You are on page 1of 136

Emilie Richards

Stara miłość...
ROZDZIAŁ PIERWSZY

Lacey Dillon zapomniała już, jaką przyjemnością


może być samodzielne wykonywanie obowiązków
domowych, bowiem w Beverly Hills miała do dys-
pozycji cały sztab gospoś, gońców i osób, których
zadaniem było robienie wszelakich zakupów. Jej
plan dnia był pełen spotkań, w których tak napraw-
dę nie miała ochoty uczestniczyć, oraz przyjęć,
które były jeszcze nudniejsze niż owe zebrania.
Zresztą, gdyby nawet nie musiała biegać ze spot-
kania na spotkanie, nie mogła sobie pozwolić na to,
by ktoś zobaczył ją, jak pcha wózek sklepowy czy
też parkuje zwinne bmw przed hipermarketem.
W towarzystwie, w jakim obracał się Geo, wizeru-
nek był ważniejszy niż cokolwiek innego.
Tyle, że Lacey nie mieszkała już w Beverly Hills,
nie była już także żoną Geo, który w dniu ich ślubu
był zwyczajnym George’em Hebertem Dillonem.
Nie pracowała już od świtu do nocy jako współwłaś-
cicielka szanowanej kancelarii prawnej Sagger, Link
4 Emilie Richards

i Perfit, nie mieszkała także w supermodnym domu


przy jednej z najbardziej snobistycznych ulic Bever-
ly Hills. Rozwiedziona i bezrobotna, czuła się szczęś-
liwsza niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich kilku lat.
Tak szczęśliwa, że musiała się bardzo pilnować,
żeby przypadkiem nie odtańczyć radosnego wal-
czyka na chodniku przed domem babci.
Mimo iż była dopiero ósma rano, gorące słońce
Florydy rozgrzewało kamienne płyty, upodabniając
je do przepysznych ciasteczek, które Edith Colman
codziennie piekła wnuczkom na śniadanie. Czując
ciepło słonecznych promieni na swych odsłoniętych
ramionach, Lacey pogratulowała sobie w duchu, że
zapobiegliwie użyła kremu z filtrem, bo choć miesz-
kała w Kalifornii, była zbyt zajęta, aby korzystać
z kąpieli słonecznych, a – w przeciwieństwie do
byłego męża – od dziecka nie znosiła solariów. Geo
oczywiście korzystał z każdej okazji, by dać jej do
zrozumienia, co sądzi o kobietach, które spędzają
tak niewiele czasu przed lustrem czy w salonie
piękności.
Zamyśliwszy się, na moment przerwała wyj-
mowanie toreb z zakupami z bagażnika toyoty.
Ciekawe, czy Matt Cavanaugh też uważa, że po-
winna bardziej o siebie dbać?
Matt był jej młodzieńczą miłością, to jego opisy-
wała w dziewczęcym pamiętniku, o nim marzyła
w bezsenne gorące noce, to on rozbudził w niej
pierwszą namiętność. Obecnie Matt Cavanaugh nie
był już chłopcem, lecz przystojnym, silnie zbudo-
wanym mężczyzną, ale nadal o tych samych złocis-
Stara miłość 5

tobrązowych włosach, wesołych niebieskich oczach


i tysiąc razy bardziej zmysłowym uśmiechu niż
w młodości. Przekonała się o tym poprzedniego
wieczoru, gdy na parkingu przed sklepem Wallace’a
ujrzała Matta po raz pierwszy od dwunastu lat.
Westchnąwszy, potrząsnęła energicznie głową,
po czym zbeształa się w duchu za rozmyślanie
o Matcie – miała przecież tyle na głowie! Przyjechała
do rodzinnej miejscowości, malutkiego, urzekające-
go miasteczka Colman Key, aby spotkać się z rodzi-
ną, a jej siostry, Deanna i Marti, które dotarły
bardzo późno poprzedniego wieczoru, zapewne
zdążyły już wstać, zaś babcia prawdopodobnie
przygotowywała właśnie wystawne śniadanie, by
uczcić ich przyjazd.
Miejscowość Colman Key była tradycyjną koleb-
ką jej rodziny, stąd też ich nazwisko. Od dziada,
pradziada, od babci i ich ojca, Edwarda Colmana.
Babcia kochała swoje wnuczki całym sercem
i nieraz dawała im to odczuć. Pod tym względem
rodzice nie byli w stanie jej dorównać, bo choć
Edward i Julia Colmanowie troszczyli się o córki, na
pierwszym miejscu stawiali jednak karierę zawodo-
wą. Ojciec był prezesem banku, zaś matka senato-
rem, toteż bardzo zależało im, aby utrzymać jak
najdoskonalszy wizerunek swej rodziny wśród lo-
kalnej społeczności. Zatem to do babci biegły dziew-
częta z każdą swoją troską czy radością, i tak to już
trwało od czasów, kiedy były jeszcze bardzo małymi
dziećmi.
Na myśl o tym, że babcia miała teraz opuścić
6 Emilie Richards

swój ukochany dom, i to za całkowitym przyzwo-


leniem syna, Lacey poczuła, jak krew jej wrze ze złoś-
ci. Niestety, ojciec miał prawo pozbyć się posiad-
łości bez względu na opinię babci, bo w świetle
prawa dom należał do niego. Co gorsza jednak,
planował umieścić matkę w luksusowym domu
opieki dla starszych samotnych osób, a to już
zupełnie nie podobało się żadnej z jego córek.
Faktycznie, dom babci był duży, otoczony sporym
ogrodem, wymagał częstych napraw, ciągle coś
gdzieś przeciekało czy odpadało, zaś rozłożysty
dach groził odfrunięciem przy byle sztormie, jakich
na wybrzeżu Florydy przecież nie brakowało. Do
tego przed paroma miesiącami babcia skręciła nogę
w kostce i choć do tej pory po urazie nie było śladu,
sytuacja ta uświadomiła rodzinie, że Edith Colman
staje się z wiekiem coraz słabsza i podatna na tego
typu urazy. Mimo to siostry Colman nie potrafiły
pogodzić się z utratą domu, bo choć spędzały w nim
mniej więcej miesiąc w ciągu roku, czuły się tam
świetnie, bo jedynie dom babci traktowały jak swój
rodzinny dom.
Lacey wydobyła z bagażnika ostatnią torbę i oparł-
szy ją o biodro, zatrzasnęła klapę. Cieszyła się nie-
zmiernie, że zarówno Deanna, jak i Marti zdołały
tak sobie poukładać sprawy zawodowe, aby móc
wspólnie spędzić cały sierpień w Colman Key. By-
ła pewna, że wszystkie trzy w końcu wpadną na
pomysł, co zrobić, by zatrzymać dom, a jednocześ-
nie zadowolić ojca. Instynkt i wieloletnie doświad-
czenie podpowiadały jej, że nie ma takiego prob-
Stara miłość 7

lemu, którego siostry Colman nie byłyby w stanie


prędzej czy później rozwiązać. Ułożywszy stabilnie
w ramionach trzy papierowe torby pełne zakupów,
ruszyła w kierunku domu, reprezentującego trady-
cyjny wiktoriański styl, zdobnego w drewniane
gzymsy i rzeźbioną werandę, która swymi roz-
miarami i wyglądem zachęcała do spędzenia na niej
dnia na słodkim lenistwie. Zarówno cały dom, jak
i weranda były dobrze utrzymane i schludne, dlate-
go też prostokątny kawałek papieru, leżący na
środku kolorowej słomianki, z daleka rzucał się
w oczy. Początkowo Lacey sądziła, że to ulotka
z porannej gazety, ale rzuciwszy okiem po raz drugi,
uznała, iż musi to być zamówienie na prenumeratę,
jakich pełno było pomiędzy kartkami kolorowych
magazynów. Oparłszy dwie torby o udo, przykuc-
nęła ostrożnie, by podnieść kartkę i wsunąć ją do
kieszeni szortów, nieomalże upuszczając trzecią
torbę. Już właśnie zaczęła się podnosić, gdy drzwi
wejściowe otwarły się nagle, wytrącając ją z równo-
wagi. Gwałtownie usiadła na pupie.
– Lacey! – zawołała smukła dziewczyna z burzą
blond loków. – Strasznie cię przepraszam! – Rzuciła
się na pomoc. – Nic ci się nie stało? Wypadło ci coś?
Jakimś cudem Lacey zdołała utrzymać torby
w pionie, tylko jej pośladki ucierpiały w zderzeniu
z kamienną posadzką werandy.
– Uff, niemal zafundowałaś mi lot nad wodami
Zatoki Meksykańskiej i przymusowe lądowanie na
pupie – wystękała, masując sobie obolały pośladek.
– To dobrze, że jednak mi się nie udało, bo wcale
8 Emilie Richards

nie chciałam, żebyś gdzieś latała. Tak się cieszę, że


cię wreszcie widzę. Przyjechałam wczoraj tak póź-
no, że nie miałam serca cię budzić, a przecież jest
tyle do obgadania! – zaterkotała Deanna, druga
z sióstr Colman, chwytając za jedną z papierowych
toreb. – Ojej! – jęknęła, gdy rozległ się trzask
rozdzieranego papieru, a po posadzce potoczyły się
cztery puszki pomidorów.
– A co tu się dzieje? – zapytała najmłodsza
z sióstr, Marti, stając w progu. Z barwy włosów
przypominała Lacey, była tylko nieco niższa i szczup-
lejsza.
– Stój, ani kroku do przodu! – nakazała jej
najstarsza siostra.
– A to dlaczego? – zdziwiła się Marti.
– Bo na razie mam wszystko pod kontrolą.
– Lacey podparła się jedną ręką, w drugiej trzymając
pozostałe torby. – Deanna, zanieś do kuchni to, co
zostało w tamtej torbie. A ty, Marti, pozbieraj te
puszki.
– Jak zwykle nami dyrygujesz, hmm? – Uśmiech-
nęła się Marti.
Nie było w tym nic dziwnego, ponieważ w rodzi-
nie panowała niepisana zasada, że najstarsza siostra
odpowiadała za to, by wszystkie obowiązki były
wykonane sumiennie i na czas. Rodzice oczekiwali
tego od Lacey, ona zaś uważała to za swoją powin-
ność. Tego dnia jednak przyszło jej do głowy, że być
może należałoby trochę przystopować, przecież
obydwie siostry były już dorosłe, więc same ponosi-
ły odpowiedzialność za swoje czyny. Była z nich
Stara miłość 9

niezmiernie dumna, choć żyły całkowicie inaczej


niż ona, trochę bardziej chaotycznie i beztrosko.
Deanna była właśnie w trakcie zmiany pracy, niedaw-
no opuściła ranczo agroturystyczne w Teksasie,
wkrótce zaś miała przejąć obsługę baru w eks-
kluzywnym ośrodku na Hawajach. Marti natomiast
pracowała jako dziennikarka w wydawanym na
Manhattanie poczytnym magazynie o modzie i uro-
dzie. Tak naprawdę jedynie życie Lacey było ostat-
nio raczej mało uporządkowane i przewidywalne.
Przecież niedawno rozwiodła się i rzuciła pracę.
Nawet przez moment jednak nie żałowała żadnej
z obydwu decyzji, zwłaszcza że rozwodziła się
z Geo z tym samym entuzjazmem, z jakim brała
z nim ślub. Choć więc jej życie wywróciło się
ostatnio do góry nogami, po raz pierwszy od paru lat
czuła się naprawdę szczęśliwa.
W korytarzu panował miły chłodny półmrok, tak
że Lacey, która już zdążyła się odzwyczaić od
gorącego, wilgotnego klimatu Florydy, odetchnęła
pełną piersią.
– W Los Angeles też jest gorąco w sierpniu, ale
już zapomniałam, że tu nawet rano bywa aż tak
duszno.
Babcia, ubrana w bawełnianą spódnicę koloru
khaki oraz w jedwabną bluzkę w stylu safari, wyszła
na korytarz, aby ją powitać i pomóc jej wnieść
zakupy do kuchni.
– Jest jeszcze goręcej niż zwykle, kochanie, bo
nie ma ani odrobiny wiatru – wyjaśniła. – Ale za to
zapowiada się doskonały dzień na plażowanie.
10 Emilie Richards

Spójrz, czyż twoje siostry nie wyglądają prześlicz-


nie?
Faktycznie, dziewczęta prezentowały się wspa-
niale. Lacey, która nie widziała ich od paru miesięcy,
zapewne wzruszyłaby się do łez na ich widok,
gdyby nie to, że nie licowało to z rolą, jaką pełniła
w rodzinie. To ona przecież zawsze kierowała
siostrami, nie mogła więc okazywać emocji, dlatego
tylko uśmiechnęła się ciepło.
– Prześlicznie – zgodziła się. – Przepraszam, nie
zdążyłam wam nawet powiedzieć, jak bardzo się
cieszę, że was widzę.
Przeszły do przytulnej, tradycyjnie urządzonej
kuchni, która wciąż wyglądała tak samo, jak za
dziecięcych czasów Lacey i jej sióstr. Wprawdzie
sosnowe szafki i niebieskie laminowane blaty daw-
no wyszły z mody, ale babcia lubiła swoją kuchnię
do tego stopnia, że nie interesowało ją to, co na dany
sezon proponowali projektanci. W powietrzu unosił
się smakowity zapach smażonego bekonu, cebuli
i papryki, co zapowiadało, że na śniadanie będą
omlety, a oprócz nich, jak domyślała się Lacey,
płatki owsiane i oczywiście słynne ciasteczka Col-
manów. Nie miała wątpliwości, że gdyby Geo miał
z nimi teraz zasiąść do stołu, wygłosiłby kazanie na
temat zgubnych skutków spożywania tłustych po-
traw oraz zagrożeń związanych ze zbyt wysokim
poziomem cholesterolu. Oczami wyobraźni widzia-
ła go także, jak zamiast omletu prosi o szklankę
niegazowanej wody mineralnej.
Postawiwszy torby na blacie kuchennym, Lacey
Stara miłość 11

zajęła się ich rozpakowywaniem, lecz babcia ujęła ją


za rękę i powstrzymała.
– Daj sobie spokój, to może poczekać. Czy masz
tam coś, co trzeba schować do lodówki? – zapytała.
– Lody i hamburgery.
– W takim razie sama je wyjmę, a wy idźcie do
jadalni – zarządziła babcia. – Stół już nakryty do
śniadania. Za chwilkę do was przyjdę.
Lacey wiedziała, że nie ma sensu się spierać,
babcia bowiem zawsze lubiła sama dokończyć przy-
gotowywanie posiłków i nie znosiła, gdy wtedy
ktoś kręcił się po kuchni. Dlatego dziewczęta wy-
szły posłusznie, a gdy znalazły się w połączonej
z salonem jadalni, umościły się wygodnie w wik-
linowych fotelach, wyłożonych miękkimi podusz-
kami.
– Babcia uszyła nowe poszewki – zauważyła
Marti, podnosząc jedną z poduszek, zdobnych
w niebieskie kwiaty.
– A do tego nowe lambrekiny. – Deanna wskaza-
ła na kraciastą, biało-niebieską tkaninę, wiszącą
u szczytu okien. – Bardzo ładne.
Lacey podniosła się i podeszła do przeszklonych
drzwi wiodących do ogrodu.
– Nie wydaje się wam dziwne, że babcia funduje
sobie nowe tkaniny do salonu, a jednocześnie twier-
dzi, że chętnie się z niego wyprowadzi i zamieszka
w domu opieki? – zapytała, spoglądając na patio,
obrzeżone dorodnymi bananowcami oraz ceramicz-
nymi donicami z kwitnącymi w nich cyniami
i daliami.
12 Emilie Richards

– Musimy znaleźć stosowny czas i miejsce,


aby o tym porozmawiać – zgodziła się Deanna.
– Niestety, nie teraz, bo babcia za chwilę tu
będzie, więc może tymczasem nam wyjaśnisz,
dlaczego wybrałaś się dziś o świcie po zakupy,
skoro babcia mówi, że wczoraj wieczorem także
byłaś w sklepie.
– Babcia wam tak powiedziała? – Lacey od-
wróciła się, chcąc ukryć rumieniec.
– A i owszem. – Oczy Deanny zalśniły wesoło.
– Wspomniała też, że może to mieć coś wspólnego
z Mattem Cavanaugh.
– Nie widziałam Matta od jedenastu czy dwu-
nastu lat. – Lacey starała się za wszelką cenę ukryć
zmieszanie.
– Aż do wczorajszego wieczoru – uzupełniła za
nią Marti.
– Dobrze, dobrze, a więc wpadłam na niego
przed sklepem Wallace’a – przyznała wreszcie naj-
starsza z sióstr. – Porozmawialiśmy kilka minut.
Przecież nie mogłam przerwać w połowie zdania
i popędzić do sklepu po płatki mydlane i składniki
sosu do spaghetti.
– Ależ oczywiście, pod żadnym pozorem! – za-
wołała wesoło Marti.
– Zapomniałam, że sklep zamykają wcześniej,
jeśli nie ma klientów – broniła się Lacey. – Zamknęli
za piętnaście dziewiąta, zanim zdążyłam zrobić
zakupy.
– Biedna Lacey, utknęła przed sklepem z tym
przystojniakiem Mattem Cavanaugh, zamiast za-
Stara miłość 13

jąć się porównywaniem cen proszków do prania.


– Deanna spojrzała na nią ze współczuciem.
– No więc dobrze, było mi bardzo miło ponow-
nie go spotkać. – Lacey rozłożyła ręce. – To chciałyś-
cie usłyszeć?
– Zastanawiałam się, jak sobie radzisz – spoważ-
niała Deanna, średnia z sióstr. – Od rozwodu minęło
już chyba sześć miesięcy... a może i więcej, prawda?
– Osiem, a właściwie prawie dziewięć. A ponie-
waż na rozwód zanosiło się długo przed tym, więc
można powiedzieć, że nie mam męża już od ponad
roku albo i dłużej.
– Słyszałam, że Geo bronił się w sądzie sam, bez
adwokata – wtrąciła Marti.
– Owszem i dużo na tym zyskałam. – Uśmiech-
nęła się lekko Lacey. – Geo uważa, że jest świetny
we wszystkim, a tak naprawdę nie miał żadnego
doświadczenia w sprawach rozwodowych, więc
dzięki temu podział majątku był dla mnie wyjąt-
kowo korzystny. Biedaczysko, musiał sprzedać swe-
go nowiutkiego jaguara, żeby spłacić moją część
domu.
Siostry roześmiały się wesoło. Żadna z nich nie
lubiła Geo, zwłaszcza od chwili gdy podjął pracę
w najlepszej w Kalifornii kancelarii prawniczej,
specjalizującej się we wszelkich kwestiach praw-
nych, związanych z przemysłem rozrywkowym.
Prestiżowa firma, kontakty z największymi gwiaz-
dami i producentami filmowymi oraz nowy, wy-
stawny styl życia szybko uderzyły mu do głowy.
Geo wyzbył się dawnych cech charakteru, które
14 Emilie Richards

Lacey tak bardzo w nim ceniła, tak jak wąż pozbył


się starej skóry. Z nowym, modnym, bardzo snobis-
tycznym Geo zupełnie nie dało się żyć.
– A teraz... Jak sobie teraz radzisz? Dobrze?
– zapytała Deanna.
Lacey radziła sobie więcej niż dobrze, po roz-
wodzie czuła się świetnie, wreszcie oddychała pełną
piersią. Zdawała sobie sprawę, że nie powinna
żywić negatywnych uczuć wobec całej Kalifornii,
bo przecież w Beverly Hills i Hollywood mieszkało
wielu rozsądnych, wspaniałych ludzi. Wiedziała, iż
niechęć do tamtych terenów wkrótce sama przemi-
nie, teraz zaś postanowiła nacieszyć się senną atmo-
sferą rodzinnej posiadłości w małym Colman Key.
– Okazało się, że prawo korporacyjne w zupeł-
ności mnie nie interesuje – wyznała. – Nie lubię
wielkich przyjęć, podczas których wszyscy oceniają
się nawzajem na podstawie metek od modnych
projektantów, a dobrze się bawią dopiero wtedy,
gdy się czegoś nałykają lub nawąchają. Do tego
wszystkiego wyszło, że po prostu nie lubię Geo,
więc teraz czuję się świetnie i jestem gotowa zacząć
wszystko od początku.
W tym momencie w jadalni pojawiła się babcia,
niosąc półmisek, na którym leżały złożone na pół
omlety, przełożone w środku roztopionym lekko
serem cheddar, paseczkami czerwonej i zielonej
papryki oraz szalotkami.
– Usiądź, babciu – poprosiła Deanna. – Przynie-
siemy resztę.
Babcia tym razem nie oponowała, tylko usiadła
Stara miłość 15

u szczytu stołu i zaczęła nalewać kawę. Gdy na stole


pojawiły się pozostałe potrawy, Lacey poczuła bur-
czenie w brzuchu. W ciągu ostatniego roku była tak
zajęta sprawami służbowymi oraz porządkowa-
niem swego życia prywatnego, że po prostu nie
miała czasu na jedzenie. Teraz zaś, po raz pierwszy
od bardzo dawna mogła zjeść tyle, ile chciała i to, na
co miała ochotę – nawet gdyby trochę przytyła, nic
złego by się nie stało. Dlatego od razu sięgnęła po
dwa ciasteczka i od razu przełamała jedno z nich,
wdychając z lubością zapach świeżo pieczonego
domowego ciasta.
– Babciu, nikt na całym świecie nie piecze tak
fantastycznych ciasteczek jak ty – pochwaliła, roz-
koszując się smakiem.
Babcia podała jej dzbanek miodu oraz staroświec-
ki drewniany nabierak o spiralnym kształcie.
– Z kwiatu pomarańczy – wyjaśniła. – Wielki
John przywiózł mi trochę od siostry, która mieszka
w Clearwater.
– A jak się miewa Wielki John? – zapytała Lacey,
polewając ciasteczko grubą warstwą miodu.
Wielki John był miejscową złotą rączką, człowie-
kiem wielkiej postury i równie wielkiego serca,
uwielbianym przez wszystkich mieszkańców Col-
man Key. W ciągu ostatnich lat Wielki John na-
prawił chyba każdy centymetr kwadratowy domu
babci.
– Chyba dobrze. Prawdopodobnie jak zwykle
jest bardzo zajęty. Gdyby nie Wielki John, całe
miasteczko popadłoby pewnie w ruinę.
16 Emilie Richards

Przez kwadrans gawędziły o ludziach, których


siostry poznały w trakcie corocznych pobytów
wakacyjnych w Colman Key: o Cissy, właścicielce
miejscowego grill-baru, w którym można było zjeść
niemal tak smacznie, jak u babci; o Redzie, który
założył najlepszą chyba na całej Florydzie restaura-
cję, serwującą owoce morza; o Philu, listonoszu
doręczającym babci od dwudziestu pięciu lat pocztę;
o Grace, córce sąsiadów, która od niedawna trudniła
się dostarczaniem gazet i rzucała dzienniki w sam
środek wypielęgnowanego babcinymi dłońmi klom-
bu kwiatowego.
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.
– Spodziewasz się kogoś, babciu? – zdziwiła się
Marti.
– Nie, kochanie – zaprzeczyła Edith Colman.
– Może któraś z was zaprosiła gości?
Lacey pomyślała o Matcie i jego tajemniczym,
zmysłowym uśmiechu, ale wraz siostrami potrząs-
nęła przecząco głową. Matt wiedział przecież, że
zarówno ona, jak i Deanna oraz Marti dopiero co
przyjechały, więc zechcą spędzić pierwszy wspólny
dzień na pogawędkach. Jako że siedziała najbliżej
wejścia, podniosła się z krzesła.
– Pójdę sprawdzić, kto to.
– Świetnie, a ja tymczasem zjem pozostałe om-
lety. – Marti mrugnęła do niej wesoło.
– Ale może chociaż zostaw ten, który już mam
na talerzu – rzuciła za siebie Lacey, wychodząc na
korytarz.
Żałowała, że nie ubrała się bardziej starannie,
Stara miłość 17

zapakowała przecież kilka ładnych letnich sukienek,


w których jej smukłe, lekko opalone ciało prezen-
towało się całkiem nieźle. Miała także kilka par
spodenek, o wiele lepiej uwydatniających długość jej
nóg niż te, które właśnie miała na sobie. Szczerze
wątpiła, by na progu stał Matt, ale gdyby jednak
okazało się, że się myliła, wolałaby prezentować się
bardziej atrakcyjnie.
Zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi,
uśmiechem witając przybysza, ale nie zastała tam
nikogo. Od chwili, gdy zabrzmiał dzwonek, minęła
co najwyżej minuta, a na progu nie było żywej
duszy.
– Dziwne – mruknęła sama do siebie. Już miała
zamknąć drzwi, gdy opuściła wzrok i dostrzegła
kawałek papieru, leżący na słomiance. Początkowo
sądziła, że to kolejna ulotka, podobna do tej, którą
znalazła wcześniej tego ranka, ale gdy ją podniosła,
okazało się, że to koperta.
Nasza przygoda rozpoczyna się – głosił napis na
kopercie.
– Nasza przygoda rozpoczyna się? – powtórzyła
głośno Lacey, rozglądając się po ulicy, szukając
wzrokiem czegoś niezwykłego. Zastanawiała się, co
też może znajdować się w środku. Może to po
prostu nietuzinkowo sformułowana reklama? Mo-
że ktoś nazywa przygodą zakup nowego odkurza-
cza czy też uczestnictwo w kursie księgowości,
organizowanym w miejscowej szkole?
Pokręciwszy głową, wróciła do domu.
– Nasza przygoda rozpoczyna się – oznajmiła,
18 Emilie Richards

kiedy ponownie znalazła się w jadalni. Potrząsnęła


kopertą. – Tak jest napisane na tej kopercie – wy-
jaśniła, widząc zdumione spojrzenia sióstr i babci. –
I to w dodatku odręcznie. Znalazłam tę kopertę na
progu.
– Ciekawe – stwierdziła Edith Colman, unosząc
brwi. – Przeczytaj na głos, bo nie mam przy sobie
okularów.
Lacey usiadła i odczekała chwilę, zanim Deanna
dolała wszystkim kawy.
– Założę się, że to zaproszenie na giełdę staroci
przy Shell Street. Możemy przeżyć przygodę w po-
staci dorzucenia kilku pudeł używanych dziecięcych
ciuszków czy też ręcznie malowanych holender-
skich sabotów.
– Dziękuję bardzo, ale na strychu mam już kilka
pudeł waszych dziecinnych ubranek. Nie mogłam
pozwolić, żeby wasza mama je wyrzuciła, bo może
kiedyś przydadzą się waszym dzieciom...
– To jak, mam czytać? – Lacey pomachała białą
kopertą.
– Ależ proszę, kochanie, czytaj. – Babcia uśmiech-
nęła się zachęcająco.
Lacey otworzyła starannie zaklejoną kopertę, po
czym przebiegła wzrokiem po równych rzędach
liter.
– Co takiego? – zapytała Marti, widząc jej zmar-
szczone brwi. – Podziel się z nami.
– OK, ale uprzedzam, że to jakaś dziwna histo-
ria. – Lacey odchrząknęła. – Uwaga, czytam: Do
mojej ukochanej. Czasem życiem rządzi przeznaczenie
Stara miłość 19

i my także jesteśmy sobie przeznaczeni. Wiem, że mam


niewiele czasu, aby cię przekonać, ale jeśli dasz mi
szansę, zrobię wszystko, co w mojej mocy. Spodziewaj się
niespodzianek. Do zobaczenia wkrótce.
W jadalni zapanowała cisza.
– Daj spokój, nie zmyślaj – odezwała się Deanna.
– Wiesz przecież, że nie potrafię zmyślać. – La-
cey ponownie przebiegła wzrokiem treść listu. – Nie
ma podpisu, ale charakter pisma jest niewątpliwie
męski.
– Pokaż. – Marti wyciągnęła rękę. – Ojej, fak-
tycznie nic nie zmyśliła! – zawołała, przeczytawszy
szybko list.
– Przecież mówiłam. – Lacey sięgnęła po sztućce,
ale tak naprawdę chwilowo nie była w stanie skupić
się na jedzeniu, gdyż jej myśli krążyły wokół autora
listu.
– Dobrze, a więc do kogo może być ten list?
– zapytała wreszcie babcia.
– Nie do mnie – odpowiedziały zgodnie wszyst-
kie trzy.
– Na pewno nie do mnie – uzupełniła Marti.
Deanna sięgnęła po list, by ponownie przeczytać
go na głos.
– A może ktoś pomylił domy? Może list miał
wylądować na innej słomiance? – zastanowiła się
głośno.
– To naprawdę wzruszające, nie sądzicie? – za-
uważyła Lacey, przełknąwszy ostatni kawałek om-
letu. – ,,Czasem życiem rządzi przeznaczenie...’’.
Przecież każda z nas w głębi serca wierzy, że gdzieś
20 Emilie Richards

na świecie żyje sobie ten jeden jedyny mężczyzna


i że prędzej czy później los nas połączy.
– Co ty? Wierzysz w to nawet po historii z Geo?
– zdziwiła się Deanna.
– Oczywiście, teraz tym bardziej w to wierzę. Po
prostu Geo nie był mi przeznaczony. Wprawdzie
przez jakiś czas tak mi się zdawało, dlatego zresztą
za niego wyszłam, bo sądziłam, że skoro mamy
wspólne zainteresowana i dążenia, to znaczy, że
powinniśmy być razem. Chciał mieć dzieci... – tu
urwała, bo przecież ostatecznie okazało się, że Geo
wcale dzieci nie chciał, podobnie jak nie chciał wziąć
na siebie odpowiedzialności za rodzinę. Prawdopo-
dobnie nie chciał nawet budzić się co rano przy tej
samej kobiecie, ale póki go kochała, słyszała tylko to,
co chciała usłyszeć.
– Jesteś niepoprawną romantyczką, siostrzycz-
ko. – Marti potrząsnęła głową z dezaprobatą. – Na-
prawdę wierzysz, że każdej z nas ktoś jest prze-
znaczony?
– A wy nie? Naprawdę nie wierzycie w to
w głębi duszy? A jeśli nie do końca w to wierzycie,
to nie macie choć nadziei, że spotkacie kogoś
takiego? Kogoś, kto do nas idealnie pasuje, z kim
będziemy chciały spędzić resztę życia?
– Babciu, czy właśnie tak było z tobą i dziad-
kiem? – zapytała Marti.
– Nie do końca – odparła z uśmiechem starsza
pani.
– A więc takie romantyczne poglądy nie są
dziedziczne – zawyrokowała najmłodsza z sióstr.
Stara miłość 21

– Czy chcesz przez to powiedzieć, że gdyby ten


list był adresowany do ciebie, nawet przez moment
nie przejęłabyś się tym, że istnieje mężczyzna, który
uważa cię za idealną partnerkę i chciałby spędzić
z tobą resztę życia? – obruszyła się Lacey. – A ty,
Deanno? Czy ty też jesteś tego zdania?
– Ale ten list nie był adresowany do mnie
– obruszyła się Marti.
– Ani do mnie – przypomniała średnia z sióstr.
– Żadna z was nie wypadła przekonywująco.
– Uśmiechnęła się babcia. – Także i ty, Lacey.
Lacey nie słyszała jej słów, była bowiem po-
chłonięta rozmyślaniem o Matcie Cavanaugh, który
zdawał się być szczególnie zadowolony, mogąc z nią
znów rozmawiać po tylu latach. ,,Czy wiesz, że
całymi latami byłem przekonany, że jesteśmy sobie
pisani’’?, powiedział poprzedniego wieczoru. ,,Jako
osiemnastolatek nie wyobrażałem sobie, że miał-
bym być z kimkolwiek innym’’. Była tak zatopiona
w myślach, że nie słyszała ani babcinego komen-
tarza, ani wesołego śmiechu sióstr.

