You are on page 1of 240

Dom Wydawniczy Bellona prowadzi sprzedaż wysyłkową swoich

książek za zaliczeniem pocztowym z 20-procentowym rabatem od


ceny detalicznej.
Nasz adres:
Dom Wydawniczy Bellona
ul. Grzybowska 77
00-844 Warszawa
tel.: 652-27-01 (Dziat Wysyłki)
infolinia: 0-801-12-03-67
Internet: www.bellona.pl
e-mail: biuro@bellona.pl

Opracowanie graficzne serii: Jerzy Kępkiewicz


Ilustracja na oktadce: Pawet Głodek
Redaktor: Ewa Popławska
Korektor: Hanna Śmierzyńska

© Copyright by Jarosław Wojtczak, Warszawa 2002


© Copyright by Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 2002

ISBN 83-11-09473-X
HISTORYCZNE BITWY

JAROSŁAW WOJTCZAK

BIG HOLE 1877

Dom Wydawniczy Bellona


Warszawa 2002
WSTĘP

Prawdopodobnie żadne z ludów tubylczych, które zetknęły się


z ekspansją przybyszów z Europy, nie walczyły bardziej
zawzięcie w obronie swojej ziemi i stylu życia, niż indiańskie
plemiona Ameryki Północnej. Ostatecznie przewaga liczebna
i techniczna białego człowieka pozwoliła podbić ziemie Indian,
jednak odwaga i determinacja, z jaką rodowici mieszkańcy
Ameryki bronili swej niezależności, uczyniła z nich bohaterów,
którzy, choć pokonani, zyskali sławę nie mniejszą od swoich
zwycięzców.
W warunkach Ameryki Północnej różnica dwóch kultur
spowodowała, że teoria asymilacji różnych ras i narodów nie
sprawdziła się. Wynikiem tego był długotrwały konflikt,
przez polityków zwany „problemem indiańskim”, a przez
historyków i wojskowych „cyklem wojen indiańskich”. Jego
terenem były zarówno lasy i pola wschodnich obszarów
USA, jak i równiny, góry oraz pustynie Dzikiego Zachodu
(Wild West).
„Zanim można było zasiedlić Zachód, trzeba go było
najpierw zdobyć” — napisał na początku lat dziewięćdziesią­
tych XIX w. późniejszy prezydent Stanów Zjednoczonych,
Theodore Roosevelt, nawiązując do ogłoszonego w 1890 r.
przez amerykańskie Biuro Badania Ludności zakończenia
okresu zasiedlania zachodnich połaci kraju. Słowa te, jak
żadne inne, najtrafniej oddają rzeczywistość tamtych czasów.
Przez większą część XIX w. Indianie stanowili główną
przeszkodę dla pochodu Amerykanów na tereny leżące za
rzeką Missisipi. Wiele plemion toczyło desperackie wojny
w obronie swych ziem przed wdzierającymi się na nie
osadnikami, górnikami, łowcami bizonów i hodowcami bydła.
Po olbrzymiej ilości walk, w których tysiące białych i czer-
wonoskórych straciło życie, zdobycie Zachodu stało się faktem.
Historia odnotowuje niewiele bardziej dramatycznych wy­
darzeń, niż starcia białych z Indianami na zachodzie Stanów
Zjednoczonych w drugiej połowie XIX wieku. Teatr działań
wojennych był ogromny i niezwykle zróżnicowany. Walki
toczyły się na obszarach od Minnesoty do wybrzeży Oceanu
Spokojnego i od Kanady do granic Meksyku. Głównym
narzędziem pochodu cywilizacji białego człowieka na zachód
była armia. To właśnie wojsku zostawiono do wykonania
brudną robotę, jaka pozostała po nieudolnych, a często wręcz
nieuczciwych działaniach cywilów, przedstawicieli rządu,
misjonarzy, osadników i poszukiwaczy złota.
W pewnym sensie scenariusz tych działań był z góry
zaprogramowany. Rząd zawierał z poszczególnymi plemio­
nami traktaty (w sumie USA zawarły ich ponad 370),
w których przyrzekał zagwarantowanie prawa Indian do
pewnego terytorium i utrzymanie z funduszy rządowych,
w zamian zaś Indianie oddawali część swojej ziemi i przy­
rzekali powstrzymywać się od napadania na białych poza
wyznaczonym obszarem. Stan względnego pokoju utrzy­
mywał się do chwili, kiedy na terenach pozostawionych
Indianom nie znaleziono bogactw naturalnych lub gwałtowny
napływ imigrantów nie zmusił władz do przekazania ziemi
Indian pod osadnictwo (chciwych i nietolerancyjnych cy­
wilów trudno było przekonać, że jakiś teren nadający
się do górnictwa lub zasiedlenia, nawet prawnie pozostawiony
do wyłącznego użytku Indian, miałby leżeć odłogiem).
Żądania górników i rosnąca liczba nowych osadników
prowadziły do wywierania presji na Indian, żeby w wyniku
nowych traktatów rezygnowali ze swoich najlepszych ziem
pozostawionych im we wcześniejszych porozumieniach
z Wielkim Białym Ojcem (prezydentem) z Waszyngtonu.
Jawna niesprawiedliwość, nieuczciwe lub wręcz nieudolne
działania ludzi odpowiedzialnych za sprawy indiańskie, brak
funduszy na pomoc żywnościową dla Indian wywoływały
niezadowolenie plemion, które często przeradzało się w otwarty
konflikt zbrojny. Wówczas do akcji wkraczała armia, co
prawda nieliczna i źle wyszkolona, ale mająca wystarczające
środki do walki przeciwko rolniczym i koczowniczym ludom
żyjącym na etapie wspólnoty pierwotnej. Tylko w okresie od
1865 r. do 1891 r. (oficjalnie zakończony został wówczas
okres wojen indiańskich), od Montany do Teksasu, i od
Kansas po Kalifornię i Oregon, w wojnach z Indianami
stoczono 1065 bitew i potyczek. Zginęło w nich i odniosło
rany 2571 żołnierzy amerykańskich i cywilów ze służb
pomocniczych (zwiadowców, taborytów, woźniców, pogania­
czy mułów itd.) oraz ponad 5500 Indian.
Ostatnią większą wojną indiańską, która kosztowała armię
Stanów Zjednoczonych więcej niż dziesiątą część wszystkich
strat poniesionych w walkach toczonych z Indianami w drugiej
połowie XIX w., była wojna z plemieniem Nez Perce (Prze­
kłute Nosy). W 1877 r. to mało znane, pokojowe i postępowe
plemię żyjące w O regonie i Idaho, w odpowiedzi na złamanie
traktatu i zamiar osiedlenia go w niegościnnym rezerwacie,
wkroczyło na ścieżkę wojenną.
Wojna z plemieniem Nez Perce była jedną z najsmutniej­
szych i najmniej potrzebnych ze wszystkich wojen indiańskich.
Przez 70 lat, od czasu spotkania z uczestnikami słynnej
wyprawy badawczej Lewisa i Clarka (1804-1806), Indianie
Nez Perce żyli w pokoju z białymi i szczycili się tym, że
nigdy nie przelali krwi białego człowieka. W latach 1855
i 1863 dwukrotnie zawierali z rządem amerykańskim traktaty,
na mocy których oddali Stanom Zjednoczonym większość swych
ziem plemiennych, zatrzymując sobie tylko niewielki rezerwat
w Idaho i kilka urodzajnych dolin w dorzeczu rzeki Snake
i Salmon w Oregonie i Idaho, gdzie obfitość trawy pozwalała
wypasać stada bydła i koni. W 1875 r. administracja prezydenta
Ulissesa S. Granta, pod naciskiem spragnionych nowych ziem
mieszkańców Oregonu, pozbawiła plemię Nez Perce prawa do
terenów, które znajdowały się poza obszarem rezerwatu. Dla
Indian nie było w tym nic nowego. W przeszłości parokrotnie
zmuszeni byli oddawać ziemię, robili to jednak w sposób
pokojowy. Tym razem stało się inaczej. Kilku wodzów plemie­
nia stanowczo odmówiło oddania reszty swej ziemi pod
osadnictwo białych i postanowiło bronić praw do plemiennego
terytorium, na którym spoczywały prochy ich przodków i pasły
się stada zwierząt, jedynego bogactwa plemienia.
Dopóki w 1877 r. nie pokonano potężnych Sjuksów i ich
sojuszników z północnych prerii, Szejenów i Arapahów,
plemię Nez Perce pozostawiono w spokoju. Klęska 7 pułku
kawalerii pod dowództwem ppłk. George’a Custera w słynnej
bitwie na rzeką Little Bighorn w Montanie (25-26 czerwca
1876 r.) wzburzyła amerykańską opinię publiczną, a dowództ­
wo armii i mieszkańców Zachodu pozbawiła resztek sen­
tymentów wobec Indian. Wkrótce potem armia otrzymała
rozkaz, aby otoczyć buntujących się Nez Perce i w razie
potrzeby przesiedlić ich do rezerwatu siłą. W rezultacie doszło
do wojny, która przerodziła się w desperacki pochód prawie
800 indiańskich mężczyzn, kobiet i dzieci w kierunku granicy
kanadyjskiej. Ścigani przez oddziały wojska i setki cywilnych
ochotników Indianie Nez Perce, plemienia piętnastokrotnie
mniejszego od słynnych Sjuksów, w ciągu 3 miesięcy przebyli
2500 kilometrów. Przedzierając się przez w większości wrogie
i niegościnne terytorium Idaho, Wyoming i Montany, odpierali
i częstokroć bili na głowę dużo liczniejsze siły wroga uzbrojone
w najnowocześniejszą broń i mające do dyspozycji nowoczesne
środki techniczne.
Waleczny odwrót plemienia Nez Perce uznany został za
arcydzieło strategii wojennej Indian północnoamerykańskich.
Prasa amerykańska chętnie porównywała go do biblijnej
ucieczki Żydów z Egiptu lub słynnego odwrotu 10 tysięcy
zaciężnych Greków pod wodzą Ksenofonta po bitwie pod
Kunaksą w 401 r. p.n.e. opisanego w dziele Anabasis. Nawet
jeśli opinie te były przesadzone, przedsięwzięcie to nie może
się równać z żadnym innym, nie tylko w historii wojen
indiańskich, ale i w dziejach wszystkich wojen nowożytnych.
Choć wojna plemienia Nez Perce, tak jak większość walk
toczonych przez czerwonoskórych z białymi, zakończyła się
klęską Indian, cała Ameryka była pod wrażeniem ich postawy.
Najwyżsi dowódcy amerykańscy, weterani wojny secesyjnej
i licznych kampanii przeciwko Indianom, chwalili Nez Perce
za umiejętność w walce i odwagę, opisując ich jako najodważ­
niejszych ludzi i najlepszych strzelców ze wszystkich Indian.
Znany z elokwencji i prawości charakteru wódz plemienia
Nez Perce, Heinmot Tooyalaktet, zwany przez Amerykanów
Wodzem Józefem (Chief Joseph), uznany został przez nie­
skorych przecież do wyrażania swej sympatii do Indian
generałów amerykańskich za jednego z najwybitniejszych
wodzów w historii Ameryki. To zaszczytne miano pozwoliło
Józefowi i innym wodzom Nez Perce, którzy prowadzili swój
lud w wojnie 1877 r., wejść do grona najbardziej znanych
przywódców indiańskich, a wydarzenia, których bohaterami
się stali, uczynić jednym z najsłynniejszych epizodów w historii
Stanów Zjednoczonych.
WYPRAWA LEWISA I CLARKA (1804-1806)

Wczesna historia Stanów Zjednoczonych jest przede wszystkim


historią migracji Amerykanów na Zachód w poszukiwaniu
ziemi i bogactw.
Termin „Zachód” w warunkach amerykańskich oznacza nie
tylko geograficzną nazwę strony świata, ale cały złożony
problem polityczno-społeczny związany z ekspansją i pod­
bojem wnętrza kontynentu. Kolonizacja Zachodu różniła się
w tym czasie od kolonizacji obszarów zamorskich przez inne
wielkie mocarstwa. Główną siłą akcji kolonizacyjnej nie było
wojsko, którego w istocie w Stanach Zjednoczonych było
niewiele, lecz odkrywcy, traperzy, osadnicy i awanturnicy,
a główną siła napędową ekspansji — miraż bogactwa i szczęś­
cia na Zachodzie. Na tej pożywce zrodziła się legenda Dzikiego
Zachodu. Jej początek sięga pierwszych lat XIX wieku.
Po zakończeniu wojny o niepodległość władze amerykańskie
zaczęły się z całą bezwzględnością domagać od Indian
mieszkających na terenach pomiędzy Appalachami a Missisipi,
w większości sojuszników pokonanej Anglii, cesji tych ziem
na rzecz zwycięskiej Unii. Prawną podstawę ekspansji poza
granice Appalachów stworzyły trzy akty Kongresu z lat 1784,
1785 i 1787. Określały one zasady pomiarów i sprzedaży ziem
leżących na zachodnich rubieżach kraju. Regulowały także
podstawy organizacji politycznej nowych terytoriów i kryteria,
po spełnieniu których mogły się one stać w przyszłości
pełnoprawnymi stanami Unii. Głównym autorem tego systemu
był wybitny polityk amerykański, faktyczny twórca Deklaracji
Niepodległości i jeden z założycieli Stanów Zjednoczonych,
Thomas Jefferson (1743-1826).
Stosując na przemian politykę siły i dyplomacji (tylko
w latach 1784-1796 podpisano 15 traktatów oddających tereny
indiańskie) około roku 1800 Stany Zjednoczone doprowadziły
swą zachodnią granicę do Missisipi. Tam kończyła się
cywilizacja, a zaczynała ogromna, dzika i niezbadana kraina
zwana Luizjaną (Louisiana), przejęta swego czasu od Francji
przez Hiszpanię. O krainie tej Amerykanie mieli bardzo
mgliste wyobrażenie, nikt nie znał jej geografii, bogactw
i występujących w niej zagrożeń. Tajemniczość terenów
leżących na zachód od Missisipi rozpalała wyobraźnię pierw­
szych pionierów. Rozległe prerie i wznoszące się za nimi
góry, zamieszkałe tylko przez bliżej nieznane plemiona Indian,
stawały się przedmiotem spekulacji i mitów. „Te góry — pisał
jeden z wczesnych entuzjastów Zachodu — przewyższają
wszystko, co istnieje w innych częściach świata. W przyszłości
może się okazać, że zawierają większe bogactwa niż Indie
i pozostałe kraje Wschodu (...)” '. Oczami wyobraźni widziano
tam bramę do ziem, które miały spełnić wymarzoną wizję
Ameryki agrarnej, zasobnej i bezpiecznej. Ziem będących
krainą szczęśliwości i azylem dla wszystkich, którzy szukają
prawdziwej wolności, przygody, bogactwa i swobód religij­
nych. „Na zachód od tych gór będzie można znaleźć jeziora,
rzeki i kraje pełne wszystkiego, co niezbędne do życia
w luksusie, gdzie przyszłe pokolenia będą miały swój uprag­
niony raj”2. Wszystkie te przepowiednie były oparte na
spekulacjach, nikt bowiem nie znał prawdy o tych ziemiach.
1 Michael J o h n s o n , The Real West, Octopus Books Ltd., London 1983,
s. 7.
2 Ibidem, s. 7.
Brak wiarygodnych informacji o ogromnych obszarach
rozciągających się poza Missisipi był tylko jedną z przyczyn
blokujących dalszą ekspansję na zachód. Drugą, znacznie
poważniejszą, stanowił fakt, że pomiędzy Stanami Zjednoczony­
mi a wybrzeżem Pacyfiku rozciągał się pas terytoriów należą­
cych do obcego mocarstwa. Ziemie Unii były ograniczone do
regionu położonego na wschód od Missisipi, a w szczególności
do wybrzeży Atlantyku. Pośrodku kontynentu leżała Luizjana,
niby wciąż należąca do Hiszpanii, ale będąca już z powrotem
w posiadaniu Francji. Obejmowała ona ziemie położone na
zachód, w dorzeczu Missisipi, w tym niemal wszystkie środkowe
równiny, aż po Góry Skaliste. Na południowy zachód od
Luizjany rozciągały się tereny Kalifornii, Teksasu i Meksyku,
pozostające pod władzą Hiszpanii od ponad dwóch wieków. Na
północnym zachodzie, poza pasmem Gór Skalistych, leżała
kraina zwana Oregonem, penetrowana przez białych łowców
futer i handlarzy, ale zupełnie nie zasiedlona. Do tej deszczowej,
skalistej i zalesionej krainy swoje pretensje zgłaszały Hiszpania,
Wielka Brytania i Stany Zjednoczone.
Pierwsze opisy ziem Oregonu pochodziły od europejskich
żeglarzy, którzy docierali do zachodnich wybrzeży Ameryki
Północnej pod koniec XVIII w. i od traperów z kanadyjskich
kompanii futrzarskich. Hiszpański kapitan Don Juan Perez już
w roku 1774 dopłynął do wyspy Vancouver i Królowej
Charlotty. W 1788 r. słynny angielski żeglarz James Cook,
odbywający wyprawę dookoła świata, z dwoma małymi
siatkami „Discovery” i „Resolution”, mocno uszkodzonymi
podczas sztormu, zawinął do zatoki Nootka Sound, gdzie
został gościnnie przyjęty przez Indian z plemienia Nutka.
W końcu XVIII w. obok Hiszpanów, Brytyjczyków, a także
Rosjan z Alaski zaczęli się tu pojawiać i Amerykanie.
12 maja 1792 r. jeden z nich, kapitan Robert Gray, odkrył
ujście wielkiej rzeki, której nadał miano Kolumbia, od
nazwy dowodzonego przez siebie statku „Columbia”. Gray
wpłynął około 20 mil w głąb Kolumbii, odbył kilka spotkań
z mieszkającymi tam Indianami i sporządził pierwszą mapę
ujścia rzeki do oceanu. Odpływając wziął symbolicznie
odkryte ziemie w posiadanie Stanów Zjednoczonych.
W październiku 1792 r. u ujścia Kolumbii pojawił się
angielski żeglarz George Vancouver (1758-1798), uczestnik
wyprawy Jamesa Cooka dookoła świata w latach 1772-1774.
Wyposażony w najnowocześniejsze przyrządy nawigacyjne,
mając doskonale wyszkoloną załogę, Vancouver na statku
„Discovery” przez trzy lata, od 1791 do 1794 r., badał
północno-zachodnie wybrzeże Ameryki w poszukiwaniu
drogi wodnej łączącej Pacyfik ze wschodnią częścią kon­
tynentu. Wykorzystując kopię mapy Graya zdobytą w hi­
szpańskiej faktorii Nootka Sound w dzisiejszej Brytyjskiej
Kolumbii, Vancouver wysłał jednego ze swoich oficerów,
por. Williama R. Broughtona, w głąb Kolumbii na niewielkim
statku „Chatham”. Broughton posunął się prawie 100 mil
w głąb rzeki, aż do miejsca położonego naprzeciw dzi­
siejszego miasta Portland w Oregonie, które nazwał Point
Vancouver. Na wschód od niego Anglicy dostrzegli ma­
jestatyczny szczyt, któremu nadali nazwę Mount Hood.
Broughton błędnie ocenił, że pojedynczy łańcuch górski,
z którego wyrastała Góra Hooda, stanowi kontynentalny
dział wód, za którym rozciągają się równiny Luizjany.
Wynikiem wyprawy Vancouvera była wspaniała mapa pół­
nocno-zachodniego wybrzeża Ameryki Płn. oraz praca pt.
Wyprawa odkrywcza do Północnego Pacyfiku i dookoła
świata, która ukazała się drukiem w Anglii w 1798 roku.
W tym samym mniej więcej czasie podróż z głębi kon­
tynentu do wybrzeży Pacyfiku odbył Szkot, Alexander Mac­
kenzie (1763-1820). W latach 1788-1796 dowodził on placów­
ką handlową w kanadyjskim forcie Chipewyan nad jeziorem
Athabaska w dzisiejszej prowincji Alberta. Działając w imieniu
Północno-Zachodniej Kompanii Futrzarskiej (North-West Fur
Company) Mackenzie przeprowadził szlakami wytyczonymi
przez Indian kilka wypraw badawczych w kierunku zachód-
niego wybrzeża. W 1789 r. dotarł do Oceanu Arktycznego,
a cztery lata później przebił się przez wertepy górskie i 22
lipca 1793 r. w krainie Indian Bella Coola dotarł do Pacyfiku.
W ten sposób, jako pierwszy Europejczyk, osiągnął wybrzeże
Oceanu Spokojnego na północ od Meksyku, docierając tam ze
wschodu. W 1801 r. Mackenzie powrócił do Anglii, by
opublikować swoje dzieło Podróż z. Montrealu, Rzeką św.
Wawrzyńca, przez, kontynent północnoamerykański, w którym
z chronologiczną dokładnością opisał swoje osiągnięcia w eks­
ploracji zachodniej Kanady. Już jako uznany odkrywca (za
swoje zasługi otrzymał od króla Jerzego III tytuł szlachecki)
i polityk stał się gorącym orędownikiem rozciągnięcia przez
Wielką Brytanię kontroli nad północno-zachodnim wybrzeżem
Oceanu Spokojnego.
Osiągnięcia Brytyjczyków w eksploracji zachodniego wy­
brzeża Pacyfiku poważnie zaniepokoiły Amerykanów. Thomas
Jefferson, podówczas wiceprezydent USA, dowiedział się
o wyprawie Mackenziego w 1797 r., choć skądinąd wiadomo,
że zapoznał się dokładnie z jej przebiegiem dopiero w 1802
roku. Już wcześniej zelektryzowały Jeffersona raporty Van-
couvera i Broughtona o możliwości nawigacji po wodach
Kolumbii i o rzekomym dziale kontynentalnym. Kiedy w 1801 r.
Jefferson został zaprzysiężony na prezydenta, nikt lepiej od
niego nie dostrzegał trudności w dalszej ekspansji na zachód.
Nikt też bardziej od niego nie był zdecydowany, by je pokonać.
Docierające do Waszyngtonu wieści o usilnych zabiegach
Alexandra Mackenzie, który rekomendował rządowi brytyjs­
kiemu podjęcie wysiłków w celu zapewnienia Anglii panowa­
nia nad zachodnią częścią kontynentu, skłoniły Jeffersona do
działania. W końcu 1802 r. prezydent rozpoczął przygotowania
do zorganizowania wyprawy badawczej na północny zachód.
18 stycznia 1803 r. Jefferson skierował do Kongresu tajny
wniosek o wyasygnowanie 2500 dolarów na zorganizowanie
ekspedycji. Kongres zaakceptował wniosek prezydenta i wy­
raził zgodę na powołanie Oddziału Odkrywców (Corps of
Discovery) w składzie jeden oficer i 12 żołnierzy, którzy mieli
stanowić trzon ekspedycji.
Na wiosnę 1803 r. Jefferson zwrócił się z prośbą do
swojego osobistego sekretarza, kpt. Meriwethera Lewisa
(1774-1809), o zorganizowanie wyprawy na zachód, której
celem miało być znalezienie drogi wodnej ze wschodu do
wybrzeża Pacyfiku i potwierdzenie prawa Stanów Zjednoczo­
nych do Oregonu, z powołaniem się na roszczenia zgłoszone
do tego terytorium przez kpt. Roberta Graya w 1792 roku.
Szczęśliwie dla Jeffersona realizacji jego planów ekspansji
pomogły nieoczekiwanie wydarzenia w Europie.
W 1762 r. Francja przekazała Luizjanę Hiszpanii, nie chcąc
dopuścić do jej przejęcia przez Wielką Brytanię po zakoń­
czeniu wojny siedmioletniej (1756-1763). W październiku
1800 r. Luizjana powróciła do napoleońskiej Francji w wyniku
tajnego traktatu zawartego w San Ildefonso. Wraz z Luizjaną
wracał do Francji ważny port w Nowym Orleanie z bogatym
zapleczem handlowym, nowe plany imperialne związane
z Ameryką i nadzieje na odbicie Kanady z rąk Brytyjczyków.
Gdy wiadomość o tym posunięciu dotarła do Waszyngtonu,
Stany Zjednoczone uznały to za zagrożenie swoich żywotnych
interesów handlowych (przez port w Nowym Orleanie wy­
chodziło prawie 40 procent produkcji amerykańskiej). Ad­
ministracja hiszpańska w Nowym Orleanie zapewniała Ame­
rykanom strefę wolnocłową i wiele przywilejów. Francuzi nie
ukrywali, że wolny handel amerykański przez Nowy Orlean
nie będzie dłużej tolerowany. Znaczna część opinii publicznej
w USA uznała to za dostateczny powód do walki o ujście
Missisipi i zaczęła się domagać wojny.
Jefferson, chcąc uniknąć wojny z Francją, podjął kom­
promisową próbę wynegocjowania zakupu Nowego Orleanu
od Francji. Skutek tych działań okazał się zupełnie nie­
spodziewany. Amerykańscy negocjatorzy wysłani do Paryża
dowiedzieli się, że wobec strat poniesionych przez armię
francuską podczas tłumienia murzyńskiego powstania na Santo
Domingo (Haiti) oraz wobec prawdopodobieństwa nowej
wojny w Europie, Napoleon zdecydował się na rezygnację
z, planów imperialnych w Ameryce i postanowił sprzedać całą
Luizjanę. Po dwóch tygodniach spierania się o cenę delegacja
amerykańska podpisała traktat o kupnie Luizjany 30 kwietnia
1803 roku. Stany Zjednoczone miały zapłacić 15 milionów
dolarów, pokryć zalegające roszczenia Amerykanów wobec
Francji oraz przyznać mieszkańcom tych ziem obywatelstwo
amerykańskie (w sumie koszt zakupu Luizjany wyniósł
23 213 567 dolarów). Za jednym pociągnięciem pióra USA
powiększyły się o obszar liczący 2 145 000 km2 (828 000
mil2), płacąc nieco ponad 4 centy za akr ziemi. Był to jeden
z najkorzystniejszych interesów w historii handlu między­
narodowego. W przyszłości na tym terytorium miało powstać
15 nowych stanów o obszarze sześciokrotnie większym od
obszaru 13 stanów-założycieli Unii.
Jefferson zdawał sobie sprawę, że podjęta przez niego
decyzja zakupu Luizjany (Louisiana Purchase) przekraczała
jego uprawnienia, konstytucja nie dawała bowiem władzom
federalnym prawa do podejmowania decyzji w sprawie
zakupu nowych terytoriów. Wszelkie opory ustępowały
jednak wobec szansy, którą niosła ze sobą Luizjana. Jefferson,
który wzrokiem wizjonera sięgał dalej, ku wybrzeżom
Pacyfiku, podjął wszelkie działania, aby przekonać Kongres
o słuszności swej decyzji.
Jednocześnie z działaniami politycznymi prezydent robił
wszystko, aby jak najszybciej wysłać na zachód ekspedycję
Lewisa. „Kapitan Lewis jest odważny, mądry i przezorny”
— napisał o swoim protegowanym na wiosnę 1803 roku.
„Jest nawykły do lasów i zna obyczaje i charaktery Indian.
Nie ma wprawdzie regularnego wykształcenia, ale posiada
niezwykły dar obserwowania natury i dlatego chętnie zwróci
uwagę na wszystkie jej nowe fragmenty, jakie napotka
na swej drodze” 3.
3 Ibidem, s. 10
Pierwszą rzeczą, jaką zrobił Lewis, było zaproszenie do
wzięcia udziału w wyprawie swego przyjaciela z wojska, kpt.
Williama Clarka (1770-1838). Clark, genialny rudowłosy
Wirgińczyk, z wcześniejszej służby w armii na zachodzie
(walczył m.in. w słynnej bitwie z Indianami pod Fallen Timbers
w 1794 r.) wyniósł doskonałą znajomość pogranicza i Indian,
a przy tym był znakomitym geografem i miał duże doświadcze­
nie w nawigacji po wodach śródlądowych. Kiedy Lewis zwrócił
się do Clarka z propozycją uczestnictwa w ekspedycji, nie kryjąc
przed nim niebezpieczeństw i trudów, ten odpowiedział mu
z entuzjazmem: „Jest to olbrzymie przedsięwzięcie, (...) z liczny­
mi trudnościami, ale, mój Przyjacielu, mogę Cię zapewnić, że
nie ma na świecie drugiego jak Ty człowieka, z którym
pragnąłbym podjąć i dzielić trudy takiej wyprawy” 4.
Ekspedycja została zaplanowana z dużą dokładnością. Lewis
i Clark mieli się udać najpierw ku nieznanym źródłom
Missouri, przekroczyć Góry Skaliste i kontynentalny dział
wód, a następnie spłynąć nurtem prawie legendarnej wówczas
Kolumbii do wybrzeży Pacyfiku. Po drodze mieli dokonywać
pomiarów geograficznych, badać naturę przemierzanych ob­
szarów, poznać ich mieszkańców oraz wytyczyć nowe szlaki
i sporządzić mapy nieznanych do tej pory części kontynentu,
które ułatwiłyby przyszłą ekspansję i handel.
Na początek Lewis zlecił budowę w Pittsburghu dużego,
liczącego 55 stóp (17 m) statku rzecznego typu keelboat
(amerykański rodzaj galara) z przybudówką w kształcie
drewnianej chaty, zaopatrzonego w maszt z czworokątnym
żaglem i jedenaście par wioseł. Uczył się jednocześnie zasad
dokonywania pomiarów geograficznych i przestudiował plany
przygotowane na użytek ekspedycji przez kartografa Nicholasa
Kinga, który wykorzystał w tym celu angielskie mapy dolnego
biegu Kolumbii opracowane przez Broughtona dla George’a
Vancouvera w 1792 roku. Miało to w poważny sposób
4 Irena P r z e w ł o c k a , Czciciele kojota i kruka. Wydawnictwo Morskie,

Gdynia 1968, s. 13.


wpłynąć na czas trwania i przebieg wyprawy, błędnie uznano
bowiem, że po dotarciu do źródeł Missouri wystarczy prze­
kroczyć jedno pasmo górskie, by dotrzeć do zlewiska Kolumbii
i spłynąć nią do oceanu.
Ratyfikacja traktatu z Francją w sprawie zakupu Luizjany
i przeprowadzenie go przez Kongres zajęła Jeffersonowi kilka
miesięcy. W końcu jednak Kongres zaakceptował zakup
i 4 lipca 1803 r. można było ogłosić oficjalną wiadomość
o dokonanej transakcji.
31 sierpnia Lewis opuścił Pittsburgh i popłynął w dół rzeki
Ohio. W końcu października w Clarksville, na Terytorium
Indiana, dołączył do niego Clark z kilkoma ludźmi. 7 grudnia
cała 19-osobowa załoga dopłynęła w pobliże St. Louis, gdzie
na lewym brzegu Missisipi, nieco powyżej miasta, rozbito
obóz zimowy Camp Wood. Tutaj, w ciągu zimowych miesięcy
na przełomie lat 1803/1804, kompletowano skład ekspedycji,
przygotowywano sprzęt i zapasy, zbierano dodatkowe infor­
macje przed dalszą podróżą.
Dobierając uczestników wyprawy Lewis szukał „dobrych
myśliwych, odważnych, zdrowych nieżonatych mężczyzn,
nawykłych do lasów i zdolnych znosić niewygody w do­
statecznym stopniu” 5. Ostatecznie wybrał 14 żołnierzy-ochot-
ników, 9 tęgich drwali z Kentucky, dwóch francuskich
przewoźników i półkrwi francuskiego trapera, który miał
służyć jako tłumacz, tropiciel i przewodnik. Clark zabrał ze
sobą swego murzyńskiego służącego Yorka, a Lewis wielkiego
czarnego psa rasy nowofunlandzkiej, który wabił się Scannon.
Razem z obydwoma dowódcami wyprawa liczyła 45 osób.
Wiosną 1804 r. wszystko było gotowe do drogi. W deszczo­
wy poniedziałek, 14 maja, mała flotylla, w skład której oprócz
statku wchodziły dwie mniejsze 13-metrowe łodzie wiosłowe,
opuściła Camp Wood i popłynęła na zachód w górę Missouri.
Na pokładzie galara wieziono ponad 10 ton zapasów prze­
znaczonych dla uczestników wyprawy i na prezenty dla Indian.
5 Michael J o h n s o n , op. cit., s . 1 0 .
Żółte, zamulone wody Missouri przerażały nienawykłych
do dzikiej rzeki podróżników. Po niedawnych wiosennych
roztopach Missouri płynęła szerokim nurtem. Mętna woda
zakrywała przed wzrokiem ludzi naturalne pułapki czające się
w głębi. Na każdym kroku roiło się od zdradliwych dziur,
mielizn i zakoli. Kapryśna Missouri, która w pamięci uczest­
ników wyprawy zyskała sobie miano „diabelskiej rzeki”,
w wielu miejscach zmieniała swe koryto, tak że niełatwo było
natrafić na główny nurt. Tylko dzięki pomocy francuskich
przewoźników, którzy dobrze znali okolice, i doświadczeniu
Clarka udało się uniknąć poważniejszych kłopotów. Najwięk­
sze problemy sprawiał wartki, trudny do przewidzenia nurt,
wiosenne burze i stale zmieniający się kierunek wiatru. W tych
warunkach żagiel na statku nie na wiele mógł się przydać,
a wioseł można było używać tylko na spokojniejszej wodzie.
Podróżnicy niejednokrotnie musieli wysiadać na brzeg i ciąg­
nąć statek i łodzie na linach pod prąd. Nie było to łatwe.
W wielu miejscach woda tworzyła zdradliwe wiry i wymywała
w mulistym dnie głębokie doły, w których zapadali się idący
brzegiem ludzie. Gdzie indziej zatopione drzewa tworzyły
niebezpieczne podwodne zapory, które trzeba było obchodzić
lub rąbać siekierami. Postęp można było osiągnąć tylko dzięki
wyczerpującej pracy wszystkich uczestników ekspedycji.
W takich warunkach szybkość, z jaką się poruszano, nie
przekraczała 9 mil (14,5 km) dziennie. Jakby nie dość kłopotów
z rzeką, wkrótce ludzi dopadł letni skwar i roje komarów
unoszące się na wodą. Dopiero kiedy rzeka skręciła na północ,
południowy wiatr ułatwił dalszą podróż. Szybkość wzrosła do
około 20 mil dziennie.
Podczas gdy Clark i większość ludzi zajęci byli nawigacją,
Lewis z towarzyszącym mu Scannonem podążał brzegiem
dokonując obserwacji, polując, zbierając nieznane okazy roślin
i robiąc notatki w swoim dzienniku.
Dzień 4 lipca podróżnicy uczcili w pobliżu ujścia rzeki
Platte wystrzałem armatnim i dodatkową porcją whisky. 30
lipca ekspedycja napotkała pierwszych Indian. Cztery dni
później w miejscu nazwanym przez odkrywców Council
Bluffs (Iowa) Lewis i Clark odbyli pierwszą naradę z wodzami
plemion Oto i Missouri. Spotkanie miało pokojowy przebieg.
Biali wręczyli Indianom zaproszenie do Waszyngtonu i ob­
darowali ich medalami pokoju, amerykańskimi flagami i in­
nymi drobiazgami 6.
20 sierpnia, koło dzisiejszego Sioux City w Iowa, wyprawa
poniosła pierwszą i jak się okazało, jedyną ofiarę. Praw­
dopodobnie w wyniku pęknięcia wyrostka robaczkowego zmarł
sierżant Charles Floyd. Na jego cześć Lewis i Clark nazwali
pobliskie wzgórza Floyd’s Bluffs, a płynącą opodal rzekę
Floyd’s River.
30 sierpnia doszło do przyjaznego spotkania ze Sjuksami
Yankton (Nakota)7. Kilka dni później Amerykanie po raz
pierwszy zobaczyli pieski preriowe. Z wielkim trudem udało
się schwytać jednego osobnika, aby przesłać go wraz z innymi
nieznanymi okazami fauny i flory prezydentowi Jeffersonowi.
25 września, w pobliżu ujścia rzeki Bad (Dakota Połu­
dniowa), omal nie doszło do tragicznego w skutkach starcia
z 1000-osobową grupą Sjuksów Teton (Lakota). „Dzielnie
wyglądający” — jak ich opisywał Lewis — pobratymcy
Yanktonów nie chcieli zrazu przepuścić ekspedycji przez
swoje terytorium, żądając oddania w zamian jednej łodzi.

6 4 stycznia 1806 r. Jefferson przyjął w Waszyngtonie delegację wodzów

plemion Oto, Missouri. Arikara i Sjuksów Yankton, którzy spotkali się


z Lewisem i Clarkiem prawie półtora roku wcześniej.
7 Spopularyzowana nazwa Sjuksowie pochodzi od francuskiego słowa
nadouessioux (w skrócie sioux), które jest przekręconą wersją algonkińskiego
słowa nadoweisiweg („małe żmije”, w szerszym znaczeniu „wrogowie”).
Jakim określali konfederację Sjuksów ich zaciekli wrogowie z plemienia
Czipewejów (Chippewa). Sami Sjuksowie, którzy dzielili się na trzy odłamy:
Santee, czyli wschodni, Yankton, czyli środkowi i Teton, czyli zachodni,
nazywali siebie Dakota, co oznacza „sprzymierzeni". W dialekcie Santee
nazwę tę wymawiano Dakota, w narzeczu Yankton Nakota, a u Tetonów
Lakota.
Tylko pewność siebie Lewisa, który nie dał się zastraszyć
agresywną postawą Indian, i delikatne negocjacje z wodzem
Czarnym Bizonem, poparte paru łykami whisky i drobnymi
prezentami, rozładowały napięcie. Amerykanie pozostali
w obozie Sjuksów trzy dni, starając się poznać ich zwyczaje
i nawiązać pierwsze kontakty handlowe.
Przez kilka następnych tygodni wyprawa płynęła w górę
Missouri przez półpustynne obszary Dakoty. 14 października
przekroczyła obecną granicę Dakoty Południowej i Dakoty
Północnej. Dziesięć dni później napotkano wioski prowa­
dzących półosiadły tryb życia plemion Mandan i Hidatsa.
W dolinie Missouri, w sąsiedztwie ujścia rzeki Knife,
leżało pięć dużych stałych osiedli indiańskich składających
się z solidnie zbudowanych okrągłych ziemianek (budowano
je w ten sposób, że rusztowanie z drewnianych bali po­
krywano grubą warstwą ziemi). Dwa z owych osiedli za­
mieszkiwali Mandanowie, trzy pozostałe sprzymierzeni z nimi
Hidatsowie.
Przyjazne przyjęcie, jakie zgotowali białym podróżnikom
Indianie znad rzeki Knife, sprawiło, że 26 października,
1600 mil od punktu wyjścia, Lewis i Clark zdecydowali
się rozbić stały obóz i przeczekać w nim nadchodzącą
zimę. Na miejsce przyszłego obozowiska wybrano plażę
na wschodnim brzegu Missouri, 5 lub 6 mil na południe
od należącej do Mandanów wioski Roophate i 2 do 3 mil
od drugiej wioski Mandanów, noszącej nazwę Matootonha,
położonej po przeciwnej stronie rzeki.
Amerykanie czuli się bezpiecznie w sąsiedztwie przyjaznych
Mandanów i Hidatsów, ich wioski często jednak odwiedzali
handlujący z nimi Sjuksowie, Assiniboini, Szejenowie i Wrony,
ludy bitne i wojownicze, przed którymi należało się mieć na
baczności. 3 listopada rozpoczęto więc prace nad budową
umocnionego obozu, który nazwano Fort Mandan. Po trzech
tygodniach schronienie było gotowe. Była to prymitywna
trójkątna palisada o wysokości 18 stóp (5,5 m) z dwoma
rzędami drewnianych chatek stykających się w jednym rogu
i czymś w rodzaju bastionu naprzeciwko bramy wejściowej.
Fort Mandan stał na przecięciu ważnych granicznych
szlaków handlowych. Docierali tu przedstawiciele licznych
indiańskich plemion z północnych prerii, hiszpańscy i francus­
cy handlarze z Luizjany, a także traperzy i kupcy z kanadyjs­
kich kompanii futrzarskich. Mimo niesprzyjającej aury i od­
dalenia od cywilizacji przez całą zimę w forcie Mandan trwał
ożywiony ruch. Lewis i Clark pracowicie nawiązywali kontakty
ze wszystkimi przybyszami i skrzętnie zbierali wszelkie
informacje o ziemiach leżących na zachodzie i zamiesz­
kujących je plemionach Indian.
Wśród wielu osób odwiedzających obóz Amerykanów
największe zainteresowanie Lewisa i Clarka wzbudził kanadyj­
ski traper i handlarz, Touissaint Charbonneau, który zgodził
się wziąć udział w dalszej wyprawie jako tłumacz i znawca
Indian. Charbonneau, poliglota władający kilkoma narzeczami
Indiańskimi, od wielu lat handlował z plemionami znad górnej
Missouri i miał wśród nich wielu przyjaciół. Na około rok
przed przybyciem Lewisa i Clarka odkupił i zgodnie z panu­
jącym zwyczajem poślubił dwie dziewczęta z plemienia
Szoszonów, znajdujące się w niewoli u Hidatsów. Jednej
z nich, znanej pod imieniem Sakakawea, czyli Kobieta Ptak,
warto poświęcić nieco więcej uwagi, stała się bowiem jedną
z kilku Indianek, które przeszły do historii Stanów Zjed­
noczonych.
Sakakawea (Sacagawea, Sacajawea) urodziła się około 1787
loku w dolinie Lehmi (Idaho) w jednej z grup wschodniego
odłamu plemienia Szoszonów. Jako młoda dziewczyna obozo­
wała ze swoją grupą w miejscu zwanym obecnie Three Forks
(Widły Trzech Rzek), gdzie trzy mniejsze dopływy zbiegają
się, dając początek rzece Missouri. Latem 1799 lub 1800 r.
obóz jej plemienia został napadnięty przez wojowników
llidatsa, którzy najeżdżali bliższych i dalszych sąsiadów
w rejonie Gór Skalistych. Sakakawea, wraz z kilkoma innymi
dziećmi Szoszonów, została porwana, a potem przyjęta do
plemienia Hidatsów. Przez kilka lat mieszkała w jednej z ich
osad nad górną Missouri, gdzie spotkał ją przebywający wśród
Indian Charbonneau. Zimą 1803/1804 r. Sakakawea, wraz
z inną branką ze swego plemienia — Kobietą Wydrą, została
żoną Charbonneau. Kiedy Kanadyjczyk, zachęcony perspek­
tywą znacznego wynagrodzenia, zgodził się towarzyszyć
Lewisowi i Clarkowi w dalszej podróży na zachód, dziewczyna
zaoferowała swoją pomoc w dotarciu do krainy Szoszonów
i znalezieniu przejścia przez Góry Skaliste. Mimo że Sakaka­
wea była chora i spodziewała się dziecka, obaj odkrywcy
uznali, że młoda Indianka może być bardzo przydatna wy­
prawie jako tłumacz i gwarancja bezpieczeństwa wśród
zachodnich Indian (jak napisał Clark w swoim dzienniku:
„Kobieta w grupie mężczyzn jest oznaką pokoju”). Troskliwie
leczona przez Clarka, 11 lutego 1805 r. Sakakawea urodziła
zdrowego chłopca, któremu nadano imiona Jean Baptiste
(Clark nazywał go pieszczotliwie Little Pomp — „Mały
Ważniak”).
W marcu lód na Missouri zaczął puszczać i rzeka znów
stała się żeglowna. W pierwszych dniach kwietnia Lewis
i Clark odesłali do St. Louis keelboat z załogą. Na jego
pokładzie, oprócz listów do rodzin, odpłynęły przeznaczone
dla prezydenta Jeffersona mapy, raporty, wyroby sztuki
indiańskiej oraz liczne egzemplarze fauny i flory zebrane
w dotychczasowej drodze8. 7 kwietnia pozostała część eks­
pedycji w liczbie 33 osób (obaj dowódcy, trzech sierżantów,
23 szeregowych oraz pięcioro cywili: Charbonneau, Sakaka­
wea, Jean Baptiste, York oraz myśliwy George Drouillard)
wyruszyła w dalszą drogę na zachód w dwóch łodziach
i sześciu czółnach-dłubankach, wydrążonych podczas przerwy
zimowej z wielkich pni amerykańskiej topoli. Dopiero teraz
zaczęła się prawdziwa praca odkrywcza. „Mieliśmy spenet-
8 Przesyłka wysłana na wschód z fortu Mandan została dostarczona do
Waszyngtonu 12 sierpnia 1805 roku.
rować kraj szeroki na co najmniej 2000 mil, którego nie tknęła
nigdy stopa cywilizowanego człowieka. Sami musieliśmy się
przekonać, czy czeka nas tam dobre, czy złe (...)” — zanotował
w dzienniku Lewis 9.
27 kwietnia ekspedycja przekroczyła dzisiejszą granicę
Montany. Lewis ze Scannonem i Drouillard jak zwykle szli
brzegiem szukając śladów Indian i zwierzyny. 29 kwietnia
upolowali wielkiego niedźwiedzia grizzli, liczącego 2,6 metra
długości i 1,8 metra obwodu w klatce piersiowej (potrzeba
było aż 10 kul, żeby powalić ogromne zwierzę). Był to
pierwszy w historii okaz tego zwierzęcia, jaki poddano
badaniom naukowym.
8 maja mała flotylla odkrywców minęła ujście rzeki Milk.
Teren zaczął się wznosić, utrudniając nawigację. Dowódców
dezorientowały liczne dopływy Missouri płynące z różnych
kierunków. 2 czerwca wyprawa dotarła do zbiegu Missouri
z rzeką Marias i zatrzymała się w rozwidleniu obu rzek, nie
wiedząc, która z nich stanowi dalszą drogę do Pacyfiku. Po
tygodniu badań, kierując się bardziej wyczuciem niż pewnoś­
cią, obaj dowódcy wybrali kurs na południe (jak się okazało
była to trafna decyzja pozwalająca dotrzeć do źródeł Missouri).
Chcąc zmniejszyć obciążenie przed wejściem w góry, przed
wyruszeniem ukryto jedną z większych łodzi wraz z częścią
zapasów na drogę powrotną.
Właściwy kurs został potwierdzony w połowie czerwca,
kiedy wyprawa dotarła do wielkich wodospadów Great Falls
na rzece Missouri, o których wspominali Indianie w wioskach
Mandanów. Badając przeszkodę Lewis odkrył, że za pierw­
szym wodospadem znajduje się ciąg czterech mniejszych
kaskad wodnych uniemożliwiających dalszą nawigację. Omi­
nięcie całego szeregu wodospadów wymagało przetranspor­
towania łodzi i bagaży lądem na odcinku 18 mil. Pozostawiw­
szy ciężką pirogę w ukryciu u stóp wielkiego wodospadu,
9 K e n R o g e r s , Sakakawea and the Fur Traders; Facing the Unknown,

„Bismarck Tribune”, Bismarck 1995, s. 2.


pozostałe czółna i zapasy przewieziono na prymitywnie
skleconych wozach wykonanych ze ściętych drzew (kiedy
wiał sprzyjający wiatr, na masztach łódek przemyślnie roz­
pinano żagle, ułatwiając w ten sposób pracę ludziom ciąg­
nącym ciężkie wozy). Budowa wozów i transport czółen
zajęła członkom ekspedycji cały miesiąc. Pozwoliła jednak
myśliwym zgromadzić dużą ilość prowiantu, na który składały
się głównie: suszone mięso, ryby i sporządzony indiańskim
sposobem pożywny pemmikan, czyli sproszkowane mięso
zmieszane z tłuszczem zwierzęcym i suszonymi jagodami.
13 lipca przewiezione z trudem czółna ponownie spusz­
czono na wodę tuż powyżej ostatniego wodospadu. Sześć dni
później wyprawa dotarła do Gór Skalistych, wpływając do
gigantycznego skalnego kanionu o stromych zboczach pięt­
rzących się na wysokość 400 metrów, który Lewis nazwał
Bramą w Góry Skaliste. 20 lipca podróżnicy dostrzegli nad
szczytami gór sygnały dymne, znak, że wyprawa została
odkryta przez Indian, którzy w ten sposób ostrzegali się
nawzajem przed zbliżaniem obcych ludzi. Po dalszych dwóch
dniach podróży Sakakawea po raz pierwszy od opuszczenia
fortu Mandan zaczęła rozpoznawać otoczenie. „Indianka
poznaje kraj i zapewnia nas, że to wody, nad którymi żyją jej
pobratymcy, i że niedaleko stąd już do rozwidlenia trzech
rzek” — zanotował tego dnia Lewis. „Ta wiadomość podnios­
ła nas wszystkich na duchu (...)” 10
25 lipca Clark, Charbonneau i trzech szeregowców jako
pierwsi dotarli do Three Forks. Dwa dni później, kiedy
dołączyła do nich główna część wyprawy, Sakakawea rozpo­
znała miejsce, w którym przed kilku laty porwali ją wojow­
nicy Hidatsa. W Three Forks, które Lewis określił jako
„ważny punkt geograficzny zachodniej części kontynentu”
ekspedycja zatrzymała się na dłużej, aby zbadać źródła
Missouri. W wyniku dokonanych pomiarów ustalono, że
10 The Journals of Lewis and Clark, edited by Bernard de Voto, Houghton
Miffin Company, Boston 1953, s. 22.
początek Missouri dają trzy mniejsze rzeki wypływające
z Gór Skalistych. Lewis i Clark nadali im nazwy Gallatin,
Madison i Jefferson “.
Posunąwszy się dalej wzdłuż największego z dopływów,
Jefferson (znanego także pod nazwą Beaverhead River),
ekspedycja wkrótce opuściła rzekę i ruszyła lądem ku
połyskującej w letnim słońcu ścianie Gór Skalistych. 1 sier­
pnia Lewis z trzema ludźmi ruszył przodem na poszukiwanie
Szoszonów, bez pomocy których los wyprawy wydawał
się przesądzony. Wspiąwszy się pomiędzy strzelające w niebo
szczyty gór, grupka śmiałków przekroczyła kontynentalny
dział wód. Reszta wlokła się za nimi „schorowana, rozpalona
gorączką i bardzo zmęczona”, przenosząc przez groźne
krawędzie skalne, rwące potoki i ziejące śmiercią przepaście
osiem czółen ciężko wyładowanych sprzętem i zapasami.
Karkołomna wspinaczka wśród gór wydawała się nie mieć
końca. „Ludzie są tak wyczerpani — pisał Clark — że
woleliby do końca zmagać się z rzeką, niż pokonywać
drogę lądem” l2.
4 sierpnia Lewis zszedł do doliny Big Hole, spodziewając
się znaleźć tam rzekę płynącą do oceanu. Zawiedziony
widokiem kolejnego masywu górskiego uznał, że dalszy marsz
w kierunku zachodnim jest niemożliwy. Wyczerpani wędrowcy
musieli zawrócić i cofnąć się z powrotem do brzegów
Jefferson.
8 sierpnia, kilka mil poniżej ujścia potoku Ruby, Sakakawea
rozpoznała samotną skałę, której z racji kształtu nadano miano
Głowy Bobra (Beaver’s Head). Ucieszona poinformowała obu
dowódców, że niedaleko od tego miejsca znajdują się letnie
łowiska jej plemienia (dolina Lemhi). Słowa Indianki wlały
Otuchę w serca zmęczonych wędrowców i skłoniły do jeszcze
większego wysiłku. Następnego dnia Lewis z George’em
11 Na cześć urzędującego sekretarza skarbu, Alberta Gallatina, sekretarza

stanu, Jamesa Madisona, i prezydenta Thomasa Jeffersona.


12 The Journals of Lewis and Clark, op. cit., s. 23.
Drouillardem, Hugh McNealem i Johnem Shieldsem znowu
ruszył przodem w nadziei znalezienia Indian. Posuwając się
uparcie wzdłuż kolejnych odnóg rzeki Jefferson, 12 sierpnia
ekipa zwiadowcza dotarła do źródeł potoku Trail, który Lewis
błędnie wziął za miejsce narodzin wielkiej Missouri13. Kilka
mil dalej przed odkrywcami otworzyła się szeroka szczelina
skalna, przez którą wiódł odwieczny szlak indiański do doliny
Lemhi. Schodząc na zachodnią stronę pasma Bitteroot Range
Lewis i jego towarzysze po raz drugi przekroczyli kontynen­
talny dział wód, wychodząc poza granice terytorium Luizjany.
Jako pierwsi Amerykanie weszli od wschodu na ziemie leżące
w dorzeczu Kolumbii.
Tymczasem główna część wyprawy posuwała się z trudem
w górę Jefferson idąc po znakach pozostawionych przez
Lewisa. Wkrótce rzeka przemieniła się w wąski górski potok,
uniemożliwiając dalszą żeglugę. Znowu trzeba było zejść na
ląd i iść pieszo dźwigając obciążone zapasami łodzie.
W deszczowy wtorek, 13 sierpnia, Lewis i jego towarzysze
natknęli się w końcu na wioskę Szoszonów należących do grupy
wodza Cameahwaita. Na widok Indian Lewis demonstracyjnie
odłożył broń i rozwinął amerykańską flagę. Wódz, otoczony
świtą 60 konnych wojowników, właściwie ocenił gest białego
przybysza, wypalił z nim fajkę pokoju, a następnie powiódł
uroczyście do swojego obozu. Lecz kiedy Lewis zwrócił się za
pośrednictwem Drouillarda o pomoc w odszukaniu drugiej części
wyprawy, podejrzliwi Indianie odmówili, obawiając się zasadzki.
W końcu Lewisowi udało się pokonać ich nieufność i po dwóch
dniach pobytu w obozie Szoszonów 28 mężczyzn i kobiet
zgodziło się wyruszyć wraz z nim z powrotem nad Jefferson na
poszukiwanie oddziału Clarka.
17 sierpnia obie grupy połączyły się szczęśliwie w górnym
biegu rzeki Jefferson. Sakakawea, która znajdowała się w od­
dziale Clarka, rozpoznała w Szoszonach towarzyszących
13 W rzeczywistości początek rzece Missouri daje Hell Roaring Creek
wypływający z doliny Centennial.
Lewisowi swoich dawno nie widzianych ziomków z doliny
Lemhi. Lewis i Clark uznali to za bardzo szczęśliwe wydarze­
nie. Miejsce, w którym spotkały się obie grupy, nazwali Camp
Fortunate (Szczęśliwy Obóz). Jeszcze większa radość czekała
wszystkich w wiosce Cameahwaita. Podczas uroczystego
powitania białych w wielkim namiocie rady Sakakawea,
wezwana do tłumaczenia, ujrzawszy wodza podbiegła do
niego, zarzuciła mu swój koc na ramiona i wybuchnąwszy
płaczem objęła go za szyję. Poznała w nim bowiem starszego
brata, którego od dawna uważała za zabitego.
Szoszoni, poinformowani przez Lewisa i Clarka o celu
wyprawy, odradzali dalszą drogę na zachód. Ostrzegali, że tylko
ciężki, północny Szlak Lolo (Lolo Trail) prowadzi ku żeglownej
rzece Clearwater. Cierpiąc sami na niedostatek pożywienia,
przestrzegali przed głodem w dzikiej głuszy, gdzie nie sposób
było nic upolować, i złowrogimi górami pokrytymi gęstym
lasem, przez które ciężko się było przedrzeć l4.
Przestrogi Indian i opowieści o „krainie duchów” cze­
kającej na śmiałków nie wystraszyły uczestników wyprawy.
Przy pomocy Cameahwaita i Sakakawei biali kupili od
Szoszonów konie potrzebne do przebycia gór (nie było
to łatwe, gdyż na krótko przed przybyciem ekspedycji wiele
koni skradła Szoszonom wojenna wyprawa Czarnych Stóp).
31 sierpnia, po wcześniejszym rozpoznaniu okolicznych szla­
ków i dokonaniu niezbędnych przygotowań, Amerykanie
pożegnali Szoszonów i wyruszyli w dalszą drogę wiodąc
kawalkadę złożoną z 30 jucznych koni. Prowadzeni przez
wynajętego indiańskiego przewodnika, zwanego Starym To-
bym, i jego syna, ruszyli na północ do doliny rzeki Bitteroot.

14 Szoszoni (grupa językowa uto-aztecka) należeli do najsłabiej rozwiniętych


cywilizacyjnie plemion indiańskich Ameryki Północnej. Aż do początków
XIX w., kiedy to po raz pierwszy zetknęli się z cywilizacją europejską,
prymitywny sposób życia stawiał ich na poziomie ludów epoki kamiennej.
Podobnie jak u większości plemion regionu Wielkiej Kotliny, u Szoszonów
gospodarka oparta na zbieractwie dominowała nad myślistwem.
4 września napotkali przyjazny obóz Indian Flathead (Pła­
skich Głów), od których kupili 13 dodatkowych koni.
9 września, w okolicach dzisiejszej Missouli (Montana),
rozbili obozowisko nazwane Travellers Rest (Miejsce Od­
poczynku Podróżnych). Tam, nad strumieniem Lolo, wijącym
się pośród wzgórz pokrytych wczesnym wrześniowym śnie­
giem, przez dwa dni zbierali siły do ostatniego skoku
przez dzikie pustkowia Gór Skalistych, oddzielające ich
od rzeki Clearwater.
11 września ekspedycja ruszyła w dalszą drogę, by po dwóch
dniach dotrzeć do przerażającej przełęczy Lolo, której później
nadano miano Hell Gate (Wrota Piekielne). 14 września
rozpoczął się najtrudniejszy etap całej wyprawy. Wśród szaleją­
cych wichrów, śnieżnej zawieruchy i dokuczliwego zimna trzeba
było morderczymi wspinaczkami pokonać pasmo gór Bitteroot.
Stary Toby, zdezorientowany padającym śniegiem, pomylił
drogę i wybrał niewłaściwy szlak. Szereg dni wędrowcy
przedzierali się przez dzikie pustkowia cierpiąc niemiłosiernie
z powodu chłodu i głodu. Zdarzały się dni, kiedy nie mając nic
do picia, ratowali się stopionym śniegiem. Zwalone drzewa
blokowały przejście, konie ślizgały się na stromych zboczach,
zsuwając się niejednokrotnie w głębokie przepaście. Ludzie
słaniali się na nogach. Odłamki ostrych skał i ciernie rozsianych
między kamieniami kolczastych krzewów przebijały mokasyny
i raniły im zmarznięte stopy. Pewnego dnia Clark podczas
postoju wyjął ze swoich stóp aż siedemnaście ostrych kolców.
O polowaniu w górskim piekle nie było nawet mowy.
Skończyły się zapasy żywności. Ratując się przed zagłodze­
niem uczestnicy wyprawy zarżnęli trzy konie, zjedli psa
i resztki sadła upolowanego wcześniej niedźwiedzia. Wysysa­
jący siły głód sprawił, że do ostatniej spożyto łojowe świece.
Gdy ekspedycji zabrakło jedzenia, Sakakawea z dzieckiem
w nosidełku-kołysce na plecach pomagała wyszukiwać pod
śniegiem jadalne korzenie, czym niewątpliwie przyczyniła się
do uratowania wyprawy od śmierci głodowej.
Dziki Szlak Lolo omal nie zgubił ekspedycji. 20 września
Clark z sześcioma ludźmi jako pierwsi resztkami sił przebyli
góry i zeszli na zachodnią stronę pasma Bitteroot. U podnóża
gór, na wolnej od śniegu prerii Weippe, natknęli się na
indiańską osadę. „W odległości jednej mili od szałasów
— napisał Clark o pierwszym spotkaniu z nieznanymi In­
dianami -— napotkaliśmy trzech indiańskich chłopców, którzy,
kiedy mnie tylko zobaczyli, uciekli i ukryli się w trawie.
Zsiadłem z konia i wraz z bronią oddałem go pod opiekę
jednemu z moich ludzi. Potem przeczesałem trawę i znalazłem
dwóch chłopców. Dałem im po kawałku kolorowej wstążki
i wysłałem do obozu. Wkrótce ostrożnie wyszedł mi na
spotkanie mężczyzna, który zaprowadził mnie do dużej,
przestronnej chaty, gdzie zostałem otoczony przez gromadę
wystraszonych kobiet i dzieci (...) Ludzie ci dali nam po
kawale bizoniego mięsa, trochę suszonych jagód i różnych
korzeni (...) W zamian dałem im kilka drobiazgów (...)” I5.
Indianami, których spotkał Clark, byli Nez Perce z jesien­
nego obozu wodza Kręcone Włosy znad rzeki Clearwater
w Idaho l6. Przyjazne przyjęcie uczestnicy wyprawy zawdzię­
czali kobiecie o imieniu Wet-khoo-weis. Na krótko przed
przybyciem ekspedycji powróciła ona z Kanady, gdzie zetknęła
się z białymi, i to ona najprawdopodobniej przekonała swoich
współplemieńców, by nie robić krzywdy białym przybyszom.
Byli pierwszymi Amerykanami w tych stronach, należało
więc powitać ich gościnnie i obdarzyć bratnią opieką.
Drugiego dnia po spotkaniu z grupą Clarka wódz Kręcone
Włosy osobiście poprowadził białych z powrotem na prerię
Weippe, gdzie 22 września nadeszła reszta ekspedycji z Le­
wisem. Większość jej członków była wycieńczona głodem

15 Lewis and Clark Expedition, Down the Lochsa and Clearwater Rivers

to Canoe Camp, 1995, s. 3.


