który we wrześniu
przybył z wizytą do Batoche, usłyszeli, że ponieważ „księża,
biskupi i arcybiskupi są niewolniczymi narzędziami rządu", a w
dodatku faworyzują francuskich Kanadyjczyków, Metysi będą
im okazywać tylko „oświecone posłuszeństwo". Wszyscy
duchowni „powinni maszerować z nimi; [Metysi] będą umieli
ich ustawić w szeregu...". Poza tym Kościół katolicki nie
powinien uważać się za coś szczególnego, bowiem jest tylko
„jedną z gałęzi chrześcijańskiego pnia" 27.
Biskupowi wydało się, że Riela „zżera pycha i próżność".
Nie chciał jednak, by konflikt zaszkodził sprawie Metysów.
Toteż kiedy Riel wystąpił do niego o uczynienie świętego
Józefa ich patronem, chętnie zezwolił na obchodzenie w dniu 24
lipca święta Metysów, na podobieństwo święta francuskich
Kanadyjczyków, obchodzonego w dzień świętego Jana
Chrzciciela.
Tymczasem posunięcie Louisa Riela miało głębsze intencje.
Ponieważ w jego teologii święty Józef był ważniejszy niż
święty Jan Chrzciciel, uczynienie go patronem Metysów
26
Flanagan, Louis „David" Riel, s. 127.
27
Tamże, s. 129, 135.
107

miało uwidaczniać, że Metysi są ważniejsi od francuskich


Kanadyjczyków — są narodem wybranym. Riel nie utożsamiał
interesów Metysów z interesami francuskimi. Politykom
quebeckim pamiętał, że wykorzystywali go do swoich interesów,
nie dając nic w zamian, a francusko-kanadyjskim osadnikom, że
w 1870 roku nad Red River nie poparli jego rządu. Teraz więc
żądał, by przybywając na zachód, wyrzekali się francuskiej
tożsamości i „zmetysieli". Zachód nie miał być nowym
Quebekiem, lecz czystym państwem Metysów.
24 września zainaugurował działalność Związek Metysów św.
Józefa. Mszę w jego intencji koncelebrowali wszyscy księża.
Największy zapaleniec ojciec Fourmond odśpiewał
okolicznościową kantyczkę — solo, bo sam ją napisał i nie
zdążył zapoznać wiernych z tekstem. Niestety, stremowany
zaczął o oktawę za wysoko i tracił oddech na końcu każdego
wiersza. Tremę miał również proboszcz ojciec Julien Moulin;
przejęzyczył się w kazaniu i zamiast św. Józefa wymienił św.
Jana. Tremy nie miał tylko Louis Riel.
— Teraz jesteśmy ustanowieni jako naród! — wykrzyknął.
Jego homilia trwała trzy kwadranse. Tak do Metysów nie
mówił jeszcze nikt — patrzyli na Riela „jak na Jozuego, proroka,
nawet na świętego", pisał ojciec Fourmond; „powiedziałbym, że
jak na rodzaj Boga", sądził biskup Grandin.
Czymże w obliczu takich wydarzeń była jakaś petycja?
Nietaktownie przypomniał o niej James Isbister, pisząc do Riela:
„Jesteśmy zdania, że jest pan zbyt powolny, czy może przyczyną
opóźnień jest W. Jackson i jego ludzie?" Jackson był tym, który
dostarczał Rielowi materiałów statystycznych, mających
dowieść wyzyskiwania Metysów przez klasy posiadające, i
udzielał instrukcji („to ma być jasna, zwięzła, logiczna petycja,
same fakty i liczby; partactwem zyskamy tylko pogardę
fachowców"). To raczej Centralny Komitet Wykonawczy nie był
zgodny, czy należy sporządzić petycję, czy też inny dokument —
Ustawę Praw. Ich projekty konsultowano z arcybiskupem
108

Tachem (który zwięźle poradził, aby Riel „dał pokój bezuży-


tecznej agitacji"), a także z konsulem USA Taylorem. Wreszcie
na początku grudnia Jackson przedłożył Komitetowi dokument
nazwany kompromisowo Petycją Praw.
Była to głównie lista znanych zażaleń. W 17 punktach i 10
podpunktach zostały wyliczone wszystkie krzywdy osadników
— od zmuszania ich do żywienia Indian („częściowo aby nie
umierali im pod drzwiami, a częściowo dla utrzymania
pokoju'") po przeciągający się tymczasowy status administracji
Terytoriów Północno-Zachodnich. Osiem punktów poświęcono
sprawom własnościowym Metysów (nienadanie im ziemi jak w
Manitobie; brak tytułów własności zajmowanej ziemi; sztywne
zasady pomiarów; wysokie opłaty urzędowe etc), pozostałe
dotyczyły podatków, ceł, małego udziału lokalnego biznesu w
zamówieniach publicznych, wadliwej ordynacji wyborczej,
braku „bezpośredniego połączenia z rynkami europejskimi via
Zatoka Hudsona", a nawet „częstego wznoszenia budynków
publicznych w miejscach mało sprzyjających ekonomicznemu
prowadzeniu spraw publicznych" (?). Inaczej niż w poprzednich
petycjach, nie było mowy o gwarancjach dla języka
francuskiego, religii katolickiej i szkolnictwa — albo sprawy te
przestały należeć do bolączek Metysów, albo tylko nie
interesowały Jacksona. „W konkluzji, wnoszący petycję
stwierdzali z szacunkiem, że nie mogą się rozwijać ani być
szczęśliwi" i „wyrażali opinię, że najszybszym i
najskuteczniejszym sposobem usunięcia tych krzywd byłoby
nadanie Terytoriom Północno-Zachodnim odpowiedzialnego
rządu, z kontrolą nad zasobami naturalnymi i słuszną
reprezentacją w parlamencie federalnym i gabinecie". Domagali
się, by na najbliższej sesji parlamentu rozpoczęto „organizację
Dystryktu Saskatchewan jako prowincji, i jak w 1870 roku
zezwolono na wysłanie delegatów z Ustawą Praw do Ottawy, w
celu uzyskania porozumienia co do jego wejścia do
konfederacji jako wolnej prowincji" 28. Do tego dołączone
28
The Collected Writings of Louis Riel. vol. 3. s. 41-45.
109

było ostrzegawcze memento — skarga na złe potraktowanie


Louisa Riela w Manitobie.
Petycję wysłano do Ottawy z listem podpisanym przez
Jacksona jako „Generalnego Sekretarza", w którym „zu-
chwale", jak sam mówił, podkreślał, iż Terytoria nie są jeszcze
częścią Kanady. Louis Riel zaś wysłał jej kopię do konsula
USA Taylora. „Ludzie z Północnego Zachodu nie są
szczęśliwi pod władzą kanadyjską — pisał w liście
przewodnim. — Nie tylko dlatego, że ich sprawy publiczne są
niewłaściwie zarządzane przez rząd federalny, ale ponieważ
rząd ten praktycznie odmawia im korzystania z praw
narodu" 29. Było to więcej, niż wyrażała petycja — użyte przez
Louisa Riela wobec przedstawiciela obcego mocarstwa
sformułowanie mogło przekazywać myśl o odrębnym pań-
stwie narodu Metysów.
Nadszedł Nowy Rok 1885. Metysi uczcili go bankietem, na
którym ofiarowali Rielowi dom, ozdobny dyplom, a także 60
dolarów w gotówce (Lepine i Nolin umotywowali Metysów do
zrzucenia się obietnicą, że wkrótce otrzymają upragnione
skrypty). Nie wydaje się, by zaspokoili tym jego apetyt. Louis
Riel bowiem za pośrednictwem ojca Andre poinformował
Radę Terytorialną, że rząd jest mu winien 100 000 dolarów za
mienie utracone w Manitobie, ale gdyby wypłacono mu od ręki
35 000, mógłby wyjechać do USA i tam czekać na resztę
należności. Rada Terytorialna ochoczo poparła ten pomysł;
policja również. Sprawa oparła się o gubernatora Dewdneya,
który powiadomił o niej premiera, dodając, że Riel po-
wstrzymuje imigrację i szkodzi „Polityce Kanadyjskiej", a
zadowoliłby się może i trzema tysiącami. Macdonald kiedyś
pozbył się Riela, ofiarowując mu 1600 dolarów, ale teraz
sytuacja była inna. Odpisał więc: „Nie mamy [w budżecie]
pieniędzy na dawanie ich Rielowi i musielibyśmy prosić
parlament o uchwałę w tej sprawie. Jak by to wyglądało,

29
F l a n a g a n , Riel..., s. 93.
110

gdybyśmy musieli przyznać, że nie możemy rządzić krajem i


musimy przekupić człowieka, żeby odszedł? Ma prawo być w
Kanadzie, a jeśli będzie konspirował, musimy go ukarać. To
wszystko" 30. Skonfrontowany z wizją parlamentarnej opozycji
premier zademonstrował stanowczość...
Louis Riel był zestresowany. Gdy dowiedział się, że
Charles Nolin otrzymał sugestię, aby złożył rządowi ofertę na
dostawy drewna, tak się rozzłościł, że nie tylko nie pozwolił na
to, ale nakazał, by Nolin i Lepine wycofali już złożone przez
nich oferty na dostawę słupów telegraficznych. Wyładowywał
się w scysjach z księżmi; czyżby miał poczucie, że ojciec Andre
go zawiódł w sprawie odszkodowania? Misjonarze usłyszeli od
niego, iż „widzą tylko pieniądze i wygody", a powinni „żyć z
pracy rąk jak apostołowie". Poinformował ich, że jest
prorokiem i „ma powołanie Boskie do wielkich zadań". Księża
zastanawiali się, czy Riel nie jest heretykiem, ale doszli do
wniosku, jak napisał ojciec Fourmond, że na skutek „ciężkich
duchowych przeżyć w przeszłości jego umysł jest w stanie
bliskim szaleństwu, i nie odpowiada za to, co mówi" 31. Części
Metysów jednak taka mowa przypadła do gustu. „Ostatnio Riel
występuje w roli reformatora religijnego — informował
superintendent Crozier 7 stycznia. — Wpłynął nawet na ludzi,
których wzgląd na nauczanie Kościoła jest przysłowiowy,
dowodząc swojego wpływu, którego może używać z
kłopotliwymi rezultatami" 32.
28 stycznia premier Macdonald po zapoznaniu się z petycją
zdecydował o utworzeniu komisji rządowej, która miała
dokonać spisu Metysów, aby wyliczyć tych, którzy nie
otrzymali skryptów na ziemię na podstawie Manitoba Act.
Zdawał sobie sprawę, że większość Metysów dostała w Ma-
nitobie skrypty, sprzedała je, a teraz żądała nowych. Ale to nie
30
Tamże, s. 114.
31
Flanagan, Louis „David" Riel, s. 129.
32
Stanley, Louis Riel, s. 300.
111

był problem; ziemi było dość, a poza tym można było sądzić, że
po otrzymaniu nowych skryptów Metysi znów je sprzedadzą i
historia się powtórzy. „Stary Jutro" nie chciał się na razie
zobowiązywać, więc polecił poinformować oględnie, że „rząd
zdecydował o sprawiedliwym zaspokojeniu roszczeń mieszań-
ców i mając to na względzie zarządził spis tych, którzy nie
uczestniczyli w nadaniach na podstawie Manitoba Act". Guber-
nator Dewdney przekazał tę wiadomość na ręce Charlesa
Nolina; był on posłem, można było go uważać za
odpowiedzialnego, zaś pozycja Louisa Riela była nazbyt
dwuznaczna, aby rząd mógł go uznać za partnera. 8 lutego po
mszy Nolin poinformował o decyzji rządu. Choć mało
konkretna, przecież zapowiadała załatwienie zasadniczej
sprawy, więc Metysi byli najczęściej zadowoleni i uważali, że
dzięki Rielowi po raz pierwszy ich petycja odniosła sukces. Lecz
Louis Riel zamiast się ucieszyć, bardzo się zirytował. Nolin
sądził, że chodziło o preferowanie jego, a ojciec Fourmond — iż
Riel był urażony, że rząd nie ustosunkował się do jego
osobistych skarg. Riel jednak raczej przejrzał, że manewr
premiera Macdonalda zagrażał jego misji.
— Za czterdzieści dni Ottawa dostanie moją odpowiedź! —
wykrzyknął.
Generalny sekretarz William Jackson chciał utrzymać
inicjatywę. Planował, że zorganizuje wszystkie osady na
Terytoriach i za dwa miesiące zwoła centralny kongres. „W
międzyczasie — pisał w dokumencie o nazwie «Pod-
sumowanie» — wyślemy miękko sformułowaną petycję, która
da im wrażenie, że jeśli załatwią kilka obecnych skarg,
przestaniemy agitować za [zdobyciem] władzy. Zatem złagodzą
obecną sytuację dając nam większy udział w kontraktach na
zboże, i kredyty gotówkowe dla nas, i wtedy będziemy mieli
machinę wojenną, aby poczynić silniejsze kroki". Kapitaliści
mieli dostarczyć sznur, na którym się ich powiesi? W
dokumencie „Platforma" Jackson precyzował: „Odnośnie
[naszego] rządu: petycja do rządu brytyjskiego, aby
dał nominację Komitetowi i przekazał władzę radzie.
112

W razie odmowy ogłosić niepodległość, mianować Radę i


objąć kontrolę" 33.
Wydawało się, że Riel i Jackson są zgodni co do strategii, a
zwłaszcza postulowanego przez Jacksona „naturalnego prawa
do samostanowienia". Jednak Petycja Praw uwydatniła roz-
bieżność między nimi co do tego, czy Terytoria mają zostać
„wolną prowincją", której zasobami zarządzałby rząd wyło-
niony z Centralnego Komitetu, czy też — jak chciał Louis Riel
— mają być państwem narodowym Metysów, którzy do tych
zasobów rościli pretensje z „tytułu tubylczego". William
Jackson chciał „pogrzebać wszystkie różnice rasowe i
religijne" i uczynić z Terytoriów kraj, gdzie biali, Indianie i
Metysi „zajmą swoje miejsca jako producenci dóbr", „odwrócą
się od pomysłu, by być właścicielami ziemskimi" i „będą
gardzić rentą gruntową", a raczej zajmą się obaleniem
„zachłannych kompanii" i monopoli 34. Spór zaostrzał się;
William Jackson stwierdzał, że „czynione są wysiłki", aby
poróżnić go z Rielem, a Louis Riel dawał do zrozumienia, iż
Jackson (dosłownie) próbuje go otruć. 14 lutego nastąpiła ich
konfrontacja — Riel odrzucił przygotowany przez Jacksona
projekt nowej petycji. Chodziło o tubylcze prawo do ziemi:
Riel twierdził, iż cała ziemia na Zachodzie należy do Metysów,
jako do tubylców oraz jako do narodu wybranego, zaś Jackson
uznawał koncept własności ziemskiej za po prostu sprzeczny z
naturą. Z całonocnej kłótni Louis Riel musiał wyciągnąć
wniosek, że z białą lewicą mu nie po drodze, bo odtąd
ignorował Związek Osadników i osobiście Williama Jacksona.
Pozostało tylko jasno określić fronty. 24 lutego Louis Riel
wezwał Metysów na zebranie w kościele w Batoche. Byli
obecni ojcowie Fourmond, Moulin i Vegreville; chciał też
przyjechać komendant NWMP w Prince Albert insp.
Ferdinand Gagnon, ale dano mu do zrozumienia, iż nie jest
mile widziany. Riel ostro skrytykował rząd za to, że lekceważy
33
Flanagan, Riel..., s. 96-97.
34
Tamże, s. 99.
113

Metysów, po czym oświadczył, że wraca do Montany. W za-


sadzie nic nie stało na przeszkodzie — petycja, którą miał
sporządzić, była już przez rząd rozpatrywana. Mimo to rozległy
się okrzyki „Nie! Nie!". Wśród najgłośniej krzyczących byli
Charles Nolin i ojciec Fourmond.
— A konsekwencje? — spytał Riel.
— Poniesiemy je! — odpowiedziały okrzyki. Riel oznajmił,
że nie wyjedzie. Dobry ojciec Fourmond „z niezrozumiałym
entuzjazmem", jak zapisał Louis Schmidt, zaczął wychwalać
jego patriotyzm.
„[Niedawno temu] wydawało się już, że podniecenie umarło
śmiercią naturalną — napisał komisarz Irvine. — Najwyraźniej
było to potrzebne, aby znów rozniecić przygasający płomień" 35.
Louis Riel nabrał wigoru. „O, jak dobrze się czuję! Widzę, mój
Boże, że jestem oblubienicą Twoją, świętym Kościołem. Piękno
moje sięga daleko jak światło wschodzącego słońca na morskich
falach. Chwała moja obejmuje cały świat" — napisał w
dzienniku, dodając, że jest „niezwykle mądry i
dalekowzroczny", o inteligencji „daleko przewyższającej
inne" 36 (czyje?). 1 marca po mszy przemówił ze schodów
kościoła. Interpretując odpowiedź rządu na petycję jako
odmowę, zakonkludował, że skoro pokojowe działania nie
odniosły skutku, „trzeba pokazać zęby".
— Wystarczy, bym podniósł palec, a zobaczycie, jak pędzi tu
wielka mnogość narodów, które tylko czekają na mój znak! —
zawołał.
Nazajutrz Riel oświadczył księżom, że zamierza utworzyć
rząd tymczasowy Metysów, i zażądał od nich, by ten pomysł
poparli. Ojciec Andre nie zgodził się i w końcu go wyprosił.
4 marca ojciec Andre poinformował Riela, że otrzymał
telegram, iż rząd spełni całość własnościowych postulatów
Metysów — wyda im wszystkim skrypty na ziemię, a nie-
zależnie pozwoli zatrzymać zajmowane działki z dostępem
35
K 1 a n c h e r, op. cit., s. 19.
36
The Diaries..., s. 46-47.
114

do rzeki. Louis Riel zrobił kolejną awanturę, zapowiadając, że


jeśli ojciec Andre nie poprze rządu tymczasowego, sprowadzi ze
Stanów Zjednoczonych tysiące ludzi, a przelana krew spadnie na
jego sumienie. O co chodziło — czy o prawo Metysów do
samostanowienia „aż do oderwania się" od Kanady, czy o
utworzenie „Królestwa Bożego Nowego Świata"? Na pewno o
więcej, niż oczekiwali od Riela Metysi.
5 marca Riel spotkał się z Gabrielem Dumontem i dziewiątką
wybranych Metysów. Polecił im złożyć podpisy pod przysięgą,
że „uczynią wszystko co mogą, aby żyć świątobliwie i aby ocalić
nasz kraj od niegodziwego rządu, nawet z bronią w ręku" 37.
Dowiedziawszy się o tym Charles Nolin zaproponował, aby
odbyć nowennę — dziewięć dni modlitw w intencji podjęcia
właściwej decyzji. Może liczył, że do tego czasu wróci z
delegacji do Ottawy członek Rady Terytorialnej Lawrence
Ciarkę, i potwierdzi osobiście telegraficzną informację ojca
Andre. Louis Riel się zgodził pod warunkiem, że nowenna
zakończy się w dniu św. Józefa, patrona Metysów — 19 marca,
czterdzieści dni od 8 lutego...
8 marca Louis Riel zwołał wiec w St. Laurent. Wobec
zebranych ogłosił zamiar utworzenia rządu tymczasowego i
stwierdził, że chwila jest sprzyjająca — Wielka Brytania wkrótce
rozpocznie wojnę z Rosją z powodu Afganistanu, więc milicja
kanadyjska zostanie powołana do służby Imperium i nie będzie
mogła interweniować. Przedstawił też zestaw zwykłych
postulatów, który nazwał Rewolucyjną Ustawą Praw (czyżby
chciał odebrać klientelę Jacksonowi?). Ta frazeologia pobudziła
NWMP do działania. W Prince Albert zwiększono garnizon
policji do 21 ludzi, a w Battlefordzie do 103, plus dwie haubice,
przysłane z Reginy.
10 marca zaczęła się nowenna. Kongregacja zebrała się |
licznie, więc misjonarze byli zadowoleni i uważali, że zagrożenie
minęło. Tego samego dnia insp. Gagnon zatelegrafował do
37
Tamże, s. 54.
115

Croziera, że Metysi w Batoche są podnieceni, przygotowują broń


i zapowiedzieli od 16 marca odcięcie mu dostaw zaopatrzenia.
Crozier zawiadomił o tym komisarza Irvine'a w Reginie,
dodając, że według jego informacji Metysi spodziewają się
otrzymać broń z USA. Nazajutrz z 50 ludźmi i haubicą przeniósł
się z Battlefordu do Fortu Carlton, bliżej Batoche. 13 marca
wysłał wiadomość o możliwości wybuchu w każdej chwili
rebelii Metysów, do których mieli przyłączyć się Indianie. Było
to o tyle prawdopodobne, że nadszedł przednówek, Kri domagali
się „klęskowego" zaopatrzenia, a na skutek cięć budżetowych nie
tylko nie zwiększono przydziałów, lecz je zmniejszono, w
dodatku surowo zakazując agentom wydawania ich
nieuprawnionym. Toteż od tygodnia obowiązywał zakaz
sprzedawania lub dawania Indianom w prezencie amunicji
scalonej.
Policję niepokoiło zwłaszcza to, że Louis Riel i Gabriel
Dumont wezwali Metysów do przybycia 19 marca do St.
Laurent. Okazją miały być obchody dnia św. Józefa, a także...
uroczystość chrztu Williama Jacksona (który z tego powodu
zrezygnował ze stanowiska generalnego sekretarza Komitetu).
Dlatego Metysi mieli przynieść broń, aby oddać salwę
honorową. Huk zapowiadał się donośny, bowiem każdy miał
jakąś broń palną — Winchestery model 1866, 1873 i 1876,
wielkokalibrowe karabiny Sharps na bizony, i oczywiście
myśliwskie strzelby i dubeltówki.
Co do Williama Jacksona, to nie wiadomo, dlaczego związał
się „starożytnymi przesądami". Może kierując się „mądrością
etapu" uznał, że mistycyzm Riela lepiej od jego agitacji
przysłuży się pozyskaniu Metysów dla frontu ludowego. Przyj-
mując naukę Proroka Metysi wyrwaliby się spod wpływów
reakcyjnego kleru, przez co może byliby podatniejsi na zbliżenie
z anglosaskimi protestantami. Przy tym nowa religia była bardzo
postępowa: reformy, jakie zamierzał wprowadzić Riel, obejmo-
wały między innymi przyzwolenie na poligamię i kazirodztwo.
Jackson wyrzeźbił popiersie Riela z podpisem „Dawid"; może
chciał go ułagodzić — a może ujrzał światło prawdy...
116

Louis Riel nie brał udziału w nowennie. Zjawił się na mszy


w niedzielę 15 marca, a usłyszawszy, że ojciec Fourmond
ostrzega przed agitatorami i zapowiada, że gdyby ktoś dopuścił
się buntu, odmówi mu sakramentów, nie wytrzymał.
— Zamieniłeś ambonę prawdy w ambonę fałszu i poli-
tykowania! — wykrzyknął. Ksiądz jednak oceniał, że zachował
posłuch u swoich wiernych i 17 marca uspokajał biskupa
Grandina: „Nie martwię się o ludzi z St. Laurent". Także
superintendent Crozier, do którego dołączyło 20 milicjantów z
Battlefordu, którzy przywieźli broń dla jeszcze 150 ludzi,
zawiadomił Irvine'a, że w Prince Albert nie ma powodu do
niepokoju. Tylko w Batoche sytuacja nie była pewna.
18 marca Louis Riel był na farmie Touronda. Od rana był
podekscytowany, „odstawiał proroka" (jak zapisał niedowiarek
Philippe Garnot) i zapowiadał, że Metysi z pomocą Stanów
Zjednoczonych „zadadzą cios w obronie swoich praw", zetrą
policję z powierzchni ziemi, będą rządzić krajem, otworzą
zachód dla ludzi wielu ras... W tej niezbyt odpowiedniej chwili
ktoś przyniósł wiadomość, że wrócił z Ottawy Lawrence Clarke.
Jakoby zapytany na drodze przez kogoś o komisję rządową, miał
odpowiedzieć, że zamiast komisji rząd wysyła 500 policjantów,
aby aresztowali Louisa Riela 38.
Rzeczywiście, komisarz Irvine tego dnia wyruszył z Reginy
z całą siłą, jaką dysponował — 92 policjantami i 66 końmi. Ale
komisja rządowa już się tworzyła, a policjanci szli do
Battlefordu; nikt nie postawił Rielowi żadnych zarzutów, więc o
aresztowaniu nie było mowy. Poza tym żaden informator ani
aktywista Związku Osadników nie donosił, by zbliżali się jacyś
policjanci. Rozsądek podpowiadał, aby porozmawiać z
Clarke'em... Jednak Riel zareagował bardzo emocjonalnie.
38
Według niektórych źródeł Lawrence Clarke był tajnym współpracow-
nikiem NWMP, a pewni historycy (por. M c L e a n, op. cit.) wywodzą z tego
wniosek, że swoją informacją celowo sprowokował wybuch rebelii. Jednak jego
słowa nie są pewne, a Riel już wcześniej przygotował rozpoczęcie działań na 19
marca.
117

— Aux armes! Aux armes! — wykrzyknął. Zapanowało


podniecenie. Francusko-indiańska krew, w której gorący
temperament połączył się z pierwotną dzikością, była
piorunującą mieszanką. Wokół Riela zebrało się kilkudziesięciu
Metysów, dosiedli koni i pojechali do Batoche. Po drodze
zatrzymali się w sklepie braci Kerr, zarekwirowali broń i
amunicję oraz uwięzili agenta indiańskiego Johna Lasha i kilku
jego pracowników. W sklepie Waltersa Riel oświadczył
właścicielowi, że zaczęło się", a Metysi zarekwirowali 6
angielskich dubeltówek i baryłkę prochu. Ponieważ Walters
domagał się zapłaty, uwięzili go. Po przybyciu do Batoche
Metysi poszli do kościoła, by odbyć zebranie. Ojciec Moulin
oświadczył, że protestuje.
— Widzicie protestanta! — rzekł Riel, odsuwając probosz-
cza na bok. — Zabierzcie go stąd! Rzym upadł! — po czym
wszedł i stanął przy ołtarzu.
— Kościół św. Antoniego przejdzie do historii jako kolebka
emancypacji Północnego Zachodu! — zawołał. — Bóg mnie tu
sprowadził i przemawia przez moje usta! Papież nie jest już
waszym panem! Prawdziwa religia nie potrzebuje ksiąg,
potrzebują ich tylko księża! Oto moja księga (pokazując swój
dziennik) — innej nam nie potrzeba!
Ciągnął w tym duchu przez jakiś czas, zachęcając zebranych,
by tańczyli i śpiewali „Hosanna". Następnie, choć był wieczór,
udali się do St. Laurent, by nie czekając ochrzcić Williama
Jacksona.
Ojciec Fourmond był zaskoczony, gdy Riel powiadomił go,
że „stary Rzymianin został odsunięty", a Metysi mają nowego
papieża w osobie biskupa Bourgeta. Nie ucieszył się, gdy Riel
mianował go „pierwszym księdzem nowej religii" i nakazał mu
osobiste posłuszeństwo, jednak zgodził się ochrzcić Jacksona
(który przybrał sobie „metyskie" imię i nazwisko Henn Jaxon).
19 marca w Ottawie rząd przedstawił parlamentowi projekt
Ustawy o prawach wyborczych, bardzo postępowy — nadawał
te prawa wszystkim dorosłym Indianom płci męskiej oraz
118

białym niezamężnym kobietom. W Batoche tego dnia także


działy się wielkie rzeczy. Zebrało się tam ponad stu uzbrojonych
Metysów, którzy zostali zaproszeni na chrzciny. Zamiast tego
Riel poinformował ich o utworzeniu rządu tymczasowego, czyli
„Eksowedatu Metysów Francusko-Kanadyjskich". Nazwę
„Eksowedat" ukuł z łacińskiego „ex ovide", co miało oznaczać
„[wybrani] ze stada owiec". Brzmiało to lepiej niż Centralny
Komitet Wykonawczy, a zresztą Związek Osadników, czy to
zrażony religianctwem, czy nacjonalizmem Metysów, w więk-
szości wycofał się. Riel i Dumont „wybrali ze stada" 15
eksowedów. Zostali nimi mianowani sygnatariusze bojowej
deklaracji z 5 marca, a także dwóch anglofonów. Przewod-
niczącym został Pierre Parenteau, a sekretarzem, mimo jego
sceptycyzmu, najbardziej piśmienny Philippe Garnot. Gabriel
Dumont był adiutantem generalnym, czyli dowódcą armii, którą
zorganizował na modłę polowania na bizony; podlegało mu 18
kapitanów kompanii, z których każda miała liczyć po 10 ludzi.
Riel nie przyjął żadnej funkcji, ciesząc się pozycją duchowego
przywódcy.
Metysi zostali zaskoczeni tempem rozwoju sytuacji, lecz
Louis Riel wiedział, iż zorganizowana mniejszość może kiero-
wać niepewną większością tylko wtedy, jeśli utrzyma inicjatywę.
Pierwszą więc sprawą, jaką zajął się Eksowedat, było osądzenie
Charlesa Nolina, któremu zarzucano znoszenie się z ojcem
Andre. Jak zapisał Garnot, Riel „wygłosił długą mowę, oskarża-
jąc Ch. Nolina o zdradę, twierdząc, że należy go ukarać dla
przykładu, i że jest sprawą zasadniczej wagi, aby został skazany
na śmierć" 39. Louis Riel nie czekał z demonstracją suwerennoś-
ci... Nolin jednak uniknął losu Thomasa Scotta, ponieważ pokajał
się i przyrzekł być posłuszny. Następni byli dwaj Metysi,
William Boyer i Louis Marion, którzy odmówili noszenia broni
przeciw rządowi. „Trybunał prerii" odstąpił od wymierzenia
kary, ale przykład podziałał i nikt więcej nie sprzeciwiał się.

39
Beal, Macleod, op. cit., s. 143.
119

Superintendent Crozier poinformował Irvine'a o tych wy-


darzeniach, dodając: „Liczbę rebeliantów ocenia się na 200
do 400. Będzie się ona szybko powiększać. Cały szczep Kri
Jednej Strzały przyłączył się do rebelii po południu. Wszyscy
[Kri] Brodacza prawdopodobnie pójdą w ich ślady jutro".
Brzmiało to groźnie, jeśli ktoś nie wiedział, że „cały szczep"
Jednej Strzały liczył 16 mężczyzn, a Brodacza 29. Crozier
ostrzegał, że „rebelianci planują marsz na Carlton, a potem na
Prince Albert" 40.
Taki ruch Metysów łatwo było przewidzieć. Riel zresztą
mówił, że gdyby udało mu się wziąć jako zakładników
Croziera albo komisarza Reeda, „rzuciłby Macdonalda na
kolana" (na razie chwytał kogo popadło, listonoszy, urzęd-
ników itp.). Fort Carlton mimo groźnej nazwy był tylko
faktorią Kompanii Zatoki Hudsona, nie budowaną dla celów
wojennych. Jak większość tych placówek, które powstały w
czasach, gdy cały transport odbywał się łodziami, leżała nad
rzeką, u stóp wysokich brzegów, z których można ją było
łatwo ostrzeliwać. W Forcie Carlton mówiono, że Riel ma
pod bronią 1100 ludzi (faktycznie nie było ich nawet 300). 20
marca Crozier sprowadził z Prince Albert oddział 80
„specjalnych konstabli" — ochotników pod dowództwem
„kapitana" H. S. Moore'a, młynarza i siostrzeńca ministra
finansów. Wszyscy byli szacownymi obywatelami; był wśród
nich nawet członek Rady Terytorialnej Lawrence Ciarkę,
którego uwaga o 500 policjantach zaczęła sprawę. Dostali
„krótkie" karabiny Snider-Enfield z szablowymi bagnetami i
byli pełni zapału.
21 marca była sobota. Crozier zgodził się, aby jeden z
ochotników, mieszaniec Thomas McKay, udał się do
Batoche, aby porozmawiać z Rielem. Wysłannik trafił na
posiedzenie Eksowedatu. Riel był zdenerwowany; rano
rozmawiał z delegacją mieszańców z Prince Albert, która
40
D. W. Light, Footprints in the Dust, North Battleford 1987, s. 141.
120

poinformowała go, że nie przyłączą się do żadnych akcji


zbrojnych. Kiedy McKay zaczął mu perswadować, aby nie
uciekał się do użycia broni, Riel początkowo odpowiadał
spokojnie, ale w końcu zarzucił mu zdradę, bowiem choć jest
mieszańcem, nie stoi po stronie Metysów.
— Nie wiesz, czego chcemy? Krwi! Krwi! Chcemy krwi! —
zaczął unosić się Riel. — Będzie wojna na eksterminację. Dwa
są przekleństwa tego kraju — rząd i Kompania Zatoki Hudsona.
Riel już zagroził postawieniem McKaya przed „trybunałem
prerii", gdy nagle uspokoił się, przeprosił go i zapowiedział
wysłanie listu do Croziera.
Wieczorem przed Fortem Carlton stanęli Nolin i Lepine,
przynosząc ultimatum. „Członkowie rządu tymczasowego
Saskatchewanu mieli zaszczyt zakomunikować majorowi
Crozierowi następujące warunki kapitulacji": wydanie Fortu
Carlton w zamian za obietnicę odejścia wolno na parol. W razie
odrzucenia ultimatum zapowiadali „zaatakowanie jutro, gdy
skończy się Dzień Pański 41, a następnie podjęcie wojny w celu
eksterminacji wszystkich wrogów naszych praw". „Majorze,
szanujemy pana — kończyli. — Niech sprawa humanitaryzmu
będzie pocieszeniem dla pana w nieszczęściu, jakie ściągnęło na
pana złe kierownictwo rządu". Nolin i Lepine mieli przyjąć
kapitulację tylko wtedy, jeśli Crozier podpisze następującą
formułę: „Ponieważ kocham bliźniego jak siebie samego, w imię
Boga, i aby uniknąć rozlewu krwi, a głównie grożącej krajowi
wojny na eksterminację, zgadzam się na powyższe warunki
kapitulacji".
Crozier nie podpisał, ale atak nie nastąpił. Ujawnił się główny
problem rebelii — ograniczenie jej bazy do Metysów. Sprawą
zasadniczej wagi było przekonanie mieszańców, by się
przyłączyli. Eksowedat wysłał do nich manifest, którego
przydługi wstęp, typowy dla stylu Riela, naświetlał ideo-

41
Zgodnie z religią Riela Dniem Pańskim była sobota.
121

logiczne podłoże konfliktu („Bóg Wszechmogący zawsze


troszczył się o Mieszańców. Prowadził ich długo przez dzicz.
Boska Opatrzność powiększała stada bizonów pasące się na
naszych preriach, których obfitość była jak manna z nieba. Lecz
my zawiedliśmy niewdzięcznie naszego Boga Ojca
Wszechmogącego i z tej przyczyny wpadliśmy w ręce rządu,
którego jedynym celem jest ograbianie nas. [...] 15 lat cierpień,
nędzy i złośliwych prześladowań otworzyło nam oczy, a prze-
paść demoralizacji, w którą Dominium wpycha nas co dzień
coraz głębiej, z łaski Boga napełniła nas grozą, i bardziej
przeraziło nas to piekło, w które otwarcie próbują nas wtrącić
rząd i policja, niż ich broń palna, która w końcu tylko nasze
ciała zabić może"). Potem następowała część istotna: „Bądźcie
gotowi na każdą okoliczność. Weźcie ze sobą wszystkich
Indian, zbierzcie ich zewsząd. Szemrajcie, warczcie i wy-
grażajcie, podnieście Indian. Ogłoście, że policja w Forcie Pitt i
w Forcie Bataille [Battleford] jest bezsilna. Pomożemy wam
zdobyć Fort Bataille i Fort Pitt" 42. Fragment innego manifestu
brzmiał: „Nie będzie przyjemniejszego dla Niebios głosu niż
wrzaski policji konnej, gdy weźmiemy Reginę" 43.
Te zapowiedzi zamiast entuzjazmu wzbudziły w Prince
Albert niepokój. Szczególnie nie podobał się zamiar „pod-
niesienia Indian". Na zebraniu „Anglicy, mieszańcy i osadnicy
kanadyjscy" uchwalili, że choć są krytyczni wobec rządu,
którego „niesprawiedliwe postępowanie doprowadziło do
obecnych zaburzeń", oraz wobec „wpływowych obywateli
Prince Albert, którzy podburzali rząd przeciwko ludowi", to
swoich interesów będą dochodzić tylko w sposób zgodny z
prawem. Anglofoni ogłaszali neutralność (z wyjątkiem obrony
przed Indianami) i stwierdzali: „Jakkolwiek sympatyzujemy z
Francuzami w ich staraniach o załatwienie skarg w sposób
zgodny z konstytucją, to nie możemy zaaprobować ich
obecnego zachowania, które wyraża się w chwyceniu za
42
L i g h t, op. cit., s. 149.
43
K 1 a n c h e r, op. cit., s. 10.
122

broń, i niniejszym prosimy ich, by nie przelewali krwi". Louis


Riel odwoływał się do solidarności i do wspólnoty interesów.
„Dżentelmeni, proszę, nie bądźcie neutralni. Na miłość Boską,
pomóżcie nam ocalić Saskatchewan. Nasz związek sprawi, że
policja wyjdzie z Fortu Carlton tak, jak ciepło kury sprawia, że
kurczęta wychodzą ze skorupek" — pisał 44. Sięgał także po
argument religijny, zachęcając protestantów, by przyłączyli się
do „przedsięwzięcia przeciwko Rzymowi".
Crozier ostrzegł komisarza Irvine'a, że 400 Metysów
szykuje się, by zaatakować po drodze jego oddział i znieść go.
Irvine powtórzył to w depeszy do szefostwa NWMP, i
poinformował, że wobec tego ominie z dala Batoche i zamiast
do Battlefordu pójdzie przez Prince Albert do Fortu Carlton.
Szef (Comptroller) NWMP wydał polecenie
skoncentrowania całej reszty sił policyjnych w Reginie. W
Winnipegu pozostało tylko dwóch konstabli i inspektor. Z
Calgary i okolic przerzucono do Reginy wszystkich policjantów
i obie haubice. Ucieszyło to Indian („Policja sobie poszła, jest
mnóstwo whisky", mówili agentowi), ale spowodowało
niezadowolenie białych. „Dziwne, że póki jest spokój,
utrzymuje się tu pełne siły, a w chwili zagrożenia wycofuje się
je" — pisała gazeta. Gubernator Dewdney zadepeszował do
premiera Macdonalda: „Sytuacja wygląda na poważną.
Uważam za konieczne, aby kompetentni wojskowi zostali
przydzieleni do sztabu na wypadek skierowania milicji na
północ". Premier skontaktował się z ministrem Adolphem
Caronem. Zapadły pierwsze decyzje.
„23 marca o 14.00 zostałem poinformowany przez ministra
milicji i obrony p. Carona, iż francuscy mieszańcy pod wodzą
Riela, znanego rebelianta, stwarzają takie problemy na Tery-
toriach Północno-Zachodnich, że będą prawdopodobnie ko-
nieczne działania wojskowe, i że premier, sir J. Macdonald,
życzy sobie, abym jak najszybciej wyruszył do Winnipegu —
wspomina naczelny dowódca milicji, generał Frederick
44
Stanley, Louis Riel, s. 313.
123

Dobson Middleton. — Pan Caron nie dał mi szczegółowych


wytycznych, lecz rozumiałem, że po przybyciu do Manitoby
miałem postępować zależnie od okoliczności, i jeśli to będzie
konieczne, wyruszyć w pole przeciwko insurgentom" 45. Wydaje
się, że i gubernator, i komisarz Irvine oczekiwali, iż wiodącą siłą
w kampanii będzie NWMP. Jednak premier poinstruował
komisarza, że „we wszystkich operacjach wojskowych,
współdziałając z milicją, ma on wykonywać rozkazy gen.
Middletona" 46. Mimo potwierdzenia przez szefa NWMP, iż
„oficerowie NWMP mają podlegać rozkazom generała majora,
dowódcy milicji", dowódcy policji konsekwentnie zwracali się
w każdej sprawie do niego, ignorując Middletona. Nie rokowało
to dobrze współpracy obu sił.
24 marca 455 mieszkańców Prince Albert podpisało apel do
rządu, z deklaracją poparcia dla żądań Metysów. Rząd już zaczął
sprawy te załatwiać (przewodniczący komisji właśnie pojechał
do Ottawy po instrukcje), a poza tym Rielowi nie chodziło o
jeszcze jedną petycję — gdyby te pół tysiąca chłopa zaciągnęło
się pod jego sztandar...
Wieczorem do Prince Albert dotarł oddział komisarza
Irvine'a; mimo silnych mrozów przeszedł 480 km przez 7 dni.
„Stałem na warcie przed koszarami — wspomina konstabl
Donkin — gdy usłyszałem z dala cichy poryk, jaki wydają płozy
sań na zamarzniętym szlaku. Dźwięk narastał, zbliżał się coraz
bardziej; nadjeżdżał długi sznur sań transportowych. Potem dały
się słyszeć radosne okrzyki, które rosły w siłę w miarę jak
kolumna się zbliżała. Ludność ogarnął szał entuzjazmu; zaroiło
się od wrzeszczących gromad. Teraz wszystko się skończy,
wyobrażali sobie ludzie. Riel zostanie aresztowany, a nurt życia
popłynie gładko dalej" 47.
45
F. Middleton, Suppression of the Rebellion in the North West Territories of
Canada, 1885, Toronto 1948, s. 3-4.
46
D. Morton, R. Royed., Telegrams of the North-West Campaign 1885,
Toronto 1972, s. 5.
47
Donkin, op. cit.. s. 112.
124

„Ludzie w Prince Albert wydają się bardzo podekscytowani


rebelią, lecz bardziej od Metysów boją się Indian" — stwierdził
Irvine. Następnego dnia zaczęto przygotowania do wymarszu do
Fortu Carlton. Odzież policjantów w drodze mocno ucierpiała, a
zapasowej nie mieli, gdyż plecaki pozostawili p 0 drodze w
Humboldt, aby zmniejszyć obciążenie sań. Kupowali więc co
popadło, bieliznę, skarpety. Aby zapobiec ślepocie śnieżnej,
wszystkich zaopatrzono w woalki z zielonej gazy. Po południu
Irvine zarządził wypoczynek, ale podniecenie nie pozwalało
nikomu na sen. „Dokoła fruwały różnokolorowe canards —
również taka, iż Francuzi są tuż za miastem, za wzgórzem!" 48

48
Tamże. s. 114
MAŁA WOJNA

DUCK LAKE, 26 MARCA

Nad Eksowedatem wisiał miecz Damoklesa w postaci spo-


dziewanych 500 policjantów. Gabriel Dumont zaproponował, by
czekać na nich w Duck Lake, miejscowości leżącej o 10 km od
Batoche, pomiędzy szlakami z Fortu Carlton i z Prince Albert,
którymi mogli nadejść. Znajdował się tam też sklep, w którym
spodziewał się znaleźć amunicję i prowiant. Eksowedowie długo
dyskutowali ten plan, aż głos Riela przeważył.
25 marca oddział Metysów przybył do Duck Lake. Kupiec
został ostrzeżony i uciekł, a w sklepie prowiant wprawdzie był,
ale nie było amunicji (ukrył ją jeden z mieszańców, który był po
stronie Metysów, ale nie do końca). Rozczarowany Dumont
wystawił czujki na drodze do Fortu Carlton, a sam poszedł na
herbatę do wodza Brodacza w rezerwacie Wierzbowych Kri.
O 23.00 oddział Irvine'a wyruszył z Prince Albert do Fortu
Carlton. O tej samej porze Crozier, który o tym nie wiedział i
niepokoił się, wysłał na zwiady geodetę Johna Astleya i zastępcę
szeryfa Harolda Rossa. Wołał nie wysyłać policjantów, bowiem
Brodacz mówił, iż denerwuje go, kiedy chemoginusuk kręcą się
po rezerwacie.
Do świtu 26 marca zwiadowcy nie wrócili (wpadli na
Dumonta z grupą Metysów i znaleźli się w niewoli). Crozier
126

postanowił jednak wysłać do Duck Lake policjantów. Sierż.


Stewart wziął 18 ludzi i 8 sań — mając na względzie dobry
humor Brodacza, miał tłumaczyć, że nie szuka zwady, chce
tylko kupić w sklepie żywność. Na wszelki wypadek wysłali
przodem czterech konstabli i Thomasa McKaya, który znał i
rozmawiał już z samym Rielem.
Metysi zasiadali do śniadania, gdy ktoś krzyknął:
— Policja nadchodzi!
Przez chwilę nie wiedzieli, co robić. Patrick Fleury wskoczył
na konia i pogalopował ku policjantom.
— Zatrzymaj się, bo strzelamy! — zaczęli na jego widok
wołać konstable.
— Chcę tylko pogadać z McKayem! — krzyczał Fleury.
Widząc, że za nim zbliża się więcej Metysów, policjanci i
McKay zawrócili do sań. Fleury podjechał, oświadczył, że
policja nie jest w Duck Lake mile widziana i zasugerował
powrót do fortu. Sierż. Stewart usłuchał i zaczęto już zawracać
sanie, gdy nadjechał Gabriel Dumont. Zsiadł z konia i ruszył ku
policjantom. Nie wyglądał zbyt przyjaźnie („na szpetnej twarzy
miał wyraz dzikiego okrucieństwa, a piana wściekłości spływała
mu po splątanej brodzie" — pisze konstabl Donkin), toteż jeden
z nich ostrzegł:
— Zatrzymaj się, bo strzelam.
— Ja ciebie zabiję pierwszy! — odrzekł Dumont i podniósł
karabin do strzału. Policjant odłożył swój, a Dumont wskoczył
na sanie i uderzeniem lufą w głowę zrzucił go z nich. Wełniana
rękawica zaczepiła przy tym o spust i karabin wypalił.
— Uważaj, Gabriel! — krzyknął McKay.
— Sam uważaj, bo ci łeb rozwalę — odparł Dumont.
„Rzuciłem się na niego — wspomina. — Zawrócił koniem,
który zarył tylnymi nogami w śniegu i stanął dęba. Popchnąłem
McKaya w plecy karabinem. Ciągle mówił «Uważaj, Gabriel» a
ja też powtarzałem «Lepiej sam uważaj, bo cię zarżnę» i
goniłem go z karabinem. Dał koniowi ostrogę, skoczył do
127

przodu i uciekł". Za nim poszli wszyscy policjanci. Metysi


chcieli ich ścigać, ale Dumont kazał zawrócić do Duck Lake.
Jeden z konstabli pojechał przodem, toteż zanim konwój
wrócił do fortu, Crozier dowiedział się o incydencie. Dowie-
dzieli się o nim też ochotnicy z Prince Albert, a także, iż dwaj
ich koledzy są w rękach Metysów, i zaczęli domagać się
działania. Crozier nie chciał dawać się prowokować.
Ochotnicy zaczęli z niego szydzić i nazwali tchórzem.
Superintendent ustąpił; w raporcie podał, że ugiął się przed
argumentem, iż Jeśli Metysi bezkarnie przejmą własność
rządową, zdobędą sojusznika w postaci dotąd wahających się
Indian". O 10.00 wyjechał z fortu na czele 56 policjantów i 43
ochotników, zabierając haubicę. Po drodze dołączył do niego
sierż. Stewart z konwojem. Oddział zatrzymał się w
rezerwacie, Crozier poszedł porozmawiać z Brodaczem, a
kilku pojechało dalej drogą na zwiady.
Metysi, do których dołączyło kilkunastu Kri z rezerwatu,
wciąż jedli śniadanie, gdy znów zakłócił je okrzyk „Policja
nadchodzi!". Po krótkim zamieszaniu ponad 20 wyjechało na
spotkanie. Pierwszy zobaczył ich ochotnik Alex Stewart.
— Nieprzyjaciel! —zawołał i zawrócił. „Nieprzyjaciel
wydał wycie wojenne, od którego zadrżało powietrze, i puścił
się za mną całym pędem. Było ich co najmniej 200. Jeden
Francuz dogonił mnie i chciał złapać za uzdę mojego konia.
Wymierzyłem do niego z rewolweru (sześciostrzałowca
NWMP, samonapinającego, kaliber 44) i kazałem mu wracać
albo mu łeb rozwalę, i zniknął jak błyskawica. Nikt inny się do
mnie nie zbliżył. Widziałem ich, jak się roili na wzgórzach jak
pszczoły, wszyscy krzyczeli. Indianie byli wymalowani jak
demony, tak samo, jak niektórzy francuscy mieszańcy" —
wspomina 1.
Tymczasem Brodacz zapewniał Croziera, że o niczym nie
wie i z Metysami nie ma nic wspólnego. Dalsze dociekania
przerwał powrót rekonesansu. Crozier rozkazał przygotować
1
Beaf, Macleod, op. cit., s. 156.
128

się do obrony. Sanie ustawiono w poprzek drogi, a policjanci i


ochotnicy ukryli się za nimi i wśród drzew.
Rozochoconych Metysów dogonił Gabriel Dumont z resztą
oddziału, zatrzymał ich i zabronił strzelać. Postanowił wysłać do
Croziera parlamentariuszy, aby go poinformowali, że idąc dalej,
naruszy granice państwa Metysów. Z białą flagą poszli jego brat
Isidore oraz Gwiaździsty Koc vel Karolek Kri, niegdyś słynny
wódz, który miał pudełko pełne skalpów Czarnych Stóp.
Naprzeciw nim wyszli Crozier i tłumacz mieszaniec, policyjny
zwiadowca Joseph „Dżentelmen Joe" McKay.
Dotąd padały groźne słowa o rozwalaniu łbów i zarzynaniu,
straszono się nawzajem policjantami i Indianami, nawet
popychano się i szturchano, ale na widok broni wszyscy się cofali.
Przy całej demonstracyjnej wojowniczości każda ze stron liczyła,
że wszystko się jakoś rozejdzie po kościach. Teraz jednak włączył
się przedstawiciel grupy, która już dawno straciła respekt wobec
policji i szacunek dla prawa.
— Kim jesteście? — spytał Crozier, tak jakby nie wiedział.
— Kri i mieszańcy — odpowiedział mu Gwiaździsty Koc. —
A ty czego tu szukasz?
— Niczego — odrzekł Crozier — chcę tylko zobaczyć, czy
nie dzieje się nic złego.
— A czego chce ten tutaj? Dlaczego ten Anglik tak się uzbroił,
jeśli nie po to, by się z nami bić?
Z tymi słowy Gwiaździsty Koc złapał za karabin McKaya.
„Dżentelmen Joe" nie wypuścił broni i zaczął się z nim szamotać.
Crozier demonstracyjnie odwrócił się i ruszył z powrotem. Grupa
Metysów w tym czasie przeszła przez drogę i umieściła się w
małym blokhauzie naprzeciw policjantów.
— Otaczają nas! — krzyknął ktoś z jego ludzi.
— Strzelają! — krzyknął inny. Crozier przyspieszył. Za jego
plecami Isidore Dumont przyklęknął i podniósł karabin do
ramienia. „Dżentelmen Joe" puścił karabin, wyciągnął rewolwer i
celnym strzałem zabił Dumonta, a potem śmiertelnie ranił
Indianina.
129

Po drugiej stronie Louis Riel uniósł w górę figurę Chrystusa,


którą zdjął z krucyfiksu w kaplicy.
W imię Boga Ojca Wszechmogącego — ognia! — za-
wołał- — w imię Syna Bożego — ognia! W imię Ducha
Świętego — ognia!
Zeskoczyłem z konia koło sań z amunicją — wspomina
Ąlex Stewart. — Był tam młody facet, Kanadyjczyk (miał 20
albo 21 lat), który powoził. Podnosił się, aby zsiąść, gdy
wyrzucił w górę ręce, westchnął i upadł na bok, uderzając
mnie w nogi. Podniosłem go i odciągnąłem. Rozpiąłem mu
kurtkę i zobaczyłem, że dostał w serce. Wziąłem jego karabin
(miałem tylko rewolwer) i zacząłem strzelać znad siedzenia
sań. Tom McKay podszedł i poprosił, żebym potrzymał jego
konia, a on postrzela. Podniosłem się i wtedy dostałem kulę z
boku, trochę poniżej szyi, u góry klatki piersiowej. Wywaliłem
się i nakryłem nogami" 2. Wśród nieprzygotowanych
ochotników kule Metysów urządziły jatkę. Sprawdziła się
przepowiednia Jacksona, że pierwsi zginą prawnicy i kupcy.
Padł martwy adwokat Skeffington Elliott, siostrzeniec przy-
wódcy partii liberalnej Edwarda Blake'a. Obok niego aplikant
William Napier, bratanek sławnego brytyjskiego generała sir
Charlesa Napiera, ranny w pierś i w udo osunął się na kolana.
— Powiedzcie matce, że poległem jak mężczyzna, na polu
chwały — powiedział. W chwilę potem upadł, śmiertelnie
trafiony w szyję. Zaraz po nim zostali zabici Robert
Middleton, właściciel bilardu, i kupiec towarów żelaznych
Dan McPhail.
— Strzelajcie, chłopcy! — krzyknął Crozier, biegnąc ku
policjantom.
Policjanci znaleźli się w niezwykłej sytuacji — po raz
pierwszy oczekiwano, że będą strzelać. Były kawalerzysta
USA konstabl George Arnold zaklął, i choć ranny w prawe
płuco, wstał i zaczął strzelać raz po raz z Winchestera, aż upadł
trafiony w nogę i brzuch.
2
Tamże, s. 158
130

— Powiedzcie moim kolegom, że zginąłem dzielnie — po-


wiedział. Kpr. Davidson wskoczył na sanie i wzniósł „trzy
brytyjskie hip-hip-hurra".
Policjanci-artylerzyści szarpali się z haubicą, która po
wystrzale skakała i ryła w kopnym śniegu. Udało im się dwa razy
wystrzelić szrapnelem i dwa razy kulą, lecz nie trafili w nic.
Odsłonięci na drodze, ściągali ogień na siebie. Za piątym
podejściem konstabl Thomas Gibson zginął, podając nabój,
ładowniczy konstabl George Garrett dostał kulę w płuco, a
zdenerwowany konstabl Louis Fontaine wsunął do lufy najpierw
kulę, potem proch. Ponieważ nie zabrano przyborów, w tym
służącego do wyciągania naboju „robaka", haubica stała się
bezużyteczna. Policjanci podnieśli ją i chcieli wytrząsnąć nabój z
lufy, ale bez powodzenia.
Ochotnicy spróbowali ataku na blokhauz, ale kiedy ich
dowódca, „kapitan" Moore, został ranny w nogę, cofnęli się.
Metysi wyskoczyli zza ukrycia.
„Miałem ochotę kropnąć parę czerwonych kurtek, więc nie
zamierzałem się kryć — mówi Gabriel Dumont. — Kula
przejechała mi po czubku głowy. Spadłem z konia, a koń, który
także został ranny, chciał uciec i nadepnął mnie. Chciałem wstać,
ale nie mogłem, za silne było to uderzenie".
— Gabriel nie żyje! — krzyknął z przerażeniem Joseph
Delorme.
— Courage — odpowiedział Dumont. — Jak długo nie
stracisz głowy, będziesz żył.
Obok Dumonta padł jego kuzyn Augustę Laframboise.
„Próbował uklęknąć i przeżegnać się, ale znowu upadł na bok.
Powiedziałem: «Nie bój się, wszystko będzie dobrze». Ale on już
nie żył" 3. Zaraz potem ranny został jego brat Edouard. Metysi
skryli się znów.
Mimo tego sukcesu policjanci zaczęli tracić ducha. „[Metysi]
byli po naszej prawej stronie, po lewej i z przodu — napisał
3
Dumont, op. cit., s. 58.
131

konstabl John Kummerfield. — Byliśmy tak samo fatalnie


otoczeni, jak sześciuset dzielnych. Nikt z nas nie spodziewał się
wyjść żywy" 4.
— Doktora! — krzyczał ranny w udo kpr. Gilchrist —
Crozier, powiedz temu durnemu doktorowi, że wykrwawię się na
śmierć!
Doktor Miller stwierdził, że kula przebiła torbę z narzędziami,
którą miał w kieszeni. Superintendent Crozier, ranny w policzek,
zarządził odwrót.
— Nie zostawiajcie mnie tym czarnym diabłom — krzyczał
Gilchrist — oskalpują mnie!
Na widok cofających się przeciwników Metysi znów rzucili
się, by ich ścigać.
— Nie, w imię Boga, nie — zawołał Louis Riel — dość już
przelewu krwi!
Policjanci odeszli, pozostawiając kilka sań, 15 karabinów i
500 naboi, a także zabitych i dwóch rannych. Ranny w nogę
ochotnik Charlie Newitt wciąż się ostrzeliwał. Otoczony, przebił
jednego z Metysów bagnetem, ale został rozbrojony. Indianie
zaczęli go okładać kijami, łamiąc palce rąk, którymi osłaniał
głowę. Dumont zlitował się nad nim. „Chciałem go wykończyć
— pisze. — Powiedziałem mu, że zrobię to szybko i bezboleśnie.
Sięgnąłem po rewolwer, ale był zatknięty za pasek za plecami i
nie mogłem go dosięgnąć. Wtedy przyszedł Riel i zabronił mi go
zabić". Coup de grace otrzymał tylko ochotnik John Morton,
który ranny w plecy „krzyczał i tak cierpiał, że Guillaume
Mackay pomyślał, że mu się przysłuży strzelając mu w głowę" 5.

4
„Sześciuset dzielnych" to odniesienie do poematu lorda Tennysona o szarży
Lekkiej Brygady pod Bałakławą („Cannon to right of them, cannon to left of
them, cannon in front of them volleyed and thundered; boldly they rode and well,
into the jaws of Death, into the mouth of Heli rode the six hundred”).
5
Dumont, op. cit.. s. 58. Według innych źródeł Newitta uratował nie Kieł, lecz
Emmanuel Champagne, który go znał.
132

Walka trwała pół godziny. Zabitych zostało 9 ochotników i


1 policjant (15 było rannych, w tym siostrzeniec Josepha Howe,
czołowego polityka z Nowej Szkocji, oraz kuzyn byłego
premiera Alexandra Mackenziego). Po stronie Metysów
zginęło czterech i Gwiaździsty Koc, a trzech odniosło rany.
Gabriel Dumont stwierdził, że wszyscy zabici należeli do jego
rodziny. Po powrocie wyprowadził więźniów na podwórze i z
Indianami zabrał się do egzekucji, ale znowu powstrzymał go
Riel.
O 16.00 oddział Croziera wrócił do Fortu Carlton. W pół
godziny później przybył komisarz Irvine z oddziałem. Irvine
był wściekły. W raporcie „wyraził żal", iż Crozier nie zaczekał,
lecz „wymaszerował, tak jak to zrobił", co przypisywał temu, iż
„jego rozsądek ugiął się przed zapalczywością policjantów i
ochotników". Zapanowała atmosfera defetyzmu, którą pogłębił
zgon konstabli Garretta i Arnolda oraz amputacja nogi
Moore'a6. Irvine nadał depeszę do gubernatora, wzywając
pomocy milicji i ostrzegając, że „powinno jej być pięć razy
więcej, niż zakładano — 1500 należy wysłać zaraz". Następ-
nego dnia czekano na atak Metysów. Zamiast nich pojawił się
jeden z więźniów Riela z listem do Croziera. Riel obciążał
superintendenta odpowiedzialnością za rozpętanie walki
(„Pańscy ludzie nie mogą twierdzić, że ich intencje były
pokojowe, skoro przyprowadzili z sobą armaty" — pisał) i
zapraszał go do zabrania ciał zabitych. Irvine nie przyjął tej
propozycji w obawie przed zasadzką, a wysłannika kazał
aresztować jako szpiega. W końcu zdecydował się opuścić Fort
Carlton, bowiem, jak napisał w raporcie, „będąc powiadomiony
o liczbie Indian, którzy przyłączyli się do rebeliantów" uznał,
że „element indiański dokona rajdu na Prince Albert, jeśli
pozostanie ono bez obrony". W nocy zaczęto ładować zapasy
na sanie. Co się nie zmieściło — worki mąki i sucharów, paki
bekonu — polewano naftą. Korzystając z okazji, policjanci
6
Kpr. Gilchrist zmarł na skutek komplikacji po ranieniu 10 grudnia
1885 roku.
133

urządzili ucztę ze smakołyków z magazynu Kompanii Zatoki


Hudsona. Oprócz homarów, sardynek, biszkoptów i innych
specjałów zabierali bieliznę, koce, tytoń, fajki, nawet perfumy.
Faktor Kompanii Lawrence Clarke nie protestował, lecz skrzętnie
robił inwentaryzację. Wreszcie ktoś zaprószył ogień w jednym z
baraków. Płomienie szybko ogarnęły budynki, zapaliła się także
brama. Irvine kazał usunąć barykady i uciekać do Prince Albert.
Metysi nie mieli zamiaru ścigać policjantów. Przyszli, gdy
ogień już dogasał. Magazyn Kompanii nie spłonął i nawet sporo
w nim zostało. Zabrali, co się dało, także okna i drzwi z ocalałych
budynków, a potem podpalili wszystko na nowo.

PRINCE ALBERT

W Prince Albert 27 marca miejscowa drużyna na lodowisku


grała w curling z klubem z niedalekiego Goshen, gdy
dowiedziano się o „masakrze pod Duck Lake". „Mieszkańcy
oszaleli ze strachu — zapisał ojciec Andre. — Oczekują, że Riel
z bandą Metysów, a za nimi Indianie, idą na nas i utopią
wszystko w ogniu i krwi. [...] Mój Boże! Co teraz będzie z
naszymi biednymi, nieszczęsnymi Metysami? Musieli ciężko
obrazić Boga, że ściągają na siebie groźbę straszliwej kary!" Z
Metysów pojawił się tylko jeden, za to nie byle jaki — Charles
Nolin, który korzystając z zamieszania uciekł z Batoche
(przeleciał konno przez ulicę główną, wrzeszcząc: „Najświętszy
Sakrament! Cyborium! Najświętszy Sakrament!", myślano
więc, że pędzi na pomoc Rielowi). Został umieszczony pod
strażą, ale strażnicy sami nie byli pewni swego losu. Wokół
murowanego kościoła i plebanii ułożono trzymetrową barykadę
z sągów drewna opałowego. Na dachu kościoła usadowiło się
kilku strzelców. „Na szczycie wałów obronnych chodziło
czterech cywilnych wartowników o wyniosłej postawie i z
bagnetami na broni, jak średniowieczni strażnicy, oczekujący,
że zza fosy zabrzmią trąby wyzwania. Na dachu człowiek
134

z lornetką przeczesywał każdy cal horyzontu" 7. W tym


grodziszczu schronili się w nocy mieszczanie i uciekinierzy z
farm, w liczbie 1800. Ojciec Andre zabrał do kościoła
zakonnice z pobliskiego klasztoru. Nie sądził, by miały się
obawiać Metysów, ale że po Indianach można się było
wszystkiego spodziewać, udzielił im wiatyku w obliczu
niechybnej śmierci.
28 marca do Prince Albert wrócił oddział Irvine'a. Ludzie ze
zgrozą wspominali nocny marsz, kiedy w każdej chwili
oczekiwali, że „upiorne wojenne wycie dzikusów zabrzmi
wśród nieprzeniknionego mroku". Nie zrobili dobrego wraże-
nia, a reputacja komisarza upadła doszczętnie, gdy dowiedziano
się, że pozostawił zabitych na pobojowisku. W złych nastrojach
wszyscy rozeszli się do domów, ale nie był to koniec wrażeń.
— Chodźcie! Nadchodzą! Francuzi i Indianie! — w nocy
rozległy się krzyki, a z nimi dźwięk dzwonu na trwogę. Na pół
ubrani ludzie wybiegali z domów i biegli do kościoła. W
ciemności grupy odmawiały chórem modlitwy. Pobladli
mężczyźni nabijali broń. Na plebanii przypadkowy wystrzał
spowodował panikę — kobiety mdlały, dzieci krzyczały i
płakały, jedna z kobiet poroniła. Rozgardiasz trwał ponad
godzinę, zanim okazało się, że był to fałszywy alarm.
Nazajutrz Irvine wziął się w garść. Miał 180 policjantów i
90 ochotników, w rezerwie zaś 200 cywilów, częściowo
uzbrojonych. Amunicji strzeleckiej było dość, lecz tylko 8
granatów do haubicy. Zapasy mąki mogły wystarczyć na
miesiąc, a wołowiny na znacznie dłużej. Irvine nabrał na tyle
optymizmu, że pozwolił zwolnionym przez Metysów więźniom
pojechać po ciała poległych pod Duck Lake. Riel wydał ciała
(nie były pocięte na modłę indiańską, miały tylko zmiażdżone
twarze), a przy tym uwolnił Charlesa Newitta i przesłał list do
mieszkańców Prince Albert. W odpowiedzi na ich deklarację
neutralności wyjaśniał, że Metysi toczą walkę nie z nimi, lecz

7
D o n k i n, op. cit., s. 124.
135

z Kompanią Zatoki Hudsona i NWMP. „Przyłączcie się do nas


nawet jeśli nie aprobujecie podjęcia przez nas walki zbrojnej, i
sami czujecie do niej wstręt. Gdyby można było odizolować
policjantów od mieszkańców Prince Albert, łatwo zmusilibyśmy
ich do poddania się i trzymalibyśmy jako zakładników, dopóki
nie zostałby zawarty uczciwy traktat z Dominium", pisał, dodając
na koniec: „Jeżeli nam nie pomożecie, Indianie nadciągną ze
wszystkich stron, a wczesną wiosną wielu ludzi przekroczy
granicę i może nasze problemy skończą się amerykańskim
[świętem niepodległości] 4 lipca".

OTTAWA

Od 25 marca William Street, znany prawnik z Ontario,


przewodniczący komisji, która miała rozpatrzyć postulaty
własnościowe Metysów, konferował w Departamencie Spraw
Wewnętrznych na temat instrukcji. Oprócz niego w skład komisji
wchodzili Roger Goulet, geodeta z rodzinnej miejscowości
Louisa Riela St. Boniface, i A. E. Forget, sekretarz Rady
Terytorialnej. 27 marca nadeszły wiadomości o Duck Lake.
Zdecydowano, że komisja niezwłocznie pojedzie na zachód i bez
sporządzania spisu uprawnionych zacznie wszystkim Metysom
wydawać skrypty na ziemię.