Zanim cała trójka zdążyła wyruszyć na plażę,


było już grubo po południu. Z przyjemnością space-
rowały ścieżką wśród wydm, porośniętych drob-
nymi krzewami. Lacey cieszyła się na myśl, że zaraz
znajdą się na dawno nie widzianej plaży, ale jedno-
cześnie żałowała, że nie spędzi tych paru godzin
z babcią, którą bacznie obserwowała od samego
rana. Ze zdziwieniem odnotowała, iż starsza pani
nie zdradzała żadnych objawów zdenerwowania
22 Emilie Richards

wielkimi zmianami, jakie wkrótce ją czekały. Przed


domem wciąż nie było tablicy z napisem ,,Na
sprzedaż’’, babcia zaś nie wspomniała ani słowem
o przeprowadzce do domu opieki. Około południa
siostry wybrały się na krótką przejażdżkę, by do-
kładnie przyjrzeć się miejscu, do którego miała trafić
ich ukochana babcia. Obszerny parterowy budynek
przedstawiał się dokładnie tak, jak się tego Lacey
obawiała – był wielki, bezosobowy i sprawiał wraże-
nie udawanej wesołości. Trawniki były wypielęg-
nowane aż do przesady, wyglądały tak, jak gdyby
przycinano je ręcznie pod linijkę. W ogrodzie usta-
wiono wiele ławek, ale nikt na nich nie siedział;
wprawdzie było to zrozumiałe, biorąc pod uwagę
palące południowe słońce, ale nawet to nie uspokoi-
ło Lacey, która wyobrażała sobie, że ma przed sobą
coś w rodzaju luksusowego sanatorium, a jego
pensjonariusze są trzymani na siłę w pokojach,
zupełnie tak jak więźniowie w celach. Całą drogę
powrotną siostry wymieniały wrażenia na temat
tego domu. Pomimo iż były uprzedzone, w głębi
serca wiedziały, że tak naprawdę ten dom opieki nie
jest taki zły i prawdopodobnie jego pensjonariusze
czują się tam niemal jak we własnym domu. Prze-
cież Edward Colman nie był pozbawiony uczuć
synowskich, z pewnością więc sprawdził dokładnie
miejsce, w którym miała zamieszkać jego matka. Na
pewno nie brakowało tam przeróżnych atrakcji, a że
babcia była pogodną, przyjaźnie usposobioną osobą,
nie ulegało wątpliwości, iż szybko znalazłaby tam
nowych przyjaciół. Tylko dlaczego zmuszać ją do
Stara miłość 23

poszukiwania nowych znajomości, skoro miała tylu


przyjaciół w Colman Key? Wszyscy mieszkańcy,
niezależnie od wieku, bardzo ją lubili, po co więc
zabierać ją ze społeczności, z którą była aż tak
bardzo związana?
Znalazłszy odpowiedni fragment plaży, siostry
rozłożyły koce, nasmarowały się nawzajem kremem
z filtrem przeciwsłonecznym, a następnie posprze-
czały, jakiej stacji radiowej mają słuchać. Gdy już
wreszcie wszystko zostało ustalone, ułożyły się na
kocach i zapadła błoga cisza.
Lacey zsunęła na twarz słomkowy kapelusz,
oddając się cudownemu lenistwu. Czuła, jak pro-
mienie słoneczne wysysają z niej resztki energii i już
po chwili zapadła w lekką drzemkę, która wkrótce
zamieniła się w głęboki sen...
Nie wiadomo, jak i kiedy w swoim dziwnym śnie
ponownie znalazła się przed sklepem Wallace’a,
gdzie oparty o lśniącego czerwonego pickupa, zała-
dowanego po brzegi przeróżnymi narzędziami, stał
Matt Cavanaugh, ubrany w ciemnozieloną spor-
tową koszulę i beżowe szorty, eksponujące jego
długie opalone nogi.
– Witaj, Lacey. Dawno się nie widzieliśmy.
– Uśmiechnął się serdecznie. – Nie powiem, że się
nie zmieniłaś.
On także się zmienił – był jeszcze wyższy, niż
pamiętała, a jego ramiona były jeszcze szersze
i mocniejsze. Nawet jako nastolatek emanował siłą
i męskością, co sprawiało, że kochała się w nim cała
rzesza dziewcząt z Colman Key oraz okolic. Teraz
24 Emilie Richards

jego czar zdawał się być jeszcze silniejszy, może za


sprawą delikatnych zmarszczek na przedłużeniu
kącików oczu i ust, a może dzięki temu, że jego
gęsta, nieco przydługa czupryna aż się prosiła, by
przeczesać ją palcami...
– A co się we mnie zmieniło? – zapytała.
– Masz krótsze włosy.
Odruchowo uniosła dłoń do karku. Krótka fryzu-
ra na pazia była jedynym rozwiązaniem, by utrzy-
mać proste jak drut włosy w ładzie, nie poświęcając
im jednocześnie zbyt wiele czasu, którego praktycz-
nie nie posiadała, spędzając dziesięć godzin dziennie
w pracy, a wieczorami towarzysząc Geo w rozlicz-
nych przyjęciach. Kiedyś, jeszcze jako nastolatka,
miała długie włosy. Pamiętała, jak Matt uwielbiał je
targać...
– Urocza fryzura – pochwalił. – Ale ty nie jesteś
urocza, jesteś piękna. Zresztą, nic w tym dziwnego,
już jako osiemnastolatka byłaś piękna.
Nie wiedzieć czemu, ten komplement szalenie ją
ucieszył, ale i zawstydził.
– Mam nie tylko inną fryzurę. Wiele rzeczy się
we mnie zmieniło, nie zawsze na lepsze – odparła.
– Słyszałem, że się rozwiodłaś.
Skinęła twierdząco głową.
– A ty straciłeś żonę.
– To prawda. Pewnie nie pamiętasz Jill, była od
nas parę lat młodsza.
– Bardzo mi przykro. Wysłałam ci kwiaty, ale nie
zdziwię się, jeśli nawet tego nie zauważyłeś, nie
miałeś pewnie głowy do takich drobiazgów.
Stara miłość 25

– Wszystko rozegrało się bardzo szybko, zresztą


może to i lepiej, bo przynajmniej długo nie cierpiała.
Jill Cavanaugh zmarła przed niespełna trzema
laty na tętniaka mózgu. Lacey była wtedy świeżo po
ślubie, ale już powoli zaczynała zdawać sobie spra-
wę z tego, że prawdopodobnie popełniła błąd.
– O ile słyszałam, masz dzieci? – zmieniła temat.
– A jakże! – Uśmiechnął się szeroko, po czym
wyjął portfel i otworzył go szybkim ruchem. – Oto
i oni.
Lacey zerknęła na zdjęcie dwóch identycznych
blondasków.
– Bliźniaki. A więc dobrze mi doniesiono.
– Mają cztery lata – uzupełnił Matt. – Straszne
z nich urwisy.
– Szczęściarz z ciebie. – Uśmiechnęła się, widząc
ciepły wyraz jego oczu. – Wyglądają słodko.
– Od dawna próbowałem wyobrazić sobie tę
chwilę – wyznał niespodziewanie.
– Jaką chwilę?
– Chwilę, kiedy cię znów spotkam – wyjaśnił.
– Niemożliwe!
– Myślisz, że się z tobą droczę?
– Nie byłby to chyba pierwszy taki przypadek
– roześmiała się wesoło.
– Nie żartuję – zapewnił, patrząc jej prosto
w oczy. – Czy wiesz, że całymi latami byłem
przekonany, że jesteśmy sobie pisani? Jako osiem-
nastolatek nie wyobrażałem sobie, że miałbym być
z kimkolwiek innym. Byłem pewien, że to prze-
znaczenie.
26 Emilie Richards

Także i ona, jako nastolatka, wierzyła, że to


przeznaczenie ich połączyło, że już na zawsze będą
razem. Niestety, życie ich rozdzieliło. Studia na
dwóch różnych uczelniach, czy też zagraniczne
wakacje nie sprzyjały utrwalaniu więzi, która słab-
ła, aż wreszcie listy przestały nadchodzić. Matt
spotykał się z różnymi dziewczętami, podczas gdy
Lacey oczarowywała coraz to nowych mężczyzn.
Spotkali się parę razy podczas studiów, ale w obawie
przed zbytnią zażyłością zachowywali się jak dwoje
obcych sobie ludzi, zaś w trakcie studiów Matt
powrócił do Colman Key i ożenił się z Jill.
– Pamiętam, jak mi było smutno, gdy się dowie-
działam o twoim ślubie. Żałuję, że nie mieliśmy
okazji poznać się jako dorośli ludzie, ale pewnie nie
było to nam dane. – Westchnęła melancholijnie.
– Kto wie...
– Ale co? Kto wie co? – Deanna szturchnęła
ramię siostry.
– Co takiego? – Lacey tak się przestraszyła, że
natychmiast usiadła.
– Powiedziałaś właśnie ,,Kto wie’’, i zabrzmiało
to tak, jakbyś zadawała nam pytanie – wyjaśniła
Deanna.
Lacey otrząsnęła się i rozejrzała dokoła. Leżała
przecież na plaży w towarzystwie sióstr, a nie – jak
jej się zdawało – rozmawiała z Mattem Cavanaugh
przed sklepem Wallace’a.
– Kto wie... hmm... która jest godzina? – zmyś-
liła na poczekaniu.
– Senna godzina, śpij dalej, Śpiąca Królewno
Stara miłość 27

– zaśmiała się Deanna, odwracając się na brzuch, by


wystawić smukłe plecy na działanie promieni słonecz-
nych.
Lacey jednak wolała nie zasypiać, nie była bo-
wiem pewna, czy ma ochotę ponownie spotkać
w krainie snu Matta, dlatego nałożyła okulary
słoneczne i wpatrzyła się w falującą powierzchnię
oceanu.
ROZDZIAŁ DRUGI

We wtorek przed domem babci pojawiła się


tablica z napisem: ,,Na sprzedaż w Keever Proper-
ties’’. Wbiła go własnoręcznie Darby Keever, kobieta
w trudnym do odgadnięcia wieku, o cerze spalonej
słońcem i włosach bardziej spłowiałych niż najstar-
szy z obrusów, spoczywających w bieliźniarce Edith
Colman. Lacey, która przyglądała się jej z werandy,
zmuszona była do wysłuchania wielu pełnych en-
tuzjazmu słów na temat tego, jak to cudownie się
stało, że Edward Colman wybrał właśnie jej agencję
– Keever Properties, i jak łatwo i przyjemnie będzie
sprzedać taki piękny dom. Jeszcze nie rozwiał się
dym z rury wydechowej złocistego lincolna Darby,
kiedy Lacey wyciągnęła świeżo wbitą w ziemię
tablicę i wrzuciła ją do kubła na śmieci sąsiadów.
Pech chciał, że Darby pojawiła się w dniu, w którym
przyjeżdżała śmieciarka.
– Wiesz, Darby, naprawdę nie mam pojęcia, co
się mogło stać z tą tablicą – powiedziała sama do
Stara miłość 29

siebie, naśladując afektowany styl agentki. – Pewnie


zdmuchnął ją silniejszy powiew wiatru.
Znalazła babcię w salonie, gdzie starsza pani
czytała gazetę, zupełnie nieświadoma tego, co właś-
nie zaszło przed domem. W ciągu ostatnich kilku
dni siostry raz po raz starały się przemycić jakiś
komentarz na temat przyszłości domu, ale teraz
Lacey uznała, że sytuacja dojrzała do tego, by
przestać się czaić i szczerze porozmawiać.
– Babciu, czy ty naprawdę zamierzasz pozwolić
tacie na sprzedaż tego domu? Wiem, że jest uparty,
ale jeśli ty także się zaprzesz, na pewno cię posłucha.
Przecież nie sprzeda cię razem z nim.
– Edward i ja rozmawialiśmy o tym wielokrot-
nie. – Starsza pani podniosła wzrok znad lektury.
– Obydwoje zgodziliśmy się, że ten dom jest dla
mnie za duży.
– Ale przecież możemy zatrudnić kogoś do po-
mocy – zaoponowała Lacey. – Albo poprosić Wiel-
kiego Johna, żeby zajął się ogrodem. Możemy też
znaleźć kogoś, kto gotowałby ci posiłki.
– Dopiero kiedy skręciłam nogę, zdałam sobie
sprawę, jak ciężko w pojedynkę zadbać o dom tej
wielkości. A przecież nie staję się coraz młodsza i nic
na to nie jestem w stanie poradzić.
– Nie wierzę, że tak łatwo przyszło ci się z tym
pogodzić.
– Masz rację, kochanie – przyznała Edith Col-
man. – Nadal mam mieszane uczucia, bo przecież
mieszkam w tym domu przez całe moje dorosłe
życie. Ale zdaję sobie sprawę, że czasem trzeba
30 Emilie Richards

poddać się zmianom, jakie wymusza na nas życie,


nawet jeśli nie bardzo mamy na to ochotę.
Lacey nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć,
ale była pewna, iż nie może pozwolić, by Darby
Keever sprzedała dom babci, a przynajmniej aby jej
się to udało w okamgnieniu, jak się przechwalała.
Babcia potrzebowała więcej czasu na zastanowie-
nie, co ma ze sobą zrobić, więc należało jej ten czas
zapewnić.
– Jakie masz plany na dziś? – zapytała starsza
pani, tęsknie zerkając w kierunku gazety.
– Chyba pójdę odwiedzić Matta Cavanaugh.
– Naprawdę? – Babcia przyjrzała jej się uważnie.
– To miło z twojej strony.
– Zaprosił mnie, gdy spotkaliśmy się przed skle-
pem Wallace’a – wyjaśniła, starając się powstrzy-
mać wypływający na twarz rumieniec. – Mówił, że
ostatnio przed południem pracuje w domu, żeby
móc więcej czasu spędzać z chłopcami.
– Z chłopcami? Ach, mówisz o bliźniakach.
– Edith Colman próbowała za wszelką cenę ukryć
rozbawienie.
– Tak, o Riley’u i Romanie. To bardzo ładne
imiona, nie sądzisz?
– O ile mi wiadomo, noszą je na cześć gwiazd
z ulubionych seriali Jill.
– Gwiazd seriali? – powtórzyła z niedowierza-
niem Lacey.
– Jill była piękną młodą kobietą, pełną typowo
południowego uroku, ale i o typowych dla połu-
dniowych Stanów przyzwyczajeniach. – Babcia
Stara miłość 31

westchnęła, jak gdyby mówiąc to, czuła się co


najmniej niezręcznie. – Chyba bardzo jej nie skrzyw-
dzę, jeśli powiem, że jej zainteresowania krążyły
głównie wokół koloru i długości jej paznokci oraz
tego, w którym ośrodku wypoczynkowym należy
się w danym roku pokazać. Większość dnia spędzała
na oglądaniu telewizji i rozmowach przez telefon,
a bliźniakami zajmowała się niania.
– Wiem, że nie powinno się mówić źle o zmar-
łych, ale wygląda na to, że Jill i Geo byli dla siebie
stworzeni – zauważyła Lacey. – Z pewnością poko-
chałaby Hollywood.
– A więc to kolejna rzecz, którą macie z Mattem
wspólną: obydwoje widzieliście w swoich współmał-
żonkach cechy, których oni nigdy nie mieli – oceniła
starsza pani, po czym przeniosła wzrok na gazetę.
Domyślając się, że to koniec rozmowy, Lacey udała
się na górę, aby wybrać odpowiedni strój. Przeglądając
zawartość szafy, rozmyślała o prawdziwym celu,
w jakim udawała się do Matta. W czasie pogawędki
przed sklepem Matt wspomniał, że chce kupić duży
dom w Colman Key, tak duży, by znalazło się w nim
miejsce na biuro oraz przestronne pokoje dla chłopców.
Po śmierci Jill wprowadził się z bliźniętami do domu
rodziców, ale teraz uznał, że czas pójść na swoje.
– Gdyby dom twojej babci został wystawiony
na sprzedaż, długo bym się nie zastanawiał – przy-
znał wtedy.
Tak więc teraz, gdy dom faktycznie został wy-
stawiony na sprzedaż, Lacey musiała zrobić wszyst-
ko, co w jej mocy, by Matt nie złożył oferty.
32 Emilie Richards

Wprawdzie wiedziała, że nie zdoła zniechęcić wszyst-


kich zainteresowanych, ale liczyła, że uda jej się
przynajmniej opóźnić transakcję.
Po długim namyśle zdecydowała się na ciemno-
zieloną sukienkę, o parę tonów jaśniejszą od jej
oczu, odsłaniającą sporą część pleców i na tyle
krótką, że eksponowała jej długie, smukłe nogi.
Wrzuciła też do torby bikini, na wypadek, gdyby
Matt zaproponował wyprawę na plażę. Żałowała,
że nie było sióstr, potrzebowała bowiem zasięgnąć
ostatecznej porady w kwestii stroju, ale akurat tak
się pechowo złożyło, że zarówno Marti, jak i Dean-
na składały właśnie wizyty swoim przyjaciołom na
stałym lądzie.
– Na litość boską, Lacey – skarciła się, spog-
lądając surowo w lustro. – Jesteś prawnikiem,
dorosłą kobietą, a nie jakąś dzierlatką, weź się
w garść!
Nie miała zwyczaju fantazjować, ale zanim dotar-
ła do drzwi, wyobraźnia już zdążyła podsunąć jej
obraz wspólnego popołudnia, kiedy to Matt wraca
z pracy i z uśmiechem na ustach słucha opowieści
o tym, co też ona i ich śliczni synowie robili tego
dnia. Matt nalewa wina do lśniących kieliszków,
podczas gdy ona przygotowuje spaghetti lub rybę,
zaś chłopcy bawią się cichutko w pokoju. Wspólnie
z Mattem kładzie bliźniaki do łóżka, do pachnącej
świeżością pościeli, po czym we dwoje udają się do
ich wspólnej sypialni...
Jeszcze delektowała się tą ostatnią wizją, gdy
spostrzegła, że niemal dojechała już do domu Matta,
Stara miłość 33

dlatego włączyła szybko klimatyzację, w nadziei, iż


uda jej się ochłodzić rozpalone policzki.

Dzień się ledwie zaczął, a Matt Cavanaugh był już


wykończony. Nie miał pojęcia, co go podkusiło, że
zgodził się, aby Yelina wzięła wolne przedpołudnie,
zostawiając go samego z dziećmi. Wprawdzie miała
prawo poczuć się źle – nie było w tym nawet nic
dziwnego – ale z drugiej strony pamiętał przecież, że
planowała już nazajutrz wyjazd na dwumiesięczny
urlop do swego rodzinnego Tampa. Szczerze mówiąc,
nie spodziewał się, że jeszcze ją kiedykolwiek ujrzy;
nawet Yelinie, która od początku opiekowała się
bliźniakami, miała prawo skończyć się cierpliwość.
W Tampa czekał na nią ukochany, który chciał ją
poślubić i dać jej własne dzieci, Matt zatem nie widział
powodu, dla którego miałaby wracać do Colman Key.
– Tato, Roman zabrał mi łopatkę!
Matt spojrzał na pyzatego, niebieskookiego blon-
dynka i pokręcił głową.
– Wcale mu się nie dziwię, Riley. Zabrał ci
łopatkę, bo wcześniej ty zabrałeś łopatkę jemu
i wrzuciłeś ją do wody, więc nie może jej znaleźć.
– Ale to moja łopatka! – zawołał Riley, próbując
wyrwać łopatkę z rąk identycznego cherubinka.
– Moja! Moja!
Niewiele myśląc, Roman zdzielił brata łopatką po
głowie. Mimo że była to sprawiedliwa zapłata za
wcześniejszy postępek Riley’a, ojciec westchnął
i zarekwirował sporną zabawkę.
– Dość! Łopatkę biorę ja, a ty, Riley, idź
34 Emilie Richards

poszukać łopatki brata, może fale wyrzuciły ją na


brzeg.
Riley zastanowił się przez chwilę, po czym ruszył
w kierunku wody, szurając nogami w piasku, zaś
dwa kroki za nim poszedł brat. Obydwaj uwielbiali
bawić się w poszukiwaczy skarbów.
– Jak ty ich rozróżniasz? – rozległ się nagle
kobiecy głos.
Lacey szła od strony domu, ubrana w zmysłową
zieloną sukienkę, wiązaną na karku za pomocą
wąskich pasków materiału, a odsłaniającą zgrabne
plecy, ramiona i nogi. Poczuł, jak robi mu się sucho
w gardle.
– Riley ma szramę na policzku, a Roman na
brodzie – wyjaśnił. – To dlatego, że często się biją.
– Te słodkie maleństwa? Niemożliwe. – Uśmiech-
nęła się.
On też się uśmiechnął i pomyślał: Jakże ona mało
wiedziała o jego dzieciach i jaka szkoda, że może
bardzo szybko zostać uświadomiona, że to nie są
dwa śliczne aniołki...
– Są jednocześnie najlepszymi przyjaciółmi
i największymi wrogami. Mają... jak by to ująć...
dużo energii.
– Przecież to mali chłopcy, to chyba dobrze, że
mają dużo energii.
– Nie byłem pewien, czy w ogóle się zjawisz
– wyznał, spoglądając jej prosto w oczy.
– A gdybym nie przyszła?
– Poszedłbym po ciebie.
– Nic się nie zmieniłeś. – Roześmiała się wesoło.
Stara miłość 35

Matt jednak zmienił się, bowiem przed laty


popełnił błąd, który wiele go kosztował – nie
pojechał po nią do Nowego Jorku, gdzie studiowała,
choć wiele razy śniło mu się, że staje w drzwiach jej
akademika, porywa ją i przywozi z powrotem na
Florydę. Teraz byłby mądrzejszy...
– Poznajesz to miejsce? – zapytał, wskazując
szerokim gestem okolicę.
– Oczywiście! – Skinęła głową. – Spędziliśmy tu
dużo czasu, gdy twoi rodzice budowali ten dom.
– Pamiętam, jaka byłaś chętna do pomocy. Nie
umiałaś dobrze stukać młotkiem, ale to cię nie
powstrzymało. Musiałem poprawić każdy gwóźdź,
który wbiłaś.
– Naprawdę? – zawstydziła się. – Nic nigdy nie
wspomniałeś.
– A po co? Jeszcze byś się zniechęciła, a ja tak
lubiłem obserwować, jak bardzo się starasz.
Przez moment patrzyli na siebie w milczeniu,
obydwoje jednocześnie zastanawiali się, jak mogli
pozwolić na to, by życie ich rozdzieliło.
– Tatusiu!
Matt obrócił się tak szybko, że niechcący lekko
popchnął Lacey. Z ulgą spostrzegł, że żaden z chłop-
ców nie jest zalany łzami czy krwią. Obydwaj byli
za to mokrzy i pędzili co tchu, aby go dopaść,
przewrócić na plecy i usiąść mu na brzuchu. Uwiel-
biali taką zabawę z ojcem.
– No już dobrze, panowie, a teraz macie się
grzecznie zachowywać – zarządził, chwytając każ-
dego z nich pod pachę.
36 Emilie Richards