16 Lewis i Clark, nie wiedzieć czemu, w swych dziennikach określali

Indian Nez Perce nazwą „Chopunnish”. Jest to prawdopodobnie zniekształcona


forma słowa oznaczającego którąś z grup plemienia Nez Perce.
i chora na czerwonkę. Od wyjścia z Travellers Rest przebyli
w ciągu 11 dni 160 mil.
Na początku wygłodniali Amerykanie ciężko odchorowali
łapczywość, z jaką rzucili się na pożywienie dostarczone im
przez Indian, składające się głównie z suszonych łososi, jagód
i bulwiastej kamy 17. Gdyby plemię Nez Perce chciało ich
zniszczyć, uczyniłoby to bez trudu, większość białych była
bowiem zbyt słaba, żeby się bronić. Indianie zdobyliby wtedy
także wielkie bogactwo, jakim była broń i konie uczestników
ekspedycji. Jednak Nez Perce przyjęli gościnnie białych
przybyszów. Nie szczędzili im ani jedzenia, ani dachu nad
głową, toteż po strasznych przeżyciach przedzierania przez
góry, otoczeni szczerą opieką, uczestnicy wyprawy szybko
odzyskiwali siły.
Życzliwy gościom wódz Kręcone Włosy i inni Indianie
wykonali własnoręcznie na białej jeleniej skórze mapy okolicz­
nych terenów i wskazali dalszą drogę wodną do wybrzeży
Oceanu Spokojnego. Biali, kiedy tylko doszli do siebie,
wyruszyli w eskorcie Nez Perce w dół Clearwater. W obozie
Canoe Camp, założonym u ujścia północnej odnogi rzeki,
spędzili 11 dni ciężko pracując nad wykonaniem z pni sosen
pięciu prostych czółen-dłubanek potrzebnych do dalszej po­
dróży. 7 października, zostawiwszy wszystkie konie pod
opieką rodziny Kręconych Włosów, spuścili czółna na bystre
wody Clearwater i podjęli wędrówkę na zachód.
Płynąc z biegiem Clearwater wyprawa minęła wiele mniej­
szych wiosek i rybackich obozów Nez Perce, zaopatrując się
w suszone ryby, jadalne korzenie i psy. Obydwaj Szoszoni,
Stary Toby i jego syn, odeszli, lecz Kręcone Włosy i jeszcze
jeden Nez Perce popłynęli z białymi, pośrednicząc w negoc­
jacjach z Indianami z innych plemion napotkanymi po drodze.
Spływ był szalenie niebezpieczny, lecz nadchodząca szybko
zima zmuszała do pośpiechu. Silny prąd dzikich i nieujarz-
17 Dziko rosnąca roślina z rodzaju Cammasia, z bulw której przyrządzano
słodkie i pożywne danie
mionych rzek Snake i Kolumbii niósł chybotliwe łodzie wśród
grzmotu i piany przewalającej się z olbrzymią prędkością
Wody. Obie rzeki obfitowały w liczne katarakty i wodospady,
które trzeba było obchodzić pieszo.
22 października wspaniałe wodospady Celilo na Kolumbii,
przerażające masami wody spadającej w 46-metrową otchłań,
zmusiły wyprawę do ostatniego większego obejścia. Trzy dni
później w wielkim centrum handlowym ludów Zachodniego
Wybrzeża i Płaskowyżu, w The Dalles, w miejscu gdzie
Kolumbia przecina pasmo Gór Kaskadowych 18, uczestnicy
Wyprawy pożegnali pomocnych Nez Perce i dalej kontynuowali
podróż do oceanu sami. W końcu, 7 listopada 1805 r., kiedy
ciężka mgła uniosła się znad rzeki pod przysłonięte deszczo­
wymi chmurami niebo, odkrywcom wydało się, że ich oczom
Ukazały się bezkresne wody Pacyfiku. „Wielka radość w obo-
zie, ocean na horyzoncie!” — zapisał tego dnia w dzienniku
Clark. „Wielki Ocean Spokojny, którego wyglądaliśmy niecier­
pliwie od tak dawna” l9.
Radość odkrywców okazała się przedwczesna. Straszne
burze i sztormy zatrzymały ekspedycję w odległości 20 mil od
wybrzeża na całe 3 tygodnie. Dopiero w pierwszych dniach
grudnia, po przeszło 18 miesiącach od rozpoczęcia podróży,
Amerykanie zanurzyli dłonie w wodach „zachodniego oceanu”.
Dla podkreślenia wagi tego wydarzenia Clark, czy to ze
Zwykłej odkrywcom próżności, czy też przejęty powagą chwili,
wyrył na pniu wielkiego drzewa napis: „William Clark,
3 grudnia 1805 roku. Lądem ze Stanów Zjednoczonych
W 1804 i 1805 roku”.
Lewis i Clark szczęśliwie dotarli do Oceanu Spokojnego,
wypełniając swe doniosłe zadanie zlecone im przez prezydenta
Jeffersona, które pozwoliło później Stanom Zjednoczonym
18 Miejsce to leży około 50 km na północny zachód od charakterystycznego

szczytu Mount Hood (3427 m) w Górach Kaskadowych, w obecnym stanie


Oregon.
15 The Journals of Lewis and Clark, op. cit., s. 29.
opanować kontynent od morza do morza. Niedaleko ujścia
Kolumbii wybudowali prymitywną palisadę, którą nazwali
Fort Clatsop. Przez prawie pięć miesięcy badali wybrzeże
Oregonu po obu stronach Kolumbii. Czas wypełniały im
spotkania z miejscowymi Indianami, pisanie raportów, ryso­
wanie map, polowanie i przygotowanie odpowiedniego zapasu
mokasynów na drogę powrotną (uszyto aż 338 par).
Pobyt nad oceanem nie był sielanką. Wybrzeże Pacyfiku
okazało się groźne i niegościnne, a miejscowi Indianie
z plemienia Czinuków raczej mało przyjaźni i opryskliwi.
Zima spędzona w forcie Clatsop była smutna i ciemna.
Ludziom dokuczała tęsknota za domem, choroby, brak poży­
wienia i ciągłe deszcze. Podczas całego pobytu nad Pacyfikiem
nie padało tylko przez 12 dni. Na początku marca dla
wyprawy nadeszły szczególnie ciężkie dni. Skończył się zapas
tytoniu i whisky. Ostatecznie, 23 marca 1806 r., ekspedycja
opuściła fort Clatsop i ruszyła w drogę powrotną na wschód.
Podróż znanym szlakiem w górę Kolumbii i Snake była już
znacznie łatwiejsza. Łodzie odkrywców były lekkie i ob­
chodzenie przeszkód na rzece nie sprawiało tylu trudności, co
poprzednio. Prawie wszystkie zapasy zostały zużyte, a prezenty
dla Indian rozdane.
W pierwszych dniach maja Lewis i Clark znaleźli się
znowu pośród gościnnych Nez Perce z doliny Kamiah,
u których zeszłej jesieni pozostawili swoje konie. Tylko 21
z 38 zwierząt przeżyło zimę. W zamian za ostatnie prezenty
i pomoc medyczną świadczoną Indianom przez Clarka udało
się kupić nowe konie, powiększając stado do 65 sztuk. Nie
można było jednak od razu ruszyć dalej. Obfite opady pokryły
prerię nad Clearwater dwudziestocentymetrową warstwą śniegu
i całkowicie zasypały górskie przełęcze. Wyprawa musiała
czekać, aż śnieg stopnieje i odsłoni przejście przez góry
Bitteroot.
Wódz Kręcone Włosy przedstawił białych naczelnikom
innych grup Nez Perce. Wszędzie przyjmowano ich gościnnie,
obficie karmiono i nie szczędzono opieki. Zachwycony przy­
jęciem Lewis określił Nez Perce jako „najbardziej gościnnych,
najuczciwszych i najszczerszych łudzi, jakich udało mu się
spotkać podczas całej podróży”. Clark, którego podziw dla
Nez Perce rósł w miarę przedłużania się pobytu wśród nich,
pisał z kolei, że „od chwili przekroczenia przez wyprawę Gór
Skalistych okazali oni więcej gościnności, niż jakikolwiek
inny naród lub szczep”. Podkreślając urodę i wygląd Nez
Perce, zanotował w dzienniku pod datą 24 września 1805 r.:
„Indianie Chopunnish są najprzystojniejszymi ludźmi, jakich
widziałem. Kobiety noszą suknie z koźlej skóry przystrojone
paciorkami, muszelkami i ciekawie wyglądającymi zwierzę­
cymi kośćmi. Mężczyźni ubierają się w wyprawione na biało
skóry bizonów lub jeleni, które dekorują koralikami i morskimi
muszelkami (...)” 20.
Lewis i Clark rozdawali wodzom na znak przyjaźni pamiąt­
kowe medale i amerykańskie flagi21. Przy pomocy Sakakawei
i pewnej kobiety z plemienia zachodnich Szoszonów, która
przebywając w niewoli u Nez Perce dobrze poznała ich język,
opisywali starszyźnie Nez Perce potęgę Stanów Zjednoczonych
i wyjaśniali cele ekspedycji. Jako jedno z głównych zadań
wyprawy podawali zaprowadzenie pokoju pomiędzy zwaś­
nionymi szczepami Indian i stworzenie warunków do budowy
na ziemiach czerwonych plemion faktorii handlowych, w któ­
rych Indianie mogliby się zaopatrywać w towary białych
ludzi. Wodzowie Nez Perce sceptycznie odnieśli się do
możliwości zawarcia pokoju z odwiecznymi wrogami, za­
chodnimi Szoszonami, Pajutami i Bannokami (których określali
20 Lewis and Clark Expedition, Down the Clearwater to the Snake River,

op. cit., s. 5.
21 Późniejsze badania nad kulturą materialną Nez Perce wykazały, że
plemię to bardzo chętnie wykorzystywało motywy amerykańskiej flagi do
ozdabiania swoich wyrobów. Nez Perce umieszczali na wytwarzanych przez
siebie przedmiotach pasy i gwiazdy na znak szczególnie przyjaznych
stosunków łączących ich z Amerykanami, datujących się od czasów spotkania
z wyprawą Lewisa i Clarka w latach 1805-1806.
wspólnym mianem Tewelka) oraz Czarnymi Stopami z prerii
Montany, ale perspektywa dostępu do broni palnej i amery­
kańskich towarów wyraźnie ich zainteresowała. Ostatecznie
przywódcy Nez Perce, wśród których prym wiedli wielcy
wodzowie wojenni: Złamane Ramię, Czerwony Niedźwiedź
Grizzli i Ucięty Nos, obiecali „rozważyć korzyści płynące
z pokoju i chętniej działać na rzecz utrzymania pokojowych
stosunków z sąsiadami”. Daleko ważniejsza okazała się
uroczysta deklaracja wodzów, którzy oświadczyli, że „biali
mogą być odtąd pewni ich gorących uczuć i liczyć na
wszelką pomoc z ich strony, gdyż, chociaż są biedni, mają
dobre serca”.
Późniejsza historia pokazała, że obietnica przyjaźni i sojuszu
z Amerykanami złożona przez wodzów Nez Perce Lewisowi
i Clarkowi podczas pamiętnej narady w 1806 r. miała
decydujące znaczenie dla przyszłych stosunków plemienia
z białymi. Wieść o zawartym wówczas przymierzu rozniosła
się po wszystkich obozach Nez Perce i była przekazywana
z pokolenia na pokolenie. Ci Indianie, którzy mieli okazję
osobiście spotkać obu wielkich odkrywców, mówili o tym
później z dumą i dbali o to, żeby młodzi Nez Perce rozumieli
wagę przyrzeczenia danego Amerykanom i honorowali je na
równi ze swoimi przodkami. Pomimo późniejszych kłopotów
z białymi i krzywd, jakich Nez Perce od nich doznali,
tradycyjna przyjaźń do Amerykanów przetrwała z małymi
wyjątkami aż do 1877 roku.
Obfite opady śniegu i zasypane przełęcze górskie zatrzymały
wyprawę w dolinie Kamiah przez 27 dni. Niemal codziennie
uczestnicy ekspedycji niecierpliwie wyglądali oznak poprawy
pogody. „Widok szybko podnoszącej się wody w rzece
napełnia mnie radością — zanotował 17 maja Lewis — gdyż
jest to bez wątpienia skutek topnienia śniegu w górach.
Trochę cierpliwości, a padnie lodowa bariera, która odgradza
mnie od przyjaciół i kraju (...)” 22.
22 The Journals Lewis and Clark, op. cit., s. 34.
10 czerwca, mając za przewodników kilku młodych Nez
Perce udających się na polowanie na bizony, Lewis i Clark
wyruszyli dalej na wschód. „O godzinie 11 wyjechaliśmy,
każdy konno, z lekkim ładunkiem na drugim koniu, nie licząc
zapasowych wierzchowców w razie wypadku lub konieczności
przeznaczenia ich na spożycie. Tym razem czujemy się
doskonale przygotowani do przebycia gór (...)” 23.
Chociaż dni były coraz cieplejsze, a łąki w dolinach
pokrywał dywan z kwitnących kwiatów, zima w wyższych
partiach gór nie chciała ustąpić. Zapiski Lewisa z 17 czerwca
wskazują, że tego dnia wyprawa natrafiła na śnieg głęboki na
12 do 15 cali, zalegający nawet na południowych stokach,
najbardziej wystawionych na działanie słońca. „Dalsze posu­
wanie się w tych warunkach uznaliśmy za szaleństwo, gdyż
nasze konie nie będą w stanie wytrzymać podróży bez jedzenia
dłużej, niż przez pięć dni (...)”24. Dopiero tydzień później
warunki na szlaku poprawiły się na tyle, że można było
zaryzykować ostatni skok przez góry. 24 czerwca rozpoczął
się decydujący etap podróży na wschód groźnym Szlakiem
Lolo. 30 czerwca wyprawa szczęśliwie przebyła pasmo
Bitteroot i ponownie znalazła się w Travellers Rest. 160 mil
dzielących ich od krainy Nez Perce uczestnicy ekspedycji
przebyli w sześć dni, w czasie o połowę krótszym, niż zajęła
ubiegłoroczna przeprawa przez góry w kierunku zachodnim.
3 lipca w Travellers Rest ekspedycja podzieliła się na dwie
grupy, żeby zbadać większy obszar Terytorium Luizjany.
Clark z 20 ludźmi, Charbonneau, Sakakaweą i jej dzieckiem
oraz stadem 50 koni ruszył na południe w górę rzeki Bitteroot
nu poszukiwanie Szoszonów. Lewis na czele 9 ludzi poszedł
skrótem na północny wschód w stronę Montany.
Oddział Clarka minął miejsce, gdzie rok wcześniej napot­
kano obóz Indian Flathead, a potem przekroczył kontynentalny
dział wód na dzisiejszej przełęczy Gibbona. Następnie zszedł
23The Journals of Lewis and Clark, ibidem, s. 37.
24 The Journals of Lewis and Clark, ibidem, s. 39.
do doliny Big Hole i 8 lipca dotarł do Camp Fortunate. Nie
napotkawszy Szoszonów, którzy nieco wcześniej odeszli na
południe do Wielkiej Kotliny, Clark kazał wydobyć ukryte
uprzednio czółna i zapasy. Po dotarciu do Three Forks
sierżant John Ordway popłynął z 9 ludźmi w dół Missouri (18
lipca dotarli do Great Falls), Clark zaś z resztą oddziału
i końmi podążył na wschód wzdłuż Gallatin, by spenetrować
dolinę rzeki Yellowstone. Podczas nocnego postoju w pobliżu
dzisiejszego Livingstone w Montanie Indianie Wrony cicha­
czem podkradli się do obozu i niepostrzeżenie uprowadzili
wszystkie konie ekspedycji. Dalsza podróż grupy Clarka
wzdłuż Yellowstone, aż do jej ujścia do Missouri przebiegła
bez ważniejszych wydarzeń.
Tymczasem Lewis, po rozdzieleniu się z oddziałem Clarka
w Travelers Rest, przebył Clark Fork i dotarł do rzeki Blackfoot.
6 lipca przekroczył kontynentalny dział wód na dzisiejszej
przełęczy Lewisa i Clarka, po czym zszedł na równiny Montany.
Idąc starym szlakiem myśliwskim Nez Perce wzdłuż strumienia
Sun, dotarł do Great Falls, by stwierdzić, że zapasy pozostawione
zeszłego lata w ukryciu u stóp wodospadów zostały skradzione
przez Indian. Nie czekając na Clarka, 16 lipca Lewis z trzema
ludźmi ruszył na północ, z zamiarem zbadania terenów leżących
w górze rzeki Marias i sprawdzenia, czy ma ona połączenie
z oceanem. Podążając w górę rzeki chciał przy okazji osiągnąć
50 równoleżnik, stanowiący północną granicę Luizjany.
27 lipca, w drodze powrotnej do Missouri, nad strumieniem
Badger, doszło do niefortunnej potyczki małego oddziału
Lewisa z grupą 8 wojowników Czarnych Stóp, którzy po
wspólnie spędzonej nocy próbowali ukraść broń i konie
Amerykanów. W zamieszaniu jeden z ludzi Lewisa, Reuben
Fields, pchnął nożem w serce wojownika o imieniu Ten-Który-
Patrzy-Na-Cielę-Bizona, podczas gdy Lewis, zmuszony rów­
nocześnie do użycia broni, śmiertelnie postrzelił drugiego
napastnika. To jedyne podczas całej wyprawy starcie z In­
dianami wywołało dalekosiężne skutki. Między Amerykanami
a Czarnymi Stopami, nazywanymi ze względu na dużą
liczebność i bitność „władcami północnych prerii”, na wiele
lat zapanowała otwarta wrogość.
Lewis i Clark spotkali się znowu 12 sierpnia nad Missouri,
125 mil poniżej ujścia Yellowstone (28 lipca oddziałek Lewisa
dołączył do grupy Ordwaya w Great Falls). Dwa dni później
ekspedycja dotarła do wiosek Mandanów nad rzeką Knife. Obaj
kapitanowie pożegnali tu Charbonneau i jego rodzinę (Kanadyj­
czyk otrzymał 500 dolarów wynagrodzenia, Sakakawea nie
dostała nic). John Colter z Wirginii, którego Lewis zwerbował
w Pittsburghu, dostał zgodę na odłączenie się od wyprawy
i z dwoma przypadkowo spotkanymi traperami z Illinois
powrócił w góry, by łowić bobry (Colter uważany jest za
pierwszego Amerykanina, który dał początek nowej kategorii
odkrywców i myśliwych zwanych „ludźmi z gór”). Pozostali
członkowie ekspedycji po trzech dniach odpoczynku, w towarzy­
stwie wodza Mandanów, Sheheke, popłynęli do St. Louis.
Płynąc w dół rzeki z szybkością 70 mil dziennie, 23
września Lewis i Clark dotarli do St. Louis. Ich przybycie
wywołało wielką radość i zdziwienie, gdyż od dawna uważano
ich za zmarłych. Od momentu rozpoczęcia wyprawy upłynęło
dwa lata, cztery miesiące i dziewięć dni. „Od dawna uważani
za nieżywych, uczestnicy ekspedycji musieli przypominać
Robinsonów Cruzoe” — napisał amerykański historyk. „Ci
ludzie, którzy od dawna nie zaznali dachu nad głową i łóżka,
z nieobecnym spojrzeniem, pierwsi Amerykanie, którzy prze­
mierzyli kontynent, pozostali kimś szczególnym aż do dnia
śmierci. Nieważne, co ich mogło później spotkać, i gdzie
rzucił ich los, do końca mogli czuć się wywyższeni ponad
innych, zjednoczeni wspomnieniami z dawnymi towarzyszami
liczącej 7000 mil podróży do Pacyfiku, której nikt inny nie
mógłby z nimi w żaden sposób podzielić” 25.
25 Roy E. A p p 1 e m a n, Lewis and Clark: Historic Places Associated with

their Transcontinental Exploration (1804-1806), United States Department of


Interior. National Park Service, Washington 1995, s. 12.
Jesienią 1806 r. Lewis i Clark znaleźli się Waszyngtonie,
gdzie powitano ich jak bohaterów narodowych. Każdemu
z szeregowych uczestników wyprawy przyznano podwójny
żołd i 320 akrów ziemi. Obaj dowódcy dostali po 1600 akrów.
W uznaniu zasług Lewis otrzymał stanowisko gubernatora
Luizjany (1807-1809). Clarka mianowano agentem do spraw
Indian na Terytorium Luizjany i generałem brygady milicji
terytorialnej.
Dalsze losy głównych bohaterów ekspedycji Lewisa i Clarka
na Zachód potoczyły się różnie. Kilka miesięcy po powrocie
z wyprawy Charbonneau na zaproszenie Clarka przybył
z rodziną do St. Louis, gdzie czekała na niego działka ziemi
przyznana przez rząd amerykański. Kanadyjczyk nie miał
jednak natury farmera i po kilku miesiącach, wiosną 1807 r.,
wrócił do Dakoty, by dalej prowadzić życie trapera. W latach
późniejszych zasłynął jako pracownik Amerykańskiej Kom­
panii Futrzarskiej oraz tłumacz i przewodnik po preriach nad
górną Missouri26. Sakakawea została przez jakiś czas w St.
Louis wychowując syna. W sierpniu 1807 r. urodziła córeczkę,
Lizette. Później dołączyła do męża w Dakocie, pozostawiając
małego Jeana Baptiste pod opieką Clarka.
Meriwether Lewis okazał się nie najlepszym politykiem
i gubernatorem Luizjany. W październiku 1809 r., w drodze
do Waszyngtonu, zginął w niewyjaśnionych okolicznościach
w pobliżu Nashville w Tennessee, według jednej wersji
skrytobójczo zamordowany, według innej, popełniwszy samo­
bójstwo. Sakakawea zmarła w grudniu 1812 r. w forcie
Manuel nad Missouri (Dakota Południowa) podczas epidemii
tyfusu 27. Jeden z naocznych świadków jej śmierci, John
26 Towarzyszył m.in. księciu Maksymilianowi oraz znanemu szwajcars­
kiemu malarzowi Karlowi Bodmerowi, którzy gościli na Dzikim Zachodzie
w 1833 roku.
27 Według innej wersji, kobietą, która umarła w 1812 r. w forcie Manuel,

była druga żona Charbonneau, Kobieta Wydra, natomiast Sakakawea powróciła


do kraju Szoszonów i zmarła w rezerwacie Wind River (Wyoming) w 1884 r.
w wieku około 97 lat.
Luttig, który w zastępstwie Williama Clarka opiekował się
w tym czasie dziećmi Sakakawei, napisał 20 grudnia 1812 r.:
„(...) tego wieczora żona Charbonneau, Snake Squaw (Szoszoni
znani byli także jako Snakes, czyli Węże, od praktykowanego
przez nich tańca węża — przyp. J.W.), zmarła na «zgniłą
gorączkę». Była dobrą kobietą, najlepszą w forcie, miała
około 25 lat. Zostawiła małą córeczkę” 28.
Po śmierci Sakakawei Clark zaopiekował się Jeanem
Baptiste i Lizette, starając się zastąpić im nieobecnego ojca
i zmarłą matkę. W latach 1813-1821 pełnił funkcję gubernatora
nowo utworzonego Terytorium Missouri. W 1814 r. opub­
likował dzienniki z wyprawy na Zachód. W 1820 r. bez­
skutecznie ubiegał się o nominację na gubernatora stanu
Missouri. W latach 1822-1838 zajmował stanowisko komisarza
do spraw Indian w St. Louis, zyskując szacunek białych
i czerwonoskórych za prawość charakteru i uczciwość. Umarł
1 września 1838 r.
Ekspedycja Lewisa i Clarka, dobrze zaplanowana i brawu­
rowo poprowadzona, zakończyła się sukcesem. Całkowity
koszt wyprawy wyniósł 39 000 dolarów, wielokrotnie więcej
niż początkowe 2500 dolarów, o które Jefferson prosił w 1803 r.
Kongres na potrzeby Oddziału Odkrywców. Uczestnicy eks­
pedycji przebyli około 7000 mil i jako pierwsi Amerykanie
dotarli do Oceanu Spokojnego ze wschodu. Odkryli dla nauki
niezliczoną ilość nieznanych wcześniej gatunków roślin i zwie­
rząt, poznali i opisali wiele plemion indiańskich, po raz
pierwszy wykonali własnoręcznie mapy terenów uważanych
do tej pory za „białą plamę Ameryki” i dostarczyli rządowi
Sianów Zjednoczonych ważkich argumentów uzasadniających
jego roszczenia do Terytorium Oregonu.
Nie wszystkie rezultaty wyprawy można było z powo­
dzeniem wykorzystać. Odkryty przez Lewisa i Clarka szlak
od źródeł Missouri do Kolumbii, który wedle oczekiwań
28 Ken R o g e r s . Sakakawea and the Fur Traders; Sakakawea's Life
leaves questions, op. cit., s . 2 .
Jeffersona miał być krótki i łatwy do przebycia, okazał się
220-milową (355 km) mordęgą przez wyjątkowo trudny kraj.
Większość obszarów prerii i Gór Skalistych pozostała wciąż
niezbadana, a blokowanie przez Hiszpanię dogodniejszych
południowych szlaków wzdłuż rzek Arkansas, Canadian
i Rzeki Czerwonej, ograniczało możliwości poznania nowych
ziem29. Dzikie, półpustynne obszary Wielkich Równin i nie­
dostępne góry nadawały znacznej części Luizjany charakter
ziem nie nadających się pod uprawę. Niemal wszędzie
stosunki z Indianami były napięte i trudne do uregulowania.
Ostatecznie wybuch wojny amerykańsko-angielskiej
(1812-1814) na wiele lat zahamował amerykańską ekspansję
na zachód. Wielkie nadzieje i entuzjazm, jakie wzbudziła
wśród Amerykanów wyprawa Lewisa i Clarka, przygasły.
Trzeba było wiele czasu i wielu nowych doświadczeń, zanim
idea „wielkiego pochodu” na Zachód mogła być urzeczywist­
niona.

29 Jesienią 1805 r. Hiszpanie z Nowego Meksyku, którzy wiedzieli, że

Lewis i Clark idą w górę Missouri i kaptują Indian dla sprawy amerykańskiej,
wysłali nad rzekę Platte wyprawę pod dowództwem Pedro Viala, mającą za
zadanie utrzymać plemiona tego regionu przy Hiszpanii i zwalczać wpływy
Amerykanów. Z kolei latem 1806 r. z Nowego Meksyku wyruszyła w stronę
Missouri wyprawa Fucundo Melgaresa, w sile 600 żołnierzy, która miała
przeciwdziałać zabiegom Lewisa i Clarka oraz por. Zebulona Pike’a,
badającego w 1806 r. z polecenia Jeffersona południowe obszary Luizjany
i rozpoznającego granice z posiadłościami hiszpańskimi.
PRZEKŁUTE NOSY

Według starej legendy plemienia Nez Perce, na początku,


Zanim jeszcze na świecie pojawili się La-te-tel-wit (Istoty
Ludzkie), świat zamieszkiwały zwierzęta żyjące jak ludzie
i zachowujące się jak ludzie. Niektóre z nich były mądre
i dobre, niektóre zaś były potworami gnębiącymi inne zwie­
rzęta. W tym mitycznym okresie najważniejszą postacią wśród
„zwierzęcych ludzi” był Kojot, słynący z przebiegłości i umie­
jętności zmieniania siebie i innych. Czasami sprytny Kojot
Udawał głupca lub łajdaka. Czasami potrafił się rozdzielić,
Innym razem przybierał ponadnaturalne rozmiary lub dowolnie
Zmieniał postać swoją i innych „zwierzęcych ludzi”, jak
również otaczającej ich przyrody. Potrafił także dokonywać
różnych cudownych rzeczy.
Pewnego dnia Kojot dowiedział się, że w Kamiah nad rzeką
Clearwater mieszka zły, okrutny Potwór, który pożera „zwie­
rzęcych ludzi”. Przebiegły Kojot zmusił Potwora, by ten go
połknął, a następnie rozpalił w jego brzuchu ogień. Kiedy
przerażony Potwór otworzył paszczę, aby wypuścić dym
Wypełniający jego trzewia, wszystkie uwięzione wewnątrz
Zwierzęta wyskoczyły i uciekły na wolność. Wówczas Kojot
Wyciął kamiennym nożem serce Potwora i pozbawił go życia.
Potem pociął jego ciało na kawałki i porozrzucał je na
wszystkie strony. W miejscach, gdzie upadły szczątki Potwora,
powstały z nich różne plemiona Indian. Kojot zapomniał
jednak o miejscu, w którym żył Potwór. Kiedy jego przyjaciel
Lis zwrócił mu na to uwagę, Kojot spryskał ziemię krwią
Potwora. Z krwi tej narodził się dzielny i inteligentny lud
Nee-mee-poo (Ludzie), znany dziś pod nazwą Nez Perce '. Na
południowy wschód od Kamiah, gdzie znajduje się kolebka
plemienia, jeszcze dziś można obejrzeć pagórki, które powstały
z serca i wątroby zabitego Pptwora.
Kraina Nez Perce leży w obrębie Płaskowyżu Kolumbii
(Columbia Plateau), wielkiego regionu geograficznego roz­
ciągającego się od Gór Skalistych na wschodzie do Gór
Kaskadowych na zachodzie i od wielkiego zakrętu rzeki
Fraser w Brytyjskiej Kolumbii do północnych krańców Wiel­
kiej Kotliny (Great Basiń). W Stanach Zjednoczonych obe­
jmuje wschodnie obszary stanów Oregon i Waszyngton,
północną część stanu Idaho, dalej rozszerza się na wschód,
przekracza kontynentalny dział wód i sięga aż po północno-
-zachodnią część stanu Montana. Powierzchnia Płaskowyżu,
zajmująca przeszło 300 tys. km2, jest bardzo urozmaicona pod
względem krajobrazowym i przyrodniczym. Można tam spot­
kać porośnięte lasem góry, głębokie doliny i kaniony, rwące
górskie strumienie, rozległe łąki oraz, przylegające do skraju
Wielkiej Kotliny, kamieniste równiny i pustynie. Główny
system wodny tego obszaru tworzą dorzecza dwóch rzek:
Fraser i Kolumbii. W czystych, chłodnych wodach rzek
przecinających Płaskowyż można znaleźć dostatek ryb, wśród
których dominuje łosoś i pstrąg. Prawie nie występowały tu
bizony, za to pełno było łosi, jeleni, górskich owiec i zwierząt
futerkowych, zwłaszcza wydr i bobrów.

1 Nazwę Nez Perces (Przekłute Nosy) nadali Indianom Sahaptini francuscy


traperzy z Kanady w XVIII w. z powodu zwyczaju dziurawienia sobie
chrząstki nosowej przez niektórych wojowników, aby można było umieszczać
w niej ozdoby z muszli lub kości zwierzęcych. Zwyczaj ten wygasł zresztą
jeszcze przed przybyciem do Nez Perce pierwszych Amerykanów.
Wśród Indian Płaskowyżu reprezentowane były dwie główne
grupy językowe. Część północną zamieszkiwały ludy mówiące
językiem salisz — na terenie Stanów Zjednoczonych byli to
Indianie Kalispel, Coeur d’Alene, Pend d’Oreille, Spokane,
Colville, Sanpoił i Fłathead (Płaskie Głowy). Na południu
i zachodzie, w dorzeczu środkowej Kolumbii, żyły ludy
mówiące językiem sahaptin — Yakima, Umatilla, Walla
Walla, Palouse, Cayuse, Nez Perce i wiele innych mniejszych
plemion. Każde z nich mówiło własnym dialektem języka
sahaptin2. Wszystkie wymienione ludy należały do większej
grupy kulturowej, zwanej Kulturą Wyżyny Kolumbii.
Ze względu na społeczną i polityczną organizację ludów
Płaskowyżu określenie „plemię” bywa w ich przypadku bardzo
mylące. Od niepamiętnych czasów tamtejsi Indianie żyli
w niewielkich egalitarnych grupach funkcjonujących na zasa­
dzie wolności i równości wszystkich ich członków. Grupy te
nie znały pojęcia naczelnego wodza lub jakiejkolwiek innej
władzy politycznej sprawującej kontrolę nad całą społeczno­
ścią. Podstawową komórką społeczną i ekonomiczną była
liczna, wielopokoleniowa rodzina, której członków łączyły
więzy krwi i małżeństwa. Każda rodzina miała swojego
przywódcę reprezentującego ją na radzie starszych. Zwykle
około 50 rodzin tworzyło grupę zamieszkującą określony
obszar, mówiącą tym samym dialektem i obozującą razem
w zimie. Grupy te wchodziły w skład większych grup
regionalnych, a te z kolei tworzyły plemiona połączone
wspólnotą kultury, historii i języka.
Granice terytoriów zamieszkałych przez poszczególne grupy
były płynne, a przynależność do wybranej społeczności
dowolna. Charakterystyczne dla ludów Płaskowyżu było częste
przemieszczanie się i wzajemna zależność od siebie, przy
jednoczesnym ograniczeniu konfliktów wojennych. Jak przy­
stało na typowe społeczności egzogamiczne, małżeństwa
2 Narzecze Nez Perce (podgrupa językowa penutian-sahaptin) było używane

także przez mniejsze, blisko spokrewnione z nimi, plemię Cayuse.


zawierano tylko z przedstawicielami innych rodów, grup
a nawet bratnich plemion (w przeciwieństwie do społeczności
endogamicznych, zezwalających na ożenek tylko w swoim
obrębie). Wszystkie zaprzyjaźnione grupy posiadały przywilej
wspólnego korzystania z dostępnych zasobów żywnościowych
zajmowanych terenów, które tworzyły jedno terytorium ple­
mienne. Każde z plemion rościło sobie prawa do własnych
terenów łowieckich, ale nie broniło dostępu do nich innym
szczepom, z którymi wiązały je więzy krwi i wspólny język.
Pierwotne terytorium Nez Perce w swoich najszerszych
granicach liczyło około 70 tys. km2 (27 tys. mil2). Rozciągało
się od gór Bitteroot (Bilteroot Mountains) na granicy Montany
i Idaho, przez niemal całą południową część zwężenia Idaho,
od rzeki Palouse na północy do rzeki Payette na południu, do
Gór Błękitnych (Blue Mountains) w północno-wschodniej
części Oregonu. Ojczyzna Nez Perce wciśnięta pomiędzy
dwie krainy geograficzne, Góry Skaliste na wschodzie i Płas­
kowyż Kolumbii na zachodzie, należała do najpiękniejszych
krain w Ameryce Północnej. Charakteryzowała się piękną
i urozmaiconą rzeźbą terenu, na który składały się maje­
statyczne góry (niektóre o wysokości przekraczającej 3000
metrów n.p.m.), rozległe wyżynne prerie, lesiste wzgórza,
głębokie kaniony i urodzajne doliny nad rzekami Snake,
Salmon i Clearwater.
Plemię Nez Perce dzieliło się na kilka mniejszych, w pełni
autonomicznych grup żyjących osobno 3. W zależności od
miejsca, w jakim zamieszkiwały poszczególne grupy, zaczęto je
później określać mianem Górnych (Północnych) lub Dolnych
(Południowych) Nez Perce. Chociaż ich członkowie nigdy nie
zbierali się w jednym miejscu, poczuwali się do jedności dzięki
wspólnocie kultury, historii i języka. Każda grupa posiadała
swego przywódcę i zachowywała niezależność w działaniu.
3 Lewis i Clark wspominaj w swoich pamiętnikach o siedmiu grupach
regionalnych (szczepach) plemienia „Chopunnish”. Dzieliły się one z kolei na
ponad 40 mniejszych grup, z których każda miała swojego przywódcę.
Nez Perce, jak prawie wszystkie ludy Płaskowyżu, wiedli
półosiadły tryb życia. Mieszkali w wioskach położonych
zazwyczaj w dolinach licznych rzek i strumieni. Zgodnie
z tradycyjną organizacją społeczną plemienia każda wioska
stanowiła oddzielną społeczność, choć wszystkie osiedla
skupione wzdłuż tej samej rzeki lub leżące na tym samym
terenie tworzyły jedną grupę, którą określano mianem po­
chodzącym najczęściej od nazwy głównej wioski, rzeki lub
okolicy. W każdej wiosce ludzie wybierali radę starszych, a ta
naczelnika wioski. Często przywództwo miało charakter
dziedziczny, zawsze jednak istniała możliwość wyboru mąd­
rzejszego i lepszego przywódcy, bez względu na jego po­
chodzenie. Czasami głowa wioski był jednocześnie szamanem
posiadającym ponadnaturalną władzę duchową i religijną.
Zawsze jednak musiał wyróżniać się mądrością, hojnością,
doświadczeniem, odwagą, zdolnościami dyplomatycznymi
i umiejętnością mówienia. Zadaniem naczelnika było roz­
sądzanie wewnętrznych sporów, reprezentowanie wioski
w kontaktach z innymi, dbanie o dobro jej mieszkańców
i opieka nad potrzebującymi. Wodzowie przewodzili służąc
przykładem, kierując się powszechnie uznawaną mądrością
i szacunkiem, a jedynym środkiem, jakim mogli się po­
sługiwać, była perswazja. Bywało, że dzięki więzom małżeń­
skim wybitny przywódca stawał na czele dwóch wiosek.
Chociaż naczelnik był najbardziej wpływową osobą w wios­
ce, jego władza była ograniczona. W najważniejszych sprawach
musiał korzystać z pomocy rady złożonej z przedstawicieli
wszystkich rodów i innych starszych, doświadczonych męż­
czyzn. Do wyłącznych kompetencji rady należała dyskusja
i podejmowanie decyzji w sprawie organizacji sezonowych
połowów, polowania, zbierania pożywienia, kontaktów z in­
nymi grupami, a także w sprawach wojny i pokoju. Wszystkie
decyzje podejmowane były wspólnie podczas narady starszyz­
ny. Ci, którzy się z nimi nie zgadzali, mogli opuścić wioskę
i przyłączyć się do innej grupy lub po prostu pójść własną
drogą bez narażania się na zarzut zdrady czy odszczepieństwa.
Z reguły szacunek dla wodza i członków rady, oraz wzgląd na
dobro ogółu, utrzymywały jedność grupy. Jeśli jednak ktoś
swoim zachowaniem wyrządził krzywdę innym, spowodował
nieszczęście w grupie albo popełnił zbrodniczy uczynek, był
karany przez członków własnego rodu lub skazywany przez
radę na wygnanie. W razie wojny rada wybierała wodza
wojennego. Podobnie jak w niektórych innych sytuacjach
tyczących się wspólnego dobra, jak podczas grupowej wędró­
wki czy łowów, wymagano pełnego posłuchu, a władza
wodza wojennego była bardziej rygorystyczna i dyscyplinująca
niż w okresie pokoju. Kobiety nie uczestniczyły w pracach
rady, miały jednak wpływ na podejmowane przez nią decyzje
poprzez swoich mężów, synów i innych męskich krewnych.
Przedstawiciele różnych wiosek tworzyli radę, która wybie­
rała wodza całej grupy, zwykle przywódcę największej wioski,
lub najmądrzejszego i najbardziej szanowanego spośród wszys­
tkich mężczyzn. Generalnie było to także stanowisko dziedzicz­
ne, choć rada mogła dokonać wyboru innego przywódcy,
którego zdolności wodzowskie bardziej predestynowały do tej
godności. Mieszkańcy różnych wiosek uznający zwierzchnic­
two wodza budowali pod jego przywództwem stanowiska do
połowu ryb, przygotowywali wyprawy myśliwskie, odbywali
ceremonie plemienne, a w razie wojny organizowali wspólną
obronę lub atak na wroga.
Z tych samych powodów różne sąsiadujące ze sobą grupy
o tych samych korzeniach, cechach etnicznych, języku i kul­
turze łączyły się w większe grupy regionalne, tworząc luźne
konfederacje lub związki plemion, na czele których stały rady
i wodzowie o najwyższych kwalifikacjach w sprawach pokoju
i wojny. Nawet wówczas jednak nie tworzono stanowiska
naczelnego wodza, czy stałej rady decydującej o losach całego
plemienia, i chociaż w najważniejszych sprawach często
osiągano jedność, wysokie poczucie niezależności poszczegól­
nych grup pozostawało sprawą najważniejszą.
Wioski Nez Perce, ukryte bezpiecznie w osłoniętych od
wiatru i zimna dolinach rzek i strumieni, stanowiły miejsce
zamieszkania głównie w okresie zimowym. Ulubionym domo­
stwem wielu plemion Płaskowyżu, wykorzystywanym zarówno
w zimie, jak i w lecie, były stożkowate szałasy przypominające
swoim wyglądem tipi z Wielkich Równin, z tąjednak różnicą,
że zamiast skór do ich pokrycia używano mat tkanych
z włókien liściowych niektórych roślin i sitowia. Na zimę
szałasy pokrywano kilkoma warstwami mat i wkopywano
w ziemię na głębokość około 60 centymetrów.
Innym rodzajem domostw były wspólne długie domy,
zwane przez Nez Perce Lah-pit-ahl Ain-neet. Służyły one
zwykle jako miejsce zamieszkania całej dużej rodziny lub
nawet wielu rodzin. Czasami wykorzystywano je także w sy­
tuacjach wymagających zebrania się dużej grupy ludzi, do
odbycia zgromadzeń związanych z odprawieniem ceremonii
religijnych, społecznych i wojennych. Lewis i Clark, relac­
jonując swoją wizytę u wodza Nez Perce, Uciętego Nosa,
opisują wioskę, w której w dwóch długich domach zamiesz­
kiwało 38 indiańskich rodzin: „Niedaleko od nas stoją dwa
domy Chopunnish, z których jeden zajmuje osiem rodzin,
a drugi, bez wątpienia największy, jaki kiedykolwiek widzieliś­
my, jest zamieszkany przez co najmniej 30 rodzin. Wyglądem
przypomina on długą szopę, zbudowaną, podobnie jak wszys­
tkie inne tutejsze chaty, ze słomy i mat. Ma on ponad 45
metrów długości i około 4,5 metra szerokości (...)”4. Zwykle
„długie domy” liczyły od 7 do 30 metrów, choć zdarzały się
i takie, których długość dochodziła nawet do 50 metrów.
W miesiącach wiosenno-letnich, kiedy tradycyjnie wyru­
szano na połowy ryb, polowania i wyprawy zbierackie, Nez
Perce najchętniej korzystali z lekkich i łatwych do transportu
namiotów pokrywanych roślinnymi matami lub przejętych od
Indian prerii tipi krytych skórami łosi. W okresie późniejszym
wielu Nez Perce mieszkało w ziemiankach krytych chrustem,
4 Indianie Ameryki Północnej, op. cit., s. 102.
matami i darnią lub też, naśladując białych osadników,
budowało dostatnie chaty z drewna.
Gospodarka Nez Perce, podobnie jak niemal wszystkich
plemion tego regionu, opierała się na myślistwie i zbieractwie,
ale podstawą ich egzystencji i głównym bogactwem naturalnym
był łosoś. Na przełomie maja i czerwca, kiedy rzeki zapełniały
się rybami zdążającymi na tarło, ludzie opuszczali wioski
zimowe i gromadnie udawali się na połowy. Łowienie ryb
miało charakter zespołowy i odbywało się pod nadzorem
szamanów i wodzów. Ryby łowiono w najrozmaitszy sposób:
dźgano je oszczepem albo harpunem, chwytano w sieci, na
haczyk lub w pułapki. Do połowu ryb używano łodzi lub
specjalnych drewnianych platform, których powierzchnia
wznosiła się ponad lustrem wody, albo wykorzystywano
istniejące półki skalne. Pierwszy połów w sezonie poprzedzano
rytualną ceremonią poświęconą Stwórcy Wszechświata i ry­
bom, którym składano dzięki za to, że, jak co roku, powróciły,
by stać się pożywieniem dla ludzi. Część połowu przeznaczano
do natychmiastowego spożycia, resztę wędzono lub suszono
na słońcu, aby ją później sprzedać lub zostawić na zimę.
Połowy trwały przez całe lato i jesień, najpierw w niżej
położonych rzekach, później w ich górnych dopływach.
Większość zapasów na zimę pochodziła z połowów jesiennych,
kiedy w górskich rzekach pojawiały się najbardziej okazałe
i najtłustsze gatunki łososia, pstrąga i jesiotra.
Polowanie i wyprawy zbierackie wyznaczały roczny cykl
życia plemienia. Wiosną, przed wyruszeniem na połów ryb,
zbierano wczesne gatunki jadalnych roślin i korzeni. Później,
kiedy złowiono wystarczającą ilość ryb, a topniejące śniegi
odsłoniły wyżej położone tereny, ludzie przenosili się na
ulubione górskie łąki, gdzie wznosili sezonowe obozy. Bogate
lasy Płaskowyżu i górskie prerie u podnóży gór Bitteroot
i Błękitnych dostarczały różnorodność wszelkiego pożywienia.
W lesie zbierano sezonowe jagody, orzechy, mech i nasiona
szyszek. Szczególną pozycję w diecie Indian Płaskowyżu
stanowiły dzikie warzywa rosnące obficie na wysokich rów­
ninach (zwłaszcza ulubiona kama) oraz wykopywane z ziemi
jadalne bulwy i korzenie roślin. Pokarm roślinny spożywano
na świeżo lub suszono. Wyschnięte jagody łączone z ususzo­
nym i sproszkowanym mięsem zwierząt i ryb dawały pożywny
pemmikan. Z wielu ziół, nasion i korzeni przyrządzano
lekarstwa.
Podczas gdy kobiety i dzieci zbierały korzenie i jagody,
mężczyźni polowali i łowili ryby. Dzika zwierzyna dostarczała
nie tylko pożywienia, ale także skór na ubrania oraz kości
i innych surowców, z których wyrabiano narzędzia, sprzęty
domowe i przedmioty codziennego użytku. Polowano głównie
na łosie, wapiti i inne jelenie, a także na niedźwiedzie,
antylopy, górskie owce i różne zwierzęta futerkowe oraz
ptaki. Do łowów używano łuków i strzał, oszczepów, noży,
sieci, pułapek, a nawet wilczych dołów. Po zdobyciu koni
niektóre grupy Nez Perce wyprawiały się niebezpiecznym
Szlakiem Lolo na wschód, na odległe o 600 km prerie
Wyoming i Montany, by z powodzeniem polować na bizony.
Poszczególne grupy Nez Perce utrzymywały ze sobą ścisłe
kontakty, a ich członkowie nie tylko odwiedzali się nawzajem
i zawierali między sobą małżeństwa, ale też rozwijali więzi
ekonomiczne i społeczne. Co roku wiele grup plemienia
zbierało się w celu odbycia wspólnych uroczystości plemien­
nych podtrzymujących jedność szczepową. Ulubionym miejs­
cem tych spotkań była dolina Yakima u zbiegu rzek Snake
i Kolumbii oraz dzisiejsze Moscow w stanie Idaho.
Wczesną wiosną, przed pojawieniem się w rzekach krainy
Nez Perce łososi, niektóre grupy wędrowały w dół Snake
i Kolumbii, gdzie płynące z oceanu ryby docierały wcześniej.
Nez Perce, podobnie jak i inne plemiona północnego zachodu,
brali też udział w tradycyjnych spotkaniach w najważniejszych
ośrodkach handlowych Płaskowyżu, w The Dalles, przy
Wodospadach Kettla i przy Wodospadach Celilo na rzece
Kolumbii. Podróżowali tam zazwyczaj drogą wodną, używając
prostych łodzi-dłubanek, wykonanych techniką wypalania
z jednego pnia, transportując czółna lądem w miejscach
niebezpiecznych progów wodnych.
Szczególne znaczenie miały spotkania w The Dalles, które
odbywały się każdej jesieni w miejscu, gdzie Kolumbia
przecina pasmo Gór Kaskadowych (Cascade Mountains).
W sąsiedztwie żyli Indianie Wishram i Wasco, uważani za
pośredników między plemionami Płaskowyżu a plemionami
wybrzeża Pacyfiku. Dzięki dogodnemu położeniu gościli oni
w swoich wioskach wiele grup plemiennych przybyłych
z towarami na jesienny szczyt handlowy. Specjalnością
handlową Nez Perce były gotowe ubrania i skóry bizonów
nabywane od Indian prerii, pióra orłów, główki fajek z zielo­
nego kamienia (steatyktytu), pemmikan, korzenie, suszone
jagody, doskonałe łuki z rogów owcy górskiej i zdobione
w geometryczne wzory tkane torby, z których Nez Perce
szeroko słynęli.
Nez Perce pozostawali w bliskich kontaktach z Indianami
Cayuse i Palouse, żyjącymi najbliżej nich na północy i za­
chodzie, z którymi często razem wędrowali, obozowali i wcho­
dzili w związki małżeńskie. Dalej na północy utrzymywali
kontakty z Indianami Spokane, w sąsiedztwie których niejed­
nokrotnie łowili łososie nad Wodospadami Kettle’a, oraz
plemionami Coeur d’Alene, Colville i Kalispel. Wiosną, kiedy
stopniały śniegi, wyprawy myśliwskie Nez Perce przekraczały
góry, by wspólnie z Flathead i Kutenajami polować na bizony
na Wielkich Równinach. Wyprawy handlowe i myśliwskie
organizowano także na południe i południowy zachód, na
tereny zamieszkałe przez plemiona północnych Pajutów,
zachodnich Szoszonów i Bannoków.
Stosunki z bliższymi i dalszymi sąsiadami nie zawsze
układały się pokojowo. Na północy Nez Perce walczyli czasami
z wojownikami Spokane i Coeur d’Alene, rywalizując o łowis­
ka lub mszcząc się za doznane lub urojone krzywdy. Na
południu dochodziło do częstych starć z Pajutami, Szoszonami
i Bannokami, co nie przeszkadzało prowadzić z nimi okresami
dość ożywionej wymiany handlowej. Na Wielkich Równinach
Nez Perce przez ponad sto lat prowadzili wojnę z Czarnymi
Stopami i ich sojusznikami, Indianami Gros Ventres i Sarsi,
a także z niektórymi grupami Wron, którzy zazdrośnie strzegli
swych terenów łowieckich przed wdzierającymi się na nie
plemionami Płaskowyżu.
Przed każdą wyprawą na północne prerie Nez Perce i Ku-
tenajowie udawali się do kraju Indian Flathead, skąd połączone
plemiona w kilku dużych grupach wyruszały w drogę na
Wielkie Równiny asekurując się nawzajem na wypadek napaści
wroga. Najsilniejsze grupy myśliwych, polujące w towarzyst­
wie swych rodzin, pozostawały na preriach nawet przez okres
od pół roku do dwóch lat. Bywało, że w trakcie takich wypraw
zawierano również trwałe przyjaźnie. Polujące na wschodzie
grupy Nez Perce często handlowały ze wschodnimi Szoszona-
mi i zachodnim odłamem Wron.
Wojny międzyplemienne wśród Indian Płaskowyżu należały
do rzadkości. Wzajemna wrogość była ograniczona, a konflikty
zbrojne wynikały wyłącznie z zemsty rodowej, chęci wykaza­
nia odwagi przez młodych wojowników, rywalizacji o dostęp
do łowisk czy też prób zdobycia łupów i koni. Z prawdziwym
etosem wojny Nez Perce zetknęli się dopiero w czasie walk
z Indianami prerii, spowodowanymi rywalizacją o dostęp do
bizonów i koni. Doświadczenia wyniesione z tych walk
pozwoliły plemieniu Nez Perce posiąść trudną sztukę prowa­
dzenia wojny oraz wiele umiejętności wojennych właściwych
koczownikom z Wielkich Równin. Do najważniejszych nale­
żała ogromna ruchliwość, umiejętność błyskawicznego prze­
noszenia się z miejsca na miejsce, prowadzenie bliskiego
i dalekiego zwiadu, współdziałanie poszczególnych grup
wojowników, prowadzenie walki polegającej na szybkim ataku
i odskoku, a także umiejętność posługiwania się bronią palną,
którą plemiona z północnych prerii od połowy XVIII w.
nabywały od brytyjskich i francuskich handlarzy z faktorii
kanadyjskich. Ta ostatnia umiejętność, w połączeniu z celnoś­
cią oka, jaką Nez Perce wyrobili sobie podczas wypraw
myśliwskich na Wielkie Równiny, uczyniła z nich wyśmieni-
tych strzelców, prawdopodobnie najlepszych ze wszystkich
Indian amerykańskiego Zachodu.
W wyniku częstych kontaktów z Indianami prerii Nez Perce
przejęli wiele ich obyczajów, łącząc cechy ludów Płaskowyżu
i ludów z Wielkich Równin. W dużo większym stopniu niż
u innych plemion regionu Płaskowyżu wojna i polowanie na
bizony ukształtowały społeczną organizację i polityczne
instytucje Nez Perce. Doprowadziło to do wyłonienia licznej
grupy zdolnych i mężnych przywódców wojennych, cieszących
się wpływami w plemieniu i stanowiących godny wzór do
naśladowania dla młodych wojowników. Wśród wodzów
wojennych okresu poprzedzającego erę białego człowieka,
którzy cieszyli się największym uznaniem i którzy bogactwo,
sławę i pozycję społeczną zdobyli zarówno wskutek walk na
prerii, jak i na południu, znaleźli się Zwiastun Świtu, Groma­
dzący Chmury, Pięć Ran, Czerwony Niedźwiedź Grizzli,
Znaczone Nogi, Trzy Krainy, Ucięty Nos i Złamane Ramię.
Mimo przejęcia wielu cech Indian prerii w dziedzinie
prowadzenia wojny, w przeciwieństwie do nich, Nez Perce
i inne plemiona Płaskowyżu nie uważały skalpu za największe
trofeum wojenne, nie stosowały zwyczaju skalpowania i rytual­
nego profanowania zwłok poległych nieprzyjaciół. W opinii
białych, którzy zetknęli się z agresywnością i etosem wojny
plemion z Wielkich Równin, ludy regionu Płaskowyżu,
nieliczne i rozdrobnione, uchodziły za mało wojownicze
i niegroźne. W istocie, dla społeczności żyjących na etapie
wspólnoty pierwotnej, zagrożenia ze strony natury i starania
o przeżycie zimy rzeczywiście stanowiły daleko większy
problem niż walka z wrogimi plemionami.
Nez Perce mieli, jak wszystkie plemiona indiańskie, swo-
jego Wielkiego Ducha (Stwórcę Wszechświata) i oddawali
cześć różnym innym duchom. Będąc animistami wierzyli,
że wszystko, co istnieje na ziemi, a więc zwierzęta, ptaki,
ryby, skały, drzewa, gwiazdy i inne zjawiska naturalne mają
duszę lub nadprzyrodzone zdolności, przy pomocy których
oddziałują na człowieka i które człowiek może zgłębić jedynie
przy pomocy wizji i snów. Wszyscy Nez Perce,
zwłaszcza mężczyźni, pragnęli doznać wizji, poznać swoją
przyszłość i dowiedzieć się, kto jest ich Wey-ya-kinem,
Duchem Opiekuńczym, który wiódł ich przez życie i okazy-
wał pomoc w najtrudniejszych chwilach. Chcąc przyspieszyć
widzenie potrafili zadawać sobie ból, pościli i przebywali
całymi dniami w samotności, doprowadzając organizm do
stanu niemal całkowitego wyczerpania.
Indianie Nez Perce należeli do najprzystojniejszych i najbar-
dziej urodziwych w Ameryce Północnej. Znane było ich
zamiłowanie do czystości, pięknego wyglądu i dbałość o szcze-
góły stroju. Tradycyjnym ubiorem były gładkie, miękko wypra-
wione skóry jeleni, łosi i antylop, a także futra niedźwiedzi,
wilków, kojotów i innych drobniejszych zwierząt. Po zdobyciu
koni i nawiązaniu kontaktów z Indianami z Wielkich Równin
Nez Perce przejęli wiele z ich kultury materialnej, wprowadzając
do powszechnego użytku także stroje ze skór bizonów. Mężczyź-
ni nosili nogawice z garbowanej skóry (leggins), skórzane pasy,
przepaski biodrowe, miękkie mokasyny, koszule i opończe.
Ubranie kobiet składało się z mokasynów, krótkich nogawic,
długich sukni i opończy. Zimą najczęściej noszono długie
mokasyny zrobione z wygarbowanej skóry odwróconej włosiem
do wewnątrz i okrywano się pledami z króliczych skórek lub
skórami bizonów. Ubrania noszone na co dzień nie były na ogół
zdobione, ale na specjalne okazje Indianie zakładali stroje bogato
ozdobione frędzlami, paciorkami, kolorowymi kamykami i kol-
cami jeżozwierza. Do najbardziej eleganckich należały ozdoby
z zębów łosia i bobra oraz muszle kupowane od plemion
z wybrzeża oceanu. Charakterystycznym nakryciem głowy
kobiet Nez Perce były wyplatane z łyka kapelusze bez ronda
o płaskiej główce.
Przez okres kilku tysięcy lat sposób życia plemion Płasko­
wyżu nie uległ większym zmianom. Przełom nastąpił w XVIII w.
wraz z pojawieniem się konia, który w krótkim czasie przejął
rolę najważniejszego środka transportu i którego upowszech­
nienie wywołało wielkie zmiany w kulturach Indian tego
regionu. Wedle tradycyjnych przekazów Indianie Płaskowyżu
zostali zaopatrzeni w konie przez Szoszonów, którzy otrzymali
je od swych krewniaków Komanczów, najeżdżających od
wczesnych lat XVIII w. hiszpańskie posiadłości w Teksasie
i Nowym Meksyku. Około 1730 r. konie dotarły także do
plemienia Nez Perce. W ciągu zaledwie jednego pokolenia
wszyscy Nez Perce dosiedli koni, które okazały się cennym
dodatkiem do ich codziennej egzystencji. Z czasem zmienili
się w typowych konnych Indian, stając się posiadaczami
ogromnych tabunów i najlepszymi hodowcami koni spośród
wszystkich Indian Ameryki Północnej.
Kraina, którą zamieszkiwali Nez Perce, znakomicie nada­
wała się do hodowli tych zwierząt. Wysokie góry i gęste lasy
zapobiegały rozpraszaniu stad i chroniły je przed drapieżnikami
i złodziejami, a bogate w wodę doliny zapewniały dostatek
soczystej trawy i schronienie na zimę. Staranne rozmnażanie
koni pomogło Nez Perce stworzyć niezliczone stada, które
stały się przedmiotem dumy i największym bogactwem
plemienia. Już Lewis i Clark podczas swojej podróży na
zachód zwrócili uwagę na ogromną ilość koni znajdującą się
w posiadaniu plemion Płaskowyżu. Podróżnicy w swoich
notatkach zapisali, że na jednego mężczyznę z plemienia Nez
Perce przypadało często od 50 do 100 wierzchowców. W po­
łowie XIX w. jedna rodzina Nez Perce mogła posiadać nawet
1500 koni 5. Wraz z pojawieniem się w życiu Indian, koń stał
się najważniejszym wyznacznikiem pozycji społecznej, dowo-
dem bogactwa i jednym z głównych przedmiotów handlu.
5 Dla porównania Indianie Wrony, uważani za najbogatsze plemię na

północno-zachodnich preriach, mieli średnio po 7 koni na namiot w 1805 r.


i po 15 koni w 1830 roku.
Nez Perce jako jedyni spośród wszystkich plemion in­
diańskich stosowali selekcję w doborze ogierów, której
prawdopodobnie nauczyli się od Hiszpanów z południowego
zachodu. W 1806 r., niecałe sto lat po tym, jak trafiły
do nich pierwsze konie, metody kastracji źrebiąt używane
przez Nez Perce wzbudziły niekłamane zdziwienie Lewisa
i Clarka. „Nie waham się wyrazić opinii, że indiański
sposób trzebienia jest lepszy od tego, który stosujemy
sami” — napisał zdumiony Lewis 6.
Cierpliwe eliminowanie małowartościowych ogierów, mię­
dzy innymi poprzez kastrację, przy wykorzystaniu w dalszej
hodowli jedynie najszlachetniejszych okazów, pozwoliło wy­
selekcjonować konie słynące z nadzwyczajnej szybkości
i wytrzymałości. Wśród nich największe uznanie zyskały
konie bojowe, znane dziś jako appaloosa7. Wierzchowce te
wyróżniały się charakterystyczną maścią i tym, że były większe
i cięższe od innych koni Płaskowyżu. „Prezentują one wspa­
niałą rasę — pisał Lewis o koniach, które dały zapewne
początek słynnym appaloosom — wysokie, pięknie zbudowa­
ne, pełne temperamentu, wytrzymałe. A przy tym najczęściej
są łaciate. Płaty białej sierści wcinają się zatokami w ciemny
brąz ich skóry”8. Wojownicy Nez Perce chętnie dosiadali
także zupełnie białych koni, które malowali we wzory wojenne.
Obok białych powodzeniem cieszyły się również cętkowane
i czarno-białe appaloosy 9.
Dorodne, pewnie stąpające i bardzo wytrzymałe appaloosy
świetnie radziły sobie w trudnym terenie regionu Płaskowyżu,
6 The Jnumals Lewis and Clark, op. cit., s. 56.
7 Nazwa koni appaloosa, nierozerwalnie związanych z plemieniem Nez
Perce, może omyłkowo pochodzić od Indian Palouse, blisko spokrewnionych
z Nez Perce, ale w rzeczywistości hodujących inną rasę koni.
8 Zbigniew T e p 1 i c k i, op. cit., s. 271.
9 Szeroko rozpowszechniona teza, jakoby Nez Perce specjalnie hodowali

łaciate konie bojowe, nie odpowiada prawdzie i jest prawdopodobnie częścią


kampanii reklamowej z lat trzydziestych XX w„ mającej na celu spopulary­
zowanie komercyjnej wartości koni tej rasy.
toteż ich wartość przekraczała dwu-, a nawet trzykrotnie
wartość innych koni. Dosiadali ich tylko najbogatsi i naj­
wybitniejsi wojownicy. Wartość bojowa koni appaloosa spra­
wiała, że rzadko były one przedmiotem sprzedaży, a tajemnica
ich hodowli należała do najbardziej strzeżonych sekretów
plemienia Nez Perce.
W ciągu zaledwie jednego pokolenia koń całkowicie
odmienił życie Indian Nez Perce. Ludzie dosiadający koni
mogli odtąd podróżować dalej i z większą częstotliwością.
Ułatwiony został przewóz dobytku, towarów i zapasów
żywności. Dzięki specjalnym włókom ciągniętym przez
konie (travuis) można było transportować dłuższe tyczki
i większe pokrycia do namiotów, co pozwalało budować
obszerniejsze i wygodniejsze tipi. Znacznie zwiększył się
zasięg i częstotliwość połowów, polowań i wypraw han­
dlowych. Pozyskanie koni wpłynęło na większą intensywność
kontaktów z innymi plemionami. Możliwość transportu
większej ilości towarów na wymianę i podróżowania do
bardziej odległych miejsc ułatwiła nabywanie przez Nez
Perce nowych rzeczy i przyswojenie sobie zwyczajów i ele­
mentów kultury materialnej przejętych od innych ludów.
Największy wpływ na zmianę dotychczasowego stylu życia
Nez Perce wywarły częste i szersze kontakty z Indianami
z Wielkich Równin. Mając konie wiele grup Nez Perce
zaczęło przekraczać góry Bitteroot, by polować tam na bizony.
Wędrówki po północnych i środkowych preriach sprzyjały też
zwiększeniu zasięgu i wielkości wymiany handlowej pomiędzy
przybyszami z Płaskowyżu a koczowniczymi plemionami
z Wielkich Równin. Ze wschodu na zachód zaczęły napływać
takie towary jak: gotowe ubrania, skóry bizonów, skórzane
pokrycia namiotów, paciorki, pióropusze, czerwony kamień
na fajki (katlinit), torby parfleche kukurydza i wiele innych
10 Pojemniki wykonane z nie wyprawionej skóry, często zdobione w geo­

metryczne wzory, służące do przechowywania ubrań lub żywności, m.in.


