You are on page 1of 325

MATEUSZ GRZESIAK

A LPHA H UMAN
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub
fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione.
Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie
książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie
praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi


bądź towarowymi ich właścicieli.

Autor oraz Wydawnictwo HELION dołożyli wszelkich starań, by zawarte w tej


książce informacje były kompletne i rzetelne. Nie biorą jednak żadnej
odpowiedzialności ani za ich wykorzystanie, ani za związane z tym
ewentualne naruszenie praw patentowych lub autorskich. Autor oraz
Wydawnictwo HELION nie ponoszą również żadnej odpowiedzialności za
ewentualne szkody wynikłe z wykorzystania informacji zawartych w książce.

Redaktor prowadzący: Barbara Gancarz-Wójcicka


Projekt okładki: Urszula Buczkowska

Fotografia na okładce została wykorzystana za zgodą iStockPhoto Inc.

Wydawnictwo HELION
ul. Kościuszki 1c, 44-100 GLIWICE
tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63
e-mail: sensus@sensus.pl
WWW: http://sensus.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres
http://sensus.pl/user/opinie?alphum
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-246-2737-0

Copyright © Helion 2011


Printed in Poland.
Dziękuję

Ilianie, że przy niej oduczyłem się


być AlphaMale.

Andrzejowi, że wierzył we mnie,


gdy nie wierzyłem w siebie.

Każdemu, przez kogo cierpiałem


— rozumiem dziś, że byliście
najlepszymi nauczycielami.
WSTĘP

Minęło wiele czasu i wiele się wydarzyło, od kiedy pisałem AlphaMale i


AlphaFemale, odnajdując swoje ówczesne „ja” w świecie energii
męskiej, a potem kobiecej. Za mną sporo życiowych przygód, które
nauczyły mnie, jak daleka była droga i że zarówno za najbardziej
efektywnym mężczyzną, jak i najskuteczniejszą kobietą stoi jeszcze
wiele drzwi. O wiele głębszych, o wiele potężniejszych. Ta książka jest
wyrazem zrozumienia, że ponad wszelkimi podziałami kryje się
synergiczna istota ludzka, która złożonością i głębią przekracza każdą
logiczną definicję i schemat, w jaki tak często chcą nas wsadzić
niezakwestionowane umysły. Jest o wiele bardziej o odstawaniu się niż
stawaniu, bo gdy droga staje się celem samym w sobie i wszystko jest
jasne, wtedy tylko pozostaje żyć. Jest o szczęściu i jest szczęściem,
które pojawia się dopiero wtedy, gdy znikają wszystkie powody. I o ile
AlphaMale i AlphaFemale były małżeństwem, w którym jeszcze istniał
on i istniała ona, o tyle AlphaHuman to już sakrament, w którym pod
wpływem miłości i idei rozpływają się podziały. To książka o każdym z
nas, o takim Tobie, jakiego jeszcze nie znasz.
Dlatego ucieszyłem się, gdy Basia z Helionu — wydawcy tej książki i
kilku pozostałych — z otwartymi ramionami przyjęła propozycję
napisania tej pozycji, bo kontynuacja dla obu poprzednich była
potrzebna. Ta książka jest pisana przez zupełnie innego — choć pod
skorupą umysłu takiego samego jak Ty — człowieka, który wyszedł
sobie bardziej naprzeciw, niż mógłby się kiedykolwiek po sobie
spodziewać. Miał być wielki, a stał się sobą, co nie tylko nie ujęło mu
nic z życia, ale przeciwnie — uczyniło je naprawdę bogatym. Miał być
kimś, a przestał, bo nie warto było. Miał mieć coś, wiele „cosiów”, ale
przestał w nie wierzyć i teraz żyje jako bogaty ubogi; dopiero wtedy nie
należy się do rzeczy, które inaczej posiadają nas. Ta książka jest opisem
tej drogi, opisem podróży człowieka, odpowiedzią na wiele pytań
dotyczących Ciebie i każdego z nas, a także podsumowującym kolejny
rozdział z życia osobowości nazywanej Mateuszem Grzesiakiem. Pod
nią kryję się ja, którego ani on, ani Ty nigdy nie poznacie, ale w
zupełnie inny sposób doświadczycie. On doświadcza mnie, a ja jestem
tym, co się dzieje. I właśnie teraz mnie czytasz.

To piękny kawałek tekstu, na jaki przetłumaczony został równie piękny


kawałek życia. A ponieważ jesteś jego pasjonatem — nie może być
inaczej, bo życie to jedyna rzecz, jaką masz — jest to książka dla Ciebie.
Spotkały Cię te słowa, bo jesteś gotowy. Ja także jestem. Miłej zabawy i
powodzenia!

MG
PRZED NARODZINAMI

Każde z nich miało swoje życie, tak jak inni ludzie. Jak większość
osobowości z naszych czasów organizowali swoje życie w kontekście
dwóch miejsc, czyli pracy i domu, w oparciu o bardzo powtarzalne i
przewidywalne formy organizowania czasu. Rano do pracy, wieczorem
do domu. W jednym i drugim miejscu wykorzystywali może
dwadzieścia, może trzydzieści czasowników; tyle potrzeba, by typowy
umysł realizował się poprzez bazowe aktywności: chodzenie, jedzenie,
spanie, mówienie, słuchanie itd. Żyli w tym samym śnie, w takiej samej
niekwestionowanej iluzji, w jakich żyło ich pokolenie, biorąc za pewnik
większość dogmatów. Że trzeba pracować, by móc funkcjonować, że
robi się to, do czego się zostało przygotowanym w szkołach, że w
określonym wieku należy się pobrać i postępować w odgórnie ustalony
sposób. Widelec w lewej, nóż w prawej ręce, cały ustalony zestaw
wyuczonych, potrzebnych zresztą, schematów. Ale tego dnia świat
zaplanował dla nich coś innego, niż ich umysły mogły przewidzieć. Czy
cokolwiek można przewidzieć?

Akurat wtedy on, Piotrek, miał zaplanowane wyjście do baru ze


znajomymi, bo jeden z nich się obronił na studiach i znaleźli powód, by
świętować (osobowości nie zrobią nic, jeśli nie będzie powodu). A żeby
świętować, każdy powód jest dobry, więc ucieszony wizją wspólnej
balangi do rana (iluzja zysku tworzy motywację), rozentuzjazmowany
oczekiwał na wieczór. Ona, Krysia, właśnie spotkała na ulicy koleżankę
sprzed lat — Beatę — i ucieszyła się wyjątkowo (im coś jest bardziej
ekskluzywne, tym większą uwagę przyciąga). I ta mówi do niej, że
właśnie wróciła po długich wojażach do rodzinnego miasta i organizuje
małe spotkanie ze starymi znajomymi. Zaproszona się ociąga, bo niby
była już na coś umówiona, ale nie ma planu (a każde wyobrażenie
nazywane planem jest wyobrażeniem, którego prawdziwość dopiero
zweryfikuje Rzeczywistość), jakiego nie można by było zmienić. Może
jej się wydawało, że zmieniła sama, może zostało to wybrane za nią (na
niektóre pytania jedyną prawdziwą odpowiedzią jest jej brak i tak też
pozostanie w tym przypadku). W każdym razie zgodziła się, a to
rozpoczęło łańcuch nieprzewidzianych zdarzeń.

Nadszedł wieczór. Jej delikatny makijaż definiował poczucie


atrakcyjności (które w przeciwieństwie do piękna jest warunkowe i
zależy od różnych czynników), a figlarna, wiosenna sukienka
podkreślała coś, co Latynosi nazywają curvas peligrosas (czyli
niebezpieczne krągłości). To zwracało uwagę, a robiła to dlatego, że
chciała się czuć pożądana. Wiedziała o tym, gdy mężczyźni patrzyli, a
ponieważ lata relacji towarzyskich przyniosły i nauki, i interpretacje,
okazało się, że do serca faceta najlepiej to jednak przez głębszy dekolt.
Ale o tym wolała nie myśleć, bo moralność (wewnętrzny ksiądz,
dzielący świat na dobre i złe) zakazywała. A skoro nie wolno, to nie
wolno. Mężczyźni patrzyli dlatego, że kobiety pokazywały (Dlaczego nie
ma silikonu w kolanach? Dlaczego nikt tego nie kwestionuje? Dlaczego
nogi są ważniejsze niż łokcie?), a kobiety pokazywały, bo mężczyźni
patrzyli. To trochę tak jak w radiu — puszcza się muzykę, której
słuchają ludzie, a ludzie jej słuchają, bo radio ją gra… I schemat, gdy
zamknie się na dwóch graczach, staje się mechanizmem, który w
swojej funkcjonalności zapewnia istnienie określonych zachowań,
reakcji, automatyzmów. Piotrek, jeszcze po drugiej stronie barykady,
skupiał się na innych ważnych rzeczach (zawsze są ważne, bo męska
energia ma zbawiać świat) i dopiero w ostatniej chwili przypomniał
sobie, że już czas wyjść. I wyszedł. I wsiadł do autobusu. I usiadł. I
patrzył przez okno, myśląc o innych sprawach, a jego osobowości nie
zarejestrowały nic, co byłoby godne uwagi (to, co wpada w standard,
jest normalne i umysł nie zwraca na to uwagi — tak działa habituacja).

Kto sprawił, że w tym samym czasie (jeżeli założymy, że istnieje coś


innego niż teraz) i w tej samej przestrzeni (jeśli przyjmiemy, że są inne
miejsca niż tutaj) odnalazły się te dwie dusze? Jaka siła wyznaczyła
zapętlenie dróg, skoro wystarczyłoby jedno małe odchylenie i wszystko
potoczyłoby się inaczej? Od którego boga zależał los, który posadził
Mateusza w tej chwili w klubie cygarowym na Florydzie, Ciebie jakiś
czas później (choć przecież jesteś teraz) przed tą książką, a ich w
tamtym barze?

Ci ludzie, o których czytasz, choć być może „naprawdę” wcale nie


noszą imion Piotrka i Krysi, to Twoi rodzice (nie wiedziałeś o tym
jeszcze, bo się oficjalnie nie narodziłeś) i właśnie wtedy się poznali.
Dzieło przypadku, perfekcyjnie bezbłędnego: akurat wysłał ją do baru
po drinka. On stał przy ladzie, opierał się o nią i nawet by Krysi nie
zauważył (faceci patrzą nie na całość, ale na części, wybiórczo), gdyby
delikatnie się nie potknęła i nie wylądowała na jego twardym barku.
Przeprosiła od razu (reakcja), ale dopiero gdy spojrzała mu w oczy,
zniknęła na chwilę jej osobowość. Oczy są zwierciadłem duszy i dopiero
w czerni źrenic (czerń pochłania wszystko i jest najdoskonalszą
próżnią), gdy nie ma żadnych granic, doświadczamy momentalnie
nieskończoności człowieka. Ale moment wystarczy. Potem jest już
zawsze o jeden most za daleko. I gdy osobowość zniknęła, zobaczyła w
nim to głębokie, wielkie nic, odnajdując na chwilę Prawdę. Była tak
samo nieskończona, jak pisali w książkach, a ona nie musiała o tym
nawet wiedzieć, bo każdy rozumie to tak samo. Jeszcze intelektualnie
nie wiedziała, on też nie wiedział, że w tym spojrzeniu dopiero narodzą
się na nowo. Uśmiechnęła się, zakłopotana, poprawiła nieśmiało włosy,
czując motylki w żołądku. A on naprężył mięśnie, jak mały kogucik,
zniżył głos (chciał wyjść na prawdziwego faceta) i powiedział, że nic nie
szkodzi. Bo nie szkodzi — nigdy nie szkodzi, bo jedyną rzeczą, jaką Ci
się może przydarzyć, jest niezakwestionowana myśl. Ona podziękowała
i przez bardzo długą (dla innych jednak krótką) chwilę czuła się
niezręcznie, bo chciała i pragnęła poznawać i doświadczać, ale umysł
podpowiadał, że nie wypada. Nienawidziła tego wewnętrznego
księdza, który krytykował każdy ruch wychodzący poza to, co znane i
przemyślane. On też chciał kontynuować, ale osobowość kazała jak
najlepiej wypaść i nie dała mu szansy wyjść ponad dialog wewnętrzny
robiący z niego produkt, który rzekomo miałby się jej spodobać.
Kolejna ofiara umysłu, którego myśli nie zostały zakwestionowane. I
dlatego Piotrek nie powiedział nic, chociaż chciał, a Krysia nie zrobiła
nic, mimo że pragnęła. Odwróciła się więc i odeszła zasmucona. A on
został sam ze sobą i jedyne, co mógł zrobić, to się zezłościć. Na siebie.
Na to „ja”, które odebrało mu szansę zrobienia tego, co w głębi duszy
zamierzał. Kazał się sobie zamknąć. Kupił sobie podwójną wódkę i
wypił ją jednym haustem. Nareszcie miał dosyć. Odszedł od baru,
rozejrzał się i zobaczył, że siedzi między koleżankami. Nie widział
żadnej innej (serce nie patrzy wycinkowo, ale całościowo), istniała więc
tylko ona. I zrobił pierwszy krok, serce zabiło mu mocniej, zrobił drugi,
a ono zabiło dwa razy szybciej. Szedł w kierunku jej stolika, choć
wewnętrzne dialogi osobowości walczyły o przetrwanie, wymyślając
najlepsze-na-świecie-złote-preteksty-do-ucieczki, i po raz pierwszy
uwierzył, że nie musi pozować. I podszedł. I ona się odwróciła, a
wszystkie inne dziewczyny przestały rozmawiać; mężczyzna, który
dobrze czuje się w swojej własnej skórze, jest taką rzadkością, że na
krótką chwilę one też zapomniały, że mają grać swoje kobiece,
atrakcyjne, studenckie, blondynkowe czy brunetkowe role. Ale on
patrzył tylko na jedną. Przedstawił się grzecznie i zapytał, czy chciałaby
zatańczyć. A ona marzyła, by zatańczyć. Nieważne co. Nieważne do
jakiej muzyki. Nieważne jak długo i po co. Nie było żadnego powodu,
żadnego zysku, żadnej straty, była ona i dostała od losu szansę. Idąc za
głosem intuicji, zgodziła się. Wstała. On wziął ją za rękę, a ona
zawstydziła się, że była trochę spocona z nerwów. On poczuł się nieco
pewniej, odetchnął z ulgą (ta jest zawsze konsekwencją zejścia napięcia
powstałego z lęku) i poszli razem na parkiet.

Minęło jeszcze kilkanaście chwil. Potem kilkadziesiąt momentów


zamkniętych w spotkaniu i rozmowie o nie-ma-znaczenia-o-czym-bo-
pragnę-cię-tak-bardzo-poznać i pierwsze spotkanie nieubłaganie
zbliżało się ku końcowi. Był powód — wielki obraz poranka dnia
następnego kazał zawrócić z drogi nieprzewidywalności i wrócić do
umysłu, choć tak świetnie im się rozmawiało. Wyłączone osobowości,
gdy umysł staje się tu i teraz narzędziem swojego pana, połączyły w
całość ciało i myśli. Moment, zawsze cierpliwy i zawsze nieskończony,
wcale nie chciał (bo tak naprawdę po prostu nie może) się skończyć,
ale wewnętrzne nakazy krzyczały. Obiecali sobie jeszcze raz się
zobaczyć. Korciło oboje, by obiecać więcej, ale na taką pewność było za
wcześnie (choć nigdy nie jest za wcześnie, tak jak nigdy nie jest za
późno). Ale w sam raz na wzięcie numeru telefonu. Kumple pytali, co
to za laska, koleżanki, co to za facet. Coś im powiedzieli, ale przeżycie
było zbyt głębokie, by je zwerbalizować. Pewnie dlatego Lao Tze
napisał kiedyś, że prawda się kończy, gdy zaczynają się słowa. A może
dlatego, że inne są słowa osobowości, a inne serca.

Potem minie jeszcze kolejne spotkanie, po którym pojawi się następne.


Kino, kawiarnia, spacer w parku, nic ani oryginalnego, ani
nietypowego, ale przez to najprawdziwszego (klasycyzm oznacza
doskonałość). Delikatnie zbliżające się, najpierw niby przypadkowe
dotknięcia, trzymanie się za ręce i nieświadome pragnienie do
roztapiania „ja” w „my” stawało się coraz bardziej odczuwalne. On przy
niej przestawał udawać. Ona przy nim czuła się prawdziwą sobą. On
wierzył w jej obraz (choć był to tak naprawdę obraz jego samego), a
ona w obraz jego (choć widziała w nim siebie). Przestawali się bać
coraz to ogólniejszych słów, dłuższych określeń czasowych, planowania
czegoś na nieco dalej niż kolejny weekend. Jednostki czasu się
zmniejszały, frekwencja była częstsza, a pragnienie zostawienia siebie
większe. To naturalna kolej rzeczy, gdy w miłości uspokaja się ego. Ale
jeszcze daleka droga przed nimi, daleki powrót, zanim zrozumieją. Ale
zrozumieją. Wszyscy rozumieją.

Małżeństwo było oczywiste. Monogamia również. Rzeczywistość


wymusza na umyśle konieczność dojrzewania, tak jak wymusiła na
nich. Pobrali się, pokochali bardziej, aż przyszedł kolejny moment. Tym
momentem byłeś Ty. Właśnie wybrałeś swoich rodziców.
Nikt nie wie dlaczego, ale zawsze, gdy dusza wybiera ciało, w jakim
będzie żyła jako człowiek (jesteśmy istotami duchowymi
doświadczającymi życia na ziemi, a nie ludźmi doświadczającymi
zjawisk duchowych), na niebie zaczyna świecić nowa gwiazdka.
Właściwie nie jest taka nowa, tak naprawdę znowu widać ją na
firmamencie, rozświetloną nową energią kolejnego życia. To tylko
Twoja gwiazdka, tak samo indywidualna jak Twoja dusza. Później,
mniej więcej w trzecim, czwartym roku życia, gdy nauczysz się
oddzielać swoje prawdziwe, holistyczne „ja” od umysłowego, czyli ego
(osobowości), zacznie Ci ono podpowiadać, że najważniejsze w życiu to
stać się kimś. Może przystojnym albo ładną, inteligentną albo
dojrzałym, lekarzem, prawnikiem, nauczycielem, matką, żoną,
kochanką, wszystko jedno. Tymczasem to nie jest nawet możliwe: stać
się kimś, bo można być tylko sobą i nikim więcej. I to jedna z tych
rzeczy, jakich będziesz doświadczał w czasie życia na ziemi. Podobnie
jak syn marnotrawny musiał najpierw opuścić dom ojca, by potem do
niego wrócić, Ty też będziesz szukał na zewnątrz, poza domem, a
potem powrócisz do siebie, jedynego domu, jaki posiadasz. Tak działa
ego — każe coś mieć i kimś być, choć to pierwsze stracimy, gdy umrą
ciała, a to drugie nie jest możliwe do osiągnięcia.

I ta dusza czeka zawsze przy ciałach, tak jak czekała przy Twoich
rodzicach (dwojgu ludzi jeszcze tak nienazywanych), patrząc i słysząc
zupełnie inaczej. A to była magiczna noc. Gwiazdy świeciły jak nigdy
przedtem, kibicował Ci cały świat, Rzeczywistość (Bóg) cieszyła się tak
samo z narodzin jak ze śmierci (bo po pierwsze jej nie ma — opinie o
śmierci możemy mieć tylko za życia, jest więc niesprawdzoną tezą — a
po drugie Rzeczywistość jest bezwarunkowa, a pod ocenami kryje się
zawsze miłość i akceptacja). A gdy się coś rodzi, to zawsze coś umiera,
bo życie i śmierć to dwie strony tego samego wektora. I dwoje
dorosłych ludzi, splecionych w miłosnym uścisku, przeżywało orgazm.
Ale był to orgazm zupełnie inny niż tylko fizjologiczny — kumulacja
energii przeszła przez próg konwersji i transformowała ją w przeżycie
tak silne, że na chwilę znikła osobowość. Orgazm szczęścia, radości i
pewności, że nie było żadnego ważniejszego momentu ani miejsca (bo
nie ma) niż to, w którym byli. Stworzone „my” było silniejsze niż
jakiekolwiek „ja” i dopiero w takiej chwili, gdy „ja” i „ty” przestają
istnieć, z tego „my” może powstać nowe życie. Śmierć i życie są ze sobą
związane jak brat i siostra… I tak samo musi umrzeć „ja”, musi umrzeć
„ty”, by „my” dało światu nowe życie. Choć bardziej to Rzeczywistość je
daje, a ludzie mają szansę być tylko głosicielami tego, co Ona mówi i
robi. Oni byli w tym momencie dawcami nowego życia, bo orgazm,
który mężczyzna miał w kobiecie, nie był dla niego, ale dla niej. To
rozumieją mężczyźni, gdy porzucają złudę kontroli i zaczynają się
kochać (zaczynają dawać wyraz miłości), a przestają pieprzyć (przestają
dawać wyraz władzy, zawsze pochodzącej z lęku). Wtedy nadal mogą
się pieprzyć, ale jest to wybór, a nie mus. I gdy on wypuścił siebie z
siebie (energia męska jest dająca i aktywna), a ona przyjęła jego w
siebie (energia kobieca jest akceptująca i pasywna), dusza wiedziała, że
nadszedł czas. I gdy on w plemniku pędził wiedziony przeznaczeniem,
tak jakby był stworzony tylko do jednego (tak samo jak my jesteśmy
stworzeni tylko do tego, co w danej chwili robimy), a ona czekała
(jesteśmy też perfekcyjnie cierpliwi, gdy nie ma historii o pośpiechu i
spóźnieniach), dusza przesunęła się bliżej, bo nadchodził jej czas. Gdy
żyjesz poza nim, tak jak ona żyła, nie ma już ani nic do zrobienia, ani do
zyskania i stracenia, nie ma też pośpiechu ani nie można się na nic
spóźnić. I gdy plemnik wszedł do jajeczka, umarł w nim i ono umarło, i
w procesie wzajemnej anihilacji narodziło się nowe życie, a bardziej
dokładnie — kontynuowało się, tym razem na ziemi.

Ona trzymała jego ciało, on osunął się z niej, gdy zeszło napięcie z
mięśni. Był absolutnie samotny (przeżycie związane z orgazmem czyści
energie i doprowadza do chwilowego balansu poprzez uczucie pustki i
jedności, dlatego tak wiele osób traktuje seks albo masturbację jako
rozwiązanie, przynajmniej czasowe, trapiących ich problemów). Był
ciałem, w którym żył, był spokojem, jaki odczuwał, prześcieradłem,
które go otulało. Ona, otwierając się dla siebie poprzez niego, była
spełniona (spełnienie zawsze towarzyszy nam wtedy, gdy nie ma już
potrzeb i jest ostateczną satysfakcją). Odkrywała, jak bardzo wiele się
bierze, dając, i bez poczucia iluzji straty, jakie ma ego (osobowość,
dając cokolwiek, zawsze oczekuje minimum tyle samo w zamian),
realizowała siebie. W miłości nie ma miejsca na intelektualne
rozważania (umysł jest zawsze o, na temat czegoś, przez co dysocjuje
się od wydarzeń) i można jedynie przeżywać w radości to, co się ma (i
tak nigdy się nie ma nic innego niż to, co się ma, i ten stan nie ulega
zmianie, bo nawet mając „więcej”, dalej masz tyle, ile masz). A oni
mieli siebie. Ona, potem, po zajściu w ciążę, choć nie wiedzieli jeszcze o
tym oficjalnie, poświęci swój świat wygód na wymiotowanie bez
ostrzeżenia, nietypowe potrzeby jedzeniowe, sinusoidy emocjonalne i
to wszystko w imię wyższego celu, który jest ważniejszy. On zacznie
inaczej myśleć o pieniądzach i odnajdzie się w roli opiekuna,
poświęcając siebie na rzecz ideałów piękniejszych niż osobowości.
Jedno i drugie wchodzi na drogę służenia innym, najbardziej
szlachetnej działalności człowieka. Zobowiązani sami przed sobą (tak
się dzieje, gdy zamiast fałszywej moralności słuchasz prawdziwego
sumienia) wchodzą na ścieżkę, na której to dopiero możesz zrealizować
się Ty. Za dziewięć miesięcy się narodzisz.

Wiesz, że istnieje poziom, na którym instytucja babskiego focha nie ma


dla faceta już żadnego znaczenia i na którym nie jest ważne, co się
mówi, bo widzenie człowieka bez jego masek (ego) zawsze pozwala
odwołać się do tego, kim jest naprawdę, a nie do tego, co robi, jak to
robi, z kim, gdzie, dlaczego i po co (to podstawowe metaprogramy, w
jakich żyją osobowości)? Wiesz, że istnieje poziom, na którym jego
męskie pokazy i zabiegi są dla niej nieistotne, bo widzi w nim
mężczyznę, a nie produkt? Ona dojrzewa, a dojrzewa obok niego, bo
kobieta potrzebuje męskiej energii, by urosnąć. Obserwuje siłę,
determinację, zawziętość, spokój i uczy się twardości, asertywności,
odwagi. On dojrzewa też przy niej, a ma do odrobienia całe lata
niezauważonej miękkości i płynności. Pojawia się empatia i odczuwanie
tego, o co chodzi. Nie potrzeba na nią słów, bo jest ludzka, synergiczna
i nie przynależy do płci, ale jest językiem poza wieżą Babel. Rozumie ją
coraz bardziej, zaczyna obserwować jej sposób myślenia i coraz lepszą
komunikację z ciałem, jaką ona zdobywa z każdym dniem. Tylko małe
dzieci, inne gatunki zwierząt, kobiety w ciąży i buddowie znają
świadomie język ciała, bo większość kolektywu spędzi swoje życia na
uczeniu się jedynie języka werbalnego kraju, w jakim się urodzili. Ale
język ciała ma swoje własne prawa i sposoby komunikacji. Tak jak pies
jedzący trawę, by się odrobaczyć, niedźwiedź smarujący się ziołami, by
nie gryzły go insekty, małpa balansująca swoją dietę nutraceutykami
(zoofarmakognozja to nowa dziedzina farmakologii, badająca, jak
zwierzęta wykorzystują rośliny jako substancje lecznicze), tak samo
kobieta w ciąży zaczyna poznawać wierzchołek góry lodowej, jakim jest
komunikacja z ciałem i spełnianie jego najprawdziwszych potrzeb. Choć
urodziliśmy się z tym, naturalna umiejętność jest potem
substytuowana schematami poznawczymi diet, zdrowego (rzekomo)
odżywiania się itd., choć przecież każdy z nas jest dla siebie najlepszym
dietetykiem od samego początku (to nie jedyny przykład zamiany przez
stryjka siekierki na kijek). Odczuwa nagle, że ma ochotę na kiszoną
kapustę (może odbudowuje mikroflorę bakteryjną) i bez naukowego
wytłumaczenia je jej dokładnie tyle, ile potrzeba. Z drugiej strony jest
też okres, gdy nie wymaga od siebie, by wyglądać jakoś, zapomina o
dietach i słucha siebie. On to obserwuje i poprzez modelowanie sam
zdobywa wiedzę o tym, jak jego ciało z nim rozmawia. Odczuwa
wzrosty ciśnienia przy stresie i uczy się relaksować świadomie, co
inspiruje ją, by w ostoi spokoju porzucać lękliwe myśli i skupiać się na
sobie. To piękny okres wzrostu dla obu, gdy w tolerancji i współpracy
odkrywają siebie bardziej i rozwijają się już mniej kanałowo (czyli
intelektualnie w określonej dziedzinie), a bardziej holistycznie.
Najzabawniejsza była sytuacja, gdy ona dowiedziała się o ciąży i chciała
mu powiedzieć: jej obawa, jak on zareaguje, jest słodka i pełna
kobiecości, a jego reakcja spontaniczna i prawdziwa.

K ONWERSJE
Mijają miesiące, a dojrzewający facet konwertuje się w mężczyznę.
Najpierw, zanim jeszcze poznał moc, był dużym dzieckiem. Przenosił
odpowiedzialność na zewnątrz, domagał się od świata spełniania
swoich potrzeb. Ego było bardziej zależne od innych. Autorytet
zewnętrzny, który towarzyszy nam w warunkowym świecie od samego
początku, nakazuje brać bez sprawdzenia rady innych (te różnią się tym
od informacji, że należy je wziąć). To pierwszy poziom hipotez — umysł
zaczyna być wypełniany informacjami i rozpoczyna się poznawanie
intelektualne, kreujące świat snu. Te informacje nie zostały jeszcze
empirycznie sprawdzone, w związku z czym kreowany jest z ogromną
konsekwencją świat iluzji, w którym poruszają się pierwsze
osobowości. Ludzie grają role rodziców — zaczynają proces socjalizacji
i wychowują człowieka na swoje podobieństwo. Ponieważ znają
jedynie to, co znają, mając dobre intencje przy braku znajomości
mechanizmów, instalują w absolutnie chłonnym umyśle schematy,
które tworzą świat. To istna Księga Rodzaju — człowiek stworzony na
Jego podobieństwo na początku tworzy świat (swoich własnych
poglądów, myśli, przekonań), choć nie może zweryfikować na tym
etapie, czy ten świat jest prawdziwy. Pierwszy poziom hipotez daje
umysłowe założenia i prawdy: że trzeba przyjąć system wartości
charakterystyczny dla danego kolektywu, że dziewczynka bawi się w
dom i lalkami, a chłopiec żołnierzykami. Kreowana jest płeć, jedna z
najbardziej fundamentalnych historii i dogmatów umysłowych. Ksiądz
społeczeństwa instaluje moralność i dzieli świat na dobry i zły, tworząc
zasady postępowania i funkcjonowania (katolikiem się nie rodzisz, ale
możesz się nim zrobić). Koledzy ze szkoły dają do zrozumienia, że
akceptacja w grupie zależy od wypalenia papierosa, a telewizja
generalizuje wyjątki od zasad i nagle podróż do Kolumbii (choć nigdy
tam nie byli) prezentuje się w umyśle jako niebezpieczna eskapada.
Hipotezy pierwszego stopnia, niesprawdzone w praktyce, czynią z
umysłu dziewice mówiące o seksie i nakazują powtarzać wyuczone
wzorce, które nie są jeszcze prawdziwe. Nie ma mowy o intuicji,
będącej podstawą każdej umiejętności, jest za to coraz większa głowa
wypełniona schematami, definicjami, dogmatami. To dziecko właśnie,
któremu cały świat kolegów, rodziny, księży, mediów, gwiazd ekranu,
nauczycieli i rządów doradza, jak ma żyć. Na tym etapie umysł wierzy w
istnienie autorytetu zewnętrznego i odbiera sobie prowadzenie i
odpowiedzialność, które dają wiarę w siebie i zaufanie, że można żyć
samodzielnie. Owca podąża, beczy, gdy boli, goni za tłumem i
zmieniająca się moda nakazuje kupić w nowym sezonie ciuchy nowego
koloru, by anonimowo iść za tłumem w grupowej akceptacji. Dopiero
gdy pojawi się siła do zmiany, wtedy owca ma szansę na konwersję w
lwa. Właśnie rodzi się silne ego. Wszyscy tak mamy i tak wygląda
przechodzenie między etapami snu.

Jest taka piękna przypowieść o porzuconym lwiątku, które wychowuje


się między owcami. Te się go nie boją, bo jest małe, więc wychowują je
na dobrą owcę: ma powtarzać za tłumem, nie wychylać się, jeść to, co
jedzą inni, i uciekać od lęku, który jest nieodłącznym elementem życia
stada. I ten lew, ponieważ nie ma innych wyborów (ludzie zawsze robią
to, co mogą, dopiero gdy mają wybór, zaczynają się nad tym
zastanawiać), żyje jak owca. Ale pewnego dnia inny lew, który był
wychowywany przez swoich, poluje na owce. Skrada się, wierząc w
swoje umiejętności, do stada i za chwilę wybierze sobie ofiarę. Lwy
zawsze zjadają to, co zjeść najłatwiej, wiedzione instynktem, intuicją,
niekwestionowalnością praw natury. Odpowiedzialność jest oczywista
— jeśli nie zje, to umrze z głodu, a pretensji zwierzęta nie mają.
Odpowiada sam za siebie i sam przed sobą. Lew kalibruje, kogo zje
dzisiaj, gdy nagle widzi między owcami jednego ze swoich, który
wygląda jak lew, ma rozmiar lwa, chodzi jak lew, więc musi być lwem…
Zszokowany, że jego krewniak jest między owcami i ich nie je, dopada
go i krzyczy:

— Stary, co ci się stało? Jesteś lwem między owcami?

Tamten, wyszkolony na owcę, boi się, pochyla głowę, ryczy, becząc, i


ucieka, więc prawdziwy lew zabiera go siłą do strumienia i każe
spojrzeć w odbicie. Lew-owca podąża, słucha i robi, co każą, po czym
patrzy po raz pierwszy w życiu na siebie w lustrze. To, co widzi, odbiega
od obrazu innych owiec. Ma piękną, bujną grzywę, wielkie zęby,
potężne i silne łapy. Na chwilę przestaje reagować. Zaczyna myśleć.
Właśnie dostał wybór, to jego wyzwalający bodziec. I się wścieka. A gdy
się wścieka, zaczyna ryczeć. Coraz głośniej i głośniej, aż ten pierwszy,
pierwotny ryk dokonuje transformacji. Oszukany przez swój własny lęk
buntuje się i zabija osobowość owcy, do której już nigdy nie powróci.
Ten ból staje się fundamentem nowej siły i narodzin lwa — nowej
osobowości. To facet, który poznaje swoją moc. Jego życie nigdy nie
będzie już takie samo.

Wyjście z okresu owcy zawsze związane jest z buntem. To


przeciwwaga, kontrsiła, przeciwieństwo, które musi siłą oderwać
człowieka od autorytetu zewnętrznego. Wcześniej szukał akceptacji u
innych, zależał od nich, zdawał się pasywnie na aktywność innych i
tracił odpowiedzialność, czyli absolutną kontrolę (w przeciwieństwie
do zwykłej kontroli ego, wypływającej z lęku). Taki mężczyzna to synek,
który za partnerkę wybierze kobietę-matkę. Taka kobieta to córka,
która w opiekuńczych ramionach męża-ojca odnajdzie bezpieczeństwo
i choć może nie spełnić marzeń, przynajmniej nie straci tego, co ma.

Przez ten etap przechodzi każdy z nas, bo rodząc się z czystą kartą
(John Locke), w niewinności oddajemy innym prawo zapisywania
wszystkiego, co uznają za stosowne. A świat pisze swoim własnym
pismem w głowie małego dziecka wszystkie zasady, języki, definicje,
hierarchie. Ono przyjmuje, bo nie tylko nie ma innego wyjścia, ale nade
wszystko bez procesu socjalizacji nie byłoby w stanie przejść przez ulicę
czy nauczyć się rodzimego języka. Psychologowie są dziś zgodni, że
zdecydowana większość naszych przekonań (a co za tym idzie —
zachowań) pochodzi z pierwszych czterech lat dzieciństwa, kiedy
trudno jest jeszcze mówić o wyrobionej logice. Dziecko jest niewinne,
bez możliwości wyboru. Rodzi się jako Chrystus, jest Buddą, ale nie z
wyboru, a więc nie z dojrzałości. A tak się nie liczy, bo inaczej nigdy nie
stałoby się zadość wolnej woli, która odróżnia nas od innych gatunków
zwierząt. Pomyśl tylko, jak nudno jest aniołom w niebie. Są tak
perfekcyjne, nigdy nie popełnią błędu, nigdy nie będą mogły
zadośćuczynić, nigdy też nie zmartwychwstaną ani nie przejdą przez
prawo wyboru. Pomyśl tylko, że każdy pies wraca do pana, który go
bije, i że w swoim posłuszeństwie służy z natury, lecz nie z wyboru. Nie
położył świadomości i umysłu na jednej ścieżce, tak jak my. My mamy
tę możliwość. To piękny, boski prezent. Zawsze mamy wybór. I to małe
dziecko musi przyjąć zewnętrzne autorytety — uczyć się szybko
zależności od matki, ojca, traktować każde słowo jako demonstrację.
Bez wyrobionej jeszcze moralności nie ma znaczenia, czy rodzice się
biją do nieprzytomności, zalewają alkoholem, czy przytuleni siedzą
przed telewizorem — nie wiadomo jeszcze, co jest dobre i co jest złe,
więc równie dobrze można wziąć wszystko. I dziecko bierze. To proces
konstrukcji snu, który daje jedyne życie, jakie znamy.

Gdy zapytasz siebie o swoje pierwsze wspomnienie i posiedzisz chwilę


z zamkniętymi oczami, zdasz sobie sprawę, że pochodzi z wczesnego
dzieciństwa. Może miałeś wtedy kilka lat i pamiętasz określoną scenę,
scenę numer jeden. To był początek Twojego życia — cała reszta
historii nie jest Twoja, została opowiedziana przez innych, a Ty wziąłeś
to za dogmat. Rodzimy się intelektualnie dopiero kilka lat po
„oficjalnych” narodzinach i w okresie dzieciństwa sen jest dopiero
tworzony. Może ze swoich 10 lat życia będziesz pamiętać pięć, sześć
wspomnień — i to wszystko a propos prawdy. Cała reszta opowieści o
tym, kim byłeś, co robiłeś, jak myślałeś, to instalacje innych, które
bierzesz za pewnik. Ale to nie jest Twoje prawdziwe życie… Sprawdź!
Połóż na linii czasu wszystkie swoje wspomnienia. Swoje to znaczy
swoje — nie to, co usłyszałeś od innych. I tym samym zacznij oddzielać
swoją prawdę od czyjegoś świata, który w procesie socjalizacji
zaadaptowałeś. Z takich czystych i własnych doświadczeń zaczynasz
wyciągać wnioski na przyszłość. A zatem inne wnioski — na temat
ludzi, na temat zdarzeń, na temat zachowań itd. — stają się etykietami,
w jakie przestajesz wierzyć: skoro wspomnienie okazało się
nieprawdziwe, to wniosek wyciągnięty na jego podstawie również.
Okazuje się, że wspomnienie o klapsie wcale nie jest dziewczyny, ale jej
mamy — podczas wglądu pod zamkniętymi powiekami ona rozumie, że
klaps był opowieścią mamy, ale nie jej. Tym samym znika osobowość
ofiary, a co za tym idzie — doszukiwanie się winy u innych. Na takim
„małym” wspomnieniu mógł być zbudowany cały system
tożsamościowy („duzi ludzie są niebezpieczni”, „nigdy nie należy do
końca ufać” itp.).

Podobno karaluchy i szczury, ze względu na zdolności adaptacyjne,


jako jedyne przeżyją wojnę atomową, wszystkie pozostałe gatunki
zwierząt wyginą. Ale istnieje też struktura, która jest o wiele bardziej
adaptacyjna niż karaluch. To umysł. Dzięki niemu możemy urodzić się
Papuasami i karmić małe świnie, których maciora zdechnie, mlekiem z
własnej piersi albo synem multimilionera amerykańskiego, który kąpie
się w złotej wannie. Być katolikiem i nie jeść mięsa w piątek albo
muzułmaninem, który kilka razy w ciągu dnia pada na kolana i chyli
czoła ku Mekce. Rodzimy się absolutnie nadzy, nie tylko dosłownie,
lecz także neurologicznie, ale każdy z nas idzie potem w różnym
kierunku. Ta różnorodność człowieka jest jego błogosławieństwem i
przekleństwem jednocześnie: może być każdym wszędzie, ale przez te
różnice umysły potem wymyślają wojny, morderstwa, gwałty i całą
resztę zabiegów mających na celu wykazanie racji. Dzięki umysłom
możemy żyć perfekcyjnie w dysfunkcyjnych rodzinach, ucząc się
unikania pijącego ojca, albo w innym miejscu zajadać się chrabąszczami
bogatymi w białko. Nie rodzisz się ani katolikiem, ani super-modelką,
ani prawnikiem, ani Polakiem czy Amerykaninem, nie rodzisz się nawet
kobietą czy mężczyzną (w sensie energetycznym, socjalnym i
intelektualnym), te wszystkie etykiety nabędziesz w procesie
wychowania. I jeśli zaczniesz sam tworzyć swoją własną rzeczywistość
(choć nie jest to jeszcze absolutna Rzeczywistość), swój własny świat,
to wcześniej czy później się zbuntujesz. Dziecko odpępawia się wtedy
drugi raz (pierwszy raz się nie liczy, bo zrobił to za nie lekarz), płacąc
rachunek za każdą idealizację.

Bunt boli. Każdy autorytet, który był zidealizowany, sięgnie teraz


bruku. Proces jest oczywisty, bo nie da się udawać, że moneta ma tylko
jedną stronę; jeśli wsadziłeś kogoś na piedestał, wcześniej czy później z
niego spadnie. Tak wygląda stan zakochania intelektualnego, kiedy
wszystkie cechy swojego ego eksponuje się na drugą osobę i nie widzi
się jej, lecz jej zidealizowany, nieprawdziwy obraz. Przychodzi w końcu
moment rozliczenia, gdy księżniczka z bajki ma menstruację i strzela
focha, a książę zostawia po sobie brudną ubikację. A miało być tak
pięknie! Przecież miały być fanfary, namiętny seks bez końca,
pozłacane świeczki z niegasnącym płomieniem w sypialni i spełnienie
trwające do końca życia (a może i dłużej). A tu po jakimś czasie ona
zaczyna nienawidzić tego wszystkiego, co w nim „kochała”. Jego
promienny uśmiech zamienia się w sztuczny, cieple spojrzenie w
kluchowate. Jej atrakcyjna sylwetka to już nie to, co kiedyś, a pełen
pasji seks to dziś bardziej usypiacz niż frajda. Co się stało? Nic. Po
prostu wcześniejszy zysk iluzji zamienił się teraz w zysk straty, tak samo
podpartej fałszem jak wcześniejsze zakochanie. Ponieważ ludzie nie są
idealni, ale prawdziwi (i nigdy idealni nie będą, mimo nawoływań ich
ego), każda idealizacja kończy się Norwidowskim upadkiem fortepianu
na bruk. Rodzice mieli być niezawodni, a okazuje się, że są takimi
samymi ludźmi jak wszyscy. Partner miał być perfekcyjny, a nie jest.
Życie miało być złote, a od wczoraj jest twardym metalem. Tak kończy
się krótka wycieczka niespełnionych oczekiwań, po których pozostaje
zawód, rozżalenie i pretensje. Wszystkie one są jednak potrzebne, by
iść w kierunku Prawdy. Bez idealizacji nie ma bólu, jest akceptacja i
prawdziwość. Akceptować można tylko prawdziwość, od całej reszty
się uzależnia w ten czy inny sposób.

Ten bunt jest potrzebny, by wyrwać się spod władzy wielu bożków —
nieomylnych rodziców (a jednak też popełniających błędy), zawsze
mądrzejszych nauczycieli (którzy wcale nie są obiektywni), religijnych
guru (bo przyłapano jednego z nich na seksie z prostytutką w
samochodzie), autorytetów społecznych (lekarze handlują skórą),
obiecujących dobrobyt polityków (nakradł i uciekł za granicę) i tak
dalej, i tak dalej, i tak dalej… Dziś ludzie mają zupełnie inne bóstwa niż
mały posążek Światowida albo hinduskiego słonika — w portfelu
błyszczy karta kredytowa dająca rzekomo poczucie bezpieczeństwa,
dzięki której można kupować nie za swoje pieniądze; internet pozwala
przegooglować życie, by broń Boże nie mieć chwili samotności (bo
wtedy budzą się te wszystkie dialogi wewnętrzne, które najlepiej
uciszyć drinkiem, internetem, gazetą z obrazkami, telewizorem); plotki
z gazet dostarczają historii, jakimi można zająć umysł (bo wystająca
pierś znanej aktorki jest bardziej wartościowa niż wystająca pierś
zwykłej pani Wiesi). Religia ego wyznaje zupełnie inne zasady i modli
się do innych, niewidzialnych bożków. I jest o wiele bardziej
międzynarodowa i potężniejsza niż którakolwiek inna.

I w czasie tego buntu, ponieważ wszystkie pretensje i zawody idą w


kierunku zewnętrznym, umysł zaczyna się ustawiać po drugiej stronie
barykady. Wcześniejsze autorytety zewnętrzne zaczynają ustępować
innemu, temu, który już nie zależy (pozornie) od świata, ale od siebie
samego. To początek autorytetu wewnętrznego i narodziny silnej
osobowości. Pojawiają się demony, których wcześniej nie było. Pojawia
się władza, a im większa władza, tym większa potrzeba kontroli.
Rozwija się energia seksualna, która poprzez pożądanie zaczyna
zdobywać coraz więcej i szybciej. Kusicielki w postaci seksu (zawsze
seksualna energia kobieca tworzy pokusę, bo inaczej nie ukierunkuje
silniejszej, ale bardziej twardej i mniej elastycznej energii męskiej),
pieniędzy, ambicji, władzy zaczynają sterować rosnącą siłą osobowości,
która wychodzi wreszcie z ogromnego bólu i wkracza w sferę
niezależności, władzy, potęgi. To może być atrakcyjna kobieta, która
uczy się, że obracając w odpowiedni sposób pupę, owinie męską
energię dookoła palca. To może być szef firmy, który w pięknym
samochodzie i umięśnionym ciele zdobywa podziwiające spojrzenia
owiec i zawistne lwów (dla tych pierwszych staje się idolem, czyli
bożkiem, a dla tych drugich konkurencją). Może to młody lekarz, który
przez swój tytuł uważa się za lepszego od innych. A może osobowość
racjonalistki, która dla odmiany odrzuca wszystko, czego w życiu nie
spróbowała. Lew opiera swój byt na autorytecie wewnętrznym i
inwestuje we własne „ja”, bo myślenie o byciu na nowo owcą napawa
go lękiem i obrzydzeniem. Im lew jest silniejszy, tym bardziej zamknięty
na naukę, bo czerpie wszystko przez własne filtry, nie słuchając innych.
Staje się królem sawanny (ale tylko takiej, gdzie nie ma słoni, do czego
się nie przyzna sam przed sobą). Taki facet (jeszcze nie mężczyzna) z
przyjemnością znajdzie kobietę-owcę, bo przy niej będzie się realizował
jako mądry, podziwiany, silny. Stanie się królem myszy; nigdy nie
zainteresuje go kobieta, której nie imponuje jego świat zewnętrzny, ale
wszystkie małe myszki będą go podziwiały (myszkom imponuje kot, bo
się go boją). Będzie tworzył grupy, których stanie się liderem, i póki
będzie w nich podziwiany, póty utrzyma się u góry. Jeśli tego podziwu
nie otrzyma, odrzuci innych jako wrogów, bo zagrażają oni jego
obrazowi na własny temat. A na tym obrazie wszystko się opiera: taka
kobieta wie podświadomie, że bez atrakcyjności albo stanowiska
będzie musiała wrócić na rodzinną wieś i uderzać w telewizor słabo
odbierający telenowelę, i stąd cały wysiłek, by utrzymać obraz „ja”,
dzięki któremu osiąga się sukces. Życie jest teraz pełne celów,
ambitnych planów, liczy się tylko przyszłość. Władza kusi, a może
dawać ją tytuł poważanej uczelni, atrakcyjne ciało, drogi samochód,
dobra partia u boku, wysoka pozycja itd. A im więcej władzy, tym
bardziej trzeba pilnować, by jej nie stracić. Do tego służy kontrola,
która zawsze jest nieodłączną częścią ego.

Zysk lwa w porównaniu z owcą wydaje się być oczywisty: nie zależy od
innych, a jedynie od siebie, ma „wygodniejsze” życie, może liczyć na
siebie i pnie się coraz wyżej po drabinie społecznej. Ale taki stan jest
okupiony ogromnym wysiłkiem wynikającym z ciągłego tracenia
energii. Na nerwy, że jeśli się nie uda, to będzie źle (bo owcom się nie
udaje). Na kontrolę, bo trzeba przecież przykryć ten ogromny lęk bycia
zwykłym (a chodzi przecież o bycie niezwykłym). Na udowadnianie, że
jest się najlepszym w najważniejszych kategoriach (bo bez podziwu
innych nie będzie dowodu, że tak jest). Na konkurowanie i rywalizację z
innymi, bo przecież inni ludzie są zagrożeniem dla tego, co się ma
(napędza to ogromna iluzja straty). Na ambicję, która każe robić coraz
więcej, coraz mniej spać, coraz więcej osiągać i która nie pozwala
cieszyć się tym, co się ma. Na porównywanie się z innymi i ciągle
sprawdzanie, czy jest się lepszym i skąd idzie zagrożenie. Lew będzie
miał problemy ze zdrowiem, utrudnione relacje, przykryje miłość
kontraktem, spokój relaksem w spa, radość entuzjazmem z zakupów.
Lew to tzw. drugie małżeństwo — w pierwszym było się owcą,
ekstremum słabości, więc teraz umysł idzie w drugie ekstremum,
organizując dokładną przeciwwagę dla przeszłości w postaci wygody,
mocy, siły. Tutaj, w pozornym zwycięstwie, spocznie na laurach
zdecydowana większość, bo choć działa dopiero trzecie małżeństwo, to
kusicielki są tutaj potężne. Przecież chodziło właśnie o to, by na
wygodnej, modnej sofie w drogim mieszkaniu cieszyć się dobrym
telewizorem z fajnym partnerem u boku. By mieć własny biznes i
wystarczająco szmalu, by kupić te wszystkie rzeczy, o jakich się
marzyło. Owca podziwiała tych, co mieli jej marzenia, a lew tymi
marzeniami żyje. Marzeń już nie ma, pojawia się gnuśność (albo pęd) i
lenistwo (albo dzika ambicja), które pożerają najlepszych. Na tym
etapie, tak oczywistym, zatrzyma się ogromna liczba buddów, bo
zrezygnowanie z niego jest kolejnym wyzwaniem. Po co rezygnować z
czegoś, co jest przyjemne? Tutaj dopiero można zrozumieć, że dobra
emocja jest jeszcze większą pułapką niż zła. Kule ogniowe, którymi
można miotać we własnym interesie ciągle w zanadrzu… Czy lew
wyjdzie ze swojej skóry?

Lew, który myśli, że jest silny, nie zauważa, że rosnąca władza wymaga
coraz większej kontroli: ponieważ lew musi udowadniać sobie, że jest
na topie, dlatego ciągle walczy i prowadzi batalie. Ma wielu wrogów,
bo na poziomie biznesu żyje konkurencją, w życiu rywalizuje i staje się
niewolnikiem samego siebie. Ale czy wiesz, że kusicielka lwa jest
zupełnie inna? Pomyśl o tym w ten sposób: żebrak i bogacz mają taki
sam poziom zmartwień, różni się on jedynie ilością, ale nie
intensywnością. Żebrak cieszy się ze złotówki tak samo jak bogaty z
kilkunastu tysięcy. Emocja jest identyczna, bo żebrak nie ma (być może
jeszcze) standardów takich jak bogaty, a bogaty już nie ma takich, jakie
miał jako żebrak. Problemem żebraka jest mieć na bułkę, a bogatego
na złotą klamkę i gdy nie mają tego, czego chcą, obaj denerwują się
dokładnie tak samo. Żebrak ma również takie same marzenia jak
bogaty: też chce mieć więcej, tylko w innych proporcjach ilościowych.
Żebrak żyje w iluzji zysku — wierzy w amerykański sen, w to, że gdy
kiedyś będzie bogaty, już wszystko będzie w porządku. A bogaty żyje w
iluzji straty — kiedyś obiecywał sobie, że będzie miał dużo, i teraz już
ma, ale się boi, że to straci. Ponieważ w obu przypadkach lęk jest
motywatorem, nie można się cieszyć z tego, co się ma. Kobieta
poświęca kawałek życia, by znaleźć faceta, a gdy w końcu go znajduje,
wcale się nim nie cieszy (a jedynie uzależnia od jego obecności), bo
teraz dla odmiany się boi, że on odejdzie. Mężczyzna marzy o nowym
laptopie, w końcu go ma, ale teraz trzyma go kurczowo pod pachą i
patrzy podejrzliwie na świat, by go broń Boże nie stracić. Iluzja zysku
konwertuje się w iluzję straty i tym samym ani żebrak, ani bogaty nie
cieszą się tym, że nie mają, albo tym, że mają. Po prostu nie da się
uciec od własnych przekonań i odnaleźć rozwiązania w rzeczach
zewnętrznych, bo go tam nie ma. Identyczna sytuacja jest z czasem —
jeśli go brakuje, będzie go brakowało zawsze, niezależnie od sytuacji
życiowej. Miałem takiego pracownika, który narzekał, że ma go mało,
więc dostał swój zespół do zarządzania. Przestał robić pewne rzeczy,
które delegował na podwładnych, i czy to oznacza, że miał więcej
czasu? Nie, teraz miał czasu tyle samo, ale spędzał go na czymś innym
(na przykład na zastanawianiu się, jak delegować obowiązki na innych).
Nie mogło się nic zmienić, bo to ciągle ten sam umysł, który musi się
nauczyć myśleć inaczej. Pieniądze, których brakuje zawsze tak samo
(po prostu kupuje się inne rzeczy i tak jak wcześniej zmartwieniem
było, czy starczy na opłacenie rachunków, tak teraz chodzi o to, czy
starczy na trzecie auto), czas, relacje — nowa księżniczka po jakimś
czasie i malej emocjonalnej kokainie jest znowu taka sama jak
poprzednia i trzeba szukać nowej… Ta niemożność ucieczki od siebie,
od swoich schematów poznawczych i reakcji emocjonalnych, które
tylko dopasowują się do nowych warunków, jest kapitalną szansą na
pracę nad sobą, bez której — cokolwiek by się działo w świecie
zewnętrznym — „ty” to ciągle jednak takie samo „ty”. I dlatego lew
omamiony wygodnym życiem gnuśnieje i gdy na złotym talerzu
przynoszą królowi owce, może odczuwać dużą niechęć do pójścia dalej
i rozwodu w drugim małżeństwie (oczywiście ze sobą, tak jak przy
każdym rozstaniu). Na tym etapie odpada wielu zawodników i znowu
musi pojawić się siła spoza modelu, by chcieć tę niechęć porzucić.

Wyjście z drugiego małżeństwa, tym razem z kłamu wygody, lenistwa,


mocy, funkcjonalnych (ale uzależniających) mechanizmów, daje szansę
na zrozumienie, że lew buntował się sam przeciw sobie. Że gdy wyjrzy
poza maski, jakie założył, zobaczy, że skrywają się za nimi jeszcze
większe łęki niż poprzednio. Że boi się, czy inni go zaakceptują. Że
krytykuje (by pozornie się lepiej poczuć) ludzi, do których stracił
dostęp. Że są dojrzalsze umysły, którym nie imponuje jego siła na
pokaz — stanowisko, status, tytuły, ciało, pieniądze. Taki facet nie ma
dostępu do kobiet, które nie oglądają się za dobrej jakości
samochodem, ale którym imponują mężczyźni czujący się dobrze we
własnej skórze. Dziwi się, gdy widzi łysego grubaska, który ma u boku
śliczne kobiety, bo ten grubasek nie ma nic, co według definicji
powinien mieć samiec alfa. Nie sili się na śmieszne pozy twardziela, nie
musi powstrzymywać się przed odpisaniem na SMS (by nie pokazać, że
mu zależy), a na filmie Seks w wielkim mieście się wzrusza (bo odkrył,
że najlepsza kontrola to jej brak). Nie rozumie jeszcze — i potrzeba
trochę, by facet to zrozumiał — że gdy ona mówi do niego, że jest
niesamowity, to mówi do niego, a nie do tego, co rzekomo (według
niego) tę niesamowitość mu daje. Po komplemencie zastanawia się,
czy jest niesamowity, bo dziś kupił jej kolację w drogiej knajpie, czy
dlatego, że wysłał kwiaty, czy może warknął głośno na rywala, który
ośmielił się patrzeć na jego własność (czyli kobietę, z którą żyje). Nie
wie, że ona mówi do niego, że nie ma powodów, dla których to robi,
które można by policzyć, bo całe jego „ja” zbudowane jest z
pojedynczych klocków, które nie pozwalają mu zrozumieć tego:
kobiety kochają mężczyzn za to, kim są, a nie za to, co mają. Z drugiej
strony taka atrakcyjna dziewczyna nie zaimponuje mężczyźnie, bo on
szuka czegoś więcej za wystającym dekoltem, a nie tylko uciech
wzrokowych. Jej moce mu nie imponują, bo je poznał i zrozumiał ich
słabości, dlatego szuka teraz piękna, nie atrakcyjności. Jak to kiedyś
określił pewien Kolumbijczyk (operacje plastyczne są w Kolumbii
niezwykle popularne), na obrazki fajnie się patrzy, ale się z nimi nie
chce żyć. Prawda, prawda, prawda! Nie wytłumaczysz żebrakowi, że
pieniądze nie mają znaczenia, dopóki ich nie zarobi i albo nie straci
wszystkiego (odkrywając, że radzi sobie bez nich, i ściągając z nich tym
samym moc), albo nie dotknie pustki, jedząc łyżkami kawior z bieługi i
lądując na kolejnym odwyku narkotykowym (co tak często oglądamy w
relacjach plotkarskich z Hollywood); wtedy nagle zrozumie, że szczęście
to kwestia niezależna od tego, co się ma w kieszeni. Tak samo człowiek,
który jest na etapie buntu, dopiero gdy zacznie z niego wychodzić, zda
sobie sprawę z tego, o czym pisał Cervantes w przygodach Don Kichota
— że błędny rycerz jest błędny dlatego, że bije w potwory, które tak
naprawdę są wiatrakami, i dlatego, że Dulcynei po prostu nie ma. Nie
ma, nie ma, nie ma!

By wyjść z roli lwa i wrócić do siebie, czasem musi pojawić się


powołanie. Może dlatego, że on się zakocha na zabój w kobiecie i
zostawi wszystkie inne na boku. Może dlatego, że ona ucieszy się
bardziej, gdy ugotuje mu obiad, niż gdy on osiągnie kolejny sukces w
pracy. Może dlatego, że zachoruje jej córka i będzie musiała wybrać,
czy piąć się wyżej w korporacji, czy pozostać przy dziecku. A może on
dostanie zawału i dotrze do niego, że nie chodzi o to, by było lepiej, ale
o to, by było prawdziwiej. Prawdziwiej zawsze jest lepiej. I to jest
chwila, w której rodzi się w facecie mężczyzna, a w dziewczynce
kobieta. Pojawia się zrozumienie, że nie chodzi o zmienianie świata na
taki, jaki Ci pasuje, ale o zmianę siebie w stosunku do świata. Że chcesz
żyć prawdziwie, a nie usilnie kontrolować wszystko i wszystkich.
Pojawiają się intymność, odpowiedzialność i pasja. Ta pierwsza uczy
Cię wiary w siebie i tworzenia swoich zasad, a nie brania czyichś. To
poszukiwanie prawdziwej niezależności i odwagi, która jest siłą do
bycia sobą, ponad wszystko. Stajesz się monogamiczny i rozumiesz, że
relacja z samym sobą to jedyne prawdziwe małżeństwo. Nie ma ona
nic wspólnego z byciem z wieloma partnerami, bo ci partnerzy to tylko
dodatkowe reprezentacje umysłowe spełniające potrzeby ego.
Wyobraź sobie poligamicznie żyjącą kobietę. Wojtek daje jej
bezpieczeństwo i spokój, Krzysiek odrobinę szaleństwa, a Bartek
zaspokojenie intelektualne. Teraz pomyśl o poligamicznym mężczyźnie.
Kasia jest do rany przyłóż, Sabina daje taki seks, że oczy wychodzą z
orbit, a wyrwana na dyskotece Beata jest dowodem na prawdziwość
przekonania, że prawdziwy facet to zdobywca. Spa ma relaksować,
dyskoteka rozrywać, internet zabijać czas, kino rozbawiać… To nie tak.
Ego (osobowość) jest poligamiczne, bo ma wiele potrzeb. Te potrzeby
realizuje poprzez zachowania i dlatego szuka zaspokojenia w świecie
zewnętrznym. Mężczyzna i kobieta przestają szukać na zewnątrz, bo
relaks już nie jest potrzebny (skoro nie było spięcia, to nie ma
potrzeby), entuzjazm jest oszustem (bo lepsza jest radość z
wszystkiego niż krótkotrwała emocja), a związki już przestały być
koniecznością, bo bycie z kimś i bycie bez kogoś jest tak samo
wartościowe. Monogamia to odkrycie pełni w byciu ze sobą samym,
której wyrazem jest małżeństwo. W końcu kogo odkrywasz, gdy
mówisz: „ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię
nie opuszczę aż do śmierci”? Kogo widzisz w oczach partnera? Na kogo
tak długo czekałeś, by móc nareszcie zrozumieć, że chcesz spędzić ze
sobą, właśnie takim sobą, resztę życia? To właśnie sakrament, a
sakrament to świętość, której umysł nigdy nie dotknie, bo jest zawsze
na poziomie profanum. Matrimonium, czyli małżeństwo po łacinie,
pochodzi od jedności, a jedność można uzyskać tylko z sobą samym —
bo o ile nie wiadomo, co się stanie w Twoim życiu, o tyle wiadomo, że
ze sobą się budzisz, zasypiasz i dopiero śmierć ciała oznacza śmierć
Twojego „ja” (umysł nie może żyć bez ciała i odwrotnie). To, z iloma
partnerami sypiasz, nie ma żadnego znaczenia, chodzi o to, jaki jest
standard Twoich potrzeb. Pojawia się intymność, która jest elementem
budującym energetykę mężczyzny i kobiety.
Odpowiedzialność to umiejętność odpowiadania, która zastępuje
reagowanie. Ponieważ reakcje są zawsze automatyczne i intelektualne
(i zawsze pochodzą z rzeczy wyuczonych w przeszłości), oddajesz
planowanie w imię gotowości. Dalej planujesz, ale wiesz o tym, że
Rzeczywistość dopiero potwierdzi, czy Twój plan się ziści, czy nie, i
nauczy Cię, czy jest on zgodny z Prawdą. To niezależność i spokój, że
wszystko, co dotyczy Ciebie, bierzesz na siebie. Nie dlatego, że jest to
wysiłek, ale dlatego, że jesteś gotów odpowiadać sam przed sobą za
swoje grzechy działania (zrobienie czegoś, czego nie powinno się robić)
i zaniechania (niezrobienie czegoś, co powinno się zrobić) i nie chcesz
od tego uciekać. Cierpienie już nie boli, a staje się informacją zwrotną,
że coś należy zmienić. Nie szukasz rozwiązań w świecie zewnętrznym,
tylko u siebie samego i stajesz twarzą w twarz z każdym demonem,
który może się pojawić (i tak strach ma tylko wielkie oczy). To serwis i
służenie innym oraz zdrowy egoizm. Sprzątasz w domu nie dla swojego
partnera (bo wtedy trzeba wypominać i pojawia się manipulacyjna
historia poświęcania się dla kogoś), ale dla siebie, bo się cieszysz z tego,
że to robisz. Nie nosisz toreb z zakupami, by cokolwiek pokazać, ale
cenisz siebie jako mężczyznę, który robi to tylko i wyłącznie dla siebie.
Potrzebujesz, bo kochasz, a nie kochasz, bo potrzebujesz (przeczytaj to
kilka razy). Porzucasz powierzchowną siłę mechanizmów w imię o
wiele potężniejszych energii spontaniczności, niepowtarzalności,
niewiedzy (a więc absolutnej otwartości i pokory). To piękny okres, w
którym kule ogniowe nie są już kierowane w innych, z którymi się
rywalizuje, ale wykorzystywane w słusznej (zawsze weryfikowanej
sumieniem, a nie zasadami i normami) sprawie. Potrafisz przeprosić i
zadośćuczynić. Owca przepraszała za wszystko, bo to była metoda
zdobycia lwów. Lew nie przepraszał za nic, bo traktował to jako
słabość. Ale mężczyzna i kobieta nie boją się przyznać do błędu i są
gotowi na wszelkie konsekwencje, które mogą się pojawić. Mężczyzna
patrzy na kobietę holistycznie, nie widzi już piersi i nóg przyczepionych
do ciała, ale patrzy również do środka, w jej głąb, którego odkrywanie
go zachwyca i inspiruje. Kobieta zaczyna wychodzić ze swoich sinusoid
emocjonalnych, uczy się spokoju i pewności i staje się piękna. Odkrywa
swój błogostan i realizuje się, w efekcie przestaje traktować drugą płeć
jako „ani się żyć z nimi nie da, ani żyć bez nich”. Już się da żyć i z nimi, i
bez nich. To niezależność stanowiąca drugi element nowej dojrzałości i
o wiele głębszego zrozumienia tego, kim się jest.

Trzeci element to pasja, która jest wstępem do zrozumienia, kiedy i


gdzie dzieje się życie. Ponieważ w pasji zawsze jesteśmy prowadzeni,
zawieszamy iluzję czasu, osobowości, wysiłku, wtedy naprawdę
czujemy i żyjemy. Ten, kto ma pasję (a ona zawsze znajduje Ciebie, a
nie odwrotnie), czuje, że żyje. I to zaczyna być jedyny prawdziwy cel w
życiu i odkrycie, że życie jest właśnie po to, by żyć, i po nic innego. Stąd
już mały krok do tego, by zrozumieć ostateczność — że nie ma pasji w
życiu, ale że życie jest pasją. Jednak tu jeszcze potrzebne jest wejście —
może nauczysz się tego, jeżdżąc na nartach, gotując, kochając się albo
czytając książki — gdy raz zasmakujesz tego owocu, nigdy nie będziesz
chciał go porzucić. Słodki smak wolności jest boską ambrozją i
nektarem, i tu kończy się poszukiwanie, a zaczyna znajdywanie. Jedna
pasja i traktowanie jej jako punktu referencyjnego dla wszystkich
pozostałych „fragmentów” życia stają się metodą na wychodzenie ze
snu.

To dlatego dopiero trzecie małżeństwo działa. W pierwszym owca jest


na ekstremum zależności od innych, a w drugim lew na ekstremum
zależności od siebie samego. To dwie strony monety, tak naprawdę
identyczne (choć pozycja lwa jest pozornie wygodniejsza i bardziej
kusząca), bo przejść z jednej na drugą stroną oznacza spaść z deszczu
pod rynnę. Trzecie małżeństwo to już zrozumienie, że ani rola owcy,
ani rola lwa nie jest sposobem na związek. Ani ofiary, ani kata. Ani
pieska, ani agresora. Trzecie małżeństwo działa, bo nie ma tutaj
mechanizmów, jakie uzależniałyby od siebie partnerów. Owca jako
ofiara, ze swoim zestawem przekonań (będę się zgadzać ze wszystkim,
bo wtedy mnie akceptują; na pewno się zmieni, jeśli tylko będę
grzeczna i miła; przeproszę na wszelki wypadek, bo wtedy mi wybaczą i
wszystko będzie dobrze; to na pewno moja wina), szkoli kata, który ją
zdominuje. Ponieważ nie powie mu „nie”, on nie będzie miał przy niej
szansy się transformować, a tylko umocni się jako lew (bo to, co robi,
działa). Lew znajdzie sobie owce, którymi będzie dowodził — tacy
właśnie faceci umawiają się z niepewnymi albo mniej inteligentnymi
(czytaj: takimi, które nie odkryły swojej inteligencji) kobietami, bo przy
nich ich blask wydaje się jaśniejszy (taki sam mechanizm porównawczy
wykorzysta ładna koleżanka mająca u boku mniej ładną, bo dzięki tej
brzydszej będą się za nią częściej oglądali). Na tym etapie
chłopak/dziewczyna ma dodawać wartości i być odpowiednim
produktem, bo umysł nie potrafi jeszcze spojrzeć w taki sposób jak
serce. To nie znaczy, że są źli, po prostu rozumują w taki, a nie inny
sposób.

Kobieta i mężczyzna żyjący obok siebie przestają potrzebować relacji.


To jeszcze nie wyjście poza pleć, ale początek powrotu do
człowieczeństwa. Ponieważ związek z kimś jest potrzebny tylko wtedy,
gdy spełnia jakieś wymagania ego (daje bezpieczeństwo, spokój itd.),
tutaj tych potrzeb jest mniej (i są zupełnie inne), bo człowiek zaczyna
odzyskiwać wszystko, co wcześniej pooddawał.

Z AMIENIŁ STRYJEK SIEKIERKĘ NA KIJEK I K LAUZULA


N IEŚMIERTELNOŚCI
Rzecz się dzieje w innym wymiarze. Przychodzi dusza do biura podróży
(tekst inspirowany fragmentem Wewnętrznego przebudzenia Colina P.
Sissona) usytuowanego w pięćdziesiątym czwartym gwiazdozbiorze
Tryptona, gdzie ludzkość jeszcze nie zajrzała, bo poznała dopiero cztery
bazowe wymiary. Jest, jak każda dusza, oświecona i żyje w
bezwarunkowym, nieograniczonym wszechświecie, wykonując z pasją
zadania wyznaczone przez Stwórcę. Mówi, że szuka jakiejś wyjątkowej
wycieczki.

— Może pojedziesz na planetę numer siedemset trzy? Na


przedostatniej warstwie wierzchniej (jeszcze nie potrafimy tak dzielić
atmosfery) jest tam przepiękna plaża, na której podczas opalania
wyrastają skrzydła, genialne miejsce! — proponuje sprzedawca.

— Wiesz, dzięki wielkie, ale byłem tam nie tak dawno, wolę jakieś
nowe miejsce, może coś z siedemnastego wymiaru? — odpowiada
przyszły podróżnik.

— A, to co innego, bo mamy tam taką malutką półplanetę, na której


można bardzo szybko jeździć na fryzarogiurach, frajda jakich mało,
bardzo polecam!

— To dobra propozycja, ale chciałbym coś z zupełnie innej bajki, gdzie


rozumie się wszystko na opak i w pełni udowodniono chaotyczność
systemu. Tak, by nigdy nie było nic wiadomo.
— To trzeba mi było powiedzieć tak od razu! Na Drodze Mlecznej,
daleko stąd, jest taka mała planeta Ziemia. Wysyłamy tam dusze, które
poszukują największych wrażeń, bo dostaną tam w prezencie umysł i
będą musiały się go uczyć używać przez okres trwania podróży, który
tam jest mierzony w tak zwanych latach. Nie do uwierzenia, ci
Ziemianie traktują wszystko bardzo serio i będziesz zaskoczony, że na
podstawie nieudowodnionych, umownych przypuszczeń (tzw. myśli)
budują sobie iluzję istnienia, które nazywają życiem.

— To brzmi interesująco, co tam się robi?

— Musimy zajrzeć do kwestionariusza, bo zanim cię tam wyślemy,


trzeba ustalić dokładnie program wycieczki. Pierwsze pytanie: jakie
role chciałbyś tam grać i jak długo będą one trwały?

— Jak to role? Coś jak w teatrze, gdy aktorzy udają, że są kimś innym?

— Dokładnie, tylko że Ziemianie traktują te role absolutnie serio!


Możesz na przykład zakreślić „kobieta”, co ma swoje konsekwencje —
raz na jakiś czas — oni nazywają to miesiącem — będzie bolała cię
głowa ciała, jakie dostaniesz, i wtedy musisz ponarzekać na mężczyznę,
z którym będziesz żyć. Może chciałbyś zakreślić dzieci? Wtedy
przysyłamy dusze i w gdy one będą w innym ciele, to ty jako rodzic
będziesz musiał uważać, że one są twoją własnością i że wiesz, co jest
dla nich dobre. Żarty niesamowite, bo trzeba w ogóle uznać, że one
sobie nie poradzą, i być zawiedzionym, gdy zaczną wałczyć o swój
indywidualizm. Oni w ogóle mają te śmieszne rzeczy, jak związki,
zawody miłosne i…

— Zawody miłosne? Od kiedy to bezwarunkowa miłość może kogoś


zawieść?
— My to wiemy, ale oni nie wiedzą. Tam w ogóle, na co musisz się
zgodzić odgórnie, zapomnisz o tym, co jest Prawdziwe, i będziesz się
tego musiał uczyć, dopóty się nie nauczysz. Ale nie przejmuj się,
wysyłamy cię na efekt, więc dopóty nie zrozumiesz, kim naprawdę
jesteś, będziesz się za każdym razem rodził w podobnych
okolicznościach.

— Ależ super, czyli trzeba się nauczyć! Podoba mi się!

— Wycieczka jest super! Dodatkowo na Ziemi jest wiele gier. Biznes na


przykład, oni to uwielbiają. Stawiają sobie posiadanie dużej ilości
ważnego dla nich kruszcu za cel i przez całe życie szargają sobie
zdrowie, by mieć tego jak najwięcej! Potem wszystko tracą, później
znowu zarabiają i nawet niektórym udaje się odkryć, że to zarabianie
pieniędzy to w ogóle nie działa. Albo gra w bitwę, kiedy pomaga się
innym zawodnikom zrozumieć, że można z łatwością umrzeć… ale
odrodzisz się oczywiście w następnym życiu. Gra w mężczyznę też jest
super, można się niszczyć ciągłe stresem za pomocą
niezakwestionowanych wyobrażeń i wciąż porównywać do innych, czy
jest się lepszym, czy gorszym od nich.

— Brzmi coraz bardziej zachęcająco!

— Oj tak, to jest przygoda, jakich mało! Będziesz musiał pójść do wielu


instytucji, a jedną z nich będzie szkoła. Tam wypełnisz się masą teorii
filozoficznych, naukowych, religijnych i będziesz musiał w nie uwierzyć,
by inni cię zaakceptowali. Jeśli zapamiętasz więcej, to dostaniesz tak
zwany autorytet i wtedy zaczną bardziej wierzyć temu, co mówisz, niż
temu, czego doświadczyli. Niektórzy z nich wybierają to w ogóle jako
swoje zajęcie, gdy nakładają specjalne ciuchy i ogłaszają, że znają
lepszą drogę do Boga.

— Ha ha ha ha, naprawdę tak uważają?

— Tak! Nazywają się księżmi, kapłanami, guru i traktuje się ich w inny
sposób. W ogóle ci Ziemianie to się bardzo nierówno traktują, bo w ich
umysłach panuje zasada względności, której jeszcze nie zrozumieli
kolektywnie.

— To mi się podoba! Lecę!

— Doskonale, polecam ci dodatkowo przeczytanie Klauzuli


Nieśmiertelności. Wiem, że ją znasz i że jest oczywista, ale zasada jest
taka, że na Ziemi trzeba do niej jeszcze raz docierać od początku — bo
tam dostaniesz taki zestaw programów nazywanym umysłem i
będziesz się musiał także nim nauczyć, kim jesteś i jaka jest twoja
prawdziwa natura.

— OK! Biorę się za czytanie, a ty przygotuj mi wcześniej wszystkie role


— może wezmę bycie kobietą — ten numer z fochami to brzmi
fascynująco, może gdzieś tak w okolicach tego żółtego koloru na
mapie. Jak to się nazywa? A… ra… bia… Sau… dyj… ska… Biorę! I
koniecznie z dużą rodziną, bo to w ogóle świetna zabawa, że oni żyją w
grupach i to ma dla nich znaczenie.
KLAUZULA NIEŚMIERTELNOŚCI

Droga Duszo! Od czasu do czasu zdarza się, że jednym z elementów


Twojego doskonałego doświadczenia jest podróż na Ziemię, gdzie
wcielasz się rolę człowieka. To wyjątkowe przeżycie, zupełnie inne i
niewiarygodne dla Ciebie, Oświecona Istoto. Ziemianie, poza
rozumieniem jedynie prawdziwym, przez Duszę, mają jeszcze inne
systemy komunikacyjne, z których ważny jest umysł. To struktura
tworząca zniekształcone reprezentacje Prawdy, na podstawie których
ci ludzie później żyją. Poniżej znajdziesz listę tych najważniejszych, byś
przypomniał sobie, kim jesteś. Bóg będzie z Tobą zawsze, ale oni
znajdują na niego inną reprezentację i będziesz musiał uważać. Dlatego
w ramach Ziemskiego Pakietu dostajesz wiele wspaniałych narzędzi, za
pomocą których będziesz mógł spędzić czas na Ziemi.

1. B EZWARUNKOWOŚĆ PRZYKRYWAJĄ
WARUNKOWOŚCIĄ
My żyjemy bez żadnych warunków i zasad, bo znamy swoją
doskonałość i perfekcyjność. Ziemianie, wyposażeni w umysły, tworzą
świat zależności, w którym wszystko jest względne i pozostaje w relacji
do czegoś innego. Stworzą świat przymiotników, w których poznasz
rzeczy małe i rzeczy duże, a nie takie, jakie są. Będą Cię przekonywali,
że są rzeczy lepsze i gorsze, a nie różne. Będą twierdzić, że jest ładnie
albo brzydko, filtrując świat i dzieląc perfekcyjne dzieło Boże na pół.
Wymyślą moralność i stwierdzą, że są rzeczy dobre i złe, choć my
przecież wiemy, że wszystko, co się dzieje, jest tak samo potrzebne.
Stworzą mechanizmy wzajemnej zależności i umówią się na bycie
katem i ofiarą, uciekającym i goniącym, oskarżającym i winnym, i na
wiele innych układów. Byś dokładnie pamiętał, że nasza natura jest
bezwarunkowa i perfekcyjna, dostaniesz w wyposażeniu serce, które
jest przewodnikiem po świecie Miłości. Dzięki niemu będziesz w
każdym momencie mógł odczuć i skorzystać z ciepła i pewności, z jaką
się urodzisz. Im więcej będziesz miał lat, tym bardziej ta natura będzie
przykrywana procesem socjalizacji, wychowania i wszystkimi
umysłowymi reprezentacjami tego, co jest w Twojej Klauzuli
Nieśmiertelności. Ale taka jest droga Człowieka i wcześniej czy później
rozumie on, że jego natura jest bezwarunkowa, i wraca do niej.

