Professional Documents
Culture Documents
Jest jeszcze ciemno – słońce wzejdzie dopiero za kilka godzin. Stoisz przed
solidnie zabezpieczonymi drzwiami, za którymi znajduje się ciasny, duszny pokój
bez okien w nijakim budynku, w jakiejś sekretnej lokalizacji poza terytorium
Stanów Zjednoczonych. Za tymi drzwiami jest mężczyzna, którego sprowadzono
do pokoju kilka godzin wcześniej, po tajnej operacji amerykańskiego wojska
i agentów wywiadu, zakończonej schwytaniem podejrzanego. Mógł być
zamieszany w zorganizowanie zamachów z 11 września, które zmieniły życie
twoje i twoich rodaków.
Człowiek ten nie bez powodu został sklasyfikowany przez rząd jako
„zatrzymany o wysokiej wartości”: wiedza, jaką posiada, może się okazać
skarbnicą informacji nie tylko o planowaniu i przeprowadzeniu zamachów z 11
września, lecz także o innych, być może jeszcze ohydniejszych, które są w tej
chwili przygotowywane. Obecnie w wojnie z terroryzmem nic nie ma wyższego
priorytetu niż wydobycie informacji od tego człowieka. Może od tego zależeć
życie tysięcy, nawet dziesiątków tysięcy niewinnych ludzi – mężczyzn, kobiet
i dzieci. Twoim zadaniem jest nakłonienie podejrzanego do tego, by powiedział
ci wszystko, co wie. Trudno sobie wyobrazić bardziej wymagające zadanie,
a stawka jest ogromna. Jakie podejście i jakie techniki dadzą ci największą szansę
powodzenia, gdy już przejdziesz przez drzwi?
Niniejsza książka odpowie na to pytanie.
Zasadniczo mówi ona o wpływie. O procesie wywierania wpływu,
prowadzącym do wydobycia prawdziwych informacji od osoby mającej powód –
często wiążący się z konsekwencjami, które mogą zmienić całe jej życie – by
chcieć zachować te informacje dla siebie. Niektóre techniki, kojarzone
w ostatnich latach z tym procesem, wywołały intensywną, emocjonalną dyskusję
w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie. Debata ta staje się szczególnie
intensywna i emocjonalna, gdy dotyczy organizacji, której poświęciliśmy
większość zawodowej kariery i wielką część życia: Centralnej Agencji
Wywiadowczej (Central Intelligence Agency).
W naszym świecie proces ten jest zwykle nazywany przesłuchaniem.
Oczywiście trudno byłoby w jednym zdaniu wspomnieć o przesłuchaniu i o CIA,
nie przywołując jednocześnie przyjętych z góry założeń oraz niepokojących
obrazów podsuwanych przez wyobraźnię, przedstawiających to, co wywieranie
wpływu musi oznaczać w świecie kontrwywiadu i walki z terroryzmem. Można
wybaczyć takie uprzedzenia, bo ujawniono wystarczająco wiele metod
stosowanych podczas wojny z terroryzmem po 11 września 2001 roku, by
podobne wnioski były uzasadnione. Metody te są eufemistycznie określane przez
ich zwolenników jako „wzmocnione techniki przesłuchań”. I właśnie tak należy
traktować ową nazwę: jako eufemizm.
Czasem, gdy zadanie polega na tym, by opisać, czym dana rzecz jest, pomocne
może się okazać opisanie, czym ona nie jest. Niniejsza książka nie stanowi
opracowania dotyczącego technik przesłuchań stosowanych przez Centralną
Agencję Wywiadowczą ani żadną inną agencję czy też instytucję. Nie jest
narzędziem argumentacji, przeprosinami za coś, co ktoś może uważać za
wymagające przeprosin, ani też próbą zakończenia dyskusji. Debata na temat
technik przesłuchań, jakich jako naród powinniśmy być gotowi używać dla
ochrony naszego bezpieczeństwa, będzie toczyć się nadal poza stronnicami tej
książki. Mówiąc wprost, ukrócenie jej nie jest naszym zadaniem.
Możemy jedynie wypowiadać się w oparciu o doświadczenia z kariery, która
zasadniczo zbudowana była wokół jednego wymiernego, lecz niezwykle
trudnego celu: wydobywania prawdy z ludzi. Zmierzaliśmy do tego celu przez
dziesiątki lat, podążając ścieżkami, które się przecięły, pozwalając nam uczyć się
od siebie nawzajem i połączyć indywidualne doświadczenia w obszerny i spójny
system pracy. To na tym systemie opierały się nasze działania jako zespołu, w
tym zwłaszcza metody docierania do prawdy.
Stworzenie i udoskonalenie tej metodologii można by chyba porównać do
sportu drużynowego z Philem Houstonem jako grającym trenerem. Phil, który
w ciągu dwudziestopięcioletniej pracy w Agencji służył na wysokich
stanowiskach w Urzędzie Bezpieczeństwa, przez współpracowników i niektórych
wysokich rangą członków amerykańskiego rządu jest uważany za jednego
z najlepszych przesłuchujących, jacy kiedykolwiek pracowali dla CIA.
I faktycznie, ma na swoim koncie sukcesy w kilku najważniejszych sprawach
w historii Agencji. Natomiast Michael Floyd zdobył doświadczenie i reputację
jako jeden z najwybitniejszych ekspertów od wariografu w kraju i stał się
kluczową postacią w dziedzinie przeprowadzania wywiadów oraz przesłuchań
nie tylko w CIA, lecz również w Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (National
Security Agency). Susan Carnicero rozpoczęła karierę w CIA jako tajna agentka
w Dyrektoriacie Operacji, obecnie nazywanym Wydziałem Operacji Tajnych
(National Clandestine Service). Niespotykane umiejętności Susan, w tym jej
fachowa wiedza w zakresie psychologii kryminalistycznej, miały się okazać
wielkim autem i pozwoliły jej stać się jedną z najznamienitszych
przesłuchujących i weryfikatorek pracujących dla Agencji.
Nasz zespół bez wątpienia był niesamowity. I na tyle inteligentny, by – gdy
nadarzyła się ku temu okazja – ściągnąć idealnego nowego gracza. Jest nim Peter
Romary, doświadczony prawnik procesowy, edukator i cieszący się
międzynarodowym uznaniem specjalista w dziedzinie mediacji i negocjacji. Peter
poświęcił karierę dążeniu do tego samego celu, co reszta zespołu: nakłanianiu
ludzi, by powiedzieli prawdę. Skoro przedstawiliśmy już zespół, przejdźmy do
tego, czym się zajmujemy, jak to robimy i jak może używać tych metod każdy,
w dowolnej sytuacji związanej z wydobywaniem prawdy od innej osoby.
Przyjęliśmy podobną strategię w naszej poprzedniej książce Anatomia
kłamstwa. Agencji CIA pomogą ci wytropić fałsz – zdradę – nielojalność –
oszczerstwo – plotki autorstwa Phila, Michaela i Susan. W książce tej
podzieliliśmy się naszymi technikami ustalania, czy dana osoba kłamie, czy nie,
i pokazaliśmy, jak można je stosować w codziennym życiu. Umiejętności te, choć
niezwykle cenne, stanowią odrębny zestaw narzędzi i nie trzeba ich nabywać, by
zrozumieć oraz przyswoić nasze metody sprawiania, by ludzie mówili prawdę.
Innymi słowy, choć przeczytanie Anatomii kłamstwa byłoby pomocne, nie jest
niezbędne dla zrozumienia Poznaj prawdę. Niemniej czytelnicy Anatomii
kłamstwa rozpoznają w niniejszej książce kilka znanych już postaci. Pokazaliśmy
poprzednio, w jaki sposób ustaliliśmy, że te osoby kłamały. Teraz cała historia
będzie się toczyć wokół tego, jak nakłoniliśmy je, by powiedziały nam prawdę.
Warto wspomnieć o jeszcze jednym powiązaniu. W Anatomii kłamstwa
rozprawiliśmy się z kilkoma mitami i rzuciliśmy wyzwanie rozpowszechnionym
przekonaniom, na których długo opierano się, by wykryć fałsz. Mówiąc
w skrócie, podzieliliśmy się naszym życiowym doświadczeniem, które pokazało,
że wiele technik, jakie ludzie stosują, by ustalić, czy ktoś kłamie, nie jest tak
niezawodnych, jak można by sądzić. Metody przesłuchań, którymi dzielimy się
w niniejszej książce, mogą okazać się jeszcze większym zaskoczeniem
i wyzwaniem dla utartych przekonań. Dla wielu ludzi przesłuchanie niemal
z definicji opiera się na ostrej konfrontacji. W rzeczywistości jednak
prawdopodobnie tak powinna brzmieć definicja nieudanego przesłuchania.
Podobnie wygląda różnica między wojną a dyplomacją: możesz próbować
zrealizować swoje cele, depcząc wroga, albo możesz wybrać sztukę negocjacji
i wywierania wpływu. Przekonaliśmy się, że ta druga opcja jest zdecydowanie
skuteczniejsza.
Na przestrzeni lat byliśmy zmuszeni bronić tego stanowiska w sytuacjach
związanych z dużą presją. Ale jednej rzeczy nigdy nie musieliśmy robić:
wymyślać akceptowalnego społecznie czy politycznie eufemizmu określającego
to, czym się zajmujemy. Na kolejnych stronach wyjaśnimy dlaczego. I co
ważniejsze, opiszemy, jak to, co robimy, może zostać bardzo skutecznie
wykorzystane przez każdego, kogo celem jest dotarcie do prawdy.
Nie lubię tego człowieka. Muszę go lepiej poznać.
Abraham Lincoln
1.
O wywiadzie i telezakupach: niesamowita moc
myślenia krótkoterminowego
Skala tej sprawy nie umknęła nikomu w FBI, a zwłaszcza zastępcy dyrektora do
spraw wywiadu. Nazajutrz po tym, jak Mary przyznała, że dała Czarusiowi
dosłownie „wszystko”, zastępca zjawił się w gabinecie Williama Kotapisha,
dyrektora CIA do spraw bezpieczeństwa, którego Phil na bieżąco informował.
Gdy Houston przekazał zeznania Mary na temat tego, co zdradziła Czarusiowi,
zastępca dyrektora z FBI był gotów przejąć sprawę, ponieważ uznał to za
oczywisty przypadek szpiegostwa. Wysoki stopniem oficer kontrwywiadu z CIA,
który również uczestniczył w tym spotkaniu, wtrącił, że Phil wciąż jeszcze
przesłuchuje Mary.
– Wygląda na to, że ona z jakiegoś powodu go lubi – powiedział oficer.
Philowi nie spodobały się te słowa i potraktował je jak zniewagę, choć nie miał
nawet stałego etatu.
– Słyszę, co pan mówi – mruknął po nosem.
Nie miało znaczenia, czy Mary lubiła rozmawiać z Philem. Chodziło o to, że
Houston realizował starannie zaprojektowany proces, by doprowadzić
przesłuchiwaną do tego momentu.
Oficer kontrwywiadu oświadczył, że na przeszkodzie przejęciu sprawy przez
FBI stoi inny problem: wyznania, które Phil uzyskał od Mary, były tajne.
A odtajnienie ich nie wchodziło w rachubę.
Kotapish zaproponował, żeby FBI przeprowadziło własne śledztwo, a zastępca
dyrektora chętnie skorzystał z tej sugestii. Użył bezpiecznej linii łączącej agencje
rządowe i zadzwonił do biura terenowego FBI w Waszyngtonie. Tego samego
wieczoru zorganizował przesłuchanie Mary u niej w domu, przeprowadzone
przez dwóch agentów FBI.
Jak się okazało, ich śledztwo miało się zakończyć, jeszcze zanim na dobre się
zaczęło. Dwaj agenci przesłuchujący Mary do niczego nie doszli. Rezultat był
chyba najgorszy z możliwych: Mary stwierdziła, że owszem, powiedziała o tych
wszystkich rzeczach Agencji, ale wszystko to sobie wymyśliła. Nic z tego nie
było prawdą. Zgodziła się na badanie wariograficzne przeprowadzone przez FBI
i naturalnie go nie przeszła. Ale ponieważ nie istniały przeciwko niej żadne
dowody, a CIA nie mogła odtajnić informacji, jakie wyciągnął od niej Phil, FBI
nie miało wyboru: musiało Mary wypuścić.
Kiedy Houston się o tym dowiedział, natychmiast zdał sobie sprawę z tego, co
poszło nie tak. Podczas przesłuchań niestrudzenie pracował, by utrzymać Mary
w stanie, który nazywamy „trybem myślenia krótkoterminowego”. Komunikował
się z nią w taki sposób, by pozostawała skupiona na tym, czego od niej
oczekiwał. Maksymalnie ograniczył liczbę czynników w jej procesie
podejmowania decyzji. Kiedy Mary rozmawiała z agentami FBI, ta liczba
gwałtownie się zwiększyła i nastąpiła radykalna zmiana priorytetów. Mary
przełączyła się na tryb myślenia długoterminowego. Teraz inne czynniki
wpływały na podejmowanie decyzji – jak perspektywa więzienia i koniec takiego
życia, jakie dotychczas znała.
Nie możemy ujawnić, jak to wszystko się skończyło, ale jeden szczegół wolno
nam zdradzić. Pewnego wieczoru podczas tych ośmiu dni Houston był w domu
i zadzwonił telefon. Okazało się, że to Urząd Bezpieczeństwa.
– Phil, czy znasz kobietę o nazwisku Mary Smith? – spytał oficer. Phil
potwierdził, a oficer ciągnął dalej: – Dzwoniła do nas chwilę temu i twierdziła, że
rozmawiała z tobą podczas badania wariografem i powinniśmy do ciebie
zadzwonić. Powiedziała, że dziś po południu, zanim opuściła budynek, zostawiła
jakieś cenne przedmioty w damskiej toalecie. Mówiła, że mamy do ciebie
zadzwonić, a ty nas upoważnisz, żeby oddać jej te rzeczy.
Następnie oficer opowiedział, jak poszedł po te cenne przedmioty i okazało
się, że to duża torba z biżuterią. Mary wyjaśniła mu, że trzymała torbę w swoim
sejfie w pracy, bo niektóre z tych rzeczy miały bardzo dużą wartość, a tam były
bezpieczniejsze. Phil skontaktował się z Billem Kotapishem i go o tym
poinformował. Obaj zgodzili się co do tego, że większość z tej biżuterii, o ile nie
całość, najprawdopodobniej stanowiła zapłatę, którą kobieta dostała od Czarusia.
Teraz chciała te rzeczy ukryć. Koniec końców nie było takiej potrzeby. Biuro
Głównego Radcy Prawnego CIA ustaliło, że Agencja nie ma prawa skonfiskować
biżuterii. Zwrócono ją właścicielce.
Dla Phila sprawa Mary wcale nie okazała się totalną klęską. Dzięki niej zdobył
doświadczenie, które w przyszłych latach miało doskonale służyć jemu i innym
zarówno w Agencji, jak i w różnych instytucjach. Co najważniejsze, pomogła mu
wykrystalizować koncepcję, która wkrótce stała się najważniejszym
fundamentem metod przesłuchania: psychologię myślenia krótkoterminowego.
Żeby w pełni docenić siłę – i wszechobecność – tej koncepcji, pomyślmy
o triku, z którym większość z nas styka się częściej, niż mielibyśmy ochotę
przyznać, a może nawet częściej, niż jesteśmy tego świadomi: o telezakupach,
czyli reklamie utrzymanej w stylu programu informacyjnego.
Prawie wszyscy widzieliśmy sporo takich programów – pełnych powagi,
często potwornie kiczowatych produkcji wychwalających produkty, o których nie
mieliśmy pojęcia, że są nam potrzebne: od koców z rękawami aż po „trzęsące
hantle”. Dlaczego takie reklamy działają? Dlaczego tak wielu ludzi sięga po
telefon, by kupić miniaturowego golfa, w którego gra się, siedząc na muszli
klozetowej? Dzieje się tak dlatego, że ci sprzedawcy na całego wykorzystują
psychologię myślenia krótkoterminowego, by wpłynąć na nasz proces
podejmowania decyzji. W ten sposób chcą nas zmusić do zrobienia tego, czego
od nas chcą, czyli kupienia produktu, którego w normalnych okolicznościach nie
bylibyśmy raczej skłonni nabyć.
Aby to osiągnąć, wykorzystują cztery czynniki, które przełączają nas w tryb
myślenia krótkoterminowego: naszą wrodzoną podatność na wpływy,
powtórzenia, zanik samodzielnego myślenia oraz brak bezpośrednich
konsekwencji. Przyjrzyjmy się, jak to działa.
POWTÓRZENIA
To psychologiczny truizm: im więcej razy coś usłyszymy, tym większe
prawdopodobieństwo, że się z tym zgodzimy albo przynajmniej otworzymy się
na taką ewentualność. Podstawową cechą takich programów jest powtarzalność
obrazów ilustrujących używanie produktów w różnych okolicznościach lub przez
różne osoby.
Mówi się, że czasem lepiej jest mieć szczęście, niż być w czymś dobrym.
I pewnie jest w tym sporo racji.
W chwili gdy podczas rozmowy z Philem Mary wyskoczyła z nowiną, że
miała romans z agentem obcego wywiadu, wszystko się zmieniło. Kiedy się do
tego przyznała, sytuacja, z którą miał do czynienia Houston, stała się naglącą
sprawą. Na swoim stanowisku w zagranicznej placówce Mary miała dostęp do
informacji, które – gdyby zostały ujawnione wrogiemu wywiadowi – mogłyby
spowodować nieodwracalne szkody dla interesów Stanów Zjednoczonych
i narazić życie lojalnych wobec USA ludzi na bezpośrednie niebezpieczeństwo.
Jeśli ta kobieta przekazała jakiekolwiek tajne informacje Czarusiowi, Agencja
koniecznie musiała się o tym dowiedzieć, żeby ocenić, jak ważne dane wyciekły.
Phil natychmiast przeszedł do działania.
Doskonale wiedział, że gdyby zareagował na niepokojące wyznanie Mary
w ostry albo wrogi sposób, bardzo zmniejszyłoby to jego szanse na zdobycie
informacji, bo przesłuchiwana z pewnością przyjęłaby postawę obronną albo
nawet zamknęłaby się w sobie. Stawka była zbyt wysoka. Mary w którejś
intymnej chwili z łatwością mogła zdradzić coś, czego nie powinna była mówić,
a Phil musiał sprawić, by teraz była gotowa otworzyć się przed nim.
Jak być może pamiętacie, Houston powiedział:
– Mary, nie zapominajmy, z czym mamy do czynienia. Przecież nie jesteś
żadnym szpiegiem. Przecież nie dałaś mu wszystkiego. Jeśli rozmawialiście
o czymś w łóżku, musimy po prostu o tym pogadać, żeby wyjaśnić te sprawy.
Być może pamiętacie też odpowiedź Mary:
– Nie rozumiesz, Phil. Dałam mu wszystko.
Można to nazwać szczęśliwym trafem. Można to nazwać czystym fartem.
Czymkolwiek było, okazało się bardzo, ale to bardzo fortunne. Ponieważ droga,
którą wybrał Phil, łatwo mogła doprowadzić do katastrofy.
Co by się stało, gdyby Mary usłyszała słowa Houstona i miała na tyle
przytomności umysłu, by je wykorzystać? Załóżmy, że ta rozmowa nie potoczyła
się tak, jak opisywaliśmy, lecz mniej więcej w ten sposób:
– Kiedy to powiedziałeś, Phil, dało mi to do myślenia. Czy mogłam mu coś
powiedzieć, kiedy leżeliśmy w łóżku i popijaliśmy wino? Faktycznie, czasem się
zdarzało, że rozmawialiśmy o tym, jak nam minął dzień w pracy, ogólniki
w stylu: jaki to był szalony dzień albo że musiałam zostać dłużej niż zwykle.
Naprawdę nie sądzę, żebym kiedykolwiek powiedziała mu coś ważnego, Phil.
Mam nadzieję, że nigdy nie powiedziałam nic ważnego.
Houston z pewnością mógłby pracować z taką odpowiedzią i koniec końców
dotrzeć do tego samego punktu: do wyznania Mary, że dała Czarusiowi wszystko.
Ale mógłby też zostać pokonany. I gdyby tak się stało, to choć starał się najlepiej,
jak potrafił, powód porażki byłby oczywisty: w kluczowym momencie mierzył
zbyt nisko.
Aby to zrozumieć, pomyślmy o kontinuum (łańcuchu możliwych zdarzeń –
przyp. red.) przedstawiającym działania Mary. Na jednym końcu tego kontinuum
znajduje się najlepszy możliwy scenariusz, na drugim zaś końcu najgorszy.
Podczas rozmowy Phila z Mary najlepszy możliwy scenariusz był
prawdopodobnie taki, że kobieta jest winna poważnych uchybień i naruszyła
zaufanie, świadomie angażując się w romans z agentem obcego wywiadu, ale nie
ujawniła żadnych tajnych informacji. Najgorszy możliwy scenariusz: została
zrekrutowana przez obcy wywiad i aktywnie zajmuje się szpiegostwem
przeciwko Stanom Zjednoczonym.
Gdy Mary przyznała się do romansu z Czarusiem, Phil założył, że ta samotna
kobieta po prostu pozwoliła, by rządziło nią serce, a nie rozum – wyjątkowo
niewłaściwie oceniła sytuację, ale tak naprawdę nie zamierzała wyrządzić
jakiejkolwiek szkody. Houston zdawał sobie jednak sprawę, że w takich
sytuacjach ludzie tracą czujność i stają się bardziej otwarci, więc świetnie
rozumiał wagę tego momentu. Uznał, że jego najistotniejszym zadaniem jest
ustalenie, co Mary mogła nieopatrznie powiedzieć Czarusiowi.
Phil umiejscowił działania przesłuchiwanej bardzo blisko tego końca
kontinuum, na którym znajduje się najlepszy możliwy scenariusz, choć nie miał
na to wystarczających dowodów. Ta błędna interpretacja doprowadziła do pytania
o „rozmowy w łóżku”.
Wyznanie Mary miało ostatecznie wskazać, w którym punkcie kontinuum tak
naprawdę się znajdowała – jak się okazało, na przeciwległym końcu. Phil bardzo
się pomylił.
Obiecał sobie, że nigdy więcej do tego nie dopuści.
STWIERDZENIA PRZEJŚCIOWE
Oto lista przykładowych stwierdzeń przejściowych, ilustrująca gradację od
łagodnych po mocne na skali od bezpośredniego wskazania problemu do
bezpośredniego wskazania winy:
Wyglądasz, jakbyś się nad czymś zastanawiał.
Widać, że coś ci chodzi po głowie.
Wyglądasz, jakby coś ci nie dawało spokoju, kiedy rozmawiamy o…
Wydajesz się nie być pewny, kiedy mówisz…
Kiedy pytam cię o…, widzę na twojej twarzy niepokój.
Nie do końca mnie przekonuje twoja odpowiedź.
Mam parę zastrzeżeń do tego, co mówisz.
Z naszej rozmowy wynika, że masz nam coś więcej do powiedzenia.
Myślę, że powinieneś jeszcze raz zastanowić się nad odpowiedzią.
Mam pewien problem z niektórymi rzeczami, jakie mi powiedziałeś.
Zakończyliśmy śledztwo i szczerze mówiąc, nie możemy cię skreślić z listy
podejrzanych.
Nasze śledztwo wskazuje na to, że jesteś w to jakoś zamieszany.
Nasze śledztwo wyraźnie wykazało, że to ty…
Jestem całkowicie pewny, że wiem, kto i co zrobił. Teraz muszę jeszcze
tylko zrozumieć dlaczego.
ZNIŻ GŁOS
Z naszych doświadczeń potwierdzonych licznymi badaniami wynika, że cichszy
głos – jako mechanizm kontroli – jest znacznie skuteczniejszy od głośniejszego.
Jeśli zaczniesz na kogoś wrzeszczeć, naturalna reakcja jest dwojaka: po pierwsze,
ta osoba prawdopodobnie też zacznie wrzeszczeć. Po drugie, niemal na pewno
zamknie się w sobie, a to jest najgorsza rzecz, jaka może się wydarzyć.
Pierwszym błędem, jaki popełniła, było to, że w ogóle pozwoliła ci mówić. Nie
zdaje sobie sprawy, że przestałeś zadawać pytania i teraz to ty opowiadasz. Im
dłużej to trwa, tym bardziej działa na twoją korzyść. Dlatego niezmiernie ważne
jest mówienie cicho, a ściszenie głosu o decybel czy dwa bardzo w tym pomaga.
Pamiętaj, że choć treść monologu jest niezwykle ważna, to istotniejszy okazuje
się sposób jego wygłoszenia – wręcz kluczowy. Bez względu na to, jak
błyskotliwe i przekonujące jest to, co mówisz, jeśli nie wygłosisz monologu
skutecznie, osoba, którą przesłuchujesz, nawet go nie usłyszy. Jeżeli zachowujesz
się szorstko i apodyktycznie, będzie postrzegać cię jako przeciwnika i skupi się
wyłącznie na tym, jak z tobą walczyć. Równie dobrze mógłbyś mówić w obcym
języku, bo wszystko, co powiesz, ona przełoży sobie na „już ja cię dorwę”.
A jeśli do tego dopuścisz, twoje zadanie stanie się nieporównywalnie trudniejsze.
Gdy używasz głosu jako narzędzia wywierania wpływu, twoim celem jest
stworzenie i utrzymanie jak najlepszych w danej sytuacji stosunków.. Może ta
osoba nie będzie cię lubić albo nie będzie lubić pozycji, jaką reprezentujesz. Ale
dzięki sposobowi, w jaki do niej mówisz, pewnie nagle sobie pomyśli: „Rany,
zupełnie nie spodziewałem się czegoś takiego. Spodziewałem się zastraszania”.
Wciąż możesz napotkać jakiś opór, ale jeśli przesłuchiwany postrzega cię jako
kogoś, kto traktuje go profesjonalnie i z szacunkiem, kogoś obiektywnego, a nie
takiego, kto chce go po prostu dorwać, kogoś, kto nie wydaje się wrogiem – jego
opór znacznie osłabnie. A najpiękniejszy w tym jest fakt, że to wszystko działa
na korzyść twoją, a nie tej osoby, ale ona o tym nie wie.
Kiedy Phil rozpoczął swój monolog, przesłuchując Lee, jego pierwsze dwa
zdania po BWP brzmiały:
„Lee, sytuacja jest trochę niezręczna, wiem o tym. Bądź co bądź, ty i Nate
jesteście bliskimi przyjaciółmi i to od dawna”.
Wyrażając w ten sposób współczucie, Phil przekazał przesłuchiwanemu, że
rozumie. Rozumie, jak Lee się musi czuć, i obchodzi go to. Z całą pewnością nie
było w tym nic z improwizacji, a chwila, w której to stwierdzenie zostało
wygłoszone, też bynajmniej nie wzięła się z przypadku. To bardzo świadome
działanie. Doskonałą zasadą jest ta, by zdanie następujące bezpośrednio po
stwierdzeniu przejściowym wyrażało współczucie lub empatię. W ten sposób
rozmówca od samego początku słyszy dokładnie to, co chcesz, żeby usłyszał.
Wyrażenie współczucia przez Phila przygotowało Lee, by z odpowiednim
nastawieniem przyjął monolog.
W chwili gdy Lee przyznał, że myślał o „Antagończykach”, Houston
skwapliwie skorzystał z okazji, by okazać swoją empatię:
„Mnie też zawsze fascynowała Antagonia i często myślałem o tym, jak
niesamowicie byłoby podróżować po ich kraju, spotykać ludzi i to wszystko
zobaczyć”.
Teraz Phil nie tylko współczuł Lee, ale też się z nim identyfikował – nie tylko
przejął się jego uczuciami, ale sam także czuł podobnie. Należy tu wyjaśnić, że
owo konkretne wyrażenie empatii wymaga dalszego omówienia: to, co
powiedział Phil, nie było prawdą. Nigdy nie miał najmniejszej ochoty pojechać
do Antagonii. Kluczowy jest fakt, że to, co mówisz w swoim monologu, musi
brzmieć odpowiednio i wiarygodnie, ale niekoniecznie musi być prawdą
(przyjrzymy się dokładniej temu tematowi w rozdziale dziewiątym). Oczywiście
w naginaniu faktów nigdy nie można się posunąć do obiecywania czegoś, czego
nie możesz dać, by w ten sposób uzyskać informacje. Ale uznanie cię za
szczerego jest absolutnie niezbędne, a żeby tego dokonać, czasem jesteś
zmuszony kłamać, zwłaszcza gdy jakiekolwiek odczuwanie autentycznej empatii
jest po prostu niemożliwe. Spróbuj sobie na przykład wyobrazić, że musisz
przesłuchać osobę, która wykorzystywała seksualnie dzieci. Phil nie musi sobie
tego wyobrażać. On to przeżył.
Na początku kariery wezwano go, by przeprowadził wywiad z pracownikiem
amerykańskiego rządu piastującym wysokie stanowisko kierownicze. Przeciwko
temu mężczyźnie, którego nazwiemy „Oscarem”, toczyło się śledztwo w sprawie
molestowania nieletnich. Phil był rutynowo wzywany, żeby przeprowadzać
wywiady i przesłuchania ludzi oskarżonych o najstraszniejsze przestępstwa, jakie
można sobie wyobrazić. Stanowiło to część jego pracy i ktoś musiał ją wykonać.
Ale ten przypadek był szczególnie trudny.
Śledztwo w sprawie Oscara jak dotąd nie przyniosło żadnych rozstrzygających
dowodów. Problem polegał na tym, że mężczyzna nie przeszedł kilku badań
wariografem, ponieważ miał problem ze standardowymi pytaniami o dewiacje
seksualne. Dzięki temu procesowi wyodrębniono kłamstwo na temat aktywności
seksualnej dotyczącej dzieci, ale oskarżony niewzruszenie zapewniał, że nigdy
nic takiego nie zrobił.
Oscar doskonale wiedział, dlaczego wydział bezpieczeństwa polecił mu, by
spotkał się z Philem, więc nie było potrzeby udawać. Houston przejrzał razem
z podejrzanym wyniki badań wariografem. Z charakterystycznym dla siebie
spokojem zadał pytanie, które trzeba było zadać: czy Oscar kiedykolwiek
angażował się w aktywność seksualną z udziałem dzieci.
Zapytany zmarszczył brwi. Pogroził Houstonowi palcem i odpowiedział
z nieskrywaną pogardą:
– Młody człowieku, nigdy bym czegoś takiego nie zrobił. – Najeżył się
i gniewnie spojrzał na Phila. – To by było zboczone, a ja nie jestem zboczeńcem.
Houston usłyszał już wszystko, co chciał. Teraz przyszła pora, żeby to Oscar
posłuchał, więc Phil przeszedł do trybu przesłuchania.