pemmikanu.
rzeczy pochodzących od rolniczych plemion ze wschodu.
Handel w drugą stronę obejmował głównie konie, ale wśród
towarów poszukiwanych przez Indian z równin były także
siodła i końska uprząż, jagody i jadalne korzenie, placki
z kamy, suszone ryby, olej z łososia, muszle oceaniczne,
słynne łuki z górskiego mahoniu i rogów owcy kanadyjskiej,
konopie i sznurek z konopi, torby z łupin kukurydzy oraz inne
produkty będące specjalnością plemion północnego wschodu.
Nie wszystkie grupy Nez Perce polowały na wschodzie, nie
wszystkie też w jednakowym stopniu uległy wpływom kultury
Indian prerii. Największy wpływ kultura i zwyczaje plemion
z Wielkich Równin wywarła na grupy żyjące nad rzeką
Clearwater i jej dopływami, najmniejszy na te odłamy plemie­
nia, które były wysunięte najbardziej na południe, kryjąc się
w trudno dostępnych kanionach rzeki Snake i Salmon, gdzie
do końca dominowała stara Kultura Płaskowyżu Kolumbii.
W drugiej połowie XVIII w. na północnych preriach nasilił
się konflikt pomiędzy Nez Perce, Flathead, Kutenajami
i wschodnimi Szoszonami z jednej strony, a konfederacją
Czarnych Stóp i ich sojusznikami, Gros Ventres i Sarsi,
z drugiej11. Pomimo tego, że ludy Płaskowyżu były głównymi
dostarczycielami koni dla Czarnych Stóp i innych plemion
z północnych równin (konie były przedmiotem zarówno
handlu, jak i kradzieży), częstotliwość ich wypraw myśliwskich
na obszary występowania bizonów, do których rościli sobie
prawa Czarne Stopy, spowodowały wybuch nieznanej dotąd
wrogości. Zaopatrzeni w strzelby przez swych sąsiadów
z północy, Indian Kri, oraz kanadyjskich handlarzy Czarne
Stopy w krótkim czasie zadali swoim przeciwnikom duże
straty i zmusili ich prawie całkowicie do wycofania się
z Wielkich Równin. Niektóre mniejsze grupy żyjące na
terenach łowieckich w regionie zachodnich prerii zostały
całkowicie wytępione. Nez Perce, którzy utracili wielu ludzi
11 W skład konfederacji Czarnych Stop wchodziły plemiona Pieganów,

Krwawych (Blood) i Czarnych Stop Właściwych.


i wiele koni, wraz z innymi ludami Płaskowyżu musieli się
wycofać na pewien czas w Góry Skaliste.
Prawdziwą katastrofą była za to dla plemienia Nez Perce
wielka epidemia czarnej ospy, jaka nawiedziła obszary pół­
nocnego zachodu w latach 1781-1782. Najpierw tajemnicza
zaraza pojawiła się na północnych równinach, przywleczona
tam przez białych handlarzy. Groźna fala epidemii, wobec
której Indianie byli zupełnie bezsilni, poczyniła spustoszenie
wśród większości plemion tego regionu12. Później ospa
rozprzestrzeniła się na region Płaskowyżu. Sami Nez Perce
prawdopodobnie stracili w wyniku epidemii około połowy
swej ludności z ogólnej liczby 4000. Niektóre wioski cał­
kowicie opustoszały. Choroba zabrała wielu wodzów i wpły­
wowych przywódców, osłabiła siłę plemienia i na wiele lat
zdemoralizowała tych, którzy przeżyli. W ciągu następnych
20 lat epidemie różnych chorób roznoszonych przez białych
handlarzy i marynarzy ze statków docierających do zachod­
niego wybrzeża kontynentu niejednokrotnie jeszcze dziesiąt­
kowały miejscowe plemiona. Straty Indian były tak duże, że
właściwie już wtedy stracili wszelkie szanse obrony i częś­
ciowo przegrali walkę z białymi.
Koniec XVIII w. był dla Indian Nez Perce okresem,
w którym zwiększyło się ich zainteresowanie białymi ludźmi.
W tym czasie wśród plemion Płaskowyżu zaczęły się pojawiać
wyroby pochodzenia europejskiego. Na odwiecznych spot­
kaniach handlowych w The Dalles wciąż dominowały tradycyj­
ne towary, jednak prawdziwe podniecenie wzbudzało poja­
wienie się białych handlarzy z wybrzeży Pacyfiku i Hiszpanów
z południowego zachodu. Dzięki takim kontaktom plemiona
Płaskowyżu miały dostęp do cokolwiek przestarzałych brytyj­
skich, amerykańskich i hiszpańskich muszkietów, prochu, kul
i śrutu, miedzianych naczyń, koców, kolorowych tkanin,
12 Największe straty w wyniku epidemii ponieśli Czarne Stopy, którzy

z ogólnej liczby 15 000 głów w 1780 r., stracili wówczas około połowy swej
ludności.
mosiężnego drutu, noży i siekier. W ten sposób Indianie coraz
bardziej uzależniali się od towarów białego człowieka, które
wraz z upływem czasu z dóbr o charakterze luksusowym
zmieniły się w przedmioty codziennego użytku. Wiele z tych
dóbr drogą handlu, kradzieży, lub jako zdobycz wojenna,
docierało także do plemienia Nez Perce. Z tego okresu datuje
się też nazwa Allimah, co znaczy „Ludzie z Długimi Nożami”
albo „Ludzie o Wielkich Ostrzach”, jaką Nez Perce nadali
białym przybyszom naśladując Szoszonów, którzy zetknęli się
z nimi wcześniej.
Nie wiadomo dokładnie, kiedy Nez Perce spotkali po raz
pierwszy białych z północnego wschodu (sporadyczne kontakty
z Hiszpanami z Nowego Meksyku i Kalifornii miały miejsce
już w połowie XVIII w.). Pierwszymi, którzy około 1800 r.
zetknęli się z Brytyjczykami i Francuzami z Kanady, byli
zapewne jeńcy Nez Perce, którzy dostali się w ręce Czarnych
Stop i innych szczepów z północnych prerii. Przekazy pozo­
stawione wśród Nez Perce wspominają o kobiecie imieniem
Wet-khoo-weis (co znaczy Ta-Która-Powróciła-do-Domu-z-
Odległego-Miejsca), która, schwytana przez Czarne Stopy,
trafiła w ręce Kanadyjczyków i żyła przez jakiś czas między
białymi w dzisiejszej prowincji Saskatchewan. Dzięki dobremu
traktowaniu i pomocy medycznej, jakiej udzielili jej kanadyjscy
Francuzi, Wet-khoo-weis nabrała sympatii i szacunku do
białych. Po pewnym czasie stęskniona za domem Indianka
uciekła, by po wielu przygodach bezpiecznie dotrzeć do
swoich nad rzeką Clearwater. Kiedy w 1805 r. wyczerpani
uczestnicy wyprawy Lewisa i Clarka przybyli do krainy Nez
Perce, właśnie Wet-khoo-weis była tą, która przekonała swoich
pobratymców, by nie robić krzywdy białym przybyszom
i przyjąć ich po przyjacielsku.
Na początku XIX w. wśród Nez Perce dały się zauważyć
pierwsze oznaki zaniepokojenia zbliżaniem się białych do
regionu Płaskowyżu, spotęgowane strachem wywołanym przez
straty poniesione w wyniku epidemii. Obawom tym towarzy-
szyła jednocześnie ciekawość i głębokie pragnienie posiadania
europejskich towarów, zwłaszcza broni palnej i amunicji,
która pozwalała skuteczniej walczyć z wrogami. Zachęceni
przykładem sąsiadów, Flathead i Kutenajów, którzy jako
pierwsi z ludów Płaskowyżu nawiązali kontakty z angielskimi
łowcami futer z Kanady, Nez Perce coraz częściej zaczęli
wyprawiać się na północny wschód w poszukiwaniu białych
i ich towarów. W 1805 r., w tym samym czasie kiedy
w kierunku Gór Skalistych posuwała się ekspedycja Lewisa
i Clarka, grupa Nez Perce dotarła do wiosek Hidatsów
w dzisiejszej Północnej Dakocie, gdzie kupiła trochę broni
palnej. Kiedy Lewis i Clark w drodze powrotnej zawitali do
doliny Kamiah, w geście przyjaźni podarowali Indianom Nez
Perce pewną ilość prochu i kul do muszkietów.
Ze względu na swoją liczebność i organizację, duży zasięg
występowania, a także obfitość pożywienia i towarów prze­
znaczonych na handel oraz korzystne położenie geograficzne
pomiędzy ludami Płaskowyżu i Indianami z Wielkich Równin,
w przededniu nastania ery białego człowieka Nez Perce byli
prawdopodobnie najbardziej wpływowym plemieniem regionu
północno-zachodniego. Po nabyciu broni palnej i rozbudowie
stad koni ich znaczenie wzrosło jeszcze bardziej. Zarówno
indiańscy sąsiedzi, jak i wkraczający na te ziemie biali musieli
się z nimi poważnie liczyć.
PIERWSZE KONFLIKTY Z INDIANAMI
NA DALEKIM ZACHODZIE

ERA HANDLARZY FUTER I „LUDZI Z GÓR"

Pierwsze 30 lat XIX w. było dla Indian Dalekiego Zachodu


okresem swobody i niczym nieograniczonego życia na trady­
cyjną modłę. Nieliczni biali, którzy docierali w rejon zachod­
nich prerii i Płaskowyżu nie stanowili zagrożenia dla niezależ­
nego bytu plemion. Byli to niemal wyłącznie marynarze ze
statków docierających do zachodniego wybrzeża, handlarze
i łowcy z kanadyjskich kompanii futrzarskich oraz amerykań­
scy traperzy, zwani Mountain Men („ludzie z gór”), zwabieni
na Zachód opowieściami o niezwykłym bogactwie Gór Skalis­
tych, przyniesionymi przez członków Oddziału Odkrywców
Lewisa i Clarka.
Początek słynnym „ludziom z gór” dał uczestnik ekspedycji
Lewisa i Clarka, John Colter (1775-1813). 12 sierpnia 1806 r.
Colter w towarzystwie dwóch przygodnie poznanych nad
górną Missouri traperów z Illinois, Josepha Dickinsona
i Forresta Hancocka, wyruszył z powrotem w Góry Skaliste,
aby łowić bobry nad rzeką Yellowstone. W 1807 r. jako
pierwszy biały człowiek trafił na tereny, które obecnie
wchodzą w skład parków narodowych Yellowstone i Teton.
Na jesieni 1808 r. Colter i towarzyszący mu traper, John
Potts, zostali schwytani przez Czarne Stopy w momencie,
gdy zdążali z ładunkiem futer do swojej kryjówki w Three
Forks1. Potts został okrutnie zamęczony, natomiast Colter
otrzymał szansę w słynnym w dziejach Zachodu „biegu
o życie”. W trakcie dramatycznego pościgu zabił najszyb­
szego ze ścigających go Indian jego własną włócznią,
a następnie, zmyliwszy pogoń, zdołał ujść swoim prze­
śladowcom. Ostatecznie, po 11 dniach morderczej wędrówki,
w trakcie której półnagi i bosy przebył pieszo 200 mil, dotarł
w bezpieczne miejsce i ocalił życie. Spotkanie z budzącymi
grozę Czarnymi Stopami przeraziło Coltera do tego stopnia,
że postanowił rzucić niebezpieczny zawód trapera. „Jeśli
tylko Bóg wybaczy mi tym razem — przyrzekł sobie
uciekając przed Indianami — opuszczę ten kraj, i niech będę
przeklęty, jeśli kiedykolwiek jeszcze tu wrócę”2. Dotrzymał
słowa i wyjechał do St. Louis, by pędzić mniej niebezpieczne
życie.
John Colter uciekł na wschód, ale wielu innych nie
przestraszyło się Indian, groźnej przyrody i dzikich zwierząt.
W 1808 r. hiszpański handlarz z St. Louis, Manuel Lisa,
utworzył Kompanię Futrzarską Missouri (Missouri Fur Com­
pany) i na czele 42 ludzi wyruszył do kraju Indian, budując
dwa forty na drodze do Gór Skalistych. Widoki na zrobienie
majątku zwabiły także grubsze ryby niż Lisa. Znany no­
wojorski potentat handlowy, John Jacob Astor (1763-1848),
szybko dostrzegł szansę na powiększenie w Oregonie swojej
fortuny. W latach 1808-1810 zorganizował dwie kompanie
handlowe, wysłał statek z Nowego Jorku dookoła Przylądka
Horn, by otworzyć u ujścia Kolumbii własny punkt handlowy,
a następnie skierował śladem Lewisa i Clarka ekipę traperów
1 Latem 1808 r. Colter i Potts udzielili pomocy Wronom podczas ataku

Czarnych Stóp na ich obóz, czym zyskali sobie dozgonną nienawiść tych
ostatnich.
2 Michael J o h n s o n, op. cit., s. 18.
i handlarzy, która miała za zadanie zabezpieczyć szlak dla
dóbr i towarów ze Wschodu 3.
W ciągu 10 lat wszystkie te przedsięwzięcia upadły z po­
wodu wrogości Indian i Brytyjczyków, pretendujących do
objęcia swym władztwem całego Oregonu. Ludzie Manuela
Lisy zostali zdziesiątkowani i przegnani z Montany przez
rozwścieczone Czarne Stopy i Arikarów, którzy nie rozumieli
chciwości białych i bezmyślnej rzezi bobrów. Placówka Astora
nie przetrwała z powodu wybuchu wojny amerykańsko-
-angielskiej (1812-1814). Zaraz po jej rozpoczęciu brytyjski
gubernator Kanady skierował do Oregonu ekspedycję, która
groźbami i demonstracją siły zmusiła Amerykanów do sprze­
dania 16 października 1813 r. Astorii kanadyjskiej Kompanii
Północno-Zachodniej i przeniesienia interesów na wschodnią
stronę Gór Skalistych 4.
Kanadyjczycy wolniej, ale bardziej umiejętnie niż Amery­
kanie układali swoje stosunki z Indianami z północnych prerii.
Brytyjczycy, kanadyjscy Francuzi i Metysi z Kompanii Zatoki
Hudsona (Hudson’s Bay Company) i Kompanii Północno-
-Zachodniej (North-West Company) na początku XIX w.
przebili się przez barierę Czarnych Stóp odgradzającą ich od
gór Brytyjskiej Kolumbii i Montany i doszli do granic
Płaskowyżu5. Począwszy od 1807 r. David Thompson i inni
pracownicy Kompanii Północno-Zachodniej zaczęli napływać

3 Amerykańska Kompania Futrzarska powstała w 1808 r., a Kompania

Futrzarska Pacyfiku w 1810 r. Statek o nazwie „Tonquin” dotarł do ujścia


Kolumbii na wiosnę 1811 roku. Na przełomie maja i czerwca 1811 r.
ukończono budowę faktorii handlowej nazwanej od nazwiska właściciela,
Astoria.
4 Transakcja opiewała na sumę 58 tys. dolarów amerykańskich.
5 Od tamtej pory Czarne Stopy utrzymywali przyjazne stosunki z angiels­

kimi posterunkami w Kanadzie, od których otrzymywali broń palną i amunicję,


natomiast byli wrogo usposobieni do Amerykanów, uzbrajających ich
nieprzyjaciół. Istnieją dowody na to, że około 1807 r. wybili w Montanie do
ostatniego człowieka grupę 42 Amerykanów, którzy wracali na wschód po
udanej transakcji z plemieniem Nez Perce.
Połów ryb na rzece Kolumbia

Tipi Indian Płaskowyżu kryte matami z sitowia


Obóz Szoszonów

Indianin z plemienia
Nez Perce
Wyprawa Lewisa i Clarka na rzece Kolumbia

Clark i Sakakawea
Czarne Stopy w marszu

„Ludzie z gór"
Pułkownik
Benjamin F. Shaw
— dowódca 2 pułku
milicji z Terytorium
Waszyngton

Oficerowie garnizonu w forcie Walla Walla


Poszukiwacze złota
w rezerwacie Nez
Perce

Żołnierze 1 pułku kawalerii na zbiórce


Wódz Józef Generał Oliver O. Howard

Zwierciadło
Wódz plemienia Cayuse

Kanion Whitebird (szkic wojskowy)


w region wschodniego Płaskowyżu, budując punkty handlowe
i otwierając handel z plemionami Kutenajów, Flathead i Spo-
kane. Wiosną 1811 r., na wieść o planach Astora otwarcia
placówki handlowej na wybrzeżu oceanu, Thompson otrzymał
polecenie wyprzedzenia Amerykanów i uniemożliwienia im
zdobycia uprzywilejowanej pozycji w Oregonie. Ekspedycja
Thompsona, znana pod nazwą Columbia Enterprise, dość
długo szukała dogodnego przejścia przez Góry Skaliste. Kiedy
wreszcie Brytyjczycy dotarli do Kolumbii i 15 lipca 1811 r.
dopłynęli do jej ujścia, ujrzeli tam już stojącą od sześciu
tygodni placówkę Kompanii Pacyfiku w Astorii i musieli się
wycofać na północ.
Początkowo Brytyjczycy i Francuzi z Kanady nie szukali
drogi w głąb Płaskowyżu, ale Nez Perce szybko odkryli ich
obecność w swoim sąsiedztwie. 11 marca 1810 r. Thompson po
raz pierwszy odnotował w swoim dzienniku wizytę grupy Nez
Perce w faktorii Salish House nad rzeką Clark Fork, w krainie
Flathead. Po raz pierwszy też padła wówczas nazwa Nez Perces,
jaką francuscy traperzy Thompsona nadali nieznanym Indianom,
widząc, że niektórzy z nich noszą w przekłutej chrząstce nosowej
ozdoby z muszli i kości zwierzęcych.
Jesienią 1811 r. do krainy Nez Perce dotarli ludzie
Astora z grupy wysłanej z St. Louis, którzy pod przy­
wództwem potężnego, 136-kilogramowego handlarza, Do­
nalda McKenzie, w drodze do ujścia Kolumbii przedzierali
się z trudem przez dzikie kaniony nad rzeką Snake. Nez
Perce potraktowali ich przyjaźnie i gościnnie, podobnie
jak kiedyś wyprawę Lewisa i Clarka. W sierpniu 1812 r.
McKenzie wrócił z Astorii i wybudował niewielką placówkę
handlową Kompanii Pacyfiku na północnym brzegu Cle-
arwater, 5 mil powyżej obecnego Lewiston. Jej żywot,
podobnie jak innych faktorii kompanii Astora na zachód
od Gór Skalistych, przerwał wybuch wojny z Anglią.
McKenzie powrócił na Płaskowyż w 1816 r. już jako
pracownik kanadyjskiej Kompanii Północno-Zachodniej. Dwa
lata później doprowadził do wybudowania faktorii handlowej
w pobliżu ujścia rzeki Walla Walla, 12 mil poniżej miejsca,
w którym rzeka Snake łączy swe wody z wodami Kolumbii.
Nowa placówka, która otrzymała nazwę Fort Nez Perce, miała
odtąd służyć jako główny punkt handlowy z Indianami Nez
Perce, Cayuse, Walla Walla, Palouse i innymi plemionami
tego regionu.
W forcie Nez Perce Indianie znaleźli dogodny rynek zbytu
dla swoich koni, nadwyżek żywności i wyrobów rękodzieła,
niewielu z nich chciało jednak dostarczać białym skóry
upolowanych zwierząt. Z konieczności placówka stała się
więc także punktem wypadowym dla kanadyjskich łowców
futer penetrujących bogate doliny Płaskowyżu w poszukiwaniu
cennej zdobyczy. Obecność białych w tym regionie spotkała
się ogólnie z przychylnym przyjęciem Indian, zwłaszcza że
McKenzie, chcąc zapewnić bezpieczeństwo swoim pracow­
nikom, podjął szereg wysiłków zmierzających do wygaszenia
wzajemnej wrogości pomiędzy Nez Perce i Cayusami, a ich
tradycyjnymi wrogami, zachodnimi Szoszonami i Bannokami.
Ten stan rzeczy utrzymywał się do 1821 r., kiedy to doszło do
połączenia Kompanii Północno-Zachodniej z Kompanią Zatoki
Hudsona. W rezultacie zmiany dotychczasowej polityki główną
bazę wypadową kanadyjskich traperów przeniesiono na ziemie
Indian Flathead w północno-zachodniej Montanie, skąd łatwiej
było dotrzeć do obfitujących w bobry dolin po wschodniej
stronie gór Bitteroot. Ułatwiło to białym handel z tymi
grupami Nez Perce, które regularnie wyruszały do kraju
Flathead i Kutenajów, by wspólnie polować na bizony na
zachodnich Równinach.
Począwszy od 1824 r. Brytyjczycy i Francuzi z Kanady
zaczęli tracić swą dominującą pozycję w handlu z Indianami
na Dalekim Zachodzie na rzecz nowej kategorii amerykańskich
„ludzi z gór”. Pojawienie się takich postaci, jak Jedediah
Smith, William Sublette, David Jackson, a później także Jim
Bridger, Tom Fitzpatrick i innych przybyszów z St. Louis,
stało się przyczyną kryzysu Kompanii Hudsońskiej. Pozycja
Kompanii osłabła jeszcze bardziej, kiedy pod wpływem pogłosek
o zamierzonym w 1828 r. podziale terytorium Oregonu pomię­
dzy Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone wzdłuż dolnego biegu
Kolumbii, Brytyjczycy rozpoczęli przygotowania do przeniesie­
nia wszystkich swoich posterunków, włącznie z fortem Nez
Perce, na północ od rzeki. Sprzeciw Indian, którzy nie chcieli
dopuścić do likwidacji wygodnie położonej placówki handlowej,
uniemożliwił przeniesienie fortu Nez Perce (później nazwanego
Walla Walla), ale chwilowe osłabienie zainteresowania Kompa­
nii Hudsońskiej obszarami dolnego Oregonu natychmiast wyko­
rzystali Amerykanie, którzy usadowili się mocno na południu
Idaho i Oregonu i zamknęli Brytyjczykom dostęp do południo­
wego brzegu Kolumbii.
W głębi swego kraju Indianie Nez Perce nadal sprzedawali
konie i żywność Brytyjczykom, ale po wschodniej stronie Gór
Skalistych woleli handlować z otwartymi i szczerymi „ludźmi
z gór”, którzy, w przeciwieństwie do wyrachowanych Brytyj­
czyków, często nie przykładali wagi do stałych cen i pozwalali
się targować. W 1826 r. Smith, Sublette i Jackson założyli
słynną Kompanię Futrzarską Gór Skalistych (Rocky Mountains
Fur Company) i zapoczątkowali zwyczaj corocznych spotkań
,,ludzi z gór” w wyznaczonych w Górach Skalistych punktach
zbornych (Mountain Rendezvous) 6.
Począwszy od 1827 r. w spotkaniach tych uczestniczyli
także Indianie Nez Perce, Flathead i Szoszoni, wykorzystujący
6 Zamiast budować stałe punkty handlowe lub udawać się do odległych

miast na wschodzie, traperzy amerykańscy woleli organizować coroczne


potkania w środku gór, podczas których mogli sprzedać zdobyte futra, kupić
zaopatrzenie i zabawić się w letnich obozach, do których docierały karawany
kupców z St. Louis. Pierwsze spotkanie „ludzi z gór” odbyło się z inicjatywy
Jedediaha Smitha w 1825 r. nad potokiem Henry’s Fork, dopływem Green
River, w dzisiejszym stanie Wyoming. Smith przekonał znanego kupca,
Williama Ashleya, aby sprowadzić karawanę z towarami dla traperów w głąb
Gór Skalistych. Ogółem odbyło się szesnaście Mountain Rendezvous. Ostatnie
miało miejsce w 1840 r. nad Horse Creek.
okazję do handlu i wspólnej zabawy, a niekiedy także
posiłkujący białych w walkach z odwiecznymi wrogami,
Czarnymi Stopami i Gros Ventres. W lipcu 1832 r. podczas
pamiętnego rendez-vous w dolinie Pierre’s Hole (po zachodniej
stronie masywu Grand Teton w południowo-wschodnim Idaho)
doszło do krwawej, całodziennej bitwy Amerykanów pod
dowództwem Billa Sublette z Indianami Gros Ventres. W bit­
wie tej po stronie białych wzięli udział obozujący wraz z nimi
Nez Perce, Flathead, Szoszoni i Bannokowie (łącznie 200
namiotów). Biali stracili wówczas 5 zabitych i 6 rannych,
poległo także 7 wojowników Nez Perce i Flathead, a 7 innych
odniosło rany.

„WIELKA MIGRACJA” DO OREGONU

Początek lat trzydziestych XIX w. stanowił punkt zwrotny


w historii Nez Perce. Bliskie kontakty z białymi i uzależnienie od
europejskich towarów na trwałe zmieniły styl życia plemienia.
Na początku przyjaznych kontaktów Indianie interesowali się
żywo cywilizacją białych i zasadami ich wiary. Wielu Nez Perce,
zwłaszcza niektórzy przywódcy plemienni i dbająca o swoją
pozycję starszyzna rodowa, dostrzegało w nowej religii i obycza­
jach białych ludzi klucz do mądrości, sukcesów i bogactwa.
Począwszy od 1830 r. chrześcijaństwo, poprzez kontakty
z francuskimi Kanadyjczykami, ochrzczonymi Irokezami ze
wschodu pracującymi dla kanadyjskich kompanii futrzarskich,
handlarzami futer i amerykańskimi traperami, stale wzmacniało
swoje wpływy wśród ludów Płaskowyżu. W 1825 r. Kompania
Hudsońska zapoczątkowała zwyczaj wysyłania do anglikańskich
szkół misyjnych w Kanadzie młodych Indian z prominentnych
rodzin, którzy po kilku latach nauki wracali do swoich wiosek,
włączając się w akcję chrystianizacyjną wśród współplemień-
ców.
Doniosłe znaczenie dla losów plemienia Nez Perce miała
wizyta czterech wojowników należących do jednej z grup
znad górnej Clearwater na wschodzie w 1831 roku. Wraz
z amerykańskimi traperami, powracającymi z gór do Mis­
souri, udali się oni do St. Louis, gdzie spotkali między innymi
Williama Clarka, zarządzającego w tym czasie sprawami
Indian na Terytorium Missouri. W trakcie rozmów z białymi,
czy to w wyniku nieporozumienia, czy w wyniku religijnej
gorliwości tłumacza, ochrzczonego półkrwi Indianina z ple­
mienia Huronów, stworzono wrażenie, jakoby przebywający
w St. Louis Nez Perce stanowili oficjalną delegację swego
ludu wysłaną po „księgę nieba białego człowieka”, jak
Indianie nazywali Biblię, i zabiegającą o przysłanie do nich
misjonarzy.
Jakie były prawdziwe okoliczności tego wydarzenia nie
wiadomo, jednak rzekomy apel Nez Perce nie pozostał bez
echa, wzbudzając zainteresowanie wielu organizacji religijnych
na wschodzie. W 1834 r. metodysta Jason Lee jako pierwszy
wyruszył na północny zachód, aby nieść zbawienie „wędrow­
nym synom natury” 1 . Dwa lata później amerykańska Rada do
spraw Misji Zagranicznych w Bostonie wysłała do Oregonu
dwie pary prezbiteriańskich misjonarzy, dr Marcusa Whitmana
i jego żonę Narcissę, oraz małżeństwo Henry’ego i Elizę
Spaldingów8. Po opublikowaniu ich dzienników i listów do
rodzin stali się oni wzorem do naśladowania dla wielu
pionierów, którzy uwierzyli, że Oregon to ich ziemia obiecana,
7 Przedsięwzięcie J. Lee zakończyło się całkowitym niepowodzeniem. Nie

zdołał on osiągnąć żadnych sukcesów w nawracaniu Indian. Zniechęcony


porzucił swoją misję w kraju Flathead i wyemigrował do Oregonu, gdzie
osiadł nad rzeką Willamette.
8 W maju 1836 r. misjonarze wyruszyli z St. Louis wraz z karawaną

kupców udających się na rendez-vous nad Green River, a następnie przy


pomocy traperów z Kompanii Hudsońskiej przekroczyli Góry Skaliste przez
Przełęcz Południową i 1 września 1836 r. dotarli do fortu Walla Walla.
Później obie pary misjonarzy rozdzieliły się. Whitmanowie osiedlili się wśród
plemienia Cayuse, natomiast Spaldingowie wybudowali misję w krainie
Górnych Nez Perce nad potokiem Lapwai (Idaho), w pobliżu wioski wodza
Girzmiące Oczy. Narcissa Whitman i Eliza Spalding były pierwszymi
Amerykankami, które przemierzyły kontynent północnoamerykański.
gdzie rozpoczną nowe życie, wolne od biedy i chorób, jakich
zaznali na wschodzie.
Połowa XIX w. była w Stanach Zjednoczonych okresem
wielkiej migracji na Zachód. Począwszy od lat czterdziestych
blisko 350 tysięcy ludzi ruszyło ze wschodu do Oregonu
szlakiem, który otrzymał nazwę Szlaku Oregońskiego (Ore­
gon Trail) 9.
Choć pierwsi Amerykanie osiedlili się na północnym
zachodzie już w latach trzydziestych, nie można było ogłosić
Oregonu częścią Stanów Zjednoczonych. Prawa do tego
terytorium rościła sobie również Wielka Brytania. Po zakoń­
czeniu wojny 1812-1814 oba państwa podpisały w 1818 r.
porozumienie o wspólnych rządach w Oregonie, ale sprawa
ostatecznej przynależności tych obszarów pozostała nieroz­
strzygnięta. Wielu Amerykanów uważało, że dopiero następna
wojna pozwoli im wyprzeć stamtąd Brytyjczyków. W tym
czasie pracownicy Kompanii Zatoki Hudsona, którzy osiedlili
się w forcie Vancouver nad Kolumbią, kierowani przez
charyzmatycznego przywódcę, Johna McLaughina, otrzymali
polecenie prowadzenia polityki zniechęcającej potencjalnych
osadników amerykańskich. W obawie, że amerykańscy traperzy
mogą stworzyć niebezpieczną konkurencję dla kompanii,
McLaughin postanowił wyłapać wszystkie bobry, aby Amery­
kanom nie opłacało się na nie polować. Anglicy nie wzięli
9 Szlak Oregoński rozpoczynał się w Independence nad rzeką Missouri

i prowadził przez dzisiejsze stany Missouri, Kansas, Nebraska, Wyoming,


Idaho i Oregon. Wiódł przez Wielkie Równiny wzdłuż rzeki Platte, a później
północnej Platte, następnie przecinał Góry Skaliste na Przełęczy Południowej
(Wyoming) i docierał do fortu Hall nad rzeką Snake (Idaho). Dalej prowadził
wzdłuż Snake do doliny Kolumbii. Główny szlak kończył się w Oregon City
nad rzeką Willamette i w forcie Vancouver. Całkowita długość szlaku
wynosiła około 2000 mil. Pierwsza grupa pionierów (the Bidwell-Bartleson
Party) wyruszyła Szlakiem Oregońskim w 1841 r., jednak za „oficjalne”
otwarcie szlaku uważa się rok 1843, kiedy to do Oregonu ruszył z inicjatywy
dr. Marcusa Whitmana tabor dowodzony przez Jesse Applegate’a (the
Applegate Train) złożony z ponad 1000 ludzi, 5000 zwierząt oraz 120 wozów,
ze znanym „człowiekiem z gór”, Billem Sublette, jako przewodnikiem.
jednak pod uwagę, że Amerykanie bardziej niż futrami
interesować się będą ziemią. Zapaść ekonomiczna w Stanach
Zjednoczonych w 1837 i 1841 r. spotęgowała frustrację
farmerów i przedsiębiorców. Ogólną depresję pogłębił kryzys
w międzynarodowym handlu futrami w 1839 r. i zaniepoko­
jenie brytyjską dominacją na północnym zachodzie. W tym
samym czasie amerykańskie kościoły protestanckie na wscho­
dzie dostrzegły w Indianach w Oregonie gotowy materiał do
przyjęcia europejskich idei cywilizacyjnych. Z ich inicjatywy
stowarzyszenia misjonarskie z religijną zagorzałością podjęły
akcję chrystianizacji Indian.
Większość pionierów motywowały do wędrówki na zachód
cele bardziej praktyczne niż wypełnianie powierzonej im przez
Boga misji niesienia chrześcijaństwa. Kierowała nimi głównie
żądza posiadania ziemi i chęć znalezienia kraju o zdrowszym
klimacie niż ten, w którym żyli dotychczas. Nizinne tereny na
wschodzie, z których pochodzili, były źródłem wielu chorób.
Zapis z 1840 r. podaje, że były też najuboższe w Ameryce.
Po przebyciu Wielkich Równin i przekroczeniu bariery Gór
Skalistych przez legendarną Przełęcz Południową10 część
pionierów kierowała się na południowy zachód do Kalifornii.
Inni szli dalej wzdłuż Snake do Kolumbii i na wybrzeże
Pacyfiku. Pozbawionym żywności osadnikom, przekraczają­
cym pasmo Gór Błękitnych, Indianie Cayuse i inne plemiona
sprzedawali pożywienie i pełnili rolę przewodników, licząc na
handel wymienny. W zamian za żywność i pomoc otrzymywali
od białych m.in. tytoń i broń palną.
10 Po raz pierwszy Przełęcz Południową (South Pass) odkryła w 1812 r.

grupa pracowników Kompanii Futrzarskiej Pacyfiku, która pod przywództwem


Roberta Stuarta powracała na wschód z Astorii. Ponownie odkryta przez
amerykańskich traperów w 1823 r. służyła jako główna droga zaopatrzeniowa
dla „ludzi z gór” w okresie rendez-vous. Przełęcz Południowa, pozbawiona
stromych podejść i położona na wysokości zaledwie 7412 stóp (2430 m)
n. p.m., stanowiła najdogodniejsze przejście przez kontynentalny dział wód.
Po 1840 r. była jedynym dostępnym dla ciężkich wozów pionierów przejściem
przez Góry Skaliste na Szlaku Oregońskim.
W pierwszych latach istnienia Szlaku Oregońskiego, po
przekroczeniu pasma Gór Błękitnych, większość wędrowców
kierowała się do indiańskiej misji w Waiilatpu nad rzeką
Walla Walla. Misja ta została założona przez Marcusa
i Narcissę Whitmanów w 1836 r. jako placówka chry-
stianizacyjna dla plemienia Cayuse. W ciągu następnej
dekady Whitmanowie i ich misja stali się żywym symbolem
rozwoju chrześcijaństwa na Zachodzie i wcieleniem ame­
rykańskiego posłannictwa. Początkowo Indianie przyjęli
misjonarzy życzliwie i wydawało się, że są zainteresowani
cywilizacją białych i otwarci na nową religię. W ciągu
10 lat Whitmanom udało się jednak nawrócić zaledwie
kilku Indian. Religijna zagorzałość misjonarzy, pogarda
dla odwiecznych indiańskich obyczajów i tradycji oraz
popieranie osadnictwa w Oregonie budziła wrogość Cayusów.
Oliwy do ognia dodawała konkurencja księży katolickich,
którzy po umocnieniu swoich wpływów wśród Indian Flat­
head osiedlili się w dolinie Willamette i planowali otworzyć
nowe misje w kraju Cayusów i Nez Perce 11.
Zgoła inaczej przedstawiała się sytuacja małżeństwa Spal-
dingów, którzy osiedlili się z dala od głównych szlaków
emigrantów w kraju Indian Nez Perce. W misyjnej szkole nad
potokiem Lapwai wielu Nez Perce uczyło się podstaw rolnic­
twa, ogrodnictwa i hodowli, chętnie poznawało także sztukę
czytania, pisania i rachunków. Część Indian, zainteresowana
zasadami nowej wiary, osiedliła się w pobliżu misji. Niektórzy
z nich dość szybko przyjęli chrześcijaństwo, między innymi
dwaj spośród licznych wodzów szczepowych — Kalkalsh-
natash i Tamootsin, którzy na chrzcie w 1838 r. otrzymali

11 Księży katolickich, takich jak ojciec Joseph De Smet czy Joseph


Augustine Joset, Indianie tolerowali, ponieważ szanowali oni zwyczaje
i tradycyjny sposób życia miejscowych plemion, czego nie pochwalali
misjonarze protestanccy. Ci ostatni, w szczególności prezbiterianie, starali się
nawrócić Indian za wszelką cenę, zwalczając odwieczne indiańskie obyczaje
i tradycje.
imiona Jazon i Tymoteusz. Razem z nimi chrześcijaństwo
przyjął Tuekakas, przywódca grupy Nez Perce zamieszkującej
dolinę rzeki Wallowa w północno-wschodnim Oregonie,
któremu Spalding nadał imię Józef (Wódz Józef Starszy).
W następnych latach Spalding ochrzcił także dzieci wodzów,
wśród których był urodzony na początku 1840 r. syn Tueka-
kasa, późniejszy Wódz Józef Młodszy.
Działalność Spaldingów, choć początkowo nie przyniosła
oczekiwanych rezultatów w dziedzinie nawracania Indian (misja
w Lapwai została nawet przejściowo zamknięta w 1842 r.),
stała się z czasem powodem wyraźnego podziału plemienia
Nez Perce na dwie grupy. Pierwsza, znajdująca się pod silnym
wpływem misjonarzy, zaczęła rezygnować ze swoich wierzeń
religijnych, plemiennych zwyczajów i stylu życia, druga zaś
próbowała utrzymać swą niezależność i tradycyjny sposób
życia. W miarę upływu czasu podział ten stawał się coraz
wyraźniejszy.
W 1847 r. w stosunkach białych z Indianami w Oregonie
nastąpił kryzys spowodowany przyniesioną przez osadników
epidemią odry, która błyskawicznie rozprzestrzeniła się wśród
Cayusów. Chociaż dr Whitman i pastor Spalding posiadali
wiedzę medyczną, nie udało im się opanować epidemii i pomóc
Cayusom. Oburzenie, wywołane dotychczasowym postępowa­
niem misjonarzy, obróciło się w nienawiść, kiedy Cayusi
zaczęli podejrzewać Whitmana o czary i sprowadzenie na
Indian śmiertelnej choroby, aby szybciej zagarnąć ich ziemie
pod osadnictwo białych (oskarżenia te były nieuzasadnione,
ale faktem jest, że większość białych, którzy zapadli na tę
chorobę, udało się wyleczyć, podczas gdy Cayusi stracili
w wyniku epidemii prawie połowę swej ludności, w tym
niemal wszystkie dzieci). 29 listopada 1847 r. gromada
wojowników z mniej cywilizowanej części plemienia, na
czele z wodzem Tilokaiktem i wojownikiem Tomahasem,
napadła na misję i zamordowała Whitmanów. Wraz z nimi
zginęło lub zmarło z odniesionych ran 14 innych białych.
którzy przebywali w Waiilatpu. 47 osób, w tym pięciu
mężczyzn, osiem kobiet i 34 dzieci wzięto do niewoli i zabrano
do wioski Cayusów Nicht-Yow-Way, leżącej koło dzisiejszego
Mission w Oregonie. Następnie napastnicy spalili misję, aby
wypędzić nieczystą siłę, która spowodowała śmierć wielu
członków plemienia.
Ostrzeżony w porę o losie Whitmanów przez życzliwego
księdza katolickiego pastor Spalding, który w czasie masakry
przebywał z dala od misji, uciekł i ukrył się w bezpiecznym
miejscu. Na wieść o wydarzeniach w Waiilatpu rozgniewani
młodzi wojownicy Nez Perce sympatyzujący z Cayusami
splądrowali misję w Lapwai i wygnali z niej białych miesz­
kańców. Uratowała ich dopiero interwencja pracowników
Kompanii Hudsońskiej przybyłych na odsiecz uciekinierom
z fortu Vancouver. Energiczny agent kompanii Peter Skene
Ogden wynegocjował zwolnienie jeńców z Waiilatpu i Lapwai
za okup, na który składały się koce, ubrania, broń i amunicja.
1 stycznia 1848 r. w eskorcie 50 przyjaznych białym Nez
Perce uwolnieni Amerykanie dotarli bezpiecznie do fortu
Walla Walla. Trzy miesiące później, w obawie o swoje
bezpieczeństwo, ewakuowali się także prezbiteriańscy mis­
jonarze z kraju Indian Spokane.
Chociaż masakra w Waiilatpu była dziełem niewielkiej
grupy Cayusów wodza Tilokaikta, odpowiedzialnością za nią
obarczono całe plemię. Po tym wydarzeniu Amerykanie wysłali
przeciwko zbuntowanym Cayusom karny oddział ochotników
liczący 550 ludzi. Dowodził nim fanatyczny kaznodzieja,
zaciekły wróg Indian, Cornelius Gilliam. W lutym 1848 r.
ochotnicy Gilliama zniszczyli pokojowy obóz Cayusów, którzy
nie mieli nic wspólnego z zabójstwem Whitmanów i ich
domowników. W odwecie rozwścieczeni Cayusowie zaatako­
wali oddział Gilliama i zmusili go do wycofania się do fortu
Walla Walla.
Niczym nie sprowokowana napaść Gilliama na wioskę
Cayusów omal nie doprowadziła do zjednoczenia przeciwko
białym głównych plemion tego regionu: Cayuse, Nez Perce,
Walla Walla, Umatilla i Palouse. Wodzom Nez Perce udało
się jednak powściągnąć większość Indian w ich zapędach
i zapobiec wybuchowi wojny. Osamotnieni Cayusowie prowa­
dzili walkę przez następne dwa lata, ale wyniszczeni chorobami
i nękani przez białych powoli zaczęli tracić na znaczeniu.
W 1850 r. pięciu przywódców, w tym Tilokaikt i Tomahas,
chcąc uniknąć zagłady resztek plemienia, dobrowolnie oddało
się w ręce białych. „Czyż wasi misjonarze nie uczą nas, że
Chrystus oddał życie, by ocalić swoich ludzi?” — pytał
szyderczo swoich prześladowców Tilokaikt. „Więc i my
umrzemy, by ocalić naszych ludzi”. Więźniów przewieziono
do Oregon City, gdzie zostali szybko osądzeni i powieszeni.
Zabójstwo małżeństwa Whitmanów i egzekucja pięciu
Cayusów w 1850 r. zapoczątkowało okres wzajemnej nie­
ufności i nasilenia aktów przemocy na całym północnym
zachodzie. W tym samym roku Kongres uchwalił brzemienną
w skutki ustawę (Donation Act) regulującą darowiznę ziem
w Oregonie. Dawała ona dostęp białym osadnikom do terenów
indiańskich, stanowiąc źródło przyszłych wojen z plemionami
północnego zachodu.

TRAKTATY STEVENSA Z ROKU 1855

W 1845 r. Stany Zjednoczone włączyły do swego terytorium


Republikę Teksasu. Stało się to bezpośrednią przyczyną
wybuchu wojny amerykańsko-meksykańskiej (1846-1848),
w wyniku której Meksyk utracił na rzecz Stanów Zjed­
noczonych prawie połowę swego terytorium, w tym Nowy
Meksyk i Kalifornię. Zdobycie tych terenów nie zaspokoiło
apetytów terytorialnych USA, których wyrazicielem był pre­
zydent James Polk. Od początku swej kadencji Polk przejawiał
bardzo wyraźnie zainteresowanie nie tylko aneksją ziem
północnego Meksyku, ale podkreślał też amerykańskie prawa
do leżącego na północ od Kalifornii Oregonu. Opierał je na
odkryciach Lewisa i Clarka oraz na fakcie, że w 1845 r. na
terytorium tym mieszkało już 5000 osadników amerykańskich.
Brytyjczycy uznawali te roszczenia za nieuzasadnione, ale
wobec znacznego napływu amerykańskich pionierów na tereny
położone po zachodniej stronie Gór Kaskadowych nie zamie­
rzali toczyć wojny o Oregon. 15 czerwca 1846 r. oba państwa
osiągnęły kompromis i podpisały traktat graniczny o podziale
spornych obszarów. Pod rządami brytyjskimi pozostały tereny
na północ od 49 równoleżnika wraz z wyspą Vancouver.
Reszta przypadała w udziale Stanom Zjednoczonym. W przy­
szłości na obszarze tym miały powstać stany Oregon (1859),
Waszyngton (1889) i Idaho (1890) oraz częściowo Montana
(1889) i Wyoming (1890).
W 1848 r. na ziemiach północnego zachodu utworzono
Terytorium Oregon. Od 1850 r. władze nowego terytorium
oferowały korzystne warunki, aby zachęcić do osadnictwa,
przydzielając za darmo 640 akrów ziemi żonatemu, a 320
nieżonatemu mężczyźnie pod warunkiem zagospodarowania
jej i zamieszkiwania przez cztery lata. W wyniku tej
polityki liczba ludności Oregonu wzrosła do 12 093 w 1850
i 52 595 w 1860 roku.
W marcu 1853 r. z Oregonu wydzielono odrębne Terytorium
Waszyngton. Jego gubernatorem, kierującym jednocześnie
sprawami Indian, został 35-letni energiczny polityk, weteran
wojny meksykańskiej, Isaac I. Stevens (1818-1862). Jednym
z pierwszych zadań, jakie postawił przed sobą młody i ambitny
gubernator, było zwiększenie populacji i zamożności teryto­
rium, m.in. poprzez znalezienie nowych ziem pod osadnictwo
i budowę linii kolejowej ze wschodu do wybrzeży Pacyfiku 12.
W 1854 r., po zakończeniu pomiarów, Stevens udał się do
Waszyngtonu z gotowymi planami przebiegu linii kolejowej.
Władze w stolicy powierzyły mu wówczas misję zawarcia
12 Jedną z czterech grup mierniczych i inżynierów wojskowych podległych
Stevensowi dowodził kpt. George B. McClellan, późniejszy dowódca armii
federalnej w czasie wojny secesyjnej.
traktatów z plemionami północnego zachodu, w celu na­
kłonienia ich do sprzedania ziemi pod osadnictwo oraz
zawarcia pokoju gwarantującego bezpieczeństwo budow­
niczym kolei.
W celu uniknięcia konfliktów, w maju 1855 r., gubernator
Stevens i inspektor do spraw Indian Terytorium Oregon, Joel
Palmer, zwołali na wielką naradę w dolinie Walla Walla
wszystkie plemiona tego regionu. Narada, zorganizowana
w pobliżu dawnej misji w Waiilatpu, w miejscu nazwanym
Camp Stevens, była największą, jaką kiedykolwiek zwołano
na całym północnym zachodzie. Wzięło w niej udział 5000
Indian, w tym większość plemion Nez Perce, Walla Walla,
Cayuse, Umatilla, Yakima i Spokane. Żeby zyskać przychyl­
ność Indian, Stevens wysłał wcześniej w górę Kolumbii łodzie
pełne żywności i prezentów, którymi chciał skłonić wodzów
poszczególnych plemion do ustępstw.
Pierwsi na naradę przybyli Nez Perce, których stawiło
się przeszło 2000. Po nich w Camp Stevens zjawili się
przedstawiciele innych plemion. Udziału w naradzie odmówili
tylko przywódcy najbardziej nieprzejednanych wobec białych
grup Indian. Jednym z nich był szanowany wódz wojenny
plemienia Nez Perce, Zwierciadło (Starszy), który w tym
czasie polował ze swymi ludźmi na bizony w Montanie.
Nieustanne targi o ziemię i żmudne układy trwały od 29
maja do II czerwca 1855 roku. Po długotrwałych sporach,
stosując na przemian obietnice i groźby, Stevens skłonił
Indian do określenia swych terytoriów plemiennych i utworze­
nia wydzielonych rezerwatów. Pozostałe tereny, około 6,4
miliona akrów ziemi (70 tys. mil2) w północno-wschodniej
części Oregonu i południowo-wschodniej części Waszyngtonu,
w tym obszary, przez które miała przechodzić projektowana
linia kolejowa, Indianie zgodzili się odstąpić białym w zamian
za roczne pensje, domy, konie, bydło i narzędzia oraz szkoły,
młyny, kuźnie i szpitale, które biali obiecali wybudować na
terenie rezerwatów. Na pocieszenie Indianom pozostawiono
prawo do polowania, połowów i zbierania tradycyjnego
pożywienia na odstąpionych terenach oraz prawo wypasania
koni i bydła na wolnych od osadnictwa ziemiach przylegają­
cych do rezerwatów.
Wśród wodzów plemienia Nez Perce do ostatka nie było
jednomyślności w sprawie podpisania traktatu. Najdłużej
namowom białych opierał się znany z wyjątkowego przywią­
zania do rodzinnej ziemi Wódz Józef. Zgodnie z odczuciem
wielu Indian wyjaśniał Stevensowi, że żaden człowiek nie
posiada ziemi na własność, jak więc może sprzedać coś, co do
niego nie należy?
Obecny podczas negocjacji pastor Spalding próbował
nakłonić Józefa do podpisania układu i przyjęcia darów
w postaci koców.
— Chodź i podpisz porozumienie — rzekł ujmując wodza
pod ramię.
Józef odepchnął go i powiedział z wyrzutem:
— Dlaczego żądasz, bym wyraził zgodę na oddanie
swojego kraju? Twoją sprawą jest nauczać nas o duszy,
a nie nakłaniać do wyzbywania się ziemi. Weź ten papier,
moje ręce go nie dotkną.
Sytuację komplikował fakt, że z powodu luźnej organizacji
i braku jednego naczelnego wodza biali musieli prowadzić
rozmowy z przywódcami poszczególnych grup. Chcąc usunąć
tę istotną przeszkodę w negocjacjach, gubernator Stevens
wyznaczył rzecznika całego plemienia. Został nim znany
z przyjaznej postawy wobec białych przedstawiciel Górnych
Nez Perce, wódz Aleija, któremu „ludzie z gór” nadali ze
względu na talenty krasomówcze przydomek Prawnik (Lawy-
er). Nie bez znaczenia był fakt, że był on synem wodza
Kręcone Włosy, który pół wieku wcześniej tak dobrze przyjął
Lewisa i Clarka 13.
13 Aleija walczył po stronie Amerykanów w bitwie z Indianami Gros

Ventres podczas rendez-vons w Pierre’s Hole w 1832 r. Odniósł wtedy ciężką


ranę, która dokuczała mu do końca życia.
Na ostatniej burzliwej naradzie, w której uczestniczył także
wódz Zwierciadło, przybyły w pośpiechu na zakończenie
obrad z prerii Montany, by nie dopuścić do sprzedaży ziemi
białym, Prawnik, z pomocą Tymoteusza, Jazona i innych
bliskich sobie wodzów, przekonał większość obecnych do
podpisania układu. 11 czerwca 1855 r. Prawnik jako pierwszy
postawił swój znak pod traktatem '4. Po nim swoje znaki
złożyli w milczeniu Zwierciadło i Józef oraz wszyscy pozostali
wodzowie Nez Perce w liczbie 56. Osiągnięcie porozumienia
umocniło pozycję Prawnika wśród frakcji ugodowych i pro-
chrześcijańskich przywódców, nie zmieniło jednak negatyw­
nego nastawienia do Amerykanów części plemienia skupionej
wokół starych wodzów: Zwierciadła, Józefa Starszego, Trzech
Piór i Świetlistego Orła, którzy uważali, że traktat Stevensa
ma na celu osłabienie Indian i odebranie im całej ziemi.
Chociaż w wyniku traktatu z 1855 r. Nez Perce odstąpili
jedynie niewielką część terytorium, które uznawali za swoje
(wąski pas górzystych terenów na południowym i wschodnim
skraju swej krainy oraz skrawek ziemi po obu stronach Snake
u ujścia Alpowa Creek, w dzisiejszym stanie Waszyngton),
z amerykańskiego punktu widzenia ustanowiony został wielki
rezerwat dla całego plemienia. Jednocześnie utworzono stano­
wisko „Głównego Wodza Narodu Nez Perce”, którym miał
być od tej pory Prawnik (zgodnie z traktatem rząd USA
obiecał mu jako naczelnemu wodzowi dom i roczną pensję
w wysokości 500 dolarów przez okres 20 lat).
Decyzji o wyznaczeniu przez Amerykanów Prawnika głó­
wnym wodzem plemienia wielu Nez Perce nie przyjęło
do wiadomości. Wbrew temu, co myślał Stevens, nie miał
on wystarczającego prestiżu i autorytetu, aby podporząd­
kować sobie wodzów poszczególnych autonomicznych grup
14 Pozostałe plemiona uczestniczące w naradzie w Walla Walla podpisały

osobne traktaty 9 czerwca 1855 r. Na ich mocy utworzono dwa odrębne


rezerwaty, jeden dla plemienia Yakima, a drugi wspólny dla plemion
Umatilla, Walla Walla i Cayuse.
i niektórzy z nich wyraźnie go ignorowali. Nie miało to
wpływu na postępowanie Prawnika, Tymoteusza, Jazona,
Cętkowanego Orła i innych ugodowych wodzów. Mimo
zarysowującego się podziału plemienia na zwolenników
i przeciwników paktowania z białymi, grupa Prawnika nie­
zmiennie zabiegała o względy Amerykanów i starała się ich
przekonać o przyjaźni wszystkich Nez Perce.
Nakłaniając Indian do podpisania traktatu, Stevens obiecy­
wał wodzom, że nie będą musieli opuścić oddanych terenów
przez co najmniej rok od daty ratyfikacji układu przez Senat.
Gubernator był jednak typem kłamliwego negocjatora i oszusta,
człowiekiem o — jak to określali Indianie — rozdwojonym
języku. Nie czekał, zgodnie z obietnicą, na ratyfikację traktatu,
i zaledwie po dwóch tygodniach podał do prasy informację
o otwarciu ziem Indian dla osadnictwa białych.

WOJNA PLEMIENIA YAKIMA

Jeszcze dobrze nie wysechł atrament pod traktatami z Camp


Stevens, a już członkowie niektórych grup plemienia Yakima
zaprotestowali, twierdząc, że wodzowie, którzy podpisali układ,
nie mieli prawa decydować w ich imieniu, kiedy godzili się na
przejście do rezerwatu i budowę dróg przez ziemie Indian.
Sytuację pogarszał gwałtowny napływ osadników, zachęconych
apelem Stevensa, na tereny leżące po wschodniej stronie Gór
Kaskadowych. Wzburzenie Indian osiągnęło szczyt, kiedy nad
granicą kanadyjską odkryto złoto i setki poszukiwaczy wtargnęły
do kraju Yakima gnając na północ do złotonośnych pól w dolinach
Colville i Okanogan. Znany wódz plemienia Yakima, Kamiakin,
nawoływał do pokoju, ale we wrześniu 1855 r. niektórzy młodsi
przywódcy, w tym szwagier Kamiakina, Owhi, i jego syn
Qualchan, wszczęli otwartą rebelię, zabijając kilku białych
poszukiwaczy złota i agenta Biura do spraw Indian, A. J. Bolana.
W końcu września płk George H. Wright z 9 pułku
piechoty, dowodzący fortem Dalles, wysłał przeciwko zbun-
towanym Indianom Yakima oddział zwiadowczy mjr. Gran-
ville’a Hallera. 6 października Haller wpadł w zasadzkę
zastawioną przez 500 wojowników Kamiakina i musiał się
wycofać ze stratą 5 zabitych i 17 rannych żołnierzy. W lis­
topadzie oddział mjr. Gabriela Rainsa spalił katolicką misję
w kraju Yakima, w której znaleziono ukryte zapasy prochu.
Dało to podstawę do oskarżenia katolickich misjonarzy
o pomaganie Indianom i zachęcanie ich do buntu. Wkrótce
potem cywilni ochotnicy z oddziału mjr. Jamesa Kelly uwięzili
podczas pertraktacji, a następnie zabili starego wodza Walla
Walla, Peo-peo-moxa-moxa, który niedawno podpisał traktat
ze Stevensem. Śmierć wodza rozszerzyła wojnę na południe,
powodując przyłączenie się do walki plemion Walla Walla,
Umatilla i Cayuse. Od tej pory biali strzelali do Indian bez
ostrzeżenia, gdziekolwiek ich spotkali. W odwecie wojownicy
atakowali niewinnych osadników i porywali konie i bydło.
Wybuch konfliktu zaniepokoił generała Johna E. Woola,
dowodzącego departamentem wojskowym Pacyfiku 15. Wool był
znany ze swoich sympatii do Indian i nie ukrywał swej niechęci
do polityki zagrabiania indiańskiej ziemi prowadzonej przez
Stevensa i gubernatora Oregonu, George’a Curry’ego. Generał
był także oburzony brutalnym zachowaniem ochotników w sto­
sunku do pokojowo nastawionych Indian. Rozkazał swoim
podwładnym nie walczyć z Indianami, chyba że zostaliby przez
15 W XIX w. podział wojskowo-administracyjny Stanów Zjednoczonych

zmieniał się w zależności od sytuacji lub rozwoju terytorialnego kraju.


Podstawową jednostką podziału byt departament wojskowy. Po roku 1866
kraj podzielono na trzy duże okręgi wojskowe, tzw. Dywizje (Military
Divisions): Wschodnią (Military Division of the East) z kwaterą dowództwa
w Nowym Jorku, Missouri (Military Division of the Missouri) z kwaterą
w Chicago oraz Pacyfiku (Military Division of the Pacyfic). Poszczególne
dywizje podzielone były na departamenty (Military Departments), a te
niekiedy na mniejsze jednostki administracyjne zwane dystryktami (Military
District). Kwatera główna Dywizji Pacyfiku znajdowała się w San Francisco
(Kalifornia). Region Płaskowyżu podlegał administracyjnie dowództwu
Departamentu Kolumbii z kwaterą w forcie Vancouver (Vancouver Barracks)
na Terytorium Waszyngton.
nich zaatakowani, a zamiast tego nawoływać plemiona do
zachowania spokoju. Stevens zareagował na to żądaniem po­
zbawienia Woola dowództwa za nieudolność i zaniedbywanie
obowiązków. Zarzucał generałowi, że „trzyma żołnierzy w for­
tach”, podczas gdy nieprzyjaciel „zabija bezkarnie obywateli” l6.
Żeby zapobiec niepotrzebnemu rozlewowi krwi i ochronić
niewinne ofiary po obu stronach, Wool w maju i czerwcu 1856 r.
musiał skierować w pole płk. Wrighta na czele 500 żołnierzy
z 1 pułku dragonów i 9 pułku piechoty. Jego wyprawa trafiła
w próżnię. Kamiakin z częścią swoich ludzi wycofał się na
wschodni brzeg Kolumbii, do kraju plemion Palouse i Spokane,
a pozostali Indianie rozproszyli się do połowy czerwca 1856
roku. Za to 17 lipca ochotnicy z 2 pułku milicji terytorialnej
Waszyngtonu płk. Benjamina F. Shawa rozbili grupę 300
pokojowo nastawionych Indian Cayuse i Walla Walla nad
Grande Ronde, na granicy ojczystych ziem Tuekakasa w dolinie
Wallowa. Zabili 40 Indian, głównie kobiet, dzieci i starców
i zniszczyli wioskę, tracąc tylko 5 zabitych i 4 rannych.
Na jesieni płk Wright przekonał Stevensa, by wycofał
z walki mściwych ochotników i namówił Indian do negocjacji.
We wrześniu i październiku 1856 r. wznowiono rozmowy
pokojowe w Walla Walla z udziałem Stevensa i Wrighta.
Zmęczeni wojną Indianie potwierdzili zobowiązania wynika­
jące z wcześniejszych traktatów i zrezygnowali z dalszej
walki. W zamian Wright zobowiązał się do powstrzymania
białych przed wkraczaniem na ziemie Indian do czasu ratyfi­
kowania traktatów. Wojna wygasła w listopadzie 1856 roku.
W celu zapewnienia spokoju w dorzeczu Kolumbii wojsko
wybudowało w kraju Yakima fort Simcoe i stanęło garnizonem
w przekształconym w posterunek wojskowy forcie Walla Walla.
Tylko Stevens nie ustawał w knowaniach przeciwko gen.
Woolowi i ostatecznie dopiął swego. W maju 1857 r. Woola
zdjęto z funkcji dowódcy Departamentu Pacyfiku.
16 Richard H. Dillon, North American Indian Wars, Magna Books, Leicester

1983, s. 84.
Podzieleni Nez Perce nie mogli się zdecydować, jak się
zachować w obliczu wojny toczonej przez swoich sąsiadów.
Na naradach wodzów szczepowych jeszcze raz górę wzięły
argumenty Prawnika i jego stronników. Wypróbowany przy­
jaciel białych przekonał współplemieńców, że Amerykanie są
zbyt potężni, żeby z nimi walczyć i że zachowując pokój Nez
Perce zjednają sobie wdzięczność Wielkiego Ojca z Waszyng­
tonu, który ochroni ich przed natarczywością osadników
i poszukiwaczy złota. W końcu wodzowie postanowili zrobić
wszystko, aby ochronić swych ludzi przed głodem i śmiercią
ze strony mściwych Amerykanów. Tych, którzy się wahali,
przekonały ostatecznie słowa Wodza Józefa, że „nie życzy
sobie obecności żołnierzy amerykańskich w swoim kraju”.
W ten sposób Nez Perce pozostali neutralni, chociaż serca
wielu z nich były z walczącymi plemionami.
Wrześniowe rozmowy ze Stevensem w Walla Walla,
w których wzięło udział także wielu Nez Perce, pogłębiły
podziały w plemieniu. Podczas gdy Prawnik, Tymoteusz,
Jazon i Grzmiące Oczy, zwany przez białych Jamesem, robili
wszystko, by zapewnić Stevensa o przyjaźni i obiecywali
dotrzymanie postanowień traktatu, niektórzy wodzowie szcze­
powi, wśród których prym wiedli Wódz Józef, Czerwony
Wilk, Świetlisty Orzeł i Mówiąca Sowa, głośno zaprotestowali
przeciwko oddawaniu ziemi białym i przeciwstawili się
układom ze Stevensem. Coraz wyraźniejszy stawał się podział
plemienia na dwie frakcje obejmujące grupy zwolenników
i przeciwników zawierania traktatów z białymi.