OTTAWA – WINNIPEG - QU'APPELLE

27 marca, po trzech dobach podróży z Ottawy (incognito


koleją przez Chicago i St. Paul) dotarli do Winnipegu gen.
Frederick Dobson Middleton i jego adiutant kpt. Wise. Oficjalnie,
aby nie płoszyć osadników i inwestorów, była to rutynowa
inspekcja.
Zasadę powierzania naczelnego dowództwa kanadyjskich sił
zbrojnych generałom regularnej armii brytyjskiej kanadyjscy
patrioci kwestionowali jako „relikt kolonializmu", była ona
jednak w pełni uzasadniona. Kanada nie miała nie tylko armii,
136

lecz również doktryny wojennej, ani opracowanej strategii i


taktyki walki z przeciwnikiem wewnętrznym, wywodzącym
się z ludności tubylczej. Stany Zjednoczone wprawdzie nie
stworzyły teorii wojny indiańskiej, ale miały bogatą praktykę,
jednak względy ideologiczne nie pozwalały skorzystać z ich
doświadczeń; w Kanadzie podawano je za przykład
okrucieństwa wobec Indian. Jedynym źródłem inspiracji była
armia brytyjska, która na całym obszarze imperium natrafiała
na nieprzyjaźnie usposobione ludy. Na podstawie doświadczeń
z wojen kolonialnych brytyjska praktyka wyodrębniła zasady
prowadzenia „małych wojen", które definiowano jako
obejmujące wszelkie kampanie inne niż te, w których obie
strony składają się z żołnierzy regularnych, i przez to bardzo
zróżnicowane co do skali i warunków działań. Zaliczano do
nich „ekspedycje zdyscyplinowanych żołnierzy przeciwko
dzikim lub rasom na poły cywilizowanym, oraz kampanie
podejmowane w celu stłumienia rebelii lub guerrilli we
wszystkich częściach świata, gdzie armie zorganizowane
walczą z przeciwnikami, którzy nie stawią im czoła otwarcie w
polu" 8.
Gen. Frederick Middleton ukończył renomowaną akademię
wojskową w Sandhurst, a ostatnio był jej komendantem. Jako
artylerzysta należał do intelektualnej elity armii (artyleria
ustępowała pod tym względem tylko wojskom inżynieryjnym).
Znał imperium brytyjskie od kolonii karnej na wyspie Norfolk
przez Australię po Maltę i Gibraltar. „Małe wojny" były jego
domeną — w latach 1845-1846 brał udział w walkach z
Maorysami w Nowej Zelandii; uczestniczył w szturmie na
silnie umocniony pali w Wauganui i za odwagę został
dwukrotnie wymieniony w rozkazie. W roku 1855 walczył z
rebeliantami w Indiach jako dowódca jazdy nababa Moor-
shedabadu, a w latach 1857-58 jako kapitan uczestniczył w
walkach podczas buntu sipajów (pięciokrotnie wymieniony
8
C. E. C a 11 w e 11, Small Wars. Their Principles and Practice, Londyn
1896, s. 1.
137

w rozkazie i „za dwa akty odwagi" przedstawiony do


odznaczenia Krzyżem Wiktorii, którego nie otrzymał,
ponieważ był oficerem sztabowym) 9. Poznał także tubylców w
Burmie. Kanada nie była mu obca — w 1861 roku przybył tam
jako major ze swoim pułkiem po sprawie „Trenta". Teraz był
pułkownikiem armii brytyjskiej i od roku naczelnym dowódcą
milicji kanadyjskiej, w której miał stopień generała majora.
Mimo 10-letniej służby w kanadyjskim środowisku i
osobistych związków z nim (dzięki żonie, pochodzącej z
Quebecu), Middleton nie był popularny. Nie lubili go
„parlamentarni pułkownicy", którym dawał odczuć swoje
zawodowstwo. Ponieważ otaczał się brytyjskimi
„regularnymi", kanadyjscy podkomendni czuli się lekceważeni
i wytykali mu snobizm. Kpili też z jego tęgiej — nieco zbyt
tęgiej — postury, choć mimo swych 60 lat generał imponował
sprawnością i siłą.
W Winnipegu czekała na Middletona wieść o walce pod
Duck Lake. Generał stwierdził z niepokojem, że straty NWMP,
choć niewielkie, były porównywalne z tymi, jakie ponosiła
armia brytyjska w walkach z mahdystami w Egipcie i Sudanie.
Prysł mit o rutynowej inspekcji; należało sprawę potraktować
poważnie. Middleton wysłał depeszę do ministra Carona, z
prośbą o zmobilizowanie lepszych batalionów milicji z dużych
miast. Od razu także zawarł z Kompanią Zatoki Hudsona
umowę na dostawy zaopatrzenia dla nich. Sam wziął pod
komendę jedyne oddziały, które były do dyspozycji od
Wielkich Jezior do Pacyfiku, zmobilizowane jako pierwsze 23
marca — 90 batalion Strzelców z Winnipegu (290 ludzi i 24
oficerów), Baterię Polową z Winnipegu 10 (dwie armaty
9
Jednym z czynów kpt. Middletona był pojedynek z sipajem, w którym
Middleton wystąpił uzbrojony w artyleryjską lontownicę. Sipaj odciął jej grot,
przecinając bambusowe drzewce cięciem krzywej szabli — Odwaru, a Mid-
dleton przebił go drzewcem, które sipaj przyciął w ostry szpic.
10
Bateria Polowa z Winnipegu, jedyna jednostka artylerii na zachodzie,
została utworzona w reakcji na rajd Fenian nad Red River w 1871 roku.
Początkowo uzbrojona w dwie haubice 7-funtowe, 9-funtówki otrzymała w
1877 roku.
138

9-funtowe, ale bez koni pociągowych) i kompanię kawalerii (35


ludzi). Tego samego dnia z 90 batalionem wyjechał pociągiem
do Qu'Appelle. Artyleria miała dołączyć, gdy zaopatrzy się w
konie. Kawaleria zrobiła na generale marne wrażenie i zostawił
ją w Winnipegu. Zamiast niej jego przyjaciel z armii
brytyjskiej, mjr Charles Boulton (ten którego Riel w 1870 roku
skazał na śmierć), zwerbował oddział 60 konnych
zwiadowców. Kompania Zatoki Hudsona dostarczyła im
wyposażenie, konie i Winchestery.
28 marca w Qu'Appelle Middleton zakwaterował Strzelców
w „szopach dla emigrantów" (na namioty było za zimno), a sam
założył kwaterę „w tak zwanym hotelu, niezbyt luksusowym
lokalu" i wziął się do pracy. Pisał i otrzymywał wiele depesz,
„najczęściej szyfrowanych, co czyniło tę pracę nużącą",
bowiem niekiedy nie wiedzieć czemu nie dawały się
odszyfrować. Łączność telegraficzna z Battlefordem działała,
ale linia do Prince Albert była zerwana, a wiadomości stamtąd
przekazywano via Humboldt. Mimo to gubernator Terytoriów
Dewdney oświadczył Middletonowi, że chociaż Prince Albert
znajduje się w pobliżu ośrodka rebelii — Batoche — to jest
bezpieczne, ponieważ jest w nim komisarz Irvine z oddziałem i
haubicą; bardziej zagrożony jest Battleford, bowiem leży „w
niebezpiecznej bliskości wielkiej bandy Indian pod poniekąd
sławnym wodzem Budowniczym Zagród", jak z lekką ironią
pisze Middleton. Zagrożony jest także Fort Pitt, który „jest
bardzo blisko wielkiej grupy nieprzyjaznych Indian pod
wodzem znanym jako Duży Niedźwiedź". „Ogólnie pan
Dewdney był zdania, że sprawy są w stanie bardzo krytycznym,
i gdybyśmy zostali pokonani, to konsekwencje dla kraju byłyby
jak najbardziej katastrofalne, bowiem prawdopodobnie
wybuchłoby ogólne powstanie Indian" 11. Middleton praw-
dopodobnie przyjął tezę Dewdneya o współdziałaniu Indian z
Metysami, ale nie wziął jego obaw zbyt poważnie. Uznał,

11
M i d d 1 e t o n, op. cit., s. 7.
139

że jeśli wiodącą siłą są Metysi, to właśnie im, a nie Indianom,


należy najpierw poświęcić uwagę, i postanowił jak najszybciej
ruszyć na Batoche. Dewdney powtórzył opinię Irvine'a, iż
będzie mu do tego potrzeba co najmniej 1500 ludzi. Middleton
jednak oceniał, że zgromadzenie takiej liczby zajęłoby mu kilka
tygodni, a jedną z podstaw „małych wojen" była szybkość.
„Jest kardynalną zasadą, aby utrzymywana była inicjatywa.
Armia regularna musi prowadzić, zostawiając przeciwnika w
tyle, aby zmuszać nieprzyjaciela do odczuwania przez cały czas
moralnej niższości. Nie może być wątpliwości co do tego, kto
kontroluje przebieg wojny. Na rasy niższe silnie oddziałuje
śmiała postawa i zdecydowane działanie. Obraz
zorganizowanego oddziału wojska sunącego powoli, lecz
pewnie, na ich terytorium, odbiera im odwagę. Nie może być
opóźnień, bowiem powodują one, że nieprzyjaciel nabiera
odwagi; każda przerwa jest interpretowana jako słabość, każde
zatrzymanie się pobudza wroga do nowego życia" 12.
Aby przyjąć inicjatywę, należało pokonać szereg trudności
typowych dla wojen kolonialnych — brak znajomości terenu,
warunki naturalne, klimat oraz brak dróg komunikacyjnych, a
także konieczność transportowania wojsk i zaopatrzenia na
dużą odległość. Dochodził do tego specyficznie kanadyjski
problem szybkiego zmobilizowania milicji. Do dyspozycji była
kolej, ale linia CPR nie dochodziła na teren działań. Middleton
dowiedział się, że w Medicine Hat jest kilka parowców,
zaczarterował je i zaciągnął załogi (miały być przywiezione
specjalnym pociągiem). Głównymi drogami komunikacyjnymi
jednak były szlaki. Dlatego tym bardziej nie można było
czekać, lecz należało korzystać z zimy, zanim wiosną zamienią
się w błota.
Jako miejsce koncentracji Middleton wyznaczył miej-
scowość Clarke's Crossing, leżącą o 65 km od Batoche, nad
rzeką Saskatchewan Południowy. Oddziały ze wschodu miały
12
C a 11 w e l 1, op. cit., s. 51.
140

przyjeżdżać koleją do Swift Current i dalej być transportowane


do Clarke's Crossing parowcami. Stamtąd generał zamierzał
skierować się w dół rzeki na Batoche.
Middleton nie sądził, by Metysi mogli zagrozić liniom
komunikacyjnym, toteż nie wydzielił żadnych oddziałów
piechoty do ich ochrony. Tylko w Humboldt i Touchwood Hills,
gdzie w okolicy było „kilka małych band Indian i mieszańców o
wątpliwym charakterze", umieścił dwa oddziały konnej milicji
— Straż Przyboczną Gubernatora Generalnego z Toronto (70
ludzi) i Korpus Szkoły Kawalerii w Quebecu (40 ludzi).
Dowódca Straży Przybocznej, ppłk George T. Denison, który za
swoją „Historię kawalerii" zdobył nagrodę w konkursie
ogłoszonym przez cara Rosji, był wściekły i twierdził, że
Middleton odsunął go przez zazdrość o przyszłe laury. Generał
jednak nie miał zaufania do umiejętności konnej milicji oraz
wątpił, czy jej przywiezione ze wschodu konie przeżyją na prerii.
Zamiast tego postarał się o „najbardziej pierwszorzędny oddział
30 ludzi na dobrych wierzchowcach, uzbrojonych w
Winchestery", złożony z miejscowych osadników i dowodzony
przez swego znajomego, kpt. Jacka Frencha. Ten przykład
nepotyzmu znowu rozeźlił podkomendnych Middletona.
Demokratycznie usposobionych Kanadyjczyków drażniło także,
iż nie dość, że szefem sztabu został Gilbert John Elliot Murray
Kynynmound, lord Melgund, a adiutantem — szwagier
Middletona Arthur Doucet (nie można im było zarzucić
niefachowości; pierwszy był obserwatorem wojny
rosyjsko-tureckiej w 1877 r. i uczestnikiem walk w Afganistanie
w 1882 r„ a drugi inżynierem i absolwentem szkoły wojskowej),
to wśród ludzi Frencha znalazło się kilkunastu „dobrze
urodzonych", których w dodatku (jak twierdzili) Middleton
faworyzował, wyznaczając do ryzykownych zadań, dzięki czemu
mieli szansę się wyróżnić.
Jedyną infrastrukturę na Terytoriach tworzyła Kompania
Zatoki Hudsona, i do jej pomocy musiał odwołać się Middleton.
29 marca za jej pośrednictwem wynajął 200 farmerów
141

z wozami jako taborytów. Kampania zaczynała się przed


pierwszą trawą i połowa wozów musiała wieźć paszę dla
ciągnących je koni. Middleton był zadowolony z dwukonnych
wozów o ładowności 1,5 tony, które uznał za dobrze
dostosowane do terenu, ale zżymał się na opłaty (10 dolarów
dziennie od wozu) i na wzrost cen. Dla farmerów zaczynała się
„bonanza" — cena siana skoczyła z 10 do 50 dolarów za tonę, a
cena koni z 50 do 130 dolarów. Generał stwierdził, że
najważniejsze będą nie taktyka ani logistyka, lecz koszty.
Ottawa zaczęła mu stawiać zarzuty, że przepłaca, na co
odpowiadał, iż „ostatecznie rząd płaci niewiele więcej, niż jest
to dla niego w tej chwili warte".
Tymczasem min. Caron wydał rozkaz mobilizacji 10 ba-
talionu Grenadierów Królewskich, 2 batalionu Queen's Own
Rifles z Toronto, 65 batalionu Karabinierów z Mont Royal (z
Montrealu), 9 batalionu Woltyżerów z Quebecu i Gwardii
Pieszej Generalnego Gubernatora z Ottawy. Ponadto kilkanaś-
cie wiejskich jednostek milicji z Ontario połączono w Batalion
Midland. Dla policji Caron skierował do Reginy 82 pilnie
potrzebne konie, a dla lokalnej milicji wysłał do Winnipegu
4000 karabinów Snider-Enfield i milion naboi — po dwa
tysiące kul na głowę każdego zbuntowanego Metysa i In-
dianina. Zamówił także w Anglii 10 000 nowoczesnych
karabinów Martini-Henry z bagnetami. Pospiesznie organizo-
wał służbę medyczną, werbował studentów medycyny jako
sanitariuszy i zamawiał sprzęt — w ciągu 10 dni utworzył
pierwszy szpital połowy. Zmobilizował rządowych i prywat-
nych telegrafistów do służby łączności, a kobiety wezwał do
zbierania ciepłej bielizny dla wojska.
W Toronto pierwszy rzut został zmobilizowany w niezwyk-
łym tempie; pomocny był w tym nowy wynalazek — telefon.
29 marca do Queen's Own zameldowało się więcej chętnych,
niż przewidywał etat bojowy (23 nadliczbowym udało się
później przemycić do pociągu). Wszyscy płonęli entuzjazmem.
Dwóch żydowskich milicjantów uroczyście żegnał rabin, a jego
142

orację przedrukowały wszystkie gazety — mimo że była


niedziela, ukazały się specjalne wojenne wydania. Kompania
złożona ze studentów uniwersytetu, śpiewała bojowe pieśni pa
łacinie; rektor zawiesił dla nich zajęcia w semestrze letnim.
Konkurencyjny 10 batalion Grenadierów Królewskich, którzy
sami nazywali się „Torontońskimi Twardzielami", spoglądał
na nich z góry. „My jesteśmy kimś — powiedział jego adiutant
reporterowi. — Queen's Own nadają się do teatru
amatorskiego, ale jeśli trzeba się będzie bić, to my jesteśmy
tymi, którzy nauczą mieszańców moresu" 13.
Zmobilizowane oddziały trzeba było dostarczyć na teren
działań, odległy o 3500 km. Można byłoby, jak kiedyś jadący
na zachód pierwszy oddział NWMP, przewieźć wojsko koleją
przez USA, ale była to delikatna sprawa, która wymagałaby
trudnych dyplomatycznych uzgodnień. W dodatku nie licowa-
łoby to z potrzebą zademonstrowania przez Kanadę
suwerennej władzy nad Terytoriami. Tymczasem linia kolei
wciąż nie była gotowa, a CPR, mimo wchłonięcia ogromnych
kwot z budżetu państwa (jeszcze w 1884 roku premier wymógł
na parlamencie udzielenie jej 20 milionów dolarów kredytu),
była na skraju bankructwa. W marcu robotnicy kolejowi nie
dostali wypłaty i strajkowali, doszło do rozruchów, policja
użyła broni, a dyrektor generalny pisał do prezesa CPR: „Nie
ma środków na wypłatę — jeśli nie będzie natychmiastowej
pomocy, musimy wstrzymać roboty. Proszę poinformować
premiera i ministra finansów. Proszę nie być zaskoczonym ani
nie winić mnie, jeśli nastąpi bardzo poważna katastrofa" 14. Nie
było szans, aby parlament zgodził się na dalsze wydatki. 26
marca główny finansista CPR George Stephen zrezygnowany
pisał do premiera: „W wyniku dzisiejszej rozmowy [z
ministrem finansów] jestem przekonany, że rząd nie będzie w
stanie udzielić CPR niezbędnej pomocy finansowej. Przykro
mi, że tak skończą się nasze wysiłki, aby dać Kanadzie kolej
13
B e a I, M a c 1 e o d, op. cit., s. 174.
14
C r e i g h t o n, op. cit., s. 405.
143

„Oceanu Spokojnego". Nie wiedział jeszcze, że pod Duck Lake


właśnie padały strzały. Teraz zarząd CPR skorzystał okazji i
oświadczył, że podejmie się przewiezienia wojska, jeśli z góry
dostanie za to pieniądze. Rząd niezwłocznie udzielił mu
kredytu. Plajta oddaliła się.
30 marca premier Macdonald podpisał nominacje członkom
komisji rządowej, która miała nadawać Metysom skrypty, tak
jakby się nic nie działo. Powinien był Metysów błogosławić;
dzięki ich rebelii uratował kolej, swoją posadę i „Politykę
Kanadyjską". Gdyby CPR zbankrutowała, to konsekwencje
gospodarcze i polityczne byłyby niewyobrażalne. Upadek tego
największego pracodawcy pociągnąłby za sobą załamanie
gospodarcze, krach partii konserwatywnej, dymisję rządu i
poważne konsekwencje międzynarodowe. Kolumbia Brytyjska
dokonałaby secesji. Kto wie, czy Kanada rzeczywiście nie
wpadłaby do amerykańskiego koszyka... Jednak zamiast wy-
razów wdzięczności dla Riela, tego samego dnia na zachód
wyjechały z Toronto dwa pociągi — jeden z 500 żołnierzami
Grenadierów i Queen's Own Rifles, kompanią C Korpusu
Szkoły Piechoty, a drugi z bateriami szkolnymi (A i B)
Królewskiej Artylerii Kanadyjskiej (każda liczyła dwa działa
9-funtowe, 18 koni i 120 ludzi).
Mobilizacja Batalionu Midland, którego członkowie byli
rozrzuceni po wsiach, odległych od siebie nieraz po sto
kilometrów, zajęła więcej czasu, w końcu jednak milicjanci
zaczęli formować się w zwarty oddział. „Koszary przypominały
więzienie — pisze szer. Joseph Crowe. — Spaliśmy na twardej
podłodze z gliny. Było to bardzo niewygodne dla większości z
nas, która przywykła do miękkiego łóżka. Ludzi było trudno
kontrolować, ponieważ wielu nigdy nie było pod wojskową
komendą, i nigdy nie wykonywano rozkazu bez dyskusji.
Pewien oficer robił obchód po capstrzyku i otrzymał silny cios
butem, którym ktoś w niego rzucił po ciemku" 15.
15
B e a 1, M a c 1 e o d, op. cit., s. 175.
144

Problemy z organizacją i dyscypliną sprawiły, że batalion


wyjechał z Toronto dopiero w tydzień później.
W północnym Ontario temperatura w nocy spadała do 30
stopni poniżej zera. Przez pierwsze dwa dni nie było to zbyt
groźne — ludzie jechali w wagonach osobowych i musieli
wysiadać tylko na posiłki. Jednak i tak jeden z Midlandczyków
zmienił zdanie, wyskoczył z jadącego pociągu szczupakiem
przez zamknięte okno i wrócił do domu. Wracać także chciał
jeden, który przypomniał sobie, że nie zgasił gazu, inny, który
zapomniał zwrócić książkę w bibliotece, i teraz naliczano mu 3
centy kary dziennie... Na trzeci dzień dojechano do Jeziora
Górnego, wzdłuż którego tor budowany był w odcinkach. Pociąg
zwolnił do 10 km na godzinę i przez 200 km jechał po
prowizorycznie ułożonych szynach, aż natrafił na lukę szeroką
na 60 km. Żołnierze przesiedli się na sanie i po 16 godzinach
dojechali do miejsca, gdzie znowu zaczynał się tor. Tam już nie
było wagonów osobowych, lecz platformy. Nie było na nich
ochrony przed wiatrem i mrozem ani przed słońcem, które
powodowało oparzenia twarzy i ślepotę śnieżną. Po 10
godzinach takiej jazdy w zorganizowanym przez CPR szpitalu
zajęto się ludźmi z odmrożeniami i chorymi. Zdrowi (którymi
zajęli się robotnicy, sprzedając im whisky po 25 centów za
szklankę) ruszyli dalej pieszo, 30 km po śniegu. Ppłk Charles
Montizambert, dowódca artylerii, ze zgrozą wspominał
„nieustanne ładowanie i wyładowywanie dział i zaopatrzenia z
platform na sanie i vice versa" przy 50 stopniach mrozu. Potem
było znów 60 km pociągiem do portu Fish Bay, gdzie nocowano
w magazynie, w ładowni na wpół zatopionego szkunera, albo na
śniegu przy ogniskach. Jeden z Grenadierów oszalał, rozebrał się
i gdyby go nie powstrzymano, wskoczyłby do ognia.
Nazajutrz maszerowano 40 km po zamarzniętej zatoce do
kolejnego odcinka toru, dodając sobie ducha śpiewaniem
kupletów z antraktów operowych. Potem przez 80 km jechano
Działo 9-funtowe, używane przez NWMP

Zwiadowcy Boultona. Kpt. J. A. Johnston w mundurze piechoty, szeregowcy


w ubraniach roboczych, nabytych od Kompanii Zatoki Hudsona

Kpt. John French na czele zwiadowców


W drodze do Qu'Appelle — żołnierze śpią w pulmanie

Kolumna zaopatrzeniowa Oueens Own, złożona z wozów metyskich typu


„Red River", w okolicy Swift Current

Parowiec „Northcote"
Główna ulica „nowego miasta" Battlefordu jesienią 1884 r.

Magazyn Kompanii Zatoki Hudsona w Battlefordzie


Sklep Clinskilla w Battlefordzie

Indiańska Szkoła Gospodarstwa w Battlefordzie


Sędzia Charles B. Rouleau Sierżant NWMP Frederick Bag-

Handel w Forcie Pitt jesienią 1884 r. Od lewej: Grzmot Czterech Niebios, Król
Ptak, Zła Strzała (Robak), Żelazne Ciało, Duży Niedźwiedź, Angus McKay,
Dufresne, Louis Goulet, Stanley Simpson (z rejestrem). Na wozie siedzi
konstabl Ralph Sleigh
William Cameron w 1885 r. Jego posturę można ocenić przez
porównanie z długością Wnchestera i ze stojącym obok
dwunastoletnim Końskim Dzieckiem

Pukamakin Wędrującego Ducha


Theresa Delaney William Delaney

Agent Thomas Quinn John i Theresa Gowanlockowie


George Dill

Ojciec Adelard Fafard Ojciec Consłantine Scollen


145

platformach, aż wreszcie po przejściu pieszo jeszcze jednego


odcinka ludzie mogli zasiąść w pulmanach i w luksusie
pojechać dalej. 10 batalion Grenadierów Królewskich, 40 ludzi
z kompanii C korpusu Szkoły Piechoty i bateria A wyładowały
się w Qu'Appelle i podążyły śladem oddziału Middletona w
stronę Humboldt, a batalion Queen's Own Rifles, reszta
kompanii C i bateria B pojechały dalej do Swift Current.
Ppłk Denison, historyk, był zdania, że w porównaniu z tą
podróżą przeprawa Napoleona przez Alpy była małym spacer-
kiem. Bywalcy interioru Kanady twierdzili, że warunki te nie
były niczym ekstremalnym — budowniczowie kolei znosili je
bez wydziwiania i tylko torontońskie mieszczuchy mogły
uważać, że dokonały jakiegoś wyczynu. W każdym razie w
ciągu dwóch tygodni od Duck Lake gen. Middleton miał do
dyspozycji siłę, z którą mógł prowadzić kampanię.

FORT QU'APPELLE - SŁONE RÓWNINY

Było zimno, na ziemi leżał śnieg. Część Strzelców z Win-


nipegu wybrała się na wojnę tylko w swych ciemnozielonych
mundurach i w półbutach, a większość nigdy w życiu nie
nocowała pod gołym niebem — nawet w lecie. Middleton
polecił wydać każdemu wysokie, ciepłe buty, futrzane
rękawice i czapę, szalik, trzy koce i płachtę nieprzemakalną.
Przeniósł się z nimi do Fortu Qu'Appelle, który miał posłużyć
za poligon. „[3 kwietnia] wcześnie rano wyprowadziłem moją
«armię» na strzelanie ślepymi nabojami, aby zobaczyć, jak
przyjmą to nasze rumaki. Prawie wszystkie zniosły huk
strzelaniny dobrze, zarówno wierzchowce, jak konie
pociągowe — pisze. — Potem spróbowałem lekkiej musztry,
którą ludzie przeszli bardzo dobrze, jeśli wziąć pod uwagę, że
mieli bardzo mało jakiegokolwiek szkolenia. Po ćwiczeniach
przeszedłem się wśród szeregów i wypytałem każdego.
Dowiedziałem się, że wielu nigdy nie strzelało z karabinu,
146

a niektórzy w ogóle nie strzelali z żadnej broni. Nie były to


wesołe widoki zwłaszcza że otrzymałem telegram, w którym
Irvine rozwodził się, jakimi to znakomitymi strzelcami są
mieszańcy. Rozkazałem przygotować się do ostrego strzelania
po południu i ludzie sami zajęli się przygotowaniem i
ustawieniem ruchomych celów. Odkryłem, że jako rzemieślnicy,
kanadyjscy milicjanci zdolnościami i umiejętnościami
przewyższają naszych regularnych żołnierzy. Ćwiczenia w
strzelaniu kontynuowano przez cały następny dzień.
Przynajmniej ludzie oswoili się z odrzutem broni...16
Middleton utwierdził się w przekonaniu, iż słusznie odmówił
przezbrojenia się ze Sniderów w karabiny Martini-Henry. „Nie
było celowe dawanie ludziom zaczynającym kampanię nowej
broni, zwłaszcza takiej, która ma o wiele silniejszy odrzut.
Snidery nadawały się wystarczająco dobrze, jeśli tylko były
trzymane prosto". Karabiny Martini-Henry dostało 20 najlep-
szych strzelców, „ale nigdy nie było z nich za wiele pożytku".
6 kwietnia oddział Middletona wyruszył w drogę. Towarzy-
szyli mu korespondenci gazet z Montrealu, Toronto, Winnipegu,
Londynu i St. Paul. Aby oswajać ludzi z regułami wojny, generał
rozkazał marsz w szyku ubezpieczonym. Specjalnie dla niego
przygotowano ambulans, lecz swoim zwyczajem jechał na czele
na wielkim karym wałachu imieniem Sam. Było zimno, zrywały
się burze śnieżne, temperatura w nocy spadała do minus 23
stopni. „Położyłem się spać w ubraniu, na dwóch kocach, i
przykryłem się dwoma kocami i kożuchem z bizona, ale nie
mogłem się rozgrzać i spałem niewiele" — wspomina
Middleton. Ludzie przejęli się pogotowiem bojowym i nocą
każdy krzak koło obozu został przez warty co najmniej raz
obwołany groźnym „Stój, kto idzie?" Następnego ranka
wymarsz opóźnił się, ponieważ kołki namiotów wmarzły w
ziemię i trzeba je było wyrąbywać. Mściwi wartownicy zrąbali
przy okazji także złośliwe krzewy.
16
Middleton. op. cit., s. 15-16.
147

9 kwietnia bateria A i kompania C Korpusu Szkoły


Piechoty dogoniły Middletona u wrót Słonych Równin.
Według dziennikarza były one „jak szeroka, posępna zatoka
podczas odpływu morza. Na ich ponurej przestrzeni jak
okiem sięgnąć nie było nic prócz bagiennych traw, kosaćca, ;
od czasu do czasu szarych karłowatych wierzb". Ludzie szli
wśród śnieżnych zamieci, w błocie sięgającym powyżej
kostek, to znów w kałużach wody. Middleton obawiał się
chorób, ale jeszcze bardziej lękał się, że Kanadyjczycy,
sławni z upodobania do napojów wyskokowych, pod
pretekstem rozgrzewki będą ich nadużywać. Zabronił więc
zabierania spirytualiów; na wozach wieziono opał i
codziennie warzono herbatę. Z powodu alkalicznej wody
„nie miała bardzo miłego smaku", ale generał stwierdził, że
„gorąca herbata okazała się o wiele lepszym środkiem
przeciw przeziębieniu niż alkohol. Niektórzy ludzie cierpieli
na ból kończyn od spania na mokrej ziemi, i były przypadki
odmrożenia, przeziębienia i kaszlu, ale wkrótce im to
przeszło. Prawie nie było chorób, zaś ludzie, którzy uważali,
że ani chybi umrą na skutek pozbawienia ich ulubionych
środków pobudzających, na końcu kampanii mieli lepsze
zdrowie, niż na początku. [...] To, że deszcz i zimno nie
miały dla nas szkodliwych efektów, przypisuję również
nieograniczonemu i powszechnemu paleniu tytoniu" 17.
Kolumna szła wzdłuż linii telegrafu, do której można
było się podłączyć. Middleton przechwycił depeszę Irvine'a
do gubernatora Dewdneya, w której wiecznie zdenerwowany
komisarz pisał: „Sprawy w stadium krytycznym wszyscy
Indianie przyłączą się do rebeliantów jeśli nie zostaną
podjęte natychmiastowe działania 1500 ludzi wystarczy jeśli
zostaną przysłani natychmiast inaczej potrzeba będzie
kilkunastu tysięcy. Sjuksowie Teton krążą po kraju na
wojennej ścieżce". Przynosiła efekty własna propaganda,
17
Tamie, s. 18-19.
148

wysławiająca pogromców Custera. Teraz nawet w leżącym


daleko na wschód Moose Jaw kobiety i dzieci przesiadywały na
stacji kolejowej, gdzie lokomotywa stała wciąż pod parą,
gotowa wywieźć je z miasta, gdyby zaatakowali je Sjuksowie.
Także inspektor Morris z Battlefordu wciąż nadawał
„niezadowalające telegramy" o zagrożeniu miasta, pełne
„wezwań na ratunek kobietom i dzieciom". Middleton
stwierdził, że „wielka liczba tych alarmistycznych doniesień,
połączonych z żałosnymi prośbami o żołnierzy, była całkowicie
bezpodstawna, a reszta bardzo przesadzona". Uznał je za
„osobliwość prerii" i przezwał imieniem wiatru od Gór
Skalistych — norwester. Wkrótce jednak „łamiące serce
błagania" Morrisa trafiły do gazet, a te zaczęły domagać się
likwidacji „oblężenia Battlefordu" i piętnować bezczynność
wojska. Minister Caron musiał się wykazać i wezwał
Middletona do udzielenia pomocy Morrisowi. Generał
powiadomił go, że „już to zrobił, rozkazawszy [29 marca] ppłk.
Herchmerowi, aby z 50 ludźmi i haubicą wyruszył z Reginy do
Battlefordu"18. Tymczasem Herchmer (ten, który miał niedobre
doświadczenia z Żółtym Cielęciem) dojechał pociągiem do
Swift Current i tam się zatrzymał. Tłumaczył potem, że nie
mógł przejść przez rzekę Saskatchewan, a nawet gdyby mu się
udało, to w dalszej drodze niechybnie zostałby zmasakrowany
przez Indian. Middleton na razie zrezygnował więc z odsieczy
Battlefordu i wysłał Herchmera pociągiem do Medicine Hat,
skąd donoszono, że jakiś obóz Kri zagraża ludności. Generał
obawiał się raczej o stojące tam parowce, ale na widok
wysiadających z pociągu policjantów Indianie zwinęli tipi i
poszli sobie.
W końcu jednak Middleton ugiął się przed Caronem. Mimo
że planował szybką i skoncentrowaną ofensywę na Batoche,
wydzielił część sił, znajdujących się w Swift Current, do
udzielenia pomocy załodze Battlefordu. Pocieszał się, że w
„małej wojnie" rozdzielenie sił „bywa naturalną konsek-
18
Tamże, s. 19.
149

wenkcją warunków kampanii, ponieważ w tego rodzaju


walkach często jest więcej niż jeden cel" 19.
Trzecim celem kampanii okazała się Alberta. 7 kwietnia
nadszedł dramatyczny telegram z Edmonton. „Indianie na
wojennej ścieżce — pisał główny faktor Kompanii Zatoki
Hudsona. — Przyślijcie natychmiast broń i ludzi. Czy nie może
pan przyjść zaraz?" Dla większego efektu dodawał, że
zawiadomił również sir Johna". Także z Calgary donosiła
policja, że „ludność jest zaniepokojona i do pewnego stopnia
zdemoralizowana". Było to niedopowiedzenie — w Calgary
hałaśliwie domagano się ochrony przed Czarnymi Stopami oraz
koczującym na skraju miasta plemieniem Sarcee. Wronia Stopa
miał w obozie 35 mężczyzn w wieku od 16 do 90 lat, a
wszystkich Sarcee płci męskiej było 53, podczas gdy w Calgary
mieszkało 1000 osób, w tym większość mężczyzn, ale jak
ocenił Middleton, „ze strachu wszyscy potracili rozum".
Kobiety i dzieci pociągami ewakuowały się na wschód. „Ludzie
w Calgary są w stanie paniki — pisał miejscowy agent — i
robią właśnie to, co na pewno spowoduje zamieszki, to znaczy
pokazują Indianom, że czują się zagrożeni" 20. Nie tylko
osadnicy, ale nawet kowboje i ranczerzy, którzy mieli broń, tak
się przyzwyczaili liczyć na policję, że kiedy jej opieki zabrakło,
nie wiedzieli, co począć. Middleton przyglądał się temu z
niesmakiem. „Gdzieś tu jest straszne mnóstwo złego
zarządzania" — pisał. Zdecydował, że bataliony z Quebecu,
które jeszcze były w pociągach, pojadą dalej do Calgary, by
„onieśmielić" tamtejszych Indian, a następnie wyruszą na
Edmonton. Takie działanie było także zgodne z teorią: „Widok
kilku dobrze wyekwipowanych kolumn wojska, wlewających
się na ich terytorium, bardziej niepokoi dzikich i rasy na poły
cywilizowane niż pojedyncza armia, i często z tego względu
rozdzielenie sił bywa wskazane" 21.
19
C a 11 w c 11, op. cit.. s. 88.
20
D e m p s e y, op. cit., s. 168.
21
C a l l w e 11, op. cit, s. 89.
150

Middleton uważał, że siły, którymi dysponował,


wystarczą do pokonania Metysów. Premier Macdonald i
minister Caron sugerowali mu zaciągnięcie zwiadowców
indiańskich, ale generał nie zgodził się; miał złe
doświadczenia z Maorysami a ponadto teoria „małych wojen"
ostrzegała, iż „ludy orientalne lubują się w podstępach i
oszustwach, czerwonoskórzy zaś Indianie zdobyli złą sławę
dzięki dwulicowości i przebiegłości" 22. Zamiast nich polecił
sformować oddziały konnych zwiadowców, złożone z białych
i Metysów. Jeden oddział zorganizował Jean-Louis Legare,
kupiec z Wood Mountain, któremu rząd wciąż jeszcze nie
zwrócił kosztów, jakie poniósł, karmiąc i ekspediując do USA
Sjuksów Siedzącego Byka 23. Zadaniem ich było patrolowanie
pogranicza wokół Cypress Hills, pomiędzy granicą USA a
linią kolejową CPR, na wypadek inwazji — jak pisze generał
— „Indian lub Fenian" ze Stanów Zjednoczonych.
Ale co właściwie działo się na zachodzie?

22
Tamże, s. 196.
23
Swoboda, op. cit.. s. 349.
COŚ SŁODKIEGO

BATTLEFORD

Mieszkańcy Battlefordu dowiedzieli się o walce pod Duck


Lake na drugi dzień od pewnego Kri, który doniósł także, iż
do rezerwatu przybyli wysłannicy Riela, a Indianie zbierają
się u Budowniczego Zagród, skąd pomaszerują na ich miasto.
Miejscowy przywódca intelektualny, sędzia Charles Rouleau,
powątpiewał w to, ale wydawca gazety „Saskatchewan
Herald" P. G. Laurie uwierzył (w 1870 roku Riel wyznaczył
za jego głowę 200 funtów nagrody). Dowódca liczącego 140
policjantów garnizonu, inspektor William Morris, nie miał
żadnych informacji. Nie umiał też doradzić, co robić w
wypadku ataku Indian; dopiero niedawno przyjechał z
Nowego Brunszwiku i raczej się ich obawiał. A Indian nie
brakowało: z miastem graniczyły rezerwaty Kri
Budowniczego Zagród i Małej Sosny, a o 30 km dalej leżał
rezerwat Assiniboinów wodzów Moskita i Niedźwiedziej
Głowy.
Battleford był dużym miastem jak na Terytoria — był
nawet ich stolicą, zanim nie zastąpiła go osada Kupa Kości
(miała tę przewagę, że leżała na linii kolei), której z tej okazji
nadano godniejszą nazwę Regina. Świadectwem dawnych
dobrych czasów był okazały „budynek rządowy"; teraz była
152

to Indiańska Szkoła Gospodarstwa, w której synowie wojow-


ników wkraczali w świat białych, i często zniechęceni dezer-
terowali z powrotem. „Stare miasto" leżało na prawym brzegu
rzeki Battle, a na lewym, wyższym i mniej zagrożonym
wylewami rzeki, rosło „nowe miasto". Obie części były
połączone mostem, który na zimę demontowano, by nie
zniszczyły go kry. Na wzgórzu nieopodal znajdował się fort
NWMP. Od tygodnia policjanci umacniali workami z piaskiem
palisadę — był to raczej płot, i mówiono, że między jego
sztachetami mógłby łatwo przejść chudy Indianin. Oprócz broni
strzeleckiej do dyspozycji była jedna haubica — drugą Crozier
zabrał do Fortu Carlton. Mieszczanie reaktywowali 40-osobowy
oddział milicji zwany Strzelcami Battlefordzkimi 1 i zaczęli
formować oddział obrony terytorialnej (Home Guard), ale
okazało się, że nie starcza ludzi umiejących strzelać. Zasypali
więc gubernatora Dewdneya wołaniami o pomoc. Agent John
Rae ze swej strony informował, że miasto jest zagrożone nie tylko
przez miejscowych Indian, ale i przez Kri Dużego Niedźwiedzia
(którzy byli o 200 km od niego). Gubernator polecił mu
postraszyć Indian, iż „setki żołnierzy z ciężką artylerią już są w
drodze" 2. Insp. Dickens z Fortu Pitt zaś pocieszył go, że „Indianie
[Dużego Niedźwiedzia] są spokojni. Nie ma mowy, by poszli do
Battlefordu. Niektórzy mówią, że słyszeli, że coś ważnego ma się
wydarzyć po Wielkiej Nocy" 3.
28 marca agent Rae udał się do rezerwatu Assiniboinów.
„Dałem Assiniboinom herbatę i tytoń — zaraportował. — Wy-
dawali się zadowoleni i nie mieli zażaleń. Ich instruktor rolny
[James Payne] mówi: «Kri szykują coś niedobrego, ale gdybyś-

1
Jednym z żołnierzy był Patrice Ouelette, brat Moise'a Ouelette'a, członka
Eksowedatu i delegata do Riela w Montanie w 1884 r.
2
B e a 1, M a c 1 e o d, op. cit., s. 182.
3
W. L. C l i n k, Battleford Beleaguered: 1885. The story of the Riel Uprising
from the columns of the Saskatchewan Herald, Willowdale 1985, s. 19.
153

cie potrzebowali pomocy, Assiniboinowie będą walczyć po


stronie białych. Tak mi powiedzieli»". Rae nie pojechał już
dalej — czyżby nie interesowało go, co też niedobrego
szykują? Szkoda, że tego nie zrobił. Skoro insp. Dickens
słyszał, że po Wielkiej Nocy coś ważnego ma się wydarzyć w
rezerwacie Dużego Niedźwiedzia, to wiedział o tym i
Budowniczy Zagród. Duży Niedźwiedź znowu wymuszał jego
ruch; jeśli Budowniczy Zagród chciał utrzymać swoją pozycję
przywódcy, musiał uprzedzić konkurenta, i również dokonać
czegoś spektakularnego.
29 marca do Battlefordu dotarły wiadomości, że do
miasta zbliżają się Kri umalowani w żółte barwy wojenne.
Zaczął się popłoch. „Kobiety i dzieci w panicznym strachu
śpieszyły znaleźć schronienie za palisadą fortu" — zapisał
jeden z mieszczan. Wszyscy zaczęli opuszczać „stare miasto"
łodziami albo skacząc po lodzie. „Konie wysłałem do Swift
Current po towar", wspomina kupiec, „został tylko mały pony,
którym jeździła moja żona. Kto miał zaprzęg, sam z niego
korzystał, by ratować dobytek, więc choć spakowaliśmy kufry,
nie mogliśmy ich zabrać. Żona chwyciła w jedną rękę pudełko z
biżuterią, a w drugą rodzinną Biblię, a poza tym zabraliśmy
ubrania, które mieliśmy na sobie" 4. Laurie uratował prasę
drukarską, ale pozostawił cały dobytek, w tym cenną maszynę
do szycia. W rozgardiaszu porzucano nawet broń i amunicję.
Sędzia Rouleau nie był zainteresowany obroną swego domu —
załadował rodzinę na wóz i ruszył do Swift Current; jak
powiedział, dopilnować, by szybko przysłano pomoc. Rae
chciał także tego dopilnować, ale jako odpowiedzialnemu za
Indian nie pozwolono mu opuścić podopiecznych; razem z
sędzią wyjechała tylko jego żona.
Insp. Morris alarmował komisarza Irvine'a: „Pan Rae
informuje mnie, że zamiarem Indian jest odwiedzenie miasta.

4
B e a l, Macieod, op. cit., s. 183.
154

Nasza pozycja absolutnie nie jest bezpieczna, w istocie jest jak


najbardziej krytyczna". Nawet nie pomyślał, by zamiast opierać
się na informacjach pana Rae, samemu wysłać patrole i
rozpoznać siły i zamiary Indian. Może dlatego, że nie uczono go
radzić sobie w sytuacji o charakterze wojennym. Mimo to
pozostaje zagadką, czego tak się bał; jego 14 policjantów
wystarczyłoby, aby powstrzymać Indian przed „odwiedzeniem
miasta". Możliwe, że przestraszył się ewentualnej konieczności
użycia broni. Borykał się więc tylko z ulokowaniem w forcie
uciekinierów — 200 mężczyzn i 300 kobiet i dzieci.
Sędzia Rouleau zatrzymał się na nocleg w rezerwacie
Assiniboinów wodza Moskita, w domu instruktora rolnego
Payne'a. Był on żonaty z córką Niedźwiedziej Głowy i uważał,
że jest w dobrej komitywie z Indianami. Z zewnątrz dochodziły
hałasy, a Assiniboinowie malowali się. Payne uspokoił sędzie-
go, że „Indianie mówili mu o swej lojalności wobec białych i
żądzy zachowania pokoju", i wyjaśnił, że na drugi dzień były
przewidziane tańce. Rouleau nie był ciekawy folkloru i wyjechał
o świcie. Zrobił mądrze — rano przyszli Indianie.
Assiniboinowie, nazywani przez Sjuksów Ho he, byli
niegdyś postrachem tego plemienia. Sjuksowie złamali ich
potęgę, ale wciąż pragnęli być groźnymi wojownikami. Mimo to
Payne nie bał się ich. Gdy zapukali do drzwi, nie chciał im
wydać żywności i amunicji. W dodatku „zirytował się", mimo że
wojownik imieniem Itka, zwany też Odwraca Koc Na Drugą
Stronę vel Krzywe Nogi, „mówił mu, żeby się nie irytował".
„Moje serce zrobiło się złe — ciągnie Itka — poszedłem i
wziąłem karabin; instruktor złapał mnie za ręce; powiedziałem,
żeby mnie puścił, bo go zabiję; uwolniłem ręce i zastrzeliłem
go". Zabita została także żona Payne'a i ich dziecko.
Rano 30 marca siedzący w forcie mieszkańcy Battlefordu
ujrzeli w mieście gromady Indian. Było ich „200, wszystkich
uzbrojonych", ocenił Rae. Nadciągnął Budowniczy Zagród.
155

Wódz wezwał agenta na rozmowę, wyjaśniając, że przyszli


tylko poprosić o dodatkowy prowiant, herbatę i tytoń. Rae
zaproponował, by spotkali się u niego, na lewym brzegu rzeki.
Wódz odmówił — to byłoby w zasięgu karabinów z fortu.
Agent nie mógł odmówić, by nie urazić Indian brakiem
zaufania. Wraz z faktorem Kompanii Zatoki Hudsona Wil-
liamem McKayem i urzędnikiem mieszańcem Peterem Bal-
lendinem zaczął rozglądać się za łodzią, kiedy jakaś Metyska
zawołała z drugiego brzegu:
— Nie przeprawiajcie się! Indianie was zabiją!
Rae uznał, że wykazał już wystarczające zaufanie, i wrócił
do fortu. McKay i Ballendine jednak przeprawili się przez
rzekę. W mieście przyjął ich Budowniczy Zagród w towarzy-
stwie kilku wodzów i doradców.
Można sądzić, że wódz chciał tylko wykorzystać panikę
białych po Duck Lake, aby wydębić od nich obfite podarki i
znowu zaimponować swoim zwolennikom. I oto spostrzegł, że
biali wystraszyli się znacznie bardziej, niż oczekiwał. Nie
byłby politykiem, gdyby tego nie wykorzystał.
— Dlaczego tu tak pusto? — spytał naiwnie. — Wydaje się,
że wszystkie domy są opuszczone. Przyszedłem, żeby się
dowiedzieć, co się właściwie stało pod Duck Lake. Powiedz,
dlaczego nie przyszedł nasz agent? Dlaczego nigdy go nie ma,
kiedy jest potrzebny?
„Indianie zawsze lepiej rozumieli białych, niż biali
rozumieli ich — pisze McKay. — W negocjacjach umieli
ustawić nas w defensywie — udawali niewiedzę, niewinność,
słabość, i zmuszali nas do wyjaśniania, tłumaczenia się i
składania propozycji. A sami cały czas byli w pozycji siły i
wiedzy...". Spróbował starej śpiewki („Metysom mogło się
udać zabicie kilku białych, ale przyjdzie ich więcej, za każdego
zabitego przyjdą setki innych..."), lecz Indianie odpowiedzieli
śmiechem i przedrzeźnianiem. Ostatecznie faktor zgodził się
wydać Indianom żywność z magazynu Kompanii, ale
sprzeciwił się żądaniu koców, broni i amunicji. Na tym
rozmowa się skończyła.
156

Po powrocie McKaya, agent Rae zadepeszował do


gubernatora: „Indianie są gotowi wrócić jutro do rezerwatu,
jeśli spełnimy ich żądania odzieży i cukru, tytoniu, prochu i
kul Ponieważ nie jesteśmy w stanie rozpocząć z nimi wojny
usilnie nalegam na udzielenie mi nieograniczonego
pełnomocnictwa do negocjacji". Dewdney udzielił go,
dodając: „Niech pan zaprosi Budowniczego Zagród do
spotkania ze mną w Swift Current. Jego wydatki będą
zapłacone i gwarantuję mu bezpieczeństwo". Oczywiście
nawet gdyby Rae przekazał zaproszenie, to Budowniczemu
Zagród ani by nie postało w głowie, by z niego skorzystać.
Dewdney jednak tak ucieszył się perspektywą dialogu, że
zaraz pochwalił się premierowi, gen. Middletonowi i
każdemu, kto się liczył: „Negocjuję telegraficznie z Indianami
w Battlefordzie. Myślę, że osiągniemy porozumienie
zadowalające obie strony".
Na razie gubernator „negocjował" z siedzącym w forcie
agentem Rae, a niewątpliwie zadowoleni byli tylko Indianie.
Jedyny pozostały w mieście biały, kucharz Arthur Dobbs,
urządził im ucztę w Indiańskiej Szkole Gospodarstwa. Na jej
zakończenie Indianie podpalili szkołę. Potem zabrali się do
ładowania na wozy towarów z magazynów i sklepów.
Szabrowali i demolowali również domy prywatne. Wy-
sypywali mąkę z worków (worki mogły się przydać) i w jej
kopce wrzucali zabite psy, kury i świnie. Ulicę główną
wyłożyli dywanami z magazynu. Pracowali tak całą noc.
Przyświecały im ogniska, na których płonęły meble i pościel,
polane naftą. Policja nie reagowała, a właściciele byli jak
sparaliżowani. „Patrzyliśmy na nich bardzo ciężkim wzrokiem
— pisze Laurie. — Ogólnie bawili się świetnie. Diabelska
przemyślność w niszczeniu wszystkiego, co im się nie
przydało, zawstydziłaby miejski motłoch, który dotąd
uważaliśmy za najgorszy symbol obłędu i bezmyślności" 5.

5
C l i n k. op. cit., s. 18.
157

Assiniboinowie pozazdrościli Budowniczemu Zagród


zdobyczy i nazajutrz też wybrali się do miasta, ale Kri nie
chcieli ich wpuścić do domów i sklepów. W złych humorach
Assiniboinowie obeszli okoliczne farmy, zabierali, co chcieli,
demolowali domy, niszczyli żywność, paszę i ziarno siewne.
Łącznie koło Battlefordu Indianie złupili 63 farmy. „Oceniając
szkody należy pamiętać, że «złupienie» to synonim prawie
totalnej destrukcji, ponieważ to, co nie zostało zabrane,
zostało zniszczone — pisał później «Saskatchewan Herald».
— Powszechne było tłuczenie okien, zarówno szkła, jak
framug, jak również niszczenie narzędzi rolniczych". Indianie
uprowadzili 500 koni i 1200 sztuk bydła, zaś świnie i drób,
które nie odpowiadały ich podniebieniom, zabijali i porzucali.
Lżyli przy tym i straszyli farmerów, ale pozostawiali ich w
zdrowiu, choć bez dobytku. Pecha miał tylko Barney Tremont
6
. Pochodził z Belgii, był kowbojem w USA, ale po tym, jak
jego brat został zabity przez Indian, przeniósł się w
spokojniejsze, jak sądził, miejsce. Przez 10 lat pracował jako
telegrafista, a przed rokiem postanowił przejść na swoje —
kupił małe ranczo i szykował się, by w lecie zapełnić je
krowami i owcami. Grupa Assiniboinów, która zawitała u
niego, miała inne plany. „Spotkaliśmy białego na drodze koło
domu — wspomina Człowiek Bez Krwi. — Człowiek w
Czarnym Kocu powiedział, żebym go zabił; powiedziałem, że
zrobię to. Było tam czterech Indian. Spytali mnie, kim jest ten
biały; powiedziałem, że nie wiem. Mój brat spytał: «Dlaczego
go nie zabijasz?» Wziąłem strzelbę, nabiłem ją, podszedłem i
zabiłem białego" 7. Nie było to trudne — Tremont był tak
zajęty smarowaniem osi wozu, że nie zauważył, iż z tyłu
skrada się wojownik. Inni dopełnili rytuału, zaliczając

6
Tremont, znany wtedy jako Barney Freeman, służył podczas wojny
secesyjnej w Trzeciej Dywizji Kawalerii gen. G. A. Custera i był obecny przy
kapitulacji gen. R. E. Lee pod Appomattox.
7
Tamże, s. 19.
158

ciosy 8 na zwłokach — jeden wpakował martwemu kulę w


głowę, drugi rozłupał ją maczugą, a trzeci wbił mu strzałę w
serce. Próbowali go oskalpować, ale brakło im umiejętności; nie
udało im się zedrzeć skóry z włosami, pozostawili tylko cięcia
powyżej ucha. Przeszukali kieszenie, zabrali zegarek i
pieniądze, na progu domu zabili broniącego go psa a potem
przetrząsnęli dom.
Na skrzydłach zwycięstwa Assiniboinowie wpadli do
sąsiedniej „osady Gopsilla", ale była pusta; farmerzy uciekli.
Jedni zaczęli buszować po domach i podpalać je, a inni pognali
za uciekającymi. Dogonili Gopsilla, który jechał wozem z
rodziną i mieszańcem Hodgsonem. Obaj byli kiedyś
policjantami, ale (a może właśnie dlatego) Hodgson bez oporu
oddał konia, a Gopsill zawartość wozu. Apetyt rósł w miarę
jedzenia — jadącemu za nimi farmerowi Price'owi Indianie
zabrali cały wóz razem z końmi. Nie napotykając oporu
testowali, na ile jeszcze można sobie pozwolić: niejaki Jack Nez
Perce 9 spróbował rozebrać panią Price. Na to eks-policjanci
ocknęli się i choć nie mieli broni, wyrazili sprzeciw. Napastnicy
jakby uświadomili sobie, że przeholowali; zostawili ich w
spokoju i uciekli do Budowniczego Zagród. Również Kri
zabrali resztę łupów i opuścili Battleford, udając się do
rezerwatu.
Stwierdziwszy, że w mieście nie widać Indian, Rae, McKay,
Ballendine i kupiec Clinskill uzbroili się po zęby i wyszli z
fortu. Gdy doszli do rzeki, padło kilka strzałów. „Byliśmy
obciążeni grubymi płaszczami, nieśliśmy ciężkie karabiny
Snider i pasy pełne nabojów z kulami ważącymi uncję —
wspomina kupiec — Pierzchaliśmy jak szaleni, rozbryz-
8
Według zasad wojowania Indian prerii „zaliczenie ciosu" oznaczało
dotknięcie wroga ręką lub specjalną laską, i świadczyło o osobistej odwadze.
Reguły określały wartość ciosu, zależnie od tego, czy wróg był żywy, czy
martwy i czy Indianin dotknął go jako pierwszy, czy w następnej kolejności.
9
Był on jednym z Nez Perce wodza Józefa, którzy w 1877 roku uzyskali
azyl w Kanadzie. Od 1882 r. dorywczo pracował w saloonie w Battlefordzie.
159

gując kałuże wody i topniejącego śniegu. Nie zapomnę widoku


moich towarzyszy, przewracających się bez tchu w wodę.
Przyznaję, i ja także wysilałem się w biegu. Był to niezmiernie
komiczny widok, gdy tak uciekaliśmy, każdy przerażony, że
wziął go na cel krwiożerczy Indianin". Wprawdzie okazało się
że to tylko dwóch Irlandczyków spłatało im takiego figla, ale
nikt więcej już nie wystawił nosa z fortu. „Jestem dobrze
ufortyfikowany, mam 200 zdeterminowanych ludzi. Mogę być
zaatakowany dziś w nocy, ale nie sądzę. Indianie niezmiernie
dzicy" 10 zadepeszował insp. Morris 1 kwietnia. Atak nie
nastąpił. Nazajutrz policjanci trzykrotnie wystrzelili z haubicy
w stronę Metysów, którzy wynosili ze sklepu jakieś towary i
ładowali je na wóz. Pociski wystraszyły rabusiów. Podniosło to
obrońców na tyle na duchu, że przeprawili się przez rzekę i
skonfiskowali wóz.
Indianie nie zerwali linii telegrafu, więc z fortu nieustannie
płynęły wołania o ratunek. Gen. Middleton się nimi nie przejął.
„Otrzymałem dosyć alarmistyczne nowiny z Battlefordu,
którego dowódca najwyraźniej był pesymistą — pisze — Nie
sądziłem, by Battleford był w takim niebezpieczeństwie, jak on
przedstawiał" 11. Zbliżała się Wielkanoc...

FROG LAKE, WIELKI CZWARTEK, 2 KWIETNIA

W marcu Duży Niedźwiedź wybrał miejsce na rezerwat dla


swojego szczepu. Jego Równinni Kri rozbili obóz w pobliżu
dwóch rezerwatów Leśnych Kri — mniej wojowniczego,
semi-osiadłego plemienia, które zimowało w domach, a w le-
cie przenosiło się do tipi. Leśni Kri nie byli z tego zadowoleni,
ale nikt ich o zdanie nie pytał. Później mówili, że wszystkiemu,
co nastąpiło potem, zawinił rząd, który nie wiadomo po co
sprowadził w spokojną okolicę Dużego Niedźwiedzia.
10
M o r t o n, R o y. op. cit, s. 64.
11
Middleton, op. cit., s. 15.
160

Niedaleko rezerwatu znajdowała się osada, zamieszkana


przez białych i Metysów. Miała nazwę Żabie Jezioro bowiem
jej mieszkańcy pomimo ambicji i starań nie wymyślili lepszej.
Nawet jak na standardy Północnego Zachodu nie było to nic
wielkiego: magazyn Kompanii Zatoki Hudsona którym
kierował 22-letni William Cameron, kościół a w nim młody
misjonarz Leon-Adelard Fafard, szkółka kościelna, posterunek
NWMP i 5 ludzi pod komendą kpr. Ralpha Sleigha (tego, który
kiedyś nie dał rady aresztować Człowieka Mówiącego Po
Naszemu), kuźnia, sklepy Johna Gowanlocka i George'a Dilla,
stajnie i kilka domów. Był też instruktor rolny Delaney. Dwie
Teresy — panie Delaney i Gowanlock — pełniły funkcję
instruktorek gospodarstwa domowego, ucząc Indianki
obchodzenia się z bydłem, robienia masła, szycia itp. Mimo
obaw, że malkontenci Dużego Niedźwiedzia będą mieli
demoralizujący wpływ na Leśnych Kri, rząd zaakceptował
jego wybór. Przyznał nawet Gowanlockowi dotację na budowę
młyna, licząc, że w połączeniu z terenami nadającymi się pod
uprawę zbóż, pozwoli to Indianom na szybkie uzyskanie
samowystarczalności. Agent Thomas Quinn, zwany Mówiący
Językiem Sjuksów, próbował skłonić Równinnych do
osiedlenia się i pracy przy budowie młyna. Jednak nie była to
dla nich dość ponętna perspektywa, i zamiast tego domagali
się od Quinna bydła na mięso. Agent miał przykre
doświadczenia z Indianami; jego ojciec został zabity przez
Sjuksów w Minnesocie w 1862 roku, a on ocalał, chowając się
pod beczką, gdy plądrowali sklep. Choć w żyłach Quinna
płynęła krew Dakotów i miał za żonę Indiankę Kri, jego
stosunki z Dużym Niedźwiedziem były kiepskie. Agent stał
bowiem na stanowisku, że żywność należy się tylko osiadłym i
pracującym Indianom, Duży Niedźwiedź zaś twierdził, że
gubernator Dewdney obiecał mu, iż w rezerwacie będą mieli
mnóstwo wołowiny i nigdy nie będą głodni, a o pracy mowy
nie było. Rozsierdzeni „podwójnymi językami białych" Kri
161

chodzili po domach, przyjmowani z mieszaniną niechęci,


współczucia i strachu (z przewagą tego ostatniego).
Zajął się nimi instruktor rolny Delaney. W 1884 roku, kiedy
Dużego Niedźwiedzia jeszcze nie było, nawiedził go przybysz
z USA, Mała Topola. W eleganckim zielonym kocu i wy-
mywanych legginsach, z orlimi piórami zatkniętymi za
miedzianą opaskę stetsona, mosiężnymi bransoletami i kol-
czykami oraz wielkim nożem i Coltem przy pasie robił
wrażenie. Mimo to kiedy zażądał 30 worków mąki, 10 worków
bekonu, 10 funtów herbaty i 50 funtów cukru, instruktor
stwierdził, że obcym Indianom nie należą się przydziały.
— Dlaczego Wielka Matka nie przyśle tu kogoś, kto potrafi
coś zrobić? — zapytał Mała Topola tak głośno, by słyszeli go
inni Indianie. — To przez takich jak ty są problemy między
Indianami a policją!
Następnie wyciągnął spod koca asygnatę na żywność, którą
wycyganił od inspektora Departamentu Indian. Cokolwiek
sądził Delaney o takim podważaniu przez Departament jego
własnych ustaleń, musiał wydać produkty. Mała Topola
odjechał z pełnymi wozami, a Delaney wkrótce oberwał
pejczem od jakiegoś Indianina, który zapamiętał tę lekcję.
Teraz więc bez skrupułów dokarmiał Indian ze swojego
funduszu i nie przejmował się sprzeciwem gubernatora wobec
łamania dyscypliny budżetowej.
31 marca do Frog Lake przybył konstabl z Fortu Pitt z
wieścią o walce pod Duck Lake i listem, w którym insp.
Dickens proponował mieszkańcom przeniesienie się do Fortu
Pitt albo wzmocnienie miejscowego posterunku. Quinn sądził,
że najlepiej byłoby ewakuować się, ale Delaney miał opory
przed porzuceniem rządowych koni, bydła i towarów. Poza tym
tydzień wcześniej Duży Niedźwiedź dał mu fajkę pokoju i
zapewniał, że cały szczep darzy go miłością. Ojciec Fafard
uważał, że należy okazać Indianom zaufanie. Jego zdanie
Przeważyło. Mieszkańcy zdecydowali ponadto, że ponieważ
162

obecność policji może denerwować Indian, kpr. Sleigh i jego


5 ludzi mają opuścić posterunek. Policjanci wyjechali w nocy
do Fortu Pitt, zabierając amunicję z magazynu Kompanii.
Cameron nie oddał im wszystkiej; trochę pozostawił na
wypadek, gdyby jednak przyszli Indianie.
1 kwietnia Quinn zaprosił przedstawicieli Kri na rozmowę.
Przyszli wódz wojenny Wędrujący Duch, syn Dużego
Niedźwiedzia Mały Zły Człowiek, Grzmot Czterech Niebios i
Nędzny Człowiek. Wędrujący Duch był w świetnym humorze.
— Dziś Wielki Dzień Kłamstw! — zawołał. Indianie roze-
śmieli się. Quinn i Cameron zawtórowali im. „Było tu więcej
naiwniaków niż jeden, i nie byli to Indianie", stwierdził
poniewczasie Cameron. Mały Zły Człowiek na wstępie powie-
dział, że jeśli Quinn zaprosił ich, aby poinformować o klęsce
białych pod Duck Lake, to wiedzieli o niej wcześniej od niego.
— Nie przyłączymy się do mieszańców — mówił — ale
boimy się wojska. Chcemy tu zostać, bo jesteśmy waszymi
przyjaciółmi. Mówcie nam o wszystkim, co wiecie, a my też
powtórzymy wam to, co usłyszymy. Chcemy, byście za to nas
chronili, kiedy przyjdzie tu wojsko.
Quinn podziękował mu i oświadczył, że jak długo
pozostaną w rezerwacie, nie mają się czego obawiać. Kri
zażądali dodatkowego przydziału żywności. Agent odmówił,
dodając, że o tym może rozmawiać tylko z Dużym
Niedźwiedziem.
— Skoro mowa o jedzeniu — rzekł Wędrujący Duch — to
kiedyś lubiłem zabijać ludzi. Lubiłem, bo miało to słodki smak,
tak jakbym jadł coś słodkiego... Odkąd mamy prawa, dałem
temu pokój. Ale nasi młodzi są niesforni. Może się coś
przydarzyć.
— Cieszę się, że Wędrujący Duch jest taki przyjazny —
zauważył Quinn, kiedy Indianie wyszli. „Czerwonoskóry
doktor Jekyll i pan Hyde", pomyślał Cameron, ale nic nie
powiedział 12.
12
W. B. Cameron, Blood Red the Sun. Edmonton 1977. s. 33-34,
S t o n e c h i l d, Waiser. op. cit.. s. 113-114 (relacja Fredzia Konia).
163

Przez cały dzień Indianie nawiedzali instruktora Delaneya,


który wydawał im ziemniaki. Wieczorem do Quinna przyszedł
nU2v Niedźwiedź, ale nie wymógł dodatkowego przydziału.
— Dlaczego agent-pies chciał się ze mną spotkać, jeśli nie
ma dla mnie jedzenia? — rozgniewał się — Podobno coś
niedobrego stało się na południe od nas?
— Przecież słyszeliście o tym wcześniej od nas — burknął
Ouinn. Jednak wódz zmusił go w imię przyjaźni, by przeczytał
na głos list od insp. Dickensa i przyznał, że Metysi pobili
białych.
— Najlepiej by było, gdyby biali posłuchali wodza Czer-
wonych Kurtek i odeszli — powiedział Wędrujący Duch.
— Ale zapasy w magazynie rządowym niech agent-pies
zostawi...
Quinn nie dał się przekonać. Duży Niedźwiedź wychodząc
rzekł:
— Kiedy byłem w kraju wasichun, spotkałem Riela. Miałem
wtedy sen. Śniło mi się bijące z ziemi przez moje palce źródło.
Było to źródło krwi...
Po ich wyjściu Quinn rzekł do Camerona:
— No i dobrze, mogą mnie zabić, ale nie dam się zastraszyć.
Tymczasem przyjechało trzech Metysów — Louis Goulet,
Dolphi s Nolin i Andre Nault. Twierdzili, że są drwalami i
w Frog Lake znaleźli się przypadkiem 13. Przed osadą
13
Dolphis (Adolphus) Nolin był synem antagonisty Riela, Charlesa Nolina.
Andre Nault (brat Napoleona Naulta) rozpowszechniał manifest Riela i został 25
marca aresztowany, przesłuchany przez insp. Dickensa i zwolniony. On i Louis
Goulet byli obecni na zebraniu w Batoche, na którym postanowiono nawiązać
kontakt z Louisem Rielem. Goulet kiedyś pracował dla wywiadu wojskowego
USA; jak mówi: „Dla nas Metysów poruszanie się wśród Indian było łatwe, jeśli
znało się języki i umiało trochę odgrywać rolę. Osobiście ja radziłem sobie z
jednym i drugim bardzo dobrze" (Charette, op. cit., s. 96). Miał być jednym z
członków delegacji do Riela w Montanie, ale odmówił, bo „obawiał się, że jego
obecność mogła bardziej zaszkodzić sprawie Metysów niż pomóc".
Charakterystyczne, iż jako jedyny z trzech został uwięziony i przebywał do
końca w obozie Dużego Niedźwiedzia.
164

zatrzymał ich Mały Zły Człowiek. Miał w ręku list od inspektora


Dickensa do Quinna, który ukradł agentowi, ale nie potrafił
przeczytać. „Powiedzieliśmy mu, że nie rozumiemy tego listu
ponieważ jest po angielsku", pisze Goulet 14. Wśród mieszkań-
ców dawała się wyczuć nerwowość. Ojciec Fafard ucieszył się
na widok uzbrojonych młodych ludzi i zapytał, czy się nie boją
Dużego Niedźwiedzia. Goulet był zdania, że Indianie nie
skrzywdzą cywilów.
W nocy grupa Równinnych Kri zawitała do Leśnych Kri,
aby porozmawiać z ich wodzem Isidorem Mondionem.
Ponieważ rozmowa nie przebiegła po ich myśli, uznali
Mondiona za lojalnego wobec białych i uwięzili go. Mały Zły
Człowiek i kilku wojowników wybili okno w domu Quinna i
weszli do środka. W domu byli brat żony Quinna Siedzący Koń i
jej wuj Samotny Człowiek. W obliczu ich karabinów napastnicy
wyszli.
— Wędrujący Duch się z wami policzy! — rzucił na
odchodnym Mały Zły Człowiek.
2 kwietnia przed świtem Indianie wyłamali drzwi domu
Quinna, a Wędrujący Duch wezwał go, by wyszedł. Indiańscy
krewni chcieli go bronić, ale agent powstrzymał ich.
— Nikt nie powie, że Mówiący Językiem Sjuksów bał się
stawić im czoła — rzekł, odchodząc z Wędrującym Duchem.
Goulet i Nauk, subiekt Gilchrist i dwaj robotnicy Metysi
spali w tartaku koło osady. Obudził ich Nolin, który nocował w
obozie Indian.
— Słuchaj, mon gars — zawołał, zeskakując z konia —
jeden Indianin powiedział mi, że mamy zwiewać! Szykują się na
białych. Wszystko przygotowali, trzeba ratować skórę.
Jednak zamiast od razu uciekać, zasiedli do śniadania. Był to
błąd. „Trzech Indian weszło, gdy jedliśmy. Mieli twarze
pomalowane na czerwono i czarne pasy pod oczami. Byli
uzbrojeni po zęby i widać było, że to poważna sprawa. Byłem

14
Charette, op. cit., s. 115.
165

zdziwiony, że nas tak przyłapali. Mój koń nie dał mi znać, że


kręcą się tu obcy. Usiedli tak, że odgrodzili nas od naszych
karabinów pod ścianą. Patrzyli, jak jemy, i nie podobał mi się
sposób, w jaki milczeli. Żartowaliśmy w języku Kri, próbując
nie okazać zmartwienia tą wizytą", pisze Goulet 15. Wreszcie
Mały Zły Człowiek wszedł z tomahawkiem w dłoni, chwycił
Gouleta, mówiąc, że potrzebuje go jako tłumacza, i wyciągnął
na dwór. Potem rozkazał Gilchristowi otworzyć magazyn.
Indianie spustoszyli go w mgnieniu oka.
— Trzymaj, przyjacielu, to twoja działka — jeden z
nich podał Gouletowi pudło koszul. Mimo tego przyjaznego
gestu Metysi zostali rozbrojeni i wraz z Gilchristem pod strażą
wyruszyli do Frog Lake. Wschodziło słońce, wielkie i czer-
wone. „To może ostatni wschód słońca, jaki widzę. Dlatego
jest taki piękny", pomyślał Goulet. Indianie zawyli i za-
intonowali pieśń wojenną.
W osadzie Mały Zły Człowiek poszedł do domu Delane-
ya. Zastał tam także Gowanlocków. 21-letnia Theresa Go-
wanlock pół roku temu wyszła za 24-letniego kupca i opuściła
rodzinne Ontario. Teraz poznawała ciemną stronę życia na
zachodzie. Indianie zażądali, by oddali im broń; jak wyjaśnili,
aby mogli ich bronić przed Metysami. „Nie mogliśmy
odmówić", pisze pani Delaney. Przyszedł też Duży
Niedźwiedź i kazał sobie i Indianom podać obfite śniadanie.
— Meewasin — dobre. Jedzcie mnóstwo — zachęcał
gospodarzy. — Pewnie trochę postrzelamy, ale nic wam się
nie stanie.
Mały Zły Człowiek obudził Camerona i kazał prowadzić
się do sklepu. Kupiec patrząc na ogromne, krwawoczerwone
słońce, miał złe przeczucia. Pogratulował sobie przezorności,
która kazała mu zostawić trochę amunicji. Indianie zabrali
proch i naboje, a także rzeźnicze noże, które zaraz zaczęli
15
Tamże, s. 119.
166

ostrzyć. Cameron wypatrzył starego wojownika Żółtego Nie-


dźwiedzia, który wydał mu się przyjaźniejszy.
— Weź co chcesz — powiedział — tylko pomóż mi w razie
czego...
Po chwili Indianie zabrali Camerona do Wędrującego
Ducha który właśnie przesłuchiwał Quinna.
— Kto jest szefem białych w całym kraju — pytał, grożąc
mu pięścią — gubernator, Kompania, czy kto?
— Jest taki jeden w Ottawie, nazywa się sir John
Macdonald — odparł Quinn z wymuszonym śmiechem;
Cameron sądził, że z powodu „subtelnej ironii" swojej sytuacji.
Wędrujący Duch zażądał od Quinna wydania bydła, a Ca-
meronowi kazał wracać do sklepu i rozdawać towary. „Wszy-
stko, co zabierali, zapisywałem na rachunek rządu — wspomina
Cameron. — Indianie się z tego śmieli, ale ja chciałem
zachować pozory autorytetu. Władze nie były bez winy za tę
sytuację. Quinn powinien był mieć za sobą duży oddział policji,
skoro wysłali go, by zajmował się najbardziej oporną bandą
Indian w całym kraju" 16.
Po osadzie kręcili się wojownicy i squaws. Wchodzili do
domów i wychodzili, wynosząc różne rzeczy. Na majdanie
przed posterunkiem NWMP zaczynały się tańce. „Indianie byli
coraz bardziej pijani, coraz bardziej prowokujący", stwierdził
Goulet. Metysi nie byli pewni, czy mają się bronić, czy uciekać.
Goulet zobaczył cieślę Gouina, który wracał ze śniadania u
sąsiada.
— Gdzie masz karabin? — spytał.
— W domu, pod materacem — odrzekł Gouin. Razem
poszli do jego mieszkania, ale było splądrowane i broni już nie
znaleźli.
— Wszystko przez to, że policja uciekła — odezwał się
Goulet. — Gdyby zorganizowali Metysów i białych, mielibyś-
my Indian pod kontrolą. Indianie są odważni tylko wtedy, gdy
widzą, że się ich boisz.
16
Cameron, op. cit., s. 45.
167

— Przeklęci Anglais — rzucił kowal Henry Quinn.


Gdybyśmy w policji mieli Canadiens, byłoby inaczej.
Był Wielki Czwartek. W kościele zaczęła się msza wiel-
kanocna. Ojciec Fafard na wstępie poradził wiernym, by
polecili dusze Bogu. W ławkach zasiadło także kilku Indian, w
tym Duży Niedźwiedź, który rozsiadł się wygodnie i wsparty
na dubeltówce przyglądał się kapłanowi. Z zewnątrz dochodził
„przerażający miarowy rytm mauchawahaw-mnigamawn —
pieśni wojennej" i wrzaski Indian, raczących się spirytualiami.
Powodzeniem cieszył się także painkiller, mikstura
przeciwbólowa, której głównymi składnikami były spirytus i
opium 17. Po chwili do kościoła wszedł Wędrujący Duch, z
twarzą wymalowaną ochrą na żółto, z orlimi piórami na
kołpaku z rysiej skóry, ubrany w bobrowe futro Delaneya.
„Patrzyłem w ogłupiałym zdumieniu. To był demon, dziki
zwierz, bezwzględny, krwiożerczy dzikus", pisze Cameron.
Wódz zaczął chodzić między ławkami, strzelając z Winchestera
do okien i w sufit. Dołączali do niego inni, poubierani w
damską bieliznę, suknie i garnitury, wchodzili i wychodzili,
wrzeszczeli, śpiewali i walili w bęben. Ojciec Marchand
zamknął drzwi, ale Wędrujący Duch znów je otworzył na
oścież. Indianie zaczęli wypędzać wszystkich na dwór. Ojciec
Fafard zatrzymał się, by zamknąć kościół. Mały Niedźwiedź
rozkazał mu dołączyć, i na zachętę uderzył kolbą strzelby w
twarz, rozcinając policzek. Goulet poderwał się w stronę
Indianina, lecz ksiądz zasłonił go i kazał Metysowi przestać.
Goulet szturchnął Małego Niedźwiedzia i warknął jakąś
groźbę, ale szybko stracił animusz. Towarzystwo na majdanie
rozkręcało się coraz bardziej. „Upiorny widok Indian
przypomniał mi demony ognia piekielnego. Chciałem się
pomodlić, ale powtarzałem tylko w kółko Je vous salue,
Marie...".
— Coś ty taki spokojny? — zapytał w końcu Gouina.
17
Efekty działania tego specyfiku przedstawia obrazowo Mark Twain w
„Przygodach Tomka Sawyera" (rozdział „Kot i morderca cierpień").
168

— Wyspowiadałem się ojcu Marchandowi — odrzekł Gouin


— teraz mi wszystko jedno.
Wędrujący Duch przyprowadził Gilchrista i kazał Gouletowi
spytać go, czy subiekt jest po stronie Indian, czy rządu. Gilchrist
odpowiedział, że jest po stronie rządu, a Goulet dosyć
bezmyślnie przetłumaczył to.
— Tylko to chciałem wiedzieć — rzekł Wędrujący Duch i
obrócił się na pięcie.
Król Ptak, syn Dużego Niedźwiedzia, zapytał Camerona czy
jest po stronie Riela, czy policji.
— Kuzynie, mieszańcy biją się daleko stąd — odpowiedział
Cameron, siląc się na dyplomację. — Niech się sami biją. Tu
wszyscy jesteśmy przyjaciółmi.
— Jeśli wyjdziemy żywi — mruknął do niego Quinn — to
popamiętamy to do końca naszych dni.
Wędrujący Duch kazał mieszkańcom zebrać się na majdanie.
— Hej, ty! — zawołał Żółty Niedźwiedź do Camerona. —
Idź do sklepu i przynieś mi kapelusz.
Był to dobry pretekst, by uciec, ale Cameron bał się, więc
poprosił go, aby mu towarzyszył. Żółty Niedźwiedź wybrał sobie
kapelusz, potem Nędzny Człowiek zapragnął koca, okazało się,
że Indianie już zabrali wszystkie, Nędzny Człowiek zażądał
czegoś podobnego do koca, potem tytoniu i herbaty... Cameron
krzątał się po sklepie.
Tymczasem Wędrujący Duch zebrał wszystkich i oświadczył,
że mają iść z nim do obozu. Kri ustawili ich w szereg, który
otwierał ojciec Fafard. Korowód ruszył, ale agent Quinn miał już
tego dość.
— Ja nigdzie nie pójdę — rzekł.
— Uparty jesteś — stwierdził Wędrujący Duch. — Chwalisz
się, że kiedy mówisz nie, to znaczy to, że nie. Ale dzisiaj zrobisz
to, co ci każę, jeśli ci życie miłe. Pójdziesz z nami do obozu.
— Nie — powtórzył Quinn i odwrócił się.
— Nie wiem, co masz za głowę, jakbyś nie rozumiał, co
mówię. Równie dobrze mogę cię zabić.
169

Wędrujący Duch uniósł lufę Winchestera i nacisnął spust.