2. N IEDEFINIOWALNE ZAMIENIAJĄ NA INTELEKTUALNE


REPREZENTACJE
My opieramy się na nieskończoności, która płynie ze Świadomości.
Wiemy, że obserwując, jesteśmy w stanie wyjść poza jakąkolwiek
definicję i schemat. Obserwujemy zarówno świat, jak i nas samych
(jeśli w ogóle przyjmiemy nasze istnienie). Nasze definicje są zawsze
negatywne (uważaj na to słowo na Ziemi, tam ludzie pojmują
negatywne jako złe, a pozytywne jako dobre), czyli są, bo są. Ziemianie
dla odmiany tworzą intelektualne reprezentacje wszystkiego i reagują
nie na to, co jest, ale na swoje wyobrażenie o tym. Myślą, że takie
rzeczy jak Spokój czy Akceptacja trzeba robić, i szukają na to sposobu,
kiedy jest dokładnie odwrotnie — jeśli nie robi się łęku, to Spokój jest i
wtedy już nie ma do niego dostępu. Kocha się zawsze i wszędzie
(bezwarunkowo), dopóty nie zacznie się definiować tego, czym
rzekomo ta Miłość jest. Oni dopiero muszą się nauczyć, że ich
Człowieczeństwo jest zawsze określane w sposób negatywny — czyli
póki go nie definiują, póty mają do niego dostęp. Spotkasz na Ziemi
takich, którzy już tego doświadczyli (może wybierzesz sobie okres Lao
Tze albo Buddy), ale nie każdy od razu rozumie ich przekaz. Będziesz
miał na pewno szansę to zrozumieć.

3. M IŁOŚĆ ZOSTANIE ZDEFINIOWANA


My wiemy, że jesteśmy absolutną Miłością i że nie istnieje coś takiego,
jak niekochanie. Ale Ziemianie, zanim doświadczą dojrzałej,
prawdziwej Miłości jako sposobu bycia, będą przez jakiś czas próbowali
intelektualnie zdefiniować za pomocą przekonań, na czym ta Miłość
rzekomo polega (choć cały jej sekret w tym, że nie polega na niczym
właśnie, po prostu jest). Usłyszysz wiele razy, że kochająca osoba to
taka, która: wykonuje określonego rodzaju ruchy motoryczne (na
przykład obejmuje inne osoby), mówi odpowiednie słowa, podnosi
kąciki ust do góry (oni nazywają to uśmiechaniem), kiwa często głową
(bo według niektórych z nich miłość polega na zgadzaniu się z iluzjami
ich partnera), uprawia seks (Ziemianie uważają, że jeśli kocha, to
będzie z nimi wymieniało płyny ustrojowe), odpoczywa w podobnej
lokalizacji (określają to jako dzielenie łoża i współzamieszkiwanie), robi
to, co inni radzą (szczególnie rodzice wychodzą z założenia, że wiedzą,
co jest dobre dla ich dziecka, i fakt jego zgody z ich myślami określają
jako miłość); poznasz jeszcze wiele innych, podobnych halucynacji,
które przecież z prawdziwą Miłością nie mają nic wspólnego! Spotkasz
tam takich, którzy na nią będą czekali (przez co nawet nie zauważą, że
nią są), i takich, którzy sądzą, że Miłość jest do kogoś lub czegoś (tak
jakby coś bezwarunkowego można było podzielić). Nawet umieszczą Ją
na swojej ulubionej iluzji kolektywnej, nazywanej czasem, i stwierdzą,
że ta miłość może się zacząć albo skończyć! Ponieważ podzielą także
świat na dobry i zły, niektóre zachowania (na przykład zabawę w
zabijanie albo traktowanie ciała jako siebie) będą uważali nie za
przejaw Miłości, ale innych rzeczy, których my nie znamy (nienawiść,
zazdrość, złość, pretensje). Tak jakby Stwórca był zdolny do
wykreowania czegokolwiek, co byłoby przejawem czegoś innego niż
Miłość! Nie wszyscy spośród nich rozumieją, że wojny są im potrzebne,
by nauczyli się tolerancji, że choroby mają charakter informacyjny i
dotyczą tylko ciała (takiego przebrania, w jakim będziesz chodził w
trakcie swego pobytu na Ziemi), że gdy się zakochują i rozstają, to tylko
i wyłącznie ze swoim ego (to intelektualna reprezentacja tego, kim są
naprawdę) i że wszystko, czego się boją, nie istnieje. To wspaniała
przygoda: odkrywać siebie na tej planecie! Pięknie jest móc dostrzec w
złodzieju mistyka, który uczy nas, że własność jest i przechodnia, i
bardzo iluzoryczna, w mordercy dostrzec anioła śmierci zbierającego
konieczne żniwo, a w kłócącej się parze bardzo nietypowy, choć dla
nich na ten moment odpowiedni, sposób komunikowania swojej
Miłości. Każdy Cię kocha, ale nie każdy o tym już wie — to przewodnia
myśl dla każdego AlphaHuman, który potrafi zobaczyć ludzi bez masek i
w każdym wydarzeniu doszukuje się zawsze sprawiedliwego i dobrego
działania tao. Walka z tym jest zawsze skazana na porażkę —
rzeczywistość jest taka, jaka jest — i nic z tym nie zrobisz — ale Twoje
myślenie o niej zależy już tylko od Ciebie. Mamy wybór, a to w tym
Człowieczeństwie daje zawsze szansę do oglądania kosmicznego tańca
diabła i anioła, którzy dopiero razem stają się Prawdą. Miłością jest
chód człowieka bez nogi, bo została mu jeszcze jedna, Miłością jest
zmywanie naczyń, bo to znaczy, że komuś smakowało jedzenie,
Miłością jest dostać rachunek, bo to znaczy, że się miało pieniądze do
wydania, Miłością jest się rozwieść, bo to daje szansę zbliżyć się do
prawdziwego siebie, Miłością jest deszcz, który daje trawie rosnąć, by
potem zrobić na niej rodzinny piknik, Miłością jest sikający pies,
którego przyjmuje bezwarunkowo ziemia, Miłością jesteś Ty, Ty sam,
bez żadnej maski, w swoim bycie dający mi szansę, bym pisał właśnie
do Ciebie. Znam Cię. Znam Cię bardzo dobrze. Jesteś taki sam jak ja.

4. Z AMIENIĄ S POKÓJ NA RELAKS


Ci Ziemianie, tak jak przeczytałeś wcześniej, często zamieniają to, co
dostają w Pakiecie Ziemskim (który mówi o tym, jaki jesteś naprawdę i
jaki się urodzisz), na o wiele gorsze substytuty. Na przykład błogi
Spokój, który dla nas jest tak bardzo oczywisty, zamienią na relaks, czyli
jego emocjonalną podróbkę. Ten relaks zawsze jest ulgą na napięcie,
jakie tworzą, więc wyobraź sobie teraz, że najpierw będą się stresowali
myślami, a potem będą musieli się relaksować! A przecież
wystarczyłoby się nie stresować i mieliby Spokój, który jako
bezwarunkowy jest energią o wiele potężniejszą niż jakikolwiek
koncept intelektualny. I ten relaks to oni w ogóle muszą osiągać (co
jest największym paradoksem, zmęczyć się po to, by móc się
zrelaksować) za pomocą odpowiednich póz ciała (niektórzy z nich będą
siadali w specjalny sposób i medytowali), miarowego oddychania,
maści kładzionych na ciało, bodźców akustycznych (nazywają je
muzyką), chodzenia do specjalnych instytucji (to dla odmiany jest spa).
Spokój zawsze jest i nie można go zrobić, bo coś, co już istnieje, nie
może zostać zrobione — tak jak nie robimy Rzeczywistości, ona się po
prostu dzieje — ale oni będą dookoła tej historii z relaksem budowali
tak zwane biznesy i przekonywali, że ten relaks jest ważny. Życzymy
powodzenia w zrozumieniu, że Spokój jest wrodzony, bezwarunkowy i
że każdy ma zawsze do niego dostęp! A to powodzenie się przyda, bo
wtedy nie ma już takiej rzeczy, jakiej warto by było poświęcić nerwy.
Można spokojnie krzyczeć, można spokojnie bić, można spokojnie
oglądać ostatnie tchnienie umierającej matki, można spokojnie jeść i
spokojnie pić. Nie ma żadnego powodu (a bez niego się nie da), by być
niespokojnym. Nie ma żadnej myśli, która mogłaby wytrącić z
równowagi (a bycie w niej jest Spokojem), bo wszystkie z nich zostały
już przeanalizowane i zweryfikowane. Ze Spokojem, rzecz jasna.
Najwyższy czas, by ludzie na Ziemi przestali się bać i lękać, a Ty zjawiasz
się tam, by im to pokazać na swoim przykładzie. Jakże przewspaniały
prezent może dać swoim dzieciom umierający na raka ojciec, który z
uśmiechem pokazuje, że śmierci nie należy się bać. Bo nie ma czego.
Spokój to wehikuł nieśmiertelności, zabierający nas poza historie
ludzkiego umysłu. Spokój to droga wojownika, który nie musi już
walczyć. To pewność podjętej decyzji, bo ona nigdy się nie zmieni —
podjęta poza emocjami jest niezmienna i stała. To tutaj ludzie nie boją
się już powiedzieć „zawsze”, bo wiedzą, że są rzeczy na zawsze. I wtedy
nigdy nie będą mogli ich żałować.

5. Z AMIENIĄ R ADOŚĆ NA ENTUZJAZM


To jest inna rzecz, którą oni zamienią — Radość z samego faktu bycia
na emocjonalną reakcję. Te emocje bardzo różnią się od Uczuć, jakie
dostajesz w Pakiecie Ziemskim. Oto krótkie rozróżnienie, byś
pamiętał…

Emocje są zawsze warunkowe, a Uczucia bezwarunkowe. Te pierwsze


zależą od innych czynników, a te drugie nie zależą od niczego, bo są
częścią bycia Człowiekiem.
Emocje trwają w czasie i są zawsze zmienne. Uczucia istnieją poza
czasem i się nimi żyje albo — ze względu na myśli — przejściowo traci
się do nich dostęp. Każda emocja ma swój początek i koniec i dlatego
Ziemianie tak łatwo się od nich uzależniają, bo nie znając alternatyw,
na przykład ciągle kupują nowe przedmioty, które te emocje wywołują.
I tak bez końca.

Każda emocja zależy od czynnika wywołującego, tak zwanego bodźca


— bez niego jej nie będzie. Dlatego Ziemianie kupują tyle przedmiotów
i robią tyle dziwnych rzeczy, by czuć emocje. Sprzedaż tych bodźców
jest bardzo popularnym ziemskim zajęciem i zobaczysz, ile różnych
instytucji się na nich opiera (narkotyki, kina, związki, prostytucja,
jedzenie, telewizja, sporty)!

Emocje mają swoją intensywność, do której umysł się adaptuje.


Dlatego Ziemianie za każdym razem muszą zmieniać ich dawki, by móc
odczuwać minimum tego, co odczuwali wcześniej, po raz kolejny.
Mężczyźni na przykład w niektórych kulturach muszą mieć ciągle
więcej różnych rzeczy albo osób, by czuć, że są coś warci — to
naprawdę kolekcjonerska populacja!

Emocje mogą się zapamiętywać w pamięci długotrwałej jako tak zwane


nawyki. Wtedy ciało za każdym razem reaguje w identyczny sposób na
taki sam bodziec. Tak Ziemianie korzystają z fantastycznych, częstych
doświadczeń fobii, podniecenia seksualnego, złości, stresu, zazdrości,
lenistwa i wielu innych, równie ciekawych. Czasem nawet
zniekształcają proces emocjonalny i łączą go z tak zwanymi
osobowościami (mają nawet naukę stworzoną do tego, nazywa się
psychologią, i można się tego nauczyć oficjalnie), kategoryzując ludzi
jako neurotyków, depresantów, schizofreników i innych.
Emocje są wstępem do tak zwanych zachowań, czyli cielesnego
wykonania tego, co się czuje. Ziemianie robią różne rzeczy, których
charakter każdorazowo zależy od tego, co w danym momencie czują. A
ponieważ to, co czują, jest zmienne, a niektóre zachowania mają
konsekwencje materialne w ich świecie, czasem żałują tego, co zrobili.
Potem się rozwodzą albo przepraszają, mówią o dobrych lub złych
decyzjach. Każde zachowanie zależy od emocji!

Emocje są zawsze reakcją ciała na to, co dzieje się w ich umysłach.


Dlatego najpierw tworzą sobie w głowie historie (tak nazywają myśli,
jakimi operuje ich intelekt), potem ich ciała reagują, a potem dopiero
jest zachowanie. Emocje są więc immanentnie powiązane z myśleniem
i są na poziomie psychosomatycznym, podczas gdy Uczucia są energią
bezwarunkowego serca.

Wróćmy do naszej listy. Radości najwięcej doświadczają dzieci, bo


jeszcze się nie nauczyły powodów martwienia się i stresowania. Pod
tym kątem do złudzenia przypominają nas, bo cieszą się zawsze i
wszędzie, niezależnie od tego, co robią, i są po prostu szczęśliwe.
Dorośli to akceptują i im na to pozwalają, bo wiedzą, że potem, gdy
dzieci podrosną (Ziemianie wierzą w etapy życia i dzielą Jestestwo na
dłuższe lub krótsze okresy, z których każdy ma inne prawa — na
przykład jeśli jesteś stary, to w kulturze polskiej musisz narzekać i być
sfrustrowanym, w meksykańskiej zyskujesz prawo do szacunku i do
posiadania racji, a w amerykańskiej będziesz wydawać na Florydzie
swoje pieniądze), to będą tak samo smutne jak oni — dlatego tolerują
Radość dzieci, choć sami uważają ją za przejaw mijający i typowy dla
początkowego okresu rozwoju. Dorośli inwestują w entuzjazm, który
kupują za pieniądze na różne sposoby. Ten entuzjazm, jak każda inna
emocja, mija z czasem i potem znowu są smutni, dopóki nie kupią
nowego bodźca (wtedy przez jakiś czas czują się znowu dobrze). Na
Ziemi musisz się nauczyć, że gdy nie zaplanujesz żadnego smutku i
niezadowolenia, wtedy po prostu radujesz się ze wszystkiego i zawsze
— tak samo, gdy dostajesz pieniądze, i tak samo, kiedy Ci je odbierają
(właściwie: gdy zmieniają właściciela). Tak samo, gdy ktoś się rodzi (nie
wszyscy Ziemianie o tym wiedzą, że my wybieramy swoje życie
ziemskie w biurach podróży), tak samo, gdy ktoś umiera (nie ma
śmierci, o czym Ziemianie nie wiedzą, bo handlują nią za pomocą
obietnic religijnych jeszcze za życia). Radość jest po prostu byciem,
które jest nam dane od urodzenia.

6. INDYWIDUALNOŚĆ PRZYKRYJĄ OSOBOWOŚCI


Jest tak na tej Ziemi, że ludzie wolą być często kimś innym, niż są. I to
jako jedyny gatunek, bo nie spotkasz tam żadnych zwierząt ani
przedmiotów, które też by tego pragnęły (pancernik nie będzie
wydłużał sobie kijem szyi, by stać się żyrafą, a widelec nie szuka
oświecenia, by być lampą). Wyobraź sobie, że choć wiadomo, że każda
Dusza jest inna, że choć nawet na Ziemi nie ma dwóch identycznych
ciał, linii papilarnych na palcach, kodu DNA w genach, to jednak ich
umysły będą dążyły do stania się kimś innym, niż są. Będą chcieli być
inteligentni (tak jakby nie byli) i będą w tym celu zbierać kartki papieru
(nazywają je dyplomami); zapragną wyglądać inaczej i pomalują swoje
ciała farbkami (mówią, że to makijaż) albo będą wsadzać pod skórę
przedmioty, by wyglądało na to, że są większe niż naprawdę (silikon);
wybiorą sobie zawody, którymi będą się szczycić (lekarz) albo poniżać
(szambonurek), i zaczną udawać, że nie są sobą, ale tym, co robią. Tam
w ogóle prawie nikt nie chce być sobą, wszystko jest do góry nogami:
spotkasz mężczyzn udających kobiety, dzieci udające dorosłych, piękne
dziewczyny udające atrakcyjne, kwalifikacje i kategoryzowanie — od
kolorów skóry poprzez długość włosów, wiek, języki, pochodzenie i
wiele innych. Nawet w zależności od tego, gdzie się urodzili, będą się
oceniali jako Szwedzi, Niemcy albo Brazylijczycy (tak jakby gdziekolwiek
dusze od strony swojej natury czymkolwiek się różniły) i nauczą się, w
jaką reprezentację Boga mają wierzyć (tak jakby Stwórca był podzielny)
— nawet w imię tego będą się bawili w wojny i spiskowali przeciwko
sobie! Na Ziemi na pewno się też kimś staniesz, ale będziesz musiał
zrozumieć, że w ostatecznym rozrachunku zawsze chodzi o bycie sobą.
Nie ma się czym martwić, na koszt biura będziemy Cię tam wysyłać tyle
razy, ile będzie trzeba, byś miał szansę się tego nauczyć!

7. P IĘKNO STANIE SIĘ ATRAKCYJNOŚCIĄ


Wychodzisz z mamy, cały zapłakany i okrwawiony. Świat wita Cię
uśmiechami, tata jest siny z wrażenia, a mama z wysiłku. Przecinają Ci
pępowinę i oddają w ręce mamy (oboje siebie teraz potrzebujecie) i
wszyscy płaczą. Ty, bo to jedyny sposób komunikowania się w tym
czasie, mama, bo jest zachwycona i wypełniona takimi energiami, które
unoszą szpital do góry, a tata, bo jest tatą. Jesteś tak niewymownie
Piękny, tak przecudownie Piękna (nie nastąpił jeszcze w Twojej głowie
podział na męskość i kobiecość) i wszyscy Cię kochają. I tak jest, że gdy
się rodzisz, to Ty płaczesz, a świat się cieszy (kiedy umierasz, jest
odwrotnie, chyba że zrozumiesz, że śmierci nie ma).

Nikt nie ma pretensji, nikt nie ma wymagań i każdy chce się Tobą
zajmować. Ty zakochujesz się w każdej rzeczy, jaką robisz — w
pierwszym łyku powietrza, cieple ciała mamy, otulającym Cię
prześcieradełku, lampie dającej światło, uśmiechających się lekarzach i
pielęgniarkach. Jesteś tym wszystkim, co postrzegasz i odbierasz, i
żyjesz w bezwarunkowości nie tylko całego zewnętrznego świata, ale
tej jedynej prawdziwej — swojej własnej. Nie masz żadnych pretensji
co do swojego wyglądu, inteligencji, koloru i długości włosów,
sposobów myślenia i tym samym cała energia życia, jaką posiadasz,
promienieje na zewnątrz białym światłem. Piękno jest wewnętrzną
relacją z samym sobą, opartą na pełnej akceptacji swojego „ja” i tym
samym innych. Później, w zależności od kultury, w jakiej się urodzisz,
wejdziesz w konwenanse atrakcyjności i urody, które są zewnętrzną
maską dla Piękna. Od makijażu poprzez odzież i ozdoby Człowiek
będzie zmieniał swoje ciało, by pasować do konkretnego modelu
socjalnego i wierzyć, że dzięki temu zdobędzie więcej kontroli. Poczucie
atrakcyjności stanie się fundamentem poczucia własnej wartości (czyli
jakości intelektualnej relacji z samym sobą) oraz wpłynie na szereg
zachowań i sposób filtrowania świata. Atrakcyjność można zmierzyć
centymetrem wzdłuż (odpowiedni wzrost) i wszerz (odpowiednie
wymiary), jest zależna od wieku, fryzury, odzieży, ozdób i wielkie
przemysły są na niej zbudowane. To tak zwany koncept socjalny, który
poprzez niezaspokojone potrzeby tworzy koniunkturę. Ona jest
samonapędzającym się mechanizmem, bo każdy klient będzie
świadomie i nieświadomie przekonywał innych, by byli tacy jak on i
także kupowali. Argumentacja nie będzie miała znaczenia, chodzi o
słynną misję ego pod hasłem: „przekonać wszystko i wszystkich, że
moje pomysły są najlepsze”.

Ponieważ jest zawsze zmienną (to, co się ma podobać, jest


systematycznie kreowane na nowo) bombą zegarową (zależy od wieku,
a więc musi się kiedyś skończyć), doprowadza skrajnych konsumentów
na krawędź żałosnej gonitwy za akceptacją samego siebie; znany
gwiazdor mający prawnuki robi lifting twarzy, a babcia słynnego aktora
zmienia partnerów na coraz młodszych tylko po to, by zapewnić samą
siebie, że jeszcze się podoba innym. Dojrzałe Piękno jest poznawane
dopiero w trzecim małżeństwie (w pierwszym je masz, ale jako
nieświadome dziecko; w drugim zamieniasz na atrakcyjność) i jest
sztuką zrozumienia swojego prawdziwego wnętrza. Spokój emanujący
z oczu takiej osoby, jej obecność, delikatność i powabność ruchów,
precyzja życia i rytualistyczne traktowanie każdej chwili są balsamem
dla duszy (dosłownie), bo Człowiek dorasta do zrozumienia, kim jest
naprawdę. Piękno nie zna już podziałów ani rozmiarów, jest niezależne
od płci i nic nie kosztuje. Nie może być ekskluzywnym towarem, bo
każdy je ma za darmo, ale jest wyjątkowe. Zakochana kobieta myśląca
o sobie jako wspaniałej kochance, ucieszone prezentem dziecko,
dumny z siebie ojciec i wędkujący w spokoju dziadek… Niania
przewijająca ukochane niemowlę, pracownik po szczerym
komplemencie od szefa, pierwszy uśmiech najprzystojniejszego
chłopaka w klasie… Piękno jest wszędzie i otwarty umysł zaczyna je
dostrzegać, karmiąc Duszę życiem. To jej jedyny pokarm, którego
pragnie — dostępu do Rzeczywistości, w której realizuje
Człowieczeństwo.

8. INTELIGENCJA STANIE SIĘ REPREZENTOWANA PRZEZ


INTELEKT
Mimo że Ziemianie są wyposażeni w bezwarunkowe serce, całościową
intuicję (która ujawnia się wtedy, gdy już zautomatyzują umiejętność
poprzez synergię teorii i praktyki), zawsze obecne ciało (które
komunikuje się poprzez choroby, potrzeby fizjologiczne itd.),
komplementarne czakramy, to w wielu kulturach (szczególnie w czymś,
co oni nazywają krajami cywilizowanymi) ich inteligencja jest
reprezentowana głównie przez intelekt. Ten składa się z dwóch części:
pierwsza to przeszłość realizowana przez pamięć, a druga to przyszłość
realizowana przez wyobraźnię. Ich intelekt, choć jest jednym z wielu
systemów komunikacyjnych, prawie zupełnie dominuje nad ich życiem
— do tego nie znają oni zasad posługiwania się nim! Ten intelekt
tworzy tak zwane myśli, które są bardzo zabawną z naszego punktu
widzenia strukturą. Oto kilka cech tego intelektu, byś potem pamiętał,
jak z niego korzystać:

• Pierwszym ograniczeniem jest szereg zmysłów, jakie posiadają


ludzie — intelekt komunikuje się ze światem poprzez oczy, uszy,
dotyk, zapachy i smaki. A zatem to, co jest postrzegane
intuicyjnie, cieleśnie, energetycznie, może już być poza ich
zasięgiem, bo intelekt (dopóki się tego nie nauczy) nie zwróci na
to uwagi.
• Drugim jego ograniczeniem jest to, że każda z tych myśli (tak
zwane historie) zawsze jest umieszczona na trzech wektorach
— pierwszym jest czas (to wektor poziomy), kolejnym
hierarchie (to wektor pionowy), a trzecim relacje (wektor
odległości). Oni jak myślą, tak samo się poruszają — mogą albo
iść w lewo lub prawo (wektor czasu reprezentujący z jednej
strony przeszłość, z drugiej przyszłość, a także dwa ekstrema),
albo pochylać się lub wspinać (wektor wartości — tu zapada
decyzja, co jest ważniejsze, a co mniej ważne w ich życiu), albo
przemieszczać do przodu (zmniejszając dystans do obiektu, co
nazywają bliskością) lub do tyłu (to zwiększa dystans i wtedy nie
łączą z tym takich emocji). Każda z tych myśli, jakie tworzą,
zawsze istnieje w czasie, ma jakąś wartość i zbliża ich do
obiektu, którego dotyczy, lub oddala od niego. Nie są znane
intelektowi inne wektory, choć my przecież dobrze wiemy, że te
trzy pierwsze to kropla w oceanie.
• Intelekt ma dualistyczną naturę, to znaczy, że całość dzieli na
część pozytywną i negatywną. Tworząc myśl „krzesło”, stworzy
automatycznie myśl „niekrzesło”, w którą wejdą wszystkie inne
obiekty według niego niebędące krzesłami. Gdy stworzy dobro,
musi też (by potrafił rozróżniać jedno od drugiego) stworzyć
kategorię niedobra (które oni nazywają złem) i zacząć dzielić
teraz wszystkie bodźce (które odbiera za pomocą wcześniej
wspomnianych zmysłów) między te dwie kategorie. Dlatego
Ziemianie tak często cierpią, bo dzieląc świat na miłość i
niemiłość, tworzą sobie możliwość zawodu, skoro niektóre
rzeczy według intelektu są przejawem miłości, a inne nie. To
oczywiście, o czym już wiesz, nie ma nic wspólnego z
wszechobecną, wszechogarniającą Miłością, ale jest jedynie
intelektualną, nieprawdziwą historią, na którą Ziemianie
reagują. Potrafią nawet stworzyć najbardziej paradoksalną
myśl, za pomocą której reprezentują swoje „ja”. Żyją tak, jakby
to ich wyobrażone „ja” (a więc ich intelektualna reprezentacja
siebie samych) było prawdziwe, i reagują szczególnie mocno na
te historie, które ich osobiście dotyczą. Pamiętaj, że do
kompletności jest potrzebny zawsze pozytyw i negatyw i że
każda myśl, jaką stworzysz, powoduje powstanie ich obu. To
ważne, bo proces stawania się sobą będzie właśnie oparty na
scalaniu obu i wychodzeniu poza podziały, w których ci
Ziemianie żyją.
• Intelekt komunikuje się za pomocą historii, których są cztery
typy — dwa dotyczą przeszłości i przyszłości, trzeci typ to
historie na temat „ja” (ego; osobowości), a czwarty to historie
dotyczące innych (czyli sposobu postrzegania przez intelekt
innych ciał i umysłów). Każda historia, jaką Twój intelekt
stworzy, będzie dotyczyła w jakiś sposób któregoś z tych
obszarów.
• Intelekt, dokonując swoich reprezentacji, łamie trzy prawa, na
których opieramy się my, Dusze. Traci dostęp do Prawdy,
Indywidualizacji i Pełni.

Po pierwsze, zniekształca — zamiast akceptować, że to, co jest, jest


tym, czym jest, traktuje to jako coś innego. Paradoks, ale Ziemianie w
to wierzą. Umysły kobiet potrafią uznać, że gdy człowiek nazywany
mężem patrzy na inną kobietę (wraz z powstaniem osobowości „ja”
powstaje także przynależność „moje”, co jest związane z traktowaniem
się przez ludzi, jakby mogli być właścicielami jeden drugiego), to wcale
nie oznacza, że patrzy na inną kobietę! Mogą zniekształcić: to znaczy,
że już ich nie kocha (jeśli to w ogóle byłoby możliwe plus: od kiedy
Miłość zależy od logistyki położenia oczu?), że one nie są atrakcyjne, że
ich mąż chce być z inną kobietą (ależ dziwne, przecież go kochają, więc
powinny się z tego cieszyć; nie wspominając o tym, że skoro idzie
właśnie z nią po ulicy, to jak może chcieć iść z inną; tymczasem
rzeczywistość jest zupełnie inna!). Umysły męskie potrafią stwierdzić,
że jeśli ktoś ma w określonym miejscu większą część ciała (na przykład
większy biceps), to znaczy, że jest przystojniejszy (to męski
odpowiednik kobiecej iluzji o atrakcyjności), tak jakby większy biceps
był większym bicepsem. Te zniekształcenia są niesamowite, bo tak
bardzo zaprzeczają Prawdzie! Umysł nigdy nie będzie miał do niej
dostępu, zawsze musi zniekształcać, a Ziemianie później w te
zniekształcenia wierzą. Gdyby je kwestionowali, umysł byłby tylko
kolejnym narzędziem, a nie przewodnikiem Człowieka.

Po drugie, umysł generalizuje — tworzy zasady w miejsce


niepowtarzalności każdego momentu. My wiemy, że nic nigdy nie jest
dwa razy takie samo, ale umysły Ziemian nie — i dlatego tworzą sobie
gotowe reakcje na podobne konteksty. Praktyczność tego w kontekście
ludzkiego życia jest oczywista, to jednocześnie obosieczny miecz.
Zamiast korzystać z pełni inteligencji, która pozwala im każdorazowo
wybierać najlepszą możliwą (zawsze inną, bo każda sytuacja jest inna)
odpowiedź, niewyćwiczone umysły odpalają im automatycznie cały
szereg reakcji, które mogą być nieadekwatne do Rzeczywistości, w
jakiej żyją. Spotkasz tam ludzi, którzy będą mieli mechanizmy
czterolatka, choć mają oficjalnie lat 50. Każda z tych generalizacji
dotyczy doświadczeń z przeszłości i może się okazać, że na podstawie
nawet jednego przykładu (poznanie pająka) ich umysł zbuduje
mechanizm reagowania na wiele kolejnych lat (fobia na całą kategorię
pająków albo nawet pajęczaków). Ponieważ obok holistycznego,
całościowego doświadczenia będą także wynosili jego reprezentację
(przekonania) intelektualną, za pomocą generalizacji („skoro stało się
tak raz, stanie się tak wiele razy; wszystkie kobiety są… mężczyźni to…
w życiu trzeba…”) będą zatruwali sobie otwartość własnego umysłu na
niepowtarzalność chwili i zakryją ludzką spontaniczność. Generalizacja
to drugie prawo umysłowe (jej fundamentalną cechą jest
niepowtarzalność i indywidualność).

Po trzecie, umysł usuwa wszystko, o czym nie myśli. Jakakolwiek


historia, będąc pozytywną (istniejącą), usuwa wszystko to, czego nie
dotyczy. Jeśli ktoś więc na Ziemi uzna, że nie jest kochany, to przesłoni
sobie wszelkie przejawy tego, że jest inaczej. Umysł może więc nie
mieć dostępu do Pełni, w której żyjemy my, Dusze, ale działa
wybiórczo. Czeka Cię fascynująca podróż w głąb Człowieczeństwa, by
nauczyć się, jak za pomocą umysłu zrozumieć Prawdę, Indywidualność i
Pełnię. Bez nich nie ma dostępu do Światła, którym każda z nas się
różni i wyznacza sobie drogę:

• Natura umysłu jest absolutnie czysta i nieskończona. Jest on


wszystkim tym, co odbiera, i nie ma dla niego żadnych granic,
chyba że w nie uwierzy Człowiek. Na Ziemi będziesz miał szansę
nauczenia się pracy z umysłem, który jest z zasady otwarty, a
nie sceptyczny, który wypełnia wszystko, a nie ogranicza. To
tylko niewprawieni umiejętnościami ludzie korzystają z
umysłów w sposób ograniczający, ale droga każdego z nas
prowadzi do zrozumienia tego. A drogi są bardzo różne —
czasem ktoś zostaje malarzem, by nauczyć się obserwować
swoje myśli, inny pozbywa się przeszkadzających dialogów
wewnętrznych, medytując, a inny zmienia obrazy, pracując w
firmie. Każda z tych dróg jest tak samo wartościowa i potrzebna
w zależności od tego, jak indywiduum postrzega świat. To, co
jest dobre dla jednego umysłu, wcale nie musi być dobre dla
każdego — to jest oczywiste, ale wielu ludzi o tym zapomina. I
gdy nauczysz się zarządzać swoim umysłem, zrozumiesz, że on
sam nie ma żadnych granic i tylko od dobrego programisty
zależy, jak dalece ten umysł zrozumie Duszę, obok której żyje.
Ci ludzi nazywają to oświeceniem — choć my wiemy, że istota
ludzka jest perfekcyjna już sama w sobie i coś takiego po prostu
nie istnieje, to zrozumienie natury umysłu pozwala mu wreszcie
dorównać Człowiekowi, który nim zarządza.
• Umysł za pomocą historii reprezentuje Rzeczywistość, ale nią
nie jest. To oznacza, że Człowiek na Ziemi żyje w świecie
reprezentacji, iluzji, historii — to świat umysłu. Jest on, obok
ciała, ostateczną i jedyną barierą w poznaniu Boga, ponieważ
wszystko odbiera za pomocą interpretacji. To oznacza, że gdy
jako Ziemianin będziesz miał związki z innymi ludźmi, to nigdy w
praktyce nie będziesz w stanie ich poznać — Twój umysł
stworzy tylko określone etykiety, z którymi będzie wchodzić w
relacje tak, jakby były one prawdziwe. Te reprezentacje, raz
zakwestionowane, ściągają z ludzi blokady i ograniczenia, dając
dostęp do Szczęścia i Miłości, jakimi są. Ponieważ komunikują
się między sobą, muszą posiadać słowa i schematy poznawcze,
którymi poruszają się po świecie — mało kto jednak z nich wie,
że te słowa tworzą inny świat, który jest prawdziwy jedynie
intelektualnie. Że coś takiego jak „atrakcyjność”, „bogactwo”,
„religia” po prostu nie istnieje i że reagują na koncepty ze
swojej głowy, które zapamiętali jako prawdziwe. W pewnym
momencie te dwa światy, Duszy i Intelektu, się spotykają i
wtedy AlphaHuman nie jest już w żadnym podziale, żyjąc ze
swoim „ja”, ale nie pod nie. Oddzielenie nieskończoności i
prawdziwej natury Człowieka od intelektualnej jej reprezentacji
(czyli ego, osobowości) stanowi podstawową naukę idącą z
ludzkiego życia. Jak doświadczysz później, to, co Twój umysł
będzie traktował jako Ciebie, jest tylko obrazem, któremu do
Prawdy jeszcze daleko. Ale tym samym zapamiętaj, że jesteś
zawsze czymś więcej, niż sądzisz na swój temat!

Jak więc rozumiesz, inteligencja i intelekt to dwie różne sprawy. Ta


pierwsza jest zawsze świeża i aktualna, bo pochodzi z tu i teraz, a
intelekt jest zawsze z przeszłości lub przyszłości — wspomina i
antycypuje, co jest dwiema stronami tej samej monety (możemy
wyobrażać sobie jedynie projekcje tego, co już sobie wyobraziliśmy).
Inteligencja jest indywidualna, niepowtarzalna i spontaniczna, a
intelekt zgeneralizowany, powtarzalny i przewidywalny. Inteligencja
ma o wiele więcej zasobów (ciało, energie, serce, także intelekt,
duchowość), a intelekt magazyn pamięciowy i wyobrażeniowy. W
niektórych kulturach intelekt będzie prowadził całe kolektywy, przez co
szczególnie rozwiniętą umiejętnością okaże się analityczne myślenie,
ale nie życiowość i praktyka.

9. T U I TERAZ ZOSTANIE PRZYKRYTE KONCEPCJĄ


CZASU
To na Ziemi jedna z popularniejszych iluzji, na której oni organizują
sobie całe życie. Ponieważ wierzą, że życie jest ograniczone w czasie,
tworzą schematy, w których dzielą rozwój człowieka na etapy. Gdy jest
niemowlęciem, może dawać wyraz swojej absolutnej wolności i jest
akceptowany takim, jakim jest. Uczy się wtedy absolutnie, a jego mózg
pracuje z prędkością dalece przekraczającą prędkość światła (nie ma
jeszcze ograniczeń umysłu) i jest w pełni naturalny. Ponieważ gatunek
ludzki jest z punktu widzenia swojej biologii jednym z najbardziej
zależnych od innych gatunków (niemowlę nie jest w stanie
funkcjonować samodzielnie przez określony czas), dorosłe już umysły
się nim opiekują. Wtedy widzą w dziecku jego wrodzoną
bezwarunkowość i przeżywają wspaniały (a tak naprawdę to po prostu
Prawdziwy) okres swojego życia, w którym doświadczają swojej
bezwarunkowości na nowo, także intelektualnie.
Dlatego dla tak wielu Ziemian posiadanie dziecka to moment
transformacji, ponieważ dzięki Rzeczywistości uczą się tego, co jest
ważne. Niemowlę jest więc na dwóch ekstremach: z jednej strony żyje
w pełni bezwarunkowo, tak jak my, ale z drugiej jest nieżyciowe z
ludzkiego punktu widzenia. Jest niewinne, nie miało jeszcze szansy
wybrać, przez co jego boskość nie jest kwestią świadomej decyzji, ale
wypadkową posiadanego Pakietu Ziemskiego, który dostało w
prezencie. Na symbolu nieskończoności jest więc jednocześnie na obu
krańcach.

Ten dystans zacznie się zmniejszać wraz z jego rozwojem — gdy stanie
się już nieco bardziej świadome intelektualnie, będzie odsuwało się od
swojej bezwarunkowej natury i stawało bardziej życiowe. Zacznie
istnieć umysłowo jako osobowości, które rozpoczną proces
socjalizowania i życia w warunkowych kolektywach. Będzie już
oceniane w ramach poszczególnych ról (grzeczne/niegrzeczne dziecko,
dobry/zły uczeń, miły/niemiły chłopczyk itd.) i zacznie oddalać się od
swojej bezwarunkowości, choć w porównaniu do dorosłych umysłów
jego prawdziwość jest nieporównywalnie większa. Z kolei poprzez
socjalizowanie staje się istotą społeczną i „normalnieje” — czyli staje
się taki jak inni, zyskując umysłową akceptację (jest akceptowany nie
poprzez bezwarunkowe serce, ale umysł, który znalazł podobieństwa)
— zbliża się w kierunku środka z drugiej strony, oddalając się od bycia
niesamodzielnym, nieintelektualnym zjawiskiem przyrody. To okres
narodzin osobowości, które będą z nim być przez resztę życia, a także
zdobywanie podstawowych, fundamentalnych przekonań dotyczących
samego siebie. Poprzez kategoryzację dziecko zaczyna istnieć w świecie
płci, zdolności, kolorów skóry i zwyczajów, religii, zasad i powinności,
które czynią z jego umysłu coraz bardziej funkcjonalną jednostkę
społeczną. To konieczny proces w byciu

Człowiekiem, od którego nie ma odwrotu, ale którego kresem jest


Zrozumienie.

Ponieważ dziecko myśli jak owca, wejdzie w okresie nastoletnim w


okres buntu. Wtedy stanie się lwem, choć nie ma jeszcze mocy, która
dawałaby mu duże szanse wywierania wpływu. Ma dosyć bycia
dzieckiem i na siłę neguje wszystko i wszystkich, w małych grupach
podobnych rówieśników szukając potwierdzania swojej niezależności.
Walka o utracony indywidualizm jest oczywista, ale niedojrzała — jego
inność jest na pokaz, to po prostu intelektualne ekstremum
wcześniejszej owcy, jej odwrócenie i zanegowanie. Ten buntownik nie
jest z wyboru, bo zarządza nim niezakwestionowany umysł, ale pojawia
się etap drugiego małżeństwa. To nie może jeszcze działać, ale jest
krokiem w drugą stronę. Tutaj pojawi się seksualność jako dodatkowa
energia i otworzą nowe czakry, tak że emocjonalność zdobędzie
podwaliny pod bycie jedną z bazowych form rozumienia świata. Są
intensywne, niekontrolowane i pełne niespodzianek — to już o wiele
bardziej świadomy kontakt z narkotykami emocjonalnymi młodego
umysłu, który zmienia kierunek biegnących krzywych. Poznając
emocje, odsuwa się od uczuć, ale z drugiej strony staje się także mniej
socjalny. Ten proces musi zostać zatrzymany, dlatego pojawi się
kolejny etap: dorosłości.

Ziemianin, kiedy wkracza w dorosłość, jest zawracany z drogi buntu na


drogę socjalizacji. Bunt dal mu siłę, która teraz stanie się stworzycielem
istotnych fundamentów bezpieczeństwa, związku, umysłowej
niezależności. To powrót do małego dziecka w nowej skórze. Teraz
wykorzystuje tę moc do budowania nowych tożsamości — członka
zakładanej rodziny, pracownika, kochanka, dorosłej istoty płciowej.
One zapewniają mu umysłowe poczucie bezpieczeństwa, zaufania i
bycia kimś, a także indywidualności. Seksualność realizuje potrzebę
kontroli i władzy, a także rosnący autorytet wzmacnia ego, które
zaczyna podnosić standardy i wymagać coraz więcej od Rzeczywistości.
Dorosły jest w samym środku dwóch przecinających się linii: odsunął
się od bezwarunkowości niemowlęcia i stał się w pełni intelektualny.
To miejsce względnej równowagi, bo pojawia się spełnienie misji
życiowej — ego osiągnęło etap bycia kimś i posiadania czegoś. Jeśli nie
nastąpi kolejne pchnięcie energetyczne, dorosły się zestarzeje i
zgnuśnieje, czując się coraz bardziej zagrożonym i broniąc swojego
świata. Jeśli nastąpi uderzenie, pojawi się etap sanyasina.

Sanyasin to poszukiwacz Prawdy. Jeszcze jej nie znajduje, ale już wie,
skąd przyszedł i że jej tam nie znalazł. Zaczyna rozumieć dzieci, które
ogląda, i tęsknota za prawdziwym sobą staje się motorem do
poszukiwań duchowych. Dopiero teraz, gdy intelekt okazał się
niewystarczający, świat materialny zaczyna dopełniać się brakującym i
dotąd niewidzialnym światem duchowym. Dlatego na symbolu
nieskończoności sanyasin kontynuuje swoją podróż, wychodząc z
punktu równowagi. Zaczyna się wspinać, poprzez świadomość i
zrozumienie, po drabinie bezwarunkowych uczuć. Już nie ma nic do
osiągnięcia, więc pojawia się długo oczekiwany Spokój. Im bardziej
porzuca poligamię, tym bardziej monogamiczny się staje, budując
relację z samym sobą. To piękny, wspaniały etap odkrywania siebie i
podążania w kierunku odsuniętego kiedyś na bok Pakietu Ziemskiego.
Różnica jest taka, że tym razem to jego wybór wynikający z realizacji
prawa do wolnej woli. O ile jako niemowlę był niewinny, o tyle teraz
jest już odpowiedzialny i coraz lepiej wie, co robi. Intelekt prowadził
wcześniej Człowieka, teraz Człowiek ciągnie go za sobą w kierunku
zrozumienia tego, kim jest. Z egoistycznego przewodnika umysł
zmienia się w coraz bardziej potulnego służącego, a jego Pan znajduje
się coraz wyżej. Spotkanie jest oczywiste — im dłużej sanyasin szuka,
tym więcej ma szansę zrozumieć. Odnajduje się w samotności z samym
sobą coraz bardziej, tak ogromną przyjemność sprawia mu teraz jego
umysł. Wszystkie zewnętrzne narkotyki są porzucane w imię siebie. To
orgazm, przebywanie z samym sobą w akceptacji i miłości, w której
synergicznie łączą się umysł-ciało z duchem. To najbardziej intymne
spotkanie z możliwych. Umysłowe „ja” spotyka Duszę.

Sanyasin, który przestaje poszukiwać, bo znalazł, nie jest już nawet


poszukiwaczem, bo nie ma czego szukać. Wszystko jest oczywiste i
zrozumiałe, bo intelekt dorósł do swojego Pana. Wspinaczka po drugiej
stronie ósemki zatoczyła koło, a zawsze trzeba zatoczyć całe, by je
zrozumieć. Tak naprawdę z koła wyjść nie można, ale można sobie
uświadomić, że się w nim jest, i to jest ostateczne wyjście. To
nieśmiertelność, do której zrozumienia dorósł umysł, i teraz, gdy
Człowiek „umiera”, trafia do naszego biura podróży i rozpoczyna inną
podróż. Zupełnie inną.

A czas, droga Duszo, ma się do tego tak, że go nie ma poza intelektem.


Niemowlęta go nie znają, dzieci trochę, dopiero potem umysł zaczyna
się na nim poruszać i im bardziej w nim żyje, tym mniejszy ma dostęp
do jedynej Rzeczywistości, czyli tu i teraz. To jest jedyny moment, w
którym dzieje się życie i mimo że spotkasz na Ziemi wielu ludzi
bojących się śmierci, to doświadczysz też, że mało kto z nich żył
prawdziwie. Większość spędzi od momentu poznania czasu swój „czas”
w przyszłości, im będą starsi, tym bardziej będą myśleli o przeszłości, a
potem umrą, też będąc w tu i teraz, tak samo jak się narodzili. Koło
musi zostać zatoczone, pytanie, czy zrozumiesz to za pierwszym razem.
Przyszłości jeszcze nie ma, przeszłości już nie, pozostaje Ci tylko odkryć,
że to jest najszczęśliwszy (i nie ma innej możliwości) moment Twojego
życia. To piękne zrozumienie, bo pozwala Ci poczuć swoje ziemskie
ciało. Ono żyje.

Zobaczysz tam wiele osób, które nie będą miały odpowiedniego


dystansu do czasu. Będą planować, wiedząc, że dopiero Bóg
potwierdzi, czy ich plan się ziści i w jakiej formie. Niektórzy będą żyli
wyobrażeniami, które minęły wiele lat temu, zabierając sobie dostęp
do Szczęścia i Radości. Ale to wszystko nauka, dzięki której poznasz, że
zawsze masz wybór. Życzymy wspaniałego odkrywania, że planowanie
bez dystansu może przynieść rozczarowanie, a życie w przeszłości nie
jest prawdziwe. To wspaniała zabawa!

10. O TWARTOŚĆ ZOSTANIE PRZYSŁONIĘTA


RACJONALIZMEM
Zobaczysz, jak ci Ziemianie usilnie będą chcieli zrozumieć intelektualnie
to, czego są w stanie tylko doświadczyć. W pierwszych latach po
urodzeniu uczą się najszybciej. Zawdzięczają to absolutnej otwartości i
temu, że biorą wszystko, co spotykają. Nie jest to życiowa otwartość,
bo umysł modeluje absolutnie każdą demonstrację, ale jest częścią
Pakietu Ziemskiego i warto do niej wrócić — po prostu tak żyje się
bardziej prawdziwie i łatwiej. Nastolatek, który jest zawiedziony
konceptami, jakie wpojono mu w dzieciństwie (zorientował się, że
zatracił bez własnej woli indywidualność), idzie w drugie (ekstremalne)
małżeństwo i zaczyna odrzucać wszystko w ramach zabezpieczania się
przed ingerencją w jego indywidualność. Płaci za to sceptycyzmem,
czyli zamknięciem na nowe doświadczenia i nauki. Czasem Ziemianie
idą do szkół, by być bardziej sceptyczni — im więcej papierów zdobędą
(na Ziemi intelekt mierzy się cyframi i papierami zwanymi tytułami),
tym bardziej zamknięci się stają. Nie biorą pod uwagę, że wraz ze
wzrostem wiedzy powinna wzrastać pokora (tego dopiero uczy się
sanyasin), a nie ignorancja, ale do tego trzeba dojrzeć. Otwartość to
część Pakietu Ziemskiego, jest konieczna, by doświadczać
nieskończoności wyobraźni — dzięki niej możesz nauczyć się
wszystkiego i poznać wszystko, tak by nic nie było Ci obce. Jedynie lęk,
wynikający z próby utrzymania intelektualnego obrazu na swój temat,
może przysłonić Twoją otwartość i chęć poznania. Masz szansę do niej
wrócić, gdy po okresie dorosłości zaczniesz weryfikować swoje myśli i
zobaczysz, że przysłaniają Ci niektóre doświadczenia. Wtedy je
porzucisz i ruszysz przed siebie, by tym razem wiedzieć coraz lepiej, że
nie wiesz, i chylić czoła ludzkiej wielkości w każdej dziedzinie.
Podziwiać architektów konstruujących mosty, hydraulików
odkręcających kurki, kobiety nakładające makijaż, mężczyzn
prowadzących samochody, psa wypróżniającego się na chodniku, ludzi
rozmawiających w dowolnym języku — będziesz wszędzie widział
przejaw boskości i doskonałości, które nie były Ci dostępne wcześniej.
Pojawią się doskonałe wypadki samochodowe, najbardziej
profesjonalne kłótnie, arcyciekawe telenowele i przecudownie
śmierdzące odchody. Wszystko, absolutnie wszystko będzie dawało
Radość, bo Otwartość to drzwi, przez które ona wchodzi. Będziesz
potrafił coraz więcej, ale Twoja moc będzie bezpieczna; bez
dowodzących osobowości nie zostanie wykorzystana w żadnym innym
celu niż boskim. Otwartym nie można się stać, ale można przestać być
zamkniętym.

11. Ż YCIE PRZESTANIE BYĆ CELEM SAMYM W SOBIE ,


POJAWIĄ SIĘ OSIĄGNIĘCIA
Ego ziemskie ma dwie misje — stać się kimś i zbierać przedmioty. Ta
pierwsza to poszukiwanie działających osobowości czyli takich, które
pozwalają przeżyć w określonych warunkach) — żony pasującej do
męża, dziecka dopasowującego się do wymagań rodziców, ucznia
zdobywającego nauczyciela, aktorki walczącej o sławę itd. I tak małe
dziecko, któremu rodzice w dobrej wierze opowiadają, że bycie
prawnikiem jest dobre, ma w swojej głowie konkretny cel — studia i
tytuł. Pod ten cel są teraz gromadzone zasoby i pojawiają się
oczekiwania, że zostanie on osiągnięty. Jeśli nie, niespełnione
oczekiwanie skutkuje zawodem i ego z jednego ekstremum (być
najlepszym) wędruje na drugie (być najgorszym). Ziemianie potrafią
spędzić całe swoje życie na uganianiu się za coraz to nowymi
osobowościami, choć każda z nich jest tak samo warunkowa i bojaźliwa
jak inne — w życiu ludzkim nie można stać się kimś, można tylko być
sobą (ale bycie sobą nie cieszy się wszędzie dużym powodzeniem, bo
wiele umysłów uważa, że to nie spełnia warunków wyjątkowości).
Druga misja to zbieranie przedmiotów, które podobno mają zapewnić
bezpieczeństwo, zaufanie, spokój, przyjemność, otwartość itd.
Przeciętny Ziemianin, mimo że jego ciało żyje relatywnie niewiele lat,
spędza większość swojej ludzkiej podróży na gromadzeniu coraz to
nowszych przedmiotów, które potem — jak się okazuje — wcale nie
dają mu tego, co było obiecane. Dzięki małżeństwu miało być
spokojnie, a wcale nie jest (niezakwestionowane myśli zawsze dają
znać o sobie, bo nie można przed sobą uciec). Stała praca miała dać
bezpieczeństwo, ale teraz los Ziemianina zależy od szefa, który
decyduje o tym bezpieczeństwie (może na przykład zwolnić). Wygodny
fotel wcale nie daje spokoju (szczególnie gdy sąsiedzi puszczają głośno
muzykę), a zakupy zapełniają pustkę tylko chwilowo. Ta zawsze
nieudana próba (wszystkie te przedmioty i tak się straci wraz ze
śmiercią ciała) odnajdywania siebie w świecie zewnętrznym powoduje
cierpienie (bo trzeba ciągłe walczyć o te przedmioty, by nikt ich nie
zabrał — w końcu spełniają zupełnie inną rolę, niż oficjalnie powinny;
ta walka to kontrola). Ciągłe dążenie do coraz to nowych celów
niweluje Spokój, a pożądanie nie pozwala cieszyć się tym, co się ma.

Taki stan jest związany z tym, że ciągle aktywny umysł nie potrafi
zrozumieć, że życie ludzkie to droga — gdy nią podąża, spotykają go
doświadczenia. Małe dziecko, mimo że nie ma żadnych celów, osiąga o
wiele więcej niż dorosły — dla niego celem jest zawsze to, co robi.
Pracując na efekt, nigdy się nie poddaje, ale ze względu na brak iluzji
zysku związanej z osiągnięciami nie boi się wyniku, tylko po prostu
pracuje. I pracuje. Pracuje i się uczy. Dorośli myślą, że jeśli czegoś nie
osiągną, to będzie gorzej, a dziecko nie myśli ani o wygrywaniu, ani tym
bardziej o przegrywaniu. Gdy nie ma iluzji straty, jakoby bez
zrealizowania określonego celu życie człowieka było gorsze, umysł po
prostu efektywniej pracuje i siłą rzeczy osiąga, co osiąga. W życiu
ludzkim wszystko jest osiągnięciem, ale nie każdy umysł traktuje tak
samo sukces porannego wstawania i zarobienie dużej kwoty pieniędzy.
Dlatego gdy człowiek dorasta wreszcie do zrozumienia, że nie istnieje
żadna iluzja straty w przypadku nieosiągnięcia celu, wtedy zaczyna w
pełni żyć i nie zależy już od celów, jakie sobie wyznacza. A ponieważ
życie zawsze jest zmienną drogą, pojawiają się na niej coraz to nowsze
osiągnięcia. Można zatem cieszyć się tym, co się ma, i doskonale się
bawić przy wyznaczaniu sobie nowych celów (wynikających teraz z
naturalnych potrzeb danej jednostki) bez lęku przed porażką. Taki
człowiek osiąga o wiele więcej, bo po pierwsze cieszy go wszystko, a po
drugie nie traci energii na negatywne emocje.

Doświadczysz, że życie jest tylko i wyłącznie po to, by żyć, a nie po to,


by osiągać. Osiągnięcia są efektem ubocznym drogi, po której idziesz,
tak samo jak rozwój. Nie można go robić — on jest częścią Pakietu
Ziemskiego — on się zawsze dzieje przy okazji życia, jest jego
wypadkową. Nie można się nie rozwijać. Nie można nie osiągać. Nie
można nie doświadczać (mimo że ego będzie uważać za osiągnięcia
tylko niektóre rzeczy). I tak zawsze Bóg potwierdza, co było Twoim
prawdziwym celem — czy to, co Ci się wydawało, czy to, co się
naprawdę wydarzyło. Umysły zwykle dopiero po jakimś czasie są
skłonne zrozumieć, że to, co się wydarzyło, w gruncie rzeczy było
najbardziej potrzebne.

12. N IEZALEŻNOŚĆ STANIE SIĘ ZALEŻNOŚCIĄ


Ego ludzkie, ponieważ potrzebuje ciągle paliwa ze świata
zewnętrznego, uzależnia umysł perfekcyjnie wolnego człowieka
systemem różnych mechanizmów. Poczucie bezpieczeństwa, choć
rozumiane przez nas jako stan bytu, polegający na bezwarunkowej
akceptacji wszystkiego, co nas spotyka, jest przez Ziemian traktowane
zupełnie inaczej. Według ich osobowości bezpieczeństwo wiąże się z
określonymi warunkami — na przykład stałą pracą, podpisaną umową
albo skonkretyzowanym planem na kolejny dzień. Tymczasem takie
bezpieczeństwo nie jest prawdziwe, ale umysłowe — zależy od iluzji
idącej z wyobraźni. Szef może zwolnić pracownika. Ludzie nie
dotrzymują postanowień umowy niezależnie od tego, czy spotkają ich
za to konsekwencje, czy nie. Kolejny dzień może nie przyjść, bo ciało
umiera w nocy. Paradoksalnie te zależności odbierają wolność, bo
uzależniają ją od wystąpienia określonych zjawisk w świecie
zewnętrznym. Ponieważ to odbiera odpowiedzialność, staje się
przyczyną lęków. Te zależności tworzą potrzebę kontroli i manipulacji
(podlizywanie się szefowi, sprawdzanie rozmów telefonicznych itd.), by
upewnić się, że wszystko jest w porządku, i uzyskać krótkotrwałą ulgę
od stresu. To oczywiście bardzo uzależniające schematy, ale ludzie są
uczeni przez cale życie, że to, co tak naprawdę mają od samego
początku jako wrodzone, mogą stracić, jeśli nie zrobią określonych
rzeczy. To nie jest zgodne z Prawdą, bo bezpieczeństwa i niezależności
nie można utracić, ale można uwierzyć, że zależy ona od czegoś
zewnętrznego. Gdyby tylko ich umysły nie robiły strasznych filmów,
wtedy coś takiego jak strata pracy czy rozwód byłoby przyjmowane z
takim samym spokojem ducha jak podwyżka czy małżeństwo. Bo tak
naprawdę wszystko, co się dzieje, wychodzi na dobre.

Dopiero w trakcie kolejnych doświadczeń Człowiek się uczy, że fakt


podpisania papieru wcale nie daje mu poczucia spokoju, ale uzależnia
teraz od niego. Że iluzoryczna kontrola powoduje ciągły stres i
potrzebę sprawdzania. Że za projekcją horroru w głowie tak naprawdę
nie może się stać nic, co by było złe — absolutnie nic. I wtedy znikają
wszystkie więzy i kajdany, bo pracownik nie boi się już szefa i skupia się
po prostu na jakości swojej pracy. A wtedy osiąga rzeczy o wiele
szybciej niż ten, który się boi. Nikt nigdy nie będzie Ci w stanie odebrać
wolności, bo nawet gdy ciało jest uwiązane, duch zawsze jest wolny.
Można zmuszać kogoś do zachowań, ale nigdy nie zmusi się nikogo do
miłości, do akceptacji, do szczęścia. Nie można — one są wrodzone i
można tylko do nich wracać, a jakakolwiek próba ich zdobycia kończy
się porażką. Nauczyć się żyć bez kajdan zaś będzie wyjątkową drogą,
jaka Cię czeka na Ziemi. Najpierw brakiem zrozumienia zakładamy te
kajdany (owca), potem je zdejmiesz i założysz swoje własne (lew), aż
wreszcie zrzucisz wszystkie i zaczniesz żyć bez lęków. Nigdy nie stracisz
możliwości wyboru — nawet z pistoletem przy skroniach i warunkową
prośbą zawsze będziesz miał wybór tego, jak myśleć. Również w
niewoli jedynym więzieniem jest umysł i jeśli jest on opanowany, żadne
przekonanie nie stanie na przeszkodzie bycia szczęśliwym.

13. A KCEPTACJA STAJE SIĘ PRZEKONYWANIEM


Piękno naszej indywidualności jest takie, że każda Dusza jest
niepowtarzalna i każda ma różne (równie istotne) zadania do
spełnienia. Dlatego akceptujemy się wszyscy, bo rozumiemy, że każda z
nas jest inna i tak samo prawdziwa. Ludzie na Ziemi, wychodząc
naprzeciw swoim halucynacjom, tworzą iluzję tego, co jest dobre i co
jest złe. Uznają, że dobra jest dana waga, a inna jest zła. Że muzyka jest
lepsza lub gorsza. Że dana płeć się do czegoś nadaje, a do czegoś nie. I
zamiast cieszyć się różnicami, ego będzie się ich bało. Zlęknione umysły
zakochują się zawsze w podobnym, bo daje im to pseudopoczucie
bezpieczeństwa i przynależności, ale tak naprawdę kochają różnice, bo
dzięki nim rosną. Akceptacji nie można sztucznie wywołać, pojawia się
dopiero po zrozumieniu, że z jednej strony wszystkie ludzkie umysły są
różne, ale ich natura identyczna. Ego rozumie to zupełnie odwrotnie.
Według niego akceptację dostaje się dopiero wtedy, gdy jest się do
kogoś podobnym. Dlatego każe się zgadzać, kiwać głową, ubierać w
określony sposób albo mówić „dobre” słowa i dzięki temu
przypodobaniu się obiecuje bycie zaakceptowanym. Nie wszyscy zdają
sobie jednak sprawę, że co innego walczyć o akceptację intelektualnej
inności (przekonując się nawzajem, że jedna myśl jest ważniejsza od
drugiej, by tak naprawdę samemu w nią uwierzyć), a co innego
zrozumieć, że nie ma już z czym walczyć, bo to po prostu nie ma
znaczenia. Akceptacja to uświadomienie sobie, że rzeczywistość jest,
jaka jest, i nigdy inna. Że niektórym umysłom będziesz się podobał, a
innym nie (i to też jest potrzebne). Że nie ma sensu wkładać wysiłku w
zmianę innego świata niż swój własny, bo każdy ma swoją odmienną
ścieżkę. Że spędzanie życia na próbie zdobycia wszystkich i uczynienia
ich takimi, jakimi chce ego, jest niemożliwą i bezsensowną misją, która
spali na panewce, bo świat i tak jest, jaki jest. W ostatecznym
rozrachunku dochodzi się do przekonania, że jedyną osobą, jaką chcesz
przekonać do siebie, jesteś Ty sam. I że manipulowanie światem, by go
zmienić, jest marnowaniem życia. Akceptacji, podobnie jak wszystkich
pozostałych elementów Pakietu Ziemskiego, nie można stworzyć
(wtedy staje się jedynie kolejnym schematem poznawczym), ale można
ją zrozumieć i się w niej rozpłynąć. Wtedy nie pozostaje nic innego, jak
żyć Pełnią życia i dawać spójnym sobą najlepszą demonstrację tego, w
co się wierzy. I wtedy, co dla nas, Dusz, jest oczywiste, umysł sam
wybiera lepszą alternatywę i dokonuje zmiany samodzielnie, nie czując
przymusu. Każda próba zmiany kogoś jest dokonywaniem gwałtu na
bezwarunkowej relacji, która tak naprawdę ich łączy i kończy się
buntem jednej ze stron. Buntem, który jest wynikiem zawodu, że
przekonujący do zmiany chce mieć kogoś innego, niż ma obok siebie
(choć danie sobą spójnego przykładu w Akceptacji doprowadza do
zmiany bez poczucia ataku). Akceptacja to zrozumienie, że tak, jak jest,
powinno być i że nie powinno być tak, jak nie jest. Pojawia się
intuicyjne wyczucie, kiedy należy wybrać działanie, a kiedy go
zaniechać. To prawdziwy język duszy, która karmi się zawsze
Rzeczywistością — w końcu po to właśnie lecisz na Ziemię!
14. C HCĘ ZOSTANIE ZAMIENIONE NA POWINIENEM I
MUSZĘ
Ziemianie, gdy się rodzą, opierają swoje życie na pełnej niezależności i
biorą z niego to, co im ono przynosi. Są odpowiedzialni jedynie za
siebie i dają temu wyraz poprzez realizowanie wszystkiego, na co mają
ochotę. Jeśli dziecko czegoś nie dostaje, uczy się, że obok niego ze
swojej wolności korzystają także inni. I gdyby na tym etapie wszystko
się zatrzymało, byłoby w porządku — człowiek chce danej rzeczy, nie
dostaje jej i albo zmienia przekonanie, albo idzie spełniać potrzeby
gdzie indziej — ale tak się nie dzieje. Ponieważ ego wychodzi z
założenia, że jego przekonania są jedynie słuszne, nie zatrzymuje się na
akceptacji inności, ale zaczyna doradzać. A rada od informacji różni się
tym, że należy ją wziąć — od tej pory zaczyna się misyjna działalność
od hasłem: „ja wiem, co jest dla ciebie dobre”. A ponieważ druga
strona się z tym nie zgadza (bo to gwałt na bezwarunkowej akceptacji,
a ona najzwyczajniej na świecie chce czegoś innego), musi zostać
wymyślony system przekonywania. To początek „musisz” i
„powinieneś”. To pierwsze opiera się na lęku, który jest instalowany
jako możliwa konsekwencja niewykonania określonego zadania, a to
drugie na poczuciu winy wynikającym ze złamania zasady (czyli
przyjętego odgórnie określonego sposobu myślenia, a co za tym idzie
— postępowania).

Każde „musisz” tworzy iluzję straty (Ziemianie wierzą, że może się coś
złego stać, tak jakby wszystko nie miało dobrych konsekwencji i nie
było potrzebne) poprzez wbudowanie negatywnych emocji związanych
z tym, że się czegoś nie zrobi (nie powie, nie zachowa, nie poczuje itd.).
Tym samym powstaje mechanizm, który tworzy w ciele napięcie
(związane z oczekiwaniem na rezultat) mogące albo eskalować do
czegoś rzekomo gorszego (jeśli nie zostanie spełnione to, co musi się
zrobić), albo zejść i tym samym dać poczucie ulgi. Ta jest zawsze
intensywnością wprost proporcjonalna do napięcia, które kreowało
„muszę”. „Musisz” buduje siebie na iluzji, bo nie istnieje — nie można
dojść do sytuacji, gdy nie ma się wyboru, bo wybór zawsze jest. Nawet
w sytuacjach, gdy ciało zostanie unieruchomione czy jest torturowane,
zawsze pozostaje wybór co do tego, jak się czujesz i co myślisz.
Jedynym podmiotem decydującym o wyborze jesteś Ty i jedynie Ty
mógłbyś zbudować przekonanie, że coś, co się dzieje, jest złe. W stanie
akceptacji coś takiego nie jest po prostu możliwe.

System moralności to mentalna wersja naszego sumienia. Każdy


kolektyw, czyli grupa ludzka, ze względu na konieczność wyznaczenia
zasad komunikowania się tworzy zasady noszące nazwę praw,
zwyczajów, obyczajów, powinności, świąt. Dopóki w trzecim
małżeństwie umysł nie nauczy się nimi cieszyć i z nich korzystać, w
drugim będzie się przeciwko nim buntował, a w pierwszym im podlegał
bez kwestionowania ich zasadności. Te zasady, pochodzące z chęci
kontrolowania myślenia (a co za tym idzie — zachowań), z jednej
strony uderzają w ludzką wolność, a z drugiej strony normalizują życie
intelektualne jednostek, tworząc wspólną platformę porozumienia. Z
tymi zasadami jest powiązane wymaganie ich przestrzegania — nazywa
się to bycie dobrym. Jeśli te zasady się łamie, wtedy jest się złym — i
tego należy unikać. Wszyscy, którzy odkrywają swoją indywidualność,
wcześniej czy później złamią zasady. Jeśli zostaną one złamane tak, że
innym ludziom się to spodoba, stara zasada umrze i pojawi się nowa
moralność. Z kolei umysł jest przygotowywany od samego początku, że
ma w ciele odpalić negatywną emocję zwaną poczuciem winy, która
ma motywować do ponownego jej przestrzegania. Oczywiście
intelektualny podział świata na dobry i zły kłóci się i przegrywa z
absolutną słusznością wyroków boskich, w których wojna jest tak samo
istotna jak narodziny. Ziemianie spędzają długie lata, ucząc się, że
Rzeczywistość jest, jaka jest, i że walka z nią stawia ich zawsze na
przegranej pozycji. Z drugiej strony ich umysły mają zawsze wolność
wyboru i to właśnie z niej skorzysta oświecony człowiek, dając się
ponieść Rzeczywistości. Tym samym też zacznie budować kontakt z
tym, co jest, a nie z tym, jak się ludziom zdaje, powinno być.

15. O DPOWIEDZIALNOŚĆ Z „ JA” ZOSTANIE


PRZENIESIONA NA B OGA I INNYCH
Od urodzenia Człowiek jest wyposażony w fundamentalną siłę, która
jest mieczem jego wolności i indywidualności — w odpowiedzialność.
Jest odpowiedzialny za siebie i nigdy nie ulega to zmianie, bo nie może
— gdyby był odpowiedzialny za innych, wtedy oni staliby się zależni od
niego (nawet jeśli umysł podpowiada, że jest się odpowiedzialnym za
kogoś, to tak naprawdę człowiek odpowiada w czasie swojego życia
tylko przed samym sobą za swoje zachowania i myśli). Dlatego spotkasz
na Ziemi tak wielu rodziców, którzy robią coś za swoje dzieci, ucząc je
bezradności (bo uważają, że są za nie odpowiedzialni), albo żony, które
uważają, że ich mężowie mają dwie lewe ręce (i tak samo uczą ich
zależności od siebie, co wydaje się dawać poczucie kontroli), nie
rozumiejąc idei odpowiedzialności, która sprowadza się do bycia
odpowiedzialnym tylko i wyłącznie za siebie. Ludzkie ego jednak unika
odpowiedzialności (tak stwarza wrażenie, że jest potrzebne) i przesuwa
ją na czynniki zewnętrzne, których oczywiście człowiek nie może
kontrolować. Te dwa czynniki to Rzeczywistość (nazywają ją Bogiem,
losem, przeznaczeniem, szczęściem lub nieszczęściem) i inni ludzie.
Rzeczywistość zawsze wybiera to, co jest prawdziwe i absolutnie
dobre, a ego wybiera to, co wydaje mu się dla niego dobre. W danej
chwili akurat pada deszcz, a człowiek wybrał sobie urlop na plaży.
Ponieważ założył, że podczas urlopu powinno świecić słońce — a to
założenie nie jest prawdziwe, bo w rzeczywistości jest tak, że pada
deszcz — separacja umysłu od Rzeczywistości powoduje cierpienie.
Fakt jego występowania prowokuje ego do szukania przyczyny tego
cierpienia (choć oczywiście to ono samo w sobie jest jego jedynym
powodem) i z braku innych możliwości pada na Rzeczywistość. Ta jest
absolutnie bezwarunkowa i jak lustro odbija idealnie przeglądający się
w niej umysł — obojętnie, czy ten się z nią zgadza, czy nie. I pokazuje
Człowiekowi, jaką myśl ma w tej chwili jego umysł. Jeśli ta myśl
akceptuje padający deszcz, umysł daje dostęp do Radości i Szczęścia, a
jeśli nie akceptuje, tworzy w ciele negatywne emocje (złość, pretensje,
narzekanie, smutek itd.); w jednym i drugim przypadku nie zmienia to
faktu, że deszcz aktualnie pada i można się tym albo cieszyć, albo nie.
Obwinianie Rzeczywistości za swoje emocje (za które oczywiście nie
jest odpowiedzialny nikt inny, wyłącznie Człowiek z umysłem je
produkującym) nie tylko nie daje żadnego rozwiązania (bo pada,
dopóki pada), ale i powoduje oczywiste cierpienie (walka z Bogiem
zawsze kończy się przegraną buntownika), a także brak możliwości
wzrostu poprzez zablokowanie dostępu do Szczęścia (na przykład w
efekcie spędzenia dzięki takiej pogodzie niezwykle udanych chwil w
pokoju). I to dotyczy wszystkiego — niewyćwiczony umysł nie będzie
wiedział (wypełni się niewiedzą niczym szklanka wodą do krawędzi, nie
zostawiając miejsca na nowe możliwości), że każde wydarzenie w życiu
zawsze jest potrzebne i zawsze dobrze się kończy.
Jest taka piękna chińska przypowieść o wieśniaku, który znajduje
dzikiego konia. Zabiera go z powrotem na wieś, gdzie słyszy, jak to
dobrze, że spotkało go takie szczęście. „Może dobrze, może źle” —
odpowiada — „nigdy nie wiadomo”. Na drugi dzień jego syn podczas
ujeżdżania nowego konia spada z niego i lamie nogę. Tym razem
wieśniacy narzekają, że źle się stało. „Może dobrze, może źle” —
komentuje znowu wieśniak i czeka cierpliwie na to, co przyniesie
kolejny dzień. A następnego dnia do wsi wpada armia i bierze
wszystkich zdrowych mężczyzn zdolnych do walki. Syn ze złamaną nogą
zostaje w wiosce pełnej kobiet i dzieci. Może dobrze, może źle…

Przypowieść nie jest kompletna, z jednej strony faktycznie nie


wiadomo, co się wydarzy, ale… obojętnie, co się wydarzy, będzie dobre
(czasem tylko niewyćwiczonym umysłom zabierze to trochę czasu, by
zrozumieć — ten okres rozumienia to rekonwalescencja). Nie ma takiej
rzeczy w Kosmosie, która wcześniej czy później (dla nas, Dusz,
„wcześniej czy później” nie istnieje, to jedynie ludzkie pojęcie) nie
okazałaby się dobra. Ziemianie nie mają innego wyjścia —
Rzeczywistość zawsze jest, jaka jest, a oni mogą wybrać Szczęście
zamiast cierpienia.

Drugie przeniesienie odpowiedzialności polega na obwinianiu drugiej


strony relacji za swój stan emocjonalny. Niewprawne umysły będą pod
kontrolą ego uważały, że to ktoś (robiąc coś, mówiąc coś, nie robiąc
czegoś albo nie mówiąc czegoś) wywołuje u nich emocje, choć nikt nie
może być za te emocje odpowiedzialny poza nimi samymi (taka jest
fizjologia). Wtedy zwykle ludzie, zamiast być wdzięczni, że mogą
urosnąć i czegoś się nauczyć, psują relację z drugą stroną jako źródłem
ich cierpienia. Albo uzależniają się od niego, jeśli to przyjemność.
Rzadko kiedy nawet mówią: „wpływam na siebie pozytywnie jego
słowami”, zwykle twierdzą: „on na mnie wpływa” i tracą tym samym
kontrolę nad swoim życiem. Zdziwisz się, jak na tej Ziemi ego uzależnia
człowieka od swoich przekonań — muzyka mnie rozwesela, ktoś mnie
szanuje, koleżanka jest dobra, deser był niesmaczny, nie mam szczęścia
w życiu, miałem fuksa; istnieją miliony (dosłownie) innych metod
tracenia swojej jedynej siły — odpowiedzialności. Czy wiesz, że
wystarczy na Ziemi jedynie odzyskać swoją odpowiedzialność, by być w
pełni Szczęśliwym? Będziesz miał okazję się o tym przekonać już na
miejscu!

Doskonale! Zapoznałeś się z Klauzulą Nieśmiertelności, więc wiesz, co


Cię czeka — chwilę jednak potrwa, nim zaczniesz żyć w świecie
Człowieka. Wtedy to wszystko, czego dowiedziałeś się tutaj, będziesz
poznawać od nowa, poprzez ludzki umysł. Powrócisz na Ziemię tyle
razy, ile będzie potrzeba, byś zrozumiał, kim naprawdę jesteś. A teraz
— wybrałeś już rodziców, kraj i kolor skóry? Świetnie. W imieniu
naszego biura życzymy udanego pobytu na Ziemi i jak
najprawdziwszych doświadczeń!

— To chłopiec! — krzyknął lekarz i po krótkiej chwili oddał go mamie


na ręce.

— Cześć, Pawełku — powiedziała, płacząc ze szczęścia. I tata też płakał.

Właśnie przyszedł na świat… Pawełek.


RODZISZ SIĘ KILKA LAT PO NARODZINACH

Mówi się, że do trzeciego roku życia dziecka nie następują jego


narodziny. Mówi się, że dziecko nie potrafi wtedy jeszcze uświadomić
sobie swojego istnienia i że jako mały Budda-Chrystus wiedzie
niewinne, nienaznaczone cierpieniem życie. Mówi się, że to dziecko nie
czyni jeszcze rozróżnienia: ja - inni, i że jest zawsze tym, czym się w
danym momencie zajmuje. Mówi się i jest w tym racja —
psychologowie są dziś zgodni, że idea ego, czyli naszych osobowości,
nie pojawia się na samym początku, ale powstaje dopiero w procesie
socjalizacji i wychowania.

Pawełek dostaje do zabawy małe żołnierzyki. Prztyka jednym o drugi,


bawi się, cieszy i korzysta z tego, co dostał w prezencie. Pewnego dnia
przychodzą sąsiedzi ze swoim synkiem i temu na widok żołnierzyków
zapalają się iskierki w oczach. Podbiega do Pawełka, łapie dwa z nich i
ucieka z pokoju. Mały w ryk (tak nauczył się komunikować; płacz
dziecka jest jednym z uniwersalnych języków, jaki posiada ludzkość) i z
przyzwyczajenia (a może z przekonań) do pokoju wbiega mama, bierze
go na ręce i przytula, by się uspokoił. Zaczyna się — ona nie wie, co
robi, on nie wie, co jest robione, ale Ty będziesz wiedział. Taką masz
przewagę nad automatycznym procesem uczenia się.

Pawełek zapłakał, bo poczuł się źle — zabrano mu coś, czym sprawiał


sobie przyjemność. I mimo że mógłby w tym momencie zrobić
cokolwiek innego, bo nie ma jeszcze dorosłych wymagań co do bycia
zabawianym, to jego chłonna głowa już się uczy, że to dzięki
żołnierzykom jest mu dobrze. I w tym momencie Pawełek, gdy znika
bodziec dający przyjemną emocję (dziecko nie rozumie, że to nie
kwestia bodźca, ale że ono samo się w ten stan wprowadza), traci ją i
jest mu źle. Reaguje płaczem i dopiero wówczas włącza guzik w głowie
mamy. Ten guzik może mieć różne brzmienia:

• „Stało się coś złego” — ta myśl wywołuje lęk, ta emocja zaś


powoduje zachowanie w postaci szybkiego biegu do jego
pokoju i wzięcia dziecka na ręce.
• „Płacz oznacza cierpienie” — ta myśl wywołuje cierpienie, ta
emocja zaś powoduje zachowanie w postaci przywołania
zlęknionym głosem synka do siebie.
• „Pawełek płacze i jest mu źle” — ta myśl wywołuje chęć
pomocy, a to kończy się wzięciem go na ręce, co może
spowodować, że Pawełek nauczy się mechanizmu szukania
rozwiązania problemu nie w sobie, ale na zewnątrz.
• „Dobra matka dba o dziecko” — ta myśl wywołuje wyrzuty
sumienia, te zaś powodują szereg negatywnych procesów
umysłowych, gdy mama krytykuje dialogiem wewnętrznym
obraz samej siebie i sama zaczyna płakać.