– Oscar, z wyników badań wariografem w oczywisty sposób wynika, że jest
coś, o czym myślisz, coś związanego z aktywnością seksualną z udziałem dzieci,
i musimy porozmawiać, żeby to wyjaśnić. Posłuchaj, tak się składa, że mam
dwóch synków. Powiem ci szczerze: gdybym uważał, że jesteś zboczeńcem, nie
wytrzymałbym z tobą w tym samym pokoju. Nie byłbym w stanie. Ale nie o to
chodzi. Chodzi o to, żeby ustalić, co dręczy kogoś, kto od dawna wzorowo służy
swojemu krajowi. Cokolwiek cię dręczy, Oscar, zapewniam cię, że to nie koniec
świata. Gdyby tak było, równie dobrze wszyscy moglibyśmy się pożegnać z tym
światem, bo wszyscy robiliśmy rzeczy, których żałujemy i które nie dają nam
spokoju, kiedy o nich myślimy. Takie rzeczy się zdarzają, Oscar, chociaż wszyscy
chcą jak najlepiej. W takich sytuacjach często się przekonujemy, że dzieją się
różne rzeczy i że przytrafiają się też dobrym ludziom. Chodzi mi o to, że istnieją
takie sytuacje, kiedy źli ludzie robią złe rzeczy. Ale czasami dobrzy ludzie po
prostu podejmują niewłaściwe decyzje. Nie zamierzają nikogo skrzywdzić, ale
w pewnym momencie posuwają się za daleko, nie zdają sobie sprawy, jakie są
konsekwencje albo że komuś naprawdę dzieje się krzywda. Jeśli tak jest w tym
przypadku, Oscar, musimy o tym porozmawiać, żeby móc to naprawić. Wiesz,
nie jestem psychiatrą i nie udaję, że nim jestem. Ale wiem, że czasem w życiu,
a często w młodości, przytrafiają nam się rzeczy, które sprawiają, że później
robimy coś, nad czym nie mamy absolutnie żadnej kontroli. Bo gdybyśmy mieli
nad tym kontrolę, to by się nigdy nie zdarzyło. Wiem też, że żyjemy w szalonym
świecie, Oscar. To znaczy, gdziekolwiek się nie obejrzysz, jesteś bombardowany
seksem i nie da się przed tym uciec. To problem społeczny i społeczeństwo musi
to naprawić. My tego nie naprawimy, Oscar. Ale możemy naprawić tę sytuację,
jeśli podejdziemy do tego otwarcie i szczerze.
Szło całkiem dobrze. Słowa Phila najwyraźniej trafiały do przesłuchiwanego,
bo nie stawiał żadnego oporu. Houston kontynuował, powtarzał swoje uwagi,
a potem powtarzał je jeszcze raz. Gdy przyszła pora, żeby wybadać sytuację, Phil
zrobił to delikatnie, bez śladu drwiny czy świętoszkowatości.
– Oscar, wiem, że rozmawianie o tym wszystkim jest bardzo krępujące. Nikt
nie chce znaleźć się w takiej sytuacji, by mówić o sprawach, które są bardzo, ale
to bardzo prywatne. Rozmawianie o rzeczach dotyczących dzieci jest szczególnie
żenujące w społeczeństwie, w którym żyjemy, nie ma co do tego żadnych
wątpliwości. Ale czasami sytuacja dotyczy dzieci i powiedzmy to sobie wprost,
dzieciaki są wszędzie. A tak w ogóle, kiedy ostatni raz byłeś sam na sam
z którymś z tych dzieciaków?
Dalszy ciąg tej rozmowy miał tak zatrważający charakter, że absolutnie nie
zamierzamy narażać czytelników na szczegóły. Możemy tylko powiedzieć, że
Oscar przyznał się do molestowania setek dzieci. Powiedział nawet, jakie były
jego ulubione miejsca, w których szukał ofiary: popularna pizzeria i sieć salonów
gier automatycznych, której klientami byli również nieletni.
Powróćmy teraz do początku monologu Phila i przyjrzyjmy się, co powiedział,
odnosząc się do pełnego oburzenia stwierdzenia Oscara, że nie jest zboczeńcem:
„Posłuchaj, tak się składa, że mam dwóch synków. Powiem ci szczerze,
gdybym uważał, że jesteś zboczeńcem, nie wytrzymałbym z tobą w tym samym
pokoju”.
To stwierdzenie nie było całkowicie nieprawdziwe. W tamtym czasie Phil
faktycznie miał dwóch małych synków. Jednak oświadczenie, że nie uważa
Oscara za zboczeńca i że gdyby uważał, nie wytrzymałby z nim w tym samym
pokoju, było niezgodne z prawdą. Houston sądził, że Oscar jest tak zboczony, jak
tylko się da, i od przebywania z nim w jednym pomieszczeniu dostawał ciarek.
Musiał jednak zneutralizować strategię Oscara w celu przekonania go, że nie jest
zboczeńcem, tak by Oscar dał sobie spokój z tą taktyką. Najlepszym sposobem
na uzyskanie tego efektu było zgodzić się z nim, bez względu na nieprawdziwość
stwierdzenia. W chwili gdy Phil je wypowiedział, Oscar stracił kluczowy
manewr i musiał ponownie przemyśleć swoje podejście. A Houston znajdował
się tuż obok, żeby mu w tym pomóc.
Od czasu do czasu słyszymy pytanie, które być może i wam przyszło do głowy:
dlaczego naprawdę źli, zatwardziali, bezduszni ludzie, tacy jak Oscar albo jakiś
terrorysta, który bez mrugnięcia okiem zabija niewinnych ludzi, nie postrzegają
tego nierepresyjnego podejścia jako oznaki słabości lub niemocy, która zamiast
skłaniać ich do współpracy, zachęcałaby do czegoś, co uważają za łatwe
zwycięstwo?
Nasza odpowiedź brzmi: zastanówcie się nad założeniami leżącymi u podstaw
tego pytania. Co dokładnie oznacza bycie złym, zatwardziałym i bezdusznym?
I w jakim stopniu nasza własna percepcja takiego stanu jest autentyczna?
Twierdzenie, że taki stan oznacza postawę „nie będę współpracować ani mówić”,
jest narzucaniem naszej logiki – a tak naprawdę naszych uprzedzeń –
w odniesieniu do działań i myśli innego człowieka. Prawda jest taka, że ludzkie
zachowania niekoniecznie są logiczne i nie można oczekiwać ich zgodności
z naszymi oczekiwaniami czy uprzedzeniami. Bądź co bądź, co jest logicznego
w molestowaniu dzieci? Pewien psycholog z Agencji ujął to w ten sposób:
istnieje jedynie luźny związek pomiędzy ludzkim zachowaniem a logiką. Po
prostu nie możemy pozwolić sobie na to, by zakładać, że ci „źli”, albo w ogóle
ktokolwiek, zachowają się w jakiś konkretny sposób w konkretnych
okolicznościach. Nasze doświadczenia wielokrotnie to potwierdziły.
Susan Carnicero przeprowadzała kiedyś rozmowę kwalifikacyjną z osobą
ubiegającą się o pracę, nazwijmy ją „Lucille”, która przyznała we wstępnym
wywiadzie z jednym ze współpracowników Susan, że w przeszłości miała
problemy z narkotykami. Podkreślała jednak, że już dawno je przezwyciężyła.
Gdy Susan spotkała się z nią, żeby przeprowadzić wywiad, Lucille zjawiła się
bardzo swobodnie ubrana, w niebieskiej koszuli roboczej i niebieskich dżinsach.
Na koszuli widniało jakieś logo i w trakcie rozmowy Susan przyłapała się na
tym, że mu się przygląda i próbuje rozgryźć, co to takiego. Okazało się, że to
logo więzienia, w którym kobieta dopiero co skończyła odsiadkę za posiadanie
kokainy z zamiarem jej rozprowadzania. Zaraz po rozmowie z Susan Lucille
musiała zgłosić się w ośrodku, do którego ją przydzielono, by pomóc jej
w dalszej walce z nałogiem. Związek pomiędzy jej zachowaniem a logiką był
jeszcze luźniejszy niż strój, w którym przyszła na rozmowę.
6.
Jak dostosować monolog
USPRAWIEDLIWIENIE DZIAŁANIA
Nie istnieje taka rzecz, którą ktoś może zrobić i której nie można by
usprawiedliwić. Jesteś w stanie wymyślić jakiś powód albo wymówkę dla
absolutnie wszystkiego. W monologu jest to zagrywka dotycząca zachowania
twarzy, która okazuje się niezwykle skuteczna, gdy chcemy kogoś utrzymać
w trybie myślenia krótkoterminowego. Oto kilka przykładów tego, jak Phil
używał usprawiedliwiania w przypadku Lee:
„Dzieje się tak dlatego, że naprawdę dobrzy ludzie czasem potrafią wdepnąć
w coś po uszy i zanim się połapią, zaczynają się zastanawiać: »Rany, jak ja
się w coś takiego wpakowałem?«. Stało się tak, bo mieli serce we
właściwym miejscu. To znaczy, powiedzmy to sobie wprost: twoi
antagońscy przyjaciele na przestrzeni lat pomagali ci i cię wspierali, a więc
to jak najbardziej naturalne, że chciałeś im się jakoś zrewanżować. Jeśli ktoś
wyświadcza ci przysługę, to normalne, że chcesz dla niego zrobić to samo”.
„Ponieważ wiemy, że ludzie robią najróżniejsze rzeczy z rozmaitych
powodów i czasami te powody wykraczają poza to, na co ma się wpływ.
Czasami po prostu nie zdają sobie sprawy, jak poważne coś może być albo
że to w ogóle problem. Po prostu sobie tego wszystkiego nie przemyśleli”.
PRZENOSZENIE WINY
Wszyscy wiemy, jak łatwo jest wskazać palcem na kogoś innego, kiedy stanie się
coś złego. Wzięcie na siebie całej winy może być bardzo trudne, zwłaszcza gdy
potencjalne konsekwencje są poważne. Musisz więc uczynić przyznanie się do
winy jak najłatwiejszym dla przesłuchiwanego. Przekonaliśmy się, że bardzo
skutecznym sposobem w monologu jest poinformowanie takiej osoby, że
cokolwiek zrobiła, nie jest to do końca jej winą. A czyja to wina? Społeczeństwa,
szkoły, systemu, rządu. Myśl na szeroką skalę – szerszej koncepcji zawsze
łatwiej jest bronić, ponieważ jest bardziej mglista. Gdy stajesz się zbyt
precyzyjny, sam się narażasz, bo może to zabrzmieć tak, jakbyś coś obiecywał
albo jakbyś zamierzał odpuścić. Przesłuchując Lee, Phil zrzucił winę na bliżej
nieokreśloną sferę „polityki”:
„A więc bez względu na całą politykę, Lee, jak najbardziej rozumiem,
dlaczego ciągnie cię do Antagończyków”.
„Być może twoi antagońscy przyjaciele cię wykorzystali, nie wiem, nie
mnie o tym decydować, i na pewno nie zamierzam nikogo oceniać”.
USPOŁECZNIENIE SYTUACJI
Wszyscy jesteśmy istotami społecznymi, więc nasz obiekt musi czuć, że nie jest
wyizolowany ani opuszczony. Musi wiedzieć, że inni ludzie też byli w tej samej
sytuacji i możemy to osiągnąć, wzbogacając kontekst monologu o kolejne osoby.
Oto kilka przykładów, jak Phil osiągnął to z Lee:
ELEMENTY MONOLOGU
Usprawiedliwienie działania
Przenoszenie winy
Minimalizowanie powagi sytuacji
Uspołecznienie sytuacji
Położenie nacisku na prawdę
Michael: Paulette, przez dwa ostatnie dni słuchałem twojej historii i jest dla mnie
oczywiste, że coś cię dręczy. Wiem, że pan Jones powiedział ci, że moja paca
polega na tym, by dowiedzieć się, kiedy ludzie mówią prawdę, a kiedy zmyślają.
Myślę, że dręczy cię to, że niektóre rzeczy, jakie mi powiedziałaś, nie są do
końca zgodne z prawdą. Ale to jest w porządku, Paulette. Nie chcę, żebyś się tym
martwiła.
Opowiadasz tę historię już od dawna. Jeśli człowiek wystarczająco długo
opowiada jakąś historię, czasem sam zaczyna w nią wierzyć. Myślę, że w twoim
przypadku było podobnie. Po jakimś czasie staje się to po prostu częścią tego,
kim jesteś. Domyślam się, że na początku potraktowałaś to jak zwykłą grę, żeby
zobaczyć, jak ludzie zareagują. Pewnie z początku nawet się nie spodziewałaś, że
ci uwierzą. Ale kiedy ludzie ci uwierzyli, potem bardzo trudno ci było przyznać,
że tylko się wygłupiałaś. Od tego wszystkiego zaczęłaś mieć straszny mętlik
w głowie i zanim się połapałaś, zjawiłem się, żeby z tobą porozmawiać, i to
wszystko zostało rozdmuchane i wymknęło się spod kontroli.
Wiesz, prawie chce mi się śmiać, kiedy myślę o tym, jak ludzie powariowali.
To nawet zabawne, kiedy się nad tym zastanowić. Tak, chyba musisz się ze mną
zgodzić, że sytuacja zrobiła się trochę zwariowana, ale to wina dorosłych, którzy
brali w tym udział, nie twoja. Dużo rzeczy, które mówiłaś, naprawdę nie miało
sensu i nawet półgłówek powinien był się połapać, że tylko się wygłupiałaś. Na
twoim miejscu nie czułbym się zakłopotany z powodu tego wszystkiego, bo
nikomu nie stała się krzywda.
Pamiętam, że kiedy byłem mały, namówiłem dzieciaka sąsiadów, żeby
zamienił swoją zabawkę, dyliżans z końmi, na głupi kawałek kijka.
Paulette: Tak.
Michael: To dlatego produkuje się ołówki z gumkami, bo wiadomo, że ludzie
popełniają błędy. Wiem, że inni to zrozumieją, bo ja to rozumiem. Nikt nie będzie
się na ciebie złościł. Dzisiaj, zanim sobie pójdę, pomogę ci porozmawiać
z panem Jonesem i wyjaśnić mu, o co chodzi. Wiem, że będzie zadowolony, że
wszystko wyjaśnimy, zanim złoży papiery do sądu. Z początku może się to
wydawać trochę niezręczne, ale jesteś dzielną młodą damą i przejdziemy przez to
razem.
Paulette, pozwól, że o coś cię zapytam. Naprawdę próbowałaś zaszkodzić panu
X i pozostałym, czy się po prostu wygłupiałaś?
Wyjaśnij powód rozmowy i skup się na tym, by pomóc dziecku poczuć się
swobodnie i bezpiecznie.
Upewnij się, że dziecko rozumie różnicę między kłamstwem a prawdą,
i wyjaśnij mu, że to nic takiego, jeśli będzie odpowiadać „nie wiem” czy
„nie rozumiem”.
Bądź świadom tego, że zamiast rozmawiać z tobą szczerze, dzieci mogą
mówić to, co według nich chcesz usłyszeć.
Przytaczaj historyjki z dzieciństwa. Opowiedzenie dzieciom o czymś, co
zrobiłeś, kiedy byłeś w ich wieku, choć nie powinieneś był tego robić,
pomaga im nawiązać z tobą kontakt i uświadamia im, że rozumiesz, przez
co przechodzą.
Zadawaj proste, konkretne pytania. Gdy używasz terminów dotyczących
przestrzeni i czasu (takich jak nad/pod, w górę/w dół, do środka/na
zewnątrz, przed/po, dzisiaj/wczoraj/jutro), upewnij się, że dziecko je
rozumie.
Jako rodzic zastanów się, o co warto kruszyć kopie. Zachowaj podejście
z monologiem na te okazje, które naprawdę tego wymagają – takie jak
ściąganie w szkole, branie narkotyków czy zachowania o charakterze
przestępczym. Nadużywanie go w sprawach takich jak to, czy dziecko
odrobiło pracę domową lub czy posprzątało pokój, zmniejszy jego
skuteczność.
Unikaj okłamywania swojego dziecka. Dzięki temu masz o wiele
solidniejszy grunt pod nogami, gdy próbujesz je nakłonić, by powiedziało ci
prawdę.
7.
Jak radzić sobie z oporem
podczas monologu
PRZEKONUJĄCE STWIERDZENIA
Przekonujące stwierdzenia są wygłaszane w celu wpłynięcia na percepcję lub
manipulowania nią i stanowią niezwykle potężną broń. Ich siła polega na tym, że
albo są prawdziwe, albo też nie da się ich obalić.
Wróćmy do rozdziału trzeciego i do sprawy brakujących tabletek oksykodonu.
Przeszedłeś w tryb przesłuchania w rozmowie z Jane, która – jak wskazują
fakty – odpowiada za kradzież. Jesteś w połowie swojego monologu, gdy Jane
nagle ci przerywa. „Chwileczkę” – mówi i nawet nie przerywając, by zaczerpnąć
powietrza, rzuca swój argument:
„To przecież nie ma żadnego sensu. Pracuję tu od sześciu lat i jeszcze nigdy,
przenigdy o nic mnie nie oskarżano. Wyszkoliłam większość pozostałych
techników i cieszę się u nich szacunkiem. Po prostu nie jestem typem człowieka,
który by coś takiego zrobił. Dlaczego miałabym ryzykować utratę pracy dla
jakiegoś cholernego oksykodonu?”
Jane chce cię przekonać, że przesłuchujesz niewłaściwą osobę i jej plan polega
na tym, by przedstawić siebie jako świętą. Wszystko, co powiedziała, albo było
prawdą – faktycznie wyszkoliła większość pozostałych techników i rzeczywiście
cieszy się u nich szacunkiem – albo nie da się tego obalić: to, czy jest typem
człowieka, który by coś takiego zrobił, należy dopiero ustalić. Te przekonujące
stwierdzenia są potężne, ponieważ – no cóż – są takie przekonujące. Potrafisz
sobie nawet wyobrazić, że też opowiadasz coś takiego, gdyby to ciebie
niesłusznie oskarżono o kradzież. Różnica polega na tym, że choć podczas takiej
rozmowy faktycznie możesz wygłosić jedno z tych stwierdzeń, to
prawdopodobnie skupisz się na podkreśleniu swojej niewinności, zamiast
wymyślać mnóstwo przekonujących stwierdzeń, by udowodnić swoją świętość.
Gdy więc słyszysz takie stwierdzenia z ust Jane, musisz rozpoznać, czym są,
i je zneutralizować. Robisz to, po prostu się z nimi zgadzając: „Posłuchaj, Jane,
masz całkowitą rację. Wszyscy w aptece wiedzą, jak ciężko pracujesz. Ciągle
słyszę, jak inni technicy mówią, że bardzo im pomagasz, i dla mnie też byłaś
bardzo pomocna przez te lata”.
A potem od razu powracasz do swojego monologu:
„Dlatego takie ważne jest, żebyśmy to rozwiązali i mogli powrócić do tego, co
tak dobrze robimy i na czym tak wielu ludzi polega. Nie oczekuję od nas
oceniania kogokolwiek i żadne z nas nie powinno tego robić. Musimy się po
prostu dowiedzieć, dlaczego to się stało i naprawić to, byśmy dalej mogli
pomagać ludziom.”
Do Jane dociera, że jej plan nie wypalił. Próby przekonania cię poprzez
wywieranie wpływu na twoją percepcję nic jej nie dały. Nie ma wyboru: musi
porzucić tę taktykę.
EMOCJE
Ponieważ Jane musi zmienić strategię, równie dobrze może spróbować emocji.
Może to przybrać formę płaczu, skierowanego do ciebie wybuchu złości albo
napadu strachu czy paniki. Z całą pewnością nie chcesz ignorować emocji, ale
nie możesz też pozwolić, by zmusiły cię do zmiany podejścia. Jeśli Jane zaczyna
płakać, powinieneś okazać, że to dostrzegasz, a następnie to przezwyciężyć,
dając łagodnie, lecz stanowczo do zrozumienia, że łzy nie zadziałają:
„Jane, wiem, że jesteś zdenerwowana. Proszę, zrozum, że nie to było moim
zamiarem – ostatnią rzeczą, jakiej bym chciał, jest sprawić, by było to dla ciebie
jeszcze trudniejsze. I musisz też zrozumieć, że to nic nie pomoże – nerwy
żadnemu z nas dwojga nie przyniosą nic dobrego”.
A potem od razu wracasz do swojego monologu.
Z napadami złości lub paniki może być trochę trudniej, ale istnieją sposoby
radzenia sobie z nimi, o ile zachowasz spokój. Susan przeprowadzała kiedyś
rutynowy proces ponownej weryfikacji pracownicy agencji, nazwijmy ją
„Stellą” – kobiety, z którą agentka musiała czterokrotnie przeprowadzać wywiad
w związku z jej zwodniczymi zachowaniami w reakcji na pytania o ochronę
tajnych informacji. Stella, która po pierwszych trzech rozmowach nazywała
Susan „boginią tortur z utlenianymi włosami”, ciężko to przeżywała. Takie
rozmowy mogą być trudne w każdych okolicznościach ze względu na ich
nieodłącznie inwazyjną naturę, ale gdy przesłuchiwana osoba próbuje zataić
informacje, są też niesamowicie wyczerpujące. Jeszcze przed czwartą rozmową
było jasne, że Stella bardzo poważnie naruszyła zasady korzystania ze ściśle
tajnych dokumentów, więc Susan przeszła do trybu przesłuchania. Gdy
wygłaszała swój monolog, spokojnie zapewniając, że już wielokrotnie spotykała
się z takimi przypadkami u innych pracowników, jej ton był pełen troski
i współczucia. Nie przyniosło to zamierzonego skutku. Stella zaczęła wrzeszczeć
na Susan, że ma już tego dość, i jeśli nie zostawi się jej w spokoju, wjedzie na
siódme piętro – na którym mieści się gabinet dyrektora oraz inne biura
pracowników najwyższego szczebla – i rzuci się z balkonu.
Susan pozostała niewzruszona. „Stello, wiem, jakie to musi być trudne –
powiedziała łagodnie – ale jedynym sposobem, żeby to rozwiązać, jest zachować
spokój i zdrowy rozsądek, żebyś pomogła nam zrozumieć, co i dlaczego się stało.
W ten sposób będziemy mogły sobie z tym poradzić i zostawić to za sobą”.
A potem od razu powróciła do swojego monologu.
Podobnie jak w przypadku neutralizowania przekonujących stwierdzeń,
przekaz jest tutaj prosty: To nie zadziałało. Nie zastraszysz mnie, nie wywrzesz na
mnie nacisku, nie wpłyniesz na mnie. Musisz wymyślić jakiś inny plan, a ja jestem
tuż obok, żeby ci w tym pomóc.
Choć poradzenie sobie z emocjami może być trudne, ich okazywanie wcale nie
musi stanowić czegoś złego. Przekonaliśmy się, że często po okazaniu emocji
bardzo szybko następuje przyznanie się do winy. Emocje, zwłaszcza złość
i agresja, nierzadko są ostatnią deską ratunku. Kiedy już się ich pozbędziesz,
jesteś prawie u celu. Przesłuchiwana osoba uświadamia sobie, że nie ma sensu
ciągnąć tego dalej.
ZAPRZECZENIA
Pamiętaj mantrę, którą wprowadziliśmy wcześniej: jeśli ktoś kłamie, nie chcemy,
żeby poruszał ustami. A więc jeśli opór pojawi się pod postacią próby
wygłoszenia zaprzeczenia, musisz stłumić go w zarodku. Jak zauważyliśmy
w rozdziale piątym, istotne są uważność i zaangażowanie przez cały czas
wygłaszania monologu i jedną z korzyści, jakie z tego wynikają, jest fakt, że
możesz dzięki temu wychwycić sygnały zapowiadające zaprzeczenie. Gdy
przesłuchiwana osoba zamierza przerwać twój monolog zaprzeczeniem, często
sygnalizuje to zwrotami takimi jak „Już mówiłem…” albo „Przecież mówię,
że…”. To dla ciebie wskazówka, żeby przeprowadzić jakąś szybką manipulację.
Jeśli dostaniesz od Jane wskazówkę, że zaraz spróbuje wykoleić twój monolog
zaprzeczeniem, albo jeśli cię ubiegnie i uda jej się to zaprzeczenie wygłosić,
istnieje kilka natychmiastowych działań, które możesz podjąć, by zniwelować jej
wysiłki. Po pierwsze, jeśli chcesz, by jakaś osoba przestała mówić, bardzo
skuteczne będzie użycie jednego słowa: jej imienia. Jednym z fascynujących
niuansów międzyludzkiej komunikacji jest to, że gdy słyszymy swoje imię,
mamy naturalną tendencję, by przełączyć się z trybu mówienia do trybu
słuchania, ponieważ w ten sposób ludzie zwykle przykuwają naszą uwagę, żeby
nam coś powiedzieć – słyszymy nasze imię i nadstawiamy uszu.
Po drugie, użyj zwrotu przejęcia kontroli, takiego jak „Jane, poczekaj chwilę”
albo „Jane, daj mi coś wyjaśnić”. Pozwala ci to odzyskać panowanie nad
rozmową i ostrożnie powrócić do swojego monologu. Jak zawsze, należy to
powiedzieć spokojnie i bez podnoszenia głosu – próba kontrolowania sytuacji
przez głośniejsze wypowiedzi tworzy atmosferę konfrontacji, która tylko utrudnia
realizację twoich zadań.
Po trzecie, wyjątkowo skutecznym mechanizmem sprawiającym, że ktoś
milknie, jest uniwersalny znak „stop” – unosisz rękę. Robisz to niemal jak
w obronnym geście – nie wyciągasz jej agresywnie, nie podsuwasz komuś pod
nos ani nie prowokujesz. Jest to wizualne wzmocnienie zwrotu przejęcia kontroli
i działa lepiej, niż możesz przypuszczać. Dzieje się tak dlatego, że jest to bitwa
na słowa, i jeśli sprawisz, że ktoś zamilknie, odbierasz mu broń.
W średniowieczu były to potyczki na miecze, na Dzikim Zachodzie strzelanina.
Rycerz, któremu wytrącono z ręki miecz, czy kowboj, któremu skończyły się
naboje, nagle nie mieli wyboru: musieli podnieść ręce i się poddać. Byli bezradni.
Takie samo poczucie bezradności może przytłoczyć osobę toczącą bitwę na
słowa, gdy nie jest w stanie mówić. Walka staje się jednostronna.
Kilku śledczych z biura szeryfa w Kalifornii, którzy parę lat temu przeszli
nasze szkolenie, skontaktowało się później z nami, by opowiedzieć, jak ostatnio
rozbili szajkę złodziei przypominającą gang. Dokonali tego, nakłaniając jednego
z jej członków, którego nazwiemy „Carl”, by przyznał, że szajka włamała się do
magazynu i ukradła dyski z systemem komputerowym warte sto tysięcy dolarów.
Szef tych śledczych twierdził, że przesłuchiwanie Carla nie ma sensu, bo był
jednym z najbardziej zatwardziałych członków grupy i skłonienie go do
mówienia nie wchodziło w rachubę. Gdy śledczy upierali się, że mimo wszystko
warto spróbować, szef ustąpił. Po tym, jak uzyskali przyznanie się do winy,
zdumiony przełożony chciał wiedzieć, jak to zrobili. Wrócili do pokoju
przesłuchań i spytali Carla, co skłoniło go, by się przyznać.
„Wiedziałem, że gra skończona, gdy tylko zobaczyłem, że pan podnosi rękę
i nie pozwoli się okłamywać” – odparł Carl. Nie mogąc nic powiedzieć, poczuł
się tak, jakby przyszedł z nożem na strzelaninę. Nie miał szans.
Opór różni się nie tylko formami, jakie przybiera, ale też momentem, w jakim się
pojawia. Często powstaje, zanim jeszcze przesłuchanie na dobre się rozpocznie.
Jeśli ktoś sobie postanowił, że zamierza opierać się temu procesowi niezależnie
od tego, czy jest to rozmowa kwalifikacyjna, przesłuchanie przestępcy czy też
jakaś inna rozmowa, jego celem będzie prawdopodobnie gra na zwłokę lub
przejęcie kontroli nad sytuacją. Z pewnością było tak w przypadku kierownika
wyższego szczebla firmy z listy Fortune 500, którego nazwiemy „Norman”.
Na początku kariery w Agencji Phila przydzielono do sprawy związanej
z wyborem tejże firmy do realizacji kontraktu rządowego. Delikatna natura prac,
które należało wykonać w ramach kontraktu, wymagała, by kilku kierowników
z firmy, w tym Norman, otrzymało certyfikaty bezpieczeństwa. W przypadku
Normana procedura weryfikacji wykazała, że posiadał on zagranicznego
współpracownika, czego wbrew wymogom nie ujawnił przed rządem. Sytuacja
była poważna: Norman skłamał w rządowym formularzu w sprawie powiązań
z obywatelem obcego państwa. Zadaniem Phila było sprawić, by Norman
przyznał się do tych kontaktów, określić ich naturę i ustalić, dlaczego mężczyzna
ich nie ujawnił.
Postronnemu obserwatorowi można by wybaczyć, jeśli postrzegałby tę walkę
jako bardzo nierówną. Phil, młody i stosunkowo mało doświadczony, miał stawić
czoła o wiele starszemu kierownikowi, który bez wątpienia przywykł do
wydawania poleceń i do tego, że je wykonywano. Demonstrowanie kontroli nad
sytuacją podczas każdego spotkania biznesowego było jego drugą naturą. Już
w chwili, gdy Norman wszedł do pokoju, Phil wiedział, że będzie miał pełne ręce
roboty.
Houston się przedstawił i poprosił przesłuchiwanego, by ten usiadł. Norman
nie odezwał się ani słowem, obrzucił go lekceważącym spojrzeniem, po czym
odwrócił się i zauważył wieszak na drzwiach. Powoli do niego podszedł,
demonstracyjnie przeciągając każdy ruch zdjął marynarkę, odwiesił ją i w końcu
zajął miejsce. Popatrzył na Phila. „Nie mam na to zbyt wiele czasu” –
oświadczył, co pozostawało w silnym kontraście do jego teatralnie rozwlekłego
wejścia.
Norman najwyraźniej wybrał przeciwne podejście do spotkania niż Phil
i postanowił użyć strategii, którą nazywamy „kontrolą dostępu”. Jego celem było
ograniczanie dostępu do siebie poprzez grę na zwłokę: zgodnie z tym
rozumowaniem, im mniej Houston będzie miał czasu na pracę z podejrzanym,
tym mniejsze jego szanse na sukces. To przekonało Phila, że Norman jest bardzo
przejęty. Prawdopodobnie śmiertelnie przerażony.
Houston wiedział, że sytuacja najpewniej odpowiada jednemu z dwóch
scenariuszy: nieujawnionym zagranicznym współpracownikiem była albo
kobieta, z którą Norman miał romans, albo też chodziło o zagraniczny kontrakt
finansowy. Wiedział też, że biorąc pod uwagę ogromne obawy Normana,
zapewne chodziło o to pierwsze: mężczyzna był żonaty i jego zachowanie
bardziej pasowało do tego, że będzie musiał przyznać się do kochanki niż
zidentyfikować zagranicznego partnera biznesowego. Phil był przygotowany na
sprawdzenie obu możliwości, ale najpierw wybrał scenariusz z kochanką.
Problemu nie stanowiło to, że Norman był żonaty i miał kochankę za granicą,
lecz nieujawnienie tego faktu i brak szczerości. Phil posiadał odpowiednie
narzędzia, by sprostać sytuacji i dotrzeć do prawdy. Jego monolog przybrał
klasyczną formę:
„Norman, przede wszystkim ważne jest, byś zrozumiał, że takie rzeczy często
się zdarzają. I kiedy mówię »często«, nie chodzi mi tylko o to, ile osób widujemy
w podobnej sytuacji. Mam na myśli również, że to ludzie na bardzo różnych
stanowiskach. Prawda jest taka, że nikt nie jest odporny na taką sytuację – to
zwyczajna sprawa, sprawa związków międzyludzkich i coś, o czym ludziom
bardzo trudno się rozmawia. Możesz mi wierzyć lub nie, ale rozmawiamy
z ludźmi, którzy są gotowi narazić swoje stanowiska, byle tylko nie powiedzieć
nam o takiej sytuacji, ponieważ zakładają, że będziemy ich oceniać, czego
w świetle prawa nawet nie wolno nam robić. Absolutnie nie mamy prawa do
dokonywania moralnego osądu, Norman; to nie nasza sprawa. Musimy natomiast
zrozumieć, jakie to ma konsekwencje kontrwywiadowcze. I pozwól, że ci
powiem, że takie sytuacje bardzo rzadko stanowią problem kontrwywiadowczy.