WOJNA PLEMIENIA SPOKANE I COEUR D'ALENE

Spokój na północnym zachodzie trwał niecałe dwa lata, od


października 1856 do maja 1858 roku. Wybudowanie przez
armię stałych fortów w kraju Indian wywołało wrzenie wśród
plemion, zwłaszcza że wokół placówek zaraz zaczęli się
gromadzić osadnicy. Część Indian Yakima odmówiła przejścia
do rezerwatu, a ci, którzy zaufali białym, czekali bezskutecznie
na obiecane należności i wykonanie przez rząd zobowiązań
wynikających z traktatu. W międzyczasie coraz więcej białych,
wśród których było wielu poszukiwaczy złota zdążających do
kopalń w dolinie Colville, wbrew zakazowi wciąż naruszało
granice ziem północnych plemion. Najgorsi z nich byli
agresywni awanturnicy z Kalifornii, którzy szli najkrótszą
drogą do granicy kanadyjskiej przez ziemie Indian Yakima,
Palouse, Spokane i Coeur d’Alene. Ludzie ci nie zważali na
prawa Indian, wykradali im konie, gwałcili kobiety i strzelali
do każdego, kto stanął im na drodze. W odwecie niektórzy
młodzi wojownicy Yakima i Spokane zaczęli organizować
napady na osadników i górników. Spodziewając się nowej
wojny wódz Kamiakin potajemnie usiłował zorganizować
sojusz obronny przeciwko białym z udziałem plemion Palouse,
Spokane i Coeur d’Alene.
Indianie Spokane i Coeur d’Alene od dawna pozostawali
pod wpływem jezuickich misjonarzy i od początku byli
pozytywnie nastawieni do białych. Jednak choroby przy­
wleczone przez osadników, traktaty Stevensa i napływ
do Colville żądnych złota górników spowodowały, że od­
powiedzieli na apel Kamiakina i przyłączyli się do zbun­
towanych Yakima.
Na początku 1858 r. górnicy z Colville wystąpili do władz
wojskowych z petycją, domagając się ochrony przed bun­
tującymi się Indianami. Wczesną wiosną wojownicy Palouse
z grupy wodza Tilcoaxa najechali dolinę Walla Walla,
porywając stada bydła i koni należące do białych. W kwietniu
nadeszła wiadomość, że Indianie Yakima i Spokane zabili
dwóch poszukiwaczy złota w drodze do Colville.
Dowodzący fortem Walla Walla weteran wojny meksykan
skiej, mjr Edward J. Steptoe z 9 pułku piechoty, zorganizował
wyprawę do Colville w celu wyjaśnienia sprawy zabójstwa
górników i uspokojenia Indian. Steptoe wziął ze sobą trzy
kompanie 1 pułku dragonów, wzmocnione przez posadzony
na konie 25-osobowy oddział z 9 pułku piechoty, obsługujący
dwie haubice górskie, cywilnych poganiaczy mułów i kilku
zwiadowców z plemienia Nez Perce. Jego kolumna składała
się ze 159 żołnierzy. Z powodu ograniczonych możliwości
transportu każdy z nich miał zaledwie 40 sztuk amunicji.
Kolumna mjr. Steptoe wyruszyła z fortu Walla Walla
6 maja 1858 roku. Steptoe nie poszedł jednak prostą drogą do
Colville. Zboczył na północny wschód, aby najpierw ukarać
plemię Palouse za kradzież bydła i koni w dolinie Walla
Walla. Po dojściu do Snake żołnierze natrafili na rozbity
u ujścia Alpowa Creek obóz grupy Nez Perce wodza Tymo­
teusza i z pomocą Indian przeprawili się przez rzekę w miejscu
zwanym Red Wolf s Crossing (Przeprawa Czerwonego Wilka).
Indianie Palouse, którzy od pewnego czasu obserwowali
marsz wojska, nie podjęli walki i wycofali się na północ, na
tereny położone bliżej rzeki Spokane.
16 maja, nad strumieniem To-hoto-nim-me (obecnie Pine
Creek), koło dzisiejszej miejscowości Rosalia (Waszyngton),
oddział mjr. Steptoe został zatrzymany, a następnie zmuszony
do odwrotu przez połączone siły ponad 1000 konnych wojow­
ników Yakima, Spokane, Palouse, Coeur d’Alene i Kalispel,
którzy sądzili, że żołnierze przyszli, by z nimi walczyć.
Następnego dnia wycofująca się kolumna wojska została
zaatakowana i otoczona przez wrogich Indian. Żołnierze
atakowani ze wszystkich stron w pagórkowatym terenie przez
kilka godzin przebijali się w ciągłej walce, po czym okopali
się na wzgórzu nazwanym później Steptoe Butte (Pagórek
Steptoe), oddalonym od przeprawy przez Snake o 90 mil.
Sytuacja wydawała się beznadziejna, zwłaszcza że wyczer­
pały się skromne zapasy amunicji i żołnierzom pozostało
zaledwie po kilka ładunków. Mjr Steptoe chciał w dniu
następnym kontynuować walkę do końca, zmienił jednak
zamiar, kiedy po zapadnięciu zmierzchu jeden ze zwiadowców
Nez Perce odkrył w pierścieniu otaczających wzgórze Indian
lukę. W nocy żołnierze porzucili zbędny ekwipunek i juczne
muły, pochowali poległych, zdemontowali i zakopali działa,
po czym cichaczem wymknęli się z okrążenia podążając
szybkim marszem na południe. Rano zaskoczeni Indianie nie
podjęli pościgu za uciekającym przeciwnikiem, zadowalając
się zdobytymi łupami. Po całonocnym marszu kolumna mjr.
Steptoe dotarła do rzeki Palouse, a po 24 godzinach od
opuszczenia pola bitwy znalazła się z powrotem w obozie
Tymoteusza. Wkrótce po przeprawieniu się przez Snake do
wojska dołączył Prawnik z 60 wojownikami Nez Perce, którzy
przybyli pod amerykańską flagą, by osłonić odwrót wyczer­
panych żołnierzy. 20 maja, po dwóch tygodniach od rozpo­
częcia wyprawy, Steptoe znalazł się z powrotem w forcie
Walla Walla. Nieudana ekspedycja kosztowała go 12 zabitych,
w tym 2 oficerów, i 10 rannych żołnierzy oraz 3 poległych
zwiadowców indiańskich. Straty sprzymierzonych Indian wy­
niosły co najmniej 9 zabitych, wśród których był znany wódz
plemienia Coeur d’Alene, Victor, oraz 40 do 50 rannych.
W lipcu 1858 r. armia, upokorzona porażką mjr. Steptoe,
wysłała przeciwko zbuntowanym Indianom sprawdzonego
płk. Wrighta. Przed wyruszeniem w pole pułkownik spotkał
się w forcie Walla Walla z Prawnikiem i innymi wodzami
Górnych Nez Perce. 6 sierpnia zawarł z nimi nowy traktat
o przyjaźni, zabezpieczając w ten sposób swoje tyły (traktat
ten przetrwał do wybuchu wojny z plemieniem Nez Perce
w 1877 roku). Następnie zwerbował spośród zwolenników
Prawnika kompanię 30 zwiadowców, których ubrał w niebies­
kie mundury i uzbroił jak żołnierzy, aby odróżniali się od
wrogich Indian.
W połowie sierpnia Wright zgromadził wszystkie siły
i zapasy w nowo wybudowanym nad rzeką Snake forcie
Taylor, niedaleko ujścia rzeki Palousel7. Do 26 sierpnia
wszystkie elementy kolumny Wrighta, w skład której weszło
570 żołnierzy z 1 pułku dragonów, 9 pułku piechoty, 3 pułku
17 Nazwa pochodzi od nazwiska por. Olivera H. Taylora z 1 putku

dragonów, który polegt w czasie wyprawy mjr. Steptoe.


artylerii, bateria haubic górskich, 30 zwiadowców Nez Perce
oraz 100 cywilnych poganiaczy i woźniców obsługujących
karawanę jucznych mułów i wozy z zapasami na 38 dni,
przekroczyły Snake i wyruszyły do kraju Indian Spokane,
gdzie spodziewano się znaleźć główne siły buntowników.
Sprzymierzeni Indianie wyszli żołnierzom na spotkanie
1 września w miejscu zwanym Four Lakes, 123 mile na
północ od Walla Walla. W trakcie pięciogodzinnej walki
Wright najpierw spędził część z 500 Indian z górującego nad
równiną wzgórza i wyparł ich z sosnowego lasu u podnóża
wzniesienia, a potem w otwartym polu rozproszył ich główne
siły zorganizowanym atakiem spieszonych artylerzystów i szar­
żami dragonów. Nie poniósł przy tym żadnych strat w ludziach.
Żołnierze zabili około 20 Indian, a znacznie więcej ranili.
Zwycięstwo Wright osiągnął głównie dzięki użyciu artylerii
i nowych karabinów z 1855 r., w jakie byli uzbrojeni jego
żołnierze l8. Nowa gwintowana broń, strzelająca kulami typu
Minie, znacznie zwiększyła zasięg ostrzału (z około 500 do
900 metrów). W starciu z tak uzbrojonymi żołnierzami
Indianie, posiadający stare muszkiety sprzedawane przez
Kompanię Zatoki Hudsona oraz luki ze strzałami i włócznie,
okazali się bezsilni.
5 września na równinie Spokane (Spokane Plain) doszło do
kolejnej bitwy Wrighta z Indianami. Mimo ognia i dymu
unoszącego się z podpalonej przez Indian trawy kolumna
żołnierzy uformowana w literę T przez siedem godzin, na
przestrzeni 14 mil, spychała przed siebie harcującego przeciw­
nika, ostrzeliwując go z dystansu z dział i karabinów. W końcu
Indianie zostali wyparci za rzekę Spokane i uszli w rozsypce.
Wright osiągnął kolejne zwycięstwo, mając tylko jednego
lekko rannego żołnierza. Straty Indian pozostały nieznane,
18 W końcu lat pięćdziesiątych XIX w. wydzielone kompanie 1 i 2 pułku
dragonów wyposażono w trzy nowe modele odtylcowych karabinków
kapiszonowych kal. 0.54 cala (13,7 mm). Były to modele Perry’ego, Merilla,
Latrobe'a & Thomasa oraz Springfielda.
musiały być jednak znaczne. Poległo między innymi dwóch
wodzów Spokane, a wódz Yakima Kamiakin został ciężko
ranny w wyniku ostrzału artyleryjskiego. Inni ocaleli wo­
dzowie sprzymierzonych plemion w większości opowiedzieli
się za podjęciem rozmów pokojowych z Wrightem. Tylko
najbardziej nieprzejednani, wśród nich Kamiakin i Tilcoax,
wycofali się dalej na wschód, gdzie nie mogła ich dosięgnąć
zemsta białych l9.
Zwiadowcy Nez Perce brali aktywny udział w kampanii
Wrighta, prowadząc zwiad i walcząc jako harcownicy w obu
bitwach z wrogimi Indianami. Dowodzący zwiadowcami por.
John Mullan chwalił ich w swoim raporcie, podkreślając
zwłaszcza postawę jednego z wodzów, U-tsin-ma-likh-kina
z Kamiah, który wyróżnił się szczególną odwagą w walce.
Podczas gdy Wright prowadził wstępne negocjacje pokojowe
z plemionami Spokane i Coeur d’Alene, jego oddziały, patrolują­
ce okolicę w górze rzeki Spokane, przechwyciły stado ponad 800
koni należących do Indian Palouse wodza Tilcoaxa. Jego
wojownicy należeli do najbardziej aktywnych we wszystkich
walkach z białymi i byli odpowiedzialni za grabieżcze rajdy
w dolinie Walla Walla. Chcąc ich przykładnie ukarać Wright
kazał wybić wszystkie schwytane zwierzęta. Bezprzykładna rzeź
trwała całe dwa dni. Kiedy zabijanie koni pojedynczo nie
przyniosło zadowalających rezultatów, Wright nakazał spędzić
pozostałe przy życiu zwierzęta do specjalnej zagrody, gdzie
żołnierze wystrzelali je salwami z karabinów. Przez lata sterta
bielejących kości nad rzeką Spokane służyła nie tylko jako punki
orientacyjny, ale także jako makabryczna przestroga dla Indian
z północnego zachodu przed kolejną wojną z białymi. Następnie
Wright zmusił plemiona Coeur d’Alene i Spokane do podpisania
nowych traktatów na twardych warunkach, które w praktyce
otworzyły ziemie Indian dla osadnictwa białych.
19 Kamiakin zdołał się przedostać do Kanady. W 1861 r. wrócił potajemnie

do południowo-wschodniej części Terytorium Waszyngton i osiadł w pobliżu


Spokane. Zmarł w 1877 r. nad jeziorem Rock.
Wódz Yakima, Owhi, który 23 września przybył do obozu
Wrighta w celu zawarcia pokoju, został aresztowany i zmu­
szony pod groźbą śmierci do wezwania swego syna Qualchana.
Wright kazał go natychmiast powiesić, za „zabójstwa, rabunki
i napady na białych”. Kilka dni później Owhi próbował uciec,
został jednak postrzelony przez pilnującego go oficera, a potem
dobity strzałem w głowę przez jednego z sierżantów.
Po spacyfi kowani u plemion Coeur d’Alene i Spokane Wright
5 października powrócił do fortu Walla Walla. Po drodze
zmusił do uległości Indian Palouse, Walla Walla i Yakima.
Aresztował wodzów, którzy się poddali, wziął zakładników
i kazał powiesić najbardziej aktywnych uczestników walk.
Z jego rozkazu trzy kompanie dragonów pod dowództwem
kpt. Williama Griera udały się na pole bitwy mjr. Steptoe.
Odzyskano ukryte działa i przewieziono je wraz z ciałami
poległych żołnierzy do Walla Walla.
Kampania płk. Wrighta z 1858 r. zakończyła się pełnym
sukcesem Amerykanów. Dowodzona przez niego kolumna
przebyła ponad 400 mil w trudnym terenie, stoczyła dwie
zwycięskie bitwy z Indianami, nie ponosząc przy tym
żadnych strat w walce. W wyniku podjętych działań od­
zyskano znaczną część wyposażenia wojskowego utraconego
podczas ekspedycji mjr. Steptoe i dobytku zrabowanego
cywilom. Całkowicie spacyfikowano zbuntowane plemiona
i powieszono 15 Indian oskarżonych o popełnienie morderstw
i napady na białych oraz sprowokowanie walk, które do­
prowadziły do wybuchu wojny.
W wyniku działań płk. Wrighta złamana została na zawsze
siła bojowa i wola oporu walczących plemion. Na całym
północnym zachodzie na długie lata zapanował wymuszony
pokój. Pamięć o brutalności, z jaką Amerykanie podporząd­
kowali sobie plemiona Palouse, Walla Walla, Spokane i Coeur
d’Alene, pozostała wśród nich żywa na zawsze. Kiedy prawie
dwadzieścia lat później wybuchła wojna z Sjuksami, a potem
z Nez Perce, wysłannikom tych plemion, którzy szukali
sojuszu z dawnymi wrogami Amerykanów, odpowiedziano,
że „topór wojenny z białymi został na zawsze zakopany” wraz
z podpisaniem traktatów z Wrightem w 1858 roku.
Ledwie zakończyła się kampania Wrighta, a już 31
października, zanim jeszcze Senat ratyfikował zawarte tra­
ktaty, dolinę Walla Walla otwarto oficjalnie dla białego
osadnictwa. W ciągu zaledwie pół roku napłynęło do niej
przeszło 2000 nowych osadników, którzy zaczęli się rozlewać
szerokim strumieniem po całym wschodnim regionie Te­
rytorium Waszyngton. Kiedy w końcu traktaty ratyfikowano
w kwietniu 1859 r., pobite plemiona spokojnie udały się
do wyznaczonych rezerwatów, a ich dawne tereny plemienne
przeszły w ręce białych.
Nez Perce, żyjących z dala od białych i bezpiecznie
zaszytych w swojej górskiej krainie, pozostawiono na razie
w spokoju. Chociaż nadal cieszyli się wolnością, byli
teraz osamotnieni i podzieleni. Nigdy też nie zapomnieli
środków, jakich Amerykanie użyli do zdławienia oporu
walczących plemion i tego, że powiesili wodzów, którzy
dobrowolnie się poddali.
CHMURY NAD DOLINĄ WALLOWA

W lipcu 1859 r., po czterech latach od narady w Walla Walla,


władze powiadomiły Prawnika i innych wodzów szczepowych
Nez Perce z obu frakcji o ratyfikowaniu przez Senat traktatów
ze Stevensem. Chociaż zapewniono, że Nez Perce mogą się
odtąd czuć bezpieczni w swoim kraju, w ciągu kilku miesięcy
na tereny graniczące z zachodnią częścią rezerwatu napłynęła
chmara żądnych ziemi osadników i niespokojnych górników
zwabionych pogłoskami o obfitości bogactw mineralnych
w górach Bitteroot.
W lutym 1860 r. handlarz Elias D. Pierce z Walla Walla
odkrył na obszarze rezerwatu Nez Perce ślady pokładów złota.
Mimo oporów rządowego agenta A.J. Caina, ostrzegającego
białych przed wkraczaniem na ziemie Indian, w sierpniu
Pierce sprowadził w rejon górnego biegu północnej odnogi
Clearwater pierwszą grupę poszukiwaczy. Przy pomocy 18-
letniej córki Tymoteusza, Jane, która posłużyła białym za
przewodnika, natrafili oni na bogate pokłady kruszcu nad
strumieniem Orofino, na wschód od dzisiejszego Lewiston 1.

1 Według niektórych przekazów Jane (1842-1895) sprowadziła białych

poszukiwaczy złota do Idaho, ponieważ zakochała się w jednym z nich.


Później wyszła za mąż za Johna Silcotta. zdolnego białego przedsiębiorcę
i biznesmena, właściciela promu przemierzającego rzekę Clearwater, koło jej
ujścia do rzeki Snake.
Przed końcem roku w północnej części rezerwatu Nez Perce
było już 40 poszukiwaczy, którzy założyli osadę górniczą
o nazwie Pierce. Mieli zamiar uruchomić w tym miejscu
kopalnię złota od następnej wiosny.
Na początku 1861 r. fala awanturników zalała kraj Nez
Perce. Z nastaniem wiosny, w górach na północy rezerwatu,
złota szukało już kilkaset górników, a tysiące innych spieszyły
w te strony, nie zważając na postanowienia traktatu z 1855
roku. Widząc, że nie uda się powstrzymać fali poszukiwaczy,
agenci rządowi zdołali w kwietniu 1861 r. przekonać Prawnika
i wielu wodzów Górnych Nez Perce, aby zgodzili się udostęp­
nić górnikom złotonośne tereny na północ od Clearwater
i Szlaku Lolo. Indian zapewniono, że pozostałe ziemie
plemienne pozostaną nadal zamknięte dla białych.
Porozumienie zostało szybko złamane, gdy w maju u zbiegu
Clearwater i Snake powstało miasteczko namiotów, które
miało stanowić zaplecze dla tysięcy białych przybywających
w te strony. Protestujących wodzów Nez Perce zapewniono,
że będzie to tylko tymczasowe osiedle, jednak w ciągu
zaledwie dwóch miesięcy w miejsce namiotów pojawiły się
drewniane zabudowania dające początek miastu Lewiston.
Niektórzy Nez Perce uznali napływ białych do ich kraju za
okazję do wzbogacenia. Przywódca jednej z lokalnych grup
żyjących w pobliżu ujścia Clearwater do Snake, Reuben,
wszedł w porozumienie z białymi i otworzył przeprawę
promową przez rzekę oraz skład z towarami dla nowych
przybyszów. Wielu innych, zwłaszcza spośród zwolenników
Prawnika, którzy żyli bliżej dróg wiodących do osiedli
górniczych, dostarczało białym konie i żywność, nierzadko
też oferowało swoją pomoc wynajmując się jako przewodnicy
i posłańcy. W zamian otrzymywali złoto, pieniądze, koce,
ubrania i alkohol, pomnażając swoje bogactwo, ale też
uzależniając się coraz bardziej od stylu życia białych.
Dla ochrony interesów plemienia w miejscu dawnej misji
Spaldinga w Lapwai utworzono nową agencję, nie powstrzy-
mało to jednak fali białych zalewającej krainę Nez Perce.
W lecie hordy poszukiwaczy wkroczyły na obszar połu­
dniowej części rezerwatu, zamieszkałej w większości przez
przeciwników Prawnika. W wyniku inwazji powstały nowe
osiedla, takie jak Elk City i Florence, zagrażające bez­
pośrednio terenom zajmowanym przez grupy Dolnych Nez
Perce nie uznające władzy Prawnika i nastawione niechętnie
do układów z białymi.
W połowie 1862 r. na terenie rezerwatu Nez Perce przeby­
wało już ponad 18 tysięcy białych, niosąc Indianom cale zło,
którego lękali się przywódcy plemienia. Zaczęły się mnożyć
kłótnie i spory na tle wypasanych stad bydła i koni, prawa do
ziemi, dostępu do łowisk, strumieni i innych spraw. Wśród
Nez Perce zaczął się szerzyć alkoholizm i coraz więcej Indian,
często celowo upijanych, stawało się ofiarami oszustw, rabun­
ków, gwałtów i morderstw. Ze strony niektórych górników
pojawiły się apele do władz, by usunąć Indian z kolejnych
terenów i otworzyć je dla białych. W tych warunkach kolejni
agenci rządowi byli bezsilni, nie mogąc w żaden sposób
zapewnić Indianom bezpieczeństwa.
Rozgoryczeni wodzowie grup niechętnych białym oskarżali
o pogorszenie sytuacji Prawnika, nie kryjąc przy tym gróźb
podjęcia zbrojnego oporu przed inwazją. Rząd federalny,
przewidując dalszy napływ poszukiwaczy złota, uznał, że
jedynym sposobem uniknięcia wojny będzie wynegocjowanie
nowego traktatu, zakładającego zmniejszenie obszaru rezer­
watu. W maju 1862 r. Kongres uchwalił na ten cel dodatkowe
50 tysięcy dolarów.
W tym samym czasie do rezerwatu Nez Perce wprowadzono
żołnierzy, którzy stanęli garnizonem w agencji Lapwai. Chociaż
żołnierze (ochotnicy z Terytorium Waszyngton) mieli powstrzy­
mywać białych przed wkraczaniem na ziemie Indian, ograniczali
się właściwie do pilnowania porządku i zapobiegania zatargom.
W rzeczywistości ich działania sprzyjały umacnianiu obecności
białych w kraju Nez Perce, co wzmagało tylko niepokój Indian.
W listopadzie 1862 r. przysłano wreszcie należności wyni­
kające z traktatu z Camp Stevens. Było ich jednak mniej niż
obiecywano, a i tak większość trafiła do kieszeni agenta Caina
i innych białych. Protesty Prawnika w tej sprawie nic nie dały
z powodu powszechnej korupcji panującej w Biurze do spraw
Indian. Zresztą na wschodzie od roku toczyła się wojna
secesyjna i rząd miał na głowie ważniejsze sprawy niż
zajmowanie się problemami małego plemienia Indian na
odległym terytorium.
W dniach od 25 maja do 9 czerwca 1863 r. w Lapwai
zorganizowano naradę w sprawie podpisania nowego traktatu.
Indianom zaproponowano, aby przenieśli się do mniejszego
rezerwatu obejmującego tereny w dolnym biegu Clearwater
i dolinie Lapwai, położonego ściśle pomiędzy górniczymi
okręgami na północy i południu krainy Nez Perce. Okręgi te,
wraz z pozostałą częścią wielkiego rezerwatu ustanowionego
w traktacie z 1855 r., miały być odkupione przez rząd
i otwarte dla białych. Swoją propozycję komisarze uzasadniali
chęcią skupienia wszystkich Nez Perce w jednym miejscu,
rzekomo dla ochrony przed agresją poszukiwaczy złota, której
rząd nie mógł zapewnić w sytuacji zbytniego rozproszenia
różnych grup plemienia.
Tym razem komisarzom rządowym, próbującym przy po­
mocy Henry’ego Spaldinga uzyskać zgodę na cesję indiańskiej
ziemi, nie udało się osiągnąć porozumienia. Nie pomogła
nawet manifestacja siły w postaci sześciu kompanii wojska,
które dla uzyskania „lepszego efektu” postawiono w stan
gotowości w agencji Lapwai. Wielu przywódców grup Nez
Perce znajdujących się w opozycji do Prawnika w ogóle nie
przybyło na naradę, a większość tych, którzy się zjawili,
wśród nich Wódz Józef Starszy, Mówiąca Sowa, Biały Ptak,
Zwierciadło i Czerwona Sowa, zerwali negocjacje odmawiając
złożenia podpisu. Przed odjazdem do ukochanej Wallowy
Józef demonstracyjnie podarł kopię traktatu ze Stevensem
i modlitewnik, który Spalding podarował mu na chrzcie.
W ten sposób ostatecznie dokonał się podział plemienia Nez
Perce na dwie frakcje, określane później mianem „grup
traktatowych” (Treaty) i „grup nietraktatowych” (Non-treaty).
Po odjeździe przywódców grup nie zgadzających się na
nowy układ ciężar negocjacji znowu spadł na Prawnika.
Wspólnie z bliskimi mu wodzami podjął on decyzję o oddaniu
dalszych ziem plemiennych, w dużej mierze należących do
Dolnych Nez Perce z frakcji tych, którzy odmówili podpisania
traktatu.
9 września 1863 r. Prawnik i 51 jego zwolenników
postawili swoje znaki pod traktatem, choć zgodnie z tra­
dycyjną strukturą społeczną plemienia Nez Perce nie mieli
prawa wypowiadać się w imieniu nieobecnych wodzów
innych grup. Liczba podpisów na dokumencie mogła su­
gerować, że większość wodzów szczepowych zaakceptowała
jego postanowienia. W rzeczywistości sygnatariusze traktatu
reprezentowali zaledwie jedną trzecią plemienia Nez Perce.
Komisarze rządowi zignorowali ten fakt i triumfalnie donieśli
do Waszyngtonu, że Prawnik podpisał traktat w imieniu
całego narodu Nez Perce, czemu wódz w przyszłości nigdy
oficjalnie nie zaprzeczył. Kiedy wiadomość o podpisaniu
porozumienia dotarła do doliny Wallowa, Wódz Józef nazwał
je „złodziejskim układem”.
W wyniku traktatu z 1863 r. Nez Perce zrezygnowali
z prawie 7 milionów akrów ziemi za cenę niecałych 8 centów
za akr. Późniejsze dokładne pomiary wykazały, że Indianie
oddali 6 932 270 akrów (2 804 786 hektarów) ziemi położonej
w Idaho, Oregonie i Waszyngtonie pozostawiając dla siebie
obszar o powierzchni 784 999 akrów (317 611 hektarów),
niewiele ponad 25 procent wielkiego rezerwatu ustanowionego
w traktacie z 1855 r. i zaledwie jedną dziesiątą swego
pierwotnego terytorium plemiennego. Ponadto Indianie zgodzili
się na budowę na terenie rezerwatu dróg, przepraw promowych
i innych instalacji służących dobru publicznemu. Zgodnie
z układem wszystkie grupy Nez erce miały w ciągu roku od
jego ratyfikacji przesiedlić się na teren nowego rezerwatu.
Część ziemi w jego obrębie zamierzano podzielić na in­
dywidualne działki o powierzchni 20 akrów (8 hektarów)
przeznaczone do użytkowania przez poszczególne rodziny
indiańskie, aby mogły na nich gospodarować na wzór białych.
Pozostała ziemia miała pozostać we wspólnym posiadaniu
całego plemienia.
Do czasu ratyfikowania traktatu grupy żyjące poza obszarem
nowego rezerwatu nie były zmuszane do przeniesienia się
w jego obręb. Pogłębił się w ten sposób rozdział plemienia.
Z wyjątkiem indywidualnych kontaktów między członkami
rodzin i przyjaciółmi oraz okazjonalnych spotkań podczas
tradycyjnych polowań i połowów, oficjalne relacje pomiędzy
grupami nietraktatowych i traktatowych Nez Perce nie istniały.
Członkowie wolnego odłamu plemienia ostentacyjnie ignoro­
wali władzę Prawnika i jego wodzów, starając się iść swoją
własną drogą i na swój sposób opierać się agresywnej ekspansji
Amerykanów.
Niektórzy Nez Perce, naśladując białych, rozwinęli ho­
dowlę bydła i stworzyli wielkie stada, nie zrezygnowali
jednak z tradycyjnych sposobów zdobywania pożywienia,
zbierania korzeni, polowań i połowów łososi. Jak dawniej
każdego lata grupy myśliwych przekraczały Góry Skaliste,
aby na preriach Montany i Wyomingu polować na bizony
i odwiedzać przyjaciół spośród plemion wschodniego Pła­
skowyżu i Wielkich Równin2.
Na szczęście dla grupy starego Wodza Józefa w bezpośred­
niej bliskości doliny Wallowa nie znaleziono jeszcze złota.
Było w niej za to mnóstwo urodzajnej ziemi i bujnych łąk
pełnych wspaniałej trawy, budzącej zachłanność białych

2 Podczas jednej z takich wypraw, w lipcu 1874 r., grupa myśliwych Nez

Perce z grupy wodza Zwierciadło (Młodszego) pomogła odeprzeć atak


wrogich Sjuksów na obóz Wron nad Prior Creek w Montanie. Wdzięczni
wodzowie Wron obiecali wtedy Zwierciadłu pomoc w każdej sytuacji,
w jakiej Nez Perce będą jej potrzebować.
osadników. Agenci rządowi od czasu do czasu namawiali
Józefa do opuszczenia doliny i przeniesienia się do Lapwai,
lecz stary wódz nieustannie ostro się temu opierał i ostrzegł
białych osadników, żeby trzymali się z dala od jego terenów
ojczystych. Dla podkreślenia swoich praw do ziemi przodków
Wódz Józef kazał wbić drewniane pale wokół obszaru za­
jmowanego przez jego grupę, wytyczając w ten sposób granicę
pomiędzy Indianami a białymi.
Chociaż rząd nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji w spra­
wie doliny Wallowa i pozostałych terenów wciąż zajmowanych
przez grupy nietraktatowych Nez Perce, biali osadnicy zaczęli
otaczać ziemie Indian ciasnym kręgiem. Wypasali pastwiska
należące do Indian, wykradali im konie i bydło, często do nich
strzelali.
Natarczywość sąsiadów, spoglądających pożądliwie na
Dolinę Wijącej się Rzeki, jak nazywali swą krainę Indianie,
burzyła szczególnie ludzi Wodza Józefa. Wielu z nich pozo­
stawało pod wpływem proroka Smohalli, duchowego przywód­
cy małego plemienia Wanapum żyjącego koło Priest Rapids
nad Kolumbią, który od lat sześćdziesiątych XIX w. głosił
swoje nauki wśród plemion tego regionu.
Jak wielu podobnych sobie proroków, Smohalla twierdził,
że po śmierci trafił przed oblicze Stwórcy, który kazał mu
powrócić do świata żywych, aby przekazać Indianom instruk­
cje, jak mają żyć. Przepowiadał on odrodzenie dawnego
indiańskiego świata i zmartwychwstanie wszystkich Indian,
którzy mieli połączyć się z żyjącymi i przepędzić białych.
Nawoływał do porzucenia zwyczajów i ubioru białych i po­
wrotu do tradycyjnego sposobu życia. Prorok twierdził, że
otrzymał od Stwórcy zadanie nauczania Indian nowej religii
oraz rytuałów i ceremonii, które wyznawcy powinni wykony­
wać w celu przyspieszenia nadejścia starych czasów i przywo­
łania do życia zmarłych krewnych. Najważniejszym elementem
nowej religii miał być sen, w którym wyznawcy mieli szukać
wskazówek dalszego postępowania. Z tego względu biali
nazwali kult szerzony przez Smohallę „religią śniących”
(Dreamer religion) 3.
Wódz Józef zgadzał się w wielu sprawach ze Smohallą,
dostrzegając w głoszonej przez niego religii źródło zjed­
noczenia wszystkich Indian w walce o utrzymanie niezależno­
ści i terenów plemiennych. Odrzucał jednak nawoływania do
wrogości wobec białych ludzi. Wielu jego współplemieńców,
zachęconych wizją Smohalli, narzekało na pobłażliwość wodza
wobec osadników, ten jednak nie chciał zadzierać z białymi,
pomny losu, jaki spotkał Indian Palouse, Spokane i Yakima,
którzy zbyt pochopnie wdali się w wojnę z Amerykanami.
W tym samym duchu wychowywał swego syna, zwanego
również Józefem, który już wkrótce miał zostać jego następcą.
Przestrzegając swoich ludzi przed wszczynaniem walki
z białymi stary Wódz Józef uprzedzał ich jednocześnie,
by trzymali się od nich z dala i nie przyjmowali żadnych
prezentów, nawet gdyby chodziło o jeden koc. „Potem
— powiedział — będą twierdzili, że wzięliście zapłatę
za ziemię” 4.
Na początku 1868 r. gubernator federalny Terytorium Idaho
(uzyskało ten status w 1863 r.), Caleb Lyon, powiadomił
wodzów Nez Perce o ratyfikowaniu przez Senat układu z 1863
roku. Wkrótce po tym Prawnik wystosował do prezydenta
Andrew Johnsona list, w którym skarżył się na warunki
panujące w rezerwacie i na niewywiązywanie się władz
z zobowiązań przyjętych w traktatach. Ponieważ rząd od
3 Jednym z uczniów Smohalli byt szaman plemienia Pajute z Nevady

o imieniu Tavibo. Okoto 1888 r. jego syn, prorok Wovoka, zwany przez
białych Jack Wilson, odnowił stary kult i po dodaniu do niego pewnych
elementów wiary chrześcijańskiej stworzył religię zwaną „Tańcem Duchów”
(Ghost Donce). Jej rozpowszechnienie wśród Indian zamkniętych w rezerwa­
tach stało się przyczyną wybuchu w 1890 r. powstania Sjuksów w Dakocie,
zakończonego masakrą Indian nad strumieniem Wounded Knee w dniu 29
grudnia 1890 roku. Wydarzenie to jest uznawane za ostatni epizod w cyklu
wojen indiańskich w Ameryce Północnej.
4 Dee Brown. op. cit., s. 280.
pewnego czasu chciał dokonać zmian w układzie i uzyskać
więcej ziemi pod budowę stałej placówki wojskowej w forcie
Lapwai, komisarz Biura do spraw Indian zaprosił wodzów
Nez Perce do Waszyngtonu, by mogli osobiście porozmawiać
z Wielkim Białym Ojcem i jego urzędnikami. Przedstawiciele
rządu liczyli na to, że podróż na Wschód przekona ich
o potędze Stanów Zjednoczonych i tym łatwiej przystaną oni
na kolejną cesję ziemi.
W marcu 1868 r. Prawnik, Tymoteusz, Jazon i U-tsin-ma-
likh-kin udali się okrężną drogą przez Portland, San Francisco,
Panamę i Nowy Jork do Waszyngtonu. Podczas pobytu
w stolicy U-tsin-ma-likh-kin zaraził się tyfusem i w maju
umarł (pochowano go w Waszyngtonie). Pozostali wodzowie
podpisali 13 sierpnia 1868 r. nową umowę z rządem Stanów
Zjednoczonych. Jeszcze raz Prawnik i jego zwolennicy wy­
stąpili jako reprezentanci całego plemienia, dokonując sprze­
daży ziemi potrzebnej do budowy fortu Lapwai (w zamian
otrzymali obietnicę wytyczenia działek poza granicami rezer­
watu dla tych nietraktatowych Nez Perce, dla których nie
wystarczyłoby miejsca w jego obrębie).
22 sierpnia delegacja Nez Perce opuściła Waszyngton
i udała się w drogę powrotną do domu. Po trwającej miesiąc
podróży na zachód, odbytej najpierw koleją, a później dyliżan­
sem, wodzowie powrócili do rezerwatu. Porażeni wielkością
i liczbą wschodnich miast przybyli do domu w przekonaniu,
że obrali słuszną drogę oddając ziemię Amerykanom w sposób
pokojowy i jak nigdy dotąd odczuwali dumę z tego, że udało
się im utrzymać przyjaźń z tak potężnym państwem jak Stany
Zjednoczone.
Ratyfikacja traktatu z 1863 r. i podpisanie porozumienia
w Waszyngtonie nie wpłynęła na zmianę sytuacji plemienia
Nez Perce. Brak funduszy opóźniał dokonanie niezbędnych
pomiarów i wytyczenie działek dla Indian na terenie rezerwatu.
Do tego czasu grupy nietraktatowych Nez Perce żyły poza
rezerwatem. Prawnik, oburzony z powodu lekceważenia przez
ich członków jego władzy jako głównego wodza, wielokrotnie
skarżył się na zły wpływ, jaki „dzicy” i „pogańscy” Indianie
wywierali na jego ludzi. Agenci rządowi uspokajali go
obiecując, że już wkrótce wszyscy wolni Nez Perce zostaną
umieszczeni w rezerwacie.
Na przełomie 1869/1870 r. administracja prezydenta Ulissesa
S. Granta przyjęła nową „pokojową” politykę wobec Indian,
której głównym celem było ukrócenie korupcji i bezprawia
w sprawach indiańskich. Komisarzem do spraw Indian został
Indianin z pochodzenia, Ely Samuel Parker (jego indiańskie
imię brzmiało Donenogawa) z irokeskiego plemienia Seneka.
Zarząd nad rezerwatami oddano pod kontrolę różnych or­
ganizacji religijnych i kościołów, które miały zlikwidować
nieprawidłowości i szybciej zasymilować Indian ze społeczeń­
stwem białych.
W rezultacie tych zmian w 1870 r. administrowanie rezer­
watem Nez Perce przekazano prezbiterianom. W lutym 1871 r.
nowym agentem w Lapwai został John B. Monteith, syn
prezbiteriańskiego pastora, gotowy wszystkimi możliwymi
środkami umocnić prezbiteriańskie wpływy wśród Indian
i uczynić z nich „uczciwych obywateli amerykańskich”5.
„Plemię jest niemal równo podzielone na tych, którzy podpisali
traktat, i tych, którzy określają się mianem Indian Nie­
traktatowych” — donosił Monteith. „Grupa Nietraktatowa,
z małymi wyjątkami mieszka poza rezerwatem, nad rzeką
Snake i jej dopływami. Nigdy nie proszą o pomoc” 6.
W sierpniu 1871 r. w dolinie Wallowa zmarł Wódz Józef
Ojciec. Leżąc na łożu śmierci stary wódz zobowiązał swego
syna i następcę, Józefa Młodszego, by strzegł ojczystej ziemi
jak największej świętości. „Pamiętaj zawsze — powiedział

5 W 1871 r. część nawróconych na chrześcijaństwo Nez Perce utworzyła

Pierwszy Prezbiteriańskich Kościół w Kamiah. Wzniesiona dla jego wyzna­


wców w roku następnym świątynia jest najstarszym, używanym nieprzerwanie
do chwili obecnej prezbiteriańskim kościołem w Idaho.
6 Indianie Ameryki Północnej, op. cit., s. 110.
— że twój ojciec nigdy nie sprzedał swojego kraju. Powinieneś
zatykać sobie uszy, kiedy będą cię namawiali do podpisania
układu o sprzedaży ziemi. Za kilka lat biali ludzie otoczą cię
zewsząd. Ich chciwe oczy spoczęły już na tych okolicach.
Synu, nie zapomnij nigdy moich ostatnich słów. W tej ziemi
spoczną moje kości. Nigdy nie sprzedawaj ziemi, w której
leżą prochy twego ojca i twojej matki”.
„Pochowałem go w tej pięknej dolinie wijącej się rzeki.
Kocham tę ziemię bardziej niż całą resztę świata” — powie­
dział później młody Wódz Józef7.
Heinmot Tooyalaket (Hin-mah-too-yah-lat-kekht), czyli
Grom Toczący Się Po Szczytach Gór, jak najczęściej tłu­
maczy się jego imię, miał 31 lat, gdy stanął na czele
odłamu plemienia Nez Perce, zwanego Kammooenem, z do­
liny Wallowa.
Urodził się na początku 1840 r. w skalnej grocie koło
dzisiejszego Joseph Creek w dolinie Wallowa8. Jego matką
była czystej krwi Indianka Nez Perce o imieniu Khapk-
haponimi, a ojcem Tuekakas, w którego żyłach płynęła także
krew Cayusów. Jako dziecko, razem z młodszym o pięć lat
przyrodnim bratem, Ollikutem (Ollokotem), pobierał nauki
w szkole misyjnej w Lapwai i na chrzcie otrzymał po ojcu
imię Józef. Był wysokim (mierzył ponad 6 stóp wzrostu, tj.
ok. 185 cm), dobrze zbudowanym, przystojnym mężczyzną
o imponującej powierzchowności. Miał inteligentną twarz
z czarnymi oczami, jasnobrązową skórę i długie włosy, które
zwyczajem swojego plemienia zaczesywał nad czołem i nosił
splecione w dwa warkocze. Po ojcu odziedziczył wstrzemięź­
liwość, tolerancję i godne maniery. Znany był z umiejętności
logicznego myślenia i elokwencji. Był człowiekiem łagodnym
i miłującym pokój. Nigdy nie brał udziału w walkach, nie
7 Indianie Ameryki Północnej, ibidem, s. 111.
8 Według niektórych źródeł Wódz Józef Młodszy urodził się w 1832 r.,
jednak większość biografów przyjmuje jako właściwą datę jego urodzenia rok
1840.
wyróżniał się też cechami wielkiego myśliwego. Chociaż
pełnił funkcję wodza pokojowego, jako przywódca największej
grupy nietraktatowych Nez Perce odmawiających przejścia do
rezerwatu, uważany był przez wielu białych za wyznawcę
kultu Smohalli i potencjalnie niebezpiecznego wichrzyciela.
Niektóre gazety na północnym zachodzie zarzucały mu wręcz
zły wpływ na ochrzczonych Nez Perce z rezerwatu i przygo­
towywanie ogólnego powstania Indian.
Wkrótce po tym, jak pochowano starego Wodza Józefa,
w dolinie Wallowa pojawili się pierwsi biali osadnicy.
Większość z nich przybyła tu z sąsiedniej doliny Grande
Ronde, w której od dawna kwitło osadnictwo białych. W sier­
pniu 1872 r. agent Monteith donosił, że wprawdzie w dolinie
rzeki Wallowa biali nie zbudowali jeszcze domów, ale pierwsze
mają stanąć na jesieni. „Wtedy trzeba będzie rozwiązać
sprawę Indian żyjących poza rezerwatem” 9.
W raczej spokojnej dotąd Wallowie zaczęły się mnożyć
incydenty. Coraz więcej osadników budowało tu swoje domy
i zajmowało pastwiska, starając się dowieść, że dolina
została kupiona od Indian i powinni się oni wynieść do
rezerwatu. Józef wraz z bratem Ollikutem, który był wodzem
wojennym jego grupy, odbył szereg spotkań z lokalnymi
przedstawicielami rządu, sędzią Slaterem, agentem Monteit-
hem i nadzorującym sprawy indiańskie w Oregonie inspek­
torem Thomasem Odenealem. W ramach własnej „inicjatywy
dyplomatycznej” prowadził także długie rozmowy z osad­
nikami, uważał bowiem, że sporów nie wolno rozstrzygać
siłą. „Ani Prawnik, ani żaden inny wódz indiański nie jest
uprawniony do sprzedawania ziemi” — mówił. „Zawsze
należała ona do moich ludzi. Dostaliśmy ją nieskalaną od
naszych ojców i będziemy jej bronić tak długo, jak długo
kropla indiańskiej krwi będzie ogrzewać serca naszych
wojowników” l0.
9 Indianie Ameryki Północnej, op. cit., s. 111.
10 Dee B r o w n , op. cit., s. 281.
Wezwany z odległej o 160 kilometrów agencji Lapwai
Monteith próbował zażegnać spory, lecz stwierdził, że żadne
argumenty prawne nie są w stanie powstrzymać napływającej
do Wallowy fali nowych osadników. „Wielka szkoda, że
dolina została przekazana osadnikom” — pisał do nowego
komisarza do spraw Indian, Francisa Walkera. „Jest tam tak
wysoko i zimno, że nie da się niczego uprawiać poza
najbardziej odpornymi warzywami (...) Są tam natomiast
znakomite pastwiska i jedyne, co może się tu udać, to
hodowla bydła. Jest to jedyny teren połowu ryb, jaki Nez
Perce posiadają, więc przybywają tu ze wszystkich stron (...)
Jeżeli istnieje możliwość, żeby Indianie zatrzymali dolinę
rzeki Wallowa, poleciłbym takie rozwiązanie” 11.
Po przeanalizowaniu raportu Monteitha sekretarz spraw
wewnętrznych, Jacob Cox, któremu podlegało Biuro do spraw
Indian, ogłosił, że dolina Wallowa jest w świetle prawa
własnością plemienia Nez Perce. 16 czerwca prezydent Grant
podpisał zarządzenie, na mocy którego dolinę podzielono na
dwie części. Większą część wyłączono spod osadnictwa białych
i przeznaczono na stały rezerwat dla mieszkających tam Nez
Perce. Niedługo potem do doliny przybyła komisja rządowa
w celu zorganizowania nowej agencji dla Indian. Komisarze
wspomnieli również o możliwości wybudowania szkół i koś­
ciołów dla plemienia Nez Perce. Wódz Józef odpowiedział
jednak, że jego ludzie ich nie potrzebują. „Nie chcemy
kościołów, ponieważ będą nas tam uczyć kłócić się o Boga,
jak to czynią katolicy i protestanci” — powiedział. „Nie
chcemy się tego uczyć. Możemy się kłócić z ludźmi o sprawy
tego świata, ale nigdy nie sprzeczamy się o Wielkiego Ducha”.
Decyzja o przyznaniu Indianom doliny Wallowa uznana
została za kapitulację wobec potencjalnie „wrogich” Indian
i wywołała prawdziwą burzę wśród większości białych w Ore­
gonie. Niechętne Indianom gazety rozwinęły głośną kampanię
propagandową, a lokalni politycy nie ustawali w wysiłkach,
11 Indianie Ameryki Północnej, op. cit., s . 1 1 1 .
żeby przekonać władze w Waszyngtonie do pozbycia się Indian.
Napływający w okolice Wallowy poszukiwacze złota kradli
indiańskie konie, a osadnicy zabierali ich bydło cechując je
potem jako własne w taki sposób, że Indianie nie mogli go
odzyskać. „Biali ludzie znaleźli złoto w górach otaczających
Krainę Wijącej się Rzeki” — skarżył się Wódz Józef. „Ukradli
nam wiele koni, a my nie mogliśmy ich odzyskać, bo jesteśmy
Indianami (...) Zabrali nam też wiele bydła. Niektórzy spośród
białych oznaczyli nasze młode krowy jako swoje. Nie mamy
przyjaciół, którzy wstawiliby się za naszą sprawą przed sądem”.
Władze federalne były na bieżąco informowane o tym, co
się dzieje w sprawach indiańskich, lecz informacje te były
często nieprawdziwe lub przedstawiały sytuację w wypaczony
sposób. Odpowiedzialność za incydenty zrzucano głównie na
Indian i to im przypisywano kradzież koni i bydła należących
do osadników. „Biali patrzyli na wszystko z jednej strony.
Chcieli zadowolić siebie. Mówili wiele rzeczy, które nie były
prawdą. Mówili tylko o swoich najlepszych czynach. I mówili
o najgorszych czynach Indian” l2.
W dwa lata po oddaniu na zawsze Wallowy Indianom
administracja Granta zmieniła swoją wcześniejszą decyzję
dotyczącą doliny. Pod wpływem protestów osadników i presji
wywieranej przez lokalnych polityków z Oregonu prezydent
wydał 10 czerwca 1875 r. nowe zarządzenie. Zmieniało ono
poprzednie z 16 czerwca 1873 r. i otwierało ponownie dolinę
Wallowa oraz wszystkie ziemie w Oregonie na zachód od
Snake dla białych osadników. Nowy komisarz do spraw
Indian, Edward P. Smith, polecił agentowi Monteithowi, by
powiadomił przywódców wszystkich grup Nez Perce znaj­
dujących się poza rezerwatem, że mają stawić się w agencji
Lapwai. Indianom dano „odpowiednio dużo czasu”, by mogli
opuścić swoje dotychczasowe siedziby i przenieść się do
rezerwatu, zagrożono jednak, że jeśli będą się ociągać zostaną
wysłane oddziały wojska, by ich do tego zmusić.
12 D e e B r o w n , op. cit., s . 279.
Wódz Józef nie zamierzał oddawać białym ziemi swych
przodków i postanowił wytrwać w dolinie Wallowa. Latem 1875 r.
odbył szereg nowych spotkań z osadnikami, próbując ich
przekonać, że jego ludzie mieszkali tu od niepamiętnych czasów
i nigdy nie sprzedali swej ziemi. „Rząd Stanów Zjednoczonych
twierdzi, że kupił całą ziemię Nez Perce oprócz rezerwatu
Lapwai od Prawnika i innych wodzów” — mówił. „Stary traktat
nigdy nie był właściwie interpretowany. Jeżeli ziemia, na której
żyjemy, była dawniej naszą własnością, to znaczy, że wciąż
należy do nas, bowiem nigdy jej nie sprzedaliśmy”.
Józefa poparli inni przywódcy Dolnych Nez Perce, których
grupy zaliczano do nietraktatowej części plemienia. Był wśród
nich siedemdziesięcioletni Biały Ptak, wódz odłamu Lamtama
znad rzeki Salmon, a także wpływowy szaman Too-hool-hool-
-zote, który stał na czele niewielkiej grupy Nez Perce o nazwie
Pikunanmo z górzystej krainy położonej pomiędzy rzekami
Snake i Salmon, na północny wschód od Wallowy. Po stronie
Józefa stanęli także Świetlisty Orzeł, Czerwona Sowa i Zwiercia­
dło (Młodszy) przewodzący grupie Alpowai, których ziemie nad
rzeką Clearwater leżały w granicach rezerwatu. Wszyscy oni,
zagrożeni przez białych, zaczęli się porozumiewać między sobą
i na wszelki wypadek czynić przygotowania do obrony.
Niektórzy wodzowie wojenni i rwąca się do walki młodzież Nez
Perce nawoływali do połączenia sił i stawienia zbrojnego oporu.
Wódz Józef odrzucał jednak wezwania do walki i postanowił
trwać w biernym oporze. Wśród najbardziej nieprzejednanych
zrodziło to podejrzenia, że młody wódz, podobnie jak kiedyś
Prawnik, może okazać się zbyt uległy wobec białych i gotowy do
kapitulacji.
Podniecenie, jakie ogarnęło nietraktatowych Nez Perce, nie
uszło uwadze osadników z Wallowy i skłoniło ich do wniosku,
że Indianie przygotowują się do wojny. Przesadne wieści
krążące wśród nich wywoływały panikę. Do doliny kilkakrotnie
wzywano wojsko z fortu Walla Walla, jednak wojskowi
meldowali, że sygnały o wrogości Indian są nieuzasadnione.
W sierpniu 1875 r. nowy dowódca Departamentu Kolumbii,
gen. Oliver Otis Howard (1830-1909) skierował do Wallowy
kpt. Stephena C. Whipple, oficera 1 pułku kawalerii z fortu
Walla Walla. Po rozmowie z Wodzem Józefem Whipple
sporządził uspokajający raport, który gen. Howard wysłał do
Departamentu Wojny. W komentarzu do raportu napisał:
„Myślę, że odbieranie tej doliny Józefowi i jego ludziom jest
wielkim błędem (...) Być może Kongres byłby skłonny
pozostawić tę ubogą dolinę tym naprawdę pokojowym In­
dianom na własność”.
Wkrótce potem z polecenia gen. Howarda do Wallowy udał
się szef administracji Departamentu Kolumbii, mjr Henry
Clay Wood, który miał zapoznać się z prawnymi aspektami
niepokojów w dolinie. Wood zbadał sytuację i przeanalizował
treść traktatu z 1863 roku. Jako prawnik stwierdził: „W mojej
opinii Nietraktatowi Nez Perce nie mogą być w świetle
obowiązującego prawa ograniczeni traktatem z 1863 r. i w za­
kresie pozbawienia ich prawa do zajmowania ziemi po­
stanowienia traktatu są nieważne i nieobowiązujące. Zniesienie
ich tytułu do zajmowania ziemi, zawarte w tym traktacie, jest
z prawnego punktu widzenia niedoskonałe i niepełne” 13.
Prywatnie powiedział, że decyzja Ciranta, pozbawiająca Indian
prawa do doliny Wallowa, jest „jeśli nie zbrodnią, to na
pewno błędem”.
Ani chłodna prawnicza opinia mjr. Wooda, ani sympatia,
jaką do Indian żywił gen. Howard, bohater spod Gettysburga,
człowiek uczciwy, głęboko religijny i pełen surowych zasad
moralnych l4, ani stanowisko prominentnych duchownych
13 Indianie Ameryki Północnej, op. cit., s. 111.
14 Z powodu swojej religijności gen. Howard nazywany byl „chrześcijań­
skim żołnierzem”. Nosił także przydomek „Stary Modlitewnik" (Old Prayer
Book), ponieważ podczas wojny secesyjnej mial zwyczaj rozdawać swoim
żołnierzom Biblię i nakłaniał ich do odprawiania wspólnych modlitw. Indianie
nazywali go „Jednorękim Dowódcą Żołnierzy”, gdyż w wyniku ran od­
niesionych w bitwie pod Fair Oaks w Wirginii w 1862 r. amputowano mu
prawe ramię.
prezbiteriańskich, którzy dobrze znając sytuację w Wallowie
od Monteitha nie kwestionowali prawa Indian do doliny, nie
mogły zahamować naporu osadników. W miarę jak coraz
więcej białych, przekonanych o swoich racjach, przybywało
do Wallowy, sytuacja zaczęła stawać się napięta. Biali sąsiedzi,
wśród których wielu to — jak stwierdził jeden z amerykańskich
historyków charakteryzujący napływających osadników — „lu­
dzkie pasożyty o różnej ilości wad”, otwarcie grozili, że
wypędzą wszystkich Nez Perce z doliny. Unikający zaczepek
Indianie nie wątpili, że większość osadników, rozzuchwalona
ich pokojową postawą, zdolna była do najgorszego. Po decyzji
prezydenta otwierającej dolinę dla osadników ilość rabunków,
gwałtów i przypadków zabijania Indian zwiększyła się jeszcze
bardziej.
Ludzi Wodza Józefa najbardziej bolała niesprawiedliwość
amerykańskich sądów wyrokujących w sporach z białymi.
Indianie byli z reguły surowo karani za najdrobniejsze nawet
przewinienia, podczas gdy biali mogli nawet zabijać Indian
i na ogół zabójstwa uchodziły im bezkarnie. Od początku lat
sześćdziesiątych z rąk osadników i górników zginęło w różnych
incydentach około 30 Nez Perce. Zaledwie kilku zabójcom
wytoczono procesy, a i tak wszyscy zostali uwolnieni z „braku
dostatecznych dowodów winy”.
Kryzys nastąpił po zamordowaniu przez białych wojownika
z grupy Wodza Józefa, Wilhautyaha (Wiejącego Wiatra). 23
czerwca 1876 r. dwaj osadnicy z Wallowy, Alexander Findley
i Wells McNall, oskarżyli o kradzież pięciu koni kilku
myśliwych z plemienia Nez Perce. Kiedy próbowali rozbroić
Indian i zabrać ich do najbliższej osady, doszło do szamotaniny,
podczas której Findley zastrzelił Wilhautyaha. Później tłuma­
czył się przed sądem, że nie chciał nikogo zabić, a broń
wypaliła przypadkowo. Agent Monteith, który spotkał się
z Wodzem Józefem, by wysłuchać opinii Indian na temat
incydentu, napisał w liście do gen. Howarda, że było to
„celowe, dokonane z premedytacją morderstwo”. Trzy dni po
śmierci Wilhautyaha zaginione konie odnaleziono w pobliżu
farmy Findleya. „Wiejący Wiatr był uczciwym człowiekiem,
a odnalezienie koni dowodzi jego niewinności” — orzekli
Indianie i zażądali ukarania morderców.
Kiedy wieść o incydencie rozniosła się wśród osadników
z Wallowy, większość z nich zabarykadowała się w domach
w obawie przed zemstą Indian. Gen. Howard, zaalarmowany
przez Monteitha, wysłał w rejon konfliktu mjr. Wooda. Na
jego prośbę 22 i 23 lipca w Lapwai odbyła się narada, na
którą przybył Wódz Józef i około 40 Nez Perce z jego
grupy. Wódz oskarżył władze federalne o doprowadzenie do
śmierci Wilhautyaha. Wykorzystał także incydent do pod­
kreślenia praw swojego szczepu do doliny. „Od chwili
dokonania morderstwa — cytował Wood słowa Józefa — od
kiedy w Wallowie złożono ciało mego zabitego brata,
a w tamtejszą ziemię wsiąkła jego krew, dolina jest dla nas
bardziej święta niż dotychczas (...) i dlatego wszyscy biali
muszą być z niej usunięci”. Mjr Wood przekonał roz­
gniewanych Indian, by pozwolili rozstrzygnąć sprawę mor­
derców amerykańskiemu sądowi. Prosił też, by cierpliwie
zaczekali aż prawa do doliny Wallowa zbada specjalna
komisja rządowa, o której powołanie gen. Howard zwrócił
się do władz w Waszyngtonie.
Przez sześć tygodni Nez Perce bezskutecznie czekali aż
Findley i McNall staną przed sądem hrabstwa Union w Grande
Ronde. W tym czasie niecierpliwi młodzi wojownicy odtań­
czyli kilka tańców wojennych i pomalowani w barwy wojenne
straszyli osadników, żądając opuszczenia przez nich doliny
i wydania zabójców Wilhautyaha. 3 września Józef i Ollikut
ostrzegli białych, że jeśli w ciągu tygodnia nie spełnią żądań
Indian, młodzi wojownicy wygnają ich z Wallowy i spalą ich
domy. 9 września do doliny przybyło 22 ochotników z Grande
Ronde, którzy dołączyli do miejscowych osadników tworząc
43-osobowy oddział milicji, gotowy bronić białych z Wallowy
przed Indianami.
W niedzielę 10 września, tuż przed upływem ultimatum
wodzów Nez Perce, na farmę McNalla, gdzie zbierali się
ochotnicy i szukające ochrony rodziny osadników z Wallowy,
przybył por. Albert G. Forsę z kompanią 48 żołnierzy 1 pułku
kawalerii z fortu Walla Walla. Zostawiwszy ochotników
i kawalerzystów na straży cywilów zgromadzonych na farmie,
Forsę w towarzystwie znającego język Nez Perce osadnika,
Thomasa Veaseya, wyjechał na poszukiwanie Wodza Józefa.
Spotkał go siedem mil dalej na czele stu uzbrojonych i poma­
lowanych w barwy wojenne wojowników ustawionych w linię
bojową na szczycie wzgórza.
Porucznik odważnie zbliżył się do nieruchomej linii wojow­
ników i za pośrednictwem Veaseya poprosił o rozmowę
z Wodzem Józefem. „Józef mógł z łatwością zaatakować
osadników, pozabijać ich i zniszczyć należącą do nich włas­
ność” — napisał Forsę w raporcie, po przyjrzeniu się bojowe­
mu wyglądowi i uzbrojeniu Indian. Potem zapytał wodza,
którego imponujący wygląd zrobił na oficerze wielkie wraże­
nie, czy powstrzyma swoich ludzi od walki, jeśli Findley
i McNall staną przed sądem. „Myślę, że był najwspanialszym
Indianinem, jakiego kiedykolwiek widziałem, nie tylko w sen­
sie fizycznym, ale i intelektualnym” — opisywał Forsę swoje
wrażenia po rozmowie z Józefem. „Miał około sześciu stóp
wzrostu, był silnie zbudowany i widać było siłę charakteru
przebijającą z jego postaci”.
Porucznikowi udało się przekonać wodza, by nie wszczynał
wojny i odszedł ze swymi ludźmi w głąb doliny. Następnego
dnia poradził obu zabójcom, żeby dobrowolnie oddali się
w ręce sprawiedliwości. 14 września Findley i McNall stanęli
przed sędzią hrabstwa Union. Sędzia Judge Brainard uznał
McNalla za niewinnego i jeszcze tego samego dnia uwolnił go
od oskarżenia. Findleyowi zarzucił popełnienie zabójstwa
i kazał go aresztować. Wkrótce zwolniono go za kaucją
wynoszącą 250 dolarów. Tydzień później, po tym jak indiańscy
świadkowie odmówili udziału w rozprawie „z obawy , że biali
mogą zrobić im krzywdę”, sędzia Brainard przyjął wersję
oskarżonego i uznał, że śmierć Wilhautyaha była skutkiem
nieszczęśliwego wypadku. Ośmielony zabójca Wiejącego
Wiatra zażądał kontynuowania procesu. W październiku ława
przysięgłych w Grande Ronde uznała go za niewinnego
i całkowicie uwolniła od zarzucanych czynów.
Por. Forsę i jego żołnierze ruszyli z powrotem do Walla
Walla 26 września. Przejeżdżając przez dolinę Wallowa nie
dostrzegli żadnych oznak buntu wśród Indian. Nez Perce
wiedzieli już o czerwcowej klęsce 7 pułku kawalerii pod
dowództwem ppłk. Custera w bitwie ze Sjuksami i Szejenami
nad Little Bighorn. Pogodzeni z niesprawiedliwością i świa­
domi, że ich sprawa jest z góry skazana na porażkę, nie chcieli
dawać rozsierdzonej przegraną Custera armii pretekstu do
zbrojnej interwencji.
Gen. Howard wykorzystał sprawę śmierci Wilhautyaha do
nacisków na rząd, by ten powołał komisję, która miała
rozstrzygnąć przyczyny sporów z nietraktatowymi Nez Perce.
3 października 1876 r. sekretarz spraw wewnętrznych, Colum­
bus Delano, wyznaczył do niej pięciu komisarzy. Oprócz gen.
Howarda i mjr. Wooda w skład komisji weszło trzech
polityków ze Wschodu: David H. Jerome z Michigan oraz
A.C. Barstow z Rhode Island i William Stickney ze stołecznego
Departamentu Kolumbii (Washington D.C.). Zona agenta
Monteitha określiła tych ostatnich jako „wspaniałych ludzi,
królów finansjery, ale nie rozumiejących Indian, bez doświad­
czenia i wiedzy na ich temat”. Chociaż oficjalnie zadaniem
komisji było rozstrzygnięcie sporu prawnego wokół doliny
Wallowa, prywatnie jej przewodniczący, Jerome, otrzymał od
sekretarza spraw wewnętrznych instrukcje w sprawie usunięcia
Indian z Wallowy i przeniesienia wszystkich nietraktatowych
Nez Perce do rezerwatu.
Wódz Józef spotkał się z członkami komisji 13 listopada
1876 r. w Lapwai. W naradzie towarzyszył mu Ollikut i 60
wojowników oraz wysłannicy pozostałych nietraktatowych
grup Nez Perce. Rozmowy od samego początku utknęły
w martwym punkcie. Józef i jego ludzie odmawiali opuszczenia
doliny i uparcie dowodzili, że jest ona ich własnością.
Argumenty Indian wydawały się komisarzom zupełnie nie­
zrozumiałe. Dyskusja ciągnęła się do momentu, kiedy Józef
kategorycznie stwierdził, że nigdy nie sprzeda swojej ziemi.
Poirytowani komisarze zakończyli naradę i obie strony pełne
złości rozjechały się do domów.
Raport Jerome’a i pozostałych komisarzy (z wyjątkiem mjr.
Wooda, który odmówił podpisania dokumentu), przesłany do
Departamentu Spraw Wewnętrznych, nie pozostawiał złudzeń co
do ich intencji. „Jeśli w rozsądnym terminie Józef nie wyrazi
zgody na opuszczenie Wallowy, powinien być wraz ze swymi
ludźmi usunięty silą i osadzony w rezerwacie”. Po rozmowach
z agentem Monteithem, misjonarzami i niektórymi ochrzczony­
mi wodzami Górnych Nez Perce komisarze scharakteryzowali
nietraktatowych Indian jako pozostających pod wpływem nauk
Smohalli. Uznali przy tym za wskazane zarekomendować, by
główni krzewiciele kultu zostali aresztowani lub zesłani na
l erytorium Indiańskie (dzisiejsza Oklahoma).
„Rozsądny termin”, o jakim wspomnieli w swoim raporcie
komisarze, agent Monteith wyznaczył na I kwietnia 1877
roku. Przy pomocy nowego „Głównego Wodza Narodu Nez
Perce”, Reubena, następcy Prawnika, agent polecił Józefowi
przenieść się do tego czasu do rezerwatu i zagroził, że
w przeciwnym wypadku gen. Howard wyśle przeciwko
niemu swoich żołnierzy. Wódz Józef, zimujący ze swoją
grupą w położonym z dala od siedzib białych kanionie
Imnaha, kilkakrotnie informował gen. Howarda, że jego
ludzie nie chcą wojny, ale nie pójdą do rezerwatu i zamierzają
pozostać na swej ziemi. „Czy uważasz, że jeśli przywiążesz
konia do pala, to jego wygląd się poprawi?” — pytał
Józef. „Jeżeli ograniczysz Indianina do małego kawałka
inni i zmusisz go, żeby pozostał w jednym miejscu, od-
bierzesz mu szczęście, pozbawisz go siły i bogactwa”.
Howard, pamiętając o katastrofie, jaka poprzedniego roku
spotkała Custera, kiedy chciano siłą zapędzić Sjuksów do
rezerwatu, nie zamierzał naciskać na Indian i zgodził się na
dalsze negocjacje.
W kwietniu i maju 1877 r. gen. Howard spotkał się
trzykrotnie z Wodzem Józefem, Ollikutem i innymi przywód­
cami nietraktatowych Nez Perce, usiłując ich nakłonić do
pokojowego przejścia do rezerwatu.
-— Ziemia, kiedy powstała, nie była podzielona granicami
i nie jest rzeczą człowieka to czynić — powiedział Józef.
— Wkoło widzę białych, którzy zdobywają bogactwa, a nam
chcą zostawić tereny jałowe. Ziemia i ja — to jedno. Wartość
ciała ludzkiego i wartość ziemi są takie same. Powiedz nam, jeśli
masz odwagę, że zostałeś tu przysłany przez Stwórcę, by z nami
mówić. Być może sądzisz, że przywiódł cię tutaj, byś z nami
czynił, co ci się podoba. Gdybym wiedział, że przyszedłeś tu za
sprawą Stwórcy, może bym uznał, że masz prawo mną rządzić.
Nie zrozum mnie źle, zrozum mnie właściwie biorąc pod uwagę
moje przywiązanie do ziemi. Nigdy nie powiedziałem, że ziemia
jest moja i mogę z nią czynić, co zechcę. Jedyna istota, która ma
prawo decydować o ziemi, to ta, która ją stworzyła. Jedynym
prawem, którego domagam się dla siebie, jest prawo do życia na
mojej ziemi. Ja uznaję twoje prawo do życia na twojej ziemi.
Ostatnie spotkanie odbyło się 14 maja w forcie Lapwai.
W decydujących negocjacjach z gen. Howardem Wodzowi
Józefowi towarzyszył jak zwykle Ollikut, a także Biały Ptak,
Zwierciadło i szaman Too-hool-hool-zote. Ten ostatni, zwany
przez białych z powodu wyjątkowej brzydoty i ciętego języka
„uciekinierem z piekła”, przedstawiony został Howardowi
jako rzecznik interesów Indian.
— Część Indian z plemienia Nez Perce oddała swoją
ziemię — powiedział Too-hool-hool-zote. — Ale my nie.
Ziemia jest częścią naszego ciała i nigdy jej nie oddamy.
— Wiecie dobrze, że rząd wydzielił rezerwat dla Indian
i że muszą się oni tam przenieść — odparł Howard.
— Któż jest tym człowiekiem, który twierdzi, że podzielił
ziemię i nam przeznaczył rezerwat? — zapytał czarownik.
— Ja nim jestem. Reprezentuję tu prezydenta. Moje rozkazy
są jasne i będą wykonane.
— Powstaliśmy z ziemi i ciała nasze muszą wrócić do
ziemi, naszej matki — nie ustępował Indianin.
— Nie chcę obrażać waszych wierzeń. Już ponad dwadzieś­
cia razy słyszałem, że ziemia jest waszą matką i że daje wam
ona wodzów. Dosyć już o tym. Przejdźmy natychmiast do
spraw istotnych.
— Kto ma prawo mi rozkazywać, co mam robić na mojej
własnej ziemi? — zapytał podnosząc głos Too-hool-hool-zote.
Szaman nie przestawał nękać generała kłopotliwymi pyta­
niami. Straciwszy w końcu cierpliwość Howard przerwał
bezowocną dyskusję i kazał aresztować sprzeczającego się
Too-hool-hool-zote. Potem wystosował ultimatum: odmowę
udania się do rezerwatu uzna za akt wrogości i użyje siły,
żeby zmusić Indian do wykonania rozkazu.
— Macie trzydzieści dni na przejście do rezerwatu — rzekł
sięgając po karabin i potrząsając nim wymownie. — Jeśli nie
znajdziecie się tam na czas, uznam, że chcecie walki i wyślę
swoich żołnierzy, żeby was doprowadzili siłą.
— Moi ludzie zawsze byli przyjaciółmi białych — Wódz
Józef próbował zyskać na czasie. — Dlaczego wam się tak
spieszy? Nie mogę się przygotować do drogi w ciągu trzy­
dziestu dni. Nasze konie i bydło są rozproszone po całej
dolinie, a wody rzeki Snake są teraz bardzo wysokie. Pozwólcie
nam zostać do jesieni, aż opadną wody.
— Jeśli spóźnicie się choć o jeden dzień — powtórzył
ostro Howard — zjawią się żołnierze, którzy was doprowadzą
do rezerwatu. Całe wasze bydło i konie, które znajdą się
wówczas poza rezerwatem, przejdą w ręce białych.
Gwałtowność Howarda i demonstracja siły wobec ich
rzecznika zaskoczyła Indian. Przez dłuższy czas wodzowie
Nez Perce siedzieli w milczeniu dusząc w sobie gniew
i rozpacz. W końcu ulegli z obawy o bezpieczeństwo swoich
kobiet, dzieci i starców i niechętnie zgodzili się na warunki
Howarda. Wiedzieli, że nie mają wyboru. Bronić ziemi mając
do dyspozycji mniej niż 200 wojowników było niemożliwe.
Przez kilka następnych dni Józef, Ollikut i Biały Ptak
pozostali w Lapwai wybierając miejsca, gdzie mieli osiąść ze
swymi ludźmi. Czym dłużej oglądali rezerwat, tym bardziej
byli pewni, że nie ma w nim wystarczającej ilości miejsca dla
wszystkich Nez Perce i należących do nich stad. Potem ruszyli
z powrotem do swoich siedzib, żeby się spakować, spędzić
konie i bydło i przygotować się do drogi.
Kiedy Wódz Józef przybył do Wallowy, zastał już tam kpt.
Whipple na czele dwóch kompanii kawalerii z fortu Walla
Walla. Natychmiast zwołano naradę, na której radzono, co
robić dalej. Młodzi wojownicy chcieli chwycić za broń, ale
starszyzna zdołała ich powstrzymać. Obecność żołnierzy
obserwujących poczynania Indian była zbyt wymownym
ostrzeżeniem. Postanowiono zebrać dobytek i ruszyć do
Lapwai. Dopiero wtedy gen. Howard kazał zwolnić Too-
-hool-hool-zote. Zadowolony depeszował do Waszyngtonu:
„Wtłoczyliśmy wszystkich nietraktatowych Indian do rezer­
watu używając siły i perswazji, ale nie przelewając krwi” 15.
Do końca maja Nez Perce z Wallowy spędzali bydło
i tabuny koni z pastwisk w dolinie i gnali je w kierunku
Snake. Potem w ciągu dwóch dni na łodziach ze skóry
bizoniej przeprawiono ludzi. Na szczęście nikt nie zginął, ale
porywisty prąd wzburzonej po powodzi rzeki porwał mnóstwo
dobytku, a wiele zwierząt, zmuszonych przepływać wpław,
utonęło. W zamęcie, jaki towarzyszył przeprawie, sporo
indiańskiego bydła padło ofiarą białych złodziei, którzy zbiegli
się z całej okolicy i bezczelnie wykradali zwierzęta z oczeku-
jących na przeprawienie stad.
Po pokonaniu Snake ludzi Wodza Józefa i Ollikuta czekała
kolejna przeprawa przez rzekę Salmon. Potem ruszyli w górę
15 Indianie Ameryki Północnej, op. cit.. s. 111.
Rock Canyon i rozłożyli się obozem nad jeziorem Tule, koło
świętej skały Tepahlewam, która od pokoleń służyła jako
miejsce narad różnych odłamów plemienia Nez Perce. Tutaj,
na skraju prerii Camas, 6 mil na zachód od miasteczka
Grangeville, prawie wszyscy nietraktatowi Nez Perce wy­
znaczyli sobie miejsce zbiórki przed udaniem się do rezerwatu.
W dniach od 2 do 14 czerwca w obozie nad jeziorem Tule
zebrało się około 600 Indian, z czego dwie trzecie stanowiły
kobiety, dzieci i starcy. Byli wśród nich ludzie z grup Wodza
Józefa, Ollikuta, Białego Ptaka i Too-hool-hool-zote. Przybyło
także kilka rodzin Nez Perce z grupy wodza Zwierciadło,
który razem z większością swoich ludzi obozował nad Clear
Creek, jednym z dopływów środkowego ramienia rzeki Clear­
water. Z tyłu pozostały tylko nieliczne grupki wojowników
pędzące resztki bydła pozostawione na najbardziej odległych
pastwiskach lub rozproszone w czasie marszu.
W miarę jak mijały kolejne dni, w sercach młodych
wojowników rósł gniew i rozpacz. Too-hool-hool-zote po­
wtarzał, że tylko krew może zmyć hańbę, jaka go spotkała,
kiedy został osadzony w areszcie. 12 czerwca, zaledwie
dwa dni przed upływem terminu wyznaczonego przez Ho­
warda, wielu mężczyzn wzięło udział w wojennej ceremonii
Tal-La-Klee-Tsa. Przez cały dzień i noc w obozie słychać
było bicie bębnów i dzikie pieśni sławiące czyny wojenne
Nez Perce. Przy ich wtórze wojownicy przystrojeni jak
do bitwy pędzili na spienionych koniach dookoła placu
strzelając w powietrze, wymachując bronią i wykrzykując
na potęgę swoje zawołania bojowe.
Tej samej nocy trzech młodych wojowników z grupy
Białego Ptaka, Wahlitits, jego kuzyn Sarpsis Il-pihlp i ich
najbliższy przyjaciel Biały Mokasyn, postanowiło szukać
zemsty. Cichaczem wymknęli się z obozu i pojechali na
ranczo białego osadnika Larry’ego Otta, który dwa lata
wcześniej skrytobójczo zabił ojca Wahlititsa, Orlą Opończę.
Przez cały dzień 13 czerwca trzej mściciele bez rezultatu
krążyli wokół domu Otta. Nie mogąc go dopaść zabili jego
sąsiada, Richarda Davine’a, który miał na sumieniu śmierć
starego Indianina Dakoopina z grupy Białego Ptaka. Później
ich ofiarą padli trzej inni osadnicy znad Salmon znani
z brutalności wobec Indian, Henry J. Eifers, Robert Bland
i Harry Becktoge. Wieczorem młodzi zabójcy powrócili do
Tepahlewam. Przewidując, jakie mogą być skutki ich czynu,
przyczaili się z dala od obozu, nie chcąc obciążać współod­
powiedzialnością innych. Jednak wieść o dokonanej zemście
szybko rozniosła się wśród Nez Perce, spakowanych już
i przygotowanych do wymarszu do Lapwai.
Wodza Józefa i Ollikuta nie było w tym czasie w obozie.
Razem z paroma wojownikami udali się na drugi brzeg
Snake, żeby zabić kilka krów i przygotować mięso na
drogę. Zanim pozostali wodzowie zdecydowali, co robić
dalej, 17 młodych wojowników, w większości z grupy
Białego Ptaka, przyłączyło się do trójki zabójców. O świcie
14 czerwca cała gromada, dodając sobie odwagi skradzionym
alkoholem, ruszyła przeciwko osadnikom z doliny Salmon.
W ciągu dwóch dni młodzi wojownicy, mszcząc się za
doznane krzywdy i wygnanie, splądrowali okoliczne rancza
i zabili dalszych 14 białych, oszczędzając jednak dzieci
i kobiety, z wyjątkiem jednej, przypadkowo zranionej.
Kiedy syci zemsty wrócili do obozu, większość Nez Perce,
spodziewając się w każdej chwili ataku wojska, w popłochu
opuściło obozowisko i zamiast ruszyć do rezerwatu, uciekło
w poszukiwaniu bezpieczniejszego schronienia.
Tymczasem wielu białych z okolicy, przekonanych, że
wybuchło długo oczekiwane powstanie nietraktatowych Nez
Perce, schroniło się za prowizoryczną palisadą nad strumieniem
Slate, południowym dopływem rzeki Salmon. Inni w panice
umknęli do najbliższych osiedli Mount Idaho i Grangeville na
prerii Camas. Pełni najgorszych obaw wysłali do fortu Lapwai
specjalnego posłańca z wiadomością o masakrze i prośbą
o pomoc wojskową.
Powróciwszy do obozu nad jeziorem Tule Wódz Józef
i Ollikut zastali w nim tylko członków swojej grupy. Prze­
straszeni ludzie Zwierciadła odeszli do swoich nad Clear
Creek. Pozostali, w tym grupy Białego Ptaka i Too-hool-
-hool-zote, umknęli przez prerię Camas i skryli się w ogromnej
skalnej grocie Sapachesap w górach nad Cottonwood Creek.
UCIECZKA PLEMIENIA NEZ PERCE

