Professional Documents
Culture Documents
Zbigniew Foniok
Redakcja stylistyczna
Joanna Popiołek
Korekta
Barbara Cywińska
Hanna Lachowska
Zdjęcie na okładce
© Ezume Images/Shutterstock
Tytuł oryginału
Forbidden Science
From Ancient Technologies to Free Energy
ISBN 978-83-241-6626-8
www.wydawnictwoamber.pl
1. DEMASKOWANIE DEMASKATORÓW
David Lewis
Jeśli wierzysz w zjawiska paranormalne lub w życie po śmierci, lepiej miej się
na baczności. U twoich drzwi mogą pojawić się gliny – gliniarze psi, czyli
członkowie Komitetu Naukowego Badania Zjawisk Paranormalnych
(Committee for Scientific Investigation of Claims of the Paranormal), inaczej
CSICOP[1]. Sceptycy poświęcają mnóstwo czasu i energii na demaskowanie
wszystkiego, co jest w nauce niecodzienne lub ma charakter pozazmysłowy.
Niezmordowanie próbują narzucić egzekwowanie „nieegzekwowalnego”
prawa, według którego żadne zjawisko nie może istnieć poza rzeczywistością
rozumianą czysto fizycznie. Fonetycznie powyższy akronim odpowiada ich
charakterowi, ponieważ psi to stosowane przez naukowców określenie zjawisk
paranormalnych (stąd „gliniarze psi”). W dzisiejszych czasach mają oni ręce
pełne roboty z tymi wszystkimi bestsellerami o doświadczeniach z pogranicza
śmierci, aniołach i zaginionych cywilizacjach.
Zbrodnia wymknęła się już spod kontroli.
Książki o świadomych początkach wszechświata i nowa oparta na
świadomości fizyka sprawiły, że również prezes komitetu, Paul Kurtz, wpadł w
rozterkę. Na konferencji sceptyków w Nowym Jorku stwierdził on, że
przedstawiciele postmodernizmu w fizyce zaprzeczają istnieniu absolutnej
wiedzy naukowej, i uznał ten fakt za rezultat „erozji procesu poznawczego,
która może podkopać demokrację” (z dużym naciskiem). Brzmi to poważnie.
Uznanie spraw paranormalnych za prawdziwe, zdaniem Kurtza, podważa
panującą wizję świata, a o tym jego gliniarze psi nawet boją się myśleć.
Zebranie CSICOP, w którym wziął udział John Mack – znany psychiatra z
Harvardu badający twierdzenia o uprowadzeniach przez kosmitów – miało
inkwizycyjny charakter.
Naukę voodoo Park „odkrył”, kiedy udzielał się jako rzecznik prasowy APS
i „ciągle stykał się z różnymi naukowymi pomysłami i twierdzeniami, które są
całkowicie, niezaprzeczalnie, fantastycznie błędne”. Te trzy przysłówki
wyraźnie pokazują, jak bardzo jest on pewien mylności wielu rzeczy
nazywanych przez niego „nauką voodoo”. Wyciąga wnioski, opierając się na
teorii, która jego zdaniem jest nienaruszalna. I tu właśnie leży przyczyna
porażki Parka i jego kolegów fizyków – zapomnieli już oni o chęci poznania
towarzyszącej eksperymentom naukowym, którą zapewne odczuwali na
początku kariery. Kwestionują wszystkie dane pochodzące z doświadczeń
naukowych na pierwszy rzut oka sprzecznych z teorią, co do której wysnuli
dwa wnioski: 1) nie potrzebuje ona żadnej zasadniczej modyfikacji
pozwalającej uznać niektóre zjawiska; lub 2) nie można uznać tych zjawisk w
ramach istniejącej teorii. Trzeba wyjątkowej arogancji, żeby oba punkty
uważać za niepodważalne prawdy, skoro zarówno eksperymentalne dane, jak i
teoria zjawisk anormalnych mocno im zaprzeczają, czego najlepszym
przykładem może być sprawa zimnej fuzji.
Park sądzi, że wie, co robią on i inni przedstawiciele oficjalnej fizyki, ale jest
w błędzie. Pisze następująco: „Bez względu na to, jak przekonująca wydaje się
teoria, zawsze eksperymenty mają ostatnie słowo”. A przecież dla niego
właśnie teoria ma wpływ na to, którym eksperymentom w ogóle poświęci
uwagę. Pokazując, że zupełnie nie wie o walkach w imię zmiany paradygmatu,
Park twierdzi: „Gdy potrzebna jest lepsza informacja, po prostu wydaje się
poprawioną wersję podręczników, nawet nie zerkając wstecz”. Bzdura!
5. ZAAWANSOWANA TECHNOLOGIA W
STAROŻYTNOŚCI
Frank Joseph
Jedno jest pewne – ten kartusz jest umieszczony górą do dołu, ale wkrótce
miałem się przekonać, że w innych komorach czerwone inskrypcje ukazano w
taki sam sposób. O co tu chodzi? No cóż, kiedy zakończono piramidę i nie było
już dostępu do jej pomieszczeń, inskrypcje te nie miały być przez nikogo
oglądane. Vyse twierdził, że były to tylko „znaki kamieniarskie” nakładane na
bloki przez brygady robotników tnących, holujących lub układających kamień.
Czy jednak Vyse był naprawdę uczciwy? A może jego robotnicy, którzy
wysadzali i ociosywali drogę do komór, sami zostawili proste „egipskie”
inskrypcje na blokach? Może były to falsyfikaty? Kiedy jednak przyglądałem
się im dokładniej, wydawały się bardzo stare. Dostrzegłem mineralne
krystalizacje, wytrącające się na powierzchni w procesie, który trwał stulecia, a
nawet tysiąclecia, pokrywające napisy na blokach. Ponadto w komorach
znajduje się więcej kartuszy niż ten należący do Chufu.
Mocno spocony i pokryty pyłem zszedłem do niższego pomieszczenia,
zwanego „komorą lady Arbuthnot”. Znajdują się w niej najlepiej zachowane
kartusze, a żaden z nich nie zawiera imienia Chufu! Co więcej, są tam dwa
rodzaje kartuszy.
W jednym z dokładniej wykończonych znalazłem napis „Chnum-Chuf”.
„Chuf” lub „Chufu” oznacza „on mnie chroni”, a „Chnum” jest imieniem boga,
całe wyrażenie znaczy więc: „Bóg Chnum, który mnie chroni”. Ale kto lub co
było chronione? Czy chodziło o faraona Chufu, czy też bóg Chnum chronił
Wielką Piramidę? Inny wykończony kartusz zawierał po prostu imię boga
„Chnum”.
Kim lub czym był Chnum-Chuf? Jeden z pierwszych egiptologów, sir
Flinders Petrie twierdził już w 1883 roku, że Chufu i Chnum-Chuf byli
koregentami, którzy wspólnie zasiadali na tronie Egiptu. Poza tym uważano, że
kartusze nie zawierają nawet imion konkretnych osób lub osoby, ale raczej
różne imiona jednego boga lub imiona różnych bogów. Badacz William Fix w
książce Pyramid Odyssey (Mayflower Books, Nowy Jork 1978) postawił
hipotezę, opierając się na atrybutach różnych bogów oraz ich symbolicznych i
etymologicznych podobieństwach, że „Chnum, Khnoum, Chufu, Suphis,
Khnoubis, Chnouphis, Tehuti, Thot, Merkury, Enoch, Hermes, a nawet
Christos są po prostu różnymi aspektami tej samej postaci i mocy, która
wyrażana jest często w podobny sposób w kosmologiach na przestrzeni
tysiącleci”.
Czy Wielka Piramida jest przede wszystkim „Księgą Thota” upamiętnioną w
kamieniu, jak zakładał Marsham Adams? Czy kandydat, nowicjusz i uczeń
podążali przez jej wnętrze, poddając próbom ciało i duszę, aby w końcu
umrzeć i narodzić się od nowa, uzyskując oświecenie? Czy komory Wielkiej
Piramidy używane były w rytuałach inicjacyjnych, podobnie jak krypty i
korytarze świątyni Hathor lub świątyni Ozyrysa tysiące lat później?
Opuściłem niedostępne górne części Wielkiej Piramidy, by zagłębić się w jej
najniższych partiach. Zszedłem do Komory Podziemnej znajdującej się we
wnętrzu skał położonych poniżej budowli.
Najpierw jednak znalazłem się ponownie w zagadkowej Wielkiej Galerii.
Podobnego założenia nie znaleziono w innych piramidach Egiptu, a nawet na
całym świecie. Wysuwano wiele hipotez dotyczących Wielkiej Galerii i
skomplikowanej wewnętrznej geometrii Wielkiej Piramidy. Czy była to
starożytna elektrownia lub wielka pompa wodna? Czy zaprojektowano ją jako
mechanizm łączący lub rodzaj przejścia z życia doczesnego poprzez śmierć do
życia wiecznego? A może Wielka Piramida miała kłaść nacisk na gwiazdy, a
Wielka Galeria była w tamtych czasach otwarta u góry i służyła jako wielki
astronomiczny przyrząd do obserwacji nocnego nieba w czasach, kiedy nie
istniały jeszcze teleskopy?
Tajemnica pogłębia się jeszcze bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę wąskie
przejścia i dwie komory, jedną znajdującą się w górnym końcu Wielkiej
Galerii, zwaną tradycyjnie „Komorą Króla”, i drugą, położoną u dolnego
końca, nazywaną „Komorą Królowej”. W całości wyłożona granitem
sprowadzanym statkami z Asuanu Komora Króla to nie tylko uczta dla oczu,
ale również wstrząsające doświadczenie dla uszu. Właściwości akustyczne i
rezonans pomieszczenia, a w zasadzie całej piramidy, robią wielkie wrażenie.
Śpiewanie pieśni religijnych lub medytacja w Komorze Króla jest
poruszającym emocjonalnym doświadczeniem, które przeżyłem nie tylko ja,
ale również wcześniej Napoleon. Twierdzi się, że dyktator odesłał świtę i
poprosił, by zostawiono go samego w tym pomieszczeniu na całą noc.
Następnego dnia rano wyszedł pobladły i drżący i aż do śmierci nie chciał
rozmawiać o tym, co się tam zdarzyło.
Na końcu Komory Króla znajduje się wielki, pozbawiony wieka, granitowy
„sarkofag” lub „skrzynia”. Ma to być dowód, jak uważa wielu tradycyjnych
egiptologów, że pochowany tu został faraon. Problem w tym, że w Wielkiej
Piramidzie nie zachowały się kosztowności i wyposażenie grobowe. W
Komorze Króla turyści rozmyślają i śpiewają pieśni, a czasami, korzystając z
okazji, kładą się w granitowej skrzyni. Jest to doświadczenie, które trudno
opisać. Wydawało mi się, że jest to raczej miejsce ponownego odrodzenia niż
śmierci, a granitowa skrzynia bardziej kojarzy się z chrzcielnicą niż z
sarkofagiem.
W północnej i południowej ścianie Komory Króla znajdują się niewielkie
otwory, które prowadzą do wąskich kanałów biegnących w górę i na zewnątrz
piramidy. Kanały te uznawano czasami za szyby powietrzne lub wentylacyjne.
Długo uważano, że odgrywają one jedynie praktyczną rolę, dostarczając
świeże powietrze do komory. Jeśli jednak Wielka Piramida jest grobowcem, po
co zmarłemu świeże powietrze? A może tak naprawdę pomieszczenie to
służyło żyjącym, na przykład w rytuałach inicjacyjnych lub podczas religijnych
obrzędów? A co z dokładnością szybów, które wskazują precyzyjnie północne
i południowe niebo? Cztery i pół tysiąca lat temu północny szyb wskazywał
gwiazdę Thuban w konstelacji Smoka, natomiast szyb południowy – Pas
Oriona (wiązany przez starożytnych Egipcjan z Ozyrysem).
Kontynuując wędrówkę, przeszedłem Wielką Galerią w dół do Komory
Królowej, mniejszego i jeszcze bardziej zadziwiającego pomieszczenia niż
Komora Króla. Ma ono trójkątny zakończony szczytami strop, a w jednej z
jego ścian znajduje się nisza, która w tajemniczy sposób zdaje się
odzwierciedlać przekrój Wielkiej Galerii. Umieszczono w niej posąg czy też
tutaj – w samym sercu Wielkiej Piramidy – przechowywano mumię?
Ustawiono w niej zegar wahadłowy, który odmierzał chwile wieczności? A
może pozostawała pusta, tak jak pusta komora w buddyjskiej stupie,
oznaczająca boską próżnię, która jest wszystkim i niczym i znajduje się poza
ludzkim pojmowaniem? W Komorze Królowej również znajdują się szyby
wychodzące z północnej i południowej ściany. Szyb południowy wskazuje
najwyraźniej gwiazdę Syriusz (wiązaną przez Egipcjan z boginią Izydą),
natomiast szyb północny – konstelację, którą znamy obecnie pod nazwą Mała
Niedźwiedzica. W przypadku Komory Królowej nie ma w ogóle wątpliwości,
że te szyby nie służyły do tak prozaicznego celu jak wentylacja. Odkryte
zostały dopiero w 1872 roku i kończyły się kilkanaście centymetrów za
kamienną okładziną ścian piramidy. W latach 90. XX wieku wysłane do ich
zbadania roboty z małą kamerą wideo odkryły niewielkie drzwi, które je
blokowały. Kiedy później robot przewiercił się przez nie, okazało się, że za
nimi znajdują się kolejne.
Niemal przeczołgałem się wiele metrów w dół Korytarzem Zstępującym, by
znaleźć się w chaotycznie rozplanowanej Komorze Podziemnej. Pomieszczenie
– wyryte w podłożu skalnym znajdującym się pod Wielką Piramidą –
naprawdę sprawia wrażenie nieuporządkowanego. Z podłogi wyłaniają się
wielkie głazy, a na samym końcu znajduje się dziwna „studnia” lub „jama”.
Wielu tradycyjnych egiptologów zakłada, że Komora Podziemna jest
niewykończona lub że ją po prostu opuszczono. Dlaczego jednak nie
wykończono komory znajdującej się w prawdopodobnie najbardziej
precyzyjnie położonej i wzniesionej budowli świata? Przebywając w tym
pomieszczeniu, doznałem potężnego, dziwnego uczucia. Inni ludzie również
wyczuwają tutaj tajemniczą energię, reagują tak nawet maszyny!
W laboratorium Pracowni Anomalii Inżynieryjnych (Engineering Anomalie
Research) uniwersytetu w Princeton naukowcy od 1979 roku przeprowadzili
serię dokładnych eksperymentów w tak zniesławionych dziedzinach jak
postrzeganie pozazmysłowe i wzajemne oddziaływanie świadomości i materii.
Zaawansowany, niezwykle wrażliwy i dokładnie wykalibrowany generator
zdarzeń losowych (REG), dzięki zdolności wychwytywania anomalii, może
być wykorzystywany do pomiaru wpływu psychiki na materię, tzn.
psychokinezy, oraz działania świadomości na materię. Doktor Roger Nelson,
ekspert w stosowaniu generatorów typu REG, zabrał to urządzenie w podróż
do Egiptu w latach 90. ubiegłego wieku i odkrył wiele anomalii w miejscach
świętych różnych starożytnych świątyń. Odwiedził również Wielką Piramidę.
Odkrył w niej stosunkowo słabą, dziwną aktywność w Komorze Króla i
Komorze Królowej, ale w Komorze Podziemnej maszyna wręcz „oszalała”.
Niektórzy badacze uważają, że Wielka Piramida została zbudowana jako
świątynia masonów lub różokrzyżowców. Być może rytuał inicjacyjny,
podczas którego nowicjusz musiał spędzić trzy dni w zupełnych ciemnościach
bez jedzenia i picia, doznając odmiennych stanów świadomości, odbywał się
właśnie w Komorze Podziemnej. Wstrząsające rezultaty badań doktora
Nelsona zgadzają się z tą hipotezą, a także z teorią Roberta Bauvala, nad którą
ja również się zastanawiałem. Prawdopodobnie Komora Podziemna, a także
naturalna formacja skalna, w której wykute jest pomieszczenie – formacja
skalna obecnie cała przykryta i zamknięta w Wielkiej Piramidzie – są starsze
niż sama budowla. Czy uważano je za miejsce święte już tysiące lat przed
zbudowaniem Wielkiej Piramidy?
Robiło się późno i musiałem zbierać się do wyjścia. Wracałem w górę
Korytarzem Zstępującym i kiedy wyszedłem na zewnątrz, ujrzałem ciemne,
zimne niebo z jaśniejącymi w oddali światłami Kairu. W mojej głowie kłębiły
się myśli – zacząłem przypominać sobie moment, kiedy późnym popołudniem
pierwszy raz znalazłem się u stóp Wielkiej Piramidy. Zanim wszedłem do
środka, najpierw dokładnie przyjrzałem się kilku blokom, na których
zachowała się jeszcze piękna wypolerowana okładzina. Cztery ściany piramidy
odpowiadają czterem głównym stronom świata tak dokładnie, że nawet
obecnie trudno jest to powtórzyć w przypadku budowli o tej wielkości i masie.
Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, że cztery ściany Wielkiej Piramidy nie
są dokładnie płaskie. Są nieco na środku wklęsłe, co można zauważyć tylko w
pewnych warunkach. To wgłębienie mogło w dawnych czasach służyć do
określenia dokładnego czasu zrównania dnia z nocą oraz przesilenia
słonecznego. Dokonywano tego poprzez obserwację zmieniających się cieni na
ścianach, co było dokładną i bardzo zaawansowaną metodą w przypadku
budynku, którego podstawa zajmuje około 5 hektarów i który ma wysokość
ponad 146 metrów.
Następnego dnia w samolocie lecącym z Kairu do Nowego Jorku
pogrążyłem się w starożytnych marzeniach i myślałem o tym, co powiedział mi
mój egipski przyjaciel Emil Shaker. Kiedy patrzymy na mapę Egiptu, jego
kształt przypomina powstałego z martwych człowieka w postaci Ozyrysa z
uniesionymi i skrzyżowanymi ramionami. Głową Ozyrysa jest Wielka
Piramida, ciałem i nogami Nil rozciągający się na południe, delta zaś to
uniesione ramiona, dotykające Morza Śródziemnego, które symbolizuje niebo.
Ozyrys jednocześnie wita i gromadzi swoje dzieci. Wielka Piramida wzywa.
Egipt wabi. Poszukiwania się zaczynają.
Bynajmniej nie ostatnia uwaga: przed tą wyprawą byłem już wcześniej w
Egipcie, po niej jeździłem do tego kraju jeszcze wielokrotnie z różnych
powodów. Poszukiwania jeszcze się nie skończyły. Po drobiazgowych
badaniach doszedłem do wniosku, że początki Wielkiej Piramidy należy cofnąć
w czasie bardziej, niż to się powszechnie uważa, biorąc pod uwagę poziom
wyrafinowania tej budowli, niezwykły dla zamierzchłej przeszłości. Śledzenie
historii i znaczenia Wielkiej Piramidy jest kluczem do zrozumienia naszych
źródeł jako istot cywilizowanych. Wielka Piramida to nie bezładny zbiór
starożytnych kamieni, ale budowla, która ucieleśnia ludzkiego ducha i może
nas dzisiaj wiele nauczyć.
7. PARADOKS PRECESJI: CZY NEWTON
SIĘ MYLIŁ?