Ten guzik to określone przekonanie, czyli schemat poznawczy — to, jak


nasz umysł postrzega świat (co oczywiście tworzy nasz świat, świat
projekcji i myśli). Do niego jest dołączona emocja. Do tej emocji —
zachowanie. To zaś, gdy jest powtarzane, staje się nawykiem. A nawyk
przeniesiony na poziom tożsamości to charakter. By owo przekonanie
zostało odpalone, musi zostać włączony guzik — czyli pojawić się
bodziec (tak zwane kryterium wejścia). W powyższym przypadku guzik
jest audytywny, to płacz synka. Ponieważ ten bodziec przechodzi teraz
przez filtry (patrz: TyMyśl, wydane przez Onepress), jest definiowany
jako „coś” negatywnego. Ta interpretacja wywołuje od razu emocję,
której zewnętrzną realizacją jest określone zachowanie. Zlękniona
mama biegnie więc do pokoiku, widzi zapłakane dziecko (co wywołuje
kolejne interpretacje, napędzające jedynie emocje) i bierze je na ręce.
Ono nieco się uspokaja (bycie w jej ramionach to z kolei bodziec dla
Pawełka, wywołujący ulgę) i opowiada, że zabrano mu zabawki. Mama
idzie więc z synkiem znaleźć złodziejaszka, odbiera mu zabawkę i
oddaje Pawełkowi. Oto możliwe scenariusze na przyszłość:

• Umysł Pawełka uczy się, że gdy stanie się coś złego, należy
zwrócić się do: mamy/kobiety/kogoś najbliższego/ kogoś
starszego (w tych wszystkich kategoriach logicznych znajduje
się mama). Powstałe przekonanie pokutuje w jego życiu w
postaci bezradności (Seligman nazwał to wyuczoną
bezradnością) i szukania pomocy na zewnątrz zamiast w
środku.
• Umysł Pawełka uczy się, że płacz zwraca uwagę. Od tej pory
płacze coraz więcej, bo dzięki temu ma korzyść — może zmienić
świat na taki, jaki chce. Po wielu latach może się użalać nad
sobą i wchodzić w osobowość ofiary, by uzyskać to, co chce.
• Umysł Pawełka uczy się kobiecej energii. W przyszłości ma
tendencję do bycia pasywniejszym, bardziej relacyjnym i
przyjmującym do siebie wiele. To dlatego, że problemy z
dzieciństwa były rozwiązywane przez kogoś starszego,
silniejszego, delikatnego i stało się to modelem dla przyszłych
jego zachowań.
• Umysł Pawełka uczy się, że jeśli przez kogoś cierpi, to musi
stworzyć sobie grupę, by odebrać swoje. Takie rzeczy będą
bardzo widoczne już od przedszkola, a w szkole staną się
podstawą funkcjonowania w relacjach z innymi.

Nie jesteśmy w stanie przewidzieć wielkiej złożoności umysłu i tego, w


jakim kierunku pójdzie Pawełek (dlatego potraktuj powyższe
scenariusze tylko jako możliwe). Możemy jedynie być inteligentni,
obserwować i zmieniać w miarę pojawiających się potrzeb naszą
głowę. A ona uczy się bardzo efektywnie — tak jak mały Pawełek, który
już zaczyna żyć jako „synek”. To jeden z pierwszych i najbardziej
popularnych mechanizmów, do którego dołączona jest instytucja
„mamusi”. Ta fundamentalna, dogmatyczna konstrukcja połączy dwa
umysły rodzicielskim mechanizmem, w którym powstanie tak zwany
związek.

Pawełek rodzi się wraz z niewidzialną Klauzulą Nieśmiertelności, o


której oczywiście nie ma pojęcia — to część układu dla wszystkich dusz
żyjących na Ziemi. Z klauzulą, która zakłada jego nieistniejące istnienie
— to znaczy, że nie jest żaden i rodzi się absolutnie czysty (czy jak
nazywają to buddyści: pusty), bez żadnych naleciałości intelektualnych.
Ale w warunkowym świecie umysłu nie ma szansy pozostać takim na
długo, bo błyskawicznie staje się częścią mechanizmów, w których żyją
ludzie. Te mechanizmy zostaną dołączone do konstrukcji, którą
Zygmunt Freud nazwał ego, a którą my nazywamy osobowościami. To
intelektualne „ja”, czyli sposób widzenia siebie w zobrazowanej przez
umysł wersji. Ponieważ składamy się z umysłu, ciała, duszy i serca,
istnienie tylko jako ego jest niezwykle ograniczonym sposobem
postrzegania siebie — bo istniejemy jako „coś” o wiele głębszego, niż
postrzega to intelekt. Innymi słowy, to, za co (kogo) uważasz siebie, to
zawsze za mało. Skoro myśl jest produktem działalności człowieka, tak
samo jak krzesło jest produktem działalności stolarza, to jeśli
stwierdzimy, że jesteśmy tym, co o sobie myślimy, to musimy też
konsekwentnie stwierdzić, że stolarz jest krzesłem. Ale nie jest — to
tylko jego dzieło. Jak myśl w przypadku umysłu człowieka. Dotyczy to
wszystkich myśli, w tym myśli na temat siebie samego — skoro jest
przedmiot myśli (myślę, że jestem synem), to jesteś jeszcze podmiot
myślący (czyli właśnie ktoś, kto tworzy myśl „jestem synem”).

— Kim jesteś? — zapytał królik, który był bardzo mądry i wiedział


wszystko.

— Jestem sobą — odpowiedział lisek (dopiero się uczył i nie wiedział


jeszcze wszystkiego).

— A kto to jest „sobą”? — królik dopiero zaczynał zabawę, bo


przewidywał, co się za chwilę stanie.

— Sobą to ja! — skomentował lisek, choć sam się zdziwił, gdy siebie
usłyszał. Królik był gotowy:

— Nie, sobą to sobą, a ja to ja. Które z tych dwóch jest prawdziwe?

— Oba! — bronił się lisek, choć już było za późno. No bo jak jedno i
drugie może być prawdziwe, skoro jedno ma opinię na temat drugiego
i te dwie opinie są przecież różne.
— Skoro uważasz siebie za liska i się oceniasz, to przecież jest tam i
ktoś, kto ocenia — ty — i ktoś, kto jest oceniany — sobą. Któremu z
nich wierzysz?

Lisek zaczął się zastanawiać. Nikt nigdy nie zadawał mu takich


dziwnych pytań, był po prostu liskiem i tyle. A tu królik się przyczepił i
zamienia idealne życie w zestaw problematycznych dywagacji. Po co
komu taka filozofia?

— A jakie to ma w ogóle znaczenie?! — krzyknął ze złością, bo czul, że


królik go atakuje. Nie mógł zareagować inaczej, bo to, co uważał za
„siebie”, było przez niego samego (choć za pomocą słów królika)
kwestionowane i stawało się wątpliwe.

— Ogromne — spokojnie odpowiedział królik — w zależności od tego,


jaką masz o sobie opinię, jesteś szczęśliwy albo nie. Jeśli oceniasz siebie
źle, to obraz siebie, jaki sobie tworzysz, jest męczący i nie pozwala ci
żyć tak, jak naprawdę chcesz. A jeśli oceniasz siebie dobrze, to wtedy
inaczej siebie postrzegasz, co zmienia twój obraz świata na o wiele
bardziej pozytywny.

— Dobrze, a jak to się ma do tego, że ja to nie ja? — lisek dawał sobie


szansę wzrostu.

— To bardzo proste. Jeśli TY masz jakąś opinię o SOBIE, to znaczy że


istnieją dwa liski — jeden oceniający, a drugi oceniany. Co się stanie,
jeśli się ze sobą nie zgadzają? Gdy ten lisek, co ocenia, mówi źle o tym
drugim, ocenianym?

— To wtedy się źle czuję, mam wrażenie, że w środku coś się kłóci i
mam konflikty. I pojawiają się te wszystkie dialogi wewnętrzne,
którymi gadam do siebie i w które potrafię się tak wkręcić, że
zapominam o całym rzeczywistym świecie.

— Oczywiście, że tak. Nie masz innego wyjścia, bo dopiero zaczynasz


poznawać różnicę pomiędzy prawdziwym sobą a wyobrażeniem na
temat siebie, jakie masz w swoim umyśle. Gdy zrozumiesz, że
prawdziwy ty to coś zupełnie innego niż myśl, którą nazywasz „ja”,
wtedy oddzielisz się od swojego umysłu i zaczniesz żyć w zgodzie.

— Jak mogę to oddzielić? — pytał lisek. Temat go zainteresował,


zresztą jak miałby nie zainteresować, skoro dotyczył najbardziej
fundamentalnych i istotnych rzeczy w jego życiu.

— Świadomość wyzwala nas wszystkich. Zdanie sobie sprawy


rozpoczyna naukę i choć przed tobą jeszcze długa droga, to wejście na
ścieżkę tego, co prawdziwe, jest absolutne i nieodwracalne. Na razie
po prostu zrozum, co to jest osobowość, by zacząć z niej korzystać i już
nigdy nie pozwolić, by ona korzystała z ciebie.

— A jaka jest różnica między prawdziwym „ja” a tym wyobrażonym,


umysłowym? — dociekał lisek, który nie miał jeszcze cierpliwości. Nie
mógł mieć, bo mu się spieszyło.

— Taka, że jesteś zawsze czymś więcej niż to, co sądzisz na swój temat.
Skoro istnieje myśl, kim jesteś, to musi też istnieć wcześniej, przed nią,
producent tej myśli. I ty jesteś zawsze twórcą, stworzycielem świata
umysłowego, ale nie jego wytworem. Nie możesz być jednocześnie
producentem i produktem, to tak jakby powiedzieć, że dzięcioł jest
dziuplą, którą robi.

— Czyli to, co myślę na swój temat, to tylko pewne wyobrażenie?


— Dokładnie. I będzie z tobą do końca twojego życia, podczas którego
będziesz uczył swój umysł, kim jesteś. To przygoda całego naszego
istnienia.

— A ty, króliku, jesteś już taki mądry, że wiesz wszystko? — zaciekawił


się lisek, bo się porównał.

— Wiem to, co potrzebuję wiedzieć. Nie wiem tego, czego nie


potrzebuję. Ale jeśli będzie taka potrzeba, to się chętnie dowiem.

— To tak samo jak ja!

— I cała reszta nas wszystkich, lisku.

Tych osobowości, tożsamości, ego jest zawsze tyle, ile sobie


przypisujesz. Może uważasz się za mężczyznę lub kobietę — to będzie
pierwsza. Może za człowieka — to druga. Może za osobę inteligentną
albo głupią, atrakcyjną lub brzydką, odpowiedzialną lub nerwową —
liczba nie ma, z punktu widzenia mechanizmów, żadnego znaczenia.
Wszystko, za co się uważasz, stworzy intelektualną tożsamość, która
jako osobowość będzie wyznaczała losy Twojego życia. Jak to działa?

Podczas jednego z badań ciążowych rodzice dowiadują się, że urodzi im


się synek. Wracają rozentuzjazmowani do domu i zaczynają umysłowe
projekcje tego, jak zorganizują jego pokój. Ściany pomalowane na
zielono, z rysunkami samochodzików. Mama zaczyna odwiedzać sklepy
z zabawkami, choć jest jeszcze za wcześnie, by je kupować, ale obejrzeć
przecież zawsze można. Jej uwagę przyciągają resoraki i żołnierzyki,
pewnie dlatego, że tym bawią się chłopcy. Gdyby chodziło o
dziewczynkę, wtedy ściany byłyby różowe, a wśród zabawek znalazłyby
się lalki i mały domek. Czy dla dziecka ma jakiekolwiek znaczenie, czy
bawi się lalką, czy samochodzikiem? Nie. Czy ma znaczenie, że nad jego
główką kręcą się inne maskotki? Nie. Czy cokolwiek ma dla niego
znaczenie? Nie. A dla kogo ma? Dla tych, którzy tworzą jego świat, na
tym etapie świat mężczyzny albo kobiety. Przygotowanie do przyszłej
roli socjalnej zostało rozpoczęte. Miną lata, zanim ona się zorientuje —
jeśli w ogóle — że ma szczególne zamiłowanie do kupowania ciuchów
(była strojona przez mamę i bawiła się lalkami), a on, że kuszą go
samochody. Ciekawe dlaczego… Płeć jako schemat biologiczny to tylko
jeden kąt, z jakiego można patrzeć na człowieka, zresztą z rozwojem
ludzkości o wiele istotniejsza niż biologia stała się koncepcja płci
energetycznej czy socjalnej.

Kobiety w naszej kulturze intelektualnej mają być emocjonalne. Mają


się przejmować rzeczami, wyolbrzymiać ich znaczenie i obrażać się.
Mają interesować się ciuchami i zajmować się domem. Mają być
delikatne, kobiece, sentymentalne, podniecać się tylko dla swojego
mężczyzny i zachowywać jak damy. Nie śmiać się z kloacznych żartów,
trzymać fason i podziwiać partnera. Znać swoje miejsce i realizować
określoną misję życiową w roli matki i żony, ewentualnie — w naszej
kulturze — także pracownika. Udawać niezwykle skomplikowane, nie
mówić od razu tego, co myślą, a jeśli już, robić to w sposób tak niejasny
i zawoalowany, by mężczyzna nie zrozumiał. Mają być ciepłe, lubić
relacje i wiązać się z innymi, by prowadzić życie socjalne przynajmniej
jako członek rodziny. Mają być aktywne w domu, gdzie pranie,
sprzątanie i gotowanie to ich podstawowe zadania. Mężczyźni dla
odmiany mają się rodziną opiekować od strony finansowej i zapewniać
jej byt. Edukować, pokazywać i dowodzić z wykorzystaniem myślenia
analitycznego i logicznego. Nie powinni pokazywać po sobie emocji ani
uczuć, muszą być twardzi i rywalizować ze sobą. Mają osiągnąć sukces i
zbierać przez całe życie przymioty, które go definiują — pieniądze,
tytuły, mieszkania, samochody, dzieci itd. Dzięki temu staną się kimś —
co też staje się życiową misją dla tej właśnie płci. Ich wygląd ma
mniejsze znaczenie niż w przypadku kobiet, bo jakość osobowości
mężczyzny mierzy się według innych standardów. Co by się stało,
gdyby ludzie zakwestionowali te koncepcje? Gdyby zwątpili, czy
powyższe kryteria aby na pewno są czymś, co oni chcą realizować?
Wtedy mogłoby się okazać, że są wolni… I że zaczynają żyć ponad
podziałami, jako ludzie. Jest wiele definicji płci, a wśród nich ta
biologiczna nie jest najistotniejsza. Dobry homoseksualista może być o
wiele bardziej kobiecy pod kątem energetycznym niż biologiczna
kobieta, a lesbijka zarówno hormonalnie, jak i behawioralnie męska.

Podobnie z płcią socjalną — ona także czyni z nas mężczyzn i kobiety, a


ludzie, nie kwestionując tego, podpisują niewidzialny społeczny
cyrograf tożsamości, z jaką będą nieświadomie mieć do czynienia przez
całe życie. Kto powiedział, że kobiety są do tego, a mężczyźni do czegoś
innego? Kto powiedział, że należy mieć płciowe misje, które
sprowadzają się do grania określonych życiowych ról, tak jakby to był
ostateczny cel? Może jest coś poza tym? Kim byś był, gdybyś nie był
mężczyzną, kim byś była, gdybyś nie była kobietą? Nieograniczoność
odpowiedzi pozwoli Ci zrozumieć, że poza płcią (czy może pod jej
spodem) jest coś więcej. To nie znaczy, że biologicznie coś się zmieni —
dalej możesz cieszyć się tym, że masz biust lub męską klatkę — to w
Twojej głowie zajdą potężne zmiany: zamiast żyć rolą, którą
zaakceptowałeś jako członek określonej kultury, możesz zacząć
samodzielnie tworzyć swoje własne standardy życia. Meksykanka,
Polka, Niemiec i Rosjanin to tylko etykiety, za którymi chowają się
schematy poznawcze i nawyki tworzące osobowość. Przyjmuje się ją od
urodzenia jako oczywisty dogmat, który wyznacza nasze standardy
funkcjonowania jako jednostki płciowej. Nie urodziłeś się jako kobieta
czy mężczyzna pod innym kątem niż biologiczny, ale szybko przyjąłeś,
że masz także określone role do odegrania. Jesteś kobietą, to lubisz
ciuchy, mężczyzna musi się interesować samochodami… Tak jakby to
było zgodne z prawdą.

Dlatego jednym z pierwszych kroków na drodze oczyszczenia jest


pozbycie się umysłowej płci. Wypisz na kartce wszystkie rzeczy, które
— według Ciebie — jako mężczyzna (lub kobieta, jeśli nią jesteś)
powinieneś zrobić i osiągnąć. Gra jest warta świeczki — jesteś w stanie
dojść do poziomu czystości i otwartości, na którym zaczynałeś jako
niemowlę: tam, gdzie nie ma różnic innych niż fizjologiczne (a i te
wobec potężniejszych mocy stracą na znaczeniu). To pierwsze zadanie,
jakie Cię czeka na drodze do bycia AlphaHuman — tym kimś lub czymś,
co jest początkiem i końcem jednocześnie, gdzie prawdziwe „ty” się
zaczyna i kończy. Spójrz na kartkę pełną wpisów i znajdź
kontrprzykłady do wszystkiego, co napisałeś. Niech to będą argumenty
przekonujące Ciebie — takie, które złamią wcześniejsze generalizacje.
Minimum trzy do każdego wpisu.

Pawełek spędza aktualnie czas na byciu. Śpi tyle, ile chce. Je to, co
podpowiada mu ciało, bo umysł jeszcze nie przejął tego obowiązku.
Każdą informację, jaką ma do przekazania, uzewnętrznia, nie
zatrzymując nic w środku. To nie tylko łączy go z Rzeczywistością, ale
nade wszystko jest zdrowe — gdyby każdy dorosły oddawał się
Prawdzie i nie zatrzymywał emocji w sobie, liczba chorób znacznie by
się zmniejszyła. Podobnie zamiast wiele lat później automatycznie
reagować na zakotwiczone zjawiska z przeszłości, można z czystym
rachunkiem wchodzić ze spontanicznością w każdą nową relację. Dzięki
temu ciągle się zaczyna — otwierasz oczy rano i jesteś nowo
narodzony, bo co było wczoraj, było wczoraj, ale dziś jest już dziś. To
przepiękne życie, w którym każdy ma niekończącą się szansę na to, by
zawsze startować z białą, niezapisaną kartą. Pawełek jest tym, co robi,
bo nie powstał jeszcze żaden koncept osobowości (dziecko nie wie
jeszcze intelektualnie o tym, że istnieje, a więc nie dysocjuje się
umysłem od życia). Więź łącząca go ze światem ma szczególny
charakter — nie istnieje on bowiem jako „ktoś” w świecie, ale nim jest
— i do niego wszystko się zbliża. Znajdują go ludzie pochylający się nad
kołyską, dźwięk, który sam wpada przez uszy, ruchy rączek i nóżek
istniejące same w sobie jako jeszcze niezależne refleksy. Nie istnieją
koncepty miłości, motywacji, rodziny, celów i planów, wspomnień i
relacji, nie ma wartości, moralności i zasad, które później będą
wyznaczały sposób jego funkcjonowania. Istnieje także poza płcią, żyjąc
w pełnej synergii tego, co męskie i kobiece.

Umysł jest jednak bardzo szybko programowany — tak musi być, bo


proces adaptacyjny przygotowujący człowieka do bycia jednostką
socjalną jest koniecznym elementem rozwoju. Musisz nauczyć się bycia
człowiekiem, Duszo — wraz z całym kolorytem tego życia, zarówno po
jasnej, jak i ciemnej stronie mocy. Chodzi tu o umiejętności najbardziej
bazowe, jakie mamy do osiągnięcia — od przechodzenia przez ulicę na
zielonym, a nie czerwonym świetle, poprzez mówienie w miejscowym
języku, aż po szereg odpowiednich zachowań socjalnych, które
pozwalają żyć w grupie. I gdyby tylko człowiek zdawał sobie sprawę, że
to tylko umiejętności i że za nimi wszystkimi stoi on, wtedy byłoby
zupełnie inaczej. A tak do umiejętności jest doczepiana osobowość
(ego) i to ona kontroluje życie oraz zasłania to całe szczęście, z którym
się urodziliśmy. Jednostki czekają całe życie, by móc wrócić do dnia
narodzin — gdy jako wyposażeni w wiedzę dorośli uznają spójnie swoją
bezwarunkową, wrodzoną naturę.

Mijają lata, Pawełek już wie świadomie, że jest chłopcem, już zaczął
istnieć jego świat. Nauczył się, jak ma reagować, by dostać nagrodę,
wie, że gdy przejawia dziewczęce zachowania, niespecjalnie podoba się
to tacie (który oczywiście ze swojego domu wyniósł obraz instytucji tak
zwanego prawdziwego mężczyzny i nieświadomie przekazuje go dalej),
wie także, czym należy się bawić. To osobowość płci — od niej się
zaczyna. Ale pojawiły się już kolejne. Pawełek zaczął istnieć także jako
synek — a jeśli jest synek, to jest też tatuś i mamusia.

— Kim jest synek? — zapytał lisek wsłuchany w pasjonującą opowieść


mądrego królika.

— Małym, nieprzygotowanym do życia człowieczkiem, którego dorośli


ludzie wychowują — usłyszał w odpowiedzi.

— Co to znaczy: wychować?

— To znaczy stworzyć na swoje podobieństwo — wprowadzić w jego


umysł modele, czyli wzorce i standardy myślenia i postępowania, po
czym zacząć adaptować umysł dziecka, by jak najbardziej do tych
standardów się zbliżało i pasowało.

— Czy to nie jest produkowanie ludzi? — lisek najwyraźniej rozumiał


już więcej i dociekał wiedzy.

— I tak, i nie. Z punktu widzenia umysłowego istnieją tylko produkty,


które ludzie nazywają kobietami, mężczyznami, dorosłymi, dziećmi,
atrakcyjnymi, głupimi czy mądrymi — to wszystko wytwory ich
wyobraźni, którymi oni żyją na co dzień. Jednocześnie poza wyobraźnią
oni wszyscy istnieją jako istoty duchowe, które mają określoną rolę do
odegrania. Są w głębi czymś więcej, niż kiedykolwiek większość z nich
spostrzeże.

— Są istotami duchowymi? — chciał zrozumieć lisek.

— Są wszystkim, za co będziesz ich uważał. Są też poza twoim


postrzeganiem — urodzili się puści i czyści, bez żadnej skazy opinii,
przekonania czy automatycznej reakcji. To później, w procesie ich
wychowania stają się produktami swoich i nie swoich umysłów i w
efekcie grają określone życiowe role.

— Dlaczego grają te role?

— Bo tak zorganizowali życie, że wchodzą w różne role i się ich


trzymają, nie znając niczego innego. Powstrzymuje ich strach, że gdy
wyjdą z danej roli, wtedy stracą coś najważniejszego, co mają — siebie
samych. A w gruncie rzeczy to brak zrozumienia tego stanu rzeczy jest
dla nich zaczątkiem każdego cierpienia.

— A gdyby siebie stracili, to by zniknęli?

— Intelektualnie tak, naprawdę to nie mogliby zniknąć. Ale przestaliby


postrzegać wersje siebie, jakie istnieją w ich umysłach, za prawdziwe.
Wiedzieliby, że poza umysłem jest coś jeszcze i zamiast grać role,
decydowaliby, kim chcą być w danej sytuacji. Wtedy na przykład matka
nie musiałaby być matką do końca życia swojego dziecka, bo to może
je ograniczać w swobodzie i niezależności, i mogłaby w pewnym
momencie porzucić bycie matką na rzecz na przykład bycia
przyjaciółką. I byłoby im łatwiej żyć, we dwójkę. A tak schematy
poznawcze matki są przez nią praktykowane na synu, który ma już na
przykład kilkadziesiąt lat. Mimo że minęło sporo czasu, jej syn stał się i
mężczyzną, i mężem, i ojcem, to ona dalej traktuje go tak samo jak
przed laty. To nie pozwala im razem wzrastać i ogranicza ich rozwój, bo
ona nie porzuca tego, co już dawno nieaktualne, a on nie buduje
nowego, co byłoby dużo bardziej adekwatne do jego teraźniejszego
życia.

— Czyli musimy się ciągle zmieniać, aktualizując nasze przekonania? A


skąd będę wiedział, co mam zmienić?

— Rzeczywistość cię nauczy, co jest ci potrzebne. Zawsze świat jest


lustrem dla nas samych, pokazuje nam, co w danym momencie
myślimy. Od nas zależy, co z tymi myślami zrobimy. Inaczej musiałbyś
żyć poniżej swoich możliwości, korzystając z rozwiązań intelektualnych
sprzed lat, które oczywiście nie są adekwatne do tego, czego
potrzebujesz teraz.

— A czego potrzebuję teraz? — zapytał zapobiegliwie lisek.

— Czy wydarzyło się dzisiaj coś, co było dla ciebie nauką? — królik
rozumiał, że na to pytanie nie on powinien odpowiedzieć.

— Rozmawiałem z borsukiem i powiedział mi, że byłem niemądry. A ja


się zdenerwowałem, bo przecież tyle lat spędziłem na nauce, a on mi
mówi takie rzeczy… — zasmucił się lisek.

— Właśnie odkrywasz to, co masz do zmiany, jeśli tak uznasz. Co


dokładnie cię zdenerwowało, gdy borsuk powiedział, co powiedział?
— Że nie postrzega mnie jako kogoś mądrego, a przecież taki właśnie
jestem.

— Czy gdy chcesz być postrzegany jako mądry, masz kontrolę i


odpowiedzialność za swoje szczęście w swoich rękach?

— Nie. Bo to inni decydują o tym, czy tak mnie postrzegają, czy nie.

— To prawda. A czy to czyni cię mądrym?

— Nie! Bo zależność od innych nie jest przykładem mądrości!

— Wspaniały wniosek. Czy wobec tego chciałbyś zmienić swoje


postrzeganie siebie?

— Tak. Na przykład na takie, że ja chcę siebie postrzegać jako mądrego,


bez słuchania innych.

— Czy to mądry wniosek: nie słuchać innych?

— Nie, to nie jest mądry wniosek. Lepiej słuchać i siebie, i innych, i


decydować, co jest dla mnie dobre.

— A czy borsuk wobec tego miał rację?

— Miał. Pokazując mi to, że zależałem od innych. I prawdę


powiedziawszy, znajdę jeszcze kilka sytuacji, gdy nie byłem mądry.

— Okazał się więc wrogiem czy przyjacielem? — z uśmiechem


kontynuował królik.

— Przyjacielem… A ja miałem do niego pretensje. Chcę go iść


przeprosić.
— Nazywa się to zadośćuczynieniem. I jak słusznie zauważyłeś, nigdy
nie jest na nie za późno. Masz powody, by być z siebie dumnym. Dużo
się dziś nauczyłeś — chwalił królik.

— Teraz już rozumiem, co to znaczy, że rzeczywistość jest lustrem nas


samych. Ona pokazuje nam, które z naszych przekonań i myśli są
nieadekwatne, nieaktualne, przez co zyskujemy motywację, by je
zmienić.

— Właśnie tak.

— I gdybym nie spotkał borsuka, to tkwiłbym w swoich przekonaniach


przez dłuższy czas, ograniczając się i przeszkadzając sobie samemu w
pełni swojego rozwoju. To dzięki niemu i wszystkim innym sytuacjom,
jakie mnie spotykają, mogę rosnąć. Inaczej nie wiedziałbym, co jest mi
potrzebne!

— Też doszedłem do tego samego, lisku. I postanowiłem tym żyć —


skomentował królik.

— Chyba zaczynam doceniać twoją mądrość, króliku — z podniesioną


głową mówił lisek.

— Tylko dlatego, że zaczynasz dostrzegać swoją — pochylił się na znak


pokory i szacunku królik.

Wypisz na kartce podzielonej na dwie części to, co chciałbyś od ludzi


usłyszeć na swój temat (na przykład: jestem ładny, mądra itp.), i to,
czego usłyszeć byś nie chciał (na przykład: powinieneś sprzątać swój
pokój, źle to zrobiłeś itp.). To dwie części Twojej osobowości, jedną z
nich chcesz pokazać ludziom (przez co odbierasz ją sobie i oddajesz
masce), a druga to coś, co sądzisz na swój temat i ukrywasz przed
innymi. Mając to wszystko na kartce, znajdź teraz — w tej kolejności —
po trzy autentyczne powody, dlaczego to, co chcesz usłyszeć na swój
temat, nie byłoby zgodne z prawdą (czyli jeśli na przykład chcesz
usłyszeć, że jesteś mądry, przypomnij sobie trzy konkretne przykłady
swojej głupoty z przeszłości), i dopiero po tym trzy autentyczne
powody, dlaczego tak jednak jest (tutaj będą potrzebne trzy dowody
na Twoją mądrość). Potem po drugiej stronie tabeli (tam, gdzie
wypisałeś to, czego nie chcesz usłyszeć) przeprowadź następujący
proces — najpierw znajdź trzy powody, że to, czego nie chcesz
usłyszeć, jest jednak prawdziwe (na przykład dowody na trzy źle
zrobione rzeczy w przeszłości), i potem, że nie jest (czyli trzy inne
przykłady na to, że zrobiłeś też w przeszłości coś dobrze). To
wyrównuje zarówno osobowości pyszałków, jak i tych, którzy nie
wierzą w siebie. Przestajesz się wywyższać, przestajesz się poniżać —
znowu jesteś prawdziwy.
GRY RODZINNE

Gry rodzinne to jeden z najbardziej fascynujących, złożonych i


koniecznych-do-przeżycia (i przerobienia!) zestawów mechanizmów
naszej kultury. Każdy żyje w tej czy innej formie jako członek rodziny i
w zależności od tego, jak w niej żyje, tak kształtuje swoją egzystencją
poza domem. Ponieważ mamy początkowo tylko jeden wzorzec
związku — naszych rodziców — to zdecydowaną większość schematów
dotyczących tego, jak wychowywać dzieci, co jest dobre, a co jest złe
(tak zwana wyuczona moralność), odpowiednich zachowań i przekonań
(kultura) wynosimy z domu. Gdyby na wyidealizowanej mentalnie
drodze życia nie wydarzyło się nic, co zmusiłoby nas do zmiany, to z
pokolenia na pokolenie ludzkość, zamiast tworzyć nowe ścieżki, szłaby
wciąż tą samą dróżką. Zbyt wolni jesteśmy jednak, by się nie buntować.
I dlatego, gdy wyidealizowany obraz rodzica (wyobrażenie
zaprzeczające normalności i człowieczeństwu rodziców) mija się
pewnego dnia z rzeczywistością, osobowość syna (lub córki) zaczyna
patrzeć na rodzica nareszcie jak na człowieka, bez maski osobowości. I
czasem zdarza się, że gdy rodzic popełnia błąd, mamy do niego
pretensje — przecież miało być inaczej! Przecież miałeś być idealny!
Tymczasem to taki sam człowiek jak każdy inny — jego idealizacja nie
jest zgodna z prawdą. Ludzie są prawdziwi i to jest idealne, a nie są
idealni i to rzekomo jest prawdziwe. Zadaniem rodzica jest najpierw
nadać Ci — w duchowym transporcie — cielesną formę, a potem
wychować Cię według własnych standardów „najlepszości”, by
przygotować Cię do życia. Teraz uważaj — standardy innych są dla nas
czasem dobre, a czasem nie. Czasem są dobre na całe życie, a czasem
na krótszy okres. Każdy z nas musi — ze względu na brak socjalnego
przygotowania do życia — przejść przez proces wychowawczy, dopóki
nie rozwinie tak świadomości, by odkryć swoją indywidualność i zacząć
myśleć samodzielnie. Ta niezależność, zawsze podparta
odpowiedzialnością za swoje myślenie i działania, podejmowane
decyzje i ich konsekwencje, daje możliwość spojrzenia na innych jak na
czystych ludzi, a nie jak na dostarczycieli i zaspokajaczy określonych
umysłowo-cielesnych potrzeb. Póki dziecko (a tak naprawdę Człowiek,
który umysłowo żyje osobowością dziecka) wierzy w przekonania typu:

• „sam sobie nie poradzę”,


• „nie nadaję się do niczego”,
• „inni są potężniejsi”,
• „im to dobrze”,

nie zwróciwszy uwagi na dualistyczną naturę tych przekonań (powyżej


masz ich część pozytywną, a ta negatywna, niedopowiedziana jest
poniżej), nie zauważy, że:

• „skoro sam sobie nie poradzę, poradzę sobie tylko z pomocą


innych”,
• „nie nadaję się do niczego, czyli inni nadają się do tego czegoś”,
• „inni są potężniejsi, czyli ja jestem słabszy od innych”,
• „im to dobrze, czyli w domyśle »mnie« jest źle”.

I tym samym myślący tak umysł uzależnia szczęście człowieka od


obecności innych. I gdybyśmy nie mieli wyboru, musielibyśmy do końca
cielesnego życia tkwić w zależności od innych… Tak jednak nie jest. W
zależności od kultury ten etap osobowości dzieciństwa (mierzony nie
wiekiem, ale jakością doświadczenia życiowego) kończy się wcześniej
(pakistańskie dziecko żyjące na ulicy może być ze względów
środowiskowych o wiele bardziej inteligentne emocjonalnie i socjalnie
niż jego amerykański rówieśnik) lub później (przykładem jest
mężczyzna pozostający na utrzymaniu matki mimo swoich
pięćdziesięciu lat), ale zawsze musi (bo nie ma idealnej hipotetycznie
sytuacji, gdy żyjemy absolutnie zależnie i nie musimy choćby raz podjąć
samodzielnej decyzji). Ponieważ mowa o grach rodzinnych, to jednym z
elementów tej gry będzie właśnie charakter relacji łączący
poszczególnych graczy (wybacz sportową metaforę, jedynie ze
względów łatwości przekazu pojawia się tu nazwa „gry rodzinne”). I tak
ustalmy skład naszej rodziny:

D — Dziadek Karol

B — Babcia Marta

M — Mama Krysia

T — Tata Piotrek

S — Syn Paweł

C — Córka Ania
Możemy teraz zacząć zabawę w rozumienie mechanizmów łączących te
wszystkie elementy. Nie sposób spisać wszystkich hipotetycznych
sytuacji, nie to jednakże jest celem — nam chodzi o naukę myślenia i
zrozumienie, co dzieje się w systemach i grupach, tak by potem nie
tylko być szczęśliwym członkiem większej społeczności, ale także móc
na nią świadomie i efektywnie wpływać.

Tego dnia Dziadek Karol wrócił spóźniony do domu z działki. Uwielbiał


pielić w ogródku i przebywał w nim od wielu lat całe dnie, ciesząc się ze
spędzanego tam czasu. Gdy wracał, towarzyszył mu w głowie dialog
wewnętrzny (uwewnętrznione glosy innych, które umysł
zinternalizował, zapamiętał, uaktywnił i uczynił jedną z form myślenia),
w którym krytykował Babcię Martę (a tak naprawdę nie Babcię, ale
obraz Babci — czyli mentalną reprezentację osoby, którą błędnie
traktuje się jako rzeczywistą osobę), bo spodziewał się ataku
personalnego za nieprzybycie na umówioną godzinę. Co już wiemy i
jakie ma to konsekwencje?

Dziadek uważa, że Babcia się zdenerwuje. Ten proces nazywa się


czytaniem w myślach, halucynowaniem przyszłości i wynika z
przekonania, że skoro coś się działo wcześniej, to na pewno w tej
samej formie wydarzy się po raz kolejny. Ta myśl wywołuje negatywne
emocje, które zresztą już zostały zsyntetyzowane w bodziec
warunkowy — obraz Babci połączył się z emocją złości.

Dziadek uważa, że potencjalny komentarz Babci dotyczący jego


spóźnienia jest atakiem osobistym. Jego negatywna emocja to próba
obrony (zwróć uwagę, że to wszystko dzieje się w jego głowie, a nie w
rzeczywistości). By cokolwiek było atakiem, najpierw musi być
zagrożenie utraty czegoś — ciała lub umysłu. Utrata ciała jest oczywista
wobec przekonania dużej liczby umysłów, że „ja” to moje ciało (nazywa
się to utożsamianiem siebie z ciałem), i ewentualnego bólu
fizjologicznego; utrata umysłu natomiast to utracenie swojego świata,
któremu przekonania i schematy odbierają dostęp do nieznanych
jeszcze możliwości. Gdy ego traktuje coś jako atak, przygotowuje się od
razu do obrony.

Historie rodzące się w głowie mają efekty cielesne — pojawia się stres,
któremu towarzyszy napięcie w żołądku, spięcie mięśni i lekkie
pocenie. Ciało zawsze reaguje na myśli, bo tak naprawdę emocja jest
ucieleśnioną myślą. Zachowanie także jest myśleniem.

Dziadek traci odpowiedzialność, czyli kontrolę za swoje myślenie. Robi


to poprzez obwinianie innej osoby, przez co nie ma możliwości zmiany
swojej sytuacji (myślenie innych nie zależy nigdy od nas; od nas zależy
jedynie nasze myślenie). Obwinianie innych jest zawsze umysłowym
patem, bo pozostawia nas w bezsilności i bezradności w sytuacji, jaką
sami sobie zgotowaliśmy.

Po przejściu przez próg Babcia nie wita Dziadka, co on kwituje w swojej


głowie: „Wiedziałem…”. Dziadek ściąga kurtkę, rzuca ją w kąt i siada na
kanapie. Na fotelu siedzi Babcia, która patrząc na Dziadka, wyraźnie
zdenerwowana pyta: „Czy wszystko jest w porządku?”, na co on
odburkuje — jak zwykle nie jest!

Co wiemy teraz?

Dziadek jest na etapie realizowania samospełniającej się przepowiedni


— jego plan, który przygotował po drodze z działki, stanowi w tej chwili
podstawowy filtr oceny rzeczywistości, dlatego zachowanie Babci (brak
powitania) skwitował krótkim „Wiedziałem…”. Oczywiście, że wiedział,
bo wcześniej tak pomyślał i teraz umysł dopasowuje rzeczywistość do
tej historii, choć bazą dla ludzkiego szczęścia jest proces dokładnie
odwrotny — czyli dopasowywanie umysłu do rzeczywistości (bo jej
zmienić nie można, a myślenie owszem).

Jego zachowania, na przykład rzucenie kurtki w kąt, są logicznym


następstwem stanu emocjonalnego, w jakim aktualnie się znajduje.
Zdenerwowanie, spięte ręce plus rzucanie kurtką dają wyraz jego
umysłowym historiom („Skoro przez nią jestem zły, to mam gdzieś
wieszanie kurtki na wieszaku” — to bunt).

Nie ma dostępu, znów ze względu na wcześniejsze przygotowanie


umysłowe (historie), do interpretacji jej pytania: „Czy wszystko jest w
porządku?” jako wyrazu troski, opieki itp. Nastawiony obronnie musi
brać to, co ona robi, za atak. To typowe, gdy zagrożona osobowość
tworzy sobie z przyjaciela wroga nie ze względu na obiektywne
zagrożenie (bo słowa Babci krzywdy nie zrobią), ale ze względu na
własne iluzje co do jego osoby. W literaturze mówi się o
mechanizmach obronnych, choć tak naprawdę są to mechanizmy
atakujące — zarówno siebie samego, jak i drugą stronę relacji.

„Jak zwykle nie jest” — to już zgeneralizowana myśl, która buduje na


szeregu podobnych zachowań całą kategorię poznawczą. Staje się ona
fundamentem ich relacji i oczywiście negatywnie wpływa na jej jakość,
bo Dziadek ma z takim filtrem nikłe szanse na traktowanie Babci
każdorazowo spontanicznie i indywidualnie, plus musi zniekształcać
rzeczywistość, tak by pasowała do jego myśli.

Do pokoju wchodzi Mama Krysia (córka Babci i Dziadka). Patrzy na


Dziadka i widzi spiętego mężczyznę, obraz dobrze jej znany z
dzieciństwa. Staje obok Babci i pyta Dziadka, co u niego nowego. On
patrzy na nie obie i myśli sobie, że są przeciwko niemu i że źle mu
życzą. Konkluduje, że z kobietami to on nigdy w życiu nie miał
szczęścia…

W grze rodzinnej pojawia się zatem trzeci gracz. Ponieważ liczba jest
nieparzysta, powstaje układ z przewagą: grupa kontra jednostka, chyba
że Mama nie stanęłaby (oczywiście w interpretacjach Dziadka i Babci)
po żadnej ze stron. Ale tak się nie dzieje — obraz Mamy jest bliżej
obrazu Babci niż Dziadka, przez co jego osobowość tworzy z jednego
wroga dwóch (mimo groźnie brzmiącej nomenklatury pamiętaj, że
poruszamy się na poziomie myśli — tego, co ktoś uważa za prawdziwe,
a nie tego, co prawdziwe jest — skup się więc na rozumieniu
mechanizmów).

W głowie Dziadka pojawia się grupa: Babcia z Mamą — to już kolektyw.


Jego umysł ocenia teraz Mamę przez pryzmat Babci, czyli nie widzi
niezależnych, zindywidualizowanych zachowań odrębnej osoby, ale
zniekształca je poprzez kogoś innego. Stąd też w konsekwencji jego
przejście z Babci na Babcię z Mamą (One), a potem na całą kategorię
kobiet. To jeszcze większa kategoria niż poprzednia. Nakłada ją na całą
swoją przeszłość, zniekształcając ją (kontrprzykładem byłoby na
przykład zapytanie, czy również zaraz po urodzeniu nie miał szczęścia
do swojej mamy itd.) i bazując na bardzo ogólnych wzorcach opartych
tak naprawdę na poszczególnych, o wiele mniejszych doświadczeniach.

Pozycjonowanie ma ogromne znaczenie — gdyby Mama stanęła w


równej odległości od nich obojga albo zrobiła to sekwencyjnie —
najpierw podeszła do Dziadka, przywitała się z nim, uspokoiła, a potem
zrobiła to samo z Babcią, losy tej trójki potoczyłyby się zupełnie inaczej.
Ale ponieważ Mama o tym nie wiedziała, stanęła naprzeciwko Dziadka,
co w tamtej konkretnej sytuacji miało techniczne konsekwencje —
naprzeciwko umysł umieszcza przeciwnika (dlatego tak często dwie
negocjujące ze sobą grupy nie mogą się porozumieć, bo siadają po
przeciwnych stronach stołu). Technologia ma wtórne znaczenie, gdy
serce jest otwarte, ale serce Dziadka otwarte wtedy nie było, bo nie
pozwala mu na to jego umysł. Dodatkowej oliwy dolano do ognia.

Mama ma utrwalony prototyp Dziadka z dzieciństwa jako spiętego


mężczyzny. Prototyp to najważniejszy przedstawiciel całej kategorii —
na przykład gdy ktoś zapyta Cię, co to znaczy inteligentna kobieta,
wtedy Twój umysł od razu wykreuje obraz kogoś, kto być może jest w
średnim albo starszym wieku, ma na sobie formalny strój (na przykład
elegancką garsonkę), okulary, delikatny makijaż, ułożone włosy
typowego koloru (czyli nie na przykład czerwone). I oto idziesz potem
ulicą i widzisz taką kobietę, ona pasuje do prototypu bycia inteligentną
i już nadajesz jej etykietkę „inteligentnej” (tak jakby bycie taką było
związane z wyglądem). Ten prototyp jest podstawowym kryterium
wejścia do niezwykle ważnej dla kobiet w naszej kulturze umysłowej
kategorii — mężczyzn. Wyobraź sobie teraz, że gdy ona myśli o
wszystkich facetach, to najpierw nieświadomie widzi obraz spiętego
ojca. Czy to ma znaczenie? Ogromne! To będzie wpływać na jej wybory
partnera, na to, czym się kieruje jako zachowaniami wzorcowymi itd.
Pewnie słyszałeś powiedzenie, że wszyscy faceci to… Tak naprawdę w
kontekście wewnętrznych procesów „wszyscy faceci” są tym, co sobie
wyobrazisz, gdy zamkniesz oczy. To jest właśnie ten prototyp. A jaki
wpływ ma ów prototyp na Mamę?
Dzwoni telefon Mamy, co wyrywa wszystkich z chwilowych
przemyśleń. Numer jest zastrzeżony, więc nie wiadomo, kto to. Mama
odbiera telefon i wtedy okazuje się, że dzwoni Tata (czyli mąż Mamy).
Kobieta wita się z nim i wychodzi z pokoju, by porozmawiać. Dziadek
jest zaciekawiony, co u Taty, a stan emocjonalny Babci od razu zmienia
się na pozytywny, bo z obrazem Taty jej umysł skojarzył przyjemną
emocję. On jest taki opiekuńczy — pomyślała i się rozmarzyła.

Nieoczekiwane wydarzenie (dzwonek telefonu) wyrywa wszystkich z


procesów myślowych i emocjonalnych, w jakich się znaleźli — te osoby
były w swojej własnej hipnozie, zanurzone w introspekcji i historiach
mentalnych. To ma dla nas, komunikatorów, istotne znaczenie, bo
umożliwia nam wyrwanie ludzi z ich stanów emocjonalnych w
okamgnieniu, dzięki czemu na przykład nie muszą się martwić.

Mama się lekko spina, bo numer telefonu jest zastrzeżony. Ego opiera
bezpieczeństwo na fakcie znania czegoś, a jeśli czegoś nie zna (a nie
można znać zastrzeżonego numeru telefonu), to człowiek odczuwa lęk
(tak jakby coś złego mogło się kiedykolwiek stać). Kiedyś, lata temu,
Virginia Satir skomentowała: ludzie bardziej niż śmierci boją się
nieznanego.

Wyjście z pokoju w celu rozmowy nie oznacza nic innego, jak wyjście z
pokoju w celu rozmowy — to jedyna prawdziwa kalibracja (w
przeciwieństwie do interpretacji) tego, co się dzieje. Gdybyśmy chcieli
się pobawić w interpretację, moglibyśmy stwierdzić na przykład: Mamą
kierowała chęć nieprzeszkadzania sobie w czasie rozmowy; albo
wartość rozmowy telefonicznej jest większa niż tej aktualnej, z
rodzicami; albo intymność relacji z mężem wymaga załatwiania spraw
na osobności itd. Każda z tych interpretacji powinna być wnosząca,
czyli dawać interpretującemu możliwość rozwoju i siebie, i innych, a
także musi być jeszcze potwierdzona przez rzeczywistość (innymi
słowy, musi być stwierdzone, czy jest ona zgodna z prawdą).

To, że Dziadek jest zaciekawiony, może wynikać w różnych czynników:


lubi Tatę lub ciekawi go zachowanie córki; traktuje dzwoniący telefon
jako rozwiązanie męczącej nerwówki, którą przeżywał wcześniej itd.
Znowu się nie dowiemy, dopóki nie zostanie to konkretnie
sprawdzone. A wprawny komunikator będzie to sprawdzał za każdym
razem, by się najzwyczajniej w świecie nie pomylić.

Babcia ma najwyraźniej kotwicę (czyli uwarunkowany bodziec) na


obraz Taty (wchodzi w dobre samopoczucie). Dodatkowo dokłada do
tego jeszcze historię, że Tata jest opiekuńczy, co daje nam istotne
informacje: opiekuńczość jest istotną wartością dla Babci i tego szuka
w związkach z mężczyznami; fantazjuje o opiekuńczym mężczyźnie (na
przykład wyobrażając sobie swego męża jako opiekuńczego; sam fakt
fantazjowania nie musi mieć żadnego podłoża seksualnego, bo to
typowy dla każdego proces wyobrażeniowy); skoro szuka
opiekuńczości w mężczyźnie, to znaczy, że siebie postrzega jako kogoś,
kto tej opiekuńczości potrzebuje — może postrzega się jako małą
dziewczynkę, może skojarzyła poczucie bezpieczeństwa z kimś, kto się
nią zajmuje itd. Ilekroć ktoś szuka czegoś w partnerze, tworzy
nieświadomie obraz siebie mającego określoną potrzebę. Rozwiązanie
w postaci „znajdę kogoś, kto mi to da” może utrudnić zbudowanie ze
sobą samym silnej relacji, w której ta potrzeba jest samodzielnie (a nie
przez partnera) spełniana. To ja mam się opiekować sobą i nie
potrzebuję, by inni robili to mnie (co wcale nie znaczy, że ich wtedy
odrzucę — po prostu daje mi to prawdziwą niezależność). To
oczywiście Babcia powinna opiekować się sobą (bo wtedy odzyskuje
odpowiedzialność i od niej to zależy), co więcej, również powinna
opiekować się innymi — jeśli uzna to za podejście, które uczyni ją
szczęśliwą.

Mama wybrała na partnera kogoś opiekuńczego, a opiekuńczość jest


przejawem energii kobiecej. To interesujący fragment gry
pokoleniowej, w której dziecko, być może ze względu na negatywne
doświadczenia z dzieciństwa, traktuje złe wspomnienia jako antymodel
tego, jak samo chciałoby żyć. Jeśli Mama zapamiętała Dziadka jako
kogoś, kto nie był opiekuńczy w stosunku do Babci, i uznała, że Babcia
była przez to nieszczęśliwa, staje się jasne, czym się kierowała przy
wyborze męża (czyli Taty). Skoro Babcia potrzebowała opieki, a opiekę
dostaje się (bo taki był model rodzinnego myślenia) od męża, to
znaczy, że jest to normalne, że mąż ma być opiekuńczy. W tym
systemie, gdy jej umysł filtruje świat mężczyzn, robi to przez określone
kryteria; gdy te są spełnione, taki mężczyzna wchodzi w kategorię
dobrego męża. I właśnie tak poznała Tatę.

Mama rozmawia przez telefon z Tatą:

— Kochanie, odebrałaś dzieci ze szkoły? — pyta Tata.

— Nie, myślałam, że ty odbierzesz. Przecież ty się tym zwykle zajmujesz


— odpowiada Mama. — Jestem teraz z rodzicami, trochę zajęta.

— A ja muszę nieco zostać dłużej w pracy.

— Wiesz, praca nie zając, nie ucieknie, a rodzina jest jednak


najważniejsza…
I Mama w czasie rozmowy przekonuje Tatę, by odebrał dzieci — lub
lepiej: Tata przekonuje siebie sam. To nie pierwszy raz — przyzwyczaiła
się do stawiania na swoim.

Mama przejawia dodatkowe cechy energii męskiej — na przykład


tendencję do stawiania na swoim i przekonywania innych do swojej
racji. Jedną z misji męskiej energii jest także osiągnięcie celu i koncept
„zwycięstwa” — czyli wyszło na moje.

Tata przejawia dodatkowe cechy energii kobiecej — ulega wpływom


Mamy bardziej z zasady niż z własnego wyboru. Oczywiście, gdy ktoś
świadomie wybiera podążanie za innym, jest to w pełni
odpowiedzialne zachowanie, ale uczynienie z tego mechanizmu to już
wyuczona pasywność.

Zarówno Mama, jak i Tata są doskonale dobrani pod kątem potrzeb i


realizują je poprzez mechanizmy tworzące ich związek. Tata jest
bardziej po stronie kobiecej (choć i tak jest to generalizacja, bo gdy ona
stanie się bardziej kobieca, wtedy on dla odmiany będzie męski —
chodzi o wzajemne dopełnianie się, by stworzyć pełnię), a Mama po
stronie męskiej. Te mechanizmy stanowią o status quo związku — w
taki sposób po dzień dzisiejszy działa i funkcjonuje, przez co
osobowości wiedzą, czego się mają spodziewać. Każde z nich, gdy zyska
odpowiednią motywację, zmieni mechanizm, porzucając go kompletnie
lub dostosowując do zmienionych warunków.

Mama zmodelowała energię Dziadka — co ciekawe, bo ta sama


energia, którą ona odrzuca u niego, jest czymś, czym sama żyje. To
typowe — nie lubimy w innych tylko tych cech, które ukrywamy sami
przed sobą, i zdanie sobie z tego sprawy pomaga spojrzeć na drugiego
człowieka jak na lustrzane odbicie samego siebie (przykładowo gdy inni
krzyczą i mnie to denerwuje, ja w swojej głowie sam krzyczę na nich i
mam do nich pretensje, robię więc dokładnie to samo; gdy uważam, że
ktoś chce postawić na swoim, ja oczywiście stawiam na swoim w
kwestii, że oni chcą postawić na swoim itd.).

Jej przekonanie, że „rodzina jest najważniejsza” — to dobieranie


hierarchii wartości pod własną wygodę. Gdyby rodzina była
najważniejsza, ona mogłaby równie dobrze wybrać to, co pasuje
bardziej jej mężowi — bo to byłoby również spójną formą realizowania
tego, że rodzina jest najważniejsza. Być może (to zakłada pewien
dystans do jakiejkolwiek kalibracji, by nie być przekonanym o swoich
umiejętnościach czytania w myślach) najważniejsze jest postawienie na
swoim i użycie jakiegokolwiek argumentu, by to osiągnąć.

Zachowanie Taty i jego zgadzanie się może wynikać z rzędu przekonań,


jakie ma na temat związków i kobiet. „O kobiety należy dbać”; „Jeśli się
z nią zgodzę, to ona będzie szczęśliwa”; „Związek to sztuka
kompromisów”; „Boję się być sam”;

„Związek jest czymś ważniejszym niż ja”. Ponieważ jego sposobem


funkcjonowania jest strategia ustępowania (idealnie wpasowująca się
w strategię stawiania na swoim Mamy), żyje w świecie pewnej
bezradności, ale też wygody, że niektóre decyzje zostaną podjęte za
niego. To daje poczucie bezpieczeństwa (oczywiście warunkowe),
podobnie jak drugiej stronie to samo daje prowadzenie. Gdyby Tata
tych historii nie miał, nie zgadzałby się z zachowaniem Mamy i to, co
nazywa aktualnie jej „asertywnością”, zamieniłoby się w „narzucanie”.
Ale wtedy też być może nie byliby razem.
Dzieci, odebrane ze szkoły, wracają z Tatą samochodem. Syn, 16-latek,
od razu siada z przodu i wita się z Tatą, przybijając piątkę. Córka, 15-
latka, siada z tyłu i patrzy w okno, nic nie mówiąc.

— Co słychać? Jak w szkole? — pyta Tata.

— Super! — krzyczy Syn. — Na matematyce dostałem piątkę z


odpowiedzi, a na biologii udało mi się zdobyć plusik za aktywność. I
zostałem pochwalony za dobre zachowanie przez wychowawczynię!

— Kujon… — komentuje Córka, nie odwracając nawet głowy w


kierunku Syna.

— A co u ciebie? Co ciekawego się dziś wydarzyło? — interesuje się


Tata.

— Znowu była na dywaniku u dyrektorki za… — Syn wyrywa się do


odpowiedzi.

— Zamknij się! — przerywa mu Córka. — Nie twój pieprzony interes!


— jest wyraźnie oburzona.

— Nie powinnaś tak mówić — zasmuca się Tata — to są wulgarne


wyrazy…

— Właśnie — wtóruje Syn.

— Będę mówić, co chcę — syka Córka. — Nie będziecie mi mówić, co


mam robić.

Gry rodzinne otwierają przed nami nowe możliwości wraz z


wprowadzeniem kolejnych bohaterów do naszej telenoweli. Całość,
teraz bardziej złożona, staje się też bardziej zrozumiała. Im więcej
elementów, tym więcej opcji, ale też większa szansa na dojrzenie
powtarzających się mechanizmów. Na tym też bazuje terapia
systemowa, która traktuje rodzinę jako jedną całość złożoną z
wzajemnie wpływających na siebie członków. Zmiana jednego
czynnika, o czym przekonasz się później, powoduje zmianę wszystkich
pozostałych, aż do ustalenia kolejnego wzorca normalności. To nowe
status quo będzie funkcjonowało do kolejnej zmiany, jeśli ta oczywiście
nastąpi.

Tata rozpoczyna rozmowę od tego, co w szkole (a więc w miejscu, w


którym dzieci przebywają przez dłuższy czas) — w tym momencie
patrzy na życie swoich dzieci przez osobowość opiekuna. To po chwili
się zmieni, gdy powie Córce o nieużywaniu wulgarnych wyrazów;
wtedy pryzmat to już nie uczeń, ale na przykład człowiek kulturalny. To
istotne, dlatego że każda z tych osobowości ma zupełnie inne cele
(uczeń ma się dobrze uczyć, a kulturalny człowiek stosować zasady
savoir-vivre) i istnieje w różnych światach. To, która osobowość Taty
ocenia określoną osobowość dzieci, daje wiele informacji zarówno o
nim, jak i o nich. To podstawa tworzenia profili tożsamościowych, które
są podstawową wiedzą w procesie zatrudniania pracowników,
wybierania partnerów życiowych, wychowywania dzieci, edukowania
ludzi itd.

Syn wchodzi w osobowość ucznia i prezentuje swoje osiągnięcia w jej


zakresie. Celem funkcjonowania tej osobowości jest rozwijać się
poprzez uczęszczanie na zajęcia szkolne (i pewnie inne też) i
udowadniać dobre wyniki za pomocą ocen wystawianych przez
nauczycieli. Sukcesy tej osobowości cieszą Tatę, który może się
kierować takimi przekonaniami: „By coś osiągnąć w życiu, trzeba być
dobrym uczniem”, „Edukacja zapewnia przyszłość” itd. W zakresie
komunikacji między Tatą a Synem w kontekście osobowości ucznia nie
ma konfliktów, bo ich interesy są wspólne: Tata chce, by Syn był
dobrym uczniem, a Syn nim jest. Oczywiście w innych kwestiach
zachowanie Syna (który przecież ma też inne osobowości) może już
przez Tatę nie być akceptowane — w osobowości kolegi bowiem
chłopak pali papierosy, a to już przez Tatę (który wchodzi adekwatnie
w rolę zdrowego człowieka) nie jest akceptowane.

To, co dla Syna jest osiągnięciem pozytywnym (dobry Uczeń), dla Córki
okazuje się negatywne — bo ten, kto się uczy, jest kujonem. A zatem
ocenia ona to z perspektywy osobowości, która ma zupełnie inne
wartości i cele. Może jest to tożsamość buntowniczki, której podstawą
funkcjonowania staje się zaprzeczanie jakimkolwiek autorytetom (i w
tym zakresie znajdą się wszelkie instytucje go posiadające odgórnie,
czyli nauczyciele, rodzice, księża itd.) — a to dlatego, że sam bunt
zapewnia jej inność, indywidualność, niezależność. To oczywiście tylko
pozory, bo niezgadzanie się wyłącznie po to, by się nie zgodzić, nie jest
przykładem niezależności, ale związania; niezakwestionowany
buntownik buntuje się dla zasady.

Córka sprzeciwia się zasadom — zarówno rozmowy socjalnej typowej


dla relacji: Tata - dzieci, jak i nieużywania określonych wyrazów w
czasie tej rozmowy. Jej przeklinanie może być nadal wyrazem chęci
pokazania swojej niezależności lub dorosłości — ponieważ jest to
zachowanie dorosłych, a bycie dorosłym jest atrakcyjne (zwykle młodzi
chcą być starsi, by potem jako starsi chcieć być znowu młodszymi). Nie
może, ze względów „obiektywnych” (przepisy prawne, brak
samodzielności finansowej), jeszcze przynależeć do tej kategorii (do
której wejście wiąże się z czymś, co ona postrzega jako pozytywne,
atrakcyjne itd.), zyskuje do niej pseudodostęp poprzez zachowywanie
się tak, jak zachowują się dorośli (czyli przeklinanie, może to też być
palenie papierosów, picie alkoholu, uprawianie seksu, późne powroty
do domu itp.).

Córka nie chce, by Tata dowiedział się, że była na dywaniku u


dyrektorki. Może dlatego, że boi się konsekwencji (na przykład
rodzicielskiej kary), może dlatego, że złamała wcześniej daną obietnicę,
a przecież jest osobą dotrzymującą słowa, a może powód jest inny —
zawsze jednak istnieje powód, bo to siła napędzająca ludzkie
zachowania. Znalezienie powodu umożliwi jego zakwestionowanie,
zmianę czy jakiekolwiek inne działanie już bezpośrednio związane ze
zmianą mechanizmu przyczynowo-skutkowego.

Syn nie reaguje bezpośrednio na każący mu się zamknąć komentarz


swojej siostry (czyli Córki); robi to dopiero po komentarzu ojca. Być
może potrzebne jest mu to do uzyskania pewności, a może robi to ze
względu na przekonania Syna (czyli już innej osobowości niż ucznia —
na przykład: „należy być kulturalnym względem rodziców”).
Pozycjonuje się także po stronie Taty, tworząc z nim subgrupę.

Córka wchodzi w grę Syna, staje po przeciwnej stronie subgrupy, o


czym świadczy jej komentarz do nich obu (czego wcześniej nie robiła).
Znowu jest to system trójkowy, identyczny jak we wcześniejszym
rozdaniu kart, w rozmowie Dziadka, Babci i Mamy. Powtarzalne
mechanizmy zawsze występują w zakresie tego samego systemu i ich
odnajdywanie pomaga zrozumieć całość.
Tata i dzieci dojeżdżają do domu dziadków i wszyscy razem (choć Córka
się ociąga) ruszają po Mamę, którą mieli stamtąd odebrać. Dzwonią
przez domofon, wchodzą po schodach i otwierają sobie drzwi
mieszkania. Córka widzi Dziadka i się uśmiecha, on wstaje od razu z
fotela i podchodzi, by ją przytulić. Do Mamy podbiega Syn, a Tata wita
się z Babcią. Potem wszyscy mówią sobie „cześć” i siadają razem w
pokoju: Córka obok Dziadka, pokazuje mu swój telefon, Tata, Babcia,
Mama i Syn w drugiej grupie, rozmawiają o dobrych wynikach Syna w
szkole i chwalą go za to.

Wszystkie elementy gry rodzinnej znalazły się w jednym miejscu i teraz


można obserwować ich wzajemne relacje w czasie rzeczywistym.
Wiedza, którą zdobywasz, stanie się nieoceniona podczas różnych
spotkań grupowych, bo zauważywszy mechanizmy między
poszczególnymi grupami, jesteś w stanie wpływać za ich pomocą na
jednostki. Sam fakt przestawienia poszczególnych elementów tej
panoramy zmieni relacje między nimi (na przykład przyłączenie Taty do
Córki i Dziadka) — bo ludzie jako organizmy żywe nie są w stanie nie
reagować. Wszystko ma jakiś sens — o wiele większy, gdy zaczynasz
rozumieć, co się dzieje.

Między Córką a Dziadkiem jest specjalna relacja, która nazywa się


zmianą pokoleniową — Mama za antybohatera mężczyzny uważa
męską energię (dlatego wybrała Tatę z jego przewagą damskiej), ale za
to Córka za antybohatera mężczyzny uważa kobiecą energię (czyli
energię Taty), co powoduje, że odsuwa się od Taty, a zbliża do Dziadka.
Zauważenie mechanizmu oznacza zrozumienie, że zmiany między
jednym a drugim ekstremum zachodzą nie co jedno, ale co dwa
pokolenia — Mama odsuwa się od osobowości Dziadka (pierwsze
pokolenie), a Córka, odsuwając się od osobowości Taty (drugie
pokolenie), zbliża się do Dziadka. Koło się zamyka, z takim
prawdopodobieństwem, że kolejne pokolenie (czyli dzieci Ani i Pawła)
będzie się miało bardziej ku dziadkom (czyli aktualnie Mamie i Tacie).
Owa zmiana międzypokoleniowa nie jest (podobnie jak jakikolwiek
inny schemat przedstawiany w książce) zasadą, ale wynikiem pewnych
kalibracji i motywacji każdego członka rodziny. Jeśli Mama zapamiętała
Babcię w kontaktach z męskim Dziadkiem jako nieszczęśliwą, jej
osobowość uczyni z jego zachowań, języka itp. antybohatera (którym
oczywiście nie jest, a jedynie dopełnia braki Babci); efektem tego jest
wybranie na bohatera kogoś, kto wykazuje cechy zupełnie przeciwne
(wcześniej opisane drugie małżeństwo). Teraz, w kolejnym pokoleniu,
Córka obserwuje pasywnego Tatę (i w konsekwencji aktywną Mamę) i
zauważywszy, że Tata cierpi ze względu na swoją niezaradność i brak
decyzyjności, odsuwa się od kobiecej energii jako antybohatera (bo w
jej umyśle ta energia powoduje cierpienie, bycie wykorzystywanym), a
za wzorzec wybiera kogoś, kto potrafi decydować o sobie i jest
niezależny (do tego pasuje idealnie Dziadek). Mama odsuwała się od
osobowości Dziadka jako zbyt ostrej, a Córka się do niej przysuwa jako
do rozwiązania problemu z niezaradnym Tatą. Jeśli rozumie się ten
mechanizm, można dokonać potrzebnych zmian już w jednym
pokoleniu (bez konieczności czekania na kolejne związki, które, ze
względu na swoją niekompletność, mogą budować pewne
zniekształcone zależności). Wtedy zamiast podświadomego
modelowania wzorców można uświadomić sobie własne przekonania i
je po prostu zmienić.

Mama i Syn mają podobny sposób postrzegania — według Mamy


mężczyźni powinni być ciepli, mili, inteligentni, a jej Syn idealnie
wkomponowuje się w te oczekiwania. Stąd ich relacja — dla niego
robienie tak, by rodzice byli szczęśliwi, jest aktualną misją. Jeśli nie
nastąpi nigdy (a więc w idealistycznym założeniu) konflikt między ich
interesami (na przykład Syn zirytuje się postawą uszczęśliwiania
innych, bo zobaczy, że on chce czegoś innego niż jego partnerka),
będzie tak żył dalej. To jednak mało prawdopodobne. Przekonanie, że
akceptację zdobywa się poprzez robienie tego, co chcą inni, jest
prawdziwe tylko wtedy, gdy to, czego chcą inni, jest również tym,
czego chcę ja. Jeśli jednak tak się nie dzieje, człowiek zmienia swoje
myślenie na takie, które czyni go szczęśliwym.

Babcia i Tata są również dobrani (co dla ego oznacza, że myślą


podobnie). Tata jest przeciwieństwem Dziadka, a co za tym idzie —
realizuje przekonanie Babci, że to, czego ona nie miała, będzie mieć jej
córka. Obserwując życie innych ludzi, zawsze widzimy w nich samych
siebie i przez pryzmat własnego doświadczenia oceniamy, co byśmy w
ich sytuacji zrobili. Jeśli Babcia za przyczynę swojego nieszczęścia
uważa określone zachowania innej osoby (co oczywiście czyni ją
zależną i odbiera odpowiedzialność, bo druga strona nigdy nie jest
odpowiedzialna za nic, co dotyczy Twoich myśli — nie ma bowiem
sposobu na to, by kontrolować czyjeś myśli i choćby nie wiadomo jakie
metody perswazji stosować, i tak w ostatecznym rozrachunku to każdy
z nas wybiera, co myśli), to gdy inna osoba (Tata) zachowuje się
inaczej, wtedy Babcia czuje się dobrze (bo stawiając siebie w pozycji
swojej Córki, identyfikuje się u boku takiego mężczyzny). Jest
szczęśliwa, wyobrażając sobie, że jej Córka jest szczęśliwa (co tylko
potwierdza starą prawdę, że gdy życzymy dobrze innym, życzymy też
dobrze sami sobie).
Syn i Babcia są również blisko związani, bo Babcia czuje, że wychowuje
dobrego mężczyznę. Podobnie jak Tata, Syn wykazuje analogiczne
zachowania i emocje, a co za tym idzie — sprzyja komplementom typu:
„Świetnie wychowaliście syna”,

„Ale mądry chłopak” itd. Ponieważ inne osobowości nie są mocno


rozwinięte, u Syna dominuje głównie właśnie „synowość” — czyli
granie roli członka rodziny, będącej zresztą jedną z pierwszych, które
wyrabiają się u człowieka w procesie wychowania i socjalizacji. Inne
osobowości, takie jak mężczyzna, mąż, tata, kumpel, pojawią się
później ze względu na zmianę różnych czynników (na przykład bycie
mężczyzną ujawnia się dopiero wraz z procesami dojrzewania
płciowego, kumplem — gdy rozpoczną się zindywidualizowane relacje,
tatą — gdy urodzi się dziecko itd.).

W Córce, obok „córkowania”, rozwijają się także inne osobowości,


których niefachowe zarządzanie doprowadza do konfliktów
wewnętrznych. Pojawiła się już kobieta — ze względu na jej
wcześniejsze niż u Syna, dojrzewanie — i ma ona zupełnie inne cele niż
córka. Kobieta patrzy na świat poprzez pryzmat swoich własnych
doświadczeń i oglądanie pasywności Taty wcale jej nie imponuje, wręcz
przeciwnie — uważa, że każdy powinien dbać o siebie bez ulegania
wpływom. Widząc sytuację w domu, buntuje się. Podobnie kumpelka
(kolejna osobowość Córki) — dla niej najważniejsze jest bycie
towarzyskim, co doprowadza do złości zmartwioną Mamę (która traci
nad Córką kontrolę, bo osobowość kumpelki wybiera koleżanki, a nie
Mamę). Im więcej tych osobowości, tym większe możliwości — pójścia
zarówno w kierunku dobrych rozwiązań i działań, jak i w kierunku
konfliktów wewnętrznych (a co za tym idzie — także z otoczeniem).
Do gier rodzinnych powrócimy w kolejnych odsłonach. Teraz pojawia
się konieczność zrozumienia życia osobowości.
CYKL ŻYCIA OSOBOWOŚCI

Osobowość to intelektualna (umysłowa) reprezentacja Twojego „ja”,


czyli Ciebie. To obraz, jaki masz na swój temat i który nazywasz „ja”. To
zestaw przekonań, które masz na temat tego obrazu. To forma
reprezentowania Ciebie przez Twój umysł. Ten obraz to nie Ty — to
jedynie myśl. Poza tym obrazem w chwilach, gdy nim nie żyjesz,
przecież także istniejesz. Gdy śpisz i nie myślisz, gdy biegniesz i
obserwujesz świat, gdy skupiasz się na jakimś zadaniu i ono niejako
samo się robi, a Ty nawet nie wiesz, gdzie byłeś, gdy Cię nie było…
Istniejesz jako Człowiek, o którym tak wiele czytałeś w poprzednich
rozdziałach i który jest czymś więcej niż jego własny umysł. Który myśli,
więc jest. Także gdy nie myśli, również jest — i też bez dwóch zdań.
Zrozumienie, że jest się czymś więcej niż opinią o sobie samym (czyli
osobowością, ego, tożsamością, „ja” itd.), otwiera drogę, o której
mówi! Budda, Chrystus, Lao Tze i wszyscy pozostali, którzy przeszli do
historii świata jako przewodnicy ludzkości. Drogę samodoskonalenia,
które daje dostęp do Oświecenia (Buddyści), Zbawienia (Katolicy) czy
po prostu Szczęścia. Wiele systemów, czy to religijnych, czy to
życiowych, opiera się na używaniu bardzo różnych sposobów i metod
na dojście do niego, ale cel pozostaje zawsze taki sam — stać się
Szczęśliwym Człowiekiem poprzez odkrycie swojej natury. Opowieść
brzmi fascynująco, bo daje cel, który umieszcza nas na pewnej drodze
— drodze Prawdy, która ma nas wyzwolić. Z czego? Z chaosu
nieuporządkowanych myśli, którymi psujemy sobie poprzez problemy
życie. To wyzwolenie, jak się okazuje, niekoniecznie następuje przez
nagłe łupnięcie obuchem Prawdy, ale poprzez dążenie do bycia
lepszym. Nie od innych — ale od siebie samego.

Fakt zdania sobie sprawy z własnego istnienia, do którego mamy


prawo jako ludzie, daje nam wybór — bo zawsze możesz wybrać to, jak
myślisz. Ta świadomość samego siebie zapewnia dystans do ego i tym
samym jedyne prawdziwe poczucie bezpieczeństwa; że mogę, poprzez
pracę nad sobą samym, zbudować taką relację ze sobą samym, że będę
szczęśliwym człowiekiem — akceptującym, prawdziwym,
rzeczywistym, realizującym zadania wyznaczane przez siebie i przez
rzeczywistość. To tak przewspaniałe, rozpierające uczucie błogości i
wolności, że na samą myśl chce mi się płakać — to moja nadzieja, że
zawsze może być lepiej (ale tylko wtedy, gdy jest źle!) i że zawsze mogę
na siebie liczyć. Że mogę zakwestionować każdą myśl, jaka mi
przeszkadza, i zobaczyć, że jedyne zło, jakie kiedykolwiek mogłoby
mnie spotkać, to wyłącznie sposób myślenia. Ulga jest tak ogromna, że
rozpływam się w fotelu. Mogę liczyć na siebie. Mogę się kochać. Mogę
się akceptować. Mogę sobie tłumaczyć rzeczy. Mogę się uczyć. Mogę
być lepszy bez możliwości bycia gorszym.

Osobowość jest koniecznym elementem funkcjonowania każdego z nas


— elementem duchowego i intelektualnego wyposażenia, a także
koniecznością życia w świecie ludzi. Każdy, idąc za Kantem, jest wolny,
bo jest upoważniony do podporządkowania się jedynie prawom
akceptowanym przez samego siebie. Skoro jednak ma je każdy,
powstaje pole do konfliktów i różnic zdań — jeśli ktoś uznałby za swoje
prawo mordowanie innych, a ktoś inny nie, powstałby problem
uznania racji. Czyjej? W jaki sposób — tym zajmują się prawa i
moralności, a naszym zadaniem jest je znać. Aby je poznać, trzeba
przejść przez proces socjalizacji, który uczy każdego z nas bycia
tożsamością. To wspaniały, bardzo potrzebny proces, który najpierw
zostaje dany odgórnie (dziecko wyboru nie ma, po prostu
nieświadomie modeluje), potem jednak wolność daje znać o sobie — i
każdy z nas zaczyna wybierać, co jest dla niego dobre.

W życiu gramy różne role (a więc mamy różne osobowości). Gdyby ich
nie było — to idealistyczna hipoteza — żylibyśmy bez podziałów na
płeć, wiek, role społeczne itd. Ta utopia nie jest jednak możliwa — do
niej się dojrzewa poprzez zrozumienie, że podziały są potrzebne, ale są
tylko podziałami. Pod ich spodem jest człowiek. I gdy się rodzimy,
błyskawicznie zyskujemy określone etykietki — na przykład chłopca.
Dla niego nie ma jeszcze, na tym poziomie rozwoju, żadnego znaczenia
nic ze świata dorosłych — czy będą go akceptować, czy jest w
porządku, czy wszystko będzie dobrze itd. Tymczasem jest
wychowywany poprzez indywidualny pryzmat rodzica i kultury, w jakiej
żyje, na chłopca. A co to oznacza: być chłopcem?

Każda osobowość jest tylko wierzchołkiem góry lodowej i gdy zaczniesz


zaglądać pod powierzchnię, ujrzysz ogromny świat, o którym wcześniej
mogłeś nie mieć pojęcia. Poznanie tego świata, praw nim rządzących,
jego struktury i sposobów funkcjonowania jest jedną z najbardziej
fascynujących podróży, jakie kiedykolwiek każdy z nas odbywa w życiu
— to bowiem podróż w głąb siebie. W dalszej części książki znajdziesz
rozwinięcie tego, co znaczy mieć osobowość i w jaki sposób ona działa.
Po lekturze tego opisu zyskasz przeogromną możliwość wpływania na
tę osobowość i jej systematycznej zmiany, tak by myśleć adekwatnie
do wymagań rzeczywistości. To właśnie ta moc aktualizowania samego
siebie czyni z Ciebie elastyczną, dynamiczną jednostkę intelektualną,
emocjonalną, socjalną, duchową itd.
PRZEKONANIA

Każda osobowość posiada sposób myślenia, czyli definiowania


rzeczywistości. To, jakie jest owo myślenie, przekłada się na
zachowania, które z tego myślenia wynikają. Na przykład gdy ktoś
uważa, że pieniądze są złe, nie wykona działań w kierunku ich
zarabiania. Jeśli ktoś uważa, że w życiu ważna jest religia, będzie
prezentował określone zachowania z tym związane — chodził do
kościoła, modlił się o odpowiednich porach itd. Te przekonania,
wpływając na sposób postrzegania i odbierania rzeczywistości,
kształtują nasz wewnętrzny świat, który jest tak naprawdę jedynym, do
jakiego mamy dostęp. Są one budulcem istnienia osobowości, która
staje się potrzebna do tego, by w jakiś sposób funkcjonować w świecie
— a tak naprawdę by realizować samą siebie. Jeśli na przykład uczeń
kilka razy w szkole dostaje naganę od nauczyciela, może zbudować
przekonanie na temat szkoły (na przykład: „Nauczyciele mnie nie
lubią”), które spowoduje powstanie osobowości „zły uczeń” (skoro go
nie lubią, to po co miałby się uczyć, i tak nikt tego nie zauważy). Ta
łatka będzie implikować bycie „złym” poprzez brak zainteresowania
nauką, nieodpowiednie dla szkoły zachowania, nieobecność na
zajęciach, brak chęci czy wysiłku zrozumienia. Taka osobowość jest
więc wynikiem doświadczeń (a raczej interpretacji tych doświadczeń) i
formą zabezpieczenia się przed bólem, jaki mógłby się pojawić.