BITWA W KANIONIE WHITE BIRD — 17 VI 1877 R.

Początkowo Wódz Józef i Ollikut, zaskoczeni rozwojem


wydarzeń, myśleli, że uda im się utrzymać pokój i przekonać
gen. Howarda, by nie karał całego plemienia za wybryk
kilkunastu zrozpaczonych zapaleńców. Na pośpiesznie zwoła­
nej naradzie Józef opowiedział się przeciwko wojnie i tłuma­
czył, że należy udać się do rezerwatu.
— Opór oznacza cierpienie i smutek — powiedział. — Pró­
bowałem was przed tym ochronić. Jest nas mało, a białych jest
bardzo wielu. Nie sprostamy im. Oni mają pod dostatkiem
żywności i amunicji. Nasz kraj jest mały, ich wielki. Jeśli
chwycimy za broń, będziemy narażeni na cierpienia i straty.
Lepiej żyć w pokoju, niż wszcząć walkę i zginąć.
Znaleźli się jednak tacy, którzy stanowczo opowiedzieli się
za wojną i zarzucili wodzowi tchórzostwo, grożąc mu ode­
braniem przywództwa. W nocy kilka kul przeszyło pokrycia
namiotów Józefa i Ollikuta. To ostatecznie przekonało obu
wodzów, że ich Nez Perce nieodwołalnie postanowili walczyć.
Nazajutrz Wódz Józef, nie chcąc budzić większego gniewu
swoich zdesperowanych ludzi, kazał zwinąć obóz i wyruszyć
nad Cottonwood Creek, aby dołączyć do Białego Ptaka
i Too-hool-hool-zote w Sapachesap. Jeszcze tej samej nocy
wodzowie postanowili przenieść się w bezpieczniejsze miej­
sce, do dawnego obozowiska grupy Białego Ptaka w jednym
z bocznych kanionów dochodzących do rzeki Salmon, którego
dnem płynął strumień White Bird. Wkrótce też w stronę
Lapwai wyruszył Biały Ptak z kilkunastoma najlepszymi
zwiadowcami, którzy mieli informować o zbliżaniu się
żołnierzy gen. Howarda. Reszta Indian wraz z tabunami
koni i stadami bydła podążyła na południowy zachód,
w kierunku Salmon.
Około południa 14 czerwca, po trwającym całą noc
i ranek marszu, Nez Perce stanęli obozem w dzikim kanionie
White Bird. Po drodze grupki wojowników osłaniających
pochód ścigały przemykających posłańców białych, ata­
kowały pojedyncze wozy osadników uciekających w po­
płochu z doliny Salmon i paliły opuszczone rancza. Na
prerii Camas Nez Perce stoczyli potyczkę z grupą ochotników
z Mount Idaho, dowodzoną przez miejscowego osadnika,
Arthura „Ada” Chapmana, żonatego z Indianką z plemienia
Umatilla. W walce poległo kilku białych, śmiertelną ranę
odniósł też jeden Nez Perce.
Kanion White Bird (kanion Białego Ptaka) był krętą,
ciągnącą się na przestrzeni kilku mil doliną o stromych,
poszarpanych stokach, porośniętych miejscami kępami niewy­
sokich drzew piniowych. Jego dno zawalała gmatwanina
kamieni i odprysków skalnych, wśród których prowadziła
wąska ścieżka wydeptana przez jelenie. Jedynie na samym
końcu, w odległości około 900 metrów od brzegu rzeki,
kanion rozszerzał się i przechodził w dolinę Salmon. Tutaj,
w miejscu dość odkrytym, pod osłoną linii pagórków przeci­
nających ujście kanionu do doliny, Nez Perce rozbili namioty
i spędzili swoje stada.
Rano 16 czerwca nadeszły od Białego Ptaka wieści, że gen.
Howard wysłał do ochrony osadników zebranych w Gran-
geville i Mount Idaho dwie kompanie kawalerii z fortu Lapwai.
Gen. Howard otrzymał pierwsze sygnały o wydarzeniach
w dolinie Salmon 14 czerwca wieczorem. Dopiero co wrócił
z kwatery departamentu w forcie Vancouver i był pewny, że
następnego dnia wszyscy nietraktatowi Nez Perce zgłoszą się
do rezerwatu w sposób pokojowy. Wiadomość o krwawych
wypadkach była dla niego szokiem, podobnie jak dla innych
białych w Lewiston i okolicy. Przerażenie zapanowało także
wśród Indian z Lapwai. Wielu z nich uważało, że zbuntowani
Nez Perce zaatakują rezerwat i zechcą zemścić się za krzywdy
i poniżenia, jakich w przeszłości doznali od ludzi z agencji
i swoich ochrzczonych pobratymców. Howard szybko ich
uspokoił, piętnując „zdradziecki postępek” swego głównego
oponenta, Wodza Józefa, i zapowiedział, że nie dopuści do
rozszerzenia się buntu na inne regiony północnego zachodu.
15 czerwca gen. Howard, oddalony o 70 mil od miejsca
tragicznych wypadków, skierował w zagrożony rejon kompanie
F i H z 1 pułku kawalerii stacjonujące w forcie Lapwai.
Dowództwo nad kolumną powierzył doświadczonemu żoł­
nierzowi, kpt. Davidowi Perry’emu W skład kolumny
Perry’ego weszło 4 oficerów i 99 żołnierzy. Towarzyszyło jej
kilka jucznych mułów, tłumacz i jedenastu Nez Perce z rezer­
watu, którzy mieli przekonać zbuntowanych współplemieńców
do zaprzestania walki. Jednocześnie gen. Howard wezwał
z doliny Wallowa do Lapwai oddział kpt. Whipple’a i zaczął
ściągać posiłki z fortu Walla Walla i Vancouver Barracks.
„Pozostałe oddziały wojska są sprowadzane tak szybko, jak to
tylko możliwe” — depeszował do Kwatery Głównej wieczorem
15 czerwca. „Potrzebuję 25 zwiadowców indiańskich pod
swoje rozkazy (...) Myślę, że szybko skończymy tę robotę”2.
Kpt. Perry odbył wyczerpujący nocny marsz w kierunku
południowo-wschodnim dawnym szlakiem dyliżansów wiodą-
1 Kpt. Perry był weteranem wojny z plemieniem Modoków (1872-1873),

zamieszkującym pustynne tereny Lava Beds na pograniczu Kalifornii i Ore-


gonu.
2 Indianie Ameryki Północnej, op. cit., s. 111.
cym z fortu Lapwai przez Góry Craiga do Elk City i nad
ranem 16 czerwca dotarł do Grangeville. Po przybyciu na
miejsce dowiedział się od „Ada” Chapmana, że Indianie
obozują w odległym zaledwie o 16 mil kanionie White Bird.
Nez Perce nie mieli opinii walecznych wojowników i zawsze
uchodzili za pokojowe plemię. Perry uznał, że nadarza się
świetna okazja, by zaskoczyć Indian, zanim zdążą przekroczyć
Salmon i stłumić bunt jednym zdecydowanym uderzeniem.
„Przenieśliśmy się o szesnaście mil w stronę White
Bird Creek — wspominał Wódz Józef — i tam rozbiliśmy
obozowisko z zamiarem zebrania bydła przed wyruszeniem
w dalszą drogę, lecz żołnierze nas zaatakowali i doszło
do pierwszej walki”.
16 czerwca wieczorem siły Perry’ego, do których dołączył
Chapman z 10 cywilnymi ochotnikami, dotarły do szczytu
rozległego wzgórza White Bird, zasłaniającego od północnego
wschodu wejście do kanionu, w którym obozowali Indianie.
Około północy Perry zarządził postój na szczycie wzgórza,
zamierzając o świcie sprowadzić żołnierzy w dół kanionu
i zaatakować Nez Perce, zanim zdążą zwinąć obóz i przepędzić
stada na drugi brzeg Salmon.
Indianie byli dokładnie poinformowani o marszu kawalerii
przez zwiadowców Białego Ptaka, mogli się więc przygotować
do walki. Część namiotów pozostawili na odkrytej przestrzeni,
a kobiety i dzieci ukryli w trudno dostępnych szczelinach
skalnych. Przygotowali także fałszywe tropy, mające sugero­
wać Perry’emu, że główny obóz ze stadami przeprawił się już
na drugi brzeg rzeki.
Dwie godziny przed świtem wodzowie wyprowadzili wojo­
wników z obozu w górę kanionu i rozmieścili ich na zawczasu
wybranych stanowiskach przy drodze, którą musieli jechać
żołnierze. Jedna grupa pod wodzą Białego Ptaka ukryła się za
skałami na zboczach kanionu, druga, na czele z Józefem
i Ollikutem, obsadziła linię pagórków zasłaniających dostęp
do doliny Salmon. Połączone siły Nez Perce liczyły około 140
wojowników, ale zaledwie 60 lub 70 było zdolnych do walki.
Wielu mężczyzn upojonych zdobytą whisky leżało w ukryciu,
wielu innych nie posiadało odpowiedniej broni. Większość
z tych, którzy wyruszyli, by stawić czoło kawalerii, była
uzbrojona w staromodne odprzodowe strzelby myśliwskie
i muszkiety z czasów kompanii futrzarskich oraz łuki i strzały.
17 czerwca około godz. 4.00 rano kawalerzyści kpt. Per-
ry'ego opuścili obozowisko na szczycie wzgórza i wąską
kolumną ruszyli w dół stoku. Droga była trudna i tempo
marszu było bardzo wolne. Kiedy się zupełnie rozwidniło,
żołnierze dostrzegli w oddali dymy ognisk unoszące się nad
obozem Indian i połyskujące wody rzeki. Przed nimi rozległo
się skomlenie kojota. Indianie z rezerwatu oznajmili, że to
czujka Nez Perce daje swoim umówiony sygnał o zbliżaniu
się wojska. Na czele rozciągniętej kolumny jechał patrol pod
dowództwem por. Edwarda Thellera, złożony z ośmiu żoł­
nierzy, trębacza Johna Jonesa i kilku nie uzbrojonych Indian
z rezerwatu. Przewodnikiem Thellera był „Ad” Chapman,
świetnie znający okolice i zwyczaje Indian.
Nez Perce byli gotowi do walki, ale Józef pragnął nie dopuścić
do rozlewu krwi. Udało mu się przekonać pozostałych wodzów,
żeby podjąć ostatnią próbę uniknięcia wojny i wysłać do kpt.
Perry’ego grupę rozjemczą z propozycją zawieszenia broni.
W chwili kiedy patrol por. Thellera przebył około dwie trzecie
stoku, zza skał wyjechało 6 wojowników Nez Perce z białą flagą.
Na ich widok jadący obok Thellera „Ad” Chapman błyskawicz­
nie złożył się do strzału i wystrzelił dwukrotnie w kierunku
indiańskich parlamentariuszy. Oba strzały chybiły, a Indianie
natychmiast zawrócili konie i skryli się między skałami.
Por. Theller popędził konia i ruszył w pościg za umykają­
cymi Nez Perce. W miejscu, gdzie wąska gardziel kanionu
przechodzi w szeroką dolinę, patrol zatrzymał się, aby
poczekać na nadejście głównej kolumny. Zanim Theller zdołał
wydać trębaczowi rozkaz zagrania sygnału do ataku, wśród
skał rozległo się dwukrotne krakanie kruka dając Indianom
znak otwarcia ognia. Salwa Nez Perce od razu zwaliła z koni
kilku żołnierzy. Jeden z pierwszych strzałów zabił Jonesa i por.
Theller miał kłopoty z przekazywaniem rozkazów. Straciwszy
większość ludzi zaczął się cofać w stronę sił głównych.
Tymczasem kpt. Perry, widząc, że jego straż przednia
została zaatakowana przez Indian, rozwinął pozostałych żoł­
nierzy w poprzek kanionu w linię bojową pod dowództwem
kpt. Joela G. Trimble. Kompania F zajęła stanowiska na
grzbiecie pagórka prostopadle do ścieżki, którą szło wojsko.
Kompania H przesunęła się bardziej na prawo, opierając jedno
skrzydło o brzeg wąwozu. Obaj trębacze dowódcy zgubili
w powstałym tumulcie swoje trąbki sygnałowe i Peny mógł
wydawać rozkazy tylko własnym głosem. Zanim jednak padł
rozkaz do szarży, obie flanki wojska zostały ostrzelane przez
wojowników Białego Ptaka ukrytych na zboczach kanionu.
W jednej chwili zorganizowany szyk wojska pękł i przemienił
się w kłębowisko koni i jeźdźców. Cywilni ochotnicy skoczyli
w bok i skryli się w szczelinach skalnych. Przez jakiś czas
ostrzeliwali ukrytych na zboczu Indian, a następnie przemknęli
się wzdłuż ścian wąwozu i uciekli.
Trimble musiał się cofnąć, ale pozbawiona broni grupa sześciu
żołnierzy z sierż. McCarthym została odcięta. Kapitan skrzyknął
kilkunastu ludzi i zdecydowanym kontratakiem wyratował ludzi
McCarthy’ego, tracąc przy tym dwóch zabitych. Rażone z trzech
stron celnym ogniem wojsko rozpoczęło odwrót, który wkrótce
przemienił się w paniczną ucieczkę w górę kanionu. Żołnierze,
jedni konno, inni pieszo, starali się umknąć drogą, którą przy szli.
Niektórzy wspinali się na kamieniste ściany po zachodniej
stronie kanionu i kryli między drzewami.
Por. Theller został z osiemnastoma ludźmi w straży tylnej.
Jego żołnierze osłaniali odwrót Perry’ego i Trimble’a, dopóki
ostatni uciekinierzy nie wycofali się w bezpieczne miejsce.
Całą jego grupę Nez Perce okrążyli i wybili do ostatniego.
Kpt. Perry usiłował zebrać na szczycie wzgórza White Bird
ocalałych żołnierzy i opanować panikę, jednak szybko z tego
zrezygnował i zarządził odwrót do Mount Idaho. Zwycięscy
Nez Perce ścigali jego ludzi przez całą drogę, przerywając
uporczywy pościg dopiero w odległości czterech mil od
miasteczka. Pobity Perry cofnął się do Grangeville i razem ze
zgromadzonymi tam osadnikami zorganizował obronę. Kiedy
pierwsze zagrożenie minęło, wysłał do gen. Howarda gońca
z wiadomością o klęsce i podsumował straty.
Bitwa w kanionie White Bird kosztowała armię 34 zabitych,
w tym por. Thellera, oraz 4 rannych. Indianie nie stracili ani
jednego człowieka, mieli tylko trzech rannych, w tym jednego
od upadku ze skały. „W ten sposób Nez Perce nie tylko
udowodnili, że mają zamiar walczyć, ale także, że potrafią
walczyć z odwagą, determinacją i zdecydowaniem, jakich nie
powstydziłyby się najlepsze oddziały armii federalnej” — na­
pisał amerykański historyk3. Nagrodą za zwycięstwo była
obfita zdobycz. W ręce Indian wpadły 63 kawaleryjskie
karabinki typu Springfield i kilkanaście rewolwerów Colta4
oraz znaczna ilość amunicji.
Bitwa w kanionie White Bird dała początek legendzie
o „indiańskim Napoleonie”. Późniejsze opinie wielu autorów
piszących o wojnie Nez Perce bezkrytycznie przypisywały ten
i następne sukcesy wojenne Indian szczególnym zdolnościom
militarnym Wodza Józefa. Obiektywna ocena każe zweryfiko­
wać ten mit. Plan bitwy był zapewne wspólnym dziełem

3 Indianie Ameryki Północnej, ibidem, s. 112.


4 Jednostrzalowy, odtylcowy karabinek Springfield kal. 45 (11,43 mm)
z zamkiem klinowym typu zapadkowego wszedł do uzbrojenia kawalerii USA
w 1873 roku. Był celny i skuteczny w walce na duże odległości. W walce
z bliska, zwłaszcza przy dużej intensywności ognia, tracił wiele ze swych
zalet i znacznie ustępował wielostrzałowym karabinom Winchester, jakie
często sprzedawali Indianom biali handlarze. Kawaleria używała go przez
cały okres wojen z Indianami do 1892 roku. Zastąpił go wówczas skon­
struowany w Danii powtarzalny karabin Krag-Jorgensen kal. 8 mm. Rewolwer
Colt model 1872, kal. 45 na naboje z łuską metalową wszedł do uzbrojenia
kawalerii USA w 1873 roku. W latach 1873-1891 armia amerykańska
otrzymała 37 000 rewolwerów tego typu.
Józefa, Ollikuta, Białego Ptaka i Too-hool-hool-zote, a wojow­
nicy, zgodnie z indiańskim zwyczajem, bili się pod rozkazami
swoich wodzów. Józef, choć brakowało mu doświadczenia
wojennego, walczył obok innych wojowników uzbrojony
w dalekonośny karabin Sharpa kal. 52, którego do tej pory
używał głównie do polowania.
Paradoksalnie do powstania legendy Wodza Józefa najbar­
dziej przyczyniła się niechętna mu prasa na Zachodzie, która
już wcześniej kreowała go na głównego przywódcę nie­
traktatowych Nez Perce. Po szokującej dla opinii publicznej
klęsce w kanionie White Bird, która została okrzyknięta
kolejną „indiańską masakrą”, imię Wodza Józefa, jako najbar­
dziej znanego przywódcy zbuntowanych Nez Perce, znowu
pojawiło się na nagłówkach wszystkich gazet i czasopism.
W miarę niepowodzeń armii, wielu ludzi zaczęło przypisywać
Józefowi nadzwyczajne umiejętności i talenty militarne. Do­
niesienia te w środowiskach opozycyjnych wobec rządu,
szczególnie na wschodzie kraju, przyjmowano z niekłamanym
entuzjazmem i szczerą sympatią wobec Indian.

WALKI WOKÓŁ STACJI COTTONWOOD — 4-5 VII 1877 R.

Klęska w kanionie White Bird wstrząsnęła opinią publiczną


na Zachodzie i wprawiła w osłupienie dowództwo Depar
tamentu Kolumbii. Gen. Howard, oficer doświadczony i umie­
jący sobie radzić w trudnych chwilach, szybko otrząsnął się
z zaskoczenia i objął osobiste dowództwo operacji przeciw
Nez Perce. Do 21 czerwca w forcie Lapwai zgromadził
oddziały liczące 227 żołnierzy regularnych i 20 ochotników
z fortu Walla Walla, nie licząc cywilnych poganiaczy mułów
i indiańskich przewodników. W skład sił przeznaczonych do
pościgu za Indianami weszły dwie kompanie 1 pułku kawalerii
(kpt. Whipple i kpt. Williama H. Wintersa), cztery kompanie
21 pułku piechoty (kompanie B, D, H, I) i spieszona kompania
E z 4 pułku artylerii. Wzmocniono je artylerią w postaci
dwóch kartaczownic typu Gatling kal. 0,5 cala i jednej
12-funtowej haubicy górskiej.
22 czerwca oddziały Howarda wyruszyły z fortu Lapwai,
rozpoczynając kampanię przeciwko nietraktatowym Nez Perce.
Tymczasem do rejonu działania gen. Howarda ściągano kolejne
oddziały z bardziej odległych placówek Departamentu Kolum­
bii. Na południu Idaho postawiono w stan gotowości silny
garnizon w forcie Boise dowodzony przez mjr. Sanforda z 12
pułku piechoty.
Następnego dnia po bitwie z kawalerią kpt. Perry’ego do
obozu Nez Perce w kanionie White Bird przybyła grupa około
20 myśliwych powracających z łowów na bizony w Montanie.
Byli to w większości młodzi wojownicy z Lapwai, którzy nie
kryli swej niechęci do życia w rezerwacie. Przewodził im
półkrwi Nez Perce, Głodny Łoś. Zachęceni pierwszymi
sukcesami postanowili dołączyć do nietraktatowych pobratym­
ców i dzielić z nimi los plemienia.
Spodziewając się nadejścia większej ilości wojska Indianie
przenieśli się w górę Salmon do miejsca, w którym rzeka
tworzy wielki łuk, zwany Horseshoe Bend (Zakręt Pod­
kowy). 19 czerwca przeprawili się upatrzonym brodem na
zachodni brzeg rzeki i założyli nowy obóz na wysokim,
otoczonym z trzech stron wodą, górskim urwisku, będącym
fragmentem płaskowyżu rozciągającego się pomiędzy rzeka­
mi Salmon i Snake. „Nikt nie potrafiłby wybrać bezpiecz­
niejszej pozycji i nadającej się lepiej do pognębienia nie­
przyjaciela niż ta, na której stanęło plemię Nez Perce”
napisał później gen. Howard5. Małe grupy wojowników
organizowały ze swojej „warowni” wypady na drugi brzeg
i straszyły białych wzdłuż rzeki Salmon, niepokojąc nawet
przerażonych osadników ukrytych za prowizorycznymi umoc­
nieniami nad Slate Creek.
Oddział gen. Howarda, obciążony ciężkimi wozami taboro­
wymi wypełnionymi zapasami i amunicją, z których każdy
5 Piero P i e r o n i, op. cit., s. 106.
ciągnięty był przez sześć mułów, maszerował z Lapwai
bardzo powoli. Kolumna dotarła do kanionu White Bird
dopiero 27 czerwca. Po drodze Howard zatrzymał się na
krótko w Grangeville, żeby podnieść na duchu zgromadzonych
tam osadników. Następnie podążył na miejsce niedawnej
bitwy z Nez Perce i bez przeszkód pochował poległych
żołnierzy kpt. Perry’ego. Znając dobrze zwyczaj okaleczania
zwłok pokonanych wrogów przez niektóre plemiona Indian
z Wielkich Równin, z uznaniem stwierdził, że Nez Perce nie
oskalpowali zabitych i nie sprofanowali ich ciał 6.
28 czerwca do sił gen. Howarda dołączyło kolejnych 175
żołnierzy regularnych z 21 pułku piechoty (kompania C)
i 4 pułku artylerii (kompanie A, D, G, M). 29 czerwca Howard
otrzymał alarmujące doniesienie, że neutralna dotychczas
grupa Zwierciadła, obozująca daleko na tyłach wojska nad
jednym z dopływów Clearwater, zamierza połączyć się z głów­
nymi siłami nietraktatowych Nez Perce. Wiadomość była
nieprawdziwa i jak należy przypuszczać pochodziła od po­
zbawionych skrupułów osadników z Mount Idaho, którzy
zamierzali wykorzystać sytuację do ostatecznego rozprawienia
się z niewygodnymi Nez Perce. „Faktem jest — meldował
Monteith — że jest tu określona grupa, która obawia się, że
nie będzie wojny z Indianami” 7.
Pod wpływem otrzymanych informacji gen. Howard wysłał
kpt. Whipple’a z dwiema kompaniami 1 pułku kawalerii
z zadaniem przechwycenia grupy Zwierciadła i niedopusz
czenia do połączenia się jego wojowników z ludźmi Wodza
Józefa i Białego Ptaka. Po drodze do kawalerzystów dołączył
oddział ochotników z Mount Idaho, pałających żądzą zemsty
na Indianach.

6 Przed rozpoczęciem walki z białymi Wódz Józef przekonał pozostałych

Nez Perce do przyjęcia swoistego kodeksu wojennego. Zakazywał on


skalpowania poległych wrogów, dobijania rannych i torturowania jeńców, nie
pozwalał też na zabijanie kobiet i dzieci.
7 Indianie Ameryki Północnej, op. cit., s. 112.
1 lipca o świcie żołnierze Whipple’a i ochotnicy otoczyli obóz
Zwierciadła nad Clear Creek. Whipple chciał pertraktować, ale
niekarni ochotnicy ostrzelali obozowisko i kapitan musiał wydać
rozkaz do szarży. W walce zabito kilku nie przygotowanych do
obrony Indian, lecz pozostali uciekli, rozpraszając się po
okolicznych wzgórzach. Żołnierzom nie udało się aresztować
wodza i schwytać jego ludzi. Zajęli więc i spalili obóz. Indianie
uniknęli całkowitego zniszczenia, ale stracili swój dobytek:
namioty, zapasy żywności, a przede wszystkim stado 600 koni.
Pozbawieni dobytku ludzie Zwierciadła połączyli się wkrótce
z niewielką grupą Nez Perce Czerwonej Sowy, który, podobnie
jak Zwierciadło, do końca starał się zachować neutralność.
W wyniku zdradzieckiej napaści na pokojowy obóz Zwierciadła
na tyłach wojska pojawiła się nowa siła „wrogich Indian” licząca
co najmniej 40 żądnych zemsty wojowników. Stanowili oni
potencjalne zagrożenie dla linii komunikacyjnych Howarda i osad­
ników zebranych w ufortyfikowanych osiedlach na prerii Camas.
1 lipca gen. Howard zakończył koncentrację wojsk nad
Salmon i rozpoczął przeprawę na zachodni brzeg rzeki
u wylotu kanionu White Bird. Tego samego dnia, zanim
przednia straż Howarda zbliżyła się do skalnej warowni
Indian, wszyscy Nez Perce opuścili ją po cichu wraz z całym
obozem i odeszli na północny zachód. Po wyczerpującym,
trwającym cały dzień, noc i pół następnego dnia marszu przez
dzikie skalne pustkowie w widłach Snake i Salmon indiańska
kolumna dotarła do przeprawy Craiga (Craig’s Billy Crossing),
która od dawna służyła Indianom z Wallowy jako miejsce
przepraw w drodze do Lapwai8. 3 lipca Nez Perce przeprawili

8 Nazwa pochodzi od nazwiska Williama „Billy” Craiga, byłego „człowieka

z gór”, który w końcu lat trzydziestych XIX w. porzucił życie trapera


i osiedlił się wśród Górnych Nez Perce znad Lapwai Creek. Craig był żonaty
z córką ochrzczonego wodza Grzmiące Oczy (Jamesa), jednego z najbliższych
stronników Prawnika. Później przy pomocy teścia otworzył przeprawę
promową przez rzekę Salmon. Jego imieniem nazwano także pasmo górskie
położone pomiędzy Salmon a dolnym biegiem Clearwater.
się na północny brzeg Salmon wraz ze stadami koni i bydła.
Opuszczając niegościnną skalistą krainę w dolnym biegu
Salmon Indianie skręcili na północny wschód, wydostając się
na odsłoniętą prerię pomiędzy Salmon, Górami Craiga i połu­
dniową odnogą Clearwater. W ten sposób główne siły Nez
Perce znalazły się pomiędzy oddziałem gen. Howarda a jego
bazą w forcie Lapwai.
Kierunek ucieczki Indian stanowił kolejne zaskoczenie dla
gen. Howarda, który spodziewał się, że Nez Perce będą uciekać
w kierunku południowym. Howard liczył na to, że na bezdrożach
południowego Idaho łatwo dopędzi obciążonych rodzinami,
dobytkiem i stadami uciekinierów i zdoła ich osaczyć. W tym
celu wysłał na południe kompanię kawalerii kpt. Trimble.
Trimble wzmocnił swój oddział grupą górników z Florence,
a następnie popędził z odsieczą osadnikom zebranym nad Slate
Creek. Potem przeprawił się na lewy brzeg Salmon i nie
dostrzegając żadnych śladów obozu Nez Perce ruszył z powro­
tem na północ, dołączając 3 lipca do głównych sił Howarda.
W tym czasie kolumna Howarda, obciążona zapasami
i artylerią, z trudem przedzierała się górskim szlakiem w drodze
do przeprawy Craiga. Kiedy wreszcie dotarła tam po trzech
dniach marszu, Howard nie zdecydował się przeprawić wojska
i taborów przez skłębione, rwące wody Salmon. Nie chcąc
narażać ludzi i sprzętu zarządził odwrót tą samą drogą, jaką
przebył z kanionu White Bird. Dopiero 8 lipca zmęczeni
i upadli na duchu żołnierze Howarda dotarli do Grangevillc,
gdzie zatrzymali się w oczekiwaniu na konwój z zaopatrzeniem
z fortu Lapwai.
W Grangeville powitano ich bez entuzjazmu, szydząc z nie
udanego pościgu i zarzucając Howardowi nieudolność. General
usprawiedliwiał się trudnościami terenowymi i zaskakującą
taktyką wojenną, jaką on i jego oficerowie zaczęli przypisywać
Nez Perce. To ostatnie skrzętnie rozdmuchała wszędobylska
lokalna prasa, dokładając kolejne cegiełki do budowy późniejszej
legendy o „indiańskim Napoleonie” — Wodzu Józefie.
Tymczasem 3 lipca Indianie, oderwawszy się od pościgu
Howarda, zatrzymali się na krótki odpoczynek na prerii
Camas, niedaleko miejsca, gdzie biegł stary trakt dyliżansów
z Lapwai do miasteczek Grangeville, Mount Idaho i dalej
do Elk City.
4 lipca indiańscy szperacze, przeszukujący boczne kaniony
na południowym skraju Gór Craiga, natknęli się na dwóch
białych jeźdźców. Byli to cywilni zwiadowcy kpt. Whipple’a,
wracającego z wyprawy przeciwko grupie Zwierciadła. Oddział
Whipple’a, o czym Indianie nie wiedzieli, zatrzymał się na
postój w pobliżu opuszczonej stacji dyliżansów przy wzgórzu
Cottonwood, kilka mil na południe od Gór Craiga. Jednego
z białych zwiadowców Indianie zabili, drugi zdołał umknąć
pogoni i zawiadomił Whipple’a o pojawieniu się wrogich Nez
Perce. Zaskoczony obecnością Indian Whipple natychmiast
wysłał w ich kierunku por. Seviera M. Rainsa na czele patrolu
złożonego z dziesięciu kawalerzystów i dwóch cywilnych
przewodników.
Zaalarmowani przez swoich zwiadowców Nez Perce pod
wodzą Białego Ptaka, Dwóch Księżyców, Tęczy i Pięciu Ran
wciągnęli oddział Rainsa w zasadzkę. Podobnie jak w kanionie
White Bird, strzelcy Nez Perce ukryli się na zboczach zagłębie­
nia, przez które biegła droga ze stacji Cottonwood i przywitali
żołnierzy morderczym ogniem z wielu strzelb. Rains i wszyscy
jego ludzie polegli. Indianie nie ponieśli żadnych strat, z wyjąt­
kiem Dwóch Księżyców, który został lekko ranny. Wkrótce
potem od strony Cottonwood ukazał się cały oddział kpt.
Whipple’a, liczący około 80 ludzi. Tymczasem do grupy Białego
Ptaka dołączył Ollikut z głównymi siłami. Indianie mieli teraz
150 wojowników i Whipple nie zaryzykował starcia. Pośpiesznie
cofnął się do stacji Cottonwood i okopał na pobliskim wzgórzu,
wysyłając jednocześnie posłańca do gen. Howarda z prośbą
o pomoc. Nez Perce otoczyli wzgórze i zamknęli oddział
Whipple’a w kotle. W tym czasie Wódz Józef z głównym
obozowiskiem oraz końmi i bydłem pociągnął dalej na wschód.
W nocy, kiedy Indianie odstąpili od wzgórza Cottonwood,
do stanowisk żołnierzy przekradł się cywilny zwiadowca
z Lapwai, przynosząc wiadomość, że zbliża się oddział
kawalerii kpt. Perry’ego osłaniający tabor z zaopatrzeniem dla
wojsk gen. Howarda. Nie chcąc, by wozy dostały się w ręce
Indian, Whipple wycofał się cichaczem ze wzgórza i wyjechał
naprzeciw Perry’ego. Po połączeniu siły żołnierzy wzrosły do
około 150 ludzi. Wzmocniony oddziałem z Cottonwood kpt.
Perry, który ze względu na starszeństwo objął dowództwo,
dotarł do wzgórza Cottonwood, gdzie schronił się w okopach
Whipple’a.
Następnego dnia, 5 lipca, główny obóz Nez Perce prze­
kroczył trakt z Lapwai pomiędzy Grangeville i stacją Cot­
tonwood w bezpiecznej odległości od obu zgrupowań wojska.
Ze wszystkich stron osłaniali go wojownicy Białego Ptaka
i Ollikuta. Kpt. Perry nie ruszył się, tkwiąc na wzgórzu
Cottonwood w oczekiwaniu na odsiecz Howarda. Za to
od południa pojawiła się grupa 17 ochotników z Mount
Idaho, dokąd dotarł posłaniec Whipple’a z dramatycznym
wezwaniem o pomoc.
Mount Idaho i inne osiedla na prerii Camas żyły w tych
dniach w atmosferze zbiorowej histerii. Zgromadzeni w nich
osadnicy domagali się zdecydowanych działań wojska przeciw
ko zbuntowanym Nez Perce. Ponieważ gen. Howard zwlekał
w oczekiwaniu na posiłki i uzupełnienie zaopatrzenia, niecier­
pliwi cywile postanowili sami rozprawić się z Indianami.
Ochotnicy, dowodzeni przez D.B. Randalla, natarli pędem
na tylną straż Indian i przerwali cienką linię wojowników,
próbując przebić się do Cottonwood. Zostali jednak szybko
otoczeni i zmuszeni do obrony na jednym z okolicznych
wzgórz. Przygwożdżeni ogniem indiańskich strzelców wybo
rowych stracili trzech zabitych, w tym Randalla, i dwóch
rannych. Po stronie Indian śmiertelnie ranny został jeden
wojownik. Dopiero po kilku godzinach, kiedy Wódz Józef
z rodzinami i dobytkiem bezpiecznie przeszedł odkrytą
przestrzeń prerii Camas i powędrował wzdłuż Cottonwood
Creek ku rzece Clearwater, wojownicy Nez Perce wycofali
się z walki.
Kpt. Perry obserwował walkę oddziału Randalla z odległego
o 1,5 mili wzgórza Cottonwood, nie zaryzykował jednak
opuszczenia stanowisk i narażenia na ryzyko taborów z zaopat­
rzeniem9. Dopiero kiedy strzelanina przycichła, wysłał na
pomoc ochotnikom kpt. Whipple’a z częścią żołnierzy. Indianie
oddalili się tymczasem i, aby odciągnąć uwagę białych od
głównego obozu, ruszyli na południe w stronę jeziora Tule,
a potem skręcili na wschód, ku odległej o 40 mil południowej
odnodze Clearwater.

BITWA NAD RZEKĄ CLEARWATER — 11-12 VII 1877 R.

Nad rzeką Clearwater, w pobliżu ujścia Cottonwood Creek,


główne siły Nez Perce połączyły się z grupami Zwierciadła
i Czerwonej Sowy. Do obozu nietraktatowych Nez Perce
przybyła także niewielka grupa Indian Palouse znad dolnej
Snake z wodzami Husis Kute i Hahletkinem. Był to zbun­
towany oddział Palouse, który odłączył się od głównego
szczepu, chcąc zaprotestować przeciwko łamaniu przez białych
postanowień traktatu. Połączone siły Indian liczyły teraz 250
wojowników i ponad 500 kobiet, dzieci i starców oraz około
3000 koni i bydła.
Obóz Indian nad Clearwater, płynącą w tym miejscu
z południa na północ, leżał na wschodnim skraju rezerwatu.
Kilkudniową przerwę w walkach nietraktatowi Nez Perce
wykorzystali na odpoczynek i spotkania z krewnymi i znajo­
mymi z Kamiah i innych wiosek leżących w tej części

9 Swoim postępowaniem Perry naraził się na zarzut nieudzielenia pomocy

ochotnikom Randalla, za co postawiono go przed sądem wojskowym. Sąd


oczyścił go z zarzutu uznając, że działał prawidłowo, mając na względzie
przede wszystkim bezpieczeństwo taboru z zaopatrzeniem dla oddziału gen.
Howarda.
rezerwatu. Z obozu odesłano ciężej rannych i najbardziej
wyczerpanych dwutygodniową ucieczką. Na ich miejsce
przyszli inni, zwabieni pragnieniem wolności i dotychczaso­
wymi sukcesami pobratymców. Niezmącony niczym spokój
przerywały jedynie kłótnie z ochrzczonymi członkami plemie­
nia, którzy oskarżali nietraktatowych Nez Perce o wywołanie
buntu i ściągnięcie niebezpieczeństwa na całe plemię.
Już następnego dnia po opuszczeniu przez Indian prerii
Camas patrole doniosły białym o zatrzymaniu się Nez Perce
nad Clearwater. Na wieść o tym cywilni ochotnicy z różnych
oddziałów zorganizowali w Grangeville 43-osobową kompanię
milicji z kpt. Edwardem McConville’em na czele. 7 lipca,
zanim jeszcze wyczerpane oddziały gen. Howarda dotarły do
miasteczka, ochotnicy McConville’a, poirytowani powolnością
ruchów i brakiem zdecydowania Howarda, wyruszyli nad
Clearwater w poszukiwaniu Indian. Dzień później wyśledzili
obóz Nez Perce ukryty w kanionie nad rzeką. Stwierdziwszy,
że jego oddział jest za słaby, żeby zaatakować połączone siły
Indian, McColville cofnął się i wysyłał do Howarda wezwanie
o szybką pomoc.
Ochotnicy, przekonani, że nie zostali zauważeni, rozbili
obóz w zagłębieniu terenu trzy mile od kanionu, w którym
obozowali Indianie. Nie docenili jednak sprawności indiańs­
kiego zwiadu. Odkryci przez zwiadowców Nez Perce przenieśli
się dalej na północ wzdłuż koryta Clearwater i okopali się na
jednym ze wzgórz. Wkrótce grupa wojowników Ollikuta
otoczyła ich szerokim kręgiem i zaczęła razić ogniem karabi
nowym ze szczytów sąsiednich wzniesień. Z powodu znacznej
odległości strzelanina nie przyniosła strat żadnej ze stron, ale
napędziła ochotnikom porządnego stracha, przez co nie
zapewnili należytej ochrony swoim koniom pozostawionym
na zboczu wzgórza. W nocy kilkunastu wojowników Ollikuta
podpełzło do stada, rozcięło koniom pęta i głośnym krzykiem
wszczęło popłoch wśród zwierząt. W rezultacie większość
koni objuczonych zapasami żywności i amunicji dostała się
w ręce Indian. Po południu 9 lipca na pomoc otoczonym
ochotnikom McConville’a, pozbawionym żywności i wody (z
tego powodu miejsce to nazwano później Wzgórzem Cierpienia
— Mount Misery), przybył pchnięty na odsiecz przez gen.
Howarda oddział ochotników Billa Huntera. Hunter gwałtowną
szarżą przerwał linie otaczających wzgórze Indian i połączył
się z ludźmi McConville’a. W nocy Nez Perce wycofali się
z walki. Ochotnicy przetrwali kolejny dzień oczekując na
nadejście wojsk Howarda. Kiedy ten się nie pojawił, 11 lipca
rano opuścili wzgórze i uciekli do Grangeville.
Brak szybkiej i zdecydowanej pomocy ze strony wojska dla
okrążonego oddziału McConville’a wywołał wśród Indian
złudne wrażenie, że siły Howarda znajdują się zbyt daleko, by
stanowić realną groźbę. W rzeczywistości generał zbliżał się
do obozowiska Nez Perce, lecz nie z tej strony, z której
oczekiwali go Indianie.
Wkrótce po otrzymaniu od McConville’a wiadomości o od­
kryciu obozu Nez Perce gen. Howard opuścił Grangeville. Nie
poszedł jednak prosto w sukurs ochotnikom, tylko pchnął im na
pomoc oddział Huntera, a sam pomaszerował na północny
wschód, w kierunku Clearwater. 10 lipca nad Clearwater
dołączyli do niego Perry i Whipple z taborem z Cottonwood.
Howard dysponował teraz czterema kompaniami kawalerii
(kpt. Perry’ego, kpt. Trimble’a, kpt. Whipple’a i kpt. Wintersa),
sześcioma kompaniami piechoty i pięcioma kompaniami spie­
szonej artylerii (dowódca mjr Joseph Stewart), w sumie z około
450 żołnierzami, kilkoma indiańskimi zwiadowcami i ponad
setką cywilów ze służb pomocniczych.
11 lipca rano Howard przeprawił się przez Clearwater,
kilkanaście mil powyżej obozu Indian, zamierzając ich zasko­
czyć z drugiej strony, od południowego wschodu. Kierując się na
północ szedł skrajem falistego, zalesionego płaskowyżu ciągną­
cego się po wschodniej stronie rzeki. Prawy brzeg Clearwater był
wysoki i skalisty. Rozciągającą się za nim równinę przecinała
liczna sieć wądołów i kanionów opadających ku dolinie rzeki.
Krótko po południu zwiadowcy Howarda wyśledzili obóz
Nez Perce ukryty w kanionie na lewym, niższym brzegu
Clearwater. Wśród namiotów, nad którymi unosiły się dymy
ognisk, panował spokój. Wokół nich krzątały się kobiety
przygotowujące posiłek, a gromadki dzieci pluskały się
w wodzie lub łowiły ryby. Indianie oczekiwali głównego
uderzenia wroga od zachodu lub północy i w tamtą stronę
kierowali szczególną uwagę.
Skryte podejście Howarda nie uszło jednak uwagi ru­
chliwych zwiadowców Nez Perce, których patrole operowały
także na wschodnim brzegu rzeki. Odkryli oni obecność
wojska i zdążyli zawiadomić obóz o niespodziewanym
pojawieniu się nieprzyjaciela na swoich tyłach. Utraciwszy
element zaskoczenia Howard wysłał przodem kawalerię
i rozkazał artylerii ostrzelać ukrytych w skalnych zaka­
markach Indian z nadrzecznego urwiska. Ogień dział wy­
wołał wśród Indian popłoch, nie wyrządził im jednak
żadnej szkody. Zaalarmował tylko wojowników, którzy
chwyciwszy broń i pasy z amunicją przeprawili się na
przeciwległy brzeg i wspinając się stromymi parowami
wyszli na spotkanie wroga.
W czasie gdy artyleria Howarda ostrzeliwała z daleka obóz
Nez Perce po drugiej stronie rzeki, trzy kompanie kawalerii
pogalopowały pod osłoną wyniosłego brzegu w dół Clearwater.
Na wysokości wioski kawalerzyści skręcili w lewo i uszyko­
wali się do ataku po stoku stromego zbocza opadającego do
rzeki. Zanim jednak osiągnęli brzeg zbocza, jego górną
krawędź obsadzi! Too-hool-hool-zote z 24 wojownikami.
Indianie na szybkich koniach pierwsi dopadli brzegu urwiska
i po zajęciu stanowisk celnym ogniem pomieszali szyki
wojska. Mimo że było ich pięciokrotnie mniej niż żołnierzy
i strzelali z daleka, udało im się trafić kilku kawalerzystów
i zabić wiele koni. Wkrótce wsparł ich Zwierciadło ze swoimi
wojownikami. Razem udaremnili natarcie żołnierzy i zmusili
ich do odwrotu.
W innym miejscu grupa wojowników prowadzona przez
Ollikuta, Tęczę i Pięć Ran wypadła ze skalnych parowów,
nacierając wprost na tabor Howarda. W gwałtownym ataku
Nez Perce zabili dwóch cywili z obsługi wozów taborowych.
Przez chwilę wydawało się, że uda im się opanować tabor,
który w ostatniej chwili obroniło przybycie odwodowej
kompanii kawalerii. Na południowym skraju płaskowyżu
wojownicy Białego Ptaka zagrozili tyłom kolumny wojska. Po
zajęciu pozycji na górnej krawędzi ciągnącego się tam kanionu
spieszeni strzelcy Nez Perce wybudowali sieć prymitywnych
umocnień, biorąc żołnierzy w dwa ognie.
Gwałtowność ataków Indian zmusiła Howarda do cofnięcia
wszystkich sił w głąb otwartej równiny i okopania się za
osłoną z wozów.
Bitwa nad Clearwater przerodziła się w zaciekły siedmio-
godzinny pojedynek ogniowy. Wyborowi strzelcy Nez Perce
strzelali selektywnie i skutecznie. Ich ogień stał się tak
dokuczliwy, że Howard zorganizował kilka kontrataków, te
jednak załamywały się w celnym ogniu karabinowym Indian.
Wierząc w potęgę swej artylerii kazał ostrzeliwać pozycje
Nez Perce z haubicy i Gatlingów. Ogień dział zmusił wojow­
ników Nez Perce do opuszczenia niektórych stanowisk, nie
zmienił jednak przebiegu bitwy. Kiedy tylko działa przestawały
strzelać, uparci Nez Perce wracali do swoich okopów.
Dzień był wyjątkowo upalny, lipcowe słońce prażyło
niemiłosiernie. Po kilku godzinach walki w upale sięgającym
37 stopni żołnierzom zaczęło doskwierać pragnienie. Jedyne
źródło wody w okolicy znajdowało się pod ciągłym ostrzałem
Nez Perce, a do rzeki indiańscy strzelcy nikogo z wrogów nie
dopuszczali. Dopiero w nocy kilkunastu śmiałkom udało się
dotrzeć do źródła i napełnić manierki.
Jeden z ataków Indian na północnym skraju płaskowyżu
zakończył się spektakularnym sukcesem. Udało im się opano­
wać działa Howarda i przetoczyć je w pobliże swoich
stanowisk, gdzie długi czas stały bezczynnie.
Późna lipcowa noc przyniosła zmęczonym żołnierzom tylko
częściowe wytchnienie. Zaskakująca taktyka Nez Perce i wyjąt­
kowy upór w walce, zdziwiła Howarda i jego oficerów.
W obozie Indian przez całą noc dudniły bębny zagrzewające
wojowników do walki, a ludzie Howarda ze zgrozą wsłuchiwali
się w dzikie pieśni sławiące zwycięstwo. Niejednego przerażała
myśl, że może ich spotkać los żołnierzy Custera.
W nocy wielu Nez Perce opuściło po cichu stanowiska na
prawym brzegu i wróciło do obozu. Wśród Indian zaczęły się
spory, co do tego, czy następnego dnia kontynuować walkę,
czy uciekać ratując dobytek i życie rodzin.
O świcie 12 lipca walka zaczęła się z równą zaciekłością,
co dnia poprzedniego. Żołnierze musieli stale odpierać ataki
ogniowe oskrzydlających ich wojowników. Kilkakrotnie kontr­
atakowali usiłując zepchnąć Indian do rzeki i dostać się do ich
obozu. Strzelcy Nez Perce, przyparci do muru, za radą
doświadczonego wojownika Otstotpoo, starali się zostawić
w spokoju prostych żołnierzy, celując wyłącznie do dowódców
(w niedalekiej przyszłości taktyka ta miała im przynieść
znakomite rezultaty). Wciąż zmieniali stanowiska zachodząc
żołnierzy z coraz to innej strony. W końcowej fazie bitwy
front wojska rozciągnął się na długość 2,5 mili.
Howard miał wyraźną przewagę liczebną, nie wiadomo
jednak, jak by się potoczyły losy bitwy, gdyby nie przypadek.
Por. Charles Humphrey z 4 pułku artylerii ruszył z 11
żołnierzami do szaleńczego natarcia na uprowadzone działa.
Trzech żołnierzy padło zabitych, trzech innych, w tym
dowódca, odniosło rany, ale pozostali zdołali zaprząc muły
i przyciągnąć haubicę i oba Gatlingi w obręb własnych
stanowisk. Natychmiast zatoczono je na stanowiska i rozpo­
częto ostrzał pozycji indiańskich na północnym skraju frontu.
Ogień armatni zmusił Nez Perce do schronienia się w oko-
pach. Pod jego osłoną kawaleria Howarda obeszła lewą flankę
Indian. Oskrzydliwszy wojowników kawalerzyści zjechali
w dół stoku do rzeki, przekroczyli ją i wpadli do obozu Nez
Perce wzbudzając w nim ogromną panikę. W ciągu kilku
minut kawaleria opanowała prawie całą wioskę, ale nie zdołała
jej utrzymać. Wódz Józef wysłany do obrony obozu nie stracił
głowy i poprowadził kontratak, który odrzucił żołnierzy.
Otoczeni kawalerzyści musieli w ciężkiej walce wyrąbywać
sobie drogę odwrotu.
Wielu wojowników z prawego brzegu, widząc atak kawa­
lerii na swój obóz, porzuciło dotychczasowe stanowiska
i popędziło na pomoc zagrożonym rodzinom. O godz. 14.30
Howard, wykorzystując osłabienie ognia Indian, postanowił
przeprowadzić decydujące natarcie. Jego rozpoczęcie opóź­
niła trochę wiadomość o zbliżaniu się posiłków (była to
kompania B 1 pułku kawalerii kpt. Jamesa Jacksona, świeżo
przybyła z fortu Klamath w Oregonie) eskortujących kara­
wanę mułów z prowiantem i amunicją. Wysłany na spot­
kanie nadciągających posiłków oddział kawalerii obszedł
prawe skrzydło Nez Perce i zaatakował ich z boku. W tym
samym momencie Howard zarządził generalny atak. Nieli­
czni pozostali na stanowiskach strzelcy Nez Perce zostali
zmuszeni po krótkim oporze do wycofania się z pola. Po
trzydziestu godzinach walki wojownikom zostało jeszcze
dość czasu, aby mogli wycofać się za rzekę i osłonić odwrót
swych rodzin.
Złamawszy opór Indian na prawym brzegu Clearwater
żołnierze w pościgu zeszli do rzeki i przeprawiwszy się przez
nią wpadli do opuszczonego obozu. Do tego czasu Wódz
Józef zdążył ewakuować ludzi i zwierzęta. Uciekając w ogrom­
nym pośpiechu Indianie porzucili większość swojego dobytku,
ale uratowali życie i stada. Żołnierze Howarda byli zbyt
zmęczeni i wykrwawieni, by ich ścigać. W bitwie zginęło 15
ludzi, a 25 zostało rannych. Nez Perce stracili 4 zabitych,
mieli też 6 rannych.
Mimo że straty wojska były czterokrotnie wyższe niż Nez
Perce, gen. Howard uważał bitwę nad Clearwater za decydu­
jące zwycięstwo, a paniczny odwrót Indian za oznakę końca
wojny. Pewny swego pozwolił wojsku na odpoczynek i odłożył
pościg do następnego dnia. Później powiedział, że Nez Perce
walczyli równie dobrze, jak najlepsze doborowe oddziały,
a ich odwrót był planowy i miał zorganizowany charakter.
Nie ścigani przez nikogo Nez Perce wycofali się na północ,
w dół Clearwater. 13 lipca rano, koło Kamiah, gdzie ich
ojcowie gościnnie przyjęli Lewisa i Clarka, zbudowali łodzie
z bizoniej skóry i przeprawili się na wschodni brzeg, przepę­
dzając wpław 2000 do 3000 koni i bydła. Zanim Howard
podjął pościg, wycofali się za Clearwater w stronę prerii
Weippe i ukryli wśród wzgórz. Howard zmarnował następny
dzień, planując swój kolejny krok. W końcu, za namową
przebywających w jego obozie traktatowych Nez Perce,
przekroczył rzekę i poszedł wskazanym skrótem, chcąc
przechwycić uciekających Indian, nim ci zdołają ukryć się
w bardziej niedostępnym miejscu. Droga okazała się jednak
zbyt trudna dla wojska i Howard musiał się cofnąć, tracąc
kolejny cenny dzień.
15 lipca, podczas postoju na prerii Weippe, wodzowie Nez
Perce zwołali naradę. Atak wojska na obóz nad Clearwater był
na tyle groźny, że część Indian, przewidując, co przyniesie
przyszłość, postanowiła się poddać. Wódz Józef początkowo
skłaniał się ku kapitulacji, ale Biały Ptak, Too-hool-hool-zote
i Zwierciadło głosowali za dalszą ucieczką. Powstał wówczas
spór, co do jej kierunku. Wódz Józef proponował, by udać się na
północ do kraju wypróbowanych sojuszników, Flathead, i u nich
szukać schronienia. Jego główny oponent, Zwierciadło, uważał,
że należy przebyć góry Bitteroot i uchodzić na prerię, do krainy
bizonów. Znając dobrze Montanę z częstych wypraw myśliws­
kich przekonywał, że tamtejsi osadnicy nie mają powodów, aby
walczyć z plemieniem Nez Perce. W razie potrzeby Nez Perce
mogli też liczyć na pomoc swych przyjaciół Wron lub uciec do
Kanady, która rok wcześniej udzieliła azylu Sjuksom Siedzącego
Byka i gdzie armia amerykańska nie miała wstępu. Ostatecznie
przyjęto propozycję Zwierciadła, któremu w związku z tym
powierzono funkcję przewodnika i głównego wodza wojen­
nego 10.
16 lipca Nez Perce rozpoczęli ponadstumilową wędrówkę
starym Szlakiem Lolo do Montany. Przeprawa przez góry
Bitteroot nie wydawała się im trudna. Znali tę drogę, ponieważ
tędy wiodły ich szlaki na polowania w Montanie. Mieli też
nadzieję, że gen. Howard ze swą armią prowadzącą ciężkie
wozy taborowe, nie będzie mógł tamtędy przejść.