Walter Cruttenden
Nowe spojrzenie
W Instytucie Badań Binarnych (Binary Research Institute) odkryliśmy, że
równania określające ruch Księżyca nie potwierdzają teorii lunisolarnej,
podobnie jak nie potwierdza jej ruch Ziemi względem najbliższych jej
obiektów. Jako przykład rozważmy nasz największy deszcz meteorów.
Jak być może wiecie, Perseidy są jednym z najbardziej regularnych rojów
meteorów w ciągu roku, związanym z kometą Swifta-Tuttle’a. Ich kulminacja
przypada 11–12 sierpnia (dokładna data zmienia się w związku z latami
przestępnymi). Dlatego Perseidy mogą służyć jako marker przecinający orbitę
ziemską i były obserwowane od niepamiętnych czasów. Dokładne dane na
temat tych obserwacji sięgają co najmniej czasów gregoriańskiej reformy
kalendarza w 1582 roku – od tego momentu dysponujemy bardzo dokładnym
systemem kalendarzowym, w którym błąd wynosi mniej niż jeden dzień na
3200 lat.
Ale jest jeden problem: w myśl teorii lunisolarnej Ziemia nie zatacza
pełnych 360 stopni wokół Słońca w ciągu roku równonocy (roku
zwrotnikowego, słonecznego) – musi brakować 50 sekund kątowych, ponieważ
taka jest wielkość precesji mierzona na tle gwiazd. Ponieważ rok zwrotnikowy
jest tak zbliżony długością do średniego roku kalendarzowego, obiekty w
przestrzeni kosmicznej wydają się przesuwać w tempie około jednego dnia na
72 lata. Zatem jeśli precesja jest powodowana przez siły o charakterze
lokalnym, można by oczekiwać, że data obserwacji Perseidów będzie się
zmieniała w tempie odpowiadającej precesji Ziemi w stosunku do stałych
gwiazd poza Układem Słonecznym. To znaczy, że skoro konstelacje zmieniają
położenie w stosunku do punktów równonocy w tempie około jednego stopnia,
czyli jednego dnia w ciągu 72 lat, co daje prawie cały tydzień od gregoriańskiej
reformy kalendarza, tak samo powinny się zachowywać Perseidy (będące
kosmicznym gruzem) względem drgającej Ziemi. To zaś oznacza, że obecnie
powinniśmy obserwować ten rój meteorów około 5 sierpnia lub wcześniej.
Tymczasem Perseidy w ciągu 423 lat przesunęły się bardzo nieznacznie – jeśli
w ogóle. Ten rój meteorów bywa nawet nazywany „Łzami świętego
Wawrzyńca”, ponieważ pojawia się na niebie tuż po jego święcie. Dlaczego nie
podlega precesji jak wszystko inne w Układzie Słonecznym?
Możliwe, że ten kosmiczny gruz dryfuje w przeciwnym kierunku z
szybkością odpowiadającą tempu precesji, a nasze obliczenia ruchów Księżyca
i Wenus są nieprawidłowe, lecz nie sądzę, żeby tak było. Bardziej logiczne
wydaje się wyjaśnienie, że nie możemy zmierzyć precesji względem obiektów
znajdujących się w obrębie Układu Słonecznego, ponieważ zjawisko to (jego
widoczny efekt – zmiana orientacji osi ziemskiej) nie jest wywołane głównie
przez siły lokalne. Owszem, istnieją pewne siły lokalne, które powodują
drobne zmiany nutacji – tak zwany ruch Chandlera i inne – ale zasadnicza
zmiana orientacji, jaką obserwujemy (przynajmniej w stosunku do stałych
gwiazd), nie wynika z większego lokalnego drgania osi ziemskiej, lecz raczej z
tego, że cały Układ Słoneczny (który sam w sobie jest ruchomym układem
odniesienia) nieznacznie porusza się w przestrzeni. To powoduje efekt, który
obserwujemy, i nie ma potrzeby odwoływania się do żadnej lokalnej siły. Taki
jest jedyny znany mi sposób wyjaśnienia tego, że Ziemia nie zmienia położenia
w stosunku do lokalnych obiektów w obrębie Układu Słonecznego,
zauważalnie natomiast zmienia orientację względem obiektów poza tym
układem w tempie 50 sekund kątowych rocznie.
Oprócz problemu związanego z Perseidami, okazuje się, że precesja
przyśpiesza i Ziemia zachowuje się raczej jak ciało podlegające prawom
Keplera (na eliptycznej orbicie) niż jak wirujący bąk, który powinien zwalniać.
Ponadto mamy co najmniej pół tuzina dowodów poszlakowych wskazujących,
że precesja nie jest efektem oddziaływania sił lokalnych.
Nie tylko my poczyniliśmy te obserwacje. Wiele całkowicie niezależnych od
siebie grup, między innymi Karl Heinz i Uwe Homann z Sirius Research
Group w Kanadzie, doszło do takiego samego wniosku: lunisolarna teoria
precesji nie ma sensu. Ich studia nad tranzytem Wenus wykazały, że albo ruch
Wenus jest skorelowany z tempem precesji (co wydaje się bardzo mało
prawdopodobne), albo Ziemia nie drga w stosunku do Wenus. To samo
wykazały studia nad ruchem Księżyca względem Ziemi – precesja Ziemi
względem Księżyca nie istnieje.
Gdyby ta sprawa była łatwa do zrozumienia, jestem pewien, że problem
zostałby już rozwiązany. Ale mierzenie wszelkich zmian orientacji Ziemi w
stosunku do innych obiektów w Układzie Słonecznym jest nadzwyczaj trudne,
ponieważ wszystko, co znajduje się blisko nas, również się porusza. Właśnie
dlatego astronomowie wykorzystują bardzo odległe obiekty, kwazary w innych
galaktykach, kiedy mierzą zmiany w orientacji Ziemi (precesję). Takie pomiary
nie są jednak w stanie wykazać, na ile oś wirowania Ziemi przemieszcza się
względem obiektów lokalnych – zakłada się po prostu, że zmiana jest taka
sama. I na tym polega problem: założenie jest błędne.
Jeśli widoczny efekt precesji jest powodowany przez ruch Układu
Słonecznego w przestrzeni, a nie przez drgania osi ziemskiej, to najważniejsze
pytanie nasuwa się samo: co sprawia, że Układ Słoneczny się porusza?
Hipoteza binarna
Gdyby Słońce było częścią systemu podwójnego (lub wielokrotnego),
byłoby grawitacyjnie związane z drugą gwiazdą, co powodowałoby jego ruch
po krzywiźnie wokół wspólnego środka ciężkości. Taki jest powszechnie
akceptowany wzorzec ruchu dla systemów gwiazd podwójnych: dwie gwiazdy
przyciągają się wzajemnie, krążąc wokół wspólnego środka ciężkości.
Taki ruch, w połączeniu ze spłaszczeniem Ziemi, która podlega jeszcze
mniejszemu grawitacyjnemu momentowi siły (efektom grawitacyjnym
podobnym do sił lunisolarnych, o znacznie mniejszej skali), powodowałby
nieustanną zmianę orientacji osi wirowania Ziemi w stosunku do przestrzeni,
korygowaną przez ruch gwiazdy podwójnej. Tak więc jeśli ruch gwiazdy
podwójnej sprawia, że Słońce wykonuje obrót wokół środka masy w ciągu 24
000 lat, będzie się również wydawać, że oś wirowania zmieni orientację w
przestrzeni inercyjnej w takim samym czasie (drobne różnice mogą wynikać z
czysto lokalnych zjawisk). Ta zasada sprawdza się, ponieważ ruch lokalny
zachodzi w ramach ruchu gwiazdy podwójnej, co sprawia, że ruch gwiazdy
podwójnej zakłóca wszystkie ruchy lokalne. W naszym przypadku efekt
precesji byłby przede wszystkim geometrycznym skutkiem ruchu całego
Układu Słonecznego w przestrzeni (wokół środka masy gwiazdy podwójnej).
W ten sposób system słoneczny pełni tu rolę układu odniesienia, w którego
obrębie odbywają się wszystkie ruchy planet i ich księżyców; te zaś zachowują
wszystkie swoje wzajemne powiązania grawitacyjne, gdy system jako całość
porusza się po spiralnym torze względem przestrzeni inercyjnej, podobnie jak
galaktyka jako całość wydaje się poruszać w stosunku do przestrzeni.
Mówiąc najprościej, znaczy to, że Ziemia w rzeczywistości nie drga –
przynajmniej nie względem Układu Słonecznego. Po prostu wydaje się drgać
w stosunku do stałych gwiazd, ponieważ cały Układ Słoneczny się porusza – w
innym układzie odniesienia.
8.1. Różny widok nasienia sene tworzącego po. Jego struktura przypomina
budowę atomu.
Mapa galaktyczna?
Nabta Playa kryje jeszcze inne niespodzianki. Położenie centrum gwiezdnej
mapy od początku przyciągało uwagę zespołu Wendorfa ze względu na
znajdującą się tam skomplikowaną strukturę megalitów. W samym środku
położony był jeden wielki blok otoczony przez inne głazy. W pobliżu
znajdowało się również wiele innych grup kamieni. Sprawiały one wrażenie
kurhanów kryjących pochówki, więc kiedy archeolodzy odkryli dwa z nich,
zespół spodziewał się, że znajdzie pozostałości pogrzebowe. Okazało się
jednak, że przekopali się przez prawie 4 metry warstw z okresu holocenu aż do
podłoża skalnego, znajdując jedynie dziwne rzeźbione statuetki, których
pochodzenia nigdy nie wyjaśnili.
Później Brophy zbadał je w kontekście odcyfrowanej przez siebie mapy
gwiezdnej i znów doznał wstrząsu. Zdał sobie bowiem sprawę, że ktokolwiek
stworzył Nabta Playa, mógł mieć zaawansowaną wiedzę na temat Drogi
Mlecznej. Odkopane posążki okazały się mapami Drogi Mlecznej
obserwowanej z zewnątrz, to znaczy z perspektywy północnego bieguna
galaktyki. Mapa dokładnie wskazuje pozycję, skalę oraz orientację naszego
Słońca, a także ułożenie spiralnych ramion i środka galaktyki, a nawet
powiązanego z nią gwiazdozbioru Strzelec, odkrytego stosunkowo niedawno,
w 1994 roku. Chociaż podczas wykopalisk Wendorfa zdemontowano kamienny
kompleks na powierzchni ziemi, by wydobyć znajdującą się poniżej rzeźbę,
Brophy mógł określić, na podstawie dokładnych wykresów Wendorfa, że
środkowy punkt znajdował się nad miejscem odzwierciedlającym dokładną
pozycję Słońca na galaktycznej mapie.
Brophy dokonał jeszcze jednego kluczowego odkrycia: jedna z linii
megalitów miała związek ze środkiem galaktyki. Jej położenie odpowiadało
wiosennemu heliakalnemu wschodowi środka galaktyki występującemu około
17 000 lat p.n.e. Co zadziwiające, galaktyczny plan znajdujący się na rzeźbie
również zgadzał się z tą datą. Brophy doszedł do wniosku, że kamienna rzeźba
była mapą Drogi Mlecznej widzianej z punktu widzenia położonego w
biegunie północnym galaktyki. Następnie zwrócił uwagę na drugi kamienny
kompleks badany przez zespół Wendorfa, w którym również nie znaleziono
żadnych śladów pochówku. Jego rozmiary i usytuowanie wskazywały na to, że
jest to mapa Andromedy, naszej siostrzanej galaktyki. Na podstawie wyliczeń
można założyć, że jej wielkość – podwójna w stosunku do Mlecznej Drogi –
oraz położenie mogą być zgodne ze znaną nam wielkością i położeniem
Andromedy.
Nikola Tesla urodził się około północy z 9 na 10 lipca 1856 roku w serbskiej
rodzinie mieszkającej w Chorwacji, w pobliżu Bośni, w rejonie, gdzie od
stuleci panował niepokój. Takie było skromne pochodzenie „człowieka poza
czasem” – określenie, którego użyła Margaret Cheney w biografii Tesli
wydanej w 1981 roku, pasuje do niego prawie dosłownie. Ekscentryczny
geniusz był dzieckiem XIX-wiecznej rewolucji technicznej. Jego wynalazki
elektryczne miały całkowicie odmienić wiek XX, w którym doprowadzona
wszędzie elektryczność zdominowała wszystkie aspekty życia, a
społeczeństwo korzystało powszechnie z „fal eteru” na potrzeby
telekomunikacji, radia i telewizji. Dziedzictwo Tesli jeszcze w pełni nie
rozkwitło, ale na pewno nastąpi to w obecnym XXI wieku, który (miejmy
nadzieję) będzie bardziej zdumiewający dla ludzi XX wieku niż wiek XX był
dla ludzi z epoki wiktoriańskiej.
Nikola Tesla przybył do Stanów Zjednoczonych w 1884 roku z listem
polecającym do Thomasa Edisona, napisanym przez Charlesa Batchelora,
brytyjskiego inżyniera kierującego w Europie firmą Continental Edison
Company. Ci dwaj wielcy ludzie, Edison i Tesla, współpracowali w Ameryce
bardzo krótko, a ich sposób bycia, osobowość oraz podejście do
komercjalizacji wytwarzania i przesyłania „fluidu elektrycznego” były
radykalnie odmienne. Edison był przywiązany do koncepcji przesyłania prądu
stałego, podczas gdy Tesla już dawno przewidywał rozwój metody polegającej
na przesyłaniu wielofazowego prądu przemiennego, którą szczegółowo
opracował. Koncepcja Tesli oczywiście zwyciężyła, ale żył on pogrążony w
biedzie i długach. Zmarł w 1943 roku w Nowym Jorku, w nędznym pokoiku
hotelowym. Był wizjonerem i geniuszem naukowym, ale nie potrafił robić
interesów. Tesla do dzisiaj nie jest doceniany w taki sposób, jak na to
zasługuje. Chociaż był prawdziwym odkrywcą podstawowych metod
komunikacji radiowej (co po jego śmierci zostało uznane oficjalnie przez Sąd
Najwyższy USA), w potocznej opinii zaszczyt ten przypada Marconiemu,
który jedynie wykorzystał idee Tesli. Tesla zdawał sobie sprawę z przejęcia
jego idei, ale miał do tego pobłażliwy stosunek – był zbyt pogrążony w innych,
dalekosiężnych planach związanych z energią i komunikacją.
Obecnie jesteśmy daleko od czasów Nikoli Tesli, czyli przełomu XIX i XX
wieku, gdy ostatecznym arbitrem prawdy był eksperyment i urządzenie
techniczne oparte na eksperymencie. Dzisiaj żyjemy w świecie absolutnej fikcji
propagowanej przez establishment naukowy. W dzisiejszym świecie setki
eksperymentów, które w nieodparty sposób dowodzą zachodzenia reakcji
jądrowych przy niskich energiach (zimna fuzja), są wyrzucane na śmietnik
jako rzekomy błąd naukowy – a jest to tylko jeden z wielu przykładów. Za
czasów Tesli przedmiotem dyskusji między fizykami był inny bardzo ważny
składnik wszechświata: eter. Uważano, że ta substancja o bardzo delikatnej
strukturze po prostu musi istnieć, gdyż inaczej nie dawało się wyjaśnić, jak fale
świetlne przemieszczają się w próżni, czyli w absolutnej pustce.
Konwencjonalna nauka twierdzi, że wszechświat składa się tylko z masy (w
postaci cząstek, takich jak elektrony, protony, neutrony, różne cząstki
antymaterii) i promieniowania elektromagnetycznego (takiego jak światło
widzialne, fale radiowe, ultrafiolet, podczerwień, promieniowanie
rentgenowskie, promieniowanie gamma itd.). Wszystko to znajduje się w tak
zwanej czasoprzestrzeni, która jakoby pojawiła się z niczego, w ciągu ułamka
sekundy „czasu kosmicznego”, około 15 miliardów lat temu (12 lutego 2003
roku „New York Times” doniósł, że czas ten został „potwierdzony” jako 13,7
miliarda ±200 000 000 lat temu). Z jakiegoś powodu można mówić o
uniwersalnym „czasie kosmicznym” inaczej niż w przypadku zakrzywionej lub
płaskiej czasoprzestrzeni, w której my, śmiertelnicy, musimy przebywać
zgodnie ze szczególną teorią względności Einsteina. Mówi się nam, że nie
możemy mieć naszego czasu i naszej przestrzeni oddzielnie: jeśli dwie osoby
poruszają się względem siebie, to ich czas jest inny.
Zgodnie z konwencjonalną nauką wszystkie te składniki wszechświata
znajdują się w próżni kosmicznej, która jednak nie jest prawdziwą pustką,
wypełniają ją bowiem kwantowomechaniczne fluktuacje elektromagnetyczne
zachodzące w bardzo małej skali na poziomie subatomowym – jest to tak
zwana energia zerowa. W ramach tych fluktuacji rzekomo powstają i znikają
cząstki wirtualne, w sposób nieprzewidywalny, chaotyczny i przypadkowy,
zgodnie lub niezgodnie z zasadą zachowania masy i energii. Ostatnio
konwencjonalna nauka dodała do tego obrazu nowe elementy: pojawiła się
potrzeba uzupełnienia obrazu wszechświata niezidentyfikowaną dotychczas
„ciemną materią”, „ciemną energią”, „kwintesencją” itd. – niekończący się
bestiariusz z wyimaginowanymi istotami, a wszystko w celu uratowania teorii
Wielkiego Wybuchu z jej główną cechą, czyli zakrzywioną czasoprzestrzenią.
Zakrzywiona czasoprzestrzeń jest narzucona przez ogólną teorię względności,
drugą teorię Einsteina, która jakoby wyjaśnia grawitację, ale w rzeczywistości
nie wyjaśnia niczego.
Ciemna, wszystko przenikająca energia to najnowsze oczko w głowie
establishmentu naukowego. Ma ona przyśpieszać rzekomo dokonujące się
rozszerzanie wszechświata. Koncepcja rozszerzania się wszechświata opiera
się na fundamentalnym założeniu, że mierzone przesunięcie światła galaktyk
ku czerwieni ma rzeczywiste znaczenie kosmiczne, a nie jest jedynie lokalne
dla obserwowanej galaktyki lub kwazara. Jest to jeszcze jedna smutna historia
nieskutecznego łatania, które ma pokryć wielkie szczeliny w fundamentach.
James Clerk Maxwell, który pierwszy podał równania używane dzisiaj w
teorii pola elektromagnetycznego, z pewnością wierzył w istnienie eteru –
nieruchomej substancji przenoszącej światło. Jak napisał w dziewiątym
wydaniu Encyclopaedia Britannica (która zaczęła się ukazywać około 1875
roku), „jedyny eter, jaki przetrwał, to ten zaproponowany przez Huygensa dla
wyjaśnienia przenoszenia światła. W miarę jak odkrywano nowe zjawiska
związane ze światłem i innymi rodzajami promieniowania, gromadzono coraz
więcej dowodów na istnienie eteru przenoszącego światło. Właściwości tego
nośnika wydedukowane ze zjawisk świetlnych odpowiadały dokładnie
właściwościom wymaganym dla wyjaśnienia zjawisk elektromagnetycznych”.