Mówię ci, gdybym był w Las Vegas, obstawiałbym osiemdziesiąt procent szans
na to, że niezależnie od tego, czym zamartwia się człowiek, który tutaj siedzi, nie
ma żadnego powodu do zmartwień”.
Mężczyzna słuchał w skupieniu i przetrawiał to, co usłyszał. Uspokajający,
współczujący głos Phila i jego życzliwy ton były dla niego źródłem pocieszenia.
„Posłuchaj, Norman, o nic cię nie oskarżam. Próbuję tylko się w tym połapać.
Gdyby w tej chwili wszedł tutaj dyrektor CIA i spytał mnie, czego jestem pewny
w tej sytuacji, powiedziałbym, że jedyną rzeczą, której mogę być pewien, jest
fakt, że skoro pojawił się ten problem, istnieje coś, co nie daje ci spokoju”.
W ten sposób Phil wybadał grunt – gdyby nie natrafił na opór po tym
stwierdzeniu, wiedziałby dwie rzeczy: po pierwsze, że miał rację co do kochanki,
a po drugie, że Norman się przyzna. Skoro przesłuchiwany nie zaprotestował w
reakcji na sugestię Houstona, że coś ukrywa, wszystko było już w sumie
przesądzone.
Norman powoli pokiwał głową. „Tak” – powiedział.
„Powiedz mi, co cię gryzie, Norman. Wyjaśnijmy to, żeby zakończyć twoją
weryfikację” – kontynuował uspokajająco Phil. Mężczyzna opowiedział mu
o zagranicznej kochance.
Houston, mimo młodego wieku i dość skromnego doświadczenia oraz mimo
wyrafinowanej taktyki i perfekcyjnych umiejętności kierowniczych Normana,
uporał się z zadaniem. Wciąż jednak próbował pojąć, jak to możliwe, że siedzący
przed nim człowiek został tak bezapelacyjnie pokonany. Phil wiedział, że sukces
jest nie tyle jego zasługą, co wynika z samej siły stosowanego procesu. Zrobiło to
na nim ogromne wrażenie. I pod tym wrażeniem pozostaje do dziś.
Koniec końców Norman otrzymał certyfikat bezpieczeństwa. Było to dla Phila
o wiele ważniejsze niż fakt, że wygrał tę rundę.
TYPY OPORU
Przekonujące stwierdzenia
Emocje
Zaprzeczenia
TŁUMIENIE ZAPRZECZEŃ
Teraz, gdy Jane wybrała już ścieżkę przyznania się, następnym zadaniem jest
przeprowadzenie przesłuchania. Twoim pierwszym odruchem może być chęć
przyciśnięcia jej w sprawie oksykodonu. Oprzyj się mu – możesz dojść do tego
później. Jane znajduje się w trybie myślenia krótkoterminowego, więc
wykorzystaj to, przyjmując lateralne podejście i ustalając, czy masz do czynienia
z większym problemem niż kradzież brakującego oksykodonu:
„Jane, doceniam to. Wiem, że to było trudne. Ale możesz mi wierzyć, to nie
koniec świata. Pozwól, że cię spytam, kiedy jeszcze wydarzyło się coś takiego?”
Powiedzmy, że w reakcji na twoje pytanie Jane – wyraźnie zdenerwowana, że
znalazła się w takim położeniu – zbiera się na odwagę i przyznaje: kiedyś
wsunęła do kieszeni kilka tabletek vicodinu. Otrzymujesz wiadomość, że Jane
posiada dodatkowe informacje i nie chciała ci ich ujawniać, a zatem równie
dobrze może posiadać więcej takich, które chce zataić. Żeby sobie z tym
poradzić, pomyśl o przyznaniu się do kradzieży vicodinu jak o „chwili nad
urwiskiem”. Jane mogła sobie rozważać: „W porządku, powiem o oksykodonie
i vicodinie, ale nie mogę powiedzieć o tym, o tym i o tym, bo gdybym to zrobiła,
nie byłoby szans, żebym nie wyleciała z pracy”. To trochę tak, jakby stała na
skraju urwiska: jeśli zrobi jeszcze jeden krok, przepadnie.
Twoim zadaniem jest zbadanie, co znajduje się po drugiej stronie. A więc gdy
Jane mówi ci o vicodinie, przyjmujesz to z wdzięcznością, nagradzasz ją
i kontynuujesz, jakby nigdy o tym nie wspominała. Dwa najważniejsze słowa
w tym procesie zbierania informacji brzmią: co jeszcze? Myśl o każdym
kolejnym przyznaniu się jak o dotarciu do kolejnego urwiska i dalej badaj, co jest
po drugiej stronie. Jeśli Jane zacznie wykazywać zwodnicze zachowania, od razu
powróć do monologu. Jeśli przyzna się do czegoś jeszcze, nagrodź ją. Kontynuuj,
dopóki nie powie, że to już wszystko, nie wykazując przy tym zwodniczych
zachowań. Pamiętaj, by po każdym przyznaniu się nie zaczynać drążyć jakiejś
pojedynczej kwestii. Najlepsze, co możesz zrobić, to gromadzenie cennych
okruchów informacji, żeby farmaceutka nie odniosła wrażenia, że prosisz ją
o jakiś wielki zrzut danych i wyczerpujące emocjonalnie wyznania. Potem, gdy
masz już te wszystkie okruchy i przychodzi pora, by zacząć drążyć, nie cofaj się
do początku – zacznij od tego, do czego ostatnio się przyznała. Prawdopodobnie
jest to najpoważniejsza sprawa, ponieważ najbardziej starała się ją ukryć.
Zbierając cenne informacje, nie zapominaj o tym, jak ważne jest ciągłe
zaangażowanie. Podkreślaliśmy w rozdziale szóstym, że zaangażowanie osoby,
którą przesłuchujesz, ma kluczowe znaczenie dla tego, byś wydał się jej szczery,
co z kolei pomoże przekonać ją do ujawnienia prawdy. Należy jednak wyjaśnić,
że równie ważne jest zaangażowanie polegające na upewnieniu się, że nie
przeoczysz żadnego z istotnych faktów, które do ciebie trafiają.
Susan przeprowadzała kiedyś rozmowę kwalifikacyjną z kandydatem,
nazwijmy go „Marvin”, który wspomniał podczas wywiadu, że sześć lat temu
skończył szkołę średnią. Taka informacja zazwyczaj nie byłaby szczególnie
ważna, więc jeśli prowadzący wywiad nie jest w to intensywnie zaangażowany,
coś podobnego łatwo może umknąć i zgubić się w stercie ważnych informacji
zbieranych w trakcie rozmowy. W tym przypadku, gdy Susan poruszyła kwestię
brania narkotyków, Marvin przyznał się, że pięć lat temu brał kokainę.
Z powodów, które już wyjaśniliśmy, Susan nie drążyła tej sprawy, zachowywała
się tak, jakby tego nawet nie usłyszała. Wypytywała dalej Marvina, by ustalić,
jakie jeszcze narkotyki mógł brać i kiedy to miało miejsce. Gdy z satysfakcją
stwierdziła, że nie ma już kolejnych urwisk, wróciła do sprawy kokainy i zaczęła
ją drążyć. Spytany o okoliczności, Marvin powiedział, że razem z kilkoma
kumplami ze szkolnej drużyny hokejowej brał kokainę na zjeździe absolwentów
z okazji pięciolecia ukończenia szkoły. Ups! Do mężczyzny dotarło, że dał
plamę, dopiero gdy Susan mu to uświadomiła.
„No dobrze, Marvin. Pomóż mi to zrozumieć – powiedziała bez cienia
dezaprobaty w głosie. – Wcześniej mówiłeś, że ostatni raz brałeś kokainę pięć lat
temu. Powiedziałeś też, że sześć lat temu skończyłeś szkołę średnią. Skoro brałeś
kokainę na zjeździe z okazji pięciolecia ukończenia szkoły, to mógłbyś mi
wyjaśnić, dlaczego czas się nie zgadza?”
Marvin wiedział, że nie ma wyjścia. Przeprosił i przyznał, że to jednak nie
było pięć lat temu. Jak się okazało, ostatni raz brał kokainę mniej więcej dwa
miesiące temu. Gdyby Susan nie była na tyle zaangażowana, by wychwycić
pozornie nieistotny fakt, że Marvin sześć lat temu skończył szkołę średnią, w
kwestii narkotyków zostałaby pokonana.
À propos chwil nad urwiskiem – jeśli tak się składa, że jesteś kobietą i byłaś
kiedyś zmuszona kupić nowy samochód, pewnie wiesz, jakie to uczucie mieć
ochotę rzucić się z najbliższego urwiska. Może się to zamienić w skrajnie
frustrujące doświadczenie, gdy pozbawieni skrupułów sprzedawcy starają się, jak
mogą, wykorzystać sytuację, w której – jak im się wydaje – mają przewagę.
Sztuczka polega na tym, by zamienić się miejscami i wykorzystać te chwile nad
przepaścią na własną korzyść.
Niedawno Susan szukała nowego samochodu. Doświadczenia w pierwszym
salonie, do którego poszła, uświadomiły jej, z czym będzie musiała się zmierzyć.
Widziała reklamę wyprzedaży konkretnego modelu w tym miejscu – każdy
samochód na parkingu sprzedawano po bardzo atrakcyjnej, niskiej cenie. Gdy
Susan zjawiła się na miejscu, sprzedawca zabrał ją na parking, na którym
wszystkie samochody zostały uszkodzone przez niedawne gradobicie – niektóre
bardziej niż inne. Susan uznała, że to dziwne, bo w reklamie nic nie wspominano
o uszkodzeniach po gradzie. Zapytała więc sprzedawcę, czy to jedyne samochody
objęte wyprzedażą.
„Och, nie – odparł. – Są też inne. Chciałaby je pani obejrzeć?”
„Już nie” – odpowiedziała Susan i wyszła.
W następnym salonie, do którego trafiła, próbowano wykorzystać poczucie
winy, co najwyraźniej było szczególnie skuteczne w przypadku kobiet. Po jeździe
próbnej sprzedawca zaproponował Susan, żeby zabrała samochód do domu
i pojeździła nim przez kilka dni. Kobieta protestowała, ale sprzedawca był
niewzruszony. „Proszę go wziąć – nalegał. – Kiedy pani naprawdę już go pozna,
nie będzie pani chciała go oddawać”.
Susan ustąpiła. Zostawiła swój samochód w salonie i pojechała do domu
nowym. Gdy przyprowadziła go następnego dnia, sprzedawca był zachwycony na
jej widok.
„Zaraz przyprowadzę kogoś, kto pomoże pani przenieść rzeczy ze starego
samochodu do tego” – stwierdził rzeczowo. Gdy Susan powiedziała mu, żeby się
wstrzymał, bo postanowiła jednak zrezygnować z zakupu, radosny wyraz twarzy
sprzedawcy zmienił się w urażoną minę, jakby agentka go wykorzystała. To nie
podziałało. Używając zaledwie kilku słów, dała mu do zrozumienia, żeby
odpuścił sobie próby wywołania u niej poczucia winy.
Po kilku kolejnych przykrych doświadczeniach, które prowadziły donikąd,
Susan postanowiła dobrze się przygotować przed wizytą w kolejnym salonie,
żeby stłumić takie gierki w zarodku. Zebrała trochę informacji – zdecydowała,
jaką chce markę i model, ustaliła, który salon dostawał w internecie najwyższe
oceny od klientów, zastanowiła się, jakich dodatków potrzebuje, a jakich nie,
i dowiedziała się, na jakiej zasadzie działają prowizje od sprzedaży w salonach
samochodowych.
Gdy przyjechała na miejsce, natychmiast podszedł do niej sprzedawca, którego
nazwiemy „Steve”. Susan powiedziała mu, że upatrzyła sobie konkretny
samochód i pierwszą rzeczą, której chciałaby się dowiedzieć, jest to, ile może
dostać za swój używany wóz. Steve go obejrzał, poszukał chwilę w komputerze
i odpowiedział: „Dziesięć tysięcy”.
Nastąpiła pierwsza chwila nad urwiskiem w trakcie owego spotkania. Mogła to
być najlepsza cena za stary samochód albo nie, więc Susan musiała to sprawdzić.
Zachowała się tak, jakby nie usłyszała odpowiedzi Steve’a.
„Ile najwięcej może mi pan dać za samochód z tak małym przebiegiem i w tak
dobrym stanie?” – zapytała. Sprzedawca się zawahał.
„Mamy świetną reputację, bo doskonale płacimy za zwracane wozy – odparł. –
Nie znajdzie pani salonu, który zaproponowałby więcej”.
Te przekonujące stwierdzenia podpowiedziały Susan, że istnieje szansa, może
nawet całkiem spora, że dostanie większą sumę. Przyszła pora na przejście do
czegoś w rodzaju minimonologu i nakłonienia Steve’a, by zaproponował lepszą
cenę.
„Steve, naprawdę nie chcę marnować twojego czasu, a już na pewno nie chcę
cię obrazić – zaczęła. – Ale mam określony budżet, więc musimy jakoś sprawić,
bym zmieściła się w tych granicach. Słyszałam, że można się tu załapać na
świetne okazje, i to dlatego tu przyjechałam. Przyjaciółka mi mówiła, że jesteście
dość elastyczni, więc po prostu chciałabym, żebyś wiedział, że jeśli uda ci się
jakoś sprawić, bym dostała trochę więcej za ten stary wóz, to by mi naprawdę
pomogło”.
Steve zorientował się, że nie pójdzie tak łatwo, jak mu się wydawało. Koniec
końców Susan nakłoniła go, by za stary wóz dali jej dwanaście tysięcy pięćset
dolarów i przyszła pora, by się przekonać, ile sprzedawca opuści z sugerowanej
przez producenta ceny nowego samochodu. Rozegrała się ta sama scena,
z jeszcze kilkoma „chwilami nad urwiskiem”, a gdy było już po wszystkim,
Susan udało się na tyle zbić cenę wskazywaną przez producenta, by zrobić
świetny interes w porównaniu z ofertami, na jakie natrafiła, zbierając informacje.
Na tym etapie Steve prawdopodobnie chciał ratować, ile się da, powiedział
więc Susan o specjalnym pakiecie obejmującym gwarancję, serwis i pomoc
drogową, który bardzo jej polecał.
„Zwłaszcza jako kobieta – powiedział Steve – ostatnią rzeczą, jakiej by sobie
pani życzyła, byłby samochód, który zepsułby się w jakiejś niebezpiecznej
okolicy, ponieważ nie był odpowiednio serwisowany. Ten pakiet pani
zagwarantuje, że wóz zawsze będzie tak niezawodny, jak w chwili, w której
wyjedzie pani z naszego parkingu. Czułbym się lepiej, wiedząc, że jest pani
bezpieczna w samochodzie, który sprzedałem. Pakiet jest odnawiany co roku,
więc jeśli po tym roku dojdzie pani do wniosku, że go nie potrzebuje, może pani
z niego zrezygnować”.
Susan puściła mimo uszu komentarz „zwłaszcza jako kobieta”. Ale dała
Steve’owi trochę popalić.
„Jeśli wykupię ten pakiet na pierwszy rok, dostaniesz za to prowizję,
prawda?” – spytała. Mężczyzna wydawał się zaskoczony tym pytaniem.
„No cóż, tak” – przyznał.
„A jeśli po roku z niego zrezygnuję i tak dostaniesz prowizję?”
Steve milczał przez chwilę. Pewnie sobie pomyślał: zapamiętaj, nie pędź
natychmiast w stronę każdej blondynki, która wejdzie do salonu. „Tak” –
przyznał, uświadamiając sobie, że przez swój tekst „Czułbym się lepiej…”
wyszedł na palanta.
Susan nie wykupiła pakietu. I opuściła salon, zrobiwszy świetny interes.
9.
Tworzenie szczerego,
pełnego empatii monologu:
fikcja jako jedna z opcji
Kilka lat temu Phil i Michael przebywali na terenie należącej do klienta firmy
budowlanej stawiającej domy i budynki biurowe. Agenci zostali wezwani przez
dyrektor ochrony tej firmy, którą nazwiemy „Sandy”, by przesłuchać pracownika
podejrzanego o kradzież wartościowego kamienia i innych materiałów z kilku
placów budowy objętych działalnością firmy. Nie była to jakaś przypadkowa
kradzież – odnotowano znaczne straty – i wszystko wskazywało na
skoordynowane działania.
Podejrzany pracownik, którego nazwiemy „Jake”, wcześniej kategorycznie
zaprzeczał, jakoby miał cokolwiek wspólnego z kradzieżą tych materiałów. Phil
i Michael spotkali się z nim i w ciągu sześciu godzin mężczyzna nie tylko
przyznał się do trwających dwa lata kradzieży materiałów wartych tysiące
dolarów, ale wskazał też kilkunastu innych pracowników pomagających mu
w przestępstwie. Gdy Phil i Michael przekazali to wszystko Sandy, ucieszyła się
ze zdobycia tych informacji, ale równocześnie była przygnębiona, bo należało
zwolnić prawie wszystkich pracowników firmy. W tamtej chwili jednak jej
największy problem stanowił Jake. Było późne piątkowe popołudnie i wiedziała,
że do poniedziałku nie jest w stanie skompletować wszystkich dokumentów
potrzebnych, by go zwolnić. W tych okolicznościach musiała jednak odebrać
Jake’owi klucze, identyfikator, sprzęt należący do firmy i natychmiast pod
eskortą wyprowadzić go poza teren zakładu.
– Moglibyście się tym zająć, panowie? – spytała Sandy.
Postura Jake’a robiła wrażenie. Miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu,
ważył jakieś sto dziesięć kilo i był zbudowany jak linebacker (wspomagający
w futbolu amerykańskim – przyp. red.). Phil i Michael bez problemu mogli sobie
wyobrazić, jak bierze pod pachę stukilową marmurową płytę i się z nią ulatnia.
Odwrócili się i popatrzyli po sobie.
– Ja mu tego nie powiem – stwierdził Phil. – Ty to zrób.
– Akurat – zakpił Michael. – Nie ma mowy. Ty mu powiedz.
– No to świetnie – westchnęła Sandy.
Phil się uśmiechnął.
– Nabijamy się tylko – powiedział. – Zajmiemy się tym.
Wrócili do pokoju, w którym przesłuchiwali Jake’a, i usiedli z nim przy małym
stole konferencyjnym. Houston zaczął:
– Posłuchaj, Jake, po pierwsze i najważniejsze, doceniamy to, jak sobie
poradziłeś z tą sytuacją. Postąpiłeś słusznie. To bynajmniej nie było łatwe, ale
zrobiłeś, co trzeba.
Pora zaszczepić wirusa umysłu. Trzeba było jakoś przekonać Jake’a, że być
może to wszystko przetrwa, ponieważ postąpił słusznie.
– Nie mamy pojęcia, co z tego wszystkiego wyniknie, bo nie do nas należy
podejmowanie decyzji o tym, co się tutaj dzieje. Mamy tylko ustalić fakty
i przekazać, w jakim stopniu współpracowałeś. Byłeś niezwykle chętny do
współpracy z nami i to doceniamy. Niestety, jak się pewnie spodziewasz,
wyjaśnienie sprawy trochę potrwa. W związku z tym poproszono nas, żebyśmy ci
przekazali, że powinieneś iść do domu i za bardzo się nie przejmować. Niestety,
zasady najwyraźniej przewidują, że musimy zatrzymać twoje klucze,
identyfikator i wszystko, co należy do firmy. Wiem, że to był dla ciebie naprawdę
ciężki dzień, więc nie zamartwiaj się za bardzo w weekend. Firma skontaktuje się
z tobą w poniedziałek, żeby to wszystko wyjaśnić. Naprawdę mi przykro, że na
ten czas muszę zatrzymać twoje rzeczy.
– Rozumiem to – odparł Jake. – Nie ma sprawy. – Nie był zadowolony, ale
oddał wszystko.
Phil i Michael odprowadzili mężczyznę na ogrodzony parking dla
pracowników. Gdy Jake wsiadł do samochodu, agenci podeszli do bramy –
ponieważ mężczyzna nie miał już identyfikatora, musieli wstukać kod, żeby ją
otworzyć. Brama zaczęła się otwierać i podjeżdżając do niej, Jake zwolnił,
a szyba w oknie zaczęła się opuszczać. Nie wyglądało to dobrze. Philowi
i Michaelowi równocześnie przemknęła przez głowę ta sama myśl: ma broń.
Samochód się zatrzymał i mężczyzna na nich spojrzał. Nie miał broni.
– Chciałem tylko powiedzieć, że naprawdę miło mi było was poznać,
chłopaki – powiedział. – Wolałbym was spotkać w innych okolicznościach, ale to
była prawdziwa przyjemność i doceniam to.
Wyciągnął rękę przez okno, uścisnął im obu dłonie i odjechał. W poniedziałek
Jake został zwolniony i od tamtej pory nikt z firmy o nim nie słyszał.
Morał tej historii jest związany z zasadą, którą zapożyczyliśmy z medycyny:
po pierwsze nie szkodzić. Pracownik został zwolniony, ale przeprowadzono to
przy zachowaniu uczciwych relacji między nim a pracodawcą. Nie trzeba
wysłuchać wielu historii o rozgoryczonych zwolnionych ludziach, którzy
następnego dnia wracają z karabinem i sporym zapasem amunicji, żeby docenić,
jak bardzo jest to ważne. W tym przypadku Phil i Michael musieli nie tylko
nakłonić Jake’a, żeby powiedział im o czymś, co desperacko chciał zachować dla
siebie, ale musieli też przekonać go, by oddał im rzeczy, których z pewnością nie
chciał stracić. W obu tych przypadkach użyli dokładnie tych samych metod, by
wywrzeć wpływ na Jake’a.
Zadziałało to za sprawą sposobu, w jaki potraktowano przesłuchiwanego. Nie
było żadnych napomnień ani poniżania, które mogły prowadzić do stworzenia
wrogiej atmosfery. Bycie zmuszonym, by komuś przyznać, co się zrobiło źle,
samo w sobie jest przykrą sytuacją i człowiek czuje się wtedy upokorzony.
Prawdopodobnie jednak Jake poczuł, że potraktowano go sprawiedliwie i że
w tych okolicznościach nie mógł go spotkać lepszy los. Może nawet uznał:
potraktowano mnie lepiej, niż na to zasługiwałem.
Michael: Co powiedziałeś?
Ralph: Nic nie powiedziałem. Po prostu mnie wyprowadzili, a potem usiadłem
i rozmawiałem ze śledczym z departamentu sprawiedliwości.
Z tej krótkiej wymiany zdań Floyd dowiedział się, że aby pokonać główną
przeszkodę psychologiczną podczas przesłuchania, będzie musiał
przeformułować zarzuty, by nie zostały one przedstawione w słowach: „Judy była
molestowana”. Musiał użyć łagodniejszego terminu, który psychologicznie
okazałby się bardziej do przyjęcia, takiego jak na przykład „niestosowny dotyk”.
Inny sposób, by zrozumieć potencjalne przeszkody psychologiczne, które
trzeba będzie pokonać podczas przesłuchania, to po prostu zapytać. Pytanie
hipotetyczne może być wyjątkowo skuteczne, jak w tym przypadku
zademonstrował to Michael:
Michael: Gdyby ktoś zrobił to, o czym mówiła Judy, to czego według ciebie by
się bał? Jaki miałby główny powód, by nie chcieć powiedzieć prawdy? Czego
najbardziej by się obawiał?
Ralph: Na przykład gdybym ja to zrobił?
Michael: Ty albo ktokolwiek, kto zrobiłby coś takiego jak to, o czym mówiła
Judy.
Ralph: Gdyby zrobił to ktoś dorosły, a Judy jest nieletnia, to chyba ktoś taki
martwiłby się, że trafi do więzienia albo coś w tym stylu.
Bingo! Ta nowa informacja podczas przesłuchania była jak szczere złoto. Teraz
Floyd wiedział, że największą psychologiczną przeszkodą, którą musiał pokonać,
by zmienić Ralpha „nie” w „tak”, jest jego lęk, że jeśli się przyzna, to pójdzie do
więzienia.
Michael zebrał już dość informacji, by mieć pewność, że Ralph faktycznie
kłamie, więc przyszła pora na przejście do trybu przesłuchania. Jego stwierdzenie
przejściowe przybrało formę BWW i zaczął od wyjaśnienia, skąd wie, że Ralph
nie mówi prawdy:
Ralph: Jeśli powiem, że tak było, moja kariera w policji będzie skończona.
Ta uwaga Ralpha bardzo wiele zdradzała. Ponieważ ciągle nie zaprzeczał,
Michaela utwierdziło to w przekonaniu, że Ralph faktycznie molestował Judy.
I właśnie wypowiedział na głos powód, dla którego nie chciał się przyznać.
Michael: Kto to może wiedzieć?
Ralph: Ja to wiem.
Michael: Skąd to wiesz?
Ralph: Po prostu wiem.
Michael: Zajmiemy się tym, ale przede wszystkim musimy załatwić jedną
sprawę. Bo jeśli po prostu stąd wyjdę i powiem: „Hej, Ralph to zrobił i po prostu
się tym nie przejmuje. Nie przejmuje się tym nawet na tyle, żeby powiedzieć
prawdę…”.
Ralph: Przejmuję się.
Michael: Wiem, że się przejmujesz, i chcę, żebyś się przejmował. To oczywiste,
że się tym przejmujesz. Chcę móc wykazać, że ze mną współpracowałeś. Chcę
móc wykazać, że jest ci przykro. Chcę móc wykazać, że nigdy już czegoś takiego
nie zrobisz, bo naprawdę szczerze w to wierzę. Muszę im powiedzieć, że to sobie
postanowiłeś.
[W tym momencie Ralph zasłaniał już twarz dłońmi i zaczynał płakać].
Michael: Nie jesteś kimś, kto molestuje nieletnich. To, co powiedzieli, było
nieprecyzyjne i zamierzam im to wyjaśnić, bo wiem, że nie jesteś kimś takim.
Wiem, że nie jesteś kimś takim, Ralph.
Michael wyczuwał, że mężczyzna może już być przygotowany psychicznie na
powiedzenie prawdy. Uznał, że przyszła pora na ocenę postępów poprzez zadanie
pytania domniemywającego.
Michael: Czy to był jej pomysł?
Ralph: Nie, to nie był mój pomysł. Nic z tego nie było moim pomysłem.
Najwyraźniej nie dosłyszał pytania, być może dlatego, że spodziewał się innego:
czy to był jego pomysł.
Michael: Czy to był jej pomysł?
Ralph: Odwoziłem ją do domu.
Michael: Wiem o tym. To koniec, Ralph. Musisz powiedzieć mi prawdę. To
trudne. Wiem, że to trudne. Wiem, że jesteś silny. Wiem, że masz odwagę, by to
zrobić. Ale ostatnią rzeczą, jaka ci jest potrzebna, byłoby zostawić to bez
wyjaśnienia, bo wtedy ludzie będą o tobie myśleć w najgorszy sposób. Nie ma
powodu, żeby miało tak być. Zajmiemy się tym dyskretnie. Zamierzam
porozmawiać o tym ze śledczymi, ale musimy to wyjaśnić.
Ralph: Co teraz będzie?
Słowa Ralpha świadczyły o rezygnacji. Był to ważny punkt zwrotny
przesłuchania. Mężczyzna nie stawiał już oporu, a raczej zastanawiał się nad
swoimi opcjami i nad tym, czy przyznanie się będzie najlepszym rozwiązaniem
w zależności od tego, jaka miałaby go czekać kara. To właśnie w tym momencie
niektórzy przesłuchujący ulegają pokusie używania gróźb lub składania obietnic,
których nie są w stanie dotrzymać. Wpadnięcie w tę pułapkę unieważni
przyznanie się w każdym sądzie. To bardzo ważne, byś podczas przesłuchania
nigdy nie używał gróźb ani nie składał obietnic. Jeśli w wydobywaniu informacji
istnieje jakaś złota zasada, to brzmi ona tak: nigdy nie rób ani nie mów niczego,
co mogłoby nakłonić niewinną osobę do przyznania się do winy.
Michael: Cieszę się, że o tym wspomniałeś. Po pierwsze, nie znam odpowiedzi
na to pytanie. Wiem natomiast, że istnieje wiele sposobów rozwiązywania takich
spraw i wniesienie oskarżenia jest tylko jednym z nich. To bardzo ważna decyzja,
która będzie miała wpływ na twoją przyszłość, na twoją karierę w policji. Ludzie,
którzy podejmą tę decyzję, będą musieli wziąć pod uwagę pewne rzeczy: będą
musieli zdecydować, czy byłeś całkowicie szczery i gotów do współpracy i czy
jesteś uczciwy. Po drugie, będą chcieli wiedzieć, czy naprawdę rozumiesz, że
popełniłeś błąd, i przejmujesz się tym na tyle, by go wyjaśnić. Chcę móc im
powiedzieć, że Ralph się przejmuje. Będą chcieli wiedzieć, czy masz odwagę
przyznać się do błędu i upewnić się, że już nigdy takiego samego nie popełnisz.
Chcę móc im to powiedzieć i to jest ważne. A co najważniejsze, będą chcieli
wiedzieć, że jest ci przykro z powodu tego, co zrobiłeś. I chcę móc ich zapewnić,
że jest ci przykro, naprawdę przykro. Chcę móc im powiedzieć, że nie doszło do
użycia siły i że stało się to za obopólną zgodą. Że to było jednorazowe zdarzenie
i doszło do niego pod wpływem chwili. Że to było coś, czego sobie nie
planowałeś. Po prostu tak jakoś wyszło i to było do ciebie absolutnie niepodobne.
Chcę być w stanie im to wszystko powiedzieć. A więc bez względu na to, kto
podejmie decyzję o twojej przyszłości, to są najważniejsze pytania, na które będą
chcieli usłyszeć odpowiedzi. I jeśli tego nie wyjaśnisz, bardzo, ale to bardzo
ułatwisz im podjęcie decyzji. Ale jeśli się do tego przyznasz i przeprosisz,
powiesz, że jest ci przykro, że się tym przejmujesz, a oni to zobaczą, w dodatku
przecież cię lubią i mają o tobie dobre zdanie, to wówczas ci podejmą bardzo
rozsądną decyzję, którą wszyscy będą w stanie zaakceptować. Ale pierwszym
krokiem jest przedarcie się przez twoje zaprzeczenia. To jest pierwszy krok. I to
jest ta część, która mogłaby ich martwić. Wiem, że jest ci przykro, wiem o tym.
Wiem, że źle się z tym czujesz.
[Michael znów wyczuł, że Ralph może być gotów się przyznać, i postanowił
ponownie ocenić swoje postępy, zadając kolejne pytanie domniemywające].
Michael: Czy Judy jest jedyną, z którą coś takiego się stało?
[Ralph płakał. Twierdząco kiwnął głową].
To była prawda, do której Michael od początku usiłował dotrzeć. I jest to bardzo
ważne rozróżnienie: celem etycznego przesłuchania nigdy nie jest uzyskanie
przyznania się, ale dotarcie do prawdy.
W tym przypadku prawda rzeczywiście była przyznaniem się i Floyd musiał to
potwierdzić. Często wiąże się to z radzeniem sobie z mnóstwem emocji i dalszym
oporem.