FORT FIZZLE — 28 VII 1877 R.

Podejmując decyzję o ucieczce do Montany Nez Perce


dobrze wiedzieli, że nigdy nie będą mogli wrócić do swych
domów ani też udać się do rezerwatu Lapwai bez obawy
narażenia się na odwet białych. Na ostateczną decyzję miał
bez wątpienia wpływ precedens wieszania przez Amerykanów
przywódców indiańskich powstań. Taka perspektywa wywołała
zrozumiałe obawy wodzów Nez Perce, toteż, mimo że wraz
z opuszczeniem ziem w dorzeczu Clearwater Indianie tracili
podstawy swej egzystencji, postanowili przebijać się Szlakiem
Lolo na północny wschód. Stamtąd planowali ruszyć na
północne prerie do krainy Wron. Wódz Józef powiedział
później, że jedynym celem Nez Perce było znalezienie miejsca,
gdzie armia „pozostawiłaby ich w spokoju i które byłoby
położone wystarczająco daleko od osadników, by na przyszłość
uniknąć konfliktów”.
Podczas gdy Nez Perce przebijali się przez góry Bitteroot,
gen. Howard reorganizował swoje siły i wzmacniał je ściągając
wojska z całego zachodniego wybrzeża11. Koleją, statkami
10 Indiańskie imię Zwierciadła brzmiało Allalimya Takanin. Urodzony ok.

1832 r. w zachodniej Montanie był synem i następcą prominentnego wodza


Nez Perce, Zwierciadło (Starszego), po którym odziedziczył imię pochodzące
od lusterka noszonego jako ozdoba na piersiach.
11 Od 17 czerwca do 12 lipca 1877 r. straty w oddziałach Howarda, nie

wliczając w to cywilów, wyniosły 128 ludzi, w tym 58 żołnierzy zabitych i 70


rannych.
rzecznymi i różnymi drogami nadciągały do fortu Lapwai
i obozu Howarda nad Clearwater nowe oddziały. 19 lipca
przybyły dwie kompanie 4 pułku artylerii (kompanie C i L)
przysłane z San Francisco przez dowódcę Dywizji Pacyfiku,
gen. Irvinga McDowella. Tego samego dnia ppłk Frank
Wheaton, komendant fortu Walla Walla, przyprowadził
kompanię kawalerii i dwie kompanie piechoty (kompania
C z 12 pułku piechoty i kompania II z 8 pułku piechoty).
Wraz z nimi przyszła silna kompania ochotników sformowana
w Dayton na Terytorium Waszyngton, która zastąpiła ocho­
tników z Walla Walla. Z południa nadciągnęły oddziały,
które do 18 lipca koncentrowały się w forcie Boise pod
dowództwem mjr. Sanforda i komendanta fortu Klamath,
mjr. Johna Greena z 1 pułku kawalerii. 29 lipca w obozie
Howarda zjawił się wypróbowany sojusznik Amerykanów,
wódz Bizoni Róg, z 20 zwiadowcami Bannoków i:. W końcu
lipca siły pozostające pod bezpośrednią komendą gen.
Howarda wzrosły do 1000 ludzi.
30 lipca, po dwutygodniowych przygotowaniach, gen.
Howard podjął na nowo pościg za Nez Perce. Zamierzając
wziąć Indian w kleszcze wysłał silny oddział pod dowództwem
ppłk. Wheatona z Lapwai daleko na północ, aby zablokował
drogę uciekinierom na linii rzeki Clark Fork w Montanie. Sam
na czele 540 oficerów i żołnierzy, 25 zwiadowców Bannoków
i 150 ludzi ze służb pomocniczych ruszył za Nez Perce
Szlakiem Lolo, opisywanym później przez gen. Shermana
jako „jedna z najgorszych dróg, zarówno dla ludzi, jak
12 Bizoni Róg (ok. 1853-1878) wyróżnił się jako dowódca zwiadowców

dla armii USA w czasie wojen z wrogimi plemionami. Zasłynął tym, że


podczas kampanii przeciwko Sjuksom i Szejenom w 1876 r. przedarł się
przez kraj wrogich Sjuksów (razem z białym Wroną Tomem Leforge’em
i „Bufallo Billem" Codym) z rozkazami gen. Crooka stojącego nad rzeką
Powder nad rzekę Yellowstone do płk. Milesa. W 1878 r. stanął na czele
powstania Bannoków przeciwko Amerykanom. 8 czerwca 1878 r. zginął
z kilkoma wojownikami w potyczce z ochotnikami z Silver City w pobliżu
miasteczka South Mountain (Idaho).
i zwierząt na całym kontynencie”. Mając przed sobą ciężką
wspinaczkę górskim szlakiem na wysokości ponad 2000
metrów zrezygnował z wozów i artylerii. Jego tabor liczył za
to 350 mułów obładowanych prowiantem, amunicją i sprzętem
obozowym. Przed Howardem posuwała się grupa drwali
z Lewiston, którzy oczyszczali drogę dla kolumny wojska.
Tymczasem Nez Perce zbliżali się szybko do wschodniego
krańca Szlaku Lolo. Było jednak coś, co biegło szybciej
niż oni. Przekazywane za pomocą telegrafu („mówiącego
drutu” — jak go nazywali Indianie) rozkazy zaalarmowały
oddziały stacjonujące w fortach zachodniej Montany. Chcąc
uprzedzić Indian, Howard zwrócił się do naczelnego do­
wódcy, gen. Shermana, o włączenie do kampanii sił Dystryktu
Montana, dowodzonych przez płk. Johna Gibbona z 7 pułku
piechoty 13. Gibbon otrzymał rozkaz zablokowania pochodu
Nez Perce na przełęczy Lolo i uniemożliwienia im ucieczki
na północ.
25 lipca, gdy Nez Perce schodzili na wschodnią stronę gór
Bitteroot przy ujściu Lolo Creek, ich zwiadowcy odkryli
liczną grupę żołnierzy i lokalnych ochotników zajętych budową
drewnianej barykady na polanie w wąskim przejściu, przez
które Indianie chcieli opuścić góry. Żołnierzami dowodził kpt.
Charles C. Rawn z pobliskiego fortu Missoula. Zaalarmowany
13 John Gibbon (1827-1896) karierę wojskową rozpoczął podczas wojny
z Meksykiem (1847). Później walczył z Seminolami na Florydzie. W 1861 r.
był kapitanem 4 pułku artylerii w forcie Leavenworth. Podczas wojny
secesyjnej był m.in.: dowódcą artylerii w dywizji gen. McDowella (1862),
dowódcą brygady ochotników w drugiej bitwie nad Buli Run (1862),
dowódcą dywizji pod Gettysburgiem (1863) i dowódcą korpusu w Armii
James (1865). Wojnę zakończył w stopniu generała majora armii ochotniczej
(od VI 1864). Pod Appomatox był jednym z komisarzy Granta, którzy
przyjmowali kapitulację gen. Lee. W 1866 r. mianowany pułkownikiem armii
regularnej, od 1869 r. dowodził 7 pułkiem piechoty na pograniczu indiańskim,
Jako dowódca Dystryktu Montana, w 1876 r. brał udział w kampanii
przeciwko Sjuksom i Szejenom. W wyniku ciężkich ran odniesionych
w bitwie pod Gettysburgiem w 1863 r., kulał na jedną nogę. Z tego powodu
Indianie nadali mu przydomek „Ten-Który-Kuleje".
rozkazem Howarda zebrał 4 oficerów i 30 żołnierzy należących
do kompanii L7 pułku piechoty i postanowił zatrzymać pochód
Indian na przełęczy u wylotu Szlaku Lolo. Żołnierzom
towarzyszyło 150 uzbrojonych osadników z doliny Bitteroot.
W pobliżu barykady obozował oddział żyjących w dolinie
Indian Flathead, z wodzem Charlotem na czele.
Zwierciadło, Wódz Józef i Biały Ptak zostawili główny
obóz w odległości 5 mil na zachód od barykady żołnierzy
i zbliżyli się do nich z białą flagą. Spokojnie zsiedli z koni
i wymienili uściski dłoni z kpt. Rawanem i jego oficerami.
Podczas rozmowy wodzowie Nez Perce dali jasno do zro­
zumienia, że nie chcą walczyć.
-— Przejdziemy obok was bez walki, jeśli na to pozwolicie
— powiedział Wódz Józef. — Ale przejdziemy.
„Przeprowadziłem rozmowę z Wodzem Józefem, Białym
Ptakiem i Zwierciadłem” — napisał w meldunku Rawn.
„Wodzowie zaproponowali, że jeśli nie zostaną zaatakowani,
przejdą w pokoju przez dolinę Bitteroot w zachodniej
Montanie”.
Rozkazy były jasne i Rawn poinformował Indian, że
mogą przejść jedynie pod warunkiem złożenia broni. Indianie
zapewnili wówczas, że nie mają zamiaru atakować miej­
scowych osadników i rabować ich własności. Biały Ptak
i Zwierciadło oświadczyli kategorycznie, że wojownicy
nie oddadzą ani broni, ani wierzchowców. Nie wrócą też
nigdy do wrogiego im Idaho.
Spodziewając się rychłej pomocy ze strony gen. Howarda
i płk. Gibbona, Rawn postanowił grać na zwłokę. Za
proponował spotkanie następnego dnia w celu omówienia
warunków przejścia. Wodzowie zgodzili się, ale po dwóch
dniach bezowocnych rozmów, postanowili działać. Tym-
czasem niektórzy osadnicy uspokojeni postawą Indian opu-
ścili barykadę i odjechali do domów. Kpr. Charles Loynes
z 7 pułku piechoty zauważył, że wielu innych „uciekło
na widok tylu Indian”.
Cotlonwood House (szkic wojskowy)

Sceneria bitwy nad Clearwater (szkic wojskowy)


Sceneria bitwy nad Big Hoie (szkic wojskowy)

Pułkownik John Gibbon ln-who-lise


Wojownik Nez Perce
z 1877 r.

Potyczka nad Birch Creek


Sceneria bitwy nad Canyon Creek

Pułkownik Samuel D. Sturgis Pułkownik Nelson Miles


Wódz Szejenów
Dwa Księżyce

Sceneria bitwy w górach Bear Paw


Bitwa w górach Bear Paw
Wódz Józef w chwili kapi­
tulacji (szkic wykonany
przez jednego z oficerów
amerykańskich)

Komisarz James Macleod i kanadyjscy policjanci z Pótnocno-Zachod-


niej Policji Konnej
Wódz Józef i płk Gibbon w 1889 r.

Wódz Józef w rezerwacie


Colville w 1901 r.
Wczesnym rankiem 28 lipca Zwierciadło ustawił wojow­
ników na skraju lasu, tworząc w ten sposób osłonę, za którą
Wódz Józef i Biały Ptak przeprowadzili główny obóz znaną
sobie górską ścieżką obok fortyfikacji Rawna. „Przechodząc
obok byli w zasięgu naszego wzroku” — wspominał kpr.
Loynes. „Ale oczywiście nie chcieli, byśmy ich widzieli i nie
widzieliśmy ich”. Wszyscy Nez Perce, z całym dobytkiem,
końmi i bydłem wspięli się stromym parowem na północny
grzbiet wzgórza i po prostu obeszli pozycje obronne żołnierzy.
Dopiero wtedy, gdy byli na szczycie Rawn, zorientował się
w ich poczynaniach. Żołnierze i ochotnicy ruszyli w pościg,
ale po krótkiej wymianie strzałów z tylną strażą Indian Rawn
postanowił wycofać się do bezużytecznej już teraz barykady.
Niedługo potem jego oddział odszedł z powrotem do fortu
Missoula.
„Jakże łatwo Indianie, czy to w celu rabunku, czy po prostu
uciekając, mogą obejść lub przebić się przez nasze niewy-
szkolone oddziały. Jeśli chodzi o piechotę, to można oczeki­
wać, że jest ona zdolna tylko do obrony większych miast lub
umocnionych pozycji” — komentowała 30 lipca poczynania
oddziału Rawna gazeta „Helena Daily Herald”. Inne gazety na
wieść o mistrzowskim manewrze Nez Perce znowu zaczęły
pisać o „indiańskim Hannibalu”, a pierwotnie bezimiennej
barykadzie kpt. Rawna nadano szydercze miano „Fort Fizzle”
(Fort Klapa).
Na wieść o porażce Rawna i przebiciu się Nez Perce do
Montany, gen. Howard wpadł w złość. Jeden z jego adiutantów,
sierżant ochotników T.A. Sutherland, zanotował: „Indianie
byli wyczerpani, ich konie ledwo powłóczyły nogami, a ich
pasy amunicyjne były prawie puste. Pozwolić im przejść,
znaczyło dać im nowe konie, mnóstwo amunicji i pełno
prowiantu. Krótko mówiąc, było to jak tchnięcie życia
w martwe ciało”.
BIG HOLE

Uniknąwszy poważniejszego starcia przy barykadzie Rawna, Nez


Perce ruszyli w dół Lolo Creek do rzeki Bitteroot. Noc z 28 na
29 lipca główny obóz spędził w pobliżu Carlton Creek, na ranczu
osadnika J.P. McClaina, u którego łowcy bizonów z plemienia
Nez Perce często przechowywali swój sprzęt myśliwski. Biały
Ptak i część starszyzny chcieli stąd iść prosto na północne prerie.
Najkrótsza droga wiodła tam szlakiem północno-wschodnim.
Zagradzały ją jednak trudne do przebycia góry, można też było się
tam spodziewać silnych garnizonów amerykańskich, które — jak
pokazał przykład kpt. Rawna — były już ostrzeżone o trasie
marszu Indian. W tej sytuacji Zwierciadło nalegał, by pójść doliną
Bitteroot na południe, a stamtąd przedostać do doliny rzeki Big
Hole, którędy wiodły jego szlaki na polowania w Montanie. Wódz
zapewniał, że droga nie będzie trudna, a osad białych ludzi
niewiele. Obiecywał, że w dolinie Big Hole Indianie będą mogli
odpocząć, wyciąć nowe tyczki do namiotów i zapolować na dziką
zwierzynę. Wspaniałe łąki miały zapewnić dostatek soczystej
trawy dla wygłodniałych zwierząt, z których jedna trzecia padła
z głodu i wyczerpania w górach. Pewność, z jaką mówił
Zwierciadło, przekonała Nez Perce i plemię podjęło brzemienną
w skutki decyzję ruszenia w górę doliny Bitteroot, by potem
skręcić na wschód, do krainy bizonów.
Pierwsi biali ludzie, traperzy, handlarze futer i misjonarze
pojawili się w dolinie Bitteroot w pierwszej połowie XIX
wieku. Zbudowana w 1841 r. przez jezuitów ojca DeSmeta
misja św. Marii była pierwszą katolicką placówką na całym
północnym zachodzie USA. Kiedy jezuici opuścili te tereny
w 1850 r., misję odkupił były wojskowy, major John Owen,
który otworzył na jej miejscu placówkę handlową. Dla jej
ochrony wybudował obok fortyfikację obronną z palonej
cegły, w stylu „adobe”, którą od jego nazwiska nazwano Fort
Owen. Do 1865 r. w sąsiedztwie faktorii mieszkało 100
osadników, przybyłych głównie z Oregonu. Dali oni początek
miasteczku Stevensville1. Pięć lat później w dolinie było już
ponad 300 stałych mieszkańców. Obok Stevensville powstało
kilka innych osad, z których największymi były Corvallis
i Skalkaho. W 1877 r. populacja białych liczyła grubo ponad
1000 ludzi. Większość z nich trudniła się produkcją żywności
dla górniczego miasteczka Bannack i licznych obozów
poszukiwaczy złota w tej części Montany. Wzrost liczby
białych doprowadził do usunięcia prawowitych właścicieli
tych ziem, Flathead. Na mocy traktatu z 1872 r. większość
plemienia zrezygnowała ze swojej ziemi i przeniosła się na
północ od Missouli, do rezerwatu Jacko nad jeziorem
Flathead.
Wieści o wydarzeniach w Idaho i marszu Nez Perce
Szlakiem Lolo na wschód wywołały panikę wśród białych
w zachodniej Montanie. Podsycały ją miejscowe gazety,
które w walce o czytelników prześcigały się w opisywaniu
przerażających opowieści o rzekomych okrucieństwach do
konywanych przez Indian. Przy okazji szeroko przypominano
los Custera, potęgując wśród osadników trwogę i obawy
o życie. W atmosferze narastającej paniki wydawcy gazet
słali telegramy i listy do prezydenta Hayesa i gubernatora
Terytorium Montany, Benjamina Pottsa, domagając się
zdecydowanej akcji wojska przeciwko nietraktatowym Nez
Perce. Wyróżniał się w tym wydawca gazety „New No-
rthwest”, J.H. Mills, który w liście do gubernatora Pottsa
z 22 lipca 1877 r. pisał:
1 Osadę nazwano tak na cześć byłego gubernatora Oregonu, Isaaca Stevensa,

który po wybuchu wojny secesyjnej wstąpił w szeregi wojsk Unii i jako


generał poległ w 1862 r. w bitwie pod Chantilly w Wirginii.
„Będzie hańbą, jeśli pozwoli się Indianom Nez Perce
przejść przez nasze terytorium (...) Nie ma znaczenia, że chcą
oni tylko, aby pozostawiono ich w spokoju. Mieszkańcy Idaho
są naszymi krajanami i jeśli tylko okoliczności na to pozwolą,
powinniśmy załatwić się z ich «oprawcami» (...)”.
Wielu osadników z doliny Bitteroot znało Nez Perce
z wcześniejszych wypraw myśliwskich i było przyzwy­
czajonych do ich wizyt, podczas których obie strony chętnie
ze sobą handlowały. Strach i niepewność przeważyły jednak
i osadnicy zaczęli na gwałt organizować oddziały milicji.
W pośpiechu odbudowano i wzmocniono stary fort Owen
w Stevensville, a mieszkańcy Corvallis i Skalkaho wy­
budowali prymitywne fortyfikacje z darni, aby w razie
potrzeby ukryć w nich swoje rodziny 2.
Niewielka grupa Flathead z grupy wodza Charlota od­
mówiła podpisania traktatu z 1872 r. i pozostała w dolinie.
Ludzie Charlota starali się żyć w zgodzie z białymi, ale
byli też przyjaciółmi Nez Perce, z którymi łączyły ich
liczne więzy małżeńskie, wymiana handlowa, wspólne po­
lowania na bizony i sojusz wojskowy przeciwko Czarnym
Stopom. Kiedy osadnicy z Bitteroot ruszali na pomoc
oddziałowi kpt. Rawna, zapytali Charlota, czy udzieli im
pomocy w walce z Nez Perce. „Jesteśmy przyjaciółmi
białych, ale w waszej wojnie z Nez Perce nie staniemy
po niczyjej stronie” — odpowiedział wódz. „Mój ojciec
chwalił się, że jego ręki przez siedemdziesiąt lat nie splamiła
krew białego człowieka, a ja jestem synem mego ojca.
Nie możemy wystąpić przeciwko Nez Perce, gdyż przed
kilk u laty pomogli mi w walce z moimi wrogami, Czarnymi
Stopami, ale też nie poprzemy ich w walce przeciwko
białym”. Tym samym w obliczu nadchodzącego konfliktu
Plathead pozostali neutralni. Kiedy Nez Perce zbliżali się
do końca Szlaku Lolo, wojownicy Charlota postanowili
obserwować wydarzenia przy forcie Fizzle. Później pozwolili
2 Nadano im nazwy Fort Skeddale (Corvallis) i Fort Run (Skalkaho).
Nez Perce przejść przez dolinę Bitteroot, ostrzegli ich jednak,
by nie czynili nic złego osadnikom.
Część osadników powracających z fortu Fizzle nie mogła
dostać się do domów bez przejścia przez obóz Nez Perce nad
Carlton Creek. Zwierciadło w geście dobrej woli zapewnił ich,
że nie będzie z nimi walczył.
— Jesteście ochotnikami — powiedział. — Przyszliście,
aby z nami walczyć. Gdybym chciał, mógłbym was pozabijać,
ale nie zrobię tego. Możecie jechać do domów. Daję wam
słowo, że nikogo nie skrzywdzę.
Osadnik W.B. Harlan potwierdził później słowa wodza:
„Zwierciadło spotkał się z nami i powiedział, że nikomu
w dolinie nie zrobi krzywdy i nie tknie jego własności, jeśli
pozwoli mu się przejść w pokoju. Przepuścił nas przez swój
obóz, byśmy mogli wrócić do naszych domów”.
29 lipca Nez Perce ruszyli w górę doliny Bitteroot „kawalkadą
długą na pięć mil”. Przez trzy dni ich główne siły obozowały
koło domu Charlota na prerii nad Sil verhorn Creek, na zachód od
Stevensville. „Indianie posuwają się bardzo wolno” — pisał 31
lipca do gubernatora Pottsa C.P. Higgins, bankier z Missouli.
„Właściwie nie ruszyli do przodu, odkąd stanęli obozem
w obecnym miejscu (na zachód od Stevensville)”.
Podczas gdy główny obóz odpoczywał po wyczerpującej
wędrówce przez góry, grupki Indian odwiedzały Stevensville
i okoliczne farmy w poszukiwaniu zapasów. „Wkrótce dali
nam do zrozumienia, czego od nas chcą” — wspominał
właściciel sklepu. Henry Buck. „Powiedzieli, że potrzebują
towarów i mają pieniądze, by za nie zapłacić, ale jeśli
odmówimy im sprzedaży i tak je sobie wezmą”. Indianie mieli
mnóstwo złotego piasku, monet i zielonych banknotów dola-
rowych. Płacili nimi wygórowane ceny za mąkę, kawę, cukier
i tytoń. Wielu osadników, wietrząc dobry interes, sprzedawało
Nez Perce nie tylko żywność, ale także koce, proch i amunicję.
Nie wszyscy jednak zmienili swój wrogi stosunek do Nez
Perce i chcieli z nimi handlować. W Corvallis kupiec P.R
Young kazat Indianom wynosić się ze swojego sklepu i za­
mknął go na cztery spusty. Później otrzymał za to pochwałę
od płk. Gibbona, który jednocześnie surowo zganił farmerów
i kupców ze Stevensville za bratanie się z wrogiem.
Po trzydniowym odpoczynku koło Stevensville, główny
obóz Nez Perce ruszył powoli w górę doliny, przemierzając
od 12 do 14 mil dziennie. Nie wiedząc o użyciu przez
Howarda „mówiącego drutu" Indianie nie spieszyli się zbytnio.
Wojska generała były daleko, a życzliwa postawa białych
mieszkańców doliny Bitteroot utwierdziła ich w przekonaniu,
że wojna się skończyła i nie mają się już czego obawiać. Po
drodze wojownicy Nez Perce z zaciekawieniem obejrzeli
ziemne forty w Corvallis i Skalkaho. Ich przyjazne gesty
i rozbawienie tłumem przestraszonych ludzi uspokoiły osad­
ników. Niektórzy z nich pojechali nawet do obozu Indian
i sprzedali im zapas amunicji.
Tymczasem płk Gibbon zareagował na telegraficzne we­
zwanie Howarda i szybko ściągnął do fortu Shaw, w którym
znajdowała się jego kwatera, ilu się dało żołnierzy z najbliż­
szych placówek dystryktu (fortu Ellis, fortu Benton i Camp
Baker). 28 lipca opuścił fort Shaw i załadowawszy piechotę
na wozy pomaszerował do Missouli, gdzie dołączył do niego
kpt. Rawn ze swoimi ludźmi. Pod rozkazami Gibbona znalazło
się 162 ludzi, w tym 17 oficerów i 137 żołnierzy z 7 pułku
piechoty (z kompanii A, D, E, F, G, H, I i K) oraz 8 żołnierzy
z kompanii L2 pułku kawalerii (dowodził nimi sierż. Edward
Page). Miał też do dyspozycji 12-funtową haubicę górską.
4 sierpnia kolumna Gibbona wkroczyła do doliny Bitteroot
i rozłożyła się obozem w Pine Hollow na południowy wschód
od Stevensville.
W trakcie dalszego marszu w górę doliny do Gibbona
dołączali osadnicy z fortów Owen, Skeddale i Run, którzy
jeszcze kilka dni wcześniej ściskali dłonie wodzów Nez Perce
i obiecywali im pokój. „I co zrobili ci sami osadnicy,
kiedy nadszedł generał Gibbon?” — krytykował potem
sąsiadów Alex Notes z doliny Big Hole. „Ochoczo przyłączyli
się do niego i razem ścigali Indian, którzy ledwie kilka dni
wcześniej pozwolili im bez rozlewu krwi przejść przez ich
obóz do Fortu Owen”.
Ochotnicy wybrali na swoich kapitanów J.L. Humble’a
z Corvallis i weterana wojny secesyjnej, Johna Catlina
z Skalkaho. Obydwaj, pamiętając spełnione obietnice Indian,
przyjęli nominacje raczej niechętnie. Will Cave, krewniak
Catlina, tłumaczył później:
„Major Catlin, dopóki żył, nigdy nie zmienił zdania. Zawsze
uważał, że mieszkańcy doliny nie mieli słusznego powodu, by
wziąć udział w walce”.
Nie wszyscy osadnicy byli przekonani, że czynią dobrze
dołączając do pościgu Gibbona za Nez Perce. James Chaffin
przekonał swego sąsiada Scotta Cherilla, że nie powinni
występować przeciwko Indianom. „Indianie przeszli przez
dolinę, zachowując się zgodnie z daną obietnicą. Nie mamy
prawa ich ścigać i walczyć z nimi” — mówił. Po dotarciu do
Sleeping Child Creek Chaffin, Cherill i paru innych zawrócili
i odjechali do domów. Kapitan Humble zapowiedział, że
będzie towarzyszył żołnierzom tylko do końca doliny Bitteroot.
Widząc wahanie osadników Gibbon prôbował ich przekupić.
Obiecał, że w nagrodę odda ochotnikom konie zdobyte na Nez
Perce. „Oskarżono nas, że poszliśmy tylko po to, aby ukraść
konie” — wspominał Tom Sherrill. „To nieporozumienie. Nie
myśleliśmy o tym, dopóki generał nam tego nie zaproponował.
Powiedział nam, że jeśli załatwimy Indian dostaniemy wszys­
tkie konie z wyjątkiem tych, które będą potrzebne do posa­
dzenia na nich jego żołnierzy”.
4 sierpnia, tego samego dnia, kiedy Gibbon wkroczył do
Bitteroot Valley, Nez Perce rozbili obóz w widłach rzeki
Bitteroot. Niektórzy z nich mieli za złe Zwierciadłu, że
prowadzi ich zbyt wolno i czuje się nazbyt pewnie. Tej nocy
dwaj młodzi wojownicy, Samotny Ptak i Wahlitits, mieli złe
sny, o których opowiedzieli współplemieńcom.
— Moje drżące serce podpowiada mi, że jeśli nie przej­
dziemy szybciej przez ten kraj dosięgną nas kłopoty i śmierć!
— wołał Samotny Ptak. — Nie mogę stłumić, nie mogę ukryć
tego, co widzę. Muszę opowiedzieć o tym, co zostało mi
objawione. Odejdźmy do kraju bizonów!
— Bracia, siostry, mówię wam! — wtórował mu Wahlitits.
— Ostatniej nocy miałem sen, w którym widziałem, jak mnie
zabito. Wkrótce zginę! Nie dbam o to. Jestem gotów na
śmierć, ale przedtem zabiję kilku żołnierzy. Nie odwrócę
swojej śmierci. Wszyscy zginiemy!
Czarownik Wottolen (Wznoszące Się Chmury) także opo­
wiedział swój sen, w którym widział żołnierzy:
„Co my tutaj robimy? Moje czary powiedziały mi we śnie,
byśmy ruszali dalej. Zbliża się do nas śmierć (...) Jeśli mnie
posłuchacie, możemy jej uniknąć. Opuśćmy szybciej ten kraj.
Jeśli tego nie zrobimy, wkrótce z naszych oczu popłyną łzy”.
Wielu wojowników z wodzem Zwierciadło było jednak
pewnych, że wszystkie kłopoty są już za nimi.
— Wojna się skończyła — powiedział Zwierciadło. — Czas
odpocząć i nabrać sił przed dalszą drogą do kraju naszych
przyjaciół, Wron.
Większość Nez Perce była tego samego zdania. „Węd­
rowaliśmy przez dolinę Bitteroot powoli” — wspominał Żółty
Wilk. „Biali ludzie zachowywali się przyjaźnie. Kupiliśmy
wiele rzeczy, dużo handlowaliśmy. Koniec walki! Howard,
i to co było, pozostało w Idaho”.
5 sierpnia Indianie znowu weszli w góry. Minęli Spring
Gulch, przekroczyli przełęcz Low Saddle obchodząc od
północy szczyt Sula Peak i zeszli do doliny Ross Hole. Tutaj
zatrzymali się na noc, przygotowując się do przekroczenia
kontynentalnego działu wód.
Stroma droga przez dział wodny była dobrze znana, ale
trudna do przebycia, zwłaszcza dla starych, chorych i rannych,
których musiano wieźć na włókach. Noc z 6 na 7 sierpnia Nez
Perce spędzili na górskim szlaku u źródeł Trail Creek. Rano
zeszli wąwozem strumienia Trail do doliny Big Hole i rozłożyli
się obozem nad krętą rzeką o tej samej nazwie, w miejscu,
gdzie zalesione wzgórza graniczą z bujnymi, zielonymi łąkami.
Dolina rzeki Big Hole stanowiła od dawna punkt etapowy
myśliwych Nez Perce udających się na polowania na bizony
do Montany i Wyomingu. Obozowisko, w którym zatrzymali
się Nez Perce, nazywało się w ich języku Iskumtselalik Pali,
to znaczy „Miejsce, gdzie żyją wiewiórki ziemne”. Leżało
nieco poniżej zbiegu strumieni Trail i Ruby, które, łącząc się,
tworzą północne ramię rzeki Big Hole. Ze swoimi czystymi
chłodnymi wodami, pobliskimi sosnowymi lasami, gdzie
można było wyciąć drągi do namiotów, i obfitością soczystej
trawy dla koni i bydła wydawało się idealnym miejscem dla
zmęczonych trzytygodniową wędrówką ludzi i zwierząt.
Ulegając żądaniom Zwierciadła, który przekonywał, że Howard
został daleko w tyle, a ludzie nie zaznali prawdziwego
odpoczynku od czasu bitwy nad Clearwater, wodzowie Nez
Perce postanowili odpocząć kilka dni przed wyruszeniem
w dalszą drogę na wschód.
Nie wszyscy podzielali optymizm Zwierciadła. Niektórzy
młodzi wojownicy chcieli wrócić dopiero co przebytym
szlakiem i upewnić się, czy nikt ich nie ściga. Zwierciadło
wyśmiał ich obawy. Był pewny, że teraz, kiedy Nez Perce
nawiązali przyjaźń z białymi w Montanie, środki ostrożności
nie były potrzebne. Przestrzegał, że powrót Indian do doliny
Bitteroot może zburzyć spokój jej mieszkańców i naruszyć
porozumienie zawarte z osadnikami.
— Wojna się skończyła! — powtarzał Zwierciadło.
— Dobrze, Zwierciadło — powiedział Pięć Ran, który
domagał się wysłania zwiadowców. — Jesteś naszym wodzem.
Ja nie mam żony ani dzieci, które mógłbym narazić na
niebezpieczeństwo. Czuję, że ono nadchodzi. Cokolwiek się
stanie, ty za to odpowiadasz.
Pierwszego dnia pobytu nad Big Hole ludzie byli zbyt
zmęczeni, aby ustawić namioty i zająć się normalnymi
obowiązkami. Nie wystawiono nawet wart obozowych. Do­
piero nazajutrz, 8 sierpnia, w obozie Nez Perce zaczęło się
zwyczajne życie. Mężczyźni wypędzili stada na pastwisko
i ruszyli na polowanie w kierunku pobliskich gór. Kobiety
udały się do lasu, by wyciąć nowe tyczki do tipi, okorować je
i wysuszyć przed dalszą drogą. Podczas gdy rodzice zajęci
byli pracą, gromadki dzieci pluskały się w chłodnej wodzie
i bawiły się wzdłuż brzegów rzeki. Młodzież pilnowała koni,
organizowała wyścigi, ćwiczyła strzelanie z łuków i oddawała
się ulubionym grom i zabawom.
Wieczorem dla Nez Perce nadszedł czas na radość i zabawę.
„Tej nocy wojownicy ze śpiewem paradowali wokół obozu”
— wspominał Żółty Wilk. „Po raz pierwszy od początku
wojny dobrze się bawiliśmy. Wszyscy byliśmy w dobrych
humorach. Idziemy do kraju bizonów! Żadnej walki od
przejścia przełęczy Lolo. Wojna się skończyła (...) Poszliśmy
spać dopiero po północy”.
Obóz Nez Perce, złożony z 89 tipi, przypominał swym
kształtem literę V. Namioty stały wzdłuż prawego brzegu
rzeki Big Hole. Po drugiej stronie brzeg był podmokły,
porastały go gęste zarośla wiklinowe, za którymi rozpościerał
się łagodny stok zalesionego wzgórza. Na łące u jego podnóża
pasły się stada koni i bydło ocalałe po przejściu przez góry.
Znaczną część dobytku i tipi Nez Perce utracili nad Clearwater,
toteż w przepełnionych namiotach spało dużo więcej ludzi niż
zwykle. Zwierciadło, czując się bezpiecznie z powodu prze­
wagi, jaką Nez Perce osiągnęli nad Howardem, także i tej
nocy nie zadbał o wystawienie straży.
Tymczasem kolumna gen. Howarda, po ośmiu dniach
wędrówki Szlakiem Lolo, 7 sierpnia rano przekroczyła kon­
tynentalny dział wód i następnego dnia zeszła z gór, roz­
kładając się obozem koło gorących źródeł Lolo Hot Springs.
Opuszczając terytorium podległego sobie departamentu wojs­
kowego, Howard wysłał do gen. Shermana w Waszyngtonie
telegram, w którym zapytywał głównodowodzącego:
„Czy mam kontynuować pościg za wrogimi Nez Perce poza
granicami Departamentu Kolumbia? Jeśli tak, skąd mam
czerpać zaopatrzenie niezbędne do utrzymania mojej kawalerii,
koni i piechoty?”.
9 sierpnia do obozu Howarda u ujścia Rye Creek do rzeki
Bitteroot dotarł cywilny posłaniec od kpt. Humble z wiadomoś­
cią, że Gibbon jest tuż za uciekającymi Indianami. Nie
czekając na odpowiedź z Waszyngtonu Howard wybrał 20
kawalerzystów na najlepszych koniach i razem ze zwiadow­
cami Bizoniego Rogu ruszył komunikiem, chcąc się połączyć
z Gibbonem, zanim ten zaatakuje obóz Nez Perce.
6 sierpnia kolumna płk. Gibbona opuściła dolinę Bitteroot
i weszła w góry na południe od Rye Creek. Droga była zbyt
stroma i niebezpieczna dla wozów ciągniętych przez utrudzone
muły, dlatego marsz trzeba było przerywać częstymi postojami.
„Droga była doskonała do momentu, kiedy zaczęliśmy się
wspinać na przełęcz oddzielającą Ross Hole od wysuniętego
w górę krańca Bitteroot Valley” — pisał gen. Gibbon. „Trudne
podejście zmusiło nas do zatrzymania się na noc w miejscu
pozbawionym wody (...)”.
Następnego dnia, idąc cały czas wyraźnym tropem Nez
Perce, Gibbon zszedł do Ross Hole i rozłożył się obozem
kilka mil poniżej miejsca, w którym Indianie zatrzymali się na
noc dwa dni wcześniej. Tutaj, niedaleko zbiegu strumieni
Waugh i Camp, kapitan Humble i wielu jego ludzi, którzy
uznali swoje zobowiązania wobec wojska za wypełnione,
odłączyło się i ruszyło w drogę powrotną do domów. Przy
Gibbonie zostało 45 osadników z kapitanem Catlinem, za­
chęconych obietnicą zdobycia koni Nez Perce lub pragnących,
tak jak Tom Sherrill i jego brat, Miliard, „przeżyć młodzieńczą
przygodę”3.
7 sierpnia Gibbon wysłał na zwiad por. Jamesa Bradleya.
weterana kampanii przeciwko Sjuksom, i kpt. Catlina z pa-
3 Thomas Sherrill został później pierwszym opiekunem pola bitwy nad Big

Hole i przewodnikiem wycieczek po tym terenie.


trolem złożonym z kilku piechurów i ochotników na mułach.
Sam z resztą kolumny rozpoczął przeprawę przez kon­
tynentalny dział wód. Muły pociągowe nie mogły sobie
poradzić z obciążonymi wozami. „To był prawie niedostępny
górski szlak — wspominał ochotnik Tom Sherrill — i ludzie
byli zmuszeni pomagać mułom ciągnąć wozy za pomocą
długich lin”.
Zanim kolumna osiągnęła szczyt, przybył posłaniec od por.
Bradleya z meldunkiem, że w dolinie zwiad odkrył obóz Nez
Perce (Bradley natrafił na Indian 8 sierpnia w godzinach
popołudniowych). Gibbon dowiedział się, że nieprzyjaciel
znajduje się zaledwie w odległości 5 mil i zdecydował
zaatakować go nazajutrz. Zostawiwszy tabor, żeby posuwał
się powoli do przodu, Gibbon z większością żołnierzy i ochot­
ników ruszył przed siebie. Przed świtem jego ludzie dołączyli
do zwiadowców Bradleya ukrytych w lesie na zboczu wzgórza
górującego nad obozem Indian (później nadano mu nazwę
Góry Bitewnej — Battle Mountain).
Tuż nad ranem 9 sierpnia, kiedy większość Nez Perce
pogrążona była w głębokim śnie po nocnych tańcach i śpie­
wach, oddział płk. Gibbona niepostrzeżenie wyszedł z lasu
odległego zaledwie o 180 metrów od indiańskich tipi i podszedł
do obozowiska, zapadając w gęstych zaroślach po drugiej
stronie rzeki. W chwili ataku płk Gibbon miał 149 oficerów
i żołnierzy oraz 34 cywilnych ochotników4. Reszta żołnierzy
i cywilów pozostała z tyłu jako osłona taboru.
Wyruszając do bitwy żołnierze Gibbona byli pewni, że uda
im się szybko rozprawić z Indianami i wrócić do taboru przed
końcem dnia. Większość z nich, nie chcąc się zbytnio obciążać
przed nocnym marszem w górskim terenie, zostawiła na
wozach swoje wełniane bluzy, płaszcze, koce i plecaki. Noc
była zimna i żołnierze czekając w chłodzie poranka na sygnał
do ataku rozgrzewali się przyniesioną w manierkach whisky.
4 Dwóch żołnierzy, szer. John Goale i szer. Malcolm McGregor, z 7 pułku

piechoty zdezerterowało i nie wzięło udziału w walce.


O brzasku, kiedy rozpoczęła się walka, wielu z nich było już
pijanych.
Obecność i zapach białych zaniepokoiła indiańskie konie
pasące się na łące u stóp wzgórza. Hałasy obudziły starego
wojownika Wetestokayta i Białego Ptaka, którzy wyszli ze
swoich tipi, żeby sprawdzić stado. W chwili, gdy Wetestokayt
przekroczył strumień i zbliżył się do stanowisk żołnierzy,
ochotnik Campbell Mitchell i dwóch innych strzeliło, kładąc
go trupem na miejscu. „To moi ludzie oddali pierwsze strzały”
— napisał później kpt. Catlin. Biały Ptak, który szedł w pewnej
odległości za Wetestokaytem, zawrócił i głośnym krzykiem
wszczął alarm. Po chwili z gęstwiny za rzeką buchnęła gęsta
salwa i grad pocisków obsypał obóz Nez Perce.
„Usłyszeliśmy huk strzałów w górze strumienia, jakieś
ćwierć mili od nas” — wspominał Czerwony Łoś. „Potem
dotarł do mnie krzyk: «Zostaliśmy zaatakowani» (...) Po tych
dwóch, trzech strzałach rozpoczęła się ostra strzelanina.
Wkrótce wśród namiotów pojawili się żołnierze. Kule latały
wszędzie”.
Niespodziewany atak o świcie całkowicie zaskoczył Indian.
Gwałtownie przebudzeni wojownicy chwytali w ciemnościach
za broń i wyskakiwali z namiotów. Kule przebijały cienkie
ściany tipi i ich drewniane konstrukcje. Ze wszystkich stron
słychać było pisk kobiet i dzieci, krzyczących ze strachu przed
śmiercią, jęki rannych i umierających. Z drugiej strony rzeki
szedł wciąż morderczy ogień karabinowy siekąc indiańskie
tipi i uciekających w panice ludzi.
W jednym z namiotów ustawionych bliżej brzegu spały
rodziny Szarego Orła i Hukającej Sowy. 17-letnia córka
Szarego Orła, In-who-lise, tak zapamiętała moment ataku:
„Kule przeszły przez namiot mego ojca jak deszcz i grad,
jedna trafiła w głowę którąś z kobiet Hukającej Sowy i zabiła
ją na miejscu, inna trafiła jednego z synów Hukającej Sowy
w klatkę piersiową tak, że przewrócił się i leżał nieruchomo.
Deszcz kul przeszywał nasze tipi, odgłosy strzałów żołnierzy
mieszały się z wyciem wojowników i białych ludzi (...)
zewsząd słychać było wrzaski i piski squaw i dzieci (...)” 5
15-letniego Kowtoliksa obudził huk wystrzałów. Wy­
skoczył z posłania, przebiegł około trzydziestu kroków
i padł na kolana. Dalej posuwał się na czworaka. Za nim
wybiegła z namiotu stara kobieta, Patsikonmi. Kowtoliks
usłyszał, jak trafiła ją kula. Zdążyła krzyknąć do niego, by
się nie zatrzymywał i uciekał, po czym umarła. Chłopiec
ratował swoje życie chowając się w krzakach. Wydawało
mu się, że żołnierze strzelają wszędzie, w tipi i tam, gdzie
udało im się dojrzeć Indian. „Widziałem śmierć małych
dzieci. Widziałem też dorosłych, jak padali pod kulami
lecącymi jak deszcz” 6.
Innego chłopca, Czarnego Orła, wyrwał ze snu świst kuli
przeszywającej tipi jego rodziców. Przerażony wybiegł i wsko­
czył do rzeki. Woda była za zimna, więc wyskoczył z niej
natychmiast i pobiegł na pastwisko, by ratować konie, prze­
ganiając je na tyły atakujących żołnierzy.
Po kilku minutach kanonady żołnierze i chotnicy, wciąż
gęsto strzelając, przypuścili atak i przechodząc przez wodę,
wdarli się pomiędzy namioty.
W tipi Szarego Orła kotłowało się od ludzi usiłujących
w panice odnaleźć wyjście z matni i ukryć się w gąszczu
zarośli nad strumieniem. „Potem wszyscy naraz próbowali
wydostać się z tipi, ale tam byli już żołnierze strzelający
w otwór wejściowy ustawiony frontem do rzeki” — wspomi­
nała In-who-lise. Hukająca Sowa, jego druga żona i dwoje
małych dzieci zostali zastrzeleni, a Szary Orzeł dostał kulę
w brzuch. In-who-lise widziała jak jej siostra Lucy, która
biegła przed nią, zwaliła się na ziemię z kulą w głowie. Potem
coś ją uderzyło w prawe ramię i upadła koło brzegu rzeki. Nie
pamiętała, jak długo tam leżała. Kiedy odzyskała przytomność,
stał nad nią żołnierz i strzelał z karabinu. Spróbowała się
5 Indianie Ameryki Północnej, op. cit.. s. 113.
6 Dee B row n. op. cit.. s. 286.
podnieść, chwytając go za nogę, ale zaskoczony żołnierz
odskoczył do tyłu. Szybko uderzył ją kolbą w zdrowe ramię,
potem pchnął ją końcem karabinu powalając na ziemię
i uderzeniem w usta zranił jej wargi i wybił zęby.
Zanim rozpoczęła się bitwa, oficerowie zapytali Gibbona,
czy mają brać jeńców. „Nie chcę żadnych jeńców” — od­
parł stanowczo Gibbon. „Nie oszczędzać kobiet, dzieci ani
starców”7. Mając wyraźny rozkaz dowódcy żołnierze i cywi­
lni ochotnicy nikogo w namiotach nie oszczędzali.
Po wtargnięciu wojska do obozu bitwa przerodziła się
w masakrę. Kto nie zdążył uciec, ten ginął na miejscu. Wielu
starców, kobiet i dzieci zginęło, zanim zdążyli wstać ze
swoich posłań. W jednym z namiotów było pięcioro dzieci.
Jeden z żołnierzy wszedł do tipi i zabił je wszystkie. W innym
namiocie spała żona wojownika Wyeatanatoo Latpata, która
poprzedniej nocy powiła dziecko. Matką i noworodkiem
opiekowała się starsza krewna męża, Tissaikpee. Po bitwie
obie kobiety znaleziono martwe w swoich posłaniach. Matka
przyciskała do piersi nowo narodzone maleństwo. Jego głowa
była zmiażdżona kolbą karabinu lub obcasem buta. Wyeata­
natoo Latpat i jego żona mieli jeszcze dwoje starszych dzieci.
Obydwoje zastrzelono w innym namiocie. „Niektórzy żołnierze
zachowywali się jak szaleńcy” — wspominał Żółty Wilk 8.
Na północnym krańcu obozu żołnierze z oddziału kpt.
Logana zaatakowali namiot, w którym spał Wahlitits ze swoją
ciężarną żoną (ten sam, którego pragnienie zemsty doprowa
dziło do wybuchu wojny, a kilka dni przed bitwą ujrzał we
śnie swoją śmierć). Wojownik zastrzelił jednego z napastników,
ale kpt. Logan zabił go strzałem w głowę. Żona Wahlititsa
porwała upuszczoną na ziemię broń i śmiertelnie raniła oficera
Chwilę potem padła obok ciała męża trafiona kulą innego
żołnierza.
7 Hoggatt S t a n , In-who-lise, Attack at the Big Hole, Stan Hoggatt and

Western Treasures, Billings 1997, s. 1-2.


8 D e e B r o w n , ibidem, s . 287.
Pięcioletni chłopiec, Czerwony Wilk (Heemeen Ilp Ilp),
który był w sąsiednim namiocie razem z rodzicami i maleńką
siostrzyczką, wspominał po latach:
„Matka przygarnęła malutką siostrę, chwyciła mnie za prawą
rękę i pobiegła za moimi braćmi szukającymi schronienia
w zaroślach. Pojedyncza kula przeszyła siostrę i ugodziła matkę
(...) i ta, chociaż sobie tego nie uświadamiałem, padła martwa.
Ojciec próbował złapać mnie za rękę i pociągnąć za sobą, ale nie
chciałem zostawić matki (...) Przykrył mnie skórą bizona
i ostrzegł, żebym się nie ruszał (...) Kiedy nasilił się huk strzałów
i wrzaski, ogarnęło mnie przerażenie, ale się nie poruszyłem.
Starałem się nie płakać, musiałem być dzielny (...)”.
W innym miejscu kobieta o imieniu Penahwenonmi ukryła
się w nadrzecznych zaroślach. Obok niej legła mała, prze­
straszona dziewczynka, którą kobieta objęła ramieniem. Grad
kul wciąż przeszywał krzewy obsypując obie ściętymi gałąz­
kami wikliny. Jedna z kul zabiła dziecko tulące się do
Penahwenonmi. „Na kamieniach w wodzie leżał na wpół
utopiony chłopiec trafiony kulą. Nazywał się Illatsats (...)
Wiele małych dzieci zginęło” — wspominała Penahwenonmi.
Chociaż pierwsza faza bitwy była pomyślna dla Gibbona,
który w niecałe 20 minut zajął prawie całe obozowisko Indian,
potem sytuacja się odmieniła. W czasie gdy starcy, kobiety
i dzieci w obozie Nez Perce uciekali w poszukiwaniu bez­
piecznego schronienia, mężczyźni otrząsnęli się z szoku
i przystąpili do organizowania obrony. Część wojowników,
którzy w momencie pierwszego ataku uciekli i skryli się
w nadrzecznych zaroślach, zaczęła ostrzeliwać napastników.
W środkowej i północnej części obozu, gdzie niektórzy
żołnierze próbowali podpalić namioty, doszło do zażartej
walki wręcz. Wśród huku wystrzałów, rżenia koni i krzyków
przestraszonych ludzi Wódz Józef pośpiesznie organizował
ratunek dla rodzin, kierując uciekinierów w dół rzeki.
Podczas gdy Józef starał się wyprowadzić z obozu nie
biorących udziału w walce, Biały Ptak i Zwierciadło ustawiali
wojowników do bitwy. Jeden z Nez Perce tak opisał ten
dramatyczny moment:
„Wkrótce w jednym końcu obozu dał się słyszeć głos
Białego Ptaka, a w drugim Zwierciadła. Ich okrzyki, z trudem
przebijające się przez bitewny zgiełk, zbliżone były tonem do
dźwięku rogu myśliwskiego. W ten sposób obaj wodzowie
zbierali wokół siebie wojowników, aby w desperackiej walce
odwrócić losy bitwy” 9.
— Do boju! Wystrzelajcie ich! — krzyczał Biały Ptak.
— Potrafimy strzelać nie gorzej od tych żołnierzy. Celne
strzały wyborowych strzelców Nez Perce powstrzymały atak
ludzi Gibbona. Zaczęli oni ponosić coraz dotkliwsze straty.
„Pomieszaliśmy im szyki” — opowiadał Żółty Wilk. „Prze­
rażeni uciekali za rzekę. Whisky, którą wypili przed atakiem,
zaczęła teraz działać. Wielu z nich zginęło tylko dlatego, że
byli pijani”.
Natarcie Indian rozpętało się w chwili, gdy oddział por.
Bradleya znalazł się w głębi obozu na prawym skrzydle. Cała
grupa została odcięta od sił głównych. Porucznik poległ wraz
z kilkoma żołnierzami, a pozostali przy życiu, pozbawieni
dowódcy, w popłochu rzucili się do ucieczki.
Zachęcani przez Białego Ptaka i Zwierciadło Nez Perce
niepowstrzymanie parli do przodu, spychając żołnierzy do
środka obozu. Wodzowie przegrupowali wojowników w zaroś­
lach na brzegu rzeki i kazali im celować wyłącznie do
dowódców. Wkrótce Gibbon otrzymał postrzał w biodro,
a kilku jego oficerów padło zabitych lub rannych. W szeregi
wojska wkradła się panika i chaos. O godzinie 8.00 rano płk
Gibbon, obawiając się otoczenia i dobrze wiedząc, że jego
żołnierze nie sprostają Indianom w walce wręcz, nakazał
odwrót.
Po mniej więcej dwóch godzinach od ataku Nez Perce
zdołali całkowicie odzyskać swój obóz. „Niewielu dowódców
(...) potrafiłoby lepiej odzyskać pole po tak pełnym grozy
9 Indianie Ameryki Północnej, op. cit.. s. 113.
zaskoczeniu” — pisał po bitwie Gibbon wysoko oceniając
militarne zdolności indiańskich wodzów.
Topniejący w krzyżowym ogniu Indian oddział Gibbona
przekroczył rzekę. Ostrzeliwując się cały czas goniącym ich
wojownikom żołnierze i ochotnicy zapadli w zaroślach na
drugim brzegu. Pozycja nad rzeką wydawała się dużo bez­
pieczniejsza, ale szybki odwrót wprowadził wiele zamieszania
w szeregi wojska. Nadrzeczne zarośla, choć dawały pewną
osłonę, nie pozwalały na zorganizowanie jednolitego frontu
obrony. Nacisk atakujących Indian nie dawał Gibbonowi ani
chwili na uporządkowanie ludzi. Część Nez Perce przedostała
się pomiędzy krzewy i zaczęła przenikać w głąb stanowisk
żołnierzy. Inni przeprawili się wpław na drugi brzeg rzeki
i stamtąd zasypywali przeciwnika gradem kul i strzał. Po paru
minutach walki Gibbon zdał sobie sprawę, że nie utrzyma się
długo na nowej pozycji i tylko dalszy odwrót może uchronić
go przed całkowitą katastrofą. Mimo panującego zamieszania
żołnierze pod osłoną zarośli wycofali się w górę strumienia.
Biegnąc przebyli wąski pas nadbrzeżnej łąki i wspięli się na
niewielki zalesiony pagórek u podnóża górskiego zbocza.
Tam, kryjąc się wśród drzew, żołnierze i ochotnicy okopali się
za wzniesioną pospiesznie barykadą z powalonych pni i ka­
mieni, tworząc zaimprowizowaną linię obrony okrężnej.
Niektórzy z nich ryli dołki strzeleckie bagnetami, które
uważane do niedawna za zbędny balast, w decydującym
momencie walki stały się ich błogosławieństwem l0.
W czasie kiedy najlepsi strzelcy Nez Perce otoczyli wzgórze
przygważdżając wroga ogniem karabinów, Wódz Józef, jego
pomocnik Żółty Byk i inni, którym udało się wyprowadzić
z pola bitwy uratowane rodziny, wrócili do obozu. Widok,
jaki tam zastali, poruszył nawet najtwardsze serca wojowników.
10 Tuż przed rozpoczęciem kampanii przeciwko Nez Perce żołnierze

z kompanii A i 1 otrzymali do swoich standardowych Springfieldów model


1873 45/70 ciężkie szablowe bagnety, które bardzo przydały się nad Big Hole
do kopania dołków strzeleckich i okopów.
Ciała wielu kobiet i dzieci były podziurawione kulami. Wiele
innych miało piersi przebite bagnetami. Niektóre dzieci miały
głowy roztrzaskane kolbami karabinów i obcasami butów.
„Nie było dobrze oglądać zabite i poranione kobiety i dzieci
(...)” — wspominał Żółty Wilk. „Ranne dzieci krzyczały
z bólu. Kobiety i mężczyźni płakali, potykając się o poroz­
rzucane ciała swoich bliskich. Powietrze było przesiąknięte
smutkiem. Wolałbym nigdy więcej tego nie słyszeć i nie
oglądać”.
Okrzyki wściekłości i lamenty Nez Perce dotarły do
uszu żołnierzy ukrytych w lasku na wzgórzu. Płk Gibbon
zanotował później:
„Niewielu z nas zapomni ten lament rozpaczy, przerażenia
i wściekłości, jaki dał się słyszeć z oddalonego od nas o 400
czy 500 metrów obozu, gdy Indianie wrócili doń i ujrzeli
zmasakrowanych wojowników, kobiety i dzieci” 11.
Tymczasem wojownicy zacieśniali pierścień okrążenia
wokół wzniesienia, na którym schronili się żołnierze. Dowo­
dzeni przez Zwierciadło, Ollikuta i Pięć Ran atakowali pozycje
wojska i ochotników, z zamiarem zniszczenia pozostałych
przy życiu białych. Obie strony poniosły dalsze straty. W tej
fazie walki po stronie Indian polegli między innymi Pięć Ran
i Sarpis Il-hihlp.
Obraz bitwy zmienił się tak bardzo, że płk Gibbon kazał
sprowadzić haubicę pozostawioną na tyłach podczas pierw­
szego ataku na obozowisko. Gdy artylerzyści przeciągnęli
armatę przez gęsty sosnowy las i próbowali ją ustawić na
zboczu wzgórza, Zwierciadło skierował przeciwko nim 30
konnych Nez Perce. Kanonierzy zdążyli oddać tylko dwa
strzały, kiedy napadli na nich Indianie. Jeden z żołnierzy
został zabity, drugi odniósł ranę, pozostali uciekli i skryli się
w lesie. Uratowali ich kawalerzyści Gibbona, którzy gwałtow­
nym wypadem odwrócili uwagę wojowników od zaatakowa­
nego działa, poległ jednak przy tym sierżant Pagel2. Po-
11 Indianie Ameryki Północnej, op. cit., s. 113.
wróciwszy do porzuconej haubicy Nez Perce rozbili łoże,
odkręcili koła i potoczyli je w dół zbocza, czyniąc armatę
niezdatną do użytku. Obok natknęli się na wóz z prowiantem
i jucznego muła obładowanego zapasem amunicji. Zdobyte
naboje natychmiast rozdzielono pomiędzy wojowników ostrze-
liwujących wzgórze. Porzucony wóz taborowy odbiła później
grupka żołnierzy pod dowództwem sierż. Mildona H. Wilsona.
Podczas gdy wojownicy Zwierciadła i Ollikuta trzymali
w szachu żołnierzy na wzgórzu, Biały Ptak na czele gromady
chłopców i starszych mężczyzn spędzał z pastwisk rozproszone
stada. W tym samym czasie kobiety pod kierunkiem Wodza
Józefa opatrywały rannych, zwijały nie spalone tipi i chowały
zabitych. Poległych grzebano w naprędce kopanych masowych
grobach. Było to ciężkie zadanie, gdyż Indianie bardzo się
spieszyli i nie mieli odpowiednich narzędzi. Dlatego nie
wszystkich zabitych udało się należycie pochować. Około
godziny 12.00 Józef i Biały Ptak zakończyli przygotowania do
wymarszu. Wkrótce potem kolumna Nez Perce z końmi,
spakowanym dobytkiem i rannymi umieszczonymi na włókach
ruszyła na południe, oddalając się w pośpiechu od miejsca
niedawnej bitwy i amerykańskich garnizonów zagrażających
im od północy.
Tymczasem walka wokół wzgórza nie ustawała. Kiedy
główny obóz znikł w oddali, wojownicy wykorzystali to, że
wiatr wiał w odpowiednim kierunku i podpalili trawę na łące,
chcąc pod osłoną dymu przypuścić decydujący atak na pozycje
żołnierzy. Na szczęście dla Gibbona wiatr zmienił kierunek
i ogień zgasł. Wymiana ognia, podczas której żołnierze starali
się nie dopuścić Indian na odległość szturmową, trwała do
zmierzchu. Pod wieczór wielu wojowników ze Zwierciadłem
na czele opuściło plac boju i pospieszyło za wycofującymi się
rodzinami. Garstka młodych wojowników pod dowództwem
12 Szczególną odwagą w tym starciu wyróżnił się szer. Wilfred Clark

z 2 pułku kawalerii, który za dzielność otrzymał najwyższe amerykańskie


odznaczenie bojowe, Kongresowy Medal Honoru.
Ollikuta pozostała w pobliżu wzgórza, aby uniemożliwić
pościg białych i nie dopuścić ich do wody. Niepokoili ludzi
Gibbona do samego rana, dając pozostałym Nez Perce czas na
ucieczkę.
W nocy, kiedy ogień Indian osłabł, płk Gibbon wysłał do
Deer Lodge po pomoc ochotnika Billy Edwardsa. „To jeden
z moich ludzi pośród martwej nocy, bez jedzenia i koca,
dostarczył meldunek do Deer Lodge” — chwalił się później
kpt. Catlin. „To moi ludzie walczyli ramię przy ramieniu
z żołnierzami i razem z nimi dzielili niebezpieczeństwo”.
O świcie 10 sierpnia, kiedy głodni żołnierze posilali się
surowym mięsem zabitego konia, Ollikut wycofał ostatnich
wojowników i podążył za głównym obozem. Po 24 godzinach
walki bitwa była skończona.
Oddział Gibbona był zbyt przetrzebiony, by podążyć
za uchodzącymi Indianami. Atak na obóz Nez Perce nad
Big Hole drogo go kosztował. Kiedy pik Gibbon podsumował
straty, okazało się, że poległo trzech oficerów i 24 żołnierzy,
a 34 (w tym 5 oficerów) zostało rannych. Ochotników
zginęło 5, rannych było 4 13.
Bitwa nad Big Hole, choć w sensie militarnym uznana za
kolejne zwycięstwo Nez Perce, zakończyła się straszliwą
masakrą ponad 80 Indian, z których większość stanowiły
bezbronne kobiety, dzieci i starcyl4. Na miejscu zginęło
ponad 40 kobiet i dzieci oraz 26 mężczyzn, w tym 12 z grupy
zdolnej do walki. Polegli między innymi wódz Czerwona
Sowa i przywódca Palouse, Hahtalekin, a także Tęcza, Pięć
Ran, Wahlitits i wielu innych. Znacznie więcej było rannych,
13 W bitwie nad Big Hole zginęli ochotnicy: John Armstrong, Lynde C.