Do czasu, gdy ukazało się 11. wydanie Encyclopaedia Britannica (1910),
koncepcja eteru nadal miała się dobrze. W tomie I na pięciu stronach drobnym
drukiem z wzorami matematycznymi opisano bardzo szczegółowo koncepcję i
zagadnienia eksperymentalne związane z eterem, w tym nawet wynik
doświadczenia A.A. Michelsona z lat 80. XIX wieku, które miało na celu
wykrycie eteru statycznego za pomocą interferometru, ale dało wynik
negatywny. Głównym zagadnieniem opisanym w tym wydaniu encyklopedii
były aktywne badania nad możliwością wykrycia dynamicznego (czyli
poruszającego się) eteru. Artykuł kończył się bardzo optymistycznie,
zapowiadając wiele nowych odkryć związanych z eterem. „Osiągnięcia te
oznaczają daleko idący rozwój nowoczesnej, czyli elektrodynamicznej teorii
eteru, której wyniki trudno obecnie przewidzieć”. Elektryczność, której natura
była przedtem nieznana i którą określano jako „fluid eteryczny”, została
częściowo utożsamiona z niedawno odkrytym elektronem. Zaczęto także
przewidywać takie zagadnienia jak przekształcenie atomu.
Na początku XXI wieku establishment naukowy od dawna nie dyskutuje
poważnie na temat eteru i jego pomiarów. Koncepcja eteru jednak wraca. Duch
Nikoli Tesli żyje, a w fizyce jest jeszcze wiele niezakończonych tematów.
Może jeszcze da się uratować zdrową, opartą na eksperymentach
fundamentalną wizję kosmosu przed tym, co maskuje się jako stale
„doskonalona” tak zwana nowoczesna fizyka.
Co Tesla sądził o eterze? I co w ogóle sądził o elektryczności? Musimy
pamiętać, że w XIX wieku, kiedy pracował Tesla, eter nie tylko był uważany
za medium, które przenosi fale świetlne i fale elektromagnetyczne Hertza, lecz
także był nierozerwalnie związany z koncepcją elektryczności. Idea „cząstek
elektryczności”, które później odkryto i nazwano elektronami, nie była jeszcze
rozpowszechniona. Elektryczność uważano za coś w rodzaju niematerialnego
fluidu, dosłownie „eterycznego”. W czasie swojego doniosłego odczytu w
maju 1891 roku przed Amerykańskim Instytutem Inżynierów Elektryków
(American Institute of Electrical Engineers) w Columbia College w Nowym
Jorku Tesla powiedział: „Ze wszystkich form naturalnej, niemierzalnej,
wszystko przenikającej energii, która bezustannie się zmienia i jest w ciągłym
ruchu, tak jak dusza ożywia wszechświat organizmu, najbardziej chyba
fascynujące są elektryczność i magnetyzm (…) Wiemy, że elektryczność
zachowuje się jak nieściśliwy płyn, że jej ilość w przyrodzie jest stała, że nie
można jej wytworzyć ani zniszczyć (…) oraz że zjawiska elektryczne i
zjawiska w eterze są tożsame”. Tesla zauważył, że eter porusza się wszędzie i
jest dynamiczny. Powiedział także, że wykorzystanie eteru będzie zbawieniem
dla ludzkości: „Dzięki mocy uzyskanej z eteru, dzięki możliwości uzyskiwania
każdej formy energii bez wysiłku, z niewyczerpalnych zasobów, ludzkość
będzie posuwać się naprzód wielkimi krokami. (…) Jest tylko kwestią czasu,
kiedy ludzie zdołają podłączyć swoje maszyny do tego, co napędza naturę”.
Oczywiście za życia Tesli „to, co napędza naturę”, czyli eter, nie został
opanowany. Mówienie o jakimkolwiek eterze, statycznym czy dynamicznym,
jest teraz bardzo źle widziane. Teoria względności Alberta Einsteina sprawiła,
że w latach 20. i 30. XX wieku pojęcie eteru zostało wycofane ze słownika
fizyki. A jednak, kiedy czasopismo „Time” dla uczczenia 75. urodzin Tesli
umieściło jego zdjęcie na okładce (10 lipca 1931 roku), wspomniano o pracy
Tesli na rzecz opanowania „całkowicie nowego i nieoczekiwanego źródła
energii”. Czy chodziło o energię z eteru? Być może.
Tesla przez długi czas miał nadzieję na uzyskanie możliwości dystrybucji
energii elektrycznej na całym świecie za pomocą eteru. Energia ta byłaby
wytwarzana z nieszkodliwych dla środowiska, nieograniczonych źródeł, takich
jak hydroelektrownie. Następnie byłaby zużywana, tylko w potrzebnej ilości,
przez miliony odbiorników, transmitowana do nich za pomocą wnęki
rezonansowej otaczającej glob ziemski. Transmisja ta odbywałaby się nie za
pomocą normalnego promieniowania elektromagnetycznego, które jest nam
dobrze znane (czyli fal elektrycznych i magnetycznych oscylujących
poprzecznie do kierunku biegu fal), lecz za pomocą fal podłużnych, bardziej
podobnych do podłużnych fal ciśnienia powietrza przenoszących dźwięk. Tesla
przeprowadził wiele eksperymentów, które wydawały się wskazywać, że takie
przenoszenie energii za pomocą fal innych niż elektromagnetyczne jest
możliwe. Zdołał nawet zasilać żarówki elektryczne na dużą odległość. Ale czy
rzeczywiście była to nowa metoda przenoszenia energii? Wydaje się, że tak.
Rozważmy wynalezione przez niego specjalne cewki indukcyjne, dzisiaj
zwane cewkami Tesli. Uważa się, że to, co krąży w tych cewkach lub z nich
wypływa, to znane współczesnej fizyce elektrony przenoszące elektryczność w
przewodach oraz promieniowanie elektromagnetyczne wysyłane przez cewki
na zewnątrz. Nie ma niczego takiego jak „fale podłużne” emitowane przez
cewki. Wszyscy wiedzą, że promieniowanie elektromagnetyczne to fala
poprzeczna (oscylująca w kierunku prostopadłym do kierunku biegu fali) –
zjawisko elektromagnetyczne występujące w czasoprzestrzeni, prawda?
Dobrzy eksperymentatorzy od dłuższego czasu zastanawiają się jednak nad
działaniem cewek Tesli. Wygląda na to, że dają one wiele wskazówek co do
struktury eteru dynamicznego. Ostatnie eksperymenty dotykają głębokiego
zagadnienia eteru i jego związków z dwiema podstawowymi formami
elektryczności: uznanej, polegającej na przepływie elektronów obdarzonych
masą, oraz niepotwierdzonej przez konwencjonalną naukę, w której
elektryczność nie ma masy i może płynąć w przewodach lub wokół nich, a
także być przenoszona przez fale Tesli w ośrodku gazowym lub próżni (patrz
artykuły monograficzne na www.aetherometry.com). Tę pozbawioną masy
formę elektryczności można nazwać „zimną elektrycznością”.
To prowadzi nas do innego fundamentalnego zagadnienia: natury niektórych
nieuznawanych przez naukę energii biologicznych, stanowiących obecnie
obiekt tylu kpin. Jestem przekonany, że te biofizyczne energie są integralnie
związane z naturą eteru. Gdy prześledzimy pochodzenie XX-wiecznych
koncepcji organizmów jako układów czysto biochemicznych, w których
przenoszenie sygnałów na większą odległość w organizmie, poza drogą
chemiczną, jest wyjaśniane jako depolaryzacja elektryczna komórek
nerwowych, dojdziemy do kontrowersji wokół koncepcji „witalizmu” lub
„elektryczności zwierzęcej”. Kontrowersje te wywodzą się ze sporu pomiędzy
Luigim Galvanim a Alessandrem Voltą pod koniec XVIII wieku. Okazuje się,
że zmarginalizowanie idei „elektryczności zwierzęcej” Galvaniego, polegającej
na jednobiegunowym (przez jeden przewód) przepływie elektryczności, i
przyjęcie koncepcji dwubiegunowej baterii Volty, dominującej dzisiaj w
naszym rozumieniu elektryczności, przyniosło wiele szkód.
Koncepcje Tesli powracają jednak w tym wieku, trzecim stuleciu Tesli. Tesla
był bardzo zainteresowany elektrycznym aspektem energii życiowej, podobnie
jak inny teoretyk eteru, lord Kelvin. Zawdzięczamy zatem wiele Tesli nie tylko
z racji technologii, dzięki której funkcjonuje dzisiaj nasz świat, lecz także z
powodu przyszłych źródeł energii, które pozwolą na zakończenie epoki paliw
węglowodorowych, a także przyszłej biomedycyny harmonijnie integrującej
medycynę Zachodu z mądrością Wschodu. Zagadnienia te zostaną
rozstrzygnięte w eksperymentach laboratoryjnych, nawet jeśli będą ignorowane
przez establishment naukowy, nieznający faktów z własnej historii i chętnie
obrażający największych swoich dobroczyńców.
11. TOM BEARDEN W WALCE O
REWOLUCYJNĄ NAUKĘ
William P. Eigles
Co to jest sonofuzja?
Sonofuzja to neologizm oznaczający fuzję (czyli syntezę jądrową) pod
wpływem dźwięku. Definicja ta, chociaż w jakimś sensie trafna, oddaje tylko
częściowo istotę rzeczy. Sonofuzja jest odgałęzieniem szybko rozwijającej się
nowej dziedziny chemii – sonochemii (chemii dźwiękowej) – a w
szczególności konsekwencją badań nad zjawiskiem sonoluminescencji. Tak,
tak, wprowadziliśmy dwa następne neologizmy, ale zbliżamy się już do sedna.
Sonoluminescencja zachodzi w określonych warunkach temperatury i
ciśnienia, gdy odpowiednie ciecze, takie jak aceton, zostaną poddane silnym
impulsom fal ultradźwiękowych. Fale te powodują powstanie ogromnej liczby
bardzo małych pęcherzyków (podobnie jak w przypadku mycia zębów
szczoteczką ultradźwiękową), jednak o znacznie większej energii. Gdy taki
pęcherzyk imploduje, część jego energii jest uwalniana w formie światła – stąd
nazwa zjawiska: sonoluminescencja.
Idea sonofuzji ewidentnie powstała w wyniku obserwacji, że przy
sonoluminescencji w pęcherzykach powstaje ogromne ciśnienie i ogromna
temperatura. W takich warunkach można sprawdzić, co się stanie, jeśli do
ośrodka dodamy deuter – izotop wodoru zdolny do syntezy jądrowej – po czym
dodatkowo wzbudzimy tę i tak już bardzo energetyczną mieszankę przez
wstrzyknięcie neutronów o wysokiej energii. Taleyarkhan z kolegami twierdzą,
że to właśnie uczynili, ale praca ta wzbudzała kontrowersje przed publikacją, w
trakcie i po publikacji.
Co dalej?
Gdy artykuł został opublikowany mimo silnej ingerencji i licznych prób jego
zablokowania, do społeczności naukowej należy przeprowadzenie własnych
eksperymentów. Niektórzy uczeni żałują, że nie wpadli na ten pomysł sami.
Inni przyznają, że zjawisko mogło zachodzić tak jak opisano w artykule, ale
dowody na to są niedostateczne. Jeszcze inni wskazują na rozmaite czynniki,
które nie zostały wzięte pod uwagę, na przykład zanieczyszczenia trytu lub
niedokładność zliczania neutronów. Sprawa staje się coraz bardziej
skomplikowana.
Ale tak właśnie powinno być, gdyż cała idea polega na tym, że do prawdy
można dojść tylko przez rzetelną weryfikację domniemanych osiągnięć
eksperymentalnych i przeprowadzenie niezależnych eksperymentów
potwierdzających lub obalających początkowe wyniki. Oczywiście wszystko
przy założeniu, że ludzie grają uczciwie. Niestety zdarzają się przypadki
oszustw, celowo błędnego konfigurowania aparatury, nieudokumentowanej
zmiany warunków testów, a nawet bezczelnego fałszowania wyników.
Zdarzają się też nierzadko przypadki oczerniania. Wszystkie te szkodliwe
czynniki muszą być starannie wyeliminowane przy próbie niezależnego
powtórzenia eksperymentu. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji, gdy uczeni
dokonujący weryfikacji działają na rzecz instytucji, które z powodów
ekonomicznych są zainteresowane takimi, a nie innymi wynikami, na przykład
dlatego że poniosły wielkie nakłady na konkurencyjne kierunki badań.
Wiadomo, że priorytetem każdej organizacji jest przetrwanie, a także, że
człowiek ma naturalną skłonność do odrzucania rzeczy nieznanych oraz
chronienia swoich dochodów i pozycji społecznej. Kręgi związane z gorącą
fuzją, czyli konwencjonalną syntezą jądrową, od dziesięcioleci otrzymywały
od rządu niezliczone miliardy dolarów, a dostawcy potrzebnego do niej
specjalnego wyposażenia są potężni i mają powiązania polityczne. Pomyślmy
tylko, ile imperiów, królestw i księstw w sferach rządowych i biznesowych
zostałoby zagrożonych, gdyby sonofuzja rzeczywiście zachodziła, a syntezę
jądrową można byłoby przeprowadzić na stole.
Czy wkrótce pojawią się elektrownie oparte na zjawisku sonofuzji? Czy
jesteśmy na progu możliwości pozyskiwania praktycznie nieograniczonych
ilości paliwa termojądrowego z morza? Raczej nie. W serwisie internetowym
physicstoday.org, w artykule Skepticism Greets Claim of Bubble Fusion
(Sceptyczna reakcja na doniesienie o fuzji w bąbelkach) zacytowana jest
następująca wypowiedź R.P. Taleyarkhana: „Jesteśmy daleko od etapu
wytwarzania energii”.
13. UCIECZKA OD GRAWITACJI
Jeane Manning
Historyczny sezon burz tropikalnych w 2005 roku – gdy liczba burz była tak
duża, że specjalistom zabrakło imion z ustalonej listy i musieli zamiast tego
użyć liter greckich – ostatecznie już chyba skłonił opinię publiczną do uznania,
że z pogodą jest coś zasadniczo nie w porządku. Przez „nie w porządku”
należy rozumieć, że dzieje się coś nienaturalnego. Wskutek tego koncepcje i
ludzie zazwyczaj pozostający na marginesie i poza zainteresowaniem opinii
publicznej nagle są prezentowani w mediach, i to w tak niezwykłych miejscach
jak „Business Week Online”.
Rozważmy co następuje: po pierwsze „normalna” pogoda w długookresowej
perspektywie klimatologicznej jest raczej wyjątkiem od zwykłej
prawidłowości. Zazwyczaj było generalnie zimniej oraz pogoda była mniej
stabilna. Tak więc żyliśmy ostatnio w okresie wyjątkowo łagodnym i
przyzwyczailiśmy się do tego.
Po drugie teoria, że występuje globalne ocieplenie spowodowane efektem
cieplarnianym, jest jedynie teorią. Nie zmieniają tego faktu paniczne opisy i
wypowiedzi mędrców w mediach, a nawet doniesienia o cofaniu się lodowców.
Wielu cenionych uczonych nie uważa tej teorii za słuszną i opublikowało jej
miażdżącą krytykę.
Po trzecie wielu uczonych wysuwa argumenty, że to nie atmosfera się
nagrzewa, lecz wnętrze naszej planety, czego świadectwem są wybuchy od
dawna nieczynnych wulkanów, pojawianie się nowych wulkanów oraz liczne
doniesienia o narastaniu sił wulkanicznych we wrażliwych miejscach Ziemi[10].
Ponadto rolę odgrywa wiele innych czynników. Aktywność Słońca jest
obecnie wyjątkowo duża, niezgodnie z 11-letnim cyklem. Mitch Batrow na
kanale telewizyjnym (www.ectv.com) wskazał na bezpośredni związek między
silną aktywnością Słońca a (między innymi) anomaliami pogodowymi. Istnieją
dowody, że na naszą planetę wpływają bezpośrednio niestabilności gwiazd
(„trzęsienia gwiazd”), nie wspominając nawet o scenariuszu z hipotetyczną
planetą X (Nibiru) i jej potencjalnie ogromnym wpływie na pogodę przy
rzekomym zbliżaniu się do Ziemi. Niektórzy nawet wierzą, że możemy mieć
globalną hiperpogodę, taką jak przedstawiona w katastroficznych filmach
Koniec świata czy Pojutrze.
I czy przy tych wszystkich problemach, faktycznie występujących lub
gotowych wystąpić, czy na dodatek są ludzie, którzy ingerują w naturę?
Polityka i superbronie
Amerykański sekretarz obrony William Cohen powiedział w kwietniu 1997
roku na konferencji poświęconej zwalczaniu terroryzmu, sponsorowanej przez
byłego senatora Sama Nunna: „Inni [terroryści] angażują się nawet w
ekoterroryzm, polegający na zmianie klimatu oraz wywoływaniu trzęsień ziemi
i wybuchów wulkanów zdalnie, przy użyciu fal elektromagnetycznych. (…)
Jest tam wiele inteligentnych umysłów, które pracują nad znalezieniem
sposobów siania terroru w innych narodach. (…) Zagrożenie to jest realne i
dlatego musimy nasilić nasze działania [na rzecz zwalczania terroryzmu]”.
Tom Bearden, emerytowany podpułkownik armii Stanów Zjednoczonych o
błyskotliwym intelekcie, zajmujący się badaniami w dziedzinie energii,
„prorok” broni skalarnych, zauważa w swoim obszernym serwisie
internetowym (www.cheniere.org), że fragmenty powyższej wypowiedzi
Cohena ujęte w nawiasy są dopiskami „wyjaśniającymi” (czytaj:
„interpretującymi”) dodanymi przez PR-owców z Pentagonu. Zgodnie z
oryginalnym tekstem, taką niszczącą broń mają do swojej dyspozycji grupy i
państwa.
Ale jakie grupy!
Niezależne badania przeprowadzone wspólnie przez Toma Beardena i Rona
Masona, emerytowanego geologa, odkryły istnienie sojuszu potwornego nawet
jak na hollywoodzkie standardy wrednych typów. W serii sześciu artykułów
opublikowanych pod tytułem Bright Skies (Jasne niebo)[11] w czasopiśmie
„Nexus” (www.nexusmagazine.com) Mason przekonująco wykazuje, że sekta
Boska Prawda, znana z ataku z użyciem trującego gazu sarin w tokijskim
metrze, po kryjomu zbudowała i przetestowała na odludziu w zachodniej
Australii urządzenie oparte na koncepcjach Tesli. Urządzenie to nie tylko
wywołało trzęsienie ziemi, lecz także było w stanie to uczynić na obszarze,
gdzie według danych historycznych i jak daleko sięga pamięć Aborygenów
nigdy nie było trzęsień ziemi. Późniejsze artykuły z tej serii uściśliły, że
uderzenie za pomocą broni skalarnej w obszar Australii wyszło z terytorium
Rosji. Co gorsza, te próbne ataki były wycelowane w punkty rozmieszczone
regularnie, bez uwzględnienia podziemnej struktury geologicznej. Ale nie to
jest jeszcze najgorsze. Okazuje się, że ultranacjonalistyczna sekta ma
potężnych sojuszników.
Grupy terrorystyczne wymagają finansowania, jest więc całkiem naturalne,
że ultranacjonalistyczna grupa szukająca zemsty na Stanach Zjednoczonych za
ataki atomowe na Hiroszimę i Nagasaki może uzyskać wsparcie od ludzi o
podobnym sposobie myślenia. Dobrze pasuje tu straszliwa yakuza, japońska
mafia wywodząca się jakoby z grupy zagorzałych ultranacjonalistów, którzy
zorganizowali się pod koniec II wojny światowej. Yakuza ma pieniądze i
władzę. Lecz skąd wziąć superbroń? Teraz, czytelniku, odpowiedz szybko:
jakie byłe supermocarstwo upadło w 1989 roku? A jak nazywała się jego
wszechwładna służba bezpieczeństwa, która kontrolowała nie tylko broń
nuklearną, lecz także broń skalarną? Czy zagadka była trudna: Związek
Radziecki (obecnie Rosja) i KGB (obecnie FSB)?