Jednym z najbardziej fascynujących przypadków, jakie mi się kiedyś


przytrafiły, był Miguel Pablo (imiona zmienione ze względu na
okoliczności) z Meksyku. Jego ojciec, Jorge (imię zmienione ze względu
na okoliczności), był uczniem na moich kursach i na jeden z nich
przyjechał właśnie z Miguelem Pablo. Chłopak, wówczas 16-letni, był w
stanie skoncentrować swoją uwagę na pięć minut — potem kładł
głowę na ławce, stawał się zupełnie nieobecny, ze spojrzeniem
typowym dla ludzi będących pod działaniem środków
psychotropowych lub innych otępiających lekarstw. W trakcie
szkolenia zapytałem Jorge, o co chodzi, a on opowiedział mi długą
historię o zdiagnozowanej u chłopaka schizofrenii i o tym, jak ten od
wielu lat uważa, że jest Pablo (choć tak naprawdę miał na imię Miguel).
Powiedziałem mu, że mogę sprawdzić, co się da zrobić, że może coś
uda się osiągnąć (zawsze wszak coś się odkrywa). Przyszedł więc do
mnie Miguel Pablo…

— Do czego jest ci potrzebny Pablo? — zadałem pytanie, jak się potem


okazało, kluczowe dla całej terapii. Zakładało ono, że osobowość
wyuczona z dzieciństwa ma jakieś funkcjonalne zadanie i że jest po coś.
Skoro tak, to znalazłszy powód dla jej istnienia, będzie można go
podważyć, a więc podważyć samą osobowość. I wtedy — takie było
założenie — pozbyć się jej.

— Do niczego — odpowiedział i zrobił coś, co było najważniejsze w


czasie trwania całego spotkania: zacisnął lekko pośladki i uniósł je
minimalnie w górę. Przez myśl w okamgnieniu przebiegło mi
napastowanie w dzieciństwie. Skomentowałem więc od razu, trochę by
sprawdzić, a trochę by go sprowokować.

— Jak to do niczego… Przecież widać…

— Byłem napastowany przez mojego wujka — powiedział i od razu


zamknął się w sobie, dokładnie tak samo, jak wyglądał każdorazowo,
gdy „ginął” w czasie zajęć. Zmniejszył się, skurczył, twarz mu się
napięła, zacisnął pięści i pochylił głowę. Zaczął szybciej oddychać,
nieregularnie, od razu wszedł w inną osobowość.

— Cześć, Pablo — powiedziałem.

— Cześć — odpowiedział głosem innym niż Miguela. Był zdecydowanie


w regresji wieku, głos może kilkuletniego dziecka, z adekwatną do
wieku gramatyką (czytaj: popełniał typowe dla dziecka błędy), melodią,
intonacją — książkowy przykład osobowości małego dziecka, która
zatrzymała się na własnym poziomie rozwoju i blokowała tego
doroślejszego przecież Miguela. Musiał być po coś potrzebny ten
Pablo, skoro przejmował większość jego życia.

— Kto poznawał ciało Miguela? — zapytałem, celowo przeramowując


sposób kodowania doświadczenia. Napastować to co innego, niż
poznawać, a napastować ciało to coś innego, niż napastować osobę. To
też był w innych sytuacjach newralgiczny zabieg przesuwający
cierpienie napastowania związanego z osobowością (gdzie pojawiały
się bezradność, bezsilność, bezsens, brak wiary, brak siły, wyzucie z
pewności siebie i wiary w siebie) na ciało (bo wykorzystanie ciała brzmi
zupełnie inaczej niż wykorzystanie całości „ja” — dysocjuje człowieka
od doświadczenia, rekonstruuje osobowość, dzieli i bezpiecznie
przenosi odpowiedzialność emocjonalną oraz robi wiele innych rzeczy,
które stanowią świetny początek terapii).

— Wujek… Nie powinien był tego robić… — odpowiedział i zamilkł.

Obraz sytuacji był już pełen i to wystarczyło, by zacząć pracować na


zawartości. Instytucja członka rodziny w Meksyku jest zupełnie inaczej
rozumiana niż w kraju europejskim, takim na przykład jak Polska.
Wszyscy spotykają się relatywnie często, a w niektórych przypadkach
— szczególnie na wsi — mieszkają razem. Miguel był prawdopodobnie
zdany na systematyczne przebywanie z kimś, kto mu zrobił krzywdę, i
ponieważ nie powiedział nikomu, co się wydarzyło (powód milczenia
był mi nieznany), musiał wymyślić sposób na to, by sobie z tym
psychicznie radzić. Zaczął się uspokajać dialogami wewnętrznymi.
Zaczął przybierać taką pozycję przy wspólnym posiłku i w obecności
wujka, która pozwalała mu się ukryć w sobie, nie patrzeć na otoczenie,
skulić się, najzwyczajniej w świecie ochronić. Ta pozycja zaczęła się
generalizować na inne konteksty. Otoczenie miało do niego pretensje,
że coś z nim nie tak, więc przestawał stopniowo wszystkim ufać (nic
dziwnego — oni mieli do niego pretensje o to, że się chronił, a
ponieważ nie wiedzieli dlaczego, zamiast go otworzyć, powodowali
narastające zamykanie się). Zaczął mieć problemy w szkole. Izolował
się od świata. Zabrano go do lekarza, ten zdiagnozował schizofrenię i
przepisał lekarstwa. Tak właśnie wzmocniono Pablo, czyli osobowość
stworzoną ze względu na doświadczenie napastowania. Całe otoczenie
go atakowało, a Pablo (Miguel nazywał go swoim przyjacielem) stawał
się przez lata jedyną „osobą”, na którą można było liczyć. Wśród jego
przekonań były między innymi takie: „Wszyscy chcą dla mnie źle”,
„Świat mnie nie rozumie”, „Beze mnie Miguel sobie nie poradzi”.
To był przypadek, który pomógł mi zrozumieć, co miał na myśli Gregory
Bateson, pisząc o „podwójnym związaniu” w schizofrenii i udziale
rodziny w tej chorobie. Miał rację — rodzina faktycznie jest elementem
koniecznym do powstania choroby.

Lekarstwa zrobiły swoje i otępiony Miguel stał się w ciągu lat


niefunkcjonalną jednostką, zdaną na dobrą wolę swojej rodziny. Taki
do mnie trafił. Siedział w pokoju 45 minut, w czasie których uznał, że
Pablo już mu nie jest potrzebny (przestał wierzyć w swoje historie, o
tym potem). Gdy zadzwoniliśmy do jego ojca, by po niego przyszedł,
ten minął się z synem w korytarzu, bo go nie poznał… Od tamtego
czasu minął rok — chłopiec nie wrócił ani do tabletek, ani do Pabla, za
to wrócił do szkoły i ma się całkiem dobrze. Najciekawsze wydarzyło się
jeszcze tego samego dnia wieczorem, gdy zadzwoniła do mnie jego
matka i zapytała, co u jej syna, Pabla… Byłem w szoku — własna matka
zwracała się nie do swojego syna Miguela, ale do osobowości Pabla,
tym samym wzmacniając schizofrenię! Teoria Batesona po raz kolejny
się potwierdziła.

A morał owej historii taki, że za każdą osobowością kryje się bardzo


konkretny powód (lub powody) do jej istnienia. Wyuczony
doświadczeniem człowiek buduje przekonania, które z czasem już nie
są potrzebne — ale ich nie zmienia i żyje tak, jak gdyby przeszłość
ciągle była aktualna. O ile osobowość Pabla miała charakter ochronny i
celem jej zachowań było funkcjonowanie w obecności wujka, o tyle jej
zgeneralizowanie na inne konteksty (na przykład szkołę) już nie miało
sensu. Stało się tak, że Miguel przestał funkcjonować jako socjalnie
akceptowana jednostka. I obojętnie z jaką osobowością mamy do
czynienia, niezależnie, czy jest to matka (powodem istnienia może być
chęć opieki, istnienie córki itp.), żona (chodzi o męża albo po prostu o
wyuczone zachowania społeczne pochodzące z modelowania),
osobowość duchowa (wierząca, że pozjadała wszystkie rozumy i
odkryła rzekomo tajemnice życia), atrakcyjna (dla której fundamentem
istnienia mogłoby być przekonanie, że ludziom atrakcyjnym jest łatwiej
w życiu), to każda z nich funkcjonuje w oparciu o pewne podstawowe
założenia. Niektóre z tych osobowości warto znać, choćby ze względów
społecznych (podział na płci, na wiek itd.), a inne są zupełnie asocjalne
(morderca). W pewnym momencie odkrywasz, kim jesteś, a wtedy
porzucasz osobowości, bo przestajesz w nie wierzyć. Gdy przekonania
ich dotyczące zostaną zakwestionowane, ulegną zmianie, co pociągnie
zmianę myślenia i w konsekwencji działań człowieka. Dlatego Miguel
postanowił przestać wierzyć w przydatność swojej osobowości, bo
doszedł podczas spotkania do wniosku, że to, co się wydarzyło, musiało
się wydarzyć, i że nie ma sensu nosić w sobie zadry. Pogodził się,
akceptacja wyczyściła ranę i osobowość ochronna przestała być
potrzebna — nie było się już po prostu przed czym chronić, bo nie było
już ataku. Zyskujemy wiele, mając na wyposażeniu intelektualnym taką
wiedzę?

Przekonania są elementem budulcowym każdej osobowości i z nich, jak


z cegiełek, składa się nasza wiedza. O ile przekonanie, że Warszawa to
stolica Polski, jest korzystne, o tyle to, że faceci są jak dzieci i trzeba się
nimi opiekować, takie już być nie musi — szczególnie gdy na przykład
Asia wchodzi w rolę matki dla swojego męża, a jemu to wcale nie
pasuje, bo on szuka partnerki. A co w sytuacji, gdy kobiecie to
odpowiada i jej mężowi także? To przekonanie, z punktu widzenia
spójności i funkcjonalności systemu ich małżeństwa, staje się sensowne
i przydatne. Kontynuujmy proces rozumienia: czy mimo że z punktu
widzenia małżeństwa jest przydatny, to z punktu widzenia rodziny już
nie musi być? Nie musi — bo jeśli mieszka w domu także brat ze swoją
żoną, która zmodelowała zachowania Asi i chce je wprowadzić do
własnego związku, może się odbić od przekonań swojego męża. A w
czasie wspólnych kolacji rodzinnych, gdy przeciwne koncepty są przy
jednym stole, może się okazać, że kłótnia murowana. Tak więc na
wyższym poziomie, gdy mówimy o większej rodzinie, przekonanie już
nie jest korzystne. Tak naprawdę nigdy nie osiągnie się możliwości
znalezienia jednego logicznego przekonania właściwego dla wszystkich.
Dlatego też ludzie, którzy są najbardziej otwarci na zrozumienie, mają
również łatwość życia; stopień otwartości jest wprost proporcjonalny
do sukcesów, bo im bardziej jesteś gotów do zmiany, tym więcej masz
wyborów. Ci, którzy pilnują tego, co mają, pozostaną obrońcami
przekonań — i nic w tym złego, jeśli tylko tak wybierają.

Co musiało się stać, by Asia uznała, że faceci to dzieci i trzeba się nimi
opiekować? To mogło być modelowanie mamy i nieświadome
kopiowanie wzorców. Mogły to być doświadczenia życiowe — na
przykład musiała ze względu na chorobę męża zajmować się nim —
które zostały zgeneralizowane na resztę mężczyzn. A może czuła się
bezpiecznie, mając obok siebie mężczyznę, który nie uważał się
wówczas za zdolnego do pełnej niezależności i samodzielności, co
dawało jej pewnego rodzaju kontrolę sytuacji (której by nie było przy
samodzielnym mężczyźnie, bo on miałby zupełnie inne standardy, a co
za tym idzie — wymagania). Przyczyn może być wiele, a każda z nich to
przekonanie generujące samowystarczalny filtr percepcyjny, który staje
się samospełniającą się przepowiednią.
Co by musiało się stać, by Asia zmieniła przekonanie? Musiałaby
przeżyć doświadczenie pokazujące jego nieprawdziwość. To, co
zadziała na jednego, wcale nie musi zadziałać na drugiego. To, co
zadziała w jakimś natężeniu na jednego, nie musi w takim samym
stopniu zadziałać na drugiego. Idąc za Archimedesem: by podnieść
świat (chodzi oczywiście o swój własny), trzeba mieć punkt oparcia,
którym każdorazowo jest kontrprzykład zaprzeczający przekonaniu.
Dźwignią staje się świadomość tego, co jest prawdziwe, a co nie. Dajmy
na to, że Asia zakochuje się w mężczyźnie, który uważa, że mężczyźni
powinni być silni i niezależni. Chce z nim być, ale jej zachowania
opiekuńcze są odtrącane, bo on wcale nie chce, by ona prała mu non
stop ciuchy i była kurą domową. Imponują mu kobiety traktujące go jak
partnera, a nie jak małe dziecko. Asia, której przekonania konfrontują
się z rzeczywistością, ma teraz wybór — albo pozostaje w swoim
świecie i nie zmienia swoich przekonań, a co za tym idzie — godzi się z
faktem odejścia ukochanego, albo postanawia porzucić przekonania,
bo w tej nowej dla niej rzeczywistości okazały się być nieadekwatne
(mimo że w poprzednich związkach działały, ale to, co było kiedyś
dobre, nie musi być dobre później). Jeśli je porzuci dla wyższego celu
(jakim jest miłość realizująca się poprzez związek), to zmieni się jej
świat — będzie mogła być z ukochanym. Porzucając myśli, porzuci
zachowania, pozwoli sobie na życie adekwatne do swoich nowych
wymagań i będzie jej łatwiej. Zmiana, choć często używa się
stwierdzenia „na lepsze”, jest tak naprawdę zmianą na „teraz
prawdziwsze”. Ten związek, możliwość bycia z ukochanym partnerem,
jest dla Asi Archimedesowym punktem podparcia, na którym podnosi
się jej świat. Jest motywacją do tego, by się zmienić. Motywacją, by
ewoluować — a ewolucja nie zakłada bycia lepszym, ale bycie bardziej
przystosowanym (i choć dla wielu jest to bycie lepszym, tak naprawdę
po prostu żyjesz na miarę wymagań sytuacji; my, ludzie, nie musimy
zmieniać kształtu dzioba, by lepiej zjadać orzechy — ale po to mamy
płynne umysły, by wypełniać je taką treścią, która w danym momencie
jest potrzebna i stanowi o naszej prawdzie, a gdy żyjemy z taką właśnie
treścią, wtedy jesteśmy szczęśliwi). Ten związek jest wreszcie szansą
zdobycia nowej wiedzy na temat życia i relacji, co można potem
przekazać innym. Gdyby życie nie dawało człowiekowi szans przeżycia
nowych sytuacji, które byłyby motywacją do zmiany, musielibyśmy żyć
z niezmieniającym się sposobem myślenia. Każdorazowo zachodzi
konfrontacja tej wiedzy z rzeczywistością i motywacji do zmiany jest
bez liku — czy to poprzez media, czy doświadczenia z innymi, czy słowa
i czyny innych; cały czas obserwując siebie, dowiadujemy się, czy nasze
myślenie jest adekwatne do rzeczywistości. Jeśli nie, cierpimy. Jeśli tak,
jesteśmy szczęśliwi. Dlatego każdy ból, jaki przeżywają ludzie, nie jest
niczym innym niż informacją na temat tego, że mogą coś zmienić. I
albo zmienią, a ten sam ból w takiej samej sytuacji już nie nadejdzie,
albo odsuną symptomy, nie wyrywając korzenia (na przykład unikają
wyjazdów do lasu ze względu na lęk przed pająkami; wyrwaniem
korzenia byłaby zmiana przekonania powodującego niechcianą
reakcję).

Co by się stało z osobowością kobiety-matki, gdyby najbardziej bazowe


przekonanie faceci są jak dzieci i trzeba się nimi opiekować zostało
usunięte? (Tak naprawdę nie jest ono nawet usuwane — samo
uświadomienie sobie, że nie jest zgodne z rzeczywistością, już
wystarcza). Kobieta pozostaje kobietą, ale usuwa nieprzydatną matkę i
jest jej teraz — w tym partykularnym kontekście życia — o wiele
łatwiej funkcjonować. W miejsce starej wiedzy na temat mężczyzn
pojawiłaby się nowa — może taka: faceci to faceci i nie trzeba się nimi
opiekować, bo opiekują się sobą sami; że nie wszyscy faceci to dzieci; że
jej facet to nie dziecko; a może zostałoby to o wiele bardziej
zgeneralizowane: nikim się nie trzeba opiekować poza sobą samą itd.
Osobowość może zostać anihilowana całkowicie (w ekstremalnym
przykładzie kobieta przechodzi operację i staje się mężczyzną, w
konsekwencji nie widząc w swojej głowie siebie jako kobiety; człowiek
kończy 18. rok życia i wszystko, co było związane z dzieckiem, nadaje
się już tylko do lamusa) albo ulec mutacji — wtedy nadal „żyje”, ale
myśli inaczej, bardziej adekwatnie, bardziej adaptacyjnie, bardziej
korzystnie (kobieta przechodzi operację i staje się mężczyzną, ale
pozostawia wiele schematów poznawczych związanych ze swoją
poprzednią płcią; człowiek kończy 18. rok życia, ale nadal pozostaje
zależny od rodziców, odczuwa lęk przed odrzuceniem itp., co wiązało
się z byciem dzieckiem).

Przekonania decydują o emocjach.


EMOCJE

Krysia wściekła się, gdy jej mąż zmienił kanał w telewizji na inny.
Wściekła się, bo utraciła dostęp do emocji entuzjazmu i ciekawości,
jakie generowało oglądanie programu. Uważała, że takich rzeczy nie
powinno się robić (sprzeczne z rzeczywistością — powinno się, bo się
robi); że on zawsze chce postawić na swoim (przenosząc na niego winę,
traci odpowiedzialność i nie widzi, że ona chce postawić na swoim w
tym, że on… stawia na swoim); że program w telewizji był super (co
przesuwało na program telewizyjny odpowiedzialność za generowanie
przyjemnych emocji, co jest sprzeczne z rzeczywistością — to jej
sposób myślenia jest odpowiedzialny za generowanie tych emocji).

Piotrka zezłościła jej reakcja — uważał, że takie zachowanie nie było w


porządku (przeniósłszy na nią odpowiedzialność za swój stan
emocjonalny, stracił możliwość zmiany swoich emocji plus nie
zauważył, że zrobił dokładnie to samo co ona). Jego umysł zaczął
wędrować w kierunku rozwiązań i jednym z nich (skoro to jego
partnerka jest odpowiedzialna za jego samopoczucie) była myśl, że z
inną partnerką byłoby wszystko OK. Pojawił się od razu entuzjazm i na
nim zostały zbudowane kolejne zachowania — zerknięcie na
pojawiającą się w nowym programie uśmiechniętą kobietę, która jak
ulał pasowała do schematu „tej lepszej”.

Krysia zauważyła to zainteresowanie i zrobiło jej się przykro —


powodem były myśli: skoro patrzy na inne kobiety, to znaczy, że ja nie
jestem atrakcyjna (sprzeczne z rzeczywistością — skoro patrzy na inne
kobiety, to znaczy, że patrzy na inne kobiety); że jej nie kocha
(nieprawda — miłości nie można nie wyrażać); że skoro są razem, to on
nie powinien wykazywać zainteresowania innymi kobietami (sprzeczne
z rzeczywistością, bo skoro patrzy, to powinien patrzeć; patrzenie nie
oznacza zainteresowania). W wyniku tej emocji pojawiły się reakcje
fizjologiczne, przestała się odzywać, pojawiły się łzy.

Piotrek, gdy to zobaczył, poczuł się winny — ze względu na


przekonanie, że to przez niego ona tak się poczuła (sprzeczne z
rzeczywistością — nie jesteśmy i tak naprawdę nie możemy być
odpowiedzialni za to, jak inni ludzi się czują; możemy być tego
bodźcem — tak jak było w przypadku Piotrka i Krysi — ale to ona
zinterpretowała jego zachowania w swój własny sposób; powodem
negatywnej emocji nie jest więc bezpośrednio zachowanie Piotra, ale
jego interpretacja przez Krysię, jego zachowanie może być przez niego
samego negatywnie ocenione, może przeprosić itp., ale w ostatecznym
rozrachunku to każdy z nas odpowiada za to, co czuje); że to
mężczyzna powinien się opiekować kobietą (to może mieć
konsekwencje w wyuczonej bezradności u kobiety, bo nade wszystko
każdy z nas powinien opiekować się sobą samym, a dopiero potem z
uwagą innymi); że nie wolno się oglądać za innymi kobietami, gdy jest
się z jedną (niezgodne z rzeczywistością — skoro się obejrzał, to znaczy,
że wolno; jego moralny kod pozostaje w sprzeczności z tym, co robi, a
to jest przyczyną poczucia winy). To poczucie winy zmieniło mu
oddech, pozycję ciała, spojrzenie, kolory na twarzy i intonację głosu.

Krysia odebrała w okamgnieniu te zmiany i poczuła się nieco lepiej.


Pojawiła się ulga (to reakcja następcza, będąca wynikiem zejścia
napięcia), bo nie było już bodźca wywołującego negatywne stany.
Nowa interpretacja (a więc nowa myśl) brzmiała: a więc zrozumiał swój
błąd (sprzeczne z rzeczywistością — nie zrozumiał błędu, poczuł się
jedynie winny za jej stan emocjonalny). Ta myśl zbudowała więc ulgę
na iluzji interpretacyjnej, zmieniając symptomy, nie usuwając źródeł
problemów, jakim były same, niezgodne z rzeczywistością myśli. Czy
wszystko mogłoby się potoczyć inaczej, gdyby towarzyszyły temu inne
interpretacje?

Piotrek zmienia kanał telewizyjny na inny. Krysia uśmiecha się, biorąc


jego ciekawość i chęć zmiany za dobrą monetę — skoro zmienia kanał
na inny, to znaczy, że szuka czegoś, co go interesuje. To dobrze, że sam
dba o siebie. Ponieważ ona chce nadal oglądać program, pyta go
ciepłym głosem, czy mógłby wrócić do poprzedniego kanału. Piotrek
się zgadza i po sprawie; albo Piotrek się nie zgadza, a Kasia idzie
oglądać swój program gdzie indziej; albo Piotrek się nie zgadza, a Kasia
zaczyna z nim rozmawiać, by doszli do konsensusu. W najbardziej
ekstremalnym, hipotetycznym przypadku Kasia i Piotrek rozstają się
jako osobowości męża i żony — ale i tak robią to w oparciu o wzajemny
szacunek i uznanie, że program telewizyjny jest ważniejszy niż ich
wspólne życie razem (stąd też przykład jest nieżyciowy, ale pokazuje,
że w każdej sytuacji można zachować i spokój, i wzajemny szacunek).

Jaka jest różnica między jedną a drugą sytuacją? Różnica tkwi w


interpretacji tych samych zachowań przez inaczej myślące umysły,
jeden mniej, a drugi bardziej dojrzały. Nie ma w świecie takiej sytuacji,
która byłaby identycznie interpretowana przez wszystkich, co daje nam
możliwość dystansowania się do różnych myśli. Skoro możesz wybrać,
jak chcesz myśleć, możesz uwolnić się od tych przekonań, które
wywołują negatywne emocje. Nie tylko poprzez zmianę ich na inne, ale
też poprzez porzucenie tych, które są po prostu nieprawdziwe (tak jak
w pierwszym przykładzie, gdy Kasia i Piotrek reagowali na swoje
interpretacje, a nie na prawdę). O tym, że ta Prawda wyzwala, mówił
już Chrystus. A z naszego punktu widzenia powstaje zasadnicze
pytanie, czy wolimy mieć rację, czy być szczęśliwi. Okazuje się, że
czasem jedno i drugie się łączy, a czasem wyklucza — może warto mieć
za cel prawdę, a nie rację, i przez to budować, zamiast psuć.

Emocja jest somatycznym rozumieniem rzeczywistości. Jest myśleniem,


które czujemy w ciele. To, co umysł przetwarza jako przekonania
(myśli, schematy poznawcze itd.), ciało odczuwa w postaci emocji. Nie
da się oddzielić odczuwania od myślenia, bo to tak, jakby odróżnić
samochód od środków transportu: odczuwanie jest formą myślenia,
bez której nie możemy jako ludzie się obejść. Próba osobowości
racjonalnych na bycie „nieemocjonalnym” nie jest niczym innym, jak
blokowaniem jednego z najważniejszych kanałów komunikacyjnych
człowieka — równie dobrze można by uznać, że nie warto patrzeć albo
słyszeć. Najnowsze badania psychologów nad botoksem (na przykład
Davida Havasa, opublikowanych w Psychological Journal) wykazują, że
nieużywanie twarzy, odpowiedzialnej za ekspresję emocji, do
komunikowania uczuć zmniejsza ich odczuwanie. Innymi słowy, ten kto
podejmuje wysiłek blokowania emocji ciałem, ten naraża się na
odcięcie od rozumienia innych i ograniczenie swoich możliwości
komunikacyjnych. Celem nie jest nieodczuwanie, ale efektywne
myślenie, a co za tym idzie — traktowanie emocji jako nośnika
informacji, który rządzi się swoimi prawami.

— Niech go cholera! — krzyknął lisek, bo był zły na borsuka, któremu


znowu udało się być powodem do złości. — Czemu on mnie tak męczy?
— żalił się.

— Co teraz czujesz, lisku? — spokojnie zapytał królik, który, jak wiemy,


był mądry (ci, którzy doświadczą, zawsze mogą zmądrzeć).

— Złość! Czuję złość! — nie oszczędzał gardła rozmówca.

— A co ta złość ci mówi? — kontynuował królik.

— Że borsuk to gamoń i że go strasznie nie lubię!

— To tylko historia, lisku. Skoro twój umysł postrzega borsuka jako


sprawcę złego samopoczucia, to doklejanie do niego coraz to gorszych
etykiet jest oczywiste. Ale czy to dobre? Czy rozwiązuje to twój
problem, gdy go obwiniasz za swoje emocje?

— Wcale nie rozwiązuje! Dalej czuję się zły i chętnie bym mu coś zrobił!

— A czy wtedy mogłoby to mieć jakieś negatywne konsekwencje, na


które wcale nie miałbyś ochoty?

— Pewnie tak… Mogliby mnie wygonić z lasu za niezwierzęce


zachowanie, borsuk mógłby rodzinę zwołać i by mi z zemsty jamkę
wodą zalali…

— Wobec tego jesteś na etapie, na którym możesz oddzielić decyzje


podejmowane pod wpływem emocji na decyzje podejmowane przez
ciebie.
— A jaka jest różnica? Czy gdy podejmuję decyzje pod wpływem
emocji, to nie jestem sobą?

— Tak rozumując, sobą jesteś zawsze, ale chodzi o to, którym „sobą”.
Czy po tym, jak wejdziesz w emocje, spędzisz w tym stanie resztę
życia?

— Nie. Każda emocja ma czas trwania i tak jak się pojawia, tak też
znika.

— Dobrze, słyszę, że zrozumiałeś dużo. A skoro tak, to jeśli podjąłbyś


działanie zrobienia komuś krzywdy, to wtedy nie żałowałbyś tego po
jakimś czasie?

— Żałowałbym — to dlatego, że gdy emocje opadają, trzeba płacić za


ich skutki…

— Chyba że nie ma skutków…

— Jak to nie ma skutków?

— To proste. Jeśli przeczekasz emocję, bo wiesz, że ona się kończy, to


zamiast podejmować działania, decydujesz się odpuścić. Wtedy nie ma
żadnych skutków, bo nie ma żadnych zachowań wynikających z tych
emocji.

— A jak się mają zachowania do emocji?

— Zachowania zależą od emocji. Są przez nie definiowane, zamykane


w czasie i w przestrzeni. Są formą komunikacji i uzewnętrzniania tego,
co w danym momencie czujemy.

— Czyli gdy jestem zły, to wtedy…


— Nie jesteś zły, ale czujesz się chwilowo źle.

— Ach, tak. Gdy czuję się chwilowo źle i w tej złości działam, to mogę
borsukowi podbić oko, zrobić mu krzywdę, a i tak po jakimś czasie ta
złość mi minie…

— A oko borsuka?

— Będzie dalej podbite… I gdy zmieni się mój stan, zmieni się moja
motywacja do działania. Wtedy już nie będę chciał podbijać oczu, ale
będzie za późno i zapłacę rachunek za skutki działań podjętych pod
wpływem mijających przecież emocji…

— Właśnie! Emocja może mijać szybciej, niż podbite oko się goić.

— Czy to znaczy, że bicie jest złe?

— Nie uważam, by cokolwiek, co się dzieje, było złe. Uważam, że


wszystko zależy od intencji, która jest motorem podejmowania działań.
Że można uderzyć kogoś w dobrym, a kogoś w złym celu.

— Jak to?

— Pomyśl, idzie sobie banda rozrabiających bocianów i biją wszystkich,


których napotkają po drodze. Spotykają ciebie i sytuacja jest taka, że
albo pobiją ciebie, albo ty pobijesz ich. Czy wejście z nimi w bójkę
byłoby wtedy złe?

— Niekoniecznie. Mogłoby być wtedy dobre, bo kierowałbym się


szczerym zamiarem samoobrony i pokazania bocianom, że robią źle.

— Uczenie innych jest pojęciem, które dalece wykracza poza ramy


reguł i zasad, bo by je ograniczało. Większość z nas nauczyła się tego na
własnym przykładzie, gdy dostała w oko i postanowiła coś z tym zrobić.
Na przykład nauczyć się stylu tygrysa w zwierzęcym kung-fu.

— No tak. A w przypadku borsuka to co? Byłoby dobrze czy byłoby źle?

— Nie wiem. Byłoby dobrze czy byłoby źle?

— Źle. On mi nic nie zrobił, po prostu znowu zinterpretowałem jego


zachowanie w negatywny sposób.

— Bo?

— Bo powiedział coś, z czym się nie zgadzałem.

— A to wywołało jaką emocję?

— Złość.

— A ona jakie proponowała zachowania, by rozwiązać problem?

— Pobicie go.

— W tym konkretnym kontekście dobre dla ciebie i dla innych?

— Nie. Złe dla mnie i złe dla innych.

— A jakie przekonania pozwoliłyby ci zupełnie inaczej poprowadzić tę


sytuację?

— Wystarczyło, bym nie wziął do siebie, że mam obsrany ogonek.

— Ha ha ha! — ryknął śmiechem królik. — Naprawdę borsuk


powiedział, że masz obsrany ogonek?

— Co się śmiejesz? Nie powinieneś mi pomagać? — syknął lisek.


— Stop! — krzyknął królik. — Co właśnie się dzieje?

— Właśnie się wkurzam taką samą sytuacją, jaka miała miejsce


wcześniej.

— A po to jesteś mądry, by umieć się uczyć na własnych błędach.


Dlatego przestań powtarzać coś, co wiesz, że nie zadziała.

— OK.

— Co cię zdenerwowało?

— Że zacząłeś się ze mnie śmiać.

— Jakie przekonanie na swój temat nie pozwala ci się śmiać razem ze


mną?

— Że gdyby to była prawda z tym ogonkiem, to inni zobaczyliby, żem


głupi.

— A jesteś głupi?

— Nie.

— A z obsranym ogonkiem?

— Nie, też nie.

— Więc?

— Więc po sprawie. Mogłem strzelić borsukowi ripostę, czemu zagląda


mi pod ogonek…

— Mogłeś czy dopiero teraz możesz?


— Prawda, wtedy nie mogłem. Ale teraz mogę. Dziękuję ci, króliku z
brudnymi uszami.

— Co? — pochylił się w stronę liska królik, nie dosłyszawszy.

— Powiedziałem, że masz brudne uszy! — powtórzył lisek.

— Cooo? Nie słyszę — na pół lasu darł się królik — nie słyszę cię, bo
mam brudne uszy!

— Ha ha ha. No tak. Nie ma to jak uczyć poprzez doświadczanie. Dzięki!

— Proszę bardzo.

Każda emocja jest zawsze elementem percepcji. Obojętnie, czy


pozytywna, czy negatywna, ma wartość nade wszystko informacyjną i
uczy nas, jak aktualnie myślimy. Idąc po nitce do kłębka, możesz zdać
sobie sprawę z tego, co czujesz, by zerknąć od razu w głąb własnego
umysłu i dowiedzieć się, jakiej interpretacji ta emocja jest skutkiem.
Zarówno stres, jak i entuzjazm mogą być dobrze i źle wykorzystywane.
Stres, dopóki nie znajdzie się lepszej metody, jest środkiem
motywującym do działania — ma więc dobrą bazę. Entuzjazm, gdy
skierowany przez męża na żonę podczas wspólnej randki, też opiera się
na korzyści dla ich małżeństwa. Ale stres przed egzaminem, który jest
wynikiem lęku przed porażką, może jedynie utrudnić proces zdawania,
a entuzjazm w połączeniu z kelnerką zamiast z własną żoną może się
stać środkiem do psucia relacji. Emocje, choć dzielone przez ludzi na
dobre i złe, są częścią o wiele większych mechanizmów i powinno się
na nie patrzeć z szerszej perspektywy. Kiedy zdejmiesz z nich
moralnościową etykietę, zobaczysz je jako procesy psychiczne nadające
jakość ludziom, słowom, przedmiotom itd. Dopiero akceptując fakt ich
istnienia, pozwalasz na przepływ — wtedy przez Twoje ciało te emocje
swobodnie przechodzą, przez co Ty zyskujesz pełny dostęp do
informacji, jakie one niosą. Dowiadujesz się, co czujesz, i możesz tym
zacząć świadomie zarządzać i sterować. Przestajesz mieć pretensje do
siebie o to, że coś czujesz (zawsze związane z chęcią bycia kimś —
jestem mężczyzną, więc nie wypada mi płakać, jestem racjonalny, więc
nie powinienem tak się cieszyć, jestem synem, więc nie będę się śmiał
przy matce, bo to oznaka braku szacunku itp.), a z tym związane jest
również pozwolenie innym na odczuwanie tego, co się dzieje. To
pozwolenie nie jest związane z brakiem działania — świadczy o
akceptacji, a więc zrozumieniu, że świat jest taki, jaki jest. Przepływ
świadczy o uznaniu swojej natury za prawdziwą, przez co można rosnąć
i iść dalej.

Emocja wypływa ze sposobu interpretowania świata, a także… na nie


wpływa. Zmieniając interpretację, zmieniasz automatycznie emocję.
Przy celowej zmianie emocji — na przykład ktoś zdenerwowany
zaczyna skakać i robić głupie miny — automatycznie umysł dorobi do
nich historię, czyli wejdzie w nową interpretację. Ta konieczność
wypływa ze sprzężenia zwrotnego, gdy przeżywana emocja musi być
spójna ze sposobem interpretowania sytuacji przez umysł. Jeśli więc
uważam, że ktoś jest fajny, to się fajnie czuję (chyba że uważam, że ja
nie jestem fajny, ale wtedy czuję się właśnie niefajnie). Dlatego mówi
się o tak zwanym dorabianiu filozofii, czyli konstruowaniu interpretacji
do odczuwanych emocji. Ktoś się czuje źle, szuka więc powodu i tworzy
historię, która staje się elementem sprzężenia zwrotnego — czuję Y, bo
myślę X, a myślę X, bo czuję Y.
Ten mechanizm zbudował wiele teorii psychologicznych i otworzył
okno samoświadomości, w której gdy coś czuję, mogę poznać moje
interpretowanie lub poprzez interpretowanie zrozumieć odczuwanie
(zwróć uwagę, że pojęcie myślenia zawiera w sobie zarówno
emocjonalne odczuwanie ciała, jak intelektualne interpretowanie
umysłu). Dlatego podstawowym pytaniem jest „dlaczego?”, które daje
przyzwyczajonemu do prawa przyczyny i skutku umysłowi sens
wyjaśniający przyczyny zjawisk. Dowiedziono zresztą, że sam powód
nie musi być logiczny (badaczką była Hellen Langer, a jej eksperyment
został opisany przez Roberta Cialdiniego) — gdy badacz prosił o
wpuszczenie go do kolejki w punkcie ksero bez podawania powodu,
60% osób się zgodziło. Gdy podał jako powód chęć zrobienia kopii (tak
jakbyś powiedział: „Czy możesz mi pożyczyć pieniądze, bo chcę je od
ciebie pożyczyć?”), procent zgadzających się wzrósł do 93. Bazuje to na
kauzalności umysłu, który myśli w kategoriach permanentnego
sprzężenia przyczyny i skutku — skoro dowiem się, co się wydarzyło, to
mogę nie robić tego samego i oszczędzić sobie kłopotów w przyszłość
(lub odwrotnie — powtórzyć sukces).

Jaki z tego wniosek? A taki, że pierwszą reakcją na jakąkolwiek emocję,


którą odczuwamy, jest szukanie powodu jej powstania. Znalezienie
powodu traktujemy jako zrozumienie i tworzymy wtedy sens — czuję
się dobrze, bo zaszło X, Y, Z. Czy to ma konsekwencje? Oczywiście! Być
może jakiś umysł uzna, że potrzebuje powodu, by się dobrze czuć — a
to nie jest zgodne z prawdą, bo czujemy się dobrze z założenia. Lub też
na drodze między emocją a powodem jej odczuwania znajdują się
zniekształcenia (on dziś jest nerwowy, bo w dzieciństwie zabrali mu
ulubioną zabawkę), które nie tyle nawet dają, ile po prostu tworzą
nieszczęście i cierpienie. Stąd też próba stworzenia stałych zasad i reguł
dotyczących człowieka (na przykład założenie, że dziecko pochodzące z
rodziny alkoholików będzie żyć dysfunkcjonalnie z tego właśnie
powodu) odbija się od rzeczywistości pokazującej, które z tych teorii są
zgodne, a które nie są zgodne z prawdą. Między emocją a powodem jej
powstania może być o wiele dłuższa droga niż jakakolwiek teoria
psychologiczna, a ostatecznym sędzią zawsze jest człowiek, który
wierzy lub nie wierzy. Pytanie brzmi: w co wolisz wierzyć? W teorię czy
Prawdę? Bo może się okazać, że one nie zawsze idą ramię w ramię.

Po kolei — emocja jest wynikiem interpretacji sytuacji. Ta interpretacja


wynika z przekonań człowieka. Gdy zmieniasz swoje przekonania,
muszą się zmienić adekwatnie emocje, które odczuwasz. Po co by
zmieniać te przekonania? Proste: by się dobrze czuć. Czy są emocje,
które mimo że zwykle traktowane jako pozytywne, mogą okazać się
niekorzystne? Tak, na przykład połączenie entuzjazmu z robieniem
zakupów i lekkie uzależnienie się od ciągłego kupowania. Intensywność
emocji związana z bardzo konkretnymi procesami biochemicznymi w
mózgu ulega procesom adaptacji i to samo, co jakiś czas temu dawało
zastrzyk przyjemności, dziś już daje słabszy efekt. Tym samym człowiek
coraz bardziej uzależnia się od bodźców, które tę przyjemność dają,
stając się taką nowoczesną, XXI-wieczną wersją narkomana. Tak samo
jak kokaina czy alkohol, seks, masturbacja, czekolada, internet i inne
powszechnie akceptowalne „używki” są dla umysłu formą generowania
określonych emocji. Jeśli emocja jest celem, wtedy zachowania
konsumenckie (czyli takie, które mają na celu osiągnięcie określonego
samopoczucia) wystąpią. Jeśli celem jest coś ważniejszego (na przykład
jakość, prawda, szczerość), emocja stanowi jedynie środek, jeden z
wielu, który pomaga te wspomniane idee realizować. Dlatego też
podział emocji na dobre i złe jest mało praktyczny, bo i tak
każdorazowo to Ty będziesz decydował — według swojej wiedzy i
sumienia — w jakim kierunku ta emocja Cię prowadzi. Ta sama
sytuacja dla dwóch osób może okazać się zupełnie innym kierunkiem i
prowadzić jednego ku temu, co dla niego jest dobre, a drugiego ku
temu, co dla niego złe. Wyciskający 80 kg na sztandze chłopak jest
zadowolony, bo długo pracował na ten wynik, ale dla jego silniejszego
kompana praca z tym ciężarem i odczuwanie zadowolenia byłoby już
lenistwem, a więc grzechem (jeśli jego celem byłoby na przykład bycie
lepszym i rozwój siebie jako siłacza). Gdyby ten słabszy czuł motywację
związaną ze sztangą z dużo większym ciężarem, na który jeszcze nie
jest gotowy, ta emocja mogłaby przez pychę doprowadzić do wypadku,
a gdyby czuł wątpliwości, mogłyby one świadczyć o rozsądku. Z drugiej
strony większy kolega mógłby mieć obawy przed sztangą na przykład
ze względu na kontuzję i zrobić dobrze, nie podnosząc jej, albo
kierować się zazdrością czy chęcią zaimponowania. Nie ma więc
dobrych lub złych z zasady emocji — to Ty decydujesz, jaki charakter
przyjmują one w danym momencie Twojego życia. I tak stają się one
wyśmienitym drogowskazem do zauważenia, czy jesteś szczęśliwy. A
ponieważ szczęśliwym możesz być tylko tu i teraz, masz okazję w
każdym momencie swojego życia być otwartym na odczuwanie.

Czy emocje różnią się od uczuć? Przyjmiemy, na nasze potrzeby, pewne


rozróżnienie. Miałeś okazję podczas czytania Klauzuli Nieśmiertelności
dowiedzieć się, że emocje są elementem procesu myślenia, a uczucia
dotyczą innych kanałów komunikacyjnych — czucia poprzez serce —
czyli wyższych wibracji. By odnaleźć punkt referencyjny, przypomnij
sobie uczucie błogiego spokoju, które pojawiło się samo z siebie (to
jeden z punktów charakterystycznych — uczucia nie są bodźcowane,
pojawiają się, gdy umysł jest czysty i jesteśmy otwarci na przepływ) —
może dlatego, że zaszła jakaś szczególna sytuacja albo tak po prostu
poczułeś się błogo i się rozpłynąłeś (i to jest bardzo dosłowne
stwierdzenie — rozpłynięcie się, czyli zawieszenie osobowości, to
poddanie się flow). Uczucie wrażliwości, gdy łzy same ciekły Ci po
policzkach, bo zobaczyłeś świat tak pięknym, że czas się zatrzymał…
Empatię, gdy czułeś drugą osobę, nie oceniałeś jej, nie zastanawiałeś
się nad nią, po prostu odbierałeś i byłeś przezroczystym lustrem dla
niej… Radość, gdy się śmiałeś i cieszyłeś jak dziecko, mając frajdę z
chwili… Te wszystkie przeżycia nie mają być jednorazowym
wydarzeniem czy pojawiającymi się od czasu do czasu momentami
szczęścia, ale pewnym punktem referencyjnym, który stanowi o
normalnym stanie rzeczy. Założenie jest takie, by nauczyć się żyć takimi
chwilami jak najczęściej i traktować wszystko pozostałe jako chwilowe i
przejściowe zakłócenie normalności — Twojej szczęśliwości. Nie
mówimy o doświadczeniach duchowych, ekstazach (choć one mogą
towarzyszyć wielkim transformacjom jako ich efekt uboczny), ale o
podejściu, w którym dobre, spójne samopoczucie jest permanentnym
sposobem na życie. Z założeniem nakazywanym przez zdrowy
rozsądek, bez wymagania od siebie doskonałości oświeceniowej
(„Przyjdzie moment, gdy osiągnę absolutny cel życia, w którym stanę
się Bogiem na Ziemi i od niego wszystko będzie dobrze, bo będę
Oświecony”) zaczynasz żyć życiem, w którym podejmujesz decyzję
samodoskonalenia się poprzez czyszczenie każdej skazy, którą w swoim
umyśle (bo innych skaz nie ma) byś odkrył. Z czasem, w ramach takiej
samej praktyki jak przy ćwiczeniu mięśni w siłowni, coraz więcej jest
momentów frajdy i szczęścia, coraz mniej stresu i lęków, aż potem
pewne emocje stają się coraz bardziej obce — na przykład nuda. Nie
znaczy to, że się od razu w ogóle nie pojawiają — znaczy jedynie, że
gdy się pojawią, to żyjesz nimi coraz krócej, coraz krócej, coraz krócej…
I przerwa między tym, co prawdziwe, a tym, co projektuje umysł, staje
się coraz mniejsza. Dzięki rozpoznaniu swojej prawdziwej natury
(opisanej w pierwszych rozdziałach książki) coraz bardziej polegasz na
sobie, a coraz mniej na środkach zewnętrznych.

— Jak to jest z tobą, króliku? W sumie nie masz nic specjalnego, ani
przestronnej nory, ani ładnych królic dookoła, futro też już bardziej
szare niż białe, a jednak wyglądasz na szczęśliwe zwierzę… —
skomentował lisek, który coraz częściej odwiedzał mądrego królika.

— Och, bez przesady, przecież mam całkiem fajną królicę w norze. I


domek też nie najgorszy — z uśmiechem odpowiedział królik — nie
porzuciłem radości.

— Niby tak, ale wiesz… U nas w lesie wszystkim zależy na tym, by mieli
norę fachową, jak najbardziej wypasione gniazdo, powodzenie i
pozycję w stadzie… Dziewczyny się umizgują do chłopaków, chłopaki
się puszą bardziej niż pawie i wydaje się, że wszystkim zależy na kilku
podstawowych życiowych rzeczach: domku, zwierzętach dookoła,
prestiżu, pozycji… O co chodzi?

— Może o to — królik uważał, by być absolutnie pewnym co do swoich


sądów, bo na niepewności tychże sporo stracił w przeszłości — że
każdy ma swój własny sposób rozumienia szczęścia. Ja też kiedyś
myślałem inaczej i najważniejsze było gromadzenie rzeczy w mojej
norze — czułem się bezpiecznie, bo miałem zajęcie, miałem
znajomych, których sama obecność gwarantowała mi spokój ducha,
myślałem tylko o tym, jak uzbierać więcej szyszek (szyszki to waluta
lasu), bo wtedy sądziłem, że za nie kupię sobie to wszystko, o co w
życiu chodzi…

— A co się stało potem? — dociekał lisek, już nie myśląc w kategoriach


„wypada” i „nie wypada”. Chodziło o ważne rzeczy, zasady zostały
odsunięte na bok.

— Potem zobaczyłem, że to, co miało mi dać to szczęście, wcale go nie


dawało. Poczułem się oszukany, bo miałem wrażenie, że padłem ofiarą
jakiejś zbiorowej iluzji, w której wszystkim chodziło o to samo —
szyszki miały spełniać marzenia, zwierzęta miały dawać poczucie
przynależności i bycia kimś, dziewczyny miały podziwiać — by czuć się
prawdziwym wilkiem. Ale im więcej tego miałem, tym mniej widziałem
i potem pojawiły się przeżycia, które pokazały mi inny świat.

— Inny świat?

— Tak, inny świat. Taki, w którym złapałem się na tym, że drżałem ze


strachu na samą myśl o stracie szyszek. Że miałem sztuczne relacje z
innymi królikami, bo siliłem się ciągle na bycie jakimś, bo myślałem, że
takiego jakim jestem naprawdę, inni nie będą chcieli znać. I zacząłem
sprawdzać, czy bez tego też mogłem żyć.

— I mogłeś?

— Oczywiście, że mogłem, choć na początku o tym nie wiedziałem. Gdy


się spędza połowę życia na ganianiu za celami osobowości, to nie widzi
się większego obrazu i tego, co jest w tym wszystkim ważne. Że
zupełnie inaczej wygląda życie, gdy kierujesz się pewnymi
istotniejszymi wartościami niż po prostu osiąganiem celów.
— Czym takim?

— Na przykład prawdą — tym, że nie chodzi ci już o to, by mieć rację,


tylko o to, by stanąć po stronie tego, co jest prawdziwe. A to, co jest
prawdziwe, czasem idzie w parze z moim myśleniem, a czasem nie. Ale
to ja się mogę mylić, prawda nie.

— Czy to znaczy, że moja chęć zarobienia większej ilości szyszek jest


celem osobowości?

— Nie wiem, a po co chcesz mieć więcej szyszek?

— Bo się boję, że nie będę mógł się realizować, jeśli ich nie będę miał.

— Nie mógłbyś się realizować? A co byś chciał zrobić?

— Podróżować do innych lasów — to moje marzenie od dawna…

— A potrzebujesz szyszek, by podróżować?

— Ileś tam potrzebuję… Tak na wszelki wypadek trzeba mieć więcej…

— Czy twój „wszelki wypadek” stoi po stronie roztropności, czy po


stronie lęku?

— Chyba lęku… Bo przecież jakby co, to sobie poradzę, a blokowanie


się iluzją „wypadku” nie ma sensu.

— Widzisz więc — chodzi o to, czym się kierujesz, jaka jest motywacja i
wyższy cel. Nikt nie mówi, że jest źle zarabiać szyszki, po prostu czasem
zwierzęta myślą, że dzięki nim będą szczęśliwe, a potem się budzą i
stwierdzają, że jednak nie… Bo szczęście, jak się okazuje, jest stanem
bytu niezależnym od tego, co się dzieje, w którym rozumiemy, że
jesteśmy za pan brat z tym, kim naprawdę chcemy być i jak myślimy. A
świat daje ci ciągle potrzebne informacje.

— To jego mam słuchać?

— Słuchasz świata, siebie, innych, bo jesteś otwarty na informacje. I


wtedy wybierasz, które z nich są dla ciebie adekwatne.

— A nie wszystkie są adekwatne?

— Chcesz się nauczyć naprawiać gniazda jaskółek?

— Nie!

— A więc nie wszystkie informacje zamienią się w zachowania. Po


prostu niektóre z nich pozostaną informacjami, inne zamienisz w
wiedzę i umiejętności — poznasz, jak ta informacja wygląda, po
sprawdzeniu w praktyce. By wyrobić w sobie wiedzę, trzeba też
rozwijać rozumienie ciała.

— I na nich właśnie polegasz?

— Tak, polegam na swoim doświadczeniu i naukach z niego płynących,


na umiejętnościach, jakie posiadam. Innymi słowy, mniej się skupiam
na tym, co mam, a bardziej na tym, kim jestem.

— Tak jest łatwiej, prawda?

— Tak było u mnie. Przejście między celami osobowości a celami


wyższymi kosztowało trochę pracy, ale było tego warte, bo przyniosło
spokój ducha i radość z tego, co robię.

— A co robisz teraz? Czym się kierujesz?


— Teraz rozmawiam z tobą, lisku, wierząc, że kiedyś będziesz mógł
przekazać tę wiedzę innym, którzy cię zapytają. Przez to świat będzie
miał się lepiej i wszystkim będzie łatwiej żyć.

— Zbawienie świata zaczynam od siebie?

— Tak, i tak naprawdę na tym też skończysz. Dopiero wtedy, gdy ty do


czegoś dochodzisz, stajesz się spójnym przykładem tego, co mówisz i
głosisz. I wtedy jedni chcą cię słuchać, bo to, co mówisz, jest dla nich
wartościowe, a drudzy nie, bo mają inną drogę. Jedni i drudzy są
potrzebni. Z czasem również odkrywasz, że nie ma co zbawiać —
wszystko od samego początku było OK.

— A jeśli inni nie chcą mnie słuchać, to znaczy, że coś jest ze mną nie
tak?

— Jadasz jelenie?

— Nie!

— Czy to znaczy, że ich mięso jest również nieodpowiednie dla innych


zwierząt?

— Nie. To znaczy, że jest nieodpowiednie dla mnie.

— Tak, teraz jest nieodpowiednie dla ciebie. Kto wie, co się stanie
kiedyś… Dziś jednak wiesz, na czym stoisz. Ta wiedza to podstawa.

Percepcję, czyli odbiór rzeczywistości przez człowieka, można podzielić


na pierwotną i wtórną. Ta pierwsza funkcjonuje w kategoriach czysto
fizjologicznych, bez dokonywania jakichkolwiek interpretacji. To
znaczy, że nie zachodzi proces etykietowania i nadawania znaczeń, a
następuje niezniekształcony przekaz sensoryczny. Na tym poziomie nie
mówimy o udziale świadomego umysłu, a co za tym idzie — o myśleniu
w wydaniu intelektualnym i emocjonalnym. Z tego punktu widzenia
jesteśmy wszyscy tacy sami, bo przyjmujemy przeogromną ilość
informacji (dr Joe Dispenza mówi o 400 bilionach bitów informacji na
sekundę) i dopiero potem indywidualne dla każdego umysłu filtry
zaczynają usuwać i zniekształcać przekaz. I na tym poziomie także
doświadczanie miłości jest identycznie niepowtarzalnym uczuciem
każdego z nas, niezależnie od wieku. Nie ma interpretacji, wszyscy
mają taką samą naturę i rodzą się identyczni, więc pewne zjawiska są
przez nas odbierane tak samo. Przez te kanały poznajesz człowieka
takiego, jakim jest, a metodą do osiągnięcia tego są właśnie uczucia
wyższe. Ten humanizm, podobieństwo nie tylko gatunkowe, ale
dodatkowo także duchowe, daje nam szansę zrozumienia i życia
naszymi korzeniami poza wszelkimi podziałami, jakie na mniej
szczegółowych poziomach znikają. To ludzkość wraz ze swoimi
wszystkimi zasobami, odbieranymi właśnie na poziomie percepcji
pierwotnej, stanowi o kształcie emocjonalnym i przyszłości naszej
planety, jeśli nie więcej… Na tym poziomie nie ma również metafor,
więc jakakolwiek wieloznaczność jest rozwiązywana przez system (czyli
całość człowieka; nazwijmy ją na potrzeby książki nieświadomym
umysłem) w dosłowny sposób.

Kiedyś, przed moim drugim małżeństwem, zaraz po oświadczynach


dostałem nietypowej alergii — na kostkach rąk i nóg pojawiła się
mocna wysypka. Dermatolodzy nie byli w stanie dać jednej spójnej
diagnozy, uznałem więc, że sprawa była wybitnie nielekowa i
psychosomatyczna. I zacząłem nad sobą pracować, szperając we
własnej głowie w poszukiwaniu klucza do zagadki. Skrócę tę przydługą
historię: skończyło się na zdaniu sobie sprawy, że wpadłem we własne
sidła — od lat uczyłem Latynosów, by biorąc ślub, robili to w innym
języku niż hiszpański, bo słowo esposas ma w nim dwa znaczenia —
żona i kajdanki. Metafora małżeństwa jako więzienia jest niekorzystną
instalacją w związku, a w nieświadomości Latynosa taka
wieloznaczność musi zostać rozładowana na poziomie emocjonalnym i
behawioralnym — co wpływa oczywiście na sposób traktowania
małżeństwa w tych krajach, szczególnie przez mężczyzn. W moim
przypadku nieprzepracowane historie dotyczące związku dały znać o
sobie w dosłownym odwzorowaniu przekonań na poziomie ciała.
Ponieważ jesteśmy holistyczną całością, każda myśl znajduje tego typu
realizację w świecie ciała, emocji, zachowań, działań. Wieloznaczność
jest traktowana zawsze dosłownie, bo nie ma jeszcze kontekstów, w
których inaczej można by rozumieć wprowadzaną w system
informację. Dlatego też nie ma na tym poziomie ani rozumienia negacji
(to słynne propozycje w postaci: nie myśl o tym, ile jest cztery razy
cztery, bez możliwości niepodążenia za tą komendą), ani czasów
gramatycznych (wszystko dzieje się w czasie teraźniejszym, w którym
jest wprowadzany input informacyjny i od razu przetwarzany).
Doświadczanie pierwotne jest językiem rzeczywistości i tego, co się
dzieje przed przetwarzaniem intelektualnym i emocjonalnym. Dlatego
gdy porzucamy swoje „ja” ze względu na jakieś chwilowe okoliczności
(albo nawet niechwilowe, takie jak na przykład sen), otwieramy kanały
rozumienia nieznane intelektowi i dla niego niedostępne. Na razie… To
czysty, dziejący się tu i teraz proces zwany życiem, w którym nie ma
miejsca (bo nie istnieje żadne tam, jest tylko tu) ani czasu (nie ma
przyszłości ani przyszłości, to jedynie konstrukty myślowe) i w którym
odbieramy czystą, pełną informację sensoryczną płynącą ze świata.
Tacy się zresztą rodzimy i z tak wyszkolonym umysłem życie zacznie
mieć dla Ciebie zupełnie inny wydźwięk. To konkretna metodologia,
która umożliwia nam otwarcie zupełnie innego kanału informacyjnego
— dotarcie do źródła percepcji, jeszcze przed interpretacjami
umysłowymi. Te właśnie Toltecy nazwali snem, który nie pozwala nam
zobaczyć rzeczywistości, a buddyści proponowali wybudzenie się z
niego, by żyć w zgodzie z Prawdą. O ile samo poznanie Prawdy czy
Rzeczywistości jako absolutnego, ostatecznego celu jest podstawą
milionów karmiczno-oświeceniowo-nirwanowo-
zmartwychwstaniowych historii i koncept samego Oświecenia
pozostawiamy tym, którzy go szukają, o tyle niewątpliwie jesteśmy w
stanie za pomocą konkretnych technologii zdjąć z naszej percepcji
ogromną ilość zniekształceń i usunięć, by żyć o wiele bardziej
pierwotnym doświadczeniem i reagować na nie zamiast na umysłowe
projekcje.

Percepcja wtórna to poziom interpretacji i umysłowych historii. Rządzi


się zupełnie innymi prawami niż percepcja pierwotna, równie ważnymi
i istotnymi. Tutaj pojawia się umysł jako źródło i kanał percepcji, tutaj
doznania percepcyjne zamieniają się pod wpływem interpretacji na
emocje. Pojawia się czas i każda myśl zawsze w nim funkcjonuje —
pozycjonując się w przeszłości, w teraz (które gdy postrzegane przez
umysł, nie jest już prawdziwym teraz, ale interpretacją na temat tego,
co przed chwilą było). Pojawia się koncept przestrzeni — myśli, w
zależności od tego, w jaki sposób są zlokalizowane w umyśle (wyżej,
niżej, bliżej, dalej) poprzez submodalności (parametry obrazów,
dźwięków, uczuć — na przykład wielkość obrazu, intonację dialogu
wewnętrznego, lokalizację uczuć), nabierają określonych znaczeń z
punktu widzenia wartości, emocji i wielu innych czynników. Ta
czasowo-przestrzenna mapa służy do organizacji całego wewnętrznego
świata, który poprzez podziały stworzy zorganizowane wyznaczniki dla
naszych zachowań. Stworzone zostaną hierarchie wyznaczające
podstawowe wartości jako kierunkowskazy naszych działań. Opisane
dokładnie na poprzednich kartach emocje zasłonią doznania i uczucia,
a nasze życie zyska zupełnie inny, w przenośni i dosłownie, wymiar.
ZACHOWANIA

Piotrek szedł po ulicy szybkim krokiem. Śpieszył się, bo nie chciał się
spóźnić do pracy. Wierzy!, że spóźnianie się jest czymś karygodnym i
oznacza brak szacunku — to przekonanie było więc kierunkowskazem
dla jego działań, które możemy określić jako szybki marsz. Relacja
przekonania do rzeczywistości — szansa przybycia na umówioną porę
— była nikła, ze względu na okoliczności — powodowała pojawienie się
emocji takich jak zdenerwowanie, złość, lęk. Te emocje wpływały
dodatkowo na jego zachowania, nadając jego ruchom niezgrabność,
niechlujność i nierytmiczność.

W tym samym czasie w kawiarni siedziała Krysia, zaaferowana


wyjątkowym pierścionkiem swojej koleżanki. Patrzyła na niego,
pojawiła się etykieta „bardzo ładny”; poczuła wówczas entuzjazm, jej
ręce same zaczęły się zbliżać do pierścionka. Ponieważ każde
zachowanie zawsze jest ukierunkowywane etykietami, to, że w jej
głowie tkwiło „bardzo ładny”, oczywiście wpływało na ruchy jej rąk,
oczu i inne reakcje ciała. Dodatkowo intensywność stanu
emocjonalnego zależy od odległości od bodźca go wywołującego —
dlatego im bardziej się do pierścionka zbliżała, tym lepiej się czuła. Stąd
też z tymi obiektami, z którymi powiązane są przyjemniejsze stany,
umysły mogą połączyć takie zjawiska jak zazdrość (chęć utrzymania
obiektu tylko dla siebie i lęk przed jego utraceniem, ból związany z
utratą poczucia własnej wartości poprzez negatywne porównywanie
się z innymi), pożądanie (chęć posiadania obiektu dla siebie) czy pycha
(poczucie lepszości związane z posiadaniem obiektu czy innej cechy). I
dlatego jej zachowania (dotykanie pierścionka, patrzenie na niego) były
właśnie takie jak myślowe etykiety, jakie mu nadawała.

Piotrek wszedł do kawiarni. Zobaczył zadowoloną Krysię i odetchnął z


ulgą. Ta emocja zmieniła sposób jego chodzenia (emocja wyznacza
charakter już istniejącego zachowania; to znaczy, że szedł ze względu
na cel, ale sam charakter chodzenia — najpierw spięty, a potem
odprężony — jest definiowany przez emocję), a obraz Krysi był celem
(czyli bodźcem, do którego chciał się zbliżyć). Podszedł do niej, przytulił
się (jest kilka powodów tego zachowania — widząc ją, czuł się dobrze,
więc chciał się zbliżyć do bodźca; wiedział, że ona to lubi, a sprawianie
jej przyjemności sprawiało przyjemność i jemu; był to wyuczony
sposób witania się tej pary, więc na widok siebie, gdy ze względu na
większy upływ czasu emocja była silniejsza, automatycznie uruchamiali
ten nawyk) i rozpoczął rozmowę (gdy bodziec wizualny już wywołuje
pozytywne emocje, to ludzie będą dodawali do procesu komunikacji
dodatkowe zmysły, z założeniem, że przez te kanały wejdzie jeszcze
więcej jeszcze lepszych atrakcji zmysłowych — stąd też po zobaczeniu
Krysi dodał dotyk, a teraz jeszcze mowę). Krysia była zafascynowana,
wyeliminowała więc wszystkie pozostałe bodźce, skupiając się w pełni
na Piotrku (czyli przestała mieć kontakt ze swoją koleżanką) i
opowiadając mu o swoim dniu.
Koleżanka Krysi, Beata, poczuła się odrzucona. Jej uwaga, do tej pory
skierowana na zewnątrz, poszła do środka, w dialogi wewnętrzne
komentujące sytuację. Wcześniej działała na podstawie doświadczenia
pierwotnego, reagując, według swojej wiedzy, na zachodzące zjawiska
— nie oceniała, ale działała. Teraz włączyła się osobowość koleżanki,
która miała przekonanie, że „nie wolno tak (jak Krysia) się zachowywać
w stosunku do przyjaciółki”, które oczywiście było sprzeczne z
rzeczywistością — bo Krysia właśnie tak się zachowywała! Tymczasem
pojawił się stan złości, który spiął jej nieco mięśnie. Wygląd twarzy się
zmienił, nie było na niej naturalnej płynności charakterystycznej dla
spokoju, ale celowe zaciskanie. Zobaczył to Piotrek — i pomyślał, że
Krysia się źle czuje. Ta etykieta (czyli ta definicja) ukierunkowała jego
zachowanie — dotknął jej ramienia i zapytał, czy wszystko w porządku.
Gdy pytał, na jego twarzy malowała się troska — tym samym
niewerbalnie sugerował Beacie, co uważa (zrozumienie, że pytanie
zawsze zawiera w sobie odpowiedź, ułatwia życie). Ale Beata miała też
inny schemat: Chcę być postrzegana jako wyluzowany człowiek i
pewna siebie kobieta, który nie pozwalał na powiedzenie tego, co
naprawdę czuła. Efekt podwójnego związania był taki, że nie dość, że
czuła się źle, to jeszcze temu zaprzeczała — tą pierwszą rzeczą obniżała
jakość swojego życia, a tą drugą uniemożliwiała sobie zmianę owego
stanu. Jak każdy schemat, tak i ten wpłynął na jej zachowanie —
uśmiechnęła się więc sztucznie i pokiwała głową, mówiąc, że wszystko
jest w porządku. Piotrek powiedział „OK”, choć poczuł coś zupełnie
innego (ale uznał, że nie wypada się wtrącać w nie swoje sprawy),
podobnie zresztą jak Krysia. Spojrzeli po sobie na znak niewerbalnego
porozumienia, czy oboje mieli podobną interpretację zachowania
Beaty. Ta w tym momencie poczuła się oceniana, co spowodowało
niewygodę i natychmiastową chęć jej usunięcia poprzez oddalenie się
od bodźców ją wywołujących. Ponieważ chciała utrzymać fason,
wymyśliła powód wyjścia i pożegnała się z nimi. I poczuła się nieco
lepiej, czy raczej przestała czuć się tak źle, jak się czuła. Nie zmieniła
swojego sposobu myślenia, zlikwidowała jedynie przejściowo
symptomy. W tym samym czasie Piotrek i Krysia spokojnie rozmawiali i
cieszyli się swoją obecnością.

Zachowanie to kolejny kanał komunikacji — kinestetyczny, bo dotyczy


ciała, a także zewnętrzny, bo jest tym widocznym i postrzeganym przez
innych. Zachowania zmieniają stan materii w świecie i to właśnie po
nich jesteśmy oceniani przez zarządzających umysłami kolektywnymi.
Za myśli o seksie pozamałżeńskim ludzi nie stawia się przed sądem w
celu rozwodu, ale za zdradę już jak najbardziej. Za chęć zabicia kogoś ze
względu na przemijające emocje złości nie wsadza się do więzienia, a
za wewnętrzną krytykę nauczyciela nie dostaje nagany do dziennika.
Myśli są traktowane przez umysł kolektywny za na tyle bezpieczne, by
ich nie reglamentować — co zresztą wobec wolności każdego z nas
byłoby niemożliwe i niepotrzebne. Ale reglamentujemy zachowania, co
jest koniecznością w świecie jakiejkolwiek zbiorowości. Łatwo
wydedukować więc, że poczucie wolności jest stanem umysłu, a nie
zachowań. Rozumiejący to człowiek, nawet skuty w kajdany, zachowa
pogodę ducha, której nie można ani odebrać, ani na nią wpłynąć. Ty
jednak nie jesteś w kajdanach w jakiejś celi — trzymasz książkę w ręku,
która pomoże Ci zdjąć z siebie kajdany niezakwestionowanych myśli,
tych jedynych, które mogą coś odebrać. Bo najgorsze, co się może
człowiekowi przydarzyć, to niezakwestionowana myśl.
Myśli same w sobie nie są niebezpieczne — bo sam fakt wyobrażania
sobie czegoś czy mówienia do siebie dialogiem wewnętrznym jeszcze
nic nie oznacza. To stąd w naukach Wschodu proponuje się
obserwowanie myśli, tak by się z nimi nie identyfikować. Jeśli
obserwuję siebie, mam gwarancję bezpieczeństwa, że swoją
Świadomością jestem w stanie zdać sobie sprawę, co to jest myśl, a co
to jest Rzeczywistość. Gdyby myśli były problemem, każdy z nas byłby
chodzącym samobójcą, zabójcą i świat skończyłby się po jednym
obejrzeniu kinowego przeboju katastroficznego — ale to się nie dzieje.
Nie dzieje, bo sam fakt myślenia możesz porównać do tego, że jest
sobie rzeka. Płynie. I tyle. Koniec wniosku, początek rzeczywistości.
Walka z faktem, że rzeka płynie, jest nonsensowna i nie ma przyszłości
— skoro płynie, to płynie. Można zrobić tak, by zmieniła swój bieg, ale
dopóki płynie, płynie i koniec. Fakt akceptacji tego, co jest, otwiera
podłoże dla dobrej kreatywności, by teraz dopiero zdecydować, co z
tym zrobić. I zmienić, w ramach potrzeb. Tak samo jest z myślami —
człowiek walczący z nimi wypowiada wojnę swojemu jestestwu i
atakuje potwora, który tak naprawdę jest jedynie wiatrakiem. Bez
oceniania, na poziomie pierwotnego doświadczenia, rzeka jest po
prostu rzeką, a myśl myślą. To informacja. Pozwól jej płynąć i zdecyduj,
w jakim kierunku ją puścisz. Gdybym uważał, że jakieś myśli nie
powinny się pojawiać (walką z nimi zajmują się cierpiący na natręctwa
— natręctwo nie jest wynikiem pojawiających się myśli, z którymi sobie
nie można poradzić, ale próbą walki z tym, co pojawiać się musi;
dopiero skierowanie tych myśli w odpowiednią stronę pozwoli
wykorzystać energię przez nie dostarczaną w pożyteczny sposób),
walczyłbym z czymś, z czym musiałbym przegrać… Jak? Oto jak: jeśli
uznaję, że myśl jest zła, podbuduję jej prawdziwość i zakładam jej
istnienie. Jeśli uznaję, poprzez proces własnego doświadczenia, że myśl
jest nieprawdziwa, nie wierzę w nią i nie szkodzi mi ona, czy
poprawniej — nie szkodzę nią sobie. Jeśli Ci powiem, że jesteś polską
dziką niebieską żyrafą, nie uwierzysz. Proces myślenia się pojawi — to
jest element obligatoryjny, nie możemy nie przetwarzać — i stworzysz
obrazy siebie jako polskiej dzikiej niebieskiej żyrafy. Ale nie uwierzysz! I
to jest właśnie gwóźdź całej myśleniowej zabawy. Nie wierzysz, więc
się nie identyfikujesz. Wiesz, że Ty to Ty, a żyrafą nie jesteś, wiesz
również, że niebieskich nie ma, że nie ma polskich żyraf itd. Brak
uwierzenia w coś powoduje nieidentyfikowanie się z myślą. Wyobraź
sobie teraz, że jakikolwiek ludzki problem nie jest niczym innym, jak
wiarą w określoną myśl i tym samym zidentyfikowaniem się z nią. Gdy
się identyfikuję, pojawia się emocja. Emocja uruchamia moją motorykę
i już są zachowania. A za zachowania jestem rozliczany w świecie ludzi.

Czy proces wierzenia ma strukturę? Oczywiście! By uwierzyć, trzeba


nadać sens. Sens jest wynikiem stworzenia wniosku przyczynowo-
skutkowego i założeniem (najczęściej nieświadomym), że na jego
podstawie będzie opierał się cały proces dalszego wnioskowania. Te
najbardziej bazowe wnioski, na przykład śmierć jest zła, bycie
pożądanym jest fajne, przeszłość decyduje o przyszłości, istnieje wiek,
są tak dogmatycznie traktowane przez umysły kolektywne, że tylko
tacy śmiałkowie jak my decydują się na ich sprawdzanie. Kim bym był,
gdybym nie myślał, że śmierć jest zła? Byłbym wyluzowany i żył
spokojnie, podejmując poparte własnym zdrowym rozsądkiem
działania. Nie panikowałbym w sytuacjach podbramkowych. Szukałbym
rozwiązań niezależnie od kontekstu. Czy wtedy bym się zabił? Nie —
nie jesteśmy legendarnymi lemingami (z mocno koloryzowaną historią
o ich rzekomych samobójstwach) i tylko w sytuacjach ekstremalnych
(samobójstwo polega na zabiciu ciała przez osobowość) targamy się
sami na swoje życie (a nawet w przypadku samobójców robi to
osobowość, której samobójca nie potrafi ukierunkować). Fakt braku
lęku przed śmiercią wynika z przekonania o pewnej nieuchronności i
zrozumienia, że są w życiu (dosłownie i w przenośni) o wiele lepsze
rzeczy niż martwienie się i strach, a nie z założenia, że gdybym się nie
bał, to bym umarł. Dziecko nie boi się śmierci i żyje perfekcyjnie. Nie
muszę bać się piwa, by go nie pić. Nie muszę bać się śmierci, by żyć.

Wiara czyni cuda — i nie przypominam tego, ponieważ to fajne


powiedzenie, a dlatego, że wiara buduje nam cały system
wewnętrznego świata i jest elementem spajającym wzajemne relacje
między schematami kognitywno-behawioralnymi. Możemy wybierać,
w co wierzymy, a w co nie, nie jesteśmy małymi listkami targanymi
wiatrem, ale niezniszczalnym — z punktu widzenia intelektu —
systemem zdolnym do samotworzenia i samokreacji. Możemy nie
wierzyć w coś, w co wierzy cały świat, i tak jak Albert Einstein zmienić
bieg historii. Zdrowy rozsądek w połączeniu z poleganiem na swoim
doświadczeniu i wiarą w niemożliwe daje Ci licencję na zmianę świata.
Wszystko, co dziś jest możliwe, kiedyś nie było. Tak samo jak ja, Ty i
każdy inny człowiek. Co mi to daje? Błogosławione wewnętrzne
bezpieczeństwo, że mogę na sobie polegać bez względu na wszystko.
Możemy wybierać, w co wierzymy. Możemy decydować, jak chcemy
myśleć. I możemy znaleźć dowód na dowolne przekonanie,
ukierunkowując nasze zachowania i działania.

To otwiera wielkie drzwi do zrozumienia zachowań człowieka i pozwala


zaglądać w głąb króliczej nory. Możesz spojrzeć na dowolnego
człowieka i wnioskować po jego zachowaniach to, co się dzieje w
środku. Pierwszym etapem są pojedyncze emocje napędzające
działania — śpieszy się, szybko idzie, skoncentrowany na celu? Może
napędza go nerwowość? Teraz sięgasz do schematów poznawczych,
czyli do myśli generującej emocję. Czy zależy mu, by być na czas
(Muszę zdążyć). Czy ta myśl jest zgeneralizowana i powtarza się
wielokrotnie na linii czasu, czy jest jednorazowa? Może pod spodem
znajduje się przekonanie: Spóźnianie się to oznaka braku szacunku, a
jeszcze głębiej: Jestem kulturalnym człowiekiem — to już poziom
osobowości, czyli najbardziej zmasowanego zestawu generalizacji
dotyczącego własnej osoby. Gdy odkrywasz taką informację, jesteś w
stanie bardzo skutecznie dobudować do tej osobowości tożsamości
partnerskie (na przykład poprzez zachowania wchodzące w schemat
kulturalnych) i poprzez raport (umiejętność budowania kontaktu;
pojęcie programowania neurolingwistycznego) fachowo konstruować
porozumienie. Dzięki skutecznej kalibracji jakość Waszej rozmowy staje
się lepsza, co sprzyja mądremu i odpowiedzialnemu komunikatorowi.