– Znalazłem! Znalazłem! – zawołał Roman, wy-


machując łopatką.
– Wcale nie, to ja ją znalazłem! – krzyczał Riley.
– Nieważne – zdecydował Matt. – Najważniej-
sze, że się znalazła i że mamy teraz dwie łopatki.
– Cześć, nazywam się Lacey – przedstawiła się,
korzystając z sekundy ciszy. – Który z was to
Roman?
Chłopcy, którzy wyraźnie chcieli kontynuować
kłótnię, odwrócili się, po czym utkwili w niej
podejrzliwe spojrzenia.
– A to kto? – chciał wiedzieć Riley. – I czego chce
od Romana? Zrobił coś złego?
Jeszcze nie, pomyślał Matt, który żałował, że nie
zdążył uprzedzić Lacey, do czego zdolni są jego
synkowie.
– Lacey to moja przyjaciółka – wyjaśnił, przy-
trzymując chłopców za ramiona. – Znam ją od
czasów, gdy była nastolatką, tak jak Josie... – spoj-
rzał na Lacey i wyjaśnił – Josie swego czasu opieko-
wała się chłopcami.
– Opiekowała się? Już się nie opiekuje?
Matt nie chciał wdawać się w wyjaśnienia, jak to
się stało, że Josie odeszła w zeszłym miesiącu,
straciwszy jeden warkocz. Zależało mu na tym, by
zrobić wrażenie na Lacey, udowodnić jej, że nawet
jako ojciec dwóch czterolatków nadaje się na męża;
choć w tej chwili najbardziej miał ochotę porwać ją
na ręce i udawać, że wcale nie ma dzieci, że tak jak
przed laty są sami na plaży.
– Josie miała inne sprawy na głowie – odparł
Stara miłość 37

wymijająco, dodając w duchu: na przykład wizytę


u fryzjera.
Lacey nachyliła się, aby być bliżej linii wzroku
chłopców. Na jej twarzy gościł ten sam wyraz, jaki
miała każda kobieta, która po raz pierwszy spotyka-
ła Romana i Riley’a. Cóż, nie można było jej za to
winić, chłopcy mieli jasne włoski, buzie aniołków,
byli wciąż po dziecinnemu pulchni, wyglądali, jak
gdyby śpiewali w niebiańskim chórze.
– Aha, już wiem, ty jesteś Roman. – Trafiła
bezbłędnie. – Tak jest, już widzę. A ty jesteś Riley.
– Lacey to głupie imię – wypalił Riley, nie
przestając się błogo uśmiechać. – Lacey, Lacey...
Matt przyglądał się z uwagą Lacey, która zdawała
się nie przejmować coraz głośniejszym skandowa-
niem.
– Też tak zawsze uważałam. – Uśmiechnęła się
porozumiewawczo. – Ale nie mam innego wyjścia,
muszę go używać.
– A mnie się podoba – wtrącił się Matt. Starał się
zdobyć jak najwięcej punktów, póki jeszcze miał na
to szansę. Wiedział, że gdy chłopcy się rozkręcą, nie
przyjdzie mu to już tak łatwo.
– A ty lubisz swoje imię? – Lacey zapytała Riley’a,
który w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami.
– Chcesz popływać? – zaproponował po dłuż-
szym namyśle.
– Chcesz zobaczyć moje kraby? – rzucił natych-
miast Roman, ciągnąc ją za rękę.
– Popływać! – wrzasnął Riley, chwytając ją za
drugą rękę. – Ja byłem pierwszy!
38 Emilie Richards

– Zobaczyć kraby! – nie ustępował jego brat,


ciągnąc jeszcze mocniej. – Mam ich całe mnóstwo!
Lacey powoli zaczynała się obawiać, czy przypad-
kiem nie uda im się rozerwać jej na pół, ale na
szczęście do akcji wkroczył Matt, który najpierw
chwycił pod pachę jednego, a potem drugiego urwi-
sa. W głębi duszy był wdzięczny losowi, że jeszcze
choć przez parę lat będzie w stanie rozwiązywać
konflikty między bliźniakami metodą siłową. Jed-
nak wolał się nie zastanawiać, co się będzie działo,
gdy podrosną...
– Najpierw kraby – zadecydował. – A jeśli po
obejrzeniu ich Lacey będzie miała ochotę popływać,
pójdziemy wszyscy razem, zgoda?
– Ja też mam kraby – pochwalił się Riley. – I to
więcej niż Roman.
Lacey zerknęła ukradkiem na Matta, który oddał-
by w tej chwili wszystko, aby móc zapewnić ją, że
chłopcy tak się zwykle nie zachowują, że wkrótce
ochłoną i na powrót staną się słodkimi, grzecznymi
cherubinkami. Wolał jednak nic nie mówić, bo
w tym przypadku kłamstwo miałoby cztery bardzo
krótkie nóżki.
Najpierw zakopali w piasku jej ręcznik kąpielo-
wy, ale Lacey wątpiła, aby zrobili to celowo, tłuma-
czyła sobie, że przecież wszystkie dzieci są ciekaw-
skie i psotne. Przejrzeli dokładnie wszystkie przed-
mioty, leżące na kocu, który starannie rozłożył dla
niej Matt – przeszukali jej torebkę, pobawili się
mleczkiem do ciała, wreszcie przymierzyli okulary
przeciwsłoneczne. Jak to dobrze, że były to tanie
Stara miłość 39

okulary, zakupione przed paroma dniami u Wal-


lace’a, bo jakimś cudem przy tym przymierzaniu
odpadł jeden zausznik. Ręcznik zniknął po tym, jak
Roman sypnął piaskiem prosto w oczy Riley’a, zaś
przed tym, jak Riley wrzucił do wody kilka krabów
z hodowli brata. Były to faktycznie bardzo ładne,
kolorowe stworzenia, jednak Lacey wolała się na
wszelki wypadek trzymać od nich z daleka, bo ich
szczypce wyglądały na ostre.
Początkowo sądziła, że któryś z chłopców wypo-
życzył ręcznik, aby się nim wytrzeć po kąpieli, jed-
nak po dłuższym śledztwie wynikło, że został użyty
jako rekwizyt w zawodach – Riley przechwalał się,
że potrafi szybciej niż Roman zakopać ręcznik, więc
musieli się oczywiście zmierzyć w tej niecodziennej
konkurencji. Właściwie nie stanowiło to specjalnie
problemu, bo ręcznik i tak należał do Matta. Wpraw-
dzie Lacey miała gęsią skórkę po wyjściu z wody, ale
nie było przecież zimno, mogła więc spokojnie
poczekać, aż Matt przyniesie z domu drugi. To nic,
że ten drugi ręcznik wylądował za sprawą chłopców
w piasku, zanim zdążyła go przejąć z rąk Matta;
przecież odrobina ziarenek piasku na ciele mogła
zostać uznana za dobroczynny peeling.
Co innego kluczyki do samochodu. Jej toyota,
choć może nie najbardziej ekskluzywna, miała
skomplikowany system uruchamiania za pomocą
kluczyka, którego duplikat kosztował bajońską su-
mę. Co gorsza, gdyby Matt nie znalazł go na samym
dnie sporego kopca piasku, Lacey musiałaby od-
czekać parę tygodni, nim dealer zdołałby przysłać
40 Emilie Richards

ekipę do odholowania samochodu, a więc nie miała-


by czym poruszać się po okolicy. Zatem zrozumiałe
było, że się trochę zdenerwowała, ale w końcu
wytłumaczyła sobie, że przecież mali chłopcy tacy
są i że nieuniknione jest, aby podczas odkrywania
świata coś się zgubiło czy zepsuło.
W efekcie Lacey zabrakło czasu, aby podziwiać
sylwetkę Matta, odzianego zaledwie w kąpielówki.
Była zdumiona, bo choć jako nastolatka rzadko
opiekowała się małymi dziećmi, obejrzała za to
wiele seriali telewizyjnych, z których wynikało, że
dzieci zazwyczaj bawią się cichutko same, gdy
dorośli chcą o czymś w spokoju porozmawiać.
Niestety, najwyraźniej bliźnięta nie oglądały tych
seriali, bo wszędzie było ich pełno i ani przez
moment nie byli w stanie usiedzieć na miejscu.
Dlatego gdy Matt zaproponował, by skorzystała
z plażowego prysznica, podczas gdy on i chłopcy po
raz ostatni wejdą do wody, odczuła prawdziwą ulgę
i wdzięczność. Zanim udała się pod prysznic, dys-
kretnie sprawdziła, czy aby na pewno nic jej nie
zginęło. Plażowy prysznic okazał się obszerną, kom-
fortową kabiną, odsłaniającą nogi od kolan w dół,
wyposażoną w ławeczkę, zestaw chromowanych
dozowników, zawierających przeróżne, pięknie pa-
chnące płyny do kąpieli, a także w głowicę prysz-
nicową z funkcją masażu wodnego. Zamknąwszy
drzwi na stylizowany haczyk, zdjęła bikini, z praw-
dziwą przyjemnością myśląc o chwili, gdy spłucze
z siebie drażniące skórę drobinki piasku. Odkładając
kostium, uśmiechnęła się lekko na wspomnienie
Stara miłość 41

spojrzenia, jakim objął ją Matt, gdy ujrzał ją w biki-


ni, które było jak na tego typu strój całkiem zabudo-
wane, ale oczywiście odsłaniało i podkreślało mięk-
kie kształty kobiecego ciała. Na moment zabrakło jej
tchu na widok zachwytu na jego twarzy, niestety
zaraz któryś z chłopców pobiegł bez pozwolenia do
wody i cały czar prysł, bo Matt rzucił się za nim.
Odkręciwszy kurek, ustawiła odpowiednią tem-
peraturę wody, po czym weszła pod ciepły stru-
mień, a następnie wtarła szampon we włosy. Chwi-
lę później odniosła wrażenie, że poprzez szum wody
słyszy chichot. Co ciekawe, wydało jej się, iż źródło
tego dźwięku znajduje się niepokojąco blisko. Otarł-
szy pianę z powiek, otworzyła oczy, by sprawdzić,
czy drzwi są nadal zamknięte. Z ulgą odnotowała,
że haczyk wciąż znajduje się w tym samym miejscu,
coś jednak kazało jej spojrzeć pod nogi, gdzie
kilkanaście krabów biegło na małych nóżkach w kie-
runku jej stóp. Mimo że urodziła się i wychowała na
Florydzie, a w dzieciństwie sama hodowała te
skorupiaki, nie mogła opanować głośnego krzyku
przerażenia.
– Wiem, że moi chłopcy potrafią zaleźć za skórę
– stwierdził Matt, gdy suszyła włosy.
Lacey zastanawiała się, co ma na to powiedzieć,
ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy.
Około południa powróciła Yelina, młoda ciemno-
włosa kobieta pochodzenia kubańskiego, która sta-
nowczym gestem ujęła nieznacznie tylko opierają-
cych się chłopców za łokcie, po czym zaprowadziła
ich do domu na południową drzemkę. Po drodze
42 Emilie Richards

mówiła coś do nich miękkim półgłosem, jednak


Lacey znała na tyle dobrze hiszpański, że zdawała
sobie sprawę, iż tylko jej ton był słodki i przyjemny;
co więcej, miała nadzieję, że chłopcy nie znają tego
języka.
– Cóż, to tylko mali chłopcy – odparła, zasta-
nawiając się jednocześnie, czy nie lepiej by było,
gdyby bliźnięta były jednak dziewczynkami.
– Chodź, usiądź koło mnie – poprosił Matt,
klepiąc kamienną ławkę, stojącą wśród kwitnących
na biało i różowo oleandrów. – Proszę.
– Może na chwilę – zgodziła się, choć tęskniła do
wygodnego, pachnącego łóżka, które czekało na nią
w domu babci.
– Wyglądasz, jakby cię przed chwilą przejechał
walec drogowy.
Nie chciała na to odpowiadać, choć faktycznie
tak się czuła, a ów walec drogowy prowadzony był
przez młodych panów Cavanaugh. Wystarczyła
godzina, by zaczęła się wahać co do słuszności
poczynionych planów posiadania w przyszłości
gromadki dzieci.
– Założę się, że nie miałaś za wiele do czynienia
z dziećmi – Matt nie dawał za wygraną.
– Dlaczego tak mówisz? – Starała się zyskać na
czasie, chcąc zastanowić się, co powiedzieć, aby nie
urazić jego ojcowskich uczuć.
– Bo nie masz dzieci. Chyba, że czegoś nie wiem
o twoim małżeństwie.
– Planowaliśmy, ale Geo...
– Geo? – wpadł jej w słowo.
Stara miłość 43

– Gdy przenieśliśmy się do Kalifornii, uznał, że


George to zbyt nudne imię, a ponieważ przedtem
obejrzał ,,Matrix’’, Geo kojarzyło mu się z Neo,
bohaterem filmu.
– Geo – Matt powtórzył powoli, nie kryjąc
kpiącego uśmiechu. – A więc Geo nie chciał dzieci?
– Niespecjalnie – odparła lakonicznie.
Były mąż na wiele sposobów próbował ją znie-
chęcić do posiadania dzieci, między innymi wma-
wiając jej, że byłaby kiepską matką, ponieważ nie
umiała okazywać uczuć i myślała zbyt logicznie.
Jednocześnie utrzymywał, iż sam byłby fantastycz-
nym ojcem, gdyby tylko zechciał mieć dzieci, cały
jednak szkopuł w tym, że nie miał na nie ochoty.
– A ty? Chciałaś mieć dzieci?
Lacey nie miała pojęcia, co powinna na to odpowie-
dzieć, ponieważ jeszcze do tego ranka była przekona-
na, że marzy o dzieciach, a Geo podle nią manipulował.
Była przecież uczuciowa, umiała kochać – wprawdzie
nie płakała na filmach i nie rzucała się znajomym na
szyję na powitanie, ale przy tym była oddaną i lojalną
siostrą, córką i wnuczką. Troszczyła się o bliskich
i umiała im to okazać, gdy sytuacja tego wymagała.
Niestety, spędziwszy niewiele ponad godzinę w towa-
rzystwie synów Matta, zaczęła mieć poważne wątpli-
wości, czy chce mieć dzieci. Przez cały czas, jaki
spędziła z niesfornymi chłopcami, miała ochotę
nauczyć ich dyscypliny. Była w tym bardzo dobra,
umiała organizować ludzi, sprawiać, że pracowali
sumiennie i zachowywali się w sposób odpowiedni.
– Chciałam – przyznała.
44 Emilie Richards

Wciąż pragnęła dzieci, ale zastanawiała się teraz,


czy Geo jednak nie miał racji, twierdząc, że nie ma
w sobie tego, co cechowało dobrą, kochającą matkę.
– Zawsze chciałem mieć dzieci. Uważałem jed-
nak, że powinniśmy się najpierw z Jill lepiej poznać.
Pobraliśmy się w trudnym dla mnie okresie, nie-
długo po zawale ojca, gdy musiałem przerwać
studia, by zająć się firmą. Jill bardzo mi wtedy
pomogła, pocieszała mnie jak umiała. Niedługo po
ślubie chciałem wrócić na studia, ale wtedy okazało
się, że Jill jest w ciąży.
Lacey zastanawiała się, czy Jill nie zaszła w ciążę
specjalnie, na co Matt, jak gdyby potrafił odczytać
jej myśli, skinął twierdząco głową.
– Nie miała ochoty wyprowadzać się z Colman
Key – ciągnął. – Raz się zresztą bardzo o to
pokłóciliśmy, bo upierała się, że nie jest w stanie
mieszkać gdzie indziej. Odniosłem wrażenie, że
wolała zajść w ciążę, byle tylko nie przeprowadzać
się do Gainesville, mimo iż mówiłem jej, że mam
zamiar ostatecznie wrócić do Colman Key. Gdy już
okazało się, że urodzą się bliźnięta, Jill przy każdej
okazji dawała mi do zrozumienia, że jednak popeł-
niła błąd.
– Nie chciała dzieci? – Lacey nie mogło się
pomieścić w głowie, że ktoś mógłby nie pragnąć
dziecka, które już powołał na świat.
– Tak bym tego raczej nie określił, ale nie po-
święcała im zbyt wiele czasu. Gdy wróciła z nimi ze
szpitala, od razu oddała je pod opiekę Yeliny, która
od tamtej pory była dla nich jak matka.
Stara miłość 45

– A ty? Co poczułeś, kiedy zostałeś ojcem?


– Gdy wpatrywali się we mnie, otuleni w niebie-
skie szpitalne kocyki, wydawali mi się ósmym
cudem świata. – Uśmiechnął się nostalgicznie.
– Wtedy obiecałem sobie, że zrobię wszystko, co
w mojej mocy, żeby dać im jak najwięcej miłości.
– Spojrzał na nią z poważnym wyrazem twarzy.
– Wiem, że są rozpuszczeni i że zachowywali się dziś
okropnie... Na ich obronę mogę jedynie powiedzieć,
że od samego początku byli przez wszystkich roz-
pieszczani, bo wyglądali jak para słodkich cherubin-
ków. Potem zaś, gdy zmarła Jill, wszyscy ich rozpiesz-
czali, bo litowali się nad nimi. Yelina bardzo ich
kocha i dałaby się za nich pokroić, ale jej cierpliwość
też ma granice i czasem dla świętego spokoju
pozwala im na niesubordynację. Moi rodzice zawsze
pozwalali im na wszystko, więc to także i dzięki nim
chłopcy wyrośli na takich urwisów, a teraz korzys-
tają z każdej okazji, by wyrwać się z domu. Z kolei
rodzice Jill w ogóle nie poświęcają wnukom czasu,
za to obsypują ich drogimi prezentami. Tylko mnie
udaje się jakoś utrzymać ich w ryzach, ale też nie
zawsze lubię grać rolę surowego policjanta.
Lacey rozgrzeszyła go w myślach, bo choć chłop-
cy faktycznie zachowywali się bardzo swobodnie,
nie miała wątpliwości, iż Matt naprawdę się starał
być dla nich dobrym ojcem.
– Potrzebują dużo miłości – przyznała. – Jeśli
będziesz ich mądrze kochał, zobaczysz, że wszystko
będzie dobrze.
Matt ujął ją za rękę i pociągnął ku górze. Gdy
46 Emilie Richards

wstała, nie puszczając jej dłoni, ruszył powoli


wzdłuż piaszczystej plaży.
– Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy tędy spacero-
waliśmy? – zagadnął.
Nie spodziewała się, że Matt zechce wspominać
dawne czasy. Nie zamierzała o tym rozmawiać, ale
skoro już zaczął, trudno byłoby jej udawać, że
zapomniała, więc uśmiechnęła się ciepło.
– Miałam wtedy piętnaście lat.
Była spokojną, nieśmiałą piętnastolatką, która
wciąż nosiła aparat na zębach, aby skorygować
krzywy zgryz.
– Znaliśmy się wtedy już od dwóch lat...
– Dwóch lat, podczas których dręczyłeś mnie
przy każdej okazji – wpadła mu w słowo. – Raz
nawet wyjąłeś zatyczkę z mojego dmuchanego
materaca, gdy leżałam na nim na wodze, tak że się
o mało nie utopiłam.
– Akurat, przecież umiałaś doskonale pływać
– przypomniał. – Za to potem mnie podtopiłaś,
kiedy się najmniej tego spodziewałem.
– A kiedy skończyliśmy piętnaście lat, wszystko
się zmieniło...
– Nagle przestaliśmy sobie nawzajem dokuczać
i zakochaliśmy się w sobie bez pamięci.
– Zakochaliśmy się? – powtórzyła, kręcąc z nie-
dowierzaniem głową. – Czy w wieku piętnastu lat
można się zakochać? Ja bym to raczej nazwała
uderzeniem hormonów.
– Po raz pierwszy spacerowaliśmy tędy, trzy-
mając się za ręce, gdy wracaliśmy z jakiejś imprezy.
Stara miłość 47

– Pamiętam, z prywatki u Grady’ego O’Con-


nora. Urządziliśmy wtedy ognisko na plaży i piekliś-
my słodkie pianki. Zjadłam ich chyba z pół tuzina.
– Tyle samo co ja. Pamiętasz? Sama mi je
upiekłaś. Wyszliśmy, kiedy wszyscy przygotowy-
wali się do nocnej kąpieli w oceanie.
– Jeśli kiedykolwiek będę miała dzieci, za nic im
nie pozwolę uczestniczyć w tego typu imprezach
– roześmiała się.
– To były inne czasy. Doszliśmy plażą prawie do
mojego domu – przypomniał.
Wtedy po raz pierwszy ją pocałował. To był
nieporadny, nieśmiały pocałunek, ale Lacey wiele
razy wspominała tę chwilę ze wzruszeniem.
– Z daleka słyszałam Deannę, która wołała mnie
rozpaczliwie. Musiałam jak najszybciej wracać.
Miała wtedy jedenaście lat, czułam się za nią
odpowiedzialna.
– Zawsze byłaś wyjątkowo odpowiedzialna
– pochwalił. – Nagle Deanna zamilkła i zrobiło się
bardzo cicho.
Lacey mimowolnie zamknęła oczy, tak samo jak
wtedy przed laty. Znów poczuła na policzku jego
ciepły oddech, a po chwili jego usta delikatnie
musnęły jej wargi. Ten pocałunek był równie wyjąt-
kowy, jak tamten sprzed lat, był też równie nie-
spodziewany. Lacey wtuliła się w Matta, on zaś
objął ją ramieniem, by była jak najbliżej. Minęło tyle
lat, a jego pocałunki były nadal słodkie i zniewalają-
ce. Zupełnie, jak gdyby jakiś dobry duch cofnął czas
i sprawił, że wszystko było znów takie proste
48 Emilie Richards

i oczywiste, że powróciły czasy, gdy nie istniały


powody, dla których dwoje bliskich, przeznaczo-
nych sobie ludzi miało pójść każde swoją drogą.
Gdyby tylko można było zacząć jeszcze raz...
– Tatusiu!
Matt odskoczył jak oparzony.
– Brutalny powrót do rzeczywistości – mruknął.
Osią rzeczywistości Matta byli dwaj mali chłop-
cy, z którymi Lacey nie była w stanie dać sobie rady,
była tego pewna, jak mało czego w życiu. Owszem,
pragnęła ich ojca, ale była to transakcja wiązana, a to
już stanowiło dla niej wyzwanie ponad siły.
– I tak się kończą wspomnienia. – Uśmiechnęła
się lekko. – Ojej, popatrz tylko, która godzina!
A nawet nie zdążyłam ci wyjaśnić, dlaczego przyje-
chałam.
– Możesz wyjaśnić mi to teraz...
– Tatusiu! – Jeden z bliźniaków, Lacey nie była
w stanie stwierdzić który, wybiegł z domu, za nim
zaś spieszyła Yelina. – Tatusiu, chodź tu natych-
miast!
– Matt, raczej innym razem. Może... kiedy znów
przypadkowo spotkamy się u Wallace’a? Masz w tej
chwili co innego do roboty.
To powiedziawszy, odwróciła się na pięcie i szyb-
ko umknęła do samochodu.
ROZDZIAŁ TRZECI

W sobotnie popołudnie Darby przyprowadziła


pierwszych klientów, którzy chcieli obejrzeć dom.
Spostrzegłszy brak tablicy z napisem ,,Na sprze-
daż’’, pokręciła z niezadowoleniem głową.
– Będę musiała wbić drugą – oznajmiła.
– Obiecuję, że będę miała na nią oko – zapewniła
Lacey.
Nie wiedzieć czemu, klientom dom się nie spodo-
bał. Dziewczęta podejrzewały, że mogło to mieć coś
wspólnego z dyskusją o termitach, jaka wywiązała
się, gdy Darby udała się do toalety.
– To jakaś azjatycka odmiana – oznajmiła smut-
nym głosem Marti. – W tutejszej glebie jest coś, co je
szczególnie przyciąga. Proszę sobie wyobrazić, że
potrafią obrócić w pył nawet solidny murowany dom.
Biedna babcia ledwie za nimi nadąża, co wymieni jakiś
element konstrukcyjny, zabierają się za następny.
Widząc wyraz niedowierzania w oczach gości,
Marti machnęła ręką.
50 Emilie Richards

– Jeśli spytacie Darby, na pewno wszystkiemu


zaprzeczy.
To powiedziawszy, znieruchomiała na moment,
a następnie złapała niewidocznego owada.
– Wiesz, że Darby planuje wystawić ofertę
sprzedaży w kilku miejscach jednocześnie? – zapy-
tała Lacey, gdy klienci wyszli pospiesznym krokiem
w towarzystwie zdezorientowanej agentki.
– Wiem – westchnęła Marti.
– Jako siedemnastolatka byłam na pewnej szalo-
nej imprezie na samym krańcu półwyspu. Rodzice
gospodyni wyjechali wtedy na cały weekend.
– I?
– Wyobraź sobie, co za zbieg okoliczności. Owa
gospodyni pracuje w tej samej agencji, co Darby,
a do tego bardzo nie lubi, gdy się tamtą imprezę
wspomina. W sumie wcale jej się nie dziwię.
– Czy ta osoba jest może przypadkiem odpowie-
dzialna za przygotowywanie ofert? – Rozpromieni-
ła się Marti.
– Przypadkiem tak. – Uśmiechnęła się jej siostra.
– I do tego zajmuje się fotografowaniem nierucho-
mości. Mały ten świat, prawda?
– Ale czy to nie kwalifikuje się jako szantaż?
– Oczywiście, że nie. Po prostu wystarczyło
wtrącić do rozmowy, że kiedy ją ostatnim razem
widziałam, biegała na golasa po plaży z papugą na
głowie. W tej chwili sama ma już sporą córkę,
rozumiesz.
Jeśli nawet babcia domyślała się, że istnieje
szczegółowy plan sabotażu sprzedaży domu, nawet
Stara miłość 51

na moment nie dała tego po sobie poznać. Zresztą,


ostatnio była dziwnie zaaferowana, co dziewczęta
składały na karb tego, iż w końcu dotarło do niej, że
może stracić ukochany dom. Być może wahała się,
czy nie zmienić decyzji i nie starać się przemówić
synowi do rozumu, aby ten zgodził się pozostawić
jej dom.
W korytarzu piętrzył się stos rozłożonych karto-
nowych pudeł, przyniesionych tego ranka przez
Wielkiego Johna, który wciąż krzątał się przy drob-
nych naprawach. Lacey zawsze kojarzył się ze
Świętym Mikołajem, bo choć brakowało mu siwej
brody, jego srebrzysta czupryna, masywna sylwetka
i tubalny, zaraźliwy śmiech zawsze przywodziły jej
na myśl święta. Wielki John był jedną z osobowości
Colman Key, zawsze życzliwy, zawsze skory do
pomocy. I pomyśleć, że babcia ma zamieszkać z dala
od takich ludzi, żachnęła się w myślach Lacey.
– Pewnie będziesz tęsknił za babcią – zagadnęła,
mijając go w drzwiach kuchni. – Może byś spróbo-
wał ją przekonać, żeby zmieniła zdanie?
– Wiesz przecież, jaka jest uparta – westchnął.
– Wiem, ale jeśli nie zmieni zdania, będzie mu-
siała wszystko to porzucić, a to z pewnością złamie
jej serce.
– Wszyscy jej znajomi i przyjaciele próbują jakoś
na nią wpłynąć. Zrobię, co w mojej mocy – zapewnił
Wielki John.
Gdy nadeszło późne popołudnie, Lacey nie miała
pojęcia, co ma ze sobą począć. Deanna zaszyła się
gdzieś z książką, zaś Marti zniknęła, jak to miała
52 Emilie Richards

ostatnimi czasy w zwyczaju. Lacey nie miała wąt-


pliwości, iż te zniknięcia miały coś wspólnego
z niesłychanie atrakcyjnym znajomym Marti, nieja-
kim Devlinem Faulknerem, który zjawił się na progu
domu babci w dniu przyjazdu młodszych sióstr.
Lacey martwiła się o Marti, która od tamtej pory
chodziła wyraźnie przygnębiona. Niestety, jak do-
tąd nie udało jej się dociec, co tak martwiło najmłod-
szą z sióstr.
Choć robiła, co w jej mocy, by opóźnić sprzedaż
domu, zdawała sobie sprawę, iż jeśli babcia nie da się
przekonać, jej wysiłki pójdą na marne. Dlatego na
wszelki wypadek wraz z siostrami zajęła się seg-
regowaniem i pakowaniem przedmiotów, które
leżały na strychu. Deanna i Marti już przed połu-
dniem zaszyły się na górze, przeglądając skarby
z czasów dzieciństwa. Teraz zaś sama Lacey, nie
mając nic lepszego do roboty, powędrowała na
trzecie piętro, ciekawa, na jakie to cudeńka uda jej
się natknąć. Wzdłuż jednej ze ścian w równym
rządku stały staroświeckie kufry, każdy z nich
podpisany imieniem jednej z sióstr. Otworzywszy
więc swój, na samym wierzchu natknęła się na listy,
które jako dziecko pisała równym starannym charak-
terem pisma. Ten charakter pisma dowodził, jak
bardzo chciała zadowolić rodziców, oczekujących
od niej powagi, skrupulatności i obowiązkowości.
Jak się okazało, babcia zachowała wszystkie co do
jednego, miała bowiem skłonność do gromadzenia
przedmiotów, zwłaszcza tych, które stanowiły war-
tość sentymentalną. Dla przykładu, tajemniczy list,
Stara miłość 53

który Lacey znalazła na wycieraczce, przyczepiony


był do lodówki magnesem w kształcie serca z napi-
sem ,,Kocham babcię’’, własnoręcznie wykonanym
przed laty przez Marti. Swoją drogą, może wszyst-
kie cztery miały naturę chomika, skoro żadna z nich
nie odważyła się wyrzucić listu?
Na myśl o liście, Lacey wpatrzyła się niewidzą-
cym spojrzeniem w przykurzone okienko na stry-
chu. Choć bardzo się starała, nie potrafiła wyrzucić
Matta z pamięci, nawet mimo niefortunnych wyda-
rzeń, jakie miały miejsce owego ranka na plaży. Po
raz kolejny zaczęła się zastanawiać, czy to możliwe,
aby Matt napisał ten niemądry, sentymentalny list?
Za chwilę otrząsnąwszy się, powróciła do pracy,
lecz wypełniony kolorowymi szkiełkami słoik, któ-
ry znalazła w skrzyni, ponownie skierował jej myśli
ku Mattowi. Jako nastolatka uwielbiała zbierać
kolorowe, wypolerowane szkiełka, wyrzucane przez
fale na okoliczne plaże, ale najwięcej okazów można
było znaleźć na wyspie, którą wspólnie z Mattem
ochrzcili Wyspą Skarbów. Było to ich ukochane
miejsce spotkań, pływali tam łodzią ojca Matta,
cumowali niedaleko brzegu, a pozostały dystans
przebywali wpław. Pod koniec ich ostatniego wspól-
nego lata niemal straciła tam niewinność, brakowa-
ło tak niewiele, że kto wie, co by się stało, gdyby na
horyzoncie nie pojawiła się łódź... Była wtedy
zdecydowanie za młoda na seks, ale przez te wszyst-
kie lata zastanawiała się, jak by się wtedy potoczyły
ich losy, czy połączyłoby ich to, czy może ich drogi
mimo wszystko rozeszłyby się.
54 Emilie Richards