Kula weszła powyżej biodra i wyszła przez klatkę piersiową.
Gdy Quinn drgał na ziemi, Kri zwany Borsukiem podbiegł i
strzelił mu w głowę.
— Zabić ich! Zabić białych! — krzyknął Wędrujący Duch.
Nolin chwycił ośmioletnią córkę Quinna, która biegła w
stronę ojca, i wpadł z nią do domu, a za nim inni Metysi.
Gouin nie zdążył — Zła Strzała (znany także jako Robak)
wypalił do niego, cieśla upadł i próbował się podnieść.
Nędzny Człowiek zapomniał o kocu i podbiegł do rannego.
„Strzelił mu w pierś; [Gouin] upadł, przez chwilę się trząsł, a
potem przestał się ruszać i umarł", wspomina Toussaint
Ryczący Byk 18.
— Atim-eenawuk! — wybuchnął z podziwem i szacunkiem
Chodzący Koń. — Żołnierze-psy!
Cameron wybiegł ze sklepu. „Kurz i dym wypełniały
powietrze, wycia, wrzaski i tętent kopyt mieszały się w
piekielną symfonię. Ponad wszystko wzbijała się mordercza
wojenna pieśń Równinnych Kri, a wystrzał za wystrzałem
wybijały podzwonne dla moich przyjaciół".
— Jeśli się odezwiesz, to jesteś trup! — krzyknął jakiś
Indianin, potrząsając mu przed nosem karabinem. Cameron
uznał to za „przyjacielskie ostrzeżenie". Zobaczył, jak Goulet
biegnie „z twarzą białą jak papier", a za nim dwaj Indianie —
jeden w wyraźnie złych zamiarach, a drugi jakby próbował go
powstrzymać. Nie wiedział, że Goulet biegł do corralu,
ponieważ Indianin zażądał jego konia w zamian za życie.
— Tesąua! Stójcie! — krzyczał Duży Niedźwiedź.
Niedoszły młynarz Gowanlock uspokajał żonę, wtem
zachwiał się ugodzony w plecy, wyciągnął ręce w jej stronę,
ona go chwyciła i upadli razem.
Idący z przodu nie od razu zorientowali się, co się dzieje za
nimi; pani Delaney sądziła, że Indianie strzelają w powie-
trze19. Wtem przebiegł obok niej 75-letni John Williscraft,
18
C 1 i n k, op. cit., s. 60.
19
Gowanlock, Delaney, op. cit., s. 15, 70.
170

mechanik i zakrystian. Za nim gonił konno Człowiek Mówiący


Po Naszemu (ten, który dostał tydzień aresztu za pobicie
instruktora Craiga). Pani Delaney odwróciła się i zobaczyła że
Kri dobijają Gowanlocka, a jakiś Indianin ciągnie jego
płaczącą żonę. Chwyciła męża mocniej za rękę i poczuła, że
jego uchwyt słabnie.
— Mnie też zastrzelili — powiedział Delaney i osunął się
na ziemię. Z tyłu wyłonił się „przerażający obiekt, ohydnie
wymalowany Indianin" — niejaki Goła Szyja. Delaney jeszcze
żył. Ojciec Fafard uklęknął nad nim, a wtedy Goła Szyja także
jemu strzelił w plecy. Fafard upadł.
— Jeszcze oddycha — stwierdził Zła Strzała. — Zabijcie
go.
Chodzi Po Niebie podszedł i strzelił księdzu z rewolweru w
tył głowy. Inny dobił Delaneya.
Zła Strzała chwycił panią Delaney i zaczął ją wlec. Ojciec
Marchand stanął w jej obronie. Wędrujący Duch strzelił mu w
gardło — 26-letni misjonarz z Francji, który przyjechał do
Frog Lake w wielkanocne odwiedziny, miał się długo wy-
krwawiać. Samotny Człowiek wyciągnął mu z kieszeni fajkę z
morskiej pianki, którą sobie upatrzył. Kupiec Dill, subiekt
Gilchrist i Henry Quinn rzucili się do ucieczki. Tymczasem
Człowiek Mówiący Po Naszemu dogonił Williscrafta i strącił
mu z głowy kapelusz. Zakrystian zatrzymał się i odwrócił.
— Nie strzelaj! — powiedział. Kilku Indian dało ognia i
Williscraft z krzykiem upadł do rowu. Człowiek Mówiący Po
Naszemu puścił się za Gilchristem i z bliska strzelił mu w
plecy. Pies Gilchrista, duży collie, rzucił się na Indianina,
który chciał zabrać zabitemu zegarek, zerwał mu przepaskę
biodrową, lecz zaraz padł martwy obok pana. Dill zatrzymał
się i odwrócił ku prześladowcom. „Chyba stracił nadzieję",
przypuszczał Grzmot. „Stał i patrzył w stronę Indian" 20. Mały
Niedźwiedź, Żelazne Ciało i Czerwona Skóra zaczęli do niego

20
Tamże, s. 65.
171

strzelać. Za którymś razem trafili i kupiec padł. W tym czasie


Henry Quinn zdołał się wymknąć.
Wszystko trwało tylko tak długo, ile trzeba na wypalenie
fajki". mówili potem Kri. Tak kiedyś podsumowali Sjuksowie
ostatnią walkę Custera. Tutaj jednak z rąk Indian zginęło
tylko dziewięciu bezbronnych cywilów i jeden pies.
Ściągnięci odgłosem wystrzałów przybyli do Frog Lake
wódz Leśnych Kri Onepohayo i jego syn Mesunekwepan.
Młodzieniec przyglądał się zabitym i zatrzymał przy ojcu
Marchandzie. „Tężał na ziemi, a krew płynęła mu z gardła.
Wciąż żył i oddychał powoli. «Żal mi cię, ale taka musiała
być wola Boża» — powiedziałem. Wziąłem trochę trawy,
żeby obetrzeć krew. To nie pomogło, więc zdjąłem moją
czarną jedwabną chustę i obwiązałem mu szyję. Miał oczy
zamknięte, ale wciąż oddychał, a krew z przerwami sączyła
mu się z gardła. Z wielkim trudem chwytał powietrze" 21.
Misjonarz wkrótce wyzionął ducha, a Mesunekwepan zajrzał
do kościoła. W środku wszystko było porozbijane, a Indianie
opróżniali dwie baryłki wina mszalnego, rozlewając przy tym
sporo. Kilku ubrało się w szaty liturgiczne. Mesunekwepan
przyłączył się do nich, ponieważ „wydawało mu się, że się
dobrze bawią". Jego ojciec był innego zdania i kazał mu iść z
sobą. W domu urzędnika Kompanii Jamesa Simpsona
Indianie tańczyli i łamali meble. Mesunekwepan miał wielką
chęć coś sobie przywłaszczyć, ale ojciec mocno trzymał go za
rękę. Onepohayo „zaczął okazywać gniew" i odszukał
Dużego Niedźwiedzia.
— Czy wyście wszyscy poszaleli, czy co jest z wami? —
spytał nieuprzejmie. — Masz z pewnością źle w głowie.
Gdybym wiedział, co szykujecie, dałbym wam dwadzieścia
pięć krów, żebyście je sobie pozabijali zamiast tych białych
ludzi. Wynoście się stąd!
Duży Niedźwiedź nie przyjął dobrze tych słów.
21
G. Stanley (Mesunekwepan), An Account of the Frog Lake Massacre,
w S. Hughes, ed., The Frog Lake „Massacre". Toronto 1976. s. 162.
172

— Jeśli ci się nie podoba to co mówię, to może i mnie


zastrzelisz? — zaperzył się Onepohayo. Po chwili Duży
Niedźwiedź odwrócił się i z częścią swoich poszedł rabować
magazyn Kompanii. Inni zebrali łupy, konie oraz jeńców
— panie Gowanlock i Delaney, dzieci, Metysów i mieszańców
— i ruszyli do obozu. Po drodze wzięli jako zakładniczkę żonę
Onepohayo, a Magiczną Fajkę wodza, która zawsze była
bezpieczna pośrodku jego tipi, teraz położyli przed tipi na znak,
że Leśni Kri są ich jeńcami.
— Wszystkich nas dziś zabiją... — płakała matka i Mesu-
nekwepan też się rozpłakał.
Cameron zawdzięczał życie pani Simpson, siostrze Gabriela
Dumonta. Ta „duża, tłusta kobieta, silna jak mężczyzna" (jak ją
określa Goulet) owinęła go chustą, by go nie rozpoznano,
chwyciła pod pachę i zaniosła do obozu, bo strach pozbawił go
władzy w nogach. W obozie Leśni Kri zaopiekowali się
kobietami, które mdlały na skutek przeżyć i zmęczenia marszem
przez las i lodowaty potok Frog Creek. Cameron został
zdemaskowany i uwięziony w innym tipi. Chodzi Po Niebie
pokazał mu zegarek ojca Fafarda i spytał, która godzina. Była
jedenasta.
Gouletowi się upiekło; wprawdzie w corralu okazało się, że
konia już ktoś zabrał, ale jego znajomy Kurka Wodna
udobruchał rozeźlonego Indianina, zabrał Gouleta do siebie i
uraczył kubkiem gorącej herbaty. Dodało mu to ducha i zaczął
rozglądać się za białymi kobietami, aż w jednym z tipi znalazł
panią Gowanlock.
— Czy to nie było straszne? — spytała go przez łzy.
— Tak, to była bardzo poważna sprawa — zgodził się
Goulet. Pani Gowanlock poprosiła go, by poszedł i ukrył gdzieś
ciało jej męża, zanim Indianie je zmasakrują. Duży Niedźwiedź
się zgodził i trzej Metysi wrócili do osady.
W domu Gowanlocka tapety były pozrywane, a wokół walały
się książki i listy. Ani jeden mebel ani przedmiot nie
173

pozostały całe. Przed domem Delaneya leżało nagie ciało


Ouinna. Indianie wetknęli w nie kij. Obok leżała głowa jego
biało-brązowego spaniela, z którego sztuczek Quinn był dumny.
Na majdanie wojownicy tańczyli wokół zabitych, uwagę
Gouleta przyciągnął Indianin ubrany w przepaskę biodrową ze
stuły — jeden krzyż zwisał z przodu, drugi z tyłu — i w cylinder
przyozdobiony długą czerwoną wstęgą. Tańczył przekrzywiając
głowę i zezując w górę. Drugi miał na głowie biret, a do
przepaski przyczepił zegarek z dewizką. Goulet spóźnił się —
Gowanlock miał odrąbane ręce i nogi. Gdy podniósł zwłoki ojca
Marchanda, z rozłupanej czaszki wypłynął mózg i spłynął mu
do buta. „Pozbieraliśmy ojca Marchanda, ojca Fafarda,
Gowanlocka i Delaneya. Ależ to była robota. Cali byliśmy we
krwi. Jeszcze dziś robi mi się niedobrze". Indianie nie pozwolili
zabrać innych ciał.
— Wynoście się, bo zaraz ktoś będzie zbierał wasze trupy! —
ostrzegł któryś. Metysi złożyli zabitych w piwnicy kościoła. Był
pusty, zabawa się skończyła. Z tabernakulum skradziono
naczynia liturgiczne, hostie walały się po podłodze. Metysi
pozbierali je z szacunkiem i spalili w piecu.
Wieczorem Goulet dowiedział się, że Indianie, którzy
pojmali białe kobiety, wystawili je na sprzedaż. Ponieważ
zostały uznane za stare i niezbyt atrakcyjne, cena była
przystępna — po dwa konie za każdą. Pani Gowanlock prosiła
Gouleta, by je wykupił, ale on nie miał już nawet swojego
jednego konia. Udało mu się wyciągnąć od pewnego Metysa
dwie klacze, za które kupił panią Gowanlock, a dwaj inni Metysi
złożyli się i do spółki kupili panią Delaney.
Nazajutrz Duży Niedźwiedź kazał więźniom przysiąc, że nie
uciekną, dodając, że gdyby ktoś uciekł, pozostali zostaną zabici.
Nie musiał ich długo namawiać — Wędrujący Duch stał obok z
Winchesterem. Później zaczęła się narada. Wędrujący Duch
znowu przesłuchiwał Camerona. Chciał się dowiedzieć, za jaką
sumę Kompania Zatoki Hudsona sprzedała Terytoria rządowi
Kanady.
174

— Ten kraj należy do nas — wyjaśnił. — Odebraliśmy go


sobie. Widziałeś, jak Kri wojują — mnóstwo krwi płynie.
Kiedy oddałem pierwszy strzał, przysiągłem sobie, że tak
będzie, aż nie zostanie tu ani jeden Kanadyjczyk. Wtedy
sprzedamy ten kraj Amerykanom. Teraz pieniądze weźmiemy
my, a nie Kompania. Będziemy wszyscy bogaci, będziemy
handlować z Amerykanami 22.
Naradę zakłóciło przybycie Uciętej Ręki, wodza Kri z Oni-
on Lake. Został zaproszony do udziału w niej, ale nie usiadł.
— Chciałem tylko zobaczyć, czy to, co słyszałem, to
prawda — rzekł. — Przykro mi z powodu tego, coście zrobili.
Mamy u nas zbór i pastora, i nie chciałbym, żeby go tak zabito.
Lepiej na tym poprzestańcie.
Duży Niedźwiedź milczał, ale Wędrujący Duch zerwał się i
wymierzył do Uciętej Ręki z Winchestera.
— Rozwalę ci łeb! — warknął. Ten wyciągnął zza pasa
długi rzeźniczy nóż.
— Mam tylko jedną rękę, ale i tak cię potnę na kawałki —
rzekł. — Ja miałbym się bać ciebie? Ja zawsze byłem z przodu,
kiedy biliśmy Czarne Stopy, a ty się chowałeś z tyłu. Wstyd,
jak pozabijałeś tych białych, a teraz chcesz mnie straszyć? Ja
nie jestem pijany.
Onepohayo próbował łagodzić sytuację, obiecując, że jeśli
obaj się uspokoją, da im krowy, piękny pasiasty koc Kompanii
Zatoki Hudsona i swoją czapkę ze srebrnego lisa. Duży
Niedźwiedź zakończył spór i zaprosił całe plemię Kri z Onion
Lake na naradę za dwa dni.
W Wielką Niedzielę Grzmot Czterech Niebios zaczął
dzwonić w dzwon kościelny i wołać:
— Haw motemitiek pe aspanibak! Bracia, chodźcie się
modlić!

22
Cameron, op. cit., s. 74.
175

Kiedy się znudził, podpalił kościół. Dym wzniósł się wysoko


i przybrał kształt krzyża, a potem jeźdźca, który wyglądał na
rozgniewanego. Byli tacy, którzy uznali to za wróżbę, ale
niewielu się tym przejęło. Duży Niedźwiedź korzystał
bowiem z oferty Onepohayo, a nawet więcej. Jego plemię
zabrało całe bydło Leśnych Kri, 400 sztuk. Byki i krowy
były zalążkiem stada, które miało zostać rozdysponowane
między poszczególnych Indian, kiedy nauczą się obchodzić z
bydłem. Teraz co dzień Indianie zabijali po kilkanaście,
bawiąc się w polowanie na bizony. Gonili krowy konno,
strzelając na oślep, niekiedy wpędzając je do obozu i
dziurawiąc tipi kulami. Czasem dochodziło do bijatyk, kiedy
jakiś Leśny Kri wyrażał sprzeciw wobec takiego traktowania
ich własności, ale ogólnie nastroje były dobre. Zajadano się
jak za dawnych dobrych czasów, wymiotowano z
przejedzenia, pito i tańczono. Zabawę popsuła nagle stara
squaw imieniem Ona Wygrywa, która oświadczyła, że
zamieni się w wendigo. „Nie wiecie, co to wendigo? To nie
żarty", pisze Goulet. Wendigo wydaje wrzask, który
wszystkich paraliżuje, a potem tak unieruchomionych pożera.
Może zjeść nawet cały obóz, „choćby to miało zająć i
miesiąc!" 23. Na dobrze odkarmionych Kri padł blady strach.
Aby nie skończyć w żołądku potwora, należało go uśmiercić,
i to szybko — dojrzałego wendigo trudno ubić, bo ma serce z
lodu, a w dodatku jego ciało zrasta się, jeśli je pociąć.
Mądrość szamanów głosiła, że do zabijania takich dobrze
nadają się katolicy, osobliwie, gdy nabiją broń czymś
poświęconym. Duży Niedźwiedź wyznaczył więc Andre
Naulta. Goulet zastał go w namiocie, nabijającego starą flintę.
„Ależ miał przy tym minę!"
— Nie bądź głupi — ostrzegł. — Jeśli to się wyda,
zadyndasz jak ropucha.
23
C h a r e l l e, op. cit., s. 136.
176

— Jasne, a jeśli jej nie zabiję, to mi rozłupią czaszkę —


odparł Nault, przybijając kulę szkaplerzem jednej z \|e, tysek.
Gouletowi udało się przekonać Dużego Niedźwiedzia, że
Nault w zdenerwowaniu spudłuje do potwora, co może mieć
fatalne skutki. Ostatecznie zadania podjęło się trzech najmęż-
niejszych Kri — stary Charlebois vel Leśny Karokk 24, młody
Błyszczące Oczy i jednooki Ten, Którego Odzienie Dźwięczy
Gdy Idzie (w skrócie Wytworniś) 25. Przywiązaną do stołka
squaw wyniesiono poza obóz. Charlebois zaszedł ją od tyłu
„przyczaił się, gotów w razie czego do ucieczki, i buch!
Zdzielił ją maczugą w skroń. Stara upadła na bok, nie wydając
głosu, i tylko kończyny jej dygotały". Błyszczące Oczy
wpakował jej trzy kule z Winchestera. Wytworniś odrąbał
głowę siekierą i odrzucił ją, by zapobiec zrośnięciu się z
ciałem, ale „warkocze zaplątały się w gałęzie wierzby i głowa
zawisła, z okropną twarzą huśtającą się w powietrzu. Indianie
uciekli tak szybko, jak ich nogi niosły, nie ryzykując nawet
obejrzenia się" 26.
Incydent z wendigo zwarzył humory. Wieczorem odbyła
się narada wojenna. Indianie byli zgodni, że następnym celem
powinien być Fort Pitt. Duży Niedźwiedź uważał, że nie warto
ryzykować walki, ale należy skłonić białych do opuszczenia
fortu i pozostawienia zapasów. Wędrujący Duch zgadzał się,
że dobrze byłoby, gdyby biali dali się namówić do wyjścia

24
Źródła nie są zgodne, czy był on Kri. Według niektórych był Metysem,
który „nie wierzył w żadnego Boga".
25
„Bardzo lubili dekorować się sznurami dzwonków od sań. które dzwoniły
przy każdym kroku. Był to wesoły dźwięk, gdy szli na tańce wieczorem, ale nie
lubiłem być budzony nim o trzeciej czy czwartej rano, gdy wracali do domu"
(W. M. Graham, Treaty Days. Reflections of on Indian Commissioner, Calgary
1991, s. 16). Wytworniś tym się wyróżniał, że nosił cylinder z pękami
kolorowych wstążek, a dzwonki miał przyszyte do ogonów czarnego fraka
(który wywrócił na drugą stronę, by widać było połyskująca, jedwabną
podszewkę).
26
Charette, op. cit., s. 138.
177

z fortu; można by ich wtedy otoczyć i wybić do nogi.


Planowano, że któryś z jeńców mógłby napisać do
policjantów list by ich zwabić w zasadzkę.
13 kwietnia większość Kri, w tym 250 wojowników,
wyruszyło pod Fort Pitt. Goulet i Nault powozili faetonem i
landem zaprzężonymi w woły. „Nie było komiczniejszej
parady cyrkowej — pisze Goulet — Kobiety z gromadami
małych dzikusów dumnie usadowiły się na ładnych
powozach, a ich mężczyźni poubierali się zgodnie z najlepszą
modą tubylczą. Niektórzy nosili buty z cholewami do
przepasek biodrowych, inni mieli futrzane płaszcze,
garnitury wieczorowe, bobrowe czapy, meloniki i inne
rzeczy. Było to zabawne, ale nie ośmieliliśmy się śmiać;
Indianie biorą siebie bardzo serio". Biali więźniowie zostali
w obozie. Duży Niedźwiedź zapowiedział, że jeśli któryś
Indianin zginie, zapłacą za to życiem.
EDMONTON, 30 MARCA – 12 KWIETNIA

Edmonton, centrum handlu i największe miasto pomiędzy


Battlefordem a Górami Skalistymi, leżało daleko od wszy-
stkich większych osiedli. Toteż gdy 30 marca telegraf wy-
stukał wiadomość o Duck Lake, a potem zamilkł na dobre,
jego mieszkańcy zaniepokoili się. Metysów raczej nie na-
leżało się obawiać; biali byli tak samo jak oni niezadowoleni
z rządu i w sporach z Ottawą zawsze występowali po ich
stronie. Nie wiadomo było tylko, czego się spodziewać po
Indianach. Kri na pozór byli spokojni — z drugiej strony,
pamiętano, jak niedawno pod miastem raz po raz wyrzynali
się z Czarnymi Stopami, przy okazji napadając i rabując
białych, a kiedy oba plemiona pojawiały się w Edmonton na
targu, zawsze kończyło się to walką i ucieczką mieszkańców
do fortu. 1 kwietnia edmontończycy zebrali się w saloonie,
powołali Komitet Obrony i zaczęli formować milicję
nazwaną Zwiadowcami Edmontońskimi. W mieście
doliczono się 100 sztuk prywatnej broni długiej i krótkiej,
178

policja miała 21 karabinów, a w arsenale Kompanii znaleziono


57 strzelb „różnego wieku, typu i rodzaju" 27. Potencjalny
ośrodek obrony, Fort Edmonton, miał imponujące bastiony ale i
zasadniczą wadę — można było ostrzeliwać jego wnętrze z
leżących naprzeciwko wysokich brzegów rzeki. Doprowadzono
w nim do użytku kilka starych armat, lecz obronę
przewidywano raczej w pobliskim Forcie Saskatchewan, gdzie
pod kierunkiem insp. Arthura Griesbacha dobudowano palisa-
dę, zgromadzono zapas żywności, opału i siana, a różdżkarz
mieszaniec znalazł miejsce, w którym wykopano studnię.
7 kwietnia kurier pocztowy z Calgary przywiózł
wiadomości o mordzie w Frog Lake, a także, iż Kri pod wodzą
Małego Łowcy i Niebieskiej Dutki obrabowali magazyn w
Saddle Lake, zaledwie o 130 km od Edmonton. Przerażeni
mieszkańcy sporządzili wezwania o pomoc do wszystkich
znanych osobistości, włącznie z ulubieńcem — ministrem robót
publicznych Langevinem. Ponieważ nie byli pewni, czy poczta
dojdzie, uradzili, by wysłać do Calgary gońca z wezwaniem o
pomoc. Nikt nie chciał złożyć się na zapłatę dla takiego śmiałka,
więc targowano się do północy, aż James Mowat zadeklarował
się nie brać zapłaty, jeśli ktoś pożyczy mu konia. Rano pomknął
co koń wyskoczy do Calgary. Po przejechaniu 100 km wpadł na
teren rezerwatu Kri wodza Krótkiego Ogona, szerząc panikę.
Agent dał przykład, uciekając do Edmonton. „Szczytem
wszystkiego było zobaczyć, jak biali uciekają — stwierdził
misjonarz Constantine Scollen. — Indianie byli zdumieni.
Myśleli, że Louis Riel nadchodzi z armią, zmiatając wszystko
przed sobą, i dni białego człowieka są policzone". Ksiądz starał
się ich uspokoić, ale nazajutrz wojownicy odtańczyli taniec
wojenny i „doszli do wniosku, że muszą coś zrobić dla sprawy
narodowej, a najlepsze, co mogą zrobić, to rabować i
plądrować" 28. 11 kwietnia wódz Dźwięczące Niebo po-
prowadził ich na magazyn Kompanii Zatoki Hudsona, nie
27
J. Dunn, The Alberta Field Forte of 1885, Calgary 1994. s. 101.
28
Beal, Macleod, op. cit., s. 210-211.
179

gardząc też leżącą po drodze farmą. Napadli również na misję


protestancką, przepędzili wielebnego Glassa i zdemolowali
J m Pani Glass z goryczą nazwała Indian „niewdzięcznikami",
ojciec Scollen sądził, że pastor był sam sobie winien: gdyby
„okazał trochę odwagi, stawił czoło Indianom i pozostał w
domu, ocaliłby go".
James Mowat bez przeszkód dojechał do Calgary (był to
wyczyn w 36 godzin przejechał 350 km) 29 i spotkał się z gu-
bernatorem. Dewdney ocenił, iż najbardziej odpowiedzialną
osobą w okolicy był ojciec Scollen, i do niego zwrócił się z
prośbą, by ratował sytuację. 12 kwietnia misjonarz odwiedził
Indian, którzy urządzali radosne tańce. Próbował przemawiać,
ale upojeni zwycięstwami Dźwięczącego Nieba, ubrani w
garnitury z magazynu Kompanii wojownicy zagłuszali go
waleniem w bębny.
— Nie poddamy się! Riel! Riel! — krzyczeli, strzelając
misjonarzowi nad głową.
W końcu wódz Krótki Ogon miał tego dość. Zerwał się,
powywracał bębny i uspokoił gawiedź. Ojciec Scollen prze-
czytał Indianom list od gubernatora i wygłosił dwugodzinne
kazanie. Trudno powiedzieć, czy bardziej wzruszył kongregację
wizją nagrody w niebie, przestraszył mękami piekielnymi, czy
też podziałała perspektywa doczesnych represji — w każdym
razie zabawa się skończyła, a wraz z nią działania Indian w
okolicy Edmonton. Kri nawet zwrócili to, co im pozostało ze
zdobyczy.

FORT PITT, 3 – 17 KWIETNIA

3 kwietnia przed świtem w Forcie Pitt zjawił się instruktor


rolny z Onion Lake George Mann. Ostrzeżony przez Kri, iż biali
w Frog Lake już nie żyją, zapakował rodzinę i psa na
29
W dwa dni później zwiadowca Kri imieniem Jasio Ptak pobił ten rekord,
pokonując trasę w 30 godzin. Po drodze zdążył nawet ukraść konia (jak mówił,
„w imieniu Królowej").
180

wóz i ruszył przez las, słysząc za sobą wrzaski „dobroczyńców"


łupiących jego dom. Potem wódz Ucięta Ręka przyprowadził
do fortu pastora Charlesa Quinneya z żoną (obudzili ich
zabierając pościel Indianie, dla których nie starczyło zdobyczy
w domu Manna). Wódz opowiedział insp. Dickensowi, co
widział w Frog Lake i w obozie Dużego Niedźwiedzia. Po
południu przywlókł się Henry Quinn, który przeszedł lasem
ponad 50 kilometrów. Mówił z trudem, bo miał opuchnięty
język, ale potwierdził relację Uciętej Ręki. 23 policjantów i 44
cywilów zaczęło przygotowywać się do obrony. Próbowali
kopać doły strzeleckie, ale ziemia była zmarznięta, zbudowali
więc barykady z worków owsa.
Nazajutrz westman Johnnie „Saskatchewan" Longmore
przywiózł list od insp. Morrisa z wezwaniem, aby insp. Dickens
ewakuował Fort Pitt i dołączył do Fortu Battleford. Dickens
wyjaśnił, że jest to niemożliwe (choć policja z nazwy była
konna, to w Forcie Pitt było tylko 6 koni) i poprosił Morrisa,
aby przysłał mu na pomoc 50 ludzi, lecz nie otrzymał
odpowiedzi. Przez następne dni policjanci kontynuowali
rozbudowę fortu, „pracując jak konie", wznosząc palisadę i
dwa bastiony z belek z domów na przedpolu, które rozebrali, by
nie dawały osłony nieprzyjacielowi. Pozostała zasadnicza
wada, że Fort Pitt nie miał studni i po wodę trzeba było chodzić
400 jardów do rzeki. 7 kwietnia na drugim brzegu rozbił obóz
wódz Kri z USA Mała Topola (ten, który odwoływał agentów
telegraficznie). Insp. Dickens nie pozwolił Indianom się
zbliżyć, ale dostarczył im żywności. Próbował też znęcić
wodza nagrodą, by odszukał więzione białe kobiety. 14
kwietnia inspektor wysłał na zwiad patrol złożony z konstabli
Davida Cowana i Larry'ego Loasby'ego oraz Henry'ego
Quinna. Faktor Kompanii, William McLean, ostrzegał, iż w ten
sposób tylko robi Indianom prezent z trzech koni i tyluż
karabinów i rewolwerów...
Tego samego dnia po południu przed Fortem Pitt rozłożyli się
obozem Kri Dużego Niedźwiedzia. Wódz wysłał trzech Mety-
181

sów do McLeana, z żądaniem, aby stawił się przed jego


obliczem. McLean przybył nie czekając.
— Mam zamiar zająć fort i chcę, abyś mi wydał wszystko,
co jest w magazynie — wyjaśnił mu Duży Niedźwiedź. Przede
wszystkim koce i tytoń dla mnie i broń z amunicją dla moich
wojowników. Jeśli to zrobisz, pozwolę policjantom odejść, ale
jeśli będziecie się bronić, zginiecie wszyscy. Mamy 40 baniek
nafty — to wystarczy, żeby spalić palisadę ; te wasze domy
razem z wami.
McLean przekazał ultimatum Dickensowi, który odmówił
kapitulacji, wysłał tylko Indianom herbatę, czajniki, tytoń i
odzież, oraz koc dla Dużego Niedźwiedzia. Przez całą noc
oczekiwano ataku („Nie ma odsieczy, sprawy wyglądają
marnie. Wszyscy dobrego ducha. Otacza nas 250 Indian na
wojennej ścieżce. Wielki taniec wojenny na wzgórzu. Indianie
skradają się przez las ze wszystkich stron. Panny McLean
okazują wielką odwagę i ze strzelbami stoją przy strzelnicach",
zanotował w dzienniku kpr. Sleigh z Frog Lake). Wokół fortu
przemykały się ciemne sylwetki. „Byłam śpiąca, ale
podnosiłam karabin, aby zaznaczyć muszkę — wspomina
16-letnia Eliza McLean — to znaczy, poślinić palec, potem
muszkę, a potem potrzeć muszkę główką zapałki, żeby świeciła
w ciemności". Jednak Indianie tylko uprowadzili stado bydła z
zagrody i spędzili noc na śpiewach i ucztowaniu.
15 kwietnia Duży Niedźwiedź podyktował jednemu z
jeńców list do sierż. Martina w forcie.
„Mój drogi przyjacielu — pisał wódz. — Zawsze byliśmy
dobrymi przyjaciółmi. Z tego powodu chcę mówić do ciebie
uprzejmie: proszę, uciekaj z Fortu Pitt jak najszybciej. Powiedz
swemu kapitanowi, że mam go w dobrej pamięci, bowiem
kiedy rząd kanadyjski zaczął mnie morzyć głodem, on czasami
dawał mi jedzenie. Nie zapomniałem również, że dał mi dobry
koc. Dlatego chcę, żebyście odeszli bez rozlewu krwi. Roz-
bawialiśmy o tym, ja i moi ludzie, zanim opuściliśmy Frog
182

Lake. Odejdźcie jeszcze przed wieczorem, bo młodzi ludzie są


bardzo dzicy i trudno ich utrzymać w garści 30.
Duży Niedźwiedź może nie był aż tak zręcznym dyplomatą
jak Budowniczy Zagród, ale znał grę „dobry Indianin-zły
Indianin".
Do obozu znowu przyszedł McLean. Wysłuchał od
wodzów „długiej i mętnej listy zażaleń w zwykłym indiańskim
stylu" oraz dowiedział się, że mają zamiar zabić wszystkie
Czerwone Kurtki, obalić rząd i wypędzić białych. Duży
Niedźwiedź zapowiadał, że wkrótce nadejdzie z pomocą armia
amerykańska — 10 000 ludzi i 20 kolumn wozów z bronią i
amunicją30. „Dyskutowałem z nimi o szaleństwie tego
pomysłu", twierdzi McLean. Dyskusję uciął Wędrujący Duch.
— Wystarczy — rzekł, przeładowując Winchestera. —
Dosyć już powiedziałeś. Nie chcemy więcej słyszeć o rządzie.
Mamy ci wierzyć, że rząd ma mnóstwo żołnierzy? Popatrz, ile
masz Czerwonych Kurtek w tym twoim forcie — czy to jest
mnóstwo? Po co w ogóle ich tam trzymasz? Ten fort Kompania
zbudowała dla nas. Wykończymy ich przed zachodem słońca, a
ty, jeśli ci życie miłe, rób, co ci każę. Nie bądź uparty,
zastrzeliłem już za to jednego agenta.
Było południe. Indianie rozsiedli się wokół ognisk, przy
parujących czajnikach herbaty doprawionej painkillerem i ty-
toniem do żucia. Sjestę przerwał okrzyk:
— Chemoginusuk! Policja zachodzi nas od tyłu!
Indianie zerwali się zaskoczeni. Ale jeszcze bardziej zdu-
mieni byli ci, którzy ich zaskoczyli — dwaj policjanci i Henry
Quinn. W nocy doszli do obozu Dużego Niedźwiedzia koło
Frog Lake i widząc, że tipi stoją, uznali, że Indianie są nadal w
obozie. W drodze powrotnej natrafili na trop. Były to ślady
podkutych koni, toteż dowódca patrolu, 18-letni konstabl
30
W. J. McLean, Tragic Events al Frog Lake and Fort Pin During The
North-West Rebellion, w: Hughes, op. cit., s. 244-247. Informacje o tym, że
Riel będzie miał pod bronią 10 000 ludzi, pojawiały się także w amerykańskiej
prasie.
183

Cowan uznał, że nie mogli to być Indianie. Henry Quinn


wyjaśnił, że podkute konie zostały zabrane mieszkańcom Frog
Lake. Poznał nawet odciski podków konia swego wuja, ale
Cowan nie chciał uwierzyć. Poszli więc tym tropem, i
niespodzianie wpadli na Dużego Niedźwiedzia. Było za późno,
by zawrócić, więc rzucili się galopem w stronę fortu. Posypały
się na nich kule. Indianie strzelali niecelnie, ale koń Cowana
spłoszył się i zaczął wierzgać. Cowan zeskoczył z siodła i
próbował uciekać pieszo, lecz został trafiony i upadł. Koń
konstabla Loasby'ego został ranny i stanął dęba. Goniący za nim
konno Samotny Człowiek zderzył się z nim i wszyscy upadli.
Loasby podniósł się i zaczął biec do fortu. Samotny Człowiek
przyklęknął i z karabinu trafił konstabla najpierw w nogę, a
potem w plecy. Loasby padł. Indianin podpełzł i zabrał mu
rewolwer i pas z nabojami. „Myślałem, że nie żyje — wyjaśnił
potem Cameronowi — bo bym go dokończył". Jednak kiedy się
oddalił, Loasby poczołgał się do fortu. Gdy się zbliżył,
policjanci wybiegli, wnieśli go do środka i oddali pod opiekę
pani McLean 31.
Louison Mongrain podszedł do Cowana i widząc, że żyje,
uniósł strzelbę. Cowan podniósł ręce do góry.
— Nie rób tego, bracie — powiedział. Mongrain dobił go
dwoma wystrzałami w głowę.
Specjalnego konstabla Quinna nie opuszczało szczęście —
znowu udało mu się uciec w las.
Wokół ciała Cowana zebrała się grupa Indian. Zaciekawieni
Goulet i Gladu podeszli bliżej. Na ich widok wojownicy
wybuchnęli śmiechem, a jeden podniósł wycięte z piersi
konstabla serce.
— Popatrzcie — zawołał. — Indianin może zjeść serce
białego, ale biały nie może zjeść serca Indianina!
— Masz zupełną słuszność — odparł Goulet („Cóż można
powiedzieć wobec takiego obyczaju", pomyślał). Indianom
31
Jedną z kul wydobytych z ciała Loasby’ego, oprawioną w pierścionek,
można zobaczyć w muzeum policji konnej (RCMP) w Reginie.
184

jednak apetyt nie dopisał i niedojedzone resztki serca nadziali


na gałąź 32.
Do obozu przyszły panny Amelia i Eliza McLean, abv
dowiedzieć się, co się dzieje z ojcem.
— Dlaczego miałybyśmy się bać? Nie nauczono nas bać
się Indian — odpowiedziała na zaczepki 14-letnia Amelia „To
było dobre wejście", uznała Eliza. Niestety, w przeciwieństwie
do córek McLean stracił nerwy i na polecenie Dużego
Niedźwiedzia napisał list do żony. „O biada, dlaczego w ogóle
przyszedłem do tego obozu, Bóg jeden wie, co teraz będzie —
pisał. — Nie godzą się na nic innego, jak tylko, że policja musi
natychmiast odejść. Chcą, żebyś z dziećmi przyszła do obozu,
i może byłoby najlepiej, gdybyś to zrobiła. Jeśli policja nie
odejdzie, Indianie na pewno w nocy zaatakują, tak mówią, i
spalą fort. Stanley także musi przyjść i wszyscy pracownicy
Kompanii. Chcą także Malcolma i Hodsona. Szczerze
uważam, że najlepiej będzie, jeśli wyjdziecie, bo Indianie są
zdecydowani spalić fort, jeśli policja nie odejdzie. Przywieźli
naftę i boję się, że uda im się podpalić obiekty. Indianie
obiecują, że jeśli wyjdziecie, cofną się i dadzą policji czas na
odejście, zanim zrobią jakiś ruch. Chcą, żebyś przyniosła
swoje rzeczy natychmiast. Musimy zrobić wszystko, by
wyruszyć przed nocą, aby dać kapitanowi Dickensowi i jego
ludziom szansę odejścia".
Panikarski list wywarł pożądany przez Indian skutek —
wszyscy cywile wyszli i zdali się na ich łaskę. Obrona fortu
była w tej sytuacji bezcelowa. Przebijanie się do Battlefordu
nie wchodziło w grę. Insp. Dickens zdecydował więc „z
wdziękiem oddalić się za rzekę", jak zapisał kpr. Sleigh.
Policjanci porzucili swoje rzeczy (inspektor zostawił szablę,
lornetkę, a nawet złoty zegarek, który należał do jego
sławnego ojca), załadowali Loasby'ego, sztandar, amunicję

32
Możliwe, że chcieli nawiązać do legendy łączonej z bitwą nad Little
Big Horn, według której wódz Sjuksów Hunkpapa Deszcz w Twarz pożarł
serce ppłk. Custera.
185

oraz żywność na barkę i zaczęli spychać ją na rzekę.


Wyglądało na to że nie zdążą przed upływem dwóch godzin,
które Duży Niedźwiedź dał im na odejście. Pastor Quinney
wybłagał wodza jeszcze jedną godzinę. Wreszcie łódź
spłynęła na wodę. Rozpętała się burza śnieżna, na rwącej
rzece zderzały się kry, barka zaczęła przeciekać. „O mało nie
zatonęliśmy", zanotował Sleigh. W końcu policjantom udało
się przepłynąć na drugi brzeg, skąd mogli się przyglądać, jak
Kri biorą w posiadanie ich fort.
Pierwszym celem zdobywców był magazyn Kompanii
Zatoki Hudsona. „Wyłamali drzwi i runęli do środka —
wspomina Louis Patenaude. — Każdy łapał pierwszą rzecz,
która mu wpadła w ręce. Mogła to być beczułka cukru,
skrzynka herbaty, królewskie futro, sztuka perkalu, pudło
tytoniu, baryłka gwoździ — wszystko jedno. Wybiegał,
zostawiał ją na zewnątrz i pędził po więcej. Kiedy wracał, jego
pierwszej zdobyczy już nie było; inny, słabszy brat,
przywłaszczył ją sobie. Był harmider i wojna o łupy, ciosy i
wrzaski. Puszki wędzonych piklingów firmy Crosse &
Blackwell, słoiki marynowanych orzechów włoskich i
pasztety z gęsich wątróbek, importowane aż z Londynu, były
rozcinane nożami, wąchane i rzucane na ziemię"”. „Niektórzy
wychodzili z magazynu tak obładowani, że gubili połowę
jeszcze zanim wyszli", zauważył Goulet. Następny był skład
leków. W poszukiwaniu painkillera Indianie degustowali
różne mikstury, aż się pochorowali.
Nad ranem 16 kwietnia przed fortem pokazał się Henry
Quinn. Wędrujący Duch wybiegł za nim w pogoń, ale
stwierdziwszy, że Quinn ma karabin, zawrócił do fortu.
Ostatecznie wódz Leśnych Kri Isidore Mondion nakłonił
Quinna do poddania się i wziął go w obronę przed
Wędrującym Duchem.
— Może być twoim jeńcem — zgodził się w końcu wódz
wojenny. — Ale jego karabin musi być mój!
33
C a m e r o n, op. cit., s. 99.
186

McLean i jego córki poszli do fortu. Ich dom był zdernolo-


wany. Amelia uratowała Biblię i „Robinsona Crusoe"; obie
książki miały służyć rodzinie za pociechę duchową w niewoli.
Zagrała na fisharmonii, ale był to błąd; Indianie najpierw
przerazili się dźwięków, a potem rozzłoszczeni porąbali
instrument na kawałki. W rewanżu Amelia zerwała Samotnemu
Człowiekowi z głowy i cisnęła w ogień swój „piękny czarny
koronkowy kapelusz, z delikatną woalką, wyszywany czarnymi
dżetami" (z żalem wspomina Eliza) 34. Amelia podsumowała:
„Nigdy nie pozwalałam tym Indianom sądzić że się
załamaliśmy".
17 kwietnia Indianie podpalili fort i ruszyli z powrotem do
Frog Lake. Prowadzili 27 białych jeńców i 60 Metysów.

GREEN LAKE-LAC LA BICHE, 17 - 30 KWIETNIA

W połowie kwietnia nowiny o rebelii dotarły do leżącej


wśród jezior i lasów o 180 km na północ od Battlefordu osady
Green Lake, budząc zaniepokojenie o magazyn Kompanii
Zatoki Hudsona. Był to łakomy kąsek — oprócz żywności i
towarów za 40 tysięcy dolarów zawierał 200 strzelb, proch,
kule, śrut i amunicję scaloną. Główny faktor Kompanii
Lawrence Clarke, który był wciąż w Prince Albert, domagał się
od komisarza Irvine'a, by wysłał policjantów i przynajmniej
zabezpieczył broń, ale ten odmówił. Wobec tego miejscowy
pracownik Kompanii ukrył broń i amunicję, a 26 kwietnia
wszyscy mieszkańcy osady załadowali się na łodzie. Kiedy
ostatni zajmowali miejsca, nadeszli Indianie, zapewne zwabieni
widokiem uciekających białych. Łodzie zaczęły w popłochu
odbijać od brzegu, ale Indianie złapali tylko subiekta i zmusili
go do otworzenia magazynu. Kiedy zaczęli go plądrować,
subiekt uciekł i zdołał jeszcze dogonić łodzie. Uciekinierzy
znaleźli schronienie w odległym o 200 km Ile la Crosse.
34
E. McLean, The Siege of Fort Pin. w: Hughes, op. cit., s. 285.
187

W kilka dni potem wyprawili się do Green Lake, ale gdy


zobaczyli tam Indian, roztropnie zawrócili. Zaniepokojony
Clarke wysłał na zwiady grupę Metysów z Prince Albert.
Metysi dotarli do Green Lake i stwierdzili, że w magazynie już
nic nie zostało, a czego nie zabrano, to gruntownie zniszczono.
Nawet uprząż została pocięta na kawałki. W dodatku
napotkani Indianie zabrali im konie i Metysi jak niepyszni
wrócili do domu pieszo. Jedyną pociechą Clarke'a było, że
Indianie broni nie znaleźli.
W znajdującej się na podobnym odludziu osadzie Lac la
Biche 17 kwietnia pojawili się Kri. Jak zwykle domagali się
żywności, lecz ponieważ byli „bardziej niż zwykle bezczelni",
a do osady dochodziły niedobre pogłoski, mieszkańcy zaczęli
się bać. Pośpiesznie zwołano zebranie białych i Metysów.
Przyszedł nawet Peter Erasmus, jeden z głównych autorów
Traktatu numer 6. „Wszyscy ci panowie byli przerażeni —
skonstatował misjonarz ojciec Faraud — Twarze mieli
wykrzywione strachem". Pracownik Kompanii, niejaki Young,
postraszył ich dodatkowo opowieściami o Dużym
Niedźwiedziu, którego niosące śmierć hordy „stoją już u
drzwi". Uchwalono, że Metysi, których było trzydziestu i jako
jedyni umieli posługiwać się bronią, zajmą się ochroną
faktorii, a Young pojedzie do Edmonton i załatwi prezenty dla
Indian. „Powierzyłem się w opiekę Bogu, bo ci ludzie [Metysi]
budzili bardzo mało zaufania — pisze ojciec Faraud — Na
szczęście braciszkowie byli spokojni, pełni energii, wszyscy
wzięli karabiny, i ich kule w obronie misji by nie chybiły. Ale
siostry, niestety, są dziewczętami i kobietami. Szary habit nie
robi różnicy, były ogarnięte dzikim strachem. Co chwilę
przychodziły i mówiły, że chcą uciekać, a nie wiedziały,
dokąd. Zawinił temu pan Young, który naopowiadał im, że
Indianie zrobią je swoimi żonami" 35.

35
Mgr. H. Faraud, OMA., of Lac la Biche to Fr. Joseph Fabre, O.M.I.,
Superior General, w: Hughes, op. cit., s. 329-332.
188

Young bez przeszkód dotarł do Edmonton, gdzie w


uznaniu jego straceńczej odwagi został mianowany zastępcą
agenta. Już miał z kilkoma wozami przeróżnych dóbr ruszyć
w drogę powrotną, gdy do miasta doszły wieści o Frog Lake i
upadku Fortu Pitt, i nikt już nawet nie pomyślał o tym, by
choćby wysunąć nos poza Fort Saskatchewan.
Pod nieobecność Younga Kri zainteresowali się maga-
zynem. 27 kwietnia dobrodusznie zaoferowali się zabrać
towary na przechowanie, aby nie dostały się Dużemu Nie-
dźwiedziowi, a gdy subiekt nie wyraził na to ochoty, łagodnie
odsunęli go na bok. „Mężczyźni, kobiety i dzieci wdarli się do
magazynu, zalali dom — opisuje ojciec Faraud — Po
kwadransie nie została ani szpilka. Towary, żywność, futra,
wszystko zniknęło. Potem, jak to rewolucjoniści, rozbili okna,
framugi, drzwi, połamali stoły. Krzesła fruwały w drzazgach
pod ciosami siekier. Książki podarli na strzępy i puścili z
wiatrem. Kobiety bawiły się zrywaniem tapet i dzieliły między
siebie suknie pani Young, tnąc je nożyczkami". Wieczorem
Indianie rozpalili dwa wielkie ogniska z mebli i sprzętów, i
spędzili noc na wesołej zabawie.
Mieszkańcy przyglądali się temu z budynku misji. Jakby
mało było wrażeń, nazajutrz przed misją pojawił się Indianin
w wojennym stroju, i oznajmił, że przychodzi od Dużego
Niedźwiedzia. Zażądał od Metysów, by przyłączyli się do
Indian, lecz odmówili.
— Za tydzień przyjdzie po was Duży Niedźwiedź! —
krzyknął Indianin i odszedł.
Tego było za wiele. Mieszkańcy „stracili zmysły ze
strachu", jak stwierdził ojciec Faraud, i rzucili się do ucieczki
w las. „Biegli, nie wiedząc dokąd, bez prowiantu, bez żadnych
zapasów, porzucali domy na pastwę złodziei, całkiem bez-
myślnie". Nie udało mu się powstrzymać nawet sióstr, które
uciekły i ukryły się na wyspie na jeziorze. „Tyle skorzystałem,
że nie musiałem już słuchać ich histerycznych krzyków, które
189

powałem szczególnie irytującymi". Zostali tylko bracia,


zdecydowani walczyć w imię Zbawiciela i gotowi raczej
"przelać swoją krew, niż oddać Kri naszą misję". 30 kwietnia
wrócił Young, z pustymi rękami, ale z krzepiącą informacją,
że Edmonton jeszcze stoi. Po jakimś czasie Indianie, zapewne
lepiej poinformowani, zaczęli przychodzić do misji i prze-
praszać, ale i tak wszyscy w Lac la Biche siedzieli z duszą na
ramieniu, oglądając się, czy z lasu aby nie wyłania się Duży
Niedźwiedź.
RÓŻAŃCE I KULE

PRINCE ALBERT

Komisarz Irvine z policjantami siedział w Prince Albert.


„Każdy nędzny dzień był pełen nudnej monotonii — pisze
konstabl Donkin — ołowiane niebo i sypiący śnieg albo
bezlitosne słońce prażące z bezchmurnego firmamentu;
stopniowe umieranie zimy i oporne narodziny wiosny;
niespokojna tęsknota za wieściami z domu; wieczne prag-
nienie, aby wreszcie coś zrobić; codzienne kłamstwa wpro-
wadzane w obieg; dręczące patrole". Od czasu utraty Fortu
Carlton nie zdarzył się żaden alarm, ale panowała atmosfera
oblężenia. Prince Albert było objęte prawem wojennym, z
godziną policyjną o 20.00 i obwieszczeniami rozplakato-
wanymi na domach. Choć broni nie starczało, wszyscy
mężczyźni zostali powołani do pospolitego ruszenia, pod
groźbą pozbawienia rodzin racji żywnościowych. „Ochot-
ników podzielono na cztery kompanie. Całością dowodził płk
Sproat, dżentelmen, którego marsowy zapał był jak
najsroższego pokroju. Promieniał zadowoleniem, gdy ktoś mu
salutował. 4 kompania piechoty dzielnego pułkownika była
uzbrojona w broń wielce heterogeniczną — od strzelb
antycznego i nieokreślonego typu, po użyteczne, acz mało
ozdobne maczugi". Jakiś Metys przyniósł wieść o spus-
191

toszeniu Battlefordu, o Kri „nurzających się w dzikich


orgiach i tańcach wokół płomieni", a w dodatku barwnie
opowiadał, jak przedzierał się przez linie wroga otaczające
Prince Albert. Odtąd nikt nie mógł opuścić miasta bez
przepustki. Nocą na warcie stało 120 ludzi, a policjanci
zamienili szkarłat królowej na barwy ochronne — „czarny
kapelusz z połową ronda podwiniętą i z czerwoną
muślinową woalką, brązowa drelichowa kurtka z paskiem,
moleskinowe bryczesy, brązowy płócienny bandolier z 40
sztukami dodatkowej amunicji i brązowy chlebak" — w
których wyglądali jak „skrzyżowanie desperado z Montany
z sardyńskim chasseurem" — i wieczorem wyjeżdżali na
patrol. „Nie było to przyjemne — pisze Donkin. —
Objeżdżaliśmy osadę dokoła niezależnie od pogody, w
gęstym mroku, gdy w każdym krzaku na przedmieściu
mógł czyhać czerwonoskóry. Spędzaliśmy w siodle po 16
godzin, zanim nas zwalniano na śniadanie" 1.
Mijały dni. Mówiono, że komisarz lrvine nawiązał
łączność z gen. Middletonem, ale szczegóły były trzymane
w tajemnicy. Komisarz zarządzał parady i ćwiczenia, a gdy
śnieg stopniał, rozpoczęto manewry za miastem, ćwicząc
się w formowaniu wozów w „walczący corral". 19 kwietnia
Irvine bez zapowiedzi rozkazał wymarsz, który wszyscy
przyjęli z radością. W słoneczne niedzielne popołudnie 150
policjantów z długim taborem wozów przeszło 12 mil i
zatrzymało się na położonej na wzgórzu farmie —
„charakterystycznej dla tego regionu — niski dom z bali,
niechlujnie ogacony słomą, ściany otynkowane błotem,
byle jaka zagroda z żerdzi, mały stóg siana, duża kupa
gnoju, kilka prymitywnych szop dla bydła. Miejsce było
opuszczone, z wyjątkiem pary małych niedźwiadków, które
wałęsały się wokół i wyczyniały akrobacje na słupach
telegraficznych i pniach sosen. Chytrze udawały, że nie
słyszą, jak się im przymilamy. Wieczór był uroczy,
1
Donkin. op. cit., s. 134-136.
192

i z naszej wyniosłości widzieliśmy słońce zachodzące we


wspaniałym blasku pryzmatycznego światła. Dziewiczy las
rozciągał się wzdłuż skraju ciemnej doliny, którą płynęła
rzeka, samotna i majestatyczna. Błękitny dym unosił się z
naszych ognisk obozowych w ciche powietrze. Leżeliśmy w
naszym „walczącym corralu", oddając się paleniu fajek
Byliśmy pewni, że ruszymy na Batoche, ale o 1.00
dosiedliśmy koni i — wykonaliśmy kontrmarsz! Pełni
gorzkiego rozczarowania znów weszliśmy do śpiącego
miasta. Zagadka tego poronionego manewru strategicznego
czeka na rozwiązanie" — zapisał Donkin. Później komisarz
Irvine tłumaczył, że miał informacje, iż gen. Middleton
zaatakuje Batoche najpóźniej 19 kwietnia, więc wyruszył, by
z nim współdziałać, ale gdy doniesiono mu, że przed
Batoche panuje spokój, zawrócił.
23 kwietnia znów ożyły nadzieje, ponieważ Irvine
zarządził naradę i wydzielił oddział, który miał „pełnić
służbę frontową, gdyby zaistniała konieczność
współdziałania z kolumną idącą na odsiecz". Na drugi dzień
jednak zaczęto wokół Prince Albert kopać doły strzeleckie...

HUMBOLDT - CLARKES CROSSING, 13-17 KWIETNIA

13 kwietnia kolumna gen. Middletona po 8 dniach i 200


km marszu przez Słone Równiny dotarła do Humboldt,
osady złożonej z kilku domów i stacji telegrafu. „Idę do
Clarke's Crossing, aby jak najszybciej zaatakować Riela —
zadepeszował Middleton do komisarza Irvine'a. — Może mi
pan dopomóc, jeśli moglibyśmy się tam skonsolidować".
Irvine w odpowiedzi zalecił mu, aby skierował się nie do
Clarke's Crossing, lecz do niego do Prince Albert, omijając
Batoche z daleka. Generał nie miał zamiaru korzystać z rad
komisarza, i postanowił mu przypomnieć, że jest jego
zwierzchnikiem. Nie przejmując się, że „kurierzy z Prince
Albert miewali do opowiedzenia wstrząsające historie, jak to
193
o włos udawało im uciec przed dzikimi i przebiegłymi
Indianami" 2 wysłał do Prince Albert dwóch ochotników z
oddziału Frencha. Mieli poinformować Irvine'a, że przede
wszystkim Middleton uważa, że przecenia on siły Riela, a poza
tym żąda, aby kiedy on zaatakuje Batoche, policjanci wyszli z
Prince Albert i odcięli drogę Metysom, gdyby chcieli uciekać
przez Saskatchewan.
15 kwietnia kolumna wyruszyła, by pokonać ostatnie 90 km
do Clarke's Crossing 3. Middleton jechał przodem ze zwiadow-
cami, kompanią C na wozach i jednym działem. Marsz po
pozbawionej drzew i krzewów równinie był męczący. Co
pewien czas ludzie zsiadali z koni i wozów i szli, aby polepszyć
krążenie krwi, a blizzard siekł im w twarze ostrym śniegiem i
gradem. Na domiar złego z braku opału musieli obywać się bez
herbaty. Po dwóch dniach tej udręki Middleton osiągnął
Clarke's Crossing i stwierdził, że ta miejscowość (dom
przewoźnika Clarke'a i stacja telegrafu) „nie była niepokojona
przez rebeliantów". 17 kwietnia dołączyła reszta jego oddziału,
po drodze powiększona o zwiadowców, których doprowadził z
Winnipegu mjr Charles Boulton.

OTTAWA 18 KWIETNIA

Biurokracja działała ze zdumiewającą szybkością. Zaledwie


w ciągu dwóch tygodni został przygotowany projekt za-
spokojenia żądań Metysów, który wychodził nawet dalej, niż
ich postulaty. 18 kwietnia rząd wydał uchwałę o przyznaniu
Metysom prawa własności do zajmowanych przez nich działek
z dostępem do rzeki. Oprócz tego wszyscy zachowywali prawo
do 160 akrów, nadawanych przez rząd na ogólnych zasadach, a
na dodatek jeszcze ci, którzy nie dostali skryptów na podstawie
Manitoba Act, mieli je otrzymać. Komisja rządowa była już
2
M i d d 1 e t o n, op. cit., s. 24.
3
W związku z tym byłoby niemożliwe zaatakowanie przez Middletona
Batoche „18 kwietnia, albo wcześniej, a najpóźniej 19 kwietnia", jak rzekomo
poinformowali Irvine’a gońcy.
194

w Winnipegu i jechała dalej na zachód. Sam premier


potwierdził jej telegraficznie, że „może nadawać osadnikom
tytuły własności przez zasiedzenie, kiedy tylko oni zechcą".
Macdonald miał ważniejsze sprawy na głowie — wbrew
stanowisku części swej partii forsował nowy wielomilionowy
kredyt dla kolei CPR.

CLARKES CROSSING, 18-23 KWIETNIA

18 kwietnia do Clarke's Crossing przybył 10 batalion


Grenadierów Królewskich, powiększając liczebność kolumny
Middletona do 800 ludzi. Tego samego dnia przypadł pierwszy
sukces — młody lord Melgund (który choć „dobrze urodzony",
zyskał sobie sympatię Kanadyjczyków) z rekonesansu trium-
falnie przywiózł na wozie trzech schwytanych Indian.
„Indianie byli w barwach wojennych i wyglądali na raczej
przestraszonych — pisze Middleton. — Był to komiczny
widok, kiedy tak chwiali się i podskakiwali na chybotliwym
rydwanie — przypominali przebierańców w dzień Guya
Fawkesa. [...] Jeden miał Winchestera, dwaj strzelby nabite
kulami. Okazało się, że są to dwaj synowie i szwagier Białej
Czapki, wodza Sjuksów, który przyłączył się do Riela, jak
mówili, pod przymusem". Pierwsi prawdziwi Indianie
wzbudzili ogromne zainteresowanie oficerów, którzy wykupili
od nich po lichwiarskich cenach wszystko, co nadawało się na
pamiątki: noże, kapciuchy, naszyjniki, bransoletki... Kpt. Haig
z Królewskich Wojsk Inżynieryjnych narysował ich portrety
dla londyńskiego magazynu. Middleton wysłał jednego z nich
do Batoche z proklamacjami głoszącymi, że „każdy Metys,
francuski mieszaniec lub Indianin, który opuści Riela, znajdzie
się pod ochroną i otrzyma przebaczenie, bowiem wojujemy
tylko przeciw Rielowi, jego radzie i głównym wspólnikom.
Dzikus miał je rozrzucić, a gdyby wrócił z wiadomością o
białych więźniach, których Riel trzymał w Batoche, miał
otrzymać nagrodę. Nie spodziewałem się za wiele po tej
195

procedurze, ale warto było spróbować". Wieczorem nadszedł


telegram. ,,[Irvine] oświadczał, że oddział 300 wrogich Indian,
wszyscy konni, zbliża się do mnie z północy; ponadto ostrzegał
mnie z jakimi to dobrymi strzelcami i wojownikami będę się
musiał zmierzyć; i dodawał, że to nie wszystko — Indianie
wstają wszędzie wokół nas i są bardzo dobrze uzbrojeni.
Powtórzył też opinię, że mój oddział jest za mały, by działać
samodzielnie" 4. Middleton, który coraz mniej liczył się z jego
opinią uznał, że jest to „tylko kolejny norwester" i udał się na
spoczynek, „którego mu nikt nie zakłócił".
Wkrótce wrócili gońcy, których Middleton wysłał do
Prince Albert. Nie spotkało ich nic emocjonującego, co
potwierdziło przypuszczenia generała, że „nie kręciło się wokół
aż tylu Indian, jak wydawał się myśleć Irvine". Mimo to
komisarz, który najwyraźniej nie uważał się za jego
podkomendnego, informował go, iż wyjście policji z Prince
Albert byłoby niemądre, albowiem Sjuksowie Teton tylko
czekają, by napaść na miasto. „Słyszałem już przedtem od niego
o tych Sjuksach Teton, ale jakoś dotąd nikomu nie zrobili
szkody" 5 — zauważył Middleton. Ostatecznie wyłączył NWMP
ze swych strategicznych kalkulacji, a Irvine'owi zaś miał to
zapamiętać...
Ponieważ Middleton pod naciskiem ministra wojny Carona
wydzielił część sił do udzielenia odsieczy Battlefordowi,
zmniejszając liczebność wojska, pozostałego do marszu na
Batoche, wydał rozkaz, by rychlej dowieźć do Swift Current
Batalion Midland. Miał nadzieję, że po roztopach wody
Saskatchewanu podniosą się na tyle, by załadowane wojskiem
parowce mogły stamtąd dopłynąć do Clarke's Crossing.
Tymczasem zima przedłużała się, roztopy nie nadchodziły.
Middleton postanowił w końcu wyruszyć bez Batalionu
Midland. Ponieważ wciąż myślał o odcięciu Metysom drogi
4
Tamże, s. 26-27.
5
Faktycznie jedynymi Sjuksami, którzy podówczas przebywali w
Kanadzie, byli Santee.
196

ucieczki za Saskatchewan, a nie mógł w tym celu liczyć na


policjantów Irvine'a, podzielił swój oddział na dwie kolumny
— miały iść po obu brzegach rzeki, aby wziął Batoche w
kleszcze. Wydobyto z rzeki na wpół zatopiony prom, a
utworzony z milicjantów-rzemieślników oddział inżynieryjny
wyremontował go, naprawił sploty stalowej liny, która służyła
do jego poruszania, zamocował ją na obu brzegach, zbudował
kołowrót i platformę, nabrzeże i drogę do niego po stromym
zboczu. Prom był umocowany do liny wielokrążkami i
przesuwał się po niej w poprzek rzeki wykorzystując siłę prądu
w jej nurcie. „Miałem jeszcze jeden dowód wielkich zdolności
i umiejętności moich milicjantów. Wszystko zostało zrobione
przy bardzo zimnej pogodzie, i to bez narzędzi, z wyjątkiem
siekier i świdrów" — pisze Middleton.
21 kwietnia na drugim brzegu znalazła się „lewa
kolumna", czyli 10 batalion Grenadierów Królewskich,
zwiadowcy Frencha, 30 zwiadowców Boultona i Bateria
Polowa z Winnipegu — razem 373 ludzi z 2 armatami pod
dowództwem ppłk. Montizamberta i szefa sztabu lorda
Melgunda. Pod bezpośrednią komendą gen. Middletona
pozostała „prawa kolumna" — 90 batalion Strzelców z
Winnipegu, kompania C Korpusu Szkoły Piechoty, 50
zwiadowców Boultona i bateria A Królewskiej Artylerii
Kanadyjskiej — łącznie 440 ludzi i 2 armaty. 22 kwietnia
karawana wozów dostarczyła oczekiwaną, niezbędną paszę dla
550 koni. Następnego dnia oddział wyruszył w drogę. Na czele
„prawej kolumny" jechał gen. Middleton, za nim reszta
zwiadowców, piechota, artyleria i tabory. Przed kolumną
patrol Boultona rozpoznawał teren na szerokości kilometra.
Tylnej straży nie było; taboryci byli uzbrojeni i mieli bronić się
w razie potrzeby. Podobny szyk przyjęła „lewa kolumna".
Łączność między nimi miały zapewniać sygnały na trąbkach
(opracowane przez dowódców Baterii Polowej mjr. Janisa i
baterii A kpt. Petersa), a także barka, która miała płynąć z
prądem między obu kolumnami. Oddział „potykał tu i
197

ówdzie opuszczone farmy, ale po rebeliantach nie było ani


śladu. Cały dzień minął bez wydarzeń 6. Wieczorem Middleton
osobiście rozstawił pikiety wokół obozu, potem „znowu
wyjaśnił szczegółowo każdemu, jak ma wykonywać swoje
obowiązki, co zajęło dwie do trzech godzin".

FISH CREEK, 24 KWIETNIA

31 marca, kiedy pierwszy eszelon milicji z Toronto jechał na


zachód, a gen. Middleton szykował się do wymarszu z
Qu'Appelle, Eksowedat zdecydował „na wniosek Eksoweda
Gabriela Dumonta, poparty przez Eksoweda Maxime'a Lepi-
ne'a, abyśmy czasowo opuścili Duck Lake i zajęli znowu
pozycję w Saint-Antoine, aby tam nieustępliwie oczekiwać
nadejścia 315 policjantów, którzy są w drodze" 7. W Batoche
zebrało się ponad 200 Metysów, a także 15 Kri z rezerwatu
Jednej Strzały, których zmobilizował instruktor rolnictwa
Michel Dumas, zwany Małym Szczurem. Dołączyło do nich 20
Sjuksów wodza Białej Czapki 8.
Po wojnie powstała kontrowersja na temat tego, czy Metysi
powinni byli nastawiać się na obronę Batoche, czy też
atakować, podjąć walkę partyzancką, zakłócać nieprzyjacielski
transport i łączność telegraficzną. Gen. Middleton — słusznie,
jak się okazało — przewidywał, że jego linie komunikacyjne
nie będą zagrożone przez Metysów, ale i tak przed kursującymi
6
Według legendy tego dnia Middleton, aby dokładnie obliczyć drogę do
Batoche, wysłał na zwiady tłumacza Toma Hourie z uwiązanym do nogi
odometrem. Hourie odwiedził Batoche, przetańczył tam całą noc, a kiedy
wrócił, generał stwierdził ku swemu zdumieniu, że odometr wykazywał 114
mil.
7
L i g h t, op. cit., s. 193.
8
Sjuksowie Białej Czapki należeli do Santee, którzy zbiegli do Kanady po
masakrze białych w Minnesocie. Ponieważ byli Indianami „cudzoziemskimi",
rząd Kanady nie zawarł z nimi żadnego traktatu, lecz otrzymali rezerwat jako
Sojusznicy Korony Brytyjskiej z czasów rewolucji amerykańskiej.
198

przez południowe prerie pociągami do Calgary puszczano


przodem lokomotywy i wagony z piaskiem, na wypadek
zasadzki lub zaminowania torów. Nic takiego się nie zdarzyło,
choć po wojnie Gabriel Dumont wiele mówił o swych zamiarach
wysadzania w powietrze mostów i torów kolejowych oraz
podejmowania nocnych ataków na obozy wroga. Twierdził, że
powstrzymał go przed tym Riel, który uznawał guerrillę za
niegodny, „indiański sposób wojowania". Jest to jednak
wątpliwe i prawdopodobnie zostało wymyślone przez Dumonta,
który w ten sposób budował swoją legendę. W protokołach
Eksowedatu, który dyskutował nad każdą decyzją, nie ma śladu,
aby Dumont przedkładał jakieś projekty prowadzenia guerrilli
(przeciwnie, to on złożył wspomniany wniosek, by
„nieustępliwie oczekiwać policjantów" w Batoche). Także i pod
Duck Lake i później nad Fish Creek Dumont nie wykazał się
inicjatywą, lecz tylko reagował na rozwój wydarzeń. Co do
Indian, to właśnie Louis Riel w manifestach zachęcał do
„podniesienia ich" i sam kilkakrotnie wzywał ich na pomoc,
więc nie wydaje się, by gardził indiańskim sposobem
wojowania.
Ironią losu jest, że Louis Riel współtworzył legendę Gabriela
Dumonta, przedstawiając go jako swego genialnego generała,
zaś Dumont udzielał wypowiedzi, z których wyłaniał się obraz
Riela, który stroni od walki, powstrzymuje od niej Metysów, nie
liczy na zwycięstwo w polu, lecz na to, że rząd nie wiadomo
dlaczego ustąpi. Takiemu portretowi Louisa Riela zaprzecza
pisany przez niego samego dziennik. Zawiera on liczne klątwy
rzucane na głowy nieprzyjaciół i ani krzty pojednawczości. To
przecież Riel deklarował „Chcemy krwi!" i wołał „W imię Boga
Wszechmogącego — ognia!"
Louis Riel na pewno wiedział więcej, niż Gabriel Dumont.
Był wykształcony w elitarnej uczelni, znał Kanadę i Stany
Zjednoczone, był premierem w Manitobie, posłem do par-
lamentu w Ottawie, spotykał się z prezydentem USA. Miał
szerokie znajomości w kręgach politycznych i innych, był
199

dobrze zorientowany w układach. Z pewnością wiedział, jaki


jest militarny potencjał Kanady i jakie są jej możliwości
logistyczne. Nie wydaje się, by oczekiwał, że rząd ugnie się
przed groźbą buntu kilkuset Metysów — wiedział natomiast, że
faktycznie rząd może się obawiać i kto może Kanadzie realnie
zagrozić. Jeśli Riel decydował się na zbrojną konfrontację z
Dominium, to z pewnością nie liczył tylko na własne siły.
Musiał być przekonany, że jeśli wywoła rebelię, to otrzyma
skądś pomoc. I pomoc ta nadejdzie wcześniej, niż Kanada
zmobilizuje wojsko i dostarczy je na teren działań.
Obrona Batoche (niezależnie od tego, kto złożył wniosek
przed Eksowedatem) z punktu widzenia Louisa Riela była
decyzją racjonalną. Po pierwsze, na atakowanie nieprzyjaciela
Metysi mieli zbyt małe siły, niedostateczne umiejętności
militarne i za mało motywacji. Większość była rolnikami,
których cechowała troska o gospodarstwo, gotowość do jego
obrony, ale także niechęć do wychodzenia poza opłotki. Po
drugie, odchodzić nie było dokąd. Partyzantka nie może działać
bez zaplecza w terenie, a Riel go nie miał (na Indian lepiej było
nie liczyć). I co najważniejsze — jeśli Riel spodziewał się
pomocy, to musiał na nią czekać w ustalonym miejscu.
Batoche, strategicznie położone jako centrum osadnictwa
Metysów i klucz do Północnego Zachodu, nadawało się do
tego.
Batoche od zachodu i południa chroniła rzeka Saskatchewan
Południowy, a na wyżynie od wschodu było osłonięte lasem.
Tylko od północy znajdował się otwarty teren, zwany Ładną
Łąką (Jolie Prairie). Te naturalne walory obronne Metysi
uzupełnili dołami strzeleckimi. Znali się na tym. W 1851 roku
pod Grand Coteau w Dakocie przez dwa dni bronili się przed
Sjuksami w corralu z wozów, wokół którego wykopali szereg
dołów strzeleckich. Zza tej osłony zadali Indianom duże straty,
a sami nie stracili ani jednego zabitego. Bitwa ta była żywa w
tradycji Metysów. Jako chłopiec brał w niej udział także
Gabriel Dumont, ale nie znaczy to, że on był autorem planu
200

obrony Batoche. Mógł nim być sam Louis Riel. Podczas pobytu
w USA na pewno zapoznał się on z wypowiedziami teoretyków
wojskowości, a także Fenian — weteranów Armii Potomaku —
którzy na podstawie doświadczeń wojny secesyjnej dowodzili,
że strona broniąca się ma z zasady nad atakującymi przewagę.
Umocnienia ją zwielokrotniają, dając osłonę nawet przed
ogniem artylerii polowej z większej odległości.
Doły strzeleckie powstały na całym terenie wokół Batoche a
także wewnątrz miejscowości — najwięcej na drodze
nieprzyjaciela, w lesie, między rzeką a Ładną Łąką. Przeważnie
były to dziury w ziemi, w których mogło się skryć 2-3 ludzi, ale
były i większe, z wejściami i przedpiersiami. Oprócz zwykłych
dołów wykonano kilka dużych wykopów, o kształcie
prostokątnym. Z boków chroniły je wały z ziemi, a z przodu
grube kłody ze strzelnicą. Przed dolami przygotowano pole
ostrzału, usuwając niektóre krzewy. Łącznie doły strzeleckie
pokryły 300 hektarów terenu. Było ich o wiele za dużo, by
mogły wszystkie zostać obsadzone. Tak, jakby kopano je z
myślą o nadejściu posiłków.
Riel i eksowedowie byli dobrze zorientowani w planach
Middletona; mieli informatorów i sympatyków, a poza tym
czytali gazety, w których generał szeroko wypowiadał się o
planach ofensywy na Batoche. Nie przejmowali się tym. Po
zwycięstwie pod Duck Lake prestiż Riela oraz wiara Metysów
w jego nadprzyrodzone cechy sięgnęły zenitu. Sekretarz
Eksowedatu, Philippe Garnot, zgryźliwie zauważył, że „wsko-
czyliby do wody, gdyby Duch Święty tak powiedział Rielowi".
Eksowedat uchwalił, iż „uznaje Louisa «Dawida» Riela za
proroka" 9. Kwiecista rezolucja została przyjęta przy jednym
głosie wstrzymującym się — Moise Ouelette oświadczył, że
podpisze ją, jeśli czas potwierdzi, że Louis Riel prorokuje jak
należy. To, że wśród „wybranych ze stada owiec" znalazł się

9
Flanagan, Louis „David" Riel, s. 139.
201

niewierny Tomasz, zmartwiło Riela, który modlił się, aby


Ouelette „dobrowolnie przyznał, że dopuszczalne jest
opuszczenie kościoła rzymskiego... i poświęcił się bez reszty
reformie liturgii i przełamywaniu wszystkich niedostatków
religii, które Rzym wpoił narodom Ziemi" 10.
Eksowedat miał z tym przełamywaniem mnóstwo pracy.
Protokoły posiedzeń zapełniały się dysputami nad „nowym
papiestwem" (zatwierdzono jako papieża biskupa Bourgeta,
a „bezpośrednie kierownictwo" nad duchownymi objął
Riel), doktryną uniwersalizmu (ustalono, że piekła nie ma,
gdyż kolidowałoby ono z Bożym miłosierdziem), reformą
liturgii (uznano, że Eucharystia ma tylko znaczenie
symboliczne), a także odpowiednią zmianą nazw znaków
Zodiaku i dni tygodnia 11. Określono też nowy sens Trójcy
Świętej (istnieje, ale „nie w zwykłym sensie"), a
Najświętszej Marii Pannie odebrano status Matki Boskiej.
Zdecydowano także, iż jako Dzień Pański będzie
obchodzony szabas, „jak nakazał Mojżesz".
Sceptyk Garnot powierzył słowa niezadowolenia swemu
dziennikowi: „Rada wciąż zajmowała się sprawami
religijnymi, choć nieprzyjaciel gromadził siły wokół nas.
Doprawdy budzi obrzydzenie widzieć kogoś o takim
potencjale jak Riel, jak używa swoich wpływów, by
oszukiwać ignorantów". Mówienie tego głośno było
ryzykowne; Louis Riel ekskomunikował wszystkich, którzy
wyrazili sprzeciw wobec świętowania szabasu. Osobiście
zajął się pacyfikacją duchownych. Nie potrzebował ich już
— eksowedowie byli jego kapłanami, miał swoją kaplicę i
rozważał udzielanie własnych sakramentów (w których
wino zastąpił mlekiem). Najbardziej zatwardziały
konserwatysta ojciec Vegreville został postawiony przed
10
The Diaries..., s. 61-62.
11
Nowe nazwy dni brzmiały (od poniedziałku): Christ Aurorę, Vierge
Aurorę, Joseph Aube, Dieu Aurore, Deuil Aurore, Calme Durore i Vive
Aurore. Zodiak miał się nazywać „Brylanty Jego diademu", a pierwszy
brylant nosił nazwę Oxford.
202

sądem. Skończyło się na podpisaniu lojalki („przyrzekam, że


pozostanę neutralny i nie wyjadę") i na areszcie domowym z
ojcem Moulinem na plebanii. Takiej samej procedurze
Eksowedat poddał ojca Fourmonda. Wkrótce dołączyło do nich
6 zakonnic i brat Piquet ze szkoły w St. Laurent, którzy
próbowali zbiec do Prince Albert.
Okazało się jednak, że Metysi byli bardziej przywiązani do
Kościoła i tradycji, niż Riel sądził. Nie bojąc się jego
ekskomuniki chodzili w niedziele na msze do internowanych
księży. Nie chcieli się publicznie spowiadać eksowedom, choć
Riel zachęcał ich do tego własnym przykładem, wyznając
(chyba z pewną przesadą) grzech obżarstwa. Nawiasem
mówiąc, sam propagował zdrowe odżywianie się i opracował
nawet dobroczynną dietę, której podstawą było mleko i prze-
tworzona krew różnych zwierząt. Metysi byli coraz bardziej
rozczarowani.
— Przyjechałeś z powodu naszych praw, a mówisz tylko o
religii — wyraził ich uczucia Gilbert Breland. — Jeśli
będziemy walczyć, to nie o twoją religię, lecz o nasze prawa.
Początkowy entuzjazm dość szybko osłabł. Garnot oceniał,
że wystarczyły dwa tygodnie, aby połowa Metysów
zniechęciła się i pozostawała w Batoche wbrew przekonaniu.
Niejeden porzucał Riela; wśród dysydentów znalazł się nawet
eksowed Baptiste Boyer. Również stary towarzysz, eksowed
Maxime Lepine był w opozycji, co Riel boleśnie przeżywał. Na
dodatek nadchodziła wiosna i gospodarstwa wzywały. Zdając
sobie sprawę, że gdyby Metysi rozeszli się na farmy, raczej już
by nie wrócili, Eksowedat wydał zarządzenie o wstrzymaniu
prac na roli. Sporządził także regulamin wojskowy
(Reglements cjue les Soldats doivent obsewer a la lettre), aby
nadać im nieco dyscypliny.
W tych wydarzeniach nie brał udziału William Jackson,
mimo że specjalnie się ochrzcił, aby poświęcić się nauce
Louisa Riela. Nie jest jasne, co właściwie między nimi zaszło.
Jackson mówił później, że słuchając nauk Riela w pewnej
203

chwili dostał konwulsji i paraliżu, porozumiał się z nim


telepatycznie, a potem przeszedł trzy mile boso po
zmarzniętej ziemi, w cudowny sposób nie odmrażając stóp.
Jackson istotnie mógł poczuć się gorzej, bowiem jego
koncepcja rewolucji upadła. Nie docenił siły uczuć
narodowych i religijnych (to, że przed nim ten błąd popełnił
Karol Marks, a po nim mieli popełnić go inni, było słabą
pociechą). Metysów bardziej od walki klasowej pociągały
nacjonalizm i transcendencja. Louis Riel spalił opracowaną
przez Jacksona Ustawę Praw, nie chciał torować drogi
przemianom społecznym, lecz swoją charyzmą skierował
ruch w niesłusznym kierunku. Indianie okazali się odporni na
solidarnościową agitację, a na domiar złego kontakty z nimi
zraziły potencjalnych sojuszników. Związek Osadników
przeżywał kryzys, o współdziałaniu z mieszańcami nie było
mowy; nawet James Isbister opuścił Batoche, wybierając
areszt w Prince Albert. Mogła rozboleć głowa... W końcu
Jackson doznał objawienia, na skutek którego chciał odejść z
Batoche, zamieszkać wśród Indian na północy i zacząć żyć w
zgodzie z naturą. Wtedy jednak Metysi uwięzili go. Musiał
zdecydować o tym Louis Riel; wskazuje na to fakt, iż inaczej
niż innym, nie poświęcał Jacksonowi żadnych modlitw, a
kiedy do Batoche przybył dowiadywać się o niego jego brat
Thomas, aptekarz z Prince Albert, kazał go aresztować.
Uwięził także eksoweda Alberta Monkmana, który skłaniał
się ku ekonomicznym teoriom Jacksona. Wyglądało na to, że
frakcja socjalnych rewolucjonistów przegrała...
Eksowedat, jako się rzekło, był zajęty. 16 kwietnia, gdy
gen. Middleton dotarł do Clarke's Crossing, po całodziennej
debacie podjął szereg uchwał w kwestii przewożenia promem
krów Napoleona Naulta, pożyczenia konia Indianinowi na-
zwiskiem Kitewayo vel Alex Cayen, a także udzielił nagany
kilku eksowedom za opuszczanie posiedzeń. 19 kwietnia do
Batoche wrócił zwolniony z niewoli syn Białej Czapki,
przywożąc otrzymane od Middletona proklamacje. Louis Riel
204

został raptownie sprowadzony na ziemię. Zaniepokoił się


bliskością nieprzyjaciela i — jak można wnioskować —
brakiem oczekiwanej pomocy. „[Boże], otwórz mi drogę,
której potrzebuję, by wysłać posłańców do Stanów
Zjednoczonych — zapisał tego dnia modlitwę. — Daj nam
poznać drogę którą muszą podążać, a jeśli nie ma wolnych
dróg, otwórz nam jakąś. Jest już późno. Nie mamy już
środków ludzkich które mieliśmy" 12. Jakich „środków
ludzkich" już nie miał? Czy chodziło mu tylko o
dysydentów? Kogo w Stanach Zjednoczonych miał
odwiedzić posłaniec? Wiadomo jedynie, że nazajutrz w
dzienniku Riela pojawiła się modlitwa za skądinąd
nieznanego Norberta Turcotte'a, który narażał się na jakieś
wielkie niebezpieczeństwo; można przypuszczać, że
pojechał z tajną misją.
21 kwietnia, gdy oddział Middletona przeprawił się przez
Saskatchewan i zaczął marsz ku Batoche, w dzienniku Riela
pojawiły się inne niż dotąd prorocze wizje. „Widziałem
olbrzyma; nadchodzi, jest ohydny. To Goliat. Nie dostanie
się do miejsca, które zamierza okupować — pisał. —
Ponieważ nie ukorzy się, jego głowa będzie odcięta". Któż
miałby ją odciąć, jeśli nie „Dawid"? „Boże! Błagam —
modlił się Riel — zerwij łączność naszym nieprzyjaciołom.
Nie pozwól, by się wzajemnie zrozumieli; niech się
poruszają w konfuzji! O Boże! Daj nam łaskę spotkania ich
w taki sposób, abyśmy mogli ich pokonać jednego po
drugim. W Twym miłosierdziu, pozwól nam otworzyć ogień
w czasie i miejscu, które dobroczynność Ducha Świętego
określi w naszym najlepszym interesie. Jeśli taka jest Twoja
wola, ześlij nam Irvine'a na 24 godziny przed Middletonem,
a Middletona w 24 godziny po Irvine'em. [...] Spraw, by
wzrósł w nich niepokój i straszliwy lęk przed śmiercią, po
tym, jak odbierzesz im ostatnią deskę ratunku. Uderz ich
ogłupieniem, aby przybyli na pole bitwy nie jak żołnierze,
ale jak ludzie skazani na śmierć, jak zbrodniarze skazani
12
The Diaries..., s. 67-68.
205

za ogromne winy, jak rabusie i mordercy, których przeraża


sprawiedliwość Boga, których miażdży ciężar jego gniewu...
Spraw, by sami na siebie ściągnęli upadek. Sprowadź ich na
manowce, rozprosz ich, nie daj się przegrupować. Niech się
pogubią w lesie jak króliki i zające" 13.
23 kwietnia Louis Riel zapisał tylko krótkie zdanie: „Obu-
dziłem się raptownie". Można to rozumieć dosłownie, można i
przenośnie — Middleton był już o krok od Batoche.
Eksowedat tym razem zajął się sprawami wojny. Riel chciał
czekać na nieprzyjaciela w Batoche, ale Dumont zmienił
zdanie i postanowił wyjść mu naprzeciw, aby zastąpić gdzieś
żołnierzom drogę i „wyrżnąć ich". Riel ustąpił i Dumont
poprowadził 200 konnych i pieszych Metysów i Indian ku
granicy ich siedzib. Na czele jechał młody Ladouceur, który
unosił sztandar z Marią Panną, a obok niego Maxime Lepine z
krucyfiksem. Towarzyszył im Riel — po drodze zatrzymywał
oddział kilkakrotnie, aby odmawiać różaniec. Dumont
twierdził potem, że to mu najbardziej przeszkadzało. „Moim
planem było zaskoczyć nieprzyjaciela w nocy, skierować na
niego pożar prerii, wykorzystać zamieszanie i zmasakrować
go — pisał. — Gdybyśmy znaleźli obóz Anglików tej nocy,
żołnierze Middletona mieliby szczęście, gdyby uszli z ży-
ciem" 14. Nie miało to wiele wspólnego z rzeczywistością.
Metysi nie spieszyli się, by zaskoczyć przeciwnika. Do
północy przeszli zaledwie 6 km, zgłodnieli, a ponieważ nie
zabrali ze sobą prowiantu, urządzili postój na farmie Gouleta.
„Zatrzymaliśmy się, żeby coś zjeść. Zabiliśmy i zjedliśmy
dwie krowy", wyjaśnia Dumont. Kiedy skończyli, nadjechał
goniec z wiadomością, że policja zbliża się od strony Prince
Albert. Czyżby istotnie zbliżał się Irvine, na 24 godziny przed
Middletonem? Miało się okazać, że to fałszywy alarm, ale 50
13
Tamże, s. 68-73. Jak widać, Riel był przekonany, że dojdzie do
współdziałania Irvine'a z Middletonem, a o decyzji Middletona o samodziel-
nym atakowaniu Batoche jeszcze nie wiedział.
14
Dumont, op. cit., s. 61.
206

Metysów zawróciło. Poszedł z nimi Riel, „choć nikt go o to nie


prosił", zauważa z przekąsem Dumont. Był jednak z tego
raczej zadowolony.
— Teraz nie będziemy już odmawiać różańca — rzekł —
Będziemy szli o wiele szybciej.
Metysi ruszyli w drogę, ale bardzo nie przyspieszyli.
Trudno sądzić, że zabłądzili, lecz mimo to snuli się wśród
gospodarstw aż zastał ich świt. Usiedli przy ogniskach, by się
ogrzać, a Sjuksowie oświadczyli, że nie myślą atakować
„rządowych żołnierzy" w dzień. Było to niezwykłe, bowiem
potoczna mądrość głosiła, iż to w nocy Indianie nie walczą, w
obawie, że jeśli zginą, po ciemku nie trafią do krainy
szczęśliwych łowów (wiedział to nawet gen. Middleton od
jakiegoś starego myśliwego). Jednak Sjuksowie widocznie
tego myśliwego nie znali, gdyż mimo pogróżek Dumonta
chcieli wracać do Batoche. W końcu i Dumont zaczął myśleć o
powrocie. Ostatecznie jednak oddział udał się na farmę
Touronda, gdzie wszyscy zasiedli do śniadania („Tourondowie
dali nam krowę"). Południowy skraj farmy leżał nad
wąwozem, którym wśród wierzbowych zarośli płynął potok
Fish Creek. Szlak z południa prowadził przez prerię, po czym
pomiędzy topolowymi zagajnikami schodził w dół wąwozu.
Dumont i Napoleon Nault pojechali na zwiady. Dumont
myślał, że „spotka zwiadowców, zajdzie ich od tyłu, zabiję ich
i zabierze im broń". „Byliśmy o pół mili od angielskiego obozu
— twierdzi. — Zbadaliśmy prerię wokół ich obozu, nie
spotykając żadnego zwiadowcy, więc wróciliśmy".
Nie wiadomo, skąd Dumont wiedział, że był o pół mili od
obozu Middletona, skoro go nie widział. Sam również nie był
widziany. Potem „stale wysyłał zwiadowców", aż wreszcie
„kiedy już skończyliśmy śniadanie, Gabriel Bertrand przyniósł
wieść, że nieprzyjaciel się zbliża".
Oddział Middletona od rana był w drodze. Generał dowie-
dział się, że gdzieś przed nim jest „paskudny wąwóz", więc
wysłał zwiadowców Boultona, aby go znaleźli i zbadali. Sam
207

jak zwykle zajął miejsce na czele kolumny. Było słonecznie.