Cały proces może być oczywiście bardziej złożony — absolutnie nie


trudniejszy, także nie łatwiejszy, po prostu będzie w nim więcej
elementów do uwzględnienia. Mogą pojawić się emocje drugiego
rzędu. Kiedyś Juan, przedsiębiorca meksykański, przyszedł na szkolenie
dla mężczyzn i nie był w stanie powstrzymać trzęsących się rąk.
Obserwujesz to zachowanie, widzisz pewien nawyk (zachowanie się
powtarza) i sprawdzasz, w jakim kontekście występuje generalizacja.
Czy robi to tylko w określonych momentach (tylko rano), czy przy
jakichś konkretnych osobach (tylko młode kobiety), może związanie ma
miejsce w danych lokalizacjach (zawsze poza domem)? Okazuje się, że
zachowanie jest permanentne — występuje jako zgeneralizowany
nawyk na całej linii czasu od wielu lat i bez znaczenia jest, obok kogo,
gdzie, dlaczego. Przy nawykach nie musi już nawet występować
pierwotna przyczyna, od której zaczęło się zachowanie — mózg nauczył
się je powtarzać w określony sposób niezależnie od występowania
powodu (identyczny wzorzec występuje w zachowaniach
kompulsywnych i obsesyjnych). Czy to zachowanie ma podłoże
neurologiczne? Może to choroba Parkinsona? Pomysł musi zostać
zweryfikowany przez rzeczywistość — chłopak ma niewiele ponad 30
lat. Czy możesz pracować na samym zachowaniu? Oczywiście — przy
jego zmianie, zgodnie z zachowaniem spójności i konsekwentności
całego systemu, przekonania zostaną zmienione pod nowo
wprowadzone zmiany. Czy może zadziałać chwilowo, a on potem wróci
do tego nawyku? Może tak się stać — gdybyś nie zbudował ciągłości na
linii czasu i motywacji, która będzie stanowiła paliwo do utrzymania
zmiany. Lub gdyby się okazało, że pod jednym mechanizmem był jakiś
inny, którego zauważenie stanowiło ważny element procesu. I dobrze
— każda informacja na temat Twojej aktualnej kompetencji pokazuje
Ci kierunek, w jakim powinieneś iść, i następne kroki do podjęcia.
Ponieważ pracujesz najpierw na jego zachowaniu, korzystasz z wiedzy
o pamięci ciała — fizycznie uspokajasz jego ręce, biorąc je w swoje i
przeprowadzając pewne procesy: prosisz go, by sam zaczął celowo
trząść rękoma — uczysz go tym samym wybierania i pokazujesz jego
umysłowi, że skoro on może trząść sam, bo chce, to znaczy, że ma
więcej opcji niż jedna. Widzisz, jak jego ręce nieco się uspokajają, i
wiesz już, co działa. Dopóki nie przekonasz się inaczej, to zachowanie
jest Twoim drogowskazem. Praca indywidualna trwa dalej, doszedłeś
do momentu, gdy kolejne zabiegi tego typu nie przynoszą rezultatów.
Trzeba coś zmienić — myślisz i zastanawiasz się, czego dowiedziałeś się
na temat jego „ja”. Potwornie spięte ciało, przy mówieniu trzęsą się
także usta. Ruchy całych ramion są sztywne, a sposób poruszania się
urywany i niespokojny. Musi być więc coś więcej w systemie zwanym
Juan, dlatego kontynuujesz — tym razem od strony głowy i przekonań.
W trakcie rozmowy zaczyna się wyzywać — to znaczy, że jedna
osobowość nie akceptuje drugiej i system rozładowuje ten wewnętrzny
konflikt na poziomie fizjologii trzęsącymi się rękoma. Jedna
osobowość, która zgeneralizowała wyniki w relacjach z kobietami jako
bycie gamoniem, skupia się na emocjach i związkach. Druga, szef firmy,
kieruje się inną, bo męską energią i ma pretensje do „gamonia”, że mu
w życiu nic nie wychodzi. Gamoń (powtarzane są jego słowa) powoduje
swoimi przekonaniami (Żadna mnie nie zechce, Jestem głupi itp.) lęk,
który objawia się trzęsącym się ciałem. Druga osobowość, szef firmy,
walczy z pierwszą — nie powinieneś się bać, co za gamoń itp. — i te
przekonania generują złość, która dla odmiany spina ciało. Koktajl
spięcia i trzęsienia się przekłada się na poziomie fizjologicznym na
sztywną, spiętą i cały czas drgającą posturę. Taki mechanizm to
samonapędzająca się maszyna do robienia krzywdy — zamiast
zaakceptować przejściowy sposób myślenia gamonia i zakwestionować
swoje przekonania (co zdjęłoby lęk), druga osobowość miała do niej
pretensje, przez co tylko generowała więcej lęku. A im było więcej
lęku, tym więcej było ataku, który generował jeszcze więcej lęku itd.
Gdy do Ciebie trafił, już powoli wchodził w alkohol i gdybyś tego nie
zauważył, może nie zatrzymałby się w porę. Ale on szukał. I znalazł
kogoś, kto miał inną wiedzę. Ciebie.

Sam fakt zdania sobie sprawy jest początkiem, w którym zaczynają się
rozpuszczać mechanizmy. To jeszcze nie oznacza, że w ciągu pięciu
minut ktoś wróci do stanu wyjściowego sprzed kilku (kilkunastu) lat i
przestanie reagować na bodźce — bo kwestia czasu jest wtórna wobec
samej efektywności Twojego działania. Gdy idziecie w dobrym
kierunku, dopiero wtedy szukasz możliwości osiągnięcia celu w jak
najszybszy sposób. W przypadku Juana potrzeba było jeszcze kilku
tygodni jego samodzielnej pracy, z systematycznym postępem z dnia
na dzień.

Gdy ludzkie zachowanie występuje w obliczu określonego,


powtarzalnego czynnika, staje się nawykiem. Wtedy nie ma już
niezależnego, każdorazowo innego zachowania jako reakcji na
zmieniające się myśli, ale pewien powtarzający się wzorzec
zgeneralizowany na poziomie ciała — a więc zapamiętany przez
mięśnie.

To związanie może mieć charakter czasowy, na przykład każdego ranka


ktoś wstaje i mechanicznie, bez jakiegokolwiek myślenia, idzie do
łazienki. Lub budzi się o określonej godzinie, najczęściej chwilkę przed
dzwonkiem budzika, szczególnie gdy ktoś wstaje regularnie w
podobnym czasie.

Kolejne związanie, tym razem na poziomie relacji z innymi, będzie szło


przez inne osoby. Na przykład zobaczenie atrakcyjnej kobiety
każdorazowo powoduje podążenie za nią wzrokiem lub erekcję u
mężczyzny. Czy to jest związanie biologiczne? Nie — inny mężczyzna w
identycznej sytuacji nie będzie reagował tak samo i to niekoniecznie
dlatego, że nie pozwala mu na to wiek (starzec) czy orientacja
seksualna (jest gejem), ale ze względu na indywidualnie wyuczone
preferencje, które akurat dotyczą zupełnie innych kobiecych
osobowości.
Albo związanie lokalizacyjne — w określonym miejscu, na przykład na
parkiecie podczas dyskotekowej imprezy, nogi same zaczynają się
ruszać w tańcu. Inne zachowania i aktywności także mogą powodować
nasze automatyczne reakcje, a jedną z najbardziej typowych będzie
chęć podania ręki, gdy widzimy dłoń wyciągniętą przed sobą. Fakt
powtarzania tego zachowania przez tak długi czas, z taką
częstotliwością i intensywnością, powoduje oczywiste połączenie w
jeden schemat wizualno-behawioralny czegoś, co my nazywamy
witaniem się przez podanie ręki.

Metodologia, czyli sposób działania, także może związać się z jakimś


zachowaniem. Gdy mama widzi nieposprzątane po raz kolejny biurko,
automatycznie podnosi głos. Spostrzeżenie przez męża „specjalnego”
sposobu patrzenia jego żony też będzie powodowało określone reakcje
jego ciała, na przykład odsunięcie się (gdy bodziec jest interpretowany
jako nieprzyjemny) lub przybliżenie (gdy jest traktowany jako
przyjemny).

Takie związania nazywane są scenariuszami — ze względu na częste


współwystępowanie minimum dwóch czynników umysł uczy się je
traktować jako jedno. Takim pojęciem, bardzo zgeneralizowanym i
zniekształconym, będzie na przykład koncept sprzedaży, który tak
naprawdę jest zestawem o wiele większej liczby pomniejszych
zachowań składających się na to, co nazywamy ogólnie sprzedażą. To
będzie budowanie kontaktu z klientem, ustalanie warunków
współpracy, wydanie towaru, przyjęcie opłaty i wiele innych, które są
cegiełkami tworzącymi większy budynek. Innym jest związek, czyli cały
zestaw działań składających się na relacjonowanie się z inną osobą.
Fobia jest mniej złożona, to zawsze relacja bodźca wprowadzającego
(wizualnego, akustycznego lub kinestetycznego) z silną reakcją
emocjonalną etykietowaną jako panika, trauma itd. Im większa
generalizacja, tym więcej pomniejszych zachowań będzie wchodziło w
jej skład. W ostatecznym wydaniu przyjmą one charakter wartości —
określonych nominalizacyjnie drogowskazów dla naszego myślenia i
funkcjonowania. Wtedy rozwój, odpowiedzialność, miłość i inne,
bardzo mocno uogólnione idee stają się jednorodnymi konceptami
ukierunkowującymi nie tylko poszczególne działania, ale całe
fragmenty życia.

Tworzenie scenariuszy jest wyuczoną tendencją każdego umysłu


istniejącego na liniach czasu. Pewne momenty, szczególnie gdy stają
się powtarzalne, zostają synergetycznie powiązane w jedną odrębną
całość. Każdy mechanizm jest scenariuszem — ofiara nigdy nie wystąpi
bez kata ani kat bez ofiary. Dlatego obwinianie kogoś automatycznie
powoduje widzenie siebie jako osoby skrzywdzonej, bo umysł nie
patrzy na zachowanie w kategoriach pojedynczego działania, ale
większej, scenariuszowej całości.

— To twoja wina! — krzyknął Piotrek, gdy wracał do domu po małej


stłuczce. — Gdybyś nie kazała mi spojrzeć na zegarek!

— Przecież ja tylko zapytałam, która godzina! — broniła się Krysia. —


Mogłeś poczekać na lepsze warunki na drodze albo po prostu mi nie
odpowiadać!

— Jesteś taka nieodpowiedzialna! — kontynuował z pretensjami. — I


jeszcze obwiniasz mnie za to, co przecież spowodowałaś ty!

— A ty, pan czepialski, do tego nerwowy!


Jakie mamy elementy układanki?

• stłuczka,
• pytanie Krysi o godzinę,
• Piotrek patrzący na zegarek.

Jak widzisz, sama ilość czystej informacji jest niewielka, ale


nieskończona potęga umysłu potrafi z igły zrobić widły i stworzyć
dowolne konfiguracje na bazie bardzo niewielu informacji. Jakie mamy
scenariusze?

Wina — koncept poznawczy łączący pojęcie odpowiedzialności z


negatywną emocją, która doprowadziła do rzekomo negatywnych
skutków. W polskiej kulturze intelektualnej: efekt niezrobienia tego, co
powinno się robić — czyli zaniechanie działań wynikających z
moralności (intelektualnego sposobu dzielenia świata na dobry i zły
według określonych kryteriów).

Skutek jest efektem przyczyny — powstaje implikacja działania jednego


czynnika na drugi. To niezwykle podstawowy, udowadniany
wielokrotnie przez różne systemy intelektualne, scenariusz. Buddyści
nazywają to karmą, ludzie Zachodu prawem akcji i reakcji,
psychologowie bodźcem i reakcją. To prawo, będące formą
funkcjonowania umysłu, jest wykorzystywane przez Piotrka do
zbudowania równania, według którego pytanie Krysi spowodowało
stłuczkę. To oczywiście niezgodne z prawdą, ale emocje budowane na
tej halucynacji, a później zachowania są już bardzo prawdziwe.

Na atak reaguje się obroną — to mechanizm, wykorzystywany przez


Krysię. Czuje się obwiniana przez Piotrka (to, czy on ją obwinia, czy nie,
nie ma żadnego znaczenia — wystarczy, że ona inaczej traktuje jego
zachowanie, by nie doprowadzić do powstania mechanizmu), więc
odbija piłeczkę, którą znowu odbija Piotrek i zaczyna się gra, w której
obaj zawodnicy przegrywają. Eskalacja emocjonalnej spirali powoduje
straty po obu stronach, to po prostu strata czasu — stłuczka już się
stała i nic tego nie zmieni, pozostaje więc skupić się na feedbacku i
pójść dalej.

Osobowość — to najpotężniejszy scenariusz bazujący na całej rzeszy


usunięć, generalizacji i zniekształceń: zachowanie człowieka świadczy o
jego tożsamości — nieprawda. To błąd logiczny zakładający, że ktoś,
kto gotuje, jest kucharzem. A przecież nie każdy, kto gotuje, nim jest.
Tak samo nazywanie Piotrka czepialskim, a Krysi nieodpowiedzialną
jest wynoszeniem pojedynczego zachowania na poziom osobowości:

• Wejście w stan emocjonalny odbywa się na poziomie całego


„ja” — kolejna nieprawda. Stwierdzenia jest zdenerwowany,
jesteś zrelaksowany i jakiekolwiek inne, w których emocja jest
przenoszona na poziom osobowości, są zniekształcone i znowu
podparte logicznym błędem, bo zakładają, że „ja” jest
równoznaczne z odczuwaną emocją. Jestem tym, co czuję — to
nie jest zgodne z prawdą (inaczej byłbym motylkami w żołądku,
które czuję na myśl o mojej żonie, choć na motylka na pewno
nie wyglądam). Coś takiego po prostu nie jest możliwe, o wiele
czystsze byłoby stwierdzenie: Aktualnie czuję zdenerwowanie
czy Właśnie poczułeś relaks w swoim ciele (choć i tak zarówno
zdenerwowanie, jak i relaks to pojęcia nominalizacyjne,
prawdziwszy jest proces relaksowania się).
• Stałość w czasie — stwierdzenia tożsamościowe są na tyle
uniwersalne, że zakładają pewną stałość i brak istnienia czasu
— przeszłość, teraźniejszość i przyszłość zlały się w jedno i oto
powstaje permanentna etykieta na temat „ja”. Coś takiego po
prostu nie istnieje — i mimo usilnych prób wsadzania zachowań
i emocji ludzkich do jednego worka, nawet przez różne nauki,
nigdy nie będą one niczym innym niż mniejszą lub większą
generalizacją.

Dwójka naszych bohaterów w tak bardzo krótkim czasie zupełnie


nieświadomie wyprowadza się z poziomu pierwotnego doświadczenia,
które samo w sobie nic nie oznacza i jest tylko materiałem
budulcowym, na poziom doświadczenia wtórnego. Tworzą masywne
generalizacje, które przesłaniają im rzeczywistość, i zamiast z tych
cegiełek budować efektywne życie, robią sobie krzywdę i idą w
kierunku nieszczęść.

Co innego mogłoby się wydarzyć, gdyby oboje mieli czysty umysł?

Wróćmy do trzech cegiełek, czyli stłuczki, pytania Krysi o godzinę i


Piotrka patrzącego na zegarek: poniżej proponuję pewne konfiguracje.
Celem jest budowanie dobrego związku, pozyskiwanie feedbacku z
każdej sytuacji, kierowanie się szacunkiem i klasą w relacjach z innymi
ludźmi.

— Wszystko w porządku? — Piotrek pyta Krysię, bo przecież ona jest


ważniejsza niż mała stłuczka, za którą i tak zapłaci ubezpieczyciel.

— Tak, jest OK — odpowiada nieco oszołomiona.


— Poczekaj chwilę, załatwię to — Piotrek bierze odpowiedzialność za
swoje działania i idzie załatwić sprawę. Spisują szkodę i odjeżdżają.
Potem, w domu, wracają do rozmowy.

— Następnym razem, kotku, jeśli możesz, to sama szukaj informacji, a


ja będę tym samym bardziej skupiony na jeździe — z uśmiechem prosi
Piotrek.

— Przepraszam, to moja wina… — martwi się Krysia.

— Absolutnie niczyja wina. To ja byłem za kółkiem, ja się zagapiłem, ale


teraz to już nie ma żadnego znaczenia. Będę następnym razem totalnie
skupiony na drodze.

— A ja na tym, by nam pomóc dojechać szczęśliwie do celu.

Zyskali feedback? Tak. Nauczyli się czegoś? Tak. Nadali kierunek na


przyszłość, przez co podświadomie będą się teraz skupiać na tym, co
ustalili. Wykazali się wzajemnym szacunkiem i dobrze załatwili sprawę?
Oczywiście. I to jest ta wielka zaleta konstruktywnego myślenia —
zbierasz informacje, by wiedzieć, na czym stoisz, i nadajesz im od razu
kierunek, który ma rozwojowy charakter. Nie ma problemu, który by
nie był jednocześnie zasobem, a każdy zasób to okazja w przebraniu.
Wśród milionów mniej znanych lub tysięcy znanych nam bliżej ludzi są
tacy, którzy dzięki temu, co większości innych podcięłoby nogi,
osiągnęli życiowy sukces. Daniel Nessek stał się sławnym trenerem
uwodzenia po tym, jak został trafiony kulą w głowę,

Nick Vujicic, człowiek bez rąk i nóg, inspiruje ludzi na całym świecie, a
dzieciak z patologicznej rodziny jako Eminem śpiewa dla milionów. Im
silniejsze uderzenie, tym większa energia — dlatego nigdy nie bój się
energii, ale pokornie ucz się jej zarządzania. Poświęć życie, jeśli
zechcesz, na to, by stać się wojownikiem, którego największą silą jest
jego życiowa mądrość. To piękny i szlachetny cel.
WARTOŚCI

— Muszę wreszcie schudnąć! — żalił się lisek, bo lato się zbliżało, a on


ciągle z zimowymi oponkami zapasów tłuszczowych.

— Po co? — zapytał królik, który nie był ani gruby, ani chudy. Wyglądał
jak zwykły, przeciętny królik.

— By fajnie wyglądać…

— A ten fajny wygląd w jakim celu?

— No, żebym się podobał, rzecz jasna. I by rude kity się za mną
oglądały w lesie.

— Czy to, że będą się za tobą oglądały rude kity, jest zależne od ciebie,
lisku?

— No nie, to zachowanie zależy od nich. Nie miałbym nad nim kontroli


— powiedział i się zasmucił.

— Co się stało? — zaobserwował obecny królik. — Coś odkryłeś?


— Tak… że się pewnie nigdy nie odchudzę, bo skoro nie będę tego robił
dla lisic, to po kiego grzyba…

— Nie wiem… Po kiego? Co by ci dało osiągnięcie tego celu… Wyobraź


sobie siebie za jakiś czas od teraz, gdy już masz wymarzony wygląd…
Jak się czujesz?

— Doskonale! — liskowi wyraźnie poprawił się humor

— jestem dumny z tego, co zrobiłem dla siebie.

— Co jeszcze?

— I widzę, że zadbałem o siebie i o swoje zdrowie. Dbanie o siebie jest


pewnym elementem większej całości i przykładem samodoskonalenia.

— W jaki sposób duma i samodoskonalenie wpływają na jakość


twojego życia?

— Wyznaczają jego standardy, króliku. Są drogowskazami


pokazującymi, w jakim kierunku mam iść.

— Przez ten pryzmat najważniejszych dla siebie wartości pomyśl, jak


myślałeś i co robiłeś, by osiągnąć ten wymarzony wygląd z teraz…

— Biegałem, jadłem mniej, a częściej. Znalazłem kolegów, którzy mieli


podobny cel do mnie, i wspólnie się wspieraliśmy.

— Jak często?

— Codziennie — to stało się tak naprawdę nieodłączną częścią mojego


życia.
— Wróć do teraźniejszości i spójrz w swoją przyszłość, po skończeniu
tego procesu: co zrozumiałeś i czego się nauczyłeś?

— Że motywacja jest kwestią odpowiedniego ustawienia swoich celów


w głowie. Że gdy coś zależy od ciebie, a nie od innych, i jeśli spojrzysz
na to przez pryzmat najważniejszych dla ciebie rzeczy, chcesz to zrobić.

— Dlaczego?

— Bo jesteś zainspirowany i to się staje naprawdę ważne. Do tego ta


retrospekcja, gdy z perspektywy siebie już po osiągnięciu szczupłej
sylwetki zbudowałem sobie na linii czasu dokładny plan działania. Teraz
wiem, co mam robić każdego dnia, i dzięki temu będę mógł
monitorować mój postęp. Stało się to teraz bardzo konkretne i widzę
przez pryzmat przyszłości to, kim chcę się stać.

— To wartości nas napędzają, lisku. Stają się kierunkowskazem dla


osobowości i pokazują, dokąd należy iść. To znaki orientacyjne na
naszej drodze, dzięki którym możemy wybierać między tym, co ważne
na ten moment, a tym, co nieistotne. To gwiazda polarna żeglarzy,
ostateczna wskazówka dla osobowości.

— Warto więc poznać swoje cele… Jak mogę to zrobić?

— Sprawdzić, do czego prowadzi podejmowane przez ciebie działanie.


Do czego większego, ważniejszego, aż dojdziesz do tak silnych odczuć,
że będziesz wiedział, o co chodzi.

— Inspirujesz mnie, króliku!

— Cieszę się, że się inspirujesz przy mnie! Miłego biegania!


Kiedyś, gdy Piotrek był małym dzieckiem, jego tata często wracał późno
z pracy, był zmęczony i tym samym niechętny do rozmów. Chłopiec,
niezdolny wtedy do zrozumienia skomplikowanego dla malucha świata
dorosłych, zbudował przekonanie, że tata go nie kocha. By stało się
ono prawdziwe, musiał także stworzyć pod to swoje „ja” — i dać mu
podstawy w postaci kilku negatywnych założeń na swój temat. Starał
się jak mógł, by tata poświęcał mu więcej czasu, a gdy ten na przykład
chciał już iść spać, wtedy starał się jeszcze bardziej. I tak, miesiąc po
miesiącu, rok po roku, Piotrek uczył się akceptacji poprzez obecność
innych. Generalizował sytuacje, w których gdy mocno zabiegał o uwagę
innych, to ją dostawał. Usuwał te chwile, gdy czuł się dobrze sam ze
sobą. Zniekształcał, uznając, że zmęczenie taty oznacza bycie złym
dzieckiem. Z tych wszystkich zabiegów powstawała tożsamość
kierująca się w życiu nade wszystko relacjami z innymi. Ważne było,
wręcz decydujące o przetrwaniu, by ktoś był obok niego — wtedy czuł
się akceptowany, a co za tym idzie, bezpieczny. Ta wartość stała się od
wieku dziecięcego formą realizowania całego świata — Piotrek w
szkole zawsze pomagał innym, bo czuł, że tym samym zdobywa ich
sympatię. Jako przymusowa Matka Teresa przedkładał zawsze innych
nad siebie. Był bardzo koleżeński i stał się rewelacyjną przyjaciółką dla
dziewczyn w klasie. Organizator pierwszej wody, nikt nigdy nie musiał
się o nic martwić, wiadomo było, że Piotrek się wszystkim zajmie.
Potem, na studiach, poznał Krysię i stał się dla niej wymarzonym
partnerem, bo cały czas o nią zabiegał i chciał z nią spędzać cały czas.
Co za ulga, w porównaniu do wcześniejszych związków z kompletnymi
egoistami…

Wartości powstają ze względu na generalizację najbardziej


emocjonalnych doświadczeń. Ich waga jest nieporównywalnie większa
niż innych — są więc lepiej zapamiętywane, bardziej rozwinięte
zmysłowo (w procesie kodowania uczestniczą bardziej złożone
konfiguracje zmysłowe, na przykład widok łączy się z emocją, wtóruje
temu dialog wewnętrzny, który wpływa na zwiększenie emocji itd.),
bardziej uogólnione — na przykład stwierdzenie rozwój jest ważny
filtruje wszystkie miejsca, czasy, ludzi itd., domagając się potwierdzenia
samego siebie. Dlatego wartości stają się omnipotentne i kierują
ludzkim życiem w większym i bardziej szerokim wymiarze. Pomyśl,
czym kierujesz się Ty, a znajdziesz dominujące wzorce napędzające
osobowości. Przykładowo jeśli ktoś przeżył jako dziecko na lekcji jakieś
wyjątkowo pozytywne doświadczenie (na przykład pochwałę przed
wszystkimi) i chciał dalej nim żyć, mógł podjąć cały szereg działań
mających na celu podtrzymanie tego pozytywnego stanu. Uczył się
więc nie tylko jednego przedmiotu, ale przygotowywał się do zajęć
także w innym zakresie. I tym systemem zaczął generalizować szkołę
jako miejsce do rozwoju, podporządkowując tej idei wiele pozostałych
(uczył się dużo w domu, rezygnował z wyjść ze znajomymi itd.). Rozwój
stał się więc wyznacznikiem jego postępowania i ukierunkował jego
sposób myślenia. Sam miałem okazję tak żyć, bo od kiedy pamiętam,
uwielbiałem się uczyć — zdobyłem odznakę wzorowego ucznia,
skończyłem trzy fakultety i bywało, że czasem nawet obsesyjnie
poświęcałem swoje życie rozwijaniu się i idei bycia lepszym. Oczywiste
jest więc, że takie zadania, jak czytanie, ćwiczenie, odrabianie prac
domowych, uwielbiałem i wykonywałem pasjami, bo była to forma
realizowania tej wyższej wartości rozwoju i samodoskonalenia. I,
sprawa jasna, każdy z nas w klasie miał inne wartości — jeden z
kolegów na przykład nigdy nie wagarował ani nie uciekał z lekcji, bo nie
do przyjęcia było dla niego robienie czegoś wbrew zasadom. Podobni
ludzie, przestrzegający reguł, są świetnymi kandydatami na sędziów czy
stróżów prawa, bo z takimi filtrami będą się kierowali tym, co z punktu
widzenia bezstronności sprawiedliwości jest jedną z najważniejszych
wartości. Ten sam filtr może jednak okazać się mniej korzystny w
kontekście wychowywania dzieci, które zasad ani nie znają, ani nie
każdej z nich chcą przestrzegać. Dopiero roztropność wyznaczy granicę
między tym, co jest uporem i nieelastycznością, a mądrym zestawem
reguł i praw ukierunkowujących rozwój jednostek. Ów kolega związał
się z dziewczyną roztrzepaną, mówiąc łagodnie, która żyła głównie
chwilą momentem i była tak absolutnie nieprzewidywalna, że trudno
było liczyć, aby zrealizowała jakikolwiek plan. Dobrali się idealnie, choć
kłótnie i wzajemne pretensje były na porządku dziennym. Jej wartością
była bowiem spontaniczność i zabawa, co oczywiście wpływało na cały
jej świat. Nie chciała się w życiu nudzić (rodzice byli bardzo religijni i ich
sposób myślenia zupełnie jej nie odpowiadał) i stąd wszystkie
szaleństwa.

Jaka jest relacja między wartościami a osobowością? Osobowość to


jedynie etykieta dla całego szeregu zjawisk, jakie dzieją się pod
spodem. Wartości wyznaczają kierunek dążeń tej osobowości i
wyznaczają zasady jej funkcjonowania. Taka mama przykładowo może
się kierować opiekuńczością jako podstawową wartością. Dlatego robi
wiele rzeczy za swoje dziecko: systematycznie pilnuje jego dobrego
samopoczucia, spędza dużo czasu w jego świecie, wyobrażając sobie,
jak to dziecko się aktualnie czuje. Jeśli osobowość mamy natomiast jest
subtożsamością (czyli jest przykładem innej) osobowości kobiety, może
się okazać, że ta opiekuńczość przenosi się także na mężczyzn i na jej
matkę (bo córka — inna rola tej kobiety — to także jedna z jej
osobowości). Załóżmy więc, że jej mąż się rozchoruje — wtedy może
liczyć na to, że dziewczyna zostawi swoją pracę i weźmie urlop, by się
swoim mężem zajmować. A dla niego, który przeżył w swoim życiu
oglądanie mamy uzależnionej od ojca, najważniejszą wartością jest
niezależność. Co się wtedy dzieje? Możliwy jest konflikt, bo ona chce
się opiekować (tak realizuje cele osobowości opiekuńczej kobiety), a on
to odrzuca, dając tym samym wyraz swojej niezależności. Każda z
osobowości będzie więc miała najważniejsze dla siebie wartości,
których spełnianie wyznaczy charakter działań przez nie
podejmowanych. Uwodziciel może bazować na męskości, która jest
przez niego w określony sposób rozumiana.

Każda z tych wartości jest rozumiana indywidualnie, czyli jedna


męskość drugiej nie równa. Jest pięknym i przewspaniałym
doświadczeniem obserwować, jak mężczyzna rozumie męskość — w
dzieciństwie to może być opiekowanie się młodszą siostrą, w okresie
wczesnej młodości seks z jak największą liczbą kobiet, później
zajmowanie się finansami domu i dbanie o szczęście żony, potem
wychowywanie własnego dziecka, aż wreszcie pisanie książek.
Ponieważ ciągle zdobywamy nowe doświadczenia, będąc tak
mobilnymi jednostkami, zmieniamy swoje definicje, nawet jeśli
wartości pozostają takie same. Z czasem dochodzimy do tego, że
ponad nimi jest coś więcej, a wtedy przestają one nami kierować tak,
jak kiedyś.

Obserwowanie polityków podczas kampanii wyborczych to zawsze


świetna okazja, by się uczyć kalibracji i zobaczyć, jak można się ze sobą
łatwo pokłócić. Politycy mówią w gruncie rzeczy o bardzo podobnych
rzeczach, ale różnymi drogami dochodzą do tego samego celu. Tak
łatwo byłoby się porozumieć, gdyby zacząć od fundamentu: Ty i ja
chcemy tego samego, więc ustalmy wspólną formę robienia polityki, na
czym wszyscy skorzystają — tymczasem wzajemne podziały i obozy je
wspierające przesłaniają wspólną drogę i to, co może być o wiele
ważniejsze niż własna racja. Na wyższym poziomie, w bardziej ogólnej
— a więc już poza indywidualną — perspektywie wszyscy dążymy do
tego samego. Zrozumienie tego daje szansę budowania kontaktu z
większą liczbą ludzi, którzy, jeszcze nieświadomi, myślą w mniejszych,
bardziej detalicznych kategoriach. Z czasem zmienia nam się sposób
widzenia swojego świata i dostrzegamy, że są pewne idee istotniejsze
niż własne — uwodziciel już nie postrzega uwodzenia jako spania z
kobietami, ale traktuje uwodzenie jako ich uszczęśliwianie. I ze
zdziwieniem zauważa, że gdy skupia się na nich nie jako na produktach,
ale na osobach, stają się o wiele bardziej skłonne do większego
zaufania i intymności, niż gdy chodziło o ich atrakcyjność. Mówi teraz
do kobiety, że podoba mu się jej sposób ubierania się, a nie jej
sukienka; przenosi uwagę z ciała na osobę i widząc więcej, oferuje
więcej. I to pociąga kobiety, bo czują przy nim, że gdy zdejmą tę
sukienkę, to on nadal będzie patrzył. I rozmawiał. I podziwiał. To
odkrycie rewolucjonizuje jego świat, bo przestaje się skupiać na seksie i
własnej przyjemności, a czerpie spełnienie z tego, że ona się cieszy, gdy
z nim jest. Zdroworozsądkowe spełnianie jej zachcianek staje się jego
niepisaną misją, a dla niej tym samym jest sprawianie mu
przyjemności.

Wartości wpływają na nasze działania, ograniczając je, ale też


generując. Jeśli celem gry piłkarza jest zwycięstwo, staje się o wiele
bardziej skłonny do faulowania i odwoływania się do zachowań
nieprzepisowych. Jeśli celem jest dobra zabawa, będzie rywalizował
swoimi kompetencjami w zakresie wyznaczonych reguł. Dlaczego w
ogóle gra? Bo samodoskonalenie, jak wpajał mu ojciec, jest
najważniejsze. I gdy zobaczył, że już w szkole był najlepszy w piłkę,
odnalazł w tym środowisku szansę na realizowanie tej wartości. A
czemu krzyczy często w kierunku sędziego? Bo poczucie
sprawiedliwości nakazuje mu walczyć o swoje niezależnie od reguły, że
sędzia ma rację. A dlaczego ma pretensje do spóźniającego się na
trening kolegi? Bo to zachowanie interpretuje jako lenistwo, którego
nie znosi. To taki intelektualny elektorat negatywny, czyli wartości, od
których się odsuwamy.

Kiedyś, dawno temu, zauważył jeszcze w szkole, że ci, którzy dbali o


swoją formę i ćwiczyli, osiągali więcej niż inni. Miał takiego kolegę w
klasie, który z miesiąca na miesiąc stawał się coraz bardziej ospały i
obniżał się w wynikach, bo mu się nie chciało uczyć. Patrząc na niego,
czuł złość i niechęć, konstruował w sobie negatywny punkt
referencyjny; lenistwo stało się cechą antybohatera i poprzez
skorelowane z nim emocje stresu i niechęci motywowało do pójścia w
przeciwnym kierunku. To tak samo, jak zjeść jakąś potrawę i — to
ekstremalny przykład — przez tydzień mieć po niej nudności, szansa
powrotu do niej jest nikła, bo doświadczenie nauczyło określonej
reakcji. To, w jakim kierunku wtedy pójdziemy, jeszcze nie jest
ustalone. Na pewno jednak nie wrócimy do potrawy, dopóki kolejne
przeżycia nie pokażą, że — jeśli oczywiście trafimy na lepszego
kucharza — nawet ona smakuje dobrze. I zmieniamy zdanie. I
zmieniamy kierunek.

Dokonywanie zmian w kwestiach najistotniejszych dokonuje się


najczęściej poprzez wymianę wartości. Stabilne hierarchie wyznaczyły
metody konstruowania świata i teraz, by go przebudować, musimy
mieć motywację. Stąd też transformacje tak często są związane z
mocnymi przeżyciami, gdy silne odczucia fizjologiczne (na przykład
seks), emocjonalne (pierwsza miłość), duchowe (ekstaza podczas
rytuału oczyszczenia), intelektualne (piękno wiedzy otwierającej
możliwości) itd. inspirują nas do obrania określonego kierunku. Wiele
takich wydarzeń stało się powodem tworzenia osobowości — chłopak
został pobity na ulicy i poszedł na zajęcia karate. Tak mu się to
spodobało, że zaczął przyjmować inne wartości, którymi kierowali się
trenerzy. W końcu przyjął dużą część światopoglądu i tak stał się
karateką. Dlaczego? Bo wcześniej dostał tęgie lanie i mocno to przeżył.
Wiele pięknych fortun powstało przez wcześniejszy finansowy ból, gdy
za brak pieniędzy trzeba było płacić słony rachunek, więc by nie
przeżywać tego po raz kolejny, budowało się zabezpieczenia. Im
silniejsze doznanie — obojętnie, czy duchowe, emocjonalne, czy inne
— tym większa szansa na dokonanie zmian, nawet przewrotowych, we
własnym świecie. Gdy to pojmiesz, zrozumiesz, dlaczego na przykład
po zdradzie partnera druga strona może już nie patrzeć tak samo na
związek. Ta zdrada nie była zachowaniem na poziomie dłubania w
nosie, ale dotykała pewnego zobowiązania obu stron i dotyczyła
zaufania i intymności. Zachowanie to tylko informacja, element
pierwotnego doświadczenia; samo w sobie nie ma wartości, ale jako
część większego systemu, jeśli jest skorelowane z ważnymi
wartościami, może doprowadzić do rozwodu.

Zachowania stanowią zawsze element większej całości i wynikają z


określonych wartości. Jeśli wartość jest nadrzędna, zachowanie
znajduje wytłumaczenie; dowody tego istnieją nawet w prawie, gdzie
pojęcia czy to siły wyższej, czy to obrony koniecznej, czy to działania w
afekcie stanowią o innym traktowaniu zachowań z nich wypływających.
Jeśli wartość jest bardziej osobowościowa i związana nie z kolektywem,
ale z jednostką, może się okazać, że zabawa w skakanie przez ognisko
rozpalone w lesie nie spodoba się strażakom, którzy potem będą
musieli gasić pożar. W języku ludzi usłyszysz wielokrotnie, jak na
silnych emocjach reagują na działania, które dla innych wydają się nie
mieć żadnego znaczenia — ktoś pali papierosa, a ktoś inny zielenieje ze
złości, bo takie zachowanie jest w jego świecie przykładem głupoty
(mama tej osoby zmarła na raka płuc) i braku odpowiedzialności. Ten,
co pali, się odpręża — przecież chodzi o spokój ducha! I tak dalej,
brniemy w świat interpretacji, gdzie Ty też możesz spojrzeć na swoje
zachowania i zdecydować, jakich wartości są one przykładami.
Odnajdziesz wówczas to, czym się kierujesz, co da Ci możliwość
dokonania zmian na lepsze. Życie w szczęściu jest stawką, o którą
warto zabiegać.

Wartości same w sobie nie są emocjonalne, ale wyznaczają kierunek


emocjom. Często bazują na określonych, silnych kotwicach (czyli
bodźcach wywołujących określone reakcje, na przykład przy dobrej
muzyce generujesz przyjemne samopoczucie). Te emocje, przede
wszystkim ze względu na swoją intensywność, wyznaczają standardy
emocjonalne dla innych przeżyć i wskazują, w jakim kierunku podążać
albo w jakim nie iść. Chłopak, ten, który został pobity, sam bez powodu
nigdy nikogo by nie uderzył (to chrześcijanie nakazują, byśmy nie
czynili bliźniemu tego, co nam niemiłe), bo agresja stała się
antybohaterem. Tymczasem bezpieczeństwo i odwaga pchały go w
kierunku kolejnych stopni wtajemniczania w karate, czego realizacją
były intensywne i częste treningi. Dlatego największe kłótnie tylko na
powierzchni mogą się wydawać błahe, jeśli bowiem zajrzeć do króliczej
nory, ukaże się świat ważniejszych emocjonalnie powiązań
wpływających na stabilizację wewnętrznego świata. Zbagatelizowanie
palenia papierosa przez kogoś, kto przejął się śmiercią własnej palącej
matki, mogłoby w jego własnym świecie zakrawać na zdradę ważnych
wartości — w tym wypadku zdrowia. A gdy do głosu dochodzą silne
emocje, to jest silna motywacja, a im silniejsza motywacja, tym więcej
działań nią napędzanych.

— Kto mówi?

— Ja, twoja mama (osobowość).

— Cześć, mamo (wejście w „syna”).

— Dzwonię do ciebie, bo chciałam ci coś powiedzieć: bardzo mi się


podobało (emocje), że na weselu zatańczyłeś (zachowania) z każdą
kobietą z naszej rodziny. To takie dobre (wartość)!

— Dzięki, wiedziałem, że im się to spodoba (wartość).

Pamiętaj — każdy z nas jest spójną całością i nie da się oddzielić


niczego od niczego. Rozpatrujemy mechanizmy napędzające cały
system, byś mógł poprzez zrozumienie zorientować się, jak aktualnie
jesteś zbudowany i co możesz z tym zrobić. Wiedza pomaga odzyskać
odpowiedzialność, co daje wszystkim, którzy na Ciebie trafią,
możliwość bycia lepszymi poprzez poznanie siebie.

To pozytywnie zobowiązujące uczucie, które każdorazowo przypomina


nam o radości płynącej z samodoskonalenia i przed niej zabawie, gdy
to robimy.
ŚRODOWISKO

— Ależ tu ładnie! — zachwyciła się Beata, która przyszła odwiedzić


Krysię i Piotra w ich mieszkaniu. — Sami tak urządziliście? Pokaż mi
wszystko!

— Chodź — Krysia pociągnęła Beatę za sobą, by pokazać jej swoje


mieszkanie.

— Uwielbiam to szkło, macie świetne witraże! — komentowała


zaproszona. — Dlaczego akurat w ten sposób to zorganizowaliście?

— Bo szukaliśmy czegoś, czym to mieszkanie mogłoby się wyróżniać.


Miało mieć fajny styl, tak by było inne niż wszystkie. Nie chciałam
niczego powtarzać.

— OK, rozumiem. A skąd ta szafka? — Beata wskazała na trzyczęściowy


segment na książki, który składał się z kwadratów i wyglądał jak
przesunięta pod kątem 45 stopni kratownica. — Dlaczego nie prosto?

— Wszyscy mają prosto, a my chcieliśmy nieco inaczej. Niby nic


specjalnego, ale fajnie wygląda. I niedrogo to kosztowało, bo można się
było dogadać w sklepie.
— Kuchni nie oddzielaliście od salonu?

— Nie, to by było niepraktyczne. Jemy i tak w salonie, więc chcieliśmy,


by było łatwo przenosić jedzenie i by cała rodzina mogła być w jednym
miejscu.

— Hm, interesujące. I te genialne detale, na przykład mały gazetnik


przy ścianie i pudełeczka na półkach.

— Wiesz, chcę mieć zorganizowane wszystko, więc takie małe rzeczy


pomagają pamiętać, gdzie co jest, by potem nie szukać godzinami
jakiejś gazety czy kluczy do samochodu. Tym samym wiadomo, co i jak.

— A sypialnia? — zapytała Beata. — Po co takie wielkie łóżko?

— Piotrek uwielbia mieć dużo przestrzeni, więc wybraliśmy taki


rozmiar. Kolor jest też nietypowy, ale wrzos zawsze kojarzył mi się z
intymnością, więc tak chciałam mieć pomalowane ściany.

— Śliczne zdjęcie! Kto to?

— To ja, w dzieciństwie. A tu obok moja mama. Wiesz, rodzina jest


najważniejsza…

Opowieść nie ma końca, podobnie jak świat, jest przeogromna. I ciągle


się zmienia, więc to samo mieszkanie już za jakiś czas może wyglądać
zupełnie inaczej. Co wiemy o osobowościach, które je tworzyły? W jaki
sposób lokalizacja informuje nas o tym, kto je zamieszkuje?

Każdy organizuje swoje środowisko w taki sposób, by spełniało ono


potrzeby i realizowało pewne założenia, najczęściej nieświadome dla
organizującego. Krysia, gdy wybierała witraże, była gotowa zapłacić
dużo pieniędzy za ich zrobienie, bo oszczędność nie miała takiego
znaczenia jak inność. Ponieważ były nietypowe, ponieważ inni takich
nie mieli, Krysia spełniała nimi swoją potrzebę wyjątkowości. Pewnie
słyszałeś: powiedz mi, co czytasz, a powiem ci, kim jesteś. Jeśli
przetłumaczyć to na nasz komunikacyjny język: powiedz mi, co robisz, a
powiem ci, jaka to osobowość. To idzie także dalej: powiedz mi, jak
organizujesz swoje środowisko, a ja ci powiem, kto to robi. Kuchnia
została bowiem zrobiona już według innych kryteriów — praktyczności.
Gazetnik świadczy o zorganizowaniu (choć w odmiennym kontekście
mógłby być przykładem inności, estetyki lub innej wartości), a kolor
wrzosowy miał tworzyć intymność akurat w sypialni. Jaką to daje
wiedzę?

Osobowość kreuje środowisko według określonych, bardzo


konkretnych zasad. Nawet gdy wybierasz kolor farby na ściany, zrobisz
to według określonych kryteriów — może ma być ładnie (i realizować
wartość estetyki), prosto (spokój), fikuśnie (wyjątkowość) itd. Nawet
założenie, że kolor nie ma znaczenia, jest i tak ukonkretniającym
założeniem i kryterium zakupu (nie ma znaczenia, ale… nie kupisz
żółtego… ale kupisz… biały… bo…). Zawsze się czymś kierujemy, bo
myślimy — to prawda na temat umysłów ludzi. Gdy układasz książki
według określonych zasad, robisz to, bo Twoje przekonanie na temat
porządku kierunkuje tym właśnie zachowaniem.

Środowisko to mapa tego, co jego twórca miał w głowie. Jakakolwiek


ludzka działalność ma zawsze swój powód. Wiedząc o tym, że zewnątrz
jest lustrzanym odbiciem wewnątrz, po nitce dochodzisz do kłębka. Co
u Krysi robiły rodzinne zdjęcia z przeszłości? Dlaczego akurat ustawiła
je w sypialni, a nie na przykład w kuchni? Czy przypadkiem kolor
wrzosowy „zapewniający intymność” (to tylko założenie operacyjne
umysłu Krysi, zgodne z jej myśleniem, a nie z obiektywną
rzeczywistością, gdzie wrzos jest po prostu wrzosem) i zdjęcia
przedstawiające rodzinę nie pokazują, że umysł Krysi stworzył
scenariusz łączący intymność z rodziną… Czy to ma znaczenie dla relacji
seksualnych Krysi i Piotra? Ogromne, bo w sypialni mogą być one
bardziej intymne niż na przykład w salonie, na stole czy w kuchni, gdzie
seks może być… praktyczny! Sytuacja, oczywiście oparta na hipotezach
kalibracyjnych naszych komunikacyjnych umysłów, rysuje takie obrazy:
w sypialni więcej przytulania, inne uniesienia, więcej zbliżeń, bliskości,
a w kuchni szybki numerek.

Środowisko jest tak tworzone, by umożliwiało wykonywanie


określonych czynności, które z kolei są formą realizowania się
osobowości. Dlatego fotel służy — w założeniu — do siedzenia.
Szklanka do przetrzymywania płynów. Długopis do pisania. W
założeniu! Efektywny komunikator przetłumaczy środowisko tak, jak w
danej sytuacji będzie korzystniej — używając swojej elastyczności
intelektualnej, możesz więc uznać, że fotel to narzędzie do medytacji,
szklanką można bronić się przed napastnikami, a długopis to doskonały
wskaźnik. Podstawą wielu sztuk walki jest założenie, że przed uczeniem
się kopnięć dobrze jest umieć biegać i rzucać tym… co masz pod ręką.
To inteligencja, której nieodłącznym elementem jest elastyczność. Gdy
ktoś wpadł na pomysł, że można mieć w jednym urządzeniu telefon,
komputer i sprzęt muzyczny, stworzył produkt (iPhone), który podbił
cały świat. Gdy więc zobaczysz, jak stworzył środowisko jego kreator,
będziesz wiedział, czym się kierował. Oczywiście, że Twoja analiza musi
jeszcze być potwierdzona przez rzeczywistość, ale wraz z rozwojem
kompetencji uprawdopodabniasz swoje kalibracje. Doświadczenie
ponad wszystko!

Środowisko ma określone granice. Człowiek może wejść w rolę dziecka


w momencie przekroczenia progu domu rodziców, po czym wychodząc
przez drzwi, automatycznie wychodzi też z roli. Ktoś przekracza granice
klubu nocnego, wchodząc przez bramę, i zmienia się w imprezowicza,
który kieruje się zabawą, innością i atrakcyjnością jako bazowymi
wartościami, by po wyjściu stamtąd wrócić do domu i wejść w inną
rolę. To oczywiste — żyjemy w tak przebogatym świecie, że korzystamy
z nieograniczonego asortymentu zachowań i możliwych działań…
chyba że… Właśnie — umiejętność zauważania granic terytorium i
zwrócenie uwagi, że wraz z jego zmianą zmienia się osobowość, daje
możliwość kreowania osobowości poprzez odpowiednie organizowanie
środowiska. Gdy organizuje się imprezę z piaskiem po kostki, pod
nazwą „Beach party”, jest wielka szansa, że ludzie przyjdą na nią ubrani
w stroje kąpielowe. Jest również taka, że nie przyjdą ci, którzy nie chcą
pokazywać swojego ciała. Takie środowisko przyciąga więc określone
jednostki, a jeśli dodatkowo już w jego zakresie zajdą jakieś zmiany,
osobowości mogą zostać wykreowane. W tak zwanych darkroomach
(wydzielona część nocnego klubu przeznaczona do intymnych
rozrywek) przygodni nieznajomi uprawiali ze sobą seks, bo samo
miejsce spełniało określone warunki: zapewniało anonimowość
uczestnikowi, niwelowało więc odpowiedzialność za czyny; dawało
poczucie równości, bo przez eliminację zmysłu wzroku większości
kryteriów oceny nie można było zweryfikować (nikt nie wiedział, czy
partner jest atrakcyjny, czy nie, ile ma lat itp.); jedność była
zapewniona samym sensem istnienia tego miejsca (stosunki
seksualne); ciemność powodowała automatyczne przeniesienie uwagi
na inne zmysły komunikacyjne, które w sytuacji skanalizowania
informacji przez jeden z nich (nade wszystko dotyk) dostarczały
niezwykle intensywnych przeżyć uczestniczącym. W grę wchodziło
wiele jeszcze innych czynników, takich jak na przykład społeczne tabu
czy możliwość realizowania jednorazowych, ekstremalnych dla danego
modelu fantazji. Wystarczyło wyjść z darkroomu, by uczestnik orgii
zmieniał się błyskawicznie w uczestnika imprezy, który był już zupełnie
inną osobowością i wyznawał całkowicie inny światopogląd.

Środowiskiem jest także ciało człowieka — i jest to jedna z bardziej


dominujących historii, jestem moim ciałem. Dlatego do tego ciała
niektórych dopuszczamy, innych nie, dzielimy je niczym kraj na
mniejsze części, z których każda wiąże się z innymi prawami (niektóre,
na przykład bicepsy u mężczyzn, mogą być specjalnie podkreślane).

W naszej kulturze terytoriami szczególnie znaczącymi będą:

• praca, gdzie wchodzi się w osobowość osoby pracującej,


• ciało, które może być przykryte mentalną mapą zniekształceń
(ciało służy do zdobywania uwagi, do osiągania celów, do
zyskiwania akceptacji itd.),
• dom, gdzie jest się domownikiem,
• świat zewnętrzny, gdzie szczególnie dominuje filtr zwracający
uwagę na to, co pomyślą inni — to świat grup.

Fotel prezesa, gdy nie ma go w biurze, daje harcującemu pracownikowi


chwilowe poczucie władzy, miejsce przed lustrem zmienia emocje
dziewczyny, a łazienka daje mężczyźnie chwilę dla siebie, gdy zamknie
drzwi i odda się fizjologicznym czynnościom z gazetą w rękach.
Przygodą jest obserwowanie ludzi wchodzących do kościoła (a potem
wychodzących stamtąd!), chłopaków przy barze czy ucznia w gabinecie
nauczycielskim; terytorium jest wszędzie (dosłownie)! Pod warstwą
wszystkich historii na jego temat kryje się słówko „tu”, które jest
ostateczną odpowiedzią na pytanie, gdzie jesteś. Środowisko uczy, kim
w nim możesz się stać. Mistrzostwo Sun Tzu i Sun Pina (Sztuka wojny),
dwóch słynnych chińskich wodzów, opierało się na znajomości terenu i
podejmowaniu działań w oparciu o jego charakter. Przez to wiedzieli,
kiedy atakować, a kiedy uciekać i co robić w jakim miejscu. Wielką
zdolnością adaptacyjną zwierząt jest tworzenie takich światów, które
wykorzystują środowisko do osiągania celów. W morskich
przepastnych głębinach żyją ryby ze świecącymi wabikami, które są
jedynym sposobem na zdobycie skuszonego tak pożywienia. Orki
podpływają aż do plaży, by upolować uchatkę, a ludzie na Grenlandii
budują igloo, bo lodu tam więcej niż cegieł. To naturalne więc, że taka
lokalizacyjna instytucja, jak na przykład biuro prezesa, jest związana z
całym szeregiem zjawisk psychologicznych, których poznanie daje
ogromne możliwości. Jego biurko będzie miejscem mocy, przy którym
czuje się najpewniej; jeśli podprowadzisz go do otwartego okna i tam
opowiesz o możliwościach współpracy, obudzisz w nim marzyciela;
przestaw krzesło pod nieco innym kątem, byś nie wszedł w rolę
petenta, a on automatycznie w dającego rozkazy inicjatora. W domu
swojego partnera obserwuj, gdzie siada głowa rodziny, jak się wtedy
czuje i w jaką rolę wchodzi, a czasem sam usiądź w tym miejscu i
sprawdź reakcje — może się okazać, że zaskoczysz się jeszcze bardziej…
Kuchnia budzi taką pewność siebie u matki, że może nawet krzyknąć,
gdy tam wejdziesz, choć gdy przychodzi do Ciebie śpiącego w pokoju
dziecięcym, już jako mama, cichutko utuli Cię do snu, mimo że jesteś
już dorosły. Obserwuj, obserwuj, obserwuj środowiska i ucz się zasad w
nich panujących, poznając kolejny fragment układanki tego
fascynującego systemu nazywanego człowiekiem.
CZAS

Od attosekund czy nanosekund, poprzez sekundy i minuty, godziny i


dni, tygodnie i miesiące, do lat, stuleci i tysiącleci — ludzkość od
początków swojego istnienia korzystała z określonych metod mierzenia
czasu. Dziś, w dobie rozwiniętych technologii, mamy coraz
dokładniejsze i precyzyjniejsze maszyny, ale koncept pozostaje taki
sam. Jak ma się czas do osobowości? W jaki sposób osobowość istnieje
na linii czasu i jak go organizuje, skoro tak naprawdę nie ma żadnego
innego momentu niż teraz? W jaki sposób można zarządzać pomysłami
w głowie, by linia czasu nam służyła i dawała pole do popisu? To
wszystko w tym fragmencie książki.

Według najbardziej oczywistych założeń czas jest konceptem


intelektualnym, którego uczymy się w pierwszych latach naszego
ludzkiego życia. Żaden malec nie robi nic w oparciu o inny zegar niż
swój własny, biologiczny (choć i tak zegar człowieka jest o wiele
większą kategorią niż tylko biologiczną). Je, kiedy chce, śpi, ile chce, nie
ma jeszcze wyuczonych schematów co do tego, jak istnieć poza
czasem. Wszystko dzieje się w czasie, w momencie, który jest jedynym
wyznacznikiem. Systemy pamięciowe działają nieświadomie, bez
udziału przyszłości i przeszłości jako podstawy istnienia (co w
przypadku dorosłych z naszej kultury może już mieć ogromne
znaczenie).

Ten fakt jest także bardzo kulturowy — plemię brazylijskich Indian jak
Pirahã, badane przez brytyjskiego etnologa Daniela Everetta, wcale nie
posiadało predykatów (słów związanych z jakimś szerszym pojęciem,
na przykład widzieć jest predykatem wzroku, brzmieć predykatem
słuchu, wczoraj predykatem czasu, on predykatem tożsamości itd.)
czasu i nie żyło ani antycypowaniem przyszłości, ani
rozpamiętywaniem przeszłości. Wszystko działo się tu i teraz, i
społeczeństwo — jakby powiedział Horacy, carpe diem (chwytaj dzień)
— namacalnie żyło tylko i wyłącznie w czasie. Niektóre kultury,
szczególnie te bardziej religijne, są o wiele mniej nastawione na
przyszłość, a bardziej na przeszłość i tradycję. Inne, rozwojowe i
technologiczne, skupiają się na wdrażaniu innowacji i myślą
kategoriami tego, co dopiero będzie. Tak czy inaczej, czas jest kwestią
także intelektualną i istnieje w naszych głowach jako schemat
nazywany linią czasu. To po niej się poruszamy, konstruując myśli, to
ona staje się wyznacznikiem kierunku, w jakim idziemy.

Czy można żyć poza czasem? Nie jest to kwestią mocy, ale zrozumienia
tego, że my zawsze żyjemy poza czasem — to na poziomie
doświadczenia pierwotnego. Obojętnie, czy ktoś opisuje wydarzenie
sprzed dziesięciu lat, czy wyobraża sobie, co nastąpi za dwadzieścia,
każda myśl jest myślana w momencie i każda emocja zawsze
odczuwana tu i teraz. Nie ma na poziomie doświadczenia
percepcyjnego czasu i dopiero wraz z przejściem na poziom
interpretacji zaczynamy tworzyć idee przeszłości, przyszłości i
teraźniejszości. Nie ma tego, dopóki nie pojawią się etykiety z
wtórnego poziomu doświadczenia. Ale ponieważ myślimy, elementem
tego myślenia jest także istnienie w czasie — planowanie i
wspominanie, a także analizowanie tego, co się aktualnie dzieje. Nie
ma potrzeby starać się żyć tu i teraz, bo to jest kwestia jedynie
uświadomienia sobie, że takie jest założenie — reszta to już takie
zarządzanie czasem, by żyć jak najefektywniej.

Każda osobowość ma swoją linię czasu, zorganizowaną poprzez


określone jednostki miary. Nanosekundy będą miały mniejsze
znaczenie z punktu widzenia naszych zainteresowań, ale od wyższych
jednostek już zaczyna się rozumienie. Zobacz jakie.

— Jeszcze jednego! — wymamrotał już dobrze wstawiony Piotrek,


zwracając się do barmana na imprezie.

— Piotruś, jesteś już mocno wstawiony, wystarczy na dzisiaj —


ostrzegała myśląca perspektywicznie Krysia.

— Nie! Jeszcze tylko jeden i idziemy do domu! — oponował.

— To samo mówiłeś przed trzema wcześniejszymi kolejkami…

— Nieprawda! Wiem, co mówię! — odpowiedział Piotrek.

I skończyło się rano na tym samym, co zawsze — na przytulaniu się do


klozetu i obietnicach, że nigdy więcej już nie wypije ani kieliszka. Na
takim kacu podobne decyzje są bardziej niż zrozumiałe.

Piotrek, pijąc, był w czasie — w momencie, zasocjowany z


doświadczeniem i jego linia czasu nie miała żadnej szerszej
perspektywy. Motywatorem do picia był pojedynczy obraz następnego
pełnego kieliszka, a nie to, co stanie się dnia następnego. Nie miał
takiej perspektywy jak Krysia i nie wydłużył filmu w głowie o to, co się
wydarzy dnia następnego. Gdyby to zrobił, zobaczyłby obraz z
przeszłości, gdy przytulał się na kacu z ogromnym bólem głowy do
klozetu, i ten obraz mógłby być wystarczającą motywacją do
zaprzestania picia. Co więcej, tracąc dostęp do przeszłości, nie brał pod
uwagę feedbacku i tego, co już wiedział — a elementem wiedzy (poza
pierwszym razem) pijącego jest kac dnia następnego. To przez to
czasem drink pozostaje drinkiem, a czasem jest o jeden drink za dużo.
Sytuacja Piotrka uczy nas, w jaki sposób osoba pijąca rozumie czas —
jak krótka jest jej perspektywa i jak potrafi powtarzać wielokrotnie
takie samo zachowanie, chociaż przecież przeżyła je wcześniej. Tak,
potrafi. Taką linię czasu będzie miał alkoholik — bez perspektywy
przyszłości i tego, co się może wydarzyć. Krysia dla odmiany miała
dłuższą linię czasu — zarówno jeśli chodzi o przyszłość, jak i przeszłość
— bo pamiętała, co się działo w sytuacjach podobnych do tej. W tym
kontekście była w roli żony — a wątpliwe jest, by wytrwała wiele lat w
małżeństwie, nie podjąwszy wcześniej decyzji opartej o naprawdę
długą perspektywę. Znane z komedii romantycznych spontaniczne
śluby w Las Vegas, jak pokazuje praktyka, szybciej kończą się
rozwodem niż doczekują długoletniego stażu. I gdy Krysia była żoną —
weszła w tę osobowość przy Piotrku — myślała tymi samymi,
długoterminowymi kryteriami, przez co ona sama nie piła (znając tego
konsekwencje). Piotrek nie był jednak w tym momencie w jej umyśle
reprezentacją męża — picie uczyniło z niego osobę pijącą (nie
alkoholika, bo nie ma elementu ciągłości i systematyczności
zachowania), która myślała w zupełnie inny sposób. Gdy następnego
dnia podejmował decyzję na resztę życia, zarzekając się, że nigdy już
nie weźmie kieliszka do ust, opierał się na mijającym kiepskim
samopoczuciu spowodowanym kacem. Mija kac, mija motywacja. Jest
kac, jest decyzja — oto scenariusz łączący emocję z czasem.

Co ciekawe, Piotrek był kiedyś na imprezie wakacyjnej, już po


spotkaniu Krysi, i kolega poznał go z pewną bardzo atrakcyjną turystką.
Atmosfera kurortu, brak konsekwencji w przyszłości, jednorazowość
działania kusi wielu wczasowiczów, ale nie Piotrka. Zdawał sobie
sprawę z tego, że z perspektywy utraty szczerości i otwartości z Krysią
nie warto oddawać się kilkugodzinnej przyjemności. To już zupełnie
inna linia czasu — daje spojrzenie z perspektywy długofalowych
konsekwencji i pozwala zapobiec czemuś, czego później można
żałować. Wakacyjne zdrady kończą się wraz z kresem upojnej nocy, a
wtedy już inna osobowość nie daje spokoju temu, kto się jej dopuścił.
Albo daje — w zależności od hierarchii wartości i sposobu myślenia
człowieka. Taki romans, chwila nieuwagi, jest momentalnym i
przejściowym narkotykiem, którego działanie się kończy i po którym
pozostają konsekwencje. Dzięki takiemu właśnie myśleniu możemy
zarówno oddawać się wspaniałym chwilom, jak i psuć sobie
perspektywę na przyszłość; jak zawsze wybierzesz najmądrzej, jak
potrafisz. Ta wiedza ma Ci pomóc zbudować mądrą linię czasu i ustrzec
się przed ewentualnymi błędami.

Każda osobowość, poza podziałem na linie czasu te w czasie i te na


czasie (zwane także przez czas, czyli z dłuższą perspektywą ciągłości),
żyje także według określonych jednostek czasu, które można określić.
Jeśli za przykład weźmiemy muzułmanina, to żyje on: w kategoriach
godzinnych — powinien się modlić pięć razy o określonych porach
dnia; w kategoriach tygodniowych — powinien w piątek iść do
meczetu; w ciągu miesiąca mogą się pojawić określone czasowo inne
wydarzenia (na przykład ramadan). Na jeszcze ogólniejszym mierniku,
liczonym w latach, w ważnych momentach w życiu — podczas
małżeństwa, pogrzebu, religia także towarzyszy muzułmaninowi. Z
punktu widzenia nawet linii czasu całego życia osobowość ta powinna
minimum raz w życiu odbyć pielgrzymkę do Mekki. Jak widzisz,
osobowość jest umieszczona na linii czasu w oparciu o różne, mniejsze
(na przykład dzienne) i większe (na przykład roczne) jednostki. Czy
podobnie będzie funkcjonował pracownik, który od poniedziałku do
piątku akceptuje swoją rolę, ale już w czasie weekendu pracownikiem
wcale być nie chce?

Jakiś czas temu prowadziłem w weekend szkolenie dla załogi, która


została niejako przymusowo wysłana na seminarium. Zacząłem od
tego, że pewnie woleliby być w tym czasie w domu, że ktoś im kazał
jechać na szkolenie… I to było potwierdzenie tego, że oni w czasie
weekendu wcale pracownikami być nie chcieli, a na szkolenie została
wysłana osobowość pracownika właśnie — można było ubrać to w
rozwój osobisty, zrobić, co należało pod kątem merytorycznym, ale nie
zabierać domownikowi jego czasu, na który tak czekał. Dlatego zaraz
po tym wstępie zapytałem, czy dadzą mi piętnaście minut, bym
przekonał ich jako domowników, że ten weekend będzie dużo lepszy
niż zwykle. I je dostałem, bo gdy rozumiesz te precyzyjne mechanizmy,
możesz je efektywnie wykorzystywać, by wszyscy skorzystali. Oni mieli
być wyszkoleni, a ja miałem przeprowadzić szkolenie. I wspaniale było
to zrobić z ich motywacją i chęcią.

Sposób rozumienia linii czasu jako wyznacznika dla działania (włączania


i wyłączania) osobowości sprowadza się do kalibracji zależności tego,
kiedy kto kim jest. Kiedy, czyli na przykład wieczorem w weekend, w
rolę kogo się wchodzi? W jaką rolę wejdzie człowiek? Może być to
imprezowicz — gdy zbliża się odpowiednia godzina, coraz intensywniej
planuje wieczorny wypad; a gdyby te chwile miał spędzać sam w domu,
to poprzez tę osobowość (wymagającą zachowań „imprezowych”)
mógłby mieć do siebie pretensje. Ponieważ czas wpływa na sposób
odbierania rzeczywistości, wyobraź sobie taką sytuację: jest południe,
dzwoni telefon, mąż go odbiera i rozmawia. Żona nawet nie zwraca na
to uwagi, bo to zapewne ktoś z pracy. Ta sama sytuacja, ale po
południu, około 18.00. Żona tym razem zwraca uwagę, sądząc, że
pewnie dzwoni ktoś znajomy — a ta osobowość interesuje ją bardziej
niż kontrahenci. I jeszcze trzeci raz, ale tym razem około 23.00. Mąż
odbiera, a żona wchodzi w stan o wiele większej uwagi niż wcześniej.
Tym razem sądzi, że dzwoni jakaś kobieta — a skoro tak, to jej aktualne
myśli podpowiada lęk. Jest tak precyzyjnie zaprogramowana, że
wchodzi w lęk tylko o określonej porze, tak jakby sam fakt
dzwoniącego telefonu był każdorazowo inny. Nie jest, zmienia się
jedynie „kiedy”, ale do niego jest dołączone inne — „kto”. I tym samym
jej interpretacje, które pociągają za sobą zachowania, są zupełnie
różne.

W różnych momentach jesteśmy różni — tak brzmiałby komentarz, z


odpowiednią oczywiście dozą dystansu do „bycia kimś” (bo to jedynie
wyznacznik naszego terytorium, który jest środkiem do rozumienia, a
nie kategoryzowania ludzi). Czasem ta linia czasu trwale łączy się z
osobowością i wtedy, zafiksowana, staje się scenariuszem — jednym
schematem, który opisuje tak naprawdę dwa niezależne. Zauważenie
takiej zależności pozwoli Ci przestać być kimś w permanentny sposób,
co ułatwi rozdzielenie dwóch pojęć, by prowadzić do większej
elastyczności. Najbardziej zafiksowane scenariusze na linii czasu
pochodzą z historii kolektywnych i noszą zbiorczą nazwę okresów życia
— wieku. Potem się okazuje, że gdy jest to dziecko, to nie należy go
słuchać, bo wraz z rybami głosu nie ma, gdy dorosły, to musi się
zajmować poważnymi rzeczami, a stary ma być chorowity i trzeba się
nim opiekować. Poprzez tak duże osobowości kolektywne etykietuje
się ludzi i osądza ich nie według tego, co jest rzeczywiste, ale tego, co
mówi etykieta. Czy to jest niesprawiedliwe? Nie, to tylko informacja.
Mając ją, na pewno stajesz się bardziej uspołeczniony, bo rozumiesz,
jak myślą inni. Mając tę wiedzę, możesz również pamiętać, że etykieta
ma w sobie zawsze generalizacje i zniekształcenia, które stanowią
wielką obudowę jednostkowej informacji.

Pozostają także, czemu dałem wyraz w pierwszym rozdziale, kwestie


znajdujące się poza nasza wiedzą — to, że linia czasu biologicznego
życia (liczona od urodzenia do śmierci) wcale nie musi być jedyną, jaka
istnieje. Miliardy ludzi na świecie wierzą w życie po śmierci i w ten czy
inny sposób ludzie wychodzą poza ograniczenia, jakie narzuca nam
życie ciała. Jakbyś żył, gdybyś miał dłuższe i szersze spektrum swojej
linii czasu? Czy miałbyś jeszcze większą motywację, by załatwiać
wszystkie należne sprawy od razu? Czy inaczej prowadziłbyś biznes?
Szwajcarski producent uznanej marki zegarków Patek Philippe
reklamuje swoje produkty hasłem: Nigdy nie jesteś właścicielem Patka
Phillippe’a, przechowujesz go jedynie dla następnego pokolenia. Linia
czasu autora tego hasła szła dalej niż jego własne życie, co jest
wymogiem dla konstrukcji światowych potęg. Mimo że w dobie
globalnej wioski wszystkie procesy społeczne przyśpieszają, wciąż
potrzeba więcej niż „chwili”, by zbudować światowy koncern. A czasem
potrzeba nieco więcej niż jednej książki, by zbudować naprawdę
szczęśliwe życie — pomyśl o tym, zanim weźmiesz się za pracę nad
sobą z większym zapałem!

Żadne kolektywne ograniczenie nie powinno zabierać żadnemu


nieświadomemu tego jeszcze geniuszowi możliwości zmiany jednego
przekonania na inne, które jako bardziej korzystne zmienia w sposób
szybszy lub mniej bezpośredni losy planety. Odpowiedzialność każdego
z nas za swój sposób myślenia jest wystarczająca, by każdy inny
człowiek mógł to zobaczyć, zmodelować i się nauczyć.
INNI

— Ależ to kwoka jest, niech ją! — zirytowana Krysia skarżyła się Beacie
podczas jednego z tak zwanych babskich spotkań. — O co jej chodzi?

— Nie wiem, po prostu sama nie ma faceta i szuka okazji, by podebrać


czyjegoś — komentowała, w zgodzie ze swoimi teoriami, koleżanka.

— Wyraźnie podrywa mojego mężczyznę, zamiast zabrać się za


jakiegoś, który nie ma kobiety. To nie fair!

— Wiesz, ja bym tak nigdy nie mogła, jest tylu wolnych facetów, którzy
tylko marzą o spotkaniu odpowiedniej kobiety… Mój brat na przykład…
Ale to niestety mój brat!

— Twój brat jest inteligentny i przystojny, jakim cudem nie znalazł


sobie jeszcze żadnej dziewczyny?

— Żebyś ty wiedziała, jakie on ma wymagania… Jaka się pojawi, zawsze


jest z nią coś nie tak — a to za duże stopy, a to wredny charakter, a to
spóźnialska… Chyba szuka ideału…

— I co, pewnie go nigdy nie znajdzie?


— Nie ma ideałów, ale on uważa, że w końcu trafi na kogoś takiego,
kto spełni te wszystkie wymagania.

— Oj, to chyba długo będzie sam… — skomentowała Krysia.

— Chyba tak… — odpowiedziała Beata.

Osobowość zawsze istnieje w połączeniu z innymi, a zatem: „ja” - „z


kim”. Tak powstaje jeden z najistotniejszych dla naszego życia
scenariuszy, zwany relacją. Ten zestaw mechanizmów definiujących
związki międzyludzkie wyznacza standardy i reguły komunikacji w
rodzinie, szkole, grupie społecznej itd. Gdy zgłębiasz te mechanizmy,
stajesz się świadomy powtarzających się wzorców i zaczynasz nimi
zarządzać, zamiast pozwalać, by one zarządzały Tobą. Brat Beaty, jeśli
prześledzić jej słowa, miał określone oczekiwania w stosunku do kobiet
i spodziewał się, że znajdzie ideał. Istnienie ideału od strony struktury
mentalnej polega na stworzeniu obrazu osoby (tak naprawdę całego
filmu) i połączeniu go z określonymi cechami, o jakich mówiliśmy
wcześniej — z zachowaniami, wartościami, linią czasu, określonymi
przekonaniami i całą, komplementarną osobowością. Ten ideał staje
się wartością i obiektem pożądania, stanowi wzorzec tego, co rzekomo
najlepsze. Każda dziewczyna, na którą brat Beaty patrzy, przechodzi
przez ten zestaw filtrów i albo w ogóle nie spełnia oczekiwań, albo
częściowo, albo całkowicie (choć im bardziej wygórowane wymagania,
tym trudniej je spełnić).

Anegdota głosi, że pewien mężczyzna wyjechał na poszukiwania


idealnej kobiety. Mijały lata, a on ciągle jej szukał. Aż pewnego dnia
wrócił do domu — wszyscy czekali z ogromną ciekawością, kim jest ta
idealna kobieta. Ale on był sam… Szukała idealnego mężczyzny —
odpowiedział, zdając sobie sprawę z pułapki swoich oczekiwań. I
zrozumiał dopiero wtedy, że idealne nie jest prawdziwe, a tylko
wymyślone. Poznał wreszcie kobietę, która spełniała pewne kryteria,
dla niego ważne, a reszty po prostu wzajemnie się uczyli. Okazało się,
że nie idealne jest prawdziwe, ale prawdziwe jest idealne.

Osobowości, które są częścią mechanizmów relacyjnych, zawsze


występują w parach. Rodzice i dziecko — nie ma jednego bez drugiego.
Rodzeństwo — brat i siostra, dwie siostry lub dwaj bracia. Ofiara i kat.
Mąż i żona. Uciekający i goniący. Dający i biorący. Kochanek i
kochanka. Partner i partnerka. Dziadkowie i wnuczęta. Najważniejszy
filtr w tym momencie do zapamiętania — gdy rozpoznasz jedną
osobowość, od razu zapytaj siebie, z kim tworzy mechanizmy. Poznanie
tego fragmentu usuniętego, dla mówiącego najczęściej
nieświadomego, daje Ci do ręki informację, która najwięcej zmieni i
jest kluczowym elementem. Popatrz sam:

• Mam problem z moją mamą — masz do czynienia z


osobowością syna, która jest o wiele mniej elastyczna niż
dorosły człowiek, który to powiedział — i jeśli w nią wchodzi, za
każdym razem, gdy myśli o matce, jest o wiele młodszy (bo jest
w regresji wieku), więc inaczej myśli; ma dostęp do mniejszej
ilości zasobów; reaguje na instytucję matki, nie na osobę, przez
co odnosi się do schematu jako takiego, a nie indywidualnej
sytuacji. Gdyby patrzył nie na matkę, ale na człowieka, byłby o
wiele bardziej elastyczny i potrafił zrobić więcej.
• Żona mówi, że… — tym razem osobowość męża, która odbiera
słowa żony. Czy one mogą się różnić od sposobu
interpretowania tego przez mężczyznę? Oczywiście —
wystarczy przekonanie Należy traktować żonę jak świętą i
konsekwencje gotowe.
• Jej chłopak… — od razu słyszysz także „jego dziewczyna”. Masz
do czynienia z zestawem mechanizmów łączących dwoje ludzi.
Czy grają inne role jako chłopak i dziewczyna niż na przykład
jako mąż i żona? Pewnie! Mogą mieć inne linie czasu — chłopak
z dziewczyną w jednostkach tygodniowych, miesięcznych, a
małżeństwo w kategoriach lat i całego życia. Czy mogą się
różnić w kwestii aktywności i wartości? Tak — chłopak i
dziewczyna kierują się dobrą zabawą, a małżeństwo
odpowiedzialnością i miłością. Chłopak i dziewczyna mają w
porównaniu do małżeństwa zdecydowanie mniej aktywności
wspólnych. To są zupełnie różne osobowości.
• Gdy jestem z kobietami, to się stresuję… — należy pracować
nad tym, co sądzi o sobie jako mężczyźnie. Osobowość kobiety
wiąże się w jego przypadku z byciem mężczyzną, więc pytanie,
kim jest jego tożsamość mężczyzny, skoro stresuje się przy
kobietach. Na pewno nie jest synem — chyba że założylibyśmy,
że jako syn cały czas się stresował przy matce, ale to
nieprawdopodobne.
• Chcę przekonać córkę, że… — czy gdyby nie startował z
perspektywy ojca, też chciałby ją przekonać? A gdyby był jej
koleżanką, jak zmieniłaby się jego ocena sytuacji? A z punktu
widzenia jej chłopaka? I tak dalej.

Każda osobowość ma, o czym przeczytałeś wyżej, swój własny świat


przekonań i wartości, który wpływa na sposób rozumienia
rzeczywistości. I by w tę osobowość wejść, jednym z możliwych
czynników jest występowanie innej osobowości, z którą ta pierwsza
jest w jakiś sposób związana. Sposób związania to element wspólny,
który łączy te dwie strony. Jakie to łączniki?

By jakikolwiek mechanizm powstał, potrzebne są dwie strony — i ta


wzajemna relacja jest zawsze na czymś oparta. Ceł to jeden z wielu
takich czynników. Dwa polskie zespoły kibiców są przeciwko sobie, bo
mimo że cel jest taki sam — zwycięstwo — to ważny okazuje się jeszcze
czynnik osobowościowy, czyli kto wygrywa. Ci sami, chętni do potyczek
kibice mogą się zjednoczyć, gdy reprezentacja Polski gra z sąsiadującym
krajem (na przykład Niemcami). Pójdźmy dalej: będą nawet kibicować
Niemcom, gdy Europa stanie do walki z Ameryką Południową itd. Cel,
gdy odpowiednio skonstruowany, staje się podstawą funkcjonowania
mechanizmu relacji, a nade wszystko wpływa na jakość jego
realizowania. Jeśli celem jest dobro związku, para zrezygnuje z
indywidualnej walki o rację i to, kto wygrał kłótnię, w ogóle nie będzie
przedmiotem myślenia. Natomiast w przypadku indywidualnego celu
każdego z małżonków kłótnia może się przedłużać właśnie ze względu
na chęć postawienia na swoim. Ustalenie celu, szczególnie na poziomie
wyższych wartości, pozwala wyjść ponad indywidualne mechanizmy
osobowościowe i zrezygnować z siebie (tego nieprawdziwego,
negatywnego siebie) na rzecz ważniejszych idei. Ponieważ ludzie
nieświadomie bardzo łączą się poprzez wspólne cele, wiele relacji
może być na nich opartych — małżeństwo powstaje ze względu na
chęć wychowania dziecka, gang chce zarabiać pieniądze, a drużyna
kanadyjskich hokeistów pragnie wygrać mecz. Kalibrujemy te cele
błyskawicznie, bo samo spojrzenie na śpieszącego się człowieka na
ulicy już daje nam wiele informacji (chce gdzieś zdążyć na czas),
podobnie jak biegającego człowieka z dużą nadwagą (chce być
szczuplejszy). Dlatego gdy obserwujesz mechanizmy zachodzące
między dwojgiem ludzi, będziesz w stanie określić cel, który jest
łącznikiem ich relacji — kiedy w kłótni odkryjesz chęć odniesienia
zwycięstwa (racja ma to do siebie, że gdy jedna strona ma rację, druga
ją traci; racja to relacja przegranego i wygranego); podczas jazdy na
nartach poczujesz przyjemność albo wywołane zostaną w Tobie silne
emocje; w rozmowie mamy i córki nastąpi ustalenie zasad wspólnego
przebywania w domu.

Cele spajają ludzi, co ciekawe, zarówno łącząco, jak i rozdzielająco.


Kibice tej samej drużyny są spojeni poprzez połączenie energii
wspierania swoich zawodników; drużyna przeciwna również jest
spojona, ale rozdzielająco — bo łączy ich z przeciwnikami brak zgody.
Tak więc nawet stanie po dwóch stronach barykady powoduje
powstanie mechanizmu, a czy jest to zgoda, czy jej brak, nie ma
znaczenia dla samego faktu wystąpienia mechanizmu, zmienia się tylko
jego znacznik (z pozytywnego na negatywny — łączy nas zgoda albo jej
brak, ale istnieje relacja). Powiedz mi, jakim celem się kierujesz, a
powiem Ci, jak to wpływa na relację z drugą stroną.

Obok celu także zjawisko balansu energetycznego będzie miało


ogromny wpływ na to, jak ludzie się dobierają, a potem — jak
wyglądają ich wzajemne relacje. W TyMyśl (Onepress, wydanie II)
opisywałem różnice między energią intelektu, serca i seksualną, a także
męską i kobiecą. Relacja jako taka dąży do balansu i wszelkie ekstrema
z którejkolwiek ze stron będą gaszone przez drugą, co oczywiście
spowoduje powstawanie wielu fascynujących mechanizmów.