Nie miała pewności, czy to wspomnienia, czy


może rozgrzane od gorącego dachu powietrze spra-
wiły, że nagle poczuła się słabo, dlatego opuściła
wieko skrzyni i ze słoikiem szkiełek zeszła na
pierwsze piętro, gdzie zastała Deannę, przygotowu-
jącą się do wyjścia do kina i na kolację w towarzyst-
wie babci.
– Na pewno nie chcesz się przyłączyć? – upew-
niła się siostra, odrzucając na plecy lśniące blond
włosy.
– Obiecałam sobie, że długo nie wybiorę się do
kina. – Uśmiechnęła się Lacey. – Ale jeśli chcesz,
mogę ci opowiedzieć kilka pikantnych historyjek
o każdym z grających w tym filmie aktorów.
– Dziękuję, ale nie – odparła szybko siostra.
– Wolę żyć w nieświadomości.
– Zobacz, co znalazłam. – Lacey wyciągnęła
przed siebie słoik ze szkiełkami.
– Piękne. Co zamierzasz z tym zrobić?
– Na pewno znajdę w domu jakiś prosty szklany
wazon, wsypię te szkiełka do niego, naleję wody
i wstawię kwiaty. Wydaje mi się, że pięknie ozdobią
stół w jadalni.
– Świetny pomysł – zgodziła się Deanna. – Nie
zapomnij zjeść kolacji – dodała, wsuwając na nogi
sandałki. – Jesteś zbyt szczupła.
– W Hollywood słyszałam, że nie da się być ani
za szczupłym, ani za bogatym – roześmiała się
Lacey, wychodząc wraz z siostrą na korytarz.
Gdy już została sama, wyszukała wazon, a na-
stępnie udała się do ogrodu, aby ściąć trochę białych,
Stara miłość 55

pomarańczowych i tygrysich lilii. Gdy kucała przy


klombie, ktoś nagle odkaszlnął tuż za jej plecami.
Przestraszona, podniosła wzrok, by ujrzeć stojącego
przy niej Matta.
– Och... – wybąkała zaskoczona.
– Kwiaty pasują ci do sukienki.
Była ubrana w zwiewną sukienkę w pomarań-
czowe i czarne ukośne pasy. Deanna namówiła ją do
zakupu tej sukienki, gdy wybrały się na przegląd
sklepów w handlowej dzielnicy miasteczka.
– Faktycznie, pasują. – Uśmiechnęła się z zaże-
nowaniem, bo do tej pory nie miała odwagi ubrać się
w tę sukienkę, założyła ją pierwszy raz i to tylko
dlatego, że miała być sama w domu.
– Bardzo mi się podoba – ocenił. – A więc masz
w sobie trochę drapieżności?
– A jak sądzisz? – zapytała kokieteryjnie.
– Właśnie przyszedłem, żeby się dowiedzieć.
Możesz mi sama to powiedzieć albo nawet zade-
monstrować, jeśli masz taką wolę, w czasie kolacji.
– Jakiej kolacji? – zdziwiła się.
– Tej, na którą cię zapraszam.
– A co, jeśli już jadłam?
– Nie jadłaś. Pół godziny temu Deanna powie-
działa mi, że wszystkie poza tobą wybierają się do
kina, a potem na kolację, więc jeśli cię nie wyciągnę,
na pewno będziesz pościć. – Posłał jej uśmiech
zapierający dech w piersiach. – Przepraszam, że nie
dałem ci znać wcześniej, ale nie było łatwo znaleźć
opiekunkę do dzieci.
– Kogo udało ci się uziemić?
56 Emilie Richards

– Moją sekretarkę. – Zaśmiał się z lekkim zaże-


nowaniem. – Zagroziła, że przyjdzie z rottweilerem.
– Nie wiem, czy jeden jej wystarczy – zażar-
towała.
– Obiecałem, że dam jej dodatkowy tydzień
urlopu w okresie świąt Bożego Narodzenia.
– No dobrze, skoro aż tak się poświęciłeś...
– westchnęła po chwili zastanowienia. – Tylko daj
mi chwilę, muszę się przebrać.
– Ani mi się waż! – Matt zaprotestował ener-
gicznie. – Cudownie wyglądasz w tej sukience.
– Roześmiał się, spostrzegłszy rumieniec, który wy-
płynął na jej policzki. – Widzę, że odzwyczaiłaś się
od takich komplementów, będę więc musiał nad
tobą popracować. Aha, i chciałem przypomnieć, że
miałaś ze mną o czymś porozmawiać.
– Pamiętam. Pójdę po torebkę, zaraz wracam.
– Świetnie, to ja tymczasem rozruszam silnik.

Na kolację wybrali się do restauracji ,,Red’s


Seafood’’, w której przed prawie trzynastoma laty
spotkali się na ostatniej randce. Niewiele się od
tamtego czasu zmieniło, na suficie wciąż leniwie
kręciły się elektryczne wiatraki, na ścianach zaś
wisiały rybackie trofea, osadzone na drewnianych
tabliczkach z posrebrzanymi plakietkami. W dużym
pomieszczeniu, którego ogromne okna wychodziły
na zatokę, jak przed laty unosił się zapach gotowa-
nych krabów oraz sosu tatarskiego.
Jak zawsze restauracja była zatłoczona, ale każdy
z bywalców wiedział, że to Red, właściciel, osobiście
Stara miłość 57

decyduje, kto i w jakiej kolejności zasiądzie do


kolacji. Red zbliżał się już do osiemdziesiątki, ale
wciąż niestrudzenie okupował stołek przy barze,
skąd bacznie obserwował wchodzących. Teraz po-
witał Matta uściskiem dłoni, zaś Lacey wziął w ob-
jęcia i uścisnął serdecznie, a następnie polecił kelner-
ce, aby usadziła ich przy najlepszym stoliku przy
oknie, tak by podczas posiłku mogli obserwować
zachodzące słońce.
– Chętnie zaprosiłbym cię do bardziej eksklu-
zywnej restauracji, ale nie chciałem się za bardzo
oddalać od domu – usprawiedliwił się Matt, siadając
na krześle.
– Mam serdecznie dosyć ekskluzywnych restau-
racji. Tutaj jest cudownie, jak w domu. Zawsze
lubiłam tu przychodzić. Nigdzie nie ma tak pysz-
nych i świeżych owoców morza, jak tutaj. I nigdzie
indziej nie podają racuchów z krewetkami.
– Tylko wybrańcy dostają z krewetkami, reszta
zwykłe – uściślił z uśmiechem.
Wśród żartów i przekomarzania zamówili duże
szklanki dżinu z tonikiem, a jako przystawkę sma-
żone krążki kalmarów. Na prośbę Matta, Lacey
w skrócie opisała historię swego nieudanego mał-
żeństwa.
– Geo bardzo się zmienił, a ja prawie wcale, stąd
koniec był łatwy do przewidzenia – podsumowała.
– Jako że dawno przestaliśmy się kochać, rozstanie
nie było specjalnie trudne.
– Co teraz planujesz? Nie jesteś związana z żad-
nym miejscem ani pracą, ani małżeństwem...
58 Emilie Richards

– Mam parę pomysłów, ale jeszcze nic definityw-


nie nie postanowiłam. To jeden z powodów, dla
których tu przyjechałam: muszę zastanowić się nad
przyszłością.
– Dziwię się, że ojciec cię jeszcze nie namówił na
pracę w Colman Savings and Loan – zauważył Matt.
Edward Colman był prezesem banku, który nale-
żał do rodziny od kilku pokoleń, byłoby więc
naturalne, gdyby także i jego córka podjęła tam
pracę. Ojciec od dawna starał się jej to zasugerować,
ale na razie unikała tego tematu.
– Zawsze byłam tą staranną, sumienną i od-
powiedzialną córką. Marti i Deanna mogły sobie
pozwolić na niesubordynację, ale ode mnie zawsze
oczekiwano dojrzałości – próbowała wyjaśnić.
– A tym razem masz już tego dosyć? – domyślił
się.
– Właśnie. Chcę wreszcie zrobić coś, co uszczęś-
liwi mnie, a nie wszystkich dookoła.
– Na przykład?
– Chcę otworzyć własną kancelarię. Po rozwodzie
zostało mi wystarczająco dużo pieniędzy, żebym
przez jakiś czas mogła się utrzymać, inwestując
w swoją firmę. Zależy mi na tym, żeby to, co robię,
miało jakieś znaczenie dla moich klientów. Przez jakiś
czas pracowałam jako wolontariuszka dla Legal Aid
i bardzo mi to odpowiadało. Walka o sprawiedliwość
wobec najsłabszych to znacznie ciekawsze zajęcie, niż
przekładanie papierów w imieniu wielkich korporacji.
– A prywatną kancelarię możesz otworzyć prak-
tycznie wszędzie, prawda? – upewnił się.
Stara miłość 59

– Zrobiłam aplikację w Kalifornii. Czekaj, cze-


kaj, przecież tu też zrobiłam aplikację – dodała po
chwili zastanowienia. – Ojciec nalegał, tak na wszel-
ki wypadek.
– Rozumiem. – Matt uśmiechnął się lekko, pod-
nosząc szklankę. – W takim razie wypijmy zdrowie
twojego ojca.
– Za mojego ojca. – Stuknęła delikatnie w jego
szklankę.
Podano główne dania z owoców morza, które
smakowały równie dobrze, jak przed laty. Przy
jedzeniu Matt opowiedział Lacey o rozwoju rodzin-
nej firmy budowlanej, którą zarządzał od czasu
zawału ojca. Tom Cavanaugh powoli wycofywał się
z życia zawodowego, co było o tyle zrozumiałe, iż
rodzice Matta dawno już wkroczyli w wiek emery-
talny.
Na zakończenie wypili po filiżance kawy, prze-
gryzając tartą cytrynową. Lacey nie mogła sobie
przypomnieć, kiedy ostatnio zjadła tyle dobrych
rzeczy i to w tak miłym towarzystwie.
– Przejdźmy się po plaży – zaproponował Matt,
po czym wstał i ujął ją za rękę.
Czuła się, jak gdyby nagle wehikuł czasu prze-
niósł ją ponownie do czasów, gdy jako nastolatka
wędrowała przez miasteczko z dłonią w dłoni
Matta, nie przejmując się ludzkimi spojrzeniami.
Podała mu rękę, próbując nie myśleć o tym, iż
ostatnimi czasy Geo brał ją za rękę tylko wtedy, gdy
chciał ją wyciągnąć z jaguara i zaprowadzić w sam
środek kolejnego przyjęcia, w którym nie chciała
60 Emilie Richards

uczestniczyć. Wychodząc z restauracji, kątem oka


spostrzegła dwie przyjaciółki babci, siedzące przy
stoliku w rogu sali, które spoglądały w ich kierunku
i szeptały coś do siebie.
– Jutro będą o nas mówić w całym Colman Key
– stwierdziła, gdy znaleźli się na zewnątrz.
– Tak sądzisz?
– Założę się, że w ciągu ostatnich paru lat na
każdym kroku próbowano cię wyswatać. Ilu cór-
kom i siostrzenicom zostałeś przedstawiony?
– Straciłem już rachubę – roześmiał się, ciągnąc
ją ku plaży.
– Jak tu spokojnie – westchnęła, rozglądając się
po nabrzeżu. – Uwielbiam to miejsce. Mam na-
dzieję, że nigdy się nie zmieni. Na szczęście ten stary
most jest za słaby, żeby wytrzymać natężony ruch.
– Też wolałbym, żeby nic się nie zmieniło, ale
obawiam się, że przyjdzie dzień, gdy ktoś sprzeda
działkę deweloperowi, ten wybuduje nowy most
i wszystko zmieni się w okamgnieniu.
Lacey miała nadzieję, że to nigdy nie nastąpi.
Właściciele większych działek zawarli niepisany
pakt, zobowiązując się, że nie sprzedadzą swych
nieruchomości nikomu obcemu. Oczywiście mogli
sprzedać je innym mieszkańcom wyspy czy też
osobom, które rokrocznie odwiedzały Colman Key
w czasie wakacji, ale tylko pod warunkiem, że na
działce powstałby dom mieszkalny. Niestety, zda-
wała sobie sprawę, iż przyjdzie chwila, gdy ktoś
będzie potrzebował pieniędzy i sprzeda grunt, ig-
norując dżentelmeńską umowę.
Stara miłość 61

– Temat nieruchomości przypomina mi powód,


dla którego ostatnio cię odwiedziłam.
– A ja myślałem, że przyszłaś, bo nie mogłaś
wytrzymać z dala ode mnie – zażartował.
– To chyba najbardziej wyświechtany frazes
rodem z hollywoodzkich przyjęć. – Dała mu sójkę
w bok. – Kiedy się spotkaliśmy przed sklepem
Wallace’a, wspominałeś, że chciałbyś kupić dom.
– To prawda, muszę wreszcie dać pożyć moim
rodzicom. Wykańczają ich krzyki i ciągle nowe po-
mysły wnuków.
– Dom mojej babci jest na sprzedaż, ale proszę
cię, nie kupuj go, nawet nie przychodź, żeby go
obejrzeć.
– Nie chcesz, żebym zamieszkał w domu twojej
babci? – Zaskoczony, zatrzymał się wpół kroku.
– Chcę, żeby nadal mieszkała tam babcia – od-
parła, po czym wyjaśniła sytuację, przyznając się
nawet do sabotowania wysiłków Darby Keever.
– Kiedy wrócę dziś do domu, zapewne zastanę nową
tablicę wbitą w ziemię.
– Kochanie, jeśli twoja babcia nie chce tam
mieszkać, nie ma sensu jej do tego zmuszać.
– Oczywiście, zgadzam się z tobą, chcę się tylko
upewnić, że robi to z własnej nieprzymuszonej
woli.
– A kiedy się już upewnisz, to co wtedy?
– Wtedy prawdopodobnie sama kupię ten dom.

Matt był zachwycony przebiegiem wieczoru,


zwłaszcza iż obawiał się, czy Lacey w ogóle zechce
62 Emilie Richards

przyjąć jego zaproszenie, jako że większość kobiet


unikała go po pierwszym zetknięciu z bliźniętami.
Wprawdzie nie było wiele tych kobiet, bo praca
zawodowa i opieka nad chłopcami zostawiały mu
bardzo mało wolnego czasu na randki. Poza tym nie
chciał się wiązać z kimś, kogo nie mógłby pokochać
z całego serca, a nikogo takiego nie spotkał. Dokład-
niej rzecz ujmując, nie spotkał takiej kobiety do
chwili, gdy w jego życie ponownie wkroczyła Lacey.
Przebywała w Colman Key niespełna od tygodnia,
a on już miał głowę pełną myśli o niej. Przez te
wszystkie lata starał się o niej zapomnieć, tłumaczył
sobie, że było to tylko młodzieńcze zadurzenie, ale
gdy wróciła, przekonał się, iż rzeczywistość była
jeszcze bardziej kusząca. Pragnął jej dotykać, tulić ją,
kochać się z nią w gorące noce, jednakże czuł wobec
niej coś więcej niż pożądanie, potrafili bowiem – jak
za dawnych czasów – rozumieć się bez słów.
– Na pewno jesteś na to gotowa? – zapytał,
pomagając jej wysiąść z auta.
Długi romantyczny spacer po plaży zakończył się
namiętnym pocałunkiem, po którym Matt miał
zagwarantowaną kolejną nieprzespaną noc. Zapro-
ponował Lacey, by pojechała z nim do domu i po-
wiedziała chłopcom dobranoc.
– Na co gotowa? – zawahała się. – Przecież
mówiłeś, że przed pójściem spać są grzeczni jak
aniołki.
Zazwyczaj faktycznie tak było. Chłopcy przez
cały dzień bawili się bez wytchnienia, więc zwykle
około dwudziestej pierwszej byli już ledwie przytom-
Stara miłość 63

ni ze zmęczenia. Gdy z restauracji zadzwonił do


Karen, swej sekretarki, powiedziała, że wciąż byli na
chodzie, więc sądził, że kiedy przyjadą około dwu-
dziestej drugiej, chłopcy będą wyczerpani, grzeczni
i słodko pachnący mydłem. Bardzo chciał, aby Lacey
zobaczyła ich właśnie w takim stanie, aby ich
pokochała, zwłaszcza jeśli miała faktycznie pozo-
stać w Colman Key.
– To nie potrwa długo – obiecał. – Odwiozę cię
do domu, a Karen zostanie z chłopcami do mojego
powrotu.
– Czytasz im na dobranoc?
– Nie.
– Dlaczego? – zdziwiła się.
– Bo wolą się siłować niż słuchać bajek.
– Z pewnością świetnie nastraja ich to do snu
– zauważyła z przekąsem.
– Wiem, ale co mam zrobić? – Wzruszył bezrad-
nie ramionami. – Mają przewagę liczebną.
– A nie wystarczy powiedzieć ,,nie’’?
– Nie umiem, jestem za miękki.
– Nie jesteś miękki, po prostu bardzo ich ko-
chasz. – Pogładziła go delikatnie po ramieniu.
W domu panowała cisza. Niestety, tylko przez
trzy sekundy, a następnie rozległ się przeraźliwy
krzyk.
– Przynieście mopa! Na litość boską, gdzie wasz
ojciec trzyma mopa?
Matt popędził do kuchni, licząc w duchu, że
Lacey wymknie się z domu i nie zobaczy tego, co
zmalowali chłopcy.
64 Emilie Richards

– Co się tu dzieje? – zapytał, stając jak wryty


w drzwiach kuchni. Na podłodze było pełno piany,
która wydobywała się zza zamkniętych drzwiczek
zmywarki. – Do licha!
Karen, siwowłosa pięćdziesięciolatka, wyglądała
teraz przynajmniej o dwadzieścia lat starzej.
– Powiedział, że co wieczór pozwalasz mu włą-
czyć zmywarkę – wyjaśniła, próbując nabrać piany
glinianym dzbankiem. – Jak mogłam tak się dać
nabrać?
– Który tak powiedział?
– A ja wiem który? Przez cały wieczór każdy
udawał, że jest tym drugim – żaliła się sekretarka.
– Czego nalał do zmywarki?
– Wygląda na to, że żelu do prania. Matt, szkoda
czasu na przesłuchanie, lepiej idź sprawdzić, co
jeszcze zmalowali.
Tego nie trzeba mu było dwa razy powtarzać,
szybko więc obrócił się na pięcie i wybiegł na
korytarz, mijając Lacey, która, o dziwo, wciąż tam
stała.
– Matt – zawołała. – Matt!
– Co takiego?
Wyciągnęła dłoń, na której spoczywała gałka od
drzwi.
– Odpadła, gdy próbowałam zamknąć drzwi
– wyjaśniła.
– To sprawka Riley’a – zawyrokował. – Uwiel-
bia bawić się narzędziami, potrafi rozłożyć wszyst-
ko na części pierwsze.
– Aha – mruknęła, wpatrując się w gałkę i za-
Stara miłość 65

stanawiając się jednocześnie, czy to pozytywna, czy


negatywna cecha.
Matt uznał, iż nie pora opowiadać, jak to Riley
rozmontował nowiusieńki klimatyzator, gdy in-
stalatorzy byli na przerwie obiadowej. Części urzą-
dzenia wciąż odnajdowały się w najdziwniejszych
miejscach. Matt był przekonany, że pewnego dnia
Riley zostanie konstruktorem statków kosmicz-
nych. Tymczasem jednak pognał do pokoju, gdzie
zastał Romana, który budował niebotycznych roz-
miarów wieżę z drewnianych klocków. Roman
z kolei miał zadatki na architekta.
– Gdzie jest twój brat? – zapytał go ojciec.
Chłopiec spojrzał takim wzrokiem, jak gdyby
pojęcie ,,brat’’ było mu obce.
– Kto? – zapytał.
– Gdzie... jest... Riley – Matt wycedził powoli
przez zęby.
– Nie wiem – mruknął mały, powracając do
konstruowania wieży.
Matt ponownie wybiegł na korytarz, gdzie
wpadł na Lacey, która nadal przyglądała się mosięż-
nej gałce.
– Zaraz cię odwiozę – obiecał.
– Nie ma sprawy, wcale się nie nudzę.
Nie był pewien, czy żartowała, ale nie miał czasu
się dopytywać, pędził już bowiem na górę. Jak się
spodziewał, Riley dostał się do gabinetu, choć Matt
przed wyjściem jak zwykle zamknął drzwi na klucz.
– Co ty tu robisz? – zapytał groźnym tonem.
Gdy Riley odwrócił się, okazało się, że pół jego
66 Emilie Richards

twarzy było w jaskrawoczerwonym kolorze. Matt


miał nadzieję, że na drzwiach lodówki nadal wisiał
numer telefonu na izbę przyjęć najbliższego szpitala.
– Co jadłeś? – Zbliżył się powoli do syna.
– Galaretkę – pochwalił się dumnie chłopiec.
– Wiśniową.
Z bliska Matt dojrzał na brodzie Riley’a charak-
terystyczne czerwone kryształki.
– Przecież zabroniłem ci jeść galaretki prosto
z torebki – przypomniał. – Czemu nie poprosiłeś
Karen, żeby ci zrobiła?
– To nie dla mnie. Ja tylko próbowałem, czy
dobra.
– Nie dla ciebie? A dla kogo? – Matt miał
najgorsze przeczucia.
Jak się okazało, nie były one bezpodstawne.
Woda w ogromnym akwarium z tropikalnymi ga-
tunkami rybek, które otrzymał od rodziców w pre-
zencie urodzinowym, przybrała kolor czerwony
i zmieniła gęstość.
– Przynieś siatkę na ryby – nakazał twardym
głosem.
– Ale tato, rybom się podoba!
– Przynieś siatkę – powtórzył. – A ja pójdę po
wiadro.

Jedna z rybek nie przeżyła przeprowadzki z gala-


retowatej do czystej wody, lecz jakimś sposobem
znalazła się w szklance, do której Lacey nalała sobie
wody mineralnej, gdy obie z Karen skończyły wyży-
mać ścierki.
Stara miłość 67

– Riley, co robi w mojej szklance martwa ryba?


– zapytała spokojnie.
– Próbuję ją ożywić – padło wyjaśnienie.
– Nie przyszło ci do głowy, że mogę ją połknąć?
– Tylko źli ludzie połykają małe rybki.
– Następnym razem mnie ostrzeż, dobrze? – po-
prosiła, starając się za wszelką cenę nie stracić
panowania nad sobą.
– To i tak twoja wina – usłyszała w odpowiedzi.
– Moja? A to dlaczego?
– Bo to przez ciebie tatuś wyszedł i zostawił nas
z Karen – wypalił chłopiec.
– To w najmniejszym stopniu nie usprawied-
liwia takiego zachowania – odparła, zapominając
o tym, że miała zamiar przemawiać do bliźniaków
spokojnie i czule. – Wasz tatuś też potrzebuje
odrobiny czasu dla siebie. Jesteście na tyle duzi, że
powinniście to zrozumieć.
Przez moment Riley przypatrywał jej się ze
zdumieniem.
– Jesteś wredna – oznajmił, mrużąc oczy.
– A ty jesteś zbyt mądry, żebym uwierzyła, że
nie rozumiesz, o co mi chodzi.
– Nie lubię cię – odparował chłopiec.
– Ja cię też w tej chwili nie za bardzo lubię. I nikt
cię nie będzie lubił, jeśli się za siebie nie weźmiesz,
dzieciaku.
Obydwoje mierzyli się jakiś czas wzrokiem,
przy czym Riley wyglądał na wstrząśniętego. Lacey
również była wstrząśnięta swoimi słowami – czyż-
by Geo faktycznie miał rację, twierdząc, że jest
68 Emilie Richards

niecierpliwa i nie ma serca do dzieci? Czyż nie


zachowała się tak jak jej rodzice, oczekując od
małego dziecka czegoś, co przewyższało jego nie-
wielkie przecież możliwości?
Na schodach rozległy się kroki, po czym w kuchni
pojawił się Matt, którego ręce były czerwone aż do
łokci.
– Reszta chyba przeżyje – oświadczył. – A gdzie
Karen?
– Poszła. I ja też muszę już iść – odparła Lacey.
– Odwieziemy cię. Możemy pojechać wszyscy,
skoro chłopcy i tak nie śpią.
– O nie! – zawołała przerażona. – To znaczy, nie,
dziękuję, nie ma takiej konieczności. Nie chcę, żebyś
ciągnął niepotrzebnie chłopców, skoro mogę się
przespacerować plażą. Jest taki piękny wieczór, że
chętnie się przejdę.
– Ależ Lacey, nie mogę się na to zgodzić...
– Nie masz innego wyjścia – przerwała mu
z uśmiechem.
Z jednej strony nie miała ochoty wysłuchiwać
kłótni chłopców, z drugiej zaś obawiała się, że znów
może się nie pohamować i powiedzieć im coś
przykrego. Biedactwa, i bez jej złośliwości życie nie
było dla nich łatwe.
Ruszyła więc w kierunku wyjścia.
– Bardzo przepraszam cię, że tak wyszło. – Matt
dogonił ją, gdy była już w korytarzu. – Chłopcy nie
zawsze są tacy.
– Naprawdę? – Zatrzymała się przed drzwiami
frontowymi. – Ciekawe, którędy wyszła Karen.
Stara miłość 69

– To znaczy? – zdziwił się.