Jak wynika z badań Toma Beardena, Rona Masona i innych, w zasadzie taki
jest scenariusz: kierując się nienawiścią do Stanów Zjednoczonych i zachęceni
ogromną zapłatą uiszczoną z góry (900 000 000 dolarów w złocie),
funkcjonariusze KGB/FSB potajemnie wypożyczyli rosyjską broń skalarną
wcześniejszej generacji yakuzie, organizacji, która oprócz innych
obrzydliwych aktów terroryzmu[12] prowadzi wojnę meteorologiczną
przeciwko Stanom Zjednoczonym, a na dodatek bogaci się na tym.
W jaki sposób? Yakuza inwestuje w kontrakty terminowe (futures) na rynku
energii, a następnie torpeduje rynek przez wywoływanie ogromnych,
zaplanowanych z góry katastrof (na przykład huraganów niszczących instalacje
naftowe i rafinerie), w wyniku czego ceny ropy gwałtownie idą w górę.
Zamknięcie portu w Nowym Orleanie pozbawiło Stany Zjednoczone na
pewien czas 20% zdolności przeładunkowej oraz sparaliżowało import i
eksport ważnych produktów. Bezpośrednim skutkiem zniszczeń
spowodowanych przez huragan Katrina był wzrost cen oleju opałowego, co
uderzyło po kieszeniach miliony Amerykanów. A jest to tylko jeden mały
element narastającego chaosu ekonomicznego.
16.1. Huragan Katrina zbliżający się do Nowego Orleanu w 2005 roku (fot.
NOAA).
Huragan Katrina nie był przy tym pierwszym tego rodzaju uderzeniem. W
piątym artykule z serii Bright Skies Mason opisuje serię ataków
meteorologicznych wymierzonych w kraje Zachodu i ich sojuszników. Dla
Toma Beardena to żadna nowość, gdyż jego zdaniem takie ataki przypuszczano
jeszcze w czasach zimnej wojny, gdy Rosjanie modyfikowali pogodę dla celów
operacyjnych za pomocą systemu o nazwie kodowej Woodpecker (Dzięcioł),
który stanowił połączenie radaru o zasięgu pozahoryzontalnym i broni
skalarnej. Bearden twierdzi, że „w Ameryce Północnej nie było normalnej
pogody od 1976 roku”. Rosjanie wybrali przewrotnie jako datę rozpoczęcia
modyfikacji pogody przy użyciu systemu skalarnego Woodpecker dzień 4 lipca,
amerykańskie święto narodowe.
Innym niepokojącym aspektem tego scenariusza są odkryte przez Masona
dowody, że zastępca Auma Shinrikyo, przywódcy sekty Boska Prawda,
uczestniczył w tajnym japońskim programie budowy broni skalarnej w Kobe.
Program ten został dosłownie zniszczony przez trzęsienie ziemi o sile 7,2
stopnia, które nastąpiło w Kobe 17 stycznia 1995 roku po „proroctwie”
ogłoszonym przez samego przywódcę sekty. Poza tym okazuje się, że yakuza
złamała zainstalowane przez KGB/FSB zabezpieczenia wypożyczonej broni i
zapoznała się z technologią w takim stopniu, że obecnie wytwarza własne
przenośne systemy broni skalarnej.
Co prawda dla większości ludzi to wszystko brzmi egzotycznie, ale (jak
wspomniano wcześniej) zaczyna przyciągać uwagę opinii publicznej. Ton
publikacji jest lekceważący i drwiący, ale fakt, że ten temat i niektórzy jego
najważniejsi uczestnicy w ogóle są opisywani w publikacjach, jest sam w sobie
zdumiewający.
Materiał opublikowany w „Business Week Online”, zatytułowany Who
Controls the Weather? (Kto kontroluje pogodę?)
(www.wtov9.com/money/5141496/detail.html) w dwóch pierwszych akapitach
dość dokładnie opisuje Toma Beardena i podstawowe założenia powyższego
scenariusza. W trzecim akapicie podany jest wykaz stron internetowych
zawierających informacje wspierające (z wielokrotnym użyciem terminu
„teorie konspiracyjne”). Pierwsze zdanie czwartego akapitu zawiera zjadliwą
krytykę: „Dla prawie wszystkich uczonych i specjalistów od pogody tego
rodzaju wyjaśnienie jest absurdalne”. Dobrze jednak, że autor użył
kwalifikowanego określenia „prawie wszystkich”, gdyż co najmniej jeden były
telewizyjny specjalista od pogody nie zgadza się z tą krytyką i także podnosi
wrzawę.
Pocatello, miasto w stanie Idaho, nie jest zwykle uznawane za miejsce
wielkich kontrowersji, ale Scott Stevens ze swoim serwisem internetowym
Weather Wars (Wojny meteorologiczne) (www.weatherwars.info) zmienił tę
opinię. Opierając się nie tylko na pracy Beardena, lecz także na informacjach,
nagraniach wideo i fotografiach zebranych przez siebie i innych, Stevens
prezentuje w prosty sposób zdumiewające dowody na nienaturalne
pochodzenie zarówno huraganu Katrina, jak i wielu innych niezwykłych
huraganów. W artykule U.S. Meteorologist Says Russian Inventors Caused
Hurricane Katrina (Amerykański meteorolog twierdzi, że rosyjscy wynalazcy
wywołali huragan Katrina), zamieszczonym w rosyjskim serwisie
internetowym mosnews.com, cytowany jest wywiad, jakiego udzielił Stevens
czasopismu „Village Voice” „bezpośrednio po uderzeniu Katriny”. Stevens
zdecydowanie twierdzi: „Szansa na to, że jest to naturalne, jest zerowa,
absolutne zero”. Jego pasja jest tak wielka, że zrezygnował z posady
telewizyjnego prezentera pogody, czym zajmował się od lat, i poświęcił cały
swój czas badaniom i ujawnianiu prawdy. Oczywiście spotyka się z wszelkiego
rodzaju atakami, a jego teorie są nazywane w różnych serwisach internetowych
„zwariowanymi”, a przez komentatora „Chicago Tribune” – „urojeniami”.
Pogoda na zamówienie
W 1992 roku „Wall Street Journal” doniósł, że rosyjska firma pod
fascynującą nazwą Elate Intelligence Technologies Inc. (euforyczne
technologie wywiadowcze) oferuje usługi modyfikacji pogody na zamówienie.
Siedziba firmy mieści się w pobliżu moskiewskiego lotniska Bykowo, na tyle
blisko, że z portu lotniczego widać jej specjalne anteny. Z różnych źródeł
wynika, że takie modyfikacje pogody mogą być dokonane na obszarze ponad
500 kilometrów kwadratowych. Dyrektor firmy Igor Pirogow (który użył
określenia wykorzystanego jako tytuł tego podrozdziału) nie ma wątpliwości
co do możliwości swego przedsiębiorstwa. Twierdzi, że mógłby zmienić
huragan Andrew (który spowodował straty w wysokości 17 miliardów
dolarów) w „mały łagodny szkwał”. Jest także autorem nowatorskiej i
przewrotnej koncepcji „wymuszenia przez pogodę” – twierdzi: „Gwarantujemy
dobrą pogodę na imprezę na wolnym powietrzu, jeśli nas wynajmiesz, i złą
pogodę, jeśli nie zapłacisz zgodnie z umową”.
Pisarze Bob Fitrakis i Fritz Chess pięknie pokazują w publikacji Stormy
Weather: The government’s top-secret efforts to control Mother Nature
(Burzowa pogoda: ściśle tajne działania rządu w celu kontrolowania Matki
Natury)[13], że Stany Zjednoczone od lat 50. XX wieku nie tylko rozumieją
korzyści militarne możliwe do uzyskania dzięki modyfikowaniu i
kontrolowaniu pogody, lecz także przez dziesięciolecia przeznaczały znaczne
środki na opracowanie i wdrożenie różnego rodzaju działających rozwiązań.
Jeden z wczesnych projektów (projekt „Popeye”) polegał na rozsiewaniu
kryształków jodku srebra w chmurach nad Szlakiem Ho Szi Mina w Wietnamie
w celu wywołania opadów, które by rozmyły drogę, przy równoczesnym
niszczeniu zbiorów służących do podtrzymania ogromnej sieci logistycznej
związanej ze szlakiem. Podobno uzyskano zwiększenie opadów o 30%.
Natomiast nieoczekiwane „opady” nastąpiły później, w formie pełnych
oburzenia przesłuchań w Senacie oraz układu międzynarodowego o zakazie
takich działań.
Dziesiątego grudnia 1976 roku, zaledwie kilka lat po tamtym projekcie,
zaniepokojeni dyplomaci ze Zgromadzenia Ogólnego ONZ zatwierdzili
„Konwencję o zakazie używania technicznych środków oddziaływania na
środowisko w celach militarnych lub jakichkolwiek innych celach wrogich”.
Artykuł I.1 konwencji postanawia, że żadne państwo – strona konwencji „nie
będzie stosować w celach militarnych lub jakichkolwiek innych wrogich
celach technik oddziaływania na środowisko, które miałyby rozległe,
długotrwałe lub poważne skutki, z zamiarem spowodowania zniszczeń,
uszkodzeń lub szkód dla innego państwa-strony”. Artykuł I.2 postanawia, że
sygnatariusze nie będą zachęcać żadnych państw, grup państw lub organizacji
międzynarodowych do takich działań”. Artykuł II definiuje oddziaływanie na
środowisko jako „dowolną technikę modyfikowania – w wyniku celowej
manipulacji naturalnymi procesami – dynamiki, składu lub struktury Ziemi, w
tym zwierząt, roślin, litosfery, hydrosfery i atmosfery, a także kosmosu”.
Artykuł III wyłącza spod zakazu użycie pokojowe zgodnie z ustalonymi
zasadami i prawem międzynarodowym. Artykuł IV nakazuje, aby
sygnatariusze kontrolowali nielegalne oddziaływanie na środowisko „na
wszystkich obszarach będących w ich jurysdykcji lub pod ich kontrolą”.
Artykuł V nakłada obowiązek konsultacji i współpracy, ale nie przewiduje
żadnych sankcji.
Przed podpisaniem traktatu Związek Radziecki podjął wojnę
meteorologiczną przeciw Stanom Zjednoczonym, co było poważnym
naruszeniem postanowień traktatu, ale wygląda na to, że Stany Zjednoczone po
cichu same prowadziły różnego rodzaju własne tajne projekty związane z
modyfikacją pogody.
HAARP
Amerykański projekt HAARP (High-frequency Active Auroral Research
Program – projekt aktywnego badania zorzy polarnej za pomocą wysokich
częstotliwości), którego siedziba mieści się w Gakonie na Alasce, powstał
rzekomo z chęci wykorzystania ogromnych zasobów gazu ziemnego na Alasce
i transmitowania energii wiązką promieniowania zamiast budowania rurociągu,
co pociągałoby za sobą wiele trudności. Jako przykrywka dla działań
Departamentu Obrony służą badania górnych warstw jonosfery, ale – jak
wykazali Bob Fletcher w raporcie Weather Control as a Weapon (Sterowanie
pogodą jako broń) i Jeane Manning w ważnej książce Angels Don’t Play This
HAARP (Anioły nie grają na tej HARFIE[14]) – rzeczywistość jest znacznie
bardziej bulwersująca. Z punktu widzenia modyfikacji środowiska projekt
HAARP umożliwia: a) przesuwanie lub blokowanie prądów strumieniowych w
atmosferze, co prowadzi do zmiany pogody w całych regionach; b) sztuczne
obciążanie stref uskoków, co wyzwala trzęsienia ziemi; c) energetyczne
modyfikowanie przestrzeni kosmicznej; d) użycie obiektywów i luster w
jonosferze, co w połączeniu z rozsiewaniem w atmosferze odpowiednich
substancji chemicznych, w tym trujących związków baru, pozwala nie tylko na
zakłócanie działania urządzeń telekomunikacyjnych, energetycznych i
elektronicznych na wybranym obszarze, lecz także na paraliżowanie układu
nerwowego ludzi i zwierząt, opcjonalnie łącznie z ich zabijaniem. HAARP jest
niepokojąco wszechstronny i obejmuje wszystkie dziedziny i elementy
zabronione traktatem.
Gdy zatem następnym razem dojdzie do „katastrofy naturalnej”, musimy
zadać sobie pytanie: „Naturalna, nienaturalna czy sztucznie wspomagana?” A
także: „Kto na tym korzysta?”
IV
NAUKA SPIRYTYSTYCZNA
Czy woda rejestruje nasze myśli i uczucia? Czy kryształki wody tańczą do
muzyki Mozarta i rozpadają się wystawione na heavy metal? Czy woda może
odzwierciedlać potęgę bezwarunkowej miłości i skutki wdzięczności?
Doktor Masaru Emoto z Japonii ma fotograficzne potwierdzenie, że woda
jest wrażliwa na myśli i emocje. Emoto zbadał mikroskopową strukturę
dziesiątek tysięcy kryształków wody. Gdy zdrowa woda zamarza, tworzy
kryształy – ciała o stałym stanie skupienia i uporządkowanej strukturze
wewnętrznej. Ale woda może zostać pozbawiona zdolności do tworzenia
kryształów. Zdaniem Emoto na struktury te mają wpływ ludzkie działania i
intencje. Poszukuje on fizycznego dowodu, że nasze myśli – ludzka energia
wibracji – wpływają na nasze otoczenie. Co więcej, uważa, że na strukturę
cząsteczkową wody ma wpływ muzyka, a nawet obrazy.
Emoto przybył do Kolumbii Brytyjskiej, wygłosił prelekcję i przedstawił
nowe materiały w postaci kilkudziesięciu nadzwyczajnych fotografii, które
sporządził już po opublikowaniu swojej książki Messages from Water
(Wiadomości od wody). Emoto otrzymał w 1992 roku doktorat z dziedziny
medycyny alternatywnej na Międzynarodowym Otwartym Uniwersytecie w Sri
Lance. Z zawodu jest uzdrowicielem (z jego zabiegów korzystało ponad 15
000 osób), a ponadto napisał kilkanaście książek na temat subtelnej energii.
Emoto zajął się badaniami wody po spotkaniu z doktorem Lee H.
Lorenzenem. Lorenzen, który studiował biochemię w Berkeley, wymyślił coś,
co nazwał „wodą z rezonansem magnetycznym” i zastosował tę wodę do
leczenia swojej żony. Dzięki Lorenzenowi Emoto uzyskał dostęp do maszyny
pod nazwą „analizator rezonansu magnetycznego”, która jakoby mierzy
energię życiową znaną pod chińskim terminem qi (chi). Emoto używa jednak
terminu japońskiego hado, co znaczy „świat subtelnej energii związanej ze
świadomością”.
Jak twierdzi Emoto, po powrocie do Japonii odkrył on, że woda hado
wytworzona na jego prośbę przez Lorenzena poprawia zdrowie ludzi. Poprawa
była dostrzegalna dla rodzin pacjentów, ale sceptycy kpili z sugestii, że woda
może przechowywać i przekazywać informację związaną ze zdrowiem. Kto
widział qi? Jak wygląda hado?
Aby wykazać sceptykom, że efekty zdrowotne wody hado nie są jedynie
wyimaginowane, Emoto potrzebował narzędzia lub metody mierzenia różnic
między różnymi rodzajami wody. W 1994 roku przeczytał książkę, która
skłoniła go do myślenia nad znalezieniem takiej metody. W książce podano, że
nawet po milionach lat opadów śniegu na Ziemi nie istnieją – o ile wiadomo
uczonym – dwa identyczne płatki śniegu. Emoto wpadł na pomysł, że
zamrażanie próbek wody pozwoli dostrzec informację przechowaną przez
wodę poddawaną różnym wpływom.
Emoto wiedział, że roztwory homeopatyczne przechowują trwale informację
o substancjach, które zostały przedtem dodane do wody, ale wskutek
rozwodnienia już w niej nie występują (nawet pojedyncze cząsteczki). Jednak
badanie wody z takimi śladami homeopatycznymi było trudne, gdyż
homeopatia nie jest oficjalnie dopuszczona w japońskiej medycynie. Wobec
tego Emoto postanowił zacząć eksperymenty z czystą wodą.
17.1. Znany autor i uzdrowiciel doktor Masaru Emoto.
Nasz aparat myślenia działa na wodę, a nasze ciało fizyczne składa się w
dwóch trzecich z wody, jest więc oczywiste, że właściwości wody mogą być
dla nas uzdrawiające lub szkodliwe. Jak się wydaje, wiemy już, że woda
pamięta i potem przekazuje informację. Nic zatem dziwnego, że najbardziej
dynamiczną dziedziną nauki jest obecnie badanie wody. Lub raczej ponowne
badanie tego samego, jak pomyślałam sobie po spotkaniu badaczy, którzy:
• wykazują, że neurologia potwierdza średniowieczne koncepcje, zgodnie z
którymi pamięć, wyobraźnia i rozum są zlokalizowane w napełnionych wodą
jamach mózgu;
• eksperymentują z przekazywaniem energii życiowej qi (chi określanej
również jako „prana”) z wody do człowieka;
• badają specjalnie ukształtowane rury do wody, używane przez starożytną
kulturę minojską na Krecie;
• wykazują, że emanacja z rąk uzdrowiciela zmienia wodę;
• mierzą fizyczne właściwości „świętej wody” lub wpływ świadomej intencji
na strukturę krystaliczną wody;
• budują prototypy urządzeń służących do wykorzystania wody jako źródła
energii.
William Tiller
Podczas konferencji organizacji Living Water International emerytowany
profesor William Tiller spokojnie skrytykował konwencjonalny pogląd, że
ludzie nie mogą w sposób znaczący wpływać na swoje eksperymenty.
„Konwencjonalna nauka bardzo wyraźnie stwierdza, że specyficzne ludzkie
intencje nie mogą być odebrane przez proste urządzenie elektroniczne, które
następnie zostanie użyte do celowego wpływania na eksperyment zgodnie z
konkretnymi życzeniami. Przeprowadziliśmy poprawny test i stwierdziliśmy,
że to twierdzenie konwencjonalnej nauki jest błędne”.
Doktor Tiller określa w swojej pracy ludzi, którzy potrafią podtrzymywać w
wysokim stopniu spójne intencje, jako imprinters („wpajacze”). Grupa takich
ludzi usiadła na przykład wokół stołu, wysyłając intencję „aktywować
wewnętrzną świadomość systemu w taki sposób, by pH wody użytej do
eksperymentu znacznie zwiększyło się albo zmniejszyło w porównaniu z
próbką kontrolną”. I faktycznie tak się stało. Jak Tiller to wyjaśnia? Za pomocą
wielowymiarowej teorii, którą opracował razem ze swoim współpracownikiem
Walterem Dibble’em juniorem. Uważają oni, że woda jest specjalną substancją,
która „szczególnie dobrze się nadaje do przekazywania informacji i energii z
domeny takich częstotliwości do domeny naszego konwencjonalnego
poznania, czyli fizycznej”. Jeśli chodzi o czynnik możliwości intelektualnych,
to znaczy, czy imprinters mają dostateczną wiedzę, by zobrazować zmiany
odczynu (pH) wody, Tiller powiedział: „Bardziej istotnym czynnikiem jest
niewidzialna inteligencja wszechświata”. A potem dodał: „Moim zdaniem
źródłem siły życiowej jest iskra Ducha w komórkach”.