Strzelcy wesoło gwizdali chórem (Middleton zabronił im
śpiewać). Padały zakłady, że wrócą do Winnipegu nie wy-
strzeliwszy ani razu — chyba że do gęsi. Jednak po przejściu
kilku kilometrów zwiadowcy dali znać, że natrafili na
wygasłe ogniska i inne ślady bytności około 200 ludzi. „Od
razu pogalopowaliśmy do przodu, ale przebyliśmy zaledwie
400 albo 500 jardów, gdy padły dwa strzały, i zobaczyliśmy
grupę około 50 jeźdźców o 500 jardów w lewo, którzy
wystrzelili do nas salwę, ale szczęśliwie mierzyli za wysoko i
kule zagrzechotały po gałęziach nad naszymi głowami" —
pisze Middleton 15.
„Wyjechałem naprzód z 20 jeźdźcami — mówi Dumont.
Kazałem ludziom przepuścić pierwszych nieprzyjaciół do
potoku, a potem ostrzelać ich z góry ze zbocza, kiedy będą
rozciągnięci na szlaku na dole. Chciałem ich odciąć, wyrżnąć
i zabrać broń. Ale w końcu Anglicy nas znaleźli. [...] Grupa
[naszych] jeźdźców szarżowała na zwiadowców. Konie były
wszędzie, a ja coraz to byłem odcinany, ale w końcu
dogoniłem zwiadowców. Byłem już blisko zwiadowców,
gdy ktoś za mną wrzasnął «Idzie policja!» Wystrzeliłem dwa
razy, ale nikt nie padł. Dostrzegłem angielskich żołnierzy
między drzewami..." 16. Wśród zamętu Dumont i jego ludzie
zawrócili do wąwozu.
Za nimi pognali zwiadowcy, ale widząc, że nieprzyjaciel
kryje się i otwiera ogień zza osłony, mjr Boulton „zaśpiewał
rozkaz, ludzie zsiedli i utworzyli linię — pisze Middleton
— Konie bez jeźdźców galopowały jak dzikie, a kilka
rannych leżało i wierzgało. Wśród grzechotu karabinów i
świstu kul słyszeliśmy przekleństwa i krzyki podnieconych
Metysów, mieszające się z wojennym wyciem Indian, a
śmiali zwiadowcy przemawiali tylko z Winchesterów" 17.
15
Middleton, op. cit., s. 31-32.
16
Dumont, op. cit., s. 62-63.
17
Middleton, op. cit., s. 32.
208

Nie było to zgodne z prawdą; Metysi słyszeli, jak ze strony


przeciwnika padało „wiele choler".
Gen. Middleton wysłał adiutanta kpt. Wise'a, aby
przyśpieszył marsz sił głównych. Tymczasem zwiadowcy
zaczęli ponosić straty. Pierwszy został ranny kpt. Gardiner,
potem dwóch innych, a po nich padł pierwszy zabity w
kampanii szer. D'Arcy Baker.
— Leżcie i strzelajcie — rozkazał mjr Boulton — nieważne
że nic nie widzicie, strzelajcie!
„Nieprzyjaciel nie ucierpiał, więc zaczął zachowywać się
zuchwałej — wspomina. — Jakiś wojownik wyszedł z wąwozu
i na jego skraju zaczął tańczyć taniec wojenny, ale został
zlikwidowany kulą z karabinu sierż. Stewarta. Nie było już
więcej takiego głupiego pokazywania się, a mieszańcy kryli się
pod osłoną wąwozu" 18.
Dumont był pewien, że strącił jednego zwiadowcę z konia.
„Strzelaliśmy w kierunku Anglików, płaszcząc się na ziemi.
Nie wiedzieli, skąd padły strzały, więc wystrzeliliśmy jeszcze
raz. Tym razem zobaczyli dym i odpowiedzieli ogniem.
Wycofaliśmy się do wąwozu. Tam spotkaliśmy Sjuksa, który
powiedział, że jeden z jego plemienia został zabity, a
większość Metysów uciekła 19. Dumont dogonił uciekających i
zawrócił ich. Zaczął zbierać oddział wokół sztandaru z Marią
Panną, ale doliczył się tylko 62. Reszta była nie wiadomo gdzie
— może uciekła, a może została gdzieś w zaroślach w
wąwozie.
Tymczasem nadszedł 90 batalion 20 i rozwinął się w linię po
obu stronach zwiadowców, przy czym zostali ranni kpt.
18
C. B o u l t o n, / Foitght Riel. A Military Memoir, Toronto 1985, s. 114.
18
Wśród dezerterów, którzy uciekli i nie pojawili się więcej na polu walki,
był Napoleon Nault. „Tłumaczył mi, że odeszli, zanim wydałem rozkaz, i o nim
nie wiedzieli" (Dumont, op. cit., s. 68).
20
Jednym z jego żołnierzy był Richard C. Laurie, syn P. G. Lauriego.
wydawcy z Battlefordu. Mieszkał w Frog Lake, gdzie wraz z Gowanlockiem
budował młyn. 4 marca wyjechał do Winnipegu po maszynerię dla młyna,
dzięki czemu prawdopodobnie ocalił życie. Oficerem w jego kompanii był
por. Zachary Taylor Wood. wnuk prezydenta USA Zacharego Taylora.
Fort Pitt w 1884 r.

Konna policja, bez koni, w Forcie Pitt. Na skrzydle inspektor Francis J- Dickens
Konstabl David L. Co,

Rodzina McLeanów w 1895 r. W środkowym rzędzie trzecia od lewej Eliza


(za nią Kitty), piąta Amelia
Major Peters z kamerą

Artyleria wchodzi do akcji nad Fish Creek


Ranni nad Fish Creek. Obok rannego płk Van Straubenzie, na pierw-
szym planie gen. Middleton

Polegli nad Fish Creek zaszywani w koce

Po bitwie nad Fish Creek — ćwiczenia artylerii


Podpułkownik William Dillon Otter

Gwardia Piesza Generalnego Gubernatora (po lewej sierż. Charles Winter,


ranny pod Cut Knife Hill)
Szeregowcy Gwardii Pieszej. Pośrodku William Osgoode, poległy pod Cut
Knife Hill
Arthur Dobbs, kucharz z
Battlefordu

Piękny Dzień, wódz wojenny

Strzelba typu Barnett, prochownica i worek na kule, oraz używana przez


Piękny Dzień strzelba I. Hollis & Sons North-West Gun
Szeregowcy 90 batalionu Strzel ców
z Winnipegu, uzbrojeni w karabiny
Snider-Enfield

Zwycięstwo Indian pod Cut Knife Hill upamiętnia największy w świecie


tomahawk. Jego stylisko, o długości 16,5 m, jest wykonane z pnia jodły z
Kolumbii Brytyjskiej, a głownia z włókna szklanego waży 1250 kg
209

Clarke i kilku Strzelców, a kpt. Wise stracił konia. Wydaje się,


że Middleton nie miał planu na wypadek napotkania oporu
podczas marszu, a w każdym razie dał się ponieść rozwojowi
wydarzeń. Zamiast dokonać rozpoznania pozycji i liczebności
przeciwnika, a potem rozpocząć skoordynowane i celowe
działania, dopuścił do zaangażowania od razu wszystkich sił i
związania ich walką przez kilkakrotnie mniej licznego
nieprzyjaciela. Milicjanci byli zdezorientowani.
— Hej, koleś — zwrócił się jeden z nich do dwukrotnie
rannego i odchodzącego na tyły kpt. Gardinera — gdzie oni są?
Nikogo nie widzę! Jeszcze takiej roboty nie miałem.
Podciągnięto do przodu baterię A. Artylerzyści odprzod-
kowali ze spokojem, jakby to były ćwiczenia; może dlatego, że
dowódca baterii, kpt. Peters, fotografował ich. Działa oddały
kilka strzałów litymi kulami, nie wyrządzając żadnej szkody.
Baterię cofnięto i zaczęto przygotowywać granaty. W
regularnej armii angielskiej leżałyby w przodkach gotowe do
wystrzelenia, z lontami przyciętymi na różną odległość, i
oznaczone odpowiednimi naklejkami. Tu jednak dla bez-
pieczeństwa granaty transportowano nie napełnione prochem.
Teraz gdzieś zgubił się śrubokręt do otwierania baryłek z
prochem, potem trzeba było z gazety zaimprowizować lejek do
napełniania...
Gen. Middleton miał przekonać się, że podkomendni będą
mu sprawiać nieoczekiwane trudności.
— Pokażcie nam rebeliantów! — rozległy się okrzyki.
Ludzie całą linią bez rozkazu ruszyli naprzód i dobiegli na skraj
wąwozu. Rebeliantów jednak nie zobaczyli. „Ponieśliśmy spore
straty, ponieważ ludzie niepotrzebnie odsłaniali się, strzelając
do nieprzyjaciela, którego miejsce pobytu można było tylko
zgadywać z dymu wystrzałów, a on nigdy się nie pokazywał" —
pisze Middleton. Kule Strzelców przechodziły nad ukrytymi w
dole Metysami, obsypując ich gałązkami drzew. Middleton
skierował tam dwudziestkę strzelców wyborowych z 90
batalionu, z karabinami Martini-Henry, ale i oni nie radzili
210

sobie lepiej. „Widzieliście, jak na zawodach ludzie strzelają do


indyków, częściowo zakopanych w ziemi, a kto trafi, ten
dostaje ptaka — pisał korespondent. — Nie mam lepszego
porównania dla tej walki. Jeśli kto miał szczęście widział
głowę i nawet ramiona przeciwnika, ale w dziewięciu na
dziesięć musiał celować do błysku z lufy i chmurki dymu" 21.
Por. Ogikie z kanonierami zatoczył działo na skraj wąwozu,
obniżył lufę, jak było można, i posłał kilka pocisków w
zarośla, lecz bez efektów. Co gorsza, artylerzyści byli
widoczni na tle nieba i kilku zostało rannych, a kanonier hrabia
de Manouilly padł trafiony loftkami, które oderwały mu
wierzch głowy. Wstrząśnięci żołnierze stwierdzili, że używane
przez Metysów miękkie ołowiane kule i loftki powodują Jak
najbrzydszy rodzaj ran, poszarpane i straszne".
Wbrew powszechnej opinii, nie wszyscy Metysi byli zna-
komitymi strzelcami, wielu było farmerami, którzy czasem
tylko strzelali śrutem do królików. „Pokazywałem im, jak
strzelać, żeby trafić w cel" — pisze Dumont. Na dodatek
Metysi wybrali się na wyprawę nie tylko bez prowiantu, lecz i
amunicji. Niektórzy nie zabrali więcej naboi, niż mieli w
magazynkach Winchesterów, wkrótce zaczęło ich więc
brakować. Gorsi strzelcy oddawali swoje karabiny lepszym.
Kiedy i Dumontowi prawie skończyły się naboje, polecił
podpalić prerię na lewym krańcu wąwozu.
— Rzucimy się na nich znienacka, z wyciem i wrzaskiem
— powiedział. — Idźcie tuż za płomieniami! I nie bać się kul,
to nie boli!
„Usłyszałem kanonadę i zobaczyłem, jak wznoszą się
wielkie kłęby dymu — pisze Middleton. — Podpalili prerię i
nacierali strzelając pod osłoną dymu, który toczył się ku nam
gęstą chmurą. Pożar zbliżał się szybko, dochodząc już do
skraju zagajnika, w którym był koniec naszej linii, a żar nie
pozwalał naszym na kontratakowanie". Ranny został adiutant
21
C. P. M u 1 v a n e y, The History of the North-West Rebellion of 1885,
etc, Toronto 1885, s. 143.
211

Middletona kpt. Doucet (nie odzyskał już nigdy władzy w


prawej ręce) oraz kilku ludzi. Generał nie pozostawił sobie
żadnego odwodu, więc ściągnął na pomoc grupę
taborytów.
Wszyscy strzelali gęsto i na oślep. Dodawał im ducha
15-letni trębacz Billy Buchanan, który spokojnie nosił na linię
skrzynki z amunicją, wołając:
— Chłopaki, kto chce jeszcze nabojów?
Taboryci „uzbroili się w długie kije, wysunęli się naprzód i
ze spokojną odwagą zaczęli tłumić płomienie". Middleton
twierdzi, że potem jego linia zaatakowała i odrzuciła Metysów.
Według Dumonta, ogień sam zgasł na skraju wilgotnego
zagajnika, a „policja" uciekła, ponosząc znaczne straty, więc
Metysi z własnej woli zawrócili. „Poszliśmy do domu Touron-
de'a, żeby coś zjeść — wspomina. — Zarżnęliśmy trochę kur i
upiekliśmy je". W wąwozie pozostało kilkudziesięciu Mety-
sów, o których inni jakoś zapomnieli. Ponieważ nie było dla
nich kur, palili fajki, aby zagłuszyć uczucie głodu (dochodziło
południe i śniadanie było już odległym wspomnieniem). Na
zmianę modlili się wokół krucyfiksu i śpiewali patriotyczne
pieśni. Nie byli zbyt dobrej myśli, jednak kiedy nawinął się
znany im tłumacz Middletona, Tom Hourie, i próbował
namówić ich, by się poddali, przepędzili go. W końcu nadeszło
wsparcie — z Batoche przyjechał bryczką Philippe Gardupuy,
przywożąc dwóch Sjuksów i pół baryłki prochu. Potem
dołączyło jeszcze dwóch Sjuksów. Było to niewiele, ale
dodało obrońcom ducha.
„Nieprzyjaciel ciągle strzelał — pisze Middleton. — Spo-
strzegłem, że wiele głów kiwa się w rytm świstu kul,
wyjaśniłem więc, że takie kiwanie się jest pozbawione
godności i całkowicie bezużyteczne, ponieważ «ping» słychać
dopiero wtedy, kiedy kula już przeleciała". W chwilę potem
kula przeszyła jego karakułową czapkę 22.
22
Przed bitwą Riel modlił się, aby „został ranny jeden z moich wrogów,
Moiy arogancko nosi laskę lub ma zloty pierścień na palcu. Niech kula go
draśnie, lecz oszczędzi jego życie" (The Diaries..., s. 63).
212

— To miało być dla was, panowie — zauważył chłodno


Middleton. Zaraz potem kula drasnęła jego konia Sama, który
„był tym wielce zaskoczony i zdegustowany", a nowy koń kpt.
Wise'a został ranny i zrzucił go. „Nie trzeba mówić, że nie
pozostawaliśmy długo w tym miejscu".
Middleton pozwolił, aby kpt. Peters z grupą ochotników
(kanonierów i Strzelców) spróbował zajść Metysów z boku i
wykurzyć z wąwozu. Zgodził się także, by towarzyszył im kpt.
Wise, który najwyraźniej jeszcze nie miał dość. Oddziałek
wdarł się do wąwozu i utknął, ostrzelany przez Metysów.
Tymczasem w niewyjaśniony sposób sam Middleton z konnymi
Boultona oraz kpt. Drury z drugim działem baterii A przedostali
się na drugą stronę wąwozu. Drury miał stamtąd w zasięgu
zarośla, gdzie kryli się Metysi, lecz ponieważ kanonierzy nie
potrafili odpowiednio przyciąć lontów szrapneli, pociski
przenosiły. Zginęło od nich tylko wiele koni, które były
uwiązane w pobliskim zagajniku. Artylerzyści użyli kartaczy,
ale okazało się, że w jaszczach było ich tylko kilka.
Spróbowano improwizacji, ładując do lufy szrapnel
odwrócony, przodem do ładunku prochowego, ale bez
większych sukcesów.
— Szkoda, że nie mamy Gatlinga — żałowali niektórzy —
prześwietlilibyśmy te krzaki.
W tym czasie na polu bitwy pojawił się lord Melgund z
kompanią Grenadierów Królewskich. Na drugim brzegu rzeki
jego kolumna słyszała strzały, lecz nic nie było widać, a na
sygnały trąbki nikt nie odpowiadał (rozumiejący je kpt. Peters
był zajęty przy baterii, a trębacz Billy Buchanan nosił naboje).
Wreszcie na brzegu pokazał się ktoś krzykiem i gestami
wzywający pomocy 23. Ściągnięto barkę, która wiozła paszę dla
koni, rozładowano ją i 60 ludzi zajęło w niej miejsca. Pracując
drągami, omijając kry i głazy, przeprawiono po kolei 250 ludzi i
dwa działa z przodkami i zaprzęgami — „Dobra robota, oddział
regularnych nie sprawiłby się lepiej" — pochwalił Middleton,
23
Ziściły się więc modły Riela. by „została zerwana łączność nieprzyjaciół,
by się wzajemnie nie rozumieli i poruszali w konfuzji".
213

ale nie wiadomo dlaczego nie wykorzystał tej poprawy


sytuacji. Jeśli przez wąwóz, na tyły przeciwnika, mogła
przedostać się bateria i sztab z nim, to nic nie stało na
przeszkodzie, aby w ich ślady poszli Grenadierzy Królewscy,
nieco zmęczeni wiosłowaniem, ale gotowi do walki. Nawet
jeśli Middleton, jak podał w raporcie, oceniał liczbę Metysów
na 300 (w rzeczywistości było ich najwyżej 80), to miał do
dyspozycji 600 ludzi i 4 armaty. Teraz był odpowiedni
moment, aby manewrem oskrzydlającym zakończyć walkę, a
może i całą kampanię gdyby milicjanci na karkach Metysów
wpadli do Batoche...
Stało się jednak inaczej.
Kiedy po kolejnej pół godzinie strzelania na ślepo jeden z
kanonierów został ranny, a mjr Boulton stracił konia,
Middleton zarządził odwrót. Milicjanci wycofali się z
wąwozu, tracąc trzech zabitych, śmiertelnie rannego por.
Swinforda i pięciu rannych. Wśród tych ostatnich był kpt.
Wise, którego wystrzelona z daleka kula z Winchestera trafiła
w kostkę i rozpłaszczyła się na niej. Podczas odwrotu por.
Hugh John Macdonald upadł, co wzbudziło ogólne poruszenie,
jako że był synem premiera. Okazało się jednak, że nie odniósł
rany, lecz tylko oberwał w plecy loftkami, które podobnie
wytraciły prędkość i nie przebiły kurtki. Lord Melgund o mało
nie dostał kuli z dalekonośnego Sharpsa na bizony. Po chwili
ogień Metysów osłabł i milicjanci chcieli jeszcze raz spróbo-
wać ataku, ale generał im nie pozwolił. „Straciłem już zbyt
wielu moich obywateli-żołnierzy, i z wielu powodów nie
uważałem za celowe ryzykowanie utraty większej liczby" —
wyjaśnił Middleton. Potem dodawał, że nie miał zaufania do
kanadyjskich oficerów, a sam nie mógł być naraz wszędzie. O
15.00 oddział opuścił pole walki.
W Batoche słychać było strzały i wybuchy, ale pod
nieobecność Gabriela Dumonta nikt nie wiedział, co robić.
Louis Riel robił to, co potrafił — stanął przed kościołem i
zaczął się modlić, rozłożywszy ręce na kształt krzyża. Kiedy
214

osłabł, dwaj Metysi podtrzymywali mu ręce, jak Izraelici


Mojżeszowi podczas bitwy z Amalekitami. Długo natomiast
nie pomyślano o tym, że walczącym może się przydać pomoc i
zaopatrzenie.
Gabriel Dumont był wciąż na farmie Touronda, gdy
pojawili się Edouard Dumont i Baptiste Boucher. Powiadomili
go, że jechało z nimi 80 Metysów, ale wpadli w śnieg i
zamoczyli broń, więc zatrzymali się na farmie Lafontaine'a i
przyjadą, gdy ją wysuszą. Dumontowie i Boucher pojechali do
wąwozu i stwierdzili, że „Anglicy uciekli". Gabriel znalazł
torbę z lekarstwami i dwiema butelkami koniaku. „Wypiliśmy
je za ich zdrowie. Nie strzelaliśmy do wycofujących się
Anglików; otworzyła mi się rana na głowie i byłem zbyt
zmęczony, by ich ścigać" 24.
Metysi, którzy cały czas pozostawali w wąwozie, nie
przyjęli Gabriela Dumonta przyjaźnie.
— Dlaczego uciekłeś? — krzyknął na powitanie Gilbert
Breland, kierując strzelbę w jego stronę. Dumont ze swej
strony zaczął poszukiwać dezerterów. Awanturę załagodził
Riel. Było to już drugie zwycięstwo Metysów, a przy tym
stracili tylko czterech zabitych (w tym dwóch Sjuksów) i
dwóch rannych (jeden z nich zmarł po trzech dniach). Jednak
zamiast świętowania Riel zarządził cztery dni postu i pokuty.
— Bóg gniewa się na was — oznajmił. — Jesteście
niedbali, nie dość czujni i nieposłuszni. Zaczęliście rebelię, a
nie rozumiecie woli Bożej. Wielkie jest przywiązanie wasze
do rzeczy ziemskich, do koni i do wyścigów obmierzłych —
słusznie was Bóg ukarał, rękami Anglików zabijając 55
waszych koni. Post podniesie was moralnie, z narodu karłów
uczyni narodem olbrzymów.
Przed wieczorem zerwała się burza i zaczął padać deszcz ze
śniegiem. Kiedy Metysi wozami wygodnie wracali do
Batoche, Middleton rozbijał obóz o kilometr od pola walki.
24
Dumont, op. cit., s. 67.
215

Stracił 11 zabitych i 40 rannych. „Osobiście byłem za-


dowolony — oceniał mimo to. — Moi ludzie przeszli chrzest
bojowy dobrze. Choć nie przejawiali dziarskości i szybkości
żołnierzy regularnych, to okazywali stałość w obronie i upartą
odwagę. Nie było to pełne zwycięstwo, ale na pewno nie
klęska. Jestem niemalże skłonny pomyśleć, że daliśmy
rebeliantom lekcję" 25.
Innego zdania byli dziennikarze. „Klęska!" krzyczał tytuł
Timesa" z Winnipegu, a jego kolumny otaczały czarne
obwódki. Dało to do myślenia Middletonowi, który i tak starał
się jak najmniej narażać kanadyjskich podkomendnych. Jeśli
chciał uniknąć gniewu „opinii publicznej", musiał być jeszcze
ostrożniejszy... Tymczasem prasa doniosła o wydarzeniach w
Green Lake i Lac la Biche, łącząc je z faktem, iż koło
Humboldt Kri ukradli kilka koni, a w Waterhen Lake ktoś
okradł dwa sklepy (te trywialne wydarzenia miały służyć jako
dowód rozprzestrzeniania się rebelii na cały zachód).
Middleton zaczął z niepokojem myśleć o oddziale, który
wysłał w oko cyklonu — do Battlefordu.

25
M i d d 1 e t o n, op. cit., s. 38.
BATTLEFORD — CIEŃ CUSTERA

Ppłk William Dillon Otter, komendant Szkoły Piechoty w


Toronto, aczkolwiek był jednym z nielicznych kanadyjskich
zawodowych wojskowych, nie miał wielkiego doświadczenia
praktycznego. Ostatnio wąchał proch podczas bitwy pod
Ridgeway w 1866 r., w której jako kapitan wraz ze swym
batalionem Queen's Own pierzchnął przed Fenianami. Teraz
miało się to zmienić — został mianowany dowódcą sił, które
miały pójść na odsiecz oblężonej załodze Battlefordu.
W depeszy, wysłanej do niego 11 kwietnia ze Słonych
Równin, gen. Middleton pisał: „Jeśli parowce będą gotowe w
Swift Current za dwa dni i będą mogły pana przetransportować,
niech pan się nimi uda do Clarke's Crossing i maszeruje stamtąd
dalej na Battleford, zachowując znaczną czujność zwłaszcza co
do prawej flanki, a następnie zaczeka tam 1. Po przybyciu do
Clarke's Crossing niech pan spróbuje skomunikować się ze mną,
ale niech pan idzie dalej, a jeśli nie będzie szansy, by parowce
ruszyły na czas, albo jeśli nie będą mogły zabrać pana oddziału,
niech pan niezwłocznie wyrusza lądem. Oddałem Herchmera
pod pańskie rozkazy i znajdzie go pan nieocenionym.
Zatelegrafowałem po transport etc. Niech pan się nie obawia
1
Middleton wyjaśnia (op. cit., s. 22), że miał na myśli, iż Otter miał czekać w
Battlefordzie na przybycie jego kolumny.
217

podejmowania odpowiedzialności przy wykonywaniu tych


dyrektyw". Nazajutrz ppłk Otter wziął pod komendę 274 ludzi z
Qaeen's Own, 49 z kompanii C Korpusu Szkoły Piechoty, 51 z
Gwardii Pieszej Generalnego Gubernatora z Ottawy, 50
policjantów Herchmera (częściowo na koniach) z haubicą oraz
baterię B Królewskiej Artylerii Kanadyjskiej. Ponadto do
dyspozycji były dwa Gatlingi.
Ta broń maszynowa była produkowana w różnych wersjach
od ponad 20 lat, ale nie użyto jej w żadnych większych bitwach,
więc na temat jej skuteczności tylko spekulowano. Ponieważ
mimo ciągłych ulepszeń były ciężkie i musiały być
wyposażone w lawety artyleryjskie, Gatlingi nie sprawdziły się
w walkach manewrowych (także indiańskich). Uznano więc, że
nadają się raczej do walki stacjonarnej — obrony pozycji lub
obiektów, osłony skrzydeł albo do uciszania baterii polowych.
W 1881 roku zastosowano w Gatlingu podajnik naboi Luciena
Bruce'a, złożony z dwóch pionowych prowadnic,
zamontowanych na osi nad otworem zamka. Po opróżnieniu
jednej, pod ciężarem naboi prowadnice przechylały się,
ustawiając drugą do podawania naboi. Amunicję można było
wsypywać do prowadnic prosto ze skrzynki, co przyspieszało
ładowanie i umożliwiało niemal ciągłe strzelanie. Podajnik
umożliwiał strzelanie przy dużym kącie podniesienia bez
zacinania się, co podsunęło myśl o wykorzystaniu Gatlinga do
ostrzału polowych umocnień. Armia USA przeprowadziła
próby, które wykazały, że przy kącie podniesienia do 77 stopni
kule kalibru 45 wystrzelone z Gatlinga na odległość do 2500 m
spadając przebijają 5-centymetrową deskę świerkową lub
zagłębiają się w grunt na 10 cm. Ten ogień pośredni miał razić
okopanego przeciwnika skuteczniej niż artyleria połowa lub
nawet moździerze.
Kanadyjskich sił zbrojnych nie było stać na taką broń, więc
minister Caron przebiegle złożył zapytanie fabryce Colta w
Hartford. Bez zwłoki przyjechał komiwojażer, Arthur T.
Howard, kapitan gwardii narodowej z Connecticut. Wraz
218

Z ofertą przywiózł wzory swojego towaru — Gatlingi model


1881 i 1883, i gotów był je zademonstrować. Oba miały kaliber
45/70 i po 10 luf Różniły się wyglądem (model 1881 miał
odsłonięte lufy, a w modelu 1883 były one okryte osłoną z
brązu) oraz kilkoma szczegółami technicznymi. Model 1881
miał podajnik Bruce'a, a model 1883 magazyn bębnowy
Jamesa Acclesa, teoretycznie bardzo nowoczesny, jednak
często ulegający awariom. Górował nad modelem 188]
szybkostrzelnością, która w zależności od użytej przekładni
wynosiła 800 albo 1500 wystrzałów na minutę. Miał także
ulepszone mechanizmy do prowadzenia ognia poszerzanego
i pogłębianego.
Por. Cassels z Queen's Own stwierdził, że kpt. Howard,
choć Jankes, okazał się przyzwoitym facetem, a jego Gatlingi
wzbudziły powszechne zainteresowanie. „Oglądamy te dziwne
narzędzia zniszczenia i niecierpliwie czekamy na próbę. Seria
pocisków zostaje wystrzelona do kaczek na stawie — nie
dokonuje egzekucji, ale szybkostrzelność tej broni pokazuje
nam, jak zabójcza może być ona przy właściwej okazji. Teraz
czekamy na próbę na Indianach", napisał 2.
15 kwietnia nadeszła wiadomość, że statki, które miały
przypłynąć z Medicine Hat, utknęły na mieliznach, i do
dyspozycji był tylko parowiec „Northcote" — „bardzo osob-
liwy pojazd, faktycznie olbrzymia płaskodenna barka o zanu-
rzeniu wynoszącym dwie stopy, z niewielką maszyną i
kilkoma kabinami, mająca na rufie wielkie koło jako
instrument napędowy". Otter postanowił, że nie będzie tracić
czasu, przy pomocy „Northcote" dostanie się przez
300-metrową rzekę na drugi brzeg i pomaszeruje prosto na
północ. Jednak silny wiatr utrudniał przeprawę, tak że dopiero
18 kwietnia oddział ruszył przez prerię. Do Battlefordu było
220 km. „Nudny, mokry, nieprzyjemny marsz przez morze
2
R. S. C a s s e 1 s, The Diary of Lieutenant R. S. Cassels, Northwest Field
Force, w: Reminiscences of a Bungie, by one of the Bunglers, and Two Other
Northwest Rebellion Diaries. ed. by R. C. Macleod, Edmonton 1983, s. 126.
219

błota", zapisał Cassels. Żadnej roślinności, kraj wydaje się


bardzo nędzny". Wieczorem żołnierze zaczęli zdawać sobie
sprawę, że są „w kraju nieprzyjaciela", ponieważ po raz
pierwszy sformowano „laager" z wozów ustawionych w
kwadrat, wewnątrz którego umieszczono konie i muły.
„Świetna pozycja, dziki nieprzyjaciel od frontu, a z tyłu
jeszcze niebezpieczniejsze rozszalałe muły i konie",
podsumował Cassels. Marsz dawał się we znaki. W dodatku
podany na kolację comed beef w połączeniu z miejscową
wodą spowodował masowe niedyspozycje żołądkowe.
Rozeszły się pogłoski, że produkowane w Chicago konserwy
zostały zatrute przez Fenian. „Trudno uwierzyć, że dziś była
niedziela — jakże inna niż spokojny dzień wypoczynku w
drogim starym Toronto". Nazajutrz po „nędznym zimnym
śniadaniu" maszerowano do obiadu — „lecz cóż to za obiad:
suchary, owsianka i woda. [...] Bóg jeden wie, jak ten kraj
mógłby kiedykolwiek się na coś przydać. Nic nadającego się
na opał nie ma w promieniu wielu mil". Wieczorem „rozległy
się donośne przekleństwa, gdy stwierdzono, że znowu nie
można nic ugotować. Ludzie szybko wpadają w buntowniczy
nastrój". Sytuację uratowało nadejście kilku wozów drewna i
obietnica dobrego śniadania. Humory poprawiły się, gdy
dołączyło więcej wozów, i w miarę konsumowania paszy i
żywności coraz więcej ludzi mogło nimi jechać.
22 kwietnia szpica Herchmera dostrzegła pierwszą grupkę
Indian, którzy właśnie ćwiartowali krowę. Policjanci chcieli z
nimi porozmawiać, ale Indianie oddali ku nim kilka strzałów i
uciekli. Nazajutrz po południu kolumna dotarła do rezerwatu
Assiniboinów Moskita. W chatach i tipi nie było śladu Indian.
Znaleziono tylko duże ilości mąki, ziemniaków i bekonu,
które załadowano na wozy. Poszukiwano instruktora Payne'a,
ale bez skutku. W jednej ze skrzyń po żywności natomiast
odkryto zwłoki jego indiańskiej żony, która umarła od
postrzału w lewy policzek, i ich dwuletniego dziecka,
zabitego uderzeniem obucha siekiery w tył głowy.
220

Wieczorem Cassels zanotował: „Ze wzgórza w odległości


8 mil widzimy Battleford i jesteśmy zdegustowani widokiem
kłębów dymu, wznoszących się z osady". Widok ten dodał
żołnierzom energii, lecz Otter zatrzymał oddział, ponieważ
zapadała noc, a w ciemnym lesie otaczającym fort „oddział
znalazłby się na łasce Indian".

BATTLEFORD, 2-24 KWIETNIA

Choć już 2 kwietnia Indianie odeszli do rezerwatu, miesz-


kańcy Battlefordu i okolic wciąż siedzieli w forcie. W barakach
brakowało nie tylko prycz, ale nawet miejsca na podłodze.
Wiele kobiet z dziećmi schroniło się więc w magazynie
kwatermistrza, poza obrębem palisady, i podczas częstych
nocnych alarmów biegły pod osłonę fortu, wspinały jedna przez
drugą po drabinach do środka, a czasem przerzucały dzieci nad
palisadą. Ostatecznie część kobiet i dzieci insp. Morris umieścił
w swoim domu, a reszta zamieszkała w wielkim namiocie na
placu. Było zimno, ludzie chorowali, jedno z dzieci umarło. W
poszukiwaniu żywności odważono się na wyprawę do miasta,
skąd przywieziono porzucone przez Indian mąkę i bekon.
„Zapasy złożono pośrodku placu, przykryto plandeką i
postawiono silną straż. Na widok dużej ilości jedzenia od razu
poczuliśmy się lepiej. Mąka była w porządku, ale bekon mienił
się wszystkimi kolorami tęczy i czuć go było stęchlizną, lecz
można go było zjeść, jeśli ktoś miał silny apetyt i dobre
trawienie", pisze kupiec Clinskill (czy raczej eks-kupiec; jego
sklep był już stertą popiołu) 3.
Wśród uciekinierów było wielu Metysów i mieszańców.
Insp. Morris podejrzewał, że są wśród nich stronnicy Riela,
którzy dostali się do fortu podstępem, aby wydać go Indianom.
Toteż kiedy 3 kwietnia do bramy zaczął kołatać Alex Bremner z
pobliskiej osady Bresaylor, przynosząc wiadomość o mordzie

3
B e a 1, M a c 1 e o d, op. cit., s. 205.
221

w Frog Lake i błagając o pomoc, Morris aresztował go jako


szpiega. Zamożni szkocko-indiańscy farmerzy z Bresaylor
mieli nawet kolektywną młockarnię z 12-konnym silnikiem,
mimo suszy zebrali dobre plony zboża i warzyw, a poza tym
dorabiali sobie traperstwem i wożeniem towarów. Wieś była
więc łakomym kąskiem, a ich przeczucia się sprawdziły — po
kilku dniach przyszedł eksowed Norbert Delorme w towarzy-
stwie grupy wojowników Budowniczego Zagród. „Włamali się
do stajni i zabrali wszystkie moje konie — wspomina Charles
Bremner. — Poszli do prowadzonego przeze mnie sklepu i
zabrali towary. Poprzewracali półki, wywrócili pojemniki i
rozbili beczki. Porozbijali okna, piece, meble, wyrwali podłogi,
zerwali sufity. Wystrzelali wszystkie psy, świnie i kury.
Zaprzęgli nasze wozy i zabrali nas. Pędzili ze sobą około 300
krów, w tym moje. Po drodze do obozu zastrzelili kilka naszych
krów. Było nas jakieś 15 rodzin i wszystkich wzięli do
rezerwatu" 4. Sąsiad Taylor ze łzami w oczach patrzył, jak jego
dorodne, pulchne owce, które dobrze przetrwały ciężką zimę, i
o które martwił się tylko, by za bardzo nie utyły, padają ofiarą
bezmyślnej rzezi. Przez wiele dni więźniowie mieli przyglądać
się melancholijnie, jak Indianie zabijają ich krowy, każąc sobie
w dodatku płacić za mięso. Jednak jako mieszańcy zostali
potraktowani nieźle: Indianie nie tylko pozostawili ich przy
życiu, lecz pozwolili zachować trochę rzeczy. Charles Bremner
zabrał wóz pełen futer, jego żona — maszynę do szycia i
materac, a misjonarz ojciec Louis Cochin ze zdemolowanej
kaplicy ocalił fisharmonię. Przy jej wtórze wieczorami śpiewali
hymny, po francusku, angielsku i w języku Kri.
2 kwietnia Indianie zerwali linię telegrafu do Prince Albert.
Pogłębiło to przekonanie insp. Morrisa, że nad fortem ciągle
wisi niebezpieczeństwo. „Jesteśmy dosłownie więźniami —
pisał do Irvine'a. — Osiem plemion powstało i otoczyło nas ze
4
S t o b i e, op. cit., s. 182.
222

wszystkich stron. Programem Budowniczego Zagród jest


wzięcie Fortu Pitt, skonsolidowanie sił i zdobycie Battlefordu
Myślę, że ich zamiarem jest eksterminowanie białych w tym
okręgu. Usilnie proszę, aby ruszył pan w tym kierunku jak
najszybciej. Oczekiwałem Herchmera z 50 ludźmi i działem
ale obawiam się, że musiał się przebijać przez Assiniboinów i
został pokonany". Takie listy Morris wysyłał przez gońców —
mieszańców, którzy w razie spotkania Indian nie ryzykowali
wiele; odbierano im tylko pocztę i broń.
Mijały dni. Gdzieniegdzie unosiły się dymy z płonących
domów, ale nikt nie atakował fortu. Czasem Indianie zza rzeki
strzelali do nosiwodów, którzy chodzili do odległej o kilometr
studni. Strzelcy Battlefordzcy rewanżowali się im. Podczas
takiej wymiany strzałów milicjant Harry Nash ubił wspo-
mnianego już Jacka Nez Perce. Małe grupki wojowników
przychodziły niekiedy szperać po domach, zabijać psy i koty i
podpalać budynki, a w nocy najmężniejsi zapuszczali się do
„nowego miasta". Obrońcy próbowali odstraszać rabusiów,
lecz nocne patrole były dla nich mocnym przeżyciem. „W
półmroku każdy chwast wydawał się wielki jak człowiek",
wspomina Clinskill. „Rozglądasz się, pełen strachu przed
skradającym się Indianinem, i naturalnie wyobraźnia pracuje.
Bardzo nam dokuczały włóczące się psy i świnie. Pewnej nocy
zawołałem «stój, kto idzie, hasło», a w odpowiedzi usłyszałem
chrząknięcie i okazało się, że był to wieprz".
19 kwietnia zwiadowcy donieśli, że Fort Pitt jest w rękach
Indian, a po policjantach nie ma śladu. „Obawiam się, że
wszyscy zostali zabici. Indianie powiedzieli kurierowi, że
wkrótce zdobędą Battleford" — depeszował Morris do szefa
NWMP (via Edmonton). Strach wzmógł się, kiedy nazajutrz
Indianie podpalili magazyn Kompanii. „Tańczyli dokoła z
diabelską radością. Wtem wielki płomień wzbił się w górę, a
potem rozległ się huk, jakby krótki odgłos gromu, i po-
czuliśmy, jak ziemia zadrżała. Budynek wyleciał w powietrze,
nie wiadomo, czy od wybuchu prochu, czy nafty", pisze
223

Clinskill. Morris wysłał do Ottawy zwięzłą depeszę: „Czy


dostaniemy pomoc? Nie utrzymamy się". 22 kwietnia ku
powszechnej radości do brzegu przybiła barka, a w niej insp.
njckens i jego oddział. „Garnizon wyszedł i prezentował broń.
Przy dźwiękach orkiestry policyjnej weszliśmy do fortu.
Entuzjastyczne powitanie. Damy podjęły nas obiadem" —
zapisał kpr. Sleigh. Insp. Morris z ulgą przekazał starszemu od
siebie Dickensowi dowodzenie. Chyba na skutek tego czujność
osłabła, co Indianie wykorzystali — udało im się zastrzelić z
ukrycia specjalnego konstabla" Franka Smarta, popularnego
właściciela dwóch dużych sklepów. Nazajutrz do Battlefordu
przybył konstabl z grupy Herchmera, z wieścią, że odsiecz jest
tuż-tuż. Wybuchła euforia, której nie zakłócił już nawet widok
Indian, na odchodnym podpalających wielki dom sędziego
Rouleau.
24 kwietnia rano kolumna ppłk. Ottera wkroczyła do
Battlefordu. Wygląd miasta na wszystkich robił silne wrażenie.
„Cztery czy pięć domów całkiem spalonych, inne porozwalane
i splądrowane, a sklepy kompletnie wypatroszone", pisze
Cassels. „Czego nie można było zabrać, to zostało zniszczone.
Dokoła leży porozrzucane pierze z poduszek, fotografie,
książki, naczynia, meble". „Wyglądało to tak, jakby ktoś wziął
ogromny kufer starszej pani, spakowany do podróży, i rozerwał
go w powietrzu", porównał inny. „Widziałem dosyć, aby na
zawsze wymazać wszystkie przyjazne uczucia, jakie żywiłem
dla Szlachetnego Czerwonego Człowieka — pisał
korespondent gazety ze wschodu. — Zawstydziliby nawet
najczarniejszego nihilistę. Odpal dynamit w salonie, a jest
szansa, że coś ocaleje. Wypuść zgraję Kri i Assiniboinów na ten
salon, a zdziałają dwa razy więcej niż dynamit". „Aż żółć mnie
zalewa, że tak głupio zatrzymaliśmy się i daliśmy im uciec" —
napisał kpt. artylerii Robert Rutherford. „Nikt, kto żywił w
duszy współczucie, nie mógł patrzeć na spustoszone domy i
zrujnowane domostwa, na ludzi stłoczonych w forcie bez
domów i bez grosza, i nie złożyć przy tym niebiosom Przysięgi
wiecznej zemsty — podsumował kapelan Queen's Own,
224

student teologii E. C. Acheson 5. — Widok to zaiste smutny i


łamiący serce, toteż niech nikt się nie zdziwi, jeśli nasi ludzie w
akcji okażą się twardzi i bezlitośni".
Agent John Rae oświadczył reporterowi, iż „przepowiada
powszechne powstanie Indian i uważa, że krwawa wojna jest
nieunikniona. Indianie są dobrze uzbrojeni i wyszkoleni Sądzi,
że cały kraj powstanie w mgnieniu oka i wszystkie plemiona
wejdą na ścieżkę wojenną" 6. Nie miał ochoty tego oglądać ani
w ogóle dalej zajmować się Indianami, więc opuścił Battleford i
zatrzymał się dopiero w Winnipegu.

CUT KNIFE HILL, 2 MAJA

Tymczasem Budowniczy Zagród siedział spokojnie w


rezerwacie. Był zadowolony i swojemu szwagrowi Robertowi
Jeffersonowi (który był instruktorem rolnym i przebywał w
obozie nie wiadomo, w charakterze gościa czy więźnia)
opowiadał, że dopiero teraz Indianie żyją, jak im Pan Bóg
przykazał. Sielankę zakłócały różne listy i manifesty od Louisa
Riela, ale wódz przyjmował je obojętnie. Nigdy nie spotkał się z
Rielem i nie były mu w głowie nowe awantury. Splądrowaniem
Battlefordu udowodnił, że jest większym wodzem niż Duży
Niedźwiedź, i to mu wystarczało. Jednak Metysom wydawał się
bardzo pożądanym sojusznikiem, toteż w jego obozie znaleźli
się eksowed Norbert Delorme (który poprowadził rajd na
Bresaylor), Joseph Jobin (brat eksoweda Ambroise'a,
nauczyciel, który zbiegiem okoliczności kilka miesięcy
wcześniej przeprowadził się z Prince Albert do Bresaylor), a
nawet Andre Nault i Dolphis Nolin, którzy nie wiadomo jakim
cudem przenieśli się do niego z obozu (z niewoli?) Dużego
Niedźwiedzia.
Ostatni list od Louisa Riela był niepokojąco natarczywy.
„Powstańcie, stawcie czoła nieprzyjacielowi — wzywał Riel
5
Jego synem byt późniejszy sekretarz stanu USA Dean Acheson.
6
B e a 1, M a c 1 e o d, op. cit., s. 255.
225

— zdobądźcie Battleford, zniszczcie go, zabierzcie


wszystkie towary i prowiant, i przychodźcie do nas". Battleford
był przecież zdobyty, miasto zniszczone, towary zabrane, a atak
na fort nie obiecywał żadnych korzyści. I niby dlaczego Indianie
mieliby przywozić swoją zdobycz Metysom? To przecież
Metysi mieli pobić białych. Kitewayo vel Alex Cayen, który
przyjechał z Batoche na pożyczonym mu przez Eksowedat
koniu, niedawno objaśniał Indianom strategiczne plany.
— Najpierw zniszczymy kolej żelazną, aby nie mogła nadejść
pomoc ze wschodu. Wtedy będziemy mieli policjantów jak ryby
w saku. Kiedy ich wykończymy, i zetrzemy wszystkie ślady
rządu, wezwiemy Amerykanów na naradę na równinie nad
Saskatchewanem. Tam uzgodnimy warunki, na jakich sprzeda-
my im ten kraj. Wszyscy, Indianie i Metysi, będą
ukontentowani.
— Ładne bajki — odezwał się Robert Jefferson — ale nic z
tego nie będzie.
Kitewayo zmierzył go wzrokiem.
— A więc to takim ludziom Indianie uratowali życie i
trzymają ich w obozie — rzekł. — Jutro zwołam naradę,
powiem, coś ty za jeden, i zobaczymy, co się z tobą zrobi.
„Następne 48 godzin było najbardziej denerwującymi, jakie
dotąd przeżyłem — pisze Jefferson. — Od początku tych
kłopotów bałem się wiele razy, ale teraz byłem jak spara-
liżowany, spodziewając się pewnej śmierci. Ale nic się nie stało
i po kilku dniach mój strach ustąpił" 7. Doszedł do wniosku, że
„powiedział tylko to, co większość i tak myślała", i nabrał na
tyle otuchy, że kiedy teraz Budowniczy Zagród pokazał mu list
od Riela, orzekł:
— Wygląda na to, że w Batoche tracą grunt pod nogami i
chcą pomocy.
Budowniczy Zagród nic nie powiedział, ale widać było, że
„ten pomysł nie przypadł mu do gustu". Jego odpowiedź

7
Jefferson, op. cit., s. 139.
226

Rielowi była godna męża stanu. „Duży Niedźwiedź skończył


swoją robotę — pisał między innymi. — Wziął Fort Pitt. Zabili
11 ludzi, w tym agenta, dwóch księży i sześciu białych. My tu
też zabiliśmy sześciu białych [zełgał, choć z umiarem ale nie
mógł wypaść dużo gorzej — G. S.]. Zabraliśmy wszystkie
bydło i konie w okolicy. Jeszcze nie zdobyliśmy koszar, ale to
jedyny budynek, jaki pozostał w Battlefordzie cały. Pisałeś, że
przyjedziesz do Battlefordu, kiedy skończysz dzieło w Duck
Lake. Czekamy na ciebie, bo nie możemy zdobyć fortu bez
pomocy. Mamy strzelby i karabiny wszelkich typów, ale
amunicji do nich brakuje. Chcemy, żebyś nam przysłał
amunicję. Jesteśmy słabi tylko z tego powodu. Podaj mi datę,
kiedy Amerykanie dojdą do linii kolei Canadian Pacific" 8.
Lepiej niech Duży Niedźwiedź wyciąga kasztany z ognia,
przecież skończył już swoją robotę; a jemu niech Riel przyśle
amunicję... I to przypomnienie (złośliwe?) o Amerykanach —
majstersztyk! Z listem do Batoche pojechał 29 kwietnia Joseph
Jobin.
Także i ppłk Otter skończył swoją robotę. Zlikwidował
oblężenie Battlefordu bez wystrzału. Otoczył szańcami budy-
nek rządowy, zamieniając go w „Fort Otter", i teraz zgodnie z
rozkazem powinien był czekać, aż nadejdzie gen. Middleton.
Nie tak jednak wyobrażał sobie swoją pierwszą akcję — bar-
dziej odpowiadałaby mu bitwa i spektakularne zwycięstwo.
Także wśród ludzi pojawiło się zniecierpliwienie. Pochowano
Franka Smarta, w końcu znaleziono zmasakrowane zwłoki
Payne'a, przywalone kupą gnoju, a jednocześnie nadeszły
wiadomości, iż Middleton stoczył bitwę z Metysami. Rozeszły
się pogłoski, że oddział Ottera wkrótce wyruszy, aby policzyć
się z Budowniczym Zagród, a potem uwolnić jeńców Dużego
Niedźwiedzia. Pogłoski te były odzwierciedleniem życzeń
mieszkańców Battlefordu, którzy marzyli o ukaraniu Indian,
oraz żołnierzy, którzy chcieli wreszcie postrzelać. Otter
8
C 1 i n k, op. cit., s. 54.
227

podzielał ich uczucia, ale nie miał żadnego racjonalnego


powodu, dla którego miałby złamać rozkaz. Indianie nie
stanowili zagrożenia dla Battlefordu. Nie było również obawy,
że uciekną i unikną odpowiedzialności. Co najważniejsze, nie
mieli zamiaru dołączać do Metysów — gdyby chcieli, już by to
zrobili; plądrowanie było jednak atrakcyjniejsze od nad-
stawiania głowy dla czyichś politycznych celów. Toteż Otter
wahał się. Wprawdzie Middleton zachęcał go do „brania na
siebie odpowiedzialności przy wykonywaniu zadań", ale nie
był pewien, czy może pod to podciągnąć rozpoczęcie działań
zaczepnych. Wyraźnego zakazu nie miał...
Zatelegrafował do Middletona, prosząc o instrukcje. „Niech
pan przy obronie Battlefordu kieruje się własnym osądem. Pan
jest dowódcą" — odpowiedział generał. Nadal nie było to
pozwolenie na działanie zaczepne. Otter postanowił więc
Middletona przechytrzyć. 26 kwietnia poinformował guber-
natora Dewdneya, że „uważa za konieczną niezwłoczną,
zdecydowaną akcję w celu ukarania Budowniczego Zagród za
popełnione przestępstwa", i prosił o aprobatę. Dewdney dał mu
ją bez wahania. Kiedy więc tego samego dnia dostał od
Middletona depeszę z poleceniem, aby „pozostał w Battlefor-
dzie, dopóki nie rozpozna terenu i sił Budowniczego Zagród",
zinterpretował ją jako przypomnienie, by nie zaniedbywał
zwiadu. 30 kwietnia powiadomił generała o zamiarze zaatako-
wania Indian. „Czy mam atakować? Proszę o wyraźne
instrukcje", zakończył. W odpowiedzi przeczytał: „Walka z
tymi ludźmi pociąga za sobą wielką odpowiedzialność. Sześciu
dobrze rozmieszczonych ludzi może wystrzelać połowę pań-
skich sił. Lepiej niech się pan zadowoli trzymaniem
Battlefordu i patrolowaniem okolicy".
Middleton był w kłopotliwej sytuacji. Aby uniknąć zarzutu,
że dyskryminuje kanadyjskich wojskowych, pozwolił ppłk.
Otterowi na samodzielność, ale obawiał się dać mu zbyt wiele
możliwości korzystania z niej. Na użytek publiczności pod-
kreślał zalety milicji, „z której część odbyła zwykle ćwiczenia
228

obrony terytorialnej, a część nie miała za sobą nawet i tego. Ci


ludzie zostali oderwani od biurek, kontuarów pługów, aby
podnieść broń przeciw nieprzyjacielowi, który był znany jako
przebiegły, dzielny, znakomity wojownik leśny i dobry
strzelec" 9. Walka nad Fish Creek utwierdziła go jednak w
przekonaniu, że milicja nie może takiemu przeciwnikowi
stawić czoła. Dowiedział się też, jak reaguje prasa na straty w
ludziach, i dalej planował kampanię tak, aby je
zminimalizować. Sądził, że gdy pokona Metysów Indianie
sami złożą broń, i nie miał chęci ryzykować życia milicjantów
w niepotrzebnych starciach z nimi. Z drugiej strony, gdyby
przypadkiem Otterowi się powiodło, do Middletona mogłoby
przylgnąć piętno „zabójcy biednych Indian". Był więc
zadowolony, że kampania na zachodzie toczy się bezkrwawo, i
chciał, aby tak było dalej. Jednak Otter był uparty i 1 maja
zadepeszował do niego: „Budowniczy Zagród waha się między
pokojem a wojną — dzisiaj wyruszam, by spróbować załatwić
z nim sprawę". „Nie rozumiem pańskiego telegramu — odpisał
generał. — Budowniczego Zagród należy ukarać, a nie
paktować z nim. Lepiej niech się pan ograniczy do
patrolowania". Jego depesza przyszła do Battlefordu, gdy Otter
już z niego wymaszerował, zabierając 325 ludzi (batalion
Queen's Own, kompania C Korpusu Szkoły Piechoty, Gwardia
Piesza Generalnego Gubernatora, Strzelcy Battlefordzcy i
pluton policjantów), dwie haubice i Gatling model 1881 (kpt.
Howard został z modelem 1883 przy oddziale Middletona).
„To wbrew moim rozkazom. Jestem zaniepokojony; on jest tak
samo niedoświadczony, jak jego ludzie", telegrafował
Middleton do Carona.
Do wieczora oddział przeszedł 30 km — połowę drogi do
rezerwatu. Po kolacji podjęto marsz na nowo, bowiem Otter
chciał zgodnie z ortodoksyjną taktyką walki z Indianami
9
M i d d 1 e t o n, op. cit., s. 1.
229

zaatakować Budowniczego Zagród o świcie. „Oczywiście nie


ma szansy na zaskoczenie — zapisał por. Cassels. — Jego
zwiadowcy prawdopodobnie już dawno nas zauważyli, bo
ognie sygnałowe paliły się przez całe popołudnie na odległych
wzgórzach, ale chcemy go dopaść, zanim zdąży odejść". O 4.00
2 maja oddział natrafił na opuszczone obozowisko. Żołnierze
na widok nieporządku i porzuconych utensylii uznali, że
Indianie porzucili obóz i uciekają. Nie wiedzieli, że
obozowisko indiańskie zawsze tak wygląda, a kiedy bałagan
staje się nie do zniesienia, Indianie przenoszą się o kawałek
dalej.
Otter postanowił dać odpocząć ludziom i koniom, ale
wygląd terenu nie zachęcał do postoju. Dalej natomiast widać
było wysokie wzgórze o nazwie Cut Knife Hill, u którego stóp
płynął potok. Wzgórze było porośnięte lasem, ale od potoku aż
do jego wierzchołka rozciągała się szeroka polana. Otter uznał,
że szczyt wzgórza byłby dobrym miejscem na odpoczynek i
śniadanie. Choć wykładał w szkole piechoty, nie pomyślał, że
po stwierdzeniu bliskości nieprzyjaciela należałoby wysłać
zwiadowców, aby ze wzgórza rozejrzeli się po okolicy, a także
spenetrowali las po obu stronach polany. Gdyby ponadto
zainteresował się głębiej terenem operacji, wiedziałby, że
nazwa wzgórza była groźnym memento — upamiętniała wodza
Sarcee imieniem Krótki Nóż, którego obóz 40 lat temu został
tam otoczony przez Kri i Assiniboinów i wybity do nogi.
Kolumna przekroczyła potok i ruszyła pod górę. Kiedy idący
na czele policjanci byli blisko szczytu, na którym obiecywali
sobie piknik, jak pisze konstabl Rumball, „rozpadliny po obu
stronach ożyły wyciem wojennym i mrożącym krew w żyłach
wrzaskiem, a potem kanonadą ze wszystkich stron" 10. Za
wzgórzem dały się widzieć szczyty tipi. „Byliśmy w pułapce"
— stwierdził Cassels.

10
KI a n c h e r, op. cit., s. 47.
230

Cassels, jak większość białych, przeceniał Indian. Wpraw-


dzie Budowniczy Zagród twierdził, że widzi żołnierzy na
większą odległość, niż oni mogą widzieć jego (od gubernatora
Dewdneya dostał bowiem w prezencie lornetkę), jednak żadni
indiańscy tropiciele nie wykryli Ottera, a wokół obozu nawet nie
było straży. Indian ocalił magiczny kamień, zwany Starcem
Kamieniem, który nosił w sakwie pewien Kri imieniem Jakub o
Długich Splątanych Włosach. Kamień wyczuł zbliżającego się
wroga, obudził Jakuba, a on zbudził kilkunastu śpiących na
uboczu Assiniboinów.
Od ich pierwszych kul zginął kpr. Ralph Sleigh z Frog Lake,
a sierż. Ward został ciężko ranny w brzuch. Policjanci padli na
ziemię i zaczęli się ostrzeliwać. Za nimi artylerzyści otworzyli
ogień na ślepo, a operator Gatlinga zawzięcie kręcił korbą.
Pociski padały za wzgórzem nie czyniąc żadnej szkody, mimo to
Kri w popłochu rzucili się do ucieczki. Jefferson zajrzał do tipi
Budowniczego Zagród. „Ubierał się w coś, co wyglądało jak
derka ze szmat. W mej ignorancji zapytałem go, co to takiego,
bowiem odzież ta — jeśli ją zwać odzieżą — miała tak nędzny
wygląd, że nigdy nie zaliczyłbym jej do ubiorów wojennych.
Pióropusze mogły być krzykliwe i niegustowne, ale były
barbarzyńskie, i przede wszystkim były indiańskie. [...] Z wielką
godnością poinformował mnie, iż jest to peleryna wojenna, która
czyni go niewidzialnym dla wroga. Potem wstał i wyszedł bez
słowa" 11. Nie rzucił się jednak w wir walki, lecz wraz z
uciekającymi zniknął w wąwozie. „Zatrzymał się z kobietami o
milę od pola walki, gdzie jego wiara w moc peleryny nie została
poddana próbie".
Tymczasem Assiniboinowie widząc, że hałaśliwa bateria nie
jest zbyt groźna, zaatakowali ją. Wyskoczyli z rozpadlin,
„wyjąć, skacząc i machając nad głową kocami, na prawo i lewo,
aby zmylić naszą celność" — pisze kpt. Rutherford. „Strasznie
wyglądający faceci z tych Indian, długie włosy plecione w

11
Jefferson, op. cit., s. 144.
231

warkocze, twarze i ciała pomalowane, dziko wyglądające łotry


— stwierdził Cassels. — Francusko-kanadyjscy artylerzyści
okazali nędznego, tchórzliwego ducha" i zadęli uciekać.
Dowódca baterii, mjr Short, zatrzymał i ch.
— Kto pójdzie ze mną? — zawołał, wskazując porzucone
haubice. Nikt się nie ruszył.
— Pójdziecie ze mną? — krzyknął rozpaczliwie major
w stronę policjantów. Milczenie przerwał st. sierż. Waltham,
weteran wojny w Afganistanie:
— No to prowadź, stary grzeszniku, a my pójdziemy za tobą!
Na widok kontratakujących Indianie skryli się, pozostawiając
dwóch zabitych 12. Kula zerwała złote szamerowanie z furażerki
Shorta.
— A na dodatek była całkiem nowa — rzekł chłodno major,
trzymając wiktoriański fason.
Gdyby płk Otter poszedł za ciosem, mógłby szybko
zakończyć walkę, ale uszła z niego energia. Czyżby zamajaczył
mu cień ppłk. Custera? Tak jak to rzekomo zrobił Custer, Otter
naprawdę złamał rozkaz. Miał czekać na przybycie głównych
sił, a zamiast tego wyruszył na niepotrzebną wyprawę. Teraz,
tak jak Custer, był otoczony przez Indian. Czy Cut Knife Creek
miał stać się nowym Little Big Horn? Otter przygotował się do
obrony — z artylerią i policjantami w centrum, Szkołą Piechoty
na prawym skrzydle, Queen's Own i Gwardią Pieszą na lewym,
Strzelcy Battlefordzcy zabezpieczali tyły, a wozy i rannych
umieszczono pośrodku polany. Inicjatywę zaś oddał Indianom.
Piękny Dzień, wódz stowarzyszenia Grzechotników, który
dotąd pozostawał w cieniu Budowniczego Zagród, oburącz
chwycił sposobność. Z magiczną wypchaną łasicą na głowie,
przepasany na ukos skórą grzechotnika naszywaną paciorkami,
zgromadził wokół siebie co odważniejszych Kri i ruszył do boju.
Kobiety, dzieci i starcy zajęli miejsca na niedalekim wzgórzu i
śpiewem dodawali ducha wojownikom. A ci zachowywali się
12
Jednym z nich był Dziura w Nosie. Nez Perce, dawny wojownik wodza
Józefa.
232

jak prawdziwi żołnierze-psy. Wyskakiwali w górę i kwitowali


niecelne strzały przeciwnika wesołymi i ironicznymi
okrzykami. Demonstrowali lekceważenie wroga; ojciec Cochin,
który siedział z nimi w rozpadlinie (chciał się dostać do
żołnierzy, lecz ci strzelali bez wyboru, nie bacząc na sutannę),
zauważył, że ładują broń nawet nie wyjmując fajek z ust. Choć
było ich nie więcej niż 50, zdobyli przewagę psychologiczną.
Mnożyli się żołnierzom w oczach, a śpiewy i wycie działały im
na nerwy. „Każdy krzak, kamień, drzewo wydawały się buchać
ogniem, a kule sypały się jak grad. Sytuacja była rozpaczliwa.
Nieprzyjaciel miał znaczną przewagę liczebną. Nie ma
wątpliwości, że gdyby przełamał naszą pozycję, cały oddział
zostałby unicestwiony" — wspomina Rumball. „Kule buczały i
gwizdały wokół nas. Z przodu i z tyłu zarośla płonęły ogniem
wystrzałów, a i ze szczytu wzgórza Indianie strzelali do nas. To
cud, że nie zostaliśmy wszyscy zabici" — pisze szer. Watts z
Queen's Own. Por. Cassels znowu pomyślał, że wołałby teraz
być w Toronto.
Kanonada była gorąca, ale obie strony strzelały mniej
więcej tak samo — w ciągu czterech godzin nikt więcej nie
ucierpiał. Zawiodły tylko haubice, które Otter zabrał zamiast
9-funtówek, licząc na ich łatwiejszy transport. Te uniwersalne
działa, które sprawdziły się w wielu bitwach zachodu Ameryki,
w Kanadzie ulegały ciągłym awariom. Przyczyną było prze-
robienie lawet górskich na niższe i szersze, które miały być
lepiej dostosowane do warunków prerii. Okazało się, że nie
mogą one sprostać przeciążeniu przy odrzucie haubicy, zwłasz-
cza przy strzelaniu stromym torem. Laweta jednej haubicy
rozsypała się, a drugiej pękła wzdłuż. Artylerzyści powiązali ją
sznurami, ale przy każdym wystrzale czopy wypadały z obejm i
lufa spadała na ziemię, turlając się po stoku ku wielkiej uciesze
Indian 13.
13
25 kwietnia Louis Riel modlił się: „W Twej niezmierzonej dobroci, Boże,
proszę, rozdziel lawetę i lufę armaty Middletona tak kompletnie, jak to możliwe.
Rozdziel je na zawsze, o Boże!" (The Diaries.... s. 71-72).
233

Indianie zaczęli zachodzić oddział od strony potoku. Strzelcy


Battlefordzcy starali się ich usunąć, a kpt. Rutherford obrócił
haubicę do tyłu, by im dać wsparcie, ale o mało nie trafił
swoich. Milicjanci zaatakowali z okrzykiem „Pamiętajcie
Smarta!", wyrzucili Indian znad potoku, lecz widząc, że
oddalili się od sił głównych, zawrócili, a za nimi wrócili
Indianie. Akcja ta kosztowała battlefordczyków jednego
zabitego (był nim kucharz Dobbs, który podejmował Indian
ucztą w Battlefordzie) i czterech rannych. Poza tym noszowy
George Lloyd (tak jak Acheson student teologii) 14 został ranny,
kiedy wraz z Achesonem wynosił ciało Dobbsa, i musiał sam
zostać wyniesiony.
Na linii zaczęła się kończyć amunicja. Wystrzelano kilka-
naście tysięcy naboi do niewidocznego przeciwnika i Otter
musiał się przekonać, że nic to nie daje, a powoduje straty
— Indianie strzelali kiepsko, lecz w końcu kogoś trafiali.
Zginęli kpr. Talbot Lowry 15 i trębacz Patrick Burkę z NWMP.
Szer. John Rogers z Gwardii Pieszej leżał przy ziemi, gdy
wydało mu się, że ktoś go o coś zapytał.
— Co takiego? — nie dosłyszał Rogers i uniósł głowę.
— O co...
Urwał — kula trafiła go w czoło. Szer. Herbert Foulkes ze
Szkoły Piechoty wstał, żeby lepiej wycelować, i szybko został
trafiony trzema kulami, w tym jedną śmiertelnie.
W południe Indianie znużyli się walką. Strzelali coraz mniej,
a ci, którzy nie poszli na obiad, siedzieli w rozpadlinach i
zastanawiali się, co teraz zrobią chemoginusuk. Ze zdziwieniem
stwierdzili, że przeciwnik się wycofuje. Jak zwykle w takiej
sytuacji ożywili się i nawet ustrzelili taborytę Charlesa
Windera, „młodego angielskiego dżentelmena", który od-
14
Lloyd został później biskupem Saskatchewanu.
15
Lowry, były oficer irlandzkiej milicji, był synem brytyjskiego generała,
który dowodził w wojnie krymskiej i podczas inwazji Fenian. On i Sleigh w
Anglii byli kolegami z tej samej klasy, a spotkali się w Battlefordzie po raz
pierwszy od czasów szkolnych.
234

chodząc zatrzymał się na brzegu potoku, aby „wygarnąć do


żebraków". Oddział Ottera stracił 8 zabitych i 14 rannych „To,
że nie zostaliśmy wszyscy wybici, tak jak oddział Custera,
trzeba przypisać odwadze i męstwu naszych chłopców" —
napisał szer. Watts.
— Jak tylko wrócimy do Toronto, wypisuję się z wojska —
podsumował głośno jeden z „chłopców".
Indianie nie ścigali nieprzyjaciela, kontentując się pozo-
stawioną amunicją i innymi drobiazgami. Budowniczy Zagród
zdjął wojenną pelerynę i był w świetnym humorze. Kiedy
Jefferson przypomniał mu, że uciekł, „roześmiał się i powie-
dział, że wielu innych też uciekło, a niektórzy ze strachu dotąd
nie wrócili". Wieczorem Indianie urządzili ucztę i przy
ogniskach odtwarzali swoje mężne czyny.
Ppłk Otter w raporcie dla gen. Middletona podał, że Jego
rekonesans osiągnął zamierzony cel, albowiem [Budowniczy
Zagród] zadeklarował swoje intencje". W depeszy, którą wysłał
do min. Carona, był mniej skromny — stoczył bitwę z 500
Indianami Budowniczego Zagród i Dużego Niedźwiedzia, i
zabił 50. W relacjach dla gazet było to już 800 Indian i ponad stu
zabitych, nie licząc tych, którzy zginęli od ostrzału
artyleryjskiego. Widziano, jak Gatling kosił całe grupy ataku-
jących...
„Kanadyjscy milicjanci psuli całą swoją dobrą robotę
nieustającymi przechwałkami. W czystym samochwalstwie i
niefałszowanej bladze Kanadol nie ma sobie równych. Jankes
jest naiwnym gołąbkiem w porównaniu ze swym północnym
sąsiadem" — stwierdził konstabl Donkin 16.
Gazety przedstawiały Cut Knife Hill jako walne zwycięstwo
ppłk. Ottera, które uniemożliwiło Indianom połączenie się z
Rielem i „złamało kręgosłup rebelii". W istocie Indianie stracili
5 zabitych i 3 rannych i pozostali na polu walki. Otter stracił
działo, szer. Williama Osgoode'a z Gwardii Pieszej pozostawił
16
Donkin, op. cit., s. 148. „Kanadol" — por. Canuck. Nazwa ta może być
obraźliwa lub nie, zależnie od intencji mówiącego.
235

na polu bitwy 17 i zamiast na laury zasługiwał na sąd wojenny za


niewykonanie rozkazu, zaniedbanie rozpoznania i nieudolne
dowodzenie. Jednak Middleton ograniczył się tylko do
wytknięcia mu, iż nie powinien był się zwracać w tej czysto
wojskowej sprawie" o aprobatę do gubernatora Dewdneya, lecz
do niego. Co generał sądził o wyczynie pierwszego
kanadyjskiego zawodowca", przebija z jego raportu,
utrzymanego w ściśle brytyjskim niedopowiedzeniu:
Siły Ottera liczyły 325 ludzi z dwiema 7-funtówkami i jednym
Gatlingiem, siły nieprzyjaciela ocenia się na 200. Po sześciu
godzinach walki [...], znajdując swoją pozycję jako nie do
utrzymania w nocy, [Otter] zdecydował wracać do Battlefordu,
na wypadek, gdyby miał nastąpić kontratak [Indian] na tę
miejscowość. [...] Choć sprawy tej nie można uważać za sukces,
świadczy ona bardzo dobrze o niedoświadczonych oficerach i
ludziach. Jak się wydaje, szczególnie dobrze został przez ppłk.
Ottera wykonany odwrót" 18.