– W drzwiach nie ma gałki, więc nie mogła wyjść
tędy.
– Może tylnymi drzwiami? – zasugerował Matt.
– Nie sądzę. Przecież na drodze do tylnego
wyjścia stoi Roman i jego wieża z klocków. – W tym
momencie zauważyła otwarte okno, sąsiadujące
z drzwiami frontowymi. – Aha! – zawołała trium-
falnie.
– Daj spokój, nie zamierzasz chyba wychodzić
oknem? – zaniepokoił się Matt. – Zaraz naprawię
drzwi. Albo każę Romanowi zdemontować wieżę.
Potem cię odwieziemy... – Urwał, widząc, że Lacey
przekłada już nogę przez framugę.
– Do zobaczenia, Matt! – zawołała wesoło, lądu-
jąc bezpiecznie na werandzie. – Dzięki za kolację.
– Lacey! – zawołał jeszcze za nią, ale nawet się
nie obejrzała.
ROZDZIAŁ CZWARTY

– Szkoda, że nie mogłyście tego widzieć – opo-


wiadała następnego ranka Lacey, siedząc przy stole
w towarzystwie sióstr i babci, która rzuciła na nią
wcześniej jedno spojrzenie i od razu zaczęła na
pocieszenie przygotowywać pyszne, wysokokalory-
czne śniadanie.
– Naprawdę było aż tak źle? – dopytywała się
Deanna, sięgając po kolejny placuszek nadziewany
plasterkami kiełbasy.
– Jeszcze gorzej niż źle – uściśliła Lacey, podając
jej półmisek smażonych zielonych pomidorów z bab-
cinego ogródka. – Założę się, że to nie są zwykli
chłopcy, tylko androidy. Oni w ogóle się nie męczą,
nie potrzebują nawet spać. – Nałożyła sobie trzecią
porcję jajecznicy.
– Wygląda na to, że potrzeba im trochę dyscyp-
liny – orzekła babcia.
– Trochę?! Obawiam się, że nawet w akademii
wojskowej West Point mieliby z nimi nie lada prob-
Stara miłość 71

lem. – Lacey odłożyła sztućce na talerz i westchnęła


ze smutkiem. – Jestem straszna, nie mam w ogóle
serca do dzieci. Ani serca, ani cierpliwości.
– Nonsens – żachnęła się Deanna, podając star-
szej siostrze filiżankę kawy. – Masz całe mnóstwo
cierpliwości. Przecież opiekowałaś się mną i Marti,
gdy sama byłaś jeszcze dzieckiem i świetnie sobie
radziłaś.
– Słusznie – zgodziła się babcia. – Rodzice zaw-
sze mogli na tobie polegać i nie mieli najmniejszych
wątpliwości, czy mogą zostawić dziewczynki pod
twoją opieką.
– Niestety, obawiam się, że nie nadaję się na
matkę – nie dawała się przekonać Lacey. – Dzieci
przede wszystkim potrzebują miłości, a ja... – zawa-
hała się. – Geo przejrzał mnie na wylot, miał
całkowitą rację, twierdząc, że nie byłabym najlep-
szą matką.
Trzy pary oczu wpatrywały się w nią z niedowie-
rzaniem.
– Geo? – prychnęła Deanna. – Chyba nie chcesz
powiedzieć, że Geo jest dla ciebie autorytetem
w jakiejkolwiek dziedzinie? Uff, ależ tu gorąco, nie
sądzicie? Wyjątkowy dziś upał.
– Upał? Nie, jest około dwudziestu pięciu stop-
ni, jak zwykle ostatnio – stwierdziła babcia. – Nie
masz przypadkiem gorączki?
– Jesteś niesłychanie cierpliwa i potrafisz kochać
z całego serca – odezwała się Marti. – Tylko kochasz
w sposób rozważny, a nie histeryczny, więc nie
jesteś zaślepiona i potrafisz dostrzec w ukochanej
72 Emilie Richards

osobie pewne niedostatki, dlatego możesz pomóc jej


się zmienić. Co w tym złego?
– Wiecie, co ja jednemu z nich, chyba Riley’owi,
powiedziałam? – Zarumieniła się lekko. – Że go nie
lubię. Wyobrażacie sobie to?
– Na twoim miejscu powiedziałabym to samo
– zapewniła Deanna.
– To dlatego, że nauczyłaś się tego ode mnie.
Z tego wynika, że i na ciebie miałam zły wpływ.
Cała trójka wybuchła gromkim śmiechem, tak że
Lacey nie mogła się nie uśmiechnąć. Nagle za-
dźwięczał telefon, ale że nikt nie kwapił się z ode-
braniem, Lacey podniosła się z krzesła, wdzięczna
losowi za tę przerwę w rozmowie.
– Lacey... Słyszysz mnie? – W słuchawce rozległ
się zachrypnięty głos.
Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, kto to
może być, aż wreszcie dotarło do niej, iż ten
pozornie nieznajomy głos należy do Matta.
– Co się stało? – zaniepokoiła się.
– Mam grypę... Najgorszą grypę, jaką pamiętam.
Lacey przypomniała sobie ich pocałunek poprzed-
niego wieczoru. Miała nadzieję, że dżin z tonikiem
podziałał antyseptycznie.
– Biedaku! Dzwonisz, żeby mnie ostrzec?
Dzwoniłeś do doktora Franka?
– Dzwoniłem... ale powiedział, że ta grypa za-
atakowała całą wyspę i że mam odpoczywać.
– To czemu dzwonisz? Powinieneś leżeć w łóż-
ku – zbeształa go.
– Nie mogę...
Stara miłość 73

Lacey domyśliła się, w jakim celu dzwonił. Przez


chwilę rozważała udawanie, że zostali rozłączeni,
ale szybko zdecydowała, iż nie może tego zrobić
Mattowi.
– Niech zgadnę – odparła ponuro. – Nie ma
komu zająć się dziećmi.
– Naprawdę próbowałem wszystkich opcji – za-
pewnił Matt. – Ale Karen ma telefon z opcją
wyświetlania numeru dzwoniącego, więc nie od-
biera, gdy dzwonię. Moi rodzice są nadal w Kolora-
do, a sąsiedzi wyjechali.
Lacey podejrzewała, że sąsiedzi wyjechali powo-
dowani złym przeczuciem, ale miłosiernie nie po-
dzieliła się tym spostrzeżeniem z Mattem.
– Domyślam się, że zostałam tylko ja.
– Tylko do czasu popołudniowej drzemki – za-
pewnił. – Potem przyjdzie żona jednego z moich
podwykonawców. Obiecała, że zostanie z chłopca-
mi do wieczora.
– To oni chodzą po południu spać? – zdziwiła
się. – Jak prawdziwi mali chłopcy?
– To są prawdziwi mali chłopcy.
Zawahała się przez moment, ale ostatecznie
zdecydowała, że nie może zostawić Matta samego
w potrzebie.
– Dobrze, przyjdę – zgodziła się. – Daj mi tylko
chwilę, żebym mogła nałożyć zbroję i naładować
pistolet żelowymi misiami.
– Dzięki! – ucieszył się. – Odwdzięczę ci się
jakoś.
Odkładając słuchawkę, Lacey zastanawiała się,
74 Emilie Richards

czym mógłby jej się odwdzięczyć, aby w stosowny


sposób wynagrodzić jej trud. Może zabrać ją w rocz-
ną podróż dookoła świata?
Być może los dawał jej jeszcze jedną szansę, by
mogła poznać bliżej i pokochać dzieci Matta? Prze-
cież byli to zwykli mali chłopcy, wychowywani bez
matki, spragnieni kobiecej czułości. Chyba umiała
okazać im czułość, prawda? Chciała mieć dzieci,
więc teraz nadarzała się okazja, aby udowodnić
sobie i światu, a szczególnie Geo, że nadaje się na
matkę.
Dziarskim krokiem wmaszerowała do jadalni.
– Jadę do Matta zająć się jego dziećmi, bo złapał
grypę. Ty, Deanno, pewnie też jesteś chora, więc
połóż się i dużo pij – poleciła.
– Na pewno sobie poradzisz? – zaniepokoiła się
Marti.
– Jasne, przecież to w końcu tylko zwykli mali
chłopcy. – Uśmiechnęła się pokrzepiająco. – Ale na
wszelki wypadek, proszę, nie wyłączajcie komórek,
dobrze? Chcę móc się z wami skontaktować w każ-
dej chwili.

W pewnym momencie któryś z bliźniaków – nie


udało się ustalić który – postanowił zadzwonić na
policję i złożyć doniesienie, że opiekuje się nimi
okrutna pani. Godzinę później Gabe, którego Lacey
znała od lat, zjawił się na podjeździe.
– To ty się dzisiaj nimi zajmujesz? – zapytał
z uśmiechem.
– Tak, mam ten niewątpliwy zaszczyt.
Stara miłość 75

– A więc to ty jesteś tą okrutną panią?


– Tak, najokrutniejszą na świecie – zapewniła
wesoło.
– Cieszę się, że to słyszę. Pozdrów ode mnie
siostry i przypomnij babci, że we wtorek jesteśmy
umówieni na partyjkę brydża.
– Z przyjemnością.
Gabe zasalutował, po czym odwrócił się na
pięcie, by powrócić do radiowozu. Idąc ścieżką przez
ogród, nie mógł powstrzymać chichotu.
– Który z was zadzwonił na policję? – zapytała,
trzymając obydwu za łokcie. – Który umie już na
tyle czytać, żeby rozpoznać cyfry w telefonie?
Roman? Riley?
Chłopcy spojrzeli na siebie z tak niewinnymi
minami, jak gdyby nie mieli pojęcia, o czym mówi.
– Riley? To ty? – nie ustępowała.
– Nie jestem Riley – stwierdził stanowczo Riley.
– Akurat, właśnie, że jesteś.
Blizny wprawdzie już bladły, ale nadal dawało się
dzięki nim odróżnić bliźniaki.
– Do nikogo nie dzwoniłem. – Wzruszył ramio-
nami.
– Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że jeśli
to jednak ty zadzwoniłeś na policję, a nie chcesz się
przyznać, Roman będzie miał przez ciebie przykro-
ści – ostrzegła.
– To ja jestem Roman – skłamał Riley.
– A ja jestem święta turecka – zdenerwowała się.
– Jak długo zamierzasz się bawić w kotka i myszkę?
– Pójdę powiedzieć tatusiowi – zagroził.
76 Emilie Richards

– Proszę bardzo. Tatuś jest chory i na pewno


poczuje się lepiej, gdy mu powiesz, co zmalowałeś.
– Czy mogę dostać lizaka? – zmienił temat
Riley.
– Jeszcze czego! Puste kalorie są ci tak samo
potrzebne, jak jeszcze jeden brat.
Puściła łokcie obydwu chłopców, którzy natych-
miast skorzystali z okazji, aby dostać się poza zasięg
jej rąk.
– Przygotowuję lunch – zawołała za nimi.
Smarując chleb masłem orzechowym i krojąc
marchewkę oraz seler naciowy, wyobrażała sobie,
jak powinien wyglądać nowy dom Matta. Zdecy-
dowanie wewnątrz nie powinno być ścian, żeby
chłopcy nie mogli się za nimi chować. W każdym
pomieszczeniu powinna znajdować się kamera oraz
specjalny przycisk, pozwalający bezpośrednio skon-
taktować się ze służbami alarmowymi. Ponadto
w oknach powinny być zamontowane kraty,
a w drzwiach specjalne zamki i wzmocnienia.
Gdy skończyła przyrządzanie lunchu, udała się
na poszukiwanie bliźniaków. Znalazła ich w pokoju
dziennym, gdzie bawili się w prezydenta Waszyng-
tona, obciąwszy tępym nożem górną połowę im-
ponującego fikusa.
– Widzę, że bardzo się napracowaliście. Jesteście
głodni?
– Jak wilki! – zawołał Roman.
– Świetnie, w takim razie jeszcze bardziej będzie
wam smakować, gdy najpierw posprzątacie tu po
zabawie.
Stara miłość 77

– Ja nie sprzątam – zaprotestował Riley.


– Nie? W takim razie nie będziesz jeść – odparła
spokojnie.
– To mój dom!
– Owszem – zgodziła się uprzejmie.
– A więc jedzenie też jest moje – wyjaśnił.
– Domyślam się.
– Czyli mogę jeść wtedy, kiedy mam na to
ochotę.
– Ależ oczywiście – zgodziła się. – Pod warun-
kiem, że uda ci się mnie wyminąć, dostać się do
kuchni i zrobić kanapki, podczas gdy ja będę cię
stamtąd wyciągać.
Chłopcy spojrzeli na siebie, jak gdyby rozważali,
jakie mają szanse.
– Marne szanse – zapewniła. – Jeśli chcecie coś
zjeść, uczciwie radzę wam teraz wynieść drzewko
do ogrodu, zamieść podłogę, umyć ręce i zachowy-
wać się przy stole jak należy.
– O, nie! – krzyknęli jednocześnie.
– Nie, to nie. – Wzruszyła ramionami, po czym
po raz drugi tego dnia chwyciła chłopców za łokcie
i poprowadziła ich w górę po schodach. Zanim
dotarła do sypialni chłopców, zdążyła się zasapać,
ale nie dała za wygraną. Wprawdzie jej przed-
ramiona nosiły teraz ślady dziecięcych zębów, ale na
szczęście nie doszło do rozlewu krwi. Miała na-
dzieję, że nie będzie zmuszona do przyjęcia za-
strzyku przeciwtężcowego.
– A teraz posłuchajcie – zaczęła, gdy znaleźli się
w pokoju. – Możecie płakać, krzyczeć czy błagać
78 Emilie Richards

mnie, ale nie wyjdziecie stąd, póki się nie prześpicie.


Kiedy wstaniecie, pójdziecie na dół, posprzątacie po
sobie bałagan i będziecie mogli zjeść lunch. Tym-
czasem ja tu postoję i popatrzę sobie na was.
Spodziewała się, że chłopcy zechcą siłą sforsować
drzwi i nie pomyliła się, dwa razy napadli na nie
z prawdziwą furią, trzecie podejście było już trochę
słabsze, zaś czwarte całkowicie nieudane.
Pół godziny później mogła opuścić sypialnię, jako
że obydwaj chłopcy spali spokojnie w swoich łóż-
kach. Jeden leżał w poprzek materaca, drugi był
zwinięty w kłębek, w ustach zaś trzymał kciuk.
Przed wyjściem sprawdziła obydwu temperaturę,
dotykając ciepłych czółek. Wydawało jej się, że
teraz powinna poczuć przypływ uczuć macierzyń-
skich na widok śpiących cherubinków, ale niestety
nic takiego nie poczuła.

Matt nie był w stanie przypomnieć sobie, kiedy


ostatni raz chorował, więc być może zignorował
pierwsze objawy grypy, wziął tylko jakieś pastylki
na przeziębienie i pracował jak gdyby nigdy nic.
A teraz był umierający! Był tak przekonany, że jest
już jedną nogą w grobie, iż wyobrażał sobie, co się
stanie z chłopcami po jego śmierci. Nie miał wąt-
pliwości, że nikt nie zechce się nimi zaopiekować, że
dziadkowie będą ich sobie nawzajem odsyłać jak
niechciane paczki. Zapewne w końcu bliźniaki
wylądują w domu dziecka, a co tam ich czeka, wie
każdy, kto choć raz czytał Dickensa.
Usłyszał ciche pukanie do drzwi, ale nie miał
Stara miłość 79

nawet siły podnieść powieki. Podejrzewał, że to


któryś z chłopców, dziwił się nawet, że do tej pory
żaden się nie pokazał. Gdy drzwi się otwarły, Matt
z trudem otworzył oczy – stała przed nim Lacey,
trzymając w rękach drewnianą tacę.
– Dasz radę usiąść? – zapytała, podchodząc
bliżej.
– Związałaś ich? Czy może zamknęłaś w schow-
ku na narzędzia?
– Mówisz o chłopcach? – udała, że nie rozumie.
– Ależ skąd, śpią grzecznie.
Matt ledwie widział na oczy, więc nie był pe-
wien, czy Lacey faktycznie wygląda na wykoń-
czoną, czy to tylko jego wrażenie. Miał koszmarne
wyrzuty sumienia, że naraził ją na kłopoty związa-
ne z opieką nad chłopcami. Jeszcze przed dwoma
dniami obiecywał sobie, że na razie będzie spotykał
się z nią bez synów, tak by miała z nimi do czynienia
dopiero wtedy, gdy zakocha się w nim bez pamięci
– tak jak on w niej. Wówczas być może zachowanie
chłopców nie zdoła jej odstręczyć... Tymczasem
tego ranka zrobił coś, co było kompletnie niezgodne
z jego planami: zadzwonił i ubłagał ją, by zajęła się
chłopcami. Zrobił to dlatego, iż obawiał się, że z tak
wysoką gorączką, dochodzącą do 39 stopni, może
zasnąć lub popełnić jakiś błąd, co w przypadku
bliźniaków było równoznaczne z bezpośrednim
zagrożeniem ich zdrowia i życia. Niestety, obawiał
się, iż jedno przedpołudnie w towarzystwie chłop-
ców skutecznie zniechęci Lacey do nich i do ich ojca.
– Przyniosłam ci bulion, herbatę mrożoną,
80 Emilie Richards

galaretkę... – roześmiała się lekko. – Tym razem bez


rybek akwariowych.
– Nie dam rady nic przełknąć – wykrztusił
z trudem.
– Pewnie, że dasz radę.
Odstawiła tacę na nocny stolik, po czym pomog-
ła Mattowi podnieść się do pozycji półleżącej.
– Idź już, zarazisz się – poprosił.
– Zapominasz chyba, że cię wczoraj całowałam,
wiec jeśli miałam się zarazić, to już dawno się to
stało. Zresztą Deanna też się już dziś źle czuła, więc
jestem osaczona. – Wygładziła mu poduszkę za
plecami. – Czy mogę leciutko odsłonić okno? Strasz-
nie tu ponuro.
Rozsunęła nieco zasłony, tak że do sypialni wpadła
odrobina światła, która natychmiast sprawiła, że pokój
poweselał, a Matt poczuł się troszeczkę lepiej. Podeszła
ponownie do łóżka, zdjęła tacę ze stolika nocnego, po
czym rozłożyła drewniane nóżki, zamocowane na
dnie tacy, i rozstawiła ją ponad nogami chorego.
– Wiem, że nie możesz jeść, Matthew, ale po-
patrz tylko, czy jest tu coś do jedzenia? Właściwie
same płyny, bo galaretka to też płyn, tylko trochę
gęsty. Pić chyba możesz, prawda?
Skinął głową.
– Świetnie. W takim razie nakarmię cię – oznaj-
miła, sięgając po łyżkę.
– Po moim trupie! – zaprotestował.
– To się da zrobić. – Roześmiała się. – Dobrze,
skoro tak, to proszę, tu jest łyżka. Jeśli udowodnisz
mi, że potrafisz sam coś zjeść, dam ci spokój.
Stara miłość 81

Sięgnął po łyżkę, pewien, że uda mu się zademon-


strować, iż jednak ma trochę siły, niestety, nie udało
mu się zjeść więcej niż dwie łyżki bulionu, ponie-
waż tak bardzo trzęsły mu się ręce. Odłożył więc
łyżkę i wziął szklankę z herbatą.
– Jak tam chłopcy? – zapytał, łyknąwszy trochę
słodkiego, chłodnego napoju.
– Smacznie śpią.
Coś w tonie jej głosu sugerowało, że nie ma
najlepszych wieści.
– Coś się stało? – zaniepokoił się nie na żarty.
– Matt, czy chłopcy może byli badani?
– Badani? – powtórzył zdziwiony. – Pod kątem
czego? Wścieklizny? Hiperaktywności?
– Wszyscy wiedzą, że są hiperaktywni, akurat
na to nie trzeba ich badać. Chodzi mi o badanie
poziomu inteligencji.
– Poziomu inteligencji? – znów powtórzył, nie
mogąc uwierzyć własnym uszom. – Jak to?
– Podejrzewam, że chłopcy są bardzo utalento-
wani i to nie tylko jeśli chodzi o wymyślanie nowych
psikusów. Już potrafią czytać, a to w ich wieku...
– Potrafią czytać? – Matt przypatrywał jej się ze
zdumieniem.
– Chyba mi nie powiesz, że nic o tym nie wiesz?
– To niemożliwie, są za mali, żeby czytać.
– Czyżby? – Uniosła brwi, wyraźnie zniecierp-
liwiona. – W takim razie, jak wytłumaczysz fakt, że
Roman, który najpierw przekopał się przez moją
torebkę, zapytał mnie, co oznacza słowo podpaska?
A w mojej torebce znalazł właśnie opakowanie
82 Emilie Richards

podpasek. Poza tym znają także cyfry, potrafią


wykręcić numer telefonu.
– Niemożliwe. – Pokręcił głową. – Na pewno jest
jakieś inne wytłumaczenie.
– Dobrze, a jak wytłumaczysz fakt, że chłopcy
są dwujęzyczni?
– Jak to dwujęzyczni?
– Kiedy są sami i nie wiedzą, że ktoś ich słyszy,
rozmawiają po hiszpańsku – wyjaśniła. – O tym
chyba wiedziałeś?
– Wiem, że nauczyli się kilku słów od Yeliny.
– Kilkudziesięciu, a nawet kilkuset słów – popra-
wiła. – Wydawało mi się, że spędzasz z nimi dużo
czasu.
– Bo tak jest! – oburzył się.
– A więc kryją się z tym, małe dranie.
– Dranie – zgodził się Matt, zastanawiając się,
czy kiedykolwiek zdoła odzyskać szanse, jakie miał
kiedyś u Lacey.
– Dasz radę dokończyć herbatę? – zmieniła
temat. – Jak się czujesz? – zapytała, siadając obok
niego na łóżku.
– Nieswojo. Wszystko mnie boli i kręci mi się
w głowie.
– A co konkretnie cię boli?
– Plecy. I ramiona – dodał po zastanowieniu.
Tak naprawdę bolało go niemal wszędzie, ale
uznał, że jako mężczyzna nie powinien się aż tak
nad sobą użalać.
– W takim razie przyniosę ci aspirynę i natrę ci
plecy maścią. Co ty na to? – zaproponowała.
Stara miłość 83

Gdy wyszła, Matt zastanawiał się, czy istnieje na


świecie choćby jeden mężczyzna, który odrzuciłby
tak kuszącą propozycję. Podejrzewał, iż żaden nie
oparłby się pokusie, by na swej rozpalonej skórze
poczuć delikatny dotyk drobnych dłoni Lacey.
– Przepraszam, że cię wmanewrowałem w opie-
kę nad chłopcami – odezwał się, gdy ponownie
stanęła w drzwiach. – Naprawdę nie miałem się do
kogo zwrócić.
– Wiem – odparła łagodnie, kładąc mu na dłoni
dwie tabletki. – Nie było aż tak źle. Przeżyłam i oni
też, nawet obędzie się bez blizn.
Kątem oka dostrzegła ślady ugryzienia na wierz-
chu prawej dłoni. Matt również je zauważył, ale
postanowił nie podejmować tematu.
– Pamiętasz, kiedyś rozmawialiśmy o tym, że
chcielibyśmy mieć dzieci – zmienił temat.
– Pamiętam, konkretnie dziewczynki – przy-
znała, odstawiając tacę na stolik przy łóżku. – Dasz
radę obrócić się na brzuch, czy ci może pomóc?
Odwrócił się z trudem, więc przystąpiła do
masażu. Najpierw przejechała zwilżonymi oliwką
dłońmi wzdłuż kręgosłupa.
– Jestem zdziwiona, że pamiętasz, jak rozma-
wialiśmy o dzieciach – przyznała.
– Planowaliśmy wtedy trójkę. Ale wcale nic nie
mówiłaś o dziewczynkach, zmyśliłaś to sobie teraz.
– Mogę za to przypomnieć tobie, co wtedy
mówiłeś. – Ugniatała jego ramiona, tak jakby za-
gniatała ciasto. – Mówiłeś, że zostaniesz architek-
tem. Że będziesz projektował domy przyjazne dla
84 Emilie Richards

środowiska, zbudowane z materiałów wtórnych


i wykorzystujące energię słoneczną i wietrzną.
– Ciągle mam takie plany – oznajmił, zamykając
oczy.
Jak na razie nie mógł sobie przypomnieć, czy
kiedykolwiek choroba sprawiła mu aż tyle przyjem-
ności.
– Naprawdę? A kiedy zamierzasz wrócić na
uczelnię, żeby dokończyć studia?
– Jeszcze nie wiem – przyznał, zastanawiając
się, kto by się w tym czasie zajął bliźniakami. – Ale
ciągle mi się to marzy.
– Marzenia to dobra rzecz – zgodziła się, nacis-
kając mocniej niż dotychczas.
– Pamiętasz, mówiłaś, że po urodzeniu dzieci
zostaniesz w domu.
– Naprawdę? Chyba faktycznie tak mówiłam.
Rodzice chcieli, żebym robiła karierę, więc pewnie
w ramach buntu myślałam o tym, żeby skupić się na
wychowaniu dzieci. Chciałam być taka, jak babcia,
a nie jak mama.
– Mama nigdy nie miała dla ciebie czasu? – do-
myślił się.
– Nie, nawet nie o to chodzi, zawsze podziwia-
łam mamę za to, że ma swoją pasję i że jest dobrym
politykiem. Tylko że babcia była dla nas ciepła
i serdeczna, kochała nas bezwarunkowo. I pomyś-
leć, że zdawało mi się kiedyś, że będę na tyle dobrą
matką, że zechcę się poświęcić tylko temu.
– Nie rozumiem, co masz na myśli. Jestem
pewien, że byłabyś bardzo dobrą matką.
Stara miłość 85

– Matt, nie znasz mnie, zmieniłam się. Już nie


jestem dzieckiem, jak wtedy, gdy się spotykaliśmy.
Obydwoje dorośliśmy. Teraz ty masz dzieci, a ja
mam problem z dziećmi – westchnęła, podnosząc
się z brzegu łóżka.
Był zdumiony tym ostatnim stwierdzeniem, po-
nieważ odniósł wrażenie, że ta kwestia bardzo ją
boli, a nie rozumiał, z jakiego powodu. Czyżby było
możliwe, że niesubordynacja dwóch małych chłop-
ców doprowadziła ją do tak daleko idących wnios-
ków?
– Powinnaś ich lepiej poznać – stwierdził, wal-
cząc z opadającymi powiekami. – Powinnaś też
lepiej poznać mnie.
– Zapomniałam już, jak bardzo uwielbiam cię
poznawać – wyszeptała, odchodząc.
Przynajmniej tak mu się zdawało, że to powie-
działa, nie był bowiem pewien, czy dobrze usłyszał.
Był tak zmęczony, że nie mógł utrzymać otwartych
oczu, a i słuch miał jakby lekko przytępiony. Chciał
zawołać Lacey, ale nie był w stanie wydobyć z sie-
bie głosu.
ROZDZIAŁ PIĄTY

Matt i Skiff O’Brien byli najlepszymi przyjaciół-


mi od czasów przedszkolnych. Skiff był niemal
dwumetrowym rudowłosym olbrzymem, od dzie-
sięciu lat szczęśliwym mężem drobnej blondyneczki
Gretchen, także koleżanki z przedszkola.
Skiff i Gretchen mieli całe stado psów oraz ko-
tów, ale byli bezdzietni. Matt miał nadzieję, że to
nie dlatego, iż raz na jakiś czas opiekowali się bliź-
niakami. Ale... kto wie?
Skiff, który szefował firmie Colman Key Boats and
Motors, pokazywał Mattowi swój najnowszy naby-
tek, czyli elegancki jacht kabinowy o nazwie ,,Ida Lee’’.
– Piękny – zachwycał się. – Ledwie używany,
jego właścicielem był emeryt z Minnesoty. Marze-
nia o Florydzie i takiej łodzi trzymały go przy życiu
przez trzydzieści lat pracy na stanowisku, które
nigdy nie dawało mu żadnej satysfakcji.
– Co się z nim stało? – zainteresował się Matt.
– Umarł?
Stara miłość 87

– Skąd, żyje. Wyobraź sobie, że nagle zatęsknił


za Minnesotą i swoim dawnym stanowiskiem.
Zdecydował, że będzie pracował dla swojej firmy
jako niezależny konsultant i kupi sobie kajak.
– Pływałeś już tą łodzią?
– Tak, ale króciutko, niewiele ponad godzinę.
Żebyś wiedział, jak wspaniale przecina dziobem
powierzchnię wody. Idealna dla sześciu osób, ma
świetnie wyposażony salonik, a wszystkie przy-
rządy są analogowe. Istne cudeńko, gwarantuję, że
na taką łódź poderwiesz każdą kobietę.
Niestety, Matt miał poważne obawy, że akurat
tej kobiety, na której mu zależało, na łódkę nie
sposób było poderwać.
– Szczerze mówiąc, raczej nie planuję na razie
takiego zakupu, bo chłopcy są za mali – uprzedził.
– Zależy mi tylko na przejażdżce jutro.
– Chyba nie chcesz zabrać ze sobą chłopców?
– Skiff wyraźnie zbladł. – Zanim wypłyniesz z por-
tu, już będą za burtą.
– To akurat najmniejsze zmartwienie, pływają
lepiej niż niejedna rybka. Ale nie, nie biorę ich,
zostają na lądzie, znalazłem im świetną opiekunkę.
– Naprawdę? – Oczy Skiffa rozszerzyły się ze
zdumienia. – A kogo?
– Gretchen. – Matt uśmiechnął się z rozbawie-
niem na widok miny przyjaciela.
– Ojej – jęknął tamten. – Pamiętasz, co zrobili
poprzednim razem?
– Pamiętam, ale teraz Gretchen ma odprowadzić
psy do sąsiada, a koty zamknąć w garażu. Trudno się
88 Emilie Richards

bawić w weterynarzy bez pacjentów, prawda? Nie


martw się, wszystko będzie dobrze. Gretchen zabie-
ra ich najpierw do parku, a potem do kina na
popołudniowy seans dla dzieci. Co się może stać
złego?
– Zastanów się nad tym jachtem – Skiff szybko
zmienił temat, jak gdyby wolał nie odpowiadać na
postawione pytanie. – Taka okazja trafia się raz na
parę miesięcy.
– Dzięki, ale na razie potrzebuję łodzi na jeden
raz, żeby zabrać Lacey jak najdalej od bliźniaków.
Mieliśmy kiedyś takie ulubione miejsce na wysepce
niedaleko stąd, pomyślałem, że jeśli tam znów
popłyniemy... – urwał, kręcąc ze smutkiem głową.
– Potrzebuję pretekstu, więc powiem jej, że chcę
wypróbować jacht i oczekuję, że mi doradzi, czy
warto go kupić. Znam ją i wiem, że nie odmówi mi
pomocy.
– Brzmi to, jak lekka manipulacja – zauważył
Skiff.
Spojrzeli na siebie i w tej samej chwili wybuchli
śmiechem.
– Cóż, jestem zdesperowany – wyjaśnił wesoło
Matt.