Inny uczony uczestniczący w konferencji, doktor Glen Rein, zwraca uwagę,
że fizycy wiedzą o istnieniu pól energii, które mają własności niedające się
wyjaśnić klasycznymi równaniami. Chodzi o pola nieklasyczne, czyli
kwantowe. Prace Reina wskazują, że taka nieelektromagnetyczna energia –
informacja z pierwotnej przestrzeni kosmicznej – może być przechowywana w
wodzie, a potem przekazywana żywym komórkom.
Najbardziej zapewne zdumiewającą obserwacją Victora Schaubergera jest
to, że subtelne właściwości wody mają wpływ mentalny i duchowy na ludzi, w
tym mogą prowadzić do rewitalizacji albo degradacji społeczeństwa. Doktor
Thomas Narvaez udowodnił w sposób dla niego samego wystarczający, że
czynnik życiowy w wodzie istnieje i może być zwiększony lub zmniejszony w
wyniku działań ludzi. „Widzimy, że nasze myśli nie tylko wpływają na nasze
organizmy, lecz także na organizmy innych otaczających nas ludzi.
Członkowie tej grupy (wypowiedź była skierowana do członków Instytutu
Zaawansowanych Badań nad Wodą), którzy zajmują się butelkowaniem wody
lub promieniującą energią, na przykład pracują z kryształami i magnesami,
ponoszą zatem odpowiedzialność za utrzymanie naszego optymistycznego i
pozytywnego widzenia świata”.
19. MARIA SKŁODOWSKA-CURIE I
DUCHY
John Chambers
Jaka była reakcja Marii na ten seans? Nie wiemy. Ale znamy reakcję jej
męża, Pierre’a Curie, uczonego mającego na swoim koncie znakomite
osiągnięcia w dziedzinie piezoelektryczności, symetrii zjawisk fizycznych,
magnetyzmu, a potem także radioaktywności, dzięki którym był wybitną
postacią niezależnie od Marii. Maurice Goldsmith pisze tak: „Państwo Curie, a
zwłaszcza Pierre, wierzyli w spirytualizm. (…) Pierre uważał, że Palladino
działała »w warunkach kontrolowanych« (naukowo). Uczestniczył w seansie w
Instytucie Badań Psychicznych, gdzie widział, jak w jasno oświetlonym
pokoju, »bez możliwości udziału pomocników«, stoły w tajemniczy sposób
unosiły się w powietrze, przedmioty latały po pokoju, a niewidzialne ręce
szczypały go i głaskały. Po tym seansie napisał do George’a Gouya: „Mam
nadzieję, że jesteśmy w stanie przekonać Cię o realności tych zjawisk, a
przynajmniej niektórych z nich”.
19.3. Pierre Curie, wybitny uczony i ukochany mąż Marii, zmarł tragicznie w
1906 roku.
„Na kilka dni przed swoją śmiercią Pierre tak napisał o ostatnim seansie
Palladino, w którym brał udział: »Moim zdaniem istnieje cała domena zupełnie
nowych faktów i stanów fizycznych w przestrzeni, o której nie mamy pojęcia«.
W 1910 roku, cztery lata po śmierci Pierre’a, gdy Maria nie została wybrana na
członka Akademii Nauk, Henri Poincaré napisał, że duch Pierre’a przyszedł do
Marii i pocieszał ją, mówiąc: »Zostaniesz wybrana następnym razem«”.
W pewnym momencie u Marii pojawiła się nagle i boleśnie wiara w drugi
świat. Stało się to po tym, jak jej ukochany mąż Pierre, według wszystkich
relacji nie tylko bardzo dobry uczony, lecz także wyjątkowo dobry człowiek,
zmarł tragicznie w wypadku drogowym w Paryżu 19 kwietnia 1906 roku. Gdy
w roztargnieniu przechodził przez ulicę podczas deszczu, pośliznął się i jego
głowa została zmiażdżona przez koła ciężkiego powozu. Zmarł prawie
natychmiast. Miał 47 lat.
Maria nigdy nie doszła do siebie po tej stracie. Dwadzieścia cztery lata
później, gdy zasiadła do pisania autobiografii, tak wspominała ten dzień:
„Straciłam mojego ukochanego Pierre’a, a wraz z nim całą nadzieję i całe
wsparcie na resztę mego życia”. Tuż po śmierci Pierre’a zanotowała w swoim
prywatnym dzienniku (który został opublikowany dopiero wiele lat później)
poruszające słowa, które – chociaż wyrażone w momencie okropnego wstrząsu
– sugerują, że jej wiara w świat duchowy nie była jedynie przemijająca:
„Położyłam głowę na trumnie. Przemówiłam do Ciebie. Powiedziałam Ci, że
Cię kocham i zawsze kochałam całym sercem… Wydawało mi się, że podczas
tego zimnego zetknięcia mojego czoła z trumną coś przeszło do mnie, coś
jakby spokój i przeczucie, że znajdę jeszcze odwagę, by dalej żyć. Czy była to
iluzja, czy akumulacja energii pochodzącej od Ciebie, skupiającej się w
zamkniętej trumnie i przechodzącej do mnie… akt miłosierdzia z Twojej
strony?”
I potem dodała: „Czasami mam absurdalną myśl, że powrócisz. Wczoraj,
gdy usłyszałam odgłos zamykanych drzwi frontowych, miałam absurdalną
myśl, że to Ty”.
Śmierć Pierre’a Curie była największą tragedią w życiu Marii. Zniosła ją z
hartem ducha, chociaż stała się ponura i gorzka. Była tak wychowana: tragedie
były udziałem prawie każdego Polaka w XIX wieku. Po klęsce Napoleona pod
Waterloo w 1815 roku Polska została rozdzielona pomiędzy Rosję, Prusy i
Austrię. Rosja zniosła nazwę Polska i przez następne stulecie usiłowała
wchłonąć kraj. Polacy odzyskali suwerenność dopiero po zakończeniu I wojny
światowej. Dwa nieudane powstania przeciw Rosjanom, w 1830 i 1863 roku,
tylko pogorszyły sytuację. Mściwi Rosjanie nie zezwalali na edukację polskich
kobiet powyżej szkoły elementarnej. Maria, żądna wiedzy, pobierała nauki na
tajnych „latających” kursach i samodzielnie. Pracując jako guwernantka,
zaoszczędziła tyle pieniędzy, że mogła przyjechać do Paryża. Tam podczas
studiów mieszkała w nieogrzewanym pokoju na poddaszu, żywiła się małymi
porcjami herbaty, czekolady, chleba i owoców. Spała tylko po kilka godzin,
gdyż studiowała w dzień i w nocy. Potem dzięki swoim osiągnięciom uzyskała
nagrody i stypendia. Ale te lata heroicznych wyrzeczeń uodporniły ją na
przeciwności, a także nauczyły, by nie odrzucać niczego i poszukiwać we
wszystkich kierunkach. Skoro ta realistyczna genialna kobieta chciała
poświęcić swój cenny czas Eusapii Palladino, może jest to dla nas wskazówka,
byśmy w przypadku tej nieokrzesanej genialnej medium przynajmniej
potraktowali wątpliwości na jej korzyść.
20. MISTYCZNA ARMIA INDYJSKA
John Kettler
Chińczycy zajęli Tybet, a Dalajlama uciekł, o tym wie wielu ludzi. Jednak
znacznie mniej wie o systematycznym niszczeniu tybetańskiej kultury,
instytucji, pomników, pism i przede wszystkim mieszkańców tego regionu,
którzy stali się obcymi i podludźmi we własnym kraju, wypieranymi przez fale
chińskich imigrantów celowo sprowadzanych do Tybetu w ramach polityki
sinizacji. Szczególnym i bezpośrednim obiektem chińskich represji są
tybetańscy mnisi, gdyż symbolizują esencję tybetańskiej kultury oraz
przechowują dużą część tradycji kulturowej, a ich wierzenia są skrajnie
odmienne od doktryny komunizmu.
20.1. Mnisi tybetańscy grają na wielkich rytualnych rogach.
W latach 60. XX wieku astronom Halton Arp odkrył, że galaktyki się „rodzą”
i rozwijają w grupy rodzinne. W niektórych przypadkach był w stanie
prześledzić ich genealogię aż do czwartego pokolenia. Jest to odkrycie takiego
rodzaju, o jakim marzy każdy astronom. Zapowiada ono poszerzenie naszej
wiedzy o wszechświecie w takim samym stopniu, w jakim odkrycia Galileusza
poszerzyły naszą wiedzę o Układzie Słonecznym. Obserwacje Arpa powinny
być celebrowane i rozpropagowane. Ale zamiast tego (podobnie jak w
przypadku Galileusza) zostały odrzucone i wyśmiane przez społeczność
astronomów.
W swojej recenzji książki Arpa Quasars, Redshifts and Controversies
(Kwazary, przesunięcie ku czerwieni i kontrowersje) astronom Geoffrey
Burbidge tak opisuje, co się stało z Arpem po tym odkryciu: „Pozycja Arpa w
rankingu Stowarzyszenia Astronomii Profesjonalnej spadła z pierwszej
dwudziestki do poniżej pierwszej dwusetki. Gdy nadal twierdził, że
przesunięcie galaktyk ku czerwieni nie zawsze jest spowodowane
rozszerzaniem się wszechświata, pozycja ta spadła jeszcze bardziej”.
„[W połowie lat 80.] przyszedł ostateczny cios: jego kierunek badań nie
został zaakceptowany przez komitet do spraw dostępu do teleskopów w
Pasadenie. Obaj dyrektorzy (obserwatoriów na Mount Wilson, Las Campanas i
Palomar) zatwierdzili to pozbawienie dostępu. Ponieważ Arp odmówił pracy
na bardziej konwencjonalnym polu, został pozbawiony dostępu do teleskopu.
Po bezskutecznych odwołaniach aż do zarządu Carnegie Institution, poszedł na
wcześniejszą emeryturę i przeniósł się do Niemiec Zachodnich”.
Dlaczego to odkrycie było tak istotne? Dlaczego Halton Arp poświęcił
obiecującą karierę w astronomii, aby go bronić?
Najpierw odpowiedź na to drugie pytanie: Arp jest jednym z tych pionierów,
którzy dzięki swojej motywacji odkrywają, jak działa wszechświat. Chce
drążyć tę tajemnicę tak długo, aż zostanie ona wyjaśniona. Jest to dla niego
ważniejsze niż własna reputacja jako astronoma. Czy sprawa jest warta takiego
poświęcenia? Żona Arpa, która również jest astronomem, ujmuje to tak: „Jeśli
nie ma racji, nie ma to żadnego znaczenia. A jeśli ma rację, jest to niezmiernie
ważne”.
A teraz pierwsze pytanie: Arp odkrył poważną lukę w jednym z narzędzi
współczesnej kosmologii. Narzędziem tym jest przesunięcie ku czerwieni.
Uważa się, że jest ono spowodowane efektem Dopplera, a więc jest miarą
prędkości i niczego innego. Arp wykazał, że przesunięcie ku czerwieni jest w
dużym stopniu spowodowane czynnikami wewnętrznymi (właściwościami
samych galaktyk lub kwazarów), a nie prędkością. Aby zrozumieć, dlaczego
koncepcja wewnętrznych czynników wpływających na przesunięcie ku
czerwieni jest takim zagrożeniem dla głównego nurtu astronomii, musimy
zapoznać się z przyjętymi teoriami kosmologicznymi.
Pęknięty łańcuch
W latach 60. XX wieku odkryto kwazary. Pewną liczbę kwazarów
zaobserwowano już wcześniej, ale nie uznawano ich za coś szczególnego.
Uważano, że są to gwiazdy w naszej Galaktyce, mające kilka dziwnych
właściwości, takich jak niebieskofioletowa barwa i emisja silnych fal
radiowych. Potem zmierzono ich przesunięcie ku czerwieni i okazało się, że
jest ono znacznie większe niż najdalszych znanych galaktyk.
Był to szok. Zgodnie z metodą pomiaru odległości opartą na przesunięciu ku
czerwieni obiekty te powinny znajdować się znacznie dalej niż galaktyki. Jeśli
tak jest, to jaka musi być ich jasność? Astronom Tom Van Flandern tak opisuje
problem, przed jakim stanęli astronomowie: „Musi istnieć jakiś nieznany
mechanizm przemiany energii, który umożliwia istnienie obiektów o tak
ogromnej jasności, obserwowanych z tak wielkich odległości. Chodzi tu o
energię równoważną tysiącom supernowych na rok”. Nie znano mechanizmu,
który umożliwiałby wydzielanie tak wielkiej energii.
Łatwiej byłoby wyjaśnić istnienie kwazarów, gdyby przyjąć, że znajdują się
bliżej. Ale metoda pomiaru odległości oparta na przesunięciu ku czerwieni nie
jest tak elastyczna, przyjęto więc, że kwazary znajdują się w odległościach,
jakie wynikają ze wspomnianego łańcucha teorii.
W tamtym czasie Arp pracował przy projekcie, dzięki któremu stałby się
sławny. Był to fotograficzny katalog osobliwych galaktyk – galaktyk
wyglądających inaczej niż większość. Arp podzielił takie galaktyki na
kategorie, na przykład galaktyki z brakującymi ramionami, galaktyki
wielokrotne z wzajemną interakcją, galaktyki z wyjątkowo jasnym jądrem,
galaktyki przerwane itd. W związku z tą pracą jako pierwszy zauważył, że
wiele nowo odkrytych kwazarów wykazujących duże przesunięcie ku
czerwieni znajduje się zaskakująco blisko galaktyk noszących w jego katalogu
numery od 100 do 163. Są to galaktyki Seyferta (zwane również galaktykami
aktywnymi) oraz galaktyki aktywne gwiazdotwórczo (starburst galaxy).
Arp odkrył, że wiele kwazarów występuje w parach bądź jest ułożonych na
jednej linii lub na łuku ze znajdującą się w pobliżu galaktyką Seyferta. Często
galaktyka Seyferta znajduje się w takim miejscu, że „jej” kwazary wydają się
jakby wyrzucone z obu końców osi obrotu galaktyki. Strumienie
promieniowania rentgenowskiego i radiowego (tak zwane jety) emitowane
przez galaktykę są skierowane prosto w linię kwazarów i często je obejmują.
Jak to możliwe, jeśli kwazary położone są w odległości połowy wszechświata
od takiej galaktyki?
21.2. Galaktyka M82, wykazująca węzły promieniowania rentgenowskiego w
jądrze i otoczkę magnetyczną.
Doktor Charles T. McGee ma łagodny głos, ale jego książka Heart Frauds
(Sercowe oszustwa) jest głośnym oskarżeniem, na które dotychczas nie padła
żadna odpowiedź. W swojej pracy, noszącej podtytuł Ujawnienie największego
medycznego oszustwa w historii, twierdzi, że co roku tysiące Amerykanów są
poddawane niepotrzebnym procedurom medycznym, często pod „groźbą”
lekarzy, którzy zapewniają, że rezygnacja z tych procedur może oznaczać
szybką śmierć.
Choć książka zawiera liczne karykatury (narysowane przez satyryka
politycznego, który sam był pacjentem) i często daje w niej o sobie znać
wrodzone poczucie humoru doktora McGee, jednak wcale nie jest zabawna.
McGee, dyplomowany ginekolog i położnik, zawarł w niej potężne przesłanie,
które może się przyczynić do powstania nowej tendencji w służbie zdrowia.
Choć uczciwie przyznaje, że jest outsiderem w dziedzinie kardiologii, jednak
jego badania zostały przeprowadzone bez zarzutu i do dziś nikt nie obalił jego
wniosków. Uważa on, że specjaliści chorób serca zwyczajnie nie odrobili
zadania domowego albo ignorują oczywiste fakty.
24.1. Dyplomowany ginekolog i położik Charles McGee głośno wyraża swoje
przekonanie, że w chorobach serca stosowanych jest wiele niepotrzebnych i
potencjalnie niebezpiecznych terapii.
Anielskie światło
Nagłówek z 16 stycznia 2005 roku głosił: „Hurtubise twierdzi, że jego
wynalazek widzi przez ściany – wyłącznie na BayToday.ca”
(www.baytoday.ca/content/news/details.asp?c=6657). Jakby tego było mało,
czytelnicy dowiadują się najpierw, że wynalazek ten rzekomo „zaprzecza
wszelkim prawom fizyki”, a dwa akapity dalej, że „urządzenie wykrywa
technologię stealth”. Wow!
Urządzenie, o jakim mowa, byłoby powodem do dumy lub zazdrości dla
każdego szalonego naukowca, ale świadkowie – wśród których podobno byli
przedstawiciele francuskiego rządu, były szef saudyjskiego wywiadu i sam
wynalazca – zapewniają, że naprawdę działa. Szczegóły działania pozostają
nieznane, z jednej strony z powodu niezwykle zaawansowanej technologii,
jaka wchodzi w grę, z drugiej – rozsądnego milczenia samego Hurtubise’a.
Wiadomo jednak, że anielskie światło wykorzystuje trzy różne formy energii –
światło, plazmę i mikrofale – w jakiejś niespotykanej wcześniej kombinacji
(pewien doktor fizyki mówi, że Hurtubise dokonał „fuzji światła”), która
podobno może dokonać niemożliwego.
Hurtubise najpierw całymi tygodniami miał ten sam powtarzający się sen;
potem poświęcił 800 lub 900 godzin pracy i dziesiątki tysięcy dolarów na
niezwykłe komponenty i źródła energii, aż w końcu powstało anielskie światło.
W czasie prób, jak donosi Phil Novak i sam wynalazca, Hurtubise „widział”
przez ścianę garażu na tyle wyraźnie, że mógł nie tylko odczytać tablicę
rejestracyjną samochodu żony, ale i dostrzec przyklejone do niej kryształki soli
z drogi. Wspaniałe, nieprawdaż? Niezupełnie. Niestety, uboczne efekty
działania tego urządzenia są zabójcze dla życia biologicznego. Ciekawość omal
nie zabiła wynalazcy, a z całą pewnością zmniejszyła populację złotych rybek.
Dlaczego? Hurtubise włożył rękę w promień, a skutki tego nieprzemyślanego
czynu sam opisuje następująco: „Przez rok nie mogłem używać ręki,
wymiotowałem krwią, chudłem i zaczęły mi wypadać włosy”. Paskudne! Ale
gorsze było dopiero przed nim, ponieważ kiedy naukowcy z MIT poradzili mu,
by w ramach testów biologicznych umieścił w wiązce anielskiego światła
akwarium ze złotymi rybkami, zakładali, że sam będzie ukryty za jakimś
rodzajem osłony. Nie był, dlatego kilkakrotnie został „ochlapany” promieniami
(częściowo odbitymi od szkła akwarium). Dla rybek eksperyment skończył się
jeszcze gorzej: 30 z nich wypłynęło brzuchami do góry kilka minut po tym, jak
przez trzy milionowe części sekundy znajdowały się w wiązce anielskiego
światła. Taki efekt wskazywał na kontakt z bardzo silnym promieniowaniem i
przysporzył wynalazcy poważnych rozterek moralnych.
Anty-stealth
Wielu ludzi uważa technologię stealth za klejnot koronny amerykańskiej
techniki militarnej, niezawodny sposób na zdobycie i utrzymanie dominacji na
polu walki. W rzeczywistości technologia ta jest zawodna i ma swoje
mankamenty. Troy Hurtubise, z pomocą grupy przyjaciół, znalazł podobno
jeszcze jeden jej słaby punkt. Używając fragmentu pancerza z wycofanego z
użytku helikoptera RAH-66 Comanche i policyjnego radaru, odkrył, że jego
anielskie światło likwiduje działanie technologii stealth – dając kolejny
zdumiewający efekt uboczny.