17
W depeszy do min. Carona ppłk Otter podał, że stracił 7 zabitych, nie
wymieniając szer. Osgoode'a. Ojciec Cochin znalazł nagie, zmasakrowane i
podziurawione kulami zwłoki Osgoode'a i pogrzebał je. Pochował także Dziurę
w Nosie, którym nikt się nie zajął, bowiem nie miał on krewnych w obozie.

18
M i d d 1 e t o n, op. cit., s. 43-44.
UPADEK ŚWIĄTYNI

OTTAWA

Rząd był bardzo zajęty, parlament obradował. Na porządku


dziennym była ekscytująca kwestia prawa wyborczego dla
kobiet. 27 kwietnia premier Macdonald zaprezentował swój
projekt ustawy.
— Mam nadzieję, że my w Kanadzie będziemy mieli wielki
zaszczyt przewodzenia sprawie emancypacji kobiet i zrównania
ich z mężczyznami — zakończył. Poparła go opozycja
liberalna, a jej rzecznik wyraził nadzieję, że nadanie prawa
głosu kobietom „stworzy wielki elektorat, który będzie po
stronie reform moralnych, społecznych i religijnych".
Takich właśnie perspektyw konserwatyści raczej się
obawiali.
— Premier chyba zapomniał, że jest premierem konser-
watywnym — zareplikował Joseph Royal, Metys z Winnipegu.
— Teorii sufrażystek, które są skrajnie radykalne, nie może
przyjąć żaden konserwatysta. Kobieta została stworzona do
innego królestwa, niż polityka. Jej królestwo jest wystarczająco
potężne... Jak mówią, były bardzo oświecone kobiety, które
zapisały się w historii. Chciałbym zobaczyć, który z czcigod-
nych panów posłów wstanie i powie, że chciałby być mężem
takiej oświeconej kobiety.
237

W kociej muzyce utonęły wszystkie inne kwestie, z rebelią


na Terytoriach włącznie.

SASKATCHEWAN

Było zimno, lał deszcz, a w obozie Middletona panował


nastrój „lekko posępny, głównie dzięki nagłej utracie nie-
których towarzyszy. Ten uboczny skutek wojny został nieco
nieoczekiwanie uświadomiony obywatelom-żołnierzom".
Stali się oni także bardziej nerwowi; wystrzał wartownika,
który w nocy wziął kilku taborytów za nieprzyjaciela,
zapoczątkował ogólną kanonadę, na skutek której taboryci
uciekli i przesiedzieli do rana w jakiejś rozpadlinie.
Gdyby sądzić po sumach wydawanych przez rząd na
zaopatrzenie, na zachód wysyłano kolosalne ilości prowiantu,
ale do żołnierzy docierało niewiele, i to głównie suchary, które
— jak się domyślali — nie zostały dojedzone przez ekspedycję
Wolseleya w 1870 roku. Wypuszczano się więc na patrole,
które były pretekstem do zdobywania pożywienia. „Łupienie
było na porządku dziennym — wspomina szer. Rusden z
oddziału Boultona. — Nareszcie oddział kulinarny był bogato
zaopatrzony w utensylia, garnki i patelnie. Talerzy było w
bród, a każdy mógł się pysznić własną łyżką, nie mówiąc o
widelcu i nożu, podczas gdy przedtem dwie trzecie kompanii
musiało jeść palcami. Jadło się nam wspaniale, ziemniaki,
wieprzowinę, cielęcinę, wołowinę, wszystko świeże.
Zwłaszcza naszej kompanii wiodło się bardzo dobrze,
ponieważ jako zwiadowcy penetrowaliśmy osady rebeliantów
i zdobywaliśmy drób i jajka" 1. „Wszystko, co się dało zabrać,
było zabierane, przynosiliśmy różności, nawet krzesła" —
dodaje. Middleton przymykał na to oczy, tym bardziej że
zwiadowcy sprezentowali mu miękki fotel, którym zastąpił
używane dotąd metalowe siedzisko od grabiarki do siana.
1
H. P. R u s d e n, Notes on the Suppression of the Northwest Insurrection.
w: M a c 1 e o d. op. cit., s. 267-269.
238

3 maja do obozu dotarły wiadomości o walce pod Cut


Knif Hill. Wyglądało na to, że Otter przejął inicjatywę dzięki
temu że udało mu się wydostać spod kurateli Middletona.
Zwłaszcza młodzi oficerowie skupieni wokół lorda
Melgunda byli niezadowoleni. W samą porę więc 5 maja
przypłynął parowiec „Northcote", a za nim na holu dwie
barki z zaopatrzeniem. Na brzeg wyładowały się kompanie
A i C Batalionu Midland — 100 ludzi z ppłk. Van
Straubenziem (weteranem buntu sipajów i oficerem sławnej
Lekkiej Brygady kawalerii brytyjskiej), personel medyczny,
w tym grupa pielęgniarek ze szpitala w Winnipegu, a także
kpt. Howard z Gatlingiem model 1883.
Teraz Middleton miał pod komendą 886 ludzi,
wszystkich „znakomitego ducha". Z 10 batalionu
Grenadierów Królewskich, Strzelców z Winnipegu i
Batalionu Midland utworzył brygadę, której dowódcą (i
swoim zastępcą) mianował ppłk. Van Straubenziego.
Zrezygnował z ataku na Batoche dwiema kolumnami po obu
brzegach rzeki („ten plan, chociaż dobry, lepiej pasował do
żołnierzy regularnych, niż do kompletnie niedoświadczonej i
prawie niewyszkolonej milicji") 2, a zamiast tego (jako że do
kardynalnych wymogów „małych wojen" należą
elastyczność i twórcze podejście) postanowił wykorzystać
parowiec „Northcote". W koordynacji z natarciem na
Batoche miał on wysadzić na tyłach przeciwnika desant
kompanii C Korpusu Szkoły Piechoty pod komendą mjr.
Smitha i adiutanta kpt. Wise'a, któremu stłuczona kostka nie
pozwalała chodzić ani jeździć. Zabrał się z nimi także por.
Hugh Macdonald, który zachorował na różę w twarzy.
7 maja oddział pomaszerował prawym brzegiem Saskat-
chewanu. Gen. Middleton ze zwiadowcami jak zwykle
pojechał przodem. Na farmach nie napotkali nikogo, tylko w
jednym z domów gotujący się gulasz pozwalał sądzić, że
Metysi opuścili go w pośpiechu. „Ich obiad z kawałków
2
Tamże, s. 39.
239

niedogotowanej wołowiny posłużył do zaspokojenia apetytów


zwiadowców, głodnych, a niezbyt wybrednych" — pisze
Middleton. Według Rusdena natomiast to właśnie generał
pierwszy chciał zabrać się do jedzenia, ale zwiadowcy
zniechęcili go do tego rzuconą od niechcenia uwagą o
upodobaniu Metysów do koniny. O dwa kilometry od Batoche
zwiadowcy napotkali pikiety i zawrócili. Wieczorem oddział
stanął w Dumonfs Crossing, przy stacji promu Gabriela
Dumonta. Jego dom, sklep i salon bilardowy wzbudziły duże
zainteresowanie. „Generał rozkazał, że mamy niczego nie
ruszać, i wyrzucił wszystkich z budynku, ale już przedtem
zostały zabezpieczone pewne pamiątki", pisze Boulton.
„Znaleźliśmy pudełko cygar, trochę monet, rękawiczki i dużo
towarów mieszanych" — precyzuje Rusden.
„Noc była niespokojna — wspomina Boulton. —
Obozowaliśmy o 6 mil od twierdzy Riela, który wiedział o
naszej obecności, a było dokoła dosyć osłony, by wykonać
nocny atak bez ostrzeżenia". Nic się jednak nie wydarzyło.
Nazajutrz Middleton, nie chcąc maszerować przez nadrzeczne
zarośla, skierował się w głąb lądu, na szlak z Humboldt.
„Northcote" pozostał w Dumonfs Crossing; Middleton polecił
uczynić go „kuloodpornym", więc milicjanci rozebrali stajnie,
a z drewna zrobili osłony układając na górnym pokładzie
wzdłuż burt trzy warstwy trzycalowych desek. Uzupełnili je
workami paszy, skrzynkami konserw i plecakami, które
policjanci Irvine'a kiedyś zostawili w Humboldt, a statek miał
dostarczyć do Prince Albert. Potem załoga zabrała z domu
Dumonta stół bilardowy i pralkę mechaniczną, i podpaliła
zabudowania.
Po południu Middleton ze zwiadowcami znów znalazł się o
dwa kilometry do Batoche. Na ich widok pikiety Metysów
cofnęły się. „Wieczorem zebrałem dowódców i powiedziałem
im, co zamierzam zrobić" — pisze Middleton. Dopiero wtedy
poinformował ich o zamiarze zaatakowania Batoche od strony
lądu i rzeki jednocześnie.
240

BATOCHE

Batoche czekało na wroga, skryte za siecią dołów strzelec-


kich; nie było tylko dość ludzi, by je obsadzić. Na wypadek
oblężenia żywność była; Indianie przyprowadzili bydło, zra-
bowane „angielskim Metysom". Niestety, brakowało broni i
amunicji. Eksowedat postanowił „wysłać dwóch ludzi do Fortu
Battle, i jeśli to będzie możliwe, zagarnąć zapasy i amunicję",
ale nawet gdyby Indianie zdobyli tam uzbrojenie nie
pozwoliliby nikomu go zagarnąć. Może zgodziliby się je
sprzedać, ale nie wiadomo ani o działaniach Metysów dla
zdobycia na ten cel funduszów (tylko William Jackson myślał
kiedyś o tym), ani o ich kontaktach z handlarzami bronią.
Pewien ślad wskazuje na USA — „Pioneer Press" w St. Paul
doniosła o zakupieniu i wysłaniu Metysom przez „feniański
łącznik" trzech Gatlingów. Kapitan Bractwa Fenian James
Kennedy wyraził zdziwienie, że Metysi nie użyli tej broni nad
Fish Creek, i przekonanie, że Riel umieścił ją na umocnionych
pozycjach pod Batoche, aby wykorzystać podczas „prawdziwej
bitwy". Czy kilka solidniejszych stanowisk strzeleckich szy-
kowano dla Gatlingów? Czy w tej sprawie pojechał przez
„magiczną linię" Norbert Turcotte? Nie wiadomo, jakie były
losy tej transakcji, jednak do Riela broń nie dotarła.
Można sądzić, że w każdym razie Louis Riel otrzymał z
USA niedobre wieści. Jeszcze 26 kwietnia marzył, by mieć
„dobrą armatę, jedną albo dwie, dwie albo trzy, moje własne, z
taką ilością amunicji, jakiej trzeba". 28 kwietnia „przez
zamknięte oczy widział światło jaśniejsze niż słońce" i był
pewien pomocy Ducha Świętego. I oto 29 kwietnia ton
zapisków w jego dzienniku zmienił się radykalnie. Pojawiło się
otwarte odniesienie do Stanów Zjednoczonych — jako
gwałtowna, pełna goryczy tyrada. „O, to niebezpieczny krok,
prosić Amerykanów o pomoc! — pisał. — Zapewniam, należy
3
Li g h t, op. cit., s. 217.
241

ich się bać. Nie mają moralności ani wiary, ani serca. To brudne
psy, nędzne szakale, wściekłe wilki, szalejące nocą lisy. […]
Żyłem w USA nędznie wśród węży, wśród jadowitych żmij. O
Boże! Oszczędź mi nieszczęścia wdawania się w układy ze
Stanami Zjednoczonymi".
Zmienił się jednocześnie nastrój Riela. Skończyły się
mrzonki o pobiciu Irvine'a i Middletona. Nie prosił więcej
Boga, by spuścił na nich plagi. Zaklinał za to Jego i wszystkich
świętych, aby „zesłali mu łaskę szybkiego osiągnięcia dobrego
porozumienia z Dominium Kanady". „Uczyń wszystko, aby tak
było! — modlił się. — Pomóż mi zapewnić dla Metysów i
Indian wszelkie korzyści, jakie można teraz uzyskać przez
negocjacje. Daj nam łaskę zawarcia dobrego traktatu. Spraw,
aby Kanada zgodziła się na zapłacenie mi wynagrodzenia, które
mi się należy, nie małego wynagrodzenia, lecz wynagrodzenia,
które byłoby godne i sprawiedliwe" 4. Za co spodziewał się
nagrody od rządu Kanady? Co miał mu w zamian do
zaoferowania?
Louis Riel podjął również ostatnią próbę przekonania księży,
że powinni go poprzeć. 30 kwietnia wezwał ich przed
Eksowedat. Przez sześć godzin trwało posiedzenie, podczas
którego Riel starał się ich nawrócić; nazwał się Duchem
Świętym — Parakletem i oświadczył, że jest reformatorem
Kościoła jak Chrystus i Mojżesz. Misjonarze nie docenili tego, a
nawet przeciwnie. „Musimy z ojcami Moulinem i Vegrevillem
bronić naszej obrażanej wiary — zapisał ojciec Fourmond. —
Ściąga to na nas potop obelg i groźby, że jeśli nie ugniemy się
przed tyranem, wystawią nas na ogień nieprzyjaciela" 5. Nie jest
pewne, czy księża istotnie mieli posłużyć za żywe tarcze, ale
miejsce ich aresztu — plebania — było na pierwszej linii
obrony.
1 maja przyjechał nauczyciel Joseph Jobin, przynosząc list od
Budowniczego Zagród. Riel zaraz wysłał go z powrotem
z listem oraz zadaniem nakłonienia wodza do przyjścia
4
The Diaries..., s. 77-78.
5
F l a n a g a n. Louis „David" Riel, s. 146.
242

z trzystoma wojownikami do Batoche, żeby „załatwić


ostatecznie sprawę z Middletonem" 6. Była to czysta
desperacja — wódz nawet nie znał Riela i trudno było sądzić,
że usłucha jego wezwań, skoro dotąd tego nie zrobił.
Louis Riel zwrócił się także o pomoc listem otwartym d
narodu amerykańskiego (podobny wysłał do feniańskiej
gazety „The Irish World"). Chyba tylko po to, by nie zarzucać
sobie jakiegoś zaniedbania; w świetle niedawnych enuncjacji
o Amerykanach trzeba wątpić, że czegoś się po tym
spodziewał Jego dziennik to potwierdza. „Otom jest, stawiłem
się na czas obrany przez Boga, aby się dopełniło — napisał 6
maja — oczami memi widziałem znaki czasu, odkrywane nam
przedtem. Nie chciałem uwierzyć, że były zaiste znakami
czasu, lecz w końcu musiałem uznać je za to, czym były.
Zaprawdę, oto leży przede mną czas na wiele sposobów
określony, czas ogłoszony wszelkimi znaki, które miały się
objawić, jak oznajmia Pismo. [...] Wróg nadchodzi w górę
rzeki, będzie bombardować miasto. Jak ma się ono obronić?
Nikt nie bierze sobie do serca jego interesów. Wpadnie w ręce
zdobywcy, albowiem porzuciło Boga. Bóg także je porzuca.
Dopełniło się".
Zdradzonemu prorokowi pozostała tylko ostatnia ucieczka.
„Duch Boży objawił mi, jak arogancka jest Anglia — zapisał
8 maja. — O mój Boże, nie pozwól Anglii zdobyć przewagi
nade mną, albowiem ona mnie zniszczy wraz z moim
narodem. Uchroń mnie przed jej potęgą... O mój Boże, śpiesz
mi na pomoc, nie zwlekaj" 7.

SOBOTA, 9 MAJA 1885 — DZIEŃ PIERWSZY

9 maja o 4.00 w obozie Middletona zagrała pobudka, a o 5.00


kolumna wymaszerowała. Na czele jak zwykle jechali
zwiadowcy Boultona, z ubezpieczeniami bocznymi, potem

6
Stanley, The Birth..., s. 365-366.
7
The Diaries..., s. 82-83, 86.
243

Gatling, za nim Grenadierzy Królewscy, a dalej Strzelcy


Winnipegu, bateria A Królewskiej Artylerii Kanadyjskiej,
Batalion Midland, Bateria Polowa z Winnipegu, wozy z amuni-
cyjne i ambulanse. Pochód zamykali zwiadowcy Frencha. Ran-
kiem do obozu dojechało 10 000 hawańskich cygar, prezent od
hurtownika z Montrealu. Nastroje były więc doskonałe, a nad
maszerującą kolumną unosiły się kłęby dymu.
Tymczasem „Northcote", ciągnąc na holu dwie barki z
zaopatrzeniem, sunął w dół rzeki. O 8.00 był już blisko
Batoche. Na skraju miejscowości ludzie z parowca ze zgrozą
ujrzeli wisielca dyndającego na gałęzi drzewa — czyżby miał to
być dla nich omen? Nie było czasu na rozmyślanie, bo z
urwistych brzegów Saskatchewanu padły strzały. W miarę jak
„Northcote" posuwał się w dół rzeki, ogień się nasilał; Metysi
zbiegali się z całego Batoche, by postrzelać do niezwykłego
celu. Z początku odpowiadali im tylko kpt. Wise i por.
Macdonald; mjr Smith zabronił swoim ludziom strzelać. Jednak
widząc, jak kule trafiają poszycie statku i bębnią w drewniane
osłony, pozwolił otworzyć ogień — dla podtrzymania morale,
bo ukrytych nieprzyjaciół nie było widać. „Kule sypały się na
nas z obu brzegów od dziobu i od rufy jak dzika burza —
wspomina jeden z żołnierzy. — Niemal z każdego krzaka
unosiły się chmurki dymu, a z każdego domu i drzewa na
szczycie urwisk nadlatywały z brzęczeniem kule.
Odpowiadaliśmy spokojnie, strzelając salwę za salwą, i
widziano, jak kilku zaczajonych nieprzyjaciół spadło z urwiska
głową w dół" 8. Działała tu wyobraźnia — żaden z Metysów nie
poniósł szwanku.
Koordynacja natarcia zawiodła: siły lądowe były jeszcze
daleko. „Ku mej wielkiej irytacji dał się słyszeć grzechot
wystrzałów i gwizdek parowca, co znaczyło, że już się
zaangażował — pisze Middleton. — Wystrzeliliśmy z armaty,
aby wiedzieli, że jesteśmy w pobliżu, i parliśmy dalej.
8
M u 1 v a n e y, op. cit., s. 225.
244

Słyszeliśmy ciągły gwizd i nieustanną kanonadę, i ufaliśmy że


jest z nim wszystko w porządku" 9.
W Batoche usłyszano huk armaty.
— To grom Boży! — zawołał Riel. — Pan ześle piorun i
porazi wroga!
Kapitan Streets i pilot Seager, obaj doświadczeni w
żegludze na Missisipi, byli w kłopotach. Sterówka okazała się
niewystarczająco osłonięta; kule rozbijały świetliki,
przechodziły przez cieńsze ścianki, jedna przeszyła rękaw kurtki
pilota. W pośpiechu sprokurowano osłony z odbijaczy i
materaców Tymczasem zaś na „Northcote" czyhała pułapka —
przewoźnik Alex Fisher zagrodził mu drogę poprzeczną stalową
liną, wzdłuż której poruszał się prom. Zanim ktoś się
zorientował, o linę zaczepiły dziobowe bomy, a potem maszt i
kominy, łamiąc się po kolei i z trzaskiem padając na pokład.
Utrata kominów sprawiła, że w paleniskach zabrakło ciągu,
ciśnienie pary spadło i zmalała prędkość, dodatkowo
pogarszając sterowność. Okaleczony „Northcote" pociągnięty
przez barki obrócił się rufą do przodu i ścigany przez Metysów
dryfował przez pięć kilometrów, aż zatrzymał się na mieliźnie.
Wszyscy na pokładzie byli cali, maszyny nie ucierpiały, więc
mjr Smith rozkazał zawrócić ku Batoche. Jednak kule wciąż
padały, cieśla, który chciał zbadać uszkodzenia, został ranny w
piętę, a opatrujący go sanitariusz w ramię, toteż kapitan Streets
skierował statek w dół rzeki do Prince Albert 10.
O 9.00, kiedy „Northcote" już się oddalał, zwiadowcy
Boultona podeszli na skraj Batoche. Na ich powitanie z domu
Jeana Carona padły strzały; to jacyś Metysi, którzy nie zdążyli
9
Middleton, op. cit., s. 45.
10
20 kwietnia Riel pisał w dzienniku: „Boże, użyj naszej liny od promu, by
wywrócić parowiec", a nazajutrz: „Ześlij nam parowiec, kiedy będziemy mogli
się z nim spokojnie rozprawić. [...] Niech gdy usłyszą grom, wiedzą, że
Wszechmogący przygotowuje się, by wymierzyć im karę i wziąć odwet”. W
marcu miał wizję „lodzi, płynącej w dół Saskatchewanu" i „liny od promu, która
wyglądała, jakby była zerwana". „Northcote" był 20 kwietnia w Swift Current, a
dołączył do Middletona dopiero 5 maja (The Diaries.... s. 62, 68-69).
245

wziąć udziału w strzelaninie nad rzeką, zademonstrowali


swoją obecność. Middleton od razu pokazał, że nie ma z nim
żartów — podciągnął artylerię; cztery działa baterii A i
Artylerii Polowej otworzyły ogień. Wkrótce dom Carona
stanął w płomieniach, a kolumna ruszyła dalej, zachowując
szyk marszowy — tylko bateria A znalazła się na czele, obok
Gatlinga. Następnymi budynkami przy szlaku były kościół i
plebania. Zza węgła plebanii ktoś zaczął strzelać i Middleton
postanowił dla odmiany wypróbować Gatlinga. Kpt Howard
zakręcił korbą i oddał długą serię mierząc w dach, po chwili
poprawił drugą. „Dostrzegliśmy białą flagę, którą ktoś machał
z okna. Kazałem wstrzymać ogień i podjechałem do domu,
który okazał się pełen ludzi; trzech czy czterech księży
rzymskokatolickich, kilka sióstr miłosierdzia i sporo kobiet i
dzieci, te ostatnie będące wszystkie mieszańcami.
Uspokoiliśmy ich i kontynuowaliśmy natarcie" — pisze
Middleton. Jednak według ojca Fourmonda generał sam był
niespokojny. „Wygląda na bardzo zmartwionego, rozgląda się
na prawo i lewo za nieprzyjacielem, który nigdzie nie
zdradzał swej obecności. Dziwny sposób prowadzenia wojny.
Idzie w paszcze karabinów Metysów, nie wiedząc, gdzie są
Mówimy mu: Niech się pan strzeże, jest pan w Batoche,
czekają tu na pana..." 11.
Istotnie, prócz ogólnikowych, Middleton nie miał żadnych
informacji o sile i pozycjach przeciwnika. Nie rozpoznał
także terenu, mimo że miał na to dosyć czasu, i nawet z grupą
Boultona bywał w pobliżu. Prawdopodobnie liczył na
zaskoczenie i przewagę liczebną na wybranym odcinku, i
dlatego zamiast utworzyć szyk bojowy, pchnął kolumnę
marszową najkrótszą drogą ku Batoche. Otwarty teren między
kościołem a cmentarzem zachęcał do tego. To, że po obu
stronach był obramowany lasem, a od strony cmentarza
dodatkowo jeszcze rozpadliną, powinno było wzbudzić
podejrzenia, ale ponieważ nic się nie działo, kolumna
11
W. Hildebrandt, The Battle of Batoche. British Smali Warfare and the
Entrenched Metis. Ottawa 1986, s. 44.
246

ruszyła dalej. Żołnierze spokojnie przeszli pół kilometra i


znaleźli się na skraju wyżyny. Dalej stok wzgórza dość stromo
opadał ku rzece. Z wysokości widać było domy Batoche, prom,
rozrzucone farmy, tipi w obozie indiańskich sojuszników Riela,
a za rzeką jego kwaterę, nad którą powiewał sztandar z Marią
Panną. Bateria A zaczęła strzelać. Widać było, jak ludzie w
Batoche biegają bezładnie. Była 9.45.
Metysom sprzyjało szczęście. Gdyby „Northcote"
zatrzymał się na przeszkodzie i zająłby ich na dłużej, Middleton
zastałby ich nieprzygotowanych. Lecz teraz Metysi, którzy na
odgłos wystrzałów przerwali pogoń za parowcem, zaczęli
gromadzić się w lesie.
„Już zaczęliśmy myśleć, że rebelianci sobie poszli — pisze
Rusden — gdy bez najmniejszego ostrzeżenia usłyszeliśmy
mrożące krew w żyłach wycie wojenne, a po nim salwę z
rebelianckich karabinów". „Z gwałtownością pioruna z bez-
chmurnego nieba trzask kanonady przeleciał przez zalesiony
stok po prawej i z przodu. Krzaczasty stok, który wydawał się
bezludny, nagle zaroił się od dzikusów, wyjących jak kojoty.
Gardłowe «ki-ji-ki-ji» i omiatający nas ostrzał sprawiły, że
sytuacja stała się męcząca dla nerwów" — dodaje jeden z
Grenadierów 12. Najpierw znalazła się pod ogniem bateria A, a
zaraz potem cały oddział zaległ, przygwożdżony z obu stron
ogniem z lasu oraz z kilkunastu dołów strzeleckich i spara-
liżowany zaskoczeniem. Metysów było nie więcej niż 80, lecz
gęsty ogień ich Winchesterów sprawiał wrażenie, że są znacznie
liczniejsi.
Gen. Middleton popełnił taki sam błąd, za jaki niedawno
krytykował ppłk. Ottera — wysłał oddział bez rozpoznania w
miejsce, gdzie był odsłonięty i ostrzeliwany z dwóch stron przez
ukrytego przeciwnika. Przegrupował się do kontrataku: dwie
kompanie Grenadierów, Midlandczycy i spieszeni zwiadowcy

12
Tamże, s. 49.
247

mieli zaatakować las od strony kościoła, a Strzelcy Winnipegu i


dwie pozostałe kompanie Grenadierów — rozpadlinę i zarośla
od strony cmentarza. Poszło to nie najlepiej. Nie tego się
spodziewaliśmy — stwierdził Rusden. — Leżeliśmy, strzelając
na ślepo nie wiadomo do kogo, słuchając świstu rebelianckich
kul i ich nieustannego klekotu, kiedy uderzały o drzewa. Taki
sposób wojowania jest bardzo niedobry dla młodego żołnierza.
Nie ma tu podniecenia ani gorączki bitewnej, które by go
podtrzymały, krew stygnie mu na myśl, że walczy w
niekorzystnym położeniu, że wróg zna jego pozycję, a on nie
wie, gdzie jest wróg" 13. Middleton stwierdził, że milicjanci
zalegli, „obsługi dział i konie ucierpiały", a jedna armata jest nie
do użytku, bo w panewce utkwił złamany zapłonnik. Rozkazał
cofnąć się w stronę kościoła. Grenadierzy zaczęli wstawać,
ściągając na siebie jeszcze gęstszy ogień.
„Rebelianci mieli dużo więcej amunicji, niż myśleliśmy" —
stwierdził z zawodem któryś. Jedno z dział zaczepiło o pień
drzewa. Artylerzyści zaczęli się z nim szamotać, lecz nie mogli
go uwolnić. „Na ten widok ludzi ogarnęła niemal panika i
popędzili do tyłu, do najbliższej rozpadliny". Wtedy grupa
Metysów wyskoczyła z krzaków i rzuciła się w stronę armat,
strzelając w biegu. Na ich drodze stanął kpt. Howard ze swoim
Gatlingiem. Elie Dumont opisuje to tak: „Widzimy, że są bliżej
kościoła; atakujemy z tej strony. Byłem z Philippem i Bouche-
rem, nas trzech z przodu. Inni z boku i trochę z tyłu. Z przodu był
Gatling, my byliśmy wśród małych topól. Nagle Philippe mówi:
«Tam na pagórku jest policja». Philippe strzela, Boucher także.
Ludzie przy Gatlingu zaczynają go obracać. Kiedy Gatling
strzela, my rzucamy się na ziemię. Gatling strzela do nas. Kiedy
kończy strzelać, biegniemy z powrotem..." 14. Jeden z ludzi z
obsługi Gatlinga został ranny, a jeden koń zabity. Kpt. Howard
chciał zademonstrować zalety swojego towaru, ale do Metysów
nic nie miał, więc strzelał ponad ich głowami albo w ziemię.
13
Rusden, op. cit., s. 275-276.
14
H i l d e b r a n d t, op. cit., s. 48.
248

Mimo to moralne oddziaływanie serii wystrzałów sprawiło że


Metysi skryli się i pozwolili żołnierzom się wycofać. „Ten
incydent został wyolbrzymiony w gazetach w «uratowanie dział
przez Gatlinga» — pisze urażony Boulton. — R. Howard nie
zrobił nic więcej, niż stale robili nasi artylerzyści i gdyby nie to,
że był oficerem amerykańskim, jego nazwisko w ogóle nie
zostałoby wymienione" 15.
Do 11.00 oddział ugrupował się w okolicy kościoła w po-
przek szlaku, z Grenadierami na prawym skrzydle, Strzelcami z
Winnipegu na lewym, baterią A w centrum, Baterią Polową z
tyłu i Batalionem Midland w odwodzie. Gen. Middleton
przekazał dowodzenie lordowi Melgundowi (co robił brygadier
Van Straubenzie, nie wiadomo) i zbadał teren wokół kościoła.
„Był zimny jak ogórek — stwierdził z podziwem szer. Clapp z
Batalionu Midland. — Kiedy tak jeździł po polu, pod ogniem
zdeterminowanego i okopanego nieprzyjaciela, paląc hawańskie
cygaro, można by pomyśleć, że nadzoruje brygadę na
manewrach". Generał stwierdził, że najsilniejszy ostrzał jest
kierowany z zalesionego wzgórza po prawej stronie. Spróbował
oskrzydlić Metysów w tym miejscu, ale atak Batalionu Midland
spełzł na niczym, mimo że na czele był kpt. Howard i jego
Gatling, osłaniany przez grupę strzelców wyborowych.
Middleton wrócił na lewe skrzydło i stwierdził, że pod jego
nieobecność Melgund kontratakował. Wsparcia udzielała mu
wysunięta do przodu bateria A. Tłukła po krzakach po obu
stronach drogi, lecz bez większego skutku; Melgund został
odparty, a co gorsza, zostawił rannego kanoniera Phillipsa.
Minęła 13.00. Middleton przegrupował oddział (teraz w cen-
trum umieścił Batalion Midland), kontratakował, ale znów
musiał się cofnąć. Słychać było, jak Phillips woła z jakiejś
rozpadliny:
— Na miłość Boską, nie zostawiajcie mnie! Mam złamaną
nogę!
15
B o u l t o n, op. cit., s. 137.
249

Po godzinie kanonierzy Coyne i Beaudry wyciągnęli Phil-


lipsa. lecz był już martwy 16. Pierwsza śmierć bardzo zde-
prymowała Middletona. Wkrótce potem padł 18-letni Grenadier
Thomas Moore, syn znanego malarza z Toronto. Zabitych i
rannych lokowano w kościele, gdzie księża i siostry urządzili
szpital. Wkrótce jednak niedaleko kościoła Metysi podpalili
prerię. Wiatr wzbijał płomienie i dym, i budziła się obawa, że
pod ich osłoną Metysi zaatakują i odetną drogę zaopatrzenia i
odwrotu. Niespodzianie, spontanicznie zaczął się odwrót.
Rannych wyniesiono z kościoła i umieszczono w ambulansach,
które zaczęły się wycofywać. Za nimi poszły wozy z amunicją
— chirurg brygady dr Orton twierdził, że taki był rozkaz
Middletona. Pojawił się lord Melgund, uspokoił sytuację,
zatrzymał wozy, które odjechały już dość daleko, a ogień
wkrótce zgasł. Incydent ten upewnił Middletona, że błys-
kawicznego sukcesu nie odniesie.
Generał brał pod uwagę taką możliwość. Poprzedniego dnia
wieczorem w rozmowie z szefem sztabu Melgundem stwierdził,
że „jeśli nie uda mu się wejść prosto z marszu do Batoche, zrobi
z tego rekonesans i zawróci". Dlatego też obozu nie zwinięto;
pozostały w nim namioty, wozy, zwierzęta i 200 taborytów.
Teraz jednak, mimo że Melgund i Van Straubenzie chcieli
wracać, Middleton postanowił zostać. „Robiło się późno —
wyjaśnia — i choć nie dawaliśmy się, nie było wskazane
ryzykowanie ataku przez okalające wieś gęste chaszcze, które
roiły się od nieprzyjaciół. [...] Większość, jeśli nie wszyscy moi
oficerowie, byli zdania, że nie byliśmy dość silni i powinniśmy
wrócić do obozu i tam czekać na posiłki. Chociaż cieszyłbym
się, gdybym dostał trochę więcej ludzi, to uważałem, że byliśmy
wystarczająco silni, a kilka dni zwłoki przed szturmem uczyni
tylko naszych ludzi sprawniejszymi i bardziej chętnymi do
walki. Stać nas też było bardziej niż nieprzyjaciela na to, by
16
Za ten czyn zostali rekomendowani do Krzyży Wiktorii — jedynych za
bitwę pod Batoche.
250

zużywać amunicję. Ponadto, gdyby posiłki miały okazać się


niezbędne to korzystniej było czekać na nie tu, gdzie byliśmy.
Gdybyśmy się zaczęli cofać, bylibyśmy ścigani, a wtedy nasz
odwrót mógłby zamienić się w klęskę. Postanowiłem więc
trzymać się tutaj za wszelką cenę, nawet za cenę pozostawienia
wraz z nami rannych, chociaż przez pewien czas miałem zamiar
ich odesłać" 17.
Pozostanie w bezpośredniej bliskości nieprzyjaciela było
możliwe tylko pod warunkiem uzupełnienia ofensywnej strategii
defensywną taktyką. Od czasu amerykańskiej wojny secesyjnej
takie działanie było uznawane przez europejskich teoretyków i
praktykowane zwłaszcza w wojnach kolonialnych. Kpt. Haio,
zawodowy żołnierz Królewskich Wojsk Inżynieryjnych, wyzna-
czył w pobliżu rzeki „miejsce wystarczająco otwarte, by
pomieścić obóz. Było to zaorane pole, na którym szczęśliwie
były dwa stawy. Wziąłem dwa konie artyleryjskie, zaprzągłem je
do pługa i wyorałem dwie bruzdy dokoła, jako zarys tego, co
miało być naszym obozem" 18. O 15.00 oddział rozpoczął
wycofywanie się na upatrzoną pozycję. Gen. Middleton wysłał
oddział Boultona, aby sprowadził wozy taborowe. Tymczasem
milicjanci kopali rowy, posługując się bagnetami i blaszanymi
talerzami, i budowali wały z torfu i żerdzi wyrwanych z płotów.
Naprzykrzali im się Metysi, ostrzeliwując ich gęsto, choć bez
efektów. Ich aktywność nasiliła się o 18.30, kiedy ostatni
milicjanci opuścili okolice kościoła — grupa Metysów
próbowała ich ścigać od strony rzeki, pod osłoną urwistych
brzegów, ale cofnęła się po krótkiej walce ogniowej, w której
jeden żołnierz został ranny, a dwa konie zabite.
O 19.00 nadjechały tabory i Haig rozpoczął budowę warowni,
którą na modłę wojny sudańskiej nazywano zeribą. Wewnątrz
usypanych wałów ustawiono 160 wozów, połączono je ze sobą
17
M i d d l e t o n, op. cit., s. 47. Słowa o zamiarze odesłania rannych mogą
wyjaśniać późniejszą kontrowersję z dr. Ortonem, który twierdził, że Middleton
miał zamiar wracać do obozu, i to on go powstrzymał.
18
H i l d e b r a n d t, op. cit., s. 55.
251

dyszlami i umocniono czym się dało — belami siana,


workami owsa... Pośrodku, wewnątrz dodatkowych wałów
rozbito namioty szpitalne. Na zachodnim skraju zeriby, który
dochodził na odległość 400 metrów do pozycji Metysów
niedaleko kościoła, Haig ustawił wozy w trzech rzędach. Od
północy, gdzie w odległości 150 m zaczynał się las, usypano
redany, w których umieszczono armaty tak, by mogły strzelać
w kierunku północnym i wschodnim. Od strony południowej,
zwróconej ku rzece, czuwał kpt. Howard z Gatlingiem. Do
22.00 praca była skończona. Zeriba zajęła powierzchnię 5
hektarów i pomieściła 1100 ludzi, 600 koni i 80 sztuk bydła.
Wokół w wozach stanęły warty, a ludzie ułożyli się do snu na
ziemi. Taboryci wykopali doły pod wozami i schowali się w
nich, jak pisze Boulton, „raczej ryzykując reumatyzmem niż
wystawianiem się na kule".
„W końcu nadeszła noc, ale chociaż byliśmy zmęczeni, nie
cieszyliśmy się — wspomina jeden z żołnierzy. — Byliśmy
stłoczeni i niezmiernie radzi z tego, że stanowimy dobry cel
nawet dla kogoś, kto strzelałby na chybił trafił. Ludzie uwijali
się przy budowie umocnień, woźnice, zdenerwowani i
przestraszeni, wrzeszczeli na równie nerwowe zwierzęta.
Kule gwizdały i świstały nad nami, a czasem trafiały w coś w
środku. Miłe widoki na noc, zwłaszcza jeśli się pamięta, że
ulubioną sztuczką czerwonoskórych jest płoszenie bydła i
koni przeciwnika. Kopyta zadają gorsze rany niż kule, a nie
mieliśmy żadnej ochrony przed przestraszonymi
zwierzętami..." 19.
Wieczorem gen. Middleton rozważał sytuację. Straty nie
były wielkie — dwóch zabitych i 9 rannych — ale nie udało
mu się ani demonstracją siły skłonić Metysów do kapitulacji,
ani zdobyć Batoche z marszu. Wprawdzie wszystko
wskazywało na to, że Metysi nie mają Gatlingów ani armat,
ale zachowanie jego własnego oddziału utwierdziło generała
w przekonaniu, iż bezpośredni szturm i tak nie jest wykonalny

19
M u 1 v a n e y, op. cit., s. 60.
252

i należy nastawić się na dłuższe działanie. Wysłał dwie depesze,


w których domagał się posiłków. Wysłał też lorda Melgunda na
wschód, oficjalnie z listem do ministra Carona. O nastrojach w
obozie świadczy panujące powszechnie podejrzenie, że
Melgund miał zapewnić przysłanie z Anglii brytyjskich wojsk
regularnych, na wypadek gdyby siły kanadyjskie ugrzęzły pod
Batoche na dobre 20.
Tymczasem w Batoche wieczór upływał przyjemnie. Metysi
i Indianie cieszyli się zwycięstwem — odparli żołnierzy bez
strat. Armaty były mało skuteczne, a hałaśliwy Gatling okazał
się niegroźny, toteż Metysi nazwali go lekceważąco „rababou"
— grzechotką. Przypuszczali, że zabili wielu żołnierzy, i przy
fajkach zastanawiali się, co robić dalej. „Kreśliliśmy plany na
wieczór — wspomina Elie Dumont. — Indianie mówili:
powinniśmy bić się z nimi w nocy w ich obozie, przez całą noc;
wy, Metysi, możecie pracować w dzień. Metysi mówią: dobrze.
O zmierzchu Indianie zaczęli strzelać do obozu, co parę minut
wystrzał, i tak całą noc do świtu" 21. „Indianie lubili do nich
strzelać" — dodaje Gabriel Dumont.

NIEDZIELA, 10 MAJA 1885 - DZIEŃ DRUGI

„Choć uniknęliśmy slampede, przeczucie paskudnej nocy w


znacznym stopniu się sprawdziło — ciągnie wspomniany
żołnierz. — Strzelanina trwała prawie przez całą noc, i mało kto
przespał całe pięć godzin, jeśli spał w ogóle". Ranek za to wstał
piękny. Chociaż w nocy mróz ściął kałuże i ludzie byli
„zesztywniali od reumatyzmu", to było słonecznie i bezwietrz-
nie, i szybko zrobiło się ciepło. „O świcie stanęliśmy pod bronią,
ale był spokój. Po wczesnym śniadaniu z sucharów, bekonu i
herbaty wyprowadziłem część piechoty — pisze Middleton
20
Bitwa skończyła się, zanim lord Melgund dojechał do Qu’Appelle.
Middleton o tym nie wspomina, ale najbliższa prawdy może być wersja, że
odesłał Melgunda, ponieważ jego żona zawiadomiła go, iż spodziewa się
dziecka.
21
H i l d e b r a n d t, op. cit., s. 61.
253

— Nie mogliśmy jednak zająć wczorajszych pozycji,


bowiem nieprzyjaciel zwiększył siły, i teraz trzymał wyżynę
wokół cmentarza i teren przed kościołem. Niektórzy, sądząc z
ich krzyków byli to Indianie, zajęli stanowiska na samym
skraju poniżej cmentarza" 22. Metysi obsadzili wszystkie doły
strzeleckie i nie mieli zamiaru pozwolić „policji" się zbliżyć.
Milicjanci zatrzymali się w połowie drogi do skraju lasu i
także zaczęli kopać doły. „Kilofami i łopatami bierzemy się do
pracy, ale nie pozwalają nam jej kontynuować — pisze szer.
Clapp. — Często dostajemy salwę od frontu, a czasem z
prawej flanki, co sprawia, że musimy porzucić nasze
instrumenty i sięgnąć po broń palną. Padamy za na wpół
gotowymi umocnieniami i kierujemy gęsty ogień na
desperackich i zuchwałych rebeliantów" 23. Nikomu nic się nie
stało i wkrótce przed zeribą rozciągał się szereg dołów. Kpt.
Haig, zmartwiony bliskością lasu od strony północnej, nie
spoczął, dopóki taboryci zgodnie z regułami sztuki
fortyfikacyjnej nie wznieśli tam „potężnych szańców".
Wycięto krzaki na przedpolu, wykopano głęboki okop z
kaponierami, wydobytą ziemią podwyższono wał przed
wozami, a wewnątrz zeriby usypano jeszcze trzy „wielkie
kurtyny", wysokie na 1,5 m.
Grenadierzy, Midlandczycy i zwiadowcy Frencha roz-
lokowali się w dołach od frontu, a za nimi stanęły obie baterie
armat. Strzelcy z Winnipegu siedzieli od strony rzeki. Kpt.
Howard i „katarynka", jak nazwali jego machinę żołnierze, ze
zwiadowcami Boultona strzegli północnego skraju.
Rozglądano się za policjantami Irvine'a (rozeszły się plotki, że
są w drodze) i wypatrywano parowca „Northcote". Działa
ostrzeliwały las ogniem nękającym, nie zadając Metysom
żadnych strat. „Gdybyśmy mieli moździerze, moglibyśmy ich
wykurzyć z tych dołów — ocenił jeden z milicjantów — ale
9-funtówki tylko rozwalały drzewa naokoło". Nie skorzystano
z możliwości ostrzeliwania dołów ogniem pośrednim
22
M i d d 1 e t o n, op. cit., s. 48.
23
Hildebrandt, op. cit., s. 63.
254

Gatlinga; prawdopodobnie dlatego, iż kpt. Howard nie chciał


zabijać Metysów. Bateria A zniszczyła kilka szałasów po
drugiej stronie rzeki i wykurzyła zza nich nieprzyjacielskich
strzelców. Podbudowani tym Grenadierzy wyszli z dołów i idąc
brzegiem rzeki pod osłoną urwiska spróbowali oskrzydlić
Metysów na cmentarzu ale ci z drugiego brzegu wzięli ich pod
ogień. Grenadierzy cofnęli się, unosząc siedmiu rannych.
Przyglądał się temu z niesmakiem ojciec Fourmond. „Żołnierze
Middletona strzelali oszczędnie, tylko w odpowiedzi —
zanotował. — I tak uważaliśmy, że profanują wypoczynek
niedzielny. Za to ludzie Riela aż się palili, by okazać żarliwość
dla nowej religii przez nieuznawanie świętości tego dnia. Nie
zauważyłem, aby ktoś z nich został ranny...". Ojciec Moulin
nawoływał, by Metysi rzucili broń i przyszli raczej na mszę
niedzielną, ale bez skutku.
Tak minęło południe. Middleton dowiedział się, że o 2 km
na północ jest kawał prerii, i wysłał kpt. Frencha, by się
zorientował, czy można tamtędy poprowadzić atak. Właściwie
powinien był to już wiedzieć wcześniej, lecz choć jeździł sam
na zwiady, nie zbadał wszystkich podejść do Batoche.
Przed wieczorem oddziały zaczęły wracać do zeriby pod
najgęstszym ogniem w ciągu całego dnia. Middleton umieścił
strzelców uzbrojonych w karabiny Martini-Henry w dołach na
prawym skrzydle, aby osłaniali opuszczających linię. Wielebny
Gordon Pitblado, który przyjechał aż z Winnipegu z pociechą
duchową, odprawiał niedzielne nabożeństwo przy
akompaniamencie wystrzałów. „Jego kazanie robiło tym
większe wrażenie, że musiał podnosić głos ponad hałas
strzelaniny" 24.
W ciągu dnia Middleton z zadowoleniem powitał „bardzo
użyteczny, sprawny oddział na dobrych koniach, prawie
wszyscy z zawodu mierniczy". Była to nieregularna grupa 50

24
B o u 11 o n, op. cit., s. 142.
255

ludzi, o nazwie Korpus Zwiadowczy Geodetów Dominium.


Można powiedzieć, że przestępcy wrócili na miejsce zbrodni;
gdyby nie ich zamiłowanie do symetrycznych pomiarów
działek, Metysi nie mieliby głównego powodu do rebelii.
,Słońce zachodziło i ogień karabinowy prawie ustał, więc nie
chowaliśmy się za bardzo — wspomina Geodeta Ord. — Whee-
ler z jakąś czerwoną kurtką siedzieli w dołku, a trzeci leżał z
tyłu, i wszyscy sobie miło gawędzili, gdy usłyszeliśmy ostre
«pac» i «bzzing», kula przeleciała mi koło ucha i rozległ się
trzask karabinu. «Na Boga — powiedział chłodno Wheeler —
jednak trafił», obrócił się i pokazał, jak kula wybiła dziurę w
ramieniu poniżej barku, szczęśliwie nie tykając kości. Skądinąd
znakomity strzał, bo strzelec musiał być co najmniej o 500
jardów od nas" 25.
Wieczór mijał przy akompaniamencie nękających wystrza-
łów. Kule co pewien czas padały w zeribie, zabijały konie, a
jedna utkwiła obok zawieszonego na wozie lusterka, przed
którym Middleton właśnie się golił. Mjr Boulton z uznaniem
zauważył, że generał nawet się nie skaleczył i kontynuował
golenie. Wrócił kpt. French i potwierdził, że od północy jest
preria. „Zdecydowałem, że nazajutrz wyślę w tamtym kierunku
silny konny rekonesans, w celu przygotowania ostatecznego
ataku, do którego ludzie już prawie się nadawali — wycofywali
się dziś o wiele spokojniej, i strat mieliśmy mniej" 26. Zabity
został jeden ze Strzelców z Winnipegu, Richard Hardisty (który
dopiero co wrócił z ekspedycji do Egiptu) 27, a rannych

25
L. R. Ord, Reminiscences of a Bungie, by One of the Bunglers, w: M a c
1 e o d, op. cit., s. 27.
26
Middleton, op. cit., s. 49.
27
W styczniu 1885 roku brytyjska ekspedycja pod dowództwem sir Gameta
Wolseleya (znanego z wyprawy do Manitoby w 1870 r.) wyruszyła na odsiecz
oblężonego przez mahdystów Chartumu. Premier Macdonald odmówił
włączenia do niej kontyngentu kanadyjskiego. „Dlaczego mielibyśmy tracić
pieniądze i ludzi w tej beznadziejnej sprawie? — spytał. — Poświęcalibyśmy
nasze pieniądze i ludzi, aby wyciągać rząd brytyjski z dziury, w którą wpadł
przez własny kretynizm". Zapewne był to rewanż za stanowisko brytyjskie
256

było pięciu. Było to o połowę mniej, niż poprzedniego dnia ale


nastroje żołnierzy były podłe. „Walczyliśmy cały dzień
straciliśmy kilku naszych i nic nam to nie dało. Dostawaliśmy
ogień z trzech stron, i wyglądało, że nas otaczają — pisze
Rusden. — Myśleliśmy tylko, jak nam się uda wyjść poza
okopy. Byliśmy w depresji i upadaliśmy na duchu". Krycie się
w zeribie negatywnie wpływało na ich morale, sugerując, że
przeciwnik jest zbyt silny, by można go było pokonać w
bezpośredniej konfrontacji. W dodatku Middleton nie robił
wrażenia dowódcy, który ma wyraźne plany.
— Chyba chce wziąć rebeliantów głodem — komentowali
niektórzy.

PONIEDZIAŁEK, 11 MAJA 1885 — DZIEŃ TRZECI

Rano gen. Middleton wysłał kolejną depeszę do min.


Carona. „Noc była spokojna, bez ataku — zaatakuję znowu
rano i będę do nich grzał, mamy dużo amunicji, a wyobrażam
sobie, że nieprzyjaciel nie ma. Jestem w raczej drażliwym
położeniu. Oddział może utrzymać pozycję, ale nie więcej —
chcę mieć więcej ludzi. Zostaję tu. Niech pan się postara nie
zdenerwować mojej żony" 28. Brygadier Van Straubenzie
wyprowadził piechotę do dołów strzeleckich. Zanim „otworzył
bal", od strony Batoche nadeszła grupka ludzi, z ojcem
Moulinem na noszach. Ksiądz wyjaśnił, że został przypadkowo
ranny w udo, i jak stwierdził Middleton, „znosił ból z wielką
odwagą i cierpliwością". O 10.00 generał ze zwiadowcami
Boultona, Geodetami oraz kpt. Howardem z „katarynką" i
pełnym wozem amunicji do niej wyjechał na rekonesans.

w kwestii obrony Kanady. Wolseley mimo to zwerbował 386 kanadyjskich


voyageurs do obsługi płaskodennych kanadyjskich bateawc na Nilu, płacąc im z
funduszów brytyjskich.
28
Morton, R o y, op. cit., s. 268. W reakcji na tę depeszę Caron zmobilizował
kolejne bataliony z Nowego Brunszwiku, Montrealu i Ontario, o łącznej
liczebności 1 100 ludzi.
257

Omijając z dala pozycje Metysów, podążali szerokim łukiem


przez pola i podmokłe lasy. Kiedy dostali się na Ładną Łąkę,
stwierdzili, że ma długość 4 km, szerokość 1 km, pośrodku
niewielkie wzniesienie, a na jej skraju od strony Batoche widać
Metysów. Przez lornetkę widać było doły strzeleckie i ludzi,
którzy wyskakiwali z lasu i chowali się w nich. Zwiadowcy
zatrzymali się i stali, niepewni, czy pójście dalej byłoby
rozsądne, aż podszedł do nich zirytowany tym Middleton.
— Dlaczego, do diabła, nie poszliście na ten pagórek?
— zapytał.
— Jeśli pan chce, możemy pójść i zatańczyć na nim
— odrzekł kpt. John Dennis, dowódca Geodetów. Ord przy-
puszczał, że chciał tym odezwaniem okazać Middletonowi
„niezależność urodzonego w wolności Kanadola".
Zwiadowcy z Gatlingiem ustawili się więc na wzniesieniu.
Middleton napisał, że „ściągnęli tym żywy ogień na siebie", ale
Ord zauważył tylko, że jeden z Geodetów wystrzelił do swego
kolegi, którego z powodu mocno ogorzałej twarzy wziął za
skradającego się Metysa (na szczęście jak zwykle chybił).
Powtórzyło się przedstawienie. Kpt. Howard polewał łąkę
ołowiem, a Metysi przyglądali się temu z bezpiecznego
miejsca. Był wśród nich sam Gabriel Dumont. „Anglicy raz
wystrzelili do mnie i do mojego konia [z Gatlinga] z odległości
mili, ale kule upadły przede mną", wspomina. Twierdzi, że
kilkakrotnie przymierzał się do wystrzelania obsługi Gatlinga i
zdobycia tej niezwykłej broni, lecz za każdym razem coś mu
wchodziło w paradę 29. Middleton z Boultonem tymczasem
puścili się w pogoń za jakimiś dwoma jeźdźcami, którzy ich
obserwowali z boku. Jeźdźcy uciekli, ale zwiadowcom udało
się złapać kogoś innego, kto akurat wyszedł z zagajnika. „Nie

29
Gabriel Dumont spotkał w rok później w Nowym Jorku kpt. Howarda,
który poinformował go, że był strzelcem Gatlinga. dodając: „Nigdy nie
strzelałem do was, tylko w powietrze, żeby was przestraszyć. Po to mnie
zatrudniono". „A ja bardzo starałem się pana zabić" — odrzekł Dumont.
258

miał broni i oświadczył, że jest człowiekiem księdza, a choć


był Indianinem, miał europejski ubiór. Odesłany do obozu
okazał się rebeliantem całą gębą" 30.
W tym czasie brygadier Van Straubenzie zgodnie z roz-
kazem trzymał pozycje i oczekiwał na instrukcje, mimo że
widać było, jak naprzeciw zeriby Metysi zaczynają opuszczać
stanowiska (można się było domyślać, że przenosili się na
skraj Ładnej Łąki), co zapraszało do wymierzenia im ciosu.
Middleton widział, że na Łąkę nadchodzą coraz to nowi
Metysi, lecz nie dał Van Straubenziemu rozkazu do ataku. Nie
wiadomo, czy przypuszczał, że przeciwnik skierował na Ładną
Łąkę jakieś odwody, nie osłabiając odcinka kościół-cmentarz,
czy też po prostu nie chciał pozwolić na działanie pod swoją
nieobecność.
Tymczasem wiejscy milicjanci z Batalionu Midland za-
czynali tracić swoją zwykłą cierpliwość. Tak się złożyło, że
dokładnie naprzeciw nich w kilku dołach przed cmentarzem
siedzieli Indianie. W dodatku demonstrowali pełną indiańską
wojowniczość: wyli, wrzeszczeli, i prowokowali
przeciwników do strzelania, wystawiając naprzeciw nich
kukły. Wieśniacy rozumieli problemy Metysów i ich niechęć
wobec rządu, ale Indianie — szczególnie „amerykańscy"
Sjuksowie — budzili w nich zdecydowaną antypatię. W końcu
miarka się przebrała. Midlandczycy bez konsultacji z Van
Straubenziem powstali z okopów. Byli wściekli. „Nie
atakujemy naszych współpoddanych, a na pewno nie naszych
bliźnich. Atakujemy zgraję łajdackich Sjuksów. O ile
mieszańcy mogą mieć jakieś zażalenia, to Sjuksowie nie mają
żadnych, a do obozu Riela sprowadziło ich tylko zamiłowanie
do krwi i rabunku. Ci Sjuksowie to uchodźcy z Minnesoty,
gdzie nie tylko biali mężczyźni, lecz także kobiety i dzieci
padały ich ofiarą, zanim my wzięliśmy ich w opiekę" 31.
Batalion Midland zajmował lewy skraj linii, bliżej rzeki,
30
M i d d 1 e t o n, op. cit., s. 50.
31
Ord, op. cit., s. 40-41.
259

skąd widać było, że jej brzegiem można wyjść na tyły


cmentarza. Milicjanci biegiem ruszyli ku rzece, po zboczach
dostali się na cmentarz i od tyłu rzucili się ku dołom. Indianie
nie czekali na spotkanie, lecz oddalili się pospiesznie.
Zwycięzcy „zdobyli i przynieśli wśród wiwatów do obozu
kilofy, łopaty, garnki, kociołki, koce — i podziurawiony
kulami manekin, którego Indianie używali, by ściągać nasz
ogień" — pisze szer. Clapp. Nie wiadomo, czy milicjanci
przedtem tak celnie strzelali do manekina; można
przypuszczać, że wyładowali na nim zapał bitewny, gdy
innych wrogów nie stało. Odwrót przeciwnika odbył się
bowiem bez większych strat — tylko Sjuks imieniem Ładny
Kruk uciekając złamał nogę.
Udana akcja bardzo wzmocniła pozycję dowódcy
Batalionu Midland, którym był ppłk Arthur Trefusis Heneage
Williams, syn oficera Royal Navy, burmistrz z Ontario,
„dziedzic na Penyrn" (tak nazywał się jego majątek ziemski),
„parlamentarny pułkownik" z Partii Konserwatywnej, znany
jako „dandys z Izby Gmin". Złośliwi kpili z jego umiejętności
strzeleckich, a także z tego, iż mimo jego starań premier
Macdonald nie zgodził się na wyjazd jego batalionu na wojnę
do Sudanu. „Dziedzic" jednak nie był byle kim — używając
swoich politycznych wpływów wysadził z siodła
poprzedniego naczelnego dowódcę milicji, gen. mjr. Luarda.
Nie liczył się i z Middletonem, ogłaszając publicznie, że jest
on nie tylko opieszały, ale złośliwie dyskryminuje
Kanadyjczyków. Teraz miał na to dowód.
Za Batalionem Midland także Grenadierzy i Strzelcy z
Winnipegu przesunęli się do przodu i zajęli cały cmentarz, po
czym zatrzymali się. Van Straubenzie nadal zwlekał i czekał
na rozkazy Middletona. Ten tymczasem nie spieszył się; po
drodze nawet pozbierał z pastwisk krowy i konie. Gdy generał
dotarł na cmentarz, stwierdził z zadowoleniem, że
„odzyskaliśmy więcej niż utracony przedwczoraj teren", i
rozkazał sprowadzić artylerię. Dwa działa Baterii Polowej z
Winnipegu otoczył krąg gapiów.
260

— Granat! Zapalnik uderzeniowy! Ładuj! — uwijali się


artylerzyści w niebieskich mundurach i hełmach, których biel
na potrzeby kampanii przemalowano na brązowo. Bateria
zaczęła ostrzeliwać rzucający się w oczy dom z flagą Riela za
rzeką. Jak pisze Boulton, „granaty spowodowały wielką
konsternację wśród rebeliantów, zmuszając ich do rozproszenia
się i ucieczki dobrze poza zasięg, a także uciszając dalekonośne
karabiny, które były powodem naszej ciągłej irytacji" 32.
Inaczej zapamiętał to Ord. „Artylerzyści głosili, że strzelanie
było niezwykle celne; może i tak, wszystko zależy od tego, jaki
standard doskonałości się przyjmie. [...] Bystry wzrok oficera
dostrzegł na drugim brzegu karawanę wozów, więc wy-
strzelono pocisk w tym kierunku. Nie powiem, że wystrzelono
go w nią, bo trudno powiedzieć nawet, że poleciał na teren tej
miejscowości, a ponieważ przez lornetki zobaczyliśmy, że było
to spokojnie pasące się stado krów, to i dobrze, że nie trafił.
Zawsze wyobrażałem sobie, że artylerzystom łatwiej jest trafić
w cel niż nam, bo wylot lufy armatniej nie kręci takich figur w
powietrzu, jak nasze karabiny. Ale z tego, co widziałem, sądzę,
że my bylibyśmy lepsi".
Trwało to tak, aż Metysi zaczęli wracać z Ładnej Łąki do
dołów w lesie za kościołem.
— Nie patrzcie na armatę, ludzie! — zawołał generał
widząc, że za drogą pojawia się nieprzyjaciel. — Uważajcie na
drogę! Do cholery, ludzie! Nie patrzcie na armatę!
„Gdyby [Metysi] wystrzelili do nas, zanim ich zobaczyliś-
my, na pewno upolowaliby kogoś — pisze Ord — ale trudny
manewr «padnij» wykonaliśmy tak szybko, że kule przeszyły
nad nami powietrze". Piechurzy rozpoczęli wymianę strzałów z
Metysami, a bateria „A" starała się trafić w doły strzeleckie.
„Generał chodził nonszalancko tu i tam, pokazując swą
zaokrągloną i raczej korpulentną postać, i nie dbał o to, czy go
przedziurkują, czy nie; ale grupa oficerów próbowała

32
Boulton, op. cit., s. 144.
261

godność ich rangi pogodzić z ostrożnością, i był to grotes-


kowy widok, gdy stali w szeregu jeden za drugim, chowając
się za paroma małymi topolami, trochę grubszymi od
ramienia". Przez kilka godzin trwała bezładna strzelanina, w
której lekko rannych zostało trzech milicjantów i kpt. Manly z
Grenadierów Królewskich. Middleton nie podjął żadnych
agresywnych działań, a o zmierzchu rozkazał odwrót do
zeriby.
Metysi mimo to nie byli już w tak dobrych nastrojach. Nie
ucierpieli zanadto — Boucher senior został ranny w siedzenie,
a Armielowi Gariepy'emu kula przebiła nadgarstek i raniła w
pierś — lecz pojawiały się objawy znużenia i pesymizmu.
Zaczął ich męczyć upór nieprzyjaciela, który ani nie od-
chodził, ani nie proponował rozmów, lecz atakował wciąż
jakby na niby. Gabriel Dumont podejrzewał zgoła, że
kunktatorstwo Middletona było skutkiem perfidnych rad ojca
Vegreville'a, by czekał z atakiem, aż Metysi zużyją naboje. A
brak amunicji dawał się już we znaki. Metysi zaczynali kręcić
ładunki z hufnali i gwoździ, wydłubywali ołów z pni drzew i
rozbrajali niewybuchy artyleryjskie. Poszukiwali też amunicji
na pobojowisku, bowiem milicjanci gubili jej dużo. Najłatwiej
było znaleźć rozsypane naboje pod drzewami, za którymi się
kryli.
Louis Riel próbował dodawać Metysom otuchy.
— Duch Boży powiedział mi coś pocieszającego —
oznajmił. — Nie pamiętam dokładnie słów, ale mogę wam
objawić dobrą nowinę; albowiem nadchodzi dla nas pomoc.
Ci, którzy pomyśleli, że chodzi o Amerykanów, mogli się
rozczarować, słysząc:
— Duch Dobrego Pana nawet zniżył się do objawienia mi,
że On sam śpieszy nam z pomocą.
W oddziale Middletona tymczasem „ludzie byli wściekli z
powodu tego impasu, coraz bardziej niezadowoleni i znie-
cierpliwieni tym zimnokrwistym sposobem wojowania — pi-
sze Rusden. — Nie mieli dowodu, że zabili choćby jednego
262

rebelianta, a żołnierz, jak każdy, lubi widzieć owoce swojej


pracy" 33. Middleton musiał to dostrzec. „Nasi ludzie zaczynali
okazywać więcej werwy — stwierdził — Wieczorem
doszedłem do wniosku, że nadszedł czas na decydujący
atak" 34. Jeśli tak, to oddanie przeciwnikowi dopiero co
zdobytego terenu cmentarza, który byłby lepszą podstawą
wyjściową do ataku niż zeriba, było tym bardziej pozbawione
sensu.

WTOREK, 12 MAJA 1885 — DZIEŃ OSTATNI

„Znowu minęła spokojna noc, a o poranku byliśmy w tym


samym miejscu, nie zyskawszy ani cala przez cztery dni"
— pisze Rusden. Rankiem gen. Middleton wyruszył na
Ładną Łąkę na czele oddziału złożonego ze zwiadowców
Boultona i Frencha, Korpusu Geodetów, kpt. Howarda z
Gatlingiem i kpt. Drury'ego z jednym działem baterii A.
Zgodnie z jego planem bitwy „Van Straubenzie miał ruszyć,
gdy tylko usłyszy, że zaczęliśmy bój, a po zajęciu wczorajszych
pozycji miał atakować w kierunku wsi. Ja zaś, gdy tylko
wyciągnę nieprzyjaciela z dołów strzeleckich, miałem
pogalopować z powrotem i przyłączyć się do jego ataku" 35.
Znaną sobie drogą doszli na Łąkę. Działo i Gatling osłaniane
przez ludzi Boultona zajęły pozycję na lewym skrzydle, a na
prawym spieszeni Geodeci i zwiadowcy Frencha sformowali
się w tyralierę. Middleton podjechał na 400 m do zarośli na
skraju łąki, w których już pojawiali się Metysi, i wydał rozkaz.
Huknęła 9-funtówka, zaterkotał Gatling, Metysi odpowiedzieli.
„Być może jest jakaś elektryczna łączność między uchem
33
Rusden. op. cit.. s. 283.
34
Middleton, op. cit., s. 50.
35
T a m ż e, s. 51. Gen. Middleton po bitwie sugerował, że Van
Straubenzie już poprzedniego dnia miał rozkaz atakować, gdy on stworzy
dywersję od strony północnej. Jednak fakt, że brygadier nie poniósł
żadnych konsekwencji niewykonania tego rozkazu, pozwala sądzić, iż myśl
tę generał powziął dopiero później.
263

a mięśniami kolan, które dzięki niej na odgłos wystrzału się


kurczą, bo od razu upadłem i zacząłem się czołgać" — pisze
Geodeta Ord.
— Redman! Kippen dostał! — zawołał Geodeta
„Celuloid".
— Ciężko ranny? — spytał Ord.
— Nie wiem, jest zaraz za tobą — odrzekł „Celuloid".
„Popełzłem do tyłu i jedno spojrzenie wystarczyło mi, bym
stwierdził, że wszelka wiedza medyczna jest tu bezużyteczna.
Nasz biedny towarzysz leżał na boku w starym rowie
geodezyjnym, z ręką zaciśniętą na karabinie, którego nie zdążył
użyć. Jego szerokoskrzydły kapelusz wciąż był zawadiacko
przekrzywiony, a twarz tak spokojna, że gdyby nie strumyczek
krwi płynący z górnej wargi, można by sądzić, że śpi. Kula
trafiła go tuż poniżej nosa i przeszła przez mózg, powodując
natychmiastową śmierć" 36.
Por. Kippen, młody inżynier z Ottawy o przezwisku
„Historyk", był bardzo popularny wśród Geodetów, którzy
spodziewali się, że spisze historię ich czynów podczas wojny z
rebelią. Jego nagła i niespodziewana śmierć wstrząsnęła
przyjaciółmi. Nie podnosząc się z ziemi, strzelali na oślep, przy
akompaniamencie armaty i Gatlinga. Trwało to godzinę, aż
wśród zarośli ktoś zaczął machać białą flagą i Middleton
rozkazał wstrzymać ogień. Po chwili „wściekłym galopem"
nadjechał jeździec. Był to geodeta John Astley, który od bitwy
pod Duck Lake siedział w niewoli. Podał Middletonowi list.
„Jeśli będziesz masakrował nasze rodziny, my zmasakrujemy
agenta indiańskiego i innych więźniów. Louis «Dawid» Riel,
Eksowed" — przeczytał generał. „Najwyraźniej Riel był w
stanie wielkiego podniecenia" — domyślił się. Przypuszczając,
że chodzi o padające pociski armatnie, zaproponował, aby
kobiety i dzieci schroniły się w domu, który zostałby dla
bezpieczeństwa oznaczony białą flagą. Podczas tych deliberacji
zjawił się brat Williama Jacksona, aptekarz Thomas, z duplika-
36
Ord, op. cit., s. 36.
264

tem listu. W końcu Astley zgodził się zanieść Rielowi od-


powiedź Middletona; aptekarz ani myślał wracać do Batoche.
Middleton stwierdził, że jest 11.30 i pora wracać do sił
głównych, które, jak sądził, powinny już być zaawansowane w
walce. Nie wiadomo, dlaczego przez cały ten czas nie
utrzymywał łączności z Van Straubenziem. Czekało go więc
„dotkliwe zaskoczenie i irytacja", bowiem brygadier nie ruszył
się z miejsca. Grenadierzy i Midlandczycy siedzieli w swoich
dołkach i żuli „kuloodporne" suchary. Van Straubenzie oznaj-
mił, że dają mu się we znaki rany, jakie odniósł podczas buntu
sipajów, a ponadto nie słyszał żadnych wystrzałów, które miały
być dla niego sygnałem do ataku. Nie pomyślał o wysłaniu
gońca, by sprawę tej ciszy wyjaśnić, mimo że dla utrzymania
łączności Middleton dał mu do dyspozycji dwóch jeźdźców
Boultona. „Obawiam się, że straciłem przy [tej rozmowie]
zarówno opanowanie, jak i głowę" — pisze Middleton.
Musiało to znów być typowe dla niego brytyjskie
niedopowiedzenie, bo zrobił w tył zwrot i wyszedł z zeriby.
Brygadier Van Straubenzie, ppłk Williams i mjr Boulton
wyszli za nim i w napięciu przyglądali się, jak generał mija
linię dołów strzeleckich, wychodzi na przedpole i szybkim
krokiem idzie w stronę kościoła. Middleton później tłumaczył,
że chciał „zobaczyć, co szykuje nieprzyjaciel". Jeśli tak było, to
zaraz się przekonał. „Gdy się zbliżyłem, ostrzelano mnie z
rozpadliny, co mnie otrzeźwiło. Zobaczyłem, że jestem w
tarapatach, odwróciłem się, by odejść, ale ogień stał się tak
gorący, że musiałem uciekać biegiem, a kule w wielkim stylu
świstały nade mną. Na szczęście udało mi się dobiec do
jednego z dołów strzeleckich i wpadłem do niego z wdzięcz-
nością 37. Po raz pierwszy od początku kampanii Middleton się
skrył...
Kiedy generał wrócił do zeriby, miał dosyć aktywności i
zasiadł do obiadu.