Lacey postanowiła, że więcej nie spotka się


z Mattem, nie miało to bowiem najmniejszego
sensu. Oczywiście myślała o nim raz po raz, wyob-
rażała sobie wspólne wieczory i noce, raz nawet
przyłapała się na rozmyślaniu, jak by to było, gdyby
została jego żoną. Wszystko to było jednak stratą
Stara miłość 89

czasu, bo choć ponownie zakochiwała się w Matcie,


nie leżało to w niczyim interesie. Był jak transakcja
wiązana, a Lacey aż tak wiązać się nie chciała i nie
mogła. Dlaczego więc zgodziła się na jego propozy-
cję wspólnej wyprawy na wody zatoki? Może
dlatego, że uwielbiała żeglować? A może dlatego, że
najlepsze chwile, jakie niegdyś spędzili, to właśnie
były rejsy po zatoce, pikniki na licznych tam bez-
ludnych wysepkach, spacery po plaży w poszuki-
waniu muszelek. Nie mogła mu zresztą odmówić,
przecież potrzebował jej pomocy.
– Czy to nowa sukienka? – zapytała babcia, gdy
Lacey nerwowo krążyła po korytarzu w oczekiwa-
niu na Matta. – Bardzo ci ładnie w tym odcieniu
niebieskiego.
– Wrócę na kolację – zapewniła Lacey. – Może się
dokądś wybierzemy?
– Nie dziś. Kurczak już się gotuje, zamierzam
przygotować bulion i pierogi. Deanna miała na nie
straszną ochotę, więc pomyślałam, że sprawię jej
przyjemność, może się lepiej poczuje.
– Pyszności. – Przed dom zajechał samochód.
– To pewnie Matt. Życz mi powodzenia.
– Czy ja wiem, czy akurat tego powinnam ci
życzyć? – zastanowiła się babcia. – Po prostu baw
się dobrze.
Lacey zarzuciła na ramię płócienną torbę plażową
i wyszła na werandę, stukając obcasami żółtych
klapek. Z lekkim uśmiechem przyjrzała się miejscu,
gdzie jeszcze poprzedniego wieczoru stał słup z tab-
licą ,,Na sprzedaż’’, przymocowany do rozłożystej
90 Emilie Richards

magnolii stalowym łańcuchem. Gotowa była się


założyć, iż obecnie tabliczka spoczywała pod łóż-
kiem obłożnie chorej Deanny, wraz z należącymi do
Wielkiego Johna nożycami do cięcia metalu.
Uśmiechnęła się do Matta, który czekał w aucie,
zaparkowanym wzdłuż krawężnika. Jednak jej wy-
raz twarzy szybko uległ zmianie, gdy dostrzegła
bliźniaków siedzących na tylnej kanapie.
– Pozwól, że wyjaśnię – poprosił Matt, wysiada-
jąc z samochodu.
– Chcesz ich uśpić i zostawić w samochodzie?
– zapytała, spoglądając na dwie identyczne buzie,
wyglądające przez tylne okno. – To chyba nie
najlepszy pomysł.
– Nie, posłuchaj...
– A, wiem już! – wpadła mu w słowo. – Zawie-
ziemy ich po drodze do opiekunki, prawda?
– Niestety, nie... Pamiętasz Gretchen? Żonę
Skiffa? Masz od nich obydwojga pozdrowienia,
bardzo by chcieli spotkać się we czwórkę. W każ-
dym razie to Gretchen miała się opiekować chłop-
cami, ale złapała grypę i leży w łóżku ledwie
przytomna.
Lacey doskonale wiedziała, co to oznacza, na całej
wyspie nie było bowiem nikogo przy zdrowych
zmysłach, kto zgodziłby się zająć chłopcami.
– W takim razie odwołujemy wyprawę – zade-
cydowała z uśmiechem, po czym odwróciła się na
pięcie i ruszyła z powrotem do domu.
Matt szybko złapał ją za ramię i zatrzymał, tak że
musiała spojrzeć mu w oczy.
Stara miłość 91

– Przepraszam cię, Lacey. Wiem, że nie jest to


doskonały układ...
– Doskonały? – powtórzyła, unosząc brwi.
– No dobrze, wręcz daleki od doskonałości
– przyznał. – Ale nie mogę zawieść Skiffa, obiecałem
mu, że przetestuję tę łódź, a nie mogę tego zrobić,
jeśli nie popłynie ze mną ktoś dorosły.
– To znaczy, że ja mam zajmować się chłopcami,
podczas gdy ty będziesz się bawił w kokpicie tymi
wszystkimi gałkami, dźwigniami i zegarami? – obu-
rzyła się.
– Ależ wręcz przeciwnie, ja będę z chłopcami,
a ty będziesz sterować łodzią. Pamiętam, że zawsze
lubiłaś pełnić rolę kapitana, masz więc okazję przy-
pomnieć sobie, jaką frajdę ci to sprawiało. Ta łajba
powinna ci się spodobać, jest naprawdę piękna.
– Uśmiechnął się promiennie. – To jak będzie?
– A masz dla nich kamizelki ratunkowe?
– Najlepsze, jakie mi się udało znaleźć – poinfor-
mował z ulgą, czuł bowiem, że jego dar przekony-
wania zadziałał. – Chłopcy już pływali łódką i mniej
więcej wiedzą, jak się zachować. I kupiłem sałatkę
z krewetkami u Wallace’a, pamiętasz, jaką mają tam
pyszną sałatkę? Mam też sałatkę ziemniaczaną,
świeże bułeczki, melona i tartę orzechową. Nie
zapomniałem nawet o butelce szampana...
– Zawsze wiedziałeś, jak mnie przekonać – roze-
śmiała się wreszcie.
– Jeśli w końcu uda nam się zostać tylko we
dwójkę, przypomnę ci, jak jeszcze potrafię cię
przekonywać – obiecał.
92 Emilie Richards

Ta zapowiedź sprawiła, że Lacey aż załaskotało


w żołądku.
– Zgoda, ale pod jednym warunkiem. Jeśli chłop-
cy zaczną łobuzować, natychmiast wracamy. Bez
żadnego tłumaczenia czy przekonywania.
– Zgoda. Obiecuję, że jeśli zaczną fikać, od razu
zawrócimy.

– Nie damy rady dopłynąć z powrotem do


Colman Key! – krzyknął pięć godzin później Matt,
stojąc na prawej burcie łodzi. – Jeśli chcemy wrócić
przed zachodem słońca, musimy liczyć na to, że nas
ktoś tu znajdzie i zabierze na pokład. Jeśli zobaczysz
jakiś jacht, podskakuj i krzycz z całych sił, może nas
zauważą.
Lacey nie miała pojęcia, co powiedzieć. Wyspa
Skarbów okazała się być niczym więcej, jak tylko
trochę większą piaszczystą łachą z kilkoma kępami
marnych roślin i paroma muszelkami.
– Tak mi przykro – powiedział Matt, dołączyw-
szy do niej. – Uduszę Skiffa, gdy wrócimy do domu.
A ten facet, który mu sprzedał łódź, powinien się
cieszyć, że nie wiem, gdzie mieszka. Zatęsknił za
Minnesotą, akurat! – prychnął ze złością. – Wcale się
nie dziwię, że tak się spieszył z wyjazdem z Florydy.
– Myślałam, że Skiff sprawdza łodzie, które
kupuje.
– Pewnie sprawdza, ale ta łódź jest jakaś felerna.
Niby nie ma się do czego przyczepić, ale coś jest z nią
nie tak.
– Matt, przecież mamy radio! – przypomniała
Stara miłość 93

sobie. – Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam?


Przecież możemy wezwać pomoc przez radio.
– Radio nie działa – poinformował Matt, od-
wracając spojrzenie.
– Dlaczego? Przecież działało, gdy wypływaliśmy.
Rozmawiałeś przez radio ze Skiffem – przypomniała.
– Tak, rozmawiałem... Ale to było, zanim Riley
próbował nastroić radio, żeby można było posłuchać
jakiejś muzyki.
– Pozwoliłeś Riley’owi majstrować przy radiu?!
– Pokazywałem Romanowi stado delfinów
– usprawiedliwił się Matt. – Sądziłem, że Riley stoi
za mną...
– Może w takim razie to Riley zepsuł silnik?
– Nie sądzę. Aż taki zdolny to nie jest.
Lacey przyjrzała mu się uważnie.
– Jesteś pewien, że to twoi synowie? Może Jill
miała romans z Kubą Rozpruwaczem?
– Moja mama twierdzi, że byłem taki sam – za-
pewnił. – Jestem pod dużym wrażeniem, że udało ci
się położyć ich spać.
– Powiedziałam im, że muszą wypocząć, bo będą
potrzebowali dużo energii, żeby popłynąć z po-
wrotem do domu. Nie mogę uwierzyć, że w kontak-
tach z czterolatkami posługuję się kłamstwem.
Kiedyś nie przyszłoby mi to nawet do głowy. Kiedyś
byłam miła dla dzieci – westchnęła z żalem.
– Kochanie, czasem drobne kłamstewko jest nie-
uniknione – pocieszył ją, obejmując ramieniem.
– Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Na pewno
ktoś tu przypłynie i zabierze nas.
94 Emilie Richards

– Nie wiesz, jak to jest? Kiedy chcieliśmy być


sami, obok wyspy przepływały całe flotylle jach-
tów, a teraz, kiedy chcemy, żeby ktoś się pojawił, nie
przypłynie ani jeden. Spójrz na niebo, z minu-
ty na minutę robi się coraz ciemniej, więc wszyscy
rozsądni żeglarze starają się jak najprędzej wró-
cić do przystani.
– Prawdziwy mieszkaniec Florydy deszczu się
nie boi.
Rozsądek podpowiadał Lacey, że Matt ma rację.
Na pewno wkrótce ktoś przypłynie i ocali ich, dzięki
czemu już wkrótce będzie mogła wziąć prysznic
i ułożyć się w łóżku z dobrą książką, słuchając, jak
krople deszczu bębnią o dach babcinego domu.
Tymczasem tkwiła na mało romantycznej tropikal-
nej wysepce, ale za to w towarzystwie Matta, który
wydawał jej się jeszcze bardziej atrakcyjny i in-
trygujący niż niegdyś.
– Proponuję otworzyć szampana, póki chłopcy
jeszcze śpią – zasugerował Matt.
Lacey nie zaprotestowała, wyjął więc butelkę
z turystycznej chłodziarki i pobiegł na drugą stronę
wysepki, aby tam otworzyć szampana. Nie chciał
obudzić chłopców dźwiękiem wyskakującego kor-
ka. Gdy wrócił, napełnił dwa plastikowe kubki
musującym napojem i podał je Lacey, a sam rozłożył
na piasku koc.
– Za miłe wspomnienia – wzniósł toast, gdy już
usiedli. – Za ten sam piasek i to samo nabrzeże, na
którym kiedyś siedziała para zakochanych nastolat-
ków. Pamiętasz? Za nasze wspomnienia.
Stara miłość 95

– Za wspomnienia – powtórzyła. – Pyszny ten


szampan. Masz świetny gust.
– Specjalnie dla ciebie starałem się wybrać coś
niekalifornijskiego.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się. – Ale staram się
nie zapominać, że tak w ogóle to piękny stan. Mam
nadzieję, że uda mi się kiedyś spojrzeć na niego
obiektywnie.
– Pamiętasz, jak byliśmy tu po raz ostatni?
Lacey była pewna, że w którymś momencie Matt
nie wytrzyma i poruszy ten temat.
– Hmm... Pamiętam.
– Przez lata przeklinałem tamtą łódź.
– Może to i lepiej, że nadpłynęła? Byliśmy wtedy
za młodzi na seks. Kto wie, może wcale nie bylibyś-
my potem szczęśliwi ze sobą?
– Nie sądzę – zaprotestował z takim żarem
w oczach, że serce Lacey zabiło szybciej.
– Musieliśmy dojrzeć, znaleźć własną drogę...
– Może i dojrzeliśmy, ale drogi nie znaleźliśmy
– wpadł jej w słowo. – Zajęłaś się prawem kor-
poracyjnym, bo twój ojciec tego oczekiwał, wyszłaś
za faceta, bo aprobowali go twoi rodzice...
– Skąd wiesz? – przerwała mu. – Przecież nigdy
nie mówiłam, że rodzice popierali mój związek
z Geo.
– No, ale na pewno się nie sprzeciwiali.
– Cóż, z pewnością miał w ich oczach wiele zalet
– przyznała niechętnie. – Ukończył z wyróżnieniem
studia w Yale, pochodził z szanowanej w Atlancie
rodziny, zapowiadał się na świetnego polityka.
96 Emilie Richards

Masz rację, rodzice mieli o nim dobre zdanie, ale


nigdy nie namawiali mnie, abym koniecznie wyszła
za Geo.
– A ja ożeniłem się z Jill, bo czułem się samotny
i chciałem mieć kogoś u boku. Prawdopodobnie
pomyliłem to z miłością, ale dopiero niedawno
zdałem sobie z tego sprawę.
– Przykro mi – powiedziała szczerze Lacey.
– Mnie także. I przykro mi, że Jill była nieszczęś-
liwa, zwłaszcza jako matka. Ale nie żałuję, że mam
chłopców. Są moim całym życiem.
– Wiem – odparła, kładąc dłoń na jego ramieniu.
– I wiesz co? Żałuję, że się wtedy nie kochaliś-
my. Kto wie? Może rzeczywiście byliśmy sobie
przeznaczeni? A stało się tak, że poszliśmy inną
drogą... I w rezultacie ani ty, ani ja... żadne z nas nie
było szczęśliwe w poprzednim związku.
– Matt, nie... – zaczęła.
– Lacey. – Przesunął dłonią po jej włosach.
– Istnieje taka możliwość, prawda? Przyznaj to.
Jak miała cokolwiek przyznać, skoro nie była
w stanie wydusić z siebie ani słowa? Drugą dłonią
wodził po jej odsłoniętych plecach, przyprawiając
ją tym samym o lekki dreszczyk. Czuła się, jakby
znów była tamtą nastolatką, rozdartą między ogrom-
nym pragnieniem a jeszcze większym przeraże-
niem. Nie zaprotestowała, gdy zaczął ją całować,
jednocześnie powoli kładąc na kocu. Nie miała siły
protestować...
– Zawsze uwielbiałem cię całować – wyszeptał
wprost w jej usta.
Stara miłość 97

– Nie żałowałeś sobie tej przyjemności – odparła,


oplatając ramionami jego szyję.
– Ale ty też miałaś w tym swój udział.
– Tak, jak teraz? – zapytała z prowokacyjnym
uśmiechem.
– Właśnie tak, jak teraz – potwierdził, po czym
pocałował ją mocno i namiętnie.
Lacey zadrżała, gdy delikatnie odsunął dekolt
sukienki i jego dłoń spoczęła na jej piersi, osłoniętej
jedynie cieniuteńką tkaniną staniczka od kostiumu
bikini.
– Do tej pory pamiętam dotyk twojej skóry.
Zastanawiałem się przez te wszystkie lata, czy się
nie zmieniła, czy nadal jest taka jedwabista.
Lacey czuła, że traci nad sobą kontrolę, a jedno-
cześnie resztki rozsądku podpowiadały jej, że nie
powinna zapominać, iż nie mają wspólnej przyszłoś-
ci. Powody ku temu były oczywiste, co więcej,
leżały nieopodal.
– Chciałem cię tu dziś przywieźć, żebyś sobie
uświadomiła, jak bardzo do siebie pasujemy.
– Czyżbyś oczekiwał, że będę łatwa?
– Hmm, w pewnym sensie – przyznał, po czym
przeturlał się na kocu, tak że Lacey wylądowała na
jego brzuchu. – Kiedy wrócimy, znajdę niańkę...
– Nie, Matt! – zawołała, starając się uwolnić z jego
objęć. Gdy jej się to udało, usiadła na kocu, z zakłopo-
taniem poprawiając stanik bikini. – Nie możemy...
– Dlaczego nie? – wpadł jej w słowo. – Jesteśmy
przecież pełnoletni. Wiesz, że nie mógłbym cię
skrzywdzić...
98 Emilie Richards

– Tatusiu!
Po raz pierwszy Lacey była zachwycona, że jeden
z chłopców przerwał im rozmowę. Nie wiedziała,
jak wytłumaczyć Mattowi, że chce się wycofać,
zanim zabrną za daleko. No i jak mu powiedzieć, iż
nie nadaje się na matkę jego synów, skoro on nawet
nie wspomniał o małżeństwie? Poza tym takie jej
oświadczenie zapewne oznaczałoby koniec ich znajo-
mości, a z tym ciągle jakoś ciężko jej było się
pogodzić.
– Przepraszam, Lacey, ale teraz muszę iść do
chłopców. Sądzę jednak, że powinniśmy dokończyć
tę rozmowę przy najbliższej okazji, a im wcześniej,
tym lepiej – zapowiedział.
Położyła się na kocu i obserwowała go, jak idzie
do chłopców, jednocześnie wspominając cały ten
męczący dzień.
Wyprawa okazała się mało romantyczna, choć na
łódce bliźniacy zachowywali się nieco lepiej niż na
lądzie. Lacey podejrzewała, że od czasu, kiedy
opiekowała się nimi podczas choroby Matta, chłop-
cy postanowili wypowiedzieć jej wojnę. Do tej pory
ich figle były raczej niewinne, tego dnia jednak
bliźniacy przechodzili samych siebie, aby sprawić jej
przykrość. Raz po raz potykali się o nią, kopali
piasek tak, by nasypać go do jej jedzenia, rzucali
okruchy mewom, latającym tuż nad jej głową,
pewnie mając nadzieję, że któraś z nich ozdobi
włosy Lacey. Jej torba była przemoczona, ponieważ
Roman wrzucił ją do wody, ręcznik zaś spoczywał
gdzieś na dnie oceanu. Ona jednak przez cały dzień
Stara miłość 99

starała się być dla nich miła, słodka i cierpliwa, ale


zanim udało jej się położyć chłopców i namówić ich
na krótką drzemkę, miała ochotę zagrzebać obu
łobuziaków po szyję w piasku. Resztki instynktu
macierzyńskiego całkiem z niej uleciały i nawet już
nie miała ochoty nadal się starać, aby być cierpliwą
i miłą.
Oczywiście, Matt widział, co się dzieje i starał się
załagodzić sytuację. Kilka razy dał chłopcom ostrą
reprymendę, ale nie przyniosło to oczekiwanych
skutków. Działo się tak prawdopodobnie dlatego, iż
bliźniacy znali swego ojca lepiej niż on sam siebie
i zdawali sobie sprawę, że kochał ich tak bardzo, iż
nie był w stanie sprawić im przykrości stanowczymi
zakazami. Rzecz jasna, skrupulatnie to wykorzys-
tywali.
– Myślałem, że będziemy płynąć wpław do
domu – powiedział Roman, podchodząc bliżej koca,
przez co rzucił cień na twarz Lacey.
– Owszem, jeśli znasz drogę – odparła, pod-
nosząc się przezornie.
– Nie znam.
– Ja też nie – przyznała, powodowana wyrzuta-
mi sumienia. – Przepraszam, że powiedziałam, że
będziemy płynąć do domu. Niestety, to zbyt daleko
i nie znamy drogi.
– Jesteś wstrętna kłamczucha.
– Masz rację, przepraszam – zawstydziła się.
– Czekamy, aż przypłynie jakaś łódź i nas zabierze.
A do tego czasu może zbudujemy sobie zamek
z piasku?
100 Emilie Richards

– Nie – burknął mały. – Całowałaś mojego tatę


– dodał oskarżycielskim tonem.
– Hmm... cóż...
– Nie lubię cię.
– To akurat jest jasne jak słońce, chłopcze – od-
parowała.
– Nie zamierzam cię słuchać – zbuntował się.
– Dzięki za ostrzeżenie.
– Ja dobrze wiem, że ty nie lubisz małych
chłopców.
Lacey zastanawiała się, czy w miejscowym
przedszkolu kształcą w wynajdowaniu u innych ich
najsłabszych punktów, bo jeśli tak, to Roman z pew-
nością zasługiwał na najwyższą ocenę.
– Zawsze wydawało mi się, że lubię – wyznała.
– Ale ty i Riley robicie wszystko, żebym was nie
lubiła. Ciekawa jestem, dlaczego?
– Nie rozumiem, o co ci chodzi.
Lacey była gotowa dać sobie rękę uciąć, że jednak
rozumiał. Pewna była także, iż bardzo go zaskoczyła
swoim pytaniem. Zastanawiała się, czy jest jedyną
osobą na świecie, która zdawała sobie sprawę, jak
inteligentni są bliźniacy, a do tego jak skuteczni
w ukrywaniu swych uzdolnień.
– Rozumiesz doskonale – stwierdziła ze spoko-
jem, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Przejrzałam was
i nie zamierzam was traktować jak półgłówków.
Wiem, że jeśli chcecie, potraficie się dobrze za-
chowywać, panować nad sobą i pomagać innym.
– Puszczaj! – Szarpnął się chłopiec.
– Pamiętaj, co ci powiedziałam.
Stara miłość 101

– Nienawidzę cię!
– Wątpię. Ale coś cię gryzie. Powiesz mi, co
takiego?
Roman uciekł bez słowa.
– Chcesz grać z nami w piłkę? – zaproponował
Matt, podchodząc do niej.
– Nie, dziękuję – odmówiła, próbując pozbierać
się po trudnej rozmowie z czterolatkiem. – Grajcie,
a ja tymczasem pójdę sprawdzić, czy poprzedni
właściciel nie zostawił w łodzi czegoś, co nadałoby
się na kolację. Tak na wszelki wypadek.
– Zobaczysz, nie będzie takiej potrzeby – zapew-
nił Matt. – Na pewno zaraz nadpłynie tu jakaś łódź.

Na kolację zjedli kromki czerstwego chleba ze


starym serem, owinięte w folię i upieczone w ognisku.
Ognisko rozpalili bliźniacy, co wcale nie było
łatwym zadaniem, jako że po południu przeszła nad
nimi krótka, ale gwałtowna burza i zmoczyła wszy-
stko, co znajdowało się na wysepce. Po burzy Lacey,
której cierpliwość była już całkiem wyczerpana,
zleciła chłopcom zebranie przyniesionego przez fale
drewna na ognisko, a następnie pokrojenie sera na
drobne kawałki jednorazowymi plastikowymi no-
żami. Gdy już skończyli, poleciła, aby rozłożyli koc
i nakryli go do kolacji papierowymi talerzami i plas-
tikowymi kubeczkami, które przywieźli ze sobą.
Potem wysłała ich na łódź, aby znaleźli leżące
w kokpicie torebki z lemoniadą w proszku i szybko
je przynieśli. Nawet na moment nie spuszczała ich
z oczu, pilnując, by sumiennie wykonywali jej po-
102 Emilie Richards

lecenia. Zanim zaszło słońce, bliźniacy byli tak


wyczerpani, że bez słowa siedzieli przy ognisku.
Matt, który przez cały wieczór na próżno próbował
naprawić silnik, siedział pomiędzy synami i nucił
jakieś szanty, zachęcając ich raz po raz, aby włączyli
się do śpiewu.
– Najwyższa pora posprzątać i iść spać – oświad-
czyła, podnosząc się.
– Nie ma pośpiechu, przecież i tak nie mamy nic
innego do roboty – zauważył Matt.
Lacey była wykończona, poirytowana, a do tego
cała oblepiona piaskiem, który drażnił jej skórę. Poza
tym nie miała najmniejszej ochoty rozmawiać na
temat tego, skąd wezmą nazajutrz jedzenie, jeśli
nikt nie przypłynie, ani też o tym, iż powinni
oszczędzać wodę, a co za tym idzie, nie marnować
jej na mycie.
– Matt, pora iść spać – powtórzyła stanowczo.
– Cały dzień byliśmy na słońcu, jesteśmy wszyscy
odwodnieni, a więc czas położyć się, żeby nabrać sił
na jutro.
– Rozumiem, masz rację – przyznał, wstając.
– Chłopcy, czas spać. Wracamy na łódź, więc
zagaście ognisko.
– Chcemy jeszcze zostać! – zaprotestowali oby-
dwaj.
– Lacey ma rację. Bez dyskusji, jasne?
Chłopcy ugasili ognisko piaskiem, którego spora
ilość wylądowała także na stopach Lacey, była
jednak na to przygotowana.
Gdy znaleźli się na łódce, chłopcy zostali ułożeni
Stara miłość 103

do snu w sypialni. Byli już wprawdzie wykończeni,


ale mimo to raz po raz skandowali półgłosem:
,,Nienawidzę Lacey! Nienawidzę Lacey!’’.
Matt zaproponował jej, by położyła się na naroż-
nej kanapie w salonie, po czym odwrócił się dyskret-
nie, aby mogła się rozebrać. Zdjąwszy sukienkę
i bikini, wsunęła się pod kołdrę.
– Oni cię wcale nie nienawidzą – zapewnił Matt,
rozebrawszy się i ułożywszy na drugiej kanapie.
– Chyba żartujesz – prychnęła. – Nie widzisz, co
się dzieje?
– Co takiego?
– Matt, przecież ja nie mam ani odrobiny instynk-
tu macierzyńskiego. Może odziedziczyły go moje
siostry, a może mama w ogóle nie przekazała nam
go w genach. Nie umiem się obchodzić z dziećmi.
Gdzie ty byłeś dzisiaj, że nie rozumiesz, o czym
mówię?
– Byłem cały czas z wami i dalej nic nie rozu-
miem.
Usiadła, okrywając się szczelnie kołdrą.
– Rozstaliśmy się z Geo, bo ja chciałam mieć
dzieci, a on nie chciał – wyznała. – Powiedział, że nie
nadaję się na matkę, więc odchodzi, żeby oszczędzić
mi goryczy porażki.
– Geo to idiota! – zirytował się Matt.
– To prawda, ale akurat w tej kwestii miał rację.
Weźmy choćby dzisiejszy dzień. Dyrygowałam
chłopcami jak dyrygent orkiestrą. Rozdawałam im
zadania i bezwzględnie wymagałam od nich staran-
nego wykonania, a przecież to tylko czterolatki.
104 Emilie Richards

– Lacey, moi synowie nawet świętego wyprowa-


dziliby z równowagi. Nie uznają żadnych reguł, choć
usilnie nad nimi pracuję, ale, niestety, nie starcza mi
czasu. Potrzeba im dyscypliny, a właśnie to udało ci
się dziś od nich wyegzekwować. Chłopcy potrzebują
kogoś zorganizowanego, kogoś, komu zależy na tym,
by zachowywali się grzecznie i odpowiedzialnie.
– Czy ty naprawdę ich nie słyszysz? – zapytała
drżącym głosem. – Nie słyszysz, co mówią o mnie?
Skandowanie było coraz cichsze, ale nadal słyszal-
ne. Matt machnął lekceważąco ręką.
– Gdzie twoje poczucie humoru? – roześmiał się.
To był błąd, ponieważ Lacey wybuchła płaczem.
– Ależ... kochanie! – Okręciwszy się szczelnie
prześcieradłem, w jednej chwili przeniósł się na jej
łóżko. – Nie sądziłem, że mówisz poważnie – tłuma-
czył się. – Naprawdę myślałem, że żartujesz.
– Nie... żartuję... – wyszlochała. – Nie mogę być
ich matką. Nawet mnie nie proś. Wiem, że coś się
dzieje miedzy nami, ale to musi się skończyć.
Natychmiast...
– Nie masz racji – odparł, obejmując ją mocno
ramieniem. – Jesteś zmęczona, odwodniona...
– Wiem, co mówię – zaprotestowała, próbując
wysunąć się z jego objęć.
– Kocham cię – wyszeptał wprost w jej włosy.
– Za późno na rozstanie. Kocham cię od czasu, kiedy
byliśmy nastolatkami. Przez ostatnie lata usilnie
starałem się o tobie zapomnieć. Na próżno. Nie
możesz teraz odejść. Na pewno nauczysz się ich
kochać. Oni też cię pokochają, potrzebują cię...
Stara miłość 105

– Ahoj! Ida Lee! Ahoj!