Wieczorem 12 czerwca 1994 roku Nicole Brown Simpson i jej przyjaciel Ron
Goldman zostali brutalnie zamordowani w jej domu w Brentwood w Kalifornii. 3
października 1995 roku były mąż Nicole, Orenthal James Simpson, słynny
futbolista i aktor, którego oskarżono o te morderstwa, został uniewinniony
w procesie postrzeganym przez wielu jako jedna z najpoważniejszych pomyłek
sądowych w historii Stanów Zjednoczonych.
Pod koniec 2006 roku jeden z wydawców zapowiedział książkę Simpsona
zatytułowana If I Did It [Gdybym to zrobił], opisującą hipotetyczny scenariusz,
w którym Simpson popełnił te morderstwa. Oburzenie opinii publicznej w reakcji
na tę zapowiedź zmusiło wydawcę do odwołania premiery książki. Koniec
końców sąd upadłościowy na Florydzie przyznał prawa do tekstu rodzinie
Goldmana, która w styczniu 2008 roku opublikowała If I Did It: Confessions of
the Killer [Gdybym to zrobił. Wyznania mordercy]. Książka zawiera oryginalny
rękopis Simpsona i umożliwia bezcenny z perspektywy psychologii wgląd
w umysł hipotetycznego zabójcy.
Zadanie przesłuchania Simpsona, gdy następnego dnia po morderstwach został
doprowadzony na posterunek wydziału policji w Los Angeles, przypadło
detektywom Philipowi Vannatterowi i Thomasowi Lange’owi. Rozmowa zaczęła
się o 13.35 i skończyła zaledwie trzydzieści dwie minuty później. Przybrała
formę wywiadu – Vannatter i Lange nie przesłuchali Simpsona.
Przejrzenie transkrypcji tego wywiadu, którego pełen zapis znajduje się
w załączniku III, skłoniło nas do rozważenia innej hipotetycznej sytuacji: co by
się stało, gdybyśmy to my tamtego dnia przesłuchiwali Simpsona?
Zanim przejdziemy dalej, należy zaznaczyć, że naszym celem nie jest
dyskredytacja Vannattera, Lange’a ani wydziału policji w Los Angeles. Darzymy
olbrzymim szacunkiem mężczyzn i kobiety z LAPD (Los Angeles Police
Department) – w przeszłości mieliśmy okazję przeprowadzać dla nich szkolenia
i bardzo sobie ceniliśmy te spotkania. Ponadto mamy pełną świadomość, że nie
ma nic bohaterskiego ani godnego pochwały w roli mądrego poniewczasie,
zwłaszcza gdy odgrywa się ją po niemal dwudziestu latach. Chodzi po prostu
o to, że sprawa Simpsona zyskała taki rozgłos i zna ją choćby w pewnym stopniu
tak wielu ludzi, nawet po latach, że aż prosi się, by ją tutaj prześwietlić. Naszym
celem nie jest więc twierdzenie, że hipotetyczne spotkanie z Simpsonem byłoby
owocne, ponieważ twierdzenia takie w oczywisty sposób są niemożliwe do
udowodnienia. Czytelnicy powinni zdawać sobie sprawę, że odpowiedzi, które
przypisaliśmy podejrzanemu w tym ćwiczeniu, są czysto teoretyczne. Stanowią
odzwierciedlenie naszych opartych na wieloletnim doświadczeniu spekulacji na
temat tego, co Simpson mógłby powiedzieć, gdyby przesłuchiwano go przy
zastosowaniu metod opisanych w tej książce. Ćwiczenie to ma jak najspójniej
zilustrować wzorowy przebieg wywiadu i przesłuchania od początku do końca.
Przyjmując zatem takie założenia, cofnijmy się do tego czerwcowego dnia
1994 roku i wyobraźmy sobie, że to nas ściągnięto, abyśmy przesłuchali
Simpsona. Nasze podejście zakładałoby, że dla organów ścigania takie spotkanie
zaczyna się od obiektywnego wywiadu. To, czy wywiad przejdzie w tryb
przesłuchania, zależałoby od faktów związanych ze sprawą, zgromadzonych
dotychczas dowodów oraz informacji zebranych w trakcie wywiadu. Dla celów
tego ćwiczenia na miejscu przesłuchującego posadzimy Michaela. Poniżej
przedstawiamy podejście, jakie byśmy przyjęli, oraz opartą na naszym
doświadczeniu prognozę, w jaki sposób mogłaby się rozwinąć sytuacja.
Michael: Opisz szczegółowo wyjazd do domu Nicole: trasę, jaką jechałeś tam
i z powrotem, z kim byłeś, kogo widziałeś, z kim rozmawiałeś, co robiłeś
u Nicole – i postaraj się sprecyzować, kiedy wyjechałeś z domu i kiedy wróciłeś.
Simpson: Rany. No dobra. Byłem sam. Pojechałem na południe Rockingham,
skręciłem w lewo w Highwood Street, na prawo w Bristol, na lewo w Sunset, na
prawo w Bundy. Wracałem do domu tą samą trasą. Zawsze tak jeżdżę. Trwa to
tylko jakieś sześć minut. Tak jak mówiłem, światła u Nicole były pogaszone,
więc pomyślałem, że dzieci już śpią albo jeszcze nie wrócili. A więc po prostu
pojechałem do domu i o ile dobrze pamiętam, to by było na tyle.
Michael: O której godzinie wyszedłeś ze swojego domu przy Rockingham?
Simpson: Jakieś piętnaście po dziewiątej albo coś takiego. Tak mi się wydaje.
Michael: Czy mogło być przed dziewiątą?
Simpson: Nie.
Michael: Czy mogło być po wpół do dziesiątej?
Simpson: Absolutnie nie. Jestem tego pewien.
Michael: Dlaczego?
Simpson: Bo musiałem wziąć prysznic i dokończyć pakowanie przed wyjazdem.
Michael: Kogo widziałeś, jadąc do domu Nicole i stamtąd wracając?
Simpson: Ani żywej duszy. Może mi pan wierzyć.
Michael: Z kim rozmawiałeś, jadąc do Nicole i stamtąd wracając?
Simpson: Z nikim. Może mi pan wierzyć.
Michael: Co robiłeś, kiedy byłeś w domu Nicole?
Simpson: Nic. Tak jak mówiłem, tylko tamtędy przejechałem.
Michael: Czy w ogóle twój samochód w którymś momencie zatrzymał się pod
domem Nicole?
Simpson: Prawdopodobnie trochę zwolniłem, ale człowieku, przecież mówię, że
się nie zatrzymywałem, i taka jest prawda, jak Boga kocham.
Michael: Czy w którymś momencie wjechałeś w jej drogę dojazdową?
Simpson: To tam parkuję, kiedy tam jeżdżę.
Michael: Czy wczoraj wieczorem między dziewiątą a jedenastą zaparkowałeś
bronco pod domem Nicole choćby na krótką chwilę?
Simpson: Nie przypominam sobie, nie.
Michael: O. J., chciałbym, żebyś się poważnie zastanowił nad następnym
pytaniem. Czy istnieje jakikolwiek powód, dla którego ktoś miałby nam
powiedzieć, że wczoraj wieczorem widział twojego białego bronco
zaparkowanego u Nicole?
Simpson: Kto mówił, że mnie widział?
Michael: Na tę chwilę nie mówię, że ktoś cię widział, ale jeśli ktoś nam powie,
że tak było, ważne jest, żebyś to teraz wyjaśnił, bo to mogłoby wytłumaczyć
wiele rzeczy. Sam fakt, że ktoś cię widział, nie znaczy, że zrobiłeś komuś
krzywdę. Możliwe, że miałeś jakiś dobry powód, żeby tam być, zupełnie
niezwiązany z tym, co się stało. Jeśli tak właśnie było, musimy teraz to wyjaśnić.
Simpson: Cóż, na tę chwilę będę się trzymał tego, co powiedziałem, chyba że
wie pan o czymś innym, co mogłoby odświeżyć mi pamięć.
Michael: Co jeszcze powinienem wiedzieć o twoim wyjeździe do Nicole wczoraj
wieczorem?
Simpson: To chyba wszystko.
Michael: Przyjrzyjmy się jeszcze raz twoim pozostałym zajęciom między
dziewiątą a jedenastą. Mówiłeś, że oprócz wyjazdu do Nicole powoli się
pakowałeś, pograłeś trochę w golfa w ogródku, zdrzemnąłeś się i wziąłeś
prysznic. Co jeszcze robiłeś?
Simpson: O ile pamiętam, to wszystko.
Michael: Czy wczoraj po wpół do dziesiątej w ogóle opuszczałeś swoją
rezydencję przy Rockingham, oprócz tego, że około jedenastej wyjechałeś
limuzyną?
Simpson: Nie.
Michael: Czy to możliwe, że wyjechałeś z domu do Nicole po wpół do dziesiątej
i możesz być w błędzie?
Simpson: Muszę powiedzieć: nie. Wczorajszy wieczór był zwariowany. Nicole
podczas występu znów próbowała swoich starych sztuczek. Jej rodzina dziwne
się zachowywała. Miałem pewne problemy z Paulą. Musiałem się przygotować
do wyjazdu do Chicago. Wie pan, jak to jest.
Michael: Powiedz mi, O. J., skąd masz te skaleczenia na lewej ręce?
Simpson: Nie wiem. Pierwszy raz, kiedy byłem w Chicago i w ogóle. Biegałem
po prostu po domu. W Chicago stłukłem kieliszek. Jeden z was właśnie do mnie
zadzwonił, byłem wtedy w łazience i trochę mi odbiło. Wczoraj wieczorem,
kiedy… no nie wiem, kiedy poszedłem wyjąć graty z wozu. Byłem w domu
i wrzucałem wieszaki i rzeczy do walizki. Wpadłem w ten swój zwariowany
nastrój, to znaczy, wszędzie to robię. Każdy, kto kiedykolwiek mnie dokądś
podwoził, mówi, że O. J. jest jak trąba powietrzna. Biega, łapie różne rzeczy, i to
właśnie robiłem. Wyciągałem graty z wozu.
Michael: Wyjaśnijmy coś: mówisz mi, że nie wiesz, skąd dokładnie masz te
skaleczenia na ręce, które tak bardzo krwawiły?
Simpson: Naprawdę nie wiem.
Michael: Widzisz tę bliznę na moim czole?
Simpson: Tak.
Michael: W 1953 roku zjeżdżałem na sankach ośnieżoną ulicą w Plattsmouth
w Nebrasce i walnąłem głową w zderzak samochodu zaparkowanego na dole. Ta
mała blizna na łydce: ogrodzenie z drutu kolczastego, David City, Nebraska,
publiczne pole golfowe, 1963 rok. Ta mała blizna pod prawym okiem: Rick
Warner trafił mnie łokciem podczas treningu koszykówki w 1967 roku. Blizna na
prawej kostce: Grand Island, Nebraska, defensywny gracz pierwszej linii
podeptał mnie butami ze stalowym czubkiem, kiedy sędzia nie patrzył. To było
w 1968. Ta na prawym kciuku – pęknięta butelka po piwie, 1981 w Wirginii
Północnej. Mógłbym wyliczać dalej, ale chyba sam rozumiesz, co mam na myśli.
Skaleczenia na twojej ręce wyglądają dość paskudnie, przydarzyło ci się to
niecałe dwadzieścia cztery godziny temu i nie potrafisz mi sensownie wyjaśnić,
skąd je masz.
[W tym momencie Michael nie ma już niemal żadnych wątpliwości, że Simpson
popełnił morderstwa. Fakty dotyczące sprawy, zebrane dowody i liczne
zwodnicze zachowania, jakie wykazywał Simpson podczas rozmowy, jasno
świadczą o tym, że pora przejść w tryb przesłuchania. Choć Michael jest
przekonany o winie Simpsona, upewnia się, że jego stwierdzenie przejściowe
pokrywa całe kontinuum najgorszej i najlepszej możliwości].
Simpson: Dlaczego miałbym zabić Nicole? Jest matką moich dzieci. Kochałem
Nicole. A tego drugiego faceta nawet nie znałem. Dlaczego miałby chcieć go
zabić?
Michael: Rozumiem, O. J. Z tego, co mi o tobie wiadomo, cała ta sprawa wydaje
się zupełnie surrealistyczna. Nie zamierzam wdawać się w te wszystkie brednie
o przemocy domowej między tobą a Nicole na przestrzeni lat, bo naprawdę mnie
to nie interesuje. Mężowie i żony dokładnie wiedzą, które guziki przycisnąć,
i wszystkim nam od czasu do czasu trochę odbija, gdy emocje biorą górę. Tym,
co mnie interesuje, jest ubiegła noc. Ale nie kupuję tej teorii, że to była klasyczna
sytuacja w stylu: „jeśli nie mogę cię mieć, to nikt nie będzie mógł”. Nie wydaje
mi się, żebyś usychał z tęsknoty i marzył o tym, by ją odzyskać. Oboje
wiedzieliście, że to już koniec.
Spójrzmy prawdzie w oczy: Nicole miała niezły temperament. Mówiono mi,
że jeśli coś ją wkurzyło, rzucała się na ciebie z pięściami, biła i kopała i czasem
musiałeś ją przytrzymywać, póki się nie opanowała. Wiem, że cholernie się
starałeś sprawić, by to jakoś działało. Parę lat temu, kiedy się rozstaliście,
zamieszkała w nowym domu z dziećmi. Musiało ci być naprawdę ciężko, gdy
patrzyłeś, jak żyje dalej bez ciebie, wiedząc, że była z innymi facetami przy
twoich dzieciach. Słyszałem, że miała jakichś podejrzanych przyjaciół biorących
narkotyki i stawała się coraz bardziej humorzasta i nieprzewidywalna. Była dobra
Nicole i zła Nicole, i wszystko wskazywało na to, że zła Nicole wygrała. Pewnie
zacząłeś myśleć, że naraża twoje dzieci. Musiałeś myśleć o dzieciach. Nie
mogłeś dopuścić, żeby pociągnęła w dół ciebie i dzieci. Była jak tykająca bomba
zegarowa, a ty musiałeś coś zrobić. Byłeś to winny swoim dzieciom.
Myślę, że wczoraj w nocy pojechałeś do niej, żeby ją ostrzec i żeby trochę nią
wstrząsnąć. Wyglądało na to, że naprawdę potrzebowała jakiejś pobudki. Całe to
gówno zżerało cię od środka i to się musiało skończyć. Musiałeś zapanować nad
tym ze względu na dzieci i żeby móc dalej żyć własnym życiem.
Ciemne ubranie, które założyłeś – czapka, rękawiczki, nóż – to wszystko było
przedstawienie. Wiem, że nie zamierzałeś nikogo zabić, z dwóch powodów. Po
pierwsze, nigdy nie zaplanowałbyś tego tak, żeby twoje dzieci znalazły zabitą
matkę. Jesteś im zbyt oddany, by choćby brać pod uwagę taki scenariusz. Po
drugie, gdyby ktoś sobie coś takiego zaplanował, nie zostawiłby w Brentwood
tylu dowodów. Jesteś bardzo bystrym facetem, zbyt bystrym, żeby popełnić takie
błędy. Pozostaje tylko jedno wyjaśnienie, które ma jakikolwiek sens: działałeś
pod wpływem impulsu.
Gdy pojechałeś do Nicole, zaparkowałeś przy bramie na tyłach. Ruszyłeś
ścieżką, zobaczyłeś świece palące się w domu i usłyszałeś cichą muzykę. Było
dla ciebie jasne, że Nicole czekała na romantyczną wizytę. Wkurzało cię, że
robiła to przy dzieciach, ale umiałeś sobie z tym poradzić. I w tym momencie na
scenie pojawił się Ron Goldman. Równocześnie Nicole usłyszała, że podjechałeś,
i podeszła do frontowych drzwi. Nie chciała cię widzieć, bo był tam jej
kochanek, i krzyczała na ciebie. Ty i Nicole zaczęliście się kłócić, a wtedy
Goldman postanowił zostać bohaterem i przyjść jej z pomocą, choć ani przez
chwilę nic jej nie groziło z twojej strony. Zanim zdołałeś policzyć do trzech,
atakowało cię dwoje ludzi, którzy przesadnie zareagowali i całkowicie błędnie
ocenili twoje zamiary. Powiedzieć, że to był koszmar, byłoby
niedopowiedzeniem. W tym momencie włączył się twój instynkt przetrwania
i znalazłeś się w samym centrum walki – dwoje na jednego.
O. J., istnieje wiele powodów, dla których ludzie robią to, co robią. Nie jest tak
jak na filmach; wczoraj w nocy nie było żadnego scenariusza, żadnego planu.
Czasami ludzie po prostu nie są w stanie dłużej znieść napięcia. Wciąż tylko
narasta i narasta. Przez większość czasu byłeś bardzo dobry dla Nicole. A jak ci
się odpłaciła? Publicznie cię zawstydzała, upokarzała, drwiła z ciebie, próbowała
wzbudzić w tobie złość i obsmarowywała cię przy dzieciach. Po prostu nie
mogłeś pozwolić, żeby odebrała ci dzieci. Nawet najsilniejszy człowiek w końcu
po prostu pęka. Zanim się zorientowałeś, to się już stało – twój najgorszy
koszmar. Wczoraj wieczorem przy Bundy wpakowałeś się w sam środek burzy
(w oryginale perfect storm: sytuacja, w której następuje kumulacja najgorszych
scenariuszy – przyp. red.). Z perspektywy czasu nie za bardzo wiem, jak
mogłoby się to rozegrać inaczej. Nie wydaje mi się, by był na świecie ktoś, kto
nie zrozumiałby, jak do tego doszło.
[Simpson okazuje bardzo niewiele emocji, ale siedzi ze spuszczoną głową,
przygarbiony. Dociera do niego, że to koniec].
Czy naprawdę w ten sposób by się to potoczyło? Oczywiście, nigdy tego nie
rozstrzygniemy. Wiemy natomiast, że w rezultacie rzeczywistego przesłuchania
uruchomiony został ciąg wydarzeń, które przedłużyły niewyobrażalną udrękę
rodzin Brownów i Goldmanów. Natomiast O. J. Simpson, uznany później przez
sąd cywilny za winnego straszliwej śmierci ich bliskich, pozostał na wolności
(zasądzono odszkodowanie – przyp. red.). Wkrótce wrócił na pole golfowe i dalej
cieszył się życiem.
Z tym wszystkim wiąże się pewne ciekawe zdarzenie. Tak się złożyło, że po
uniewinnieniu Simpsona Michael spotkał detektywa Lange’a i mógł go zapytać,
dlaczego wraz z detektywem Vannatterem zakończyli rozmowę z Simpsonem już
po trzydziestu dwóch minutach. Lange odpowiedział, że obawiali się, iż O. J.
powoła się na swoje prawa wynikające z piątej poprawki i odmówi zeznań. Była
to bezsensowna wymówka. Zasadniczo, kończąc przesłuchanie, Lange
i Vannatter powołali się za Simpsona na piątą poprawkę. Sytuacja wymagała nie
zakończenia wywiadu, lecz utrzymania podejrzanego w trybie myślenia
krótkoterminowego, tak by nie skupiał się na konsekwencjach swoich czynów
i nie czuł się zmuszony powołać na piątą poprawkę. To, że Simpson stawił wtedy
czoła przesłuchującym nawet bez obecności adwokata, okazało się jego
wizerunkowym asem w rękawie. Tamtego dnia nauczył się więcej od policjantów
z Los Angeles niż oni od niego.
W swojej książce z 2011 roku, The Black Banners, Ali H. Sou|fan, były
przesłuchujący FBI, szczegółowo opisuje okoliczności związane
z przesłuchiwaniem Abu Zubaydaha – pierwszego cennego więźnia
w amerykańskiej wojnie z terroryzmem, który został schwytany w Pakistanie
w 2002 roku. Soufan twierdzi, że on i jego koledzy z FBI skutecznie uzyskiwali
przydatne informacje od Abu Zubaydaha, stosując nierepresyjne, oparte na
dobrych relacjach techniki przesłuchania. Utrzymuje, że następnie więźnia
przechwycił zespół CIA z Centrum do spraw Antyterroryzmu (CTC),
upoważniony do stosowania wzmocnionych technik przesłuchań, i gdy na Abu
Zubaydahu użyto twardych metod, przestał współpracować i źródło informacji
wyschło.
Soufan pisze, że zespół z CTC składał się z głównego psychologa
operacyjnego CIA, przesłuchującego, którego nazywa „Edem”, eksperta od
wariografu, którego nazywa „Frankiem”, oraz wynajętego przez CIA psychologa,
„Borisa”. Później, jak pisze Soufan, zespół uzupełniono o grupę młodych
analityków z CIA.
Według autora książki grupa z CIA była bardzo podzielona w kwestii
skuteczności wzmocnionych technik przesłuchań. Przedstawiając obozy, opisał
Borisa jako przywódcę grupy opowiadającej się za wzmocnionymi technikami
przesłuchań, Franka zaś jako adwokata nierepresyjnych technik, takich jak te,
które dotychczas stosował Soufan i jego koledzy z FBI.
Nie zaskakuje fakt, że Soufan był bardzo krytycznie nastawiony wobec Borisa.
Według jego relacji Boris chętnie przyznawał, że nie tylko nigdy nie
przesłuchiwał islamskiego terrorysty, ale w ogóle nie prowadził dotąd
przesłuchania. Soufan relacjonuje, jak agent CIA odpowiedział na argument, że
wzmocnione techniki będą zupełnie nieskuteczne w przypadku kogoś, kto był
gotów umrzeć za swoją sprawę.
Następnie Soufan opisuje, co się stało po tym, jak wstępne techniki Borisa nie
przyniosły obiecywanych przez niego rezultatów.
Mimo to, według Soufana, młodzi analitycy z CIA, którzy dołączyli do zespołu,
podziwiali Borisa i byli otwarci na jego argumenty. Pisze, że oparte na dobrych
stosunkach, nierepresyjne podejście, którego zwolennikiem był Frank, ekspert
CIA od badań wariografem, młodzi analitycy postrzegali jako nudne. Podejście
Franka polegało na tym, by przekonać Abu Zubaydaha, że współpraca nie tylko
leży w jego najlepszym interesie, ale jest w tej chwili jedynym wyjściem.
Soufan pisze, że Boris nienawidził Franka, co – jak się domyślał – wynikało
z faktu, że ten był prawdziwym śledczym. Przez to, co mówił i w jaki sposób
przesłuchiwał Abu Zubaydaha, jasno dawał do zrozumienia, że nie zgadzał się
z podejściem kolegi. Autor książki relacjonuje, co się działo, gdy Boris i młodzi
analitycy oglądali na monitorze rozmowę Franka z Abu Zubaydahem:
Gdy czytamy relację Soufana z przesłuchań Abu Zubaydaha, uderza nas, jak
klarownie ilustruje ona całą debatę o wzmocnionych technikach przesłuchań. Jak
podkreśliliśmy na pierwszych stronach niniejszej książki, nie chcemy
wskazywać, jakie techniki przesłuchań powinien stosować nasz kraj, by chronić
bezpieczeństwo narodowe, ani też nie chcemy oceniać nikogo, kto jest
zwolennikiem konkretnej metody. Jesteśmy natomiast gotowi ocenić z naszej
perspektywy to, co Soufan relacjonuje w swojej książce, zastrzegając przy tym,
że nie możemy ręczyć za dokładność tej relacji.
O ile to, co przedstawia autor, było przynajmniej bliskie prawdy, ważne jest,
by zrozumieć coś jeszcze: twierdzenie Borisa, że człowiek pod wpływem
fizycznych i psychicznych tortur natychmiast dostarcza prawdziwych informacji,
jest po prostu nieprawdziwe.. Ponadto całkowicie błędne jest sugerowanie, że
strach to jedyna metoda wywierania wpływu podczas przesłuchania. Strach przed
fizycznymi i psychicznymi torturami prawdopodobnie wywoła jakąś reakcję, ale
wiarygodność tego sposobu w wydobywaniu prawdziwych informacji jest
w najlepszym razie wątpliwa.
Skuteczność naszego sposobu docierania do prawdy najzwyczajniej wykracza
daleko poza horyzonty ludzi takich jak Boris. Ten brak zrozumienia można
przynajmniej po części przypisać zagmatwanym wyobrażeniom na temat tego,
jak działa myślenie krótkoterminowe.
W rzeczywistości gdy celem jest wydobycie prawdy, w myśleniu
krótkoterminowym nie chodzi o wzbudzanie lęku, lecz o jego zminimalizowanie
lub wręcz wyeliminowanie. Jeśli mamy powody sądzić, że Abu Zubaydah zataja
informacje o osobach zamieszanych w zamachy terrorystyczne, nasza najlepsza
szansa to wpłynąć na niego poprzez stworzenie sytuacji, w której nie będzie
myślał o jakichkolwiek negatywnych konsekwencjach wynikających
z ujawnienia swojej wiedzy. Siłą napędową jest tu brak lęku, nie zaś jego
obecność. Boris wydawał się niezdolny do zrozumienia tej koncepcji.
Podejście, którego był zwolennikiem, pozwala zrealizować pewien cel:
wydobywa informacje z osoby poddawanej fizycznym i psychicznym torturom
przy założeniu, że dana osoba nie tylko posiada informacje, na których zależy
stosującemu takie metody, ale też że informacje, których dostarcza, by ulżyć
sobie w cierpieniu, są zgodne z prawdą. Wszyscy coś zyskują – torturujący
zdobywa wartościową wiedzę, a torturowany sprawia, że ból ustaje. Boris jednak
najwyraźniej nie potrafił pojąć, że to założenie jest zupełnie bezpodstawne
i z gruntu błędne. Nasuwa się również bardzo ważne pytanie: czy problem został
rozwiązany, czy może stworzony? Ostatecznie rozstrzygnie o tym historia.
Jako naród i jako globalna społeczność musimy zadać sobie pytanie, czy
jesteśmy gotowi pójść drogą przemocy i tortur oraz dokąd ta droga ostatecznie
doprowadzi. Oprócz tego, czy doprowadzi nas do poznania prawdy, musimy też
zastanowić się nad równią pochyłą, jaką ta droga może się okazać. Jeśli
dojdziemy do wniosku, że owo podejście jest do przyjęcia w przypadku
terrorystów, to kto powiedział, że nie należy go stosować wobec przestępców
seksualnych, gospodarczych czy lekkomyślnych kierowców? I w którym punkcie
równi pochyłej to się skończy?
Podejście, którym dzielimy się w niniejszej książce, na przestrzeni całej naszej
kariery okazało się niezrównane w umożliwianiu dotarcia do prawdy ludziom
z różnych środowisk i w najrozmaitszych okolicznościach. Ale to nie wszystko.
Jest to podejście zgodne z moralnymi standardami, których od wieków nauczają
religie, a także spójne z prawnymi i etycznymi zasadami stanowiącymi
podwaliny naszego kraju. Jest też zgodne z wartościami, którym Centralna
Agencja Wywiadowcza starała się być wierna od początku swojego istnienia.
Z radością pozostaniemy na tej drodze.
Załącznik I
Szczegółowe omówienie stosowania modelu
wydobywania informacji w biznesie, kwestiach
prawnych i codziennym życiu: komentarz do
rozdziałów autorstwa Petera Romary’ego
PRZEDMOWA
Metodologia wydobywania informacji przedstawiona w niniejszej książce przez
Phila, Michaela i Susan jest niezwykle potężnym mechanizmem docierania do
prawdy w kontaktach międzyludzkich. Jak pokazali autorzy, jego siła leży przede
wszystkim w ogromnym zakresie, w jakim można go stosować. Techniki, które
opracowali i stosowali w ramach działalności wywiadu i organów ściągania,
mają, jak wyjaśnili, szerokie zastosowanie poza tymi dziedzinami,
w przedsięwzięciach tak rutynowych jak zatrudnianie pracownika czy zakup
samochodu. Wspólnym wątkiem splatającym opisywane przez nich
doświadczenia, od przesłuchania szpiega do rozwiązania sprawy kradzieży
w sklepie, jest koncepcja wpływu. Wymaga ona rozwinięcia w tej części książki,
ponieważ odnosi się do codziennych sytuacji, w których wszyscy się znajdujemy,
gdy pożądany rezultat jest uzależniony od prawdomówności drugiej strony.
Wykorzystując siłę wywierania wpływu jako negocjator i adwokat, zdałem
sobie sprawę, że narzędzia i umiejętności używane przez najlepszych agentów
wywiadu, by weryfikować źródła i łapać szpiegów, to w znacznym stopniu te
same atrybuty, które wykorzystywane są w negocjacjach, bez względu na to, czy
celem jest doprowadzić do uwolnienia zakładnika, wypracować warunki fuzji czy
też uzyskać podwyżkę, która powinna być przyznana już dawno temu. W każdym
z tych scenariuszy mamy o wiele większe szanse sukcesu, jeśli jesteśmy w stanie
postawić się na miejscu drugiej strony, a zatem rozumiemy sytuację drugiego
człowieka – co wie, czego chce i co go motywuje.
A zatem w niniejszej części książki chcemy dokładniej przyjrzeć się koncepcji
wpływu, która stanowi podstawę opracowanej przez nas metodologii docierania
do prawdy, oraz zbadać, w jaki sposób ta metodologia może być wykorzystywana
nie tylko przy prowadzeniu wywiadów i uzyskiwaniu informacji, ale też
w osiąganiu korzystnych rezultatów w jakiejkolwiek interpersonalnej wymianie,
w której dwie strony mają sprzeczne interesy.
W mojej karierze przeprowadzałem wywiady i wydobywałem informacje od
ludzi w bardzo różnych okolicznościach, i nauczyłem się doceniać rolę wpływu
w motywowaniu ludzi, nie tylko do ujawnienia prawdziwych informacji, ale też
do tego, by bardziej dostosowali swoje zamiary do cudzych. Ani przez chwilę nie
zamierzam udawać, że jestem najlepszy w swojej dziedzinie, ale po drodze
bardzo wiele się nauczyłem, głównie na błędach, które popełniłem, jak i na
własnych porażkach. A było ich wiele. Sporym pocieszeniem jest jednak
możliwość podzielenia się tym, co z nich wyniosłem.
Poniższe komentarze mają pomóc wyjaśnić, co sprawia, że nasza metodologia
jest tak skuteczna oraz zilustrować, w jaki sposób świat szpiegów i świat,
w którym reszta z nas porusza się na co dzień, nakładają się na siebie.
ROZDZIAŁ 1.
SZPIEDZY, KŁAMCY I OSZUŚCI: PODĄŻANIE DROGĄ DO
SZCZĘŚCIA
Co mają ze sobą wspólnego szpiedzy, hakerzy komputerowi, uzbrojeni bandyci,
zdradzający małżonkowie i hazardziści? Może brzmi to jak zagadka, ale
w rzeczywistości to bardziej układanka. Co ciekawe, wszyscy oni szczerze
wierzą, że będą w stanie uniknąć jakichkolwiek negatywnych konsekwencji
swoich działań.
Dlaczego Mary weszła do pokoju i poddała się badaniu wariografem przez
jednego z najlepszych przesłuchujących na świecie, zamiast po prostu
zrezygnować ze stanowiska w CIA? Dlaczego Osama bin Laden postanowił
zamieszkać w rzucającym się w oczy kompleksie w Abbottabadzie w Pakistanie,
niecałą milę od akademii wojskowej odwiedzanej przez żołnierzy Stanów
Zjednoczonych i sił sprzymierzonych? Dlaczego wielu z nas wciąż pisze SMS-y,
prowadząc samochód? Dlaczego kupujemy losy na loterii, skoro ekonomiści
nazywają loterię „podatkiem od głupoty”, ponieważ nasze szanse na główną
wygraną są zazwyczaj rzędu kilkuset milionów do jednego?