37
Middleton, op. cit., s. 52.
265

— Co mam teraz zrobić z ludźmi? — spytał Van Strau-


benzie, którego brygada już się posiliła.
— A niech ich pan zabierze, gdzie się panu podoba
— odrzekł niezbyt uprzejmie Middleton. Zabrał się dojedzenia,
zaś Van Straubenzie zaczął wyprowadzać ludzi z zeriby.
W tym czasie Louis Riel i eksowedowie zastanawiali się nad
listem od Middletona przywiezionym przez Astleya. Ponieważ
przez cztery dni nikt w Batoche, ani w ogóle żaden Metys, nie
ucierpiał od ostrzału armatniego 38, troska Riela o ludność
cywilną była tylko pretekstem. Riel starał się nawiązać
negocjacje i dla wzmocnienia swej pozycji sięgnął po groźby
wobec zakładników. To, że gen. Middleton w ogóle
odpowiedział, mogło oznaczać, iż byłby skłonny do rokowań.
Wkrótce po otrzymaniu listu Middleton wycofał się z Ładnej
Łąki — mogło to być rozumiane jako propozycja zawieszenia
broni, tym bardziej że na drugim odcinku frontu nic się nie
działo. Uspokojeni Metysi powychodzili z dołów strzeleckich, a
część poszła do domów na obiad. Emmanuel Champagne
przybiegł do Batoche, wołając: „Jest pokój!" Louis Riel chyba
nie uwierzył w zakończenie walki, ale kontynuował grę.
Sporządził drugi list, w którym dziękował Middletonowi za
szybką odpowiedź i humanitarną postawę. Zakleił kopertę i
jakby po namyśle dopisał na niej: „Nie lubię wojny i jeśli pan
nie wycofa się i odmówi rozmowy ze mną, sprawa więźniów
pozostaje bez zmian".
Astley znowu pojechał do Middletona. Tymczasem ludzie
Van Straubenziego doszli do swoich dołów przed zeribą — i nie
zatrzymali się. Nie wiadomo, czy Van Straubenzie
zinterpretował słowa Middletona jako zgodę na atak na pozycje
Metysów, czy też było to działanie spontaniczne, nad którym
nie miał kontroli. Wypadki potoczyły się tak szybko, że nie
można dokładnie określić ich przebiegu. Większość świadków
twierdzi, że główną rolę odegrał ppłk Arthur Williams z
Batalionu Midland. Po odniesionym poprzedniego dnia
38
Według niektórych źródeł od wybuchu granatu zginęło jedno dziecko.
266

zwycięstwie nad Indianami „dziedzic na Penyrn" od rana


odgrażał się, że „Batoche będzie dziś wzięte, choćby nie było
rozkazu". Wyrażał także opinię, że gdyby jego batalion
zaatakował, nawet bez rozkazu naczelnego dowództwa, to
pozostałe udzielą mu wsparcia. Być może również widząc z jaką
„irytacją" Middleton zareagował na bezczynność Van
Straubenziego, ppłk Williams liczył, że zaaprobuje je»o
agresywne działanie. W każdym razie Batalion Midland nie
zatrzymał się na linii dołów, które zajmował rano, lecz szedł
dalej sprawdzoną poprzedniego dnia drogą blisko rzeki w stronę
cmentarza.
Pierwsi zauważyli go i zaczęli strzelać Metysi z drugiego
brzegu rzeki. Zaalarmowani Metysi z cmentarza także otworzyli
ogień. Milicjanci padli na ziemię i ostrzeliwali się przez chwilę,
po czym ppłk Williams rozkazał atak. Niektórzy twierdzili, że
Midlandczycy rzucili się do ataku sami, rozwścieczeni, iż
Metysi nie pozwalają noszowym znieść z pola jakiegoś rannego,
a Williams tylko ich nie powstrzymał. Zerwali się z okrzykiem,
a na ten widok również Grenadierzy po ich prawej stronie
zaatakowali w kierunku kościoła. Strzelcy z Winnipegu spóźnili
się trochę, ale deptali im po piętach. Nie napotykali większego
oporu, nabierali rozpędu i zyskiwali pewność siebie. Wkrótce
cała linia ruszyła biegiem. „Nie było strzelania salwami. Każdy
sam sobie regulował strzelanie — pisze sierż. Stewart z
Batalionu Midland. — Runęli na nieprzyjaciela z dzikością
baszybuzuków, z impetem i radosnym okrzykiem. Były to
okrzyki ludzi zadowolonych i ukontentowanych, a ich
entuzjazm był wielki. Nikt nie mógł stawić czoła szybkości, sile
i upartej determinacji naszych ludzi".
„Zmywaliśmy naczynia, aż tu przybiega Gabriel, żeby nas
znowu wysłać do dołów wzdłuż starego szlaku — idziemy tam,
a tu głośne hałasy w obozie i wystrzały — w 10 minut później
walna bitwa" — wspomina Baptiste Vandale. Ojciec Fourmond
z miejsca odosobnienia na plebanii ujrzał apokaliptyczną wizję:
„Ze wszystkich stron nadchodzi armia w szyku bojowym.
267

Piechota, artyleria, kawaleria, wszyscy naraz. Na pierwszy rzut


oka zrozumieliśmy, że nadeszła decydująca chwila, że to koniec
Batoche" 39.
W tym czasie do Middletona przybył Astley z listem od Riela.
Generał przeczytał go tylko pobieżnie. Chyba nie zrozumiał
głębszych intencji swego antagonisty (uznał po prostu, że ma
niezłego pietra"). Ponieważ jednocześnie słyszał nasilający się
huk wystrzałów i krzyki, dosiadł konia i wyjechał z zeriby.
— Na miłość Boską! — wykrzyknął na widok sytuacji.
— Przecież ich wszystkich pozabijają!
Odzyskawszy równowagę, wysłał do ataku resztę — spie-
szonych zwiadowców Boultona, Geodetów, działo z Baterii A i
Baterię Polową z Winnipegu (kpt. Howard z „katarynką"
wyjechał wcześniej), a za nimi wozy z amunicją. Kpt. French na
odgłos walki wybiegł sam z zeriby, więc Middleton kazał jego
zwiadowcom zostać, ale i tak wymykali się pojedynczo.
Tymczasem przed cmentarzem Metysi zaczęli uciekać z
dołów. Widok ten dodał milicjantom energii.
,Naprzód! —jak sygnał startera pada jedyna komenda, jakiej
nam trzeba — pisze Ord. — Gdzie do licha podział się nasz
dowódca, nie wiemy i nie obchodzi nas to. Radzimy sobie bez
niego, w luźnym szyku, po prostu jeden obok drugiego,
dołączamy do gonitwy. Ludzie Boultona tak samo dbają o
taktykę jak my. Oba korpusy bezładnie pomieszane zaczynają
zmiatać przed sobą nieprzyjaciela. Krzycząc, śmiejąc się, klnąc,
strzelając w krzaki, i biegnąc naprzód, atakujemy — jeśli taką
gonitwę bandy niezdyscyplinowanych obdartusów można
nazwać atakiem. [...] Żałujemy, że nie mamy czerwonych kurtek,
bo gorączka walki tak ogarnęła mundurowych po lewej, że
niektórzy strzelają do nas. Użycie wyrazów zniecierpliwienia w
wyrazistej angielszczyźnie, w połączeniu z groźbą, że
odwzajemnimy ogień, przekonuje ich, iż jesteśmy przyjaciółmi".
Milicjanci obiegli cmentarz z obu stron, a Metysi znów cofnęli
się, aby nie zostać odcięci. Zatrzymali się na skraju wyżyny,
39
H i 1 d e b r a n d t, op. cit., s. 74.
268

i na jej stoku po raz pierwszy stawili opór „Trach-trach


karabinów powtarzalnych brzmi gęsto i szybko a gwizd kul
mówi nam, że nieprzyjaciel nie próżnuje; czasem rozlega się
głuchy huk połówki, echo wybuchającego granatu i straszliwe
skr-r-r-r Gatlinga" — ciągnie Ord. „Walili w nas żywym
ogniem. Dopiero tutaj wielu ludzi oberwało — pisze Grenadier
Cook. — Przepychaliśmy się przez krzaki i przeskakiwaliśmy
przez doły strzeleckie, kiedy [por.] Fitch dostał w pierś i w kącik
oka. Upadł z jękiem i skonał, nie wypowiedziawszy ani słowa...
Serce skoczyło mi do gardła na ten widok. Wtedy zostałem
trafiony w prawe ramię, ale nie przewróciłem się. Byłem
wyłączony z wałki, więc padłem na ziemię, bowiem kule gęsto
latały, i pozostałem tam, aż wszyscy poszli naprzód" 40.
— Nie stać! — krzyknął mjr Boulton. — Biegnijcie na dół!
Biegnący obok Boultona kpt. Brown z jego oddziału padł
martwy, zdążywszy tylko powiedzieć „Trafili mnie, chłopcy".
Śmiertelnie ranny został woźnica z Baterii A, Napoleon
Charpentier. Oddział szybko przebył niebezpieczną odkrytą
przestrzeń za cmentarzem i znowu —jak przed trzema dniami
— znalazł się na skraju wyżyny, skąd widać było zabudowania
Batoche. Metysi cofnęli się. Oficerowie rzucili się naprzód, a za
nimi żołnierze. Przemieszane bataliony pchały się na biegnącą
w zagłębieniu drogę, na skutek czego atak był kontynuowany w
kolumnie o wąskim froncie, z oficerami „dobrze wysuniętymi
do przodu". Zwiększyła się szybkość natarcia, gdyż teraz biegli
po stoku. Jako cel narzucał się piętrowy budynek o wielu
oknach, pomalowany na kolor jasnozielony, stojący na skraju
miejscowości — dom jej założyciela, Xaviera Letendre'a,
przezwiskiem Batoche. Milicjanci nie wiedzieli, że kwaterowali
w nim Metysi z samym Gabrielem Dumontem.
„Anglicy nacierali wielkimi batalionami, nie zatrzymując się
— mówi Dumont. — Sypali gradem kul na doły strzeleckie;

40
M u 1 v a n e y, op. cit., s. 292.
269

dobrze, że Metysi nie podnosili głów, żeby wystrzelić. Kiedy


Anglicy podeszli tak blisko, że już nie było nadziei, Metysi
próbowali strzelać, lecz byli zaraz zabijani. Wdzierali się ze
wszystkich stron naraz, kiedy przebili się przez naszą pierwszą
linię, doszli aż do domu [Batoche'a] nie przystając po drodze.
Byliśmy pod domem Batoche'a. Byli ze mną starszy [75-letni]
Joseph Vandal, jego bratanek Joseph Vandal, starszy [93-letni
Joseph] Ouelette, Pierre Sansregret, David Tourond i jakiś
młody Sjuks. [63-letni] Daniel Ross był między domem
Batoche'a a magazynem Fishera".
— Pamiętajcie, chłopcy, kto was tu prowadził! — zawołał
kpt. French, który znalazł się na czele ataku. Milicjanci
wyłamali drzwi i wdarli się do domu Batoche'a z takim
impetem, że Metysi zaledwie mieli czas go opuścić. French
pognał na górę po schodach, a za nim Tom Hourie.
„Anglicy zajęli dom Batoche'a — ciągnie Dumont. — W
oknie na górze była czerwona zasłona. Strzelałem do tej
zasłony, aby przestraszyć Anglików, żeby nie mieli czasu
strzelać" 41. Kpt. French wpadł do sypialni. Legenda mówi, że
wychylił się z okna z brytyjską flagą i zawołał „Na pohybel
wszystkim rebeliantom!", lecz prawdopodobnie dostał kulę
zaraz gdy zbliżył się do okna. Cofnął się i „stoczył po
schodach, zostawiając krwawe plamy. Znaleziono go u stóp
schodów". Gabriel Dumont sądził, że Frencha trafił Daniel
Ross.
Rozległo się „demoniczne wycie" — zapewne okrzyki
śmierci, wznoszone przez Indian — które nadbiegających
milicjantów przejęło dreszczem. Atak zachwiał się. „Żołnierze
ukryli się za domami, stajniami i szopami, i tu po raz pierwszy
kolumna wydała się przejawić pragnienie pozostania tam,
gdzie była — pisze Rusden. — Kiedy człowiek tak się schowa
i trochę ochłonie, trzeba później czegoś, by go pobudzić". Czas
dłużył się niemiłosiernie, aż wreszcie pojawiła się Bateria
Polowa z Winnipegu, a za nią Gatling. „Znowu wprawiło to
41
Dumont, op. cit., s. 71.
270

wszystko w ruch, i znów bezlitosny prysznic ołowiu polał


rebeliantów. Pośród gruchotu i trzasku broni strzeleckiej,
nieustającego terkotu Gatlinga oraz gwizdu i skowytu granatów,
rebelianci porzucili ostatnią pozycję".
Metysi zaczęli się cofać. Daniel Ross został trafiony i upadł
— Jesteś martwy czy żyjesz? — zawołał do niego Dumont
— Nie pociągnę już długo — odrzekł Ross.
— To w takim razie dobrze, że chcesz dalej walczyć. Może
uda ci się zaliczyć dwa trupy, a nie jednego.
Starszy Vandal został śmiertelnie ranny, upadł i złamał obie
ręce. Dumont próbował go podnieść.
— Nie — rzekł Vandal — wolę teraz umrzeć.
Koło magazynu Fishera śmiertelna kula trafiła patriarchę
Ouelette'a, a reszta Metysów rozpierzchła się. „Uciekałem dalej.
Byłem teraz sam" — mówi Dumont.
W Batoche narastała panika. Ostatnią nadzieją był Louis
Riel.
— Uczyń teraz cud, już nadszedł czas — zwrócił się do
niego Patrice Tourond.
— Boże, zatrzymaj tych ludzi, zmiażdż ich! — zawołał
Riel. Młodszy Joseph Ouelette stwierdził z rozczarowaniem, że
„cud się nie stał". Riel upadł na kolana i rozkrzyżował ręce.
— Powtarzajmy wszyscy bardzo głośno: Boże, zmiłuj się
nad nami! — zaintonował.
— Boże, zmiłuj się nad nami! — powtórzyli eksowedowie.
„Riel się modli, a kule żołnierzy padają coraz gęściej i niebez-
pieczniej — ciągnie Ouelette. — Riel znika w czeluści
rozpadliny; słychać, jak lamentuje do Boga" 42.
Tymczasem milicjanci wpadli do magazynu Fishera. Uwagę
ich zwróciła kłoda drewna, zatknięta między sufitem a klapą w
podłodze. Gdy ją usunęli, odkrył się właz do piwnicy. Było w
niej 25 więźniów — białych i mieszańców, kilku pracowników
rządowych oraz Metysów, którzy popadli w spór z Rielem.
42
H i I d e b r a n d t, op. cit., s. 74-75. Kuzyn Ouelette’a walczył w szere-
gach milicji — Strzelców Battlefordzkich.
271

Siedział w niej także więzień stanu — Thomas Jackson, brat


Williama (William Jackson i eksowed Albert Monkman byli
trzymani gdzie indziej). „Wszyscy noszą piętno utrapień, jakie
były ich udziałem podczas długiego uwięzienia. Ich blade,
wynędzniałe twarze i wychudzone ciała dają niewątpliwy dowód
przebytych cierpień, zarówno cielesnych, jak duchowych. Jeden
jest tak uszczęśliwiony wyzwoleniem, że ściska ręce każdemu,
kogo napotka" — pisze jeden z Grenadierów. W domu Fishera
znaleziono archiwum Eksowedatu — protokoły, księgi
finansowe, korespondencję, a także gazety ze wschodu z
informacjami o działaniach i planach Middletona — ostatnia
miała datę 4 maja.
Nieoczekiwanie na rzece pojawił się parowiec „Northcote", z
oddziałem 25 policjantów z Prince Albert na pokładzie i drugim
uszkodzonym parowcem „Marquis" na holu 43. Desant był już
zbędny — strzelanina cichła i wszelki opór ustawał. Metysi
rozbiegli się po okolicy.
Milicjanci zaczęli buszować po Batoche. Chociaż Middleton
rozkazem zabronił grabieży i wystawiono warty przy sklepach,
„towary mieszane w taki czy inny sposób znikały. Jedni ludzie
potrzebowali bielizny, inni czernidła, grzebieni etc, i pośpiesznie
te rzeczy łapali. Przetrząsali kufry i zbierali wojenne trofea".
Cenione były zwłaszcza rzeczy indiańskie (w obozie Indian
znaleziono amerykański karabinek Springfield, którego znalazca
był pewny, że został przez nich zdobyty w bitwie nad Little Big
Horn). Nie gardzono także i gotówką, kilka Metysek straciło
biżuterię, a z kościoła zniknęły wota. Milicjanci chwytali konie
Metysów i galopowali dokoła, inni jeździli tam i z powrotem
powozami. O zmroku przybył gen. Middleton i zapędził ich do
budowy nowej zeriby na łące koło domu Batoche'a. Nie było to
potrzebne ze względu na bezpieczeństwo, ale pomagało utrzymać
rozhukanych zwycięzców pod kontrolą.
43
„Northcote" miał przybyć wcześniej, ale mimo zwiększenia stawki czarteru
do 250 dolarów za dzień, oficer mechanik odmówił służby, a za nim poszła część
załogi, co opóźniło wyruszenie w rejs.
272

Geodeci Dominium nie brali udziału w ostatnim szturmie


Zatrzymali się na cmentarzu. Mieli dość. „Czy ktoś z was
kiedyś biegał w wysokich butach z ostrogami, pasem z amuni-
cją i ciężkim rewolwerem, w obcisłej skórzanej kurtce i
wąskich bryczesach, a wszystko to w upalny dzień?" wyjaśnia
Ord. Nie ponieśli większych strat: „Garden dostał w lewe
ramię, Fawcett miał loftkę w mięśniach klatki piersiowej, i
było wiele ciężko rannych kapeluszy i podartych spodni" 44.
Należał im się odpoczynek. „Nasi towarzysze w czerwonych
kurtkach machają łopatami, a my, nieregularni, po zabiciu
kilku kurczaków spokojnie idziemy do obozu, bo jednak
uważamy, że comed beef i chwała to mniej niż kurczak i
chwała" — podsumowuje Ord.

43
Ord, op. cit., s. 40-42.
Sierżanci i szeregowiec Batalionu
Midland

Sierżant Strzelców z Winnipegu, z


karabinem Martini-Henry i od-
znakami za sprawność strzelecką

Działo Baterii Polowej z Wnnipegu


Kpt. A. L. Howard i Gatling model 1881, użyty pod Cut Knife Hill
Geodeci Dominium

Początek bitwy pod Batoche — pali się dom Carona


9 maja 1885 r. — gen. Middleton przed plebanią w Batoche

Gatling model
1883 użyty pod
Batoche
Po tym wystrzale grupa Metysów próbowała zdobyć działo i została
odpędzona przez ogień Gatlinga

Wypoczynek wewnątrz zeriby


Widok
brzegu
Saskat
chewanu
koło
cmenta
rza

Dom
Batoche'a

Martwy
Donald
Ross
Dół strzelecki Metysów po bitwie

Louis Riel wkrótce po wzięciu do niewoli


Biała Czapka z córką, po bitwie, w towarzystwie milicjantów
DOPEŁNIŁO SIĘ

W nocy Gabriel Dumont wrócił do Batoche. Panowała cisza.


Milicjanci zamknęli się w zeribie. Dumont zbierał pogubione
naboje. Koło domu Emmanuela Champagne leżało kilku
zabitych Metysów. Tipi w obozie Indian były opuszczone, tylko
w jednym pozostał umierający syn Ładnego Kruka. Po pewnym
czasie wokół Dumonta zebrało się kilku Metysów, niepewnych,
co czynić.
— Skończyło się — rzekł Dumont. — Ale przynajmniej
zatrzymaliśmy Anglików na tyle, że wszyscy nasi zdążyli uciec.
Metysi rozeszli się. Dumont poczuł głód. „Przypomniałem
sobie, że w jednym tipi Sjuksowie mieli mnóstwo mięsa.
Poszedłem tam i zabrałem suszony udziec cielęcy. Potem
poszedłem do zagrody Edouarda Dumonta, gdzie zebrały się
kobiety. Dałem udziec mojej żonie i powiedziałem, żeby się
podzieliła z innymi. Była tam żona Riela i był też Riel.
Usłyszałem, jak powiedział do Madame Riel: «Mam nadzieję, że
Bóg chce, żebym żył». Każdy im mówił, żeby uciekali" 1.
Dumont odszedł, by poszukać konia dla Riela. W stajni
Champagne'a byli milicjanci. „Poszedłem sobie, nie wy-
strzeliwszy do nich. Chciałem, ale chciałem również wrócić
1
Dumont, op. cit., s. 73. Pamięć płata Dumontowi figle; w wywiadzie dla
Metyskiego Towarzystwa Historycznego w 1903 r. twierdzi, iż Riel mówił do
żony: „Myślę, że Bóg chce, abym umarł".
274

do żony". Po powrocie nie zastał już Riela. Poszukał więc koni


dla siebie i żony, zabrał też napotkaną kozę. Wyposaży} się w
garnki, talerze, noże i widelce. Na drodze znalazł pół worka
mąki i ciasto, które chyba milicjanci zabrali z czyjejś kuchni i
zgubili. Tak zaopatrzeni wyruszyli w drogę, ale nie zaszli
daleko — przenocowali na skraju Ładnej Łąki.
Rano Dumont zaczął „bardzo głośno" nawoływać Riela.
Odzywali się różni Metysi, chowający się po krzakach, ale
Riela wśród nich nie było. Za to pojawiło się trzech milicjantów
w towarzystwie kilku Indian. Indianie zapewne rozpoznali
Dumonta, bo wskazali go milicjantom, a jeden Indianin zaczął
się do niego zbliżać. Dumont ostrzegł go, by nie podchodził.
— Boisz się mnie? — spytał Indianin.
— Jasne — odparł Dumont. — Jak to jest, że wczoraj
walczyłeś z policją, a dzisiaj pomagasz im mnie szukać? Nie
podchodź, bo cię zastrzelę!
Milicjanci trzymali się z daleka. Dumont kontynuował:
— Nie złożę broni — będę walczył po wsze czasy. I zabiję
pierwszego, który po mnie przyjdzie.
Nieprzyjaciele odeszli. Dumont sądził, że poszli po posiłki.
Nie czekał więc, lecz udał się do swego ojca lsidore'a, który nie
uczestniczył w żadnych wydarzeniach. Oznajmił mu, że ma
zamiar walczyć dalej, a może nawet zorganizować oddział
partyzancki.
— Jestem z ciebie dumny — pochwalił go ojciec — ale jeśli
zostaniesz tutaj tylko po to, żeby zabijać ludzi, to wszyscy
pomyślą, że jesteś zwykłym idiotą.
Na takie dictum acerbum Gabriel Dumont stracił ochotę do
wojaczki. Zostawił żonę w domu ojca, a sam z „Małym
Szczurem" Michelem Dumasem ruszył w kierunku „magicznej
linii".
Tymczasem gen. Middleton, który powysyłał triumfalne
depesze (podał, że zdobył Batoche, pokonał 500 rebeliantów,
zabił 51 i ranił 173), cieszył się gratulacjami od ministra
Carona, generalnego gubernatora Kanady lorda Lansdowne,
275

a nawet od sir Gameta Wolseleya z dalekiego Egiptu. „Potwier-


dziła się słuszność mojego zdania, że ci wielcy myśliwi, tak jak
Burowie z Południowej Afryki, są groźni tylko wtedy, gdy gra
się według ich reguł. Przyzwyczajeni są do walki w buszu, ale
nie stawią czoła zdeterminowanemu atakowi" — stwierdził.
Upewniła go w tym wysokość jego strat. Podczas
decydującego ataku oddział stracił 7 zabitych, w tym 3
oficerów, i 25 rannych, w tym 2 oficerów (w ciągu całej bitwy
zabitych zostało 11, w tym 4 oficerów, a rannych 46, w tym 4
oficerów). Okazało się, że pomimo przewagi, jaką dawały im
doły strzeleckie i obycie z bronią, metyscy myśliwi pudłowali;
może peszyło ich, że w przeciwieństwie do zwierzyny
milicjanci rewanżowali im się wystrzałami. Doświadczenie
wojenne tych ostatnich ograniczało się jednak do zapoznania
się z kopnięciem Snidera-Enfielda, stąd też w całej bitwie po
stronie Metysów padło 13 zabitych, w tym dwóch Indian.
Niemal całość strat Metysi ponieśli w ucieczce w ostatniej
fazie bitwy. Można powiedzieć, iż dobrze się stało, że
Middleton nie miał do dyspozycji swych wytęsknionych
„regularnych". Wprawdzie bitwa trwałaby krócej, ale i straty
Metysów byłyby o wiele wyższe.
Z kryjówek, zza urwistego brzegu rzeki powychodziły
kobiety i dzieci, przychodziły też grupy Metysów z białymi
flagami. „Miałem listę najgorszych rebeliantów i kogo na niej
nie było, tego zwalniałem" — pisze Middleton. Rzucał się w
oczy brak wśród zabitych i jeńców Louisa Riela i Gabriela
Dumonta. „Od kobiet dowiedziałem się, że Dumont i Riel
uciekli, gdy tylko zobaczyli, że szala zwycięstwa przechyla się
na naszą stronę. Komentarze niektórych pań były, łagodnie
mówiąc, odwrotnością komplementów" 2.
— Riel jest babą — żołądkowała się jakaś Metyska. —
Siedział z kobietami i dziećmi i mówił innym, żeby walczyli.
Nas nazwał kobietami, ponieważ nie umiemy się bić, a sam jest
kobietą.
2
M i d d l e t o n, op. cit., s. 54.
276

Rozczarowanie nagłym i mało efektownym końcem


epopei Batoche, tak kontrastującym z szerzonymi przez Riela
iluzjami, sprawiło, że wielu stronników odwracało się od
niego. Milicjanci byli informowani o jego proroctwach a
także o tym, że do ostatniej chwili oczekiwano nadejścia z
odsieczą armii amerykańskiej. „Wszyscy mieli dosyć
«kłopotów»; wszyscy denuncjowali Riela i Dumonta;
wszyscy pragnęli pokoju i chcieli iść do domu — pisze jeden z
Grenadierów. — Było to nawet ciekawe, jak jednogłośnie
oświadczali, że zostali siłą wcieleni do służby. Z ponad
dwudziestu, z którymi rozmawiałem, ani jeden nie przyłączył
się do Riela dobrowolnie. Temu groził aresztem, tamtemu
śmiercią, innemu zmasakrowaniem żony i dzieci... Jeśli
mówią prawdę, oznacza to, że zorganizowana mniejszość
terroryzowała większość. Ale niewątpliwie niektórzy kła-
mią..." 3. Także wódz Sjuksów Biała Czapka twierdził, że
znalazł się w Batoche pod przymusem. Przynajmniej jeden z
jego wojowników zadał temu kłam — Middleton rozpoznał
wśród zabitych syna wodza, którego wysłał do Batoche z
proklamacjami, wzywającymi do kapitulacji.
Dochodzono, kim był wisielec, który powitał parowiec
„Northcote". Metysi zaprzeczali, jakoby ktoś został
powieszony, i sugerowali, że mógł to być indiański żart lub
podstęp wojenny, ale ponad dwudziestu ludzi było gotowych
przysiąc, że widziało powieszonego człowieka. Inną ponurą
sprawą było odkrycie w obozie Indian szczątków psa
„Pułkownika", maskotki 90 batalionu Grenadierów.
Nieszczęsny „Pułkownik" podczas któregoś z ataków dostał
się do indiańskiej niewoli i jak z żalem pisze jeden z
Grenadierów, „został przerobiony na steki".
14 maja ranni zostali odesłani parowcem „Marquis" do
Saskatoonu, ale gen. Middleton pozostał w obozie koło
Batoche. Ponieważ niektórzy Metysi informowali go, że Riel
3
M u I v a n e y, op. cit., s. 295.
277

jest nadal w pobliżu, napisał do niego list, wzywając go do


ujawnienia się oraz gwarantując życie i uczciwy proces.
Niezawodny Astley miał sprawić, by list dotarł do adresata.
Nazajutrz zwiadowcy NWMP, Diehl i Armstrong, oraz
tłumacz Tom Hourie napotkali na drodze koło Batoche czterech
Metysów stojących przy płocie. Trzech miało karabiny, czwarty
nie. Mimo że było chłodno, nie miał płaszcza ani czapki. Hourie
poznał go.
— Jesteś Louis Riel? — zapytał Armstrong.
— Tak, to ja — potwierdził zapytany. — Chcę się poddać.
Ponieważ Riel okazał list od Middletona, Armstrong za-
proponował, że na koniu zawiezie go do kwatery generała. Riel
zgodził się.
— Może będzie lepiej, jeśli pan to weźmie — dodał,
wyciągając z kieszeni rewolwer kalibru 22.
Gen. Middleton stwierdził, że Riel był „człowiekiem
łagodnego wyglądu i łagodnej mowy, z krótką brązową brodą i
niespokojnych oczach o przestraszonym wyrazie, który znikał
stopniowo, w miarę, jak do niego mówiłem. Nie miał płaszcza i
wyglądał na zziębniętego, a ponieważ w cieniu wciąż było
chłodno, rozpocząłem od tego, że dałem mu mój wojskowy
płaszcz. Mówił doskonale po angielsku. [...] Po tym, jak
rozmawiałem dużo z Rielem przez dwa dni, doszedłem do
wniosku, że był wystarczająco zdrowy na umyśle, ale
przepojony silnym, chorobliwym uczuciem religijnym,
zmieszanym z intensywną osobistą próżnością" 4. Generał
podjął Riela obiadem, a następnie umieścił w otoczonym strażą
namiocie. Riel był z tego zadowolony i prosił, aby warty nie
wpuszczały do niego nikogo. Middleton przydzielił mu więc
„opiekuna", kpt. Younga, który zamieszkał z jeńcem w
namiocie 5.
Touis Riel nie poszedł w ślady Dumonta, Dumasa i innych.
Czyżby sądził, że w rękach Middletona będzie bezpieczniejszy
4
Middleton, op. cit., s. 56-57.
5
Young byt synem pastora, który w 1870 r. bezskutecznie zabiegał u Riela o
wydanie ciała Thomasa Scotta.
278

niż w Stanach Zjednoczonych? Kogo się obawiał, skoro mieli


go chronić odwieczni wrogowie — milicjanci z Ontario?
18 maja „Northcote" odpłynął do Swift Current, unosząc
na pokładzie Louisa Riela i 24 Metysów z „listy Middletona"
zaś oddział, powiększony o nowo przybyłe dodatkowe cztery
kompanie Batalionu Midland, w strugach deszczu wyruszył do
Prince Albert.

PRINCE ALBERT

„9 maja miały miejsce częste konsultacje oficerów i było


wiele galopowania zwiadowców tam i z powrotem" — za-
uważył konstabl Donkin. Na wiadomości o toczącej się pod
Batoche bitwie komisarz Irvine zareagował podwojeniem wart,
wystawieniem dodatkowych pikiet i częstszymi inspekcjami. 10
maja załoga Prince Albert została zaalarmowana przybyciem
parowca „Northcote". Nad rzekę wysłano kilka wozów i
ambulans. Gdy wróciły, trzej ranni (w tym kpt. Wise z
potłuczoną kostką) byli przedmiotem ogólnego zainteresowania
i podziwu, ale prawdziwa radość zapanowała, gdy rozdano listy,
które były w drodze przez dwa miesiące. Plecaki, które
policjanci Irvine'a zostawili w Humboldt, a załoga „Northcote"
użyła jako kulochwytów, były za to w opłakanym stanie, całe
podziurawione.
— Nie martwcie się, chłopaki, rząd będzie musiał za to
beknąć — pocieszano się.
20 maja do Prince Albert wkroczyła kolumna gen. Mid-
dletona. Ord żałował, że nie mieli kobzy albo chociaż drumli,
aby sobie akompaniować, ale i tak wypadli efektownie.
Policjanci spoglądali na weteranów spod Batoche z podziwem.
„Ich sterane wojną twarze były ogorzałe od wiatru i słońca, a
kurz na szlaku pokrył je powłoką czerni. Ich mundury były
przestarzałe, chyba z czasów wojny krymskiej. W starych
furażerkach i ze śniadymi twarzami przypominali sipajów".
Komisarz Irvine kazał policjantom na powitanie założyć
279

(jałowe mundury, ale — mówiąc słowami Donkina — „nasz


wspaniały szkarłat wywarł na generała taki sam efekt, jak
płachta tego koloru na byka".
— Niech pan spojrzy na moich ludzi, sir! — wybuchnął
Middleton. — Niech pan spojrzy na kolor ich mundurów, sir!
Rzeczywiście, po marszu, walce i spaniu na ziemi w zeribie
nie wyglądały one najlepiej. Gen. Middleton orzekł, że Prince
Albert „przez cały czas było nie narażone na atak nieprzyjaciela
[...] i w istocie nie próbował on ataku, a nawet biskup
Saskatchewanu, który mieszkał przy szkole w pewnej odległości
od miasta, nie był molestowany". W związku z tym określił
policjantów mianem „susłów". „Jest to zwierzątko, które kopie
nory na prerii, i na pierwszy znak niebezpieczeństwa ucieka do
dziury. Ten wspaniały popis intelektualnej błyskotliwości ich
dowódcy został znakomicie przyjęty przez wiejskich
Kanadyjczyków, którzy tylko wtedy pojmują przenośnię, jeśli
ma ona związek z glebą. Zwłaszcza dżentelmeńscy i pełni
ogłady członkowie Batalionu Midland uważali go za przedni
dowcip" — pisze Donkin.
Gen. Middleton pozostał w obozie za miastem. Wieczorem
mieszkańcy Prince Albert zebrali się dokoła generalskiego
namiotu, odgrodzeni od niego liną. „Jakiż był to luksus dla nas,
biednych wygnańców, posłuchać orkiestry, grającej najnowsze
melodie, gdy sztab główny obiadował" 6. Nazajutrz generał odbył
pow-wow z wodzami Indian. Lojalność została nagrodzona
herbatą i tytoniem; uznany za nielojalnego Brodacz musiał
pożegnać się z tytułem wodza, a na dodatek odebrano mu jego
piękny medal z konterfektem królowej.
22 maja oddział Middletona załadował się na statki „North-
cote", „North-West" i „Marquis". Generał, w białym hełmie,
szarym tweedowym garniturze do polowania na kaczki i wy-
sokich butach z ostrogami, wkroczył na pokład największego,
65-metrowego „Marquisa" (miał on na pokładzie takie luksusy,

6
Donkin. op. cit., s. 148-151.
280

jak dywany, lustra i pianino). Przy dźwiękach tradycyjnie


towarzyszącej wojnom indiańskim melodii The girl 1 Ift behind
me, wśród wiwatów i ryku syren, w gali flagowej flotylla
wyruszyła do Battlefordu. Komisarz Irvine pozostał w Prince
Albert; Middleton szorstko odrzucił ofertę dołączenia do
oddziału jego policjantów. „Może Pan sobie wyobrazić moje
zdumienie — poskarżył się komisarz szefowi NWMP.
— Zarówno ja, jak i każdy z funkcjonariuszy bardzo pragnął
być wykorzystany do działań, których natura była nam znana w
każdym szczególe — taką pracę wykonywaliśmy od lat z
pełnym powodzeniem. Nie tylko znamy kraj i obyczaje Indian,
ale ludzie w szeregach nawet znają i mogliby rozpoznać
wodzów, przeciw którym prowadzona jest operacja" 7. „Ludzie
w szeregach", nazwani susłami, byli jeszcze bardziej roz-
goryczeni. „Gdyby nam pozwolono, i gdyby nastąpiła bitwa, ani
jeden z nas nie wyszedłby z niej żywy. Wszyscy cierpieliśmy
dotkliwie w poczuciu takiej niesprawiedliwości"
— pisze konstabl Donkin.

BATTLEFORD

W dwa dni po bitwie pod Cut Hill, 4 maja do obozu


Budowniczego Zagród wrócił Joseph Jobin, przynosząc list od
Riela. Louis Riel entuzjastycznie informował o zwycięstwie nad
Fish Creek i wzywał wodza, by z 300 wojownikami przybył do
Batoche i wraz z nim „ostatecznie załatwił sprawę z
Middletonem". Budowniczy Zagród nawet gdyby miał tylu
wojowników, nie miał chęci na żadne załatwianie cudzych
spraw. Bliskość chemoginusuk coraz bardziej go niepokoiła, a
na dodatek okazało się, że przez swoje niezbyt mężne
zachowanie podczas bitwy stracił pozycję na rzecz wodza
wojennego Pięknego Dnia. Okazało się to dobitnie, kiedy 7 maja
do rezerwatu przyszli Metysi, których ppłk Otter wysłał do
7
A t k i n. op. cit., s. 242.
281

Budowniczego Zagród z propozycją rozmów. Piękny Dzień i


jego Grzechotniki nie dopuścili ich do wodza, lecz przepędzili,
jednego przy tym raniąc. Budowniczy Zagród spróbował
ulotnić się w nocy z rodziną i grupą zwolenników, by szukać
schronienia u Wroniej Stopy, ale Piękny Dzień
wyperswadował mu to. Wódz został odsunięty, a nauczyciel
Joseph Jobin sam mianował się „przewodniczącym obozu",
cokolwiek ten tytuł miał dla Indian znaczyć. Pod jego
naciskiem zdecydowano, że cały obóz uda się do Louisa Riela
do Batoche. 12 maja karawana wyruszyła w drogę. Marsz
przez prerię był zwykłą rzeczą dla koczowników, ale nie dla
ich więźniów. Z determinacją ciągnęli ze sobą swoje skarby:
Charles Bremner futra, a ojciec Cochin fisharmonię. Matka
Bremnera nie wytrzymała trudów i umarła.
Po dwóch dniach Indianom poszczęściło się. Rankiem 14
maja wpadła na nich karawana wozów, które wiozły z Swift
Current żywność do Battlefordu. Nie było eskorty; farmerzy,
którzy chcieli zarobić po 10 dolarów za dzień wynajęcia się z
wozem i zaprzęgiem, dostali Snidery i po 12 nabojów.
Dziewięciu zabrało konie i uciekło, a 20 poddało się. Na
wstępie Indianie ograbili ich ze wszystkiego. „Odbyli naradę,
co z nami zrobić — wspomina Neil Brodie. — Wódz, mniejsi
wodzowie i doradcy usiedli w koło i każdy wstawał, aby
wyrazić opinię. Mimo że nie znaliśmy ich języka, nie było
trudno ich zrozumieć. Jeśli ktoś chciał nas zabić, to skakał
wokół z karabinem i mówił szybko i głośno. Jeśli chciał nas
oszczędzić, to zostawiał karabin na ziemi i chodził dokoła,
mówiąc spokojnie" 8. Ostatecznie Budowniczy Zagród powie-
dział, że będą żyć, jeśli jednak któryś ucieknie, pozostali
zostaną zabici, i doradził im, aby podziękowali swojemu Bogu.
Brodie odtąd powoził zaprzęgiem „mniejszego wodza", który
siedział za nim z kiścieniem zrobionym z brzeszczotu od
kosiarki mechanicznej. Robert Jefferson zaś, stęskniony
8
Stobie, op. cit.. s. 57.
282

w niewoli za strawą białych ludzi, delektował się zdobytymi


sucharami i comed beefem.
Tego samego dnia na Indian natknął się patrol ośmiu
policjantów z Battlefordu. Z niejasnych relacji policjantów
wynika, że wydało im się, iż są otaczani, rzucili się więc do
ucieczki, a Indianie zaczęli ich ścigać. Konstabl Spencer został
ranny w plecy, ale utrzymał się w siodle, a konstabl Elliott spadł
z konia. „Zatrzymać się i próbować pomóc naszemu
nieszczęsnemu koledze byłoby zwykłym samobójstwem —
wspomina konstabl Racey. — Po półtorej godzinie Indianie
przerwali pościg, na szczęście zanim ponieśliśmy dalsze
ofiary" 9. Elliotta znaleziono nazajutrz martwego, zakopanego
po szyję w ziemię. Ogłoszona wersja wydarzeń podała, że
konstabl Elliott został zrzucony przez konia, zabłądził, został
wykryty przez Indian, bronił się uparcie, lecz został otoczony i
zabity wieloma kulami.
Indianie zatrzymali się niedaleko na popas. Pozostawali
tam do 19 maja, kiedy jacyś dwaj Metysi poinformowali ich o
zakończeniu walk pod Batoche i doradzili, aby postarali się
dogadać z białymi.
— Co teraz z nami będzie? — spytał bezradnie
Budowniczy Zagród. „Chyba myśleli, że zostaną wszyscy
zmasakrowani" — stwierdził Jefferson.
— Sądzę, że powieszą tylko tych Assiniboinów, którzy
mordowali białych — pocieszył wodza — ale ty pewnie
będziesz musiał swoje odsiedzieć...
Budowniczy Zagród sporządził więc list do Middletona.
Jefferson pojechał z nim i 23 maja dogonił parowiec generała w
okolicy Fortu Carlton.
„Sir — przeczytał Middleton. — Dosięgły mnie wieści o
poddaniu się Riela. [...] Chciałbym dowiedzieć się prawdy i
warunków zawarcia pokoju, i mam nadzieję, że potraktuje nas
pan łagodnie. Ja i mój lud życzymy sobie, aby przesłał

9
K 1 a n c h e r, op. cit., s. 53.
283

nam pan warunki pokoju na piśmie, by nie było nieporozumień,


z których powstaje wiele kłopotów. Mamy 21 jeńców, których
staraliśmy się traktować dobrze. Łączę pozdrowienia, Budow-
niczy Zagród".
Jefferson dodał od siebie, że wódz tylko straszy; wszyscy
więźniowie zostali już wypuszczeni i byli w drodze do
Battlefordu. „Generał zapytał, czy mógłby coś dla mnie zrobić,
ale kiedy powiedziałem, że potrzebuję pary butów — byłem
praktycznie bosy — odrzekł, że nie jest w stanie mi pomóc" 10.
Middleton bez zwłoki wysłał go z powrotem z odpowiedzią (jak
przyznaję, niezbyt gramatyczną):
„Budowniczy Zagród — Całkowicie pokonałem
mieszańców i Indian pod Batoche, a Riela i większość jego rady
uczyniłem jeńcami. Nie uzgadniałem z nimi warunków i nie
będę tego robił z tobą. Mam dość ludzi, aby zniszczyć ciebie i
twój lud, albo przynajmniej wypędzić was tam, gdzie będziecie
głodować, i zrobię to, chyba że przyprowadzisz zaprzęgi, które
zabrałeś, siebie i doradców, z bronią, aby mnie spotkać w
Battlefordzie, w poniedziałek 26-go" 11.
24 maja rozradowane gromady na brzegach rzeki witały
statki Middletona już na milę przed Battlefordem. Generał był
mimo to niezadowolony. Skrytykował fort Battleford jako
„pospiesznie i niedoskonale umocniony" i stwierdził, że
podobnie jak Prince Albert, nie był on w niebezpieczeństwie. W
dodatku Indianie dopuszczali się ekscesów tylko w tej części
miasta, którą policjanci sami wydali im na łup — część leżąca
bliżej fortu uniknęła zniszczeń i grabieży.
25 maja działo z baterii B oddało salut 21 wystrzałów, a
potem odbyła się parada z okazji urodzin królowej. Punktem
kulminacyjnym był feu dejoie — żołnierze oddawali wystrzały
po kolei, aby ogień sunął wzdłuż szeregu. Nie szło im to tak
gładko, jak „regularnym", ale wszyscy byli pewni, że jeśli
Budowniczy Zagród patrzy skądś z ukrycia, to jest pod
10
Jefferson, op. cit., s. 151.
11
M i d d 1 e t o n, op. cit., s. 59-60. 26 maja przypadał we wtorek.
284

głębokim wrażeniem. Nazajutrz odbył się pow-wow. Goście


dopisali — przed generałem, który zasiadł w fotelu, usiadło
półkolem 70 Indian w barwach wojennych. Nie był obecny
tylko Piękny Dzień, który udał się do Stanów Zjednoczonych
Indianie nie wyglądali na pokonanych — stwierdził Jefferson
— „wydawali się całkiem beztroscy, a niektórzy mieli nawet
wyzywający wygląd". Artylerzysta kpt. Rutherford robił
szkice; potem uwiecznił tę scenę na płótnie (w owych czasach
od oficerów artylerii oczekiwano takich umiejętności).
Pierwszy zabrał głos Budowniczy Zagród. Middleton słuchał
w tłumaczeniu Toma Hourie jego „długiej oracji, ozdobionej
alegoriami i zwyczajową indiańską kwiecistością. Sensem jej
było, że niewiele wiedział, co się działo, robił, co mógł, by
utrzymać spokój wśród młodych wojowników, a teraz
przybył, by czynić pokój, co wydawał się uważać za
szczególnie godne pochwały" 12. Generał nie obdarzył go
rewerencją — nie podał mu nawet ręki, na co oburzał się
ojciec Cochin, którego zdaniem „Budowniczy Zagród jako
wódz, który narażał życie, aby powstrzymać rozlew krwi i
przywrócić pokój, zasłużył na nagrodę za swoją
wspaniałomyślność i heroizm" 13. Po wodzu przemawiało
kilku Indian. Middleton słuchał, choć niezbyt uważnie, ale
gdy chciała zabrać głos jedna ze stojących z tyłu squaws,
„brudnych i nędznych jak zwykle", sprzeciwił się.
— Nie będę jej słuchał — zaprotestował. — Podobnie jak
wy, Indianie, my biali również nie dopuszczamy kobiet do
rady wojennej.
— Przecież rządzi wami kobieta — zauważyła squaw.
— W rzeczy samej — chrząknął generał, w duchu po-
dziwiając „bystrość tej chytrej, choć brudnej kobiety". —
Wszelako Jej Królewska Mość w swej łaskawości zabiera
głos w sprawach wojny tylko poprzez doradców, wśród
których nie ma kobiet.
12
Tamże, s. 61
13
S t o b i e, op. cit., s. 65.
285

Squaw chciała dyskutować, ale kilku Indian wyciągnęło ją z


kręgu.
— Niewdzięczni jesteście — przeszedł do ataku generał —
tym oto odpłacaliście dobre traktowanie przez białych ludzi, a
teraz, gdy wiecie, żem pobił mieszańców-rebeliantów,
przychodzicie żebrać o pokój, a usta wasze pełne są kłamstw!
Po tym, jak uważał, stylowym wstępie Middleton oświad-
czył, że aresztuje Budowniczego Zagród, zaś reszta będzie
mogła powrócić do rezerwatu, jeśli zgłoszą się mordercy
Payne'a i Tremonta. Budowniczy Zagród odrzekł, że poddaje
się, choć nikogo nie zamordował, a prosi tylko, by Middleton
oszczędził życie indiańskich kobiet i dzieci. Itka, w damskim
czarnym słomianym kapeluszu z zielonymi piórami, i półnagi
Człowiek Bez Krwi, wystąpili naprzód i wyznali swoją winę.
Policjanci poprowadzili ich wraz z Budowniczym Zagród do
aresztu. Pow-wow był skończony.
27 maja w Battlefordzie pojawiło się 20 policjantów, którzy
oświadczyli, że należą do kolumny z Alberty, dowodzonej
przez gen. mjr. Thomasa Strange'a, i poszukują Dużego
Niedźwiedzia. Dowódca, kpt. Perry poinformował, że gen.
Strange jest w Forcie Pitt. Gen. Middleton odesłał go z po-
wrotem parowcem, wraz z kompanią Strzelców z Winnipegu i
zaopatrzeniem.
Tego samego dnia przypłynęło kanu, a w nim sierż. NWMP
Borrowdaile z listem od gen. Strange'a. Gen. Middleton
zirytował się tymi niespodziankami. Kiedy sierżant, który na
rzece zgubił rewolwer, poprosił o nowy, odrzekł:
— Phi, niepotrzebny wam rewolwer, sierżancie — przez ten
kraj, gdzie jest generał Strange, można chodzić z kijem.
Skąd właściwie ten Strange wziął się przed nim w Forcie
Pitt?
OSTATNIA BITWA NA ZIEMI KANADYJSKIEJ

Gen. mjr Thomas Bland Strange, zawodowy oficer brytyjski,


były Inspektor Artylerii Kanadyjskiej i dowódca artylerii w
twierdzy Quebec, miał 54 lata i od czterech lat hodował konie w
dystrykcie Alberta (gdyby w wieku 50 lat nie przeszedł w stan
spoczynku, straciłby emeryturę). 29 marca min. Caron
powierzył mu obronę całej Alberty i mianował dowódcą
„korpusu obrony terytorialnej", a on zgodził się bez wahania.
Strange był kompetentnym oficerem, znał zachód, wiedział, na
czym polega tak zwane „zderzenie kultur" (hodowców koni z
koniokradami), a nawet poznał osobiście niejakiego Wiszące
Suszone Mięso. Przyjął więc nominację, chociaż obawiał się,
że zagrozi ona jego emeryturze.
Strange jako artylerzysta należał do intelektualnej elity
armii, a jako artylerzysta konny do jej części obdarzonej
kawalerską fantazją. Jako porucznik dowodził baterią podczas
buntu sipajów, a specjalnością jego baterii był „brawurowy
pęd, typowy dla Artylerii Indyjskiej". Z kilkoma ludźmi
błyskotliwą szarżą zdobył dwa działa sławnej sipajskiej Baterii
Karych Koni (generał obiecał mu za to pochwałę w rozkazie,
ale — jak pisze Strange — nie dostał jej, bowiem „laury rosną
na drzewach przed Whitehall"). Podczas szturmu na Lucknow
walczył ramię w ramię z irlandzką piechotą i uczestniczył w
niejednej walce wręcz, na noże i gołe pięści. Wtedy poznał
287

kpt. Fredericka Middletona — we dwóch podkładali ładunek


wybuchowy pod bramę fortu Moonshee Gunj.
Alberta została ogołocona z policji, i „w opinii wielu,
szykowała się sprawa Custera"'. Znajomy oficer armii USA
przysłał Strange'owi książkę o Custerze i bitwie nad Little
Big Horn, co ten uznał za „zdrowe ostrzeżenie". Strange
zawsze był pełen uznania dla metod, jakimi na zachodzie
zaprowadzali porządek Amerykanie, i zazdrościł, że nie może
tak jak oni postępować z konio- i bydłokradami, zaczął więc
zabezpieczanie Alberty od własnego podwórka. Ewakuował
z rancza kobiety i przygotował kowbojów do obrony.
Podczas najbliższego napadu na ranczo jeden Indianin został
zabity, a reszta uciekła, porzucając skradzione konie.
Oburzony inspektor Denny donosił gubernatorowi, że
Strange rozkazał strzelać do Indian na swoim terenie bez
ostrzeżenia, i kwestionował powierzenie dystryktu tak
nieodpowiedzialnemu osobnikowi. Strange nie przejął się i
do pierwszych oddziałów swoich sił zbrojnych (Rangersów z
Gór Skalistych, którymi dowodził legendarny kanadyjski
westman Kutenaj Brown, i Albertańskich Strzelców
Konnych) na przekór zwerbował grupę kowbojów zza
„magicznej linii". Jak pisze, wszyscy Amerykanie „bez
mrugnięcia okiem złożyli przysięgę wiernej służby
królowej". Także insp. Samuel Steele wyrażał się o nich z
uznaniem: „W całym świecie nie ma nikogo ponad kowboja,
a choć żyje wolny, podporządkowuje się doświadczeniu
wojskowemu, jakby się do niego urodził" 2. Jego własny
oddział, Zwiadowców Steele'a, składał się z 25 policjantów,
100 kowbojów i 4 Assiniboinów. Konstable przebrali się w
brunatne drelichy i założyli kowbojskie kapelusze, praktycz-
niejsze od okrągłych „pudełeczek na pigułki". Tylko sam
insp. Steele, „wspaniale wyglądający facet, nie potrafił
zrezygnować z buńczucznej szkarłatnej kurtki, i nie prosiłem
1
S t r a n g e. op. cit., s. 415.
2
Steele, op. cit., s. 213.
288

go o tę ofiarę, choć obawiałem się, że w pierwszej potyczce


będzie go kosztować życie" — pisze Strange.
Miejscowi Czarne Stopy, Krew i Pieganowie, których tak
się z początku obawiano, nie stwarzali problemów. Louis Riel
dość wysoko oceniał Kri, ponieważ uważał ich za
ucywilizowanych przez Metysów, ale Czarne Stopy miał za
„zwykłych dzikusów", czyli „Indian w dosłownym znaczeniu
tego słowa" 3. Nie spotkał się więc nawet ze znanym mu z
Montany Wronią Stopą. Tylko wysłannik Riela, Metys zwany
Głowa Niedźwiedzia, od kilku miesięcy odwiedzał Czarne
Stopy i przekonywał, że cały kraj należy do nich, zatem wolno
im zabijać chodzące po prerii bydło, a jeśli biali tego poglądu
nie podzielają, trzeba ich przepędzić. NWMP kilkakrotnie
aresztowała go, lecz albo był zwalniany, albo uciekał.
Wreszcie gdy Czarne Stopy urządzili taniec słońca i zaczęli
wpędzać się w amok, insp. Steele wyciągnął wizytującego ich
Głowę Niedźwiedzia za kołnierz z honorowego miejsca po
lewym boku Wroniej Stopy. Wodzowi zaś ofiarował darmowy
bilet kolejowy do Calgary, aby mógł być widzem na jego
procesie.
Wronia Stopa zrobił to i z satysfakcją wysłuchał, jak
„niezawisły sąd" uniewinnia Metysa. A więc miał on słusz-
ność... Zaniepokojony gubernator Dewdney skorzystał z do-
świadczeń amerykańskich i zaprosił Wronią Stopę z paroma
innymi wodzami do Winnipegu. Nie był to Waszyngton ani
Nowy Jork, ale i tak miał tylu mieszkańców, ilu było
wszystkich Indian na Terytoriach, gubernator sądził więc, że
też zrobi wrażenie. Trudno powiedzieć, by Winnipeg wodzów
oszołomił — po powrocie jeden z nich cisnął agentowi w twarz
nielubiany bekon, żołnierze-psy zabronili go pobierać, a
Wronia Stopa napisał protest, twierdząc, że jedzenie wiep-
rzowiny grozi Indianom śmiercią. Niepokoje zażegnał starym
sposobem przyjaciel Wroniej Stopy, insp. Denny: załatwił
3
The Collected Writings of Louis Riel, vol. 2, op. cit., s. 240.
289

Czarnym Stopom dodatkowe dostawy mięsa wołowego i


mąki. Oprócz tego Wronia Stopa otrzymał od Rady
Terytorium 50 dolarów jako „wyraz estymy, którą Rada darzy
jego naród". Wzruszony napisał do premiera Macdonalda, że
Czarne Stopy „są zgodni i zdeterminowani w swej lojalności
wobec Królowej, cokolwiek by się nie stało" 4. Jego list został
przez premiera odczytany na posiedzeniu rządu, przyjęty
owacją, i przekazany na dwór królewski. Wódz otrzymał od
premiera wylewne podziękowanie na piśmie i obietnice
pomocy, czym rozochocony zaproponował udział Czarnych
Stóp jako zwiadowców w korpusie Strange'a i zażądał
dostarczenia mu amunicji. Gubernator Dewdney poparł ten
pomysł, ale gen. Strange nie chciał o nim słyszeć — jak
powiedział, zbyt dobrze już poznał zwiadowcze możliwości
Czarnych Stóp na odcinku kradzieży bydła i koni. W dodatku
wbrew woli gubernatora zarekwirował przeznaczoną dla nich
amunicję. Czarne Stopy byli oburzeni, ale poprzestali na
narzekaniach na podwójne języki białych.
Nieoczekiwanie większym niebezpieczeństwem od Indian
okazali się biali, zrzeszeni w Związku Farmerów i od dawna
będący w konflikcie z ranczerami. Radykalni przywódcy
Związku skorzystali z okazji i urządzili wiec, domagając się
uznania ich praw zasiedzenia i w przypadku odmowy grożąc
zbrojnym oporem na sposób Metysów. W odpowiedzi
Strange zażądał wprowadzenia w Albercie stanu wojennego.
Nie otrzymał na to zgody, ale radykałowie uspokoili się i tak.
11 kwietnia nadszedł telegram od gen. Middletona, który
rozkazywał, aby gen. Strange „natychmiast ruszał na Edmon-
ton". Strange uważał, że nie ma dosyć sił — jak mówił, „nie
miał zamiaru popełnić Custera", więc Middleton przysłał mu
koleją dwa bataliony milicji frankofońskiej — 65 batalion
Karabinierów z Mont Royal i złożony głównie ze studentów

4
D e m p s e y. op. cit.. s. 172.
290

uniwersytetu 9 batalion Woltyżerów z Quebecu — oraz 92 bata-


lion Lekkiej Piechoty z Winnipegu. „Uzna mnie pan za
samoluba, ponieważ przysyłam panu wszystkie francuskie
bataliony — krygował się Middleton, dodając — jeśli ktoś sobie
z nimi poradzi, to tylko pan". Gen. Strange nabrał trochę otuchy
po tym, jak wygłosił powitalną mowę po francusku i została ona
przyjęta z „acclamations enthusiastes", ale nie obyło się bez
scysji. Dowódca Karabinierów z Mont Royal, ppłk J. Alderic
Ouimet, nie zdradzał zapału do służby i Strange odesłał go z
powrotem. Ich wzajemna niechęć mogła wynikać z tego, że
Ouimet był posłem konserwatywnym, „parlamentarnym
pułkownikiem", a w 1870 roku popierał Louisa Riela. Prasa
anglojęzyczna zaczęła całą sprawę przedstawiać jako dowód
przewrotnej i tchórzliwej natury Francuzów, toteż Ouimet wrócił
na zachód, lecz wciąż skarżył się na żołądek i wiele czasu
spędzał u lekarza.
Większość milicjantów jak zwykle nie umiała strzelać, a
Francuzi na dodatek nie znali regulaminów ani instrukcji,
bowiem takowych w języku francuskim nie było. Poza tym,
mimo demonstrowanej przyjaźni, Strange nie był pewien
frankofonów, zwłaszcza uniwersyteckich Woltyżerów, więc
rozparcelował ich po garnizonach w okolicy. Studenci nie mieli
zobaczyć żadnej akcji, więc poświęcali się obserwacjom Gór
Skalistych (byli zachwyceni) oraz Indian (nie byli). Opisywali
ich jako szpetnych, leniwych (z wyjątkiem kobiet; te „wykonują
wszystkie prace, podczas gdy panowie i władcy siedząc, pykając
fajki"), chciwych („im więcej im dawać za pamiątki, tym więcej
żądają") i chętnych do kradzieży. Nie docenili również ich
obyczajów, określając słynny „danse du soleil" jako „cirąue
satanicjue" 6. Na prośbę mieszkańców Calgary, aby zrobić
5
Louis Riel polecał Bogu „Alderica Ouimeta i wszystkich francuskich
Kanadyjczyków, którzy są z Middletonem". aby „skłonił ich serca i dusze na
jego korzyść" i by „pośród bitwy natchnął ich ... aby rzucili broń, albo zawarli z
nami pokój" (The Diaries.... s. 66).
6
bunu, op. cit., s. 70-71.
291

wrażenie na plemieniu Sarcee, zafundowali im pokaz walki na


bagnety, aż, jak napisał dziennikarz, „Indianom oczy tak
wylazły na wierzch, że można ich było użyć za kołki do
wieszania kapeluszy". Mimo to Indianie nie darzyli „małych
Kanadyjczyków" szacunkiem, bowiem nosili zielone
mundury, które nie kojarzyły im się z władzą, a w dodatku
mówili po francusku jak lekceważeni przez nich Metysi.
Strange więc odtąd wobec Indian eksponował raczej czerwone
tuniki piechurów anglojęzycznych z Winnipegu.
Middleton obiecywał Strange'owi przysłanie jednej ze
swoich armat, ale dopiero wtedy, gdy zlikwiduje oblężenie
Battlefordu. Strange sprowadził więc z Fortu Macleod
policyjną 9-funtówkę z zapasem 150 pocisków, którą
powierzył swojemu synowi, także zawodowemu artylerzyście.
Tak wzmocniony oddział z korpusu obrony terytorialnej
przepoczwarzył się w Siły Polne Alberty {Alberta Field
Force). 20 kwietnia jego 1000 ludzi, przy nieśmiertelnych
dźwiękach The girl I left behind me ruszyło w trzech
eszelonach ku Edmonton. Podobnie jak Middleton, Strange
odczuł boleśnie wzrost kosztów transportu. „Ze wszystkich
tchórzliwych łotrów, z jakimi miałem do czynienia, ludzie z
Calgary są najgorsi — pisał. — Żadnego patriotyzmu, nic,
tylko chciwość, i wymuszanie bajońskich sum za transport".
Mimo to widząc niepokój żegnających oddział mieszkańców,
dla ich uspokojenia Strange wygłosił krótką mowę do
Indianina, którego wypatrzył wśród zgromadzonych.
— Idź do Wroniej Stopy i powiedz mu, że jeśli nie będzie
się zachowywał przyzwoicie, to gdy wrócę, rozprawię się z
nim i z całą jego bandą, i wtedy ani sir John, ani Dewdney mu
nie pomogą.
Teren, przez który trzeba było iść, według Strange'a
„dokładnie przypominał stepy Syberii". Tabory z zaopa-
trzeniem były więc wielkie i rozciągnięte — na 220 bagnetów
w jednym eszelonie przypadało 175 wozów. Marsz przebiegał
bez większych wydarzeń. Tak samo, jak w kolumnach
292

Middletona i Ottera, narzekano na monotonne jedzenie i brak


opału (po drodze w Red Deer osadnicy zrobili kokosy
sprzedając chleb po dolarze bochenek, a jeden zainkasował 22
dolary za 11 desek, które milicjanci wyrwali mu z płotu na
ognisko). Sprawdzała się za to teoria że „obraz
zorganizowanego oddziału wojska sunącego naprzód powoli,
lecz pewnie, odbiera rasom niższym odwagę" 7. Największe
wrażenie na Indianach wywierał sam Strange jego generalski
strój (marynarska kurtka ozdobiona policyjnymi guzikami i
złotymi epoletami, bryczesy i wysokie buty), wielka czarna
broda oraz monokl, dzięki któremu zyskał u Indian imię „Biały
Wódz z Jednym Okiem Otwartym". Na całym szlaku Siły Polne
witały flagi brytyjskie, powiewające nad indiańskimi tipi. W
jednym z rezerwatów Indianie wystawili łuk triumfalny z
portretem królowej Wiktorii, a wódz uparł się uścisnąć dłoń
każdemu milicjantowi, wyrażając nadzieję, że „pozabijają
wszystkich Indian, którzy przyłączyli się do rebelii".
„Pragnienie Indian, by znów zająć się rolnictwem, to istny cud"
— zauważył jakiś dziennikarz. Także spacyfikowany przez ojca
Scollena wódz Krótki Ogon zapewnił Strange'a o swej
lojalności. Generał nie podał mu ręki, ale obiecał, że zrobi to
wracając, jeśli wódz nadal będzie grzeczny, a jeśli nie...
(„zostawiłem tu pole dla jego wyobraźni").
1 maja Siły Polowe po przejściu 320 kilometrów osiągnęły
Edmonton. Na ich cześć mieszczanie oddali salut z armaty, ale
zapomnieli wyjąć z lufy stempel, który po wystrzale
poszybował jak włócznia i upadł wśród maszerującej kolumny,
szczęśliwie nie trafiając nikogo. Wszyscy fetowali gen.
Strange'a, czym dowódca NWMP w Edmonton insp. Griesbach
był urażony. Podkreślał w raporcie, że „ogólne powstanie
Indian i innych nie nastąpiło dzięki ufortyfikowaniu i utrzy-
maniu przez niego Fortu Saskatchewan oraz nieustępliwej

7
C a l l w e l l, op. cit., s. 51.
293

postawie policji". Gen. Middleton w swoim raporcie spre-


cyzował: „Griesbach i jego ludzie mieli niewielu rebeliantów,
z którymi mogliby walczyć, ale patrolowali teren i wy-
konywali długie i trudne jazdy za domniemanymi konio-
kradami". Jak tam nie było, „rebelia" w Albercie skończyła się
bez wystrzału, jeśli nie liczyć kanonady, rozpętanej w Forcie
Saskatchewan przez Karabinierów z Mont Royal, którzy za
nieprzyjaciela wzięli kota insp. Griesbacha. W dodatku
zgodnie z oczekiwaniami wojna ożywiła miejscową
gospodarkę. Strange w szybkim tempie wydawał tysiące
dolarów na zakup żywności. Trzeba było zorganizować
transport i łączność z Calgary, więc osadnicy zarabiali po 8
dolarów dziennie za wynajęcie zaprzęgu, a robotnicy przy linii
telegrafu po 5 (jeszcze niedawno dniówka wynosiła 50
centów). Ceny siana skoczyły z 15 do 75 dolarów za tonę,
zdrożały też delikatesy, masowo wykupywane przez
wygłodniałych milicjantów. „Chyba myślą, że jesteśmy
ruchomymi kopalniami złota" — stwierdził jeden. Wkrótce w
mieście i forcie znowu pojawili się Indianie. Byli mile
widziani — ich obecność, w przeciwieństwie do ich braku,
oznaczała pokój — ale magistrat na wszelki wypadek zakazał
sprzedawania im lub dawania w prezencie amunicji scalonej.
Inaczej niż Middleton, gen. Strange ukrywał swoje zamiary
przed „przekleństwem współczesnych armii", czyli prasą, i
częstował natrętnych dziennikarzy takimi tekstami, że pisali o
nim „szaleniec" i „lekko pomylony", co zresztą wydawało się
go bawić. „Ja wiedziałem, co robię, ale wołałem, by inni tego
nie wiedzieli" — komentował. Po doświadczeniach pieszego
marszu postanowił teraz wykorzystać transport rzeczny.
Według jego projektu cieśle niezastąpionej Kompanii Zatoki
Hudsona zbudowali pięć barek do transportu ludzi i
zaopatrzenia, barkę do transportu koni oraz barkę artyleryjską
z platformą dla 9-funtówki. Strange opancerzył je workami
mąki, beczkami wieprzowiny i belami siana, i był pełen
294

entuzjazmu, ale nikt go nie podzielał. Ppłk Osborne Smith


dowódca Lekkiej Piechoty, najpierw protestował na piśmie
potem zażądał próby odporności na ostrzał karabinowy, a choć
okazało się, że osłony zdają egzamin, zdyskwalifikował przy
tej okazji połowę amunicji (która miała 11 lat) jako nie
nadającą się do użytku. Strange uciszył malkontentów, roz-
kazując, aby każdy, kto nie jest pewny jakości swojej amunicji,
strzelał dopiero wtedy, gdy będzie widział białka oczu
przeciwnika.
15 maja Siły Polne w liczbie 700 ludzi (Strange po-
rozmieszczał część frankofonów wzdłuż drogi zaopatrzenia z
Calgary, a przy okazji pozbył się ppłk. Ouimeta, pozostawiając
go w Edmonton) załadowały się na barki i ruszyły w dół
Saskatchewanu Północnego. Ppłk Smith miał trochę racji;
barki przeciekały i trzeba było nieustannie wypompowywać z
nich wodę. Po 30 km barka dla koni poszła na dno, lecz
podniesiono ją. Na szczęście zaopatrzenie bardzo nie
ucierpiało; jak zaobserwował Strange, mąka w worku robi się
mokra na grubość cala, a dalej woda nie przesiąka. Oprócz
tego podróż mijała bez emocji. Tylko raz ktoś z krzaków
strzelił do jednej z barek, ale nie trafił. Karabinierzy otworzyli
gęsty ogień, lecz gdy nazajutrz przeszukano brzeg, „nie
znaleziono żadnych dobrych Indian, tzn. martwych", jak
zapisał Strange. Wydarzenie to tak pobudziło Karabinierów, że
kiedy w nocy wartownik zaalarmował obóz, w mgnieniu oka
zaatakowali z krzykiem i zasypali prerię gradem kul tak, że o
mało nie wystrzelali patrolu Steele'a. Rano jak zwykle okazało
się, że wartownik wziął za Indian kilka młodych topól,
chwiejących się na wietrze.
Ekspedycja zatrzymała się na wypoczynek i szkolenie
bojowe w Forcie Victoria, faktorii Kompanii Zatoki Hudsona.
Tam 21 maja dotarł do Strange'a (via Calgary i Edmonton) list
wysłany przed miesiącem przez Middletona, z informacjami o
bitwie nad Fish Creek. Mając świadomość, że od tego czasu
295

musiało się wiele zdarzyć, i Middleton mógł być już blisko,


generał wysłał sierż. Borrowdaile'a w kanu w dół rzeki na jego
poszukiwanie.
23 maja Strange zostawił połowę Karabinierów jako
garnizon Fortu Victoria, drugą połowę wysłał na łodziach do
Fortu Pitt, a sam z Lekką Piechotą, konnicą i armatą ruszył do
Frog Lake. Strange podczas buntu sipajów widział niejedno,
ale nieszczęsna osada zrobiła na nim wrażenie. Na jej skraju
powitał oddział trup — siedział, oparty o drzewo, z fajką w
zębach. Woń kwiatów w ogródkach przy ruinach domów
mieszała się z odorem rozkładu. Znaleziono kilka zwłok
„okaleczonych na wszystkie niegodne sposoby", w tym
Gilchrista i Dilla — nie było pewne, który jest który, ponieważ
nie mieli głów. Z piwnicy spalonego kościoła dwaj ludzie w
„maskach gazowych" z gąbki nasączonej rumem wyciągnęło
szczątki księży (rozpoznano ich po różańcach), Dełaneya i
Gowanlocka. „Podawali ich po kawałku na górę — pisze szer.
Hicks.
— Dotąd oddziały ze wschodu wyrażały współczucie dla
«biednych Indian» i wielu wątpiło, czy zwłaszcza 65 batalion
będzie chciał z nimi walczyć. Sceny z Frog Lake zmieniły ich
nastawienie". Pochowano zwłoki i oddział poszedł dalej. 24
maja wieczorem Siły Polne doszły do Fortu Pitt, gdzie czekały
je nowe wrażenia. Wśród zgliszcz fortu stał jeden magazyn, a
wokół walały się połamane meble, książki, różne przedmioty,
„jakby rozrzuciła je trąba powietrzna". Niedaleko leżało ciało
konstabla Cowana, skutego kajdankami, okaleczonego,
oskalpowanego i z wyciętym sercem, a obok szczątki jego
konia. „Nie poprawiło to uczuć wobec Szlachetnego
Czerwonego Człowieka"
— stwierdził Hicks. Nabożeństwo pogrzebowe odprawił
kanonik George McKay, mieszaniec, brat Thomasa McKaya z
Prince Albert (tego, któremu Riel mówił, że „chce krwi"). Jak
pisze Steele, był to „znakomity jeździec, dobry strzelec,
dzielny jak lew, w sam raz do kawalerii". Nic dziwnego, że
296

gdy skończył się modlić, „choć bronią kanony księdzu bić


się", krzyknął do jednego z milicjantów:
— Teraz ty weź Biblię, a mnie daj karabin!
Koszmarne obrazy pobudziły wyobraźnię. „Mam nadzieję,
że będziemy walczyć, aby ocalić rodzinę McLeanów — pisał
w liście do domu kpt. La Touche Tupper. — Lekka Piechota z
Winnipegu uratuje kobiety albo zginie próbując. Pani Delaney
nie żyje. Była gwałcona przez wojowników, aż umarła.
Squaws pocięły ją na kawałki. Dałby Bóg, abyśmy uratowali
panny McLean. Jeżeli zrobili z nimi to, co z panią Delaney i
panią Gowanlock — która należy do jednego wojownika i żyje
— to byłoby lepiej, gdyby nie żyły, ale niedobrze nam się robi
na tę myśl. Módl się, żebyśmy tych bydlaków dostali w zasięg
naszych Sniderów. Nie prosimy o nic więcej" 8.
Nazajutrz, 25 maja, przypadały urodziny królowej. W
kwietniu w Calgary był upał, teraz ludzie w ulewnym i
zimnym deszczu słuchali przemówienia dowódcy, które
według dziennikarza brzmiało jak seria wystrzałów z
Winchestera.
— Maszerowaliście dobrze — mówił Strange. — Będzie-
my iść za Dużym Niedźwiedziem, jak długo wystarczy żarcia,
a i potem się nie zatrzymamy. To są urodziny królowej! Nie
mamy czasu świętować, nie będzie fajerwerków, ale wkrótce
spotkamy nieprzyjaciela, wtedy fajerwerki będą. Chłopcy,
trzy razy hip-hip-hura dla królowej! Niech Bóg ją błogosławi!
Gen. Strange wysłał patrole na poszukiwanie Indian; patrol
kpt. Perry'ego zamiast Dużego Niedźwiedzia znalazł kolumnę
Middletona, który w ten sposób dowiedział się o obecności
Strange'a. Na ślady Indian natrafili 26 maja zwiadowcy
Steele'a. Nie był to zresztą wielki wyczyn. „Może zaskoczy to
ludzi cywilizowanych, których wiedza o szlachetnym
czerwonym człowieku pochodzi głównie z dzieł Fenimore'a
Coopera, ale od czasów Pontiaka Indianin żałośnie się zdege-
8
L i g h t. op. cit., s. 440.
297

nerował, i szlak Dużego Niedźwiedzia nie był słabym i nie-


wyraźnym tropem, pozostawionym przez szereg idących
gęsiego stóp obutych w mokasyny, czy temu podobną bzdurą,
lecz była to szeroka droga, udeptana przez kilkuset ludzi,
konie i koła blisko setki wozów" 9. Zwiadowcy poszli tą
drogą, zbierając rozsypane ziemniaki i zboże. Insp. Steele
znalazł list, który Amelia McLean pisała do matki ze szkoły
dla panien w Winnipegu. O zmierzchu zwiadowca Czippewaj
imieniem Beatty rzekł:
— Beatty czuje nosem Indian i ma stracha!
Steele postanowił zatrzymać się, lecz w wąwozie, który
sobie upatrzył na biwak, zwiadowcy napotkali grupę wojow-
ników Kri. Wywiązała się strzelanina, ale zanim zaalar-
mowany Strange przybył z Lekką Piechotą i armatą, Indianie
znikli wśród drzew, pozostawiając jednego zabitego. Strange
stwierdził, że Indianin był potężnie zbudowany, „odziany w
posępny uśmiech i przepaskę biodrową — zwykły letni
uniform czerwonego", a na piersi miał „medal z litego srebra z
królową, wielki jak te, które na wystawie rolniczej dostaje się
za rekordową świnię. Stracił swój medal i swój skalp" 10.
Skalp wojownika miał ozdobić salon bilardowy w Calgary, a
jakiś zwiadowca zabrał na pamiątkę jego ucho. „Wygląda to
nieapetycznie — przyznał Ord — ale myślimy o Frog Lake i
robi się nam lepiej; widzicie, jest już dobrym Indianinem".
Ogólnie, jak stwierdził ppor. MacBeth z Lekkiej Piechoty,
„panowało zadowolenie, że rutyna marszu została
urozmaicona". Trop był ciepły — nazajutrz odkryto
obozowisko ze śladami 187 tipi, a wieczorem dostrzeżono
konnych Indian na szczycie wzgórza o nazwie Frenchman's
Butte. Byli za daleko, aby ich dosięgnąć, ale armata oddała
kilka wystrzałów szrapnelami, na skutek czego Indianie się
schowali. Strange postanowił kontynuować pościg nazajutrz.
9
Ord, op. cit., s. 65.
10
Strange, op. cit., s. 481.
298

— Gdyby nas w nocy zaatakowali, uważajcie, jak strzelacie


— ostrzegł. — Nocne strzelanie jest nieskuteczne, chyba że do
swoich.