Światła jakiejś łodzi rozświetliły salon.
Matt poderwał się na równe nogi, zapomniawszy
na moment o prześcieradle. Zanim zdążył się ponow-
nie okryć, Lacey ujrzała go w całej okazałości,
a widok ten aż zaparł jej dech w piersiach.
– Ktoś nas odnalazł, to pewnie Skiff – domyślił
się. – Dokończymy tę rozmowę później, przy naj-
bliższej okazji.
– Już ją skończyliśmy, Matt. Musisz się z tym
pogodzić.
– Nie, dokończymy później – powtórzył stanow-
czo, po czym wyszedł na mostek.
ROZDZIAŁ SZÓSTY

Każdy z mieszkańców Colman Key przynajmniej


raz w tygodniu jadł śniadanie w Cissy’s Grill.
Turyści niezmiernie rzadko tam zaglądali, a gdy już
nawet zajrzeli, zwykle od razu się wycofywali,
bowiem wystrój baru był, delikatnie rzecz ujmując,
dość bezpretensjonalny. Podłogę pokrywało mocno
zniszczone linoleum, zaś na ścianach wisiały dzie-
siątki zdjęć miejscowych rybaków oraz ich kutrów.
Lokal miał dwanaście stolików i duży bar, za którym
zawsze stała Cissy i jej dwaj kucharze. Ciągle
smażyli i podrzucali naleśniki albo przekładali ham-
burgery. Stałymi gośćmi byli grubi, brodaci rybacy,
którzy lubili siadywać przy barze, gawędząc z właś-
cicielką.
Specjalnością Cissy były śniadania, dlatego za-
zwyczaj trudno było rankiem o wolny stolik. Także
i tym razem siostry musiały wykazać się nie lada
refleksem, aby zdążyć przechwycić zwalniający się
akurat stolik.
Stara miłość 107

– Racuszki z ananasem w sosie czekoladowym


– odczytała Deanna z tablicy podającej menu na ten
dzień. – Chyba dam się skusić.
– Wczoraj były naleśniki z wiórkami kokosowy-
mi i orzeszkami – poinformowała Marti. – Od
samego wąchania przybyło mi pół kilograma.
Lacey nie była głodna. Właściwie od czasu, gdy
Skiff przybył na odsiecz załodze ,,Idy Lee’’, wcale nie
czuła głodu. Wyłącznie dla towarzystwa zamówiła
jajko gotowane w koszulce i wieloziarnistego tosta,
jednak Cissy zignorowała jej życzenie i postawiła
przed nią talerz pełen racuchów, do tego zaś dołoży-
ła porcję smażonych na chrupko plastrów bekonu.
– Jedz, nic się nie stanie, jak przybierzesz na
wadze choćby i kilogram – zarządziła Marti. – Na-
wet Cissy zauważyła, że jesteś zbyt szczupła.
Po dwóch kęsach Lacey poczuła się nieco lepiej.
– To unikanie Matta powoduje, że mój orga-
nizm zużywa więcej kalorii niż zwykle – stwier-
dziła, nadziewając na widelec kolejny kawałek sma-
kowitego racucha.
– A kiedy masz zamiar przestać go unikać?
– zainteresowała się Marti.
– Wy macie swoje problemy, ja swoje – odparła
wymijająco. – Co tam u ciebie, Deanno? Jak się
miewa ten zabójczo przystojny kowboj, który poja-
wił się ostatnio na babcinej werandzie?
Wspomniany kowboj był do niedawna szefem
Deanny, właścicielem teksańskiego rancza agrotu-
rystycznego, gdzie Deanna pracowała jako kuchar-
ka, zanim przyjechała do Colman Key. Lacey podej-
108 Emilie Richards

rzewała, że siostra odziedziczyła talent kucharski


po babci, która była dla nich trzech niedościgłym
wzorem.
– Ten zabójczo przystojny kowboj ma swoje
imię i nazwisko. Nazywa się Porter Copely – przy-
pomniała Deanna. – I nie jestem w nastroju do
rozmowy o nim. Zresztą za pół godziny muszę być
u niego w domu.
– Jestem przekonana, że to najseksowniejszy
facet, jaki kiedykolwiek stanął na wycieraczce babci
– oświadczyła Marti. – I pomyśleć, że przyjechał
właśnie po ciebie.
– Był tu w okolicy w interesach – wyjaśniła
Deanna. – A ty, Marti, lepiej zajmij się swoimi
racuchami, żeby ci ktoś ich nie wyjadł sprzed nosa.
– Widziałam go na własne oczy – Marti udawa-
ła, że jej nie słyszy. – Zabójczo przystojny. Nawet
ten jego stetson i te jego buty kowbojki wcale nie
wyglądały na nim śmiesznie.
– Powinnyśmy chyba jednak zająć się problema-
mi naszej najstarszej siostry. – Deanna starała się
skierować rozmowę na inne tory.
– Możemy też porozmawiać o Marti i przy-
czynach, dla których tak często jeździ do Tallahas-
see. – Uśmiechnęła się Lacey. – I o prywatnym
śledztwie, które prowadzi...
– Ale my chcemy jednak porozmawiać o tobie,
więc bądź łaskawa nie zmieniać tematu – przerwała
jej Deanna. – Mamy już dosyć twojej ponurej miny.
Tęsknisz za Mattem, a jednak wciąż trzymasz się od
niego z daleka. Możesz nam to jakoś wytłumaczyć?
Stara miłość 109

– Jestem kobietą praktyczną, a ta znajomość jest


całkowicie sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem.
– Chodzi ci o bliźnięta? – domyśliła się siostra.
– Widziałam ich ostatnio u Wallace’a. Są słodcy,
prawda?
– A może ty wyjdziesz za Matta? – zapropono-
wała Lacey. – Dogadałabyś się z chłopcami, zawsze
sprzeciwiałaś się wszelkim ograniczeniom. We trój-
kę bylibyście nie do pokonania.
– Matt wprawdzie jest bardzo apetyczny, ale to
nie ja jestem w nim zakochana, tylko ty – zauważy-
ła Deanna. – Podejrzewam natomiast, że będę
świetną ciotką.
– Lacey, na pewno byłabyś świetną matką – za-
pewniła Marti, kładąc dłoń na jej ramieniu. – Kto
wie to lepiej od nas? Zawsze nam matkowałaś,
siostrzyczko.
Lacey przez chwilę miała ochotę zwierzyć się
siostrom, że od czasu wyprawy na wyspę cały czas
słyszy gdzieś w tle skandowanie bliźniaków: ,,Nie-
nawidzę Lacey, nienawidzę Lacey!’’. Jednak nic im
nie powiedziała. Po co je zasmucać? Sama, bez ich
dobrych rad, wiedziała, co powinna zrobić. Potrafi
przecież logicznie myśleć. I dlatego uznała, że wtedy
na łodzi był odpowiedni moment na zakończenie tej
znajomości.

Matt stał przed wejściem do baru Cissy, oparty


nonszalancko o drzwi służbowego pikapa. Chłopcy
bawili się w parafialnej świetlicy, gdzie pozostawił
ich na całe trzy godziny. Obserwował siostry
110 Emilie Richards

Colman, które właśnie wstały, położyły na stole kilka


banknotów i skierowały się ku wyjściu. Pierwsza szła
Marti, za nią Deanna, na końcu zaś podążała Lacey.
Ta kolejność nie zdziwiła Matta, jako że Lacey
zawsze opiekowała się siostrami jak kokoszka kur-
czętami. Zastanawiał się, jak to możliwe, by Lacey
nie była świadoma swego instynktu macierzyńskie-
go. Był wściekły na jej eks-męża, który wmówił jej, że
nie nadaje się na matkę. Nie dość, że Geo porwał mu
sprzed nosa ukochaną kobietę, to jeszcze źle ją
traktował i wmówił jej wiele bzdur.
Lacey zauważyła go pierwsza, tuż po niej do-
strzegły go jej siostry. Deanna pomachała mu przy-
jaźnie, zaś Marti uśmiechnęła się lekko, ale że był to
smutny uśmiech, Matt nie czuł się pokrzepiony.
Lacey powiedziała coś do nich, po czym ruszyła
w jego kierunku.
– Twoje towarzystwo właśnie odjeżdża – stwier-
dził, gdy samochód z młodszymi siostrami ruszył
z parkingu.
– To nic. – Wzruszyła ramionami. – Może zabio-
rę się z tobą, a może się przespaceruję.
– Co słychać nowego w sprawie sprzedaży domu
babci?
– Coraz nam trudniej pozbywać się zaintereso-
wanych klientów. Podejrzewam, że jeśli zwiniemy
jeszcze jedną tablicę, Darby zatrudni ochroniarza do
jej pilnowania. W dodatku babcia w ogóle nie chce
z nami współpracować, tylko cały czas twierdzi, że
się jednak wyprowadzi.
– I co, kupisz ten dom? – dopytywał się.
Stara miłość 111

– Jeszcze się zastanawiam.


– Tęskniłem za tobą – wyznał niespodziewanie.
Tego ranka Lacey była ubrana w wyjątkowo
kobiecą kremową sukienkę, która podkreślała jej
smukłą sylwetkę. Wyglądała jednak na zmęczoną,
pewnie ostatnio źle sypiała, co nie zdziwiłoby
specjalnie Matta, ponieważ on w ogóle nie spał od
czasu, gdy Skiff znalazł ich na zepsutej łodzi. Lacey
upierała się wtedy, że ich związek nie ma żadnej
przyszłości, ale postanowił jej nie słuchać, dlatego
zostawił kilka wiadomości w jej poczcie głosowej.
Niestety, ani razu nie oddzwoniła...
– Matt, wierz mi, że to nie ma najmniejszego
sensu – powtórzyła teraz. – Nie odpowiadałam na
twoje wiadomości, bo nie mam nic więcej do
dodania w tej sprawie.
– Możesz powiedzieć: ,,Matt, nie kocham cię
i nigdy nie zdołam cię pokochać’’ – podsunął.
– Tylko wtedy przestanę o ciebie zabiegać.
Lacey nie odezwała się, przygryzła tylko wargę.
– O co chodzi? – nie dawał za wygraną. – Prze-
cież ułatwiłem ci sprawę. Wystarczy, że to powiesz,
a dam ci spokój. Jeśli cię źle zrozumiałem i zbyt
wiele sobie naobiecywałem, powiedz mi to, a odejdę
i nie będę się narzucał.
Lekko potrząsnęła głową, ale wystarczyło, aby
w sercu Matta pojawił się promyk nadziei.
– A więc spróbujmy inaczej – ciągnął. – Może
w takim razie powiesz: ,,Zakochałam się w tobie,
Matt, ale boję się tego i nie wiem, co robić, więc daj
mi, proszę, trochę czasu’’? Lepiej?
112 Emilie Richards

– Nic nie rozumiesz. – Pokręciła ze smutkiem


głową. – Nie chodzi o ciebie, tylko o mnie.
– A może o moich chłopców?
– Nie. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że są
nie do wytrzymania i nie życzę sobie, żeby kom-
plikowali mi życie. Przecież to tylko mali chłopcy,
którzy potrzebują kochającej matki, która przy-
mknie oko na ich wybryki i obsypie ich całusami
i pieszczotami. Takiej, która będzie dla nich piekła
ciasteczka i szyła pościel, która nie będzie się mogła
doczekać ranka, aby ich znów zobaczyć, a wieczo-
rem z żalem położy ich spać...
– Przestań! – wpadł jej w słowo. – Przestań,
proszę, bo aż mnie mdli od tych bzdur.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
– Gdzieś ty się naczytała albo naoglądała takich
rzeczy? Przecież to absurd – irytował się. – W dzi-
siejszych czasach większość matek pracuje, nie ma
czasu na szycie czegokolwiek, a ciastka piecze tylko
na święta. Od kiedy to umiejętności kucharskie czy
krawieckie mają jakiekolwiek znaczenie w tym, czy
jest się dobrą, czy złą matką?
– Matt... – próbowała mu przerwać.
– Pozwól mi skończyć. Kocham moich synów,
ale zdarzyło mi się nieraz, że z rana miałem ochotę
naciągnąć poduszkę na głowę i udawać, że nie słyszę
ich płaczu lub krzyku. Wieczorami zwykle nie mogę
się doczekać, kiedy wreszcie pójdą spać, żebym mógł
mieć choćby chwilę dla siebie. Nigdy, ale to przeni-
gdy nie żałowałem, że muszę ich położyć spać.
Lacey przyglądała mu się z niedowierzaniem.
Stara miłość 113

– Czy to znaczy, że jestem złym ojcem?


– Ależ skąd! Jesteś świetnym ojcem – zapewniła
szczerze.
– A więc o co chodzi?
– O to, że ja nie byłabym dobrą matką, po prostu
się do tego nie nadaję. Nie bylibyśmy szczęśliwi jako
rodzina, chłopcy nie zasłużyli na taką oschłą, nie-
czułą matkę.
– Ależ co ty pleciesz – zdenerwował się. – Prze-
cież nie jesteś ani oschła, ani nieczuła.
Zamilkł, widząc cienką, zaciętą kreskę jej ust.
Domyślił się, iż nic z tego, co powiedział, nie
wpłynęło na zmianę jej opinii o sobie jako matce.
– Dobrze – mruknął. – Ale wiesz, co o tym
myślę? Że jesteś śmiertelnie przerażona. Nie wiem,
co ci ten twój mąż zrobił, ale Lacey, którą kiedyś
znałem, była zupełnie inna: przebojowa, odważna
i zadziorna. To właśnie dlatego się wtedy rozstaliś-
my, bo musiałaś się koniecznie sprawdzić w wiel-
kim świecie. Spójrz na siebie! Obawiasz się być sobą,
bo Geo wmówił ci, że nie jesteś dostatecznie dobra.
Wprawdzie uważasz, że się mylił, ale w głębi serca
w to nie wierzysz, a póki nie odzyskasz wiary
w siebie, nigdy nie będziesz dobrą matką, bo nigdy
nie będziesz sobą. – Odwrócił się i otworzył drzwi
auta. – Muszę jechać. Jeśli chcesz, mogę cię pod-
wieźć do domu.
– Dziękuję, przejdę się – odmówiła.
– Jak sobie chcesz. – Usiadł za kierownicą,
ale jeszcze nie zamknął drzwi. – Wygląda na
to, że obydwoje będziemy mieszkali w Colman
114 Emilie Richards

Key i wpadali na siebie, czy tego chcemy, czy nie.


Jeśli sądzisz, że mimo wszystko będziemy przyja-
ciółmi, to się grubo mylisz. Najlepiej będzie, jeśli
obydwoje uznamy, że kiedyś, dawno temu mieliś-
my przelotny romans, ot i cała historia.
Trzasnąwszy drzwiami, wycofał samochód i od-
jechał z parkingu, zanim miała szansę cokolwiek
odpowiedzieć.

Lacey nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek


miała aż takie trudności z koncentracją – przecież
właśnie dlatego została wspólniczką w kancelarii, iż
jako jedyna potrafiła zachować zimną krew w naj-
bardziej nawet stresujących sytuacjach. Tymcza-
sem cztery dni po spotkaniu z Mattem łapała się na
tym, że spogląda to na jedną, to na drugą stopę, nie
mając pojęcia, dlaczego właściwie to robi. Włóczyła
się po domu bez celu, więc wyszła na plażę, aby się
trochę ochłodzić, tymczasem jakimś cudem wylądo-
wała w centrum miasteczka, gdzie oglądała wy-
stawy sklepów z zabawkami. W księgarni kupiła
kilka książek, których tak naprawdę nie potrzebo-
wała, między innymi poradnik dla rodziców szcze-
gólnie utalentowanych przedszkolaków. Zachowy-
wała się jak nieprzytomna i była za to sama na siebie
wściekła.
Tego dnia siedziała w pokoju dziennym, spog-
lądając przez okno na zatokę, nad którą wisiały
ponure stalowoszare chmury.
– Słyszałaś już? – zapytała od progu babcia.
– Co takiego?
Stara miłość 115

– Lesley znów zmieniła zdanie.


– Jaka Lesley? – nie zrozumiała Lacey.
– Jak to jaka? Huragan Lesley, który miał nas
ominąć, a teraz znów skierował się na nas – wyjaś-
niła cierpliwie starsza pani. – Nie oglądałaś wiado-
mości?
– O ile pamiętam, ostatnio słyszałam, że Lesley
ma przejść z dala od brzegu, gdzieś nad wodami
zatoki.
– To było jedno z wcześniejszych przewidywań.
Masz w ogóle pojęcie, co się dzieje na świecie?
Lacey westchnęła ciężko.
– Przepraszam. Przyjechałam ci pomóc w po-
rządkach przed przeprowadzką, a ledwie mogę się
na czymkolwiek skupić...
– Nie przepraszaj, przecież pomagasz. Poza tym
to mój dom, więc odpowiedzialność za przygotowa-
nie go do wyprowadzki też spoczywa na mnie.
Teraz najważniejsze jednak, żeby go przygotować
odpowiednio na przyjęcie Lesley. John zaraz tu
będzie, żeby zainstalować porządne okiennice.
– Jak to? Będziemy się ewakuować?
– Nic nie słyszałaś? – zdziwiła się babcia.
– Wczoraj w tym wietrze łódź uderzyła o przęsło
mostu i...
– I zepsuł się mechanizm podnoszenia i opusz-
czania? – domyśliła się. – I pewnie dlatego nie
można się ewakuować. Co zamierzasz zrobić
w związku z tym?
– Nic, Lesley nie jest bardzo silnym huraganem,
więc jakoś przeżyjemy. John zainstaluje okiennice
116 Emilie Richards

i pomoże mi zabezpieczyć meble ogrodowe. Powie-


dział nawet, że zostanie, jeśli będę go potrzebowała.
– Dobrze, że będziesz miała nas trzy – zauważy-
ła Lacey.
– Cóż, niekoniecznie, bo Marti jest w Tallahas-
see i z powodu mostu nie może wrócić. Deanna też
już dzwoniła i powiedziała, że zostanie z tym męż-
czyzną, z którym ostatnio spędza tyle czasu.
Lacey była zdziwiona, jak wiele się działo poza jej
świadomością. Wiedziała wprawdzie, iż siostry spę-
dzają dużo czasu poza domem, jednak kompletnie
straciła orientację, co i gdzie robią.
– Tak się zastanawiam... – Babcia usiadła na sofie
obok Lacey. – Matt jest sam z chłopcami, a dom jego
rodziców znajduje się nad samą zatoką. Wprawdzie to
solidna konstrukcja, która wytrzymała już niejeden
sztorm, ale nie będzie mu tam łatwo z bliźniakami.
– Na pewno się z nimi dokądś wyniesie. Może na
przykład do Skiffa i Gretchen?
– Wątpię, nie dadzą rady przenocować czterech
osób w tym maleńkim domku.
– Jeśli nawet, to Matt ma wielu przyjaciół, na
pewno ktoś go przygarnie.
– Jesteś pewna, że nie będziesz się cały czas
o niego zamartwiać?
– Skąd ten pomysł? – Lacey zarumieniła się po
same uszy.
– Po prostu cię znam, kochanie. – Babcia spoj-
rzała na nią z rozbawieniem.
– Nie wiem, co mam robić – przyznała wreszcie.
– Ale nie chcę cię tu zostawiać samej.
Stara miłość 117

– Trzy osoby zaproponowały mi, żebym się do


nich przeniosła, więc na pewno nie będę sama.
Skoro nie musiała zostać z babcią, powinna
podjąć decyzję, czy chce pomóc Mattowi, a zupełnie
nie miała ochoty na rozwiązywanie takich dyle-
matów.
– Jeśli zaproponuję mu pomoc, wszystko za-
cznie się od nowa, a uważałam już ten rozdział za
zamknięty.
– Nigdy nie zdarzyło ci się zmienić zdania?
– Zdarzyło się – potwierdziła. – Ale nie w tak
istotnej sprawie.
– A więc najwyższa pora, żeby i w tak istotnej
sprawie zmienić zdanie – uznała Edith Colman.
– Nie każę ci się od razu rzucać w ramiona Matta, ale
od kilku dni obserwuję, jak się męczysz i uważam,
że powinnaś przyznać, że popełniłaś błąd. Przecież
kochasz go od wielu lat, nic się w tej kwestii nie
zmieniło. Może warto, żebyś się do tego przyznała
sama przed sobą? Podobnie, jak do tego, że mog-
łabyś zmienić opinię o jego synach. Moim zdaniem
potrzebują właśnie takiej matki jak ty.
– Akurat, przecież mnie nienawidzą.
– E tam, od razu nienawidzą. – Babcia machnęła
lekceważąco ręką. – Przecież to czterolatki, nawet
nie wiedzą, co to znaczy nienawidzić.
Przez dłuższy czas siedziały w milczeniu, wpat-
rując się w pochmurny krajobraz za oknem.
– O czym myślisz? – zagadnęła wreszcie starsza
pani.
– O tym, że faktycznie trudno nazwać ich
118 Emilie Richards

stosunek do mnie nienawiścią – odparła Lacey.


– Może po prostu się boją?
– To bardzo prawdopodobne – zgodziła się bab-
cia. – Przecież zauważyli, jak Matt na ciebie patrzy.
– Nie, nawet nie o to mi chodzi. Chłopcy są
przyzwyczajeni do tego, że od zawsze ktoś się nad
nimi jedynie litował, a tylko ojciec dostrzega ich
prawdziwą wartość, mimo ich nieposłuszeństwa
i skłonności do wybryków. Czują, że tylko ojciec ich
naprawdę kocha. Może boją się, że ich nie poko-
cham, że będę z nimi z litości, więc udają, że nic ich
to nie obchodzi?
– Zawsze wiedziałam, że będziesz wspaniałą
matką – pochwaliła Edith Colman.
– A co, jeśli Matt mnie nie przyjmie? Może
przestał mnie kochać po tym, co mu powiedziałam?
– Jeśli tak, to znaczyłoby, że nie był wart twojej
miłości.
– Na pewno sobie poradzisz? – Lacey podniosła
się energicznie. – Bo jakby co, to mogę zostać
i pomóc ci w przygotowaniach.
– John z chęcią mi pomoże – zapewniła babcia.
– Lepiej będzie, jak pomożesz Mattowi, on cię
bardziej potrzebuje niż ja.
Lacey pochyliła się, by ją uściskać.
– Jesteś najwspanialszą babcią na świecie,
wiesz?
– Wiem – roześmiała się starsza pani. – Ty
i twoje siostry powtarzacie mi to od dawna. Jeszcze
trochę, a uwierzę, że jest w tym trochę prawdy.
ROZDZIAŁ SIÓDMY

Lacey wrzuciła do torby wszystko, co mogłoby


się jej przydać podczas czekającej ich burzliwej
nocy, po czym na wszelki wypadek dołożyła jeszcze
książkę o wychowaniu utalentowanych przedszko-
laków, którą kupiła w miejscowej księgarni. Co
prawda przypuszczała, że z powodu zbliżającego się
huraganu pewnie nie będzie prądu, ale gdyby jednak
był, dobrze byłoby mieć jakąś lekturę do poduszki.
Mogliby sobie poczytać ją wspólnie z Mattem,
z pewnością przyniosłoby to więcej pożytku niż
czytanie poezji, choć zdecydowanie byłoby to zaję-
cie mało romantyczne. Zastanawiała się, jaki powin-
na wybrać nocny strój, nie chciała bowiem wyglądać
ani zbyt zmysłowo, ani też nazbyt siermiężnie.
Wreszcie zdecydowała się na kremową bawełnianą
podkoszulkę i takież szorty, które prezentowały się
uroczo, a przy tym nie były prowokacyjne.
Gdy doszła do wniosku, że już nie da się
dłużej odwlekać konfrontacji z Mattem i chłopcami,
120 Emilie Richards

nałożyła sztormiak i zarzuciwszy torbę na ramię,


wyszła przed dom. Jadąc aleją w kierunku domu
rodziców Matta, obserwowała mieszkańców, któ-
rzy krzątali się wokół swych domów, chowali meble
ogrodowe, nabijali płyty pilśniowe na wszystkie
otwory okienne oraz drzwiowe. Padał coraz bardziej
rzęsisty deszcz, silne podmuchy wiatru ciskały
śmieci we wszystkich kierunkach, a palmy kołysały
się mocno. Tylko rosnące wzdłuż ulicy dęby ledwie
drżały, jak gdyby nadchodzący huragan nie stano-
wił dla nich żadnego zagrożenia.
Zarówno skład budowlany, jak i sklep Wallace’a
przeżywały istne oblężenie. Tłumy klientów zaopa-
trywały się we wszystko, co mogło być pomocne
zarówno w zabezpieczeniu domu przed nawałnicą,
jak i w miarę komfortowym przetrwaniu kryzysu.
Kupowano w hurtowych ilościach wodę mineralną,
konserwy spożywcze, świece, zapałki, latarki i ba-
terie. Co ciekawe, mieszkańcy Colman Key zacho-
wywali się spokojnie, byli opanowani i nastawie-
ni optymistycznie. Nie był to wszakże pierwszy
taki przypadek, większość z nich już nieraz prze-
żyła huragan, tak że nawet obudzeni z głębokiego
snu w środku nocy byliby w stanie dość szybko
przygotować się do bezpiecznego przetrwania na-
wałnicy.
Gdy dojechała do domu Matta, zaczęła rozglądać
się za bezpiecznym miejscem do zaparkowania
auta. Na pewno nie byłoby mądrze zatrzymać się
pod drzewem ani też w zagłębieniu, gdzie mogłaby
się zebrać woda. Zauważyła kilka pojazdów stoją-
Stara miłość 121

cych na pobliskim wzniesieniu i zaparkowała obok


nich. Cieszyła się w duchu, że wymieniła bmw na
niedrogą toyotę, a także, iż ubezpieczyła samochód
od wszelkiego rodzaju zdarzeń losowych.
Nałożyła kaptur na głowę i puściła się biegiem
przez ogród. Gdy zastukała do drzwi, nikt nie
odpowiedział, zapukała więc głośniej.
– Matt? – zawołała, otworzywszy drzwi.
Nadal nie było odpowiedzi. Lacey uznała, że to co
najmniej dziwne, bo skoro drzwi były otwarte,
oznaczało to, że Matt i chłopcy powinni być w środ-
ku. Nawet jeśliby postanowili przeczekać huragan
u przyjaciół, przecież nie wyszliby z domu, nie
zabezpieczając go w żaden sposób.
Przeszła przez korytarz do kuchni, skąd przez
okno dojrzała Matta i bliźniaków, zbierających
porozrzucane po ogrodzie zabawki. Chłopcy wy-
glądali na solidnie przestraszonych, toteż, niewiele
myśląc, wyszła na werandę, a z niej po schodkach
zbiegła na szeroki trawnik. Pierwszy dostrzegł ją
Riley. Wyprostował się i utkwił w niej oskarżyciel-
skie spojrzenie, ale gdy w następnej sekundzie
gruchnął grzmot, chłopiec rzucił się na oślep w jej
kierunku. Lacey otworzyła szeroko ramiona, Riley
zaś wskoczył na nią tak zwinnie, jak gdyby treno-
wał to przynajmniej od tygodnia.
– Nie lubisz, jak grzmi? – zapytała, sadzając go
na swojej lewej ręce, a prawą odgarniając mu z czoła
mokre włosy. – Nie dziwię się, ja też nie lubię.
– Chcę wrócić do domu – odparł, mocno obej-
mując ją za szyję.
122 Emilie Richards