— Odezwij się wreszcie! Już trzy godziny mnie ignorujesz, nic nie
mówiąc — krzyczał Piotrek, a Krysia nic nie odpowiadała — zacznij
wreszcie normalnie się zachowywać! Ile razy można wchodzić w takie
zachowania, kiedy wystarczyłoby po prostu po wymianie kilku zdań iść
do przodu i zostawić kłótnie za sobą! Przestań to podsycać! W końcu
nic nie zrobiłem…

Krysia nie reagowała i w tym szaleństwie była metoda. Nieświadomie


wiedziała, że Piotr nie znosi jej zamykania się w sobie po ostrzejszych
wymianach zdań i będzie dążył do zażegnania konfliktu, bo wcześniej
czy później poczuje się winny. Tym samym mogła sobie powiedzieć, że
to on poprzez dążenie do zgody pokaże, że się mylił (taka
zniekształcona forma obwiniania partnera). To był jej fragment, ale
musiała być też strona Piotra — on uważał, że gdy druga strona reaguje
negatywnym zachowaniem, to znaczy że zawinił on. W dzieciństwie
słyszał wielokrotnie od matki, że prawdziwy mężczyzna czuje się
zawsze odpowiedzialny za kobietę, i od tamtej pory nie zweryfikował
tego schematu… że odpowiedzialność to nie poczucie winy… że
odpowiedzialnym jest się za swoje myślenie, a nie myślenie matki
(szczególnie gdy jest akurat teraz niekorzystne)… że odpowiedzialność
to nie tylko działanie, ale również celowe zaniechanie. To przekonanie
Piotrka kierunkowało jego działanie i nawykowe dążenie do zgody, tak
by o sobie mógł powiedzieć, że jest odpowiedzialnym mężczyzną. A
Krysia była świetnym balansem dla tego przekonania, bo pokazywała
swoim zachowaniem jego nieprawdziwość i tym samym motywowała
do zmiany. Skoro odpowiedzialność ma polegać na wybieraniu nie
tego, co autentycznie działa (a co za tym idzie — pomaga), ale
sztucznej zasady, to Piotr zostanie skonfrontowany z rzeczywistą
sytuacją i będzie miał szansę sprawdzić, czy przekonanie jest
prawdziwe. Póki tego nie zrobi, jedno i drugie znajdzie wyjście z
sytuacji kłótni: Krysia się obrazi i zamilknie, co wywoła u Piotrka
motywację do działania, w którego wyniku Krysia ustąpi, bo skończy się
na jej przeproszeniu. Czy można by zrobić to inaczej? Gdyby Piotr nie
czul się winny, nie zabiegałby w tak „proszący” sposób o względy Krysi,
nawet nie chodziłoby o to, a o coś ważniejszego, na przykład o dobro
związku. Krysia milczałaby tylko do momentu, kiedy odkryłaby, że jej
zachowanie nic nie dawało… Ale dopóki daje, dopóty ma rację bytu i
jest sensowne.

— Już nie mogę! Nie daję rady! Niech to szlag trafi! — Piotrek teraz już
wrzeszczał, aż w końcu wziął do ręki pilot od telewizora i rzucił nim o
ścianę. Pilot się rozbił, a Krysia nagle zaczęła się trząść i płakać.
Zmieniła posturę, weszła w regresję wieku i szlochała dalej. Piotra
absolutnie wybiło to ze stanu, w jakim się znajdował.

— Ale o co chodzi? Kochanie, co się dzieje? Co się dzieje? — już był


przy niej i starał się uspokoić…

Piotr nie wiedział, że odkrył coś nowego — okazało się, że Krysia miała
kotwicę z przeszłości i na podniesiony głos reagowała lękiem. Taka
eskalacja emocji przesunęła zainteresowanie Piotra z kłótni na
autentyczne pomaganie i teraz, mimo że Krysia go odpychała i mocno
płakała, był przy niej i się nią zajmował. Doszedł do takiego punktu,
gdzie walka o swoje nie miała już znaczenia, i już wiedział, co miał
zrobić — miał ją uspokoić i zrobił to doskonałe. W innej konfiguracji
mogliby jeszcze pójść do łóżka i kochać się namiętnie, a seks byłby
wtedy metodą na wyjście z konfliktu. Z czasem, gdyby zachowanie się
powtarzało, mogłoby się okazać, że trzeba się pokłócić, by mieć powód
pójścia do łóżka. To tylko jedna z bardzo wielu możliwych konfiguracji. I
tak gdy ona płakała, on uspokajał, gdy on koniecznie chciał coś
osiągnąć, ona była oporna (pokazując, że nie tędy droga). To wszystko
w związku z ideą balansu — druga strona pokazuje nam zawsze nasze
ekstrema i pomaga wrócić do centrum, do punktu integracji.

Męskość, ta dająca i zdobywająca, stanowi jedno z ekstremów.


Kobiecość, przyjmująca i ulegająca, drugie. Jedno i drugie się przyciąga,
ze względów konieczności życiowej — te jednostki, które są najbardziej
mobilne, są w stanie najwięcej osiągnąć. Przyciąga się także, bo każde
odejście od punktu środka w jakąkolwiek ze stron powoduje
zniekształcenie obrazu Prawdy.

I dlatego pojawia się przeciwwaga, która pozwala wrócić do balansu.


Ludzie nazywają te przeciwwagi czasem pechem, czasem tragediami
albo krzywdami, ale tak naprawdę są to tylko zdarzenia wyrównujące
energie, które zaburzył umysł. I pozwalają na powrót do rzeczywistości
i do tego, co w tej książce nazywamy byciem sobą. Stąd też ciągle
wchodzimy w relacje z innymi, czy to dłuższe, czy krótsze, w których
blokujemy przepływ szczęścia tylko naszymi myślami — a jeśli nie, to
płyniemy z flow i nie ma żadnego oporu. Prawdziwy, w tej opowieści
wyidealizowany dzień wygląda tak, że nie dzieje się nic złego, nic, co
wytrąca Cię z równowagi (o niej właśnie mówiliśmy, używając słów
centrum i punkt środka jako zamienników), i wszystko płynie, a Ty wraz
z tym. Inny prawdziwy dzień, idealny nieco inaczej, wygląda tak, że ze
względu na określone, nieprawdziwe myśli wchodzimy w jakieś stany,
które blokują przepływ. Masz więc wzorzec — uczysz się właśnie po to
pływać w tym flow, by z czasem tych blokad było coraz mniej. I tak —
w najbardziej typowym przykładzie — dominujący dyrektor firmy chce
mieć w domu spokojną, kobiecą żonę, która ukoi jego męskość i da
ulgę dla stresu po całym dniu dowodzenia. Tam, gdzie on prowadzi,
ona podąża, a tam, gdzie podąża ona, prowadzi on. Bardzo stratne
byłoby dążenie do bycia tylko męskim albo tylko kobiecym — jest, jak
widzisz, tak wiele pod spodem, że poznanie yin i yang to jeden z wielu
etapów, za którym czekają następne przygody.

Podobnie w przypadku energii intelektualnej, serca i seksualnej: bardzo


różnie będą się uczyć życia osoby z dominującym rozwojem którejś z
nich. Intelekt pozwoli na zdystansowane spojrzenie na rzeczywistość,
ale nie na przeżywanie ciałem tak bardzo jak seks. Para dobierająca się
pod kątem intelektualnym w zakresie swoich światów będzie się
doskonale rozumieć, podobnie jak w związku opartym mniej na
głębokich intelektualnie rozmowach, a bardziej na przeżyciach
emocjonalnych. Różnice między dwoma światami, oczywiste i pewne,
zaczną się balansować wraz z upływem czasu — wszelkie dysproporcje
zostaną albo zniwelowane, albo stworzone zostaną systemy ich
obchodzenia — na przykład w przypadku kłótni ona wychodzi, a on się
martwi, co się dzieje, i po jakimś czasie, zestresowany, do niej dzwoni.
Ona wraca i wszystko się uspokaja, aż do następnego razu…

Mechanizm ma tylko jedno zadanie — działać. Ale gdy zostanie


zakwestionowany, wtedy wychodzi się z niego bardziej doświadczonym
i spokojniejszym. Gdy bita kobieta toleruje agresywne zachowania
swojego partnera, uczy jego podświadomość, że to, co robi, działa. To
nie jest w ogóle kwestia moralności i dobra czy zła, bo rozmawiamy o
amoralnych procesach poznawczo-neurologicznych, których zadaniem
jest po prostu funkcjonować. Jego zachowania z punktu widzenia
prawnego (a więc społecznego) są niedozwolone i sankcjonowane, z
punktu widzenia duchowego po prostu są, intelektualnie on uważa je
za sensowne i potrzebne (inaczej by tego nie robił). Ona zupełnie
odwrotnie, ale emocjonalnie wysyła mu sprzeczne sygnały; mówi, że to
złe, ale nie podejmuje żadnych działań, by zmienić swoją sytuację. To
zamyka mechanizm, bo sprawca nie ma szans dowiedzieć się od niej,
że to, co robi, nie działa — przynajmniej w sposób na tyle spójny, by do
niego dotarło. A jeśli nie dotrze, może odejść od partnera i sprawa dla
niej (i dla niego — z nią) będzie zamknięta. Ten mechanizm, zwany
relacją ofiary i kata, zawsze sprowadza się do jednego — ofiara tak
naprawdę jest katem samej siebie, a kat ofiarą samego siebie. Jedna i
druga strona jest sobie potrzebna, by powrócić do równowagi. Poza
tym przykładem są też inne — jeśli kiedykolwiek obwiniałeś drugą
stronę za swoje emocje, stawałeś się ofiarą dla swojej
podświadomości, pokazując sobie samemu swoją bezradność
(oczywistą konsekwencję braku odpowiedzialności). To, kontynuując,
jest katowanie swojej niezależności, siły i odwagi do zmiany, z którymi
każdy z nas się urodził i nimi dysponuje. Gdy więc, bogatszy o tę
wiedzę, przestajesz postrzegać siebie w kategoriach ofiary (skrzywdzili
mnie), automatycznie przestajesz katować drugą stronę. Powrót
odpowiedzialności do Ciebie rozpuszcza mechanizm i teraz, z centrum,
przestajesz katować siebie, przestając katować innych. To wybór
trzeciej drogi, gdy nie ma ani czarnego, ani białego i oba ekstrema są
anihilowane.

Czy są inne mechanizmy związkowe powiązane z energiami? Uleganie i


naciskanie — to kolejny popularny — gdy jedna ze stron wie, że
poprzez odpowiednią systematyczność w wywieraniu presji wcześniej
czy później druga strona ustąpi. Atakowanie i przepraszanie —
następujące sekwencyjnie, gdy jedna ze stron atakuje drugą po to, by
ją po chwili przeprosić, co generuje jakiś wtórny zysk — potrafię się
przyznać do błędu, zobacz, jaki jestem dobry itd. Dawanie jako branie
— ktoś daje prezent i oczekuje na wdzięczność, jest to więc forma
pewnej warunkowej wymiany. Zachowywanie się jak dziecko, tak by
druga strona stała się opiekuńcza i zajęła osobowością dziecka.
Spełnianie wszelkich zachcianek (również tych, których spełniać nie ma
się ochoty), by zdobyć akceptację drugiej strony. Pamiętaj, że masz do
czynienia z bardzo złożonym, żywym systemem, który ciągle się
zmienia. Obserwuj uważnie powtarzające się wzorce, by odkrywać
istniejące mechanizmy, a tym samym móc je zmieniać.

Innymi mechanizmami łączącymi jednostki w relacjach są łączniki


społeczne. Podstawową komórką społeczną w naszej kulturze
pozostaje rodzina i w jej zakresie występują różni gracze — musi być
przynajmniej mąż i żona i tutaj nie ma jeszcze mowy o łączniku
dodatkowym, biologicznym, który pojawi się wraz z narodzinami
dziecka. Wtedy z dwójki robi się trójka, co daje jeszcze więcej
możliwych konfiguracji.

Jakiś czas temu przysłano do mnie na terapię ojca rodziny (umówimy


się na imię Krzysiek), który miał problemy z alkoholem i z atakami
agresji. Dostałem wcześniej mail od jego syna, Marcina (również
zmienione imię, ze względu na ekologię), który opisał cały wielki
zestaw negatywnych zachowań przedstawiających ojca jako potwora.
Byłem zdziwiony, nawet bez czytania tej wiadomości, bo Krzysiek był u
mnie wcześniej na kursach i nie zaobserwowałem tego, o czym pisał
syn. Do firmy dzwoniła też żona, która podobnym, bardzo negatywnym
tonem wypowiadała się o swoim mężu. I to była pierwsza rzecz — czy
przypadkiem nie jest to problem rodziny z ojcem, a nie ojca z rodziną.
Przyjechał, zaczął opowiadać, wszystko było klarowne i jasne
Zlikwidowaliśmy pretensje do innych, ustaliliśmy warunki na
przyszłość, poszło dobrze. Po jakimś czasie syn zaczął pisać ze złością i
pretensjami, że ojciec wrócił do tego, co się działo wcześniej. Wtedy
dopiero przeczytałem jego maile po raz kolejny i zacząłem widzieć
obraz całego systemu, a nie tylko pojedynczych elementów. W rodzinie
było czterech graczy — dwoje dzieci, ojciec i mama. Ojciec miał trzy
zasadnicze osobowości — ojca, męża i szefa firmy. Firmą zajmowała się
cała rodzina. Ojciec był krytykowany przez dzieci (szczególnie syna)
jako zły ojciec, przez żonę jako zły mąż i przez nich wszystkich jako zły
szef. Pracując tylko z nim, nie wiedziałem, że cała odpowiedzialność
według pozostałych członków rodziny spoczywała na ojcu — inni
gracze nie widzieli w swoich działaniach niczego, co powodowałoby
jego zachowania. Wymagałoby zupełnie innego spojrzenia i innych
umiejętności ze strony ojca, by zmienić cały system. Z mojej strony zaś
potrzebna była inna praca (poza indywidualną także systemowa), by
osiągnąć upragniony efekt. Zorientowawszy się, że ojciec został także
namówiony przez rodzinę, by przyjechał i rozwiązał u mnie swoje
problemy, wiedziałem już, że potrzebny jest kolejny etap pracy — tym
razem z udziałem pozostałych członków rodziny, co też się stało. Im
więcej graczy, tym więcej wariacji — a im więcej wiedzy, tym więcej
widzisz, a tym samym możesz więcej zrobić.

Jak przyciągają się ludzie i w jaki sposób pod kątem energetycznym się
dobierają? Istnieją dwa rozróżnienia, które warto poznać — to, co
komuś się wydaje, że jest potrzebne, i to, co się dzieje naprawdę.
Jednym z takich przykładów jest typowy ideał kobiety w oczach
mężczyzny — podoba mu się to, co wyuczone z mediów, ale żyje z
zupełnie kimś innym. Życie nie jest fantazją umysłu, ale jest fantazją
samą w sobie. Dlatego mentalny obraz tego, co rzekomo jest
atrakcyjne, nie musi być wcale związany z indywidualnymi
preferencjami, nade wszystko związkowymi. Filtrowanie partnera pod
kątem krótkiej linii czasu wygląda zupełnie inaczej niż planowanie
wspólnego życia — i o ile weekendowe zabawy i wakacyjne romanse
będą głównie wybierane energią seksualną (która ma zupełnie inne
cele), o tyle do małżeństw włączone już będą serce i intelekt.
Późniejsza transformacja tych energii także może zajść — poznają się
poprzez łóżko, w którym przeżywają tak głębokie uniesienia, że
postanawiają na tym zbudować związek. Ale to nie znaczy, że budują
związek na seksie, ale na tym, co ten seks daje. By w ogóle uznać, że
seks jest udany, potrzeba o wiele głębszego uniesienia niż to przeżyte
podczas godzinnego wypadu do prostytutki, które ma dać chwilową
ulgę (co nie znaczy, że takie uniesienie nie jest możliwe — ogromna
liczba prostytutek wyjdzie z zawodu właśnie za sprawą klienta, z
którym się zwiąże w jakiś sposób). Zarówno środowisko, jak i dostępna
linia czasu wyznaczą możliwe scenariusze, według których ludzie będą
się poruszać. Gdy skupienie mężczyzny na plaży na półnagich ciałach
daje mu dostęp tylko do powierzchni, trudno się spodziewać, by na tej
powierzchni było budowane coś więcej. Ale to nie znaczy, że później
nie zostanie. Po to się robi atrakcyjne wystawy, by klient zechciał wejść
do sklepu.

Ponieważ filtrowanie następuje ciągle — nie ma czegoś takiego jak


okres niemyślenia (bo jedynie myślą możemy stwierdzić, że nie
myśleliśmy przez jakiś czas) — każdy postrzegany obiekt wpada w
określone kategorie. Ulicą idzie kobieta, widzi mężczyznę ubranego w
garnitur i ocenia jego sposób chodzenia. Idzie pewnym krokiem —
umysł zniekształca to na poziom tożsamości (skoro idzie pewnie, to
znaczy, że on cały jest pewny). Ma garnitur — dba o siebie i ma
pieniądze — co od razu pozwala fantazjować o zupełnie innych liniach
czasu. Skoro dba o siebie — proces projekcji idzie dalej — to dba też o
innych. Skoro ma pieniądze, to zapewnia poczucie bezpieczeństwa. Czy
tak oto w umyśle powstaje obraz ciastka do schrupania, czy raczej
pewnego kandydata na relację bardziej długoterminową? Kolejnym
krokiem, opisywanym właśnie w tym rozdziale, jest zadanie sobie
pytania — skoro oni są tacy, to jaki ja mam się stać dla nich? I nagle
ona, gdy po sprowokowanej rozmowie pełnej uśmiechów umawia się z
nim na randkę, mimo że mężczyzna bardzo jej się podoba, lekko
przesuwa jego zachowania seksualne na później. Nie chce być
postrzegana jako łatwa, bo osobowość łatwej nie jest dla kandydata
partnerką na dłużej.

Robi się więc „trudna”, tylko dlatego, że chce, by on postrzegał ją tak,


jak ona postrzega jego — jako partnerkę na dłużej.

W innej konfiguracji: biegnie ten sam chłopak w zwykłym dresie przez


park i słucha w radiu dobrej, zabawnej audycji. Patrzy na niego kobieta
i również rozpoczyna proces filtrowania — taki sam procesowo jak
wcześniej, ale inny zawartością. Skoro biega, to jest wysportowany, a
więc ma ładne ciało. Skoro się uśmiecha, to jest fajny. Fajny gość z
ładnym ciałem — to uproszczona definicja „ciastka”. Umawiają się więc
na randkę, on dodatkowo mówi, że jest z innego miasta i przyjechał tu
tylko w interesach. Idą razem do jej mieszkania, by przetłumaczyć
emocje na zachowania. Tym razem, gdy powstało w jej głowie jego
„ja”, ona zadała sobie pytanie — kim ja mam się stać przy kimś takim?
Kimś, kto ma inną linię czasu i terytorium, gdzie może ich połączyć
związek krótki, ale za to intensywny? Intensywność nie wynika jedynie
z tego, jakie emocje czują, ale także z tego, że nie ma między nimi
innych łączników niż metodologiczny (czyli „jak”; będzie o tym więcej
w kolejnych rozdziałach). Nie łączy ich bowiem linia czasu na dłużej,
ona nie widzi ich przyszłości dalej niż w kolejny dzień — to nie generuje
pojęcia kandydatki na żonę. Brak wspólnego terytorium nie rysuje
obrazów dzielonej sypialni w ich nowym domu. Energia seksualna,
której głównym generatorem jest ciało, kanalizuje formę poznania się
do poznawania ciała, a zatrzymanie się na jego poziomie blokuje
pójście dalej, w świat głębszych wartości, a co za tym idzie, silniejszych
doznań. Orgazm ciała będzie dlatego zupełnie inny niż orgazm „duszy”
— czytaj: doznania będą zupełnie inne.

Te przykłady są po to, byśmy dogłębnie poznali schemat: ja - inni.


Poprzez tworzenie siebie, swojej osobowości jesteśmy zdani na
intelektualne przyciąganie podobnych do nas osób — stąd jeśli
chodzisz do kościoła, możesz się spodziewać tam ludzi podobnych do
siebie pod kątem pewnych schematów myślenia. Zawieramy z innymi
raportem niepisane sojusze i tworzymy grupy, których rdzeniem jest
standaryzacja myślenia w określonych schematach, co z kolei tworzy
kolektywny sens (wypadek samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem
w kwietniu 2010 roku miał zupełnie inny wydźwięk dla Polaków niż dla
pozostałych Europejczyków; był inaczej postrzegany przez młodsze
pokolenie niż przez starsze; pokazał wiele przekonań historycznych
kolektywu, takich jak na przykład „męczeńska śmierć”, o których
czytało się w lekturach z doby romantyzmu itd.). I dlatego właśnie
stworzenie osobowości prowadzi do tworzenia grup, w których
podobnych tożsamości jest więcej. To tylko jeden poziom — w
uproszczeniu: podobne przyciąga podobne. Jest jeszcze drugi, który
musi go balansować. Gdyby wszyscy byli tacy sami, nie było możliwości
wzrostu, którego warunkiem jest inność i różnorodność. I oczywiście
kontrast. O ile tworzenie grup jest związane z działalnością od —
broniącą się przed zmianami, by poprzez podobieństwa wzmacniać i
utwierdzać swoje światy bez ich zmiany (dlatego dominującymi
wartościami będą poczucie bezpieczeństwa, przewidywalność,
planowanie itd.; z tego też wynika zasada utrzymania status quo,
zachowująca to, co jest) — o tyle odkrywanie swojej indywidualności
zawsze jest do, bo zakłada konieczność wprowadzania zmian w swoim
myśleniu, co automatycznie kieruje nas na różnice, a nie
podobieństwa.

Dlatego też — kontynuujmy początkowy wątek — jest i drugi sposób


relacjonowania się ze światem: poprzez zwracanie uwagi na różnice i
ich przyciąganie. O ile podobieństwa się i przyciąga, i tworzy, o tyle
różnice się przyciąga i bierze lub odrzuca. A różnice pojawiają się,
dopóki patrzymy na świat poprzez pryzmat podziałów. Dlatego właśnie
rozwój duchowy, wychodzący poza intelektualne podziały, pozwala
nam już nie dążyć do zabezpieczania swojego świata mentalnego
poprzez tworzenie podobieństw, a tym samym nie atakować różnic,
których wprost proporcjonalnie do ochrony swojego świata się boimy.
Nie ma lęku, bo nie ma już zagrożenia dla własnego świata —
wybierasz Prawdę, która jest zawsze nadrzędna w stosunku do
przekonań, i nie to, co aktualnie myślisz (to się może szybko zmienić),
ale pełna gotowość do zmiany swojego myślenia stanowi o wolności, w
jakiej żyjesz na co dzień. Różnice są zawsze partnerem — tak jak diabeł
i anioł dla siebie — dla podobieństw. Im więcej widać podobieństw,
tym więcej musi być widać różnic. Im większa chęć ochrony
podobieństw, tym większy lęk przed różnicami. Gdy decydujesz się
wziąć na siebie misję życia bez warunków, wtedy nie ma już czego
bronić, bo nie można nic stracić. Co się może stać najgorszego? Że
stracisz myśl? To miałoby być takie straszne? Nie ma myśli, bez jakiej
nie można by było żyć — wie o tym niemowlę, wie o tym pies. Możesz
wiedzieć o tym także Ty, choć wcześniej nie wiedziałeś, a jedynie
myślałeś, że to jest możliwe (wiedzieć a myśleć to różne światy). I
dobrze się im powodzi. A dołóż teraz do tego świadomość dorosłego,
który ma moc tworzenia własnego świata i stwórz takie marzenia,
które zmienią, gdy już zostaną zrealizowane, historię świata… Nie ma
różnic, gdy nie ma podobieństw. Wtedy patrzysz przez nieoceniający
filtr indywidualności i niepowtarzalności każdego z nas i każdego
momentu. Podobieństwa i różnice stają się narzędziem, nie będąc już
sposobem myślenia. Jesteś ponad jednym i drugim.

Po co są więc różnice? Po pierwsze, by równoważyć podobieństwa i


dzięki temu wracać do punktu równowagi. Wiele lat temu spotkałem w
Gruzji fascynującą parę — Araba i Żydówkę.

Zakochani po uszy, jak Romeo i Julia uciekli ze swoich domów i


ukrywali swoją miłość przed niechętnymi ich znajomości rodzinami.
Oni uważali, że miłość między dwiema nacjami jest możliwa. Ich
rodziny, że nie. Jak widzisz, plus spotyka minus i wszystko wraca do
równowagi. Wytłumaczy to wiele lat później Neytiri Jake’owi Sully’emu
w Avatarze Jamesa Camerona: Gaja (Bogini) nie bierze stron, ona tylko
pilnuje równowagi… Dlatego zawsze kontrprzykład balansuje
generalizację. W cokolwiek by wierzyła jakakolwiek osoba, gdy znajdzie
wystarczającą ilość (lub jakość) przeciwnych przykładów dowodzących
coś dokładnie odwrotnego, wtedy uziemi przekonanie
kontrprzekonaniem i wróci do równowagi. Jedno ekstremum
zrównoważy drugie i to jest właśnie pierwszy powód dla istnienia
różnic. Materia stworzonego intelektualnie świata spotyka
antymaterię, a w efekcie tego pojawiają się fotony — czysta energia, o
masie spoczynkowej równej zero, będąca wynikiem zderzenia tego, co
istnieje, z tym, co nie istnieje. Ta czysta energia ma biały kolor, „a
światłość wiekuista niechaj im świeci”…

Po drugie, dzięki różnicom można rosnąć. Gdy zostanie zbalansowana


relacja między ekstremami, można otrzymać informację o inności
modeli świata bez oceniania w kategoriach zły/ dobry w rozumieniu
intelektualnym. To znaczy, że nie patrzysz na myślenie ludzi w
kategoriach oceniania, ale utrzymujesz świadomość, że ich myślenie to
po prostu zestaw danych z doświadczenia pierwotnego. Po ocenie ich
przydatności dla Twojego życia (ani nie przez entuzjazm, ani nie przez
lęk) decydujesz się zmodelować (lub nie) określone schematy. Nie ma
na świecie czegoś, co nie zostałoby już wymyślone; są rzeczy jeszcze
niestworzone, ale proces wymyślania zachodzi zawsze w granicach
naszej wyobraźni. Jakakolwiek moralność i etykietowanie ograniczają
możliwość oddzielenia informacji od historyjki na jej temat, a co za tym
idzie — wzięcia czystych wzorców. A czyste wzorce mogą przez nas być
idealnie wpasowane w nasz zindywidualizowany świat. Jeśli ściągnę z
zachowania człowieka kradnącego ocenę jego zachowania, zobaczę
wyjątkową zręczność i szybkość. I to jest coś do wzięcia do własnego
modelu świata. Jeśli w mordercy ujrzę kogoś wprawnie się
skradającego, uzyskam dostęp do kolejnej informacji. W bijącym
można zobaczyć świetne umiejętności walki, a w manipulującym
zdolność koordynowania słowa. To wszystko jest światem czystej
sensoryki. Czy gdyby ludzie nie oceniali, to wtedy by się zabijali? A czy
mogę mieć wiedzę, że zachowanie jest „złe” (w rozumieniu na przykład
prawnym czy w oparciu o zasady społeczne w mojej kulturze), a mimo
to je akceptować (nie zgadzać się na nie, ale uznawać jego istnienie i
prawdziwość tego, że ma miejsce, i dopiero wtedy podejmować
działanie) i tym samym podejmować decyzje całym sobą, a nie tylko
częścią oceniającą? Odpowiedzi na te pytania warte są bardzo wiele.
Gdy obserwuję wzorce, mam dostęp do informacji i tym samym uczę
się o wiele szybciej. Wszystko, dosłownie, staje się nauczycielem, a Ty
uczniem całkowicie otwartym na cokolwiek, co się może wydarzyć.
Widzisz różnice i uznajesz, która z nich jest adekwatna. Szczególnie
tam, gdzie pojawiają się emocje, zwracasz mocno uwagę — Twoje ciało
reaguje, bo umysł coś pomyślał, a Ty już tam jesteś ze swoją
obecnością, by zobaczyć, czy ten schemat poznawczy nie wymaga
jakiejś zmiany.

Ludzie, szczególnie gdy dobierają się w pary, zdani są na różnice; nie


ma nikogo drugiego takiego jak Ty, a jedyną możliwością przedłużenia
gatunku ludzkiego jest doprowadzić do zniknięcia różnic między
płciami w momencie zapłodnienia i narodzin człowieka, który zaczyna
wszystko od samego początku. Potem, w procesie wspólnego życia,
zaczynają wychodzić różnice w myśleniu, które mobilizują parę do
zmiany swoich przekonań na lepsze. Nazywamy ten proces kłóceniem
się i naprawdę jest on jedną z najlepszych rzeczy, jakie nam się mogą
przydarzyć — pod warunkiem skierowania tej energii w mądre miejsce,
czyli doprowadzenie do wniosków, co należy zmienić. Uczymy się,
jedno od drugiego, czym jest energia męska i kobieca. Ponieważ
zawsze relacjonujemy się z konceptami, a nie z ludźmi, nie ma
znaczenia, czy doświadczasz określonej potrzeby zjawisk w związku ze
swoim partnerem — możesz doświadczyć tego w zupełnie innej
sytuacji, na przykład jadąc samochodem i wchodząc w relacje z innymi
kierowcami.

— Baran jeden! — Piotrek skomentował ze złością, gdy inny kierowca


zajechał mu drogę. — Ja mu pokażę! Podjechał na następnych
światłach do auta, zatrzymał się i wysiadł ze swojego samochodu.
Krysia myślała, że będzie bójka!

— Gościu, jak jeździsz! — wrzasnął do mężczyzny. Ten odwrócił do


niego głowę, pokiwał nią ze zrozumieniem.

— Tak jak każdy z nas popełniam czasami błędy. Wtedy przepraszam,


jeśli zawiniłem, i uczę się na nich, by następnym razem zrobić lepiej.
Dlatego przyjmij, proszę, moje przeprosiny.

— OK…

Piotrek wrócił do samochodu. Był w szoku. Czuł, że zachował się jak


idiota — nakrzyczał na faceta, zrobił cyrk, a ten po prostu przyznał mu
rację bez żadnego wysiłku i na totalnym luzie. To mi się bardziej
podoba — pomyślał…

I zmienił! Taka sama zmiana mogłaby zajść w sytuacji jakiejś kłótni z


Krysią — mógłby na nią nakrzyczeć, a ona by na przykład się popłakała,
przez co on poczułby się winny i postanowił nigdy już nie wracać do
wrzasków. Pamiętaj, że sytuacje życiowe to jedna wielka metafora dla
tego wszystkiego, co jako wzorzec mieszka w naszych głowach.
Schematy nie patrzą na „dosłowność” sytuacji, tylko powstają w
podobnych kontekstach, dając wyraz swojemu istnieniu. Zmiany
można dokonać, siedząc zarówno w wannie (słynna eureka!), jak i w
laboratorium naukowca. W umyśle to po prostu określone
zaprogramowane algorytmy myślenia, które się odpalają, gdy zostaną
spełnione pewne zewnętrzne warunki — i nie chodzi o treść informacji,
ale o elementy procesu (na przykład: zawsze, gdy… widać kolor
czerwony… to reagować… itd.). Dlatego też usilne doszukiwanie się w
treści problemu jego źródła może przesłonić mechanizmy, które od
treści nie zależą tak, jak od samej struktury, na której bazują.

Dlatego każda kłótnia, czy jak to nazywam, odbicie się od


Rzeczywistości, nie jest niczym złym i jeśli nie masz żadnej historii na
ten temat (czytaj — akceptujesz), że nie powinno się to dziać, po
prostu otrzymujesz kolejną szansę dowiedzenia się czegoś nie tyle na
swój temat, ile na temat swojego myślenia. Dopiero mając te dane,
podejmujesz decyzję, co z tą szansą zrobić i w jakim kierunku to puścić.
Ta materializacja energii i jej odpowiednie kierowanie, stanowiące
podstawę aikido, jest także podstawą ludzkiego myślenia. Wcale nie
chodzi o to, co się dzieje, bo na to nie mamy pełnego wpływu — chodzi
o to, co robisz z tym, co już się wydarzyło. To jest ten wielki zasób i to
jest definicja elastyczności. Z kłótnią ma się do czynienia tylko w
przypadku walki o to, czyja wersja świata jest lepsza i prawdziwsza —
jeśli nie ma potrzeby udowadniania tego, jest czysta radość z
możliwości nauczenia się czegoś nowego. Przepływ idzie dalej, a Ty
wraz z nim. Ciągle dostajesz szansę — jeśli tylko się rozejrzysz, ujrzysz
wszystko jako okazję do wykorzystania.

I nie ma żadnych intelektualnych granic w tym, co z nią można zrobić.

Dlatego zawsze zwracaj uwagę, kto występuje z kim, by poznać obie


części mechanizmów. Nauczyciel powoduje powstanie ucznia. Bijący
powoduje powstanie uderzającego. Oskarżający tworzy oskarżanego.
Polak tworzy Polkę. Meksykanka — Meksykanina. Podczas tak wielu
szkoleń dla mężczyzn zawsze tłumaczyłem Meksykanom, jak ich
postawa tworzy Meksykankę. Dla nich ich krajanka była uosobieniem
dystansu, niechęci do krótkoterminowych związków, pchającą do
małżeństwa, wykorzystującą ich kobietą. Doświadczenia
obcokrajowców natomiast są w tym samym kraju, z tymi samymi
kobietami, zupełnie inne — im Meksykanki jawią się jako wspaniałe,
bardzo otwarte dziewczyny, które są zainteresowane dobrą zabawą i w
pełni poświęcają się swojemu mężczyźnie. Jakim cudem ta sama
kobieta jest widziana przez tak różne pryzmaty, zupełnie ze sobą
sprzeczne? A takim, że wchodzi ona w zupełnie różne wersje kobiet w
zależności od mężczyzny, z jakim ma do czynienia. Ponieważ
Meksykanie mają głęboko zakorzenioną społecznie definicję szacunku
jako zgadzania się z kobietą, w związkach z nimi stają się szybko
instytucjami służącymi do spełniania określonych usług — wożenia,
rozmawiania, wysłuchiwania, płacenia, bycia dobrym chłopakiem,
innymi słowy, a potem mężem i ojcem dzieci. Ten sam sposób
rozumienia szacunku nie pozwala im podejść do kobiety na ulicy i
porozmawiać z nią, a jakiekolwiek komplementy o wydźwięku
seksualnym nie wchodzą w grę. Jaki jest efekt takich działań? Taki, że
mężczyzna meksykański jest postrzegany przez Meksykankę jako
bardzo precyzyjnie określona osobowość. Tymczasem pojawia się
typowy Amerykanin, z dużo bardziej rozwiniętą męską energią, od razu
podchodzi do niej na ulicy i mówi, jak ślicznie wygląda. Potem umawia
się z nią na randkę, szybko akcentując swoje zamiary, przez co ona nie
może być przy nim Meksykanką dla Meksykanów, ale staje się kimś
zupełnie innym. Ponieważ Amerykanin nie przejawia zachowań, w
których prezentowałby się jako chłopiec na posyłki, ona nie może
wejść w rolę dającej tego typu zadania. Ponieważ nie rozmawia z nią o
jej rodzinie, ona nie wchodzi w pewne schematy, w które niejako
musiała wchodzić wcześniej (poprzez oczywistą konsekwencję
postępowania drugiej strony). Nie jest miły w rozumieniu
meksykańskim (zawsze należy się zgadzać), ale w znaczeniu
amerykańskim (przy swoim zdaniu należy się często uśmiechać i dobrze
bawić). Meksykanin oferował długą linię czasu, a Amerykanin bardzo
krótką. Meksykanin zapytany o to, co robi, odpowiedział swoim
zawodem, przez co wszedł w pewną rolę. Amerykanin powiedział, że
jest podróżnikiem, co od razu w jej głowie wizualizowało egzotyczne
podróżne, nowe dziewczyny co jakiś czas itd. W efekcie, choć jeszcze
tydzień wcześniej na randce była typową kandydatką na żonę, dzisiaj
konwertuje się w nocną księżniczkę — ale tylko dlatego, że ma do
czynienia nie z mężem, a z nocnym księciem.

Pytanie, które podświadomie zadaje sobie każdy z nas w dowolnej


sytuacji z kimś innym, brzmi — kim mam teraz być, co mam robić, jak
mam myśleć? Zakładanie stałości zachowań jest tylko częściowo
zgodne z prawdą — wiele starych porzucimy, wiele nowych
zaadaptujemy. Im większa chęć do osiągnięcia celu, tym wyższa
motywacja, by dokonać zmiany. Ten konformizm jest naturalny i
socjologicznie uzasadniony, będąc różnymi wersjami siebie w różnych
sytuacjach, gwarantujemy sobie osiągnięcie pewnych istotnych celów
— akceptację, uniknięcie sankcji, możliwość posiadania racji, dostęp do
autorytetu i spełnienie wielu innych ważnych zamierzeń. Nie chodzi o
bycie upartym sobą, bo podobno jedynie krowy nie zmieniają
poglądów, ale o otwartość i wybieranie prawdy jako czynników
weryfikujących, czy chcesz zmienić swoje zdanie na inne. Bycie
członkiem Świątyni Ludu popełniającym sekciarskie samobójstwo czy
psującym wszystkim humor uparciuchem, który dla zasady
realizowania ustaleń wspólnoty sąsiedzkiej wzywa policję dokładnie o
10.00 wieczór, by stało się zadość sztywnym regułom (choć chodzi spać
znacznie później i wcale mu to w niczym nie przeszkadza), nie ma
sensu. Nie daje żadnej korzyści, przeszkadza innym i prowadzi do
zdania się albo na laskę innych, albo jedynie swojej osobowości.
Tymczasem gotowość, by za każdym razem decydować, kim chcesz być
(co chcesz robić), powinna być weryfikowana przez to, co dzieje się
przed Twoimi oczami i co chcesz, by się działo. Skoro można nauczyć
się wszystkiego, to po co trzymać się mimo zmiany potrzeb tylko tego,
co się ma w danym momencie? Nadzwyczaj pasjonującym było
odkryciem — zarówno dla chłopaków, jak i dla dziewczyn — do jak
głębokiego poziomu Meksykanin tworzył Meksykankę i vice versa.
Dopiero wtedy, poprzez zmianę siebie, zmieniał się partner i stawał się
nawet dla siebie kimś innym. Słowa: Nigdy nie poznałem kogoś takiego
jak ty wracają niczym bumerang do mówiącego: Przy tobie odkrywam
w sobie kogoś, kim — o czym nie wiedziałem — mógłbym być. Jeśli z
samodoskonalenia czynisz swój styl życia, a nie tylko seminaryjną
zabawę, poprzez wzrastanie stajesz się wzorem dla innych. I pokazujesz
im drogę nie dlatego, że zbawianie świata obrałeś za cel (domorosły
Chrystus to słaby pomysł), ale dlatego, że my zawsze pokazujemy
drogę innym. Pytanie jedynie — jaką. Ci Meksykanie więc, którzy mieli
okazję poznać drugą stronę medalu, tę amerykańską, stawali się
bardziej mobilni i w efekcie szczęśliwsi, bo mogli teraz umawiać się na
randki, zamiast na poznawanie rodziców. A Meksykanki nie musiały
widzieć w każdym z nich kandydata na zawsze, ale mogły uczyć go, jak
być świetnym kochankiem. Do tego jest tylko jedna droga — bycie
świetną kochanką… Faceci nie muszą jeździć na Karaiby, by było łatwiej
— niech przestaną utrudniać sobie na miejscu i zobaczą, że to oni
tworzą kobiety takimi, jakimi są. A jeśli masz do zaoferowania taką
wersję świata, która jest atrakcyjniejsza dla innego człowieka (co jest
także zawsze związane z umiejętnościami prezentacji tej wiedzy), to
druga strona podąży za Tobą. Każdy z nas zawsze wybiera to, co jest
dla niego najlepsze. Zacznij od tego, by być najlepszym wyborem dla
siebie samego.
METODOLOGIA

— Ależ to piękne… — Krysia była zachwycona nową garsonką. — Jesteś


taki wspaniały, zawsze o mnie pamiętasz — mówiła do Piotra.

— Świetnie w tym wyglądasz, zresztą z twoją zjawiskową figurą trudno


się dziwić… Wszystkiego najlepszego z okazji twoich urodzin! —
skomentował uśmiechnięty.

— Dziękuję bardzo! — i przytuliła się mocno do niego, bo do takich


emocji ludzie chcą się przybliżać.

Aby stworzyć takie emocje, trzeba mówić ich językiem, a to domena


metodologii — czyli jakościowej części komunikacji związanej z formą,
tym, w jaki sposób osobowości myślą. Kiedyś dawno temu znany
psycholog ogłosił podział komunikacji na werbalną i niewerbalną i
stwierdził, że ta pierwsza wypełnia jedynie 7% całości, a reszta to 93% z
podziałem na intonację głosu (38%) i język ciała (55%). Według tego
założenia słowa są oddzielone od intonacji, a to przecież jest
niemożliwe — każde słowo zawsze ma jakąś intonację, podobnie nie
ma czegoś takiego jak brak języka ciała. Zawsze jesteśmy złożonym
systemem, który na wyższym poziomie jest niepodzielny; ale sam
podział może nam uzmysłowić istotność tej części niewerbalnej.

Jakość komunikacji między osobowościami jest związana z tym, jak się


komunikują między sobą. To, jak się komunikują, jest związane z tym,
jakie mają cele i jakich emocji do ich osiągnięcia używają. To domena
przymiotników, czyli takich części mowy, które nadają opisywanym
przedmiotom cechy. Jakie mogą to być cechy i do czego służą?

Dzięki cechom wiemy, jak skanalizować nasze działanie i


zidentyfikować poprzez uszczegółowienie świat, w jakim żyjemy. Ta
identyfikacja to najbardziej intymny z możliwych proces — poprzez
nadawanie indywidualnych cech tworzymy niepowtarzalny model
świata, po którym tylko my sami potrafimy się poruszać. Proces
komunikacji to zbiorcza nazwa dla wymiany, jaka między tymi światami
zachodzi. Ten świat jest również nieskończenie dynamiczny i ulega
ciągłym zmianom.

— Oj, a to pech… Zrobiła mi się dziura w mojej nowej garsonce! Teraz


wygląda tak brzydko… — z kwaśną miną komentowała Krysia, jeszcze
dzień wcześniej zachwycona swoim nowym ubraniem.

I dlatego życie to jedna wielka, pisana przez wszystkich historia.


Przygoda nigdy się nie kończy. Dzięki cechom wiemy, w jakich
kategoriach poznawczych umieszczać doświadczenie, przez co
personifikujemy wszystko, co się dzieje. Ten proces uosabiania to
struktura brania rzeczy osobiście — czyli przez pryzmat własnych
filtrów. Czy można nie brać informacji przez filtry i tak je ustawić, by
informacja przez nas przyjmowana była jak najlepiej wykorzystywana?
Moralność to zbiorcza kategoria dla niezwykle istotnego podziału
doświadczeń: na dobre i złe. Fakt istnienia takich kategorii powoduje
wojny i walki między ludźmi o to, czyja interpretacja zjawiska jest
prawidłowa. Żydzi z Arabami kłócą się o Palestynę, mama z córką o
wychodzenie o określonych godzinach z domu, mąż z żoną o wyjście do
kina, sportowiec z trenerem o sposób kopania piłki — wszyscy oni
pilnują swojego przekonania o byciu dobrym lub złym, a co za tym idzie
— swoich działań. To jest oczywiście głębsze — ten podział na dobre i
złe jest potężną generalizacją i dotyczy zarówno cech osobowości, ich
działań, jak i wartości i innych sposobów myślenia, a nawet samej
tożsamości! To, idąc dalej, stanowi o dwóch podstawowych
motywacjach osobowości, czyli o przyciąganiu pozytywów i
odpychaniu negatywów. To stąd wiemy, jak należy się poruszać, co
wpływa na robienie jednych rzeczy, a decyduje o nierobieniu drugich.
Powiedzenie o kimś, że jest zły (albo dobry), zakłada utworzenie
stałego, niezmiennego w czasie ani przestrzeni obrazu innego
człowieka, który staje się dla tak myślącego prawdziwym
wyznacznikiem ich relacji. Te masywne uogólnienia powodują wiele
konsekwencji, negatywnie wpływających na relacje między nimi. Skoro
jeden widzi drugiego jako złego, to — o czym wiesz z poprzedniego
rozdziału — siebie musi widzieć jako dobrego. Nie ma więc nawet
czegoś takiego jak dobrzy czy źli ludzie, bo nie ma zawsze
obiektywnych standardów — z punktu widzenia socjalnego,
intelektualnego czy emocjonalnego — dobra i zła. Plus powiedzenie o
kimś, kto śpi (a śpi każdy), że jest też zły, gdy śpi, nie miałoby nawet
sensu. A skoro nie ma tego, zmieniamy zakres i przechodzimy niżej —
na zachowania osobowości jako dobre i złe. Czy znajdziemy tutaj jakieś
zachowania, które można nazwać złymi lub dobrymi niezależnie od
kontekstu, w jakim występują? Nie — bo nie ma żadnego grzechu,
który w innym kontekście nie stałby się cnotą. Jeszcze dalej: są dobre i
złe sposoby myślenia — czy to zgodne z prawdą? Każda myśl jest
algorytmem, który zarządza całym systemem — nie ma myśli
„dotyczących” czegoś, to tak jakby powiedzieć, że jelito dotyczy jedynie
trawienia. To za mało! Jelito spełnia także inne zadania, a nade
wszystko jest elementem większej całości. Usunięcie jelita nie sprawia,
że system pozostaje taki sam (jako całość, tyle że bez jelita), ale
doprowadza do zmian całości. Identycznie działa umysł. Wszystko jest
połączone i wchodzi ze sobą w relacje. Nowa wiedza, którą
zdobywamy, jest w naturalny sposób konsolidowana z resztą systemu
umysłowego. Tak samo aktualizują się komputery — gdy potrzebna
jest zmiana, wtedy system informuje o niej użytkownika i nakazuje
najczęściej wyłączyć komputer, by po ponownym uruchomieniu
pracować już z nowymi programami; podobnie my zaczynamy każdy
nowy dzień po przespanej nocy. Naradzamy się każdego dnia i z
czystym umysłem, namacalnie zaczynamy kolejną chwilę jako nowy
system umysłowy, ciągle wzbogacający sam siebie o nowe informacje.
Od jakości tych informacji zależy jakość naszego życia.

Naucz się rozpatrywać myśli z punktu widzenia systemu, który nimi


żyje. Weźmy sobie na przykład przekonanie, które mogłoby się
wydawać zupełnie niekorzystne: otwarcie się w związku oznacza
cierpienie, więc należy trzymać pewien dystans. Konsekwencje tego są
takie, że nie ma dostępu do pewnych doświadczeń, które dają szanse
zbudowania nowych przekonań i wyciągnięcia innych wniosków. Taki
dystans może uniemożliwić spontaniczność czy dozę szaleństwa na
randce, zablokować pewne zachowania i ogólnie rzecz biorąc, nie dać
tego, co jest radosne, szczęśliwe i uczuciowe. I jest też druga strona
medalu — ten schemat, zbudowany na bazie interpretacji
doświadczeń, daje (złudne, ale jednak) poczucie bezpieczeństwa przed
ewentualnym zranieniem. I z perspektywy systemu osoby mającej to
przekonanie faktycznie akurat teraz jest ono najlepszym wyborem, jaki
ona posiada — aktualnie. Ale po to spotyka kontrprzykłady na swojej
drodze (na przykład Ciebie z innym punktem widzenia), by uzupełnić
swój repertuar możliwości dodatkową opcją. I jeśli ludzie nie mają
innych przekonań, które stanowiłyby zaporę i ochronę (na przykład: nic
złego nie może się stać; nikt inny poza mną samym nie może mnie
zranić itd.), to próba ściągania z nich usilnie tego przekonania oferuje
im wizję lęku i zranienia. Na tym odbijają się, zgeneralizujmy,
„zmieniacze” — tacy, którzy są przekonani o wyższości swoich
przekonań nad innymi, bo najczęściej włożyli sporo pracy we własny
rozwój. Faktycznie ich przekonania są dla nich samych o wiele lepsze, a
także brzmią jak przydatne dla wszystkich (na przykład: można się
wszystkiego nauczyć), ale z jakiegoś względu ich próby pomocy innym
(z autentycznie pozytywną intencją) nie kończą się powodzeniem. By
ktoś, kto w szkole miał kiepskie stopnie i niewiele z niej pamięta, zyskał
przekonanie, że wszystkiego można się nauczyć, może nie wystarczyć
zmiana historii, bo w jego świecie jest to póki co tak abstrakcyjny
koncept, że nawet jeśli weźmie nowe przekonanie bez zmiany całego
systemu, to i tak może po raz kolejny się zawieść. Gdy dostanie
natomiast doświadczenie, które pokaże mu, że może się czegoś
nauczyć, do tego w sposób łatwy i efektywny, wtedy dopiero zacznie
zmieniać swoje przekonanie, bo będzie miał już dowód jego
prawdziwości.

Trzymanie dystansu do partnera jest słabą tarczą obronną w


porównaniu do pewności siebie i ciekawości, radości z tego, co jest, i
otwartości na zmiany (zgodnie z zasadą: nie wiadomo co, ale na pewno
dobrze), ale lepszą niż żadna — szczególnie gdy zauważysz, że pewne
przekonania mogą chronić osobę przed nią samą (relacje między
dwiema osobowościami). Kobieta trzyma dystans do partnera, bo jej
rozumienie otwartości polega na robieniu wszystkiego, na co on ma
ochotę — a to już przekonanie niebezpieczne dla własnej integralności
i spójności. Najpierw ściągasz historię o robieniu wszystkiego, co chcą
inni, a tarcza przestaje być potrzebna; jednak samo ściągnięcie tarczy
dystansu, jeśli w ogóle się przed tym nie zbuntują, może ich narażać na
powtórzenie błędów z przeszłości. Gdy ktoś nie wyciągnie nauki z
błędów, czyli nie zbuduje lepszego algorytmu myślenia na przyszłość,
wtedy może się przed nimi chronić przekonaniami przykrywającymi.
Kobieta została zdradzona przez męża, decyduje się więc następnym
razem nie angażować (by się chronić). Gdyby nauczyła się, że to nie on
ją zdradził, ale ona siebie (bo zaatakowała siebie jako winną), algorytm
by się zmienił, a ona bez lęku i z większą siłą wchodziłaby w kolejny
związek. Zamiast zmiany tego powierzchniowego przekonania,
zainteresuj się tym, jaką ono pełni rolę w całym systemie. I podaj takie
rozwiązanie, które umożliwi płynne i potrzebne przejście w kierunku
rozwiązań. „Zmieniacz”, który wiele osiągnął i zrozumiał, postulując
zmianę jednej historii na inną, może nie zauważyć, że jego algorytm
jest o wiele bardziej złożony wobec całości jego myśli, niż mogłoby się
wydawać. Po raz kolejny powtórzmy: cały system ulega zmianie, a nie
jedno przekonanie. Przekonania nie są złe lub dobre bez kontekstu, w
jakim są realizowane. Nie osądzaj — bądź świadomy. Każdy ma swoją
drogę, Ty również.

Podział na dobre i na złe stanowi o magicznej zaporze między dwiema


motywacjami, odsuwającą się „od” i dążącą „do”. Ta pierwsza,
związana z wieloma schematami stresu, lęku, ulgi, przymusu, obligacji,
konieczności, jest metodą zwaną popularnie jako kij. Metafory typu:
trzeba kogoś krótko trzymać, jeśli tego nie zrobisz, będziesz cierpieć,
nastaw się na trudności, instalują w innych umysłach konieczność
wykonania określonego działania, by uniknąć konsekwencji
przedstawianych jako negatywne. Mają one być straszakiem i
zmotywować do działania — ale działanie to nie jest podejmowane, by
coś budować, ale by zapobiegać ewentualnym szkodom. Gdyby stawiać
domy, kierując się jedynie tym, by się do nich nie włamano, nie były za
drogie w utrzymaniu i nie zależały od zmian klimatycznych, to każdy z
nas mieszkałby w bunkrze — ale tak się nie dzieje. Ludzie muszą także
pozytywnie określać swoje plany i marzenia, by móc rozwijać światy w
formie kreatywnego tworzenia, a nie jedynie zabezpieczania.

Wówczas mowa o innej motywacji, zwanej dawaniem marchwi, czyli


tworzeniem bodźca, który poprzez swoją atrakcyjność dla danego
człowieka budzi ciekawość, zainteresowanie, determinację, chęć,
entuzjazm itd. Będziesz mieć do czynienia z konceptami: zyskasz wiele
dobrego, zobaczysz, będzie fajnie, świetnie ci idzie itp. Budowanie
wyłącznie zabezpieczeń może blokować marzenia, ale bez tego nie
wymyśli się lepszego zamka do drzwi (bo wymyśla się go głównie jako
zabezpieczenie przed kradzieżą). Jedno i drugie jest potrzebne, ale bez
podziału na dobre i złe. Ten podział przeszkadza.

Po pierwsze, nie zakłada zmienności, ale stwarza stałą ocenę


doświadczenia bez kontekstu — a to nie jest możliwe, bo nawet
schemat zabijania jest sankcjonowany poprzez działania wojskowe czy
sądownicze. Dopóty nie zajdzie całościowa ocena sytuacji, dopóki
dobro i zło nie istnieje. Po drugie, jest jedynie etykietą, która przesłania
rzeczywistość. W niej rzeczy się dzieją i tyle. Nie ma dobrych lub złych
wybuchów wulkanów, dobrych lub złych ataków lwicy na gazelę,
dobrych lub złych słów — są jedynie dziejące się rzeczy, które,
niezależnie od oceny, gdy się dzieją, to się dzieją. Ocena padającego
deszczu jako złego nic nie daje — to zjawisko jest poza naszą kontrolą.
Po trzecie, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Historia
świata pokazuje, że postęp ludzkości jako kolektywu i każdego z nas
jako jednostki zawsze postępuje niezależnie od naszej oceny zjawisk.
Michael Jordan jako dziecko nie został przyjęty do koszykarskiej
drużyny szkolnej i wykorzystał swój ból odrzucenia do stania się
jednym z najlepszych koszykarzy na świecie. Wydarzenia drugiej wojny
światowej spowodowały stworzenie wielu przepisów i strategii działań,
budujących pokój w przyszłości. Rozwód uczy osobę nietrwałości
zjawisk i pozwala cieszyć się tym, co jest, zamiast bazować na iluzji
wieczności. Wypadek na drodze sprawia, że wielu innych kierowców
zwalnia, i kto wie, ilu ludzi uratowały niewinne na pozór stłuczki. Takie
przykłady może mnożyć każdy z nas, bo w ostatecznym rozrachunku
nie można niczego żałować. Nie ma czego — bez docenienia
wcześniejszych doświadczeń bólu nigdy byśmy nie wiedzieli, czego nie
chcemy. Nie byłoby też motywacji, by iść w przeciwnym kierunku, czyli
rozwiązań i realizacji marzeń. Z perspektywy czasu myślę — teraz, gdy
siedzę w samolocie do Tunezji i piszę te słowa — że nie ma ani jednej
rzeczy w moim życiu, która nie powinna się była nie wydarzyć. Z pełną
odpowiedzialnością i radością, rozliczywszy się z przeszłością i
odnalazłszy w każdym doświadczeniu rozwojową naukę, rozpoczynasz
w każdym momencie nowe życie. To jest niesamowite. Można spojrzeć
na wszystko i śmiać się z iluzji, w jakie się kiedyś wierzyło. Dziś już nie
trzeba w nie wierzyć. Gdy rozumiesz, że nie ma nawet czego wybaczać,
bo krzywdy nigdy nie było, nie budujesz już zabezpieczeń przed
cierpieniem, które sam sobie zgotowałeś niezakwestionowanym
myśleniem. To odpuszczenie przeszłości zmienia przyszłość, w którą
zawsze projektujemy nasze doświadczenia. Gdy pozbywasz się ze
swoich wspomnień poziomu wtórnego, który nakładał na
doświadczenie zestaw interpretacji, formułujesz wnioski z tego, co się
naprawdę wydarzyło, a nie z tego, co dobudowałeś scenariuszem. Ego
potrafi stworzyć problem, jakiego nigdy nie było, tylko po to, by dzisiaj
móc powiedzieć coś na swój temat (Strasznie cierpiałem, ale jestem tak
wyjątkowy, że wyszedłem z tego… itp.). Pozbądź się wszystkich
przeszkód z przeszłości, zarówno tego, co wynosi Cię poza stan, jak i
tego, co zaniża to, kim jesteś.

Trzeba trochę pracy, by pojąć, że podział na dobre i złe, gdy nie jest
rozumiany jako pewne wskazanie kierunku, może być przyczyną
cierpienia. Bez zafiksowanego sztucznego rozróżniania, że coś jest
dobre lub złe, każdorazowo mogę się efektywniej odnosić do tego, co
się dzieje. Mogę akceptować przekonania innych, bo dla nich są na ten
moment dobre i mogę podejmować działania oparte o moje sumienie,
wyczucie, intuicję, a nie wyuczone i sztywne zasady, by przedstawić im
swoją wersję zdarzeń. Że nawet gdy facet biegnie do mnie z pięściami,
mogę go powstrzymać i wcale nie potrzebuję do tego schematu, że
jego zachowanie jest złe — choćby dlatego, że dla niego nie jest
(inaczej by tego nie robił)! Nie potrzebuję też innego: że moje jest
dobre — po prostu się bronię, bo nie chcę być uderzony. Podobnie to,
że mam ochotę zapalić papierosa, nie oznacza, że robię coś złego —
wypalam i tyle. Po sprawie. Gdyby palący uważali palenie za złe, nie
paliliby. Przynajmniej jakaś część ich uważa, że coś im to daje. Bez
schematu, że palenie jest złe, nie palisz, bo nie chcesz, albo palisz, bo
chcesz. Ale nie ma wewnętrznego moralisty, który zakazuje i tym
samym aktywuje wewnętrznego buntownika, który ten zakaz kasuje.

Świat, ze względu na Twoje doświadczenie, zaczyna Ci się jawić jako


zestaw działań i ich konsekwencji, spośród nich niektóre — tak zwane
wzorce — powtarzają się częściej niż inne. Przez kopiowanie
materiałów z internetu bez podania źródeł można być pociągniętym do
odpowiedzialności karnej — to wzorzec akcji i reakcji. Co daje? Jest
kierunkowskazem działania, które i tak tylko dla niektórych okazuje się
zgodne z ich własnym systemem wartości. Być może poznanie tych
konsekwencji wpłynie na zmianę ich działania, a być może nie —
kwestią synergii edukacji socjalnej ludzi i edukacji indywidualnej ich
samych przez siebie jest zrozumienie tego, jak postępować w życiu.
Oglądanie świata jako teatru dziejących się zjawisk, gdzie każdy z nas
jest aktorem grającym rolę siebie samego, pozwala na zmienianie tej
roli w zależności od aktualnych potrzeb i chęci. Nie ma dobra i zła jako
obiektywnych standardów postępowania. Nic, co się wydarzyło, nie
było złe. Nic takiego, co się wydarzy, złe nie będzie. Na niektóre rzeczy,
bez schematu: dobro/zło, możesz się przygotować, więc bierzesz
parasol z domu, gdy pada. Tak samo kupujesz bilet do kina. Gdy
przestaje padać, już nie chcesz używać parasola i go składasz. Gdy
podoba Ci się film i nie ma żadnej innej rzeczy, która by Ci się
spodobała, kontynuujesz jego oglądanie. Dobro i zło to etykiety
związane z przeszłością lub przyszłością, nigdy z tu i teraz. Tu i teraz
rzeczy się dzieją, a na ocenę nie ma czasu. Podejmujesz działania i
dopiero post factum, po wynikach, oceniasz, jak poszło. Wtedy uczysz
się czegoś. Każde zło tym samym możesz konwertować w dobro —
nazywa się to wyciąganiem wniosków i zadośćuczynieniem. W tu i
teraz każdy, kto robi cokolwiek, kierując się takimi wyborami, jakie ma,
robi to, co uważa za dobre. Czy może się mylić? Tylko z punktu
widzenia przyszłych redefinicji tego, co się stało — innymi słowy,
dopiero po czasie możemy określić, że coś było błędem, choć w
momencie samego działania takiego pomysłu być nie mogło. Nie jest
więc tak, że my popełniamy błędy, ale zmieniamy zdanie co do tego, co
zrobiliśmy wcześniej. Ten proces nazywa się wyciąganiem wniosków
(rozwój) i byciem odpowiedzialnym za konsekwencje swoich działań.
Błąd nosi znamiona bycia czymś złym, ale wyciąganie wniosków już nie.
Nie ma takiej możliwości, by nie zmieniać zdania co do
podejmowanych działań — akceptując to, stajesz się uważniejszy i —
jak cały świat — uczysz się. I życie z tym, że dobre jest to, co się dzieje,
ułatwia budowanie raportu ze światem. Ty poddajesz się temu
biegowi.

Po wyjściu ze schematów dobra i zła zmieniają się wewnętrzne


powiązania schematów z emocjami. Znika krytyka innych, bo przestają
być źli i mieć złe zachowania, więc jedyne, co pozostaje, to obserwacja
i ich ocena w zakresie występującego kontekstu i własnego życia.
Pojawia się formuła: co dobre dla innych, nie musi być teraz dobre dla
mnie, i prościej jest akceptować świat inności, teraz jako źródła
możliwości do zmodelowała. Znika też krytyka siebie, bo według tych
samych opinii oceniamy i innych, i siebie samych. Dzięki temu
kanalizujesz swoje działania w kierunkach o wiele bardziej efektywnych
i budujących. Poza moralnością zaczyna się również rozdzielanie
faktów i informacji od ocen (rozróżnianie doświadczenia pierwotnego i
wtórnego), nie istnieje już więc: bogaty dobry, bogaty zły, jest jedynie
bogaty; nie stary zły albo stary dobry, a tylko stary; nie duży dobry albo
duży zły, a tylko duży itd. Pojawiają się szersze kategorie i żyje się
umysłowo na o wiele bardziej synergicznym, a więc budującym zgodę i
wspólność poziomie. Na przykład zamiast starość, nie radość i młody i
głupi pojawia się zbiorcza kategoria wieku, która pozwala Ci spojrzeć
na osobę nie poprzez to, co rzekomo jej wiek oznacza, ale zatrzymać
się na poziomie jego liczbowego określenia. Nieocenianie nie zabiera
wiedzy, odcedza ją jedynie od sztywnych etykiet, które budowały
energię do lub od. A gdy nie ma już tej bazowej koniunktury push and
pull — dążenia do „dobrych” emocji, a odsuwania się od „złych” —
pozostaje czyste działanie, bez pożądania ani lęku, bo oba z nich mają
ograniczony charakter. Czysty umysł, nieskażony dążeniem czy
uciekaniem, ocenia zupełnie innymi kategoriami niż ten pełen emocji.
Gdy te opadają, wtedy zwykle zmienia się zdanie — ale na czystym
umyśle już rozpoznajemy konsekwencje i wybieramy taki kierunek,
który uznajemy za najbardziej właściwy. Nie ma mowy o żadnym
żałowaniu w przyszłości, bo żałuje się tylko własnej ślepoty, a takowej
nie ma, gdy umysł jest czysty. W wyniku oddzielenia informacji od ocen
zyskujesz dostęp do cech. Krytyka straciła dla Ciebie sens, bo
zrozumiałeś, że nic nie daje.

Cechy to czysta informacja, czyli schematy poznawcze bez etykiety


„dobre” czy „złe”. Ta informacja zawsze ma podwójny charakter, z
czego jedna część jest widoczna, a druga najczęściej nieświadoma. Gdy
ktoś opisuje zjawisko jako piękne, musi mieć również porównanie do
kategorii obiektów niepięknych, tak by na podstawie relacji między
nimi zbudować wniosek. Każda cecha widnieje więc w dwóch zbiorach
— jeden z nich tworzy, a drugi to jej przeciwieństwo i cała reszta
doświadczenia, którego nie opisuje. Wysoki idzie więc w parze z
niewysokim (czyli w praktyce z niskim), mądry z głupim, stary z młodym
itd. Jeden z tych zbiorów, co widać, jest określony pozytywnie (szybki,
na przykład samochód wyścigowy — to obraz, który istnieje w
projekcjach myślącego), a drugi negatywnie (nieszybki, czyli taki, który
nie wchodzi do kategorii obiektów szybkich, na przykład żółw). Ten
drugi zbiór pozostaje najczęściej nieświadomy, przez co jego zmiana
prowadzi do zmiany relacji w samym mechanizmie porównania.

— Nie dałem rady, on jest taki silny! — krzyczał lisek z podbitym okiem
do królika. Jednak nie wytrzymał i zdecydował się siłą perswadować
swoje zdanie borsukowi.

— On był silny czy ty zbyt słaby dla niego w tamtym momencie? —


zapytał królik, specjalista od zmiany przekonań. Po pierwsze, jego
planem było odzyskanie przez liska odpowiedzialności — stąd
przesunięcie z borsuk jest silny na lisek jest za słaby. Po drugie,
skonstruował liskowi linię czasu — silny borsuk to osobowość, która
łamie założenia indywidualności i przejściowości zjawisk życiowych —
po to zamienił jest na był. Po trzecie, umieścił cechę słabości w
konkretnym momencie (tamtym), przez co ją zindywidualizował. I
wreszcie połączył ją w relację z konkretną osobą (za słaby dla niego, co
zakłada, że dla innych może być inaczej). Jedno zdanie, tak wypełnione
efektywnymi konstruktami, zupełnie zmienia obraz doświadczenia w
głowie rozmówcy.

— No tak… Faktycznie, trochę za słabo się postarałem, bo nie chciałem


go przecież zmasakrować, ale następnym razem to mu pokażę, gdzie
raki zimują!

— A gdybyś postarał się bardziej… To co następnym razem mógłbyś


zrobić znacznie lepiej… W innym wydaniu… Gdy obie strony są
zadowolone i potrafisz już teraz zdecydować się na lepsze wybory w
twojej relacji… z nim możesz mieć… większy spokój jest ważniejszy, gdy
już patrzysz na to, co było małą igraszką, zmienioną w dobre
doświadczenia zdobyte po drodze…

— No tak… To bardzo ciekawe…

Lisek nie zrozumiał wszystkiego świadomie, ale to też w tym momencie


nie miało znaczenia. Skupił się na tym, co miał teraz osiągnąć, wiedząc
gdzieś w środku, że na wszystko przyjdzie czas…

Każda cecha więc idzie w parze ze swoim przeciwieństwem. Gdy


pamiętasz o tym i zwracasz uwagę na tę drugą, brakującą świadomie
stronę, wtedy masz klarowny obraz aktualnych algorytmów
wypowiadającego się i możesz tak nimi zarządzać, by stały się
korzystniejsze. Wówczas zamiast bycia grubym pojawia się bycie
jeszcze nieszczupłym, zamiast głupiego — rozwijający się, a biedny to
w przyszłości się bogacący. Po co to robić? By poprzez umieszczenie
osoby na określonym biegunie cechy dać jej kierunek przed siebie, a
nie od siebie. Gdy ktoś uważa się za grubego i chce to zmienić, ma o
wiele mniejsze szanse niż ten, co uważa się za jeszcze niechudego.
Różnica stanowi o kierunku, w jakim osoba idzie — od tego, czego nie
chce, czy do tego, czego chce.

Dodatkowo uważaj na zniekształcenia i cechy powiązane. Gdy lisek


opowiadał o swoim doświadczeniu, nie mówił jedynie, że borsuk był
silny — miał również na myśli to, że to było dobre dla borsuka, ale złe
dla niego, liska. Tak więc powstała zależność między „silny” i „dobry”,
tworząca przekonanie: Dobrze jest być silnym. Jak widać, umysł potrafi
błyskawicznie wyciągnąć wniosek i stworzyć algorytm, który staje się
wyznacznikiem przyszłych działań — może zmotywować osobę do
zapisania się na sztuki walki, chodzenia z gazem obronnym albo
pokazywania się w towarzystwie silnych kolegów. To połączenie dwóch
przymiotników — jednego jako niezależnej, czysto informacyjnej
cechy, a drugiego jako reprezentanta biało-czarnej kategorii
moralnościowej — doprowadza do powstania stałego w czasie i
przestrzeni scenariusza wyznaczającego kierunek myślenia. Dlatego tak
wiele czasu poświęciliśmy na wyrobienie u Ciebie umiejętności
oddzielania moralności od cech, tak by nie doprowadzić do powstania
wielu mechanizmów, które kontrolowały życie jednostki. Jakiś
dominujący procent operacji plastycznych jest związany nie z
autentyczną potrzebą zdrowotną, ale z niezakwestionowaną wiarą w
korelację między występującą cechą (na przykład: duży nos) a
moralnością (jest zły). Podobnie będzie ze wzrostem sprzedaży
środków poprawiających potencję u mężczyzn — nie chodzi o
fizjologiczne potrzeby, ale o schemat poznawczy (długa erekcja jest
dobra) porównywany do swojej nieświadomej części (a więc krótka
erekcja jest zła). Kupowanie środka farmakologicznego jako
„rozwiązania” jest zatem konsekwencją nie chorego ciała, ale chorego
umysłu (w znaczeniu: posiadającego takie, a nie inne przekonanie).
Gdy z tym filtrem będziesz oglądał telewizję czy obserwował reklamy,
zwrócisz uwagę, jak ogromna ich liczba wyraźnie przesuwa określone
cechy na stronę dobrych lub złych, swoje produkty przedstawiając jako
rozwiązania.

Rozpocznij wielką, życiową misję — oddziel przymiotniki stanowiące o


sposobie myślenia osobowości od moralności. Opisz najpierw swoje
ciało, począwszy od określonych cech — wysoki, chudy, ładny itd. (tam,
gdzie używa się słowa „normalny”, zaciera się granica między jednym a
drugim końcem ekstremum; w tym miejscu umysł tworzy kompromis
między na przykład wysokim a niskim; ten kompromis zawsze jest
pośrodku). Potem zacznij oddzielać — jeśli znalazłyby się takie —
pojęcia „to dobre”, „to złe” od tych cech; emocja poinformuje Cię, co
aktualnie zapisane jest w Twoim umyśle. Trzecim krokiem będzie, w
zależności od potrzeb, przejście z jednego ekstremum cechy na drugie.
Jestem gruby zmieni się na nie jestem jeszcze chudy (pod warunkiem
że to jest celem!).

Cechy, gdy zostają oddzielone od moralności, odzyskują swój


informacyjny charakter. Teraz duży to duży, biały to biały, szeroki to
szeroki. Przez to stają się budulcem, z którego dopiero można coś
tworzyć (ich wcześniejsze związanie z moralnością to uniemożliwiało).
Nie łączy się ich z tożsamością (on jest głupi), ale z o wiele
konkretniejszymi i precyzyjniejszymi rzeczownikami (jego myśl nie była
zgodna z szeroko przyjętymi standardami). Można je ustawiać od tej
pory w konstruktywny sposób (skoro jest małego wzrostu, to świetnie
się nada do tych, a nie innych dyscyplin sportowych), wykorzystując
każdą z nich jako zasób. A ponieważ wszystko ustawione w odpowiedni
sposób jest zasobem, najłatwiej jest żyć tym, którzy potrafią
wykorzystywać wszystko na swoją korzyść. Nie ma dla nich innego
znaczenia niż informacyjne to, gdzie zaczynają, liczy się to, gdzie chcą
dojść z tym, co mają. Jest wiele przykładów fantastycznych sukcesów
zbudowanych tam, gdzie inni się poddawali, nie widząc możliwości.
Stephen Hawking, zamiast pozostać sparaliżowanym także na umyśle,
został jednym z najsłynniejszych fizyków dzisiejszych czasów. Liliput
Andrzej Stanaszek, mistrz świata, podnosi ciężary większe niż jego
dwukrotnie wyżsi przeciwnicy. Jay Z, chłopak z przedmieść bez
przyszłości, mimo że ojciec Beyoncé nie chce o nim słyszeć, postanawia
zostać sławnym raperem i zdobyć serce znanej już gwiazdy. Porzucona
przez chłopaka dziewczyna, usłyszawszy, że nie ma talentu, obiecuje
swojemu byłemu, że kiedyś usłyszy ją w każdym radiu i już jako Lady
Gaga osiąga sukces. Każda z tych osób stanęła oko w oko albo z
potężnymi niedoskonałościami swojego ciała, albo z niskim i
nieobiecującym statusem społecznym, albo z bolesnym rozstaniem i
każda z nich wykorzystała obrót spraw na swoją korzyść. Na tym polega
ważna cecha dojrzałych umysłów, że wszystko, co im się przydarza,
biorą za dobrą monetę. To Twoja odpowiedzialność, jak wykorzystasz
to, co Ci się przytrafia, i Twoja umiejętność oddzielenia oceny od
informacji. Nie ma cech złych, nie ma cech dobrych — są tylko etykiety,
jakie ludzie do nich przyklejają. Wybieraj mądrze!

Cechy opisują spektrum emocjonalnego doświadczenia — poprzez


najwyższe stopnie przymiotnika określają granice modelu świata
komunikatora. Każda jakość doświadczenia jest w nich zamknięta, a
poznanie ich daje dostęp do miejsc, których przekroczenie spowoduje
zmiany w świecie jednostki.

— Jeśli to wszystko, o czym tyle rozmawiamy, będę ćwiczył, to kiedy


zostanę najlepszy? — zapytał lisek królika podczas ich kolejnego
spotkania.

— Najlepszy w porównaniu do kogo? — królik jak zawsze obserwował,


co się dzieje w głowie jego rozmówcy.

— W porównaniu do ciebie! — krzyknął z entuzjazmem lisek.

— A co potem? — zapytał królik, pozostawiając liska w konsternacji. To


pytanie zakładało bowiem, że najlepszość nie jest wcale najlepsza, a to
już dla liska nie miało sensu.
— Potem to już wszystko, bo gdy się jest najlepszym, to się jest
najlepszym i już. Przecież nie ma nic więcej.

— A to bardzo szkoda — skomentował królik. — To ja odmawiam wiary


w to przekonanie.

— Dlaczego?

— Bo ono zakłada, że punktem dla bycia lepszym są inni i do nich


należy się porównywać. I dodatkowo że jest moment, w którym osiąga
się granicę rozwoju i nie można za nią wyjść. Oba te schematy są
sprzeczne z moim doświadczeniem.

— To jak myślisz ty?

— Że nie chcę być lepszy od innych, bo moim celem nie jest bycie
lepszym, ale bycie szczęśliwym. Inni, a dokładniej rzecz biorąc — ich
umiejętności, są dla mnie drogowskazem tego, co jest możliwe. Po
drugie uważam, że jeśli już z kimkolwiek konkurować, to tylko ze sobą
samym — bo to tak naprawdę ostateczny przeciwnik.

— Być lepszym od siebie samego?

— Tak, bo jesteś jedynym punktem porównawczym dla siebie —


lepszość lub gorszość innych oceniasz tylko i wyłącznie przez pryzmat
własnych wyników, co oznacza, że za każdym razem i tak porównujesz
się ze sobą. Inni, owszem, mogą stać się inspiracją, ale tylko pokonania
samego siebie.

— Pokonania siebie?
— Tak, w takiej przenośni; chodzi o pokonanie własnych słabości i
niedoskonałości, a także zwiększenie posiadanych zasobów. Innymi
słowy, jutro możesz być lepszy niż dzisiaj; pod warunkiem że bycie
lepszym oznacza posiadanie większej wiedzy i lepszych umiejętności.

— To nie mam z kim konkurować?

— Nie ma konkurencji, bo nie robisz tego dla poklasku innych, ale dla
siebie samego. Gdyby wyścig polegał tylko na tym, że na końcu możesz
zaśmiać się w twarz przegranym, nie chodziłoby o samodoskonalenie,
ale o udowadnianie — a to są dwa różne światy. Samodoskonalenie to
dyscyplina i chęć dostarczania lepszej jakości, by wszyscy mieli z tego
większy pożytek, a udowadnianie opiera się na filozofii braku i
gorszości. Inni po prostu cię informują, co jest możliwe, dopóki nie
uzyskasz wyników, które są nieporównywalne do innych. Wtedy ty sam
zaczynasz ustawiać sobie poprzeczki, które są tak naprawdę efektem
zdobywanego doświadczenia.

— To nie mam być lepszy od ciebie?

— I tak, i nie — niech moje umiejętności będą dla ciebie, jeśli tak
uznasz i w tym kierunku dalej chcesz się rozwijać, drogowskazem tego,
co jest możliwe. Wystarczy, byś teraz umiał więcej niż wcześniej.

— Umiem więcej…

— To dobrze.

Gdy odkrywasz świat poza stopniowanymi przymiotnikami, rozciągasz


granice swojego modelu. Dlatego też stawiaj sobie nierealne na dzień
dzisiejszy cele — takie, w które nawet nie uwierzyłbyś, że mogłyby się
stać rzeczywiste. Wiara przychodzi z czasem, tak samo jak osiągnięcia.
Zaczynasz od małych, potem są większe, potem największe, a potem
jeszcze większe. Ten proces nigdy się nie kończy.