FRENCHMAMTS BUTTE, 28 MAJA

Obóz Dużego Niedźwiedzia nie zabawił długo w Frog Lake.


Zdewastowana miejscowość nie zachęcała do pozostawania, a
nawet Leśni Kri nie mieli już tam swojego majątku, więc
Indianie na początku maja wrócili do Fortu Pitt. Wraz z nimi
przenieśli się biali jeńcy oraz Metysi. Ci ostatni byli traktowani
łagodniej niż biali, części pozwolono odejść, a niektórzy nawet
współpracowali z Indianami i korzystali z okazji, by także
ukraść to i owo. Sytuacja białych była niezwykła, toteż
zaowocowała epigońskimi utworami popularnego w XVIII
wieku gatunku literackiego — wspomnieniami z indiańskiej
niewoli. Jak z nich wynika, los jeńców nie był najgorszy.
Indianie byli brutalni („Tak jest, płacz mnóstwo — mówili pani
Gowanlock — zabiliśmy twojego męża i was też zabijemy"),
straszyli (wyli i wygrażali kobietom pukamakinem, a pewien
dowcipniś imieniem Sum udawał, że uderza więźniów siekierą
w nogi), często wyrażali opinię, że należałoby ich pozabijać, ale
nie robili tego. Drwili tylko z sytuacji, w której znalazły się
monais squaws (białe kobiety). „Śmiałyśmy się, choć serce mi
pękało" — wspomina pani Gowanlock. Biali znajdowali
schronienie u Leśnych Kri, którzy opiekowali się nimi, jakby na
złość Równinnym. Jednak dręczył ich brud, wszy i odór.
Zwłaszcza kobiety upokarzał brak możliwości umycia się i
konieczność załatwiania potrzeb na łonie natury. Panią Delaney
męczył stres, jakiemu podlegała, będąc nieustannie
obserwowana. „Wyobraźcie sobie, że siedzicie nocą w cichym
pokoju, a ilekroć spojrzycie na lekko uchylone drzwi,
dostrzegacie utkwione w was oko" — skarżyła się11.
Pożywienie nie odpowiadało cywilizowanym nawykom; pani
11
Gowanlock, Delaney. op. cit., s. 71.
299

Gowanlock nie chciała jeść z brudnych naczyń i robiło jej się


niedobrze na widok królika wrzucanego do garnka „z głową,
oczami, nogami i wszystkim", a James Simpson zwymiotował
rosół, kiedy się dowiedział, że była to zupa z psa. Doskwierała
bezsilność, z jaką pani Gowanlock patrzyła na indiańskie
dzieci, niszczące dla zabawy jej fotografie i pamiątki, a pani
McLean — na Indianina ubranego w suknię, którą kupiła na
bal u gubernatora. Kobiety nie nawykły do takiej pracy, do
jakiej Kri zmuszali je na równi ze squaws. Pani Simpson czuła
się „jak rodzaj niewolnicy", a pani Gowanlock sądziła, iż
„chcą nas zapracować na śmierć" i oburzała się, że „squaws
wykonują całą pracę fizyczną, a wielki, leniwy indiański
nicpoń wałkoni się". Z tego, że były zmuszane do udziału w
tańcach, zresztą również nie były zadowolone. „Ustawiają się
w koło, a dwóch siada i gra na tam-tamie, najbardziej
niemelodyjnym instrumencie, jaki znam — opisuje pani
Gowanlock. — Walą w niego kijami z całą mocą, czyniąc
wprost nieziemski raban, a inni chodzą w kółko, krzycząc i
wierzgając, i zachowują się jak klowni, tylko nie tak
śmiesznie. Razem daje to pojęcie, co się dzieje w świecie
duchów nieczystych" 12. Ojciec Legoff (który dobrowolnie
przyszedł do obozu wraz ze swymi parafianami, Czip-
pewajami zastraszonymi przez Kri) dodawał, że „trzeba być
tak ogłuszanym przez cały miesiąc, aby mieć wyobrażenie o
tej diabolicznej kakofonii". „Co jeszcze powiększało zgrozę
tych tańców i nadawało im szatański charakter — pisze — to
profanacje, z których ci barbarzyńcy urządzali sobie zabawę.
Proszę sobie wyobrazić piętnastu demonów, z głowami
ozdobionymi piórami, twarzami ohydnie wymalowanymi,
tańczących sarabandę w ornatach i albach zamordowanych
księży" 13. „Ciekawe, że Indianie mogą wędrować cały dzień,
a potem tańczyć całą noc — zastanawiał się bardziej
12
Tamże, s. 27.
13
Fr. Laurent Legoff, O.M.L., to Bishop Grandin, w: Hughes, op. cit., s.
313-314.
300

przyziemny Simpson — a na próżniaczym Chlebie nie mieli


siły podnieść motyki".
Mała Topola, który miał sześć squaws, zechciał dołączyć do
nich Amelię i Elizę McLean, zachęcając ich ojca rewolwerem
do wyrażenia zgody. W końcu dał się odwieść od tego innym
Indianom. Leśne squaws czasem chowały Elizę w tipi przed
zakusami napędzanych painkillerem jurnych mołojców.
Nazywali oni Elizę „Tą Spokojną" i woleli ją od Amelii
— Amelia bowiem nosiła nóż i pewien wojownik, który po nią
sięgnął, cofnął rozciętą rękę.
Przeważnie jednak jeśli Indianie czegoś chcieli, dostawali
to. Jednooki Wytworniś zapragnął szklanego oka Simpsona.
Dostał je, ale rozczarował się, gdyż nadal widział tylko jednym.
Simpson wyjaśnił mu, że szklane niebieskie oko nie może
współdziałać z jego brązowym. Mimo to Wytworniś zatrzymał
oko i z dumą wyjmował je i wkładał na powrót, ku zazdrości
innych. Natomiast okulary kucharza Roberta Hodsona wyraźnie
się wojownikom nie podobały. „Patrzyli na niego z dziwnym
zainteresowaniem, jakby był jakimś nowym rodzajem żarcia, i
pewnie chętnie by go zabili ze zwykłej ciekawości — żeby
zobaczyć, jak się wije" — sądził Cameron.
Niektórzy biali nawet w niewoli imponowali Indianom
— pani McLean wiedzą medyczną, Amelia i Kitty odwagą, a
wszystkie dziewięcioro dzieci McLeanów — znajomością
języków nie tylko Kri, ale i Saulteaux, którym większość Kri
nie umiała się posługiwać. Dzieci zresztą dostosowały się do
warunków życia w obozie i szybko zbliżyły do indiańskich
rówieśników. Amelia śpiewała stare sentymentalne piosenki,
które przetłumaczyła na język indiański. Cameron grał na
skrzypcach i robił notatki na temat obyczajów Indian. Ojciec
Legoff codziennie odprawiał mszę. Słuchali jej nawet zabójcy
mieszkańców Frog Lake. Ksiądz był zaskoczony, że „nie są
ateistami", lecz wyjaśnili mu, że uznają Boga w niebiosach, ale
„ten, który pochodzi ze środka ziemi, jest równie potężny".
301

„Myślę, że chcieli nabyć siły do zabijania żołnierzy — podej-


rzewał ksiądz — ale ja zmodyfikowałem ich intencję i mod-
liłem się, aby Bóg miał nad nimi miłosierdzie. Biedni Kri!
Biedni ślepcy! Czy kiedyś zrozumieją, że pozabijali swoich
najlepszych przyjaciół?".
Tak minął miesiąc. Do Dużego Niedźwiedzia docierały
wieści i wezwania od Louisa Riela, ale Indianie puszczali je
mimo uszu. Zapasy zaczęły się kończyć, więc przeszukiwali
spalone budynki i wybierali worki mąki i ziemniaków spośród
tych, które przedtem w ferworze zwycięstwa oblali naftą i
oliwą maszynową. Nadal bawili się, tańcząc dzień i noc, aż
wreszcie otrzymali wiadomość o przybyciu wojska do
Battlefordu i o walce stoczonej przez Budowniczego Zagród.
Indianie zaniepokoili się, a Duży Niedźwiedź całkiem stracił
humor.
— Spieszyło się wam, by wszczynać burdy, to teraz macie!
— wygarnął Wędrującemu Duchowi i jego poplecznikom, po
czym skrył się w tipi i nie wychodził nawet na radę plemienną.
Faktyczne kierownictwo objęli Wędrujący Duch i Mały Zły
Człowiek. Wszyscy zastanawiali się, co będzie, gdy nadejdą
biali. Wędrujący Duch, który nigdy nie widział nic większego
od Fortu Pitt, był zdania, że nie może ich być wielu, więc
„wytłucze się ich jak młode kaczki". Jednak zwiadowcy
oświadczyli, że „w Battlefordzie aż ziemia drży od żołnierzy i
koni", toteż Indianie oddalili się w las. „Nasi przyjaciele się
zbliżali — triumfowała w duchu pani Gowanlock. — Byli za
blisko dla «szlachetnego czerwonego człowieka», mordercy
bezbronnych osadników, burzyciela szczęśliwych domostw,
dręczyciela biednych kobiet i dzieci. Może to brzmieć melo-
dyjnie w uszach poety, ale uważam to za perwersję faktów. Nic
w nich nie widziałam szlachetnego" 14.
Leśni Kri zaczęli się demonstracyjnie bratać z więźniami.
Byli coraz bardziej oporni wobec Równinnych, a nawet do
14
Tamże, s. 28.
302

udziału w tańcach trzeba było ich nakłaniać niszczeniem tipi i


dobytku. Kto tańczył mało radośnie, tego Mała Topola
zachęcał batem po grzbiecie. W końcu nawet najcierpliwsi
mieli tego dość, więc dla pojednania 25 maja Wędrujący Duch
zarządził taniec pragnienia. Rozpoczął go Wytworniś
przedstawiając pantomimą, jak zabija we śnie i skalpuje
Czarne Stopy; „jedna z najoryginalniejszych sztuk, jakie
widziałem — Nowy Jork i Londyn nie mają niczego podob-
nego" — zachwycał się Cameron. Sprowadzona siłą pani
Gowanlock z mniejszym zachwytem patrzyła na „squaws w
moich sukniach, Indianina w ubraniu mojego męża, i moje
obrusy wiszące na slupach". Wszystko zaczęło już się dobrze
rozwijać, wojownicy przypięci do słupa rzemieniami
przeciągniętymi przez skórę tańczyli w rytm bębnów i
piszczałek z kości gęsi, gdy ktoś przyniósł wieść, że
nadchodzą chemoginusuk. „Gdyby piorun strzelił w ich święte
drzewo, nie byłoby większej konsternacji", stwierdził ojciec
Legoff. Poprzedniego dnia z Czippewajami zaczął nowennę
do Ducha Świętego, aby „jak się da, przeciwdziałać kultowi
Księcia Ciemności". Teraz miał satysfakcję. „Zapomnieli o
bębnach i piszczałkach. Moi Czippewajowie ryczeli ze
śmiechu. Cóż zabawniejszego, niż widzieć tych hałaburdów,
jeszcze wymalowanych, jak w pośpiechu zrywają dekoracje
ze swojego straszliwego magicznego tipi. I to na oczach
katolików, którzy śmieli się jeszcze głośniej" 15. Choć tańce
planowano na trzy dni i trzy noce, a nieukończenie ich
przynosiło pecha, Indianie oddalili się ku Frenchman's Butte.
27 maja obóz został ostrzeżony przez Indian, którzy
napotkali zwiadowców Steele'a. Równinni zaczęli malować
się i śpiewać pieśni wojenne. Wędrujący Duch w przepasce
biodrowej, przepasany na krzyż pasami z amunicją, wyma-
chując Winchesterem i wznosząc bojowe okrzyki galopował

15
Legoff, op. cit., s. 320.
303

dokoła na malowanej klaczy, w której grzywę i ogon wplótł


orle pióra. Mała Topola, ubrany w kamizelkę i cylinder z
piórem, wymalowany na czerwono i żółto, szydził z tchó-
rzostwa Leśnych. Nawet Duży Niedźwiedź zapowiedział, że
„poucina białym głowy jak prymki tytoniu do żucia, a ich
mięsem nakarmi więźniów"16. Samotny Człowiek zapropono-
wał Cameronowi w imię przyjaźni, że da mu karabin, aby
walczył wraz z Indianami. Kupcowi było wprawdzie żal
wojownika, zabitego przez zwiadowców (był to niejaki
Miminuk, którego znał i uważał za przyzwoitego), ale
wymówił się tłumacząc, że woli przygrywać Indianom na
skrzypcach, aby chemoginusuk zobaczyli, że nie tylko oni
mogą mieć orkiestry wojskowe. Wojownicy wspinali się na
szczyt Frenchman's Butte, a kobiety, niekombatanci i więź-
niowie oddalili się wąwozem. Przed wieczorem usłyszeli huk
wystrzałów.
— O, cóż zrobili biedni Indianie, że biali żołnierze przyszli,
aby ich zabijać swoimi wielkimi strzelbami! — zaczęła
lamentować jakaś squaw. W przeciwieństwie do niej pani
Gowanlock zachwycała się „pięknym dźwiękiem armaty" i
„oddychała echem każdej eksplozji granatu". Także w uszach
Camerona „ryk 9-funtowego polowego działa brzmiał jak
muzyka". W nocy skorzystał z okazji i uciekł, lecz oddziału nie
znalazł, i dopiero po tygodniu błąkania się dotarł do Fortu Pitt.
Do świtu następnego dnia Kri przenieśli się na inne
wzgórze. Tymczasem 350 ludzi gen. Strange'a zbliżało się ich
śladem. Liczbę indiańskich wojowników oceniano na 800-900
n
, ale milicjanci byli głodni i źli (od kilku dni byli na
zmniejszonych racjach, a Karabinierzy z Mont Royal w
pośpiechu w ogóle nie zabrali prowiantu), toteż niewiele sobie
z tego robili. Minęli miejsce nieudanego tańca pragnienia i
wkrótce stanęli na skraju doliny. Była szeroka na 300
16
D u n n , op. cit., s. 163.
17
W rzeczywistości w obozie Dużego Niedźwiedzia nie było nigdy więcej
niż 250-300 wojowników, a pod Frenchman's Butte było ich najwyżej 150.
304

metrów, wyglądało, że jest bagnista, zaś porastające ją zarośla


olszyny i wierzb nie budziły zaufania. Po drugiej stronie doliny
wznosił się grzbiet wzgórz, a drzewa na nim były udrapowane
sztukami białego i czerwonego perkalu.
Był to tak niezwykły widok, że gen. Strange rozkazał
zatrzymać się. Ze zwiadowcą wjechał w dolinę, aż zatrzymało
ich bagno. W ciszy wydało im się, że słyszą gdzieś rżenie
konia. Była 6.10. Strange zawrócił i kazał posłać kilka
pocisków z działa na wzgórze. Odpowiedziały mu strzały;
wzdłuż grzbietu Indianie wykopali doły strzeleckie. Kule
„zatrzepotały jak ptaki po liściach nad naszymi głowami",
zapisał jeden z milicjantów. Konstabl Algernon Dyre wspomi-
na: „Kula przeleciała tak blisko dłoni, którą trzymałem karabin,
że prawie mnie oparzyła, a inne uderzały w ziemię między
moimi nogami i gwizdały wokół głowy jak diabły spuszczone z
uwięzi. W domu nie opowiadałem nawet połowy tego, w jakim
byłem niebezpieczeństwie, bo nie chciałem denerwować
mamy" l8. Konstabl McRae został ranny w nogę, ale pozwolił
się odnieść na tyły dopiero, gdy wystrzelał całą amunicję.
Woltyżer Marcotte odniósł ranę w ramię; jego rodzina w
Montrealu miała dowiedzieć się z gazety, że został zabity.
Oprócz chmurek dymu na wzgórzu nic nie było widać.
— Tyle dołów — mamrotał jakiś wiejski milicjant. —
Gdyby tym Indianom tak się chciało kopać grządki, jak te doły,
mieliby lepsze zbiory niż my.
Milicjanci zsunęli się w dolinę, próbując, czy nie da się
zaatakować, i zapadli się w błoto. Strange zatrzymał ich i
sformował rodzaj linii strzeleckiej.
— Mówią, że dobrze strzelasz — rzekł do szer. Weldona.
— Widzisz tego na koniu koło krzaka? Ustaw celownik na 450
jardów. Jeśli w coś trafisz, dostaniesz prezent.

18
A t k i n, op. cit., s. 247.
305

Weldon trafił konia. Strange podarował mu swój kapelusz.


Strzelaniem na dużą odległość jego ludzie mu nie zaimpono-
wali, włączył więc do akcji działo.
„Por. Strange namierzył odległość do dołów — 600 jardów
— kilkoma granatami — pisze generał. — Potem spróbował
szrapnela, najwyraźniej bez powodzenia, gdyż ogień z dołów
nie słabł. Ich lokatorzy z dalekonośnymi karabinami Sharpsa ze
swej strony namierzyli połówkę i złośliwy świst kul sprawił, że
obsługa położyła się, a ładowniczy używał gąbki i stempla
klęcząc. Tylko oficer stał i obserwował efekty ognia. Po
niepowodzeniu szrapnela spróbował kilku specjalnych kartaczy
z ołowianymi kulami, z nie lepszym skutkiem, więc powrócił
do granatów z zapalnikiem uderzeniowym. Te przebijały
miękką ziemię przedpiersi i wybuchały w dołach" 19. Od
jednego z nich zginął Człowiek Mówiący Po Naszemu, zabójca
Williscrafta i Dilla, śmiertelnie ranny odłamkiem w udo. Jednak
granaty najczęściej nie robiły nikomu szkody. Niejaki Oskatask
po każdym wybuchu podskakiwał i szyderczo krzyczał „Pocz
— nii!" (zapamiętał tę komendę z czasów, kiedy obijał się koło
fortów), aż w końcu rana w przedramię odebrała mu chęć do
żartów. Aktywny był także Wędrujący Duch; Mała Topola, tak
dzielny poprzedniego dnia, teraz pozostał ze swymi squaws.
Wielu Indian uciekło. Inni dali Metysom karabiny i włączyli ich
do walki. „Strzelałem tylko tak, żeby robić dobre wrażenie —
pisze Goulet. — Uważałem, że to wstyd zabijać ludzi".
Wreszcie zainteresował się nim Mały Wielki Brzuch.
— Hej, ty, słuchaj no — rzekł — wiem, że dobrze strzelasz.
Patrzę już długo i nie widzę, żebyś kogoś zabił. Widzisz tego
tam? Masz go kropnąć, albo ja cię zabiję, tu na miejscu.
Goulet kropnął wskazanego. „Skoro mnie zmuszał, a chcia-
łem sam zostać żywy... Na szczęście nie był to nikt... tylko jakiś
Anglaislw".
19
Strange, op. cit., s. 486-487.
20
Charette, op. cit., s. 139-141.
306

Pech chciał, że prawdopodobnie trafił frankofona — Wol-


tyżer Lemai nazbyt się wysunął, i teraz leżał w ryzykownej
bliskości Indian. Strange rozkazał dowódcy jego kompanii, by
go przyniósł.
— Nie warto, on i tak umrze — usłyszał w odpowiedzi.
— Czy uważa pan, że ja mam po niego pójść? — zapytał
Strange.
— Generale, strzelali do mnie już wystarczająco dużo.
Niech mnie diabli, jeśli tam pójdę — odparł oficer i odwrócił
się na pięcie.
„Musiałem zaakceptować rolę, którą tak niegrzecznie mi
pozostawiono" — pisze Strange. Wziął dwóch noszowych i
poszedł sam. „Rozkazałem synowi, aby osłonił nas szybkim
ogniem kartaczami". Za nimi pobiegł kapelan Woltyżerów
ojciec Prevost, z krucyfiksem w dłoni. „Znaleźliśmy rannego
daleko z przodu, na odsłoniętym miejscu, i przyznam się, że
ogarnęła mnie pewna niecierpliwość, której poczciwy ksiądz
jakby nie podzielał, bo zabrał się do spowiadania. Zasugero-
wałem więc dzielnemu padre, iż byłoby pożądane pominięcie
szczegółów..." 21. Jego grupa powróciła bez strat, ale gen.
Strange zaczął się zastanawiać. Mimo że nie popełnił takich
błędów, jak ppłk Otter, ugrzązł tak samo jak on pod Cut Knife
Hill. „Stwierdziłem, że moi ludzie są w bardzo niekorzystnej
sytuacji, będąc dobrze widziani przez nieprzyjaciela, gdy tak
leżeli, podczas gdy oni mogli tylko po dymie z ich karabinów
domyślać się, gdzie są Indianie, i zadawali im niewiele szkód,
strzelając pod górę do ludzi siedzących w dołach". Pomyślał o
możliwości oskrzydlenia Indian przez konnicę Steele'a, lecz
inspektor stwierdził, że front przeciwnika jest zbyt długi, by
mógł go zwinąć. W dodatku zameldowano, że Indianie
zachodzą oddział od tyłu i próbują uprowadzić konie i wozy.
Była to gruba przesada (Hicks zanotował, że „choć Indianie są
lepsi w kradzieży koni niż w wojowaniu, to nawet tego nie
21
Strange, op. cit., s. 492.
307

udało im się zrobić"). Jednak działo wystrzelało wszystkie


pociski, a i amunicja karabinowa zaczęła się kończyć. Strange
dał więc rozkaz do odwrotu, usprawiedliwiając się przed sobą,
że „było niewskazane poświęcanie ludzi, kiedy z każdą
godziną spodziewałem się nadejścia posiłków z Battlefordu, z
którymi można było odnieść całkowite zwycięstwo". Nie
wiadomo, skąd miał tę pewność — od gen. Middletona nie
było żadnych nowych wieści. O 9.40 Siły Polne zerwały
kontakt z nieprzyjacielem i ku rozpaczy białych więźniów
zawróciły do Fortu Pitt.
Indianie stracili tylko pięciu rannych, w tym jednego
śmiertelnie, ale byli zdemoralizowani przez „strzelbę, która
strzela dwa razy", jak nazywali armatę. Wieczorem zwinęli
obóz i odeszli. Zostawili 65 wozów, a w nich sporo żywności
oraz futra, meble, piece, ozdoby, srebra, pościel... „General
Strange wygrał bitwę, choć o tym nie wiedział. Gdyby
przycisnął Indian, poddaliby się" — oceniał McLean. Pani
Gowanlock była załamana. Jak do matki tuliła się do starszej
od niej pani Delaney. „Gdyby nie pani Delaney, dałabym za
wygraną i umarła".

LOON LAKE, 3 CZERWCA

Kpt. Bedson, dowodzący parowcem, który Middleton 27


maja wysłał do gen. Strange'a do Fortu Pitt, 29 maja otrzymał
wiadomość o walce pod Frenchman's Butte i zawrócił do
Battlefordu. Middleton załadował cały oddział i 31 maja
„wyruszył w trzy parowce". 2 czerwca wysiadł na ląd w Forcie
Pitt. Jego spotkanie z gen. Strange'em nie wypadło dobrze.
Strange stwierdził, że „Middleton był nadęty z powodu Riela...
Powiedział, że zrobiłem źle, zostawiając ludzi do ochrony
szlaków komunikacyjnych. Co za zuchwała bezczelność! Nie
przeszedł nawet 100 mil, a ja 600, nie spotkał po drodze
żadnego nieprzyjaciela. Ja po drodze miałem wielkie rezerwaty
i tylko dzięki sprawności, z jaką ich onieśmieliłem, 2300
308

mieszańców i Indian było spokojnych od Fortu Macleod po


Edmonton".
Wściekłość Middletona wywołała informacja, że nie czeka-
jąc na niego, „major" Steele od dwóch dni ściga Indian. W
dodatku Strange zaproponował, aby w ślad za nim wysłać
jeszcze 300 ludzi.
— Ani jednego! — wybuchnął Middleton. — Kto to ten
major Steele? Nie powinno się tego robić!
— Dobry Boże, człowieku! — nie wytrzymał Strange. — Po
co tu jesteśmy, jeśli nie po to, by walczyć z Indianami?
Middleton ucichł, pozwolił, aby Strange posłał tabory i
piechotę w ślad za Steel'em, ale poskarżył się Caronowi. Jednak
choć minister napisał do niego, że skoro „Strange robi majorów z
oficerów policji, którzy w wyniku tego obejmują dowództwo
zamiast naszych ludzi, to będę zadowolony, jeśli go pan
zwolni" 22, nie odważył się na taki krok.
Tymczasem insp. Steele z oddziałem 62 policjantów i
kowbojów ścigał Dużego Niedźwiedzia. Za Frenchman's Butte
napotkał grupę Leśnych Kri, którzy z kilkoma więźniami
czekali, by się poddać. Indianie marudzili trochę, że dojedzenia
dostali tylko suchary i słoninę, ale Steele wyjaśnił im, że dostają
to samo, co jego ludzie. Inspektor znalazł też pozostawioną przez
McLeana kartkę: „Wszystko w porządku, idziemy na pn.-zach."
Przez następne 31 godzin oddział Steele'a przejechał 85 km i 2
czerwca dogonił tylną straż Indian, która zaczęła uciekać.
Kanonik McKay rzucił się w pogoń, wznosząc okrzyki wojenne;
„potrafił tak wyć, że sam Siedzący Byk zzieleniałby z
zazdrości", stwierdził Steele. McKay wypalił i trafił; Indianin
wywinął kozła, ale podniósł się i pobiegł za innymi. McKay
wystrzelił nad jego głową, „aby zobaczyć, czy przyspieszy".
„Oczywiście, że mogłem go zabić — wspomina — ale w końcu
jestem duchownym i nie chciałem zabijać, jeśli wystarczyło
postraszyć" 23. Steele szedł przez całą noc i rano znalazł obóz
22
M o r t o n, R o y, op. cit., s. 318.
23
Dunn, op. cit.. s. 177.
309

Indian nad jeziorem Loon Lake. Kanonik McKay wezwał Kri w


ich języku do poddania się, ale bez skutku — kula
przedziurawiła mu sweter. Policjanci odpowiedzieli. W krótkiej
walce zostało zabitych trzech Indian, czwartego, który został
ranny, dobił przez pomyłkę (lub nie) Mała Topola, a dwaj
zwiadowcy odnieśli rany. Indianie cofnęli się do obozu. Ludzie
Steele'a otoczyli go półkolem i strzelali tak gorliwie, że musieli
odkładać karabiny, by ostygły. Niefortunnym przypadkiem
zginął przyjazny wódz Kri z Onion Lake Ucięta Ręka („miał
pecha — kara za złe towarzystwo" — skomentował Cameron).
Lekko ranna została panna Kitty McLean, inna kula przebiła jej
szal. Udało się paniom Delaney i Gowanlock; na odgłos
wystrzałów jedna rzuciła szycie w kąt tipi, druga przerwała
ugniatanie ciasta na podpłomyk, i wołając, by sąuaws
dokończyły same, wybiegły naprzeciw wybawcom. Z radością
spotkały wśród nich znajomych — Williama McKaya i Petera
Ballendine'a z Battlefordu.
Tymczasem ludziom Steele'a zaczęło brakować amunicji.
Kiedy ponadto sierż. William Fury (ten, który kiedyś aresztował
Wiszące Suszone Mięso) dostał w płuco kulę z Sharpsa,
inspektor rozkazał oderwanie się od nieprzyjaciela. Za wcześnie
— Indianie mieli już dość i myśleli o poddaniu się, a odwrót
policji im to uniemożliwił. Wieczorem wysłali McLeana, aby
wstawił się za nimi u chemoginusuk. McLean uwiązał białą
chustkę na kiju i poszedł. Po kilku kilometrach wpadł na tylną
straż Steele'a. „Zacząłem machać chustką — wspomina.
— Krzyczałem jak najgłośniej po angielsku i po francusku, ale
nie zwracali na to uwagi. Jedyną odpowiedzią była salwa z
karabinów. Krzyczałem i machałem, dopóki kuła nie uderzyła w
ziemię przede mną i nie cisnęła mi w twarz piachu i liści. [...]
Wróciłem do obozu jako bardzo zmartwiony człowiek" 24.
Tak skończył się incydent, który przeszedł do historii jako
„ostatnia bitwa stoczona na ziemi kanadyjskiej". Sierżant Fury
zaś stał się ostatnią ofiarą ostatniej stoczonej na niej wojny.
24
McLean. op. cit.. s. 261.
310

Niektórzy Indianie mieli chęć zrobić więźniom


„kęsim-kęsim", ale obronił ich Louison Mongrain. Indianie
ciągnęli ich więc dalej przez bezdroża. Pierwsi zaryzykowali
Czippewajowie z ojcem Legoffem — ulotnili się nocą, a w ich
ślady poszedł Louis Goulet. Wozy z zapasami porzucono i
zaczynał się głód. Iść było coraz trudniej, zwłaszcza
nienawykłym do lasów Równinnym Kri. Stara squaw Siedzi w
Drzwiach zaczęła opóźniać marsz, więc — jak głosi oficjalna
wersja — powiesiła się siedząc oparta o drzewo. Amelia, która
także osłabła, uniknęła tego losu — teraz jej siostra Kitty
podtrzymywała ją w marszu i odpędzała Indian nożem. Mała
Topola zabrał swoje squaws i wrócił do Montany (po drodze
zdążył jeszcze zabić mieszańca George'a Mclvera,
przewoźnika na rzece Saskatchewan). W ślad za nim poszedł
Mały Zły Człowiek. Po dwóch tygodniach także Leśni Kri
dyskretnie odłączyli się i uciekli, zabierając więźniów. Co
dziwne, poszedł z nimi Wędrujący Duch, który zaczął szukać
towarzystwa białych i wydawało się, że ma depresję. 18
czerwca „uprzejmie i ze znacznym szacunkiem" wodzowie
poprosili McLeana, aby napisał list w ich sprawie do Wielkiej
Matki, dodając, że nie będą rozmawiać z rządem, bowiem to
rząd zawinił ich wspólnym — Kri i białych — kłopotom.
McLean odrzekł, że stanowisko agenta nie daje prawa do
bezpośredniego korespondowania z królową.
— Znasz jej zięcia — nastawał wódz. — Napisz do niego,
a on załatwi sprawę z teściową.
Zdziwionemu agentowi pokazał srebrne puzderko z
dedykacją, prezent od gubernatora, markiza Lorne'a, z czasu
jego podróży z księżną Luizą po Kanadzie w 1881 roku.
— Zgubiłeś je, a my je znaleźliśmy i teraz ci oddamy —
zakończył.
McLean obiecał, że w razie potrzeby będzie interweniował
na ich rzecz u gubernatora i napisał dla wodzów listy z prośbą
o ich dobre traktowanie. Kri wypuścili więźniów, dając im na
drogę mokasyny dla dzieci, 2 funty bekonu i 8 funtów mąki,
311

oraz fajkę pokoju — dla gen. Middletona. 24 czerwca po


przejściu 200 km 27 głodnych i obdartych ludzi dowlokło się do
Fortu Pitt. Panie Mann, McLean i ich córki zaczekały w
krzakach koło fortu, aż dostarczono im odzież, którą zastąpiły
strzępy sukien.
W celu poszukiwania Dużego Niedźwiedzia gen. Middleton
utworzył trzy kolumny, pod dowództwem własnym, gen.
Strange'a i ppłk. Ottera (okazał Otterowi swoje niezadowolenie
w ten sposób, że nie włączył do jego kolumny oddziałów, które
brały udział w bitwie pod Cut Knife Hill). Ruszyły one z Fortu
Pitt na północ równolegle do siebie. Nadszedł czas
przedzierania się przez lasy, w których ostępach rozpadały się
buty, darły w strzępy mundury (nawet koszule trzeba było
zastępować workami po mące), a moskity, gzy i inne owady
obrzydzały życie. Natrafiano na liczne ślady Indian, więc
Middleton wszędzie zostawiał listy do Dużego Niedźwiedzia,
każąc mu się poddać i zapowiadając konsekwencje, gdyby
skrzywdził więźniów. Kazał też przetrząsać obozowiska w
poszukiwaniu śladów — „zwłaszcza dobrze poszukiwano
grobów". Mimo obaw, jedyny znaleziony świeży grób
„zawierał Indiańskiego Wodza, który najwyraźniej został
ciężko ranny przez jeden z granatów Strange'a. Ciało było
częściowo ubrane i miało niesamowity wygląd, z powodu
pomalowanych na czerwono policzków" 2S. Jednak prawdziwą
grozę budziły w milicjantach tylko rzucające się na nich w
obozowiskach chmary głodnych wszy i pcheł. „Pozbawieni
zasad" studenci medycyny rozgrzebywali stare groby i zabierali
z nich czaszki, a pewien namiętny palacz szukał przy zwłokach
Indian tytoniu. Wszyscy z zapałem polowali na trofea — ogólny
podziw wzbudziło nakrycie głowy ze skóry skunksa, przybrane
piórami, które, jak sądzono, należało do Dużego Niedźwiedzia.
Ktoś znalazł pęk skór rysia, wartych 150 dolarów. Ktoś znalazł
tomahawk, ktoś inny róg prochowy... Nawet min. Caron

25
M i d d 1 e t o n, op. cit., s. 64. Było to ciało Człowieka Mówiącego Po
Naszemu.
312

telegrafował do Middletona: „Chciałbym, aby przywiózł pan


pamiątki z kampanii dla sir Johna [Macdonalda], sir Hectora
Langevina i dla mnie". „Zrobię, co będę mógł — depeszował
generał — ale trudno dostać cokolwiek, bo wszyscy w obozie
próbują zdobyć pamiątki". Chyba z myślą o tym wydał policji
rozkaz, aby „wszelka własność mieszańców, których lojalność
jako całości jest wątpliwa, była rekwirowana do czasu udowod-
nienia przez nich niewinności" 26.
W miarę pościgu kolumna Middletona natrafiała na coraz
więcej porzuconych wozów z łupami i kolejne obozowiska, a w
nich na listy, pisane na kartkach z „Robinsona Crusoe".
Znaleziono srebrny kubek z inskrypcją „Od gen. Rossera dla
Katie McLean" 27. Oprócz tego z krzaków wyszedł oswojony lis,
który, jak przypuszczano, mógł należeć do McLeanów.
— Nareszcie mamy coś namacalnego! — ucieszył się jeden
z oficerów sztabowych. Pobudzało to oddział do wysiłku, ale w
końcu trop Dużego Niedźwiedzia znikł wśród bagien.
Middleton stwierdził, że są one „nie do przebycia" i zawrócił (te
„nieprzebyte bagna" długo były na zachodzie przedmiotem
dowcipów, a policjanci nawet wymyślili koktajl o nazwie
„bagno Middletona"). Potem krążył między Fortem Pitt a Frog
Lake, gdzie Indian na pewno nie było, a następnie dogonił
kolumnę gen. Strange'a. Po pewnym czasie ludzie zaczęli się
burzyć. Z domu dochodziły milicjantów wieści o kłopotach
finansowych, w jakich pod ich nieobecność znalazło się wiele
rodzin, więc denerwowali się, że cywilni taboryci pobierają
wysokie place. Napięcie wyładowywało się w bijatykach
między całymi oddziałami. Na znak protestu przeciwko
monotonnemu wyżywieniu wybuchł strajk głodowy, który
zakończył wojskowy lekarz, aplikując strajkującym środki na
przeczyszczenie. W odpowiedzi na to zwiadowcy Steele'a
opróżnili wóz prowiantowy gen. Middletona; „generalska
26
L i g h t, op. cit., s. 505.
27
Gen. Thomas Rosser. dawny dowódca kawalerii Stanów Skonfederowa-
nych. był głównym inżynierem kolei CPR.
313

szynka była tym smaczniejsza, że wiedzieliśmy, iż popierają nas


oficerowie włącznie z gen. Strange'em" — pisze Hicks.
Narastała demoralizacja. Luźne grupy wałęsały się po okolicy,
grabiąc, co popadło, i niszcząc domy Indian i Metysów.
Oburzony ojciec Legoff pisał do biskupa Grandina, że nie tylko
okradli kościół, ale i nie oszczędzili jego katolickich
Czippewajów. „Michel Montagnais miał niedaleko nowy dom,
czysty i wygodny. Czy Eminencja wie, co z niego zrobili
żołnierze? Latrynę! I to z czystej złośliwości. Jego dom stoi
daleko od drogi, podczas gdy tuż obok jest las, na tyle gęsty, że
można dyskretnie rozpiąć spodnie i dokonać operacji, i jest w
nim dość miejsca, by przyjął, cokolwiek w nim zostawią" 28.
Sytuację szczęśliwie rozwiązał powrót zwolnionych przez
Indian więźniów. Gen. Middleton rozkazał zakończenie działań,
oznajmiając: „Uznałem, że moja praca została prawie
wykonana".
Większość oddziałów wróciła do Prince Albert. W Forcie Pitt
pozostał ppłk Smith z Lekką Piechotą, na wypadek, gdyby Duży
Niedźwiedź chciał się komuś poddać. Zameldował się u niego
obóz Leśnych z Wędrującym Duchem, inni przychodzili do
Battlefordu, ale Duży Niedźwiedź nie dawał znać o sobie.
Wreszcie 2 lipca sierżant Smart — według gen. Strange'a
„jedyny, kto nie szukał Dużego Niedźwiedzia", lecz pilnował
promu koło Fortu Carlton — znalazł go leżącego przy ognisku,
zmęczonego i głodnego, a z nim 12-letniego syna Końskie
Dziecko i doradcę imieniem Wszystko I Pół.
W Prince Albert wódz wzbudził sensację. „Otoczyła go zgraja
podnieconego żołnierstwa — pisze Donkin. — Duży
Niedźwiedź wydawał się raczej przestraszony tym
zainteresowaniem, kiedy wlókł za sobą nogi w kajdanach przez
długą aleję ożywionych, ogorzałych twarzy. Był małym,
pomarszczonym okazem człowieczeństwa, o chytrej twarzy
całej w zmarszczkach jak zmięty pergamin. Był żałośnie brudny
i głodny. Jego przepaska biodrowa służyła mu chyba przez
28
Legoff, op. cit.. s. 324.
314

dziesięciolecie, i była czarna jak as pik, którego zresztą


przypominała. W koszarach dobrze go wyszorowano w cebrze,
choć nie sprawiło mu to przyjemności. Komiczne było, jaką
grozę wzbudził w nim proces czyszczenia" 29. Insp. Gagnon
wysłał radosną wieść do gen. Middletona; wojna się skończyła.
3 lipca oddziały milicji załadowały się na parowce, barki z
rannymi i chorymi wzięto na hol. Czekała je długa podróż w dół
Saskatchewanu do jeziora Winnipeg. Gazety otrąbiły
zwycięstwo — i nawet w dalekim Lac la Biche nieszczęśni
Metysi, którzy jeszcze 17 maja na hasło „Duży Niedźwiedź"
znowu uciekali w las, mogli odetchnąć z ulgą.

29
Donkin, op. cit., s. 156-159, 211.
KAPELUSZ KRÓLOWEJ

FORT PITT - BATTLEFORD

W Forcie Pitt Indianie skończyli kolację. Wędrujący Duch


wyszedł przed tipi.
— Jeśli ktoś chce na mnie jeszcze raz popatrzeć, to niech
przyjdzie! — zawołał. Usiadł na kocu i zapatrzył się w ogień.
Musiał mieć niewesołe myśli. Jego zwycięstwo nad mieszkań-
cami Frog Lake poszło na marne; biali wracali, by podnieść
domy ze zgliszcz. Panny Amelia i Kitty, „ładne i ubrane w
jasne kostiumy, jakby wybierały się na letnisko", odwiedziły
prześladowców i „w ich własnym języku powiedziały im do
słuchu, grożąc gniewem Bożym, jakby odprawiały nabożeń-
stwo w Środę Popielcową" . Sympatyczniejszy był Cameron,
który też wrócił, mimo że „gdy wyrwał się ze szponów
dzikusów, przysięgał sobie, że nie chce już nigdy więcej
widzieć Indianina". Przekonał sam siebie, że „czerwony
człowiek, ze swymi farbami, piórami, prostotą, tubylczą
elokwencją, nieodpowiedzialnością — nawet brudem — ma
wiele uroku". Ale przede wszystkim „Indianie, którzy poddali
się w Forcie Pitt, mieli dolary i futra, wyroby z paciorków,

1
D o n k i n, op. cit., , s. 158.
316

jedwabiu i piór. Poza tym był jeszcze żołd ludzi, którzy


stacjonowali w forcie". Przyjechał więc z pełnym wozem.
„Były tam koce, drukowane tkaniny, syrop, tytoń, cynober w
małych skórzanych woreczkach, masło, owoce w puszkach, i
wiele innych artykułów drogich sercom i żołądkom tubylców,
nawet lemoniada imbirowa i cygara" 2. Wędrującego Ducha
jednak nie cieszyły dobrodziejstwa cywilizacji. Trwał w
zamyśleniu przez pół godziny, po czym wstał, wyciągnął nóż i
wbił go sobie w pierś. Nie uszkodził żadnego wrażliwego
organu i znalazł się w lazarecie, lecz jego przyszłość nie
zapowiadała się wesoło. Cameron przynosił mu przysmaki, a
zamiast zapłaty zabrał na pamiątkę zakrwawiony nóż.
Po kilku dniach ppłk Smith wezwał wszystkich Indian, by
stawili się z bronią przed fortem. Indianie zasiedli na ziemi, a
naprzeciw nich stanął szereg Lekkiej Piechoty z Winnipegu.
— Wielce zawiniliście, podnosząc broń przeciwko
Wielkiej Matce — oznajmił Smith — lecz serce Wielkiej
Matki jest dobre i większości z was będzie to wybaczone.
Tych jednak, którzy zabijali bezbronnych, podpalali budynki i
popełniali podobne zbrodnie, zabiorę do Battlefordu, gdzie
poczekają, aż Wielka Matka zdecyduje o ich losie.
Tłumacz zaczął wywołać: Chodzi Po Niebie, Zła Strzała,
Żelazne Ciało... Mały Niedźwiedź po usłyszeniu swojego
imienia wstał i dołączył do aresztowanych „z upiornym
uśmiechem" — zauważył Cameron. Pozostałym ppłk Smith
odebrał broń i pozwolił odejść do rezerwatów.
Do Battlefordu prawo powróciło w osobie sędziego
Rouleau. Fakt, że wymierzał sprawiedliwość w pobliżu
zgliszcz swego domu i spopielonej wspaniałej biblioteki, u
obserwujących proces misjonarzy budził wątpliwości co do
jego obiektywizmu. Zwłaszcza ojciec Andre martwił się o 30
Indian, oskarżonych o rabunek i posiadanie skradzionych
rzeczy. Rouleau „to człek mściwy, a także niewolnicze

2
Cameron, op. cit.. s. 188.
317

narzędzie w rękach rządu" — pisał do arcybiskupa Tache.


Przewidując najgorsze, walczyli o dusze zabójców i odnosili
sukcesy — Wędrujący Duch dał się ochrzcić (otrzymał imię
Józef), a za jego przykładem poszli Nędzny Człowiek, Itka i
Człowiek Bez Krwi.
Niektórzy oskarżeni, obyci już z sądami, żądali procesu z
udziałem ławy przysięgłych i brali świadków w krzyżowy ogień
pytań. Rouleau uniewinnił tylko sześciu, a pozostałych skazał
na kary więzienia — dziewięciu dostało nawet po 6 lat. Grzmot
Czterech Niebios za podpalenie kościoła w Frog Lake dostał 14
lat, a dwaj inni po 10 lat za podpalanie innych budynków3.
Wyroki te, choć nie odbiegały od takich, jakie za podobne
przestępstwa dostałby biały, misjonarze uznali za bardzo
surowe.
Przed obliczem sędziego Rouleau stanęli także Indianie
oskarżeni o zabójstwa. Wędrujący Duch bez oporu przyznał się
do zabicia Thomasa Quinna. Rouleau mówił krótko i
wychowawczo.
— Nie mogłeś spodziewać się niczego dobrego po swoich
czynach — oświadczył. — Byliście za słabi, aby stawić czoło
białym, a nawet gdybyście wszystkich ich zabili, nie bylibyście
w stanie sami się utrzymać. Gdyby rząd nie objął was opieką,
umarlibyście z głodu. Gdyby biali postępowali tak, jak wy,
pozabijaliby Indian, ale oni tylko uwięzili najbardziej winnych,
a resztę karmią. Rząd nie chce zniszczyć Indian. Chce pomóc
im, aby żyli tak, jak biali, ale dla morderców nie ma litości. Jeśli
biały zabije Indianina, musi wisieć, i musi też wisieć Indianin,
jeśli zabije białego.
Wyrokiem tego sądu, ty, Wędrujący Duch, zostaniesz
zabrany do aresztu w koszarach policji, a stamtąd na miejsce
egzekucji, i zostaniesz powieszony za szyję, aż będziesz
martwy, i niech Bóg zmiłuje się nad twoją duszą.
Pozostali nie przyznali się, lecz obciążały ich zeznania
białych oraz Indian — świadków koronnych. Na tej podstawie
3
Grzmot Czterech Niebios odsiedział 5 lat. Także kary innych Indian zostały
znacznie zmniejszone.
318

Zła Strzała i Nędzny Człowiek zostali skazani na karę śmierci za


zabójstwo Charlesa Gouina, Chodzi Po Niebie — za ojca
Fafarda, a Mały Niedźwiedź i Żelazne Ciało — za George'a
Dilla. Zarzutów zabójstw innych osób nie dało się udowodnić.
— Aąuisee, mahga (No, coś takiego)! — wykrzyknął
szyderczo Nędzny Człowiek.
Najwyższy wymiar kary dostali również Assiniboinowie Itka
— za instruktora Payne'a, i Człowiek Bez Krwi — za Barneya
Tremonta. Louisona Mongraina na jego żądanie sądził sąd
przysięgłych, ale sympatia przysięgłych do Indian znacznie
zmalała — za to, że dobił rannego konstabla Cowana, zapadł na
niego wyrok śmierci. Ława przysięgłych osądziła także
zabójców squaw Ona Wygrywa. Charlebois i Wytworniś zostali
skazani na dożywocie, a Błyszczące Oczy na 20 lat, a w dwa
miesiące później ułaskawieni. O ile uwolnienie od kary
pogromców wendigo było zrozumiałe, jako że postąpili w
zgodzie z indiańskim obyczajem, to ze zdziwieniem zwłaszcza
policjantów spotkał się fakt, iż ułaskawiono również
Mongraina4.
Akta zostały przejrzane przez ministra sprawiedliwości, a
następnie przekazane do generalnego gubernatora lorda
Lansdowne'a, który zatwierdził wykonanie wyroków. Choć
gazety na wschodzie protestowały, potępiając karę śmierci jako
nieludzką i „niegodną XIX wieku", listopadowym świtem ośmiu
Indian stanęło na szafocie. Wokół zgromadziło się kilkunastu
białych oraz grupa Kri i Assiniboinów; komisarz Hayter Reed
sądził bowiem, że „ponieważ Indianom nie spuszczono
porządnego lania, taki widok przyda im się i sprawi, że będą
mieli nad czym pomedytować". Skazańcy trzymali się dzielnie
— wznosili okrzyki i śpiewali pieśni wojenne. Tylko Wędrujący
Duch nie odzywał się ani słowem.
— Patrzcie, co robią z nami biali! — krzyknął Itka. — Nie
może być z nimi pokoju!
4
Louisona Mongraina odciążyła Amelia Maclean, która zeznała, że Mongrain
uratował więźniów przed zemstą Indian po walce nad Loon Lake, oraz że
słyszała, jakoby Cowana dobił nie on, lecz ktoś inny.
319

Kucharz Kompanii Hodson odegrał się za strach, którego


zaznał w indiańskiej niewoli. Zgłosił się na ochotnika do obsługi
dźwigni, otwierającej zapadnię... Belka ugięła się lekko pod
nagłym ciężarem. Sześć ciał zawisło nieruchomo, dwa drgały
przez kilka sekund.
— Tak się chwyta króliki w sidła — zauważył z zaintere-
sowaniem jeden z przyglądających się Indian 5.

REGINA — ODSŁONA PIERWSZA

Do Reginy sprowadzono na procesy 46 Metysów i 51


Indian. W koszarach NWMP dobudowano specjalnie dla nich
baraki otoczone palisadą. Większość Indian oskarżana była o
kradzież, podpalenia, niszczenie mienia, a także posiadanie
kradzionych rzeczy. Podobne zarzuty stawiano tym Metysom,
co do których były wątpliwości, czy byli więźniami Indian, czy
też ich wspólnikami. Niektórych jednak, w tym cały Eksowedat,
oskarżano także o udział w rebelii. Stwarzało to problem
prawny — rebelia była zdradą, a w takim przypadku musieliby
być sądzeni na podstawie angielskiego Statutu Zdrad z 1352
roku, który przewidywał za to tylko jedną karę: śmierć. Toteż
prokurator nie postawił członkom Eksowedatu zarzutu zdrady
(jak wyjaśniał, „gdyby zostali skazani, to nie do pomyślenia
byłoby wykonanie egzekucji" 6), lecz oskarżał ich o
„przestępstwo ze zdrady", delikt specjalnie wprowadzony w
1868 roku w celu sądzenia Fenian.
Proces Eksowedatu trwał krótko. Wszyscy oskarżeni przy-
znali się do popełnienia „przestępstwa ze zdrady". Obrona
dowodziła, że do udziału w rebelii zostali zmuszeni lub
skłonieni podstępem. Charles Nolin, który występował jako
świadek oskarżenia, zrzucał winę na Louisa Riela. Także
5
Stonechild, Waiser, op. cit., s. 226. Straceni Indianie zostali pochowani w
bezimiennym zbiorowym grobie nad brzegiem Saskatchewanu koło Fortu
Battleford.
6
B e a 1, M a c 1 e o d, op. cit., s. 307.
320

ojciec Andre przedstawiał „biednych Metysów" jako ofiary


Riela, „diabolicznego węża". Nawet ich byli więźniowie
świadczyli na ich korzyść i złożyli pod przysięgą oświadczenia,
że byli dobrze traktowani. Toteż 10 członków Eksowedatu
zostało skazanych na 7 lat więzienia, trzech na 3 lata, trzech na
rok. Siedmiu zostało uniewinnionych, a sprawy czterech
umorzono. Ze skazanych zaś nikt nie odsiedział nawet roku — w
listopadzie 1885 r. nastąpiła amnestia.
Metysi nie będący członkami kierowniczych gremiów
uniknęli kary. Umorzono sprawy Andre Naulta (emisariusza
Riela do Indian w Frog Lake) i Abrahama Montoura (w którego
domu zdecydowano o sprowadzeniu Riela do Kanady), a
kilkunastu, w tym Louisa Gouleta, któremu wypominano udział
w naradzie u Montoura (nie wiedziano o strzelaniu do Anglais
pod Frenchman's Butte), oraz Charlesa Bremnera, u którego
znaleziono wojskowy karabin, zwolniono za kaucją i więcej nie
niepokojono. Joseph Jobin, „przewodniczący obozu"
Budowniczego Zagród, w ogóle nie stawał przed sądem.
Wodzom Indian także postawiono zarzut nie zdrady, lecz
„przestępstwa ze zdrady". Wprawdzie traktaty zobowiązywały
ich do lojalności wobec królowej, ale prokuratorzy stwierdzili,
że „ponieważ Indianie mają nieokreślone pojęcie lojalności, jaką
są winni suwerenowi, właściwiej jest ich oskarżać o
przestępstwo mniejszej wagi"7. Pierwszy stanął przed sądem
wódz Kri Jedna Strzała, który z kilkunastoma wojownikami brał
udział w bitwie pod Batoche. Prokurator wygłaszał, a tłumacz
przekładał na język Kri akt oskarżenia, mówiący, iż Jedna
Strzała „wraz z różnymi wrogo usposobionymi osobami,
uszykowani i uzbrojeni na modłę wojenną, jako to w karabiny,
strzelby, pistolety, bagnety i inną broń, będąc więc niegodziwie i
przestępczo zgromadzeni i zebrani wspólnie przeciwko naszej
Pani Królowej, najniegodziwiej i w sposób przestępczy

7
Tamże, s. 310.
321

wyruszyli i rozpętali wojnę przeciwko naszej wspomnianej Pani


Królowej i przeciwko pokojowi naszej wspomnianej Pani
Królowej, Jej Koronie i godności". W języku Kri zabrzmiało to
jędrnie:
— Jedna Strzało, jesteś oskarżony, że strąciłeś wielkiej
matce z głowy czepek i dźgnąłeś ją szablą w siedzenie.
— Kto, ja? — zdumiał się wódz. — Czy jesteś pijany?
Chciał dalej mówić, ale nie pozwolono mu; musiał zostawić
to obrońcy. Był nim zdolny prawnik Beverly Robertson,
wynajęty przez Departament Indian. Obrona była zabójczo
logiczna: każdy Indianin zawsze nosi broń, więc noszenie
przezeń broni nie dowodzi, że brał udział w rebelii, zaś sama
tylko obecność wśród rebeliantów nie jest przestępstwem.
Robertson wniósł więc o uniewinnienie.
— Wiemy, że każdy Indianin chętnie idzie tam, gdzie się
dzieje coś ekscytującego — argumentował. — To przecież nie
jest zdradą. Nie jest też przestępstwem ze zdrady, gdy banda
Indian idzie i rabuje sklep. Nie jest także zdradą podpalanie farm
i uprowadzanie bydła i koni — ciągnął. Jest to zwykły indiański
obyczaj — tak zawsze zachowywali się Kri wobec Czarnych
Stóp i vice versa.
Po długiej dyskusji między prokuratorem a obrońcą na temat
istoty i odmian zdrady, sędzia uznał, że proces ma charakter
poszlakowy, ale przysięgli po dziesięciu minutach uznali Jedną
Strzałę za winnego. Ten w ostatnim słowie oświadczył, że w
Batoche był jako więzień Gabriela Dumonta, i prosił o
niewymierzanie mu kary. Sędzia jednak wlepił mu trzy lata,
dodając w uzasadnieniu, że „będąc stary i siwy, musiał wiedzieć,
że czynił źle", a wyrok sprawi, iż „inni Indianie dowiedzą się, co
ich czeka, gdyby brali z niego przykład". Ojciec Cochin był
niemile zaskoczony. „Przysięgli nic nie rozumieją — napisał do
arcybiskupa Tache. — [Skazali go, chociaż] niczego nie można
było biedakowi udowodnić".
Przeciwko Budowniczemu Zagród były dowody. Nie było
wątpliwości, iż jego szczep „uzbroił się i rozpętał wojnę".
322

Tłumacz starał się jak mógł, ale i w jego wersji wyszło, że


wódz rzucał w królową patykami, starając się trafić w nakrycie
głowy. Obrońca Robertson wykazywał, że Budowniczy
Zagród nie zawinił, bowiem przestępstwa były dziełem
młodych wojowników, na których nie miał wpływu. Wodza
obciążał jednak list do Riela, w którym przechwalał się
sukcesami w oblężeniu Battlefordu. Obrońca twierdził, że list
napisał Jefferson, a Budowniczy Zagród nawet nie wiedział, co
podpisuje. Jefferson był brany w krzyżowy ogień pytań, ale
obstawał, iż wódz podyktował mu list i podpisał go świadomie.
Co do bitwy pod Cut Knife Hill, Budowniczy Zagród
oświadczył, że gdy spokojnie spał, został bez powodu
ostrzelany z armat i tylko się bronił. Nie dało się udowodnić,
kto pierwszy otworzył ogień; obrona wskazywała, że nie ma to
znaczenia — agresorem było wojsko, ponieważ Indianie byli w
swoim rezerwacie. Świadkowie — kupiec Ballendine,
instruktor McKay, ojciec Cochin, a nawet instruktor Craig (ten,
który oberwał styliskiem od Człowieka Mówiącego Po
Naszemu) — wypowiadali się o Budowniczym Zagród
pozytywnie, podkreślając jego koncyliacyjną rolę. Mimo to
przysięgli uznali go za winnego. Budowniczy Zagród w
krótkim jak na niego ostatnim słowie oświadczył, że jest
niewinny; przeciwnie, „wszystko robił dla Wielkiej Matki", na
przykład „uratował jej ludzi od zagłady" pod Cut Knife Hill.
— Sam się poddałem — zaznaczył. — Gdybym chciał
wojny, to nie byłbym teraz tu, lecz na prerii.
Sędzia wymierzył mu również trzy lata. Redaktor Laurie z
Battlefordu nazwał ten wyrok „czynieniem farsy z wymiaru
sprawiedliwości", a i ojciec Andre był oburzony, choć z innego
powodu. „Północny Zachód jest w okowach despotyzmu —
informował arcybiskupa Tache. — Jak widać po sprawach
Jednej Strzały i Budowniczego Zagród, nie możemy oczekiwać
bezstronnych wyroków. Jeśli na świecie kiedykolwiek byli
dwaj niewinni ludzie, to są nimi ci dwaj Indianie".
323

Wyglądało, że sprawa Dużego Niedźwiedzia będzie najprost-


sza — Frog Lake, Fort Pitt i Frenchman's Butte mówiły za
siebie. Tymczasem powtórzyła się historia z aktem oskarżenia
— wódz usłyszał, że zarzuca mu się, iż chciał ukraść
królowej kapelusz.
— Przecież ona mieszka za wielką wodą! — wykrzyknął.
— Nawet nie wiedziałem, że ma kapelusz!
Obrońca przyjął tę samą linię, co w sprawie Budowniczego
Zagród — dowodził, że wódz nie miał wpływu na młodych
wojowników. Duży Niedźwiedź twierdził, że jego szczep
„ignorował go i pogardzał nim, ponieważ zawsze był
przyjacielem białych". Jego dawni więźniowie, teraz świadkowie
obrony (w tym gwiazda procesu, William Cameron), jak jeden
mąż zeznali, iż był przeciwny rebelii i należy mu dziękować za
ocalenie im życia. Uniewinnienie wisiało w powietrzu. Niestety,
sąd znowu wdał się w teoretyzowanie nad istotą zdrady i tak
skonfudował przysięgłych, że uznali Dużego Niedźwiedzia za
winnego, jednocześnie zalecając ułaskawienie. Mimo to sędzia
jemu także wymierzył trzy lata.
Przysięgli uznali za winnych jeszcze 14 Indian, i choć
proponowali, by ich ułaskawić, zapadły wyroki od pół roku do
dwóch lat. Obrońca Robertson był sfrustrowany swą
nieskutecznością. Toteż kiedy przed sądem stanął Biała Czapka,
sięgnął po broń ostateczną — zarzut rasizmu.
— Widzę, że w Reginie sprawiedliwe osądzenie Indianina jest
niemożliwe — rozpoczął swoją mowę. — W tym mieście trzeba
tylko powiedzieć przysięgłym, że jest tu jakiś Indianin, a zaraz go
wsadzą...
Na sali powiało grozą.
— Nic podobnego — zaczął się sumitować sędzia. — Może
pan uważa, że postępowałem niewłaściwie, ale ja tylko, ogólnie
mówiąc, jestem zdania , że rebelia jest rzeczą złą...
Po kwadransie Biała Czapka uścisnął dłonie przysięgłym i
opuścił sąd jako wolny człowiek. Sprawy pozostałych Indian
oskarżonych o „przestępstwo ze zdrady" zostały zaś z punktu
umorzone.
322

Tłumacz starał się jak mógł, ale i w jego wersji wyszło, że wódz
rzucał w królową patykami, starając się trafić w nakrycie głowy.
Obrońca Robertson wykazywał, że Budowniczy Zagród nie
zawinił, bowiem przestępstwa były dziełem młodych wojowni-
ków, na których nie miał wpływu. Wodza obciążał jednak list do
Riela, w którym przechwalał się sukcesami w oblężeniu
Battlefordu. Obrońca twierdził, że list napisał Jefferson, a Bu-
downiczy Zagród nawet nie wiedział, co podpisuje. Jefferson był
brany w krzyżowy ogień pytań, ale obstawał, iż wódz podykto-
wał mu list i podpisał go świadomie. Co do bitwy pod Cut Knife
Hill, Budowniczy Zagród oświadczył, że gdy spokojnie spał,
został bez powodu ostrzelany z armat i tylko się bronił. Nie dało
się udowodnić, kto pierwszy otworzył ogień; obrona
wskazywała, że nie ma to znaczenia — agresorem było wojsko,
ponieważ Indianie byli w swoim rezerwacie. Świadkowie —
kupiec Ballendine, instruktor McKay, ojciec Cochin, a nawet
instruktor Craig (ten, który oberwał styliskiem od Człowieka
Mówiącego Po Naszemu) — wypowiadali się o Budowniczym
Zagród pozytywnie, podkreślając jego koncyliacyjną rolę. Mimo
to przysięgli uznali go za winnego. Budowniczy Zagród w
krótkim jak na niego ostatnim słowie oświadczył, że jest
niewinny; przeciwnie, „wszystko robił dla Wielkiej Matki", na
przykład „uratował jej ludzi od zagłady" pod Cut Knife Hill.
— Sam się poddałem — zaznaczył. — Gdybym chciał
wojny, to nie byłbym teraz tu, lecz na prerii.
Sędzia wymierzył mu również trzy lata. Redaktor Laurie z
Battlefordu nazwał ten wyrok „czynieniem farsy z wymiaru
sprawiedliwości", a i ojciec Andre był oburzony, choć z innego
powodu. „Północny Zachód jest w okowach despotyzmu —
informował arcybiskupa Tache. — Jak widać po sprawach
Jednej Strzały i Budowniczego Zagród, nie możemy oczekiwać
bezstronnych wyroków. Jeśli na świecie kiedykolwiek byli dwaj
niewinni ludzie, to są nimi ci dwaj Indianie".
Wyglądało, że sprawa Dużego Niedźwiedzia będzie najprost
sza — Frog Lake, Fort Pitt i Frenchman's Butte mówiły za
323

siebie. Tymczasem powtórzyła się historia z aktem oskarżenia


— wódz usłyszał, że zarzuca mu się, iż chciał ukraść królowej
kapelusz.
— Przecież ona mieszka za wielką wodą! — wykrzyknął.
— Nawet nie wiedziałem, że ma kapelusz!
Obrońca przyjął tę samą linię, co w sprawie Budowniczego
Zagród — dowodził, że wódz nie miał wpływu na młodych
wojowników. Duży Niedźwiedź twierdził, że jego szczep
„ignorował go i pogardzał nim, ponieważ zawsze był
przyjacielem białych". Jego dawni więźniowie, teraz
świadkowie obrony (w tym gwiazda procesu, William
Cameron), jak jeden mąż zeznali, iż był przeciwny rebelii i
należy mu dziękować za ocalenie im życia. Uniewinnienie
wisiało w powietrzu. Niestety, sąd znowu wdał się w teo-
retyzowanie nad istotą zdrady i tak skonfudował przysięgłych,
że uznali Dużego Niedźwiedzia za winnego, jednocześnie
zalecając ułaskawienie. Mimo to sędzia jemu także wymierzył
trzy lata.
Przysięgli uznali za winnych jeszcze 14 Indian, i choć
proponowali, by ich ułaskawić, zapadły wyroki od pół roku do
dwóch lat. Obrońca Robertson był sfrustrowany swą
nieskutecznością. Toteż kiedy przed sądem stanął Biała
Czapka, sięgnął po broń ostateczną — zarzut rasizmu.
— Widzę, że w Reginie sprawiedliwe osądzenie Indianina
jest niemożliwe — rozpoczął swoją mowę. — W tym mieście
trzeba tylko powiedzieć przysięgłym, że jest tu jakiś Indianin, a
zaraz go wsadzą...
Na Sali powiało grozą.
— Nic podobnego — zaczął się sumitować sędzia. —
Może pan uważa, że postępowałem niewłaściwie, ale ja tylko,
ogólnie mówiąc, jestem zdania, że rebelia jest rzeczą złą...
Po kwadransie Biała Czapka uścisnął dłonie przysięgłym i
opuścił sąd jako wolny człowiek. Sprawy pozostałych Indian
oskarżonych o „przestępstwo ze zdrady" zostały zaś z punktu
umorzone.
324

REGINA — ODSŁONA DRUGA

Od 23 maja w areszcie NWMP przebywał także Louis Riel.


Zastanawiające, że uważano, iż przywódcy rebelii nic nie
grozi; dawano do zrozumienia, że rząd nie ośmieli się zadrzeć z
jego domniemanymi protektorami. „Panowało powszechne
przekonanie, że Riel zostanie ułaskawiony i otrzyma emery-
turę" — pisze konstabl Donkin, który był jednym z jego
strażników. Gazety potwierdzały to albo przepowiadały, że w
najgorszym razie rząd zaaranżuje jego ucieczkę. Jednak
wkrótce okazało się, że premier Macdonald ma wobec Riela
inne plany. Śledztwo przeciwko niemu powierzono Alexand-
rowi Stewartowi z Ontario, który uchodził za najlepszego
policjanta Kanady, a ponadto był szwagrem ppłk. Ottera.
Stewart nie owijał w bawełnę.
— Myślę, że chodzi o to, żeby go powiesić — powiedział
reporterowi w drodze na zachód, gdzie, jak dodał, zamierzał
„zgromadzić wszelkimi sposobami tyle dowodów przeciwko
Rielowi, ile się da".
Po takim oświadczeniu frankofoni uznali, że przygotowuje
się pokazówka — zemsta Ontario za egzekucję Thomasa
Scotta. W Quebecu niezwłocznie utworzono Narodowe
Stowarzyszenie dla Obrony Więźniów Metysów. Louisa Riela
poparła lewicowa prasa — „Independent", „Le Travailleur"...
Powstał ogólnokrajowy Komitet Obrony Riela, w którym
działali między innymi jego dawny pracodawca,
prawnik-socjalista Rodolphe Laflamme, a także liberalny
polityk Wilfrid Laurier (który jakby zapomniał, że kiedyś
nazwał Riela maniakiem).
— Gdybym urodził się nad brzegami Saskatchewanu —
wołał teraz na wiecu w Montrealu — sam ująłbym w ręce
karabin, by walczyć z indolencją rządu i bezwstydną chciwoś-
cią spekulantów!
Louis Riel sądził w związku z tym, że jego szansą byłby
publiczny proces we wschodniej Kanadzie, gdzie mógłby
liczyć na przychylność wszechwładnej opinii publicznej
325

i „niezawisłego sądu". Napisał w tej sprawie kilka listów do


gubernatora Dewdneya i premiera Macdonalda, żądając, aby
jego proces toczył się przed Sądem Najwyższym i obejmował
całą działalność polityczną od 1870 roku. Przewidywał, że sąd
uniewinniłby go, a wtedy mógłby znowu objąć funkcję premiera
Manitoby. Dzięki tej pozycji i swoim wpływom doprowadziłby
następnie do połączenia Anglii i Stanów Zjednoczonych w „Unię
Imperialną". Unia ta „zapewniłaby opiekę małym narodom, jak
Irlandczycy, Francuzi kanadyjscy i Metysi". Louis Riel zaś, jako
„osoba znana z głębokiej mądrości, cnót, wiedzy i ogromnej
inteligencji", otrzymałby w jej rządzie jedną z kluczowych tek —
ministra spraw religijnych. Groził przy tym, że jeśli jego
pokojowy plan nie zostałby zrealizowany, dokona się
spontaniczna kolonizacja zachodniej Kanady przez
amerykańskie grupy etniczne — Irlandczyków, Polaków,
Niemców — inspirowana przez znajdującego się w USA
Gabriela Dumonta. Gdyby zaś władze kanadyjskie stawiły opór,
Stany Zjednoczone interweniowałyby militarnie i dokonały
aneksji tych terytoriów 8.
Riel pisał również do konsula Taylora, jako obywatel
amerykański domagając się jego opieki i pomocy w uzyskaniu
pożądanego procesu. Nie doczekał się jej; będąc jednocześnie
poddanym brytyjskim nie miał prawa do amerykańskiej opieki
konsularnej na terenie Kanady.
Najgorsze było, że Louis Riel nie miał już otwartego poparcia
Kościoła. Biskup Bourget zmarł 8 czerwca. Riel starał się
odzyskać sympatię arcybiskupa Tache, proponując mu
stanowisko papieża, z siedzibą w St. Boniface. Zapraszał nawet
do Kanady papieża Leona XIII, aby wspólnie uzgodnić tę
sprawę. Arcybiskup Tache działał zakulisowo na rzecz
oskarżonych Metysów i Indian, był też w stałym kontakcie z
opiekującym się Rielem ojcem Andre, ale otwarcie w jego
obronę się nie angażował.
8
Flanagan, Louis „David" Riel, s. 153-157.
326

Ostatecznie zdecydowano, że proces Louisa Riela, tak jak


innych Metysów, odbędzie się w Reginie. Na wyrost porów-
nywano go z historycznymi procesami o zdradę stanu — Karola
I, Strafforda, Monmoutha — więc do liczącego 1500
mieszkańców miasta przybyło 5000 publiczności, której nie
odstraszyła nawet perspektywa mieszkania w namiotach. Mimo
politycznych obciążeń proces miał być uczciwy. Oskarżyciele w
liczbie pięciu byli kompetentni (trzej byli wybitnymi znawcami i
kodyfikatorami prawa karnego), nie budzili też podejrzeń o
uprzedzenia (jeden był przedstawicielem opozycyjnej partii
liberalnej, jeden frankofonem, a jeden pochodził z
Saskatchewanu). Sojusznicy Riela sfinansowali czterech równie
znamienitych obrońców (był wśród nich przyszły prezes Sądu
Najwyższego w Quebecu i przyszły prezes Sądu Najwyższego
Kanady).
28 lipca zaczął się proces „Królowa versus Louis Riel".
Wobec Riela jako jedynego zastosowano w pełni Statut Zdrad,
czyniąc go w ten sposób jednoosobowo odpowiedzialnym za
wybuch i przebieg rebelii. Niezależnie od tego, co wykryło
śledztwo Alexandra Stewarta i działania Secret Service, podczas
procesu nie zagłębiano się w kwestie ewentualnych powiązań
zewnętrznych, inspiracji ani nawet kontaktów ze Związkiem
Osadników. Było to niezwykłe, choćby w świetle tego, iż
podczas walk z kręgów Fenian dało się słyszeć, że „istnieją tajne
działania w St. Paul i Minneapolis [...], lecz wydanie rządowi
kanadyjskiemu sekretu, w jaki sposób Riel porozumiewa się z
tymi, którzy mu pomagają, byłoby niemądre", a wywiad
kanadyjski informował min. Carona, że Gatlingi miały być
dostarczone Rielowi „przez Balwierza o inklinacjach feniań-
skich" (zapewne jest to kryptonim). Można sądzić, że niektórzy
na wszelki wypadek woleli usunąć się z oczu; kongresman
amerykański William Randall Roberts, były przywódca Bractwa
Fenian i twórca jego „kanadyjskiej koncepcji", zbiegiem
okoliczności w 1885 roku znalazł się jako poseł USA na
najdalszym krańcu kontynentu — w Chile.
327

Oskarżenie głosiło, że oskarżony Louis Riel z premedytacją


dopuścił się rebelii, a zwłaszcza, że zamierzał rozpętać wojnę
indiańską, i jako dowody przedstawiało znane manifesty, listy
do Indian, a także list do superintendenta Croziera z żądaniem
poddania Fortu Carlton. Zeznawali także obciążający Riela
świadkowie, wśród których wyróżnił się Charles Nolin.
Obrońcy nie zaprzeczali temu, lecz podkreślali „polityczno-
-religijne halucynacje" Riela, starając się o uznanie go za
niepoczytalnego.
— Nie można mówić, że każdy reformator religijny jest
niepoczytalny — sprzeciwił się oskarżyciel. — Niektórzy
utrzymali się i mieli nawet wielu zwolenników. Weźmy na
przykład takiego Mahometa...
Mimo to proces zawieszono, aby o stanie psychicznym
oskarżonego wypowiedzieli się eksperci. Jako świadka we-
zwano nawet jednego z lekarzy ze szpitala psychiatrycznego w
Montrealu, w którym kiedyś przebywał Riel. Sprowadzono też
Williama Jacksona, po którym spodziewano się, że jako
wybitny polityk i działacz będzie miał wiele do powiedzenia.
Jednak Jackson albo milczał, albo udzielał odpowiedzi, które
jeden z doktorów określił jako „mentalne halucynacje i osob-
liwe idee w sprawach religijnych w powiązaniu z jego
problemem i w powiązaniu z nową religią, której twórcą według
niego jest Riel". W dodatku, jak relacjonował jeden ze
strażników, Jackson „lał i walił w bieliznę. Zapaskudził się tak,
że nawet inni więźniowie protestowali. [...] Nosił kalesony z
nogawkami w pasy żółte, niebieskie i czerwone, jak jakiś strój
do hokeja. Mocz rozpuścił barwnik i miał nogi w pasy, a
Indianie mówili, że to jego barwy wojenne" 9. Wszystko razem
spowodowało, że William Jackson został uznany za
niepoczytalnego.
Louis Riel zaprzeczył, jakoby był szaleńcem, i wyraził się
pozytywnie o tych ekspertach, którzy dowodzili, że jest on
9
B e a 1, M a c I e o d. op. cit., s. 307.
328

zdolny odróżniać dobro od zła i może odpowiadać za swoje


czyny. Riel nie chciał kryć się za zasłoną niepoczytalności,
lecz pozyskać sympatię polityków i ludności Quebecu. Pisał
listy do gazet i wypowiadał się, prezentując jako kanadyjski
polityk francuskojęzyczny, związany z francuską kulturą i
tradycją, bojownik o prawa narodu Metysów.
Kluczowym momentem procesu stała się mowa Louisa
Riela. Jego zamiarem było przedstawienie wszystkich swoich
politycznych dokonań oraz samego siebie, jako
samodzielnego, pragmatycznego przywódcy. W efekcie
przemowa ta przeszła do historii kanadyjskiego sądownictwa
jako najdłuższa — niestety, przy tym skomplikowana,
wielowątkowa, a przez to trudna w odbiorze, tym bardziej że
Riel mówił po angielsku, który nie był jego ojczystym
językiem. Dokonał przeglądu swej działalności, poczynając od
Manitoby, i określając się jako jej twórca- -założyciel.
Uzasadniał wydarzenia w Saskatchewanie prawem Metysów
do obrony własnej oraz wykładał swoją teorię ich pierwotnych
praw do ziemi. Krytykował panujące na zachodzie stosunki —
niereprezentatywność Rady Terytorium, nieudolność i
skorumpowanie władz, stronniczość rządu federalnego. Mówił
o swojej „misji" ich uzdrowienia i wykazywał, że została mu
ona powierzona przez Kościół (powoływał się na list biskupa
Bourgeta, a nawet na to, że spotkany w drodze do Kanady
ojciec Eberschweiler pobłogosławił go). Nie wspominał o
swych powiązaniach zewnętrznych, choć mówił o planie
skolonizowania zachodniej Kanady przy udziale Stanów
Zjednoczonych. Nie mówił o swojej religii (stwierdził tylko, że
„chciał odsunąć Rzym, jako przyczynę rozdźwięku między
katolikami a protestantami"), a swoją rolę jako proroka
sprowadzał do prostej umiejętności przewidywania rozwoju
wydarzeń (wyparł się nawet imienia „Dawid", twierdząc, że
był to tylko pseudonim bez głębszego znaczenia) 10.
10
Bowfield, op. cit., s. 153-179. Riel sporządził manifest, wzywający USA
do interwencji, ale nie wygłosił go podczas procesu (Flanagan, Louis „David”
Riel, s. 168).
329

— Jeśli przyjmiecie, że nie jestem odpowiedzialny za


moje czyny, to musicie mnie uniewinnić, gdyż wadziłem się z
obłąkanym i nieodpowiedzialnym rządem. Jeżeli stwierdzicie,
że jestem za nie odpowiedzialny, to także mnie uniewinnijcie,
bowiem ja rozumnie działałem w obronie własnej, zaś rząd,
nieodpowiedzialny i obłąkany, postępował źle, a jeśli ktoś
dopuścił się zdrady stanu, to rząd, a nie ja — zakonkludował.
Obrona była zdruzgotana — Louis Riel pogrzebał swoje
szanse. Przysięgli naradzali się przez godzinę. Uznali Riela za
winnego, zalecając jednocześnie jego ułaskawienie.
— Przypuszczam, że teraz, kiedy zostałem skazany, prze-
stanę być nazywany głupcem — przemówił w ostatnim słowie
Riel. — Uważam, że jest to korzystne. Nie mogę wykonywać
mojej misji, jak długo uważa się mnie za szaleńca. Jeśli
miałbym zostać stracony, nie będę stracony jako szaleniec.
Będzie to wielką pociechą dla mojej matki... i dla moich
rodaków.
Zapadł wyrok. Statut Zdrad przewidywał tylko karę
śmierci. 18 września Riel miał „zawisnąć za szyję, póki nie
umrze".
— Inni ludzie żyją w nieświadomości godziny swej
śmierci — rzekł Riel, jednak prorok — a ja ją znam. Bóg mnie
o niej poinformował.
Wyrok na Louisa Riela oburzył i wstrząsnął francuską
Kanadą. 1200 mieszkańców Montrealu wysłało telegramy do
premiera, domagając się ułaskawienia Riela. 15 000 podpisało
petycje do generalnego gubernatora. Politycy konserwatywni
w Quebecu zaczęli ostrzegać premiera Macdonalda, że eg-
zekucja Riela będzie oznaczała upadek ich partii w tej
prowincji. Politycy anglosascy grozili zaś, że łaska okazana
Rielowi będzie kosztować partię konserwatywną utratę
głosów w Ontario.
Tymczasem Macdonald poniewczasie zastanawiał się, czy
nie dałoby się ukręcić głowy całej sprawie. 28 sierpnia w liście
do generalnego gubernatora Lansdowne'a stwierdził zgoła, że
„zamieszki na północnym zachodzie miały charakter
330

lokalny i nie powinny być podnoszone do rangi rebelii".