Krótka i prosta odpowiedź jest taka, że ci ludzie – a właściwie to znaczna
większość z nas – wolą wygrzewać się w wiecznym cieple nadmiernych
skłonności do optymizmu.
W książce L. Franka Bauma Czarnoksiężnik z Krainy Oz, w przeciwieństwie
do filmowej adaptacji, po wejściu do Szmaragdowego Grodu bohaterowie dostają
zielone okulary, by miasto wydawało się inne, niż jest w rzeczywistości –
w powieści dowiadujemy się, że nie jest ono zieleńsze od innych miast. Możemy
myśleć o skłonności do nadmiernego optymizmu jak o naszej tendencji do
patrzenia na świat przez takie okulary, w związku z czym to, co widzimy, wydaje
nam się bardziej pociągające niż realna sytuacja.
Bo widzisz, nadmiernemu optymiście nigdy nie przytrafiają się złe rzeczy.
Odsiadka, rozwód, zderzenie czołowe po prostu nie są mu pisane w gwiazdach.
Zanim rozsiądziesz się wygodnie i pomyślisz „co za głupiec”, weź pod uwagę to:
według Tali Sharot, czołowej badaczki w tej dziedzinie, zdecydowana większość
z nas ma skłonności do nadmiernego optymizmu. Dla wielu z nas w niewielkich
dawkach nie musi to być szkodliwe. Ważne jest jednak, by przyjrzeć się każdej
sytuacji i upewnić się, że zakładając zielone okulary, nie ryzykujemy utraty
wszystkiego.
Ze skłonnością do nadmiernego optymizmu mamy do czynienia, gdy ktoś
wierzy, że działania, w które się angażuje, niosą ze sobą mniejsze ryzyko dla
niego niż dla innej zaangażowanej w to samo osoby lub że ma większą szansę na
nagrodę. Taki nadmierny optymizm może prowadzić do ryzykownych zachowań,
ponieważ ludzie są przekonani, że nie zostaną złapani, zranieni, zabici ani też nie
padną ofiarą jakichś innych negatywnych konsekwencji. Wykwalifikowani
negocjatorzy i przesłuchujący zdają sobie sprawę z istnienia tego zjawiska,
rozpoznają je i odpowiednio dostosowują swoje działania. Wiemy, że choć mamy
skłonność do sporego optymizmu w odniesieniu do nas samych, naszych rodzin
i przyjaciół, nie jesteśmy już takimi optymistami, gdy chodzi o życie innych.
A więc myślenie, że wygram moją wielką sprawę, łączy się z przekonaniem, że
nieszczęsna prawniczka reprezentująca drugą stronę kompletnie sobie nie
poradzi.
W niemal każdym kraju okłamywanie funkcjonariuszy organów ścigania jest
przestępstwem. W niektórych przypadkach może to być drobne wykroczenie
nazywane „przekazywaniem fikcyjnych informacji urzędnikowi państwowemu”,
karane co najwyżej nadzorem kuratorskim lub grzywną. Ale na przykład
„udaremnianie prawidłowego funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości” może
się już wiązać z długim wyrokiem więzienia. Mimo to ludzie ciągle okłamują
przedstawicieli organów ścigania – czasem mając nadzieję, a nierzadko
autentycznie wierząc, że nie zostaną złapani.
Oszukiwanie przedstawiciela urzędu imigracyjnego przy wjeździe do Stanów
Zjednoczonych jest przestępstwem, podobnie jak w większości innych krajów.
Zastanówmy się jednak nad przypadkiem mężczyzny z podwójnym
obywatelstwem, któremu odmówiono wizy wjazdowej do Stanów
Zjednoczonych na podstawie jednego z jego paszportów, ponieważ w przeszłości
był skazany za przestępstwo. Zamiast ubiegać się o zwolnienie z obowiązku
posiadania wizy, korzystał z drugiego paszportu, by wielokrotnie wjeżdżać do
kraju, ryzykując odpowiedzialność karną nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale
też w państwie, które wydało paszport służący mu do obchodzenia prawa.
Oczywiście żaden racjonalnie myślący człowiek nie zrobiłby czegoś takiego,
gdyby uważał, że zostanie złapany, ponieważ takie przestępstwa mogą się wiązać
z długimi wyrokami więzienia. Dzięki zaawansowanej technologii i globalnej
wymianie danych między urzędami imigracyjnymi na całym świecie ludzie
codziennie oskarżani są o przestępstwa popełnione wiele lat temu, a które
dopiero teraz wychodzą na jaw. Skłonność do nadmiernego optymizmu może
prowadzić do niewiarygodnie ryzykownych zachowań.
Kiedy myślę o nadmiernym optymizmie, przypomina mi się mój klient,
przestępca, którego reprezentowałem wiele lat temu. Oskarżono go o kradzież
aparatu fotograficznego, a następnie oddanie go w zastaw. Każdemu, kto chciał
go słuchać – policji, prokuratorowi, swojej rodzinie, strażnikowi więziennemu –
mówił, że jest niewinny; powiedział to nawet kilku sędziom. W końcu przyszedł
dzień wyznaczonej rozprawy i byłem gotów go reprezentować. Funkcjonariusz,
który dokonał aresztowania, mój przyjaciel – wiele lat spędziłem na szkoleniu
i reprezentowaniu policjantów – spytał, czy moglibyśmy pogadać chwilę na
korytarzu. Kiedy z nim wyszedłem, pokazał mi ten aparat fotograficzny, nowiutki
cyfrowy model, który jak na tamte czasy stanowił rzadkość. W aparacie było
kilka zdjęć mojego pozującego z uśmiechem klienta, zrobionych przez
właściciela lombardu. Mężczyzna miał problem w lombardzie, ponieważ nie
mógł przedstawić ważnego dowodu tożsamości, więc właściciel spytał, czy
mógłby zrobić mu zdjęcie. Mój klient nie dał się długo prosić i do każdego
zdjęcia przybierał inną pozę. Tego dnia przyznaliśmy się do winy, a ten
mężczyzna sporo się dowiedział o pułapkach nadmiernego optymizmu.
Inny klasyczny przykład tego zjawiska, bardzo dobrze znany prawnikom,
znaleźć można na polu relacji rodzinnych. Odsetek rozwodów w Stanach
Zjednoczonych wynosi około pięćdziesięciu procent – rozpada się co drugie
małżeństwo. Jednak, jak wykazują badania Sharot, trudno byłoby znaleźć parę
nowożeńców, którzy byliby skłonni kategorycznie stwierdzić, że ich małżeństwo
zakończy się rozwodem. Fakty nie są jednak niekorzystne dla prawników:
panująca wśród nowożeńców niepewność jest wystarczająca, by zapewnić stały
popyt na intercyzy. Smutna prawda jest natomiast taka, że przekonanie
większości nowożeńców co do bezwzględnej trwałości ich małżeństwa, podobnie
jak przekonanie ludzi piszących SMS-y podczas prowadzenia samochodu, że
prawie nie ma takiej możliwości, aby przytrafił im się wypadek, jest poglądem
oderwanym od rzeczywistości.
Tytułem ostrzeżenia: przekonałem się, że w trakcie negocjacji bardzo możliwe
jest zaszkodzenie własnym szansom na korzystne rozstrzygnięcie sprawy, jeśli
nieumyślnie podsycimy nadmierny optymizm drugiej strony. Widziałem
przypadki, w których negocjatorzy, z nadzieją na przejście do sedna sprawy,
przedstawiają bardzo rozsądną pierwszą ofertę lub żądanie. Druga strona,
spodziewając się, że wstępna oferta to dopiero punkt wyjścia, zostaje ośmielona
perspektywą ubicia o wiele lepszego interesu, niż z początku zakładała.
W efekcie zapiera się i jej kontroferta jest o wiele mniej korzystna, niż mogłaby
być w innej sytuacji. W psychologii społecznej zjawisko to określa się mianem
zakotwiczenia.
Pomyśl o tym w kontekście sprzedaży własnego domu. Wystawiasz go za
dwieście tysięcy, licząc na to, że sprzeda się za sto dziewięćdziesiąt. Zjawia się
potencjalny nabywca, który z góry zakłada, że zapłaci najwyżej sto
dziewięćdziesiąt, i oferuje sto osiemdziesiąt osiem. Nagle rośnie twój optymizm
i dochodzisz do wniosku, że jeśli wstępna oferta jest tak wysoka, na pewno uda ci
się dostać więcej niż te sto dziewięćdziesiąt, na które z początku liczyłeś.
Upierasz się, że sprzedasz dom za pełną cenę albo niewiele niższą. Istnieje spora
szansa, że przez twój nadmierny optymizm nie zawrzesz transakcji, którą inaczej
chętnie byś zaakceptował.
Widziałem takie przypadki przy wielu okazjach, gdy pełniłem rolę mediatora
i jedna ze stron wychodziła z bardzo rozsądną pierwszą ofertą, której druga
strona się nie spodziewała. Z tych doświadczeń nauczyłem się trzech ważnych
rzeczy. Po pierwsze, doszedłem do wniosku, że rozważnie będzie od razu radzić
moim klientom, aby nie zwiększali swoich oczekiwań, sugerując się rozsądną
wstępną ofertą. Po drugie, nauczyłem się, że ze strategicznego punktu widzenia
lepiej jest pozwolić, by to druga strona złożyła pierwszą ofertę – wtedy możemy
ocenić, czy jest rozsądna, i odpowiednio sformułować nasze żądania. A wreszcie
upewniałem się, że żądania z naszej strony muszą być zawyżone: nie tak
wysokie, by postrzegano je jako głupie, ale na tyle wysokie, by nie wzbudzały
bezpodstawnego nadmiernego optymizmu po drugiej stronie stołu.
Świadomość istnienia zjawiska nadmiernego optymizmu jest dla nas taka
ważna po prostu dlatego, że bardzo dobrze jest wiedzieć, co prowadzi do
pewności siebie u tych, którzy mogą nam zaszkodzić. Jeszcze bardziej pomocne
jest uświadomienie sobie, jak łatwo nasze własne zachowanie może poprowadzić
nas niebezpieczną ścieżką. Ta wiedza nie zniszczy samego optymizmu, ale
pomoże nam zarządzać potencjalnym ryzykiem, być może poprzez uzyskanie
ubezpieczenia albo opracowanie planów awaryjnych na wypadek, gdyby coś
poszło nie tak.
Większość z nas – ci dobrzy i ci źli – jest z reguły optymistami. Ja i moi
koledzy mamy pełną świadomość, że każdy kret, każdy szpieg, każdy terrorysta
i przestępca, jakiego napotkaliśmy, w pewnym stopniu jest optymistą i wielu
śledczych być może niemądrze lekceważy ten optymizm, uznając go za arogancję
bądź pychę. Jest on jednak o wiele bardziej autentyczny, niż można by się
spodziewać.
ROZDZIAŁ 2.
POSZUKIWANIE PRAWDY CZY POTWIERDZENIE TEGO,
W CO SAMI WIERZYMY?
Omar, z jego dotychczasową opinią zaufanego pracownika i człowieka
pobożnego, z łatwością mógł się prześliznąć przez rozmowę z Philem, tak jak to
robił w przypadku wielu innych oficerów wywiadu, którzy przepytywali go na
przestrzeni lat. Phil spodziewał się, że to spotkanie będzie formalnością
i potwierdzeniem wniosków jego poprzedników. Na szczęście był uważny i nie
pozwolił, by te oczekiwania wywarły na niego wpływ. Świetnie zdawał sobie
sprawę, jak łatwo wszyscy możemy paść ofiarą efektu potwierdzenia – ludzkiej
tendencji, by wierzyć w informacje, które potwierdzają nasze oczekiwania lub
z góry przyjęte założenia. Gdyby Houston nie sprawdził, czy nie ma do czynienia
z tym zjawiskiem, mógłby zostać pokonany.
Efekt potwierdzenia przejawia się na różne sposoby. Na przykład możemy
poszukiwać tylko tych informacji, które pasują do naszych z góry przyjętych
założeń odnośnie do tego, jakie coś powinno być, i ignorować dowody
świadczące o tym, że jest inaczej. Możemy interpretować informację w sposób
pasujący do naszych poglądów. Albo trzymać się jakiegoś konkretnego poglądu,
nawet jeśli wszystkie dowody wskazują na inny.
Każdy, kto przeszedł szkolenie w wykrywaniu oszustw przeprowadzane przez
QVerity, naszą firmę konsultingową, albo czytał książkę Anatomia kłamstwa,
doskonale zdaje sobie sprawę z wpływu, jaki efekt potwierdzenia wywiera na
osobiste interakcje z innymi ludźmi i na transakcje biznesowe. Podczas naszego
szkolenia podkreślamy, jak ważne jest ignorowanie zachowań świadczących
o prawdomówności i skupianie się zamiast tego na zwodniczych zachowaniach
w procesie docierania do prawdy. Powód jest prosty: zachowania świadczące
o prawdomówności nie wnoszą żadnej wartości dodanej, a musimy odfiltrować
jak najwięcej nieistotnych danych, by być w stanie skutecznie przeanalizować
wszelkie zwodnicze zachowania. Efekt potwierdzenia może bardzo łatwo
utrudnić ten proces. W przypadku Omara istniały raporty z kilku dziesięcioleci
wskazujące, że był człowiekiem, któremu można ufać, i Phila czeka rutynowa
rozmowa z absolutnie pewnym źródłem. Efekt potwierdzenia może wyjaśniać,
w jaki sposób oszustwo Omara tak długo pozostawało niewykryte. Jeśli nie
odsuniemy na bok tego efektu, mamy skłonność wyrabiać sobie pierwszą opinię
i podświadomie wyszukiwać informacje, które ją „potwierdzają”, często pomimo
sprzecznych danych.
Jeśli w procesie wykrywania kłamstw pozwolimy sobie na to, by pierwsze
wrażenie zasugerowało, że ktoś jest „prawdomównym typem człowieka”, mamy
wówczas tendencję, by skupiać się na zaobserwowanych zachowaniach
świadczących o prawdomówności, aby wzmocnić owo wrażenie. Ile razy
słyszałeś, jak jakaś osoba mówi, że uwierzyła w to, co ktoś powiedział, ze
względu na zawód tego człowieka albo rzeczy, które o nim słyszała. To właśnie
jest efekt potwierdzenia. Sprawia, że wyszukujemy i interpretujemy informacje
w sposób, który potwierdza nasze przyjęte z góry poglądy bez względu na to, czy
są to informacje o osobie, firmie, produkcie czy czymkolwiek innym – niestety,
włączając w to rasę, religię, narodowość i wszelkie rozróżnienia, które sprawiają,
że tworzymy stereotypy.
Jeśli obejrzysz jakikolwiek dramat sądowy w telewizji albo wejdziesz na salę
podczas rozprawy, zobaczysz, że prawnicy wykorzystują koncepcję efektu
potwierdzenia jako podstawę dla krzyżowego ognia pytań, który kierują do
strony przeciwnej. Świetnym przykładem jest wypowiedź przypisywana
nieżyjącemu już Johnniemu Cochranowi w procesie oskarżanego o morderstwa
O. J. Simpsona: „pochopny werdykt”. Cochran oskarżał śledczych, że podjęli
decyzję na bardzo wczesnym etapie postępowania i w konsekwencji szukali
dowodów oraz interpretowali je w sposób potwierdzający ich pogląd: Simpson
jest winny zamordowania Nicole Brown Simpson i Rona Goldmana.
Jeśli od razu się nie upewnisz, czy nie masz do czynienia z efektem
potwierdzenia, możesz paść jego ofiarą lub ofiarą domniemań, że tak się stało.
„Na samym początku podjąłeś decyzję i zrezygnowałeś z szukania jakichkolwiek
innych możliwości, prawda?” To bardzo mocne pytanie, które wielokrotnie
kierowałem do strony przeciwnej w procesach cywilnych i karnych. Jest to
również pytanie, które można naprawdę odeprzeć jedynie wtedy, kiedy
podchodzisz do poszukiwania prawdy z otwartym umysłem i jesteś w stanie
wykazać, że stosowałeś obiektywne metody.
Reprezentując na przestrzeni lat ofiary przemocy w rodzinie, zrozumiałem, że
nie sposób wyobrazić sobie rozmiaru szkód, które wyrządzają ludzie znęcający
się fizycznie i psychicznie nad swoimi bliskimi, przekonanymi, że oprawca ich
kocha.. Trudno rozmawiać o takiej sytuacji, a co dopiero się jej przyglądać. Może
to jednak posłużyć jako przejmujący przykład siły efektu potwierdzenia,
ponieważ mnóstwo moich klientek naprawę wierzyło, że ich prześladowcy
darzyli je uczuciem. Przyniosło mi to refleksję na temat tego, jak czyste serca ma
wiele z tych kobiet, i tego, co mogę jedynie opisać jako zły, wynaturzony
charakter ich prześladowców.
Jedna z tych spraw szczególnie się wyróżnia. Klientka, którą nazwiemy
„Julie”, była wyjątkowo łagodną, kochającą żoną i matką. Choć jej mąż, którego
nazwiemy „George”, przez wiele lat się nad nią znęcał, Julie wciąż desperacko
pragnęła uratować małżeństwo ze względu na sześcioletniego synka. Pewnego
wieczoru pojechała z George’em i z synkiem do domu pastora po poradę
małżeńską.
Gdy przyjechali na miejsce, mężczyzna kazał dziecku podbiec do drzwi
i zadzwonić. Julie wciąż siedziała w samochodzie, gdy usłyszała za plecami
charakterystyczne kliknięcie. Odwróciła się i spojrzała prosto w dwie lufy
śrutówki. Gdy wyskoczyła z samochodu, George pociągnął za spust. Jakimś
cudem większość śrutu ją ominęła, ale część trafiła w lewe udo i poważnie ją
zraniła. Kobieta upadła na ziemię, krzycząc: „Jestem ranna. Jestem ranna!”.
Gdy leżała, a z jej nogi płynęła krew, dostrzegła nad sobą męża ze śrutówką.
Powiedział do niej lodowatym tonem: „Jeszcze nie jesteś ranna, suko. Ale teraz
będziesz”. Znów pociągnął za spust. Tym razem wystrzał oderwał większą część
ramienia kobiety. George odjechał samochodem i później został schwytany przez
policję.
Po kilku operacjach i długim pobycie w szpitalu Julie przyszła do mojej
kancelarii. Chciała się ubiegać o zakaz zbliżania się, ponieważ kaucje
wyznaczane wówczas w tamtym hrabstwie w przypadku przemocy w rodzinie
były absurdalnie niskie. W tej sprawie też tak było, mimo że George’a oskarżano
o próbę morderstwa. Podczas pierwszego spotkania z Julie uderzyła mnie jedna
rzecz. Dręczona przez wiele lat, doświadczająca fizycznego i emocjonalnego
cierpienia – którego punktem kulminacyjnym był niemal śmiertelny atak – Julie
postarała się wymienić wszystkie „dobre” rzeczy, jakie zrobił George. Przysłał
przeprosiny przez członka rodziny i zadbał, żeby ich syn dostał prezent
urodzinowy. Wierzyła w to, że George ją kochał. Zapewnił ją o tym. Przeprosił
i przysłał prezenty.
Julie wyszukiwała „dowody” miłości męża i kurczowo się ich trzymała, bez
względu na to, ile okoliczności świadczyło o tym, że jest inaczej. Nie potrafię jej
za to winić. Nie potrafię winić żadnej ofiary przemocy w rodzinie ani przemocy
seksualnej i nie mam cierpliwości do ludzi, którzy je obwiniają. Jestem
przekonany, że u wielu z nas efekt potwierdzenia jest niezwykle silny; nawet
w tak potwornych przypadkach, jak ten Julie, może być bardzo trudno go
przezwyciężyć. Jestem też pewien, że niektórzy potrafią na tym żerować. Moim
zdaniem sugestia, jakoby efekt potwierdzenia był jedynym zjawiskiem, które
napędza procesy myślowe w sprawach przemocy w rodzinie, jest nadmiernym
uproszczeniem. Niemniej to właśnie ta sprawa i inne do niej podobne skłoniły
mnie, by dowiedzieć się więcej na temat efektu potwierdzenia i zrozumieć ofiary,
które reprezentowałem. Móc skuteczniej im pomagać.
Tym, co podsyca efekt potwierdzenia, a także inne błędy poznawcze, jest nasze
szczere przekonanie, że jesteśmy obiektywni i otwarci, choć w wielu
przypadkach to nieprawda. Wielu ludziom trudno to przełknąć, ale istnieje łatwy
sposób pokazania, w jaki sposób to się dzieje.
Gdy prowadzę kursy negocjacji, aby zilustrować efekt potwierdzenia,
wykorzystuję bardzo prosty eksperyment opracowany przez psychologa Bertrama
R. Forera – ukazuje on zjawisko nazywane „efektem Forera”, czasem lepiej
znane pod nazwą „efektu Barnuma” lub efektu horoskopowego. Tym, co za
chwilę powiem, pewnie narażę się fanom telewizyjnych wróżek i uzdrowicieli,
ale trudno. Jeśli przyjrzysz się, jak to działa, przekonasz się, dlaczego ludzie
wierzą tak wielu rzekomym wróżbitom – i skoro już o tym mowa,
sprzedawcom – choć tak naprawdę wygłaszają oni tylko stwierdzenia, które
mogłyby dotyczyć niemal każdego.
Test Forera bardzo łatwo przeprowadzić. Wymyślasz lipny test psychologiczny
i mówisz uczestnikom, że analiza jego wyników będzie unikalna dla każdego
z nich. W rzeczywistości odpowiedzi są nieistotne, ponieważ tym, co im
przedstawiasz, jest pojedyncza analiza dokonana przez samego Forera:
1. Przygotowanie
2. Ocena
3. Perswazja
4. Wymiana propozycji i opcji
5. Zawarcie porozumienia (zamknięcie)
SZCZEGÓŁOWOŚĆ
Stwierdzenie powinno jasno określać każdą pozycję, której rozważenia
oczekujesz od drugiej strony. Nie wahaj się przynieść zdjęć, dokumentów czy
innych dowodów rzeczowych lub eksponatów pozwalających ci wesprzeć swoje
stanowisko. Kiedy negocjujesz zakup pojazdu albo innego dużego przedmiotu,
dobrze jest mieć ze sobą informację na piśmie o cenach z innych miejsc.
WYWAŻENIE
Bycie całkowicie jednostronnym i nieuznawanie wagi argumentów drugiej strony
jest fatalnym podejściem. Jeśli posiadasz informacje lub dowody, które przeczą
temu, co przedstawiła druga strona, to jak najbardziej je zaprezentuj. Uznaj
jednak, że to, co druga strona powiedziała, jest dla niej ważne – nigdy nie
odrzucaj niczego z góry. Jeśli druga strona wysunie argument, któremu nie
możesz zaprzeczyć, albo żądanie, które kosztuje cię niewiele lub nic, powinieneś
ustąpić.
ZWIĘZŁOŚĆ
Skup się na omawianej sprawie – nie recytuj faktów, które są bezsporne albo
znane obu stronom. Nie wnoś do dyskusji nieistotnych kwestii, takich jak sprawy
osobiste czy krytyka. Jeśli próbujesz obrazić lub poniżyć drugą stronę, lub
przedstawienie twojego stanowiska zajmuje zbyt dużo czasu, strona przeciwna
może przestać zwracać na ciebie uwagę.
SZCZEROŚĆ
Choć negocjacje nie są apelem do ławy przysięgłych ani do grupy wyborców,
ważne jest, by druga strona widziała i słyszała twoją szczerość. Jeśli poniosą cię
emocje, kiedy przedstawisz swoje stanowisko, to dopóki jest to autentyczne,
naturalne i mieści się w granicach tego, co przyjęte społecznie (niekontrolowany
szloch raczej nie będzie sprzyjał twoim celom), nie przejmuj się tym. Może to
uwiarygodnić twoją szczerość.
A wreszcie nie zapominaj, że aby skutecznie przekonywać, bardzo ważne jest
całkowite zaangażowanie podczas całego spotkania. Obie strony potrzebują
pewności, że ta druga poświęca im uwagę i słucha wszystkiego, co zostaje
powiedziane. W tym celu unikaj wszelkich zakłóceń i przerw. Wyłącz komórkę
i trzymaj laptop poza zasięgiem. Nalegaj też, by wszyscy zrobili to samo.
ROZDZIAŁ 4.
OCH, BYĆ LUBIANYM!
„Lubię Antagończyków” – powiedział Lee do Phila, wyjaśniając, dlaczego dał
się namówić do pracy dla antagońskiego wywiadu. W tych prostych słowach jest
tyle siły i można się z nich tak wiele nauczyć. Prezentują moc „lubienia”.
W całej tej książce zauważysz powracający motyw: znaczenie tego, by nie
robić z siebie antypatycznej osoby. Schemat „dobry gliniarz i zły gliniarz” lepiej
zostaw w Hollywood z powodów, które już przedstawiliśmy. Wszystko
sprowadza się do jednego: podczas wywiadu, przesłuchania, negocjacji,
postępowania sądowego, kampanii politycznej czy nawet na co dzień, podczas
rozmów handlowych, ludzie uczą się, że bycie lubianym – albo przynajmniej
niebycie nielubianym – ma ogromne znaczenie.
Istnieje ogromna osobista i społeczna presja, by mówić „tak” ludziom, których
lubimy, i robić dla nich różne rzeczy. Organizacje charytatywne, firmy, agenci
wywiadu, a nawet prawnicy – wszyscy, którzy są dobrzy w tym, co robią, znają
potężną moc słowa, uśmiechu, miłego gestu, rozmowy telefonicznej.
Jako prawnik szybko się nauczyłem (od mojego przyjaciela i kolegi po fachu
Jima Billingsa) myśleć o świecie jak o sali sądowej i o wszystkich ludziach jak
o potencjalnych przysięgłych, więc zjednanie sobie ich ławy zaczynało się rano,
kiedy wychodziłem z domu. Jim nauczył mnie, że gdziekolwiek pójdę, mogę być
widziany przez przysięgłych z procesu. Kierowca, któremu zabrałem ostatnie
miejsce parkingowe, facet, którego prawie uderzyłem drzwiami, kobieta będąca
świadkiem, jak ignoruję pilnującego porządku na sali sądowej albo jestem dla
niego nieuprzejmy – w każdej sytuacji to może być przysięgły lub potencjalny
przysięgły i właśnie torpeduję moją sprawę. Nie chodziło o to, że chciałem, by
przysięgli mnie lubili, choć uznałbym to za wspaniały bonus; po prostu
niezwykle ważne jest to, żebym nie był przez nich nielubiany.
Pamiętam odbieranie zeznań pod przysięgą w kancelarii adwokata strony
przeciwnej, którego konieczność procesowania się w tej sprawie strasznie
frustrowała. Zeznania nagrywano na taśmie wideo (to były czasy, kiedy jeszcze
używało się kaset). Adwokat wyglądał na coraz bardziej poirytowanego i co
chwilę przerywał moje pytania dramatycznym „Sprzeciw!”. Gdy zrobił to już
kilka razy, spytałem go, czy mógłby poczekać, aż skończę pytanie, i dopiero
wtedy zgłosić sprzeciw. Odpowiedział natychmiast: „Słuchaj, będę zgłaszać
pieprzony sprzeciw, kiedy tylko mi się spodoba!”. Odparłem szybko: „Ależ
proszę… Po co ta wulgarność i przekleństwa”.
Pod koniec składania zeznań, gdy już pozbieraliśmy nasze rzeczy i za chwilę
mieliśmy wyjść, mężczyzna podszedł do mnie i zaczął gorąco przepraszać za
przekleństwa.
– Peter, przepraszam, naprawdę – powiedział. – Nie wiedziałem, że tak cię to
urazi.
– Wcale mnie nie uraziło – odparłem. – Po prostu nie chcę, żeby moje
przekleństwa nagrywały się na pieprzoną taśmę.
Powód był prosty. Byliśmy na Południu Stanów, w samym sercu pasa
biblijnego. Którego z nas mógł bardziej znielubić sędzia czy przysięgli, gdyby
obejrzeli to nagranie?
Przy innej okazji pewnego roku na tydzień przed Bożym Narodzeniem byłem
w sądzie do spraw nadzoru kuratorskiego – zjawiają się tam ludzie oskarżani
o niedotrzymanie warunków zwolnienia warunkowego. W przypadku wykrycia
naruszenia kary mogą się wahać od słownej nagany od sędziego aż po
pozbawienie wolności, czyli odsiadkę.
Sędzią tego dnia był Cliff Everett – wspaniały człowiek znany z wielkiego
poczucia humoru. Gdy zajął miejsce, powiedział do wszystkich pozwanych na
sali sądowej: „Panie i panowie, został tydzień do świąt. Dziś, w zależności od
okoliczności waszej sprawy, zaśpiewacie jedną z dwóch piosenek. Blue
Christmas (Smutne święta) albo I’ll Be Home for Christmas (Będę w domu na
święta)”.
Kilku oskarżonych przedstawiło swoje sprawy i usprawiedliwienia. Po chwili
przed sędzią stawiła się kobieta w średnim wieku.
– Proszę pani, co ma pani do powiedzenia na swoją obronę? – spytał Everett.
– Nie mam żadnego usprawiedliwienia, panie sędzio – odparła kobieta, która
najwyraźniej przechodziła trudny okres. – Może pan puścić tę pierwszą piosenkę.
Wszyscy na sali wybuchli śmiechem, w tym także sędzia Everett. Kobieta nie
wymyśliła żadnego usprawiedliwienia i zażartowała z samej siebie. Po krótkiej
rozmowie sędzia wypuścił ją z poważnym ostrzeżeniem i spędziła święta
w domu. To był triumf siły lubienia i szczerości.
Aby w pełni docenić siłę lubienia, powinniśmy się też przyjrzeć sprawie
Aldricha Amesa, najbardziej szkodliwego radzieckiego kreta w historii CIA.
Ames przypisywał swoją zdolność zwodzenia Agencji przez tak wiele lat po
części temu, że był lubiany, co pomagało mu przejść badania wariografem, nawet
gdy wykazywały one kłamstwa. W swojej książce The Spy Who Stayed Out in the
Cold (Szpieg, który został wyklęty) Adrian Havill pisze, że Ames wyjaśniał swój
sukces w taki sposób: „Cała sztuką jest pewność siebie. Pewność siebie
i przyjacielskie stosunki z ekspertem od wariografu. Potrzebujesz przyjacielskich
stosunków, gdy uśmiechasz się i sprawiasz, by myślał, że go lubisz”.
Istnieje wiele czynników wpływających na to, w jakim stopniu jesteśmy
lubiani. Mówienie miłych rzeczy ludziom lub o ludziach bardzo pomaga sprawić,
by ktoś cię polubił. I powinieneś się cieszyć, że tak dobrze się prezentujesz.
Badania wykazały, że atrakcyjni fizycznie ludzie częściej są lubiani i inni
dopatrują się w nich takich sympatycznych cech jak uczciwość, talent oraz
dobroć. Świadczy to o tym, jak ważne jest bycie zadbanym i eleganckim, gdy
angażujemy się w jakiekolwiek interakcje zawodowe.
Zwracanie się do ludzi bezpośrednio, a zwłaszcza po imieniu może również
mieć pozytywny wpływ na poufałe stosunki i sympatię. Taktykę tę rutynowo
stosują telemarketerzy i inni sprzedawcy. Kiedy już to zrozumiałem, zacząłem
grać w grę z moją żoną: zawsze, gdy dokonywaliśmy jakiegoś dużego zakupu,
liczyliśmy, ile razy sprzedawca użył jej lub mojego imienia. Podobnie jak ze
wszystkim innym, jeśli się z tym przesadzi, może się to wydawać sztuczne i się
na nas zemścić. Jednak subtelne używanie imienia drugiej osoby może sprawić,
że ta osoba poczuje się zrelaksowana, spokojna i skłonna do współpracy.