Przymiotnik jako cecha określa emocje lub inne mierniki, które mają
być związane z podejmowanym przez nas działaniem. Jeśli mówimy o
rzeczach ładnych, miłych, sympatycznych, to automatycznie wiążemy z
tym pozytywne stany emocjonalne. Gdy zaś przechodzimy na złe,
pechowe, smutne przymiotniki, wtedy wchodzimy w negatywne stany
emocjonalne. Kiedyś, przy okazji jednego z wielu eksperymentów na
szkoleniu Master NLP, uczestnicy mieli za zadanie opisać zły dzień z ich
życia bez użycia przymiotników. Okazało się, że nie byli w stanie
uzyskać dostępu do emocji, które z tymi przymiotnikami były związane.
Zły dzień przestał więc być zły — bo bez kodu dostępu nie było
negatywnych emocji, ale czysta informacja. Ten eksperyment
pokazywał, jak metodologia osobowości, jej sposoby myślenia
wpływają na nasze samopoczucie. Jakość i charakter tego myślenia jest
właśnie zależny od przymiotnikowego określania właściwości naszych
przeżyć. Każdy z tych przymiotników stanowi albo kategorię ocenną,
gdy jest pewną zgeneralizowaną etykietą, albo czystą informację.

Smutna twarz to taka, która charakteryzuje się, upraszczając,


opuszczonymi kącikami ust, nieruchomymi oczami, może dodatkowo
płakaniem. Gdyby porzucić emblemat smutku, wtedy pozostaną
opuszczone kąciki ust i płaczące oczy — ale ani jedno, ani drugie nie
jest smutkiem. Smutek to zbiorcza nazwa dla zestawu nawet nie
jednej, ale wielu przeżywanych emocji, z których każda wpływa inaczej
na zachowania ciała. Można mieć opuszczone kąciki ust i nie być
smutnym? Oczywiście. Czy można płakać, nie będąc smutnym? Także.
Z drugiej strony szkliste oczy wpatrzone w jedną rzecz mogą — jeśli
inne warunki także zostaną spełnione — świadczyć dla umysłu o
entuzjazmie. I to także zbiorcza kategoria ocenna dla zestawu pewnych
procesów emocjonalnych, które ze względu na reakcje
neuroprzekaźnikowe powodują określone samopoczucie. Wtedy
mówimy, że ktoś jest wkręcony albo wciągnięty, opisując efekty tego,
co widzimy, jako etykietę, a nie samą informację. Ponieważ te
informacje są potrzebne do życia z ludźmi i wśród ludzi, gdzie według
przyjętych teorii psychologicznych (na przykład Paula Ekmana) istnieją
identyczne sposoby przeżywania przez nas emocji niezależnie od rasy i
pochodzenia, nie należy się ich pozbywać — wystarczy, że oddzielisz
interpretację od informacji i przestaniesz reagować pewnymi
zgeneralizowanymi gotowcami na zachodzące zjawiska. Taką zmorą
jest, na szkoleniach dla mężczyzn, przekonanie, że odwrócenie przez
kobietę głowy może oznaczać wiele innych rzeczy niż tylko odrzucenie.
A ponieważ zawsze reagujemy na to, co myślimy, warto jest wybierać
myślenie i brać pod uwagę o wiele większą złożoność procesów
komunikacyjnych niż jedną etykietkę, na którą zawsze należy tak samo
reagować. Podobnie wiele kobiet po rozstaniu dopisze do swojego
obrazu zestaw cech, które staną się dla niej swoistymi wyznacznikami
przyszłych zachowań.

Każda historia na swój temat, jeśli nie mamy do niej dystansu (czytaj:
świadomości umowności naszych założeń), zaboli wcześniej czy
później. Popatrz, jak zestaw cech określi świat Beaty, koleżanki Krysi.

— Ależ ty jesteś piękna — skomentował na dyskotece chłopak, który


przechodził akurat obok Beaty. Ta uśmiechnęła się, bo piękne osoby się
uśmiechają. Co więcej, uśmiechnęła się z klasą, pełnymi zębami,
relatywnie powoli i patrząc prosto na niego. To był piękny uśmiech, bo
tak według niej uśmiechają się piękne osoby.

— I atrakcyjna, zapomniałeś dodać — skomentował jego kolega. A


Beata tym razem minimalnie, ale dla wprawnego oka zauważalnie
odchyliła się na krześle, spinając mięśnie pleców. To uwidoczniło jej
biust. Dodatkowo przekręciła głowę w jedną stronę, pokazując gładką
szyję, i poruszyła palcem po stole. Skąd ta zmiana? Stąd, że do
atrakcyjnej dołączone są zupełnie inne zachowania niż do pięknej. Inna
pamięć somatyczna jest stymulowana, bo w byciu atrakcyjną nie biorą
udziału na przykład stopy, ale bardzo konkretnie określone fragmenty
ciała — szczególnie nogi, szyja, biust, dłonie, pośladki.

Każdy z powyższych przymiotników jest kluczem do zupełnie innego


świata zachowań i emocji i łączy różnymi połączeniami
neurosynaptycznymi na mapie mózgu inny zestaw reakcji. Ta sama
Beata, ten sam system, ale zupełnie różny zestaw reakcji pod inny
zestaw bodźców wywołujących. Jeśli założyć, że jeden i drugi chłopak
ma z Beatą raport — intelektualne, podświadome połączenie między
osobowościami — to ten, który widzi w niej piękno, dostanie inny
zestaw reakcji niż ten, dla którego jest ona atrakcyjna. Każdy z tych
przymiotników opisuje inną metodologię działania, co pozwala nam na
kolejny wniosek — przymiotniki określają charakter działań i granice
oraz jakość zachowań. Gdy ktoś uważa się za mądrego, będzie
wykonywał działania potwierdzające tę tezę: czytał, rozwijał się, zbierał
tytuły, cokolwiek w jego świecie ten przymiotnik będzie opisywał. Ten,
który w swojej mapie jest głupi, nie podejmie działań związanych z
byciem mądrym, bo etykieta ograniczy jego możliwości — czy raczej
dostęp do nich. Lata temu przeprowadzono słynny eksperyment
psychologiczny, który przeszedł do historii jako efekt Pigmaliona.
Podzielono klasę na dwie części, jedną z nich przedstawiono
nauczycielom jako głupią, a drugą jako wyjątkowo utalentowaną. I po
pewnym czasie okazało się, że wyniki w pracy nauczycieli są zupełnie
różne, bo podejście uczących było diametralnie różne w zależności od
etykiety, pod jaką działali. Rola pozytywnego wzmacniania, czyli
feedbacku, stanowi o jakości prowadzącego, bo wyniki jego uczniów
będą zupełnie inne dla tego, co widzi w ludziach nie tylko to, z czym
zaczynają, ale i drzemiący w nich potencjał.

Metodologia działania jest zamknięta w cechach, w jakie wierzymy.


Jeśli mężczyzna uważa swoje ręce za silne, otworzy sobie możliwość
robienia rzeczy, o jakich temu ze słabymi rękoma się nie śni. Na
przykład będzie nosił meble w czasie przeprowadzki samodzielnie, a
nie z pomocą innych. Jego rzekomo obiektywne możliwości są tutaj
drugorzędne — móc fizjologicznie, a móc umysłowo to dwa różne
koncepty. Po pierwsze, wciąż niezbadane są możliwości ludzkiego ciała
i nauka zna przypadki przeżycia bez tlenu kilkunastu minut czy
podnoszenia ciężarów, które wychodzą poza możliwości znane nauce
(według naszej wiedzy pszczoły, ze względu na relację powierzchni
skrzydeł do masy ciała, nie powinny latać — a jednak… szczególnie że
prawa fizyki nie obowiązują tych pszczół, które w owe prawa nie
wierzą). Po drugie, granica przekonania wyznaczy zakres działań.
Osoba uważająca się za słabą najzwyczajniej w świecie nie podejmie
nawet próby podniesienia określonego ciężaru, by zweryfikować swoje
możliwości; skoro jest słaba, to nie podejmie próby. Co więcej, nawet
jeśli podejmie, może sabotować swoje działania mimo faktycznych
możliwości fizjologicznych. Powód? Konieczność udowodnienia
samospełniającej się przepowiedni, w której działania muszą być
spójne z myślami nimi zarządzającymi. Przypomina to bajkę dla dzieci,
w której mały chłopiec zakłada buty do szybkiego biegania i szybko
biegnie, krzycząc: A nie mówiłem! Buty czynią cuda! Po chwili je
zdejmuje i biega wyraźnie wolniej, bo bez tych butów szybko biegać się
nie da. Albo — to już nie z bajki, ale z dokumentu dla doroślejszych —
kobieta uważa się za nieatrakcyjną (metodologia), nie wychodzi więc z
domu, by kogoś poznać (działanie będące efektem tej metodologii), bo
przecież nieatrakcyjna kobieta nikogo nie pozna. Pytana, dlaczego nie
jest z nikim w związku, odpowiada, że powodem jest brak
atrakcyjności. A skoro jest nieatrakcyjna, i tak nikogo nie pozna… I koło
jest zamknięte. W drugim przypadku, gdy zachodzi sabotaż własnych
działań, w końcu bohaterka poznaje jakiegoś mężczyznę. On jej prawi
komplement o jej atrakcyjności, a ona go odrzuca dowolną
reinterpretacją, ale pasującą do schematu nieatrakcyjności.

— Ach, ci faceci… — podsumowała Beata, gdy po krótkiej wymianie


zdań pożegnała obu adoratorów — prawią komplementy tylko po to,
by zaciągnąć kobietę do łóżka.

— Przecież wyraźnie się im podobałaś! — zauważyła Krysia


przyglądająca się całej sytuacji z boku. — Chcieli cię bliżej poznać!

— Niby tak to wyglądało… Ale potem, jak każdy inny, by się ulotnili, a
te bajki o byciu piękną pryskają szybciej niż bańka mydlana.

Powyższe nazywa się kompensacją i jest zjawiskiem znanym bardzo


dobrze wszystkim fizykoterapeutom. Gdy człowiek kuleje, całe jego
ciało po jakimś czasie dostosowuje się do zmian w systemie,
kompensując problemy ze stopą. W „normalnym” przebiegu zdarzeń,
gdy przestanie kuleć, jego biodra, ramiona, kręgosłup itd. powinny też
przestać kompensować i wrócić do ustawień wyjściowych, a więc
traktowanych jako zdrowotna norma. Tymczasem nie zawsze tak się
dzieje… Czasem normą staje się nowy układ i już jako wada postawy,
niepostrzegana jako dyskomfort, staje się punktem wyjściowym. Taki
człowiek idzie do chiropraktyka, który pomaga mu wrócić do zdrowia,
po czym żali się, że go boli i że wcześniej było lepiej… Taka właściwość
występuje także u Beaty — mimo dowodów zewnętrznych zniekształca
zachowania chłopaka z komplementujących na manipulujące,
potwierdzając tym samym przekonanie o własnej nieatrakcyjności.
Koło znów jest zamknięte i system pozostaje nietknięty. By
doprowadzić do zmiany w tej metodologii, konieczna jest zmiana
przymiotnika nieatrakcyjna jako cechy opisującej właściwości jej
osobowości. Wtedy dopiero świat prezentowany przez obu mężczyzn
stanie się dla niej prawdziwy, a prawdziwość świata to nic innego jak
jego podobieństwo do naszego własnego. I gdy ona, przekonana już o
własnej atrakcyjności, usłyszy znów komplement, tym razem przyjmie
go i tym samym zupełnie inaczej zareaguje na poziomie zachowań.
Ponieważ jedynie ona sama jest w stanie się przekonać, musi znaleźć
kilka autentycznych powodów swojej atrakcyjności — dopiero wtedy
będzie w stanie w nie uwierzyć. Ktoś, kto jej pomaga, może co prawda
posłużyć się samą procedurą, ale w ostatecznym rozrachunku to ona
jest odpowiedzialna za postawienie kropki nad i. Tylko ja jestem w
stanie zmienić swoje myślenie. Ty jesteś w stanie zmienić swoje. Jeśli
nawet mnie przekonasz, to i tak tylko dlatego, że ja przekonałem sam
siebie za pomocą Twoich słów.

— A czego przykładem jest to, że chcą iść z tobą do łóżka? — nie


ustępowała Krysia, która po skończonym kursie praktyka NLP miała
rosnącą ochotę na zmienianie negatywnych przekonań.
— Jak to u każdego faceta, chęci zdobycia jak największej liczby kobiet.
Jak nie ta, to inna… — odpowiedziała Beata.

— Popatrz na nich — Krysia ściągała uwagę Beaty na rzeczywistość —


czy zdobywają teraz inne?

— Nie… Faktycznie siedzą ze sobą i nawet wyglądają na smutnych…

— A więc oni nie zdobywają wszystkich kobiet, ale chcieli zdobyć tę


konkretną, ciebie. O czym to świadczy?

— Że… Że… No nie wiem… Przecież mnie by nikt nie zechciał… — i łzy
zakręciły się jej w oczach, bo przykryte historyjką o lubieżnych
mężczyznach przekonanie o własnej nieatrakcyjności właśnie ujrzało
światło dzienne. Nie było już, po skonfrontowaniu z rzeczywistością,
wiary w złe zamiary mężczyzn, która miała kompensacyjny charakter —
chroniła ją przecież przed bólem związanym z tym, że sama nigdy
nikogo nie znajdzie, bo się nikomu nie spodoba… Powiedziała o tym
przyjaciółce.

— Nikt? A oni? — Krysia była obecna, a każdy, kto jest obecny, ma


dostęp do wszystkich swoich zasobów.

— Oni akurat chcieli…

— A gdybyś się uśmiechnęła nieco dłużej do tamtego gościa przy barze,


to coś byś ujrzała… Sprawdź!

Beata uśmiechnęła się więc, a mężczyzna przy barze mrugnął do niej


okiem. Nowa generalizacja na swój własny temat zaczynała budować
się w głowie Beaty. To ona, coraz bardziej przekonana o własnej
atrakcyjności, zmieniała całą resztę zachowań, wartości, relacji i
wzajemnych zależności, by stać się na powrót spójną całością. Skoro
jednak jest — przynajmniej dla nich — atrakcyjna, to również siądzie
atrakcyjnie. Tak samo się uśmiechnie. Potem, jeśli to zgeneralizuje,
spojrzy na szafę pełną ubrań z innych reprezentacji (ukrywającej jej
rzekomą brzydotę, w jaką już przestała wierzyć) i je wymieni, bo nie
będzie się już czuła z nimi swojsko. Zmieniła się osobowość, musi się
zmienić cała reszta jej dotycząca.

Cały nasz świat, by zachować spójność, musi być zorganizowany


według takich samych — nie możemy zresztą mieć innych w danym
momencie — schematów poznawczych. Dlatego gdy Beata kupowała
ciuchy jako osoba nieatrakcyjna, nie wybierała takich, które by
atrakcyjność podkreślały — wręcz przeciwnie, one były odrzucane
dialogiem wewnętrznym: to nie dla mnie (tak właśnie mówiła do siebie
Beata). Przez to szafa wypełniła się innymi ubraniami — zakrywającymi
dekolt, luźniejszymi, z butami na płaskim obcasie itp. Pomyśl, że
nieatrakcyjna osoba musi mieć nieatrakcyjne ciuchy (oczywiście w jej
własnym świecie — ktokolwiek inny, kto ma inne przekonanie,
zdefiniuje tę samą odzież zupełnie inaczej, zgodnie z założeniem
człowieka zdobiącego szatę, a nie odwrotnie).

I nagle w czasie jednej imprezy z pomocą Krysi zmienia swoje


przekonanie, ale wraca do domu zorganizowanego według przekonań z
przeszłości. I tu następuje fantastyczny moment konfliktu między tym,
co aktualne — inaczej myślącą Beatą — a tym, co stare, czyli garderobą
zorganizowaną przez kogoś, kim ona była, ale już nie jest. Co się dzieje
w takiej sytuacji?

Para się rozstaje i ten fakt staje się nową rzeczywistością. Jedno z nich
zostaje w mieszkaniu, które wcześniej było wspólne. Wraca do niego i
jako nowa osobowość wchodzi w życie starej — dosłownie. Na
przykład zdjęcia, które kiedyś wywoływały entuzjazm, dziś są powodem
bólu. Ulubiony fotel byłego partnera staje się źródłem złości i ta nowa
osobowość patrzy przez zupełnie inny pryzmat na świat tamtej starej.
Dlatego jedną z rzeczy, jakie zupełnie nieświadomie robią ludzie w
takich sytuacjach, jest przerobienie całego mieszkania (nawet
pomalowanie ścian na inny kolor), by zlikwidować wszystkie te kotwice
i zarzucić nowe, które pasują do aktualnego stanu rzeczy. Czasem
celowo, ze względu na chęć zatrzymania wspomnień, ktoś takich zmian
nie dokona — kobieta po śmierci męża nadal nosi obrączkę, pozostając
żoną bez męża. Może to służyć chęci zachowania tego, co się zna, choć
uniemożliwia to dokonywanie niektórych zmian, takich jak na przykład
znalezienie nowego partnera. To kolejny dowód na ciągłą konieczność
aktualizowania swojego życia, by mieć pełny dostęp do rozwijających
się zasobów.

Przymiotniki dają także możliwość dokonywania potężnych


restrukturyzacji osobowości za ich pomocą. Załóżmy, że poznajesz
chłopaka, który ma lęk przed podchodzeniem do atrakcyjnych kobiet.
Oto przykładowa rozmowa Piotrka, który wykorzystuje w praktyce
świeżo zdobytą wiedzę, ze swoim kolegą.

— No, stary, podejdź do niej, przecież widzę, że ci się podoba —


zachęcał kolegę Piotrek, który w tym samym czasie co Krysia z Beatą
był na imprezie ze swoimi kumplami.

— Nieee… Ona jest taka ładna… — odpowiedział Wojtek. Ale Piotrek


był na świadomym posterunku i zamierzał korzystać ze swoich
niedawno nabytych umiejętności. Skoro ona była ładna i to go nie
motywowało, a raczej deprymowało, to znaczy, że czegoś nie mówił na
swój temat…

— Właśnie! Skoro jest ładna, to podchodzisz i masz frajdę! —


zaproponował.

— Nie, nie, nie… Bo ona jest za ładna… — usłyszał. Teraz już dokładnie
wiedział, o co chodzi.

— Za ładna dla kogo?

— Dla mnie, oczywiście… Nie dam sobie rady.

— Wobec tego jak aktualnie siebie postrzegasz, skoro uważasz, że nie


dasz rady?

— No jak…? Tak normalnie, jestem zwykłym facetem, którego takie


piękności zbywają jednym westchnieniem — Wojtek podał
rozwiązanie, które wcześniej było dla niego nieświadome. To nie
atrakcyjność kobiety, ale postrzeganie samego siebie go deprymowało.

— A kogo musiałbyś w sobie zobaczyć, by móc spokojnie podejść i


odbyć z nią fajną rozmowę? — mądrze kierował Piotrek, wiedząc, że
zmiana obrazu samego siebie była kluczem do określonych działań jego
kolegi.

— Kogoś z klasą i na poziomie, kto radzi sobie w życiu i ma do


zaoferowania coś wyjątkowego, czego ona nigdy nie przeżyła.
Przystojny i mający co powiedzieć, a nie jak ja…

— Właśnie! — przerwał w porę Piotrek, bo to, co miało nastąpić,


byłoby krytykanctwem i niczemu potrzebnemu w tej chwili by się nie
przysłużyło. — A teraz, bracie, pamiętasz, jak zrobiłeś kiedyś ten numer
z otwieraniem butelki szampana w kinie dla tamtej blondynki na
pierwszej randce, gdy ona nazwała cię kompletnym wariatem? —
przypominał mu stan emocjonalny, który niczym wehikuł mógł
poprowadzić Wojtka w kierunku potrzebnych historii.

— He he he, pamiętam… Tak jej się to spodobało, że jeszcze tej samej


nocy wzmocniliśmy znajomość. To były wyjątkowe chwile…

— Tak, wyjątkowo się wtedy zachowywałeś, oferując jej coś po raz


pierwszy w życiu — Piotrek odzwierciedlał mapę myślenia Wojtka. I
potem, kiedy się dowiedziałeś, że jej tata zmarł kilka tygodni
wcześniej…

— To pojechaliśmy do jej mamy, by spędzać z nią kilka dni na


uspokajających rozmowach i naprawdę fajnie to wyszło, bo ulżyliśmy
jej mocno… Fajnie to wyszło…

— Klasę żeś, chłopie, pokazał, że się tak wszystkim zająłeś… — Piotrek


dokładał do stanów Wojtka kolejne.

— Dzięki… I nawet się spodobałem jej siostrze, bo żartowała: „Gdzie


moja siostra takiego chłopaka znalazła?”…

— I to wszystko razem co daje? — łączył Piotrek.

— To wszystko przypomina mi, że czas wziąć się w garść i podejść do


tamtej fajnej brunetki, którą chcę poznać — uśmiechnął się Wojtek,
wziął dwa drinki i podszedł do dziewczyny.

Restrukturyzacja osobowości Wojtka polegała na zabiegu


lingwistycznym dokonującym zmian w sposobie postrzegania siebie.
Nazywane czasem poczuciem własnej wartości, a w naszym świecie
jakością relacji z samym sobą, sprowadza się do tego, co sądzisz na
swój temat — a to, co sądzisz, tworzy Twoje

„ja”. To „ja”, określone danymi przymiotnikami, będzie szukać takich


przymiotników po drugiej stronie — w związkach. Powiedz mi, czego
szukasz w innych osobach, a powiem Ci, kim dzisiaj jesteś. I by pasować
do niektórych zachowań, takich jak na przykład poznanie przez Wojtka
atrakcyjnej kobiety, Wojtek musiał stać się kimś, kto by do niej pasował
— oczywiście nie ze względu na jakiekolwiek obiektywne kryteria, bo
takich nie ma (to, że ona jest atrakcyjna, a on nie, to tylko zmienialne
opinie), ale ze względu na niego samego. Zmiana kilku przymiotników,
czasem załatwiana w tak konwersacyjny sposób, jak zrobił to Piotrek,
może wystarczyć do zbudowania długotrwałej zmiany — gdy
oczywiście rozumiemy złożone przecież metodologie stojące za całym
umysłowym systemem jednostki.

Jakich zmian chcesz dokonać u siebie i w jaki sposób możesz to zrobić?


Weź dwie kartki papieru i na jednej z nich wypisz wszystkie swoje
osobowości — role, jakie grasz w życiu. Przykładowo: swoją płeć, wiek
(jestem młody, stary), profesję itd. Obok wypisz przymiotniki, jakimi
aktualnie się określasz — skupiając się w tej chwili na tych, które Ci
przeszkadzają. Żeby coś zbudować, najpierw trzeba pozbyć się śmieci.
Załóżmy, że robiący to ćwiczenie pisze, że jest głupim mężczyzną. Obok
ma teraz wypisać dowody, dlaczego to nie jest prawdą — to znaczy
znaleźć przekonujące go przykłady, które wybitnie pokażą brak tej
głupoty. Może dlatego, że skończył szkoły, przeczytał wczoraj gazetę
albo myślał o tym, jak zainspirował go program telewizyjny. Niech tylko
spełni przekonujące go warunki. Tym samym doprowadzi do zmiany
generalizacji, bo znajdując kontrprzykłady, nie będzie w stanie nadal w
nią wierzyć. Na drugiej kartce niech napisze teraz to, za kogo chce się
uważać; w naszym przykładzie może to być inteligencja. Teraz znajdzie
minimum trzy przekonujące przykłady mówiące o tym, że faktycznie
jest inteligentny. Bo spacerował i analizował kilka dni wcześniej. Bo
przemyślał, co można zmienić w swoim życiu. Bo przeczytał tę książkę
aż dotąd. Znowu te przykłady mają być przekonujące dla niego (dla
Ciebie), by odpowiadać jego (Twoim) kryteriom tego, czym jest
inteligencja. Efekty takiej restrukturyzacji są odczuwalne i widzialne od
razu.

Osoba inteligentna podejmuje inteligentne działania. Jednym z nich


jest na przykład rozwijanie się i zdobywanie wiedzy. Tym samym, by
utrzymać nową etykietę — inteligentnego — osoba dokonująca takiej
zmiany musi także konsekwentnie zmienić pozostałe aspekty swojego
życia. Porzuci pewne zachowania, które nie będą się zgadzać z nowymi
schematami. Przyjmie nowe, realizujące inteligencję. Samospełniająca
się przepowiednia trwa nadal, ale tym razem w sposób o wiele
korzystniejszy i produktywny, dosłownie: inteligentne, a nie głupie (jak
wcześniej) rezultaty. Osoba inteligentna chodzi do inteligentnych
miejsc, by dawać wyraz realizowaniu swojej nowej osobowości.

Czy ktoś może przejawiać głupie zachowania, jeśli ma na swój temat


zdanie, że jest inteligentny? Oczywiście, ale tylko wobec
wewnętrznego wskaźnika odniesienia. Jeśli dokona takiego zachowania
z innymi i okaże się z feedbacku, że odbierają oni takie działania w
zupełnie inny sposób, będzie miał szansę dokonać zmiany. To, czy
zostanie ona wykorzystana, czy nie, jest już zupełnie inną kwestią. Tak
jak ktoś może nie chcieć porzucić etykiety inteligentnego, tak samo
może chcieć bronić bycia głupim. Zdaj sobie sprawę, że każde z nich
może być w jakimś kontekście korzystną formą funkcjonowania i służy
czemuś innemu. Patrząc z perspektywą, uświadamiasz sobie, jakie
powiązania występują w systemie i w jaki sposób przesuwać pionki.
Jeśli ktoś boi się odpowiedzialności, to maska głupiego może mieć
charakter ochronny. Jeśli ktoś chce być jakoś postrzegany, bycie
inteligentnym okazuje się być przydatne.

Czy to, co zrobił Piotrek Wojtkowi, było powierzchowne? Tak, jeśli


spojrzysz na to z punktu widzenia samej metodologii, bo była to
zmiana dokonywana konwersacyjnie. Ale także nie, bo ma swoją
istotną głębię. Wywoływanie stanów emocjonalnych jest zabiegiem
wykonywanym przez nas non stop — to sposób myślenia. Robienie
tego celowo jest już umiejętnością. Łączenie tych stanów
emocjonalnych z określonymi miejscami i myślami (nazywane
kotwiczeniem) to już wyższa szkoła jazdy. A umiejętne ich
generalizowanie zmienia sposoby zachowywania się, które wpływają
na jakość naszego życia.

Druga kwestia: Piotrek wyszedł z założenia, że opinia Wojtka na własny


temat nie była prawdziwa i że tak samo, jak uważał się za kogoś mniej,
może się uważać za kogoś więcej. To, czy ktoś jest inteligentny, czy nie,
pozostaje więc w gestii oceniającego, tak samo jak piękno w oczach
patrzącego. Czy rolnik jest mniej inteligentny niż pisarz? To zależy od
kontekstu, w jakim się znajdują. Rolnik piszący książki i pisarz sadzący
na polu mogą być tak samo niemobilni; a więc kwestia inteligencji
powinna być oceniana poprzez pryzmat najpierw specyficznego
kontekstu, w którym dana osoba się znalazła. Wiedza i umiejętności
rolnika w kontekście uprawy zboża są tym, czego potrzebuje każdy z
nas, kto lubi jeść chleb. A ci, co czytają książki, będą szukali dobrego
pisarza.

Czy możesz sądzić o sobie, cokolwiek chcesz? Oczywiście, bo tak czy


owak, w taki sposób funkcjonujemy — mając umysły, przekonujemy się
do absolutnie wszystkiego, w co wierzymy. Skoro tak, to również
możemy się przekonać, że to coś nie jest prawdą. Wtedy zaczyna się
ujawniać dostęp do wolności — masz dostęp do tak zwanych faktów i
możliwość zanegowania ich, tak by zyskać dystans i tolerancję. Dowód
pozytywny łączy się z negatywnym i wyłania się świadomość
nieoceniająca — to ona pozwala Ci o wiele efektywniej „widzieć za, a
nawet przeciw” i tym samym wybierać to, co jest zgodne z Twoim
doświadczeniem. A co jest? To, co się dzieje, i to, co przeżywasz. Nie
pozwolisz sobie więc na wbudowywanie schematów, że jesteś
najmądrzejszy na świecie, bo nie jest to zgodne z prawdą, a poza tym
byłoby bardzo ograniczające. Tak samo jak nie pozwolisz sobie na
osądy bycia głupim, bo też nie jest to zgodne z prawdą. Bez względu na
to, jaką będziesz miał opinię na swój temat, po pierwsze będziesz na
nią reagował, a po drugie zachowasz — bo warto — do niej dystans,
tak by nie popadać w skrajności. Czasem skupianie się na byciu bardziej
inteligentnym daje zupełnie inne efekty niż zwyczajne czytanie książki.
Wtedy bowiem zdobyta wiedza wzbogaca nasze zasoby, a nie staje się
powodem chwalenia czy szukania poklasku.

Na kolejnej kartce napisz słowo działania i podziel kartkę na dwie części


— efektywne i nieefektywne. Pomyśl, które działania wykonywane
aktualnie w swoim życiu określiłbyś jako nieefektywne. Palenie
papierosów? Picie alkoholu? Irytowanie się? Granie w gry
komputerowe? I napisz, do czego będą one prowadziły z punktu
widzenia dłuższej linii czasu. Dokładnie policz, ile czasu stracisz przez
10 lat (dłuższa linia czasu da zupełnie inną perspektywę), jeśli będziesz
je kontynuować. Zastanów się także, jakiego rodzaju pozytywną
intencję one spełniają. Po drugiej stronie kartki napisz, co rozumiesz
jako efektywną formę działania w tym właśnie kontekście. Może
zamiast grać w gry komputerowe, będziesz realizował intencję zabawy
poprzez czytanie książek. Relaks wynikający z palenia papierosów
zastąp pozbywaniem się myśli wywołujących stres. Tym samym
zmienisz to, co nieefektywne na poziomie zachowań, na to, co
efektywne, realizując tę samą intencję w lepszy sposób.

Na następnej kartce wypisz wszystkie osoby, do których żywisz urazę.


Opisz je przymiotnikami i zwróć uwagę na emocje, jakie z tymi
przymiotnikami są powiązane. Jak się dowiedziałeś z tego rozdziału,
wiemy, co i jak czuć właśnie ze względu na przymiotniki, jakimi
określamy zjawiska. Reagując na te oceny, zabieramy sobie świadomy
osąd sytuacji i tracimy jakość życia na rzecz realizowania myśli, które
po ich zakwestionowaniu okazują się być nieprawdziwe. Obok wypisz
trzy powody, dlaczego te przymiotniki nie są prawdziwe — na przykład
jeśli X jest według Ciebie chamski, znajdź trzy powody, dla których nie
jest. Po raz kolejny powtarzam: niech będą one przekonujące dla
Ciebie, bo to Ty restrukturyzujesz swoją osobowość poprzez zmianę
pojęć, na które reagujesz. Tak jak X jest chamski, tak samo chamski
jesteś Ty, gdybyś zachowywał się tak jak X — reagujemy bowiem nie na
osoby, ale na koncepty. Koncept chamstwa to etykieta przyczepiana do
pewnej klasy zachowań, które same, pozbawione oceny emocjonalnej,
stają się czystą informacją. Wiesz już za dobrze, że dopiero bez tej
oceny jesteś w stanie spokojnie zdecydować, co z tymi zachowaniami
zrobić.
DLACZEGO I PO CO

Umysł działa linearnie i jego sposób przetwarzania informacji opiera się


na trzecim prawie Newtona — po każdej akcji następuje reakcja.
Budując relację między jednym i drugim, znajdujemy ostateczny powód
dla wszystkiego, co się w naszym życiu wydarzyło — czyli przyczynę.
Tak poznajemy prawa rządzące światem, religiami, kulturą, rodziną, aż
do zrozumienia, że dokładnie w taki sam sposób działa ludzkie
myślenie. Zrozumienie tego mechanizmu przyczyny i skutku daje
możliwość dowolnego zmieniania jednego z jego elementów i poprzez
zmianę przyczyny, wpłynięcia w konsekwencji na zmianę skutku.
Poznanie tego, co ma być skutkiem, umożliwia takie jego
przedefiniowanie, by przyczyna także ulegała adekwatnej zmianie. To
fascynujące zjawisko stanowi o podejmowaniu kierunków działań u
człowieka i nazywa się motywacją.

Jakie prawa rządzą „dlaczego” i „po co”? Po pierwsze, przyczyna i


skutek są ze sobą nierozerwalnie związane. Wszystko w świecie karmy
(tak to prawo nazywają kultury Wschodu) istnieje z jakiegoś względu i
dzieje się jako konsekwencja czegoś. Nie ma więc na poziomie
logicznego myślenia czegoś takiego jak brak skutku, nie ma czegoś
takiego jak brak przyczyny. I choć umysły mogą zniekształcić, gdy mają
określony cel i go nie osiągają, że ich działanie nie było skuteczne, to
błędne myślenie — każde działanie jest bowiem skuteczne, a więc
przynosi jakiś skutek. Dlatego właśnie zadając sobie pytanie, czego się
nauczyłeś, jesteś w stanie za każdym razem zauważyć skutek swojego
działania. Nie ma również czegoś takiego jak brak przyczyny — umysł
nie robi niczego bez powodu i mimo używania schematów „nie wiem”,
„samo się stało” itd. nie podejmujemy działania bez zaistnienia
przyczyny. Zawsze więc mamy motywację. Pomaga to zrozumieć także
takie paradoksy (a tak naprawdę po prostu bardziej złożone
mechanizmy) jak lenistwo, do którego — tak jak do każdego innego
działania — trzeba mieć motywację. Słynny obrazek, który od lat krąży
w internecie, przedstawiający zwierzaka leżącego pod drzewem z
komentarzem: Gdyby tylko mi się tak chciało chcieć, jak mi się chce nie
chcieć, oddaje w pełni to, że do lenistwa trzeba się tak samo
motywować jak do każdego innego działania. To jest ważne, bo daje Ci
zrozumienie, że nie ma czegoś takiego jak brak motywacji (do braku
motywacji też trzeba się motywować) i że każdy z nas pożytkuje tę
samą energię w bardzo różny sposób. Jeden zużywa ją na narzekanie, a
drugi na myślenie kreatywne. Jeden się leni, drugi jest pracusiem.
Paliwo pozostaje to samo, ale jest wlewane w bardzo różne środki
transportu.

Po drugie, korelacja między skutkiem a przyczyną jest zmienna w


czasie, przestrzeni, w oparciu o czynnik osobowościowy itp. Dlatego
tak ogromnym zniekształceniem jest tworzenie stałych definicji i
podawanie jako skutku zawsze tej samej przyczyny — przykładem
byłyby tutaj schematy osoby rzekomo zamkniętej na wiedzę, gdy ma
złożone jedna na drugiej ręce i nogi, albo przejęzyczenie definiowane
we wczesnej psychoanalizie jako zaburzenie popędu człowieka.
Niezależnie od tego, czy zniekształcenie jest zgodne, czy niezgodne z
prawdą (czyli Twoim autentycznym doświadczeniem), raz powstały
mechanizm przyczyny i skutku staje się prawem dla wierzącego w nie
umysłu, który po zajściu pewnych zjawisk zawsze będzie się spodziewał
takich samych konsekwencji — oraz odwrotnie: gdy wystąpią pewne
przyczyny, będą się spodziewać określonych konsekwencji. Dla
przykładu: skrzyczane dziecko zaczyna płakać. Pretensje do partnera
powodują jego złość. Zawieszony komputer wywołuje irytację. To
stopienie w jedno, wzajemna zależność jest fundamentem każdego
nawyku — od podnoszenia ręki na powitanie po alkoholizm. Co więcej,
fakt koegzystowania czy współwystępowania obu zjawisk czasem
prowadzi do ich niesłusznego połączenia — znanym przykładem może
być płacz łączony ze smutkiem, niejako jego synonim, co tak naprawdę
nie musi być zgodne z prawdą, bo łzy radości czy wzruszenia wcale
smutne nie są. Rozdzielenie przyczyny i skutku pozwala na wyjście z
mechanizmu i świadome sprawdzanie, czy korelacja po pierwsze w
ogóle istnieje, a po drugie — czy jest powtarzalna i jeśli tak, to po
trzecie — w jakich kategoriach logicznych ta powtarzalność występuje.
Dzięki temu masz gwarancję poruszania się na poziomie o wiele
bliższym rzeczywistości niż trzymanie się umysłowego wzorca, który z
tą rzeczywistością nie ma aż tyle wspólnego.

Czy korelacja między przyczyną i skutkiem istnieje? To zasadnicze


pytanie, które pozwala na zakwestionowanie istniejącego
mechanizmu, a w jego miejsce wbudowanie nowego.
— Niech to! Spaliłem kompletnie to podejście, bo jednak jestem
cieniasem! — z frustracją opowiadał o nieudanym podejściu Wojtek. —
W ogóle nic nie wyszło!

— Nie — spokojnie skomentował Piotrek, czekając na zainteresowanie


drugiej strony.

— Jak to nie? — zapytał Wojtek. — Przecież spaliłem!

— Tak, spaliłeś — potwierdził skutek Piotrek — ale z zupełnie innego


powodu.

— A jakiego?

— Za bardzo ci zależało, zapomniałeś przez moment, że to dziewczyna


jak każda inna…

— Jak to: jak każda inna? Jest piękna!

— Tak, inne też są piękne, a niektóre jeszcze piękniejsze. To wcale nie


oznacza, że nie mają emocji, nie myślą tak jak każdy z nas czy nie lubią
dostawać komplementów. Za bardzo zależało ci na tym, by dobrze
wypaść, więc na chwilę przestałeś byś sobą.

Piotrek zaakceptował skutek, o którym mówił Wojtek — choć nie


musiał. Tak samo mógł zapytać, czego rozwojowego nauczył się Piotrek
i jak mu to pomogło w tworzeniu nowego, lepszego siebie… Wybrał
inną metodę, zgadzając się tylko z jedną z części mechanizmu i negując
prawdziwość drugiej. A dlaczego? Bo Wojtek wziął osobiście wynik
doświadczenia i jako przyczynę podał swoją osobę, co nie mogło być
zgodne z prawdą. Ta kobieta mogła również być po prostu nie w sosie
(cokolwiek ta metafora miałaby dla niej znaczyć), miliard innych
czynników mogło wpłynąć na przebieg wydarzeń. Jeśli chcesz być
pewien wydarzeń, musisz na każde pytanie o ich przyczynę
odpowiadać: bo tak. Ale wtedy nie rozwiniesz się pod kątem wiedzy.

I tak Piotrek przeniósł przyczynę na negatywne przekonanie, które było


o wiele łatwiej i szybciej zmienić. Tym samym przyczyna rzekomego
niepowodzenia leżała w konkretnym sposobie myślenia, który — idąc
za korelacją przyczyny i skutku — gdy zostanie zmieniony, zmieni także
obraz przyszłości; teraz Wojtek widzi siebie bez tego przekonania i film,
który wyświetla jako konsekwencję, jest już pozytywny. Inaczej żyłby ze
schematem: skoro jestem X, to muszę mieć X wynik. Zmień jedno,
zmienisz drugie, najczęściej bez ich świadomej wiedzy.

Korelacji między przyczyną a skutkiem może też w ogóle nie być. Na


zajęciach z filozofii wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi, szczególnie
tych dotyczących istnienia, występowania niektórych zjawisk, istoty
życia itp. Z wykorzystaniem tego modelu można odzyskać wiele energii,
odpuszczając sobie kierunek poznawania przyczyn skutków i
przenosząc tę energię na kierowanie skutkami w inny sposób. Dlatego
zamiast zastanawiać się, dlaczego ktoś się źle czuje, można od razu
zapytać, czego mu potrzeba, by poczuł się znacznie lepiej. Przyczyna
pozostaje z tyłu, a budowany jest nowy mechanizm — gdy to, co
potrzebne, zostanie odkryte, stanie się powodem lepszego
samopoczucia. Pierwotna przyczyna pozostanie, ale z drugiej strony
zostanie dobudowana kolejna, która stworzy rozwiązania. Powstanie
więc możliwość wyboru — mogę robić tamto z przeszłości i czuć się źle
albo mogę robić to, co potrzebne (to nowe), by poczuć się znacznie
lepiej. A gdy jest wybór, wtedy istnieją opcje i naturalne jest, że osoba
wybierze dla siebie zawsze lepszą, oczywiście ze swojego punktu
widzenia. W innych sytuacjach może nie będziesz chciał poznać
przyczyny, bo nie będzie ona miała znaczenia — przykładem może być
kwestia zdrady partnera, gdy szukanie przyczyn z reguły kończy się
wyciąganiem wniosków, które uderzają w jedną albo drugą stronę.
Zostawienie schematu na czysto informacyjnym poziomie —
przespał(a) się z inną osobą, bo się przespał(a) i tyle — pozwala na
błyskawiczne przejście w kierunku działań, czyli: co ja chcę z tym teraz
zrobić? Tysiące, jeśli nie miliony pisanych palcem na wodzie wniosków,
które opierają się zwykle na ataku na własną osobowość (skoro
zostałem zdradzony, to znaczy, że byłem… i tutaj zwykle padają
negatywne komentarze dotyczące własnej seksualności, atrakcyjności,
wieku, emocjonalności itp.), nie znajdują przyczyn, ale je tworzą.

Diagnoza jest problemem, którego dotyczy — jego intelektualną


reprezentacją, na którą pacjent reaguje. Jeśli jest trafna, wtedy na jej
podstawie można tworzyć rozwiązanie. A jeśli nie? Wtedy zaczyna się
chorować na problem, którego nie ma — a często jeszcze gorzej,
zaczyna się leczyć coś, czego nie ma. Zdarza się tak nawet w medycynie
— choć przecież samo leczenie jest tam nieco bardziej empirycznie
sprawdzalne — ale to jeszcze nic w porównaniu do psychoterapii.
Dlatego zamknięcie się terapeuty na jedną szkołę myślenia może
spowodować, że stawiana diagnoza nie obejmuje rzeczywistości, ale
podświadome dążenie do udowodnienia prawdziwości własnej wiedzy.
I tak samo partner, który zamiast atakować własną osobowość,
zaatakuje osobę, która przespała się poza związkiem, i nie wyciągnie
wniosków, za to straci odpowiedzialność za niewątpliwą naukę, która
przecież płynie z każdego życiowego doświadczenia. W niektórych
przypadkach szukanie przyczyn może być niebezpieczne — osoba
zastanawiająca się nad tym, dlaczego miała wypadek samochodowy,
zamiast chwycić za telefon i zadzwonić po ambulans, może tracić
cenne sekundy zmieniające przebieg wydarzeń; nie tych, które już były,
bo na nie wpływu nie ma, ale tych, które dopiero nastąpią, a są o wiele
ważniejsze. Większość osób ze zdiagnozowaną depresją będzie żyła
diagnozą tego, co rzekomo się wydarzyło (a tak naprawdę interpretacją
problemów z tego wynikających), i w ogóle nie skupi się na tym, co
dopiero się zaczyna, czyli na kolejnym momencie. Sam fakt istnienia tej
diagnozy jest problemem — bo każda diagnoza, jeśli chodzi w niej o
wskazanie przyczyn problemu, powinna zawierać w sobie także
wskazanie rozwiązań i rozwijające strategie pójścia w mądrym
kierunku. Tymczasem samo określenie problemu nie daje tych
rozwiązań, a dodatkowo może go po prostu stworzyć. Jednym z
nagminnych przykładów są diagnozy stwierdzające u małych dzieci
„choroby” czy „zaburzenia” typu ADHD albo dysleksja, które
szufladkują, czasem na resztę życia, aktualny brak umiejętności
pacjenta, hamując jego rozwój. Co więcej, często są po prostu
robieniem z igły wideł, gdy prawdziwą przyczyną braku koncentracji u
dziecka jest monotonny i nudny nauczyciel, a nie rzekoma choroba.
Takie szufladki zamykają ludzi w opisywanych diagnozach, które stają
się problemem samym w sobie.

A kiedy szukanie przyczyny będzie miało sens? W którym momencie


będzie miało sens poznanie powodu? Wtedy, gdy mowa o określonych,
powtarzalnych wzorcach, oraz wtedy, gdy istnieje pewność co do
poprawności diagnozy i da ona szansę na nauczenie się czegoś. Prawa
danej społeczności, czy te brane za pewnik (czerwone światło nakazuje
zatrzymanie samochodu przed skrzyżowaniem), czy te bardziej
egzotyczne (afgańscy Pasztunowie nakazują w oparciu o swój kodeks,
Pasztunwali, zabić spokrewnionego z mordercą, jeśli ten już nie żyje),
warto znać ze względów adaptacyjności życiowej. Ponieważ żyjemy w
grupach, musimy znać prawa organizujące życie społeczności, by móc
się w niej elastycznie poruszać. Podobnie z prawami rynku, których
znajomość pozwala efektywnie prowadzić biznes. Jeśli chodzi o
dokonywanie diagnozy na samym sobie, szukanie powodu, a więc tak
naprawdę motywacji, powinno odbywać się poprzez czysty umysł i w
oparciu o zauważanie konkretnych wzorców związanych z jedną
sytuacją lub podobną ich klasą.

Jeśli ktoś się wywrócił dlatego, że się potknął o wystający korzeń, to


diagnoza brzmi właśnie tak: potknąłem się, bo nie zauważyłem
wystającego korzenia. Rozwiązanie, od razu towarzyszące diagnozie,
to: następnym razem (instalacja na linii czasu) będę uważniej
(stopniowalność przymiotnika zakłada, że uważność jest mierzalna)
chodził (aktywność dokładnie sprecyzowana), skupiając się na tym, co
się dzieje w zasięgu mojego wzroku (bardzo precyzyjne określenie
metodologii postępowania, czyli jak to dokładnie zostanie zrobione).
Ta diagnoza dotyczy konkretnej sytuacji, konkretnego miejsca,
konkretnego zachowania. Czy mogłaby też być nieco bardziej
rozszerzona? Oczywiście, szczególnie przy pewnej powtarzalności
zjawiska. Teraz uważaj, bo powtarzalność może występować tylko w
konkretnym metaprogramie — na przykład lokalizacyjnym (wywraca
się na chodniku), czasowym (zawsze rano), zachowaniowym (tylko gdy
się spieszy i szybko idzie), osobowym (jedynie gdy idzie z pewnym
kolegą) itd. W takim przypadku zmiana musi nastąpić konkretnie w
zakresie tego metaprogramu, czyli w granicach „problemu” (choć
prawdziwiej jest mówić o kontekście czy sytuacji). Może ten kolega
często opowiada fascynujące historie, co powoduje nieuwagę, a w
efekcie wywrócenie się? Rozwiązanie bowiem zawsze opiera się na
prawidłowo postawionej diagnozie plus na ukierunkowaniu energii na
korzystniejsze strategie. Jeśli natomiast tych metaprogramów jest kilka
lub nawet kilkanaście, licz się już z personifikacją problemu — czyli
zgeneralizowaniem go na poziomie osobowości. Prawdopodobnie ten
wywracający się człowiek uważa się za niezdarę, gamonia itd., co
oczywiście jako najbardziej zgeneralizowany schemat wpływa na
wszystko znajdujące się logicznie pod nim — czyli skoro niezdara, to
zawsze, wszędzie, z każdym itd. Tę osobowość zmienisz poprzez
podanie kontrprzykładów i wbudowanie strategii albo na ogólniejszym
(od tej pory będziesz jeszcze bardziej uważał podczas jakiegokolwiek
zachowania), albo na bardziej szczegółowym poziomie, gdy w
poszczególnych kontekstach będziesz instalował lepsze strategie.

Im większe oddalenie od trafności diagnozy, tym większe


niezrozumienie systemu motywacyjnego działającego. Im większe to
niezrozumienie, tym mniej trafione rozwiązanie. Im mniej trafione
rozwiązanie, tym większa szansa na przyswojenie umiejętności z innej
dziedziny, która wcale nie jest rozwiązaniem aktualnego problemu. Oto
przykład takiego mechanizmu: instytucja więzień. Założeń
więziennictwa jest kilka: kara ma mieć charakter edukacyjny,
represyjny, resocjalizujący i doprowadzić w jakiś sposób do sytuacji, w
której więzień po jej odbyciu wróci do społeczeństwa. Tymczasem jak
pokazuje praktyka, nie zawsze ma to miejsce — poza resocjalizacją
więźniowie (pisał o tym Donald Clemmer w The Prison Community)
ulegają także wielu innym procesom, między innymi włączeniu w
kulturę więzienną i edukację bycia lepszym kryminalistą — nie tylko w
zakresie tego, przez co trafili do więzienia, ale także w innych
dziedzinach (różne modele złodziejstwa, grypsera, zabójstwa itd.). Po
wyjściu z więzienia, pozostając z ewentualnie zainstalowaną
motywacją lęku przed powrotem za kraty, mogą nadawać się bardziej
do popełniania nowych przestępstw. A założenie przecież miało być
odwrotne! Konieczność wymierzenia „kary” przez sąd jako gwarancji
bezpieczeństwa dla innych, przestrzegających prawa obywateli jest
oczywista — podobnie oczywiste powinny być zarówno zmiana
systemu motywującego sprawcy, jak i wyposażenie go w narzędzia,
które — po ich przyswojeniu — pozwolą mu lepiej funkcjonować po
powrocie do społeczeństwa. I tak w wyniku badań
północnoamerykańskich nad pedofilią (William L. Marshall, Czy
pedofilia jest uleczalna, „Seksuologia Polska” 2008, 6, 1) okazało się, że
recydywa sprawców po leczeniu zmalała do około 6%, a nieleczonych
wynosiła około 28%. To znaczy, że system motywacyjny został dobrze
zdiagnozowany i zmieniony na taki, który w efekcie doprowadził do
spadku zachowań określanych jako dewiacyjne. Gdyby było inaczej
(weźmy na przykład analizę marzeń sennych), mogłoby się okazać, że
terapeuta, wskazując na błędnie określony związek przyczynowo-
skutkowy, instalowałby diagnozą inny, dodatkowy problem, zamiast go
rozwiązywać. Na przykład określiłby wchodzenie po schodach w domu
rodziców jako odbywanie aktu płciowego z matką i wyparty kompleks
Edypa, projektując to na problemy seksualne pacjenta (podczas gdy on
może je mieć ze względu na lęk przed złym wypadnięciem i stres, jaki
na siebie w związku z tym nakłada). Taka diagnoza może
zapoczątkować wieloletni proces szukania dziury w całym, z czego
pacjent wyjdzie jeszcze bardziej „popsuty”, niż był. Dlatego zarzuty
powierzchowności, stawiane terapiom krótkoterminowym, są
odpierane przez drugą stronę jako argumenty tych, co robią więcej
krzywdy pacjentowi, niż dają mu pożytku. A prawda, jak zawsze, leży
pośrodku — w niektórych sytuacjach jakiś stopień analizy przyczyn
będzie potrzebny, a w innym zupełnie nie i wystarczy od razy przejść
do rozwiązań.

Na zasadach przyczyny i skutku są zbudowane wszystkie systemy


normatywne, w tym zarówno prawo, jak i reguły moralne. To one
budują motywację ludzi, zachęcając do określonych zachowań, a karząc
za inne. Religia katolicka obiecuje jako nagrodę (skutek) niebo i
zbawienie, wymagając określonych zachowań ze strony ludzi. Hindus
urodzi się w wyższej kaście (nagroda), jeśli będzie przestrzegał
pewnych zasad. Mama obiecuje dziecku deser (nagroda), jeśli najpierw
zje obiad (paradoksalnie — gdyby straszyła go deserem, jedno z
największych uzależnień świata zachodniego — od słodyczy — nie
miałoby miejsca). Tym systemem tworzony jest układ push and pull,
czyli pchająco-przyciągający, wtórujący konstrukcji układu limbicznego
— oto należy podzielić świat na część przyjemną, do której się dąży, i
część nieprzyjemną, której się unika. Ustawiony w tym człowiek miota
się, dążąc do tego, co — wyuczone — daje pozytywne emocje, bojąc
się tego, co daje negatywne. A co by było, gdyby Twoimi standardami
nie było to, czy coś jest przyjemne, czy nieprzyjemne, ale to, czy coś
jest prawdziwe? Jak zdecydowanie inaczej się żyje, gdy nie jest się
uzależnionym ani od przyjemności, ani od lęku przed cierpieniem…

Przyjemność może być zarówno powodem, jak i skutkiem działania —


wtedy się od niej zaczyna, albo na niej kończy. Na przykład uczeń po
dawce komplementów ze strony nauczyciela zaczyna się uczyć jeszcze
więcej, tak by pokazać, że przystaje do etykietki wzorowego. Z czasem
takie zachowanie staje się mentalnym nałogiem i dziecko uczy się już
nie dla siebie, ale dla stopni i pochwał. Wtedy jest mniej skłonne do
zapamiętania wiedzy na dłużej, bo jego strategia jest raczej oparta na
momentach niż na planowaniu — uczy się do klasówki, a po jej
zaliczeniu należy zapomnieć (w wieku późniejszym także, podobno,
zapić). Ponieważ ów uczeń jest skupiony nie na budowaniu inteligencji
czy myślenia, a jedynie na zakuwaniu dla efektu, nauka nie staje się
drogą, ale celem. Ten, jak każdy, gdy zostanie spełniony, traci na
wartości. Każdy zdobywca bowiem przestaje się interesować zdobyczą.
To polowanie daje uzależniającą adrenalinę i bycie in time, ale po nim
należy wyznaczyć kolejne wyzwanie. Podobnie przyjemność może być
także skutkiem działania — tak wynosimy instalacje z dzieciństwa: bądź
grzeczny, a obejrzysz wieczorynkę, zachowuj się, a pograsz pół godziny
na konsoli do gier, zjedz drugie danie, to dostaniesz deser. Jeśli
nagrodą ma być siedzenie przed telewizorem, który oducza myślenia i
daje gotowe schematy konsumentowi, granie w tworzące
nierealistyczny świat gry i jedzenie słodyczy, to najwyższy czas
zakwestionować jakość nagrody — czy nie jest ona przypadkiem zbyt
niskich lotów, by nie powiedzieć, szkodliwa. Wtedy takie zachowania
kojarzone są z przyjemnością, powstałe potem nałogi ograniczają
standardy ludzi.

Seks, picie alkoholu, ciało, całodniowe wycieczki do supermarketów,


oglądanie telewizji, jedzenie, towarzystwo innych osób, pokazywanie
się i bycie podziwianym — wszystko to i jeszcze więcej jest w
dzisiejszych czasach niewidzialnym uzależnieniem. Niewidzialnym, bo
społeczna zgoda na te powszechne zjawiska jest tak oczywista, że
bierzemy je za wyznacznik jakości życia. Sukces mierzony w ilości
posiadanych dóbr jest nałogiem, którego zrozumienie pojawia się
zwykle wtedy, gdy się już go doświadczyło… Nie zawsze jednak musi
tak być. Wychowanie i wiedza zdobyta wcześniej mogą zawczasu
skierować nas na konkretne tory, gdzie miarą sukcesu nie jest
inwentarz zewnętrzny, ale wewnętrzny. Skupienie się na wyrabianiu
umiejętności i zdobywaniu wiedzy, praktyka, by stać się mistrzem i
mierzalna jakość zachowań — wyznaczanych wartościami
niematerialnymi, takimi jak prawdziwość, spójność, autentyczność,
spokój itd. — daje sukces nieporównywalnie większy niż nawet kilka
samochodów w garażu i tyleż futer w szafie. One nie dają szczęścia —
dają przyjemność. A przyjemność ma to do siebie, że się habituuje i
potrzeba jej więcej; gdy się zaś kończy (a kończy się wraz z konsumpcją
samej siebie, więc w praktyce nigdy nie ma do niej dostępu — najpierw
jej oczekujemy, a gdy już ją mamy, to pożądanie ustaje), zabiera ze
sobą szczęście… A ono nie może zależeć od tego, ile pieniędzy czy ludzi
posiadasz. Stąd też kwestia edukacji — nie intelektualnej, której jest
bez liku, ale dodatkowo duchowej — staje się niezwykle istotna w życiu
współczesnego człowieka, który wiadomo, że będzie „kumaty” — ale
musi też być „kumaty” sercem, nie tylko głową. Robienie rzeczy dla
przyjemności pozwala dostrzec pewien wzorzec z nią związany — nigdy
nie jest wystarczająco, zawsze potrzeba więcej, trzeba się zamknąć w
kole bez wyjścia. Jakiekolwiek uzależnienie nie pozwala na pełną i
kompletną satysfakcję, bo intensyfikacja stanu emocjonalnego
powoduje najpierw zmysłowy zysk, ale w momencie spadania już
zaczyna się strata tego, co było przed chwilą. Niewielu mężczyzn
opowiada kobietom, że po ich orgazmie następuje koniec i nie
interesuje ich nic więcej. Niewiele kobiet zauważa, że po pierwszym
zestawie komplementów od mężczyzny nie dostaje wcale
permanentnej satysfakcji, ale oczekuje kolejnych, a gdy ich nie ma,
czuje, że coś straciła. Satysfakcja przeżywana w czasie, w momencie,
jest chwilowym napędzaczem emocji i wraz ze spadkiem aktywności
neuronalnej mija. I wtedy trzeba sięgnąć po kolejną dawkę. Oglądający
filmy dla dorosłych chłopak ma wrażenie, że widzi za każdym razem
inne akcje, ale tak naprawdę to ten sam umysł ogląda swoje
przekonania i odpala te same emocje. Masturbacja wystarcza mu na
jakiś czas, potem musi zrobić znów to samo. Atrakcyjna dziewczyna
buduje swoją tożsamość makijażem, bez którego nie chce wyjść na
ulicę. Uzależnienie od przyjemności jest dzisiaj zasadą, a ogromna
liczba firm pracuje nad tym, by ten nałóg się powiększał (co gwarantuje
im wzrost sprzedaży). Słodycze, papierosy, piwo, hamburgery są na
liście rankingowej zdrowego żywienia bardzo nisko notowane, ale w
rejestrze emocjonalnych wrażeń — wysoko. Fryzjerzy, wizażyści,
projektanci pracują w wielkim biznesie sprzedającym przyjemność, za
którą słono się płaci, a czasem poświęca się jej całe życia. Pracuje pięć
dni, by przez dwa pić. Pracuje miesiąc, by kupić jeden drogi ciuch.
Pracuje pół roku, by wyjechać na tydzień wakacji. Pracuje dwadzieścia
lat, by kupić mieszkanie. Wszystko po to, by czuć przyjemność.
Przesunięcie ludzkich standardów rozwoju na emocjonalne ogłupia
społeczeństwo i daje rządowi to samo, co kiedyś dawała sprzedaż
alkoholu za małe pieniądze — brak kwestionowania. Najbardziej
niebezpieczne są jednostki myślące, bo będą kwestionować i żądać
zmian. Jednostki skupione na zaspokajaniu swojej potrzeby
odczuwania przyjemności skupiają się nie na myśleniu, ale na
konsumowaniu i z punktu widzenia rządzących są prości w obsłudze.
Nie do obsłużenia są ludzie myślący.

Mężczyzna jest bawidamkiem, by podziw kobiety dał mu przyjemność.


Podrywa ją, uwodzi, by ona dała mu potem siebie, co dla niego jest
przyjemne i pozwala powiedzieć o sobie, że jest kimś wyjątkowym (co z
kolei przykrywa jego negatywne przekonania na swój temat). Gdy on
widzi, że ją prowadzi, że kontroluje jej reakcje, czuje przyjemność, a
ona, w wielkim stanie… przyjemności… jest zdolna za tę przyjemność
także coś dać. Samochód, który kosztuje krocie, jest źródłem
przyjemności. Zegarek, gdy się na niego patrzy wcale nie po to, by
poznać godzinę, jest źródłem przyjemności. Są słowa, które wywołują
przyjemność — ładny, miły, fajny, inteligentny — szczególnie gdy
skierowane w stronę słuchającego. Są gesty, które też ją warunkują
(kciuk w górze), mimika, spojrzenia… Cały świat został skonstruowany
właśnie po to, by dostarczać przyjemności. Nie mówi się tylko o tym —
kto w końcu by chciał zniszczyć tak wspaniały rynek — że ta
przyjemność mija wraz z konsumpcją samej siebie, a wtedy trzeba iść
po następną jej dawkę. Nie mówi się też, że każdorazowo potrzeba jej
więcej — a tak naprawdę to i tak się mniej dostaje, bo przecież w
procesie habituacji nowa większa dawka daje tyle samo, ile wcześniej
mniejsza. Kim byś był, gdybyś nie żył dla przyjemności? Kim byś był,
gdybyś nie żył przyjemnością? Czy słuszny byłby sąd, że wtedy życie nie
miałoby sensu albo zamieniłoby się w cierpienie? Nie, nie byłby
słuszny… Sens życia jest poza emocjami i umysłowymi historyjkami. Czy
przyjemność naprawdę jest przyjemna?

A jak działa cierpienie? Metodologia jest taka sama jak powyżej,


zmienia się tylko kierunek na wektorze. O ile wcześniej dążyliśmy do, o
tyle teraz odsuwamy się od. Lęk, ból, zwątpienie, rozpacz, zmartwienie,
wściekłość, zdenerwowanie — cierpienie niejedno ma imię, ale efekt
zawsze taki sam — unikamy go. Może być przyczyną naszych działań,
gdy ze względu na wypadek samochodowy kierowca decyduje się już
nie pisać SMS-ów podczas prowadzenia auta, albo skutkiem, gdy
podejmujemy pewnego rodzaju działania, które do niego
doprowadzają (pobicie kogoś i pójście do aresztu). Cierpienie
cierpieniu nierówne i musi zostać przekroczony pewien określony próg,
by człowiek zyskał motywację do działania. Wokół cierpienia
zbudowano także wielkie fabryki snów, tyle że w wydaniu horroru.
Sprzedawcy ubezpieczeń na życie, jakby wszyscy przeczytali jedną
książkę, opowiadają o nieprzewidywalnym i o wypadkach, przed
którymi lepiej się ustrzec. Babcie odkładają swoje niskie emerytury i
uciułane w pocie czoła pieniądze, bo oszczędzają na czarną godzinę,
tak jakby już dawno nie minęła. Kulturyści przerażeni wizją grubego
brzucha oraz fitnesski obawiające się choćby śladów cellulitu mówią
nie temu, co lubili jeść, i nakładają na siebie reżim kulinarny dający
bardzo warunkowe bezpieczeństwo. Ta właśnie wartość stała się w
naszych czasach podstawowym elementem praw motywacyjnych
przyczyny i skutku od strony unikania. Ludzie dla obrazu spędzą swoje
życie w słomianych fortecach zbudowanych z przekonań, które będą
im udowadniały, że należy żyć na jedną setną gwizdka, bo przecież coś
złego może się stać. Nie warto się zakochiwać, bo można być
skrzywdzonym. Nie warto inwestować pieniędzy, bo można je stracić.
Nie należy mówić, co się myśli, bo innym się to może nie spodobać. Nie
wolno się sprzeciwiać, bo można zostać odrzuconym. Nie ma sensu
podróżować w dzikie kraje, bo można sobie nie poradzić. Nie ma
potrzeby próbowania innego jedzenia, bo co, jeśli nie będzie
smakować? Należy mieć dystans do innych i nigdy się nie otwierać, a
tym samym stracić tajemnicę niepewności, spontaniczność i
beztroskość. Trzeba oszczędzać pieniądze, bo pewnie do czegoś się
przydadzą, zamiast cieszyć się życiem i poznawać nieznane. Powinno
się mówić to, co inni chcą usłyszeć, bo przecież wtedy nas zaakceptują i
zechcą; kto by zresztą chciał kogoś prawdziwego — lepiej stworzyć
relację między dwiema maskami, z których każda opowiada to, co jej
się wydaje, że druga chce usłyszeć. Dobrze jest się zgadzać, to
gwarantuje przyjęcie do grupy. Turystyka z przewodnikiem, co
wszystko pokaże i się potarguje za wycieczkowicza, jest duża lepsza niż
samodzielne podróże — kiedy poprzez własną mobilność organizuje się
wszystko samemu oraz wychodzi rzeczywistości i przygodzie
naprzeciw. Powinno się jeść to, co zdrowe i znane, a dziwactwa
zostawić Chińczykom, przez nie zmysły smaku i węchu nie rozwijają się
ponad poziom starego koguta, czyli rozwijają się nader słabo. Efektem
takiego życia jest ubóstwo, które nie wynika z porzucenia dóbr
doczesnych w imię wolności, ale z nieświadomego wyrzekania się
rzeczywistości i ogromnego bogactwa, jakie niesie ze sobą poznawanie.
Tworzy się mały światek, na którego obronie spędza się teraz resztę
życia. Cierpieniem nie jest opowieść umysłu, że coś złego może się
wydarzyć, ale życie poniżej swoich możliwości i odbieranie sobie siebie
w imię czegoś, czego nie ma. Lęk istnieje bowiem tylko w naszych
wyobrażeniach — nie ma go nigdy tu i w teraz, bo gdy jesteśmy w
danym momencie, to działamy, a nie myślimy. A gdy nie ma czasu… się
bać… wtedy podejmujemy najlepsze decyzje.

Sprzedaż obu konceptów jest niezwykle istotnym narzędziem naszej


kultury. Poprzez wyznaczanie standardów można decydować, z jakim
produktem czy usługą połączyć przyjemność albo cierpienie. Można je
dozować i tym samym decydować, w jakim stopniu wpłynąć na umysł
człowieka. A co, jeśli puszcza się w obieg oba koncepty naraz, w
jednym przekazie? Jeśli zbudowano je tak, że występują
symultanicznie, dojdzie do konfliktu wewnętrznego. Jeśli są
sekwencyjne, w formie tzw. systemu propulsyjnego zostanie
zainstalowany fantastyczny schemat motywacyjny.
Konflikt ma miejsce, gdy w tym samym momencie ktoś i chce, i nie
chce, a więc uruchamia dwie sprzeczne motywacje. Na przykład żonaty
mężczyzna nie uporał się z historiami swojego umysłu o byciu
atrakcyjnym zdobywcą i z jednej strony coś (to oczywiście jego
osobowość) ciągnie go do innej kobiety (bo wtedy, jak obiecuje mu
ego, będzie miał dowód swojej wyjątkowości), ale kłóci się to z inną
osobowością, która poczuwa się do obowiązków związanych ze
statusem męża. Dlatego pojawia się wojna między wewnętrznym
mężczyzną i mężem — każdy walczy o swoje cele, których
symultaniczna realizacja nie jest możliwa. Jeden i drugi to iluzoryczne
osobowości oparte na swoich przekonaniach. Jeden i drugi wierzy, że
jest ważny. Tylko za każdym razem, gdy pojawia się bodziec
wywołujący, czyli myśl o atrakcyjnej kobiecie, ciało wierzącego zaczyna
podążać za tymi historiami — że jeśli ją zdobędzie, będzie to świadczyć
o jego sile i władzy; że to przyjemne; że inni mężczyźni będą patrzeć z
zazdrością, a on w porównaniu z nimi wypadnie lepiej; że kobiety będą
za nim podążać i że swoim urokiem je uwiedzie itd. To powoduje
erekcję lub przynajmniej mrowienie w genitaliach. Ta emocja
błyskawicznie kreuje nowe obrazy i dźwięki związane z seksualnością,
które nazywamy budowaniem potencjału reakcji. W chwili, gdy
pojawiło się to pierwsze mrowienie, pokazuje się także osobowość
męża, która ma o to pretensje. Przedstawia swoje dowody, czyli
przekonania, którymi się kieruje: obiecałeś wierność, a jesteś przecież
mężczyzną honorowym; to są czarne myśli, nie wolno ci; czy ty wiesz,
co by się stało, co byś stracił, gdyby nie było żony; lepsze znane niż
nieznane itd. Jego ciało reaguje stresem, poczuciem winy, agresją,
napięciem, złością, zaczyna mieć pretensje do siebie i w tej konfuzji nie
podejmuje ani jednej, ani drugiej decyzji. Nie może — wojna w środku
prowadzi do próby znalezienia rozwiązania poprzez tworzenie
kompromisów (żona normalnie, kochanka raz na miesiąc), ale jego
niespójność nie daje mu spokoju. Po każdym wyskoku z kochanką ma
wyrzuty sumienia, a seks z żoną jest gorszej jakości niż z kochanką. Nic
dziwnego — z mężczyzną jest skorelowane zdobywanie, fascynowanie
się i bycie zwierzęciem w łóżku, a z mężem bycie delikatnym,
szanującym, spokojnym. Każda z tych dwu różnych postaci w jego
świecie nie uznaje istnienia drugiej, wzajemnie się krytykują, co
wpływa na cierpienie bohatera.

Tak samo może się skończyć wakacyjny romans kobiety, która w


ramach krótkiej linii czasu zdobywa również bardzo krótkie
zaspokojenie swojej potrzeby bycia atrakcyjną. Facet dostarcza
komplementów, a ona będąc na nie łasą, traci swoją integralność (bo
potrzebuje go zamiast siebie do tego, żeby czuć się dobrze — ogromna
liczba kobiet uważa, że to faceci są odpowiedzialni za ich szczęście,
przez co uzależniają się od bawidamków) i dostaje narkotyk, który
przynosi chwilową ulgę. Głosy wewnętrzne stają się miłe na jakiś czas,
emocja bycia pożądaną i podziwianą trwa, facet poszedł po stosunku i
coś nie dzwoni, chociaż obiecał… Pewnie zapomniał… Pewnie jest
zajęty… Pewnie ma coś do załatwienia w pracy… Aż tu po kilku dniach
widzi go w ramionach innej kobiety i choć uśmiecha się na powitanie,
za chwilę wpada na przymusowego drinka do restauracji. I zaczyna
szlochać, bo czuje się jak szmata, która została wykorzystana do
niecnych celów przez tego manipulatora, tę męską, szowinistyczną
świnię, tego chama i prostaka… Czy mogła mu odmówić, gdy podszedł
do niej i zaproponował drinka? Tak. Czy mogła mu odmówić, gdy
zaproponował spacer po promenadzie następnego dnia? Tak. Czy gdy
zauważyła, jak patrzył w jej dekolt, mogła mu powiedzieć, by spojrzał
gdzie indziej? Tak! Czy to zrobiła? Nie! Gdy się komuś podobamy,
wcale nie chcemy mu mówić nie, bo wtedy boimy się, że odchodząc,
zabierze akceptację i podziw, atrakcyjność i seksowność, ponętność i
kobiecość. Dlatego poszła z nim do łóżka — podążyła za głosem lęku,
chciała dostać te wszystkie rzeczy, które tak naprawdę tylko ona sobie
może dać, sądziła bowiem, czego teraz ma szansę doświadczyć i się
nauczyć, że to mężczyzna jest odpowiedzialny za jej szczęście i
samopoczucie. I mężczyzna tego dostarczył, ale nie był zainteresowany
rolą dostarczyciela przez resztę życia. Sprzedała swoją maskę, ktoś ją
kupił, teraz ma pretensje, że nie na zawsze. Nie było mowy, że na
zawsze. Nie było umowy na zawsze. Nie było umowy na nic więcej niż
wspólne realizowanie celów i potrzeb swoich masek. Tymczasem on
daje innej kobiecie dokładnie to samo, co wcześniej dawał jej i co
wcale jej wtedy nie przeszkadzało, i nagle okazuje się, że gdy ona
spotyka swoją maskę pod powierzchnią emocji podniecenia i
entuzjazmu, jest przerażona samą sobą. I czuje się jak szmata, bo nią
jest — dla siebie samej (dla kogoś innego może i najświętszą dziewica,
ale to ma znaczenie dla nich, ale nie dla niej; dla niej liczy się tylko to,
co ona myśli o sobie). Czuje się oszukana, bo się oszukała — sądziła, że
jej wybranek jest kimś wzorowym i moralnym, więc ma teraz do niego
pretensje o to, że rzeczywistość nie pasuje do obrazu. Pluje sobie w
twarz i upija się, by zagłuszyć alkoholem coraz bardziej męczące dialogi
wewnętrzne, które przecież sama sprowokowała. To może być
motywacja do zmiany, gdy zauważy, że coś w niej nie działa i że w jej
myśleniu istnieją pewne ograniczenia. Albo pozostanie taka sama, gdy
uzna, że to wina faceta i że powinna znaleźć innego, lepszego.
Tymczasem nie ma „lepszego”, bo jej kompleksy będą podróżować z
nią nadal, do kolejnego związku. Przekonanie o tym, że ktoś inny —
mężczyzna, nauczyciel, ktokolwiek lub cokolwiek — jest
odpowiedzialny za jej szczęście, musi powodować nieszczęście, bo
zabiera jej szansę na wgląd w siebie. Jedyne, co ma, to nieskończone
pretensje ofiary, która tym samym staje się kryminalistą — żąda,
stawia zarzuty, atakuje tych, co powinni (według niej) dostarczać jej
tego, czego jedynie ona jest w stanie dostarczyć sobie.

Symptomem konfliktów wewnętrznych są trudności w podejmowaniu


decyzji. Pomiędzy młotem a kowadłem, gdy dwie części osobowości o
różnych celach odnoszą się swoimi filtrami do jednego obiektu, taki
człowiek nie będzie wiedział, co zrobić. Konfuzja zawsze powoduje
cierpienie, bo brak możliwości działania jest sprzeczny z prawem życia,
które jest w ciągłym ruchu. Przyczyną konfuzji będzie więc brak
spójności wewnętrznej i jednoczesne uruchomienie push and pull —
motywacji do czegoś i od czegoś w tej samej chwili. Ona kocha
mężczyznę, ale on jest z innego miasta, musiałaby się więc
przeprowadzić. Ale wtedy nie będzie mogła się zajmować chorą matką,
a to by oznaczało, że jest złą córką. Nie chce być złą córką i chce być z
mężczyzną, którego kocha — w jej systemie umysłowym (choć w
innym sprawa wydaje się być oczywista) nie ma wyjścia z sytuacji. Gdy
zostanie z matką, może znienawidzić i ją (bo to przez nią przecież
została, tak myśli), i siebie (prawiąc sobie wyrzuty, że taka miłość nie
zdarza się dwa razy). Gdy pojedzie z mężczyzną, może znienawidzić i
jego (bo przecież przez niego nie została, tak myśli), i siebie (prawiąc
sobie wyrzuty, że jest złą córką) — nie ma rozwiązania na poziomie
logicznym tego problemu. Musi wyjść z obu osobowości, spojrzeć na
obie w tym samym momencie i dopiero jako ktoś trzeci znaleźć
rozwiązanie. Może mieć ono charakter pozytywny (tworzeniowy) albo
negatywny (oduczający się).
Stworzenie rozwiązania pozytywnego (nie chodzi o podział: pozytywne
jest dobre, a negatywne jest złe, ale o tworzenie nowego schematu
poznawczego) to wejście o poziom logiczny wyżej i poprzez negocjacje
z częściami znalezienie synergii między jedną a drugą częścią. A zatem
bohaterka naszego przykładu skupia się na tym, co daje jej zajmowanie
się matką, i ustala hierarchię wartości. Dzięki temu czuje, że się
odwdzięcza. Za co? Za to, że matka kiedyś poświęciła się jej
wychowaniu. A co to daje? Spokój ducha, który przykrywa ewentualne
pretensje (pochodzące z przekonań o byciu dłużnym). A co daje miłość
do mężczyzny? Szczęście i spełnienie. Ponieważ teraz już widzi, że
wcale nie chodzi o matkę ani o mężczyznę, ale o koncepty, z obu
konceptów, jeszcze będących po dwóch przeciwnych stronach
barykady w jej umyśle, tworzy trzeci, który połyka oba mniejsze. Zadaje
sobie pytanie, jak może mieć i spokój ducha, i spełnienie w szczęściu i
miłości zarazem. Medytuje nad tym (co czasami nazywa się także
zastanawianiem) i dochodzi do wniosku, że zatrudnienie opiekunki dla
matki i wyjazd z rodzinnego miasta to najlepsze rozwiązanie. Obie
części osobowości (córki i kobiety) są zadowolone i ta synergia tworzy
nowe życie (każdy nowy pomysł to nowe życie), czyli nową ją —
mądrzejszą i z większą liczbą opcji. Rozwiązanie zawsze pochodzi z
wyższego poziomu logicznego niż ten, na którym aktualnie znajduje się
problem. Jeśli ktoś boi się latać samolotem, a pracuje po obu stronach
oceanu, ma problem — bo gdy nie lata, lęku nie ma, ale latać chce (i ze
względu na lęk także nie chce). Nie ma rozwiązania ani z punktu
widzenia lęku — bo go ma — ani z punktu widzenia latania — bo
latanie samo w sobie problemu nie rozwiązuje. Musi wejść na poziom
wyżej, na przykład zdać sobie sprawę ze swojego lęku (tym samym stać
się podmiotem świadomym istniejących myśli, a świadomość oznacza
akceptację — czyli zdanie sobie sprawy z rzeczywistości). Wówczas nie
będzie z nim walczyć, tylko zacznie go rozumieć — więc skupi się na
tym, co pokazują mu obrazy lęku. Widzi siebie, kiedy samolot wchodzi
w turbulencje i mocno się trzęsie, a potem spada, w wyniku czego
cierpi jego pozostawiona na ziemi rodzina. Poprzez wgląd zyskuje
dostęp do napędzających emocje informacji — są to przekonania typu:
„turbulencje są niebezpieczne”, „mogę umrzeć”, „moja śmierć jest zła
dla mojej rodziny”, „moja rodzina nie poradzi sobie beze mnie” i
pewnie jeszcze kilka innych, które powstaną, gdy zacznie w ciszy zerkać
do swojego umysłu. Każde z tych przekonań, gdy w procesie
kwestionowania zostanie podane w wątpliwość, ukaże mu jego własną
prawdę i nowe informacje, do których aktualnie nie ma dostępu. Czy
turbulencje są niebezpieczne, czy myślenie o nich jest niebezpieczne?
Czy może umrzeć, czy może też przeżyć? Czy jego rodzina na pewno
sobie bez niego nie poradzi? I poprzez wgląd jest w stanie zauważyć, że
to nieprawdziwość tych informacji generowała lęk, a ten lęk właśnie
był motywacją do szukania rozwiązań. Z wyższego poziomu logicznego
— gdy zamiast podążać za myślą, myśli o tej myśli (czyli staje się
obserwatorem tego, co się dzieje w jego głowie, a nie wykonawcą tych
myśli) — zyskuje dopiero zasoby, które dają dostęp do jego prawdy.
Ponieważ prawda zasadza się na absolutnym przekonaniu wynikającym
z własnego doświadczenia (gdy coś przeżyłeś, nikt nie jest w stanie
tego zakwestionować — nawet Ty, a nazywa się to autentycznością),
rozbija w drobny mak konstrukcje ego, które proponowały lęk przed
lataniem jako rozwiązanie, co oczywiście powodowało problem (bo
latać chciał). W efekcie wsiada do samolotu, bo lęku już nie ma i nie ma
już myśli, które go generowały. Wszystko, co boli i powoduje
cierpienie, jest nieprawdziwe — oto założenie, które może Ci
towarzyszyć przez resztę życia.