„Obawiam się, że sami zrobiliśmy, cośmy mogli, aby je
podnieść do rangi rebelii, i to z takim powodzeniem, że nie
zdołamy już ich sprowadzić do poziomu pospolitej ruchawki"
— odpisał Lansdowne. 3 września Macdonald odpowiedział:
„Z pewnością sprawiliśmy, że w oczach opinii publicznej
zamieszki te przybrały wielkie rozmiary. Uczyniliśmy to dla
naszych celów, i uważam, że zrobiliśmy mądrze. Mimo
wszystko jednak były to niepokoje na ograniczonym obszarze i
objęły małą liczbę ludzi. Nigdy nie zagroziły bezpieczeństwu
państwa ani nie pociągnęły za sobą komplikacji między-
narodowych" 11. Cele polityczne i gospodarcze zostały zreali-
zowane, budowa kolei CPR zbliżała się do końca (ostatni
gwóźdź miano wbić w podkłady w Górach Skalistych 7 lis-
topada), udało się wyeliminować Amerykanów. O, gdyby tak
jeszcze ustalić, że nie było żadnej rebelii, nie było także
zdrady, nie było w ogóle Louisa Riela! Niestety, wysyłając
przeciw Metysom wojsko rząd pokazał, że traktuje rebelię z
całą powagą, musiał więc teraz poważnie potraktować jej
przywódcę. Skoro nie dało się uznać sprawy za niebyłą,
Macdonald zaczął szukać innego rozwiązania — powołał
nową komisję lekarską, która miała w jego zamyśle uznać
Riela za na tyle niepoczytalnego, aby można było nie wykonać
na nim wyroku śmierci. Komisja jednak dwoma głosami
Anglosasów przeciwko trzeciemu (Francuzowi) uznała Riela
za „ekscentrycznego, lecz zdrowego na umyśle". Premier dał
za wygraną i postanowił wyciągnąć ze złej sytuacji tyle
politycznych korzyści, ile się da. W 1870 roku Riel do-
prowadził do skazania na śmierć Thomasa Scotta, aby
wymierzeniem kary głównej unaocznić suwerenność
Manitoby. Teraz premier Macdonald w ten sam sposób miał
zademonstrować suwerenną władzę Kanady nad Terytoriami.
Można przypuszczać, że dodał sobie kurażu swym ulubionym

11
C h a r I e b o i s, op. cit., s. 147.
331

trunkiem, bowiem jego historyczne oświadczenie było tyleż


nieoczekiwane, co niekonwencjonalne.
— Riel będzie wisiał, choćby wszystkie psy w Quebecu
szczekały w jego obronie — oznajmił.
Adwokaci złożyli apelację. Sąd drugiej instancji odrzucił
ją. Adwokaci odwołali się do najwyższego sądu Imperium
Brytyjskiego, ale i on zdecydował, że nie ma powodów do
uznania apelacji. Uzyskano tylko odroczenie egzekucji
najpierw do 22 października, potem do 10 listopada.
Louis Riel rozglądał się za pomocą. Wysłał kolejny list do
konsula Taylora, przedstawiając mu swoją sprawę. „Zapom-
niałem, że zostałem skazany na śmierć" — napisał na końcu.
Czy miał to być wyrzut? Skierował także petycję do
prezydenta USA Grovera Clevelanda z otwartą prośbą o
interwencję i aneksję Terytoriów. Argumentując, że „rząd
brytyjski jest winien zbrodni przeciw ludzkości [i] z tej
przyczyny utracił wszelki tytuł i prawo do rządzenia
Północnym Zachodem", prosił, aby „granica między Stanami
Zjednoczonymi a Północnym Zachodem została wymazana od
Jeziora Górnego do Pacyfiku" 12. Gubernatorem Terytoriów
miał zostać Taylor, sobie Riel pozostawiał fotel ich premiera.
Pomoc nie nadeszła. Louis Riel postanowił więc przyjąć
palmę męczeństwa — projektował nawet święte obrazki ze
swoją podobizną oraz ułożył modlitwę do „świętego Ludwika
Dawida, Metysa". Czasem wyrażał oczekiwanie, że po jego
egzekucji nastąpi trzęsienie ziemi, a trzeciego dnia powstanie z
martwych. 15 listopada ojciec Andre zawiadomił go, że
nazajutrz definitywnie pożegna się z tym światem. Louis Riel
przyjął to ze spokojem.
— Raduję się, idę do domu Pana — rzekł. Całą noc obaj
spędzili na modlitwie. Riel złożył oświadczenie, w którym
odwołał swoje herezje. „Odrzucam wszystko, co było
wyrazem mojej pychy i zarozumialstwa — pisał. — Podpo-

12
Bowsfield, op. cit., s. 111-116.
332

rządkowuję się woli Boga, nauce Kościoła i nieomylnym


decyzjom najwyższego Kapłana. Umieram jako katolik, w
jedynej prawdziwej wierze".
Rankiem 16 listopada oszroniona preria lśniła w blasku
słońca. Pełniący straż przy szafocie konstabl Donkin poważnie
się przeziębił. Riel, trzymając w dłoni mały srebrny krucyfiks,
pożyczony od pani Forget, żony szeryfa, spokojnym krokiem
wstąpił na rusztowanie. Za namową ojca Andre zrezygnował z
wygłoszenia ostatniej mowy, lecz tylko odmówił „Ojcze nasz".
— Remerciez Madame Forget — powiedział. Założono mu
biały kaptur. Jack Henderson, który był jego więźniem w
Forcie Garry w 1870 roku, otworzył zapadnię.
Trzęsienie ziemi nie nastąpiło.
POLKA „BATOCHE"

Kanada szalała z radości, powracające oddziały paradowały


ulicami przy dźwiękach okolicznościowego „Marsza pułkow-
nika Ottera", a w lokalach królował najnowszy przebój
— polka „Batoche". Do Toronto przyjechała na występy
— „po raz pierwszy i ostatni w Kanadzie!" — rewia Buffalo
Billa, z gwiazdami Siedzącym Bykiem i Annie Oakley, jako
główny punkt programu przedstawiając „wielkie sceny bitew,
podobne do Fish Creek, Cut Knife i Batoche". Do końca lipca
wszyscy milicjanci wrócili do domów, a władze obmyślały dla
nich nagrody.
Na początek każdy milicjant otrzymał skrypt na 320 akrów
ziemi, z zamianą na 80 dolarów. Dostali go wszyscy, choćby
nie zbliżyli się i na tysiąc kilometrów do strefy walk.
Policjanci, którym nagroda ta nie przysługiwała, byli
sceptyczni. „W Kanadzie założono Towarzystwo Wzajemnej
Adoracji
— pisał konstabl Donkin. — Artyleria Garnizonowa z Mont-
realu obozowała w Reginie, a żmudna służba tych wiarusów
składała się z pikników i oglądania tańca słońca w wykonaniu
wojowników wodza Piapota. Oni także dostali tę nagrodę, a
później ich męskie piersi ozdobił srebrny symbol nadany przez
Jej Królewską Mość"1. Miał na myśli wybity we wrześniu
„North West Canada Medal".
1
Donkin, op. cit., s. 160.
334

Aby spośród odznaczonych nim wyróżnić uczestników


bitew, za zdobycie Batoche do medalu przewidziano klamrę
„Batoche", a za Fish Creek, Cut Knife Hill i Frenchman's Butte
— klamrę „Saskatchewan". Ponieważ brytyjskie ministerstwo
wojny miało wątpliwości co do „sensowności dodawania
klamer za małe walki podczas rebelii wewnętrznej" (chociaż
dodano klamry do medali, które w 1899 roku otrzymali wszyscy
pełniący służbę podczas inwazji Fenian)2 , w drodze
kompromisu dodano jednolitą klamrę „Saskatchewan". Medal
nie miał być nadawany policjantom, ale po wielu protestach
przyznano go także im. W Battlefordzie rozgoryczenie
wzbudziło, że choć dostali go milicjanci (Strzelcy
Battlefordzcy), to z powodów formalnych nie nadano go
członkom Home Guard — a do nich należał poległy Frank
Smart. Rozpatrywanie odwołań ciągnęło się dość długo: ostatni
battlefordczyk dostał swój medal pod koniec innej wojny, w
kwietniu 1945 roku. Specjalnymi medalami uhonorowano
ponadto wodzów tych Indian, którzy nie popełnili żadnych
przestępstw.
Jeśli premier Macdonald sądził, że z rozdaniem nagród
nastąpi koniec kłopotów, to się mylił. Opozycja przystąpiła do
ataku, dowodząc, że rebelie nie wybuchają bez powodu, a
winien jest rząd, który zaniedbywał rozwiązania problemów, z
jego korupcją i nadużyciami. Konserwatyści i premier nawet „w
zasadzie" zgadzali się z zarzutami, ale obarczali od-
powiedzialnością lokalną administrację albo co bardziej skom-
promitowanych urzędników (na pożarcie rzucony został mini-
ster robót publicznych Hector Langevin). Jednak nad konser-
watystami wisiało fatum podziałów francusko-angielskich.
Z początku wydawało się, że wspólna walka przypieczętuje
jedność Kanady i umocni „Politykę Narodową". Francuzi z
Quebecu bez rozróżniania nazywali „naszymi" wszystkie
bataliony, a Ontario rewanżowało im się tym samym. Wol-
2
Był to General Service Medal, z klamrami „Inwazja Fenian 1866” i
„Inwazja Fenian 1870".
335

tyżerowie z Quebecu doznali tak entuzjastycznego przyjęcia w


Toronto, że dowódca tego batalionu był pewien, że „choć
różnimy się rasą i religią, jesteśmy mimo to jednym narodem" 3.
Entuzjazm nie trwał długo. Ontaryjska prasa zarzuciła
Karabinierom z Mount Royal nieudolność i pijaństwo, a sprawa
odesłania przez gen. Strange'a płk. Ouimeta pogorszyła
atmosferę. Doszło do kilku procesów o zniesławienie, a pewien
redaktor z Toronto starym zwyczajem oberwałby szpicrutą,
gdyby się nie obronił parasolem. W Quebecu politycy narodowi
wyrażali sympatię dla Metysów i zwracali uwagę ministrowi
Caronowi, że postępuje niestosownie, wysyłając Francuzów,
swych rodaków, by walczyli przeciwko compatriots. Jeden
nawet wyraził nadzieję, że „Riel zrobi siekaninę z batalionów
ontaryjskich". Anglofoni zaś oskarżyli polityków francuskich, że
posłużyli się Metysami, aby „na preriach budować drugi
Quebec". Zarzuty te dały frankofonom asumpt do podejrzeń, iż
rządowi nie chodziło o stłumienie buntu Metysów, lecz o
ograniczenie praw ludności francuskiej i katolickiej.
Proces Louisa Riela utwierdził Quebec w tym przekonaniu.
Stracenie Riela, podczas gdy William Jackson i inni anglofoni
uniknęli kary, została zinterpretowana jako demonstracja
wyższości rasowej Anglosasów i pogardy dla religii katolickiej.
Kanada francuska poczuła się zagrożona. „Chcieliby, aby to cały
żywioł francusko-kanadyjski zatańczył na stryczku!" —
podsumowała gazeta w Quebecu. Politycy anglosascy
zaprzeczali, twierdząc, że egzekucja Riela jest dowodem
jedności Kanady, której podstawą jest równość wszystkich —
Anglików i Francuzów — wobec prawa. Wina Riela nie ulegała
dla nich wątpliwości (jako największą jego zbrodnię podawali
zresztą nie zdradę stanu, lecz wywołanie wojny indiańskiej), i
próby jego obrony uznawali właśnie za przejaw nagannej
solidarności rasowej.

3
A. I. S i 1 v e r, The Impact on Eastern Canada of Events in Saskatchewan
in 1885, w: Barron and Waldramed„ op. cit., s. 39-40.
336

Premier Macdonald omylił się sądząc, że niezależnie od


demonstrowanego niezadowolenia, Quebec będzie trwał przy
konserwatystach. Na wielkim wiecu w Montrealu liberał Wilfijd
Laurier uroczyście potępił egzekucję Riela. Konserwatyści przy-
łączyli się do niego, ale im to nie pomogło, ani to, że własnych
ministrów w rządzie Macdonalda nazwali tchórzami i zdrajcami.
Quebecka partia konserwatywna, już wcześniej obwiniana o
współudział w centralizowaniu Kanady i anglizowaniu państwa,
stanęła pod pręgierzem zarzutu wyprzedaży interesów
francuskich na zachodzie. Mogłoby ją może uratować zerwanie z
sir Johnem Macdonaldem i zawarcie sojuszu wyborczego z nową
Partią Narodową (Party National ). Nie zdobyła się na to i w 1886
roku przegrała z narodowcami i sprzymierzoną z nimi partią
liberalną. Dla Wilfrida Lauriera był to pierwszy krok w stronę
zastąpienia sir Johna Macdonalda na fotelu premiera Kanady.
Uczestnikom wydarzeń 1885 roku dalej wiodło się różnie.
Gen. Frederick Middleton początkowo pławił się w glorii. Od
królowej otrzymał tytuł szlachecki, a od parlamentu nagrodę 20
000 dolarów. Nie wszystkim się to podobało, toteż czekano na
pretekst, by dobrać mu się do skóry. Dostarczył go Charles
Bremner, więzień Budowniczego Zagród, który podczas swojej
poniewierki uchronił jedyny pozostały mu majątek: wóz
wyładowany futrami. Po kapitulacji został aresztowany jako
podejrzany o udział w rebelii, jego wóz skonfiskowano, a kiedy
został zwolniony, okazało się, że futra zniknęły. O ich
przywłaszczenie oskarżono gen. Middletona. Nad zniszczeniem
reputacji zwycięzcy spod Batoche pracowano długo i uparcie —
atakowano go w parlamencie, powołano specjalną komisję,
wreszcie wytoczono proces o odszkodowanie w wysokości 19
859 dolarów. Middleton proponował ugodę, ale jego wrogom nie
o to chodziło. W 1890 roku generał podał się do dymisji i
wyjechał z Kanady.
— Wydają się zapominać, że ryzykowałem za nich życiem —
powiedział na pożegnanie reporterowi. — Traktują mnie tak z
powodów politycznych. Robią to, bo jestem brytyjskim żoł-
nierzem. Poświęcono mnie dla francuskich głosów w wyborach...
Biała Czapka z rodziną w lecie 1885 r. w rezerwacie

Michel Dumas, zwany Małym Robert Jefferson, instruktor rolnic-


Szczurem, instruktor rolnictwa twa, szwagier Budowniczego Za-
gród
Generał major Thomas Bland
Strange
Joseph Jobin, przewodniczący
obozu Kri

Inspektor Sam Steele


Lekka Piechota z Winnipegu w Edmonton, maj 1885 r.

Budowniczy Zagród w niewoli w forcie Battleford. Po lewej pik Charles


Montizambert
Mały Zły Człowiek jako wódz Mały
Niedźwiedź

Wódz Czarnych Stóp Wronia Stopa


w Ottawie

Gen. mjr sir Frederick Dobson


Middleton w 1886 r., w mundurze
brytyjskim, z Orderem Świętego
Michała i Świętego Jerzego, Or-
derem Łaźni, medalami za kampanię
w Nowej Zelandii, bunt sipajów oraz
najnowszym medalem za kampanię
północno-zachodnią
Grób Metysów poległych pod Batoche

Grób Louisa Riela w


Winnipegu Mocny Głos
Pierwszym aktem politycznym nowej generalnej gubernator Kanady, pani
Adrienne Clarkson. było oddanie hołdu Louisowi Rielowi w 114 rocznicę jego
egzekucji
337

Zbyt wielu nienawidziło Middletona, aby pozwolić mu


przynajmniej na spokojne pożegnanie. Na dworcu w Ottawie
zakłócili je faktor, który domagał się prowizji 36 dolarów i 30
centów za sprzedanie jego mebli, i detektyw, wymachujący
nakazem aresztowania. Specjalnie sprowadzony dyrektor Banku
Montrealu indosował czek Middletona, aresztowanie nie doszło
do skutku i generał wrócił do Anglii. Królowa powierzyła mu
stanowisko Strażnika Klejnotów Koronnych w Tower —
niezwykłe jak na kogoś oskarżanego o kradzież futer i
wystawianie czeków bez pokrycia. Zmarł w 1898 roku, nie
doczekawszy zakończenia sprawy, która nagle przestała być
ważna i wlokła się przez posiedzenia parlamentów i rządów, aż
w 1899 r. Bremner otrzymał 5364 dolary i 50 centów.
Pech ścigał także gen. Thomasa B. Strange'a — tak jak się
obawiał, w nagrodę za obronę Alberty i dowodzenie jej Siłami
Polnymi rząd wstrzymał mu emeryturę. Jesienią, kiedy jak
zwykle Indianie podpalili prerię, ranczo generała spłonęło, a na
domiar złego podczas akcji ratunkowej koń kopnięciem złamał
mu nogę. Zrujnowany Strange wrócił do Anglii. Zabrał z sobą
jedyne nagrody, jakie otrzymał — laskę ze złotą gałką, prezent
od jego zwiadowców, i posrebrzany serwis od taborytów. W
Anglii nie był nikomu znany i kiedy spotkał tam Buffalo Billa, z
pewną urazą stwierdził, że jest on przedmiotem powszechnego
podziwu — a jego, mimo że ubiera się tak samo, nie podziwia
nikt. Poratował generała Hiram Maxim, który zatrudnił go, by
jeździł po świecie i sprzedawał karabiny maszynowe. W
wolnych chwilach Strange zaś pisał pamiętniki pod znaczącym
tytułem „Jubileusz artylerzysty — Jingo" 4.
Kiedy Kanada pozbyła się obu brytyjskich generałów, trzeba
było znaleźć własnego zwycięzcę. Próby postawienia na
piedestale ppłk. Williama D. Ottera, nie powiodły się;

4
Wbrew utartej definicji Jingo, jako „szowinista" lub „wojujący
nacjonalista", Macdermotfs War Song, z której słowo to pochodzi, ma jedno-
znaczną wymowę patriotyczną, a pewność zwycięstwa opiera oprócz siły na
słuszności moralnej.
338

jego niedołęstwo pod Cut Knife Hill było zbyt oczywiste. Otter
pozostał w sztabie milicji, aż w 1899 roku wojna burska dała mu
drugą szansę dowodzenia batalionem, jednak i tam był
krytykowany za pasywność i nieudolność. Doczekał się awansu
na generała majora w 1909 r., a szlachectwa wraz z emeryturą w
1912 r.
Oficjalnym zwycięzcą pod Batoche mianowano w końcu
ppłk. Arthura T. H. Williamsa, „dziedzica na Penym", „dandysa
z Izby Gmin", dowódcę Batalionu Midland, który dwukrotnie
bez rozkazu szturmował „fortyfikacje" Metysów (na tę
okoliczność nazwane „prawdziwym Sewastopolem"). Na
bohatera nadawał się tym lepiej, że niekontrowersyjnie już nie
żył — zmarł bowiem na tyfus 4 lipca 1885 r. w drodze
powrotnej na pokładzie parowca.
Kanadyjczycy uznali, że są przygotowani do wojny, nabrali
optymizmu i pewności siebie. Strategiczna kolej transkon-
tynentalna była gotowa. Przećwiczono mobilizację i zdolność
przetransportowania armii na zachód. W pole wysłano 5 tysięcy
ludzi wraz z niezbędną logistyką. Chociaż większość nie wzięła
udziału w walkach, powstała z nich własna, kanadyjska siła
zbrojna, po raz pierwszy bez udziału brytyjskiego. Zakupiona
podczas rebelii broń zwiększyła i unowocześniła kanadyjskie
zasoby; w innych warunkach parlament nie przyznałby na ten
cel środków. Jedna trzecia sił zbrojnych dostała nowoczesne
karabiny Martini-Henry. Zakupiono także cztery Gatlingi
model 1883, mimo że podnosiły się głosy, iż ich przydatność
nie została w pełni udowodniona.
Kanadyjscy sztabowcy ostatecznie sformułowali swą
doktrynę wojenną, w której przeciwnikiem były Stany
Zjednoczone. Z wydarzeń 1885 r. wyciągnęli wniosek o
kluczowym charakterze zachodu i w sytuacji kryzysowej
zamierzali sami rozpocząć działania zaczepne na dwóch
kierunkach: Seattle (stan Waszyngton)-Portland (Oregon) oraz
Fargo (Dakota Północna)-Minneapolis/St. Paul (Minnesota).
Plan ten obowiązywał aż do lat trzydziestych XX wieku...
339

Tymczasem Amerykanie zarzucili plan aneksji Kanady; stali


się i tak właścicielami ponad połowy jej gospodarki. Był to
skutek kanadyjskiej protekcyjnej taryfy celnej — Amerykanie
nie mogąc do Kanady eksportować towarów, inwestowali w
niej. Zwolennicy wzajemnego wolnego handlu doczekali się go
wreszcie w roku 1988, w epoce Ronalda Reagana, sto lat z
okładem po rebelii.
NWMP poniosła konsekwencje swej wyrozumiałości wobec
Indian. Jeszcze podczas kampanii gen. Middleton pisał do min.
Carona, że „policja kompletnie straciła prestiż" i powinni ją
zastąpić „typowi strzelcy konni, umundurowani odpowiednio
do potrzeb — nie czerwone kurtki, koronki, wysokie buty, lecz
mundur w kolorze khaki, Winchestery i bagnety szablowe" 5.
Dodawał, że w jednostkach tych „nie powinno być miejsca dla
ludzi pokroju insp. Morrisa" — a więc miała to być także
zmiana zasad postępowania; zerwanie z „podejściem
policyjnym" na rzecz „wojskowego". Po wojnie płace
policjantów obniżono o połowę. Poszkodowane były nawet
wdowy po zabitych policjantach; inaczej niż wdowom po
żołnierzach milicji, nie przyznano im renty, każąc się
zadowolić sumami, otrzymanymi z licytacji osobistych rzeczy
zabitych mężów (w przypadku poległego pod Cut Knife Hill
trębacza Burke'a było to 7,25 dol.). Protesty sprawiły, że po
dwóch latach otrzymały rentę.
Komisarz Irvine, insp. Crozier i insp. Dickens odeszli ze
służby. Irvine wylądował w tym samym więzieniu, w którym
odsiadywali karę Budowniczy Zagród i Duży Niedźwiedź;
wprawdzie jako jego naczelnik, ale i tak była to złośliwość.
Jako ciekawostkę można dodać, że w więzieniu tym znalazł się
też sławetny stół bilardowy Gabriela Dumonta... Dickens
borykał się z biedą, ratował się wygłaszaniem odczytów na
temat rebelii, a w pół roku później w trakcie jednego z nich
zmarł, prawdopodobnie na udar serca.
Mimo że zapowiadano zlikwidowanie policji konnej, prze-
trwała, ale nie była już sobą. Fala krytyki zwiastowała koniec
5
M o r t o n, R o y, op. cit., s. 230.
340

mitu NWMP. Odeszli arystokraci; ich miejsce, jak pisze


Donkin, zajęli rekruci zebrani w slumsach Ontario. Symbolem
upadku było odezwanie się nowego konstabla w reakcji na żale
starego kaprala, iż „nie ma już esprit de corps" — „To trzeba to
zamówić u kwatermistrza!"
Indianom też wiodło się różnie. Budowniczy Zagród, dzięki
wstawiennictwu arcybiskupa Tache, wyszedł z więzienia 4
marca 1886 r. Wrócił do Battlefordu, pojął jeszcze jedną żonę,
młodszą od pozostałych, i wraz z nią pojechał odwiedzić Wronią
Stopę. Tam 4 lipca podczas uczty śmiertelnie zakrztusił się zupą
z jagód saskatoon. Niektórzy mówili, że złamał tabu, zakazujące
mu spożywania tych jagód, inni, że był to skutek klątwy
rozgoryczonych członków jego szczepu, którzy byli zdania, że
Budowniczy Zagród jednak powinien był zostać powieszony6.
Jeszcze inni, że zupę doprawiono zbyt dużą ilością painkillera.
A może to tylko pozostawione w tipi małżonki posłały za nim
życzenie „a bodaj byś się udławił...". Duży Niedźwiedź zaś
wyszedł z więzienia w lutym 1887 i zmarł bez legend w okolicy
Battlefordu w 1888 roku.
Po drugiej stronie „magicznej linii" kawaleria USA za-
trzymywała czasem kanadyjskich Indian, którzy mieli przy
sobie damską odzież, srebrne zastawy i podobne przedmioty.
Amerykanie rozważali zawrócenie ich do Kanady, ale w końcu
przeważył pogląd, że powinni odwdzięczyć się Kanadyjczykom
za azyl, jakiego ci udzielali Sjuksom i Nez Perce. Pozwolili więc
kanadyjskim Assiniboinom zamieszkać w rezerwacie ich
amerykańskich współplemieńców, a Kri zaopatrywali w żyw-
ność, choć nie mieli w USA rezerwatu. Liczba Indian,
szukających azylu w USA, szybko więc doszła do kilkuset 7.
Mały Zły Człowiek, syn Dużego Niedźwiedzia, grasował w
Montanie, kradnąc konie i bydło. Wreszcie tak się uprzykrzył
mieszkańcom tego stanu, że w roku 1896 wypędzili go z
6
Dempsey, op. cit., s. 200 (relacja Jasia Wroniej Stopy).
7
Kongres USA w 1916 roku przydzielił im osobny rezerwat koło Fortu
Assiniboine.
341

powrotem. W Kanadzie nikt mu już nie wypominał roli, jaką


odegrał w wydarzeniach w Frog Lake. Mały Zły Człowiek mimo
to zmienił imię na (lepiej kojarzące się) Mały Niedźwiedź. W
charakterze wielkiego wodza Kri odbył reklamową podróż na
wschód. Zyskał dużą popularność w prasie, ale ponieważ władze
nie zgodziły się wypłacić mu „zaległych pieniędzy traktatowych"
za cały okres od 1885 roku, obraził się i powrócił do Montany,
gdzie odtąd mieszkał spokojnie. Gorzej skończył wódz Mała
Topola — kręcił się po różnych rezerwatach i swoim zwyczajem
wyciągał korzyści, skąd się dało, aż się doigrał i w 1886 roku
został zabity koło Fortu Benton przez pewnego mieszańca, z
którym pokłócił się o konie.
Piękny Dzień, szef Stowarzyszenia Grzechotników i wojenny
wódz spod Cut Knife Hill, wrócił do Kanady w 1892 roku. Ożenił
się z córką Budowniczego Zagród i przez następne 50 lat
mieszkał koło Battlefordu. Był znany jako hodowca koni i
postępowy farmer (miał nawet wirówki do mleka), a także jako
wielki szaman, który jeszcze w 1936 roku odprawiał taniec
pragnienia.
Największą sławę zdobył Wronia Stopa — jako wielki wódz,
który w swej dobroci zrezygnował z podboju zachodniej Kanady.
Gazety straszyły jeszcze w rok po rebelii, że montuje on wojenny
sojusz Czarnych Stóp, Kutenajów, Assiniboinów i amerykań-
skich Gros Ventres, więc na wszelki wypadek zaproszono Wronią
Stopę już nie tylko do Winnipegu, lecz do Montrealu i Ottawy.
Spotkał się tam z premierem Macdonaldem, którego
przyjacielsko nazywał „szwagrem". Widać spodobało się to
egalitarnym Kanadyjczykom, bowiem zastanawiali się, czy by
nie wysłać Wroniej Stopy do Londynu i przedstawić królowej. Do
tego nie doszło, co zapewne zubożyło historię o kilka anegdot 8.
8
Możemy zgadywać, jak przebiegłaby ta wizyta. Kiedy córka królowej
Wiktorii księżna Luiza odwiedziła Ottawę, pewien senator objął ją po
przyjacielsku i wyraził aprobatę dla jej pełnych kształtów. Księżna, która oprócz
figury odziedziczyła po matce usposobienie, „nie była ubawiona". Również
kanadyjski prekursor ochrony środowiska Archie Bellaney (alias Grey Owl) króla
Jerzego V poklepywał po ramieniu, wyprzedzał w drzwiach etc.
342

Ogólnie Indianie zostali podwójnie poszkodowani: po


pierwsze, okresowo wprowadzono dla nich przepustki, bez
których nie mogli opuszczać rezerwatów. Po drugie, stracili
szansę na głosowanie w wyborach. Akt o Prawach Wyborczych,
który nadawał je wszystkim dorosłym Indianom płci męskiej oraz
białym wdowom i niezamężnym kobietom, był dyskutowany
przez cały czas rebelii. Kiedy konserwatywni przeciwnicy prawa
głosu dla kobiet wzięli górę, postępowcy oświadczyli, że byłoby
niestosowne odmawiać prawa głosu inteligentnym białym
kobietom, a jednocześnie nadawać je indiańskim mordercom z
Frog Lake. Skutek był taki, że prawa głosu nie uzyskały ani
kobiety (musiały na nie czekać aż do roku 1917), ani Indianie z
Terytoriów; otrzymali je tylko Indianie ze wschodu, osiadli i z
cenzusem majątkowym.
Różnie toczyły się także losy Metysów. Gabriel Dumont po
dotarciu do Montany został wraz z Michelem Dumasem
zatrzymany przez patrol kawalerii. Gen. Alfred Terry, dowódca
departamentu wojskowego Dakoty, był najwyraźniej dobrze
poinformowany, kto zacz Gabriel Dumont, bowiem odesłał
sprawę do gen. Philipa Sheridana, dowódcy dywizji Missouri, i
do dowódcy armii Williama T. Shermana. Oni także nie chcieli
(nie mogli?) się angażować, więc decyzja oparła się o prezydenta
Clevelanda, który wydał polecenie zwolnienia obu ważnych
Metysów. Dumont pozostał w USA i w 1886 roku wstąpił do
rewii Buffalo Billa. Podobno był z nią nawet w Paryżu.
Kanadyjska rebelia jednak wkrótce przestała być hitem, i Dumont
spadł do roli statysty. Zrezygnował więc, przeniósł się do
Montany, a w 1890 wrócił do Batoche. Czekała tam na niego jego
działka z frontem do rzeki, otrzymał także skrypt na drugą działkę
na podstawie Manitoba Act. Na farmie doczekał końca swoich
dni i w 1906 r. spoczął na cmentarzu w Batoche.
Charles Nolin, główny antagonista Louisa Riela, borykał się z
wrogością Metysów. Pod jej ciężarem zrezygnował w końcu z
kariery politycznej i odszedł z parlamentu. Jak zapowiedział mu
Riel jeszcze w 1869 roku, był skończony.
343

Przyszłość uśmiechała się za to do Williama Jacksona. Były


lider Związku Osadników, inspirator sprowadzenia Louisa
Riela nad Saskatchewan, uznany za obłąkanego, szybko uciekł
z domu wariatów, przeniósł się do USA i osiadł w Chicago.
Dalsze życie poświęcił działalności w partii socjalistycznej,
związkach zawodowych oraz sekcie bahaitów. Zmarł w 1951
roku w wieku 90 lat.
Na Terytoriach Północno-Zachodnich nastąpiły pewne
zmiany. W 1888 r. ich gubernatorem został Joseph Royal,
wydawca pisma „Le Metis", dla którego Louis Riel
przewidywał tę funkcję jeszcze w 1879 roku (choć trudno
sądzić, że stało się to dzięki niemu). Wszyscy Metysi otrzymali
prawa własności do zajmowanych przez siebie działek z
dostępem do rzeki, a oprócz nich skrypty na nowe działki na
podstawie Manitoba Act. To nie rozwiązywało jednak
problemów ludności. Wprawdzie dzięki dostawom dla wojska
koniunktura się polepszyła, ale niewiele to pomogło tym,
których Indianie pozbawili dobytku. Nie tylko nie dostali
żadnej pomocy, ale na dodatek rząd zaostrzył im warunki
zwrotu pożyczonego ziarna siewnego — teraz miały to być już
nie półtora, lecz dwa buszle za buszel. Wśród ludności znowu
narastało oburzenie. „Indianie wrócili do rezerwatów, dostają
żywność, pozwolono im zatrzymać łupy, a obrabowani przez
nich ludzie mogą dostać ziarno na warunkach, jakie mógłby
postawić Szajlok, albo mogą pójść na drzewo" — dawała upust
jej uczuciom gazeta z Edmonton. Metysi prosili o kredyty,
narzędzia, bydło i ziarno siewne na takich warunkach, jak
rezerwaty, ale ponieważ — mimo powoływania się na „prawa
tubylcze" — nie mieli urzędowego statusu Indian, otrzymywali
odmowy. Powtórzyła się więc sytuacja z Manitoby. Tylko 12
procent Metysów przyjęło ziemię; reszta spieniężyła skrypty —
bardziej niż dodatkowej ziemi potrzebowali gotówki.
Farmerzy znów zabrali się do pisania skarg: „wyrażali
niezadowolenie z łagodności, z jaką przyjęto kapitulację
mieszańców i Indian", protestowali przeciw warunkom
344

pożyczek i domagali się wyceny swoich strat. W końcu rząd


powołał komisję, która uznała 1308 wniosków o od-
szkodowania za straty wojenne na łączną kwotę 3 milionów
dolarów, z czego lwią część dostała Kompania Zatoki
Hudsona. Mieszkańcy Saskatchewanu zostali potraktowani
rozmaicie. Xavier Letendre zwany Batoche, którego dom i
sklep zostały zniszczone przez milicjantów, otrzymał 20 000
dolarów. Rodzina McLeanów z Fortu Pitt, której dom i dobytek
zniszczyli Indianie, musiała zadowolić się sumą 3358 dolarów.
McLean mógł tylko chlubić się, że jego przeżycia zyskały mu
przydomek „Duży Niedźwiedź McLean". Niedoszły farmer
Barney Tremont, któremu już żadne odszkodowanie nie mogło
dać satysfakcji, został przez kolegów — telegrafistów
uhonorowany marmurową tablicą w anglikańskim kościele w
Battlefordzie. Przetrwała tam ona do końca lat 1960-tych,
kiedy usunął ją młody pastor, którego raziło niepoprawne
politycznie stwierdzenie, że Tremont został „zamordowany
przez Indian podczas rebelii".
Rebelia kosztowała po obu stronach życie 113 ludzi: 67
milicjantów poległych, zmarłych od ran, na skutek wypadków i
chorób, a także zamordowanych cywilów, oraz 46 buntow-
ników: 20 Metysów — wśród nich Louisa Riela — i 26 Indian,
w tym straconych w Battlefordzie. Co do sensu i pożytku z niej,
zdania mogły być podzielone. Gdyby w rebelii chodziło tylko o
postulaty własnościowe Metysów, można by stwierdzić, że
była niepotrzebna, bowiem zostałyby one zrealizowane i tak
(choć działalność Louisa Riela z pewnością to przyspieszyła).
Trzeba byłoby się tylko zdziwić, że ktoś był gotów przelewać
krew za dostęp do rzeki. W istocie, chodziło nie o możliwość
łowienia ryb. Działki z frontem ku rzece były symbolem
tradycji Metysów, ich kultury i tożsamości; ujednolicone,
kwadratowe działki uosabiały ich zagrożenie. Była to walka o
przetrwanie narodu, przeciw narzucaniu cudzych obyczajów.
Mówiąc „walczymy o nasze prawa", Metysi mieli na myśli
345

nie przepisy o podziale gruntów, lecz naturalne prawo do


wolności, czyli swojego sposobu życia.
Czy wobec tego zaproszenie Louisa Riela było ich tragiczną
pomyłką, w wyniku której powstała w Batoche sekta, nie mająca
wiele wspólnego ani z obyczajami Metysów, ani ich aspiracjami
do samodzielnego rozwoju? Co chciał osiągnąć Louis Riel,
trudno powiedzieć (abstrahując od tego, jak dalece był w swych
działaniach samodzielny). Można dyskutować, czyjego religia
miała służyć przede wszystkim do zreformowania Kościoła, czy
też (jako czynnik państwotwórczy) do budowy państwa Mety-
sów. Prawdopodobnie zdawał sobie sprawę, że nie powtórzy
sukcesu Manitoby, zwłaszcza że w tym czasie było już wątpliwe,
czy Manitoba Act to pełny sukces. Dlatego Riel oczekiwał, że
frankofoni „zmetysieją", a Metysów odciął od Francuzów z
Quebecu przy pomocy swojej religii. Spodziewał się, że religia ta
wzmocni świadomość narodową Metysów. Metysi mieli już
jednak swój narodowy charakter, określony między innymi przez
religię katolicką i Kościół. Sekta Riela nie zdobyła nawet stu
wyznawców, i jak wskazuje przypadek Jacksona, zaszkodziła
tylko mniej zrównoważonym.
Zasługą Louisa Riela jest to, że dał Metysom inne niezbędne
dla życia narodu czynniki duchowe: historię, legendę i mit.
Rebelia, zbędna z utylitarnego punktu widzenia, była konieczna,
by czynniki te powstały. Metysi przetrwali jako społeczność (w
1999 roku było ich 200 tysięcy), zachowując obyczaje i
adaptując się do nowych warunków. Przyczyniła się do tego
decydująco tradycja Batoche.
Louis Riel rzucił długi cień na całą Kanadę. W 1870 roku o
mało nie spowodował rozpadu dopiero co powstałego państwa.
W 1885 roku zza grobu zapoczątkował upadek „Polityki
Narodowej". Stłumienie rebelii, zamiast umocnić jedność
państwa i służyć tworzeniu narodu kanadyjskiego,
przypieczętowało podział Kanady na angielską i francuską. W
Quebecu konserwatyści nigdy już nie mieli objąć rządów, a
nacjonalistyczno-liberalna koalicja przetrwała u władzy do
346

lat 1950. Wzajemne resentymenty doprowadziły w końcu


parlament i rząd federalny do przewartościowania narodowej
polityki. W obawie przed rywalizacją dwóch narodowości
zrezygnowano ze starań o budowę narodu o jednolitej kulturze,
za oficjalną doktrynę państwową przyjmując wieloetniczność i
wielokulturowość. W powstałej mozaice narodów, religii i
kultur wszelkie narodowe aspiracje i antagonizmy miały stać
się nieistotne. To się udało, ale nie do końca; w 1992 roku został
odrzucony w referendum projekt zmian w konstytucji Kanady,
uznających Quebec za „odrębną społeczność" i dających
Indianom prawo do samorządu. Metysów projekt ten w ogóle
nie obejmował.
Podobnie dzieje się z podnoszoną od ćwierć wieku sprawą
rehabilitacji Louisa Riela. Ogłoszono go wprawdzie ojcem-
-założycielem prowincji Manitoba, lecz gdy podniosły się
głosy, by zaliczyć go także w poczet ojców-założycieli Kanady,
władze zdecydowały położyć temu kres. W 1978 roku Stowa-
rzyszenie Metysów i Niestatusowych Indian 9. Saskatchewanu
złożyło petycję do Ottawy o rehabilitację Louisa Riela — i
spotkało się z odmową. Nie odniosły skutku petycje w latach
1985 i 1995 ani wniosek o ułaskawienie złożony w 1992 roku
przez prokuratora generalnego prowincji Alberta. Sprawa Riela
trafiła do parlamentu, lecz i ten w 1996 roku odrzucił wniosek
stosunkiem głosów 112 do 103. Rząd zgodził się tylko na
wydanie w 1992 roku uchwały o uznaniu wkładu Louisa Riela
w rozwój Kanady, oraz w 1998 roku włączenie do białej księgi
„Rosnąć w siłę" (która dotyczy głównie Indian) przyrzeczenia
„poszukiwania dróg odzwierciedlenia właściwego miejsca
Louisa Riela w historii Kanady". Mimo cytowanej na wstępie
mowy pani gubernator Clarkson, a także apeli, aby rehabilitacją
Riela uczcić koniec XX wieku, sprawa przesunęła się na
kolejne stulecie i nic nie wskazuje na to, by miała się szybko
zakończyć.
9
Indianie niestatusowi — Indianie, którzy nie zarejestrowali się jako
Indianie i z urzędowego punktu widzenia nie będący nimi.
347

Z Rielem dzieli los Budowniczy Zagród. W 1994 roku Kri


zebrali się na wzgórzu Cut Knife i podpisali petycję w sprawie
wodza do ministra sprawiedliwości. Jak dotąd ich nadzieje
okazują się płonne, mimo że napisy na tablicach
upamiętniających wydarzenia 1885 roku dostosowano do
wymogów politycznej poprawności, a Indian przemianowano
na Pierwsze Narody.
Niechęć władz do zajmowania się sprawą Louisa Riela może
wynikać z faktu, iż spuścizną jego czynów i ducha okazał się
separatyzm, który nie tylko utrwalił się w Quebecu, lecz
zakorzenił się w prowincjach zachodnich. Mimo ich zasobności
w surowce i zboże, mieszkańcy nadal skarżą się, podkreślają, iż
nie mają więzi ze wschodem (poza tym, że są eksploatowani
przez Ottawę), oraz co pewien czas grożą secesją. Współczesny
socjo-historyk twierdzi, że „Kanada została stworzona przez
menadżerów i jest zarządzana przez menadżerów. To, czym nie
można zarządzać, zagraża naszej egzystencji. Nie jesteśmy
pewni, że mamy przyszłość. Boimy się, że nasz kraj ulegnie
dezintegracji; mamy powody, by się tego bać" 10. Czy świat
menadżerów mogą niepokoić mistyczne wizje Louisa Riela?
Może to tylko typowa dla bezkresnej prerii chandra — cabin
feverl A może ma rację mieszkaniec zachodu z kanadyjskiej
karykatury, który na przechwałki mieszkańca Quebecu:
„Quebec nie jest społecznością, lecz nacją!", odpowiada: „Ha!
My na zachodzie zaszliśmy już dalej; jesteśmy alienacją".

10
D. S w a i n s o n, Rieliana and the structure of Canadian history, w:
Bowsfield, op. cit., s. 32.
POSTSCRIPTUM — BALLADA O MOCNYM GŁOSIE

Nie ulega wątpliwości, że agent rezerwatu, przełożony Indian, miał na


Mocnego Głosa chrapkę od czasu jego powrotu z lasów saskatchewariskich.
Czekał sposobności, ażeby zalać mu sadła i wywrzeć na nim zemstę.
Poduszczał przeciw niemu także policją konną. [...] Chociaż Mocny Głos był
mężnego serca, przeraził się do głębi. Widział na własne oczy, co działo sią po
stłumieniu powstania nad Saskatchewanem i jak okrutnie zwycięzcy
postępowali z przywódcami buntu...
Arkady Fiedler, „Mały Bizon"

Większość cywilizowanych przyjaciół Indian kocha ich za szlachetne


występki, wspaniale wykroczenia, olśniewające przestępstwa. Dla
sentymentalistów genialna zbrodnia zawsze jest godna podziwu, pospolita
praca zasługuje tylko na pogardą.
R. I. Dodge, „Our Wild Indians"

Minęło 10 lat. Kanada wydobywała się z recesji dzięki


ożywieniu na rynkach światowych i popytowi na surowce i
pszenicę. Dzięki handlowi skryptami powstał rynek ziemi,
stanowiąc korzystną alternatywę dla jej rządowego przydziału.
Cena ziemi od razu ruszyła w górę: kupiec Jean-Louis Legare z
Wood Mountain kupił od Metysów 45 skryptów za 140
dolarów każdy. W roku 1900 były one warte po 1000 dolarów.
Liberalizacja taryfy celnej umożliwiła wzrost obrotów między
zachodem a wschodem. Wielu Kri w rezerwacie Brodacza
349

uprawiało własne pola, a nawet Sjuksowie Białej Czapki


przemogli niechęć do gmerania w ziemi. Plony były coraz
lepsze — nikt nie głodował, a niektórzy indiańscy farmerzy
dorównywali dochodami białym. Indianie Budowniczego
Zagród hodowali bydło, sprzedawali mięso Departamentowi
Indian i dostawali nawet po 700 i 800 dolarów. Inni robili
interesy, dostarczając siana i węgla drzewnego.
Assiniboinowie w rezerwacie zbierali się w kościele na
poranne i wieczorne modlitwy, a pasiasty koc Kompanii
Zatoki Hudsona ustępował przed ubiorem europejskim.
Powrócił respekt wobec policji, zwłaszcza odkąd minister
sprawiedliwości dał jej prawo dokonywania aresztowań na
terenie rezerwatów. Dzięki temu komisarz Herchmer (który
objął tę funkcję po Irvine'em) nie narażał się już na takie
nieprzyjemności, jak kiedyś z Żółtym Cielęciem, i mógł z
zadowoleniem stwierdzić, że „aresztowani za pijaństwo,
chuligaństwo i szulerstwo Indianie płacą grzywny o wiele
sumienniej od białych. Rozumieją swoją odpowiedzialność i
ponoszą karę z o wiele większą godnością niż osadnicy" 1. W
1889 roku meldował, że „kradzież koni wśród Indian niemal
całkowicie znikła z listy przestępstw". Wódz Czerwona
Wrona, którego dom, dywany, biała pościel i lśniące piece
zrobiły wrażenie na insp. Steele („wygląda korzystnie na tle
rezydencji przeciętnego osadnika") nawet przekazał mu
własnego syna, kiedy przyprowadził stado koni skradzionych
Indianom z Montany. „Indianie to lud, który bardzo
przestrzega prawa, i myślę, że popełniano wśród nich o wiele
mniej przestępstw, niż byłoby ich wśród takiej samej liczby
białych, żyjących w podobnych warunkach" — oceniał jeden z
agentów 2.
Jean Baptiste, którego indiańskie imię brzmiało Mocny
Głos 3, był w tym obrazie przykrym dysonansem. Mieszkał
1
Atkin, op. cit., s. 290.
2
Graham, op. cit., s. 96.
3
Autor zachowuje upowszechnione przez Arkadego Fiedlera tłumaczenie
imienia Kaki-manitou-wayo. które dosłownie znaczy Wszechmocny Głos.
350

w rezerwacie Kri w pobliżu Duck Lake. Był wnukiem Jednej


Strzały, ale czy brał udział w walkach po stronie Riela, nie
wiadomo. W roku 1885 miał 11 lat i jeśli nawet był pod Batoche,
to nikt go nie zapamiętał. Na tle młodzieży z rezerwatu nie
wyróżniał się zbytnio; chyba tylko tym, że miał zwyczaj
pojmować za żony coraz to nowe squaws. Było to w zgodzie z
indiańskim obyczajem, lecz fakt, że się ich szybko pozbywał,
powodował złą krew w rodzinach jego wybranek (na co
wielokrotnie zwracał mu uwagę agent McKenzie). Sierż.
Charles Colebrook, który aresztował go 22 października 1895
roku, również nie miał żadnych wspomnień związanych z
rebelią. Była to rutynowa sprawa. Mocny Głos i jego kumpel
Lecący Dźwięk zarżnęli krowę, która nie była ich własnością 4.
Pewnie nikt by się o tym nie dowiedział, gdyby jakiś krewny
jednej z eks-flam Mocnego Głosa nie podkablował go policji.
Obaj przyjaciele stanęli przed agentem McKenziem, który
sprawował także funkcję sędziego. Lecący Dźwięk wykręcił się
sianem, ponieważ okazał skruchę i oświadczył, że namówił go
kolega. McKenzie cztery dni wcześniej wsadził do paki ojca
Mocnego Głosa za kradzież kurtki i pieniędzy, a całą rodzinę
określił kiedyś w raporcie jako „złą i degenerującą się". Musiał
być do Mocnego Głosa uprzedzony, bo wlepił mu miesiąc
aresztu, choć Indianin nigdy nie dostawał za kradzież więcej niż
dzień, góra dwa — ot tak, dla zaznaczenia, że się tego nie
pochwala. Po tygodniu Mocny Głos uciekł. Legenda głosi, że
przestraszył się, iż zostanie powieszony, co jest oczywistym
nonsensem. Bliższa prawdy może być wersja, że kazano mu
obrządzać policyjne konie, a tego dumny wojownik żadną miarą
znieść nie mógł. Zabrał więc aktualną żonę, trzynastolatkę o
imieniu Blada Twarz, i zmył się. Po dwóch dniach sierż.
Colebrook i zwiadowca Francois Dumont wytropili go na prerii.
4
Wbrew niektórym opracowaniom, krowa nie była państwowa (to znaczy
niczyja), ani Mocny Głos nie mógł sądzić, że należała do jego ojca; była
własnością pewnego osadnika z okolic Batoche.
351

— Hej, ty! — zawołał Mocny Głos do Dumonta. — Po-


wiedz mu, żeby się nie zbliżał, bo go zabiję!
Trudno było oczekiwać, że policjant odejdzie, a jego
szefowie przyjmą wyjaśnienie, iż przestraszył się Indianina z
dubeltówką. Sierżant wezwał Mocnego Głosa, by nie stawiał
oporu, po czym ruszył ku niemu z wyciągniętą ręką, mówiąc
uspokajająco „Chodź, chłopcze, no chodź".
— Stój, nie podchodź! — zawołał Mocny Głos. Colebrook
musiał wiedzieć, że ryzykuje, ale zbliżał się nadal. Gdy był o
kilka metrów od Mocnego Głosa, ten wystrzelił. Trafiony w
szyję policjant zginął na miejscu. Dumont nie czekał na drugi
wystrzał, lecz rzucił się do ucieczki 5.
Za schwytanie Mocnego Głosa wyznaczono nagrodę, ale
poszukiwania nie dały efektów. Urażony krytykami komisarz
Herchmer wskazywał, że policja australijska mimo bardziej
sprzyjającego klimatu i otoczenia również nie może schwytać
osławionego Neda Kelly'ego. O sprawie już cichło, gdy w maju
1897 roku na posterunek w Duck Lake przygalopował ranczer
Napoleon Venne, z przestrzelonym kapeluszem i krwawiącym
ramieniem. Poszukując złodziejaszków, którzy zarżnęli jego
byka, natknął się w lesie na Mocnego Głosa. Na miejsce przybył
patrol NWMP z insp. Johnem Allanem. Allan miał 60 lat, był
synem żołnierza spod Waterloo oraz weteranem wojny
secesyjnej i ekspedycji przeciw mahdystom w Sudanie. Był też
Czerwoną Kurtką ze starej szkoły, więc gdy wreszcie
dostrzeżono trzech Indian, wiemy hasłu „We get our men”
pogonił za nimi. Indianie skryli się w topolowym lasku. Zza
drzew padły strzały — koń insp. Allana padł trafiony kulą, a on
sam został ranny w ramię. Obok niego spadł z konia ranny w
udo sierż. Raven.
5
Dumont twierdził, że Mocny Głos miał jednostrzałową strzelbę, bowiem
gdyby miał jeszcze jeden strzał, zabiłby go niechybnie. Inne źródła podają, że
była to dubeltówka. Być może Mocny Głos nie nabił jednej lufy ponownie po
tym, jak niedługo przedtem upolował kuropatwę.
352

„Przez minutę czy dwie, z nieużytecznym prawym ramie-


niem, nie mogłem przyjąć wyprostowanej pozycji — wspomina
Allan. — Podciągając się za gałązki drzewa zdołałem stanąć na
nogi, tylko po to, by stwierdzić, że patrzę w wylot lufy
Winchestera. Mocny Głos mierzył do mnie. Prawdopodobnie
brakowało mu amunicji, bo zażądał mojego pasa, wskazując na
niego gestami. Wykonałem gest odmowny i oczekiwałem
walki, której koniec — biorąc pod uwagę moją rękę — był
wątpliwy". Na szczęście któryś z policjantów wystrzelił, a
Mocny Głos wystraszył się i cofnął. Allan i Raven zostali
odniesieni na pobliską farmę. „Trzymałem ramię inspektora
przez prawie godzinę — mówi konstabl Parker — podczas gdy
dr Bain wyciągał z niego kopiasty spodek odłamków kości.
Doktor chciał mu dać koniaku, ale odmówił i tylko zgrzytał
zębami" 6.
Tymczasem do policjantów dołączyła grupa cywilów z
Duck Take. Kpr. Hockin, który przejął dowodzenie,
zdecydował się zaatakować. Z ośmioma konstablami i
poczmistrzem Grundym wbiegł do lasku. W chwilę potem padł
śmiertelnie ranny. Zginęli także Grandy i konstabl Kerr.
Konstabl O'Kelly odniósł sukces — trafił w głowę jednego z
Indian, który wstał, aby lepiej wycelować.
Wieczorem nadeszły posiłki — z Prince Albert 8
policjantów z haubicą, która 10 lat przedtem służyła Crozierowi
pod Duck Lake, a z Reginy pociągiem 24 policjantów z
9-funtówką. Około północy usłyszeli Mocnego Głosa:
— Bracia, mieliśmy dziś dobrą walkę. Ciężko pracowałem i
jestem głodny. Macie dużo żarcia — przyślijcie mi trochę!
Policjanci nie mieli zamiaru traktować poszukiwanego
przestępcy aż tak sportowo. O 6.00 30 maja 1897 roku wezwali
go do wyjścia, a kiedy odpowiedziały im szyderstwa,
zrezygnowali z naczelnej zasady NWMP — „lepiej przywozić
6
A t k i n, op. cit., s. 296. W dwa lata później insp. Allan wziął udział w
wojnie burskiej. Po wybuchu I wojny światowej zgłosił się na ochotnika, lecz
nie został przyjęty. Zmarł w 1927 roku w wieku 90 lat.
353

więźniów niż trupy" — i zaczęli ostrzeliwać las. Przyglądały się


temu gromady Indian, Metysów i osadników. Była wśród nich
matka Mocnego Głosa, która śpiewała pieśń śmierci. Haubica
zachowała się zgodnie z tradycją — po kilku wystrzałach czopy
wypadły z obejm i lufa wyfrunęła w powietrze — ale 9-funtowe
granaty wyrywały drzewka, a szrapnele zasypywały teren
gradem kul. Po godzinnym ostrzeliwaniu policjanci weszli do
lasu. Znaleźli w nim zwłoki trzech Indian. Mocny Głos, ranny
poprzedniego dnia w nogę, i niejaki Mały Salteaux zginęli od
szrapneli, trzeci, o imieniu Tupean (znany też pod ksywką
„Dublin"), wcześniej od kuli konstabla O'Kelly'ego.
Tak skończył Mocny Głos, który nie chciał odsiedzieć
miesiąca aresztu za kradzież krowy. Z sześciu policjantów,
którzy zginęli z rąk Indian w dziejach kanadyjskiej policji
konnej, na jego konto przypada trzech (nie licząc poczmistrza).
Przeszedł do historii jako ostatni indiański wojownik. W innym
kręgu kulturowym zostałby bohaterem ballady — jak Felek
Zdankiewicz.
BIBLIOGRAFIA

Materiały źródłowe, pamiętniki i wspomnienia

B o u 11 o n Charles A., 7 Fought Riel. A Military Memoir, Toronto 1985.


Cameron William Bleasdell, Blood Red the Sun, Edmonton 1977. Chare 11 e
Guillaume, Vanishing Spaces. Memoirs of Louis Goulet,
Winnipeg 1976.
C 1 i n k William L., Battleford Beleaguered: 1885. The story ofthe Riel Uprising
from the columns of the Saskatchewan Herald, Willowdale 1985.
Delaney Theresa, Gowanlock Theresa, Two Months in the Camp of Big Bear. The Life
and Adventures of Theresa Gowanlock and Theresa Delaney, Regina 1999.
Donkin John G., Trooper in the Far North-West. Recollections of life in the North-West
Mounted Police, Canada, 1884-1888, Londyn 1889, repr. Saskatoon 1987.
Dumont Gabriel, Gabriel Dutnont Speaks, Vancouver 1993.
Erasmus Peter, Buffalo Days and Nights, Calgary 1974.
Graham William M., Treaty Days. Reflections of an Indian Commissioner, Calgary
1991.
Hughes Stuart, ed., 77?e Frog Lake „Massacre". Personal Per- spedhes on Ethnic
Conflid, Toronto 1976.
Jefferson Robert, Fifty Years on the Saskatchewan, Battleford 1929.
355

Macleod R. C, ed., Reminiscences of a Bungie by one of the Bunglers, and Two Other
Northwest Rebellion Diaries, Edmonton 1983.
Middleton, Sir Frederick, Suppression of the Rebellion in the North West Territories of
Canada, Toronto 1948.
Morris Alexander, The Treaties of Canada with the Indians of Manitoba and the
North-West Territories, Saskatoon 1991.
Morton Desmond, Roy R., ed., Telegrams of the North-West Campaign 1885, Toronto
1972.
Mulvaney Charles Pelham, The History of the North-West Rebellion of 1885, etc,
Toronto 1885.
S t e e 1 e Samuel B., Forty Years in Canada, Toronto 1915, repr. 1972.
Strange Thomas Bland, Gunner Jingo 's Jubilee, Londyn i Sydney1893.A
The Collected Writings of Louis Riel/Tes Ecrits Complets de Louis Riel, ed. by
Thomas Flanagan, Gilles Martel, George Stanley, Edmonton 1985.
The Diaries of Louis Riel, ed. by Thomas Flanagan, Edmonton 1976.

Opracowania

Atkin Ronald, Maintain the Right. The Early History ofthe North West Mounted
Police, 1873-1900, Toronto 1973.
Barron F. Laurie, Waldram James B., ed., 1885 and After. Native Society in
Transition, Regina 1986.
Beal Bob, Macleod Rod, Prairie Tire. The 1885 North-West Rebellion, Edmonton
1984.
Bowsfield Hartwell, ed., Louis Riel. Selected Readings, Toronto 1988.
Callwell Sir Charles Edward, Smali Wars. Their Principles and Practice, Londyn
1896.
C h a r 1 e b o i s Peter, The Life of Louis Riel, Toronto 1975.
Collins Edmund, The Story of Louis Riel the Rebel Chief, Toronto i Whitby 1885, repr.
Toronto 1970.
Creighton Donald G., John A. Macdonald: the Old Chieftain, Toronto 1955.
Dempsey Hugh, Crowfoot, Chief of the Blackfeet, Halifax 1988.
356

D u n n Jack, The Alberta Tield Torce of 1885, Calgary 1994.


Flanagan Thomas, Louis „David" Riel: „Prophet of the New World", Halifax 1983.
Flanagan Thomas, Riel and the Rebellion. 1885 Reconsidered, wyd. I Saskatoon
1983, wyd. II Toronto 2000.
F r i e s e n John W., The Riel/Real Story, Ottawa 1996.
H a y d o n A. T., The Riders of the Piains. A record of the Royal
North-West Mounted Police of Canada 1873-1910, Edmonton 1910, repr. 1971.
Hildebrandt Walter, The Battle of Batoche. British Smali Warfare and the Entrenched
Metis, Ottawa 1986.
K l a n c h e r Donald J., North West Mounted Police and the North West Rebellion,
Kamioops 1997.
Krech Shepard III, The Ecological Indian: Myth and History, Nowy Jork i Londyn
1999.
Tight Douglas W., Footprints in the Dust, North Battleford 1987.
M c L e a n Don, 1885: Metis Rebellion or Government Conspiracy?, Regina 1985.
Neidhardt W. S., Fenianism in North America. University Park i Tondyn, 1975.
Nicholson G. W. T., 77; Gunners of Canada, Toronto i Montreal 1967.
Smith Roger, Trial by Medicine: Insanity and Responsibility in Victorian Trials,
Edynburg 1981.
Stanley George F., Louis Riel, Toronto etc. 1972.
Stanley George F., Louis Riel, Patriot or Rebel?, Ottawa 1967.
Stanley George F., The Birth of Western Canada. A History of the
Riel Rebellion, Toronto 1960.
S t o b i e Margaret R., The Other Side of Rebellion. The Remarkable Story of
Charles Brenner and his Furs, Edmonton 1986.
Stonechild Blair, Waiser Bill, Loyal till Death. Indians and the North-West Rebellion,
Calgary 1997.
Turner Frank C, Across the Medicine Line, Toronto 1973. Woodcock George,
Gabriel Dumont, Edmonton 1974.
WYKAZ ILUSTRACJI

Louis Riel
Sir John A. Macdonald, premier Kanady
Louis Riel jako premier Manitoby, w otoczeniu rządu
Thomas Scott — nemezis Riela
William Donohue, irlandzki patriota
James W. Taylor, człowiek za kulisami
Arcybiskup Antoine A. Tache
Budowniczy Zagród — archetyp szlachetnego dzikiego
Gubernator Edgar Dewdney
Francois-Xavier Letendre, zwany Batoche, założyciel osady Metysów, w 1884 r.
William Henry Jackson, przewodniczący Związku Osadników
Gabriel Dumont z małżonką Madeline
Batoche — ulica główna. Od prawej: sklep Letendre'a, zajazd Gamota, saloon Boyera
i sklep Fishera
Ojciec Julien Moulin, O.M.I., w 1890 r.
Ojciec Vital Fourmond, O.M.I., w 1885 r.
Kościół i plebania w Batoche
Superintendent l.eif N. F. Crozier
Brodacz, wódz Wierzbowych Kri
Policyjna haubica
Gen. mjr Frederick Dobson Middleton w 1885 r.
Komisarz Acheson Gosford Irvine
Superintendent William Macauley Herchmer
Snider-Enfield w wersji „długiej" i „krótkiej"
Otwarty zamek Snidera-Enfielda
364

Martini-Henry
Winchester model 1876, używany przez NWMP
Działo 9-funtowe, używane przez NWMP
Zwiadowcy Boultona. Kpt. J. A. Johnston w mundurze piechoty, szeregowcy w
ubraniach roboczych, nabytych od Kompanii Zatoki Hudsona
Kpt. John French na czele zwiadowców
W drodze do Qu'Appelle — żołnierze śpią w pulmanie
Kolumna zaopatrzeniowa Queen's Own, złożona z wozów metyskich
typu „Red River", w okolicy Swift Current
Parowiec „Northcote"
Główna ulica „nowego miasta" Battlefordu jesienią 1884 r.
Magazyn Kompanii Zatoki Hudsona w Battlefordzie
Sklep Clinskilla w Battlefordzie
Indiańska Szkoła Gospodarstwa w Battlefordzie
Sędzia Charles B. Rouleau
Sierżant NWMP Frederick Bagley, w Battlefordzie w 1884 r.
Handel w Forcie Pitt jesienią 1884 r. Od lewej: Grzmot Czterech
Niebios, Król Ptak, Zła Strzała (Robak), Żelazne Ciało, Duży Niedźwiedź, Angus
McKay, Dufresne, Louis Goulet, Stanley Simpson (z rejestrem). Na wozie siedzi
konstabl Ralph Sleigh
William Cameron w 1885 r. Jego posturę można ocenić przez porównanie z
długością Winchestera i ze stojącym obok dwunastoletnim Końskim Dzieckiem
Pukamakin Wędrującego Ducha
Theresa Delaney
William Delaney
Agent Thomas Quinn
John i Theresa Gowanlockowie
George Dill
William Gilchrist
Ojciec Adelard Fafard
Ojciec Constantine Scollen
Fort Pitt w 1884 r.
Konna policja, bez koni, w Forcie Pitt. Na skrzydle inspektor Francis J. Dickens
Konstabl David L. Cowan
Rodzina McLeanów w 1895 r.
W środkowym rzędzie trzecia od lewej Eliza (za nią Kitty), piąta Amelia
365

Major Peters z kamerą


Artyleria wchodzi do akcji nad Fish Creek
Ranni nad Fish Creek. Obok rannego płk Van Straubenzie, na pierwszym planie gen.
Middleton
Polegli nad Fish Creek zaszywani w koce
Po bitwie nad Fish Creek — ćwiczenia artylerii
Podpułkownik William Dillon Otter
Gwardia Piesza Generalnego Gubernatora (po lewej sierż. Charles Winter, ranny pod
Cut Knife Hill.
Szeregowcy Gwardii Pieszej. Pośrodku William Osgoode, poległy pod Cut Knife Hill
Arthur Dobbs, kucharz z Battlefordu
Piękny Dzień, wódz wojenny
Strzelba typu Barnett, prochownica i worek na kule, oraz używana
przez Piękny Dzień strzelba I. Hollis & Sons North-West Gun
Szeregowcy 90 batalionu Strzelców z Winnipegu, uzbrojeni w kara-
biny Snider-Enfield
Zwycięstwo Indian pod Cut Knife Hill upamiętnia największy w świecie tomahawk.
Jego stylisko, o długości 16,5 m, jest wykonane z pnia jodły z Kolumbii
Brytyjskiej, a głownia z włókna szklanego waży 1250 kg
Sierżant Strzelców z Winnipegu, z karabinem Martini-Henry i odznakami za
sprawność strzelecką
Sierżanci i szeregowiec Batalionu Midland
Działo Baterii Polowej z Winnipegu
Kpt. A. L. Howard i Gatling model 1881, użyty pod Cut Knife Hill
Geodeci Dominium
Początek bitwy pod Batoche — pali się dom Carona
9 maja 1885 r. — gen. Middleton przed plebanią w Batoche
Gatling model 1883
Po tym wystrzale grupa Metysów próbowała zdobyć działo i została odpędzona przez
ogień Gatlinga
Wypoczynek wewnątrz zeriby
Widok brzegu Saskatchewanu koło cmentarza
Dom Batoche'a
Martwy Donald Ross
Dół strzelecki Metysów po bitwie
Louis Riel wkrótce po wzięciu do niewoli
366

Biała Czapka z córką, po bitwie, w towarzystwie milicjantów


Biała Czapka z rodziną w lecie 1885 r. w rezerwacie
Michel Dumas, zwany Małym Szczurem, instruktor rolnictwa
Robert Jefferson, instruktor rolnictwa, szwagier Budowniczego Zagród
Joseph Jobin, przewodniczący obozu Kri
Generał major Thomas Bland Strange
Inspektor Sam Steele
Lekka Piechota z Winnipegu w Edmonton, maj 1885 r.
Budowniczy Zagród w niewoli w forcie Battleford. Po lewej płk
Charles Montizambert
Nóż, którym Wędrujący Duch próbował popełnić samobójstwo
Budynek sądu w Reginie podczas procesu Członkowie Eksowedatu, przed
budynkiem sądu w Reginie Na procesie w Reginie. Od lewej: Końskie Dziecko,
konstabl Louis Blache (tłumacz), Duży Niedźwiedź, ojciec Louis Cochin, superin-
tendent Richard Deane, inspektor policji z Ontario Alexander Stewart, ojciec Alexis
Andre, Budowniczy Zagród, obrońca F. Beverly Robertson
Louis Riel przemawia — gestykulując zasłonił twarz
Budowniczy Zagród w więzieniu, z grupą francuskich dziennikarzy
Mały Zły Człowiek jako wódz Mały Niedźwiedź
Wódz Czarnych Stóp Wronia Stopa w Ottawie
Gen. mjr sir Frederick Dobson Middleton w 1886 r., w mundurze brytyjskim, z
Orderem Świętego Michała i Świętego Jerzego, Orderem Łaźni, medalami za
kampanię w Nowej Zelandii, bunt sipajów oraz najnowszym medalem za kampanię
północno- -zachodnią
Grób Metysów poległych pod Batoche
Grób Louisa Riela w Winnipegu
Mocny Głos
Pierwszym aktem politycznym nowej generalnej gubernator Kanady, pani Adrienne
Clarkson, było oddanie hołdu Louisowi Rielowi w 114 rocznicę jego egzekucji
SPIS TREŚCI

Od Autora ...................................................................................... 3
Dramatis personae ......................................................................... 9
Symbol jezuickiego fenianizmu .................................................. 47
Cudowne sukcesy. ....................................................................... 61
Głos ludu wśród ludzi wolnych ................................................... 81
Pod sztandarem proroka .............................................................. 89
Mała wojna ................................................................................ 125
Coś słodkiego ............................................................................ 151
Różańce i kule ........................................................................... 190
Battleford — cień Custera ......................................................... 216
Upadek świątyni ........................................................................ 236
Dopełniło się ............................................................................. 273
Ostatnia bitwa na ziemi kanadyjskiej ........................................ 286
Kapelusz królowej ..................................................................... 315
Polka „Batoche" ........................................................................ 333
Postscriptum — ballada o Mocnym Głosie ............................... 348
Bibliografia ............................................................................... 354
Mapy ......................................................................................... 357
Wykaz ilustracji......................................................................... 363

You might also like