Od czasu do czasu widywałem pozytywny wpływ używania imienia w swojej
praktyce prawnika, gdy broniłem oskarżonych w sprawach karnych. Pewnego
razu reprezentowałem włamywacza, którego nazwę „Jim Thomas”. Choć pan
Thomas przejawiał wielką pracowitość, był przy tym beznadziejnie nieudolny,
ponieważ ciągle go łapano. Gdy przyszedł dzień rozprawy, czekaliśmy w sądzie,
by przyznać się do winy przed sędzią, który na szczęście dla pana Thomasa
z reguły był bardzo pobłażliwy. W sąsiedniej sali znajdował się inny sędzia,
obecnie bardzo znany polityk, słynący z tego, że jest autentycznie sprawiedliwy,
życzliwy, wnikliwy i uprzejmy. Jednak gdy przedstawiano mu orzeczenia
skazujące lub przyznania się do winy w poważnych sprawach, potrafił być
niezmiernie surowy.
Traf sprawił – jak się wydawało, na niekorzyść mojego klienta – że
wprowadzono nas na tamtą salę. Widząc, że oskarżony jest skuty, sędzia
poinstruował pilnującego porządku na sali, by „rozkuł pana Thomasa, ponieważ
w oparciu o zasadę domniemanej niewinności powinien być traktowany
z należytym szacunkiem”. Następnie kazał otworzyć drzwi sali, która dotąd
pozostawała zamknięta na klucz, ponieważ „sądy są dla ludzi, dostęp do nich nie
powinien być ograniczony, a pan Thomas powinien wiedzieć, że ludzie mają
prawo zobaczyć, w jaki sposób wymierzana jest sprawiedliwość”. Mój klient
zapałał ogromną sympatią do tego człowieka, który zwracał się do niego po
nazwisku i traktował go z wielkim szacunkiem.
Złożyliśmy przyznanie się do winy w dwóch z czterech zarzutów włamania.
Następnie sędzia odczytał przyznanie się do winy i zadał mojemu klientowi serię
pytań, by upewnić się, że przyznanie się było dobrowolne i wyrażone nie pod
przymusem. Każde pytanie zadawał spokojnym, wyważonym tonem i często
zwracał się do mojego klienta „panie Thomas” albo „Jim”.
Efekt, jaki to wywarło na mojego klienta, był niezwykły. Choć sędzia ogłosił
zasłużony najwyższy wyrok, oskarżony zareagował podziękowaniami, że został
potraktowany z godnością i szacunkiem. Wyszedł z sali sądowej z uśmiechem na
ustach.
– Ludzie rzadko ze mną rozmawiają – powiedział później. – Nawet w sądzie
mówią tylko o mnie i nazywają mnie oskarżonym. – Było jasne, że szczerze
polubił sędziego, który przed chwilą go skazał.
Innym zjawiskiem, które może mieć wpływ na sympatię, jest podświadoma
znajomość. Na przykład, jak wykazały badania Nicolasa Guéguena i innych
psychologów społecznych, przelotne dotknięcie ręki może sprawić, że druga
osoba bardziej cię polubi. Zalecam tu jednak ostrożność. Jeśli dotyk trwa zbyt
długo, może się to również wydawać dziwne, trochę straszne lub wręcz
napastliwe. Dotknięcie czyjegoś ramienia podczas uścisku dłoni przed złożeniem
zeznań lub wywiadem może wytworzyć osobistą więź, która pozwoli zacząć we
właściwy sposób. Wykorzystywanie tej techniki przez polityków było obiektem
satyry w filmie Barwy kampanii.
Podświadomą znajomość można też wykorzystywać poprzez technikę znaną
w dziedzinie negocjacji i do przeprowadzania wywiadów jako mirroring, czyli
odzwierciedlanie. Mamy skłonność, by lubić ludzi, którzy są podobni do nas –
pod względem pochodzenia, poglądów, stylu życia czy osobowości. Dotyczy to
również podobieństw w ruchach i zachowaniach – na przykład zakładania nogi
na nogę. Oczywiście należy to robić z wielką subtelnością i dyskrecją, by nie
wydać się sztucznym lub co gorsza szyderczym. Stosowane w skuteczny sposób
może się okazać bardzo przydatnym narzędziem.
Kiedy w mojej kancelarii miałem przyjmować zeznania czy prowadzić
negocjacje w sprawie ugody, zawsze odrabiałem pracę domową i dowiadywałem
się jak najwięcej o drugiej stronie. Poświęcałem trochę czasu, by przedstawić
siebie i personel kancelarii, być może oprowadzić reprezentantów strony
przeciwnej, zapytać ich o zainteresowania oraz opowiedzieć im trochę o sobie
oraz o tym, co lubię, zwłaszcza jeśli było między nami jakieś
podobieństwo. Zanim przyszła pora, by usiąść do składania zeznań lub do
negocjacji, ta odrobina znajomości nadawała spotkaniu pozytywny ton. Zastanów
się nad tym, jaką czujesz więź, gdy podczas przeprowadzania wywiadu
przekonujesz się, że ta druga osoba ma podobne zainteresowania sportowe albo
chciałaby pojechać w to samo miejsce lub podziela twoje poglądy polityczne czy
gusta literackie. Jest to forma mirroringu i z łatwością może mieć na ciebie
wpływ.
Zauważyłeś może, że każdy sprzedawca samochodów, od którego
kiedykolwiek kupowałeś pojazd, wydaje się uwielbiać te same drużyny, co ty?
Towarzyszyłem ostatnio mojej żonie, kiedy wybrała się kupić nowe auto.
W kilku salonach zwróciłem uwagę, że biura sprzedawców są niemal puste. Nie
było tam żadnych plakatów ani pamiątek wskazujących na zamiłowanie do
jakiejś konkretnej drużyny czy sportu. Z czego to wynika? Może deklarowane
przywiązanie sprzedawcy do jakiejś uczelni, drużyny czy sportu jest w stanie
sprawić, że będziemy mniej skłonni go polubić, jeśli chodziliśmy na inną
uczelnię albo kibicowaliśmy drużynie, która była zaciekłym rywalem tej na
ścianie?
Podsłuchałem kiedyś, jak pewien specjalista od pozyskiwania funduszy dla
college’u, którego nazwiemy „Henry”, rozmawiał o sporcie z bogatym
absolwentem. Absolwent – nazwiemy go „Leonard” – wydawał się zapalonym
fanem koszykówki, ponieważ jego czapka i koszula promowały jedną z drużyn
uniwersyteckich. Henry wspomniał, że uwielbia koszykówkę i z zapałem kibicuje
tej uczelni.
– Śledzisz drużynę dziewcząt? – spytał Leonard. Henry wydedukował z tonu,
jakim Leonard wypowiedział słowo „dziewczęta”, że ten nie przepada za żeńską
koszykówką.
– Nie – odparł Henry. – Oglądanie ich gry w ogóle mnie nie wciąga.
To był krytyczny błąd w ocenie, świadczący o tym, że Henry nie odrobił pracy
domowej, jeśli chodziło o tego zamożnego potencjalnego darczyńcę.
– W takim razie nie znasz mojej córki – odpowiedział Leonard. – Gra
w uczelnianej drużynie i według mnie ich mecze są jeszcze bardziej ekscytujące
niż spotkania chłopaków!
To, jak Henry zaczął się wycofywać, było szalenie zabawne. Można by to
porównać z próbą cofnięcia żenującego maila, który już został wysłany. Henry
niezdarnie i zupełnie nieprzekonująco zapewniał Leonarda, że się z nim zgadza
i że kobiecą drużynę rzeczywiście ogląda się z większą przyjemnością niż męską.
To tylko pogorszyło sprawę, gdyż wyraźnie wskazywało, że po prostu podlizuje
się zamożnemu absolwentowi. Nie był to dla Henry’ego zbyt skuteczny sposób
sprawienia, by rozmówca go polubił.
ROZDZIAŁ 5.
JAK ZMIENIĆ „MY I ONI” W „MY”
W wielu krajach na świecie istnieją poważne obawy co do legalności technik
przesłuchań, które pozornie są nierepresyjne, ale postrzegane przez sądy jako
zbyt daleko posunięte lub prowadzące do fałszywego (wymuszonego) przyznania
się do winy. To właśnie tutaj mamy do czynienia z dużą użytecznością
i korzyściami stosowanej przez nas metodologii.
Siłę lubienia i wpływ wzajemności na skłonność ludzi do współpracy
omawiamy w innym miejscu. Tutaj należy tylko powtórzyć, że nasze metody
obejmują zadawanie pytań i wygłaszanie monologu w bardzo spokojny
i niekonfrontacyjny sposób. Pracujemy z obiektem, znając jego perspektywę,
i przejawiamy to zrozumienie, doprowadzając go do punktu, gdy czuje się
komfortowo podczas wyjawiania nam informacji. Na zmuszaniu ludzi do
mówienia w sposób, który może ich nakłonić do nieprawdziwych zeznań czy
fałszywego przyznania się, nie można nic zyskać. Nie zbliża nas to do celu, jakim
jest dotarcie do prawdy, i niesie ze sobą poważne ryzyko wplątania w coś
niewinnego człowieka, podczas gdy sprawca pozostaje na wolności.
W kontekście negocjacji współpraca z drugą stroną, unikanie wygłaszania
osądów oraz uwzględnianie i rozumienie jej punktu widzenia jest tym, co
William Ury z Harvard Negotiation Project nazywa w swojej książce Odchodząc
od NIE „przejściem na ich stronę”. Chcemy, żeby ludzie siedzący naprzeciwko
postrzegali negocjacje jako sytuację, w której pracują z nami, a nie przeciw nam,
by wypracować stałe rozwiązanie problemu. Jako negocjatorzy chcemy uzyskać
najlepszy możliwy rezultat, a to często wymaga zachowania długotrwałej relacji,
tak by nie zostały spalone żadne mosty i byśmy zachowali reputację etycznych,
skutecznych negocjatorów.
Doprowadzenie do pozytywnego końca rzadko bywa łatwe, ale można to sobie
bardzo uprościć, pytając spokojnym, wyważonym tonem: „Jak myślisz, jak
możemy to rozwiązać?”. To niesamowicie mocne podejście, bo nie realizuje już
scenariusza, w którym jesteśmy my i oni. Teraz to my próbujemy sprostać
problemom wspólnie, ramię w ramię. Jest to o wiele skuteczniejsze niż walenie
pięścią w stół czy agresywne żądania.
Niezwykle skuteczne może być również wzięcie propozycji wysuniętej przez
drugą stronę, podziękowanie za nią, a potem cierpliwe i spokojne budowanie na
jej podstawie. Praca nad koncepcją strony przeciwnej, użytą jako filar, w oparciu
o który budujemy rozwiązanie, jest często najkorzystniejszym sposobem
osiągnięcia rezultatu, do którego od początku dążyliśmy.
Brałem kiedyś udział w negocjowaniu ugody dotyczącej „sprawiedliwego
podziału majątku”. Tego typu sprawy polegają na odpowiednim podziale
aktywów pary małżeńskiej podczas postępowania rozwodowego. Ten przypadek
był szczególnie skomplikowany, ponieważ wynikał z okrutnej przemocy
w rodzinie. Zasadniczo wykorzystywaliśmy roszczenie o spowodowanie
uszczerbku na zdrowiu w trakcie bardzo poważnej napaści – zamiast
tradycyjnego sprawiedliwego podziału lub sprawy o zobowiązania alimentacyjne.
W przypadku klasycznego podejścia moja klientka miała szansę w najlepszym
razie uzyskać pięćdziesiąt procent wspólnego majątku jej i męża. W sprawie
o spowodowanie uszczerbku na zdrowiu wysokość kwoty, którą mogła dostać,
ustaliliby przysięgli. Podejmowaliśmy ryzyko, ale w świetle zaistniałych faktów
warto było to zrobić.
W takich sprawach często spotykam się z prawnym przedstawicielem strony
przeciwnej oraz z jego klientem, podczas gdy moja klientka jest pod telefonem,
by w razie potrzeby udzielać niezbędnych informacji i instrukcji. Z samej natury
przemocy w rodzinie wynika fakt, że umieszczenie ofiary w tym samym
pomieszczeniu z prześladowcą często wiąże się z powstaniem represyjnego
otoczenia i druga strona najczęściej wygrywa.
Był to przypadek, w którym mąż – nazwijmy go „Andrew” – nie tylko
kontrolował i psychicznie maltretował swoją żonę, ale też fizycznie ją zaatakował
w obecności ich małego dziecka. Andrew to bogaty specjalista w swojej
dziedzinie, a moja klientka, którą nazwiemy „Dorothy”, nie pracowała,
wychowywała dziecko i planowała (za „pozwoleniem” męża) powrót na studia.
Ze strony Andrew i jego prawnika padła propozycja, że przepisze na nią dom,
a ona przejmie spłacanie hipoteki. To było właśnie to. Oferta, którą Dorothy
chciałaby od ręki odrzucić. Żałośnie niekorzystna i niezaspokajająca potrzeb
kobiety, jeśli chodzi o przystępne finansowo lokum, wsparcie dla niej, gdy będzie
sobie szukała pracy, wsparcie dla dziecka, nie dawała też bezpiecznych gwarancji
finansowych. Nie było jej nawet blisko do zrekompensowania Dorothy ran od
noża i innych obrażeń odniesionych wskutek ataku męża.
Każda komórka mojego ciała pragnęła powiedzieć temu „człowiekowi”, co
o nim myślę, odrzucić propozycję, wyjść stamtąd i wnieść sprawę do sądu. Była
to jednak okazja. Musiałem przejść z punktu, w którym się znajdowaliśmy, do
punktu, w którym mogliśmy zawrzeć ugodę.
Zamiast odrzucić propozycję, przypomniałem Andrew o tym, że na początku
negocjacji zobowiązał się do współpracy, by znaleźć rozwiązanie, które okaże się
sprawiedliwe dla wszystkich i będzie też demonstrowało deklarowaną przez
niego miłość do żony i dziecka.
Nie umiałem wyczuć, do jakiego stopnia kochał potomka, ale wiedziałem
z całą pewnością, że uczucia, które żywił do żony, nie miały nic wspólnego
z miłością. Niemniej zobowiązał się do współpracy z nią i do tego, że
zademonstruje swoje rzekome oddanie. Razem wzięliśmy tę jego wstępną
propozycję i zaczęliśmy w oparciu o nią budować. Kierowałem tą pracą
w imieniu Dorothy, spokojnie, bez emocji i trzymając się wytycznych. Gdy
zaczynaliśmy konstruować każdą nową wersję propozycji, wygłaszałem monolog
bardzo podobny do tego, jaki stosujemy przy wydobywaniu informacji.
Przypominałem Andrew, że zobowiązał się pracować na rzecz słusznego,
sprawiedliwego rozwiązania i działać zgodnie z deklarowaną przez niego
miłością do żony i dziecka. Przypominałem mu, że żadne małżeństwo nie jest
doskonałe; puszczają nerwy, rosną emocje i czasem dochodzi do rzeczy, których
później żałujemy. I podkreślałem, że czasem dostajemy prezent: możemy
naprawić wyrządzone przez nas krzywdy i wszystko wyprostować. Trzeba było
odsunąć na bok fakt, że odczuwam ogromną pogardę wobec każdego, kto
dopuszcza się przemocy w rodzinie, zawsze niewybaczalnej.
Pod koniec negocjacji Andrew zgodził się spłacać hipotekę i przepisał dom na
Dorothy; później dom miał stać się własnością ich dziecka. Zgodził się na
siedmiocyfrową, ryczałtową kwotę i wieloletni zakaz zbliżania się, z karnymi
i cywilnymi konsekwencjami za jego naruszenie. Zakaz zbliżania się
nakreślający kroki, jakie musiał podjąć, by Dorothy czuła się bezpieczna, miał
znacznie szerszy zakres niż jakikolwiek zakaz zbliżania się, który sąd wydałby
po procesie.
Najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że zrobił to sam Andrew. Zrobił to
chętnie i po drodze każdy krok podejmował zgodnie ze swoim wstępnym
zobowiązaniem. William Ury opisuje takie podejście, nawiązując do instrukcji
Sun Tzu: „Zbuduj przeciwnikowi złoty most, po którym będzie mógł się
wycofać. Niech twierdzi, że zwyciężył, i przypisuje sobie zasługi za ten rezultat”.
Istnieje powszechny pogląd, że twardzi, nastawieni na konfrontację
negocjatorzy i twardzi, nastawieni na konfrontację przesłuchujący uzyskują
najlepsze wyniki, wymachując rękoma, waląc w stół i stosując wojowniczy,
agresywny styl. Nic nie mogłoby być dalsze od prawdy.
Ta taktyka sporadycznie działa, ale na dłuższą metę ludzie, którzy negocjują
lub mają kontakt z podobnymi „twardymi typami”, z reguły okopują się na
swoich pozycjach, wykazują mniejszą chęć do kompromisów i są bardziej
skłonni do odpłacania pięknym za nadobne. Poza tym ludzie, mający styczność
z takimi zachowaniami w negocjacjach, często rozpuszczają informacje o tym, co
odbierają jako paskudny charakter danej osoby. Ujawnienie opinii publicznej
twardych metod może być szkodliwe pod wieloma względami.
Kilka lat temu prawnik, którego znałem, przechodził ciężki okres w życiu.
Miał poważną depresję i w związku z tym zaniedbał podjęcie w imieniu
niektórych klientów pewnych niezbędnych kroków w różnych postępowaniach
sądowych.
Wielu innych prawników to rozumiało i w granicach zasad etycznych,
wymagających od nich gorliwego reprezentowania klientów, znaleźli sposób na
współpracę z tym prawnikiem i osobami, które reprezentował, tak aby
zminimalizować potencjalne konsekwencje. Jednak niektórzy adwokaci należeli
do typu, który nie bierze jeńców, i postanowili wykorzystać tę sytuację, ubiegając
się o wyrok zaoczny – czyli taki, który wydaje sąd, gdy druga strona nie
odpowiada na pisma procesowe.
Przyszedł dzień, gdy sędzia miał rozpatrzeć wnioski o wyrok zaoczny,
i prawnicy, którzy się o nie ubiegali, ustawili się w kolejce, śliniąc się na myśl
o korzystnych orzeczeniach, jakie uzyskają.
Kiedy wywołano pierwszą sprawę, sędzia popatrzył na osoby ubiegające się
o wyroki zaoczne i powiedział: „Przez wszystkie lata praktyki zawsze wierzyłem,
że prawnicy reprezentujący klientów powinni robić to, co słuszne, sprawiedliwe
i moralne. Obejmuje to również zapewnienie, by sam zawód adwokata nie został
skompromitowany przez używanie taktyki »wygrać za wszelką cenę«. Kolega po
fachu znalazł się w trudnej sytuacji. Naszym obowiązkiem jest zapewnić, by
sprawiedliwość nadal była wymierzana i tego dopilnować. Nie będę dziś
wydawać żadnych wyroków zaocznych i zapamiętam sobie tych, którzy do mnie
podejdą, żeby o to prosić”.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki prawie wszyscy ci twardzi gracze
wymknęli się z sali sądowej tylnymi drzwiami, zarzucając tego dnia swoją
taktykę niebrania jeńców. I kto mówi, że na salach sądowych nie ma
sprawiedliwości?
ROZDZIAŁ 6.
MONOLOGI I WYKORZYSTYWANIE SIŁY DYSONANSU
POZNAWCZEGO
Celem wygłaszania monologu jest pomóc osobie, z którą rozmawiamy, poczuć
się dobrze z sobą samą i upewnić się, że nie jest osądzana. Można to wzmocnić
zrozumieniem dysonansu poznawczego – czyli psychicznego dyskomfortu
odczuwanego przez człowieka, który równocześnie ma dwie sprzeczne idee czy
poglądy.
George Orwell w swojej klasycznej powieści 1984 nazwał koncepcję
równoczesnego posiadania dwóch sprzecznych przekonań „dwójmyśleniem”.
W dystopii Orwella dwójmyślenie nie wywoływało dyskomfortu, ponieważ
ludzie byli nieświadomi tej sprzeczności. W rzeczywistości jesteśmy jej bardzo
świadomi i mamy skłonność do radzenia sobie z dyskomfortem, jaki wywołuje,
poprzez zmianę naszych procesów myślowych. W pewnym sensie zmieniamy
nasze postrzeganie rzeczywistości, by jakoś usprawiedliwić sprzeczność.
Popularną ilustracją dysonansu poznawczego, o której wspomina się na
kursach negocjacji biznesowych na całym świecie, jest bajka Ezopa Lis
i winogrona. W tej historyjce lis desperacko pragnął cudownie kuszącej kiści
winogron, która zwisała z winorośli tuż poza jego zasięgiem. Czegokolwiek
próbował, nie potrafił znaleźć sposobu, żeby jej dosięgnąć.
Kiedy lis zdał sobie sprawę, że nie ma mowy, by dostał winogrona, musiał
jakoś uporać się z konfliktem, z którym miał do czynienia: był mądrym lisem, na
tyle sprytnym, że zawsze dostawał to, czego chciał, a jednak przechytrzyło go
samo miejsce, w którym rosły owoce. Zamiast więc dojść do wniosku, że nie jest
tak sprytny, jak mu się wydawało, uznał, że tak naprawdę wcale nie miał ochoty
na te winogrona. Przezwyciężył dysonans, wmawiając sobie, że pewnie są
gorzkie albo kwaśne – stąd wyrażenie „kwaśne winogrona”.
Każdy, kto popełnia przestępstwo albo przeinacza fakty, albo kłamie, może
postawić się w sytuacji, która zmusza go do poradzenia sobie z dysonansem
poznawczym. Zasadniczo taka osoba świetnie zdaje sobie sprawę, że robienie
tych rzeczy jest złe. Prawdopodobnie jednak nie uważa się za złego człowieka
czy przestępcę, więc jest zmuszona jakoś pogodzić ze sobą sprzeczne poglądy.
Podczas przesłuchania monolog służy jako środek, który ma pomóc pogodzić te
fakty w sposób sprzyjający przyznaniu się do winy, ponieważ łagodzi psychiczny
dyskomfort wywołany przez dysonans.
Monolog ma nie dopuścić, by taka osoba skupiła się na konsekwencjach
swojego wykroczenia dzięki utrzymywaniu jej w trybie myślenia
krótkoterminowego. Pomagamy takiemu człowiekowi złagodzić odczuwany
przez niego ból, dając mu lekarstwo: przekonujący argument wzmocniony
usprawiedliwieniem, bagatelizacją i uspołecznieniem, co łagodzi konflikt. Takie
rozwiązanie pozwala danej osobie przyznać się do popełnienia jakiegoś złego
czynu bez jednoczesnej konstatacji, że jest złym człowiekiem.
Przyjrzyjmy się, jak to może działać w kontekście negocjacji.
Miałem raz klienta, który wynajął wykonawcę do budowy nowego biurowca.
Był to projekt „koszty plus”, co oznacza, że mój klient zgodził się sfinansować
budowę i zapewnić wynagrodzenie dla wykonawcy, zamiast z góry ustalić kwotę.
Po wykonaniu prac koszty, które zafakturował wykonawca, okazały się o wiele
wyższe, niż spodziewał się mój klient. W efekcie wniesiono pozew do sądu. Oto
jak podeszliśmy do tej sprawy podczas rozmów mediacyjnych mających na celu
wypracowanie ugody i polubowne rozstrzygnięcie sprawy:
„Słuchaj, wiem, że w każdej branży łatwo jest zostać zawalonym pracą
i czasem czegoś nie uwzględnimy albo coś przegapimy, możemy pomylić się
w obliczeniach lub ci, których zatrudniamy jako podwykonawców, mogą zrobić
to samo. To wynika z samej natury bycia dobrym w waszym fachu – macie tyle
pracy, że czasami coś się może pomieszać. Myślę, że tutaj możemy mieć z czymś
takim do czynienia, bo suma, którą podaliście mojemu klientowi, bardzo różni się
od tej, do której sam doszedł, kiedy wyceniał koszty. Zastanawiam się, czy
moglibyśmy cofnąć się o krok, przyjrzeć się wszystkim fakturom od dostawców
i podwykonawców, a potem jeszcze raz wykonać obliczenia”.
To podejście doprowadziło do ugody, z której mój klient był zadowolony.
Gdybyśmy podczas negocjacji pozwolili, by wykonawca odniósł wrażenie, że
uważamy go za kłamcę lub oszusta, najpewniej niczego byśmy nie osiągnęli.
Usprawiedliwienie, bagatelizacja i wskazanie potencjalnych uzasadnień
pomagają opuścić gardę, za której sprawą dotarcie do prawdy w przeciwnym
razie byłoby niemożliwe.
ROZDZIAŁ 7.
OPÓR I KONCEPCJA „ZOBOWIĄZANIA/KONSEKWENCJI”
Kiedy Chińczycy brali amerykańskich jeńców podczas wojny koreańskiej,
wiedzieli, że natrafią na silny opór, próbując nakłonić obywateli USA do
wyjawienia informacji lub dobrowolnego udziału w chińskiej propagandzie. Byli
jednak w stanie zrealizować wiele swoich celów przy użyciu prostego narzędzia
wywierania wpływu, które jest niezwykle skuteczne w przezwyciężaniu oporu.
Psycholog społeczny Robert Cialdini w swojej książce Wywieranie wpływu na
ludzi. Teoria i praktyka nazywa je zobowiązaniem/konsekwencją.
Zamiast stosować tortury czy inne prymitywne metody, których skuteczność
była w najlepszym razie ograniczona, Chińczycy, jak opisuje Cialdini, po prostu
przekonywali Amerykanów do pójścia na niewielkie ustępstwa na piśmie.
Z biegiem czasu psychologiczny wpływ tych ustępstw wzrastał i oświadczenia
jeńców zaczynały coraz bardziej odzwierciedlać nastroje, które można by uznać
za prochińskie i antyzachodnie. Agenci chińskiego wywiadu skorzystali z silnej
psychologicznej motywacji: pragnienia ludzi, by działać zgodnie ze swoimi
publicznymi wypowiedziami i tym, jak są postrzegani.
Niedawne skandale polityczne oraz historyczny rewizjonizm polityków
sprawiły, że wiele osób się zastanawia, dlaczego niektórzy ludzie, często wbrew
logice, bronią tych, których działania wymagają sprzeciwu, naprawy czy – co
gorsza – edukowania. Odpowiedź jest prosta: powoduje to ludzkie pragnienie,
często nieświadome, by wydawać się konsekwentnym.
Wielu zapewne pamięta, że gdy była gubernator Alaski Sarah Palin w 2011
roku odwiedziła Boston, pogubiła się w historii nocnego rajdu Paula
Revere’a (związanego z wojną o niepodległość Stanów Zjednoczonych – przyp.
red.). W jej wersji wydarzeń Revere nie chciał ostrzec kolonistów przed
zbliżającymi się Brytyjczykami, lecz przestrzec Brytyjczyków, żeby nie odbierali
kolonistom broni. Wydając oświadczenie popierające prawa wynikające z drugiej
poprawki, gubernator Palin drastycznie zmieniła kawał amerykańskiej historii
dobrze znany nawet uczniom. Mimo oczywistej gafy, ona i wielu jej
zwolenników posunęło się później bardzo daleko, by bronić tego, co powiedziała,
a w pewnym momencie nawet twierdzili, że gdy Revere został zatrzymany przez
brytyjski patrol, przestrzegł Brytyjczyków, żeby nie odbierali kolonistom broni.
Później Palin zrewidowała swoją wersję i upierała się, że w okolicy byli jacyś
Brytyjczycy, których Revere chciał przestrzec, „bijąc w dzwony”, gdy
podejmował się swoich rajdów. Przez cały ten czas wielu zwolenników Palin
opowiadało się za jej wersją wydarzeń. Jaki był tego powód?
Zobowiązanie/konsekwencja.
Gubernator Palin podjęła zobowiązanie, gdy rzuciła tę pierwszą
nieprzemyślaną uwagę i nie chciała się z niej wycofać. Lęk przed tym, że wyda
się niekonsekwentna w swoich wypowiedziach, był silniejszy niż jakakolwiek
obawa, że ktoś wykaże jej niewiedzę. Ci, którzy jej bronili, w większości
wspierali ją jako rzeczniczkę swoich wartości i zobowiązali się do konsekwencji
w tym wsparciu, mimo błędów rzeczowych w tym, co mówiła.
Irlandzki pisarz i poeta Oscar Wilde powiedział kiedyś: „Konsekwencja jest
ostatnim schronieniem ludzi pozbawionych wyobraźni”. To wspaniała refleksja
na temat naszego wrodzonego pragnienia oszczędzania energii intelektualnej,
która może pomóc wyjaśnić zobowiązanie/konsekwencję jako mechanizm
psychologiczny. Gdy ktoś się do czegoś zobowiąże, zaczyna działać tak, jakby
kierował nim autopilot, i podąża kursem zgodnym z tym zobowiązaniem.
Odgrywa to ogromną rolę, jeżeli chodzi o sposoby wywierania na nas wpływu,
wykorzystywania nas, a nawet używania do własnych celów. Oczywiście wynika
z tego, że jesteśmy w stanie zastosować ten mechanizm, gdy to my chcemy
wpływać na innych.
Podczas kursów prowadzenia negocjacji poświęcam dużo uwagi tej teorii, by
uzmysłowić, dlaczego pertraktacje w oparciu o ustalone stanowisko są
bezproduktywne. Jeśli pozwolisz, by ktoś się zobowiązał (zwłaszcza
kilkakrotnie) do reprezentowania jakiegoś stanowiska, taka osoba utwierdzi się
w swoich poglądach i będzie utrzymywać – często wbrew rozsądkowi – spójną
z nim postawę. To samo dotyczy przeprowadzania wywiadu czy przesłuchiwania
świadka. W im większym stopniu pozwolimy komuś wyrazić twarde stanowisko,
tym bardziej taka osoba się w nim utwierdza i tym trudniej będzie wywrzeć na
nią wpływ. Zamiast tego lepiej jest określić interesy drugiej strony, które są
zgodne z naszymi interesami i celami, pozwolić, by otwarcie to przyznała,
podejmując w ten sposób zobowiązanie, a potem zachęcać ją do konsekwentnego
działania zgodnego z tym zobowiązaniem.
Pamiętam, jak kiedyś stawiłem się przed sędzią, z którym – łagodnie mówiąc –
miałem lodowate relacje. Moim zadaniem było bronić złożonego wniosku
i gdyby mi się nie powiodło, klienta sporo by to kosztowało. Na naszą korzyść
działały dwa czynniki. Po pierwsze, sędzia ubiegał się o wyższe stanowisko
sędziowskie i podczas kampanii złożył definitywną obietnicę: nie będzie sędzią
aktywistą, który „stanowi prawo z ławy”. Po drugie, by wydać orzeczenie
niekorzystne dla mojego klienta, musiałby zastosować nowatorską, choć możliwą
interpretację prawa.
Sprzyjało mi szczęście o tyle, żee ten wniosek okazał się pierwszą sprawą
rozpatrywaną tego dnia i sala rozpraw była wypełniona po brzegi prawnikami,
ich klientami oraz przysięgłymi. Po tym, jak adwokat strony przeciwnej
zakończył swój wywód, wstałem, wyrecytowałem przepis, który miał być
interpretowany, i powiedziałem coś mniej więcej w tym stylu: „Wysoki Sądzie, to
jest ten przepis i jego prosta, zwykła interpretacja. Jeśli Wysoki Sąd ma zamiar
orzec na niekorzyść mojego klienta, będzie musiał napisać ten przepis na nowo
i stanowić prawo z ławy. Zdaję się na ocenę Wysokiego Sądu”. Zauważyłem, że
sędzia zerka na zatłoczoną salę rozpraw. Zapewne nie ma nic dziwnego w moim
zwycięstwie. Według mnie to ciśnienie krwi sędziego było tego dnia przegrane.