Stworzenie rozwiązania negatywnego polega na oduczeniu się tego, co


istnieje po obu stronach barykady (czyli rozwiązanie problemów obu
części) albo jednej z nich. Nasza bohaterka zaczyna więc kwestionować
swoje przekonania, które doprowadzają do odkrycia, że jej matka
wcale nie poświęcała się swojej córce, ale sobie samej. Ja znajduję na
to dowody, które są moją prawdą — bo nikt mnie nie pytał o zdanie,
czy chcę być wychowywany, czy nie; bo byłem fajnym brzdącem i
miałbym frajdę, bez poświęceń wychowując samego siebie (co zresztą
robię non stop!); bo poświęcała się swojemu myśleniu, a nie
komukolwiek innemu. Ta prawda jest moja, bo wynika z
autentycznego, znalezionego w ciszy przykładu potwierdzającego moje
doświadczenia życiowe. Ty musisz znaleźć swoje, bo inaczej musiałbyś
żyć moimi, czyli dla Ciebie nieprawdziwymi.

I to jest właśnie ten podział — każdy ma swoją prawdę i dopiero


odkrycie jej daje Ci zrozumienie, że prawda jest taka sama dla każdego
innego. Dziewczyna znajduje więc swoje przykłady, co więcej,
przypomina też sobie, że czasem ona poświęcała się dla matki (na
przykład opiekując się nią w ostatnich latach), i wychodzi z poczucia
długu, który zawsze uzależnia dłużnika od wierzyciela. Póki istnieje
wierzyciel, póty istnieje dłużnik — dopiero zrozumienie, że nie ma
wierzyciela i nigdy go nie było, uwalnia z długu teraz już spokojnego
człowieka. To jedna z osobowości — córki — zagląda teraz do środka
tej drugiej, kobiety, i zauważa, że boi się odrzucenia, gdy myśli, że nie
pojedzie z nim do innego miasta i że on nie będzie chciał z nią być. Ten
lęk czyni z niej proszącą ofiarę i obniża poczucie własnej wartości, co
nie pozwala zyskać przekonania o swojej niezależności i pewności.
Przez to jest kandydatką do bycia uzależnioną i do robienia rzeczy, na
które nie ma ochoty. Zerka więc w siebie, sprawdza, czy ona naprawdę
chce pojechać do innego miasta. Bo gdyby pojechała tam „dla niego”, a
nie dla siebie (choć nie ma czegoś takiego, jak robienie czegoś dla
innych, to jedynie zniekształcenie — gdy robimy coś dla „innych”,
zwykle robimy to z poczucia lęku przed odrzuceniem, chęci pokazania
się z jakiejś strony itp.), mogłaby mieć pretensje do niego za
zniszczenie jej życia, do siebie za zdradę swojej autentyczności i
wszystko to wynikałoby z braku autentyczności, czy jej decyzja była jej
decyzją, czy decyzją jej maski. Znajduje więc w sobie dowody na to, że
bez niego może żyć i ma się świetnie — i teraz, mając już wyczyszczony
ten fragment, pozwala decyzji się podjąć. Tak! Nie podejmujemy nawet
nigdy decyzji sami, ona sama się podejmuje w postaci
sklaryfikowanych, prawdziwych myśli, które układają się w całość
zgodną z tym, co naprawdę czujemy. Kanał Człowiek - Umysł jest
płynny i niezablokowany, decyzja jest podejmowana. Takie
odblokowanie powoduje, że umysł wychodzi sam naprzeciw sobie i
rozumie swoje myślenie. Nie ma znaczenia jaka decyzja, bo nie chodzi
w żadnym wypadku o treść i jej zawartość, ale o to, kim jesteś Ty bez
ograniczających myśli.

Dziewczyna ma teraz dwie sprawy rozwiązane — nie musi ani czuć się
dłużna matce, ani być z mężczyzną. Ta wolność jest niezaprzeczalnie
odczuwalna i pozwala jej odkryć to, co chce zrobić i w jakim iść
kierunku. W takiej chwili właśnie decyzja jest podejmowana — czysty
umysł formułuje jedynie słuszny dla Ciebie kierunek, tak że nie musisz
podejmować żadnego wysiłku w myśleniu, co zrobić. To nawet nie ma
sensu — gdy istnieje jakikolwiek lęk, człowiek nie może podjąć decyzji
właśnie ze względu na brak pewności i przekonania o niej. Proces
podejmowania decyzji nie jest więc procesem aktywnym — naszym
zadaniem, jako ludzi, jest jedynie kwestionować myśli, które powodują
cierpienie, i klaryfikować sobie tym samym w pełni drogę do tego, co
jest dla nas słuszne, etyczne, dobre itd. Dlatego też nie ma sensu
wyobrażać sobie, co ona może w tej chwili zrobić — bo nie wiemy ani
ja, ani Ty. W procesie uświadamiania powstają każdorazowo nowe,
zawsze spontaniczne pomysły i odkrycia, do których ograniczone ego
nie ma dostępu. Za to piękny umysł jest twórczy i otwarty.

— Nie wiem, co mam zrobić! — krzyknął lisek, który już jakiś czas nie
odwiedzał królika (najwyraźniej dobrze mu się wiodło i po prostu go
nie potrzebował).

— Jak to? — zdziwił się królik. — Jak można nie wiedzieć, co się ma
zrobić? To niemożliwe!

— Ale ja nie wiem…

— Owszem, wiesz. Wiesz, że masz teraz rozmawiać ze mną, dopóki nie


przestaniesz. To wiesz.

— No tak… Ty znowu ze swoimi filozofiami… — lisek zauważył, że królik


zamyślił się i zamknął oczy. — Obraziłem cię? Przepraszam! Nie
chciałem, ja tylko… — i pewnie mówiłby dalej, gdyby nie uniesiona
łapka królika. Zamknął więc pyszczek i czekał w ciszy, która wydawała
się strasznie długa wobec tylu dialogów wewnętrznych. Po chwili królik
się uśmiechnął, pokiwał spokojnie głową kilka razy i popatrzył na liska.

— Co się stało?
— Nic.

— Jak to nic? Przecież przestałeś się ze mną komunikować!

— Przestań myśleć tak jak ludzie, którzy za zmarłych traktują tych,


którzy się nie ruszają i nic nie mówią. Komunikacja nigdy się nie kończy.

— Co robiłeś?

— Gdy powiedziałeś, że mam swoje filozofie, zatrzymałem się na


chwilę i zamknąłem oczy, by cię zrozumieć. Jedynym sposobem na
prawdziwe odkrycie tego, jak myślisz, jest wejście w twoją pozycję i
przymierzenie tego, co mi komunikujesz. Dlatego to zrobiłem.
Rozumiem cię, to faktycznie są moje filozofie.

— A jak to zrobiłeś?

— Zastanowiłem się, co ja musiałbym myśleć, by swoje słowa


traktować jako filozofie. Znalazłem trzy przykłady i teraz się z tobą
mogę porozumieć, bo nie jestem skonfundowany. Rozumiem cię i
widzę, co myślisz.

— Czy właśnie dlatego nie oceniasz?

— Właśnie tak, staram się nie oceniać. Cokolwiek usłyszę, by


zrozumieć, jak druga osoba myśli, przymierzam oferowany mi umysł.
Gdyby nazwała mnie na przykład głupim, poszukałbym w swojej
pamięci sytuacji, kiedy zachowałem się głupio, i znalazł takich bez liku.
Dzięki temu rozumiem drugą stronę i na tym zrozumieniu dopiero
można coś budować.

— Czyli zgoda buduje?


— Zawsze. Cokolwiek powiesz, i tak masz rację, bo tak działa umysł —
projektuje swoje przekonania i w nie wierzy, widząc to, co wysyła.
Mnie jedynie pozostaje cię zrozumieć i dzięki temu móc się z tobą
porozumieć.

— Podoba mi się to! A co z moją niewiedzą, co zrobić?

— Właśnie! Co z nią?

— Nie wiem, jaką decyzję podjąć. Mogę wyjechać do innego lasu na


świetne szkolenia albo iść na dobrą imprezę tutaj, bo borsuk organizuje
jedną. Od kiedy się pogodziliśmy, jesteśmy najlepszymi kumplami.

— Nie możesz podjąć decyzji, która nie jest możliwa do podjęcia…

— Jak to?

— Niemożliwe jest mieć ciastko i je zjeść. Umieściłeś w jednym miejscu


w czasie dwie emocje, przez co ganiasz w tę i z powrotem po moście,
próbując usilnie być po obu stronach jednocześnie.

— Co mogę więc zrobić?

— Nie wiem… Co możesz więc zrobić? — odbił szelmowsko piłkę królik,


wiedząc, że jedyne prawdziwe odpowiedzi to te, które znajdziemy
sami.

— Mógłbym zrezygnować z jednej z nich… I wtedy nie byłoby


problemu… — zasmucił się lisek.

— Doprawdy nie byłoby problemu?

— Eeech… Tak mi się nie podoba…


— A jakby ci się podobało?

— A gdybym zaprosił całą bandę borsuka do zrobienia imprezy w


innym lesie, gdzie będę miał szkolenie? — zapytał lisek królika

— To co wtedy? — królik oddał z powrotem odpowiedzialność, by


rozmówca prowadził dialog sam ze sobą. Wiedział, że prawdziwe
pytania to rarytas, jaki zdarza się bardzo rzadko — większość zwierząt
wcale go nie pytała, ale rozmawiała sama ze sobą z jego pomocą. Tak
jest, gdy tafla Twojego lustra jest niewzruszona.

— Wtedy miałbym obie rzeczy naraz! — ucieszył się lisek.

— I jak byś się wtedy czuł?

— Rewelacyjnie! — krzyknął z entuzjazmem, a królik zaobserwował


synergię dwóch poprzednich emocji (świetne szkolenie i dobra
impreza) w jedną większą, na wyższym poziomie logicznym — teraz
lisek czul się rewelacyjnie.

— A co by było, gdybyś zrezygnował z obu wydarzeń?

— Jak to? To podwójna strata!

— Nie, tylko pojedyncza strata jest stratą, ale podwójna to już zupełnie
coś innego. Sprawdź. Wyobraź sobie, że nie idziesz na imprezę do
borsuka ani nie jedziesz na szkolenie. Co zyskujesz?

— Dużo wolnego czasu, zaoszczędzone szyszki, możliwość zaproszenia


cię na dobrą marchewkę i kontynuowanie mojego pamiętnika
myślenia, bo w czasie dzisiejszej rozmowy jak zawsze odkryłem nowe
rzeczy…
— A co takiego odkryłeś?

— Że próba podjęcia decyzji dotyczącej bycia po obu stronach mostu,


gdy stoi się po jednej z nich, jest skazana na porażkę. Że trzeba albo
polecieć wystarczająco wysoko, by zobaczyć cały most z góry, albo
zejść z niego w ogóle i zdać sobie sprawę, że most nie istnieje poza
wyobraźnią.

— Wspaniałe wnioski. Też są elementem mojego doświadczenia.

— I najlepsze jest to, że teraz nie wiem, co zrobię, ale wiem, że będzie
OK, cokolwiek się stanie.

— To dobrze. Powodzenia!
ILE I INTENSYFIKATORY

Orgazm mężczyzny jest bardzo specyficzny — nade wszystko dlatego,


że bierze się z głowy, choć powszechna opinia brzmi zupełnie inaczej.
Jedną z rzeczy, które robi umysł w trakcie seksu mężczyzny, jest
antycypowanie końca, czyli właśnie orgazmu. Pojawienie się
podniecenia jest dla umysłu sygnałem, że taki początek trzeba przecież
czymś zakończyć, a orgazm to obok ataku epileptycznego jeden z
największych rozładowywaczy neuroprzekaźników odpowiedzialnych
za podniecenie. Umysł mężczyzny, wychodząc z niekwestionowanego i
wydającego się wręcz biologicznym nienaruszalnym tabu — muszę
mieć orgazm, bez którego seks nie ma sensu! — gdy zaczyna, od razu
już kończy. Nie dosłownie! W mechanizmach, o których mówimy, gdy
pojawi się erekcja, umysł połączy z nią podniecenie. Podniecenie
trzeba rozładować. To tłumaczy ten śmieszny ruch mięśnia Kegla
(mięsień odpowiedzialny za ruszanie penisem), gdy podniecony
mężczyzna nie może się doczekać, aż czyjaś ręka (w niektórych
przypadkach jego własna) rozładuje rosnące napięcie. Napięcie bierze
się z antycypacji, czyli oczekiwania orgazmu, a opowieść go dotycząca
jest taka: za jakiś czas, gdy tylko będziesz wykonywał określone rzeczy,
będziesz miał orgazm — potężny zastrzyk endorfin i serotoniny, na
pewno ci się spodoba. Oto warunki, które trzeba spełnić, by mieć taki
orgazm:

• Ponieważ wzwód Twojego penisa jest związany z historiami,


jakie masz w głowie, musisz się upewnić, że te historie będą
tam przez cały czas trwania stosunku; inaczej stracisz erekcję.
Ona jest utrzymywana poprzez dostęp do określonych
bodźców, bez których nie ma racji bytu. Dlatego gdybyś się
masturbował, musiałbyś w swojej głowie puszczać określone
obrazy i filmy, które w umyśle są połączone z rozbudzeniem
podniecenia.
• Istnieje prawo intensywności orgazmu, które mówi, że im
więcej napięcia, tym silniejsze rozładowanie; innymi słowy, w
zależności od tego, jak długo będziesz budować napięcie, tym
intensywniejsze się ono stanie. W efekcie orgazm będzie miał
więcej do rozładowania, co zwykle kwituje się wyrażeniem „siła
orgazmu”.
• Uwolnienie określonych neuroprzekaźników w czasie orgazmu
wiąże się z dostarczaniem systemowi przyjemności — ale ta
przyjemność jest zależna od intensywności wcześniejszej pracy
nad intensywnością orgazmu i łączy się bezpośrednio ze
szczególną formą bólu — oczekiwaniem (antycypacją).

Pewne emocje, takie jak pożądanie, ciekawość, oczekiwanie, wiążą się


ze szczególnym rodzajem bólu — wynikającego z tego, że potrzeba
przyjemności może nie zostać spełniona. Gdy pomyślisz, że w tym
momencie urwałby się tekst i nie dowiedziałbyś się więcej, to — przy
założeniu, że ciekawi Cię ta informacja — poczułbyś od razu brak, czyli
charakterystyczny mechanizm motywacyjny ego. Im więcej nam
brakuje, tym bardziej czegoś potrzebujemy — a ta potrzeba sama w
sobie istnieje tylko dlatego, że tworzy ją brak. Gdyby braku nie było,
nie byłoby potrzeby. Pożądanie biżuterii przez kobietę kończy się w
momencie, gdy ją kupuje — emocja została zaspokojona, następuje
uwolnienie ulgi, endorfin itd., które są odpowiedzią na wcześniejszy
ból oczekiwania i niepewności, po czym po ustąpieniu fali przyjemności
— gdy ciastko zostało zjedzone i już go nie ma — trzeba szukać
następnego. To dlatego kobiety kupują tyle butów, choć nie są w stanie
we wszystkich się nachodzić, zakupom towarzyszy bowiem idea braku i
tego, że „takich” jeszcze nie mają, że są one „potrzebne”. Są
kupowane, zakładane raz czy dwa razy, po czym odstawiane na kiedy
indziej, daleko za te, które pełnią rolę ulubionych i dostają najwięcej
uwagi.

Tworzenie braku jest podstawową strategią kontrolującą grupy


społeczne, w tym całe narody. Kryzys finansowy w jednym kraju może
być przyczyną jego ataku na drugi, w imię braku, który mógł być dobrze
zaaranżowany przez media. Apple, jedna z najlepszych marketingowo
firm na świecie, zawsze wypuszcza na rynek za mało nowych
produktów (w czasie, gdy powstaje ta książka, przykładem może być
iPad), przez co tworzy zapotrzebowanie u innych, związane zawsze z
zazdrością tym, którzy ze swoimi iPadami już biegają. Jedni
zazdroszczą, a drudzy się chwalą — zazdrość i chwalipięctwo zawsze
szły ze sobą w parze, jedno karmi się iluzją braku, a drugie zysku. Im
bardziej wymagający prototyp człowieka sukcesu się stworzy, tym
trudniej będzie go człowiekowi osiągnąć — co daje gwarancję dążenia
do zainstalowanych celów, właśnie bazującą na braku. Brak motywuje
do oszczędzania i chciwości. Brak nie pozwala się cieszyć tym, co się
ma. Brak zawsze oczekuje wyidealizowanej wersji przyszłości i nawet
nie zauważa, że ona nigdy nie nadchodzi. Kiedyś, podczas coachingu,
pewien chłopak przekonywał się godzinami, że chce ciągle wchodzić na
strony pornograficzne, bo jest ciekawy, jakie nowe filmy tam
umieszczono. Dopiero gdy się zorientował, co jest pod spodem
mechanizmu, zobaczył, że ego go oszukiwało — za każdym razem
oglądał bowiem te same pozycje, te same sceny, te same ruchy i
trudno było mu już później doszukiwać się tam jakiejś kreatywności.

Gdy brakuje, trzeba wypełnić — i tutaj daje się rozwiązanie, czyli na


przykład orgazm. Ten „orgazm” jest tak naprawdę ulgą i reakcją na
cierpienie pozostawania w braku — wyobraź sobie dziko podniecanego
przez kobietę mężczyznę, który jest przywiązany do łóżka i nic nie może
zrobić; w pewnej chwili ból staje się nie do zniesienia (tak mu się
wydaje) i przyjemność okazuje się być brzydką czarownicą przebraną za
ładną wróżkę. Rezygnacja z orgazmu, tak postulowana przez nauki
Wschodu, wynika z głębokiego zrozumienia utraty energii, jaką
mężczyzna wkłada w wypełnianie braku — nic dziwnego więc, że
naukowcy wymieniają fazę odprężenia jako końcowy element stosunku
płciowego. Ale ta rezygnacja, dopóki nie zajrzysz do środka siebie i nie
zrozumiesz w efekcie medytacji, jak wiele oszustw ego kryje się w
„orgazmie”, może nie być wcale tak obiecująca. Rzecz w tym, że
orgazmu nie ma! I zrozum to dobrze — mężczyzna wchodzi do łóżka i
się podnieca. W tym momencie jego umysł zaczyna tworzyć przyszłość,
pokazując, że za jakiś czas będzie miał „orgazm” (to tylko na ten
moment opowieść jego umysłu); to powoduje, że zaczyna się
niecierpliwić i budować napięcie. Im wyższe zbuduje, tym bardziej
intensywny będzie miał orgazm — ale napięcie i niecierpliwość wcale
nie są przyjemne, przyjemna jest obietnica tego, co będzie za jakiś czas
(gdyby kobieta chciała mocno zdenerwować albo wpędzić w kompleksy
mężczyznę, mogłaby przed jego orgazmem przerwać igraszki). Gdy
wreszcie nadchodzi ten moment, ból oczekiwania jest tak wielki, że
uwalniają się neuroprzekaźniki związane z przyjemnością, czego
jednym z efektów jest uśmierzenie bólu. I tę ulgę zwykle bierze się za
eksplozję przyjemności, nie zwracając uwagi na to, co następuje od
razu po orgazmie — na brak chęci kontynuowania. Ten sam brak, który
zabrał przyjemność z samego aktu, wprowadzając napięcie, teraz
komunikuje: dostałem, co chciałem, idę spać. Kobiety są o wiele
mądrzejsze w zakresie seksualności od mężczyzn — brak napięcia i
koncentrowania się na orgazmie powoduje obecność i w tej obecności
rodzi się prawdziwa rozkosz (podczas gdy napięcie zwane przez
mężczyzn przyjemnością jest jedynie jej małą namiastką) — spełnienie;
bliskość (mężczyzna spędza czas na wizualizacji procesu pod
zamkniętymi powiekami albo na oglądaniu reakcji kobiety); połączenie
(nieobecność u mężczyzny); dawanie i branie (mężczyzna może tylko
brać albo tylko dawać, tracąc pełnię); radość (pożądanie u partnera);
bycie tu i teraz (podczas gdy mężczyzna jest w przyszłości). Te różnice
nie są fizjologiczne, ale umysłowe — po prostu kobiety mają o wiele
dojrzalszy umysł w kontekście seksualności niż mężczyźni. To motywuje
panów do nauki kobiecości, przewspaniałego przedmiotu wykładanego
w szkole życia.

Co się dzieje, gdy orgazm nie jest już celem? Wchodzisz do łóżka bez
napięcia i oczekiwań. Pojawia się połączenie z partnerem, w którym
znika „ja”. Seks nie służy do udowadniania czegokolwiek, ale daje
czystą radość dwóch odkrywających się ciał. Jest spontanicznie, bo nie
ma wymagań i oczekiwań. Kobieta nie jest środkiem do zaspokajania
Ciebie, bo odzyskałeś już odpowiedzialność. Nawet nie musisz
zaspokajać siebie! Nie ma nic do zaspokojenia… Nie ma braku, który
wymagałby zaspokajania. Jesteś obecny i nigdzie Ci się nie spieszy. Nic
nie musi się stać, nie ma więc lęku przed porażką. Taki seks to seks
bardziej oświeconych umysłów — zmienia się zupełnie jego charakter.
Nie napędzają go już emocje, jak w przypadku seksu z mechanizmami
męsko/kobiecymi. Nie ma już u mężczyzny zaliczania (bo nie trzeba
sobie nic udowadniać), nie ma pośpiechu (bo nie ma gdzie iść), nie ma
lęku (bo nie trzeba nic udowodnić), nie ma zwierzęcości (nie trzeba jej
wy… dymać/ruchać/jebać/itp.), bo nie ma już fałszywego poczucia
kontroli, nie ma wymagań w stosunku do niej (bo nie ma schematów
poznawczych, które łączyły na przykład szpilki z seksualnością i
podniecały) i można się cieszyć nią jako człowiekiem, a nie określoną
rolą, którą ona miałaby odegrać. U kobiet nie ma lęku przed
odrzuceniem, który wcześniej otwierał drzwi sypialni; seks nie jest
handlem za niech tylko jeszcze do mnie wróci albo chociaż zadzwoni i
sposobem na związek; nie jest formą budowania własnej atrakcyjności
(bo skoro jej chce, to znaczy, że jest ładna) albo udowadniania sobie
poprzez robienie rzeczy, na które się nie ma ochoty, swojej rzekomej
otwartości; seks przestaje być sposobem na zwrócenie uwagi,
poczuciem się bezpieczną i kochaną, wyjściem z kłótni, przeprosinami
czy wdzięcznością. Gdy ściągniesz te wszystkie maski, dostaniesz
dostęp do czystego flow i do energii, o której większości ludzi tej
planety nawet się nie śniło; czasem jakiś przebłysk w miłości pokaże
świat obrazem oświecenia i dużo praktyki będzie jeszcze trzeba, by
kawałeczek po kawałeczku rozbrajać ego i zyskiwać dostęp do tej
wolności, która jest Twoim udziałem.

Intensyfikatory służą osobowościom do mierzenia siły energii, od


najsłabszej do najsilniejszej. Budują potencjał reakcji poprzez
zwiększanie lub zmniejszanie doznań, czyli dawkowanie chemii służącej
do odczuwania emocji. To od tych doznań tak bardzo uzależniają się
osobowości — znajdziesz poniżej kilka przykładów pokazujących, w jaki
sposób funkcjonują narkotyki dostarczane przez umysł.

Przyjemność jest narkotykiem, który napędza koniunkturę na całym


świecie, szczególnie tym „cywilizowanym”. Powstała masa instytucji,
które są odpowiedzialne za jej dostarczanie: kina, puby, spa, domy
publiczne, sklepy itd. Ich zadaniem jest dostarczanie klientowi, który
wchodzi do takiego miejsca, dawki tego narkotyku (pod warunkiem
oczywiście, że przyjemność jest celem kupującego). Pamiętaj, że
człowiek wchodzący do sklepu z butami nie kupuje butów, ale koncept
poznawczy. Ten koncept przymierza i sprawdza, za koncept płaci.
Istnieje bezpośrednia korelacja między wysokością ceny a dozą
przyjemności — im coś droższe (firmowe ubrania za tysiące dolarów),
tym bardziej intensywne doznanie emocjonalne. Innymi słowy, cena
jest intensyfikatorem przyjemności (a także innych doznań, o których
za chwilę).

— Zobacz, jakie niesamowite! — krzyknęła z entuzjazmem Beata,


prezentując przed Krysią swoje nowe buty.

— Śliczne! Ile za nie dałaś? — pyta Krysia.

— Och, nie pytaj… Pół pensji wydałam, ale powiedz, że nie są tego
warte — i zawiesiła wzrok, a Krysia zorientowała się, że swoją przecież
subiektywną opinią mogłaby wyrządzić przyjaciółce krzywdę. Beata
przygotowała już sobie podświadomie mechanizmy obronne — by
wytłumaczyć wydanie dużych pieniędzy na produkt, musiała
wytłumaczyć to swoim własnym wątpliwościom i dosłownie przekonać
samą siebie. Dlatego stworzyła przekonania o tym, że były tego warte,
że są piękne, niepowtarzalne, wyjątkowe, że na nie zasługuje itd. —
wszystkie usuwające dysonans poznawczy, czyli wyrzuty sumienia
idące z autentycznego przekonania, że tych butów po prostu nie
potrzebowała; ale autentyczne potrzeby nie zawsze idą w parze z
potrzebami ego.

— Cieszę się, że tak ci się podobają. Lubię widzieć cię szczęśliwą —


skomentowała Krysia, wiedząc, jak ważne są słowa, które tworzą życie
dla człowieka.

— Nie tylko mnie! Czy ty wiesz, jak teraz faceci się za mną oglądają? —
rzuciła Beata i od razu spojrzała się na stolik przy drzwiach, czekając
bez ruchu na spojrzenie mężczyzn. „Dziwnym” dla niej trafem (nie dla
Krysi, która rozumiała mechanizm samospełniających się
przepowiedni), faktycznie faceci na nią spojrzeli. Ona wtedy odwróciła
od nich wzrok i uśmiechnęła się do Krysi — A nie mówiłam?

Krysia zamilkła na chwilę, zastanawiając się, co zrobić. Beata


uzależniała się od swojego stroju; rozumiała to zresztą doskonale, bo
sama kiedyś tak żyła, czując się tym lepiej, im więcej zainwestowała w
swój wygląd. Dziś, robiąc tyle, ile było potrzebne, nie kierując się
pożądaniem wzroku innych, patrzyła z podziwem na kobiety, które
spędzały co dzień godziny na robieniu z siebie produktów, które będą
podziwiane. Beata czuła się bardziej atrakcyjna w tych butach niż bez
nich! Za jakiś czas, gdy umysł habituuje się do wrażeń, przestanie
zauważać te spojrzenia i znowu będzie musiała wrócić do sklepów, by
przyjemniej się poczuć. I znowu dostanie za swoje pieniądze zastrzyk
przyjemności, która się skończy jeszcze szybciej — umysł uczy się
szybciej, niż myślimy — niż ostatnim razem. To diabelskie koło nie
miało wyjścia. Pomyślała, ile kobiet na świecie spędza sporą część
swojego życia, by walczyć o przyjemność, która wcale nie daje im
szczęścia. Jeśli ona spędza godzinę dziennie na byciu piękną, w
tygodniu to jest siedem godzin, czyli w miesiącu dwa dni (bez nocy,
które nie biorą udziału w życiu umysłu). To rocznie blisko tydzień. Jeśli
spędza na swoim wyglądzie więcej czasu — włączając w to chodzenie
po sklepach, oglądanie gazet, telewizji — to się może zamienić w
miesiąc życia każdego roku poświęcanego na to, by czuć się
przyjemnie, co i tak bezpowrotnie przemija.

— I popatrz na ten szal! — Beata wyjęła z torby podobnego koloru co


buty szal, a oczy jej rozbłysły jak psu na widok kości. — Sprzedawczyni
miała rację, że w takim zestawie będę królową ulicy!

Oczywiście, że sprzedawczyni miała rację — jej zadaniem było sprzedać


produkt, a najlepiej sprzedaje się emocje. W naszej kulturze czucie się
dobrze bez powodu wymaga dłuższej inwestycji w siebie niż kupienie
kolejnego szalika. Czy mogłaby mieć i te buty i ten szalik bez
przyjemności? Oczywiście, wszystko zależy od tego, kto kupuje. Czy
ego, które opowiada historyjki, że będzie bardziej atrakcyjna i
podziwiana w takim zestawie, czy ona sama, bo taka jest autentyczna
potrzeba. Szczęście nie polega na ascezie, ale na umiejętności
rozróżniania między tym, co opowiada ego, a tym, co jest autentycznie
Twoje i prawdziwe. Możesz chodzić na siłownię, by tworzyć
przyjemność, albo chodzić tam, bo masz pasję. To są dwa różne światy.

Przyjemność jest doznaniem, które stało się podstawowym elementem


przetargowym w komunikacji między ludźmi. Mówi się, że to pieniądze
są głównym elementem przetargowym w naszym świecie, tymczasem
są one tylko środkiem do innych doznań — między innymi
przyjemności. Płaci się masażyście za przyjemność, prostytutce za
przyjemność, komikowi za przyjemność, piosenkarzowi za
przyjemność, trenerowi za przyjemność. A zatem ludzie inwestują
ogromne kwoty pieniędzy w to, by czuć się dobrze, co jest
paradoksem, bo to przecież jest za darmo — ale oczywiście wymaga
zrozumienia, nad czym chociażby w tej chwili pracujemy. Uczymy się,
że w życiu chodzi o to, by było przyjemnie — ale przyjemnie nie zawsze
oznacza prawdziwie.

Kiedyś pewna dziewczyna opowiadała o swoim pijącym ojcu, którego


nazwaliśmy weekendowym alkoholikiem. Przez cały roboczy tydzień
jeździł jako kierowca po Europie, a od piątkowego wieczoru do
niedzieli wlewał w siebie procenty. Alkohol był dla niego
przyjemnością, i to zrozumiałą i potrzebną w systemie, w którym
nienawidził swojej pracy (to stara historia: nie mógł jej zostawić, bo nie
miał innej alternatywy) i formą wyrównania cierpienia była właśnie
przyjemność. Jej potrzeba, jak widzisz, jest związana z istnieniem
cierpienia — bo przyjemność jest rozwiązaniem na cierpienie. Jeśli nie
ma bólu, nie ma potrzeby szukania tabletki przeciwbólowej, jeśli nie
ma głodu, nikt nie myśli o jedzeniu, jeśli nie ma pożądania, nie ma
potrzeby jego zaspokojenia itd. Przyjemność to tabletka kasująca
chwilowo symptomy choroby zwanej brakiem, która powoduje
cierpienie. Gdy Richard Bandler (twórca NLP) mówi o „cieszeniu się bez
powodu”, opowiada o dużo głębszym zrozumieniu człowieczeństwa,
niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Gdy cieszysz się bez
powodu, żyjesz bezwarunkową radością (w przeciwieństwie do niej
przyjemność zawsze jest warunkowa). Przyjemność jest związana i
zależy od tego, jak bardzo cierpimy. Im bardziej kobieta czuje się
nieatrakcyjna, tym bardziej uzależni się od oferującego jej atrakcyjność
mężczyzny. Im bardziej facet potrzebuje władzy, tym bardziej uzależni
się od uległej kobiety (uległość to potężna moc). Im bardziej ciekaw
jesteś zakończenia historii, tym usilniej chcesz poznać, jaka jest puenta
(tak działa instytucja zagadki lub zadań, gdzie satysfakcję otrzymuje się
dopiero przy rozwiązaniu zadania). Dopóki koncept braku i cierpienia
nie zostanie zainstalowany, dopóty dziecku nie przyjdzie do głowy, że
coś może być przyjemniejszego niż życie. Dopiero od pewnego wieku,
gdy zaczyna żyć umysł, zacznie wybrzydzać w kwestii zabawek; a
potem już tak zostanie, tylko zabawki się zmienią (na przykład resoraki
na samochody; używa się przy tym jednak tych samych standardów ich
definiowania: samochód musi się wyróżniać). Nie ma żadnej różnicy dla
małego dziecka, które jeszcze nie żyje (w swoim umyśle jako
osobowość, czyli nie śpi, jak mówią buddyści), czym się bawi, bo nie
żyje żadnym brakiem, który zabierałby szczęście. Stąd też zadowolenie
dziecka jest o wiele łatwiejsze niż dorosłego, bo ono zadowala się samo
— robiąc to, na co ma ochotę.

Pułapka przyjemności polega na tym, że tak ogromna liczba ludzi


zamyka swoje życie w różnych formach cierpienia — od kłótni, poprzez
irytację programami telewizyjnymi, po złość czy niezadowolenie — że
nie przyjmuje propozycji zrezygnowania z przyjemności, które wydaje
się być najlepszym możliwym rozwiązaniem na problemy życiowe.
Tymczasem nie chodzi o rezygnowanie z przyjemności, ale z cierpienia
— wtedy przyjemność dopiero pokazuje swoją ciemną stronę, której
wcześniej nie było widać. Ktoś je czekoladę i odczuwa przyjemność —
słodycz w umyśle jest traktowana jako dawca przyjemności. Człowiek
zaczyna tyć, psują mu się zęby i nagle się okazuje, że wynik działania
słodyczy już wcale nie jest przyjemny. Sprawdza więc, kiedy je —
zawsze, gdy jest zestresowany i spięty. Zje batonik, podniesie mu się
poziom cukru, fakt wyjścia ze stresu traktuje jako przyjemny i oto
słodycz staje się terapeutycznym rozwiązaniem na… kilkanaście minut.
Potem wszystko wraca do normy, bo nie jesteśmy w stanie w żaden
sposób „pozbyć” się myśli, możemy je jedynie zakwestionować i
zmienić.

Kobieta dostaje szereg komplementów od mężczyzny, który ją uwodzi.


Stwierdza, że jej się podoba — myli się; to ona przy nim zaczyna się
podobać sobie. Ponieważ dostarczane przez niego bodźce wywołują w
niej przyjemność, jej umysł zaczyna proponować wizje dłuższej
przyszłości. Gdy on po pełnej uniesień nocy już się nie zjawia, ma
pretensje do niego — nawet nieświadomie nie wie, że tak naprawdę
boli ją nie jego odejście, ale brak dostępu do akceptacji siebie. Dobry
uwodziciel będzie potrafił zrobić tak, by kobieta czuła się
najatrakcyjniejsza, najmądrzejsza, najbardziej wyjątkowa właśnie przy
nim, bo za to przecież czekają nagrody. Żadna kobieta, która nie ma
cierpienia spowodowanego zestawem przekonań o własnej
nieatrakcyjności, braku inteligencji, bezradności, nie zostanie
uwiedziona. Gdy usłyszy, że jest piękna, przyjmie to jako prawdę, bo
sama o tym wie. Gdy usłyszy, że jest brzydka, przyjmie to jako prawdę,
bo też potrafi znaleźć na to dowody. W obu przypadkach nie ma
zmiany wektora emocjonalnego, bo jego opinia o niej jej nie definiuje
— i to ona sama uzna, czy chce z nim mieć nadal do czynienia, czy nie.
Jej asertywność wynika z tego, kim wie, że jest, i tego, że potrafi
odróżnić prawdziwe piękno (które tylko ona może sama sobie dać) od
piękna ego, które traktuje komplement jak napędzające paliwo. Dopóki
tak samo nie cieszy Cię krytyka, jak podziwianie, dopóty przyjemność
będzie wykonywała z cierpieniem swój uzależniający taniec.
Mężczyzna słyszy, że nigdy żaden inny tak jak on jej nie dogodził… Że
ma ogromne, wyjątkowe ramiona i jest zjawiskowo przystojny. Patrzy
na kobietę, która zaczyna zadawać mu pytania o to, co myśli i jak myśli,
i autentycznie go słucha, kiwając z zafascynowaniem głową. Mężczyzna
— ideał? Tak, jeśli potrafi też znaleźć dowody na przeciwieństwa (że
zdarzyło mu się czasem nie dogadzać kobietom; że jego ramiona też
nie są wyjątkowe i potrafi tak samo fascynować się nią), bo wtedy ego
nie przejmie jego umysłu. A jeśli nie potrafi, to staje się konsumentem
podziwu, a kobieta wyjątkową uwodzicielką. Podziw to wyjątkowy
narkotyk i forma przyjemności, która pożera dużo umysłów. Oto jego
złożona struktura.

Ego, ze względu na to, że opiera się na braku (jestem zbyt głupi, za


mały, za duży, za gruby, za chudy itd.), tworzy wyidealizowany obraz
tego, kim masz się stać i co masz mieć, by być „szczęśliwym”. Ten
wyidealizowany obraz jest nie do osiągnięcia i zawsze uderza w
poczucie własnej wartości, bo porównując się do niego, musimy
przegrać. Załóżmy, że człowiek dąży do tego, by zarabiać więcej
pieniędzy. Powodem jest niezadowolenie z tego, co ma, i przekonanie,
że jeśli będzie miał więcej pieniędzy, to będzie szczęśliwszy. Zaczyna
więc tworzyć w swojej głowie obraz, do którego dąży, który daje mu
przyjemność i cierpienie — bo przecież go jeszcze nie ma! Poświęca
więc swoje życie na zarabianie większych pieniędzy i krok po kroku to
osiąga. Za każdym razem jednak, gdy zarabia więcej, dystans do
wymarzonego obrazu się nie zmienia, ale pozostaje taki sam —
dlaczego? Bo gonienie ego to pościg za horyzontem — dystans nigdy
się nie zmienia, niezależnie od tego, jak szybko pędzisz. Ze względu na
to, że ma nowe standardy, wydaje więcej, jego obraz ideału się
redefiniuje i staje lepszy, przez co wierzący człowiek jest w tym samym
miejscu co wcześniej. Kiedyś na myśl o własnym aucie się cieszył, dziś
je ma i się nie cieszy — szuka lepszego, nowego auta, które pokazuje
mu umysł. Gdy je nabędzie, będzie sobie musiał i tak kupić następne,
jeszcze lepsze, bo horyzont ucieka. Inną możliwością jest to, że
konieczność bycia lepszym przeniesie na swoje ciało i uzależni się od
siłowni. Inną jest to, że po kupieniu samochodu zacznie się stresować,
że teraz mu to auto mogą zabrać — to moment, gdy iluzja zysku
zamienia się w iluzję straty. Najpierw dążył do tego, by mieć, teraz, gdy
już ma, musi chronić, by tego nie stracić. Efekt każdorazowo jest taki
sam, a nazywa się cierpieniem. Gdy czegoś brakuje, na przykład
przekonania o byciu wystarczająco dobrym, wtedy ego tworzy obraz
„rozwiązania” i opowiada projekcjami bajki, że kiedy tylko coś
(przedmiot, osobę) będzie mieć, wtedy wszystko będzie w porządku;
tymczasem problemem jest przekonanie o byciu niewystarczająco
dobrym. Z takim przekonaniem nigdy nie można znaleźć ukojenia i
spokoju ducha, bo nie ma znaczenia, czy się ma sto dolarów, czy ich
milion — tak samo jest się niewystarczająco dobrym. Zewnętrzne
kryteria (na przykład przekonanie innych, że milion to naprawdę dużo)
nie są przekonujące, bo prawdy innych stają się naszymi dopiero
wtedy, gdy tak uznamy — czyli gdy w nie uwierzymy, bo odkryliśmy, że
przeżyliśmy coś takiego. Inaczej nawet najbardziej logiczne argumenty
mogą dawać kilka chwil ulgi, ale powrót do ego jest pewny jak w banku
— bo tylko Ty i Twoja świadomość są skutecznym orężem w
komunikacji z Twoim ego. Obojętnie, co się ma i ile się ma,
przekonanie o byciu niewystarczająco dobrym będzie pokutować i nas
męczyć, dopóki go nie zakwestionujemy.

Ten wyidealizowany obraz siebie ze wszystkimi przymiotami, jakie


powinniśmy rzekomo mieć, tworzy pewien punkt referencyjny, w
kierunku którego człowiek zaczyna się poruszać. Ta życiowa misja —
stania się kimś — powoduje dla istnienia push and pull w postaci
cierpienia i przyjemności, w zależności od tego, czy zbliżamy się do
celu, czy nie. Gdy pojawia się ktoś na naszej drodze, kto mówi do tego
obrazu nas, który chcemy, by inni widzieli, który słowami i
zachowaniami zapełnia braki, jakie powodują cierpienie, wtedy
czujemy, że naprawdę jesteśmy tym ideałem, bo ktoś to zauważył. I to
jest właśnie podziw — gdy ktoś kupuje naszą maskę, którą chcemy
sprzedać. Ten mężczyzna — ideał, o którym piszemy — jest jo-jo w
rękach wyszkolonej uwodzicielki, która wie, co powiedzieć i jak, by on
był bardziej skłonny do współpracy. A podziw jest kuszący! Jakim
nonsensem byłoby, gdyby ktoś opowiadał nam największe
wspaniałości, nie cieszyć się z nich? A takim, że najpierw musisz
sprawdzić, czy są one zgodne z rzeczywistością i czy Ty też tak uważasz.
Kobieta mówi: jesteś inteligentny — ja od razu wchodzę do środka
swojej głowy i szukam własnych potwierdzeń, że to jest zgodne z
prawdą. Jeśli je znajdę, przyjmę ten komplement. Wiem również — i to
jest drugi fragment — że nie jestem inteligentny i szukam własnych
potwierdzeń, kiedy inteligentny nie byłem. Dzięki temu zrozumiem i
tych, którzy uważają mnie za inteligentnego, i tych, którzy mają mnie
za nieinteligentnego, przez co ja sam mam dystans do siebie i nie
podążę za przyjemnością (wow, ale jesteś mądry!), a także nie podążę
za cierpieniem (wow, ale jesteś głupi). Podążam za prawdą — w obu
przypadkach mają rację, więc w obu przypadkach rozumiem.
Rozumiem ich, bo rozumiem siebie.

Wpadnięcie w podziw niesie ze sobą konsekwencje — osoba, która go


dostarcza, może się stać źródłem przyjemności, czyli dealerem
narkotyku (narkomanem jest ego, które bazuje na przekonaniach o
braku). Im skuteczniej dostarcza, tym bardziej uzależnia. Ten
mechanizm stanowi o popularności seksu — wcale nie chodzi w nim o
akt płciowy, ale o to, co daje partner i jakie luki wypełnia. Gdyby tylko
kobiety wiedziały o tym, dlaczego faceci chodzą do prostytutek,
przestałyby się czuć zdradzane, a zobaczyłyby, jak bardzo mężczyzna,
który potrzebuje podziwu, zdradza siebie. To nie jest osobiste, nie
może być. Faceci ćwiczą mięśnie i zyskują władzę, a dziewczyny robią
się na bóstwa — któż w świecie sukcesu w XXI wieku nie chce być
podziwiany? Ale efektem jest cierpienie — tak samo jak każdy
narkoman nienawidzi dealera, od którego zależy. Gdy żyjesz poza
podziwem i słyszysz: jesteś piękny, nie możesz się z tym nie zgodzić. To
prawda! Jesteś piękny. Gdy żyjesz poza podziwem i słyszysz: jesteś
brzydki, nie możesz się z tym nie zgodzić. To prawda! Otwierasz się
wówczas na pytanie o powód i dowiadujesz się, że nie dobrałeś koloru
skarpetek do butów. Cóż za prezent, za darmo dostać radę od kogoś!
To nie jest osobiste, nie może być…

Przyjemność, jak każda inna emocja, może być stopniowana. Im więcej


przyjemności, tym silniejsze doznanie. Im silniejsze doznanie, tym
bardziej wymagający kolejny raz — ze względu na habituację będziesz
musiał za każdym kolejnym razem zwiększać dawkę, czyli w jakiś
sposób manipulować bodźcem. Może być to jego zwiększenie pod
kątem jakościowym lub ilościowym. Na przykład dziecko lubi
czekoladę. Je ją, ale mu nie wystarcza po jakimś czasie, bo nie uznaje
jej już za nic specjalnego — na horyzoncie pojawiła się bowiem nowa, z
większą ilością orzechów, co zwiększyło jej atrakcyjność. W innym
wydaniu może jeść dwie tabliczki zamiast jednej. Zmiana ilościowa,
czyli robienie tego samego, tylko w większym natężeniu, zawsze ma
granice — wcześniej czy później ktoś będzie musiał poszukać nie
więcej, ale większych doznań. Ktoś kupuje sobie kilka samochodów, po
czym w pewnej chwili już nie kupuje nowych, tylko zostawia sobie dwa,
ulubione, z których się cieszy. Stopniowanie przyjemności, umiejętne
jej intensyfikowanie pozwala na kontrolowanie umysłu, który do niej
dąży. Są na to różne metody.

Budowanie potencjału reakcji to umiejętna gra dawania i odbierania,


tak by umysł miał wrażenie, że zyskuje i traci, przez co bardziej mu
zależy. Gdy pokazuje się kotu kawałek sznurka, buduje się jego
zainteresowanie i oczekiwanie tego, co nastąpi. Zabranie sznurka na
jakiś czas wywołuje uczucie braku — ktoś zabrał to, co było źródłem
tych „pozytywnych” emocji. Gdy więc sznurek pojawia się po raz
kolejny, wtedy objawiają się nie tylko przyjemność i oczekiwanie, ale i
ulga, że odzyskało się swoją stratę. Powtórzenie tego kilka razy będzie
intensyfikowało stan emocjonalny, ale jeśli przesadzi się z tym
manewrem, kot się sfrustruje i straci zainteresowanie (to byłaby
właśnie zmiana jakościowa, gdy ciekawość zamienia się we frustrację).
Ten zabieg wykorzystywany jest w telewizji, gdy podczas ważnych scen
nadaje się reklamy, w filmach, gdy istotne momenty akcji są
przerywane innymi fragmentami, w sypialni, gdy zabawa dwóch
partnerów powoduje wzrost napięcia seksualnego między nimi, przez
co sam stosunek jest intensywniejszy doznaniowo, zapewnia
intensyfikację przyjemności.

Brakujący element to wyciągnięcie z całości jednego elementu, bez


którego nie można zakończyć sekwencji — tak na przykład działają
zagadki. Dopóki nie poznasz rozwiązania, dopóty napięcie trzyma Cię
na wodzy, a skanalizowana uwaga ogranicza możliwości poznawcze
tylko do określonego elementu rzeczywistości. Antycypowanie
przyszłości zabiera teraźniejszość i oczekuje wyniku.

Pewna dziewczynka uważnie przypatrywała się pewnemu


przedmiotowi przez 12 godzin. Początkowo prawa część przedmiotu jej
zainteresowania jest gruba, z czasem robi się coraz cieńsza. Odwrotnie
lewa strona — najpierw cienka, później staje się grubsza. Co robi
dziewczynka?

Umysł, chwyciwszy zadanie, zaczyna nad nim pracować — i taka jego


rola. Rzecz w tym, że ten proces, jeśli jest oparty o konieczność
poznania rozwiązania, staje się bardziej lub mniej obsesyjnym celem,
który pożera zasoby poznawcze człowieka. Jeśli w każdej chwili możesz
przestać, jesteś wolny, jeśli nie, w jakiś sposób umysł wierzy w iluzję
zysku wynikającą z poznania rozwiązania. Czasem szukanie
brakującego elementu zabiera życie jednostkom i staje się jedynym
filtrem, jakim żyją. Zaginione dzieci, których rodzice nie wiedzą,
dlaczego zginęły i co się z nimi stało, obsesyjne szukanie pierścionka,
który gdzieś się podział, chęć poznania tajemnicy wszechświata
rzekomo oferowanej przez guru sekty — brak jest motywacją do
działań i poszukiwań, które go wypełniają. Po pozbyciu się iluzji braku
nie ma potrzeby poszukiwań. Nie znaczy to, że ludzie nie będą szukać,
ale bez elementu obsesji ich działania będą prawdziwie kontrolowane
przez otwartość i spokój.

Wykorzystywanie habituacji polega na zrozumieniu, że powtarzanie


bodźca przez określony czas powoduje przyzwyczajenie się człowieka
do niego. Jeśli więc ktoś systematycznie jest poddawany oddziaływaniu
określonego zjawiska, po jakimś czasie będzie musiał albo zmienić
bodziec, albo zwiększyć jego ilość. Tak działają narkotyki, tak działają
emocje. W taki sposób alkoholik będzie zwiększał ilość alkoholu,
uwodziciel — liczbę kobiet, chłopak — filmów pornograficznych,
dziewczyna — butów itd. Ponieważ jesteśmy medialnie przyzwyczajani
do ciągłych zmian — na przykład odzieży co sezon — okres habituacji
także został odpowiednio zmniejszony, byśmy jak najszybciej mieli
ochotę na coś nowego. Habituacja nie jest możliwa poza umysłem, bo
wszystko, co się dzieje — rzeczywistość — jest permanentnie zmienne.
Jedyną stałością okazuje się zmiana. Umysł, poprzez powtarzalność
pewnych schematów, tworzy stałość — na przykład obraz żony — na
który reaguje, tak jakby jakakolwiek osoba mogła być taka sama
każdego dnia, co więcej, nawet w każdym momencie; a takiej opcji nie
ma (bo nawet ludzka struktura komórkowa systematycznie ulega
zmianie). Przyzwyczajenie umysłu do określonego sposobu tworzenia
wspomnień i przypominanie ich zamiast ciągłego kalibrowania świata
pokutuje nie reagowaniem na to, co jest, ale na to, co było lub będzie.
Wtedy, gdy ktoś patrzy na kupiony jakiś czas ciuch, nie czuje już takiej
dawki przyjemności, którą przesuwa w kierunku nowego obiektu
pożądania. Na tej samej zasadzie ludzie zarabiają pieniądze — po
podwyższeniu pensji cieszą się nowymi możliwościami, które kończą
się wraz ze stworzeniem nowego poziomu życia. Jego konsumpcja
znowu tworzy ten sam brak, który na chwilę się wypełnia kolejną
podwyżką wynagrodzenia — dopóty znowu jej nie skonsumują itd.
Habituacja stopniuje więc przyjemność, ale w efekcie każda jej nowa
dawka kończy się takim samym efektem braku.

Wywoływanie bólu, by potem dać przyjemność, to oscylowanie między


karą i nagrodą. Ponieważ przy każdym cierpieniu zawsze wydzielają się
endorfiny, z czasem umysł może przyzwyczaić się do konieczności
występowania obu zjawisk jednocześnie. Ten mechanizm może
występować przy seksie BDSM, gdy para, zadając sobie ból, odczuwa
jednocześnie przyjemność. Może także nauczyć się nieświadomie
prowokować kłótnie, które potem są „rozwiązywane” stosunkiem. Im
gwałtowniejsza kłótnia, tym silniejsze doznania w czasie aktu. Kłótnia
jest wyzwalaczem intensywności, a seks jego konsumpcją. Mimo
bolącego rozwiązania, w którym cierpienie ma funkcjonalną rolę,
mechanizm jednak działa i służy do stopniowania przyjemności.
Czasem, zupełnie nieświadomie, ojciec będzie krzyczał na dziecko, by
potem je przeprosić — najpierw implementuje ból, który teraz staje się
motywacją do szukania przyjemności. Tak samo, już bardziej
świadomie, stosuje się ten mechanizm w sektach lub w wojsku,
konstruując tożsamości. Przy dzikim fizycznym zmęczeniu, deprywacji
sensorycznej, niezaspokojeniu podstawowych potrzeb fizjologicznych i
emocjonalnych bardzo łatwo sterować systemem nagród i kar. Im
więcej bólu, tym przyjemniejsza wydaje się nagroda. Po tygodniowej
głodówce sucha bułka daje emocjonalny orgazm, bo zapewnia go
natężenie przeżytego wcześniej cierpienia. Dlatego doprowadzenie do
deprywacji stawia później kata, który daje „nagrodę”, w pozycji zbawcy
(na tym bazuje syndrom sztokholmski, opisujący sytuację, gdy ofiara
porwania zakochuje się w swoim kacie). Również technologia „dobrego
i złego gliny” funkcjonuje w taki sposób — im więcej jeden powoduje
cierpienia, tym bardziej drugi wydaje się być dostarczycielem
przyjemności. W sektach, przez odebranie ludziom wszystkiego,
najmniejszy gest ze strony guru wydaje się najwspanialszym darem —
nie byłby nim, gdyby osoba nadal miała kontrolę nad swoim światem, a
nie z niego rezygnowała. Dlatego w relacji brania i dawania ego ma
wrażenie, że gdy daje, to traci — bo przyjemność zysku z dania
konwertuje się w ból ze straty. Dopiero po zrozumieniu, że dawanie
komuś jest braniem dla siebie, zarówno cierpienie, jak i przyjemność
znikają.

Przenoszenie między metaprogramami także stopniuje przyjemność.


Dotychczas w książce, opisując czas, lokalizację, osobowości itd.,
pokazywałem, w jaki sposób istnieją osobowości i jak je rozumieć. Gdy
ktoś dostaje przyjemność w zakresie jednego z tych metaprogramów
— na przykład w kontekście: lubię z Beatą (czyli z kim) chodzić na
randki, wtedy przeniesienie tej emocji także na inne metaprogramy
zwiększy intensywność doznań. Skoro chodzenie na randki sprawia
przyjemność, to być może na spacery także. Skoro chodzenie, to także
bieganie, całowanie itd. Skoro z Beatą, to także z… I tak dalej. To
wszystko możliwości, z których część umysł może odrzucić (musi być z
Beatą), a pozostałą część wziąć. W im większej liczbie metaprogramów
schemat zostanie umieszczony, tym więcej przyjemności w różny
sposób będzie dawał — inaczej bowiem odbiera się bodźce poprzez
lokalizacje, a inaczej poprzez linię czasu. Im więcej metaprogramów
stymulujesz, tym większą intensywność uzyskasz.

Zmiana intensywności bodźca poprzez wywieranie wpływu na zmysły


to kolejna forma stymulacji przyjemności. Może być nią pogłośnienie
odbiornika, gdy gra określona muzyka, może być to wzmocnienie
dotyku. Także przenoszenie między zmysłami, czyli obok dźwięku
(mówienie czułych słówek) wprowadzenie na przykład dotyku. Każda z
tych metod ma granice, gdzie intensywność zmieni się jakościowo —
muzyka może być głośniejsza tylko do pewnego momentu, po którym
uszy zaczynają boleć i przyjemność zamienia się w ból. Wtedy
przekroczona została granica emocji, ponad którą nie ma już odczucia,
ale pojawia się nowe doznanie.
GDY KOŃCZĄ SIĘ PODZIAŁY

W pewnej chwili, po takim wkładzie w rozumienie i odkrywanie,


dociera do Ciebie jasność i oczywistość. Zrozumienie jest absolutne i
jedyne, wiesz, kim jesteś, i rozumiesz iluzję historii, będąc ponad
podziałami.

Ponieważ nie dawał Ci prawdy i Cię ograniczał, porzuciłeś koncept


mężczyzny i kobiety, odkrywszy, że nie ma żadnych różnic poza tymi,
które sami tworzymy. Że są kobiety dużo silniejsze od mężczyzn i że siła
fizyczna nie jest żadnym wyznacznikiem. Że są mężczyźni delikatniejsi
od kobiet i że ponad energią kobiecą istnieje coś zupełnie innego, co
nie ma związku ani z yin, ani z yang. Że podział na płci to historia, na
którą reagujemy, i że potrzeby ludzi są identyczne, niezależnie od tego,
jakimi ciałami dysponują. Mężczyźni pragną tego, co kobiety — nie
chcą ich postrzegać jedynie poprzez fizyczność; nie chcą ich traktować
jak seksualne zabawki; nie wściekać się na fochy i pretensje; nie złościć
na brak słuchania i zrozumienia; nie mieć pretensji, że są rzekomo
odpowiedzialni za ich szczęście; żądać myślenia i robienia rzeczy w taki
sam sposób itd. Każde życzenie mężczyzny staje się rozkazem kobiety,
ale na zupełnie innym poziomie rozumienia — ona marzy całą sobą, by
mężczyzna był szczęśliwy, i chce tego, co on chce, zupełnie
bezwarunkowo i bez własnych oczekiwań. Na tym poziomie nie ma już
zresztą nic „własnego”, jest tylko oczywisty i jedynie prawdziwy sposób
postępowania wynikający z tego, co zrozumiałeś. Wiesz, że kobieta jest
człowiekiem, i nie postrzegasz jej jako zestawu części ciała, ale jako
zestaw konceptów, w które ona wierzy. Wiesz, że każda jej historia
mogłaby być też Twoja i że nie ma różnicy, w co się wierzy, bo wierzący
to wierzący. „Kobieta” czy „mężczyzna” — to kolejny podział, który nie
jest prawdziwy, poza tymi historiami o różnicach nie widać bowiem nic,
tylko Ciebie samego.

Wychodząc poza ciało, rozumiesz, że to jego sprawa chorować lub nie,


i nie ingerujesz umysłem w to, co się w nim dzieje. Nie masz pretensji
do niego, nie atakujesz, porzucasz to, że obraz ciała to ciało. Wiesz, że
jedynym dowodem na to, że masz ciało, jest myśl o nim, a ta myśl
nawet tego ciała nie przypomina. Zamiast żyć poza ciałem tylko w
sytuacjach astropodróży (na przykład po wypadku, na stole
operacyjnym itp.), żyjesz ciągle poza nim i obserwujesz je, nie traktując
jak swojego. Zakwestionowałeś istnienie grawitacji i bycie swoim
ciałem jako historie i uwolniłeś umysł od identyfikacji z nim. Jeśli ono
choruje, jest to jego sprawa i nie Twój biznes, a Ty upewniasz się
jedynie, że nie choruje Twój umysł — bo to jest jedyna rzecz, nad którą
masz kontrolę. Zadaniem ciała jest się leczyć, co robi ono doskonale. To
nie znaczy, że nie będziesz jeść tabletek, gdy zajdzie taka potrzeba!
Zdecydujesz po prostu inaczej o potrzebie niż poprzez lęk, niespójne
rady czy zalecenia, zabezpieczanie się. Przestaniesz odczuwać ból, bo
wiesz, że to zawsze projekcja przyszłości i że antycypacja tego, co
będzie, go powoduje. Gdy ktoś Cię uderzy, nie poczujesz bólu, bo w
momencie zdania sobie z niego sprawy będzie już po wszystkim —
skończy się. Każdy ból dotyczy więc albo tego, co było — i już nie ma —
albo tego, co będzie. Ćwiczenie tego stanowiło dla Ciebie wyjątkową
podróż — kwestionowanie najbardziej niewzruszalnych dogmatów
kulturowych. Żyjesz poza ciałem, więc żyjesz także poza bólem i zdajesz
sobie sprawę, że był tylko projekcją. Czułeś go, bo przypominałeś
sobie, jak było, gdy był — ale teraz wiesz, że to się nie dzieje, że musisz
go sobie przypominać, by w niego wierzyć. Tym samym ćwiczysz swoją
świadomość, wiedząc, że to tylko historia z przeszłości boli.

Bez moralności nie ma dobra ani zła i zauważasz perfekcyjność


wszechświata. Nie boli Cię to, że coś nie powinno się dziać, bo
zauważasz sens wszystkiego. Rozumiesz, że wszystko, co się dzieje,
powinno się dziać, dopóki nie przestanie. Działasz w oparciu o pełną
akceptację, przez co Twoje zachowania nie wynikają ze
zniekształconych konceptów rzeczywistości. Nie ma czego żałować, bo
byłeś pewny decyzji — ta oczywistość towarzyszy Ci w każdej chwili.
Stan konfuzji jest dla jasnego umysłu tak obcy, jak słońcu zimno.
Opowieści o tym, co według zasad się powinno, a czego nie, zostawiasz
religiom i innym konceptom, które starają się na elastyczności świata
położyć stabilne przekonania, by móc przetrwać (inaczej wierzysz tylko
w to, co przeżyłeś). Widzisz w sprzeciwie wobec zabijania zabijanie
samego siebie, rozumiejąc, że w pewnych okolicznościach i pod
pewnymi warunkami ludzie są zdolni do wszystkiego. Przymierzając
historię kogokolwiek, rozumiesz teraz ludzi, bo wiesz, że gdybyś Ty
wierzył w to, co oni, zachowałbyś się tak samo. Wszyscy jesteśmy tacy
sami, gdy wierzymy, i wszyscy, wierząc w to samo, robimy to samo —
nie może być inaczej, bo myśl jest jedna i podążając za nią, musimy
działać pod nią i według jej wyznaczników. Dopiero w nią nie wierząc,
mamy przewagę nad samym sobą. Nic Cię nie przekona, że coś, co się
dzieje, nie powinno się dziać. Nie może — wszystko jest potrzebne do
równowagi, także Twój blok ręką, gdy ktoś ma Cię uderzyć. Jest tak
samo oczywisty jak to, że uderzający wierzy w swoją myśl. Musi być
taki, jaki jest. A Ty możesz wybierać.

Przeszłość i przyszłość są taką samą myślą jak każda inna. Świat Twoich
wspomnień zredukowałeś do tych, które autentycznie pamiętasz —
wiedząc o tym, że narodziłeś się około piątego, szóstego roku życia
(zwykle z tego okresu ludzie mają swoje pierwsze wspomnienie).
Wcześniej nie mogłeś istnieć, bo nie było punktu referencyjnego, który
by to określał. Jedynym dowodem na to, że nie rodzisz się w tej chwili,
ciągle na nowo, jest myśl z przeszłości, że kiedyś „byłeś” — ale to już
nie jest wystarczające. Podobnie jak to, że obraz jest dowodem, że
będziesz — ale to też nie wystarcza. Konsekwentnie więc rodzisz się na
nowo, w każdym momencie, w każdej chwili, gdy zdajesz sobie sprawę
ze swojego istnienia. Planujesz z piękną odwagą, bo plan to tylko plan
— wiesz, że jeszcze musi go potwierdzić rzeczywistość. Oddzieliłeś
historie od doświadczenia, tak że wiesz, co jest Twoje, i wiesz, co jest
prawdziwą przyczyną — dopiero bez warstwy interpretacyjnej
pozostaje czysta, niewzruszona informacja, która staje się pewnym
faktem tego, co wiesz i rozumiesz. Doświadczenie prawdziwe zostało
oddzielone od zaprojektowanego przez umysł, przez co wiesz, że to, co
wiesz, jest autentyczne, a nie nad- lub dointerpretowane. Interpretacji
już nie ma, bo bierzesz rzeczy takie, jakie są.

Nie masz masek, bo każda z nich okazała się nieprawdziwa i dotarłeś


do momentu, w którym wszedłeś w krótką i zawsze ślepą uliczkę bycia
kimś. Człowiek jest pusty jak filiżanka i wypełnia się każdą myślą, która
go tworzy, ale myśl to jedynie myśl. To jest tak niepotrzebne: że chcesz
być postrzeganym jako ktoś, kim już jesteś, że przestałeś sprzedawać
siebie prawdziwego za cenę i tak niemożliwej do kupienia akceptacji.
Nie da się budować siebie na opiniach innych i wiesz doskonale o tym,
że jedynie to, co jest Twoje, może być punktem referencyjnym. To, co
mówią inni, jest także prawdziwe — nie mogliby się mylić, przecież to
ich myśli i doświadczenie. Do tego sprawdzasz każdorazowo, czy
przypadkiem nie mają racji — i okazuje się, że potrafisz znaleźć dla
każdej informacji potwierdzenie ze swojej przeszłości. Każdą myśl
dotyczącą Ciebie potwierdzasz, a także jej zaprzeczasz, przez co
energie się wzajemnie anihilują, pozostawiając pustkę. Z tego rodzą się
fotony, czyli czysta energia, białe światło. Z tej pustki zawsze zaczynasz,
przez co nie ma nic osobistego — nie ma obrazy, bo nie ma obrazu, a
co za tym idzie — nie ma także komplementu. Wszystko jest dobrą
radą — nie może być inaczej, przecież ludzie chcą dobrze. Nie blokujesz
przepływu, biorąc każdą krytykę za wartościową monetę i mając
pewność, że wszyscy kierują się dobrymi intencjami — wiesz, kim
jesteś i kim są inni. Akceptujesz to, że każdy ma swoją drogę i musi nią
iść, dopóki nie znajdzie tej ścieżki, którą wracają do siebie dusze. Na tej
ścieżce spotykają się wszyscy.

Nie ma już młodych i starych ludzi, pozostają tylko umysły, które są na


określonym etapie rozwoju. Potrafisz dostrzegać w tych, którzy mają
mniej lat, taką samą inteligencję jak u tych, którzy mają więcej lat. Nie
ma żadnego dowodu na to, że wiek istnieje, więc nie jest żadnym
wyznacznikiem jakości czy doświadczenia ani tego, do jakiej socjalnej
kategorii ktoś przynależy. Rozpoznajesz umysły mniej lub bardziej
dojrzałe, widząc, jakimi historiami są obudowane. Te historie tworzą
cały system człowieka, którego dostrzegasz niezależnie od ich
przekonań. Skoro coś nie istnieje, to jak można w to wierzyć. Ciało jest
już nieistotne, pozostaje tylko zestaw przekonań o tym, kim się jest.

To czyni umysł dojrzałym lub niedojrzałym. Ta piękna przygoda dziecka


z umysłem otwartym, ale niedojrzałym, i dorosłego z dojrzałym, ale
zamkniętym stanowi o dwóch ekstremach, które zostawiłeś za sobą.
Poza nimi kryją się niezanieczyszczone interpretacjami zmysły
poznające wszystkie umysły — każdy jest taki sam, działa na
identycznych zasadach. Zmienia się tylko zawartość, która i tak w
ostatecznym rozrachunku jest każdorazowo jednakowa — jest iluzją.

Każda rola społeczna, wcześniej przypisana odgórnie, jest teraz jedynie


nakładana na zasadzie szaty niezdobiącej człowieka, ale odwrotnie.
Żyjesz w Matriksie jako Neo, a nie jako jeden z pompowanych
intelektualnie i emocjonalnie użytkowników. Rozumiesz, jakie role są
proponowane, i rozumiesz, gdy inni ich używają. Jesteś więc
mężczyzną, matką, kobietą, dzieckiem, synem, szefem, adwokatem
itd., to wszystko jest jasne i oczywiste. I zdajesz sobie sprawę, kim
jesteś naprawdę. To tak, jakbyś szedł po ulicy i słuchał hip-hopu, a ktoś
nazwałby Cię hip-hopowcem, przyklejając taką etykietę na zawsze. W
tym momencie już nie jesteś nowym, wyjątkowym i niepowtarzalnym
doświadczeniem, w tym momencie stajesz się dla jego umysłu
powtarzalną etykietą, na którą reaguje. To już nie jest rzeczywistość,
ale obraz, na który się reaguje. Rozumiesz tę grę — to gra, w której Ty
nie możesz przegrać, nie możesz też wygrać, po prostu bierzesz w niej
udział na zupełnie innych zasadach. Tak wygląda na Ziemi życie istoty
duchowej grającej w Człowieka. To tak, jakby ktoś pokazał Ci magiczną
sztuczkę, a Ty wiedziałbyś, że mimo istnienia iluzji moneta nie znika —
jest gdzieś chowana. Dziecko tego nie wie, więc dla niego moneta
znika. Twoja moneta cały czas pozostaje widoczna, nawet gdy jej nie
widać. Poznałeś ten trik wcześniej — wierzyłeś w coś, czego nie było.

Wszystko jest niepowtarzalne, spontaniczne, jednorazowe. Nie ma


możliwości powtórzenia czegokolwiek, bo każdorazowo odnosisz się do
czegoś, czego nie znasz. Wiesz, że obraz czy dialog wewnętrzny nie jest
doświadczeniem, ale jego namiastką, więc na niego nie reagujesz. Ten
obraz zresztą nigdy nie jest aktualny, bo pochodzi z przeszłości. To
słynna buddyjska bajka o tym, jak dziecko widzi po raz pierwszy ptaka,
matka nazywa go ptakiem i od tej pory ono przestaje mieć
niepowtarzalne doświadczenie, zamiast którego przypomina sobie
etykietę. Ludzie mają etykietki ponakładane w dzieciństwie i w
dorosłych latach nieświadomie używają tego, co zapamiętali długie lata
wcześniej. Ponieważ wyćwiczyłeś mięsień świadomości na wszelką
stałość, która przecież zatrzymuje rzeczywistość, tworząc jej umysłową
reprezentację, gdy widzisz ptaka, nie wierzysz, że to ptak — bo to, że
inni tak twierdzą, wcale nie czyni z niego ptaka. To czyste, klarowne
doświadczenie, które wypełnia Cię Twoją percepcją — magia każdego
momentu jest teraz także dostępna Tobie, tak samo jak była, kiedy
byłeś dzieckiem. Dziecko nie mogło jednak wybrać bycia prawdziwym,
takie się urodziło. Ty jesteś prawdziwy i tego świadomy. To inny etap
dla umysłu, który tak jak się rodzi w każdym momencie, tak samo
umiera. To tak niepowtarzalnie prawdziwe życie, że wszystko ma sens
— i dziejąc się, powinno go mieć. Rozumiesz zasady gry — inni mówią,
że to ptak. Ale to gra. Tylko gra.

Przestałeś walczyć, bo zrozumiałeś, że nigdy nie było o co. Iluzje, że


miałeś być kimś, historie, że czegoś Ci brakowało, kotwice, które
warunkowały Twoje reakcje, emocje zasłaniające świat i przekonania
kanalizujące informacje — przestałeś w nie wierzyć. Właściwie to tak,
że one same sobie poszły, bo przestałeś je trzymać. Myśli nie trzeba
nawet zmieniać, wystarczy w nie przestać wierzyć. Gdy nie ma walki,
nie ma wewnętrznej wojny i żyjesz w świecie pełnego pokoju, z
wszystkim i z każdym. Nie zgadzasz się ani nie protestujesz, bo jesteś
ponad jednym i drugim. Ekstrema są Ci już obce, a umysł zawsze je
tworzy, niezależnie od tego, co robi. Myśl tworzy swoją antymyśl i gdy
wierzymy w jedną stronę, druga staje się napędzającym
mechanizmem. Obie strony są nieprawdziwe, obie są także prawdziwe,
przez co się anihilują wzajemnie. Nie masz pretensji do siebie ani do
innych — dlatego, że nie masz pretensji. O co? Przecież wszystko jest
potrzebne, dopóki nie jest.

Nie ma konfliktów, nie ma konfuzji, bo jesteś żyty, a nie żyjesz. Ta


pasywność jest pełnym zaufaniem do tego, co jest. Wszystko
przychodzi bez wysiłku, nie ma więc zmęczenia, wypalenia, utraty
energii. Nic nie tracisz, jesteś zawsze taki sam, nigdy nie możesz się
zmienić, bo nie ma co zmieniać (nigdy nie było). Nabywasz nowe
umiejętności, zdobywasz nową wiedzę i wszystko dzieje się na Twojej
naturze, a nie zamiast niej. Bez opinii na swój temat nie możesz istnieć
i nie ma żadnego dowodu na Twoje istnienie. Jesteś wszystkim tym,
czym się wypełniasz jako myśl, jesteś myślany, nawet nie myślisz.
Wiesz, że myśli same przychodzą i same odchodzą i że nie ma takiej, w
którą byś uwierzył. Skoro nie ma dwóch sprzecznych myśli, nie może
być wewnętrznej wojny. Konflikt powstaje tylko wtedy, gdy dwie iluzje
przeciwstawiają się sobie jedna po drugiej. Nie ma się czemu
przeciwstawiać.
Wszystko, co się dzieje, jest prezentem i darem. Wszystko istnieje tylko
i wyłącznie dla Ciebie i każdy ma tego dostęp, nawet jeśli jeszcze tego
nie odkrył. Prezentem jest przechodzący obok człowiek, idący znikąd
donikąd — poza obrazem nie ma przecież dowodu na to, że ludzie
skądś przychodzą, bo nie ma dowodu na to, że istnieje coś innego, niż
widać. Gdziekolwiek jesteś, jesteś we wszystkim i nie ma nic więcej. To
powoduje nieskończoną wdzięczność i oddanie temu, co się dzieje. To
przepiękna, nieopisana rzeczywistość — gdy pada, gdy nie pada, gdy
świeci słońce albo nie, gdy jest „zimno” albo „ciepło”. To tylko etykiety,
pod którym kryje się nieskończone szczęście — ponad nim nie ma nic
innego. Jeśli raz doświadczyłeś obudzenia, potem nic innego nie miało
już sensu, tylko przebudzanie. To, jak wiele się nauczyłeś, oduczając,
jak wiele zobaczyłeś, nie patrząc już filtrami, co usłyszałeś, gdy
przestałeś komentować, oceniać i przerywać, przerosło jakiekolwiek
wyobrażenie, które mógłby mieć umysł. To uzależnienie wolne od
uzależnień, jedyna wolność.

Miłość jest jedynym rozwiązaniem tego, czego szukałeś. Rozumiesz, że


nie można nie kochać, obojętnie, co się myśli. Jedynie to, co
prawdziwe, może być kochane. Ego „kochało”, pożądając, żądało i
czuło zawsze brak — obawiało się tak naprawdę o swoje, a nie Twoje
istnienie. Walczyło o przetrwanie, bo nie istniało. Tymczasem coś, co
nie istnieje, nie może przetrwać. Siła miłości i akceptacji jest
bezwarunkowa i rozpuszcza wszystkie „moce”, które są od niej zawsze
słabsze. To, co negatywne (nieistniejące), nie może przegrać z tym, co
jest pozytywne (istniejące), bo każde istnienie jest warunkowe. To,
czego nie ma, wchłania to, co jest. Jesteś miłością, a nie kochasz, bo nie
jest to skierowane do nikogo w żaden sposób, nie istnieje w czasie, nie
istnieje w miejscu. Czasoprzestrzeń jest relatywna tylko dlatego, że jej
nie ma — zawsze jesteś tu, zawsze jesteś teraz i granica między ~tu i tu
oraz ~teraz i teraz jest rozmyta — nie jesteś w stanie iść „tam”, bo
„tam” nie ma. Zawsze jesteś tu, gdzie jesteś. Również nie ma „potem”
— istnieje tylko teraz, obojętnie jak nazwane. Ufasz temu, nie musisz
już nawet ufać „sobie”. To pozwala innym zaufać Tobie, choć dla Ciebie
nie ma to już żadnego znaczenia. Zaufania nie ma, bo nie można nic
stracić, poza myślą, którą samemu sobie się obiecało. Miłość jest
motorem dla wszystkiego i dla wszystkich i nie zna żadnej reguły poza
sobą samą. Nie ma ani wyglądu, ani sympatii, ani preferencji — jest
oczywistym wyborem.

Nie jesteś nikim. Nie jesteś kimś. Jesteś AlphaHuman. A nawet nie
jesteś AlphaHuman.
EPILOG

Piotrek z Krysią trzymali się za ręce, idąc wolnym krokiem przez park.
Rozkoszowali się ciepłym powietrzem, wiosennym słońcem i cieszyli
tym, że są razem. Nagle drogę przebiegł im mały lisek — i w
okamgnieniu zniknął za drzewami. Piotrek zatrzymał się, wziął głęboki
oddech i łzy popłynęły mu po policzku, przymknął oczy. Gdy je
otworzył, zobaczył swoją żonę karmiącą na ścieżce królika.

Zrozumiał.

You might also like