– Dobrze, zaniosę cię. Ale obiecaj, że nic nie


zbroisz, gdy pójdę powiedzieć tatusiowi, gdzie jes-
teś, dobrze?
Mały pokiwał głową z entuzjazmem, więc zanio-
sła go na werandę, a stamtąd do pokoju, gdzie usa-
dziła go na dywanie i rozebrała z mokrego sweterka.
– Przyniosę ci ręcznik, żebyś mógł się osuszyć.
Wytrzyj się dokładnie, od razu poczujesz się lepiej.
– Tylko wróć zaraz, dobrze? – poprosił chłopiec.
W jego głosie słychać było takie przerażenie, że serce
Lacey aż się ścisnęło ze współczucia, dlatego przykuc-
nęła, by pogłaskać małego po pulchnym policzku.
– Obiecuję, że się pospieszę.
Podała mu ręcznik, który – nawiasem mówiąc
– swą czystością odbiegał od przyjętych przez nią
standardów, a następnie ponownie wyszła na deszcz.
Chwilę później w jej objęciach wylądował Roman.
– Chcę do domu! – zawołał rozpaczliwie.
– Wiem. Riley już tam jest. Zaniosę cię, ale naj-
pierw muszę powiedzieć tatusiowi, że obaj jesteś-
cie w domu.
– Nie, zanieś mnie od razu – zaprotestował
drżącym głosem.
W tym momencie Lacey spostrzegła, że Matt
bacznie jej się przypatruje. Padał tak gęsty deszcz, iż
trudno było cokolwiek wyczytać z jego twarzy,
dlatego nie tracąc czasu, wskazała najpierw na
Romana, a potem na drzwi, prowadzące z werandy
do pokoju.
– Zaniosłam już Riley’a! – zawołała, starając się
przekrzyczeć wyjący wiatr.
Stara miłość 123

Matt skinął głową, po czym odwrócił się i kon-


tynuował swoje zajęcie. Ciągnął niedużą łódkę,
którą prawdopodobnie zamierzał umieścić pod po-
destem werandy.
Lacey weszła do domu, niosąc na rękach Romana.
Natychmiast powtórzyła tę samą czynność, którą
przećwiczyła już na Riley’u. Zdjęła z małego mokry
sweterek i wytarła mu włosy niezbyt czystym
ręcznikiem, po czym zabrała obu chłopców na górę,
aby pomóc im przebrać się w suche ubrania. Jak się
okazało, ubrania również nie były tak czyste, jakby
sobie tego życzyła. Najwyraźniej nieobecność Yeli-
ny mocno daje się we znaki Mattowi.
Zeszła na dół, aby rozejrzeć się po kuchni. Jedno
spojrzenie na zawartość lodówki powiedziało jej, iż
z zaopatrzeniem w produkty żywnościowe także
nie jest najlepiej. Zapasy mleka i soków były na
wyczerpaniu, kończył się też chleb. Zerknęła na
zegarek, by sprawdzić, czy są jeszcze szanse na to, że
sklep Wallace’a jest otwarty, jednocześnie zastana-
wiając się, jak przekonać chłopców, by wyszli z nią
na deszcz i wsiedli do jej samochodu. Przecież nie
może zostawić ich w domu samych...
W tym momencie w kuchni pojawił się Matt.
– A co ty tu robisz? – zapytał oschle.
– Co tu robię? Właśnie zastanawiam się, czemu
nie zrobiłeś żadnych zakupów.
Przyjrzał jej się ze zdumieniem.
– To jak, pojedziesz po zakupy, czy ja mam
jechać? – kontynuowała. – Chłopcy na pewno nie
zechcą wyjść znów na dwór i trudno im się dziwić.
124 Emilie Richards

Obydwaj przemokli do suchej nitki, a do tego


bardzo boją się burzy.
– A skąd ty to wiesz?
– Powiedzieli mi.
– A gdzie oni są? – Rozejrzał się z niepokojem.
– Na górze, sprzątają w swojej sypialni.
– Co takiego?! Nie rozumiem...
– A czego konkretnie nie zrozumiałeś? Że są na
górze? – Wskazała dłonią sufit. – Czy tego, że
sprzątają? Wiem, że to dość obce ci pojęcie, ale...
– Nie wygłupiaj się! – wpadł jej w słowo. – Co ci
przyszło do głowy, żeby zostawić ich tam samych?
– Nie widziałam w tym nic złego. Przecież
wiedzą, gdzie mnie szukać, gdyby się znów wy-
straszyli – wyjaśniła spokojnie.
– Nie chodziło mi o to, że mogą się wystraszyć...
– Roman, Riley i ja zawarliśmy umowę, że jeśli
wykonają moje polecenia, a dałam ich niemało,
dostaną na deser lody. – Zajrzała do zamrażarki.
– No tak. To chyba jedyny produkt, którego nie
musisz kupować. Powinniśmy zjeść ich jak naj-
więcej, zanim wysiądzie elektryczność. Zrobię ci
listę zakupów. Najlepiej będzie, jeśli ty pojedziesz
do sklepu, a ja tymczasem szybko nastawię pranie.
Gdy odwróciła się w poszukiwaniu kartki i ołów-
ka, Matt podszedł do niej, położył jej dłonie na
ramionach i obrócił ją ku sobie.
– Co tu robisz? – powtórzył. – Wydawało mi się,
że wyraziłem się jasno: przyjaźń nie wchodzi w ra-
chubę. Nie rozumiesz? Nie chcę twojej przyjaciel-
skiej pomocy.
Stara miłość 125

– Wiem – odparła lakonicznie.


– Jak to? Co chcesz przez to powiedzieć? Wyjaś-
nij – zażądał, ale w tym momencie do kuchni wbiegł
jeden z bliźniaków.
– Tatusiu, tatusiu! – zawołał, przytulając się do
nogi Matta. – Lacey mnie uratowała.
– Przecież nic ci nie groziło, Romanie. – Ojciec
pogładził go po włosach.
– Mam na imię Riley.
– Nieprawda!
– Prawda – mruknęła Lacey, zamykając lodów-
kę. – Przygotuję ci listę. Chyba że chcesz, żebym ja
pojechała po zakupy, a ty w tym czasie wstawisz
pranie i odkurzysz.
– Krytykujesz moje umiejętności jako gospoda-
rza domu?
– Niestety tak.
– Też coś! – prychnął. – A poza tym potrafię
rozróżnić własnych synów.
– Ależ oczywiście. Przyjrzyj się uważnie.
Matt przykucnął, przypatrzył się buzi chłopca,
po czym podniósł się z niezadowoloną miną.
– Rób już tę listę, szkoda czasu – mruknął.

Wszystko szło opornie. Pobieżne odkurzanie nie


usatysfakcjonowało Lacey, ale musiała się z tym
pogodzić, bo czekały na nią inne, równie pilne
zajęcia. W połowie pierwszego płukania w pralce
zabrakło prądu, więc musiała ręcznie wypłukać
i wyżąć bieliznę oraz ręczniki. Ale już parę minut
później elektryczność znów się pojawiła, więc szyb-
126 Emilie Richards

ko wrzuciła wszystko do suszarki. Chłopcy zaś nie


przyłożyli się do sprzątania, więc mimo protestów
musiała ich odesłać ponownie na górę, zanim mo-
gła obdarować ich wielkimi porcjami lodów cze-
koladowo-karmelowych. Na szczęście lunch prze-
biegł bezproblemowo. Lacey zrobiła kwadratowe
kanapki z masłem orzechowym, po czym wycięła
z tych kwadratów gwiazdki i księżyce, co tak
przypadło chłopcom do gustu, że spałaszowali po
sześć gwiazdek i cztery księżyce każdy. Ponadto
pokazała im, jak maczać w specjalnie przyrządzo-
nym sosie o słodkawym smaku marchewkę po-
krojoną w słupki i długie patyczki selera naciowe-
go, dzięki czemu zjedli sporo warzyw. Potem
pomogli jej posprzątać po posiłku, wprawdzie bez
entuzjazmu, ale jednak pomogli. Na koniec nalali
do zmywarki odpowiedniego płynu i pod jej nad-
zorem sami ją uruchomili.
Podczas gdy Matt zajmował się zabijaniem okien
płytami pilśniowymi, Lacey rozmroziła duży kawa-
łek mięsa, który znalazła w zamrażarce, a następnie
udusiła go z cebulą, marchewką i pomidorami
z puszki. Ugotowała także sporą ilość ryżu do
podania wraz z mięsem, które wstawiła do piekar-
nika. Chciała mieć gotową pieczeń, na wypadek,
gdyby znów zbrakło prądu. Z gotowej mieszanki,
którą Matt kupił w sklepie Wallace’a, upiekła cias-
teczka czekoladowe, za którymi – jak się okazało
– chłopcy wręcz przepadali. W tym czasie bliźniacy
napełniali wodą wszystkie pojemniki, jakie udało
im się znaleźć, konkurując oczywiście między sobą,
Stara miłość 127

który zgromadzi większy zapas. Lacey oceniła, że


wody starczyłoby im co najmniej na tydzień.
Wspólnie przygotowali latarki, zapas baterii,
świece i zapałki, a także zgromadzili zestaw do
pierwszej pomocy, następnie zaś Lacey wyjaśniła
chłopcom zastosowanie każdego z przedmiotów.
Potem poprosiła bliźniaków, aby przynieśli do poko-
ju po trzy najbardziej ulubione zabawki, na wypa-
dek, gdyby zgasło światło i nie mogli dostać się po
ciemku na górę. Wybieranie zabawek zajęło im
niemal godzinę i wymagało kilku wypraw do sypia-
lni, ponieważ chłopcy długo nie mogli się zdecydo-
wać, co tak naprawdę chcieliby mieć przy sobie. Gdy
i to zajęcie się skończyło, Lacey zasugerowała, aby
napisali list o huraganie do ciotki Matta, Minnie, na
co – ku jej ogromnemu zdumieniu – przystali bar-
dzo chętnie.
– Przecież oni nie potrafią pisać – powiedział
Matt, który akurat w tym momencie wpadł po coś
do domu.
– Zapewne tylko dlatego, że nikt nie zadał sobie
trudu, by ich tego nauczyć. Ale co powiesz na to?
Ruchem głowy wskazała leżącą przed Romanem
kartkę, na której widniały kolorowe rysunki, zaś
obok nich widoczne były koślawe litery, układające
się w zapis fonetyczny prostych wyrazów.
– Skąd wiedziałaś? – zirytował się. – Czy to
jakaś kobieca sztuczka? Skąd wiedziałaś, że potrafią
pisać?!
– To żadna sztuczka. – Wzruszyła ramionami.
– Po prostu przyglądam im się uważnie. Mówiłam
128 Emilie Richards

ci, że potrafią czytać, że literują wyrazy, że są


dwujęzyczni. Dziś dowiedziałam się, że dodają
i odejmują, bo liczyli zabawki. Nie mam co do tego
pewności, ale Riley chyba załapał, o co chodzi
w mnożeniu. To przedszkole, do którego chodzą,
jest chyba na fatalnym poziomie, skoro nikt nie
zwrócił uwagi na ich ponadprzeciętną inteligencję.
Po prostu potrzebują kogoś, kto ich dopilnuje i po-
prowadzi.
– Czyżbyś oskarżała mnie o to, że jestem złym
ojcem? – najeżył się.
Zdążyła się już zorientować, że Matt tak łatwo
jej nie przebaczy, bo czepiał się jej dosłownie
o wszystko, dlatego bez słowa podeszła, wspięła się
na palce i pocałowała go lekko.
– Wręcz przeciwnie, uważam, że jesteś bardzo
dobrym i mądrym ojcem. Popatrz tylko, jakie mąd-
rale spłodziłeś.
– Zachowujesz się tak, jakbyś nagle ich polubiła.
Zamyśliła się przez moment nad tym, co powie-
dział, po czym w milczeniu wzruszyła ramionami,
na co on pokręcił głową i wyszedł bez słowa.
Około piętnastej ponownie zabrakło prądu, tym
razem już na dobre. Na szczęście pieczeń była
gotowa, a cały dom pachniał świeżymi ciasteczkami
czekoladowymi. Trzej panowie Cavanaugh skorzy-
stali z ogromnego zapasu wody, aby wykąpać się po
ciężkiej pracy, a Lacey w tym czasie rozłożyła
w pokoju dwie plansze do gry w warcaby, obok nich
zaś ustawiła lampkę naftową. Przez zabite płytami
okna nie wpadała nawet odrobina światła, a gdy
Stara miłość 129

Lacey wyjrzała przez szparę, okazało się, że na


zewnątrz było niemal tak ciemno, jak w nocy.
– Chłopcy, umiecie grać w warcaby? – zapytała,
gdy w towarzystwie ojca pojawili się na dole świeżo
wykąpani i przebrani w pachnące piżamki.
– Nie uczyłem ich jeszcze – odparł za nich Matt.
– Chyba nie ma w tym nic złego?
– Nie, ale chłopcy są na tyle mądrzy, że być może
sami się nauczyli – odparła, mierzwiąc włosy Roma-
na. – A jeśli nie potrafią, to zaraz podam im zasady
gry i od razu możemy urządzić sobie turniej.
– Jestem mądry? – zainteresował się Roman.
– Pewnie, że tak. Ale oprócz bycia mądrym
trzeba też być uprzejmym i miłym, a nad tym
musisz jeszcze trochę popracować.
Chłopiec zmarszczył wprawdzie brwi, ale bez
dyskusji usiadł obok na podłodze, po czym zajął się
segregowaniem białych i czarnych pionków, zanim
jeszcze Lacey zdążyła go o to poprosić. Objaśniła
pokrótce zasady, chłopcy zadali kilka rozsądnych
pytań i już po chwili grali na całego.
– Posłuchaj – poprosiła, gdy pół godziny później
Riley krzywił się z powodu utraty kolejnego pionka.
– Mogłabym specjalnie dawać ci wygrać, ale chyba
tego nie chcesz, prawda? Grasz coraz lepiej i kto wie,
może do wieczora uda ci się mnie pobić.
– Ale przecież jestem tylko małym chłopcem.
– Owszem, jesteś małym chłopcem, który bar-
dzo dobrze gra w szachy. Jestem od ciebie lepsza, ale
to dlatego, że gram dłużej, więc jeśli trochę po-
ćwiczysz, na pewno się podciągniesz.
130 Emilie Richards

Gdy się ich odpowiednio pokierowało i zachęciło,


potrafili się wręcz fenomenalnie koncentrować,
więc zanim zdążyli się znudzić grą, Matt miał już
wyraźnie dosyć.
Zjedli kolację przy świecach, słuchając szumu
wiatru oraz radiowych serwisów informacyjnych.
Lacey ustawiła na stole talerze z najbardziej koloro-
wego serwisu matki Matta, znalazła także proste
kieliszki do wina, napełniła je sokiem owocowym
i nauczyła chłopców, jak się spełnia toasty.
Bliźniacy zachowywali się bardzo dzielnie, choć
widać było, że wciąż obawiali się burzy, mimo iż
przebywali przecież we wnętrzu.
– Wiecie co? Może przejdziemy do salonu i tam
będziemy sobie rysować huragan? – zaproponowa-
ła, gdy Matt sprzątał ze stołu. – Powiemy sobie przy
okazji, co to jest huragan i co może nam zrobić.
Matt ładował zmywarkę, ona zaś zajęła się
tłumaczeniem chłopcom roli niskiego ciśnienia
w powstawaniu huraganów, opowiedziała, jakie są
rodzaje wiatrów i objaśniła system ich nazewnic-
twa. Za każdym razem, gdy nawałnica stawała się
głośniejsza, a dom drżał pod naporem wiatru, chłop-
cy przysuwali się do niej o parę centymetrów, tak że
zanim zakończyła wykład, siedzieli jej niemal na
kolanach.
– Słyszałem, że to w czasie drugiej wojny świa-
towej wojskowi meteorolodzy zaczęli nadawać hu-
raganom imiona swoich matek, żon i narzeczonych
– wtrącił Matt, siadając przy nich.
– A tornada noszą męskie imiona – dodała Lacey.
Stara miłość 131

– Kto wie, może za jakiś czas usłyszymy, że


nadciąga tornado Riley lub Roman? – Odłożywszy
ołówek, objęła obydwu chłopców ramionami.
– Huragan Leslie brzmi zupełnie jak Lacey – za-
uważył Riley z łobuzerskim uśmiechem. – Huragan
Lacey, huragan Lacey!
– Rzeczywiście, przeszła przez nasz dom jak
huragan, prawda, chłopcy? – zgodził się Matt.
– Wysprzątała, poprała, ugotowała.
– Nawet nas wyczyściła – przypomniał Roman.
– I co, nie podoba się wam obecny wygląd
waszego pokoju? Ja uważam, że prezentuje się
ślicznie – orzekła.
– Boję się. – Riley przytulił się do jej ramienia.
– Nie lubię takiego hałaśliwego wiatru.
– Nie ma się czego bać – pocieszył go ojciec.
– Ja się też boję – wyznała Lacey. – Chociaż wiem,
że jesteśmy bezpieczni. Ale też nie lubię hałasu,
a krople deszczu tłuką o dach jak nieduże kamienie.
– Właśnie – zgodził się Roman, po czym włożył
kciuk do buzi i przytulił się do drugiego ramienia Lacey.
– W takim razie mam dla was świetną wiado-
mość – oświadczył Matt. – Pakując zmywarkę,
słuchałem radia i dowiedziałem się, że huragan
znów zmienia trasę i prawdopodobnie przejdzie nad
Nowym Orleanem, więc jesteśmy bezpieczni.
Wprawdzie trochę jeszcze popada i powieje, ale
grzmoty i błyskawice chyba już mamy za sobą.
Lacey współczuła mieszkańcom Luizjany, ale
cieszyła się jednocześnie, że huragan oszczędzi ich
wyspę.
132 Emilie Richards

– Mam coś dla was, chłopcy. Kupiłam wam moją


ulubioną książkę z czasów dzieciństwa. Może takiej
akurat jeszcze nie macie...
– Kupiłaś im książkę? – zdziwił się Matt. – A kie-
dy wpadłaś na ten pomysł?
– Nie pamiętam – wykręciła się.
– Akurat – mruknął, nie kryjąc uśmiechu.
– A jaką książkę? – chciał wiedzieć Riley.
– ,,Krainę dzikusów’’. Znacie ją?
Bliźniacy pokręcili przecząco główkami.
Lacey postanowiła, że gdy tylko nadarzy się
stosowna okazja, przyjrzy się dokładnie przedszko-
lu, do którego uczęszczali, bo miała na jego temat
coraz gorsze mniemanie.
– A chcecie, żebym wam ją poczytała?
– Tak! – zakrzyknęli zgodnie.
– W takim razie może umyjcie najpierw zęby, na
wypadek, gdybyście przypadkiem zasnęli, słuchając
– zaproponowała, widząc, że chłopcy raz po raz trą
oczy.
Po dłuższym zastanowieniu przystali na tę suges-
tię, więc Matt zabrał ich na górę do łazienki. Gdy
wrócili, Lacey podała mu książkę.
– Nie, niech Lacey czyta – zaprotestował Riley.
– To jej książka.
Ustawiwszy lampkę naftową na stoliku obok
dużego bujanego fotela, usiadła wygodnie, a chłopcy
bez jakiegokolwiek zaproszenia wgramolili się jej na
kolana. Przez moment Lacey nie była w stanie
wydobyć z siebie żadnego dźwięku, tak była bo-
wiem oszołomiona błogością i szczęściem, jakie ją
Stara miłość 133

ogarnęły. Czuła, że tak właśnie powinny wyglądać


jej wieczory – spędzane w towarzystwie Matta
i jego synków, pachnących miętową pastą do zę-
bów, czystymi ubrankami i tym charakterystycz-
nym, zachwycającym zapachem, który roztaczają
tylko małe dzieci. Jakże żałowała, że nie były to jej
dzieci. Przynajmniej jeszcze nie teraz...
– Jestem pewna, że polubicie Maxa – odezwała
się nieco drżącym głosem. – Już na samym początku
książki pakuje się w straszne kłopoty i zmuszony
jest iść spać bez kolacji.
– Chyba go rozumiem – przyznał Riley, układa-
jąc głowę na jej ramieniu. Za chwilę brat poszedł za
jego przykładem.

– Zdaje się, że najgorsze mamy już faktycznie za


sobą – oznajmił Matt. – Wiatr chyba się uspokaja.
Lacey właśnie wyszła na palcach z sypialni chłop-
ców, upewniwszy się, iż włącznik światła ustawio-
ny był w pozycji wyłączonej, na wypadek gdyby
nocą przywrócono dostawy prądu.
– Jak sądzisz, prześpią całą noc?
– Na pewno. Byli już wykończeni, chyba jeszcze
nigdy w całym swoim życiu tyle się nie napracowali
– roześmiał się Matt.
– Wydaje mi się, że to jedyny sposób, żeby nie
psocili. Po prostu trzeba ich zająć, a nie będą mieli
czasu na wymyślanie figli.
– To chyba nie takie proste – zauważył Matt,
ujmując ją za rękę i prowadząc po schodach na dół.
– Naprawdę? – zdziwiła się. – A dlaczego nie?
134 Emilie Richards

– Bo tu chyba mniej chodzi o ciężką pracę,


a więcej o szacunek.
– Szacunek? – powtórzyła, nie rozumiejąc do
czego zmierzał.
– Lacey, okazałaś im dziś dużo szacunku, a oni
nie są do tego przyzwyczajeni, rzadko kto traktuje
ich w ten sposób – wyjaśnił. – Zauważyłaś, w czym
są mocni i wykorzystałaś to w dobrym celu. Domyś-
liłaś się, że potrafią pomóc, jeśli im się dokładnie
pokaże, o co chodzi i faktycznie tak było. Nawet
umiałaś im wytłumaczyć, skąd się biorą huragany,
w taki sposób, że wszystko zrozumieli. Do tego
wszystkiego kupiłaś im książkę o chłopcu, z którym
mogą się identyfikować. Kiedyś to też była moja
ulubiona książka, ale kompletnie zapomniałem o jej
istnieniu, a ty pamiętałaś.
– Pomyślałam, że Max wyda im się pokrewną
duszą. W końcu sama przecież raz posłałam ich spać
bez lunchu – przypomniała ze śmiechem.
– Czy mam rozumieć, że już wybiłaś sobie
z głowy te brednie o domowych ciasteczkach i ręcz-
nie szytej pościeli? – zapytał, sięgając po jej dłonie.
– Powiedzmy, że to raczej chłopcy wybili mi je
z głowy.
– To świetnie. – W jego głosie słychać było
wyraźną ulgę.
– To był ciekawy i dobry dzień, ale musimy
pamiętać, że nie zawsze groźba huraganu powstrzy-
ma ich przed łobuzowaniem. Musimy uzgodnić
zasady, które będziemy wspólnie egzekwować, że-
by chłopcy wiedzieli, co im wolno, a czego nie.
Stara miłość 135

Przede wszystkim nikomu od tej pory nie wolno się


nad nimi litować. W ich przypadku litość powoduje
tylko same szkody, nie wnosi nic pozytywnego,
a oni zasługują na coś lepszego.
– Już czuję, że jutro znajdę cały dom obwieszony
kopiami nowego rodzinnego regulaminu? – zażar-
tował ze śmiechem.
– Nie, jeszcze na nic stałego się nie zgodziłam.
– A co mogę zrobić, żebyś się jednak zgodziła?
– Hmm... Możesz na przykład kontynuować to,
co zaczęliśmy na Wyspie Skarbów. – Uśmiechnęła
się lekko. – Dziś chyba żaden statek nie przypłynie.
– Chcesz się kochać wśród odgłosów huraganu?
Jestem do usług.
Przyciągnął ją do siebie, a ona podniosła pełne
wyczekiwania spojrzenie. Wyczytawszy w jej
oczach nie wypowiedzianą prośbę, pocałował ją
słodko i namiętnie, tak że aż poczuła rozkoszną
słabość w nogach. Powoli, niespiesznie, pocałunek
po pocałunku wędrowali po stopniach na górę, gdzie
mieściła się sypialnia Matta. Gdy się tam znaleźli,
przerwali na moment, by zapalić kilka świec. W ich
świetle po raz pierwszy ujrzeli się nawzajem jako
kochankowie, zachwyceni swą bliskością, dotykiem
nagiej skóry, promieniującym ciepłem ciał. Lacey
była szczęśliwa, że czekali tak długo, by cieszyć się
sobą, bo to oczekiwanie nadało niezwykłej podnios-
łości chwili, gdy wreszcie stali się jednym.
– Warto było czekać – wyszeptał Matt, kiedy
leżeli wtuleni w siebie.
– Naprawdę?
136 Emilie Richards

– Naprawdę. Choć nie, może w sumie żal, że


czekaliśmy, bo straciliśmy wiele takich nocy.
– Nie martw się, jakoś to nadrobimy – pocieszyła
go, całując przelotnie w ramię. – Ożenisz się ze
mną?
– Myślałem, że nie zgadzasz się na nic stałego
– przypomniał.
– Ale teraz wszystko się zmieniło.
Matt roześmiał się wesoło.
– W takim razie podaj datę, chętnie się dostosuję.
– Chcę kupić dom babci. Jest duży, więc znajdzie
się w nim miejsce i na moją kancelarię, i na twoje
biuro, a w dodatku chłopcy będą mieli się gdzie
wyszaleć.
– O ile pamiętam, w domu twojej babci znajdzie
się nawet miejsce na jeszcze jedną dziecinną sypial-
nię. – Uśmiechnął się znacząco.
Lacey wpatrzyła się w sufit, próbując sobie
wyobrazić siebie jako matkę dziecka Matta. Była to
bardzo kusząca perspektywa, ale najpierw chciała
poświęcić czas na zaprzyjaźnianie się z bliźniakami,
którzy przecież także potrzebowali wreszcie matki.
– Kocham cię. Obiecuję, że zrobię wszystko,
żebyśmy byli szczęśliwi – zapewnił ją żarliwie Matt.
– Ja też cię kocham. Może trudno ci będzie w to
uwierzyć, ale nigdy nie przestałam cię kochać.
– Gdy wróciłaś, wystarczyło tylko jedno spoj-
rzenie na ciebie, a zdałem sobie sprawę, że zawsze
cię kochałem.
– Dzisiejszy wieczór zawdzięczamy właściwie
tobie.
Stara miłość 137

– Mnie? – zdziwił się. – Wydawało mi się, że ty


też byłaś aktywna. – Roześmiał się wesoło.
– Nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi.
– Bo nie wiem...
– Mówię o liście – wyjaśniła.
– Napisałaś do mnie list? Nie dostałem go.
– Bo to ja go dostałam – sprostowała. – To
znaczy nie ja konkretnie, został podrzucony na próg
domu babci następnego ranka po tym, jak się
spotkaliśmy przed sklepem Wallace’a.
– Czyżbym miał konkurenta? – Udawał oburze-
nie Matt.
Lacey zajrzała mu głęboko w oczy, aby zorien-
tować się, czy żartuje, czy też może faktycznie nie
miał nic wspólnego z listem.
– A więc to jednak nie był list do mnie – uznała.
– Może do Deanny, a może do Marti. W każdym
razie natchnął mnie do działania.
– Żałuję, że sam nie wpadłem na pomysł z lis-
tem. Gdybym tylko mógł przypuszczać, że znaj-
dziesz się w moich ramionach, napisałbym i ze sto,
żeby tylko mieć pewność, że się tak stanie.
– Niepotrzebnie, przecież i tak stało się, co się
miało stać.
– A to dopiero początek – zapowiedział, przytu-
lając ją do piersi. – Zobaczysz, co będzie dalej.
– Już się nie mogę doczekać – wyszeptała, gdy
znów ją całował.

You might also like