Bez wątpienia bycie postrzeganym jako konsekwentna osoba jest politycznie
i towarzysko pożądane. Jaki polityk chciałby kiedykolwiek usłyszeć, że określa
się go mianem „chorągiewki na wietrze”? Taki zarzut w rzeczywistości może być
sporą zniewagą. Cialdini przytacza cytat, który przypisuje się
dziewiętnastowiecznemu angielskiemu chemikowi i przyrodnikowi Michaelowi
Faradayowi. Gdy zapytano go, czy rywalizujący z nim chemik, którym gardził,
„zawsze się myli”, Faraday odparł: „Nie jest aż taki konsekwentny”. Opinia
niekonsekwentnego czasem jest większą zniewagą niż bycie postrzeganym jako
ktoś, kto się myli.
Pamiętanie o zasadzie zobowiązania/konsekwencji może być bardzo pomocne,
jeżeli nie chcemy ulec tym, którzy zamierzają jej użyć. Czy kiedykolwiek
zwróciłeś uwagę, że najlepsi sprzedawcy chcą, żebyś to ty wypełnił umowę lub
zamówienie zakupu, zwłaszcza gdy przewidziano jakiś czas na odstąpienie od
umowy? Takiego podejścia rutynowo naucza się na seminariach dla
sprzedawców, zwłaszcza w tych stanach, w których wprowadzono przepisy
o okresie odstąpienia od umowy.
Podobnie w dziedzinie prawa prawnicy rutynowo proszą interesantów, by
wypełnili umowę pomiędzy klientem a adwokatem, wpisywali ceny i warunki,
parafowali oraz składali podpisy. Czy to wszystko jest naprawdę konieczne? Tak,
jeśli chcesz, by czuli się zobowiązani do wypełnienia umowy.
Na początku zeznań pod przysięgą prawnik prosi składających zeznania, by
zgodzili się, że będą z nim współpracować oraz udzielą pełnych i prawdziwych
odpowiedzi, a także by zobowiązali się, że jeśli coś okaże się dla nich niejasne,
poproszą prawnika, żeby przerwał, i spytają o wyjaśnienie. Cel takiego
postępowania jest dwojaki.
Po pierwsze, jeśli poprosi się o takie zobowiązanie, osobie składającej
zeznanie bardzo trudno jest wrócić później, gdy czynność się już zakończyła,
i powiedzieć: udzieliłam takiej, a nie innej odpowiedzi tylko dlatego, że nie
zrozumiałam pytania. A jeśli już zdecyduje się tego spróbować, bardzo trudno
jest jej wymyślić dobrą odpowiedź na kolejne pytanie prawnika: „Ale, panie
Smith, nie pamięta pan, że na początku składania zeznań zgodził się pan, że jeśli
nie zrozumie mojego pytania, od razu poprosi mnie o wyjaśnienie?”
Po drugie, osoba składająca zeznania zobowiązała się mówić prawdę
i współpracować. Jeśli zacznie się zachowywać asekuracyjnie lub stwarzać
trudności, przypominamy jej o podjętym zobowiązaniu i po prostu prosimy, by
działała w sposób, który będzie z nim zgodny.
Przekonałem się też, że jest to niezwykle przydatne narzędzie w negocjacjach
i mediacji. Na samym początku proszę drugą stronę, by zobowiązała się do
szczerej i konstruktywnej współpracy ze mną. W niektórych przypadkach
spisywałem nawet dla wszystkich krótkie umowy stanowiące, że zgadzamy się
być uczciwi i prawdomówni. Przekonałem się, że ten mały gest przynosi
niesamowite rezultaty.
Stosuję strategię zaangażowania również podczas zajęć, by zachęcać
studentów do ukończenia całej pracy w ramach kursu, na jaki się zapisali. Jedno
ze szkoleń, na którym byłem wykładowcą, wymagało, by studenci obejrzeli serię
wykładów online. Poprosiłem ich o podpisanie umowy, że obejrzą wszystkie te
wykłady i jeśli tego nie zrobią, nie zaliczą kursu, bez względu na to, jak dobre
wyniki uzyskają w testach. Po egzaminie końcowym podszedł do mnie jeden
student, który zdał ze świetnym wynikiem i powiedział: „Proszę posłuchać,
naprawdę dobrze poszło mi z testem. Czy będzie w porządku, jeśli nie obejrzę
ostatniego wykładu?”. Wyjąłem jego „umowę” i mu ją pokazałem. Kiwnął głową
i poszedł obejrzeć materiał.
Ważne jest zatem, by jeśli chodzi o zasadę zobowiązania/konsekwencji,
pozostać po ofensywnej stronie. Przy składaniu zeznań, negocjacjach, mediacji,
a nawet przy zakupie domu czy samochodu twoim celem powinno być
zobowiązanie drugiej strony, że będzie działać uczciwie i przestrzegać zasad.
Jeśli okoliczności na to pozwalają, przekonaj stronę przeciwną, byście oboje
podpisali oświadczenie w danej sprawie. Potem, jeśli ta osoba zboczy z ustalonej
ścieżki, możesz uprzejmie przypomnieć jej o zobowiązaniu, jakie oboje
podjęliście na samym początku.
ROZDZIAŁ 8.
SPOKOJNIE I POWOLI PRZEZ ZŁOTY MOST
Przestroga, by sprawdzać swoje postępy w ramach metodycznego podejścia do
wydobywania informacji, ma takie samo zastosowanie do negocjacji w biznesie
i w sprawach osobistych. Bardzo ważne jest, by pozwolić drugiej stronie
współpracować z tobą w taki sposób, który pozwoli ci zebrać informacje, jakich
potrzebujesz do oceny jej pozycji w dowolnym punkcie negocjacji.
Przypomnij sobie, jak w komentarzu do rozdziału piątego opisywałem sprawę
Andrew i Dorothy, w której zbudowaliśmy „złoty most” Sun Tzu, wykorzystując
propozycję Andrew jako podstawę do procedury sprawiedliwego podziału
majątku. Podobnie jak winny podejrzany nie wchodzi do pokoju przesłuchań
z planem przyznania się, tak samo ten mężczyzna, siadając do negocjacji, nie
wyobrażał sobie, na co ostatecznie się zgodzi. Dotarcie do tego punktu wymagało
cierpliwości i środków pozwalających systematycznie badać sytuację.
Pomyśl o tym, co mogłoby się stać, gdybym – kiedy tylko Andrew zobowiązał
się, że będzie uczciwie negocjować, co miało być wyrazem jego miłości do żony
i dziecka – powiedział: „Dobra, w takim razie daj im dom, podpisz wieloletni
zakaz zbliżania się i zapłać dużą zryczałtowaną kwotę”. Istnieje spora szansa, że
wtedy do niczego byśmy nie dotarli. Zamiast tego trzeba było powoli i spokojnie
posuwać się naprzód, zadając nierepresyjne pytania: „Co według ciebie byłoby
uczciwe?”, „Wziąłbyś pod uwagę zrobienie tego?”, „Czy gdybyś to zrobił, nie
byłoby to wspaniałe dla twojego syna?”. Jest to negocjacyjny odpowiednik
zapytania: „Czy jest coś jeszcze?”. Nieustannie wzmacniasz podstawy swojego
złotego mostu aż do chwili, gdy zrobiłeś wszystko, co tylko mogłeś.
Bądź świadom tego, że gdy uzyskasz jakąś zgodę czy ustępstwo, bardzo łatwo
jest rzucić się naprzód. Często można strzelić sobie w stopę. Kiedy widzisz, że
twój monolog przynosi pozytywne efekty, ostrożnie kontynuuj i upewnij się, że
za bardzo się nie pośpieszysz, gdy postanowisz sprawdzić swoje postępy. Pozwól
takiej osobie przejść przez ten złoty most we własnym tempie i z własnej woli.
Popędzanie jej niemal na pewno sprawi, że konstrukcja się zawali.
ROZDZIAŁ 9.
UŻYWANIE FIKCJI MOŻE BYĆ NIEBEZPIECZNE,
WIĘC POSTĘPUJ OSTROŻNIE
Odwołanie się do wspólnego doświadczenia może być niezwykle skutecznym
sposobem tworzenia więzi z inną osobą. Jak już omówiono wcześniej, mamy
większą skłonność do współpracy z ludźmi, których lubimy i którzy są podobni
do nas. Na przykład podobne pochodzenie czy wspólna strata może nam pomóc
wytworzyć relację, która zachęci do podania prawdziwych informacji.
Doświadczeni prawnicy procesowi przy wybieraniu przysięgłych często –
w granicach dozwolonych przez sędziego – podają informacje o sobie albo
o kliencie każdemu kandydatowi. Ponieważ przysięgli z reguły opowiadają się po
stronie prawnika i klienta, z którymi łatwiej im się zidentyfikować, ten prosty
gest może przynieść bardzo pozytywne rezultaty. Oczywiście istotne jest, by
przestrzegać obowiązującego prawa i kodeksów postępowania dotyczących
faktycznej natury udzielanych informacji. Ma to również zastosowanie do
przeprowadzenia wywiadów, wydobywania informacji oraz negocjacji.
W Stanach Zjednoczonych funkcjonariusze organów ścigania mogą zgodnie
z prawem przeinaczać pewne fakty, gdy przesłuchują podejrzanego w sprawie
karnej. Policja ma prawo powiedzieć podejrzanemu, że współoskarżony się
przyznał i go pogrążył, choć nic takiego nie nastąpiło, albo że ma obciążający go
odcisk palca lub ślady DNA, mimo że takie dowody nie istnieją. Funkcjonariusze
nie mogą jednak przeinaczać faktów na temat umowy, takiej jak zapewnienie, że
podejrzany dostanie lżejszy wyrok, jeśli się przyzna, gdy w rzeczywistości tak
nie jest. W niektórych innych państwach jakiekolwiek przeinaczanie faktów
przez przedstawicieli organów ścigania jest zakazane.
Podobnie w negocjacjach prawników obowiązują zasady zawarte w punkcie
4.1 Wzorcowych Zasad Etyki Zawodowej Amerykańskiego Stowarzyszenia
Prawników, który przewiduje, że reprezentując klienta, prawnicy„nie złożą
fałszywego oświadczenia o istotnym fakcie” wobec strony trzeciej. Ponadto
każda ze stron negocjacji, rozmowy na temat usług czy transakcji biznesowej
powinna zachować najwyższą ostrożność celem uniknięcia wygłaszania
jakichkolwiek nieprawdziwych stwierdzeń. Na przykład gdyby ktoś fałszywie
twierdził, że jego krewny zmarł na jakąś chorobę, aby przekonać ludzi do
przekazania darowizny na rzecz konkretnej organizacji charytatywnej, mógłby
zostać oskarżony o popełnienie przestępstwa. A więc należy zawsze pamiętać, że
posługiwanie się fikcją może cię zaprowadzić na bardzo niebezpieczny grunt,
zwłaszcza jeśli fakty łatwo sprawdzić. Może cię to pozbawić wiarygodności
i szansy prowadzenia skutecznych rozmów z drugą stroną.
Równie ważne jest upewnienie się, że to, co mówisz, jest absolutnie jasne,
ponieważ bardzo łatwo będzie wyrwać coś z kontekstu albo przekręcić twoje
słowa w taki sposób, by wzmacniały stanowisko drugiej strony. Pamiętam, jak
reprezentowałem policjanta, który podczas wywiadu powiedział, że „był na
szkoleniu posługiwania się bronią z jednostką antyterrorystyczną”.
Przesłuchujący wrócił później do tego stwierdzenia, zarzucając mu: „Wcześniej
pan twierdził, że był pan w jednostce antyterrorystycznej. To kłamstwo! Nigdy
pan nie był w jednostce antyterrorystycznej, nie ubiegał się pan nawet
o przyjęcie”. Przesłuchujący był wściekły i wyglądało na to, że próbuje chwytać
się wszystkiego. W rzeczywistości mój klient nigdy nie sugerował, że był
w jednostce antyterrorystycznej ani że ubiegał się o przyjęcie do takowej.
Wspomniał tylko, że uczestniczył w szkoleniu posługiwania się bronią razem
z jednostką antyterrorystyczną. To, że przesłuchujący pochopnie wyciągnął
błędny wniosek, posłużyło za przypomnienie, jak ważne są jasne wypowiedzi,
formułowane w sposób, którego nie można przeinaczyć.
Przedstawianie w sposób fikcyjny jakiegoś aspektu twojego pochodzenia czy
życiowych doświadczeń, by zademonstrować szczerość i empatię podczas
wydobywania informacji, może być skutecznym sposobem wytworzenia więzi,
która zachęci daną osobę do ujawnienia prawdziwych informacji. Jest to jednak
taktyka, którą należy stosować z dużą dozą ostrożności i rozwagi. Kiedy tylko
istnieje taka możliwość, w twoim najlepszym interesie leży wytworzenie takiej
więzi na podstawie autentycznych doświadczeń. Owo podejście zmniejszy
ryzyko przekroczenia prawnej czy etycznej granicy, za którą za nic nie chciałbyś
się znaleźć.
ROZDZIAŁ 10.
CI, KTÓRYM WYRZĄDZA SIĘ ZŁO
Jeśli istnieje jakaś rzecz, której nie lubi bardzo wielu ludzi, to jest nią bycie
ocenianym. Ktoś, kto czuje, że inni go osądzają, prawdopodobnie zareaguje
defensywnym zachowaniem i urazą – a jest to reakcja, której przy wydobywaniu
informacji czy podczas negocjacji należy za wszelką cenę unikać. Przypomnij
sobie, jak Michael przesłuchiwał młodego mężczyznę o imieniu Tommy.
Pomimo straszliwych obrażeń, jakie Tommy zadał dziewczynce, Michael dał mu
bardzo jasno do zrozumienia, że go nie osądza. Takie podejście nie tylko
pozwoliło uniknąć impulsywnej reakcji, ale też pomogło utrzymać Tommy’ego
w trybie myślenia krótkoterminowego. W jego sytuacji bycie osądzanym
kojarzyłoby się z konsekwencjami prawnymi, a Michael oczywiście nie mógł
dopuścić, by myśli mężczyzny powędrowały w tym kierunku. Nie przez
przypadek gdy Tommy zapytał Michaela, co on by zrobił w takiej sytuacji,
odpowiedź brzmiała: „Powiedziałbym prawdę”, a nie: „Podpisałbym przyznanie
się do winy” czy „Przyznałbym, że jestem winny”.
Warto zapamiętać sobie napomnienie: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”.
Jednym z moich ulubionych wierszy jest 1 września 1939 W. H. Audena. Znaleźć
w nim można pewien fragment, który sobie wydrukowałem i powiesiłem
w gabinecie. Gdy wychodzę w sprawach biznesowych, często zabieram go ze
sobą, by przypominał mi, żebym nikogo nie osądzał, i by pomagał mi panować
nad złością oraz innymi odruchami, gdy przeprowadzam wywiady, negocjacje
czy odbieram zeznania pod przysięgą. Brzmi on po prostu:
Śmialiśmy się z tego razem – w tamtej chwili nie byliśmy przeciwnikami, tylko
rozmówcami cieszącymi się z dowcipu. Bez względu na całe to postępowanie
sądowe nagle znaleźliśmy się po tej samej stronie – poczucia humoru.
Rozeszliśmy się w przyjaźni, tak jak się spotkaliśmy. Kilka tygodni później
sprawa została rozstrzygnięta polubownie.
Przy innej okazji reprezentowałem kobietę, która padła ofiarą jednych
z najstraszniejszych aktów przemocy rodzinnej, z jakimi miałem do czynienia, a
prowadziłem ponad tysiąc dwieście spraw o przemoc domową
i wykorzystywanie seksualne. Na przestrzeni lat mąż tej kobiety kaleczył ją
nożami i nożykami segmentowymi, gasił niedopałki papierosów na jej skórze,
uderzał nią o meble, ściany i drzwi, a wszystko to w obecności ich syna.
Znienawidziłem go, jeszcze zanim go poznałem.
Podczas spotkania z nim, a także z jego adwokatem, prokuratorem oraz
funkcjonariuszem, który dokonał aresztowania, mieliśmy do omówienia dwie
sprawy: czy przyzna się do napaści na kobietę i czy zgodzi się na wydanie
przeciwko niemu nakazu ochrony przed przemocą w rodzinie. Rzadko zdarzało
mi się spotkać tak aroganckiego, nieuprzejmego i ordynarnego człowieka. Jeśli
miałbym go jakoś określić, był skończonym draniem. Przyszedłem jednak na to
spotkanie z pudełkiem pączków kupionych przed budynkiem sądu od
sprzedawcy, który – jak na ironię – przeznaczał część swoich dochodów na dom
dla ofiar przemocy domowej.
Wiedząc, kogo reprezentuję, mężczyzna spodziewał się, że będę go
nienawidzić i okazywać wobec niego złość. Potrzebowałem całej samokontroli,
na jaką potrafiłem się zdobyć – a nie jest ona moim mocnym punktem – ale
pozostałem serdeczny i uprzejmy. Efekt spotkania był taki, że oskarżony zgodził
się przyznać do winy i wyraził zgodę na wydanie nakazu ochrony, który
obejmował postanowienie, że moja klientka będzie mogła mieszkać w rodzinnym
domu i zostanie jego właścicielką, dostanie opiekę nad ich niepełnoletnim
dzieckiem oraz alimenty na jego utrzymanie. Wszystkie te rzeczy na pewno
wydarzyłyby się podczas procesu, ale mojej klientce oszczędzono tej męki. Czy
to wszystko stało się dzięki paru pączkom? Prawdopodobnie nie. Jednak gdybym
okazał złość i agresję, które w rzeczywistości czułem, a nie życzliwość
i szacunek, szanse na to, że oskarżony zgodziłby się na cokolwiek podczas
spotkania, byłyby znacznie mniejsze. Rezultat dla mojej klientki wyglądałby
wtedy następująco: bolesna sprawa w sądzie i dalsze cierpienie.
Nie obawiaj się, że twoja życzliwość czy spokojny sposób mówienia będą
postrzegane jako oznaka słabości czy braku pewności siebie. Jest dokładnie na
odwrót – pokazuje to, że masz całkowite zaufanie do swoich umiejętności i nie
musisz się uciekać do agresji czy zastraszania, żeby postawić na swoim.
Ostatnia porada na wypadek, gdybyś podczas negocjacji czy dokonywania
zakupu znalazł się w sytuacji, gdy to ty doświadczasz nieoczekiwanej
życzliwości, gościnności czy też dostajesz „darmowe” prezenty. Cofnij się o krok
i uświadom sobie, z czym możesz mieć do czynienia. Upewnij się, że każde
twoje ustępstwo czy oferta są takie, jakie i tak byś poczynił lub złożył.
ROZDZIAŁ 11.
PRZEPROWADZENIE ŻOŁNIERZA PIECHOTY MORSKIEJ PRZEZ
POLE MINOWE
Gdy śledczy, którzy jako pierwsi przesłuchiwali Ralpha, użyli słowa
„molestowanie” do opisania, o co go oskarżają i co rzekomo zrobił z Judy, sami
utrudnili sobie życie. Sprawili, że wyciągnięcie prawdy od Ralpha stało się
niezwykle trudne. Użycie tak ostrego określenia wiążącego się z piętnem na całe
życie dało oskarżonemu powody, by za wszelką cenę ukryć prawdę.
Funkcjonariusz świetnie zdawał sobie sprawę, że winien był niestosownego
zachowania seksualnego wobec szesnastoletniej dziewczyny. Jest jednak bardzo
prawdopodobne, że uważał się za dobrego człowieka – amerykańskiego żołnierza
piechoty morskiej, który wcześniej służył krajowi, teraz zaś swojej społeczności
jako policjant. Wiedział również doskonale, że dobrzy ludzie nie „molestują”
dzieci. W jego umyśle zaistniała więc sprzeczność, którą trzeba było rozwiązać,
bo dopiero wtedy istniały jakiekolwiek szanse, że wyjawi prawdę.
Określenie go mianem kogoś, kto „molestował” Judy, niemal na pewno
sprawiło, że Ralph nie zapałał sympatią do tych, którzy go oskarżali, co jeszcze
bardziej zmniejszyło szanse na przyznanie się do winy. Poza tym użycie tego
terminu bardzo wyraźnie uświadomiło mu, że śledczy go osądzają i każdy, kto go
w ten sposób traktuje, nigdy nie będzie w stanie zrozumieć, co się wydarzyło
w tym samochodzie. W jego odczuciu celem tych ludzi było zrujnowanie mu
kariery i życia przez wtrącenie go do więzienia. Powiedzenie im prawdy w takich
okolicznościach nie wchodziło w rachubę.
Ścieżka do poznania prawdy otworzyła się dopiero, gdy na scenę wkroczył
Michael. Nie ulega wątpliwości, że dla tego żołnierza piechoty morskiej ścieżka
wiodła przez pole minowe, więc zadaniem Floyda było niedopuszczenie do tego,
by Ralph zaczął się zastanawiać nad potencjalnym zagrożeniem wynikającym
z każdego kroku naprzód. Dzięki swobodnemu stylowi i powściągliwemu,
spokojnemu zachowaniu Michaelowi udało się wciągnąć Ralpha w rozmowę i co
ważniejsze, zdobyć jego zaufanie. Wszystko to służyło złagodzeniu dysonansu
poznawczego, którego mężczyzna doświadczał, i doprowadzeniu go do punktu,
w którym był gotów się otworzyć.
Pytania Michaela o to, jak czuł się Ralph, są pouczające nie tylko w kontekście
przesłuchania, lecz również negocjacji, ponieważ staramy się ustalić, co
motywuje stanowisko drugiej strony. Zrozumienie, czego taki ktoś najbardziej
pragnie lub czego najbardziej się boi, może być bezcenną wskazówką przy
ustalaniu opcji i wysuwaniu propozycji prowadzących do rozwiązania sprawy.
Kluczowy niuans tego przesłuchania stanowiło to, że choć Michael
bagatelizował konsekwencje, o których wspominał Ralph, w żadnym momencie
nie powiedział mu: „może ci się upiecze” albo „nie będzie żadnych negatywnych
skutków”. Dzięki odsuwaniu myśli oskarżonego od najgorszego możliwego
scenariusza tak, by skupił się na pozytywnym charakterze współpracy i przyznał
do winy, Michaelowi udało się zaszczepić wirusa umysłu i pozostawić go
Ralphowi, by zabrał go tam, gdzie chciał.
Gdy Michael uznał, że przyszła pora sprawdzić, jakie zrobił postępy, nie
zażądał, by Ralph się przyznał, lecz strategicznie użył pytania
domniemywającego: „Czy to był jej pomysł?”. Później, gdy Ralph się otworzył,
Floyd nie napawał się sukcesem, nie osądzał ani nie krytykował. Pozostał na
dotychczasowym kursie i ostrożnie przeprowadził policjanta przez resztę pola
minowego, prosto w ręce jego przełożonych.
To, że gdy Michael wydobył prawdę od Ralpha, nie napawał się sukcesem ani
nie okazywał samozadowolenia, stanowi cenną lekcję. Sugestia Williama
Ury’ego, by za radą Sun Tzu zbudować złoty most, po którym ta druga osoba
może się wycofać, podsuwa inną, równie wartościową wskazówkę: uważaj, by
nie spalić tego mostu nadmierną dumą ze swoich osiągnięć.
W sprawie, w której byłem kiedyś mediatorem, obie strony wstępnie przyjęły
ugodę, która w moim odczuciu była rozsądna i korzystna dla wszystkich
zaangażowanych. Mieliśmy się spotkać następnego dnia rano, by sfinalizować
ustalenia i podpisać dokumenty. Niestety, jeden z uczestników postanowił
tamtego wieczoru urządzić imprezę, żeby uczcić swoje „wielkie zwycięstwo”.
Druga strona się o tym dowiedziała i następnego ranka o ugodzie nie było już
mowy. Bez względu na to, jak rozsądne wydają się warunki, nikt nie chce zostać
napiętnowany jako przegrany. Koniec końców strona, która świętowała swoje
„wielkie zwycięstwo”, musiała się zadowolić o wiele mniej korzystną ugodą.
ROZDZIAŁ 12.
JAKO NEGOCJATOR, PROWADZĄCY WYWIAD CZY
PRZESŁUCHUJĄCY ZAWSZE ODGRYWASZ JAKĄŚ ROLĘ
W grudniu 2008 roku, w hrabstwie Clark w Nevadzie, sędzina sądu okręgowego
Jackie Glass skazała O. J. Simpsona na trzydzieści trzy lat pozbawienia wolności
po tym, jak został uznany za winnego zarzutów w sprawie próby napadu w Las
Vegas we wrześniu 2007 roku. Był to maksymalny wyrok, jaki można było orzec;
skazany nie mógł się ubiegać o zwolnienie warunkowe do 2017 roku.
Tym razem Simpson nie oświadczył publicznie, że jest „absolutnie w stu
procentach niewinny”, tak jak to zrobił, gdy oskarżono go o zamordowanie
Nicole Brown Simpson i Rona Goldmana. Po tym, jak został skonfrontowany
z nagraniami tego incydentu i innymi obciążającymi dowodami, utrzymywał, że
próbował odzyskać należące do niego pamiątki sportowe. Trudno się nie
zastanawiać, czy obrałby podobną taktykę, gdyby przedstawiono mu obciążające
dowody w dniu po dokonaniu morderstw. Czy zamiast uparcie twierdzić, że nie
miał nic wspólnego z tymi zabójstwami, czułby się zmuszony przyznać do
swojego udziału i doszedłby do wniosku, że jedynym możliwym sposobem
działania jest jakoś to usprawiedliwić? Na ten temat możemy tylko spekulować.
Jak już zaznaczyliśmy, nie mamy zamiaru upokorzyć kogokolwiek, kto
zajmował się sprawą dotyczącą Simpsona. Obserwatorzy zarzucali prokuraturze
różne błędy, w tym nieprzedstawienie pewnych dowodów podczas procesu.
Jednak sprawa nie może być powtórnie rozpatrzona, więc to wszystko tylko
próżne wywody. Dla niektórych pocieszeniem jest fakt, że Simpson został
uznany za winnego w sprawie cywilnej, w której wyniku musiał zapłacić ponad
trzydzieści trzy miliony dolarów. Mogło to być jakimś pocieszeniem dla rodzin
Brownów i Goldmanów, ale bez wątpienia tylko w bardzo niewielkim stopniu
złagodziło ich żałobę.
Być może dało im też jakąś pociechę, gdy O. J. wreszcie trafił za kratki po
tym, jak został skazany w Nevadzie. Obraz Simpsona, który wreszcie znajdował
się w surowej więziennej celi, jest czymś, co według wielu osób wydarzyło się
o trzynaście lat za późno. Czy w hipotetycznej sytuacji, którą przedstawiliśmy,
rezultatem przesłuchania przeprowadzonego przez Michaela byłby bilet w jedną
stronę dla tego bogatego i znanego celebryty, prowadzący prosto do pokoju bez
okna w więzieniu stanowym Pelican Bay? Pozwalam sobie zasugerować, że to
bardzo prawdopodobne.
Hipotetyczne przyznanie się do winy uzyskane przez Floyda utrzymałoby się
w każdym sądzie w Stanach Zjednoczonych i w większości krajów na świecie.
Simpsonowi odczytano prawa Mirandy i został przesłuchany w sposób etyczny
i nierepresyjny. Zachowanie Michaela było spokojne, powściągliwe
i niekonfrontacyjne.
W toku wyobrażonego przesłuchania Floyd przekonał Simpsona, że go
rozumie – potrafi sobie wyobrazić, jak trudno było mężczyźnie radzić sobie ze
„złą Nicole”, która pojawiła się po rozwodzie. Po przeczytaniu tego, co Michael
powiedział Simpsonowi podczas hipotetycznego przesłuchania, wiele osób
zapewne zadaje sobie pytanie, jak mógł przedstawić Nicole w tak negatywnym
świetle i pozornie usprawiedliwiać te brutalne morderstwa. Jest to pytanie, które
wymaga dalszych wyjaśnień.
Dorastając w Anglii, spędzałem dużo czasu w gabinecie ojca. Był adwokatem,
a potem sędzią. Kiedyś spytałem go, dlaczego prawnicy noszą w sądzie peruki
i togi. Powiedział, że jest wiele powodów, również historycznych, ale najbardziej
przemawia do niego ten, że odgrywają wtedy rolę i to jest ich „kostium”. Kiedy
go zakładają i wchodzą do sądu, na bok odchodzą ich osobiste przekonania,
uprzedzenia i to, do czego są emocjonalnie przywiązani, i wcielają się w rolę
obrońcy swojego klienta. Dzięki temu udaje im się skutecznie reprezentować
człowieka, który prywatnie napawa ich odrazą. W swoich kostiumach nie są
osobiście związani z argumentami, jakie wysuwają. Mogą wysuwać argumenty,
które – choć są niezgodne z ich osobistymi odczuciami – skutecznie służą
wymogom prawa i sprawiedliwości.
Kiedy zaczynamy przeprowadzać wywiad lub przesłuchanie, wcielamy się
w rolę. Czy Michael albo ktokolwiek z nas mógłby uwierzyć, że Nicole bądź Ron
Goldman ponoszą jakąkolwiek odpowiedzialność za swoją tragiczną śmierć
tamtej nocy? Oczywiście, że nie. Ale gdyby Michael nie przekazał pewnego
zrozumienia i empatii odnoszących się do tego, co mogło pchnąć Simpsona do
popełnienia czynów, wskutek których trafił do tego pokoju przesłuchań, próba
wydobycia prawdy niemal na pewno byłaby daremna.
Podobnie w trakcie negocjacji najlepsi negocjatorzy potrafią znaleźć sposoby,
by uspokoić drugą stronę, odsunąć na bok konflikt osobowości i uzyskać
korzystne rozwiązanie. W przypadku transakcji biznesowej, gdy mamy do
czynienia z oślizłym sprzedawcą czy nieetycznym pracownikiem wyższego
szczebla, musimy przywdziać nasze metaforyczne peruki i togi i odegrać rolę.
Nawet w przypadku sporu rodzinnego wcielenie się w rolę wymagającą
szczerego rozważenia wszystkich punktów widzenia, odsunięcia na bok
bezwzględnego podejścia i chęci wygranej za wszelką cenę może przynieść
rezultaty zadowalające wszystkich, które wcześniej mogły się wydawać niemal
niemożliwe do osiągnięcia.
ROZDZIAŁ 13.
KOŃCOWA ROZGRYWKA
Nasze podejście do wydobywania informacji jest odzwierciedleniem podejścia do
wszelkich interakcji biznesowych czy osobistych, które wiążą się ze sprzecznymi
celami. Kluczowe jest zrozumienie, co motywuje stronę i wykorzystanie tej
świadomości w spokojny, zorganizowany oraz etyczny sposób. Stosowanie
metod, które budują dobre relacje i wzmacniają więzi zamiast tych opierających
się na przymusie czy groźbach, prowadzi do uzyskania wiarygodniejszych
informacji, ubijania lepszych interesów i budowy zaufania. Jak przypomniał nam
W. H. Auden, ci, których krzywdzimy, prawdopodobnie odpłacą nam tym
samym, czy to w formie odmowy współpracy, dostarczenia informacji
o podejrzanej wartości czy wiarygodności, czy też zniszczenia naszej reputacji.