Elliot, Campbell Mitchell. David Morrow i Alvin Lockwood. Rany odnieśli:


Jacob Baker, Otto Leifer, Myron Lockwood i William Ryan. Dużo później
wszystkim ocalałym ochotnikom wypłacono żołd w wysokości 2 dolarów za
każdy dzień służby pod rozkazami Gibbona.
14 Dokładna liczba zabitych Nez Perce jest trudna do ustalenia. Najczęściej

wymieniane są liczby 83, 87 lub 89 Indian, z czego ponad dwie trzecie


stanowią nie walczące kobiety, dzieci i starcy.
wśród nich żony Wodza Józefa i Ollikuta. Wielu rannych,
w tej liczbie ojciec In-who-lise, Szary Orzeł, umarło po
drodze z zadanych im ran, znajdując miejsce wiecznego
odpoczynku na szlaku odwrotu.
Gen. Howard przybył na pole bitwy nad Big Hole 11
sierpnia. Zastał Gibbona osłabionego odniesioną raną (po
bitwie odesłano go na leczenie do szpitala w Deer Lodge),
a jego oddział nie nadający się do dalszej akcji. Mimo to
uznał stoczoną przez Gibbona bitwę za sukces armii, a straty
zadane Indianom za poważny cios dla zdolności bojowej Nez
Perce l5. Objeżdżając pole walki Howard miał jednak mieszane
uczucia, widząc wielką ilość zabitych indiańskich kobiet
i dzieci. Przy tej okazji doszło do zdarzenia, które splamiło
nieskazitelną do tej pory opinię „chrześcijańskiego generała”.
Howard nie potrafił zapanować nad swoimi indiańskimi
zwiadowcami. Towarzyszący mu Bannokowie okaleczyli
wykopane z ziemi ciała zabitych Nez Perce i zdjęli skalpy
z ich głów.
Kilka dni później Howard otrzymał telegraficzną odpowiedź
gen. Shermana, której treść brzmiała:
„Kontynuować pościg za Nez Perce, dopóki nie zostaną
schwytani lub wyparci poza granice Stanów Zjednoczonych.
Jeśli zostaną schwytani, traktować ich jako jeńców wojennych
Pańskiego Departamentu. Proszę się utrzymywać z zasobów
kraju, przez który Pan przechodzi, tak jak to czynią Indianie”.

15 Jeden oficer i pięciu żołnierzy 7 pułku piechoty dostało za bitwę, nad

Big Hole Kongresowe Medale Honoru, a wszyscy oficerowie, którzy przeżyli,


otrzymali wyższe honorowe stopnie wojskowe (tzw. brevet promotion).
Jednym z żołnierzy odznaczonych Medalem Honoru był sierż. Mildon
Wilson, dowodzący wypadem, w trakcie którego odzyskano wóz z zaopat-
rzeniem.
W DRODZE DO „KRAJU BABKI”

CAMAS MEADOWS — 20 VIII 1877 R.

Odpowiedzialnością za wynik bitwy nad Big Hole Nez


Perce obciążyli wodza Zwierciadło, który obiecywał im
bezpieczny pobyt w Montanie i uśpił ich czujność podczas
postoju nad rzeką. Uświadomili sobie także, że wojna wcale
się nie skończyła i że chcąc ratować życie i wolność muszą
uciekać dalej.
Zawiedzeni Zwierciadłem wodzowie wybrali nowego prze­
wodnika. Został nim półkrwi Nez Perce, Głodny Łoś (Wa-
wook-ke-ya Was-Sauw), dzielny wojownik i znakomity myś­
liwy, znany wśród wielu białych w Montanie jako „Poker Joe”
(z racji zamiłowania do gry w karty). Nie mogąc poprowadzić
Nez Perce najkrótszą i dobrze znaną drogą na prerie Montany,
Głodny Łoś skierował kolumnę na południe, do kraju Szoszo-
nów. Chociaż Szoszoni od dawna znani byli jako sprzymierzeń­
cy białych, wodzowie Nez Perce mieli nadzieję, że uda im się
zwerbować wśród nich trochę młodych wojowników, którzy
mogliby im pomóc w bezpiecznym przeprowadzeniu plemienia
do krainy Wron.
Prowadzeni przez Głodnego Łosia Nez Perce starali się
ponownie oddalić na bezpieczną odległość od pościgu Howar-
da. Tempo marszu ograniczała jednak duża liczba rannych,
których było przeszło 80, w tym wiele kobiet i dzieci. Część
z nich nie zniosła męczarni wędrówki po nierównym i pełnym
wybojów terenie. W pierwszych dniach po bitwie wielu
rannych zmarło, znacząc swoimi grobami szlak odwrotu
plemienia.
Kierując się wciąż na południe Nez Perce minęli źródła
rzeki Big Hole i weszli na prerię Horse Prairie. Wokół
wędrującej kolumny rozciągała się bogata kraina obfitująca
w liczne stada koni i bydła należące do białych osadników.
Niektórzy młodzi wojownicy, w odwecie za okrucieństwa
żołnierzy i ochotników Gibbona nad Big Hole, nękali mijane
rancza i farmy, zabierając konie i wszystko, co było im
potrzebne. Zabili też kilku miejscowych osadników, którzy
stanęli im na drodze.
— Pragnęliśmy pokoju z białymi ludźmi w Montanie
— tłumaczyli wodzom próbującym pohamować ich ślepą
zemstę — a oni odpłacili nam wojną. Teraz będziemy
ich traktować tak samo, jak oni nas. Wszyscy biali są
naszymi wrogami.
Opuściwszy Horse Prairie Nez Perce dotarli do przełęczy
Bannock. Schodząc do doliny Lehmi, przekroczyli ponownie
kontynentalny dział wód i znaleźli się z powrotem na teryto­
rium Idaho. Idący ich śladem gen. Howard zastał całą okolicę
w stanie alarmu, a jej mieszkańców pozamykanych w prowi­
zorycznych fortach. Chcąc czym prędzej schwytać Nez Perce
przyspieszył pościg i wkrótce znalazł się zaledwie jeden dzień
drogi za Indianami.
15 sierpnia nad Birch Creek wysunięta do przodu grupa
wojowników Białego Ptaka natknęła się na oddział cywilów,
eskortujących kolumnę wozów, ciągnącą od kolei żelaznej
w Utah do miasteczka Salmon w Idaho. Chociaż przeciwnik
gęsto się ostrzeliwał, wojownicy szybko otoczyli kolumnę
i w gwałtownym natarciu zabili sześciu białych. Łupem
Indian padło osiem wozów wyładowanych towarami.
Po starciu nad Birch Creek Nez Perce posuwali się jeszcze
jakiś czas w dół doliny Lehmi, po czym skręcili na wschód
idąc wzdłuż południowych stoków pasma Gór Skalistych,
wzdłuż którego biegnie kontynentalny dział wód. 18 sierpnia
główny obóz przekroczył potok Camas Creek, płynący na
drodze do Parku Narodowego Yellowstone, który Indianie
nazywali obrazowo Krainą Tryskających Źródeł 1.
Tego samego dnia zwiadowcy osłaniający tyły indiańskiej
kolumny przynieśli alarmującą wiadomość, że gen. Howard
zdołał się niebezpiecznie zbliżyć i jest już tylko dzień drogi
za uciekającymi Nez Perce. Zwiadowcy donieśli także, iż
Howard wysłał oddział kawalerii do przełęczy Targhee Pass,
przez którą wiodło od zachodu główne wejście do parku
Yellowstone.
19 sierpnia rozpędzona kolumna gen. Howarda dotarła do
potoku Camas i rozłożyła się obozem na rozległej łące Camas
Meadows. Odgadłszy zamiar Nez Perce ucieczki do Yellows­
tone, Howard wysłał dwie kompanie kawalerii pod dowództ­
wem por. George’a Bacona z zadaniem wyprzedzenia Indian
i zatrzymania ich w Targhee Pass do czasu nadejścia sił
głównych.
Nie widząc innego sposobu ucieczki przed wrogiem, Nez
Perce postanowili opóźnić pościg Howarda. W nocy z 19 na
20 sierpnia Ollikut, Zwierciadło i Too-hool-hool-zote z od­
działem 25 wojowników cofnęli się w kierunku Camas Creek.
Trzymając się prawego, dogodniejszego brzegu, wojownicy
podążyli w dół potoku, a następnie obeszli obozowisko
Howarda i przyczaili się w nadrzecznych zaroślach po drugiej
stronie wody.
Obóz Howarda leżał w szerokim zakolu potoku Camas.
Namioty żołnierzy ciągnęły się rzędami na skraju łąki i wul­
kanicznego płaskowyżu Lava Beds. Na łące za nimi stały
1 Zaledwie pięć lat przed opisywanymi wydarzeniami, w 1872 r., 42

Kongres nadal Yellowstone status pierwszego w Stanach Zjednoczonych


parku narodowego.
juczne muły i kawaleryjskie konie. Tuż przed świtem konni
Nez Perce przeprawili się na lewy brzeg potoku i cicho
podeszli do stada wojskowych mułów i koni. Wartownicy
Howarda spostrzegli ich zbyt późno i kiedy w końcu wszczęli
alarm, Ollikut i jego ludzie wystrzałami i głośnym krzykiem
wywołali popłoch wśród zwierząt. Podczas gdy część Indian
prowadziła ogień w kierunku namiotów i wybiegających
z nich żołnierzy, pozostali błyskawicznie obskoczyli muły,
przepędzili je przez wodę na drugi brzeg i pognali w górę
potoku. Kilku Nez Perce dopadło kawaleryjskich koni, te
jednak były dokładnie spętane i wojownikom udało się przeciąć
zaledwie kilkanaście postronków. Ogromna przewaga liczebna
i nasilający się ogień żołnierzy zmusiła ich do rezygnacji
z przepłoszenia koni. Widząc, że uprowadzone muły są już
daleko Ollikut, dał wojownikom znak do odwrotu i popędził
w górę Camas Creek.
Kiedy się tylko rozwidniło gen. Howard rzucił w pościg za
Indianami trzy kompanie kawalerii. W pobliskim kanionie,
którym wycofywali się Nez Perce, żołnierzy spotkała niemiła
niespodzianka. Ledwie ścigający Indian kawalerzyści wjechali
w głąb kanionu, przywitały ich strzały ukrytych strzelców
Ollikuta. Dwie kompanie zdołały się wycofać, ale czołowy
oddział kpt. Jacksona znalazł się w pułapce i dopiero przysłana
przez Howarda na pomoc piechota oskrzydliła Nez Perce
i zmusiła ich do odwrotu.
Straty Howarda w bitwie nad Camas Creek były niewielkie,
tylko jeden zabity (trębacz kpt. Jacksona) i 7 rannych, dużo
dotkliwsza okazała się jednak utrata wielu koni i ponad połowy
jucznych mułów z zaopatrzeniem. W istocie większość spośród
150 zdobytych zwierząt stanowiły muły obładowane zapasami
amunicji i żywności dla oddziału Howarda. Zmuszony do
odtransportowania rannych i pozbawiony znacznej części taboru
Howard uznał za wskazane zatrzymać się nad potokiem Henry
(dopływ górnej Snake) i uzupełnić swe zapasy w oddalonym
o 100 mil górniczym miasteczku Virginia City w Montanie.
„Potem nadszedł poranny atak na Camas Meadows — pisał
adiutant Howarda, por. Charles E.S. Wood — gdzie Józef
(Wood, podobnie jak większość oficerów amerykańskich
błędnie przypisywał naczelne dowództwo nad nietraktatowymi
Nez Perce Wodzowi Józefowi — przyp. J.W.) rozpędził nasze
muły, a my, odzyskawszy zaledwie około połowy, musieliśmy
zatrzymać się nad Henry’s Lake i posłać do Virginia City
w Montanie po juczne konie i wozy” 2.
Poranny atak na obóz Howarda nad Camas Creek dowiódł
także, że generał nie może liczyć na cywilnych ochotników,
których wielu przyłączyło się do niego po drodze, chcąć
pokazać żołnierzom „jak się walczy z Indianami”. Po napadzie
Nez Perce byli oni tak zdemoralizowani, że następnego dnia
podczas przeprawy przez rzekę wielu z nich potopiło swą broń
w wodzie, po czym jak niepyszni spakowali się i wrócili do
domów, zostawiając Howarda na łasce jego indiańskich
zwiadowców.
Na tym nie skończyły się kłopoty gen. Howarda. 23
sierpnia do obozu nad potokiem Henry dołączyło 150 dalszych
Bannoków. Podczas nocnego tańca wojennego Bizoni Róg
zażądał od gen. Howarda wydania przebywających w obozie
trzech Nez Perce z rezerwatu Lapwai, którym zarzucił zdradę
i szpiegostwo na rzecz współplemieńców3. Howard zdecydo­
wanie odmówił, co wodza — jak później wspominał sam
generał — „wprawiło w wielki gniew i nigdy do końca nie
wybaczył mi tej odmowy”.
Tymczasem zwycięscy Nez Perce, zostawiając żołnierzy
w stanie kompletnej dezorganizacji, prawie bez pośpiechu
podążyli na wschód ku przełęczy Targhee. Blokujący przejście
2 Charles Erskine Scott W o o d , The Pursuit and Capture of Chief Joseph,

Treasury of the West, New York 1998, s. 1.


3 Byli to traktatowi Nez Perce z Lapwai: James Reuben oraz dwaj starsi

Indianie, Kapitan John (Captain John) i Stary George (Old George), których
zamężne córki znajdowały się w obozie Wodza Józefa. Gen. Howard
zamierzał wykorzystać ich jako parlamentariuszy i przy ich pomocy nakłonić
uciekających Nez Perce do kapitulacji.
por. Bacon, przestraszony liczbą Indian, nie zaryzykował
starcia i wolał przepuścić Nez Perce bez jednego strzału.
„Bacon zajął pozycję wystarczająco wcześnie, ale widząc tylu
Indian nie miał serca, by z nimi walczyć” — podsumował
działania swego podkomendnego gen. Howard.

CANYON CREEK — 13 IX 1877 R.

22 sierpnia Nez Perce wkroczyli na teren Parku Narodowego


Yellowstone i ruszyli w górę rzeki Madison i Firehole. Potem
weszli na zalesiony centralny płaskowyż kierując się ku
dolinie Hayden, skąd zamierzali przejść przez łańcuch gór
Absaroka i wydostać się na prerie Montany. Teren był dziki
i niedostępny. W plątaninie lasów i gór Głodny Łoś zgubił
drogę. Na szczęście zwiadowcy schwytali jednego z miejs­
cowych poszukiwaczy złota, Johna Shively, który doskonale
znał okolicę i za cenę życia zgodził się przeprowadzić Nez
Perce przez teren parku. Wkrótce potem oddział wojowników
z Żółtym Wilkiem na czele natknął się na 9-osobową grupę
turystów zwiedzających Yellowstone. Obawiając się, że biali
mogą przekazać informacje o trasie ich marszu Howardowi,
Nez Perce zabrali przestraszonych turystów ze sobą. Po
dotarciu do Hayden Valley cała grupa została puszczona
wolno, z wyjątkiem dwóch mężczyzn, którzy zostali wcześniej
zranieni i porzuceni po drodze.
Opuściwszy dolinę Hayden Nez Perce ruszyli w górę
Pelican Creek, przekroczyli Absaroka Mountains i dotarli
do Clark’s Fork River, będącej południową odnogą rzeki
Yellowstone. Podczas marszu młodzi wojownicy, stanowiący
tylną straż indiańskiej kolumny, napotkali dwie inne grupy
turystów. Mszcząc się za Big Hole zabili kilku mężczyzn,
którzy stawili im opór. Pozostałych uczestników pozbawili
koni i puścili wolno.
W czasie, kiedy główny obóz wędrował wolno przez Park
Yellowstone, wódz Zwierciadło udał się na północ, do
rezerwatu Wron, aby prosić ich o wsparcie dla swego
plemienia. Pomny obietnic, jakie mu kiedyś złożyli ich
wodzowie, uważał, że nadszedł czas, by Wrony odwdzięczyli
się jego ludziom za pomoc w zwycięskiej bitwie z Sjuksami
w obronie obozu nad Prior Creek w 1874 r. i udział
we wspólnych walkach nad Yellowstone w roku 18754.
Wrony jednak odmówili Zwierciadłu pomocy. Będąc od
dawna przyjaciółmi Amerykanów mieli zbyt wiele do stra­
cenia stając po stronie Nez Perce i nie chcieli się narażać
białym. Nez Perce, zdradzeni przez sojuszników, na których
najbardziej liczyli, nieodwołalnie postanowili uciekać do
brytyjskiej Kanady i połączyć się z dawnymi wrogami,
Sjuksami Siedzącego Byka, którzy znaleźli tam azyl po
bitwie nad Little Big Horn 5.
Tymczasem gen. Howard, nie mogąc podjąć pościgu przed
uzupełnieniem zapasów, zatelegrafował z Virginia City do
najbliższych garnizonów wojskowych w Wyoming i Montanie,
nakazując im marsz w kierunku Yellowstone i osaczenie Nez
Perce na terenie parku.
Jednym z najbliższych był 7 pułk kawalerii, który zdążył
już odzyskać siłę bojową po ubiegłorocznej klęsce pod
dowództwem Custera nad Little Bighorn. Kilka jego kompanii
stacjonowało w Crow Agency nad rzeką Big Horn na terenie
rezerwatu Wron. Dowodzący jednostką płk Samuel D. Sturgis
miał osobiste porachunki z Indianami (w bitwie nad Little
Bighorn zginął jego syn, ppor. James G. Sturgis). Pragnąc się
zemścić i odzyskać prestiż 7 pułku, gotów był walczyć
4 W lipcu 1875 r. Wrony, wspomagani przez Nez Perce, stoczyli walną

bitwę z Sjuksami nad rzeką Yellowstone, niedaleko placówki handlowej


w forcie Pease (założonej na północnym brzegu rzeki u ujścia Bighorn River
przez byłego handlarza i agenta Wron, Fellowsa D. Pease). Zwycięstwo
w bitwie odnieśli Wrony, lecz okupili je dużymi stratami i musieli się
wycofać na północ. Sjuksowie ruszyli w pościg i wymusili następną bitwę,
w której zginął wybitny wódz Wron. Długi Koń.
5 Jako kraj podległy władzy brytyjskiej królowej Wiktorii, amerykańscy

Indianie nazywali Kanadę „Krajem Babki".


z jakąkolwiek grupą wrogich Indian. Z południowego wschodu,
z rezerwatu Szoszonów nad Wind River, wyruszył mu na
pomoc płk Wesley Merritt z pięcioma kompaniami 5 pułku
kawalerii i setką indiańskich zwiadowców pod wodzem
Washakie.
Płk Sturgis z sześcioma kompaniami 7 pułku kawalerii
i oddziałem zwiadowców z plemienia Wron (razem około 400
ludzi) opuścił Crow Agency 12 sierpnia, zaraz po otrzymaniu
pierwszej informacji o bitwie nad Big Hole. Zawiadomiony
telegraficznie przez Howarda o przypuszczalnej trasie ucieczki
Nez Perce pomaszerował wzdłuż rzeki Yellowstone i przyczaił
się przy wejściu do kanionu Clark’s Fork River koło Heart
Mountain, gdzie ukształtowanie terenu umożliwiało najdogod­
niejsze zejście z gór Yellowstone. Na południe od niego, nad
Shoshone River (koło dzisiejszego miasta Cody), zajął pozycje
płk Merritt z 5 pułkiem kawalerii i Szoszonami, blokując
główne wyjście z Yellowstone w kierunku wschodnim. Od
północnego wschodu nadciągał kpt. Cushing, który 11 sierpnia
opuścił fort Missoula z częścią wojsk ppłk. Wheatona i szedł
w kierunku źródeł Missouri na spotkanie gen. Howarda. Kilka
innych oddziałów wojska obsadziło południowe granice parku
na wypadek, gdyby osaczeni Nez Perce próbowali uciekać
w tamtym kierunku.
Gen. Howard, wlokący się w tym czasie co najmniej trzy
dni marszu za Nez Perce, słał kurierów do Sturgisa, chcąc
nawiązać z nim bezpośrednią łączność. Żaden z nich nie
zdołał się jednak przemknąć przez gęstą sieć patroli Nez
Perce. Wszyscy zostali zabici przez Indian. Mimo to Howard
był pewien, że tym razem pułapka jest zamknięta i Nez Perce
nie zdołają ominąć blokady, tak jak to uczynili na wschodnim
krańcu Szlaku Lolo koło fortu Fizzle.
W pierwszym tygodniu września zwiadowcy Nez Perce
odkryli obecność 7 pułku nad Yellowstone i rozpoznali pozycję
Sturgisa koło Heart Mountain. Indianie mieli czas, aby
przygotować się do pokonania także i tej przeszkody. Mała
grupka wojowników Ollikuta znalazła wąskie przejście obok
stanowisk żołnierzy i w nocy, niezauważona przez indiańskich
zwiadowców Sturgisa, wyszła na jego tyły w kierunku Heart
Mountain. Nad ranem wojownicy Nez Perce uwiązali za
swoimi końmi na skórzanych powrozach pęki gałęzi i krzewów
bylicy i zaczęli jeździć wzdłuż szlaku wzbijając w niebo
tumany kurzu. Sturgis ujrzawszy z oddali unoszące się nad
wzgórzami kłęby pyłu doszedł do wniosku, że cały obóz Nez
Perce jakimś nieznanym sposobem obszedł jego pozycję
i ucieka w popłochu. Nie tracąc czasu zarządził pościg
w kierunku kurzawy, odsłaniając zablokowane wejście do
kanionu Clark’s Fork.
„Nigdy nie zapomnę właściwego przejścia, przez które
(Józef) wyszedł do Clark Basin koło Heart Mountain” — opi­
sywał por. Charles Wood kanion, którym wymknęli się Nez
Perce. „To był dzióbek lejka — wyschnięte łożysko rwącego
górskiego potoku o tak stromych ścianach po obu stronach, że
przejście przypominało gigantyczny, z gruba ciosany tunel
kolei żelaznej” 6.
Mając wolne przejście, Nez Perce bezpiecznie przemknęli
przez wąski kanion i nie niepokojeni przez wojsko wydostali
się z pułapki. Wojownicy Ollikuta, którzy wyprowadzili
Sturgisa w pole, zatoczyli szeroki krąg i kilka dni później
dołączyli do głównego obozu na równinach nad Yellowstone.
Płk Sturgis, kiedy tylko zrozumiał swoją pomyłkę, rzucił
się w pogoń i doścignął Nez Perce 13 września nad Canyon
Creek, na zachód od dzisiejszego Billings. Indianie obozowali
w kotlinie u wylotu kanionu do szerokiej doliny rzeki
Yellowstone. Powiadomieni przez zwiadowców o zbliżaniu
się Sturgisa szybko zwinęli obóz i rozpoczęli odwrót na
północny zachód. Kiedy żołnierze dojrzeli z daleka tłum
Indian podążający w kierunku wejścia do kanionu, ruszyli do
szarży pewni, że tym razem uda im się dopaść Nez Perce.
Jednocześnie towarzyszący wojsku zwiadowcy Wron rzucili
6 Charles E.S. W o o d , op. cit., s . 1 .
się ku tabunowi koni, które Sturgis obiecał im jako nagrodę
za pomoc w walce z Nez Perce.
Wojownicy Ollikuta, osłaniający odwrót głównego obozu,
ukryci za skałami na wzgórzach przy wejściu do kanionu,
celnymi strzałami zadali wojsku straty i powstrzymali atak.
Byli to przeważnie najlepsi strzelcy Nez Perce uzbrojeni
w nowoczesne karabiny zdobyte na żołnierzach w poprzednich
walkach. Chcąc jak najszybciej powstrzymać natarcie kawa­
lerii, Indianie celowali przede wszystkim do koni. Straciwszy
znaczną część wierzchowców Sturgis spieszył swoich żołnierzy
i rozwinąwszy ich w tyralierę, kazał zdobyć wzgórza szturmem.
Indian nie było nawet setki, ale powstrzymali atak wojska
przez kilka godzin, dając Józefowi wystarczająco dużo czasu
na odprowadzenie w bezpieczne miejsce kobiet, dzieci, starców
i rannych. Dopiero wtedy opuścili swoje pozycje. Wycofując
się ostrzeliwali postępujących za nimi żołnierzy znad krawędzi
kanionu do samego wieczora. Sturgis, który stracił wiele koni
i musiał zatroszczyć się o rannych (w bitwie stracił 3 zabitych
i 11 rannych), zatrzymał pościg. Następnego dnia ruszył
wolno tropem uciekających Nez Perce, czekając na nadejście
kolumny gen. Howarda.
Nez Perce, którzy w potyczce ze Sturgisem mieli tylko
trzech rannych, jeszcze raz zdołali uratować ludzi i pozo­
stały dobytek. Nie zdążyli jednak ocalić wszystkich swoich
zwierząt. Stado liczące ponad 400 koni, których nie zdążyli
zapędzić do kanionu, wpadło w ręce Wron. Powstrzymaw­
szy pościg Sturgisa Indianie forsownym marszem ruszyli ku
rzece Musselshell, a po jej przejściu skierowali się w kierun­
ku Missouri.
Gen. Howard, kiedy tylko dowiedział się o porażce Sturgisa,
przewidując kierunek dalszego marszu Nez Perce, wysłał
dwóch kurierów z pisemnym meldunkiem (jednego łodzią
w dół Yellowstone, drugiego z duplikatem listu konno, na
przełaj) do płk. Nelsona A. Milesa z 5 pułku piechoty,
mającego swoją kwaterę w forcie Keogh nad środkową
Yellowstone7. „Józef ze swoją bandą oszukał Sturgisa i kon­
tynuuje odwrót do Brytyjskiej Kolumbii, gdzie —jak przypu­
szczam — zamierza połączyć się na wygnaniu z Siedzącym
Bykiem. Podróżuje z kobietami, dziećmi i rannymi pokonując
około 25 mil dziennie, ale dostosowuje swoją prędkość do
tempa naszego marszu. Zmniejszymy naszą prędkość do 12
mil i on także spowolni marsz. Proszę natychmiast wyruszyć
z całym wojskiem będącym pod Pańską komendą i przeciąć
mu drogę. Kiedy zostanie przechwycony, proszę od razu dać
mi znać, a wtedy przyspieszę marsz, żeby się z Panem
połączyć” 8.
Rozkaz ten dotarł do płk. Milesa w forcie Keogh 17
września. Miles, oficer odważny, zdecydowany i żądny sławy,
jeszcze tego samego dnia wydał odpowiednie rozkazy i roz­
począł przygotowania do wymarszu 9. Po całonocnych przygo­
towaniach, 18 września, opuścił fort na czele czterech kompanii
7 Nelson Appleton Miles (1839-1925) karierę wojskową rozpoczynał
podczas wojny secesyjnej, przechodząc swój chrzest bojowy jako kapitan 22
pułku piechoty z Massachusetts w sztabie gen. Howarda pod Fair Oaks (31
V 1862). Po bitwie nad Antietam Creek (17 IX 1862) został pułkownikiem,
a w maju 1864 r. doszedł do stopnia gen. bryg. ochotników. W ostatniej
kampanii wojny dowodził pod Petersburgiem dywizją w armii gen. Granta.
W 1866 r. otrzymał awans na pułkownika armii regularnej, a w marcu 1869 r.
powierzono mu dowództwo 5 pułku piechoty stacjonującego na pograniczu
indiańskim. Wyróżnił się w walkach z Szejenami, Komańczami, Kiowami
i Arapahami podczas kampanii 1874-1875 na południowych preriach. Później,
w latach 1876-1877, walczy! z Sjuksami Siedzącego Byka, którzy uciekli
przed nim do Kanady, i zmusił do kapitulacji Szalonego Konia, za co
powierzono mu dowództwo nowo utworzonego Dystryktu Yellowstone
z kwaterą w forcie Keogh wybudowanym u ujścia rzeki Tongue do
Yellowstone.
8 Charles E.S. W o o d , op. cit., s. 2.
9 Miles, rówieśnik Custera (był od niego starszy zaledwie o 4 miesiące),

uważany był za najbardziej ambitnego, pysznego i żądnego sławy oficera


armii USA. Z tego powodu nadano mu później przydomek „Dzielny Paw"
(Brave Peacock). Jego ambicje zwiększał fakt. że był żonaty z Mary Hoyl
Sherman, której stryjami byli gen. William Tecumsem Sherman (naczelnv
dowódca armii USA w latach 1869-1883) i senator z Ohio, John Sherman
7 pułku kawalerii, czterech kompanii 2 pułku kawalerii
i półtora kompanii piechurów z 5 pułku piechoty, którzy
potrafili utrzymać się w siodłach (razem 383 oficerów
i żołnierzy). Jego kolumnę wzmocniło 30 indiańskich zwia­
dowców z plemienia Północnych Szejenów (zwerbowanych
przez armię spośród ludzi wodza Dwa Księżyce w forcie
Keogh, gdzie poddali się Milesowi w kwietniu 1877 r.)
i Sjuksów z agencji koło fortu Robinson w Nebrasce10.
Miał też do dyspozycji jedno szybkostrzelne 2-calowe
działo Hotchkissa, 12-funtową armatę typu Napoleon i ka­
rawanę jucznych mułów z zaopatrzeniem.
20 września kolumna Howarda połączyła się z kawalerią
Sturgisa nad Musselshell. Tutaj znalazł ich posłaniec z fortu
Keogh z potwierdzeniem odebrania przez Milesa rozkazu
Howarda i wiadomością o włączeniu się pułkownika do
pościgu za Nez Perce.
— To podobne do niego! — Howard cieszył się jak
uczniak czytając meldunek o natychmiastowym wymarszu
Milesa. — Wiedziałem, że możemy na niego liczyć.
Zgodnie z wiadomością przekazaną Milesowi, Howard,
którego Nez Perce ironicznie przezwali „Generał Dwa Dni
z Tyłu” (General Two-Day Behind), zmniejszył prędkość
marszu do 12 mil dziennie. Przez kilka kolejnych dni posuwał
się śladem obozu Nez Perce wolnym tempem, zanim nie
nabrał pewności, że dał Milesowi wystarczająco dużo czasu,
by ten — pędząc co koń wyskoczy — dogonił Indian i przeciął
im drogę do Kanady.
10 Byli to głównie młodzi wojownicy, którzy dali się namówić na służbę
W armii skuszeni niebieskimi mundurami, żołdem i możliwością „życia
z bronią poza rezerwatem”. Przyczynili się w ten sposób do śmierci wodza
Szalonego Konia, który po kapitulacji w maju 1877 r. protestował przeciwko
Werbowaniu Sjuksów do służby w szeregach armii i wykorzystywaniu ich do
Wilki z innymi plemionami (zmarł 6 X 1877 od rany zadanej bagnetem
podczas próby aresztowania w forcie Robinson). Wielu innych Sjuksów,
którzy dali się przekupić, wstąpiło później do indiańskiej policji obozowej
pilnującej porządku w rezerwatach.
Po przeprawieniu się przez Musselshell i obejściu od
zachodu masywu góry Big Snow Nez Perce zeszli na równiny
Judith Basin. Tutaj niespodziewanie zetknęli się z nowym
groźnym nieprzyjacielem. Na otwartej prerii połączone siły
indiańskich zwiadowców Howarda i Sturgisa dogoniły Nez
Perce i zaczęły krążyć wokół nich jak stado wilków. Szarpiąc
tyły i boki wędrującej kolumny Bannokowie i Wrony polowali
na maruderów, wykradali konie i toczyli drobne potyczki ze
strażami Nez Perce w nadziei zdobycia łupów i skalpów.
Dopiero kiedy wojownicy Zwierciadła (któremu po wyjściu
na równiny Montany wodzowie na powrót powierzyli przewod­
nictwo nad pochodem) i Ollikuta zabili i ranili kilkunastu
wrogów, reszta straciła ducha i zaprzestała dalszych napadów.
Nez Perce byli jednak wstrząśnięci otwartą wrogością Wron,
których uważali za swych przyjaciół i sojuszników. Zdrada
Wron szczególnie bolała Zwierciadło, który do końca wierzył,
że dawni przyjaciele pomogą Nez Perce bezpiecznie dotrzeć
do granicy kanadyjskiej. Widząc, że mogą liczyć tylko na
swoje siły, wodzowie przyspieszyli marsz, chcąc jak najszyb­
ciej doprowadzić swoich ludzi do Kanady i znaleźć opiekę
w obozie Siedzącego Byka.
23 września, tocząc niemal codzienne potyczki z Bannokami
i zdradzieckimi Wronami, Nez Perce dotarli do przeprawy
przez Missouri koło wyspy Cow Island, zaledwie 80 mil od
granicy kanadyjskiej. Zwierciadło i jego wojownicy dobrze
znali te tereny i wiedzieli, że bród przy Cow Island jest
dogodny i stosunkowo łatwy do przebycia. Niespodzianką dla
Indian był natomiast widok około 20 białych, którzy w po­
śpiechu okopywali się po drugiej stronie rzeki obok sterty
złożonych na brzegu skrzyń i worków.
Jak się okazało, niedawno dotarł tu parowiec „Benton”,
obsługujący transport w górnym biegu Missouri. Ponieważ
poziom wody w rzece był za niski, aby płynąć dalej, kapitan
statku wiozącego zapasy dla położonego 70 mil dalej na
zachód fortu Benton wyładował je na przystani koło Cow
Island. Stąd towary miały być przetransportowane dalej
wozami. Do pilnowania cennego ładunku przysłano z Benton
oddział 13 żołnierzy i kilku cywilów pod dowództwem sierż.
Williama Moelcherta z 7 pułku piechoty. Nez Perce mogli się
z nimi łatwo rozprawić, ale nie chcąc tracić czasu osaczyli
tylko białych strzegących składu towarów i spokojnie prze­
prowadzili przez bród swoje rodziny i stada. Wieczorem,
kiedy główny obóz znalazł się w bezpiecznej odległości od
Missouri, grupa wojowników Ollikuta wróciła do Cow Island
i strzałami przepędziła ludzi Moelcherta znad rzeki. Potem
wojownicy załadowali zdobytą żywność i inne potrzebne
rzeczy na juczne konie i odwieźli ją do obozu.
Przez kilka następnych dni indiańscy zwiadowcy ani razu
nie dostrzegli w okolicy śladu żołnierzy. Wiedząc, że są już
niedaleko granicy kanadyjskiej i mając przynajmniej dwa,
trzy dni przewagi nad Howardem i Sturgisem, Nez Perce
uznali, że wreszcie są bezpieczni. „Wiedzieliśmy, że generał
Howard postępuje za nami w odległości dwóch słońc”
— wspominał Żółty Wilk. „Trzymanie się przed nim nie
stanowiło dla nas trudności” 11.
29 września wojownicy wytropili niewielkie stado bizonów
i upolowali kilka sztuk. Ponieważ ludzie byli wyczerpani,
głodni i zziębnięci, a konie zmęczone forsownym marszem.
Zwierciadło raz jeszcze przekonał pozostałych wodzów, aby
pozwolić im odpocząć. Tego dnia Nez Perce minęli od
wschodu główne pasmo Bear Paw Mountains (Gór Nie­
dźwiedziej Łapy) i dotarli do Snake Creek, dopływu rzeki
Milk. Tutaj, w odległości zaledwie około 40 mil (65 km) od
Kanady, postanowili rozbić obóz. Nazajutrz, po krótkim
odpoczynku i napełnieniu głodnych żołądków mięsem bizo­
nów, zdecydowali rozpocząć ostatni etap podróży i bez
przystanku dotrzeć do Kraju Babki.

11 D e e B r o w n . op. cit., s . 288.


BITWA W GÓRACH BEAR PAW

Płk Miles, dysponując świeżymi końmi i wypoczętymi ludźmi,


a co najważniejsze, nie obciążony gromadą kobiet, dzieci
i rannych, poruszał się szybko na północny zachód. Przeprawił
się przez Yellowstone i Muselshell, starając się jak najszybciej
dogonić Nez Perce. Pokonanie odległości 120 mil dzielącej go
od Missouri zabrało mu pięć dni. Trafiwszy w próżnię koło
ujścia Musselshell, gdzie — jak sądził — Nez Perce będą
przekraczać rzekę w drodze na północ, ruszył w kierunku
brodu przy Cow Island. Szczęśliwym trafem 24 września
natknął się na płynący w dół rzeki parowiec „Benton”
i wykorzystując statek w charakterze promu przeprawił swój
oddział przez Missouri bez nadkładania drogi do Cow Island.
Zyskał w ten sposób sporo cennego czasu potrzebnego na
doścignięcie Indian, którzy nic nie wiedzieli o zagrożeniu
z jego strony.
27 września kolumna Milesa dotarła do Little Rocky
Mountains. Maszerując północnym skrajem gór, 28 września
osiągnęła źródła południowej odnogi People’s Creek. 29
września, po pokonaniu kilku wartkich strumieni wypływają­
cych z gór, oddział Milesa stanął na noc nad północną odnogą
People’s Creek, w odległości zaledwie kilku mil od Snake
Creek. Tego samego dnia wieczorem indiańscy zwiadowcy
donieśli Milesowi o znalezieniu śladów obozu Nez Perce.
Świeże tropy wiodły w kierunku północnego skraju gór Bear
Paw. Wiadomość ta wywołała u wszystkich ogromne pod­
niecenie.
Od czasu bitwy nad Big Hole Nez Perce starali się rozbijać
kolejne obozowiska w miejscach łatwych do obrony. Tak było
i tym razem. Obóz Indian rozłożył się w głębi kotliny
w kształcie półksiężyca, osłoniętej z trzech stron, od północy
i południowego zachodu, pasmem wzniesień i kilkoma wyso­
kimi wzgórzami utrudniającymi dostęp do doliny. Od połu­
dniowego wschodu obozowisko chroniła wysoka skarpa
strumienia Snake, za którym teren wznosił się łagodnie
i przechodził w wypiętrzoną, upstrzoną pojedynczymi pa­
górkami równinę.
W niedzielę 30 czerwca o godz. 2.00 w nocy w obozie
Milesa zagrały trąbki na pobudkę. Pomiędzy 4.00 a 4.30
wojsko było gotowe do wyjścia w pole i Miles dał rozkaz do
wymarszu. W nocy zwiadowcy Szejenowie wytropili po­
grążony we śnie obóz Nez Perce i około 6.00 przywieźli
najnowsze wieści o jego położeniu. Wynikało z nich, że Nez
Perce obozują w odległości zaledwie kilku mil nad Snake
Creek i nie spodziewają się nadejścia wojska. Miles natych­
miast postanowił atakować. Pchnął do przodu kawalerię,
rozkazując piechocie, artylerii i taborom dołączyć tak szybko,
jak to będzie możliwe. Zwyczajem praktykowanym przez
wojsko, chciał zaskoczyć Indian przed brzaskiem, zanim
zbudzą się ze snu i zdążą uciec z obozu.
Szarym świtem Miles przesunął kawalerię w pobliże obozu
Nez Perce i około 7.00 rano wpadł na czujki Nez Perce
obserwujące prerię u podnóża gór. Chwilę później do obozu
Nez Perce nadjechało w pośpiechu, od strony zbliżającej się
z południa kolumny wojska, dwóch zwiadowców wykrzykując:
„Nadchodzą żołnierze!”. Podczas, gdy kobiety i dzieci gorącz­
kowo zwijały namioty i zbierały dobytek szykując się do
ucieczki, a wojownicy organizowali obronę, pojawił się jeszcze
jeden konny zwiadowca. W obozie zauważono, jak z odległej
skały machał w umówiony sposób kocem sygnalizując, że
wróg znajduje się tuż za nim.
Indianie, choć zaskoczeni nagłym pojawieniem się żoł­
nierzy, mieli dość czasu, aby przygotować się do walki.
Wojownicy, podzieleni na kilka grup, spokojnie zajęli
stanowiska obronne przed obozem i na otaczających go
wzgórzach. Główną linię obrony wzdłuż skarpy nad strumie­
niem obsadzili Biały Ptak i Ollikut. Zwierciadło ze swoimi
wojownikami wspiął się na północne wzgórza, a Głodny Łoś
i jego ludzie ukryli się za załomami skalnymi na wzniesie­
niach otaczających dolinę od południowego zachodu. Oddział
Indian dowodzony przez Żółtego Byka zamknął zwężenie
doliny pomiędzy północnymi wzgórzami i korytem strumie­
nia.
Tego dnia o świcie nad górami Bear Paw zaczął padać
gęsty śnieg. Około godz. 8.00, mimo szalejącej zamieci,
Indianie ujrzeli żołnierzy posuwających się ku ich obozowi
w szyku bojowym. Oddziały Milesa zbliżyły się na odległość
strzału do pozycji Indian i wkrótce potem zaatakowały Nez
Perce. W pierwszym rzucie rozwinęły się do natarcia trzy
kompanie 7 pułku kawalerii. Na czele szła kompania kpt.
Owena Hale’a, weterana znad Washity 1 . Za nią posuwała się
kompania kpt. Mylesa Moylana i kompania kpt. Edwarda
Godfreya (obaj byli z Custerem nad Little Bighorn). Czwarty
oddział, kompania kpt. Thomasa Frencha, pozostał w tyle jako
odwód dowódcy.
Żołnierze, w liczbie 115 ludzi, nadjeżdżali w trzech szere­
gach. Po sformowaniu linii bojowej tyraliery kawalerzystów
1 27 listopada 1868 r. nad rzeką Washita w dzisiejszej Oklahomie, 7 pułk

kawalerii pod dowództwem Custera zniszczył zimowy obóz Południowych


Szejenów wodza Czarnego Kotła. Custer podał w raporcie, że zginęło 103
wojowników, prawdopodobnie jednak liczba zabitych Indian była mniejsza,
a większość z nich stanowiły kobiety i dzieci. Na rozkaz Custera żołnierze
wybili także stado 875 indiańskich koni. Bitwa nad Washitą złamała siłę
bojową Południowych Szejenów.
ruszyły kłusem do przodu. W chwili gdy czołowa kompania
kpt. Hale’a znalazła się w odległości około 180 metrów
od skarpy nad strumieniem, Indianie otworzyli ogień. W ciągu
kilku minut szarża załamała się całkowicie. Kiedy nadjechały
pozostałe kompanie, pierwszy oddział stanowił już tylko
bezładne kłębowisko koni i ludzi. Godfrey i Moylan skręcili
w prawo, na tyłach niedobitków Hale’a, i zaatakowali
ponownie.
Strzelcy Nez Perce swoim zwyczajem celowali głównie do
oficerów i podoficerów. Dokładnie wymierzona kula zabiła
konia pod Godfreyem. Śmiertelnie ranne zwierzę zrzuciło
jeźdźca, który spadł z siodła i na moment stracił przytomność.
W chwilę później padł raniony Moylan. Kapitan Godfrey
ocknął się z omdlenia i dołączył do swego oddziału. Któryś
z Indian wziął go na muszkę i ciężko ranił w pierś. Hale,
jedyny oficer zdolny objąć dowództwo, cofnął żołnierzy
i kazał trąbić „zsiadanego”. Kawalerzyści zeskoczyli na ziemię.
Żołnierze wyznaczeni do trzymania koni, co czwarty w szyku,
odprowadzili je do tyłu, żeby nie dawać indiańskim strzelcom
łatwego celu. Reszta uformowała cienką linię bojową wzdłuż
stanowisk Nez Perce. Po chwili spieszeni żołnierze podjęli
atak na nowo i wkrótce rozgorzała zacięta walka, toczona
z bliskiej odległości.
Pod ulewą ognia Nez Perce żołnierze zaczęli się wahać, ale
kpt. Hale nie ustępował i wciąż podrywał ich do ataku. Kiedy
do skarpy obsadzonej przez wojowników Ollikuta i Białego
Ptaka było już ledwie dwadzieścia kroków i wydawało się, że
fala atakujących przerwie obronę Indian, Hale runął na ziemię
i znieruchomiał. Zastępujący go por. Biddle dotarł niemal do
samego strumienia i zwalił się na brzegu jak rażony piorunem.
Pozbawieni dowództwa żołnierze zostali odrzuceni z ciężkimi
stratami, zostawiając na polu walki 53 zabitych i rannych.
„Walczyliśmy blisko siebie — opowiadał później Wódz
Józef — w odległości nie większej niż dwadzieścia kroków.
Żołnierze, pozostawiając swoich zabitych w naszych rękach,
wycofali się w kierunku swojej głównej linii. Zdobyliśmy ich
amunicję i broń (...)” 2.
Nieudany początek walki nie zniechęcił płk. Milesa. Na
jego rozkaz kawalerzyści atakowali jeszcze dwukrotnie. Oba
ataki zostały odparte z ciężkimi stratami, ale i po stronie
Indian padły liczne ofiary. Wśród poległych znalazł się Ollikut,
trafiony kulą prosto w serce w chwili, kiedy podniósł się
zagrzewając wojowników do kontrataku.
W czasie gdy kompanie 7 pułku nacierały na skarpę
obsadzoną przez wojowników Ollikuta i Białego Ptaka,
sprowadzony z taborów Hotchkiss ostrzelał obóz Indian,
a szturmujący południowe wzgórza kawalerzyści z 2 pułku
i indiańscy zwiadowcy obeszli prawe skrzydło Nez Perce
i dobrali się do wielkiego stada koni, pasącego się pół mili od
indiańskiego obozu. Jeden oddział, dowodzony przez ppor.
Masona Cartera, przerwał się przez wąskie przejście pomiędzy
wzgórzami obsadzonymi przez Nez Perce i wdarł się do
obozu, zamierzając podpalić pozostawione na widoku tipi.
W chwili ataku żołnierzy Wódz Józef z niewielką grupą
wojowników znajdował się w północnej części obozu, do­
glądając jucznych koni i pilnując załadunku zapasów. Razem
z nim była jego starsza, 15-letnia córka Sara, która razem
z innymi kobietami pomagała pakować dobytek. Wódz posa­
dził córkę na konia i polecił wojownikom odprowadzić kobiety
i dzieci w bezpieczne miejsce. Sam wskoczył na innego konia
i wrócił na pole bitwy.
„Modląc się do Wielkiego Ducha, przedarłem się przez
linię żołnierzy” — wspominał później. Dopadł galopem
swojego namiotu, przed którym stała jego młodsza żona,
Wiosna Roku. Kobieta zniknęła na chwilę we wnętrzu tipi, po
czym wyłoniła się trzymając w rękach karabin i torbę
z amunicją.
— Oto twoja broń, mężu! —rzekła podając broń Józefowi,
który natychmiast dołączył do wojowników broniących obozu.
2 D e e B r o w n . op. cit., s . 288.
W ciężkim boju toczonym wśród namiotów żołnierze zostali
odparci, ale w walce poległ dowodzący kontratakiem Indian
Too-hool-hool-zote i kilku wojowników. O zaciętości boju
świadczy fakt, że obsługa Hotchkissa, który podciągnięto na
północno-zachodni skraj obozu, pod ogniem wyborowych
strzelców Nez Perce porzuciła broń i chwilowo opuściła swoje
stanowisko. Dopiero kontratak żołnierzy 5 pułku piechoty pod
dowództwem por. Georga W. Bairda pozwolił odzyskać
działko i wyprzeć Indian na wzgórza za obozem 3.
Wczesnym popołudniem, w obliczu zaciętego oporu Indian
i strat, w wyniku których około 20% żołnierzy zostało
wyłączonych z walki, Miles wstrzyma! wszystkie ataki. Szef
sztabu Milesa, kpt. Snyder, meldował: „Nasze dzisiejsze straty
to: kpt. Hale, por. Biddle i 23 żołnierzy zabitych oraz
4 oficerów i 40 żołnierzy rannych. Indianie wciąż utrzymują
się na swoich pozycjach”4. Oprócz dwóch oficerów śmierć
poniosło, między innymi, siedmiu sierżantów, w tym wszyscy
trzej sierżanci sztabowi 7 pułku. Trzech sierżantów i kapral
odnieśli rany. Taka lista strat wystarczyła Milesowi, by
zaprzestać dalszych ataków i wydać rozkaz utworzenia szczel­
nego kordonu wokół całego obozu Nez Perce. Zanim zamknął
się pierścień okrążenia, prawie stuosobowa grupa wojowników,
kobiet i dzieci z jucznymi końmi, w której była córka Józefa,
wydostała się z doliny i uszła na prerię. W pierwszym dniu
bitwy Nez Perce stracili 22 ludzi, w tym 18 wojowników,
3 kobiety i jedno dziecko. Wśród zabitych było trzech wodzów:
Ollikut, Too-hool-hool-zote i Głodny Łoś 5.
Kiedy zapadł zmierzch Nez Perce wycofali się między
skały, zostawiając przedpole w rękach żołnierzy. Pod osłoną
3 Za odwagę wykazaną w walce por. Baird został odznaczony Medalem

Honoru.
4 Indianie Ameryki Północnej, op. cit., s. 116.
5 Ciało poległego Too-hool-hool-zote leżało pomiędzy umocnieniami Nez

Perce i Amerykanów aż do zakończenia walk. Głodny Łoś został praw­


dopodobnie zastrzelony przez jednego z Nez Perce, który przez pomyłkę
wziął go za wroga.
ciemności i obficie sypiącego śniegu pojedyncze grupki Indian
próbowały wyrwać się z pułapki. Niektórym się to udało,
chociaż później część uciekinierów wpadła w ręce patroli
Milesa i jego indiańskich zwiadowców. Pozostali przy pomocy
noży i tomahawków ryli w ścianach okolicznych parowów
doły strzeleckie dla wojowników i schrony, w których kobiety,
dzieci i ranni mogli ukryć się przed ogniem artylerii Milesa.
W nocy zrobiło się przenikliwie zimno, ale nie chcąc zdradzić
swoich pozycji Nez Perce nie odważyli się rozpalić ognisk.
Grozę sytuacji potęgował płacz przestraszonych i zmarzniętych
dzieci, które matki na próżno starały się uspokoić. O drama­
tycznych godzinach pierwszej nocy oblężenia opowiadał
później Żółty Wilk:
„Przedtem także widywałem ciała poległych. Na dziesięciu
żołnierzy, dziesięciu Indian. Ale teraz, kiedy padali nasi
ostatni wojownicy, moje serce się ścisnęło, zaciążyło mi
w piersi. Ale umarli to jeszcze nie wszystko. Rozejrzałem się
wokoło. Niektórzy grzebali swoich bliskich. Ranny młodzie­
niec leżał na skórze bizona i umierał bez skargi. Dzieci
płakały z zimna. Nie mieliśmy ognia, nie mogliśmy zapalić
nawet najmniejszego światła. Wszędzie tylko płacz i żałobne
zawodzenie. Poczułem płomień w sercu. Przyłączyłem się do
wojowników, którzy drążyli w ziemi schrony — pracowaliśmy
całą noc. Przed świtem poszedłem do naszych umocnień.
Dzieci już nie płakały, spały w schronach. Jakaś postać
otulona kocem, leżała na skórze bizona — młody wojownik
już nie żył. Wróciłem do mego namiotu, krew płonęła we
mnie pragnieniem walki, nie było mi już zimno (...)” 6.
O świcie 1 października, zamiast spodziewanego ataku
żołnierzy, Nez Perce usłyszeli sygnał wojskowej trąbki i ujrzeli
przed swoimi pozycjami obcego Indianina, Sjuksa, z białą
flagą parlamentariusza. Z jego słów, wypowiadanych łamanym
językiem, dowiedzieli się, że dowódca żołnierzy, którzy ich
zaatakowali, nazywa się „Niedźwiedzi Płaszcz” Miles i że
6 Piero P i e r o n i, op. cit., s. 118-119.
wzywa Nez Perce do poddania się, dając im w ten sposób
szansę ocalenia życia7. W odpowiedzi Wódz Józef stwierdził,
że muszą się naradzić i odpowiedzą pułkownikowi Milesowi
później.
Jakiś czas potem od obozu białych nadjechało kilku zwia­
dowców Sjuksów w niebieskich kurtkach z propozycją zawar­
cia rozejmu. Znowu zaczął padać śnieg. Biały Ptak ze
Zwierciadłem zaczęli przekonywać Józefa, że nie warto
podejmować rozmów i że, wykorzystując śnieżycę, lepiej
spróbować wyrwać się z okrążenia.
— Nie sądzę, żeby udało nam się przedostać do Czer­
wonych Mundurów — rzekł Józef. — Straciliśmy większość
koni i musielibyśmy zostawić naszych rannych i chorych.
Tego nigdy nie zrobię. Niedźwiedzi Płaszcz przysłał swoich
posłańców. Wyjdę im naprzeciw.
„Powiedzieli oni, że wierzą w to, iż generał Miles szczerze
chce pokoju. Udałem się więc do namiotu generała” 8.
W trakcie rozmowy, która odbyła się w namiocie Milesa
odległym niewiele ponad 200 metrów od obozu Indian,
pułkownik domagał się, żeby Nez Perce poddali mu się
bezwarunkowo i poszli z nim do fortu Keogh nad rzeką
Tongue. Miles złożył Indianom obietnicę dobrego traktowania.
— Jeśli wyjdziecie i złożycie broń — powiedział — ocalę
wam życie i wyślę was do rezerwatu.
Gdy Józef zapytał, czy jego ludziom będzie wolno wrócić
do Idaho, Miles odpowiedział mu, że tak, chyba że wyższe
władze postanowią inaczej.
- Jeśli się poddacie, postaram się wyjednać dla was prawo
powrotu do Lapwai, ale dopiero na wiosnę, gdy przełęcze
górskie znowu staną się przejezdne.