Superbroń
Jaki to efekt uboczny? Smażona elektronika! W opisanym wyżej teście panel
z helikoptera Comanche został zamontowany na zdalnie sterowanym
samochodzie zabawce jadącym po ścieżce w indiańskim rezerwacie. Wiązka
promieniowania nie tylko zniwelowała działanie panelu stealth, ale również
skutecznie unieruchomiła samochód.
W kolejnych testach promieniowanie paliło wszelkie rodzaje kosztownej
elektroniki. Troy Hurtubise miał więc w pełni funkcjonalną nienuklearną broń
elektromagnetyczną! To właśnie ten aspekt urządzenia sprowadził do niego
Francuzów. W czasie długiego telefonicznego wywiadu z autorem, który w
ramach swojej wcześniejszej pracy zawodowej zajmował się tego typu bronią,
wynalazca powiedział, że było dla niego oczywiste, iż Francuzi chcieli
wykorzystać anielskie światło jako naprawdę skuteczny system obrony
strategicznej (w odróżnieniu od uważanego przez niego za śmieszny
amerykańskiego systemu opartego na pociskach). Dlatego zaproponowali mu
40 000 dolarów (kanadyjskich), aby zwiększyć zasięg z 21 000 metrów do
niskiej orbity okołoziemskiej. Ta część zadania była wykonalna, lecz problemy
pojawiły się, kiedy Troy Hurtubise, po miesiącach usilnych prób, nie mógł
wymyślić, jak pozbyć się zabójczych dla żywych organizmów efektów
ubocznych.
Boskie światło
Wówczas Hurtubise jeszcze tego nie wiedział, lecz wkrótce miał zejść ze
swojej drogi poszukiwania urządzenia ratunkowego i wkroczyć w sfery,
których istnienia nawet nie podejrzewał. W trakcie kolejnych prób anielskie
światło straciło swoje zabójcze właściwości, ale też nie pozwalało już widzieć
przez mury. To, co wynalazca uzyskał w zamian, dla wielu ludzi było
bezcenne: stworzył prawdziwą uzdrawiającą maszynę! Następne artykuły Phila
Novaka z 11 i 12 maja 2005 roku ogłaszały to przełomowe odkrycie:
„Anielskie światło staje się boskim światłem. Część pierwsza i druga.
Wyłącznie na BayToday.ca” (www.baytoday.ca/content/news/details.asp?
c=8267) (również 8271).
Leczenie innych
Za pośrednictwem Internetu wieść o zdumiewających właściwościach
leczniczych boskiego światła rozeszła się błyskawicznie i wkrótce wynalazca
został zasypany prośbami o pomoc napływającymi od chorych, wśród nich od
mieszkańca jego okolicy, człowieka imieniem Gary, który cierpiał na chorobę
Parkinsona. Obawiając się wszelkich możliwych konsekwencji (również tego,
że urządzenie okaże się nieskuteczne przeciwko tej chorobie), a jednocześnie
nie umiejąc odmówić, Troy Hurtubise zgodził się, by ten 37-letni mężczyzna
poddał się bezpłatnemu leczeniu. Po 2 godzinach i 40 minutach naświetlania
łącznie Gary skakał po ulicy, wykrzykując: „Znowu mam 20 lat!”
Tak jawne naruszenie zasad prowadzenia doświadczeń na ludziach głęboko
niepokoiło fizyka, lecz wynalazcy zależało przede wszystkim na leczeniu i
ratowaniu ludzi, kiedy więc przyszła do niego szwagierka z cystą w piersi i
błagała o leczenie w nadziei, że będzie mogła uniknąć kolejnej zostawiającej
blizny operacji, musiał jej pomóc. Phil Novak i jego fotograf byli zaproszeni
jako obserwatorzy, kiedy jej prawą pierś poddawano 10-minutowemu
naświetlaniu. W pewnej chwili kobieta oznajmiła: „Kłuje. Z całą pewnością
coś się dzieje”. Kiedy jej szwagier gwarantował „redukcję w ciągu 48 godzin”,
miał rację. Phil Novak rozmawiał z nią 48 godzin po naświetlaniu boskim
światłem i powiedziała mu wtedy, że dwie cysty zmniejszyły się z rozmiaru
ćwierćdolarówki do wielkości pięciocentówki; do weekendu zniknęły zupełnie.
Efekty uboczne? Krótkotrwałe łagodne nudności. W rozmowie telefonicznej
Novak powiedział, że „sam był pod boskim światłem” dwa razy po 5 minut.
Celem był tłuszczak na piersi, który „zniknął dwa dni później”.
Nękanie
Troy Hurtubise promieniuje pewnością siebie, jest fizycznie silny po latach
pracy w górach z niedźwiedziami, a głębokie przekonanie o słuszności tego, co
robi, daje mu siłę psychiczną. Ktoś mniej odporny już dawno temu załamałby
się wobec niewiarygodnych nacisków, jakim jest poddawany. Dlaczego? W
jego laboratorium są podsłuchy, rozmowy telefoniczne są nagrywane,
wielokrotnie próbowano ukraść jego wynalazki (co nie powiodło się dzięki
wyrafinowanym rozwiązaniom technicznym), a jemu i jego rodzinie grożono
śmiercią. Wydaje się, że przynajmniej po części miało to związek ze
sprzecznymi interesami różnych, często wpływowych osób, które odwiedzały
jego laboratorium. Ponieważ laboratorium jest otwarte praktycznie przez całą
dobę, a wynalazca ma mnóstwo pracy, nie zawsze wystarcza mu czasu i
energii, by dokładnie sprawdzać gości, którzy często pojawiają się bez
zapowiedzi. Ale jest dobrze zabezpieczony.
28. BIOLOGIA TRANSCENDENCJI
John Kettler
Człowiek w niewoli
Jeśli wierzyć badaczowi i znawcy starożytnych języków Zecharii
Sitchinowi, ludzie zostali stworzeni jako rasa niewolników dla „bogów”
Annunaki (kosmitów); powstaliśmy w wyniku połączenia ich spreparowanego
DNA z DNA najbardziej zaawansowanej formy życia na Ziemi,
protohominidów. Uzyskana w ten sposób istota miała podlegać różnorodnym
ograniczeniom, aby nie mogła rozwinąć w pełni swego potencjału, lecz ten
plan został udaremniony, kiedy jeden z Annunaki doszedł do wniosku, że nowa
forma życia zasługuje na lepszy los, i ingerował w oryginalny projekt
genetyczny. Istoty ludzkie nie okazały się posłuszne ani uległe i były dla
Annunaki powodem niekończących się zmartwień. Annunaki postanowili więc
zgładzić ów krnąbrny gatunek w powodzi o globalnej skali, wywołanej przez
zjawiska hydrologiczne spowodowane przez zbliżanie się ojczystej planety
Annunaki, Niniru, o bardzo wydłużonej, eliptycznej orbicie. Również ten
złowieszczy plan został udaremniony, kiedy ten sam „bóg” ostrzegł jednego ze
swoich ulubionych ludzi – co szczegółowo opisuje starożytny tekst Eposu o
Gilgameszu – i polecił mu zbudować łódź, w której będzie mógł przeżyć potop.
Opowieść tę dobrze znamy, w nieco późniejszej formie, jako biblijną historię
arki Noego.
Zgodnie z tą linią rozumowania w Księdze Rodzaju znajdujemy inną relację
o stworzeniu człowieka, tym razem od początku doskonałego; Adam i Ewa
chodzili i rozmawiali z Bogiem, a nie brakowało im niczego z wyjątkiem
zakazanego owocu z drzewa poznania dobra i zła (co, na marginesie, jest
często spotykanym motywem w sztuce starożytnego Bliskiego Wschodu).
Według tekstów, sięgając po ten owoc, można było stać się bogiem. Ludzie
zjedli owoc i drogo za to zapłacili. „W trudzie będziesz zdobywał (…)
pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia” i „w bólu będziesz rodziła
dzieci”.
Jednym z najczęściej powtarzających się motywów przez całą historię,
nawet zanim pojawiły się źródła pisane (wcześniej utrwalonym w pamięci
plemiennej, mitach i legendach), była nieustannie trwająca wojna między
siłami porządku, postępu i doskonalenia a siłami chaosu, zniszczenia i
wszechogarniającej kontroli. Najnowszymi nawiązaniami do tego tematu są
filmy Władca Pierścieni Petera Jacksona i Gwiezdne wojny George’a Lucasa.
Prokurator William Bramley (pseudonim) w swojej rzetelnie
udokumentowanej i rzeczowo napisanej książce Bogowie Edenu stara się
udowodnić, że tak było od zarania dziejów i pozostaje do dzisiaj. Jeden z jego
najbardziej kontrowersyjnych argumentów dotyczy powstania dobrze
wszystkim znanej postaci Śmierci, z kosą w dłoni. Bramley sugeruje, że postać
ta pojawiła się na Ziemi w czasach epidemii Czarnej Śmierci na skutek
interwencji na wielką skalę kosmitów dysponujących bronią biologiczną.
Bramley zwraca uwagę na liczne drzeworyty i opisy latających obiektów na
niebie; wskazuje też, że tam, gdzie według źródeł widziano takie obiekty,
wybuchała zaraza. Niektóre z relacji mówią nawet, że na polach widziano
jakieś postacie, od których dobiegał dźwięk, porównywany do szumu kosy
ścinającej trawę. Bramley sugeruje – nie bez podstaw – że mogli to być
żołnierze w kombinezonach ochronnych używający ręcznych spryskiwaczy.
Idąca niezgrabnie postać, odgłosy szumu, po czym następuje masowe
umieranie? Hm. Niezależnie od tego, czy przyjmiemy argumenty Bramleya,
nie ulega wątpliwości, że Czarna Śmierć pustoszyła Europę, zabijając od 33 do
50% populacji – i w praktyce na długi czas hamowała rozwój cywilizacji.
Jeśli komuś z czytelników starożytne teksty i dawne drzeworyty nie
wystarczą, to może warto zastanowić się nad tym, co mieszkańcy Kasjopei
powiedzieli podobno kontaktującej się rzekomo z istotami pozaziemskimi
Laurze Knight-Jadczyk (www.cassiopaea.org/cass/supernovae.htm) o brutalnej
interwencji jaszczuropodobnej rasy kosmitów (przypominającej nieco istoty
opisywane przez Valdemara Valeriana w Matrix II, Davida Icke’a i innych) w
ludzką genetykę. Według tego scenariusza ludzie wciąż noszą ślady takiej
interwencji w formie dwóch wypukłości u podstawy czaszki. Knight-Jadczyk
twierdzi, że jest to tak zwane piętno Kaina.
Manipulacje dokonane przez jaszczury na ludzkim DNA nie były
najwyraźniej na tyle skuteczne, by zapewnić im odpowiedni poziom kontroli, a
jednak wszędzie, gdzie spojrzymy, natrafiamy na nowe restrykcje i
mechanizmy kontroli, i równocześnie jesteśmy systematycznie pozbawiani
prawdziwych informacji, prawdziwej wiedzy i władzy nad własnym
przeznaczeniem. Dotyczy to szczególnie przekonania, że mamy jakiś rodzaj
egzystencji poza trójwymiarową przestrzenią albo że możemy się wyrwać z
precyzyjnie skonstruowanej i bezwzględnie kierowanej sztucznej
rzeczywistości – takiej, jaką pokazuje film Matrix.
Na pozór wszechogarniająca kontrola, jaką ma Grupa Trzymająca Władzę
nad każdym i nad wszystkim, jest dostatecznie niepokojąca, by się nad tym
zastanawiać, ale to – według niektórych – jest tylko wierzchołkiem góry
lodowej. Kontrola ta jest na tysiące sposobów, niezauważalnych dla większości
ludzi, umacniana i zacieśniana. Valdemar Valerian z Leading Edge Research
(www.trufax.org) w Matrix III poświęca ponad 1000 stron na omówienie
niezliczonych sposobów kontrolowania nas, począwszy od substancji
dodawanych do wody, pożywienia i powietrza, po wyrafinowane urządzenia
elektroniczne służące do precyzyjnej, jednostkowej kontroli umysłu.
Wielkie zmiany
Jak na ironię jednak, mimo że wężowe sploty kontroli wydają się owijać
coraz ciaśniej wokół nas, sam „wąż” prawdopodobnie cierpi z powodu ciężkiej
rany, którą sobie zadał. Internet (stworzony jako skuteczny sposób
komunikacji, który może przetrwać nawet atak nuklearny) stał się
największym, jaki widział świat, przełomem w nieocenzurowanej wymianie
informacji na globalną skalę – unicestwił całą pieczołowicie budowaną przez
setki lat strukturę kontroli. Dziś właściwie wszyscy mogą przedstawiać swoje
poglądy ludziom w niemal każdym zakątku Ziemi – bez pośrednictwa
reporterów, redaktorów czy wydawców, bez dostępu do mediów, bez pieniędzy
potrzebnych na druk, bez ekspertów, recenzentów i rządów.
To jedno osiągnięcie technologii diametralnie zmieniło status quo i
zaowocowało szaleńczymi próbami opanowania go i ograniczenia, mimo że
sama Grupa Trzymająca Władzę z każdym dniem coraz bardziej uzależnia się
od Internetu.
Internet wskazuje i szeroko otwiera wszystkie beznadziejnie zakorkowane
kanały informacyjne, a tymczasem coś podobnego dzieje się z samą rasą
ludzką. Mimo systematycznie i na ogromną skalę prowadzonej kampanii
mającej pozbawić nas zdrowia, ograniczyć nasz potencjał oraz uczynić nas
posłusznymi i pokornymi, coraz częściej w zupełnie nieoczekiwanych
miejscach wybuchają ogniska oporu.
Spójrzmy na amerykańską dietę, jaką pokazują jadłospisy fast foodów. Tam,
gdzie niegdyś niepodzielnie królowały hamburgery, frytki i podobne im
paskudztwa, dziś trafiamy na kurczaki, sałatki, jogurty, nawet owoce. I to nie
wszystko. Na całym świecie rodzą się superdzieci – dzieci, których cykl
rozwoju jest tak przyśpieszony, że zapiera dech w piersiach, i które
intelektualnie wykraczają poza istniejące normy. Podobnie mimo nieustannie
podejmowanych – wszelkimi możliwymi sposobami, uczciwymi i podstępnymi
– wysiłków, by ograniczyć liczbę narodzin, zwiększając liczbę zgonów,
wskaźnik przyrostu naturalnego na naszej planecie wciąż wzrasta, być może
zmierzając w kierunku czegoś w rodzaju masy krytycznej. Co więc stanie się z
ludzkością, kiedy ją osiągniemy?
Arthur C. Clarke porusza ten problem w swoim klasycznym Końcu
dzieciństwa, w którym superdzieci rodzą się, dorastają i – nie mając zupełnie
nic wspólnego ze swoimi rodzicami – opuszczają planetę, pozostawiając całe
ziemskie społeczeństwo bez przyszłości i bez racji bytu. Dziś Ziemia
przechodzi doniosłe zmiany, lecz nie tylko w wyniku globalnego ocieplenia, o
którym się nam mówi. Jak się wydaje, podwyższa się nie tyle temperatura
atmosfery, ile raczej wewnętrzna temperatura planety, prawdopodobnie nie
tylko w wyniku bombardowania promieniami słonecznymi, ale również za
sprawą energii związanych z gwiazdami. Choć większość ludzi jest
utrzymywana w nieświadomości na ten temat, częstość i skala „naturalnych”
kataklizmów na Ziemi dramatycznie wzrosła. Pewne metafizyczne teksty
mówią, że Matka Ziemia jest brzemienna i wkrótce urodzi (być może
satelitę?), autor zaś zna pewnych ludzi, wrażliwych na stan naszej planety,
którzy uważają, że nastąpi to już wkrótce.
Związek z retrotranspozonami
Czy to wszystko ma coś wspólnego z retrotranspozonami? Jak się okazuje,
mnóstwo. Czy wiecie, że naukowcy zaczęli łączyć tak zwane trzęsienia gwiazd
(kataklizmy zachodzące we wnętrzach gwiazd) z trzęsieniami ziemi? Na
poparcie teorii, że światło może powodować fundamentalne zmiany
biologiczne, już 8 sierpnia 1998 roku „New Scientist” donosił na stronie 11:
„W ubiegłym roku astronomowie dowiedli, że Obłok Molekularny Oriona –
którego częścią jest Mgławica Oriona – zawiera koliście spolaryzowane
światło wybiórczo niszczące prawoskrętne aminokwasy”.
Podobnie tajemniczo brzmią takie problemy, jak efekty przejścia Ziemi
przez tak zwany Pas Fotonowy (Manassic belt) czy pierwsze wnioski
dotyczące czegoś, co niektórzy nazywają Wielkim Centralnym Słońcem naszej
Galaktyki. Wszystko to sprowadza się jednak do światła i energii. I teraz już
nie mamy wątpliwości, że światło może mieć potężną siłę oddziaływania.
Laura Knight-Jadczyk twierdzi, że powiedziano jej: „Studiuj supernowe!”
Tak też postąpiła i w czasie późniejszego kontaktu dowiedziała się, że
Mgławica Krab (supernowa sprzed 5000 lat, której światło dotarło do Ziemi
900 lat temu) spowodowała „pobudzenie cząsteczek płynu bazowego” oraz
„wzrost” – zwiększenie rozmiarów ludzi, a także wzrost w sensie
psychologicznym lub umysłowym. Usłyszała też, że w czasie narodzin
supernowej pojawiają się efekty nadświetlne oraz zjawisko związane z
fizycznym przybyciem światła pochodzącego z tego wydarzenia, a nawet
jeszcze późniejsze. Prawdziwa magia, „genetyczne splecenie nici”, ma jednak
miejsce wtedy, gdy supernowa znajduje się w odległości nie większej niż 2000
lat świetlnych od Ziemi. Co ciekawe, Betelgeza i Rigel w konstelacji Oriona są
doskonałymi kandydatkami na supernowe, a przy tym leżą w odpowiedniej
odległości – około 1500 lat świetlnych. Z innego źródła dowiadujemy się, że
supernowe pozwalają na przekierowywanie „drzwi” do innych wszechświatów
oraz że istoty ludzkie niegdyś miały 135 par chromosomów (dziś mamy 23), a
jeśli chodzi o nasze poważnie uszkodzone DNA, to, co „było, będzie znowu”.
Fascynujące!
Tak więc światło może powodować fundamentalne zmiany biologiczne.
Istnieje mechanizm natychmiastowej, masowej aktywacji DNA – za
pośrednictwem retrotranspozonów. A pozaziemskie źródło informacji łączy
supernowe zarówno z natychmiastową, jak i opóźnioną całościową genetyczną
przebudową i naprawą.
Finał?
Czy więc celem walki o przejęcie kontroli może być takie uwięzienie nas w
tej rzeczywistości, żebyśmy nie mogli zareagować na zbliżający się gwiezdny
impuls (który może aktywować lub naprawić cały nasz genom) i wznieść się z
tego wymiaru do wyższego? Czy właśnie dlatego nieustannie nękają nas
problemy? W każdym razie warto się nad tym zastanowić.
VII
PARANORMALNE MOŻLIWOŚCI
29.1. Były jasnowidz CIA doktor David Morehouse (za zgodą Davida
Morehouse’a).