W swojej książce Ali Soufan podkreśla fakt, że Boris był żałośnie
nieprzygotowany, zarówno jeśli chodzi o zrozumienie uwarunkowań i motywacji
Abu Zubaydaha, jak też skuteczne przeprowadzenie przesłuchania. Wydawało się
jednak jasne, że Boris kompletnie tego nie dostrzegał. Badania przeprowadzone
przez Davida Dunninga i Justina Krugera pozwoliły zidentyfikować ten błąd
poznawczy, znany obecnie jako „efekt Dunninga-Krugera” – pojawia się, gdy
ludzie o ograniczonych zdolnościach w danej dziedzinie mają złudzenie, że ich
umiejętności są o wiele większe niż w rzeczywistości. Osoby niekompetentne lub
nieudolne mogą nie być w stanie rozpoznać, do jakiego stopnia są
w rzeczywistości źle przygotowane. Było tak z pewnością w przypadku Borisa.
Kto z nas, znosząc fizyczny lub emocjonalny ból i tortury, nie zrobiłby
wszystkiego, co w jego mocy, żeby to cierpienie ustało? W tak strasznych
okolicznościach przyznajemy się i przepraszamy za to, czego nie zrobiliśmy,
i wymyślamy inne rzeczy, które według nas ludzie chcą usłyszeć. Dlatego szantaż
i wymuszenia są tak surowo karane w prawie karnym: poddawanie ludzi udręce
emocjonalnej może skłonić ich do robienia rzeczy, jakich w innym wypadku
nigdy by nie zrobili. Boris miał całkowitą rację, mówiąc: „To leży w ludzkiej
naturze, że reaguje się na takie rzeczy”. Nie był natomiast w stanie pojąć, że
informacje uzyskane wskutek tej reakcji mogą być całkowicie bezużyteczne.
Porównywanie nieprzygotowania tego mężczyzny i jego metod opartych na
brutalnej sile z doskonałym przygotowaniem i systematycznym podejściem
Franka to jak obserwowanie dwóch stolarzy tworzących piękny mebel – jeden
tylko przy pomocy młotka i bez pojęcia, co właściwie robi, a drugi z pełnym
zestawem narzędzi i szczegółowym projektem. Kto ma większe szanse na lepszy
rezultat?
W niniejszej książce omówiliśmy to bardziej finezyjne podejście przy
przeprowadzaniu wywiadów, w negocjacjach, a także w życiu. Jak wszystkie
wartościowe rzeczy, wymaga ono ogromnego przygotowania i dużego wysiłku.
Wynik jednak sprawia, że to się bardzo opłaca. Przyjmując nierepresyjne, etyczne
podejście, mamy o wiele większą szansę dotarcia do prawdy. I jesteśmy o wiele
lepiej wyposażeni w narzędzia do tworzenia trwałych relacji, które mogą nam
pomóc zrealizować osobiste i zawodowe cele.
Załącznik II
Wszystko zaczyna się
od przygotowania
Peter Romary
Jednym z kluczowych elementów skutecznego przesłuchiwania, wydobywania
informacji, obrony klienta i negocjacji jest bycie w pełni przygotowanym do
czekającego cię zadania. Przyjrzyjmy się temu z dwóch perspektyw: czynnej
praktyki i zbierania informacji.
CZYNNA PRAKTYKA
Jeśli chodzi o przygotowania do wszelkiego rodzaju spotkań, bardzo ważne jest,
by zrozumieć, że nic nie zastąpi prawdziwej praktyki. Tak jak nigdy nie
przeprowadziłbyś operacji po samym przeczytaniu podręcznika opisującego
techniki chirurgiczne, nie możesz zakładać, że przeczytanie tej czy jakiejkolwiek
innej książki odpowiednio przygotuje cię do sytuacji, w której twoim celem jest
dotarcie do prawdy. Tak jak w przypadku każdej innej umiejętności musisz
regularnie ćwiczyć to, czego się nauczyłeś.
Świetnie pamiętam moją pierwszą dużą sprawę kryminalną, w której miałem
występować jako adwokat. Byłem świeżo po studiach prawniczych i wyznaczono
mnie do reprezentowania oskarżonego o bardzo poważne przestępstwo (na
szczęście reprezentacja prawna przez żółtodzioba nie jest już możliwa w stanie,
w którym mieszkam). Zebrałem informacje, porozmawiałem ze świadkami,
przejrzałem podobne sprawy, dowiedziałem się wszystkiego, co mogłem,
o prowadzącym rozprawę i zapoznałem się z innymi oskarżonymi. Jedyną
dziedziną, w której miałem braki, było występowanie przed ławą przysięgłych.
Uczyłem się o tym na studiach i odgrywałem rolę adwokata w improwizowanych
procesach, ale nigdy nie robiłem tego naprawdę.
By poradzić sobie z tym problemem, poprosiłem o pomoc dwóch mentorów.
Pierwszy z nich, który praktykował od kilku lat i w moich oczach był
zaprawionym weteranem spraw karnych, zasiadał ze mną podczas wyboru ławy
przysięgłych. Przeszliśmy przez ten proces prawie bez trudności i z licznymi
wskazówkami od guru poczułem się niemal niezwyciężony. Podczas krótkiej
przerwy przed oświadczeniami wstępnymi zwróciłem się do mojego zaufanego
doradcy:
– Świetnie nam idzie! – powiedziałem z zapałem. – Teraz, gdy już widziałeś
ławę przysięgłych, co możesz mi doradzić w sprawie oświadczenia wstępnego?
– Nie jestem pewny – odparł. – Nigdy nie dotarłem tak daleko w procesie
z ławą przysięgłych. – Okazało się, że mój mentor faktycznie był
doświadczonym karnistą, ale tylko w sądzie okręgowym, gdzie sprawy
rozpatrywane są przez sędziów, nie przez ławy przysięgłych.
Na szczęście zjawił się drugi prawnik, który również był moim mentorem –
weteran rozpraw z ławą przysięgłych. Nawet nie próbował powstrzymać
śmiechu, gdy zobaczył moją minę i opowiedziałem mu o swoim kłopotliwym
położeniu. Koniec końców mi się upiekło: podszedł do nas prokurator okręgowy
i powiedział, że na podstawie dowodów dostarczonych przez współoskarżonego
oddalają zarzuty przeciwko mojemu klientowi. Byłem zbyt bliski katastrofy, by
móc się czuć komfortowo, ale nauczyło mnie to czegoś, o czym zawsze
pamiętam: poleganie na cudzych umiejętnościach zamiast rozwijania własnych
może być fatalne w skutkach.
Koledzy często mi zarzucają, że radzę swoim studentom, by ignorowali
każdego, kto powie: „Poczekaj, aż znajdziesz się w prawdziwym świecie”. To
bzdura. Nie odgrywamy ról niczym w Avatarze – urodziliśmy się w prawdziwym
świecie i na co dzień znajdujemy się w sytuacjach, w których musimy obcować
z ludźmi, rozwiązywać konflikty, oceniać wiarygodność i przekonywać innych.
Lepiej więc nie zdawać się na „ekspertów”, tylko przy każdej nadarzającej się
okazji ćwiczyć własne umiejętności.
Rejestry karne
Rejestry spraw z postępowania cywilnego
Rejestry przestępców seksualnych
Dokumentację kredytową (wymaga odpowiedniego upoważnienia)
Dokumentację podatkową
Zmiany właścicielskie nieruchomości i zapisy w księgach wieczystych
Obecność w mediach społecznościowych
Archive.org
Avvo
Blogger
Craigslist (wyszukaj odpowiednie miasto/miejscowość)
Facebook
Foursquare
FriendsReunited
Google/Yahoo!/Bing (wyszukiwarki, w których należy szperać za
nazwiskami, adresami mailowymi i numerami telefonów)
Google+
Instagram
LinkedIn
MySpace
Ning
Pheed
Pinterest
RateMyProfessors
Reddit
Snopes
Technorati (przeszukuje blogi)
Tumblr
Twitter
Vine
WordPress
Xanga
YouTube
Informacje, które pozyskamy z tych wyszukiwań (oprócz tego, co uda nam się
zebrać ze zwykłych rozmów z ludźmi), mogą być nieocenione przy tworzeniu
dokładnego portretu osoby lub firmy, z którą mamy do czynienia. Nigdy nie
powinieneś przystępować do żadnego wywiadu, przesłuchania czy negocjacji,
jeśli nie zebrałeś wcześniej jak najwięcej istotnych danych o osobie siedzącej po
drugiej stronie stołu. Brak tych informacji może zniweczyć twoją skuteczność
i sprawić, że o wiele trudniej będzie ci uzyskać pożądany wynik – bez względu
na to, czy jest nim dotarcie do prawdy, korzystna ugoda czy ubicie świetnego
interesu.
Załącznik III
Transkrypcja faktycznego wstępnego przesłuchania
O. J. Simpsona przeprowadzonego przez detektywów
policji z Los Angeles, Philipa Vannattera i Thomasa
Lange’a
13 czerwca 1994
UWAGA: czytając tę transkrypcję, zastanów się nad następującymi pytaniami:
Latem 2012 roku, gdy ukazała się nasza poprzednia książka Anatomia kłamstwa,
nasz agent Paul Fedorko podszedł do nas z uśmiechem. „Gratulacje –
powiedział. – Wiecie, że musicie zacząć myśleć o następnej, prawda?”
Paul, mistrz w swoim fachu, przewidział, że Anatomia kłamstwa stanie się
bestsellerem, i już wtedy przygotowywał nas na to, co nadejdzie. Jesteśmy
bardzo wdzięczni Paulowi oraz jego zespołowi z N. S. Bienstock za to, że
zachęcił nas do tej podróży i fachowo kierował całą wędrówką.
W naszych wspólnych podziękowaniach do Anatomii kłamstwa zauważyliśmy,
że przez cały proces pisania książki „otaczali nas ludzie, którzy nie tylko
łaskawie i wspaniałomyślnie dzielili się z nami swoim czasem i fachową wiedzą,
ale też szczerze pragnęli pomóc w sprawieniu, by ta książka godnie prezentowała
się w swojej dziedzinie i mogła naprawdę zmieniać życie ludzi na lepsze”. Także
tym razem wiele tych samych osób i całkiem sporo innych okazało się równie
łaskawych i wspaniałomyślnych. Byli to przede wszystkim koledzy z naszej
firmy szkoleniowo-konsultingowej QVerity, a wśród nich partner-założyciel Bill
Stanton, specjalista do spraw szkolenia Jack Bowden oraz guru marketingu Bryan
Stevenson.
To ogromne szczęście, że mieliśmy grupę wnikliwych i wymagających
przyjaciół, członków rodziny oraz współpracowników, którzy przeczytali
manuskrypt i udzielili nam niezwykle pomocnych rad, w jaki sposób go
poprawić. Do tej spostrzegawczej grupy zaliczają się: Todd Simkin, Nate Hukill,
Bill Fairweather, doktor Kyle Harner, Lisa Harner, doktor David Frazier, Vicki
Haddock, Spencer Grant, Angela Moss, Bill Ebsworth, Karen Flanagan, Toni
Sikes, Richard Johnston, Mike Houston, Casey Houston, Alex Reeves, Stephanie
Floyd, Marcy Romary, doktor Mark Cervi, doktor Alethia Cook, doktor Carmine
Scavo, Ardith Tennant, Don Tennant II, Dan Tennant, Shelly Tennant oraz Alex
Wimberly. Pragniemy również podziękować Mike’owi Hagelowi i Dave’owi
Kilmerowi za podzielenie się z nami ich niezwykle cenną artystyczną opinią na
temat projektu okładki.
Ponadto pragniemy szczególnie podziękować naszym niezwykle
utalentowanym kolegom z St. Martin’s Press. Wykwalifikowani korektorzy i
graficy, sekretarze redakcji Jaime Coyne i Kate Canfield oraz redaktor techniczny
Kenneth J. Silver niestrudzenie pracowali nad tym, by ta książka odpowiadała
naszym oczekiwaniom. Najbardziej niestrudzonym ze wszystkich był nasz
redaktor Marc Resnick, bez niego ta podróż nie minęłaby tak przyjemnie. Jego
redaktorska wizja była niezwykle wyrazista, a zdolność, by pogodzić surowe
redaktorskie wymogi z przyjaznym i miłym stylem bycia, okazała się po prostu
zdumiewająca.
OSOBISTE PODZIĘKOWANIA
PHILA HOUSTONA
Dziękuję mojej ukochanej żonie Estelicie za to, że trzymała mnie za rękę, gdy
poszukiwałem Prawdy przez duże P. Mojej rodzinie, drogim przyjaciołom
i kolegom, zbyt licznym, by wspomnieć o nich z nazwiska: proszę, wiedzcie, że
jestem bardzo szczęśliwy, mając wasze wsparcie. Drogiemu przyjacielowi,
koledze i niesamowicie utalentowanemu współautorowi tej książki Donowi
Tennantowi: znów okazałeś się czarodziejem! Być może nie stoisz w świetle
reflektorów, ale na zawsze będziesz jasnym światłem w moim sercu. Pragnę
również w szczególny sposób podziękować wiernym klientom QVerity za
zaufanie co do naszych umiejętności.
A wreszcie, z wielką pokorą, pragnę wyrazić uznanie dla siły i hartu ducha
tysięcy mężczyzn i kobiet, którzy na przestrzeni dziesięcioleci otwierali przede
mną swoje dusze, opowiadając o błędach, które zmieniły ich życie – czasem zbyt
strasznych, by o nich mówić, czasem zbyt błahych, by miały jakiekolwiek
znaczenie. Dobrze wiedząc, że wasze wyznania oznaczały wystawienie się pod
publiczny pręgierz, wstyd, zażenowanie, utratę pracy, napięcia w rodzinie,
więzienie, nawet możliwość egzekucji, mieliście odwagę stać z wysoko uniesioną
głową i patrzeć prosto w oczy swoim oskarżycielom. W związku z tym zawsze
czułem się głęboko odpowiedzialny za zdobycie waszego zaufania
i z niezachwianą determinacją starałem się traktować was z godnością,
szacunkiem i współczuciem, na jakie zasługiwaliście. Mówiąc wprost, gdy
oznajmiałem wam, że rozumiem, naprawdę rozumiałem. Nigdy was nie
osądzałem, bo nigdy nie byłem na waszym miejscu. Zawsze wiedziałem, że przy
odrobinie pecha coś takiego mogłoby spotkać mnie samego.
OSOBISTE PODZIĘKOWANIA
SUSAN CARNICERO
Publikacja naszej drugiej książki dała mi okazję, by moje myśli po raz kolejny
powędrowały do tych przyjaciół i członków rodziny, których wsparcie sprawiło,
że ta podróż zakończyła się sukcesem.
Po pierwsze, zaangażowanie w ten projekt nie byłoby możliwe bez
niezachwianej miłości i wsparcia moich wspaniałych dzieci, Lauren i Nicholasa
Carnicero. Ich zrozumienie i akceptacja dla mojej kariery zawodowej były
nieocenione i dały mi swobodę, by robić to, co robię. Na całe szczęście Lauren
i Nick dalej podążają swoimi ścieżkami ku dorosłości, z wdziękiem, życzliwością
i wspaniałym poczuciem humoru. Trudno zresztą spodziewać się po nich mniej
i oboje wciąż dają mi ogromne powody do dumy.
Byłoby niedbalstwem z mojej strony, gdybym nie poświęciła chwili na
podziękowanie moim rodzicom, Annie Marie i Jackowi Brentonom oraz Cliffowi
Muncy’emu. Dzięki waszemu wpływowi i cierpliwości okazywanej mi przez całe
życie stałam się człowiekiem, którym jestem dziś; dziękuję za waszą
bezwarunkową miłość.
Wreszcie powinnam też wspomnieć o przyjaciołach, którzy niezachwianie
wspierają mnie od wielu lat. Niestety, kilka miesięcy temu straciłam jedną
z drogich przyjaciółek, Sheilę Derryberry, która przegrała walkę z rakiem. Nawet
gdy przechodziła najgorszy etap choroby, pozostała dla mnie solidnym oparciem,
a jej wpływ na moje życie stał się jeszcze bardziej przejmujący, gdy zmuszona
byłam patrzeć, jak toczy straszliwą i odważna walkę o życie. Jej upór i wdzięk
w obliczu choroby pozostawiły mnie pod wrażeniem jej siły i będę za nią bardzo
tęsknić. Ponadto Cindy i Steve Gensurowsky są mi bliscy jak rodzina i ich
wsparcie w wielu dziedzinach życia jest dla mnie nieocenione. Cindy nieustannie
była dla mnie jak pole doświadczalne i gwarancja zdrowia psychicznego (której
z pewnością potrzebowałam). Cindy i Steve dzielili ze mną podróż przez wiele
wzlotów i upadków w moim życiu. I co ważniejsze, robili to bez osądzania.
Jestem im za to dozgonnie wdzięczna.
Spoglądając wstecz, widzę, jak ogromnym szczęściem jest mieć wszystkich
tych ludzi w moim życiu i dziękuję im za miłość, sens i wsparcie, jakiego mi
udzielili zarówno jako współautorzy tej książki, jak też jako towarzysze
w potrzebie.
OSOBISTE PODZIĘKOWANIA
PETERA ROMARY’EGO
Zanim wyrażę uznanie dla moich bliskich za ich dobroć, miłość i wsparcie,
najpierw chciałbym uhonorować i polecić czytelnikom tych, których dzieła
studiowałem, chłonąłem, cytowałem i się na nich opierałem. Są to: Dan Ariely,
Tali Sharot, Amy Cuddy, Daniel Kahneman, William Ury i Robert Cialdini.
Nalegam, byście przeczytali wszystkie dzieła tych wyśmienitych autorów, jakie
tylko znajdziecie.
W mojej pracy otaczają mnie wspaniali przyjaciele, koledzy i studenci –
uczyłem się od każdego z nich. Wciąż się uczę, ta podróż trwa nadal i nie
starczyłoby mi czasu, by podziękować każdemu z osobna, ale ludzie ci wiedzą,
o kim mowa i ile dla mnie znaczą. Jednakże chciałbym wyrazić uznanie
i podziękować moim znajomym z Sigma Threat Management Associates,
a zwłaszcza Marisie Randazzo, Dorianowi Van Hornowi, Andy’emu Patrickowi
i Gene’owi Deisingerowi; pragnę również szczególnie podziękować Jeffowi
Pollardowi.
W pracy i w życiu wspierają mnie mój wieloletni wspólnik z kancelarii Jeremy
Tanner oraz najlepsza asystentka prawna, jaką znam, April Uzzell. Pragnę
wyrazić uznanie dla kilku moich znajomych z East Carolina University; są to:
Carmine Scavo, Alethia Cook, Brad Lockerbie i Bob Morphet. Jestem też
dozgonnie wdzięczny Jimowi Gallowayowi i Markowi Cerviemu, dwóm
najlepszym lekarzom – i przyjaciołom – jakich mógłbym sobie życzyć.
Szczególne podziękowania kieruję również do mojej rodziny: moich rodziców
Johna i Joy Romary za ich nieustanne wsparcie i wiarę we mnie oraz do moich
teściów Johna i Bobbie Wiggsów.
Wreszcie dziękuję mojej córce Elizabeth i żonie Marcy: jesteście dla mnie
wszystkim i choć zbyt często pochłania mnie praca, mam nadzieję, że zawsze
wiecie, jak bardzo was kocham i że jestem z was obu bardzo dumny.
Bez was moje życie byłoby niepełne. Najważniejsze tytuły, jakie kiedykolwiek
będę nosić, to tytuły ojca i męża.
OSOBISTE PODZIĘKOWANIA
DONA TENNANTA
Mój tata byłby zachwycony tą książką. Lubił czytać wszystko, co napisałem, ale
ta książka byłaby dla niego wyjątkowa. Poznał Phila Houstona trzydzieści pięć
lat temu, gdy Phil był świeżo zrekrutowanym funkcjonariuszem CIA, a ja
kończyłem studia na Uniwersytecie Georgetown i przygotowywałem się do
wstąpienia do Narodowej Agencji Bezpieczeństwa (NSA). Jako zawodowy
wojskowy był oddany swojemu krajowi, odczuwał więc szczególną dumę z tego,
jakie kariery wybraliśmy wraz z Philem. Mój tata zmarł w 2004 roku po
trzyletniej walce ze stwardnieniem zanikowym bocznym – co dla każdego byłoby
ciężką drogą, ale zwłaszcza dla kogoś, kto był tak bardzo nastawiony na
pomaganie innym, a nie na to, że to inni będą pomagać jemu. Nigdy nie narzekał
i nigdy nie stracił poczucia humoru. Potrzeba dużo wytrwałości, żeby napisać
książkę. Większość z tego, co wiem o wytrwałości, nauczyłem się od taty.
Wymaga to również sporo poświęcenia i tu przykład dała mi mama. Kiedy
chodziłem do szkoły, nie mieliśmy maszyny do pisania, więc na przestrzeni lat
spędzała w swoim biurze niezliczone godziny w porze lunchu i po pracy,
przepisując moje prace semestralne, eseje i wypracowania. Nie skończyła nawet
szkoły średniej, ale nikt tak dokładnie jak ona nie potrafił sprawdzać pisowni.
Nie wiem, czy wtedy w pełni doceniałem to, jak bardzo wspierała moje pisanie.
Teraz to doceniam.
Otrzymałem też wsparcie z wielu innych źródeł. Jestem szczególnie wdzięczny
naszym przyjaciołom ze wspólnot bahaistycznych z Worcester i Sturbridge
w stanie Massachusetts, którzy podczas pisania tej książki nieustannie mnie
zachęcali i podnosili na duchu. Czworo moich dzieci wspomagało mnie na
niezliczone sposoby, z czego wcale nie najdrobniejszą rzeczą było to, że potrafiły
mnie rozbawić. Ale to moja piękna żona Ardith zawsze wspierała mnie
najbardziej, czy na to zasługiwałem, czy też nie. Kiedy ją odnalazłem,
odnalazłem też prawdomówność, podstawę wszystkich cnót.
O AUTORACH I DZIENNIKARZU
PHILIP HOUSTON
Phil jest znanym w całych Stanach Zjednoczonych autorytetem w zakresie
wykrywania oszustw, przesłuchań krytycznych i pozyskiwania informacji. Jego
dwudziestopięcioletnią pracę w CIA nagrodzono Career Intelligence Medal, a za
swe zasługi został wyróżniony tytułem starszego członka Biura Bezpieczeństwa.
W trakcie pracy na stanowisku śledczego lub prowadzącego badania wariografem
przeprowadził tysiące wywiadów i przesłuchań dla CIA i innych agencji
rządowych. Uznawany jest za twórcę metodologii wykrywania oszustw
i wydobywania informacji, która obecnie jest stosowana we wszystkich organach
wywiadu Stanów Zjednoczonych i federalnych organach ścigania. Zakres pracy
Phila obejmuje sprawy związane z działalnością przestępczą, ochroną osób oraz
kluczowe kwestie dotyczące bezpieczeństwa narodowego, w tym kontrwywiad
i antyterroryzm. Ponieważ wiele przesłuchań przeprowadzał w obcych krajach
(w sumie przez sześć lat pracował za granicą), do kwestii związanych
z odmiennymi kulturami podchodzi z wyjątkową przenikliwością i może
poszczycić się imponującym doświadczeniem.
Historia sukcesu Phila, którym było otworzenie rynku dla komercyjnego
zastosowania metodologii wykrywania oszustw, została opisana w 2010 roku
w książce Eamona Javersa Broker, Trader, Lawyer, Spy (wydanie polskie: Agent,
handlarz, prawnik, szpieg. Tajemniczy świat korporacyjnego szpiegostwa,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010). Houston uzyskał dyplom licencjata
nauk politycznych na East Carolina University w Greenville (Karolina Północna)
i w 2013 roku otrzymał nagrodę dla wybitnego absolwenta Stowarzyszenia
Absolwentów East Carolina University. Mieszka ze swoją żoną Debi
w Greenville.
MICHAEL FLOYD
Michael prowadzi szkolenia i udziela porad konsultingowych dla rodzin
z pierwszej dziesiątki rankingów Forbesa oraz dla wielkich korporacji,
rozsianych po całej Ameryce Północnej, Europie i Azji. Jest powszechnie
uznawany za jeden z największych autorytetów w zakresie przesłuchiwania,
wykrywania oszustw i pozyskiwania informacji w sprawach z dziedzin
działalności przestępczej, weryfikacji kwalifikacji personalnych i problemów
bezpieczeństwa narodowego.
Michael jest założycielem Advanced Polygraph Services, w których to
służbach przez dziesięć lat przeprowadzał wywiady i przesłuchania na wysokim
szczeblu dla organów ścigania, firm prawniczych i prywatnego sektora
przemysłowego. W ostatnim czasie angażował się w prowadzenie szkoleń
i dostarczanie usług konsultingowych dotyczących wykrywania oszustw
i gromadzenia informacji dla organów kontroli i firm zajmujących się finansami
i audytem.
Karierę rozpoczął jako oficer pełnomocny w żandarmerii wojskowej Armii
Stanów Zjednoczonych, pełniąc służbę w USA i Azji. Później służył jako agent
specjalny w CIA i Agencji Bezpieczeństwa Narodowego. Podczas swej trwającej
ponad trzydzieści pięć lat kariery przeprowadził ponad osiem tysięcy wywiadów
i przesłuchań na całym świecie.
Jest absolwentem University of South Dakota, gdzie uzyskał dyplom licencjata
z edukacji. Posiada również stopień magistra Reid College z dziedziny
wykrywania oszustw oraz tytuł doktora prawa zdobyty w Seattle University
School of Law. Wraz ze swą żoną Estelitą Marquez-Floyd, doktorem medycyny,
mieszka w Napa (Kalifornia).
SUSAN CARNICERO
Jako była specjalistka CIA do spraw bezpieczeństwa Susan posiada
dwudziestoletnie doświadczenie w zakresie przesłuchań, wywiadów i badań
wariografem, skoncentrowanych głównie na problemach bezpieczeństwa
narodowego, zatrudnienia oraz działalności przestępczej. Stworzyła program
weryfikacji behawioralnej stosowany obecnie w rządzie federalnym i licznych
przedsiębiorstwach przemysłowych sektora prywatnego. Jest powszechnie
uznawana za jeden z największych autorytetów w zakresie przesłuchiwania,
wykrywania oszustw i pozyskiwania informacji.
Susan posiada duże doświadczenie w prowadzeniu szkoleń dla agencji rządu
federalnego i organów ścigania, firm świadczących usługi finansowe oraz innych
przedsiębiorstw sektora prywatnego. Ostatnio angażowała się w prowadzenie
przesłuchań na wysokim szczeblu dla rządu Stanów Zjednoczonych oraz
w zapewnianie usług konsultingowych rodzinom z pierwszej dziesiątki
rankingów Forbesa.
Zanim dołączyła do CIA, pracowała w PR (zajmowała się relacjami
inwestorskimi i zarządzaniem reputacją). Została też szefem public relations
w spółce z listy Fortune 500.
Susan uzyskała dyplom licencjata z komunikacji na George Mason University
w Fairfax (Wirginia) oraz tytuł magistra psychologii sądowej i dyplom
dodatkowy magistra anglistyki na Marymount University w Arlington (Wirginia).
Wraz z córką Lauren i synem Nicholasem mieszka w Chantilly (Wirginia).
PETER ROMARY
Wspólnik i główny doradca QVerity jest prawnikiem, sędzią polubownym,
mediatorem i uznanym na arenie międzynarodowej ekspertem oraz instruktorem
w dziedzinie negocjacji, zarządzania ryzykiem, oceny i zarządzania
zagrożeniami, rozwiązywania konfliktów oraz zarządzania ryzykiem w podejściu
procesowym. Doradzał organom rządowym i klientom z sektora prywatnego
i prowadził wykłady na terenie Stanów Zjednoczonych oraz za granicą.
W 2002 roku Peter został uznany przez „National Law Journal” za jednego
z „czterdziestu najlepszych prawników procesowych poniżej czterdziestego roku
życia” w Stanach Zjednoczonych. Został uhonorowany za swoją pracę
w czternastu stanach i otrzymał najwyższe odznaczenia cywilne przyznawane
przez kilka z nich. Inne jego wyróżnienia to między innymi: „National Law
Journal” Pro Bono Award, the Ellis Island Medal of Honor, the American Police
Hall of Fame Honor Award for Distinguished Public Service oraz the National
Crime Victim Bar Association Frank Carrington Champion of Civil Justice
Award. W 2010 roku w uznaniu jego wkładu w bezpieczeństwo szkolnictwa
wyższego Peter otrzymał UNC Association of Student Governments John
Sanders Award for Student Advocacy, najwyższe wyróżnienie przyznawane
w imieniu dwustu piętnastu tysięcy studentów z systemu Uniwersytetu Karoliny
Północnej.
Peter jest wykładowcą kontraktowym w Campbell University School of Law.
Ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Reading i na Uniwersytecie
Karoliny Północnej w Chapel Hill. Mieszka w Greenville w Karolinie Północnej
ze swoją żoną Marcy. Ich córka Elizabeth studiuje na Uniwersytecie Mississippi.
DZIENNIKARZ
Don Tennant, dziennikarz od wielu lat zajmujący się biznesem i technologią,
obecnie partner firmy QVerity; rozpoczął pracę w Agencji Bezpieczeństwa
Narodowego jako analityk problemów związanych z gospodarką
międzynarodową. Doświadczenie w tworzeniu kluczowych raportów
wywiadowczych dla starszych rangą decydentów amerykańskich doskonale
przygotowało go do zaangażowania się w działalność dziennikarską, co
zaowocowało powołaniem na stanowisko redaktora naczelnego
„Computerworld”; później objął stanowisko przewodniczącego komitetu
redakcyjnego „Computerworld” i „InfoWorld”. Don przeprowadził obszerne
i wyczerpujące wywiady z setkami dyrektorów największych spółek
i dziesiątkami najważniejszych dyrektorów generalnych.
W 2007 roku organizacja American Business Media przyznała Donowi
nagrodę imienia Timothy’ego White’a za całokształt pracy redaktorskiej.
Otrzymał też prestiżową nagrodę Jesse H. Neal National Business Journalism za
wybitne osiągnięcia redakcyjne w zakresie publikowania wiadomości. Zdobył
także kilka nagród państwowych za pracę nad własnymi kolumnami
redakcyjnymi w „Computerworld”.
Don obronił z wyróżnieniem licencjat z językoznawstwa na Georgetown
University w Waszyngtonie. Wraz ze swą żoną Ardith i córką Shelly mieszka
w Greenville w Karolinie Północnej. Na Twitterze możesz śledzić jego wpisy pod
adresem: @dontennant
* Fragment wiersza W. H. Audena 1 września 1939 w przekładzie Stanisława
Barańczaka, „Gazeta Wyborcza”, 31 sierpnia 2019, źródło:
https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,25134512,1-wrzesnia-1939-wiersz-
wystana-hugha-audena.html – przyp. tłum.
Get The Truth.
Former CIA Officers Teach You How to Persuade Anyone to Tell All
Copyright © by Philip Houston, Michael Floyd, and Susan Carnicero 2015
Published by arrangement with St. Martin’s Press, LLC. All rights reserved
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2020
Copyright © for the translation by Anna Krochmal 2020
Redakcja i korekta – Magdalena Świerczek-Gryboś, Piotr Królak
Projekt typograficzny i skład – Joanna Pelc
Projekt okładki – Paweł Szczepanik / BookOne.pl
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób
reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub
magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody
wydawcy.
Wydanie I, Kraków 2020
ISBN EPUB: 978-83-8129-533-8
ISBN MOBI: 978-83-8129-532-1