7 Przydomek „Niedźwiedzi Płaszcz” nadali Milesowi Sjuksowie, ponieważ

kiedy po raz pierwszy zetknęli się z nim podczas zimowej kampanii


1876-1877, okrywał się przed zimnem obszernym płaszczem podbitym
niedźwiedzim futrem.
8 Dee Brown, op. cit., s. 289.
Wódz Józef nie wierzył w obietnice białych i nie chciał
pertraktować w sprawie powrotu do rezerwatu. Prosił, żeby
Miles zostawił Indian w spokoju i pozwolił im odejść
do Kanady.
Narada nie przyniosła żadnych rezultatów i płk Miles,
sprzeniewierzając się białej fladze, przerwał ją aresztując
wodza. Przez następne dwa dni Miles więził Józefa, spodzie­
wając się, że brak tak ważnego przywódcy zmusi Nez Perce
do uległości. Przez cały czas swojego uwięzienia Wódz Józef
stanowczo odrzucał propozycje kapitulacji. Krzepiła go myśl,
że jego Nez Perce wciąż trwają i ciągle utrzymują swoje
pozycje. Chociaż nie znał losu tych, którzy uciekli na północ,
wierzył, że zdołają oni dotrzeć do Kanady i wezwą na pomoc
Sjuksów Siedzącego Byka.
Po osadzeniu na wiosnę 1877 r. wszystkich Sjuksów
w rezerwatach Siedzący Byk pozostał jedynym wodzem,
który konsekwentnie odmawiał kapitulacji i pozostał na
wolności. Przed poddaniem się Szalonego Konia (6 V 1877)
obydwaj wodzowie wielokrotnie dyskutowali możliwość
udania się do rezerwatu, ale Siedzący Byk zdecydował
ostatecznie, że „nie chce jeszcze umierać”. Nie widząc
innej możliwości zachowania wolności postanowił popro­
wadzić swoich ludzi na północ i szukać azylu w Kanadzie.
W maju około 900 Sjuksów przekroczyło granicę i oddało
się pod opiekę Północno-Zachodniej Policji Konnej 9 . Wła­
dze kanadyjskie, chcąc uniknąć kłopotów, zezwoliły Sjuk-
som (z czasem ich liczba wzrosła do 3000) na osiedlenie
się w pobliżu fortu Walsh w prowincji Saskatchewan
i wydzieliły do ich ochrony specjalny oddział policji konnej
pod dowództwem komisarza NWMP, ppłk. Jamesa F.
Macleoda.
9 Północno-Zachodnia Policja Konna (North-West Mounted Police) została

utworzona w 1873 r. z inicjatywy płk. W.F. Butlera w celu utrzymania pokoju


na pograniczu amerykańsko-kanadyjskim w okresie wojen indiańskich.
Zwiadowcy Sjuksów, którzy cały czas obserwowali po­
granicze kanadyjskie w obawie przed atakiem wojsk amerykań­
skich 10, na bieżąco informowali swoich wodzów o przebiegu
ucieczki Nez Perce. Wiedzieli oni o decydującej bitwie, jaka
rozpoczęła się 30 września w górach Bear Paw. Chociaż
Sjuksowie w przeszłości często walczyli przeciwko Nez Perce,
przyjaciołom i sojusznikom swych śmiertelnych wrogów,
Wron, teraz radzili nad tym, czy udzielić im pomocy.
Kanadyjscy policjanci z fortu Walsh, trzymający pieczę nad
ludźmi Siedzącego Byka, przestrzegali jednak, że jakakolwiek
wyprawa wojenna na terytorium amerykańskie zamknie na
zawsze granice Kanady dla Sjuksów. I chociaż ich młodzi
wojownicy szczerze pragnęli pospieszyć na odsiecz Nez Perce
osamotnionym w ich beznadziejnej walce, brak zdecydowania
wodzów i oczywiste konsekwencje takiego kroku dla zamiaru
pozostania Sjuksów w Kanadzie sprawił, że musieli z tego
zrezygnować 11.
Przez dwa dni, podczas których Józef znajdował się pod
strażą, Miles zaprzestał ostrzału Nez Perce. Chciał w ten
sposób przekonać Indian do swoich pokojowych zamiarów.
W tym czasie nad górami wiał ostry, zimny wiatr z północy
zasypujący śniegiem i deszczem pole walki. Rachuby Milesa,
że dwaj najwięksi sprzymierzeńcy, jakich miał w tej bitwie,
nadchodzące chłody i głód, zdołają robić to, czego nie udało
się jego żołnierzom, zawiodły.
Trzeciego dnia oblężenia wojownicy Żółtego Byka schwytali
jednego z oficerów Milesa, por. Lovella H. Jerome’a, i za-
10 W 1873 r. pik Ranald S. Mackenzie z 4 pułku kawalerii USA, przy

cichym poparciu gen. Sheridana i prezydenta Granta, wyprawił się w głąb


Meksyku przeciwko Indianom Kickapoo, którzy najeżdżali pogranicze
Teksasu. Pik Miles wskazywał na ten precedens, nalegając na zorganizowanie
wyprawy przeciwko Sjuksom w Kanadzie.
11 Dodatkową przyczyną, która powstrzymała Siedzącego Byka od udzie­

lenia pomocy Nez Perce, była śmierć jego 9-letniego syna, który zginął
kopnięty w głowę przez konia. W tym czasie Siedzący Byk byt zajęty
rytualnymi obrzędami pogrzebowymi.
grozili, że go zastrzelą, jeśli pułkownik nie zwolni Józefa.
3 października po południu nastąpiła wymiana. Wódz wrócił
do swoich, a por. Jerome znalazł się z powrotem wśród
żołnierzy.
Następnego dnia rano Miles, który obawiał się w każdej
chwili odsieczy ze strony Sjuksów (spieszył się również, żeby
zakończyć bitwę przed przybyciem gen. Howarda, aby cały
splendor zwycięstwa spadł na niego), rozkazał wznowić ostrzał
Nez Perce.
„O brzasku bitwa zaczęła się na nowo” — wspominał Żółty
Wilk. „Pociski leciały ze wszystkich stron. Wielka strzelba
(armata) zasypywała nas wybuchającymi kulami. Nasi odpowia­
dali ze schronów strzałami. Dziki i gwałtowny zimny wiatr niósł
gęste tumany kurzu. W powietrzu unosił się zapach prochu,
słychać było gwizd wystrzałów. Czułem, że zbliża się koniec.
Traciliśmy to wszystko, za co walczyliśmy i cierpieliśmy (...)” 12.
W czasie kiedy płk Miles ścigał Nez Perce na północ od
Missouri, połączone kolumny Howarda i Sturgisa zbliżały się
dopiero do rzeki. Nie wiedząc, w którym miejscu Nez Perce
spróbują przekroczyć Missouri, Howard nakazał Sturgisowi
kontynuować marsz śladem obozu Indian. Sam skierował się
na północny wschód, ku ujściu Musselshell, licząc na szybsze
połączenie się z oddziałem Milesa. 27 września otrzymał
przez gońca wiadomość z fortu Benton, że Nez Perce przeszli
Missouri i że Miles zbliża się do nich od południowego
wschodu po linii ukośnej.
Wiadomość o przekroczeniu rzeki przez Nez Perce i zbli­
żaniu się Milesa do uciekających Indian zelektryzowała
Howarda. Generał natychmiast przyspieszył marsz i dwa dni
później osiągnął Missouri koło osady Carrolton, położonej
jeden dzień żeglugi na wschód od Cow Island. Nad rzeką
Howard spotkał kuriera od Milesa i dowiedział się, że Miles
jest bliski przechwycenia nieświadomych jego bliskości Indian.
30 września do Carrolton przypłynął „Benton”, którego kapitan
12 Piero P i e r o n i, op. cit., s. 119.
patrolował rzekę na tym odcinku. Howard, poinformowany,
że Indianie przebyli rzekę brodem koło Cow Island, 2 paź­
dziernika załadował na pokład statku 100 ludzi ze swoim
zastępcą, mjr. Edwinem Masonem (oficerem 21 pułku piechoty
z fortu Walla Walla), i w ciągu jednego dnia dotarł do Cow
Island. Reszta jego kolumny pod dowództwem kpt. C.B.
Throckmortona wraz z taborami miała się przeprawić przez
Missouri koło Carrolton i ruszyć dalej na północ wzdłuż
południowego skraju Little Rocky Mountains.
Cow Island powitała Howarda śladami rozbitego 23 września
przez Nez Perce składu towarów dla fortu Benton. Zrobiło to
na generale i jego otoczeniu przygnębiające wrażenie. Howard
zaczął się niepokoić brakiem nowych wiadomości od Milesa
i wyraził przypuszczenie, że Miles, który — według jego
obliczeń — musiał już dogonić Indian, został okrążony, tak
jak poprzednio Gibbon. Powodowany niepokojem, 3 paździer­
nika rano, wyruszył śladem Nez Perce na północ z kurierem
Milesa jako przewodnikiem i 19 ludźmi eskorty (por. Wood,
syn generała, por. Guy Howard, dwaj traktatowi Nez Perce,
Kapitan John i Stary George, tłumacz „Ad” Chapman, trzech
indiańskich zwiadowców i 11 kawalerzystów). Reszta oddziału
z mjr. Masonem miała dołączyć do głównej kolumny kpt.
Throckmortona i podążyć dalej za Howardem l3.
Noc z 3 na 4 października oddziałek Howarda spędził na
otwartej prerii. Kilku ludzi dostało dolegliwości żołądkowych
od picia obrzydliwej alkalicznej wody ze stopionego śniegu,
znalezionego w dołach wygrzebanych przez bizony. 4 paź­
dziernika po południu, idąc cały czas po śladach pozo­
stawionych przez obóz Nez Perce, jeden ze zwiadowców
Howarda dostrzegł na prerii samotnego jeźdźca, wyraźnie
zaskoczonego pojawieniem się grupy ludzi. Był to kurier
z fortu Keogh do płk. Milesa, Dick Johnson, znany jako
15 Do połączenia obu części kolumny Howarda doszło dopiero 6 X na

południe od Little Rocky Mountains. Wobec kapitulacji Nez Perce, która


nastąpiła 5 X. oddział Masona nie odegrał już żadnej aktywnej roli w kampanii.
„Chytry Dick” (Slippery Dick) lub „Pożerający Wątrobę
Johnson” (Eating Liver Johnson)l4.
Po dołączeniu Johnsona poczet Howarda kontynuował marsz
na północ. Por. Wood z dwoma zwiadowcami zboczył ze
szlaku i upolował bizona. Zanim zdążył go oprawić, przybył
żołnierz od Howarda z rozkazem natychmiastowego powrotu
do oddziału. Okazało się, że napotkano dwóch Szejenów
Milesa wiozących wiadomość dla płk. Sturgisa o toczącej się
bitwie z Nez Perce (później wyjaśniło się, że Miles wysłał
także posłańców do Howarda, ci jednak minęli się z generałem
i przekazali wiadomości zastępującemu go mjr. Masonowi)15.
Tuż przed zachodem słońca na tle odległych o jakieś 10 mil
ośnieżonych szczytów gór Bear Paw ludzie Howarda dostrzegli
„coś, co przypominało linię czarnych mrówek schodzących
w dół zbocza”. Byli to indiańscy zwiadowcy Milesa, którzy
wkrótce wskazali, gdzie znajduje się obóz pułkownika.
Był zimny, śnieżny wieczór, kiedy poczet Howarda zbliżył
się do obozu Milesa. Błyskające ogniki wystrzałów z okopów
po obu stronach przypominały, że bitwa toczy się nadal. Płk
Miles wyjechał naprzeciwko Howarda w towarzystwie swojego
adiutanta, por. Oscara Longa, ordynansa i dwóch lub trzech
żołnierzy eskorty. Howard zeskoczył z konia i podszedł do
Milesa, który także zeskoczył z siodła na ziemię.
— Witaj Miles! — rzekł wesoło generał, wyciągając lewą
rękę na powitanie (jak wiadomo prawe ramię stracił w 1862 r.

14 Opowiadano, że zabił kiedyś Indianina i zjadł kawałek jego wątroby.

Było to zgodne z indiańską tradycją, mówiącą, że jeśli ktoś spożyje część


serca lub wątroby pokonanego wroga, przejmie całą jego odwagę.
15 Por. Wood i niektórzy oficerowie z otoczenia gen. Howarda do końca

byli przekonani, że Miles celowo nie informował Howarda o przebiegu bitwy


z Nez Perce, gdyż obawiał się, że w razie jego przybycia Howard, jako
starszy stopniem, przejmie dowództwo i odbierze mu chwałę zwycięzcy.
Wiarę Milesa w samodzielne zwycięstwo potwierdzają meldunki wysłane do
Sturgisa i Masona, w których Miles wcale nie domagał się przyspieszenia ich
marszu i przyjścia mu z pomocą (faktem jest, że ani oddział Sturgisa, ani
kolumna Masona nigdy nie dotarły na pole bitwy w górach Bear Paw).
pod Fair Oaks). — Cieszę się, że cię widzę. Już myślałem,
że mógł cię spotkać los Gibbona. Dlaczego mnie nie
informowałeś?
Miles nie odpowiedział, ograniczając się do chłodnego,
służbowego powitania, po czym zaprosił generała do swojego
namiotu. Howard podszedł do obu stojących za nim Nez Perce.
— Miles, mam ze sobą dwóch starych Indian Nez Perce,
którzy mają córki w obozie wroga — powiedział. — Przyprowa­
dziłem ich jako świadków i negocjatorów. Jest tu także ze mną
Arthur Chapman, który mieszkał wśród tych Indian i którego oni
znają. Chciałbym, żebyś kazał się nimi zaopiekować.
Miles kazał por. Longowi wziąć obu Indian pod straż
i zająć się resztą ludzi Howarda. Potem zaprowadził generała
i por. Wooda do swego namiotu.
— Porucznik Wood zawsze zajmuje namiot razem ze mną
— wyjaśnił Howard, kiedy weszli do środka. — Jest moim
adiutantem i kwatermistrzem polowym moich wojsk. — Potem
od razu przeszedł do sedna sprawy.
— Miles, przyszedłeś mi z pomocą, tak jak chciałem i jak
tego od ciebie oczekiwałem. Zatrzymałeś Indian i zamierzam
cię za to wynagrodzić. Wiem, że masz ambicje zdobyć
generalską gwiazdkę. Zrobię wszystko, żeby ci w tym pomóc.
Jutro odbierzemy kapitulację. Ci starzy Indianie powiedzą
Józefowi i innym, że przybyłem tu osobiście, a całe moje
wojsko jest tylko dzień marszu za mną i lada chwila tu będzie.
Muszą się poddać, nie ma cienia wątpliwości. Obiecuję, że ty
odbierzesz kapitulację. Dopiero wtedy przejmę dowództwo.
Szczegóły omówimy we dwójkę jutro rano.
Po wysłuchaniu Howarda dotychczasowa sztywność i służ-
bistość Milesa prysła. Stał się nagle miły i serdeczny.
Podziękował generałowi za jego słowa i zaprowadził obu
oficerów do ich namiotu. Kiedy zostali sami, por. Wood,
zdziwiony zachowaniem generała, wyraził swoje wątpliwości.
— Generale, jestem nieco zaskoczony tym, co Pan powie­
dział. Pomagając Milesowi zdobyć generalską gwiazdkę działa
Pan przeciwko Gibbonowi. Został przecież ranny nad Big
Hole. Jest starszy od Milesa i bardziej się zasłużył podczas
wojny domowej. On także chciałby zostać generałem. Co
z tego, że Miles ma koneksje polityczne, że jest skoligacony
z rodziną senatora Shermana i samego generała Shermana.
Poza tym, powiedział Pan, że przejmie komendę dopiero po
kapitulacji Indian. Regulamin wojenny wyraźnie mówi, że
w takiej sytuacji oficer wyższy stopniem powinien przejąć
dowództwo od razu. W razie jakichś kłopotów będzie Pan
musiał ponieść całą odpowiedzialność.
— Tak, tak — odpowiedział Howard. — Wiem o tym. Ale
to akt wielkoduszności z mojej strony. Jeśli będę musiał,
wezmę na siebie całą odpowiedzialność.
— No dobrze — nie poddawał się Wood. — A co Pan
powie swoim żołnierzom? Szli za Panem od bitwy nad
Clearwater przez Bitteroot i Góry Skaliste. Zdarli buty
i mundury. Taka straszna droga. Tyle cierpienia i fatygi,
a teraz co? Zatrzymał ich Pan jeden dzień marszu stąd
i pozbawił prawa do bycia z nami aż do końca.
— No cóż. Martwi mnie to, ale musimy dostosować się do
warunków. Oddamy sprawiedliwość naszym żołnierzom. Zmu­
szę Milesa, aby w swoim raporcie napisał, że wszyscy nasi
ludzie byli obecni przy kapitulacji. W sensie militarnym tak
właśnie jest. Sam powiedziałeś, że są ledwie jeden dzień drogi
stąd. Jutro Kapitan John, Stary George i Chapman powiedzą
o tym Józefowi. Jeśli się poddadzą, to właśnie dlatego, że
z powodu obecności moich wojsk stracą wszelką nadzieję na
celowość dalszej walki. W ostatecznym rachunku to moi
ludzie przesądzą o kapitulacji. Powtarzam ci, w sensie
militarnym, są obecni na polu bitwy 16.

16 W rzeczywistości oddziały gen. Howarda i płk. Sturgisa znajdowały się

2-3 dni drogi od obozu Indian. Gen. Howard słusznie wskazywał, że w sumie
dysponowałby wówczas 600-700 żołnierzami przeciwko nie więcej niż 150
wojownikom Nez Perce, którzy w dodatku musieli się troszczyć o bez­
pieczeństwo kobiet i dzieci.
— Wcale nie jestem przekonany — odparł Wood kręcąc
głową. — Przykro mi to mówić, ale nie dowierzam puł­
kownikowi Milesowi. Widział Pan, jak chłodno nas powitał.
On dobrze zna regulamin. Myślę, że celowo nas nie in­
formował, bo wiedział, że jeśli przyspieszy Pan marsz,
dotrzemy tu, zanim bitwa się skończy, i wówczas, zgodnie
z prawem wojennym, przejmie Pan ogólne dowództwo.
Nie mógł przecież przewidzieć, że zdecyduje się Pan na
taki wielkoduszny gest i pozwoli na to, by cała chwała
zwycięstwa spłynęła na niego.
Kiedy porucznik skończył mówić, Howard zbliżył się do
niego i położył mu rękę na ramieniu.
— Wood — rzekł kończąc dyskusję. — Mylisz się w ocenie
Milesa. Wierzę mu tak samo, jak wierzę tobie. Byl adiutantem
w moim sztabie podczas Wojny Domowej, tak jak teraz ty jesteś.
Dałem mu jego pierwszy pułk. Ufam mu bezgranicznie l7.
5 października rano na szczycie pagórka wznoszącego się
naprzeciw wzgórza, na zboczu którego w dołach strzeleckich
kryli się Nez Perce, odbyła się narada wojenna. Oprócz
Howarda i Milesa wzięli w niej udział por. Wood, por. Guy
Howard i por. Long. Obok stali Chapman i obaj traktatowi
Nez Perce gotowi do podjęcia roli parlamentariuszy.
Gen. Howard i jego oficerowie z zaciekawieniem przyglądali
się stanowiskom Indian. Zaskakiwała ich mała odległość
17 Wbrew przekonaniu gen. Howarda. Miles w telegraficznym raporcie do

dowódcy Dywizji Missouri, gen. Sheridana, opublikowanym w chicagowskiej


gazecie „Chicago Tribune”, ani słowem nie wspomniał o obecności gen.
Howarda na polu bitwy, ani roli, jaką w negocjacjach z Józefem odegrali obaj
starzy Nez Perce i „Ad” Chapman. Reakcją na to był artykuł podający
faktyczne okoliczności, które doprowadziły do kapitulacji Nez Perce, jaki
z polecenia gen. Howarda por. Wood zamieścił w „Chicago Times”. Wywołało
to gwałtowną reakcję gen. Sheridana, który broniąc swego podkomendnego,
Milesa, zagroził Howardowi sądem wojennym za rzekome naruszenie
regulaminu wojskowego i ujawnienie skandalicznych rozgrywek personalnych
pomiędzy obydwoma dowódcami. Howarda uratował fakt, że służbowo nie
podlegał Sheridanowi i powołał się na rozkaz gen. Shermana nakazujący mu
zignorowanie granic departamentów i ściganie Indian aż do końca.
dzieląca oba wrogie obozy, nie przekraczająca 200 metrów.
Jak relacjonował później por. Wood, Nez Perce teren swojego
obozu i okoliczne parowy podziurawili jak rzeszoto. Przypo­
minał on dosłownie plaster miodu z podziemnymi schronami
i tunelami komunikacyjnymi. W dodatku wykorzystywali
martwe konie w charakterze fortyfikacji i jako źródło poży­
wienia. „Ich obóz leżał w krętym parowie pomiędzy nami
a wzgórzami — pisał Wood — ale teraz wszyscy jego
mieszkańcy byli dla bezpieczeństwa zagrzebani w zboczu
góry. Tkwili tam, odrzucając wszystkie propozycje poddania
się i wołając: „Jeśli nas chcecie, to przyjdźcie i weźcie nas!” I8.
Po krótkiej dyskusji Howard wezwał „Ada” Chapmana.
„Kazano mu powiedzieć obu starym Indianom, żeby poszli
i przekonali Józefa, Białego Ptaka i innych, że przybył
osobiście gen. Howard, gotowy, by rozmawiać z nimi jak
przyjaciel. Całe jego wojsko jest tylko dzień marszu za nimi
i w razie potrzeby może być wezwane na pole bitwy, żeby
wznowić walkę” l9.
Na polecenie Howarda i Milesa Stary George i Kapitan
John udali się do obozu Nez Perce. Zapewnili wodzów, że
jeśli złożą broń, otrzymają żywność, koce i niezbędną pomoc.
Wszystkim wojownikom obiecano status jeńców wojennych.
Miało nie być procesów i egzekucji, jak to bywało w przeszło­
ści (nie rozmawiano o powrocie do ojczyzny, ale dla wszyst­
kich było oczywiste, że jeśli Nez Perce przystaną na warunki
kapitulacji, zostaną w końcu odesłani do Idaho i umieszczeni
w rezerwacie Lapwai; wyraźnie wskazywały na to wcześniejsze
obietnice Milesa i telegram gen. Shermana do gen. Howarda,
w którym Sherman polecał, aby w razie schwytania Nez Perce
potraktowano ich jako jeńców Departamentu Kolumbii).
Po wysłuchaniu obu parlamentariuszy w obozie Nez Perce
rozpoczęła się gorączkowa narada z udziałem pozostałych
przy życiu wodzów i starszyzny. Wódz Józef wiedział, że
18 Indianie Ameryki Północnej, op. cit., s. 116.
19 Charles E.S. W o o d , op. cit., s . 6 .
Indianie nie mają zbyt wielkich możliwości manewru. Wielu
z nich było chorych i wygłodzonych, brakowało żywności,
amunicji i ciepłych okryć. Starcy, kobiety i dzieci byli
wyczerpani ciągłą ucieczką i potrzebowali bezpiecznego
schronienia. Obietnica amnestii i możliwość powrotu do
rezerwatu w Lapwai przesądziła o postawie Józefa. Wódz był
niechętny odwlekaniu decyzji i przekonywał, że należy przyjąć
warunki białych, ale Biały Ptak i Zwierciadło gotowi byli
walczyć na śmierć i życie. Walczyli już na odcinku blisko
1500 mil i nie dopuszczali myśli o kapitulacji. Obaj nie kryli
obaw, że biali powieszą ich tak, jak uczynił to Wright
z przywódcami plemion Yakima, Spokane i Palouse w 1858
roku. W końcu obaj powiedzieli Józefowi, aby czynił ze
swoimi ludźmi co chce, oni jednak podejmą próbę wyrwania
się z matni i przedostania się do Kanady.
Tego popołudnia, w czasie ostatniej wymiany strzałów
podczas oblężenia, zginął Zwierciadło. Ktoś zawołał, że widzi
konnego Indianina nadjeżdżającego z północy. Wódz, myśląc,
że to posłaniec od Siedzącego Byka, wychylił się z ukrycia
i padł trafiony kulą w głowę przez białego zwiadowcę, Milana
Trippa. Jego śmierć przyspieszyła decyzję Wodza Józefa
poddania się gen. Howardowi.
„Piątego dnia — powiedział później Józef — poszedłem do
generała Milesa i oddałem mu swoją strzelbę” 20.
Na godzinę przed zachodem słońca (około 16.00) z parowu,
w którym kryli się Indianie, wyłoniła się „barwna i żałosna
grupka ludzi”. Wódz Józef jako jedyny jechał konno. Lekko
pochylony do przodu, trzymał swój karabin w poprzek kolan.
Ubrany był w skórzane spodnie ze skóry łosia, ozdobione
frędzlami, jasną koszulę i szary wełniany szal podziurawiony
w kilku miejscach kulami. Tuż za nim podążał Husis Kute
i czterech pieszych wojowników. Zbliżywszy się do pagórka,
na którym stali Howard i Miles w otoczeniu sztabu, Nez Perce
wolno wspięli się po zboczu. W całkowitej ciszy słychać było
20 Dee B r o w n, op. cit., s. 289.
uderzenia kopyt konia Józefa o zmarzniętą ziemię, pokrytą
cienką warstwą świeżo spadłego śniegu.
Kiedy Indianie osiągnęli szczyt, towarzyszący Józefowi
wojownicy zatrzymali się i odstąpili kilka kroków do tyłu.
Wódz w milczeniu zeskoczył z konia, zarzucił szal na plecy
i oparł lufę karabinu na zgięciu lewego ramienia. Szedł
wyprostowany i dumny, ale nie mając w sobie nic wyzywają­
cego, prosto ku generałowi Howardowi. Podszedłszy do
Howarda Józef powiedział kilka słów powitania i ceremonial­
nie wyciągnął broń przed siebie w geście poddania. Generał
uśmiechnął się lekko i skinieniem głowy wskazał na stojącego
obok płk. Milesa, który miał odebrać kapitulację. Józef szybko
zwrócił się ku pułkownikowi i wręczył mu karabin. Później
cofnął się nieco i spojrzał na Howarda, dając do zrozumienia,
że chce przemówić. Howard skinieniem ręki przywołał stoją­
cego za nim Chapmana, który stanął pomiędzy Józefem
i obydwoma dowódcami gotowy do tłumaczenia.
Por. Wood, który zapisał w wersji angielskiej słynną mowę
poddańczą Wodza Józefa, wspominał:
„Stałem bardzo blisko Howarda z ołówkiem i notatnikiem,
który w takich chwilach zawsze nosiłem przy sobie, przygo­
towany do zapisania tego, co mogło być powiedziane. Józef
znowu przemówił osobiście do Howarda, co było naturalne,
bo spotykał się z nim wcześniej na naradach, włącznie z tą,
która doprowadziła do wybuchu wojny” 21.
— Powiedz generałowi Howardowi, że znam jego serce
— zwrócił się Józef do tłumacza. — To, co rzekł mi
przedtem, mam w swym sercu. Jestem zmęczony walką. Nasi
wodzowie nie żyją. Zwierciadło nie żyje. Too-hool-hool-zote
nie żyje. Wszyscy starzy ludzie nie żyją. Teraz młodzi mówią
tak lub nie. Ten, który prowadził młodych wojowników do
boju (wódz nie chciał wymawiać imienia Ollikuta — przyp.
J.W.), nie żyje. Jest zimno, a my nie mamy ognia ani koców.
Małe dzieci zamarzają na śmierć i płaczą z głodu, a my nie
21 Charles R.S. W o o d , op. cit., s . 7 .
mamy im co dać dojedzenia. Niektórzy z moich ludzi uciekli
na wzgórza. Nie wiem, gdzie się teraz znajdują. Być może
zamarzają na śmierć. Chcę mieć czas, by odszukać moje
dzieci i zobaczyć, ile z nich będę mógł znaleźć. Może znajdę
je między umarłymi? Słuchajcie mnie, moi wodzowie. Jestem
zmęczony. Moje serce jest chore i smutne. Od tego miejsca
na niebie, w którym teraz stanęło słońce, nie będę walczył
nigdy więcej!
Skończywszy mówić Wódz Józef zarzucił na głowę szal
gestem, w jaki Indianie zwykli wyrażać swój żal i rozpacz.
Odwrócił się, żeby dołączyć do stojących niżej towarzyszy,
ale por. Wood szybko ruszył do przodu i powstrzymał go. Płk
Miles wziął do ręki kartkę z meldunkiem o kapitulacji Nez
Perce przygotowanym przez por. Longa i dał ją do przeczytania
Howardowi.
— Tak będzie dobrze, Miles — uśmiechnął się generał.
Zadowolony Miles odszedł zaraz wraz z adiutantem, aby
wręczyć meldunek stojącemu w tyle „Chytremu Dickowi”
Johnsonowi, który miał go zawieźć do fortu Keogh. Howard,
przejmując z tą chwilą naczelne dowództwo, zwrócił się do
por. Wooda:
— Panie Wood, proszę odprowadzić Wodza Józefa jako
jeńca wojennego do obozu. Niech Pan dopilnuje, żeby go
dobrze traktowano i nie niepokojono, ale strzeżcie go dobrze,
żeby nie uciekł.
To był koniec. Razem z Wodzem Józefem poddało się 87
mężczyzn, 184 kobiety i 147 dzieci22. W ostatniej bitwie Nez
Perce stracili 30 zabitych, w tej liczbie 4 wodzów, i około 50
rannych. Po stronie wojska zabitych było 2 oficerów i 23
żołnierzy, rany odniosło 4 oficerów i 49 żołnierzy, w większo­
ści z 7 pułku kawalerii.
O zmroku, w zamieszaniu, jakie nastąpiło po kapitulacji,
Biały Ptak z 50 wojownikami i 40 kobietami i dziećmi
wymknął się z okrążenia górskim parowem i dwa dni później
22 Ogółem w rękach pik. Milesa znalazło się 431 Nez Perce.
przekroczył granicę kanadyjską (w grupie tych, którzy uciekli,
był między innymi Żółty Wilk i In-who-lise).
„Jechaliśmy z ciężkim sercem i złamanym duchem”
— wspominała marsz ku „magicznej linii” (tak uciekinierzy
nazywali granicę kanadyjską) Weatonmi, jedna z kobiet
z grupy Białego Ptaka. „Uciekaliśmy przed niewolą, którą
niosła ze sobą kapitulacja. Straciwszy wszystko, szliśmy
w milczeniu w zimową noc”.
Gen. Howard natychmiast po poddaniu się Wodza Józefa
rozpoczął przygotowania do powrotu nad Missouri, gdzie
miał na niego czekać parowiec „Benton”. Warunki na
rzece gwałtownie się pogarszały z powodu nocnych przy­
mrozków powodujących zamarzanie wody przy brzegu i Ho­
ward chciał zdążyć, zanim zamknięty zostanie sezon na­
wigacji. Przed wyjazdem wydal rozkazy dla płk. Sturgisa
i mjr. Masona (zgodnie z nimi dowództwo nad połączonymi
kolumnami Howarda i Sturgisa objął ten ostatni; rozpoczęły
one odwrót 9 X). Przygotował też specjalny rozkaz dla
płk. Milesa, który brzmiał:
„Płk Nelson A. Miles, etc., etc.
Zabierze pan wziętych do niewoli Nez Perce do swojej
placówki i zaopiekuje się nimi aż do wiosny, kiedy topniejące
śniegi odsłonią przełęcze w górach. Wyśle Pan ich wówczas
pod strażą jako jeńców wojennych do Departamentu Kolumbii,
meldując o tym mnie lub mojemu następcy”.
ZEMSTA BIAŁYCH LUDZI

8 października w obozie Siedzącego Byka koło fortu Walsh


zjawili się zwiadowcy z wieścią, że z południa nadchodzi wielka
gromada ludzi. Mieszkańcy wioski wpadli w panikę, sądząc, że
nadciągają żołnierze amerykańscy, żeby ich zaatakować1.
Komendant posterunku, major James M. Walsh, inspektor policji
konnej, zaniepokojony pogłoskami, że Miles w pościgu za Nez
Perce może naruszyć terytorium Kanady, wyruszył z oddziałem
policjantów naprzeciw przybyszom (do policjantów dołączyło
kilkuset Sjuksów). Był to Biały Ptak ze swoimi ludźmi. „Wielu
z nich było rannych, mężczyźni, kobiety, dzieci — donosił
Walsh. — Niektórzy ciężko postrzeleni w brzuch, nogi i ręce” 2.

1 Pozostająca na wolności w Kanadzie grupa Siedzącego Byka była solą

w oku władz amerykańskich, które traktowały ją jako potencjalne zarzewie


nowej wojny. Sjuksowie wiedzieli o tym i, mimo pobytu w kraju neutralnym,
w każdej chwili spodziewali się ataku wojsk amerykańskich. W październiku
1877 r. władze USA wysłały do Kanady tzw. Komisję do spraw Siedzącego
Byka, którą kierował gen. Alfred Terry. Jej zadaniem było przekonanie
Sjuksów, żeby powrócili do Stanów Zjednoczonych i osiedlili się w wy­
znaczonym dla nich rezerwacie Standing Rock w Dakocie Północnej. Pod
eskortą kawaleryjską komisarze dotarli do granicy 15 X, gdzie powitał ich
komisarz James Macleod. 17 X w forcie Walsh doszło do konferencji
z Siedzącym Bykiem i jego wodzami, która zakończyła się fiaskiem.
2 Robert M. Ut1 e y. Siedzący Byk, PIW, Warszawa 1998, s. 226.
Znajdujący się w opłakanym stanie Nez Perce znaleźli
schronienie w obozie Siedzącego Byka.
„Kobiety o złamanych sercach, płaczące dzieci i milczący
mężczyźni, wszyscy przekraczaliśmy góry zamykając oczy,
by nie widzieć naszych dawniej szczęśliwych domów” — mó­
wił Biały Ptak 22 października do przedstawicieli kanadyjskiej
policji. „Musieliśmy tułać się po prerii. Z jakiego powodu?
Z powodu chciwości białego człowieka. Biały człowiek chciał
odebrać nam wszystko, co posiadaliśmy, i uczynił to niszcząc
naszych ludzi. My, którzy jeszcze wczoraj byliśmy bogaci,
dziś jesteśmy żebrakami z rozkazu Białego Wodza Chrześcijan.
Nie mamy ojczyzny, nie mamy ludzi, nie mamy domów. Nie
chce nam się dłużej żyć, modlimy się tylko dzień i noc, by
Wielki Duch zabrał nas do siebie”.
Mimo kłopotów i kosztów związanych z obecnością ame­
rykańskich Indian ludziom Białego Ptaka pozwolono zostać
w Kanadzie 3.
Kilka dni po kapitulacji 431 wziętych do niewoli Nez
Perce Wodza Józefa posadzono na konie i pod eskortą
odprowadzono do fortu Keogh. Osadzono ich tam w ponu­
rych wojskowych barakach, gdzie mieli czekać na decyzję
władz o powrocie do Idaho. W listopadzie, zamiast od­
prowadzić Nez Perce do rezerwatu w Lapwai, jak to obiecał
płk Miles, wojsko otrzymało rozkaz odstawienia ich do fortu
Leavenworth w Kansas. Płk Miles oficjalnie zaprotestował
przyznając, że przed kapitulacją obiecał Indianom Nez Perce
powrót do Idaho, został jednak przywołany do porządku
przez generałów Sheridana i Shermana. Wewnętrzne koła
rządowe w zaciszu gabinetów zdecydowały inaczej. Indian
popędzono w dół Yellowstone i Missouri do fortu Lincoln
w Dakocie Północnej, gdzie załadowano ich na statki
i przewieziono do Kansas.
3 Początkowo zbiegłych Nez Perce umieszczono w obozie Sjuksów koło
fortu Walsh. Później przesiedlono ich w rejon Pincher i fortu Macleod oraz
do rezerwatu Czarnych Stóp w Brocket, gdzie ich potomkowie żyją do dzisiaj.
23 listopada Nez Perce przybyli do fortu Leavenworth.
Umieszczono ich jako jeńców wojennych w nędznym obozie
w pobliżu fortu, na bagnistym i malarycznym półwyspie
położonym pomiędzy laguną a rzeką Missouri. Nieprzy­
zwyczajeni do miejscowego klimatu i fatalnych warunków
sanitarnych, Nez Perce spędzili tam osiem miesięcy. Złe
traktowanie, głód i choroby spowodowane niezdrowym klima­
tem dało się im mocno we znaki. W okresie pobytu w Kansas
zmarło 21 osób.
Obecność jeńców z plemienia Nez Perce w Leavenworth
budziła wielkie zainteresowanie lokalnej prasy z Kansas City
i różnych organizacji społecznych i religijnych. Chcąc uniknąć
krytyki ze strony opinii publicznej, władze postanowiły usunąć
Indian w bardziej odległe miejsce. W lipcu 1878 r. Depar­
tament Spraw Wewnętrznych wystąpił do Departamentu Wojny
o przekazanie jeńców z plemienia Nez Perce pod jego
jurysdykcję. Wkrótce potem Nez Perce załadowano do wago­
nów kolejowych i przewieziono do Baxter Springs przy
granicy z Terytorium Indiańskim. Wódz Józef wspominał:
„W te gorące dni poinformowano nas, że będziemy prze­
wiezieni dalej od kraju, w którym się znajdowaliśmy. Nikt nas
nie pytał, czy tego chcemy. Kazano nam wsiąść do wagonów
kolejowych. Trzech moich ludzi zmarło podczas podróży do
Baxter Springs. Lepiej nam było umierać podczas walki
w górach, niż tam”.
Ludzi Józefa umieszczono na ubogim i wilgotnym skrawku
ziemi w północno-wschodniej części Terytorium Indiańskiego,
niedaleko granicy z Missouri. Warunki życia na południu były
zupełnie inne niż w górach północnego zachodu i na północ­
nych preriach. Nieprzystosowani do nich Nez Perce masowo
chorowali i umierali na malarię i zapalenie płuc. Do paździer­
nika 1878 r. zmarło dalszych 47 Indian. Na jesieni tego roku
obóz Nez Perce odwiedził komisarz do spraw Indian, Edward
A. Hayt. Fatalne warunki życia ludzi Józefa zrobiły na
komisarzu wrażenie, ale zgodził się on tylko wystąpić do
Kongresu o przyznanie Biuru do spraw Indian dodatkowych
funduszy na przeniesienie Nez Perce w inne miejsce na
Terytorium Indiańskim. Takie rozwiązanie nie zadowalało
Wodza Józefa, którego ludzie tęsknili za ojczystym krajem
i nadal umierali z chorób i niedożywienia. Przy okazji
Józef poskarżył się Haytowi, że w warunkach kapitulacji
Miles i Howard dali Nez Perce gwarancje powrotu na
północny zachód.
Po powrocie do Waszyngtonu Hayt skłonił sekretarza spraw
wewnętrznych, Carla Schurza, do przeprowadzenia dochodze­
nia i wyjaśnienie, czy rząd złamał warunki umowy kapitulacyj-
nej zagwarantowane przez wojskowych. Obaj dowódcy, Ho­
ward i Miles, potwierdzili słowa Józefa, chociaż Howard
utrzymywał, że ucieczka ludzi Białego Ptaka do Kanady
anulowała postanowienia umowy zawartej na polu bitwy4.
Z opinią Howarda nie zgodził się Miles, który stwierdził, że
„poprowadziłby Nez Perce na zachód natychmiast (po kapitu­
lacji), gdyby nie późna pora roku”. „Z tego, co mogę się
dowiedzieć, problemy z Nez Perce zostały spowodowane
przez niegodziwości ich agenta i wdzieranie się na ich ziemię
białych. Sposób, w jaki ich potraktowano, uważam za nie­
zwykle ostry” — dodał Miles.
Pozostałych przy życiu Nez Perce przeniesiono w głąb
Terytorium Indiańskiego nad rzekę Salt Fork, dopływ Arkansas
River. Umieszczono ich w piaszczystym i jałowym rezerwacie
o powierzchni 91 000 akrów specjalnie odkupionym przez
rząd od plemienia Czirokezów. Nowa agencja Nez Perce
4 Takiemu rozumowaniu przeczy wcześniej cytowany rozkaz Howarda dla

płk. Milesa, który został wydany już po ucieczce Białego Ptaka. Adiutant
generała i jego powiernik, por. Wood, utrzymywał, że, mimo iż później
Howard twierdził, że Nez Perce złamali warunki kapitulacji, obaj dowódcy
przyjmujący kapitulację Wodza Józefa byli przekonani o konieczności
wykonania swoich zobowiązań wobec Indian. Gen. Howard, jako znawca
Indian, dobrze wiedział, że — według ich zwyczajów — obietnica poddania
się Józefa nie wiązała Białego Ptaka, który był niezależnym wodzem i miał
prawo samodzielnie decydować o losie ludzi należących do jego grupy.
sąsiadowała z rezerwatami Ponków, Oto, Missouri i Osagów,
przesiedlonymi tu wcześniej z Nebraski, Kansas i Missouri.
W tak samo gorącym i niezdrowym kraju co poprzednio,
nazwanym Eeikish Pah (Gorące Miejsce), Nez Perce pozostali
przez następne lata, umierając z chorób i tęsknoty za ojczyzną.
Jedyną pociechą dla nich miało być przysłanie przez władze
w grudniu 1879 r. nauczycieli, których zadaniem było nauczać
ludzi Wodza Józefa nowego sposobu życia. Byli nimi trzej
młodzi Nez Perce z Lapwai, wykształceni pod okiem prez-
biteriańskich misjonarzy, Archie Lawyer (syn zmarłego wodza
Prawnika), Mark Williams i James Reuben. W rzeczywistości
wszyscy oni byli tylko narzędziem w rękach rządu, realizują­
cego od 1879 r. nową politykę szybkiej asymilacji Indian.
Żeby osiągnąć jej cele, agenci i misjonarze, często wspierani
zbrojną obecnością oddziałów wojska w rezerwatach, zwalczali
dawne obyczaje i ceremonie Indian, podważali rolę wodzów
plemiennych, niszczyli tradycyjne formy przywództwa, narzu­
cając Indianom kulturę i cywilizację białych 5.
Za domem tęsknili także Nez Perce Białego Ptaka, którzy
uciekli do Kanady. Na początku 1878 r. w liczącym 800 tipi
obozie Siedzącego Byka (zamieszkiwało go około 5000 Indian,
w tym 1500 wojowników), było 45 tipi Nez Perce. Już na
wiosnę 1878 r. niektórzy z nich opuścili bezpieczny azyl
w Kraju Babki i ruszyli w drogę powrotną do Lapwai.
Większość tych, którzy nie zginęli po drodze i zdołali wrócić
do Idaho została aresztowana i odesłana na Terytorium
Indiańskie (w grupie tej znalazł się także Żółty Wilk).
Inaczej rzecz się miała z Białym Ptakiem. Od czasu bitwy
w górach Bear Paw wódz Nez Perce rywalizował z Siedzącym
Bykiem w nieprzejednanej nienawiści do Amerykanów i po­
dobnie jak on odmawiał powrotu do Stanów Zjednoczonych
(latem 1878 r. do Kanady przybył jeden z oficerów płk.
5 Williams wkrótce zachorował i wrócił do Lapwai. Lawyer i Reuben na
początku 1880 r. zorganizowali dla wygnańców kościół prezbiteriański
i otworzyli szkołę, w której uczyło się średnio około 80 uczniów.
Milesa, por. George Baird, z trzema traktatowymi Nez Perce,
którzy na próżno namawiali Białego Ptaka i jego ludzi do
powrotu)6. W Białym Ptaku wódz Sjuksów znalazł wiernego
sprzymierzeńca, gotowego wesprzeć go w nowej wojnie
z białymi. Przygotowując się do niej Biały Ptak namówił
Siedzącego Byka do zawarcia pokoju z Wronami, którzy
mogli stanowić potężnego sojusznika w walce z Amerykana­
mi. Propozycja wodza Sjuksów spotkała się jednak z pogard­
liwą odmową, a wkrótce potem nastąpiła wyprawa wojenna
Wron, która porwała Sjuksom prawie setkę koni. Upoko­
rzony i rozwścieczony Siedzący Byk wezwał do wojny
odwetowej, którą w ostatniej chwili udaremniła zdecydowana
interwencja mjr. Walsha. W marcu 1879 r. Sjuksowie
wyprawili się razem z wojownikami Białego Ptaka do
Montany. Uprowadzili konie Wronom i bydło z rancz, które
powstały nad rzekami Powder, Big Horn i Yellowstone,
zabili wielu osadników i przepędzili polujących w okolicy
Indian z rezerwatów. W maju, drwiąc sobie z potęgi Stanów
Zjednoczonych, znowu przekroczyli granicę, by polować na
bizony pomiędzy Missouri i Yellowstone. Dopiero pod
koniec lipca wyparł ich z powrotem za „magiczną linię” płk
Miles, który specjalnie w tym celu wyruszył przeciwko
wrogim Indianom na czele 673 oficerów i żołnierzy
z 5 i 6 pułku piechoty i 2 pułku kawalerii wzmocnionych
kilkoma działami i 143 zwiadowcami (białymi, Wronami,
Szejenami i Assiniboinami).
Tymczasem pod wpływem nacisków ze strony dziennikarzy
i różnych chrześcijańskich działaczy, którzy interesowali się
losem Nez Perce i szczerze im współczuli, w kwietniu 1879 r.
Wodzowi Józefowi pozwolono udać się do Waszyngtonu, aby

6 Sam Biały Ptak nigdy nie powrócił do Stanów Zjednoczonych. W 1882 r.,
jako szaman, został oskarżony przez współplemieńca imieniem Hasenahmakikt
o chorobę i śmierć jego dwóch synów i został przez niego zabity koło fortu
Mcleod. Chociaż odbyło się to zgodnie z prawami plemienia, Kanadyjczycy
skazali Hasenahmakikta na dożywotnie więzienie w Kolumbii Brytyjskiej.
mógł spotkać się z przedstawicielami rządu i zabiegać o po­
prawę warunków życia swoich ludzi. Wódz udał się tam
w towarzystwie swego przyjaciela, Żółtego Byka, i tłumacza.
Po rozmowie w prezydentem Hayesem i członkami rządu,
opowiadał:
„Wszyscy oni mówią, że są moimi przyjaciółmi, że znajdę
sprawiedliwość; nie rozumiem jednak dlaczego, jeśli usta ich
mówią prawdę, nic nie robi się dla moich ludzi (...) Generał
Miles obiecał, że będziemy mogli powrócić na naszą ziemię.
Wierzyłem generałowi Milesowi. W przeciwnym razie nigdy
bym się nie poddał”7.
Wtedy też w Lincoln Center, w obecności przedstawicieli
rządu, wojska, organizacji religijnych i prasy, Wódz Józef
wygłosił swoją poruszającą mowę, której tekst ukazał się
w kwietniowym numerze pisma „North American Review”:
„Słyszę, jak się ciągle mówi i mówi, ale nic się nie dzieje.
Dobre słowa nie trwają długo, jeżeli nie zamieniają się w czyny.
Słowa nie zapłacą za moich zmarłych ludzi. Słowa nie zapłacą za
moją ziemię zagarniętą teraz przez białych. Nie ochronią grobu
mego ojca. Nie zapłacą mi za moje konie i krowy. Dobre słowa
nie zwrócą mi moich dzieci. Dobre słowa nie spełnią obietnicy
danej przez waszego wojennego wodza, generała Milesa. Dobre
słowa nie dadzą moim ludziom zdrowia i nie uchronią ich przed
śmiercią. Dobre słowa nie dadzą moim ludziom domu, w którym
by mogli żyć w spokoju i zająć się swoimi sprawami. Jestem
zmęczony mówieniem, które do niczego nie prowadzi. Moje
serce krwawi, kiedy przypomnę sobie wszystkie słowa i złamane
obietnice (...) Tak samo można się spodziewać tego, że rzeki
zmienią bieg, jak tego, że człowiek, który urodził się wolny,
będzie zadowolony z życia w niewoli, bez prawa pójścia tam,
dokąd chce. Pytałem kilku wielkich białych wodzów, na czym
opierają swoją władzę, każąc Indianom żyć w jednym miejscu,
podczas gdy im wolno się poruszać po całym kraju. Nie mieli na
to odpowiedzi.
7 D e e B r o w n , op. cit., s . 290.
Proszę rząd tylko o to, by traktował mnie tak samo, jak
innych ludzi. Jeśli nie mogę wrócić do mego domu, pozwólcie
mi znaleźć dom w kraju, w którym moi ludzie nie będą tak
szybko wymierać. Chciałbym pojechać do doliny Bitteroot.
Tam moi ludzie będą szczęśliwi; tam, gdzie są teraz, po prostu
umierają (...) Serce mi ciąży, kiedy myślę o warunkach,
w jakich żyjemy. Widzę ludzi mojej rasy, których traktuje się
jak złoczyńców i przegania się ich z jednego miejsca na
drugie lub zabija się ich jak zwierzęta (...).
Pozwólcie mi być wolnym człowiekiem, tak wolnym, żebym
mógł podróżować, wolnym, żebym mógł zatrzymać się tam,
gdzie chcę, wolnym, żebym mógł pracować, wolnym, żebym
mógł handlować w miejscu, które wybiorę, wolnym, żebym
sam sobie wybrał nauczycieli, wolnym, żebym wyznawał
religię ojców, wolnym, żebym myślał, mówił i działał w swoim
imieniu — a będę posłuszny każdemu prawu lub poddam się
zasłużonej karze”.
Słowa Józefa nie przekonały rządu, który nie zezwolił na
powrót Nez Perce na północny zachód. Władze uznały, że
Nez Perce nie odpokutowali jeszcze za swoje winy. Wodza
i jego towarzyszy odesłano z powrotem na Terytorium
Indiańskie, gdzie pozostali do roku 1885.
Ogłoszona drukiem w „North American Review” opowieść
Wodza Józefa o dziejach Nez Perce i wojnie 1877 roku nie
pozostała bez echa, przysparzając Indianom wielu nowych
przyjaciół i obrońców, głównie na wschodzie kraju. Jej
rezultatem była prasowa kampania w obronie pokrzywdzonych
Nez Perce. Nacisk życzliwej opinii publicznej, której władze
nie mogły lekceważyć, i coroczne raporty agenta Williama H.
Whitemana, podkreślające, że Nez Perce zasłużyli na powrót
do ojczyzny, wpłynęły na zmianę dotychczasowego stanowiska
rządu. W maju 1883 r. Ministerstwo Wojny zaaprobowało
propozycję Biura do spraw Indian odesłania do Idaho pierwszej
grupy 29 kobiet i dzieci. W 1884 r. liczba pozostałych przy
życiu Nez Perce na wygnaniu wynosiła już tylko 282.
Komisarz do spraw Indian opóźniał decyzję w sprawie
odesłania pozostałych Nez Perce, obawiając się sprzeciwu
białych mieszkańców Idaho, którzy nie wyrażali zgody na
powrót Józefa w rodzinne strony. Ostatecznie na wiosnę 1885 r.
wszystkich ludzi Wodza Józefa więzionych jeszcze na Tery­
torium Indiańskim odesłano na północny zachód. 22 maja 268
Nez Perce załadowano do pociągu w Arkansas City i od­
wieziono do Wallula na Terytorium Waszyngton. Żółty Wilk
wspominał:
„Kiedy dotarliśmy do Wallula, tłumacz zapytał nas: „Dokąd
chcecie jechać? Do Lapwai i być chrześcijanami, czy do
Colville i pozostać sobą?”.
118 osób, które przyjęły chrześcijaństwo i które uznano za
mniej niebezpieczne, przetransportowano do Lapwai (grupa ta
zamieszkała w rezerwacie bez większej opozycji ze strony
białych). Józefa i 149 innych odesłano do rezerwatu Colville
na północy Waszyngtonu.
Nowe miejsce było o niebo lepsze niż niewola na Terytorium
Indiańskim, ale Józef i ludzie z jego grupy nie czuli się tu
dobrze. Rezerwat Colville powstał w 1872 r. dla różnych
plemion Saliszów i innych ludów zamieszkujących wschodnie
obszary Waszyngtonu. Wiele z nich było od pokoleń wrogie
Nez Perce i nieprzychylnie patrzyło na nowych przybyszów.
Trzeba było specjalnie ściągnąć wojsko z najbliższej placówki
w forcie Spokane. Dopiero obecność żołnierzy uspokoiła
sytuację i pozwoliła ludziom Józefa zagospodarować się
w części rezerwatu nad strumieniem Nespelem.
Wódz Józef nigdy nie pogodził się z myślą, że Colville
będzie jego domem na zawsze. W latach następnych wielo­
krotnie zabiegał u władz o zezwolenie na powrót do ojczyzny
w Oregonie8. Z pomocą gen. Milesa w 1897 i 1903 r. (za
8 W sprawę Nez Perce czynnie zaangażował się por. Wood. który po

wystąpieniu z wojska otworzył kancelarię prawniczą w Portland. Zasłynął


tam jako aktywny działacz społeczny, eseista i filantrop, podejmujący
rozliczne działania w obronie pokrzywdzonych Indian.
drugim razem spotkał się z prezydentem Theodorem Ro-
oseveltem na jego wyraźne życzenie) dwukrotnie wyjeżdżał
do Waszyngtonu9. W 1899 r., kiedy na mocy tzw. Ustawy
Dawesa 10 rozpoczęto prace nad rozdziałem indywidualnych
działek Indianom z Lapwai, Nez Perce osadzonym w Colville
zaaproponowano powrót do Idaho. Wódz Józef, podówczas
już zgorzkniały i uparty, odmówił, stwierdzając, że jedynym
miejscem, do którego chciałby wrócić, jest ojczysta dolina
Wallowa. Biuro do spraw Indian obiecywało rozpatrzenie
możliwości odesłania go do Oregonu, nie godzili się jednak
na to biali mieszkańcy z Wallowy. W 1899 i 1900 r. w drodze
wyjątku pozwolono mu odwiedzić rodzinne strony i grób ojca,
i chociaż powitano go z należnym szacunkiem, biali obywatele
obarczający Józefa główną winą za wybuch wojny w 1877 r.
nie wyrazil i zgody na jego powrót do doliny Wallowa. 21

9 W 1880 r. Miles otrzymał upragniony awans na generała brygady i objął


po gen. Howardzie dowództwo Departamentu Kolumbii. W latach 1885-1886
dowodził Departamentem Missouri, a w kwietniu 1886 r. został dowódcą
Departamentu Arizony, gdzie jego największym sukcesem było ostateczne
ujęcie słynnego wojownika Apaczów, Geronimo. W 1888 r. objął (znowu po
gen. Howardzie) dowództwo Dywizji Pacyfiku (w 1890 r. otrzymał awans na
stopień generała majora). W latach 1890-1895 dowodził Dywizją Missouri,
ponosząc odpowiedzialność za doprowadzenie do masakry Sjuksów w Woun-
ded Knee (29 XII 1890). W październiku 1895 r. powierzono mu stanowisko
naczelnego dowódcy armii USA, które piastował do 1903 r. (w 1901 r.
otrzymał awans na najwyższy w armii Stanów Zjednoczonych stopień
generała porucznika). Umarł w 1925 r. w wieku 86 lat.
10 Uchwalona w 1887 r. z inicjatywy senatora z Massachusetts, Henry L.

Dawesa, Ustawa o Nadziałach (General Allotment Act) przewidywała podział


rezerwatów na indywidualne (maksymalnie 160-akrowe) działki rozdzielone
pomiędzy głowy rodzin i dorosłych mężczyzn. Pozostałą część ziemi miano
sprzedać białym osadnikom i spekulantom. W ten sposób chciano rozwiązać
rezerwaty jako oddzielne jednostki terytorialne i społeczne i przymusowo
zasymilować Indian z białym społeczeństwem. Realizacja ustawy przebiegała
różnie. W rezerwacie Nez Perce ziemię podzielono w latach 1890-1895.
W wyniku podziału ponad 2/3 ziemi rezerwatu (542 000 akrów) jako
nadwyżka dostała się w ręce białych, w czym czynnie pomagał agent Charles
Monteith (brat poprzedniego agenta Nez Perce, Johna Monteitha).
września 1904 r. Wódz Józef umarł siedząc przy ognisku
przed swoim tipi. Lekarz z agencji opiekujący się Indianami
z ramienia rządu stwierdził, że przyczyną śmierci było
„złamane serce”. Ponieważ nawet po śmierci mieszkańcy
Oregonu nie zgodzili się, by jego ciało złożono obok prochów
ojca w rodzinnej ziemi, został pochowany na indiańskim
cmentarzu w Nespelem.
„Myślę — napisał w hołdzie wodzowi Charles E.S.
Wood — że Józef w swej karierze nie mógłby przypisać
rządowi Stanów Zjednoczonych nawet jednego jedynego
aktu sprawiedliwości (...) Jeżeli — dodawał podkreślając
rolę Józefa w wojnie 1877 roku — ów wielki wódz nie
byłby krępowany rzeszą zbiedzonych, zmaltretowanych,
ledwie trzymających się na nogach dzieci, kobiet, kalek,
starców i rannych, nawet doborowe wojsko, dysponujące
wspaniałą bronią nie dałoby mu rady”.
ZAKOŃCZENIE

Wojna plemienia Nez Perce była ostatnią większą wojną, jaką


Stany Zjednoczone toczyły z Indianami w XIX wieku (drob­
niejsze walki trwały nadal aż do roku 1891). W trakcie
heroicznego trzymiesięcznego odwrotu na przestrzeni 1500
mil (2415 kilometrów) nietraktatowi Nez Perce opierali się
przeważającym siłom przeciwnika, liczącym ponad 2000
żołnierzy regularnych i cywilnych ochotników, wspieranych
przez zwiadowców z kilku plemion indiańskich. Spośród
ponad 750 Indian, którzy uciekli z Idaho, Nez Perce stracili
239 ludzi (w tym 123 zabitych, z czego około 65 stanowili
mężczyźni, a resztę kobiety i dzieci). Mniej więcej 200 innych
zdołało się ukryć w górach lub uciec do Kanady (w tej liczbie
było 98 mężczyzn), gdzie początkowo znaleźli schronienie
w obozie Siedzącego Byka i przyjaznego im plemienia
Assiniboinów. Nez Perce zabili co najmniej 171 białych
i ranili około 150 innych (straty wojska wyniosły 274 zabitych
i rannych). Stoczyli 18 walk i potyczek, w tym cztery większe
bitwy, z których przegrali tylko jedną. Przez cały czas
wyprzedzali i bili wojska federalne i oddziały ochotników.
Ucieczka Nez Perce przez wiele tygodni wzbudzała zainte­
resowanie opinii publicznej i prasy w Stanach Zjednoczonych.
Cały kraj był pod wrażeniem postawy Indian. Płk Miles opisał
ich jako „najodważniejszych ludzi i najlepszych strzelców ze
wszystkich Indian, jakich spotkał”. Gen. Sherman chwalił ich
oficjalnie za umiejętności w walce, odwagę i humanitarną
postawę wobec amerykańskich cywili:
„Tak zakończyła się jedna z najbardziej niezwykłych wojen
indiańskich opisanych w kronikach. Indianie wykazali w niej
odwagę i umiejętności, którymi zdobyli sobie powszechne
uznanie. Powstrzymywali się od skalpowania, schwytane
kobiety puszczali wolno, nie mordowali pokojowo nastawio­
nych rodzin. W walce wykazywali doskonałe opanowanie
umiejętności, używając straży przedniej i tylnej, bojowej
tyraliery i fortyfikacji polowych”. Do tej opinii warto dodać,
że Nez Perce z powodzeniem stosowali sztafetowy system
zwiadu (jedna grupa zwiadowców opuszczała główny obóz
wieczorem, druga tuż przed świtem, utrzymując ze sobą
łączność poprzez gońców rozlokowanych na dominujących
wzgórzach) i wabiów wciągających w zasadzki indiańskich
zwiadowców armii. Nawet kobiety i dzieci miały do spełnienia
istotną rolę. Wolne kobiety zajmowały się chorymi i rannymi
(na podkreślenie zasługuje fakt, że mimo ogromnego ciężaru,
jaki uciekającym Nez Perce sprawiała duża ilość rannych, ani
jeden z nich nie został pozostawiony na łaskę losu), a mali
chłopcy prowadzili zwiad w bezpośredniej bliskości obozu.
Wódz Józef nie był jedynym wodzem Nez Perce w tej
wojnie. Oprócz niego plemię Nez Perce prowadzili Biały
Ptak, Zwierciadło, Too-hool-hool-zote i Głodny Łoś. Ale to
imię Józefa zostało na trwałe związane z wojną 1877 roku.
I chociaż jego rola jako wodza wojennego została znacznie
wyolbrzymiona przez dziennikarzy i pisarzy przejętych mitem
o „Indiańskim Napoleonie”, to on imponował białym najbar­
dziej. Gen. Miles powiedział o nim:
„Był najwspanialszym typem Indianinem, jakiego kiedykol­
wiek znałem. Bardzo przystojny, odważny i dobry (...),
człowiek dużo zdolniejszy i inteligentniejszy niż inni Indianie,
których spotkałem. Sprzeciwiał się wojnie i zwykłym okrucień-
stwom praktykowanym przez Indian i był o wiele bardziej
ludzki niż tacy Indianie, jak Szalony Koń czy Siedzący Byk”
Po śmierci Józefa część żyjących jeszcze w Colville Nez
Perce powróciła do Lapwai lub połączyła się poprzez więzy
małżeńskie z przedstawicielami innych plemion, zwłaszcza
Indianami Umatilla i Yakima, i zamieszkała w ich rezerwatach.
W 1985 r. liczba Indian w rezerwacie Lapwai oceniana była
na 2215, a liczba osób przyznających się do więzów krwi
z plemieniem Nez Perce w całych Stanach Zjednoczonych
i Kanadzie wynosiła 4113.

1 Richard H. D i 11 o n, North American Indian Wars, Magna Books,

Leicester 1983, s. 228-229.


BIBLIOGRAFIA

A p p 1 e m a n Roy E., Lewis and Clark: Historie Places Associated


with tlieir Transcontinental Exploration ( 1804-1806), United States
Department of Interior, National Park Service, Washington 1995.
Bartnicki Andrzej, Critchlow T. Donald, Historia Stanów
Zjednoczonych Ameryki, tom 3: I848-1917. Wydawnictwo Nauko­
we PWN, Warszawa 1995.
Brown Dee, Pochowaj me serce w Woundecl Knee, Państwowe
Wydawnictwo „Iskry”, Warszawa 1981.
Brown Mark H„ The Flight of the Nez. Perce. University of
Nebraska, Lincoln 1967.
D i 11 o n H. Richard, Nortli American Indian Wars. Magna Books,
Leicester 1983.
Fiedler Arkady, Fiedler Marek, Indiański Napoleon Gór
Skalistych, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1982.
Great Western Indian Fights, University of Nebraska, Lincoln 1966.
Hoggatt Stan, In-who-lise. Attack at the Big Hole. Stan Hoggatt
and Western Treasures, Billings 1997.
Indianie Ameryki Północnej, Muza SA, Warszawa 1994.
Johnson Michael, The Real West. Octopus Books Ltd., London
1983.
Josephy M. Alvin, People of the Plateau. Regional Park Service,
Nez Perce Country, Washington 1983.
The Journals of Lewis and Clark, wyd. Bernard de Voto, Houghton
Miffin Company, Boston 1953.
Katcher Philip, The American Indians Wars 1860-1890, Osprey,
London 1977.
Katcher Philip, US Cavalry on tlie Plains 1850-1890, Osprey,
London 1985.
P e g I e r Martin, US Cavalryman, Osprey, London 1993.
Pi e r o n i Piero, Wielcy wodzowie Indian, Nasza Księgarnia, War­
szawa 1970.
Przewłocka Irena, Czciciele kojota i kruka, Wydawnictwo
Morskie, Gdynia 1968.
Reedstrom E. Lisie, Custer’s 7ili Cavalry, Sterling Publishing
Co. Inc., New York 1992.
S u d a k Aleksander, Leksykon 300 najsłynniejszych Indian, Wydaw­
nictwo Akcydens, Poznań 1995.
T e p 1 i c k i Zbigniew, Wielcy Indianie Ameryki Północnej, Książka
i Wiedza, Warszawa 1994.
Utley M. Robert, Siedzący Byk, Państwowy Instytut Wydawniczy,
Warszawa 1998.
W o o d E.S. Charles, The Pursuit and Capture of Chief Joseph,
Treasury of the West, New York 1998.
Y e n n e Bill, The Encyclopedia of Nortli American Indian Tribes,
Bison Books Ltd., London 1986.
SPIS ILUSTRACJI

Połów ryb nu rzece Kolumbia


Tipi Indian Płaskowyżu kryte matami z sitowia
Obóz Szoszonów
Indianin z plemienia Nez Perce
Wyprawa Lewisa i Clarka na rzece Kolumbia
Clark i Sakakawea
Czarne Stopy w marszu
„Ludzie z gór”
Pułkownik Benjamin F. Shaw — dowódca 2 putku milicji z Teryto­
rium Waszyngton
Oficerowie garnizonu w forcie Walla Walla
Poszukiwacze złota w rezerwacie Nez Perce
Żołnierze 1 pułku kawalerii na zbiórce
Wódz Józef
Generał Oliver O. Howard
Zwierciadło
Wódz plemienia Cayuse
Kanion Whitebird (szkic wojskowy)
Cottonwood House (szkic wojskowy)
Sceneria bitwy nad Clearwater (szkic wojskowy)
Sceneria bitwy nad Big Hole (szkic wojskowy)
Pułkownik John Gibbon
In-who-lise
Wojownik Nez Perce z 1877 r.
Potyczka nad Birch Creek
Sceneria bitwy nad Canyon Creek
Pułkownik Samuel D. Sturgis
Pułkownik Nelson Miles
Wódz Szejenów Dwa Księżyce
Sceneria bitwy w górach Bear Paw
Bitwa w górach Bear Paw
Wódz Józef w chwili kapitulacji (szkic wykonany przez jednego
z oficerów amerykańskich)
Komisarz James Macleod i kanadyjscy policjanci z Północno-
-Zachodniej Policji Konnej
Siedzący Byk
Wódz Józef i płk Gibbon w 1889 r.
Wódz Józef w rezerwacie Colville w 1901 r.
SPIS MAP

Trasa wyprawy Lewisa i Clarka w latach 1804-1806 i główne


szlaki lądowe na zachodzie USA w drugiej połowie XIX wieku
Rozmieszczenie głównych plemion indiańskich na Dalekim Zachodzie
i trasa odwrotu Nez Perce w 1877 roku
Wojna plemienia Nez Perce, 1877 rok
Bitwa nad Big Hole, 9-10 sierpnia 1877 roku
Bitwa w górach Bear Paw, 30 września-5 października 1877 roku
SPIS TREŚCI

Wstęp .................................................................................................. 3
Wyprawa Lewisa i Clarka (1804-1806) ............................................ 8
Przekłute Nosy ................................................................................. 41
Pierwsze konflikty z Indianami na Dalekim Zachodzie ................. 62
Era handlarzy futer i „ludzi z gór” ............................................... 62
„Wielka migracja” do Oregonu ................................................... 68
Traktaty Stevensa z roku 1855 .................................................... 75
Wojna plemienia Yakima ............................................................ 79
Wojna plemienia Spokane i Coeur d’Alene ................................ 83
Chmury nad doliną Wallowa ........................................................... 91
Ucieczka plemienia Nez Perce ...................................................... 118
Bitwa w kanionie White Bird — 17 VI 1877 r.......................... 118
Walki wokół stacji Cottonwood — 4-5 VII 1877 r................... 126
Bitwa nad rzeką Clearwater — 11-12 VII 1877 r...................... 132
Fort Fizzle — 28 VII 1877 r....................................................... 141
Big Hole ......................................................................................... 146
W drodze do „Kraju Babki” .......................................................... 168
Camas Meadows — 20 VII 1877 r............................................. 168
Canyon Creek — 13 IX 1877 r.................................................. 173
Bitwa w górach Bear Paw ............................................................. 182
Zemsta białych ludzi ...................................................................... 204
Zakończenie ................................................................................... 215
Bibliografia .................................................................................... 218
Spis ilustracji .................................................................................. 218
Spis map ......................................................................................... 223

You might also like