Książka Psychic Warrior (Parapsychiczny wojownik) Davida Morehouse’a
(St. Martin’s Press, Nowy Jork) opisuje z wiarygodnymi i barwnymi – niemal
nużącymi – szczegółami tę historię, rozgrywającą się w czasie, kiedy autor
pracował przy wojskowym projekcie „Sun Streak” (Promień Słońca) znanym
także jako „Stargate” (Gwiezdne Wrota), w Fort Meade w stanie Maryland na
przełomie lat 80. i 90. XX wieku.
Wielokrotnie odznaczany oficer piechoty i spadochroniarz, Morehouse nie
wykazywał żadnych oznak jasnowidzenia w początkowych latach służby
wojskowej ani nie odczuwał potrzeby posiadania takich zdolności. Jego
jedynym pragnieniem było przejście tradycyjnej, patriotycznej drogi kariery w
wojsku. Wszystko to jednak uległo zmianie, kiedy w czasie misji szkoleniowej
na Bliskim Wschodzie zabłąkana kula trafiła w jego hełm, omal go nie
zabijając, a jednocześnie uruchomiła jakiś uśpiony mechanizm w jego umyśle.
Z koszmarów i wizji, jakie go potem nawiedzały, narodziła się zagadkowa
umiejętność, którą z czasem armia miała wykorzystać do swoich celów – za
pomocą technik paranormalnych – aby rozwiązać bardzo realne problemy
wywiadu wojskowego. Morehouse w swojej książce opisuje nie tylko
intensywne i skuteczne wykorzystanie widzenia na odległość, w czym brał
udział, ale również wewnętrzny klimat polityczny otaczający te próby oraz
trudne do zniesienia naciski, jakim był poddawany on i jego rodzina, zanim w
końcu udało mu się wyzwolić z objęć armii.
Dramatyczny potencjał tej historii nie umknął ludziom z Hollywood, którym
Morehouse sprzedał prawa do filmowej wersji swojej książki. Dla ogółu
czytelników najważniejsze są jednak niezwykle wiarygodne opisy wyjątkowo
niekonwencjonalnego programu badawczego, który – jeśli w ogóle istniał – był
całkowitym zaprzeczeniem najbardziej fundamentalnych założeń wizji świata,
jaką głosi materialistyczna zachodnia nauka.
29.2. Morehouse (u góry, drugi z lewej) i jego żołnierze w Salwadorze, na
kilka miesięcy przed jego postrzeleniem w głowę (za zgodą Davida
Morehouse’a).
Dla ludzi, którzy pilnie śledzą podobne doniesienia, historia tego programu
nie jest zupełną nowością. Informacje o nim po raz pierwszy pojawiły się w
latach 70. XX wieku, kiedy dwaj fizycy ze Stanford Research Institute w
Kalifornii ogłosili przełom w wykorzystaniu zjawisk paranormalnych. Russell
Targ i Harold E. Puthoff w swojej książce Mind-Reach (Możliwości umysłu)
opisywali stwierdzoną u wielu ludzi umiejętność obserwowania za pomocą
techniki, zwanej „widzeniem na odległość”, wydarzeń rozgrywających się w
odległych miejscach. Ich główny obiekt, nowojorski artysta Ingo Swann,
dostarczył zdumiewających informacji na temat dalekich miejsc, których
wcześniej zupełnie nie znał. Jednym z bardziej znanych przykładów jest jego
precyzyjny opis wysp Kerguelena położonych w dalekiej części Oceanu
Indyjskiego. Później program ten został przez rząd utajniony i nazwany
projektem „Scannate”, a – jak powiedział Morehouse w wywiadzie dla
„Atlantis Rising” – większość naprawdę doniosłych badań, które dostarczyły
prawdziwych dowodów potwierdzających autentyczność tego zjawiska, wciąż
ma klauzulę tajności. Ale – wbrew lekceważącym wypowiedziom czynników
oficjalnych – nie ulega wątpliwości, że niezależnie od tego, co skłoniło armię
do zainteresowania się możliwościami widzenia na odległość, po 20 latach
badań zainteresowanie to się nie zmniejszyło. Tak było, a przynajmniej w to
mamy uwierzyć, do grudnia 1995 roku.
Tak też uczyniły, odwiedzając też Bułgarię, lecz jeszcze zanim konferencja
dobiegła końca, wróciły restrykcje. Konferencja została przerwana, a Ostrander
i Schroeder musiały szukać schronienia w Pradze. Jeszcze raz udało im się o
krok wyprzedzić Sowietów, gdyż dosłownie kilka dni po ich wyjeździe do
Pragi wjechały radzieckie czołgi. Dzięki tej krótkiej przerwie w represjach
ujrzała światło dzienne niezwykła książka, która całemu światu otworzyła oczy
na zdumiewające osiągnięcia badań parapsychologicznych w krajach
komunistycznych. Książka ta, Psychic Discoveries Behind the Iron Curtain
(Odkrycia parapsychologiczne za żelazną kurtyną), opublikowana w 1971
roku, natychmiast stała się podziemnym hitem w kręgach New Age i mimo że
nigdy nie uzyskała statusu bestsellera w oficjalnym obiegu, obecnie stanowi
swego rodzaju klasykę.
Aż do tamtego momentu mieliśmy do dyspozycji jedynie bardzo ogólnikowe
wyniki badań prowadzonych przez doktora Rhine’a na Duke University w
latach 50. XX wieku. Wprawdzie niektóre z jego wniosków były trafne i
doniosłe, lecz miały ograniczone oddziaływanie, ponieważ to, co
najważniejsze, rozmyło się w ostrożnych, suchych statystykach i w efekcie
trudno było docenić rzeczywiste znaczenie jego dokonań. Lecz publikacja
Psychic Discoveries… sprawiła, że wszystko to stało się nagle bardzo
rzeczywiste. Przyszłość ludzkiej rasy okazała się fascynującym, a jednocześnie
przyprawiającym o dreszcz tematem do rozważań. Autorki sugerowały, że
odkrycia te, odpowiednio wykorzystane, mogą stworzyć raj na ziemi, ale
również mogą wywołać piekło, jeśli użyje się ich w nieodpowiedni sposób.
Autorki stały się cenionymi na całym świecie i rozchwytywanymi
autorytetami w tej dziedzinie. „Atlantis Rising” miało szczęście przeprowadzić
z nimi wywiad w 1997 roku na konferencji Johna White’a w New Haven w
stanie Connecticut poświęconej UFO. Kiedy nowojorskie wydawnictwo
Marlowe & Company opublikowało ich nową książkę, znowu znalazły się w
centrum zainteresowania. Dzieło to, które w zasadzie jest zaktualizowaną
wersją poprzedniego, nosi skrócony tytuł Psychic Discoveries. Do powstania
nowego wydania przyczyniły się przede wszystkim napływające po
zakończeniu zimnej wojny ze Związku Radzieckiego informacje, które
wcześniej były ściśle tajne. Nowa książka zawiera skróconą wersję poprzedniej
oraz drugą część zatytułowaną Psychic Discoveries – the Iron Curtain Lifted
(Odkrycia parapsychologiczne – żelazna kurtyna uniesiona).
Czasu, jaki upłynął od 1971 roku, autorki nie spędziły bezczynnie. W 1991
roku wydały (w nowojorskim wydawnictwie Carroll and Graf) książkę
Supermemory (Superpamięć), która powstała dzięki kontaktom i informacjom
zgromadzonym podczas przygotowywania pierwszego wydania Psychic
Discoveries i która również staje się pozycją klasyczną w swojej dziedzinie.
Informacje zawarte we wszystkich trzech książkach są doprawdy
sensacyjne, a jednak w minionych latach niewielu ludzi zwróciło na nie uwagę.
Podobnie jak w przypadku fenomenu UFO, wiele osób uważa, że taka sytuacja
wskazuje na istnienie ogólnoświatowego spisku. Tymczasem autorki, jak same
nam powiedziały, doszły do wniosku, że sekrety UFO i tajemnice
parapsychologii są ze sobą ściśle powiązane. W końcu Uri Geller twierdził, że
uzyskał swoje moce ze źródeł pozaziemskich. Nowa książka zawiera
przygotowaną przez Gellera przedmowę, w której dziwi się on, że agencje
prasowe wykazują tak niewielkie zainteresowanie. Wspomniał o konferencji
prasowej z 1977 roku, na której Stansfield Turner oznajmił, że CIA realizowała
program badań parapsychologicznych i znalazła człowieka, który widział przez
mury (Pata Price’a). Ta rewelacja nie wywołała żadnego oddźwięku w
mediach!
Ale chociaż informacje zawarte w Psychic Discoveries nie zyskały
większego rozgłosu, były naprawdę rewelacyjne. Ich wpływ na społeczeństwo
nie został jeszcze w pełni doceniony. Z książki tej Zachód po raz pierwszy
dowiedział się o odkryciach pewnego skromnego elektryka z
nadczarnomorskiego miasta Krasnodar. Ostrander i Schroeder w typowym dla
siebie stylu przedstawiają dramatyczną historię eksperymentów Siemiona
Kirliana i jego żony Walentyny. Właśnie w tym rozdziale po raz pierwszy
zostały użyte terminy „ciało energetyczne” i „ciało bioplazmatyczne” oraz
pierwszy raz przedstawiono koncepcję aury. Jednym z najważniejszych
osiągnięć było nowe rozumienie starożytnej chińskiej praktyki akupunktury.
Rosyjski chirurg, doktor Michaił Gajkin, udowodnił, że kolorowe światła
emitowane przez ciało i widoczne na fotografiach Kirliana pochodzą w
rzeczywistości z 700 punktów akupunktury.
Przed ukazaniem się Psychic Discoveries napisano kilka książek o dziwnych
i niezwykłych wymiarach Wielkiej Piramidy w Gizie. Ale dzięki wyprawie do
Pragi Ostrander i Schroeder pierwsze opowiedziały światu o „mocy piramid”.
To właśnie w Pradze poznały Karla Drbala, czeskiego inżyniera radiowego i
telewizyjnego, który odkrył, że małe piramidki o takich samych proporcjach
jak Wielka Piramida mogą ostrzyć żyletki! Forma piramidy, kiedy jest ona
zorientowana dokładnie wzdłuż osi północ–południe, najwyraźniej skupia
energię kosmiczną, która odnawia krystaliczną strukturę dobrej jakości stali.
Manipulacja pamięcią
Przynajmniej jeden amerykański program badań psychotronicznych, o jakim
wiemy, został zainicjowany przed ukazaniem się Psychic Discoveries. W
części Supermemory (Superpamięć) autorki opisują realizowany przez CIA
program EDOM. Skrót EDOM oznacza Electronic Dissolution of Memory
(elektroniczne usuwanie pamięci); technika ta, jak się wydaje, została
opracowana wiele lat temu. CIA potrafi usunąć pamięć długotrwałą i zamienić
człowieka w pozbawionego pamięci zombi przez zablokowanie
neurotransmitera acetylocholiny oraz elektroniczne zakłócanie ciała
bioplazmatycznego. Jak się wydaje, CIA rutynowo stosuje tę procedurę w celu
„zneutralizowania” byłych agentów, zupełnie jak w filmie Pamięć absolutna.
Takie techniki zostały opracowane w ramach programu MK-ULTRA, który
obejmował dziwaczne doświadczenia z pamięcią prowadzone na pacjentach
szpitali psychiatrycznych, więźniach i ochotnikach w latach 60., zanim
program został zatrzymany przez Kongres w 1976 roku.
Najbardziej chyba osobliwe eksperymenty w dziedzinie kontroli pamięci
były związane z rozdwojeniem osobowości. Również w Supermemory
czytamy, że CIA potrafi sztucznie zaszczepiać w jednym ciele różne
osobowości, z których każda ma własny bank pamięci niedostępny dla
pozostałych. Lekarz CIA Gil Jensen z Oakland w Kalifornii twierdził, że w
latach 50. i 60. za pomocą hipnozy i substancji oddziałujących na pamięć
stworzył osobowość nazywającą się Arlene Grant w ciele słynnej modelki
Candy Jones. Grant została wyszkolona jako superszpieg i otrzymała pełny
zasób pamięci ze ściśle tajnymi informacjami, o których Jones nic nie
wiedziała. Za każdym razem, gdy Jones wyruszała w podróż, przez telefon, za
pośrednictwem serii elektronicznych dźwięków i sygnałów, przywoływano
Grant, która wykonywała misje szpiegowskie. Główna osobowość nie mogła
ujawnić informacji zawartych w drugim banku pamięci, nawet pod wpływem
tortur, zatem CIA uzyskała doskonałego szpiega. Program ten obecnie nosi
nazwę „Radio-Hypnotic Intra-Cerebral Control” (radiowo-hipnotyczna
kontrola wewnątrzmózgowa) i prawdopodobnie jest oparty na sowieckich
odkryciach związanych z elektromagnetycznymi manipulacjami ciałem
bioplazmatycznym.
Odkrycie sekretów UFO
Najbardziej sensacyjne informacje, jakie po zimnej wojnie napłynęły ze
Związku Radzieckiego, dotyczą UFO i Księżyca. Z nowego wydania książki
Ostrander i Schroeder dowiadujemy się, że udostępnione archiwa KGB
zawierają obszerne akta na ten temat. Po niesamowitym publicznym lądowaniu
UFO w Woroneżu we wrześniu 1989 roku, o którym na pierwszych stronach
pisały gazety całego świata, armia radziecka otrzymywała liczne doniesienia o
obserwacjach UFO. Setki dorosłych i dzieci widziały lądujące statki
kosmiczne, ogromnych obcych i małe roboty poruszające się w świetle dnia po
placu Zawodskim w centrum miasta. Tysiące ludzi widziały też wielkie dyski
unoszące się nad elektrownią jądrową w Woroneżu.
Według akt KGB w marcu następnego roku wojska obrony powietrznej
otrzymały ponad 100 doniesień o obserwacjach UFO przez żołnierzy, a w
kwietniu nad dowództwem radzieckich wojsk obrony powietrznej widziano
unoszący się dysk średnicy 90 metrów. Według George’a Keletiego,
węgierskiego ministra obrony i byłego pułkownika armii, UFO pojawiało się
nad Węgrami w tym samym czasie co nad Woroneżem, a statki obcych
lądowały w bazach wojskowych na terenie całego kraju. Keleti twierdził
wręcz, że czworonogie „roboty” próbowały wspinać się na węgierskie MIG-i i
odpędzały strażników, strzelając do nich „promieniami”! Następnie humanoidy
o wzroście około 2,5 metra zniknęły, kiedy otworzono do nich ogień z broni
maszynowej. Jak czytamy w Psychic Discoveries, od 1990 roku prasa i nowo
powstające w Rosji grupy badaczy UFO są zalewane istną lawiną wcześniej
„ukrywanych doniesień o obserwacjach, lądowaniach, bliskich spotkaniach,
uprowadzeniach i nie tylko”.
30.2. Szczegółowa analiza kompleksu obelisków na Księżycu,
sfotografowanego przez radziecką sondę kosmiczną. Ta fotografia została
zamieszczona na okładce magazynu „Technika Dla Młodzieży”. Największe
iglice mają wysokość piętnastu pięter (za zgodą Sheili Ostrander i Lynn
Schroeder).
Czy patrzyliście kiedyś na lecące stado gęsi i zastanawialiście się nad ich
niezwykłą, skoordynowaną jednością? Czy odczuliście kiedyś nagłą potrzebę
odwrócenia się, a kiedy to zrobiliście, przekonaliście się, że ktoś się wam
przygląda? Oba te dość częste przeżycia ilustrują coś, co biolog Rupert
Sheldrake nazywa „siódmym zmysłem”. W odróżnieniu od szóstego zmysłu –
który, jak mówi, już został zajęty przez biologów pracujących nad badaniem
zmysłu elektrycznego i magnetycznego u zwierząt, zakorzenionego w czasie i
przestrzeni – termin: siódmy zmysł „wyraża ideę, że telepatia, poczucie, że
ktoś się w nas wpatruje, i przeczucia wydają się należeć do kategorii innej niż
pięć normalnych zmysłów i innej niż tak zwany szósty zmysł oparty na
znanych zasadach fizycznych”. Chociaż gęsi, którym się przyglądamy, mają
wbudowany biologiczny kompas, który pozwala im reagować na ziemskie pole
magnetyczne, Sheldrake sądzi, że utrzymanie doskonałego szyku i kierunku
umożliwia im coś więcej niż tylko magnetyzm.
Wykształcony w Cambridge „naukowiec heretyk” oprócz zamiłowania do
roślin i zwierząt ma słabość do słów i jest autorem wielu nagradzanych książek
o tytułach równie intrygujących jak treść. Niezwykłe zdolności naszych
zwierząt (wyd. ang. Dogs That Know When Their Owners Are Coming Home
and Other Unexplained Powers of Animals, 1999) została uznana za książkę
roku przez British Scientific and Medical Network, a Seven Experiments That
Could Change the World (Siedem eksperymentów, które mogłyby zmienić
świat, 1994) książką roku ogłosił British Institute for Social Inventions.
Sheldrake jest też autorem książek Presence in the Past (Obecność w
przeszłości, 1988), The Rebirth of Nature (Odrodzenie natury, 1990) oraz z
Ralphem Abrahamem i Terence’em McKenną Trialogues at the Edge of the
West (Trialogi na krawędzi Zachodu, 1992) i The Evolutionary Mind
(Ewolucyjny umysł, 1998). Jego książka The Sense of Being Stared At
(Poczucie, że ktoś się w nas wpatruje, Crown, 2003) jest poświęcona takim
właśnie odczuciom – zjawiskom, które jego zdaniem zasługują na zbadanie.
„Twierdzę, że niewyjaśnione ludzkie zdolności, takie jak telepatia, poczucie, że
ktoś się w nas wpatruje, czy przeczucia, nie są paranormalną, lecz najzupełniej
normalną częścią naszej biologicznej natury” – pisze Sheldrake.
Sheldrake sądzi, że uprzedzenia wywodzące się z umysłowości XVII- i
XVIII-wiecznych filozofów ograniczają badania i dociekania: „Jeśli tylko
otworzymy nasze umysły i postaramy się zrozumieć, spotka nas nagroda w
postaci nowej wiedzy”.
Sheldrake uważa, że powinniśmy nie tylko przyjrzeć się niebadanym
dotychczas zjawiskom, ale również przybliżyć naukę ludziom, amatorom takim
jak my. Wyjaśniając, że nauka opiera się na metodzie empirycznej:
doświadczeniu i obserwacji, znowu zajmuje się słowami: „Miliardy osobistych
przeżyć na pozór niewyjaśnionych zjawisk zinstytucjonalizowana nauka
zazwyczaj lekceważy jako »anegdotyczne«. Co to właściwie znaczy? Słowo
»anegdota« pochodzi od greckich an i ekdotos i znaczy »niepublikowane«. Tak
więc anegdota to nieopublikowana historia”. Zwraca uwagę, że sądy traktują
anegdotyczne dowody poważnie, często na ich podstawie skazując lub
uniewinniając oskarżonych. Wskazuje też na ich rolę w badaniach
medycznych, pisząc, że „kiedy historie pacjentów zostają opublikowane,
uzyskują status »przypadków medycznych«. Lekceważenie tego, co ludzie
naprawdę przeżyli, nie jest podejściem naukowym”.
Naukowe zainteresowania Sheldrake’a skupiały się wokół organizacji
systemów, co doprowadziło go do sformułowania pionierskiej „hipotezy
przyczyny formatywnej” mówiącej o „polach morficznych” i „rezonansie
morficznym”. Za sprawą Power Rangers i innych dziecięcych zabawek
najczęściej kojarzymy słowo morf z „przemianą”. I bardzo słusznie, twierdzi
Sheldrake, którego badania zaczynają się tam, gdzie kończy się powszechnie
przyjęta biologiczna koncepcja „pól morfogenetycznych” (która tłumaczy na
przykład, dlaczego ręce i nogi mają różne kształty, chociaż zawierają te same
geny i białka).
Sheldrake przypuszcza, że pola te ewoluują wraz z systemami, które
organizują i koordynują. Ponieważ pole to „sfera wpływów”, polami
morficznymi są takie pola, które mogą zmieniać swoje sfery wpływów.
Sheldrake twierdzi, że wewnątrz i wokół poszczególnych komórek, tkanek,
organów, organizmów, społeczeństw, ekosystemów i tak dalej znajdują się pola
morficzne – kształtowane przez minione wydarzenia i wzorce za
pośrednictwem wbudowanej pamięci zwanej „rezonansem morficznym”. W ten
właśnie sposób jego zdaniem rozwijają się instynkty i „specyficzne dla danego
gatunku” zdolności; godna podziwu zgodność stada ptaków w locie jest
dziełem łączącego je pola morficznego i rezonującej pamięci, która
ewoluowała przez tysiąclecia.
„»Instynkt« to nieprecyzyjny termin określający odziedziczony wzorzec
zachowań – według tradycyjnej biologii instynkty są zaprogramowane w
genach. Twierdzę, że geny są znacznie przereklamowane i nie robią połowy
rzeczy, które się im przypisuje – kpi Sheldrake. – Geny zawierają tylko kod
sekwencji aminokwasów i białek; służą do tworzenia odpowiednich związków
chemicznych”. W Seven Experiments That Could Change the World opisuje,
jak termity budują swoje kolonie i konstruują łuki, i zauważa: „Oczywiście
owady te mają kod genetyczny, który skłania je do pewnych zachowań, lecz
sama budowa gniazda i koordynacja kolonii odbywają się dzięki polom
morficznym”. Na użytek tych, którym trudno zrozumieć tę koncepcję, podaje
analogię: „Tak jak pole magnetyczne może wpływać na układ znajdujących się
w nim opiłków żelaza, podobnie pole morficzne wywiera wpływ na
zachowania i ruchy komórek w ciele i członków danej grupy”. Jego zdaniem
pola morficzne stanowią też podłoże więzi łączącej zwierzęta z ich
opiekunami; tu dochodzimy do jego ulubionej koncepcji: ludzie i zwierzęta
uczą się od siebie i pomagają sobie nawzajem.
Mając asystentów w różnych miejscach na kuli ziemskiej (między innymi w
Londynie, Zurychu, Kalifornii, Nowym Jorku, Moskwie i Atenach), Sheldrake
gromadzi wielką bazę danych właścicieli zwierząt, którzy brali udział w
eksperymentach prostych, lecz na tyle rzetelnych, że mogły dostarczyć
satysfakcjonujących dowodów. „Setki nagranych na kasety wideo doświadczeń
pokazują, że psy rzeczywiście mogą przewidywać nadejście swoich właścicieli
w sposób, który kojarzy się z telepatią” – twierdzi. Inne eksperymenty
wskazują, że również koty, papugi, gołębie pocztowe i konie mają silne
zdolności telepatyczne.
Chociaż niektórzy uważają jego poglądy i wnioski za nonsens, Sheldrake
niewątpliwie jest na tyle poważnym naukowcem, by warto było rozważyć jego
teorie. Studiował nauki przyrodnicze w Cambridge i filozofię na Harvardzie,
gdzie otrzymał stypendium Franka Knoksa. Obronił doktorat z biochemii w
1967 roku w Cambridge, gdzie później do 1973 roku kierował wydziałem
biochemii i biologii komórkowej. Jako członek Royal Society przez siedem lat
zajmował się badaniem rozwoju roślin (zwłaszcza znajdujących się w nich
hormonów) i starzenia się komórek, czerpiąc przy okazji przyjemność z
inspirujących dyskusji i luksusowego mieszkania.
„Mieszkałem w XVII-wiecznych pokojach przy pięknym dziedzińcu. Na
dźwięk dzwonka przechodziłem przez dziedziniec, wkładałem akademicką
togę i zasiadałem przy stole zastawionym doskonałymi potrawami i starym
winem. Po kolacji piliśmy porto we wspólnej sali i rozmawialiśmy godzinami
– wspomina i dodaje: – A ponieważ zajmowaliśmy się różnymi dziedzinami
nauki, mogłem prowadzić cenne interdyscyplinarne dyskusje”.
Połączenie życia akademickiego i zadowolenia dobrze przysłużyło się
Sheldrake’owi: jako autor ponad 50 artykułów publikowanych w różnych
naukowych czasopismach przyjmuje krytykę bez urazy, twierdząc, że „zdrowy
sceptycyzm odgrywa w nauce istotną rolę i stymuluje badania oraz twórcze
myślenie”. Odróżnia rozsądnych sceptyków o otwartych umysłach, którzy są
zainteresowani dowodami, od „sceptyków”, których definiuje jako ludzi
przywiązanych do przekonania, że zjawiska paranormalne są niemożliwe. Na
swojej niezwykle rozbudowanej stronie internetowej (www.sheldrake.org)
zamieszcza komentarze skierowane do wielu sceptyków. „Kliknij nazwiska,
jeśli chcesz się dowiedzieć, co powiedzieli o moich badaniach nad
niewyjaśnionymi zdolnościami zwierząt, i przeczytać moje odpowiedzi” –
radzi. Chociaż przez niektórych bywał wyśmiewany, a przez innych
wykpiwany („niektórzy z moich kolegów sugerowali, żebym użył telepatii
zamiast telefonu, kiedy mówiłem, że muszę zadzwonić”), dla wielu innych
naukowców jego wnioski są fascynujące i przekonujące. Fizyk kwantowy
David Bohm widzi podobieństwa między „przyczyną formatywną”
Sheldrake’a a własną teorią „wewnętrznego porządku” leżącego u podstaw
„zewnętrznego” materialnego świata.
Wysoki, szczupły, energiczny, o bystrych oczach nieprzesłoniętych
okularami Sheldrake jest daleki od stereotypu naukowca. Sam siebie umieszcza
„pośrodku” skali, między introwertykiem a ekstrawertykiem; sprawia wrażenie
kogoś, z kim można pogawędzić na przyjęciu, z kim można prowadzić
ożywioną, pouczającą dyskusję. Jeśli będziecie mieli szczęście, może zagrać na
pianinie, najprawdopodobniej Bacha. Jeżeli sami również gracie, z
przyjemnością zagra na cztery ręce. W domu bawi się ze swoimi synami,
którzy odziedziczyli po nim miłość do zwierząt i biorą udział w jego
eksperymentach.
32.1. Angielski biolog i pisarz Rupert Sheldrake.
Burza mózgów
Nie trzeba mówić, że telepatia działa. Jak myślicie, co my myślimy?
Właśnie tak myślimy i w normalnej sytuacji to wystarczyłoby, żeby pisanie
tego artykułu nie było potrzebne.
Ale najwyraźniej niektórzy sceptycy – głusi na wewnętrzne głosy własnych
umysłów – wciąż trzymają się kurczowo tępego empiryzmu, który uważa
telepatię za zjawisko nie tylko nieprawdopodobne, ale wręcz niemożliwe. Na
ich użytek warto jeszcze raz głośno powtórzyć: dowody na istnienie
komunikacji między umysłami są tak przekonujące, że zaprezentowano je na
dorocznym spotkaniu Brytyjskiego Stowarzyszenia na rzecz Rozwoju Nauki.
Stąd płyną ponure wnioski dla firm telekomunikacyjnych i przemysłu
poligraficznego. Kariery tajnych agentów, dyplomatów i korespondentów
wojennych mogą poważnie ucierpieć, jeśli nie będą oni umieli nabyć tej
cenionej od niedawna umiejętności. Grę w pokera czeka naturalna śmierć,
kłamstwo staje się bardziej ryzykowne niż dotychczas, a relacje międzyludzkie
nigdy nie będą już takie jak dawniej.
Dla przedstawienia pełnego obrazu sytuacji musimy podkreślić – stosując
nie tylko coś, co Upton Sinclair nazwał „mentalnym radiem”, ale również
staroświecką technikę słowa drukowanego – jak wielkie oburzenie wzbudził
Rupert Sheldrake, kiedy na spotkaniu BAAS zaprezentował wyniki swoich
eksperymentów polegających na tym, że uczestnik miał odgadnąć przed
podniesieniem słuchawki, który z czterech przyjaciół do niego telefonuje.
Prawidłowe odpowiedzi padały w 45% przypadków, co stanowi dowód
istnienia telepatii. Zatwardziali tradycjonaliści twierdzą, że takie wyniki nie
potwierdzają istnienia niczego poza intuicją i ślepym trafem. My zacytujmy
teorię „Timesa”: „Pochłaniamy tak dużo pożywienia, wody i powietrza, a
nasza kora mózgowa generuje tyle dającej się zmierzyć aktywności
elektrycznej, że byłoby absurdem sądzić, iż żadna jej część nie wydostaje się w
formie zdatnych do transmitowania fal mózgowych. Tak właśnie myślimy i to
myśl się liczy” (felieton redakcyjny w „Timesie”, 6 września 2006 roku).
Można natomiast odsłuchać – i przeczytać transkrypcję – wystąpienie
doktora Sheldrake’a w programie In Conversation ABC Radio National,
prowadzonym przez Robyna Williamsa. Audycja dotyczyła jednak nie tyle
samych eksperymentów, ile raczej tego, jak doktor Sheldrake, niegdyś „bardzo
ceniony botanik”, odszedł tak daleko od konwencjonalnej nauki. Jest to
rozmowa o tym, kim jest dzisiaj, jak sam siebie postrzega i jakie są jego
poglądy. Doktor Sheldrake mówił w wywiadzie, że przeprowadzono około
1500 prób z telepatią telefoniczną i telepatią przez e-mail i że
prawdopodobieństwo przypadkowego uzyskania 45% trafień przy 300 próbach
wynosi około miliarda do jednego
(www.abc.net.au/rn/inconversation/stories/2006/1754367.htm).
34.2. Emerytowany pułkownik Philip Corso, który w książce The Day After
Roswell opisał swój udział w spisku związanym z Roswell, zeznaje przed
Kongresem.
Czy irytują was naprzykrzający się telemarketerzy? Co prawda mogą oni (nie
wspominając już o tych automatycznie odtwarzanych nagraniach)
wyprowadzić z równowagi nawet najspokojniejszych spośród nas, ale są
naprawdę nieszkodliwi w porównaniu z tym, co musiała znieść pewna rodzina
ponad 50 lat temu. Obudzona w środku nocy uporczywym pukaniem pani
domu w końcu otworzyła drzwi i zobaczyła stojącego na progu słynnego dziś
autora Josepha Chiltona Pearce’a, autora książek The Crack in the Cosmic Egg
(Pęknięcie w kosmicznym jaju), Magical Child (Magiczne dziecko),
Evolution’s End (Koniec ewolucji). Pearce sprzedawał wówczas srebrną
zastawę stołową i podekscytowany stanem, jak sam mówi, „bezkonfliktowego
zachowania” czuł w sobie wielką moc, której – co dziś przyznaje – użył
wówczas niewłaściwie.
Kiedy wściekła matka, zaspana córka i osłupiały ojciec stali wokół stołu w
jadalni, patrząc na wyłożone srebra, Pearce czuł przypływ adrenaliny, pewien,
że za moment dojdzie do sprzedaży. „Z każdym wybuchem żony, która raz po
raz kazała swojemu mężowi »wyrzucić tego małego szczura!«, we mnie
narastało rozbawienie i podniecenie i w końcu zacząłem się śmiać tak, że aż
łzy popłynęły mi po policzkach” – wspomina. Im bardziej się śmiałem, tym
mocniej wściekała się matka, a dwoje pozostałych wyglądało na bardziej
oszołomionych; im bardziej tracili kontrolę, tym bardziej stawali się bezbronni.
Kiedy w końcu Pearce wychodził, z wielkim zamówieniem i zaliczką, do drzwi
odprowadzali go oboje rodzice, nalegając, by jeszcze kiedyś ich odwiedził.
„Zdałem sobie sprawę, że przeciętny człowiek w takim jak oni stanie
niepewności, wątpliwości i strachu (który był także moim normalnym stanem)
jest nie tylko bezradny w obliczu bezkonfliktowego zachowania, ale wręcz
czuje do niego pociąg”.
Pearce przekonał się, że „struktura rzeczywistości jest dyskusyjna”, w wieku
22 lat, kiedy trzykrotnie doświadczył chwilowej utraty przytomności i znalazł
się w jakimś miejscu poza swoim ciałem. Później, kiedy w dzień chodził na
uniwersyteckie wykłady i sześć razy w tygodniu pracował na 8-godzinnej
nocnej zmianie, odkrył, że może świadomie wchodzić w „bezkonfliktowy”
stan. W tym czasie jego przytomne ciało obsługiwało maszynę kontrolną, którą
mu przydzielono, zaś jego świadomość była gdzie indziej, co zapewniało mu
tak rozpaczliwie potrzebny sen. Taki układ działał znakomicie: wśród wielu
robotników, którzy mieli wykonywać tysiące testów w ciągu jednej nocy, tylko
Pearce nie popełniał ani jednego błędu!
Między innymi te przeżycia stały się tematem jego bestsellera z lat 70., The
Crack in the Cosmic Egg, który zaczął pisać w 1958 roku, a sprzedał w 1970
roku. „Pęknięcie” odnosi się do tego, co Carlos Castaneda nazywa
„centymetrem sześciennym szansy”, a Deepak Chopra „szczeliną” – krótkim
(mówimy o nanosekundach) okienku w czasie, kiedy możemy wejść w stan
umysłu umożliwiający transcendentną perspektywę. Może się to wydawać
paradoksalne, lecz Pearce twierdzi, że akceptując w pełni śmierć, możemy
uzyskać dostęp do ogromnej sfery życia, którą opisywali wielcy ludzie w
różnych epokach. Co więcej, w swojej ostatniej książce The Biology of
Transcendence (Biologia transcendencji) twierdzi wręcz, że jesteśmy stworzeni
do tego, by wykraczać poza nasze obecne ewolucyjne możliwości i
ograniczenia, i objaśnia dynamiczną interakcję między tym, co nazywa
„mózgiem głowowym” (intelektem) a „mózgiem sercowym” (inteligencją):
„Inteligencja jest powiązana z najgłębszymi intuicyjnymi korzeniami życia,
macierzą naszego istnienia”.
„To mroczne, tajemnicze wnętrze życia. Inteligencja jest właściwie kobieca
w swojej naturze, o ile mogę użyć takiego sformułowania. Jest subiektywna i
wewnętrzna. Intelekt natomiast jest obiektywny. Jest zewnętrzny i
ukierunkowany na zewnątrz. Intelekt jest skupiony w mózgu, analityczny,
logiczny, linearny. Nieustannie zadaje pytania. Jest wynalazczy. Ten
skoncentrowany w mózgu obiektywny intelekt stanowi wysoce
wyspecjalizowaną formę inteligencji, będącą najnowszym osiągnięciem
ewolucji”. A jednak, jak mówi Pearce, ma on działać w parze z sercem i może
być tłumiony, jeśli niższe struktury mózgu wymagają więcej uwagi, niż
zaplanowała natura.
Współczesna biologia wyróżnia w strukturze mózgu cztery ośrodki: tylny,
zwany gadzim, środkowy, czyli limbiczny, przodomózgowie, czyli nową korę,
oraz płaty przedczołowe, które zdaniem Pearce’a odpowiadają za naszą
zdolność do transcendencji. Rodząca się dopiero nauka, neurokardiologia,
postuluje istnienie piątego ośrodka w sercu.
Od dawna zainteresowany sercem, które uważa za „coś nieskończenie
więcej niż tylko pompę”, w 1995 roku Pearce zetknął się z HeartMath Institute
w Boulder Creek w Kalifornii. „Oni zebrali informacje z całego świata, między
innymi wielki tom studiów medycznych z Oksfordu zatytułowany
Neurocardiology – opowiada. – Odkrycia na tym polu są, uwierzcie mi,
znacznie bardziej zdumiewające niż odkrycie nielokalności w mechanice
kwantowej!”
Pearce przedstawia trzy główne założenia tej nowej dyscypliny nauki: 1) od
60% do 65% komórek serca stanowią komórki nerwowe, identyczne z
tworzącymi mózg; 2) serce jest największym gruczołem wydzielania
wewnętrznego w ciele i produkuje hormony mające potężny wpływ na
funkcjonowanie ciała, mózgu i umysłu; 3) serce produkuje 2,5 wata energii
elektrycznej przy każdym uderzeniu, tworząc pole elektromagnetyczne
identyczne z ziemskim. W swojej książce Biology Pearce zamieszcza wiele
„wykresów HeartMath” i szczegółowo opisuje procedurę zwaną Freeze-Frame
– technikę, która umożliwia dostęp do inteligencji serca, kiedy jesteśmy w
stresie.
Pearce uważa, że uzyskanie dostępu do tej inteligencji jest niezbędne wobec
wyboru, przed jakim stajemy – osiągnąć transcendencję lub utrwalać kulturową
przemoc zagrażającą unicestwieniem naszej planety. „Przemoc, jaką kierujemy
przeciwko samym sobie i naszej planecie, przyćmiewa wszystkie nasze wielkie
aspiracje i wystawia je na pośmiewisko – mówi. – Ostatnie badania wykazują,
że odpowiedzi na patologiczną kulturową przemoc należy szukać w tym, jak
rozwijający się mózg noworodka lub niemowlęcia jest programowany na
pokojowe lub gwałtowne zachowania, i w tym, jak dziecko jest rodzone i
wychowywane”. Według Pearce’a sama fizjologia mózgu wskazuje na
skłonności człowieka; w swojej książce zamieścił fotografie mózgu normalnej
osoby i człowieka skłonnego do przemocy – wyraźnie różnią się one od siebie.
Urodzony w Pineville w Kentucky w 1926 roku Pearce przez całe
dzieciństwo był wielbicielem Kościoła episkopalnego i „najzagorzalszym
akolitą w całej diecezji południowej Wirginii. Kiedy zaproponowano mu
stypendium w najlepszej szkole na Południu (po której miałby wstąpić na
uniwersytet, a potem do seminarium), jego matka postanowiła interweniować.
„Przypomniała mi, że jesteśmy rodziną dziennikarzy, że jej bracia i ojciec,
podobnie jak mój ojciec, byli pisarzami i redaktorami” – wspomina. Potem
wybuchła II wojna światowa i Pearce spędził późną młodość w lotnictwie;
kiedy oglądał pokazujący zbrodnie wojenne film, jak mówi, mający wzbudzić
w przyszłych pilotach i bombardierach chęć popełniania „masowych
morderstw, jakich oczekuje się od wszystkich dobrych lotników”, otwarcie
płakał.
W wolnych chwilach czytał wizję historii według Willa i Ariel Durantów.
„W obliczu tej wiedzy i tego, co widziałem na ekranie, stałem się ateistą –
opowiada. – Potajemnie jednak nadal kochałem Jezusa i jego romantyczny
obraz, jaki sobie wytworzyłem. Co do Boga miałem poważne wątpliwości; co
do Jezusa, jako największego z ludzi i wzoru dla nas wszystkich – nie”.
41.2. Pisarz i nauczyciel Charles Tart jest znany na całym świecie dzięki
swoim badaniom nad alternatywnymi stanami świadomości, psychologią
transpersonalną i parapsychologią.